Kazimierz KellesKrauz, Porachunki z rewizjonistami

background image

Kazimierz Kelles­Krauz

Porachunek z 

rewizjonistami

Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski)

WARSZAWA 2007

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 2 –

www.skfm­uw.w.pl

Artykuł Kazimierza Kelles­Krauza „Porachunek z 
rewizjonistami”   ukazał   się   pod   pseudonimem 
Michał Luśnia w piśmie „Przedświt” 1903, nr 10, 
ss. 435­440, i nr 11­12, ss. 471­478.

Podstawa niniejszego wydania: Kazimierz Kelles­
Krauz, „Pisma wybrane”, tom 2, wyd. Książka i 
Wiedza, Warszawa 1962.

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

I

Tak trzeba nazwać tegoroczny, w Dreźnie odbyty kongres socjalnej demokracji niemieckiej...
Wprawdzie  nie   pierwszy   to  raz  dążności,  które  można   nazwać  rewizjonistycznymi,   stanowią 

przedmiot rozpraw na kongresach naszej bratniej partii niemieckiej. Już za czasów prawa wyjątkowego, a 
nawet i przedtem, bywały nieraz w łonie jej ostre starcia. Z powodu takich rzeczy, jak czynny udział w 
pracach parlamentu, jak przyjmowanie mandatów do komisji parlamentarnych, jak wstąpienie w r. 1884 
przedstawicieli frakcji socjalistycznej do tzw. „Seniorenkonwentu”, czyli stałej komisji mężów zaufania 
wszystkich partii, mającej na celu porozumiewanie się co do prawidłowego biegu spraw w parlamencie. 
Potem, po zniesieniu prawa wyjątkowego i ustąpieniu Bismarcka, wybuchły z jednej strony gwałtowne 
zarzuty i obawy, że partia schodzi z czysto rewolucyjnego stanowiska, z drugiej dały się słyszeć rady, 
żeby partia właśnie porzuciła stanowisko czystej negacji i protestu i korzystając z „nowego kursu” i 
„dobrej woli” w polityce rządowej, przystąpiła do urzeczywistniania w parlamencie szeregu praktycznych 
reform. Z jednej strony – gwałtowni, lekkomyślni w swych zarzutach, anarchizujący „młodzi”, z drugiej – 
ostrożny, wytrawny i spokojny Vollmar, jego słynne mowy w sali Eldorado w Monachium w lecie 1891 r. 
Dwa pierwsze jawne kongresy po zniesieniu praw wyjątkowych, w Halle 1890 i w Erfurcie 1891 r., 
zajmowały się tymi dwoma biegunowo przeciwnymi zjawiskami i załatwiły się z nimi, wykluczając 
„młodych”,   uchwalając   rezolucję   przeciw   taktyce   Vollmara.   Zjazd   koloński   w   r.   1893   potępił   radę 
Bernsteina,   żeby   partia   wzięła   udział   w   wyborach   do   Sejmu   pruskiego,   opartych   na   systemie 
trójklasowym;   frankfurcki,   w   r.   1894,   widział   ostre  wystąpienie  całego  zarządu  partyjnego  przeciw 
głosowaniu Vollmara i towarzyszy za budżetem bawarskim, po czym Bebel, niezadowolony z nie dość 
ostrej, kompromisowej uchwały kongresu, wystąpił w Berlinie z pamiętną mową, w której narzekał na 
wzrastanie   i   wpływ   żywiołów   drobnomieszczańskich   w   partii,   na   niedostateczne   uświadomienie 
socjalistyczne nowo zdobywanych zwolenników. W r. 1895, we Wrocławiu, próba „rewizji” (Schoenlank 
wówczas po raz pierwszy wypowiada to słowo i hasło) zasad partii na polu agitacji miejskiej, próba, na 
korzyść której pewne ustępstwa porobili nawet Bebel i Liebknecht, odrzucona zostaje przez większość z 
Kautskim na czele. Kongres w Hamburgu, w r. 1897, dopuszcza już udział w wyborach do Sejmu 
pruskiego,  a  jednocześnie  objawia  się  niechęć  dla  pomysłu  Schippla,  że  socjalna  demokracja  także 
powinna dbać o to, aby siła zbrojna Niemiec nie była gorsza niż sąsiadów... Tenże Schippel występuje w 
Stuttgarcie w 1898 r. z ideami protekcjonistycznymi, które większość, prowadzona teoretycznie przez 
Kautskiego, odrzuca; w r. 1899, w Hanowerze, przedmiotem namiętnych napaści są znowu warunkowi 
zwolennicy militaryzmu, Schippel, Heine ze swą głośną mową na temat: „Możemy uchwalać armaty, ale 
w zamian za prawa dla ludu!” oraz broniący ich do pewnego stopnia Auer. Prócz tego już od kongresu 
stuttgarckiego   każdy   kongres   zajmuje   się   Bernsteinem   i   jego   rewizją   całej   teoretycznej   podstawy, 
zarówno jak praktycznej taktyki socjalnej demokracji. Zjazd w Lubece 1901 r. kończy się potępieniem 
tych prób i wezwaniem Bernsteina, aby zaniechał „jednostronnej krytyki partii”, a zwrócił się więcej ku 
krytyce burżuazji i kapitalizmu.

Jak   widzimy,   „rewizjonizm”   –   jeśli   przez   tę   nazwę   rozumieć   najogólniej   odstępowanie   od 

pierwotnej taktyki – nie jest niczym nowym w partii niemieckiej. Zdawać by się mogło, że stał się on dla 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 3 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

niej   zjawiskiem   normalnym:   to   znaczy,   że   oświadczywszy   się   kilkakrotnie   za   zachowaniem   nadal 
dotychczasowej taktyki i programu, patrzy ona jednak spokojnie na działalność pewnej liczby ludzi 
rozmyślających nad programem i taktyką, krytykujących niektóre ich strony, szukających nowych dróg. 
Jeśli jednak kongres drezdeński stał się nowym i niesłychanie gwałtownym sądem nad rewizjonistami, to 
pochodzi to z dwóch przyczyn: z kolosalnego, niespodziewanego przyrostu głosów socjalistycznych przy 
ostatnich wyborach oraz z wniosków, jakie z tego faktu wyprowadzili rewizjoniści.

Edward   Bernstein   mianowicie   ogłosił   natychmiast   po   wyborach   w   lipcowym   zeszycie 

