Camp L Sprague de & Carter Lin Conan Tom 14 Conan Wyzwoliciel

background image

LIN CARTER

L. SPRAGUE DE CAMP

CONAN WYZWOLICIEL

PRZEŁOŻYŁ MAREK MASTALERZ

TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE LIBERATOR

background image

WSTĘP

Conan Cymmerianin, bohater nad bohatery, jest płodem wyobraźni Roberta Ervina

Howarda (1906–1936) z Cross Plains w stanie Teksas. Howard był płodnym pisarzem

publikującym w tzw. pulp magazines (tanich, drukowanych na najgorszym papierze

magazynach zamieszczających podłą przeważnie beletrystykę). Jego kariera przypadła na

czasy ich największego rozkwitu. Tego rodzaju periodyków wydawano dziesiątki, wszystkie

w tym samym formacie (6,5 na 10 cali, czyli 17 na 25 centymetrów). Drukowano je na

szarym papierze bez oprawy. Obecnie magazyny te zniknęły, wyjąwszy kilka dotąd

wydawanych pod starymi tytułami, lecz w odmiennym formacie.

W czasie swej działalności literackiej, trwającej zaledwie dekadę, Howard pisywał

fantasy, science fiction, westerny, opowiadania sportowe, historyczne, nowele kryminalne,

opowiadania na tematy orientalne i wiersze. Ze wszystkich jego bohaterów tym, który

osiągnął największą popularność, jest Conan z Cymmerii. Opowiadania o Conanie sprawiły,

że w gatunku fantasy dzieła Howarda ustępują popularnością jedynie J.R.R. Tolkienowi.

Urodzony w Peaster w Teksasie, Howard przeżył w tym stanie całe swoje życie,

wyjąwszy krótkotrwałe wyjazdy do sąsiednich stanów i Meksyku. Ojciec był wiejskim

lekarzem w stanie Arkansas. Był to człowiek o szorstkim, apodyktycznym sposobie bycia.

Matka Howarda, urodzona w Dallas w Teksasie, uważała się za osobę pod względem

społecznym stojącą wyżej od swego męża oraz od ludności Cross Plains, gdzie rodzina

osiedliła się w 1919 roku.

Oboje rodzice, zwłaszcza matka, byli wyjątkowo zaborczy wobec swojego jedynaka.

Gdy Robert był jeszcze chłopcem, matka roztaczała nad nim czujną opiekę i decydowała o

jego przyjaźniach. Kiedy dorósł, czynnie ograniczała jego kontakty z kobietami. Dopiero na

dwa lata przed śmiercią Howard zawarł znajomość z pewną młodą nauczycielką. Twórca

Conana wyrósł więc w atmosferze niewolniczego oddania często chorującej matce. Kiedy

kupił samochód, zabierał»ją ze sobą na długie wycieczki po Teksasie.

Słabowity i zaszczuwany jako chłopiec, Howard wyrósł na wysokiego, potężnie

zbudowanego mężczyznę. Ważył blisko dwieście funtów (tj. około dziewięćdziesięciu

kilogramów), z czego większość stanowiły mięśnie. Utrzymywał formę uprawiając

pięściarstwo i podnoszenie ciężarów. Boks był jego ulubionym sportem. Mimo wyglądu

troglodyty Robert Howard był również żarłocznym molem książkowym. Czytał szybko i

wszystko co popadnie.

background image

Jeszcze jako młodzieniec zdecydował się na karierę literacką. Gdy w 1928 roku

ukończył rok bezpłatnych wykładów w Howard Payne Academy w Brownwood w Teksasie,

jego ojciec zgodził się na trwającą jeden rok próbę. Przez ten czas Howard miał spróbować

swych sił jako autor nie związany z żadnym wydawnictwem. Dopiero po tym okresie ojciec

miał wywrzeć nań nacisk w celu zmuszenia go do podjęcia bardziej konwencjonalnej pracy.

Wkrótce honoraria Howarda, chociaż skromne, były wystarczające, aby skłonić rodzinę do

akceptacji jego powołania.

Howard wyrósł na mężczyznę o wyjątkowo zmiennych nastrojach, przechodzących od

radosnej euforii i wylewności do napadów czarnej depresji, rozpaczy i melancholii, co

sprawiło, że uległ fascynacji ideą samobójstwa. Obsesja ta narastała i pogłębiała się przez

resztę życia. Napomknieniami i mimowolnymi uwagami dawał swoim rodzicom i niektórym

z przyjaciół do zrozumienia, iż nie zamierza przeżyć swej matki, lecz nikt nie brał tych gróźb

poważnie.

W roku 1936 Robert Howard był już czołowym pisarzem magazynów „pulp” i

zarabiał więcej niż ktokolwiek w Cross Plains. Cieszył się dobrym zdrowiem, ustabilizowaną

pozycją towarzyską, rosnącym kółkiem przyjaciół i fanów oraz obiecującą przyszłością

literacką. Jego matka umierała wówczas na gruźlicę. Kiedy znalazła się w stanie

nieodwracalnej śpiączki, Howard wyszedł z domu, wsiadł do samochodu i strzelił sobie w

głowę.

W latach 1926–1930 Robert Howard napisał cykl opowiadań fantastycznych o

bohaterze imieniem Kull, barbarzyńcy z zaginionej Atlantydy, który zostaje władcą

kontynentalnego królestwa. Opowiadania te przyniosły Howardowi nikłe powodzenie — z

dziewięciu, które ukończył, udało mu się sprzedać jedynie trzy. Ukazały się one w „Weird

Tales” — piśmie drukującym fantasy i science fiction, wychodzącym w latach 1923–1954.

Chociaż stawki za słowo były niskie, a honoraria często się opóźniały, „Weird Tales” mimo

wszystko pozostawało najpewniejszym rynkiem zbytu dla Howarda.

W roku 1932, gdy nie sprzedane opowiadania o Kullu wciąż zalegały szafkę służącą

jednocześnie jako kartoteka, Howard przerobił jedno z tych opowiadań, zmieniając Kulla na

Conana i dodając nadnaturalny sztafaż. „The Phoenix on the Sword” opublikowany został w

„Weird Tales” w grudniu 1932 roku. Opowiadanie osiągnęło natychmiastową popularność i

przez kilka lat tworzenia opowieści o Conanie zajmowało większość pisarskiego czasu

Howarda. Osiemnaście tych opowiadań pojawiło się w druku za życia autora, inne zostały

odrzucone albo ich nie dokończył. W niektórych listach pisanych pod koniec życia Howard

rozważał zarzucenie cyklu conanowskiego i poświęcenie się wyłącznie westernom.

background image

Conan był zarówno rozwinięciem Kulla, jak i idealizacją samego autora — obrazem

Howarda takiego, jakim chciałby on być. Robert E. Howard idealizował barbarzyńców i

barbarzyńskie życie, podobnie jak czynili to Rudyard Kipling, Jack London czy Edgar Rice

Burroughs — pisarze, którzy wywarli na niego duży wpływ. Conan to szorstki, twardy,

gwałtowny obieżyświat, człowiek bez korzeni, nieodpowiedzialny łowca przygód,

gigantycznej siły i postawy. Właśnie tak Howard — cichy, wyobcowany, introwertyczny

odludek, wyobrażał sobie samego siebie. W postaci Conana łączą się cechy teksańskiego

pioniera Bigfoota Walisce’a, Tarzana Burrougsa, herosa Wikinga Swaina (Wieśniaka) A.D.

Howdena Smitha z odrobiną mrocznej melancholii samego Howarda.

Sam Howard pisał w liście do H.P. Lovecrafta, iż Conan „gotowy wychynął z

wyobraźni i zmusił mnie do uwiecznienia sagi jego przygód (…) Jest on kombinacją ludzi,

których znałem, zawodowych bokserów, rewolwerowców, przemytników whisky,

ochroniarzy pól naftowych, hazardzistów i uczciwych pracowników, z którymi miałem

kontakt, a których cechy połączywszy, otrzymałem amalgamat, który nazwałem Conanem z

Cymmerii”.

Po śmierci Howarda niektóre z jego opowiadań zostały opublikowane we

wspomnianych tanich magazynach. Później brak papieru w okresie drugiej wojny światowej

skazał je na zagładę i opowieści o Conanie zostały zapomniane przez wszystkich z wyjątkiem

małego kręgu entuzjastów. W latach pięćdziesiątych nowojorski edytor wydał opowiadania o

Conanie jako cykl oprawnych w płótno tomików o niewielkim nakładzie.

Autor powyższych słów został wciągnięty w to przedsięwzięcie w rezultacie

odnalezienia przez niego nie publikowanych rękopisów Howarda w archiwum nowojorskiego

agenta literackiego i przyjęcia ich do druku jako części tej serii. Dziesięć lat później

zorganizowałem publikację całego cyklu włącznie z kilkoma nowymi przygodami Conana

spisanymi we współpracy z moimi kolegami, Linem Carterem i Bj?rnem Nybergiem. Przez

lata trudziliśmy się nad zbliżeniem naszego stylu do stylu Howarda, z jakim skutkiem — to

pozostawiamy ocenie czytelników. Niniejsza powieść, przy przygotowaniu której znaczną

pomoc edytorską okazała moja żona Catherine Crook de Camp, to najnowszy efekt naszych

wysiłków.

W tym samym czasie Glenn Lord, literacki agent spadkobierców Howarda, dzięki

uporczywym detektywistycznym zabiegom dotarł do skrzyni zawierającej papiery Howarda,

które zaginęły po jego śmierci. Znajdowały się w niej skończone i nie ukończone

opowiadania o Conanie. One również zostały włączone do cyklu. Opowiadania nie

dokończone zostały uzupełnione przez Cartera bądź przeze mnie. Lord przyczynił się również

background image

do wydania dziesiątków nieconanowskich opowiadań Howarda, zarówno drukowanych w

magazynach „pulp”, jak i wcześniej nie publikowanych. Mimo iż pośmiertny sukces Howarda

jest faktem, tym, którzy mają w nim swój udział, trudno jest zwalczyć uczucie żalu, iż sam

Howard tego nie dożył.

Istnieje kilka wyjaśnień niezwykłego przypływu pośmiertnej popularności pisarstwa

Howarda. Niektórzy przypisują to duchowi czasu. Wielu czytelników znużyli

antybohaterowie, krańcowo subiektywne psychologiczne opowieści oraz skupienie uwagi na

problemach socjoekonomicznych, zajmujących tak wiele miejsca w prozie lat pięćdziesiątych

i sześćdziesiątych. Przez pewien czas wydawało się, że fantasy padnie ofiarą Wieku Maszyn.

Sukces trylogii Tolkiena „Władca pierścieni” zwiastował jednak jej powrót. Opowieści o

Conanie jako jedne z pierwszych w tym gatunku skorzystały z jego odrodzenia i od czasu

swej publikacji pociągnęły za sobą znaczną liczbę naśladowców.

Równa zasługa w ich sukcesie przypaść musi pisarskiemu talentowi Howarda. Był on

urodzonym narratorem, a jest to warunek sine qua non pisania prozy. Z takim talentem wiele

innych pisarskich uchybień można wybaczyć, a bez niego żadne zalety nie nadrobią jego

braku.

Howard dorobił się wyróżniającego go, godnego uwagi stylu — żywego, barwnego,

rytmicznego i wymownego. Oszczędnie używając przymiotników, osiąga barwne,

dynamiczne efekty przez obfite korzystanie z czasowników i personifikacji, jak widać w

rozpoczęciu jednej z powieści o Conanie: „Wiedz, o książę, że przed laty, nim oceany

pochłonęły Atlantydę i jej lśniące miasta… był Wiek, nad sny potężniejszy, gdy kwitnące

królestwa rozciągały się po ziemi jak błękitne opończe pod gwiazdami…” Gorączkowa

wyobraźnia Howarda, inteligentne fabuły, oszałamiające tempo narracji i intensywność, z

jaką sam wciela się w bohaterów, sprawiają, że nawet jego najpośledniejsze opowiadania o

boksie i Dzikim Zachodzie — dostarczają przy czytaniu dużo przyjemności.

Pięćdziesiąt kilka opublikowanych do tej pory opowieści o Conanie przedstawia jego

życie od czasów młodzieńczych do starości. Jako scenę, po której kroczy z mieczem w dłoni

jego bohater, Howard wymyślił Świat Hyboriański, istniejący dwanaście tysięcy lat przed

zatonięciem Atlantydy i początkiem pisanej historii. Autor Conana zaproponował tezę, iż

barbarzyńskie najazdy i naturalne katastrofy zniszczyły wszystkie zapisy z tej ery z

wyjątkiem okruchów pojawiających się w wiekach późniejszych jako mity i legendy,

zapewniając jednocześnie swych czytelników, iż jest to czysto fikcyjna konstrukcja, która nie

może być traktowana jako poważna teoria historyczna.

background image

W wiekach hyboriańskich magia była rzeczywistością, a po ziemi krążyły

niesamowite istoty. Zachodnia część głównego kontynentu, którego zarysy różniły się

znacznie od tego ze współczesnych map, dzieliła się na kilka królestw, ukształtowanych na

podobieństwo autentycznych państw ze starożytnej i średniowiecznej historii. W ten sposób

Aquilonia mniej lub bardziej odpowiada średniowiecznej Francji, a Poitain Prowansji,

Zingara przypomina Hiszpanię, Asguar i Vanaheim odpowiadają Skandynawii Wikingów,

Shem ze swymi walczącymi miastami–państwami stanowi echo starożytnego Bliskiego

Wschodu, a Stygia jest fikcyjną wersją starożytnego Egiptu.

Conan pochodzi z Cymmerii, monotonnego, górzystego, okrytego mgłami kraju,

którego lud to Protoceltowie. Conan (którego imię wywiedzione jest z języka Celtów)

pojawia się jako młodzieniec we wschodnim królestwie Zamora i przez kilka lat utrzymuje się

ze złodziejstwa. Następnie służy jako najemny żołnierz, najpierw w orientalnym królestwie

Turan, później w kilku królestwach hyboriańskich. Zmuszony do ucieczki z Argos, przystaje

do piratów z wybrzeża Kush, działając z shemicką piratką i załogą czarnych korsarzy.

W późniejszym okresie Conan służy w różnych krajach jako najemnik. Przeżywa

przygody wśród koczowniczych ludów na stepach wschodu oraz piratów z Morza Viiayet,

obszerniejszego niż Morze Kaspijskie, które później powstanie w tym miejscu. Zostaje

wodzem plemion z Gór Himeliańskich, pustynnego miasta w Stygli, piratem na Wyspach

Barachanskich i kapitanem statku zingarańskich korsarzy.

W końcu wraca do rzemiosła żołnierskiego w służbie Aquilonii, najpotężniejszego z

hyboriańskich królestw. Prowadzi zwycięską wojnę z dzikimi Piktami na jego zachodniej

granicy, awansuje na generała, ale musi uciekać, gdyż grozi mu śmierć ze strony

zdeprawowanego i okrutnego króla Numedidesa.

Po dalszych przygodach Conan (obecnie mniej więcej czterdziestoletni) zostaje

zabrany z wybrzeża Kraju Piktów przez statek przywódców rewolty przeciw tyrańskim

rządom Numedidesa. Ci wybierają Conana na głównodowodzącego sił rebelii i właśnie w tym

miejscu rozpoczyna się niniejsza opowieść.

L. Sprague De Camp

Villanova, Pensylwania

lipiec 1978

background image

1

CZASY UKORONOWANEGO SZALEŃSTWA

Noc rozpostarła swe czarne, błoniaste skrzydła nad wieżami królewskiej Tarancji. Na

cichych, zamglonych ulicach płonęły kaganki niczym wieszczące śmierć oczy drapieżników

w nieprzebytej dziczy. Niewielu było śmiałków, którzy ważyli się spacerować ulicami miasta

w noc taką jak ta, pomimo że ciemności nasycone były aromatem wczesnej wiosny. Ci

nieliczni, których konieczność wypędziła z domostw, przemykali się ukradkiem jak złodzieje,

sprężając się na każdy szelest lub cień.

Na wzniesieniu, dookoła którego rozpościerało się Stare Miasto, na tle bladych

gwiazd królewski pałac wznosił swój ozdobiony rzeźbionymi gzymsami dach. Mroczny

gmach czaił się na wzgórzu niczym potwór z minionych wieków, spoglądając na mury

miejskie jak na zniewalającą go klatkę z kamiennych bloków.

W oświetlonych mdłymi płomykami marmurowych korytarzach i krużgankach

milczenie zalegało jak pył w stygijskim grobowcu. Nikt poza królewską strażą nie

przemierzał wnętrz uśpionego pałacu. Jednak nawet ci pokryci bliznami i zahartowani w

bojach weterani niechętnie spoglądali na boki, w głąb cieni wypełniających pałacowe zaułki.

Twarze strażników wykrzywiały się przy każdym niespodziewanym odgłosie.

Dwóch gwardzistów stało przed portalem udrapowanym w kosztowne brokatowe

zasłony. Zesztywnieli i zbledli, gdy za drzwiami rozległ się przeraźliwy krzyk, który jak

lodowata igła przeszył ich serca rozpaczliwą pieśnią agonii.

— Mitro, nie opuszczaj nas — wyszeptał z drżeniem strażnik po lewej.

Jego towarzysz nic nie odrzekł, lecz łomoczące serce biło mu w takt milczącej

modlitwy: — Mitro, miej nas w opiece i ten kraj także…

Albowiem mawiano w Aquilonii, najdumniejszym z hyboriańskich królestw:

„Najodważniejsi korzą się, gdy szaleństwo nosi koronę”. A król Aquilonii był szalony.

Numedides było jego imię. Był siostrzeńcem i następcą Vilerusa III oraz potomkiem

odwiecznej linii królewskiej. Od sześciu lat królestwo jęczało pod jego ciężką ręką. Był to

człowiek przesądny, nieoświecony, pobłażający sobie i okrutny. Jednak do tej pory jego

grzechy nie wyróżniały go spośród wielu innych królów rozpustników i zbrodniarzy

rozmiłowanych w miękkim ciele, świście bicza i wyciu katowanych. Już na początku

panowania Numedides przekazał swoim ministrom wszelkie sprawy państwa, sam oddając się

wyłącznie zmysłowym przyjemnościom w haremie, który był również izbą tortur.

background image

Wszystko to jednak przekroczyło granice ludzkiego pojmowania wraz z pojawieniem

się na dworze Thulandry Thuu. Nikt nie mógł powiedzieć, kim był ten ascetyczny, śniady

mężczyzna w średnim wieku. Nikt również nie wiedział, dlaczego ani skąd przybył do

Aquilonii.

Niektórzy szeptali, iż był wiedźminem z okrytych mgłami krain Hyperborei, inni, że

wyłonił się ze złowrogich cieni tężejących w podziemiach świątyń Stygii czy Shemu.

Wierzono nawet, że był Vediańczykiem, gdyż to sugerowało jego imię. Nie wiadomo jednak,

czy było ono prawdziwe. Wiele teorii głoszono, lecz nikt nie znał prawdy.

Już ponad rok Thulandra Thuu żył w pałacu, ciesząc się władzą i przywilejami

królewskiego faworyta. Niektórzy powiadali, że był filozofem, alchemikiem usiłującym

przemienić żelazo w złoto lub sporządzić legendarne panaceum. Inni twierdzili, że to

czarownik, wprawiony w najczarniejszych arkanach magii. Kilku rozsądniej myślących

szlachciców uważało, iż jest on jedynie sprytnym szarlatanem, żądnym władzy.

Nikt jednak nie przeczył, że czarownik rzucił urok na króla Numedidesa. Wszyscy

wiedzieli, że nie Numedides, lecz Thulandra Thuu rządzi z Rubinowego Tronu. Najmniejszy

kaprys przybłędy był prawem. Królewski kanclerz, Vibius Latro, został poinstruowany, by

traktował polecenia Thulandry tak, jak gdyby pochodziły od samego króla.

Jednocześnie zachowanie Numedidesa stawało się coraz dziwniejsze. Zażyczył sobie,

by mennica tłoczyła złote monety z jego podobizną ozdobioną klejnotami, oprócz tego często

przemawiał do drzew i kwiatów w swoim ogrodzie, każąc przy tym tuż obok obdzierać ludzi

ze skóry. Biada królestwu, którego koronę nosi szaleniec będący na dodatek marionetką w

rękach zręcznego i pozbawionego skrupułów faworyta, nieważne, czy prawdziwego maga,

czy chytrego oszusta.

Za zdobionymi brokatem, strzeżonymi drzwiami znajdowała się sala, której ściany

przybrane były mistyczną purpurą. Odbywała się tu dziwaczna ceremonia.

W przejrzystym, alabastrowym sarkofagu spoczywał uśpiony król. Jego tłuste ciało

było obnażone. Żadna szata nie zakrywała odrażających skutków występnego żywota. Skóra

Numedidesa pokryta była krostami, po wargach spływała ślina, a pod oczami zwisały

ogromne worki. Kołdun rozdęty i szpetny jak u ropuchy wystawał ponad brzeg sarkofagu.

Nad królem, głową w dół, wisiała naga, dwunastoletnia dziewczynka. Jej niedojrzałe

ciało nosiło ślady po narzędziach tortur, które teraz spoczywały pośród żarzących się węgli, w

miedzianym kotle stojącym obok krzesła z czarnego żelaza. Mebel ten zdobiły tajemne znaki

obrobione w miękkim srebrze.

background image

Gardło dziewczynki było równo przecięte i jej jaskrawa krew ściekała po odwróconej

twarzy i zwisających bezładnie płowych włosach. Sarkofag pod zwłokami częściowo

wypełniony był parującą krwią i w tej szkarłatnej kąpieli pogrążone było obleśne ciało króla

Numedidesa.

Dookoła sarkofagu stało dziewiętnaście grubych świec, każda wysokości połowy

dorosłego mężczyzny. Świece te zostały odlane z trupiego wosku, który na rozkaz Thulandry

grabarze wydobywali z kilkuletnich grobów.

Na żelaznym tronie siedział zamyślony sam Thulandra Thuu. Jego włosy, ściągnięte

opaską ze złotego jedwabiu, były srebrzyście siwe. Oczy o niepokojącym, gadzim wyrazie

patrzyły chłodno i z uwagą. Wąska twarz maga wydawała się dziełem utalentowanego

rzeźbiarza. Skóra była ciemna jak drzewo tekowe, od czasu do czasu zaś wąskie wargi zwilżał

ruchliwy spiczasty język. Szczupły tors okryty był sztuką morwowego brokatu, owiniętą

dwukrotnie i udrapowaną na jednym barku, pozostawiając drugi odkryty. Żylaste ramiona

spoczywały nieruchomo na poręczach krzesła.

Co jakiś czas Thulandra unosił wzrok znad spoczywającej na jego kolanach starej

księgi, oprawionej w skórę pytona, i z namysłem spoglądał na alabastrową skrzynię, w której

nalane cielsko króla Numedidesa spoczywało w kąpieli z dziewiczej krwi. Następnie,

marszcząc brwi, znów powracał do lektury swej księgi. Pergaminowe karty tego traktatu

pokrywało pajęcze pismo nieznane mędrcom Zachodu. Rzędy pochylonych, haczykowatych

liter ciągnęły się kolumnami w dół strony. Znaki te wypisane były atramentami o barwach

szmaragdu, ametystu i cynobru, nie spłowiałymi mimo upływu czasu.

Wodny zegar ze złota i kryształu, stojący pod ścianą, zadzwonił srebrzyście.

Thulandra Thuu znów zajrzał do sarkofagu. Nagły grymas, który wykrzywił wąskie usta

królewskiego faworyta, świadczył o niepowodzeniu przedsięwzięcia. Głęboka czerwień

kąpieli ciemniała — powierzchnia krwi matowiała od skrzepu, w miarę jak uchodziło z niej

życie.

Czarownik wstał nagle i z gniewem rzucił księgą o ścianę. Uderzyła w draperię i

upadła otwarta, grzbietem do góry. Gdyby ktoś jeszcze był tu obecny, to mógłby teraz

odczytać stygijski napis na okładce owego dzieła, który brzmiał: „Sekrety nieśmiertelności,

pióra Guchoty z Shamballah”.

Obudziwszy się z hipnotycznego transu, król Numedides wygramolił się z sarkofagu i

wszedł do basenu z wodą pachnącą kwiatami. Wilgotnym ręcznikiem otarł z krwi swe

prostackie rysy, podczas gdy Thulandra Thuu spłukiwał gąbką resztę jego ciężkiego ciała.

background image

Czarownik nie zamierzał dopuścić nikogo, nawet garderobianych króla, do sekretów swej

wiedzy i z tej przyczyny musiał sam zająć się obmyciem i osuszeniem monarchy. Król

wpatrzył się natarczywie w zamyślone oczy czarnoksiężnika.

— No i? — zapytał chrapliwym głosem. — Jakie są skutki? Czy siła życiowa pojawiła

się w mym ciele, gdy wyciekła z tego dzieciucha?

— Po trosze, wielki królu — odpowiedział Thulandra głosem zupełnie pozbawionym

intonacji. Mówił dziwnie, skandując poszczególne sylaby. — Po trosze, ale nie dosyć.

Numeides burknął coś i podrapał się we włochaty kołdun. Włosy na brzuchu

Numedidesa, tak jak jego broda, były rdzawoczerwone, wpadające w siwiznę.

— A zatem musimy robić to dalej — stwierdził. — W Aquilonii jest wiele dziewczyn,

których krewni nigdy nie ośmielą się donieść o ich zaginięciu, a moi szpiedzy są dość zmyślni

w tym fachu.

— Pozwól mi to przemyśleć, królu. Muszę sprawdzić w zwoju z Amendarath, czy

owo częściowe niepowodzenie nie jest skutkiem nie sprzyjającej opozycji lub koniunkcji

planet. Sądzę też, iż ponownie ułożę twój horoskop. Gwiazdy wieszczą złe czasy.

Król, któremu z trudem udało się wdziać na siebie szkarłatną szatę, ujął w dłoń puchar

wina, w którym pływały pączki maku, i jednym tchem wychylił ten egzotyczny napój.

— Wiem, wiem — burknął. — Zamieszki wybuchają na granicy, a w połowie

szlachetnych rodów roi się od spisków. Nie lękaj się jednak, mój strachliwy przyjacielu! Ten

ród królewski dużo wytrzymał i długo jeszcze będzie trwał, gdy ty już w proch się obrócisz.

Oczy króla zaszkliły się i dziwny uśmieszek wykrzywił kąciki jego warg.

