background image

Sandra Field 

 

Piekielny Jared 

Tłumaczył Krzysztof Bednarek  

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY  

Było jej gor

ą

co i chciało si

ę

 spa

ć

. Spó

ź

niała si

ę

, i to bardzo. Devon Praser jechała wiejsk

ą

 drog

ą

która ci

ą

gn

ę

ła si

ę

 

nieskonczono

ść

. Na domiar złego trzeba było posuwa

ć

 si

ę

 powolutku, pomi

ę

dzy 

limuzynami  prowadzonymi  przez  szoferów 

uniformach.  Samochody  zajmowali  weselni  go

ś

cie  -  a

ż

 

tylu  przyjechało  przed  czasem!  Byli  wystrojeni  w  eleganckie  garnitury  i  sukienki  od  znanych 
projektantów 'mody.  

Devon  siedziała  za  kierownic

ą

  czerwonej  mazdy  kabrioleta.  Miała  na  sobie  kostium  wło

ż

ony 

dwadzie

ś

cia cztery godziny temu, przed wylotem z Jemenu. Skromny, zielony i - w tej chwili - wymi

ę

ty. 

Nie nało

ż

yła makija

ż

u, prawie nie spała. I wcale nie cieszyła si

ę

 na kilka najbli

ż

szych godzin.  

Spó

ź

niała  si

ę

  wła

ś

nie  na 

ś

lub  własnej  matki.  Pi

ą

ty.  Tym  razem  matka  wychodziła  za  niejakiego 

Bensona  Holta,  bogatego  człowieka.  Jego  syn,  Jared,  miał  by

ć

 

ś

wiadkiem,  a  Devon  druhn

ą

.  Matka 

powiedziała, 

ż

e jest przera

ż

ona tym Jaredem.  

Minione cztery dni Devon sp

ę

dziła na negocjacjach z kilkoma magnatami naftowymi. Nie wystraszy 

si

ę

 jakiego

ś

 playboya z Toronto, czy nazywał si

ę

 Jared Holt, czy inaczej.  

Ś

lub  zaczynał  si

ę

  o  osiemnastej,  a  była  ju

ż

  siedemnasta  pi

ęć

.  Devon  nie  dotarła  jeszcze  do 

posiadło

ś

ci Holta, a przecie

ż

 musiała si

ę

 umy

ć

, przebra

ć

 i umalowa

ć

. Druhna musi wygl

ą

da

ć

 pi

ę

knie! 

A mo

ż

e wystarczy, 

ż

e wspaniale wygl

ą

da panna młoda?  

Devon nigdy nie była pann

ą

 młod

ą

 i nic nie wskazywało na to, 

ż

eby miała ni

ą

 wkrótce zosta

ć

 

  

Długi  podjazd  do  posiadło

ś

ci  -"Pod  D

ę

bami"  istotnie  ocieniały  pi

ę

kne,  rosn

ą

ce  długim  szpalerem 

d

ę

by. Wokół zieleniła si

ę

 trawa; w oddali ci

ą

gn

ę

ły si

ę

 całe kilometry białych płotów. Pan młody musiał 

by

ć

 rzeczywi

ś

cie bardzo bogaty. Co

ś

 takiego ... ! - my

ś

lała z ironi

ą

. Jej matka ani razu nie wyszła za 

m

ąż

 za skromnego, ubogiego człowieka.  

Za płotami wida

ć

 było ogromne pola i stadka koni ze 

ź

rebakami. Mo

ż

e jutro b

ę

d

ę

 mogła poje

ź

dzi

ć

 

konno, pomy

ś

lała Devon. Przynajmniej spotka mnie tu jedna miła rzecz. Po wyl

ą

dowaniu w Toronto 

zd

ąż

yła wpa

ść

 na dziesi

ęć

 minut do swojego mieszkania i spakowa

ć

 strój do jazdy konnej.  

Obawiała si

ę

 przebiegu dzisiejszego wieczora. ' Zobaczyła w ko

ń

cu, 

ż

e podjazd rozszerza si

ę

 w pla-

cyk  otoczony  starannie  przystrzy

ż

onymi  krzewami  i  rze

ź

bami  ogrodowymi.  Dom  był  ogromny  - 

zbudowano go z czerwonej cegły, miał mnóstwo okiennic i ko mmow. Dwaj m

ęż

czy

ź

ni w uniformach 

pokazywali drog

ę

 na parking pod drzewami. Devon zatrzymała jednak samochód przed wej

ś

ciem do 

domu,  złapała  walizk

ę

,  torb

ę

  z  ubraniem  i  pognała  ku  drzwiom.  Były  ciemnozielone,  po  obu  ich 

stronach znajdowały si

ę

 wypolerowane latarnie, w jakie niegdy

ś

 wyposa

ż

ano karety. Drzwi otworzyły 

si

ę

, zanim zadzwoniła, ze 

ś

rodka odezwał si

ę

 kpi

ą

cy m

ę

ski głos:  

- Prosz

ę

, prosz

ę

: spó

ź

niona druhna!  

- Rzeczywi

ś

cie, jestem druhn

ą

 - odparła Devon, poprawiaj

ą

c zmierzwione włosy.  

- Czy mógłby pan pokaza

ć

 mi mój pokój? Zostało mi bardzo mało czasu.  

background image

Stoj

ą

cy  w  cieniu  drzwi  m

ęż

czyzna  bezczelnie  obejrzał  j

ą

  od  góry  do  dołu.  W  swoim  wymi

ę

tym 

ubraniu wygl

ą

dała raczej nieciekawie.  

- Bardzo si

ę

 pani spó

ź

niła! - dodał.  

- To nie mo

ż

e by

ć

 lokaj! - pomy

ś

lała. Ten człowiek jest raczej przyzwyczajony do wydawania 

rozkazów ni

ż

 słuchania.  

M

ęż

czyzna  wyszedł  na  popołudniowe  sło

ń

ce  i  Devon  rozszerzyły  si

ę

  oczy,  a  serce  zakołatało  w 

piersi. Zobaczyła przed sob

ą

 naj wspanialszego przedstawiciela m

ę

skiego rodu, jakiego kiedykolwiek 

widziała.  

Był wysoki. Devon miała metr siedemdziesi

ą

t siedem; on przewy

ż

szał j

ą

 o jakie

ś

 pół głowy. Miał 

kruczoczarne włosy, ciemne oczy ... Przemkn

ę

ło jej przez my

ś

l, 

ż

e ulegnie urokowi tego człowieka i 

b

ę

dzie przez niego cierpiała. 

Uspokój się, kobieto! - zbeształa się. To tylko wyjątkowo męski typ. Na świecie jest wielu takich i to nic nie 

znaczy.  

Właściwie nie był przystojny. Miał twarz agresywnego samca. Można było się go wystraszyć. Miał na sobie 

idealnie skrojony smoking, białą koszulę i muchę. Wyglądał w nich jednak raczej na przebranego agenta Służby 

Ochrony  Rządu.  Robił  wrażenie  niebezpiecznego.  Potężna  klatka  piersiowa,  szerokie  ramiona,  ani  odrobiny 

nadwagi ...  

Miał naprawdę wspaniałe ciało.  

Jest wielu mężczyzn o pięknych ciałach. Ten miał jednak w sobie coś, co sprawiało, że wyjątkowo pociągał 

Devon.  

Nigdy nie pozwalała sobie na jakiekolwiek erotyczne zbliżenia z mężczyznami tylko z tego powodu, że byli 

wspaniale  zbudowani  czy  mieli  piękne  twarze.  Dzięki  temu  nie  popełniła  w  życiu  tego  rodzaju  poważnych 

błędów, jakie wciąż zdarzały się jej matce.  

Mężczyzna wciąż stał naprzeciw Devon i utrudniał jej skupienie się na szybkim przygotowaniu do ślubu.  

Człowieka o tak zdecydowanym wyrazie twarzy i tego rodzaju aurze, jaką wokół siebie roztaczał, nie można 

było określić mianem playboya. Nawet jeśli nim był, na jego silną osobowość składało siębez wątpienia o wiele 

więcej. Nieważne. ·W każdym razie Devon wiedziała już, że to właśnie jest Jared Holt, którego obawiała się jej 

matka. Rzeczywiście, miała kogo.  

- Kim pan jest? - odezwała się chłodno.  

- Miałem nadzieję, że wcale pani nie przyjedzie! - odparł głębokim, męskim głosem Jared, ignorując 

pytanie. - Wtedy ten żałosny ślub zostałby przynajmniej odroczony.  

- Niestety, jestem - skwitowała. Ona także uważała piąty ślub swojej matki za żałosny, ale zachowała to dla 

siebie. - Pan Jared Holt, jak sądzę?  

Skinął głową, nie zbliżając się, aby mogli sobie podać ręce.  

- Myślałem, że wygląda pani zupełnie inaczej. Pani matka ciągle trajkocze o tym, jaka pani jest piękna ...  

- .Boże, chyba naprawdę jest pan wściekły z tego powodu, że wiążemy się z waszą rodziną. Myśli pan, że ja 

cieszę się z tego, że moja matka wychodzi za pańskiego ojca i że będę mieć do czynienia z wami obydwoma?!  

Jared zacisnął zęby.  

- To dlaczego nie spóźniła się pani na samolot? warknął. - Myślę, że bez pani matka nie zgodziłaby się na . tę 

ceremonię. Mogła pani wszystko powstrzymać! Przynajmniej chwilowo.  

- Nie uważam, żeby należało do mnie podejmowanie decyzji za moją matkę - odparła stanowczo Devon. - 

Może i wychodzi po raz kolejny za mąż zupełnie bez sensu, jednak to ona ma w tej kwestii prawo wyboru. Jak 

i pański ojciec.  

- Proszę, nie da pani sobie w kaszę dmuchać. Nie moż

na si

ę

 tego domy

ś

li

ć

 z pani wygl

ą

du. - Jared po raz 

kolejny  spojrzał  pogardliwie  na  wygnieciony  lniany  kostium  rozmówczyni.  Całkowicie  aseksualny 
ubiór.  

- Wie pan, ostatnie cztery  dni sp

ę

dziłam na trudnych negocjacjach na temat praw wydobycia ropy 

naftowej.  M

ęż

czy

ź

ni,  z  którymi  rozmawiałam,  pochodz

ą

  z  kr

ę

gu  kultury,  w  której  pewien  sposób 

ubierania si

ę

 kobiet oznacza co innego ni

ż

 u nas. Mój samolot wystartował z Jemenu z opó

ź

nieniem, 

przez co spó

ź

niłam si

ę

 na samolot w Hamburgu. Na londy

ń

skim Heathrow straciłam mnóstwo czasu 

background image

w kolejkach i na kontrole słu

ż

b antyterrorystycznych. Jakby tego było mało, w Toronto był akurat strajk 

baga

ż

owych.  Potem  stałam  jeszcze  w  korkach.  Jestem  zm

ę

czona  i  podenerwowana.  Mo

ż

e  wi

ę

poka

ż

e mi pan łaskawie, gdzie jest mój pokój, 

ż

ebym mogła si

ę

 przebra

ć

!  

- "Podenerwowana" - zadrwił Holt. - To złe okre

ś

lenie. Targaj

ą

 pani

ą

 emocje, ot co. Typowa 

kobieta!  

-  Generalizacje  to  wygodne  narz

ę

dzie  dla  leniwego  umysłu  --odparła  słodkim  tonem  Devon.  -  Nie 

u

ż

yj

ę

  najcelniejszych  słów  na  okre

ś

lenie  tego,  jak  si

ę

  w  tej  chwili  czuj

ę

,  poniewa

ż

  nie  stosuj

ę

  ich  w 

rozmowie z. nieznanymi lud

ź

mi. Gdzie jest mój pokój?  

- Zatem nie myl

ę

 si

ę

 - pani potulny wygl

ą

d skrywa osobowo

ść

. Nie rozumiem jednak, dlaczego nie 

chce pani, 

ż

eby pani matka wyszła za bogacza. Niejedno pani z tego skapnie.  

Nie daj si

ę

,-l 

pomy

ś

lała Devon. 

Moja matka była ju

ż

 

ż

on

ą

 m

ęż

czyzn znacznie. zamo

ż

niejszych ni

ż

 pa

ń

ski ojciec - rzuciła chłodno. 

Zupełnie nie pojmuj

ę

, dlaczego zgodziła si

ę

 wyj

ść

 za człowieka nie dysponuj

ą

cego takimi zasobami, 

jak  jej  poprzedni  m

ęż

owie.  -  Devon  uniosła  brew.  -  By

ć

  mo

ż

e  jest  zdecydowanie  bardziej  czaruj

ą

cy 

ni

ż

 jego  

syn ... ?  

_ Potrafi

ę

 by

ć

 czaruj

ą

cy, kiedy chc

ę

· I nienawidz

ę

 rozmawia

ć

 z osob

ą

, która ma na nosie ciemne 

okulary! - Nieoczekiwanie, błyskawicznym ruchem, Jared 

ś

ci

ą

gn

ą

ł Devon okulary. Nie zd

ąż

yła 

zrobi

ć

 uniku. Wyraz pogardy na jego twarzy ust

ą

pił na chwil

ę

 Iniejsca innemu uczuciu. Tylko na 

moment. Mogło jej si

ę

 zdawa

ć

 - a jednak jej serce zacz

ę

ło bi

ć

 o wiele szybciej ...  

- Poka

żę

 pani ten pokój. S

ą

siaduje z pokojem pani matki. Oczywi

ś

cie po 

ś

lubie przeprowadzi si

ę

 

do cz

ęś

ci domu zajmowanej przez ojca.  

, Devon u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 niewinnie i spytała:  

_ Czy

ż

by zazdro

ś

cił pan ojcu? Chyba potrzebuje pan dobrego psychiatry.   .  

_ Nie obchodzi mnie, z kim sypia mój ojciec ani z kim si

ę

 o

ż

eni.  

- Pana wpływy spadn

ą

. - Devon parskn

ę

ła 

ś

miechem. - Nie powinnam si

ę

 dziwi

ć

 pa

ń

skiemu 

zachowaniu.  

_ Ustalmy pewne fakty ... - warkn

ą

ł Jared - .. .i mo

ż

e to pani powtórzy

ć

 matce. Nie pozwol

ę

 jej pu

ś

ci

ć

 

ojca z torbami, kiedy b

ę

d

ą

 si

ę

 rozwodzi

ć

 - bo bior

ą

c pod uwag

ę

 jej przeszło

ść

, nie mam w

ą

tpliwo

ś

ci, 

ż

e tak si

ę

 sko

ń

czy. Zrozumiała pani? - Wida

ć

 było, 

ż

e Holt tłumi w

ś

ciekło

ść

 ..  

Cholera, pomy

ś

lała, nie po to przeleciałam pół 

ś

wiata, 

ż

eby wysłuchiwa

ć

 takich gadek!  

-  Wie  pan  co?!  -  wykrzykn

ę

ła.  -  W  ci

ą

gu  ostatnich  o

ś

miu  lat  byłam  chyba  w  czterdziestu  czy 

pi

ęć

dziesi

ę

ciu  krajach  i  w 

ż

adnym  z  nich,  nigdy  i  nigdzie,  nie  spotkałam  człowieka-tak  potw0r:nie 

niegrzecznego  jak  pan!  Wida

ć

ż

e  nikt  nie  uczył  pana  zasad  dobrego  wychowania.  Zdobył  pan 

pierwsz

ą

 nagrod

ę

, panie Holt. Gratuluj

ę

!  

Nawet nie mrugn

ą

ł. Słowa Devon chyba w ogóle do niego nie dotarły. Wyd

ą

ł usta.  

- Nie jestem niegrzeczny, tylko uczciwy. Najwyra

ź

niej nie ceni pani uczciwo

ś

ci.  

Devon miała ju

ż

 zdecydowanie dosy

ć

 tej rozmowy.  

-  Czy  liczy  pan  na  to, 

ż

e  b

ę

dziemy  wymienia

ć

  docinki  a

ż

  do  godziny 

ś

lubu, 

ż

eby  moja  matka 

pomy

ś

lała, 

ż

e  mnie  nie  ma,  i  wszystko  odwołała?  Rozczaruj

ę

  pana,  ale  musz

ę

  poinformowa

ć

ż

sama potrafi

ę

 j

ą

 znale

źć

. - Obeszła Jareda i ruszyła naprzód.  

 

.  

.  

Gwałtownie przytrzymał j

ą

 za r

ę

kaw. W takich sytuacjach Devon potrafiła popatrze

ć

 m

ęż

czy

ź

nie 

wyzywaj

ą

co w oczy, wykorzystuj

ą

c swój wzrost; Jared Holt był jednak na to za wysoki. Czuła si

ę

 w 

jego obecno

ś

ci nieswojo. Gniewało j

ą

 to niezmiernie. Ten człowiek był wprost nie do wytrzymania!  

- Prosz

ę

 mnie natychmiast pu

ś

ci

ć

! - zawołała.  

- Spokojnie. Chciałem tylko pokaza

ć

 pani pokój - od parł kpi

ą

co. Nachylił si

ę

 nad ni

ą

 tak, 

ż

e poczuła 

intensywny zapach wody kolo

ń

skiej i zobaczyła z bliska jego kruczoczarne włosy, po czym wyj

ą

ł jej z 

r

ę

ki walizk

ę

. - Chocia

ż

 - ci

ą

gn

ą

ł - zostało mało czasu, a nie spotkałem jeszcze kobiety, która byłaby 

w stanie przygotowa

ć

 si

ę

 do czegokolwiek szybciej ni

ż

 w godzin

ę

.  

Bo

ż

e,  wbrew  temu,  co  mówił,  miała  ochot

ę

  przesun

ąć

  palcami  po  jego  włosach;  poczu

ć

,  czy 

naprawd

ę

 s

ą

 tak jedwabiste, jak wygl

ą

daj

ą

. Co si

ę

 ze mn

ą

 dzieje? - pomy

ś

lała.  

Poczuła· w dole brzucha co

ś

, co musiała zwalczy

ć

. Miała nadziej

ę

ż

e nie dało si

ę

 to wyczyta

ć

 z 

background image

jej  twarzy.  Wykrzywiła  j

ą

,  przesun

ę

ła  ostentacyjnie  wzrokiem  po  ciel

ę

  Holta  od  góry  do  dołu,.  po 

czym powiedziała kpi

ą

cym tonem:  

- Z pewno

ś

ci

ą

 zna pan mnóstwo kobiet.  

- Nie przecz

ę

.  

- Moim zdaniem m

ęż

czyzna, który musi chwali

ć

 si

ę

 swoimi podbojami, nie jest wart 

zainteresowania.  

- Kobiety, które nie maj

ą

 wielkich do

ś

wiadcze

ń

 z m

ęż

czyznami, musz

ą

 zadowala

ć

 si

ę

 

wypowiadaniem opinii.  

Najwyra

ź

niej  ten  facet  uwa

ż

ał  j

ą

  za  zbyt  mało  atrakcyjn

ą

ż

eby  mógł  zainteresowa

ć

  si

ę

  ni

ą

 

m

ęż

czyzna! Zacisn

ę

ła z

ę

by i powiedziała:  

-  Niektóre  z  nas  wol

ą

  nie  zadawa

ć

  si

ę

,  z  kim  popadnie,  tylko  wybiera

ć

  naprawd

ę

  interesuj

ą

cych 

ludzi. Moim zdaniem, m

ęż

czyzna powinien mie

ć

 w sobie znacznie wi

ę

cej warto

ś

ci ni

ż

 tylko ciało. 

- Ma pani bogaty zbiór opinii na temat m

ęż

czyzn, jak na kobiet

ę

, 'której opakowanie nie przyci

ą

gnie 

niczyjego spojrzenia po raz drugi.  

Ż

eby

ś

  wiedział, 

ż

e  przyci

ą

gn

ę

  twoje  spojrzenie  wiele  razy,  ty  głupi,  zadufany 

sobie  playboyu!  - 

sykn

ę

ła  w  my

ś

li  Devon.  Miała  ze  sob

ą

  dwie  sukienki.  Jedn

ą

  tradycyjn

ą

,  eleganck

ą

,  odpowiedni

ą

,na 

ś

lub  pary  z  wy

ż

szych  sfer.  Drug

ą

  -  nawet  bardziej  interesuj

ą

c

ą

,  cho

ć

  znacznie  mniej  "odpowiedni

ą

". 

Postanowiła wło

ż

y

ć

 t

ę

 drug

ą

.  

Gdyby  pomy

ś

lała  m

ą

drzej,  nało

ż

yłaby  jednak  t

ę

,  która  nie  uwidaczniała  jej  kobiecych  wdzi

ę

ków. 

Gdy

ż

 najpowa

ż

niejsz

ą

 i najgorsz

ą

 rzecz

ą

 w całym spotkaniu z Jaredem Holtem było to, 

ż

e poci

ą

gał j

ą

 

jak  nikt.  Roztaczał  aur

ę

  m

ęż

czyzny  pewnego  siebie,  tak

ż

e  w  dziedzinie  seksu.  Dra

ż

niło  to  Devon 

niezmiernie.  

Jego brak skr

ę

powania, opalona cera, fizyczna siła, całe jego ciało przyci

ą

gało j

ą

 niemal magiczn

ą

 

sił

ą

,  mimo 

ż

e  ka

ż

de  słowo,  jakie  wypowiedział,  nakazywało  jej  ucieka

ć

  od  niego  jak  najdalej.  Jared 

Holt poci

ą

gał j

ą

, a zarazem denerwował tak bardzo, 

ż

e była tym zaniepokojona.  

- Umilkła pani. Czy

ż

by pani zbiór opinii wyczerpał si

ę

?  

- Szkoda ich dla pa

ń

skich uszu.  

- Mnie szkoda całego dzisiejszego dnia. Jest dla mnie  

c a ł k o w i c i e stracony.  

- Przynajmniej w jednej sprawie si

ę

 zgadzamy.  

Nagle zniecierpliwiony, Jared poci

ą

gn

ą

ł Devon do 

ś

rodka domu, zamkn

ą

ł drzwi kopniakiem, po czym 

poprowadził j

ą

 przez przestronny hol do mahoniowych schodów. Zadr

ż

ała. Ten człowiek był tak silny, 

ż

e  pokonałby  j

ą

  z  łatwo

ś

ci

ą

,  mimo  i

ż

  dbała  o  własn

ą

  kondycj

ę

  fizyczn

ą

  i  nie  była  słaba.  Czuła 

nieodpart

ą

 ch

ęć

 dogryzienia mu. Doprowadzał j

ą

 do szału.  

- Powiedziałam panu komplement, wie pan? - odezwała si

ę

, niby od ,niechcenia.  

- Chyba go nie dosłyszałem.  
- Zauwa

ż

yłam, 

ż

e jest pan wspaniale zbudowany. Czy był pan mo

ż

e kiedy

ś

 modelem?  

- Nie!  
Prosz

ę

, to mu dogryzło. Hurra!  

Devon  rozgl

ą

dała  si

ę

  po 

ś

cianach,  które  zawieszone  były  obrazami  przedstawiaj

ą

cymi  konie 

wy

ś

cigowe. Benson Holt był znanym hodowc

ą

 koni. Odezwała si

ę

 miłym tonem:  

- Jakie to pi

ę

kne zwierz

ę

ta ... Mo

ż

e pracuje pan w stajniach swojego ojca?  

Jared zacisn

ą

ł usta, powstrzymuj

ą

c to, co mu si

ę

 na nie cisn

ę

ło.  

- Nie, nie pracuj

ę

 w stajniach - odparł. Devon zaliczyła drugi punkt.  

- To co pan wła

ś

ciwie robi?  

-Staram si

ę

 uchroni

ć

 ojca przed łowczyniami fortun.  

Co najwyra

ź

niej wła

ś

nie mi si

ę

 nie udało! - Zaprowadził j

ą

 w odległe skrzydło domu, do którego 

wiodły zamykane na klucz drzwi. - Pani matka jest w pokoju na ko

ń

cu korytarza, a pani pokój - to ten. 

Oba maj

ą

 oddzielne łazienki.  

Zanim  Devon  zd

ąż

yła  zaprotestowa

ć

,  jej  gospodarz  wszedł  do  pokoju  i  postawił  walizk

ę

  przy 

background image

łó

ż

ku. Nie chciała, 

ż

eby tu był.  

- Mo

ż

e przynajmniej· do zdj

ęć

 b

ę

dzie si

ę

 pan u

ś

miechał? - powiedziała. - Bo inaczej b

ę

dzie pan psuł 

ws

ź

ystko min

ą

 obra

ż

onego chłopca.  

- Prosz

ę

 mi nie mówi

ć

, co mam robi

ć

 - odparł spokojnie J ared. - Nie lubi

ę

 tego.  

Serce znów jej zakołatało. Jared Holt był naprawd

ę

 niebezpieczny, a jednak ci

ą

gn

ę

ło j

ą

 do niego 

tak, 

ż

e nie zdołała powstrzyma

ć

 słów:  

- To interesuj

ą

ce, bo ja tak

ż

e nie lubi

ę

, kiedy kto

ś

 wydaje mi rozkazy. Kolejna rzecz, która nas 

ł

ą

czy.  

- Niestety, b

ę

dzie nas ł

ą

czyło zdecydowanie za du

ż

o.  

Nie  potrafi

ę

  wyobrazi

ć

  sobie  pani  jako  mojej  przybranej  siostry.  Mamy  wszyscy  sp

ę

dza

ć

  wspólnie 

Ś

wi

ę

to Dzi

ę

kczynienia i Bo

ż

e Narodzenie, obchodzi

ć

 urodziny i rocznice. Przez całe lata! -...: Jared 

u

ś

miechn

ą

ł  si

ę

  złowieszczo.  -  Ten 

ś

lub  zwi

ąż

e  nas  ze  sob

ą

  -  i  tak

ż

e  dlatego  powinna  pani  była 

spó

ź

ni

ć

 si

ę

 na samolot!  

- Jestem prawnikiem i specjalizuj

ę

 si

ę

 w negocjowaniu praw wydobycia surowców - odpowiedziała 

spokojnie Devon. - Ta praca wymaga ode mnie ci

ą

głych podró

ż

y. Wi

ę

ksz

ą

 cz

ęść

 czasu jestem poza 

krajem. By

ć

 mo

ż

e pan b

ę

dzie uczestniczył we wszystkich rodzinnych 

ś

wi

ę

tach. Ja nie.  

- Je

ś

li chodzi o zdj

ę

cia, to mam nadziej

ę

ż

e w ci

ą

gu najbli

ż

szych czterdziestu minut zrobi pani co

ś

 

ze swoimi włosami ... Tylko prosz

ę

 nie kaza

ć

 mim na pani

ą

 czeka

ć

. Czeka

ć

 mo

ż

na na pann

ę

 młod

ą

nie na druhn

ę

.  

Po tych słowach Jared wyszedł, tym razem cicho zamykaj

ą

c drzwi za sob

ą

. Devon wykonała par

ę

 

ę

bokich oddechów. Nagle kto

ś

 zapukał do drzwi. Serce zabiło jej szybko.  

- Słucham? - odezwała si

ę

 dr

żą

cym głosem.  

- Kochanie, czy to ty?  
- Wejd

ź

, mamo.  

- Jared powiedział mi, 

ż

e ju

ż

 przyjechała

ś

. Tak si

ę

 martwiłam - bałam si

ę

ż

e nie zd

ąż

ysz na 

ś

lub. 

Bardzo potrzebuj

ę

 twojego wsparcia; on patrzy na mnie, jakbym była czarownic

ą

; boj

ę

 si

ę

 tego 

człowieka. Nie mog

ę

 poj

ąć

, jak Bensonowi mógł zdarzy

ć

 si

ę

 taki syn ... - Alicia trajkotała po 

swojemu. - Kochanie, ale

ż

 ty nie jeste

ś

 jeszcze ubrana!  

-  Dopiero  przyjechałam.  -  Devon  pocałowała  matk

ę

  w  policzek  i  obejrzała  j

ą

  od  stóp  do  głów.  - 

Wygl

ą

dasz cudownie! - powiedziała szczerze.  

- Nie chciałam mie

ć

 białej sukni - to byłoby raczej nieodpowiednie. Naprawd

ę

 ładnie wygl

ą

dam?  

Suknia Alicii była pi

ę

kna, kremowa. Przynajmniej raz w

ż

yciu nie miała na sobie falbanek, koronek ani 

koralików,  od  których  roiły  si

ę

  jej  poprzednie 

ś

lubne  suknie.  Fryzur

ę

  tak

ż

e  miała  bardziej  stonowan

ą

 

ni

ż

  miewała  wcze

ś

niej.  Devon  nie  widziała  matki  od  pi

ęć

iu  miesi

ę

cy,  podczas  których  w  rozmowach 

telefonicznych matka wtr

ą

cała co i raz nazwisko Bensona Holta. A mo

ż

e ten człowiek wywarł  na ni

ą

 

taki wpływ, 

ż

e zmieniła nie tylko pomysł na sukni

ę

 

ś

lubn

ą

?  

- To bardzo elegancka sukienka. Poka

ż

, jaki masz pier

ś

cionek.  

Pier

ś

cionek miał brylant osadzony w filigranowo wykonanym gnie

ź

dzie.  

- Mam nadziej

ę

ż

e b

ę

dziesz bardzo szcz

ęś

liwa - powiedziała Devon.  

Matka spojrzała na swój złoty zegarek.  

Ś

lub zaczyna si

ę

 za trzydzie

ś

ci pi

ęć

 minut!  

- W takim razie lepiej wyjd

ź

 i pozwól mi si

ę

 przygotowa

ć

! ~ odparła z u

ś

miechem Devon. - 

Przepraszam, 

ż

e tak pó

ź

no przyjechałam. Wiesz, 

ż

e chciałam by

ć

 na wczorajszej kolacji,' ale moje 

ś

rodki transportu opó

ź

niały si

ę

 jeden po drugim.  

- Musiałam siedzie

ć

 pomi

ę

dzy Bensonem a Jaredem! ... - Alicia zadr

ż

ała. - Wiesz, co zrobił Jared trzy 

dni temu? Zaoferował mi pieni

ą

dze za rezygnacj

ę

 ze 

ś

lubu.  

-Co???  

- Mówi

ę

 ci. Nie mog

ę

 nawet powiedzie

ć

 o tym Bensonowi. W ko

ń

cu to jego jedyny syn.'  

- Jak on 

ś

miał zrobi

ć

 co

ś

 takiego?  

- Ten człowiek 

ś

miałby zrobi

ć

 wszystko. Kieruje Holt Incorporated. Zarz

ą

dza milionami dolarów.' 

background image

Nie dorobił si

ę

 ich, siedz

ą

c z zało

ż

onymi r

ę

kami.  

Devon spojrzała zdumiona.  

- To Jared jest prezesem Holt Incorporated? - upewniła si

ę

.  

-  Jest  nie  tylko  prezesem,  ale  i  wła

ś

cicielem.  To  on  dorobił  si

ę

  prawdziwie  wielkiej  fortuny.  Jest 

pi

ęć

dziesi

ą

t razy bogatszy od Bensona.  

Holt  Incorporated  posiadała  sie

ć

  hoteli  na  całym 

ś

wiecie;  Devon  nie  raz  zatrzymywała  si

ę

  w  nich. 

Korporacja miała tak

ż

e flot

ę

 statków pasa

ż

erskich, kilka firm zajmuj

ą

cych si

ę

 handlem towarami oraz 

firm

ę

 komputerow

ą

, która odnosiła ostatnio wielkie sukcesy. -  

- Dlaczego mi tego nie powiedziała

ś

?!... ~ j

ę

kn

ę

ła Devon.  

- Ci

ą

gle rozmawiam z tob

ą

 tylko przez telefon, a ty jeste

ś

 gdzie

ś

 na Borneo albo w Papui-Nowej 

Gwinei! Mam wtedy wa

ż

niejsze tematy ni

ż

 Jared Holt.  

Devon  usiadła  na  łó

ż

ku  i  wybuchn

ę

ła 

ś

miechem. 

- P: 

ja  go  spytałam,  czy  pracuje  w  stajniach 

ojca.  

- Zartujesz?!  

- Przedtem zapytałam, czy mo

ż

e był modelem.  

Alicia j

ę

kn

ę

ła.  

  - Och, nie! Jak mogła

ś

?  

_  

- Normalnie. To najniegrzeczniejszy, najbardziej arogancki człowiek, jakiego w 

ż

yciu spotkałam. A 

miałam do czynienia ju

ż

 z niejednym.  

Matka zadr

ż

ała.  

- Chyba nie masz zamiaru mu dokucza

ć

? Jako wróg byłby bardzo niebezpieczny!  

- Nie boj

ę

 si

ę

 Jareda - oznajmiła Devon. Pod pewnym szczególnym wzgl

ę

dem nie była to prawda ... - 

Obawiam si

ę

 za to, 

ż

e spó

ź

ni

ę

 si

ę

 na 

ś

lub! Wyjd

ź

 ju

ż

, szybko.  

Matka przytuliła mocno Devon, dr

żą

c z emocji.  

-  Tak  si

ę

  ciesz

ę

ż

e  tu  jeste

ś

!  -  powiedziała  i  wyszła.  Devon  nie  cieszyła  si

ę

  ani  troch

ę

. Wyj

ę

ła  z 

torby sukienk

ę

, rozło

ż

yła j

ą

 na łó

ż

ku i ruszyła pod prysznic. 

ROZDZIAŁ· DRUGI  

O siedemnastej pi

ęć

dziesi

ą

t dziewi

ęć

 Alicia zapukała do drzwi pokoju Devon.  

- Jeste

ś

 gotowa, kochanie?  

Devon malowała usta na intensywnie ró

ż

owy kolor.  

- Wejd

ź

, mamo - rzuciła. Nało

ż

yła jeszcze długie ·kolczyki z australijskich, połyskuj

ą

cych niebiesko 

opali.  

- Taka jestem zdenerwowana! - zacz

ę

ła swoje Alicia. - Wiem, 

ż

e to mój pi

ą

ty 

ś

lub, ale naprawd

ę

 

kocham Bensona i chciałabym, 

ż

eby nasze mał

ż

e

ń

stwo trwało wiecznie. 

Ż

eby

ś

my wszyscy razem 

byli szcz

ęś

liw

ą

 rodzin

ą

. Czy my

ś

lisz, 

ż

e popełniam kolejny straszny bł

ą

d?  

Devon nie poznała jeszcze Bensona. Je

ś

li był cho

ć

 odrobin

ę

 podobny do Jareda, Alicia popełniała 

najwi

ę

kszy  bł

ą

d.  A  ju

ż

  o  "szc

żęś

liwej  rodzinie"  z  pewno

ś

ci

ą

  nie  mogło  by

ć

  mowy. 

Ś

wi

ę

ta  z  Jaredem 

Holtem? Brr!  

-  Oczywi

ś

cie, 

ż

e  b

ę

dziesz  szcz

ęś

liwa  -  próbowała  pocieszy

ć

,  matk

ę

,  której  dr

ż

ały  usta.  Wzi

ę

ła  j

ą

 

pod r

ę

k

ę

, spojrzała w lustro i powiedziała: - Chod

ź

my.  

- Chyba ładnie wygl

ą

damy? - upewniła si

ę

 nie

ś

miało Alicia.  

Devon nie chodziło w tej chwili o 

to, 

ż

eby wygl

ą

da

ć

 ładnie. Wło

ż

yła turkusow

ą

, połyskuj

ą

c

ą

, dług

ą

 

sukienk

ę

  z  tajskiego  jedwabiu.  Prost

ą

,  wyci

ę

t

ą

  tak, 

ż

e  odsłaniała  cz

ęś

ciowo  piersi.  Kobiece  kształty 

background image

Devon rysowały si

ę

 pod w

ą

sk

ą

 sukienk

ą

, która miała te

ż

 si

ę

gaj

ą

ce kolana rozci

ę

cie. Mi

ę

dzy piersiami 

Devon znajdował si

ę

 jeszcze jeden opal. Sandały z cieniutkich pasków miały bardzo wysokie obcasy. 

Włosy upi

ę

ła wysoko, kilka loków 'opadało jej na szyj

ę

 i policzki.  

- Wygl

ą

damy obie zabójczo - zapewniła. - I nie pozwól Jaredowi zepsu

ć

 ci dnia 

ś

lubu. Ten człowiek 

nie jest tego wart.  

-  Nie  pozwol

ę

.  -  Alicia  u

ś

miechn

ę

ła  si

ę

.  -  Ucz

ę

  si

ę

  nowych  zachowa

ń

,  wiesz?  Powiedziałam 

Bensonowi, 

ż

e nie  zamierzam 

ś

lubowa

ć

 mu posłusze

ń

stwa, 

ż

e jestem ju

ż

 na to  za stara. Roze

ś

miał 

si

ę

 tylko i odparł, 

ż

e wcale nie chce, 

ż

eby jego 

ż

ona była popychadłem. Jest bardzo miły, polubisz go.  

Swoich  poprzednich  m

ęż

ów.-  romantycznego  Włocha,  brytyjskiego  arystokrat

ę

  oraz  teksaskiego 

nafciarza  -  matka  przedstawiała  Devon  podobnie.  Alicia  zawsze  chciała, 

ż

eby  córka  polubiła  jej 

kolejnego m

ęż

a.  

