background image

ANNE MCCAFFREY

ELIZABETH MOON

SASSINAK

Tom 1 cyklu PLANETA PIRATÓW

(Tłumaczył: MARCIN ŁAKOMSKI)

background image

 

KSIĘGA PIERWSZA

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kiedy   wreszcie   okazało   się,   że   transportowiec   jest   spóźniony,   nikogo   to   już   nie 

obchodziło. Uroczystość rozpoczęła się dwa dni wcześniej według czasu miejscowego, kiedy 
ostatni pociąg- pełzak przybył z Zeebin. Sassinak wraz z innymi uczniami szkoły średniej 
wyszła na powitanie, pomogła wyładować kanistry z luku pasażerskiego i zaczęła włóczyć się 
po zatłoczonych ulicach.

Rok wcześniej była jeszcze odrobinę za młoda, by korzystać z podobnej wolności. 

Nawet teraz przerażał ją trochę cały ten zgiełk i zamieszanie. Liczba mieszkańców miasta 
wzrastała trzykrotnie podczas tygodniowej uroczystości, kiedy przybywały pojazdy z rudą. 
Byt tu każdy rolnik, górnik, technik i inżynier od pociągów-pełzaków, każdy, kto tylko mógł 
przybyć do miasta, a nawet niektórzy z tych, co nie powinni się tu znaleźć. Kiedy takie tłumy 
krzątały   się   pomiędzy   rzędami   jednopiętrowych   budynków   z   prefabrykatów,   służących 
młodej kolonii za mieszkania i magazyny i sklepy, Sassinak wyobrażała sobie, że znajduje się 
w   prawdziwym   mieście,   pośród   budynków   wystrzelających   w   niebo   świata,   o   którym 
mówiono jej w szkole i który miała nadzieję odwiedzić kiedyś w przyszłości.

Spostrzegła   grupkę   dzieciaków   ze   szkoły.   Rozpoznała   nową,   n   komiczną   fryzurę 

Caris. Przecisnęła  się między dwoma lawirującymi    poprzez tłum górnikami  i złapała  za 
łokieć przyjaciółkę. która aż podskoczyła. 

-  Co robisz!  Sass, ty idiotko, myślałam, że to...
-   Pijany górnik, jasne. - U boku koleżanki czuła się bezpieczniej i odrobinę doroślej. 

Uśmiechnęły się do siebie i zatańczyły, parodiując holowizyjny serial Niezwykłe przygody 
Carin Coldae. Zanuciły nawet piosenkę z filmu. Ktoś z tylu zagwizdał, wice zaczęły biec. Z 
drugiej strony ulicy znajomy głos zawołał:

- Przyszły bliźniaczki- szkielety! 
Pobiegły jeszcze szybciej.
-  Ten  Sinder   -  oznajmiła   Caris  jakąś   przecznicę  dalej,   kiedy  zwolniły  kroku  -  to 

planetarny gnojek.

-   Wcale   nie   planetarny,   tylko   gwiezdny.   -   Sassinak   rzuciła   przyjaciółce   groźne 

spojrzenie.   Obie   były   wysokie   i   szczupłe.   Dowcip   Sindera   o   bliźniaczkach-   szkieletach 
słyszały wiele razy i nie mogły go już znieść.

- Międzygwiezdny. - Caris zawsze musiała mice ostatnie słowo.
- Nic będziemy chyba rozmawiać o Sinderze. - Sassinak poszperała w kieszeni kurtki i 

wyciągnęła pierścień kredytowy. — Zacznijmy wydawać pieniądze...

-   To   się   nazywa   przyjaciółka!   -   zaśmiała   się   Caris,   z   lekka   popychając   Sass   w 

kierunku najbliższego stoiska z jedzeniem.

Następnego   dnia   rodzice   Sass   uznali,   że   na   ulicach   będzie   dla   młodzieży   zbyt 

niebezpiecznie.   Dziewczyna   próbowała   przekonać   ich,   że   nic   jest   już   “młodzieżą",   ale 
niczego nie wskórała Była pewna, że ma to coś wspólnego z brakiem opiekunki do dziecka 
oraz z przyjęciem dla dorosłych w bloku z ośrodkiem rekreacyjnym. Nastrój poprawiły jej 
nieco odwiedziny Caris. Przyjaciółka umiała dogadać się z sześcioletnią Lunzie lepiej niż 
rodzona siostra, tak więc Sass mogła czytać bajki dzieciakowi, Janukowi, który niedawno 
skończył   trzy   lata.   Wieczór   byłby   nawet   całkiem   udany,   gdyby   nie   to,   że   podczas   gdy 
dziewczęta  usiłowały upiec   ciasteczka,   Janukowi  udało  się  rozsypać  trzymiesięczną   rację 
cukru. Caris pozbierała do puszki co się tytko dało, ale Sass obawiała się reprymendy matki.

background image

- Nic martw się - uspokoiła ją przyjaciółka.
- Tak, ale... - Sassinak zmarszczyła nos. " Co to takiego? Ojejku!
Ciastka omal nie spaliły się doszczętnie. Tym także mama nic będzie zachwycona. W 

dodatku Lunzie na pewno wszystko wypaple. Była w takim wieku, że usiłowała wszystkim 
udowodnić, iż zna już różnicę pomiędzy bajkami a prawdą i każdą opowieść poprzedzała 
słowami: “Mówię prawdę, nie kłamię." Sass nic mogła tego znieść, chociaż sama, mając pięć 
lat.   udzieliła   podobno   nagany   Koordynatorowi   Bloku   za   użycie   przy   stole   uprzejmego 
eufemizmu. Jak wszyscy twierdzą, rzekła wówczas

- Odpowiednie słowo to “wykastrowany". 
Sass nie mogła uwierzyć, że zdarzyło jej się coś takiego. Nigdy w życiu. nawet w 

dzieciństwie,   nie   potrafiłaby   powiedzieć   czegoś   podobnego   przy   stole.   Sprzątała   teraz 
kuchenkę, zbierając cukier i zastanawiając się, czy nie powinna wreszcie położyć Lunzie i 
Januka do łóżka.

-   Osiem   dni.   -   Kapitan   uśmiechnął   się   do   pilota.   -   Osiem   dni   powinno   nam   w 

zupełności wystarczyć. Jakie to szczęście, że transportowiec jest spóźniony.

  Obaj roześmiali  się. Dla nich było  to starą sztuczką, dla wszystkich    innych  zaś 

wielką tajemnicą, w jaki sposób udawało im się zjawić akurat wtedy, kiedy statki “spóźniały 
się". Nie chcemy przecież żadnych świadków. Nie. - Pilot przytaknął skinieniem głowy. - 
Jeśli ci głupcy na nie spili się jeszcze na umór w oczekiwaniu na przybycie transportowca, to 
teraz nasza kolej. Podszyjemy się pod nich bez większych trudności, chyba że mówią w 
jakimś egzotycznym narzeczu -Zobaczmy... - Przerzucił strony informatora i potrząsnął Nie 
będzie kłopotu. To neogaesh, rodzinny język Orlena. 

- Pochodzi  stąd?
- Nie, ale tutejsi koloniści  przybyli  z Innish-Ire, a Orlen jest z zewnętrznej  stacji 

Innish. Posługują się tym samym dialektem. To nowa kolonia, nie zmieniła się aż tak bardzo.

Czy jednak tutejsze dzieciaki mówią językiem standardowym?
Zgodnie z regulaminem Federacji powinny posługiwać się nim już w wieku ośmiu lat. 

Wszystkie kolonie zaopatrzono w taśmy i kostki informacyjne dla żłobków i przedszkoli. Nie 
będzie z tym problemu.

Wezwany na  mostek kapitański Orlen wymamrotał kilka zdań - chyba w neogaeshu - 

i  nawiązał  kontakt  z   głównym   portem   kosmicznym  planety.  “To  nie  zasługuje  nawet   na 
miano języka"     pomyślał kapitan, dumny ze swojego lapidarnego, tonalnego chińskiego. 
Mówił też w języku standardowym i dwóch spokrewnionych z nim dialektach.

- Twierdzą, że nie mogą dopasować naszego identyfikatora do danych z akt - odezwał 

się w języku standardowym Orlen, przerywając rozważania kapitana.

- Powiedz im, że są pijani i nie znają się na rzeczy.
-   Powiedziałem   im,   że   włożyli   złą   kartę,   że   mają   nieaktualne   informacje.   Poszli 

sprawdzić, ale nie włączą sieci, dopóki nas nie sprawdzą.

Pilot odchrząknął, dyskretnie zwracając na siebie uwagę. Kapitan spojrzał na niego.
- Możemy wstawić im do komputera nasz kod... - zaproponował.
- Nie. To zbyt młoda kolonia, mają system kontroli wewnętrznej. Schodzimy w dół, 

ale rozmawiaj z nimi, Orlen. Jeśli dobrze ich zagadasz, nie będziemy musieli przejmować się 
żadnymi środkami bezpieczeństwa.

W kapsułach bojowych czekali już żołnierze. Mieli różnorodne uzbrojenie, zabrane z 

dziesiątków złupionych statków i pomniejszych baz. Brakło im jednak owej romantyki, jaka 
dawniej kojarzyła się z pojęciem piractwa. Byli napastnikami, gangsterami znacznie gorszymi 
od zwykłych najemników, a do tego doskonale zdawali sobie Sprawę z ceny, jaką przyjdzie 
im zapłacić, gdyby zawiedli. Federacja Inteligentnych Planet nie stosowała tortur, z rzadka 
wykonywała egzekucje, ale na samą myśl o tym, że zostaną wyczyszczeni, przejdą pranie 

background image

mózgu, które zmieni ich w potulnych, pilnych pracowników, czuli przerażenie. Przestrzegali 
więc   swego   rodzaju   dyscypliny,   byli   na   swój   sposób   lojalni   i   posłuszni   dowodzącym 
statkiem. W niektórych światach nazywano ich Strażą Wolnych Handlarzy.

Kiedy   przybył   już   ostatni   pociąg-pełzak,   czujność   mieszkańców   kolonii   malała. 

Starszy technik Portu Kosmicznego miał za zadanie kontynuować nadzór i obserwację, ale 
zazwyczaj nie fatygował się, odkąd zainstalowano nowy nadajnik kontrolny, sygnalizujący 
pojawienie się statków i nawiązujący z nimi pierwszy kontakt. Po bardzo długim roku, po 
całych czterystu sześćdziesięciu dniach, nie zaszkodzi przecież mały łyczek na rozgrzewkę. 
Jeden  łyk,   potem   następny...   Kiedy   wewnętrzny   sygnalizator   kontrolny   nie   uzyskał 
odpowiedzi na swój komunikat, gdy uruchomił system alarmowy, a wszystkie żarówki w sali 
kontrolnej zaczęły migać, układając się w przypadkowe, niezrozumiałe wzory, starszy technik 
pomyślał najpierw, że po prostu przegapił sygnał zewnętrznej wieży kontrolnej. Zdołał jakoś 
odnaleźć kombinację klawiszy i przycisków, która uspokoiła mrugające diody, uciszył też 
podekscytowany i niezbyt trzeźwy tłumek, który zgromadził się dookoła, by sprawdzić, co się 
stało. Jego dezorientację wzmógł jeszcze przyjacielski głos przemawiający przez głośniki w 
neogaeshu. Technik starał się wyjaśnić, że wystarczająco dobrze mówi w standardzie, ale 
plątał mu się język. Nagle okazało się, że kod identyfikacyjny statku nie pasuje do żadnego z 
zapisów. Przeklęci piloci-abstynenci! Siedzą w gwiazdach i nie mają nic lepszego do roboty, 
jak przeszkadzać uczciwym ludziom, którzy próbują się trochę zabawić. Niby z jakiej racji 
miałby wyświadczać im przysługę? Niech  sami dopasują kod statku, albo, jeśli tego chcą, 
mogą lądować bez świateł sieci. Włączył funkcję wyszukiwawczą komputera i pociągnął z 
butelki kolejny haust.

Otrzeźwiło go dopiero ostrzegawcze buczenie komputera. Statek zbliżył się, wisiał 

nad samym horyzontem, podchodził do lądowania... i leciał pod czerwoną banderą. “Piraci!" - 
pomyślał   w   osłupieniu.   “To   piraci!   Niemożliwe..."   Jednakże   komputer,   me   oszołomiony 
alkoholem i nie powstrzymany przez pijanego technika, ogłosił już pełny alarm w budynku i 
w całym mieście. Ciepłym, spokojnym kobiecym głosem syntezator mowy oznajmił:

- Uwaga! Uwaga! Zbliżający się statek został zidentyfikowany jako niebezpieczny. 

Uwaga! Uwaga!

Lecz było już za późno.

Sassinak   i   Caris   jadły   ostatnie   przypalone   ciasteczka,   gawędząc   ze   sobą.   Lunzie 

pojękiwała,  przewracając się z boku na bok na łóżku, a Januk wyciągnął  się jak długi i 
wyglądał jak jakiś przedmiot wyrzucony przez morze na brzeg.

- Małe dzieci nie są istotami ludzkimi - stwierdziła Sass, nawijając na palec pasmo 

ciemnych włosów. - To obcy, którzy zmieniają kształt, jak Weftowie, o których czytałam. W 
ludzi   zamieniają   się   dopiero   potem,   w   wieku...   -   namyślała   się   przez   chwilę   -   jakichś 
jedenastu lat.

- Jedenastu lat?! Obie mamy teraz dwanaście, ale ja zawsze byłam człowiekiem...
Sass z uśmiechem spojrzała na przyjaciółkę.
- Ja nie byłam istotą ludzką, ale czymś specjalnym, innym.
- Zawsze byłaś inna. - Caris odskoczyła, by uniknąć klapsa przyjaciółki. - Nie bij 

mnie, sama dobrze o tym wiesz. Gdybyś tylko mogła, byłabyś obcym.

- Gdybym mogła, to uciekłabym z tej planety - Sass spoważniała na chwilę. - Jeszcze 

osiem lat, zanim pozwolą mi złożyć wniosek.

- Wniosek? O co?
-  O   cokolwiek.   Nie,   mam   na   myśli   coś   konkretnego...   -  Sama   nie   wiedziała,   jak 

wyrazić   marzenia   o   ekscytujących   przygodach,   cudach   czekających   w   tajemniczym, 
ogromnym oddaleniu w przestrzeni i w czasie.

- Ja przejdę szkolenie dla biotechników  i spędzę życie badając, jak zmienić geny, 

background image

produkujące białko w populacjach naszych ryb. - Caris zmarszczyła nos. - Nie wyjedziesz 
chyba, Sass? Tu jest pogranicze, to właśnie jest takie podniecające.

- Mówisz o jedzeniu ryb? Jedzeniu innych żywych form? Caris wzruszyła ramionami.
- Wiemy, że te stworzenia w oceanie nie są inteligentne, za to mogą dostarczyć nam 

taniego białka. Już mi się znudził kleik i fasolka, a skoro i tak musimy grzebać im w genach, 
dlaczego by nie jeść ryb?

Sassinak popatrzyła na nią przeciągle. To prawda, wielu osadników z pogranicza nie 

widziało w jedzeniu mięsa nic złego, poza łamaniem dość uciążliwego przepisu Federacji. 
Drgnęła lekko, przypominając sobie dotyk płetw na podniebieniu. Z daleka dobiegło jakieś 
zawodzenie,   znów   przeszedł   ją   dreszcz.   Nagle   światła   rozbłysły   mocno   i   równie 
niespodziewanie przygasły.

-   Idzie   burza?   -   zdziwiła   się   Caris.   Światła   mrugały   gwałtownie.   Z   terminalu 

komputerowego po drugiej stronie pokoju rozległ się dziwny głos, jakiego Sass nigdy jeszcze 
nic słyszała.

- Uwaga! Uwaga!
Przez trwającą wieczność chwilę dziewczęta patrzyły na siebie bez słowa, zaskoczone 

i przerażone. Nagle Caris skoczyła do drzwi. Sass złapała ją za rękę.

- Poczekaj! Pomóż mi zabrać Lunzie i Januka! Trudno było dobudzić dzieci, które 

natychmiast zaczęły marudzić. Januk domagał się swojego “dużego słoika", Lunzie nie mogła 
znaleźć butów. Sass w panice odważyła się użyć kombinacji klawiszy, którą kiedyś pokazał 
jej ojciec, i otworzyła zaplombowaną szafę rodziców.

-   Co   ty   wyprawiasz?   -   zawołała   Caris,   stojąc   z   dziećmi   przy   drzwiach.   Jej   oczy 

rozszerzyły   się   ze   zdziwienia,   kiedy   Sass   wyciągnęła   z   szafy   torby   z   bronią,   wydawaną 
każdemu dorosłemu koloniście, i pękaty, nieporęczny element działa, który - jeśli wystarczy 
im czasu - powinno się dopasować do części przechowywanych w sąsiednich mieszkaniach.

Lunzie mogła udźwignąć zaledwie jeden z długich, wąskich pakunków. Sass obiema 

rękami przycisnęła do piersi największą paczkę, a Caris niosła jeszcze jedną małą torbę, w 
drugiej ręce trzymając dłoń Januka.

- Powinniśmy wstąpić do mnie - rzekła Caris, ale kiedy wyszli na zewnątrz, zobaczyli, 

że niebo przecinają czerwone i niebieskie smugi. W oddali jarzyła się biała raca. - To biura 
portu kosmicznego - odgadła, nie tracąc jeszcze spokoju.

W   ciemnościach   poruszały   się   jakieś   sylwetki,   podążając   w   kierunku   ośrodka 

rekreacyjnego. Sass rozpoznała dwie koleżanki z klasy. Obie były uzbrojone, prowadziły ze 
sobą   grupkę   małych   dzieci.   W   momencie   gdy   dotarli   do   ośrodka,   z   budynku   zaczęli 
wysypywać   się   dorośli.   Większość   z   nich   z   trudem   trzymała   się   na   nogach,   i   wszyscy 
przeklinali.

- Sassinak! Na szczęście pamiętałaś!
Ojciec, który wyglądał  teraz  o wiele groźniej  i potężniej  niż zwykle,  wyjął  z rąk 

Lunzie paczkę i ściągnął z niej zielony pokrowiec. Sass widziała podobną broń na szkolnych 
filmach wideo. Teraz patrzyła, jak ojciec składają i ładuje, nie zauważając, że matka wyjmuje 
broń, którą przyniosła Caris. Jakiś nieznajomy glos zawołał:

- Podstawa do PC-8! Szybko, do cholery! Nie patrząc na Sass, ojciec krzyknął:
- To twoja paczka, biegnij!
Przeniosła ją przez całą ogromną salę ośrodka, dołączając do grupki dorosłych, którzy 

składali większe elementy uzbrojenia. Wyrwali jej z rąk pakunek, zerwali z niego pokrowiec, 
ustawili przy drzwiach i zaczęli montować kolejne elementy. Jakaś starsza kobieta złapała ją 
za ramię i spytała:

- Która klasa?
- Szósta.
- Mieliście zajęcia z pierwszej pomocy?

background image

Sass kiwnęła głową.
- Dobrze, przejdź tam - poleciła jej kobieta.
“Tam", czyli po drugiej stronie ośrodka, daleko od jej rodziny, uczniowie w pośpiechu 

rozkładali przenośny szpital, tak jak ich uczono na kursach.

Sala ośrodka śmierdziała oparami whisky, dymem papierosowym, potem stłoczonych 

ludzi,   strachem.   Piskliwe   głosiki   dzieci   zagłuszały   rozmowy   dorosłych,   niemowlęta 
zawodziły i wrzeszczały. Sass ciekawa była, czy okręt piratów już wylądował. Ilu ich jest? 
Jaką mają broń? Czego chcą i co im zrobią? A może -przez chwilę nieomal uwierzyła w tę 
myśl - może to tylko ćwiczenia, trochę bardziej realistyczne niż cokwartalne treningi? Może 
statek Floty chciał ich postraszyć, zachęcić do częstszych ćwiczeń z bronią?

Raczej  poczuła   niż   usłyszała   pierwsze   wybuchy   i   wstrząsy.   Jej   nadzieje   prysły. 

Ktokolwiek przybył tym statkiem, miał zdecydowanie wrogie zamiary. Przez myśl przebiegło 
jej wszystko, co na temat piratów mówiono na filmach i co podsłuchała z rozmów dorosłych. 
W niektórych światach kolonie ginęły, pozbawione niezbędnego sprzętu i zapasów, polowa 
ludności zaś szła w niewolę. Piraci przechwytywali statki nawet podczas podróży w PTL i 
nikt nie potrafił przewidzieć, w którym miejscu się znajdują.

Stojąc tak bez broni, zdała sobie sprawę z tego, że trzytygodniowe szkolenie z zakresu 

obrony cywilnej na nic jej się nie przyda. Jeśli piraci mają większe działa, jeśli ich broń jest 
lepsza, to zginie albo zostanie pojmana.

- Sass - Caris dotknęła jej ramienia. Wyciągnęła rękę i szybko objęła przyjaciółkę. 

Reszta   klasy  skupiła   się   wokół   nich   w   ciasną   grupkę.   Nie   było   to   dla   Sassinak   niczym 
zaskakującym. Odkąd zaczęła chodzić do szkoły, wszyscy koledzy zwracali się do niej w 
momencie zagrożenia. Gdy Beny wypadł z pociągu-pełzaka, kiedy Seh Garvis dostał szału i 
zaatakował ją piłą do rudy, wszyscy oczekiwali, że Sass będzie wiedzieć, co należy zrobić. 
Matka   nieraz   mówiła   o   niej,   że   jest   apodyktyczna,   ojciec   zaś   przytakiwał,   dodając 
jednocześnie, że apodyktyczność w połączeniu z taktem może być bardzo przydatna. “Takt?" 
- pomyślała teraz. “Cóż takiego powinnam im powiedzieć?"

-   Kto   jest   naszym   triagiem?   -   spytała   Sindera,   który   stał   z   boku,   z   dala   od   jej 

przyjaciół.

-   Gam.   -   Wskazał   ręką   na   młodego   człowieka,   którego   wyznaczono   na   studia 

medyczne poza planetą. - Ja tym razem dostałem niski kod.

Sass skinęła głową i uśmiechnęła się do niego. Sprawdziła funkcje wszystkich innych. 

Mogło to się przydać, gdyby coś się stało.

Zupełnie   niespodziewanie   na   zewnątrz   rozległ   się   donośny   .głos.   Dochodził   z 

megafonów,   które   zniekształcały   zgłoski   języka   neogaesh.   Sass   słyszała   tylko   urywane 
fragmenty obwieszczenia, co jednak wystarczyło, by do reszty pozbawić ją nadziei.

- ...poddać się... wybuchnie... opór... strzelać...
Dorośli odpowiedzieli pomrukiem niechęci, który zagłuszył  dalszy ciąg przemowy 

płynącej   z   głośników.   Jednakże   Sass   słyszała   teraz   coś   więcej,   jakieś   klekotanie,   które 
przypominało  odgłos  wydawany  przez   pociąg-pełzak.   Nagle  w   ścianie  po  drugiej  stronie 
budynku pojawiła się dziura, jakby ktoś wyrwał środek kartki papieru. Nie miała pojęcia, że 
ściany mogą być aż tak słabe, dotychczas pod ich osłoną czuła się całkiem bezpiecznie. Teraz 
zrozumiała,   że   wnętrze   budynku   to   najgorsze   miejsce,   W   jakim   mogli   się   zgromadzić. 
Poczuła gorąco na karku, jakby stała za długo w letnim słońcu. Odwróciła się i ujrzała w 
ścianie za sobą identyczną wyrwę.

Później,   gdy   potrafiła   już   analizować   sytuację,   doszła   do   wniosku,   że   wszystko 

rozegrało   się   w   ciągu   paru   sekund:   rozerwana   ściana,   bezowocny   opór   dorosłych, 
przeciwstawiających   kiepskie   wyrzutnie   nowoczesnej   broni   i   znacznie   większym 
umiejętnościom militarnym piratów, pojmanie tych, którzy przeżyli, oszołomieni granatami 
gazowymi, wrzuconymi przez piratów do wnętrza budynku. Jednakże wówczas zdawało jej 

background image

się, że myśl biegnie o wiele szybciej niż czas. Ujrzała jak we śnie, że ojciec unosi broń, by 
wycelować w kapsułę, która przebiła się przez ścianę. Spostrzegła, że smuga światła dotyka 
jego ramienia, że broń spada na ziemię wraz z odciętą  kończyną. Matka pochwyciła go w 
momencie,   gdy  padał.   Oboje   ruszyli   do   ataku,   wraz   z   innymi.   Tłum   dorosłych   usiłował 
pokonać   kapsułę   przewagą   liczebną,   mimo   że   ginęli   jeden   po   drugim.   W   końcu   Sass 
zobaczyła, co powstrzymało kapsułę: rodzice rzucili się pod  gąsienice, by zabarykadować 
drogę.

I to nie wystarczyło. Być może udałoby się, gdyby zebrali się tu wszyscy koloniści. 

Jednakże kolejna uzbrojona kapsuła przybyła ślad za pierwszą, wkrótce pojawiła się następna. 
Krzycząc jak wszyscy inni, Sass ruszyła do ataku, w każdej chwili spodziewając się śmierci. 
Tymczasem pojazdy otworzyły się i wypadli z nich żołnierze, osłaniając się tarczami przed 
uderzeniami I kopniakami dzieci. Rzucili granaty gazowe. Sassinak, nie mogąc złapać tchu, 
kaszląc i dusząc się, opadła na podłogę pośród innych ciał.

Zbudziła   się,   by   doświadczyć   jeszcze   gorszego   koszmaru.   Przez   dziurę   w   ścianie 

wpadało światło dnia, chłodne i pełne drobin kurzu. Było jej niedobrze, bolała ją głowa. Gdy 
spróbowała przewrócić się na brzuch i zwymiotować, coś zaczęło ją dusić, zaciskać się wokół 
gardła. Na szyi  miała  obrożę, przywiązaną cienką  żyłką  do obroży sąsiadów. Przerażona 
dziewczynka zasłoniła dłonią usta. Naprzeciwko jej twarzy wyrosi czyjś wysoki but, który 
kopnął ją z całej siły.

- Leżeć!
Sassinak zamarła bez ruchu. Ten bezwzględny głos był pełen pogardy. Nie musiała 

nawet podnosić wzroku, by domyślić się, kogo zobaczy. Usiłowała zorientować się, kto leży 
obok   niej.   Niektórzy   poruszali   się,   inni   nie.   Usłyszała   przybliżający   się   stukot   obcasów. 
Powstrzymywała się, by nie drgnąć.

- Gotowi? - padło pytanie.
- Ci już się zbudzili - odparł drugi głos, chyba ten sam, który nakazał jej leżeć bez 

ruchu.

- Podnieście ich, wyprowadźcie stąd i zacznijcie ładować. -Jedna para butów oddaliła 

się, w polu widzenia pojawiła się druga. Mocne kopnięcie pomiędzy żebra pozbawiło ją tchu.

- Wstawać, cała ósemka!
Sass usiłowała poruszyć się, ale jej ciało było sztywne i dopiero teraz przekonała się, 

jak bardzo przeszkadza obroża i sznur. Z pewnością nie sprawiłoby to kłopotu Carin Coldae, 
która   kiedyś   samodzielnie   pokonała   całą   załogę   pirackiego   statku.   Inni   w   grupie   mieli 
podobne kłopoty z koordynacją ruchów, wciąż wpadali na siebie, bezradnie szarpiąc obroże. 
Teraz, gdy stanęła już na nogi, ujrzała pirata, który czekał spokojnie z twarzą ukrytą za osłoną 
hełmu. Nie miała pojęcia, czy jest silny, nie wiedziała nawet, czy to na pewno mężczyzna.

Zerknęła   w   bok.   Po   drugiej   stronie   sali   z   trudem   dźwigała   się   na   nogi   kolejna 

ośmioosobowa grupa. Pirat ciosem w żebra nakazał jej odwrócić głowę.

- Uwaga! Osiem osób stanowi grupę. Macie numer piętnaście. Jeśli ktoś wyda wam 

rozkaz, lepiej od razu go wykonajcie.  Ty... - Pirat trącił ją między obolałe żebra lufą broni, 
jakiej nigdy dotąd nie widziała. - Ty jesteś  grupową. Jeśli twoja grupa narobi kłopotów, 
zostaniesz za to ukarana. Zrozumiano?

Sass skinęła głową. Broń wbiła się mocniej w jej bok.
- Mówi się: “Tak jest, proszę pana."
Chciała go zwymyślać, tak jak na jej miejscu zrobiłaby to Carin Coldae, ale zamiast 

tego usłyszała własne słowa w języku standardowym:

- Tak jest, proszę pana...
Na końcu rzędu odezwał się jakiś chłopiec:
- Chce mi się pić.

background image

Broń zwróciła się w jego kierunku, pirat warknął:
- Teraz jesteś niewolnikiem. Będziesz pić, kiedy na to pozwolę. Pirat znów zwrócił 

broń w kierunku Sass i uderzył ją boleśnie.    - Twoja grupa jest nieposłuszna, piętnastko. To 
twoja wina.

Pirat   odczekał,   aż   Sass   złapie   oddech,   i   kontynuował   udzielanie   instrukcji.   Ze 

wszystkich stron dochodziły odgłosy uderzeń i jęki bólu, ale nikt już się nie oglądał.

- Wyniesiecie zwłoki z budynku i załadujecie je do pociągu-pełzaka. Jeśli będziecie 

pracować szybko i sprawnie, to może później dostaniecie trochę wody.

Pracowali w pocie czoła. Ośmioosobowa grupa składała się z samych uczniów. Sass 

znała każdego z nich, choć tylko jeden chodził z nią do tej samej klasy. Niewątpliwie nie 
chcieli sprowadzić na nią kłopotów. Ona sama też wolała się nie narażać, gdyż bolał ją cały 
bok,   a   każdy   oddech   sprawiał   ból.   Musieli   ciągnąć   przez   kałuże   krwi   i   walające   się   po 
podłodze   odpadki   zwłoki   ludzi,   których   znała.   Po   żółtej   koszuli   rozpoznała   Cefę,   po 
bransoletce z brązu - Tony'ego... To był koszmar. Cztery czy pięć grup wykonywało tę samą 
pracę. Potem okazało się, że piraci dobili rannych, a jeszcze później  wyszło na jaw, że to 
samo działo się w całym mieście, we wszystkich ośrodkach.

Kiedy z budynku uprzątnięto zwłoki, jej grupa i dwie inne zostały wpakowane do 

pociągu-pełzaka.   Piraci   prowadzili   pociąg,   siedząc   na   spiętrzonych   zwłokach   i   pilnując 
stłoczonych z tyłu dzieci. Sass wiedziała, że wszyscy zostaną zabici, zastanawiała się tylko, 
kiedy.   Pociąg-pełzak   trzeszczał   i   łomotał,   skręcając   do   rybackiej   stacji   badawczej,   gdzie 
chciała pracować Caris. Wszystkie okna w budynku były wybite, drzwi wyważone. Sass nie 
widziała przyjaciółki przez cały dzień, ale nie ważyła się rozglądać. Nie zauważyła również 
Lunzie ani Januka.

Pociąg-pełzak   zatrzymał   się   na   samym   końcu   bocznicy.   Teraz   dzieci   musiały 

wyładować zwłoki, zawlec je na molo i wrzucić do niespokojnego, wrogiego oceanu. Na 
pomoście  ruch był  utrudniony,  łączące  ich sznury plątały się bez przerwy.  Strażnicy bili 
każdego, kogo tylko mogli dosięgnąć, nakazując im spieszyć się, ruszać się, pracować.

Sass starała się nie patrzeć na zwłoki, które niosła. Dotarła już do połowy mola, kiedy 

nagle zorientowała się, że trzyma w ramionach zwłoki Lunzie. Z gardła wyrwał się jej krzyk, 
ciało siostry wyśliznęło się z rąk, odbiło się od krawędzi pomostu i spadło do wody. Sass 
stała   sztywno   wyprostowana,   nie   mogąc   się   ruszyć.   Coś   szarpnęło   ją   za   obrożę,   ale   nie 
zwróciła na to uwagi. Usłyszała, że ktoś krzyczy:

- To była jej siostra!
I nagle ogarnęła ją ciemność.

Starała   się   usunąć   ze   swej   świadomości   dalsze   dni   spędzone   na   Myriadzie, 

wypełnione   rozpaczliwą   pracą   i   walką   o   życie.   Podawano   jej   narkotyk,   pracowała   do 
upadłego, potem znów dostawała narkotyk. Załadowali najlepsze rudy, kamienie szlachetne, 
najbogatsze transurany,  dzięki którym planeta zasłużyła  na wysoką ocenę Biura Rozwoju 
Federacji. Sass nie zdawała sobie sprawy z troski, jaką okazuje jej grupa, nie zauważała 
pieszczotliwych  dotknięć   ręki  podczas   krótkich  chwil  odpoczynku,  zluzowanej   linki  przy 
obroży. Była bezgranicznie przerażona, czuła smutek i wściekłość.

Później, na statku, grupa była poddawana przystosowaniu, pozostały czas zaś spędzała 

w śmierdzących celach. Nie dano im środków nasennych, nie zahibemowano, by uczynić 
długą podróż bardziej znośną. Piraci poinformowali ich zimnym,  pogardliwym  tonem, że 
mają   nauczyć   się   tego,   iż   są   towarem   przeznaczonym  na   sprzedaż   w   rejonach   nie 
kontrolowanych przez Federację. Jak każdy inny towar, zostali posegregowani w zależności 
od wieku, płci, wykształcenia. Jak wszyscy niewolnicy, szybko nauczyli się, jak przekazywać 
między sobą informacje. Sass dowiedziała się więc, że Caris żyje i należy do grupy osiemna-
stej.   Januk   pozostał   na   planecie.   Przeżył,   ale   był   skazany   na   śmierć,   gdyż   dziećmi   zbyt 

background image

małymi, by odbyć tę podróż, nie Opiekował się teraz żaden dorosły ani nawet nastolatek. 
Większość dorosłych usiłowała bronić kolonii przed piratami. Część z nich przeżyła, jednak 
nikt nie znał dokładnej ich liczby.

Na przystosowanie oczekiwali niemal z radością, gdyż przerywało ono nudę i udrękę 

niewoli. Sass od początku wiedziała, tę właśnie po to je zaplanowano, jednak z upływem 
czasu,   tak   jak   wszyscy   pozostali,   zaczęła   zapominać,   jak   wyglądało   życie   na   wolności. 
Wszyscy czekali na przystosowanie z niecierpliwością również dlatego, że było okazją do 
kąpieli, gdyż piraci nie mogli znieść smrodu niewolników. Potem cała grupa  jednocześnie 
wstawała, siadała, wyciągała ręce, kucała i obracała się na komendę. Nauczyli się pracy przy 
taśmie produkcyjnej, gdzie Składali różne przedmioty, które poprzednia grupa podczas szko-
lenia rozebrała na części. Poznali harish, wariant języka neogaesh, którym mówili niektórzy 
piraci. Zapoznali się również z podstawami chińskiego.

Koniec   podróży   nastąpił   niespodziewanie,   bowiem   nie   uważano   za   konieczne,   by 

niewolnicy znali swą przyszłość. Podczas twardego lądowania ponabijali sobie wiele sińców, 
ale nauczyli  się już, że skargi oznaczają tylko większy ból. Piraci, tym razem bez broni, 
sprowadzali z pokładu jedną grupę po drugiej, poganiając ich szeroką szarą ulicą w stronę 
rzędu budynków. Sass dygotała. Przed opuszczeniem statku polano ich zimną wodą, a teraz 
wiał chłodny wiatr. Grawitacja była tu niezbyt duża. Planeta miała dziwny zapach, ostry i 
duszący, zupełnie inny niż , bogaty, słonawy aromat Myriady. Sass podniosła głowę i ujrzała 
nad sobą kopułę. Dziwne... Czy ta wielka kopuła przykrywa port kosmiczny i całe miasto?

To miasto, które poznała w ciągu następnych miesięcy, było w całości obozem dla 

niewolników.   Całe   kompleksy   baraków,   warsztatów,   fabryk,   wysokich   na   pięć   pięter, 
ciągnących się we wszystkich kierunkach. Nie było tu drzew, trawy, nic poza niewolnikami i 
ich panami. Niektórzy z nich byli ogromni, o wiele wyżsi od rodziców Sassinak, potężnie 
umięśnieni, jak istoty, które Carin Coldae pokonała w filmie Dylemat Lodowego Świata.

Grupy zostały rozbite. Każdego niewolnika postano na testy, mające przed sprzedażą 

ustalić jego zdolności. Później przydzielono ich do nowych grup, do pracy,  na szkolenie. 
Przenoszono   ich   z   jednej   grupy   do   drugiej,   zgodnie   z   życzeniami   panów.   Sass   była 
zaskoczona,   że   po   wszystkim,   co   się   wydarzyło,   pamięta   jeszcze,   czego   nauczyła   się   w 
szkole.   Kiedy   na   ekranie   pojawiały   się   zadania,   skupiała   się,   pogrążała   w   wiedzy 
matematycznej, chemicznej, biologicznej. Przez wiele dni jedną zmianę spędzała w ośrodku 
testującym,   drugą   zaś   na   pracy   w   barakach,   gdzie   czyściła   wspólne   toalety   i   kuchnie, 
zamiatała   podłogi.   Potem   kolejna   zmiana   przy   pracy   na   taśmie   produkcyjnej,   wciąż   nie 
mającej   najmniejszego   sensu,   i   zaledwie   sześć   godzin   snu,   w   który   zapadała   tak,   jakby 
rzucała się do studni, chcąc utonąć.

Nie miała możliwości śledzenia upływających dni, zresztą nie czuła takiej potrzeby. 

Nie miała szans na odnalezienie starych przyjaciół. Łatwo zawierała nowe przyjaźnie, jednak 
ciągle   przechodzenie   z   grupy   do   grupy   uniemożliwiało   rozwinięcie   przyjacielskich 
stosunków. Kiedy testy już się zakończyły, przez długi czas pracowała codziennie na trzy 
zmiany. Potem została zabrana z grupy i zaprowadzona do budynku, którego nigdy wcześniej 
nie widziała. Tu przywiązano ją do długiego rzędu niewolników. Usłyszała szybką paplaninę 
prowadzącego aukcję i wiedziała już, że została wystawiona na sprzedaż.

Zanim wreszcie dotarła do podestu, na którym miano ją zaprezentować, zdążyła się 

już   przyzwyczaić   do   głosu   sprzedawcy.   Człowiek,   kobieta,   drugi   stopień   skali   rozwoju 
fizycznego,   rozwój   intelektualny   na   poziomie   ósmego   stopnia,   matematyka   na   poziomie 
dziewiątym,   wzrost   taki   a   taki,   waga   taka   a   taka,   planeta   pochodzenia,   źródło   materiału 
genetycznego, języki rodzinne i nabyte, ocena specjalnych zdolności... Czekała na ból, który 
miano jej zadać, by pokazać kupującym, jaka jest wrażliwa, jak łatwo ją pobudzić. Dlatego 
też, kiedy ją uderzono, prawie nie drgnęła. Zorientowała się już, że kupujący rzadko szukają 

background image

piękna,   które   łatwo   stworzyć   czy   też   wyrzeźbić   dłonią   chirurga.   Najważniejsze   były 
uzdolnienia w połączeniu z energią i siłą. Dlatego też ściągano niewolników ze względnie 
młodych kolonii.

Aukcja trwała. Używano tu waluty, której nie znała i której wartości mogła się jedynie 

domyślać.  Ktoś wreszcie wycofał  się z przetargu, a ktoś inny przycisnął  gruby kciuk do 
ekranu terminalu Jakiś niewolnik poprowadził ją przez puste korytarze l przypiął jej linkę do 
kółka na drzwiach. Przez cały czas panowała nad sobą, nie rozpłakała się, choć czuła, jak z 
serca wyrywa się jej rozpaczliwy krzyk.

Juk się nazywasz? - spytał niewolnik, ustawiając  pod drzwiami jakieś pudła.
Sass popatrzyła na niego. Był to starszy, krępy mężczyzna o siwiejących włosach, z 

bliznami na ramieniu, z pozbawioną włosów bruzdą na szczycie czaszki. Nie odpowiadała, 
więc spojrzał na nią i uśmiechnął się, ukazując braki w uzębieniu.

Nic nie szkodzi, możesz nie odpowiadać, jeśli nie masz ochoty.
- Sassinak - wykrztusiła wreszcie swe imię. A więc nic jest iuż numerem!
- Łatwe do zapamiętania. Skąd jesteś, Sassinak?
- Z My... Myriady. - Głos jej zadrżał, a do oczu napłynęły
łzy.
- Znasz neogaesh? - spytał, mówiąc w tym właśnie języku. Skinęła tylko głową, gdyż 

łzy dławiły jej gardło.

- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. - Gdy odetchnęła głęboko i uspokoiła się, 

skinął z aprobatą głową. - Masz duże możliwości, Sassinak. Sądząc po twojej punktacji, jesteś 
całkiem nieglupia, no i masz niezłe nerwy. Nie płaczesz, nie krzyczysz... Chociaż za bardzo 
podskoczyłaś, gdy cię uderzono.

Taka krytyka po ciepłych słowach przepełniła czarę goryczy. Sass zaperzyła się:
- Tylko lekko drgnęłam. Pokiwał głową.
- Wiem, że stać cię na więcej. - Uśmiechnął się, gdy spojrzała na niego z gniewem w 

oczach. - Posłuchaj mnie, Sassinak z Myriady. Bez szkolenia nie wydałaś z siebie jęku... Jak 
myślisz, czego dokonałabyś po przeszkoleniu?

Wbrew własnej woli zapytała:
-  Po  przeszkoleniu?  Co  masz   na  myśli?   W  korytarzu   rozległy  się  glosy,  ktoś  się 

zbliżał. Jej rozmówca potrząsnął głową i stanął obok sterty kartonów.

- A ty jak masz na imię? - spytała cicho.
- Abervest. Nazywają mnie Abe. - I szeptem dodał: - Jestem z Floty.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Flota...   Sassinak   myślała   o   niej   przez   całą   drogę,   wciśnięta   do   przedniego   luku 

holownika   towarowego,   gdzie   umieszczono   ją   wraz   z   dwoma   innymi   świeżo   nabytymi 
niewolnikami. Później dowiedziała się. że nic była to żadna kara, ale konieczność. Holownik 
wydostał się spod kopuły i leciał ponad jałową, pozbawioną powietrza powierzchnią planety, 
służącej   za   obóz   dla   niewolników.   Na   zewnątrz   izolowanego,   hermetycznego   przedziału 
bagażowego, poza kabiną kontrolną, gdzie Abe kierował statkiem we względnym luksusie, 
nic miałaby szans na przeżycie.

Celem podróży były inne koszary dla niewolników, tym razem znacznie mniejsze. 

Sassinak spodziewała się takiej pracy jak poprzednio, ale została przydzielona do ośrodka 
treningowego. Sześć godzin dziennie siedziała przed ekranem, ucząc się wykorzystywania 
posiadanych   przez   siebie   podstaw   matematyki   do   czytania   map,   w   nawigacji   i   geologii. 
Usiłowała poprawić akcent w harish i zaczęła rozumieć język chiński. Na następnej zmianie 
pracowała, wykonując prace przydzielane przez brygadzistę. Nie miała żadnych regularnych 
obowiązków, do których mogłaby przywyknąć.

Najbardziej   doskwierało   jej   poczucie,   że   nic   może   nawet   wyjrzeć   na   zewnątrz. 

Dawniej zawsze mogła wybiec z budynku i przyjrzeć się niebu, spacerować po wzgórzach z 
przyjaciółmi. A teraz... Większość budynków nic miała okien, nie było zresztą na co patrzeć 
również poza ścianami z prefabrykatów. Maszerując z mozołem wąskimi uliczkami, spiesząc 
z jednej pracy do drugiej, nauczyła się, że podnosząc wzrok można zasłużyć na burę albo 
zostać uderzoną. Poza tym w górze nic było nic widać poza majaczącą niewyraźnie szarą 
kopułą.   Sass   nie   umiała   stwierdzić,   jak   duży   jest   ów   księżyc   czy   planeta,   jak   daleko 
przewieziono ją z pierwotnego miejsca pobytu. a nawet z ilu budynków składa się kompleks 
szkoleniowy. Dzień w dzień widywała wciąż te same ściany z prefabrykatów, które z obu 
stron wyglądały tak samo. Przestała nawet zerkać w górę, nauczyła się zamykać w sobie i 
znienawidziła się za taki konformizm.

Nagle   okazało   się.   że   ma   wolną   jedną   zmianę   dziennie.   Spędzała   ten   czas   w 

laboratorium   językowym,   pracując   przy   komputerze,   czytając,   lub   leż   -   najczęściej   -   w 
towarzystwie Abego.

Flota była zarówno jego przeszłością, jak i marzeniem. Zaciągnął się do niej jako 

bardzo młody chłopak i piął się w górę krok po kroku. Czasami, gdy w jakiejś burdzie tracił 
zdrowy rozsądek, spadał na niższy szczebel drabiny, lecz później znów awansował jak każdy 
kosmita. Byt zdolny, choć nie na tyle, by dostać się do Akademii. Był silny, lecz nie brutalny, 
odważny bez niepotrzebnej chłopięcej brawury. Choć był teraz niewolnikiem, wciąż jednak 
należał do Floty.

- Są twardzi - powiedział kiedyś Sassinak. - Tak twardzi jak handlarze niewolników, a 

może jeszcze bardziej. Jeśli tylko mogą, to cię odbiją, a jeśli nie... - Glos mu zamarł, Sass 
ujrzała, że oczy mu błyszczą. Zamrugał powiekami. - Flota nigdy nie zapomina. Nigdy. Mogą 
przybyć   późno,   ale   przylecą   na   pewno.   Jeśli   zaś   się   spóźnią,   to   trudno,   moje   nazwisko 
widnieje w aktach, więc na zawsze pozostanę w pamięci Floty.

W ciągu następnych miesięcy Sassinak zaczęła myśleć o Flocie już nie jak o zbrojnym 

ramieniu kapryśnej i aroganckiej władzy, czego nauczyli ją rodzice. Abe mówił, że Flota jest 
solidna,  że   można   na  niej   polegać.   Że   na  każdym   statku  są  te   same  stopnie,   identyczne 
kategorie, specjalności.

Nic chciał powiedzieć, od jak dawna jest niewolnikiem, ani jak dostał się do niewoli, 

lecz jego wiara we Flotę, w jej długie ręce i niezawodność, powoli zapadły jej w pamięć. 
Kiedy zmieniali się nadzorcy dziewczyny, niektórzy bardziej skorzy do gniewu, inni raczej 
łagodni, Abe uśmiechał się, zauważając, że dobrzy pracownicy mają dobrych przełożonych. 

background image

Kiedy przychodziła na spotkania pobita i posiniaczona, powtarzał, by sobie to zapamiętała, a 
któregoś dnia będzie w stanie im odpłacić.

Pewnego   wieczoru   Abe   przypomniał   Sass   ich   pierwsze   spotkanie   i   stwierdził,   że 

mogłaby zacząć nad sobą pracować.

- Teraz jesteś już gotowa -oznajmił. - Nauczę cię czegoś.

- Co to takiego?
-   Dyscyplina   fizyczna,   którą   zdobywa   się   dla   samego   siebie.   Pomoże   ci,   kiedy 

będziesz w kłopotach, tu czy gdziekolwiek indziej. Nie będziesz odczuwać bólu ani głodu.

- Ja tego nic potrafię!
-   Bzdura.   Dziś   przepracowałaś   przy   komputerze   sześć   godzin,   bez   przerwy   na 

południowy posiłek. Byłaś głodna, ale nie myślałaś o jedzeniu. Możesz się nauczyć, jak nie 
myśleć o głodzie.

Sass uśmiechnęła się:
- Nie mogę ciągle siedzieć przy komputerze.
- To prawda, ale możesz dotrzeć do samego jądra swej świadomości. A teraz usiądź 

prosto i oddychaj głęboko, żeby pracowała ci przepona.

Było to całkiem łatwe. Technikę tę opanowała jeszcze w domu, ucząc się, podczas 

gdy Lunzie i Januk bawili się obok.

- Skoncentruj się na swym wnętrzu - pouczał Abe. - Jeśli będziesz chciała skupić się 

na czymś zewnętrznym, na przykład na matematyce, mogą ci to odebrać. Nikt jednak nie 
zabierze ci tego, co masz wewnątrz.

Przez kilka sesji dziewczyna poszukiwała czegoś, na czym mogłaby się skupić.
- Sięgnij głębiej, do samego środka - pouczył ją Abe. Zaczęła myśleć o tym, jako 

środku ciężkości.

- Doskonale - zgodził się Abe. - Jeśli ci to pomaga, myśl w ten sposób.
Kiedy już się tego nauczyła, następny etap był o wiele trudniejszy. Prosty trans nic 

wystarczał, gdyż mogła najwyżej trwać w nim biernie. Jak wyjaśnił jej przyjaciel, będzie 
musiała nauczyć się, jak na każde zawołanie korzystać z całej swej mocy, nawet z tych jej 
zapasów, do których większość ludzi nigdy nie sięga. Przez dłuższy czas nic czyniła żadnych 
postępów i chętnie zrezygnowałaby z ćwiczeń, lecz Abe nie pozwalał na to.

- Zbyt wielkie postępy czynisz na szkoleniu technicznym - oznajmił kiedyś z powagą. 

- Masz już dobre zadatki na pilota, a piloci są w cenie.

Sass   popatrzyła   na   niego   zaskoczona.   Nie   pomyślała   nawet,   że   znów   mogą   ją 

sprzedać, wysłać gdzieś daleko, gdy zaczęta się już czuć dosyć bezpieczna. Abe delikatnie 
dotknął jej ramienia.

- Widzisz więc, po co ci to potrzebne jak najszybciej. Nie jesteś bezpieczna, podobnie 

jak każdy z nas. Mnie też mogą sprzedać. Już dawno by to zrobili, gdybym nie był aż tak 
przydatny. Mogą trzymać cię. aż zostaniesz w pełni wykwalifikowanym pilotem, ale pewnie 
tego   nie   zrobią.   Istnieje   wielkie   zapotrzebowanie   na   młodych,   ledwie   przeszkolonych 
pilotów. przydatnych w nietypowej działalności handlowej.

Zrozumiała, że mówi o piratach. Zadrżała na samą myśl o powrocie na piracki statek.
- Poza tym - ciągnął Abe - jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć, ale czego nie mogę 

ci jeszcze powiedzieć.

Wreszcie osiągnęła sprawność, którą Abe określił jako “dostateczną". Nie wykraczała 

ona jednak poza zwykłą siłę fizyczną, a w dodatku Sass szybko się męczyła. Mimo to Abe 
kiwał   z   uznaniem   głową   i   kazał   jej   ćwiczyć   niemal   codziennie.   Udzielał   też   Sass 
dodatkowych informacji.

- Istnieje coś w rodzaju stowarzyszenia ofiar piratów - powiedział Abe. - Pamiętamy, 

skąd przybyli złoczyńcy, kim są, kto przeżył masakrę, jak zginęli inni. Mamy nadzieję, że 
jeśli kiedyś uda się nam zebrać wszystkie te informacje, złożyć razem wszystko, co wiemy, 

background image

dowiemy się, kto stoi za całym tym piractwem. Ci ludzie nic działają na własną rękę, choć 
słyszałem, że statek, który napadł na Myriadę, był niezależny, a przynajmniej miał na pieńku 
ze swoim sponsorem. Istnieją dowody na pewnego rodzaju spisek w  samej Federacji. Nic 
wiem  jakie,   bo  gdybym   wiedział,  zrobiłbym   wszystko,  by przekazać   je  Flocie.  Jednakże 
ciebie nie mogę z nimi skontaktować, dopóki nie nauczysz się maskować swych reakcji.

- Kim są...
- Nazywają siebie “Samizdat". To stare słowo, pochodzące z języka, którego nigdy nie 

słyszałem. Podobno znaczy “podziemie", może coś innego, ale to bez znaczenia. Istotna jest 
sama nazwa i to, byś trzymała język za zębami.

Nauka, praca, ćwiczenia. Przypominało to życie, jakie wiodła w domu, na Myriadzie - 

szkoła, obowiązki domowe, ścisłe grono przyjaciół. Tyle ze oblanie testu w domu oznaczało 
tylko burę, tutaj zaś kończyło się biciem. Kiedy dopuściła do tego, by Januk rozsypał cenne, 
racjonowane jedzenie - oczy wypełniły jej się łzami na wspomnienie cukru rozsypanego tej 
ostatniej  nocy -matka  czyniła  jej gorzkie wymówki.  Kiedy teraz rozsypała  nasiona, które 
niosła   do   inspektów,   nadzorca   dał   jej   mocnego   kuksańca   i   pozbawił   posiłku.   A   zamiast 
przyjaciół w swoim wieku, z którymi mogłaby plotkować o kolegach i rodzinie, żartować i 
snuć   marzenia,   miała   tu   Abego.   Upływał   czas,   który   mogła   odmierzać   tylko   subtelnymi 
zmianami we własnym organizmie. Była dziś chyba nieco wyższa, szersza w biodrach, choć 
nadal szczupła, bo na niewolniczej diecie.

W końcu zaczęła się zastanawiać, dlaczego jej i Abemu dano tyle swobody, podczas 

gdy inne przyjaźnie między niewolnikami nadzorcy bezwzględnie niszczyli. Gdy zapytała go 
o to, Abe uśmiechnął się figlarnie.

- Mówiłem ci już,, że jestem tu ceniony. Dlatego też uznano, że przyda mi się od 

czasu do czasu słodka młodziutka maskotka...

Sass poczerwieniała. Szkolono tu w sztuce miłości dziewczęta dużo od niej młodsze, 

gdy tymczasem na Myriadzie, zgodnie z religią jej rodziny, mieli prawo wiedzieć o tym tylko 
ci, którzy dorośli do założenia własnej rodziny. Życie na pionierskiej planecie dostarczało im 
zbyt wielu zajęć, by mieli czas uskarżać się na to. Abe mówił dalej:

-   Powiedziałem   im,   że   sam   będę   cię   szkolić   w   miłości.   Nie   chciałem,   żeby 

przeszkadzali ci swoimi naukami. - Sass wpatrywała się w ziemię, wściekła na niego. - Nie 
zżymaj się, dziewczyno. Oszczędziłem ci sporo kłopotów. Nie kazaliby ci pewnie robić tego 
przez cały czas, bo jesteś zbyt  inteligentna i można cię nieźle sprzedać po przeszkoleniu 
technicznym, ale mimo wszystko...

- No dobrze - wymamrotała obrażonym tonem. - Dobrze, rozumiem.
- Teraz jeszcze nie, ale kiedyś zrozumiesz. - Dotknął jej policzka i obrócił jej twarz w 

swoją stronę. - Sass, kiedy będziesz już wolna - a wierzę w to, że kiedyś odzyskasz wolność - 
zrozumiesz,   co   zrobiłem   i   dlaczego   tak   postąpiłem.   Moja   mała,   będziesz   kiedyś   piękną 
kobietą, która sama zadecyduje o własnym ciele.

Przez pewien czas po tej rozmowie Sass czuła się dość nieswojo w jego obecności. 

Kilka dni później Abe na powitanie przekazał jej wstrząsającą wiadomość.

-   Zostaniesz   sprzedana   -   powiedział,   unikając   jej   wzroku.   -   Niedługo,   jutro   albo 

pojutrze. To nasze ostatnie spotkanie. Powiedzieli mi tylko dlatego, że zaproponowali mi 
następną.

- Ależ Abe... - szepnęła drżącym głosem.
- Niestety, Sass. - Potrząsnął głową. - Nic nie mogę poradzić. Z oczu trysnęły jej łzy.
- Ale... ale to niemożliwe...

- Sass, myśl! - W jego głosie dźwięczał rozkaz. Łzy wyschły Jej na policzkach. - Czy 

uczyłem cię tego, byś płakała jak rozkapryszone dziecko, gdy tylko zaczną się kłopoty? 

Spojrzała   na   niego   i   przypomniała   sobie   o   samodyscyplinie.   Zaczęła   oddychać 

wolniej, uspokoiła się. Przestała dygotać. Pozbyła się strachu. 

background image

 - Już lepiej. A teraz posłuchaj...

  Abe mówił szybko, łagodnym głosem. Rytm jego słów był dziwny, zniewalający. 

Gdy skończył, nie pamiętała, co jej przekazał, wiedziała tylko, że to coś ważnego i że później 
sobie przypomni. Objął ją i przytulił po raz pierwszy. Jego uścisk   podniósł ją na duchu. 
Wciąż jeszcze opierała głowę na jego ramieniu, kiedy przyszedł nadzorca, by ją zabrać. 

Przeszła przez halę targową, niczego nie widząc. Tym razem nabywca kazał zabrać ją 

do portu, do podniszczonego statku bez widocznych  numerów rejestracyjnych. Gdy znaleźli 
się wewnątrz, eskortujący Sass strażnik podał uczepiony do jej obroży pasek mężczyźnie z 
purpurowymi   i   złotymi   dystynkcjami.   Sass   sobie,   że   to   mundur   starszego   pilota   jakiejś 
odległej floty handlowej. Człowiek ów spojrzał na nią i pokiwał głową.

- Następny żółtodziób. Przecież wiedzą, iż potrzeba mi kogoś doświadczonego niż 

tępa,   goła   dziewucha,   która   pewnie   nie   mówi   nawet   w   żadnym   zrozumiałym   języku. 
Odwrócił   się   od   niej   i   pchnął   palcem   ściankę.   Ze   świstem   otworzyły   się   drzwi   szafki. 
Przerzucił  jej  zawartość i wyciągnął  wygniecioną  tunikę  i pocerowane spodnie.   - Masz. 
Ubranie. Rozumiesz?

  Gestami pokazał, że ma się ubrać. A potem poprowadził ją korytarzem do kabiny 

pilota,   małego,   zatłoczonego   pomieszczenia,   wypełnionego   ekranami   i   tablicami 
rozdzielczymi. Dzięki przebytemu szkoleniu z ulgą rozpoznała znajome elementy W chaosie 
przycisków, guzików, migających świateł. To musi być komputer wewnątrzukładowy, to jest 
przycisk   FTL   i   jego   własny   komputer,   migający   teraz   w   niezbyt   dla   niego   typowym 
pomieszczeniu. Statek miał dwa napędy wewnątrzukładowe, z których jeden nadawał się do 
lądowania na planetach z powłoką atmosferyczną. Pilot pociągnął za pasek u jej obroży. Gdy 
spojrzała na niego, wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Widzę, że znasz większość z tych urządzeń. Byłaś kiedyś w przestrzeni kosmicznej? 

- Zapomniał, że dziewczyna może nie mówić w jego języku. Na szczęście mówiła.

- Nie... Odkąd tu przyleciałam.
- Masz wysoką punktację. Zobaczmy, jak sobie z tym poradzisz. Wskazał dłonią jeden 

z   trzech   foteli.   Usiadła   przed   komputerem,   bardzo   przypominającym   jej   stanowisko 
szkoleniowe, pochodzącym nawet od tego samego producenta. Nachylił się nad nią, poczuła 
ciepły oddech na policzku. Wprowadził do komputera zadanie dla niej.

- Już to kiedyś robiłam - powiedziała.
- No to zrób jeszcze raz.
Jej palce zatańczyły na klawiaturze. Kod punktu wyjścia i celu, równania wyliczające 

najbardziej   korzystną   kombinację   czasu   podróży,   kosztów   paliwa   napędu 
wewnątrzukładowego,   przepływu   prawdopodobieństwa   FTL   i   wreszcie   równania 
przekształceniowe, wyznaczające ścieżkę  lotu w przestrzeni FTL. Kiedy dokończyła, skinął 
głową.

- Całkiem nieźle.  A teraz zmaksymalizuj  czas podróży,  wykorzystując największy 

dostępny przepływ FTL.

Wykonała zadanie i spojrzała na niego. Patrzył spode łba.
- Poleciałabyś ścieżką przepływu 0.35? Skąd wzięłaś taką wartość?
Zarumieniła   się.   Źle   umieściła   przecinek.   Dodała   opuszczone   zero   i   ze   stoickim 

spokojem przyjęła zasłużony kuksaniec.

- Teraz już lepiej. Wy, młodzi, nie wiecie, co znaczy wysoki przepływ. Uważaj, bo 

zostanie po nas tylko echo szumów radiowych w jakimś układzie słonecznym. Jak masz na 
imię?

Zamrugała   ze   zdziwieniem   oczami.   Dotąd   tylko   Abe   mówił   jej   po   imieniu.   Pilot 

patrzył na nią. czekając niecierpliwie, gotów znów dać jej szturchańca.

- Sass - odparła.

background image

Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Pasuje do ciebie. - Usiadł w fotelu i skasował dane z ekranu. - A teraz, dziewczyno, 

zabieramy się do pracy.

Nowe życie  w charakterze świeżo zwerbowanego młodszego pilota - starszy pilot 

wyraźnie   oświadczył,  że   nie  lubi  słowa  “niewolnica"   -  było   znacznie   przyjemniejsze   niż 
przebyte szkolenie. Nadal nosiła obrożę, ale już bez linki. Nikt jej nie powiedział, do kogo 
należy statek, nie informowano jej o niczym, podając tylko najbliższy cel podróży. Poza tym 
traktowano ją jak pełnoprawnego członka załogi. Prócz starszego pilota Krewe leciało jeszcze 
dwóch młodszych pilotów: krępa kobieta o imieniu Fersi i wysoki, niezgrabny mężczyzna 
Zoras.   W   kabinie   pilota   zawsze   pracowali   we   trójkę,   manewrując   to   jednym,   to   drugim 
napędem wewnątrzukładowym.  Sass odbywała  standardowe, sześciogodzinne  wachty jako 
trzeci pilot pod komendą pozostałych. Poza tym musiała utrzymywać w czystości własną 
kabinę   i   wykonywać   drobne   polecenia,   jakie   jej   wydawano.   W   wolnych   chwilach 
przysłuchiwała im się i przypatrywała, jak gadają, kłócą się i uprawiają hazard.

Piloci nie bratają się z byle kim - ostrzegła ją Fersi, gdy Sass usiłowała zaprzyjaźnić 

się z załogą statku. - Należy nam się szacunek. Reszta załogi to żadni kosmici. Na ziemi 
robiliby to samo co tutaj: biliby się, sprzątali, gotowali, obsługiwali maszyny Piloci to stary 
cech, pierwsi kosmici. Masz szczęście, że nauczono cię tego zawodu.

Historia   z   punktu   widzenia   trojga   pilotów   w   ogóle   nie   przypominała   tego,   czego 

dziewczyna uczyła się na Myriadzie. Nie mówili nic o epoce wielkich odkryć, o spotkaniach z 
obcymi,   o   budowaniu   sojuszów   i   utworzeniu   Federacji,   Zamiast   tego   Sass   wysłuchiwała 
litanii   nazwisk   jeszcze   z   czasów   Starej   Ziemi,   poznawała   oklepane,   banalne   opowieści. 
Lindberg,   Czerwony   Baron,   Bader,   Gunn,   nazwiska  jeszcze   z   czasów   przed   podróżami 
kosmicznymi, podniebni wojownicy z jakiejś prastarej bitwy, z której nikt nie powrócił żyw. 
Heinlein i Clarke, Glenn i Aldridge z pierwszych dni w kosmosie... aż do Ankwira, który 
niedawno przetarł nowy szlak przez całą galaktykę, zmniejszając margines przepływu poniżej 
0,001.

Gdyby   nie   tęskniła   tak   bardzo   za   Abem,   byłaby   prawie   szczęśliwa.   Pokładowe 

pożywienie, na które wszyscy inni wyrzekali, jej zdaniem było smaczne i obfite. Mogła się 
uczyć i miała chętnych nauczycieli. Piloci nudzili się, gdyż dawno opowiedzieli już sobie 
nawzajem swe historie. Jednakże zanim Sass zdołała zapomnieć o swym dawnym opiekunie i 
obozie dla niewolników, nastąpił napad.

Spała na swej koi, kiedy zawył alarm. Statek zadrżał. Pokład pod bosymi stopami 

dygotał przy zmianie napędu.

- Sass! Chodź tu!
Glos Krewe zabrzmiał tak donośnie, ze przebił się przez dzwonki alarmowe. Chwiejąc 

się na nogach, powędrowała w stronę stanowiska dowodzenia. Fersi już tam siedziała, wpa-
trując się w ekran. Krewe spostrzegł Sass i wskazał jej fotel drugiego pilota.

- To pewnie nic nie da, ale możemy spróbować... Sassinak włączyła ekran i usiłowała 

zorientować się w plątaninie symboli. Coś wychwyciło ich z przestrzeni FTL i rzuciło w 
pustkę między systemami gwiezdnymi. A z tyłu, stanowczo zbyt blisko, znajdowało się coś 
znacznie bardziej masywnego od ich statku.

- Ciężki krążownik Floty - oznajmił lakonicznie Krewe. -Znalazł nas przed chwilą i 

zastawił pułapkę.

- Co takiego?! - Sass nic miała pojęcia, że można odnaleźć, a nawet przechwycić 

statek w locie FTL.

Pilot wzruszył ramionami, manewrując rękoma na klawiaturze.
-  Rota  nauczyła   się  nowych   sztuczek.   Prawie  im   uciekliśmy.  Masz...  -  Rzucił  jej 

kawałek   tłoczonego   plastiku.   -   Włożysz   to   w   boczną   szczelinę   przy   swojej   tablicy 
rozdzielczej, kiedy ci powiem.

background image

Z ciekawością przyjrzała się płytce. Długa na palce, o dwa razy mniejszej szerokości, 

nie   przypominała   żadnego   nośnika   informacji,   jaki   kiedykolwiek   widziała.   Odszukała 
szczelinę,   do   której   pasował,   i   czekała   na   polecenie.   Nagle   w   głośniku   zabrzmiał   głos 
kapitana.

- Krewe, możesz coś zrobić? Chcą wejść na pokład!
- Może mogę. Poczekaj.
Krewe   skinął   głową   Sass   i   wsunął   identyczną   płytkę   w   szczelinę   własnej   tablicy 

rozdzielczej. Dziewczyna poszła w jego ślady, podobnie Fersi. Statek przechylił się na bok, 
jakby się o coś potknął, światła przygasły. Nagle Sass poczuła, że jakaś silą wciska ją w fotel, 
gwałtownie popycha w lewo, a potem na prawo. Rozległ się ogłuszający huk, światła zgasły, 
a z zimnych ciemności dochodziły tylko nie kończące się przekleństwa Krewe.

Przebudziła   się   na   czystej   leżance   w   jasno   oświetlonym   pomieszczeniu.   Niemal 

natychmiast  wyczuła  brak znajomego ucisku na szyi  - Uniosła dłoń. Niewolnicza obroża 
zniknęła. Ostrożnie rozejrzała się naokoło.

-  Ach,   obudziłaś   się   wreszcie.   -   Podszedł   do   niej   mężczyzna   w   czystym   białym 

mundurze,  z czarnymi  i złotymi  pasami na rękawach. - I pewnie zastanawiasz  się, gdzie 
jesteś, co się stało i ...  Czy ty w ogóle mówisz w tym języku?

Pokiwała głową, gdyż była zbyt zaskoczona, by cokolwiek powiedzieć. Flota. To na 

pewno Flota. Spróbowała przypomnieć  sobie, co Abe mówił  o paskach na rękawach. Te 
miały kształt skrzydeł.

To dobrze. - Mężczyzna skinął głową. - Byłaś niewolnicą, prawda? Sądząc po twoim 

wieku, schwytali cię kilka lat temu.

- Skąd pan wie?
Uśmiechnął się. Miał przyjemny uśmiech, ciepły i serdeczny.
- Mówią mi o tym między innymi twoje zęby, ogólny, rozwój biologiczny.
W   tym   momencie   Sass   zorientowała   się,   że   ma   na   sobie   czyste,   miękkie, 

jednoczęściowe ubranie. Połatana tunika i spodnie. które nosiła na statku, zniknęły.

- Czy pamiętasz, skąd pochodzisz?
- Gdzie  jest mój...   dom?   - Przytaknął.   - Na  Myriadzie.  Najwyraźniej  nie  znał   jej 

planety, więc podała standardowy adres galaktyczny, którego nauczyła się w szkole, jakże 
dawno temu. Opowiadała, co wydarzyło się w kolonii.

- A potem?
Opisała lot do obozu, szkolenie, któremu została poddana jako niewolnica, wreszcie 

pracę na statku. Westchnął głęboko.

- Pewnie nie masz pojęcia, gdzie znajduje się planeta z obozem dla niewolników?
- Nic...
Jej wzrok padł nagle na insygnia naszyte na piersi mężczyzny. Coś symbolizowały... 

Nagle ujrzała twarz Abego, który z napięciem mówił jej coś szybko, coś, czego dokładnie nie 
zapamiętała. To nic, bowiem pewnego dnia... Przecież ten dzień właśnie nadszedł! Zaczęła 
nagle recytować wszystko, co przekazał jej Abe, powtarzając jego słowa równie szybko i 
dokładnie. Mężczyzna patrzył na nią w osłupieniu.

- Ależ jesteś zbyt młoda, nie mogłaś przecież... Teraz już wiedziała, jaką wiedzę Abe 

wpoił jej i zapewne wielu innym dziewczynom, które zostały sprzedane, z nadzieją, że kiedyś 
przypadkiem ujrzy insygnia Floty i odzyska pamięć. W jaki sposób udało mu się to ukryć? 
Przypomniała sobie wszystko: adres planety, kurs lotu FTL i kody, które  pozwolą okrętom 
Floty ominąć zewnętrzne satelity obronne. Wszystkie te okruchy wiedzy Abe zbierał przez 
długie lata niewoli, udając posłuszeństwo.

Podane   przez   dziewczynę   informacje   wywołały   lawinę   wydarzeń.   Położono   ją   na 

noszach,   zaniesiono   przez   błyszczące   czystością   korytarze   i   umieszczono   z   największą 

background image

ostrożnością na koi w kabinie. Pomieszczenie było luksusowe. Na podłodze znajdował się 
puszysty   dywan   w   geometryczne   wzory,   wokół   niskiego   okrągłego   stolika   stało   kilka 
wygodnych  foteli. Nagle z oddali  doszedł dźwięk dzwonka, rozległ się tupot dziesiątków 
stóp.   A   później   drzwi   kabiny   zamknęły   się   i   nie   słyszała   już   nic   poza   cichym   sykiem 
powietrza pompowanego przez urządzenia wentylacyjne.

W takiej ciszy ponownie zasnęła. Obudziło ją ciche kaszlnięcie. Tym razem biały 

mundur   ozdobiony   był   złotymi,   prostymi   pasami   okalającymi   rękawy.   “Pierścienie"   - 
pomyślała nieprzytomnie. Widziała cztery pierścienie i sześć małych srebrnych punkcików na 
naramiennikach. “Najważniejsze są gwiazdy" -mówił Abe. “Noszą je admirałowie."

- Oficer medyczny twierdzi, że jesteś w dobrym stanie -odezwał się ów człowiek, 

ozdobiony złotem i srebrem. - Czy możesz powiedzieć, co jeszcze pamiętasz?

Był wysoki, szczupły, siwy. Żeby się nie bała, uśmiechnął się do niej po ojcowsku.
Skinęła głową i powtórzyła wszystko od początku, tym razem powoli, normalnym 

głosem.

- Kto ci to powiedział?
- Abe- On... był we Flocie.
- No dobrze, ale co my teraz z tobą zrobimy?
- To jest okręt Floty, prawda?
-“Baghir",   ciężki   krążownik.   Czy   wiesz   coś   o   statku,   na   którym   pracowałaś?   - 

Potrząsnęła przecząco głową. - Nie? Pewnie po prostu wsadzili cię do kabiny pilota i kazali 
zabrać   się   do   pracy.   A   więc   był   to   niezależny   statek   transportowy.   Czasami   przewoził 
niewolników. Tym razem na pokładzie było ich około dwudziestu - młodych, przeszkolonych 
- a także wielki ładunek kostek rozrywkowych... O ile można tę czynność nazwać rozrywką. - 
Dokładniej tego nie wytłumaczył, a Sass nie dopytywała się. - Mieliśmy informację, że może 
przybyć   dostawa   do   sąsiedniego   systemu,   więc   przygotowaliśmy   siatkę   przepływu.   Nie 
musisz wiedzieć, jak ona funkcjonuje, powiem ci tylko tyle, że może wyciągnąć statek z 
hiperprzestrzeni, jeżeli zadziała. Jeśli nie, to i tak statek zostanie zniszczony. Udało się nam 
pochwycić   was.   Pozostali   niewolnicy   -   nawiasem   mówiąc,   dwoje   pochodzi   z   Myriady   - 
zostaną odesłani do Kwatery Głównej Sektora, gdzie przesłucha ich Flota, a sąd spróbuje 
ustalić ich tożsamość. Nic są winni, chcemy tylko upewnić się, że nie wyposażono ich w 
ukryte   niebezpieczne  osobowości.   Trafiały   się   takie   przypadki   wśród   oswobodzonych 
niewolników. Jednego z nich wyszkolono na mordercę. Po uwolnieniu oddano go do szkoły, 
gdzie wpadł w szał i zabił czternaście osób, zanim go ujarzmiono.

Człowiek w oficerskim mundurze potrząsnął głową i spojrzał na Sass.
- Co jednak zrobić z tobą? Jesteś kluczem do wszystkiego, co się dziś zdarzyło, i ty 

jedna wiesz, gdzie jest obóz dla niewolników. Przekazałaś nam wszystko, co pamiętasz, ale 
twój   przyjaciel   z   Floty   na   pewno   nie   zawarł   wszystkich   informacji   w   tym   jednym 
zakodowanym przesłaniu. Gdybyś zechciała nam towarzyszyć...

Sassinak usiadła na łóżku.
- Lecicie lam?
- Nie w tej chwili, ale niedługo, najwyżej za kilka dni czasu pokładowego. Kłopot w 

tym, że jesteś cywilem i jesteś niepełnoletnia. Nic mam prawa zabrać cię ze sobą, ani nawet 
prosić cię o to, choć przydałabyś się nam.

Jej oczy napełniły się łzami. Było tego za wiele jak na jeden raz. Skupiła się, próbując 

odzyskać równowagę duchową, tak jak uczył ją Abe. Uspokoiła oddech, usunęła napięcie. 
Oficer przyglądał się jej. Jego twarz wyrażała z początku niepokój, później zaskoczenie.

- Ja... chcę polecieć - rzekła Sass. - Jeśli Abe...
- Jeśli żyje, znajdziemy go. Nie obawiaj się. A teraz, moja dumo, wyśpij się porządnie.
Jeszcze   jedna   ukryta   informacja   ujawniła   się   w   trakcie   specjalistycznego   badania, 

przeprowadzonego   przez   zespól   medyczny   okrętu.   Zawierała   ona   szczegóły   na   temat 

background image

wewnętrznych   zabezpieczeń   planety,   dokładny   opis   jej   powierzchni   oraz   nazwy   karteli 
handlujących   niewolnikami,  włączając   ten,   który   zakupił   i   przeszkolił   Sass.   Dziewczyna 
wyszła z badania blada i drżąca, odzyskała energię dopiero po długim śnie i dwóch solidnych 
posiłkach. Przez resztę podróży nie miała już nic do roboty, mogła tylko czekać. Oczekiwanie 
umilały jej dwie kobiety z załogi, otaczające ją troską i zasypujące drobnymi podarunkami. 
które dla byłej niewolnicy stanowiły prawdziwy luksus. Kapitan nie chciał się zgodzić, by 
Sass   została   włączona   do   grupy  lądującej   na   planecie.   Krążownik   wszedł   w   atmosferę  i 
wkrótce Abe powrócił na łono Floty. Choć byt poturbowany i poznaczony szramami, ubrany 
w podartą niewolniczą tunikę, przemaszerował dumnie, jak na paradzie, z małego statku na 
pokład   krążownika.   Do   przegrody   cumowniczej   zszedł   sam   kapitan.   Sass   wstrzymywała 
oddech, z podziwem i zachwytem patrząc, jak witają się ze sobą według pradawnego rytuału. 
Kiedy Abe wreszcie zbliżył się do niej, nagle się zawstydziła, bata się go dotknąć, jednakże 
on mocno ją uściskał.

- Sass, jestem z ciebie dumny!
Puścił ją na chwilę, by przytulić jeszcze mocniej.
- Nic takiego nie zrobiłam...
- Nic nie zrobiłaś?! No to mamy co do tego odmienne zdanie! Daj spokój, bo kiedy 

tylko włożę przyzwoite ubranie...

Rozejrzał się. napotykając wzrokiem przyjacielskie uśmiechy członków załogi.
Jakiś mężczyzna zawołał go gestem dłoni. Abe ruszył za nim. Sass przypatrywała mu 

się, myśląc, że wreszcie powrócił na swoje miejsce. A gdzie jest jej miejsce? Przypomniała 
sobie, co kapitan powiedział o innych oswobodzonych niewolnikach. Przesłuchania Floty, 
sąd... Mało zachęcająca perspektywa.

-   Nie   martw   się   -   odezwał   się   ktoś   obok   niej.   -   Jesteśmy   na   tyle   zamożni,   by 

umożliwić każdemu z was rozpoczęcie nowego życia... Przede wszystkim zaś tobie, za to, co 
zrobiłaś.

Mimo   to   niepokoiła   się,   czekając,   aż   wróci   Abe.   Kiedy   zaś   przyszedł,   ubrany   w 

nowiutki   mundur,   ozdobiony   należnymi   mu   dystynkcjami,   jeszcze   bardziej   zaczęła   się 
denerwować. Nowe życie w nowym miejscu, wśród obcych. Nie musiała pytać, bo wiedziała, 
że nikt z jej rodziny nie ocalał.

- Nie martw się - Abe powtórzył słowa nieznajomego. - Nic zagubisz się gdzieś w 

galaktyce. Jesteś moją dziewczynką, a ja jestem z Floty. Wszystko będzie dobrze.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Kiedy Sass dotarta wreszcie na planetę Regg. wychwalała Flotę równie głośno jak 

Abe.   Jakże   chciałaby   się   znaleźć   w   jej   szeregach.   Okazało   się,   że   Abe   również   o   tym 
pomyślał.

-   Jesteś   wystarczająco   inteligentna   -   oznajmił   poważnie   -   by   wstąpić   w   szeregi 

Akademii i zostać oficerem Floty. Masz też silne nerwy. Nie byłaś pierwszą dziewczyną, 
której próbowałem pomóc, ale tylko ty nie załamałaś się, kiedy nadeszła pora rozstania. Dwie 
poprzednie zostały zabite.

W jaki sposób mogę dostać się do Floty? - Sass nie marzyła o niczym innym jak o 

przestąpieniu   lśniących   białych   wrót   Akademii.   Jednakże   do   tego   potrzebne   były 
rekomendacje urzędników Federacji. W jaki sposób sierota ze splądrowanej kolonii zdoła 
przekonać kogoś, by ją zarekomendował?

Najpierw musisz pójść do szkoły przygotowawczej. Jeśli formalnie cię zaadoptuję, 

będziesz   się   do   niej   kwalifikować   jako   córka   weterana   Floty.   Nieważne,   że   nic   jestem 
oficerem. Flota to Flota

- Ale ty... - Sass zarumieniła się. Wiedziała, że Abe musiał przejść na emeryturę. Jego 

przetrąconego ramienia nie dało się już wyleczyć i komisja lekarska zdyskwalifikowała go. 
Wykłócał się, prosił, wszystko bez skutku.

- Może i jestem na emeryturze, ale wciąż należę do Floty. A niech to licho, od razu 

wiedziałem, że tak się stanie, gdy ręka nie chciała mi się zagoić. Po pół roku jest już za późno 
na leczenie. Myślałem jednak, że uda mi się ich skiplingować.

- Skiplingować?
- Kipling to autor polowy piosenek, które śpiewają we Flocie. W naszym slangu mówi 

się, że jeśli starasz się komuś przypodobać, podlizać, grając na sentymentach, to kiplingujesz. 
Nie   martw   się  jednak.   Nie  będę   w   służbie   czynnej,   jednak   jako   inwalida...   -  Jego   mina 
wyraźnie świadczyła o tym, że brzydzi się tego miana. - Tacy staruszkowie dostają zwykle 
jakąś pracę w biurach.

Sass spytała go o szkolę przygotowawcza.
- Pouczysz się tam trzy, cztery lata, potem zdasz egzaminy -a zdasz na pewno. Nic 

przejmuj się referencjami. Na kapitanie zrobiłaś niemałe wrażenie, a jest zaprzyjaźniony z 
połową przedstawicieli Federacji w tym sektorze.

Od   tej   pory   wszystko   szło   jak   z   płatka:   adopcja,   rozpoczęcie   nauki   w   szkole 

przygotowawczej.  Choć inni uczniowie  byli  w wieku Sass, nie mieli  jej  doświadczenia  i 
otwarcie okazywali swój podziw. Dzięki technicznemu szkoleniu niewolników Sass sporo 
wyprzedzała szkolny program z matematyki, zaś samodyscyplina i umiejętność koncentracji 
pomogły jej nadrobić zaległości w innych dziedzinach. Z początku czulą się wyobcowana z 
życia  towarzyskiego  szkoły,  gdyż  trudno jej było  odzyskać  beztroskę i humor  nastolatki. 
Uczyła się tak pilnie, że wkrótce wszyscy zaczęli ją uważać za kujonkę.

Kwatera   Abego   w   wielkim   bloku   różniła   się   od   wszystkich   poprzednich   miejsc 

zamieszkania Sass. Mieszkanie jej rodziców na Myriadzie zaprojektowano standardowo, jak 
wszystkie inne domy w kolonii. Duże rodziny w razie potrzeby zajmowały dwa lub trzy 
mieszkania i przebijały drzwi w ściankach działowych. Wszystkie budynki mieszkalne miały 
tylko   jedną kondygnację,   podobnie  jak większość  pozostałych  zabudowań.  W  obozie  dla 
niewolników   wszystkie   gmachy   wznoszono   z   jeszcze   tańszych   prefabrykatów.   Były   to 
wielkie, brzydkie budowie, zaprojektowane tak, by zmieściło się w nich jak najwięcej ludzi. 
Sypiała wówczas w baraku bez okien, na jednej ze stojących w kilku rzędach piętrowych 
prycz.

Mieszkanie   Abego   mieściło   się   w   narożniku   drugiego   piętra.   Były   w   nim   dwie 

background image

sypialnie, salon, pokój do pracy i mała kuchenka. Z okna swej sypialni Sass mogła wyglądać 
na   dziedziniec   pełen   kwiatów,   ozdobiony   jednym   drzewem   z   łagodnie   opadającymi 
gałęziami. Z okna salonu widać było szeroką ulicę, a po jej drugiej stronie podobny budynek, 
który wydawał się niezwykle przestronny i lekki. Z początku dziewczyna całymi godzinami 
przyglądała się ludziom chodzącym po ulicy, przypatrywała się miastu, bowiem dom, jak 
wiele innych, stał na niewielkim pagórku nad zatoką.

Regg   była   planetą   ziemiopodobną,   założoną   przez   zwykłych   kolonistów   -   w   tym 

przypadku ekspertów rolnych  a następnie wybraną na Kwaterę Główną Floty ze względu na 
swą   lokalizację   w   przestrzeni   zdominowanej   przez   ludzi.   Tu,   w   swej   stolicy,   Flota 
dominowała nad wszystkim. Abe zabierał Sass na wycieczki do wielkich, pokrytych białym 
marmurem, kanciastych budynków Kwatery Głównej, do parków nad rzeką, wpadającą do 
sporej   naturalnej   zatoki   -   szerokiego,   niemal   idealnie   okrągłego   rezerwuaru   głębokiej, 
błękitnej  wody,  ograniczonego  od wschodu  i zachodu siwymi  urwiskami,  z wyjściem  na 
pełne   morze   ze   skalistą   wysepką.   Dzięki   zapobiegliwości   architektów   sama   delta   rzeki 
pozostała nie zabudowana, lecz po obu jej stronach można było dostrzec porty dla okrętów 
Floty i statków cywilnych, Chociaż przepisy Federacji zakazywały spożywania mięsa, nadal 
parano   się   rybołówstwem   w   wielu   zasiedlonych   przez   ludzi   światach,   gdzie   nigdy   nie 
przestrzegano zbyt ściśle żadnych reguł. Tłumaczono się tym, że zasada ograniczenia dotyczy 
wyłącznie zwierząt stałocieplnych oraz inteligentnych zmiennocieplnych stworzeń wodnych, 
jak Weftowie czy Ssli. Sass wiedziała, że wielu miejscowych cywili jada ryby, choć oficjalnie 
nie podawano ich nigdy nawet w najgorszych  portowych knajpach. Pochodzące ze Starej 
Ziemi ryby zostały wpuszczone do oceanu planety wiele stuleci temu.

Wokół imponującego kompleksu zabudowań Kwatery Głównej stały inne biurowce, 

budynki   ośrodków   komputerowych.   badawczych   i   technologicznych.   Każdy   w   otoczeniu 
żywej przyrody, bowiem mimo wszystko Regg była nadal mało zatłoczoną planetą.

- Kiedy ludzie z Floty przechodzą na emeryturę, osiedlają się zwykle w górze rzeki - 

wyjaśnił Abe. - Może kiedyś, w czasie wakacji, uda nam się tam popłynąć i zobaczyć owe 
posiadłości. W górach też mam paru przyjaciół.

       Jednakże już samo miasto dostarczało aż nadto dużo wrażeń dziewczynie, która 

dorastała w malej górniczej osadzie kolonistów. Zrozumiała, jak śmieszne było nazywanie 
miastem zbieraniny jednopiętrowych budynków na Myriadzie. Tu budynki rządowe pięły się 
na wysokość dziesięciu, dwunastu pięter, a ze smaganych wiatrem tarasów obserwacyjnych 
na dachach roztaczał się wspaniały widok na całą okolicę. W wiecznie zatłoczonych sklepach 
sprzedawano towary ze wszystkich znanych światów, na ulicach od rana do głębokiej nocy 
panowała pospieszna krzątanina. Festiwale, organizowane ku czci postaci historycznych i z 
okazji   świąt,   teatry,   muzyka,   sztuka...   Sass   upajała   się   tym   całymi   tygodniami.   To   był 
prawdziwy świat, o którym marzyła na Myriadzie - kolorowe, tłumne miasto, za pośrednic-
twem   okrętów   Floty   mające   stałą   łączność   ze   wszystkimi   pozostałymi   planetami.   Port 
kosmiczny znajdował się za najbliższym pasmem wzgórz, chroniących miasto przed hałasem, 
lecz   dziewczyna   uwielbiała   obserwować   promy,   wznoszące   się   ponad   porośnięte   lasem 
zbocza prosto w otwarte niebo.

Miała okazje spotkać się z innymi osobami, które przeżyły najazd na Myriadę. Caris 

była ponura i wystraszona. Niewola pozbawiła ją dziewczęcej beztroski. Nie znalazł się nikt, 
kto   podtrzymałby   ją   na   duchu,   tak   jak   Abe   pomógł   Sass.   Wyglądała   teraz   na   starą, 
zgorzkniałą kobietę.

- Chcę tylko dostać jakąś pracę - oznajmiła. - Mówią, że mogę też pójść do szkoły.
Mówiła cicho, niemal szeptem, jak niewolnik obawiający się swego nadzorcy-
- Mogłabyś zamieszkać z nami - zaproponowała Sass. Choć bardzo kochała Abego, 

brak   jej   było   bliskiej   przyjaciółki.   Pomieściłyby   się   razem   w   jednym   pokoju.   Znają   się 
przecież od dziecka. Mogłyby rozmawiać o wszystkim, jak dawniej. Przywróci Caris chęć 

background image

życia, młodość, rozbudzi jej nadzieje. Jednakże przyjaciółka odepchnęła podaną rękę.

- Nie. Przyjaźniłyśmy się, byłyśmy szczęśliwe, może więc pewnego dnia przypomnę 

sobie tamte chwile. Dziś jednak, kiedy patrzę na ciebie, widzę tylko...

Głos jej się załamał. Odwróciła twarz.
- Caris, proszę cię!
Sass złapała ją za ręce, lecz Caris wyrwała się i cofnęła.
- Wszystko się skończyło! Nie mogę być już niczyją przyjaciółką! Nie zostało we 

mnie nic... Chcę tylko pracować w spokoju, w samotności...

Sass również miała łzy w oczach.
-Mam tylko ciebie...
- Nie, ja nie istnieję!
Wykrzyczawszy te słowa, Caris wybiegła z pokoju. Później okazało się, że wróciła do 

szpitala  na leczenie,  po czym  opuściła  planetę  nie kontaktując  się więcej  z  przyjaciółką. 
Dopiero  z  rejestru  szpitalnego   Sass   dowiedziała   się,  że  Caris   wyjechała   na  zawsze.  Abe 
stwierdził, że na smutek Sass istnieje tylko jedno lekarstwo: praca i nadzieja, że w przyszłości 
zemści się na tych, którzy czerpią profity z handlu niewolnikami. Rzuciła się więc w wir 
nauki, a zanim nadeszła  pora egzaminów  wstępnych  na Akademię,  pozbyła  się ostatnich 
przejawów smutku. Zdała egzamin z wynikiem plasującym ją wśród najlepszych kandydatów. 
Uradowało to jej opiekuna. Uśmiech widniał na jego pełnej blizn twarzy, gdy szedł z nią do 
sklepu po niezbędne wyposażenie.

- Wiedziałem od samego początku, że sobie poradzisz. Pamiętaj tylko, co ci mówiłem, 

a za parę lat pogratuluję ci dyplomu Akademii

Nic odprowadził jej jednak do bramy uczelni. Tego ranka poszedł jak co dzień do 

pracy.   Nie   wiedziała,   które   zmilitaryzowane   biuro   znalazło   dla   niego   miejsce,   a   on   nie 
spieszył   jej   o   tym    poinformować.   Stała   więc   przed   lustrem,   nie   mogąc   sobie   poradzić 
niesfornym   pasmem   włosów,   aż   w   końcu   machnęła   na   to   rękę   z   obawy,   że   się   spóźni. 
Zarejestrowała się jeszcze przed czasem, ale idąc po raz pierwszy przez dziedziniec, wpadła 
na zaczajonego starszego studenta. Natychmiast przypomniała sobie polecenia z otrzymanego 
biuletynu i zaczęła odpowiadać na zaczepki według obowiązujących zasad.

- Melduje się kadet Sassinak...
Glos jej się załamał. Student, któremu salutowała, robił zeza, pokazywał jej język i 

machał   dłońmi   przystawionymi   do   uszu.   Potem   jego   twarz   odzyskała   normalny   wygląd. 
Opuścił ręce, lecz uśmiechał się nieprzyjemnie.

- Nikt cię nie nauczył, jak trzeba się meldować przełożonym? Usiłował naśladować 

lodowatą arogancję piratów  i nadspodziewanie  dobrze mu  się to udawało. Sass, hamując 
gniew, zmusiła się do udzielenia odpowiedzi spokojnym tonem. Abe nic wspomniał jej, że tak 
tu traktują nowych kadetów.

 - Tak jest!
- No to do roboty!
- Melduje się kadet Sassinak...
Tym razem oczy niemal wyskoczyły mu z orbit, usta wykrzywił tak, jakby ugryzł 

cierpki owoc, zaczął też gwałtownie drapać się pod pachami. Jednak Sass drugi raz nic dała 
się zaskoczyć i dokończyła meldunek, nie zmieniając tonu ani wyrazu twarzy.

- Jesteś rozlazła, powolna i stanowczo zbyt pewna siebie -skomentował starszy kadet. 

- To ty jesteś ta sierota, którą przywlókł ze sobą jakiś pilot?

Sass   poczuła,   że   palą   ją   uszy.   Zacisnęła   zęby   i   chciała   tylko   skinąć   głową,   ale 

przypomniała sobie, że musi głośno odpowiedzieć.

- Tak jest!
- Hmm... To nie najlepsza rekomendacja, że zostało się schwytanym i zniewolonym 

na wiele lat. Nic pasuje to do Floty... -Przerwał, gdyż Sass otworzyła usta. - Masz coś do 

background image

powiedzenia? Czy ktoś pozwolił ci mówić?

Nie zwlekała z ripostą.
- Abe wart jest pięciu takich jak pan.
- Nie o to chodzi. Chodzi o to, że ty... — palcem popukał w jej ramię - ...musisz się 

nauczyć   odpowiedniego   zachowania,   bo   wydaje   mi   się,   że   życie   jeszcze   cię   tego   nie 
nauczyło. - Sass patrzyła na niego wściekła. - Z drugiej jednak strony, jesteś lojalna, a to już 
coś. Niewiele, ale zawsze.

Odprawił   ją,   więc   wyruszyła   na   poszukiwanie   swej   kwatery.   starając   się   nikomu 

więcej nic podpaść.

Z   powodów   znanych   wyłącznie   architektom,   główny   gmach   Akademii   został 

wzniesiony   z   wielkich   szarych   kamiennych   bloków,   tworząc   mieszaninę   różnych 
starożytnych  stylów. Wyglądał jak wzięty prosto z obrazka, przedstawiającego budowle z 
zamierzchłej   przeszłości   Starej   Ziemi;   wieżyczki,   łuki,   kryte   przejścia,   dziedzińce 
wybrukowane gładką kostką, płaskorzeźby przy drzwiach i oknach, ukazujące okręty, bitwy i 
potwory   morskie.   Główny   dziedziniec,   zwany   Promenadą,   otaczało   sześć   takich 
wzbudzających szacunek budowli: Temistokles, Drake, Nelson. Faragut, Velasquez i Kaplica. 
To   właśnie   tu,  na   Promenadzie,   obserwowanej   przez   co  odważniejsze   dzieci   przez   kraty 
bram, kadeci kilka razy dziennie formowali szeregi, by przemaszerować do klas, do stołówki 
lub do jakichś innych zajęć. Wkrótce Sass przekonała się, że szara kostka, ułożona w kwa-
draty, jest po deszczu niezwykle śliska. Poznała też miejsca, w których refleks odbitego w 
szybie słońca potrafił oślepić nieszczęsnego kadeta tak, ze wpadał na sąsiada. Za potknięcie 
dostawało się punkty karne, czego nikt sobie nie życzył.

Za wielką, łukowatą bramą budynku Velasquez, tak szeroką, że zmieściłby się w niej 

cały korpus kadetów, znajdowały się bloki mieszkalne, noszące imiona słynnych, poległych w 
bitwach   żołnierzy   Floty:   Varrina   Kalia,   Benisa,   Tarranta,   Suige'a.   Już   kilka   miesięcy   po 
przybyciu do Akademii kadeci znali na pamięć ich dzieje, jak również wiele innych historii. 
Sass, która mieszkała na trzecim poziomie Holu Suige'a, potrafiła recytować z pamięci długie 
fragmenty jego życiorysu.