— Pył, pył, wszystko to pył — wymamrotał. — Wszystko oprócz Numedidesa. —

Zaraz potem nachmurzył się i prychnął rozdrażniony: — Nie potrafisz odpowiedzieć na moje

pytanie? Chcesz następną dziewczynę do swoich doświadczeń?

— Tak, o panie — powiedział Thulandra po chwili namysłu. — Wymyśliłem

ulepszenie ceremonii, które, jestem przekonany, doprowadzi do naszego celu.

Król uśmiechnął się szeroko i walnął dłonią w szczupłe plecy czarownika.

Nieoczekiwane uderzenie zachwiało magiem. Grymas gniewu przemknął po mrocznych

rysach Thulandry i zniknął natychmiast, jak zasłonięty niewidzialną dłonią.

— Dobrze, panie czarowniku! — zagrzmiał Numedides. — Uczyń mnie

nieśmiertelnym, bym wiecznie władał tym krajem, a dostaniesz górę złota. Już teraz czuję w

sobie boską moc — jednakże zaczekam jeszcze z ogłoszeniem swej przemiany mym wiernym

poddanym.

background image

— Ależ, panie! — powiedział zaskoczony czarnoksiężnik. — Sytuacja jest gorsza, niż

sądzisz. Lud się burzy. Dochodzą wieści o buntach na południu i w prowincjach nadmorskich.

Nie rozumiem…

Król machnięciem ręki zbył jego słowa.

— Już wiele razy poskramiałem tych buntowniczych łotrów, więc poradzę sobie z

nimi i teraz — stwierdził krótko.

To, co król potraktował jako błahostkę, było jednak kwestią wymagającą poważnej

troski. Na zachodniej granicy Aquilonii trwała nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi

spowodowana przez chorobliwe ambicje drobnych baronów. Lud jęczał pod srogim jarzmem

i wołał o złagodzenie przytłaczających podatków i ukrócenie niesprawiedliwości

popełnianych przez urzędników królewskich. Zmartwienia prostego ludu niewiele jednak

obchodziły jego monarchę. Numedides był głuchy na jego wołania.

Król nie był jednak tak zaślepiony pragnieniem nieśmiertelności, by lekceważyć

wieści przynoszone przez szpiegów, pozostających pod rozkazami Vibiusa Latro. Kanclerz

donosił, że przywódcą spiskowców jest nie kto inny, jak bogaty i potężny hrabia Trocero z

Poitain. Trocero nie był kimś, kogo można było potraktować jak chłystka. Za hrabią stała

liczna, gotowa na każde skinienie drużyna zbrojnych. Ludzie Trocera byli wierni i

zdyscyplinowani.

— Trocero — powiedział z namysłem król. — Oto cały nasz kłopot. — To on musi

zostać zgładzony. Stał się zbyt silny. Trzeba nam znaleźć zdolnego truciciela… Oprócz tego

potrzebny będzie mój wierny Amulius Procas. Stacjonuje on teraz na południowej granicy.

Trzeba go wezwać. Amulius nieraz już gniótł różnych wszawych władyków, którym uroiło

się zostać buntownikami. Oczy Thulandry Thuu były nieprzeniknione. — Wyczytałem w

obliczu niebios znaki wieszczące niebezpieczeństwo wiszące nad twoim generałem, panie —

powiedział powoli mag. — Amulius musi zatroszczyć się o… Numedides przestał go słuchać.

Wypite przed chwilą wino z pączkami maku rozbudziło jego zmysłowe apetyty. Właśnie

przypomniał sobie, że w jego haremie znalazła się niedawno rozkoszna Kushytka o pełnych

piersiach. Wizje tortur, którym miał zamiar ją poddać, zaczęły nabierać kształtu w

wypaczonym umyśle króla.

— Idę — powiedział stanowczo. — Nie zatrzymuj mnie, bo cisnę w ciebie grom.

Numedides wyciągnął palec wskazujący w stronę Thulandry Thuu i wydał gardłowy

skowyt. Potem zarechotał prostacko, otworzył drzwi za purpurowym arrasem i wyszedł przez

nie. Owo sekretne przejście prowadziło do tej części haremu, o której szeptano z

background image

przerażeniem jako o Domu Bólu i Przyjemności. Czarnoksiężnik popatrzył za nim z cieniem

uśmiechu na ustach, po czym bez pośpiechu pogasił świece.

— Och, Królu Ropuch — wymruczał mag w swym ojczystym języku. — Czystą

prawdę rzekłeś, tylko osoby miejscami zamieniłeś. To Numedides rozpadnie się w proch i

pył, a Thulandra będzie władać Zachodem z Rubinowego Tronu. Stanie się to, gdy tylko

Ojciec Set i Matka Kali wskażą swemu kochającemu synowi, jak wydrzeć z ciemnych stronic

Nieznanego tajemnicę wiecznego życia…

Cichy śmiech zabrzmiał w pogrążonej w ciemnościach komnacie niczym szelest węża,

prześlizgującego się po ciałach zamordowanych istot ludzkich.

background image

2

LWY SIĘ GROMADZĄ

Daleko na południe od Aquilonii smukła galera rozcinała wody Oceanu Zachodniego.

Statek, będący własnością kupca z Argos, kierował się w stronę brzegu, gdzie w półmroku

migotały światła Messancji. Pasmo świetlistej czerwieni na zachodnim horyzoncie znaczyło

odejście dnia. Szafirowe niebo zdobiły klejnoty wieczornych gwiazd blednące w miarę, jak

wschodził księżyc.

Na pokładzie dziobowym stało siedmiu ludzi owiniętych w długie płaszcze osłaniające

ich przed lodowatymi kroplami wodnej piany pryskającej spod okutego brązem dziobu,

rytmicznie rozcinającego nadpływające fale. Jednym z owej siódemki był Dexitheus, siwooki,

dojrzały wiekiem mężczyzna o poważnej twarzy. Spod płaszcza wystawała mu powiewna

szata kapłana Mitry.

Obok niego stał szeroki w ramionach i szczupły w biodrach szlachcic o ciemnych

przetykanych siwizną włosach. Na jego płaszczu, na piersiach wyhaftowano złotą nicią trzy

lamparty Poitain. Był to Trocero, hrabia Poitain. Motyw trzech lampartów powtarzał się

jeszcze na banderze, która powiewała na przednim maszcie wysoko nad jego głową.

Na lewo od Trocera stał młodzieniec o arystokratycznych rysach, w zadumie

przeczesujący palcami krótką bródkę. Spod kołnierza jego płaszcza przebłyskiwały ogniwa

srebrzonej kolczugi. To młody, zdolny oficer Prospero z Poitain. Tuż obok korpulentny

mężczyzna nie zważając na słabe światło gryzmolił coś pośpiesznie rysikiem na woskowanej

tabliczce. Był nim Publius, dawny skarbnik królewski, który złożył rezygnację protestując w

ten sposób przeciw polityce nieograniczonych podatków wymyślonej przez Numedidesa.

Przy drugiej burcie stały dwie kobiety. Powabna Belesa z Korzetty, szlachcianka z

Zingary, młoda, smukła i o klasycznej urodzie. Do jej boku tuliła się blada, lnianowłosa

dziewczynka, szeroko rozwartymi oczami przypatrująca się światłom nadbrzeża. Była to

niewolnica z Ofiru, Tina, wykupiona z rąk srogiego pana przez Belesę, siostrzenicę

nieżyjącego hrabiego Valenso. Obie towarzyszyły hrabiemu na wygnaniu z piktyjskiej dziczy.

Nad nimi wszystkimi górował gigantycznej postury mężczyzna o posępnym obliczu.

Jego oczy miały barwę tlącego się wulkanicznego błękitu, czarne, proste włosy zaś opadały

luźno na szerokie barki. Człowiek ten pochodził z Cymmerii, a jego imię brzmiało: Conan.

Płaszcz Conana niedbale zarzucony na ramiona nie zakrywał jedwabnej przyciasnej

koszuli, której szwy trzeszczały przy każdym drgnięciu potężnych muskułów. Koszula ta

pochodziła z jednej ze skrzyń należących do wodza piratów, Tranicosa Krwawego,

background image

znalezionych w jaskini w Kraju Piktów. Sam Tranicos i jego kamraci gnili teraz w jamie, w

której leżał wcześniej zdobyty przez nich skarb stygijskiego księcia. Ubranie barbarzyńcy,

zbyt małe na tak potężnego mężczyznę, było spłowiałe, popękane w szwach i poplamione

winem oraz krwią. Jednak nikt patrzący na Cymmerianina, stojącego z szerokim mieczem u

boku, nie wziąłby go za żebraka.

— Jeśli wystawimy skarb Tranicosa na sprzedaż — mówił hrabia Trocero — król

Milo może nabrać do nas niechęci. Do tej pory traktował nas łaskawie, lecz gdy koło jego

uszu zaczną brzęczeć pogłoski o naszych bogactwach w rubinach, szmaragdach, ametystach i

tym podobnych błyskotkach, może on uznać, że należy się ono koronie Argos.

Prospero skinął głową.

— Tak, Milo z Argos lubi dobrze wypełniony skarbiec tak samo jak każdy monarcha.

Jednak, jeżeli zbliżymy się tylko do złotników i lichwiarzy Messancji, to po godzinie całe

miasto będzie szeptać o naszym sekrecie.

— Komu więc sprzedamy klejnoty? — zapytał Trocero.

— Spytajcie naszego wodza — zaśmiał się chytrze Prospero. — Popraw mnie, o ile

się mylę, generale Conan, ale czyż nie zawarłeś w swoim czasie znajomości z… ee…

Conan wzruszył ramionami.

— Czy chodzi ci o to, że byłem kiedyś krwawym piratem mającym w każdym porcie

swego pasera? Tak, tak było i mogłoby tak być dotąd, gdybyście nie zjawili się na czas, by

skierować me złoto na wyższy cel niż karczemne dziewki — przemówił po Aquilońsku

płynnie, choć z barbarzyńskim akcentem.

Po chwili przerwy Conan odezwał się znowu:

— Mój plan jest taki: Publius uda się do skarbnika Argos, by podjąć z powrotem

zastaw złożony za użytkowanie tej galery oraz uiści odpowiednią opłatę. W tym czasie ja

zabiorę nasz skarb do dyskretnego handlarza, którego znam z dawnych dni. Stary Varro

zawsze dawał mi dobrą cenę za łup.

— Stare plotki powiadają — rzekł Prospero — że perły Tranicosa mogą być więcej

warte niż wszystkie inne klejnoty świata. Ludzie tacy jak ten, o którym mówisz, ofiarują nam

jedynie ułamek ich wartości.

— Przygotuj się na rozczarowanie — odrzekł Publius. — Wartość takich błyskotek

zawsze wzrasta przy opowiadaniu, a maleje przy sprzedaży.

Na twarzy Conana pojawił się wilczy uśmiech.

background image

— Wyciągnę, ile zdołam, nie bójcie się. Pamiętajcie, że często dokonywałem

podobnych interesów. Poza tym nawet część tego skarbu wystarczy do wprawienia w ruch

wszystkich mieczy Aquilonii. — Conan spojrzał na nadbudówkę, gdzie stali kapitan i sternik.

— Hejże! Kapitanie Zeno! — zagrzmiał w języku argosańskim. — Powiedz swoim

wioślarzom, że jeżeli dotrą do brzegu przed zamknięciem tawern, to każdy z nich dostanie

srebrny grosz ponad ustaloną zapłatę! Widzę przed nami światła łodzi pilota.

Conan odwrócił się do swoich towarzyszy i zniżył głos.

— Teraz, przyjaciele, musimy strzec swych języków, by nie wygadać się o naszych

bogactwach. Jedno zbłąkane słowo może nas kosztować środki do kupienia usług ludzi,

których potrzebujemy. Zapamiętajcie to!

Łódź portowa, w której przy wiosłach siedziało sześciu krępych Argosańczyków,

szybko zbliżała się do galery. Na jej dziobie ubrana w płaszcz postać wymachiwała na boki

latarnią. Kapitan Zeno odpowiedział podobnie. Gdy Conan ruszył na dół, by spakować swe

skąpe bagaże, Belesa położyła dłoń na jego ramieniu. Spojrzenie jej łagodnych oczu spoczęło

na jego twarzy, a w jej głosie zabrzmiało zakłopotanie.

— Wciąż zamierzasz odesłać nas do Zingary? — spytała.

— Tak będzie najlepiej, pani. Wojny i bunty to nie miejsce dla szlachetnie urodzonych

kobiet. Za klejnoty, które ci dałem, powinnaś otrzymać sumę wystarczającą na urządzenie

sobie życia. To twoje wiano. Jeżeli sobie życzysz, zajmę się ich spieniężaniem. Teraz jednak

muszę zająć się swoimi sprawami.

Belesa bez słowa wręczyła Conanowi mały woreczek z miękkiej skóry, a potem

patrzyła za nim, jak idzie w stronę swojej kabiny na rufie. Wszystko, co było w niej kobietą,

czuło męskość emanującą z niego jak żar z huczącego paleniska. Gdybyż tylko mogło się

spełnić jej niewypowiedziane pragnienie! Conan uratował ją i Tinę z rąk Piktów, ale nigdy nie

był dla nich niczym więcej jak tylko przyjacielem i opiekunem.

Belesa uświadomiła sobie z żalem, że Conan był od niej mądrzejszy w tych sprawach.

On wiedział, że delikatna, szlachetnie urodzona dama, wychowana zgodnie z zingarańskim

ideałem kobiecej skromności i czystości, nigdy nie mogłaby przyzwyczaić się do

niecywilizowanego, twardego życia poszukiwacza przygód. Co więcej, gdyby został zabity,

ona stałaby się wyrzutkiem, ponieważ książęce domy Zingary nigdy nie przyjęłyby do swych

marmurowych wnętrz dziewki barbarzyńskiego najemnika.

Z westchnieniem dotknęła dziewczynki, która przycupnęła obok niej.

— Czas zejść na dół, Tina, i spakować się.

background image

Wśród krzyków i nawoływań galera powoli dobiła do nabrzeża. Publius uiścił opłatę

portową i wynagrodził pilota. Uregulował też należność wobec kapitana Zeno i jego załogi,

po czym złożył argosańskiemu szyprowi ceremonialne pożegnanie.

Marynarze wykonując ostatnie rozkazy kapitana opuścili żagiel i schowali go pod

pokładem. Wioślarze wsunęli wiosła pod ławy. Potem cała załoga wylała się radośnie na

brzeg.

W oknach zajazdów i tawern płonęły jaskrawe światła. Wymalowane dziewki

wychylały się z okien i zaczepiały marynarzy prowokując ich docinkami i pogodnymi

sprośnościami.

Nadbrzeżna ulica pełna była próżnujących ludzi. Pijacy snuli się na miękkich nogach,

żebracy chrapali pod murami, niektórzy pozbywali się nadmiaru płynów w ciemnych ujściach

bocznych uliczek.

Jeden spośród tych ludzi nie był taki pijany, jak mogłoby się wydawać. Był to

szczupły Zingarańczyk o twarzy sprawiającej wrażenie, że wyciosano ją tępym toporem w

twardym drewnie. Imię, które podawał jako własne, brzmiało Quesado. Błękitnoczarne loki

okalały jego oblicze, a oczy o ciężkich powiekach przydawały mu zwodniczego wyglądu

sennego przygłupa. Ubrany w czarne szaty stał nieruchomo na progu jednego z domów, jak

gdyby czas się dlań zatrzymał. Gdy zaczepiło go dwóch pijanych marynarzy, odpowiedział

im starym dowcipem, po którym tamci chichocząc ruszyli swoją drogą.

Quesado obserwował cumującą przy nabrzeżu galerę. Zauważył, że po rozproszeniu

się załogi statek opuściło pięciu uzbrojonych mężczyzn, którym towarzyszyły dwie kobiety.

Po zejściu na brzeg ludzie ci zaczekali, aż kilku gapiów podejdzie, by zaofiarować im swe

usługi. Wkrótce całe towarzystwo zniknęło, otoczone przez podążających za nimi tragarzy,

dźwigających na barkach szkatuły i marynarskie torby.

Gdy ciemność wchłonęła ostatniego z tragarzy, Quesado pomaszerował do winiarni, w

której zebrała się część załogi statku. Wyszukał sobie miejsce przy ogniu, zamówił wino i

przyjrzał się marynarzom. Na koniec wybrał muskularnego argosańskiego wioślarza, dobrze

już wstawionego, i przysiadł się do niego. Postawił chłopakowi kufel piwa i opowiedział

sprośny dowcip.

Wioślarz roześmiał się hałaśliwie i kiedy przestał rechotać, Zingarańczyk powiedział

obojętnie:

— Nie jesteś przypadkiem z tej wielkiej galery cumującej przy trzecim molo?

Argosańczyk kiwnął głową, przełykając piwo.

— To statek handlowy, nie?

background image

Wioślarz potrząsnął swą zmierzwioną czupryną i przypatrzył mu się pogardliwie.

— Można być pewnym, że durny obcokrajowiec nie odróżni jednego statku od

drugiego! — parsknął. — To „Arianus”, okręt wojenny, krzywonogi matołku! Bo wielcy

wojownicy na nim płynęli.

Quesado palnął się dłonią w czoło.

— Och, bogowie! — zawołał. — Co ze mnie za głupiec! Zbyt długo byłem z dala od

morza. Ale czy nie płynął pod jakąś banderą z lwami?

— To książęce lamparty Poitain, przyjacielu — powiedział z ważną miną wioślarz. —

To właśnie hrabia Poitain, nikt inny, wynajął ten okręt i osobiście nim dowodził.

— Trudno w to uwierzyć! — wykrzyknął Quesado, udając wielce zdumionego. —

Jakaś doniosła misja dyplomatyczna, to pewne… — zagadnął.

Pijany wioślarz zadowolony, że trafił na chętnego słuchacza, zareagował natychmiast:

— To była przeklęta podróż! Co najmniej tysiąc mil, jak nie więcej, i cud, że nie

poderżnęli nam gardeł dzicy Piktowie…

W tym momencie oficer z „Arianusa” położył ciężką dłoń na jego ramieniu.

— Trzymaj język za zębami, gadatliwy półgłówku! — warknął oficer, spoglądając

podejrzliwie na Zingarańczyka. — Kapitan ostrzegł nas, byśmy nie rozpuszczali języków

przy obcych, więc zamknij jadaczkę!

— Tak jest — wybełkotał wioślarz i unikając spojrzenia Quesado, ukrył twarz w kuflu

z piwem.

— Nic mi po tym, koledzy — ziewnął Zingarańczyk z beztroskim wzruszeniem

ramion. — Ostatnio tak mało się dzieje w Messancji, że myślałem, iż nałapię trochę plotek.

— Podniósł się leniwie, zapłacił i wyszedł.

Na zewnątrz Quesado porzucił pozę sennej obojętności. Pomaszerował raźno ulicą

wzdłuż nabrzeża, aż dotarł do obskurnego domu, w którym wynajmował pokój, a którego

okna wychodziły na port. Wspiął się na wąskie schody i poruszając się jak nocny

złodziejaszek dotarł do swej izby na drugim piętrze.

Zamknął szybko drzwi, zaciągnął złachmaniałe zasłony w oknach i zapalił ogryzek

świecy od węgli żarzących się w żelaznym piecyku. Następnie usiadł przy kiwającym się

stole i ostro zastruganym piórem napisał kilka słów na wąskim pasku papieru.

Sporządziwszy wiadomość, zwinął karteczkę i umieścił ją wewnątrz brązowego

cylinderka nie większego niż paznokieć. Potem wstał, otworzył klatkę stojącą pod ścianą i

wydobył z niej gołębia pocztowego. Przymocował cylinderek do jego łapki, podszedł do

okna, otworzył je, po czym wyrzucił ptaka w ciemność nocy. Gołąb zrobił kółko nad portem i

background image

zniknął w mroku. Quesado uśmiechnął się posępnie. Dziewięć dni później w Tarancji Vibius

Latro, kanclerz króla Numedidesa i przełożony jego szpiegów, otrzymał z rąk królewskiego

ptasznika małą rurkę z brązu. Delikatnie rozwinął cieniutki papier i pochylił go ku smudze

światła skośnie wpadającej przez okno w jego gabinecie. Przeczytał: „Hrabia Poitain z

niewielką świtą przybył z odległego portu w tajnej misji Q”.

Przeznaczenie ciąży nad wszystkimi królami, a magiczne znaki potrafią

przepowiedzieć upadek z dawna panujących dynastii i zagładę potężnych władców. W tym

przypadku jednak nie trzeba było czarów ani przepowiedni, by wyczuć, że tron Numedidesa

znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie. Wszędzie objawiały się oznaki nadciągającego

upadku.

Niepokojące wieści dochodziły z południowych królestw, wędrując na północ

zakurzonymi drogami i niewidzialnymi powietrznymi ścieżkami. Posłania te docierały do

Poitain i innych feudalnych włości wzdłuż rozrywanej prywatnymi wojnami granicy

Aquilonii. Niektóre z tych wezwań do buntu przenikały nawet przez palisady wojskowych

obozów oraz mury twierdz i znajdowały posłuch wśród żołnierzy, którzy walczyli pod

dowództwem Conana w wielkiej bitwie pod Velitrium i wcześniej na Łące Rzeźni, gdzie

Cymmerianin po raz pierwszy zadał klęskę hordom dzikich Piktów. Żołnierze z jego starego

regimentu, Lwów, dobrze go pamiętali. Tak jak bestie, których imię nosili, pozostawali wciąż

wierni przywódcy swego stada. Inni, którzy przychylali ucha wezwaniom, dość już mieli

służby obłąkanemu królowi, który nie sprostał trudowi rządzenia krajem i folgował swym

przeciwnym naturze żądzom.

W ciągu trzech miesięcy od przybycia Conana do Messancji wielu Aquilońskich

weteranów wojen z Piktami porzuciło służbę bądź zdezerterowało ze swych oddziałów i

podążyło na południe. Wraz z nimi wyruszali Poitańczycy i Bossończycy, Gunderlandczycy z

Północy, taurańscy pachołkowie, szlachetki z Tarancji, zubożali rycerze z odległych prowincji

oraz wielu łowców przygód bez grosza przy duszy.

— Skąd oni wszyscy się biorą? — zastanawiał się Publius, stojąc za Conanem koło

namiotu głównodowodzącego i obserwując, jak zbieranina obszarpanych wojowników

wjeżdża do rebelianckiego obozu. Ich konie były wychudzone, uprzęże ponadrywane, zbroje

zardzewiałe, a oni sami pokryci stwardniałą warstwą kurzu i brudu.

— Wasz szalony król ma wielu wrogów — mruknął Conan. — Ciągle donoszą mi o

rycerzach, którym odebrał ziemie, szlachcicach, którym córki lub żony znieważył, kupcach,

których oskubał do ostatniego grosza — nawet o zwykłych wyrobnikach i chłopach mających

background image

na tyle dzielne serca, by podnieść broń przeciw szaleńcowi w koronie. Ci tam zostali wyjęci

spod prawa i wypędzeni za byle sprzeciw lub skargę.

— Tyrani często sieją ziarna własnego upadku — powiedział Publius. — Ilu ludzi już

mamy?

— Ponad dziesięć tysięcy, wedle wczorajszych obliczeń.

Publius zagwizdał.

— Aż tylu? Powinniśmy ograniczyć zaciągi, inaczej zużyjemy wszystkie pieniądze z

naszego skarbu. Choć za klejnoty Tranicosa dostaliśmy w istocie wielką sumę, to stopnieje

ona jak śnieg na wiosennym słońcu, jeżeli dalej będziemy brać wszystkich jak popadnie.

Conan poklepał po plecach korpulentnego cywila.

— Dobry Publiusie, to jest już twoje zadanie. Musisz dopilnować, aby nasza kiesa

wytrzymała tę ucztę sępów. Dzisiaj rano zwróciłem się do króla Milo z prośbą o więcej

miejsca na obóz. W odpowiedzi zalał mnie potokiem skarg: nasi ludzie zatłoczyli Messancję,

spowodowali, że ceny idą w górę, a niektórzy popełniają przestępstwa. Pragnąłby przeto,

byśmy albo przenieśli się do nowego obozu, albo ruszyli do Aquilonii.

Publius zmarszczył brwi.

— W czasie, gdy nasze oddziały się szkolą, musimy być blisko miasta i morza, by

mieć nieskrępowany dostęp do dostaw. Dziesięć tysięcy brzuchów potrzebuje wiele jadła,

inaczej ich posiadacze zaczną się krzywić i pouciekają.

Conan wzruszył ramionami.

— Nie ma na to rady. Trocero i ja wyjeżdżamy jutro szukać nowego miejsca na obóz.

Podczas następnej pełni winniśmy już być w drodze do Aquilonii.

— Co to za jeden? — spytał Publius, wskazując żołnierza, który po zakończeniu

porannej musztry przechadzał Się w pobliżu namiotu Conana. Mężczyzna ubrany był w liche

czarne szaty i musiał tego popołudnia wychylić niejeden puchar, gdyż jego chude nogi

uginały się pod nim, a raz nawet potknął się o kamień, który znalazł się na jego drodze. Gdy

zauważył Conana i Publiusa, zerwał z głowy obszarpany kapelusz, ukłonił się tak nisko, że

prawie stracił równowagę, odzyskał ją i ruszył dalej swoją drogą.

— To Zingarańczyk, zgłosił się kilka dni temu — rzekł Conan. — Wydawał się

małym, szczurowatym łapserdakiem, ale okazał się zupełnie niezłym szermierzem, dobrym

jeźdźcem i wytrawnym artystą w rzucaniu nożem, tak więc Prospero przyjął go bez wahania.

Nazywa się Quesado.

— Twoja sława jak magnes przyciąga ludzi z bliska i z daleka — powiedział Publius.

background image

— Więc lepiej, żebym wygrał tę wojnę — odparł Conan. — W dawnych czasach, gdy

przegrywałem bitwę, mogłem wymknąć się do krain, które mnie nie znały i zacząć od nowa

bez niczyjej wiedzy. Teraz to już się nie uda. Zbyt wielu o mnie słyszało.

— To dla nas dobra wiadomość — uśmiechnął się Publius — że sława odbiera

wodzowi możność ucieczki.

Conan nie odpowiedział. W jego umyśle przesunęło się długie pasmo wspomnień, od

chwili, gdy jako obszarpany, zagłodzony młodzieniec uciekł z lodowatej Północy i walczył

wędrując wzdłuż i wszerz całego kontynentu. Był złodziejem, bandytą, piratem, wodzem

dzikusów, a także prostym żołnierzem, który awansował do rangi generała i stracił to, gdy

Fortuna się od niego odwróciła. Od puszcz Kraju Piktów po stepy Hyrkanii, od śniegów

Nordheimu po parujące dżungle Kush jego imię i sława były legendą. Dlatego wojownicy z

odległych krain zbierali się, by służyć pod jego rozkazami.