- Nie mog

ę

 si

ę

 doczeka

ć

, a

ż

 go poznam - odparła dyplomatycznie Devon.  

W holu  czekał  fotograf, koło  stołu,  na  którym  le

ż

ały  kwiaty.  Matka  i  córka  wzi

ę

ły  bukiety  z  białych 

storczyków i u

ś

miechn

ę

ły si

ę

 do obiektywu. Potem zeszły na dół, rami

ę

 w rami

ę

.  

- Poprosiłam ci

ę

 ju

ż

ż

eby

ś

 odprowadziła mnie do ołtarza, prawda?   _  

Devon omal si

ę

 nie przewróciła.  

- Nie ... !  

- Miał to zrobi

ć

 szwagier Bensona, ale dwa tygodnie temu przeszedł operacj

ę

 

ż

ylaków. Na placu 

boju pozostał tylko Jared! Prosz

ę

 ci

ę

, zgód

ź

 si

ę

 mnie odprowadzi

ć

!. ..  

Devon na pewno nie pozwoli, 

ż

eby ten cynik odprowadzał matk

ę

 do ołtarza.  

- Oczywi

ś

cie, 

ż

e to zrobi

ę

!  

Wci

ąż

  fotografowane,  wyszły  do  ogrodu,  gdzie  na  wiklinowych  krzesłach  siedzieli  go

ś

cie;  wokół 

stały  kosze  z  mnóstwem  kwiatów;  grała  harfa.  Nast

ę

pnie  rozległy  si

ę

  d

ź

wi

ę

ki  elektronicznych 

organów. Organista nie był dobry. Zdecydowanie.  

- To gra siostra Bensona - wyja

ś

niła Alicia. - Sama . si

ę

 tego domagała, a Benson nie chciał jej 

rani

ć

 i zgodził si

ę

.  

Podeszły do ołtarza, zbli

ż

aj

ą

c si

ę

 do siedz

ą

cych tyłem do nich Jareda i jego ojca. Benson nie był 

taki  wysoki,  jak  syn;  miał  starannie  uło

ż

one  siwe  włosy.  Odwrócił  si

ę

.  Miał  mniej  interesuj

ą

c

ą

  twarz 

ni

ż

  Jared,  i  brzuszek.  Devon  ucieszyła  si

ę

  -  Benson  Holt  wygl

ą

dał  jak  człowiek.  Do  tego  u

ś

miechał 

si

ę

  z  prawdziw

ą

·  miło

ś

ci

ą

,  a  tak

ż

e  uprzejmo

ś

ci

ą

.  W  przeciwie

ń

stwie  do  swojego  syna.  Devon 

potrafiła odró

ż

ni

ć

 miłego człowieka od takiego, który tylko udawał. Benson był miły. Nie spodziewała 

si

ę

ż

e ojciec Jareda b

ę

dzie taki.  

- My

ś

l

ę

ż

e wybrała

ś

 dobrego człowieka, mamo - szepn

ę

ła.  

Teraz  odwrócił  si

ę

  Jared.  Popatrzył  na  Devon  i  na  jego  twarzy  odmalował  si

ę

  prawdziwy  szok. 

Spu

ś

ciła  skromnie  oczy,  jak  przystało  na  ,,kobiet

ę

  o  bardzo  niewielkim  do

ś

wiadczeniu",  której 

"opakowanie" nie przyci

ą

ga niczyjego spojrzenia po raz drugi. U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 niewinnie i podniosła 

wzrok. Ale zobaczyła ju

ż

 tylko twarz Bensona.  

Krótko przed. 

ś

lubem ojciec powiedział Jaredowi:  

- Alicia poprosi Devon, 

ż

eby odprowadziła j

ą

 do ołtarza, wi

ę

c mo

ż

esz si

ę

 uspokoi

ć

.  

Jared  miał  sobie  za  złe, 

ż

e  ostentacyjnie  okazał  niezadowolenie  z  tego, 

ż

e  ma  odprowadza

ć

  do 

ołtarza przyszł

ą

 

ż

on

ę

 swojego ojca.  

-  Poznałem  Devon  -  powiedział.  -  Jest  zupełnie  inna,.  ni

ż

  my

ś

lałem.  Wysoka,  wygl

ą

da  jak 

straszydło i ma j

ę

zyk ostry jak brzytwa.  

- Naprawd

ę

? -zdziwił si

ę

 Benson. - Alicia pokazywała mi zdj

ę

cie córki. Pomy

ś

lałem, 

ż

e jest bardzo 

ładna. - Dobry fotograf potrafi zrobi

ć

 ładne zdj

ę

cie brzydkiej kobiecie.    

-  

U  siedli  w  ogrodzie  i  czekali.  Siedem  po  szóstej  Martin  -lokaj  -  dał  zna

ć

ż

e  matka  i  córka  s

ą

 

gotowe. Jared musiał przyzna

ć

ż

e Devon Fraser jest szybka - jak na kobiet

ę

.  

Nie rozgl

ą

dał si

ę

 po twarzach go

ś

ci, gdy

ż

 wiedział, 

ż

e powinna siedzie

ć

 po

ś

ród nich Lisa. Przymilała 

si

ę

ż

eby wysła

ć

 jej zaproszenie, i - popełnił bł

ą

d - wysłał je. B

ę

dzie musiał zdecydowa

ć

, co zrobi

ć

 z t

ą

 

background image

kobiet

ą

. Pomy

ś

lał, 

ż

e gdyby si

ę

 

ż

enił - co byłoby głupim pomysłem; nie zamierzał wi

ą

za

ć

 si

ę

 na całe 

ż

ycie z jedn

ą

 kobiet

ą

 - 

ś

lub odbyłby si

ę

 na jego jachcie. To dlatego,' 

ż

e ciocia Bessie, która wła

ś

nie 

mordowała uszy słuchaczy, jak ognia bała si

ę

 wchodzi

ć

 na wszystko, co unosiło si

ę

 na wodzie.  

Benson odwrócił si

ę

 i u

ś

miechn

ą

ł do Alicii. Miał by

ć

 jej pi

ą

tym m

ęż

em. Jared tłumił w sobie gniew. 

Jak tylko mógł, starał si

ę

 odwie

ść

 ojca od 

ś

lubu. Próbował tak

ż

e przekupi

ć

 Alici

ę

. Nie udało si

ę

. Mimo 

ż

e proponował jej naprawd

ę

 powa

ż

n

ą

 sum

ę

.  

N a pewno była zdania, 

ż

e w procesie rozwodowym uzyska wi

ę

cej.  

Nie miał zamiaru u

ś

miecha

ć

 si

ę

 do Alicii. A jej córka powiedziała, 

ż

e ciska si

ę

, bo nie udało mu si

ę

 

postawi

ć

  na  swoim.  Jeszcze 

ż

adna  kobieta  tak  szybko  nie  zaszła  mu  za  skór

ę

  ...  Odwrócił  si

ę

zniecierpliwiony.  

Zobaczył  blond  pi

ę

kno

ść

.  Miała  smukł

ą

  szyj

ę

,  pi

ę

knie  zarysowane  ramiona,  piersi,  od  których 

widoku  serce  mu  zakołatało.  Du

ż

e,  pełne,  j

ę

drne.  Rozkoszne!  I  jeszcze  ten  niebieski  klejnot!  Biodra 

Devon  kołysały  si

ę

  z  gracj

ą

,  miała  niezmiernie  długie,  smukłe  nogi.  A  przede  wszystkim  przykuwały 

wzrok jej oczy. Pi

ę

kne, bł

ę

kitne, które zaskoczyły  go ju

ż

  wtedy, gdy 

ś

ci

ą

gn

ą

ł Devon ciemne okulary. 

Mo

ż

na było uton

ąć

 w tych oczach!  

Pomy

ś

le

ć

ż

e drwił z jej wygl

ą

du! Chyba chwilowo stracił wzrok!  

Zorientował  si

ę

ż

e  Devon  doskonale  zdaje  sobie  spraw

ę

  z  wril

ż

enia,  jakie  wła

ś

nie  na  nim 

wywarła, i 

ż

e sprawia jej to przyjemno

ść

. Spu

ś

ciła oczy i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 łagodnie, kusz

ą

co, jakby 

namawiała go do całowania.  

Cholera! - pomy

ś

lał. Nabrała

ś

 mnie tym pogniecionym, aseksualnym ubraniem. Dałem si

ę

 zrobi

ć

 

w  konia!  Ale  drugi  raz  to  si

ę

  nie  powtórzy.  Dam  ci  nauczk

ę

.  Jeszcze  nie  wiem  jak,  ale  dam!  Nie 

lubi

ę

, kiedy kobieta robi ze mnie idiot

ę

. Zemszcz

ę

 si

ę

.  

Pastor rozpocz

ą

ł tymczasem nabo

ż

e

ń

stwo. Jared słuchał jednym uchem staromodnych formułek, 

patr

żą

c  z  ukosa  na  Devon,  która  stała  do  niego  półprofilem.  Miała  prosty  nos,  mocno  zarysowan

ą

 

brod

ę

 ... i te włosy! Miał ochot

ę

 pie

ś

ci

ć

 jej piersi i ... Co jest?! - zbeształ si

ę

. Znowu  

  ogarn

ę

ły go marzenia na jej temat.  

_  

Jared  był  niezmiernie  bogatym  człowiekiem.  I  wiedział, 

ż

e  kobiety  uwa

ż

aj

ą

  go  za  atrakcyjnego 

fizycznie.  Do  tego  był  kawalerem~  Wszystko  to  razem  oznaczało, 

ż

e  ka

ż

da  kobieta  w  wieku  od 

osiemnastu do czterdziestu pi

ę

ciu lat uwa

ż

ała, 

ż

e zwi

ą

zanie si

ę

 z nim jest wyzwaniem, które warto 

podj

ąć

.  

Gdyby chocia

ż

 raz jaka

ś

 kobieta postrzegała go jako . m

ęż

czyzn

ę

! Po prostu m

ęż

czyzn

ę

. A nie 

prezesa wielkiej korporacji, opływaj

ą

cego w miliony. Mała szansa.  

W dodatku  Jaredowi  znudziła  si

ę

  ju

ż

  cała  ta  gra.  Znał  j

ą

  od  pocz

ą

tku  do  ko

ń

ca.  Pierwsza  randka, 

wymiana  wymy

ś

lnych  pyta

ń

,  kolacja  we  dwoj~.  Podczas  niej  Jared  zawsze  w)'ja

ś

niał,  o  co  mu 

chodzi - relacja miała ograniczy

ć

 si

ę

 do tego, o czym mówił, albo nie b

ę

dzie jej wcale. Mało która go 

słuchała, a te, które słuchały, stawiały sobie za kolejne wyzwanie osi

ą

gni

ę

cie tego, co nie udawało 

si

ę

  poprzednim.  Potem  był  pierwszy  pocałunek,  prezenty,  których  wysyłanie  zlecał  sekretarce, 

kwiaty. Seks. D

ą

sy, kiedy oznajmiał, 

ż

e nie zostanie na cał

ą

 noc. Nigdy tego nie robił. Potem kobiety 

zawsze  wyrzucały  mu, 

ż

e  spodziewały  si

ę

  po  nim  prawdziwego,  gł

ę

bokiego  zwi

ą

zku,  a  on  ...  i  tak 

dalej. Gniew albo płacz - to zale

ż

ało od charakteru kobiety - kiedy powtarzał, 

ż

e nie liczy na trwały 

zwi

ą

zek, 

ż

e nie o to mu chodzi, 

ż

e przecie

ż

 na pocz

ą

tku to mówił. Potem nast

ę

powało zerwanie.  

W ci

ą

gu ostatnich kilku lat coraz rzadziej wdawał si

ę

  

. w t

ę

 gr

ę

. Lisa była tego przykładem. Jared był uczciwy wzgl

ę

dem siebie i zdawał sobie spraw

ę

ż

wykorzystuje j

ą

 jako miłe urozmaicenie 

ż

ycia, a jednocze

ś

nie co

ś

 w rodzaju zasłony/ dymnej. W jego 

kr

ę

gach towarzyskich uznawano ich za par

ę

. Zniech

ę

cało to wi

ę

kszo

ść

 potencjalnie 

zainteresowanych nim kobiet i nie dostarczało wielu tematów dziennikarzom brukowców. Mało kto 
uwierzyłby, 

ż

e J ared nie sypiał z Lis

ą

. Nie zamierzał wyprowadza

ć

 otoczenia!: bł

ę

du. Lisa nie kryła 

przed Jaredem, 

ż

e tak

ż

e wykorzystuje sytuacj

ę

. Cieszyło j

ą

ż

e mo

ż

e by

ć

 postrzegana jako jego 

towarzyszka 

ż

ycia, poza tym pomagało jej to w karierze zawodowej.  

Jared tłumił od miesi

ę

cy pop

ę

d seksualny, koncentruj

ą

c si

ę

, jak tylko mógł, na interesach swojej 

background image

korporacji, oraz dokonuj

ą

c naj rozmaitszych wyczynów sportowych w ró

ż

nych cz

ęś

ciach 

ś

wiata.  

Od kilku minut ten stan rzeczy nale

ż

ał do przeszło

ś

ci.  

Odk

ą

d  tylko  spojrzał  na  Devon  Fraser  w  tej  niebieskiej  -  czy  zielonej  -  sukience,  był  pobudzony 

seksualnie.  Pomy

ś

lał  chłodno, 

ż

e  sukienka  Devon  musiała  by

ć

  bardzo  droga.  Tak  eleganckie,  a 

jednocze

ś

nie  prowokuj

ą

ce  stroje  s

ą

  drogie.  To  znaczyło, 

ż

e  i  młoda  Fraser  próbowała  mu  si

ę

 

spodoba

ć

 i zapewni

ć

 sobie bogactwo do ko

ń

ca 

ż

ycia. Jaka matka, taka córka?  

Tyle 

ż

e córka była o dwadzie

ś

cia lat młodsza od matki i dziesi

ęć

 razy pi

ę

kniejsza.  

Alicia bez wi

ę

kszego trudu zdobyła serce jego ojca.  

Czy zatem teraz do Devon nale

ż

ało zwi

ą

zanie si

ę

 z prezesem i wła

ś

cicielem Holt !ncorporated - tym, 

który  miał  prawdziwe  pieni

ą

dze?  Inteligentna  Devon  Fraser  robiła  to  po  prostu  subtelniej  ni

ż

 

dotychczas znane mu kobiety.  

Subtelniej? Raczej bardziej pokr

ę

tnymi metodami!  

Uwa

ż

aj! - ostrzegł si

ę

 w my

ś

li.  

Czy

ż

by  jednak  była  naprawd

ę

  tak  wrogo  do  niego  nastawiona,  jak  okazała  to  w  czasie  ich 

rozmowy? Skupił si

ę

 na przebiegu nabo

ż

e

ń

stwa. Dopiero  zrobiłby  z siebie  idiot

ę

, gdyby  okazało si

ę

ż

e rola 

ś

wiadka jest dla niego za trudna!  

Devon była na wielu 

ś

lubach, poniewa

ż

 wi

ę

kszo

ść

 jej rówie

ś

nic była ju

ż

 m

ęż

atkami. Uwa

ż

ała, 

ż

e jest 

odporna na cały ten rytuał. Tego jednak dnia poszczególne formułki trafiały  do jej serca. Młoda para 

ś

lubowała  sobie  miło

ść

  i  wzajemn

ą

  trosk

ę

.  Czy  kto

ś

  kiedykolwiek  troszczył  si

ę

  o  Devon,  poza  jej 

ojcem,  którego  prawie  nie  pami

ę

tała?  Alicia  była  zbyt  zaj

ę

ta  poszukiwaniem  po  całym 

ś

wiecie 

kolejnych romansów. Zaden z ojczymów Devon tak

ż

e o ni

ą

 nie dbał. Ani nawet Steven - m

ęż

czyzna, z 

którym sypiała przez ponad trzy lata. Ani Peter - który nigdy nie został jej kochankiem.  

Nie  potrzebowała  niczyjej  troski.  Była  niezale

ż

n

ą

,  inteligentn

ą

,  trzydziestodwuletni

ą

  kobiet

ą

ś

wietnie dawała sobie rad

ę

 z odpowiedzialn

ą

 prac

ą

 i z 

ż

yciem prywatnym, które ostatnio układała tak, 

aby unikn

ąć

 intymnych zwi

ą

zków z kimkolwiek. W ogóle z nikim nie chciała si

ę

 wi

ą

za

ć

.  

- ... dopóki 

ś

mier

ć

 nas nie rozł

ą

czy - usłyszała.  

Jej  rodziców  naprawd

ę

  rozł

ą

czyła 

ś

mier

ć

.  Matka  mówiła  Devon, 

ż

e  jej  ojciec  był  miło

ś

ci

ą

 

ż

ycia 

Alicii.  Powtarzała  to  z  coraz  wi

ę

kszym  przekonaniem  po  ka

ż

dym  kolejnym  rozwodzie.  Kiedy  ojciec 

zmarł, Devon miała siedem lat. Pami

ę

tała to, jakby było wczoraj.  

Zebrało jej si

ę

 na płacz, ale opanowała si

ę

.  

Jared  podał  ojcu  obr

ą

czk

ę

.  Ameryka

ń

skim  zwyczajem,  Devon  miała  obr

ą

czk

ę

  przeznaczon

ą

  dla 

pana  młodego.  Nagle  obr

ą

czka  wy

ś

lizgn

ę

ła  jej  si

ę

  i  wpadła  w  storczyki  bukietu.  Zacz

ę

ła  nerwowo 

jej  szuka

ć

.  Potrz

ą

sn

ę

ła  kwiatami.  Obr

ą

czka  upadła  na  zielony  dywan  i  potoczyła  si

ę

  w  stron

ę

 

Jareda. Złapał j

ą

 zaskakuj

ą

co szybkim jak na tak rosłego m

ęż

czyzn

ę

 ruchem i podał Devon. Przez 

chwil

ę

  popatrzyli  sobie  w  oczy.  Jego  oczy  wcale  nie  były  czarne,  tylko  ciemrioniebieskie! 

Nieprzeniknione. Zimne. Wzi

ę

ła obr

ą

czk

ę

 i podała j

ą

 matce.  

Nie mogła si

ę

 ju

ż

 doczeka

ć

 zako

ń

czenia ceremonii.  

Nie  chciała, 

ż

eby  wszyscy  zauwa

ż

yli,  jak  niepewnie  si

ę

  czuje.  Pewnie  Jared  ju

ż

  to  spostrzegł.  .. 

Jest inteligentny 

czuJny.  

Siostra pana młodego znowu zacz

ę

ła gra

ć

. Benson po- . całował 

ż

on

ę

 pokazowo i ruszył z ni

ą

 

naprzód. Teraz kolej na mnie i Jareda! - pomy

ś

lała Devon. U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 szeroko i pozwoliła mu 

wzi

ąć

 si

ę

 pod r

ę

k

ę

. Miał muskuły twarde jak stal. Nie zaskoczyło jej to. Oparł dło

ń

 na jej dłoni i 

popatrzył z po

żą

daniem. Przeraziła si

ę

. Nagle wy-  

- gl

ą

dał znowu normalnie. U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 do go

ś

ci; ruszyli.  

- Miała

ś

 niezł

ą

.zabaw

ę

, pokazuj

ą

c mi si

ę

 w  tej sukience, prawda? - spytał, jak gdyby nigdy  nic. 

Spojrzała na niego i odparła:  

- W tej chwili patrzy na nas kilkuset zamo

ż

nych i wpływowych ludzi; niektórzy z nich s

ą

 zapewne 

pa

ń

skimi majomymi. Niech wi

ę

c postara si

ę

 pan pohamowa

ć

 swój nieokrzesany temperament.  

- Nie znosz

ę

, kiedy robi si

ę

 ze mnie idiot

ę

! ... - warkn

ą

ł.  

Zatrzymał ich fotograf:  

background image

- U

ś

miech, prosz

ę

. Prosz

ę

 pana! O, tak, 

ś

wietnie. Devon czuła dotyk twardego uda i ramienia 

Jareda.  

O

ś

lepiona błyskiem flesza, potkn

ę

ła si

ę

 na fałdzie dywanu.  

Jared złapał j

ą

 wpół. Był bardzo silny. Dałby rad

ę

 nie

ść

 j

ą

 przez reszt

ę

 drogi.  

Co si

ę

 ze mn

ą

 dzieje?! - zbeształa si

ę

 Devon. Odsun

ę

ła si

ę

 o krok od Jareda. Alicia i Benson czekali 

na nich.  

- Gratuluj

ę

, mamo - powiedziała Devon, całuj

ą

c matk

ę

. Przywitała si

ę

 z Bensonem. - Jestem taka 

szcz

ęś

liwa, 

ż

e mog

ę

 pana pozna

ć

Ż

ałuj

ę

ż

e dopiero w tej chwili.  

Holt pocałował j

ą

 w policzek.  

- Bardzo mi miło - odezwał si

ę

. - Jest pani prawie tak pi

ę

kna jak pani mama. - Alicia zachichotała.  

- A pan jest o wiele przystojniejszy od swojego syna  

- odparła ciepło Devon. - 

Ż

ycz

ę

 wam szcz

ęś

cia!  

- Nic nie powies

ż

, Jaredzie?  

Powstrzymał wzruszenie ramionami i grzecznie pogra- tulowaI młodej parze zawarcia mał

ż

e

ń

stwa. 

Devon widziała, 

ż

e robi to nieszczerze.  

Podczas składania 

ż

ycze

ń

 uprzejmie przedstawiał j

ą

 wszystkim. Ciotka Bessie - ta, która kaleczyła 

muzyk

ę

  -  wyró

ż

niała  si

ę

  z  tłumu.  Miała  na  sobie  pomara

ń

czow

ą

,  wschodni

ą

  szat

ę

  i  seledynowy 

kapelusz; na jej palcach było tyle brylantów, 

ż

e Devon dziwiła si

ę

, i

ż

 ta kobieta w ogóle była w stanie 

naciska

ć

  klawisze  organów,  wła

ś

ciwe  czy  niewła

ś

ciwe.  Ucałowała  brata  i  odezwała  si

ę

 

przeszywaj

ą

cym głosem:  

- Najwy

ż

szy czas, 

ż

eby

ś

 ty te

ż

 si

ę

 o

ż

enił, Jaredzie!  Starzejesz si

ę

.  

- Wyszła ciocia za wujka Leonarda, zamiast poczeka

ć

 na mnie. Złamała mi ciocia serce!  

Bessie zachichotała, po czym spojrzała bystro na Devon i oznajmiła:  

- Ta młoda dama wygl

ą

da na odpowiedni

ą

 parti

ę

 dla ciebie. Pani jest córk

ą

 Alicii, prawda?  

- Tak. Mam na imi

ę

 Devon.  

- Niech pani nie pozwoli mu si

ę

 zwie

ść

 tym jego zachowaniem wa

ż

nego biznesmana. Chłopak ma 

złote serce. - Ciotka Jareda znowu zachichotała. - I kieszenie nabite ,złotem.  
- W ogóle nie zamierzam zbli

ż

a

ć

 si

ę

 do tego pana - wycedziła Devon. - Pomimo pani 

rekomendacji.  

- Tego ci wła

ś

nie trzeba, Jaredzie - silnej kobiety, która poradzi sobie z tob

ą

. - Bessie zbli

ż

yła si

ę

 

do Devon i szepn

ę

ła: - Zbyt wiele kobiet pozwoliło mu si

ę

 stłamsi

ć

. A to wcale nie wychodzi mu na 

dobre.  

- Ciociu, ludzie za tob

ą

 czekaj

ą

! - zauwa

ż

ył Jared.  

- Jeszcze z tob

ą

 porozmawiam, kochanie - zako

ń

czyła Bessie, 

ś

ciskaj

ą

c dło

ń

 Devon. Potem 

odeszła pospiesznie w stron

ę

 najbli

ż

szej tacy z szampanem.  

Wolałabym  z  t

ą

  pani

ą

  ju

ż

  wi

ę

cej  nie  rozmawia

ć

,  pomy

ś

lała  Devon,  u

ś

miechaj

ą

c  si

ę

  do 

nast

ę

pnego go

ś

cia. Nie znała tu nikogo.  

Po chwili usłyszała ciepły, kobiecy głos, który powiedział do Jareda:  

- Kochanie, tak bardzo ci

ę

 przepraszam, 

ż

e nie znalazłam ci

ę

 przed rozpocz

ę

ciem 

ś

lubu!  

Devon spojrzała na młod

ą

 kobiet

ę

, która pocałowała J areda w usta. Devon wyczuła, 

ż

e zostało to 

zrobione na pokaz. Ta kobieta chciała zademonstrowa

ć

 wszystkim, 

ż

e Jared to jej m

ęż

czyzna.  

Ale jako

ś

 nie sprawiło Devon ulgi, 

ż

e Jared Holt jest zaj

ę

ty.  

ROZDZIAŁ TRZECI  

background image

Kobieta,  która  pocałowała  Jareda,  była  drobna,  delikatna,  piękna.  Devon  zawsze  czuła  się  przy  takich 

dziewczynach  wielka  i  niezgrabna.  Nieznajoma  była  również  niezwykle  elegancka.  Miała  jasną  cerę  i  gęste 

kruczoczarne włosy.  

Jared bynajmniej nie odpędzał jej od siebie.  

. - Cześć - powiedział. - Kręciłem się koło taty, żeby było mu raźniej. To jest córka panny młodej, Devon Fraser. 

A to - moja przyjaciółka, Lisa Lamont. Lisa jest aktorką na Broadwayu.  

Ze ·spojrzenia Lisy można było wyczytać, że nie cieszy się z obecności Devon.  

- Miło mi panią poznać - powiedziała grzecznie Devon. - Wydaje mi się, że ostatnio widziałam panią w sztu-

ć

Stana Nialla ... To była bardzo wymagająca rola, a pani zagrała ją zńakomicie.  

Lisa skłoniła głowę.  

- Dziękuję. Jared był dla mnie wielkim oparciem, kiedy się do niej przygotowywałam. Myślałam, że te próby  

nigdy się nie skończą ... Byłeś dla mnie taki dobry, kochanie!  

A zatem Jared i Lisa znali się dłużej. Siedziba Holt Incorporated znajdowała się w Nowym Jorku. Było jasne, 

ż

e Lisa daje Devon do zrozumienia, żeby trzymała się z daleka od J areda - jej mężczyzny.  

Można było ją uspokoić - a zarazem dogryźć Jaredowi. - Cieszę się, że udało mi się wpaść w Nowym Jorku do 

teatru - powiedziała od niechcenia Devon. ,- Byłam akurat w drodze z Argentyny do RPA. - Chciała w ten 

spoBób zasygnalizować, że Jared jej specjalnie nie intere

sUJe.  

Lisa uśmiechała się nadal.  

- Musi pani znaleźć czasi zobaczyć najnowszą sztukę Marguerite Hammlin - oznajmiła. - Miałam szczęście, 

dostałam w niej główną rolę. Gram tam bardzo silną kobietę.- Złapała Jareda za ramię i rzuciła: - po zobaczenia 

po obiedzie, kochanie! - Poszła, zostawiając za sobą piękny zapach perfum.  

Następnie podeszło dwóch pułkowników, dwoje hodowców koni; wreszcie, na samym końcu kolejki, znalazł 

się chudy, młody człowiek w okularach. Miał inteligentną twarz.  

- Cześć, Jared, miło znowu cię widzieć - powiedział.  

- Dzisiaj rano w Nanasivik padał śnieg, więc samolot się  

opóźnił. Dopiero przyjechałem. - Uśmiechnął się do Devon. - Pani zapewne jest córką Alicii. Jest 'pani bardzo  

podobna do matki. 

Y: . .  

- Devon, to jest Patrick Kendall, mój brat cioteczny  

- powiedział chłodno Jared. - Syn cioci Bessie.  

Devon od razu rozpoznała w Patricku bratnią duszę.  

- Co robiłeś na Ziemi Baffina? - spytała, zainteresowana. . - Jestem geologiem. Pobierałem próbki skał.  

- Byłam tam miesiąc temu.  

Patrick zaciekawił się i nawiązała się rozmowa: Jared przerwał ją:  

- Twoja mama macha do ciebie. Powinieneś pójść przywitać się z nią.  

- Rzeczywiście ... - przyznał Patrick. Uśmiechnął się do Devon . ....; Porozmawiamy jeszcze, dobrze?  

- Twój brat cioteczny jest bardzo miły - odezwała się Devon do Jareda.  

- Chłopak jest w porządku, ale nigdy nie będzie nikim  

więcej, jak tylko geologiem.  

- Wygląda na szczęśliwego człowieka!  
- Zarabia niewiele.  
- Wiesz co, masz obsesję na punkcie pieniędzy! Nie  

interesują mnie twoje miliony ani nawet centy. Wolę sama zarabiać na swoje utrzymanie.  

Najwyraźniej jej nie wierzył. Nagle wziął Devon za rękę, uniósł ją i zaczął powoli całować jej palce. Serce 

Devonzaczęło uderzać mocno. Czuła ciepły dotyk ust Jareda; opuściwszy głowę, wydawał się bezbronny. Jesz-

cze żaden mężczyzna nie zrobił przy niej czegoś tak nieoczekiwanego. ,  

Poczuła przypływ pożądania. Upuściła bukiet i oparła dłoń na jego włosach, przybliżając się do niego. Uwodził 

ją. Po chwili wyprostował się i powiedział:  

- Jesteś tak samo chętna, jak inne. Właściwie nie powinienem się temu dziwić .  
Devon poczuła, jakby wymierzono jej policzek. Została  

upokorzona.  

- To dla ciebie pociągająca gra, prawda? Zemsta, pomyślał Jared.  

background image

- Taka sama, jak włożenie przez ciebie tej sukienki  

- odparł.  

Nie mogła temu zaprzeczyć.  

- Wyrównaliśmy rachunki - stwierdziła. - Dałam ci nauczkę, a ty - mnie: Nie chcę już więcej z tobą grać. Gra 

skończona.  

- Według ciebie.  
- Przecież masz Lisę. Starała się to pokazać, jak tylko  

mogła.  

- Nie jestem z nikim w związku.  
- W takim razie wyjaśnij to Lisie, nie mnie. Mnie to  

nie interesuje.  

- Przed chwilą mógłbym pomyśleć, że bardzo cię interesuje.  
- Słuchaj, połowa gości przygląda się nam, a druga  

połowa podsłuchuje. Idę napić się szampana. - Porozmawiamy później.  

- Nie ma o czym rozmawiać!  

Jared skinął jednak na kelnera, wziął dwa kieliszki szampana, podał jedep Devon i wzniósł toast.  

- Za naszą wspólną rodzinę, Devon.  
- Odczep się.  

Roześmiał się tylko i skwitował:  

- Muszę ci przyznać jedno - twoja taktyka jest inna  

niż większości kobiet.  

- Mylisz prawdę z taktyką. To niebezpieczne.  

- Prawda i słaba płeć wykluczają się wzajemnie.  

- Za to prawda i moralność idą w parze.  
- Moralność kobiety zależy od stanu konta mężczyzny,  

kochana.  

Teraz to Devon wybuchnęła śmiechem.  
-  Czy  ty  myślisz,  że  wszystkie  kobiety  lecą  na  bogatych  mężczyzn?  Co  za  oklepana  bzdura!  Myślałam,  że 

prezes Rolt Incorporated jest inteligentniejszy.  

- Skoro wiesz, że kieruję Rolt Incorpotated, dlaczego  

spytałaś, czy pracuję w stajni?  

- Wtedy jeszcze nie wiedziałam.  

- A 

kiedy się dowiedziałaś?  

- Moja matka mi powiedziała.  

- I wtedy włożyłaś prowokującą sukienkę! Podtrzymu-  

ję swoje stanowisko.  

-  Włożyłam  tę  sukienkę,  bo  pomyślałam,  że  jesteś  naj  niegrzeczniejszym  mężczyzną,  jakiego  spotkałam  w 

ż

yciu, więc chciałam trochę utrzeć ci nosa! Ale ty jesteś tak zadufany w sobie, że nic do ciebie nie dociera!  

7" 

Może ciocia Bessie ma rację - spo!kałem kobietę, która potrafi stawić mi czoło.  

:- Tyle że ja nie jestem zadufana. w sobie.A teraz, wy bacz, ale są ciekawsze rzeczy na świecie niż wymiana 

kąśliwych uwag z tobą.  

Niestety, Devon nadepnęła prosto na swój upuszczony bukiet. Popatrzyła gniewnie i rzuciła na odchodnym:  

- Miałeś rację - szkoda, że nie spóźniłam się na samolot w Jemenie!  

Pozbierała zgniecione storczyki i poszła w stronę matki. Wiedziała, że Jared patrzy na nią.  

Devon rozmawiała z mnóstwem ludzi; z każdym krótko; była zdenerwowana. W końcu prowadzący jmprezę 

zaprosił  wszystkich  do  stołów  ustawionych  w  przystrojonym  kwiatami  namiocie.  Orkiestra  kameralna  grała 

utwór  Mozarta.  Devon  posadzono,  ku  jej  rozpaczy,  pomiędzy  Bensonem  a  Jaredem.  Mąż  ciotki  Bessie  -  wuj 

Leonard, siedział w sąsiedztwie panny młodej.  

Było już za późno na zamianę tabliczek z nazwiskami.  

Devon  uśmiechnęła  się  nie  szczerze  do  Bensona  i  usiadła.  Czuła,  że  wypiła  za  dużo  szampana.  Nie  jadła  od 

dawna, a teraz nie mogła patrzeć na wykwintne jedzenie, które przed nią stało.  

Ktoś chwycił stalowymi palcami jej łokieć. Jared. - Dobrze się czujesz? - spytał oschle.  

background image

- Dobrze ... - wymamrotała. - Tylko za długo nic so-  

lidnego nie jadłam. Chyba od Jemenu. To było ... wczoraj?  

Jared złapał jedną z leżących w koszu bułek, przełamał i podał jej.  
- Zjedz to.  
 

Bułka dawała się przełknąć.

  

- Dzi

ę

ki - rzuciła Devon.  

Jared  skin

ą

ł  na  kelnera,  a  ten  po  chwili  zabrał  sprzed  oczu  Devon  talerz  z  mał

ż

ami,  stawiaj

ą

c  w 

zamian czysty bulion.  

. - Zjedz to - poradził Jared. - Czyni cuda. - Radzisz sobie ze wszystkim ...  

- Zjedz zup

ę

.  

- Tylko nie próbuj mnie uwodzi

ć

, dobrze?  

- Zrób, co mówi

ę

.  

- Nie słyszysz niczego, co jest nie po. twojej my

ś

li,  

prawda?  -  Rosół  był  ciepły  i  smaczny.  Devon  rozejrzała  si

ę

  na  wszelki  wypadek.  B~nson  był  zaj

ę

ty 

ś

wie

ż

o po

ś

lubion

ą

 

ż

on

ą

, a pozostali - mał

ż

ami. - Jared ... - odezwała si

ę

 - próbowałe

ś

 przekupi

ć

 moj

ą

 

matk

ę

ż

eby odst

ą

piła od zamiaru po

ś

lubienia ...  

- Tak -'- przerwał jej.  

- To wstr

ę

tne!  

- Praktyczne. A dlaczego ci

ę

 to martwi, skoro si

ę

 nie  

udało?  

- Niektórych kobiet nie da si

ę

 kupi

ć

.  

- Nie, ona po prostu liczy na wi

ę

cej. Rozwód z boga-  

czem mo

ż

e si

ę

 bardzo opłaca

ć

.  

- Jeste

ś

 naprawd

ę

 podłym człowiekiem.  

- Według moich kryteriów - wcale nie. Mam trzy-  

dzie

ś

ci osiem lat i przez ten czas zd

ąż

ylem czego

ś

 si

ę

 nauczy

ć

: ka

ż

dego mo

ż

na kupi

ć

. Wszystkie 

kobiety maj

ą

 swoj

ą

 cen

ę

 - tylko niektóre wy

ż

sz

ą

 ni

ż

 inne. - Jared przebił mał

ż

a widelcem. - W 

wi

ę

kszo

ś

ci wypadków, oczywi

ś

cie, s

ą

 jednak niewarte ceny, jak

ą

 trzeba za nie zapłaci

ć

.  

- To dlatego, 

ż

e płacisz za to, co chcesz od kobiet uzyska

ć

!  

- Czy

ż

by

ś

 jeszcze nie zorientowała si

ę

ż

e wszystko ma swoj

ą

 wymiern

ą

 cen

ę

?  

Devon pomy

ś

lała o Stevie i Peterze - m

ęż

czyznach, z którymi była zwi

ą

zana.  

-  Zorientowałam  si

ę

!  -  sapn

ę

ła.  -  Tylko 

ż

e  ta  cena  niekoniecznie  przekłada  si

ę

  na  pieni

ą

dze.  W 

przypadku ludzi chodzi raczej 

emocje.  

- Przez chwil

ę

 my

ś

lałem ... ale nie, nie ró

ż

nisz si

ę

, tak.  

naprawd

ę

, od innych.  

Devon u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 zimno.  

- Wła

ś

nie powiedziałe

ś

 mi komplement, wiesz? Jared u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 nieznacznie.  

- Siostrzana solidarno

ść

? Musz

ę

 przyzna

ć

 ci jedno jeste

ś

 błyskotliwa.  