Niektórzy kadeci  skarżyli się po cichu na swoje kwatery, ale Sass  spędziła przecież 

parę lat pod opieką Abego. Nigdy nie miała tendencji do narzucania miejscu zakwaterowania 
własnej   osobowości,   gdyż   Abe   twierdził,   że   to   “złe   obyczaje",   choć   jednocześnie   sam 
przyznawał,   że   wyżsi   rangą   oficerowie   Floty   korzystają   z   prawa   do   urządzania   swych 
pomieszczeń   na   własną   modłę.   Jednakże   jej   wystarczało   składane   łóżko   wyposażone   w 
regulaminową pościel, wąska szafka przeznaczona tylko i wyłącznie na służbowe mundury, 
pojedyncza płytka kaseta na przedmioty osobistego użytku, biurko z terminalem komputero-
wym   i   krzesło   z   wysokim   oparciem.   Nie   miała   nic   przeciwko   dzieleniu   pokoju   z   inną 
studentką,   chętnie   zajmowała   górne   łóżko,   czym   zdobyła   sobie   popularność   wśród 
współlokatorek.

Uważała,  że proste, czyste,  niewielkie  pomieszczenia  są dla nich idealne.  Chętnie 

pracowała   też   przy   sprzątaniu   i   odkurzaniu   pokoju,   sprawdzanego   podczas   codziennych 
inspekcji.

Spodziewała się, że wystrój wnętrz Akademii będzie neutralny i monotonny, jednakże 

korytarze pomalowane zostały w sposób naśladujący kod barwny, używany w całej Flocie, by 
natychmiast można się było zorientować, jaki to poziom okrętu i jaka jego część. Na przykład 
pokład główny, kapitański, oznaczony był zawsze białym pasem na szarym tle, zaś pokład dla 
żołnierzy miał barwę zieloną.

Większość zajęć odbywała się w budynkach wokół głównego dziedzińca, ustawionych 

w   dwa   rzędy,   prostych,   wyłożonych   kamiennymi   płytami   gmachach,   ulokowanych   na 
wzgórzu. Uczono tu historii, która z punktu widzenia Floty wymagała znajomości szczegółów 
dotyczących   marynarek   wojennych   Starej   Ziemi   od   czasów   galer   i   żaglowców.   Sass   nie 

background image

pojmowała, na co im potrzebne rangi wojskowe sprzed tysiąca lat. ale uczyła się ich z myślą o 
egzaminach semestralnych. Zastanawiała się,  dlaczego “kapitan" oznaczało kiedyś zarówno 
rangę, jak i stanowisko, co musiało prowadzić do niemałego zamieszania. Na szczęście ktoś 
skończył z tym i teraz kapitanem zwano tylko osobę dowodzącą okrętem, zaś ranga o tej 
nazwie przestała istnieć.

- Warn wydaje się to logiczne - zauważył nauczyciel - ale kiedyś z tego powodu omal 

nie wybuchł bunt we Flocie.

Sass najbardziej polubiła analizy rozmaitych taktyk marynarki wojennej, zwłaszcza 

badanie wpływu polityki na działania wojenne, wsparte lekturą starożytnego tekstu autorstwa 
niejakiego Tuchmana.

Kadeci jadali wspólne posiłki w podziemnej stołówce. Z długimi rzędami stołów, przy 

których   zasiadali   sztywno   wyprostowani.   Kiedy   ktoś   się   obejrzał   lub   zagapił   się   na 
płaskorzeźby na suficie, dostawał punkty karne. Sassinak, jak wszyscy inni. nauczyła się jeść 
szybko  i estetycznie,  cały czas siedząc na brzeżku krzesła. Kadeci z dwóch ostatnich lal 
kontrolowali stoły,  wymagając od nowicjuszów doskonałych  manier. Sass musiała jednak 
przyznać, że jedzenie było niezłe

Akademia trochę ją rozczarowała, mimo że już przedtem wiedziała o niej to i owo. 

Obserwując, z jakim szacunkiem Abe odnosił się do oficerów  Floty,  dziewczyna  nabrała 
przekonania.   że   Akademia   to   jakieś   na   poły   legendarne   miejsce,   w   magiczny   sposób 
przydające kadetom powagi, uczące  poczucia sprawiedliwości i zmysłu  taktycznego.  Abe 
opowiadał  jej  o przebytym  szkoleniu  podstawowym,  które  opisał  lakonicznie  jako cztery 
miesiące absolutnego piekła. Twierdził jednak, że różniło się ono od szkolenia oficerskiego. 
Sass znalazła przez przypadek podniszczony egzemplarz podręcznika, który przygotował ją 
na skomplikowane formalności i subtelności etykiety wojskowej, lecz nie było tam nic na 
temat stosunku Akademii do studentów pierwszego roku.

- Nie uznajemy prześladowania studentów - oznajmił dowódca kadetów pierwszego 

dnia jej pobytu w szkole - ale stosujemy środki dyscyplinarne.

Jak się wkrótce okazało, owo rozróżnienie było wyłącznie kwestią nazwy. Równie 

szybko   Sass   zdała   sobie   sprawę,   że   często   pada   ofiarą   prześladowania,   czy   też   owej 
“dyscypliny", jako sierota, podopieczna emerytowanego pilota, była niewolnica, a w dodatku 
osoba zbyt inteligentna, by pozostawiono ją w spokoju.

Z   chęcią   zasięgnęłaby   rady   Abego,   ale   przez   pierwsze   sześć   miesięcy   kadeci 

pozbawieni była  widzeń i przepustek.  Musiała  więc sama  rozwiązać  ten problem.  Nauki 
opiekuna utkwiły jej w pamięci Jak drogowskazy: nie skarż się, nie kłóć się, nie rozpoczynaj 
bójki, nie przechwalaj  się. Czy to jednak wystarczy?  Okazało się, że wystarczy - dzięki 
samodyscyplinie fizycznej i duchowej, której nauczył  ją Abe. Otuliła się nią jak ciepłym 
płaszczem. Starsi kadeci potrafili doprowadzić połowę pierwszaków do wściekłości lub łez, 
jednak   po   kilku   tygodniach   stwierdzili   że   jej   nie   da   się   wyprowadzić   z   równowagi.   W 
spokoju Sass     nie było  niczego prowokującego, wyzywającego. Z zapałem wykonywała 
każdą czynność lepiej niż inni. Obciążano ją karnymi  pracami i dodatkowymi obowiązkami, 
a ona po prostu wszystko starannie wykonywała. Obrażano ją w sposób niewybredny, a ona 
słuchała   cierpliwie,   gotowa   na   polecenie   powtórzyć   wyzwiska   tak   obojętnym   tonem,   że 
brzmiały całkiem idiotycznie.

Abe miał rację. Traktowano ją niemal tak źle, jak w obozie dla niewolników, zaś starsi 

kadeci wykazywali takie okrucieństwo, jak handlarze żywym towarem. Jednakże ona sama 
nigdy nie zapomniała o wytyczonym celu. Ta walka uczyni ją silniejszą. kiedy zaś zostanie 
już oficerem Floty, będzie ścigać piratów, którzy zgładzili jej rodzinę, zniszczyli kolonię, 
złamali życie.

Jej spokojna powściągliwość mogła doprowadzić do tego, że zostanie odrzucona przez 

kolegów z klasy, a ona pragnęła się do nich zbliżyć. Będzie współpracować z nimi do końca 

background image

życia, musi więc pozyskać przyjaciół. Zanim pierwszy semestr dobiegł końca, znów znalazła 
się w samym centrum towarzystwa.

- Wiesz co, Sass, naprawdę powinniśmy coś zrobić z wykładami Dungara. - Pardis, 

elegant   pochodzący   z   arystokracji   sektora,   wylegujący   się   teraz   wcale   nie   elegancko   na 
podłodze   studenckiej   świetlicy,   odskoczył,   żeby   uniknąć   kopniaka   koleżanki   o   imieniu 
Genris.

- Musimy je wykuć i tyle.
Sassinak skrzywiła się i wysączyła resztę herbaty z kubka. Dungarowi udawało się 

zmienić   obowiązkową   naukę   prawnych   systemów   obcych   w   potworną   nudę,   zaś   same 
wykłady, które wygłaszał monotonnym szeptem, jeszcze pogarszały sytuację. Nie zezwalał 
nawet na nagrywanie zajęć, musieli więc z trudem łowić każde ziejące nudą słowo.

- One są tak... przewidywalne. Brat mi mówił,  że przez ostatnich  dwadzieścia lal 

Dungar nic zmienił w nich ani jednego słowa.

Pardis zakończył szeptem, naśladując wykładowcę, i wszyscy kadeci zachichotali.
- O co ci właściwie chodzi? - Sass uśmiechnęła się w stronę młodego arystokraty. - 

Lepiej wstań z podłogi, bo jakiś dyżurny starszak przydybie  cię i ukarze za postawę nie 
przystojącą oficerowi.

-   Pomyślałem,   że   można   by  na   przykład   włożyć   mu   miedzy   notatki   coś   bardziej 

zabawnego.

- Między notatki  Dungara,  które  czytał   już  tyle  razy,  że  nawet  nie  musi  do  nich 

zaglądać?

- Powinniśmy okazywać szacunek swoim nauczycielom -odezwał się Tadmur Vrelan. 

Ponieważ   był   otyły   jak   większość   ciężkoświatowców,   zajmował   więcej   miejsca,   niż   mu 
przysługiwało, a do tego siedział sztywno wyprostowany. Sass zawsze dziwiła się, w jaki 
sposób Tadmur może w każdej sytuacji zachować taką powagę.

- Okazuję im szacunek - odparł Pardis. mrużąc zielone oczy. - Tak samo jak ty, dzień 

w dzień...

- Wyśmiewasz go za konsekwencje, którą należy cenić.
- Konsekwencja jest nudna! A konsekwentne popełnianie błędów to głupota...
Pardis urwał nagle i skoczył na nogi, ponieważ drzwi otworzyły się bez ostrzeżenia i 

pojawiła się w nich poważna twarz starszego kadeta dyżurnego. Tym razem nadzór pełnił 
ciężkoświatowiec, pochodzący z rodzinnej planety Tadmura.

- Znów się pan rozwalił na podłodze, panie Pardis? Ma pan karny punkt, tak samo jak 

inni, ponieważ nic przypomnieli panu o pańskich obowiązkach. - Rzucił Tadmurowi gniewne 
spojrzenie. - Najbardziej dziwię się tobie.

Vrelan poczerwieniał, ale wymruczał tylko regulaminowe:
- Tak jest!

Sassinak   udało   się   zaprzyjaźnić   nawet   z   Tadmurem   i   Seglawin,   dwojgiem 

ciężkoświatowców   z   jej   grupy.   Kiedy   wreszcie   otworzyli   przed   nią   swe   serca,   zaczęła 
rozumieć, że oboje mają głęboki żal do innych ras ludzi z Federacji.

-   Potrzebują   nas,   bo   jesteśmy   silni   -   wyjaśnił   Tadmur.   -   Chcą   żebyśmy   dźwigali 

ciężary.  Wystarczy popatrzyć  na zapisy archiwalne, na przykład protokół z ekspedycji na 
Seress. Jak myślisz., czy ludzi zespołów medycznych wyznacza się do ciężkiej pracy? Nie, 
lecz Parrih, lekarz, a do tego chirurg, świetny specjalista,  musiał pracować również przy 
rozładunku sprzętu. 

- Myślą o nas, że jesteśmy głupi i leniwi - przejęła pałeczkę Seglawin. Choć nie była 

aż tak potężna jak Tadmur, daleko jej było  do obowiązujących  kanonów piękna, zaś jej 
szerokie czoło, zmarszczone w ponurym namyśle, wyglądało wręcz groźnie. Sass nagle zdała 
sobie sprawę, że Seglawin ma piękne kasztanowe włosy - gęste, falujące, których nikt nie 

background image

zauważał,   dostrzegając   jedynie   toporne   rysy   twarzy.   -   Mówią   na   nas   “małogłowi"   i 
mięśniowcy". Wiem, że w porównaniu z korpusem nasze głowy robią wrażenie małych, ale 
to   tylko   złudzenie.   Przypomnij   sobie,   jak   zaskoczony   był   komendant,   kiedy   wygrałam 
konkurs historyczny dla studentów pierwszego roku. “To niezwykle subtelna interpretacja jak 
na osobę o takim pochodzeniu." Wiem,  co miał  na myśli.  Uważają nas za wielkie, tępe 
zwierzęta.

Sass   przyjrzała   im   się   z   namysłem.   Rzeczywiście,   w   obozie   dla   niewolników 

ciężkoświatowców sprzedawano jako tanią siłę roboczą do ciężkich prac, żadnego z nich nie 
widziała na szkoleniu technicznym. Z góry zakładała, że się po prostu do niego nie nadają, bo 
tak   mówili   wszyscy.   Jednakże   około   pięciu   procent   kadetów   Akademii   stanowili 
ciężkoświatowcy, którzy w dodatku nieźle radzili sobie na zajęciach. Dwoje przyjaciół popa-
trzyło po sobie, a potem spojrzeli na Sass. Seglawin wzruszyła ramionami

- Ona przynajmniej słucha i się nie śmieje.
- Ja nie... - odezwała się Sass, lecz Tad przerwał jej.
- Owszem, ty też tak myślisz, bo tego cię nauczono- Jesteś rozsądna i próbujesz być 

miła, ale pochodzisz z lekkiej planety i jesteś w miarę ładna wedle standardów swej rasy. Nie 
wiesz, jak to jest, kiedy traktują cię jak... jak zwierzę, warte tylko tyle, ile potrafi unieść.

Słowa Tadmura brzmiały rzeczowo, jednak Sassinak wyczuta w nich nutę rozczulania 

się nad sobą i nagle ogarnął ją gniew.

- Ależ przeciwnie, wiem doskonale. - Z twarzy przyjaciół wyczytała, że nie rozumieją, 

o co jej chodzi. To puste spojrzenie wielu brało za arogancję ciężkoświatowców. - Byłam 
niewolnicą - rzekła szorstko, podkreślając każdą sylabę. - Świetnie wiem. co się czuje, będąc 
traktowanym jak przedmiot. Sprzedawano mnie kilkakrotnie, wyceniając tylko na podstawie 
pracy, jaką mogłam wykonać.

Seglawin zareagowała pierwsza. Na jej twarzy pojawił się rumieniec.
- Sass, nie wiedziałam...
- Nie wiedziałaś, ponieważ nie chcę o tym mówić. Żyły na jej czole nadal pulsowały z 

gniewu.

- Wybacz mi - odezwał się Tad głosem tak łagodnym jak nigdy dotąd. - Może więc 

nas rozumiesz.

-   Nie   byliście   niewolnikami   -   ciągnęła   Sass.   -   To   wy   mnie   nie   rozumiecie. 

Zamordowano moich rodziców, siostrzyczkę, przyjaciół i ich rodziców. Ale ja się jeszcze 
zemszczę... - Głos jej się załamał, przełknęła ślinę, walcząc ze łzami. - Dostanę ich w swoje 
ręce.   Powstrzymam   to   piractwo,   niewolnictwo.   Nieważne.   czy   to   lekkoświatowcy, 
ciężkoswiatowcy czy ktokolwiek inny. Nie ma nic gorszego na świecie. Nic. - Spojrzała im 
kolejno w oczy. - I nie będę już więcej o tym mówić. Przepraszam.

Ku jej zaskoczeniu, oboje powstali, skłonili się i wykonali dziwny gest dłońmi.
-   Nie,   to   nasza   wina   -   odezwała   się   Seglawin   już   pewniejszym   głosem.   -   Nie 

wiedzieliśmy   o   tym,   ale   zgadzamy   się   z   tobą   -   nie   ma   nic   gorszego   na   świecie   niż 
niewolnictwo. Nasi ludzie cierpieli, ale nie do tego stopnia. Obawiamy się jednak, że mogą 
cierpieć   bardziej,   i  to   jest   źródłem   naszego   gniewu.   Ty   nas   rozumiesz   i   zachowasz   się 
uczciwie, cokolwiek by się stało.

Wyciągając   do   niej   rękę,   Seglawin   uśmiechnęła   się   i   Sass   pomyślała,   że   bardzo 

pragnęłaby mieć taką przyjaciółkę.

Wkrótce   zawarły   bliższą   znajomość.   Sassinak   dowiedziała   się   wiele   na   temat 

poglądów   ciężkoświatowców.   Niektórzy   z   nich   dumni   byli   z   pierwotnych   zmian 
genetycznych,   które   umożliwiły   im   dostosowanie   się   do   życia   na   ciężkiej   planecie,   i 
twierdzili,   że   ciężkoświatowcy   powinni   spędzać   większość   życia   na  planetach   o   dużej 
grawitacji.   Inni   uważali   to   za   poniżenie,   zsyłkę,   i   poszukiwali   światów   o   normalnej, 
ziemskiej grawitacji, mając nadzieję przywrócić swym ciałom standardowe normy. Wszyscy 

background image

jednak czuli się odsunięci od swych lżejszych kuzynów, obarczali lekkoświatowców winą za 
to wyobcowanie i oburzali się na najmniejszą sugestię, że ich cięższa konstrukcja fizyczna 
oznacza niniejszą wrażliwość i inteligencję.

Pod koniec pierwszego semestru Sass otrzymała  przepustkę i pojechała do domu. 

Wchodząc w mundurze  do mieszkania, czuła się troszeczkę skrępowana, a równocześnie 
rozpierała ją duma. Abe zasalutował, a potem mocno ją przytulił.

- Nieźle sobie radzisz - odezwał się, nic dając jej dojść do słowa. Chyba tak.
Rozluźniła kołnierzyk munduru i wyciągnęła się na kozetce. Wziął z jej rąk czapkę i 

ostrożnie położył ją na półce. Znalazłaś sobie jakichś przyjaciół? Paru. Gdy opowiedziała mu 
o ciężkoświatowcach, Abe zmarszczył brwi.

- Uważaj, potrafią być fałszywi.
- Wiem, ale...
-   Większość   ludzi   uważa,   że   to   wielkie,   muskularne   głupki,   I   tak   ich   traktują. 

Ciężkoświatowcy oburzają się na to, a jeśli mają trochę sprytu, mogą napytać biedy. Musisz 
wiec ich przekonać, że jesteś uczciwa, ale nie wolno ci ujawniać swoich słabych punktów, 
które mogliby wykorzystać. Oni cenią przede wszystkim siłę i wytrzymałość.

- Nic wszyscy są tacy sami.  - Sass  opowiedziała  mu  to, czego dowiedziała  się o 

kulturze ciężkoświatowców. - Zastanawiam się, czy nie manipuluje nimi ta sama banda, która 
stoi za piratami i handlarzami niewolników.

Podczas rozmowy Abe przygotowywał posiłek. Teraz stanął i oparł się o stół
- Nie wiem, może, ale pewne jest, że przynajmniej część ciężkoświatowców to piraci. 

Uważaj na siebie.

Sass nie zamierzała się z nim kłócić. Nic chciała myśleć o tym, że nawet Abe nie jest 

doskonały i ma swoje słabe punkty. Wyczuwała w swych przyjaciołach-ciężkoświatowcach 
uczciwość i lojalność, mogła zaprzyjaźnić się z ludźmi o najrozmaitszym pochodzeniu.

Zanim   zaczęła   trzeci   rok nauki,  uważano  ją już za  obiecującego   młodego  kadeta, 

niechęć zaś wywołana jej przeszłością niemal zaniknęła. To prawda, że pochodziła z kolonii, 
ale wśród kolonistów było wiele “dobrych rodzin", których dzieci wolały życie pełne przygód 
od bezpiecznego fotela w rodzinnej korporacji. Świadczyło o niej dobrze również to, że sama 
nie rościła żadnych pretensji. Czynili to w jej imieniu inni.

Sama potajemnie prowadziła badania nad historią swej rodziny. Testy psychologiczne 

wykazały, że udało jej się pogodzić ze stratą bliskich, ale nie była pewna, co by się stało, 
gdyby   przyłapano   ją   na   przeglądaniu   danych   dotyczących   kolonii.   Dlatego   też   starannie 
ukrywała swe poczynania. Obawiała się, żeby nic zakwestionowano tego, czy nadaje się do 
Floty. Kiedy podała komputerowi wszystkie dane, jakie pamiętała, pierwszą niespodzianką 
była informacja o żyjącej (czy, jak określił komputer. “rzekomo żyjącej") krewnej, starszej od 
niej o jakieś trzy pokolenia. Sass ze zdumieniem wpatrywała się w ekran. Praprapra-babka 
(czy   też   ciotka,   nie   miała   absolutnej   pewności,   co   oznaczają   symbole   kodu),   obecnie   w 
Służbie  Odkrywczej-  Lunzie...   A  wiec  to  jest  ta  słynna   osoba,  której   imieniem  nazwano 
siostrzyczkę. Matka nic więcej na jej temat nie mówiła, może sama niewiele wiedziała. Będąc 
kadetem,   Sass   miała   już   teraz   większy   dostęp  do   informacji   niż   większość   kolonistów. 
Pomyślała, że pewnego dnia, kiedy będzie już zasłużonym oficerem Floty, a więc nie tak 
prędko, odwiedzi swoich dalekich krewnych- Na razie jej rodziną jest Flota, a ojcem - Abe.

Podczas najbliższego spotkania z opiekunem okazało się, że bardzo poważnie traktuje 

on swoje obowiązki, i to w każdym sensie.

- Zaszczep sobie pięcioletni środek, nie będziesz musiała się niczego obawiać. Nie 

możesz teraz zostać matką. Chyba powinnaś była już wcześniej o tym pomyśleć.

background image

- Nie jestem sentymentalną, romantyczną panienką - nachmurzyła się Sass.
Abe uśmiechnął się.
- Nie mówię, że musisz się zakochać, ale dorosłaś i twoje ciało samo o to się upomni.
- Nieprawda.
- Niczego nie zauważyłaś?
Otworzyła usta, by zaprzeczyć, lecz zdała sobie sprawę, że skłamałaby. Abe znał ją 

nic od dziś i lepiej niż ktokolwiek inny zdawał sobie sprawę z najdrobniejszych niuansów jej 
zachowania.

- Zaszczep sobie środek, a potem rób, co chcesz.
-  Nie powiesz, żebym uważała na siebie? - spytała z lekkim rozdrażnieniem
  -   Na   gwiazdy,   dziewczyno.   Ja   cię   tylko   zaadoptowałem.   Nie   jestem   twoim 

prawdziwym ojcem. Zresztą, nawet gdybym nim był   ile mówiłbym ci, że masz na siebie 
uważać. Komu jak komu...

- Mój prawdziwy ojciec...
- Był ciemnym kolonistą. Ja jestem z Floty. Teraz już i ty jesteś z Floty. Nic wierz w 

te   wszystkie   bzdury,   których   cię   uczono.   Prawda   wygląda   tak,   że   nie   możesz   pozostać 
dziewicą na całe życie. Jak będziesz wiedziała, czego chcesz, bierz to.

Sass zadrżała.
- To wszystko wygląda tak banalnie.

- Wcale nie. - Uśmiechnął się do niej z czułością. - Można z tego czerpać sporo 

przyjemności. Niektórzy muszą mieć trwale związki. Pewnie tacy byli twoi rodzice, ale ty 
jesteś   inna.   przyglądam   ci   się   od...   Ile   to   już,   osiem   czy   dziesięć   lat?   Masz   naturę 
poszukiwacza   przygód.   Już   się   taka   urodziłaś,   a   to,   co   ci   się   przydarzyło,   dodatkowo 
wzmocniło twe pragnienia. Możesz być namiętna, ale nie będziesz sobie zawracać głowy 
żadnym trwałym związkiem.

Prośba o pięcioletni środek antykoncepcyjny nie wywołała w ośrodku medycznym 

żadnego zdziwienia. Kiedy lekarz zorientował się, że to jej pierwszy zaszczep, zaczął nalegać, 
by przeczytała specjalną ulotkę.

Pamiętaj, że jeśli ten plasterek na ramieniu zmieni kolor, nic stało się nic złego. Po 

prostu przyjdź po nowy. Data jest oczywiście w twych dokumentach, ale nic zawsze będziesz 
je miała przy sobie.

Kiedy wreszcie zaszczepiła sobie środek, nic mogła przestać o tym myśleć. Kto to 

będzie? Kto będzie pierwszy? Ukradkiem zerkała na swych znajomych. Kasztanowowłosa 
Liami przeskakiwała z łóżka do łóżka z tą samą energią, z jaką podczas wakacji pożerała 
desery. Cal i Deri mogliby występować w romantycznym serialu holowizyjnym, gdyż wciąż 
przeżywali jakieś dramatyczne kryzysy. Wszyscy zastanawiali się, jak udaje im się mimo to 
zaliczać   kolejne   kursy.   Suave   Abrek   zaś,   mimo   docinków   ze   strony   kadetek,   nadal 
przyjmował za pewnik, iż każda kobieta, jaka mu się spodoba, natychmiast padnie mu w 
ramiona.

Sass nie była  nawet pewna, czego właściwie chce. Przed laty,  gdy razem z Caris 

oglądały filmy z Carin Coldae, marzyły, że kochają się we wszystkich najprzystojniejszych 
mężczyznach   Galaktyki.   Spotykały   się   w   różnych   egzotycznych   miejscach.   pomiędzy 
ratowaniem jakichś planet czy kolonii a łapaniem kolejnych handlarzy niewolnikami. Czy 
jednak najważniejsza jest uroda?  Liami  bawiła się chyba  równie dobrze ze zwyczajnymi 
chłopcami, co z przystojniakami. Z kolei Abrek, niewątpliwie przystojny, ale aż nadto pewny 
siebie, wcale nie był lepszy od tych, z którymi uczy się wieczorami i chodzi do siłowni. A 
może tacy zwyczajni wystarczą?

Gubiąc się w swych wątpliwościach, zauważyła któregoś dnia, że spędza sporo czasu 

z Marikiem Delgaessonem, starszym kadetem z jakiegoś odległego zakątka kosmosu. Sass nic 
wiedziała   nawet,   że   ludzie   skolonizowali   aż   tak   dalekie   światy,   lecz   Marik   był   o   wiele 

background image

bardziej podobny do Ziemian niż choćby ciężkoświatowcy. Miał piwne oczy, kręcone ciemne 
włosy oraz lekko skrzywione usta, nadające jego twarzy niekonwencjonalny wyraz. Nie był 
piękny,   ale   dość   przystojny.   Był   za   to   świetnym   gimnastykiem,   niezłym   w   ćwiczeniach 
indywidualnych i zespołowych.

Sass dużo o nim myślała. Kiedy mieli czas wolny o tej samej porze i Marik zaprosił ją 

na przedstawienie teatralne na otwartym powietrzu, postanowiła uczynić mu propozycję. Nie 
mogła   się   jednak   odważyć   i   dopiero   w   połowie   drogi   powrotnej   do   Akademii,   kiedy 
przeciskali   się   między   kolorowo   udekorowanymi   kramikami   z   jedzeniem,   poruszyła   ten 
temat. Spojrzał na nią ze zdziwieniem i poprowadził w ciemną alejkę na tyłach jakiegoś 
budynku rządowego.

- Co takiego powiedziałaś?
W ciemnościach nie widziała wyrazu jego twarzy. Czuła suchość w ustach-
- Ja... Zastanawiałam się. czy nie zechciałbyś spędzić ze mną nocy.
Potrząsnął głową.
- Sass, nie będziesz chciała zrobić tego ze mną.
- Nic?
Żadne lektury ani rozmowy nie przygotowały jej na taką odpowiedź. Nie wiedziała, 

czy ma się poczuć obrażona, czy zraniona.

- Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. Marik ściągnął swe gęste brwi, po czym 

uniósł je w sposób, który zaskoczył dziewczynę. Ludzie robili to jakoś całkiem inaczej.

- O czym ty mówisz? Nic chcę cię rozczarować, ale...
Nagle ów wysoki, przystojny, czarujący starszy kadet, którego znała od dwóch lal, 

zniknął, zmienił się w pokraczne, żylaste stworzenie, przyklejone do ściany.

Sass rozluźniła przeponę i w końcu dobyła z siebie głos.
- Ależ ty jesteś Weftem!
Poczuła,   że   ogarnia   ją   ziąb.   I   ona   chciała   objąć   coś   takiego?   Nastąpiła   kolejna 

transformacja,   maszkarne   stworzenie   zamieniło   się   w   człowieka.   Marik   patrzył   na   nią   z 
zadumaną miną.

- Zgadza się. Kiedy jesteśmy wśród ludzi, zwykle przybieramy ludzki kształt. Takie 

formy bardziej im się podobają, choć nie wszystkim aż tak jak tobie.

Wyuczoną metodą wyrównała oddech.
- Nie chodziło o twoją formę.
Nie? - Zdziwił się z krzywym uśmiechem, o którym śniła przez wiele nocy. - Moja 

druga forma nie spodobała ci się.

-  Ty mi się podobałeś - odparła niemal ze złością, - Twoja osobowość...
- Podobało ci się moje ludzkie zachowanie - stwierdził z gniewem.
Nie wiadomo dlaczego, rozbawiło ją to.
- Twoje ludzkie zachowanie jest o wiele lepsze od zachowania niektórych osób, które 

urodziły się ludźmi. Nic złość się na mnie tylko dlatego, że dobrze udawałeś.

- Nie boisz się mnie?
Sass długo się namyślała, a on w milczeniu czekał na odpowiedź.
-   Nie,   nie   boję   się.   Owszem,   byłam   zaskoczona,   bo   cholernie   dobrze   udajesz 

człowieka- Nie byłbyś chyba równie dobry. gdybyś nic posiadał podobnych cech w swych 
własnych kształtach. Ja nie jestem... Nie chcę...

- Nie chcesz być zboczona, przespać się z obcym?
- Nie, ale nie chcę również bez powodu obrazić obcego.
-   Hm...   Jak   zwykle   jesteś   delikatna   i   uprzejma.   Gdybym   był   człowiekiem,   to 

chciałbym cię mieć.

- Gdybyś był człowiekiem, pewnie dostałbyś to czego chcesz.
- Na szczęście moja ludzka forma nie posiada ludzkich uczuć. Mogę lubić cię, nie 

background image

chcąc się z tobą przespać. Nasz stosunek płciowy jest nieco odmienny, o wiele bardziej... 
biologiczny niż współżycie ludzi.

Sass poczuła dreszcz. To wyjaśnienie było stanowczo zbyt klinicznej natury.
- Choć nieczęsto zawieramy z ludźmi przyjaźnie w waszym znaczeniu tego słowa, 

chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić. Wcześniejsza lektura podsunęła jej odpowiedź.

- Myślałam,  że to ja powinnam powiedzieć: “Dziękuję, ale czy możemy pozostać 

tylko przyjaciółmi?" Zaśmiał się w bardzo naturalny sposób.

- Możesz to powiedzieć tylko wtedy, jeżeli ktoś inny wysunął taką propozycję.
- No dobrze. - Sass wyciągnęła ręce. - Marik, muszę cię dotknąć. Przepraszam, jeżeli 

cię to denerwuje, ale muszę, bo inaczej nigdy nie przestanę się bać.

- Dziękuję ci.
Podali sobie ręce. Miał cieple, suche dłonie, całkiem jak człowiek. W nadgarstku czuć 

było tętno, arteria na szyi również pulsowała. Potrząsnął głową-

-   Nawet   nie   próbuj   tego   zrozumieć,   Sass.   Nasi   badacze,   zresztą   zupełnie   inni   od 

ludzkich naukowców, też tego nic pojmują.

- Weft. Musiałam się zakochać w jakimś cholernym Wefcie! - Uśmiechnęła się do 

niego. - I nawet nic mogę się tym nikomu pochwalić!

- Nie jesteś we mnie zakochana. Jesteś młodą ludzką kobietą z nowym pięcioletnim 

środkiem antykoncepcyjnym i sporą dawką ciekawości.

- Do licha, Marik, przemawiasz do mnie jak starszy brat! Ile ty masz właściwie lat?
- Różnimy się wiekiem.
Na razie musiała zadowolić się taką odpowiedzią. Później przyjaciel zdecydował się 

opowiedzieć jej trochę więcej, a także przedstawił ją innym Weftom w Akademii. Sama już 
zresztą   domyśliła   się   prawdy   na   temat   dwóch   z   nich.   Spowodował   to   jakiś   wewnętrzny 
sygnał, którego nie potrafiła wytłumaczyć.

Podobnie   jak   Marik,   ci   dwaj   również   byli   znakomitymi   gimnastykami   i   świetnie 

radzili sobie w walce wręcz. Jak się okazało, biegłość tę osiągali dzięki drobnym zmianom 
formy.

-   Spróbuj   złapać   mnie   za   ramię   -   powiedział   Marik.   Sass   posłusznie   wykonała 

polecenie, ale nagle jego ręka zniknęła, wyślizgnęła się z uścisku, chociaż Weft nie powrócił 
do swego naturalnego kształtu. Nadal stał przed nią, tyle że to on ściskał jej ramię.

- Jak to zrobiłeś?
-   Podczas   pierwszej   fazy   transformacji   zmienia   się   położenie   i   gęstość   warstwy 

powierzchniowej, a to właśnie ją ściska wróg, prawda? Nie jesteśmy tam, gdzie powinniśmy 
być, nie jesteśmy tam całkowicie, jeśli można tak powiedzieć. W prawdziwej walce nie mamy 
powodu, by trzymać się ściśle ludzkich kształtów.

- Czy przebywanie w ludzkiej formie doskwiera wam? Marik wzruszył ramionami.
- Jest jak ciasny mundur: nie sprawia bólu, ale czasami lubimy ją zrzucić.
W   tej   samej   chwili   dokonał   transformacji.   Sass   jak   zwykle   przyglądała   się 

zafascynowana.

- Nie przeszkadza ci to? - spytała Silui, również Weft.
- Już nie. Chciałabym wiedzieć, jak to się robi!
-   My   też.   -   Silui   zmieniła   formę   i   ulokowała   się   obok   Manka.   “Potrafisz   nas 

rozróżnić?" - usłyszała Sass w swej podświadomości. To jasne, w zwykłej formie Weftowie 
nic posiadają organu głosu. A więc to telepatia? Patrzyła, jak Silui i Marik pełzają wokół 
siebie. Zniknęły piwne i zielone oczy, choć mignęło coś, co mogło służyć za swego rodzaju 
narząd wzroku. Kształty Weftów trudne były do określenia. Czy to pięciokrotna symetria? 
Wreszcie dala za wygraną.

- Nie potrafię was rozróżnić. A wy sami się rozpoznajecie?
- Oczywiście - odparł Gabril, Weft, który pozostał w ludzkich kształtach. - Silui ma 

background image

zgrabniejszy sarfin, a Marik lepiej immluje.

- Może  pomogłoby  mi  to,  gdybym  wiedziała,  co znaczy “sarfin" i  “immlować"  - 

mruknęła Sass. Gabril roześmiał się, pokazał jej zakrzywione, podobne do podpórek wyrostki 
i kazał Marikowi zademonstrować immlowanie.

- Czy przybieracie czasami formę ciężkoświatowców? — spytała Sass.
- Rzadko. Już z wami mamy trudności, wasz sposób poruszania się jest tak odmienny. 

Tamci są zbyt ciężcy, moglibyśmy powybijać dziury w ścianach.

-   Czy   potraficie   zmienić   się   we   wszystko?   Silui   i   Marik   znów   przybrali   ludzkie 

kształty i włączyli się do dyskusji.

-   Cały   czas   się   o   to   spieramy.   Umiemy   naśladować   kształty   ludzi,   nawet 

ciężkoświatowców,   choć   to   żadna   przyjemność.   Z   Ryxi   jest   łatwiej,   ale   ich   biochemia 
nastręcza   pewne   problemy.   Możemy   koncentrować   się   na   nich   dłużej   niż   na   was,   ale 
przeszkadza   nam   z   kolei   chemia   mózgu.   Thekowie...?   -   Marik   spojrzał   na   pozostałych 
pytającym wzrokiem.

- Być może - odezwała się Silui. - Jeden z naszych, jeszcze dziecko, przybrał formę 

Theka. Chciał zamienić się w kamień, ale w pobliżu był Thek, więc wziął go za wzór. Nigdy 
już nie odzyskał swojej zwykłej formy.

- A więc możecie przybrać różne kształty. Jak decydujecie, w jakiego człowieka się 

zmienić? Czy tak jak my macie dwie płci?

- Pomysły czerpiemy  głównie z wideo - odpowiedział  Gabril. - Z kaset, dysków, 

kostek   z   książkami,   sztukami,   holodramami.   Uczą   nas,   żebyśmy   nigdy   nie   przybierali 
kształtów gwiazd ekranu ani innych znanych postaci. Najlepiej zmienić się w kogoś, kto nie 
żyje od jakichś stu lat. Możemy też wprowadzać własne drobne poprawki, oczywiście w 
ramach naturalnej ludzkiej powierzchowności. Ja wybrałem postać drugoplanowego aktora z 
jakiegoś  prymitywnego   filmu   przygodowego   o   dzikich   plemionach   na   Starej   Ziemi.   Z 
początku chciałem mieć niebieskie włosy, ale nauczyciele przekonali mnie. że to nic uchodzi 
w Akademii.

Silui uśmiechnęła się.
- Ja chciałam być Carin Coldae. Widziałaś jej filmy? - Sass przytaknęła. - Ponieważ 

jednak zakazano upodabniania się do pierwszoplanowych postaci filmowych, więc zrobiłam 
sobie włosy blond i inne zęby,

Ukazała swe idealne uzębienie. Sass przypomniała sobie, że Carin Coldae miała małą 

szparkę   pomiędzy   siekaczami.   Zauważyła   też,   że   żaden   z   Weftów   nic   odpowiedział   na 
pytanie dotyczące płci, więc postanowiła sama to sprawdzić. Natychmiast przekonała się, 
dlaczego   nie   chcieli   niczego   wyjaśniać.   Mieli   cztery   płcie,   do   stosunku   seksualnego   zaś 
potrzebne było skaliste wybrzeże i przypływ. Cala kolonia Weftów jednocześnie poczynała 
pływające larwy. Po pewnym czasie te, którym się poszczęściło, wychodziły z morza, by 
przepoczwarzyć   się   w   osobniki   dorosłe.   Weftowie   byli   niezwykle   wrażliwi   na   pewnego 
rodzaju promieniowanie  i ci,  którzy  opuścili   swój  świat,  nigdy  nie  dołączą   do płodzącej 
kolonii. Nic dziwnego, że Marik nie chciał rozmawiać o seksie, a młodych, niewyżytych ludzi 
traktował z pełną rozbawienia wyższością.

Tymczasem   niektórzy   koledzy   Sass   zorientowali   się   już,  którzy   z  kadetów   są 

Weftami.   Studenci   nie   pochwalający   bratania   się   z   obcymi   spoglądali   na   nią   krzywo. 
Wreszcie doprowadziło to do wielkiej awantury.

Ze względu na swe pochodzenie nigdy nie należała do śmietanki towarzyskiej uczelni. 

Elicie nieformalnie przewodził starszy kadet Randolph Neil Paraden. Teeli Pardis, klasowy 
kolega Sass, któremu imponowali tacy jak Paraden, usiłował ją kiedyś przekonać, że powinna 
się zainteresować tym niezwykłym człowiekiem.

To snob - orzekła Sassinak już na pierwszym roku studiów. kiedy Paraden, naówczas 

drugoklasista,   zaczął   wygłaszać   swe   poglądy   o   absurdalności   dopuszczania   dzieci 

background image

szeregowych żołnierzy Floty do Akademii. - Nie chodzi wyłącznie o mnie. Weź choćby Issi. 
Jej ojciec nie jest oficerem, ale co z tego? Ma więcej wiedzy w małym palcu niż taki bogaty 
fircyk   Paraden   w   głowie.   Mniejsza   o   to   -   przerwał   jej   Pardis.   -   Pamiętaj,   że   ni   należy 
wchodzić   w   drogę   rodowi   Paradenów.   Lubię   cię   i   chcę   się   z   tobą   przyjaźnić,   ale   jeśli 
poprztykasz się z Neilem, to... no, po prostu nie będę mógł.

Ponieważ Sass każdego traktowała z chłodną uprzejmością, udało jej się nie pokłócić 

z   przedstawicielem   rodu   Paradenów   aż   do   chwili,   kiedy   zmusiła   ją   do   tego   przyjaźń   z 
Weftami.   Wszystko   zaczęło   się   od   kilku   drobnych   kradzieży.   Ich   pierwszą   ofiarą   padła 
dziewczyna,  która nie chciała przespać się z Paradenem, co wyszło na jaw dopiero dużo 
później. Myślała, że zgubiła gdzieś swe insygnia, dlatego też przyjęła punkty karne ze stoic-
kim spokojem. Wkrótce potem zniknęły srebrne kolczyki, rodowa pamiątka jej najlepszej 
przyjaciółki, zaś dwie kolejne kradzieże na tym samym piętrze -jedwabny szal i dwie kostki 
rozrywkowe - doprowadziły do wzrostu napięcia na kilka tygodni przed śródsemestralnymi 
egzaminami.

Sassinak, mieszkająca na sąsiednim piętrze, dowiedziała się najpierw o skradzionych 

kostkach.   Dwa   dni   później   Paraden   zaczął   rozpuszczać   plotki,   obarczające   Weftów 
odpowiedzialnością za kradzież.

-   Umieją   zmieniać   kształt   -   twierdził.   -   Mogą   wyglądać   identycznie   jak   wasi 

współlokatorzy.

Issi opowiedziała  o tym  Sass, świetnie  naśladując Paradena.  A  potem,  swoim już 

głosem, dodała:

- Ten śmierdziel zrobi wszystko, by wspiąć się w górę. Twierdzi, że ma dowody na to, 

iż winni są Weftowie.

- Nieprawda! - Sass  podniosła głowę znad  pastowanych  butów. - Nie przybierają 

postaci nikogo żyjącego, to wbrew ich zasadom.

Issi zmarszczyła brwi.
- Pewnie wiesz, co mówisz. Nie, nie mam do ciebie pretensji, że przyjaźnisz się z 

Weftami.   Nic   to   jednak   nie   pomoże   teraz,   gdy   Randy   Paraden   podburza   wszystkich 
przeciwko nim.

Najgorsze dopiero miało nadejść- Paraden wezwał do siebie Sassinak, pod pretekstem, 

że otrzymał pozwolenie na przeprowadzenie dochodzenia w sprawie kradzieży. Ze sposobu, 
w jaki obmacywał ją wzrokiem, szybko zorientowała się, że nie chodzi mu tylko o kradzież. 
Randy był  nawet dość przystojny i przywykł,  że go podziwiają nie tylko ze względu na 
posiadany majątek. Zaczął jednak rozmowę od komplementowania osiągnięć Sass i otwarcie 
fałszywych pochwał jej “zaskakującej" zdolności zaadaptowania się do uczelnianego życia 
pomimo trudnego dzieciństwa.

- Chciałbym  tylko,  żebyś  powiedziała  mi  wszystko,   co wiesz  na  temat   Weftów   - 

ciągnął, patrząc jej głęboko w oczy. - Proszę, siadaj i opowiadaj. Jesteś tutaj ekspertem od 
Weftów i podobno uważasz, że są niewinni. Wytłumacz mi dlaczego. Może po prostu wiem o 
nich zbyt mało.

Instynkt   podpowiedział   jej,   że   Paraden   w   ogóle   nie   jest   zainteresowany   tematem 

Weftów, ale musiała zachować się zgodnie z jego życzeniem. Usiadła i zaczęła niechętnie 
wyjaśniać   to,   co   wiedziała   o   życiowej   filozofii   Weftów.   Kiwał   głową,   patrząc   na   nią 
pięknymi orzechowymi oczyma, opierając wypielęgnowane dłonie na kolanach

- Jak więc widzisz - zakończyła - żadnemu Weftowi nie przyszłoby do głowy, by 

upodobnić się do kogoś, z kim mógłby zostać pomylony. Nie przybierają postaci słynnych 
ludzi ani osób żyjących

Paraden szeroko otworzył oczy. Na ustach igrał mu uśmieszek.
Naprawdę cię przekabacili - powiedział głosem słodkim jak miód - Nie sądziłem, że 

będziesz   aż   tak   naiwna.   Oczywiście,   nie   trzymałaś   przecież   normalnego   wychowania, 

background image

przeszłaś tak wiele...

Ogarnął  ją gniew  i odpowiedziała  mu  coś  nieskładnie.  Uśmiech  Paradena  stał  się 

drapieżny.

-   Kadecie   Sassinak,   jesteś   wspaniała,   kiedy   się   tak   złościsz.   chyba   o   tym   wiesz. 

Naprawdę mnie kusisz... Czy masz pojecie, co dzieje się z dziewczętami, które mnie kuszą? 
Musisz być niezła w łóżku...

 Wypowiadając ostatnie słowa, przysunął się do niej. Poczuła zapach drogich perfum. 

“To   chyba   niezgodne   z   regulaminem"   -   pomyślała,   koncentrując   się   na   tak   nieistotnym 
szczególe.   - Nie próbuj się bronić, moja mała niewolnico - szepnął jej do ucha. - Ze mną nie 
wygrasz, pożałujesz nawet tego. że...Auuu!

Mimo wszystkich późniejszych kłopotów, które doszły do uszu samego komendanta 

Akademii (a dzięki rodowi Paradenów pewnie i wielu innych  ważnych osób), Sass przez 
długie   lata   z   rozkoszą   wspominała   chwilę,   kiedy  trzema   szybkimi   ciosami   znokautowała 
Randolpha Neila Paradena i zostawiła go jęczącego z bólu na podłodze. Nigdy nie chciała 
mówić o tym Abemu ani wykładowcom z uczelni, choć prosto z pokoju Paradena udała się do 
biura komendanta, żeby poinformować go o wszystkim.

Randolph usiłował się tłumaczyć, zrzucać winę na Weftów, ale bez rezultatu. Sass nie 

miała jednak pewności, czy jego plan nie powiódłby się, gdyby Neil miał więcej czasu lub też 
gdyby   ona  sama   nie  obciążyła   go  swymi   oskarżeniami.  Kiedy  pierwsza  ofiara   kradzieży 
dowiedziała   się,   że   Paraden   maczał   we   wszystkim   palce,   jej   zeznania   przypieczętowały 
sprawę. Sass nie spotkała się już z Randolphem, lecz była przekonana, że ma odtąd bardzo 
niebezpiecznego wroga. Całe szczęście, że wróg ten nie będzie już nigdy działał we Flocie. 
Po usunięciu przywódcy z uczelni, banda Paradena poddana została ścisłej kontroli władz i 
trzymała   się   z   dala   od   Sass.   Nawet   gdyby   któryś  z   jej   członków   chciał   się   z   nią   nadal 
przyjaźnić, nic zaryzykowałby dalszych kłopotów. A samej Sass nakazano milczenie.

- Nie wolno ci opowiadać o tym  kolegom - rzekł surowym  głosem komendant. - 

Niedobrze, że musiałaś uciec się do przemocy fizycznej. Nic kwestionuję faktu, że przemoc ta 
była   usprawiedliwiona   okolicznościami,   jednak   zawsze   lepiej   jest   wybiegać   myślą   w 
przyszłość   i   w   miarę   możliwości   unikać   krzywdzenia   kogokolwiek.   Poza   tym   postąpiłaś 
właściwie, więc jestem z ciebie zadowolony. Twoi koledzy będą się teraz wystrzegać ciebie 
przez pewien czas. Nie chciałbym, abyś wykorzystała tę sytuację. Zrozumiano?

-   Tak   jest!   -   I   rzeczywiście,   rozumiała   to   doskonale.   Choć   wszystko   dobrze   się 

skończyło, niewiele brakowało do nieszczęścia. Teraz chciała tylko wrócić do pracy i odnosić 
sukcesy,  tak jak uczył  ją Abe: uczciwie,  na podstawie własnych  zasług, bez specjalnego 
traktowania.

- Być może przez najbliższy tydzień będziemy musieli utemperować cię dla pozorów, 

jednak nie przejmuj się tym.

- Tak jest!
Nie trzeba było jej temperować, zachowywała się bardzo spokojnie i chciała powrotu 

do   normalności,   o   ile   życie   w   Akademii   kiedykolwiek   było   normalne.   Nauczyciele   nie 
okazywali   po   sobie   żadnych   emocji,   sama   Sass   zaś   przez   wiele   lat   nic   nie   wiedziała   o 
gorących pochwałach wpisanych do akt.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Rozdanie dyplomów. Sassinak zdała wszystkie egzaminy jako jedna z najlepszych. 

Była pełna euforii. Otrzyma dyplom ze złotą wstęgą. Była też świeżo mianowanym dowódcą, 
a   te   dwie   formy   wyróżnienia   nieczęsto   szły   w   parze.   Roznosiła   ją   energia,   entuzjazm 
Przymierzając po raz ostatni mundur galowy, patrzyła w lustro i rozmyślała. Czy naprawdę 
jest aż tak piękna? Dzięki ćwiczeniom gimnastycznym jej figura była po prostu doskonała. 
Mundur ściśle przylegał do ciała, nadając jej wyjątkową godność. Ani śladu owej niedbałej 
dziewczyny z kolonii, tej obdartej niewolnicy i zaniedbanej studentki. Wyglądała tak, jak 
zawsze pragnęła wyglądać. Figlarne piwne oczy mrugały na nią z lustra. Nigdy jednak nie 
chciała być  przemądrzała, nienawidziła zadzierania nosa. Podczas gdy krawiec wykańczał 
ostatni szew, usiłowała stać bez ruchu. Czy ośmieli się oddychać w takim mundurze:?

“Abe będzie ze mnie dumny" - pomyślała, po raz ostatni prowadząc kolumnę kadetów 

na plac. Stał tam na pewno, ale nie próbowała odszukać go wzrokiem. Niech zobaczy, kogo 
wychował,   kogo   ocalił.   Na   chwilę   zachmurzyła   się,   przypominając   sobie   najświeższe 
wiadomości   o   kolejnym   napadzie   na   kolonię.   Kiedy   nadchodziły   podobne   informacje, 
myślała o dziewczynach takich jak ona, o dzieciach, jak Lunzie i Januk, o ludziach, których 
zamordowano   lub   zniewolono.   Padające   rozkazy   przywołały   ją   do   rzeczywistości. 
Odpowiedziała energicznym, bezosobowym tonem.

Cala ceremonia, odziedziczona po licznych, utworzonych w przeszłości przez ludzi 

akademiach   wojskowych,   zawierająca   również   elementy   zapożyczone   od   obcych,   trwała 
stanowczo za długo. Gubernator planety powitał wszystkich. Potem zabrał głos wysoki rangą 
urzędnik Federacji. Ambasadorowie wszystkich światów i ras, które przysłały kadetów do 
Akademii,   również   musieli   wygłosić   przemówienia.   Po   każdej   mowie   orkiestra   grała 
odpowiedni hymn, gwardia honorowa zaś pieczołowicie wciągała na maszt ze sztandarem 
Federacji   kolejną   flagę.   Sassinak   nawet   nie   drgnęła,   choć   cywile   i   oficjalni   goście 
wielokrotnie pozwalali sobie na okazanie zniecierpliwienia. Jakieś dziecko zaczęło płakać, 
więc zostało  wyprowadzone.  Od obwieszonej  orderami  piersi członka  gwardii  honorowej 
marynarki   wojennej,   który   uniósł   się,   słysząc   wypowiedź   jakiegoś   polityka,   odbiło   się 
refleksem   światło   słoneczne.   Cień   wielkiej   chmury   przesłonił   dziedziniec.   Rozdawano 
nagrody:   dla   najlepszego   wykładowcy,   za   najwybitniejsze   badania   nad   historią   Floty... 
Przyznawano wyróżnienia w dziedzinach nauki i sportu.

Następnie rozdano dyplomy, a w końcu mianowano oficerów, którzy wspólnie złożyli 

przysięgę. Rozległy się oklaski, kapelusze poleciały w górę, goście zaczęli wiwatować.

- A więc będziesz latać na krążowniku? - Abe uniósł kartę. Kelner podbiegł, by ich 

obsłużyć.

- Tak mi powiedziano.
Sass   żałowała,   że   nie   może   być   w   kilku   miejscach   naraz:   z   Abem.   świętować   z 

przyjaciółmi,   wśliznąć   się   na   pokład   krążownika,   by   się   wszystkiego   o   nim   dowiedzieć. 
Każdy chciałby zacząć od latania na krążowniku, a nie na jakimś tam blaszanym stateczku 
eskortowym czy niezgrabnym statku zaopatrzeniowym Floty. Pewnie, na wszystkim trzeba 
będzie kiedyś  odsłużyć  swoje, ale rozpoczęcie  służby od krążownika  oznacza  prawdziwą 
pracę dla Floty, choćby na najmniej ważnym stanowisku. To tu działo się coś ciekawego, tu 
toczyło się prawdziwe życie.

Jedli kolację w drogiej restauracji, Abe zaś zmusił ją, by zamówiła najlepsze dania. 

Nie miała pojęcia, co to za kolorowe spirale, leżące przed nią na talerzu, lecz smakowały 
pysznie. Rozpoznała cieniutki paseczek galarety, leżący na skraju talerza. To krel, owocnia 
grzyba, rosnącego wyłącznie na Regg, stanowiącego jedyny - poza wyszkolonymi oficerami 

background image

Floty - produkt eksportowy planety. Podniosła kieliszek wina. spojrzała na swego

Opiekuna   i   mrugnęła   do   niego   okiem.   Przez   cztery   lala   jej   pobytu   w   Akademii 

przybrany ojciec postarzał się, wyłysiał. Nie uszło jej uwagi, że siadając na krześle, krzywił 
się lekko. Kostki dłoni trochę mu spuchły, zmarszczki pogłębiły się, jednakże oczy świeciły 
się wesoło jak dawniej. Dziewczyno, dumą napełniasz me serce. Nie, już nie "dziewczyno" 
teraz jesteś dorosłą kobietą, a do tego damą. Zawsze wiedziałem,  ze masz  klasę, ale nie 
sądziłem, że potrafisz być tak elegancka. Elegancka? - Sass uniosła jedną brew. Nauczyła się 
tego, siedząc przed lustrem. Abe natychmiast zmałpował jej gest.

Tak. I nie kłóć się, bo to słowo pasuje do ciebie. Jesteś inteligentna, seksowna, a do 

tego elegancka. A tak przy okazji: jak tam życie nocne w ostatnim semestrze? Sass wydęła 
wargi i pokręciła głową.

-   Nic   ciekawego,   mieliśmy   mnóstwo   roboty.   Romans   z   Harmonem   nie   przetrwał 

śródrocznych  egzaminów,  ale  na przepustce  spodziewała  się  znaleźć  coś  lepszego.  Miała 
nadzieję, że na krążowniku też trafi jej się niejeden partner.

 Mówiłeś, że w Akademii będzie ciężko, ale sądziłam, że najgorszy jest pierwszy rok. 

Czyż życie oficera może być jeszcze trudniejsze.

- Sama zobaczysz. - Abe dopił wino i wziął z talerza bułeczkę. - Nigdy nie musiałaś 

wysyłać nikogo na pewną śmierć.

- Komandor Kerif mówił, że to przestarzały pogląd. Teraz nie wysyła się ludzi na 

śmierć, lecz po zwycięstwo. Abe gwałtownie odłożył bułkę na talerz.

-   Tak   twierdzi?   Co   to   za   zwycięstwo,   kiedy   okręt   traci   w   sieci   kapsułę   i   trzeba 

wysyłać ekspedycję ratunkową? Posłuchaj mnie uważnie: nie będziesz chyba jednym z tych 
żółtodziobów,   do   których   żołnierze   nie   mają   zaufania?   To   już   nie   żarty,   podobnie   jak 
porwanie przez handlarzy niewolników nie było zabawą, Wracasz do prawdziwego świata, z 
prawdziwą bronią, autentycznymi ranami, śmiercią. Jestem z ciebie  cholernie dumny i nic 
tego nie zmieni, nie każda dziewczyna poradziłaby sobie tak jak ty. Jeżeli jednak uważasz, że 
w Akademii było ciężko, to przypomnij sobie Sedon-VI i baraki dla niewolników. Chyba 
jeszcze, tego nie zapomniałaś, choć nabrałaś świetnych manier.

- Nie, niczego nie zapomniałam.
Sass   wetknęła   sobie   w   usta   bułkę,   bojąc   się   powiedzieć   za   dużo.   Abe   nie   musi 

wiedzieć o tym  szczeniaku  Paradenie i całej  awanturze. Po plecach przebiegły jej ciarki. 
Przecież to jasne, że nie zmieniła się aż tak bardzo. Jednakże Abego najwyraźniej coś gryzło.

Gdy tylko skończyli jeść, był gotów do wyjścia. A więc szykował coś więcej. Opuścili 

restaurację. Wilgotna noc przepojona była aromatem lata. Sass znów pożałowała, że nie może 
być w kilku miejscach naraz. Otrzymała zaproszenie na zabawę podyplomową w parku na 
wzgórzach   za   budynkami   Akademii.   To   byłaby   wspaniała   noc...   Miękka   trawa,   słodki 
delikatny   wiatr...   “I   ugryzienia   komarów   w   miejscach,   których   nic   można   podrapać"   - 
pomyślała, zastanawiając się, dlaczego ci geniusze, którym udało się zostawić na Starej Ziemi 
karaluchy, nie postąpili podobnie z komarami.

Abe zaprowadził ją do swego ulubionego baru. Sass westchnęła w duchu, wiedząc, 

dlaczego tu przyszli. Ludzie z Floty często odwiedzali to miejsce, zaś Abe chciał pochwalić 
się   nią   przed   przyjaciółmi.   Bar,   do   którego   weszli   z   chłodu,   był   zatłoczony,   pełen 
rozgardiaszu i śmierdział tanim tłuszczem, na którym smażono przekąski. Zauważyła kilku 
innych absolwentów Akademii i pomachała im ręką. Donnet, którego wuj jest emerytowanym 
mechanikiem   ciężkiego   krążownika,   Issi,   duma   swych   wszystkich   krewnych,   hałaśliwie 
składających pełne zachwytu gratulacje pierwszemu oficerowi w rodzinie od siedmiu pokoleń 
związanej   z   Flotą.   Sassinak   podawała   rękę   osobom,   które   przedstawił   jej   Abe,   głównie 
starszym,  zniszczonym  ludziom,  poruszającym  się zwinnie, jakby przyzwyczajeni byli  do 
pracy w ciasnych pomieszczeniach.

Panował tu ścisk, więc nie od razu znaleźli wolny stolik. Cywilni kosmonauci również 

background image

lubili   ten   bar   i   w   dniu   rozdania   dyplomów   Akademii   wszyscy   wznieśli   toast   na   cześć 
absolwentów. “Są tu nawet bandziory" - pomyślała Sass, zauważając przy tylnych drzwiach 
kolorowe   kurtki   członków   ulicznego   gangu.   Nie   spodziewała   się   spotkać   ich   w   barze 
uczęszczanym   przez   ludzi   z  Floty.   Po   chwili   do   środka   weszła   jeszcze   jedna   grupa 
gangsterów.

Wracała właśnie do stolika, niosąc napoje, gdy to się wydarzyło. Nie spostrzegła 

początku bójki, nie wiedziała, kto zadał pierwszy cios. W ruch poszły pięści, łańcuchy, noże. 
Sass upuściła tace i rzuciła się przed siebie, nawołując Abego. Nie widziała go, nie widziała 
nic   poza   zbitą   masą   mundurów   Floty,   kurtek   gangów,   szarych   ubrań   cywili.   Krzykiem 
zaprowadziła porządek wśród  kadetów. Na jej rozkaz zebrali się w jednym miejscu zaczęli 
oczyszczać salę pośród ciosów, uderzeń, kopniaków. Uchylając się przed nożem i rozbrajając 
napastnika kopniakiem, kątem oka zauważyła  nagle znany skądś gest przeciwnika.  Przez 
moment wydawało jej się, że już to kiedyś widziała.

Nie miała jednak czasu zastanawiać się dłużej. Zbyt wielu pijanych kosmonautów i 

odzianych w zielone kurtki chuliganów z pomalowanymi twarzami włączyło się do bójki. 
Walka toczyła się już w całej sali. Po podłodze tarzała się jedna wielka wrzeszcząca masa 
nacierających na siebie ciał. Sass  przetoczyła się pod stołem, zadała kilka celnych ciosów, 
nokautując   mężczyznę   w   zielonej   kurtce,   szykującego   się   do   zasztyletowania   jakiegoś 
kosmonauty, umknęła przed ciosem wymierzonym na oślep przez kosmonautę, kopniakiem 
odtrąciła kogoś trzymającego ją za nogę. Coś ścisnęło jej rękę. Światła na chwilę zgasły, po 
czym   oślepiły   wszystkich,   migocząc   na   niebiesko.   Rozległo   się   wycie   syren,   zabrzmiały 
policyjne gwizdki, wszystko zaś zagłuszył ryk z megafonu. Sass zerknęła w stronę drzwi. 
Ujrzała żandarmerię Floty. Żandarmi trzymali w rękach granaty gazowe.

- Na ziemię! - ryknął megafon.

  Sass padła jak długa, gdyż podobnie jak wszyscy kadeci wiedziała, co się święci. 

Większość kosmonautów również położyła się na podłodze, nim żandarmeria zdążyła cisnąć 
granaty. Tylko gangsterzy próbowali uciekać. Sale wypełnił obłok błękitnego gazu. Rzucony 
do środka granat powalił zmykającą w stronę drzwi bandę. Sass wstrzymała oddech. Raz, 
dwa...   Automatycznym   ruchem   sięgnęła   do   paska,   paznokciem   zwolniła   zamek.   Trzy, 
cztery... Otworzyła plastikową maskę i zakryła nią twarz. Pięć, sześć... Wyciągnęła tubkę 
pasty przeciwko zatruciu i rozsmarowała ją wokół otworów w masce na nos i usta. Siedem, 
osiem,   dziewięć,   dziesięć...   Ostrożny   wdech,   pachnąca   gałką   muszkatułową   substancja 
odtruwająca.   Nic   czuła   nudności   ani   bólu,   nie   straciła   przytomności.   Obok   niej   jakiś 
kosmonauta chrapał głośno. Spojrzała w górę poprzez chroniącą oczy maskę. Gaz rozproszył 
się już w siną mgłę, nie przesłaniał widoczności, nadal był jednak na tyle silny, że mógł 
powalić człowieka.

Żandarmeria rozbiegła się po sali, sprawdzając tożsamość obecnych. Kilku kadetów 

podnosiło się na nogi, trzymając maski przy twarzach. Sass wstała, rozglądając się za Abem. 
Nie pamiętała, czy miał przy sobie maskę ochronną.

-   Dokumenty!   -   krzyknął   uzbrojony   po   zęby   żandarm.   Nic   próbowała   nawet 

protestować. Podała mu swoją nową legitymację Floty.  Wsunął ją do zainstalowanego w 
pasku komputera, po czym zwrócił Sass.

- To wy zaczęliście? - spytał. - A może widziałaś, kto zaczął?
Przecząco pokręciła głową.
- Bójka zaczęła się gdzieś tutaj. Byłam po drugiej stronie sali
- Dlaczego nie wyszłaś, żeby wezwać pomoc?
- Mój ojciec... mój opiekun tu został.
- Nazwisko?
Podała   mu   nazwisko   i   numer   identyfikacyjny   Abego.   Machnięciem   ręki   kazał   jej 

rozpocząć poszukiwania. Zawahała się przy dwóch przewróconych stolikach. Czy to tu, czy 

background image

tam? Trzech nieprzytomnych mężczyzn leżało jeden na drugim. Żandarm pomógł jej unieść 
znajdujące się na górze ciało. Drugi mężczyzna, chudy i wysoki, ubrany był w szare spodnie i 
koszulę. Z kącika ust ciągnęła mu się strużka wymiotów. Na samym spodzie leżał Abe. Sass 
skinęła głową na żandarma, który wyjął zza pasa urządzenie reanimacyjne. Sass przycisnęła 
je do rozchylonych ust swego opiekuna. Wargi miał nieruchome, wyglądał tak, jakby nie żył. 
Żandarm odciągnął wysokiego kosmonautę i pomógł dziewczynie odwrócić Abego na plecy,

Oboje jednocześnie spostrzegli małą czarną dziurkę w jego piersi. Sass w pierwszej 

chwili nie domyśliła się, co to takiego. Wyciągnęła rękę, by sczyścić ciemną plamkę z kurtki 
opiekuna. Nie będzie zachwycony,  że pobrudził nową kurtkę,  którą kupił na uroczystość 
rozdania dyplomów. Żandarm złapał ją za rękę. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- On nie żyje - powiedział. - Ktoś miał iglaka. Sala zatańczyła jej przed oczyma. "Jest 

tylko w szoku" - pomyślała. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że Abe mógłby umrzeć. Nie 
umarł! To tylko kolejne ćwiczenie, jeszcze jeden test, podobny do tych w symulatorze, kiedy 
połowę   kadetów   ucharakteryzowano   na   rannych.   Przypomniała   sobie   połyskujące 
realistycznie, lecz przecież nieprawdziwe rany brzucha, wypadające na pokład syntetyczne 
jelita. Nie mogła myśleć o tej malej czarnej dziurce w kurtce Abego,

Przez   otwarte   drzwi   posterunku   usłyszała,   jak   ktoś   mówi,   że   zachowywała   się 

normalnie, nie była pijana ani na narkotykach. Siedziała na szarym plastykowym krześle, a po 
drugiej stronie pełnego papierów biurka ktoś pisał na komputerze. Podłoga, jak każda inna, 
pokryta była wzorkiem z nieregularnych plamek. Odwróciła głowę, by wyjrzeć przez drzwi. 
Żandarm, trzymający pod pachą broń, zerknął na nią obojętnie. Jest z Floty, nic wpadła w 
histerię, kiedy znaleźli ciało Abego. Całkiem nieźle.

A jednak nie. Wciąż wracała myślami do bójki, trwającej około minuty. Przypominała 

sobie   najdrobniejsze   fragmenty,   w   zwolnionym   tempie   oglądała   zapamiętane   obrazy, 
szukając czegoś, czego nic potrafiła jeszcze określić. Gdzie się to zaczęło? Kto pierwszy 
uderzył? Niosła pękatą butelkę brandy i kieliszek na długiej nóżce dla Abego oraz likier z 
Capri dla siebie. Bała   się, że szklaneczka ze srebrzonego kryształu, jedyne odpowiednie 
naczynie do likieru, spadnie z tacy, jeśli ktoś ją potrąci. Patrzyła więc prosto przed siebie, 
gdy nagle wybuchła walka. Podniosła wzrok, kiedy... Czy usłyszała jakiś dźwięk, czy też coś 
zobaczyła?   Nic  potrafiła  tego   ustalić,  więc   przypominała  sobie   dalszy  rozwój  wydarzeń. 
Upuściła tacę. Widziała, jak spada z niej wszystko na plecy jakiegoś mężczyzny w szarym 
ubraniu kosmonauty, siedzącego przy najbliższym stoliku.

Nagle dokonała pewnego odkrycia, a przynajmniej wpadła na jakiś trop. W samym 

środku bójki ktoś zablokował jej kopniaka ruchem, którego musiał nauczyć się w Akademii, 
na pewno wyćwiczonym przy niskiej grawitacji, choć można było zastosować go również w 
normalnych warunkach grawitacyjnych. To nie był jednak żaden z absolwentów ani żaden 
kosmonauta.   Ten   człowiek   ubrany   był   w   pomarańczową,   z   niebieskimi   rękawami   kurtkę 
gangu! Twarz mężczyzny, jak twarze wszystkich członków tej drugiej bandy, pokryta była 
wzorami geometrycznymi, uniemożliwiającymi identyfikację. Oczy? Ciemne. Kolor skóry? 
Chyba ani zbyt jasna, ani też zbyt ciemna.

- Oficerze...
Sass podniosła głowę, chcąc zwymyślać natręta, lecz dostrzegła dystynkcje oficerskie. 

Był to wicekomendant Akademii, komandor Derran,

- Tak jest!
Zerwała   się   na   nogi,   zażenowana,   że   ma   na   sobie   brudny   mundur.   Ponieważ 

żandarmeria nie zbadała jeszcze wszystkich śladów, kazano jej tu poczekać.

- Przykro mi, oficerze - mówił komandor. - To był dobry człowiek, wiemy Flocie. Że 

też zdarzyło się to w dniu rozdania dyplomów.

- Dziękuję panu.
Nie mogła wydobyć nic więcej ze ściśniętego gardła.

background image

-   Jesteś   jego   jedyną   krewną   -   ciągnął   Derran.   -   Zapewne   sprawisz   mu   pogrzeb 

wojskowy i pochowasz na cmentarzu Akademii?

Przed   laty,   kiedy   Abe   mówił,   jaki   chciałby   mieć   pogrzeb,   słuchała   tylko   jednym 

uchem.   “Nie   popieram   kosztownego   zwyczaju   Floty,   żeby   wysyłać   trupa   w   gwiazdy"   - 
powiedział. “Pogrzeb w kosmosie jest dla tych, którzy tam zginęli. Oni sobie na to zasłużyli. 
Nie jestem jednak też szczurem lądowym, żeby miano mnie przywalić kawałkiem marmuru. 
Trzymam się utartych zasad. Moim życiem była Flota, nie mam ojczyzny, chcę więc mieć 
pogrzeb na morzu. Już Flota postara się o to."

- Na morzu - odezwała się. - Tak sobie życzył.
- Kremacja?
- Chciał mieć normalny pogrzeb.
-   Dobrze.   Jutro   wydadzą   zwłoki.   Pogrzeb   odbędzie   się...   -Wyciągnął   komputer 

kieszonkowy   i   popatrzył   na   ekran-   -   Za   dwa   dni,   dobrze?   Tyle   potrwa   załatwienie 
niezbędnych formalności.

- Tak jest.
Czuła się nieswojo. Przenikał ją ziąb. To niemożliwe, żeby omawiali pogrzeb Abego. 

Niechże czas się zatrzyma i pozwoli jej wszystko doprowadzić do porządku. Jednakże czas 
nie stanął.

Komandor   powiedział   coś   żandarmowi   za   biurkiem,   potem   wezwano   ją   do 

laboratorium.   Długonose   urządzenie   pobrało   próbki   z   wszystkich   plam   na   jej   mundurze. 
Technik wyjaśnił, że jest to konieczne do przeprowadzenia analizy krwi, włókien i naskórka, 
dzięki czemu zidentyfikuje się jej przeciwników w bójce.

Kiedy wyszła z laboratorium, czekał na nią podkomandor Barrin. Przyniósł jej z domu 

zmianę ubrania i zaprowadził do mieszkania Abego. Inny oficer Floty zdążył już otworzyć 
drzwi i przygotować dla niej listę spraw do załatwienia oraz kondolencje otrzymane pocztą. 
Czekała na nią cała sterta wiadomości, a dwoje kolegów z klasy chciało się z nią zobaczyć 
przed wyruszeniem na służbę.

      Sassinak   zrozumiała   wreszcie,   jak   bardzo   może   polegać   na   Flocie.   Koledzy 

wiedzieli,   jakich   dokumentów   ma   szukać,   i   pomogli     wyszperać   je   w   aktach   Abego. 
Pamiętali, co powinna zapakować, jakich formalności musi dopełnić w ciągu najbliższych 
dni.   Czy   pochowają   go   w   pobliżu   Akademii,   czy   też   w   pobliskiej   bazie   Floty?   Czy 
okoliczności śmierci kwalifikują go do zwykłego pogrzebu wojskowego, czy też odbędzie się 
jakaś specjalna ceremonia? Zawsze ktoś miał odpowiedź na każde jej pytanie. Ktoś przynosił 
posiłki, siedział przy niej, podsuwając jej talerze i pilnując by jadła. Ktoś otwierał drzwi, 
podnosił   słuchawkę   domofonu,   wypraszał   osoby,   z   którymi   nie   chciała   się   spotkać,   i 
zostawiał ją na parę minut sam na sam z najbliższymi przyjaciółmi. Ktoś przypomniał jej, by 
napisała podanie o odroczenie zgłoszenia się na służbę, gdyż musiała pozostać na Regg przez 
jakiś tydzień w związał z prowadzonym dochodzeniem. Jej pognieciony, poplamiony mundur 
został   doprowadzony  do  porządku.  Ktoś   przeniósł   jej   rzeczy  na  krążownik.  Wszystko   to 
robiono sprawnie, bez słowa, jakby była  niezmiernie  ważną osobistością,  a nie zwykłym 
absolwentem uczelni.

 Dopóki ma Flotę, nigdy nie zostanie sama. zawsze ktoś jej i pomoże. Tak twierdził 

Abe, wbijał jej to do głowy, aż teraz sama się o tym przekonała. Zrozumiała, że żaden wróg 
nie zabije ich wszystkich.  Być  może  straci kiedyś  przyjaciół,  bliskich jej  tak jak własna 
rodzina, lecz nigdy nie straci Floty.

Jednakże   owo   poczucie   bezpieczeństwa   nic   potrafiło   ukoić   bólu   i   straty.   Przed 

pogrzebem żandarmeria zezwoliła jej spędzić kilka minut przy zwłokach, ale Sass nie chciała 
tego. Bałaby się dotknąć martwego ciała ukochanego człowieka. Przypomniała sobie twarz 
swej małej siostrzyczki, Lunzie, niesionej do doku.

Owinięte w granatowy całun zwłoki Abego zostały przeniesione przez żołnierzy Floty 

background image

do   domu   pogrzebowego.   Sass   nie   liniała   znać   szczegółów   związanych   z   pochówkiem. 
Podpisała Podsunięte formularze, zaledwie rzucając okiem na zawarte w nich informacje.

Zwłoki człowieka Floty, czy to emerytowanego, czy też na służbie, były wystawiane 

w trumnie  na jeden dzień. Zgodziła  się na to, gdyż  Abe miał  wielu przyjaciół,  którzy z 
pewnością zechcą złożyć mu wyrazy szacunku. Owinięta sztandarem trumna spoczywała na 
lawecie   działa   w   bocznej   kaplicy,   przed   którą   ustawił   się   cały   sznur   ludzi,   przeważnie 
umundurowanych. Ściskali rękę Sass i kolejno obchodzili trumnę. Niektórzy z nich kładli 
rękę na sztandarze. Dwóch odwiedzających było Weftami. Zaskoczyło ją to, bo Abe nigdy nie 
mówił, że ma przyjaciół Weftów.

Sam pogrzeb, starożytny rytuał gloryfikujący wojownika, wymagał od Sass wielkiego 

opanowania. Przydało się to, czego nauczył ją Abe. Przypadła jej do odegrania bardzo prosta 
rola, której jednak trudno było podołać. Inni nieśli na ramionach trumnę, ona niosła swą 
wdzięczność. Inni stracili przyjaciela, ona zaś utraciła ostatnią więź z przeszłością. Znów 
będzie musiała zaczynać od początku. Na razie nawet Flota nie mogła dać jej pocieszenia.

Nie chciała jednak przynieść zmarłemu wstydu. Po policzkach i ciekły jej łzy, ale 

udzielała   właściwych   odpowiedzi,   zaś   prastara     ceremonia   pogrzebowa,   dużo   starsza   od 
pierwszych wędrówek człowieka w kosmos, przyniosła jej ukojenie, jakiego nie mógł dać 
nikt żyjący.

- Z głębin wołam do Ciebie, Panie! - rozległ się w kaplicy głos kapelana, przerywając 

ciszę,                              

- Panie, usłysz mój głos - odpowiedzieli zebrani. Nikt we Flocie nie zastanawiał się 

nad istotą wierzeń, z których pochodziły słowa wypowiadane przy takich okazjach. Jednakże 
wszyscy gorąco wierzyli w coś więcej poza życiem jednostki, jednostkową walką. Wierzyli w 
miłość, uczciwość, lojalność. Pradawny rytuał trwał, padały kolejne słowa.

- Niech Twe uszy wysłuchają...
- Głosu mej skargi.
Sass pomyślała o mordercy i przez chwilę pragnienie zemsty przyćmiło w jej sercu 

smutek. Pewnego dnia dowie się, kto i dlaczego to zrobił, a wtedy... Posłyszała słowa o litości 
i wybaczeniu. Nie myślała jednak ani o jednym, ani o drugim.

Nastąpiło czytanie i hymn, który Abe kiedyś wybrał. Dźwięczny refren - “Byśmy nie 

zapomnieli, byśmy nie zapomnieli" -brzmiał jej w uszach jeszcze podczas kolejnego psalmu i 
czytania. Sass siadała, wstawała, przyklękała tak jak inni, świadoma tego, że wszyscy się jej 
przypatrują. Trwało to całe wieki, zanim wreszcie kapelan wygłosił słowa zawierzenia. Słowa 
“a   proch   w   proch   się   obróci"   dzwoniły   jej   w   uszach   jeszcze   długo,   aż   do   chwili   gdy 
wygłoszono błogosławieństwo. Znów rozległa się muzyka. Tym razem był to  hymn Floty- 
Sassinak wyszła trumną w harmidrze głosów, powstrzymując płacz.

-   Ojcze   Wieczny,   ocal   nas...     ścisnęło   ją   za   gardło,   poprzez   łzy   nie   mogła 

wypowiedzieć

Na wielkim, brukowanym dziedzińcu Akademii wszystkie flagi zostały opuszczone, 

przechodzący zaś oddział młodszych kadetów zastygł bez ruchu, z powagą patrząc na orszak 
pogrzebowy. Wyszli przez łukowatą bramę na szeroką aleję. Żołnierze z marynarki wojennej 
zatrzymali   ruch uliczny.  Czekał   tu archaiczny  karawan zaprzężony  w  czarne   konie.  Sass 
usiłowała myśleć o zwierzętach, o sprzączkach przy uprzęży, o okuciach z symbolem Floty. 
Czy to nie śmieszne,  że ludzie latający w kosmos  używają podczas  pogrzebów  konnego 
karawanu?

Sytuacja   przestała   ją   dziwić,   gdy   szli   pieszo   od   bram   Akademii   do   doków   pod 

miastem. W dzisiejszym zaganianym świecie, by okazać szacunek, należy nie spiesząc się 
dopełnić   pradawnych   tradycji.   Sass,   jako   jedyna   krewna   zmarłego,   szła   samotnie   za 
karawanem. Z tyłu maszerowali przyjaciele Abego, nadal pracujący  we Flocie.

Na nabrzeżu dowódca eskorty polecił orkiestrze zagrać marsza. Rozległy się dźwięki, 

background image

których Sass nigdy wcześniej nie słyszała. Nastrój wytworzony przez głośną, przejmującą, a 
jednak   wcale   nic   posępną   muzykę   udzielił   się   całemu   konduktowi.   Na   wszystkich 
zacumowanych   w  pobliżu   okrętach   żołnierze   i   oficerowie   stanęli   na   baczność,   flagi 
opuszczono   do   połowy   masztów.   Na   wodzie   unosił   się   “Carly   Pierce",   lśniący,   zgrabny 
statek, jedyny okręt wojenny Floty, weteran dwóch bitw z rzecznymi piratami w pierwszych 
latach historii Regg, zanim jeszcze planeta została Główną Kwaterą Floty. Kondukt żałobny 
przystanął. Ze swego miejsca obok karawanu Sass nie widziała zbyt dobrze mężczyzn, którzy 
mieli   nieść   trumnę,   ustawiających   się   już   na   pomoście.   Zasalutowali,   oddali   honory, 
zawarczały bębny, z karawanu wyniesiono trumnę. Sass szła za nią na pomost. To tak blisko i 
tak daleko...

Eskorta   ustawiła   trumnę   na   pomoście.   Sztandar   łopotał   na   silnym   wietrze,   Sass 

patrzyła na wodę ze srebmoniebieskimi małymi talkami. Nie zauważyła, kiedy okręt ruszył, 

bezgłośnie   ślizgając   się   po   wodzie,   kierując   się   ku   ujściu   zatoki.   Po   zawietrznej   stronie 

wyspy,   pomiędzy   wysokimi   brzegami   rzeki,   okręt   zatrzymał   się.   Kapelan   wypowiedział 

ostatnie słowa:

- Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie...

  Dołączyły pozostałe głosy:

- A światłość wiekuista niechaj mu świeci...
Kapelan odszedł na bok. Dowódca eskorty wydal rozkaz “Baczność!" Trzy głośne 

salwy odbiły się echem od wyspy i brzegów, z których zerwały się z krzykiem ptaki. Ich białe 

skrzydła zalśniły w słońcu. Sass zacisnęła szczeki. To już teraz Z bólem serca patrzyła, jak 

trumna powoli, nieubłaganie, osuwa się ku wyczekującemu morzu.

Ostatnie delikatne dźwięki trąbki rozbrzmiały jakby z samych niebios. Sass drgnęła 

mimowolnie. Trąbka odezwała się na zakończenie jej czteroletniego pobytu w Akademii, a 

teraz oznaczała koniec życia Abego. Trąbka oznajmiała zachód słońca, porę gaszenia świateł, 

koniec kolejnego dnia. Nikt nie zagrał na trąbce dla jej rodziców, siostry, brata i wszystkich 

zamordowanych   lub   pozostawionych   na   pewną   śmierć   na   Myriadzie.   Nikt   nie   grał   dla 

umierających niewolników. Przejął ją ziąb, kiedy pomyślała, że sama mogła również zginąć 

na   rodzinnej   planecie   lub   w   barakach   niewolników,   umrzeć   nikomu   nie   znana,   nie 

opłakiwana.

Tyle   śmierci...   Ostatnia   nuta   rozbrzmiewała   ponad   zatoką.   a   Sass   przepełnił 

rozdzierający ból. Przynajmniej dobre to, że zmarli znajdowali tu spokój, widząc, ilu ludzi 
opłakuje   ich   śmierć.   Westchnęła   spazmatycznie.   Abe   był   tu   bezpieczny,   już   mu   nic   nie 
zagrażało. Zakończył swą służbę tak, jak tego chciał.

background image

KSIĘGA DRUGA

background image

Rozdział piąty

Oficer   Sassinak   prosi   o   pozwolenie   na   wejście   na   pokład.   "Wejście   na   pokład" 

polegało   na   przekroczeniu   linii   namalowanej   na   posadzce   stacji,   lecz   mimo   to   należało 
dopełnić rytuału. - - Pozwolenia udzielono.

Oficer pokładowy, młody człowiek o czerwonawej karnacji i lodowatych, niebieskich 

oczach, co wskazywało na brinanickie pochodzenie, miał na rękawie jeden szeroki i drugi 
wąski złoty pasek. Zasalutował, kiedy Sass przechodziła przez linię. Na ramieniu miała torbę 
zawierającą wszystko, co musiała zabrać na pokład. Mundury - zarówno galowe jak i robocze 
- czekały już na pokładzie, Zostały przysłane z kwatery jeszcze przed ostatnią rozmową z 
komendantem Akademii po pogrzebie Abego. Kabina była bardzo mała. Jako jednej z dwóch 
kobiet wśród młodszych oficerów (na pokładzie było ich w sumie pięcioro) Wydzielono jej 
składane łóżko, wąską szafę na mundury, trzy szuflady i kosz-skrytkę. Sass słabo znała swą 
współlokatorkę.   Mirę.   Wiedziała   tylko,   że  należała   ona   do   grupy   Randolpha   Neila   i 
Paradena. Była niską blondynką, o wzroście ledwie przekraczają-wymagane minimum. Sass 
miała nadzieję, że jakoś ułożą im stosunki. Wraz z innymi oficerami dzieliła małą świetlicę 
-gabinet,   gdzie   stały   trzy   terminale  komputerowe,   okrągły   stolik   i   pięć   krzeseł.   Szybko 
rozpakowała bagaż i przyjrzała się swemu odbiciu w wąskim pasku lustra umieszczonego 
przy drzwiach. Jakie sprawi pierwsze wrażenie, gdy zamelduje się kapitanowi? Uśmiechnęła 
się. Bystra, ładna... To na pewno będzie ciekawa podróż.

- Proszę wejść!
Zza uchylonych drzwi usłyszała niepewny głos kapitana, jakby zbyt skrępowanego 

protokołem. Komandor Fargcon - przećwiczyła to miękkie “g", tak typowe dla jego ojczystej 
planety,  gdzie mówiło się odmianą neogaesha z naleciałościami francuskiego. Odetchnęła 
głęboko i przekroczyła próg.

Odpowiedział   na   jej   regulaminowe   powitanie   chłodnym   tonem,   nie   wrogim,   lecz 

pełnym rezerwy. Był wysoki i miał niezgrabne ruchy. Pochylił się nad zawalonym papierami 
biurkiem, by podać jej rękę. krzywiąc się przy tym, jakby zabolał go kręgosłup.

-   Proszę   siadać,   oficerze   -   rzekł,   zapadając   się   w   fotel   i   uderzając   w   klawisze 

komputera. - Mam tu twoje akta. Dyplom z wyróżnieniem. - Spojrzał na nią uważnie. - Nie 
możesz oczekiwać, ze tu też będziesz gwiazdą.

- Tak jest! - Siedziała bez ruchu. Komandor skinął głową.
- Dobrze. Mamy ten kłopot z niektórymi dobrymi absolwentami. ale jeśli nic nabiłaś 

sobie   niczego   do   głowy,   to   chyba   nie   będziesz   miała   żadnych   trudności.   Zobaczmy...   - 
Wpatrzył się w ekran. - Wpisuję cię na trzecią wachtę, ale nie na stałe. Znaczy to coś innego 
niż w Akademii - po prostu każdy absolwent z wyróżnieniem zaczyna od trzeciej wachty, co 
gwarantuje wszystkim równe szansę.

“I nie słyszy się oskarżeń o korzystanie z przywilejów" -dodała w myślach Sass. Nic 

jednak nic powiedziała,

- Pierwsze szkolenie odbędziesz w maszynowni - ciągnął Fargcon - Mój zastępca, 

porucznik Dass, ustali rozkład służby. Czy masz jakieś pytania?

Sass wiedziała, że powinna odpowiedzieć “nie", chociaż miału mnóstwo pytań.
- Nie.
Kapitan skinął głową i wysłał ją do porucznika Dassa. Ten, w odróżnieniu od swego 

przełożonego,   był   muskularnym,   krępym   mężczyzną,   którego   ciemną,   przystojną   twarz 
zapamictywa ło się jeszcze lepiej dzięki jasnozielonym oczom.

- Oficer Sassinak.... - wycedził głosem, który przypomniał jej upokarzające pierwsze 

background image

dni w Akademii. - Dyplom z wyróżnieniem...

Spojrzała w jego zielone oczy i ujrzała w nich złośliwy błysk.
- Proszę pana... - zaczęła, lecz przerwał jej.
-   Nieważne.   Przeglądałem   twoje   akta,   więc   wiem,   że   potrafisz   być   uprzejma, 

jednocześnie   obmyślając   złośliwości.   Kapitan     chciał,   żebyś   najpierw   popracowała   w 
maszynowni, bo zainstalowaliśmy nowy homeostatyczny system środowiskowy i nadal go 
testujemy.   Będziesz   się   tym   zajmować,   najpierw   jednak   musisz   przejrzeć   dokumentację 
dotyczącą systemu.  - Uśmiechnął się na widok jej miny. - To chyba żadna niespodzianka? 
Nie jesteś już  kadetem, szkoła się skończyła. Teraz jesteś oficerem Floty. Nie ma tu miejsca 
dla obiboków, musimy  z góry wiedzieć, czy się nam przydasz. Przejrzenie podręczników 
zajmie ci prawdopodobnie cały wolny czas w ciągu następnych kilku dni. Jeśli będziesz miała 
wątpliwości, pytaj  o wszystko  głównego mechanika  albo mnie.  Podczas  wachty będziesz 
miała regulaminowe obowiązki, ale przez większą część zmiany możesz pracować  z  załogą 
inżynierską. 

- Tak jest.
Kręciło   jej   się   w   głowie.   Ma   się   zajmować   testowaniem   nowego   systemu?   Jeśli 

popełni jakiś poważny błąd, pozabija wszystkich. Przypomniała sobie, jak Abe mówił, że 
Flota dokładnie zbada jej możliwości. 

-  Z twoich akt wynika, że potrafisz zaprzyjaźnić się z naszymi sojusznikami.
Choć w języku Floty “sojusznicy" oznaczali sprzymierzonych obcych, nigdy dotąd nie 

spotkała się bezpośrednio z użyciem tego terminu.

- Tak jest.
- To dobrze, bo mamy tu szeregowca Wefla i paru innych takich. No i jest jeszcze ten 

nowy oficer Weft. Chyba znasz go z Akademii? - Sassinak przytaknęła, - A widziałaś kiedyś 
dorosłego Ssli?

 - Nie.
 - Od dwóch lat jesteśmy wyposażeni w Ssii, podobnie jak  wszystkie średnie i duże 

krążowniki. - Spojrzał na zegar. -  Chodź, pokażę ci go, mamy jeszcze czas.

Pojemnik środowiskowy Ssli miał kształt elipsy o wymiarach dziesięć na dwa metry. 

Rozciągnięty wzdłuż osi okrętu, wznosił się od ciężkiego kilu poprzez pięć poziomów na 
wysokość   niemal   dwudziestu   metrów.   Instalacje   utrzymujące   we   wnętrzu   odpowiednie 
warunki wodne zajmowały niemal tyle samo miejsca.

 Ssli miał na razie tylko jakieś trzy metry średnicy i niemal okrągły wachlarz. Dzięki 

dwóm wziernikom można było  zajrzeć. do pojemnika. Grube palce oficera zatańczyły na 
klawiaturze terminalu przy jednym z okienek.

- Uprzejmiej będzie spytać o pozwolenie, zanim włączymy światła.
Zerknęła mu przez ramię. Na ekranie pojawiło się pytanie i pozytywna odpowiedź. 

Dass   pstryknął   przełącznikiem.   Wnętrze   zbiornika   zalało   światło,   oświetlające   pyszny 
karmazynowy ogon z żółtymi i białymi plamkami. Sass zapatrzyła się na wielki, nieruchomy, 
skomplikowany   kształt.   To  niesamowite,   że   był   on   na  tyle   inteligentny,   by  przejść   testy 
wstępne Federacji. Nie mogła uwierzyć, że larwy, które oglądała w pojemnikach Akademii, 
miały coś wspólnego z tym... tym czymś.

Rzeczywistość   okazała   się   o   wiele   dziwniejsza   niż   obrazy   oglądane   na   wideo. 

“Ciekawe, co ono czuje?" - przemknęło jej przez głowę. “Co myśli?"

- Jak domyślono się, że one mogą...? - zadała spontanicznie pytanie.
- Nie wiem. Odkryli je Thekowie, którzy podejrzewają, że wszystko, co mineralne, ma 

jakąś inteligencję... - Dass popatrzył na nią uważnie. - Niektórych Ssii niepokoją. Ciebie też?

- Nie - Pokręciła przecząco głową, patrząc przez wziernik - Jest piękny, ale trudno 

sobie wyobrazić, że jest również inteligentny. Jak porozumiewacie się z nim?

- Za pomocą łącza biokomputerowego.  Patrz, to są połączenia. - Wskazał palcem 

background image

ekranowane kable, łączące Ssii z terminalem komputera. - Chcesz, żebym cię przedstawił?

Kiedy przytaknęła, wystukał jej kod identyfikacyjny, imię i kod ogólnego dostępu do 

danych na temat oficerów.

- To umożliwi mu zapoznanie się z ogólnymi informacjami z twoich akt, tych nie 

zastrzeżonych,   które   może   przeczytać   każdy   oficer   -   twój   wiek,   stopień,   płeć,   rysopis, 
rodzinna   planeta...   Jeśli   chcesz   przekazać   mu   coś   więcej,   możesz   podać   mu   informacje 
bezpośrednio lub też otworzyć dostęp do niektórych segmentów swych akt. Stań teraz tutaj i 
udzielaj mu odpowiedzi.

Na czystym ekranie pojawiły się już słowa powitania.
-   Dzień   dobry,   oficerze   Sassinak.   We   Flocie   nazywam   się   Hssrho.   Jestem   tu 

zainstalowany   od   trzydziestu   miesięcy   czasu   standardowego.   Pewnie   nie   pamiętasz,   że 
spotkałaś mnie w stadium larwalnym, kiedy byłaś na drugim roku w Akademii.

Pamiętała   pierwsze   spotkanie   z   larwą   Ssli,   które   odbyło   się   w   laboratorium 

komunikacji   z   obcymi,   ale   nic   spodziewała   się,   spotka   tego   samego   osobnika   w   formie 
rozwiniętej. Nie  pamiętała też jego imienia. Szybko wystukała powitanie i przeprosiła za swą 
zawodną pamięć.

- Nic nie szkodzi. Przybieramy nowe imiona, gdy łączymy się z okrętem, więc mogłaś 

mnie zapomnieć. Ja jednak doskonale pamiętam cię jako tego kadeta, który przeprosił mnie 
za wpadnięcie  na mój zbiornik.

Potem porucznik Dass zaprowadził ją przez kręte korytarze do sekcji maszynowni. 

Sass  próbowała  zapamiętać  drogę, lecz  wciąż    musiała  uchylać  się  przed czymś  lub coś 
przeskakiwać. Zaczęła  się nawet zastanawiać,  czy Dass nie prowadzi jej celowo okrężną 
drogą.

- Na  wypadek gdyby przyszło ci do głowy, że krążymy w kółko - powiedział nagle 

Dass, odwracając się - muszę ci wyjaśnić, że cały ten bałagan pochodzi stąd, że zamiast 
jednego mamy   dwa systemy środowiskowe. Kiedy tylko dostroisz nowy system tak, jak 
sobie życzy Erling, główny mechanik, będziemy mogli rozebrać część tych maszyn. Zresztą 
większość z nich to i tak instalacje testowe.

 Mimo odbytego w Akademii szkolenia na temat rodzajów okrętów, Sass dopiero po 

dłuższym czasie nauczyła się poruszać po tym krążowniku. Skonstruowany był tak, by móc 
przenosić mnóstwo broni do walki z innymi okrętami bądź planetami, i pomieścić żołnierzy 
wraz   z   całym   wyposażeniem   do   dokonywania   desantów.   Krążowniki   często   działały   w 
pojedynkę,   dlatego   też   musiały   być   lepiej   wyposażone   w   broń   i   sprzęt   niż   inne   okręty 
wojenne. Żeby okręty takie mogły lądować w rozmaitych okolicznościach i manewrować w 
atmosferze,   nadawano   im   zwykle   kształt   jaja.   Dzięki   wynalezieniu   sprawnego   systemu 
sztucznej grawitacji, okręty nie obracały się wokół własnej osi. "Jajo" takie było podzielone 
wzdłuż na pokłady.