„Sozialistische Monatshefte” artykuł, w którym stanowczo doradza frakcji socjalistycznej w parlamencie, 
aby zażądała od innych stronnictw przyznania sobie urzędu jednego z wiceprezydentów. Wprawdzie 
wiceprezydentów (dwóch), tak samo jak prezesa, wybiera większość i regulamin wcale nie nakazuje, żeby 
wszystkie, albo choćby silniejsze stronnictwa były w prezydium reprezentowane; ale istnieje zwyczaj, że 
prezes wybierany jest z łona partii liczebnie najsilniejszej (obecnie – centrum), wiceprezesi z łona dwóch 
partii następujących pod względem liczebności. Otóż socjalna demokracja należy do liczby tych partii już 
od r. 1895, a obecnie jest najsilniejszą w parlamencie partią po centrum. Toteż już w r. 1895 i 1898 żądała 
ona   od   stronnictw   większości   przyznania   sobie   jednego   z   foteli   wiceprezydialnych.   Stronnictwa   te 
wówczas (przynajmniej pozornie) zgadzały się na zaspokojenie tego żądania, ale pod warunkiem, że 
wiceprezes socjalista nie tylko będzie ściśle wykonywał przepisy regulaminu, co się rozumie samo przez 
się i na co się frakcja socjalno­demokratyczna z góry zgadzała, ale że spełniać będzie także obowiązki, 
które   na   członków   prezydium   nakłada   dotychczasowy   zwyczaj,   a   mianowicie,   że   uda   się   z   całym 
prezydium na specjalną audiencję do cesarza, żeby go zawiadomić o ukonstytuowaniu się parlamentu. 
Posłowie   socjalistyczni   obydwa   razy   warunek   ten   odrzucili   i   wiceprezydium   nie   otrzymali.   Otóż 
Bernstein domagał się koniecznie, aby tym razem poddali się wymaganej „formalności”. Stanowisko 
wiceprezydenta, zdaniem jego, dać może realne korzyści, wobec których ta formalność jest drobnostką. 
Szczególniej pouczająca jest pod tym względem historia walki przeciw cłom; gdyby wtedy socjaliści 
mieli swego przedstawiciela w prezydium, to, zdaniem Bernsteina, nie byłoby możliwe pogwałcenie praw 
mniejszości. Ostatnie wybory, wzmacniając socjalistów, osłabiły jeszcze bardziej stronnictwa liberalno­
postępowo­burżuazyjne, mogące w pewnych warunkach dawać opór reakcji; wobec tego socjaliści tym 
bardziej muszą się starać zapewnić sobie to stanowisko obronne, które w dodatku będzie widomym 
symbolem ich siły i znaczenia.

Przewidując   zarzut,   że   wizyta   u   cesarza   sprzeciwia   się   zasadom   demokratycznym   i 

republikańskim, Bernstein twierdzi, że zapewne wyznawca takich zasad nie powinien brać udziału w 
uroczystościach będących idealizacją monarchii, ale że audiencja prezydium parlamentu bynajmniej tym 
nie jest. „Niemiecka konstytucja związkowa – cytuję dosłownie – jest spomiędzy wszystkich konstytucji 
niemieckich pod względem swej genezy (!!) i treści najbardziej zbliżona do zasad republikańskich. Nie 
uznaje   ona   dziedzicznego  prawa   jakiejkolwiek   dynastii   do   nazywania   ludu   niemieckiego  s w o i m 
ludem, nie zna «cesarza Niemiec» ani «cesarza Niemców»; oddaje tylko na mocy uchwał, powziętych w 
swoim   czasie  przez  przedstawicielstwo   narodu,   pewne   funkcje   i  godność   «cesarza  niemieckiego»   – 
każdorazowemu posiadaczowi korony pruskiej. Bez względu na to, jakie prawa ma dynastia w Prusach, 
przedstawiciel jej, jako cesarz niemiecki, ma z punktu widzenia konstytucyjnego stanowisko niewiele się 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 4 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

różniące od prezydenta rzeczypospolitej; a tylko jako cesarz niemiecki otrzymuje on wizyty prezydium 
parlamentu. Socjalista i demokrata nie przynosi sobie żadnej ujmy, jeśli jako przedstawiciel wybranego 
ciała prawodawczego Rzeszy raz lub dwa razy na rok składa wizytę konstytucyjnemu prezesowi urzędu 
wykonawczego.   Natomiast   może   się   wiele   przyczynić  do   zachowania   podczas   tych   wizyt   godności 
przedstawicielstwa ludu”.

Cała prasa burżuazyjna, szczególnie liberalna, podchwyciła z radością ten artykuł. Zaczęło się 

znów wychwalanie Bernsteina za jego rozum i umiarkowanie. Wyrażano nadzieję, że w nowej frakcji 
poselskiej, dzięki wyborowi znacznej ilości rewizjonistów, zwycięży wreszcie nowa, proponowana przez 
niego taktyka nad nieprzejednanym doktryneryzmem starych „fanatyków”. Zaznaczano przy tym, że 
oczywiście większość nie na każdego wiceprezydenta z łona frakcji socjalno­demokratycznej przystać 
będzie mogła: Singer byłby niemożliwy, ponieważ stawiał opór rozporządzeniom prezydenta podczas 
obstrukcji grudniowej, natomiast prędzej już Auer, a szczególniej podobaliby się większości – elegancki 
Heine i taktowny Vollmar.

Tymczasem   Bebel,   który   omawiał   wynik   wyborów   w   „Neue   Zeit”,   przeczytawszy   rady 

Bernsteina, wyraził swe oburzenie na nie w dodatkowej notatce, która – jak zapewnia redakcja – z winy 
drukarni   odbita   została   na   pierwszej   stronicy   rozstawionymi   czcionkami,   tak   że   wyglądała   dla 
przeciwników   na   jakiś   uroczysty   ukaz   „dyktatora   partii”.   Bebel   pisał,   że   wobec   takich   propozycji 
człowiek   nabiera   wstrętu   do   ostatnich   sukcesów   wyborczych.   Singer,   pytany   przez   korespondenta 
wiedeńskiej „Arbeiterzeitung”, również wypowiedział się przeciw radzie Bernsteina.

Ujął się za tym ostatnim przede wszystkim Vollmar w mowie wypowiedzianej przed swoimi 

wiernymi wyborcami w Monachium. Protestował przeciw namiętnemu tonowi napaści na Bernsteina, ale 
zaznaczał, że w gruncie rzeczy sprawa wiceprezydium jest podrzędnego znaczenia, że Bernstein poruszył 
ją w nieodpowiedniej chwili i w niezręczny sposób i że nie warto o nią tak bardzo się kłócić. Przeczył 
jednak stanowczo, żeby audiencja u cesarza miała być dworactwem albo poniżeniem; przedstawiciel partii 
na pewno umiałby się zachować z godnością i „gdyby cesarz chciał dowiedzieć się prawdy, to mógłby ją 
usłyszeć od niego”. Zresztą „nie jesteśmy przecie burżuazyjnymi republikanami, którzy nie widzą nic 
poza  formą  rządu;  dla  nas  instytucje  społeczne  są  jeszcze  ważniejsze”;  jeśli  więc  usuwamy   się  od 
wszelkich stosunków z cesarzami, to powinni byśmy także unikać ich z „wybitnymi przedstawicielami 
tych ostatnich” (?). Bądźmy konsekwentni. Zdobycie wiceprezydentury byłoby rozszerzeniem wpływów i 
potęgi partii; „mamy prawo i obowiązek wziąć udział w kierownictwie spraw i podjąć się związanej z tym 
odpowiedzialności”.

Zakotłowało   się   w   partii.   Nie   było   chyba   ani   jednego   organu   partyjnego,   ani   jednego 

stowarzyszenia, które by nie wypowiedziało się za lub przeciw poglądom i propozycjom Bernsteina i 
Vollmara. Trzeba stwierdzić, że znacznie przeważało oburzenie i potępienie, podsycane artykułami Bebla, 
Kautskiego, Mehringa. Bebel oświadczył, że teraz czas na ostateczny porachunek z rewizjonistami; dość 
już zamazywania różnic, które niewątpliwie między dwoma odłamami partii istnieją i nigdy nie były 
głębsze niż obecnie; dość wzajemnego grania komedii; dotychczas dwa odłamy nie rozumiały się czasami 
na   punkcie   socjalizmu   –   teraz,  po   wystąpieniach   Bernsteina  i   Vollmara,   zaczynają   już,   widać,   nie 
rozumieć się i na punkcie demokracji!