- Niesamowite, a

ż

 dwa komplementy. Uwa

ż

aj ...  

- Spodoba ci si

ę

, kiedy zaczn

ę

 ci

ę

 całowa

ć

 - powie-  

dział niespodziewanie.  

Devon rozlała zup

ę

. Opu

ś

ciła ły

ż

k

ę

.  

- Chcesz, 

ż

eby Lisa była zazdrosna. O to ci chodzi?  

- Dajmy spokój Lisie!  

- A wi

ę

c wierno

ść

 cenisz równie mało jak uczucia? '  

- Wysuwasz mnóstwo przypuszcze

ń

 w sprawach, któ-  

re nie powinny ci

ę

 obchodzi

ć

.  

- Niech ci b

ę

dzie '- je

ś

li dotrze do ciebie, 

ż

e ja nie powinnam obchodzi

ć

 ciebie. To nie twój biznes ... 

bo dla ciebie ka

ż

da kobieta to tylko przedmiot transakcji.  

- Tak zwana walka płci jest tylko gr

ą

 interesów.  

background image

- Nie zgadzam si

ę

!  

- Nie smakowały_ci mał

ż

e, kochanie? - odezwała si

ę

  

Alicia.  

- Wypiłam sporo szampana, mamo ...  

- Wła

ś

nie rozmawiali

ś

my z Benson

ę

m, 

ż

e mamy na-  

dziej

ę

 na wnuki. - Sens słów Alicii był małO zawoalowany. Nigdy nie odznaczała si

ę

 taktem.  

- ... Doprawdy?  

- Chciałabym, 

ż

eby

ś

 zmieniła prac

ę

, kochanie. Wiesz,  

Jaredzie, jej nigdy nie ma w domu. Jak mo

ż

na si

ę

 zakocha

ć

, kiedy cały czas siedzi si

ę

 na Borneo, w 

krajach arabskich czy jakim

ś

 Timbukt

ą

.  

- Nigdy nie byłam w Timbuktu, mamo.  

- Wiesz, co mam na my

ś

li.  

- Podoba mi si

ę

 moja praca. Gdybym miała si

ę

 zako-  

cha

ć

, mogłoby si

ę

 to sta

ć

 równie dobrze w jednym z pa

ń

stw arabskich, jak i w Toronto.  

- Nie da si

ę

 rozwin

ąć

 prawdziwego zwi

ą

zku podczas przesiadki z jednego samolotu na drugi!  

Alicia miała racj

ę

.  

- W takim razie, je

ś

li chcesz mie

ć

 wnuki, b

ę

dziesz musiała polega

ć

 na Jaredzie! - wypaliła Devon.  

-  Niestety,:  Jared  nie  wierzy  w  trwałe  i  gł

ę

bokie  zwi

ą

zki  -  wtr

ą

cił  si

ę

  Benson.  - 

propos,  Lisa 

wygl

ą

da dzisiaj czaruj

ą

co.  

-  Wszystko  przez  t

ę

  karier

ę

  -  dodała  swoje  Alicia.  Za  moich  czasów  kobiety  nie  pracowały,  tylko 

siedziały w domu.  

Devon  zagryzła  wargi, 

ż

eby  nic  nie  powiedzie

ć

.  Jej  matka  zrobiła  sobie  zawód  i  karier

ę

  z 

wielokrotnego  wychodzenia  za  m

ąż

.  Rzeczywi

ś

cie,  przesiadywała  w  kolejnych  domach.  Nie  był  to 

jednak odpowiedni czas i miejsce, 

ż

eby jej to wypomina

ć

. Devon podj

ę

ła wi

ę

c rozmow

ę

 z Bensonem 

o koniach.  

Po  obiedzie  odszukała  Patricka  -  tego  miłego  geologa,  który  był  na  Ziemi-  Baffina.  Przedstawił  j

ą

 

kilku  przyjaciołom.  Wieczór  stał  si

ę

  przyjemny.  Opowiadali  sobie  mro

żą

ce  krew  w 

ż

yłach  historie  z 

zamorskich podró

ż

y. W pew

ń

ym momencie podszedł J ared; wyró

ż

niał si

ę

 wzrostem, postaw

ą

 i min

ą

 

człowieka  wydaj

ą

cego  rozkazy.  Miał  nie  w

ą

tpliw

ą

  seksualn

ą

  charyzm

ę

.  Niebezpieczny  m

ęż

czyzna! - 

pomy

ś

lała znowu Devon i zadr

ż

ała. Pragn

ę

ła znale

źć

 si

ę

 jak najdalej od niego.  

-  Zaraz  zaczn

ą

  si

ę

  ta

ń

ce  -  odezwał  si

ę

  do  niej  -bez 

ż

adnych  wst

ę

pów.  -  Musimy  zata

ń

czy

ć

  w 

drugiej parze, po tacie i twojej matce.  

- Zaraz b

ę

d

ę

 ...  

- Czekaj

ą

 na nas.  

Trzeba było i

ść

 albo urz

ą

dzi

ć

 pokazow

ą

, nieprzyjemn

ą

 scen

ę

·  

:-  Mam  nadziej

ę

ż

e  poprosisz  mnie  do  ta

ń

ca,  Patricku  -  rzuciła  na  odchodnym  Devon.  Kiedy 

ruszyła, Jared obj

ą

ł j

ą

 wpół i powiedział:  

- Za dwie godziny całe to przedstawienie si

ę

 sko

ń

czy.  

Nie mog

ę

 si

ę

 tego doczeka

ć

.  

Ja tak

ż

e! - pomy

ś

lała.  

Zapadł zmrok. Ta

ń

ce tak

ż

e odbywały si

ę

 w namiocie.  

Jared złapał Devon tak, jakby cierpiała na jak

ąś

 chorob

ę

 zaka

ź

n

ą

. Umiał ta

ń

czy

ć

 walca, miał poczucie 

rytmu. Po zako

ń

czeniu ta

ń

ca Devon rzuciła:  

- Wykonali

ś

my swój obowi

ą

zek. Dzi

ę

kuj

ę

.  

-: Nast

ę

pny taniec zata

ń

czymy dla siebie samych.  

- Nie ma 

ż

adnych "nas"!  

Orkiestra  zagrała  romantyczn

ą

  melodi

ę

;  Jared  nie  puszczał  Devon,  tylko  przycisn

ą

ł  j

ą

  do  siebie, 

dotykaj

ą

c  policzkiem  jej  włosów.  Czuła  dotyk  jego  ciała,  subtelny  zapach  wody  po  goleniu.  Opu

ś

cił 

dło

ń

 na jej biodro, drug

ą

 r

ę

k

ą

 trzymał jej dło

ń

. W odpowiedzi na to wszystko De,:on poczuła pot

ęż

ny 

przypływ po

żą

dania.  

background image

Pragn

ę

ła natychmiast poło

ż

y

ć

 si

ę

 

tym m

ęż

czyzn

ą

 do łó

ż

ka. Serce waliło jej jak młotem. Poczuła 

przez ubranie, 

ż

e Jared doznał erekcji. Ich po

żą

danie było wzaJemne.  

Ale ich systemy warto

ś

ci - całkowicie sprzeczne. Nie znosiła Jareda! Jak mogła chcie

ć

 pój

ść

 z nim 

do  łó

ż

ka!  J

ę

kn

ę

ła  i  spróbowała  go  odepchn

ąć

,  ale  zacz

ą

ł  j

ą

  całowa

ć

;  ku  jej  zdziwieniu  robił  to 

delikatnie.  

Wówczas na Devon jak gdyby opadł czar. Nie protestowała ju

ż

, tylko otworzyła usta i pozwoliła na 

ę

boki pocałunek. Obcemu, którego nie cierpiała! Była przera

ż

ona sam

ą

 sob

ą

.  

Kiedy podniósł głow

ę

, spróbowała zapanowa

ć

 nad emocJarru.  

- Wypiłam za du

ż

o szampana - powiedziała.  

- Czy to znaczy, 

ż

e na trze

ź

wo nie chci~aby

ś

 si

ę

 ze  

mn

ą

 całowa

ć

? - Natychmiast zwolnił u

ś

cisk.  

Odsun

ę

ła si

ę

.  

-  Nie 

ż

artuj  -  powiedziała.  -  Nie  lubimy  si

ę

.  W  ci

ą

gu  ostatnich  dwóch  dni  spałam  niecałe  cztery 

godziny; jestem naprawd

ę

 bardzo zm

ę

czona. Poszukaj Lisy, a ja pota

ń

cz

ę

 sobie z Patrickiem.  

- A wi

ę

c szukasz m

ęż

czyzny, który pozwoli ci si

ę

 wodzi

ć

 za nos?  

- Szukam kogo

ś

, kto nie b

ę

dzie wzgl

ę

dem mnie natarczywy, ty prostaku!  

- Potrzebny ci kto

ś

, kto ci

ę

 troch

ę

 poskromi!  

- Uwa

ż

asz, 

ż

e ka

ż

da kobieta, która potrafi ci odmówi

ć

, wymaga tresury?  

- .. .I ja j

ą

 wytresuj

ę

.  

...:. Id

ź

 poskramia

ć

 Lis

ę

! Albo dowoln

ą

 inn

ą

 kobiet

ę

 w tym namiocie, która b

ę

dzie na tyle niem

ą

dra, 

ż

eby  zbli

ż

y

ć

  si

ę

  do  ciebie  na  odległo

ść

  miliejsz

ą

  ni

ż

  trzy  metry.  I  nie  wa

ż

  si

ę

  mówi

ć

  o  tresowaniu 

mnie!!!  Nie  jestem  pudelkiem!  Ty  po  prostu  nie  jeste

ś

  przyzwyczajony  do  kobiet,  które  potrafi

ą

 

powiedzie

ć

 "nie". To bardzo proste słowo, ma trzy literki. Dziwne, 

ż

e nie jeste

ś

 w stanie go zrozumie

ć

Widz

ę

  Patricka.  Do  widzenia,  Jaredzie.  Spotkanie  z  tob

ą

  było  nader  pouczaj

ą

ce.  Mo

ż

esz  mie

ć

 

pewno

ść

ż

e tegoroczne Bo

ż

e Narodzenie b

ę

d

ę

 sp

ę

dza

ć

 na Antarktydzie.  

To  powiedziawszy,  Devon  odmaszerowała  w  stron

ę

  stołu,  gdzie  Patrick  i  jego  przyjaciele 

rozmawiali  przy 

ś

wiecy,  pij

ą

c  wino.  Ucieszyli  si

ę

  na  jej  widok.  Obejrzała  si

ę

,  ale  Jared  znikn

ą

ł. 

Wreszcie si

ę

 go pozbyła.  

Przez moment Jared zastanawiał si

ę

, czy nie pój

ść

 za Devon. Wiedział, 

ż

e gdyby to zrobił, złapał j

ą

 

i zacz

ą

ł całowa

ć

, nie zwa

ż

aj

ą

c na go

ś

ci, poddałaby mu si

ę

. Bo po

żą

dała go tak samo mocno, jak on 

jej.  

Zatem dlaczego pozostawiła go  na 

ś

rodku sali? Czy  była a

ż

 tak 

ś

wietnym taktykiem, 

ż

eby  dawa

ć

 

upust swojej seksualno

ś

ci tylko na ch,wil

ę

, dla podtrzymania jego zainteresowania?  

Ś

wi

ę

ta na Antarktydzie. Cholera, przecie

ż

 podobało jej si

ę

, kiedy j

ą

 całował! Tego był pewien.  

Zorientował  si

ę

ż

e  stoi  z  zaci

ś

ni

ę

tymi  pi

ęś

ciami,  a  go

ś

cie  przygl

ą

daj

ą

  mu  si

ę

  z  zaciekawieniem. 

Sapn

ą

ł i poszedł poszuka

ć

 Lisy.  

Specjalnie jej dot

ą

d unikał. Ale kiedy zbli

ż

ył si

ę

 do grupki, w której siedziała, przywitała go zwykłym 

prowokuj

ą

cym  u

ś

miechem.  Aby  odkry

ć

  zdenerwowanie  w  jej  głosie,  trzeba  by  mie

ć

  wprawniejsze 

ucho ni

ż

 Jared.  

Lisa była bardzo dobr

ą

 aktork

ą

. I interesowała si

ę

 nim powa

ż

nie; mógłby to przysi

ą

c. Usiłował dobrze 

si

ę

 bawi

ć

, ale czuł si

ę

, jakby Devon w swojej turkusowej sukience wci

ąż

 wisiała nad nim, słuchaj

ą

ka

ż

dego mało wymy

ś

lnego zdania, licz

ą

c, ile razy Lisa zwróciła si

ę

 do niego per "kochanie". 

Nienawidził tego słowa! Alicia ci

ą

gle nazywała tak Devon.  

Je

ś

li  Devon  udawała,  kiedy  ro

ż

ejrzała  si

ę

  z  dzieci

ę

c

ą

  rado

ś

ci

ą

  po  namiocie  i  powiedziała, 

ż

e  jest 

czaruj

ą

co, to ona, a nie Lisa, powinna gra

ć

 na Broadwayu.  

Poza  tym  to  Jared  był  naprawd

ę

  oczarowany,  musiał  to  przyzna

ć

.  Miał  przecie

ż

  da

ć

  Devon 

nauczk

ę

, ale. kiedy zacz

ę

li ta

ń

czy

ć

, pragn

ą

ł ju

ż

 tylko uwie

ść

 j

ą

, zbli

ż

y

ć

 si

ę

 do niej. .  

Lisa poci

ą

gn

ę

ła go za r

ę

k

ę

, gdy

ż

 nie słyszał, co do niego powiedziano, ale jego my

ś

li biegły dalej. 

Kiedy  poznawał  now

ą

 kobiet

ę

, której po

żą

dał, czuł si

ę

  w  zasadniczym stopniu  panem sytuacji -  znał 

background image

wszystkie ruchy, jakie musiał wykona

ć

, aby uzyska

ć

 swój cel; jeszcze nigdy go nie zawiodły.  

Mógł zdoby

ć

 ciało Lisy w taki sam sposób, na włas- . nych warunkach. Mo

ż

e wła

ś

nie dlatego nie 

chciał?  

Spotykali  si

ę

  ju

ż

  od  paru  lat,  a  mimo  to  nigdy  ze  sob

ą

  nie  spali.  Zawsze.  znajdował  wymówk

ę

  na 

opó

ź

nienie  tego  kroku  -  wyjazd  w  interesach,  bessa  na  giełdzie  i  tak  dalej.  Wymówk

ę

,  ja!  -  my

ś

lał. 

Kryła  si

ę

  za  ni

ą

  stara  prawda, 

ż

e  to,  co  a

ż

  tak  łatwo  osi

ą

galne,  nie  jest  wiele  warte.  Lisa  omal  nie 

zerwała  z  nim  znajomo

ś

ci,  wybrała  jednak  pieni

ą

dze  i  została.  Czekała,  a

ż

  Jared  zmieni  zdanie  i 

zwi

ąż

e si

ę

 z ni

ą

 na dobre i złe.  

A on poznał Devon. Miała silny charakter - podobnie jak Lisa. Temperament, odwag

ę

, ci

ę

ty j

ę

zyk. 

Fantastyczne ciało.  

Powiedziała, 

ż

e Ilie chce jego pieni

ę

dzy.  

To  było  kłamstwo.  Niemo

ż

liwe, 

ż

eby  kobieta  była  niewra

ż

liwa  na  to, 

ż

e  m

ęż

czyzna  dysponuje 

tyloma milionami dolarów.  

Im pr

ę

dziej zapomni o Devon Fraser, tym lepiej. Ta

ń

czył z Lis

ą

 i wieloma innymi kobietami. Po

ż

egnał 

ojca i jego 

ż

on

ę

, kiedy wyje

ż

d

ż

ali na reszt

ę

 wieczoru do Toronto. Celowo nie zwracał uwagi na 

Devon.  

-  Kochanie  -  odezwała  si

ę

  w  pewnej  chwili  Lisa  -  czy  mogłabym  zosta

ć

  tu  na  noc?  Nie  chc

ę

 

wraca

ć

 z Westonami; on jest taki nudny.  

-  Wolałbym, 

ż

eby

ś

  nie  zostawała  -  odparł  bez  ogródek  Jared.  -  Musz

ę

  bardzo  wcze

ś

nie  wsta

ć

Rano lec

ę

 do Tokio.  

W oczach Lisy błysn

ę

ła w

ś

ciekło

ść

; wyd

ę

ła jednak_  

tylko usta i powiedziała:  

- Skoro tak, to trudno. Ale tak mało si

ę

 widujemy ...  

- Wróc

ę

 za cztery-pi

ęć

 dni.  

- To do zobaczenia na kolacji w Plaza, w pi

ą

tek, przy  

naszym stoliku. - Pocałowała go, dra

ż

ni

ą

c jego usta przez dłu

ż

sz

ą

 chwil

ę

.  

Nie poczuł nic.  
Co  mu  si

ę

  stało?  Ka

ż

dy  normalny  m

ęż

czyzna  szalałby  za  pocałunkiem  pi

ę

knej  aktorki,  Lisy 

Lamont. A Jared czekał, a

ż

 ona wreszcie sobie pójdzie.  

Gdy  odjechała,  op

ę

dził  si

ę

  od  zagaduj

ą

cych  go  go

ś

ci  i  poszukał  Devon.  Serce  waliło  mu  jak 

młotem. Dlaczego? Z po

żą

dania? W

ś

ciekło

ś

ci?  

Szukał  jej  po  namiotach.  Wiedział  jednak, 

ż

e  wróciła  do  swojego  pokoju  -  przecie

ż

  od  dwóch  dni 

prawie nie spała.  A poza tym na pewno  nie miała ochoty  z  nim rozmawia

ć

. Jak na razie, jedynie si

ę

 

kłócili.  

Nie zni

ż

y si

ę

, by zapuka

ć

 do jej drzwi. Wolałby je rozwali

ć

.  

Mo

ż

e  wróciła  do  Toronto?  W  ko

ń

cu,  na  odchodnym,  powiedziała  mu  "do  widzenia".  Nie  mógł 

zapomnie

ć

 jej oczu, odsłoni

ę

tego fragmentu piersi i tego opalu.  

Wybiegł przed dom. Czerwona mazda ci

ą

gle tam stała.  

Podumał  przy  niej  chwil

ę

,  a  potem  skrzywił  si

ę

,  niezadowolony  z  siebie  samego,  i, 

ś

ci

ą

gn

ą

wszy 

muszk

ę

, wbiegł po schodkach do wn

ę

trza domu.  

ROZDZIAŁ CZWARTY  

Devon oczy

ś

ciła nos, otarła łzy i głaszcz

ą

c klacz ostatni raz, powiedziała:  

- Dzi

ę

kuj

ę

, staruszko.  

Lubiła konie; miał w tym zasług

ę

 pewien stary staJenny.  

Była wyczerpana, ale czuła si

ę

 tak, 

ż

e wiedziała, i

ż

 nie za

ś

nie. Przebrała si

ę

 wi

ę

c w d

ż

insy i poszła' 

background image

do stajni. Sama nie wiedziała, dlaczego płakała. To z powodu tych wszystkich 

ś

lubów, nie Jareda.  

Jego opinie o kobietach w ogóle, o jej matce, i niej samej w szczególno

ś

ci napawały j

ą

 

obrzydzeniem.  

Ruszyła w stron

ę

 ogrodu ró

ż

anego, który cudownie pachniał. Odpocznie tam jeszcze chwil

ę

 i 

pójdzie spa

ć

.  

- Tu jeste

ś

! ... - Odwróciła si

ę

 na pi

ę

cie. Jared: Któ

ż

 by inny!  

- Jestem zm

ę

czona. Id

ę

 do domu.  

- Idziesz w niewła

ś

ciwym kierunku. - Podszedł bli-  

ż

ej. - Była

ś

 w stajni.  

- Pachn

ę

 ko

ń

mi? Przykro mi, wiem, 

ż

e wolałby

ś

 Givenchy.  

Stał tu

ż

 przy niej.  

- Płakała

ś

!  

- Nie!  
- Czy kto

ś

 ci

ę

 skrzywdził?  

- Tw'ój ojciec o

ż

enił si

ę

 z moj

ą

 matk

ą

. Czy to nie wy-  

starczy?  

"  

- Chciałbym" 

ż

eby

ś

 przestała udawa

ć

ż

e cenisz co

ś

 bardziej ni

ż

 pieni

ą

dze.  

-  A  ja, 

ż

eby

ś

  dostrzegał  inne  rzeczy  ni

ż

  stan  swojego  konta.  A  mo

ż

e  jeste

ś

  od  niego  zale

ż

ny,  bo 

daje ci to poczucie m

ę

sko

ś

ci?  

-  Oboje  wiemy,  jak  zareagowała

ś

  na  moje  zachowanie  w  namiocie  tanecznym.  Gardzisz  moimi 

'pieni

ę

dzmi  a  pr

ż

ynajmniej  tak  mówisz.  W  takim  razie,  według  ciebie,  moja,  nazwijmy  to,  m

ę

sko

ść

musi przejawia

ć

 si

ę

 w czym

ś

 innym ni

ż

 stan mojego konta.  

- Ty i ta twoja logika!  

Jared roze

ś

miał si

ę

. Devon zapragn

ę

ła sprawi

ć

ż

eby roze

ś

miał si

ę

 znowu. Powstrzymała si

ę

 

jednak od prób.  

- Mam pomysł - powiedział. - 

Ś

wietne antidotum na zbyt wiele 

ś

lubów.  

- ... Czy uwa

ż

asz, 

ż

e mojej matce mo

ż

e za pi

ą

tym razem uda

ć

 si

ę

 współtworzy

ć

 szcz

ęś

liwe i trwałe 

mał

ż

e

ń

stwo? - mrukn

ę

ła Devon. - W

ą

tpi

ę

.  

- Mo

ż

e to z powodu matki wybrała

ś

 prac

ę

, która nie  

pozwala na zwi

ą

zek wymagaj

ą

cy po

ś

wi

ę

ce

ń

? - Po północy zamieniasz si

ę

 w psychiatr

ę

?  

Jared roze

ś

miał si

ę

 po raz drugi. Miał bielutkie z

ę

by. - Nie spytała

ś

 mnie, jaki mam pomysł:  

- A

ż

 boj

ę

 si

ę

 pyta

ć

.  

- Prosty. Jestem głodny jak wilk. Za du

ż

o było tych  

ciast -:- wolałbym hamburgera. Mo

ż

e zrobimy nalot na kuchni

ę

?  

- Mówisz powa

ż

nie?  

- Tak. - Jared wzi

ą

ł Devon za r

ę

k

ę

. - Chod

ź

.  

Jego  dotyk  był  przyjemny.  I  teraz,  kiedy  nie  miała  obcasów,  był  o  tyle  wy

ż

szy  od  niej!  To  tak

ż

niezmiernie j

ą

 ekscytowało.  

Weszli  do  domu  bocznymi  drzwiami  i  poszli  do  kuchni,  która  wygl

ą

dała  jak  salon  sprzeda

ż

wymy

ś

lnych urz

ą

dze

ń

 i przyborów gospodarstwa domowego.  

- Twoja matka planuje zawiesi

ć

 tu koronkowe frranki  

- poinformował Jared~  

- Ona uwielbia koronki. .. Wiesz, ja te

ż

 jestem głodna.  

Gdzie masz cebul

ę

?  

Zjedli  pyszne  hamburgery.  Jared  zaplamił  koszul

ę

  tłuszczem.  Wydawał  si

ę

  przez  to  znacznie 

bardziej  ludzki  ni

ż

  dot

ą

d.  Przez  godzin

ę

  ani  razu  nie  próbował  dotyka

ć

  Devon.  W  ko

ń

cu  si

ę

gn

ą

ł  po 

papierowy r

ę

cznik i powiedział:  

- Masz ketchup na brodzie. lJ

ś

miechn

ę

ła si

ę

.  

Starł ketchup, a potem pogładził palcem jej usta. - Jeste

ś

 taka pi

ę

kna ...  

To  była  chwila  na  wycofanie  si

ę

.  Devon  wymamrotała:  -  Miałam  pi

ęć

  minut  na  spakowanie  si

ę

background image

jestem teraz  

w swoich naj starszych d

ż

insach. I włosy mam okropne ...  

Jared przyjrzał si

ę

 jej. Rzeczywi

ś

cie, włosy miała cz

ę

 

ś

ciowo zmierzwione; obcisły sweter 

obrysowywał jej piersi, w zniszczonych sandałach widniały bose stopy.  

- Nawet w worku byłaby

ś

 najpi

ę

kniejsz

ą

 kobiet

ą

 na tym weselu.  

- Kiedy tak na mnie patrzysz ... - zacz

ę

ła Devon. Wtedy Jared podniósł j

ą

 z krzesła i zacz

ą

ł całowa

ć

Nie my

ś

lała ju

ż

 o wycofywaniu si

ę

. Nikt nigdy tak jej nie podniecał. Teraz ona te

ż

 go całowała. W 

sun

ą

ł dło

ń

 pod jej sweter, a potem nagle podniósł j

ą

 z podłogi i wyniósł z kuchni. Czuła bicie jego 

serca. Instynktownie obj

ę

ła go za szyj

ę

. Miała ochot

ę

 pogłaska

ć

 go po jedwabistych włosach. 

PohamC5wała si

ę

 jednak.  

- Jared ... postaw mnie.  

W spinał si

ę

 z ni

ą

 po kuchennych schodach. - lJwa

ż

aj na por

ę

cze.  

- Postaw mnie. Dok

ą

d idziemy?  

- A jak my

ś

lisz? Do łó

ż

ka.  

- Nie!  

- Dlaczego?  
- Po pierwsze, nie lubimy si

ę

.  

- Polubisz to, co b

ę

dziemy razem robi

ć

 ... - Jared  

szedł  ju

ż

  korytarzem.  Otworzył  drzwi  na  ko

ń

cu.  Znale

ź

li  si

ę

  w  osobnym  apartamencie,  którego  okna 

wychodziły na ł

ą

ki i oddalony las. Postawił j

ą

 na podłodze i znowu zacz

ą

ł nami

ę

tnie całowa

ć

.  

- Powiedz, 

ż

e masz ochot

ę

 pój

ść

 ze mn

ą

 do. łó

ż

ka, Devon.  

Cofn

ę

ła si

ę

.  

- Oczywi

ś

cie, 

ż

e mam. Ale ...  

- Dzi

ś

 jest nasza noc. Wła

ś

nie dzi

ś

.  

Przyjrzała  si

ę

  z  bliska  twarzy  Jareda,  próbuj

ą

c  wyczyta

ć

  z  niej  co

ś

  wi

ę

cej.  Lgn

ę

ła  do  tego 

m

ęż

czyzny,  kusił  j

ą

  -  ale  przecie

ż

  nie  znała  go  dobrze,  przera

ż

ał  j

ą

.  Patrzył  silnym,  beznami

ę

tnym 

wzrokiem.  

Pój

ść

 z nim do łó

ż

ka czy ucieka

ć

? Od siedmiu lat z nikim nie spała. Ale hormony działały.  

Cały czas opierał dłonie na jej ramionach, był blisko, taki poci

ą

gaj

ą

cy, tak bardzo - jak nikt, nigdy ... 

Od  siedmiu  lat,  odk

ą

d  rozpadł  si

ę

  zwi

ą

zek  ze  Steve'em,  który  j

ą

  oszukiwał,  nie  popełniła 

ż

adnego 

powa

ż

nego bł

ę

du 

ż

yciowego. Powstrzymuj

ą

c si

ę

 od seksu.  

N a J areda Holta nie była odporna.  

- B

ę

d

ę

 dbał o twoj

ą

 przyjemno

ść

, zapewniam - odezwał si

ę

.  

- Je

ś

li zdecyduj

ę

 si

ę

 wyj

ść

, b

ę

dziesz próbował mnie powstrzyma

ć

? .  

- Nie stosuj

ę

 przemocy. Mnie chodzi tylko o seks. Nie robi

ę

 planów na przyszło

ść

.  

Devon poczuła nagły przypływ. szacunku do Jareda - był uczciwy, cho

ć

 prawqa brzmiała brutalnie.  

Wiedziała ju

ż

, co wybierze. Miała do

ść

 bezpiecznego 

ż

ycia. Doszła do tego wniosku wła

ś

nie teraz, 

patrz

ą

c na Jareda Holta.  

Wyci

ą

gn

ę

ła r

ę

k

ę

 i pogładziła go po policzkach i szcz

ę

ce, po ciepłych ustach. Podnieciło j

ą

 to. Zatopiła 

dłonie w jego włosach, zni

ż

yła jego głow

ę

 i zacz

ę

ła całowa

ć

 go bez opami

ę

tania. Jeszcze nigdy· nie 

post

ę

powała tak 

ś

miało. .  

Przez chwil

ę

 wydawał si

ę

 zaskoczony, a potem przycisn

ą

ł j

ą

 do siebie i odpowiedział na pocałunek; 

tak intensywnie, jak głodny rzuca si

ę

 na jedzenie. Po chwili uniósł głow

ę

 i zacz

ą

ł wyci

ą

ga

ć

 spinki zjej 

włosów.  G

ę

ste  blond  loki  opadły  Devon  na  ramiona. 

Ś

ci

ą

gn

ą

ł  jej  sweter,  potem  biustonosz,  i  zacz

ą

ł 

pie

ś

ci

ć

 jej piersi.  

Patrzyła  mu  w  oczy,  oddychaj

ą

c  szybko.  Stłumiła  l

ę

k  i  rozpi

ę

ła  koszul

ę

  Jareda.  Miał  owłosion

ą

 

klatk

ę

piersiow

ą

.  Zrzucił  kOSZl1l

ę

  na  podłog

ę

.  Jared  zaj

ą

ł  si

ę

  piersi

ą

  Devon,  w  inny  sposób  ni

ż

 

przedtem. Dbał o jej przyjemno

ść

, nie spieszył si

ę

.  

- Chod

ź

my do łó

ż

ka - szepn

ą

ł:  

- Pragn

ę

 ci

ę

! Bardzo! - odpowiedziała.  

background image

Znów j

ą

 uniósł i po chwili znale

ź

li si

ę

 w łó

ż

ku. Była ogromnie podniecona. Zdj

ę

li z siebie resztki 

ubrania.  

- Jeste

ś

 taKi pi

ę

kny! - szepn

ę

ła. Miał naprawd

ę

 wspaniałe ciało, umi

ęś

nione, bez grama tłuszczu.  

- Dotykaj mnie!  

Po chwili wspi

ę

ła si

ę

 na niego i zł

ą

czyła z nim w jedno.  

Zacz

ę

li porusza

ć

 si

ę

 we wspólnym, coraz szybszym rytmie. A

ż

 do eksplozji rozkoszy.  

Devon  przycisn

ę

ła  mocno  Jareda  do  siebie,  zamkn

ę

ła  oczy,  i  trwała  tak,  czuj

ą

c  bicie  jego  serca. 

Nigdy jeszcze, z nikim, nie zaznała tak intensywnej przyjemno

ś

ci!  

- Wszystko w porz

ą

dku? - upewnił si

ę

 ..  

Otworzyła oczy ..  

- Cudownie! - Przeci

ą

gn

ę

ła si

ę

, a potem zacz

ę

ła całowa

ć

 go nami

ę

tnie.  

Nie pozostał jej dłu

ż

ny i po chwili mieli ochot

ę

 na  

powtórzenie rozkoszy.  

Jared u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.  

- Czy ty tak

ż

e dawno tego nie robiła

ś

? - spytał.  

- Bardzo dawno - odpowiedziała.  
Pie

ś

cili si

ę

 znowu.  

- Z tob

ą

 czuj

ę

 si

ę

 tak, jakbym robił to po raz pierwszy!  

- powiedział w pewnym momencie Jared. - Co ty masz  

takiego w sobie?  

Devon  nie  miała  ochoty  my

ś

le

ć

  o  innych  kobietach,  z  którymi  sypiał.  Ani  o  tych,  z  którymi  b

ę

dzie 

jeszcze spał. Tej nocy robił to z ni

ą

 ...  

Pogr

ąż

ali si

ę

 w rozkoszy, tak aby sp~awi

ć

 sobie nawzajem jak najwi

ę

ksz

ą

.  

Jared  wygl

ą

dał  tak, 

ż

e  trudno  byłoby  powiedzie

ć

,  kto  tu  kogo  uwiódł.  Osi

ą

gn

ę

li  ekstaz

ę

  niemal 

równocze

ś

nie. Byli 

ś

wietnie dopasowani seksualnie.  

Stopniowo ich przyspieszone oddechy uspokajały si

ę

. Zasn

ę

li, ci

ą

gle si

ę

 obejmuj

ą

c.  

ROZDZIAŁ PI

Ą

TY  

Devon obudziła si

ę

. Była jeszcze noc. Jared spał; obejmowała go ramieniem.  

Uprawiali  seks  i  było  cudownie.  Ale  przecie

ż

  stała  si

ę

  straszna  rzecz  ...  Poszła  do  łó

ż

ka  z 

m

ęż

czyzn

ą

  poznanym  przed  zaledwie  paroma  godzinami;  człowiekiem, który  gardził  kobietami,  a  w 

szczególno

ś

ci  ni

ą

  i  jej  rilatk

ą

-!  Który,  formalnie,  był  jej  przybranym  bratem.  I  dopóki  b

ę

dzie  trwało 

pi

ą

te mał

ż

e

ń

stwo Alicii, dot

ą

d b

ę

dzie si

ę

 od Devon  wymaga

ć

 co najmniej poprawnych stosunków  z 

Jaredem Holtem.  

Omal nie wybuchn

ę

ła histerycznym 

ś

miechem.  

Jak mogła by

ć

 tak potwornie głupia?! Patrze

ć

 tak krótkowzrocznie?! By

ć

 tak rozpustna?  

Starała si

ę

 powstrzymywa

ć

 wspomnienia tych wszystkich rzeczy, które tej nocy robili. Byłyby 

tej 

chwili nieznosne.  

Musiała jak najszybciej wydosta

ć

 si

ę

 z tego domu. Wiedziała, 

ż

e je

ś

li Jared obudzi si

ę

 i zacznie j

ą

 

całowa

ć

, ona znowu mu ulegnie .  

. Powoli uwolniła r

ę

k

ę

 i nog

ę

, odsun

ę

ła si

ę

. Jared spał.  

Usiadła i poszukała wzrokiem porozrzucanych ubra

ń

.  

Przypomniało  jej  si

ę

,  w  jaki  sposób  znalazły  si

ę

  na  dywanie,  i  znowu  przeszyła  j

ą

  fala  po

żą

dania. 

Opanowała j

ą

. B

ę

dzie mogła rozpami

ę

tywa

ć

 to pó

ź

niej, kiedy odjedzie daleko od rezydencji.  

Pozbierała ubrania, wło

ż

yła je w salonie i cichutko wyszła z apartamentu. Czuła si

ę

 jak bohaterka 

background image

taniej farsy. Pobiegła na palcach korytarzem. Rozpoznała nast

ę

pny i skoczyła do swojego pokoju. W 

po

ś

piechu wrzuciła wszystkie rzeczy do walizki. Odnalazła kluczyki do samochodu.  

Korytarz wci

ąż

 był pusty. Bała si

ę

ż

e zobaczy w nim Jareda. Zbiegła ze schodów, otworzyła drzwi 

frontowe i wyszła na dwór. Jej czerwona mazda stała na swoim miejscu. Tyle si

ę

 wydarzyło, odk

ą

d j

ą

 

tu zaparkowała! Ruszyła p

ę

dem do samochodu; walizka obijała si

ę

 jej o nogI.  

- Czy mog

ę

 pani w czym

ś

 pomóc? - odezwał si

ę

 m

ę

ski głos.  

Stłumiła  okrzyk  przestrachu;  zobaczyła  zbli

ż

aj

ą

cego  si

ę

  do  niej  stra

ż

nika.  To  był  ten  sam 

m

ęż

czyzna, który poprzednio wpu

ś

cił j

ą

 do stajni. Zebrała si

ę

 w sobie i odpowiedziała:  

-  Tak  si

ę

  ciesz

ę

ż

e  pana  widz

ę

!  Musz

ę

  zd

ąż

y

ć

  na  samolot.  Powinnam  była  odjecha

ć

  zaraz  po 

weselu, ale za du

ż

o wypiłam... Przeka

ż

e pan stra

ż

nikowi przy bramie, 

ż

e wyje

ż

d

ż

am?  

- Oczywi

ś

cie. Wyja

ś

ni

ę

 mu, 

ż

e jest pani przybran

ą

 córk

ą

 pana Holta.  

- Dzi

ę

kuj

ę

.  

- Bezpiecznej podró

ż

y.  

Bez przeszkód wyjechała na drog

ę

. Nikt jej nie g~mił.  

Po  dwóch  godzinach  była  ju

ż

  na  szesnastym  pi

ę

trze  apartamentowca  w  dzielnicy  Queen's  Quay  w 

Toronto. Weszła do mieszkania i starannie zamkn

ę

ła za sob

ą

 drzwi. Była  

w domu. Bezpieczna!  

.  