Podczas pierwszych dni spędzonych na okręcie nowo mianowani oficerowie odbywali 

obowiązkową służbę na każdym z pokładów, począwszy od wąskich i zacisznych korytarzy 
pokładu górnych, gdzie napotykało się wyłącznie instalacje komputerowe, poprzez pozorny 
chaos   pokładu   lotów,   pełnego   promów   orbilalnych,   automatycznych   i   załogowych 
myśliwców,   bombowców   i   dodatkowych   maszyn,   aż   do   najniższego   poziomu 
środowiskowego,   jego   gigantycznych,   mruczących   rur   i   pulsujących   stacji   pomp, 
utrzymujących okręt przy życiu. Pokład główny znajdował się w samym środku okrętu, w 
jego zaś sercu ulokowany był mostek kapitański. Dalej, w kierunku rufy, rozciągał się teren 
należący do oficerów. Wyżsi rangą zajmowali kabiny większe, bliżej mostka, nowicjusze zaś 
mieszkali stłoczeni w niszach w pobliżu rufowej windy towarowej, która przechodziła przez 
wszystkie   pokłady.   By   nie   sądzili,   że   zostali   tak   ulokowani   dla   własnej   wygody, 
przypomniano im, iż przepisy zakazują personelowi korzystania z windy towarowej do celów 
osobistych. Musieli więc poruszać się pomiędzy pokładami, biegając po drabinkach. Pokład 

background image

główny   mieścił   również   wszystkie   niezbędne   pomieszczenia   administracyjne.   Pomiędzy 
pokładem danych a pokładem środowiskowym znajdował się pokład żołnierski, gdzie oprócz 
kabin   załogi   znajdowały   się   pomieszczenia   rozrywkowe,   mesa,   szpital   okrętowy   oraz 
laboratorium medyczne Gdy okręt lądował na planecie, z pokładu żołnierskiego wysuwała się 
pochylnia, która umożliwiała zejście na powierzchnie.

Ciągle powtarzano, że na okręcie nic nie pełni funkcji dekoracyjnej, że wszystko jest 

potrzebne. Każdy kabel elektryczny, każda rura odgrywały swą rolę, zakłócenie zaś którejś z 
ich rozlicznych funkcji mogło stworzyć zagrożenie dla życia całego okrętu. Stąd też brał się 
drobiazgowy   regulamin,   obejmujący   nawet   harmonogram   korzystania   z   pryszniców   i 
dokładne   rozstawienie   sprzętu   treningowego   w   siłowni.   Sass   trudno   było   w   to   wszystko 
uwierzyć, jednak w obecności surowego starszego oficera kiwała ze zrozumieniem głową.

Kiedy tylko nowi oficerowie poznali wszystkie zakamarki okrętu, służba na pokładzie 

straciła   dla   nich   posmak   egzotyki,   o   jakiej   zawsze   marzyli.   Z   dala   od   “śmietanki 
towarzyskiej" Akademii Mira okazała się miłą, pełną życia dziewczyną, któni od razu chciała 
się z każdym zaprzyjaźnić. Jej ojciec, zamożny kapitan statku handlowego, zaplanował dla 
córki  karierę  w   kosmosie.  Mira  otwarcie   podziwiała   Sass  za  jej  “prawdziwą  siłę"  Kiedy 
jednak spotkały się w siłowni, Sassinak ze zdziwieniem stwierdziła, że nowa przyjaciółka jest 
o wiele silniejsza, niż mogło się to zdawać.

- Miałyśmy tego nie okazywać - wyjaśniła, gdy Sass wyraziła jej swe uznanie. -Matka 

chciała, byśmy były damami, a nie byle kosmitkami. Twierdziła, że tak będzie dla nas lepiej. 
A potem dołączyłam do paczki Neila w Akademii... - Rzuciła spłoszone  spojrzenie na Sass, 
która nagle zrozumiała, że Mira naprawdę chce pozyskać jej przyjaźń. - Zawsze mi mówiono, 
że nie ma po co się męczyć, bo Weflowie i tak zgarną wszystkie nagrody. Kiedy matka 
dowiedziała się, że Neil jest w mojej klasie przysłała mi taśmę z całym kazaniem. Chyba by 
mnie udusiła, gdybym naraziła się mu bez powodu. Wybacz mi, ale nie mogłam pokłócić się 
z nim z twojego powodu. I tak było jasne że go załatwisz jeśli będziesz musiała. 

- Jesteś naprawdę... - Sass nie potrafiła odnaleźć właściwego słowa i potrząsnęła tylko 

głową. Mira z uśmiechem dokończyła za nią:

-   Jestem   typową,   źle   wychowaną   córeczką   handlarza,   która   nigdy   nie   zostanie 

admirałem. Mam jednak zamiar zabawić się, robiąc karierę we Flocie, przy okazji lojalnie 
służąc Federacji, bo szczerze uważam, że robi ona wiele dobrego, ale nie wspinając się zbyt 
wysoko, bo wcale tego nie chcę. Na pewno stwierdzą, że brak mi ambicji.

Sussinak zorientowała się, że Mira próbuje się jej przypodobać. Uśmiechnęła się do 

niej.

- Ty wstręciucho, myślę, że mimo wszystko będziesz niezłą przyjaciółką.
-  Spróbuję - odparła Mira słodkim głosikiem. - Zawsze próbuję, jeśli kogoś naprawdę 

lubię.   W   Akademii   byłaś   dość   sztywna.   Wiem,   że   miałaś   swoje   powody.   Teraz   jednak 
chciałabym się tobą zaprzyjaźnić, jeśli się na to zgodzisz. Mam na myśli przyjaźń w takim 
sensie, jak się ją rozumie u mnie w domu - bezinteresowną i czystą. Będę cię zawsze bronić 
przed obcymi, jeżli jednak uznam, że nie masz racji, powiem ci to prosto w twarz.

- Jesteś bardzo szczera. - Sass uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. - Podoba mi się to. 

O ile ja też będę mogła ci wszystko wygarnąć.

Od tej pory poświęcała wszystkie wolne chwile na rozmowy Mirą. Miały jednak dla 

siebie niewiele czasu, gdyż choć wspolne posiłki w mesie oficerskiej nie były aż tak oficjalne 
Jak  w Akademii, nie chciały zasłużyć na naganę.

Przez cały pierwszy miesiąc Sassinak pracowała na trzecią zmianę, a więc również na 

posiłki   chodziła   z  oficerami   z  trzeciej  zmiany.   Kapitan  jadał  zwykle   z  pierwszą  zmianą, 
jednakie - jak twierdziła Mira - wiele na tym nie traciła. Kiedy przeszła na pierwszą zmianę, 
okazało się, że przyjaciółka miała rację.

Nie toczono tu żywych rozmów na temat ostatniego skandalu  politycznego z planety 

background image

Escalon czy Contaigne, nikt nie zachęcał młodszych oficerów do włączania się do dyskusji. 
Zamiast   tego   wszyscy   siedzieli   w   milczeniu,   zaś   kapitan   Fargeon   wygłaszał   suchą, 
beznamiętną   krytykę   pod   adresem   załogi.   Sassinak   zaczęła   nienawidzić   jego   lodowatych 
stwierdzeń   typu:   “Pojawił   się   drobny   problem   w   maszynowni."   Oczywiście   mogło   to 
dotyczyć także innej sekcji okrętu, której błędy chciał właśnie wytknąć

Przeniesienie do sekcji łączności dało jej szerszy kontakt ze światem zewnętrznym. W 

odróżnieniu od statków cywilnych okręty Floty często przebywały w przestrzeni kosmicznej 
przez   rok   czasu   standardowego   lub   nawet   dłużej.   Żaden   z   kadetów   nigdy   dotąd   nie 
doświadczył   dziwnego   poczucia  izolacji   i   uwięzienia   w   ciasnych   pomieszczeniach.   Sass, 
która   pamiętała   baraki   niewolników   i   statek   piracki,   świetnie   radziła   sobie   na   wielkim. 
czystym   krążowniku,   pełnym   potencjalnych   przyjaciół   i   sprzymierzeńców.   Jednakże   nie 
wszyscy czuli się tak dobrze jak ona.

Corfin, młodszy oficer, który popadł w depresję, a w końcu w paranoję, w Akademii 

nie   był   jej   szczególnie   bliskim   przyjacielem,   ale   kiedy   zauważyła   u   niego   negatywne 
symptomy, usiłowała podnieść go na duchu. Nic jednak nie skutkowało i w końcu przełożony 
Corfina zawiadomił oficera medycznego Leczenie spowolniło, lecz nie usunęło załamania 
psychicznego. Wówczas dano chłopakowi środki nasenne i zahibernowano na czas podróży. 
W najbliższym porcie miał zostać zwolniony ze służby ze względów zdrowotnych jako nie 
nadający się do pracy na okręcie.

- Dlaczego nie można tego przewidzieć? - zapytała Sassinak podczas seansu terapii 

grupowej, zorganizowanego na polecenie oficera medycznego. - Dlaczego nie można wykryć 
takich przypadków jeszcze na pierwszym roku albo przed Akademią?

Corfin chodził do szkoły przygotowującej do studiów na Akademii, był też badany 

wcześniej przez lekarzy Floty.

- Powiadomiono go o groźbie takiego schorzenia - odpowiedział lekarz. - Zostało to 

zapisane w aktach. Jego ojciec służył we Flocie i zginął przy ratowaniu kapsuły. Chłopak 
koniecznie chciał spróbować swych sił. Komisja postanowiła dać mu szansę. To nie była 
strata  czasu, ani  dla niego,  ani dla  nas. Mamy jego dane będziemy  mogli  w przyszłości 
przewidzieć podobne przypadki. A on sam może pracować dla Floty na planecie.

Sass nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby ktoś z nich zgodził się tkwić na planecie albo 

latać w hibematorze z jednej planety na drugą. Okropność! Zadowolona, że sama nie ma 
podobnych problemów, z chęcią wróciła do pracy.

Bardzo chwaliła sobie obecną służbę. Kabina łączności była przestronna, z widokiem 

na mostek kapitański. Wychylając się z niej, doskonale widziała całą załogę pracującą na 
mostku, łącznie z oficerem pokładowym, który siedział w module sterowniczym albo stał za 
nim, nadzorując pracę innych z wąskiej platformy zawieszonej nad mostkiem. Nie widziała 
całego mostka gdyż jej własna stacja robocza przesłaniała główne ekrany   i sekcję broni, 
jednakże i tak miała wrażenie, że znajduje się w samym  mózgu  okrętu. Zaś same środki 
łączności   w   niedawno   wyremontowanym   krążowniku   były   o   wiele   nowocześniejsze   od 
wszystkiego, o czym uczono ją w Akademii. Zamiast prostego, starego, podwójnego systemu, 
złożonego i podświetlnego radia i połączenia FTL, przydatnego tylko wówczas gdy okręt 
znajdował się w przestrzeni  podświetlnej,  okręt dysponował  pięcioma  innymi  systemami, 
wykorzystywanymi zależnie od okoliczności. System łączności królkicgo zasięgu, używany 
na   odległość   do   trzydziestu   minut   świetlnych,   był   to   zasadniczo   ten   sam   stary   typ 
podświetlnego   przekaźnika   mikrofalowego,   jaki   stosowały   na   początku   niemal   wszystkie 
cywilizacje   techniczne.   Połączenie   FTL   o   niskiej   mocy,   wykorzystywano,  jeśli   okręt   nie 
używał   napędu   FTL,   umożliwiało   natychmiastową   komunikację   w   zakresie   układu 
słonecznego, zaś system krótkiego zasięgu łączył ich z sąsiednimi systemami gwiezdnymi. 
Dwa nowe systemy umożliwiały transmisję podczas lotu FTL. Podświetlny kanał ratunkowy 

background image

SOLEC przesyłał wiadomość wygenerowaną przez komputer do zaprogramowanych węzłów, 
natomiast   połączenie   FTL   dużej   mocy   umożliwiało   transmisję   do   naniesionych   na   mapę 
stacji. Jeszcze nowszym systemem, nadal znajdującym się w fazie eksperymentu i dlatego 
ściśle tajnym, było wspomagane komputerowo połączenie FTL z innymi okrętami Floty w 
locie FTL.

Odrębny dla każdego systemu zestaw instrukcji i kodów określał, kto i gdzie może 

przesłać jakie wiadomości, a także, kto może je odebrać.

-   Przede   wszystkim   nie   chcemy,   by  inni   wiedzieli,   czym   dysponujemy   -   objaśnił 

główny   specjalista   od   telekomunikacji.   -Jak   dotąd   ludzie   używają   w   przestrzeni   starego 
sprzętu - fal elektromagnetycznych, radiowych, o prędkości światła, oraz połączenia FTL o 
malej   mocy.   Firma   “Arbetronics"   ma   wkrótce   wyprodukować   komercyjną   wersję 
podświetlnego   nadajnika   FTL,   ale   Flota   trzyma   pod   kluczem   przekaźniki   o   dużej   mocy. 
Opracowali je nasi ludzie, sami sfinansowaliśmy badania i dopóki nie będzie przecieków, 
mamy na to wyłączność. Tak samo połączenie między okrętami, IFTL. Chyba rozumiesz, 
dlaczego.

Oczywiście, że rozumiała. Dotychczas okręty Floty musiały zwalniać do prędkości 

podświetlnej,   by   wyłapać   przesyłane   wiadomości,   zwykle   z   zaprogramowanych   węzłów, 
przez co z góry można było przewidzieć ich pozycję. Nauczyciele w Akademii podejrzewali, 
że   wiadomości  przekazywane   przez   Flotę   są   systematycznie   wykradane   z   komputerów 
zarówno przez Kompanię, jak i przez piratów działających na własną rękę. Połączenie IFTL 
ostatecznie uniezależni Flotę od węzłów informacyjnych.

- Najważniejsza jest informacja - twierdził główny specjalista. - Zazwyczaj w każdym 

spornym, nie zabezpieczonym sektorze wszystkie listy od załogi przesyłane są w plikach za 
pomocą zwykłego radia podświetlnego do najbliższego węzła komunikacyjnego. Wszystkie 
ważne informacje - dotyczące śmierci, zwolnienia ze służby - mogą zostać przesłane połącze-
niem FTL niskiej mocy za zezwoleniem oficera łącznościowego, który czasami o podjęcie 
decyzji prosi kapitana. Każda transmisja zwiera kod oficera udzielającego zezwolenia, a nie 
samej osoby, która nacisnęła guzik. Ty na przykład nic masz prawa decydować o przesłaniu 
sygnałów. Transmitowany jest również kod danego operatora: osoba, która zarejestruje się w 
nadajniku, automatycznie kojarzona jest z przesyłaną wiadomością. Wszystkie nadchodzące 
informacje  są zawsze przyjmowane  i automatycznie przekazywane  do chronionego pliku, 
chyba   że   ze   względu   na   ich   bezpieczeństwo   należy   podjąć   inne   kroki.   Kod   oficera 
przyjmującego   sygnał   -   to   znaczy   twój,   jeśli   akurat   jesteś   na   służbie-   również   jest 
umieszczany   w   tym  pliku.   Jeśli   to   zwykły   plik   typu   pocztowego,   skontaktuj   się   z 
porucznikiem   Cardonem.   Kiedy   on   stwierdzi,   że   przekaz   jest   czysty,   możesz   wydać 
komputerowi polecenie przesłania go do poczty elektronicznej poszczególnych adresatów. 

-  A co z innymi nadchodzącymi informacjami?
- Jeśli nie jest to zwykły plik pocztowy, ale przesyłka dla konkretnej osoby, musisz 

uzyskać pozwolenie na przeniesienie jej do katalogu adresata. Jeżeli wiadomość nadeszła 
połączeniem niskiej mocy, jak wszystkie oficjalne pisma Floty, musisz ją najpierw skierować 
do   kapitana,   do   jego   katalogu   służbowego,   nie   prywatnej   poczty   elektronicznej.   Nie 
otrzymujemy  żadnych  informacji   poprzez  połączenie  wysokiej  mocy  ani  system  SOLEC, 
więc możesz o nich zapomnieć. Jeśli wiadomość przyjdzie przez  IFTL, należy przekazać ją 
bezpośrednio do służbowego katalogu kapitana. Odszukaj dowódcę, daj mu znać i nie rób 
inych kopii pliku. W głównym komputerze nie może zostać ,jasne?

- Tak jest, ale w komunikacie, również IFTL zamieszczam swój kod identyfikacyjny, 

prawda?

- Oczywiście, jak zwykle.
  Kilka   dni   później,   akurat   wówczas,   gdy   Sassinak   weszła   do   kabiny   łączności, 

zadźwięczał dzwonek sygnalizujący nadejście wiadomości. Cavery, który zorientował się już, 

background image

że nowy oficer   potrafi wykonać pracę niemal równie dobrze jak on sam, wskazał ręką na 
ekran. Sass skinęła gtową. 

- Przejmę to.
 - Już wstukałem swój kod. To zwykła poczta ze Stenusa, nic nadzwyczajnego.
Sass wcisnęła parę klawiszy i patrzyła na ekran. Komputer podzielił każdy z plików 

na   pojedyncze   przesyłki   i   automatycznie   kierował   je   do   adresatów.   Symbole   na   ekranie 
pojawiały się i znikały, nim zdążyła je odczytać. Podobała jej się ta surrealistyczna geometria.

  Nagle coś ją tknęło. Nacisnęła klawisz. Obraz zastygł, symbole zniknęły, pozostał 

tylko kod nadawcy.

-   O   co   chodzi?   -   Cavery   obejrzał   się,   by   sprawdzić,   czemu   światełka   przestały 

migotać. 

- Nie wiem. To dziwne...
- Dziwne? Jesteś tu od sześciu miesięcy czasu standardowego i jeszcze cię coś dziwi? 
- Chyba się pomyliłam.
Spojrzała   na   ekran   i   głos   jej   zamarł.   Spostrzegła   nagle,   że   wśród   osiemnastu 

fragmentów   komunikatu   wyświetlonych   na   ekranie   dwa   noszą   ten   sam   kod   nadawczy, 
powtórzony czterokrotnie. Spojrzała na Cabery'ego.

- Do czego służy poczwórne powielenie kodów nadawczych?
- Poczwórne? Pierwsze słyszę. Pokaż. - Wywołał system pomocniczy na własnym 

ekranie. - Jaki kod?

Sass odczytała liczby, czekając, aż Cabery wystuka je na klawiaturze.
-   To   kod   Głównego   Inspektoratu   Floty.   Ciekawe,   kto   dostaje   stamtąd   pocztę.   A 

poczwórne powielenie oznacza... Jego palce zatańczyły na klawiaturze.

- Nie wiem, to chyba jakiś kod wewnętrzny, ale nic ma go w rejestrze. Dla kogo to?
Sassinak odczytała cyfry, Cavery sprawdził je w książce.
- Hm... Dla porucznika Achaela oraz dla oficera od systemów obronnych... czyli dla 

porucznika Achaela. Pewnie komuś bardzo zależy, by Achael dostał tę wiadomość. - Spojrzał 
na nią z ukosa. - Chcesz, żebym to sprawdził?

- E... nie... - odparła. Ponieważ Cavery nadal się jej przyglądał, dodała już bardziej 

zdecydowanie: - Nie, dołącz tylko kod osoby przyjmującej wiadomość. To przecież nie nasza 
sprawa.

Mimo   wszystko   nie   mogła   przestać   o   tym   myśleć.   Czasami   zdarzało   się,   że 

Inspektorat Generalny przeprowadzał niespodziewaną kontrolę. Bywało również, że młodszy 
oficer   znacznie   wcześniej   dostawał   od   przyjaciół   cynk.   Albo   może   ktoś,   na   przykład 
porucznik Achael, złożył skargę do samego Inspektoratu. Tak też bywało. Jednakże ona nic 
mogła  tego zbagatelizować.  Pełniąc służbę, była  odpowiedzialna  za ujawnienie  wszelkich 
nieprawidłowości  w  działaniu   systemu   łączności.   A   dwie   wiadomości   przesłane   z 
Inspektoratu Generalnego do tej samej osoby dwiema różnymi drogami, w dodatku z kodem 
nadawczym nie wymienionym w rejestrze, to z pewnością była nieprawidłowość.

- Proszę wejść - rzekł komandor Fargeon, siedząc jak zwykle za biurkiem. Wolałaby 

porozmawiać z jakimś innym oficerem. -O co chodzi?

- Spostrzegłam  nieprawidłowość w komunikatach.  - Położyła na biurku wydruk  z 

komputera. - Odebraliśmy je w pliku pocztowym.  Są to dwie identyczne wiadomości dla 
porucznika Achaela, jedna zaadresowana bezpośrednio na jego numer poczty elektronicznej, 
druga zaś jako do oficera systemów obronnych. Mają ten sam kod nadawczy, to znaczy kod 
Głównego Inspektora, ale został on powtórzony czterokrotnie. Wiadomość jest szyfrowana.

     Zawiesiła głos, widząc, że informacja zaintrygowała Fargeona. Podniósł odbitki i 

dokładnie się im przyjrzał. 

- Hm... Odszyfrowałaś je? 
 - Nie, panie kapitanie,

background image

Sass poczuła się urażona. Przecież dobrze wie. że to niezgodne z regulaminem.
Dobrze. - Fargeon rozparł się w fotelu, wciąż wpatrując się wydruki. - To pewnie nic 

ważnego.   Po   prostu   jakiś   znajomy   z   Inspektoratu   chciał,   by   Achael   na   pewno   dostał   tę 
wiadomość. Miałaś jednak słuszność, zwracając uwagę na ten fakt. Miałaś słuszność. - Z jego 
znudzonego,   poirytowanego   tonu   wynikało   jednak,   że   wcale   tak   nie   myśli.   -   Gdyby   coś 
podobnego znów się w zdarzyło, oczywiście daj mi znać. Odmaszerować.

Wyszła od kapitana niezadowolona, coś ją gryzło. Nie wiedziała co, lecz nie dawało 

jej to spokoju. Fargeon, najbardziej surowy kapitan świata, na pewno nie bierze udziału w 
żadnej   aferze.   Czy   otrzymywanie   wiadomości   z   Generalnego   Inspektoratu   to   coś 
nielegalnego? Chyba nie.

Niedługo potem zwierzyła się Weftowi Jrainowi, młodszemu oficerowi, iż nie może 

pogodzić się z postawą Fargeona.

- Naszym zdaniem kapitanem jest w porządku - rzekł Jrain.-Nic lubi Weftów, ale nie 

przepada również za nikim, kogo nie znałby od dziecka. Ci z Bretanii mają to we krwi, trochę 
jak Seti. Bardzo wyraźnie potrafią rozróżniać dobro od zła.

- Wydawało mi się - zdziwiła się Sass - że Seti to chuligani i pieniacze, zawsze skorzy 

do bójki, stawiający wszystko na jedną kartę.

- Owszem, ale nic znaczy to, że nie mają własnych zasad. Czy wiesz na przykład, że 

Seti nie chcą mieć nic wspólnego z inżynierią genetyczną?

- Wiedziałam, że są zacofani.
- Tak, ale tylko i wyłącznie z własnej, nieprzymuszonej woli. Uważają, że nie można 

znaczyć kart, zarówno w genetyce, jak i w życiu. Mniejsza o to. Najważniejsze, że Fargeon 
jest czysty, na ile możemy to stwierdzić. Mimo że nie lubi Weftów, chętnie służymy na jego 
okręcie, bo gra fair.

Kilka dni później czasu pokładowego nastąpiła pierwsza przerwa w rutynie trwającej 

od opuszczenia  bazy.  Krążownik miał  rozkaz  przeprowadzenia  inspekcji planety,  będącej 
źródłem   sprzecznych   raportów.   Uprzednio   sklasyfikowano   ją   jako   “możliwą   do 
zamieszkania, być może odpowiednią do ograniczonej kolonizacji", niedawny zaś komentarz 
wolnych zwiadowców głosił: “beznadziejnie martwa".

Członkowie załogi, badający planetę  z orbity potwierdzili raport zwiadowców. Na 

planecie   nic   istniało   życie,   nie   było   też   szansy   na   jej   zamieszkanie   bez   uprzedniego 
dostosowania powierzchni i atmosfery. Jednakże Flota najwyraźniej chciała mieć wyniki do-
kładniejszych badań, by dowiedzieć się, czy planetę zniszczyli Inni. Sam komandor Fargeon 
wytypował  zespół do zejścia na powierzchnię.  Wśród dziesięciu  specjalistów  i dziesięciu 
uzbrojonych strażników znalazła się również Sass jako oficer łącznościowy.

Po raz pierwszy od czasu szkolenia w Akademii włożyła pełny kombinezon ochronny. 

Tym razem zamiast nauczyciela wszystkie zawory i butle sprawdził sierżant. Powietrze miało 
smak “butelkowy", jak określali to żartem. Musiała sobie przypomnieć. gdzie znajdują się 
wszystkie przełączniki. Pamiętając, że to nie żadne ćwiczenie, dokładnie sprawdziła główny i 
wspomagający   system   radiowy.   Zbadała,   czy   włożone   są   kasety,   czy   kanały   komputera 
nastawione są na odbiór.

Dopiero kiedy wahadłowiec opuścił kadłub okrętu, ujrzała planetę. Wyglądała tak, jak 

na   wszystkich   Filmach   szkoleniowych   przedstawia   się  martwe   planety.   Sass   obrzuciła   ją 
szybko wzrokiem i ponownie zaczęta sprawdzać swój sprzęt. Choć kiedyś dzięki biosferze na 
planecie istniała atmosfera tlenowa, dziś powietrze było rozrzedzone, jak we wszystkich nie 
nadających się do zamieszkania światach. Poza tym czynnik, który zabił na planecie wszelkie 
życie, nadal mógł być aktywny. Dlatego też lądująca załoga musiała cały czas korzystać z 
butli z tlenem.

Ledwie Sass zdążyła zejść z pochylni wahadłowca na powierzchnię planety, ledwie 

background image

poczuła, jak obcy piasek zgrzyta o podeszwy jej butów, a już dowódca oddziału ostrzegł ich 
przed niebezpieczeństwem.

Z   początku   nie   potrafiła   określić   rozmiarów   ani   odległości,   jakiej   znajdowały   się 

obiekty w kształcie piramid. Niespodziewanie pojawiły się w powietrzu, przybyły znikąd, jak 
obiekty   do   zestrzelenia   w   grze   komputerowej.   Z   pewnością   nie   leciały   po   trajektoriach 
wyznaczonych  przez normalne  napędy systemowe,  nie  zwolniły też  pędu, by wylądować 
ostrożnie jak wahadłowiec. Wręcz przeciwnie - unosiły się przez chwilę nad ich głowami 
runęły prosto w dół, osiadając pewnie na nagich skałach. Sassinak przekazała raport na okręt, 
zafascynowana tym widokiem. Teraz już pół tuzina podobnych piramidek stało bądź leżało w 
pobliżu wahadłowca.

- To Thekowie - oznajmił dowódca oddziału. Sass widziała Theka tylko na taśmie 

szkoleniowej, teraz zaś oglądała kilku we własnej osobie, jeśli to określenie przystaje do ich 
rasy. Któryś z członków oddziału zapytał dowódcę:

- Co z nimi zrobimy?
Dowódca odchrząknął. Należałoby raczej spytać, co oni z nami zrobią. Wygląda to na 

początek  narady Thekow. Uważajcie, bo niewielu z nas, istot  efemerycznych,  ma  okazję 
ujrzeć coś takiego na własne oczy.

Sass spojrzała w górę. Następne piramidy pojawiły się na niebie, opadły i wylądowały 

nie opodal.

-   Jeśli   zwołują   naradę   -   ciągnął   dowódca   po   chwili   milczenia-   to   równie   dobrze 

możemy   wrócić   do   wahadłowca   i   coś   przegryźć.   Potrwa   to   dłużej   niż   planowaliśmy. 
Oficerze, proszę poinformować kapitana.

Przybywały kolejne piramidy, aż nagle, zupełnie bczdźwięcznie te, które wcześniej 

przybyły, uniosły się i dołączyły do innych, tworząc ogromną, splecioną strukturę o zawiłej 
geometriii.

Dowódca był wyraźnie poruszony.

- To  jest  katedra   Thekow   - oznajmił.  -  Zmieściłby  się  w  niej   nasz  wahadłowiec. 

Utrzymają   ją   aż   do  końca   narady.   Xenosi   uważają,   że   w   ten   sposób  łączą   swe  umysły- 
Ludzie, którzy byli w  takiej katedrze, nie chcą powiedzieć, co się tam dzieje.

- To one wciągają ludzi? - zapytał ktoś z niepokojem w glosie.
- Kiedy Thek cię wzywa, musisz pójść - odparł dowódca.
- Skąd wiadomo, że Thekowie kogoś potrzebują?
- Istnieją dowody na to, że od czasu do czasu rozpoznają ludzi.
- Chodzi o ich czas? - zażartował jakiś dowcipniś.
-   Teraz   bardzo   przypomina   to   kaplicę   w   Akademii   -   odezwała   się   cicho   Sass. 

Uważała, że nie czas na wymądrzanie się. Cóż, ludzie różnie reagują na zjawiska, których nie 
potrafią pojąć.

- Większość osób właśnie tak to widzi. Macie szczęście, że możecie oglądać katedrę, 

ale starajcie się unikać Theków, bo niczego nie można im odmówić

- Czy wiadomo na ich temat cos więcej niż to, co pokazywano nam na taśmach w 

Akademii?

- Byłaś na wyższym kursie kultur obcych? Nie? Cóż, i tak niezbyt by ci to pomogło. 

Thekowie   to   sprzymierzona   rasa   obcych,   chyba   również   współzałożyciele   Federacji. 
Podporządkowali sobie Weftów. Mają strukturę mineralną i porozumiewają się z ludźmi. - 
Chociaż wrócili już do wahadłowca, dowódca nadal mówił półgłosem. - Rozsmakowali się w 
transuranach.   Podobno   pamiętają   wszystko,   co   przydarzyło   się   im   samym   i   ich 
najodleglejszym przodkom. Żyją długo, a zanim zastygną, roztopią się, czy nastąpi w nich 
cokolwiek   innego,  odpowiadającego   naszej   śmierci,   w  jakiś   sposób  przekazują   wszystkie 
swoje wspomnienia, być może porozumiewając się za pomocą telepatii. Komunikując się z 
ludźmi, korzystają z łącza komputerowego lub też wytwarzają modulowane fale głosowe. Jak 

background image

widzisz, nie mając ust. Nie pytaj mnie, jak to robią, bo to nie moja dziedzina, a poza tym 
Theka widzę dopiero drugi raz w życiu.

W kilka godzin później Thekowie niespodziewanie rozproszyli się i odlecieli prosto w 

ciemniejące niebo. Znudzony już oddział ospale przystąpił do działania.

Sass towarzyszyła  im przy pobraniu próbek. Gdy inni pracowali, przekazywała na 

okręt   informacje   o   znaleziskach   oraz   wszelkie   komentarze.   Na   krawędzi   pola   widzenia 
światła   reflektorów   tworzyły   aureole   pyłu,   podobne   do   dymu   w   barze.   Przyglądała   się 
ubranym w kombinezony postaciom. Nagle zamarła, a serce zabiło jej mocno. Gdzieś już 
widziała jedną z tych postaci.

Nagle przypomniała sobie: tamtego dnia, podczas bijatyki w barze, na kurtce członka 

ulicznego gangu zauważyła ten sam wyrazisty wzór geometryczny, jaki widniał na hełmie 
jednego z pracujących obok niej ludzi. Tym samym gwałtownym ruchem ręki wymierzono 
coś w stronę Abego. Zamknęła na chwilę oczy, zrozumiawszy wreszcie to, czego wcześniej 
nie potrafiła pojąć.

Gniew zmącił jej myśli, przesłonił wzrok. Otworzyła usta.chcąc wykrzyczeć coś do 

mikrofonu, lecz zmusiła się, by zdławić krzyk w gardle. Człowiek, który zamordował Abego, 
tutaj? W mundurze Floty? Nie znała wszystkich członków oddziału, lecz dowie się, czyj to 
hełm. A wtedy się zemści.

Pracowała zawzięcie, chcąc ukryć swe uczucia do czasu, gdy dowie się, kto to taki i 

dlaczego zabił Abego. Znów pomyślała o tajemniczej wiadomości dla porucznika Achaela. 
Czy to kolejny fragment tej samej sprawy?

Po powrocie na okręt nie podjęła żadnych  nagłych  kroków. Miała dość czasu, by 

przemyśleć wszystkie możliwości. Gdyby poszła do Fargeona ze skargą, że jakiś członek 
załogi okrętu zamordował jej opiekuna, natychmiast odesłano by ją do oddziału medycznego i 
zaaplikowano   środki   uspokajające.   Szperanie   w   aktach   osobowych   było   niezgodne   z 
regulaminem, a gdyby nawet udało jej się obejść komputerowy system bezpieczeństwa, i 
ryzykowała pozostawienie śladów po swych poszukiwaniach. Osoba ta, kimkolwiek by była, 
zorientuje się, że Sass coś wie. Wypytywanie o użytkownika czy właściciela hełmu również 
może być ryzykowne, choć chyba nie tak bardzo. Poza tym miała pewien pomysł.

Ze względu na naradę Theków, dowódca przyzwolił na większą gadaninę na łączach. 

Sass z trudem nadążała dołączać odpowiedni kod nadawczy do każdej transmisji. Miała więc 
teraz   uzasadniony   powód,   by   poprosić   dowódcę   o   listę   wszystkich   żołnierzy,   by   -   jak 
powiedziała  upewnić sic, że odpowiednio kojarzy poszczególne komunikaty z nadawcami.

Hełm, o który jej chodziło, należał do porucznika Achaela. "Mam cię" - pomyślała i 

wezwała go przez mikrofon.

Przepraszam, że przeszkadzam - zaczęła - ale muszę sprawdzić niektóre transmisje...
- Nie mogłaś tego zrobić wcześniej? - odburknął lekko zaniepokojonym głosem.
Sass usiłowała zapanować nad głosem, odpychając od siebie wszystkie myśli o Abem.
Przepraszam pana, ale miałam kłopoty z przesłaniem kodowanych danych, gdy byli tu 

Thekowie. - Było to zgodne z prawdą, w porę zgłosiła ów fakt dowódcy, więc była kryta, 
gdyby zechciał Achael zechciał ją sprawdzić. - Komandor powiedział, że to ważniejsze...

- No dobrze już, o co chodzi?
-   O   czwartej   trzydzieści   czasu   pokładowego   odbyła   się   rozmowa   na   temat 

geochemicznego   cyklu   siarkowego   i   jego   związku   z   czwartym   etapem   zasiewów.   Czy 
powiedział to pan, czy rzeczoznawca Nervin: .Jeżeli tylko uzna się, że wkład substratów 
bakteryjnych jest symboliczny..." W tym miejscu pomieszały się , kody nadawcze. 

Wypowiadając   te   słowa,   wcisnęła   guzik   nagrywania   na   swej   konsolecie,   kierując 

odpowiedź   Achaela   prosto   do   przygotowanego   uprzednio   zastrzeżonego   pliku.   Było   to 
surowo zabronione. ale przyda się takie nagranie.

- A, o to chodzi - rozluźnił się trochę. - To był Nervin. Opowiadał mi o najnowszych 

background image

badaniach prowadzonych na Zamroni. Istnieją dowody, wskazujące na znacznie większą rolę 
substratów bakteryjnych w czwartym etapie. Czytałaś o tym?

- Nie.
- Naprawdę? Brałaś przecież udział w instalacji nowego systemu środowiskowego, 

prawda? Myślałem, że biosystemy należą do twojej głównej dziedziny.

- Nic - odparła sucho Sass, domyślając się, do czego zmierzał Acheal. - Studiowałam 

dowodzenie, mam tylko ogólną wiedzę na tematy specjalistyczne. Prawdę mówiąc, większość 
próbie mów związanych z tym systemem środowiskowym po prostu mnie przerastała i gdyby 
nie pan Erling...

- Rozumiem. Czy to już wszystko, czy chcesz jeszcze o co spytać?
Zadała  mu  dwa kolejne  pytania.  Brzmiały dość niewinnie,  bo dotyczyły  pewnych 

szczegółów w przekazywanych transmisjach. Odpowiadał swobodnie, a ona również mówiła 
spokojnym głosem. Achael miał chyba ochotę na pogawędkę, ale rozłączyła się. Czy zechce 
się z nim umówić na drinka w mesie po następnej zmianie? Też coś!                                        

“Wypiję na twoim pogrzebie" - pomyślała. “Zatańczę ci na grobie, podły morderco!" 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sassinak   rozmyślała   nad   tym,   jak   mogłaby   dostać   się   do   akt     osobowych   nie 

zauważona. Czy znalazłaby w nich coś użytecznego? Z pewnością w papierach Achaela, w 
rubryce   “drugorzędna   specjalizacja",   nie   będzie   adnotacji   “morderca".   Nie   wiedziała,   kto 
skazał Abego na śmierć, nie była więc pewna, czego szukać. Mimo  wszystko musiała coś 
zrobić.

 - Mogę cię o coś zapytać? - zwrócił się do niej Surbar,młodszy oficer. Był to cichy, 

nieśmiały   mężczyzna,   umiał   jednak   zrobić   użytek   ze   swych   ogromnych   ciemnych   oczu. 
Sassinak słyszała od Miry, że podczas czasu rekreacyjnego zabawiał się z pewną kobietą z 
kontroli obrony 

- Oczywiście. 
W   kantynie   drugiej   zmiany   panowała   swobodna   atmosfera.   Sass  poprawiła   ręką 

włosy, zauważając, że są już zbyt długie i musi je przystrzyc. Natapirowane wyglądały nieźle, 
lecz trudno było je utrzymać w porządku.

- Wiesz coś na temat porucznika Achaela?
 Sass z trudem się opanowała.
- O Achaelu? Raczej nie. Był w oddziale wysłanym na planetę ale miałam zbyt wiele 

pracy, żeby z nim porozmawiać. Czemu pytasz?

Surbar zmarszczył brwi i podrapał się po nosie. 
-     Rozpytywał   o   ciebie.   Kiedy   Lia   chciała   się   dowiedzieć,   o   co   mu   chodzi, 

odpowiedział,   że   jesteś   zbyt   ładna,   żeby   żyć   samotnie.   Myślał   też,   że   możesz   być 
spokrewniona z jego dawnym znajomym.

Sassinak starała się zachować jak najbardziej naturalnie.
- Aha, widzę, że jest z tych, co to uganiają się za każdą nową kobietą.
Surbar wzruszył ramionami.
- Lia mówi, że się do niej zalecał, ale przestał, gdy dała mu kosza. Potem zaczął pytać 

o ciebie, więc może rzeczywiście jest taki.

- Hm... No dobrze, będę trzymać się z daleka od śluz, wnęk i innych tego rodzaju 

pomieszczeń, gdy Achael będzie w pobliżu,

- To znaczy, że się nim nie interesujesz? - Surbar spojrzał na nią uwodzicielsko.
- Nim nie -odparła, zerkając na Surbara. - Z drugiej jednak,strony... 

- Dziś wieczorem gram z Lią w gunna - rzeki szybko Surbar. - Może kiedy indziej? 
Sass wzruszyła ramionami.                               

- Zadzwoń do mnie. I dziękuję za ostrzeżenie przód Achaelem.
Wracając   do   kabiny,   myślała   intensywnie.   Achael   miał   na   tyle   wysoki   stopień 

oficerski, że mógł narobić jej kłopotów, zaś jako oficer z obrony mógł dotrzeć do większości 
plików łącznościowych, kiedy tylko chciał. Jeśli to on zabił Abego, albo też byt jednym z 
morderców, to życzyła mu śmierci. Nie chciała jednak sama nadstawiać głowy.

Podczas najbliższego dyżuru Sass musiała po raz pierwszy zająć się komunikatem 

IFTL. Powtarzając półgłosem przepisy regulaminu, samodzielnie przyjęła wiadomość, zdjęła 
z niej kody zewnętrzne i przekazała do pliku kapitana.

- Dobra robota. Nieźle sobie radzisz - pochwalił ją Cavery.
- Ciekawe, co to takiego.
- Lepiej nic wiedzieć. Mówią, że jeśli zajrzysz do środka, twoje oczy zamienią się w 

różową galaretkę, a mózg ci przegnije.

Sass zachichotała. Okazało się, że Cavery ma niezłe poczucie humoru.
- Myślałam, że młodsi oficerowie nie mają w głowach mózgów. tylko pełno mułu. 

background image

Chyba tak powiedziałeś wczoraj Pickcttowi?

-   Mówiłem   tylko,   że   mózg   zmieni   ci   się   w   papkę,   jeśli   spróbujesz   odcyfrować 

wiadomość IFTL. Lepiej to, co masz w głowie, skoncentruj na pracy.

Przez   resztę   służby   Sass   przyjmowała   rutynowe   transmisje.   Wieczorem   w   mesie 

Fargeon   oznajmił,   że   wkrótce   spotkają   inny   statek,   od   którego   otrzymają   raporty   do 
przekazania dowództwu Przez dłuższy czas ględził o konieczności dokładnych manewrów 
przy takim kosmicznym rendez-vous. Wkrótce Sass przestała go słuchać, podobnie jak inni. 
Kapitan   zbeształ   jakiegoś   szeregowca   z   maszynowni,   który   bezmyślnie   rysował   coś   na 
serwetce. Nie wiadomo dlaczego Fargeon uznał to za bagatelizowanie poufnych informacji. 
Gdy   wreszcie   skończył   go   strofować,   w   sali   zapanowała   napięta   atmosfera.   Oczywiście 
wszyscy   zdawali   sobie   sprawę,   że   spotkania   statków   w   przestrzeni   jest   skomplikowaną 
sprawą. Nie można  liczyć  na to, że tamten  siatek pojawi się w  dokładnie  wyznaczonym 
punkcie.   Jeśli   pilot   statku   zawiedzie,   a   oni   sami   odpalą   swoje   rakiety   hamujące,   będzie 
niedobrze.

Opuścili naradę w podłym nastroju. Następnego poranka okazało się, że służbę na 

mostku   pełni   porucznik   Achael,   gdyż   Fargeon,   Dass   oraz   porucznik   komandor   Slachck 
odbywali naradę. Sass zerknęła tylko na mostek i natychmiast ukryła się w kabinie łączności. 
Nie było tu nikogo. Na konsolecie leżała kartka z wiadomością,  że Perry jest w szpitalu 
okrętowym. Informację tę zostawił Achael. Sass zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy to 
właśnie dlatego Cavery spóźnia się. Być może odprowadził Perry'ego do szpitala. System 
komunikacyjny   został  jednak   pozostawiony   samopas   dopiero   niedawno.   Wyświetlający 
komunikaty   ekran   był   pusty.   To   dziwne...   Na   poprzedniej   zmianie   ciągle   nadchodziły 
wiadomości   dotyczące   aktualnego   położenia   tamtego   statku.   Sass   wydobyła   ostatnie 
komunikaty z pliku transmisji, by sprawdzić, kiedy nadeszły. Jeśli od pewnie czasu nie było 
żadnych komunikatów, to może zepsuł się system.

Tak bardzo przejęła się możliwością awarii, że dopiero po chwili rozpoznała swój 

własny   kod   migający   na   ekranie.   Jak   to?   Zmarszczyła   czoło.   Przyszła   tu   dopiero   przed 
chwilą, a tymczasem  plik sprzed kilku minut oznaczony był  jej numerem. To możliwe... 
Chyba że ktoś wystukał jej kod przez pomyłkę... bądź celowo.

-  Cześć,   przepraszam   za   spóźnienie.   -  Cavery  opadł   na   fotel,   spojrzał   na  ekran   i 

poderwał   się.     -   Mówiłem   ci,   żebyś   nie   wsadzała   nosa   do   plików   z   przychodzącymi 
komunikatami.

- Tak Jest. Nie zaglądałam do nich. Ktoś użył mojego kodu.
- Co?! - wykrzyknął Cavcry i nagle zniżył glos. - Nie rób tego, Sass. Chyba każdemu 

oficerowi   komunikacyjnemu   zdarza   się   czasem   zajrzeć   do   plików,   ale   kłamstwo   tylko 
pogarsza sprawę.

- Nie kłamię. - Położyła rękę na jego dłoni, spoczywającej na konsolecie. - Nie było 

mnie tu, kiedy wprowadzono ten kod. Przyszłam punktualnie, a nie wcześniej jak zazwyczaj. 
Ktoś wstukał to pięć minut przed moim przybyciem.

- Co z Penym?                              
- Jest w szpitalu okrętowym. Kiedy się tu zjawiłam, nu zastałam nikogo, znalazłam 

tylko ten kawałek papieru. - Podała mu kartkę.

Czytając, Cavery zmarszczył brwi.
- Dziwne. Kto jest na służbie? - Wyciągnął szyję, by wyjrzeć za róg i prychnął. - 

Achael! Znakomicie! Gdzie jest Fargeon?

- Podobno na naradzie. Chodzi jednak o to, że...
- Chodzi o to, że twój kod widnieje na pliku IFTL, inaczej mówiąc, że się dobierałaś 

do tych informacji. Jeśli twierdzisz, że  to nieprawda, to albo ty kłamiesz, albo ktoś inny. 
Cholera! Kapitan jest teraz tak podenerwowany, że tylko tego nam jeszcze brakuje.

- Przecież ja nic...

background image

Cavery popatrzył na nią uważnie i rozpogodził się trochę.
- Wydaje mi się, że nie zrobiłabyś tego, ale ponieważ na pliku jest twój kod... A to co, 

do cholery? - Wskazał palcem ekran, którym pojawił się komunikat do wysłania w systemie 
SOLEC.- Na tym też nie umieściłaś swojego numeru, prawda?

Sass dostrzegła jeszcze jedną rzecz, która uszła uwadze Cavery'ego
- Ani też kodu Inspektoratu Generalnego. Tu też jest mój kod nadawczy.
- Pozbędę się tego.
Cavery wystukał odpowiednią kombinację znaków i wyświetlił całą wiadomość wraz 

z   sekwencjami   kodów   nadawczych   i   odbiorczych.   Zaczął   kopiować   wszystko   do   innego 
pliku, zabezpieczonego swym własnym kodem. Nagle osunął się na fotel. zaskoczony treścią 
komunikatu.

-   “Obiekt   niczego   nieświadomy,   nie   zauważono   żadnych   podejrzanych   czynności. 

Wspólna służba to przypadek.  Kontynuuję  "obserwację". Cavery spojrzał na nią, wysoko 
unosząc brwi.

- Czy ty kogoś obserwujesz, czy też ktoś obserwuje ciebie?
- Nie wiem...
“Achael" - pomyślała. “To musi być on. Dlaczego? Kto za tym wszystkim stoi?"
- A ja wiem tylko tyle, że trzeba z tym natychmiast pójść do kttpitana.
- Ale...
Ugryzła się w język. Gdyby zaczęła protestować, domyśliłby się, że wie coś więcej. 

Nie była jeszcze gotowa, by oskarżyć Achaela o współudział w zamordowaniu Abego. Niby 
jak? W każdej sytuacji przegrałaby. Młodszy oficer nie zajdzie daleko. oskarżając porucznika 
o   morderstwo,   które   miało   miejsce   kilka   miesięcy   temu,   daleko   stąd.   Cavery   czekał   w 
milczeniu, najwyraźniej spodziewając się sprzeciwu. 

 - Wiem, że trzeba poinformować kapitana Fargcona - powiedziała Sass - ale nie ma 

go na mostku, a ja nie chcę angażować w to niepotrzebnie innych oficerów.

Pamiętam, czyj kod widniał na tych przesyłkach z poczwórnym kodem, Sass. - Cabery 

skinął głową w kierunku mostku ilanskiego. - Nie musisz owijać niczego w bawełnę. 

- Przepraszam. Nie chciałam niczego owijać w bawełnę, tylko. Jeśli nawet wszystko 

to składa się w jakąś logiczną całość, to chyba chwila nie jest najlepsza, by biec z tym do 
dowódcy,   prawda?   Jeśli   zaś   mylimy   się,   to   pewnie   tylko   narobimy   niepotrzebnego 
zamieszania.

Cavery odchylił się do tyłu, namyślając się. 
- Masz rację - westchnął i skasował wszystko z ekranu. - Chyba możemy poczekać do 

przerwy między wachtami. Zresztą zależy to od rozkładu zajęć kapitana.

Sass nie odzywała się więcej. Zabrała się do pracy. Dzięki Bogu, jeśli takowy w ogóle 

istnieje, nie zaglądała do akt osobowych ani do banku komunikatów. Achael nic wiedział, że 
Sass   go   podejrzewa.   Przypadkowa   wspólna   służba?   A   cóżby   innego,   skoro   nie   miała 
wpływowej rodziny, mogącej ją tu umieścić.  

A

 może to był sekret Abego? Jeszcze bardziej 

niż uprzednio zapragnęła zajrzeć do akt Achaela. W jaki jednak sposób to uczynić?

Ogłuszający łomot dzwonków alarmowych poderwał ją z fotela. Mimo że nie straciła 

ani sekundy, Cavciy uprzedził ją zamykając konsolę normalnego użytku i włączając systemy 
alarmowe.   Po   pierwszej   fali   hałasu   zawyły   syreny.   Dwukrotny   sygnał   -   ćwiczenia 
ewakuacyjne.

- Najgłupsze ćwiczenia, jakie tylko można wymyślić - marudził Cavery, szukając pod 

pulpitem masek ewakuacyjnych. - Masz, załóż to. Nigdy nie słyszałem o ewakuacji załogi 
krążownika. Zanim wszyscy załadują się na wahadłowce i kapsuły ewakuacyjne, okręt zdąży 
już wylecieć w powietrze. Pamiętaj, że przed wyjściem zamyka się kabinę, ale dopiero wtedy, 
gdy oficer dyżurny zejdzie z mostka.

Plastyk maski i folia kaptura tłumiły jego słowa. Sass stwierdziła, że maska bardzo 

background image

ogranicza jej widok na to, co dzieje się po bokach i z tyłu. Cavery chrząknął znacząco:

-   Świetnie.   Fargeon   wszedł   na   mostek.   Kiedy   tylko   skończą   się   te   idiotyczne 

ćwiczenia,  zajmiemy się tym  wszystkim...  -Jego glos stal się nagle oficjalny.  - Tak jest, 
telekomunikacja zabezpieczona.

Ze złośliwych uwag Cavery'ego wynikało, że zanim wyszliby z kabiny, piraci mogliby 

z powodzeniem przeprowadzić abordaż i porwać okręt w najodleglejszy kraniec galaktyki. 
Chwilię później Sass biegła już głównym korytarzem do przegród transportowych, gdzie stały 
wahadłowce i kapsuły ewakuacyjne. Cały strumień zakapturzonych postaci podążał wraz z 
nią,   a   inni   już   wracali.   Po   zameldowaniu   się   w   wyznaczonym   punkcie   ewakuacyjnym 
należało   powrócić   na   stanowisko   pracy,   co   wydawało   się   zupełnie   nielogiczne.   Znów 
zerknęła na pasek plastyku z numerem wyznaczonej kapsuły ewakuacyjnej: E-40-A. Nigdy 
nie dotarła aż tak daleko, do wąskich przejść odchodzących od bocznego korytarza. Śluza E. 
Jakiś   człowiek   w   pełnym   kombinezonie   ewakuacyjnym   spojrzał   na   płytkę   z   numerem   i 
skierował   ją  na  prawo. Sektor  40 znajdował  się  na samym   końcu przegrody.  Ktoś  inny, 
również w kombinezonie, pokazał jej, gdzie znajduje się kapsuła A. Otworzyła pokrywę luku, 
sprawdziła, czy wszystkie  kontrotki  świecą  się na zielono.  Wewnątrz  jasno oświetlonego 
pomieszczenia ujrzała leżankę, błyszczące instalacje, rząd przełączników i światełek.

Pochyliła głowę, by przejść przez właz. Nagle jej ramie przeszył ostry ból. Usiłowała 

się odwrócić, mając wrażenie, że na jej głowę runął krążownik całym swym ciężarem. Nie 
mogła się ruszyć. Spadała w ciemność.

Wściekły komandor Fargeon nie stanowił najprzyjemniejszego widoku. Wyprężeni na 

baczność wokół jego biurka oficerowie nie mieli co do tego najmniejszych wątpliwości.

- Chcę wiedzieć - przemówił lodowatym tonem - kto uruchomił tę kapsułę. Kto ją 

wysłał, co tam robi ten oficer, dlaczego sygnalizator nic działa i co to za bzdury z tymi 
przeciekami w systemie łączności. Wszyscy milczeli ze wzrokiem wbitym w podłogę.

- Cavery! - warknął dowódca.
-   Panie   kapitanie,   oficer   Sassinak   wykryła   transmisję   o   niezłwykłych   kodach 

nadawczych...

- Wiem. To nie ma chyba nic wspólnego z tą sprawą. 
Cavery nic był pewien, jak daleko może się posunąć.
- Pan pozwoli, kapitanie, że zacznę od samego początku. -Nabrał w płuca powietrza, 

poczekał na skinięcie głowy dowódcy i kontynuował: - Poinformowała mnie dziś, że ktoś 
użył jej kodu nadawczego, usiłując dostać się do zastrzeżonego pliku.

-  Kiedy? 
-   Wydarzyło   się   to   podobno   pięć   minut   wcześniej,   zanim   zgłosiła   się   na   służbę. 

Złożyła mi raport, kiedy tylko przyszedłem.

Cavery opisał, co się stało przed ogłoszeniem alarmu ćwiczebnego. Fargeon słuchał z 

kamienną twarzą, nic przerywając mu więcej. Po chwili odwrócił się do innego oficera.

 - Kapitanie Palise, co wiadomo o grodzi E? 
Panie kapitanie, oficer Sassinak odmeldowała się z mostka o osiemnastej dwadzieścia 

cztery i dziesięć sekund, a zameldowała się w przegrodzie E o osiemnastej dwadzieścia sześć 
i czterdzieści sekund. Właśnie tyle czasu potrzeba na przejście do śluz. Jak pan wie, podczas 
alarmu ewakuacyjnego cala załoga nieustannie się przemieszcza. Kiedy ktoś zamelduje się w 
przegrodzie,   nie   da   się   obserwować   aż   do   chwili,   kiedy   wejdzie   do   przydzielonego 
wahadłowca lub kapsuły. Kiedy zamkną się włazy, załoga melduje się na pokładzie pojazdu 
ewakuacyjnego, po czym ma natychmiast powrócić na stanowisko pracy. W ciągu dwóch 
minut po przybyciu oficer Sassinak w przegrodzie E zameldowały się pięćdziesiąt trzy inne 
osoby, zgodnie z rozkładem. Osiem z nich trafiło do niewłaściwej śluzy, co również jest w 
normie. W przegrodzie E znajdowało się dwóch oficerów przyjmujących meldunki, Jednak 

background image

nie zauważyli nic aż do momentu, gdy kapsuła 40-A odpaliła

- Dziękuję, kapitanie Palise. Mechanik?
- Panie kapitanie, kapsuła byta aktywna, jak zwykle podczas ćwiczeń. Nic możemy 

odłączać całego systemu dlatego tylko, że ktoś mógłby popełnić błąd...

- Wiem.
Takie  właśnie  polecenie   wydał  sam  Fargeon,  mimo  że  maszynownia   wielokrotnie 

ostrzegała,  iż  aktywne  kapsuły podczas  ćwiczeń  ewakuacyjnych,  prowadzonych  w czasie 
podróży FTL mogą narobić kłopotu. Fargeon spojrzał na starszego mechanika Erling patrzył 
mu prosto w oczy. Wszyscy wiedzieli, że Sassinak spodobała mu się od pierwszej chwili. 
Cokolwiek się stanie będzie trzymał stronę Sass.

- Panie kapitanie, wszystko musiało przebiegać tak jak i ze środka. Jeśli właz jest 

odpowiednio   zamknięty   z   zewnątrz   i   od   środka,   zaś   sekwencja   kodowa   zostanie 
wprowadzona...

- Od wewnątrz?
- Wszystko jedno. Wahadłowce muszą być obsługiwane od środka, ale kapsuły służą 

głównie do ewakuacji rannych i niepełnosprawnych. Można je zamknąć i wysłać w kosmos 
zarówno z przegrody jak i od środka.

- Tym chyba nie musimy się zajmować - uciął wszelką  dyskusję Fargeon. - Myślę, że 

należy teraz ustalić, czy oficer Sassinak wcisnęła niewłaściwy guzik przez własną głupotę, 
czy też miała zamiar zdezerterować z okrętu.

W ciszy, jaka zapanowała po tych słowach, rozległ się głos porucznika Achaela:
-   Panie   kapitanie,   być   może   będę   w   stanie   rzucić   na   tę   zagadkę   trochę   światła. 

Wolałbym jednak zrobić to w cztery oczy.

- Proszę mówić teraz.
- Panie kapitanie, to delikatna sprawa.
- Żądam natychmiastowego raportu. 
Achael skłonił się lekko.
- Panie kapitanie, jak pan wie, mój kuzyn pracuje w Inspektoracie Generalnym. Jako 

oficer   obrony   interesuję   się   szczególnie   kontrolą   nad   zastrzeżonymi   dokumentami,   dwa 
miesiące temu zaś, gdy wydano odpowiednie polecenie, postanowiłem prowadzić  na okręcie 
pewien test. Pamięta pan, że udzielił mi pan zezwolenia? - Przerwał, czekając, aż dowódca 
skinie głową. - Miałem trzy egzemplarze rzekomo zastrzeżonego dokumentu na temat nowej 
metody przesyłania sygnałów między statkami i zgodnie z otrzymanymi  zaleceniami przy 
pierwszej nadarzającej się okazji informowałem nowych oficerów o ich istnieniu i lokalizacji. 

- Do rzeczy, poruczniku.
- Panie kapitanie, rzecz w tym, że jeden z egzemplarzy zaginął, po czym odnalazł się 

na następnej wachcie. Ustaliłem, że wydruk mogło wziąć trzech nowych oficerów oraz dwóch 
szeregowców.   Włożyłem ów egzemplarz pensetą do koperty ochronnej i zachowałem do 
analizy laboratoryjnej. O wszystkim poinformowałem kodem mojego kuzyna, na wypadek, 
gdyby coś mi się stało.

- I pan jakieś powody, by przypuszczać, że to oficer Sassinak wzieła ten dokument?
- Miała taką możliwość, podobnie jak inni. Jednak teraz nie da się już tego ustalić.
- Dlaczego?
- Koperta  z owym dokumentem zniknęła z mojego sejfu. Tak więc nie tylko zaginęła 

kapsuła i oficer, ale również dowód, który mógł wskazać osobę winną złamania przepisów 
bezpieczeństwa. W kapsule zaś nie działa sygnalizator. Nie wydaje mi się, żeby to był zbieg 
okoliczności. 

- Sass by tego nie zrobiła! - Cavery wpadł nagle we wściekłość. Jego wątpliwości 

rozwiały się, gdy kapsuła odpaliła. Gdyby Sassinak chciała uciec, rano nie zwróciłaby na 
siebie jego uwagi.

background image

- Jeśli zaś chodzi o transmisję   wychodzącą, oznaczoną jej kodem nadawczym, to 

przypuszczam, że składała raport swojemu... pracodawcy - mówił dalej Acheal.

- Kod odbiorczy należał do Inspektoratu Generalnego - przerwał Cavery. - Tak samo 

jak wiadomość, którą pan otrzymał. 

- Jest pan tego pewien? Mogła oczywiście postąpić tak, by mnie oczernić...
- Nieprawda! - krzyknęli jednocześnie Erling i Cavery. 
-Panowie - Głos Fargeona był lodowaty i miał minę nie wróżącą nic dobrego. - To 

zbyt   poważna   sprawa,   by   górę   wzięły     osobiste   animozje.   Oficer   Sassinak   mogła 
przypadkowo odpalić kapsułę. Lub też, pomimo swych znakomitych wyników w Akademii, 
mogła   zachować   się  nielojalnie.   Musimy   pamiętać   o   jej   przeszłości   Oczywiście,   pan   ma 
podobną przeszłość, poruczniku Achael.                                                 

 Porucznik znieruchomiał.                              
- Panie kapitanie, byłem więźniem, ona zaś niewolnica. Istnieje pewna różnica. 
- Różnica ta jest nieistotna. Z pewnością nie zgłosiła się do niewoli na ochotnika. 

Jednakże jej oprawcy mieli wysiarczająco dużo czasu, by ją uwarunkować. To nie byłaby jej 
wina. W każdym razie przekazane przez pana informacje dodają sprawie znaczenia i czynią ją 
bardziej skomplikowaną.              

Spodziewano się długiej przemowy, ale nagle odezwał się Makin, szeregowy Weft. 
- Bardzo przepraszam, panie kapitanie, ale czy nie będziemy starali się jej odnaleźć? 

Fargeon jeszcze bardziej zesztywniał.                    

-   Odnaleźć   ją?   Panie   Makin,   kapsuła   została   wystrzelona   podczas   podróży   FTL, 

jesteśmy   w   drodze   na   wyznaczone   spotkanie   z   innym   statkiem.   Każda   z   tych   dwóch 
okoliczności wystarczy, by uniemożliwić poszukiwania.                    

- Utrudnić, lecz nie uniemożliwić...                      
- Uniemożliwić. Niech pan sobie przypomni podstawę wiadomości z lekcji fizyki. 

Kapsuła   została   wystrzelona   w   przeplyw   prawdopodobieństwa.   Jej   szybkość   spadnie   do 
podświetlnej   w   miejscu   opisywalnym   w   sześciennych   minutach   świetlnych.   Nie   można 
wyliczyć   wektora   ruchu.   Gdyby   sygnalizator   funkcjonował   -   a   podobno   nie   działa   - 
moglibyśmy się nim kierować przez długie tygodnie poszukiwań. Mamy jednak wyznaczone 
spotkanie z drugim statkiem.

Nie   podejmując   żadnej   decyzji,   kapitan   kazał   im   odmaszerować.   Natychmiast   po 

opuszczeniu jego biura, oficerowie rozpoczęli gwałtowną dyskusję.

-   Nie   obchodzi   mnie,   co   mówi   ta   kreatura.   -   Cavery   zapomniał   o   wszelkiej 

ostrożności. - Nie wierzę w to, żeby Sass mogła coś ukraść.

- No, nie wiem. - Bullisa z administracji w ogóle to nie obchodziło, ale chciał trochę 

pogadać. - Rzeczywiście, inteligentna, pracowita, miała jednak zbyt ostry język, co nie mogło 
jej wyjść na dobre.

- Wcale nie, nieprawda. Podszedł do nich Weft Makin.
- Czy mogę zamienić z panem kilka stów? - zapytał Cavery’ego.
Cavery spojrzał na Bullisa, wzruszył ramionami i ruszył za Weftem.
- O co chodzi?
- Czy udałoby się jakoś przekonać kapitana, te można zlokalizować kapsułę nawet bez 

sygnalizatora? 

- A można? W jaki sposób?
- Skoro w środku jest oficer Sassinak, możemy to zrobić. My, to znaczy Weftowie, 

przy pomocy Ssii.

- Przy pomocy Ssii? Chwileczkę. Uważasz, że potrafi zlokalizować malutką kapsułę w 

normalnej przestrzeni podczas podróży FTL?

- Razem potrafimy tego dokonać.
Cavery miał wrażenie, że Weft wie coś więcej, niż mu powiedział.

background image

 - Naprawdę nie wiem, jak urobić kapitana - mruknął, zniżając głos do szeptu, gdyż 

zbliżał się do nich Achael. - Nie mogę się z nim wykłócać.

- Cavery - odezwał się Achael. - Wiem, że lubiłeś tę dziewczynę. Rzeczywiście była 

atrakcyjna, sam chętnie bym się z nią przespał. - Oficer łącznościowy poczerwieniał, słysząc 
te insynuacje. - Jednakże okoliczności, które zaistniały, są wyraźnie podejrzane.

- Podejrzewałby pan każdą byłą niewolnicę? 
W jego słowach kryta się zamierzona złośliwość. Achael zesztywniał.
- Ja nie wytykałem jej pochodzenia - zauważył.
- To prawda, ale musi pan przyznać, że jeśli to kwestia uwarunkowania, to oboje 

byliście  jednocześnie w tym  samym  miejscu. Może ktoś zmienił  pańską psychikę. Swoją 
drogą to i ciekawe, że nigdy jej pan tam nie widział. 

Achael obrzucił go złym wzrokiem.
Nigdy nie byłeś  więźniem, prawda? Spędziłem dużo czasu na tym  kawałku skały, 

skuty w śmierdzącej celi razem z pięcioma innymi członkami załogi “Caleba". Jeden z nich 
zmarł z powodu nie opatrzonych ran, a mój najlepszy przyjaciel, którego podczas przesłuchań 
szpikowano narkotykami, całkiem oszalał.

Nie miałem okazji przechadzać się po barakach niewolników w poszukiwaniu małych 

dziewczynek, jaką musiała być wtedy.

- Przepraszam... - wyjąkał z zakłopotaniem Cavery. - Nie wiedziałem.
- Nie chcę więcej o tym mówić. I spodziewam się, że ty też nikomu nie będziesz o 

tym opowiadał.

- Oczywiście, że nie.
Cavery patrzył, jak porucznik odchodzi majestatycznym krokiem. Żałował teraz, że w 

ogóle otwierał usta.

- Proszę zauważyć, że nie odpowiedział na pańskie pytanie -odezwał się Makin. - Ma 

pan rację, że podczas uwięzienia wrogowie mieli okazję uwarunkować porucznika Achaela. 
To,   co   powiedział,   nie   zmniejsza   prawdopodobieństwa   takiego   zabiegu.   Jego   przyjaciel 
oszalał od narkotyków. Achael może nie oszalał. ale...

- Wolałbym nie rzucać oskarżeń na nikogo, kto przeszedł coś podobnego.
- Oczywiście, ale oni mogli  właśnie na to liczyć  w przypadku drobnych  potknięć 

uwarunkowanego. Jeśli zaś chodzi o kapsułę i oficer Sassinak...

Zwolennicy Sass stłoczyli się w kabinie Cavery'ego. Weftowie, młodsi oficerowie, 

Erling z maszynowni. Po początkowej konsternacji, kiedy przekonywali się nawzajem, że 
Sassinak nie mogła przecież tak postąpić, zaczęli szukać dróg ratunku.

- Musimy działać szybko, bo te cholerne kapsuły nie mają zbyt wiele powietrza. Jeśli 

nie   straciła   przytomności,   spróbuje   poddać   się   hibernacji,   a   nieumiejętne   włączenie 
hibematora może mieć śmiertelne skutki.

- Co gorsza - dodał Makin - nie będziemy wtedy w stanie jej odnaleźć. Hibernacja jest 

jak śmierć. Musimy ją odszukać, zanim ulegnie hibernacji lub umrze.

- A więc ile mamy czasu, Erling? 
Wszyscy spojrzeli na mechanika, a on rozłożył ręce, nie będąc w stanie podnieść ich 

na duchu.

- To zależy od niej samej - od tego, czy postanowiła jak najdłużej korzystać z zapasu 

powietrza, czy też poddać się hibernacji, dopóki jest przytomna. Nie wiemy też, czy osoba 
która   wystrzeliła   kapsułę,   nie   uszkodziła   oprócz   sygnalizatora   również   zbiorników   z 
powietrzem   albo   hibernatora.   Jeśli   będzie   ostrożna,   ma   najwyżej   sto   dziesięć   do   stu 
dwudziestu   godzin   od   momentu   wystrzelenia.   -   Nim   ktokolwiek   zadał   następne   pytanie, 
zerknął na zegar ścienny. - Minęło już osiem godzin i dwie minuty. Kapitan jest zdecydowany 
odbyć jutrzejsze spotkanie ze statkiem, co zajmie dwadzieścia cztery do trzydziestu godzin.

background image

- Przypuszczalnie nie uda nam się przekonać dowódcy, by odwołał spotkanie. Czy 

możemy potem zawrócić? Może wtedy  Fargeon będzie nastawiony bardziej przychylnie? - 
zapytał Jvain, młodszy oficer Weft.

Erling odchrząknął.
- Być może, ale równie dobrze może zechcieć lecieć prosto do dowództwa sektora. 

Czy będzie chciał zawrócić? Do licha, skąd mam to wiedzieć? Mówicie, że razem ze Ssii 
potraficie ją znaleźć, ale nie zdołam wyliczyć dokładnego czasu ani kursu. Nawet gdybyśmy 
wrócili w to samo miejsce, z którego wystrzelono kapsułę - choć trudno o tym marzyć, bo 
znajdujemy się w przestrzeni paraświetlnej - to nic mamy gwarancji, że wrócimy tym samym 
wektorem.   Podobnie   było,   kiedy   próbowano   zrzucić   wojsko   podczas   podróży   FTL   w 
systemie Gerimi. Pogubili ich po drodze i dopiero po  kilku miesiącach udało się uprzątnąć 
cały   ten   bałagan.   Nawet   jeśli   pokierujecie   lotem,   czekają   nas   skomplikowane   manewry 
okrętem. Może nam się udać, ale możemy też coś sknocić.

- Musimy spróbować. - Mira szarpnęła swe jasne włosy, jakby miała je powyrywać. - 

Sass nie jest niczemu winna, a ja nie pozwolę, by ją oskarżano. W Akademii wszystkim 
pomagała...

 - Twojej paczce nie - przypomniał Jrain. 
- Wyrosłam już z tego - odcięła się Mira. - To moja matka kazała mi się z nimi 

przyjaźnić  i dopiero później  wszystko  zrozumiałam.  Sassinak jest moją przyjaciółką.  Nie 
można pozwolić, żeby dryfowała w tej idiotycznej kapsule nie wiadomo jak długo.

- No dobrze, ale co konkretnie zrobimy? 
-   Wydaje   mi   się,   że   pomysł   Jraina   jest   dobry.   Kiedy   odbędzie   się   już   spotkanie 

statków, znowu spróbujemy przekonać Fargeona. A jeśli i wtedy się nie zgodzi...

Cavery zerknął spode łba. O możliwości buntu nie mówi się głośno.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Gdy Sassinak przebudziła się w sinym półmroku kapsuły ewakuacyjnej, wymacała 

bolesne guzy na czole i z tyłu głowy. Miała wrażenie, że upłynęło dużo czasu. Prawie nic nie 
i widziała. Wreszcie zorientowała się, że coś ma na twarzy. Kiedy wyciągnęła rękę, uczuła 
ból   w   ramieniu.   Roztarła   obolałe   miejsce.   Wyglądało   jak   ślad   po   zastrzyku.   Powoli, 
niezręcznie ściągneła z głowy foliowy kaptur i rozejrzała się naokoło. Leżatu skulona na 
leżance  w  kapsule ewakuacyjnej.  Pod materacem  znajdował się pojemnik  hibematora.  na 
wypadek, gdyby coś się stało. Miała wrażenie, że już stało się coś złego, jednak nic nie mogła 
sobie przypomnieć.

Starając się panować nad swym żołądkiem, wolno uniosła się na leżance. Panika nic 

tu nie pomoże. Znajdowała się w działającej kapsule wewnątrz okrętu albo też w przestrzeni 
kosmicznej W każdym razie maszyneria zajęła się nią podczas snu, bo inaczej w ogóle by się 
nic   obudziła.   Powietrze   miało   normalny   zapach,   ale   jeśli   jest   tu   od   dawna,   jej   zmysł 
powonienia już się dostosował. Spróbowała obejrzeć się na pulpit sterowniczy, ale żołądek 
zaprotestował. Chwyciła najbliższą gałkę. Metalowa  umywalka w porę wysunęła się z niszy 
w ścianie.

Wymiotowała długo, plując w końcu żółcią. Wytarła usta rękawem. Co za smród! 

Skrzywiła   się.   Wstrząsały   nią   dreszcze   ale   czuła   się   już   lepiej.   Ból   i   skurcze   zaczęły 
przechodzić. Wepchnęła umywalkę w niszę, rozejrzała się i odnalazła przycisk, który opróżni 
ją i wysterylizuje. Nie chciała myśleć o zamkniętym systemie kapsuły, lecz niemiły obraz i 
tak pojawił się jej przed oczyma. Przekręciła się na bok, opierając się o leżankę. Umieszczony 
nad   włazem   ekran  poinformował   ją,   że   kapsuła   została   wystrzelona   przed   ośmioma 
godzinami   i   czterdziestoma   dwoma   minutami.   Wystrzelona!   Zmusiła   się.   by   spokojnie 
odczytać   pozostałe   dane.   Przewidywany   czas   zużycia   powietrza:   dziewięćdziesiąt   dwie 
godziny i czternaście minut. Pełny zapas wody i pożywienia, czas zużycia nie ustalony. Nie 
jadła nic jeszcze ani nie piła, więc komputer pokładowy nie mógł opracować danych. Znów 
się położyła, omal nie tracąc przytomności. Dlaczego jest taka słaba, skoro minęło dopiero 
osiem   godzin?   I   co   się   w   ogóle   stało?   Kapsuły   ewakuacyjne   przeznaczone   były   przede 
wszystkim do ewakuacji rannych i chorych członków załogi. Czy ogłoszono jakiś alarm? Czy 
straciła przytomność na pokładzie okrętu?

Z   wysiłkiem   przeniosła   się   na   ławkę,   kładąc   rękę   na   przełącznikach   kontrolnych. 

Odszukała ręką rurkę i przełknęła dwa potężne hausty wody, przekonując swój żołądek, że 
zamknięty   obieg przetwarzania nie działa aż tak szybko. Dotknięciem palca zmniejszyła 
dopływ powietrza o piętnaście procent. Zyska w ten sposób na czasie, chyba że okaże się, że 
to zbyt mała racja. Jeszcze jeden łyk wody. W ustach czuła niesmak. Sięgnęła do kieszeni 
munduru po miętusy,  które zawsze miała przy sobie. W tej samej chwili wszystko sobie 
przypomniała.

Ćwiczenie   ewakuacyjne,.-   Przegroda   E...   Schyliła   się,   by   wejść   do   wyznaczonej 

kapsuły, gdy coś ukłuło ją w ramię i upadła na głowę- Marszcząc brwi, podciągnęła w górę 
rękaw. Rzeczywiście, mała czerwona ranka, swędząca i opuchnięta. Uderzeniem pozbawiono 
ją   przytomności,   uśpiono,   wrzucono   do   kapsuły   i   wystrzelono   w   kosmos.   Równocześnie 
przypomniała   sobie   całą   sytuację   na   krążowniku.   Tajemnicze   komunikaty,   wykorzystanie 
kodu   komunikacyjnego,   przekonanie,   że   Achael   miał   coś   wspólnego   z   zamordowaniem 
Abego.   Jeśli   nawet   miała   kiedyś   jakiekolwiek   wątpliwości,   to   teraz   doszczętnie   się   one 
rozwiały. 

Ogarnęła ją fala gniewu, a jednocześnie myśli stały się jaśniej. Może Achael myślał, 

że zastrzyk ją uśmierci, a może chciał zmusić ją do poddania się hibernacji, żeby kapsuła 

background image

została przechwycona przez jego wspólników.

“Ale masz wesołe myśli" - stwierdziła i rozejrzała się naokoło.
Tuż   obok,   na   konsolecie   kontrolnej,   leżała   szara   koperta   z   jaskrawymi 

pomarańczowymi   literami:   ..Bezpieczeństwo   Floty.   Ściśle   tajne.   Nie   otwierać   bez 
zezwolenia." Plomba nie trzymała zbyt dobrze, koperta była prawie otwarta. Sass wyciągnęła 
rękę i nagle znieruchomiała. Ten drobny prezent musiała również pozostawić osoba, która 
wystrzeliła ją z okrętu. Może chodzi o zdobycie dowodów.

Uśmiechnęła się do siebie. Sytuacja bez wątpienia godna Carin Coldae. Co na jej 

miejscu zrobiłaby Carin? Na pewno znalazłaby sposób, by dopaść przestępcę, nawet przy tym 
nie psując swej starannie ułożonej fryzury. Sassinak przeczesała dłonią włosy przypominając 
sobie, że chciała je skrócić.

Z każdą chwilą czuła się coraz lepiej. Miała rację, podejrzewając, że coś się dzieje, że 

jest w niebezpieczeństwie. Teraz zaś, tkwiła bezsilnie zamknięta w kapsule ewakuacyjnej, 
lecącej nie wiadomo dokąd. Nawet gdyby działał nadajnik, nikt nie zdoła jej odnaleźć, zanim 
skończy się powietrze. A mimo to była szczęśliwa. Wyglądało to głupio, lecz taka właśnie 
była  prawda. Cichutki głos z głębi duszy podszepnął jej, że może  to być  efekt działania 
narkotyku,   że   powinna   uważać.   Na   wszelki   wypadek   odszukała   zestaw   medyczny   i 
przeczytała  instrukcję, jak pobrać krew z żyły.  Analiza próbki powinna wystarczyć.  Jeśli 
zaaplikowano jej narkotyk, który można będzie zidentyfikować... Nagle drgnęła. Nadajnik! 
Powinna sprawdzić nadajnik!

Zgodnie   z   jej   najgorszymi   przeczuciami,   sygnalizator   nie   działał.   Przyjrzała   się 

konsolecie kontrolnej. Najszybsza i najprostsza metoda unieruchomienia nadajnika wymagała 
zaledwie kilkuminutowego pomajstrowania śrubokrętem przy pulpicie. Wystarczyło unieść 
blat i dostać się do przełączników i instalacji Wówczas należało tylko przeciąć, zamienić lub 
usunąć   kable,   w   zależności   od   tego,   jak   bardzo   temu   komuś   zależało   na   zamaskowaniu 
operacji. Nie zdziwiła się na widok śrubokręta leżącego na pokładzie kapsuły.

Zgodnie z pierwszym impulsem powinna teraz sprawdzić sygnalizator, zdejmując blat 

konsolety   za   pomocą   tegoż   śrubokręta.   Najpierw   musiałaby   jednak   podnieść   kopertę   z 
napisem “Ściśle tajne". Pozostawiłaby odciski palców na śrubokręcie, na kopercie, konsoli i 
przełącznikach w jej wnętrzu. Zatarłaby w ten sposób ślady osoby, która ją tu wrzuciła.

Łyknęła wody i przerzuciła zawartość zestawu medycznego w poszukiwaniu środka 

pobudzającego. Musi być całkowicie przytomna, nie może nic przeoczyć.

W końcu okazało się. że zestaw medyczny zawiera to, czego potrzebowała - pincetą 

podniosła z podłogi śrubokręt i włożyła go do torebki po tabletkach od bólu głowy. Przyszło 
jej do głowy, że kiedy była nieprzytomna, zamachowiec mógł przycisnąć jej palce do koperty 
albo śrubokręta, lecz nie było już na to rady. Znalazła mały kieszonkowy skaner, w który 
wyposażone   były   wszystkie   kapsuły   ewakuacyjne,   i   zrobiła   zdjęcie   leżącej   na   kosolecie 
koperty. Gdy zabezpieczyła już wszystkie dowody, zaczeła się zastanawiać, czy poddanie się 
hibernacji   jest   celowe.   Przypuśćmy,   że   zamachowiec   miał   wspólników,   którzy   mają   ją 
przechwycić,   zostałaby   wtedy   jeszcze   bardziej   pogrążona.   Zdenerwowała   się,   ale   nagle 
przypomniała   sobie,   jak   Abe   powtarzał   jej   “Nie   rozpaczaj   nad   tym,   czego   nie   możesz 
zmienić. Skieruj swą energię na pracę, która przyniesie efekty."

Teraz   musiała   skoncentrować   się   na   tym,   jak   odwlec   moment   hibernacji. 

Przypomniała sobie, że oznacza to iż nie powinna nic jeść. Trawienie pochłania energię, do 
której potrzebny jest tlen. Z tego samego powodu nie może zbytnio się ruszać. Musi położyć 
się, oddychać spokojnie, myśleć o miłych rzeczach. “Skoro mam zachowywać się tak, jakbym 
już   była   zahibernowa-     pomyślała   -   mogę   równie   dobrze   wejść   do   hibernatora."   Bez 
pośpiechu umyła się jak mogła najdokładniej, używając przy tym małego lusterka z zestawu 
medycznego. Zbyt długie włosy spieła mocno z tylu głowy, usunęła z munduru wszystkie 

background image

plamy. Potem położyła się znów na leżance, przykryła kocem i usiłowała rozluźnić.

Tak   bardzo   głodna   była   tylko   w   czasach   niewoli.   W   pustym   żołątku   burczało, 

bulgotało,   a   nawet   zaczęła   odczuwać   ostre   skurcze.   Starała   się   nie   myśleć   o   jedzeniu, 
rozwiązując   zadania   matematyczne.   Podnosiła   różne   liczby   do   kwadratu   i   wyciągała 
pierwiastki   kwadratowe,   podnosiła   je   do   sześcianu   i   obliczała   pierwiastki   sześcienne, 
zastanawiała się nad krzywymi równań, które odchylają się przy zmianie wartości funkcji, 
podobnie jak ogrodniczy wąż wygina się przy zmianie ciśnienia wody. Wreszcie zapadła w 
drzemkę.

Obudzila  się w podłym  nastroju, jednak umysł  miała  jaśniejszy niż przedtem.  Od 

wystrzelenia upłynęło już dwadzieścia pięć godzin i szesnaście minut. Widocznie krążownik 
nie zboczył z kursu, by jej poszukać, lub też nie mógł jej odnaleźć. Zastanawiała się, czy Ssli 
potrafi zlokalizować ją w kosmosie. Były to jednak czysto akademickie rozważania. Znów 
wsunęła   rękę   w   aparat   do   pobierania   krwi.   Pamiętała,   że   każdy   narkotyk   ma   inny   cykl 
rozkładu i że analiza serii próbek szybciej zidentyfikuje nieznaną substancję.

Przez   chwilę   wydawało   jej   się.   że   jakaś   potężna   siła,   wciska   ją   w   leżankę.   Czy 

włączył   się   dodatkowy   napęd?   Nie,   to   nie   może   być   to,   przecież   kapsuły   mają   system 
sztucznej grawitacji, chroniący rannych pasażerów. Pojęła nagle, jak czuł się młodszy oficer 
Corfin. Nie mogła wyjrzeć na zewnątrz, nie miała pojęcia. gdzie jest, dokąd zmierza, tkwiła 
uwięziona w ciasnym pomieszczeniu, z którego nie mogła się wydostać. Mimo woli zaczeła 
szybciej oddychać. A więc tak wygląda klaustrofobia? Interesujące. Nie, to było po prostu 
okropne.

Musiała coś zrobić. Tym razem podnoszenie do kwadratu i obliczanie pierwiastków 

kwadratowych na nic się nie przydało. Czy znajdzie sposób, by upewnić się, że nikt jeszcze 
bardziej nic sfałszuje obciążających ją dowodów. Do głowy przyszła jej kolejna przerażająca 
myśl. Być może krążownik nie szukał jej,  ponieważ komandor Fargeon został skutecznie 
przekonany, iż Sass jest agentem wroga, że w kapsule uciekła z okrętu.

Znów zaburczało jej w brzuchu. Pomyślała o samodyscyplinie, której nauczył ją Abe. 

Głód to tylko głód, nie musi się nim przejmować. Musiała jednak martwić się o swoją karierę.

Kolejne długie, samotne godziny spędziła w ciszy, pogrążona w drzemce, w stanie 

bliskim   medytacji.   Przez   resztę   czasu   robiła   wszystko,   co   konieczne,   by   uniemożliwić 
manipulację dowodami. Gdyby kapsułę przechwycili wrogowie, jej plany na nic by się nie 
zdały, gdyby jednak pojawił się jakiś okręt Floty, też łatwo mogli obciążyć ją winą.

Gdy   na   ekranie   wyświetlającym   godziny,   jakie   minęły   od   chwili   wystrzelenia, 

pojawiła się liczba “100", i pozostało jej powietrza na niecałe pięć godzin, wyjęła instrukcję 
obsługi   hibernatora.   Kapsuły   ewakuacyjne   były   wyposażone   w   automatyczne   systemy 
hibernacji,   lecz   ona   im   nic   ufała.   Kto   wie.   czy   osoba,   która   zepsuła   sygnalizator,   nie 
majstrowała również przy nich. Starała się nie myśleć o tym, ze zepsucie całego hibematora 
nie byłoby zbyt trudne. Jeśli nie działa, to już nigdy się nie obudzi i tyle, ale musi spróbować, 
bo inaczej udusi się z braku tlenu. Z filmów, jakie oglądała w Akademii, wiedziała, że śmierć 
przez   uduszenie   nie   jest   najprzyjemniejsza.     Ostrożnie   napełniła   strzykawki,   kilkakrotnie 
sprawdzając etykiety na lekach i wymagane dawki. Zdjęła materac z leżanki i przyjrzała się 
uważnie   hibematorowi.   Do   hibernacji   potrzebne   było   jakieś   zamknięte   pomieszczenie. 
Mogłaby wykorzystać do  tego całą kapsułę, jednakże dla bezpieczeństwa zalecano użycie 
specjalnego urządzenia. Wpatrzyła się w jego puste, połyskliwe wnętrze i zadrżała.

Instukcja mówiła, że najpierw należy zaprogramować automat, który zaaplikuje leki. 

Jednak Sass nie chciała tego robić. Wołała wejść do hibernatora ze strzykawkami w ręku, 
sama zrobić sobie zastrzyk, opuścić przykrywę, przekręcić kontrolki cylindra i... zasnąć na 
tak długo, aż ktoś ją znajdzie.

Nie mogła przecież czekać do ostatniej chwili. Brak tlenu spowolni jej reakcje, zakłóci 

świadomość   i   można   wtedy   popełnić   śmiertelną   pomyłkę.   Nastawiła   budzik   z   zestawu 

background image

medycznego   na   jedną   godzinę   przed   końcem   zapasu   tlenu.   Ostatnie   minuty   wlokły   się 
niezmiernie wolno. Rozejrzała się po wnętrzu kapsuły starając się zachować spokój. Brakło 
jej odwagi, by wprowadzić się w stan medytacji, nie mogła się w żaden sposób uspokoić. 
Nagrała  na taśmę  raport z tej  nie  zaplanowanej  podróży,  zawierający jej  domysły  co do 
przyczyny i sprawcy odpalenia kapsuły. Pod materacem leżanki ukryła sporządzone ręcznie 
notatki.

Kiedy   zadzwonił   budzik,   chwyciła   strzykawkę   i   wyciągnęła   rękę,   by   wyłączyć 

brzęczyk. Bezskutecznie. “Świetnie" - pomyślała. “Zahibemuję się w tym potwornym hałasie 
i już zawsze będę śniła koszmary." Nagle zorientowała się, że to nie budzik dzwoni. Miał się 
odezwać dopiero za piętnaście minut. Rozejrzała się ze strachem po całym pomieszczeniu, 
próbując   ustalić   źródło   hałasu,   gdy   wtem   przypomniała   sobie,   co   to   może   być.   Alarm 
zewnętrzny.   W   pobliżu   znalazła   się   jakaś   duża   masa,  może   statek   o   kompatybilnych 
urządzeniach   komunikacyjnych.   Ale   przecież   tak   starannie   zabezpieczyła   konsoletę   i 
wszystkie dowody na czas hibernacji. Jeśli dotknie jej teraz, zniszczy wszystko.

A jeśli to nie jest okręt Floty, lecz sprzymierzeniec zamachowców, albo, co gorsza, 

jeśli kapsuła spada prosto na gwiazdę?

“W takim razie - pomyślała zdeterminowana - nie powinnam się przejmować. Nie 

mogę temu zapobiec, wszystko szybko się skończy."

Znalazła   guzik   alarmu   zewnętrznego   i   wyłączyła   brzęczyk.   Teraz   musiała   tylko 

zdecydować,   czy   spróbować   nawiązać   kontakt.   Postanowiła   nie   niszczyć   efektów   swej 
starannej pracy Nagle zdała sobie sprawę, że w ten sposób nie dowie się, czy dojdzie do 
spotkania z tym obiektem, zanim skończy się powie trze.

Zostało jej dziesięć minut... Pięć... Pozostawiła sobie margines bezpieczeństwa, czy 

odważy się go teraz wykorzystać?  Zero. Spojrzała na strzykawkę, lecz nie podnosiła jej. 
Czułaby się głupio, tracąc przytomność w chwili, gdy ktoś wejdzie do kapsuły. I powinna 
była uzupełnić swój raport.

Wykorzystywała   margines   bezpieczeństwa.   Mijały   minuty,   a   ona   nadal   nie   miała 

pojęcia, co się dzieje na zewnątrz. Już podnosiła strzykawkę, gdy coś uderzyło z całej siły o 
ścianę kapsuły. Kolejny cios, głośny huk. Odłożyła strzykawkę, opuściła pokrywę hibematora 
i usiadła na niej. Musi dowiedzieć się, co się stanie.

Najpierw zapanowała kompletna cisza, gdy zamilkła dmuchawa systemu tlenowego. 

Wyrzucała już sobie własną głupotę, gdy nagle ekran zamrugał i zmienił kolor na zielony, 
wyświetlając napis: “Nieograniczone zewnętrzne źródło tlenu. Napełnianie zbiorników trwa." 
Powietrze   miało   teraz   znacznie   przyjemniejszy   zapach.   Głęboko   wciągnęła   je   do   płuc   i 
rozluźniła   palce   zaciśnięte   na   krawędzi   hibematora.   Lampki   na   pulpicie   kontrolnym 
zamigotały.  “Ciśnienie zewnętrzne wyrównane" - oznajmił ekran. Nie ufała mu jeszcze na 
tyle, by otworzyć właz.Potwier dzono zewnętrzne źródło mocy."

Od strony włazu rozległy się stukania i trzaski. Sass nie wiedziała, co ma zrobić, jeśli 

do środka wejdą wrogowie. I nagli ujrzała znajomą twarz.

- Oficer Sassinak?
Głos również znajomy, choć niezbyt przyjazny. To sam kapitan postanowił pierwszy 

ją powitać. Za nim pojawiły się inne twarze Cały oddział uzbrojonych żołnierzy. Sass wstała, 
zasalutowała i omal nie upadła na podłogę, osłabiona godzinami bezruchu i postu.

- Jesteś ranna? - spytał Fargeon, gdy zachwiała się na nogach.
- Mam tylko parę guzów. Przepraszam, panie kapitanie, ale muszę pana ostrzec...
-   To   ciebie   należałoby   ostrzec   -   przerwał   dowódca   suchym   łonem.   -   Skierowano 

przeciwko tobie poważne zarzuty, a moim obowiązkiem jest ostrzec cię, że wszystko, co teraz 
powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie.

Patrzyła na niego jak skamieniała. Czyżby naprawdę uwierzył w oskarżenia Achaela? 

Bo to przecież musiał być Achael. Czy nie da jej żadnych szans?

background image

- Panie kapitanie. To bardzo ważne. Tę kapsułę należy zapieczętować, a jej zawartość 

powinni zbadać specjaliści.

Wreszcie udało jej się wywołać zainteresowanie dowódcy.
- Dlaczego? O czym ty mówisz? Wskazała ręką na wnętrze kapsuły.
- Panie kapitanie, postarałam się wszystko zabezpieczyć. Naprawdę nie wiem, jak to 

się  stało.  Podczas  ćwiczeń   ewakuacyjnych  ktoś   pozbawił  mnie   przytomności,  wrzucił   do 
kapsuły i wystrzelił ją w kosmos. Umieszczono tu wiele przedmiotów, które miałam dotknąć, 
żeby stały się obciążającymi mnie dowodami. Sądzę, że na tych przedmiotach mógł zostawić 
swoje odciski sam sprawca...

Ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło, gdyż w grupie osób stojących za 

plecami kapitana dostrzegła porucznika Achaela, Jego twarz zastygła w grymasie niesmaku. 
Nagle wysunął się do przodu.

- Panie kapitanie, przecież mówiłem, że zechce zrzucić winę na kogoś innego...
- Sam to widzę, Achael. - Fargeon jeszcze bardziej się skrzywił.
- Nie mogłam chyba pozostawić cudzych odcisków palców psując nadajnik - odparła 

sucho Sass. Porucznik zbladł, odwrócił wzrok.

- Zepsułaś nadajnik? - spytał Fargeon, nic jeszcze nie rozumiejąc.
- Nie, panie kapitanie. Był już popsuty, ale zdałam sobie uprawę z tego, że próbując 

go naprawić, zatarłabym ślady pozostawione przez sprawcę napadu. Ślady są nie naruszone.

Mówiąc to. patrzyła prosto na Achaela. Unikając jej wzroku. cofał się powoli.
Fargeon drgnął. Słowa Sass zaskoczyły go.
- Zaginął również pewien dokument. Skinęła głową.
-   W   kapsule   znajduje   się   niedokładnie   zapieczętowana   koperta   z   tajnymi 

dokumentami. Znalazłam ją, kiedy się obudziłam...

- To mało prawdopodobna historia - przerwał Achael, ale kapitan z wyraźną irytacją 

machnął ręką, nakazując mu milczenie.

- Dotykałaś jej? - zapytał.
- Nie, panie kapitanie. Jednakże istnieje możliwość, ze osoba, która wrzuciła mnie do 

kapsuły, przyłożyła do niej moje palce, gdy byłam nieprzytomna,

-   Rozumiem.   -   Dowódca   wyprostował   się.   -   Cóż,   to   wszystko   jest   dość 

niespodziewane. Dobrze, każę zaplombować kapsułę i zbadać wszelkie dowody. A ty zgłoś 
się do oficera  medycznego  i następnie  zamelduj  w swojej kabinie.  Chcę otrzymać  pełny 
raport...                                                  

-   Już   go   przygotowałam.   Czy   mam   przynieść   taśmę?   Kapitan   nie   mógł   ukryć 

zaskoczenia.

- Bardzo rozsądnie. Oczywiście, proszę mi natychmiast to przekazać.
Wzięła taśmę i skierowała się do wyjścia. Nagle zrobiło się jej ciemno przed oczami i 

omal nie uderzyła głową w pokrywę luku. Ktoś chwycił ją za ramię. Pochyliła się i weszła do 
chłodnego wnętrza przegrody E. Powietrze było tu dużo świeższe niż w kapsule. Fargeon 
przyjrzał się jej.

- Bardzo zbladłaś. Nie jesteś chora?
- To dlatego, że nic nie jadłam.
Ściany przez chwilę falowały jej przed oczami. Wiedziała, że musi skoncentrować się 

na tym, co robi.

- Przecież w kapsule były racje żywnościowe...
- Tak, ale nie chciałam zużywać powietrza... - Z trudem utrzymywała równowagę w 

ogarniających ją ciemnościach. -Nie miałam zaufania do hibemalora, nic wiedziałam, czy w 
nim nie majstrowano...