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 5 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

Przed samym kongresem Bebel wydrukował w „Neue Zeit” obszerny artykuł, w którym dowodził, 

że ustrój państwowy nie jest dla partii socjalistycznej bynajmniej rzeczą obojętną, ani nawet drugorzędną, 
i wykazywał, o ile działalność partii i w ogóle walka klasy robotniczej byłaby łatwiejsza i skuteczniejsza, 
gdyby   w   Niemczech   istniała   rzeczpospolita,   choćby   bardzo   umiarkowana.   Oczywiście   obalił   przy 
sposobności istotnie komiczne dowodzenie Bernsteina, że konstytucja Rzeszy niemieckiej zbliżona jest do 
republikańskiej.  Rzeczywiście  król  pruski jest  prezesem  związku  niemieckiego  i  jako   taki  ma tytuł 
cesarza, ale jakąż to rzecząpospolitą jest ten związek? Jest to związek dwudziestu kilku  m o n a r c h ó w 
i trzech „wolnych miast” z plutokratyczną konstytucją. Cesarz niemiecki i król pruski jest jedną i tą samą 
osobą; jako jeden i drugi jest monarchą dziedzicznym; jako jeden i drugi dość zawinił wobec klasy 
robotniczej i dość ją naprowokował. – Gdybyśmy, mówi Bebel dalej, zgodzili się na warunek wizyty u 
cesarza, stronnictwa większości z pewnością by na tym nie poprzestały, tylko postawiłyby nam nowe 
warunki, konsekwentnie z tamtego wynikające. Nasz wiceprezes musiałby bywać i na innych przyjęciach 
dworskich, i to w śmiesznym stroju staroświeckim, pończochach i pluderkach – co już podchwyciły pisma 
humorystyczne   do   swych   karykatur.   Stronnictwo   socjalistyczne,   mając   swego   przedstawiciela   w 
prezydium, nie mogłoby już jak dotychczas wychodzić demonstracyjnie z sali posiedzeń w chwili, gdy 
prezydent i większość, podług zwyczaju, na początku i końcu sesji wydają okrzyk na cześć cesarza. 
Jednym słowem, partia musiałaby się wyrzec wszelkich demonstracji antymonarchicznych. Wreszcie 
dowiódł Bebel, że urząd wiceprezydenta bynajmniej nie posiada tak wielkiego praktycznego znaczenia. 
Wiceprezydent sam przez się nie ma żadnej władzy, jest tylko chwilowym zastępcą prezesa, który go 
może   w   każdej   chwili   zastępstwa   pozbawić,   obejmując   sam   przewodnictwo;   w   chwilach   zaś   tak 
krytycznych, jakimi były np. dni tłumienia obstrukcji, każdy przewodniczący musi robić to, czego chce 
większość, inaczej zmusza go ona z łatwością do złożenia urzędu. Właśnie podczas walki o cła Singer był 
prezesem komisji regulaminowej – i czuł się zmuszony zrzec się tego stanowiska, na którym mógłby tylko 
być wykonawcą woli większości. Z wiceprezesem socjalistą najpewniej prędko skończyłoby się tak, że 
większość przy pierwszej sposobności dałaby mu wotum nieufności i zmusiła do dymisji. Rezultatem 
byłaby gruba kompromitacja partii i naruszenie zasady republikańskiej bez żadnej nawet konkretnej 
korzyści.

Na   samym   kongresie   rozpatrywano   kwestię   wiceprezydentury   w   związku   ze   sprawą   dalszej 

taktyki w ogóle i Bebel wygłosił trzygodzinną gwałtowną mowę, z której przytaczamy najważniejszy, 
najbardziej charakterystyczny ustęp:

„Mógłże Bernstein popełnić większe głupstwo niż w chwili powszechnego entuzjazmu w partii z 

powodu   zwycięstwa   wyborczego,   w   chwili   powszechnego   przekonania,   że   teraz   należy   wyzyskać 
zwycięstwo,   to   znaczy   przeć   naprzód,   nacierać   ostrzej,   dzięki   powiększonym   siłom   przewyższyć 
dotychczasową działalność, w takiej chwili powiedzieć: chodźmy na posadzki dworskie, nie żenujmy się! 
I to w chwili gdy mowy wrocławskie i esseńskie palą jeszcze policzki każdego socjaldemokraty! W 
chwili gdy dla każdego myślącego człowieka coraz jaśniejszym się staje, co się tam w sferach wyższych 
przygotowuje, gdy mamy do czynienia z przedstawicielem władzy, który tyle razy głosił: w ostateczności 
mam żołnierzy, którzy muszą strzelać do ojców i braci! Czy Bernstein sądzi, że to wszystko znikło z 
pamięci robotników niemieckich?  C z y   s ą d z i ,   ż e   k t o k o l w i e k   z   n a s   w ą t p i   o   t y m , 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 6 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

ż e   c a ł a   t a   p o t ę g a   n a   l ą d z i e   i   m o r z u ,   p o z o s t a j ą c a   p o d   r o z k a z e m 
t e g o   c z ł o w i e k a ,   p e w n e g o   d n i a   p r z e c i w   n a m   z o s t a n i e 
z m o b i l i z o w a n a ?  Kto   tego  nie  widzi   i   nie   wie,  ten  po   prostu   niech   przestanie   bawić  się  w 
politykę!”

Cała mowa, a szczególniej ten ustęp prawie co zdanie przerywane były frenetycznymi oklaskami.
Beblowi   bezpośrednio   odpowiedział   Vollmar,   jak   zwykle,   bardzo   zręcznie,   a   mianowicie 

wykazywał,   że   ilekroć   partia   miała   postawić   jakiś   krok   nowy   na   polu   czynnego   udziału   w   życiu 
politycznym   lub   zdobywania   postępów   praktycznych,   tyle   razy   były   krzyki   o   zdradzie   zasad   i   o 
przystosowywaniu się do społeczeństwa kapitalistycznego. Było tak – kiedy miano po raz pierwszy 
wstąpić z mandatami poselskimi do parlamentu, potem do komisji; kiedy miano brać udział w wyborach 
do sejmu, do rad miejskich, głosować za poprawkami do praw asekuracyjnych i ochronnych. W podobny 
sposób   potępiono   zawieranie   przez   związki   zawodowe   umów   taryfowych   na   dłuższy   termin   z 
kapitalistami. Bebel okropnie się oburzał na samą myśl odbywania wspólnych kongresów z reformatorami 
burżuazyjnymi w sprawach reform społecznych, a w parę lat potem sam brał udział w takim kongresie w 
Zurychu. W wielu państwach niemieckich posłowie musieli i muszą składać przysięgę na wierność 
konstytucji monarchicznej; jednak socjaliści, choć część towarzyszy także oburzała się na to, przysięgę tę 
spokojnie   składają,   bo   inaczej   nie   mogliby   być   posłami,   i   każdy   przecież   rozumie,   że   tą   czczą 
formalnością przymusową nie naruszają wcale swych republikańskich przekonań. Mówią wprawdzie, że 
ta formalność jest przymusowa, a przyjęcie audiencji u cesarza przez wiceprezesa socjalistę byłoby 
dobrowolne; ale tak nie jest, bo i w jednym, i w drugim wypadku formalność jest warunkiem pełnienia 
funkcji, i w jednym, i w drugim o funkcję ubiega się dobrowolnie. Jeśli wreszcie socjalistyczni radcy 
miejscy w Berlinie noszą, na równi z innymi, łańcuch urzędowy z portretem króla Fryderyka Wilhelma 
III i łańcuch ten „nie pali im piersi”, to dlaczegóż strój dworski miałby palić socjalistę­wiceprezesa 
parlamentu? Zresztą wniosek Bernsteina nie jest nowy; Auer, Vollmar i Grillenberger żądali już tego 
samego w 1895 i 1898 r. Czemuż więc dopiero teraz takie straszne oburzenie?