Alicia i Benson wylatywali tego dnia w podró

ż

 po

ś

lubn

ą

 - mieli odby

ć

 romantyczny rejs po wyspach 

greckich.  Devon  powie  matce  przez  telefon, 

ż

eby  pod 

ż

adnym  pozorem  nie  dawała  Jaredowijej 

adresu ani numeru telefonu. Za kilka dni Devon wyje

ż

d

ż

ała do Chile.  

Poło

ż

yła  si

ę

  powoli  na  łó

ż

ku,  wyczerpana.  Dlaczego  tak  si

ę

  bała, 

ż

e  ~ared  b

ę

dzie  j

ą

 

ś

cigał? 

Przecie

ż

 sam jej powiedział, 

ż

e chodzi mu o seksualn

ą

 przygod

ę

 na jedn

ą

 noc.  

Palił j

ą

 wstyd. Przyszło jej do głowy inne, ogólnie znane okre

ś

lenie tego, co zrobiła. Pu

ś

ciła si

ę

!  

Ukryła twarz w dłoniach. Tak bardzo chciałaby wymaza

ć

 z przeszło

ś

ci minione dwana

ś

cie godzin. 

Dlaczego  nie  została  w  Jemenie?!  Wówczas  nie  poznałaby  Jareda  i  nie  poszłaby  z  nim  do  łó

ż

ka, 

półprzytomna z powodu stresu, niewysp~ia, podró

ż

y i alkoholu.  

Złamała  swoje  zasady!  Tylko  dlatego, 

ż

e  pewien  pi

ę

knie  zbudowany  brunet,  roztaczaj

ą

cy  wokół 

siebie gro

ź

n

ą

 aur

ę

, zacz

ą

ł j

ą

 całowa

ć

 i zaniósł do łó

ż

ka.  

Jak ja mogłam to zrobi

ć

?! - my

ś

lała z rozpacz

ą

.  

Jared  obudził  si

ę

  sam.  Zdziwił  si

ę

.  Zakl

ą

ł,  stwierdziwszy, 

ż

e  w  apartamencie  panuje  całkowita 

cisza, a ubrania Devon znikn

ę

ły.  

Szybko  wci

ą

gn

ą

ł  spodnie  i  poszukał  jej 

kuchni;  wpadł  do  drugiej  sypialni  i  rozsun

ą

ł  zasłony. 

Czerwona mazda znikn

ę

ła.  

. Odjechała! W 

ś

rodku nocy. Po cichu. 

Ż

e te

ż

 si

ę

 nie obudził!  

Zamkn

ą

ł drzwi na klucz. Czuł si

ę

 przygaszony, jakby nagle zamienił si

ę

 w starca. Albo doznał 

szoku.  

Chciał sp

ę

dzi

ć

 z Devon noc. Ale ona opu

ś

ciła go wcze

ś

niej, nie mówi

ą

c nawet "do widzenia"! Jak 

ś

miała?! Rozejrzał si

ę

 w nadziei, 

ż

e mo

ż

e zostawiła list.  

Niczego takiego nie było. Została po niej tylko pustka. Jeszcze nigdy 

ż

adna kobieta nie podziałała na 

nie$o w łó

ż

ku tak silnie jak ona! Niemal całkiem stracił panowanie nad sob

ą

, dystans do tego, co z 

ni

ą

 robił. Przy niej nie czuł, 

ż

e panuje nad sytuacj

ą

.  

Odk

ą

d  zobaczył  j

ą

  w  tej  turkusowej  sukience,  zapragn

ą

ł  j

ą

  zdoby

ć

,  tak  jak  zdobywał  wszystkie 

inne. Ale Devon Fraser doprowadziła go do istnego szale

ń

stwa!  

Była  dla  niego  postaci

ą

  zaskakuj

ą

c

ą

,  tajemnicz

ą

.  Dopiero  co  j

ą

  poznał,  a  ju

ż

  jej  nie  było  ... 

Wymykała si

ę

 jego schematom.  

Podobała mu si

ę

 nie tylko fizy·cznie, ale ... Tak, było w niej co

ś

 takieg~, 

ż

e mu si

ę

 podobała. Była 

inteligentna, pełna temperamentu, miała poczucie humoru. Lubił j

ą

· I po

żą

dał jej. 

Pomy

ś

lał, 

ż

e chyba zwariował. Zatracił swój chłodny, logiczny sposób my

ś

lenia i działania. Czuł si

ę

 

uwiedziony przez Devon, oczarowany ni

ą

. Pocz

ą

tkowo chciał si

ę

 na niej zem

ś

ci

ć

, tymczasem to ona 

zem

ś

ciła si

ę

 na nim, stwierdził, kiedy zobaczył puste łó

ż

ko.  

background image

Wykorzystała go! Ogarn

ą

ł go gniew.  

Je

ś

li takim post

ę

powaniem chciała zdoby

ć

 cz

ęść

 jego pieni

ę

dzy, to odpadła w przedbiegach.  

A  mo

ż

e  nie  podobało  jej  si

ę

  to,  co  razem  robili?  Mo

ż

e  seks  z  nim  nie  satysfakcjonował  jej?  Nie 

miała ochoty na wi

ę

cej?  

Rzeczywi

ś

cie, odst

ą

pił od swojej zwyczajowej wydłu

ż

onej gry wst

ę

pnej, nafaszerowanej erotyczn

ą

 

technik

ą

,  ze  z  góry  obmy

ś

lonymi  kolejnymi  posuni

ę

ciami.  Był  z  niej  bardzo  dumny.  Tym  razem 

post

ę

pował  bardziej  na  wyczucie,  pod  wpływem  chwilowych  impulsów.  Czy

ż

by  Devon  udawała, 

ż

odczuwa rozkosz?  

Mo

ż

e była typem kolekcjonerki, która co tydzie

ń

 sypia z nowym m

ęż

czyzn

ą

 i natychmiast odchodzi, 

nie przejmuj

ą

c si

ę

 cudzymi uczuciami?  

Ale  wyraz  jej  oczu  mówił, 

ż

e  nie  udawała.  Wygl

ą

dała  na  tak  rozradowan

ą

,  patrzyła  tak  ciepło  ... 

Jared powstrzymał nachodz

ą

ce go wspomnienia minionej nocy i potarł twarz dło

ń

mi. Pozostał na nich 

jej zapach! Po

żą

dał jej znowu!  

W

ś

ciekły na ni

ą

 i na siebie poszedł do łazienki i umył 

SI

ę

·  

Pozbył si

ę

 jej 

ś

ladu.  

Musiał  jeszcze  o  niej  zapomnieć.  No  i  miał  nadzieję,  że  Boże  Narodzenie  Devon  naprawdę  spędzi  na 

Antarktydzie!  

Dziesięć dni później Jared leżał na skórzanej kanapie w swoim luksusowym apartamencie w ekskluzywnej 

nowojorskiej  dzielnicy  Upper  East  Side.  Czytał  cotygodniową  broszurę  jednego  z  domów  maklerskich.  Była 

dziesiąta  wieczorem.  Za  ogromnymi  oknami  świeciły  tysiące  światełek  wieżowców  Manhattanu;  zdawały  się 

liczniejsze od gwiazd.  

Nagle zadzwonił telefon. Kto mógł dzwonić o tej porze? Lisa? Lepiej, żeby nie. Nie miał ochoty w tej chwili 

. z nią rozmawiać. Dotrzymał słowa i w piątek, po powrocie z Tokio, zabrał ją na kolację do Plaza. Przez cały 

wieczór przychodziło mu do głowy, że chciałby, aby zamiast Lisy siedziała naprzeciwriiego Devon.  

- Halo?  

- Dobry wieczór, Jared.  

- Tata? Kiedy wróciłeś?  

- Wczoraj wieczorem. Było wspaniale. Alicii bardzo  

się podobało.  

Nie wątpię! - pomyślał z goryczą Jared.  

- Skąd dzwonisz, z rezydencji czy z Toronto? - spytał.  

- Zajechaliśmy do domu. Devon ciągle jest w Chile,  

więc nie było po co zatrzymywać się w Toronto. Wraca w piątek wiecżorem.  

- W Chile… 

- Tak, prowadzi jakieś negocjacje na temat miedzi.  

Wraca przez Nowy Jork. Może moglibyście się spotkać?  

Nic z tego! - pomyślał Jared. - Jakimi liniami? - spytał.  

- Nie wiem, czy mi się dobrze zdawało ... - wtrącił  

ojciec - ... czy wy na weselu czasem się nie pokłóciliście?  

- Wiesz, jak to jest z weselem. Same stresy, Miło by było ją zobaczyć; w końcu staliśmy się jedną rodziną -

powiedział Jared. Zamieniam się w kłamcę! - pomyślał z niesmakiem.  

- Zaczekaj chwilę, dam ci Alicię - powiedział Benson.  

- 'Powie ci dokładnie, czym i dokąd leci Devon.  

- Halo, Jared? - odezwała się ostrożnie Alicia:.  

- Cieszę się, że podobała ci się podróż- odpowiedział  

ciepłym tonem J ared. - Tata mówi, że w piątek Devon będzie się przesiadać w Nowym Jorku. Czy wiesz może, 

kiedy dokładnie?  

- Wszystko mam zapisane. Zawsze przechowuję plany jej podróży. Okropnie się o nią boję, kiedy.jeździ do 

tych  wszystkich  strasznych  miejsc.  Chciałabym,  żeby  rzuciła  tę  przeklętą  pracę!  Znalazłam  ...  -  Alicia  podała 

background image

godziny przylotów i odlotów.  

Jared zanotował je, dochodząc przy tym do  wniosku, że  Alicia nie uchowa żadnej tajemnicy.  Devon dowie 

się więc wkrótce, że o nią pytał. Sam nie wiedział, po co to zrobił.  

- . Pewnie nie dam rady spotkać się z nią - odpowiedział. - Mam na ten wieczór bilety na Yo-Yo Ma.  

- Naprawdę?! - odezwała się piskliwym głosem Alicia., - Niezwykłe! Devon uwielbia muzykę wiolonczelo-

wą. Chciała iść na ten koncert, ale kiedy sprzedawali bilety, była na Borneo. No nic, trudno. Będziecie musieli 

spotkać się innym razem.  

- Słuchaj, w tej sytuacji proszę cię, nie mów nic Devon o całej sprawie, bo byłoby jej tylko przykro.  

- Masz rację, oczywiście! ...  

A więc lubi muzykę wiolonczelową, myślał Jared, zakończywszy rozmowę. Wrócił do czytania raportu domu 

maklerskiego.  Nie  był  jednak  w  stanie  przejść  do  następnego  akapitu.  Cały  czas  myślał  o  Devon.  Pożądał  jej 

jeszcze bardziej. Ich seksualne przeżycia wzmocniły tylko jego żądzę.  

Devon wracała z Chile bardzo zadowolona. Negocjacje poszły świetnie, wzięła sobie dwa wolne dni, podczas 

których zwiedziła muzea Santiago. Cieszyła się także, jak zawsze, z powrotu do domu.  

Miała pojechać taksówką z nowojorskiego lotniska Kennedy'ego na lotnisko  La Guarqia. Czasu było sporo, 

nie musiała się spieszyć. Czuła zadowolenie jeszcze z jednego powodu - opuściły ją myśli o Jaredzie Boicie.  

Siedem miesięcy wcześniej poznała w Bangkoku Petera Damiena z firmy farmaceutycznej. Bywał czasami w 

Toronto, a najczęściej w Londynie. Bardzo przypadli sobie nawzajem do gustu. Była przekonana, że będzie z 

tego związek. Zabezpieczając się z góry, poszła do gi nekologa, który założył jej spiralę - kiedyś miała problemy 

przy zażywaniu pigułek antykoncepcyjnych ..  

Okazało się jednak, że Peter od dziesięciu miesięcy jest zaręczony z jakąś kobietą z Sydney. To było okropne. 

Okazał się perfidnym człowiekiem. Poza tym przypomniała jej się historia ze Steve'em.  

Steve Danford - jedyny mężczyzna, z którym była długo - był kulturalnym, przystojnym kardiologiem. Zako-

chała się  w  nim,  mając dwadzieścia dwa lata. Byli ze sobą przez trzy lata,  widywali  się rzadko ze względu na 

dzielącą ich odległość. Nagle Devon dowiedziała się przypadkiem, że Steve jest od ośmiu lat żonaty. Czuła się 

zdruzgotana.  

I wyciągnęła z tej historii oczywisty wniosek, że mężczyznom nie można ufać. Potwierdzały to tylko liczne 

małżeństwa jej matki i postępowanie Petera ...  

Dobrze, że przynajmniej na pewno nie zaszła w ciążę z Jaredem!  

Przeszedłszy przez odprawę celną i paszportową, ruszyła w stronę taksówek. Zastąpił jej drogę jakiś wysoki, 

ciemnowłosy mężczyzna.  

- Cześć, Devon! - odezwał się. Omal nie upuściła laptopa.  

- Jared! ... - wybąkała. Pobladła, a potem poczerwie-  

niała z radości.  

- Chodź, mamy mało czasu - powiedział.  

- Słucham?  

- Musimy się spieszyć. Koncert zaczyna sięo ósmej.  

- Jaki koncert? 

- Yo-Yo Ma.  

Umysł Devon og~

ę

ły wspomnienia gor

ą

cej nocy sp

ę

-  

dzonej z Jaredem.  

- Dobrze si

ę

 czujesz? - spytał.  

- Tak, ale nie spodziewałam si

ę

 ciebie ...  

- Limuzyna czeka. - Wyj

ą

ł jej z r

ę

ki walizk

ę

.  

- Zaraz, stój. Lec

ę

 do Toronto. Nie zd

ążę

 na samolot.  

- Zmieniłem twoj

ą

 rezerwacj

ę

. Teraz masz samolot  

z samego rana.  

- To niemo

ż

liwe. Mam bilet w kieszeni.  

- A ja grywam w squasha z prezesem tych linii lotniczych.  

background image

Na ustach Jareda zago

ś

cił u

ś

mieszek. Na pewno spodziewał si

ę

 wybuc~u wdzi

ę

czno

ś

ci.  

- Nie mo

ż

esz zmienia

ć

 mojego 

ż

ycia według swoIch zachcianek! - ofukn

ę

ła go Devon.  

- Ale to zrobiłem. Graj

ą

 dwie ze suit wiolonczelowych  

Bacha.  

- To przekupstwo!  

- Perswazja.  

- Sk

ą

d wiedziałe

ś

ż

e b

ę

d

ę

 przesiada

ć

 si

ę

 w Nowym  

Jorku?  

- Twoja matka mi powiedziała.  

- Ja jej dam!  

- Masz jak

ąś

 sukienk

ę

?  

- Nie t

ę

 turkusow

ą

.  

- Byłaby dobra.  

- Bez mojego pozwolenia zmienili

ś

cie z prezesem linii lotniczych czas mojego wylotu z Nowego 

Jorku?!  

- Była

ś

 w Chile. Jak miałem spyta

ć

 ci

ę

 o pozwolenie?  

Limuzyna czeka.  

Devon miała ochot

ę

 uderzy

ć

 Jareda komputerem i wy: buchn

ąć

 

ś

miechem. Miała te

ż

 ochot

ę

 na co 

innego i to zrobiła - poszła z nim do jego limuzyny.  

ROZDZIAŁ SZÓSTY  

Jared z~trudniał kierowc

ę

. Mo

ż

na było si

ę

 tego po nim spodziewa

ć

.  

Devon miała_na sobie elegancki kostium ze spodniami; nie gniótł si

ę

. Ze spokojem mogła wi

ę

pojecha

ć

 na kon,cert.  

Siedział trzydzie

ś

ci centymetrów od niej i nie zbli

ż

ał si

ę

. Nie próbował jej całowa

ć

 w samochodzie 

ani na lotnisku. Mo

ż

e to on przestał si

ę

 ni

ą

 interesowa

ć

. W takim wypadku nic jej nie groziło.  

- Zarezerwowałem stolik w restauracji, po koncercie  

- odezwał si

ę

. - Ale najpierw przek

ą

simy co

ś

 u mnie  

w domu. Hubert - nasz kierowca - odwiezie ci

ę

 jutro rano na lotnisko.  

- Z hotelu - skwitowała.  
- W moim apartamencie jest go

ś

cinny pokój z ła-  

zienk

ą

.  

- Jakie to dla ciebie wygodne!  
- Nie b

ą

d

ź

 niemiła, to nie w twoim stylu.  

- Sk

ą

d mo

ż

esz wiedzie

ć

?  

~- Och, wiem o tobie niejedno ... - Jared przeci

ą

gn

ą

ł znacz

ą

co wzrokiem po ciele Devon. - Powiedz 

mi tylko, dlaczego odjechała

ś

 w 

ś

rodku nocy.  

- Czy jeste

ś

 pewien, 

ż

e chcesz wiedzie

ć

?  

- Przecie

ż

 spytałem.  

- Zrobiło mi si

ę

 wstyd. Poczułam si

ę

 łatw

ą

, puszczal-  

sk

ą

 kobiet

ą

. Złamałam swoje zasady moralne. - Co

ś

 takiego!  

- Jeszcze nigdy w 

ż

yciu nie poszłam do łó

ż

ka ze 

ś

wie-  

ż

o poznanym m

ęż

czyzn

ą

.  

background image

- Hm, w takim razie mo

ż

e jest we mnie co

ś

 specjalnego.  

- Słuchaj, sam chciałe

ś

 przespa

ć

 si

ę

 ze mn

ą

 tylko raz.  

Po co to roztrz

ą

sasz?  

- Zaciekawiło mnie.  

Devon patrzyła na Jareda. Wci

ąż

 wydawał si

ę

 niebezpIeczny.  

- Czy ten go

ś

cinny pokój zamyka si

ę

 na klucz?  

- Tak. I jest tam antyczne biurko, którym mo

ż

na si

ę

  

. zabarykadowa

ć

.  

- Ty si

ę

 bawisz ze mn

ą

 w kotka i myszk

ę

. Lubisz takie  

gierki!  

Jared roze

ś

miał si

ę

.  

- Nie jeste

ś

 biedn

ą

 myszk

ą

, Devon.  

- A ty - kotem. Nie jeste

ś

 przyzwyczajony do kobiet  

z inicjatyw

ą

.  

.  

- Stanowisz przyjemn

ą

 odmian

ę

. W tej chwili posmutniała.  

-  Urozmaicenie  ...  -  powiedziała.  -  Raz  zwi

ą

załam  si

ę

  z  człowiekiem,  dla  którego  byłam  tylko 

urozmaiceniem.  Nie  tak  dawno  omal  nie  zrobiłam  tego  samego  z  innym.  Daj

ę

  si

ę

  nabiera

ć

.  Nie  rób 

tego ze mn

ą

, dobrze? .  

- Strasznie du

ż

y ruch ... - rzucił Jared, wygl

ą

daj

ą

c przez szyb

ę

.  

A  wi

ę

c,  jestem  dla  niego  jedynie  urozmaiceniem,  pomy

ś

lała  Devon.  Kobiet

ą

  inn

ą

  ni

ż

  po~ostałe  - 

ale równie mało wa

ż

n

ą

. Historia si

ę

 powtarza. Lepiej, 

ż

eby ten koncert był dobry! Zamkn

ę

ła oczy.  

Zajechali  pod  elegancki  budynek  stoj

ą

cy  koło  Central  Parku.  Jared  był  wła

ś

cicielem  całego 

najwy

ż

szego pi

ę

tra. Go

ś

cinny apartament istotnie  zamykał si

ę

 na klucz, a w pokoju stało biurko, dla 

którego poruszenia trzeba by mocno si

ę

 napoci

ć

.  

-  Mo

ż

e  najpierw  zjemy?  -  zaproponował  jak  gdyby  nigdy  nic.  -  Kiedy  tylko  b

ę

dziesz  gotowa.  W 

ogrodzie na dachu - powiedział i wyszedł.  

Devon zostawiła rzeczy, poprawiła makija

ż

 i ruszyła do ogrodu. Nie wiedziała, czy Jared zamierza 

j

ą

  uwie

ść

,  ale  nie  miało  to  dla  niej  wielkiej  ró

ż

nicy.  To  ona  zamierzała  panowa

ć

  nad  przebiegiem 

wieczoru.  

W  otoczonym  poro

ś

ni

ę

tym  bluszczem  murem  ogrodzie  rosły  cedry  i  płacz

ą

ce  wierzby.  Panował  tu 

spokój  -  w  samym  centrum  Nowego  Jorku!  Jednostajny  odgłos  miejskiego  ruchu  był  oddalony, 

ś

ciszony  i  dziwnie  koj

ą

cy.  Na  lnianym  obrusie  poło

ż

ono  pieczonego  ba

ż

anta,  sałatk

ę

  makaronow

ą

  i 

ś

wie

ż

e  bułeczki.  Jared 

ś

ci

ą

gn

ą

ł  marynark

ę

  i  krawat.  Devon  zacz

ę

ła  swobodnie  opowiada

ć

  o  swoich 

do

ś

wiadczeniach  w  Chile.  Jared  zadawał  inteligentne  pytania  i  błyskawicznie  wyci

ą

gał  wnioski.  Było 

bardzo przyjemnie. Wkrótce nadszedł czas, by szykowa

ć

 si

ę

 na koncert.  

Wzi

ą

wszy szybko prysznic, Devon wło

ż

yła prost

ą

, ciemnoró

ż

ow

ą

 sukienk

ę

 z długimi r

ę

kawami. Od 

góry  była  dopasowana,  a  potem  opadała  do  kostek  szerokimi  fałdami.  Włosy  pozostawiła 
rozpuszczone. Na szyj

ę

 nało

ż

yła naszyjnik z kwarcu, na ramiona narzuciła kremowy szal.  

Wygl

ą

dała  jak  bohaterka  powie

ś

ci  Jane  Austen,  nie  tak  seksownie  jak  podczas  wesela.  Tak 

przynajmniej my

ś

lała. Nie zastanowiła si

ę

 jednak nad tym, 

ż

e kiedy si

ę

 porusza, mimo wszystko pod 

sukienk

ą

 wdzi

ę

cznie rysuj

ą

 si

ę

 jej ksitałty. A pqza tym miała zaró

ż

owion

ą

 z podniecenia twarz.  

Jared czekał ubrany w smoking. Wygl

ą

dał w nim niezwykle atrakcyjnie.  

- Gotowa? - spytał tylko. Powinna była si

ę

 ucieszy

ć

ż

e nie skomplementował jej ubrania - a jednak 

nie cieszyła si

ę

. Poczuła si

ę

 jak ciotka Bessie.  

Pojechali do Carnegie Hall. Jared wykupił bilety na najlepsze miejsca.  

Dwugodzinny koncert bardzo si

ę

 Devon podobał. Pi

ę

kna muzyka poruszyła j

ą

, jak zwykle. Wyszła 

z  sali  koncertowej  powoli,  wyciszona,  wci

ąż

  prze

ż

ywaj

ą

c  pi

ę

kno  usłyszanych  d

ź

wi

ę

ków.  Jared 

uszanował to, prowadził j

ą

 pod r

ę

k

ę

 w milczeniu.  

W  pobliskiej  restauracji  usadowiono  ich  przy  stoliku  w  cichym  kącie.  Szef  sali  znał  Jareda.  W  świetle 

ś

wiecy, wprowadzona w romantyczny nastrój, Devon powiedziała:  

background image

- Dziękuję ci. To było ... hm, nie potrafię znaleźć słów ..  

Po prostu dziękuję ci!  

- Mówisz poważnie? - spytał w zamyśleniu.  

- Oczywi~cie. Po dawce tak wspaniałej muzyki nie  

mogłabym mówić bzdur.  

- Ciągle mnie zaskakujesz - przyznał. - Nie wiedziałem, jak zareagujesz.  

- Po co to przewidywać? Po prostu dzieje się to, co się dzieje. Poznajesz stopniowo, jaka jestem.  

-  Chcesz  powiedzieć,  że  ludzie  zachowują  się  szczerze?  Bzdura.  To  nie  przypadek,  że  umawiam  się  z 

aktorką. Lisa przynajmniej nie udaje, że udaje.  

- Ale teraz umówiłeś się ze mną.  

_ - Rzeczywiście ... - Jared ujął dłoń Devon, popatrzył chwilę, a potem powiedział nagle: - Zamówmy coś.  

- Czy kiedyś zraniła cię jakaś kobieta? - spytała ni  

stąd, ni zowąd. Jej serce natychmiast przyspieszyło.  

Zacisnął zęby.  

- Polecam kaczkę - rzucił.  

Devon nie protestowała. Była przekonana, ze od· gadła.  

Złożywszy  zamówienia,  zaczęli  dyskutować  na  różne  "bezpieczl}e"  tematy.  Okazało  się,  że  Jared  jest 

błyskotliwy i ma dużą wiedzę. Przyjemnie się z nim rozmawiało. 

Wypili do kaczki butelkę bordeaux. W pewnej chwili Devon wytarła usta i powiedziała:  

- Powinniśmy już iść. Jutro muszę wcześnie wstać.  

Chyba że chcesz jeszcze kawy?  

- Nie, chodźmy. - Szybko poprosił o rachunek i zapłacił.  

W drodze powrotnej milczeli. Wiedziała już, że nie będzie musiała barykadować się ciężkim biurkiem. Przez 

cały  wieczór  Jared  prawie  jej  nie  dotykał  i  nie  próbował  całować.  Kiedy  znaleźli  się  w  mieszkaniu,  odezwała 

się:  

- Kolacja była wspaniała. Dziękuję. Jestem zmęcz ... Przyciągnął ją nagle do siebie i pocałował.  

Było to bardzo przyjemne. Czekała na to cały wieczór!  

Niewiele  myśląc; odpowiedziała na jego pocałunek, przyciskając do siebie jego głowę.  Przesunął  usta i zaczął 

całować ją po piersiach. Natychmiast poczuła podniecenie.  

Potem wszystko działo się bardzo szybko. Znaleźli się w jego sypialni. Już nagi zapytał ją:  

- Czy jesteś zabezpieczona? Zeszłym razem nie pyta-  

łem ...  

- Oczywiście. Zrób to jeszcze raz, jeszcze, proszę cię!  

- Podoba ci się to? Tak? Powiedz!  

- Tak, tak, jest cudownie, nie domyślasz się ... ?  

Kochali się przez całą noc. Żadne z nich nie miało dosyć drugiego. Zasypiali na krótko, budzili się i zaczynali 

zno~. W końcu zasnęli o świcie, wyczerpani.  

Obudzili się rano na donośny odgłos radia.  

- Już muszę wstawać? Nie! ... - jęknęła z uśmiechem  

Devon. Jared nie u

ś

miechał si

ę

, tylko patrzył na ni

ą

 nieodgadnionym wzrokiem. - Która godzina? - 

spytała.  

- Wstawaj. Hubert b

ę

dzie czekał na dole za trzydzie

ś

ci  

minut.  

Jarerl wydawał si

ę

 chłodny, nieobecny. - Co si

ę

 stało? - spytała.  

- Tym razem nie znikła

ś

 w 

ś

rodku nocy.'  

- O co ci chodzi?  

- Teraz było tak, jak ja chciałem. Była

ś

 w moim łó

ż

ku  

tak długo, jak miałem ochot

ę

. Jak 

ś

miała

ś

 wtedy odjecha

ć

 bez po

ż

egnania?!  

- Jak to? Czy

ż

by

ś

 dzisiejszej nocy robił to, co robiłe

ś

, z zemsty?  

-Nie kochamy si

ę

!- warkn

ą

ł Jared. - Wi

ę

c nie udawaj, 

ż

e to było romantyczne!  

background image

Wydała nie artykułowany okrzyk i zapytała:  

- Czy to znaczy, 

ż

e ten koncert, elegancka kolacja, były tylko po to?  

- Chciałem si

ę

 z tob

ą

 przespa

ć

. I udało mi si

ę

.  

- Tak, jak chciałe

ś

! - Devon czuła si

ę

 okropnie. My-  

ś

lała, 

ż

e J ared b

ę

dzie obejmował j

ą

, a tymczasem ... Nie było w

ą

tpliwo

ś

ci, patrzył wrogo.  

Zaci

ą

gn

ą

ł j

ą

 do łó

ż

ka ze zło

ś

ci. Podst

ę

pem.  

- Czy

ż

by wła

ś

nie to było tresowaniem mnie? - upewniła si

ę

. - Nauczk

ą

···  

- Pospiesz si

ę

 ... - warkn

ą

ł, zacisn

ą

wszy z

ę

by - ... bo spó

ź

nisz si

ę

 na samolot!  

Devon powstrzymywała płacz.  

- Nie spó

ź

ni

ę

 si

ę

, ty obrzydliwy kombinatorze! Wykorzystujesz pozycj

ę

 i pieni

ą

dze do realizowania 

swoich zachcianek! Gardz

ę

 tob

ą

 i sob

ą

 sam

ą

 za to, 

ż

e dałam ci si

ę

 zwie

ść

. Ze zadawałam si

ę

 z tob

ą

Nigdy wi

ę

cej tego nie zrobi

ę

!  

- Zrobisz, je

ż

eli tylko zaczn

ę

 ci

ę

 całowa

ć

.  

- Lubisz kocha

ć

 si

ę

 z kobietami, które ci

ę

 nie cier-  

pi

ą

?!  

- "Kocha

ć

 si

ę

"! - powtórzył z gniewem Jared, zrywaj

ą

c si

ę

 na równe nogi. - Co za idiotyczne słowo! 

Nie wierz

ę

 w miło

ść

! Uwa

ż

asz, 

ż

e to miło

ść

 rz

ą

dzi 

ś

wiatem? Je

ś

li tak, jeste

ś

 

ś

mieszna! Wiesz, co to 

jest tak zwana miło

ść

? To transakcje kupna-sprzeda

ż

y, zwykła, chłodna wymiana towaru za gotówk

ę

,;Miło

ś

e'  nap

ę

dza  cał

ą

  produkcj

ę

  i  sprzeda

ż

  kwiatów,  perfum,  hotelarstwo.  Wiem,  bo  posiadam  sie

ć

 

hoteli  i  zarabiam  na  nich  grub

ą

  fors

ę

.  Ale  ta  cała  "miło

ść

"  to  mit.  Istnieje  tylko  po

żą

danie  i  to  ono 

poł

ą

czyło nas ze sob

ą

! Nie udawaj, 

ż

e to co innego!  

Devon była w

ś

ciekła.  

- Zeby

ś

 nie miał 

ż

adnych w

ą

tpliwo

ś

ci: nie kocham ci

ę

!  

I  ogromnie  si

ę

  z  tego  ciesz

ę

!  Ale  kiedy  id

ę

  do  łó

ż

ka  z  m

ęż

czyzn

ą

,  oczekuj

ę

  szacunku.  Traktowania 

mnie jak człowieka, który ma uczucia. A nie jak lalk

ę

! Albo towar, który mo

ż

esz kupi

ć

 lub sprzeda

ć

!  

- Kiedy 

ś

pi

ę

 z kobiet

ą

, robi

ę

 to tak, jak mnie si

ę

 podoba!  

- W takim razie wcale nie jeste

ś

 bogatym człowiekiem!  

Jared zacisnął zęby. Potem wydął usta z pogardą i rzucił:  

- Nie masz pojęcia, o czym mówisz!  
- Mam. Tylko ty nie chcesz przyznać; że być może  

mam rację. Jak mogłeś mnie całować, pieścić, kiedy chciałeś tylko się zemścić?! To okrutne!  

- Normalne.  
- To mnie poszło to zbyt "normalnie"! Kosztowałam  

cię tylko bilet na koncert i elegancki obiad! Mam nadzieję, że nie uważasz, że przepłaciłeś. Szkoda tylko, że już 

nie masz szans na powtórkę, co?  

- Może wcale nie chcę powtórki.  

Rzeczywiście, może już mu się znudziłam? - pomyślała Devon.' Chciał tylko dopiąć swego i udało mu się. 

Miała tego dosyć. Powstrzymując łzy, powiedziała:  

- Wiesz, co jest dla mnie najgorsze? Że byłam aż tak naiwna: .. - Wyszła z sypialni, nie zbierając ubrań.  

"Wcale nie jesteś bogatym człowiekiem!" - słyszał w myśli Jared. Wiedział, że to nieprawda. Miał przecież 

tyle  pieniędzy,  że  nie  wiedział,  co  z  nimi  robić.  Podobnie  jak  z  wpływami,  które  dawało  mu  kierowanie 

ogromnym  koncernem.  Wypełniało  ono  zresztą  jego  życie  i  było  dla  niego  wprost  pasjonujące.  Mógł  mieć 

każdą kobietę,jaką tylko zechciał i kiedy zechciał.  

W tym Devon.  

Spędził z nią noc. 

wyszła wtedy, kiedy oczekiwał, że wyjdzie. Niczego więcej nie potrzebował.  

Poczuła się bardzo zraniona, kiedy zrozumiała, że ze-' mścił się na niej. Za to, że zostawiła go w rezydencji 

samego.  

Słyszał, jak Devon wychodzi z gościnnego pokoju na korytarz. Mógł ją zatrzymać, ale nie zamierzał.  

Przypominały mu się wydarzenia nocy. Seks. Pożądanie. Podobało mu się jedno i drugie. Ale to bzdura, żeby 

background image

nazywać to ;,kochaniem się". Żeby "kochać się", trzeba pewnie być ~zakochanym. Jared nigdy się nie zakochał. 

Każdy z manhattańskich psychoanalityków mógłby - za ogromną sumę pieniędzy - wytłumaczyć mu, dlaczego. 

Dlatego,  że  jego  matka  umarła,  kiedy  miał  pięć  lat.  A  potem  Beatrice  błyskawicznie  oczarowała  jego 

pogrążonego w żałobie ojca, który szybko ożenił się z nią. To wtedy Jared stracił zaufanie do kobiet. Jak bardzo 

nienawidził Beatrice! Do tego jeszcze od lat wprost nie mógł opędzić się od kobiet, ponieważ był nie~łychanie 

bogaty.  

Właśnie z tych powodów był odporny na miłość.  
Nie potrzebował- psychoanalityka, Devon ani miłości.  

Potrzebował za to zająć się kryzysem walutowym na Dalekim Wschodzie. Codziennymi sprawami fIrmy.  

Jedną  z  zasad  Jareda  było:  ,,Nigdy  nie  dopuszczać,  żeby  kobieta  przeszkodziła  mi  w  interesach".  Devon 

Fraser nie będzie wyjątkiem.  

Pięć tygodni później Devon wróciła z Australii. Spędziła bardzo udany miesiąc w Sydney oraz Papui-Nowej 

Gwinei.  

W drodze powrotnej dostała jednak jakiej

ś

 tropikalnej choroby. Pewnie złapała j

ą

 w Papui, chocia

ż

 

zachowywała  zwykł

ą

  ostro

ż

no

ść

.  Czuła  si

ę

  okropnie.  Natychmiast  po  wej~ciu  do  mieszkania  i 

odstawieniu  baga

ż

y  umówiła  si

ę

  na  wizyt

ę

  do  swojego  lekarza.·Akurat  kto

ś

  odwołał  wizyt

ę

  tego 

samego popołudnia.  

Devon  rozpakuje  si

ę

,  umyje,  zrobi  zakupy.  Uwielbiała  to,  powroty  do  swojego  mieszkania.  Kiedy 

sporz

ą

dzi raport z wyjazdu, b

ę

dzie miała całe trzy tygodnie wolnego.  

Zastanawiaj

ą

c si

ę

 nad zakupami, poczuła nagłe mdło

ś

ci. Pobiegła do łazienki i zwymiotowała. Ju

ż

 

drugi raz tego dnia; poprzednio - w samolocie.  

.  Umyła  twarz  i  spojrzała  w  lustro.  Miała  podkr

ąż

one  oczy,  była  blada.  Nie  przypominała  siebie  z 

tego wieczora, kiedy szła do Carnegie 

Hall 

na koncert, z m

ęż

czyzn

ą

, który poci

ą

gał j

ą

 jak nikt.  

Mo

ż

e to z powodu Jareda tak 

ź

le si

ę

 czuła? Nie mogła zapomnie

ć

 o tym człowieku. Najgorsze, 

ż

wzi

ę

ła jego czuło

ść

, jak

ą

 niew

ą

tpliwie okazywał jej w łó

ż

ku, za szczer

ą

. A to była tylko zemsta. Dała 

si

ę

 zwie

ść

 Steve' owi, potem Peterowi, a teraz Jaredowi!  

Jak to mo

ż

liwe, 

ż

e była tak inteligentna podczas niełatwych negocjacji praw wydobycia surowców, 

a jednocze

ś

nie tak głupia, je

ś

li chodzi o ocen

ę

 m

ęż

czyzn?!  

Dobrze, 

ż

e przynajmniej nie była zakochana w Jaredzie. Miała obsesj

ę

 na jego punkcie, po

żą

dała 

go, ale na pewno nie kochała.  

Powróciła do zakupów. Kiedy przyjdzie od lekarza, zje co

ś

, pole

ż

y troch

ę

 przed telewizorem i pójdzie 

wcze

ś

nie spa

ć

.  

I nie b

ę

dzie my

ś

le

ć

 o Jaredzie.  

Devon wróciła od lekarza po siedemnastej. Usiadła na kanapie i wpatrywała si

ę

 w 

ś

cian

ę

.  

Nie miała 

ż

adnej choroby. Była w ci

ąż

y.  