Sztandar Conana powiewał teraz dumnie na maszcie jego namiotu. Godło na nim

wyobrażone, złoty lew na czarnym polu, było pomysłem samego Conana. On, syn

cymmeriańskiego kowala, nie był herbowym szlachcicem, ale największą sławę osiągnął jako

dowódca Regimentu Lwów w bitwie pod Velitrium. Godło tego regimentu przyjął za swoje

własne wiedząc, że żołnierze potrzebują sztandaru, pod którym mogliby walczyć. To właśnie

po Velitrium król Numedides mniemający, iż sława Cymmerianina jest groźbą dla jego

władzy, postanowił zabić popularnego generała, w którym wyczuwał przyszłego rywala.

Numedides zazdrościł Conanowi opinii niezwyciężonego i bał się magnetyzujących zdolności

przywódczych barbarzyńcy.

Wymknąwszy się z sideł, które zastawił na niego Numedides, i utraciwszy w ten

sposób dowództwo Lwów, Cymmerianin z nostalgią wspominał dni, które spędził wśród tych

żołnierzy. I oto sztandar, pod którym odniósł swe największe zwycięstwo, powiewał znów

nad jego głową.

Teraz potrzebne mu były jeszcze większe zwycięstwa, a złoty lew na czarnym polu

stanowił pomyślny znak. Conan nie był wolny od przesądów. Mimo że przemierzył pół

świata, poznając odległe krainy i egzotyczną mądrość obcych narodów, zdobywając przy tym

wiedzę o postępkach królów, kapłanów, czarnoksiężników i wojowników, magnatów i

żebraków, prymitywne wierzenia plemion Cymmerii wciąż tliły się na dnie jego duszy.

W tym samym czasie Quesado, gdy tylko namiot dowódcy zniknął mu z oczu, w

cudowny sposób odzyskał trzeźwość. Nie zataczał się już, lecz raźno podążył drogą

prowadzącą do Północnej Bramy Messancji.

background image

Szpieg przezornie zachował swój pokój z widokiem na port po tym, jak przeniósł się

do kwater żołnierskich w namiotach za murami miasta. Właśnie w tej izbie znalazł list

wepchnięty pod drzwi. Papier był nie podpisany, ale Quasado rozpoznał rękę Vibiusa Latro.

Nakarmiwszy gołębie, Quesado zasiadł do odszyfrowywania kodu kryjącego

wiadomość. List wydawał się zbieraniną gospodarskich banałów, ale po podkreśleniu co

czwartego słowa Quesado dowiedział się, że jego zwierzchnik przysyła mu

współpracowniczkę. Była ona, jak twierdził list, kobietą uwodzicielsko piękną.

Quesado uśmiechnął się drwiąco, a następnie wyskrobał kolejny raport i wysłał go do

dalekiej Tarancji.

W czasie, gdy armia ćwiczyła musztrę, pociła się i rosła w siłę, Conan pożegnał się z

Belesą i jej młodą protegowaną. Ich powóz wyruszył drogą do Zingary. Przed nim i za nim

jechało dwudziestu żołnierzy. Ukryta wśród bagażu okuta żelazem skrzynia zawierała dość

złota, by Belesa i Tina mogły żyć spokojnie przez wiele lat. Conan miał nadzieję, że nigdy już

ich nie ujrzy.

Cymmerianin nie był obojętny na wdzięki Belesy, ale w tym momencie nie zamierzał

zadawać się z żadną kobietą, a już najmniej z delikatną szlachcianką, dla której nie było

miejsca w wojskowym obozie. Później, gdyby rebelia się powiodła, być może mógłby, a

nawet powinien pomyśleć o małżeństwie. Mimo to Conan potrzebował kobiety. Odczuwał

przypływ żądzy jak każdy krzepki mężczyzna. Długo obywał się bez rozkoszy i okazywał to

czasem przez oschłe słowa, ponure nastroje i gwałtowne wybuchy złości. Wreszcie Prospero,

zgłębiwszy przyczynę tych czarnych nastrojów, ośmielił się zasugerować Conanowi, że

dobrze by mu zrobiło, gdyby zechciał rzucić nie tylko okiem na dziwki w tawernach

Messancji.

— Mając tak duży wybór, generale — stwierdził bez ogródek — mógłbyś bez trudu

znaleźć odpowiadającą ci towarzyszkę łoża.

Prospero nie zdawał sobie sprawy, że jego słowa brzęczą jak gzy w uszach smukłego

Zingarańczyka, który przykucnął w pobliżu namiotu z plecami opartymi o kołek, pozornie

przysypiając z głową pochyloną na kolana.

Conan również tego nieświadom wzruszeniem ramion zbył radę przyjaciela. Jednak w

miarę upływu dni pożądanie coraz silniej walczyło z opanowaniem i z każdą mijającą nocą

jego potrzeba stawała się coraz bardziej paląca. Tylko wilgoć kobiety mogła ugasić ten ogień.

Armia rozrastała się z każdym dniem. Napływali łucznicy z bagien Bossońskich,

pikinierzy z Gunderlandu, lekka jazda z Poitain oraz ludzie wysokiego i niskiego stanu z całej

Aquilonii. Pole musztry codziennie rozbrzmiewało okrzykami komend i łoskotem

background image

maszerującej piechoty. Prospero i Trocero trudzili się nieustannie nad przekuciem tej

zbieraniny w dobrze wyćwiczoną armię. Czy jednak siła ta, złatana z różnych nacji i nigdy nie

wypróbowana w walce, zdoła stawić czoło zahartowanym w bojach oddziałom Amuliusa

Procasa — tego nie wiedział nikt.

Każdego dnia w południe Conan dokonywał przeglądu wojsk, po czym spożywał

popołudniowy posiłek wraz z żołnierzami. Każdego dnia przybywał w gościnę do innej

kompanii. Kilka dni po rozmowie z Prosperem o kobietach publicznych Conan jadł obiad w

towarzystwie kompanii lekkiej jazdy. Siedząc pośród pospolitych żołnierzy tak jak i oni

słuchał i opowiadał sprośne dowcipy, żując chleb i popijając gorzkie piwo.

Na dźwięk wysokiego głosu, który nagle wybił się ponad inne, Conan odwrócił głowę

i ujrzał znajomego Zingarańczyka o wąskiej twarzy, który przemawiał pomagając sobie

wymowną gestykulacją. Conan przerwał opowiadanie swojej anegdoty, by jej już nigdy nie

skończyć i zaczął przysłuchiwać się słowom Zingarańczyka, ponieważ ten mówił o pewnej

kobiecie. Conan poczuł, jak krew zaczyna w nim szybciej krążyć.

— Jest tancerką — mówił Zingarańczyk — o włosach czarnych jak skrzydło kruka i

oczach zielonych jak szmaragdy. W jej czerwonych wargach i smukłym ciele jest coś z

czarownicy, a piersi ma jak dojrzałe granaty! — Tu ruchem dłoni pokazał ich kształt. — Co

noc tańczy za miedziaki w zajeździe „Pod Dziewięcioma Mieczami”, obnażając swe ciało

przed oczami mężczyzn, ale nie jest pierwszą lepszą. Alcina to wyniosła, wybredna flirciarka,

nie pozwalająca się objąć żadnemu mężczyźnie. Mówi, że nie spotkała jeszcze takiego, który

rozbudziłby w niej namiętność!

Oczywiście — dodał Quesado, mrugając obleśnie — bez wątpienia w tym namiocie

znajdują się doświadczeni w miłości wojownicy, którzy zdołaliby zadrzeć kieckę tej

wspaniałej dziewce. Cóż, może nasz przystojny generał…

W tym momencie Quesado spostrzegł skupione na nim spojrzenie Conana. Przerwał,

skłonił głowę i powiedział szybko:

— Tysięczne przeprosiny, szlachetny generale! To znakomite piwo tak rozluźniło mój

nikczemny język, że się zapomniałem. Błagam cię, dobry panie, racz mi wybaczyć, że się

zagalopowałem…

— Wybaczam ci — mruknął Conan i zmarszczywszy brwi zajął się własnym

talerzem.

Jednak jeszcze tego wieczoru Cymmerianin wypytał swych oficerów o drogę do

zajazdu „Pod Dziewięcioma Mieczami”, po czym wskoczył w siodło i z jednym giermkiem

background image

ruszył w kierunku Północnej Bramy. Quesado, przyczajony w cieniu, uśmiechnął się z

zadowoleniem.

background image

3

SZMARAGDOWE OCZY

Zaledwie blady świt dotknął lazurowego nieba, srebrzyście brzmiąca trąbka oznajmiła

przybycie posłańca od króla Milo, Herold wjechał do obozu na gniadej klaczy, dzierżąc w

uniesionej dłoni zapieczętowany i przewiązany wstęgą zwój. Skrzywieniem ust poseł

zareagował na widok rojnego placu apelowego, gdzie pstrokata zbieranina ustawiała się w

szeregi przed porannym apelem. Gdy gromkim głosem wykrzyczał żądanie, aby

zaprowadzono go do namiotu generała Conana, jeden z podwładnych hrabiego Trocero

powiódł go w głąb obozu.

— To zwiastuje kłopoty — mruknął Trocero do kapłana Dexitheusa, wiodąc

spojrzeniem za argosańskim heroldem.

Wysoki, łysy kapłan Mitry pogładził palcami paciorki swego różańca.

— Do tej pory powinniśmy już przyzwyczaić się do kłopotów — stwierdził krótko. —

Wiesz przecież, mój hrabio, że jeszcze więcej kłopotów jest przed nami.

— Mówisz o Numedidesie? — zapytał hrabia z krzywym uśmiechem. — Mój stary

druhu, na tego rodzaju kłopoty jesteśmy przygotowani. Chodzi mi o trudności ze strony króla

Argos. Mimo iż udzielił pozwolenia na szkolenie tutaj naszych ludzi, czuję, że zaczyna

niepokoić go obecność tylu żołnierzy oddanych obcej sprawie i zgromadzonych tak blisko

jego stolicy. Wydaje mi się, iż Jego Królewska Wysokość zaczyna żałować swojej zgody na

tak wygodny punkt zborny dla naszej armii.

— Owszem — dodał Publius podchodząc ku nim. — Nie wątpię, że lupanary i zaułki

Messancji roją się już od szpiegów Tarancji. Numedides wywrze każdy nacisk na króla

Argos, by skłonić go do zwrócenia się przeciw nam.

— Król musiałby być durniem — powiedział w zamyśleniu Trocero — by zrobić to,

gdy nasza armia aż dyszy żądzą walki.

Publius wzruszył ramionami.

— Władca Messancji, jak dotąd, zawsze był naszym przyjacielem — stwierdził. —

Królowie są jednak skłonni do wiarołomstwa, a zimne wyrachowanie włada sercami nawet

najszlachetniejszych spośród nich. Jesteśmy zmuszeni czekać na to, co będzie… Zastanawiam

się, jakie to wieści przynosi ten nadęty posłaniec.

Publius i Trocero oddalili się, by dopilnować swych obowiązków, pozostawiając

Dexitheusa w roztargnieniu przesuwającego w palcach paciorki różańca. Kapłan, mówiąc o

background image

przyszłych kłopotach, myślał nie tylko o nadchodzącym starciu, ale także o innych złych

zapowiedziach na przyszłość.

Ubiegłej nocy jego spoczynek zakłócił złowieszczy sen. Mitra często objawiał swym

wiernym wyznawcom wiedzę o przyszłych wydarzeniach poprzez sny i Dexitheus

zastanawiał się, czy jego sen nie był proroczy.

W tym śnie generał Conan walczył z wrogiem na polu bitwy, wykrzykując rozkazy i

wznosząc miecz, lecz za potężnym Cymmerianinem majaczyła smukła, zagadkowa postać.

Kapłan nie był w stanie rozpoznać tej tajemniczej istoty. Widział tylko, że w cieniu rzucanym

przez kaptur zasłaniający twarz jarzyły się kocie oczy barwy szmaragdowej zieleni i że istota

ta stała za nie chronionymi plecami Conana.

Chociaż wznoszące się słońce rozgrzewało łagodny wiosenny poranek, Dexitheus

poczuł zimny dreszcz. Nie lubił takich snów, będących jak kamyki spadające w głęboką

studnię spokoju jego ducha.

Gdy królewski herold wyruszył z powrotem drogą do Messancji, gońcy Conana

wezwali wszystkich wyższych oficerów na naradę.

Olbrzymi Cymmerianin przywitał ich w swym namiocie z trudem wstrzymując gniew.

— Krótko mówiąc, przyjaciele — zagrzmiał — wolą Jego Królewskiej Wysokości

jest, abyśmy wycofali się na trawiaste równiny na północy, co najmniej na dziesięć mil od

Messancji. Król Milo sądzi, iż nasza obecność w sąsiedztwie stolicy zagraża zarówno jemu,

jak i naszej sprawie. Niektórzy z naszych żołnierzy, powiada, zbyt awanturniczo poczynali

sobie ostatnio w mieście, burząc spokój króla i przysparzając kłopotów straży miejskiej.

— Tego się obawiałem — westchnął Dexitheus. — Nasi wojownicy są zbyt oddani

przyjemnościom kielicha i łoża, ale mimo wszystko to jednak zbyt wielkie wymaganie w

stosunku do ludzkiej natury spodziewać się po nich, a zwłaszcza po tak mieszanej kompanii

jak nasza, by zachowywali się jak pokorni mnisi.

— Prawda — powiedział Trocero. — Na szczęście jesteśmy przygotowani do

wymarszu. Kiedy możemy ruszać, generale?

Conan gwałtownym ruchem zapiął pas z mieczem. Pod równo przyciętą czarną

grzywą jego niebieskie oczy lśniły jak błękitne płomienie.

— Daje nam na to dziesięć dni, ale jestem gotów wyruszyć od razu. W Messancji jest

zbyt wiele oczu i uszu, bym czuł się tu spokojny. Zbyt wielu naszych żołnierzy ma giętkie

języki, które puchar wina zbyt łatwo wprawia w ruch. Przeniosę się na dziewięć albo i

dziewięćdziesiąt mil od tego gniazda szpiegów. Bierzmy się więc do dzieła, panowie.

background image

Unieważnijcie wszystkie przepustki i wyciągnijcie naszych ludzi z winiarni, siłą, jeżeli

zajdzie taka potrzeba. Dzisiejszej nocy wyruszę z małym oddziałem, by zbadać drogę i

znaleźć nowe miejsce na obóz. Trocero, będziesz dowodził, dopóki nie wrócę.

Oficerowie wstali i wyszli. Przez resztę dnia żołnierze uwijali się jak mrówki w

ukropie, przygotowano zapasy i ładowano na wozy sprzęt obozowy. Następnego dnia, zanim

wstające słońce dotknęło swymi promieniami pozłacanych wież Messancji, uformowano

kolumny marszowe. Gdy resztki mgieł opadły na pola, armia wyruszyła w drogę. Rycerze i

pachołkowie, łucznicy i pikinierzy. Kompania za kompanią szli osłaniani przez tylne i boczne

straże.

Conan z oddziałem poitańskiej lekkiej jazdy odjechał na pomoc, gdy jeszcze

ciemności spowijały ziemię. Barbarzyńca nie ufał przyjaźni króla Milo. Wiele spraw miało

wpływ na czyny królów. Było możliwe, że wysłannicy Numedidesa zdołali przekonać

argosańskiego monarchę, by sprzymierzył się z władcą Aquilonii, zamiast polegać na nie

dających się przewidzieć losach powstania. W Argos wiedziano, iż jeżeli rebelia poniesie

klęskę, zemsta Aquilonii będzie straszna i natychmiastowa. Jeżeli zaś Milo zamierzał

zdradzić, to powinien zaatakować armię w czasie marszu, gdy jest rozciągnięta w długą

kolumnę i zawadzają jej tabory…

Tak więc Lwy ruszyły na północ. W ogromnej większości nie zaprawiona w bojach

armia maszerowała zakurzonymi drogami, przeprawiając się przez brody i pokonując niskie

Wzgórza Didymiańskie. Nikt nie czyhał na maszerujące oddziały, nie atakował ani nawet nie

opóźniał ich marszu. Być może podejrzenia Conana wobec króla Milo były niesłuszne albo

powstańcza armia była zbyt silna, by wojska Argos spróbowały otwartej walki. Być może

Milo wyczekiwał na bardziej sprzyjający moment, by rzucić przeciw nim swoje siły. Jednak

niezależnie od tego, czy król Argos to przyjaciel, czy utajony wróg, Conan był zadowolony z

podjętych środków ostrożności.

Gdy pierwszy dzień marszu upłynął bez przeszkód, Conan powróciwszy z nowo

obranego miejsca na obóz, odprężył się trochę. Byli teraz poza zasięgiem szpiegów, od

których roiło się w Messancji. Zwiadowcy bezustannie sprawdzali całą okolicę, jeżeli więc

nieprzyjazne oczy śledziły ich nadal, to musiały one kryć się w samym obozie. Conan miał

nadzieję, że zwiadowcy w końcu odnajdą ich posiadaczy. Na razie jednak nie wykryto

nikogo.

Cymmerianin ufał niewielu ludziom, a i tym nigdy pochopnie. Długie lata życia poza

prawem ugruntowały jego kocią ostrożność. Dobrze poznał ludzi, którym towarzyszył i

background image

których sprawę przyjął za swoją. Mimo to nigdy nie zaświtało mu w głowie, że wróg może

znajdować się dosłownie tuż za jego plecami…

Dwa dni później powstańcy pokonali bród na rzece Astar i dotarli na równinę Pallos.

Na północy majaczyły Góry Rabiriańskie — zębata linia purpurowych szczytów, które o

zachodzie słońca wydawały się być maszerującymi gigantami. Armia rozbiła obóz na skraju

równiny na szczycie rozległego, niskiego pagórka mogącego po otoczeniu go rowem i

palisadą łatwo zamienić się w twierdzę. Tutaj, tak długo jak docierały dostawy z Messancji i

innych miast, powstańcy mogli przygotowywać się do przekroczenia Alimane i wejścia do

Poitain, najbardziej na południe wysuniętej prowincji Aquilonii.

W ciągu następnego dnia żołnierze z kilofami i łopatami pracowali z pośpiechem nad

otoczeniem obozu fosą i wałem ziemnym. Jednocześnie oddziały lekkiej jazdy odjechały z

powrotem drogą, którą przybyły, by eskortować wozy z zapasami.

Późno w nocy z namiotu Conana wymknęła się smukła postać, ubrana tylko w długi,

obszerny kaftan, który zlewał się z ziemią pod jej stopami. Postać ta podeszła do innej, skrytej

w cieniu pobliskiego namiotu.

Para wymieniła rozpoznawcze hasła, po czym szczupła dłoń przybrana pierścieniami i

bransoletami wcisnęła w drugą, pobrudzoną ziemią rękę kawałek pergaminu.

— Na tej mapie zaznaczyłam przełęcze, którymi podążą buntownicy do Aquilonii —

powiedziała dziewczyna jedwabistym głosem mruczącego kota.

— Prześlę tę wiadomość — szepnęła druga postać. — A nasz pan zajmie się tym, aby

szybko dotarła do Procasa. Dobrze się sprawiłaś, pani.

— Jest jeszcze wiele do zrobienia, Quesado — powiedziała Alcina. — Nie możemy

być widziani razem.

Zingarańczyk skinął głową i pogrążył się w głębszym cieniu. Tancerka odrzuciła

kaptur i zapatrzyła się w pałający bladą poświatą księżyc. Chociaż dopiero, co wyszła z

namiętnych objęć Conana, jej oświetlone przez srebrne światło rysy pozostawały

nieporuszone i zimne jak lód. Blade, owalne oblicze wyglądało jak maska wyrzeźbiona w

kości słoniowej. W głębokich, szmaragdowych oczach kryła się odrobina rozbawienia,

pogardy i złośliwości.

Tej nocy, gdy powstańcza armia pogrążona była we śnie na równinie Pallos u stóp Gór

Rabiriańskich, jeden z rekrutów zdezerterował. Jego nieobecność wykryto dopiero na

odprawie wart następnego poranka. Trocero, gdy doniesiono mu o tym, potraktował to jako

wydarzenie o niewielkim znaczeniu. O mężczyźnie, Zingarańczyku zwanym Quesado,

krążyła opinia, iż jest on leniwym pijakiem, tak że jego brak nie był dotkliwą stratą.

background image

Mimo jego beztroskiego sposobu bycia o Quesado bynajmniej nie można było

powiedzieć, że jest leniwy. Najsprytniejszy ze szpiegów służących Latro, Zingarańczyk

pozorną bezmyślnością maskował czujne nasłuchiwanie i pilną obserwację wszystkiego

dookoła. Był mistrzem w sporządzaniu zwięzłych, lecz dokładnych raportów. Tej nocy, gdy

obozowisko pogrążone było we śnie, skradł konia z zagrody, wymknął się wartownikom i

pogalopował w długą drogę na północ.

Dziesięć dni później, pochlapany błotem, pokryty kurzem i zataczając się ze

zmęczenia, Quesado dotarł pod bramę Tarancji. Ołowiany odcisk pieczęci, który nosił na

piersi, dał mu szybki dostęp do kanclerza Numedidesa.

Pan szpiegów zmarszczył brwi nad mapą narysowaną przez Alcinę, a którą

Zingarańczyk wręczył teraz jemu.

— Dlaczego ty sam ją dostarczyłeś? — spytał surowo Latro. — Powinieneś był zostać

z armią buntowników.

Zingarańczyk wzruszył ramionami.

— Nie mogłem przesłać jej za pomocą gołębia, panie. Kiedy przyłączyłem się do tego

stada wyrzutków, musiałem pozostawić ptaki w Messancji pod opieką mojego pomocnika

Fadiusa Kothiańczyka.

Vibius Latro popatrzył zimno na szpiega.

— Więc dlaczego nie przekazałeś mapy Fadiusowi, który mógłby przesłać ją tu w

ustalony sposób? Powinieneś był pozostać w tym gnieździe zdrajców i śledzić koleje losu.

Liczyłem na to, że twój nóż znajdzie się w plecach Conana.

Quesado wykonał bezradny gest.

— Panie, gdy Alcina zdobyła kopię tej mapy, armia buntowników znajdowała się o

trzy dni konnej drogi od granicy Aquilonii. Nie mogłem nie wywołując podejrzeń prosić o

dwutygodniową przepustkę na drogę do Messancji i z powrotem. A gdybym dotarł tam w

charakterze dezertera, wzbudziłoby to z kolei zainteresowanie Argosańczyków. Nie mogłem

również dołączyć z powrotem do armii, raz oddaliwszy się bez przepustki. Poza tym gołębie

padają czasami łupem dzikich kotów, jastrzębi lub myśliwych. Sądziłem więc, iż lepiej

będzie, jeżeli dokument takiej wagi dostarczę osobiście.

Kanclerz zacisnął usta.

— Dlaczego więc nie przekazałeś mapy bezpośrednio generałowi Procasowi?

Quesado spocił się obficie. Jego ziemiste brwi i pokryte szczeciną policzki zaczęły

lepić się od błota, z brudu i potu. Latro nie był człowiekiem, którego gniewem można było się

nie przejmować.

background image

— Generał Procas mnie nie zna — głos szpiega zaczął się łamać. — Moja pieczęć nic

by dla niego nie znaczyła. Tylko ty, mój panie, masz władzę i możesz przekazać taką

wiadomość dowódcom wojsk.

Nikły uśmieszek przemknął po wąskich wargach kanclerza.

— Dobrze — powiedział. — Zachowałeś się właściwie. Wolałbym jednak, gdyby

Alcina zdobyła tę mapę przed wyruszeniem buntowników z Messancji.

— Ich wodzowie radzili nad wyborem drogi aż do wieczora, kiedy uciekłem —

powiedział Quesado. Nie wiedział, czy tak było istotnie, ale miało to posmak prawdy i

brzmiało prawdopodobnie.

Vibius Latro zwolnił szpiega i wezwał swego sekretarza. Studiując mapę, podyktował

krótką wiadomość do generała Amuliusa Procasa oraz raport dla króla. W czasie, gdy

sekretarz kopiował szkic Alciny, Latro wezwał gońca i wręczył mu oba dokumenty.

— Oddaj je sekretarzowi króla — powiedział kanclerz — i poproś, aby Jego

Królewska Wysokość raczył odcisnąć na rozkazie dla wojska swą pieczęć. Potem, jeśli nie

będzie sprzeciwu, wyjedź z nim do Amuliusa Procasa. Tu masz przepustkę do stajni

królewskich. Weź szybkiego konia i zmieniaj go w każdym zajeździe.

Wiadomość ta nie dotarła do sekretarza króla. Zamiast tego khitajski sługa Hsiao

przekazał ją do rąk swego pana, Thulendry Thuu. Czarnoksiężnik przeczytawszy wiadomość i

przyjrzawszy się mapie z aprobatą pokiwał głową.

— Zręcznie się spisałeś, Hsiao — pochwalił sługę Thulandra Thuu. — Przynieś mi

lak, sam zapieczętuję zwoje. Nie ma potrzeby odrywać króla od jego przyjemności dla takiej

drobnostki.

Z tajemnej skrytki w poręczy krzesła czarnoksiężnik wyjął kopię królewskiej pieczęci.

Zwinął leżące przed nim dokumenty i wsunął laseczkę laku w płomień stojącej na stole,

świecy. Po chwili brązowe krople zaczęły skapywać na pergamin. Thulandra przypieczętował

stygnący lak duplikatem pieczęci i wręczył zwój Khitajczykowi.

— Oddaj to z powrotem kurierowi kanclerza — rzekł — i powiedz mu, że Jego

Królewska Wysokość życzy sobie, aby natychmiast dostarczono to generałowi Procasowi.

Następnie przygotuj list do hrabiego Ascalante, dowódcy oddziałów stacjonujących w Palaei.

Życzę sobie, żeby się tu zjawił.

Hsiao zawahał się.

— Miłościwy panie! — rzekł. Thulandra Thuu ostro spojrzał na sługę.

— Tak?

background image

— Nie jest tajemnicą dla mej osoby, że między tobą, panie, a generałem Procasem nie

panuje zgoda. Pozwól mi zapytać, czy twoją wolą jest, aby to on odniósł zwycięstwo nad

buntownikami?