W sprawie wiceprezydentury zaznaczymy jeszcze, że Bernstein w swej mowie zapytał wprost 

Bebla:   czy   gdyby   stanowisko   to   nie   było,   jak   Bebel   sądzi,   czczym   zaszczytem,   lecz  rzeczywiście 
posiadało dużą wartość praktyczną – czy i wtedy wyrzekłby się tych korzyści dla partii ze strachu przed 
formalnościami dworskimi? Bebel na to pytanie nie udzielił żadnej odpowiedzi, twierdząc ze śmiechem, 
że przewodniczący na „prywatne rozmowy” nie pozwala!...

II

Ale dyskusja toczyła się przecież nie tylko o wiceprezydenturę, lecz w ogóle szło o to, czy 

dotychczasowa taktyka partii ma być zmieniona na bardziej pokojową i pojednawczą. Tu jednak miał 
zjazd   do   czynienia   ze   zwykłym   już   w   tych   razach   nieporozumieniem.   Ci,   których   oskarżano   o 
rewizjonizm, Vollmar, Auer, Heine, twierdzili, że właściwie rewizjonizm wcale nie istnieje; żaden z nich 
nie wyrzeka się i nie wyrzeknie nigdy ani ostatecznego celu – ustroju socjalistycznego, ani idei walki 
klas, ani nie dąży bynajmniej do osłabienia świadomości klasowej u proletariatu lub zmiany partii na 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 7 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

jakąś skrajną frakcję lewicy burżuazyjnej; jeśli zaś przy tym wszystkim są oni za taktyką spokojną, 
rozważną,   za   zdobywaniem   stopniowych   reform   we   wszystkich   dziedzinach,   to   wynika   to   z   zasad 
socjalnej demokracji; cała partia trzyma się zawsze tych właśnie zasad w swej praktyce. Cały zaś gwałt 
uważają   oni   za   zupełnie   zbyteczny,   za   rezultat   bujnej   wyobraźni   Bebla,   jego   nieuzasadnionych, 
lekkomyślnych podejrzeń i wszczętej przez niego agitacji. Bernstein jednak przyznał, że istnieje pewna 
różnica   między   dwoma   odłamami   partii:   odłam   „ortodoksyjny”   mianowicie   nie   chce   uznać,   że 
antagonizmy klasowe bądź co bądź stają się wciąż łagodniejsze, obstaje przy „kopalnym wierzeniu”, że 
cała burżuazja przejęta jest nienawiścią do proletariatu i że myśli ona tylko o prześladowaniach – a taki 
przesąd utrudnia wspólną pracę z innymi stronnictwami nad najbliższymi stopniowymi reformami. Kolb 
zaś, redaktor pisma partyjnego w Karlsruhe, najkonsekwentniejszy z rewizjonistów, zarzucił Kautskiemu, 
że tenże wierzy jeszcze wciąż w nagły konflikt, w katastrofę rewolucyjną i liczy na nią; tymczasem 
rewolucja społeczna już się rozpoczęła, już się odbywa wokoło nas jako ewolucja i naszym zadaniem jest 
ją przyśpieszać. Do stanowiska ewolucyjnego zastosowana jest cała taktyka partyjna; gdybyśmy istotnie 
wierzyli w możliwość przyszłej katastrofy, to musielibyśmy taktykę tę zupełnie zmienić.

Otóż Kautsky przyznał Kolbowi, że trafnie uchwycił różnicę między dwoma obozami, której 

samemu istnieniu inni zaprzeczają. „Dotychczas – mówił – parliśmy zawsze bezwzględnie naprzód, przez 
co zaostrzaliśmy  coraz bardziej  przeciwieństwo  klas,  rozgoryczaliśmy  coraz  bardziej  klasy panujące 
przeciw sobie; każde zwiększenie się naszej siły zwiększało ich strach, wskutek czego starcia zaostrzały 
się coraz bardziej i zbliżała się chwila porachunku ostatecznego, w której będziemy umieli obalić wroga i 
wyrwać z jego rąk władzę. Taka była nasza dotychczasowa taktyka.  A l e   m a m y   c a ł y   s z e r e g 
t o w a r z y s z y ,   k t ó r z y   l ę k a j ą   s i ę   t a k i e g o   p o ł o ż e n i a ,   k t ó r z y   s t a r a j ą   s i ę 
z ł a g o d z i ć   s t a r c i a ,   o b e j ś ć   j e . Gdyby to było możliwe, i my nie mielibyśmy nic przeciw 
temu. Gdyby zaostrzanie się konfliktów nie leżało w naturze rzeczy, można by powiedzieć, że od naszej 
mniej lub więcej pojednawczej taktyki zależy ich uniknięcie”. Ale ponieważ zaostrzanie się zatargów 
klasowych leży w naturze rzeczy, ponieważ za pomocą żadnych ustępstw nie unikniemy tego, ponieważ 
ostatecznie czeka nas zawsze najostrzejsze starcie końcowe, i to właśnie na polu politycznym, więc 
wszelkie kompromisy, wszelkie dzielenie się wpływami albo władzą ze stronnictwami burżuazyjnymi 
byłyby tylko osłabianiem partii robotniczej, oszukiwaniem samych siebie.

Bebel,   Kautsky,   Singer   postawili   w   sprawie   taktyki   wspólną   rezolucję,   która,   z   licznymi 

poprawkami i dopełnieniami, brzmi, jak następuje:

Zjazd poleca frakcji parlamentarnej zażądać wprawdzie oddania jej członkom miejsc pierwszego 

wiceprezesa i jednego z sekretarzy, lecz odmówić przyjęcia wszelkich dworskich czy innych zobowiązań 
lub warunków, które nie są zawarte w konstytucji;

Zjazd jak najbardziej stanowczo potępia dążenia rewizjonistów do zmiany naszej dotychczasowej 

wypróbowanej i zwycięstwem uwieńczonej taktyki, taktyki zdobywania władzy politycznej za pomocą 
obalania przeciwników, na politykę ustępstw względem istniejącego ustroju.

Następstwem   podobnej   taktyki   rewizjonistycznej   byłaby   przemiana   partii,   która   pracuje   nad 

możliwie jak najprędszym przekształceniem istniejącego ustroju burżuazyjnego na socjalistyczny, a więc 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 8 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

jest rewolucyjna w najlepszym znaczeniu tego wyrazu, na partię zadowalającą się reformowaniem ustroju 
burżuazyjnego.

Dlatego Zjazd, wbrew istniejącym w partii dążeniom rewizjonistycznym, wyraża przekonanie, że 

przeciwieństwa klasowe nie łagodnieją, lecz wciąż się zaostrzają, i oświadcza:

1) że partia nie przyjmuje na siebie odpowiedzialności za ustrój polityczny i społeczny oparty na 

kapitalistycznym   sposobie   produkcji   i   że   z   tego   powodu   nie   uchwala   żadnych   środków   mogących 
utrzymać klasę panującą przy władzy;

2)   że   socjalna  demokracja,   zgodnie   z   rezolucją  Kautskiego   na   kongresie   międzynarodowym 

paryskim z r. 1900, nie może dążyć do udziału w rządzie w społeczeństwie kapitalistycznym.

Zjazd potępia wszelkie dążenie do zamazywania istniejących i ciągle wzrastających przeciwieństw 

klasowych w celu ułatwienia porozumienia ze stronnictwami burżuazyjnymi. Zjazd spodziewa się, że 
frakcja ze wzmocnionych sił swych skorzysta w ten sposób, że i nadal wyjaśniać będzie cel socjalnej 
demokracji i zgodnie z zasadami naszego programu starać się o poparcie interesów klasy robotniczej, 
rozszerzenie   i   wzmocnienie   wolności   politycznej,   równouprawnienia,   a   przeciwko   militaryzmowi   i 
marynizmowi,   polityce   kolonialnej   i   wielkopaństwowej,   przeciwko   wszelkiej   niesprawiedliwości, 
uciskowi   i   wyzyskowi   toczyć   będzie   walkę   jeszcze   energiczniejszą,   dbając   jednocześnie   o   rozwój 
prawodawstwa socjalnego i zaspokojenie potrzeb politycznych i kulturalnych klasy robotniczej.