- Na niebiosa!
Popatrzyła w kierunku, z którego doszedł ten krzyk, i ujrzała Cavery’ego. Ciemność 

background image

wokół niej pogłębiała się. Nie mogła przed nią uciec, zaczęła się w nią zapadać. Usłyszała 
jeszcze swoje słowa:

- Proszę pamiętać o próbkach krwi. A potem wszystko zniknęło.

Miała nad sobą twarz oficera medycznego. Zamrugała oczami, ziewnęła i rozejrzała 

się po pokoju. To szpital okrętowy. Była podłączona do kroplówki, na piersi wiły się jej 
jakieś kable.

- Nic mi nie jest - szepnęła.
- Miałaś szczęście - odparł lekarz, uśmiechając się. - Znalazłaś się na samej krawędzi. 

Nie można stosować samodyscypliny bez jedzenia.

- Co takiego?
- Nie próbuj mi wmawiać, że nic takiego nie robiłaś. Dlatego wprowadziłaś się w taki 

stan. Masz, napij się.

Leżanka uniosła się i Sass wzięła podaną jej filiżankę bulionu.
- Co wykazała analiza krwi? - spytała. Pijąc bulion czuła, jak wracają jej siły.
-   Miałaś   szczęście   -   powtórzył   oficer   medyczny.   -   Dostałaś   dawkę   narkotyku   do 

hibernacji. Gdybyś  włączyła hibemator, natychmiast zapadłabyś  w śpiączkę. A gdybyś  od 
razu postanowiła poddać się hibernacji, resztki leku w żyłach mogłyby cię zabić. Organizm 
oczyścił się dopiero po trzech dniach.

- Co z hibematorem?
Przypomniała sobie własny strach przed pustym wnętrzem pudla.
- Nic, wszystko w porządku. - Lekarz popatrzył na nią bacznie. - Mimo wszystko 

jesteś w znakomitej formie. Guz z tyłu głowy będzie cię trochę bolał, ale to nic poważnego. 
Nie wykazujesz żadnych symptomów wyczerpania psychicznego...

Przełknęła ostatnie krople bulionu i uśmiechnęła się.
- Bo już mi nic nie grozi. I nie jestem już głodna. Czy już mogę wstać?
Nim lekarz zdążył odpowiedzieć, z korytarza dobiegły słowa:
- To na pewno Sass, widzę ją.
-   Nie,   jeszcze   musisz   poleżeć.   -   Lekarz   odpowiedział   na   jej   pytanie   i   dodał:   - 

Przyjmiesz gości? Mogę im powiedzieć, że chcesz odpocząć.

 Ale ona chciała jak najszybciej dowiedzieć się, co się stało Mira, która wyzbyła się 

resztek powściągliwości, oraz Jrain. z podniecenia zmieniający nieco kształty, z chęcią ją o 
tym poinformowali.

- Od początku wiedziałam, ze to nie twoja wina - zaczęl.i przyjaciółka. - Jesteś tak 

ostrożna, że nie mogłaś pomyłkowo przycisnąć innego guzika. No i kto jak kto, ale ty na 
pewno nic poszłabyś na współpracę z handlarzami niewolników czy pirata mi.

- Jak mnie znaleźliście bez sygnalizatora? Mira wskazała głową Jraina.
-   Dokonali   tego   twoi   przyjaciele   Weftowie.   Nie   wiem,   czy   Jrain   potrafi   ci   to 

wytłumaczyć - ja nic z tego nie rozumiem -ale jakoś cię wyśledzili.

- Pomógł nam Ssli - wtrącił Weft. - Oni potrafią zlokalizować statki znajdujące się w 

przestrzeni FTL.

- Ale ja nie byłam w przestrzeni FTL, kiedy kapsuła odpaliła, prawda?
- Nie, ale okazuje się, że Ssli potrafią sięgnąć również poza tę przestrzeń. Dla mnie to 

zupełna abstrakcja, a to, co Hssro nazywa “odpowiednimi równaniami", stanowi dla mnie 
zupełną zagadkę. Wiedzieliśmy jednak, gdzie zostałaś porzucona i Ssli był w stanie... hm... 
zrobić to, co zrobił. A wtedy Weftowie podążyli tym tropem, prowadząc nas ku tobie.

- Mówiliście przecież...
- To my cię znaleźliśmy. Musieliśmy oczywiście przybrać

 

swe własne formy.

Sass spróbowała wyobrazić sobie reakcję Fargeona, kiedy wszyscy Weftowie z załogi 

w   swych   naturalnych   kształtach   przylgnęli   do   ścianek   komory   Ssli.   A   może   zostali   na 

background image

mostku'' Spytała ich o to.

- Nie spodobało mu się to - odparł Jrain z pełnym zadumy uśmiechem na ustach. - Nie 

robimy mu zwykle tej przykrości, bo nie lubi zbytnio obcych, choć stara się być wobec nich 
w  porządku.   Kiedy  jednak  okazało  się,  że   albo  straci  twoją  kapsułę,  albo   będzie  musiał 
przyjąć wersję Achaela...

- Kirtin zmienił się na oczach kapitana - przerwała Mira. -Myślałam, że nasz dowódca 

zwymiotuje. A potem Basii i Jrain...

- Wcześniej Ptak, ja byłem ostatni - poprawił ją Jrain.
- Wszystko jedno. Tylko pomyśl! Działo się to w dużej kantynie. Obsiedli wszystkie 

ściany! Nigdy nie widziałam, jak jednocześnie zmienia się kilku Weftów.

- A ja tak. Niezłe, co?
- Niezłe? Na suficie i ścianach siedział cały tłum tych wielkich, najeżonych istot. - 

Mira zmarszczyła  nos i popatrzyła  na Braina, który uśmiechnął się do niej. - Że już nie 
wspomnę   o   tych   ogromnych,   błyszczących   oczach.   Nic   wiedziałam,   że   w   swojej   formie 
macie zdolności telepatyczne. Myślałam, że skorzystacie z łącza komputerowego.

 - Nie było na to czasu - odparł Jrain.
 - Czy doszło do spotkania z tamtym statkiem? 
 - Tak. Postanowiliśmy... to znaczy Weftowie postanowili, żeby polecieć na spotkanie 

i wrócić po ciebie. Mnie wydawało nie to ryzykowne, bo coraz bardziej oddalaliśmy się od 
ciebie. To był prawdziwy hazard.

- Nie - odezwał się zdecydowanym, twardym głosem Jrain. Mira spojrzała na niego, a 

Sass zamrugała oczami. Weft wziął głęboki oddech i dokończył już spokojniej. - My nie 
uznajemy hazardu.

- Nie mówię o czymś takim jak poker - szybko wtrąciła Mira - ale to było naprawdę 

ryzykowne.

-  Nie  -  Nie  potrafię  tego  wytłumaczyć,   ale   nie  wolno  ci   myśleć   -  rzucił   szybkie 

spojrzenie na Sass - że igraliśmy z twoim życiem.

- Już dobrze, Jrain, nie uprawiacie hazardu. Jeśli jednak nie wyjaśnicie mi, co się 

stało, gdzie jesteśmy, gdzie jest Achael, to wylezę z łóżka i wsadzę was do kapsuły!

Jrain uspokoił się i przysiadł na brzegu łóżka.

- Achael nie żyje. Pamiętasz te dowody, o których powiedziałaś kapitanowi? - Skinęła 

głową. - Fargeon postawił straż przy kapsule, przy zabranych z niej przedmiotach i próbkach 
krwi. Achael usiłował je skraść. Dostał się do laboratorium medycznego i zdążył zniszczyć 
jeden wydruk testu, zanim go odkryto. Potem włamał się do śluzy, chyba po to, by uciec 
kapsułą. Widocznie miał przy sobie truciznę. Kapitan nie chciał przekazać nam wszystkich 
szczegółów, ale mamy oczy szeroko otwarte. - Poklepał Sass po stopie przykrytej kocem. - 
Najpierw Fargeon uważał, że ty i Achael jesteście wspólnikami, ale nie mógł ignorować 
dowodów. Odwaliłaś taki kawał roboty, że aż było to podejrzane.

- Wywiad Floty dostanie wszystko w swoje ręce, kiedy tylko wrócimy do Kwatery 

Głównej Sektora - dodała Mira. - Słyszałam, że Fargeon nie ufa nawet połączeniu IFTL.

- Lepiej już chodźmy - odezwał się Jrain, nagle zaniepokojny. - Wydaje mi się, że 

kapitan wolałby, żebyś dowiedziała się o tym bezpośrednio od niego...

Złapał Mirę za rękę i pociągnął ku wyjściu. Sass domyśliła się nie dopowiedzianej 

części zdania: ,I tak musiał już dość naużerać się z Weftami w tym tygodniu."

- Oficer Sassinak? - Surowa twarz kapitana Fargeona jak gdyby dziś złagodniała. 

Uśmiechnął   się.   -   Twoje   życie   doprawdy   wisiało   na   włosku,   i   to   kilkakrotnie.   Pewnie 
powiedziano ci już, co wykryto podczas testów krwi? - Skinęła głową. - Miałaś bardzo dobry 
pomysł, żeby pobrać sobie serię próbek krwi. Cóż choć zwykle nie należy chwalić młodszego 
oficera,  który dał  się zaskoczyć  i wyrzucić  za  burtę, to jednak w  tym  przypadku  muszę 
stwierdzić,   wykazałaś   się   wyjątkową   przytomnością   umysłu.   Nie   powinnaś   czynić   sobie 

background image

żadnych wyrzutów. Wiem, że porucznik Cavery nie może się doczekać twojego powrotu na 
służbę w sekcji łączności. Do widzenia.

Sassinak leżała spokojnie, powtarzając sobie w myślach tę nieco zawiłą przemowę i 

zastanawiając   się,   co   naprawdę   myśli   o   niej   Fargeon.   Spodziewała   się   pochwały,   lecz 
rozumiała, że cała ta eskapada przyprawiła kapitana o niezły ból głowy. Choć pomogły mu 
wskazówki Weftów i Ssli, musiał zboczyć z wyznaczonego kursu, by ją odszukać. Musiał 
również brać pod uwagę jej własne motywy i ewentualną obecność sabotażysty na pokładzie 
okrętu.   Był   zmuszony   wydelegować   kogoś   na   jej   stanowisko.   Po   powrocie   do   Kwatery 
Głównej Sektora będzie jeszcze musiał wypełnić stosy formularzy i stracić mnóstwo czasu na 
tłumaczenie się oficerom Wywiadu Floty. Sprawiła mu wiele kłopotu przez to, że nie działała 
zbyt   sprawnie   podczas   ćwiczeń   ewakuacyjnych.   Gdyby   udało   jej   się   od   razu   załatwić 
Achaela,   oszczędziłaby   wszystkim   masy   problemów.   No   dość   tych   dziecinnych   fantazji. 
Koniec z zabawami w Carin Coldae. Dała sobie radę w niełatwej sytuacji, ale nie udało się jej 
uniknąć wpadki. Będzie musiała nad sobą popracować.

Po tym wszystkim z ogromnym zaskoczeniem przeczytała roczny raport Fargeona, 

który kapitan pokazał jej przed włączeniem do akt.

  “Rozsądna,   pomysłowa,   wykazuje   się   inicjatywą   i   wyjątkową   samodyscypliną. 

Wystarczy ją tylko podszlifować, a będzie się nadawać do każdej operacji. W odróżnieniu od 
osób spoczywających na laurach, nie dopuszcza do tego, by woda sodowa uderzyła jej do 
głowy. Można liczyć na to, że będzie się starać również w przyszłości. Składam wniosek o Jej 
awans."

Podniosła oczy znad kartki i po raz pierwszy ujrzała szczery,  szeroki uśmiech  na 

twarzy dowódcy.

- Powiedziałem ci już pierwszego dnia, że jeśli tylko będziesz pilnie pracować, to 

daleko zajdziesz- A ja będę dumny, mając cię pod swymi rozkazami.

- Dziękuję, panie kapitanie. - Zastanowiła się, czy może skorzystać z dobrego humoru 

dowódcy, by przekazać mu swoje domysły dotyczące związków Achaela ze śmiercią Abego. 
- Panie kapitanie, porucznik Achael...

- Wszystkie dane zostaną przekazane Wydziałowi Bezpieczeństwa Floty. Czy jest coś 

jeszcze, czego nie zapisałaś na taśmie?

Zamieściła   na   niej   swe   przypuszczenie,   że   Achael   zamordował   Abego,   ale   czy 

ktokolwiek potraktuje je poważnie?

- Nagrałam informację o tym, że mój opiekun został zabity...
- Masz na myśli Abego? - Kapitan uśmiechnął się. - To był dobry człowiek, wierny 

Flocie. Jestem skłonny zgodzić się z twoimi przypuszczeniami. Achael był więziony w tej 
samej bazie handlarzy niewolników, co ty i Abe. Może wiedział coś takiego, co zagrażałoby 
porucznikowi. Być może Achael został nawet uwarunkowany. Zabił Abego, by utrzymać to w 
tajemnicy, podejrzewał jednak, że opiekun mógł ci coś powiedzieć.

- Ale kto stał za Achaelem? - wykrzyknęła. Tym razem posunęła się jednak za daleko. 

Twarz dowódcy spoważniała, choć nie sprawiał wrażenia zagniewanego.

-   To   musi   ustalić   Wydział   Bezpieczeństwa,   kiedy   otrzyma   wszystkie   dowody.   Ja 

osobiście   uważam,   że   porucznik   bronił   samego   siebie.   Przypuśćmy,   iż   Abe   wiedział,   że 
Achael okradał innych więźniów. Taka informacja mogła zniweczyć jego karierę we Flocie. 
Jestem gotów założyć się, że ostateczny raport stwierdzi, iż Achael działał na własną rękę, 
mordując Abego i usiłując oskarżyć ciebie.

Sass nie była o tym przekonana, ale wolała nie sprzeczać się z kapitanem. Zgodnie z 

przypuszczeniem   Fargeona,   Wydział   Bezpieczeństwa   Floty   przychylił   się   do   jego 
argumentów   i   zamknął   sprawę   o   zabójstwo.   Lata   uwięzienia,   ataki   na   Sassinak   oraz 
samobójstwo   porucznika   składały   się   w   dość   jasny  obraz.   “Zbyt   jasny,   nazbyt   prosty"   - 
stwierdziła   Sass,   obiecując   sobie,   że   gdy   będzie   starsza,   kiedy   dosłuży   się   wysokiego 

background image

stanowiska. dowie się, kto był naprawdę odpowiedzialny za śmierć Abego, kto naprowadził 
Achaela na jej ślad.

background image

KSIĘGA TRZECIA

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Uderzająco elegancka kobieta, patrząca na nią z lustra, w niczym nie przypominała tej 

młodej pani oficer, którą była jeszcze niedawno. Miała szczęście: urodziła się pod szczęśliwą 
gwiazdą,   otrzymała   w   darze   talent   i   wrodzony   instynkt   przeżycia.   Później   znów   jej   się 
poszczęściło.   Puściła   do   siebie   oko   i   uśmiechnęła   się   na   myśl   o   własnym   zadufaniu.   A 
przecież jednak dopomagała swemu szczęściu najlepiej, jak tylko mogła. Dziś wieczorem zaś 
przyszła  pora  świętowania.  Awansowała aż do rangi komandora,  przeskakując po drodze 
stopnie, z którymi można było już tylko smętnie czekać emerytury. Wkrótce dostanie własny 
okręt, do tego prawdziwy krążownik.

Obrzuciła krytycznym wzrokiem swą nową suknie. Odkąd nauczyła się, że poniesione 

na zakup dobrego ubrania koszty szybko się zwracają, spędzała sporo czasu wypróbowując, w 
jakich kolorach i w jakim stylu jest jej najbardziej do twarzy. A potem, sztuka no sztuce, 
zgromadziła   niewielką,   lecz   elegancką   kolekcję   garderoby.   Ta   suknia   zaś...   Jej   ulubione, 
nasycone kolory - pełna, bogata czerwień, głęboki granat i szkarłat - emanowały ciepłem. 
Pikowany stanik pysznił się fałdami, szeroka spódnica miała barwę najciemniejszej czerni, a 
miękki materiał pieścił jej skórę przy najmniejszym ruchu. Wsunęła stopy w czarne pantofle z 
delikatnej skóry, szczęśliwa, że idiotyczna moda na wysokie obcasy przestała obowiązywać. I 
tak była wystarczająco wysoka.

Gdy kończyła toaletę, zakładając srebrne kolczyki i prosty naszyjnik z kryształową 

gwiazdą, odezwał się dzwonek sygnalizatora.

      - Dostałaś awans i własny krążownik, ale to nie znaczy, że możemy się spóźnić 

przez ciebie - rozległ się głos podkomandora, który zaprosił ją na przyjęcie. Był jej zastępcą, 
kiedy służyła pod rozkazami admirała Paela. - U Tobaldiego stolików nie trzyma się zbyt 
długo.

- Wiem, już wychodzę.
Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro i w biegu złapała płaszcz. Na korytarzu czekało na 

nią   jeszcze   dwoje   przyjaciół.   Trzymali   bukiet   kwiatów   i   opakowany   w   ozdobny  papier 
prezent.        

- Załóż to od razu - powiedziała na przywitanie Mira. Jej złociste loki nieco wyblakły, 

lecz oczy miała tak promienne jak dawniej. Sassinak wzięła podarunek i ostrożnie rozwiązała 
srebrną wstążeczkę.

- Czyżbyś się domyśliła, w co będę ubrana? - roześmiała się. Otworzyła pudełko i aż 

wstrzymała oddech. Spojrzała na Mirę, która miała niezmiernie dumna minę.

- Kupiłam to przed laty, kiedy razem robiłyśmy zakupy. Pamiętasz? Widziałam, jak ci 

się   podoba,   więc   zachowałam   na   odpowiednią   okazję.   Mogłam   oczywiście   poczekać,   aż 
zostaniesz admirałem... - Uchyliła się przed kuksańcem przyjaciółki. - Na pewno będziesz 
kiedyś admirałem. A ja za parę lat przejdę na emeryturę i wrócę do przedsiębiorstwa ojca. 
Zgodził się przyjąć mnie zamiast tego głupiego kuzyna... Pozwól, że zapnę.

Sass wzięła do ręki misternie wykonany srebrny naszyjnik. Jak sobie przypominała, 

kosztował   fortunę,   przynajmniej   w   oczach   młodej   pani   porucznik,   którą   była   przed   laty. 
Poczekała, aż Mira zapnie zameczek. Kryształową gwiazdkę włożyła do pudełka i zaniosła do 
pokoju.   Nie   zdążyła   nawet   podziękować   Mirze,   gdyż   zjawili   się   już   inni.   W   drodze   do 
Tobaldiego zaczęli wspominać dawne czasy.

Mira, która jako jedyna z obecnych odbywała z Sass pierwsza służbę, zaczęła teraz 

opowiadać o tym.

- Oni już to wszystko słyszeli - zaprotestowała Sassinak.
- Z pewnością nie opowiedziałaś im najlepszych numerów -stwierdziła Mira.

background image

Sass zrewanżowała się, opisując przygody przyjaciółki w siodle - a właściwie pod 

końskim brzuchem - kiedy to udały się na przepustkę na rodzinną planetę Miry.

- Jestem kosmitką, a nie córką hodowcy koni - obruszyła się Mira.
- To ty zaproponowałaś, żebyśmy udały się na tę konną wycieczkę - przypomniała 

Sass. Inni roześmiali się i zaczęli opowiadać o różnych perypetiach z własnej przeszłości.

Sass przyjrzała się grupce przyjaciół. Było ich już czternaścioro. Chyba jest tu ktoś z 

każdego okrętu, na którym służyła. Czworo było na “Padalyan Reef", krążowniku, na którym 
miesiąc temu służyła jako zastępca kapitana. To wzruszające... Urządzili dla niej przyjęcie 
pożegnalne   i   nie   spodziewała   się   ich   dzisiaj.   Jednakże   dwóch   młodych   poruczników, 
prężących  się  wśród  wyższych   rangą  oficerów,   najwyraźniej  nie   mogło   przepuścić   takiej 
okazji.  Dwóch   innych,   na  długiej   przepustce   pomiędzy  dwiema   misjami,   wpadło   pewnie 
dlatego, że po prostu lubili się bawić.

Spoglądała kolejno na wszystkich, jakby sprawdzając listę obecności. Najlepsi z tych, 

jacy kiedykolwiek służyli pod jej dowództwem. Szkoda, że nie ma tu dziś Forda. Forrest 
stracił   najlepsze   lata,   gdyż   pozostał   wówczas   na   pokładzie   statku   patrolowego.   Carew, 
którego znała jako złośliwego majora, kiedy sama była porucznikiem, służąc pod rozkazami 
komandor... jakże ona się nazywała? Ach tak, komandor Narros. Teraz Carew był łysiejącym, 
wesolutkim starszym komandorem. Po drugiej stronie sali ujrzała bardzo młodego oficera, 
który unikał jej wzroku. Wzdrygnęła się w duchu.

Był tu jej zastępca z pierwszej służby kapitańskiej, obecnie w randze podkomandora. 

Jak zwykle pewien siebie, choć jego gęste ciemne włosy zaczęła już znaczyć siwizna. Sass 
podziękowała genom, które nie pozwoliły jej posiwieć przedwcześnie. Wolała mieć srebrną 
biżuterię niż posrebrzaną siwizną fryzurę.Nie potrzebowała szpakowatych włosów, by dodać 
sobie   autorytetu.   Nawet   wtedy,   na   “Sunrose"...   Wygłosiła   krótką   przemowę 
niekonwencjonalnym   zastosowaniu   lekkich   pojazdów   patrolowych.   Słuchano   jej   z 
zainteresowaniem, lecz Sass przypomniała sobie, że przecież niektórym starszym oficerom jej 
rozwiązanie wcale się nie podobało. Zmarszczyła brwi. Mira trąciła ją łokciem w bok.

- Sass, obudź się, już po bitwie. Nie patrz na nas w ten sposób.
- Przepraszam. Przypomniały mi się komentarze admirała Kurina.
- Cóż. wszyscy wiemy, co się z nim stało.
To prawda. Pedantycznie trzymając się regulaminu, padł w końcu ofiarą wroga, który 

nie przestrzegał żadnych zasad. Sass wiedziała jednak, że wydana przez niego opinia na jej 
temat zdążyła przedtem znaleźć się w aktach i wpłynąć na zdanie innych wyższych rangą 
oficerów.   Od   tej   chwili   patrzono   na  nią   z   powątpiewaniem,   udzielano   jej   ciągłych   rad   i 
ostrzeżeń.

Nagle   do   stolika   podeszło   dwóch   mężczyzn,   poruszających   się   z   pewnością,   jaką 

dawało tylko wieloletnie zajmowanie wysokiego stanowiska dowodzenia: Bilisics, specjalista 
od prawa wojskowego z Wydziału Dowodzenia i Kadr oraz admirał  Vannoy,  komendant 
sektora.

- Komandor Sassinak, nasze gratulacje.
Bilisics zawsze był jednym z jej ulubionych nauczycieli. Chodziła do niego po radę 

nawet w najbardziej osobistych i delikatnych sprawach. O ile wiedziała, potrafił zachować 
absolutną dyskrecję. Szczery uśmiech potwierdzał jego najlepsze intencje.

- Uważam za swój obowiązek złożenie gratulacji oficerowi, który przedarł się przez 

groźne wody Kwatery Głównej Floty, opłynął rafy ambicji politycznych, zdradzieckie fale 
przyjaźni ludzi wysoko postawionych...

Puścił do niej oko. Oboje wiedzieli, o czym mówi. Inni najwyraźniej sądzili, że to 

tylko jeden z dowcipów Bilisicsa. Nikł chyba nie przypuszczał, że Sass była bliska zaręczyn z 
ambasadorem z Ariona.

- Tak, gratulujemy pani komandor i witamy w Sektorze. “Zaid-Dayan" spodoba się 

background image

pani i na pewno znakomicie sobie na nim pani poradzi.

Pracowała już kiedyś, dawno temu, z admirałem Yannoyem. Nie postarzał się wcale. 

Jak zwykle emanował niezwykłą energią.

- Czy panowie przyłączą się do nas? - spytała Sassinak. Tak jak przypuszczała, mieli 

inne plany. Po kilku minutach pożegnali się, by przysiąść się do stolika wysokich rangą ofice-
rów w końcu sali.

Ten   wieczór   byłby   wyjątkowy   nawet   bez   wspaniałego   obiadu   u   Tobaldiego,   bez 

nieczęsto   dziś   spotykanej   orkiestry,   grającej   sentymentalne   stare   walce,   bez   win,   jakie 
zamawiali w wielkiej obfitości. Na noc mogłaby zaprosić każdego z obecnych tu mężczyzn, 
ale zdecydowała się powrócić do pokoju skandalicznie wcześnie, zaraz po północy.

- Założę się, że obserwuje przez lornetkę swój krążownik - powiedziała Mira, udając 

się z pozostałymi przyjaciółmi do popularnej dyskoteki. - Ona jest bardziej wierna Flocie niż 
ktokolwiek z nas. Flota zawsze była jej jedyną rodziną.

Nieświadoma niczego Sassinak przeglądała na ekranie komputera listę załogi. W pełni 

zgodziłaby   się   z   komentarzem   Miry,   choć   czasami   miewała   wyrzuty   sumienia,   że   nie 
skontaktowała się z żyjącymi członkami dalekiej rodziny. A zresztą, co wspólnego mogłaby 
mieć sierota,  była niewolnica, z szacownymi członkami społeczeństwa? Wielu ludzi nadal 
uważało, że niewola na zawsze hańbi swe ofiary. Sass nie miałaby ochoty ujrzeć wyrazu 
niechęci na twarzach własnych krewnych. Lepiej już trzymać się od nich z daleka, pozostać w 
rodzinie, która uratowała ją i do dziś utrzymuje. Tej nocy. przepełniona uczuciem braterstwa, 
podniecona świątecznym  nastrojem, nie mogąc doczekać się nowej misji, myślała tylko o 
przyszłości.

Sassinak   zawsze   uważała,   że   wraz   ze   swoim   rozwojem   Flota   wiele   straciła   w 

porównaniu z dawnymi czasy, kiedy to kapitan wchodził po prawdziwym, widocznym gołym 
okiem trapie na okręt, czekający na nabrzeżu, na pokładzie  witała  go załoga, powiewała 
bandera. Teraz dowódca krążownika przemierzał po prostu kilka korytarzy typowej stacji 
kosmicznej i wstępował na okręt, przekraczając linię namalowaną na pokładzie. Sama cere-
monia   przejmowania   dowodzenia   nie   zmieniła   się   aż   tak   bardzo.   lecz   całkowicie   inne 
warunki sprawiały, że wydarzenie to nie było tak imponujące, jak dawniej.  Sass nie mogła 
jednak ukryć swego zadowolenia z faktu, że po dwudziestu latach służby we Flocie będzie 
wreszcie dowodzić własnym krążownikiem.

-   Komandor   Kerif   żałuje,   że   nie   może   się   z   panią   spotkać,   pani   komandor   - 

poinformował Sass jej zastępca, podkomandor Huron, prowadząc ją do kabiny. - Jednakże w 
zaistniałej sytuacji...

- Oczywiście - odparta Sass. Skoro syn  Kerifa, absolwent Akademii, ma  poślubić 

dziedziczkę   jednego   z   najzamożniejszych   rodów   kupieckich,   mógł   on   ubiegać   się   o 
okolicznościową przepustkę.

Sassinak przygotowała się odpowiednio do objęcia dowodzenia. W drodze z Kwatery 

Głównej Sektora przejrzała wszystkie akta i wydawało jej się, że nie należy spodziewać się 
zbyt  wiele po Huronie. Chociaż  biorąc pod uwagę tajne rozkazy,  jakie otrzymała,  mogła 
powątpiewać w jakości raportów z tego okrętu. Tymczasem jej nowy zastępca wyglądał na 
inteligentnego   i   kompetentnego,   nie   mówiąc   już   o   tym,   że   był   wysportowany   i   całkiem 
przystojny. Miałby u niej spore szansę.

- Komandor prosił mnie, abym przekazał pani jego najszczersze gratulacje i życzenia 

sukcesu na pokładzie. Mogę panią zapewnić, że wszyscy oficerowie pragną, by nasza misja 
została uwieńczona powodzeniem.

- Misja? A co ty o niej wiesz?
Rozkazy,   jakie   dostała,   były   rzekomo   tajne,   ale   przecieki   i   naruszanie   zasad 

bezpieczeństwa stawały się coraz częstsze. Huron zmarszczył czoto.

background image

- No... Ostatnio byliśmy na patrolu, robiliśmy rekonesans sektora, myślałem, że teraz 

będzie tak samo.

- Bardzo podobnie. O wszystkim poinformuję starszych oficerów, kiedy wyruszymy 

w drogę. Mamy jeszcze dwa dni na konserwację i naprawy, prawda?

-   Tak   jest,   pani   komandor.   Proszę   wybaczyć,   ale   chyba   to,   co   o   pani   mówią,   to 

prawda.

Uśmiechnęła się. Wiedziała, co o niej mówią.
- Podkomandorze Huron, jestem pewna, że nie wysłuchuje pan głupich plotek o mnie, 

podobnie   jak   ja   nie   słucham   plotek   o   panu   i   pańskim   zamiłowaniu   do   wyścigów 
samochodowych.

Dobrze było znów wrócić na okręt. Jeszcze lepiej - objąć dowodzenie, o czym zawsze 

marzyła. Rzuciła okiem na cztery złote paski na nieskazitelnie białym rękawie oraz na złoty 
pierścień na palcu, z wygrawerowanym rokiem ukończenia Akademii i małym diamentem 
przyznawanym najlepszym absolwentom. Nieźle jak na sierotę i byłą niewolnicę. Część jej 
przyjaciół uważała, że miała szczęście, a inni sądzili, że całkowicie wystarczy jej dowodzenie 
krążownikiem w aktywnym sektorze.

Jednakże Jej marzenia sięgały dalej. Pragnęła nosić na ramieniu gwiazdę, a może i 

dwie - dowodzić sektorem lub grupą wojsk. Ten okręt to dopiero początek.

O krążowniku “Zaid-Dayan" wiedziała więcej, niż sądzili jej oficerowie. Znała nie 

tylko   plany   typowego   okrętu,   co   byłoby   normalne   dla   oficera   jej   rangi,   ale   również 
szczegółowe plany tego konkretnego krążownika, a także jego historię napraw. Abe mówił, 
że nigdy nie wie się za wiele, że wiedza jest prawdziwym bogactwem człowieka.

Było  to i jej bogactwo. Nie złoto czy kosztowności, ale wiedza, którą zdobywała 

szacunek oficerów i załogi, czego nie można kupić nawet za milion kredytów. Choć i kredyty 
czasem się przydają. Przesunęła dłonią po krawędzi biurka, które kazała ustawić w swojej 
kabinie. Rzadko spotykane, prawdziwe, pięknie rzeźbione drewno. Polubiła rzeczy piękne i 
dobrej jakości i kupowała je, jeśli tylko pozwalały jej na to finanse. Biurko na specjalne 
zamówienie,   kilka   wspaniałych   kryształów   i   rzeźb,   piękne   ubrania.   Nadal   uważała   to   za 
luksus, ale nie miała już wyrzutów sumienia, że cieszą ją takie rzeczy.

Korzystając   z   tego,   że   krążownik   spoczywał   w   doku   naprawczym,   Sass   przejęła 

obowiązki   dowódcy   i  po   kolei   wzywała   na   rozmowę   wszystkich   członków   załogi.   Choć 
połowa   z   nich   była   na   przepustce,   stawiło   się   do   raportu   kilkunastu   oficerów   i   z 
pięćdziesięciu żołnierzy.

“Zaid-Dayan"   miał   kształt   typowego   ciężkiego   krążownika.   Lekko   spłaszczony, 

jajowaty kadłub z cylindrami napędów po lewej i prawej burcie. Sassinak obejrzała wszystkie 
dostępne miejsca, pokłady i korytarze, oraz wąskie przejścia, którymi tylko szczupły człowiek 
mógł   wczołgiwać   się   do   trzewi   okrętu,   docierać   do   instalacji   elektrycznych   i   rur.   Okręt 
bardzo   przypominał   “Padalayan   Reef”,   krążownik,   na   którym   niedawno   służyła   Na   dole 
mieścił się pokład środowiskowy, wyżej - pokład żołnierski, dalej - pokład danych, pokład 
główny i na szczycie dwa pokłady lotu. Nie wszystko było jednak identyczne.

Na tym  okręcie standardowy rozkład pokładu środowiskowego został  uzupełniony 

dodatkowym   wyposażeniem,   mającym   zmniejszyć   wykrywalność   okrętu.   Sassinak 
sprawdziła każdy cal  systemu, by się upewnić, którędy przebiegają instalacje. Skoro dolny 
pokład był  tak zatłoczony,  trzeba było  przemodelować część magazynów,  tak więc tylko 
pokład   danych   miał   standardowy   układ.   Sass   zbadała   szczególnie   dokładnie   dwa   górne 
poziomy,   na   których   przechowywano   ciężkie   wyposażenie   okrętu:   wahadłowce,   szalupy 
ratunkowe,   lekki   myśliwiec,  bojowe   pojazdy   wojskowe   na   gąsienicach.   Starała   się 
zapamiętać, gdzie ulokowano które pojazdy, by wiedzieć to z góry, bez potrzeby sprawdzania 
w komputerze.

Jej kabina mieściła się tuż obok mostka, od strony rufy. Miała drzwi na korytarz z 

background image

lewej burty i była dość duża i luksusowa. Znajdował się tu niski stolik, kilka krzeseł, stacja 
robocza, łóżko oraz łazienka. Po drugiej strome korytarza, bliżej rufy, urządzono kantynę 
oficerską. Jako kapitan krążownika będzie musiała podejmować oficjalnych gości, do czego 
służyło duże biuro, ulokowane tuż obok mostka, przy tym samym korytarzu. Biuro mogła 
ozdobić zgodnie z własnym życzeniem, oczywiście w zakresie dopuszczonym regulaminem i 
w   ramach   swych   możliwości.   Wybrała   ciemnogranatowy   dywan,   który   kontrastował   z 
imponującymi   słojami   drewnianego   biurka.   Wyprodukowanemu   specjalnie   dla   Floty 
stolikowi przywróciła ciemny połysk. Niskie kanapy dla gości, ustawione pod ścianami, były 
z białej sztucznej skóry. Na tle jasnoszarych ścian pokoju dawało to efekt skromnej elegancji, 
znakomicie pasującej do stylu pani komandor.

Szybko zorientowała się, że Huron to cenny nabytek. Wychowywał się w kolonii, 

więc   wykazywał   większe   zainteresowanie   kwestiami   bezpieczeństwa   niż   wielu   oficerów 
Floty, którzy byli zdania, że nowe kolonie kosztują więcej zachodu, niż same są warte. Z 
upływem czasu Sass zauważyła, że ocena pracy młodszych oficerów, przekazywana jej przez 
Hurona, jest zarówno sprawiedliwa, jak i zabarwiona specyficznym humorem. Zaczęła się 
zastanawiać, dlaczego poprzedni komandor tak mało ufał swemu zastępcy.

Pełnej opowieści na ten temat wysłuchała pewnego wieczoru już po starcie, podczas 

gry   w   sho.   Zaczęła   naciskać   go   delikatnie.   chcąc   zbadać,   czy   żywi   jakąś   urazę   do 
poprzedniego   kapitana.   Po   kolejnym   dwuznacznym   pytaniu   Huron   podniósł   oczy   znad 
planszy do gry i uśmiechnął się tak, ze aż drgnęło jej serce.

- Zastanawia się pani, dlaczego komandor Kerif napisał na mój temat tak chłodny 

raport?

- Tak, ale nie musi pan odpowiadać. Z tego. co widzę, nie zasługiwał pan na tak słabą 

ocenę.

Huron uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Pani poprzednik był dobrym oficerem i za to go podziwiam Jednakże miał dość 

radykalne   poglądy   na   temat   honoru   pewnych...   prominentnych,   tradycyjnych   rodów 
kupieckich.   Uważał,   że   nie   darzę   ich   należytym   szacunkiem,   a   do   tego   przypisywał   mi 
autorstwo pewnych rymowanek, jakie doszły do jego uszu.

- Rymowanek?

Huron zaczerwienił się.
- Jednej piosenki. O jego synie i dziewczynie, z którą się żenił. Nie ja ją napisałem, ale 

przyznaję, że ubawiła mnie. Zacytowałem w jego obecności parę linijek, stąd był przekonany,
że...

- A ma pan należyty szacunek dla zamożnych kupców?
Huron wydął usta.
- Należyty szacunek? Chyba tak, ale jestem tylko kundlem z kolonii.
Z uśmiechem potrząsnęła głową. 
- Podobnie jak ja, chyba wie pan o tym. Biedny Kerif. To musiała być bardzo brzydka 

piosenka. - Spostrzegła wesoły błysk w oczach Hurona i zachichotała. - Jeśli to 
najpoważniejsze wykroczenie, jakie pan popełnił, to chyba nie będziemy mieć z panem 
kłopotów.

- Nie chcę kłopotów - odparł Huron z naciskiem. 
Wiele  lat  temu,  jeszcze  w   Akademii,  Sass  zastanawiała  się,   jak    można   połączyć 

stosunki prywatne i zawodowe, żeby nie ucierpiała żadna z tych sfer życia. Z upływem czasu 
ustaliła   własne     reguły   postępowania   i   nauczyła   się,   jak   znaleźć   partnerów   skłonnych 
zaakceptować jej system wartości. Poza jednym fatalnym ( a z dzisiejszego punktu widzenia 
już tylko zabawnym) przypadkiem kiedy zaręczyła się z przystojnym, starszym dyplomatą, 
nie ryzykowała, że coś może stracić. Teraz, gdy była już  kobietą dojrzałą, miała nadzieję 
cieszyć się życiem wspólnie z tymi podległymi jej oficerami, którzy nie będą się bać takiego 

background image

romansu i nie zechcą w sposób nieuczciwy wykorzystywać sytuacji.

Stwierdziła, że Huron mógłby zostać jej partnerem. Sądząc po błysku w jego oczach, 

też o tym myślał, co w tym przypadku  stanowiło wstępny warunek porozumienia.

Jednakże   liczyły   się   przede   wszystkim   obowiązki   i   w   obecnej   sytuacji   musiała 

zapomnieć   o   przyjemnościach.   Przez   dwadzieścia   lat,   od   czasu   jej   pierwszej   kosmicznej 
podróży. Flota nie była w stanie zapewnić młodszym, bardziej oddalonym koloniom pełnego 
bezpieczeństwa. Często zdarzało się, że na planetach przygotowanych do kolonizacji w chwili 
przybycia kolonistów znajdował się już kto inny, kto tym samym nabywał wszelkie prawa 
własności.   Choć   niewolnictwo   było   bezprawne,   napadano   na   kolonie,   co   świadczyło   o 
istnieniu dużego popytu na niewolników. “Normalni" ludzie obwiniali ciężkoświatowców, ci 
znów oskarżali “lekkich", zamożne zaś rody kupieckie ze światów wewnętrznych narzekały 
na   rosnące   koszty   utrzymania   coraz   większej   Floty,   która   nie   potrafiła   ochronić   ani   ich 
własności, ani życia.

Rozkazy, które Sass tylko częściowo przekazała oficerom. polecały im wypróbować 

nową,   tajną   technikę   identyfikacji   i   śledzenia   nowoczesnych   pojazdów   cywilnych   w 
przestrzeni   kosmicznej.   Technika   ta   miała   nie   tyle   zastąpić,   co   wspomóc   urządzenia 
stosowane,   zanim   jeszcze  Sassinak   wstąpiła   do  Floty  Zaplombowane   sygnalizatory,  jakie 
instalowano w kadłubach statków podczas cyklu produkcyjnego, można było uruchomić za 
pomocą   skanerów   poszukiwawczych   Floty.   Mimo   że   podobne   urządzenia   zwykle   nie 
odpowiadały na detektory,  przechowywały jednak wszelkie informacje na temat przebytej 
drogi.   Cały   pomysł   polegał   na   tym,   by   po   przybyciu   statku   do   portu   wyjąć   z   niego 
sygnalizator   i   porównać   zapis   podróży   z   dziennikiem   pokładowym.   Nowa   technologia 
umożliwiała specjalnie wyposażonym krążownikom Floty uruchamianie takich nadajników 
podczas podróży w przestrzeni kosmicznej, a nawet w trakcie lotu FTL. Wówczas można 
było śledzić taki statek, samemu nic ryzykując wykrycia. Obecnie planowano, by krążowniki 
podobne   do   “Zaid-Dayana"   patrolowały   obszary   oddalone   od   regularnych   korytarzy, 
wychwytując i śledząc podejrzanych “kupców".

Młodszych oficerów nie powiadomiono o zmianie trybu patrolowania. Ze względu na 

niebezpieczeństwo przecieku informacji Sassinak powiedziała o tym tylko czterem wyższym 
rangą oficerom,  którzy obsługiwali skaner. Zmiany w konstrukcji okrętu, mające  na celu 
zmniejszenie   wykrywalności,   tłumaczono   jako   rzecz   całkiem   oczywistą   w   dzisiejszych 
czasach.

Sass   zastanawiała   się   nad   ostrzeżeniami   dotyczącymi   przecieków   informacji:   “Na 

każdym okręcie można spodziewać się wywrotowców." Zgoda, ale jak ich wykryje, nie mając 
żadnych   wskazówek?   Sabotażyści   nie   robią   sobie   reklamy,   rozprawiając   głośno   o 
podważaniu zasad Federacji. Poza tym mogła tylko zgadywać, czy na pokładzie znajduje się 
jeden   wywrotowiec,   czy   tuzin,   a   może   żaden.   Musiała   przyznać,   że   gdyby   sama   miała 
rozmieścić   agentów,   ulokowałaby   ich  na   krążowniku   jako   na   najczęściej   stosowanym   i 
najdoskonalszym rodzaju okrętu. W aktach osobowych, które wstępnie przejrzała nie znalazła 
nic   podejrzanego.   Zresztą   Wydział   Bezpieczeństwa   na   pewno   wszystkich   szczegółowo 
sprawdził.

Zdawała   sobie   sprawę,   że   niejeden   komandor   pomyślałby   najpierw   o 

ciężkoświatowcach z załogi. Jeśli jednak nawet niektórzy z nich angażują się w działania 
wywrotowe, większość pozostaje lojalna. Choćby nawet ciężkoświatowcy byli rzeczywiście 
trudnymi  ludźmi  - a jak już wiedziała,  wielu  z nich  miało  tak złą  renomę  wyłącznie  ze 
względu na swe odpychające  ponuractwo - to nigdy nie zapomni,  czego nauczyła  się od 
swych przyjaciół w Akademii. Już wówczas usiłowała przejrzeć ich obojętne twarze i pod 
powłoką   nadmiernie   umięśnionych   ciał   dostrzec   w   nich   ludzi.   Zazwyczaj   przynosiło   to 
rezultaty.   Zdobyła   w   ten   sposób   kilku   prawdziwych   przyjaciół   i   sporo   sympatycznych 
znajomych, ciesząc się reputacją dowódcy sprawiedliwego w stosunku do ciężkoświatowców.

background image

Jako obcy, Weftowie również irytowali wielu ludzi, lecz Sassinak nie miała żadnych 

przesądów, gdyż już wcześniej zdążyla zaprzyjaźnić się z kilkoma z nich. Wiedziała, że nie 
mają oni żadnych apetytów na światy, które wybierali sobie ludzie. Co więcej, Weftowie, 
którzy   zdecydowali   się   odbywać   podróże   kosmiczne,   wyrzekli   się   na   rzecz   przygody 
możliwości prokreacji, gdyż stawali się bezpłodni. Nie byli też tak doskonałymi szpiegami, 
jak sądziło  wielu ludzi. Ich zdolności telepatyczne  były  bardzo ograniczone,  nie  potrafili 
śledzić emocji i chaotycznych myśli ludzkich, chyba że człowiek usilnie się koncentrował, 
chcąc   przekazać   jakąś   konkretną   wiadomość.   Dzięki   całym   latom   stosowania 
samodyscypliny,   Sass   z   łatwością   porozumiewała   się   z   Weftami,   gdy   przyjmowali   swą 
naturalną   formę.   Wiedziała,   że   gdyby  którykolwiek   z   Weftów   wykrył   na   pokładzie 
wywrotowca, już by ją o tym poinformował.

Po kilku tygodniach poznała świetnie całą załogę i mogła .twierdzić, że panują tu jak 

najlepsze   stosunki.   Huron   okazał   się   równie   pomysłowym   partnerem,   co   wierszokletą. 
Podejrzewała, że to jednak on napisał piosenkę o synu kapitana i córce kupca, choć wypierał 
się   tego   kompromitującego   dziełka.   Oficer   obrony,   kobieta,   która   skończyła   Akademię 
zaledwie   rok   po   Sass,   okazała   się   mistrzynią   gry   w   sho,   co   chętnie   zademonstrowała, 
wygrywając pięć z siedmiu rund z panią kapitan. Coś takiego dobrze wpływało na morale 
załogi, a poza tym Sassinak zawsze chętnie uczyła się od ekspertów. Jeden z kucharzy był 
urodzonym geniuszem. Gotował tak dobrze, że Sass miała ochotę na stałe przy dzielić go do 
swojej wachty. Niejednokrotnie pod byle wymówką przeprowadzała inspekcję kuchni, gdy on 
akurat coś tam piekł. To wszystko po pewnym czasie stało się zwykłą rutyną. Nie była nawet 
zaskoczona,   gdy  za   szafkami   w   magazynie   natknęła   się   na   popłakującego   z   tęsknoty   za 
domem   młodego   mechanika.   Rutynowy   patrol.   Każdy   dzień   taki   sam.   Pustka   i   odłamki 
materii naniesione na mapę wyznaczonego dla nich obszaru przestrzeni kosmicznej.

Drzemała w kabinie na samym początku trzeciej wachty, gdy rozległ się dzwonek z 

mostku.

- Pani kapitan, mamy jakiś statek kupiecki. Żadnych szczegołów. Włączyć skaner? 
- Poczekaj, zaraz tam będę. - Trąciła łokciem Hurona, który zdążył już usnąć. Leniwie 

otworzył oczy, gdy ona wkładała już mundur. Huron odchrząknął i spytał, co się dzieje.

- Mamy statek.
Natychmiast   usiadł   na   łóżku.   Roześmiała   się   i   wyszła   z   kabiny.   Nim   dotarła   do 

mostku, dogonił ją kompletnie ubrany.

- Mamy go! - Huron, nachylający się nad ekranem skanera. był nie mniej podniecony 

niż   technik   operujący   przełącznikami.   -   Tylko   popatrz!   -   Jego   palce   zaczęły   biegać   po 
klawiaturze i na sąsiednim ekranie pojawiły się dane na temat statku. - Hu Veron Shipways, 
w czterdziestu procentach własność firmy Allied Gcochemical, która w całości  należy do 
rodu Paradenów, No, proszę... Poprzedni właściciel - Jakob Iris, nie karany, zbankrutował na 
skutek... hm... zakładu na wyścigach konnych, Co to takiego?

-   Konie?   -   odezwała   się   Sassinak,   również   wpatrując   się   uważnie   w   ekran.   - 

Czworonożne zwierzęta, na tyle duże, by unieść na grzbiecie człowieka. Pochodzą ze Starej 
Ziemi, są przenoszone na nowe światy, gdzie jednak zazwyczaj wymierają.

- Skąd pani to wszystko wie, pani kapitan?
- Od Kiplinga. W naszej szkole w lekturach obowiązkowych  znajdowało się jego 

opowiadanie o koniu. Z obrazkiem. Akademia używa zaprzęgu konnego podczas pogrzebów. 
Widziałam kiedyś film o wyścigach konnych. A nawet jeździłam konno.

Uśmiechnęła się na wspomnienie nieszczęsnej wycieczki na rodzinną planetę Miry.
- To do ciebie pasuje - mruknął Huron i skupił całą uwagę na ekranie. - Popatrz, Iris 

przegrał wszystko na rzecz Luisy Paraden Scofeld. Czy to nie ona wyszła za tego gwiazdora 
hokeja w nieważkości, a potem za ambasadora na Ryx?

- Tak, a kiedy ambasador odleciał na Ryx, uciekła z architektem krajobrazów. Chodzi 

background image

jednak o to, że...

- Że Paradenowie położyli łapę na tym statku!
- To już wiemy. - Sass wyprostowała się. - Będziemy go śledzić. To byłby chyba zbyt 

wielki zbieg okoliczności...

Wydając rozkazy,  myślała  tylko o jednym.  Oto spełnia się jej marzenie. Dowodzi 

własnym okrętem, stoi na mostku kapitańskim, być może dopadnie pirata. Z zadowoleniem 
rozejrzała się po sterowni. Dobrze widziała stąd wszystkich oficerów. Mogła usiąść w fotelu, 
mając pod ręką własne ekrany i klawisze, mogła też stać i obserwować ustawione w podkowę 
stacje robocze, przed którymi siedzieli operatorzy, wpatrzeni w ekrany.

Pzyszło jej do głowy, że śledzenie statku w przestrzeni FTL przypomina nocną jazdę 

przez gęsty las bez włączonych świateł. Ssli mógł wyczuć pasmo wzburzonej przestrzeni, 
pozostawione   przez   niczego   nie   podejrzewającego   kupca,   ale   nie   potrafił   określić   różnic 
strukturalnych   (jeśli   to   odpowiednie   słowo)   w   tkance   czasoprzestrzennej,   tak   więc   stale 
groziło   im   niebezpieczeństwo   obijania   się  po   podniebnych   dziurach   czy   też   wpadania   w 
niewidoczne  przeszkody grawitacyjne.  Musieli  poruszać  się szybko,  by utrzymać  ścigany 
statek w zasięgu urządzeń lokacyjnych, ale szybki łoi po omacku przez nieznany sektor mógł 
ukończyć się wpadnięciem w  jakąś dziurę. Kiedy ścigany wyszedł z lotu FTL w normalną 
przestrzeń, krążownik zrobił to samo. Komputer wyświetlił lokalne punkty nawigacyjne.

- Ciekawe... - wskazał palcem Huron.
Mały   układ   planetarny   z   jedną   dwudziestoletnią   kolonią,   na   którą   bardzo   łatwo 

napaść, bogatą w złoża platyny.  Mimo ponagleń Floty,  biurokraci z Federacji nie zdołali 
zatwierdzić skutecznych planetarnych systemów obronnych dla małych kolonii. Możliwości 
obronne tej kolonii prezentowały się wyjątkowo skromnie.

- Sponsorem tej kolonii jest Bractwo Metali - odezwała się Sass. - Ciekawe, kto jest z 

kolei udziałowcem Bractwa.

- Nowy kontakt! - rozległ się glos technika. - Przepraszam, pani kapitan, ale mamy 

statek klasy churi, który może być niezwykle niebezpieczny.

- Ekran!
Sass rozejrzała się, z zadowoleniem stwierdzając, że jej oficerowie są w pogotowiu, 

choć zachowują całkowity spokój. Fachowo prowadzili kamuflujący się okręt. Ogłoszenie 
alarmu bojowego musiałoby teraz spowodować wyłączenie systemów maskujących. Oficer 
obrony spojrzał na nią pytająco. Pokręciła głową.

-   To   przestarzały   IFF,   bez   sygnalizatora.   Skonstruowany   czterdzieści   lat   temu   w 

stoczni Zendi na zlecenie... gubernatora Diplo.

“Świetnie" - pomyślała Sass. “Tylko tego nam brakowało. Do tego całego zamieszania 

dochodzi jeszcze podejrzenie o udział ciężkoświatowców."

- Włączyć skaner i podać dane - rozkazała, nie komentując informacji o pochodzącym 

z   ciężkiej   planety   właścicielu   statku   Jeden   z   ekranów   zapełnił   się   komputerową   analizą 
danych. Sassinak zmarszczyła brwi.

- Coś tu się nie zgadza.
- Mam! - Technik wystukał komendę porównawczą i ekran rozpadł się na kolorowe 

pasy.   Barwa   niebieska   oznaczała   zgodność   pomiędzy   sygnałem   standardowym   a 
otrzymanym, jasny róż - nie dopasowane fragmenty.

- Grzebali w tym swoim statku -  orzekła Sass. - Nie wiemy co to takiego, ani co 

wiozą...

-   Odczyt   pasywny   mówi,   że   pojazd   ma   rozmiary   statku   patrolowego   -   podsunął 

Huron.

- To znaczy, że mogą być na nim różne rzeczy - odparła Sass z namysłem. Nielegalnie 

uzbrojony   statek   patrolowy,   choć   nie   dorównywał   “Zaid-Dayanowi",   mógł   ich   poważnie 
uszkodzić.

background image

Huron marszczył brwi, wpatrując się w ekrany.
- Czy to zaplanowana spotkanie?
- Tak - odpowiedziała Sassinak.
- Jesteś pewna?
- Znacznie trudniej będzie nam śledzić dwa statki, a tym bardziej walczyć z nimi, 

jeżeli nas zauważą. Poza tym kupcy nie składają nie zapowiedzianych wizyt w takich małych 
koloniach.

Z   danych   dostarczonych   z   kilkugodzinnym   opóźnieniem   przez   pasywne   skanery 

wynikało, że oba statki wyrównały kurs i razem leciały w stronę kolonii, na tyle blisko siebie, 
by korzystać z urządzeń łączności o małym zasięgu. “Zaid-Dayan" czaił się w zewnętrznym 
pasie asteroidów układu, przyglądając się statkom. Po kilku godzinach stało się Jasne, że ich 
celem jest kolonia. “To najeźdźcy!" - pomyślała Sass, zaś Huron mruknął. 

- Powinniśmy rozwalić ich na kawałki!
Na chwilę Sassinak przestała kontrolować własne emocje, ale siłą woli odsunęła od 

siebie wspomnienie dzieciństwa. Jeśli zestrzelą te dwa statki, nie dowiedzą się niczego o 
mocodawcach, którzy je najmowali, chronili, wyposażali. Wolała nie zastanawiać się, czy 
jakiś   inny  dowódca  Floty podjął  kiedyś  podobną  decyzję  podczas   napadu  piratów  na  jej 
własną planetę. Potrząsneła przecząco głową.

- Wiesz, że jesteśmy na patrolu rozpoznawczym.
- Ależ, pani kapitan... Nasze dane pochodzą sprzed kilku godzin. Jeśli to najeźdźcy, to 

mogą   w   każdej   chwili   napaść   na   tę   kolonię.   Musimy   ostrzec   tych   ludzi!   Nie   możemy 
pozwolić na...

- Mamy wyraźne rozkazy.
Odwróciła  głowę,  nie wiedząc,  czy potrafi  spojrzeć mu  prosto  w oczy.  Od czasu 

wstąpienia na służbę udało jej się zapomnieć wiele z przeszłości. Jadała kolacje z admirałami 
i   wysokimi   rangą   urzędnikami   rządowymi,   prowadziła   uprzejme   konwersacje   z   obcymi, 
potrafiła zachować równowagę i spokój niemal w każdych okolicznościach. Ciągle jednak 
miała   przed   oczyma   obraz   umierających   rodziców,   zwłok   siostry,   wrzucanych   do   wody, 
widok   najlepszej   przyjaciółki,   która   stała   się   wrakiem   człowieka.   Potrząsnęła   głową, 
zmuszając   się   do   skupienia   uwagi   na   skanerze.   Gdy   się   odezwała,   jej   głos   był   suchy   i 
chłodny. Po reakcji załogi widziała, że dostrzegają jej ogromne napięcie.

- Musimy dotrzeć do źródła zła. Jeśli zniszczymy tego drania nie znajdziemy jego 

protektora, ucierpią kolejne niewinne łby. Musimy ich obserwować, śledzić.

- Przecież nie możemy pozwolić na najechanie kolonii! Naszym zadaniem jest ich 

chronić, tak napisano w Karcie! - Huron obszedł ją dookoła, by spojrzeć jej w twarz. - W 
sytuacji bezpośredniego zagrożenia obywateli Federacji masz swobodę działania.

-   Swobodę?!   -   przerwała   gwałtownie,   patrząc   mu   prosto   w   oczy   tak   twardym 

wzrokiem, że cofnął się o krok. - Swoboda nie polega na kwestionowaniu poleceń swego 
przełożonego, kiedy nie ma się nawet pojęcia, co naprawdę się dzieje. Swoboda działania 
polega na tym, by nauczyć się nie popsuć wszystkiego.

- A pomyślałaś kiedyś - wyszeptał zbielałymi wargami Huron - że ktoś mógł podjąć 

taką samą decyzję, kiedy ty byłaś na planecie?

Odczekała   dłuższą   chwilę,   aż   inni   stwierdzili,   że   mądrze   będzie   zająć   się   własną 

pracą, a Huron nieco ochłonął.

- Tak - odparła bardzo cicho. - Owszem, pomyślałam. Jeśli ktoś przeżył coś takiego, 

będzie go to zawsze prześladować.

 Huron odprężył się, a na policzki wróciły mu rumieńce.
- Wydaje ci się. że nic mnie to nie obchodzi? - ciągnęła Sass. - Sądzisz, że nie myślę o 

tych niewinnych dzieciach? Myślisz, że nic już nie pamiętam? - Rozejrzała się dookoła, ale 
inni udawali, że nie zwracają na nich uwagi. - Znasz moje koszmary senne, więc wiesz, że 

background image

niczego nie zapomniałam,

Zarumienił się.
- Wiem, wiem to wszystko, ale jak możesz...
- Chcę dostać każdego z nich - wycedziła zimnym,  nieubłaganym  głosem. - Chcę 

dorwać ich wszystkich: tych, którzy to robią dla zabawy, tych, co robią to dla zysku, tych, co 
postępują tak, bo to łatwiejsze od uczciwej pracy, a przede wszystkim tych, którzy to robią, 
bo uważają to za rzecz normalną. Chcę mieć ich wszystkich. - Odwróciła się do niego z 
drapieżnym  uśmiechem.   -  Użyję  do  tego   swego  okrętu,   użyję   wszystkich   dostępnych  mi 
środków. Niestety, część kolonistów zginie, zanim zdołamy ich uratować.

- Czy spróbujemy..-
- Spróbujemy? Do diabła, zrobimy to!
Na mostku zapadła pełna napięcia cisza.
Skanery ukazywały smutne wydarzenia, jakie rozgrywały się przez następne godziny. 

Kolonistom, mającym się bardziej na baczności niż kiedyś mieszkańcy Myriady, udało się 
odpalić   przestarzałe   rakiety,   które   statek   patrolowy   najeźdźców   zestrzelił   z   bezpiecznej 
odległości.

- Teraz już wiemy,  że mają LD14 albo ich odpowiedniki -rzekł obojętnym tonem 

Huron.

Sassinak zerknęła na niego, powstrzymując się od komentarza. Nie spotkali się tak jak 

co dzień po obiedzie, by omówić prace wykonaną w ciągu dnia. Huron wyjaśnił, że chce 
powtórzyć materiał przed następnym egzaminem potrzebnym do awansu, więc pozwoliła mu 
odejść. Przyszło jej do głowy brzydkie podejrzenie, że wywrotowiec najbardziej ucieszyłby 
się właśnie z usunięcia wszelkich świadków napadu. Jednakże Huron, który sam pochodzi z 
takiej malej kolonii, chyba szczerze współczuje mieszkańcom. Poza tym była pewna, że zna 
go dobrze.

Tymczasem, po wyczerpaniu się środków obronnych planety, oba statki najeźdźców 

posłały   na   powierzchnię   swe   wahadłowce.   Sassinak   zadrżała,   przypominając   sobie 
zdyscyplinowanych i bezwzględnych żołnierzy, którzy wylądowali na jej planecie. W starciu 
z nimi koloniści nie mieli żadnych szans. Zerknęła na Hurona. Przyglądał się jej tak samo jak 
inni.

Musiała czekać. Przesiedziała na mostku długie, trudne godziny, nie jedząc nic, ani 

nie   pijąc.   Nie   mogła   odprężyć   się,   nawet   normalnie   rozmawiać,   kiedy   tam   zabijano 
niewinnych  ludzi,  brano ich w  niewolę, związywano  linkami.  Zastanowiła  się nagle, czy 
wszyscy handlarze niewolników używają ośmioosoboch linek. Oba statki orbitowały teraz 
wokół planety, a kiedy schowały się za nią, “Zaid-Dayan" przysunął się bliżej. Nowoczesna 
technika   pozwalała   im   na   dokonywanie   niewielkich   skoków   w   przestrzeni   FTL, 
powodujących tylko minimalne zaburzenia pól.

Opóźnienie   skanerów   wynosiło   już  niecałe   pół   godziny.   Nie   wyglądało   na   to,   by 

najeźdźcy zauważyli ich obecność w układzie. Załoga krążownika obserwowała teraz, jak 
wahadłowce unoszą się z planety, cumują przy pokładach transportowych, ponownie lądują 
na planecie i znów wzlatują. Jeszcze jedna  runda i nagle najeźdźcy opuścili orbitę, kierując 
się   w   stronę   “Zaid-Dayana".   Huron   popatrzył   na   Sass,   która   pokręciła   głową.   ,, 
“Wytrzymajcie"   -   powiedziała   w   duchu   do   ludzi   leżących   na   podłodze   transportowca. 
“Jesteśmy   tu,   pomożemy   wam."   Wiedziała   jednak,   że   jej   myśli   nie   potrafią   pomóc   tym 
nieszczęsnym dzieciom, że nic nie przekreśli już wyrządzonych krzywd.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Stało się jasne, że transportowiec i eskortujący go statek zamierzają opuścić układ 

planetarny. Sassinak zastanawiała się, czy ci, którzy ją porwali, też mieli eskortę. A może to 
działalność  Floty w ciągu ostatnich  dwudziestu  lat zmusiła  piratów  do stosowania takich 
środków   ostrożności?   Z   powodu   dużych   kosztów   utrzymania   każdego   statku,   załogi   i 
uzbrojenia musiały znacznie zmaleć zyski handlarzy niewolników.

- Pani komandor... - odezwała się Arly, starsza oficer obrony, wskazując palcem na 

swój ekran. - Nareszcie mamy dobry odczyt ich systemów obronnych.

Sass z ulgą oderwała się od czarnych myśli i pochyliła nad ekranem. Ponieważ załoga 

okrętu eskortowego zniszczyła sygnalizator, musieli skorzystać z innych metod detekcji, by 
zbadać jego klasę i uzbrojenie. Metody te były rzekomo nie do wykrycia. choć nie testowano 
ich dotąd na żadnych statkach poza pojazdami Floty. Teraz przekonają się na własnej skórze, 
czy projektanci owych metod nie mylili się.

- Klasa patrolowca, o wiele za duży i zbyt dobrze uzbrojony, by ktokolwiek poza Flotą 

mógł go legalnie posiadać - ciągnęła Arly, nic mówiąc nic odkrywczego. - Zapewne został 
przebudowany z legalnego okrętu eskortowego albo patrolowego, chyba  że to skradziony 
kadłub statku przeznaczonego na złom.

- Mam nadzieję, że nie - wtrąciła Sass - ale jeśli w naszym systemie złomowania i 

przetwarzania   są   jakieś   luki,   to   możemy   mieć   tu   do   czynienia   nawet   ze   skradzionym 
pancernikiem.

-   Kadłub   i   struktura   są   najbardziej   podobne   do   okrętu   eskortowego   typu   Vannoy 

Combine. Jeżeli wmontowali napęd FTL - palce oficer obrony zatańczyły na przyciskach 
kontrolnych, ekran   podzielił się na dwie kolumny, z których jedna przedstawiała schemat 
okrętu z naniesionymi zmianami, zasugerowanymi przed chwilą - i jeśli obudowali trochę 
wnętrze, to tracąc część pomieszczeń dla załogi, otrzymaliby miejsce na to.

Ostatnie uderzenie palca w klawisz i na ekranie pojawiła się lista broni, jaką wykryły 

detektory i komputer pokładowy.

- Co?!
Sassinak nie mogła uwierzyć własnym oczom. Okręt trzy razy mniejszy od “Zaid-

Dayana" miał na pokładzie niemal identyczne uzbrojenie: wyrzutnie, lasery i działa.

- Cale szczęście, że nie rzuciliśmy się od razu na łatwy łup - dodała cicho oficer 

obrony. - Mogło być krucho.

- A teraz z nimi będzie krucho, kiedy ich złapiemy - odparła Sassinak, równie cicho.
- Śledzimy? - padło pytanie, a właściwie stwierdzenie.
- Tak, a kiedy tylko namierzymy współrzędne ich punktu docelowego, wezwiemy tam 

całą Flotę.

Jednak nie poszło to tak łatwo. Oba statki oddalały się od napadniętej  planety na 

bezpieczną   odległość,   umożliwiającą   wejście   w   przestrzeń   FTL.   Sassinak   z   ochotą 
sprawdziłaby,   czy   na   planecie   nie   pozostał   ktoś   żywy   -   choć   wiedziała,   że   to   mało 
prawdopodobne - nie mogła jednak ryzykować, że zgubi  piratów, kiedy wyjdą z normalnej 
przestrzeni. Odczekała, aż oba pojazdy nabiorą prędkości, a ich skanery niemal oślepną przy 
szybkości   pozwalającej   na   wstrzelenie   się   w   FTL.   Ssli   zdążył   już   dwa   razy   zapytać   o 
pozwolenie, nim w końcu wydala rozkaz podjęcia  pościgu. Na chwilę przed wejściem w 
przestrzeń FTL wysłała  do Komendy Głównej Sektora wiadomość o tym,  co stało się w 
kolonii i co ma zamiar teraz zrobić.

Potem   nastąpił   taki   sam   pościg   na   oślep   jak   wówczas,   gdy   na   początku   gonili 

transportowiec, Sassinak nie miała pojęcia, jak poradzi sobie Ssli, od którego zależą teraz los 

background image

wszystkich. Podczas tej podróży ich życie wisiało na włosku, gdyż Ssli skoncentrował się na 
śladach   pozostawionych   przez   ścigane   statki   i   nie   zdążyłby   ostrzec   ich   przed   nagłą 
przeszkodą na kursie.

Podczas gdy Ssli kontrolował ruch okrętu poprzez swe łącze komputerowe, reszta 

załogi   nie   miała   zbyt   wiele   do   roboty.   Sass   spędzała   część   każdej   wachty   na   mostku 
kapitańskim, a potem spacerowała po okręcie, zastanawiając się, jak znaleźć wywrotowców, 
nie psując zarazem idealnie harmonijnych stosunków wśród zatogi. Ssli Dhrossh. stanowiący 
jedyny ich kontakt ze ściganym statkiem, nie nawiązałby kontaktu IFTL bez jej wyraźnego 
polecenia,   lecz   mimo   to   każdy   mógł   przesyłać   wiadomości   systemem   SOLEC  czy   też 
połączeniem   o   wysokiej   częstotliwości,   przestrzegając   nie   tyle   najeźdźców,   co   ich 
wspólników. Wymagałoby to znajomości współrzędnych węzła albo stacji z map Floty, ale 
obcy agent mógł posiadać takie informacje. Sama rozważała wysyłanie w ten sam sposób 
regularnych raportów do Floty, ale zarzuciła ten pomysł. Po katastrofie, która nastąpiła w 
kolonii, lepiej będzie mieć coś konkretnego do zakomunikowania.

Opracowała harmonogram służby, zgodnie z którym na mostku kapitańskim stale miał 

pracować jakiś Weft. Gdyby coś się wydarzyło, skontaktują się z nią natychmiast, a poza tym 
wyjątkowo dobrze potrafili odczytywać  najdrobniejsze ludzkie reakcje. Miała nadzieję, że 
ludzie wchodzący w skład załogi nic domyślą się, jakie motywy nią kierują.

Doskonale   zdawała   sobie   sprawę   z   reakcji   załogi   na   jej   decyzje,   by   nie   tykać 

najeźdźców, nim nie zaatakują kolonii. Mogła sobie wyobrazić ich komentarze. “Czy kapitan 
oszalała? Czy ktoś ją przekupił?" W kantynie starszych oficerów niby przypadkiem pojawił 
się ósmy tom Zasad walki. Część załogi wzięła jednak jej stronę.

- To bardzo sprytne, domyśliła się, że mają nad nami przewagę w uzbrojeniu - mówił 

jeden   z   biotechnologów,   kiedy   akurat   przemykała   się   chyłkiem,   prowadząc   rutynową 
inspekcję systemu środowiskowego. - Do głowy by mi nie przyszło, że początkowy odczyt 
może być błędny. No bo kto słyszał, żeby gmerać w sygnalizatorze statku?

Sass uśmiechnęła się smutna - to nie była żadna genialna sztuczka i cala załoga o tym 

wiedziała. Miło jednak mieć świadomość, że ktoś się za nią wstawił. Dlatego zmartwiła się, 
gdy wykryła maty wyciek z rury przy filtrze odkażającym i musiała spisać raport na tego 
samego technika, który tak jej bronił.

W rzeczywistości cały system środowiskowy był źródłem nieustannych kłopotów. W 

ramach zmian wprowadzonych na stacji zmieniono położenie większości głównych rur, dotąd 
biegnących wzdłuż ścian, a więc łatwych do kontrolowania. Teraz zostały wpakowane do 
ciasnych, trudnych  do spenetrowania tunelów. Podobno taka modyfikacja była konieczna, 
żeby pomieścić nowe wyposażenie, dające im ochronę przed detektorami wroga, ale gdyby 
system środowiskowy zawiódł, nie mieliby szans na przeżycie. Sass przyglądała się wielkim 
szarym cylindrom, ustawionym w niszach początkowo przeznaczonych dla rur. Żeby tylko 
nie było żadnej awarii! A jednak to w tym, to w innym podsystemie regularnie pojawiały się 
niewielkie wycieki.

Mógł to być sabotaż. Dlatego też sama przeglądała rury, marając się zapamiętać cały 

ich schemat. Jednakże w tak skomplikowanym systemie rur i pomp istnieje tysiąc możliwych 
miejsc na przeprowadzenie sabotażu.

Ciągle   ścigali   piratów.   Ssli   był   pewien,   że   trzyma   uciekające   statki   na   smyczy. 

Pewnego dnia w drzwiach kabiny Sass pojawił się Huron z prezentem na zgodę: winem i 
ciastkami. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak brak jej było tego człowieka.

- Zawieramy przymierze? - zapytał.
Nie próbował udawać, że nic się nie stało. Skinęła głową i zaprosiła go do środka. 

Postawił   na   biurku   koszyk   pełen   smakołyków   i   otworzył   wino.   Usiedli   w   wygodnych 
fotelach.

- Bałem się, że się rozdzielą, albo że ich zgubimy - odezwał się Huron, patrząc w bok- 

background image

- A kiedy dostaliśmy ostatni odczyt dotyczący uzbrojenia tamtego okrętu, zrozumiałem, że 
miałaś rację. Nie potrafiłem jednak...

- Nieważne.
Wreszcie był ktoś, z kim mogła porozmawiać, w czyjej obecności mogła się odprężyć. 

Problemy się nie skończyły, będzie jeszcze trudniej, jeśli jednak Huron potrafił zaakceptować 
jej decyzję...

- Chciałbym wiedzieć, dokąd oni lecą.
Ugryzł ciastko i na kolana posypały mu się okruchy. Z pełnymi ustami wymamrotał 

przekleństwo. Sass zaśmiała się. A jednak z Huronem życie jest znacznie weselsze.

- Każdy chciałby wiedzieć. Nie mam jednak odwagi wysłać żadnej wiadomości do 

Kwatery Głównej Sektora, żeby nikt jej nie przechwycił.

-   Pamiętasz   te   czasy,   kiedy   Ssli   i   system   IFTL   to   była   prawdziwa   nowość   i   nie 

wątpiliśmy, że nikt więcej ich nie ma?

Zmiótł okruchy z kolan. Spojrzał na nią tak, jak to uwielbiała
- Pewnie, że pamiętam.
- Myślisz tylko o jednym - z westchnieniem pokręcił głowa
- A ty  nie? - Wskazała ręką pusty już koszyk i butelkę po winie. - Myślisz, że nie 

potrafię rozpoznać przynęty?

- Jesteś cholernie inteligentna, piękna...
Byli   już   na   pół   rozebrani,   gdy   Sass   przypomniata   sobie,   żeby   wyłączyć   telefon 

pokładowy,  który będzie  odbierał  tylko  sygnale  alarmowe.  “Załoga doskonale wie, co to 
znaczy" - pomyślała z satysfakcją, naciągając na siebie i Hurona ogromną kołdrę, w kolorach 
tęczy.

- Nadal jednak nie rozumiem - odezwał się Huron głosem o wiele przytomniejszym 

niż zazwyczaj o drugiej rano - w jaki sposób udało im się wpakować to wszystko w tak 
niewielki kadłub. Czy ich załoga to karły?

Sassinak zapadła w krótką drzemkę, a kiedy się obudziła, przekonała się, że Huron 

kreśli palcem na jej plecach fantazyjne linie, wpatrując się jednocześnie w umieszczony na 
ścianie ekran. Ziewnęła i wyciągnęła rękę, by wyłączyć ekran.

- Później.
Włączył go z powrotem.
- Naprawdę jestem śpiąca. Wyłącz to albo idź oglądać gdzie indziej.
Popatrzył na nią z wyrzutem,
- Jaki z ciebie kapitan? Tylko byś się wylegiwała.
Sass ziewnęła i obudziła się na dobre.
Przypomniała   sobie,   że   nie   przestudiowała   dokładnie   analizy   okrętu   eskortowego. 

Zbyt wiele myślała o swej decyzji i jej konsekwencjach. Teraz razem z Huronem kilkakrotnie 
przejrzeli dane, a potem przeszli do głównej kantyny. Wezwała do siebie Arty i Hollistera. 
Pojawili się ziewając - odbywali służbę na głównej wachcie i o tej porze zazwyczaj spali. Po 
szklance napoju stymulującego i paru kęsach jedzenia całkiem się rozbudzili.

- Nasuwa się pytanie: czy możemy być pewni tych najświeższych danych? Czy ten 

okręt przebudowany jest z patrolowca, a jeśli tak, to czy rzeczywiście wyposażono go w cale 
to   uzbrojenie?   Jak   utrzymują   przy   życiu   tak   liczną   załogę?   -   Sassinak   wzięła   z   talerza 
przyniesionego przez nocnego kucharza ostatnią lukrowaną bułeczkę.

Hollister wzruszył ramionami.
- Ten nowy system detekcji to nie moja specjalność, ale wydaje mi się, że jeśli okręt 

ma taką wielkość, jak nam się wydaje, to przy nowoczesnych systemach - środowiskowym, 
prowadzenia i napędów - potrzeba im pięćdziesięciu osób załogi na regularne wachty. Razem 
ze specjalistami od broni jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób. Jeśli wprowadzili dłuższe 

background image

wachty,   to   może   wystarczyć   pięćdziesiąt,   ale   ryzykują   wtedy   popełnianie   błędów   z 
przemęczenia.

- Nie muszą stale utrzymywać najwyższej gotowości - wtrąciła Sass. - Przylecą, złupią 

kolonię, odeskortują transportowiec do bazy, zazwyczaj nie napotykając żadnych przeszkód.

- A więc pięćdziesiąt osób. To znaczy... - Wprowadził kilka danych do najbliższego 

terminalu komputerowego. - Tak jak myślałem. Patrzcie. - Na głównym ekranie pojawił się 
schemat okrętu. - Pięćdziesiąt osób załogi. Tu mamy zapotrzebowanie na kalorie i wodę, 
obliczenie najbardziej zbliżone przy założonej wydajności systemu. To znaczy, że potrzebują 
ośmiu  standardowych  jednostek filtracyjnych,  osiem zestawów przetwarzania plus  system 
ultrafioletowy.  - W miarę jak mówił, ekran zapełniał się zielonymi  liniami i kwadratami, 
umownie oznaczającymi instalacje systemu środowiskowego- - To wszystko przy założeniu, 
że podróż FTL nie zajmuje im więcej niż dwadzieścia pięć dni czasu standardowego i że mają 
ten sam rodzaj systemu uzupełniania tlenu, co my. Jak wiecie, większość kontrolowanych 
lotów trwa poniżej dwudziestu dni. Teraz dodamy prawdopodobne napędy - wiemy, że mają 
wewnątrzukladowe wspomagające silniki chemiczne, a także układowe silniki główne oraz 
napęd FTL. - Elementy napędu pojawiły się na ekranie jako niebieskie symbole. - Minimalna 
przestrzeń robocza i mieszkalna dla załogi - Kolor żółty. - Broń?

Arly   przejęła   pałeczkę   i   schemat   zapełnił   się   krwistoczerwonymi   elementami 

uzbrojenia.

- To jest wszystko, co udało nam się uzyskać ze skanerów. Ich sygnalizator podawał 

jakieś bzdury, jednakże skanery pasywne wykazały dwa wyraźne źródła promieniowania; tu i 
tu. Widzieliśmy też, jak zestrzelili te rakiety ziemia-kosmos. Mają broń optyczną.

- Coś tu nie pasuje — odezwał się Huron tonem zbyt pewnym jak na niego. - Patrzcie.
W rogu schematu migał symbol oznaczający wolną przestrzeń
- Nie mogę zignorować danych z detekcji - zaperzyła się Arly.
- Oczywiście, że nie. - Sassinak podniosła rękę, nakazując gestem ciszę. - Słuchaj, 

Huron,   zarówno   dane   z   odczytu   skanerów,   jak   i   ten   schemat   opierają   się   częściowo   na 
założeniu, jaki przyjęliśmy. Jeżeli ci bandyci mają na statku załogę w liczbie jaka naszym 
zdaniem gwarantuje bezpieczeństwo, jeśli nie przeciążają systemu środowiskowego, jeżeli 
trochę wolnego miejsca oznacza, że mają bombę neutronową... Same domysły.

- Musimy przyjąć pewne założenia!
- Owszem. Ja zakładam, że poświęcili wszystko, co mogli, na rzecz szybkości i siły 

rażenia. Nie chcą pozostawiać świadków. Muszą mieć pewność, że będą w stanie rozwalić 
każdego na drobne kawałeczki. Chcą zdołać uciec przed każdym pościgiem. Nie latają tak 
długo, jak my na patrolach. Mogą więc zrezygnować z niektórych wygód. Jestem gotowa 
założyć się, że mają za mało załogi, ale są za to nafaszerowani bronią.

- Mniejsza załoga oznacza, że mogą mieć mniejszy system środowiskowy - dodał 

Hollister

- Może to również znaczyć, że słabiej pilnują, czy nikt ich nie śledzi.
- Chciałabym wiedzieć, jak skuteczne są ich systemy rażenia - odezwała się Arly. - 

Jeśli mają coś w rodzaju systemu gamma, to możemy mieć kłopoty.

- Czy radzisz, żeby unikać walki? - spytała Sass. Arly zasępiła się. Jako starsza oficer 

obrony   mogła   udzielać   podobnych   rad,   ale   w   tych   okolicznościach   równałoby   się   to   z 
zajęciem stanowiska w uprzednim sporze, czego wolała uniknąć.

- Niezupełnie... Nie. Mają jednak prawie tyle broni, co my, a do tego w mniejszym 

kadłubie o lepszych  możliwościach manewrowych. Zazwyczaj  nie ma co się przejmować 
okrętami takiej wielkości, ale w tym przypadku... - Postukała palcem w ekran. To mogłoby 
nas   załatwić.   Zaś   ich   prędkość   i   zwrotność   jeszcze   zwiększają   niebezpieczeństwo.   Mają 
nawet odrobinę przewagi Chętnie podjęłabym z nimi walkę, pani kapitan, jednakże musi pani 
zdawać sobie sprawę ze wszystkich wchodzących w grę czynników.

background image

- Oczywiście. - Sassinak pozbyła się już poprzedniego napięcia - A ty już niedługo 

będziesz   miała   okazję   sprawdzić   nasze   przypuszczenia.   Jeśli   brak   im   załogi   i   zapasów 
środowiskowych to na pewno wybrali drogę na skróty. Trwa to już osiemnaście dni.

- Jeśli zaś mowa o systemach środowiskowych - odezwał się burkliwie Hollister - to 

płuczka numer dziewięć znów przecieka. Mógłbym kazać ją rozebrać i naprawić, ale potrzeba 
do tego całej wachty.

Sassinak spojrzała na Hurona.
- Czy nawigacja domyśla się, dokąd oni lecą?
- Nie mają pojęcia. Dhrossh krzywi się tylko, gdy zadaję mu takie pytania.
- A  więc miej tę płuczkę na oku. Nic chcę, żeby wszyscy siedzieli w maszynowni, 

kiedy znajdziemy się na napędzie wewnątrzukładowym, szykując się do walki.

Minął kolejny dzień czasu standardowego, i jeszcze jeden. Żaden z członków załogi 

nie   robił   nic   poza   tym.   co   do   niego   należalo.   Nie   pojawił   się   żaden   sabotażysta   ani 
wywrotowiec, gotów bronić doktryny niewolnictwa i piractwa planetarnego. Jej stosunki z 
Huronem   poprawiły   się,   a   inni   członkowie   załogi   też   uspokoili.   Przykucnęła   właśnie   z 
Hollisterem koło płuczki numer dziewięć,  przyglądając się cienkiej strużce tłustej cieczy, 
spływającej po obudowie urządzenia, gdy okręt nieznacznie przecylił się na  bok, napędy zaś 
sterowane przez Ssli wyrzuciły ich z przestrzeni FTL.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Kiedy   Sassinak   dotarła   wreszcie   na   mostek   kapitański,   Huron   zdążyŁ   już   na 

największym ekranie zlokalizować statek.

- Tego miejsca nie ma na mapie - rzekła kwaśno Sass.
- Jesteśmy na krawędzi sektora i, jak widać, mapy nie zazębiają się ze sobą.
Pięć gwiazd w jedną stronę i kody map Floty zmieniały się na różowe. Osiem gwiazd 

w drugą stonę - i kody były już jasno zielone. Pomiędzy nimi pustka.

- Nie uwzględniono tej przestrzeni - sapnął Huron
Rzuciła mu gniewne spojrzenie. Kiedy rozległ się alarm. uderzyła głową w rurę, a 

poza tym wołałaby być na mostku wtedy, gdy wyszli w normalną przestrzeń.

- Ciekawe, czy to miejsce zostało przegapione, czy też celowo nie naniesiono go na 

mapę, żeby mogło służyć za kryjówko pewnym ludziom - powiedziała Sass.

- Kto rozdziela sektory do pomiaru? - spytała Arly.
- Nie wiem,  ale dowiem się tego.  - Sassinak  wystukała  hasło,  łącząc  się ze  Ssli. 

Pojawiły się przed nią dwa ekrany pełne danych, podświetlonych dla łatwiejszego odczytu. - 
Najpierw  jednak musimy zająć się tym.  Mam wrażenie,  że tu ich systemy detekcji będą 
działać wyjątkowo dobrze.

Ścigane statki wyszły z przestrzeni FTL na granicy niewielkiego układu gwiezdnego, 

złożonego   zaledwie   z   pięciu   planet.   Samo   słońce   stanowiło   trudną   do   dostrzeżenia   małą 
plamkę na ekranie klasyfikacyjnym. W ciągu kilku pierwszych minut instrumenty pokładowe 
wykryły trzy duże skupiska materii - zapewne planety bądź układy planetarne, ku którym 
lecieli  uciekinierzy.  Byli  oddaleni od nich o parę dni podróży,  Sassinak zdecydowala,  iż 
muszą przede wszystkim zabezpieczyć się przed wykryciem przez handlarzy niewolników.

-   Na   pewno   mają   swoje   sposoby,   by   wykryć   statki,   które   się   tu   przypadkiem 

zabłąkały.

Huron  marszczył   brwi,  z  uwagą  przyglądając  się  głównemu   ekranowi,  po którym 

przesuwały się teraz jasnoniebieskie i zielone pasy, podczas gdy pasywne skanery “Zaid-
Dayana" wyszukiwały oznak jakiejkolwiek transmisji danych.

- Nie możemy bez przerwy tu wisieć, jeśli chcemy zapolować na tych...
- Ruszymy za nimi, ale chcę ich zaskoczyć. - Uśmiechnęła się nagle. - I chyba wiem, 

jak to zrobić. Huron, mieszkałeś  kiedyś  na planecie o naturalnych  zbiornikach wodnych? 
Puszczałeś kiedyś kaczki?

- Tak, ale...
- Najpierw podskakujący kamień rozbryzguje wodę, potem zaś tonie, znika z oczu. 

Postaramy się, żeby zobaczyli,  jak pojawiamy się i znikamy.  Może pomyślą,  że to jakiś 
tranzytowy statek z rozregulowanym napędem FTL wpada i wypada z normalnej przestrzeni.

- Zobaczą nas?
- Tak, ale ponieważ mamy specjalne wyposażenie, nie będą w stanie wykryć nas, gdy 

będziemy dryfować. W ten sposób zbliżymy się do planety, ku której lecą.

- Dobrze by było, gdyby miała księżyc.
Mijały godziny, komputer przetwarzał nadchodzące dane, aż stało się jasne, dokąd 

podążają   ścigani:   na   planetę   nieco   większą   od   Starej   Ziemi,   otoczoną   kilkoma   małymi 
księżycami i pierścieniami skalnych odłamków.

- Tym razem bogowie nam sprzyjają - orzekła Sass. - Niech żyje ten skomplikowany 

wszechświat z wszystkimi nie oznaczonymi na mapie kawałkami skał.

- O które możemy się rozbić - zauważył Huron.
- Robimy się ostrożni na starość, panie podkomandorze? 

background image

Zaczerwienił się.
- Nie, pani kapitan, ale wolałbym zabrać ich ze sobą. 
 - Ja też. Wierzę, że pomoże nam Ssli.
  Po dokonaniu drobiazgowych wyliczeń wedle planu Sassinak, przedostali się przez 

zewnętrzne   krawędzie   układu   serią   drobnych   skoków   FTL,   które   wyczerpały   zarówno 
komputer, jak i Ssli. Teraz “Zaid-Dayan" dryfował powoli w odległości kilku kilometrów od 
potężnego   skalnego   odłamka.   Skanery   pokładowe   zaczęły   przechwytywać   fragmenty 
komunikatów nadawanych z powierzchni planety, najwyraźniej skierowanych do zbliżajcych 
się statków niewolniczych. Na początku były to alarmujące wieści o zaobserwowanym obcym 
przybyszu, ale już po kilku godzinach stało się oczywiste, że baza na planecie nie wykryła 
ich. Sygnał alarmowy zaktywizował jednak nadajniki i zewnętrzne urządzenia obronne. Teraz 
już Sass wiedziała, na co zwracać szczególną uwagę.

Na jednym z księżyców, po stronie niewidocznej z planety znajdowała się nieduża 

baza oraz stacja przekazująca zarówno komunikaty słane z powierzchni, jak i nadawane na 
planetę.   Obecność   jednego   tylko   krążącego   wokół   planety   satelity   łącznościowego 
wskazywała na to, że mieszkańcy osiedlili się tylko na jednej jej półkuli, w dodatku, sądząc z 
odczytu skanerów, na dość ograniczonym obszarze.

- To naprawdę duża baza - skomentowała Arly podane przez czytniki rozmieszczenie 

broni   na   planecie.   -   Poradzimy   sobie   z   pociskami   ziemia-kosmos,   ale   te   małe   stateczki 
narobią nam sporo kłopotu. Mają tylko po jednym dziale laserowym, ale...

-   Szacowany   czas   wystrzelenia   rakiet   i   podjęcia   walki?   -zwróciła   się   Sass   do 

Hollistera.

-  Mogą   odpalić   rakiety  za   godzinę,  może  za   dwie.   Nikt  nie   trzyma  ich   w  pełnej 

gotowości, bo spalają zbyt wiele paliwa napędowego. W podobnych układach planetarnych z 
księżycami łatwiej atakować z wysokiej orbity albo z satelitów. Dałbym im dziewięćdziesiąt 
minut   czasu   standardowego   od   chwili   ogłoszenia   alarmu.   Czy   jednak   przechwycimy   ich 
sygnał?

- Musimy. Co z tymi większymi okrętami?
- Jest jeden w rodzaju dozorowca, ale zimny, nie wykazuje oznak aktywności. Do 

odpalenia potrzeba co najmniej dwóch godzin, a może nawet pięciu. Jeśli jednak lecące na 
planetę okręty utrzymają ten sam kurs i będą wyhamowywać w sposób ekonomiczny, mamy 
dwadzieścia   trzy   godziny   czasu   standardowego,   zanim   tu   dotrą.   Może   wtedy   planeta   się 
ożywi.

Jednakże w kosmosie działo się niewiele. Co cztery godziny przechwytywali krótkie 

komunikaty, słane z lecących do bazy okrętów. Sassinak utrzymywała regularne wachty, a 
wszyscy inni mieli odpoczywać. Sama również zapadała w krótkie, czterogodzinne drzemki.

Statki zbliżały się do planety. Po raz pierwszy rozdzieliły się. Dozorowiec wszedł na 

orbitę   najbardziej   oddalonego   od   planety   księżyca,   by   pilnować,   czy   nikt   ich   nie   śledzi. 
Transportowiec   wiozący   niewolników   zaczął   hamować,   opuszczając   się   na   powierzchnię 
planety po wydłużonej spirali. Mając nadzieję, że cala uwaga bazy skupiona jest na zbliżaja-
m się transportowcu, załoga dozorowca zaś śledzi zewnętrzną część układu, Sassinak wydała 
rozkaz włączenia wewnątrzukławego napędu “Zaid-Dayana". Wymkną się z pierścienia skał i 
przechwycą statek niewolniczy po drugiej stronie planety, poza polem widzenia eskorty.

Przy każdym stanowisku stali zapasowi operatorzy. Sassinak rozejrzała się z mostka i 

ujrzała na wszystkich twarzach tę samą zawziętość.

Nagle jedna z kontrolek na tablicy rozdzielczej Arly rozbłysła czerwono, a wysoki 

pisk zagłuszył wszelkie rozmowy. Arly uderzyła pięścią w pulpit, ze wściekłością zerknęła na 
ekrany i zwróciła się do Sass.

- Pani kapitan, to był nasz pocisk. Ja go nie odpaliłam...
- W takim razie kto?

background image

Z bladych, ściągniętych, patrzących na nią w zaskoczeniu twarzy nie wyczytała żadnej 

odpowiedzi.   “A   więc   jednak   mamy   sabotażystę   na   pokładzie"   -   pomyślała,   machinalnie 
wydając niezbędne rozkazy w sytuacji nowego zagrożenia. Na mostek kapitański przełączono 
kontrolę nad wszystkimi systemami rażenia i komputerami, automatycznie przedzielono okręt 
grodziami, wykonano natychmiastowy manewr, by zejść z toru pocisku.

-   Wiedzą,   że   ktoś   tu   się   czai,   że   jest   uzbrojony,   więc   jeśli   chcemy   uratować   te 

dzieciaki z transportowca, musimy się pośpieszyć.

Na   ekranach   wokół   mostka   zamigotały   czerwone   światełka,   skanery   wykrywały 

działania wroga, przesyłane komunikaty, odpalane pociski.

- Oczywiście zobaczyli nas, tego nam tylko brakowało! - Huron zerknął na Sass z 

niepokojem w oczach, a ona uśmiechała się do niego. - Jednak życie  polega  na ryzyku, 
prawda? Jeśli na transportowcu mają jakieś działko i trochę oleju w głowic, nie pójdzie z nimi 
łatwo. Tak więc...

“Zaid-Dayan". uwolniony z okowów lotu kamuflażowego, zakołysał się i pomknął w 

stronę okrętu niewolniczego. Znajdował się on blisko krawędzi tarczy planety, wciąż jednak 
poza  polem  widzenia   eskorty  i bazy na  planecie.  Jednak  już  za  kilka  minut   pojawią  się 
wystrzelone pociski. Nie  mogąc skontaktować się z bazą przez radio, transportowiec mógł 
albo uciec z orbiły albo spróbować szybszego lądowania. Jednakże nie uczynił nic. Nawet do 
nich nie strzelał.

- Huron! - Na wołanie Sass, jej zastępca odwrócił się od konsolety. - Poprowadzisz 

abordaż. Zabierz ten okręt do sąsiedniego bezpiecznego sektora - Weź Parrsita, jest dobry w 
walce Currald będzie dowodzić drugim oddziałem. - Szybko wyznazyła innych uczestników 
abordażu. Huron nachmurzył się, słysząc imiona dwóch Weftów.

- Pani kapitan...
- Nie kłóć się ze mną, Huron, Przydadzą ci się zarówno mięśnie ciężkoświatowców, 

jak i zdolności Weftów. Przygotuj się.

Huron zasalutował i zszedł z mostka. Sassinak czekała na raporty grupy abordażowej. 

Żołnierze zdążyli już nałożyć pancerze bojowe, lecz biorący udział w operacji członkowie 
załogi musieli jeszcze ubrać się w kombinezony ewakuacyjne. Mijały sekundy,  okręt był 
coraz   bliżej.   Kiedy   zapaliła   się   zielona   kontrolka   dziobowej   przegrody   cumowniczej, 
Sassinak skinęła na sternika.

- Ekrany otwarte na kod, włączyć pole ciągnące.
  Ekrany   wyświetliły   przetworzony   komputerowo   obraz   opasłego   transportowca, 

znajdującego się już w zasięgu pojazdów ewakuacyjnych. Spróbował przyśpieszyć, ale osłony 
pochłoneły   energię,   a   pole   ciągnące   trzymało   statek,   ściągało   go   ku   sobie.   Uczestnicy 
abordażu, ściśnięci w kapsułach, których kod nawigacyjny był silniejszy od pola ciągnącego, 
przestrzelili drzwi przegrody cumowniczej transportowca i wpadli do środka.

Walka o transportowiec była krótka i zażarta. W przegrodzie cumowniczej napotkali 

doskonale   uzbrojonych,   rozjuszonych   handlarzy   niewolników,   którzy  zacięcie   bili   się   we 
wszystkich   lukach,   na   pokładach   i   w   końcu   na   mostku.   Pięciu   żołnierzy   Floty   zginęło. 
Sassinak pilnie śledziła przez słuchawki raporty dowódcy abordażu Piraci byli bardzo groźni. 
Zdawali sobie sprawę, że jeśli zostaną wzięci do niewoli, czeka ich pranie mózgu. W końcu 
oficerowie zameldowali  o oczyszczeniu  wszystkich  pokładów. W tle slychać  było  krzyki 
więźniów. 

Zadyszany   Huron   zameldował   o   pełnym   sukcesie,   przyznając   że   Weftowie   byli 

naprawdę wspaniali. Dodał, że okręt ma wystarczające zapasy paliwa, powietrza i jedzenia na 
podróż   po   najkrótszym   kursie   do   najbliższej   stacji,   jednakże   nic   uda   się   maksymalnie 
wykorzystać jego wewnątrzsystemowych możliwości ze względu na przeciążenie więźniami, 
których było siedmiuset czy ośmiuset.