Thulandra Thuu uśmiechnął się lekko. Hsiao wiedział, że czarnoksiężnik i generał

zażarcie rywalizowali o względy króla. Hsiao był też jedyną osobą na świecie, której

Thulandra był skłonny się zwierzyć.

— Na razie — odpowiedział. — Dopóki Procas przebywa w południowych

prowincjach, nie może zagrozić mojej pozycji tutaj. Ponieważ ani on, ani ja nie chcemy, by

Conan zawitał u wrót Tarancji, muszę zaryzykować, że do rosnącej listy swoich zwycięstw

Procas doda jeszcze to jedno. Jego wojska stoją na drodze marszu buntowników. Chodzi mi o

to, żeby, owszem, zgniótł rebelię, jednak w taki sposób, aby to mnie przypadła zasługa.

Wtedy, być może, jakiś wypadek wyrwie dzielnego generała spomiędzy żywych, zanim zdąży

on w blasku chwały powrócić do Tarancji. Teraz wykonaj, co ci nakazałem.

Hsiao ukłonił się nisko i w milczeniu wycofał. Thulandra Thuu otworzył mahoniową

skrzynię i zaczął układać w niej swoje papiery.

Trocero patrzył ze zdumieniem na Conana, który chodził po namiocie jak uwięziony

w klatce tygrys. W oczach barbarzyńcy błyskało gniewne zniecierpliwienie.

— Co cię dręczy, generale? — zapytał w końcu. — Myślałem, że to brak kobiety, ale

odkąd zabrałeś ze sobą tę tancerkę, to wyjaśnienie jest warte tyle, co dziurawy bukłak na

wino. Co więc cię trapi? — powtórzył z naciskiem.

Conan odwrócił się i podszedł do stolika. Nachmurzony, nalał sobie kubek wina.

— Nic, co mógłbym nazwać słowami — burknął. — Ale ostatnio zrobiłem się

drażliwy, skaczę przy byle cieniu.

Urwał nagle i czujnie wpatrzył się w kąt namiotu. Po chwili roześmiał się nieszczerze

i ciężko siadł na krześle.

— Na Croma, jestem niespokojny jak suka w rui — powiedział. — I zaiste, nie wiem,

co gryzie mnie w trzewiach. Czasami, kiedy się naradzamy, mam wrażenie, że nawet cienie

przysłuchują się naszym słowom.

— Cienie czasami mają uszy — zauważył Trocero. — Także oczy.

Conan wzruszył ramionami.

— Wiem, że nie ma tu nikogo poza mną i tobą, odpoczywającą dziewuchą, dwoma

giermkami, którzy czyszczą moją zbroję, oraz wartownikami chodzącymi dookoła namiotu —

mruknął. — Wciąż jednak czuję, że ktoś nas podsłuchuje i obserwuje.

background image

Trocero nie wyśmiał tego, ponieważ stwierdził, że również w nim narasta to samo

przeczucie. Już wcześniej nauczył się ufać prymitywnym instynktom Cymmerianina, które

były o wiele czulsze niż u ludzi cywilizowanych.

Lecz Trocero nie był pozbawiony swoich instynktów, jeden z nich zaś kazał mu nie

ufać szczupłej tancerce, którą Conan zabrał ze sobą jako towarzyszkę łoża. Coś w niej

niepokoiło Trocera, ale nie mógł wskazać palcem przyczyny tego niepokoju. Z pewnością

była piękna, nawet zbyt piękna, by za rzucane miedziaki tańczyć w portowej tawernie. Była

również zbyt milcząca i tajemnicza jak na jego gust. Trocero potrafił swym czarem skłonić

kobiety do poufnych zwierzeń, gdy jednak próbował pociągnąć Alcinę za język, nic z tego nie

wyszło. Odpowiadała na jego pytania uprzejmie i powściągliwie, nie mówiąc przy tym nic

istotnego.

Na koniec wzruszył ramionami, nalał sobie jeszcze jeden kubek i wysłał wszystkie te

rozważania do dziewięciu piekieł Mitry.

— Doskwiera ci bezczynność, Conanie — powiedział w końcu hrabia. — Kiedy

ruszymy do boju i powieje nad nami sztandar Lwów, znów staniesz się sobą. Znikną

nasłuchujące cienie!

— Tak — mruknął Conan.

To, co powiedział Trocero, było prawdą. Gdyby miał przed sobą wroga z krwi i kości

oraz chłodną stal w dłoni, ze spokojnym sercem wdałby się w nawet z góry przegraną walkę.

Gdy jednak miał do czynienia z niedotykalnymi i nieuchwytnymi przeciwnikami, w jego

umyśle zaczynały się budzić prymitywne przesądy przodków…

W głębi namiotu, za zasłoną, Alcina uśmiechnęła się i przeciągnęła jak kotka. Jej

delikatne palce bawiły się osobliwym talizmanem, zawieszonym na szyi na misternym

łańcuszku.

Daleko na północy, za równinami, górami i rzeką Alimane, Thulandra Thuu siedział

na swym tronie z kutego żelaza. Na kolanach trzymał rozwinięty zwój zapisany

astrologicznymi diagramami i symbolami. Przed nim na taborecie stało owalne lustro z

czarnego wulkanicznego szkła. Na brzegu owego magicznego zwierciadła brakowało

półokrągłego kawałka szkła i właśnie ta połówka krążka, związana z lustrem subtelnymi

więzami czarnoksięskiej mocy, wisiała teraz pomiędzy krągłymi piersiami Alciny.

Czarnoksiężnik, studiując rozpostarty na kolanach diagram, co jakiś czas unosił

wzrok, by popatrzeć na stojący obok zwierciadła zegar wodny. Z tego kunsztownego

czasomierza dochodziło miarowe kapanie.

background image

Kiedy srebrny dzwonek we wnętrzu zegara wybił właściwą godzinę, Thulandra Thuu

odłożył zwój. Przeciągnął dłonią z palcami sterczącymi jak szpony przed lustrem i wymruczał

zaklęcie w nieznanym języku. Skupił swe spojrzenie w głębi lustra i osiągnął jedność z duszą

i umysłem Alciny. Mistyczny trans połączył ich oboje w momencie określonym pewnym

ascendentem ciał niebieskich. W tym czasie to, co tancerka widziała i myślała, w magiczny

sposób było przekazywane wprost do umysłu Thulandry Thuu.

Mag nie potrzebował szpiegów Vibiusa Latro. Czujne zmysły Conana służyły mu

naprawdę dobrze. Cienie w jego namiocie rzeczywiście miały uszy i oczy.

background image

4

KRWAWA STRZAŁA

Każdego poranka pobudka grana na trąbkach wyrywała ludzi ze snu, ogłaszając

początek kolejnego dnia nauki wojennego rzemiosła. Ćwiczenia odbywały się na równinie

Pallos. Z nadejściem nocy ten sam sygnał zwalniał żołnierzy na nocny odpoczynek. Armia

wciąż rosła, a z przybyszami docierały wieści i plotki z Messancji oraz Aquilonii. Księżyc

przybrał postać wąskiego sierpa, gdy przywódcy powstania zgromadzili się na wieczerzę w

namiocie Conana. Po przepłukaniu gardeł po trudach wielogodzinnych ćwiczeń rozpoczęła

się narada.

— Z każdym dniem — rzekł zamyślony Trocero — król Milo wydaje się coraz

bardziej niespokojny.

Publius pokiwał głową.

— Owszem, trudno, żeby go zadowalało, iż w jego granicach obozuje tak wielka siła

pod obcą komendą. Wychodzi na to, iż obawia się, że zwrócimy się przeciw niemu, jako

zdobyczy łatwiejszej niż Aquiloński tyran.

Dexitheus, kapłan Mitry, uśmiechnął się.

— Królowie, nawet najlepsi, są podejrzliwi i wiecznie zalęknieni o swoje korony.

Król Milo nie jest wyjątkiem.

— Sądzisz, że będzie próbował zaatakować nas od tyłu? — mruknął Conan.

Kapłan w czarnej szacie uniósł dłoń do góry.

— Któż to może orzec? — stwierdził. — Nawet ja, wyćwiczony w umiejętności

czytania w sercach ludzkich, nie poważę się wypowiadać, co do skrytych myśli drążących

umysł króla Milo. Doradzam jednak, byśmy przekroczyli Alimane i to jak najszybciej.

— Armia jest gotowa — powiedział Prospero. — Ludzie są przygotowani do walki,

tak solidnie, jak to tylko możliwe. Dobrze by było, gdyby już wkrótce poznali zapach krwi,

bo inaczej bezczynność stępi ich bojowego ducha.

Conan z powagą skinął głową. Z doświadczenia wiedział, że armia zbyt wiele

ćwiczona, a zbyt mało używana, z czasem zaczyna się upodabniać do gromady wędrownych

błaznów i pajaców. Ich duch zaczynał gnić jak przejrzały owoc.

— Zgadzam się z tobą, Prospero — powiedział Cymmerianin — ale równie duże

niebezpieczeństwo grozi nam przy zbyt wczesnym wymarszu. Z pewnością Procas już wie, że

rozbiliśmy obóz na północy Argos. Nawet generał mniej przenikliwy niż on domyśliłby się, iż

zamierzamy przeprawić się przez Alimane do Poitain. Wszystko, czego potrzebuje, to

background image

rozstawić silne straże przy każdym brodzie i tak ustawić swój Legion Pograniczny, aby mógł

szybko dotrzeć do każdej zagrożonej przeprawy. Trocero przegarniał swe siwiejące włosy. —

Całe Poitain powstanie, by przyłączyć się do nas. Moi zwolennicy na razie jednak siedzą

cicho, by nie prowokować Procasa.

Pozostali wymienili spojrzenia, w których nadzieja mieszała się ze zwątpieniem. Kilka

dni wcześniej z obozu buntowników wyruszyli posłańcy przebrani za wędrownych handlarzy.

Ich zadaniem było przynaglić lenników i zwolenników hrabiego Trocero do działań mających

na celu zdezorientowanie i rozproszenie sił królewskich oraz wciąganie ich w ciągłe utarczki i

pościgi. Gdyby emisariusze zdołali wypełnić swą misję, do powstańczej armii miał dotrzeć

znak do wymarszu — poitańska strzała umoczona we krwi. Na razie jednak wyczekiwanie na

wiadomość szarpało wszystkim nerwy.

— Ja przywiązuję mniejszą wagę do powstania w Poitain — powiedział Prospero. —

Ono jak wszystko na tym świecie może dojść do skutku lub nie. Ważniejszą sprawą jest

postawa baronów na północy. Jeżeli nie dotrzemy do Culario do dziewiątego dnia wiosennego

miesiąca, mogą się wycofać, bo nadejdzie dla nich czas siewów.

Conan burknął coś i osuszył swój kielich. Magnaci z północy, wśród których również

tliła się rewolta przeciwko Numedidesowi, przyrzekli poprzeć powstańców, lecz nie

związaliby się otwarcie z rebelią skazaną na klęskę. Gdyby sztandar Lwów padł nad Alimane

lub bunt w Poitain nie przyniósł oczekiwanych rezultatów, żadne więzy nie złączyłyby tych

ludzi ze sprawą powstania.

Niepewność kolącymi igłami drążyła dusze przywódców buntu. Jeżeli będą zmuszeni

czekać na równinie Pallos na sygnał Poitańczyków, to czy zdołają dotrzeć na wyznaczony

dzień do Culario? Pomimo swej porywczej, barbarzyńskiej natury, Conan doradzał

cierpliwość aż do nadejścia znaku z Poitain. Jego oficerowie przedstawiali jednak odmienne

plany.

I tak przywódcy buntu dyskutowali do późnej nocy. Prospero rzucił myśl, aby

rozdzielić armię na trzy części i zaatakować równocześnie trzy brody: Mevano, Nogara i

Tunais.

Conan przecząco potrząsnął głową.

— Procas dokładnie tego się po nas spodziewa — powiedział.

— No i co z tego? — zmarszczył brwi Prospero.

Conan rozpostarł mapę i wskazał palcem na środkowy bród przy wsi Nogara.

— Tutaj dokonamy pozornej przeprawy dla odwrócenia uwagi Procasa siłami dwóch

lub trzech kompanii. Zrobimy kilka sztuczek, aby przekonać wroga, że jest nas dużo więcej.

background image

Rozpalimy dodatkowe ogniska. Oddziały będą maszerować nie kryjąc się, po czym

zawrócimy je w lesie i puścimy znów tą samą drogą. Ustawimy na brzegu rzeki parę balist, by

dokuczyć strażom na przeprawie. To wszystko razem powinno sprawić, że Procas szybko

nadciągnie tam z całą potęgą. I ty, Prospero, będziesz dowodzić tą akcją — zakończył Conan.

Dowiedziawszy się, że nie weźmie udziału w głównej bitwie, młody dowódca zaczął

protestować, lecz Conan uciszył go.

— Trocero i ja poprowadzimy pozostałe oddziały, połowę nad Mevano i tyleż samo

pod Tunais i sforsujemy obydwie przeprawy. Przy odrobinie szczęścia weźmiemy Procasa w

kleszcze.

— Myślę, że masz rację — wymruczał Trocero. — A z moimi Poitańczykami

buntującymi się za plecami Procasa…

— Niech bogowie uśmiechną się do twojego planu, generale — powiedział Publius.

— Jeżeli nie, to wszystko stracone.

— Ach, ponuraku! — zawołał Trocero. — Wojny to ryzykowny interes, a wszyscy

mamy do stracenia nie mniej niż ty. Zwyciężymy czy przegramy, musimy trzymać się razem.

— Nawet u stóp szubienicy — mruknął Publius.

Za parawanem w namiocie Conana jego nałożnica spoczywała wśród rozpostartych

futer. Ciało Alciny lśniło matowo w świetle pojedynczej świecy, której drżący płomień

odbijał się w jej dziwnych, szmaragdowych oczach i w mrocznych głębiach obsydianowego

talizmanu spoczywającego w dolince pomiędzy piersiami. Na twarzy tancerki wciąż gościł

koci uśmiech.

Jeszcze przed świtem Trocera wyrwała ze snu dłoń wartownika. Hrabia ziewnął,

przeciągnął się i niecierpliwie odtrącił rękę strażnika.

— Dość! — warknął. — Nie śpię, łotrze, chociaż na pewno nie jest jeszcze dość jasno,

żeby to był czas na apel…

Jego twarz stężała, a głos zamarł, gdy zobaczył, co strażnik trzyma w wyciągniętej

dłoni. Była to poitańska strzała, od zębatego ostrza po pióra pokryta zakrzepłą krwią.

— Jak się tu znalazła? — zapytał. — I kiedy?

— Całkiem niedawno, panie hrabio, przywiózł ją jeździec z północy — odpowiedział

wartownik.

— Ach tak! Wezwij moich giermków! Ogłoś alarm i pędem zanieś strzałę generałowi

Conanowi! — zawołał Trocero, zrywając się na równe nogi.

Wartownik zasalutował i wyszedł. Wkrótce dwóch giermków, pięściami ścierając sen

z oczu, pospieszyło ubierać hrabiego i zakładać nań zbroję.

background image

— Wreszcie coś się dzieje, na Mitrę, Isztar i Croma Cymmeriańskiego! — krzyknął

hrabia.

— Hej tam, Mnester! Zawołaj moich kapitanów na naradę! Czy Czarna Dama jest

nakarmiona i napojona? Dopilnujcie, by ją osiodłano, i to szybko! Dobrze zaciągnąć popręg.

Nie życzę sobie zimnej kąpieli w wodach Alimane!

Zanim wstające słońce rozświetliło zalesione grzbiety Gór Rabiriańskich, namioty

zwinięto, wozy załadowano, a cała armia ustawiła się w szyku marszowym. Nim wstający

dzień rozproszył poranne mgły, wojsko ruszyło kierując się w stronę przełęczy Saxula, ku

Aquilonii i wojnie. Droga stawała się coraz bardziej stroma i kręta. Po obu stronach wznosiły

się nagie stożki skalne pokryte zębami szarych głazów. Były to Góry Rabiriańskie, ciągnące

się ze wschodu na zachód rzędami majestatycznie wypiętrzonych szczytów.

Godzina po godzinie żołnierze maszerowali pod górę. Gorące słońce lało na nich swój

żar, gdy pchali pod strome wzniesienia ciężkie balisty, krążąc dookoła nich jak mrówki wokół

źdźbła trawy. Skłębiony pył wzbijał się w górę, całymi chmurami kalając krystaliczne górskie

powietrze.

Po pokonaniu każdego wzniesienia główna grań cofała się niczym miraż, sprawiając

wrażenie coraz bardziej odległej, ale blaski gasnącego słońca dotknęły zachodnich zboczy

okolicznych szczytów, góry rozstąpiły się jak rozciągnięte na boki zasłony. Oczom żołnierzy

ukazała się przełęcz Saxula — głęboka szczelina w środkowym masywie sprawiająca

wrażenie jak gdyby góry zostały rozrąbane ciosem topora wzniesionego ręką rozgniewanego

boga.

Gdy armia wspinała się po zboczu wiodącym ku przełęczy, Conan rozkazał

oddziałowi swej gwardii przybocznej wdrapać się na szczyty obramowujące przejście i

sprawdzić, czy nie oczekuje ich żadna zasadzka. Wkrótce dano znak, że wszystko w porządku

i armia przekroczyła przełęcz. Kroki ludzi, skrzypienie wozów i stukot kopyt odbijały się

wielokrotnym echem od skalnych urwisk po obu stronach. Gdy wynurzyli się z drugiej strony

przełęczy, kręta droga poprowadziła ich w dół pomiędzy kępami cedrów i sosen

porastających północne zbocza. Daleko w dole błyszczała Alimane, wijąc się wśród równin

jak srebrzysty wąż wygrzewający się w promieniach zachodzącego słońca.

Podążyli w dół stromych zboczy. Koła wozów skrępowano łańcuchami, by nie

staczały się zbyt szybko. Gdy gwiazdy poczęły migotać na ciemniejącym niebie, żołnierze

dotarli do rozwidlenia drogi prowadzącej do brodów. Tu armia zatrzymała się i rozbiła

obozowisko. Conan rozesłał zwiadowców w pobliże rzeki, by nie dopuścić do nagłego ataku

Procasa. Nic jednak nie zakłócało odpoczynku wojowników poza rykiem polującego

background image

lamparta, który uciekł na krzyk wartownika. Następnego poranka Trocero i jego oddziały

ruszyli drogą na prawo od rozwidlenia, prowadzącą do brodu Tunais. Conan i Prospero z

resztą armii podążyli w przeciwną stronę. Przy następnym rozstaju Prospero ze swym

niewielkim oddziałem skręcił na prawo, ku środkowemu brodowi Nagara. Conan z

pozostałymi jeźdźcami i pieszymi ruszył na zachód, do brodu Mevano.

Kompania za kompanią, chorągiew za chorągwią, powstańcy Conana podążali

piaszczystymi drogami. Na kolejną noc rozbili obóz na pagórku, a rano ruszyli dalej. Gdy

przeszli ostatnie pasmo wzgórz, przed nimi ponownie ukazała się Alimane, wyznaczająca

granicę pomiędzy Argos a Poitain. Wprawdzie Argos rościła sobie prawa do ziem na

północnym brzegu rzeki wraz z traktem, który prowadził aż do ujścia Alimane do Khorotas,

lecz pod rządami Vilerusa III Aquilończycy najechali te tereny i jako silniejsi wciąż

pozostawali w ich posiadaniu.

Gdy oddziały Conana dotarły do równych terenów, Cymmerianin nakazał swym

ludziom ciszę. Tak bardzo jak to możliwe, mieli wystrzegać się czynienia hałasu. Wozy

zatrzymano za gęstymi kępami drzew, a żołnierze rozbili obóz w miejscu, z którego nie było

widać brodu Mevano. Zwiadowcy wysłani naprzód nie donieśli o jakimkolwiek

nieprzyjacielu, ale wrócili z niedobrą wieścią, że rzeka wylała po wiosennych roztopach.

Na długo przed świtem następnego dnia oficerowie Conana zarządzili żołnierzom

pobudkę. Rozespani wojownicy bez śniadania zaczęli formować szyki. Conan krążył dookoła

żując przekleństwa i wygrażając tym, którzy podnosili głos lub szczękali bronią. Cały czas

miał wrażenie, że odgłosy te słychać na wiele mil wokoło. Lepiej wyćwiczeni żołnierze,

myślał ponuro, poruszaliby się cicho jak koty.

By ograniczyć hałas, komendy były przekazywane nie przez okrzyki czy dźwięki

trąbek, ale znakami rąk. Wywoływało to sporo nieporozumień. Jedna z kompanii,

otrzymawszy rozkaz wymarszu, wpadła w szeregi innej. Wywiązały się bójki i zanim

kapitanowie opanowali zamieszanie, z kilku nosów polała się krew.

Zasnute ciężkimi chmurami niebo wisiało nad drogą i rzeką, gdy oddziały Conana

podchodziły do brzegu Alimane. Siedzący na czarnym rumaku Conan ściągnął wodze i przez

mętną kurtynę mżawki przyjrzał się przeciwległemu brzegowi. Brązowa woda przepływała z

bulgotem przed kopytami jego konia.

Conan dał znak swojemu adiutantowi, Alaricusowi, obiecującemu młodemu

kapitanowi. Alaricus podjechał bliżej.

— Jak sądzisz, jak głęboko? — mruknął Conan.

background image

— Głębiej niż po kolana — odpowiedział Alaricus. — Może nawet po pierś; pozwól,

że wjadę koniem, aby to sprawdzić.

— Pilnuj się, żebyś nie ugrzązł w mule — ostrzegł Conan.

Młody kapitan przymusił swego gniadego wałacha do wejścia w spienione wody

wezbranej rzeki. Zwierzę najpierw zaparło się, ale potem posłusznie pobrnęło ku północnemu

brzegowi. W środku nurtu brunatna woda dotknęła czubków butów Alaricusa. Gdy ten się

obejrzał, Conan kiwnął mu, żeby wracał.

— Będziemy musieli spróbować — mruknął Cymmerianin, gdy adiutant dotarł z

powrotem. — Daj znać lekkiej jeździe kapitana Dio, by pierwsza przekroczyła rzekę i

przeszukała przyległe lasy. Następna przejdzie piechota. Każdy żołnierz ma trzymać się pasa

swego poprzednika. Niektórzy z tych partaczy utonęliby pod ciężarem swej broni, gdyby się

tylko potknęli.

Niebawem chorągiew lekkiej jazdy rozchlapując wodę wjechała w nurt rzeki. Po

dotarciu do przeciwległego brzegu kapitan Dio machnięciem ręki dał znak, że w lesie nie

kryje się żaden nieprzyjaciel.

Conan przypatrywał się z uwagą koniom idącym przez wodę, zapamiętując jej

głębokość. Gdy stało się jasne, że za połową swej szerokości rzeka nie ma żadnej głębiny, a

przeciwległy brzeg jest pusty, Cymmerianin dał znak piechocie. Wkrótce dwie kompanie

pikinierów i jedna łuczników pokonały wezbrane wody. Każdy z żołnierzy trzymał się

drzewca piki idącego przed nim. Łucznicy trzymali łuki w górze, by chronić cięciwy przed

zamoknięciem. Conan podjechał bliżej Alaricusa i zawołał: — Przekaż ciężkiej konnicy, by

forsowała bród, potem niech zaczną się przeprawiać tabory wraz z kompanią Cerca. Ja jadę

na środek rzeki.

Koń wszedł do rzeki prychając. Gdy zwierzę zaczęło się boczyć i zarżało przed

niewidzialnym niebezpieczeństwem, Conan uderzył ostrogami i zmusił konia do wejścia w

najgłębszą część rzecznego koryta.

Bystre oczy barbarzyńcy wciąż przepatrywały nadbrzeżne krzewy o

nefrytowozielonym listowiu. Droga od brodu była mrocznym tunelem biegnącym pod dębami

okrytymi świeżymi liśćmi. Gałęzie drzew zdawały się podtrzymywać ciężar ołowianego

nieba. Jest tu dość miejsca, aby się ukryć, pomyślał Conan. Lekka jazda stała stłoczona na

małej polance na brzegu rzeki, chociaż powinni byli rozproszyć się i głębiej przeszukać

przyległe lasy, zanim pierwsi piechurzy osiągnęli północny brzeg. Cymmerianin wykonał

gniewny gest.

background image

— Dio! — wrzasnął ze środka rzeki. Jeśli był tu nieprzyjaciel, na pewno już dawno

spostrzegł przeprawę, tak że nie było sensu zachować milczenia.

— Rozproszcie się i przeczeszcie te krzaki! Ruszcie się, żeby was szlag nie trafił!

Trzy kompanie piechoty wygramoliły się na brzeg, zabłocone i ociekające wodą,

podczas gdy konnica Dio rozdzieliła się w końcu na małe grupy i zanurzyła w gęstwinę po

obu stronach drogi. Wojsko jest najbardziej narażone na atak przy przekraczaniu brodu.

Conan wiedział o tym i mroczne przeczenie wezbrało w jego barbarzyńskim sercu.

Zmusił konia do obrócenia się w miejscu, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja po

drugiej stronie. Ciężka jazda brnęła przez rzekę, pierwsze wozy zaś zaczynały właśnie

wjeżdżać do wody. Kilka od razu ugrzęzło w mule. Żołnierze pchali je stojąc zanurzeni do

pasa.

Nagły krzyk rozdarł gęste od wilgoci powietrze. Conan odwrócił się szybko i ujrzał

ruch w krzakach bardziej oddalonych od brodu. Odruchowo ściągnął wodze swego rumaka i

wymierzona w niego strzała śmignęła przed jego piersią jak atakująca żmija i pogrążyła się w

szyi młodego oficera stojącego za nim. Gdy umierający mężczyzna spadł z siodła we

wzburzoną wodę, Conan wbił ostrogi w końskie boki, wykrzykując rozkazy. Musiał jak

najszybciej poprowadzić ciężką jazdę do starcia z wrogiem. Wciąż nie wiedział, czy miał

przed sobą słabe ubezpieczenie przeprawy, czy też główne siły armii Procasa.

Nagle koń stanął dęba i zatoczył się trafiony następną strzałą. Rżąc rozpaczliwie,

stworzenie upadło wyrzucając Conana z siodła. Cymmerianin łyknął mętnej wody i podniósł

się na nogi klnąc jak szalony. Kolejna strzała trafiła w jego napierśnik, odbiła się i zniknęła w

nurcie. Wszędzie dookoła niego leniwy spokój szarego dnia przepadł w nicość. Ludzie

wywrzaskiwałi bojowe okrzyki albo krzyczeli ze strachu i bólu i przeklinali bogów.