Rezolucja   ta   przyjęta   została   olbrzymią   większością   288   głosów   przeciw   11.   Jednakowoż 

zauważyć należy, że i większa część delegatów zwanych rewizjonistami głosowała za nią, jako to: Auer, 
Heine,   Kolb,   Peus,   Südekum.   Oświadczali   oni   mianowicie,   że   rezolucja   ta,   w   ogólnej   części 
przynajmniej, nie może być uważana za wymierzoną przeciw nim, bo żaden z nich do tego rodzaju dążeń 
rewizjonistycznych, o jakich mówi rezolucja, się nie poczuwa i zmiany dotychczasowej taktyki wcale nie 
pragnie. Inni, jak Vollmar, wstrzymali się od głosowania. Przeciw głosowali z wybitniejszych tylko 
Bernstein oraz dwaj przedstawiciele ruchu zawodowego, Elm i Hue.

„Rezolucja 130” – pod tą liczbą figurowała w spisie wniosków – była przedmiotem ostrej krytyki 

na samym zjeździe i po nim. Bernstein zarzucił jej frazeologię, niejasność i niewykonalność, sprzeczność 
z rzeczywistą, codzienną taktyką partii. Inni podnosili jej jałowość i bezcelowość – bo nie osiągnęła 
swego   celu,   jasnego   i   wyraźnego   oddzielenia   obozu   rewizjonistycznego   od   marksistycznego,   bo 
notoryczni „rewizjoniści” mogli spokojnie za nią głosować.

Chcielibyśmy i my wypowiedzieć tu swe zdanie nie tyle specjalnie o wartości rezolucji, ile w 

ogóle o znaczeniu tej najważniejszej części rozpraw drezdeńskich.

Co   do   rezolucji,   to   trzeba   przyznać,   że   w   swych   częściach   ogólnozasadniczych   jest   ona 

zredagowana ogromnie niejasno i w ogóle słabo. Mamy na myśli głównie ustępy drugi i trzeci. Ustęp 
drugi   potępia   wszelkie   „ustępstwa”   albo   „przystosowywanie   się   do   ustroju   istniejącego” 
(Entgegenkommen). Dosłownie rzeczy biorąc, bez „odrobiny soli” – a tego właśnie wymagał Kautsky – 
należałoby w takim razie wyrzec się wszelkich reform na dziś i wszelkich etapów na drodze ku ustrojowi 
socjalistycznemu; głosując bowiem za jakąkolwiek bądź reformą, czy to za ograniczeniem dnia roboczego 
najemników, czy za dwuletnią służbą wojskową, czy za pewną zmianą systemu podatkowego, partia 
niezaprzeczenie staje na gruncie ustroju istniejącego, robi mu ustępstwo ze swego ideału ostatecznego, 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 9 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

przystosowuje się do niego i to samo robią robotnicy, zawierając z kapitalistą jakąkolwiek ugodę o 
częściowo ulepszone warunki pracy, wciąż jeszcze jednak pracy najemnej. Trzeci ustęp przeciwstawia 
„reformowaniu ustroju burżuazyjnego” – jak najprędsze „przekształcanie ustroju tego na socjalistyczny”. 
T a k i e   przeciwstawianie   teoretyczne   absolutnie   obronić   się   nie   da,   gdyż   reformowanie   ustroju 
teraźniejszego   –   w   pewien   określony   sposób   –   może   przecie   być   właśnie   przekształcaniem   go 
stopniowym   na   socjalistyczny,   a   nawet   dziś,   na   razie,   nie   posiadamy   innego   sposobu   tego 
„przekształcania”, jak tylko właśnie owo „reformowanie”. Ponieważ zaś o żadnym rewizjoniście nie 
można przecie istotnie twierdzić, że „zadowala” on się jedną najbliższą reformą, że poza nią nie widzi 
drugiej, trzeciej i dziesiątej i nie wierzy, że prowadzą one ostatecznie do urzeczywistnienia socjalizmu, 
więc różnica sprowadzałaby się do pojmowania wyrazu: „jak najprędsze”, do czysto subiektywnej oceny 
tempa. Sądzimy też, że przeszłoroczny kongres włoskiej partii socjalistycznej w Imoli daleko trafniejszą, 
daleko zgodniejszą z zasadami naukowego socjalizmu powziął w zupełnie podobnej rozprawie uchwałę, 
mianowicie:  że   partia   jest   reformistyczna   dlatego,   że   jest   rewolucyjna,   i   rewolucyjna   przez   to,   że 
reformistyczna. Jedno od drugiego absolutnie oddzielić się nie da.

Te teoretycznie błędne wnioski, zawarte w rezolucji, wynikają z teoretycznie błędnego ujęcia 

kwestii   całej   zarówno   przez   rewizjonistę   Kolba,   jak   przez   antyrewizjonistę   Kautskiego.   Obydwaj 
twierdzili, że taktyka socjalnej demokracji zależy od takiego lub innego poglądu na to, czy przejście od 
ustroju kapitalistycznego do socjalistycznego odbędzie się niepostrzeżenie, stopniowo i pokojowo, czy też 
w sposób gwałtowny. Mniej możemy się dziwić Kolbowi, ale dziwimy się – i dziwimy się, że dziwić się 
musimy – że Kautsky mógł popełnić błąd podobny. Tłumaczymy to sobie tylko wysoce napiętą, czysto 
nastrojową   atmosferą   kongresu,   nie   sprzyjającą   ścisłości   rozumowania.   Co   do   przyszłości   możemy 
budować   tylko   takie   lub   owakie   przypuszczenia;   jakże   możemy   uzależniać   od   takich   hipotez   swą 
dzisiejszą taktykę? Twierdzimy też, że bez względu na taki lub inny pogląd na przebieg wypadków 
przyszłych   taktyka   partii   socjalistycznej   powinna   w   każdej   chwili   być   zarazem   reformatorską   i 
rewolucyjną. Przede wszystkim musi ona wychodzić z tej zasady, że jedynie nacisk zorganizowanego i 
świadomego   proletariatu   jest   źródłem   wszelkich   reform   i   może   być   źródłem   ostatecznej   rewolucji; 
wszelka skłonność klas posiadających do ustępstw, wszelka ich nawet, choćby subiektywnie szczera 
życzliwość dla klasy robotniczej – również tylko z tego nacisku pochodzi i utrzymywanie go w dawnej 
sile, a nawet ciągłe powiększanie, może być i pod tym względem tylko korzystne. Słusznie mówił Bebel, 
że im więcej się żąda, tym więcej się zawsze dostaje; Bernstein, przeciwnie, doradza złagodzić ton partii, 
zaniechać   „frazesów   rewolucyjnych”,   aby   pozyskać   łatwiej   przychylność   reformatorskiego 
mieszczaństwa. To byłoby wielkim błędem. Ale również błędem byłoby – choćby chwilowej życzliwości 
pewnych warstw mieszczaństwa nie wyzyskiwać, nie łączyć się z nimi czasowo dla zdobywania reform – 
faktycznie robi to socjalna demokracja wszędzie, i w Niemczech też, choć warstwy mieszczańskie tu 
mniej dają do tego sposobności. Partia, z chwilą gdy przestaje być nieliczną apostolską sektą, musi 
walczyć  o   reformy   i   ulepszenia,  gdyż   inaczej   nie   znalazłaby   przystępu   do   mas   robotniczych.   Czy 
rewolucja w przyszłości będzie tylko spokojnym podsumowaniem ewolucji, czy będzie musiała być 
gwałtowną i krwawą, to – jak powtarzały zawsze wszystkie, że tak powiemy, elementarze socjalistyczne – 
zależy od rozsądku klas panujących. Liczyć jednak na ten rozsądek nie można; liczyć się trzeba zawsze z 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 10 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