Oczywi

ś

cie  ojcem  jej  nienarodzonego  dziecka  był  Jared.  Musiało  doj

ść

  do  zapłodnienia,  kiedy 

uprawiali seks po raz pierwszy, w jego rodzinnej rezydencji.  

Lekarz powiedział, 

ż

e spirala wysun

ę

ła si

ę

 ze swojego miejsca. Devon przypomniała sobie okropne 

bóle  menstruacyjne,  jakie  miała  na  Borneo  przed  czterema  miesi

ą

cami.  To'  musiało  by

ć

  wtedy. 

Prowadziła  akurat  bardzo  trudne  negocjacje  i  nie  miała  czasu  na  dłu

ż

sze  zajmowanie  si

ę

  swoim 

ciałem.  

Zaszła w ci

ążę

 z Jaredem! Co

ś

 potwornego!!! I co ona teraz zrobi?  

Cały wieczór my

ś

li kł

ę

biły jej si

ę

 w głowie.  

Nie było mowy, 

ż

eby wyszła za Jareda. Nienawidziła go, a on gardził ni

ą

. Absolutnie nie .mogła mu 

ufa

ć

.  

Aborcji te

ż

 nie chciała. Kiedy

ś

 jej przyjaciółka Judy zdecydowała si

ę

 na aborcj

ę

, a potem 

ż

ałowała 

tej decyzji. Płakała całymi ~niami, pogr

ąż

yła si

ę

 w depresji na kilka rmesl

ę

cy.  

Devon  mimo  wszystko  czuła, 

ż

e  kocha  swoje  nienarodzone  dziecko.  Kiedy  je  urodzi,  nie  mo

ż

background image

utrzymywa

ć

  jego  istnienia  w  tajemnicy:  Jared  b

ę

dzie  wiedział, 

ż

e  to  jego  dziecko.  Je

ś

li  b

ę

dzie 

podobne  do  ojca,  Alicia  i  Benson  tak

ż

e  nie  b

ę

d

ą

  mieli  w

ą

tpliwo

ś

ci,  czyje  jest.  Ha,  nosiła  w  sobie 

wnuka, którego tak pragn

ę

li. Co

ś

 takiego! Wcale tego nie chciała! Czuła si

ę

 jak zwierz

ę

 ~amkni

ę

te w 

klatce. Co robi

ć

?  

Zadzwonił telefon. Była pewna, 

ż

e to Jared. Odebrała,  

przera

ż

ona.  

- Halo? Mama!  
- Kiedy wróciła

ś

?  

- Dzisiaj rano.  
- Co si

ę

 stało? Masz taki dziwny głos! Obudziłam ci

ę

?  

- Nie. Złapałam jak

ąś

 chorob

ę

. Nie najlepiej si

ę

 czuj

ę

.  

Alicia wygłosiła mał

ą

 tyrad

ę

 na temat tego, dlaczego Devon powinna porzuci

ć

 swoj

ą

 prac

ę

. Potem 

powiedziała:  

-  W  przyszłym  tygodniu  s

ą

  urodziny  Bensona  i  urz

ą

dzamy  przyj

ę

cie  ..  Chyba  do  tego  czasu 

wydobrzejesz,  kochanie?  Pomy

ś

lałam, 

ż

e  urodziny  wyprawimy  w  Toronto, 

ż

eby

ś

  na  pewno  była. 

Jared chyba si

ę

 nie pojawi, bo wyjechał gdzie

ś

 na Południe. B

ę

dziesz wi

ę

c moim jedynym oparciem. 

No, mo

ż

e przyjdzie te

ż

 Patrick - pami

ę

tasz go? Ma by

ć

 w Toronto.  

- Nie wiem, mamo ... zobacz

ę

, jak b

ę

d

ę

 si

ę

 czuła - odpowiedziała wymijaj

ą

co Devon.  

-  Musisz  by

ć

,  kochanie.  To  dla  mnie  takie  wa

ż

ne, 

ż

eby  nasze  rodziny  si

ę

  z

ż

yły.  Taka  jestem 

szcz

ęś

liwa! A

ż

 si

ę

 boj

ę

.·.  

Devon była bliska wybuchu. Dwie rodziny z

ż

yły si

ę

 bardziej, ni

ż

 Alicia przypuszczała!  

- Zobacz

ę

 - powiedziała Devon. - Zawsze mo

ż

esz odwiedzi

ć

 mnie i pokaza

ć

 mi zdj

ę

cia z podró

ż

po

ś

lubnej.  

Jak przypuszczała, matka zacz

ę

ła opowiada

ć

 o podró

ż

y. Pi

ęć

 minut pó

ź

niej udało si

ę

 zako

ń

czy

ć

 

rozmow

ę

.  

Nie  mogła  wiecznie  unika

ć

 matki.  Pójdzie  na  to  przyj

ę

cie;  przecie

ż

  ci

ąż

y  i  tak  na  razie  nie  b

ę

dzie 

wida

ć

. I Jareda tam nie b

ę

dzie.  

ROZDZIAŁ SIÓDMY  

Jared wrócił dwa dni  wcześniej, niż początkowo planował. Był  nad Morzem Karaibskim,  w Exumas,  gdzie 

oglądał swój najnowszy hotel.  

Odsłuchał automatyczną sekretarkę. Dzwoniła Lisa.  

Przyjechała do Toronto na kilka tygodni z monodramem. Telefonowała także Alicia.  

Devon nie dzwoniła. Nic dziwnego.  

Jared wybrał numer do rezydencji ojca. Zniecierpliwił się, gdyż odebrała Alicia i jak zwykle wydobywała z 

siebie słowa w taki sposób, jakby był jakimś potworem.  

-  W  piątek  w  restauracji  Verdi  urządzamy  przyjęcie  urodzinowe  na  cześć  twojego  taty  -  powiedziała.-  Czy 

będziesz mógł przyjechać? Nie spodziewałam się, że wrócisz, tak bym chciała, żeby nasza rodzina się zżyła!  

"Zżyła", pomyślał z ironią, powstrzymując obrazy nagiej Devon, jakie naszły jego wyobraźnię. Znowu ją zo-

baczy.  Wciąż  miał  ochotę  wdychać  jej  zapach,  patrzęć  na  jej  uśmiech,  rozmawiać  z  nią,  słyszeć  jej  głos  ... 

Nawet  kiedy  pływał  w  Morzu  Karaibskim,  przy  hotelowej  plaży,  ciągle  przychodziły  mu  na  myśl  niebieskie 

oczy Devon!  

. - O której jest to przyjęcie? - spytał.  

-  O  dziewiętnastej  trzydzieści.  Będą  Devon  z  Patrickiem,  przyjadą  razem.  Czy  to  nie  miłe,  że  Patrick  jest 

akurat wmieście?  

background image

Jared poczuł ukłucie zazdrości.  

- Czy mógłbym pr.zyprowadzić Lisę? Ona akurat także jest w Toronto.  

- Oczywiście. Im nas będzie więcej, tym weselej. Wiadomość o tym, że Devon będzie na przyjęciu w to-

warzystwie Patricka, nie wprowadziła Jareda w wesoły nastrój. Czyżby ostatnio spotykała się z Patrickiem? 

Pewnie tak. Od początku jej się spodobał. Mieli ze sobą wiele wspólnego. Patrick był przyzwoitym 

człowiekiem. l na pewno nigdy w życiu nie spał z nikim w ramach zemsty - o to Jared mógł się założyć.  

Zemsta nie' wyszła mu na dobre. 

l, 

bynajmniej, nie pozbył się nachodzących go myśli oDevon.  

Lisa  wyglądała  oszałamiająco;  włożyła  szaroniebieski  kostium  z  dużym  dekoltem.  Przyciskała  się  do 

ramienia  Jareda  w  taki  sposób,  że  już  wchodząc  do  restauracji  pożałował,  iż  ją  zaprosił.  Nie  martwił  się  o  jej 

uczucia.  Wystarczyły  dwie  randki  z  Lisą,  żeby  się  zorientować,  że  jej  życie  uczuciowe  ogranicza  się  tylko  do 

uczuć  do  teatru.  Miała  dwa  cele:  zostać  najlepszą  i  najbardziej  uznaną  aktorką  oraz  wyjść  za  bogatego 

mężczyznę.  Poradzi  sobie  z  uczuciami.  Jared  denerwował  się  tym,  że  chciałby  jak  najbardziej  zbliżyć  się  do 

Devon i że będzie musiał ukrywać to przed wszystkimi .  

Kiedy  po dziesi

ę

ciu minutach Devon i  Patrick weszli  na sal

ę

, gaw

ę

dził akurat  z  Alici

ą

. Zerkn

ą

ł na 

Devon.  Miała  na'  sobie  bł

ę

kitn

ą

  tunik

ę

  zdobion

ą

  złot

ą

  nici

ą

  oraz  króciutk

ą

  bł

ę

kitn

ą

  minispódniczk

ę

Wida

ć

  było  jej  długie,  bardzo  długie  nogi  ...  Jej  ruchy,  wygl

ą

d,  sylwetka  wywołały  natychmiast  u 

Jareda  po

żą

danie,  w

ś

ciekło

ść

  i  ból.  Devon  zatrzymała  jednego  z  kelnerów.  Rudowłosy  m

ęż

czyzna 

spojrzał na ni

ą

 i natychmiast o

ż

ywił si

ę

. Wida

ć

 było, 

ż

e si

ę

 znali. Wymienili kilka ciepłych słów. Alicia 

podniosła wzrok i odezwała si

ę

 ponuro:  

- To musi by

ć

 jedna z tych ofiar losu, którym pomaga Devon ...  

- Słucham? - spytał Jared.  

- Przez par

ę

 lat pracowała w placówce dziennego po-  

bytu dla dzieci ze 

ś

rodowisk patologicznych. Przedtem je

ź

dziła na noce do o

ś

rodka dla kobiet - ofiar 

przemocy domowej. Strasznie si

ę

 wtedy o ni

ą

 bałam. Zreszt

ą

 zawsze si

ę

 boj

ę

ż

e wda si

ę

 gdzie

ś

 za 

granic

ą

 w co

ś

, w co nie powinna. Ona po prostu nie mo

ż

e wytrzyma

ć

, kiedy kto

ś

 jest traktowany nie 

tak, jak nale

ż

y. Zreszt

ą

 nie tylko kto

ś

 - przejmuje si

ę

 te

ż

 losem zwierz

ą

t.  

Devon me stara si

ę

 zdoby

ć

 moich pieni

ę

dzy! ... - pomy

ś

lał Jared. Szcz

ę

ka mu opadła. Tymczasem 

Devon zbli

ż

yła si

ę

. Benson, a za nim Jared, wstali, 

ż

eby si

ę

 z ni

ą

 . przywita

ć

.  

Z bliska wcale nie wygl

ą

dała tak dobrze. Mimo makija

ż

u wida

ć

 było, 

ż

e ma podkr

ąż

one oczy, była 

bardzo blada.  

- Dobry wieczór - odezwała si

ę

 beznami

ę

tnie.  

- Jeste

ś

 chora? - spytał Jared bez ogródek.  

- Złapałam w Papui jak

ąś

 tropikaln

ą

 chorob

ę

 - odpar-  

ła. - Ale nic mi me b

ę

dzie. - Nie wygl

ą

dasz dobrze.  

- Mam jedn

ą

 matk

ę

 - sykn

ę

ła Devon. - Druga mi nie-  

potrzebna.  

Odsun

ą

ł dla niej krzesło, w s

ą

siedztwie swojego. - Usi

ą

d

ź

, zanim si

ę

 przewrócisz - 

powiedział. Rozejrzała si

ę

. Patrick siadał wła

ś

nie koło Lisy.  

- Ci

ą

gle prowadzisz swoje gierki? - spytała ze zło

ś

ci

ą

 Devon i usiadła.  

Jared  nie  odpowiadał.  Sam  nie  wiedział,  czy  teraz  czuje  si

ę

  zatroskany,  zaniepokojony  czy 

przera

ż

ony?  Devon  wygl

ą

dała,  jakby  z  trudem  zachowywała  równowag

ę

  psychiczn

ą

.  Nerwowo 

bawiła si

ę

 sztu

ć

cami - a zazwyczaj siedziała bardzo spokojnie.  

- Co si

ę

 stało? - zapytał.  

- Powiedziałam ci. - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 do kelnera. -  

Prosz

ę

 o wod

ę

 z limonk

ą

.  

- Sk

ą

d znasz tamtego rudego kelnera?  

Po  raz  pierwszy  od  przyj

ś

cia  spojrzała  Jaredowi  w  oczy.  Przeraził  si

ę

  jeszcze  bardziej  -  jej 

spojrzenie nie było silne i pełne 

ż

ycia, jak zwykle. Patrzyła bez wyrazu, jak gdyby w dal .  

- Nie twoja sprawa - szepn

ę

ła. - My

ś

lałam, 

ż

e ci

ę

 dzisiaj tu nie b

ę

dzie, bo inaczej bym nie 

background image

przyje

ż

d

ż

ała. To, co zrobiłe

ś

 w Nowym Jorku, było ohydne! Potraktowałe

ś

 

mnie jak rzecz! Nie mam ci 

nic więcej do powiedzenia. Nic!  

-  Co to za choroba? Byłaś u  odpowiedniego  specjalisty? -  spytał Jared. - Dużo podróżowałem  w tropikach. 

Trzeba być bardzo ostrożnym.  

To  prawda!  -  pomyślała  Devon.  Gdyby  była  ostrożniejsza,  lepiej  dbała  o  siebie,  nie  byłaby  teraz  w  ciąży·  

Spróbowała zdobyć się na bardziej stanowczy ton i odpowiedziała:  

- Nie mam ochoty słuchać twoich porad!  

Jared cieszył się w niektórych sprawach świetną intuicją, która często pomagała mu w biznesie. Wyczuwał te-

raz, że Devon cierpi na coś poważniejszego niż tropikalna choroba, z której za jakiś czas się wyleczy. To było 

coś, co ogromnie niepokoiło, przerażało.  

Co  to  mogło  być?  Nie  wiedział.  Miał  poczucie,  że  chce  ją  przed  tym  ochronić,  pomóc  jej  jakoś,  sprawić, 

_żeby  czuła  się  dobrze,  rozweselić  ją.  Był  zdziwiony.  Pierwszy  raz  w  życiu  odczuwał  tego  rodzaju  potrzebę 

względem kobiety. Zawsze zrywał znajomości, które zaczynały bu-  

  dzić w nim silne emocje.  

.  

Nie wiedział, co powiedzieć; tymczasem Devon zaczęła rozmawiać z Leonardem, mężem ciotki Bessie. Jared 

siedział z ponurą miną i pił whisky. Alicia próbowała nawiązać z nim rozmowę. Pomyślał wtedy nagle, że może 

i jej wcale nie chodzi o pieniądze męża, tak samo jak Devon nie zależało na fortunie Jareda. Jego ojciec i Alicia 

wyglądali na szczerze zakochanych i szczęśliwych.  

Może  jestem  genialny  tylko  w  prowadzeniu  interesów,  a  na  stosunkach  międzyludzkich  zupełnie  się  nie 

znam? - pomyślał Jared.  

Sam problem był dla niego nowy. Zanim poznał Devon, nigdy nie rozważał uczuć kobiet, z którymi miał do 

czynienia. Kontrolował swoje, i tyle.  

- .. .1 co o tym sądzisz? - doleciało go.  
- Przepraszam, Alicio, co powiedziałaś? - wymamro-  

tał. Nie mógł się skupić.  

Przyniesiono jedzenie. Devon zamówiła tylko sałatkę i danie z makaronem. Po chwili patrzyła w pełny talerz, 

niezdecydowanie skubiąc makaron.  

- Przywiozłem twoją sukienkę, Devon - odezwał się J ared. Miał w bagażniku także pozostałe ,części jej ubra-

nia,które miała na sobie w wieczór koncertu - rajstopy oraz różową koronkową bieliznę.  

Zrobiła  kwaśną  minę,  przypominając  sobie,  w  jakich  okolicznościach  pozostawiła  ubranie  na  podłodze. 

Patrzyła na trzymany na widelcu kawałek cukinii. Właściwie nigdy jej nie lubiła. Zwłaszcza surowej ...  

Nagle odsunęła się od stołu, bąknęła "przepraszam"  

i pobiegła do łazienki.  

'  

Jared chciał za nią biec, ale zreflektował się i spytał: - Co jej jest? Martwię się o nią.  
- Ja też - odparła Alicia; - Ale Devon nie znosi, kiedy  

się nią zajmuję, więc bardzo się staram nie wtrącać.  

- Kiedy wróci, poproszę ją do tańca. Może wtedy powie mi, co się dzieje.  

- Jaki ty jesteś troskliwy, Jaredzie! - skomentowała Alicia. - Dziękuję ci!  

Poczuł się zawstydzony, gdyż do tej pory był dla niej  

bardzo niemiły.  

Wróciła. Podszedł do niej i zaproponował: .:... Zatańczmy.  

Zgodziła  się,  żeby  chwilowo  nie  musieć  patrzeć  na  jedzenie.  Zaczęli  tańczyć.  Devon  koncentrowała  się  na 

konikach morskich widniejących na krawacie Jareda.  

- Powiedz mi, co ci jest. .. - odezwał' się·  
- Nie! - Zamknęła oczy.  

Nie zaprzeczała, że dzieje się z nią coś złego. Nie chciała mu powiedzieć, ale nie winił jej za to. Pomyślał, że 

to, co zrobił w Nowym Jorku, było złe. Objął ją; jej bliskość i zapach natychmiast wywołały w nim erotyczne 

wspomnienia.  

- Muszę cię o coś zapytać ... - wydobył z siebie z trudem. Devonpatrzyła w dal. - Czy ty jesteś chora na coś 

poważnego? Masz raka albo coś w tym rodzaju?  

background image

- Nie.  

Serce waliło mu jak młotem. Poczuł ulgę. Był przekonany, że Devon nie kłamie. W tej chwili, a może nawet 

nigdy .  

. - Raz, w Indiach, nabawiłem się czerwonki - ciągnął.  

- Ciężka sprawa ...  

Nie odpowiadała. Tańczyła sztywno, jak robot.,  

-  Wiesz,  twoja  matka  powiedziała  mi,  że  zajmowałaś  się  dziećmi  ulicy  i  ofiarami  przemocy  domowej  - 

mówił.  

- Zrozumiałem  nagle, że  wcale nie interesują cię moje pieniądze. Zdaję sobie sprawę, że ... Po prostu przepra-

szam, że oskarżyłem cię o to.  

- Moja matka ma zadług,i język - zakończyła Devon. J ared nie wiedział, co się stanie, kiedy ją przeprosi. Czy 

natychmiast się pogodzą? Pierwszy raz w życiu przeprosił kobietę. Nie wiedział, co dzieje się później. Nie 

zmieniła się jednak nagle w radosną i spokojną. Wciąż tańczyła jak nakręcana lalka.  

- Nie poznałem się na tobie - ciągnął. - Pąepraszam. Znowu zamknęła oczy.  
- To dobrze - odpowiedziała.  
- Mogę zostać w mieście do jutra. Zjedzmy razem  

lunch.  

- Nie chcę.  
- Czy spojrzysz na mnie wreszcie?  
Zatrzymała się w miejscu.  

- Powiedziałam ci: nie! Ciągle masz trudności ze zrozumieniem t~go króciutkiego słowa. Nie powinnam była 

tu przyjeżdżać ... Czy mógłbyś,odprowadzić mnie do stołu?  

Miał ochotę złapać ją i zanieść do swojego samochodu.  

Nie zrobił tego jednak.  

- Gniewasz się ... - skwitował.  
- Słuchaj ... - Devon żachnęła się - ... kochaliśmy się  

przez  całą  noc,  a  potem  nagle  powiedziałeś  mi,  że  przez  cały  czas  działałeś  w  zaplanowany  sposób,  żeby  mi 

pokazać, kto jest górą! Myślisz, że po tym kiedykolwiek zaufam ci?  

Jared zacisn

ą

ł z

ę

by. Znów powiedziała, 

ż

e "si

ę

 kochali". On si

ę

 z ni

ą

 nie kochał. Uprawiał z ni

ą

 

seks.  

- Przeprosiłe

ś

 mnie z tak oboj

ę

tn

ą

 min

ą

, jakby

ś

 zama-  

- wiał herbat

ę

 - odezwała si

ę

 znowu. - Pewnie prowadzisz  

ze  mn

ą

  now

ą

  gr

ę

.  Bo  nienawidzisz  pora

ż

ek,  prawda?  Nie  jeste

ś

  w  stanie  zaakceptowa

ć

  faktu, 

ż

istnieje  kobieta,  która  nie  pada  na  kolana  na  twój  widok.  -  Nagle  ramiona  Devon  opadły.  Zwiesiła 
głow

ę

.  -  Czy  ty  nic  nie  rozumiesz?!  -  wyrzuciła  z  siebie  z  płaczem.  -  Wykorzystałe

ś

  mnie!  Ale  nie 

przejmujesz si

ę

 niczym!  

Ledwie trzymała si

ę

 na nogach. Obj

ą

ł j

ą

, podtrzymuj

ą

c, i powiedział:  

- Zabior

ę

 Ci

ę

 do domu. Chod

ź

.  

Devon bardzo chciała by

ć

 w d9mu - we własnym łó

ż

ku, sama.  

-  Nie.  Nie  b

ę

d

ę

  psu

ć

  matce  tego  wieczoru  tylko  z  twojego  powodu.  Je

ż

eli  ktokolwiek  odwiezie 

mnie do domu, to Patrick - nie ty.  

Jareda ogarn

ę

ła straszliwa zazdro

ść

. - Jeszcze ze sob

ą

 nie sko

ń

czyli

ś

my!  

Pomy

ś

lał, 

ż

e Devon go nienawidzi. Nie mo

ż

e si

ę

 doczeka

ć

, kiedy si

ę

 go pozb

ę

dzie. Nic nie zmieni 

tej sytuacji, cho

ć

by nie wiadomo jak j

ą

 przepraszał.  

Makaron  uspokoił 

ż

ą

dek  Devon.  Zata

ń

czyła  z  Bensonem,  wysłuchała  dalszego  ci

ą

gu  opowie

ś

ci 

wuja Leonarda o 

ż

ylakach i ich operacji. Najwyra

ź

niej nie wstydził si

ę

 mówi

ć

 o swoich dolegliwo

ś

ciach 

i  miał  potrzeb

ę

  infor  inowania  wszystkich  o  ich  szczegółach.  Odbyła  tak

ż

e  od  pocz

ą

tku  do  ko

ń

ca 

uprzejm

ą

 rozmow

ę

 z Lis

ą

. Devon ta

ń

czyła te

ż

 kilkakrotnie z Patrickiem. Rozmawiali o wydobywan'iu 

molibdenu,  podró

ż

a.ch  po  dalekiej  Północy.  Devon  wpatrywała  si

ę

  w  plam

ę

  zupy  na  krawacie 

Patricka. To miły człowiek, pomy

ś

lała. Ale nigdy w 

ż

yciu nie zakochałabym si

ę

 w nim!  

background image

Jared  nie  prosił  jej  wi

ę

cej  do  ta

ń

ca.  Postanowiła  przez  reszt

ę

  czasu  obserwowa

ć

  swoj

ą

  matk

ę

  i 

Bensona.  Była  ciekawa,  czy  dostrze

ż

e  u  nich  pierwsze  oznaki  niezadowolenia  ze 

ś

wie

ż

o  zawartego 

mał

ż

e

ń

stwa.  Gdyby  Alicia  znowu  si

ę

  rozwiodła,  Devon  nie  byłaby  nijak  zwi

ą

zana  z  ojcem  ani 

dziadkiem  swojego  dziecka.  Miałaby  przynajmniej  o  t

ę

  odrobin

ę

  wi

ę

cej  wolno

ś

ci...  Co  za  okropna 

my

ś

l!  

Wygl

ą

dało  na  to, 

ż

e  Alicia  i  Benson  szczerze  ciesz

ą

  si

ę

  sob

ą

.  Przedtem matka Devon  padała  na 

kolana  przed  swoim  romantycznym  Włochem,  czuła  si

ę

  onie

ś

mielona  hrabi

ą

,  stłumiona  przy 

teksaskim  nafciarzu,  obdarzonym  wyj

ą

tkowo  mocnym  głosem.  To,  co  działo  si

ę

  pomi

ę

dzy  ni

ą

  i 

Bensonem,  było  nowe  i  niezwykłe.  Wspaniałe.  Devon  doszła  do  wniosku,  _

ż

e  ta  para  chyba 

pozostanie ze sob

ą

 dłu

ż

szy czas.  

Jak na ironi

ę

, dla Devon wygodniejszy byłby akurat teraz kolejny rozwód Alicii. Nie dojdzie jednak 

do niego w przewidywalnym czasie. W głowie Devon znów kołatały słowa, z których nie dopuszczała 

ż

adnego: aborcja, adopcja, mał

ż

e

ń

stwo, aborcja, adopcja, mał

ż

e

ń

stwo ...  

Jared tańczył z Lisą. Lgnęła do niego. Miała tak wycięty dekolt, że jej ubranie aż się prosiło'o przeróbkę kra-

wiecką.  A gdyby Jared ożenił się z Lisą? Wtedy ona, Devon, będzie mniej zagrożona przez niego! Nie będzie 

tak się go bała.  

Porażała ją myśl, że będzie musiała powiedzieć Jaredowi, iż za jakiś czas urodzi jego dziecko. A on będzie 

sypiał z Lisą! To wyobrażenie wywołało w Devon falę tak potężnych emocji, że ledwie była w stanie je znieść.  

W końcu Alicia poprosiła o rachunek. Dzięki Bogu!  

Nareszcie będzie można pojechać do domu. I przestać udawać, że nic poważnego człowiekowi nie jest!  

- Pojedziemy, Devon? - odezwał się Patrick.  

U  śmiechnęła  się  z  ulgą.  Kiedy  jechali  taksówką  do  restauracji,  kusiło  ją,  żeby  powiedzieć  Patrickowi  o 

ciąży. Ale po co? W czym by to komukolwiek pomogło? Zresztą Patrick za parę dni znowu wyjeżdżał na trzy 

tygodnie do Arktyki.  

Gdyby pojechała'z nim, oddaliłaby się na tysiące kilometrów od Jareda.  

Pożegnała się szybko ze wszystkimi. Jared powiedział z nie skrywaną wściekłością:  

- Do zobaczenia, Devon. Spotkamy się w "Pod Dębami" na Święcie Dziękczynienia.  

Ś

więto  przypadało  w  ostatni  weekend  jej  urlopu.  Zaraz  potem  leciała  do  Calgary.  Byłaby  to 

jej  strony 

wyjątkowa niegrzeczność, gdyby nie pojawiła się wtedy w domu swojej matki.  

- Nie będę mogła się doczekać! - odpowiedziała z ironią Devon.  

Jared zacisnął usta.  

Będzie musiała powiedzieć mu o dziecku, prędzej czy później.  

Jeszcze niczego w życiu tak bardzo się nie bała.  

W  połowie  października  w  rezydencji  "Pod  Dębami"  było  zachwycająco  pięknie.  Trawa  była  jeszcze 

zielona,  natomiast  liście  dębów  przypominały  kolorem  wyprawioną  skórę.  Klony  były  szkarłatne,  a  brzozy 

złote. W powietrzu unosił się przemiły zapach wilgoci i świeżo opadłych liści.  

Matka prze!<-azała informację, że J ared przyjedzie dopiero w niedzielę rano. Devon miała zatem dwa dni 

spokoju.  Była  teraz  w  ciąży  od  dwóch  i  pół  miesiąca.  Mdłości  nie  dokuczały  jej  już,  minęły  zawroty  głowy, 

policzki zaróżowiły się odrobinę. Alicia doznała wielkiej ulgi, widząc, że jej córka jest w lepszym stanie.  

W piątek Benson pokazał Devon stajnie i łąki. Wieczorem dosiadła konia i jeździła po leśnych ścieżkach i 

pastwiskach. Znakomicie jeździła konno i co dzień ostrożnie ćwiczyła, była więc przekonana, że nic złego nie 

stanie się dziecku ani jej.  

W nocy z soboty na niedzielę obudziła się, przerażona.  

Wiedziała, że rano przyjedzie Jared i będzie musiała mu powiedzieć, że zaszła z nim w ciążę.  

Jej dotychczasowy świat miał się radykalnie zmienić, 

a wszystko przez jej beztroskie post

ę

powanie i 

m

ęż

czyzn

ę

, który skusił j

ą

 pocałunkami.  

Mogłaby  wyemigrowa

ć

  do  Australii.  Urodzi

ć

  dziecko  tam  i  modli

ć

  si

ę

ż

eby  nie  było  podobne  do 

Jareda. Ale matka i Benson na pewno by j

ą

 odwiedzili.  Była prawie pewna, 

ż

e dziecko b

ę

dzie miało 

czarne włosy i niebieskie oczy.  

background image

Mogłaby  okłama

ć

  Jareda,  powiedzie

ć

  mu, 

ż

e  to  dziecko  kogo

ś

  innego. 

Ż

e  zostało  pocz

ę

te  na 

Borneo albo w Timbuktu. To byłoby oszustwo jeszcze wi

ę

kszego kalibru ni

ż

 to, którego Jared dopu

ś

cił 

si

ę

 w Nowym Jorku.  

Ale jak mogłaby tak okłamywa

ć

? Stałaby si

ę

 podobna do Jareda - podst

ę

pna,  niegodna  zaufania. 

Nie b

ę

dzie taka. Powie prawd

ę

. Powinna to zrobi

ć

, stan

ąć

 twarz

ą

 w twarz z rzeczywisto

ś

ci

ą

. Jedyne, 

co mogła zmieni

ć

, to zaczeka

ć

 z tym do Bo

ż

ego Narodzenia. Wtedy' b

ę

dzie w pi

ą

tym miesi

ą

cu ci

ąż

y i 

stanie si

ę

 ona widoczna gołym okiem. Nie b

ę

dzie musiała wiele mówi

ć

.  

Zdecydowała powiedzie

ć

 wszystko teraz. W stała i poszła do kuchni zrobi

ć

 sobie kanapk

ę

ż

eby nie 

przewraca

ć

 si

ę

 z boku na bok.  

W pewnym momencie drzwi kuchni otworzyły si

ę

 i wszedł Jared. Przeraziła si

ę

. Miała nadziej

ę

ż

mo

ż

e on nie przyjedzie ...  

- Mo

ż

na było si

ę

 ciebie tutaj spodziewa

ć

 - odezwał si

ę

 na powitanie. Miał na sobie biał

ą

 koszul

ę

 i 

krawat; marynark

ę

 przewiesił przez rami

ę

.  

- My

ś

lałam, 

ż

e przyjedziesz rano ... - wydusiła z siebie.  

- Przykro mi, 

ż

e ci

ę

 niemile zaskoczyłem.  

Zerkn

ę

ła na r

ą

bek swojej koszulki. Miała gołe nogi.  

.  Spała  w  wielkiej,  koszulce  z  krótkimi  r

ę

kawami,  i  tak  przyszła  do  kuchni.  Kiedy  wstała,  koszulka 

si

ę

gała jej prawie do kolan. Jared podszedł i wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

, chc

ą

c dotkn

ąć

 jej włosów.  

- Przesta

ń

! - rzuciła. - Prosz

ę

 ci

ę

 ... . Opu

ś

cił r

ę

k

ę

 i wykrzywił twarz.  

- Nie mo

ż

esz znie

ść

 mojego widoku, co? - skomentował.  

Nie  mogła  znie

ść

  jego  dotyku.  Bo  obawiała  si

ę

,  czy  nie  zacznie  go  nagle  znowu  całowa

ć

  bez 

opami

ę

tania. Wówczas całkowicie straciłaby szacunek do siebie.  

- Mó

ż

e zechcesz wyj

ść

, bo jestem głodny, a nie mam zamiaru siedzie

ć

 w kuchni z kobiet

ą

, która 

traktuje mnie jak potencjalnego gwałciciela!  

-  A  ja  z  m

ęż

czyzn

ą

,  który  uwa

ż

a  kobiety  za  ni

ż

sz

ą

  form

ę

 

ż

ycia!  -  To  powiedziawszy,  Devon 

złapała talerz z nie dojedzon

ą

 kanapk

ą

 i ruszyła do wyj

ś

cia.  

- Przeprosiłem ci

ę

!  

- Słowa nic nie kosztuj

ą

.  

Jared sapn

ą

ł.  

- Nie powinienem był tak si

ę

 zachowa

ć

 w Nowym Jorku - powiedział. - To było krótkowzroczne z 

mojej stróny.  

Krótkowzroczne? Mo

ż

na to i tak uj

ąć

! Wyszła. Wyjrzał za ni

ą

 i dodał:  

- Staraj si

ę

 przynajmniej traktowa

ć

 mnie przed swoj

ą

 matk

ą

 i moim ojcem jak człowieka. Inaczej 

dzisiejsze 

ś

wi

ę

to b

ę

dzie nie do zniesienia.  

- Och, zale

ż

y ci na zachowywaniu pozorów za wszelk

ą

 cen

ę

?  

- Nie denerwuj mnie ... - zagroził cicho.  
- Nie próbuj mnie straszy

ć

!  

Zrobił dwa kroki w jej stron

ę

. Wbiegła na gór

ę

 po schodach. Uspokoiła si

ę

. Wiedziała, 

ż

e Jared jej 

nie goni. Ale przecie

ż

 był w tym domu! A ona czuła si

ę

 zupełnie sama i bezbronna. Rozpłakała si

ę

.  

ROZDZIAŁ ÓSMY  

Obudziła si

ę

 pó

ź

no; dr

ę

czyły j

ą

 koszmary. Postanowiła poje

ź

dzi

ć

 konno, 

ż

eby odwróci

ć

 uwag

ę

·od 

Jareda.  

Jechała  po

ś

ród  klonów,  kiedy  nagle  rozległ  si

ę

  t

ę

tent  i  zobaczyła  Jareda  zbli

ż

aj

ą

cego  si

ę

  na 

czarnym ogierze. Czy ja nigdy si

ę

 go nie pozb

ę

d

ę

?! - pomy

ś

lała z rozpacz

ą

.  

background image

Podjechał do niej i zacz

ą

ł krytykowa

ć

 jej jazd

ę

, zbyt nieostro

ż

n

ą

, jego zdaniem. Musiał widzie

ć

, jak 

przed paroma chwilami p

ę

dziła galopem.  

- Odczep si

ę

! - burkn

ę

ła. - Było mi tak przyjemnie, zanim si

ę

 pojawiłe

ś

! - Zsiadła i ignoruj

ą

c Jareda: 

poprowadziła konia do strumienia.  

Jared uwi

ą

zał swojego wierzchowca i poszedł za ni

ą

.  

Czemu nie potrafił zachowa

ć

 spokoju w obecno

ś

ci tej kobiety?  

- Nie potrafisz si

ę

 odczepi

ć

, prawda? - sapn

ę

ła.  

- Dzi

ś

 o wiele lepiej wygl

ą

dasz - pochwalił mimo  

woli.  

- I czułam si

ę

 lepiej, zanim nadjechałe

ś

!  

- Nie ma sensu wymienia

ć

 k

ąś

liwych uwag. Naprawd

ę

  

przestraszyłem si

ę

, kiedy zobaczyłem, jak szybko galopujes

ż

. - Jared miał ochot

ę

 obj

ąć

 Devon i 

całowa

ć

 do utraty 

tchu. - Cieszę się, że lepiej się czujesz. - Sam dziwił się własnym słowom.  

Stała bez ruchu. Musiała powiedzieć Jaredowi, że nosi w sobie jego dziecko. Nadarzyła się sposobność - byli 

sami, przy strumieniu. Wzięła głęboki oddech. Nie będzie lepszej okazji.  

- Czułam się źle, a teraz czuję -się lepiej, ponieważ  

jestem w ciąży.  

Jareda zatkało. Przez chwilę nic nie mówił. Devon drżała. - Z kim? - zapytał wreszcie.  

- Z tobą, oczywiście.  

- Oc,zywiście? Może ostatnio spałaś z piętnastoma  

różnymi mężczyznami.  

- Mówiłam ci, że od dawna nie uprawiałam seksu! ...  

- Pamiętam, że podczas wesela też zrobiło ci się nie-  

dobrze. Czy nie byłaś czasem w ciąży już wtedy?  

Devon wyobrażała sobie najróżniejsze reakcje Jareda na swoje wyznanie. Ale nie przyszło jej do głowy, że 

będzie wątpił we własne ojcostwo.  

- Wtedy byłam bardzo niewyspana, zmęczona podróżą i napięciem - ale nie byłam w ciąży!  

-  Nie  dziwię  się,  że  tak  mówisz.  Jestem  nieporównanie  bogatszy  niż  wszyscy  inni  mężczyźni,  z  jakimi  się 

zadajesz!  

- Przestań! Nie zadaję się z żadnymi innymi mężczyznami! Czy ty myślisz, że ja się cieszę, że jestem w ciąży 

z tobą? Człowieku, jesteś ostatnim mężczyzną na świecie, za jakiego chciałabym wyjść!  

- To co zrobisz?! - sapnął. ~ Zdecydowałaś się na aborcję?  

Złapała się najbliższej gałęzi, żeby nie upaść, i wyznała:  

- Samajeszcze nie wiem, co zrobię ...  