Zaraz potem Conan zobaczył potrójną linię łuczników i kuszników w niebieskich

płaszczach Legionu Pogranicznego. Równym krokiem wymaszerowali z gęstego listowia, by

zasypać gradem strzał szamoczących się w rzece buntowników. Przeciągły świst strzał

mieszał się z głębszym wizgiem bełtów z kusz. Kusznicy nie mogli wprawdzie strzelać tak

szybko jak łucznicy, ale kusze miały dużo większy zasięg, a ich żelazne pociski przebijały

nawet najlepsze zbroje. Coraz to któryś z jeźdźców spadał z konia z krzykiem lub w

milczeniu, a spienione wody Alimane zamykały się nad nim i unosiły w dal bezwładne ciało.

Brnąc do brzegu, Conan wypatrywał trębaczy, którzy mogliby zwołać rozproszonych

powstańców i opanować zamieszanie. Znalazł wreszcie jednego, Gunderlandczyka o

wyłupiastych oczach, tępo przyglądającego się dokonującej się jatce. Wymyślając mu od

najgorszych Conan ruszył w stronę przerażonego tchórza, lecz gdy miał go już schwycić za

background image

kołnierz, Gunderlandczyk zgiął się wpół i padł głową w wodę ze strzałą z kuszy w brzuchu.

Trąbka wysunęła się z jego dłoni i przepadła w rzece.

Conan przystanął, rozglądając się wokół jak przyparty do skały lew. Wtem usłyszał

dobiegający z polany tętent kopyt. Aquilońska konnica z grzmotem wyjechała z lasu i natarła

na kręcącą się w kółko gromadę lekkiej jazdy i piechoty. Uzbrojeni w miecze i lance jeźdźcy

na potężnych rumakach rozpędzili jazdę Conana na boki. Piesi zostali stratowani. W

mgnieniu oka północny brzeg został oczyszczony z buntowników. Chorągwie Procasa

rozsypały się w tyralierę jeźdźców, która rzuciła się w wodę, by wybić tych, którzy szamotali

się w rzece.

— Do mnie! — zagrzmiał Conan, wymachując mieczem. — Zewrzeć szeregi!

Lecz ci, którzy przeżyli atak nieprzyjaciela, zepchnięci do rzeki w panicznej ucieczce

cofali się na południowy brzeg, odpychając lub roztrącając swych towarzyszy, idących w

przeciwną stronę. Jeźdźcy Procasa pokonywali nurt wzbijając fontanny wody. Za pierwszą

ich linią utworzyła się druga, a za tą trzecia i następne. Ze skrzydeł łucznicy i kusznicy

kontynuowali swój ostrzał. Łucznicy Conana bez przerwy potrącani i popychani nie byli w

stanie im odpowiedzieć.

— Generale! — zawołał Alaricus. Conan obejrzał się i ujrzał młodego kapitana

brnącego ku niemu. — Ratuj się! Przepadliśmy tutaj, ale możesz przygotować obronę na

południowym brzegu. Weź mojego konia!

Conan wypluł przekleństwo w stronę zbliżającej się linii jeźdźców. Na chwilę zawahał

się. Przez głowę przemknęła mu myśl, aby rzucić się na nich w pojedynkę, lecz odegnał ten

pomysł tak szybko, jak się pojawił. W młodości Conan bez namysłu zdecydowałby się na taki

szaleńczy atak. Teraz był jednak generałem, odpowiedzialnym za życie swoich żołnierzy.

Lata doświadczeń utemperowały jego młodzieńczą brawurę. Gdy Alaricus począł zsiadać z

konia, Conan chwycił strzemię adiutanta, krzycząc:

— Nie zsiadaj, chłopcze! Ruszaj na południowy brzeg, na Croma!

Alaricus spiął ostrogą konia, który rozchlapując wodę pognał z powrotem. Conan,

trzymając się strzemienia, towarzyszył — mu długimi susami. Przedzierali się ku brzegowi

pośród cofającej się masy pieszych i konnych powstańców gnających na południe w

bezmyślnej ucieczce.

Za nimi jechali Aquilończycy pchnięciami lanc zabijając tych, co zostawali w tyle.

Wody brodu Mevano były różowe od krwi. Tylko to, że ścigający również musieli walczyć ze

spienionym nurtem, ocaliło przednie oddziały Conana przed całkowitym zniszczeniem.

background image

Główna masa uciekinierów dotarła do ciężkiej jazdy, która weszła do rzeki za

piechotą. Pędzący ludzie wpadli pomiędzy konie, wywrzaskując swą zgrozę. Przestraszone

zwierzęta poczęły stawać dęba i zrzucać jeźdźców, dopóki ci również nie dołączyli do

odwrotu. Za nimi zdesperowani woźnice starali się zawrócić wozy z zapasami bądź też

tchórzliwie porzucali je, skakali do wody i brnęli ku południowemu brzegowi. Dotarłszy do

porzuconych pojazdów, Aquilończycy zarżnęli ryczące woły i ruszyli dalej. Martwe ciała,

niesione przez prąd, zbijały się w makabryczne ludzkie tratwy. Wozy przewracały się gubiąc

swoją zawartość. Spieniony nurt unosił płachty namiotów, pęki oszczepów i kołczany strzał.

Conan, krzycząc do ochrypnięcia, wydostał się na południowy brzeg, gdzie pozostałe

kompanie stały przyglądając się bezczynnie nadciągającej katastrofie. Cymmerianin próbował

rozstawić je w obronnym szyku, lecz wszędzie powstańcze oddziały rozpadały się na

bezładne rojowiska uciekających ludzi. Odrzucając piki, tarcze i hełmy, szukali

bezpieczeństwa w okolicznych krzakach i zagajnikach. Cała dyscyplina, mozolnie wpajana

im przez poprzednie miesiące, zniknęła w tej chwili próby.

Tylko kilka grup żołnierzy zostało na stanowiskach i przyjęło walkę, gdy Aquilońska

jazda dotarła do nich, lecz szybko zostali stratowani, wybici lub rozproszeni.

Conan natknął się w ścisku na Publiusa i schwycił go za ramię, krzycząc, aby szedł za

nim. Niezdolny usłyszeć dowódcę w tym zgiełku, skarbnik bezradnie wzruszył ramionami,

pokazując w dół ręką. U jego stóp leżało ciało adiutanta Conana, które Publius osłaniał przed

buciorami uciekających żołnierzy. Koń Alaricusa zniknął.

Z gniewnym okrzykiem Conan rozproszył tłum płazem miecza. Zarzucił sobie

Alaricusa na ramię i ruszył biegiem na południe. Krępy Publius biegł obok niego dysząc i

sapiąc. Tuż za ich plecami Aquilońscy jeźdźcy wyjechali na brzeg i ruszyli za uciekającymi

buntownikami. Niebawem otoczyli stojące wzdłuż drogi tabory i zatrzymali się czekając, aż

dalsze szeregi pokonają wezbraną rzekę.

Dalej od brodu niektórzy z woźniców zdołali zawrócić swe ciężkie wozy i pognali

woły do niezdarnego biegu ku bezpiecznym wzgórzom. Droga na południe czerniła się od

uciekających ludzi, podczas gdy setki innych gnały przez łąki, ku ciemniejącym w oddali

lasom.

Ponieważ dzień był jeszcze młody, a siły Aquilończyków świeże, oddziały Conana

stanęły w obliczu całkowitej zagłady. W tym momencie jednak zaszło coś, co zwiększyło

szansę powstańców. Aquilończycy, którzy okrążyli wozy z zapasami, zamiast ruszyć dalej,

jęli plądrować je, nie zważając na rozkazy swych oficerów. Widząc to, Conan zawołał:

— Publiusie! Gdzie jest skrzynia z żołdem?

background image

— Nie… wiem — wychrypiał skarbnik. — Była w jednej z ostatnich fur, więc może

nie dostała się w ich ręce. Nie… mogę… już biec. Zostaw mnie, Conanie.

— Nie bądź głupcem — warknął Conan. — Potrzebuję człowieka umiejącego

rachować. Ten worek mąki już dochodzi do siebie.

Gdy Conan położył Alaricusa na ziemi, młodzieniec otworzył oczy i jęknął. Nie był

ranny. Ogłuszyła go strzała z kuszy, która bokiem uderzyła w jego hełm i wgięła blachę.

Conan podźwignął Alaricusa na nogi.

— Wyniosłem cię stamtąd, chłopcze — powiedział Cymmerianin. — Teraz twoja

kolej pomóc mi nieść naszego grubego przyjaciela.

Cała trójka ruszyła pospiesznie w stronę wzgórz. Conan i Alaricus podpierali z obu

stron zataczającego się między nimi Publiusa. Począł padać deszcz, zrazu łagodnie, ale potem

lunęło jak z cebra.

Ponure myśli przechodziły przez głowę Conana tej nocy, gdy siedział w dolinie u

stóp Gór Rabiriańskich. Dzień zakończył się zupełną klęską. Jego ludzie rozproszyli się.

Oddziały wiernego królowi generała przeczesywały okolicę wieszając i ścinając schwytanych

powstańców. Wydawało się, że rebelia poniosła ostateczną porażkę, utopiona w mętnych,

zmieszanych z krwią wodach Alimane.

W skalnym zagłębieniu, wśród dębów i sosen ukryło się wraz z Conanem kilka

tuzinów żołnierzy. Było to mieszane towarzystwo: Aquilońscy rycerze, pachołkowie, banici i

poszukiwacze przygód. Niektórzy byli ranni, choć tylko paru śmiertelnie, ale wszystkie serca

pełne były rozpaczy.

Conan wiedział, że oddziały Amuliusa Procasa krążą wśród wzgórz z zamiarem

wytępienia wszystkich niedobitków. Zwycięski Aquilończyk zamyślił zapewne zgnieść

rebelię raz na zawsze poprzez zadanie śmierci każdemu schwytanemu buntownikowi. Conan

musiał przyznać rację swemu zaprawionemu w bojach rywalowi. Gdyby on był na miejscu

Amuliusa Procasa, postępowałby podobnie.

Pogrążony w posępnym milczeniu, Conan rozmyślał nad losem Prospera i Trocera.

Prospero miał zmylić przeciwnika, ścigając jego główne siły pod bród Nogara, tak by Conan i

Trocero przeprawiając się mieli do czynienia jedynie z niewielkimi oddziałami ubezpieczenia

przepraw. Zamiast tego wojska Procasa uderzyły znienacka i z całą siłą na grupę Conana.

Barbarzyńca zastanawiał się, w jaki sposób Procas tak dobrze poznał ich plany.

W ciemności dookoła Conana siedzieli ludzie przemoczeni do suchej nitki. Nie

odważyli się rozpalić ognia. Kichanie i kaszel rozlegały się raz po raz w różnych miejscach.

Gdy ktoś zaklął na pogodę, Conan burknął:

background image

— Dziękujcie swym bogom, że pada! Gdyby dzień był pogodny, Procas wyrżnąłby

wszystkich do nogi! Ilu nas jest? — zapytał po chwili. — Zgłaszać się, ale po cichu. Publius,

licz ich.

Ludzie odpowiadali: „Tutaj! Tutaj!”, podczas gdy Publius zliczał ich na palcach. Gdy

przebrzmiało ostatnie: „Tutaj”, skarbnik powiedział:

— Stu trzynastu, generale, nie licząc nas.

Conan mruknął coś niezrozumiale. Chociaż pragnienie zemsty gorzało jaskrawym

ogniem w piersi barbarzyńcy, wydawało się niemożliwe, by tak mizerna grupa mogła

stanowić początek nowej armii. Mimo że przed resztkami swych wojsk przybierał dziarską

minę, jego duszę szarpał sęp zwątpienia.

Rozstawili straże i przez całą noc zbłąkani żołnierze, doprowadzani przez

wartowników, napływali do dolinki pojedynczo, dwójkami lub trójkami. Około północy

pojawił się Dexitheus. Kapłan Mitry przy każdym kroku krzywił się z bólu w zwichniętej

kostce.

Nad ranem w zagłębieniu zebrało się prawie dwustu niedobitków, niektórzy z nich

ciężko ranni. Dexitheus, mimo własnej kontuzji, zabrał się za opatrywanie rannych. Całymi

godzinami usuwał z ciał groty strzał i bandażował rany, dopóki Conan szorstko nie nakazał

mu odpoczynku.

Obóz był prowizoryczny, a Conan wiedział, że mają niewielkie szansę, by ujrzeć

następny poranek. Na razie jednak byli żywi, większość wciąż miała broń i wielu gotowych

było podjąć straceńczą walkę, gdyby Procas odkrył ich kryjówkę. W takiej sytuacji Conan

wreszcie usnął.

Świt ogarniał niebo, na którym chmury rozłamywały się, kurczyły i odpływały

pozostawiając czysty błękit. Conana obudził gwar wielu ludzi. Nowo przybyłym okazał się

Prospero wraz ze swoim oddziałem w sile pięciuset ludzi.

— Prospero! — wykrzyknął Conan, zrywając się na nogi. Objął przyjaciela w

potężnym uścisku, a następnie odprowadził go na bok. — Dzięki niech będą Mitrze! —

zawołał. — Jak przeszedł ci wczorajszy dzień? Jak nas odnalazłeś? Co z Trocerem?

— Wszystko po kolei, generale — odrzekł Prospero, odzyskując dech. — Nad brodem

Nogara znaleźliśmy tylko kilku wartowników, którzy na nasz widok uciekli. Przez cały dzień

maszerowaliśmy w kółko, trąbiliśmy i biliśmy w bębny, ale nie udało nam się zwabić do

brodu ani jednego królewskiego żołnierza. Pomyślałem, że to dziwne, więc pchnąłem gońca

w dół rzeki. Ten doniósł mi, że wre tam zacięta walka, a oddziały Trocera cofają się. Potem

dotarł do nas uciekinier od ciebie i opowiedział o waszej klęsce. Nie chcąc przeto dostać się

background image

ze swoimi pomiędzy żarna, wycofałem się na wyżynę. Tam inni, którzy wyszli cało,

powiedzieli mi, gdzie cię mniej więcej szukać. Reszta to szczęśliwy przypadek. Mów teraz,

co z tobą?

Conan zacisnął zęby, by stłumić grube przekleństwo.

— Tym razem wyszedłem na głupca. Poprowadziłem swoich prosto w zęby Procasa.

Powinienem był zaczekać, aż Dio przeczesze las i dopiero wtedy dać rozkaz do forsowania.

Dobrze, że Dio zginął na początku ataku, bo w przeciwnym razie sprawiłbym, żeby teraz tego

zapragnął. On i jego ludzie zachowywali się jak bezmyślne szczeniaki. Zanim zabrali się do

przeszukania lasu, było już za późno. Lecz to moja wina. Byłem zbyt niecierpliwy.

Zwiadowcy Procasa musieli siedzieć na drzewach. Dali znak do ataku w najgorszym dla nas

momencie. Teraz wszystko stracone.

— Niezupełnie, Conanie — powiedział Prospero. — Jak zwykłeś mawiać: nic nie jest

stracone, dopóki ostatni człowiek nie gryzie ziemi. W każdej wojnie bogowie na obie strony

rzucają nagrody i klęski. Wycofajmy się z powrotem na równinę Pallos. Po drodze dołączymy

do Trocera. Jest nas teraz siedem setek, a kiedy zbierzemy pozostałych maruderów, znowu

będą tysiące. W wielu takich wąwozach jak ten powinny się kryć podobne gromady.

— Procas ma nad nami dużą przewagę — skwitował ponuro Conan. — A jego

wyćwiczone oddziały nabrały nowego ducha po tym zwycięstwie. Czegóż przeciw nim może

dokonać tych kilka tysięcy przygnębionych niepowodzeniem oberwańców? Poza tym będzie

próbował obsadzić przełęcze w Górach Rabiriańskich, a przynajmniej główną przełęcz

Saxula.

— Niewątpliwie — odparł Prospero. — Ale oddziały Procasa rozproszyły się szeroko,

poszukując niedobitków. Nasze stada lwów mogą więc po kolei pożreć jego zgraje psów

gończych. Nawiasem mówiąc, na jedną z nich natknęliśmy się w drodze tutaj. Była to setka

lekkiej jazdy. Wybiliśmy ich do nogi. Daj spokój, generale! Ze wszystkich ludzi ty jesteś tym,

który nigdy nie daje za wygraną. Zdarzało ci się już tworzyć armie z band łotrzyków i

wstrząsnąć posadami tronów, więc możesz to uczynić ponownie. Bądź dobrej myśli!

Conan zaczerpnął głęboki oddech i uniósł głowę.

— Masz rację, na Croma! — zawołał. — Nie będę dłużej jęczał jak głodujący

półgłówek. Przegraliśmy bitwę, ale nasza sprawa trwa tak długo, dopóki jest nas dwóch

mogących oprzeć się o siebie plecami i walczyć za nią. I wciąż mamy to! — Sięgnął za siebie

i wydobył ze szczeliny w skale sztandar Lwów, symbol rebelii. Żołnierz, który go niósł, choć

śmiertelnie ranny, dowlókł się z nim do wzgórz. Gdy padł, Conan zwinął sztandar i ukrył.

Teraz rozpostarł go w blasku dnia.

background image

— Niewiele zostało tego z całej armii — powiedział głębokim basem — ale

zdobywano trony mając jeszcze mniej. — Na obliczu Conana pojawił się surowy, pełen

determinacji uśmiech.

background image

5

PURPUROWY LOTOS

Dalsze godziny udowodniły, że Fortuna nie do końca odwróciła się od buntowniczej

armii. Poprzedniej, pochmurnej i dżdżystej nocy w ciemnościach znużeni żołnierze Procasa

nie zdołali wytrzebić zbyt wielu niedobitków. Tak więc, gdy poranne słońce wytoczyło się

spod okrywy chmur, pojedyncze oddziały powstańców, które wymknęły się oddziałom

pościgowym albo rozbiły te, które spotkały na swej drodze, maszerowały raźno w kierunku

gór.

Noc się już zbliżała, gdy Conan wraz z resztkami wojsk dotarł do przełęczy Saxula.

Posłał przed sobą ludzi na zwiad, ponieważ był pewien, iż przyjdzie mu siłą wywalczyć sobie

przejście. Zaklął ze zdziwienia, gdy zwiadowcy przynieśli wiadomość, że nigdzie w okolicy

nie stwierdzono obecności żołnierzy Legionu Pogranicznego. Znaleziono tylko popioły

ognisk i inne ślady. Oznaczało to, że oddziały Procasa obozowały na przełęczy, lecz już stąd

odeszły.

— Na Croma! Co to ma znaczyć? — denerwował się Cymmerianin, wpatrując się w

wielką szczerbę w górskiej grani. — Czy to możliwe, by Procas wysłał swoje siły dalej, w

głąb Argos?

— Nie sądzę — powiedział Publius. — To oznaczałoby otwartą wojnę z Milo.

Bardziej prawdopodobne jest, że nakazał swym ludziom cofnąć się za Alimane, zanim w

Messancji dowiedzą się o tym wtargnięciu. Wtedy, jeżeli król Milo złoży protest, Procas

będzie mógł zaprzeczyć, iż jakikolwiek Aquiloński żołnierz postawił stopę na argosańskiej

ziemi.

— Miejmy nadzieję, że masz rację — powiedział Conan. — Ruszajmy!

Następnego dnia do Conana przyłączyło się kilka pełnych kompanii, które nietknięte

uszły z zasadzki pod Mevano. Największym jednak sukcesem było odnalezienie hrabiego

Trocero we własnej osobie, obozującego na szczycie jednego ze wzgórz wraz z dwiema

setkami jazdy i tysiącem pieszych. Trocero długo nie mógł wydostać się z objęć Conana i

Prospera.

— Dzięki niech będą Mitrze, że żyjesz! — wołał hrabia. — Słyszałem, że padłeś od

strzały i że twój oddział czmychnął na południe jak ptactwo odlatujące na zimę.

— Na pewno wiele słyszałeś o bitwie, a może dziesiąta część z tego to prawda —

rzekł Conan. Potem opowiedział mu o zasadzce pod Mevano i zapytał: — Jak wiodło ci się

pod Tunais?

background image

— Procas zmiótł nas równie skutecznie jak was. Myślę, że dowodził osobiście.

Zorganizował zasadzkę na południowym brzegu rzeki i uderzył z obu stron, gdy

przygotowywaliśmy się do przeprawy. Nie spodziewałem się, że może wtargnąć na

terytorium Argos.

— Amulius Procas nie jest głupi — powiedział Conan. — Nie ma też nic przeciwko

ryzykownym posunięciom, kiedy trzeba. Jak jednak tu dotarłeś? Przez przełęcz Saxula?

— Nie. Kiedy na nią podeszliśmy, obozował tam silny oddział Procasa. Na szczęście

jeden z moich jeźdźców, parający się dawniej przemytem, znał wąskie przejście, przez które

nas przeprowadził. Wspinaczka była bardzo stroma, ale obeszliśmy się utratą tylko dwóch

koni. Powiedz, czy przełęcz Saxula jest już wolna?

— Była, przynajmniej ostatniej nocy — odrzekł Conan i rozejrzał się dookoła.

— Ruszajmy czym prędzej z powrotem do naszego obozu na równinie Pallos. Razem

z twoimi mamy ponad dwa tysiące ludzi.

— Trudno to nazwać armią — mruknął Publius. — To zaledwie resztka z dziesięciu

tysięcy, które wymaszerowały z nami na północ.

— To początek — powiedział Conan, którego pochmurny nastrój z poprzedniej nocy

ulotnił się bezpowrotnie. — Przypominam sobie, że całe nasze przedsięwzięcie liczyło

najpierw jedynie piątkę dzielnych serc.

W trakcie dalszego marszu do resztek buntowników dołączyły kolejne grupki, a także

pojedynczy wojownicy. Conan ciągle oglądał się za siebie z niepokojem, spodziewając się w

każdej chwili ujrzeć wylewający się zza Gór Rabiriańskich cały Legion Pograniczny Procasa.

Publius miał jednak odmienne zdanie.

— Zważ, generale — mówił. — Król Milo z pewnością jeszcze nas nie zdradził, ani

nie zwrócił się przeciwko nam, inaczej wysłałby swoje wojska, by nas zaatakowały w chwili,

gdy Procas zdobył nad nami przewagę. Mniemam, że nawet szalony król Aquilonii nie

poważy się na otwartą wojnę z państwem Argos. Argosańczycy to twardy orzech do

zgryzienia. Amulius Procas musi znać jego politykę, inaczej nie przeżyłby tak długo w

służbie Numedidesa. Nie można pochopnie zadrażniać stosunków z przyległymi królestwami.

Kiedy już dotrzemy z powrotem do naszego obozu, to powinniśmy być na razie bezpieczni.

Czekają na nas rezerwowe dostawy i markietanki. Cymmerianin popatrzył na niego spode łba.

— Chyba, że Numedides przekupi albo namówi Mila do zwrócenia się przeciwko nam.

Conan miał rację, gdyż niedługo potem Aquilońscy posłowie spotkali się z królem Milo i jego

doradcami. Przywódcą wysłanników Numedidesa był Zingarańczyk Quesado, który dotarł do

Messancji po długiej i ciężkiej jeździe, omijając z daleka walczące armie.

background image

Quesado, ustrojony teraz w kaftan z czarnego aksamitu i buty z delikatnej czerwonej

kordowańskiej skóry, zmienił się bardzo, ale bynajmniej nie z korzyścią dla swego

pracodawcy. Słysząc o wyczynach szpiega Vibiusa Latro zachwycony król Numedides

nakazał przeniesienie Quesado do służby dyplomatycznej. Okazało się to błędem.

Zingarańczyk był doskonałym szpiegiem, od dawna przywykłym nie wyróżniać się w

tłumie. Teraz jednak, po nagłym awansie połączonym z przypływem gotówki i znaczenia,

Quesado zupełnie pozbył się swej fasadowej skromności. Zamiast niej pojawiła się

pompatyczna duma i pyszne pozy zingarańskiego szlachetki. Spoglądając wzdłuż dziobatego

nosa, usiłował niedwuznacznymi pogróżkami przekonać króla Milo i jego doradców, iż

mądrzej byłoby zjednać sobie łaskawość króla Aquilonii, niż popierać jego niedowarzonych

przeciwników.

— Wasza Królewska Wysokość, panowie — rozpoczął Quesado ostrym belferskim

tonem. — Z pewnością wiecie, iż jeżeli postanowicie nie przyjąć przyjaźni mojego pana,

musicie zaliczyć się do jego wrogów. I im dłużej będziecie zezwalać, aby w waszym

królestwie znajdowała schronienie rebelia, tym bardziej skazi was trucizna zdrady wobec

mojego suwerennego władcy, potężnego króla Aquilonii.

Na szerokiej twarzy króla Milo pojawił się rumieniec gniewu i monarcha poruszył się

gwałtownie. Potężnie zbudowany mąż w średnim wieku, którego bujna broda sięgała do pasa,

Milo roztaczał aurę niewzruszonej godności. Wyglądał jak prosty chłop, ale był władcą

bogatego i sprawnie urządzonego królestwa. Powolny w kształtowaniu swego zadania, gdy

jednak raz podjął decyzję, potrafił być wyjątkowo uparty. Spoglądając spod brwi na Quesado,

wyrzucił z siebie twardo:

— Argos to wolny kraj, mój panie! Nigdy nie byliśmy, i Mitra mi świadkiem, że nie

będziemy, poddanymi króla aquilońskiego. Zdrada oznacza naruszenie zasad postępowania

poddanego wobec swego pana. Twierdzisz zatem, że twój wypasiony Numedides jest panem

Argos?

Quesado zaczął się pocić. Jego kościste czoło zalśniło w łagodnym świetle

przesączającym się przez szyby komnaty rady, zabarwione pasmami lazuru, zieleni i

szkarłatu.

— Nie taka była moja intencja, Wasza Królewska Wysokość — ukorzył się spiesznie,

po czym znacznie ciszej powiedział: — Lecz z całym należnym szacunkiem, panie, muszę

wskazać, że mój władca nie może nie zważać na pomoc udzielaną przez swego monarszego

brata buntownikom przeciw Rubinowemu Tronowi.

background image

— Nie udzieliliśmy im żadnej pomocy — odrzekł nachmurzony Milo. — Wasi

szpiedzy musieli wam donieść, że ich resztki rozbiły się obozem na równinie Pallos i że z

braku dostaw z Messancji grasują po okolicy w poszukiwaniu pożywienia. Ich bossońscy

łucznicy wykorzystują teraz swoją zręczność w polowaniach na kaczki i jelenie. Twierdzicie,

że zwycięstwo generała Procasa było rozstrzygające? Czego więc miałaby się obawiać

potężna Aquilonia ze strony zgrai niedobitków, których głodówka skłoniła do takiej

desperacji. Doniesiono nam, że została ich jedynie dziesiąta część pierwotnej liczby i że

codziennie ubywa ich z powodu dezercji.