możliwością gwałtownego oporu z ich strony, a nawet prowokacji klasy robotniczej. Aby tę zawsze 
możliwą   walkę   ostateczną   móc   przyjąć   i   w   niej   zwyciężyć,   konieczne   jest   podtrzymywanie   w 
proletariacie  obok   ducha  pracy  konkretnej,  codziennej,  praktycznej  –   również   ducha  buntu   przeciw 
całemu ustrojowi kapitalistycznemu, a specjalnie przeciw jego zbrojnemu wcieleniu – państwu, ducha 
gotowości do walki ostatecznej z nimi; bez tego – w chwili krytycznej byłby proletariat rozproszony i 
bezsilny, a burżuazja i rząd, widząc to, tym pochopniejsze by były do prowokacji.

I otóż kryzys stronnictw socjalistycznych, rewizjonizm, polega wszędzie, jak słusznie zauważył 

Kautsky, na strachu przed taką walką ostateczną; nic dziwnego, że zjawia on się wtedy, kiedy dzięki 
wzrostowi partii walka ta wydaje się rzeczywiście bliska. Strach ten wynika głównie z niewiary w siły i 
wyrobienie klasy robotniczej. Wielka chęć uniknięcia za wszelką cenę gwałtownego starcia zdradza 
oczywiście wiarę w możliwość tego oraz w niezbędny warunek tej możliwości i życzliwości znacznej 
części klas posiadających dla proletariatu, ich szczerą i trwałą chęć do ustępstw. Czuje się jednak, jaki to 
skarb kruchy, że się z nim trzeba obchodzić jak z jajkiem; więc się doradza partii socjalistycznej, aby tych 
ludzi dobrej woli nie zrażała zbytnią bezwzględnością, i uważa się za rzecz najważniejszą współdziałanie 
z nimi, wyszukiwanie punktów wspólnych, łagodzenie antagonizmów. Otóż o ile współdziałanie z lewicą 
mieszczańską może z pewnością być dla klasy robotniczej pożyteczne z wyżej wyłuszczonych względów 
przy zdobywaniu reform, o tyle owe inne, towarzyszące mu zjawiska stają się w najwyższym stopniu 
niebezpieczne, gdy powodują osłabienie antagonizmu proletariatu do społeczeństwa kapitalistycznego i 
państwa klasowego jako całości, osłabienie gotowości do walki ostatecznej z nim. A taki właśnie skutek 
musi mieć w największym stopniu  w s z e l k i   u d z i a ł   s o c j a l i s t ó w   w   c e n t r a l n y c h 
w ł a d z a c h   p a ń s t w a   z a   z g o d ą   b u r ż u a z j i   o t r z y m a n y .   Kto   obawia   się   starcia 
ostatecznego  i   za   wszelką   cenę   chce   go   uniknąć   (rewizjonista),   dla   tego   taki   właśnie   udział   musi 
oczywiście być koroną usiłowań, rzeczą niezmiernie drogocenną. Kto przewiduje możliwość ostatecznego 
starcia i chce, żeby proletariat był do niego gotów w każdej chwili i miał widoki zwycięstwa (marksista), 
ten musi taki udział w centralnej władzy za zgodą burżuazji uzyskany nade wszystko potępiać i odrzucać. 
Oto główna, zdaniem naszym, różnica.

Toteż rezolucja Kautskiego, uchwalona przez kongres międzynarodowy w roku 1900, głosi, że w 

państwach   scentralizowanych   (a   takimi   są   wszystkie   współczesne   wielkie   państwa   kapitalistyczne   i 
niektóre małe) socjaliści nie mogą przyjmować częściowego udziału w rządzie, na spółkę z jakimiś 
stronnictwami burżuazyjnymi. Rezolucja drezdeńska powołuje się na tę rezolucję paryską. Wynika zaś z 
niej i odrzucenie udziału w prezydium burżuazyjnego parlamentu, choćby dawał on konkretne korzyści. 
Prezydium takie jest również centralnym przedstawicielstwem społeczeństwa i państwa; jest ono, w 
gruncie rzeczy, jednym z wydziałów, i to bardzo ważnym, rządu centralnego. Jednakowoż ten punkt 
inaczej się przedstawia w rzeczypospolitej, a inaczej w monarchii. Na Bernsteina podziałał z pewnością 
przykład Jaurèsa, obranego wiceprezydentem izby poselskiej. Otóż i we Francji funkcja ta pociąga za 
sobą   niejedną   drażliwą   sytuację,   ale   nie   jest   w   każdym   razie   negacją   zasad   partii.   Stronnictwa 
burżuazyjnej większości mogą oczywiście jednym z prezydentów parlamentu zrobić tylko kogoś, kto stoi 
z nimi na jednym i tym samym gruncie prawno­państwowym, kto nie neguje tego gruntu; otóż we Francji 
gruntem   tym   jest   rzeczpospolita   wysoce   demokratyczna,   i   gruntu   tego,   samej   tej   zasady   prawno­

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 11 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

państwowej, żaden socjalista nie ma najmniejszego powodu negować. Inaczej w monarchii. Socjaliści 
negują   monarchię.   Stronnictwa   w   parlamencie   niemieckim,   decydując   się   na   oddanie   fotela 
wiceprezydialnego socjaliście, muszą upewnić się, że stoi on na wspólnym z nimi gruncie prawno­
państwowym, i dlatego  z e   s w o j e g o   s t a n o w i s k a   n a j z u p e ł n i e j   s ł u s z n i e   żądają 
wizyty u cesarza. Zgoda na to byłaby w tych warunkach ze strony socjalistów bynajmniej nie czczą 
formalnością, lecz dobrowolnym uznaniem wspólnego z monarchistami gruntu prawno­państwowego, a 
więc poważnym zamąceniem świadomości proletariatu, osłabieniem jego antagonizmu do państwa. Oto 
czym   się   ta   „formalność”   zasadniczo   różni   od   przysiąg   poselskich   na   wierność   konstytucji   lub   od 
noszenia łańcuchów z wizerunkiem królewskim. I oto dlaczego trzeba ją było koniecznie odrzucić.