- A czego oczekujesz ode mnie? Że zdecyduję za cie-  

bie i sprawię, że wszystko będzie dobrze?  

- To twoje dziecko. Badanie DNA cię nie okłamie. J ared zasyczał z wściekłości.  

- Mówiłaś, że jesteś zabezpieczona!  

- Myślałam, że jestem.  

-. Jak pqmyślnie dla ciebie sięzłożyło! Nawet pewnie  

nie  wiesz,  jak  ogromnie  dużo  mam  pieniędzy.  -  Wymienił  sumę,  na  którą  wyceniane  były  jego  dobra. 

Oszałamiającą.  Devon  aż  zamrugała.  -  Sporo,  prawda?  Myślisz,  że  jesteś  pierwszą  kobietą,  która  próbuje 

związać mnie zesobą?  

- Zatrzymaj sobie swoje pieniądze!!! Powtarzam ci do znudzenia, że ich nie chcę! Uwierzyłeś mi - a przynaj-

mniej tak mówiłeś. Widzę, że twoje słowo nic nie jest warte. Posłuchaj: wyjadę na rok. A kiedy wrócę, powiem, 

ż

e ojcem dziecka jest Australijczyk. Albo mleszkaniec Borneo. Módl się tylko, żeby nie było podobne do ciebie.  

Twarz Jareda przybrała dość szczególny, trudny do opisama wyraz.  

- To ich wnuk, którego tak bardzo pragnęli ... - powie-  

dział.  

.  

- Co chcesz przez to powiedzieć?  

background image

- Będziemy musieli się pobrać. Nie ma innego wyboru. 

- Nie pobierzemy si

ę

! - Devon kipiała w

ś

ciekło

ś

ci

ą

.  

- Podobno jeste

ś

 geniuszem biznesu, wi

ę

c chyba potrafisz  

wymy

ś

li

ć

 jak

ąś

 oryginalniejsz

ą

 strategi

ę

!  

-  Od  co  najmniej  pi

ę

ciu  pokole

ń

  wszyscy  m

ęż

czy

ź

ni  w  rodzinie  Holtów  mieli  czarne  włosy  i 

niebieskie oczy. Nie pozwol

ę

ż

eby

ś

 zrobiła ze mnie idiot

ę

 przed opini

ą

  

publiczn

ą

·  

.  

- A je

Ś

li to b

ę

dzie jasnowłosa dziewczynka, to co?  

Rozwiedziemy si

ę

 po cichu, tak?  

Jared wykrzywił twarz.  
- Kiedy si

ę

 pobierzemy, nie b

ę

dzie 

ż

adnego rozwodu.  

- Nie przychodzi ci do głowy, 

ż

e to jest wyj

ś

cie? Po-  

bierzemy si

ę

, a rok pó

ź

niej rozwiedziemy. - 

Ż

eby

ś

 mogła znowu wyj

ść

 za m

ąż

!  

- W cale nie chc

ę

 wychodzi

ć

 za m

ąż

, ani za ciebie, ani  

za nikogo innego! Ile razy musz

ę

 ci to powtarza

ć

?!  

- Moje dziecko nie b

ę

dzie wychowywane przez ojczyma, obcego człowieka!. .. - Na obliczu Jareda 

malowała si

ę

 teraz prawdziwa udr

ę

ka.  

- ... Miałe

ś

 ~acoch

ę

 - odgadła Devon. - Prawda?  

- Nawet je

ż

eli miałem, to nie twój int. ..  

- Była dla ciebie niedobra?  

Zmru

ż

ył oczy.  

-  Powiem  ci!  Beatrice  nienawidziła  mnie!  Była  o  mnie  tak  zazdrosna, 

ż

e  kiedy  miałem  sze

ść

  lat, 

wysłała  mnie  do  drogiej  szkoły  z  internatem.  Tam  m

ę

czyli  mnie  ~tarsi  chłopcy.  Byłem  taki  samotny! 

Tak bardzo t

ę

skniłem za domem! My

ś

lałem, 

ż

e umr

ę

 ... - Przesun

ą

ł palcami po wło sach. - OjCiec był 

tak  zauroczony  Beatrice, 

ż

e  nie  widział,  co  si

ę

  dzieje.  A  ja  byłem  zbyt  dumny,  zbyt  uparty, 

ż

eby  mu 

powiedzie

ć

. Wła

ś

ciwie dlaczego ci to mówi

ę

? Nigdy z nikim nie rozmawiam o tamtych czasach ...  

-  Po  prostu  powiedziałe

ś

.  Mnie.  -  Teraz  Devon  wiedziała  ju

ż

,  dlaczego  Jared  mógł  sta

ć

  si

ę

  taki, 

jakim był. Wyobraziła sobie ciemnowłosego chłopczyka, przypartego do muru przez kilku 'góruj

ą

cych 

nad nim młodych sadystów. Pomimo zło

ś

ci ogarn

ę

ło j

ą

 współczucie.  

- Przy tobie łami

ę

 wszystkie swoje zasady - zauwa

ż

ył.  

- I nienawidzisz mnie za to! - odparła Devon, bliska  

łez.  

- Powiedz mi uczciwie - odezwał si

ę

. - Czy zamierzasz usun

ąć

 ci

ążę

?  

Pokr

ę

ciła głow

ą

.  

- Nie mogłabym zrobi

ć

 czego

ś

 takiego. - Na twarzy J areda natychmiast odmalowała si

ę

 ogromna 

ulga.  -  Nie  porzuciłabym  tak

ż

e  swojego  dziecka,  oddaj

ą

c  je  do  adopcji.  Urodz

ę

  je  i  b

ę

d

ę

 

wychowywała. Poradz

ę

 sobie.  

- Owszem. Bo b

ę

dziesz moj

ą

 

ż

on

ą

. Zadr

ż

ała lekko.  

- Nie wolno nam tego zrobi

ć

. Wiesz przecie

ż

ż

e si

ę

 nie znosimy. I powiem ci uczciwie, '

ż

e nie chc

ę

 

ż

adnego rozwodu, tak samo jak ty. Moja matka rozwodziła si

ę

 kilkakrotnie, wi

ę

c dobrze wiem, jak to 

wygl

ą

da. Nie zamierzam zafundowa

ć

 mojemu dziecku podobnych przej

ść

.  

- A zatem pobierzemy si

ę

 i b

ę

dziemy mał

ż

e

ń

stwem - jak to si

ę

 mówi? - dopóki 

ś

mier

ć

 nas nie 

rozł

ą

czy! 

~  Nie  mo

ż

emy  tego  zrobi

ć

! Wprawdzie  rozwód  to  co

ś

  okropnego,  ale  bez  porównania  gorsze  jest 

wspólne 

ż

ycie  z  dwojgiem  ludzi,  którzy  si

ę

  nie  cierpi

ą

!  Miałam·  tak  z  matk

ą

  i  jej  włoskim  hrabi

ą

,  a 

potem  angielskim,  i  jeszcze  pó

ź

niej  -  z  teksaskim  nafciarzem.  To  było  straszne!  Ci

ą

głe  napi

ę

cie, 

kłótnie,  zdrady;  potem  nieko

ń

cz

ą

ce  si

ę

.  procesy  -  o  pieni

ą

dze.  Chcesz  wiedzie

ć

,  dlaczego  si

ę

 

w

ś

ciekam  za  kazdym  razem,  kiedy  wspominasz  mi  o  swoim  maj

ą

tku?  Bo  do

ś

wiadczyłam  tego,  co 

fortuna potrafi robi

ć

  z  ludzi. - Devon  a

ż

 si

ę

  zatrz

ę

sła. - Nie  pozwol

ę

ż

eby moje dziecko co

ś

 takiego 

prze

ż

ywało.  

- Devon, to nasze dziecko. Nasze wspólne. Nie pomy

ś

lała

ś

 o tym?  

background image

. - To znaczy, 

ż

e mi wIerzysz? 

Ż

e to twoje d

ż

iecko, i 

ż

e· naprawd

ę

 nie miałam zamiaru zaj

ść

 w 

ci

ążę

? Musiałabym zwariowa

ć

ż

eby zaplanowa

ć

 t

ę

 sytuacj

ę

!  

-  Wszystkie  moje  do

ś

wiadczenia  -  moje  i 

ś

rodowiska,  w  jakim  si

ę

  obracam  -  skłaniaj

ą

  mnie  do 

tego, 

ż

ebym ci nie wierzył.  

Zwiesiła głow

ę

 i powiedziała cicho:  

- Je

ż

eli si

ę

 pobierzemy, b

ę

dziemy ze sob

ą

 zwi

ą

zani do ko

ń

ca 

ż

ycia. To b

ę

dzie okropne!  

- Czy naprawd

ę

 a

ż

 tak mnie nie cierpisz ... ? - zapytał z trudem Jared.  

Milczała  chwil

ę

.  Nie  mogła,  tak  naprawd

ę

,  powiedzie

ć

ż

eby  go  nienawidziła.  To  było  o  wiele 

bardziej zło

ż

one. Próbowała wyja

ś

ni

ć

 mu to mo

ż

liwie najlepiej:  

-  Tamtej  nocy  w  Nowym  Jorku  zrobiłe

ś

  co

ś

,  co  wy  kracza  poza  wszelkie  gra

ń

ice  przyzwoito

ś

ci. 

Zaufanie to podstawowa sprawa w relacjach mi

ę

dzyludzkich. - Devon kopn

ę

ła le

żą

cy na ziemi kamyk. 

- Sama nie wiem, co do ciebie czuj

ę

. Ale wiem, 

ż

e my

ś

l o zwi

ą

zaniu si

ę

 na całe 

ż

ycie z m

ęż

czyzn

ą

którego nie b

ę

d

ę

 kochała i który nie b

ę

dzie kochał mnie, napawa mnie zgroz

ą

!  

- Nie mamy wyboru ...  

Nie tłumaczył si

ę

 z tego, co zrobił w Nowym Jorku, nie przepraszał. Nie mieli wyboru! Odk

ą

d tylko 

usłyszała, 

ż

e jest w ci

ąż

y, najbardziej przygniatało j

ą

 wła

ś

nie to, 

ż

e nie miała wyboru!  

- Czy chcesz, 

ż

ebym pozbyła si

ę

 dziecka? - spytała  

pospIeszme .  

- Nie! - wykrzykn

ą

ł natychmiast. U 

ś

miechn

ę

ła si

ę

 nieznacznie.  

- Dobre przynajmniej i to ... Wró

ć

my ju

ż

 do domu.  

Mamy na my

ś

lenie jeszcze cały dzie

ń

. Mo

ż

e które

ś

 z nas dozna nagłego ol

ś

nienia i wpadnie na to, co 

mo

ż

emy zrobi

ć

.  

- Naprawd

ę

 nie chcesz za mnie wyj

ść

?  

- Nie jestem w stanie dłu

ż

ej znie

ść

 dyskusji na ten  

temat! - Devon si

ę

gn

ę

ła po lejce.  

- Odprowadzisz konia do stajni piechot

ą

.  

- Słucham?!  

- Jeste

ś

 w ci

ąż

y! My

ś

lisz, 

ż

e pozwol

ę

 ci galopowa

ć

?  

A mo

ż

e masz nadziej

ę

ż

e spadniesz i w ten sposób rozwi

ąż

esz wszystkie swoje problemy, co?!  

-  Nie  jestem  twoim  pracownikiem  i  nie  mam  zamiaru  słucha

ć

  twoich  rozkazów!  Naprawd

ę

  bardzo 

dobrze  je

ż

d

żę

  konno.  Stale  utrzymuj

ę

  si

ę

 

ś

wietnej  kondycji,  a  ostatni

ą

  rzecz

ą

,  jak

ą

  bym  zrobiła, 

byłoby postawienie mojego dziecka w sytuacji zagro

ż

enia 

ż

ycia! Czy twój ko

ń

 zerwał lejce?  

Jared  obejrZał  si

ę

  gwałtownie,  a  wtedy  Devon  błyskawicznie  wsiadła  na  swojego  wierzchowca  i 

ruszyła.  Ko

ń

  Jareda  oczywi

ś

cie  stał  spokojnie,  uwi

ą

zany.  Pojechała  niespiesznym  tempem  w  stron

ę

 

domu.  

Dogonił j

ą

 szybko.  

- Nie s

ą

dziłam, 

ż

e dasz si

ę

 nabra

ć

 na naj starszy podst

ę

ś

wiata! - odezwała si

ę

.  

- Jaki jest spodziewany termin porodu? - zapytał po-  

wa

ż

nie Jared.  

Z ust Devon natychmiast znikn

ą

ł u

ś

miech. - Kwiecie

ń

.  

- Mówiła

ś

 ju

ż

 o tym komukolwiek?  

- Nie, oczywi

ś

cie.  

- Chciałbym ... Cholera jasna! ... Pojad

ę

 na chwil

ę

 nad  

jezioro. Spotkamy si

ę

 w domu.  

Jared spi

ą

ł konia i pogalopował w stron

ę

 wody. Devon popatrzyła za nim. Pi

ę

knie wygl

ą

dał, p

ę

dz

ą

na wspaniałym wierzchowcu. Musiała to przyzna

ć

, cho

ć

 niech

ę

tnie. Nie, niezale

ż

nie od tego, co zrobił, 

nie nienawidziła go.  

Ale on wkrótce znienawidzi j

ą

, kiedy poczuje si

ę

 jak w pułapce - w niechcianym mał

ż

e

ń

stwie, 

obarczony niezaplanowanym dzieckiem. 

Przez cał

ą

 reszt

ę

 swojego 

ż

ycia miała by

ć

 

ż

on

ą

 Jareda?  

background image

Mowy nie ma!  

Przez nast

ę

pne dwadzie

ś

cia cztery godziny Jared przygl

ą

dał si

ę

 Devon, ale rozmawiał z ni

ą

 tylko o 

sprawach nieistotnych. Czekał na ni

ą

, kiedy zbierała si

ę

 do wyj

ś

cia. - Czy b

ę

dziesz w Toronto w 

przyszły weekend? - zapytał krótko.  

- W 

ś

rod

ę

 jad

ę

 do Calgary. Ale w pi

ą

tek wracam.  

- Spotkamy si

ę

 w sobot

ę

, na lunchu. B

ę

d

ę

 w drodze  

do Hongkongu. Porozmawiamy. Daj mi swój numer telefonu.  

Zawahała si

ę

.  

- Devon, nosisz w sobie moje dziecko, a boisz si

ę

 poda

ć

 mi numer telefonu?  

"Moje dziecko"!  

Podała  numer.  Pojawiła  si

ę

  jej  matka  z  Bensonem.  Zacz

ę

li  si

ę

 

ż

egna

ć

.  Jared  skłonił  uprzejmie 

głow

ę

. Wyjechała.  

"Moje dziecko". Czyli uwierzył jej? Pomimo całej niech

ę

ci, jak

ą

 czuła do Jareda, chciała po

ż

egna

ć

 

si

ę

 z nim pocałunkiem, je

ś

li nawet tylko w policzek. A przynajmniej, ,

ż

eby podali sobie r

ę

ce - na znak, 

ż

e zostali ze sob

ą

 w tak wa

ż

ny sposób zwi

ą

zani.  

Zadzwonił w pi

ą

tek wieczorem; rozmowa była tak krótka i prowadzona takim tonem, jakby Devon 

umawiała si

ę

 z nieznanym urz

ę

dnikiem. Zaprosiła Jareda na lunch do domu, poniewa

ż

 tre

ść

 ich 

rozmowy z pewno

ś

ci

ą

 nie była przeznaczona dla uszu innych.  

W sobot

ę

 ugotowała zup

ę

 marchwiow

ą

, kupiła 

ś

wie

ż

e bułki. Wło

ż

yła spodnie od krawca, biał

ą

 bluzk

ę

 

od kostiumu i wyszywan

ą

 tybeta

ń

sk

ą

 kamizelk

ę

; włosy splotła 

. w 

warkocz. Była pełna niepokoju.  

Przyszedł  punktualnie  o  dwunastej,  w  płaszczu  i 

ś

wietnie  skrojonym  garniturze.  Miał  ze  sob

ą

 

baga

ż

e. Wygl

ą

dał na bezwzgl

ę

dnego biznesmena. Był nim przecie

ż

.  

Bez słowa powitania podał jej pudełko z kwiaciarni.  

ś

rodku znajdowała si

ę

 pojedyncza gał

ą

zka przepi

ę

knych storczyków, ró

ż

owych, z karminowymi 

ś

rodkami. - Dlaczego mi to dajesz? - spytała.  

- Ostatnio rozdeptała

ś

 swoje storczyki.  

- Rzeczywi

ś

cie. - Jared mówił o 

ś

lubnym bukiecie  

druhny. - I co z tego?  

- Nie wiem. Zobaczyłem je w kwiaciarni na lotnisku  

i pomy

ś

lałem o tobie. - S

ą

 pi

ę

kne ...  

- Nie tak pi

ę

kne, jak ty.  

Jared wpatrywał si

ę

 w Devon. Tak bardzo pragn

ę

ła, 

ż

eby j

ą

 obj

ą

ł, chciała poczu

ć

 sił

ę

 i ciepło jego 

u

ś

cisku ... - W sadz

ę

 gał

ą

zk

ę

 do wody - odezwała si

ę

 pospiesznie.  

- Czuj si

ę

 jak u siebie.  

Rozgl

ą

dał si

ę

 z zainteresowaniem po jej salonie: Sufit i okna były wysokie, na 

ś

cianach o kolorze 

ko

ś

ci  słoniowej  wisiało  kilka  obrazów,  które  przywiozła  z  podró

ż

y.  Na  podłodze  le

ż

ał  jedwabny 

hinduski dywan.  

-' Przestronnie tu ijasno - pochwalił. - Pi

ę

kny pokój,  

Devon.  

- .Napijesz si

ę

 wina?  

- Ch

ę

tnie, dzi

ę

ki.  

Kiedy wróciła, ogl

ą

dał z bliska mały jadeitowy pos

ą

-  

ż

ek  

.  

- Nie mam wiele czasu - oznajmił. - Czy mo

ż

emy je

ść

 i rozmawia

ć

 równocze

ś

nie?  

- Jasne. - Podała zup

ę

, bułki, pasztet i 

ś

wie

ż

e warzywa.  

Usiedli  naprzeciw  siebie.  Jared  popatrzył  na  paruj

ą

c

ą

  pomara

ń

czow

ą

  zup

ę

,  przybran

ą

  odrobip.

ą

 

ś

mietany  i  natk

ą

  pietruszki  na 

ś

rodku.  Podobało  mu  si

ę

  u  Devon.  Wszystko  było  stonowane,  a 

jednocze

ś

nie  pogodne -:- wskazywało na  osob

ę

  dojrzał

ą

 i  pewn

ą

 siebie. W mieszkaniu Lisy czuł si

ę

 

przytłoczony pi

ę

trz

ą

cymi si

ę

 wsz

ę

dzie rekwizytami zwi

ą

zanymi z teatrem.  

background image

Specjalnie nie przyje

ż

d

ż

ał wcze

ś

niej - chocia

ż

 mógłby.  

Wiedział jednak, 

ż

e wówczas wyl

ą

dowaliby z Devon w łó

ż

ku. I tak narobili sobie do

ść

 problemów. Miał 

wielk

ą

  ochot

ę

  na  seks  z  ni

ą

,  ale  nie  mógł  do  tego  dOjJU

ś

ci

ć

.  Spróbował  zupy.  Była  pyszna, 

przyprawiona czym

ś

 egzotycznym. Spodziewał si

ę

 tego.  

- W ci

ą

gu minionych dni przeprowadziłem 

ś

le'clztwo w twojej sprawie - powiadomił.  

- Słucham?!  
- Odkryli niejakiego Petera Damiena; zerwała

ś

 z nim  

w maju, kiedy dowiedziała

ś

 si

ę

ż

e jest zar

ę

czony. Przed tem był tylko Steve Danford, kardiolog, 

siedem lat temu. Nikogo wi

ę

cej ...  

Devon  musiała  przez  chwil

ę

  dochodzi

ć

  do  siebie.  -  -  Czyli  dziecko  jest  twoje  -  doko

ń

czyła 

chłodno.  

- Zgadza-si

ę

. Była

ś

 znakomita na studiach; masz 

ś

wiet-  

n

ą

  opini

ę

  w  fIrmie.  W  o

ś

rodku  dla  dzieci  z.rodzin  patologicznych  i  w  punkcie  pomocy  ofIarom 

przemocy domowej wychwalaj

ą

 ci

ę

 pod niebiosa. - Jared u

ś

miechn

ą

ł si

ę

 kpi

ą

co. - Kobieta bez skazy.  

- Daje ci to poczucie bezpiecze

ń

stwa ...  

- Jestem z tob

ą

 uczciwy. Mogłem nie mówi

ć

 ci o tym  

ś

ledztwie.  

- Mogłe

ś

 mi zaufa

ć

!  

- Nie byłem gotowy. Pobierzemy si

ę

 "Pod D

ę

bami" za dwa tygodnie. 

Ś

wiadkami mog

ą

 by

ć

 nasi 

rodzice. - Powiadomisz o wszystkim moj

ą

 matk

ę

?!  

- Zostawi

ę

 to tobie. Nie b

ę

dzie mnie w Stanach przez najbli

ż

sze dziesi

ęć

 dni.  

- I mam powiedzie

ć

 naszym rodzicom, 

ż

e jestem w ci

ąż

y?   .  

- Tak my

ś

l

ę

. Nie b

ę

dziesz w stanie tego ukry

ć

.  

- Jestem zdumiona, 

ż

e nie próbowałe

ś

 mi zapłaci

ć

ż

ebym si

ę

 odczepiła! Tak jak mojej matce.  

- To zupełnie inna sytuacja. Nosisz w sobie moje dziecko.  

Devon  poczerwieniała  z  w

ś

ciekło

ś

ci.  Jared  cały  czas  mówił  takim  tonem,  jak  gdyby  rozwa

ż

ał 

warianty zakupu mieszkania.  

- Gdybym była w stanie wymy

ś

li

ć

 jakiekolwiek inne wyj

ś

cie z tej sytuacji, nie rozmawiałabym tu z tob

ą

- wy. krzykn

ę

ła.  

-  Jeszcze  jedno  -  twoja  praca.  Jeste

ś

 

ci

ąż

y  i  nie  chc

ę

ż

eby

ś

  wystawiała  si

ę

  na 

niebezpiecze

ń

stwa pobytu w krajach tropikalnych. Po urodzeniu dziecka i tak nie b

ę

dziesz w stanie 

tyle wyje

ż

d

ż

a

ć

. Powiadom wi

ę

c swoj

ą

 firm

ę

 ...  

-  Pewnie  nie  przyszło  ci  do  głowy, 

ż

e  sama  ju

ż

  si

ę

  nad  tym  zastanawiałam.  Mog

ę

  wzi

ąć

  roczny 

urlop  wychowawczy  i  zastrzec, 

ż

e  po  powrocie  zajm

ę

  si

ę

  tłumaczeniami.  Jak 

ś

miesz  próbowa

ć

 

sterowa

ć

 moim 

ż

yciem? .  

- Musisz cały czas si

ę

 spiera

ć

?  

- Inaczej natychmiast by

ś

 mnie zdominował.  

Jared miał ogromn

ą

 ochot

ę

 zacz

ąć

 j

ą

 całowa

ć

, trzymał jednak r

ę

ce przy sobie.  

- Po 

ś

lubie we

ź

miemy sobie cztery czy pi

ęć

 wolnych dni i polecimy na Wyspy Bahama.  

-  Podró

ż

  po

ś

lubna?  Mowy  nie  ma!  Je

ś

li  upierasz  si

ę

ż

eby  kontrolowa

ć

  moje 

ż

ycie,  ja  te

ż

  mam 

warunek. Prosty, ale je

ż

eli si

ę

 na niego nie zgodzisz, nie b

ę

dzie 

ż

adnego 

ś

lubu.  

Jared nie miał poj

ę

cia, co to mo

ż

e by

ć

 za warunek.  

Devon fascynowała go mi

ę

dzy innymi dlatego, 

ż

e była całkowicie nieprzewidywalna.  

- Słucham.  

- B

ę

d

ę

 oczekiwa

ć

 od ciebie wierno

ś

ci. Nie b

ę

d

ę

 tolerowała Lisy jako twojej kochanki. Ani nikogo 

innego.  

- Przyjmuję ten warunek - odpowiedział oschle.  

- Naprawdę?  

- Mam wobec ciebie to samo wymaganie. Przysięga  

małżeńska musi coś znaczyć.  

background image

Devon popatrzyła na niego.  

- A przysięga miłości? - spytała. - Będziesz się o mnie troszczył? Czy wybierasz tylko te fragmenty przysięgi, 

które ci odpowiadąją?  

Zacisnął pięść. Devon zasłużyła na to, aby usłyszeć od  

 

.  

.  

niego prawdę.  

- ~ie sądzę, żebym umiał zakochać się - przyznał.  

- Nigdy mi się to nie zdarzyło. Ale będę ci wiemy, przy-  

sięgam.  

Do jej oczu napłynęły łzy.  

- W takim razie zgadzam się - powiedziała.  

- Nie przywiozłem ci pierścionka zaręczynowego ...  

- Była to pierwsza rzecz, jaka przyszła mu do głowy.  

- Nie cierpię brylantów. Nie musisz dawać mi niczego.  

Mamy  owoce  na  deser.  Zanim  przestanę  pracować,  muszę  odbyć  je-szcze  trzy  dawno  ustalone  podróże.  Do 

Maroka - w przyszłYJ:!l tygodniu. Potem mam dwie konferencje w Londynie. I krótką sprawę do załatwienia na 

Ziemi Baffina.  

Wpatrywał się w nią. Była stanowcza i podobało mu się to~ A poza tym ... nie potrafił tego nazwać. Podczas 

każdej z jej podróży będzie się o nią martwił. On? Dlaczego? Nigdy o nikogo się nie martwił; miał taką zasadę.  

Spojrzał na zegarek.  

-  Lepiej  będzie,  jak  zrezygnuję  z  owoców.  Mam  odjechać  stąd  za  pięć  minut.  Skontaktujemy  się,  kiedy 

wrócisz z Maroka. Pyszna zupa. Cieszę się, że umiesz gotować.  

Teraz  Devon  wyglądała  na  rozbawioną.  Jej  zmiany  nastrojów  także  były  dla  Jareda  fascynujące. 

Odprowadziła go do drzwi.  

- Jeszcze raz dziękuję za storczyki.  

Chyba nigdy w życiu tak ogromnie nie pragnął poca-  

łować kobiety.  

- Uważaj na siebie - powiedział.  

- Ty także.  

Otworzył drzwi, przestąpił próg i zdecydowanym ruchem zatrzasnął drzwi za sobą. Nie dotknął jej; Ledwie to 

wytrzymał.  

ROZDZIAŁ DZIEWI

Ą

TY  

Nadszedł dzie

ń

 

ś

lubu. Devon le

ż

ała na łó

ż

ku w rezydencji "Pod D

ę

bami", w tym samym pokoju, w 

którym spała latem, kiedy Alicia wychodziła za Bensona Holta. Teraz był listopad. Padało. Devon nie 
lubiła listopada.  

O  trzynastej  miał  odby

ć

  si

ę

 

ś

lub. 

Ś

wiadkami  b

ę

d

ą

  Benson  i  jej  matka.  Benson  uparł  si

ę

ż

eby 

zaprosi

ć

  Bessie  i  Leonarda.  Po  uroczystym  lunchu  Jared  i  Devon  mieli  odjecha

ć

  do  Toronto,  a 

stamt

ą

d  wyruszy

ć

  w  czterodniow

ą

  podró

ż

  po

ś

lubn

ą

  do  nowiutkiego  hotelu  zbudowanego  przez  sie

ć

 

Jareda.  Potem mieli polecie

ć

 do  Vancouver, do domu, który Jared kiedy

ś

 kupił  i  w którym  zamierzał 

zamieszka

ć

.  Zamieszkaj

ą

  tam  razem.  On  b

ę

dzie  latał  z  Vancouver  do  Nowego  Jorku,  na  Daleki 

Wschód, i dok

ą

d jeszcze b

ę

d

ą

 prowadziły go interesy.  

Devon zgodziła si

ę

 na to wszystko bez ,sprzeciwów.  

Obawiała si

ę

ż

e jej zgoda na mał

ż

e

ń

stwo z Jaredem oka

ż

e si

ę

 kamykiem, który poci

ą

gnie za sob

ą

 

lawin

ę

.  

background image

Udzielono jej rocznego urlopu bezpłatnego; firma urz

ą

dziła jej nawet przyj

ę

cie po

ż

egnalne, na którym 

było bardzo sympatycznie. Wynaj

ę

ła swoje mieszkanie - na razie nie chciała go sprzedawa

ć

. Meble, 

obrazy i samochód wysłała do Vancouver.  

W  ten  sposób  dostosowywała  si

ę

  do  Jareda.  Wiedziała,  dlaczego  ten  człowiek  kieruje 

mi

ę

dzynarodowym koncernem. Dlatego, 

ż

e kiedy raz si

ę

 na co

ś

 zdecydował, błyskawicznie zd

ąż

ał do 

celu i nie tolerował 

ż

adnych dyskusji na ten temat.  

Na obecnym etapie ci

ąż

y Devon ci

ą

gle chciało si

ę

 spa

ć

.  

Tak  bardzo, 

ż

e  nie  miała  siły  walczy

ć

  z  Jaredem.  Gotowa  była  zgodzi

ć

  si

ę

  na  wszystko,  co  on 

wymy

ś

li.  Zamieszka

ć

  na  granicy  mongolskiej  albo  urodzi

ć

  mu  troje  dzieci.  Czuła  si

ę

  bezwolna.  Jak 

nakr

ę

cana lalka, która mówi tylko "tak, Jared", "nie, Jared", "jak uwa

ż

asz, Jared".  

Nigdy  w 

ż

yciu  nie  poddawała  si

ę

  biernie  losowi.  Gdyby  zawsze  była  cicha  i  uległa,  nie  dostałaby 

takiej pracy, jak

ą

 ostatnio miała. Ale Jared nie był osob

ą

, któr

ą

_mo

ż

na było przekona

ć

 jakimikolwiek 

argumentami.  

Mam wygodne 

ż

ycie, ale t

ę

 histori

ę

 pisze on, nie ja, my

ś

lała.  

A gdyby dalszy ci

ą

g miał .okaza

ć

 si

ę

 okropny? W takim razie Devon powinna natychmiast pobiec 

do stajni i uciec na najszybszym koniu. Wychodzila jednak za m

ąż

. O pierwszej po południu.  

Zwin

ę

ła  si

ę

  w  kł

ę

bek  i  nakryła  głow

ę

.  Przypominała  jej  si

ę

  rozmowa  z  matk

ą

  i  Bensonem,  kiedy 

powiedziała im o 

ś

lubie. Po wylocie Jareda zaprosiła ich na kolacj

ę

 i w pewnej chwili oznajmiła:  

- Pobieramy si

ę

 z Jaredem ..  

- Co?! - krzykn

ę

ła Alicia.  

- Dlaczego? - spytał powa

ż

nie Benson.  

- Za dwa tygodnie - odpowiedziała. - "Pod D

ę

bami", .  

je

ś

li oboje si

ę

 zgadzacie.  

-  Kochanie!  -  zawołała  rado

ś

nie  matka,  wstaj

ą

c  i  całuj

ą

c  córk

ę

  w  policzek.  -  Oczywi

ś

cie, 

ż

e  si

ę

 

zgadzamy. Jestem taka szcz

ęś

liwa! Miło

ść

 od pierwszego wejrzenia - a ja nawet nie zauwa

ż

yłam ...  

- Nie s

ą

dz

ę

ż

eby

ś

cie cho

ć

 odrobin

ę

 pasowali do siebie  

- powiedział Benson.  

- Ale

ż

 sk

ą

d - skłamała Devon i dorzuciła szybko: -  

Jestem w ci

ąż

y. Nosz

ę

 waszego wnuka.  

Alicia zaniemówiła, co było faktem godnym odnotowama.  

- Czy ty kochas

ż

 Jareda? - spytał ostroznie Benson.  

- Pokocham. Pr

ę

dzej czy pó

ź

niej - odpowi-edziała  

szczerze Devon, spuszczaj

ą

c głow

ę

. - A ezy on zakochał si

ę

 w tobie?  

- B

ę

dziesz musiał sam go o to zapyta

ć

.  

- Raz go zawiodłem - rzucił nagle Benson. - Kiedy  

był małym cWopcem. Wyrz

ą

dziłem mu wielk

ą

 krzywd

ę

 i jestem przekonany, 

ż

e mi

ę

dzy innymi dlatego 

jest  taki  pow

ś

ci

ą

gliwy  i  tak  cynicznie  traktuje  kobiety  ..  Nie  wiecie,  jak  cz

ę

sto  my

ś

lałem  o  tym, 

ż

eby 

cofn

ąć

 czas i naprawi

ć

 to, co si

ę

 stało przez moje za

ś

lepienie i głupot

ę

! Ale to niemo

ż

liwe ...  

- Powiedział mi o Beatrice ...  

-  Naprawd

ę

?!  To  ciekawe,  bo  mnie  niezmiennie  od  mawia  rozmowy  na  ten  temat.  Je

ś

li  wzgl

ę

dem 

ciebie jest a

ż

 tak otwarty, mo

ż

e naprawd

ę

 jeste

ś

 odpowiedni

ą

 kobiet

ą

 dla niego.  

Devon była innego zdania, ale nie powiedziała tego na głos.  

Le

ż

ała na łó

ż

ku, na par

ę

 godzin przed 

ś

lubem, i wci

ąż

 była zupełnie innego zdania ni

ż

 Benson.  

Odk

ą

d powiedziała Jaredowi o ci

ąż

y, prawie ani razu jej nie dotkn

ą

ł. Jak gdyby nagle zacz

ą

ł czu

ć

 

do niej odraz

ę

. A teraz miała nagle sp

ę

dzi

ć

 całe cztery doby tylko z nim? Bała si

ę

 tego.  

Rozległo si

ę

 pukanie do drzwi.  

Ś

pisz, kochanie? - To była jej matka.  

- Wejd

ź

, mamo.  

- Przyniosłam ci 

ś

niadanie.  

- Jak miło z twojej strony! - Devon była szczerze  

background image

wzruszona. Na tacy nie tylko wszystko było pi

ę

knie poukładane, ale stała nawet ró

ż

yczka w srebrnym 

wazoniku.  

-Tak  bardzo  chc

ę

ż

eby

ś

  była  szcz

ęś

liwa!  Chciałabym, 

ż

eby

ś

  była  tak  szcz

ęś

liwa  z 

Jaredem,jakjajestem z Bensonem! - Słycha

ć

 było, 

ż

e to przygotowana kwestia.  

- Dzi

ę

kuj

ę

, mamo - odparła Devon, odganiaj

ą

c my

ś

li o płaczu. Wiedziała, 

ż

e gdyby si

ę

 rozpłakała, 

trudno byłoby jej przesta

ć

. - Na pewno b

ę

d

ę

 szcz

ęś

liwa.  

- Wiesz, Jared przeprosił za to, 

ż

e próbował mnie przekupi

ć

ż

ebym nie wychodziła za Bensona. 

Powiedział, 

ż

e nie powinien był tego robi

ć

ż

e bardzo mnie przeprasza i 

ż

e widzi teraz, jak dobrze do 

siebie pasujemy. To było w 

Ś

wi

ę

to Dzi

ę

kczynienia.  

- Przeprosił? - upewniła si

ę

 bezbarwnym tonem Devon.  

- Nie był_ wylewny; nie s

ą

dz

ę

ż

eby był przyzwyczajony do przepraszania kogokolwiek. On chyba 

zawsze robi to, co naprawd

ę

 chce.  

Z jednym wyj

ą

tkiem: 

ż

eni si

ę

 ze mn

ą

! - pomy

ś

lała sm

ę

tnie Devon.  

-  Benson  opowiedział  mi  o  Beatrice.  Miała  w  sobie  prawdziwy  czar  i  była  chorobliwie  zazdrosna. 

Nienawidziła  Jareda  z  dwóch  powodów  -  był  dzieckiem  innej  kobiety  i  Benson  go  kochał.  Jestem 
przekonana, 

ż

e to dlatego tak mu zale

ż

y na wnuku. Tym razem chce si

ę

 lepiej spisa

ć

.  

- Ciesz

ę

 si

ę

ż

e Jared ci

ę

 przeprosił.  

- Potrzebny mu kto

ś

 taki jak ty!  

Zeby  tylko  Jared  tak  uwa

ż

ał!  Ale  nie  wygl

ą

dało  na  to.  Na 

ś

lub  zamówiła  jedwabn

ą

  sukienk

ę

  - 

uwielbiała je-  

dwab. Sukienka była biała, prosta. O wpół do pierwszej lokaj przyniósł Devon pudełeczko.  

-  Przysłano  to  dzi

ś

  rano  -  wyja

ś

nił.  W 

ś

rodku  znajdował  si

ę

  pojedynczy  storczyk,  przepi

ę

kny.  Na 

karteczce było napisane "Jared".  

Nie dodał nic o miło

ś

ci. Bo to nie było mał

ż

e

ń

stwo z miło

ś

ci.  

Tłumi

ą

c psychiqny ból, Devori wpi

ę

ła kwiat we włosy.  