-   Nie   są   w   najlepszej   formie,   szaleją   ze   strachu.   Nie   ma   tu   zabezpieczeń   przed 

background image

przyspieszeniem ani konwertora bezwladności. Poutykam ich pod ściankami jak sardynki w 
puszce.

- Dobrze. Będziemy cię osłaniać. Znikaj stąd jak najszybciej, a jeśli będziesz chciał 

zrobić skok, uprzedź nas z góry.

- W tym pudle nie mamy żadnych szans na skok - odparł Huron. - Dobrze będzie, jeśli 

uda się wejść w przestrzeń FTL.  A komputer nawigacyjny wygląda całkiem niepoważnie.

- Możemy temu zaradzić. Jakie macie najlepsze połączenie  telekomunikacyjne?
Gdy   uzyskała   odpowiedź,   kazała   specjaliście   od   łączności   nawiązać   bezpośredni 

kontakt   z   komputerem   nawigacyjnym   transportowca.   Teraz   Huron   miał   możność   unikać 
grożących mu niebezpieczeństw. 

- Trzymaj się - rzekła.
Żałowala, że nie mieli czasu na prawdziwe pożegnanie. Na ekranie wideofonu jego 

twarz była bardzo zmieniona. Odwrócił się, bo oficer z jego załogi zadał mu jakieś pytanie. 

-Ty też się trzymaj - odparł wreszcie Huron, najwyraźniej myśląc o tym samym co 

Sass. Nieraz się to zdarzało. Zapragnęła dotknąć jego ręki, chciała ostatni raz poczuć bliskość 
jego ciała, ale było już za późno. Każde z nich dowodziło teraz swoim Lukiem. Jeśli nawet 
znów się spotkają, będą już inni. Rozejrzała się po spokojnych twarzach załogi. Czekało ich 
teraz   osłanianie   nie   uzbrojonego   transportowca   z   ograniczonymi   możliwościami 
manewrowymi. Z pewnością piraci będą usiłowali zniszczyć statek, który stanowił dowód ich 
zbrodni. Oznaczało to teraz również śmierć ich przyjaciół i kolegów. Nie było jednak czasu 
myśleć o tym. Zbliżały się pociski wystrzelone z planety i - jak Sass odgadła już wcześniej - 
kierowały się w stronę transportowca. Arly bez trudu zestrzeliła pierwsze z nich, wrzucając 
dane z obserwacji wybuchu do banku informacji. do późniejszej analizy. O ile w ogóle będzie 
jakieś   później".   Okręt   eskortowy,   który   ruszył   teraz   z   maksymalną   prędkością,   wkrótce 
wychyli się zza tarczy planety, lecąc po ich tropie. Huron wprowadził już transportowiec na 
kurs  ucieczki,  zaś  Sassinak pozwoliła  “Zaid-Dayanowi"  opadać powoli w stronę planety, 
gdzie łatwiej było przechwycić wystrzelone pociski Po nich z pewnością przyjdzie czas na 
okręty załogowe; jedno osobowe kamikaze oraz dozorowiec. Jedyna szansa na ochronienie 
transportowca i skuteczną samoobronę polegała na wykorzystaniu skomplikowanego układu 
planetarnego.

Na głównym ekranie pojawił się teraz pofalowany wzór złożony z czerwieni, żółci i 

zieleni - Pierwszy kolor oznaczał strefę, w której zarówno transportowiec, jak i krążownik 
były osłonięte przed bazami i okrętami wroga. Drugi - obszary, w których tylko jeden z nich 
był kryty. Trzeci - miejsca najbardziej niebezpieczne, w których oba statki były odsłonięte. 
Na tle tych plam wyświetlono ich obecny i planowany kurs w dwoch odcieniach błękitu. Za 
każdym razem, gdy pojawiał się nowy element, obraz zmieniał się.

- Gdyby ta landara miała choć trochę lepszą zwrotność mruczała ze złością Sassinak, 

naciskając   guziki   -   Huron   mógłby   ukryć   się   za   księżycem   wewnętrznym,   przelecieć   do 
księżca środkowego, a potem bezpiecznie opuścić pierścień asteroidow Jednak chyba się to 
nie uda.

I rzeczywiście, komunikat przesłany z transportowca stwierdzał, że uzyskaliby w ten 

sposób   zbyt   wielkie   przyspieszenie   Jednak   “Zaid-Dayan"   miał   ogromne   pole   do   popisu. 
Należało tylko odgadnąć, z której strony nadleci dozorowiec przestępców

- Drugi księżyc jako punkt wypadowy da im najlepszy kąt stwierdziła Arly, zajęta 

sprawdzaniem systemów.

- Nie, szybszy będzie lot szczelinowy z wykorzystaniem samej planety. Przylecą tu 

jak kula armatnia, żeby zorientować się z kim mają do czynienia. Wykorzystają manewr, 
którego   nie   może   użyć   Huron,   tę   sztuczkę   z   wysokim   przyspieszeniem   dzięki   której 
zaoszczędzą na paliwie i wejdą na kurs powrotny za niecałe dwie godziny.

- Więc co zrobimy?

background image

- Wyjdziemy im na spotkanie. Poza układem. 
“Zaid-Dayan"   nie   zadygotał   nawet,   kiedy   nowoczesny,   wszechstronny   napęd 

wewnątrzsystemowy wyniósł okręt w stronę bieguna i odrzucił od planety. Sass trzymała się 
brzegu   strefy   zielonej,   żeby   móc   zestrzelić   działem   optycznym   każdy  pocisk   wysłany   w 
stronę transportowca, który sunął naprzód ociężale, niezgrabnie, powoli. Sassinak starała się 
nie myśleć o dzieciach stłoczonych na pokładzie, mając nadzieję, że  Huronowi wystarczy 
środków uspokajających.

- Pani kapitan! Mamy falę.

Na jednym z ekranów pojawiło się słabe zaburzenie, poprzedzające lecący szybko 

dozorowiec. Sass pochwaliła sternika lekkim skinięciem głowy.

- Arly, zobacz, co da się zrobić.
Arly wybrała promień EM, zabójczy dla statków bez tarcz, oślepiający na pewien 

czas sensory osłoniętych statków. Sass na monitorze śledziła zieloną linię - sam promień 
był niewidzialny.Coś rozbłysło. Arly mruknęła:

- Przypuszczałam, że będą mieć osłony, ale przynajmniej oślepiliśmy ich.
Tymczasem   rozbłysła   jak   tęcza   jasnoniebieska   plamka.   Dozorowiec   wystrzelił   w 

odpowiedzi,   ale   osłony   “Zaid-Dayana"   z   łatwością   powstrzymały   ogień.   Następna 
jaskrawopomarańczowa   linia   przecięła   na   ekranie   żółtą   strefę   w   pobliżu   krążownika. 
spudłowali, ale niewiele, Jak na okręt trafiony przed chwilą promieniem EM. “Zaid-Dayan" 
kontrolowanym komputerowo   skokiem osłonił rufę transportowca w tej samej chwili, gdy 
okręt eskortowy wypalił. I znów ich tarcze powstrzymały cios.

  Dozorowiec,   lecący   po   kursie   przewidzianym   przez   Sass,   przerwał   się   szybko 

pomiędzy nimi a planetą. Arly ustawiła na jego kursie zaporę z pocisków. W tej samej chwili 
na ekranie rozkwitły białe kropeczki rakiet wystrzelonych z okrętu eskortowego.

- Kierują się w stronę transportowca - orzekła oficer obrony. - Mają jego kody.
Mówiąc   to,   ustawiała   działo   optyczne.   Dwa   pociski   wybuchły   nagle   w   smugach 

światła,  ale  trzeci  skoczył  szaleńczo  naprzód  i  leciał  dalej.  Arly przeżuła  przekleństwo  i 
ponownie ustawiła system.

- Jeśli podleci za blisko do Hurona, nie będę mogła z tego strzelać.
Pocisk znów zmienił kurs i mierzył teraz prosto w rufę transportowca.
 - Huron, wyrzuć wiadro! - zawołała przez radio Sass. 
Mogli   doradzać   mu   jedynie   pasywne   metody   obrony.   “Wiadro"  było   niewielkim 

pojemnikiem wypełnionym  paskami  folii metalowej, które materiał wybuchowy rozrzucał 
naokoło, tworząc w przestrzeni punkt o wysokiej temperaturze. Wiadro można było wyrzucić 
z przegrody cumowniczej bądź śluzy. Jeśli ciepło, światło i chmura metalowej folii zmylą 
pocisk,   transportowiec   będzie   uratowany.   W   ostateczności   pozostawała   jeszcze   próba 
pochwycenia   pocisku   w   pole   ciągnące   krążownika.   W   instrukcjach   Floty   technikę   taką 
określano jako “zbyt ryzykowną"

Z   napięciem   patrzyła   na   ekran,   na   którym   pojawiło   się   “wiadro"   wyrzucone   z 

transportowca. W momencie eksplozji pocisk zmienił kurs i skierował się ku przynęcie. Na 
szczęście nie były to inteligentne rakiety. Oby tylko Huronowi wystarczyło wiader

Tymczasem   jednak   przesuwający   się   pod   nimi   okręt   eskortowy   wyprzedził 

transportowiec, uzyskując lepszy kąt rażenia. Umknął przed pociskami wysłanymi przez Arly 
lub   zestrzelił   je.   Sternik   znów   tak   ustawił   “Zaid-Dayana",   że   zasłonił   on   bezbronny 
transportowiec. Chłostane niewidocznymi promieniami osłony krążownika skrzyły się jasno. 
Atak podjęty w odpowiedzi przez Arly natrafił również na mocne tarcze. Odbijane promienie, 
jarząc się dziwnym światłem, opadały w atmosferę planety.

Niestety, tracili swe szansę, gdyż wszystkie trzy okręty zbliżały się do terminatora. Za 

chwilę   pojawią   się   też   pociski   i   statki   rozpoznawcze   z   bazy,   by   dołączyć   do   walki. 
Krążownikowi nic uda się osłonić transportowca przed zmasowanym atakiem wroga.

background image

- Jeśli tylko zdołasz, uciekaj stad - powiedziała. - Wiem, że będziecie mieć straty w 

ludziach, ale nie możemy ich długo powstrzymywać.

- Rozumiem  - odparł. - Robiłem,  co mogłem.  Zauważyła  na monitorze,  że statek 

transportowy zwiększył szybkość, ostro wspinając się w górę.

- Czy możecie uzyskać punkt zaczepienia na księżycu wewnętrznym? - spytała.
-   Niezupełnie,   ale   znaleźliśmy   pewne   rozwiązanie.   Ekran   po   jej   prawej   stronie 

zapełnił  się danymi-  Nowy kurs, choć daleki  od idealnej  trajektorii,  był  jednak znacznie 
lepszy od poprzedniego. Teraz trudniej ich zaatakować z dołu, zaś załogowy okręt znajdzie 
się po drugiej stronie planety, gdy przetną jego orbitę. Co jednak najistotniejsze, wystrzelone 
z   planety   pociski   nie   będą   miały   dość   paliwa,   by   ich   dogonić.   Dozorowiec,   stanowiący 
jeszcze poważne zagrożenie, szybko leciał własnym kursem i dopiero po kilku minutach mógł 
wykonać manewr, by gonić transportowiec, nie wchodząc przy tym w przestrzeń FTL - jeśli 
w ogóle można przejść FTL w pobliżu tak wielkiej masy.

- A więc powodzenia. 
Nie   chciała   myśleć   o   stłoczonych   dzieciakach,   przerażonych,   rozpłaszczonych   na 

pokładzie i ścianach, niezdolnych krzyknąć ani poruszyć się. Gdyby dopadł ich pocisk czy 
promień laserowy. byłoby znacznie gorzej.

Konfiguracja trzech okrętów zmieniła się teraz radykalnie.“Zaid-Daian" opadł poniżej 

transportowca, trzymając się między nim okrętem eskortowym. Ten ostatni zbliżał się teraz 
do   okrętu,   o   ile   zamierzał   wykorzystać   księżyc   zewnętrzny   jako   punkt   zwrotny,   a   jego 
dotychczasowy   kurs   na   to   właśnie   wskazywał.   Należało   tylko   powstrzymać   go   przed 
zestrzeleniem   i     transportowca,  zanim   zniknie   on   z   pola   widzenia   i   skryje   się   za   tarczą 
planety.

Otwierała właśnie usta, by wyjaśnić Arly ów plan, gdy nagle   światła przygasły, a 

“Zaid-Dayan" potknął się o coś, jakby przestrzeń kosmiczna zmieniła się w ciało stale. Na 
mostku   rozbłysły   czerwone   kontrolki:   brak   mocy.   Zanim   ktokolwiek   zdążył   zareagować, 
błysk światła oślepił zewnętrzne oczy okrętu, a ogromne przeciążenie przygniotło załogę. 
Sass na oślep sięgnęła w stronę konsolety i runęła na pulpit w chwili, gdy wróciła normalna 
grawitacja. Ktoś ciężko upadł na podłogę. Ze wszystkich stron rozległy się głośne wołania.

Sass udało się przekrzyczeć harmider. Zapadła cisza. Światła migotały i rozjarzyły się. 

Na konsolecie sterowniczej złowieszczo migał rząd kontrolek, czerwone światełka migotały 
rówież na pozostałych pulpitach. Główny ekran nie działał, był ciemny i pusty, na urządzeniu 
obserwacyjnym po prawej burcie widać było, jak jakiś promień odbija się od osłony, nie 
naruszając okrętu.

-   Meldować   -   odezwała   się   Sass   cichym   głosem.   Przez   głowę   przelatywały   jej 

najróżniejsze   myśli.   Kolejny   sabotaż?   Co   to   jednak   było?   Dlaczego   krążownik   nie 
eksplodował?   Z   twarzy   obecnych   tu   członków   załogi   nie   potrafiła   wyczytać   żadnej 
odpowiedzi. Wszyscy vyglądali na ogromnie zaskoczonych.

Tu Ssli - przemówił syntezator mowy łącza komputerowego. Sassinak zmarszczyła 

brwi. Ssli zazwyczaj przekazywał komunikaty nie mową, lecz poprzez ekran lub konsoletę. 
Przez   moment   pomyślała,   że   to   Ssli   jest   owym   tajemniczym   sabotażystą   -   a   przecież 
krążownik był od niego w pełni uzależniony -lecz następne posłyszane słowa uspokoiły ją.

- Pani kapitan, przepraszam za ten nieoczekiwany manewr. Okręt wroga wszedł w 

FTL, by dopaść transportowiec. Nie było czasu na wyjaśnienia. Użyłem pełnej mocy,  by 
rozszerzyć pole ciągnące i pochwycić dozorowiec. To obniżyło moc osłon, a strzał wroga 
zniszczył napędy z lewej strony rufy.

Ulga ustąpiła miejsca nagłemu gniewowi. Jak Ssli śmiał działać bez rozkazów, bez 

żadnego ostrzeżenia narażając okręt na niebezpieczeństwo!

- Co z transportowcem? - zapytała.
- Na razie bezpieczny.

background image

- A okręt eskortowy?
Tym razem zamiast głosu na monitorze pojawiły się wykresy Dozorowiec zwolnił, 

schodząc z kursu, by dostosować się do ich trajektorii lotu. No cóż, sama chciała walki jeden 
na jednego. Ssli udało  się doprowadzić  do takiej  właśnie sytuacji,  choć może  w niezbyt 
konwencjonalny   sposób.   Mniejsza   o   konwencję,   liczy   się   skutek.   Gniew   natychmiast   jej 
przeszedł. Popatrzyła na zatroskane twarze załogi i uśmiechnęła się.

- Myślą, że uda im się pokonać nas w walce. Nic z tego. Dzięki Ssli nie zniszczyli 

transportowca, nas też nie dostaną. A teraz proszę o dalsze raporty.

Nadeszły meldunki z poszczególnych sekcji okrętu. Napęd z lewej strony rufy można 

naprawić, lecz zajmie to kilka dni Większość systemów lotu kamuflażowego nadal działała - 
na szczęście, gdyż nie mogli wejść w lot FTL, nic mając przynajmniej połowy napędu z lewej 
strony. Uszkodzenia wewnątrz okrętu były minimalne - drobne rany odniesione przez załogi. 
przy nagłym przeciążeniu, strata urządzeń obserwacyjnych z lewej burty. Wszystkie systemy 
obronne funkcjonowały bez zmian lecz moduły detekcji i śledzenia, umieszczone powyżej 
napędów również były zniszczone.

“Gdzie ja znajdę jakieś  zaciszne  miejsce,  by to wszystko  naprawić?" - pomyślała 

Sassinak. Słuchała raportów jednym uchem, gdyż myślała już o poważniejszych problemach. 
Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Był dość niekonwencjonalny, to prawda, dla 
niektórych  pewnie  szokujący.   Za  to  z pewnością  tak  zajmie   wroga,  że  będzie   musiał  na 
pewien czas zapomnieć o transportowcu.

Gdy   wydała   rozkazy,   wszyscy   mieli   z   początku   zaskoczone   miny,   kiedy   jednak 

dokładniej   wytłumaczyła  swój  zamysł,   zaczęli  się  uśmiechać.   Główny  monitor  pstryknął, 
zahuczał, zaczął się rozjaśniać i pokazał w końcu, że lecą kursem, który Sass początkowo 
zaplanowała dla dozorowca.

Po   zniszczeniu   napędów   “Zaid-Dayan"   częściowo   stracił   swą   zwrotność,   a   Sass 

chciała, by udawali, że uszkodzenia są jeszcze poważniejsze. Dozorowiec, który już na dobre 
zgubił statek transportowy, z pewnością rzuci się teraz na okaleczony okręt. Krążownik Floty 
stanowił dla nich znakomity łup. Brnął teraz naprzód, jakby nie widząc zbliżającego się po tej 
samej trajektorii okrętu wroga. Takie uszkodzenia oślepiłyby przecież każdy statek, który nie 
miałby na pokładzie Ssli. Załoga dozorowca najwyraźniej niczego nie podejrzewała, gdyż 
wprowadziła korektę do własnego kursu, dostosowując się do nowej trajektorii krążownika. 
Pomyślą, że okręt Floty chce się ukryć za księżycem - i będą mieli rację, choć nie całkiem.

 Oficer łącznościowy przechwycił komunikat, przesyłany z okrętu wroga do jedynego 

satelity planety, i przekazał go na komputer Sass. Nie znała tego języka, ale mogła domyślić 
się treści. To z pewnością coś w rodzaju: “Chodźcie pomóc nam schwytaniu krążownika!"

Jeśli są wystarczająco sprytni, podejdą od uszkodzonej rufy okrętu i spróbują włamać 

się   do   przegrody   cumowniczej   z   lewej   burty.   Czy   wiedzą,   że   to   zazwyczaj   przegroda 
żołnierska? Pewnie nie, a jeśli nawet i tak nie będzie to miało większego znaczenia.

- Spodziewany czas spotkania; za dwadzieścia cztery minuty sześć sekund - podał 

Bures, główny nawigator 

Skinęła głową.
-  Wszyscy   do  broni  -  rozkazała.   Załoga   mostka   kapitańskiego   nigdy  nic   używała 

kombinezonów ewakuacyjnych ani uzbrojenia, chyba że na ćwiczeniach -lecz to nie były już 
żadne ćwiczenia. Wróg dostanie się na okręt, i pokład krążownika, i może dojść aż na mostek, 
jeśli   będą   mieć   wyjątkowego   pecha.   Żołnierze,   tłoczący   się   w   pobliżu   przegrody 
cumowniczej, już od wielu godzin byli uzbrojeni. Sass włożyła biały kombinezon plazmowy, 
podłączając najróżniejsze rurki i przewody. Kiedy zamknie hełm, załoga będzie mogła ją 
rozpoznać po ubraniu, jedynym białym kombinezonie z czterema żółtymi paskami na obu 
ramionach.   Na   razie,   po   sprawdzeniu,   czy   działają   wszystkie   łącza   elektroniczne   z 
komputerem i systemem łączności, odłożyła hełm na bok.

background image

Jedną z zalet  kombinezonów  było  to, że w razie  potrzeby nie trzeba było  szukać 

toalety.   Widząc   ulgę   na   twarzach   innych,   doszła   do   wniosku,   że   nie   tylko   ona   teraz   to 
doceniła, Czas wlókł się niemiłosiernie. Według danych przekazanych przez Ssli dozorowiec 
zbliżał  się do nich od strony,  gdzie  nie mogli  go widzieć. Piraci  z pewnością dostrzegli 
wszystkie uszkodzenia szczególnie żałośnie musiały wyglądać zniszczone napędy.

Okręt   wrogów   ciągle   się   zbliżał.   Sass   wydala   wszelkie   konieczne   rozkazy.   Teraz 

mogli już tylko czekać. Ssli doniósł o nawiązaniu kontaktu chwilę przedtem, zanim poczuła 
delikatne drganie pod nogami. Skinęła na Arly, która skierowała całą moc na pole ciągnące. 
Cokolwiek miało się stać, okręty nie rozdzielą się teraz, dopóki jednemu z nich nie zabraknie 
energii. Załoga okrętu eskortowego mogła nie zauważyć pola ciągnącego, gdyż jak na razie 
nie zamierzała stąd uciekać.

Kamery wewnętrzne pokazały przegrodę cumowniczą, w której oczekiwano na atak. I 

rzeczywiście, po chwili drzwi zewnętrzne zostały wysadzone. Chmura odłamków przesłoniła 
nn moment widok, zaraz jednak została wyssana przez próżnię na zewnątrz okrętu. Kapsuła 
bojowa na gąsienicach, jak z koszmarów jej dzieciństwa, przeskoczyła z grodzi cumowniczej 
okrętu eskortowego prosto do przegrody rufowej krążownika. Wylądowała z takim hukiem, 
że Sass pomyślała ze współczuciem o jej załodze, mimo że byli to wrogowie.

- Nie dopasowali ciążenia - odezwał się z namysłem sternik. - Musiało to nimi nieźle 

wstrząsnąć.

- Jadą następni - zauważyła Arly.
Oficer obrony nachylała się nad swoją konsoletą. Aż ją świerzbiły ręce, żeby coś 

zrobić.   Dwie   kolejne   kapsuły   bojowe   wydostały   się   z   okrętu   eskortowego   i   ciężko 
wylądowały na pokładzie krażownika. Ile ich będzie? Sass chciała dostać wszystkich piratów. 
Jednak w  przegrodzie  cumowniczej  robiło się  tłoczno  i wkrótce  napastnicy  będą  musieli 
ruszyć do ataku. W słuchawce odezwał się czyjś wysoki głos, dochodzący z nadajnika w 
kombinezonie.

- Jeszcze co najmniej dwie kapsuły, Sarge. I ludzie w kombinezonach.
Glos zamarł. Po chwili odezwał się major Currald, dowódca żołnierzy.
- Pani kapitan, słyszała pani? - Gdy przytaknęła, kontynuował: - Pewnie najpierw 

ustawią   tu   wszystkie   kapsuły,   a   potem   wtargną   do   środka.   Obstawiliśmy   całą   sekcję. 
Zaczniemy akcję, kiedy przyleci ostatnia kapsuła.

- Dobrze.
Rozejrzała się po mostku. Wszyscy mieli dość niewyraźne miny.  Przyzwolenie na 

wysadzenie przez wroga drzwi do przegrody cumowniczej nie należało do standardowych 
procedur   Floty.   Jeśli   uda   się   jej   ujść   z   życiem,   może   zostać   postawiona   przed   sądem 
wojskowym.   Zostanie   oskarżona   co  najmniej   o  dopuszczenie   do   poważnego   uszkodzenia 
okrętu. Jednak “Zaid-Dayan"  nie dostanie się w ręce wrogów. By temu  zapobiec, kazała 
zaufanym Weftom założyć materiały wybuchowe. 

Do grodzi wpadły dwie następne kapsuły. Już sześć czekało, by rozpełznąć się po 

okręcie jak jadowite węże. Sass zadrżała na samo takie skojarzenie. Na ekranie ujrzała, jak 
wróg   w   szarym   kombinezonie   bojowym   podchodzi   do   wewnętrznych   drzwi   grodzi, 
przymocowuje   coś   do   nich   i   cofa   się.   Wysadzony   zamek   t   łatwiej   będzie   naprawić   niż 
rozwalone drzwi. Nastąpił błysk eksplozji i wewnętrzne drzwi śluzy ustąpiły. Jedna z kapsuł 
ruszyła naprzód ze szczękiem gąsienic. 

 - Czekają jeszcze trzy, pani kapitan - usłyszała w słuchawce. 
 - Niech to szlag trafi - odezwał się ktoś na mostku.
Nie zwróciła na to uwagi. Kapsuły bojowe wjeżdżały jedna po drugiej do wnętrza 

okrętu, pojawiając się na monitorach wyświetlających obraz z korytarzy. Korytarze były na 
tyle szerokie, by umożliwić łatwy załadunek pojazdów bojowych marynarki wojennej.

- Mogą narobić nam cholernie dużo szkód - odezwała się Arly oddychając szybko.

background image

- To oni odniosą cholernie dużo szkód - odparła Sass. Pierwsza kapsuła dotarła do 

załomu korytarza i wyskoczyło z niej tuzin uzbrojonych żołnierzy, którzy przylgnęli do ścian. 
Do przegrody wpadały następne pojazdy wroga.

- Za chwilę zaczną się zastanawiać, jak to się stało, że nikt ich jeszcze nie zauważył...
Rozszalały dzwonek zagłuszył  te słowa. Oficer łącznościowy przyciszył  go. Wróg 

powinien   się   domyślić,   że   uszkodzone   sensory   wreszcie   zadziałały   i   że   niczego   nie 
podejrzewająca   załoga   “Zaid-Dayana"   dopiero   teraz   zdała   sobie   sprawę   z   inwazji.   Na 
monitorze   pierwsza   kapsuła   bojowa   z   zamkniętym   już   włazem   przetoczyła   się   za   róg   i 
wystrzeliła w prawy korytarz. Strzał odbił się od zwierciadła zaporowego, umieszczonego 
tam   w   tym   właśnie   celu,   i   zdruzgotał   wieżyczkę   kapsuły.   Chwilo   później   otworzyła   się 
zapadnia w pokładzie i ładunek wybuchowy rozerwał spód pojazdu. Uwięzieni we wnętrzu 
kapsuły   żołnierze   usiłowali   się   wydostać   przez   uchylony   właz,   ale   snajperzy   Floty 
likwidowali ich po kolei. Tymczasem otworzyły się dwa kolejne pojazdy i część ich załóg 
wyskoczyła na pokład, Kolejna kapsuła potoczyła się na róg i skręciła w lewo.

- Głupcy - mruknęła Arly, już nie tak blada jak przed chwilą. - Powinni się domyślić, 

że obstawiliśmy oba korytarze.

- Wcale nie tacy głupcy - zaoponowała Sassinak. Kapsuła bojowa wroga przyspieszała 

i nie strzelając zbliżała się do końca korytarza. Przy wystarczająco dużej prędkości może 
uruchomić   kilka   pułapek,   oczyszczając   drogę   innym.   Eksplozja   pierwszego   ładunku 
wybuchowego zwolniła jej ruch, ale nie zatrzymała jej. Choć drugi ładunek zniszczył jedną 
gąsienicę. pojazd nadal pełzł korytarzem w stronę zaporowego zwierciadła. Lustro przesunęło 
się na bok, odsłaniając pojazdy bojowe Floty które odstrzeliły wieżyczkę wrogowi, zanim 
zdążył on zareagować. Kolejny strzał rozprasował kapsułę na pokładzie.

- Już nigdy nie będę narzekać na przeładowanie pokładu żołnierskiego - oznajmił 

sternik. - Zawsze wydawało mi się, że to strata energii, bo nie przypuszczałem, że dojdzie do 
walki wewnątrz okrętu.

-   Walka   jeszcze   się   nie   skończyła   -   odrzekła   Sass.   Wpatrywała   się   w   monitor 

wyświetlający   obraz   z   przegródy   cumowniczej.   Wpadły   do   niej   trzy   kolejne   kapsuły, 
pierwsza z nich ruszyła już w stronę wewnętrznego luku.

- Zanim to nastąpi, stracimy jeszcze trochę tonażu. 
Gdy kończyła wypowiadać te słowa, rozsunęły się ściany grodzi, odsłaniając baterię 

dział. Były wycelowane tak, by zmieścić zawartość grodzi, nie niszcząc przy tym całej sekcji 
krążownika. Mimo to wszyscy czuli pod nogami  drgania, kiedy wielkie działa  rozrywały 
kapsuły wroga na strzępy. Żaden z członków załogi pięciu pojazdów nie uszedł z życiem, lecz 
kolejny zdołał wypuścić kilku żołnierzy do korytarza, gdzie dołączyli do niedobitków z trzech 
pierwszych kapsuł. Z zatrważającą prędkością grupka ta rozbiła się na mniejsze odziały i 
zniknęła z pola widzenia. Sassinak przełączała monitor z jednej kamery na drugą, wyłapując 
zmieniające się obrazy: tu przebiegł jakiś człowiek w szarym kombinezonie bojowym. Tam 
błysnął   ogień.   Żolnierz   Floty   w   zielonym   kombinezonie   leżał   w   poprzek   korytarza. 
Odnotowała jego położenie i podała je dowódcy żołnierzy.

Szybszy   od   ludzi   komputer   oznaczył   każdego   z   wrogów   czerwoną   plamką, 

poruszającą się na tle schematu krążownika. - żołnierzy Floty symbolizowały zielone punkty, 
tworzące kordon wokół grodzi, zaś załogę okrętu - niebieskie kropki, ustawione w dodatkowy 
pierścień, zabezpieczający cały okręt.

Niemal cały. Ktoś - Sass nie miała czasu zastanawiać się, kto - pozostawił otwartą 

windę towarową na pokładzie żołnierskim. Cztery czerwone kropki wpadły do niej i nagle 
komputer podzielił ekran na pół, w jednej części wyświetlając pokład żołnierski, w drugiej - 
schemat celu podróży napastników. Winda staneła, napełniając się powietrzem przy przejściu 
z próżni sekcji ewakuacyjnej na napełnione powietrzem pokłady. Stanęła, ale już za chwilę 
podążała na pokład główny.

background image

Jednym   ruchem   Sass   założyła   hełm,   zatrzasnęła   zabezpieczenia,   chwyciła   broń   z 

konsolety i zbiegła z mostku. Kilku członków załogi poszło w jej ślady - dwóch Weftów i 
dwóch ludzi.

Winda towarowa znajdowała się w zewnętrznym korytarzu, za kantyną oficerską. Sass 

nie pobiegła prosto w stronę rufy, lecz poprowadziła swą załogę przez kantynę i kuchnię. 
Przez zewnętrzny odbiornik słyszała, jak wrogowie z hałasem wyładowują się z windy, a z 
głośnika w hełmie - jak dowódca żołnierzy przeklina na cały głos tego idiotę, który zostawił 
otwarte   drzwi   windy.   Najbliższy   od   strony   dziobu   posterunek   na   pokładzie   głównym 
znajdował się w niszy koło dziobowej przegrody cumowniczej. Podobnie od strony rufy. 
Pokład główny nie został  przystosowany do obrony,  bo nie przewidywano,  że może  być 
zaatakowany.

Usłyszeli, że wróg przesuwa się w stronę rufy. Łącze komputerowe powiedziało Sass, 

że cała piątka trzyma się razem. Ostrożnie uchyliła właz, gdy nagle kula ognia roztrzaskała go 
na kawałki, omal nie urywające jej dłoni. Istotnie, trzymali się razem, ale rozglądali się na 
wszystkie strony. Sassinak przemknęła przez drzwi i korytarz, ufając swemu kombinezonowi. 
Zatrzymała się dopiero w windzie towarowej. Na ramieniu miała rozgrzany do czerwoności 
punkcik, ale poza tym nic jej się nie stało. Zajęła za to doskonalą pozycję do prowadzema 
ognia.   Dwóch   Weftów   wspięto   się  za   nią   na   ścianę   pod   postacią   ogromnych   krabów. 
Pozostali ludzie skradali się skuleni przy samej podłodze.

Wszyscy   wystrzelili   jednocześnie.   Błyskawice   światła,   bzyczenie   pistoletów 

oszałamiających, świst przestarzałych wyrzutni, odrywających całe kawały ścian i pokładu. 
Wróg strzelał często, choć niezbyt celnie, strącając ze ściany jednego z Weftów posiekanego 
na kawałki, robiąc z jakiegoś człowieka krwawą miazgę. Drugi człowiek był ranny i kulił się 
za   mizerną   ochroną   włazu   kuchennego.   Pocisk   z   wyrzutni   uszkodził   jego   broń,   która 
przeleciała kilka metrów po korytarzu. Jeden z wrogów upadł na podłogę pozbawiony głowy, 
ale inny chyba rozpoznał Sassinak po jej białym kombinezonie.

- To kapitan - usłyszała z zewnętrznego głośnika hełmu. -Kiedy go załatwimy, statek 

jest nasz.

“Pomyliła ci się płeć - pomyślała Sassinak - a poza tym nie dostaniesz ani mnie, ani 

mojego okrętu." Podparła dłoń i oddala precyzyjny strzał. W piersi jednego z napastników w 
szarym kombinezonie pojawiła się dymiąca dziura.

- Jest uzbrojony - odezwał się zaskoczony głos. - Kapitan zwykle nie nosi...
Tym razem najpierw sprawdziła łącze komputerowe, zanim jej iglak przestrzelił na 

wylot hełm mówiącego. Trzech załatwionych. Gdzie podział się ten Weft?

Był   przyklejony   do   sufitu,   usiłując   zarzucić   na   dwóch   pozostałych   wrogów   sieć 

stosowaną przez służby bezpieczeństwa podczas zamieszek. Napastnicy umknęli jednak w 
stronę rufy, strzelając na oślep do Sass i Wefta.

- Nie bierzemy jeńców - rzuciła do mikrofonu w hełmie. -Musimy ich zlikwidować.
Weft   wydał   odgłos,   jakiego   nie   potrafiłby   powtórzyć   żaden   człowiek,   i   z 

niewiarygodną szybkością rzucił się na jednego z wrogów. Sassinak usłyszała przeraźliwy 
pisk, ale nawet nie spojrzała w tamtą stronę, celując do ostatniego napastnika. Leżała potem 
przez chwilę na pokładzie, nie mogąc złapać tchu, Gdy trochę doszła do siebie, przełączyła 
sterowanie windą towarową na kontrolę głosem załogi mostka kapitańskiego. Zza  zakrętu 
korytarza   wyjrzał   ostrożnie   strażnik   z   bronią   gotową   do   strzału.   Sass   pomachała   ręką   i 
odezwała się do mikrofonu.

- Dostali, zajmij się tym, ja wracam na mostek.
Przyczepiony do nieżywego wroga Weft niechętnie puścił zwłoki i przybrał ludzką 

formę. Jakimś cudem nadal był w kombinezonie bojowym.

- Wezwę lekarza - powiedział. Wracając przez kuchnię i kantynę, sprawdziła sytuację 

na dolnym pokładzie. Żaden inny oddział nie przedarł się przez kordon, a nawet nie dotarł do 

background image

zewnętrznego   pierścienia.   Żołnierze   Floty   stracili   tylko   pięciu   ludzi,   kładąc   dwudziestu 
dziewięciu   wrogów.   Dwóch   nieprzyjaciół   rzuciło   granaty   plazmowe,   które   nieznacznie 
naruszyły   wewnętrzną   część   korpusu   okrętu,   ale   mechanicy   już   się   tym   zajęli.  Grupa 
uderzeniowa   Floty   szykowała   się   właśnie   do   wkroczenia   na   dozorowiec,   gdy   zasygnali-
zowano z niego, że się poddają.

-   Mam   do   nich   takie   samo   zaufanie,   jak   do   oszusta   karcianego-   skomentował   to 

ponuro dowódca żołnierzy.

Po   powrocie   na   mostek   Sass   zastała   całą   załogę   w   hełmach   i   kombinezonach, 

zabezpieczoną na tyle, na ile pozwoliła im służba w sterowni. Skinęła głową, zdjęła hełm i 
uśmiechnęła   się   do   nich,   czując   nagły   przypływ   entuzjazmu.   Inni   również   zdjęli   hełmy, 
uśmiechając się dość niepewnie. Na większości konsolet paliły się lub mrugały czerwone 
światełka. Zbyt wiele z nich paliło się stałym światłem. 

 - Proszę meldować - poleciła.
Załoga zaczęła składać  raporty.  Za pomocą przenośnych  kamer mechanicy zdołali 

wreszcie przyjrzeć się napędom na lewej burcie.

-   Nie   zostało   nam   tego   zbyt   wiele   -   padł   ponury   komentarz.   -Będziemy   musieli 

skorzystać z magazynu części zapasowych. ale i tak może nam czegoś zabraknąć.

- Czy możemy lecieć?
- Tak, ale nie odważyłbym się puścić w kolejny pościg w przestrzeni FTL, jeśli tylko 

życie nam miłe. Do domu jakoś dolecimy, ale tylko pod warunkiem, że znajdziemy jakieś 
spokojne  miejsce  do  przeprowadzenia   remontu.   Z  tego,   co  wiem,   mamy   niewielki  zapas 
części. Na same napędy potrzebujemy trzech do pięciu dni, bo to, co pani zrobiła z przegrodą 
na rufie, to zupełnie inna historia.

Sassinak pokręciła głową. Mechanicy zawsze uważają, że najważniejszy jest statek.
-   To   nie   ja   zrobiłam   tę   dziurę   -   odparła,   zdając   sobie   doskonale   sprawę,   że   sąd 

wojskowy może stwierdzić, że to ona jest wszystkiemu winna.

Następny raport   złożył  oficer   kontroli  systemów  rażenia.  Zewnętrzne  tarcze   nadal 

funkcjonowały normalnie poza uszkodzoną sekcją, częściowo tylko chronioną przed ogniem 
o większej sile rażenia. Ich własna broń dalekiego zasięgu była w dobrym stanie z wyjątkiem 
systemów detekcji i śledzenia na lewej rufie.

- Kiedy tylko będziemy mogli wyjść na zewnątrz, zaczepimy jakieś urządzenie na 

statecznikach pośrodku okrętu i podłączymy do komputerów bojowych lewej rufy.

Nawigatorzy   poinformowali,   że   są   już   niemal   poza   polem   widzenia   statków 

nadlatujących z planety.

- Mieli tylko dwie minuty i najwyraźniej bali się, że trafią we własny statek. Nie 

strzelali więc, a przez następnych pięć godzin nie będą mogli zająć odpowiedniej pozycji.

Sassinak   skrzywiła   się.   Pięć   godzin   nie   wystarczy   na   przeprowadzenie   żadnej 

naprawy poza - być może - połączeniami detektora. Nie wiadomo też, jaki będzie rezultat 
walki o dozorowiec.

W   tym   momencie   na   fonię   włączył   się   dowódca   żołnierzy,   przerywając   następny 

raport.

- Mamy go - oznajmił. - Nie dotrzymali słowa. Musieliśmy wywalić dziurę w dziobie 

statku. Wszyscy zginęli, nie ma nawet kogo przesłuchać.

Sass wcale już na tym nie zależało. Nie chciała mieć więźniów na pokładzie,
-   To   naprawdę   nie   do   wiary.   Ten   cholerny   okręt   nafaszerowany   jest   bronią   jak 

pancernik - ciągnął dowódca. - Większość załogi odbywa podróż w hibernatorach, dlatego 
mogli sobie na to pozwolić.

- Czy jest tam coś, czego nam potrzeba? - spytała, przerywając mu. - Połączę cię z 

mechanikiem i kontrolą uszkodzeń. Jeśli są tam części, które mogą nam się przydać, to je 
zabierz, a potem schodźcie ze statku. Daję wam dwadzieścia minut.

background image

- Tak jest, pani kapitan.
Kolejny meldunek, z sekcji medycznej. Osiemnastu rannych, w tym człowiek, który 

towarzyszył  Sass, i Weft, o którym myślała. że nie żyje. Jego pierścień centralny i jedna 
kończyna   były   nietknięte,   zaś   lekarz   oznajmił   z   przekonaniem,   że   Weftowie   potrafią 
zregenerować resztę ciała. Sassinak rozejrzała się, by sprawdzić, czy drugi Weft już wrócił. 
Nie.   Popatrzyła   na   chronometr   pokładowy   i   zdziwiła   się.   To   wszystko   wydarzyło   się   w 
niecały kwadrans.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

I dzięki łasce bogów, którzy mieli w opiece tę akurat cześć kosmosu, otrzymali parę 

chwil wytchnienia. Sass postanowiła w pełni je wykorzystać, miała bowiem pewien pomysł, 
dzięki któremu mogli zyskać jeszcze więcej czasu. Jednakże teraz załoga ciężko pracowała, 
demontując pokrywę przegrody cumowniczej dozorowca. Choć nie była tak wielka, jak drzwi 
grodzi krążownika, mogła się przydać, zanim mechanicy zrobią zastępcze drzwi. Inna grupa 
robocza chodziła po powłoce zewnętrznej krążownika, przeciągając kable i anteny detektora, 
by   zastąpić   nimi   uszkodzone   urządzenia   na   rufie.   Wewnątrz   okrętu   żołnierze   usuwali 
zgruchotane szczątki kapsuł bojowych wroga i układali zwłoki w pobliżu śluzy. Cała sekcja 
była pozbawiona powietrza.

Na   konsoletach   mostka   czerwone   światełka   gasły   jedno   po   drugim.   W   miejscu 

zniszczonego komputera zamontowano komputer zastępczy, niewielki przeciek w systemie 
środowiskowym naprawiono bez kłopotu, zaś mechanicy odkryli nawet, że jeden napęd na 
rufie działa, gdyż stracił tylko swe łącza. Jeden napęd  to niedużo, ale jednak coś.

Minęła   godzina   kompletnego   spokoju.   Sassinak   otrzymała   meldunek,   że   z   okrętu 

eskortowego   zabrano   wszelkie   części,   które   mogły   przydać   się   mechanikom.   Jego   pusta 
skorupa utrzymywała się u boku krążownika siłą pola ciągnącego.

- Chcę postąpić następująco. - Kapitan wyjaśniła swe zamiary starszym oficerom.
-   Utracimy   swą   zwrotność   -   zaprotestował   Hollister.   -   Zwłaszcza   z   tą   dziura   w 

korpusie...

- Księżyc nie ma atmosfery, nie będzie kłopotów z ciśnieniem - odparła Sassinak. - 

Chcę tylko wiedzieć, czy mamy dość mocy, by wyhamować, i czy ktoś zauważył jakieś dobre 
miejsce do lądowania.

Bures, starszy oficer nawigacyjny, wzruszył ramionami.
- Jeśli chce pani schować się na małym, pagórkowatym księżycu, to ten się świetnie 

nadaje. Trudno będzie wystartować z niego nie zauważonym,  bo widać go z planety i z 
drugiego księżyca, ale dopóki nic będziemy się ruszać, a nasz system maskujący działa...

Sass zerknęła na Hollistera.
- Działa. Po raz pierwszy jestem zadowolony z tego urządzenia.
- ...to możemy lądować gdziekolwiek - dokończył Bures. -Jedyną regularną cechą tego 

księżyca   jest   jego   absolutna   nieregularność.   I   zanim   pani   zapyta:   tak,   nasze   systemy 
lądowania funkcjonują normalnie.

Następne pól godziny wypełnione było szaleńczą pracą. Grupy robocze przeniosły na 

okręt eskortowy zwłoki wrogów i kapsuły bojowe, a także moduły ucieczkowe krążownika, 
sygnalizator alarmowy Floty oraz każdy zbędny kawałek metalu, jaki dało się znaleźć. Załoga 
przeklinała, bo nie wszystko można było pomieścić na dozorowcu. Głęboko w brzuchu okrętu 
wroga, a także wśród złomu zalegającego jego przegrodę cumowniczą, umieszczono potężne 
ładunki wybuchowe i zapalniki, przy których zakrzątnęła się Arly. Wreszcie wszystko było 
gotowe.   Wyłączono   pole   ciągnące   krążownika.   Napęd  wewnątrzukladowy   “Zaid-Dayana" 
znów zadziałał i odsunął okręt od dozorowca, zamienionego teraz w bombę, dryfującą na 
kursie, jakim leciały dotąd oba okręty. Krążownik jeszcze bardziej zwolnił, wykorzystując 
cały   dostępny   margines   bezpieczeństwa,   by   tylko   dolecieć   do   księżyca,   zanim   ścigający 
pojawią się w polu widzenia.

Dopiero wtedy Sassinak przypomniała sobie, że komputer nawigacyjny Hurona na 

transportowcu nadal połączony jest z “Zaid-Dayanem". Nie miała odwagi skontaktować się z 
nim nie mogła go ostrzec, że potężna eksplozja, która wkrótce nastąpi. nie oznacza nic złego. 
Huron nie miał też odpowiedniego wyposażenia, by wykryć, że sygnalizator “Zaid-Dayana" 
ciągle   działa.   Popatrzyła   na   ekran   nawigacyjny.   Transportowiec   oddalał   się   bezpiecznie. 

background image

Wywołała kodem nawigatora i poleciła:

- Przerwać połączenie z Huronem.
- Boże, całkiem zapomniałeml - zawołał zaskoczony Burtes,
Kropka, oznaczająca statek transportowy, zmieniła kolor z niebieskiej barwy Floty na 

neutralną czerń.

- Obawiam się, żeby nie pomyślał czegoś najgorszego, chyba że zorientuje się, że 

przerwaliśmy połączenie dużo wcześniej.

Na głównym ekranie widać było, jak krążownik zbliża się szybko do powierzchni 

księżyca.   Nawigatorzy   co   chwila   wprowadzali   do   komputera   nowe   komunikaty.   Sternik 
patrzył   w   milczeniu   na   ekran   sterowania,   na   którego   krawędziach   pojawiały   się   kody 
maszynowni   - żółte,   pomarańczowe,   czasami   czerwone. Sassinak  kazała   włączyć  kamery 
zewnętrzne   i   z   trudem   przełkneła   ślinę.   Spodziewała   się   ujrzeć   poszarpaną,   nieregularną 
powierzchnie i właśnie to zobaczyła. Radar wskazywał, że księżyc jest ciałem stałym, zaś 
skaner promieniowania nie wykrył żadnych wewnętrznych źródeł ciepła.

Zeszli na dół i przywarli jak kleszcz do dna małego krateru. było to niezłe osiągnięcie 

i Sass uśmiechnęła się z wdzięcznością do oficera nawigacyjnego. Dziesięć sekund później 
dozorowiec   wybuchł   w   wielkiej   chmurze   płomieni,   w   eksplozji   światła,   w   fontannie 
odłamków.   Zaś   sygnalizator   alarmowy   Floty   zaczął   wzywać   pomocy   na   wszystkich 
częstotliwościach.

- Tego się właśnie bałem - przyznał się Hollister, uśmiechając się na widok eksplozji. 

-   Gdyby   to   cholerstwo   poleciało   w   naszą   stronę,   mogli   tu   przylecieć,   żeby   go   uciszyć. 
Umieściłem sygnalizator z drugiej strony, z dala od okrętu, ale mimo wszystko...

- Bogowie nas kochają - odparła Sass. Rozejrzała się dookoła.  - No dobra, na razie 

nam się udało, teraz przyczaimy się na pewien czas, dopóki nie nabiorą przekonania, że już 
po nas. Potem zabierzemy się do naprawy. No i chyba poinformuję Flotę, że jednak żyjemy. 
Załoga trzymała się nieźle. Odzyskała pewność siebie.

- Pełny kamuflaż - zarządziła.
Zaczęli   wyłączać   niepotrzebne   systemy,   kierując   całą   moc   do   wielkich   szarych 

cylindrów we wnętrzu okrętu.

Nadal   nic   rozwiązano   zagadki,   kto   właściwie   spowodował   pierwsze   zakłócenie 

operacji. Ciekawe, że podczas walki nie wystąpiły kolejne kłopoty. Przecież byłby to idealny 
moment. Chyba że wysłała wywrotowca razem z Huronem. Serce jej się ścisnęło. Jeżeli jej 
zastępca zginął, bo nie wiedział... Potrząsnęła głową. Nie czas na takie myśli. Huron poradzi 
sobie jakoś. Musi w to wierzyć. A co z windą towarową?

Wezwała   majora   Curralda,   dowódcę   żołnierzy,   i   spytała   go,   kogo   postawiono   na 

straży windy, kiedy otaczano kordonem przegrodę cumowniczą.

- Pani kapitan, to moja wina. Nie wydałem konkretnych rozkazów...
Popatrzyła   na   jego   szczerą   twarz   na   monitorze.   Wywrotowiec?   Sabotażysta?   Nie 

mogła   uwierzyć,   że   mógłby   nim   być   człowiek   z   taką   przeszłością,   tak   doskonale 
wypełniający rozkazy w walce. Gdyby nie on, wróg opanowałby ich okręt.

- Dobrze - odparła w końcu. - Za cztery godziny zarządzam odprawę w mojej kajucie. 

Pańska obecność również będzie konieczna.

Winda   towarowa   mogła   być   otwarta   przez   zwykłe   przeoczenie,   ale   przecież... 

“Pierwszy  raz   -   to   przypadek,   drugi   raz   zbieg   okoliczności,   trzeci   raz   -   to  już  działanie 
wroga." Ten pierwszy przypadek to jednak również mogła być akcja wroga

Podjęła wszelkie możliwe środki ostrożności, by tylko kilku wyższych rangą oficerów 

miało   dostęp   do   kontroli   nad   systemami   zewnętrznymi.   Jeśli   załoga   mostka   zechce 
przeprowadzić   sabotaż,   sama   nie   będzie   mogła   się   im   przeciwstawić.   Teraz   kiedy   okręt 
znalazł się w pełnym kamuflażu, nie mieli nic innego do roboty, jak tylko czekać na reakcję 
wrogów. Czy uwierzą w katastrofę ich okrętu? W przestrzeni dryfowało mnóstwo różnych 

background image

odłamków, a przeciwnicy nie mieli przecież pojęcia, z czego skonstruowano “Zaid-Dayana", 
ani jaka była jego masa. Poza tym żaden rozsądny kapitan nie pozostawiłby alarmującego na 
cały głos sygnalizatora Floty, dobitnie świadczącego o jego porażce. Skrzywiła się na myśl, 
co się stanie, kiedy sygnał nadajnika dotrze do stacji przekaźnikowej Floty, jeśli nie zdąży 
przesłać przedtem komunikatu podświetlnym łączem.

Tymczasem mieli przed sobą jeszcze ponad godzinę czekania zanim pierwszy okręt 

wroga   ukaże   się   w   polu   widzenia.   Choć   było   to   niezbyt   wygodne,   musieli   pozostać   w 
kombinezonach  ochronnych  aż do chwili,  kiedy stanie się jasne, że nieprzyjaciel  połknął 
przynętę.   Co   prawda   kombinezony   i   tak   nie   utrzymają   ich   długo   przy   życiu   na   takim 
księżycu, ale taki jest regulamin

- Kawy, pani kapitan?
Sass uśmiechnęła się do stewarda, niosącego tacę pełną kubków. Po walce odczuwała 

odpływ energii. Wskazała mu ręku załogę pracującą na mostku. Kawa postawi ich na nogi, 
ona   zaś   uraczy   się   czymś   znacznie   lepszym.   Abe   zwykł   nazywać   jej   ciąg   do   słodyczy 
“przywarą".  Zawsze miała  coś  słodkiego w kieszeni kombinezonu  ratunkowego. Przyszła 
właśnie pora, by skosztować nieczęsto dziś spotykanej, drogiej czekolady. Lekarze uważali, 
że to nałóg, nie gorszy jednak od regularnego picia kawy. Od razu poczuła się lepiej. Załoga 
wracała do pracy. Znów wszyscy byli pewni siebie. Chętnie, pod byle pretekstem, rozmawiali 
z nią. Czuła ich aprobatę i zaufanie.

Na ekranach pojawił się pierwszy okręt wroga. Przesuwał się szybko, wysoko, jak 

strzała przemknął przez ich zawężone pole widzenia i leciał dalej bez zmiany kursu, co po 
chwili   potwierdził   komputer.   Drugi   statek   pojawił   się   godzinę   później,   z   drugiej   strony. 
Leciał   niżej,   omiatając   księżyc   promieniami   radaru,   które   “Zaid-Dayan"   przechwycił, 
zanalizował i odesłał w takiej formie, jakby był zwykłym kawałkiem skały. Przez następne 
godziny na ekranach pojawiły się jeszcze trzy niewielkie okręty. Żaden ich nie zszedł z kursu 
ani nie wykazał zainteresowania naturalnym satelitą.

Nie   przypuszczam,   żeby   któremukolwick   z   nich   chciało   się   zymać   i   przeszukać 

księżyc - orzekł Hollister. — Musieliby W tym celu wejść na stabilną orbitę, a ten odłamek 
skalny nie wygląda zbyt zachęcająco.

- I cale szczęście. - Sass przeciągnęła się. - Ależ zesztywniałam po tym bieganiu.
- I po strzelaninie. Wie pani, że pani kombinezon jest prawie przepalony na wylot?
A więc to był ten gorący punkt.
- Naprawdę? A wydawało mi się, że spudłowali. Jak sądzisz, przyleci tu ten drugi 

okręt eskortowy? I czy też jest tak uzbrojony?

Jest uzbrojony jeszcze lepiej, ale pewnie zjawi się dopiero   za parę godzin. Małe 

okręty przekażą wiadomość o eksplozji. Szkoda, że nie możemy złapać ich transmisji.

Niestety, nic mówią w języku standardowym ani w żadnym podobnym.
Steward,   który   podszedł,   by   zabrać   brudne   kubki,   rzucił   na   Sass   zaniepokojone 

spojrzenie.

- Czy coś jest nie w porządku, pani kapitan?
- Nie, dziękuję za kawę, ale wolałam zjeść czekoladę. Wiesz co, mam odprawę ze 

starszymi   oficerami   za   jakieś...   —   zerknęła   na   chronometr   -   piętnaście   minut.   Mógłbyś 
przynieść tam dzbanek z kawą i coś do jedzenia?

Steward skinął głową i wyszedł. Sass zwróciła się do obecnych na mostku:
- Jeśli chcecie, możecie zdjąć kombinezony. Niech wasi zastępcy na wszelki wypadek 

czekają w pogotowiu. Terrell!- zawołała do swego nowego zastępcy, młodego mężczyzny o 
okrągłej twarzy.

- Tak jest, pani kapitan.
- Obejmiesz mostek. Każ kucharzom podać załodze na stanowiska pracy kawę i inne 

napoje orzeźwiające. Kiedy tylko upewnimy się, że wszystko w porządku, odwołamy alarm i 

background image

pozwolimy   ludziom   odpocząć,   lecz   to   jeszcze   trochę   potrwa.   Będę   w   swoim   biurze,   ale 
najpierw idę do kabiny.

Skierowała się w stronę rufy. W kabinie zdjęła kombinezon bojowy, stwierdzając, że 

promień laserowy prawie przepalił go na wylot. Krzywiąc się, ściągnęła rękaw i przyjrzała się 
sobie   w   lustrze.   Czerwona   pręga,   kilka   pęcherzy.   Ramię   ją   nie   bolało   choć   było   trochę 
sztywne.   Uśmiechnęła   się   do   swego   lustrzanego   odbicia.   Nieźle,   jak   na 
czterdziestosześciolatkę.   Ani   śladu   siwizny   na   kruczoczarnych   włosach,   ani   jednej 
zmarszczki na twarzy Nie po raz pierwszy pokiwała głową nad własną próznością. Weszła 
pod prysznic a woda zmyła z niej pot i zmęczenie. Włożyła czysty mundur bez dystynkcji, 
szybkim ruchem przeczesała kręcone włosy i była gotowa na spotkanie ze swymi oficerami

Czekali już w jej biurze. Z ich twarzy wyczytała, że doceniają to, co przed chwilą 

zrobiła. Sprawy nie mogą mieć się źle, jeśli pani kapitan pojawia się spokojna, odświeżona i 
elegancka. Dwóch stewardów przyniosło wielki dzbanek kawy i tacę z kanapkami i ciastkami.

-   Dobrze   -   zaczęła,   siadając   w   fotelu   za   wielkim   drewnianym   biurkiem.   - 

Rozwiązaliśmy dziś kilka problemów...

- I narobiliśmy sobie trochę kłopotu. Czy wie pani. kto wystrzelił tę rakietę?
- Nie. Ta kwestia jest częścią większego problemu, o którym chcę pomówić później. 

Jednak przede wszystkim chciałabym pochwalić wszystkich tu obecnych i waszych ludzi.

- Przepraszam za tę windę towarową... - odezwał się major Currald.
- A ja przepraszam za straty, jakie pan poniósł. Zarówno tu jak i na transportowcu. 

Bez pana nie mielibyśmy jednak żadnych szans. Chciałabym podziękować panu głównie za 
doskonały pomysł rozdzielenia żołnierzy na dwie grupy. Teraz zaś pragnę dopuścić państwa 
do pewnych poufnych informacji na temat naszej misji. Nacisnęła odpowiedni klawisz na 
konsoli, by zabezpieczyć pokój przed podsłuchem - Tak, to bardzo ważne, a do tego wiąże się 
dzisiejszymi wydarzeniami. Flota poinformowała mnie, jak i wszystkich swoich kapitanów, o 
czymś, co wszyscy wiemy, czy też podejrzewamy od dłuższego czasu. Służba bezpieczeństwa 
skompromitowała się. Flota nie ma już zaufania do dokonywanej przez nią lustracji oficerów. 
Powiedziano nam, że prawdopodobnie na każdym  okręcie znajduje się co najmniej  jeden 
agent   wroga.   Mamy   ich   szukać,   w   miarę   możliwości   neutralizować   ich   działania   i   nie 
przesyłać meldunków zwykłymi kanałami.

Odczekała, aż jej rewelacje dotrą do każdego z nich. Skinęła głową, gdy Hollister 

uniósł dłoń, prosząc o glos.

-   Czy   otrzymała   pani   jakieś   konkretne   wytyczne?   Czy   podejrzewa   się   oficerów? 

Żołnierzy?

Spojrzał na Curralda, górującego posturą nad wszystkimi i obecnymi. Nie wymienił 

go jednak z nazwiska. 

 Sassinak potrząsnęła głową.
- Nie. Mamy podejrzewać  wszystkich.  Akta  osobowe  mogły zostać  zafałszowane. 

Stwierdzono   tylko,   ze   Wydział   Bezpieczeństwa   Floty   uważa,   że   większość 
ciężkoświatowców jest lojalna Flocie, że Weftowie nigdy nie wykazali najmniejszych oznak 
nieprawomyślności, mniejszości religijne zaś, wyłączając ruchy polityczne, raczej się tym nie 
zajmują.   Jednakże   podejrzany   może   być   każdy,   od   szeregowca   szorującego   latryny,   do 
mojego zastępcy. - A jednak mówi nam pani o tym - zdziwiła się Arly.

- Owszem,  mówię  wam, a przede wszystkim  dlatego,  że wam ufam.  Stoczyliśmy 

właśnie   ciężką   walkę   i   wszyscy   wiemy,   że   mogła   się   ona   skończyć   inaczej.   Wierzę,   że 
wszyscy jesteście lojalni wobec Floty, a przez Flotę - samej Federacji. Poza tym, gdyby moja 
załoga   z   mostka   czy   wyżsi   rangą   oficerowie   byli   nielojalni,   nie   zdołam   się   temu 
przeciwstawić. Macie zbyt  wielką autonomię  działania - musicie ją mieć. Dziś mogliście 
zniweczyć   całą   naszą   misję,   ale   sprawdziliście   się   doskonale.   Nie  mogę   wam   nie   ufać. 
Potrzebujemy wzajemnego zaufania.

background image

- Czy ma pani jakieś podejrzenia? - spytał Danyan, jeden z Weftów, który walczył u 

jej boku.

-  Jeszcze  nie.   Zdarzyły  się  dziś   dwa   groźne  incydenty:   odpalenie   bez  zezwolenia 

pocisku, który zdradził naszą pozycję, oraz pozostawienie otworzonej windy towarowej w 
miejscu, do którego wróg miał łatwy dostęp. W ciągu dwudziestu lat pracy we Flocie ani razu 
nie spotkałam się z tym, by ktoś odpalił pocisk przez przypadek. Drugie zdarzenie mogło być 
zamierzone   lub  przypadkowe.   Major   Currald   bierze   na   siebie   całą   odpowiedzialność   i 
twierdzi, że był to wypadek. Przyjmuję to do wiadomości, Jednakże jeśli chodzi o tę pierwszą 
sprawę... Arly, kto mógł wystrzelić pocisk?

Arly zmarszczyła z namysłem brwi.
- Nie miałam czasu nad tym się zastanowić, tyle rzeczy działo się naraz...
- Spróbuj teraz.
- Oczywiście mogłam ja go odpalić, ale nie zrobiłam tego Tak samo dwóch moich 

techników na mostku, lecz wiedziałabym, gdyby cos takiego zrobili. Odpalenie wymagałoby 
pięciu lub sześciu operacji. W tym czasie uzbrojenie sekcji było podporządkowane kontroli 
lokalnej, przynajmniej częściowo. Zwykle podczas działań w trybie maskowania ustawiam 
technika   na   każdym   stanowisku,   żeby   zapobiec   jakimkolwiek   wypadkom.   które   mogliby 
spowodować członkowie załogi. Ten pocisk został odpalony z sekcji trzeciej. Znajdowało się 
tam dwóch techników, Adis i Veron, obaj po szkoleniu drugiego stopnia. Jednakże ktoś. mógł 
zaktywizować pojedynczy pocisk za pomocą któregoś z paneli kontrolnych, jeśli wcześniej 
miał dostęp do pocisku i zdołał zmienić zakodowaną częstotliwość.

- Co technicy wiedzieli o czekającej nas walce? - spytała Sass,
-   Tyle,   iż   jesteśmy   wewnątrz   układu,   ścigamy   handlarzy   niewolników,   próbując 

złapać ich w pułapkę. Siedzimy cicho, ale musimy być w stanie zareagować natychmiast, 
kiedy   otrzymamy   rozkaz.   Przypuszczam,   że   pociski   były   przełączone   na   stację,   ale   nie 
grzane. W celu odpalenia trzeba było przycisnąć kilka guzików, co dawało opóźnienie nie 
większe jak parę sekund.

- Pani kapitan, cała załoga wiedziała, że śledzimy handlarzy niewolnikami - odezwał 

się oficer nawigacyjny. - Domyślam się, że żołnierze również... - Ich dowódca skinął głową. - 
Kiedy więc wyszliśmy z przestrzeni FTL, wszyscy wiedzieli, że jesteśmy już niedaleko nich. 
Przejść w tryb kamuflażowy, to jakby rozgłosić na cały okręt, że zbliżamy się do celu. Agent 
moógł   z   łatwością   zorientować   się,   że   właśnie   teraz   najmniej   życzymy   sobie   zdradzenia 
naszej obecności.

- Chcę mieć nazwiska wszystkich osób mających dostęp do pocisków.
Arly wystukała nazwiska Adisa i Verona i ich dane osobowe pojawiły się na ekranie. 

Nie było żadnych rewelacji, ale przecież Sass już przedtem przejrzała wszystkie akta i nic nie 
znalazła.

- W wolnej chwili napisz szczegółowy raport na temat dostępu do pocisków: czy 

użyto zewnętrznego urządzenia, jak mogło ono wyglądać, i tak dalej. - Zwróciła się teraz do 
majora Curralda. - Wiem, że obwinia się pan za ten wypadek z windą towarową. ale kto 
zamknąłby ją w normalnych okolicznościach?

-  Chyba  sierżant  Pardy.  Miał   służbę  patrolową  na  pokładzie   żołnierskim,  a  kiedy 

kuchnia   jest   już   nieczynna,   zwykle   zamyka   windę.   Tym   razem   kazałem   mu   jednak 
nadzorować  ustawianie   zwierciadeł   zaporowych,   bo Carston  przygotowywał  już artylerię. 
Zostaje nam więc... zaraz... kapral Turner, ale ona poleciała z abordażem, bo musieliśmy 
wysłać dwoje ludzi po dodatkowym przeszkoleniu medycznym. Tak naprawdę wydaje mi się, 
że to był po prostu przypadek, za który ja sam ponoszę odpowiedzialność. Nie przyszło mi do 
głowy, że kiedy wyruszył  abordaż, i oddział Pardy'ego został rozdzielony, nikt nie będzie 
pilnował Mndy.

Sass   skinęła   głową.   Wyglądało   na   to,   że   rzeczywiście   był   to   wypadek.   niemal 

background image

tragiczny w skutkach, ale nie zamierzony. A nawet jeśli któryś z nieżyjących już żołnierzy 
kazał  drugiemu zrobić coś takiego, to w obecnym zamieszaniu nie znajdzie się na to żadnych 
dowodów.

- Chcę teraz - oznajmiła głośno - byśmy się tu przyczaili, dopóki nie uspokoi się 

wszystko. Potem dokonamy napraw i będziemy kontynuować obserwacje. Jeśli handlarze 
postanowią   wakuować   bazę,   muszę   wiedzieć,   dokąd   poleca.   Jeśli   się   stąd   nie   wyniosą, 
będziemy kontrolować statki przylatujące do nich i odlatujące. Huron odstawi transportowiec 
do najbliższej  stacji, co zajmie  przynajmniej  kilka  tygodni.  Jeśli  coś  mu  się stanie,  nasz 
sygnalizator oznajmi całemu światu, gdzie był “Zaid-Dayan". Pewnie zanim ktoś złapie ten 
sygnał, upłyną całe lata, ale w końcu to nastąpi. Jeśli zobaczymy coś, co warto będzie śledzić, 
puścimy się w pościg. W innym przypadku poczekamy, aż Huron przyśle po nas całą flotyllę 
okrętów.

- A czy nie pomyśli, że zostaliśmy zniszczeni? — spytała z powątpiewaniem Arly.
- Być może, ale chyba odgadnie, że to tylko fortel. Razem czytaliśmy o podobnych 

metodach,   stosowanych   niegdyś   przez   marynarki   wojenne   na   wodach   Starej   Ziemi.   W 
każdym razie Huron wie, że baza jest tu, i na pewno o tym zamelduje. Przerwała, czując 
suchość w gardle. - Może zjecie coś i napijecie się kawy?

Kilka osób skinęło głowami. Oficer nawigacyjny i sternik zaczeli roznosić jedzenie. 

Sass wzięła dwa ulubione ciasteczka i spróbowała kawy. Skrzywiła się. Nigdy nie przepadała 
za tym napojem, ale tym razem miał on szczególnie dziwny posmak. Major Currakl. który 
przełknął wielki haust kawy, aż się wzdrygnął.

- Nie wymyli dzbanka - stwierdził.
Łyknął jeszcze raz i zmarszczył brwi. Inni obwąchali swojo kubki i odstawili je na 

bok.   Oficer   nawigacyjny   przełknął   trochę   kawy   i   z   niesmakiem   pokręcił   głową.   Sternik 
wzruszył ramionami i wstał, by napełnić inny dzbanek wodą z kranu.

Sassinak ugryzła ciastko, by usunąć z ust nieprzyjemną gorycz, gdy nagle Currald 

zaczął się dławić, twarz mu zsiniała, wytrzeszczył oczy. Siedzący obok Hollister natychmiast 
ułożył  go na podłodze.

- Atak serca - powiedział. - Pewnie spowodował go całodniowy stres...
Kiedy jednak sięgnął po zestaw pierwszej pomocy, umieszczony na ścianie, Sassinak 

poczuła,   jak   sztywnieje   jej   język.   Na   twarzach   osób,   które   spróbowały   kawy,   dostrzegła 
wyraz przerażenia.

- Trucizna - wyjąkała. Język zatykał jej usta. był ciężki, niekształtny.  - Nie pijcie 

tego...

Wzrok jej się zamglił. Nagle złożyła się we dwoje, zwracając wypitą wcześniej kawę. 

Bures również się krztusił, Currald zaś, chyba nieprzytomny, dławił się własnymi wymiotami. 
Ktoś wzywał przez telefon lekarza, czyjaś ręka pojawiła się przed nią, wycierając ślinę z jej 
twarzy i z biurka. Skinęła głową, dziękując za pomoc, jednak nadal nie mogła wypowiedzieć 
ani słowa.

Kiedy   znów   podniosła   głowę,   Hollister   ratował   Curralda,   a   Bures   wciąż   siedział 

skulony, nieszczęsny, z szeroko otwartymi  oczyma. Sama też pewnie nie wyglądała dużo 
lepiej. Złapał ją ostatni gwałtowny skurcz. Skuliła się, trzymając się za brzuch Potem poczuła 
się   trochę   lepiej.   Spostrzegła,   że   Arly   bezskutecznie   usiłuje   otworzyć   lekarzowi   drzwi. 
Przypomniała sobie, że zamek dostrojony jest do jej głosu. Odkaszlnęła i wykrztusiła hasło. 
Drzwi rozsunęły się. Gdy ekipa medyczna wzięła się do roboty, przepłukała usta wodą z 
kranu i nastawiła klimatyzację na najwyższe obroty, by usunąć z pomieszczenia potworny 
smród. Co prawda nie przewidziała takiej sytuacji, gdy nalegała na zainstalowanie w biurze 
umywalki, ale pomysł z pewnością był dobry. Medycy założyli Curraldowi maskę tlenową, a 
potem zażądali, by pani kapitan natychmiast poszła do szpitala okrętowego.

- Nie teraz. - Mogła już mówić wyraźnie, choć czuła, że trucizna jeszcze działa. - Nic 

background image

mi nie jest...

- Pani kapitan, trucizna może mieć również opóźnione działanie.
- Wiem, ale zajmiecie się tym później. Zabierzcie Buresa i miejcie go na oku. Wydaje 

mi się, że trucizna była w tej kawie. - Wskazała ręką na dzbanek. - Nie chcę wybuchu paniki, 
nikt nie może wiedzieć, że usiłowano otruć oficerów. Jasne?

- Tak jest, ale...
- Ale musicie wszystko sprawdzić. Rozumiem. Chcecie też ochronić innych. A więc 

powiedzcie, że napastnicy pozostawili coś w kuchni, tu, na górze, w związku z czym musicie 
sprawdzić, czy nie zatruli też kuchni na pokładzie żołnierskim.

- Tak jest.
- Porucznik Gelory wam pomoże.
Gelory, Weft, uśmiechnęła się porozumiewawczo. Była pomocnikiem kwatermistrza, 

więc jej wybór był jak najbardziej uzasadniony.

Nie   można   było   jednak   ukryć,   że   nieprzytomnego   majora   Curralda 

przetransportowano na noszach do szpitala. Sassinak naprędce ułożyła bajkę o tym, jak to 
najeźdźcy zatruli kuchnię, dostarczającą posiłki do kantyny oficerskiej. Oficerowie pracujący 
na mostku byli zaniepokojeni tak samo jak ich kapitan. Sass musiała na chwilę odejść, by 
zdjąć z siebie śmierdzący mundur. Jej twarz w lustrze zdawała się starsza o dziesięć lat, lecz 
gdy wzieła prysznic, wróciły jej kolory i poczuła się niemal normalnie. Bures i inni, którzy 
spróbowali kawy, również czuli się już lepiej i zdążyli się przebrać w czyste mundury. To 
dobrze, jeśli nartwią się o swój wygląd, na pewno nic im nie będzie. Usiadła fotelu i zaczęła 
intensywnie   myśleć.   Trucizna,   winda   towarowa   otwarta   pod   samym   nosem   żołnierzy, 
wystrzelony pocisk... To musiało być trzykrotne działanie wroga. Ta nowa metoda okazała się 
skuteczniejsza od innych, ale jednak było w niej coś nielogicznego. Jeśli komuś zależało na 
tym, by okręt zdradził swą obecność handlarzom niewolników - a był to jedyny możliwy 
powód odpalenia pocisku - to po co teraz posłużył się trucizną. Gdyby wszyscy oficerowie 
umarli, załoga sama nie byłaby w stanie nic zrobić. Czy wywrotowiec chciał przejąć okręt? 
To niemożliwe,  gdyż  krążownik był  zbyt  skomplikowany,  aby mógł  nim kierować  jeden 
człowiek. Czy zemścił się za to, że poprzedni dwukrotny sabotaż nie poskutkował? W takim 
wypadku mógł wsypać truciznę do potrawy, w której nie dałoby się jej wyczuć. W każdym 
razie   trucizna   to   idiotyczny   pomysł.   Sass   sięgnąła   ręką   po   słuchawki   i   połączyła   się   z 
lekarzem. 

- Zgadza się - powiedział lekarz - trucizna była w kawie, To  bardzo niebezpieczny 

alkaloid. Mamy więcej ofiar, ale tylko jedną śmiertelną.                                       

- W głosie doktor Mayerd wyczuwało się niepokój.       
 Ofiara śmiertelna. Łzy zakłuły ją pod powiekami. Trudno jest tracić ludzi w walce lub 

podczas awarii okrętu, ale kiedy jakiś członek załogi truje swych kolegów...                    

- Major Currald żyje i chyba się z tego wyliże, choć jego stan nie jest dobry - mówiła 

dalej doktor. - Będzie musiał leżeć najmniej przez trzy dni. Dwóm innym zrobiliśmy płukanie 
żołądka. Ci, którzy przełknęli tylko odrobinę kawy, wszyscy zwrócili, tak jak pani. Jak dotąd 
załoga nie kwestionuje opowieści o tym, że to napastnicy wrzucili truciznę do kanistrów w 
kuchniach. Jest to zresztą całkiem prawdopodobne, bo podczas ataku gotowano właśnie kawę. 
Nie wszystkie dzbanki były jednak zatrute. Czy piła pani kawę z pierwszej partii wysłanej na 
mostek?                                              

- Ja nie, ale inni pili, bez żadnych negatywnych skutków. Co jeszcze? 
-   Stężenie   trucizny   w   poszczególnych   dzbankach   było   bardzo   różne,   jakby   ktoś 

wsypał ją na oko. W sumie zameldowało się jedenastu chorych. Mamy zgłoszenia jeszcze 
dziewięciu czy dziesięciu osób, które zaraz po ustąpieniu nudności poczuły się na tyle dobrze, 
że nie przyszły do szpitala. Co jednak najważniejsze, pani kapitan, jeśli będzie pani miała 
wrażenie, że zmieniają się barwy i wszystko zaczyna jakoś dziwnie wyglądać proszę od razu 

background image

się do nas zgłosić. Niektórzy reagują na truciznę z opóźnieniem, co ma związek z cyklem 
rozkładu alkaloidu w wątrobie. Pewne metabolity przechodzą wtórny rozkład i tracą grupę 
wodorotlenową...

Sass szybko przerwała ten opis biochemicznych aspektów działania trucizny.
-   Dobrze,   jeśli   zobaczę   świat   w   innych   kolorach,   zejdę   na   dół.   Później   z   panią 

porozmawiam.

Doktor Mayerd się nie obrazi. Powinna przecież wiedzieć, że w tej chwili pani kapitan 

nie ma ochoty na wykład z podstaw biochemii.

Tak  więc   ktoś   usiłował  otruć  nie   tylko  starszych   oficerów,  ale  również   załogę,   a 

przynajmniej jej część. Zastanowiła ją przypadkowość rozmieszczenia trucizny. Czy niektóre 
dzbanki były przeznaczone dla przyjaciół zamachowca? W jaki sposób otrucie załogi mogło 
pomóc  handlarzom  niewolników. Chyba  że truciciel  chciał  wszystkich  zabić,  a następnie 
przekazać   wiadomość   swym   wspólnikom.   Ale   przecież   tylko   jeden   człowiek   ma   tu 
wystarczającą wiedzę, by przeprowadzić taką transmisję. Sassinak powstrzymała się przed 
rzuceniem podejrzliwego spojrzenia w stronę kabiny łączności. I tak morale załogi nie było 
najlepsze.

Zadźwięczał telefon. Ponownie nałożyła słuchawki.
- Słucham.
To była znów doktor Mayerd.
- Pani kapitan, ten alkaloid pochodzi z rośliny rosnącej na Diplo...
Otworzyła usta, by spytać: “No i co z tego?", gdy nagle zrozumiała, co to faktycznie 

oznacza.

-   Diplo?   Mój   Boże!   -   Układ   ciężkoświatowy,   zdaniem   niektórych   najbardziej 

kłopotliwy   pod   względem   politycznym,   wysuwający   bezczelne   roszczenia   wobec 
lekkoświatowców. - Jesteś tego pewna?

- W zupełności. - Mayerd była z siebie dumna, zresztą miała ku temu powody. - Pani 

kapitan,   w   naszym  banku  informacji  jest   to  jeden  z  podstawowych  wzorców.  To  rzadka 
trucizna, zaś jej struktura może posłużyć do wykrycia innych. Wiem, że pani nie chce nawet 
słyszeć   jej   nazwy,   bo   nie   chciała   pani   słuchać   o   rozbiciu   grupy  wodorotlenowej.   -   Sass 
skrzywiła się na tę ironiczną uwagę, ale nie skomentowała jej. - Stwierdzam, że trucizna nie 
pochodzi z magazynu medycznego. Ktoś przemycił ją na pokład we własnym bagażu. - Po 
długiej pauzie dokończyła: - Sądzę, że to był ktoś z Diplo. Albo ktoś, kto ma tam przyjaciół.

- Currald omal nie zginął - zauważyła Sass, przypominając sobie, że doktor Mayerd 

zawsze miała do powiedzenia wiele nieprzyjemnych rzeczy na temat ciężkoświatowców i ich 
wymagań medycznych.

-   Nadal   grozi   mu   śmierć.   Nie   oskarżam   Curralda,   wiem,   że   nie   każdy 

ciężkoświatowiec   to   stuknięty   fanatyk.   A   jednak   mamy   truciznę   pochodzącą   z   rośliny 
rosnącej   na   planecie   agresywnych   ciężkoświatowców,   i   jest   to   fakt,   którego   nie   sposób 
zignorować. Przepraszam, wzywają mnie.

Rozłączyła się, zostawiając Sass sam na sam z jej myślami. Ciężkoswiatowa trucizna. 

Dla doktor Mayerd oznaczało to automatycznie, że truciciel był ciężkoświatowcem. Czy to 
jednak   nie   nazbyt   proste?   Pomyślała   o   ściągniętej,   posępnej   twarzy   Curralda,   o   pełnym 
rezygnacji   tonie,   którym   przyznał   się   do   odpowiedzialności  za   otwartą   windę   towarową. 
Spodziewał się. ze wina spadnie na niego, że będzie miał kłopoty. Wiedziała, że jej reakcja 
zdziwiła go, Gratulując jej zwycięstwa w bitwie, również wyglądał na zaskoczonego. Nie 
wyobrażał sobie, żeby kobieta-kapitan, do tego z lekkiej planety, mogła założyć kombinezon i 
rzucić   do   walki.   Szkoda,   że   jest   nieprzytomny   i   nie   może   mówić.   Ze   wszystkich 
ciężkoświatowców na okręcie jemu ufała najbardziej.

Jeśli to nie był ciężkoświatowiec, to kto? Kto miałby interes w podżeganiu różnych 

ras   ludzkich   do   kłótni?   Kto   by   na   tym   zyskał?   “Jeden   z   podstawowych   wzorców 

background image

medycznych" - przypomniała sobie. Ekipa medyczna miała szczególnie wielkie możliwości 
dostępu do magazynów z aprowizacją.

- Pani kapitan? - To jej nowy zastępca, stanowczo zbyt młody i nieśmiały, by sprostać 

jej wymaganiom. - Nadciąga drugi okręt eskortowy.

Spojrzała   na   główny   ekran,   przekazujący   przetworzony   komputerowo   obraz   z 

pasywnych skanerów. Ten okręt posuwał się względnie wolno, a jego kurs prowadził przez 
najgęstszą część chmury odłamków.

- Odczyty bardzo podobne do poprzedniego - stwierdził oficer. Popatrywał na nią 

nerwowo, co ją irytowało. Nie miała przecież rogów ani ogona.

- Czy udało się przechwycić jakąś transmisję?
-   Nie,   pani   kapitan.   Jest   zbyt   daleko.   Pewnie   przesyła   komunikaty   do   satelity 

przekaźnikowego.

Przerwał, gdyż oficer łączności pomachała uniesioną ręką. Sassinak skinęła na nią.
- Mówią w okropnym neo-gaesha - stwierdziła oficer. - Ledwie mogę ich zrozumieć.
- Przełącz to na moje słuchawki - odparła pani kapitan. - To był kiedyś mój rodzinny 

język.

Przez te wszystkie lata na wszelki wypadek ćwiczyła  znajomość neo-gaesha. Jeśli 

jednakże wrogowie używają choćby najprostszego szyfru, nic nie zrozumie.

Wiadomość nie była kodowana. Nadawca z dozorowca zdawał raport z obserwacji 

odłamków prostym, pozbawionym naleciałości neo-gaeshem.

- ...i stalowy pojemnik na odpadki, na pewno nie nasz. Chyba czytnik kostek i kaseta z 

kostkami. Oznaczone insygniami Floty i jakimś numerem. - Sass nie dosłyszała odpowiedzi, 
lecz   po   chwili   pierwszy   głos   dodał:   -   To   zajęłoby   zbyt   wiele   czasu.   Już   zebraliśmy   do 
sprawdzenia kilka przedmiotów należących do Floty. Jednak zaznaczę je. - Tu nastąpiła długa 
pauza.   -   Nie   mógł   być   zbyt   duży,   pewnie   to   jeden   z   ich   ciężko   uzbrojonych   okrętów 
zwiadowczych nowszej generacji. Podobno są zupełnie niewykrywalne aż do chwili, kiedy 
zaatakują, a do tego mają tyle broni, co krążownik. - Kolejna pauza. - Tak, zweryfikowane 
ofiary Floty, część w kapsułach ewakuacyjnych, reszta w mundurach pokładowych.

  Najtrudniej   przyszło   jej   przekonać   samą   siebie,   że   trzeba   poświęcić   również 

poległych,   odmówić   im   honorowego   pogrzebu,   oddać   wrogowi   ich   ciała,   by   w   sposób 
wiarygodny zaaranżować pobojowisko.

Kiedy okręt eskortowy zniknął z pola widzenia, Sass odprężyła się. Jak dotąd, mieli 

szczęście. Wróg nie wiedział, że tu są, cali i zdrowi. Huron i jego żałosny ładunek znajdowali 
się już daleko, w bezpiecznej odległości. Jej okręt wyeliminował mnóstwo przestępców.

Jednakże kiedy podczas długiej nocnej wachty myślała o poległych żołnierzach Floty, 

których ramię wrogiego robota zbierało w celu poddania ich “weryfikacji", zrobiło jej się 
smutno, że Huron odleciał na transportowcu i nie może jej pocieszyć.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Naprawy jak zwykle się przedłużały. Sassinak nie przejmowała się tym szczególnie. 

Mieli   czas,   mnóstwo   czasu.   Wiedziała   z   doświadczenia,   że   mechanicy   nie   są   nigdy 
zadowoleni   z   wymiany   popsutej   części,   zawsze   chcą   ją   usprawnić,   ulepszyć.   Tak   więc 
zamontowanie   nowych   napędów   pociągnęło   za   sobą  przebudowanie   ich   podstawy   oraz 
zmianę   rozstawu.   Hollister   cytował   dane   na   temat   środków   ciężkości   i   przyspieszenia, 
zapełniając   ekran   wyższą   matematyką,   która   w   innych   okolicznościach   mogłaby   ją 
zainteresować, ale w tej chwili stanowiła tylko kłębowisko bezsensownych symboli. Znacznie 
poważniejszy problem, dotyczący obecności sabotażysty na pokładzie, również nie doczekał 
się rozwiązania. Gdyby ktoś nie zdradził ich kamuflażu, teraz nie byłoby tej wielkiej dziury 
ziejącej w boku okrętu, popsutych  napędów  ani ofiar w ludziach.  Nie pierwszy raz Sass 
uczestniczyła w walce, była świadkiem śmierci, ale Abe miał chyba rację, kiedy tyle lat temu 
przekonywał ją, że to co innego, kiedy samemu wysyła się kogoś na śmierć.

W   końcu   byli   gotowi.   Mechanicy   zakończyli   pracę.   Uszkodzoną   sekcję   okrętu 

napełniono   powietrzem.   Sprężone   powietrze   gwizdało,   uciekając   przez   drobne   pęknięcia, 
zanim je uszczelniono. Sassinak stwierdzita, że okręt jest w dobrym stanie, choć trzeba go 
będzie później  odstawić do doków  naprawczych.  Kiedy ciśnienie powietrza  na pokładzie 
żołnierskim   wyrównało   się,   żołnierze   wrócili   do   swych   kajut   ku   ogromnej   uldze   załogi 
okrętu, która ostatnio sypiała na waleta. Naprawy trwały tydzień, a nie trzy czy cztery dni, jak 
zapowiadano, ale wreszcie dobiegły końca i wszystko wróciło do normy.

Curralda wypuszczono ze szpitala w samą porę, by mógł przenieść swych żołnierzy 

do ich kwater. Kiedy odzyskał przytomność, Sassinak składała mu codzienne wizyty, ale czuł 
się zbyt słabo, by długo z nią rozmawiać. Stracił niemal dziesięć kilo wagi, był zmizerowany.

Ćwiczyła właśnie wraz z Gelory w siłowni, kiedy Currald po raz pierwszy tam zajrzał. 

Szeroko otworzył oczy na widok błyszczącej różowej pręgi na jej ramieniu,

- Jak to się stało?
- Omal mnie nie załatwił jeden z tych pięciu piratów, którzy dotarli na pokład główny 

- odparła, nie przerywając ćwiczeń, Uskakując przed kopniakiem przeciwniczki  i zadając 
pchnięcie, które tamta z łatwością zablokowała.

-   Nie   wiedziałem,   że   była   pani   ranna   -   powiedział   zatroskany,   ale   już   po   chwili 

przybrał  zwykłą,  niewzruszoną  minę.   Sassinak  dała  Gelory znak,  by  na chwilę   przerwać 
walkę.

- Nic strasznego - odparła. - Czy już wolno panu ćwiczyć?
Zaczerwienił się.
- Kazali mi na siebie uważać, ale wie pani, jaki mam problem...
- Wiem, przy  niskim ciążeniu traci pan wapń. Mogłabym poprosić mechaników o 

nastawienie wysokiej grawitacji w pańskiej kabinie.

Uniósł brwi, Sass pogratulowała sobie, że jest tak domyślna.
- Naprawdę? To zużywa dużo energii, a my jesteśmy w kamuflażu...
- Już lepsze to, niż miałby pan sobie zniszczyć zdrowie. Wiem,że twardy z pana facet, 

majorze, ale trucizna działa podstępnie. 

- Mówili, że mogę używać deptaka, ale nie wolno mi podnosić ciężarów - przyznał 

się. Ciekawe, mechanicznego deptaka nie było w tej sali. Currald rzucił jej najbardziej ludzkie 
spojrzenie jakie kiedykolwiek widziała, i w końcu uśmiechnął się.- Mam nadzieję, że nie 
weźmie mnie pani za wymoczka, choć na takiego teraz wyglądam...

Wymoczek nie przeżyłby podobnego zatrucia, a poza tym nie awansowałby do stopnia 

majora. - Rzuciła to suchym,  niemal burkliwym tonem, lecz ujrzała w jego oczach błysk 
zadowolenia. - Jeśli pan i medycy uważacie, że większe ciążenie pomoże panu wrócić do 

background image

formy, to proszę mi o tym powiedzieć. Nie możemy zużywać zbyt wiele energii bez ryzyka 
utraty   kamuflażu.   ale   pańską   kabinę   możemy   zasilić.   Nie   mam   pojęcia,   czy   to   panu   w 
czymkolwiek  pomoże,  jednak wolałabym,  żeby słuchał pan zaleceń  pani doktor. Lekarze 
wiedzą o zatruciach trochę więcej niż pan czy ja.

- Tak jest, pani kapitan - odparł bez urazy.
- Spodziewam się pana na naradzie o piętnastej zero zero -ciągnęła Sass. - A teraz 

mam jeszcze kwadrans na pobieranie nauk u Gelory.

- Czy mogę się poprzyglądać?
- Oczywiście, jeśli chce pan ujrzeć, jak co chwila padam na podłogę. - Skinęła na 

przeciwniczkę, która przypuściła natychmiastowy atak, tak błyskawiczny, że musiała chyba 
częściowo zmienić formę. Coś, co z początku wydawało się miękkie, bez kości, stwardniało 
nagle, stając się nogą, przez którą została przerzucona Sass. Później Gelory nie stosowała już 
żadnych  transformacji. Walczyły ze sobą niemal jak równa z równą Wyglądało na to, że 
Weftka chciała, by pani kapitan wypadła dobrze w oczach ciężkoswiatowca Curralda.

W zebraniu załogi w jej biurze wzięła udział niemal ta sama grupa oficerów, co w 

dniu zatrucia. Sass z rozbawieniem zauważyła, że tym razem nikt nie sięgnął po dzbanek z 
kawą, choć do powrotu Curralda zachowywano się całkiem normalnie.

- Jestem przekonana, że ta kawa nie jest groźna - powicdziała, przyglądając się ich 

minom, gdy zdali sobie sprawę z własnego nieświadomego zachowania.

Kiedy   wszyscy   usiedli   na   miejscach   i   ostrożnie   spróbowali   kawy,   poinformowała 

Curralda o najnowszych wydarzeniach, opisując przeprowadzone naprawy, konieczne zmiany 
na pokładzie żołnierskim, a także potajemne polowanie na truciciela. Ponieważ główna oficer 
służby medycznej powiedziała mu już, że trucizna pochodzi z Diplo, Sass wspomniało tylko o 
późniejszych odkryciach.

-   To   oczywiste,   że   każdy   sabotażysta   dążyłby   do   wywołaniu   sporów   pomiędzy 

różnymi  grupami załogi. Najpierw przyszło  mi  do głowy,  że użycie  trucizny z ciężkiego 
świata wskazuje na kogoś, kto chciał zrzucić winę na cięzkoświatowców, a wiedział. że im 
ufam.   Jednakże   musieliśmy   również   rozpatrzyć   taką   możliwość,   że   to   właśnie  jakiś 
ciężkoświatowicc dosypał trucizny. Musiałby on mieć dostęp do kuchni, najprawdopodobniej 
do obu, choć istnieje niewielka możliwość, że kawa z pokładu głównego znalazła się na 
pokładzie żołnierskim. Ponieważ kawę roznoszono po całym okręcie, trudno stwierdzić, skąd 
pochodziła każda filiżanka, zwłaszcza jeśli winny jest któryś ze stewardów.

- Nie wierzy już pani w to, że to napastnicy zatruli otwarte kanistry?

- Nie, nie mieli ku temu powodów, ponieważ sądzili, że uda im się zdobyć okręt, a 

wtedy   musieliby   korzystać   z   naszych   zapasów.   Proszę   również   pamiętać   o   tym   drugim 
sabotażu - o pocisku.

 - Czy wiadomo coś na ten temat?

- Nie, panie majorze, ale może pan będzie nam mógł w czymś dopomóc. Mam tu listę 

podejrzanych. Jest wśród nich pewna młoda kobieta z dość ambitnej planety - Przerwała na 
chwilę, a ponieważ nikt się nie odzywał,  dokończyła:  - Z przyczyn  zdrowotnych  została 
ewakuowana z Diplo. Wychowała się na Palunie.

- To planeta pośrednia - wycedził Currald. Sass skinęła głową.
- Zgadza się. Mieszkała tam do trzynastego roku życia z rodziną cięzkoświatowców, 

spokrewnionych   z   jej   naturalnymi   rodzicami.   Kiedy   tylko   mogła,   złożyła   podanie   o 
przeniesienie na lekką planetę, a po ukończeniu szkoły wstąpiła do Floty.

- Nie jest jednak pani pewna...
- Nie, nie jestem. Mogła dostać się do kuchni, ale nie tylko ona, oprócz niej taką 

możliwość miało jeszcze przynajmniej czterech stewardów i kucharze. Chodzi o to, że jako 
jedyna ma bezpośrednie powiązania z Diplo, nie z byle którą ciężką planetą, lecz właśnie z 

background image

Diplo. Poleciała tam dwa razy, już jako osoba dorosła, w ubiorze ochronnym. Oczywiście, nie 
znamy żadnych szczegółów. Gdyby ktoś chciał zrzucić winę na ciężkoświatowca, to nie mógł 
wymyślić nic lepszego niż zastosowanie trucizny z Diplo.

- Czy ona mogła odpalić pocisk? - Currald popatrzył na Arly, która zdecydowanie 

pokręciła głową.

- Nie. Oczywiście natychmiast sprawdziliśmy taką możliwość, zwłaszcza kiedy obaj 

moi technicy z tej sekcji zachorowali. Jednakże wówczas, gdy został odpalony pocisk, czuli 
się dobrze. Swoimi czynami oczyścili się wzajemnie, chyba żeby byli w zmowie. Wydaje mi 
się, że pocisk odpalono ręcznie, najprawdopodobniej przy wykorzystaniu tablicy rozdzielczej 
na korytarzu.

- Pamiętajmy, że Wydział Bezpieczeństwa Floty ostrzegł każdego kapitana, by być 

gotowym   na   obecność   przynajmniej   jednego   agenta.   Nie   mówiono   o   wyłącznie   jednym 
agencie - zauważyła Sass. - Wydaje mi się, że charakter obu wydarzeń, odpalenia pocisku i 
zatrucia, jest stanowczo odmienny, co wskazywałoby na dwóch odrębnych wywrotowców o 
dwóch   różnych   celach.   Nie   potrafię   sobie   jednak   wytłumaczyć,   co   można   było   zyskać 
poprzez zatrucie przypadkowych osób. Chyba ze truciciel współdziałał z grupą, która miała 
przejąć okręt.

Currald   westchnął   głęboko   i   splótł   palce   dłoni.   Mimo   że   po   chorobie   był 

zmizerowany, nadal górował nad wszystkimi, a jego ponura mina była wręcz groźna.

- Pani kapitan, cieszy się pani reputacją osoby niezmiernie sprawiedliwej... - Przerwał, 

niezadowolony z tego wstępu, i zaczął na nowo: - Ja jestem tylko dowódcą wojskowym, nie 
mam   aż   tyle   do   czynienia   z   załogą   okrętu,   ale   wiem,   że   wszyscy   uważacie,   iż 
ciężkoświatowcy trzymają się razem. To stwierdzenie jest w dużym stopniu zgodne z prawdą. 
Przypuszczam, że wiedziałbym, gdyby ciężkoświatowcy planowali jakiś spisek w tej części 
okrętu. Mam również nadzieję, ze wierzy pani, iż powiedziałbym pani o tym.