Zresztą, gdyby nawet różnica powyższa była mniej zasadnicza, gdyby natura tych formalności była 

podobna, to i tak  d z i ś  formalność taką nakazywał odrzucić wzgląd na psychologię partii. Przed laty 20 
i 15 partia niemiecka znajdowała się w naturalnej początkowej fazie czystej propagandy zasad i absolutnej 
negacji istniejącego społeczeństwa i państwa. Potrzebą dla niej było wówczas przejście do działalności 
reformatorskiej, do pracy praktycznej, do zdobyczy stopniowych na polu ekonomicznym, zarówno jak 
politycznym. Wówczas raczej przesada w negacji, którą objawiali anarchizujący „młodzi”, mogła być 
szkodliwa i niebezpieczna; realizmu i pozytywizmu było raczej za mało, więc rzeczy takie, jak owe 
przysięgi poselskie, nie mogły ujemnie ujednostronnić świadomości proletariatu. Dziś praca codzienna, 
stopniowo­reformatorska na wszystkich polach, nastrój realny i pozytywny stały się w takim stopniu 
naturalną atmosferą partii (z czego tylko zadowolonym być można), że nawet nie dość ściśle zredagowane 
uchwały kongresowe nie grożą jej żadnym niebezpieczeństwem, natomiast świadomość antagonizmu 
zasadniczego ze społeczeństwem i  p a ń s t w e m  kapitalistycznym, gotowość do ostatecznej walki z nim 
– zaczęła była słabnąć. Tow. Katzenstein w swej mowie, pełnej poważnej, sympatycznej szczerości, 
powiedział: „Socjalna demokracja wychowała w klasie robotniczej takie poszanowanie legalności, że 
władze   mogłyby   się   od   nas   uczyć:  b a c z m y ż ,   ż e b y   t a   m i ł o ś ć   l e g a l n o ś c i   n i e 
p r z e k r o c z y ł a   g r a n i c  i nie przetrwała nawet złamania konstytucji!” Tow. Bebel stwierdził, że z 
każdymi wyborami zwiększa się, i absolutnie, i stosunkowo, ilość tak zwanych Mitläufer, to znaczy ludzi 
głosujących za socjalistami z tej lub owej pobudki pojedynczej, lecz nie będących jeszcze socjalistami. 
Zrobić z nich socjalistów, uzupełnić i pogłębić świadomość tych ludzi – to najpilniejsze zadanie partii, 
jedyna   rękojmia   trwałości   powodzeń   i   nawet   bezpieczeństwa   od   zamachów   rządu.   Organ   partyjny 
„Lübecker Volksbote” pisał dosłownie po zjeździe: „Cała  c h o r o b a  partii polega wyłącznie na tym, że 
wzrosła ona zbyt szybko i że wpajanie ducha socjalistycznego w masy nie szło równie szybkim krokiem”. 
Przy takim stanie rzeczy audiencja u cesarza, tym bardziej wobec tego, że byłaby nowością, że byłaby 
zmianą dotychczasowych postanowień, miałaby dla nas zbyt wyraźny charakter zsolidaryzowania się z 
istniejącą formą państwową i społeczną, wyrzeczeniem się ideału rewolucyjnego; przy takim stanie rzeczy 
niebezpieczeństwo było groźne, można było z łatwością wstąpić na równię pochyłą, prowadzącą wbrew 
woli i mimo wiedzy wodzów rewizjonistów dzisiejszych, o których zupełnej uczciwości nikt nie wątpi – 
do zamiany na partię robotniczą, reformatorską, ale  c e s a r s k o ­ r z ą d o w ą . I dlatego, jakkolwiek 
obrady i rezolucje nie zadowalają nas pod względem ścisłości teoretycznej i jakkolwiek przyznać musimy 
słuszność skargom na zbyt dyktatorskie, często niesprawiedliwe względem jednostek i zbyt jątrzące 

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 12 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

zachowywanie się Bebla, to jednak głęboko się cieszymy, że „konsule” partii opatrzyli się w czas, jakie 
grozi niebezpieczeństwo, i dali z całej siły kontrparę. Bo na tym polega epokowe, albo – skromniej 
powiedzmy – zwrotne znaczenie kongresu drezdeńskiego w historii socjalnej demokracji niemieckiej.

A   była   ta   kontrpara   na   serio   potrzebna!   Rewizjonizm   i   tym   razem,   jak   i   dawniej,   udawał 

nieuchwytnego; ale sądzimy, że zgodnie z powyższymi naszymi wywodami uchwycić najzupełniej da się 
jego   zasadnicza   cecha   charakterystyczna:   pragnienie   choćby   niewielkiego   udziału   w   rządzie   przy 
istniejącej, cesarskiej formie. Nikt inny, tylko wódz Vollmar we wspomnianej już mowie przedzjazdowej 
w Monachium powiedział: „Odrzucenie wiceprezydentury obecnie będzie tylko odroczeniem kwestii. Po 
najbliższych wyborach powróci ona. Bo cóż będzie, gdy staniemy się pierwszą partią w parlamencie lub 
jego większością?” (Vollmar ani na chwilę więc nie przypuszcza, żeby stąd miało wyniknąć zniesienie 
monarchii...) „A gdy staniemy się tak silni, że będą musieli dać nam należny udział w rządzie, czy i wtedy 
mamy krępować się takimi formalnościami?” To jest przecież wyraźne kandydowanie na cesarskiego 
Milleranda. Rewizjonistyczna zaś „Volksstimme” w Kamienicy miała nawet czelność pisać po zjeździe: 
„Rezolucja 130 zakazuje tylko  d ą ż y ć  do otrzymania udziału w rządzie burżuazyjnym; ale nie stoi w 
niej wcale, żeby socjalna demokracja musiała  o d r z u c i ć  udział w rządzie, jeśli go jej  z a o f i a r u j ą 
w formie np. miejsca naczelnika przyszłego departamentu pracy lub jakiegoś ministra pracy, albo innego 
kierowniczego   stanowiska   w   organizmie   państwowym”.   Gdy   w   brutalnie­cesarskich   Niemczech 
socjalistyczne, partyjne organy mogą tak pisać, takie wyrażać nadzieje i pragnienia, to zaprawdę czas było 
reagować, i dobrze, że się to stało.

Z   innych   spraw   faktycznych   zjazd   miał   na   porządku   dziennym   jeszcze   kwestię   strajku 

powszechnego albo ściślej – masowego strajku politycznego, którą chciał poruszyć berliński delegat, tow. 
dr Friedeberg. Nie było jednak na nią czasu. Członek centralnej komisji zawodowej tow. Legien był tak 
niezręczny, że w krótkiej dyskusji oświadczył, że robotnicy niemieccy nie mogliby się zdobyć na strajk 
masowy, gdyby rząd zrobił zamach na głosowanie powszechne – za co został przez tow. Ledeboura 
zganiony. Wspominamy o tym epizodzie, ponieważ w „Die Neue Zeit” rozpoczyna się właśnie obecnie 
dyskusja na ten temat, o której w swoim czasie czytelników poinformujemy

1

.

Rozgoryczenie na rewizjonistów pociągnęło za sobą jeszcze i osobisty porachunek z niektórymi z 

nich. Dało do tego powód współpracownictwo kilku: Bernharda, Brauna i Braunowej, b. pastora Göhrego, 
w  tygodniku   „bezpartyjnym”  „Die  Zukunft”,  wydawanym   przez  Maksymiliana  Hardena  (pierwotnie 
Witkowskiego   z   Poznania),   dziennikarza   zdolnego,   goniącego   za   sensacją,   a   więc   i   za   sensacyjną 
opozycją, ale w gruncie rzeczy spekulanta literackiego, który był gorącym wielbicielem Bismarcka. 
Bebel, przypominając często sarkastyczne napaści Hardena na partię oraz artykuł niejakiego prof. Joesta 
w   „Zukunft”   przeciw   Kennanowi,   w   którym   autor   w   najohydniejszy   sposób   z   błotem   mieszał 
rewolucjonistów rosyjskich, nazwał pisywanie do takiego pisma rzeczą niehonorową dla towarzysza i 

1

  Zob.:   „Neue   Zeit”,   1903/1904,   22   Jahrgang;   rocznik   ten   publikuje   m.in.   artykuły:   R.   Hilferdinga  Zur   Frage   des 