Potem napinaj

ą

c mi

ęś

nie twarzy, 

ż

eby si

ę

 nie rozpłaka

ć

, ruszyła na dół.  

Alicia  wypełniła  salon  kwiatami;  było  ich  tak  wiele, 

ż

e  prawie  zasłaniały  okna.  W  kominku  płon

ą

ł 

ogie

ń

.  Czekali  Leonard  i  Bessie,  ta  ostatnia  w  przera

ź

liwie  zielonej,  zbyt  obcisłej  sukience.  Był 

oczywi

ś

cie  pastor,  Benson,  matka  Devon  -  no  i  Jared.  Miał  na  sobie  zwykły  elegancki  garnitur; 

wygl

ą

dał jak ponury biznesmen, a nie szcz

ęś

liwy pan młody.  

Devon zerwała ró

żę

 i podeszła z ni

ą

 do Jareda,

ż

eby wpi

ąć

 mu j

ą

 w klap

ę

.  

- Pi

ę

knie wygl

ą

dasz - powiedział z u

ś

miechem. - Zazynamy?  

Kiedy przysi

ę

gała mu miło

ść

, głos jej dr

ż

ał, tak samo jak r

ę

ka, kiedy wkładała mu obr

ą

czk

ę

 na 

palec.  

- Ogłaszam was m

ęż

em i 

ż

on

ą

 - powiedział pastor.  

- Mo

ż

e pan pocałowa

ć

 

ż

on

ę

.  

Wstrzymała oddech; przeszedł j

ą

 dreszcz, kiedy usta jej i J areda zetkn

ę

ły si

ę

. Wycofał si

ę

 niemal 

natychmiast.  

Przy ogólnej wymianie u

ś

cisków ciotka Bessie powiedziała do_Jareda:  

-  Mówiłam, 

ż

e  poznałe

ś

  dziewczyn

ę

,  która  ci  dorównuje!  Potrzebna  ci  kobieta,  która  zrobi  z  tob

ą

 

porz

ą

dek. To ja trzymam Leonarda w ryzach, prawda, kochanie?  

- Na okr

ą

gło - odpowiedział Leonard i mrugn

ą

ł do Devon. Ale on nie wygl

ą

dał na człowieka, który 

wymagał poskramiania.  

Stało si

ę

! - pomy

ś

lała Devon. Od teraz do ko

ń

ca 

ż

ycia b

ę

d

ę

 

ż

on

ą

 Jareda.  

Chwilowo nie było jej bardzo smutno, wi

ę

c próbowała si

ę

 jako tako bawi

ć

 - rozmawiała du

ż

o, 

ś

miała 

si

ę

 i jadła. Przez cały czas próbowała wyobrazi

ć

 sobie, jak b

ę

dzie wygl

ą

dało jej dalsze 

ż

ycie. A mo

ż

była jaka

ś

 szansa na prawdziwy, gł

ę

boki zwi

ą

zek z Jaredem? Na miło

ść

?  

Gdyby tak si

ę

 zakochali i pokochali? Nie, to było niemo

ż

liwe.  

Szybko nadeszła pora wyjazdu. Benson i Alicia pojechali z lJ1łod

ą

 par

ą

 na lotnisko. Na po

ż

egnanie 

Alicia uroniła kilka szczerych łez, a Benson burkn

ą

ł:  

background image

- Ciesz

ę

 si

ę

ż

e wyszła

ś

 za mojego syna ... 

Ż

ycz

ę

 ci szcz

ęś

cia.  

Kiedy Devon i Jared zostali sami, id

ą

c ku odrzutowcowi jego firmy, 

ż

adne z nich nie wiedziało, co 

powiedzie

ć

. Milczeli wi

ę

~. Szybko wsiedli do samolotu. Gdy kołowali na pas, Jared odezwał si

ę

:  

- Je

ś

li nie b

ę

dzie ci to przeszkadza

ć

 ... mam troch

ę

 pracy do zrobienia, zanim wyl

ą

dujemy.  

-  Nie  przejmuj  si

ę

.  -  Devon  oparła  si

ę

  wygodnie  i  zamkn

ę

ła  oczy.  W  ten  sposób  mogła  udawa

ć

 

przed sob

ą

ż

e jest sama.  

Obudziła  si

ę

  na  pół  godziny  przed  l

ą

dowaniem.  Jared  ci

ą

gle  siedział  z  nosem  w  papierach, 

wpisywał co

ś

 do komputera. Nawet nie odwrócił ku niej głowy. Mo

ż

e zaplanował przepracowa

ć

 w taki 

sposób  cał

ą

  podró

ż

  po

ś

lubn

ą

!  -  pomy

ś

lała.  Zacz

ę

ła  wygl

ą

da

ć

  przez  okno.  Pojawiły.  si

ę

  pi

ę

kne, 

górzyste wyspy. W Nassau przesiedli si

ę

 do 

ś

migłowca, który przewiózł ich siedemdziesi

ą

t kilometrów 

na południe, na wysepk

ę

 b

ę

d

ą

c

ą

 własno

ś

ci

ą

 Jareda.  

Samochód  zawiózł  ich  do  parterowego  domu  oddzielonego  od  reszty  hotelowego  kompleksu 

szeregiem palm. Devon szybko wbiegła do wn

ę

trza -. nie. chciała, 

ż

eby Jared przenosił j

ą

 przez próg. 

Ten symboliczny gest byłby dla niej nie do zniesienia.  

-  Musz

ę

  zadzwoni

ć

  w  kilka  miejsc  -  powiedział  Jared,  wszedłszy.  -  Potem  mo

ż

e  zjemy  co

ś

  na 

dworze? Mary powiedziała, 

ż

e zostawiła nam w lodówce jedzenie.  

- Cokolwiek powiesz- mrukn

ę

ła Devon. Wida

ć

 było, 

ż

e Jared my

ś

li o wszystkim, tylko nie o niej.  

- Musz

ę

 doko

ń

czy

ć

 sprawy, które mam do załatwienia  

- odparł ostro. - To nie potrwa długo.  

- Widz

ę

ż

e masz szczególne priorytety ...  

- O co ci chodzi?  
- Id

ź

 ju

ż

 lepiej dzwoni

ć

. Nie chc

ę

ż

eby nasza pierwsza  

mał

ż

e

ń

ska kłótnia zaszkodziła Holt Incorporated.  

- Chyba nie zapomniała

ś

ż

e firma płaci w tej chwili za ciebie?  

- Nie dasz rady mnie kupi

ć

!  

- Ty chyba chcesz kłótni. Prosz

ę

 bardzo, ale pó

ź

niej.  

Mam wa

ż

ne telefony.  

A ja nie jestem wa

ż

na! - pomy

ś

lała z ironi

ą

 Devon. -Posiedz

ę

 sobie w kuchni - powiedziała. - Na 

pewno uwa

ż

asz, 

ż

e tam jest moje miejsce.  

- Czas, 

ż

ebym ci co

ś

 wyja

ś

nił. Jedn

ą

 z moich zasad  

- od których nie robi

ę

 wyj

ą

tków - jest: nigdy nie POZw()~  

li

ć

ż

eby kobieta przeszkodziła mi w interesach. Nikomu na to nie pozwalam i nikt tego nie robi. 

Zrozumiała

ś

?  

- Trudno nie zrozumie

ć

 tego, co mówisz ...  

Wyszła. Lodówka p

ę

kała w szwach od jedzenia, ale Devon nie była głodna.  

Dom  był  luksusowo,  a  przy  tym  ładnie  urz

ą

dzony,  pomieszczenia  ogromne,  meble  z  tekowego 

drewna i bambusa. Devon zwróciła uwag

ę

 na olbrzymie łó

ż

ko w sypialni wi

ę

kszej od jej salonu.  

Jared  rozmawiał  przez  telefon  takim  tonem,  jak  gdyby  był  i  chciał  by

ć

  w  siedzibie  swojej  firmy. 

Devon czuła si

ę

 okropnie. Wyszła na dwór. Było ju

ż

 ciemno, 

ś

wieciły gwiazdy, w powietrzu unosił si

ę

 

zap

ą

ch morza i kwiatów z pi

ę

knego ogrodu.  

Ogród był otoczony kamiennym murem. Chciała wyj

ść

 przez furtk

ę

 prowadz

ą

c

ą

 na pla

żę

, ale była 

zamkni

ę

ta. Poczuła si

ę

 jak w wi

ę

zieniu. Uderzyła parokrotnie pi

ęś

ciami w mocn

ą

, drewnian

ą

 furtk

ę

, a 

potem opadła powoli na . ziemi

ę

 i zacz

ę

ła gorzko płaka

ć

.  

Jared  uprzejmie  powiedział  "do  widzenia",  po  czym  z  trzaskiem  odło

ż

ył  słuchawk

ę

.  Jak  si

ę

 

obawiał,  Michaeis  pokpił  ostatnie  transakcje  n?  giełdzie  towarowej.  B

ę

dzie  musiał  przenie

ść

  go  na 

ni

ż

sze stanowisko. Jar

ę

d nie zamierzał mie

ć

 w zarz

ą

dzie firmy ludzi, którzy byliby tylko balastem.  

Schował papiery do teczki i pomy

ś

lał, 

ż

e ma ochot

ę

 na drinka. Zawołał Devon. NIe odpowiedziała. 

Stroi  fochy!  -  pomy

ś

lał.  Nie  znosił, 

ż

eby  ktokolwiek  przeszkadzał  mu  w  pracy  i  im  pr

ę

dzej  Devon 

nauczy si

ę

 tego nie robi

ć

, tym lepiej!  

background image

Kuchnia  była  pusta,  sypialnia  tak

ż

e,  walizki  stały  nierozpakowane.  Zaniepokoił  si

ę

.  Przecie

ż

  nie 

poszłaby pływa

ć

 w ubraniu ...  

- Devon! - zawołał.  

Nie odpowiadała. Na pewno była w ogrodzie! Jasne. Basen był nieo

ś

wi

ę

tlony, powierzchnia wody 

wygl

ą

da-  

ła złowrogo ... Przeraził si

ę

. Nagle z jeszcze wi

ę

kszym rzera

ż

eniem zobaczył Devon le

żą

c

ą

 

bezwładnie przy 

:urtce.  

Podbiegł do niej. Przykl

ę

kn

ą

ł i zorientował si

ę

ż

e ona. _ prostu płacze z rozpaczy. Zaniemówił. 

Wiedział, 

ż

e to nie jest kobieta, która płacze rozmy

ś

lnie, na pokaz. Płakała naprawd

ę

.  

Od lat nie przejmował si

ę

 takimi rzeczami, nie pozwalał =obie o nich my

ś

le

ć

. Ale teraz przej

ą

ł si

ę

.  

. Tiezdarnie uniósł j

ą

 za ramiona, 

ż

eby spojrze

ć

 w jej  

-arz. Zacz

ę

ła bi

ć

 go pi

ęś

ciami .  

- Odejd

ź

! Zostaw mnie w spokoju! - załk

ą

ła.  

- Co si

ę

 stało?  

Odwróciła głow

ę

.  

- Bo

ż

e, jak ja bym chciała  nigdy ci

ę

 nie spotka

ć

, nigdy  'e pój

ść

  z tob

ą

  do  łó

ż

ka! Nie powinni

ś

my 

byli si

ę

 pobie-  

Jej słowa uderzyły go mocno. Min

ę

ło zaledwie niecałe siem godzin od 

ś

lubu, a Devon ju

ż

 płakała, 

ż

popełniła _~ zny bł

ą

d. Nie chciała by

ć

 jego 

ż

on

ą

·  

To  on  nieubłaganie  parł  do 

ś

lubu,  zbywał  jej  sprzeciwy  _  liwo

ś

ci,  nie  zgadzał  si

ę

  my

ś

le

ć

  o 

ż

adnych 

innych  rozwi

ą

zaniach.  Wszystko  odbyło  si

ę

  tak,  jak  on  chciał.  Zawsze  w  taki  sposób  post

ę

pował  z 

kobietami.  Ze  wszystkimi  i  wszystkim. W  ogóle  zawsze  robił  to,  co  chciał.  Ale  wła

ś

nie  po  raz  pierwszy  w 

ż

yciu poczuł, 

ż

e jego ostatnie zwyci

ę

stwo było pyrrusowe.  

Po  co  by

ć

  mał

ż

onkiem  Devon,  skoro  czuła  si

ę

  jak  ptaszek  w  klatce,  który  za  wszelk

ą

  cen

ę

  pragnie 

uciec?  To, 

ż

e  klatka  była  złota,  niewiele  pomagało.  Devon  była  na  to  zbyt  niezale

ż

n

ą

  osob

ą

,  miała  zbyt 

silny  charakter  ...  Przyznawał  to  uczciwie  przed  samym  sob

ą

.  A  w  tej  chwili  wygl

ą

dała  na  załaman

ą

.  I  to 

przez niego. On był za to odpowiedzialny! Czuł si

ę

 okropnie.  

Co  .robi

ć

?  -  my

ś

lał.  Uciec  do  Nowego  Jorku,  udaj

ą

c, 

ż

e  wybuchł  kryzys  walutowy?  Powiedzie

ć

"wszystko b

ę

dzie dobrze", da

ć

 jej dwie aspiryny i kaza

ć

 i

ść

 spa

ć

?  

Bez sensu.  

Pozostawało pój

ść

 z ni

ą

 do łó

ż

ka. W tej chwili nie mógł jednak my

ś

le

ć

 o seksie. Ale nie mógł te

ż

 nadal 

powstrzymywa

ć

 emocji, je

ś

li chciał, 

ż

eby Devon przestała płaka

ć

. W niczym to jej przecie

ż

 nie pomagało.  

Nagle  doznał  ol

ś

nienia.  Przecie

ż

  zawsze  marzył, 

ż

eby  znalazła:  si

ę

  cho

ć

  jedna  kobieta,  która 

traktowałaby go jak zwykłego człowieka, a nie wła

ś

ciciela ogromny<:;h pieni

ę

dzy. Devon była tak

ą

 kobiet

ą

 

...  

ROZDZIAŁ DZIESI

Ą

TY  

Wzi

ą

ł gł

ę

boki oddech, opad dło

ń

 na jej ramieniu i odezwał si

ę

:  

- Tie mog

ę

 znie

ść

, jak płaczesz. Powiedz, co mog

ę

 zrobi

ć

 ... ?  

- Nic nie mo

ż

esz zrobi

ć

! - krzykn

ę

ła. - Ju

ż

 za pó

ź

no. ~le widzisz?!  

Jared pragn

ą

ł, 

ż

eby niebiosa zesłały mu natchnienie. _ ó".-ił, co przychodziło mu do głowy:  

-  Zanios

ę

  ci

ę

  do·domu.  B

ę

dziesz,mogła  wzi

ąć

  gor

ą

c

ą

  ".  iel,  a  potem  nakarmi

ę

  ci

ę

'  płatkami  z 

rodzynkami, 

ś

mietan

ą

 i cukrem. To bardzo smaczne i uspokaja.  

background image

Potarł delikatnie dłoni

ą

 jej twarz. Popatrzyła na niego 

",-resZCIe.  

- Płatkami?! Popełnili

ś

my najwi

ę

kszy bł

ą

d w 

ż

yciu, a ty mi mówisz o owsiance!!! .  

Miał 

ś

wiadomo

ść

ż

e w tej chwili usiłuje robi

ć

 co

ś

, ::zego nie robił jeszcze nigdy w 

ż

yciu. Powiedział:  

- Kiedy byłem mały, jeszcze zanim Beatrice posłała mnie do internatu, kiedykolwiek karała mnie za co

ś

 -  

O  czym 

 

nawet  nie  pomy

ś

lałem, 

ż

e  mo

ż

e  by

ć

  złe!  -  gospo

  sia,  pani  Baxter,  robiła  mi  w  kuchni  swojego 

domku płatki owsiane. I dawała do głaskania swojego kota. Kochałem go; był rudy, brzydki i wabił si

ę

 

Rzodkiewka. Beatrice przejechała go pewnego dnia. Powiedziała, 

ż

e to był wypadek.  

- Jared!  
- Nie jestem w stanie znie

ść

 tego, 

ż

e płaczesz - po-  

 
wtórzył, powstrzymuj

ą

c irytacj

ę

. Był ju

ż

 zniecierpli

WIOny.  

- Czy mówiłe

ś

 komu

ś

 o tym kocie? - szepn

ę

ła Devon.  

- Jasne, 

ż

e nie. Po co?  

- Dzi

ę

kuj

ę

ż

e mi powiedziałe

ś

!  

Potarł brod

ę

.  

 

- To zjedz troch

ę

 płatków owsianych. To najlepszy pomysł, jaki przychodzi mi do głowy.  

-  W  takim  razie  lepiej  dla  mnie, 

ż

ebym  z  niego  skorzystała  ...  -  U

ś

miechn

ę

ła  si

ę

.  Serce  Jareda 

skoczyło  rado

ś

nie.  Najdelikatniej  jak  -umiał,  otarł  jej  policzki  z  łez.  -  Umiem  robi

ć

  bardzo  dobr

ą

 

owsiank

ę

 - zapewnił. - To jedyny posiłek, który naprawd

ę

 potrafi

ę

 dobrze przyrz

ą

dzi

ć

.  

- Lubi

ę

, kiedy jest du

ż

o rodzynek.  

Moje słowa uspokoiły Devon! - my

ś

lał. To dobrze.  

 
Ale co si

ę

 stało, 

ż

e powiedziałem jej o kocie i Beatrice? Przecie

ż

 Beatrice dawno odeszła.  

Podniósł Devon z ziemi. - Nie jeste

ś

 le~a!  

- A ty nie jeste

ś

 romantykiem.  

- Bo mnie przera

ż

asz - odparł powa

ż

nie. Popatrzyła na niego w osłupieniu.  

- Słucham? .  
Zaniósł j

ą

 do łazienki.  

 

- Przynios

ę

 ci walizk

ę

 - oznajmił, odwrócony. Bał si

ę

 patrze

ć

 na Devon, aby nie rzuci

ć

 si

ę

 na ni

ą

.  

- Dzi

ę

kuj

ę

 ci - odezwała si

ę

 po chwili wahania. Nie  

-:edziała, co si

ę

 dzieje. Nie miała ju

ż

 ochoty ucieka

ć

.  

Zdaje  si

ę

ż

e  Jared  miał  uczucia.  Tylko  chował  je  w  sobie  z  powodu  kobiety,  która  wiele  lat  temu 

wyrz

ą

dziła mu 

0gro

mn

ą

 krzywd

ę

.  

 

Przyniósł walizk

ę

, odwrócił si

ę

 na pi

ę

cie i wyszedł. Bał si

ę

 jej? Czy to mo

ż

liwe?  

Zastanawiała si

ę

, czy nie wło

ż

y

ć

 seksownej haleczki, któr

ą

 ostatnio kupiła. Ale obawiała si

ę

 

tego.Wzi

ę

ła wi

ę

c prysznic. A potem, z dusz

ą

 na ramieniu, ruszyła do sypial

ni. 

 

Jcred, widz

ą

c j

ą

, wypu

ś

cił rondel z owsiank

ą

. Devon stala przed nim naga.  

- Owsiank

ę

 mo

ż

emy zje

ść

 pó

ź

niej ... - Była zdenerwowana. Nie przybrała seksownej pozy. Raczej 

przeciwnie.  

Jared zrozumiał, 

ż

e równie

ż

 Devon boi si

ę

 jego. Wiedział, co powinien teraz zrobi

ć

. Podszedł, obj

ą

ł 

j

ą

 i  zacz

ą

ł całowa

ć

,  uwalniaj

ą

c tłumione przez tak długi czas po

żą

danie.  Ku jego ogromnej uldze  po 

chwili całowała go.  

 
- Chod

ź

my do łó

ż

ka! - mrukn

ą

ł. - Dostała

ś

 g

ę

siej skórki. Zmarzła

ś

.  

- Chodzi ci tylko o to, 

ż

eby nie było mi zimno?  

- Chc

ę

ż

eby

ś

 ogrtala moje serce powiedzial. Co za  

nonsens? Odwaga Devon zrobiJa jednak na nim mew

ą

t

pliwe wra

ż

enie.  

-~~-.=;;}- 

:-"'l;::L  

 

_~  

__ ---:::L""=-  

- To mi si

ę

 podoba bardziej ni

ż

 uwaga o g

ę

siej skórce.  

Jared ... ogromnie chciałabym pój

ść

 z tob

ą

 do łó

ż

ka - je

ż

eli tylko naprawd

ę

 tego chcesz.  

-" 

Ż

artujesz?! Czy ty wiesz, jak niesamowicie mnie poci

ą

gasz? !  

- Przecie

ż

 nie dotykasz mnie od dawna.  

- Jeste

ś

 w ci

ąż

y; gdyby

ś

my ... kochali si

ę

 tak ... jak  

ostatnio, dziecku mogłoby ... sta

ć

 si

ę

 co

ś

 złego! - mówił, całuj

ą

c Devon w usta.  

background image

- To dlatego?  
- Wiesz, jak bardzo si

ę

 powstrzymuj

ę

?  

- A mo

ż

e mnie nie chcesz? Musiałe

ś

 si

ę

 o

ż

eni

ć

 ...  

- Oboj~ jeste

ś

my odpowiedzialni za pocz

ę

cie tego  

dziecka ... - Jared przycisn

ą

ł Devon do siebie. - Obiecuj

ę

 ci, 

ż

e b

ę

d

ę

 zachowywał si

ę

 delikatnie.  

- Skoro tak, kochaj si

ę

 ze mn

ą

! Pragn

ę

 tego ... Rzeczywi

ś

cie zachowywał si

ę

 delikatnie. Po drugiej 

eksplozji rozkoszy Devon pomy

ś

lała: kocham ci

ę

.  

Zdumiała si

ę

. Czy

ż

bym naprawd

ę

 zacz

ę

ła go kocha

ć

?  

Miała ochot

ę

 powiedzie

ć

 to na głos.  

- Dobrze si

ę

 czujesz? - spytała.  

- Tak. Jeste

ś

 jak kocica! A ty jak si

ę

 czujesz?  

- Dobrze! - U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 szczerze.  

- mam 

dla ciebie prezent. -- Jared wyskoczył z łó

ż

ka.  

wrócił z małym pudełeczkiem i zrobiwszy bardzo nie-  

pewn

ą

 min

ę

, odezwał si

ę

: - Mam nadziej

ę

ż

e ci si

ę

 spodoba ... Wiem, 

ż

e robi

ę

 wszystko nie po kolei.  

Pier

ś

cionek był z szafirem, tradycyjnie, korónkowo  

oprawionym.  

- Jest pi

ę

kny! - powiedziała, zachwycona.  

- Podoba ci si

ę

?  

- Ciesz

ę

 si

ę

ż

e nie kupiłe

ś

 mi najwi

ę

kszego brylantu,  

jaki  był  u  jubilera,  tylko  dlatego, 

ż

e  ci

ę

  sta

ć

!  Dałe

ś

  mi  taki  pier

ś

cionek,  jaki  według  ciebie  mi  si

ę

 

spodoba! I bardzo mi si

ę

 podoba. Ale ja nie mam dla ciebie 

ż

adnego prezentu. Bałam si

ę

. Bałam si

ę

jak przetrzymam 

ś

lub ...  

Jared  pomy

ś

lał, 

ż

e  Devon  dała  mu  dwa  wspaniałe  bezcenne  prezenty:  siebie  sam

ą

  i  dziecko. 

Powiedział jej to.  

Rozpłakała si

ę

 ze szcz

ęś

cia. Przytulili si

ę

 do siebie.  

- Jutro - odezwał si

ę

 - przejdziemy si

ę

 pla

żą

 i b

ę

dziemy kocha

ć

 si

ę

 pod gwiazdami. Dobrze?  

Ś

wietny plan! - Pocałowała go.  

Czuł  co

ś

  dziwnego,  co

ś

,  czego  nie  odczuwał  jeszcze  nigdy  w 

ż

yciu.  Nie  uwa

żą

ł, 

ż

eby 

byłzakochan.y.  Ale  wiedział, 

ż

e  chce  by

ć

  tu,  w  łó

ż

ku  z  Devon,  przytulon

ą

  do  niego,  spokojn

ą

rozlu

ź

nion

ą

  

To naprawd

ę

 niezw~kły prezent! - pomy

ś

lał.  

N  ast

ę

pnego  wieczora  wyszli  w  rozgwie

ż

d

ż

on

ą

  noc.  Tej  nocy  Devon  nie  miała  ochoty  płaka

ć

,  tylko 

ta

ń

czy

ć

  i 

ś

pie  wa

ć

.  Mo

ż

e  naprawd

ę

  zata

ń

czy  na  pla

ż

y,  nago?  Piasek  był  mi

ę

kki,  morze  szumiało, 

gwiazdy i ksi

ęż

yc odbijały si

ę

 w wodzie.  

- Wiesz co? - powiedział w pewnej chwili Jared. Lubi

ę

 ci

ę

.  

Nie  było  to  gor

ą

ce  miłosne  wyznanie.  Ale  jak  na  Jareda  było  to  bardzo  du

ż

o.  Kiedy  wracali  do 

domu,  Devon  czuła, 

ż

e  jest  szcz

ęś

liwa.  Kochała  swojego  m

ęż

a.  Miał 

ś

wietny  pomysł  z  t

ą

  podró

żą

 

po

ś

lubn

ą

 ...  

Przez  nast

ę

pne  trzy  wieczory  kochali  si

ę

  na  pla

ż

y;  najpierw  Devon  ta

ń

czyła  dla  Jareda  nago. 

Kochali si

ę

 te

ż

 w kuchni i w basenie. Ona 

ś

piewała pod prysznicem, zrywała kwiaty i przystrajała nimi 

'dom.  Nie  przeszkadzało  jej  nawet  to, 

ż

e  codziennie  rano  on  zamykał  si

ę

  na  par

ę

  godzin  i  pracował 

przy komputerze. Przechadzała si

ę

 w tym czasie po pla

ż

y, obserwowała ptaki, zbierała muszle. Była 

szcz

ęś

liwa. I zakochana w Jaredzie!  

Okazywał jej tak wielk

ą

 czuło

ść

ż

e Devon nie wierzyła, 

ż

eby wkrótce si

ę

 w niej nie zakochał. Mo

ż

ju

ż

 j

ą

 pokochał?  

Polubienie kogo

ś

 to niezb

ę

dny i bardzo wa

ż

ny krok w stron

ę

 miło

ś

ci ... - my

ś

lała.  

Na dzie

ń

 przed odlotem do Vancouver Devon zdecydowanie 

ż

ałowała, 

ż

e ich pobyt na wyspie si

ę

 

ko

ń

czy. Na szcz

ęś

cie Jared miał poby

ć

 z ni

ą

 jeszcze kilka dni w domu w Vancouver. To dalszy ci

ą

background image

podró

ż

y po

ś

lubnej, pomy

ś

lała. 

Dot

ą

d nie wiedziała, jakie to cudowne uczucie by

ć

 tak zakochanym!  

Zajrzała do pokoju, gdzie pracował. Ostrym głosem wydawał polecenia przez telefon. Nawet na ni

ą

 

nie zerkn

ą

ł. Jared - bezwzgl

ę

dny biznesmen. Devon szybko wycofała si

ę

.  

Kiedy sko

ń

czył prac

ę

, powiedział:  

--' Polecimy jutro razem do domu w Vancouver. Ale nie b

ę

d

ę

 mógł zosta

ć

 - natychmiast po naszym 

przybyciu musz

ę

 lecie

ć

 do Singapuru; nie wiem, na jak długo.  

Co za rozczarowanie!  

....: Czy mogłabym polecie

ć

 z tob

ą

? - spytała. - Konferencj

ę

 w Londynie mam dopiero w przyszłym 

tygodniu.  

- Nie, nie mieszam interesów z przyjemno

ś

ciami; mówiłem ci ju

ż

.  

- Jestem twoj

ą

 

ż

on

ą

. To chyba ma znaczenie?  

- Zostan

ę

 z tob

ą

 w Vancouver przez popołudnie. Za-  

domowisz si

ę

. Ale lec

ę

 nocnym rejsem do Singapuru. - Co tam si

ę

 dzieje?  

- To zbyt skomplikowane, 

ż

ebym ci w tej chwili tłu-  

maczył. Musz

ę

 jeszcze sp

ę

dzi

ć

 ze dwie godziny przy telefonie. Zawołaj mnie, kiedy przygotujesz 

lunch.  

-  Jestem  inteligentnym  człowiekiem  -odparła  Devon  -  i  z  pewno

ś

ci

ą

  zrozumiem,  na  czym  polega 

nagla kryzysowa sytuacja w Singapurze czy gdziekolwiek indziej.  

- Nie mam na to czasu!  

Walczyła ze sob

ą

ż

eby zachowa

ć

 cierpliwo

ść

.  

- W takim razie pocałuj mnie przynajmniej, zamm pójdziesz - powiedziała.  
- Wiesz, czym to si

ę

 sko

ń

czy. Wyl

ą

dujemy w łó

ż

ku!  

- Całowanie niekoniecznie musi by

ć

 zwi

ą

zane z se-  

ksem.  

- U nas zawsze jest z tym zwi

ą

zane.  

Powiedział to takim tonem, jakby był zadowolony z sy-  

tuacji, o której wspomniał.  

- A co z innymi uczuciami? - spytała. Wzruszył ramionami, zniecierpliwiony, i odparł:  

- Dlaczego kobiety zawsze wi

ążą

 wszystk() z uczuciami?  

- Jestem twoj

ą

 

ż

on

ą

. A uczucia to co

ś

 bardzo wa

ż

nego.  

- Na lito

ść

 bosk

ą

, na wszystko jest odpowiedni czas  

i miejsce! Zjadłbym na lunch tej wczorajszej sałatki ... I poszedł.  

Devon  opadła  na  najbli

ż

szy  stołek.  Czy  Jared  postrzegał  j

ą

  jako  ci

ęż

arn

ą

  matk

ę

  jego  dziecka  i 

kogo

ś

,  kto  ma  przyrz

ą

dza

ć

  mu  jedzenie?  Niezale

ż

nie  od  tego,  kogo  widział,  nie  dostrzegał  w  niej  w 

pełni czuj

ą

cego człowieka. Nie kochał jej; łudziła si

ę

 tylko. Podniecała go seksualnie, ale ~ie zamierzał 

pozwoli

ć

  jej  wkroczy

ć

  w  jakikolwiek  inny  aspekt  jego 

ż

ycia.  Chciała  by

ć

  naprawd

ę

  jego 

ż

on

ą

,  drug

ą

 

połow

ą

,  prze

ż

ywa

ć

  razem  z  nim  wszystkie  wa

ż

ne  dla  niego  sprawy  -  transakcje,  nagłe  kryzysy, 

zebrania rady nadzorczej. Nie 'miał wobec niej takich planów ...  

Podobało  mu  si

ę

ż

e  ma  przy  sobie  pi

ę

kn

ą

,  nami

ę

tn

ą

,  mił

ą

  kobiet

ę

.  Ale  do  tego  ograniczało  si

ę

 

według niego jej Illle]Sce.  

Zatkała uszy, 

ż

eby nie słysze

ć

 jego ostrego głosu,  gdy  znów rozkazywał  przez telefon. Jak mogła 

zakocha

ć

 si

ę

 w tym człowieku! Była taka naiwna! Kiedy seks z ni

ą

 przestanie go podnieca

ć

, co, poza 

dzieckiem, b

ę

dzie ich ł

ą

czyło? Absolutnie nic!  

pi

ę

tnastej  nast

ę

pnego  dnia  Devon  przeszła  przez  kolejny  próg  ogromnego  domu,  za  którym 

rozci

ą

gało si

ę

 pole golfowe, a dalej wody zatoki. Wida

ć

 było ostre szczyty Gór Skalistych, odcinaj

ą

ce 

si

ę

  od  rozbudowanych  chmur.  Rozejrzała  si

ę

  po  domu.  Był  nieskazitelnie  czysty,  ogrzewanie 

nastawiono prawidłowo. A jednak brakowało w nim rodzinnego ciepła.  

Meble, kolory 

ś

cian,  wszystko robiło  wra

ż

enie surowo

ś

ci. Wygl

ą

dało  tak, jakby  było przygotowane 

background image

na  towarzyskie  spotkania'z  bardzo  wa

ż

nymi  lud

ź

nti.  Ale  w  takim  domu  po  prostu  nie  dało  si

ę

 

mieszka

ć

! By

ć

 

ż

on

ą

, matk

ą

, piel

ę

gnowa

ć

 niemowl

ę

 ...  

Cały czar podró

ż

y po

ś

lubnej prysł poprzedniego dnia. - B

ę

dzie ci tu dobrze, - powiedział teraz. - 

Gospodyni i ogrodnik mieszkaj

ą

 w domku przy drodze; to Sa:lly i Thomas. Kazałem zainstalowa

ć

 

n

ą

jbardziej nowoczesny system bezpiecze

ń

stwa. W gara

ż

u jest samochód do twojego u

ż

ytku. 

Wszystkie klucze ma Thomas, poka

ż

e ci posiadło

ść

.  

- Pusto tu - odparła Devon.  

- Dom stał pusty przez prawie dwa lata. Chod

ź

my na obiad. Niedługo b

ę

d

ę

 musiał jecha

ć

 na 

lotnisko.  

Nie  mówiła, 

ż

e  chciałaby  go  odprowadzi

ć

.  Po  co?  Skoro  mógł  pozostawi

ć

  j

ą

  w  domu  i  wyjecha

ć

 

nagle na nieokre

ś

lony czas?  

- Nie jestem bardzo głodna - powiedziała.  
- Musisz je

ść

.  

- Dla dziecka. Jared, czy ty mnie kochasz?  
Znieruchomiał.  
- Dlaczego pytasz?  
- Bo chc

ę

 zna

ć

 odpowied

ź

.  

- Mówiłem ci 

ju

ż

ż

e ja nie potrafi

ę

 si

ę

 zakocha

ć

.  

- To co do mnie czujesz?  
- Troszcz

ę

 si

ę

 o ciebie. - Powiedział to takim tonem,  

jakby wcale si

ę

 o ni

ą

 nie troszczył. - O co ci chodzi? Nie podobała ci si

ę

 podró

ż

 po

ś

lubna?  

- Bardzo mi si

ę

 podobała. Ale si

ę

 sko

ń

czyła. Co b

ę

dziemy robi

ć

 dalej? Chciałabym wiedzie

ć

.  

- Nie mam pomysłu.  
- We

ź

 co

ś

 do jedzenia; zjesz na lotnisku. Jestem zm

ę

-  

czona. Chyba poło

żę

 si

ę

 na chwil

ę

.  

Chciała, 

ż

eby Jared j

ą

 przytulił. Ale była zbyt dumna, 

ż

eby go o topro

ś

i

ć

 albo płaka

ć

 przed nim. Ju

ż

 

raz to zrobiła; wystarczyło.  

- Spakowałem si

ę

 ju

ż

. Mog

ę

 wezwa

ć

 Gregsona na lotnisko, to zd

ąż

ymy przeanalizowa

ć

 razem 

kilka cyfr.  

Devon nie wiedziała nawet, kto to jest Gregson, ale nie pytała.  

-  Mam  nadziej

ę

ż

e  wszystko  dobrze  ci  pójdzie  -  powiedziała,  jak  gdyby 

ż

egnała  si

ę

  ze  zwykłym 

znajomym.  

Jared zmarszczył brwi.  

- Uwa

ż

aj na siebie. Rzeczywi

ś

cie wygl

ą

dasz na zm

ę

czon

ą

. Pojad

ę

 teraz. Zadzwoni

ę

 jutro.  

Pocałował j

ą

 w policzek i wyszedł. Wyjrzała przez okno. Odjechał czarnym mercedesem.  

Wszystko ma "najlepsze" ... - pomy

ś

lała z sarkazmem.  

Wpatrywała si

ę

 w pust

ą

, smagan

ą

 wiatrem zatok

ę

.-  

ROZDZIAŁ JEDENASTY  

Starała si

ę

 polubi

ć

 swój nowy dom. Podczas pierwszej rozmowy telefonicznej, któr

ą

 Jared odbył z 

Devon  z  Singapuru,  powiedział  jej, 

ż

e  mo

ż

e  wyda

ć

  na  urz

ą

dzenie  do-o  mu  tyle,  ile  tylko  chce.  Nie-

z:daj

ą

c  sobie  pocz

ą

tkowo  z  tego  sprawy,  przyozdobiła  mniejszy  jasny  salon  o  ogromnych  oknach  w 

stylu  domu  na  wyspie,  w  którym  dopiero  co  mieszkali.  Kiedy  si

ę

  zo

ń

entowała,  pomy

ś

lała, 

ż

e  nie  ma 

sensu  przerabia

ć

  niczego  innego.  Ich  podró

ż

  po

ś

lubna  sko

ń

czyła  si

ę

.  I  teraz  Devon  wcale  nie  była 

szcz

ęś

liwa.  

background image

Denerwowało  j

ą

  nawet  to, 

ż

e  Jared  dzwonił  codziennie  dokładnie  o  zapowiedzianej  porze. 

Rozmawiał z ni

ą

 oboj

ę

tnym tonem. Doszła do wniosku, 

ż

e jednak nie krył w sobie wiele emocji. On nie 

odczuwał niemal 

ż

adnych.  