Sassinak uśmiechnęła się, doceniając jego wysiłki.
- Już wcześniej mówiłam, panie majorze, że mam do pana pełne zaufanie. Nie sadzę, 

by planowano spisek, gdyż po wykryciu zatrucia nie wydarzyło się nic poważnego. Obawiam 
się   jednak,   że   jeśli   aresztuję   stewardesę,   o   której   wspomniałam,   to   pan   i   pozostali 
ciężkoświatowcy uznacie to za zbyt pospieszną reakcję na wykrycie trucizny z Diplo. Dlatego 
bardzo mnie interesuje pańskie zdanie na temat tego, jaki ta osoba miałaby w tym interes. O 
ile wiem, nic wynika to z polityki i religii ciężkoświatowców.

- Oczywiście, że nie. - Currald znowu westchnął. - Może jednak jej naturalna rodzina i 

krewni na Palunie byli skrajnymi separatystami- Sama nie może należeć do separatystów, bo 
nic   wytrzymałaby   tego   nerwowo.   Niektórzy   z   nich   dość   surowo   obchodzą   się   z   nie 
dostosowanymi dziećmi. Czasami od razu je zabijają, twierdząc, że nie nadają się do życia. - 
Zignorował głośne szmery obecnych i kontynuował: - Jeśli nie udało jej się dostosować do 
życia w niskiej grawitacji, albo jeśli się jej wydaje, ze powinna odegrać się za to, że była 
nieprzystosowana, to rzeczywiście mogła postąpić nierozsądnie, by zwrócić na siebie uwagę. 
- Rozejrzał się dookoła i skierował wzrok na Sass. - Czy wśród pani oficerów nic ma żadnych 
ciężkoświatowców?

-   Dawniej   byli,   ale   wysłałam   ich   z   Huronem   na   transportowiec-   -   Wzruszyła 

ramionami,   zauważając   jego   przenikliwe   spojrzenie.   -   Mieli   odpowiednie   kwalifikacje   i 
doświadczenie.

Ta odpowiedź przypadła mu do gustu, rozluźnił się nieco.
- Czy wobec tego pozwoliłaby pani oficerowi-ciężkoświatowcowi zamienić parę słów 

z tą dziewczyną?

- Jeśli tylko sądzi pan, że uda się dowiedzieć prawdy.
- Ma pani do mnie zaufanie. - Nie było to pytanie, lecz utwierdzenie, wypowiedziane 

z pewnym zdziwieniem. - Dobrze, pani kapitan, zobaczę, co będę mógł zrobić.

background image

Reszta   spotkania   była   poświęcona   wynikom   prowadzonej   obserwacji.   Przez   kilka 

pierwszych   dni   po   lądowaniu   nie   zauważono   w   układzie   żadnej   aktywności   poza   lotem 
wahadłowca z planety na zamieszkany księżyc.  Jednakże parę godzin temu  szybki  statek 
uniósł się z powierzchni planety i skierował na kurs wiodący poza układ.

- Lecą powiedzieć szefowi, co się stało - stwierdził Bures.
- Dlaczego więc czekali aż tak długo? - zdziwiła się Sass. Przyszło jej do głowy kilka 

powodów, z których żaden nie był szczególnie miły. Nikt nie odpowiedział na jej pytanie, ale 
nie spodziewała się uzyskać odpowiedzi. Ciekawe, kiedy przylecą duże transportowce, by 
rozebrać i przenieść bazę. Wróg zna prędkość statku, jaki porwał Huron, a więc wie, ile czasu 
pozostało do przybycia okrętów Floty. O wiele groźniejsza możliwość polegała na tym, że 
nieprzyjaciel  zechce  bronić bazy,  łapiąc  malutką  ekspedycję  Floty w pułapkę  zastawioną 
przez swe naszpikowane bronią okręty, podobne do dozorowca, z którym walczyli.

Wreszcie pani kapitan podsumowała naradę.
- Możemy teraz śledzić odlatujący okręt, mając nadzieję, że zmierza w jakieś ważne 

miejsce, możemy też czekać tutaj i później złożyć Flocie raport, albo wreszcie moglibyśmy 
spróbować uniemożliwić ewakuację bazy, kiedy tylko się rozpocznie. Chciałabym wiedzieć, 
dokąd leci ten drań.

Dwie godziny później Currald zadzwonił do niej, prosząc o zwołanie narady. Zgodziła 

się na to i chociaż o niczym podobnym nie wspomniał przez telefon, nie zdziwiła się, kiedy 
do biura wraz z nim weszła podejrzana stewardesa.

Jej   historia   wyglądała   tak,   jak   przypuszczał   Currald,   Seles   urodziła   się   bez 

wrodzonego dla ciężkoświatowców przystosowania do wysokiej grawitacji. Przez pierwszy 
miesiąc po narodzinach ciągle groziła jej śmierć. Dziadek radził jej matce, by ją zabiła, ale ta 
kobieta,   która   straciła   już   dwoje  dzieci  w   awarii   środowiskowej,  postanowiła  dać   szansę 
córce.   Ponieważ   medycyna   była   bezradna,   dwumiesięczne   dziecko   odesłano   do  młodszej 
siostry matki na planetę Palun. Nawet tam Seles była “mięczakiem". Kuzyni naśmiewali się z 
niej,  gdy  złamała   nogę   w   kostce   przy  upadku   z  drzewa,   kpili,   że   nie   potrafi   biegać   ani 
wspinać się tak szybko jak oni. Kiedy po ukończeniu dziesięciu lat poleciała w swą jedyną w 
dzieciństwie podróż na Diplo. musiała nosić kombinezon ochronny, jak lekkoświatowcy, i 
również z tego powodu wysłuchiwać szyderstw dziadka. Starzec twierdził, że dziewczyna 
zniszczyła rodzinę - nie tylko kosztami leczenia i podróży na Palun. ale poprzez sam fakt, że 
mają takie nieprzystosowane dziecko. Lepiej już byłoby, gdyby zmarła w łonie matki. Ojciec 
traktował ją  jak powietrze, nic rozmawiał z nią. Matka miała już dwoje “normalnych" dzieci, 
krzepkich chłopaków, którzy przewrócili Seles na podłogę i dusili ją, dopóki nie przegoniła 
ich matka, szczerze zirytowana, że ma tyle kłopotów z tą dziewczyną.

W szkole na Palunie zainteresowało się nią kilku aktywnych  separatystów, którzy 

wykorzystywali   jej   słabą   kondycję   jako   żywą   ilustrację   przyczyn,   dla   których 
ciężkoświatowcy powinni unikać kontaktów z lekkoświatowcami i Federacją. Pouczono ją, że 
nic przystosowani mogą usprawiedliwić swoje istnienie poprzez okazanie przywiązania  do 
interesów   ciężkoświatowców   i   szpiegowanie   od   wewnątrz   dominującej   kultury 
lekkoświatowców.

Z  myślą   o tym  poprosiła  o  przeniesienie  ze  względów  zdrowotnych   na planetę  o 

normalnej grawitacji. Jej prośbę szybko spełniono. Uznano ją za osobę kwalifikującą się do 
utrzymania przez państwo i skierowano do szkoły z internatem na planecie Cascya.

Sassinak pomyślała, że Seles poszła do tej dziwnej szkoły z internatem mniej więcej w 

tym samym wieku, w którym ona zaczęła uczyć się w szkole przygotowującej do służby we 
Flocie. Jednakże Seles nie miała swego Abego, przewodnika i nauczyciela. Była większa i 
silniejsza   niż   przeciętna   dziewczyna   (choć   ciężkoświatowcy   uważali   ją   za   wymoczka)   i 
uwierzyła  już w  to, że  jest  wyrzutkiem  społecznym.  Czy ktokolwiek  próbował się  z  nią 

background image

zaprzyjaźnić?   Seles   pewnie   nawet   by   tego   nie   zauważyła.   Grubo   ciosana   twarz   tej 
dziewczyny   nie   była   brzydka,   ale   szpeciła   ją   zastygła,   sztywna,   ponura   mina,   przez   co 
wyglądała   na   głupszą   niż   rzeczywiście   była.   Kilka   razy   napytała   sobie   kłopotów,   biorąc 
udział w bójkach. Ludzie zaczepiali ją, ponieważ nienawidzili ciężkoświatowców, a jej nie 
ufali. Sassinak usłyszała w jej glosie nutkę użalania się nad sobą, ale nie wypowiedziała 
żadnego komentarza. Nikt nie lubi tych, co jęczą, nikt nie ufa ponurakom.

Tak wiec Seles skończyła szkolę przekonana, że na świecie nie ma sprawiedliwości. 

Wciąż płonęła chęcią usprawiedliwienia swego istnienia przed krewnymi ciężkoświalowcami. 
Z   takim   właśnie   nastawieniem   wstąpiła   na   służbę   do   Floty.   Po   odbyciu   podstawowego 
przeszkolenia, podczas pierwszej przepustki, wybrała się na Diplo. Rodzina okazywała jej 
wyłącznie   pogardę,   nie   wierzyła,   że   dziewczyna   chce   być   szpiegiem   ciężkoswiatowców. 
Powiedziano jej, że gdyby do czegokolwiek się nadawała, zwerbowałaby ją regularna służba 
wywiadowcza. A tak, co zdziała na własną rękę? “Jesteś mięczakiem!” - krzyczał dziadek. 
Matka mu przytakiwała, a młodsi bracia uśmiechali się kpiąco. “Najpierw udowodnij, na co 
cię stać, a potem zobaczymy" - uciął wszelkie dyskusje dziadek.

W drogę powrotną do bazy kosmicznej zabrała kilogram trucizny. Ponieważ nie była 

ona zakazana na Diplo, Seles uznała, że ciężkoświatowcy są na nią odporni. Miała zamiar 
zabić całą lekkoświatową załogę na swym przyszłym okręcie, przekazać go pod komendę 
swych ziomków i w ten sposób dowieść swej lojalności.

- Niczego byś nie udowodniła! - żachnął się major Currald, który z przykrością słuchał 

taj opowieści. - Czy chciałaś, żeby lekkoświatowcy uznali, iż wszyscy jesteśmy głupi albo 
szaleni? Nie przyszło ci do głowy, że niektórzy z nas są przekonani, że jedyną naszą nadzieją 
jest Federacja, a wraz z nią lekkoświatowcy?

Dziewczyna   miała   wypieki   na   twarzy.   Gdy   kładła   na   biurku   Sass   pogniecioną, 

kilkakrotnie złożoną kartkę, ręce jej drżały.

-   Wiem,   co   teraz   będzie.   Wiem,   że   mnie   zabijecie.   Chciałabym   jednak,   żeby 

pochowano mnie na Diplo, a przynajmniej moje prochy. Zgodnie z regulaminem musicie to 
zrobić i wysłać tę informację.

Wiadomość była równie nieskładna i żałosna jak cała historia. Zaczynała się od słów: 

“W   imię   Sprawiedliwości   i   naszej   Słusznej   Sprawy"   i   odwoływała   się   do   niezgodnej   z 
faktami   historii   (zamieszki   na   Gelway   nie   zostały   wywołane   uprzedzeniami   wobec 
ciężkoświatowców, którzy w ogóle nie wzięli w nich udziału, nie licząc jednego oddziału 
policji) oraz wątpliwej teologii (Sass nigdy wcześniej nie słyszała o “Bogu Darwina"), które 
miały usprawiedliwić otrucie niczemu niewinnych osób, w tym również ciężkoświatowców, 
będące “aktem czystego oporu, który rzuci światło na całą Galaktykę". Informacja kończyła 
się prośbą do rodziny o zezwolenie na pogrzeb jej szczątków na   planecie, by “nawet tak 
słaba i nieudana córka Wspanialej Rasy mogła spoczywać na ziemi, która ją zrodziła".

Sassinak   spojrzała   na   Curralda.   który   w   tym   momencie   uosabiał   całą   brutalność 

ciężkoświatowców. Najwyraźniej miał ochotę  zetrzeć Seles na proch. Z kolei Sass odczuwała 
podobną   chęć   w   stosunku   do   rodziny   dziewczyny.   Być   może   nie   była   ona   szczególnie 
błyskotliwa, ale coś by z niej wyrosło, gdyby nie wmówili jej, że jest plamą na honorze 
rodziny, czarną owcą. Wzięła kartkę z biurka, złożyła ją i schowała do teczki, zawierającej 
notatki na temat dochodzenia.

Patrząc dziewczynie prosto w oczy, zaczęła mówić twardym głosem:
- Masz rację, że kapitan, działając w trybie  nadzwyczajnym.  ma prawo skazać na 

śmierć każdego na pokładzie, kto zagraża bezpieczeństwu okrętu. Mogłabym kazać zabić cię 
na   miejscu,   bez   żadnych   dyskusji.   Jednakże   nie   uczynię   tego.   -   Seles   otworzyła   ze 
zdziwieniem usta, a ręce zadrżały jej jeszcze bardziej. Na twarzy Curralda pojawił się wyraz 
niesmaku.   -   Nie   zasługujesz   na   szybką   śmierć   za   ten...   -   zatrzasnęła   teczkę   -   fałszywy 
heroizm. Flota wydała dużo pieniędzy na twoje szkolenie, o wiele więcej niż twoja rodzina na 

background image

lekarstwa, wożenie cię tam i z powrotem i robienie ci awantur. Jesteś nam coś winna, a swym 
kolegom winna jesteś przeprosiny za to, że o mało ich nie pozabijałaś. Włączając w to majora 
Curralda.

- Nie wiedziałam, że trucizna podziała na ciężkoświatowców.,. - wyszeptała Seles.
- Zamilknij! - Na dźwięk głosu majora dziewczyna z przerażeniem zamknęła usta. - 

Nie przyszło ci do głowy, żeby wypróbować ją na sobie, co?

- Ja nie jestem czystej rasy...
- Nie o to chodzi, Seles - wtrąciła Sass, zanim Currald zdołał otworzyć usta. - Miałaś 

trudne dzieciństwo, podobnie jak wielu z nas. Ludzie byli dla ciebie źli, tak samo jak dla 
wielu z nas. Nie ma jednak sensu truć tych, którzy nie zrobili ci nic złego. Jeżeli naprawdę 
chciałaś kogoś zabić, to dlaczego nie otrułaś swojej rodziny? To oni cię skrzywdzili.

- Tak, ale ja... ale oni...
- Są twoją naturalną rodziną, wiem. Flota zaś mogła zostać twoją prawdziwą rodziną. 

Zrobiłaś jednak coś, czego nic możemy puścić płazem. Zabiłaś kogoś, Seles, i to nie w walce 
z   otwartym   czołem,   ale   przebiegle,   podstępem.   Kiedy   wrócimy   do   domu,   czeka   cię   sąd 
wojskowy, być może zostaniesz oddana pod obserwacje psychiatrów.

- Nie jestem wariatką!
- Nie? Usiłujesz dogodzić tym, którzy cię skrzywdzili, trując tych, którzy starali się z 

tobą zaprzyjaźnić. Moim zdaniem to czyste szaleństwo. Jesteś winna, ale jeśli cię ukarzę, inni 
ciężkoświatowcy mogą pomyśleć, że postąpiłam tak ze względu na twoje geny, a nie na twoje 
czyny.

-   Ciężkoświatowcy   powinni   wystąpić   z   Federacji   i   zająć   się   swoimi   sprawami   - 

wymamrotała z uporem Seles. - Federacja nigdy nam nie pomogła.

Sassinak spojrzała na Curralda. Maska pogardy i niesmaku zniknęła z jego twarzy.
- Wydaje mi się, panie majorze - rzekła Sass - że mamy tu jednocześnie problem 

medyczny   i   prawny.   W   obecnych   okolicznościach   nie   istnieje   możliwość   leczenia 
psychiatrycznego, a nie chcę sądzić tej dziewczyny, dopóki nie dostaniemy wyników pełnych 
badań.

- Sądzi pani, że wystarczy...
- Podejrzenie o niepoczytalność przyczyni się do złagodzenia kary. To jednak leży 

poza sferą mych uprawnień. Muszę zadbać o zminimalizowanie szkód poczynionych przez 
nią we wszystkich dziedzinach oraz o zachowanie dowodów.

Dziewczyna   patrzyła   to   na   panią   kapitan,   to   na   majora,   zdezorientowana   i 

przestraszona.

- Ale ja... ja żądam...! 
Sassinak pokręciła głową.
- Seles, jeżeli sąd wojskowy zarządzi egzekucję, dopilnuję, by twe przesłanie zostało 

przekazane rodzinie. Jednakże w chwili obecnej nie widzę innego wyjścia, jak tylko umieścić 
cię w odosobnieniu. - Nawiązała kontakt ze szpitalem pokładowym i zamieniła kilka słów z 
oficer medyczną.  - Panie majorze, czy mam kazać komuś ze służby bezpieczeństwa, żeby 
sprowadził ją na dół, czy...

- Ja się tym zajmę - odparł tonem, w którym współczucie zajęło miejsce niesmaku.
- Dziękuję. W pana towarzystwie będzie się zachowywać spokojniej.
“I to z kilku powodów" - dodała w myślach. Currald miat posturę i pewny siebie 

wygląd w pełni przystosowanego ciężkoświatowca, wyszkolonego do walki. Seles nie będzie 
próbować ucieczki i pod jego wzrokiem na pewno nie wpadnie w histerie.

Niecałą godzinę później oficer medyczna zakomunikowała, ze Seles może popełnić 

samobójstwo.

- Jej życie wisi na włosku. Seles w każdej chwili może się załamać, tym prędzej, jeśli 

zamkniemy ją w areszcie. Chcę ją poddać hibernacji.

background image

- W porządku. Kiedy przygotujesz dokumenty, przyślij mi je do podpisu. I uważaj, 

żeby z tym hibematorem nic się nie stało. Nie chcę żadnych podejrzeń.

Sprawa została rozwiązana. Sassinak rozparła się w fotelu, zastanawiając się, dlaczego 

poczuła   wobec   tej   dziewczyny   takie   współczucie.   Nigdy   nie   lubiła   osób   nadmiernie 
użalających się nad sobą, Seles zaś zabiła członka załogi, a jednak wywarły na niej wrażenie 
oszołomienie i ból dziewczyny,  to połączenie odwagi i gniewu. Kiedy Currald wrócił na 
główny pokład, wyraził swą opinię w podobnym tonie.

- Jestem Przyłączeniowcem, ale zawsze byłem zdania, że powinniśmy wypróbowywać 

naszą młodzież na planetach o dużej grawitacji. Mamy coś szczególnego, co warto zachować, 
czego nie wolno się wyzbywać. Kiedyś nawet popierałem tych, którzy żądają, by zaprzestać 
leczenia nie przystosowanych noworodków. Uważałem, że we wszechświecie jest i tak dość 
lekkoświatowców,   którzy   szybko   się   mnożą,   po   co   więc   tracić   pieniądze   i   czas   na 
wychowywanie   kolejnego   wymoczka?   Ta   dziewczyna   to   w   gruncie   rzeczy   żywy   dowód 
mojego rozumowania. Jej  rodzina straciła mnóstwo pieniędzy,  czasu i nerwów. Federację 
drogo kosztowała szkoła z internatem, Flota straciła sporo forsy i czasu na przeszkolenie jej, a 
w rezultacie dostaliśmy niekompetentną i głupią trucielkę. Sam już nie wiem. Mam ochotę 
wdeptać  ją w ziemię. a jednocześnie jest mi jej żal. Nic z niej nie będzie, choć mogło być. 
Stwierdzam   z   żalem,   że   to   wyznawane   niegdyś   przeze   mnie   ideały   tak   ją   fatalnie 
ukształtowały.

- Mam jednak nadzieję, że coś uda się uratować. — Sass przesunęła po biurku w jego 

stronę pełny kubek. - To, co jej powiedziałam, jest szczerą prawdą. Wielu z nas miało trudne 
dzieciństwo, niejedn został w jakiś sposób skrzywdzony. Przypuszczam, że spotkał się pan z 
uprzedzeniami wobec swego pochodzenia. - Skinął głową. - Jednak nie postanowił pan otruć 
nicwinych osób, by odegrać się na tych, którzy pana zranili. - Wypiła kilka łyków ze  swego 
kubka. Nie byta to kawa, lecz rosół. - Najgorsze, że staje się to teraz dużym problemem. W 
Radzie poruszano ostatnio temat rzekomej dominacji ludzi we Flocie.

- Co?! - Major chyba nigdy o tym nie słyszał.
- Nie podaje się tego do powszechnej wiadomości,  niemniej  Jednak niektóre rasy 

domagają   się   wprowadzenia   w   Akademii   obowiązkowych   limitów.   Nawet   Ryxi   są   tego 
zdania.

- Te pierzaste szczotki?
- Wiem, wiem. Currald, jesteś z Floty, więc rozumiesz, że ludzie muszą trzymać się 

razem. Ciężkoświatowcy doskonale przystosowali się do dużej grawitacji, ale nawet oni nie 
mogliby na własną rękę przeciwstawić się reszcie Federacji.

Skinął głową, znów popadając w przygnębienie. Sass zastanowiła się, o czym on teraz 

myśli. Major jest z pewnością godzien zaufania. zwłaszcza po tym, co wydarzyło się przez 
osiami tydzień. Mało brakowało, a nie uszliby z życiem.

Kolejnym   jej   gościem   był   Hollister,   który   przyniósł   raport   na   temat   wszystkich 

napraw oraz szacowanych możliwości okrętu, zanim podda się go gruntownemu remontowi. 
Choć   napędy   po   lewej   stronie   rufy   nie   były   aż   tak   poważnie   uszkodzone,   jak   sądzono, 
wyglądało jednak na to, że krążownik nie przetrzyma kolejnego pościgu w przestrzeni FTL.

- Uda się zrobić kilka skoków w prostym kursie na Sektor - stwierdził Hollister - ałe 

żadnych manewrów, jakie musiałby wykonywać Ssli podczas pościgu. Nie ma pani pojęcia, 
jak to obciąża napędy.

Sassinak rzuciła mu groźne spojrzenie.
- To znaczy, że nie dowiemy się, dokąd podążają uciekające okręty?
- Niestety nie, bo nie  wiadomo,  czy w  ogóle gdziekolwiek  dotrzemy.  Musiałbym 

zgłosić stanowczy protest.

- Którego nikt by nie przeczytał, gdybyśmy się rozbili. Nieważne. nie będziemy ich 

śledzić. Musimy jednak coś zrobić, nie możemy tu siedzieć z założonymi rękami. Gdybyśmy 

background image

zdołali oznaczyć jakoś te okręty...

- To zupełnie inna sprawa. - Odchylił się w tył i zmarszczył czoło, przygotowując się 

do   dłuższej   tyrady.   -   Zakłada   pani,   że   ktoś   przyleci   ewakuować   stację.   Chciałaby   pani 
wiedzieć, dokąd. Nie możemy ich śledzić, więc... - Zawiesił głos. Sassinak czekała, lecz 
Hollister nie odzywał się. Wreszcie drgnął i podał jej następną kostkę z danymi. - Pomyślę o 
tym, ale na razie mamy kolejny kłopot. Czy pamięta pani problemy z płuczkami systemu 
środowiskowego?

- Tak. - Włożyła kostkę do czytnika, dziwiąc się, że nie została ona bezpośrednio 

przekazana do terminalu komputerowego. Spojrzała w ekran i omal nie zaklęła głośno.

- Jest coraz gorzej - powiedział Hollister.
I to znacznie gorzej. Wydajność przetwarzania spadała z dnia na dzień, a stężenie 

substancji zanieczyszczających rosło. Przypomniała sobie wiadomości o stałej równowadze 
reakcji, stopniu przyrostu glonów,..

- Zatkał się zawór przeciążenia i wystąpił przeciek z systemu hydroponicznego do rur 

doprowadzających   -   kontynuował   Hollister,   wskazując   palcem   dodatkowe   dane.   -   Tu 
wszędzie rośnie zielony kożuch. Wczoraj uporaliśmy się z nim w rurach poprzecznych, ale 
płynąca nimi ciecz jest bogata w składniki, którr glony wprost uwielbiają. Nie możemy ich 
zlikwidować,   nic   niszcząc   całego   życia   biologicznego   w   głównych   systemach 
hydroponicznych, gdyż to znaczyłoby, że musielibyśmy przejść na zapasowy system zasilania 
w tlen. Straciliśmy już dwadzieścia procent zapasów powietrza w potyczce z tym okrętem.

Sassinak skrzywiła się. Zapomniała, że podczas walki część zapasowych zbiorników 

tlenu została uszkodzona lub zniszczona. Hollister ciągnął dalej:

- W normalnych okolicznościach pomniejszenie załogi o osoby, które odleciały na 

zdobycznym statku, byłoby dla nas korzystne, ale ponieważ nie wiedzieliśmy, jaki system 
środowiskowy ma transportowiec, wysłaliśmy też specjalistów od biosystemów. Bardzo mi 
ich   teraz   brakuje.   Powinniśmy   przepłukać   i   na   nowo   nastawić   cały   system,   ale   o   wiele 
bezpieczniej zrobić to w jakimś miejscu, gdzie będzie powietrze. Może jakoś uda nam się 
utrzymać wydajność, ale tylko pod warunkiem, że nic więcej się nie popsuje.

- Czy to mógł być sabotaż? - spytała Sass. Hollister wzruszył ramionami.
- Oczywiście, że tak. ale równie dobrze może to być najzwyklejsza awaria.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Monitory kontrolne pokazywały pogarszający się z dnia na dzień stan biosystemów, 

Sassinak zmuszała się, by okazywać na zewnątrz względny spokój, choć w duchu szalała z 
wściekłości.   Byli   już   tak   blisko,   znaleźli   bazę   handlarzy   niewolników   i   prawdopodobnie 
również drogę do ich mocodawców, gdy nagle zostali obezwładnieni. Codzienne meldunki 
Hollistera potwierdzały dane z ekranu: nie mieli rezerw na pościg, nie mogli też dłużej tkwić 
w miejscu.

Mimo wszystko czekała, mając nadzieję, że pojawią się kolejne okręty, które będzie 

mogła   opisać   w   raporcie.   Gdyby   przybyła   ekspedycja   ratunkowa   Hurona,   mogłaby   ona 
przejąć prowadzenie obserwacji. Każdego dnia Sass spędzała kilka godzin na przeglądanie 
akt   personalnych,   sprawdzając   każdego,   kto   powinien   być   w   sekcji   okrętu,   z   której 
wystrzelono pocisk, i kto mógł mieć dostęp do urządzenia odpalającego. Osób takich było 
ogółem   czterdzieści   czy   pięćdziesiąt.   Przeanalizowała   już   kilkanaście,   od   Aariefa   do 
Kelly'ego, mając nadzieję, że tę żmudną pracę przerwie jej jakiś okręt przylatujący do układu. 
Wreszcie na samym skraju zasięgu detektorów pojawił się jeden pojazd. Jego sygnalizator był 
chyba nie uszkodzony, bo podawał szczegóły dotyczące masy i rozmiarów okrętu.

- Hm... - Sassinak zmarszczyła czoło nad ekranem. - Jeśli to prawda, to powinien mieć 

zainstalowany nowy system sygnalizacyjny.

- Możemy go zidentyfikować?.
-   Spróbujmy.   -   Nowy   system   działał   poprawnie.   Poinformował   ich,   że   statek 

przybywa z Courcy-DeLan i że uprzednio przewoził przez półtora roku “różne ciecze" na 
trasie Valri Palin - Terehalt. “Różne ciecze" wlewano do dziesięciolitrowych butli. Cóż to 
mogło   być?   Paliwo?   Narkotyki?   Związki   chemiczne   służące   do   produkcji   syntetyków? 
Wszystko było możliwe, od stężonych kwasów po płynne witaminy do diety niewolników.

Do   układu   wleciały   dwa   kolejne   transportowce,   które   ostrożnie   wylądowały   na 

powierzchni planety. Czułe detektory “Zaid -Dayana" zdołały dokładnie zlokalizować statki 
na   powierzchni   planety,   potwierdzając   tym   samym   podejrzenie,   że   wylądowały   one   w 
uprzednio   odkrytym   miejscu.   Później   pojawił   się   ogromny   okręt   typu   hall-kir, 
zaprojektowany   do   cumowania   na   stacji   orbitalnej.   Nie   będąc   w   stanie   wylądować   na 
planecie, zatrzymał się na niskiej orbicie. Teraz nie ulegało już wątpliwości, że baza  zostanie 
ewakuowana.   Statek   typu   hall-kir   mógł   pomieścić   ogromny   ładunek   maszyn   i   urządzeń. 
Jednakże ten pojazd miał co najmniej dwadzieścia lat i nie był wyposażony w nowy nadajnik. 
Sassinak nic wiedziała też, jak oznaczyć go dla potrzeb dalszego śledztwa. Sygnalizator IFF 
ujawnił tylko tyle,  że statek został wydzierżawiony z nie figurującej w aktach korporacji 
Generał Systems Freight Lines. Nie wiadomo było, kim jest wypożyczający, ani też czy statek 
już uprzednio był dzierżawiony podejrzanym klientom.

- Sygnał Floty!
Pisk   w   słuchawce   wyrwał   Sassinak   z   niespokojnej   drzemki.   Kciukiem   ściszyła 

głośność.

- O co chodzi?
- Sygnał Floty, kieruje się ku nam lekka grupa bojowa pod dowództwem komodora 

Yerstana. Sygnał nadawany szyfrem na wąskim zakresie, ale na pewno go wykryli.

- Już idę.
Czuła lekki ból głowy, może od zdenerwowania, a może na skutek nie najlepszej 

jakości powietrza. Weszła pod prysznic, nałożyła świeży mundur i pobiegła na mostek, gdzie 

background image

załoga była bardziej ożywiona niż w ostatnich dniach.

- Sygnał nakierowany był w stronę planety - poinformował oficer łącznościowy. - 

Muszą wiedzieć, że tu jesteśmy.

- Niczego nie wiedzą, co najwyżej mają taką nadzieje -sprostowała Sassinak.
- Czy wyślemy do nich sygnał?
- A mamy wolną drogę?
- Och, rzeczywiście. Już zasłoniła nas ta wstrętna planeta.
- Stacja na księżycu pewnie przechwyciła sygnał, prawda?
- Tak, ale...
- A więc jeszcze przez pewien czas pozostaniemy w ukryciu. Daj namiar na najbliższy 

okręt Floty i jak najdokładniejsze wyliczenia ich trajektorii lotu,

Dane pojawiły się w postaci błękitnych symboli na tle schematu układu planetarnego. 

Sassinak usiłowała sobie przypomnieć, co słyszała o komodorze Verstanie. Czy wkradnie się 
ostrożnie do układu na wolniejszym, ale i dokładniejszym napędzie wewnątrzukładowym, czy 
też przeleci przezeń kilkoma skokami  FTL,  tak jak zrobiła to ona? Ile okrętów liczy grupa 
bojowa? Czy wyśle naprzód pojazd zwiadowczy albo eskortowy? Huron na pewno ostrzegł 
go przed fałszywymi  sygnałami nadajników IFF, więc jest gotów stawić czoło kłopotom. 
Tylko że niektórzy wysocy rangą oficerowie mieli w zwyczaju ignorować ostrzeżenia swych 
młodszych kolegów.

Wezwała na mostek Hollistera, by zapytać go o możliwości "Zaid-Dayana". Warto 

zastawić pułapkę na piratów, choć bez ujawnienia swej obecności będzie dość trudne,

O   wiele   wcześniej   niż   się   spodziewała   odebrali   kolejny   sygnał   floty.   Komodor 

najwyraźniej   postanowił   szybko   wtargnąć   do   układu,   wysyłając   mniejsze   okręty   długimi 
skokami   daleko   przed   krążowniki.   “Scratch",   okręt   klasy   dozorowca,   badał   drugą   stronę 
planety, szukając oznak życia. Sassinak wysłała krótką szyfrowaną wiadomość najwęższym, 
jak   tylko   mogła,   pasmem,   mając  nadzieję,   że   piraci   nie   zdołają   tego   wykryć   swymi 
urządzeniami.

Po   kilku   sekundach   otrzymała   odpowiedź   i   nawiązała   łączność   z   komodorem 

Yerstanem. Chciał, by wydostała “Zaid-Dayana" kryjówki i żeby się spotkali. Odrzucił jej 
propozycję   zastawienia   pułapki,   w   której   ukryty   krążownik   mógłby   przechwycić   statki 
uciekające przed widocznym zagrożeniem.

Nic   miała   innego   wyjścia,   musiała   usłuchać.   Załoga   ściągnęła   do   wnętrza   okrętu 

detektory i sieci rozłożone na najbliższych skałach. Kiedy wszystko było gotowe, Hollister po 
raz ostatni sprawdził poszczególne elementy napędu. Odczekali jeszcze ponad dwie godziny, 
by zniknąć z pola widzenia piratów.

- Nawet jeśli muszę zrezygnować ze świetnego punktu obserwacyjnego - oznajmiła 

Sass - to nie mam zamiaru wyskakiwać im przed nosem. Może uda nam się wymknąć tak, że 
w ogóle nie domyślą się naszego istnienia,

“Zaid-Dayan"   ostrożnie   wydostał   się   ze   skalnej   rozpadliny   i   oderwał   się   od 

powierzchni księżyca. Sassinak odetchnęła z ulgą. Chociaż w krytycznym momencie satelita 
zapewnił im schronienie, to jednak jego powierzchnia nie była naturalnym portem dla okrętu, 
zaś sama pani kapitan tylko w locie doświadczała irracjonalnego poczucia bezpieczeństwa. 
Poza tym  teraz widzieli  wszystko  wokół, ich pola widzenia nie zawężała już  poszarpana 
powierzchnia księżyca.

Okręt  nabierał prędkości, wszystkie  systemy  funkcjonowały doskonale, na mostku 

kapitańskim   nie   zapaliła   się   ani   jedna   kontrolka   ostrzegająca   przed   grożącym 
niebezpieczeństwem.Gdyby Sass nie pamiętała o zniszczonych napędach i załatanej dziurze 
na rufie, myślałaby, że krążownik jest w idealnym stanie.

Przez   następnych   kilka   godzin   całą   jej   uwagę   pochłaniało   kluczenie   pomiędzy 

odłamkami skał otaczającymi planetę. Gdy wreszcie wydostali się poza wszystkie satelity i 

background image

pierścienie asteroidów, okręty Floty znajdowały się już w odległości kilku minut świetlnych. 
Sassinak nie decydowała się na skok, kontynuowała lot na napędzie wewnątrzukładowym. 
sprawdzając przez kilka pozostałych do spotkania godzin, czy okręt i załoga są przygotowani 
na inspekcję. Akta, do których zajrzała, przypomniały jej, że komodor Verstan cieszy się 
reputacją człowieka szczególnie wymagającego. Czuła przez skórę, ze będzie miał wiele do 
powiedzenia na temat wyglądu krążownika.

Zauważyła,   że   komodor   kieruje   swe   okręty   w   stronę   bazy   piratów,   ściśle 

przestrzegając zasad taktyki. Dwa okręty klasy dozorowca. “Scratch" i “Darkwatch", ustawiły 
się   między   planetą   a   słońcem,   niewątpliwie   po   to,   by   wyłapać   “zabłąkanych"   piratów. 
Krążownik flagowy, “Serb Hawr", i dwa lżejsze krążowniki uformowały klin. Po ich obu 
bokach ulokowały się po trzy pojazdy patrolowe, jeszcze jeden zaś leciał z tyłu. Gdy “Zaid-
Dayan" zbliżał się do okrętów, utrzymały tę pozycję, nie kierując się już w stronę układu 
planetarnego.

Sassinak ustawiła “Zaid-Dayana" dokładnie za “Serb Harrem" i nawiązała kontakt 

telekomunikacyjny   z   komodorem   Verstanem.   Wyglądał   tak,   jak   na   zdjęciu   w   rejestrze 
oficerów Floty szczupły mężczyzna o różowej twarzy, gęstych siwych włosach i błękitnych 
oczach. Zza jego pleców w ekran niecierpliwie wpatrywał się Huron.

- Witam panią  komandor  - przemówił  oficjalnym  tonem Verstan. - Otrzymaliśmy 

sygnał z nadajnika ratunkowego Floty.

Sass porzuciła wszelką nadzieję. Jeśli Verstan tak zaczyna rozmowę, to...
- Jak widzę, było  to jakieś nieporozumienie. - Chciała coś wtrącić, lecz komodor 

mówił dalej. - Podkomandor Huron zasugerował mi możliwość, że rzekomy wybuch pani 
okrętu został w jakiś sposób zamarkowany, choć sądzę, że... hm... zwyczaj każe w takiej 
sytuacji wyłączyć sygnalizator.

- Panie komodorae, w tym przypadku sygnał nadajnika był niezbędny, aby oszukać 

piratów...

- Ach, tak... piratów... Z iloma uzbrojonymi okrętami miała pani do czynienia?
Sassinak zazgrzytała zębami. Niedługo stanie przed sądem -działo się tak zawsze w 

podobnych okolicznościach - i to tam będzie właściwe miejsce na zadawanie takich pytań.

-   Pierwszy   uzbrojony   okręt   -   odparła   jednak   -   eskortował   transport   niewolników. 

Wówczas nie wiedzieliśmy jeszcze, czy transportowiec również jest uzbrojony.

- Nic był. Mieliście przecież sygnał z nadajnika IFF.
- Wiedzieliśmy, że sygnalizator na dozorowcu był przestrojony, nie mieliśmy więc 

zaufania do sygnału z transportowca. Jeśli przypomni pan sobie, jak zniszczony został lekki 
krążownik “Cles Prel", kiedy rzekomo nie uzbrojony transportowiec rozniósł go na strzępy...

Wiedziała, że to chwyt  poniżej pasa. Kapitan “Cles Prel" był w Akademii kolegą 

Verstana. Twarz komodora zastygła, ale spojrzał na nią z szacunkiem. Choć pedantycznie 
przywiązany do regulaminu, lubił jednak ludzi z ikrą.

- Powiedziała pani; “pierwszy uzbrojony okręt". Czy były jakieś inne?
Opisała dobrze obwarowaną bazę oraz okręty, które przyleciały. by włączyć się do 

bitwy. Huron na pewno poinformował go już o uzbrojeniu pierwszego dozorowca - jeśli tylko 
komodor zechciał go wysłuchać. Zanim Verstan zdążył zapytać ją o szczcegóły potyczki, 
poinformowała go o późniejszym ruchu w układzie.

-   W   ciągu   kilku   ostatnich   dni   na   planecie   wylądowały   trzy   transportowce   klasy 

gourney, a na niskiej orbicie krąży jeden statek klasy hall-kir. Jeden z tych transportowców z 
pewnością   pochodzi   z   układu   ciężkoświatowców,   a   wcześniej   odbywał   nie   rejestrowane 
podróże.   Sądzę,   że   mają   zamiar   ewakuować   bazę.   Zaobserwowaliśmy   dużą   aktywność 
wahadłowców krążących między planetą a statkiem na orbicie.

- Czy ma pani jakieś rozeznanie co do wielkości bazy?
- Raczej nic. Siedzieliśmy po drugiej stronie tego małego księżyca i od strony planety 

background image

mieliśmy rozłożoną tylko niewielką sieć sensorów. Uzyskany obraz cieplny może dotyczyć 
różnej liczby osób - od tysiąca do piętnastu tysięcy, w zależności od szeregu czynników. 
Gdybyśmy  mieli  pewność, czym  się zajmują, opracowalibyśmy  bliższe dane. Mogę panu 
przesłać wszystkie informacje.

- Bardzo proszę.
Dostroita kanały i przekazała mu dane.
- Jeśli ich zdolność załadowcza kształtuje się w granicach normy, mogą ukończyć 

ewakuację i być gotowi do odlotu w ciągu najbliższych kilku dni.

- Rozumiem. Czy sądzi pani. że odlecą nawet w naszej
obecności?
-   Zapewne   tak.   Nic   nie   zyskają   czekając-   Aha,   zewnętrzny   księżyc...   Czy   Huron 

powiedział panu o zasięgu ich detekcji?

- Tak. Zdaję sobie sprawę, iż zauważyli nasze przybycie. Zniszczyliśmy również ich 

zewnętrzny sygnalizator ostrzegawczy- Trzy transportowce średniej wielkości, jeden statek 
klasy   hall-kir...   Powinniśmy   ich   złapać.   Jeżeli   poczekamy   jeszcze   tydzień,   może   coś 
dodatkowo wpadnie w naszą sieć. Co pani na to?

Chciała   przyłączyć   się   do   polowania,   marzyła   o   tym   od   lat.   Jednakże   Hollister 

stanowczo pokręcił głową.

- Panie komodorze, nasz system środowiskowy jest przeciążony, napędy rufowe zaś 

zostały poważnie uszkodzone. Moi mechanicy twierdzą, że nie stać nas na kolejny długi 
pościg.

- Hm... Czy mamy obraz? Może podrzucimy wam coś, co przyda się do naprawy?
Któryś z pozostałych krążowników musiał ich obserwować, gdyż zanim jeszcze Sass 

zdążyła odpowiedzieć, ujrzała, jak na ekranie za plecami Verstana pojawia się obraz “Zaid-
Dayana". Jeden z oficerów wskazał mu ekran. Komodor spojrzał nań i gwałtownie zwrócił się 
do Sassinak.

- Co tu się stało? Wygląda to tak, jakby wasza przegroda cumownicza po lewej stronie 

rufy została...

- Przestrzelona. Tak, ale już ją uszczelniliśmy. Wiem, że wygląda to nie najlepiej.
- Poza tym brakuje wam co najmniej dwóch napędów rufowych. Pani komandor, jest 

pani w czepku urodzona.

- Chyba tak - odparła, mile połechtana jego reakcją. - Przy okazji, czy podkomandor 

Huron znajduje się teraz pod pańskimi rozkazami, czy też zwróci mi go pan?

Verstan uśmiechnął się i skinął na Hurona.
- Nie byliśmy pewni, czy was tu znajdziemy. Myślę jednak, że pan podkomandor z 

przyjemnością przejdzie na pani okręt.

Huron postarzał się przez tych kilka tygodni. Sassinak zastanowiła się, czy on też tak 

o niej myśli  i czy zechce tu wrócić. Huron zaczął opowiadać o podróży transportowcem 
niewolniczym,   o   potwornych   warunkach,   jakie   na   nim   zastali,   o   przerastającym   ich   siły 
zadaniu pocieszenia osieroconych, porwanych z domów dzieci. Jej oczy wypełniły się łzami 
żalu i gniewu, że nie potrafiła temu zapobiec. Powróciły bolesne wspomnienia z przeszłości. 
Transportowiec   miał   na   swym   pokładzie   niewiele   prowiantu,   ponieważ   miał   zakończyć 
podróż na tej planecie. Tak więc do wszystkich nieszczęść doszły jeszcze głód i pragnienie. 
Teraz   Huron  chciał   dołączyć  do  grupy bojowej.  Jako  że  nie   miał  konkretnych   zadań   na 
okręcie flagowym, poprosił o zezwolenie na lądowanie wraz z żołnierzami.

- Oczywiście wrócę, jeśli mnie pani potrzebuje - dodał, unikając jej wzroku.
Sassinak   westchnęła.   Prześladowały  go  chyba   własne  wspomnienia.   Nie  spocznie, 

dopóki nie pozabija piratów. “Albo sam nie padnie martwy" - pomyślała ze złością. Nie był 
żołnierzem. nie został wyszkolony do walki lądowej, powinien mieć więcej oleju w głowie. 
Będzie lepiej, jeśli wezwie go na “Zaid-Dayana" i uchroni od niebezpieczeństwa.

background image

- Huron...
Urwała, gdy spojrzał jej prosto w oczy. Huron nie był już tym uległym kochankiem, 

dobrym zastępcą, lojalnym wobec swej pani kapitan. Gdyby wezwała go na pokład, na pewno 
by wrócił, Straciłby jednak szacunek do samego siebie, swój honor i dumę, które najbardziej 
w nim  kochała. Mogła mu rozkazać, by poszedł z nią do łóżka, a on bez wątpienia by jej 
usłuchał. Jednakże nic byłby to już ten Huron, którego tak pożądała. Najpierw musi stoczyć 
swoje bitwy, a później - jeśli w ogóle będzie jakieś “później" - będą mogli odkryć  się na 
nowo. Poczuła przeszywający ból w sercu, falę tęsknoty połączonej z lękiem. Jeśli stanie mu 
się coś złego, jeżeli zginie, zawsze będzie miała świadomość. że mogła uratować go przed 
śmiercią. Gdyby jednak teraz rozkazała mu powrócić na bezpieczny krążownik, wiedziałaby. 
że go obraziła.

- Bądź ostrożny - odezwała się w końcu. - I nie oszczędzaj tych drani.

Oczy mu rozbłysły, uśmiechnął się szeroko.

- Dziękuję, komandor Sassinak. Cieszę się, że zostałem zrozumiany.

Cokolwiek by się stało, bitwa zakończy się, zanim “Zaid-Dayan" powróci na remont 

do Kwatery Głównej Sektora. Sassinak miała nadzieję, że w odpowiedzi uśmiechnęła się 
równie otwarcie i szczerze. Niestety, nie czuła radości.

Podróż   powrotna   do   Kwatery   Głównej   Sektora   była   jednym   z   najbardziej 

przygnębiających przeżyć w jej życiu. Podobnie jak Huron nie mogła się doczekać, by dopaść 
piratów, handlarzy niewolników. A tymczasem musiała wracać do domu  jak jakiś cywil. 
Przyłapała się na tym. że przeklina Hollistera. A przecież to nie była jego wina.

Po krótkiej  rozmowie  odbytej  z Huronem nowy zastępca  wydawał  się jej  jeszcze 

mniej odpowiedni niż poprzednio. Wiedziała, że zbyt surowo go ocenia, lecz nic nic mogła na 
to poradzić. Wciąż miała przed oczyma  twarz Hurona, wyobrażała sobie, jak by to było, 
gdyby leciał z nią teraz. By odsunąć od siebie podobne myśli, nadal studiowała akta osobowe, 
przyglądając się danym na temat każdego członka załogi, który mógł mieć dostęp do tej 
sekcji   okrętu,   z   której   odpalono   pocisk.   Po   Kellym   zajęła   się   Kellandem,   a  następnie 
przeanalizowała   akta   kolejnej   dziesiątki,   aż   do   Prossera.   Na   zdjęciu   dołączonym   do   akt 
Prosser miał minę, która nie przypadła jej zbytnio do gustu.

Podejrzliwie spoglądała na obłudny, wymuszony uśmieszek na jego cienkich wargach. 

Nie, nie może tak traktować każdego członka załogi. Przecież wszyscy nie mogli być winni. 
Prosser we własnej osobie nie wyglądał aż tak niesympatycznie - sprawdziła to pod byle 
pretekstem - to chyba jej stan nerwów był źródłem takich negatywnych odczuć. Zdawała 
sobie sprawę, że w Kwaterze Głównej Sektora stanie przed komisją dochodzeniową, a może 
nawet przed sądem wojskowym.

Czekały   ją   tam   długie   rozmowy   z   oficerami   administracyjnymi,   którzy   chcieli 

wiedzieć, w jaki sposób doszło do uszkodzeń, dlaczego zdecydowała się w danej sytuacji 
postąpić właśnie tak, a nie inaczej. Starsi mechanicy kiwali głowami, wymownie cmokali, 
patrząc   na   uszkodzenia,   i   krytykowali   prowizoryczne   naprawy,   przeprowadzone   przez 
Hollistera, Sassinak zaś stawała się coraz bardziej zgryźliwa wobec oficerów prowadzących 
przesłuchanie. Przecież mimo wszystko udało się jej powrócić z niemal całą załogą, a poza 
tym ocalić cały transport dzieciaków, które mogły zginąć, gdyby ściśle trzymała się zasad 
taktyki. Jednakże biurokratyczni śledczy nie mogli uwierzyć w to, żeby krążownik w rodzaju 
“Zaid-Dayana" mógł zostać pokonany przez “mały, prymitywny statek piratów", jak ujął to 
jeden z urzędników. Sass pokazała im kostki z danymi szczegółowo opisującymi uzbrojenie 
dozorowca. Obejrzeli je podejrzliwie i odłożyli na bok, pytając, czy jest aby pewna, że dane 
są dokładne.

Poruszyli też kwestię “zaproszenia" wroga do abordażu na okręt.
- To było zupełnie nieodpowiedzialne! — prychnął pewien komandor, który - jak 

background image

wynikało z rejestru oficerów Floty - nie postawił nogi na okręcie od wielu lat i nigdy nie brał 
udziału w kosmicznej potyczce.

-   To   mogło   się   zakończyć   katastrofą   -   skomentował   inny.   Tylko   jeden   członek 

komisji,   jednonogi   komandor,   który   podczas   swej   pierwszej   misji   został   wyrzucony   w 
hibematorze   za   burtę,   zadał   jej   pytania,   jakie   sama   by   postawiła   w   takiej   sytuacji. 
Przewodniczący   komisji   dochodzeniowej,   admirał   z   dwiema   gwiazdkami,   nie   mówił   ani 
słowa, ograniczając się do sporządzania notatek.

Kiedy wyszła z jednej z takich sesji, mając ochotę powrzucać członków komisji do 

systemu przetworzeniowego, ujrzała czekającą na nią Arly.

- O co znów chodzi? - spytała Sass. Arly wzięła ją pod ramię.
- Chyba warto się czegoś napić. Chodźmy do “Gina", zanim zacznie się wieczorny 

tłok.

- Przeczuwam jakieś kłopoty - odparła Sassinak. rzucając na nią baczne spojrzenie. - 

Jeśli masz jakieś złe wiadomości, powiedz mi od razu.

- Nie tutaj. Te gryzipiórki nie zasługują na to, by o tym usłyszeć. Chodźmy.
Kapitan ruszyła  za nią, marszcząc czoło. Arly nigdy nie bywała nachalna i raczej 

unikała portowych trawern.

Knajpka “Gino" była w tym sezonie ulubionym miejscem spotkań wyższych rangą 

oficerów Floty. Młodsi oficerowie lubili egzotyczne tawerny, w których czuli się dojrzalsi i 
odważniejsi, a podkomandorzy i komandorzy na spotkanie wybierali miejsca o pospolitszym, 
wręcz obskurnym  wyglądzie, tak jak “Gino". Było  tu jednak czysto,  obsługa krzątała  się 
żwawo, a jedzenie świadczyło o tym, że mają tu kucharza z prawdziwego zdarzenia.

Arly   poprowadziła   ją   do   stolika   w   rogu   sali.   Sassinak   usado   wiła   się,   ciężko 

wzdychając,   i   trąciła   kciukiem   guzik   wzywający   obsługę.   Gdy   Już   złożyły   zamówienie, 
spojrzała pytająco na Arly.

- No więc?
- Mamy komunikat z IFTL. Dla pani.
Podała jej pasek wydruku. Sass od razu wiedziała, o co chodzi. Komunikat IFTL dla 

kapitana   remontowanego   okrętu?   To  mogło   być   tylko   oficjalne   zawiadomienie   o  zgonie, 
jedyną zaś bliską jej osobą, która mogła umrzeć, był... Powoli rozłożyła kartkę. Oficjalny 
język komunikatu nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Huron nie żył, zginął na stanowisku, 
podczas ataku na bazę piratów. Zamrugała powiekami, by osuszyć łzy napływające do oczu, i 
znów spojrzała na Arly.

- Wiedziałaś
- Domyślałam się. Komunikat IFTL... Cóż innego mogłoby to być?
- No tak. A więc on nie żyje. Co za głupiec! - Gniew i ból dławiły jej gardło. Gdyby 

on nie zechciał... Gdyby ona mogła... Gdyby jakiemuś przeklętemu piratowi drgnęła ręka...

- Przykro mi, Sass... pani komandor.
- On był... dobrym człowiekiem.
To za mało, ta najgłupsza, najbardziej trywialna uwaga. Był dobrym człowiekiem, ale 

niepotrzebnie pozwolił się zabić. Nigdy już go nie zobaczy. Nigdy go nie dotknie. Drgnęła, 
przełknęła ślinę i sięgnęła po przyniesiony przez kelnera napój.

- Sam tego chciał - powiedziała raczej do siebie niż do Arly.
- Zmierzał  ku temu  na długo  przedtem,  zanim przybyła  pani  na “Zaid-Dayana"  - 

odezwała się nieoczekiwanie oficer obrony. Sassinak popatrzyła na nią z zaskoczeniem. Arly 
wypiła pół szklanki napoju i ciągnęła dalej. - Wiem, że pani... że on... że byliście sobie bliscy, 
rozumiem to, ale pani nie znała go wcześniej. Służyłam z nim przez sześć lat Ma pani rację, 
był dobrym człowiekiem, ale był też szalony. Zawsze miał świra.

- Huron? 
Skinęła głową.

background image

- W jego aktach nie ma nic na ten temat, bo umiał być na swój sposób ostrożny, ale 

nazbyt często wdawał się w awantury. Wie pani, gdy ludzie mówili coś złego o kolonistach, 
natychmiast  reagował. Mieszał się do polityki.  Kiedyś  po takiej kłótni powiedział mi, że 
nigdy nic dostanie własnego okrętu. Zawsze mówił zbyt dużo, w nieodpowiednim miejscu, 
nie licząc się z koligacjami innych.

- Był jednak dobrym zastępcą...
Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że Huron był aż takim awanturnikiem.
- O tak. I lubił panią, co miało na niego pozytywny wpływ, chociaż wściekł się, kiedy 

nie chciała pani pomóc tamtej kolonii.

- Tak, wiem o tym.
Przypomniała sobie, jak zażarcie się kłócili, jakie miał do niej pretensje.
- Uważałam, że powinna się pani o tym dowiedzieć - mówiła Arly, rysując palcem 

Jakieś wzory na blacie stołu. - On naprawdę panią lubił i na pewno chciałby, żeby pani o tym 
wiedziała. To nie przez panią zdecydował się polecieć. Aż do śmierci wszczynałby awantury i 
żaden kapitan nigdy nie byłby dla niego wystarczająco odważny.

Mimo pełnej dobrych intencji Arly, Sass nie mogła otrząsnąć się z przygnębienia. 

Traciła kolejnych kochanków, kończyły się przelotne znajomości, które rozkwitały i więdły, 
pozostawiając po sobie tylko wspomnienie. Kiedy jej kochanek znikał albo ginął, zawsze 
czuła żal, ale nigdy tak silny, jak teraz. Nic mogła się otrząsnąć, nie mogła żyć dalej tak, jak 
gdyby związek z Huronem był tylko kolejnym przelotnym romansem.

Sama   nie   wiedziała,   dlaczego   on   aż   tyle   dla   niej   znaczył.   Nic   był   przecież 

przystojniejszy,   lepszy   w   łóżku,   inteligentniejszy   ani   wrażliwszy   niż   wielu   mężczyzn,   z 
którymi   spotkała   się   w   życiu.   Kiedy   dotarto   do   niej   więcej   szczegółów   na   temat   ataku, 
przekonała się, że Arly miała rację. Huron przyłączył  się do grupy bojowej lądującej na 
planecie i z powodu naruszenia podstawowych zasad bezpieczeństwa zginął podczas ataku na 
kwaterę   główną   piratów,   Sassinak   podsłuchała   też   komendanta   załogi;   żołnierze,   którym 
towarzyszył, stwierdzili, że albo musiał być szalony, albo przesadnie żądny sławy. Oficjalne 
raporty stwierdzały, że Huron odznaczył się “wyjątkową odwagą", zaś pośmiertnie oceniono 
jego służbę jako “wybitną". Wszystko to jednak świadczyło o wielkiej nieodpowiedzialności 
Hurona, co nie poprawiło nastroju Sass. Przez te miesiące, jakie spędzili ze sobą, powinna 
była   wywrzeć   na   niego   większy   wpływ,  przewidzieć,   co   się   szykuje,   i   starać   się   temu 
przeciwdziałać. Był tak utalentowanym oficerem. Co za strata! Przez wiele nocy borykała się 
z myślami, nie pocieszała się jednak alkoholem.

Tymczasem   remont   okrętu   dobiegał   końca.   System   środowiskowy   trzeba   było 

rozebrać   na   części   i   naprawić,   przez   co   dwa   najniższe   pokłady   wypełnił   na   kilka   dni 
potworny smród. Bakterie siarkowe w połączeniu z zanieczyszczeniami z płuczek tworzyły 
obrzydliwą   mieszankę   zapachową.   Co   gorsza,   w   wewnętrznych   ściankach   głównych 
przewodów powstały rozliczne  wgniecenia,  w których  zaczęły rozwijać się mikroby.  Tak 
wiec należało wymienić każdy kawałek rur, a także wszystkie zawory, pompy, płuczki i filtry.

Hollister   nie   potrafił   powiedzieć,   czy   te   problemy   zostały   spowodowane   nowym 

zagospodarowaniem wnętrza okrętu, czy też powstały w rezultacie celowego sabotażu. Próby 
stworzenia komputerowego modelu awarii w celu wyśledzenia ich przyczyn dały sześć czy 
siedem różnych rozwiązań. Dwa z nich dotyczyły awarii pojedynczego elementu systemu na 
samym  początku  podróży,  która, zdaniem  Hollistera,  raczej  nie  była  wynikiem  celowych 
manipulacji.   Pozostałe   brały   pod   uwagę   jednoczesne   awarie   kilku   elementów,   jedno 
rozwiązanie   zaś,   obejmujące   osiem   czy   dziesięć   drobnych   przypadków   rozregulowania 
oddalonych od siebie części systemu, wyraźnie wskazywało na sabotaż. Nikt jednak nie mógł 
już teraz ustalić, która z tych hipotez bliższa była prawdy. Hollister i jego najbardziej zaufani 
technicy   zbadali   dosłownie   każdy   milimetr   powierzchni   systemu,   usiłując   naprawić 
wyrządzone szkody.

background image

Sassinak była rozczarowana raportem.
- A więc nie może mi pan powiedzieć nic konkretnego?
- Nie, pani kapitan. Moim zdaniem sabotaż faktycznie miał miejsce. Jak wykazała 

symulacja komputerowa, mogliśmy mieć o wiele większe kłopoty, ale ktoś usiłował ratować 
swą   własną   skórę.   Nie   mogę   jednak   tego   udowodnić,   a   co   gorsza   nie   jestem   w   stanie 
zagwarantować, że sytuacja się nie powtórzy. I nic tu nic da nawet pełna wymiana załogi. 
Sabotażystą nie musiał być nawet specjalista-mechanik. Każdy na wypadek katastrofy ma 
jakąś   podstawową   wiedzę   na   temat   systemów   środowiskowych.   A   poza   tym   agent   mógł 
zostać specjalnie przeszkolony, przecież w systemach środowiskowych Floty używa się tych 
samych standardowych komponentów co wszędzie.

- Co z resztą napraw?
Hollister poinformował ją o postępach w remoncie. Trzeba było rozebrać większą 

część lewej burty, niż początkowo myślano. Podobno zwykle tak się dzieje. Ten remont już 
jednak ukończono, podobnie jak naprawę napędów. Hollister z satysfakcją zakomunikował, 
że po zainstalowaniu najnowszej generacji napędów na lewej burcie powstała konieczność 
wymiany połowy napędów na prawej burcie, by do siebie nawzajem pasowały. Jak wyznał, 
niepokoił się, iż długa podróż w locie FTL z niestabilnymi  napędami  może spowodować 
awarię przeciążonych napędów na prawej burcie. Urządzenia kamuflażowe okrętu pozostały 
nietknięte, wszystkie zaś nie działające elementy komputera zastąpiono nowymi. Teraz odlot 
opóźniał   jedynie   system   środowiskowy.   Hollister   szacował,   że  do   końca   napraw   zostało 
jeszcze około dwóch tygodni.

Sassinak pomyślała, że “Zaid-Dayan" może nadal tkwić w doku remontowym, kiedy 

grupa bojowa Verstana powróci ze zwłokami Hurona. Wszyscy na krążowniku przeczytali już 
raporty z uwieńczonego sukcesem ataku na bazę piratów, obejrzeli hologramy zniszczonych 
kopuł i wysadzonych budynków z prefabrykatów. Kiedy Sassinak oglądała je, zastanawiała 
się, czy baza, w  której  mieszkała  kiedyś  jako niewolnica,  wyglądała  podobnie. Jej  akcja 
ocaliła   przynajmniej   część   dzieci   przed   uwięzieniem   w   takich   kopułach.   Kilka   razy 
odwiedziła szpital i rozmawiała z tymi biednymi sierotami. Miała teraz do siebie pretensje, że 
nie interweniowała przed napadem na kolonie. Jednakże niektóre dzieciaki odleciały już do 
domów, po inne mieli przylecieć krewni.

Komisja dochodzeniowa zakończyła  przesłuchania i sporządziła wstępny raport do 

dalszej analizy, jak wyjaśnił sam przewodniczący. Sassinak pochwalono za ocalenie dzieci z 
kolonii oraz udzielono łagodnej nagany za to, że nie uratowała samej kolonii - choć zgłoszono 
votum   separatum,  że   taka   lekkomyślna   próba   naraziłaby   okręt   na   niepotrzebne   ryzyko. 
Pochwalono ją za wynik potyczki, lecz nie za obrane metody walki. Stwierdzono, że podjęte 
kroki   były   stanowczo   zbyt   ryzykowne   i   nie   stanowią   dobrego   przykładu   dla   innych 
dowódców.   Uszkodzenia   w   strukturze   krążownika   uznano   za   bezpośrednią   konsekwencje 
dopuszczenia wroga zbyt  blisko, stwierdzono jednak, że awaria systemu  środowiskowego 
mogła wynikać z sabotażu lub została spowodowana biedami konstrukcyjnymi. Udzielono jej 
również pochwały za to, jak poradziła sobie ze stewardesą podejrzaną o zatrucie kawy, czyli 
za   “zręczne   rozwiązanie   potencjalnie   wybuchowej   sytuacji".   Sassinak   pomyślała   o   Seles, 
znajdującej się teraz w rękach psychiatrów ze szpitala wojskowego. Czy uda się ją wyleczyć? 
Czy dziewczyna nauczy się szacunku do samej siebie? Jedno jest pewne: Flota nie da jej już 
następnej   szansy.   Sytuację   podsumował   przewodniczący   komisji,   przywracając   Sass   do 
rzeczywistości. Ustalono, że działała w interesie służby, choć nie otrzyma za to bezwzględnej 
pochwały.

W jej sytuacji było to najlepsze rozwiązanie, na jakie mogła liczyć. Admirał Vannoy, 

dowódca Sektora, podejmie teraz decyzję, w jakim zakresie raport komisji ma wpłynąć na jej 
dalsze losy. Pracowała z nim przed kilkoma laty i spodziewała się, że spojrzy na nią bardziej 
przychylnym   okiem   niż   członkowie   komisji.   Admirał   lubił   oficerów   wykazujących   się 

background image

inicjatywą i odwagą. I rzeczywiście, gdy stawiła się w jego biurze, pomachał w powietrzu 
raportem i rzucił go na biurko.

- Sępy miały niezły żer, co? Sassinak lekko pochyliła głowę.
- Uważam, że byli sprawiedliwi.
-   Chce   pani   dodać:   .Jak   na   swoje   możliwości".   Byli   sprawiedliwi,   inna   komisja 

dobrałaby się do pani o wiele bardziej stanowczo. Wraca pani z poważnymi uszkodzeniami, 
zostawiając w kosmosie sygnalizator awaryjny Roty, który oznajmia całemu światu, że nasz 
krążownik   został   rozbity.   To   psuje   nam   reputację.   Jestem   jednak   z   pani   zadowolony. 
Uratowała   pani   mnóstwo   dzieciaków.   Były   przerażone,   poturbowane,   ale   grunt,   że   żyją. 
Zlikwidowała też pani jedną z ich niespodzianek, o które, nawiasem mówiąc, potknął się 
niejeden krążownik. Pani pierwsza przeżyła takie spotkanie, wróciła z danymi na temat ich 
uzbrojenia   i   przeróbki   sygnalizatora.  Moim   zdaniem,   choćby   tylko   po   to   warto   było   się 
pomęczyć. A potem udało się pani przycupnąć w ukryciu i przechwycić kolejne pożyteczne 
informacje. Teraz wiemy, jak technika kamuflażu działa w rzcczywi-ulości. Podsumowując, 
jestem z pani zadowolony. Zna pani przecież moje przekonania. Wyślemy teraz panią na 
podobny patrol w innej części sektora- Mam nadzieję, że złapie pani dla nas następną rybę.

- Panie admirale, mam pewną prośbę.
- Słucham.
- Chciałabym mieć większe możliwości działania w przypadku kolejnej potyczki.
- Jakie konkretnie?
- Ostatnio  miałam  rozkaz prowadzenie obserwacji. Z tego właśnie powodu, kiedy 

kolonia została zaatakowana, nie podjęłam żadnych kroków. Zarówno ja sama, jak i moja 
załoga   bardzo   to   przeżyliśmy.   Chciałabym   mieć   możliwość   działania,   gdybym   ponownie 
znalazła się w takiej sytuacji.

Admirał spuścił wzrok.
-   Pani   komandor,   ma   pani   za   sobą   pełną   sukcesów   misję.   Czy   jednak   w   tym 

przypadku   nie   przeważają   pani   osobiste   doświadczenia   życiowe?   Już   próbowaliśmy 
bezpośrednich,   natychmiastowych   konfrontacji,   ale   za   każdym   razem   część   sprawców 
uciekała, by wkrótce uderzać na nowo. Wyśledzenie ich gniazda jest o wiele ważniejsze...

- Owszem, na dłuższą metę. Jednakże z punktu widzenia ludzi, którzy giną, zostają 

sierotami, popadają w niewolę... Czy był pan w szpitalu, czy rozmawiał pan z tymi dziećmi, 
które przywiózł Huron?

- Nie.
- Pytają tylko o jedno: dlaczego Flota nie zapobiegła atakowi, dlaczego ich rodzice 

musieli zginąć, i co się z nimi teraz stanie. Nie jest to moje osobiste wrażenie, panie admirale. 
Podkomandor Huron, mój zastępca, byt oburzony moją decyzją, by nie interweniować. Jak 
pan   wie,   przyłączył   się   do   oddziału   bojowego   i   zginął.   Inni   oficerowie   i   szeregowi 
członkowie załogi wyrażali podobne uczucia...

- Mówili to głośno, bez ogródek? - Vannoy najwyraźniej  nic pochwalał aż takiej 

poufałości. Skinęła głową.

- Niektórzy. Inni rozmawiali o tym ze swoimi kolegami, a ja przypadkiem usłyszałam 

ich opinie. Nie podoba im się to, że oni, oficerowie Floty, stoją z boku, w bezpiecznym 
miejscu, z założonymi rękoma, podczas gdy bezbronni cywile są mordowani i chwytani w 
niewolę.

-   Rozumiem-   Hm...   Nadal   uważam,   że   obserwacja   musi   pozostać   pani   głównym 

zadaniem, ale w tej sytuacji, biorąc pod uwagę najświeższe doświadczenia pani załogi... Cóż, 
jeśli  uzna pani  podjęcie  walki  z siłami  wroga za  absolutną  konieczność,  by ocalić  życie 
niewinnych ludzi... Tak... Wniosę poprawki do pani rozkazów, żeby było to dla wszystkich 
oczywiste. - Spojrzał na nią uważnie. - Nie zamierzam jednak patrzeć przez palce na każdą 
strzelaninę, w jaką się pani wpakuje, jeśli nie będzie ona absolutnie konieczna. Czy to jasne? 

background image

Odklepanie tego poobijanego wiadra, jakie wstawiła nam pani do doku, niemal wyczerpało 
nasz budżetowy limit napraw na najbliższe półtora roku, więc proszę uważać. A jeśli zajdzie 
potrzeba, niech pani wzywa pomocy, nie czekając, aż rozwalą pani okręt na kawałeczki.

- Tak jest!
Wyszła z biura admirała, czując, że kamień spadł jej z serca, Nie, nie ma zamiaru 

wdawać się w niepotrzebne potyczki, ale nie będzie już musiała znosić takich tortur, patrząc z 
boku, jak inni cierpią.

Na razie zajmie się przyjmowaniem na pokład dodatkowej załogi. Przybyła już część 

osób,   które   zostały   oddelegowane   na   zdobyczny   transportowiec.   Reszta   miała   zastąpić 
poległych i przeniesionych gdzie indziej.

background image

KSIĘGA CZWARTA

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Pani komandor Sassinak?
Głos wydał się jej znajomy. Sass uniosła wzrok znad raportu mechanika i ogarnęła ją 

niewypowiedziana radość.

- Ford!
Nie mogła w to uwierzyć. Zdziwiła się, że nic o tym nie wiedziała. Przecież jego 

nazwisko musiało figurować na liście nowych oficerów.

-   Podkomandor   Hakrar   złamał   nogę   i   dwa   żebra   na   wyścigach   motorówek, 

zaproponowano mi jego stanowisko i...    

Uśmiechnął się tak samo jak dawniej.
-   Podkomandor   Fordelilon   melduje   się   na   służbie,   pani   kapitan.   Podał   płytkę   z 

wezwaniem na służbę, którą Sass wsunęła do czytnika. Na bocznym ekranie pojawiła się treść 
rozkazu.

- Jak widzisz, czeka cię tu mnóstwo obowiązków.
- Hm... Może powinienem był wstąpić na drinka przed wejściem na pokład. Czy nikt 

nie pracował nad tym okrętem, odkąd weszliście do doku?

Sassinak uśmiechnęła się.
- Widziałeś hologramy z naszymi uszkodzeniami?
- Nie, ale słyszałem plotki o komisji dochodzeniowej. Ciężko było?
- Później ci opowiem. A na razie...
Obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów. Ta sama smagła twarz, ta sama szczupła 

sylwetka, którą tyle razy podziwiała, gdy stał niedbale oparty o bar w portowej tawernie czy 
tańczył z gracją na dyplomatycznym przyjęciu. Ten sam tembr głosu

 

wzbudzający zaufanie. 

Gdyby   mogła   sobie   wybierać   zastępcę.   z   pewnością   wybrałaby   jego.   A   jednak   nie   była 
jeszcze gotowa, by go poważniej potraktować. Czy on to zrozumie?

- Rozgość się, o piętnastej mamy odprawę. Potrzebujesz kogoś do pomocy?
- Nie, pani komandor, dziękuję. Po drodze do doku spotkałem oficer obrony, która 

oprowadziła mnie już po okręcie.

Kiedy wyszedł, Sassinak usiadła wygodnie w fotelu, przypominając sobie tę szaloną 

podróż   sprzed   ponad   dziesięciu   lat   na   zdobycznym   statku,   skonfiskowanym   nielegalnie 
handlującemu   kupcowi.   Była   wtedy   zastępcą   kapitana   na   patrolowcu   “Lily   ot   Serai". 
Przechwycili handlarza wiozącego zakazany, nie oznaczony towar. Kapitan umieścił ją wraz 
z piątką innych oficerów na zarekwirowanym statku, który mieli doprowadzić do  Kwatery 
Głównej Sektora. Ona dowodziła, zaś Fordeliton był jej zastępcą. Nie znała go wcześniej, ale 
zaprzyjaźnili się podczas podróży. Dawna załoga statku zbuntowała się. doszło do walki, w 
której zginęło dwóch żołnierzy Floty,  a i Ford niemal nie został zabity,  Sassinak wraz z 
pozostałą   dwójką   swych   ludzi   rozpaczliwie   walczyła   wręcz   na   korytarzach   pokładu 
głównego. Gdyby widział to Huron, na pewno nie zarzucałby jej braku odwagi. W końcu 
zwyciężyli - choć musieli zlikwidować większość załogi - i Sassinak doprowadziła okręt do 
portu   bez   dalszych   kłopotów.   Kiedy   Ford   wydobrzał   po   odniesionych   ranach,   zostali 
kochankami. Od tego czasu, kiedy tylko mieli okazję spotkać się, świetnie się bawili w swym 
towarzystwie. Nie była to wielka miłość, mogła jednak liczyć na jego ciche, bezinteresowne 
wsparcie.

Mniej   się   ucieszyła,   gdy   zameldował   się   kolejny   nowy   oficer,   Wydział 

Bezpieczeństwa Floty, będąc chyba pod wrażeniem jej słów, że na pokładzie znajduje się 
jeszcze   jeden   obcy   agent.   postanowił   umieścić   na   okręcie   własnego   oficera.   Sassinak 
zmarszczyła   brwi   nad   jego   aktami.   Jakiś   podkomandor   z   Bretanii.   Jak   na   służby 

background image

bezpieczeństwa, był to bardzo wysoki stopień. Chciała tylko, by dokładniej przejrzano akta 
załogi, a tymczasem przysyłają jej takiego tu... Przyjrzała  się jego hologramowi. Szczupły, 
ciemnowłosy, o oczach wyrażających wewnętrzną godność.

Kiedy   zameldował   się   osobiście   w   jej   biurze,   stwierdziła,   że   dorównuje   swemu 

wizerunkowi   z   fotografii.   Był   grzeczny.   uprzejmy,   elegancki.   Śpiewnym   głosem, 
charakterystycznym dla mieszkańców Bretanii, pochwalił okręt, wystrój biura, jej reputację. 
Sassinak chętnie urwałaby mu za to głowę, ale lepiej było nie zrażać do siebie przedstawiciela 
służb   bezpieczeństwa.   Odwzajemniła   uprzejmość   uprzejmością,   czyniąc   dygresję   do  swej 
pierwszej służby pod rozkazami kapitana z Bretanii, na co oficer zareagował jeszcze większą 
grzecznością.  Kiedy odmaszerowal  do swej kajuty,  Sassinak westchnęła  ciężko.  Ach, ten 
Wydział Bezpieczeństwa! Czy nie mogli od razu odpowiednio wykonać swych obowiązków, 
uniemożliwiając   wrogom   infiltrację   Floty,   Zamiast   przysyłać   takich   ludzi,   nagabujących 
uczciwych oficerów, przeszkadzających im w pracy?

Jednakże   na   co   dzień   Dupaynil   sprawiał   lepsze   wrażenie   niż   przy   pierwszym 

spotkaniu. Zaprzyjaźnił się z innymi oficerami, zaś jego gruntowne wykształcenie techniczne 
przydawało   się   zarówno  w   maszynowni,   jak   i   w   sekcji   obrony.   Ożywiał   atmosferę   przy 
wspólnie spożywanych posiłkach, dowcipnie prowadzę rozmowę i napomykając to i owo, 
lecz nigdy nie zniżając się do złośliwych plotek na temat osób sławnych  i bogatych,  dla 
których   kiedyś   pracował.   Kiedy   poruszono   kwestię   piractwa   planetarnego   i   handlu 
niewolnikami, okazało się, że może popisać się czymś więcej niż ciętym dowcipem.

 - Nie była pani w Kwaterze Głównej od kilku lat - zwrócił się do Sass. - Z pewnością 

pamięta   pani   jednak,   że   już   dziesięć   lat   temu   zaczęto   snuć   domysły   na   temat   pewnych 
potężnych rodów.

- Tak, oczywiście.
-   Dla   nas   problem   nic   polegał   na   tym,   by   odkryć   kto,   lecz   udowodnić   jak.   W 

przypadku   osób   na   tak   poważnych   stanowiskach   nie   można   po   prostu   oskarżyć   ich   o 
współudział w przestępstwie. A oni bardzo, ale to bardzo sprytnie zacierali za sobą  wszelkie 
ślady, i już czyści poddawali się inspekcji. Na przykład ten statek, który pani przechwyciła...

- Myślałam, że to Paradenowie,
- Tak też i było. Jednak zauważyła pani na pewno, ze mimo wyraźnych powiązań z 

przedsiębiorstwami rodu Paradenów. nie istniały żadne bezpośrednie, jasne dowody.

- Miałam nadzieję, że okaże się przydatny ślad pozostawiony przez transportowce 

przylatujące do bazy piratów.

-   Owszem   komodor   Verstan   przekazał   nam   wszystkie   dostępne   dane.   Obecnie 

jesteśmy  pewni,  że  istnieje  współpraca   pomiędzy  Paradenami  a  jakąś  grupą  polityczną  z 
Diplo.

- Tego właśnie nie rozumiem - przyznała się Sass. - Wszyscy Paradenowie, jakich 

spotkałam, byli szalenie uprzedzeni wobec innych ras ludzkich. Sądziłam, że nie będą się 
kwapić do aliansu z ciężkoświatowcami.

-   Ród   Paradenów   utrzymuje   cały   korpus   żolnierzy-ciężkoświatowców.   Nie   jest   to 

znany   fakt,   lecz   mamy,   czy   raczej   mieliśmy   agenta,   który   zinfiltrował   całą   rodzinę, 
przekazując nam informacje. Zamierzali wykorzystać ciężkoswiatowców, by w ten sposób 
zdobyć wyłączny dostęp do wybranych światów.

- Ta dziewczyna,  która oszalała  i usiłowała  nas  wszystkich  otruć, urodziła  się na 

Diplo. Pomyślałam jednak, że jak na wrogiego agenta zachowuje się zbyt nierozsądnie.

- Bez  wątpienia  miała  pani  rację.  Jeżeli  na  okręcie   leci  jakiś   sabotażysta,  jest  on 

znacznie sprytniejszy. I najprawdopodobniej nie jest to ciężkoświatowiec. Coraz głośniej się 
mówi,   że   Flola   za   wiele   wymaga,   dostarczając   zbyt   słabej   ochrony.   Mówi   się,   że   Flota 
przywykła   do   trzymania   kolonii   w   ryzach,   że   nie   chce   oddawać   innych   światów   na 
kolonizację.   Czemu   wini   się   Flotę,   jeśli   to   właśnie   Służba   Odkrywcza   decyduje   o 

background image

klasyfikowaniu planet nadających się na kolonizację? Dlaczego to Flota jest odpowiedzialna, 
kiedy   na   forum   Federacji   głosami   obcych   uniemożliwia   się   ludziom   dostęp   do   całych 
układów   planetarnych?   Chyba   tylko   dlatego,   że   musimy   przestrzegać   wykonywania   tych 
postanowień. Kto jednak stawia nas w takim świetle, i dlaczego?

- Nie ma pan żadnych podejrzeń, który z członków załogi może być agentem?

Dupaynil potrząsnął głową.

-   Nie.   Wszystkie   akta   są   chyba   czyste.   Tego   właśnie   można   się   spodziewać   po 

prawdziwym zawodowcu. Nie zrobiłby czegoś głupiego, nic użyłby podrobionego nazwiska, 
nie   sfałszowałby   pochodzenia.   Dzisiaj   łatwo   można   sprawdzić   takie   dane   w   indeksie 
genetycznym. Gdybym na przykład utrzymywał, że pochodzę z planety Grantly-IV, mogłaby 
to   pani   sprawdzić   w   indeksie   i   stwierdzić,   że   powinienem   mieć   niebieskie   oczy   i   być 
trzydzieści centymetrów wyższy.

- Przecież na planetach występuje wiele różnych genomów?
- To prawda, współistnieją tam różne genomy,  lecz nigdy nic spotyka się całego 

wachlarza  ludzkich form.  W większości przypadków indeks  nie jest w stanie  dokładnie 
wykazać,  skąd  ktoś  pochodzi  -  choć   analiza  jest  skuteczniejsza   niż  przy  wykorzystaniu 
próbek tkankowych - ale wyraźnie mówi mi, jakie mam zadawać pytania, czego szukać. 
Każda osoba z Bretanii, mej rodzinnej planety, widziała podwójny księżyc i zna Imperialne 
Ogrody   Różane.   Pani   pochodzi   z   Myriady,   więc   wiem,   że   zna   pani   górskie   wybrzeże 
morskie i musiała pani widzieć gobnari.

Sassinak natychmiast przypomniała sobie, jak wygląda gobnari, szerokoskrzydły ptak 

z Myriady. Polował na stworzenia morskie - nie na ryby czy ptaki, lecz na krissi.

- Gdybym więc panią zapytał, czy gobnari jest szary czy brązowy, widziałaby pani, 

że...

- Że ma jasnożótty grzbiet, białe podbrzusze, samce zaś mają czerwony grzebień. Już 

rozumiem, o czym pan mówi,

- Ponieważ kolonia na Myriadzie została zniszczona i nie była odbudowywana, nasza 

znajomość naturalnego środowiska planety jest niepełna. Krótka wzmianka na temat gobnari 
określa ich ubarwienie następująco: “brązowe lub beżowe. Jaśniejsze na podbrzuszu". Tak 
opisywała go pierwsza wyprawa zwiadowcza. Ekipa pobrała próbki na innym kontynencie, 
gdzie gobnari mają taki właśnie kolor.

- A więc ma pan zamiar rozmawiać z załogą, sprawdzając takie informacje, które nie 

figurują w żadnych opracowaniach?

- Właśnie. I oczywiście poinformuję panią o swoich odkryciach.
Dupaynil   zjawił   się  na   pokładzie   jako  ostatni   członek   załogi.   Wiadomo   było,   że 

osoba meldująca się tak późno z pewnością zostanie zauważona. Otrzymali rozkaz odlotu i 
wkrótce   skierowali   się   na   wyznaczoną   pozycję.   Sassinak   nie   wiedziała,   czy   ma   być 
zadowolona, czy też powinna żałować, że nie miała okazji udać się na pogrzeb Hurona.

Przede wszystkim musiała teraz nadzorować szkolenie pięciu świeżo upieczonych 

oficerów, przybyłych prosto z Akademii. Fordelilon ułożył im grafik służby, zaś Sassinak 
odbyła z każdym z nich indywidualną rozmowę i przewodniczyła regularnie odbywanym 
sesjom oceniającym. Poziom grupy był bardzo zróżnicowany.

Claas,   najpotężniejsza   kobieta   z   ciężkiego   świata,   jaką   widziała   w   życiu,   miała 

specjalne   rekomendacje   od   Seglawin,   starej   przyjaciółki   Sass   z   Akademii.   “Ufam,   że 
właściwie ocenisz jej wrażliwość i bogate wnętrze" - pisała. “Jest inteligentna, ale i nieco 
agresywna,  zbyt   łatwo   ją   urazić.   Pomóż   jej   okrzepnąć,   nie   odsyłaj   jej   prosto   w   ręce 
Separatystów." Sassinak zadarła głowę, patrząc na szeroką twarz, niskie czoło i wystające 
kości   policzkowe   Claas.   Westchnęła   w   duchu.   Jeśli   po   czterech   latach   spędzonych   w 
Akademii   dziewczyna   jest   nadal   nadmiernie   wrażliwa.   to   rokuje   niewielkie   szansę   na 
przyszłość.

background image

Timran, krępy, ledwie osiągający dopuszczalne minimum wzrostu, miał nie najlepsze 

oceny   z   Akademii,   przepełniała   go   jednak   z   trudem   ukrywana   radość.   Najwyraźniej   był 
podekscytowany, a może nawet zaskoczony tym, że udało mu się zaciągnać na służbę. Był 
również szczęśliwy, że został skierowany na tak ciekawą misję, pod rozkazy wspanialej pani 
kapitan.   Sassinak   była   przyzwyczajona   do   podziwu   ze   strony   mężczyzn,   jednakże   kiedy 
patrzył na nią swymi  szeroko otwartymi z podziwu oczyma, czuła się nieco zażenowana. 
Zastanowiła się, czy sama była kiedyś tak zielona. Według raportu wszystkie braki Timrana 
rekompensowało   to,   że   zawsze   miał   szczęście.   Jego   nauczyciel   pisał:   “W   normalnych 
okolicznościach   wyniki   kadeta   są   najwyżej   dostateczne.   Często   podejmuje   decyzje   zbyt 
pospiesznie i nie ostrożnie, jednakże w sytuacjach szczególnych wszystko wraca do normy, a 
popełnione przez niego omyłki składają się w kombinację najlepszą z możliwych.  Jeśli na 
służbie będzie wykazywał podobny spryt, może warto wyszkolić go na pilota zwiadowczego 
albo młodszego artylerzystę.”

Gori z kolei był cichym, ostrożnym, niemal pruderyjnym młodym mężczyzną, który w 

Akademii uzyskał wysokie noty z większości przedmiotów teoretycznych i zajęć sportowych. 
lecz   wykazał   się   dość   przeciętną   inicjatywą.   Raport   głosił:   “Urodzony   kwatermistrz. 
Dokładny,   pedantyczny,   świetnie   wykonuje   rozkazy,   ale   źle   reaguje   na   wszelki   chaos. 
Powinien dobrze współpracować z dużą załogą okrętu, ewentualnie na stacji, z dala od walki. 
Należy podkreślić, że nie brak mu odwagi, gdy grozi niebezpieczeństwo, nie wpada w panikę, 
ale nie wykracza  poza wydane rozkazy, jeśli nawet byłoby to wskazane."

Kayli   i   Perran   były   bardziej   “przeciętne"   i   reprezentowały   jednakowy   poziom. 

Różniły się jednak fizycznie. Kayli była ładną i drobną brunetką, która co noc mogła mieć 
innego partnera, gdyby  tylko chciała. Ona jednak chciała chyba tylko Goriego. Sassinak bez 
zdziwienia odkryła, że są już zaręczeni i mają zamiar pobrać się pod koniec swej pierwszej 
wyprawy.   Zaskoczył   ją   jednak   brak   zainteresowania,   okazywany   przez   Kayli   innym 
mężczyznom, gdyż niewielu ludzi ograniczało swe kontakty do jednej osoby. Dziewczyna 
spędzała cały swój czas wolny od służby w towarzystwie Goriego, zazwyczaj w kantynie 
młodszych oficerów, nad rozłożonymi na stole książkami. Perran, na pierwszy rzut oka mniej 
atrakcyjna od Kayli, dokonywała wielkich podbojów. Żywiła niezaspokojoną ciekawość w 
stosunku do elektroniki i... mężczyzn. Sassinak ubawiła się do łez, kiedy Ford opowiedział 
jej, jak to Perran uwiodła starszego technika łączności,

Podczas podróży Claas zdawała się być zadowolona z życia, choć pozostała cicha i 

spokojna.   Spędzała   część   wolnego   czasu   w   towarzystwie   Perran.   Była   to   jednak   trochę 
dziwna przyjaźń jednak Sass wiedziała, że nie należy psuć niczego, co odnosi skutek. Timran 
ciągle pakował się w jakieś kłopoty, przepraszał to znów odkrywał nieubłagane prawa natury. 
Sass zastanawiała się, czy ten chłopak kiedykolwiek zmądrzeje. Na razie nie zanosiło się na 
to,   ale   spotykała   podobnych   młodzieńców,   którzy   w   ciągu   kilku   lat   przy   sprzyjających 
okolicznościach dojrzewali nagle. Gori i Kayli zajmowali się wyłącznie sobą, zaś Penran, 
skoro tylko jednego mężczyznę owinęła sobie wokół palca, natychmiast zaczynała rozglądać 
się   za   następnym.   Sassinak   żal   było   jej   potencjalnych   ofiar,   gdyż   Perran   pozbywała   się 
kochanków bez większych ceregieli.

Dupaynil wykazał wiele mankamentów w aktach załogi, Stwierdził, że większość z 

nich   to   zapewne   nieistotne   pomyłki,   źle   wprowadzone   do   komputera   dane   bądź   drobne 
nieporozumienia.   Jednakże   sprostowanie   ich   wymagało   wielu   godzin   żmudnej   pracy, 
skorelowania   danych   i   przeprowadzenia   kolejnych   rozmów,   by   na   nowo   sprawdzić 
podstawowe fakty.

- Nie miałam pojęcia, że akta osobowe są sporządzane aż tak niedbale - narzekała 

Sass. - Część tych pomyłek musi jednak coś znaczyć.

Przeglądali właśnie akta Prossera. Sassinak ugryzła się w język, by nie wspomnieć o 

swej   wcześniejszej   reakcji   na   widok   hologramu.   W   rzeczywistości   jego   oczy   nic   były 

background image

umieszczone tak blisko siebie jak się jej wcześniej wydawało. Dupaynil przerzucił papiery i 
wzruszył ramionami - tu wszystko było w porządku.

- Czy przeczytała  pani swoje własne akta? - spytał  nagle oficer bezpieczeństwa z 

przebiegłym uśmiechem na ustach.

- No... nie, niezbyt dokładnie.
Nigdy nie miała ochoty zastanawiać się nad fragmentami przeszości, jakie znalazłaby 

w swoich dokumentach.

- Proszę popatrzeć. - Wywołał na ekran jej akta i porównał je ze swymi kopiami z 

bazy danych. - Zgodnie z tym zapisem dostała pani w szkole przygotowawczej dwie różne 
oceny z geometrii analitycznej, nigdy nie oddała pani końcowej pracy z historii społecznej, a 
do tego jeszcze na Myriadzie należała pani do organizacji wywrotowej.

- Co? - Sassinak wpatrzyła się w ekran. - Nie byłam w żadnej...
- A klub o nazwie “Żelazne Panienki

?

- Ach tak!
Zupełnie zapomniała o “Żelaznych Panienkach", lokalnym fanklubie Carin Coldae, 

który założyła razem z Caris w ostatniej klasie szkoły podstawowej. Była z mmi jeszcze jedna 
dziewczynka. Jak się ona nazywała? Chyba Glya, Wymyśliły nazwę i wysłały list na adres 
zamieszczony u dołu plakatu swej idolki Niemal rok później otrzymały paczkę z kartą klubu, 
replikami   kieszonkowego   lasera   Carin   i   ośmioma   egzemplarzami   najnowszego   plakatu. 
Rodzice nie pozwolili jej powiesić plakatu w żadnym widocznym miejscu, tak więc przypięła 
go od wewnątrz do drzwi szafki.

- To nie była żadna organizacja wywrotowa - wyjaśniła Dupaynilowi. - To był tylko 

dziecięcy fanklub.

- Związany z kultem Carin Coldae?
- Kultem? To wcale nie był kult!
Nawet jej rodzice, tak przecież konserwatywni, nie mieli nic przeciwko klubowi, choć 

twierdzili, że wielki plakat z naturalnej wielkości zdjęciem Carin Clodae w gładkim srebrnym 
kombinezonie, ze strzelającymi laserami w obu dłoniach, nie stanowi najpiękniejszej ozdoby 
salonu.

Dupaynil roześmiał się,
- Sama pani widzi, jak łatwo wplątać się w coś, nawet nic zdając sobie z tego sprawy. 

Przypuszczam, że nie wiedziała pani, iż ogromne dochody Carin Coldae zostały przeznaczone 
na założenie i działalność organizacji terrorystycznej?

- Naprawdę?
- Tak. A wy, dziewczęta i chłopcy, przesyłając swoje oszczędności, sponsorowaliście 

powstańców z Sektora XI, najpodlejszą bandę rasistów i terrorystów pod słońcem. Nazwali 
się “Żelaznym Łańcuchem". O ile wiem, sama Carin uważała, że są szalenie romantyczni - a 
przynajmniej jeden z nich. Była przekonana, że to bojownicy o wolność, a oni oczywiście nie 
wyprowadzali   jej   z   błędu.   Tak   więc   pani   klub   ..Żelaznych   Panienek",   w   którym   pewnie 
czułyście się takie dzielne i dorosłe, był frondą terrorystów. A pani otarła się o działalność 
wywrotową.

Sassinak przypomniała sobie półroczną działalność klubu, który istniał, dopóki im się 

nie znudził. Dostały kartę klubu i podręcznik, który kazał im mianować oficerów i omawiać 
“dawne i nowe sprawy" wedle ścisłego regulaminu spotkań. Piekły ciasteczka i podawały je 
na specjalnym talerzu z podobizną Carin Coldae, piły sok owocowy ze specjalnych szklanek. 
Jeśli była to działalność  wywrotowa, to współczuje terrorystom tak nudnego zajęcia? Przy-
pomniała sobie dzień rozwiązania klubu. Nie przestały oczywiście oglądać filmów ze swą 
bohaterką, ale sam klub znudził je śmiertelnie. Wtedy znów zaczęła chodzić po okolicznych 
wzgórzach. wyobrażając sobie, że za skałami czają się wrogowie,

- Chyba najbardziej wywrotową rzeczą było to, że doszłyśmy do wniosku, iż dyrektor 

background image

szkoły przypomina czarny charakter z filmu Białe wieńce. Nadal nie mogę uwierzyć, że...

Dupaynil wzruszył ramionami.
-   To   nie  ma   znaczenia.   Wydział   Bezpieczeństwa   wie,   że   większość   dzieciaków, 

zrzeszonych w tych klubach, nie jest niczemu winna. Jednakże niektóre z nich wspięły się na 
wyższy poziom członkostwa, a kilkoro z nich w końcu dołączyło  do samego “Żelaznego 
Łańcucha". I zaczęły nam sprawiać kłopoty.

- Pamiętam, że jakiś rok po tym, jak przestałyśmy urządzać upotkania, otrzymałyśmy 

kolejną przesyłkę, namawiającą nas do założenia “klubu starszych". Nas to jednak już nie 
interesowało, a zresztą wkrótce piraci napadli na kolonię.

-   Rozumiem.   Czy   potrafi   pani   wytłumaczyć   te   dwie   różne   oceny   z   geometrii 

analitycznej? Albo to, że nie ukończyła pani pracy z historii społecznej?

Sassinak zmarszczyła brwi, usiłując coś sobie przypomnieć.
- O ile wiem, z matematyki zawsze dostawałam najlepsze stopnie. Jak to było... Ach 

tak! Wypróbowywano wtedy nowy system zaliczeń i za ten semestr wszyscy dostali po dwa 
stopnie z matematyki. To nie są dwie noty, ale ta sama ocena wyrażona na dwa sposoby. Jeśli 
jednak chodzi o historię społeczną, to nie pamiętam.

- Widzi pani? Trzy drobne sprawy, a nie może ich pani wyjaśnić. Nie to jest jednak 

naprawdę ważne. Gdyby istniała tu pewna regula, gdyby miała pani nie ukończone prace ze 
wszystkich zajęć społecznych. wtedy mogłoby to mieć znaczenie. Pojedynczy fakt o niczym 
nie świadczy, podobnie jak większość wadliwych zapisów w aktach załogi. Mimo to musimy 
je wszystkie sprawdzić, nawet tak głupie sprawy, jak pani dziecięcy fanklub.

Wśród anomalii, jakie Dupaynil wykrył przez następny tydzień, znalazł się przypadek 

pewnego młodego człowieka, który postanowił używać swego nazwiska po matce zamiast o 
wiele  bardziej  znanego  nazwiska  po  ojcu,  oraz  jeszcze   jednej  osoby o  ciężkoświatowym 
pochodzeniu genetycznym, która udawała normalnego człowieka. Sassinak uczestniczyła w 
obu przęsłuchaniach, ale żaden z rozmówców nie wykazywał niezrównoważonej osobowości 
charakterystycznej dla trucicielki. Młody człowiek twierdził, że wstąpił do Floty, by wyrwać 
się spod wpływu swego ojca, który chciał zmusić go do pracy w dyplomacji, podczas gdy on 
sam   wolał   żyć   z   pracy   własnych   rąk.   Ciężkoświatowiec   oznajmił   bez   ogródek,   że   inni 
ciężkoświatowcy   patrzyli   na   niego   ze   wzgardą,   wśród   lekkoświatowców   zaś   znalazł 
akceptacje, a nawet przyjaźń.