— To prawda, Wasza Królewska Wysokość — powiedział Quesado, przybrawszy swą

pozę. — Ale co oświecone Argos może zyskać na udzielaniu schronienia takiej bandzie?

Nieudolni zwrócić się przeciw ich prawowitemu władcy, z pewnością będą utrzymywać się z

przestępstw przeciw twoim lojalnym obywatelom.

Nachmurzywszy się, Milo zamilkł, ponieważ nie miał przekonywającej odpowiedzi na

argument Quesado. Nie mógł powiedzieć, że dał słowo swemu staremu przyjacielowi,

hrabiemu Trocero, iż pozwoli jego powstańcom korzystać z gościny na swojej ziemi. Króla

coraz bardziej drażniły usiłowania aquilońskiego posła, zmierzające do wymuszenia jego

decyzji. Milo lubił sam dochodzić do nich w swoim czasie, bez niczyjego ponaglania. Władca

podniósł się ociężale, kończąc rozmowę. — Rozważymy życzenia naszego brata Numedidesa,

ambasadorze Quesado — powiedział Milo. — W stosownej chwili zostaniesz powiadomiony

o naszej decyzji. Obecnie otrzymujesz nasze pozwolenie odejścia.

Z ustami zwiniętymi w fałszywym uśmiechu Quesado wycofał się w ukłonach, lecz

jad wściekłości przeżerał jego serce. Fortuna tym razem sprzyjała Conanowi, ale następny

rzut kości mógł dać inny wynik, albowiem Conan, chociaż tego nie wiedział, hodował żmiję

na swojej piersi…

Armia Lwów nie była jednak tak osłabiona czy zagłodzona, jak sądzili Milo i

Quesado. Liczyła teraz tysiąc pięciuset ludzi i z każdym dniem odbudowywała swoją siłę i

gromadziła zapasy. Konie pasły się na wysokiej, równinnej trawie, markietanki zaś, które

pozostały w obozie, gdy armia wymaszerowała na północ, pielęgnowały rannych. Ocalono też

znaczną część taborów, a obszarpane grupy wciąż napływały do obozu, by powiększyć

szczupłe, lecz rezolutne szeregi rebeliantów. W lasach słychać było odgłosy siekier drwali,

podczas gdy w obozie strugano oszczepy i drzewca strzał, a kowadła rozbrzmiewały

uderzeniami młotów kowali kujących do nich groty.

Najbardziej dodawała otuchy wieść, że straż tylna w sile tysiąca ludzi, dowodzona

przez barona Grodera, wymknęła się z zasadzki pod Tunais i wędrowała przez góry na

background image

zachodzie. Conan wysłał oddział lekkiej jazdy pod wodzą Prospera, by odnaleźli zbłąkanych

towarzyszy i sprowadzili ich do głównego obozu. Dexitheus zanosił modły do Mitry, by ta

wieść okazała się prawdziwa, bowiem siły Grodera podwoiłyby ich szeregi. Zdarzało się już,

że królestwa były zdobywane przez armie liczące mniej niż trzy tysiące ludzi.

Księżyc w pełni słał swój blask na równinę Pallos niczym żółte oko rozgniewanego

boga. Przejmująco zimny, niespokojny wiatr szemrał w wysokich trawach i niewidzialnymi

palcami targał płaszcze wartowników, stojących na czatach dookoła obozu powstańców.

W namiocie, w blasku świec Conan zasiedział się do późna, przysłuchując się

rozmowom swych oficerów. Niektórzy z nich, przygnębieni niedawną klęską, niechętnie

mówili o” dalszej walce. Inni, żądni pomsty, nalegali na nowy atak, nawet tak niewielkimi

siłami.

— Zważ, generale — mówił hrabia Trocero. — Amulius Procas na pewno nie

spodziewa się ataku z naszej strony tak szybko po poniesionej porażce, a więc moglibyśmy

pokonać go przez zaskoczenie. Gdy przekroczymy Alimane, przyłączą się do nas nasi

przyjaciele w Poitain, którzy tylko czekają na nasze przybycie, by wywołać ogólne powstanie.

Barbarzyńska natura Conana skłaniała się ku radom hrabiego. Przekroczenie granicy

w momencie, w którym los zdawał się najmniej im sprzyjać, mogłoby przekształcić klęskę w

zwycięstwo. Pilnie potrzebował uwieńczonego powodzeniem boju, by poprawić morale swej

armii. Sporo ludzi zdążyło już zdezerterować porzucając to, co wydawało im się przegraną

sprawą. Jeśli nie zdoła nowymi nadziejami na tryumf podeprzeć chwiejącego się ducha, to

strumyczek rozczarowanych stanie się wkrótce powodzią, która rozmyje jego armię.

Jednakże potężny Cymmerianin w ciągu lat wojowania dobrze poznał tajniki

wojennego rzemiosła. Doświadczenie nakazywało mu powściągnąć ten zapał i nie narażać

resztek wojska, przynajmniej do powrotu Prospera z wieściami o baronie Groderze i jego

oddziale. Dopiero otrzymawszy tak znaczne posiłki, Conan mógłby zadecydować, czy

nadszedł już czas ataku.

Odprawiwszy dowódców, Conan zapragnął ciepła ramion i miękkich piersi Alciny.

Czarnowłosa tancerka oczarowała go zręcznymi sposobami nasycania jego namiętności. Tej

nocy jednak Alcina ze śmiechem wymykała się z jego uścisków, namawiając go do wypicia

pucharu wina.

— Czas, panie, byś zakosztował napoju ludzi szlachetnych, zamiast jak byle chłop

żłopać bez przerwy piwsko — powiedziała. — Dla twej wyłącznej przyjemności dostałam

butelkę wina z Messancji.

background image

— Na Croma, dziewczyno, dość już wypiłem tego wieczora! Pragnę teraz wina z

twoich warg, a nie z wytłaczanych winogron.

— To tylko łagodny środek pobudzający, panie, mający wzmóc twe męskie siły i

naszą rozkosz — przymilała się.

Stojąc w świetle świec w kusej tunice z szafranowego jedwabiu uśmiechnęła się

uwodzicielsko i wyciągnęła ku niemu puchar z winem.

— Zawiera przyprawy z moich rodzinnych stron, które pobudzą twe zmysły —

dodała. — Czyż nie skosztujesz go, panie, aby mnie zadowolić?

Spoglądając z pożądaniem na blady owal jej twarzy, Conan rzekł:

— Nie potrzebuję żadnych podniet, gdy czuję zapach twych włosów. Podaj mi jednak

ten kielich, wypiję za rozkosze tej nocy.

Wychylił wino trzema głębokimi łykami, ignorując gorzkawy posmak przypraw i z

trzaskiem odstawił kielich. Następnie wyciągnął ramiona do dziewczyny, której szeroko

rozwarte oczy nagle wpatrzyły się w niego badawczo. Kiedy spróbował wziąć ją w ramiona,

namiot zawirował dookoła niego w szaleńczym tempie i przeszywający ból wypełnił jego

trzewia. Sięgnął dłonią do słupa podtrzymującego namiot, nie trafił i ciężko upadł. Alcina

pochyliła się nad nim. Oczy Conana zaszły mgłą. Rysy tancerki rozpływały się, ale jej zielone

oczy ciągle płonęły jak jarzące się szmaragdy.

— Na Croma, dziewko! — wydyszał Conan. — Otrułaś mnie!

Cymmerianin usiłował się podnieść, lecz miał wrażenie, że jego ciało zamieniło się w

ołów. Krew łomotała mu w skroniach, twarz spurpurowiała z wysiłku, ale nie udało mu się

podnieść na nogi. Upadł na plecy, gwałtownie chwytając powietrze. W oczach ćmiło mu się,

a potem poczuł, że odpływa z jasnego wnętrza namiotu w podobny do transu sen na jawie.

Nie był w stanie poruszyć się ani przemówić.

— Conanie! — syknęła jadowicie dziewczyna. — Koniec z tobą, ty barbarzyński

głupku! Niedługo i te żałosne resztki armii powędrują za tobą do piekieł, tam gdzie wasze

miejsce!

Usadowiła się wygodnie i wyjęła amulet, który nosiła między piersiami.

Spojrzawszy na odmierzającą czas świecę stwierdziła, że jeszcze pół godziny musi upłynąć,

zanim będzie mogła porozumieć się ze swym panem. Siedziała w milczeniu, nieporuszona jak

sfinks, dopóki nie nadszedł czas. Wtedy skupiła swe myśli na kawałku obsydianu.

W dalekiej Tarancji Thulandra Thuu spoglądając w magiczne lustro wydał z siebie

szyderczy śmiech, ujrzawszy rozciągniętego na ziemi Cymmerianina. Potem wstał, umieścił z

powrotem zwierciadło w skrzyni, obudził służącego i wysłał go z wiadomością do króla.

background image

Hsiao znalazł Numedidesa nagiego, rozkoszującego się masażem wykonywanym

przez cztery skąpo ubrane dziewczyny. Skromnie utkwiwszy spojrzenie w posadzce, Hsiao

ukłonił się nisko i powiedział:

— Mój pan pragnie z całym szacunkiem powiadomić Waszą Królewską Wysokość, że

dzięki jego nieziemskim mocom bandyta Conan poniósł w Argos śmierć.

Numedides odpędził dziewczyny i usiadł.

— Martwy, powiadasz?

— Tak jest, panie i królu.

— Wspaniała wiadomość, wspaniała! — Z głośnym wybuchem śmiechu Numedides

poklepał się po gołym udzie. — Coś jeszcze? — spytał.

— Mój pan prosi o twoje pozwolenie wysłania kuriera do generała Amuliusa Procasa,

aby zawiadomić go o tym wypadku i nakazać mu wkroczyć do Argos i rozbić buntowników,

zanim znajdą sobie następnego przywódcę.

Numedides machnął ręką.

— Idź, żółty psie, i powiedz swemu panu, żeby czynił to, co uważa za stosowne. —

Następnie zwrócił się do dziewczyn: — Do roboty, gołąbeczki!

Niebawem w drogę do obozu generała Procasa na granicy z Argos wyruszył kurier.

Wiózł on wiadomość noszącą pieczęć króla Numedidesa, która w ciągu mniej niż dwóch

tygodni miała spowodować atak niepokonanego Legionu Pogranicznego na pozostających bez

przywództwa powstańców zebranych pod sztandarem Lwów.

W namiocie Conana Alcina wyciągnęła swój podróżny kuferek i wyjęła zeń kostium

pazia, w który się przebrała. W skrzyni pod strojami spoczywała mała miedziana szkatułka,

którą tancerka otworzyła przekręcając opasującego pokrywę smoka. Szkatułka zawierała

mnóstwo pierścieni, bransolet, naszyjników, kolczyków i innych klejnotów. Alcina

przebierała w biżuterii, dopóki nie znalazła niewielkiego miedzianego prostokąta z

argosańską inskrypcją. Znak ten upoważniał jego właściciela do zmiany koni w królewskich

stajniach pocztowych. Szybko przebrała klejnoty, co cenniejsze wkładając do skórzanego

woreczka, który wetknęła za pas.

Dokonawszy tego, zgasiła świecę i wyszła z pogrążonego w ciemności namiotu.

Zbliżyła się do wartownika i powiedziała wyniośle:

— Conan zasnął, polecił mi jednak dostarczyć pilną wiadomość do króla Argos. Bądź

tak dobry i każ pachołkom, by natychmiast osiodłali dla mnie konia i przyprowadzili go tutaj!

background image

Wartownik zawołał kaprala, który posłał ludzi, by wykonali życzenie Alciny, podczas

gdy ona czekała spokojnie u wejścia do namiotu. Żołnierze, przyzwyczajeni do kaprysów

nałożnicy generała i zapatrzeni w jej wspaniałą figurę, bez wahania spełnili jej polecenie.

Gdy przyprowadzono konia, wsiadła nań zręcznie i szybko zniknęła w oświetlonej

przez księżyc dali.

Cztery dni później Alcina dotarła do Messancji. Natychmiast pospieszyła do dawnej

kryjówki Quesado, gdzie znalazła następcę szpiega, Fadiusa Kothiańczyka, karmiącego

gołębie pocztowe.

— Powiedz mi, gdzie jest Quesado? — zapytała.

— Nie słyszałaś? — odrzekł Fadius. — Jest teraz ambasadorem, zbyt dumnym, by

tracić czas na takich jak my.

— Cóż, pan czy cham, muszę się z nim natychmiast widzieć. Przynoszę wieści

wielkiej wagi.

Fadius zaprowadził Alcinę do zajazdu, w którym mieszkali Aquilończycy. Służący

Quesado przygotowywał właśnie łoże dla swego pana, gdy Fadius i Alcina wpadli nie

zapowiedziani.

— Do kroćset! — wrzasnął Quesado. — Cóż z was za grubiański motłoch, że

przeszkadzacie mej szlachetnej osobie udać się na spoczynek?

— Dobrze wiesz, kim jestem — przerwała Alcina. — Przybyłam przekazać ci, że

Conan nie żyje.

Quesado zamarł z otwartymi ustami, po czym je powoli zamknął.

— Dobrze! — powiedział w końcu. — To rzuca nowe światło na wiele spraw.

Naciągnij mi z powrotem buty, Narses. Muszę natychmiast udać się do Milo. Co się zdarzyło,

Alcino?

Niedługo potem Quesado przybył do pałacu i wyniośle zażądał posłuchania u króla.

Zingarańczyk zamierzał zmusić Milo do natychmiastowego ataku na armię Conana. Żywił

przekonanie, że buntownicy zdemoralizowani śmiercią swego przywódcy pierzchną na sam

widok armii byłego sojusznika.

Los jednak sprawił, że wypadki potoczyły się zupełnie inaczej. Wyrwany ze snu, król

Milo wpadł w szał usłyszawszy, że Quesado żąda audiencji o pomocy.

Chwilę później do Quesado wszedł paź z wiadomością od Milo.

— Jego Królewska Wysokość rozkazuje ci, panie, byś oddalił się natychmiast i wrócił

o bardziej stosownej porze, najlepiej na godzinę przed południem dnia jutrzejszego.

Quesado zarumienił się z gniewu i zawodu. Spoglądając z góry, powiedział:

background image

— Mój dobry człowieku, wydajesz się nie pojmować, kim jestem.

Paź roześmiał się, dorównując bezczelnością Quesado.

— Owszem, panie, wszyscy wiemy, kim jesteś i czym byłeś. — Szerokie uśmiechy

pojawiły się na twarzach strażników stojących za paziem, który mówił dalej: — Upraszam cię

zatem, abyś raczył się oddalić i to żywo, bo możesz narazić się na niezadowolenie mego

władcy!

— Pożałujesz tych słów, hultąju! — warknął Quesado i odwrócił się. Rozwścieczony

poszedł do swej dawnej kwatery na nadbrzeżu, gdzie zastał oczekujących na niego Alcinę i

Fadiusa. Tam sporządził gniewną notatkę dla króla Aquilonii, donoszącą o odmowie Milo, i

wysłał ją przywiązaną do gołębiej nóżki.

Dwa dni później raport byłego szpiega dotarł do Vibiusa Latro, który pośpieszył z nim

do króla. Numedides, z trudem umiejący powstrzymywać swoje pasje nawet w najbardziej

sprzyjających okolicznościach, przeczytawszy o sprzeciwie króla Argos, z miejsca wysłał

kolejnego kuriera z poleceniem dla generała Amuliusa Procasa. Posłanie to w

przeciwieństwie do poprzedniego zawierało znacznie więcej niż tylko upoważnienie do

wtargnięcia na terytorium Argos. W dobitnych słowach nakazane zostało Procasowi, aby

natychmiast zaatakował Argos i wszelkimi niezbędnymi siłami zmiótł z powierzchni ziemi to

państwo.

Procas, twardy i uzdolniony dowódca, wykrzywił się na królewski rozkaz. W nocy,

która nastąpiła po zwycięskich bitwach stoczonych nad Alimane, szybko wycofał z

argosańskiego terytorium oddziały, które wysłał w celu wybicia uciekających buntowników.

Wtargnięcie takie można było usprawiedliwić jako dokonane w ferworze pościgu. Obecnie

jednak nakaz inwazji oznaczał odwrócenie stanowiska króla Milo od ostrożnej neutralności

do otwartej wrogości wobec króla Aquilonii.

Królewski rozkaz nie pozostawiał jednak żadnego miejsca na odmowę, jeżeli pragnął,

by jego głowa jeszcze jakiś czas pozostała na swej szyi. Procas musiał zaatakować. Jednak

cały jego rozsądek i żołnierskie doświadczenie buntowały się przeciwko poleceniu

Numedidesa.

Procas odwlókł swój wymarsz o kilka dni, mając nadzieję, że król po namyśle odwoła

rozkaz, lecz do obozu nie dotarły żadne nowe wieści, więc nie odważył się dłużej czekać. I

tak pewnego pięknego wiosennego poranka Amulius Procas przekroczył ze swoją armią

Alimane. Rzeka, której poziom opadł już po wiosennych roztopach, nie była przeszkodą dla

chorągwi rycerzy w lśniących zbrojach, tarczowników w kolczugach i łuczników w

skórzanych kaftanach. Przebrnęli przez nurt i podjęli marsz krętą drogą wznoszącą się ku

background image

przełęczy Saxula, a po jej przebyciu w pierwszej kolejności ruszyli w kierunku obozu

buntowników na równinie Pallos.

Dopiero rankiem oficerowie dowiedzieli się o otruciu swego dowódcy. Pośpiesznie

zgromadzili się w namiocie Conana. Dexitheus wziął puchar i ostrożnie powąchał resztki

napoju Alciny.

— Ten trunek — orzekł — zawiera sok purpurowego lotosu ze Stygii. Wedle

wszelkich zasad nasz generał powinien już być martwy jak król Tuthamon. Mimo to żyje,

choć wygląda jak trup z otwartymi oczami.

Publius zamyślił się i powiedział:

— Być może morderca użył tylko tyle trucizny, ile potrzebne było do powalenia

zwykłego człowieka, a nie wziął pod uwagę wzrostu i tężyzny Conana.

— To ta suka o zielonych oczach! — zawołał Trocero. — Nigdy jej nie ufałem, a jej

zniknięcie ostatniej nocy tylko potwierdza jej winę. Gdybym dostał tę wiedźmę w swoje ręce,

spaliłbym ją na stosie!

Dexitheus obrócił się ku hrabiemu.

— Zielone oczy, rzeczesz? — spytał szybko. — Kobieta o zielonych oczach?

— Tak, jak szmaragdy, ale co z tego! Z pewnością widziałeś nałożnicę Conana,

piękną Alcinę.

Dexitheus potrząsnął głową z miną świadczącą o złym przeczuciu.

— Słyszałem, że nasz generał zabrał ze sobą tancerkę z winiarni w Argos — mruknął.

— Starałem się jednak nie zważać na taką nieobyczajność, Conan zaś taktownie trzymał ją z

dala od mych oczu. Biada naszej sprawie! Sam Mitra objawił mi we śnie, aby strzec się

zielonookiego cienia, stojącego blisko naszego dowódcy. Nie wiedziałem, wtedy, że zło już

stąpa pomiędzy nami. Biada mi za to, że zaniedbałem zwierzyć się moim towarzyszom!

— Dość! — uciął Publius. — Conan żyje i możemy dziękować bogom, że nasza

piękna trucicielka to partaczka w tym fachu. Niech nikt prócz giermków Conana nie wchodzi

do tego namiotu. Musimy powiedzieć ludziom, że zaniemógł nieco, i sami dalej

odbudowywać nasze siły. Musisz przejąć dowodzenie, Trocero.

Poitański hrabia z powagą skinął głową.

— Zrobię, co będę mógł, skoro jestem zastępcą dowódcy. Ty, Publiusie, musisz

rozesłać zwiadowców, abyśmy wiedzieli wszystko o ruchach Procasa. Muszę iść. Już czas na

poranny apel. Będę ćwiczył naszych chłopców tak ostro jak Conan, a nawet bardziej!

Do czasu gdy Procas rozpoczął inwazję, Lwy posiadały już liczne czujne oczy i

nasłuchujące uszy krążące po górach i nad brzegiem Alimane. Do przywódców powstańczej

background image

armii, jak zwykle odbywających swe narady w namiocie Conana, rychło dotarły raporty o

liczbie najeźdźców. Trocero, z siwizną gęściejszą niż przed tygodniem i ze śladami

zmęczenia na twarzy, spokojnie zapytał Publiusa:

— Co nam wiadomo o sile przeciwnika?

Publius pochylił głowę, by zsumować liczby na woskowych tabliczkach. Gdy podniósł

wzrok, w jego oczach była obawa.

— Przewyższa nasze siły co najmniej trzykrotnie — powiedział ciężko. — To czarny

dzień, przyjaciele. Niewiele możemy zrobić poza stawieniem ostatecznego oporu.

— Bądź dobrej myśli, Publiusie! — pocieszał go hrabia, poklepując skarbnika po

plecach. — Dobrze, że nie jesteś generałem, bo w przeciwnym razie szybko przekonałbyś

żołnierzy, iż są pokonani, jeszcze przed rozpoczęciem walki. — Odwrócił się do Dexitheusa.

— Jak z naszym generałem?

— Odzyskał świadomość, lecz jak dotąd nie może się poruszyć. Sądzę, że wyżyje,

chwała niech będzie Mitrze.

— Jeśli nie będzie mógł wsiąść na konia, gdy zagra trąbka bojowa, ja uczynię to za

niego — odparł Trocero. — Czy mamy jakieś wiadomości od Prospera?

Publius i Dexitheus potrząsnęli głowami.

— A więc musimy sobie poradzić z tym, co mamy. — Trocero wzruszył ramionami.

— Wróg nadejdzie dopiero jutro, a zatem teraz musimy zdecydować: walczyć czy uciekać?

Od strony górskich szczytów nadciągała konnica i piechota Legionu Pogranicznego.

Poprzedzały ich luźne gromady zwiadowców i harcowników. Za nimi jechał na swym

rydwanie Amulius Procas. Powstańcy rozwinęli szyki bojowe na środku równiny.

Powietrze znieruchomiało, jakby zastygło w oczekiwaniu. Szeroki front przeważającej

liczebnie Aquilońskiej armii nie pozwalał hrabiemu Trocero na jakikolwiek manewr

okrążający ze skrzydeł. Rozerwanie centrum oznaczałoby natychmiastowe unicestwienie sił

rebeliantów. Hrabia wiedział też, że nie ma szans na żaden udany odwrót osłaniany ciągłymi

kontratakami straży tylnej. Taki manewr mógł być wykonany tylko przez dobrze

wyćwiczonych i zdyscyplinowanych żołnierzy. Ludzie, którymi dysponował Trocerro,

rozczarowani tym, co spotkało ich nad Alimane, otrzymawszy rozkaz odwrotu po prostu

rozpierzchliby się, każdy na własną rękę, a Aquilońska lekka jazda zmasakrowałaby

uciekających. Byłby to prawdziwy koniec powstania.

Trocero, przyjrzawszy się nadciągającym wojskom Procasa ze swojego punktu

dowodzenia na wzgórzu, dał znak giermkowi, aby ten przyprowadził mu konia. Hrabia

background image

poprawił zapinkę na płaszczu okrywającym zbroję i wdrapał się na siodło. Potem odwrócił się

do kilkuset jeźdźców, którzy zgromadzili się dookoła niego, i zawołał:

— Znacie nasz plan, przyjaciele! Teraz wszystko zależy od waszych mieczy!

Trocero zdecydował, że ich jedyna szansa leży w desperackim ataku na szyk

Aąuilończyków i próbie przebicia się do samego Amuliusa Procasa. Wiedział, że

nieprzyjacielski dowódca, podstarzały, krępy mężczyzna, od lat nękany jest dolegliwościami

pochodzącymi od starych ran i źle znosi konną jazdę. Z tego powodu Procas korzystał zawsze

z rydwanu. Trocero liczył na to, że woźnica generała będzie miał kłopoty z manewrowaniem

mało zwrotnym pojazdem w bitewnym ścisku. Gdyby więc powstańczej konnicy udało się

jakimś cudem przedrzeć i zabić aquilońskiego generała, jego wojska mogłyby się załamać

pod wpływem zwątpienia.

Raz jeszcze Fortuna uśmiechnęła się do buntowników. Tym razem uśmiechem tym

był król Argos — Milo, we własnej osobie. Zanim bowiem rozpoczął się aquiloński najazd,

argosański szpieg, zajeździwszy na śmierć trzy konie, dotarł do Messancji i dostarczył na

dwór wieść o tym, że Numedides nakazał atak na Argos. W ten sposób król Milo dowiedział

się o planowanym ataku równocześnie z przywódcami powstańców. Zirytowany arogancją

ambasadora Quesado, stateczny zazwyczaj monarcha wściekł się na dobre. Natychmiast

wydał rozkaz dowódcy garnizonu Messancji, by forsownym marszem ruszył na pomoc w celu

odparcia napaści.

W spokojniejszej chwili Milo mógłby powstrzymać swój gniew. Wystarczyło

pozwolić Procasowi zniszczyć buntowników, co na pewno ułagodziłoby Numedidesa, a

potem podjąć z nim rozmowy pokojowe. Trochę prezentów i kilka urodziwych niewolnic

załatwiłoby sprawę. Tym razem jednak, zanim król Argos ochłonął, jego wojska maszerowały

już na północ. Z tej przyczyny konsekwentny z natury Milo odmówił Quesado proszącemu o

zmianę decyzji.

Amulius Procas zatrzymał swą armię i zaczął wydawać oddziałom drobiazgowe

rozkazy bojowe, kiedy do jego rydwanu podjechał galopem rozgorączkowany zwiadowca.

— Generale! — zawołał. — Na południowej drodze unosi się wielki obłok kurzu,

jakby zbliżała się tu jeszcze jedna armia!

Procas kazał zwiadowcy powtórzyć wiadomość, po czym klnąc jak szewc zerwał z

głowy hełm i z rozmachem rzucił nim o podłogę rydwanu. Stało się to, czego się najbardziej

obawiał! Ochłonąwszy z pierwszej furii Procas warknął do swoich adiutantów:

background image

— Odwołać bitwę! Rozluźnić szyk. Rozkazać zwiadowcom, by okrążyli armię

buntowników, zapuścili się na południe i zbadali liczebność, a także skład zbliżających się

oddziałów. Rozbić mój namiot i wezwać wyższych oficerów na naradę!