Pobyt  Jareda  na  Dalekim  Wschodzie  przedłu

ż

ał  si

ę

.  Po  dwóch  tygodniach  jego  nieobecno

ś

ci 

zadzwonił  Patrick.  Leciał  akurat  na  Dalek

ą

  Północ  i  miał  czterogodzinne  mi

ę

dzyl

ą

dowanie  w 

Vancouver.  Devon  pojechała  na  spotkanie  z  nim;  zjedli  razem  lunch.  Było  bardzo  sympatycznie. 
Kusiło  j

ą

ż

eby  powiedzie

ć

  mu,  jak  bardzo  jest  nieszcz

ęś

liwa.  Nie  zrobiła  tego  jednak  -  takie  rzeczy 

powinna najpierw mówi

ć

 Jaredowi.  

Była  w  Londynie,  a  potem  na  Ziemi  Baffina.  Lot  powrotny  do  Montrealu  opó

ź

nił  si

ę

  bardzo  z 

powodu  burz 

ś

nie

ż

nych.  Zm

ę

czona,  powlokła  si

ę

  do  miejsca  odbioru  baga

ż

y,  i  dalej.  Nagle,  pod 

tabliczk

ą

 oznakowuj

ą

c

ą

 miejsce spotka

ń

, zobaczyła Jareda. Po trzech tygodniach.  

- Czy co

ś

 si

ę

 stało mojej matce albo Bensonowi? -  

spytała zaniepokojona. - Nie. Daj baga

ż

e.  

- To po co przyjechałe

ś

?  

- Byłem w drodze do Nowego Jorku, zboczyłem z niej  

i jestem.  

- Ale po co?  

- Zarezerwowałem pokój w hotelu. Porozmawiamy  

tam.  

W hotelu Jared powiedział: .  

Ź

le wygl

ą

dasz. Powinna

ś

 lepiej o siebie dba

ć

.  

- Daj spokój! - burkn

ę

ła, zniecierpliwiona.  

- Co to za odpowied

ź

? Masz si

ń

ce pod oczami. Nie  

przem

ę

czaj SI

ę

.  

- Troszczysz si

ę

 tylko o dziecko!  

- A ty nie?  

- J ared, wracam z Ziemi Baffina, od dwóch.dni si

ę

 nie  

myłam. Zamów jak

ąś

 lekk

ą

 kolacj

ę

. - Po tych słowach poszła do łazienki.  

Niepotrzebnie  straciłam  panowanie  nad  sob

ą

!  -  pomy

ś

lała.  To  tylko  pogarsza  spraw

ę

.  Spróbuj

ę

 

teraz by

ć

 taka chłodna jak Jared.  

Kiedy suszyła włosy, zapukai do drzwi łazienki.  

- Czy mog

ę

 wej

ść

? Zawahała si

ę

.  

- Oczywi

ś

cie.  

Wszedł. Jared zobaczył, 

ż

e brzuch Devon lekko si

ę

  

zaokr

ą

glił. -  

- Ci

ąż

a staje si

ę

 widoczna ... - powiedział wzruszony.  

- Pi

ą

ty miesi

ą

c.  

- Martwi

ę

 si

ę

 nie tylko o dziecko, ale i o ciebie - oznaj-  

mił tonem zdradzaj

ą

cym irytacj

ę

. - Siedziała

ś

 tam na Północy, z dala od porz

ą

dnych szpitali, po

ś

ród 

burz 

ś

nie

ż

nych ... - Nerwy mnie poniosły ...  

U

ś

miechn

ą

ł si

ę

 nieznacznie.  

- Nie byłaby

ś

 sob

ą

, gdyby ci

ę

 nie poniosły. - Przyło

ż

ył policzek do jej brzucha.  

Pogłaskała go po włosach i zamkn

ę

ła oczy. Nagle zacz

ą

ł pie

ś

ci

ć

 jej piersi.  

- Chod

ź

my do łó

ż

ka - szepn

ą

ł. - To jedyne miejsce, gdzie urniem pokaza

ć

 ci, ile dla mnie znaczysz.  

- Tak, chod

ź

my ... - Starała si

ę

 nie my

ś

le

ć

 o tym, 

ż

e nie mo

ż

e sp

ę

dza

ć

 z nim całego 

ż

ycia w łó

ż

ku. 

A je

ż

eli poza łó

ż

kiem nic dla swojego m

ęż

a nie znaczyła?  

Nast

ę

pnego ranka zaproponowała:  

- Pozwól mi polecie

ć

 ze sob

ą

 do Nowego Jorku. Mog

ę

 siedzie

ć

 w twoim mieszkaniu, zrobi

ę

 troch

ę

 

bo

ż

onarodzeniowych zakupów.  

background image

- B

ę

d

ę

 tam tylko jedn

ą

 noc - odparł. - Potem lec

ę

 do Teksasu na zebranie rady nadzorczej.  

:- To zaczekam w Nowym Jorku, a

ż

 wrócisz.  

- Zdecydowali

ś

my, 

ż

e nasz dom b

ę

dzie w Vancouver.  

I nie chc

ę

ż

eby

ś

 latała wi

ę

cej ni

ż

 to potrzebne.  

- Nie jestem chora, tylko w ci

ąż

y! Poza tym w domu  

w Vancouver nie czuj

ę

 si

ę

 jak w domu.  

- Wiem, 

ż

e nie mieszkasz tam długo, ale ...  

- Ty'jeszcze wcale tam nie mieszkałe

ś

.  

- Przy obecnych wahaniach na rynkach :finansowych  

jestem bardziej zaj

ę

ty ni

ż

 zwykle. Kiedy si

ę

 uspokoi, b

ę

d

ę

 mógł sp

ę

dza

ć

 z tob

ą

 wi

ę

cej ·czasu.  

- Jestem tam samotna; Jared ...  

- Zadzwoni

ę

 do kilku znajomych z Vancouver. Wpro-  

wadz

ą

 ci

ę

 w miejscowe 

ż

ycie towarzyskie.  

- Nie zgadzam si

ę

! Je

ż

eli nie masz nawet czasu osobi

ś

cie przedstawi

ć

 mnie swoim znajomym, 

obejd

ę

 si

ę

 bez nich!  

- Nie my

ś

lisz logicznie. Mówisz, 

ż

e jeste

ś

 samotna, a odrzucasz moj

ą

 propozycj

ę

 pomocy.  

- Przecie

ż

 brakuje mi ciebie, a nie twoich znajomych!  

- Devon, ja ci

ęż

ko pracuj

ę

. Im pr

ę

dzej to zrozumiesz,  

tym lepiej. Bardzo du

ż

o podró

ż

uj

ę

. Musz

ę

. I nie b

ę

d

ę

 woził ci

ę

 ze sob

ą

, kiedy jeste

ś

 w ci

ąż

y.  

- Gdy urodz

ę

 dziecko, te

ż

 pewnie nie b

ę

dziesz chciał, 

ż

eby przeszkadzało ci w interesach.  

- Wła

ś

nie dbam o to, 

ż

eby maj

ą

tek, jaki odziedziczy nasze dziecko, nie był zagro

ż

ony. - Mówi

ą

c to, 

Jared czuł, 

ż

e co

ś

 robi 

ź

le, czuł si

ę

 winny. Dlaczego? Podczas.negocjacji handlowych nigdy mu si

ę

 to 

nie zdarzało i nikt nie był w stanie wyprowadzi

ć

 go z równowagi.  

- Może lepiej, żeby dziecko miało ojca niż majątek  

- odparła Devon. - Jeśli nawet nie mieszkałbyś w domu  

przez wzgląd na samą żonę.  

-  Jedną  z  przyczyn  moich  sukcesów  finansowych  jest  to,  że  nigdy  nie  pozwalałem,  żeby  cokolwiek 

przeszkadzało mi w prowadzeniu interesów. I nie zacznę pozwalać na to teraz.  

Znów doświadczała tego, że wszelkie próby dyskusji z Jaredem są z góry skazane na niepowodzenie.  

- Zrobisz, jak zechcesz - zakończyła. - Wieczorem, w Toronto, spotkam się na obiedzie z Patrickiem, a potem 

pojadę z wizytą do matki.  

- Spotykasz się z Patrickiem?!  

- Twoim bratem ciotecznym.  

- Wiem, że to mój brat cioteczny! Skąd wiesz; że jest  

w Toronto?  

- Wysłał mi faks z Londynu.  

- To znaczy, że regularnie kontaktujesz się z nim?!  

- Oczywiście, że nie. Raz zjedliśmy lunch na lotnisku  

w  Vancouver,  kiedy  byłeś  na,oalekim  Wschodzie.  Więcej  go  nie  w~działam  qd  czasu  urodzin  twojego  ojca. 

Miło spędza mi się z nim czas.  

- To znaczy, że ze mną nie?!  

- Przecież nic takiego nie powiedziałam.  

Jared był zazdrosny. Nie mógł znieść myśli, że Devon może spędzać czas w towarzystwie innego mężczyzny.  

- Lunch na lotnisku to nie to samo, co obiad w Toronto - zawyrokował. - Gdzie się zatrzymasz?  

- Jeżeli mi nie ufasz, zawsze możesz zatrudnić prywatnego detektywa.  

- Oczywiście, że ci ufam! - rzucił ze złością.  

- Nie wydaje mi się. Nie jestem w stanie znieść dys-  

kusji z tobą ani chwili dłużej .. W takim razie polecę prosto do Vancouver, a ty zawiadom mnie, kiedy wrócisz. 

A teraz przepraszam, pójdę zadzwonić, żeby zmienić rezerwację biletu ..  

Poszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Jared jadł tosta i nie zwracając uwagi na jego smak, próbował 

background image

skupić się na obmyślaniu stra~egii posiedzenia rady nadzorczej w Teksasie.  

Devon stwierdziła, że pokochanie Jareda było najgłupszym błędem w jej życiu. Mimo to wciąż go kochała.  

Siedziała w domu, pisała raporty z ostatnich podróży służbowych; postanowiła po świętach poprawić znajo-

mość  niemieckiego  i  francuskiego.  Nie  martwiła  się,  że  nie  będzie  już  tyle  rodróżować;  ostatnio  zaczęło  ją  to 

męczyć.  

Czwartego dnia po jej powrocie do Vancouver pojawił się niezapowiedziany gość - Lisa Lamont.  

- Miło cię widzieć, Liso - powitała ją. - Pięknie wyglądasz. - Lisa rzeczywiście wyglądała jak fotornodelka, 

podczas gdy Devon miała akurat na sobie spodnie od dresu i workowaty sweter.  

- Cieszę się, że cię zastałam. Jared powiedział mi, że jesteś tutaj - zaczęła Lisa.  

- Siadaj - zaprosiła Devon. - Napijemy si

ę

 kawy.  

Okropna pogoda ...  

Gaw

ę

dziły chwil

ę

 o błahostkach. W.ko

ń

cu Lisa powiedziała:  

- Słyszałam, 

ż

e jeste

ś

 w ci

ąż

y.  

- Owszem. Bardzo dobrze si

ę

 czuj

ę

, chocia

ż

 na pocz

ą

t-  

ku było ci

ęż

ko.  

- Kiedy rodzisz?  

- Pó

ź

n

ą

 wiosn

ą

.  

- Sprytnie.  

- Co sprytnie?  

- Sprytnie wrobiła

ś

 Jareda w mał

ż

e

ń

stwo. Nie ty pierw-  

sza próbowała

ś

 - ale tobie pierwszej si

ę

 udało.  

- Zapytaj go, czy to ja, czy on nalegał ona mał

ż

e

ń

stwo.  

Odpowied

ź

 zaskoczy ci

ę

.  

Lisa zmru

ż

yła oczy.  

-  Znam  odpowied

ź

.  Odmówiła

ś

  aborcji.  J  ared  nie  chciał  by

ć

  ojcem  nie

ś

lubnego  dziecka,  które 

przyci

ą

gałoby uwag

ę

 prasy. To dumny człowi

ę

k. Nic d

ż

iwnego, 

ż

e si

ę

 z tob

ą

 o

ż

enił.  

- I nigdy si

ę

 ze mn

ą

 nie rozwiedzie!  

- Kiedy zobaczysz, co przyniosłam, mo

ż

e sama ze-  

chcesz si

ę

 z nim rozwie

ść

 ... - powiedziała Lisa i si

ę

gn

ę

ła do torebki z w

ęż

owej skóry.  

Nerwy Devon napi

ę

ły si

ę

. Lisa wyj

ę

ła kopert

ę

.  

-  Dwa  z  tych  zdj

ęć

  zostały  zrobione  ostatnio  w  Singapurze  -  powiedziała.  -  Reszta  -  w  Nowym 

Jorku. S

ą

dz

ę

ż

e rozpoznasz mieszkanie Jareda.  

Devon cieszyła si

ę

ż

e potrafi odwa

ż

nie si

ę

gn

ąć

 po zdj

ę

cia.  

Pierwsze przedstawiało zatłoczon

ą

, dalekowschodni

ą

 ulic

ę

, a na niej Jareda u

ś

miechaj

ą

cego si

ę

 

do  krocz

ą

cej  obok  niego  Lisy,  pi

ę

knie  ubranej;  eleganckiej.  Na  drugim  pozowali  we  dwoje  przed 

hotelem  Raffles.  Pozostałe  były  zrobione  na  Manhattanie.  Jared  i  Lisa  ta

ń

cz

ą

cy  w  dyskotece, 

ś

miej

ą

cy  si

ę

  do  siebie  na  przyj

ę

ciu  w  jego  salonie,  id

ą

cy  rami

ę

  w  rami

ę

  ulic

ą

  koło  Central  Parku. 

Na wszystkich zdj

ę

ciach wida

ć

 było, 

ż

e s

ą

 sobie bliscy. Devon z bólem obejrzała ka

ż

de po kolei.  

- Mogły zosta

ć

 zrobione kiedykolwiek! - odezwała si

ę

. - Znacie si

ę

 od dawna.  

- A jak my

ś

lisz, dlaczego nie chciał, 

ż

eby

ś

 leciała z nim do Singapuru? Ha, ha, poleciałabym za 

nim  i  do  Teksasu,  ale  pomy

ś

lałam,' 

ż

e  jest  wa

ż

niejsze, 

ż

ebym  znalazła  si

ę

  tutaj.  Lepiej; 

ż

eby

ś

 

poznała prawd

ę

 pr

ę

dzej ni

ż

 pó

ź

niej.  

- Ale z ciebie altruistka! ... - Devon schowała zdj

ę

cia  

- z powrotem. - Je

ś

li wydaje ci si

ę

ż

e Jared rozwiedzie si

ę

  

ze  mn

ą

  i  o

ż

eni  z  tob

ą

,  mylisz  si

ę

.  Umówili

ś

my  si

ę

ż

e  nie  b

ę

dzie  rozwodu.  A  przede  wszystkim, 

miał przez długi czas 

° 

szans

ę

 o

ż

eni

ć

 si

ę

 z tob

ą

 ... i jako

ś

 tego nie 

ż

robił, prawda?  

Lisa poczerwieniała.  

- Zeni

ą

c si

ę

 z tob

ą

, popełnił straszny bł

ą

d! - rzuciła.  

- Ju

ż

 ,zacz

ą

ł to rozumie

ć

.  

background image

. - Jako

ś

 nie wspominał mi o tym.  

-  Ale  mówił  mnie.  Je

ś

li  masz  cho

ć

  odrobin

ę

  poczucia  godno

ś

ci,  zostawisz  go.  Je

ż

eli  znikniesz, 

zapomni o tobie i nie b

ę

dzie si

ę

 o nic martwił. Znam go.  

- Wracaj lepiej do domu!  
Devon wstała. Lisa tak

ż

e.  

- Sama wyjd

ę

! - warkn

ę

ła. - Jared ci

ę

 nie chce.  

- To ze mn

ą

, nie z tob

ą

 poszedł do łó

ż

ka. Zegnam.  

Lisa wyszła, trzasn

ą

wszy drzwiami.  

Dopiero po chwili Devon zorientowała si

ę

ż

e zdj

ę

cia zostały na stole. Mimo woli zacz

ę

ła ogl

ą

da

ć

 

je ponownie.  

A mo

ż

e?  .. Lisa mieszkała na  Manhattanie, gdzie Jared mógł ci

ą

gle si

ę

  z ni

ą

 spotyka

ć

,  podczas 

gdy Devon tkwiła w Vancouver, sze

ść

 tysi

ę

cy kilometrów od nich ...  

Postawiła Jaredowi przed 

ś

lubem tylko jeden warunek.  

Zeby  był  jej  wiemy.  Mo

ż

e  tak  ochoczo  si

ę

  zgodził,  bo  tak  naprawd

ę

  wcale  nie  miał  zamiaru  go 

wypełnia

ć

; okłamał j

ą

. Przecie

ż

 nie po raz pierwszy.  

Jaka

ż

 ona była głupia!  

Poszła przej

ść

 si

ę

 brzegiem morza. Kiedy wróciła, zastała na automatycznej sekretarce nagranie 

od  Jareda.  Powiedział, 

ż

e  leci  z  Teksasu  do  San  Francisco  i 

ż

e  b

ę

dzie  w  Vancouver  pod  koniec 

tygodnia. Znowu mówił takim tonem, jakby rozmawiał z jednym ze swoich pracowników.  

Postanowiła, 

ż

e rzewnie płaka

ć

 b

ę

dzie potem. Na razie· zamierza działa

ć

. Zniknie Jaredowi z pola 

widzenia, jak radziła jej Lisa. .  

Devon nie wiedziała, czy Jared w ogóle zechce jej szuka

ć

, ale· postanowiła zatrze

ć

 za sob

ą

 

ś

lady. 

W ko

ń

cu ju

ż

 raz zwrócił si

ę

 w jej sprawie do firmy detektywistycznej. Dała gosposi i ogrodnikowi dwa 

tygodnie urlopu.  

- Tak mało mamy z Jaredem czasu dla siebie - powiedziała. - Chcieliby

ś

my sp

ę

dzi

ć

 tu par

ę

 dni sam 

na sam. - Wstydziła si

ę

ż

e kłamie. - Mog

ę

 kupi

ć

 wam bilety, je

ś

li mieliby

ś

cie ochot

ę

 gdzie

ś

 pojecha

ć

.  

Sally u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. Normalnie jej si

ę

 to nie zdarzało.  

- Tom, mogliby

ś

my odwiedzi

ć

 nasze wnuki w Calgary!  

Nast

ę

pnego dnia w południe Devon napisała do Jareda list po

ż

egnalny. Nie był długi.  

Jaredzie,  odwiedziła  mnie  Lisa,  przywo

żą

c  zdj

ę

cia,  które  doł

ą

czam  do  niniejszego  listu.  Mówi

ą

 

same za siebie. Rozumiem teraz, dlaczego nie chciałe

ś

ż

ebym leciała 

tob

ą

 do Singapuru ani nawet 

do Nowego Jorku. Szkoda, 

ż

e nie powiedziałe

ś

 mi prawdy.  

Opuszczam  ci

ę

.  Wiesz,  podczas  naszej  podró

ż

y  po

ś

lubnej  zdarzyła  mi  si

ę

  bardzo  głupia  rzecz  

zakochałam si

ę

 tobie. Dlatego teraz nie mog

ę

 znie

ść

 dzielenia si

ę

 tob

ą

 z inn

ą

 kobiet

ą

.  

Prosz

ę

 ci

ę

, nie szukaj mnie.  

Devon  

Zaadresowała  list  do  nowojorskiego  mieszkania  Jareda  i  wysłała  poczt

ą

  kuriersk

ą

.  Napisała  te

ż

 

swojej matce, 

ż

e wyje

ż

d

ż

a na dłu

ż

szy czas, 

ż

eby si

ę

 nie martwili. Ten list posłała zwykł

ą

 poczt

ą

·  

Pojechała  taksówk

ą

  na  stacj

ę

  kolejow

ą

.  Tam  przebrała  si

ę

  w  toalecie  w  zupełnie  inny  strój  i 

zmieniła fryzur

ę

. Nast

ę

pn

ą

 taksówk

ą

 przeniosła si

ę

 

miej sce odległe o jedn

ą

 przecznic

ę

od dworca 

autobusowego.  Dojechała  autobusem  do  promu  na  wysp

ę

  Vancouver.  Przepłyn

ę

ła  cie

ś

nin

ę

,  nie 

rozmawiaj

ą

c z nikim. Kiedy autobus dotarł do Victorii, znalazła przytulny, nadbrze

ż

ny hotelik. Podała 

zmy

ś

lone  nazwisko;  w  hoteliku  przyjmowali  gotówk

ę

.  Przepłakała  pół  nocy.  Jared  j

ą

  zdradzał!  I  nie 

kochał jej wcale!·  

Jared  prowadził  akurat  posiedzenie  rady  nadzorczej  w  Austin,  w  Teksasie,  kiedy  powiadomiono 

go, 

ż

e do jego nowojorskiego mieszkania przyszedł poczt

ą

 kuriersk

ą

 list od 

ż

ony.  

Co si

ę

 stało? - pomy

ś

lał, zaniepokojony. Przecie

ż

 De_ von zaws

ż

e mogła po prostu do niego 

zadzwoni

ć

. Mo

ż

e co

ś

 z dzieckiem? .. Poczta kurierska?! ...  

background image

- Przepraszam, zaraz wracam - rzucił i wyszedł. Zadzwonił do swojego starego nowojorskiego lokaja, 
którego znał niemal od dzieci

ń

stwa i któremu ufał.  

- - Wallace, czy zechciałby

ś

 otworzy

ć

 dla mnie list od mojej 

ż

ony i przeczyta

ć

 mi go? - powiedział.  

- qczywi

ś

cie, prosz

ę

 pana.  

Po chwili zmieszany Wallace poinformował Jareda o fotografiach, a potem mo

ż

liwie oboj

ę

tnym tonem 

odczytał list.  

Jared  poczuł  si

ę

  załamany.  Devon  była  przekonana, 

ż

e  on  i  Lisa  s

ą

  kochankami!  Devon  kochała 

go, ale postanowiła go porzuci

ć

 i nie chciała, 

ż

eby jej szukał!  

Kazał  Wallace'owi  przekazywa

ć

  wszelkie  ewentualne  nowe  wiadomo

ś

ci  od  niej  i  natychmiast 

zadzwonił do Vancouver. Thomas i Sally nie odbierali.  

Zatelefonował do ojca. Odebrała Alicia.  
- Tu Jared. Czy jest u was Devon?  
- Nie. Chyba jest w Vancouver. A co, nie ma jej w domu?  
- Porzuciła mnie. Nie wiem, gdzie jest.  
- Porzuciła ci

ę

?!  

- Tak. My

ś

li, 

ż

e mam romans.  

- A masz?  
- Nie! Musz

ę

 odszuka

ć

 Devon. Zawiadomcie mnie natychmiast, gdyby

ś

cie co

ś

 o niej wiedzieli, 

błagam! Wallace zawsze wie, gdzie jestem.  
- Jared, czy ty kochasz moj

ą

 córk

ę

?  

- Nie wiem!  
- My

ś

l

ę

ż

e najwy

ż

szy czas, 

ż

eby

ś

 si

ę

 co do tego  

zorientował. Devon cierpiała ju

ż

 w 

ż

yciu z powodu m

ęż

czyzn, którzy j

ą

 oszukiwali.  

- Staram si

ę

 by

ć

 dla niej tak dobry, jak tylko umiem!  

Zakochała si

ę

 we mnie podczas naszej podró

ż

y po

ś

lubnej ... - Nie wa

ż

 si

ę

 łama

ć

 serca mojemu 

dziecku! - Alicia odło

ż

yła słuchawk

ę

.  

Kobiety!  -  pomy

ś

lał.  Zadzwonił  do  informacji  telefonicznej.Po  kilku  minutach  zlokalizował  Sally  i 

Thomasa  u  ich  syna  w  Calgary.  Porozmawiał  z  nimi.  Rozkazał  te

ż

  swojej  prywatnej  firmie 

detektywistycznej odszukanie Devon.  

Co  teraz?  -  pomy

ś

lał.  Teraz  toczyło  si

ę

  posiedzenie  rady  nadzorczej,  które  prowadził. 

Najwa

ż

niejszy temat pozostał jeszcze do omówienia.  

Jared wrócił na sal

ę

 konferencyjn

ą

.  

ROZDZIAŁ DWUNASTY  

Devon  przechadzała  si

ę

  po  starym  miasteczku  Victoria  na  wyspie  Vancouver.  Płakała,  czytała 

ksi

ąż

k

ę

, obejrzała te

ż

 jaki

ś

 film w kinie. Wiedziała, 

ż

e nie wolno jej pogr

ąż

y

ć

 si

ę

 w rozpaczy. Musiała 

my

ś

le

ć

  o  przyszło

ś

ci.  Mo

ż

e  pozostanie  w  uroczej  Victorii  na  kilka  miesi

ę

cy?  Na  pewno  znajdzie  tu 

tłumaczenia  i  w  ten  sposób  b

ę

dzie  zarabia

ć

  na 

ż

ycie.  W  nocy  brakowało  jej  Jareda.  Nachodziły  j

ą

 

seksualne my

ś

li o nim. W tej sytuacji!  

Stopniowo  zacz

ę

ły  ogarnia

ć

 j

ą

 w

ą

tpliwo

ś

ci. Uwierzyła Lisie, a nie Jaredowi. A przecie

ż

 powiedział 

jej  o  Beatrice  i  kocie.  Nawet  kiedy  gniewał  si

ę

ż

e  Devon  przeszkadza  mu  w  pracy,  czy  gdy  był 

zazdrosny o Patricka - był szczery, uczciwy w słowach.  

Za to Lisa była aktork

ą

. I cyniczk

ą

. Zdj

ę

cia... naprawd

ę

 mogły by

ć

 zrobione kiedykolwiek.  

Devon postanowiła wróci

ć

 do Vancouver.  

Kiedy znów znalazła si

ę

 w domu przy polu golfowym, było ciemno i pusto. W swoim ulubionym pokoju 

background image

zobaczyła, 

ż

e papiery, które zostawiła w stosiku, s

ą

 porozrzucane po biurku. Ksi

ąż

ka telefoniczna te

ż

 

le

ż

ała  w  innym 

miejscu  niż  przedtem.  Przeraziła  się.  Pobiegła  do  sypialni.  Powysuwano  szuflady,  ktoś 

przeszukiwał pokój. Jared? Na pewno. Inaczej włączyłby się alarm.  

Nie zostawił żadnej wiadomości.  

Przed  pójściem  spać  zatelefonowała  do  jego  nowojorskiego  mieszkania.  Nie  było  go.  Drżącym  głosem 

nagrała na automatyczną sekretarkę:  

- Jared, tu Devon. Wróciłam do Vancouver. Czy mógłbyś zadzwonić do mnie jak najszybciej? Kocham cię!  

Obudziła się  w  środku  nocy.  Usłyszała  na dole brzęk  tłuczonego szkła, jakiś  męski  głos, trzaśnięcie drzwi, 

kroki  na  schodach.  Poderwała  się  na  łóżku,  z  bijącym  mocno  sercem.  Ktoś  włamał  się  do  domu! 

Cichutko 

złapała telefon, wykręciła alarmowy numer i szepnęła:  

- Mam w domu włamywacza ... Pospieszcie się! ~Zastawiła drzwi_ciężkim biurkiem. Po chwili usłyszała 

nieprzyjemne męskie głosy. Jeden z włamywaczy spróbował wyważyć drzwi ramieniem. Zagryzając wargi, 

ż

eby nie krzyczeć ze strachu, naparła z całych sił na biurko. Modliła się, aby policja przyjechała w porę.  

Jared kazał Thomasowi i Sally zostać na razie w Calgary. I tak nie mieli w domu nic do roboty. PrzyleGiał do 

Vancouver, sam nie wiedział po co. Może dlatego, ż_e tu ostatnio widziano Devon?  

Od czasu swojego zniknięcia ani razu nie użyła karty kredytowej, nie zarezerwowała na swoje nazwisko biletu 

lotniczego ani miejsca w hotelu, nie widziano jej w pociągu jadącym na wschód ani nigdzie indziej. Tylko w ta-

ksówce, którą pojechała na dworzec.  

Nie chciała, żeby ją znalazł.  

Po co więc jej szukał? I dlaczego czuł się okropnie?  

Nie mógł spać od czasu, kiedy Wallace odczytał mu jej list.  

Czuł się winny. Pozostawił ją samą w tym domu, nie spędził z nią fu nawet jednej nocy .. Czuła się samotna. 

Zakochała się w nim. W ogóle tego nie zauważył. Ni~ dopuszczał Devon do centrum swojego śWiata.  

Był egocentrycznym łajdakiem!  

Kiedy zbliżał się taksówką do domu, kierowca odezwał się:  

- To tam, gdzie tyle policji? Chyba ma pan kłopoty. Serce Jareda zabiło szybciej. Przed domem stały trzy 

radiowozy na sygnale. Rzucił taksówkarzowi banknot. i pobiegł ku drzwiom.  

- Tu nie· wolno wchodzić! - zatrzymał go policjant.  

- To mój dom. Co tu się dzieje?  

- Włamanie. Zatrzymaliśmy dwóch podejrzanych,  

sprawdzamy, czy nie ma ich więcej. Czy pan Jared Rolt? - Tak. Uruchomił się alarm?  

- Nie. Wezwała nas pani, która była w środku.  

- W tym domu?  

- Tak. Czy to ...  

- Gdzie ona jest?  

- Jeszcze nie wiemy, proszę pana, właśnie ...  

- Bo

ż

e, człowieku, szukajmy jej! To na pewno moja 

ż

ona! - Jared ruszył biegiem. Młody policjant nie 

powstrzymywał go, tylko pobiegł z nim, przywołuj

ą

c jeszcze koleg

ę

. - Powinna spa

ć

 na górze! - rzucił 

Jared. - Podała 'nazwisko?  

- Nie, prosz

ę

 pana.  

- Devon, jeste

ś

 tam?! - zawołał. - Ju

ż

 jest bezpiecz-  

nie, jest ze mn

ą

 policja!  

- Jared! To ty? - Rozległ si

ę

 hałas przesuwanego mebla. D'evon otworzyła drzwi. Była przera

ż

ona, 

blada, miała szeroko otwarte oczy.  

Skoczył ku niej i przytulił j

ą

.  

- Dzi

ę

ki Bogu, 

ż

e nic ci si

ę

 nie stało!  

Tulił j

ą

 i wiedział, 

ż

e odzyskał najwi

ę

kszy skarb, jaki miał w 

ż

yciu. Nie utraci go ju

ż

 ponownie.  

- Przebierz si

ę

 - powiedział łagodnie. - Pojedziemy do hotelu.  

background image

- Nienawidz

ę

 tego miejsca! ... - mrukn

ę

ła Devon.  

- Nie powinienem był ci

ę

 tu zostawia

ć

. Gdzie masz  

ubranie?  

- Poradz

ę

 sobie, dzi

ę

ki.  

Nast

ę

pne pół godziny ci

ą

gn

ę

ło si

ę

 jak wieczno

ść

. De-  

. von i Jared odpowiadali na pytania policji. Najwyra

ź

niej wi

ę

cej włamywaczy nie było. Jared cały czas 

obejmował  Devon.  Teraz  nie  chciał  w  ogóle  jej  puszcza

ć

.  Policjanci  podwie

ź

li  ich  radiowozem  do 

centrum, do luksusowego hotelu nale

żą

cego do Jareda.  

Tam, w najdro

ż

szym apartamencie, wreszcie znowu znale

ź

li si

ę

 sam na sam ze sob

ą

.  

Była taka pi

ę

kna! I taka bezbronna! Siedzieli chwil

ę

  

w milczeniu.  

- Jared ... - odezwała si

ę

 cicho. -:- Dlaczego wróciłe

ś

?  

- Szukałem ci

ę

.  

- Dlaczego?  

- Musiałem.  

- Bo ci

ę

 zawstydziłam? Bo nie lubisz przegrywa

ć

?  

Zdaje si

ę

ż

e masz w tej chwili wa

ż

ne sprawy w San Francisco?  

- Tak. Ale odnalezienie 

ż

ony było jeszcze wa

ż

niejsze.  

- Jared westchn

ą

ł i dodał dwa słowa, które cisn

ę

ły mu si

ę

 na usta, odk

ą

d Wallace odczytał mu list 

Devon: 

- Kocham 

Cl

ę

· 

 

Oboje zaniemówili, zaszokowani. Jared do niedawna s

ą

dził, 

ż

e nigdy w 

ż

yciu nie powie tego 

ż

adnej 

kobiecie.  

-  Naprawd

ę

  -  odezwał  si

ę

  znowu.  -  Musiała

ś

  a

ż

  mnie  porzuci

ć

ż

ebym  zrozumiał  w  pełni,  ile  dla 

mnie  znaczysz.  A  poza  tym  nigdy  nie  spałem  z  Lis

ą

.  Poznałem  j

ą

  w  Singapurze,  dwa  lata  temu. 

Wtedy zostały zrobione te zdj

ę

cia. musisz mi uwierzy

ć

 ... - Był bliski rozpaczy.  

- A jak my

ś

lisz, dlaczego wróciłam?  

Pokr

ę

cił głow

ą

. Nawet nie zastanowił si

ę

 dot

ą

d nad tym pytaniem.  

- Pomy

ś

lałam, 

ż

e to tobie powinnam ufa

ć

, nie Lisie. .-\le skoro nie byłe

ś

 z ni

ą

, dlaczego nie chciałe

ś

 

si

ę

 zgodzi

ć

ż

ebym poleciała z tob

ą

 do Singapuru?  

-  Nie  rozumiałem,  co  znaczy  kocha

ć

  kobiet

ę

.  -  Wyci

ą

gn

ą

ł  r

ę

k

ę

  i  delikatnie  pogładził  Devon  po 

policzku. 

-  My

ś

lałem, 

ż

e  nigdy  si

ę

  nie  zakocham.  Mówiłem  ci.  Ale  kiedy  Wallace  odczytał  mi  twój  list.  .. 

zrozumiałem, 

ż

e to miło

ść

. Kocham ci

ę

! I odt

ą

d chc

ę

 dzieli

ć

  z tob

ą

 całe moje 

ż

ycie! Czy polecisz  ze 

mn

ą

 w przyszłym miesi

ą

cu do Australii? Otwieram tam nowy hotel.  

Do oczu Devon napłyn

ę

ły łzy. Łzy rado

ś

ci. 

- Ja chyba 

ś

ni

ę

! ... - wymówiła.  

Jared  postanowił  sprzeda

ć

  dom 

Vancouver  i  kupi

ć

  inny,  pod  Nowym  Jorkiem  -  taki,  w  którym 

oboje czuliby si

ę

 dobrze. Stworzy

ć

 prawdziwy dom. Devon zgodziła si

ę

 na to z ochot

ą

.  

Zacz

ę

li rozmawia

ć

 o dzieciach. Ona chciała mie

ć

 co najmniej dwoje. Nie miał nic przeciwko temu.  

EPILOG  

Min

ę

ło  pół  roku.  Jared  i  Devon  zamieszkali  w  pi

ę

knym,  osiemnastowiecznym  wiejskim  domu, 

otoczonym stuhektarowym gospodarstwem, zaledwie godzin

ę

 drogi autostrad

ą

 od Manhattanu. Jared 

powierzył kierownictwo wschodnich oddziałów korporacji Danielsowi, a zachodnich Gregsonowi. Holt 

background image

Incorporated  kwitło.  Devon  nie  tylko  podró

ż

owała  z  Jaredem  w  interesach,  ale  zacz

ą

ł  radzi

ć

  si

ę

  jej 

przy  podejmowaniu  wa

ż

nych  decyzji.  W  ko

ń

cu  była 

ś

wietnym  negocjatorem  i  specjalistk

ą

  od  prawa 

mi

ę

dzynarodowego.  

,  Poło

ż

ył  malutkiego  Bruce'a  do  kołyski.  Jared  potrafił  by

ć

  delikatny  i  przezwyci

ęż

ył  ju

ż

  l

ę

k, 

ż

niechc

ą

cy  zrobi  krzywd

ę

  swojemu  dziecku,  podnosz

ą

c  je  nieprawidłowo.  Poprawił  mu  kołderk

ę

  pod 

bródk

ą

. Devon patrzyła na to  

- z rado

ś

ci

ą

.  

Jared kochał swojego syna. Wida

ć

 to było od pierwszej chwili, od porodu, w którym brał udział.  

Wła

ś

nie nakarmiła dziecko.  

- Jaki on jest pi

ę

kny! ... - odezwała si

ę

.  

- Nie mniej pi

ę

kna jeste

ś

 ty!  

- Jeszcze nie powróciłam do dawnej figury i ...  

- I tak jesteś dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie!  

- Naprawdę?  

- Tak. Chodźmy do łóżka, to udowodnię ci to po raz kolejny ... 

 

Devon uznała, że to cudowny pomysł.  

__________________________________________

background image

 

background image

 
 

 

background image
background image
background image
background image
background image
background image

 

 

background image

  

 

 

background image

 
 

 

background image

 

 

 

 

background image
background image

 

background image

 

background image
background image

 

background image
background image

 

background image
background image
background image
background image
background image
background image

 

 

background image
background image

 

 

background image

 

 

 

 

background image