Generalstreiks  (nr 5); W. Vliegena  Der Generalstreik als politisches Kampfmittel  (nr 7), E. Bernsteina, K. Kautskiego, 
dotyczące aktualności i możliwości stosowania w walce rewolucyjnej formy strajku powszechnego. Reformiści (Bernstein, 
Hilferding, Vliegen) bądź w ogóle odrzucali tą formę walki proletariatu, bądź chcieli w niej widzieć jedynie pokojową 
demonstracją. – Red.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 13 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

zjazd uchwalił rezolucję zakazującą towarzyszom pisywania do takich pism burżuazyjnych, „które z 
szyderstwem lub nienawiścią krytykują partię”. Nie mamy czasu ani miejsca na to, żeby rozwodzić się 
nad tymi gwałtownymi rozprawami, które zajęły całe trzy pierwsze dni zjazdu. Zgadzamy się z wieloma 
towarzyszami niemieckimi, którzy sądzą, że lepiej by było każdego winnego w każdym poszczególnym 
wypadku ukarać naganą lub wykluczeniem niż uchwalać taką ogólną rezolucję, którą bardzo dowolnie 
można interpretować. Sądzimy też, że napaści Bebla były zbyt gwałtowne i niesprawiedliwe, szczególniej 
dla takiego Göhrego, który zasługuje na wszelki szacunek za odwagę cywilną, z jaką przeszedł do 
socjalnej demokracji, a który, dotknięty napaściami, złożył swój świeży mandat poselski. Zresztą nie 
chcemy się wtrącać w te osobiste sprawy; za mało nas one obchodzą i za mało znamy osobistości, o które 
idzie. Musimy tylko słówko powiedzieć o sprawie Mehringa ze względu na jego stanowisko w partii. 
Mehring to pierwszy napadł na współpracowników „Zukunft” i w ogóle na rewizjonistów. Ci w odwet 
wyciągnęli jego przeszłość: w r. 1876 Mehring od socjalnej demokracji przeszedł do obozu burżuazyjnego 
i w ohydny sposób zwalczał partię, oświadczając się nawet za prawem wyjątkowym; lecz potem znów 
nawrócił się do partii. Około r. 1890 zaś sam utrzymywał bardzo serdeczne stosunki z Hardenem. Wobec 
tego odmawiano  mu  prawa moralnego  do  oskarżania  innych.  Mehring wobec  tych  oskarżeń ustąpił 
dobrowolnie z zajmowanych miejsc w redakcjach „Neue Zeit” i „Leipziger Volkszeitung”, oświadczając, 
że powróci do nich tylko wtedy, jeśli go zarząd partii do tego sam wezwie po wydaniu przez niego 
broszury ze swą obroną. Broszura ta wyszła; nie chcemy sami wydawać o niej sądu, ponieważ czujemy do 
Mehringa urazę o prawdziwie niesłychaną lekkomyślność, z jaką zdeptał spuściznę Marksa i Engelsa w 
sprawie polskiej

2

; przytoczymy więc sąd tow. Wiktora Adlera z „Arbeiterzeitung”, zasadniczo wrogiego 

rewizjonistom. Rzeczy sprzed 25 lat – mówi on – choć świadczą o stałej cesze charakteru Mehringa, 
wielkiej próżności i drażliwości osobistej, powinny być zapomniane; natomiast stosunki Mehringa z 
Hardenem powinny mu były kazać być znacznie bardziej umiarkowanym w zarzutach miotanych na 
towarzyszy. Czy zarząd powoła Mehringa do objęcia dawnych czynności, nie wiemy; Kautsky domaga się 
tego; wiele zgromadzeń partyjnych po zjeździe wypowiedziało się przeciw temu

3

.

Pomijając jednak wszelkie sprawy osobiste, robiące często bardzo przykre wrażenie, musimy 

przyznać, że rozumiemy zupełnie gniew ogółu towarzyszy na socjalistów utrzymujących zbyt bliskie i 
życzliwe stosunki z prasą i politykami burżuazyjnymi, rozumiemy z tego punktu widzenia i wyrażaną na 
zjeździe podejrzliwość względem inteligentów, garnących się coraz liczniej do partii. W teraźniejszej, 
wyżej scharakteryzowanej sytuacji przyda się naprawdę ostrzeżenie pod ich adresem, że partia wymaga 
zupełnego oddania się ideom socjalno­demokratycznym i zerwania ze światopoglądem burżuazyjnym. 
Właśnie  na  krótko   przed  zjazdem  rozwiązało  się  po   krótkim   i   nędznym   istnieniu   tzw.   stronnictwo 
narodowo­socjalne pastora Naumanna, które chciało – ale bezskutecznie – połączyć reformy społeczne z 

2

 Mowa o przedmowie i uwagach krytycznych, jakimi zaopatrzył Franciszek Mehring tom III wydanego przez siebie zbioru 

pism Marksa, Engelsa i Lassalle’a, zawierający m.in. artykuły Marksa w sprawie polskiej (Aus dem literarischen Nachlass von 
Karl Marx, F. Engels u. F. Lassalle
, Bd. III, Stuttgart 1902; zob. przedruk tegoż w jęz. polskim pt. Kwestia polska w: Kwestia 
polska a ruch socjalistyczny. Zbiór artykułów
, Kraków 1905, str. 119­123). – Red.

3

 Mehring Franz, Meine Rechtfertigung. Ein nachtraglisches Wort zum Dresdner Parteitage von..., Leipzig 1903, s. 48. – Red.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 14 –

www.skfm­uw.w.pl

background image

Kazimierz Kelles­Krauz – Porachunek z rewizjonistami (1903 rok)

cesarsko­niemieckim patriotyzmem i nauczyć tegoż i klasę robotniczą. Większość tych ludzi przyłączyła 
się do wolnomyślnych, ale część oświadczyła chęć przystąpienia do socjalnej demokracji.

Gwałtowność rozpraw drezdeńskich zrobiła na wielu przykre wrażenie. Co do nas, nie zamykając 

bynajmniej oczu na różne niepożądane objawy, które się spostrzec dały, sądzimy jednak, że towarzysze 
niemieccy dobrze zrobili, wypowiadając z całą szczerością wszystko, co mieli na sercu. Inna partia po 
takiej dyskusji musiałaby się rozlecieć. Socjalna demokracja wytrzymała, bo tu każda jednostka czuje, że 
wobec  wielkości  sprawy   jest  niczym.  Zjazd  ten   był   pożyteczny,   bo   zaostrzy  i   pogłębi   świadomość 
rewolucyjną mas. W praktycznej zaś działalności partia, jak była, tak pozostanie zjednoczona – i daje już 
w tej chwili dowód tego, stając do wyborów sejmowych w Prusach.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

– 15 –

www.skfm­uw.w.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kazimierz Kelles, Niepodległość Polski a materialistyczne pojmowanie dziejów [1905]
Kazimierz KellesKrauz, widoki rewolucji
Kazimierz Kelles Krauz – Dialektyka społeczna w filozofii Vica (1901 rok)
Kazimierz Kelles Krauz – Comtyzm i marksizm (1904 rok)
Kazimierz Kelles Krauz, Ekonomiczne podstawy pierwotnych form rodziny (1900 rok)
Kazimierz Kelles, Czy jesteśmy patriotami we właściwym znaczeniu tego słowa [1897]
Kazimierz Kelles Krauz – Socjologiczne prawo retrospekcji (1895 rok)
Kazimierz Kelles Krauz Nasz kryzys
Kazimierz Kelles Krauz – Kryzys marksizmu (1900 rok)
Kazimierz Kelles Krauz, Wiek złoty, stan natury i rozwój w sprzecznościach (1903 rok)
Kazimierz Kelles, Rządy demokratyczne [1904]
Kazimierz Kelles Krauz – Antonio Labriola (1904 1905 rok)
Kazimierz Kelles Krauz, Źródło zakazów małżeńskic

więcej podobnych podstron