Godzinę później, gdy zwiadowcy donieśli, że zbliża się ku nim tysiąc konnych,

Amulius Procas znalazł się w rozterce. Mimo wyraźnych rozkazów swojego króla nie chciał

prowokować Argos do otwartej wojny. Również i on uważał, że wszystko da się załatwić,

byle tylko zgnieść buntowników. Procas nie śmiał jednak bez wystarczająco ważkiego

powodu nie wykonać jednoznacznego polecenia Numedidesa.

Prawdą było, że armia Procasa mogła unicestwić rebelię, odegnać jazdę Milo i

rozpocząć oblężenie Messancji. Oznaczało to jednak początek długiej wojny, do której

Aquilonia była źle przygotowana. Choć było to królestwo większe i ludniejsze niż Argos,

miało jednak władcę, delikatnie mówiąc, ekscentrycznego i którego panowanie mocno

osłabiło kraj., Co więcej, Argosanczycy walczący ze sprawiedliwym oburzeniem na swej

rodzinnej ziemi, mogli z pomocą rebeliantów przeważyć szalę wojny na niekorzyść Aquilonii.

Procas nie mógł się jednak wycofać. Ponieważ jego wojska przewyższały liczebnie

połączone siły Argos i buntowników, król Numedides poczytałby to za akt tchórzostwa i

szybko skrócił generała o głowę.

Gdy słońce zawisło nad zachodnim horyzontem, Procas, dyskutując ze swoimi

oficerami, wciąż odwlekał decyzję. W końcu powiedział:

— Za późno już dzisiaj na rozpoczęcie bitwy. Wycofamy się na północ, gdzie

pozostawiliśmy tabory, i rozbijemy umocniony obóz. Wyślijcie kogoś z rozkazem, by zaczęto

sypać wały obronne.

Trocero, spod zmrużonych powiek obserwujący królewskie wojska, już dawno zsiadł

z konia. Obok stał Publius, obgryzający udo pieczonego kurczaka. W końcu skarbnik

powiedział:

— Cóż, na Mitrę, wyrabia Procas? Miał nas tak jak na półmisku, a teraz wycofuje się i

rozbija obóz. Oszalał? Wnosząc z tego wszystkiego, możemy wyślizgnąć mu się

nadchodzącej nocy albo przekraść za jego plecami do Aquilonii.

Trocero wzruszył ramionami.

— Zdaje się, że to Argosańczycy, którzy tu nadciągają, mają coś wspólnego z jego

postępowaniem. Jeszcze zobaczymy, czy żołnierze Milo zamierzają nam pomóc, czy

zaszkodzić. Możemy zostać zamknięci między dwoma wrogami i starci na proch, chyba że

Procas sądzi, iż argosańscy jeźdźcy wykonają za niego całą brudną robotę.

background image

Gdy jeszcze wymawiał te słowa, rozległ się odgłos kopyt. Wkrótce na ich pagórek

przycwałowała niewielka grupka Argosańczyków, poprzedzanych przez konnego powstańca.

Dwóch z nowo przybyłych zsiadło z koni z brzękiem zbroi i wystąpiło do przodu. Jeden z

nich był wysoki, szczupły i sprawiał wrażenie zawodowego żołnierza. Jego towarzysz był

młodszy i niższego wzrostu, z twarzą o szerokich policzkach i perkatym nosem oraz jasnymi

oczami. Miał na sobie złocony pancerz i purpurowy płaszcz obrzeżony szkarłatem,

purpurowo—szkarłatne były także pióra tańczące nad jego hełmem.

Szczupły weteran przemówił pierwszy. — Witaj, hrabio Trocero! Jestem Arcadio,

kapitan Straży Królewskiej, do twoich usług, panie. Niech będzie mi wolno przedstawić ci

księcia Cassio, następcę tronu. Pragnęlibyśmy naradzić się z waszym generałem, Conanem z

Cymmerii.

Skinąwszy głową oficerowi i skłoniwszy się księciu Argos, Trocero powiedział:

— Pamiętam cię dobrze, książę, jako nieznośne dziecko i swawolnego młodzieńca. Co

do generała Conana, z przykrością muszę stwierdzić, że jest chory. Możesz jednak mnie, jako

jego zastępcy, wyłuszczyć powód swej wizyty.

— Naszym celem, hrabio — powiedział książę — jest usunięcie Aquilończyków z

granic Argos. Mój ojciec wysłał mnie tu z takimi siłami, jakie można było naprędce

zgromadzić. Mam nadzieję, że ja i moi oficerowie możemy uważać was za sprzymierzeńców?

Trocero uśmiechnął się.

— Przyjmij potrójne powitanie, książę Cassio! Sądząc po twoim wyglądzie, odbyłeś

długą i męczącą podróż. Czy raczysz udać się wraz z kapitanem Arcadio do namiotu naszego

dowódcy? Dobrze by było przepłukać gardła. Wino skończyło się nam już dawno, ale wciąż

mamy piwo.

W drodze Trocero szepnął Publiusowi:

— To wyjaśnia, dlaczego Procas wycofał się mając nas jak na talerzu. Nie ośmielił się

zaatakować, by nie wywołać wojny z Argos. Nie śmiał też wycofać się, by nie okrzyknięto go

tchórzem. Rozbił więc obóz tam, gdzie dotarł, i wyczekuje…

— Trocero! — głęboki bas dobiegł z wnętrza namiotu. — Z kim rozmawiasz, oprócz

Publiusa? Przyprowadź go tu!

— To generał Conan — powiedział Trocero, ukrywając swe zaskoczenie. — Raczycie

wejść, panowie?

Zastali Conana, siedzącego na łożu, ubranego w koszulę i krótkie skórzane spodnie.

Dzięki pomocy Dexitheusa potężny organizm Cymmerianina przemógł dawkę soku z lotosu,

która powaliłaby zwykłego śmiertelnika. Conan mógł myśleć i mówić, ale nie był w stanie

background image

zrobić nic więcej, bowiem resztki trucizny wciąż pętały jego muskularne członki. Nie mógł

poruszać się bez pomocy, a własna bezradność drażniła go i irytowała.

— Diabły i bogowie! — sapnął z gniewem. — Gdybym tylko mógł się podnieść i

wziąć miecz do ręki, pokazałbym Procasowi, jak się nim posługiwać! Kim są ci

Argosańczycy?

Trocero przedstawił księcia Cassio oraz kapitana Arcadio, po czym opowiedział o

ostatnich ruchach Procasa.

Conan wyrzucił z siebie:

— Sam chcę to zobaczyć. Giermkowie! Podnieście mnie! Procas może udawać

odwrót, by zaskoczyć nas nocnym atakiem.

Z ramionami zarzuconymi na barki dwóch giermków Conan powlókł się do wyjścia.

Słońce zawieszone tuż nad szczytami Gór Rabiriańskich rozlewało swe ostatnie błyski

na mroczniejących zboczach. Odchodzące słoneczne promienie krzesały szkarłatne iskry na

zbrojach Aquilończyków trudzących się nad rozbiciem obozu. W wieczornym powietrzu

rozlegały się odgłosy młotków wbijających namiotowe kołki.

— Jak sądzicie, czy Procas będzie chciał pertraktować? — zapytał Conan. Pozostali

wzruszyli ramionami.

— On nie chciał z nami rozmawiać. Może w ogóle nie zechce — powiedział Trocero.

— Pożyjemy, zobaczymy.

— Czekaliśmy cały dzień — mruknął Conan — trzymając naszych ludzi na słońcu.

Życzyłbym sobie, żeby coś się stało, cokolwiek, co przerwałoby tę mitręgę.

— Wydaje mi się, że będzie po myśli naszego generała — stwierdził Dexitheus i

ocieniwszy dłonią oczy spojrzał w stroną odległego obozu wojsk królewskich.

— I co, czcigodny kapłanie? — powiedział Conan.

— Patrzcie! — Dexitheus wyciągnął rękę.

— Na Isztar! — wykrzyknął kapitan Arcadio. — Usmażcie moje flaki, jeśli oni nie

uciekają!

I tak rzeczywiście było. Jeżeli nawet Aquilończycy nie uciekali, to na pewno

rozpoczęli zorganizowany odwrót. Zamiast nadal wznosić fortyfikacje wokół swego obozu,

ludzie z Legionu Pogranicznego, pomniejszeni przez odległość do rozmiaru mrówek, zwijali

namioty, które dopiero co rozbili, ładowali wozy i kompania za kompanią kierowali się w

stronę Gór Rabiriańskich. Conan i jego towarzysze spoglądali na to z niedowierzaniem.

Wkrótce ujawniła się przyczyna tego odwrotu. Maszerując raźno od wschodu ze

stoków jednego ze wzgórz schodziła czwarta armia, licząca około tysiąca pięciuset żołnierzy.

background image

Nowo przybyłe oddziały rozwinęły się szerokim frontem i postępowały dalej, gotowe do

bitwy.

Zwiadowca powstańców wpadł do obozu na spienionym koniu, zeskoczył z

wierzchowca, zasalutował Conanowi i zawołał:

— Generale, mają sztandary z lampartami Poitain i znakami barona Grodera.

— Na Croma i Mitrę! — zagrzmiał Conan, po czym jego twarz rozjaśniła się, a

śmiech rozniósł się szeroko pomiędzy namiotami. — Prospero nadciągnął w samą porę!

— Nic dziwnego, że Procas ucieka! — powiedział Trocero. — Teraz, gdy

przewyższamy go liczebnie, może to uczynić nie ściągając na siebie gniewu króla. Powie

Numedidesowi, że trzy armie mogły go równocześnie okrążyć i rozszarpać na strzępy.

— Generale Conan — rzekł Dexitheus. — Musisz wracać do swego łoża. Nie

możemy narażać cię na ryzyko nawrotu choroby.

W Messancji, w niechlujnym pokoju Fadiusa Alcina siedziała samotnie, trzymając

przed sobą swój obsydianowy amulet i wpatrywała się w czarne kreski na odmierzającej czas

świecy. Fadius krążył gdzieś po pogrążonych w mroku ulicach miasta. Alcina kazała mu się

oddalić, by móc na osobności porozumieć się ze swym panem.

Chybotliwy płomień obniżał się w miarę wypalania się świecy. Gdy ostatnie z

zaczernionych sadzą nacięć rozpłynęło się w stopionym wosku, tancerka podniosła talizman i

skupiła myśli.

Głos Thulandry Thuu zaszemrał w umyśle Alciny tak delikatnie, że zrozumienie

wiadomości przekazywanych przez czarownika wymagało skupienia całej uwagi.

— Dobrze się sprawiłaś, moja córko. Czy coś zaszło w Messancji?

Potrząsnęła przecząco głową, a upiorny szept odezwał się znów:

— Mam przeto dla ciebie następne zadanie; weźmiesz konia i udasz się w drogę na

północ…

Alcina wydała okrzyk niezadowolenia.

— Czy muszę znowu nosić jakieś wstrętne szmaty i pokonywać pustkowia mając

mrówki i żuki za towarzyszy łoża? Błagam cię, panie, pozwól mi tu zostać i pobyć trochę

kobietą!

Czarnoksiężnik uniósł brwi.

— Wolisz luksusy Messancji? — zapytał.

Z zapałem skinęła głową.

background image

— Niestety, tak się stać nie może. Potrzebuję cię, żebyś miała na oku Legion

Pograniczny i jego generała. Jeżeli uważasz, że podróż jest dla ciebie trudząca, zważ na

przyszłą nagrodę, jaka cię czeka. Oddziały wysłane przez króla Argos powinny już dotrzeć na

równinę Pallos. Nim słońce wzejdzie po dwakroć, Amulius Procas znajdzie się z powrotem w

Poitain. Przewiduję, że przeprawi się przez bród Nogara. Ty zatem omiń szerokim łukiem

wszystkie armie i przybądź na to miejsce od północy, traktem z Culario. Uczyniwszy to

złożysz mi raport przy najbliższej sprzyjającej koniunkcji. Szemrzący głos ucichł, a obraz w

obsydianie zmętniał i zniknął. Alcina siedziała zamyślona.

Po jakimś czasie rozległo się pukanie do drzwi i do środka wtoczył się Fadius.

Kothiańczyk spędził cały wieczór w winiarniach Messancji i wypił więcej, niż nakazywała

rozwaga. Z wyciągniętymi ramionami zatoczył się w stronę Alciny, bełkocząc:

— Chodź, mój śliczny, namiętny kwiatuszku! Znudziło mi się spanie na gołej

podłodze i czas już, abyś wyświadczyła swojemu towarzyszowi tę samą uprzejmość, co

owemu barbarzyńskiemu byczkowi…

Alcina poderwała się gwałtownie i cofnęła.

— Uważaj, mistrzu Fadiusie! — rzekła ostro. — Nieprzychylnie przyjmuję zaloty

takich jak ty!

— Chodź, pięknotko — wymamrotał Fadius. — Nie zrobię ci krzywdy…

Dłoń Alciny pomknęła ku stanikowi. Jakby za sprawą magii w jej przybranej

klejnotami dłoni pojawił się smukły sztylet.

— Odsuń się! — zawołała. — Jedno pchnięcie i będziesz martwy.

Groźba przeniknęła do zamroczonego umysłu Fadiusa, który nagłym szarpnięciem

odsunął się od ostrza. Znał szybkość, z jaką tancerka umiała się poruszać.

— Ależ, moje drogie maleństwo…

— Wynoś się! — powiedziała Alcina. — I nie wracaj, dopóki nie wytrzeźwiejesz!

Klnąc pod nosem Fadius wyszedł. W izbie, wśród klatek ze śpiącymi gołębiami,

Alcina zaczęła wyjmować ze skrzyń części stroju, w którym rano miała wyruszyć w drogę.

background image

6

KOMNATA SFINKSÓW

O świcie oddziały sojuszników wkroczyły do obozu powstańców przy wtórze warkotu

werbli i powitalnych okrzyków. Wygłodniałym żołnierzom barona Grodera i Prospera

wydano solone mięso, jęczmienny chleb i piwo z ostatnich zapasów. Konie napojone i

spętane wypuszczono na pobliskie łąki, powstańcy zaś oraz ich nowi sprzymierzeńcy rozpalili

ogniska i zasiedli do wieczornego posiłku. Wkrótce morze świecących punktów rozjarzyło się

na równinie Pallos rywalizując z migocącymi na niebie gwiazdami. Krzyki i śmiechy czterech

tysięcy ludzi, niesione z wieczornym powiewem na północ, drażniły uszy wycofujących się

legionistów Procasa.

Książę Cassio, kapitan Arcadio i przywódcy powstańców zgromadzili się przy łożu

Conana, by wspólnie spożyć posiłek i przygotować plan na dzień następny.

— Ruszymy na nich o świcie! — zakrzyknął Trocero.

— Bynajmniej — odrzekł młody książę. — Mam wyraźne polecenia od mojego ojca.

Walkę mogę podjąć tylko wtedy, gdy generał Procas nie zaprzestanie marszu w głąb Argos.

Król liczył na to, że sama nasza obecność powstrzyma Procasa, i wydaje się, że w istocie miał

rację. Aquilończycy się wycofali.

Conan nie odpowiedział, ale błyskawice miotane przez jego niebieskie oczy zdradzały

gniewne rozczarowanie. Książę spojrzał na niego na poły z podziwem, na poły ze

zdziwieniem.

— Pojmuję twoje uczucia, generale — powiedział łagodnie. — Musisz jednak

zrozumieć nasze położenie. Nie pragniemy wojny z Aquilonią, której siły dwukrotnie

przewyższają nasze. Zaprawdę, dosyć już ryzykowaliśmy, udzielając waszej armii

schronienia w granicach Argos.

Drżącą z wysiłku dłonią Conan sięgnął po kubek z piwem i podniósł go powoli do ust.

Pot perlił się na jego czole, jakby naczynie ważyło pół cetnara. Rozlał trochę jego zawartości,

wypił resztę i pozwolił pustemu kubkowi upaść na ziemię.

— Więc sami ruszymy za Procasem — ponaglił Trocero. — Możemy zagnać go z

powrotem za Alimane, a każdy człowiek, którego teraz powalimy, będzie jednym mniej do

zabicia, gdy znajdziemy się w Poitain. Jeżeli Procas wyda nam bitwę, no cóż, zwycięstwo

zawsze spoczywa na kolanach Fortuny.

Conana kusiła ta propozycja. Wszystkie wojownicze instynkty w jego barbarzyńskiej

duszy przynaglały go do wysłania swych ludzi w pościg za królewskimi siłami. Powstańcy

background image

nękaliby ich jak zgraja psów gończych i zabijali pojedynczych żołnierzy Procasa przez całą

drogę do Alimane. Pasmo Gór Rabiriańskich było stworzone do wojny partyzanckiej.

Poprzecinane tysiącem jarów i wąwozów, pomarszczone stoki i niebosiężne szczyty aż

prosiły się, by w ich cieniu przygotowywać zasadzki.

Gdyby jednak wojska Procasa zawróciły, los powstańców mógłby być opłakany.

Brakowało im przecież broni, kiepsko było z zaopatrzeniem, a do tego oddziały

przeprowadzone przez Prospera były utrudzone i wyczerpane po dniach spędzonych w

górskich pustkowiach. Co więcej, generał, który nie był w stanie dosiąść konia ani unieść

miecza w dłoni, miał niewielkie szansę, by natchnąć swych ludzi odwagą i wiarą w

zwycięstwo. Conan w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma innego wyboru, jak

siedzieć w namiocie lub przyglądać się walce z lektyki.

Gdy noc umknęła przed mglistym świtem i trąbki odegrały pobudkę, Conan

podtrzymywany przez dwóch giermków ruszył na przechadzkę po budzącym się obozie. W

trakcie spaceru rozważał swą sytuację. Nie powinien pozwolić Procasowi dotrzeć cało z

powrotem do Aquilonii. Jednocześnie, by pokonać potężny Legion Pograniczny, musiał

wymyślić coś, co dałoby jego żołnierzom przewagę pomimo ich mniejszej liczebności.

Potrzebował siły, która byłaby ruchliwa i łatwa w manewrowaniu, a równocześnie, która

mogłaby nękać wroga na odległość.

Gdy Conan przyglądał się musztrowanym wojownikom, jego zadumane spojrzenie

padło na pewnego Bossończyka, który nagle wskoczył na konia i pogalopował ku bramie.

Zapewne wysłano go z jakimś rozkazem. Mężczyzna ten miał hak ukośnie przewieszony

przez plecy i kołczan ze strzałami u prawego biodra.

Lata służby u króla Turanu wypłynęły na powierzchnię pamięci Conana. W tamtejszej

armii łucznicy stanowili elitę. Żołnierze ci potrafili strzelać z grzbietu galopującego konia

równie celnie, jakby stali na twardym gruncie. Ich krótkie łuki wykonane były ze ścięgien i

zakrzywionych rogów. Podobnych umiejętności Bossończycy nabywali jednak dopiero po

latach praktyki, a poza tym bossoński łuk był zbyt długi i nieporęczny, by strzelać zeń z

końskiego grzbietu.

Naraz w swej wyobraźni Conan ujrzał oddział konnych łuczników w pościgu za

uciekającym wrogiem. Zobaczył ich, jak zbliżają się na odległość strzału, zsiadają, by

wypuścić kilka morderczych salw, po czym odjeżdżają galopem, w chwili, gdy

rozwścieczony wróg zwraca się ku nim całą siłą. Nagły wybuch śmiechu Conana przeraził;

giermków, którzy rozdziawili usta nie wiedząc, co robić, kapitan Alarius zaś popędził, by

natychmiast obudzić kapłana.

background image

Kiedy skąpo odziany Dexitheus przybiegł do namiotu Conana, ten uśmiechnął się

widząc jego niepokój.

— Nie, przyjacielu — zachichotał Cymmerianin. — Purpurowy lotos nie nadwerężył

moich klepek. To pan Mitra, Crom, czy jakiś inny błogosławiony bóg zesłał na mnie

natchnienie. Wyślij natychmiast kogoś, by przywołał tu dowódców Argosańczyków.

Gdy książę Cassio i kapitan Arcadio w zbrojach i przy broni dotarli do namiotu

głównodowodzącego, Conan powitał ich grzmiącym śmiechem i zawołał:

— Mówiliście, że król Milo zabronił wam atakować wycofujących się

Aquilończyków, Czy królewski zakaz rozciąga się również na wasze konie?!

— Nasze konie, generale? — zapytał zdezorientowany Arcadio.

Conan wesoło skinął głową.

— Owszem, wasze zwierzaki, mój drogi kapitanie. Nasze wierzchowce są nieliczne, a

na dodatek niedożywione, co można dowieść, jeżeli zadasz sobie trud policzenia ich żeber.

Wasze zaś są świeże i przedniej rasy. Użyczcie nam pięciuset wierzchowców, a zrzekniemy

się pomocy nawet jednego argosańskiego żołnierza w trakcie przeganiania Procasa z

powrotem za Alimane.

W miarę jak Conan przedstawiał swój plan, na twarzy księcia Cassio wykwitał

uśmiech. Coraz bardziej podobał mu się ten nieobliczalny barbarzyńca o srogim obliczu.

— Daj mu pięćset koni, Arcadio — powiedział na koniec. — Król, mój ojciec, nic o

tym nie mówił.

Argosański oficer szczękając zbroją wyszedł, by wydać rozkazy, i niebawem na

płaskim terenie, na którym bossońscy łucznicy ustawili się do porannych ćwiczeń, pojawiło

się dwustu argosańskich jeźdźców prowadzących za sobą osiodłane wierzchowce. Trocero i

Prospero natychmiast pobiegli do zaskoczonych żołnierzy, aby wyjaśnić im w czym rzecz.

Wybuchło radosne zamieszanie.

— Przyprowadźcie mojego ogiera i przywiążcie mnie do siodła! — rozkazał Conan.

— Generale! — wykrzyknął Dexitheus. — Nie powinieneś, w swym obecnym

stanie…

— Oszczędź mi przestróg, przyjacielu. Przez miesiąc ludzie mnie nie widzieli i bez

wątpienia zastanawiają się, czy jeszcze żyję.

Kiedy dziesięciu żołnierzy podniosło potężne ciało Conana, aby usadzić je w siodle,

Cymmerianin klął w żywy kamień niemoc, która spętała jego potężne kończyny. Niebieskie

oczy barbarzyńcy płonęły ogniem niezwyciężonej woli, a brwi ściągnęły się z gniewu, gdy

wszystkie próby zmuszenia bezwładnych mięśni do posłuszeństwa spełzły na niczym.

background image

W końcu udało się umieścić Conana w siodle. Nikt z obserwujących te wysiłki,

widząc nieugiętą wolę Cymmerianina, nie ośmielił się pomyśleć o nim z litością. We

wszystkich oczach był podziw i respekt.

Książę Cassio patrząc na to znieruchomiał ze zdumienia. Tam, w Messancji,

dworzanie uważali Conana za dzikusa i nieokrzesanego barbarzyńcę, którego zbuntowani

szlachcice z Aquilonii niebacznie wybrali na swego wodza. Dopiero teraz książę wyczuł

pierwotną siłę tkwiącą w tym mężczyźnie oraz jego niespożytą energię. Dostrzegał nadludzką

duchową siłę, oryginalność myśli, żywość umysłu i upór. Cechy te zarówno szlachetnie

urodzonych, jak i pospolitych żołnierzy przekształcały w wosk wobec woli Cymmerianina.

Ten człowiek, myślał Cassio, jest stworzony do przewodzenia. Urodził się, by zostać królem.

Podtrzymywany po bokach przez konnych giermków, Conan poprowadził wolno

swego rumaka wzdłuż szeregów bossońskich łuczników. Krzywiąc się z wysiłku, Conan

zdołał unieść rękę i pozdrowić żołnierzy. Ci powitali go entuzjastycznymi okrzykami.

Kilka mil na północ dwóch zwiadowców z wojsk królewskich, pozostawionych do

obserwowania ruchów rebelianckiej armii, jadło śniadanie przy drodze wiodącej do przełęczy

Saxula. Do ich uszu doleciały nagle słabe okrzyki. Przestali jeść i popatrzyli po sobie.

— Cóż tam się dzieje? — spytał młodszy.

Drugi ocienił dłonią oczy.

— Za daleko, żeby coś dostrzec, ale zaczął się ruch w obozie buntowników. Najlepiej

będzie, jak jeden z nas doniesie o tym generałowi. Ja pojadę.

Starszy zwiadowca przełknął ostatni kęs, wstał, odwiązał konia od pobliskiego drzewa

i odjechał. Tętent ucichł w oddali.

Tymczasem Conan uciszywszy łuczników nieznacznym gestem dłoni, zaczął

wydawać szczegółowe rozkazy. Każdy oddziałek konnych łuczników miał być dowodzony

przez doświadczonego kawalerzystę, którego zadaniem było dopilnowanie należytej opieki

nad zwierzętami, a także zajmowanie się nimi w czasie, gdy łucznicy będą ostrzeliwać wroga.

Ci, którzy nie umieli jeździć konno — tu Conan uśmiechnął się ponuro — mieli się jedynie

mocno trzymać siodła i grzywy. Inny bardziej wyszukany styl jeździecki nie był tu bowiem

konieczny.

Pod wodzą Aquilońskiego najemnika o imieniu Pallantides, który służył kiedyś w

oddziale turańskich łuczników konnych, Bossończycy wyjechali z obozu i skierowali się na

pomoc traktem do Aquilonii.

Pierwsze starcie z tylną strażą armii królewskiej nastąpiło u podnóża Gór

Rabiriańskich, na drodze do przełęczy Saxula. Zbliżywszy się do nieprzyjaciela, Bossończycy

background image

rozproszyli się, po czym cicho podeszli pod osłoną zarośli na dogodny dystans i zabrali się do

dzieła. Padło dwudziestu oszczepników, zanim tętent kopyt oznajmił powstańcom, że zbliża

się jazda Procasa, by odeprzeć atak i osłonić odwrót. Usłyszawszy to Bossończycy pobiegli

do swoich wierzchowców, wskoczyli na siodła i przepadli w lesie. Ich straty ograniczyły się

do jednego łucznika, który nie umiejąc jeździć konno spadł z wierzchowca i złamał obojczyk.