- Gdyby wiedzieli,  że pochodzę z ciężkoświatowej  rodziny,  baliby się mojej  siły. 

Wiem   to,   bo   wtedy   od   razu   się   ode   mnie   odsuwają.   Jednak   mogę   uchodzić   za   silnego 
normalnego   człowieka,   co   mi   najzupełniej   odpowiada.   Nie,   nie   pomagałbym 
ciężkoświatowcom w rozszerzaniu ich wpływów. Dlaczego miałbym  to zrobić? To snoby. 
Wyśmiewali się ze mnie, że jestem słabeuszem, i odrzucili mnie, jakby naprawdę byli lepsi. 
Niech siedzą na swoich planetach, a ja będę żył tam, gdzie jest moje miejsce.

Sass zauważyła, że Dupaynil ma o wiele więcej zrozumienia dla młodego chłopaka 

uciekającego przed nadopiekuńczym ojcem niż dla ciężkoświatowca. Jej samej obaj wydali 
się wystarcząjąco przekonujący.

Już   od   miesiąca   czekali   w   wyznaczonym   miejscu,   kiedy   detektory   wykryły   jakiś 

statek lecący z dala od regularnych tras FTL. Nadajnik pasywny i sygnalizator podawały, że 
należy on do firmy Generał Freight (“Znów!" - pomyślała Sass), jednakże z nadajnika udało 
się   przechwycić   również   kod   pochodzenia   okrętu.   Okazało   się,   że   leci   on   z   układu 
ciężkoświatowego.     

I znów “Zaid-Dayan" puścił się w pościg, prowadzony przez   Ssli, który wyczuwał 

najdrobniejsze zaburzenia przestrzeni, pozostawiane przez ściganego. I znów wkrótce stało 
się jasne, że  uciekinier podąża w dość niezwykłe miejsce,   

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

background image

A to co takiego?
Nikt nie odpowiedział na słowa oficera nawigacyjnego. Sassinak pochyliła  się, by 

sprawdzić,   jakie   to   dane   identyfikacyjne   pojawią   się   na  ekranie.   Nawigator   mruczał   pod 
nosem:

- Naniesione na mapę... hm... Ryxi na piątej planecie, znajdującej się po tej stronie 

układu, zaś załoga złożona z ludzi wylądowała na czwartej, zwanej Iretą, by przeprowadzić 
rozpoznanie. Ciekawe, skąd ma swoją nazwę, skoro nie było tam kolonii i jest to pierwsza 
wyprawa zwiadowcza. Mam tu też coś o faunie mezozoicznej.

- Nowy kontakt!  Statek na napędzie wewnątrzukładowym odlatuje z piątej planety 

układu. - Informacja taka pojawiła się na głównym ekranie, by wszyscy mogli ją odczytać. - 
Brak sygnalizatora. Pani kapitan, czy wypróbujemy ich nadajnik IFF?

- Nie, Jeśli, jak przypuszczam, jest to następny piracki okręt eskortowy, zauważą nas. 

Skąd jednak wzięli się tu Ryxi?

- Przybyli jakieś czterdzieści lat temu, mieli zezwolenie na założenie kolonii.
- Nikomu nie przyszloby do głowy, że Ryxi mogą być w coś takiego zamieszani - 

stwierdził   Dupaynil,   równie   zdezorientowany   jak   Sassinak.   -   Na   pewno   nie   mają   nic 
wspólnego z ciężkoświatowcami. Nienawidzą ich jeszcze bardziej niż normalnych ludzi.

“Zaid-Dayan" skradał się ostrożnie za dwoma innymi okrętami, które najwyraźniej 

podążały   na   Iretę.   Podróż   na   napędzie   wewnątrzukładowym   zajmie   im   kilka   dni.   Sass 
zastanowiła się, co teraz knuje obcy agent. Kolejne “przypadkowe" odpalenie pocisku? Inny 
niebezpieczny   wypadek?   Dupaynil   nic   wykrył   nic   konkretnego.   Choć   odesłała   dwie 
najbardziej podejrzane osoby na inne stanowiska, nie czuła się przez to bardziej bezpieczna. 
Dopilnowała,   by   żadna   z   tych   samych   co   poprzednio   osób   nic   pełniła   służby   w   sekcji 
pocisków, by stewardzi pracowali według innego porządku. Czy mogła zrobić coś więcej? 
Chyba już nic.

Dwa ścigane statki coraz bardziej zbliżały się do odległej piątej planety.  Sassinak 

miała trochę czasu, by odszukać ją w indeksie, a także sprawdzić słowo “mezozoik". Jeden z 
nowych oficerów, zapalony biolog, trajkotat bez przerwy o czekających tam niesamowitych 
możliwościach. Wielkie gady z prehistorycznej Starej Ziemi, na pozór podobne do niektórych 
ras gadopodobnych obcych, ale w rzeczywistości mało inteligentne. Sassinak uśmiechnęła się 
w   duchu.   Czy  ona   też   kiedyś   wykazywała   podobny  rodzaj   entuzjazmu,  nie   zdając   sobie 
sprawy, ze nudzi innych? Chyba nie. Cierpliwie obejrzała jednak serię ulubionych slajdów z 
archiwów hobbisty.

Fordeliton,  który przyszedł  w   samym   środku  pokazu,  okazał  się  również  wielkim 

entuzjastą biologii.

- Dinozaury! - zdziwił się. - Ze Starej Ziemi albo bardzo podobne...
- Piraci - sprostowała Sassinak. - Niebezpieczni albo bardzo niebezpieczni.

Kiedy wreszcie znaleźli się na tyle blisko, by mieć pewność, że ścigani zamierzają 

lądować, Sassinak musiała zwrócić większą uwagę na zachowanie drugiego statku. To nie 
będzie   napad   na   kolonię,   jak   na   Myriadzic   -   tu   bowiem   nie   było   żadnej   kolonii   do 
splądrowania.   Okręt,   który   przybył   z   planety   Ryxich,   nic   znajdował   się   w   pozycji 
eskortującej, a nawet zdawało się, że nie jest świadom obecności transportowca w układzie. 
Czy to mógł być przypadek? Czy wykonywał regularny lot między planetami?

Transportowiec   zaczął   hamować,   opadając   na   planetę.   Lecący   z   tyłu   drugi   okręt 

kierował się na orbitę. Jak dotąd żaden z nich nie wykrył “Zaid-Dayana", lecącego w pełnym 
kamuflażu. Sass nie mogła jednak skierować krążownika na planetę, pozostawiając na orbicie 
potencjalnego   wroga.   Jednocześnie   zaś   chciała   się   przekonać   jakie   zamiary   ma 
transportowiec. Potrzebowała dwóch okrętów. Był na to pewien sposób...

background image

- Wsiadaj w wahadłowiec, leć na planetę i zobacz, dokąd się kierują. O ile wiemy, na 

planecie nie ma sieci ładowniczej. Trzymaj się za nimi. Jeśli wylądują, uciekaj.

- A co z oddziałem bojowym? - Timran błysnął ciemnymi oczyma.
- Powiedziałam tylko, że masz ich obserwować i wrócić nie zauważony. Do tego nie 

potrzeba ci żadnego oddziału bojowego. Trzymaj się za nimi, leć nisko i szybko, a kiedy 
wylądują, wracaj natlychmiast. Jeśli dam ci żołnierzy, to postarasz się zrobić z nich użytek.

Ford pokiwał głową, przyglądając się, jak dwaj młodsi oficerowie pakują się przez 

właz do wahadłowca.

- Timran najchętniej sam opanowałby cały transportowiec.
- Tak, i właśnie dlatego posłałam z nim Goriego. On jest rozsądny, a poza tym to 

dobry pilot wahadłowca. Mam nadzieję, że będą się trzymać rozkazów.

- O, na pewno. Nieźle ich pani postraszyła.
Zahuczał alarm przegrody cumowniczej, załoga doku popędziła do śluz. Drzwi grodzi 

rozsunęły się Jak płatki kwiatu, winda wyniosła wahadłowiec na górny pokład okrętu. Oficer 
dokowy dał sygnał włączenia silników, pojazd oderwał się od “Zaid-Dayana" i poszybował.

Wahadłowiec zbliżył się do transportowca bez żadnych przeszkód i ukrył się w jego 

cieniu. Z wysokiej orbity technicy ..Zaid-Dayana" obserwowali, jak transportowiec schodzi 
coraz   niżej,   okrążając   planetę.   Nic   nie   wskazywało   na   to,   by   zauważył   pościg.   Oficer 
łącznościowy   krążownika   przechwycił   komunikat   nadajnika   ładowniczego   i   radiową 
odpowiedź z dołu.

- Jest sieć... To dziwne... Znajduje się na krawędzi tego płaskowyżu.
- Czy to jakieś miasto? Osada?
- Nic podobnego. Urządzenia na podczerwień wykryły puste pole i instalacje, jednak 

nie na tyle duże, by założyć taką sieć.

- Z tym możemy poradzić sobie bez większych przeszkód -oznajmiła Arly. -Jeden 

nędzny transportowiec i sieć ładownicza. - O co im chodzi? Nie ma tu żadnej kolonii, z której 
mogliby porwać niewolników, skraść surowce mineralne czy jakieś inne dobra. Dlaczego jest 
tu sieć? Co oni tu robią?

- Chwileczkę. To chyba nie jest prawdziwe. - Na głównym ekranie pojawił się obraz 

czegoś, co wyglądało na kopalnię odkrywkową, - Jak może być coś takiego bez śladu ludzi? 
Czy to kopalnia? Co wydobywa? Żelazo? Miedź?

Sassinak popatrzyła na otaczające ją zdezorientowane twarze i uśmiechnęła się. To 

musi być coś ważnego. A tym razem ma pewną swobodę, która pozwoli jej działać.

- Sieć ładownicza, nadajnik, kopalnia odkrywkowa i żadnego miasta, a wszystko na 

planecie   rzekomo   nie   udostępnionej   pod   kolonizację.   Chyba   nadszedł   czas,   by   przejrzeć 
nadajnik IFF naszego przyjaciela.

- Tak jest,  pani kapitan. - Oficer łącznościowy pstryknął w przełącznik i po chwili 

powiedział zdziwiony: - To dostawczy holownik, zakontraktowany przez kolonię Ryxich.

- Akurat. Spróbuj jeszcze raz.
Ekran po prawej stronie wypełnił się, oficer łącznościowy zaś powtórzył meldunek.
- Pani kapitan, sygnał IFF jest w porządku, daję słowo. Proszę popatrzeć.
Wszystko wyglądało bez zarzutu. “Mazer Star"; kapitan niejaki Argemon Godheir; 

właściciel: Kirman, Vini & Godheir, Ltd.; a także numer rejestracyjny, liczba załogi, masa i 
rozmiary ładunku... Każdy szczegół byt jasny i oczywisty. Oficer łącznościowy zajrzał już do 
bazy   danych.   “Mazer   Star"   byt   trzydziestosiedmioletnim   statkiem,   wyprodukowanym   w 
stoczni   renomowanej,   dwukrotnie   remontowanym   w   normalnych   odstępach   czasu, 
pozostającym   własnością   osób   podanych   w   komunikacie   nadajnika,   bez   żadnych 
tajemniczych przerw czy zmian w użytkowaniu.

- Ale co on tu robi? - spytała Sass zdezorientowanych oficerów. - Zachowują się tak. 

background image

jakbyśmy nie istnieli, zobaczmy więc, jak blisko uda nam się ich podejść.

Czymkolwiek   zajmował   się   “Mazer   Star",   nie   spodziewał   się   tutaj   żadnego 

krążownika, Sassinak poczuła podniecenie na myśl o tym, że chyba uda im się podejść bardzo 
blisko, zanim zostaną spostrzeżeni. Albo ich kamuflaż był o wiele lepszy, niż przypuszczała, 
albo malutki statek kupiecki nie miał prawie żadnych urządzeń do detekcji, albo też posiadał 
najmniej kompetentnego operatora radaru w siedmiu najbliższych układach. W końcu znaleźli 
się   w   odległości,   na   jaką   działało   pole   ciągnące.   Sassinak   rozkazała   włączyć   osłony, 
zlikwidować kamuflaż i nawiązać kontakt radiem bliskiego zasięgu - choć miała wrażenie, że 
równie   dobrze   mogłaby   po   prostu   krzyknąć,   a   jej   głos   doleciałby   do   tamtego   okrętu. 
Oczywiście pod warunkiem, że znajdowaliby się w atmosferze.

- “Mazer Star", “Mazer Star"! Krążownik Federacji “Zaid-Dayan" do “Mazer Star"!
- Co do cholery... Kim wy, do diabla, jesteście? Zostawcie nas w spokoju, bo... - Głos 

ten   umilkł   i   odezwał   się   ktoś   inny.   Na   ekranie   pojawiła   się   krępa   postać   w   mundurze 
kapitańskim.

-   “Mazer   Star",   dowódca   Godheir,   do   okrętu   Federacji   “Zaid-Dayan"...   Skąd 

wzięliście się tutaj? Czy również przechwyciliście ten sygnał alarmowy?

Sygnał   alarmowy?   O   czym   on   mówi?   Sassinak   wzięła   mikrofon   od   oficera 

łącznościowego.

- Kapitanie Godheir, tu komandor Sassinak z “Zaid-Dayana". Śledzimy piratów. O 

jakim   nadajniku   alarmowym   pan   mówi?   Czy   potrafi   pan   wytłumaczyć   swą   obecność   w 
towarzystwie transportowca z ciężkiego świata?

- Jakiego transportowca? Gdzie?
Miał tak zaskoczoną minę, jakby obawiał się, że zaraz zderzą się z tamtym statkiem.
- Na dole, ma zamiar lądować. Co to za historia z tym nadajnikiem alarmowym? Jakie 

ma pan urządzenia do detekcji?

W sposób nieco chaotyczny kapitan wyjaśnił, co zaszło w ciągu kilku ostatnich dni. 

Miał   długoterminowy   kontrakt   na   dostawy   do   kolonii   Ryxich   i   właśnie   wracał   z   bazy 
odbiorczej obcych.

- Wie pani, że wolą wynajmować załogi złożone z ludzi -powiedział. - Rutynowe loty 

za bardzo ich nudzą. Zabraliśmy na pokład kilku specjalistów oraz zaopatrzenie. Rozładunek 
nastąpił   tam.   -  Machnął   ręką   w   kierunku   planety.   -  Potem   dowiedzieliśmy  się   o   jakichś 
kłopotach tutaj. Ludzka wyprawa zwiadowcza potrzebuje pomocy. Może to jakiś bunt? Tak 
więc przylecieliśmy. Widzi pani, możemy lądować bez pomocy sieci. Skoro jednak pani się 
tu   zjawiła,   to   chyba   nie   będziemy   już   dłużej   potrzebni.   Ale   nas   pani   nastraszyła,   pani 
komandor!

- Możecie  się jeszcze  przydać  - zaprotestowała  Sass- - W jaki sposób chcieliście 

odnaleźć tych zagubionych ludzi?

Godheir   podał   jej   numer   referencyjny   i   opowiedział,   że   wykryli   słaby   sygnał 

dochodzący z okolic wybrzeża. Gdy to mówił, oficer łącznościowy zamachał gwałtownie 
ręką.

Pilotując   wahadłowiec   numer   jeden   “Zaid-Dayana",   Timran   po   raz   pierwszy   od 

wstąpienia   na   służbę   poczuł   się   jak   prawdziwy   oficer   Floty.   Był   na   tropie   handlarzy 
niewolników albo piratów. dowodził własnym statkiem, nieważne, że małym. Nawet lepiej, 
że jest mały, bo tym ciekawsza będzie to przygoda. Skulony w fotelu drugiego pilota Gori był 
bardzo blady.

- Klawo jest! - wykrzyknął Timran, zerkając na niego kątem oka.
- Nie patrz na mnie, Tim, pilnuj sensorów.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
W   wyobraźni   widział   Już,   Jak   składa   meldunek   pani   komandor   Sa-ssinak,   jak 

background image

przekazuje jej to, co chciała wiedzieć, a ona uśmiecha się. chwali go...

- Uważaj, Tim! Wpadniemy na niego!
- Wszystko gra.
Zmniejszył  jednak trochę prędkość i skierował wahadłowiec w sam środek stożka 

martwej strefy transportowca, gdzie zakłócenia z napędów uniemożliwiały wykrycie przez 
sensory statku. Utrzymywanie pojazdu w bezpiecznym obszarze było trudniejsze, niż się tego 
spodziewał. Radził jednak sobie całkiem niezłe i gdyby trzeba było, poleciałby za statkiem na 
samo dno oceanu. Szkoda, że nie ma dość uzbrojenia, by go zdobyć. Pomyślał o włączeniu 
małego   pola   ciągnącego,   jakim   wahadłowce   posługiwały   się   na   stacjach   kosmicznych, 
nazywane   “hamulcami   do   parkowania".   Zdawał   jednak   sobie   sprawę,   że   takie   pole   nie 
wywarłoby wrażenia na obiekcie o masie transportowca.

-   To   właśnie   o   tym   myślałem   podczas   egzaminów   końcowych   -   wyznał,   mając 

nadzieję, że Gon jakoś zareaguje.

- Nic dziwnego, że byłeś dwunasty od końca.
- Zawsze ktoś musi być ostatni. Gdyby nie sądzono, że się do tego nadaję, nie dano by 

mi dyplomu. A teraz pani kapitan wyznaczyła mi to zadanie.

- Żeby pozbyć się ciebie, aż sama się upora z tym dozorowcem. Do licha, Tim, za 

bardzo marzysz o sławie, a nie dość... Uważaj!!!

Tim odruchowo nacisnął przyciski kontrolne i wahadłowiec prześliznął się tuż ponad 

ostrym szczytem górskim. Napęd zawył z przeciążenia.

- Kazała mi lecieć nisko - wyjąkał. Gon tylko parsknął z oburzeniem.
- Mogłeś dać mi poprowadzić. Ja potrafię skupić się na tym, co robię.
- Pani kapitan mi kazała! - Przez tę chwilę nieuwagi transportowiec zdążył uciec do 

przodu. - Miałem lepsze wyniki jako pilot wahadlowca.

Gori   nie   odzywał   się   więcej,   co   Timranowi   nawet   odpowiadało.   Może   i   trochę 

przesadził,   ale   leciał   wystarczająco   nisko,   by   dostrzec   najdrobniejsze   szczegóły   na 
powierzchni planety. Teraz skupił się na rozpościerającej się przed nimi panoramie, dzikiej i 
surowej,   i   próbował   przewidzieć,   gdzie   wyląduje   transportowiec.   Pewnie   tam,   na   tym 
płaskowyżu.

- Popatrz tylko - zachłysnął się. - Sieć ładownicza. Ale wielka!
Transportowiec   opadł   w   jej   stronę.   Teraz,   kiedy   miał   spocząć   bez   ruchu,   jeszcze 

bardziej imponował swymi rozmiarami.

Cudem   ujrzał   jakiś   niewielki   przedmiot,   przelatujący   w   pobliżu.   Błyskawica 

kolorowego światła wystrzeliła z transportowca w kierunku tego obiektu.

-   Uważaj!   -   krzyknął   Timran,   uderzając   dłonią   w   kontrolkę   pola   ciągnącego. 

Wahadłowiec zachybotał się. Ręce Tima szalały po tablicy rozdzielczej. Wahadłowiec zawisł 
w   powietrzu,   chwytając   promieniem   ciągnącym   ów   obiekt   na   moment   przedtem,   zanim 
uderzył on o skały.

- Sanie powietrzne! - Gori wstrzymał oddech. - Na Boga, Tim, coś ty najlepszego 

zrobił!

-   Widziałeś   tych   morderców?   -   Z   zaciśniętymi   zębami   manewrował   polem,   jak 

najdelikatniej   ustawiając   sanie   na   powierzchni   planety.   -   A   to   wstrętne,   obrzydliwe, 
parszywe...

- Tim! Nie o to chodzi! Mieliśmy pozostać niewidzialni!
- Jesteśmy z Floty! Właśnie ocaliliśmy komuś życie, po to przecież przylecieliśmy!
- Nie to rozkazała nam robić pani kapitan. Tim, właśnie zdradziłeś naszą obecność 

wszystkim - załodze transportowca i tym, z którymi mają się spotkać. Poinformowałeś ich, że 
przybyła Flota!

- No to... po prostu... hm... Powiemy im, że są aresztowani za... za próbę...
- Nielegalnego użycia zakazanej broni w zakazanym układzie planetarnym, o to ci 

background image

chodzi?   -   Gori   naciskał   guziki   na   swej   konsolecie.   -   Pani   kapitan   będzie   wściekła,   a 
słyszałem, że nie ma z nią żartów. Obedrze nas ze skóry, kolego, z twojej winy.

- Na pewno życzyłaby sobie, żebyśmy ocalili komuś życie... W głosie Tima nie było 

już dawnej pewności siebie. Transportowiec uniósł się, po czym osiadł ciężko w sieci. Timran 
powoli   ruszył   wahadłowcem   do   przodu,   zastanawiając   się,   czy   pozostać   na   straży   sań 
powietrznych, czy też rzucić się na transportowiec. Wcześniej wszystko wydawało się takie 
proste...

Głos dochodzący ze słuchawek pozbawił go reszty złudzeń.
- Mówiłam ci - odezwała się cierpkim tonem pani kapitan -żebyś ostrożnie leciał za 

transportowcem, zwracając szczególnie uwagę na to, by cię me zauważono. Czy zrozumiałeś 
mój rozkaz?

- Tak jest, ale...
-  A   jednak   widzę,   że   wdałeś   się   w   konfrontację   z   potencjalnie   wrogim   statkiem, 

dokładając   wszelkich   starań,   by   cię   zauważono.   Mogłeś   narazić   na   niebezpieczeństwo 
obywateli Federacji.

To   było   takie   niesprawiedliwe.   Przecież   już   sama   kolizja   naraziła   ich   na 

niebezpieczeństwo, a to nie on spowodował kolizję. A przynajmniej nie on wystrzelił do sań 
powietrznych, choć faktycznie dość niezręcznie posłużył się polem ciągnącym.

- Ponadto zmuszasz mnie do przystąpienia do akcji, albo do zostawienia cię na łasce 

losu. Gdybyś był sam, ta druga możliwość byłaby pokusą nie do odparcia!

Gori, który wysłuchiwał całej tej tyrady przez własne słuchawki, uśmiechnął się z 

satysfakcją.

-   Jeśli   już   rozpętałeś   całe   to   zamieszanie,   młody   człowieku,   to   lepiej   kontroluj 

sytuację, zanim tam dotrę.

- Ale jak... - zaczął Tim, lecz połączenie przerwano. Oddychał gwałtownie, było mu 

zimno. Popatrzył na Goriego, który już się nie uśmiechał. - Co teraz?

Gori miał na to radę, co było łatwe do przewidzenia.
-   Regulamin   Sił   Lądowniczych   Floty,   rozdział   siedemnasty,   paragraf   trzydziesty 

czwarty, punkt drugi.

- Nie interesuje mnie, gdzie to jest, ale co się tam mówi! 
Gori był blady, lecz zdecydowany.
- Mówi się, że jeśli grupa lądownicza - czyli my - ma mniejszą liczebność i mniejszą 

siłę rażenia, personelowi Floty zaś grozi pojmanie bądź zranienie...

- To cywile - przerwał Timran z namysłem. Chyba rzeczywiście ci wszyscy ludzie to 

cywile, bo inaczej byłoby wiadomo, że na planecie jest Flota.

-   Naprawdę?   Moim   zdaniem   wygląda   to   na   mundury   Floty.   -   Gori   trzymał   przy 

oczach lornetkę. - Załoga statku? W każdym razie, kiedy personelowi grozi pojmanie albo 
zranienie,   grupa   lądownicza   zaś   ma   mniejszą   liczebność,   w   takim   przypadku   dowódca 
orbitującego okrętu musi podjąć decyzję o wycofaniu się, chyba że okręt ten...

- Kapitan kazała nam tu zostać i kontrolować sytuację.
- W takim razie będzie to paragraf trzydziesty czwarty, punkt trzeci. W przypadku, 

gdy   ratowanie   lub   ochronę   personelu   Roty   uważa   się   za   potencjalnie   możliwe,   pilot 
wahadłowca   grupy   lądowniczej   ma   pozostać   na   pokładzie   pojazdu,   drugi   pilot   zaś   ma 
poprowadzić ekipę ratunkową...

- To nie ma sensu! - wykrzyknął Tim, myśląc o charakterze swego kolegi.
- Takie są przepisy - odparł Gori. - Poza tym, jeśli będziemy się tu nadal unosić, to nie 

dopuścimy do tego, by ktokolwiek ich skrzywdził. A tak przy okazji - włączyłeś osłony?

Nie pomyślał o tym. Wcisnął odpowiednią kontrolkę w tym samym momencie, kiedy 

jedyna wieżyczka transportowca wymierzyła w ich stronę. Gori obserwował teraz płaskowyż. 
Intrygowali go ludzie kulący się w pobliżu statku.

background image

- Czy to tutejsi? Ta planeta nie powinna być w ogóle zamieszkana, ale...
- Gori, oni mogą strzelać - zauważył Tim. Z ulgą stwierdził, że głos ma już spokojny, 

choć ręce lekko mu  drżały.  Nigdy nie sądził, że widok skierowanej  na niego lufy może 
działać tak deprymująco. Czy osłony wahadłowca wytrzymają wystrzał z takiej odległości?

Czas   mijał.   Poniżej,   na   powierzchni,   nieruchome   postaci   kuliły   się   na   saniach 

powietrznych,   wciśniętych   w   skalistą   ścianę   płaskowyżu.   Działo   transportowca   nadal 
skierowane było prosto na nich. Ponieważ byli na pokładzie tylko we dwóch, Timran nie 
mógł poprosić Goriego o zejście na powierzchnię, by sprawdzić, jak się czują pasażerowie 
sań.   Czy   ma   nawiązać   kontakt   z   transportowcem?   Nakazać   im   przystanie   pomocy 
medycznej? Co się stanie, jeśli nie posłuchają? Co jeśli wystrzelą? Gori niewiele mówił, ciszę 
przerywały tylko jego lakoniczne komentarze na temat zaobserwowanej wokół transportowca 
aktywności.   Wydawało   się,   że   minęły   całe   wieki,   zanim   wreszcie   radio   zaskrzeczało   i 
usłyszeli głos starszego oficera nawigacyjnego.

- To nie potrwa już długo - oznajmił Bures. - Namierzyliśmy was i transportowiec. Jak 

się macie? Tim z trudem przełknął ślinę.

- Nic specjalnego. Unosimy się nad tymi saniami...
- Nic ruszajcie się stamtąd - poradził Bures. - Nadlecimy bardzo szybko, więc jeśli się 

przemieścicie, możemy na was wpaść.

- Gdzie chcecie wylądować?
Na   to   pytanie   nie   było   odpowiedzi.   Połączenie   przerwano.   Gori   i   Tim   wymienili 

niespokojne spojrzenia, a potem znów zajęli się obserwacją. Wzrok Timrana powędrował w 
stronę zegara. Niemożliwe. to musiało trwać o wiele dłużej!

Nawet mimo włączonej osłony posłyszeli i wyczuli falę uderzeniową błyskawicznie 

lądującego “Zaid-Dayana".

- Do licha! - mruknął Gori. - Kapitan włączyła specjalny wewnątrzukładowy...
Nastąpiło   kolejne   potężne   uderzenie   wiatru,   przewaliła   się   fala   hałasu   i   ogromny 

krążownik zawisł ponad płaskowyżem, prezentując oznaki Floty i Federacji umieszczone na 
korpusie. Z powierzchni planety poderwały się tumany kurzu, oślepiając na chwilę nawet 
Tima we wnętrzu wahadłowca. Kiedy pył osiadł. Tirnran ujrzał, jak transportowiec drży w 
swej kołysce.

-   ...napęd   -   dokończył   Goń,   jeszcze   bladszy   niż   przedtem.   Tym   razem   Tirn   nie 

odezwał się.

- Jedyną dobrą stroną całego tego zamieszania- powiedziała Sassinak, gdy wrócili już 

na pokład - jest to, że zyskałam pewność, iż nie możesz być wywrotowcem, bo nie było cię na 
pokładzie, kiedy nastąpił sabotaż, do przeprowadzenia którego potrzebny był  bezpośredni 
dostęp do urządzeń. Oczywiście mógłbyś być z kimś w zmowie...

Tim bez powodzenia usiłował przełknąć ślinę. Pani kapitan nawet nie krzyczała, nie 

poczerwieniała   ze   złości,   jak   niektórzy   nauczyciele.   którym   sprawiał   szczególnie   dużo 
kłopotów.   Wyglądała   na   zupełnie   spokojną,   jeśli   nie   liczyć   bladej   otoczki   wokót   ust   i 
napiętych   mięsni   szczęk.   Mówiła   też   nie   głośniej   niż   zwykle.   Miał   jednak   uczucie,   że 
przejrzała go na wylot, kpiąc z jego głupich, krótkowzrocznych fantazji. Pani kapitan kazała 
im się unosić tam, dopóki miejscowi (kimkolwiek oni byli) nie pozbierali swych rannych i nie 
wnieśli   ich   na   pokład   krążownika.   Potem   pole   ciągnące   “Zaid-Dayana"   wciągnęło 
wahadłowiec,   jakby byt   pozbawiony  całej   swej   mocy  i  pilota.   Gdy znaleźli  się   w  doku, 
nakazano im udać się do kabiny i czekać, aż “pani kapitan będzie miała czas się nimi zająć". 
Gori   siedział   w   milczeniu,   zaś   Tim   wyobrażał   sobie,   że   zaraz   zostanie   zdegradowany   i 
porzucony na tej cuchnącej skale.

-   Spodziewam   się,   że   przy   następnym   spotkaniu   wyrecytujesz   mi   odpowiednie 

fragmenty regulaminu. Jestem pewna, że twój towarzysz poda ci numery rozdziałów. - To był 

background image

jej jedyny komentarz pod adresem Goriego, który przecież nie był niczemu winny. - Możecie 
wrócić do kabin i zameldować się na służbę podczas zmiany wachty.

Nie pytali, gdzie  zostaną wyznaczeni, odczytają to ze swych plików. Zasalutowali i 

odmaszerowali. Tim czuł. że rozpiera go energia.

W drodze do kajuty znów ogarnęła go ciekawość. Rzucił ukradkowe spojrzenie na 

Goriego. Nie, z jego strony nie doczeka się pomocy. Kim byli ci krzepcy, odziani w skóry 
tubylcy? Muszą być ludźmi, chyba że wszystko, czego uczono go o ewolucji, to bzdury. Po 
co ktoś wybudował sieć ładowniczą na nie oznaczonej na mapie planecie? Kim byli ludzie w 
mundurach Floty, Jeśli nic pochodzili ze statku?

Siedząc w kabinie sam na sam z Gorim,  nie miał  kogo o to zapytać.  Kolega nie 

odzywał się, wywołał tylko na ekran Regulamin Floty, wydanie XXIII i rozświetlił fragmenty 
wspomniane przez panią kapitan. Komputer wyrzucił z siebie wydruk. Gori podał go Timowi. 
Obowiązki, nakazy,  kary... Nie wypełnienie rozkazu kapitana w obecności sił wroga (lub 
potencjalnego wroga) groziło nawet egzekucją w trybie doraźnym. Gdyby tylko pani kapitan 
chciała, mogłaby go tam zostawić, porzucić ich obu. również całkiem niewinnego Goriego, i 
nikt w całej Flocie nie rzekłby słowa w ich obronie.

Po raz pierwszy Tim poważnie zastanowił się nad tym, co kiedyś słyszał. Dlaczego ten 

okręt tkwił w dokach naprawczych aż tak dhigo? Jaką stoczył walkę? Napadnięto kolonię, a 
Sassinak nie interweniowała, mając nadzieję, że później uda jej się schwytać piratów. Zginał 
tam niejeden człowiek. Pozwoliła im umrzeć, chcąc ocalić pozostałych. Wcale mu się to nie 
podobało.   Czy   rzeczywiście   była   aż   tak   cyniczna?   Ludzie,   którzy   o   tym   opowiadali, 
twierdzili, że nie, ale jeśli naprawdę coś czuła, to jak mogła tak postąpić? Mężczyźni, kobiety, 
dzieci, bogaci, biedni i średniozamożni - wszyscy zginęli dlatego, że nie zrobiła tego, co 
powinna była zrobić: nie rzuciła się na odsiecz, by ich uratować.

W ciszy kabiny Tim zaczął stopniowo tworzyć własną wizję tego, czym naprawdę jest 

Flota i do czego dąży pani kapitan. Zrozumiał, że przez głupi romantyzm i nonsensowną 
brawurę wszystko mu się pomieszało. Ludzie z kolonii zginęli, żeby Sassinak mogła polecieć 
śladem napastników aż do ich bazy. Część jej załogi zginęła, próbując ocalić dzieci, a później 
zniszczyć  siedlisko piratów. Obecna podróż ma  pewnie coś wspólnego z tymi  sprawami, 
ocalenie   zaś   dwóch   istnień   pewnie   zbyt   wiele   nie   znaczy.   Gdyby   on   sam   zginął   przed 
podjęciem   tego   pochopnego   działania   -   a   po   raz   pierwszy   stanął   przed   ziejąca   chłodem 
możliwością śmierci - w niczym nie zaszkodziłoby to Flocie, a pani kapitan zapewne byłoby 
na rękę.

Kiedy   dzwonek   oznajmił   zmianę   wachty,   Tim   ruszył   do  swego  nowego   zajęcia   - 

czyszczenia filtrów z osadu - z całkowicie nowym podejściem do rzeczywistości. Szczerze 
chciał się poprawić, zostać dobrym oficerem, którego Flota będzie potrzebowała. Przez kilka 
godzin pracował zawzięcie, bez żadnych żartów i szaleńczych pomysłów, poważnie myśląc o 
twardej rzeczywistości. Powtarzał sobie treść regulaminów, tak na wszelki wypadek, gdyby w 
tej ciemnej, śmierdzącej norze pojawiła się pani kapitan.

Wciąż   zdecydowany   zachować   posłuszeństwo   naturze   i   jej   bogini   w   postaci   pani 

kapitan,   nie   uśmiechnął   się   nawet,   gdy   w   korytarzu   pojawił   się   Turner,   towarzysz   kilku 
poprzednich eskapad.

- Już pewnie wszystko wiesz - odezwał się kolega.
- Wiem tylko tyle, że jeśli nie wyczyszczę tych filtrów, będzie tu śmierdziało.
- To jeszcze nie najgorsze. Powąchaj sobie atmosferę tej planety.
Turner oparł się o ścianę w nonszalanckiej pozie, jakby pragnąc podzielić się jakimś 

sekretem.

- Byłeś na zewnątrz? - Tim nie mógł się powstrzymać, by wbrew własnej woli nie 

zadać tego pytania.

-   No,   nie,   niezupełnie.   Nie   byłem   na   zewnątrz,   ale   wszyscy   nawąchali   się   tego 

background image

powietrza,   kiedy   wnoszono   rannych.   To   gorsze   od   tego   smrodu.   Zupełnie   jak   jakieś 
laboratorium  organiczne.  -  Turner  nachylił   się bliżej.  -  Posłuchaj,  Tim,  czy ty naprawdę 
wystrzeliłeś do tego transportowca?

- Nie! Ja tylko złapałem sanie powietrzne polem ciągnącym.
- Szkoda, że go nie rozwaliłeś.
-   Nawet   nie   miałbym   czym.   Dlaczego   jednak   chciałbyś,   bym   go   rozwalił?   Pani 

kapitan i tak jest wściekła, że schwytałem sanie.

-   Wiesz,   czyj   to   transportowiec?  -   Oczywiście   nie   wiedział.   Potrząsnął   przecząco 

głową, Tumer dokończył szeptem: - Ciężkoświatowców.

- No to co?
- Pomyśl tylko, Tim. Ciężkoświatowcy, te baranie głowy z transportowca, próbowały 

wmówić pani kapitan, że lecą śladem sygnałów alarmowych, a tymczasem to nic innego jak 
statek   kolonialny.   Do   tego   przyleciał   na   zakazaną   planetę,   na   której   już   siedzieli   jacyś 
ciężkoświatowcy.

- Co? - Nic z tego nie rozumiał. - Ci w saniach powietrznych?
- Nie, ci na powierzchni, obok transportowca. Wyciągali ofiary. Musiałeś to chyba 

widzieć, Tim.

- Widziałem ich, ale nie wyglądali na ciężkoświatowców. 
Kiedy się nad tym namyślał, przypomniał sobie jednak, że rzeczywiście byli potężni i 

muskularni. 

 - To spisek ciężkoświatowców - szepnął Tumer. - Chcieli zająć planetę. Słyszałem, że 

w ekspedycji zwiadowczej wybuchł bunt, ciężkoświatowcy zabili innych i pożarli ich... 

 - Nie wierzę!
Jednak   po   zastanowieniu   byłby   chyba   w   stanie   w   to   uwierzyć.   Czy   je   się   takie 

stworzenie,   czy   inne   -   jaka   to   różnica.   Miał   ciotkę,   która   nie   jadała   nic   pochodzenia 
roślinnego, utrzymując, że krzewy i drzewa też mogą być istotami wrażliwymi na ból. 

 - Chodzi o to, że jeśli ci ciężkoświatowcy mogli wszcząć bunt, to inni też mogą. Na 

planecie już mieszka cała ich zgraja, jedzą mięso i chodzą w skórach. Czy ci z naszego okrętu 
też nie poszaleją? Może czują już coś w powietrzu? Wielu z nas uważa, że pani kapitan 
powinna ich uwięzić. Pomyśl tylko o tych żołnierzach-ciężkoświatowcach. Nie mielibyśmy 
najmniejszych szans, gdyby wszczęli bunt.

Tim zamyślił się nad tym, zamykając filtr, który właśnie wyczyścił.
- Nie, nie sądzę, by ktokolwiek na tym okręcie zwrócił się przeciwko pani kapitan.
- Ich na to stać. Mogą właśnie coś knuć, a jeśli jej nie ostrzeżemy...
Tim uśmiechnął się.
- Turner, nie sądzę, żeby pani kapitan potrzebowała naszych rad i ostrzeżeń.
-   To   znaczy,   że   nie   podpiszesz   petycji?   Nie   pójdziesz   z   nami,   żeby   z   nią 

porozmawiać?

- Nie. Szczerze mówiąc, uważam, że postępujecie jak idioci.
- Cieszę się, że tak myślisz.
Komandor   Sassinak   jak  zawsze   prezentowała   się   absolutnie   nieskazitelnie,   choć 

musiała przecisnąć się przez te same wąziutkie korytarze, w których Tim umazał sobie cały 
mundur. Rzuciła mu lodowaty uśmiech, który zamarł jej na wargach, gdy spojrzała w oczy 
Turnera.

- Poruczniku Turner, proszę mi powiedzieć, czy czytał pan kiedyś przepisy dotyczące 

spisków na pokładzie?

- Nie, pani kapitan, ale...
- Nie? Nie służył pan również na tym okręcie, kiedy żołnierze-ciężkoświatowcy, ci 

sami, których pan się tak obawia, ocalili nas wszystkich. Gdyby chcieli wzniecić bunt, panie 
poruczniku,   to   mieliby   po   temu   niejedną   sposobność.   Wykazuje   się   pan   godnymi 

background image

pożałowania   uprzedzeniami   i   jeszcze   bardziej   żałosną   tendencją   do   stosowania   kulawej 
logiki. Ciężkoświatowcom, wchodzących w skład grupy rozpoznawczej od ponad czterdzie-
stu lat. nie można nic zarzucić. Ufam im o wiele bardziej niż panu, gdyż dali mi ku temu 
powody. Nie chcę więcej słyszeć podobnych bzdur i proszę nie szerzyć takich plotek. Czy to 
jest jasne?

- Tak jest, pani kapitan.
Sassinak   kiwnęła   głową   i   Tumer   oddalił   się   pospiesznie.   Tim   stał   wyprężony   na 

baczność jak struna, wstydząc się swych poplamionych dłoni i zabrudzonego munduru. Wargi 
pani kapitan drgnęły, powstrzymała się od uśmiechu.

- Nauczyłeś się czegoś, Timran?
- Tak, pani kapitan. Ja... nauczyłem się na pamięć przepisów.
-   Najwyższa   pora.   Na   szczęście   wszystko   skończyło   się   pomyślnie.   Od   tej   pory 

możesz uważać, że cały czas działałeś zgodnie z rozkazami. Czy to jasne?

Wcale nie było jasne, ale starał się nie zrobić głupiej miny. Pani kapitan westchnęła i 

zaczęła tłumaczyć.

- Tim, ten drugi statek, który nadleciał z planety Ryxich. nie należał do piratów. To 

legalny transportowiec latający na kontrakcie dostawczym dla Ryxich. Przybył w odpowiedzi 
na sygnał ratunkowy.

- Tak jest, pani kapitan - odpowiedział, choć nadal nie miał , pojęcia, o co chodzi.
- Ze względów politycznych, o których bez wątpienia później usłyszysz nieco więcej, 

twoja   pochopna   interwencja   okazała   się   korzystna   dla   Floty   i   Federacji.   Wszyscy   spoza 
okrętu powinni uważać,  że działałeś  na moje polecenie.  Dlatego  też  nigdy i nigdzie, nie 
możesz   wspomnieć,   że   twoje   działania   w   wahadłowcu   to   twój   własny   genialny   pomysł. 
Robiłeś to, co ja ci kazałam. Czy teraz rozumiesz?

Zaczynał trochę rozumieć, zaś z głosu pani kapitan wynikało, że powinien przyjąć 

polecenie do wiadomości i nie zadawać pytań.

-  Powiedziałam   o  tym  również   Goriemu,  wszystkie  zaś   poprzednie   uwagi  zostały 

usunięte z dokumentacji.

A więc to poważna sprawa, ale przynajmniej nie będą mu do końca życia wypominać 

tego, co uczynił. Na jego twarzy pojawiły się pierwsze oznaki nadziei.

- Timran, wysłuchaj mnie z uwagą. Jesteś urodzonym szczęściarzem. To bezcenna 

cecha, ale  nie polegaj na niej  zbytnio.  By zostać  admirałem,  potrzeba  czegoś  więcej niż 
szczęścia.

- Tak jest, pani kapitan. Jeśli mogę spytać - czy tym ludziom nic się nie stało? Tym z 

sań powietrznych?

- Nie, czują się dobrze, może nawet spotkasz ich któregoś dnia. Pamiętaj o tym, co 

powiedziałam.

- Tak Jest, pani kapitan!
- I sprzątnij tu przed obiadem.
Z tymi słowami zniknęła - istne uosobienie wdzięku i władzy, co wspominał potem 

przez wiele lat.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Sassinak powróciła na mostek przez pokład żołnierski, ponieważ chciała spotkać się z 

ich dowódcą. Zdawała sobie sprawę, że ostatnie wydarzenia mogły zaalarmować załogę i 
wzmóc ich podejrzliwość w stosunku do ciężkoświatowców.

Zastała majora Curralda przy inspekcji uzbrojenia. Na przywitanie skinął jej głową z 

pewnym roztargnieniem.

- Pani kapitan, jeśli ma pani chwilę czasu...
- Oczywiście, panie majorze.
Poprowadził   ją   do   swego   biura.   Sass   zauważyła,   że   stoją   tu   fotele   zarówno   dla 

ciężkoświatowców, jak i dla słabiej zbudowanych ludzi. Nie usiadła na żadnym z nich, lecz 
odwróciła   się,   by   popatrzeć   na   hologramy,   umieszczone   na   ścianie   naprzeciwko   biurka. 
Drużyna piłkarska w czystych mundurach, ustawiona w równe rzędy, zdjęcia tych samych 
graczy w akcji, zachlapanych błotem, o wiele młodszy Currald schodzący na linie z urwiska, 
dwóch młodych żołnierzy marynarki (czy jednym z nich był Currald?) z twarzami pokrytymi 
farbą kamuflażową, z bronią bojową w dłoniach. Rozdanie dyplomów. Currald otrzymuje 
własną kapsułę. Ktoś inny na hologramie w czarnej ramce.

-   To   mój   najlepszy   przyjaciel   -   odezwał   się   Currald,   gdy   zatrzymała   wzrok   na 

ostatnim obrazie. - Zginął na Jermie, gdy ja ciągle jeszcze latałem wahadłowcem. Swojemu 
synowi   dał   moje   imię.   -   Odchrząknął   basem.   -   Nie   o   tym   jednak   chciałem   z   panią 
porozmawiać.   Wahałem   się,   nie   chcąc   przeszkadzać   pani   na   głównym   pokładzie,   ale...  - 
Znów odkaszlnął. - Z przykrością muszę stwierdzić, że czekają nas kłopoty. 

Sassinak pokiwała głową.
- Wiem o tym i z góry chcę panu powiedzieć, co zrobimy. -Jego twarz zastygła w 

charakterystycznej   dla   ciężkoświatowców   minie,   będącej   reakcją   na   zagrożenie-   -   Panie 
majorze,   wiem,   że   jest   pan   lojalnym   żołnierzem,   a   gdyby   chciał   pan   bronić   interesów 
ciężkoświatowców   moim   kosztem,   zrobiłby   to   pan   już   dawno.   Nieraz   rozmawialiśmy   o 
polityce, doskonale zna pan moje stanowisko. Pańscy ludzie zdobyli moje zaufanie w walce, 
co szczególnie się liczy. Kimkolwiek jest ten sabotażysta, mam pewność, że to żaden z pana 
ludzi, i nikomu nie uda się mnie o tym przekonać.

Był zaskoczony. Zirytowało ją trochę, że w nią nie wierzył.
- Wiem jednak, iż duża część załogi myśli, że...
- Duża część załogi w ogóle nie myśli - przerwała mu cierpkim tonem. - Boją się, 

machinalnie reagują na wydarzenia,  ale nie myślą. Przecież bunt ciężkoświatowców  miał 
miejsce czterdzieści trzy lata temu, zanim jeszcze przyszedł pan na świat, kiedy Ja nosiłam 
koszulę   w   zębach   na   Myriadzie.   Każdy   z   pana   ludzi   jest   zbyt   młody,   by   mieć   z   tym 
cokolwiek   wspólnego.   Ci   niewydarzeni   koloniści   wyruszyli   kilka   miesięcy   temu,   pewnie 
wtedy, gdy my ścigaliśmy ten pierwszy statek- Tchórze zawsze robią z igły widły. - Major 
roześmiał się głośno. - Panie majorze, mam zaufanie do pana i wierzę w lojalność pańskich 
żołnierzy, jeśli tylko pan im ufa. Zapewne usłyszy pan pogłoski o tym, że proszono mnie, 
abym “coś zrobiła": wyrzuciła was wszystkich za burtę lub coś równie głupiego. Chcę więc, 
żeby wiedział pan z góry, zanim jeszcze do pana uszu dojdą takie plotki, że nawet się nad tym 
nie zastanawiam. Jasne?

- Tak jest, pani kapitan. I dziękuję. Myślałem, że może dojdzie pani do wniosku, że 

trzeba   pójść   na   ustępstwa.   Rozmawiałem   z   żołnierzami,   z   ciężkoświatowcami,   i 
postanowiliśmy podporządkować się wszelkim pani rozkazom.

Sass poczuła, jak łzy szczypią ją pod powiekami. Pomyśleć tylko, że są tacy, którzy 

uważają, iż ciężkoświalowcy to egoiści. że nigdy nie myślą o wspólnym dobru. Ilu z takich 

background image

ludzi   zdobyłoby   się   na   podobną   propozycję,   gdyby   to   ich   bezpodstawnie   oskarżano   o 
najgorsze.

- Proszę przekazać  swym  żołnierzom,  że wasza propozycja  bardzo mnie  wzrusza. 

Mam szacunek do pana i do nich wszystkich, doceniam waszą troskę. Jeśli nawet obecna 
sytuacja nie przyniesie żadnych innych korzyści, to przynajmniej reszta załogi nauczy się 
tego, że wszyscy jesteśmy Flotą: lżejsi, ciężsi i ci pośrodku. I jeszcze raz dziękuję.

- To ja dziękuję, pani kapitan.
Gdy Sass dotarła na główny pokład, zastała to, czego się już dawno spodziewała. 

Przed mostkiem kapitańskim czekała na nią cała delegacja. Jej rzecznikiem był porucznik 
Varhes, sprawujący nadzór nad kantyną oficerską. Piskliwym tenorem wyjaśnił, że niepokoi 
ich sytuacja na okręcie. Przecież jakiś ciężkoświatowiec już raz otruł oficerów i załogę...

-   Osoba   niezrównoważona   psychicznie,   pochodząca   z   ciężkiego   świata,   otruła 

oficerów, w tym dowódcę żołnierzy, który jest ciężkoświatowcem, a także część załogi, w 
tym   innych   ciężkoświatowców   -   odparta   Sassinak   lodowatym   głosem.   -   Czy   już   o   tym 
zapomnieliście?

- Gdyby jednak wszczęli bunt... Przecież zbuntowali się na tej planecie...
- Ponad czterdzieści lat temu, kiedy wasi ojcowie mieli mleko pod nosem, a major 

Currald   jeszcze   się   nawet   nie   narodził.   Czy   chcecie   powiedzieć,   że   ciężkoświatowcy 
komunikują się telepatycznie ze swymi nie narodzonymi ziomkami?

To   nie   był   logiczny   argument,   lecz   ich   rozumowaniu   również   brakło   logiki.   Z 

satysfakcją patrzyła, jak z niepewnymi minami usiłują zrozumieć jej wypowiedź. Nim Varhes 
zdążył znów się odezwać, użyła argumentu, który przemawiał do wielu z nich.

- Posłuchajcie mnie. Ciężkoświatowcy na pokładzie tego okrętu to żołnierze Floty, a 

nie renegaci podobni do tych, którzy wywołali tu bunt, czy tych, którzy chcą kolonizować 
zamknięte światy. Są naszymi towarzyszami, walczyli z nami ramię w ramię, wielokrotnie 
ocalili  nam życie.  Mogli  nas  zabić  przy niejednej  okazji,  gdyby  tylko  o to  im chodziło. 
Myślicie, że mają związek z sabotażem na okręcie, jednak ja mam pewność, że tak nie jest. 
Mimo wszystko podejmujemy środki ochronne przed kolejnymi wywrotowymi działaniami. 
Jeśli winien będzie ciężkoświatowiec, to zostanie on oskarżony, osądzony i ukarany, ale nie 
obarczę winą nikogo więcej. Przypuśćmy, że  byłby to ktoś z Gian-IV. - To był prztyczek 
wymierzony   w   Yarhese,   który   pochodził   z   tej   właśnie   planety.   -   Czy   przez   to   Varhes 
automatycznie stanie się winny?

- To nie to samo - przemówił jakiś głos zza pleców grupy. - Wszyscy wiedzą, że 

ciężkoświatowcy są piratami, a teraz przyłapaliśmy ich na gorącym uczynku.

- Podejrzewamy, że niektórzy z piratów to rzeczywiście ciężkoświatowcy, jednakże 

reszta to inne rasy, być może nawet Ryxi. - Ktoś w grupie parsknął śmiechem. - Albo na 
przykład Seti. - Rozległ się jeszcze głośniejszy śmiech, a Sass mówiła dalej ostrzejszym już 
tonem:   -   Dość   tego.   Nie   chcę   więcej   słyszeć   podobnie   nieuzasadnionych   oskarżeń, 
kierowanych przeciwko lojalnym członkom Floty, ludziom, którzy nieraz ryzykowali własne 
życie.  Jednemu oficerowi kazałam już przypomnieć sobie przepisy dotyczące  spisków na 
pokładzie, wam też je polecam. Mamy teraz rzeczywistych wrogów - prawdziwych piratów 
planetarnych, za którymi mogą stać jeszcze jacyś wspólnicy. Nie możemy sobie pozwolić na 
wytykanie się nawzajem palcami, na nierozsądne uprzedzenia. Czy to jasne?

Tak.   jej   rozkazy   były   aż   nadto   jasne.   Grupka   stopniała,   większość   osób   miała 

rumieńce wstydu na twarzach, żałowali swych impulsywnych reakcji- Sass miała nadzieję, że 
tego wstydu nie pozbędą się szybko.

Po   powrocie   na   mostek   rozejrzała   się   w   sytuacji.   Kapitan   transportowca 

ciężkoświatowców złożył oficjalny protest przeciwko jej działaniom “przeszkadzającym w 
zamierzonej reakcji na sygnał alarmowy". Ze zdziwieniem uniosła brwi. Jedyny sygnalizator 
alarmowy,  o jakim  dotąd słyszała,  znajdował się  na planecie  Ryxich  i to  jego sygnałem 

background image

kierował   się   “Mazer   Star".   Transportowiec   ciężkoświatowców   przeleciał   obok   niego   jak 
huragan.   Jaką   teraz   wymyślą   historyjkę   i   jakimi   sfałszowanymi   dowodami   zechcą   ją 
udowodnić? Uśmiechnęła się w duchu. Sytuacja stawała się coraz ciekawsza.

“Tubylcy"   ciężkoświatowcy,   potomkowie   pierwszej   wyprawy   badawczo-

zwiadowczej,   czy   też   właściwie   buntowników   z   tejże   wyprawy,   zastanawiali   się   nad 
rozwojem wydarzeń, trzymając się w sporej odległości od krążownika. Kapitan transportowca 
miał jednak z nimi stały kontakt radiowy.

“Mazer Star", statek dostawczy kolonii Ryxich, zdołał nawiązać kontakt z osobami, 

które przeżyły bunt i czekały uśpione w hibematorach. Ich zeznania potwierdziły wiadomości 
z   nadajnika   alarmowego   i   uzupełniły   je   dodatkowymi   szczegółami.   Mieszana   wyprawa 
badawcza   została   skierowana   na   planeta   w   celu   zbadania   jej   zasobów   geologicznych   i 
biologicznych. W jej skład wchodziły również dzieci ze statku badawczego “ARCT-10", co 
było dość niezwykłe. Członkowie wyprawy pochodzący z ciężkich planet zaczęli jeść mięso, 
wszczęli bunt, torturowali i mordowali dorosłych i dzieci, próbowali zlikwidować wszystkich 
lekkoswiatowców, kierując na ich obóz stado dzikich zwierząt. “Lekkim" udało się uciec w 
łodzi ratunkowej i ukryć w jaskini na wybrzeżu. Postanowili poddać się hibernacji i czekać na 
powrót “ARCT-1O".

Sass   przejrzała   plik   przekazany   przez   kapitana   Godheira.   wyjaśniający   wszystkie 

wydarzenia   od   pierwszego   nieporozumienia,   kiedy   to   Ryxi   stwierdzili,   że   ludzka   załoga 
została zabrana przez “ARCT-10", aż do zaangażowania się statku “Mazer Star" i wmieszania 
się   w   sprawę   Theków.   Thekowie?!   Sass   potrząsnęła   głową.   Sytuacja   już   wcześniej   była 
trudna, gdyż Thekowie dostatecznie ją komplikowali. Historia przekazana przez Godheira, w 
odróżnieniu od sprawozdania ciężkoświatowca kapitana  Crussa, tworzyła  jakąś całość. W 
pokładowej   bazie   danych   Godheir   był   notowany   jako   nie   karany,   zaś   “Mazer   Star" 
wymieniano jako jeden z trzech statków dostawczych na kontrakcie z Ryximi w tym układzie 
planetarnym.   Zmarszczyła   brwi,   czytając   dostarczoną   przez   Godheira   listę   członków 
wyprawy, którzy uciekli po buncie. Lunzie? To niemożliwe! Imię nie było zbyt częste, nigdy 
nie spotkała żadnej innej Lunzie. Lekarka, lat trzydzieści sześć. Co to znaczy? Spojrzała na 
datę   urodzenia   i   serce   zabiło   jej   szybciej.   Sądząc   po   roku   urodzenia,   ta   kobieta   była 
nieprawdopodobnie   stara,   wręcz   starożytna!   Sass   wprowadziła   dane   identyfikacyjne   do 
komputera i kazała oficerowi łącznościowemu przygotować połączenie z Kwaterą Główną 
Sektora. Najwyższa pora, by o wszystkim poinformować admirała.

- Pani kapitan?
Borander z szalupy chciał złożyć meldunek na temat stanu ofiar z sań powietrznych, 
- Słucham.
- Kobieta odzyskała przytomność, lekarze przygotowali ją do transportu. Mężczyzna 

nadal jest nieprzytomny, chcą go przewieźć jako pierwszego.

- Nawiązaliście kontakt z ich bazą?
- Nie, pani kapitan.
- Pamiętaj, że mogą być zdezorientowani, i to nie tylko z powodu uderzenia w głowę. 

Postaraj się, żeby zachowali spokój, dopóki nie skontaktujemy się z ich bazą albo dopóki nie 
dotrze do nich nasza ekipa medyczna.

Według informacji przekazanych przez Godheira, oboje obwarowali się przy swoim 

“Adepcie". Jak sądził kapitan, byli członkami załogi krążownika Floty. Zdziwią się, kiedy 
znajdą się na zupełnie innym krążowniku, zwłaszcza jeżeli starannie ustawili zapory.

Kobieta   miała   sprawować   cywilną   władzę   na   całej   planecie.   Pani   gubernator? 

Ciekawe, jaka będzie w obejściu. Na wszelki wypadek Sass postanowiła przygotować się na 

background image

sztywną, oficjalną rozmowę. Niektórzy z tych naukowców nie mieli zbył dobrego zdania na 
temat Floty. Poszła do swego biura i włączyła wszystkie ekrany. Na jednym z nich ujrzała 
lądowanie szalupy  ratunkowej. Nałożyła  słuchawki i odebrała meldunek Borandera, który 
przekazał jej, że do kobiety właśnie nadano komunikat z bazy. Sass potwierdziła zgodę na 
wpuszczenie obojga na pokład. Domyśliła się, że nieprzytomny mężczyzna znajduje się w 
tylnym przedziale w towarzystwie lekarza.

Kiedy kobieta o imieniu Varian wyszła z szalupy, Sass pomyślała, że jest to osoba aż 

nadto energiczna i rzeczowa. Najwyraźniej była przyzwyczajona do tego, że bez dyskusji 
wypełniano jej polecenia, gdyż rozejrzała się naokoło i zaczęła sprzeczkę z Boranderem. Sass 
pożałowała, że nie kazała włączyć kanału łączności, ale nie spodziewała się, że cokolwiek się 
wydarzy.   Patrzyła   teraz   na   rozwijającą   się   kłótnię,   podkreślaną   machaniem   rękami, 
potrząsaniem pięściami i - sądząc po minach - podniesionym głosem. Wcisnęła guzik, łącząc 
się z mostkiem kapitańskim, i poleciła:

- Komunikacyjny, daj mi fonię z kanału trzeciego. - ...nic wspólnego z Aygarem ani z 

nikim z jego pokolenia czy pokolenia jego rodziców!

Sass   przysłuchiwała   się   sprzeczce   z   ogromnym   zainteresowaniem.   Borander 

zaskoczony był porywczością tej kobiety, jej pretensjami, że ona jest tu najważniejsza jako 
gubernator planety.  Sass  z rozczarowaniem  pokręciła  głową. Myślała,  że Borander okaże 
więcej zdecydowania. Kobieta miała oczywiście rację; potomkowie buntowników nie byli 
niczemu winni, Borander powinien był sam to zauważyć. Powinien byt również przewidzieć, 
że będzie miała pretensje do rządzenia, i unikać bezpośredniej konfrontacji na ten temat. 
Przede wszystkim zaś oficerowie Floty nie powinni w sposób aż tak widoczny troszczyć się o 
to, co powiedzą o nich dowódcy- Podobne zachowanie było dobre w barze, jako wymówka, 
by trzymać się z dala od bójki, ale tutaj wyglądało na tchórzostwo.

Tak więc Varian chce przyprowadzić tych dwóch ciężkoswiatowców do jej biura i tu 

się o nich wykłócać? Bez wątpienia była przygotowana na dyskusję z głupawym baranem z 
Floty... Sass uśmiechnęła się w duchu. Varian może sobie być gubernatorem planety, ale nie 
ma pojęcia o taktyce.

Patrzyła, jak Varian i dwaj ciężkoświatowcy maszerują przez pochylnię i cały okręt. 

Gdy pojawili się przed jej biurem, czekała już, by ich powitać. Podając młodszej od siebie 
kobiecie rękę, ujrzała, jak jej oczy rozszerzają się ze zdziwienia. Inaczej wyobrażała sobie 
kapitana   krążownika.   “To   nie   ten   głupi   baran,   którego   się   spodziewałaś,   prawda?"   - 
pomyślała Sass. “Moje biuro też wyobrażałaś sobie inaczej?" Pani gubernator rzuciła okiem 
na   krzyształową   rzeźbę,   drewniane   błyszczące   biurko   z   imponującą   czerwono-czamą 
mozaiką, piękny niebieski dywan i białe fotele. Sassinak uprzejmie przywitała się z dwoma 
młodymi ciężkoświatowcami. Jeden z nich, chyba nazywał się Winral, oszołomiony był tym 
bogactwem, jak kuzyn z prowincji zagubiony w wielkim świecie. Drugi z nich.  okazujący 
pełną rezerwy ciekawość, był zupełnie innym człowiekiem. “Gdyby żyli dzicy ludzie, tak jak 
istnieją dzikie i udomowione rodzaje zwierząt, z pewnością byłby dzikusem" - pomyślała 
Sass-   “Jest   inteligentny,   ale   nie   ucywilizowany."   Do   tego   był   jeszcze   na   swój   sposób 
przystojny.

Przekazując   im   podstawowe   informacje,   usiłowała   rozgryźć   tę   trójkę.   Varian 

odprężyła   się   natychmiast,   gdy   pojęła,   ze   Sassinak   nie   chce   skrzywdzić   niewinnych 
potomków  buntowników.  W  cywilizowanym   otoczeniu  czuła  się   jak  ryba  w  wodzie,   nie 
zdziczała ani trochę. Oczywiście chciała dowiedzieć się, gdzie znajduje się “ARCT-10". 

- To kolejne pytanie, na które nie znam odpowiedzi -odrzekła Sass.
Statek   nie   figurował   na   liście   zniszczonych   okrętów   Floty,   nie   ujawnił   się   jego 

sygnalizator awaryjny i poznanie jego losów może zająć wiele dni. Pani kapitan zwróciła się 
do Aygara. prosząc, by się przedstawił. Otrzymała odpowiedź w rodzaju; jestem tym, kim 
byli   twoi   rodzice.   Personel   Floty   podawał   zwykle   nazwy   okrętów  i  przebieg   służby, 

background image

naukowcy - nazwę swego uniwersytetu i tytuły publikacji. Winral po części miał tych samych 
przodków co Aygar. Buntowników było przecież nie tak znów wielu.

Kiedy   zaczęła   wypytywać   o   status   prawny   młodych   ciężkoświatowców,   Varian 

przerwała Jej, mówiąc, że planeta posiada rozwijający się gatunek istot inteligentnych. Sass 
nie mogła ukryć zaskoczenia. Już wcześniej sytuacja była dość skomplikowana: oskarżenie o 
bunt, pretensje do praw górniczych i rozwojowych, zdobytych przez skuteczne zasiedlenie 
planety, interwencja Theków. Jednakże wszystko ulegnie zmianie, jeśli na planecie istnieje 
gatunek  istot  inteligentnych.  Sassinak  była   oczytana   w  prawie  kosmicznym,  jak wszyscy 
wyżsi rangą oficerowie, i wiedziała, jak bardzo komplikowało to sytuację, czego nie można 
było ignorować.

Varian dodała, że to pewien gatunek ptaków. Sass pomyślała o Ryxich, próżnych i 

humorzastych,   i   postanowiła   nie   wspominać   o   ptasim   gatunku   przez   wspólne   łącza 
telekomunikacyjne.

Tymczasem   Aygar   zaczął   udowadniać,   że   to   ciężkoświatowcy   z   osady   są 

właścicielami   całej   planety,   i   że   jeśli   zechcą,   to   podarują   jej   część   kolonistom   z 
transportowca. Sassinak musiała mu wyjaśnić, że zgodnie z prawami Federacji jego ludzie nie 
mogą sobie rościć praw do niczego poza tym, co sami zbudowali - czyli do kopalni, pól i sieci 
ładowniczej. Poradziła mu też, by nie utrzymywali  dalszych  kontaktów z transportowcem 
ciężkoświatowców, jeśli chcą uniknąć podejrzenia o spisek.

Kiedy   na   zakończenie   rozmowy   podała   mu   rękę,   obawiała   się,   czy   nie   spróbuje 

sprawić jej bólu. Jeśli był tak inteligentny, na jakiego wygląda - a musiał być, skoro osiągnął 
to wszystko, o czym mówiły raporty - to powstrzyma się przed taką pokusą. Tak też się stało. 
Uścisk jego dłoni był tylko nieznacznie silniejszy od jej uchwytu. Uśmiechnęła się do niego i 
powiedziała sobie w duchu, że warto zwerbować go do służby we Flocie. Byłby świetnym 
żołnierzem   marynarki.   Sass   powiedziała,   że   prześle   im   kostki   z   danymi   na   temat   zasad 
Federacji,   praw   i   obowiązków   obywateli.   Obiecała   im   też  przekazać   część   zapasów   z 
magazynów   okrętowych.   Dwaj   ciężkoświatowcy   zeszli   z   pokładu   pod   eskortą,   ona   zaś 
skupiła teraz całą swą uwagę na Varian.

Varian   najwyraźniej   miała   ochotę   odejść   razem   z   dwoma   towarzyszami.   Sass 

zastanowiło jej nadopiekuńcze zachowanie. Większość ludzi na takim stanowisku chętniej 
widziałaby   wszystkich   ciężkoświatowców   w   kajdanach.   Czy   Varian   w   jakiś   sposób 
przywiązała się do nich? Bacznie przyglądała się tej młodej kobiecie, gdy usadawiała się ona 
w jednym z foteli.

- Ten Aygar to bardzo przystojny mężczyzna. Czy jest tam więcej takich?
Varian zarumieniła się. Może uważała, że starsze kobiety nie powinny mieć takich 

zainteresowań, a może była po prostu zazdrosna?

- Spotkałam tylko kilku mężczyzn z jego pokolenia.
- Właśnie, pokolenie... - Sass chciała dokładniej ją wysondować, - Jest pani teraz 

młodsza   o   czterdzieści   trzy   lata   od   dawnych   swoich   rówieśników.   Czy   pani   i   inni   nie 
będziecie potrzebować porady psychologa?

Wiedziała już, że Varian odsuwa od siebie taką możliwość. Czy nic zdawała sobie 

sprawy z istoty rzeczy, czy też nie chciała okazać swej słabości w obecności obcej osoby?

- To się okaże, kiedy do nich wrócę - odrzekła Varian. - Nie zauważyłam jeszcze 

żadnych negatywnych efektów tego zjawiska.

Sass była innego zdania, podziwiała ją jednak, że miata odwagę temu zaprzeczyć. A 

jak zniesie to Lunzic? Mimo wszystko o nią aż tak się nie martwiła. Pani gubernator znów 
zapytała o “ARCT-10", jakby poprzednio nie powiedziano jej prawdy. Reakcja typowa dla 
cywila - Sassinak nigdy nie kłamała bez wystarczających powodów, a i wówczas starała się 
tego nie robić. Ktoś zameldował, że sanie powietrzne Varian zostały naprawione, więc pani 
kapitan zakończyła  rozmowę. Zapasy? Oczywiście, gubernator planety ma prawo zażądać 

background image

wszystkiego.   czego   potrzebuje,   proszę   się   zwrócić   do   Forda.   Wiedziała,   że   będzie   on 
szczęśliwy, mogąc obejrzeć dzikie życie planety.

- Lekarka z pani ekipy nazywa się Lunzie, prawda? - spytała. Trochę zaskoczona 

Varian skinęła głową. Sassinak uśmiechnęła się szeroko.

- Nasze spotkanie  to prawdziwe  zrządzenie  losu. Czy przekaże  pani Lunzie  moje 

najpokomiejsze wyrazy szacunku? - Varian była tak zaskoczona, że Sass zaśmiała się głośno. 
- Nieczęsto mamy okazję spotkać swoją prapraprababkę.

Pani   gubernator   otworzyła   ze   zdziwienia   usta,   wpatrywała   się   w   Sass   szeroko 

otwartymi   oczami.   “Tu   cię   mam!"   -   pomyślała   złośliwie   pani   kapitan   i   słodkim   tonem 
poprosiła młodszego oficera o odprowadzenie Varian do sań.

To bardzo zabawne przechytrzyć gubernator planety, nawet taką, która spadła z sanek. 

Na ekranach obserwowała, jak Varian idzie przez okręt. Z satysfakcją odnotowała, że nie 
zapomniała o swym towarzyszu. Kiedy oficer medyczny dyskretnie zapytał Sass, co ma robić, 
zezwoliła wypuścić Aygara razem z Varian. Przypuszczalnie pani gubernator w ogóle nie 
brała pod uwagę takiej możliwości, że mógłby zostać zatrzymany.

Ford potrząsnął głową na widok jej miny.
- Pani kapitan, jest pani stanowczo zbyt zadowolona z siebie.
-   Być   może.   Jednakże   w   porównaniu   z   poprzednią   podróżą   wszystko   idzie 

nadspodziewanie   gładko,   choć   nie   brak   pewnych   komplikacji.   Na   przykład   nie   wiemy, 
dlaczego   są   tu   Thekowie,   co   zrobią,   ani   nawet   tego,   czy   w   ślad   za   transportowcem 
ciężkoświatowców nie przybędą tu ich wspólnicy.

Ford znów pokręcił głową.
- Wątpię. Statek o takich rozmiarach może pomieścić w sobie całą kolonię, razem z 

maszynami, wyposażeniem...

- To prawda, i taką mam nadzieję, ale zauważyłeś pewnie, że na  wszelki  wypadek 

umieściłam   na   orbicie   satelitę przekaźnikowego i rozłożyłam sieć detekcji. Aha, jeszcze 
jedno. Interesują cię tutejsze formy dzikiego życia, prawda?

- Tak, to było zawsze moje hobby. Kiedy służyłem w Sektorze III, mieli tam wielkie 

muzeum...

-   Dobrze   już,   dobrze.   Czy   zechcesz   wykonać   dość   niebezpieczne   zadanie   na 

zewnątrz?

-   Jasne!   -  zawołał   i   dodał   z   akcentem   z   Diplo:   -   Jeśli   pani   chcę,   mogę   udawać 

ciężkoświatowca, choć obawiam się, że zaraz mnie zdemaskują...

Sass pokręciła głową.
-   Bądźże   poważny.   Muszę   wiedzieć   więcej   o   tej   planecie.   Potrzebne   mi   są 

bezpośrednie   dane,   a   nie   interpretacje   tych   naukowców,   choćby   nawet   byli   świetnymi 
ekspertami w swych dziedzinach. Varian, ta kobieta, która u nas gościła, ma ogromną ochotę 
przyznać pewnym ptakom status istot inteligentnych.

Może i istnieją ku temu jakieś przesłanki, ale musimy sami to sprawdzić. Do tego ona 

jakoś   dziwnie   traktuje   ciężkoświatowców   urodzonych   na   Irecie.   Powinna   być   na   nich 
wściekła, a tymczasem nic podobnego. Niecałe dziesięć dni temu wyszła z hibernatora. Była 
świadkiem popełnienia morderstwa. Jej rozumowanie jest słuszne: wnukowie buntowników 
nie są niczemu winni. Jednak to dziwne, że nie ma żadnych wątpliwości, choć jej przyjaciele i 
koledzy tak ucierpieli od ciężkoświatowców. Widziałam już, jak taki idealizm wychodził 
ludziom bokiem. Można posunąć się w nim zbyt daleko, chcąc ocalić każde istnienie. Nie 
wiem,  czy można  polegać  na tej  kobiecie.  Potrzebuję  konkretnych  faktów, skoro o losie 
planety i tych ludzi ma rozstrzygnąć trybunał.

- Rozumiem, pani kapitan, ale jaka jest w tym moja rola?
- Przypuszczam, że zdobyłbyś serce Varian entuzjazmem i chłopięcą naiwnością, na 

jaką cię stać. - Spojrzała na niego czule - Tak. Udawaj, że masz świra na punkcie dinozaurów, 

background image

że oddałbyś wszystko za jedno spojrzenie na nie. Możesz zacząć od powątpiewania; “Czy to 
naprawdę   dinozaury?  Czy   jesteście   pewni?"   Zorganizujemy   dziś   grupę   badawczą, 
podszkolimy ich, a jutro przedstawisz ich jako podobnych tobie zapaleńców. Pewnie kilku z 
was przyjmą Co o tym myślisz?

- W porządku, wszystko trzyma się kupy.
Kiedy   Ford   stawał   przed   jakimś   problemem,   to   owa   kwestia   całkowicie   go 

pochłaniała. Stawał się jednocześnie czujny i podniecony. Przejrzał szybko akta osobowe, 
zwracając uwagę na dodatkowe specjalności członków załogi.

-   Musimy   wyłowić   tych,   którzy   naprawdę   się   tym   interesują.   Nie   nauczę   nikogo 

wszystkiego o dinozaurach w jedną noc. -Przełączył fragment listy na monitor pani kapitan. - 
Na przykład taki Borander. Przeszedł kurs paleontologii.

- Nie, on się nie nadaje. Widziałeś, jak zachowywał się przy Varian?
- Nie, byłem wtedy z Curraldem.
- No to przejrzyj później taśmę. Ten miedziak nie miał nic do powiedzenia. Owszem, 

mianowała   się   gubernatorem   planety,   ale   nie   lubię,   kiedy   moi   oficerowie   tak   łatwo   się 
poddają. Trzeba go trochę podszkolić. Kogo masz jeszcze?

- Segendi? Nie, to ciężkoświatowiec. a pani nie chce pewnie dodatkowo komplikować 

sytuacji.

- Właśnie.
- A na przykład Maxnil z zaopatrzenia? Jego drugą specjalnością jest kartografia, ma 

też stopień naukowy z ksenobiologii.

Sass skinęła głową. Ford wynalazł jeszcze trzech członków załogi, którzy mogliby 

udawać “fanów dinozaurów". Było też trochę takich, co znali się nieźle na geologii. Wszyscy 
mieli doskonałe osiągnięcia i doświadczenie w pracy z ludźmi spoza Floty.

- Dobry wybór - rzekła zadowolona Sass. - Poinformuj ich o wszystkim i niech udają, 

że nie wiedzą, iż na planecie są dinozaury- Nie zaobserwowaliśmy niczego, bo lecieliśmy 
zbyt   uzybko.   Kiedy   wreszcie   zobaczysz   te   bydlaki,   nie   będziesz   chyba   musiał   udawać 
entuzjazmu. Pamiętaj jednak, ze potrzebuję Informacji o czymś więcej niż wielkie, hałaśliwe, 
niebezpieczne gady.

Ford skinął głową.
- Czy chce pani jeszcze przed obiadem porozmawiać z majorem Curraidem?
- Jeśli uważa, że trzyma w garści tych z transportowca... Jak się nazywa ich kapitan, 

Cruss?   Kreatura   z   niewyparzoną   gębą.   Chcę,   żeby   przez   całą   dobę   Weftowie   i 
ciężkoświatowcy...

- Proszę, oto ich lista.
Ford jak zwykle przewidział jej rozkaz. Znów pomyślała, jakie tu szczęście, że to on 

jest tutaj, a nie Huron. W podobnej sytuacji nadmiar inicjatywy i energii Hurona mogłyby 
mieć katastrofalne skutki. Ford poprze jej taktykę, nie zachowa się jak idiota.

Zerknęła na grafik służby personelu Floty. Część z nich pozostała na transportowcu, 

by dopilnować, żeby nikt nie został wyciągnięty z hibematora. Nie chciała mieć do czynienia 
z ponad tysiącem ciężkoświatowców. “Zaid-Dayan" nie miałby kłopotu ze zlikwidowaniem 
ich,   ale   nie   można   dopuścić   do   takiej   masakry.   Na   każdej   wachcie   dyżurowali   zarówno 
Weftowie, jak i ciężkoświatowcy. Miała zaufanie do swoich ciężkoświatowców, jednak przy 
nadzorze Weftów nikt nie będzie mógł później powiedzieć, że wykorzystali oni jej zaufanie.

- Daj mi Curralda.
Po chwili na ekranie pojawiła się twarz majora. Potwierdził, że sytuacja pozostaje pod 

kontrolą.   -   Powiedziałam   tutejszym,   że   zaspokoję   część   ich   potrzeb   -   poinformowała   go 
Sassinak, - Nie chcę, żeby myśleli, że całe dobro wszechświata pochodzi z Diplo. Mam już 
zamówienie na towary, które dostarczymy na planetę. Jeśli może pan przekazać komuś swój 
posterunek, to z przyjemnością zjadłabym obiad w pańskim towarzystwie.

background image

- Jednak nie da im pani broni?
- Nie, na pewno nie.
-   Pani   kapitan,   spotkajmy   się   za   pół   godziny.   Jestem   w   trakcie   rozmieszczania 

żołnierzy.

- Dobrze, każę przynieść obiad za pól godziny. Jeśli coś pana zatrzyma dłużej, proszę 

do mnie zadzwonić. - Rozłączyła się i zwróciła do Forda. - Zorientuj się, czy Mayerd może 
się   z   nami   spotkać.   Ty   też   przyjdź,   jak   tylko   poinformujesz   wszystkie   osoby   z   listy   o 
popołudniowym spotkaniu. Będę na mostku, ale zjemy tutaj.

Na mostku kapitańskim kazała oficerowi dyżurnemu  kontynuować nadzór, a sama 

stanęła za plecami Arly. Choć większość załogi została zwolniona ze stanowisk bojowych, 
system   obronny   był   pod   zasilaniem,   gotowy   do   działania.   Gdyby   ktoś   popełnił   błąd, 
niechybnie skończyłoby się to katastrofą. Transportowiec bez wątpienia zostałby zniszczony, 
byłoby wiele ofiar, za które ona musiałaby odpowiadać. Jednakże, co gorsza, odbita fala 
uderzeniowa mogłaby zagrozić również “Zaid-Dayanowi".

Oficer obrony przywitała się z nią, nie odrywając wzroku od ekranów.
- Obserwuję właśnie drugą sekcję - powiedziała przez ramię. - Nastawiam systemy 

blokowania, żeby nikt nam nie wykręcił tego samego numeru.

Sass nie chciała jej przeszkadzać w takiej chwili. Czekała, patrząc z bliska na ekrany, 

choć nie potrafiła domyślić się znaczenia niektórych z symboli. Wreszcie Arly westchnęła z 
ulgą i wyłączyła konsoletę.

- Wszystko  w  porządku... mam  nadzieję.  - Uśmiechnęła  się ze  znużeniem.  - Czy 

powie mi pani wreszcie, o co chodzi, czy też jest to taka wielka tajemnica?             

- Jedno i drugie. Zjesz obiad w moim biurze? 
Arly zerknęła z powrotem na ekrany.
- Powinnam tu zostać...
- Masz dobrego zastępcę, a moim zdaniem w tej chwili nic złego się nie wydarzy. Ten 

Cruss może coś knuć, ale pokrzyżowaliśmy mu plany i jesteśmy na razie bezpieczni. Odpręż 
się, wstań z tego fotela i chodź coś zjeść.

Currald przyniósł ze sobą do biura Sass nieprzyjemny zapach atmosfery Irety, który 

filtry dopiero przed chwilą usunęły po porannej wizycie tubylców. Bardzo wszystkich za to 
przepraszał, lecz Sass machnęła tylko ręką.

-   Pobędziemy   tu   jeszcze   przez   pewien   czas,   więc   musimy   się   przyzwyczaić   albo 

zacząć zatykać nos.

Arly usiłowała nie oddychać, a potem przysiadła się dalej od majora.
- Nie mogę znieść tego siarczanego smrodu przy jedzeniu. Wszystko ma taki ohydny 

smak. 

Currald zaśmiał się.
- Może to skłoniło buntowników do Jedzenia mięsa. Podobno traci się wówczas węch.
- Po zjedzeniu mięsa? - Mayerd podniosła wzrok znad sterty raportów z laboratorium. 

- Ten, kto je mięso, śmierdzi pochodnymi siarki, ale węchu nie traci.

- No, nie  wiem...  - Sass  zatrzymała  w połowie drogi pełną łyżkę  z zieloną  bryłą 

warzyw, oblanych białym sosem, - Jeśli jedzenie ma inny smak w siarkowej atmosferze, a tak 
jest... -z niesmakiem popatrzyła na nieapetyczną grudę - to może mięso smakowałoby lepiej.

- Nigdy nie przyszło mi to do głowy. - Mayerd zmarszczyła czoło. 
Ford uśmiechnął się pod wąsem.
- No to mamy  kolejną pracę naukową: “Wpływ  atmosfery Irety na odbiór smaku 

protein" albo “Siarka i smak krwi".

- Niech ci się coś takiego nie wyrwie w towarzystwie Varian -ostrzegła go Sass. - 

Zdaje   się,   że   jest   bardzo   wrażliwa   na   przestrzeganie   wszelkich   zakazów.   Na   pewno   nie 

background image

uznałaby tego za zabawne.

- Bo to nie jest zabawne - powiedziała z namysłem Mayers -stanowi jednak doskonały 

trop.   Nigdy   nie   przyszło   mi   do   głowy,   że   zapach   atmosfery   może   mieć   wpływ   na 
preferowanie przez ludzi konkretnego rodzaju pożywienia. Jeśli jednak ktoś już wcześniej 
odczuwał   pokusę,   by   ciało   istot   żywych   uznać   za   materiał   jadalny,   to   zapach   mógłby 
zwiększać prawdopodobieństwo przejścia na dietę mięsną.

Wszyscy roześmieli się głośno. Mayerd popatrzyła na nich ze zdziwieniem, lecz nim 

zdążyła   cokolwiek   dopowiedzieć,   Sassinak   zaprowadziła   porządek   i   wyjaśniła,   po   co 
właściwie zwołała  spotkanie.

-   Varian   ma   absolutną   rację,   że   Iretanie   nie   są   odpowiedzialni   za   bunt   i   jego 

konsekwencje.   Jednocześnie   w   interesie   Federacji   leży   zabezpieczenie   tej   planety   przed 
eksploatacją, a także asymilacja Iretan w Federacji przy możliwie jak najmniejszym wysiłku. 
O ile nam wiadomo, karmiono ich stekiem kłamstw. Pierwsza wyprawa składała się niemal 
wyłącznie   z   ciężkoświatowców,   których   porzucono   na   planecie.   Oczekują   więc   pomocy 
wyłącznie   ze   strony   swych   współziomków   i   najwyraźniej   są   przeświadczeni,   że 
ciężkoświatowcy i lekkoświatowcy nie są w stanie ze sobą współpracować. Mamy szansę, by 
im udowodnić, że ludzie z ciężkich planet zasymilowali się i są w naszym społeczeństwie 
mile widziani. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z istniejących trudności. Major Currald i inni 
ciężkoświatowcy z naszej Floty spotykali się wręcz z różnymi szykanami, ale uważają, że oba 
rodzaje   ludzi   więcej   łączy   niż   dzieli.   Jeśli   uda   nam   się   nawiązać   miedzy   nimi   i   załogą 
transportowca kolonistów nić przyjaźni, jeżeli prosto w oczy powiemy  im, że mają szansę 
dołączyć do wielkiego wszechświata, to może zgodzą się na odszkodowanie w zamian za swe 
pretensje   do   Irety   i   wycofają   się   z   planety.   Byłoby   to   pokojowe   rozwiązanie,   całkiem 
możliwe   w   przypadku   tak   niewielkiej   grupy   osób.   W   ramach   odszkodowania   zdobyliby 
wykształcenie,   które   umożliwiłoby   im   dobre   życie   w   innym   świecie.   Nawet   jeśli   nie 
zrezygnują   ze   wszystkich   swych   roszczeń,   to   może   zechcą   przynajmniej   zamieszkać   w 
granicach,   jakie   wyznaczy   im   trybunał   -   zwłaszcza   jeśli   na  planecie   istnieje  inteligentny 
gatunek żywych istot.

- Czy chce pani zwerbować ich do Floty? - zapytał Currald. - Ci. których widziałem, 

chyba przeszliby wstępne testy. 

Sass skinęła głową.
-   Kilku   moglibyśmy   przyjąć,   ale   musimy   najpierw   ich   sprawdzić.   Nie   sądzę,   by 

którykolwiek   z   nich   został   wyszkolony   na   agenta   specjalnego,   jest   to   jednak 
niebezpieczeństwo, jakiego nie możemy zignorować.

Mayerd zmarszczyła brwi, stukając palcem w raporty z laboratorium, spoczywające na 

stole obok jej tacy z jedzeniem.

- Te dzieciaki zostały wychowane również na innych naturalnych pokarmach prócz 

mięsa. Sądzi pani, że od razu dostosują się do diety pokładowej?

- Nie jestem tego pewna, dlatego też potrzebuję waszych rad. Musimy dowiedzieć się 

wszystkiego o ich fizjologii. Pochodzą z ciężkiej planety, ale ponieważ dorastali w świecie o 
normalnej grawitacji, nie są w pełni zaadaptowani. Major Currald może zbadać te różnice, 
pewnie chętniej będą rozmawiać z innymi ciężkoświatowcami. Jednakże pani jest specjalistą 
od medycyny. Proszę się zastanowić, czego i w jaki sposób musimy się dowiedzieć,

-   Zawsze   uważałam   -   wyznała   Mayerd,   patrząc   kątem   oka   na   Curralda   -   że 

ciężkoświatowcy, zwłaszcza ci z zimnych planet, potrzebują składników odżywczych, które 
zawiera mięso. Jednak w Federacji nie można otwarcie prowadzić podobnych badań, gdyż 
stanowi to tabu nie do pokonania. To duży błąd, ponieważ badania naukowe nie powinny być 
ograniczane przez żadną ideologię.

Na ustach majora pojawił się słaby uśmieszek.
-   Takie   badania,   oczywiście   tajne,   prowadzono   na   dwóch   znanych   mi   ciężkich 

background image

światach. Najlepszym źródłem potrzebnych nam składników jest rzeczywiście mięso, ale nie 
każde, tylko niektóre jego rodzaje. Chyba jednak nie powinniśmy rozmawiać o tym  przy 
stole.

- Kolejnym istotnym zagadnieniem jest solidarność załogi -Sass przerwała ciszę, jaka 

zapanowała po tych słowach. - Krytykom cieżkoświatowców z naszej załogi dobrze zrobi, 
gdy zobaczą, co dzieje się z genami ludzi z ciężkich światów, gdy nie istnieje presja dużej 
grawitacji. Przy całym szacunku, Currald, Iretanie są bardziej podobni do normalnych ludzi 
niż do ciężkoświatowców. - Major skinął głową z powagą. - Jednakże, jak wiecie, mieliśmy 
już wcześniej kłopoty spowodowane przez sabotażystę. Gdyby teraz wydarzyło się coś, co 
wzmoże   napięcie   pomiędzy  ciężkoświatowcami   i   lekkoświatowcami...   -   Przerwała, 
rozglądając   się   po   twarzach   obecnych.   Wszyscy   kiwali   głowami,   najwyraźniej   pojmując 
konsekwencje   takiego   wydarzenia.   -   Arly,   wiem,   że   sprawdziłaś   zabezpieczenia   systemu 
obronnego na wszystkie  możliwe  sposoby.  Trudno będzie  ci utrzymać  załogę  w ciągłym 
pogotowiu przez  następne  dni, ale  musisz  ich  pilnować. Nie  możemy  pozwolić  sobie  na 
przypadkowe odpalenie następnego pocisku.

-   Jeśli   już   o   tym   mówimy   -   wtrącił   Hollister   -   mam   nadzieję,   że   jesteśmy 

zabezpieczeni przed podsłuchem? - Sassinak nacisnęła jakiś guzik i przytaknęła. - Nie miałem 
okazji pani o tym powiedzieć, ale skoro zdawało nam się, że kryzys minął... - Wyciągnął z 
kieszeni małe szare pudełko i położył je na stole. - Znalazłem to w punkcie mocy numer dwa 
zaraz po lądowaniu. Oczywiście rozbroiłem to urządzenie, sądzę jednak, że miało za zadanie 
zakłócać działanie urządzeń kontrolujących pole ciągnące.

Sass podniosła szare pudełeczko i obracała je powoli w dłoniach.
- Regulator indukcji?
- Tak. Można go używać do różnych celów, w tym do odpalania pocisków...
- Gdzie dokładnie go znalazłeś?
- Obok skrzynki z przerywaczami. Wyglądał, jakby był częścią tego urządzenia, bo w 

niektórych skrzynkach wmontowany jest dodatkowy przełącznik. Ten sam odcień szarości, ta 
sama powłoka. Codziennie jednak wszystko tam przeglądałem i w ten sposób wykryłem to. 
Na początku nie byłem pewien, ale to pudełko bez trudu dało się wyjąć ze skrzynki. Nie było 
umocowane żadnymi  kablami. Nela rozłożyła  je i zbadała układy scalone, stąd wiem, że 
miało na celu rozregulować strumień ciągnący.

- A co pan na to, Dupaynil?
- Wolałbym zobaczyć to urządzenie w tamtym miejscu, alo oczywiście w sytuacji, 

kiedy groził nam ogień wroga, należało je rozbroić. Czy szukał pan jakichś śladów?

Hollister kiwnął głową.
- Oczywiście. Nela szukała odcisków palców, ale niczego nie znaleźliśmy. Może wy 

natraficie na jakieś ślady.

- Chodzi głównie o to - wtrąciła Sass - że wreszcie znaleźliśmy fizyczny dowód na 

istnienie naszego sabotażysty. Jest wciąż na pokładzie i nadal działa.

- Jeśli znajdziemy podejrzanego - rzekł Dupaynil - urządzenie to zaprowadzi nas do 

osoby, która je zaprogramowała.

- Jeśli znajdziemy podejrzanego... - powtórzyła Sass. - Lepiej żeby tak było.
Na tym narada została zakończona.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Sassinak dobrze się przygotowała na spotkanie z kapitanem Cruissem, które miało się 

odbyć   następnego   dnia   rano.   Jeżeli   nie   będzie   miał   żadnych   nielegalnych   detektorów 
stosowanych we Flocie, to nie domyśli się nawet, że jej biuro połączone jest z kajutą Forda i z 
mostkiem kapitańskim kanałem audiowizualnym. Currald obstawił okręt swoimi najbardziej 
imponującymi   żołnierzami-ciężkoświatowcami.   Nad   bezpieczeństwem   Sass   mieli   czuwać 
Weftowie.

Kiedy major zakomunikował jej, że kapitan jest w drodze, spojrzała na monitor. Tych 

pięć   osób,   spokojnie   przechodzących   przez   sieć   łączącą   oba   okręty,   mogło   nawet 
ciężkoświatowców razić swym wyglądem. Nie pofatygowali się, by włożyć czyste mundury, 
nawet ich dowódca miał pogniecione i brudne ubranie. Sass zerknęła na swoje białe fotele i 
przeżuła przekleństwo. Na pewno postarają się zabrudzić tu wszystko i nieźle się przy tym 
ubawią.

Zanim jeszcze dotarli na pokład główny, do Sass doszły komentarze obserwatorów, 

których rozstawiła wzdłuż korytarzy. Przybysze nie chcieli zostawić strażnikom swej broni, 
zaś kapitan Cruss upierał się, że musi dostarczyć Sassinak do rąk własnych mały przedmiot o 
zaokrąglonych   krawędziach.   Sass   wyraziła   na   to   zgodę.   Przybysze   rzucali   nieprzyjemne 
uwagi   pod   adresem  majora   Curralda   i   obstawy   ciężkoświatowców,   demonstracyjnie 
odwracali  się  plecami  do  wszystkich   Weftów.  Rozwalili   się w  nonszalanckich   pozach  w 
windzie towarowej i skomentowali porządny wygląd załogi okrętu takimi słowy, że oficer 
składający   raport   aż   poczerwieniał   ze   złości.   Gdy   Gelory   wprowadziła   ich   do   biura   i 
zapowiedziała lodowatym tonem, kapitan podniosła wzrok znad biurka zasypanego stosami 
kart danych.

-   Ojej,   coś   podobnego,   straciłam   poczucie   czasu.   -   Stojący   za   plecami 

ciężkoświatowców   Currald   uśmiechnął   się   pod   wąsem:   pani   kapitan   nigdy   nie   traciła 
poczucia czasu. Sass mówiła dalej słodkim głosem: - Tak mi przykro, panie kapitanie Cruss. 
Proszę usiąść i poczekać chwilę, bym mogła to skończyć.

Wróciła   do   pracy,   porządkując   bałagan   na   biurku.   Zgodnie   z   wcześniejszymi 

ustaleniami  w   drzwiach   pojawiła  się  Arly  z wydrukiem   w  ręku. Zaczęła   przepraszać,   że 
przeszkadza.

- Nic nie szkodzi, pani komandor - odparta Sass. Arly otworzyła ze zdziwieniem oczy 

na wieść o swym nagłym awansie, ale była na tyle bystra, że nic nie powiedziała. - Czy to 
najnowsze raporty o sytuacji? Dobrze. Proszę przekazać je oficerowi łącznościowemu, niech 
użyje niebieskiej książki kodowej. Proszę poprosić głównego mechanika o wyjaśnienie tych 
różnic- To wszystko.

Podała   Arly   stertę   kart   danych   i   wydruk,   który   właśnie   pojawił   się   w   szczelinie 

pulpitu. Zerknęła na materiały, które przekazała jej Arly, nacisnęła guzik otwierający szufladę 
biurka, schowała do niej papiery i skierowała ponownie uwagę na Crussa i jego załogę.

-   Już   jestem   gotowa.   Dostaliśmy   tyle   różnych   informacji,   że   uporządkowanie   ich 

zajęło mi mnóstwo czasu. Panie kapitanie, rozmawialiśmy już ze sobą wcześniej. Czy to 
pańscy ludzie?

Cruss przedstawił swą załogę, nie używając już tych okropnych słów, których nie 

szczędził poprzedniego dnia. Ciężko-swiatowcy rzucali groźne spojrzenia i śmierdzieli czymś 
więcej niż samą Iretą. Sassinak zastanowiła się, czy transportowiec rzeczywiście miał tak 
wadliwe urządzenia sanitarne, czy też celowo postanowili brzydko pachnieć.

-   Czy   mogę   zobaczyć   dokumenty   pańskiego   statku?   Teraz,   kiedy   “Zaid-Dayan" 

wypróbował  już na transportowcu swą broń, na jego pokładzie  zaś  znaleźli  się żołnierze 
Floty,   nic  było   to grzecznościowe  pytanie.   Cruss   wyjął   z kieszeni  na  piersiach  munduru 

background image

pogniecioną, poplamioną kopertę i rzucił ją przez pokój. Jeden z żołnierzy popatrzył na swoją 
panią kapitan pytająco, nie wiedząc, jak ma zareagować. Jednakże Sass podniosła z podłogi 
kopertę i otworzyła ją. - Potrzebne mi również dokumenty identyfikacyjne załogi - dodała. - 
Wykształcenie, przynależność do związków, i tak dalej. Proszę podać je Gelory.

Widocznie domyślili się pochodzenia Gelory, bo aż cofnęli się nieco.
Z brudnych i najpewniej fałszywych dokumentów wynikało, że transportowiec wraz z 

załogą   został   wydzierżawiony   przez   Newhoime,   jedną   z   gorszych   kompanii   hadlowych, 
mających   licencję   Federalnych   Służb   Kolonialnych   na   zakładanie   kolonii.   Strony   były 
poznaczone pieczęciami z całego tuzina układów. Przylot i wylot z Sorrell-III, z Bay Hill, z 
Cabachon. Drissy, Zaduca, Porss i... Diplo. Cel - kolonia cięzkoświatowców, oddalona o dwa 
układy słoneczne, która przekroczyła już chyba swój dopuszczalny limit założycielski.

Gelory położyła na biurku dokumenty członków załogi i wróciła na miejsce. Sassinak 

bez słowa zabrała się do studiowania tych papierów, ignorując trzaski i skrzypienie mebli, na 
których kręcili się znudzeni ciężkoświatowcy, a także ich westchnienia i ciche przekleństwa. 
Ford powinien za chwilę zaprowadzić Varian i Kai, dowódców ekspedycji, do swej kajuty, 
skąd   będą   mogli   przysłuchiwać   się   rozmowie.   Na   razie   Sass   miała   zamiar   przyjrzeć   się 
dokumentom tak dokładnie, jakby były rzadkimi klejnotami.

Zgodnie z jej przypuszczeniami papiery wymagały bardzo szczegółowego zbadania. 

Jak   się   okazało,   kapitan   Cruss   nie   miał   licencji   kapitańskiej   i   legitymował   się   tylko 
tymczasowym   zezwoleniem   wystawionym   na   Diplo.   Poprzednio   przez   osiem   miesięcy 
pracował jako szyper (“A cóż to za dziwna ranga?" - zdziwiła się Sassinak, która nigdy o 
czymś takim nie słyszała) na holowniku wożącym rudę, a później na wahadłowcu, latającym 
na górniczy asteroid. Spółka Newhoime na podstawie tego zezwolenia z Diplo powierzyła mu 
dowództwo transportowca. Pachniało to łapówką.

Z kolei, starszy pilot Zansa posiadała licencję kapitańską. Pracowała kiedyś dla Cobai 

Chemicals, co znaczyło, że licencja musiała być autentyczna. Jednakże w jej dokumentach 
widniała   częściowo   zatarta   pomarańczowa   pieczęć   “Unieważnione".   Odnotowano   w   nich 
również, że Zansa uzależniła się od beelefluera, narkotyku szczególnie niebezpiecznego dla 
kapitana   statku.   Sassinak   odszukała   ją   wzrokiem.   Zansa   miała   twarz   poznaczoną 
charakterystycznymi dla narkomana bliznami.

-   Jestem   czysta!   -   warknęła.   -   Nie   ćpam   już   od   pięciu   lat.   Za   rok   znów   zdaję 

egzaminy.

- Zamknij się! - warknął Cruss.
Zansa   wzruszyła   ramionami,   najwyraźniej   nic   sobie   z   tego   nie   robiąc.   Sassinak 

spuściła   wzrok   na   dokumenty.   Tak   więc   to   Zansa   dowodzi   statkiem,   a   Cruss   to   tylko 
kamuflaż.   Dlaczego   jednak   nie   poszukali   sobie   kapitana   z   ważną   licencją?   Chyba   mogli 
znaleźć kogoś lepszego od narkomanki uzależnionej od bellefleura?

Drugi pilot Hargit miał za sobą raczej nietypową karierę. W jego papierach widniało 

pełno unieważnionych wiz w związku z oskarżeniami i wyrokami za drobne kradzieże, za 
napad z pobiciem i “naruszanie porządku". Ostatni stempel pochodził z Charady, na której 
zwykle dość tolerancyjnie odnoszono się do takich spraw. Przez ostatnich pięć lat Hargit 
pilotował   holownik towarowy  między  planetami  zamieszkałymi  przez  ciężkoświatowców, 
chyba bez żadnych incydentów.

Mechanik   systemów   środowiskowych   Po   był   najpotężniejszy   z   całej   piątki,   jego 

masywne ciało rozpierało kombinezon. Uśmiechał się tak szeroko, szczerząc zęby, że Sass 
miała   ochotę   sięgnąć   po   oszalamiacz.   Pamiętała   taki   uśmiech   aż   nazbyt   dobrze   z   lat 
spędzonych w niewoli. Po został wyrzucony z milicji układowej Diplo. Ciekawe ilu pełnych 
nadziei kolonistów budziło się z hibernacji pod strażą tej... hm... osoby? Chyba na pokładzie 
statku przestał dbać o sprawność fizyczną, ale i tak musiał być bardzo silny.

Ostatnim członkiem załogi była “asystentka" Roella. Z jej dokumentów wynikało, że 

background image

zarówno w przestrzeni kosmicznej, jak i na planetach trudniła się różnymi rzeczami, w tym 
“działalnością   rozrywkową",   co   w   zestawieniu   z   jej   wyglądem   było   dość   jednoznaczne. 
Dwukrotnie   była   więziona   za   obrazę   moralności,   ale   działo   się   to   na   Courance,   której 
mieszkańcy w przeciwieństwie do kolonistów z Charady byli bardzo pruderyjni.

Sass   miała   ochotę   zadać   im   mnóstwo   pytań.   Na   konsolecie   zapaliła   się   jakaś 

kontrolka,   ale   zignorowała   ją,   czytając   dalej.   Jeśli   ciężkoświatowcy   są   choć   trochę 
inteligentni, to zorientują się wreszcie, że to, co trzyma w ręku, to oszalamiacz, dodatkowo 
połączony z komputerami. Na pewno każdy z nich spotkał się kiedyś z takim urządzeniem. 
Skończyła przeglądać dokumenty Roelli i westchnęła, jakby wszystko to napawało ją bólem. 
Spojrzała na wpatrzonych w nią, napiętych ciężkoświatowców.

- Tak, tak, kapitanie Crusa - rzekła słodkim głosem. - Pańskie dokumenty są chyba w 

porządku, nie można też niczego zarzucić pańskiej szlachetnej intencji zboczenia z kursu, by 
zbadać źródło sygnałów alarmowych...

A   właściwie   to   o   jakie   sygnały   alarmowe   chodziło?   Musieli   odebrać   je   wiele   lat 

świetlnych stąd. Oczywiście nie wiedzieli, że ich śledzono.

Cruss   usiłował   wyjaśnić,   że   nie   był   to   normalny   sygnał   alarmowy.   Chodziło   o 

specjalną kapsułę informacyjną, zmierzającą w kierunku statku, który przywiózł tu zarówno 
kolonie Ryxich, jak i wyprawę zwiadowczą. Kapsuła zboczyła z kursu,  została uszkodzona i 
wreszcie odnaleziono ją za orbitą najbardziej zewnętrznej planety tego układu.

 “Guzik prawda" - pomyślała ponuro Sass. To tak, jakby ktoś  z lądującego samolotu 

zdołał dostrzec koralik leżący na ziemi.  Obiektu tak małych rozmiarów nie da się wykryć z 
lotu FTL, a szansa, że po opuszczeniu przestrzeni FTL trafi się prosto na nadajnik, była 
jeszcze   mniejsza.   Nagle   Cruss   wstał   i   z   niebywałą   ,   ostrożnością   położył   na   biurku 
powyginany kawałek metalu. Ku , jej zaskoczeniu okazało się, że rzeczywiście przechwycił 
powracającą   na   macierzysty   statek   kapsułę   informacyjną,   a   przynajmniej   jej   część. 
Pozbawiona swego źródła zasilania była teraz nie do rozpoznania. Sass powstrzymała się 
przed wzięciem jej do ręki, zauważyła jednak wyryte numery identyfikacyjne.

Cala   ta  historyjka   nie   przekonała   jej   nawet   wówczas,   gdy   kapitan   łaskawie 

zaproponował, że przekaże ze swego komputera wszystkie informacje zawarte w kapsule. Nie 
miała jednak ochoty kłócić się z nim teraz. Chyba nie wiedział, że komputery Floty potrafią 
rozpracować takie urządzenia, wydobywając z nich coś więcej niż sfałszowany komunikat. 
Jednakże wszystko to wyjdzie na jaw podczas rozprawy. Na razie Sass uśmiechnęła się i 
wyjaśniła, że jest zmuszona wydać im rozkaz pozostania na transportowcu. Świeżą żywność 
mogą kupować u mieszkańców planety. Cruss zerwał się na nogi, wykrzykując przekleństwa, 
a jego towarzysze uczynili to samo. Sassinak siedziała spokojnie, bez słowa. Za ich plecami 
dwóch Weftów przybrało swą naturalną formę i przylgnęło do sufitu. Żołnierze Floty stali w 
pogotowiu z bronią w ręku.

- Mam nadzieję, że macie wystarczający zapas wody - ciągnęła tym samem tonem 

przyjacielskiej pogawędki. - Tutejsza woda śmierdzi i ma ohydny smak. - Cruss warknął, że 
nie potrzebuje nic ani od niej, ani od kogokolwiek innego- - A więc dobrze - ciągnęła Sass. - 
Z  pewnością   będziecie   chcieli  udać  sic  w  dalszą  drogę,  kiedy tylko  otrzymamy  dla  was 
oficjalne pozwolenie. Zapewniam, że tuziemcy od nas otrzymają wszelką pomoc.

Wstała, uderzając pałeczką o dłoń, co oznaczało koniec audiencji. Cruss chciał wziąć 

płytkę z kapsuły informacyjnej, lecz Sass powstrzymała go ruchem ręki.

- Proszę to lepiej zostawić u nas - powiedziała cichym głosem. - Sektor będzie chciał 

ją przebadać.

Kapitan z wściekłością zerknął w bok. A więc ma coś na sumieniu. Co oni zrobili z tą 

kapsułą, dokąd ją wysłali? Na pewno nie aż na Diplo, bo przy jej podświetlnej prędkości 
podróż trwałaby całymi latami. Cruss naprężył mięśnie. Sassinak dala znak i za jego plecami 
pojawili się nagle Weftowie. Kapitan drgnął. Był wściekły i zarazem zaniepokojony.

background image

-   Do   widzenia,   panie   kapitanie   -   powiedziała   spokojnie,   czując   jednak   w   ustach 

dziwną suchość.

Tylko Zansa patrzyła jeszcze na stertę dokumentów na biurku, tak jakby chciała je 

odzyskać. Wreszcie i ona skierowała się do wyjścia.

Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Sass rozparła się z ulgą w fotelu i przekręciła się 

wraz z nim, by spojrzeć na ekrany monitorów. Ford włączył kamerę ze swej kajuty, więc 
mogła się im przyjrzeć. Varian prezentowała się dziś o wiele lepiej, była to teraz pełna życia 
młoda kobieta, z gęstymi ciemnymi puklami włosów, bardzo przypominająca samą Sassinak. 
Z kolei Kai wcale nie wyglądał na przywódcę ekspedycji. Skulony i blady siedział w fotelu 
ubrany w kombinezon, który chronił jego wrażliwą skórę, a kiedy się odzywał, widać było, że 
nawet   tak   prosta   czynność   sprawia   mu   ogromną   trudność.   Wyglądał   na   udręczonego, 
podenerwowanego,   przez   co   zachowywał   się   chyba   naturalniej   niż   Varian,   jak   ktoś,   kto 
rzeczywiście przeżył bunt, czterdzieści trzy lata hibernacji i ten nieszczęsny atak. Pani kapitan 
nawiązała z nimi  rozmowę,  próbując określić stan zdrowia Kaia oraz stan ducha Varian. 
Żadne nic miało pojęcia, co Znaczy obecność Theków, choć Kai opowiedział o znalezionych 
przed buntem gniazdach. Wciąż jeszcze o tym rozmyślała, gdy nagle Kai oficjalnym tonem 
zapytał, czy obecność Sass na planecie oznacza zakończenie wyprawy zwiadowczej.

Czyżby chciał zostać zwolniony ze stanowiska? Czy nie ufał Varian, która zdawała 

się   równie   zaskoczona   Jego   pytaniem   jak   Sass.   Pani   kapitan   odpowiedziała,   że   docenia 
znaczenie ich misji i z chęcią udzieli im wszelkiej pomocy. Varian przyjęła jej słowa z ulgą, 
ale Kai wciąż zdawał się mieć jakieś wątpliwości. Albo nadal nie czuł się najlepiej po tym 
wszystkim, co się stało, albo też coś jeszcze go gnębiło. Oddala ich pod opiekę Forda, który 
zaprowadził Varian do magazynu, a Kaia do sekcji medycznej. by Mayerd przebadała go 
modułem   diagnostycznym.   Przez   chwilę   siedziała   zamyślona,   patrząc   ze   zmarszczonymi 
brwiami na ekran, na którym przed chwilą widniały ich twarze.

Złożyła do koperty dokumenty identyfikacyjne statku i załogi i schowała ją w sejfie. 

Przyszedł Dupaynil w towarzystwie dwóch specjalistów od łączności, by zabrać blaszkę z 
kapsuły. Zapytał, czy chce, by natychmiast odczytali z niej wiadomość, lecz Sass pokręciła 
głową.   Musi   trochę   odpocząć   po   szaleństwie   całego   dnia   i   ustalić   ze   swym   ulubionym 
kucharzem menu na wieczór.

Kiedy   oficer   łącznościowy   przekazał   komunikat   od   geologa   wyprawy,   niejakiego 

Dimenona. Sass wezwała ciężkoświatowców i dowódców wyprawy. Mayerd pilnowała Kaia, 
nie   chcąc   tracić   z   oczu   tak   interesującego   przypadku.   Ford   zaś   przyprowadził   Varian. 
Dimenon   miał   ważny   powód,   by   skontaktować   się   z   krążownikiem   -   nagranie   wideo 
przedstawiało   nie   tylko   dwudziestu   trzech   małych   Theków,   ale   również   to,   jaki   kontakt 
między sobą nawiązali. Było tu też stworzenie, które zaatakowało Kaia. Sassinak widziała tę 
taśmę  już wcześniej  i  teraz  ciekawa  była,  jak Kai zareaguje  na te dziwne  istoty,  zwane 
“frędzlami". Kai najwidoczniej przeraził się, gdy “frędzle" zaczęły zbliżać się do jednego z 
Theków. Gdyby pojawił się przed nim prawdziwy “frędzel", uciekłby w te pędy. Sassinak 
współczuła mu i czuła zarazem niesmak. Czy zawsze był taki, a może jest to wynik jego 
dramatycznych   przeżyć?   Co   o   tym   wszystkim   myśli   pani   gubernator?   Varian   również 
przyglądała się Kaiowi, starannie ukrywając swe odczucia.

Pani kapitan zapytała Kaia o “frędzle", jednakże on unikał tego tematu. Potem Iretanie 

zaczęli   wypytywać   o   Theków,   o   ich   pozycję   w   Federacji.   Sass   znów   wysoko   oceniła 
inteligencję  Aygara.  Doskonale  rozumował,  a nawet miał  sporo poczucia  humoru.  Kiedy 
Sassinak spytała go, jakiej broni przeciwko “frędzlom" używają jego ludzie, odparł żartem:

- Uciekamy.
Rozmowa   toczyła   się   w   bardziej   swobodnej   atmosferze:   “frędzle"   i   ich   obyczaje, 

“frędzle" wodne, jakie zaobserwowała wyprawa zwiadowcza jeszcze przed buntem. Sassinak 

background image

zastanawiała   się   właśnie,   jak   nakierować   rozmowę   na   temat   planetarnych   gadów,   kiedy 
Varian   w   odpowiedzi   na   jakieś   pytanie   sama   o   nich   wspomniała.   Dinozaury!   Fordeliton 
podjął dyskusję z taką ochotą, że Sassinak zaczęła się obawiać, żeby podejrzliwa Varian nie 
zamilkła.   Najwidoczniej   nie   było   jednak   nic   dziwnego   w   tym,   że   dorosły   mężczyzna, 
zastępca kapitana krążownika Floty, z takim entuzjazmem rozważał kwestię, czy stworzenia 
przypominające dinozaury ze Starej Ziemi mogły rozwinąć się na tak odmiennej planecie. 
Varian i Ford zaczęli ze sobą dyskutować, wciągając w to również Aygara.

Jak dotąd wszystko szło doskonale. Zanim Sass zdołała wyprosić z gabinetu Iretan, 

Varian i Kat byli gotowi wręcz zaadoptować Forda. Bez najmniejszych oporów zgodzili się 
zabrać ze sobą na planetę całą szóstkę wybranych specjalistów. Varian aż tryskała radością.

Ciekawe, czy badając Kaia, Mayerd znalazła coś ciekawego, nie licząc odniesionych 

obrażeń i skutków przebytej choroby. Okazało się jednak, że oficer medyczna koncentrowała 
się wyłącznie na symptomach fizycznych.

- Nie ma sensu pytać go, dlaczego jest podenerwowany i przeżywa depresję, dopóki 

nie pozbędzie się bólu, gorączki i odrętwienia ciała.

- Jak może czuć jednocześnie odrętwienie i ból? - zapytała Sass.
Mayerd popatrzyła na nią takim wzrokiem, że pani kapitan przypomniała sobie, że od 

dawna nic nie jadła, i zaproponowała krótką przerwę w rozmowie.

- Proszę zjeść sobie trochę czekolady,  którą chowa pani po szufladach,  ja wypiję 

szklankę herbaty, i postaramy się nie pourywać sobie nawzajem głów, dobrze?

- Nie bądź nadopiekuńcza, Mayerd. Nie jestem znów taka stara i zniedołężniała.
- Nie - odparła oficer medyczna - ale ma się pani spotkać ze swą prapraprababką 

sprzed czterech pokoleń, która jest młodsza  o wiele lat od pani. Do tego jest skończoną 
pięknością, skradnie serce Forda, a pani uschnie w płomieniu martwej namiętności. - Coś 
takiego! To absurdalne! - krzyknęła Sassinak.

- Zgadza się, pani kapitan, tak samo zresztą jak inne pani zachowania. Czy skończyła 

już pani opłakiwać Hurona, czy też   nadal czuje się pani winna i nie może zabawiać się z 
rzeszami swych wielbicieli?

-   Nie   zawstydzaj   mnie.   Powiedziałabym,   że   to   nie   twój   interes,   ale   jesteś   moim 

osobistym lekarzem. No cóż. ostatnio żyłam całkiem przyjemnie.

- To dobrze, najwyższa pora. A tak przy okazji: ten chłopak, Tim, jest dla pani pełen 

podziwu, więc mam nadzieję, że obdarzy go pani kiedyś swą łaską.

- Już to zrobiłam, dobra wróżko, więc daj mi spokój.
- A więc wracamy do Kaia. Toksyna zniszczyła tkankę nerwową i jest pozbawiony 

czucia w niektórych częściach ciała. To niebezpieczne, bo nie wie, czy się nie zranił. W 
miejscach, gdzie tkanka nie jest uszkodzona, czuje coś w rodzaju bólu, doznaje rozmaitych 
skurczów i ukłuć, a także ma dziwne poczucie, że coś go gnębi. Analiza krwi wskazuje na 
ogólne   wyczerpanie.   Nie   sypia   zbyt   dobrze,   co   również   nie   pomaga   mu   wyzdrowieć. 
Zaproponowałam, że wsadzę go do jednego z tych wielkich hibernatorów i zamrożę na czas, 
dopóki   nic   dotrzemy   do   Sektora,   ale   nic   chciał,   co   w   jego   przypadku   można   uznać   za 
wyjątkowe samozaparcie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to zachowanie podczas wyświetlania 
taśmy.

- Hm... Zaniepokoiło mnie to, że ktoś na takim stanowisku...
- Ta Varian ma dość energii za dwoje - wtrąciła Mayerd. 
Sass   wyczuła   w   jej   głosie   lekki   niesmak,   gdyż   Mayerd   zawsze   bardziej   lubiła 

pacjentów niż ich zdrowych przyjaciół. Pamiętając o tym,  Sass zaproponowała jej, by po 
południu złożyła wizytę członkom ekspedycji badawczej.

- Już się nad tym zastanawiałam. Potrzebne im będą ubrania. Planuje pani oficjalną 

kolację, prawda?

- Tak, żeby się popisać - zachichotała Sass. - Czytasz w moich myślach. Jeśli będziesz 

background image

się tak dalej zachowywać, ludzie dojdą do wniosku, że jesteś Weftem. Przejrzyj moją szafę. 
Jeśli znajdziesz coś odpowiedniego... Na przykład Varian będzie pasowała czerwona suknia.

- A ja mam zieloną, w której Lunzie będzie do twarzy - dodała z uśmiechem Mayerd. - 

Znani również rozmiary Kaia

i już coś dla niego wyszukałam.
Kiedy po drodze do sań Mayerd jeszcze raz wpadła do biura Sass, chcąc pokazać jej, 

co wybrała, stewardzi zaczęli się denerwować, nie mogąc w spokoju nakryć do kolacji. Pani 
kapitan postanowiła bowiem wydać ją w biurze, bardziej  zacisznym  miejscu niż kantyna 
oficerska.

- Już wychodzę - uśmiechnęła się Sass do kucharza, który zajrzał tu, by rozplanować 

przyjęcie. Poszła na mostek kapitański, gdzie stwierdziła, że większość oficerów wie już o jej 
przodkini. No tak, nie prosiła przecież Forda i innych o zachowanie tajemnicy. Popracowała 
nad raportem dziennym, odnotowując odpowiedzi na kilka zapytań przesłanych do Sektora. 
Miała nadzieję, że przed wieczorem zdobędzie więcej informacji dla Kaia i Varian, ale chyba 
nic z tego. Choć oczywiście w każdej chwili może coś nadejść. Wreszcie Arly zwróciła jej 
uwagę, wskazując na ścienny zegar. Już czas się przygotować.

Idąc do kabiny, by się przebrać, stwierdziła, że nie potrafi określić tego, co odczuwa, 

Lunzie. Kolejna Lunzie. Nie, nie kolejna, ale właśnie ta. Nie jest to może zbyt sprawiedliwe 
w stosunku do siostrzyczki, ale takie jest życie. Postanowita, że nie będzie o tym myśleć, i 
zaczęła myć włosy szamponem-Dzięki Bogu, że krążownik nic musi korzystać z iretańskiej 
wody!

Jaka ona będzie? Czy będzie wyglądała na tyle lat, ile rzeczywiście przeżyła, czy też 

pojawi się tutaj zgrzybiała staruszka? Sass widziała jej hologram z akt, ale takie nieruchome 
zdjęcie niewiele mówi. Zastanawiała się nad tym, wyżymając włosy i robiąc na głowie turban 
z ręcznika. W całym wszechświecie nie ma dwojga ludzi, którzy w identyczny sposób myliby 
się, wycierali. A co będzie, jeśli jej przodkini okaże się niezmiernie pruderyjna w sprawach 
seksu? Na samą myśl o tym Sass oblała się rumieńcem. Popatrzyła na swe lustrzane odbicie, 
przypominając sobie kąśliwe uwagi Mayerd. A jeśli traktuje ona seks w sposób podobnie 
naturalny   jak   Sass?   Ford   jest   taki   przystojny...   Nie.   to   śmieszne.   Jeszcze   nie  spotkała 
prapraprababki. a już myśli o niej jak o swojej rywalce?

Poza tym jeszcze przed kolacją Mayerd wróci i wszystko jej opowie... A może nie, 

przecież lekarze zawsze trzymają się razem. Czy gorzej jest stracić rodzinę, zapadając w 
długą   hibernację,   czy   też   spotkać   krewną,   która   przypadkowo   żyła   akurat   wtedy,   gdy 
hibernacja   dobiegła   końca?   Włożyła   długą   czarną   halkę,   a   na   nią   czarną   suknię. 
Rozkloszowana   spódnica   mieniła   się   małymi   gwiazdkami,   a   na   lewej   piersi   migotały 
odznaczenia. Po raz pierwszy przypięła oznaki rangi komandorskiej. Ostatnim razem miała na 
sobie tę suknię jeszcze jako podkomandor Kwatery Głównej Sektora, gdy była zaproszona na 
bal dyplomatyczny.  Na długich, wąskich, ściśle przylegających do rąk rękawach widniały 
złote paski. Nawet w wieczorowej sukni wyglądała na kapitana okrętu.

Ostatnie spojrzenie w lustro, delikatne pociągnięcie warg szminką, i była gotowa. Do 

przybycia   gości   zostało   jeszcze   dwadzieścia   minut.   Mayerd   i   Ford   też   już   czekali. 
Uśmiechnęli się do siebie. Sassinak oparła się pokusie, by zajrzeć do biura. Ford na pewno 
już   to   zrobił.   Pogratulowała   mu   tylu   medali.   Mayerd   miała   przypiętą   odznakę   związku 
medycznego   i   małą   złotą   szpilkę,   która   świadczyła   o   ukończeniu   najlepszej   akademii 
medycznej we wszystkich ludzkich światach. Rozmawiali o jakichś głupstwach, czekając na 
górze pochylni. Ciekawi byli, jak Sass zareaguje przy spotkaniu z Lunzie. Nie powiedzieli nic 
poza tym, że krewna “pasuje do niej".

- Jest!
Ford wskazał palcem poruszające się w ciemnościach światełko. Wokół przesuwało 

się tyle różnych promieni, że trudno było cokolwiek dostrzec, ale Ford miał jak zwykle rację. 

background image

Czteroosobowe sanie powietrzne opadły miękko u stóp pochylni, straż honorowa ustawiła się 
na stanowisku. Sassinak przestraszyła się nagle, czy trochę tu nie przeholowała. Przecież oni 
byli cywilami!

Varian i Lunzie, których długie suknie wirowały na wietrze, weszły na pochylnię, 

mijając   wyprężonych   jak   struna   żołnierzy   ze   straży   honorowej.   Sass   nie   mogła   oderwać 
wzroku   od   Lunzie.   Od   wielu   lat   nie   miała   aż   takiej   ochoty,   by   gapić   się   na   kogoś. 
Wyprostowała  się i zasalutowała tak, jak należy oddawać honory gubernator planety,  ale 
wszyscy wiedzieli, że w rzeczywistości oddaje honory swej przodkini. Varian tylko skinęła 
głową, lecz Lunzie mocno uścisnęła jej dłoń.

Przez dłuższą chwilę stały bez ruchu. Wreszcie Lunzie cofnęła rękę, a Sass poczuła, 

jak rozpraszają się resztki jej niepokoju. Polubiłaby tę kobietę, gdyby nawet nie była  jej 
prapraprababką.

Musiała   się   jej   natychmiast   z   tego   zwierzyć,   miały   sobie   przecież   tyle   do 

powiedzenia! Uśmiechnęła się, przechylając w bok głowę. Lunzie postąpiła tak samo - musiał 
być to jej naturalny gest.

Był to wprost bajeczny wieczór ze wspaniałymi potrawami, napojami i jakże miłym 

towarzystwem. Lunzie rzucała jeden żart za drugim, Sassinak recytowała długie fragmenty 
wierszy Kiplinga. Przy słówach: “Najszybciej podróżują ci, którzy podróżują samotnie" jej 
prababka zadumała się, jakby nieco przelękniona. Sass uśmiechnęła się i uniosła kieliszek.

- To jakby motto Floty - rzekła. - Należy przekonać młodych, że muszą oderwać się 

od domu, by ruszyć w gwiazdy... W oczach Lunzie widać było smutek.

- A co z twoją rodziną, Sassinak? Gdzie się wychowywałaś? Nie przyszło jej nawet do 

głowy, że babka może nie znać całej tej historii. Spostrzegła, że Ford nagle sztywnieje, że 
widelec Mayerd zastyga w powietrzu. Od lat nikt jej o to nie zapytał. Wszyscy wiedzieli, że 
jej rodziną jest Flota. Zapanowała nad sobą, lecz Lunzie zdążyła już coś zauważyć.

- Moja rodzina została zamordowana - odparła tak obojętnym tonem, na jaki tylko 

mogła   się  zdobyć.  -  Pooczas   najazdu   handlarzy  niewolników.  A  ja  zostałam  pojmana  w 
niewolę.

Varian otworzyła usta, lecz Kai położył dłoń na jej ręce, więc nic nie powiedziała- 

Lunzie skinęła głową, nie odrywając wzroku od oczu Sass.

- Rodzice byliby z ciebie durniu — rzekła. - Tak jak ja jestem z ciebie dumna.
- Dziękuję, prapraprababciu.
Zapadła cisza, którą przerwał Ford, opowiadając. Jak to Sass, będąc jeszcze młodszym 

oficerem, radziła sobie na zdobycznym  statku. Inni też zabierali glos. chcąc najwyraźniej 
naprawić   niezręczną   sytuację.   Mayerd   i   Lunzie   znały   z   akademii   medycznej   te   same 
przezabawne   świńskie   wierszyki.   Cytowały   je,   pokładając   się   ze   śmiechu.   Varian 
przypomniała równie świńskie historyjki ze  szkoły weterynaryjnej, zaś Kai udowodnił, ze 
geologowie mają całkowicie odmienne poczucie humoru.

Gdy tak siedzieli, sącząc drinki, rozmowa zeszła na raporty na temat buntu, złożone 

przez  Kaia  i  Varian.  Sassinak  zauważyła,  że  Kai  porusza  się  teraz   znacznie   raźniej,  jest 
bardziej odprężony i rozmowniejszy. Opisał pokrótce szczegóły buntu. Mayerd zaczęła leczyć 
go specjalnymi środkami, ale czy zdążyły już zadziałać? A może wydarzyło się coś innego, 
co przywróciło mu pewność siebie?

Rozmowę   przerwał   im   porucznik   Borander,   który   nadal   wykazywał   nadmierną 

nerwowość   w   obecności   wyższych   rangą   oficerów.   Przyniósł   interesujące   wiadomości: 
transportowiec   ciężkoświatowców   usiłował   nawiązać   łączność   z   osadą   Iretańczyków,   nie 
doczekał  się jednak odpowiedzi.  Dobry nastrój ulotnił  się szybciej  niż alkohol  w gorący 
dzień.   Wszyscy   natychmiast   spoważnieli,   otrzeźwieli.   Lunzie   zauważyła,   że   tutejsi 
mieszkańcy nic mieliby nawet jak odpowiedzieć, gdyż żaden sprzęt łączności nie przetrwałby 
w podobnym klimacie pod gołym niebem czterdzieści trzy lata. Jednakże Ford przypomniał, 

background image

iż   Aygar   wcale   nie   prosił   o   sprzęt   łączności   i   że   przecież   Iretanie   byli   w   kontakcie   z 
transportowcem, zanim on jeszcze wylądował. W jaki jednak sposób nawiązali łączność?

- Na jakiej częstotliwości nadawał Cruss? - spytał Kai. Sassinak spojrzała na niego. 

Cokolwiek było tego przyczyną, wykazywał teraz niezwykłą czujność i bystrość umysłu. Gdy 
Borander   odpowiedział   mu,   Kai   uśmiechnął   się.   -   To   była   nasza   częstotliwość,   pani 
komandor. Używaliśmy jej przed buntem.

- To ciekawe.  W jaki sposób mógł  się  o tym  dowiedzieć  na podstawie  rzekomej 

informacji   z   uszkodzonej   kapsuły?   Nie   ma   tam   mowy   o   częstotliwościach.   Tym   razem 
przeciągnął strunę.

Po chwili dyskusji wezwała Dupaynila. Towarzystwo rozeszło się. Sassinak żałowała, 

że nie mają więcej czasu, by uczcić tak rzadką okazję. Skończyła się jednakże pora długich 
sukni i błyszczących odznaczeń. Godzinę później znów ubrana była w mundur roboczy.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Następnego ranka, po kilkugodzinnej naradzie z oficerami zaopatrzeniowymi, zaczęła 

przekazywać Iretańczykom i członkom ekspedycji części zamienne i aprowizację. Sektor na 
pewno każe im zaraz wrócić z raportem, a to znaczy, że mogą się tego wszystkiego spokojnie 
pozbyć. Poświadczyła przekazanie towarów swym kodem i wróciła do pracy przy systemie 
łączności. To lepsze niż ciągłe rozmyślania o Lunzie. Im dłużej to czyniła, tym mniej pewnie 
się czuła. Ta młodsza od niej kobieta najwidoczniej była dobrym lekarzem, z pewnością po-
trafiła  być  duszą towarzystwa, ale  Sass nie odczuwała  wobec niej jakiegoś szczególnego 
szacunku. Lunzie mogłaby być jednym z jej młodszych oficerów, a jednak ta smarkula miała 
prawo   pytać   o   rzeczy,   o   których   Sass   chciała   zapomnieć.   I   z   pewnością   będzie   chciała 
dowiedzieć się wszystkiego o dzieciństwie Sassinak, o tym, co się wydarzyto.               

Ciekawe, czy Lunzie doświadcza podobnie sprzecznych uczuć. Jeżeli Sass uważała, 

że jej prababka powinna mieć bogatsze doświadczenie, to może i Lunzie sądziła, że Sassinak 
jest od niej młodsza i głupsza? A jednak nawiązała się pomiędzy nimi jakaś nić braterstwa. 
Przetną wspólnie ten węzeł gordyjski. Będą musiały. Po raz pierwszy od momentu pojmania 
przez piratów Sass poczuła tęsknotę za czymś innym niż Flota. Może przez wszystkie te lata 
nie powinna była trzymać się z dala od rodziny? Przecież prababka nie jest jakimś potworem.

Uśmiechnęła się mimo woli. gdy przypomniata sobie złośliwe uwagi Mayerd. Nie, 

Lunzie nie jest skończoną pięknością, choć nie jest też kobietą pospolitą, przynajmniej w 
owej zielonej sukni. Ma też w sobie to ciepło, które przyciąga uwagę ludzi. Jak dotąd krewna 
ją zaakceptowała. “Uda się" - pomyślała znów z zapałem Sass. “Nie chcę jej stracić..."

Z zadumy wyrwał ją dzwonek alarmowy. Zerwała się na nogi. Co to? Okazało się, że 

pojawili się Thekowie, którzy żądają sprowadzenia przywódców wyprawy na lądowisko.

- Ford, weź szalupę - rzekła Sass.
Zignorowała   pełne   nadziei  spojrzenie  Timrana.   Pozwoliła   mu  kiedyś  poprowadzić 

sanie   powietrzne   z   zaopatrzeniem,   a   on   zgubił   skrzynię,   której   zawartość   rozsypała   się 
szeroko.   Czytnik   dyskietek   wylądował   na   stopie   pewnego   Iretańczyka,   co   spowodowało 
kolejny kryzys  dyplomatyczny,  na szczęście szybko zażegnany,  gdyż  tuziemcy niechętnie 
przyznawali się do bólu. Tim znów powrócił na swe dawne stanowisko na pokładzie.

Kiedy szalupa była już w drodze, Sass próbowała odgadnąć, i o co tym razem może 

chodzić Thekom. Przez ostatnich kilka dni i zachowywali się dosyć dziwnie. Przemykali z 
miejsca na miejsce, zakładali gniazda i - co dla nich niezwykłe - rozmawiali z ludźmi. A 
potem pojawili się nad siecią ładowniczą.

-   Duże   cele   -   odezwała   się   Arly,   nerwowo   stukając   palcami   o   krawędź   tablicy 

kontrolnej.

To byli najwięksi Thekowie, jakich kiedykolwiek Sass widziała na oczy.
- Są przyjaźnie nastawieni - oznajmiła, mając nadzieję, że się nie myli. I tak będzie 

musiała tłumaczyć się admirałowi, brakowało jej tylko zatargu z Thekami.

- Czy oni chcą spotkać się z nami, czy z Kaiem?
- A może  z nimi?  - Sassinak wskazała palcem na główny ekran. Dwaj najwięksi 

Thekowie opadali na transportowiec ciężkoświatowców. - Hm... Potraktujmy to jak wizytę 
dyplomatyczna.  Majorze Currald, proszę przygotować  oficjalne powitanie.  Zakładamy,  że 
zjawią się tu, skoro reprezentujemy Federację,

 Kiedy dotarła przez pokład żołnierski na pochylnię, dwóch  najmniejszych Theków 

usadowiło się już na sieci ładowniczej.

Pilotowana przez Forda szalupa dobiła do wielkiego korpusu : “Zaid-Dayana".
Thekowie byli o wiele bardziej zainteresowani Kaiem niż komitetem powitalnym z 

krążownika, choć jeden obcy pozdrowił ich brzmiącą nienaturalnie, lecz zrozumiałą mową. 

background image

Sassinak nakazała swym oficerom milczenie i nie interweniowała. Cokolwiek ma się zdarzyć, 
dowie się więcej, działając według planu Theków.

Obcy zaproponował Kaiowi zbadanie gniazda, podając mu współrzędne. Pod stopami 

przetoczył im się grom, choć na niebie nie było błyskawicy. Czy tak rozmawiają ze sobą 
Thekowie? Pani kapitan przyjrzała się im po kolei. Najpotężniejsi obcy znajdowali się w 
pobliżu transportowca ciężkoświatowców, mniejsi - nie opodal. Po chwili milczenia Sass 
poleciła:

- Kai, zapytaj ich, czy mają jakieś roszczenia do tej planety. 
Choć rzekła to bardzo cicho, obcy natychmiast jej odpowiedział.
- Sprawdzam. - I po chwili. - Zwolnieni. Kontakt nastąpi. Kai spojrzał na Sassinak 

niezadowolony.   No   cóż,   wtrąciła   się   przecież   do   jego   prywatnej   rozmowy.   Wzruszyła 
ramionami i spróbowała nieco poprawić atmosferę.

- A więc jesteśmy zwolnieni?
Najwyraźniej dobrze trafiła, gdyż jego usta zadrgały od ledwie powstrzymywanego 

śmiechu. Ford puścił do niej oko i przybrał najzupełniej obojętną minę, gdy Kai spojrzał na 
niego. O co im chodzi? Perskie oko znaczyło tylko tyle, że zastępca ma dla niej jakąś niezłą 
historię. Musi jednak zaczekać, zanim ją usłyszy. Sass zwolniła gwardię honorową. Żołnierze 
odmaszerowali,  przeklinając  pod nosem,  że niepotrzebnie  kazano  im  włożyć  w  taki  upał 
paradne mundury ze sztywnymi kołnierzami. Sass zaprosiła Kaia do siebie.

Dziś wyglądał stanowczo lepiej, znów był młodym, pełnym życia geologiem, któremu 

powierzono   kierowanie   wyprawą   u   boku   Varian.   Przez   chwilę   zastanowiła   się,   czy 
kiedykolwiek łączył ich romans, a jeśli tak, dlaczego teraz nie są już razem.

Prawdziwą zagadką było jednak to, co Thekowie robią na Irecie. Tak wielu obcych na 

rzekomo   niczyjej   planecie   to   jakaś   wielka   tajemnica.   Kai   nie   znajdował   na   to   żadnego 
wytłumaczenia, sugerując tylko, że Thekowie są być może “zaniepokojeni". Czy to naprawdę 
wszystko, co przychodziło mu na myśl, czy też uważał, że tylko tyle powinien powiedzieć? 
Sass nie miała żadnych powodów, by ukrywać przed nim swe domysły.

- Zgromadzenie o takich rozmiarach z pewnością świadczy o dużym poruszeniu wśród 

obcych - powiedziała, obserwując jego reakcję. - Czy to samo stare gniazdo przywiodło Tor? 
- Gdy skinął głową, mówiła dalej: - Te wszystkie małe Theki przepatrują stare gniazda w 
przerwach między smażeniem “frędzli". Chyba wie pan, co mam na myśli. Zarówno w aktach 
waszego   statku,  jak  i  w  rejestrach  Floty  Ineta   figuruje   jako  nie   zbadana   planeta.  Jednak 
znaleźliście tu ślady obcych, a i Thekowie wyglądają na zaskoczonych ich obecnością. Czy 
nie wskazuje to na jakieś brakujące ogniwo w słynnym łańcuchu informacji Theków? Tu, na 
Irecie, coś się stało z kilkoma obcymi, o czym inni nigdy się nie dowiedzieli.

Kai wyglądał na zaniepokojonego.
-   Stare   gniazdo   zbudowali   Thekowie   -   powiedział   niechętnie.   -   Bez   wątpienia 

wywołało ono zainteresowanie obcych. Nie rozumiem jednak dlaczego.

Sass   poczuta,   że   ogarnia   ją   zniecierpliwienie.   Naukowcy   zawsze   chcą   wiedzieć 

“dlaczego", zanim jeszcze w pełni zrozumieją, co się właściwie zdarzyło. Ona sama zawsze 
starała się poskładać wszystkie elementy w jeden logiczny ciąg. Dopiero później zaczynała 
zadawać   sobie   uzupełniające   pytania.   Słuchała   teraz,   jak   Kai   i   oficerowie   analizowali 
zachowanie Theków, geologię Irety i prawdopodobny wiek omawianego gniazda.

Na   konsolecie   rozbłysła   lampka   -   komunikat   z   mostka   kapitańskiego.   Wcisnęła 

przełącznik słuchawek.

-   Pani   kapitan,   wszyscy   Thekowie   wylądowali   w   pobliżu   pierwszego   obozu 

wyprawy...

Za  pomocą dwóch przycisków  wywołała na ekran obraz, co przerwało w połowie 

wypowiedź Kaia.

-   Wszystkie   “frędzle"   z   całej   Irety   zlecą   się   do   naszego   obozu   -   powiedział   z 

background image

zatroskaną miną.

Dopiero po chwili zrozumiała, co ma na myśli. Ciepło wydzielane przez tylu obcych 

nieuchronnie ściągnie “frędzle", tak jak jeden zaledwie Thek przyciągnął stworzenie, które 
zaatakowało   Kaia.   Zanim   zdołała   wymyślić   coś   na   pocieszenie.   Thekowie   znów   się 
przemieścili. Jakichś dwudziestu obcych wystrzeliło prosto w niebo i zniknęło z monitora. Co 
teraz zrobią? Kai wyglądał na równie zdezorientowanego jak ona.

Widząc, że przywódca ekspedycji sprawia wrażenie wyczerpanego, zaprosiła go do 

kantyny oficerskiej. Po kilku uwagach jej i Kaia. Anstel i Pendelman zaczęli dyskutować o 
strukturze geologicznej Irety, czyniąc liczne dygresje na temat ewolucji w biologii. Sassinak 
słuchała z czystej uprzejmości, tak jak osoba dorosła przysłuchuje się dyskusji ośmiolatków 
na temat różnych zabawek.

Kiedy przybyła Varian. pani kapitan nie musiała już podtrzymywać rozmowy. Zaczęła 

się   zastanawiać   nad   Thekami   z   punktu   widzenia   Floty.   Jeżeli   system   przekazu   danych 
funkcjonował bez zarzutu - a wiedziała, czyje głowy spadną, jeśli było inaczej - to w ciągu 
lotu i lądowania zebrali więcej informacji na temat obcych, niż Flota posiadała we wszystkich 
swych aktach.

Ludzie,   którzy   wraz   z   panią   gubernator   rozprawiali   teraz   zawzięcie   o   złotych 

ptaszyskach, pobrali już dyskretnie próbki sieci ładowniczej i powierzchni płaskowyżu. Te 
dane,   wraz   z   obserwacją   wielkiego   Theka   opadającego   na   sieć   ładowniczą,   powinny 
powiedzieć im coś więcej na temat tego, jak obcy radzą sobie z rozpraszaniem się ciepła.

Varian wyrwała ją z zadumy pytaniem, które jako gubernator planety zobowiązana 

była zadać. Czy wiadomo coś o zainteresowaniu Theków piractwem planetarnym?  Czy w 
ogóle ich to obchodzi? Sass sama chciałaby znać odpowiedź.

Wkrótce spotkanie dobiegło końca. Anstel w roli jednego z “oficerów naukowych" 

towarzyszył Varian i Kaiowi. Przez następne godziny Sass układała komunikaty dla Kwatery 
Głównej Sektora i wczytywała się w pierwsze, jeszcze niepełne odpowiedzi na swe zapytania. 
Trzeba było poinformować Flotę o obecności Theków. Lepiej będzie podać przy okazji jakieś 
wyjaśnienie, bo inaczej zostanie zarzucona głupimi pytaniami w chwili, kiedy będzie bardzo 
zajęta. Z kolei admirał woli otrzymać wszystkie dane już uporządkowane.

Jej pierwsze meldunki, w których prosiła o wyjaśnienie statusu “Mazer Star" i kolonii 

Ryxich,   z   konieczności   były   dość   krótkie.   Szczególnie   zaskoczyło   ją   to,   że   “głównym 
udziałowcem" firmy mającej prawo własności do transportowca ciężkoświatowców był ród 
Paradenów.

Przypomniała   sobie   młodzieńca   o   wyblakłych   oczach   i   rudych   włosach,   który   w 

Akademii   uwikłał   ją   w   niemałe   kłopoty,   o   rozmaitych   powiązaniach   Luisy   Paraden   ze 
statkiem niewolniczym,  który przechwyciła razem z Huronem. Tym  razem niejaka Arisia 
Paraden Styles-Hobart posiadała pięćdziesiąt trzy procent akcji spółki i nie zasiadała nawet w 
radzie nadzorczj. Flota zdołała jednak ustalić, że ta kobieta lub ktoś podający się za nią, działa 
aktywnie w swej firmie, jest nawet “dyrektorem do spraw zatrudnienia". To całkiem niezłe 
stanowisko, jeśli chce się wynająć oszusta na kapitana nielegalnego statku. Ciekawe, gdzie 
skończył Randolph Neil Paraden - czy w Newholme jako skarbnik lub ktoś w tym rodzaju? Z 
pewnością nie, bo Flota zauważyłaby to.

Były też dobre wiadomości. Odnalazł się “ARCT-10", a przynajmniej do Kwatery 

Głównej Sektora dotarł jego komunikat. Statek doznał “poważnych uszkodzeń podczas burzy 
kosmicznej". Sassinak skrzywiła się pogardliwie. Badanie burz kosmicznych to idiotyczny 
pomysł cywili. W kosmosie jest i tak dość niebezpiecznie, po co dodatkowo ryzykować? 
“ARCT-10" miał  też  straty w ludziach  - “niezbyt  duże", choć nie podano  listy ofiar. W 
przypadku   statku   o   rozmiarach   przeciętnego   księżyca,   z   tysiącami   osób   różnych   ras   na 
pokładzie, mogło to oznaczać wszystko.

Statek utracił zdolność lotu FTL i większość urządzeń łączności. Posuwał się powoli 

background image

w kierunku najbliższego układu z szybkością o wiele mniejszą od prędkości światła. Tym, 
którzy większość życia spędzili na pokładzie, nie sprawiało to większej różnicy, jednakże 
kontraktowym  specjalistom,  którzy spodziewali się wrócić do domu  po pół roku, podróż 
musiała nieźle dać się we znaki. Tak samo zresztą, jak i ludziom pozostawionym na Irecie.

Sassinak zawahała się nad konsoletą. Czy ma skontaktować się z Kaiem już dziś, czy 

lepiej poczekać do jutra? Zerknęła na zegar i postanowiła zaczekać. Teraz przygotowują się 
na to zebranie, o którym słyszała, natomiast rano może nadejdzie już lista ofiar, więc Kai 
będzie   mógł   przestać   martwić   się   o   swą   rodzinę   -   lub   zacząć   ją   opłakiwać.   Ci,   którzy 
pozostali na pokładzie, będą już bardzo starzy albo zdążyli nawet umrzeć. Skontaktowała się 
jednak z “Mazer Star", by przekazać im otrzymane zezwolenie na odlot.

-   Powinno   się   was   w   jakiś   sposób   wynagrodzić   -   oznajmiła   Godheirowi.   -   W 

zależności od decyzji trybunału możecie nawet otrzymać premię pieniężną. Ja z pewnością 
was zarekomenduję.

- Nie musi pani tego czynić, pani komandor... - Kapitan Godheir patrzył  na nią z 

ekranu monitora z pewnym zażenowaniem.

-   Nie   muszę,   ale   zasługujecie   na   nagrodę   ze   względu   na   to,   że   tak   szybko 

zareagowaliście,   a   i   później   wyrażaliście   gotowość   do   udzielenia   ekspedycji   wszelkiej 
pomocy. Wiem, że nie szkolono was do zajmowania się ludźmi, otrząsającymi się z podo-
bnego szoku. Wiem jednak również, że pan i cała pańska załoga spędziliście z nimi wiele 
czasu.

- Skoro nie było ich rodzin...
- No tak. Myślę, że w związku z obecnością Theków wszystko szybko się skończy i 

będziecie mogli odlecieć. Zyskał pan moją wielką wdzięczność.

- Jak to dobrze, że nie jesteście piratami, za jakich miałem was na początku - odparł 

Godheir, drapiąc się w głowę.

Sassinak   uśmiechnęła   się.   Świetnie   rozumiała,   że   kapitan   nie   uzbrojonego 

transportowca   może   się   przerazić,   kiedy   nagle   pojawi   się   za   nim   coś   w   rodzaju   “Zaid-
Dayana".

-   Ja   byłam   równie   szczęśliwa,   kiedy   się   okazało,   że   nie   jesteście   uzbrojonym 

dozorowcem   niewolniczym.   A   tak   przy   okazji,   czy   wśród   pana   załogi   jest   równie   dużo 
miłośników dinozaurów, jak wśród moich oficerów?

- Jest paru takich. Dziś wieczorem mają chyba spotkanie z pani ludźmi w głównym 

obozie.

- I mnie się tak wydawało.
Zapytał,   czy   nie   sprawia   jej   to   jakichś   problemów.   Odpowiedziała,   że   nie, 

zastanawiając się jednak w duchu, czy wzbudzanie takiego entuzjazmu dla dinozaurów było 
dobrym pomysłem.

-   Nie   spodziewam   się   żadnych   kłopotów   ze   strony   kapitana   Crussa,   skoro   są   tu 

Thekowie. Mimo wszystko...

- Podjąłem wszelkie środki bezpieczeństwa, pani komandor -odparł natychmiast.
- Tak też myślałam, kapitanie Godheir - rzekła - ale już i tak wiele spraw toczy się 

niezgodnie z regulaminem...

- Ma pani rację, dlatego będziemy na siebie uważać. Powiem mej załodze, by nie 

przesadzała z gościnnością, z kimkowiek mieliby do czynienia.

Dupaynil zamachał do niej ręką z korytarza. Sassinak wyłączyła monitor i odwróciła 

się do niego.

- Pani kapitan,  rozszyfrowaliśmy informację z kapsuły - powiedział  - ale badania 

jeszcze   trwają.   Pracują   nad   tym   skanery   osadu   i   erozji.   Na   ostateczne   wyniki   musimy 
poczekać   około   siedmiu   godzin.   Stosujemy   też   nową   technikę   analizy   pozostałości 
biochemicznych. Mogę jednak już powiedzieć, ze Cruss powędruje do więzienia.

background image

- Proszę wyjaśnić mi wszystko po kolei - poleciła Sasinak.
- To oczywiście fałszywka, choć dość sprytnie zrobiona. Kapsuła, z tymi dziurami i 

wgnieceniami,   wygląda   tak,   jakby   podróżowała   w   przestrzeni   kosmicznej   przez   dobre 
czterdzieści   lat.   Tyle   ze   napęd   i   cala   reszta   zostały   usunięte   narzędziami   dostępnymi   w 
każdym   cywilizowanym   świecie.   A   potem   podrasowano   trochę   obudowę,   nadając   jej 
naturalnie zniszczony wygląd.

- A więc kapsuła została gdzieś posłana, a potem rozłożono ją na części...
- Pewnie na statku Crussa, choć to nie jest jeszcze pewne. Sama wiadomość zaś... Ten 

komunikat był bardzo, bardzo sprytny. Z pozoru to ta sama informacja, którą przekazał pani 
Cruss,   i   którą   pozwolił   nam   skopiować   ze   swego   komputera.   Komunikat   jest   krótki, 
powtórzony sześciokrotnie.

- A za nim była kolejna wiadomość?
- Tak. Wiedziałem, że pani komandor się tego domyśli. Po sześciu powtórkach, które 

każdego   zwykłego   odbiorcę   przekonałyby,   że   tak   już   będzie   do   samego   końca,   i   po 
sześćdziesieciosekundowej   pauzie   następowała   prawdziwa   wiadomość.   Były   tam 
współrzędne   Irety,   dane   na   temat   genetyki   tych   ciężkoświatowców,   którzy   przeżyli,   ich 
przewidywany rozwój przez następne parę pokoleń, krótki opis biologii i geologii planety, 
lista   potrzebnych zapasów, zalecane rozmiary zakładanej kolonii. Oczywiście, jak  się pani 
domyśla, nie zachowały się żadne kody odbiorcze, a na podstawie samego komunikatu nie 
możemy udowodnić, kto był jego adresatem. Dlatego też czekamy na wynik analizy powłoki. 
Bardzo możliwe, że w ten sposób uda się ustalić trasę odbytej podróży. Wiadomość ta była 
jak zaproszenie: oto kim jesteśmy, gdzie mieszkamy i czym dysponujemy. Przylećcie tu, by 
dołączyć do nas.

A więc byłby to dowód na to, że buntownicy zamierzali zostać piratami planetarnymi.
-   Czy   jest   pan   pewien,   że   wiadomość   była   adresowana   wyłącznie   do 

ciężkoświatowców?

-   Tak.   Potrzebne   im   były   właśnie   takie   typy   genetyczne,   a   poza   tym   mam   dane 

Wydziału Bezpieczeństwa na temat buntowników. Proszę spojrzeć, każdy z tych separatystów 
działał  kiedyś w jakimś ruchu politycznym lub religijnym. 

  - I nikt tego od razu nie wykrył?
Poczuła nagły gniew, że ponieważ nikt niczego nie zauważył. zginęło tylu ludzi, a inni 

stracili ponad czterdzieści lat życia. 

Dupaynil wzruszył wymownie ramionami.
- Statki badawcze nie przepadają za służbami bezpieczeństwa, zwłaszcza tym z Floty. 

Chcą mieć pełną swobodę prowadzenia badań, możliwość samodzielnego myślenia. Trudno 
jednak zapobiegać wówczas takim spiskom.

- Hm... Spodziewam się jutro kolejnej wizyty Kaia i Varian. Wolałabym utrzymać to 

w tajemnicy, dopóki nie będziemy mieli konkretnych dowodów, chyba że wcześniej coś się 
wydarzy.

- Rozumiem. Proszę dać mi znać. jeśli zechce pani, bym ogłosił to, co zostało odkryte.

Sassinak była zadowolona, że poszła wcześnie do łóżka. gdyż już wczesnym rankiem 

Thekowie niespodziewanie wezwali ją, Kaia, Varian a także - ku ogólnemu zaskoczeniu - 
Iretańczyków   i   kapitana   Crussa.   Wysłała   Forda   w   szalupie,   by   przywiózł   z   obozu 
gubernatorów i Lunzie oraz członków załogi “Zaid-Dayana".

Tymczasem urządzenia obserwacyjne sygnalizowały, że Thekowie. usytuowani dotąd 

w   pobliżu   krążownika   i   transportowca,   zgrupowali   się   teraz   na   odległym   końcu   sieci 
ładowniczej. Sass przez kilka minut wpatrywała się w ekran, nie mogąc pojąc, co oni tam 
robią.

Zjadła   śniadanie   i   włożyła   mundur,   nie   zdradzając   załodze,   jak   bardzo   jest 

background image

zdezorientowana.   Pijąc   sok   z   owoców   porssa,   przypomniała   sobie   nagle   pewną   rzecz 
związaną z Thekami.

Już kiedyś widziała coś podobnego. Wspomnienia powracały do niej falami. Było to 

w tym martwym świecie, gdzie udała się z grupą ładowniczą. Nagle pojawili się Thekowie. 
Kilku z nich zebrało  się w ten właśnie  sposób, a potem nadlecieli  inni, tworząc  swoistą 
strukturę.   Dawno   temu   o   tym   wszystkim   zapomniała,   pewnie   z   powodu   awantury   z 
Achaelem.   Wtedy   ktoś   nazwał   ową   specyficzną   strukturę   obcych   “katedrą".   A   teraz   do 
katedry zaproszono ją.

Mimowolnie   zadrżała,   przypominając   sobie,   że   ludzie   biorący   udział   w   naradach 

Theków często zmieniają się w ich posłuszne sługi, bezwolnie wykonujące polecenia obcych. 
Natychmiast za pomocą samodyscypliny nakazała sobie zapamiętać wszystko, co wydarzy się 
podczas   tego   niezwykłego   spotkania.   Uśmiechnęła   się   w   duchu.   Może   wyniknie   z   tego 
wstrząsająca opowieść, którą ożywi nudne spotkania w klubie oficerskim Kwatery Głównej 
Sektora.

Wraz z  innymi  “zaproszonymi  gośćmi" Sass bez oporu weszła w jedyne przejście 

pozostawione przez Theków sczepionych w kolosalną strukturę. Tylko kapitan Cruss nie miał 
na to najmniejszej ochoty. Choć zapierał się nogami, został jednak wciągnięty do wnętrza 
katedry na chwilę przed tym, zanim ostatni obcy wsunął się na swoje miejsce. Otoczyło ich 
dziwne   światło   rozjaśniające   ciemności.   Sassinak   dostrzegła   pełne   pogardy   spojrzenie 
Aygara.   Odwróciła   się   od   niego,   dopiero   teraz   zauważając   szare   porowate   skorupy.   Bez 
wątpienia były to szczątki obcych.

- Pańskie gniazdo wydało dziwne owoce - odezwała się szeptem do Kaia. - Będziemy 

musieli zweryfikować niektóre z naszych teorii...

- Pani komandor! - wykrzyknął Cruss. Jego głos odbił się głuchym echem, wszyscy aż 

drgnęli.   -   Domagam   się   wyjaśnienia   tego   oburzającego   traktowania,   na   jakie   zostałem 
narażony!

- Nie bądź głupcem, Cruss - odparta Sass, obracając się w jego stronę. - Świetnie 

wiesz, że Thekowie sami stanowią dla siebie prawo. Teraz również ty podlegasz temu prawu, 
a za chwilę doświadczysz ich sprawiedliwości.

- Sprawdziliśmy.  - Te rozbrzmiewające  zewsząd słowa, Otworzyły  naradę. - Ireta 

należy do Theków, podobnie jak setki milionów lat temu. Nadal pozostanie nasza. Z tego 
powodu...

Nagle Sassinak zorientowała się, iż opiera się o Aygara. Musiała się na nim wesprzeć, 

gdyż w kościach czuła każdą sekundę swego wieku, stojąc w palącym słońcu owego parnego 
ireckiego   dnia.   Aygar   również   się   jej   trzymał,   najwyraźniej   doświadczając   podobnego 
uczucia.   Po   dotyku   jego   silnych   dłoni   odgadła,   że   przynajmniej   częściowo   pozbył   się 
pogardy, jaką do niej żywił. Miała nadzieję, że kiedy otrząśnie się z szoku, będzie jeszcze 
sympatyczniejszy.

Ktoś zajęczał. Zamrugała oczami i zauważyła, że Varian podtrzymuje stojącego Kaia. 

Cruss rozpłaszczył się na ziemi.

Musiała jak najszybciej zabrać swych żołnierzy - Weftów i ludzi - z transportowca, 

zanim Cruss dojdzie do siebie i zechce nim odlecieć. Każdego, kto znajdzie się na pokładzie 
statku podczas odlotu, czy jest winien, czy nie, czeka taki sam koniec. Thekowie postarali się, 
by było  to całkiem  jasne. Usiłując otrząsnąć się z szoku, wsiadła z Fordem i Lunzie  do 
szalupy,  która szybko  dostarczyła  ich na krążownik. Nie mogła  trzeźwo myśleć,  działała 
bezwiednie zgodnie z wpojonymi jej instrukcjami.

Kiedy   już   znalazła   się   w   swej   kabinie,   wydala   niezbędne   polecenia   i   usiadła   na 

background image

chwilę,   by   złapać   oddech.   Thekowie   w   jakiś   sposób   sprężyli   powietrze   wewnątrz   swej 
katedry, co bardzo osłabiło wszystkich ludzi. Miała ochotę na długą, spokojną medytację w 
samotności, by odzyskać utracone poczucie czasu i przestrzeni.

Na   wpół   otumaniona   zauważyła,   ze   Lunzie   kazała   Fordowi   odnaleźć   barek   z 

alkoholem, nalała dla wszystkich drinki i wzniosła toast “za tych, co przeżyli".

Sass wychyliła zawartość kieliszka, myśląc, że sverulańska brandy na pewno będzie 

smakować Lunzie i nie skończy się na jednej butelce.  Alkohol usunął działanie środków 
uspokajających. które jeszcze przed naradą Theków Lunzie dała Kaiowi i Varian. Przywódcy 
ekspedycji rozgadali się na całego i zamilkli dopiero wtedy, gdy nic mieli już siły dłużej się 
przekrzykiwać.

Sassinak zachichotała.
- Cruss nieźle dostał w skórę. - Pomasowała skronie, gdyż odczuwała silny ból głowy. 

- Zresztą jak i my wszyscy.

- Chociaż mamy całkiem czyste sumienia - dodała Varian, uśmiechając się przebiegle 

do Lunzie.

Sass nacisnęła kontrolkę systemu łączności. ,
-   Pendelman,   poproś   tu   podkomandora   Dupaynila.   A   tak   przy   okazji:   dostaliśmy 

wszystkie potrzebne nam informacje i Cruss doszczętnie się załamał. Zresztą wcale mu się nie 
dziwię,

- A więc wiecie, kto stoi za całym piractwem? - spytała podekscytowana Lunzie.
- O, tak. Poczekam jednak z tym, aż zjawi się Dupaynil. Kai i Varian zebrali mnóstwo 

pochwał, co im się słusznie należało.

Kai zaczął opowiadać, jak uratowali Theka, który został uwięziony tak głęboko pod 

powierzchnią ziemi, że nic mógt wezwać pomocy. Początkowo Ireta była traktowana jako 
“pastwisko" bogate w transurany. Stąd właśnie wzięło się na niej aż tyle gniazd. Thek Ger stał 
na straży planety, pilnując, by młodzi współziomkowie nie pozbawili planety wszystkich jej 
zasobów. pozostawiając tylko jałową skorupę.

- A więc Thekowie to Inni! - zachłysnęła się Lunzie.
-  Tak   brzmi   nieunikniony   wniosek   -  przytaknęła   Sassinak.   -Thekowie   są   szalenie 

logiczni. Nauczyli nas również swojej historii. Później powiem nieco więcej, ważne jest to, iż 
po całym milenium obżerania się dotarło do nich wreszcie, że jeśli nie poskromią swych 
apetytów, pożrą całą galaktykę.

-   Nic   dziwnego,   że   są   spowinowaceni   z   dinozaurami   —   wykrzyknął   Fordeliton, 

wybuchając śmiechem.

- Musimy je teraz wziąć pod ochronę - oznajmiła Varian. Kai zaś rzekł z nieśmiałym 

uśmiechem:

- Ireta Jest oczywiście zamknięta jeśli chodzi o transuranowce, ale my, czy też mój 

“ilk", jak to nazwali, mamy prawo wydobywać wszystko łącznic z trans u ranami, aż do... 
dopóki nie pomrzemy.  Nie jestem zresztą pewien, czy ograniczenie  to nie dotyczy  tylko 
mojego życia.

- Nie - wtrąciła Lunzie. - Przez “ilk" Thekowie zapewne rozumieli statek “ARCT-10".
Zapadła cisza, którą przerwała Sass.
- Najwidoczniej Thekowie wzięli pod uwagę fakt, że wszyscy straciliście mnóstwo 

czasu,   którego   nie   możecie   już   odzyskać.   Charakteryzują   sic   niezwykłym   poczuciem 
sprawiedliwości.

Thekowie jednakowo zakwalifikowali wszystkich ludzi -tych , ze statku, tych, którzy 

przeżyli na planecie, i wreszcie potomków i buntowników - pozostawiając im wybór: mogą 
zostać na planecie lub odlecieć.

- Ciekawe, czy ktoś z Iretan zechce zaciągnąć się do Floty -

:

  zastanowiła się Sass, 

myśląc o Aygarze, - Mają wspaniałą budowę fizyczną. Ford, sprawdź, czy możemy paru z 

background image

nich zwerbować. 

- A co z tym ciężkoświatowcem, który przeżył? - przypomniała Lunzie.
- Buntu nie można puścić w niepamięć, buntownik zaś musi zostać osądzony - odparła 

Sass z powagą. - Ma zostać zabrany do Kwatery Głównej Sektora, gdzie stanie przed sądem. 
W tym względzie podzielam zdanie Theków.

- Czy Cruss też zostanie odesłany? - spytał Ford.
Pani kapitan splotła dłonie i uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Nie tylko nie zostanie nigdzie odesłany, ale na zawsze pozostanie na tej planecie. 

Ani on, ani jego załoga i pasażerowie nigdy nie opuszczą tego świata. Ich transportowiec 
nigdy już nie poleci.

- Thekowie wszystko doprowadzą do końca, co?
-   Byli   bardzo   przejęci   piractwem   planetarnym,   o   ile   możecie   sobie   wyobrazić 

poruszonego Theka - odrzekła Sassinak - Cierpliwie czekali, aż znajdziemy konstruktywne 
rozwiązanie   tego   problemu.   Zamierzony   napad   na   Iretę   zmusił   ich   do   interwencji,   którą 
podjęli nie bez pewnych oporów. - W tym samym momencie pojawił się Dupaynil. - W samą 
porę. Mam tu dla pana kilka nazwisk. - Wskazała oficerowi służb bezpieczeństwa fotel, a 
sama   nachyliła   się,   by   wystukać   informacje   na   klawiaturze   terminalu.   -   Jest   wśród   nich 
Parchandri, bardzo dobrze ustawiony do prowadzenia takiej działalności.

- Inspektor generalny Parchandri? - wykrzyknął z zaskoczeniem Fordeliton.
- Ten sam. 
Lunzie zaśmiała się.
- Warto było umieścić swego wspólnika tak wysoko w Wydziale Badań, Oceny i 

Kolonizacji.   Z  pewnością  dokładnie  wiedział,   które   planety  już  dojrzały,  by je  zerwać   z 
drzewka.

Kai i Varian patrzyli na nią w oszołomieniu.
- Kto jeszcze, Sassinak? - spytała prababka.
-   Sek   z   Fonnalhaut,   Aidkisaga   DC,   doradca   do   spraw   wewnętrznych   Federacji. 

Nareszcie wiadomo,  w jaki sposób zgromadził  swą ogromną  fortunę. Lutpostig  to chyba 
gubernator Diplo, planety ciężkoświatowców, Nie zaskoczy was zapewne, ze właścicielem 
firmy, która dostarczyła transportowiec, jest Paraden.

-  Pani   komandor,   nawet   nie   liczyliśmy   na  to,   że   odkryjemy   tak   wielką   zmowę   - 

skomentował  cichym  głosem Dupaynil.  Zmarszczył  nieco brwi. - Ciekawe,  że Cruss  zna 
takich ludzi.

- Nie znał ich - odparła ze spokojem Sassinak. - Domyślał się tylko, że we wszystko 

wplątany jest komisarz Paraden. Thekowie domyślili się reszty na podstawie tego, co mógł im 
powiedzieć o procedurach werbunkowych i dostawcach, a także z informacji zaczerpniętych z 
banków danych transportowca.

- W jaki sposób wykorzystamy dostarczone przez nich informacje? - spytał Dupaynil.
- Z ogromną ostrożnością, w tajemnicy i ze sprytem. Po długich dyskusjach z Biurem 

Wywiadu   Sektora.   Na   szczęście   znam   admirała   Coromella   od   lat   i   mam   do   niego 
bezwzględne zaufanie...

- Znasz admirała Coromella? - spytała zaskoczona Lunzie.
- Jesteśmy w tej samej Flocie, moja droga babciu. A kiedy wie się, gdzie szukać 

winowajców, nawet tych na najwyższych stanowiskach, to już połowa sukcesu. Otrzymałam 
również rozkaz odlotu. Tak więc, Fordeliton, zorientuj się. kogo spośród Iretańczyków uda 
nam   się   zwerbować.   Kai,   Varian,   Lunzie,   każę   Boranderowi   zawieźć   do   waszego   obozu 
wszystko, czego możecie potrzebować do czasu przybycia “ARCT-10". I jeszcze jedno...

Zakręciła się na krześle, odwróciła się do szafek ściennych, i otworzyła jedną z nich 

pchnięciem   palca.   Kiedy   w   środku   pokazały   się   małe   pękate   buteleczki   brandy,   Lunzie 
westchnęła z satysfakcją.

background image

- Ford, czyste kieliszki! Chcę wznieść toast! - Kiedy wszyscy już stali, trzymając w 

dłoniach pełne kieliszki, powiedziała. - Za odważnych, pomysłowych i honorowych, którym 
udało się przeżyć na tej planecie... włączając w to dinozaury!

Z uśmiechem napili się doskonalej brandy. Kai i Varian, pełni już energii postanowili 

wrócić do obozu. Decyzja podjęta przez Theków napełniła ich nadzieją, ale było mnóstwo 
rzeczy do zrobienia.

- Kai i Varian, jedźcie beze mnie - rzekła Lunzie ku ich zaskoczeniu. - Chcę tu jeszcze 

chwilę zostać.

Varian   ma   swoje   zwierzęta   do   zbadania,   Kai   będzie   poszukiwał   surowców 

naturalnych, a co ma czynić Lunzie? Odleci na “ARCT-10". spróbuje ukończyć kurs i zdać 
egzamin nostryfikacyjny, by dogonić postęp w naukach medycznych, a potem wynajmie się 
gdzieś do pracy. Sassinak nie miałaby ochoty na takie życie.

- Zjedzmy coś tutaj - rzekła, gdy Kai i Varian w towarzystwie Forda oddalili się 

korytarzem. - To nic najlepsza pora na posiłek w kantynie, ponieważ odbywa się teraz zmiana 
wachty.

Gdy Sassinak zamawiała posiłek, Lunzie przechadzała sic po pokoju, przyglądając się 

obrazkom na ścianach i kryształowej rybie.

- To mój ulubiony przedmiot - powiedziała Sass. - Zaraz po biurku, które podobno 

świadczy o moim egocentryzmie. Pierwszy raz zobaczyłam taki mebel piętnaście lat temu i 
czekałam nań jeszcze siedem lat Nie jest to produkcja seryjna. I nie od razu miałam gdzie je 
ustawić.

- Tak... - Lunzie popatrzyła jej prosto w oczy, po czym spuściła wzrok.
- O ile się orientuję, narada Theków trwała cztery i pól godziny - powiedziała pani 

kapitan, przeciągając palcem po wilgotnym kołnierzu. Kiedy tylko podadzą obiad, rozepnie 
go. Na razie musi rozluźnić Lunzie. Podniosła butelkę. - Pani doktor, czy nie zaordynuje mi 
pani jeszcze jednego kieliszka w celach leczniczych?

- Tylko wtedy, gdy będę mogła również sobie przepisać podobną dawkę.
Sass napełniła oba kieliszki.
- Dzięki.
Zanim   skończyły   raczyć   się   alkoholem,   dwóch   stewardów   wniosło   tace   pełne 

jedzenia. Małe kanapki, dwie wazy z zupą, dwa półmiski z drugim daniem, świeże owoce 
pochodzące najpewniej z handlu z Iretańczykami... Lunzie potrząsnęła głową.

- A zawsze myślałam, że żołnierze prowadzą w kosmosie życie pełne wyrzeczeń.
- Bywa i tak. - Sassinak spróbowała zupy i z zadowoleniem pokiwała głową. Kolejny 

sukces   jej   ulubionego  kucharza.  Stewardzi   wycofali   się  dyskretnie.   Pani  kapitan  rozpięła 
mundur.   -Istnieją   pewne...   hm...   udogodnienia,   które   przychodzą   wraz   z   awansem   i   z 
wiekiem.

- Domyślam się, że głównie idą w parze z awansem. Jestem szczęśliwa, Sass, że masz 

taki autorytet i prowadzisz życie, jakiego pragniesz.

Nie wiadomo dlaczego Sassinak poczuła się nagle nieswojo.
- Owszem, lubię to. Zawsze lubiłam. Oczywiście nie zawsze jest aż tak przyjemnie.
- Nie? Często bierzesz udział w walkach?
-   Dość   często.   Podczas   poprzedniej   wyprawy   mieliśmy   tu   abordaż.   Zostałam 

postrzelona.

Lunzie zatrzymała łyżkę w połowie drogi do ust.
- Abordaż? Nie sądziłam, ze coś takiego może się wydarzyć na krążowniku Floty...
-   Właśnie   tak   zareagowała   na   to   komisja   dochodzeniowa,   ale   w   swoim   czasie 

wydawało się. że to doskonały pomysł.

Nie przeszkadzało jej wcale, że rozmawia ze swoją prapraprababką, wręcz przeciwnie, 

odkryła, ze ta rozmowa to swoiste katharsis, które usuwało napięcie, działając kojąco jak lek. 

background image

Po głowie krążyły jej zupełnie nowe myśli, zainspirowane informacjami wykrytymi  przez 
Theków.

-   Mój   zastępca   musiał   jak   najszybciej   uciekać   z   układu   ze   statkiem   pełnym 

niewolników.

Opowiedziała  krewnej całą historię, niekiedy cofając się jeszcze bardziej wstecz  i 

uzupełniając ją dodatkowymi informacjami.

-   A   więc   byłaś   niewolnicą...   -   wyszeptała   cicho   Lunzie.   Sass   nie   mogła   znieść 

współczucia. Zmieniła temat.

- Tak. co zaś do lojalności załogi, to masz, ogólnie rzecz biorąc, rację. Jednakże nie do 

końca. Na przykład - oparta się w fotelu, spoglądając na Luinzie - w obecnej chwili mam 
pewność, że na pokładzie znajduje się obcy informator, będący na usługach jednego z tych 
szacownych obywateli, których nazwiska dziś zostały nam ujawnione. Razem z Dupaynilem 
przejrzeliśmy i poddaliśmy drobiazgowej analizie wszystkie akta osobowe, ale nic to nie dało. 
Nie wykryliśmy żadnych śladów manipulacji, najmniejszych nieścisłości czy luk w przebiegu 
służby. A jednak mamy na okręcie sabotażystę. Członkowie załogi zaczynają podejrzewać się 
nawzajem. Wyobrażasz sobie, jaki ma to wpływ na ich morale! - Lunzie przytaknęła, patrząc 
na nią uważnym wzrokiem. - Przyszła do mnie delegacja domagająca się. bym aresztowała 
wszystkich ciężkoświatowców. - Prababka miała dość zaskoczoną minę. - Teraz można się 
tylko spodziewać założenia na pokładzie jakiejś organizacji politycznej. Sama już nic wiem, 
jak znaleźć tego zgniłka. Chciałabym złapać bydlaka. zanim nastąpi jakiś przeciek informacji 
na temat tego, co odkryliśmy tu, na Irecie.

Lunzie zaczęła obierać owoc ze skórki, która wiła się jej pomiędzy palcami.
- Chcesz, żebym przyjrzała się tym aktom, jeśli tylko nie są tajne? Może świeże oko 

coś dostrzeże? Może w ten sposób zarobię na ten obiad?

- Zarobisz na obiad?
- Mniejsza o to. Jeśli mi nie ufasz, bo jestem z zewnątrz...
- Ależ, na bogów, mam jeszcze zaufanie do swej własnej prapraprababki! Jeśli chcesz, 

możesz zajrzeć nawet do szuflad w mojej komodzie. Cóż jednak znajdziesz, jeśli Dupaynil i 
ja na nic się nie natknęliśmy?

- Nie wiem, ale może przyda się to. że jestem stara, skoro twój miody wiek w niczym 

nie pomógł.

Popatrzyły na siebie i zachichotały.
Świeże oczy - oczy Lunzie - wypoczęte nawet bardziej niż to było konieczne, niczego 

nie znalazły. Dwie godziny później prababka była niewiele bliższa rozwiązania problemu-

- Nie sądziłam, że do obsługi krążownika potrzeba aż tylu ludzi - oznajmiła ponuro. - 

Łatwiej byłoby sprawdzić mniejszą załogę.

- To część tego wspaniałego życia, jakie prowadzę w roli kapitana.
- No dobrze. Jeszcze tylko jeden technik mechanik, stopień E-4, i mam zamiar... - 

Nagle urwała i zmarszczyła brwi. - Chwileczkę. A to kto?

Sassinak wywołała na swój ekran tę samą stronę dokumentacji.
- Prosser, V. Tagin. On jest w porządku, już go sprawdziliśmy z Dupaynilem.
Jeszcze raz spojrzała na znane sobie akta. Planeta pochodzenia: Kolonia Makstein-

VII.   Typ   somatyczny;   wzrost   w   przedziale   od   1,7   do   2   metrów;   waga;   od   60   do   100 
kilogramów;   kolor   oczu:   niebieski/szary;   skóra:   czerwona/żółta/czama   w   stosunku   1:1:1, 
jasna; włosy: proste, cienkie, jasne, jasnokasztanowe do żółtoszarych. Czaszka wydłużona, 
miednica wąska, osiemdziesięcioprocentowa możliwość braku górnych siekaczy. Wywołała 
na ekran hologram Prossera i ujrzała mężczyznę o wzroście metr dziewięćdziesiąt i wadze 
siedemdziesięciu pięciu kilogramów, z szarymi  oczami osadzonymi  w wydłużonej, bladej 
twarzy,   zwieńczonej   wiechciem   cienkich,   jasnych   włosów.   Z   karty   stomatologicznej 
wynikało,   że   brak   mu   górnych   siekaczy.   Grupa   krwi   pasowała   do   opisanego   typu 

background image

somatycznego,

-   W   jego   aktach   nie   ma   nic   dziwnego,   doskonale   pasuje   do   opisu   z   indeksu 

genetycznego. Jego oczy umieszczone są trochę zbyt blisko siebie, ale to nie jest dowód na 
naruszenie zasad bezpieczeństwa. Co tu nie gra?

- Chodzi o to. że on nie może istnieć.
- Dlaczego?!
Lunzie popatrzyła na nią z powagą.
- Czy słyszałaś kiedyś o koloniach klonów?
-   Koloniach   klonów?   -   Sassinak   nigdy   o   czymś   podobnym   nie   słyszała,   ani   nie 

czytała. - Co to takiego?

- Jakie macie na pokładzie bazy danych? Chodzi mi o dane medyczne, muszę coś 

sprawdzić. 

Nagle Lunzie zrobiła się napięta, czujna.
- Medyczne?   Zapytaj   Mayerd,  a  jeśli   to nie  wystarczy,  mogę  cię   skontaktować  z 

Kwaterą Główną Floty poprzez łącza FTL.

- Zapytam Mayerd. Mówiło się dużo o zamaskowaniu tego eksperymentu, a jeśli tak 

się stało...

Nie dokończyła tej myśli, Sassinak zaś nie chciała jej wypytywać. Jeszcze zdąży to 

zrobić.

Lunzie zapytała Mayerd o medyczne bazy danych, literaturę i specjalistyczne pisma. 

Mówiła slangiem, którego Sass nie była w stanie zrozumieć.

- A więc, “Podstawy badań komórkowych" już się nie ukazują? Aha. No cóż, to głupi 

powód,   by   zmieniać   tytuł.   W   takim   razie   spróbuj   znaleźć   “Kwartalnik   bioetyczny". 
Wydawnictwo Uniwersytetu Amperan, prawdopodobie tomy od 73 do 77. Nic? Autorami byli 
Ceiver i Petruss... Mackelsey chętnie zamieszczał takie publikacje. Oczywiście, że jestem 
pewna szczegółów! Dla mnie działo się to jakieś dwa lata temu.

Wreszcie rozłączyła się i popatrzyła zadowolona na Sass.
- A więc masz wielki problem, moja droga prapraprawnuczko, o wiele większy, niż ci 

się wydawało.

- Naprawdę?
- To gorsze niż jeden sabotażysta, Ktoś czyścił akta. Nie tylko akta osobowe, ale 

wszystkie pliki.

- O czym ty mówisz?
Po raz pierwszy odezwała się do Lunzie głosem, jakim zwykle wydawała rozkazy. 

Odniosło to pewien skutek. Lunzie natychmiast jej odpowiedziała.

- Nigdy nie słyszałaś o koloniach klonów, tak samo jak Mayerd, która powinna była 

się z nimi zetknąć. Jako studentka uczestniczyłam w pracach komisji etyki, zajmując się tą 
właśnie sprawą. - Przerwała na chwilę i znów zaczęła mówić. - Pewni naukowcy odkryli, że 
istnieje możliwość stworzenia całej kolonu z jednego genomu, a więc złożonej wyłącznie z 
klonów.

- Ależ to się nigdy nie uda! - przerwała Sassinak, przypominając sobie wszystko, co 

wiedziała o genetyce. - Będą się ze sobą krzyżować, a przecież potrzeba różnych ludzkich 
zdolności.

- Wczesne społeczności zaczynały się rozwijać w ten właśnie sposób. Nie można tą 

metodą   stworzyć   dużego,   wielorakiego   społeczeństwa,   ale   może   udałoby   się   zbudować 
wyspecjalizowana kolonię. W każdym razie do zaludnienia pewnych środowisk jest o wiele 
taniej stworzyć tylko jednego wyspecjalizowanego osobnika, a następnie go klonować, nawet 
biorąc pod uwagę spore koszty samego procesu. Kiedy już przezwycięży się problem limitu 
pokoleniowego i wymyśli sposób na wprowadzenie drugiej płci bez zmieniania pozostałych 
genów, to taka społeczność będzie w pełni stabilna. Jeśli nie wystąpią w niej niebezpieczne 

background image

geny   recesywne,   to   krzyżówki   nie   powinny   nastręczać   żadnych   kłopotów.   Krzyżowanie 
bowiem tworzy możliwość połączenia się genów rccesywnych, jeżeli jednak ich nie ma, nie 
mogą powstać w sposób naturalny.

- Rozumiem, ale trudno mi w to uwierzyć.
-   I   słusznie.   Komisja   etyki   też   w   to   nie   wierzyła.   Ponieważ   pracowałam   w   tej 

dziedzinie,   miałam   okazję   wydać   swoją   opinię   na   temat   etycznych   i   praktycznych 
konsekwencji powstania takiej kolonii, złożonej z około dwustu klonów. Oglądaliśmy ho-
logramy klonów i czytaliśmy raporty badawcze. Doszłam do wniosku, że przedsięwzięcie jest 
niebezpieczne zarówno dla samych klonów, jak i dla wszystkich innych. Biorąc pod uwagę 
środowisko, do którego przeznaczono  klony,  stwierdziłam,  że przypadkowe  mutacje będą 
występować o wiele częściej, niż zakładał projekt. Postanowiono więc trzymać tę sprawę pod 
kluczem. Doświadczenie już wtedy utrzymywano w wielkiej tajemnicy, ale teraz usunięto 
wszelkie wzmianki na jego temat.

- Ale co ma z tym wspólnego Prosser?
- Sassinak, ta kolonia powstała na Makstein VII. Każdy na tej planecie miał ten sam 

genom   i   taki   sam   wygląd.   Dokładnie   taki   sam.   Widziałam   hologramy   przedstawiające 
członków tamtejszej kolonii. Twój Prosser nie jest jednym z klonów, choć zaopatrzono go w 
ten sam typ somatyczny.

- Zaopatrzono?
-   W   indeksie   opisano   wygląd   klonów   na   wypadek,   gdyby   któryś   z   nich   opuścił 

planetę. Jednocześnie podano w nim takie cechy, które mogłyby świadczyć, że pochodzą oni 
z normalnego a nie ograniczonego zbioru genów. Jego somatyp został sfałszowany, dlatego 
go nie wykryłaś. Żaden człowiek, który nic nic wie o koloniach klonów ogólnie, a zwłaszcza 
o kolonii na Maksiein VII, niczego by się nie domyślił. Nie mogłaś niczego znaleźć, bo tych 
danych nie ma już w żadnych aktach.

- Jednak ktoś o tym wiedział - przerwała Sass, wstrząśnięta tym, co usłyszała. - Ktoś 

wiedział, jak sfałszować jego dane identyfikacyjne!

- Czy ten twój sprytny podkomandor Dupaynil nie mógłby przepytać Prossera, skąd 

on naprawdę pochodzi?

Lunzie zadała to pytanie, przyglądając się swym paznokciom. Sassinak aż zdębiała, 

ponieważ sama zwykła tak czynić.

Połączyła   się   z   biurem   oficera   służb   bezpieczeństwa,   a   kiedy   potwierdził   odbiór, 

przesłała mu sfałszowane dane, mówiąc tylko;

- Zatrzymać.
Wiedziała, że Dupaynil zrozumie, o co chodzi.
- Prapraprababciu - powiedziała słodkim tonem. - Jesteś stanowczo zbyt inteligentna, 

by pozostać w cywilnej służbie medycznej.

- Czyżbyś proponowała mi pracę?
- Niezupełnie - odparta Sass. - Nie proponuję ci pracy, ale karierę, nowy początek. 

Potrzeba nam świeżych oczu, patrzących z pradawną mądrością. Posłuchaj, droga prapra. Czy 
zdajesz  sobie  sprawę  z  tego,   co  posiadasz?   Masz  w  głowie   całą   bibliotekę,  znasz  fakty, 
których z twojej pamięci nikt nigdy nie usunął. Kto wie, co w nich jest poza informacjami o 
zakazanych koloniach.

- Sztuczka ze starą kolonią klonów działa tylko raz.
-  Nie   wyznaczajmy   arbitralnych   granic   tego,   co   nosisz   w   swej   głowie,   szanowna 

przodkini. Sztuczka ze starą kolonią klonów to być może nie jedyna rzecz, jaka zachowała się 
w twych  staro-świeżych  oczach.  Masz dostęp do faktów  sprzed lat czterdziestu  trzech, a 
nawet stu pięciu, które są mi zupełnie nie znane, które dawno zostały usunięte z baz danych. 
Piractwo planetarne zaś trwa od bardzo, bardzo dawna, operując kategoriami każdej z nas. - 
Dostrzegła   w   oczach   Lunzie   błysk   zainteresowania.   -   Nie   proponuję   ci   pracy,   kochana 

background image

staruszko, ale czynię z ciebie członka załogi, oficer wywiadu, na jaką nigdy nie spodziewały 
się natknąć te wszawe szczury żądne pieniędzy i planet. Bo niby jak mogłyby się spodziewać 
rodzinnego zespołu, służącego Flocie niemal od tak dawna jak Paradenowie...

-   Tak.   Paradenowie   -   odezwała   się   Lunzie   i   nagle   twarz   jej   rozjaśnił   uśmiech.   - 

Zespół?   Zespól   niszczycieli   piratów   planetarnych!   Prawdopodobnie   wiem   niemało,   znam 
sporo   interesujących   faktów.   Ty   jesteś   komandorem,   masz   do   swej   dyspozycji   okręt 
wojenny...

- ...który powinien polować na piratów planetarnych...
- ...należysz do Floty, więc masz prawo zadawać pewne pytania i otrzymywać na nie 

odpowiedzi. A ja jestem nikim, nie mam ani wielkiej rodziny, ani fortuny i koneksji. Tak. 
moja droga, przyjmuję twą propozycję akcji zespołowej.

Sassinak wzięła właśnie butelkę brandy, by ponownie napełnić kieliszki, kiedy hałas 

za   ścianą   i   podniesione   głosy  zaalarmowały   ją,  że   coś   jest   nie   w   porządku.   Wyszła,   by 
sprawdzić, co się dzieje.                                                      

Przed drzwiami do jej biura stał Aygar. Dwóch żołnierzy z marynarki zastąpiło mu 

drogę.

-   Przepraszam   za   ten   hałas,   pani   kapitan   -   rzekt   jeden   z   nich   -   Chciał   z   panią 

rozmawiać, więc mu powiedziałem...

- Mówiła  pani  -  wykrzyknął   Aygar  -  że  jako  członkowie  Federacji  mamy   pewne 

przywileje!

-   Nie   należy   do   nich   przeszkadzanie   mi   w   pracy   -   odparła   cierpko   Sassinak.   - 

Jednakże akurat teraz mam wolną chwilę.

Dała żołnierzom znak, by go przepuścili. Aygar  wszedł już nie tak pewny siebie. 

Sassmak   pomyślała,   że   gdyby   tylko   pozbył   się   tej   nadąsanej   miny,   prezentowałby   się 
doskonale. Jego sylwetka nie przypominała niezgrabnej postury ciężkoświatowca, a gdyby , 
nabrał lepszych manier, mógłby uchodzić za dobrze zbudowanego “normalnego" człowieka. 
Świetnie wyglądałby w mundurze żołnierza Floty.

- Czy major Currald zwerbował cię?
- Próbuje - Aygar po raz kolejny okazał poczucie humoru.
- Sądziłam, że zechcesz pozostać na Irecie, by chronić owoce swej ciężkiej pracy - 

odezwała   się  Lunzie  miękkim   głosem,  którego   Sassinak   używała,   by  wydobyć   od  kogoś 
informacje. Prababka przyglądała się przystojnemu młodemu Iretańczykowi z błyskiem w 
oku, co Sass również natychmiast rozpoznała. Zaskoczyło ją to na krótką chwilę.

- Myślałem, że będę chciał zostać - odpowiedział z namysłem Aygar- - Jednakże Ireta 

nie jest już naszym światem. a w kosmosie czekają setki innych planet...

- Które z pewnością mógłbyś odwiedzić jako żołnierz marynarki - wtrąciła słodkim 

tonem pani kapitan, dorzucając uroczy uśmiech. Miała zamiar dalej prowadzić tę grę, nie 
pozwoli przecież, by prapraprababka wystrychnęła ją na dudka w jej własnym biurze.

Aygar przyjrzał jej się przymrużonymi oczami.
- Słyszałem co nieco o uprzedzeniach, z jakimi spotykają się ta ciężkoświatowcy.
- Mój drogi, jeśli będziesz zachowywać się poprawnie, każdy cię polubi - odparła 

Sassinak, nie zwracając najmniejszej uwagi na Lunzie. - Życie na Irecie, z dala od zbyt dużej 
grawitacji.  wyszło  ci   na dobre.  Wyglądasz   normalnie,   choć  z pewnością  lepiej  zniósłbyś 
wysokie   ciążenie   niż   inni.   Zachowuj   się   dobrze,   a   większość   ludzi   zaakceptuje   cię   bez 
zastrzeżeń. Jeśli jednak będziesz chełpił się, straszył ich swą siłą i wzrostem, ludzie zareagują 
na to strachem i nienawiścią. - Wzruszyła ramionami. - Jesteś dość inteligentny, by to pojąć. 
Byłbyś doskonałym żołnierzem.

- Sądzę, że stać mnie na coś więcej, pani komandor. Nie mam zamiaru zadowalać się 

byle czym. Chcę mieć okazję do nauki. Rozumiem, że w Federacji to też pewien przywilej. 
Chcę   się   dowiedzieć   tego   wszystkiego,   czego   nikt   nas   nie   chciał   nauczyć.   Stale   nas 

background image

okłamywano!  - W oczach  błysnął  mu  gniew. Sass  patrzyła  na niego  zafascynowana,  nie 
spodziewała się odkryć w nim takiej głębi.  -  Trzymano nas w niewiedzy! - To bolało go 
najbardziej   i   pani   kapitan   miała   ochotę   wybaczyć   buntownikom   wszystkie   ich   błędy.   - 
Dlatego, że nie mieliśmy dostać ani cząstki tej planety!

-   Zgadza   się   -   odparta   Sass,   przypominając   sobie   kolejny   fragment   informacji, 

przekazywanej przez Theków w katedrze. -Nie mieliście niczego dostać.

- A nawet - wtrąciła Lunzie głosem równie słodkim jak jej prawnuczka - sami macie 

spory rachunek do wyrównania z piratami planetarnymi, z tymi ciężkoświatowcami, którzy 
przysłali tu Crussa.

Aygar rzucił jej gorące spojrzenie.
- Możecie na mnie liczyć - odpowiedział.
- W takim razie - rzekła Sassinak, oczekując aprobaty Lunzie - myślę, że możemy cię 

przyjąć jako... hm... specjalnego doradcę,

- Ja sama również zgodziłam się na służbę w podobnym charakterze - zachęciła go 

lekarka, widząc, że chłopak się waha. - Specjalne obowiązki, specjalne przeszkolenie.

- Zwolnienie z normalnych rozkazów. 
Sassinak rzuciła mu spojrzenie, od którego topniały serca młodszych oficerów.
- A od kogo będę dostawał rozkazy? - zapytał, popatrując to na jedną to na drugą.
- Ja jestem tu kapitanem - odrzekła stanowczo Sassinak, piorunując spojrzeniem swą 

prapraprababkę, która tylko się uśmiechnęła.

- Pani kapitan, choć jest pani lekkoświatowcem, chyba jakoś to zniosę - odparł, cedząc 

słowa przez zęby i patrząc jej prosto w oczy iskrzącymi się oczyma.

- A więc witamy na pokładzie,  specjalisto Aygarze! - Sassinak wyciągnęła rękę i 

uścisnęła jego dłoń, przypieczętowując umowę.

Lunzie zachichotała złośliwie.
-   Wydaje   mi   się,   że   to   będzie   najbardziej...   -   przez   dłuższą   chwilę   szukała 

odpowiedniego określenia - ...pouczająca podróż, droga prawnuczko. Zagramy w marynarza?

Przez chwilę Aygar patrzył na nie nie rozumiejącym wzrokiem.
- My, specjaliści, powinniśmy się trzymać razem - dokończyła Lunzie, podając mu 

szklaneczkę bursztynowej brandy. - Wypije pani na naszą cześć, pani kapitan?

- Na cześć was i wielu innych rzeczy! Na przykład hasła:
“Precz z piratami planetarnymi!"
Spojrzała na swą babkę, zastanawiając się, w co się tym razem wpakowała.
- Tak jest! - radośnie przytaknęła Lunzie.

 

background image