Przez następne trzy dni Bossończycy nękali wycofujących się Aquilończyków jak

ogary kąsające pięty i łydki uciekających złodziei. Uderzali znienacka, a kiedy żołnierze króla

zwracali się przeciwko nim, znikali kryjąc się w tysiącach rozpadlin wyrytych przez wiatr i

wodę w stokach gór.

Amulius Procas i jego oficerowie klęli do zachrypnięcia, lecz nic nie mogli zrobić.

Strzały nadlatujące nagle zza głazów powodowały ogromne zamieszanie. Czasami grzęzły w

końskich bokach, a oszalałe z bólu zwierzęta wyrzucały jeźdźców z siodeł i tratowały

piechurów. Co i raz jakiś żołnierz padał z jękiem przebity strzałą wystrzeloną nie wiadomo

skąd. Oprócz tego z wysokich skał lub wąwozów spadały nagle całe chmary pocisków,

zabijając i raniąc dziesiątki ludzi.

Amulius Procas nie miał wyboru. Nie mógł rozbić obozu w pobliżu przełęczy Saxula,

bo trudno było o dostateczne zaopatrzenie w wodę i brakowało odpowiedniego miejsca. Nie

mógł również zaatakować, ponieważ przeciwnik uparcie unikał otwartej walki. Gdyby rzucił

przeciw rebeliantom całą swoją armię, bez wątpienia zmiótłby tę buntowniczą zarazę jak

wiatr plewy, ale postępowanie takie zaprowadziłoby go z powrotem na równinę Pallos i

zakończyło się starciem z Argosańczykami.

Tak więc Amulius Procas nie miał innego wyjścia, jak tylko brnąć uparcie dalej,

wysyłając lekką jazdę wszędzie tam, gdzie nieprzyjaciel objawiał swą obecność gradem

strzał. W stosunku do całej armii straty były znikome, ale ustawiczny lęk i niepokój

podkopywały morale jego ludzi. Do tego wszystkiego przeczucie szeptało mu, że król

Numedides nie zapomni i nie wybaczy niepowodzenia wyprawy i niewykonania swoich

wyraźnych rozkazów.

Na przełęczy Saxula na wojska królewskie runęła skalna lawina. Procas posępnie

polecił usunąć zwałowisko, zepchnąć w przepaść połamane wozy, a śmiertelnie rannych ludzi

i zwierzęta miłosiernie podobijać. Po drugiej stronie przełęczy jego oddziały mogły iść

szybciej, rebelianccy łucznicy nękali je jednak z niemalejącym zapałem.

Procas uświadomił sobie, że Cymmerianin jest mistrzem w tego rodzaju działaniach

wojennych i aż trząsł się ze wstydu widząc paniczny lęk na twarzach swoich żołnierzy.

Poprzysiągł, że ta plama na jego honorze zostanie zmyta krwią barbarzyńcy.

background image

Trzeciego dnia odwrotu wyczerpane wojska królewskie dotarły do południowego

brzegu Alimane i stanęły u brodu Nogara. Tu przez kilka godzin Procas zwlekał, pogrążony w

rozterce. Mimo iż wiosenna powódź ustąpiła już dawno, przeprawa przez rzekę stanowiła

zaproszenie do ataku w chwili, gdy żołnierze znajdą się w wodzie. Byłoby to okrutnym

żartem kapryśnych bogów, gdyby Aquilońskiego generała schwytano w dokładnie tę samą

pułapkę, w której dwa miesiące temu znaleźli się rebelianci. Z drugiej strony rozbicie obozu

po argosańskiej stronie skazałoby wielu wartowników na śmierć od strzał nadlatujących z

ciemności. Procas przygryzł wargę. Skoro jego oddziały nie potrafiły się skutecznie obronić

przed taką taktyką, to im prędzej pozwoli im przekroczyć Alimane, tym szybciej będą mogli

spokojnie zasnąć. Rzeka była wystarczająco szeroka, aby uchronić jego armię przed

pociskami wystrzeliwanymi z południowego brzegu.

W chwili, gdy takie myśli snuły się w umyśle Amuliusa Procasa, stojącego w

rydwanie na szczycie wzniesienia nad brzegiem rzeki, podszedł do niego jeden z oficerów,

Bossończyk, gigant o szerokich barach, i zasalutował z cierpkim wyrazem twarzy.

— Generale, oczekujemy twego rozkazu, by zacząć przeprawę — powiedział. — Im

dłużej tu zostaniemy, tym więcej naszych ludzi dostaną ci przeklęci łucznicy.

— Jestem tego świadom, Cromel — powiedział zimno generał, po czym westchnął

głęboko i machnął ręką. — Dobrze, bierzcie się za to! Nic nie zyskamy marudząc tutaj. Diabli

mnie biorą, że nie mogę tej bandzie zamorzonych głodem łotrzyków odpłacić pięknym za

nadobne. Gdyby nie względy polityczne…

Cromel omiótł wzgórza za nimi pogardliwym spojrzeniem.

— Diabli by wzięli taką politykę, która wiąże żołnierzom ręce! — warknął. — Ci

tchórze nie staną z nami do walki, bo wiedzą, że zmietlibyśmy ich za jednym zamachem. Tak

nie pozostaje nic innego, jak stanąć w Poitain i przygotować się, by zgnieść ich, kiedy znów

spróbują sforsować Alimane.

— Będziemy gotowi — powiedział surowo Procas. — Niech zagrają trąbki.

Przejście przez rzekę przebiegło bez większych przeszkód. Noc zastąpiła już

zmierzch, kiedy ostatnia kompania zaczęła brnąć w poprzek rzecznego nurtu.

Procas zszedł z rydwanu i pomimo bólu starych ran wsiadł na konia. Dowodząc strażą

tylną złożoną z lekkiej jazdy, stary generał był jednym z ostatnich, którzy wprowadzili

wierzchowce w ciemny nurt Alimane. Strzały rozświstały się wokół nich jak wściekłe

szerszenie.

Na środku rzeki Procas krzyknął nagle, chwytając się za lewe udo. Na ten okrzyk

bossoński oficer podjechał bliżej i ściągnął wodze. Otworzył usta, by zapytać, co się stało, i

background image

wtedy spostrzegł strzałę, która przeszyła nogę starego mężczyzny tuż nad kolanem. Błysk

satysfakcji zalśnił w oczach Cromela i zgasł szybko. Patrząc na ranę Procasa, jego podwładny

ujrzał przed sobą zapowiedź rychłego awansu.

Ze stoickim spokojem generał przeprowadził swego rumaka przez rzekę, jednak, gdy

tylko znalazł się na pomocnym brzegu, natychmiast nakazał swym adiutantom zdjąć się z

końskiego grzbietu, Cromel zaś pokłusował naprzód przywołując chirurga.

Po wyjęciu ostrza i zabandażowaniu rany medyk powiedział:

— Minie jeszcze wiele dni, generale, zanim będziesz mógł stanąć o własnych siłach.

— Bardzo dobrze — rzekł twardo Procas. — Rozbijcie zatem mój namiot na tamtym

wzgórku. Tu spędzimy noc i pozwolimy buntownikom przyjść do nas, jeżeli mają na to dość

odwagi.

Wśród cieni pobliskich drzew smukła postać odziana w strój pazia przysłuchiwała się

każdemu słowu starego generała. Obserwator o kocich oczach przyjrzawszy się jej figurze,

rozpoznałby w niej smukłą i piękną kobietę. Po pewnym czasie, uśmiechając się złowrogo,

Alcina odwiązała konia i oddaliła się cicho.

Thulandra Thuu ucieszy się, że jego rywal, Amulius Procas, został zraniony podczas

tchórzliwego odwrotu przed zgrają buntowników — pomyślała tancerka. Teraz, gdy

Cymmerianin był martwy, Procas spełnił już swoje zadanie i mógł zostać złożony w ofierze

wybujałej ambicji jej pana. Będzie musiała przekazać tę wieść tak szybko, jak tylko układ

gwiazd i planet pozwoli na skorzystanie z obsydianowego talizmanu.

Nachyliwszy się ku swemu magicznemu zwierciadłu Thulandra Thuu z zachwytem

dowiedział się o ranie generała Procasa. Gdy obraz Alciny zniknął ze lśniącego szkła,

czarownik pogładził palcem grzbiet swego jastrzębiego nosa, po czym uniósł metalowy

młoteczek i uderzył w gong w kształcie czaszki wiszący przy żelaznym tronie. Dźwięczna

wibracja zabrzmiała w purpurowej komnacie.

Po chwili draperie rozchyliły się, ukazując Khitajczyka Hsiao. Ten ukłonił się i

znieruchomiał, w milczeniu wyczekując na słowa swego pana.

— Czy hrabia już jest? — zapytał czarnoksiężnik.

— Panie, hrabia Ascalante oczekuje na pozwolenie wejścia — powiedział cichym

głosem żółtoskóry sługa.

Thulandra Thuu skinął głową.

— Wspaniale! Rozmówię się z nim natychmiast. Powiedz mu, że czekam w Komnacie

Sfinksów, a potem udaj się do króla i powiadom go, że proszę o niezwłoczne posłuchanie w

ważnych sprawach państwowych. Możesz odejść.

background image

Hsiao skłonił się i wycofał. Draperie opadły za nim bezszelestnie.

Komnata Sfinksów przypominała grobowiec o ścianach i podłodze z różowego

marmuru. Nie było w niej żadnych sprzętów oprócz tronu z alabastru, stojącego pod ścianą

naprzeciw wejścia. Mebel ten wspierał się na grzbietach potwornych kotów o ludzkich

głowach. Motyw ten powtarzał się jeszcze na arrasie wiszącym na ścianie za tronem. Te

kunsztownie wyszyte złotymi nićmi dwie bestie o człowieczych twarzach, brodatych i

władczych, patrzyły przed siebie chłodnym, pogardliwym wzrokiem. Światło w tej komnacie

pochodziło z dwóch miedzianych trójnogów z pochodniami, których płomienie tańczyły w

wypolerowanych marmurach.

Niewiele odróżniał się od sfinksów Ascalante, łowca przygód i samozwańczy hrabia

Thune. Wysoki i szczupły, ubrany w aksamitną togę o najmodniejszej śliwkowej barwie,

krążył po komnacie z kocią gracją. Jego oczy, jak ślepia haftowanych bestii, spoglądały

chłodno i wyniośle, ale była w nich również ostrożność i obawa.

Już od kilku dni Ascalante był wzywany na audiencję. Mimo iż Thulandra Thuu

ściągnął hrabiego z zachodniej granicy i zażyczył sobie jego stałej obecności na dworze, to

jednak aż dotąd trzymał go w niepewności, każąc wciąż czekać na posłuchanie. Dopiero teraz

czarnoksiężnik uznał, że hrabia dojrzał już do rozmowy.

Ascalante zamarł, a jego ręka instynktownie dotknęła rękojeści sztyletu. Arras

odchylił się, ukazując wylot wąskiego korytarza, w którym stanął smukły mężczyzna o

śniadej skórze. Spojrzenie przymrużonych oczu przybysza wydawało się czytać najskrytsze

myśli hrabiego. Opanowawszy się Ascalante wykonał dworski ukłon. Czarnoksiężnik wszedł

do komnaty podpierając się kunsztownie rzeźbioną laską, na której wiły się splatające się ze

sobą napisy w nie znanym hrabiemu alfabecie.

Thulandra bez pośpiechu usiadł na tronie. Skwitował ukłon hrabiego skinięciem

głowy i cienkim uśmiechem, po czym rzekł:

— Ufam, że czujesz się dobrze i nie znużyła cię bezczynność?

Ascalante wymamrotał uprzejmą odpowiedź.

— Twe doświadczenie i umiejętności — ciągnął dalej czarownik — nie uszły uwagi

tych, którzy służą mi jako oczy i uszy. — Twoje talenty dorównują twemu pożądaniu

wysokich godności oraz brakowi skrupułów w doborze środków, dzięki którym próbujesz je

osiągać. Spieszę zapewnić cię, że król i ja liczymy zarówno na twoją ambicję, jak i twój…

hm… zmysł praktyczny.

— Dziękuję ci, panie — powiedział hrabia.

background image

— Przejdę od razu do rzeczy — oznajmił Thulandra Thuu — wydarzenia bowiem

posuwają się naprzód w miarę upływających godzin i my, śmiertelni, musimy spieszyć się, by

dotrzymać im kroku. Sprawy mają się tak: wolą Jego Królewskiej Wysokości stało się cofnąć

swą łaskawość wobec czcigodnego Amuliusa Procasa, dowódcy Legionu Pogranicznego.

W mrocznych oczach Ascalante zapłonęło zdumienie. Oszołomiła go ta nowina.

Wszyscy wiedzieli, że Procas był najzdolniejszym wodzem, jakiego Aquilonia mogła

wystawić w polu, od czasu, gdy Conan porzucił królewską służbę. Jeżeli ktokolwiek był w

stanie poskromić niespokojnych baronów z Północy i zgnieść rebelię na Południu, był to tylko

Amulius Procas. Odsunąć go od dowodzenia, teraz gdy niebezpieczeństwo nie zostało

zażegnane, było czystym szaleństwem.

— Potrafię zgłębić uczucia, których nie masz ochoty ujawnić — rzekł Thulandra Thuu

z uśmiechem na wąskich wargach. — Prawdą jest, że generał Procas poprowadził pochopny i

źle zaplanowany rajd za Alimane, który zakończył się upokorzeniem.

— Wybacz mi, panie, ale wręcz nie sposób mi w to uwierzyć — powiedział

Ascalante. — Napaść na sąsiadujące z nami zaprzyjaźnione państwo bez rozkazu naszego

monarchy to po prostu zdrada!

— Dokładnie tak — uśmiechnął się czarnoksiężnik. — To, że król rzeczywiście

nakazał ekspedycję karną do Argos, jest jednak faktem, który, obawiam się, nie trafi do

historycznych kronik, ponieważ dziwnym trafem wszystkie kopie tego rozkazu zniknęły.

Pojmujesz, o co mi chodzi, panie?

W oczach Ascalante zabłysło rozbawienie.

— Sądzę, że tak, mój panie. Jednak, proszę, mów dalej. — Hrabia Thune potrafił

docenić subtelny smak nikczemności oraz starego wina.

— Generał mógłby uniknąć nagany — z udawanym żalem mówił Thulandra Thuu —

gdyby rozdeptał rebelię, bowiem plotki, jakie zapewne słyszałeś o samozwańczej Armii

Wyzwoleńczej, która zgromadziła się na południe od Gór Rabiriańskich, są prawdziwe. Ich

wódz zowie się Conan Cymmerianin…

— To on w zeszłym roku dowodził Regimentem Lwów Aquilonii podczas

zwycięskiej bitwy z Piktami? — upewnił się Ascalante.

— Ten sam — odrzekł Thulandra. — Ale czas naciska i nie pozwala na roztrząsanie

bezużytecznych plotek, bez względu na to jak ciekawych. Otóż, gdyby generał Procas rozbił

buntowników i wycofał się za Alimane, zanim król Milo dowiedziałby się o tym, wszystko

byłoby dobrze. Procas jednak spartaczył swoją misję, wzniecił gniew Argos i uciekł z pola

walki nie przelawszy nawet kropli buntowniczej krwi. Zamiast tego stracił dziesiątki swych

background image

najdzielniejszych żołnierzy. Miary jego błędów dopełniły gafy popełnione w Messancji przez

durnego szpiega Quesado, którego Jego Królewska Wysokość nieopatrznie awansował na

ambasadora. Oprócz tego podczas odwrotu generał Procas został ranny i nie jest już w stanie

dowodzić. Na szczęście dla nas przywódca buntowników Conan również nie żyje. Wracając

więc do ciebie, drogi hrabio…

— Do mnie? — spytał Ascalante, przybierając pozę nieskończonej skromności.

— Właśnie do ciebie — powiedział czarnoksiężnik z uśmiechem. — Mniemam, że

twoje zasługi z czasów wojen z Ofirem i Nemedią są wystarczające, byś mógł objąć

dowództwo Legionu Pogranicznego, które wypadło z niepewnych rąk generała Procasa lub

wkrótce wypadnie, gdy otrzyma on ten dokument.

Czarnoksiężnik przerwał i wyciągnął z szerokiego rękawa swej szaty zwój, na którym

jak plama świeżo zakrzepłej krwi lśniła królewska pieczęć.

— Zaczynam pojmować — powiedział Ascalante i pożądliwość w jego sercu

wezbrała jak gorące źródło.

— Długo czekałeś na sprzyjające okoliczności, by objąć wysokie stanowisko w

królestwie i zasłużyć na łaski króla. Takie okoliczności właśnie zaistniały. Jednak… — tu

Thulandra podniósł ostrzegawczo palec i mówił dalej głosem zimnym jak lód — musisz mnie

dobrze zrozumieć, hrabio Ascalante.

— Panie?

— Wiem, że sąd heraldyczny nie uznał jak dotąd przyjęcia przez ciebie hrabstwa

Thune oraz że pewne niejasności otaczają nagły zgon twego starszego brata,

nieodżałowanego, prawowitego hrabiego Thune, który zginął w wypadku na polowaniu…

Zaczerwieniony Ascalante otworzył usta, by wygłosić stanowczy protest, ale

czarownik uciszył go ruchem ręki i uśmiechnął się dobrotliwie.

— To są jedynie drobne nieporozumienia, które nie mogą dotyczyć uwieńczonego

wawrzynem zwycięstwa pogromcy buntowników. Zatroszczę się, aby spotkała cię należyta

nagroda za wierną służbę tronowi. Musisz jednak, co do joty wypełniać moje polecenia.

Inaczej nigdy nie przypadnie ci hrabstwo Thune. Świadom jestem, że nie masz żadnego

doświadczenia w walkach granicznych oraz że nie dowodziłeś nigdy oddziałem większym niż

kompania. Faktyczne dowodzenie Legionem Pogranicznym przekazuję więc w ręce pewnego

starszego oficera, niejakiego Cromela Bossończyka, który nieźle się sprawił w ostatnich

utarczkach z Piktami. Od dawna mam Cromela na oku i planuję uczynić go swoim sługą. Tak

więc, to on będzie kierował wojskami, natomiast ty zachowasz formalne dowództwo. Czy to

dla ciebie jasne?

background image

— Tak jest, panie — wycedził Ascalante przez zaciśnięte zęby.

— Dobrze. Teraz, gdy Conan nie żyje, ty i Cromel możecie zatrzymać resztki

buntowników na południe od Alimane tak długo, dopóki ta horda nie rozpierzchnie się z

głodu i braku sukcesów.

Thulandra Thuu wyciągnął przed siebie zwój, mówiąc:

— Tu są twoje rozkazy. Eskorta czeka na ciebie przy Południowej Bramie. Udaj się

jak najspieszniej do brodu Nogara nad Alimane.

— A co będzie, panie, jeżeli Procas nie zechce przyjąć moich listów

uwierzytelniających? — zapytał Ascalante.

— Zanim przybędziesz przejąć dowodzenie, naszemu walecznemu generałowi

przydarzy się nieszczęśliwy wypadek — uśmiechnął się Thulandra Thuu. — Wypadek, który

— gdy o nim oficjalnie doniesiesz — zostanie określony jako samobójstwo spowodowane

poczuciem winy za tchórzostwo w obliczu nieprzyjaciela oraz chęcią zadośćuczynienia za

napaść na sąsiednie królestwo. Gdy to nastąpi, zadbaj, by ciało zostało z honorami przysłane

do Tarancji. Żywego Procasa nikt by tu nie witał, ale martwemu wyprawimy wspaniały

pogrzeb. Ruszaj teraz w swoją drogę, mój panie, i pamiętaj, byś zawsze słuchał rozkazów,

które będzie ci przekazywać niejaka Alcina, zaufana, zielonooka kobieta w mojej służbie.

Schwyciwszy zapieczętowany zwój, Ascalante skłonił się głęboko i opuścił Komnatę

Sfinksów.

Obserwując jego odejście, Thulandra Thuu uśmiechnął się bezlitośnie. Wiedział, że

wszystkie służące mu ludzkie narzędzia są słabe i mają wiele skaz, ale niedoskonały

instrument tym łatwiej jest wyrzucić po użyciu…

background image

7

ŚMIERĆ W CIEMNOŚCI

Przez wiele dni obecność armii Amuliusa Procasa na północnym brzegu Alimane

powstrzymywała powstańców przed próbami przekroczenia rzeki. Chociaż sam Procas był

ranny, to jego doświadczeni oficerowie bez przerwy śledzili wszystkie poczynania

buntowników. Żołnierze Conana pojawiali się codziennie na południowym brzegu, pozorując

forsowanie tego czy innego brodu. Jednakże Procas przewidywał każdy ich ruch i nie zaszło

nic, co mogłoby zadowolić Conana i jego dowódców.

— Impas! — oznajmił załamany Prospero. — Obawiałem się, że do tego dojdzie!

— Tylko pomoc bogów mogłaby coś zmienić — powiedział Dexitheus.

— W ciągu życia spędzonego na wojaczce — odrzekł hrabia Trocero — nauczyłem

się mniej polegać na bóstwach, a bardziej na własnym rozumie. Wybacz mi, czcigodny, ale

wydaje mi się, że jeżeli cokolwiek ma zamącić pokój Procasa, musi to być dzieło nas samych.

Sądzę też, że wiem, jak powinniśmy się do tego zabrać. Szpiedzy donieśli mi, że sytuacja w

Poitain dochodzi do wrzenia.

Tej nocy, za zgodą Conana, ubrany na czarno mężczyzna przepłynął Alimane i

ociekając wodą zniknął w lesie. Nocne niebo było zaciągnięte chmurami, a gęsta mżawka,

szeleszcząc na liściach drzew, stłumiła odgłosy, które inaczej mogłyby zwrócić uwagę straży.

Pływak w ciemnym stroju był Poitańczykiem, pochodzącym z włości hrabiego

Trocero. Na piersi niósł starannie zszytą kopertę z przesyconego woskiem jedwabiu, w której

znajdował się list pióra samego hrabiego, adresowany do przywódców wrzącej na wolnym

ogniu poitańskiej rebelii.

Amulius Procas nie spał tej nocy. Deszcz spływający po tkaninie namiotu drażnił jego

uszy. Mrucząc barbarzyńskie przekleństwa, których nauczył się jako młodszy oficer służąc na

zachodnich rubieżach Aquilonii, stary generał popijał grzane wino mające odegnać gorączkę

oraz dla rozproszenia melancholii grał w szachy z sierżantem ze swej przybocznej straży.

Zraniona noga, owinięta bandażami, spoczywała na drewnianym podnóżku.

Pomruk gromu sprawił, że stary weteran uniósł posiwiałą głowę.

— To tylko grzmot, generale — powiedział sierżant. — Noc jest burzliwa.

— Wymarzona noc, by Conan i jego buntownicy spróbowali sforsować brody — rzekł

Procas. — Wierzę, że wartownicy zostali pouczeni, iż nie wolno im chować się pod

drzewami? Muszą być stale na brzegu.

background image

— Dostali taką instrukcję — zapewnił go sierżant. — Twój ruch, generale, zważ, że

dostałeś szacha królową.

— I owszem, i owszem — wymruczał Procas, marszcząc czoło nad szachownicą.

Zastanawiał się, dlaczego nagły ziąb przeszył jego serce, gdy usłyszał te niewinne słowa:

„dostałeś szacha królową”. Po chwili jednak uśmiechnął się ironicznie na babskie strachy i

przełknął łyk wina. Nie uchodziło takim starym żołnierzom jak on zważać na wydumane złe

znaki. Mimo to, gdyby mógł, to osobiście przeprowadziłby inspekcję wart. Dyscyplina bez

wątpienia rozluźniła się w czasie jego choroby…

Zasłona namiotu odsunęła się na bok.

— O co chodzi, żołnierzu — spytał Procas. — Buntownicy ruszyli?

— Nie, generale, masz gościa.

— Gościa, powiadasz? — powtórzył zaskoczony Procas. — Dobrze, wpuść go!

— To ona, nie on — powiedział żołnierz. Partner Procasa przy szachownicy wstał,

zasalutował i wyszedł.

Po chwili żołnierz wprowadził dziewczynę ubraną w strój pazia. Alcina pojawiła się w

obozie twierdząc, że jest wysłanniczką kanclerza króla Numedidesa. Nikt nie spytał jej, jak tu

dotarła. Wszystkich onieśmielił jej chłód, arystokratyczne maniery i dziwne światło płonące

w jej zielonych oczach.

Procas jednak patrzył na nią z powątpiewaniem. Pieczęć, którą mu pokazała, niewiele

dla niego znaczyła. Takie błyskotki można było ukraść lub podrobić, Również ze

sceptycyzmem odniósł się do przywiezionych przez nią dokumentów, lecz kiedy tancerka

oznajmiła, że przynosi wiadomość od Thulandry Thuu, jego zainteresowanie wzrosło. Procas

obawiał się śniadego czarnoksiężnika, któremu nie ufał i zawsze próbował się

przeciwstawiać.

— Dobrze — mruknął w końcu Amulius Procas. — Mów.

Alcina rzuciła spojrzenie na dwóch wartowników stojących u jej boków z dłońmi na

rękojeściach mieczy.

— To jest przeznaczone tylko dla twoich uszu, generale — powiedziała uprzejmie.

Procas pomyślał chwilę, po czym skinął głową wartownikom.

— Dobrze, poczekajcie na zewnątrz.

— Ależ, panie! — powiedział starszy z nich. — Nie powinniśmy zostawiać cię

samego z tą kobietą. Kto wie, do jakich szatańskich sztuczek może posunąć się Conan.

— Conan! — zakrzyknęła Alcina. — Ależ on nie żyje! — Natychmiast zapragnęła

odgryźć sobie język, ale nie mogła już cofnąć tych nieopatrznych słów.

background image

Starszy żołnierz uśmiechnął się.

— Nie, dziewczyno. Barbarzyńca ma więcej żywotów niźli kot. Powiadają, że

przeszedł jakąś ciężką chorobę, ale gdy przekraczaliśmy rzekę, pojawił się nad nią na koniu,

wołając do swych łuczników, żeby zrobili z nas jeże.

— Ta młoda kobieta zdaje się sądzić, że Conan nie żyje — mruknął Amulius Procas

— i rad bym dowiedzieć się, jakie ma powody dla takiego sądu. Zostawcie nas. Nie jestem

jeszcze takim śliniącym się starym piernikiem, żebym musiał obawiać się kobiety.

Gdy wartownicy odeszli, Amulius Procas powiedział do Alciny z uśmiechem:

— Moi chłopcy chwytają się każdej sposobności, żeby się schronić przed deszczem.

Powtórz mi teraz wiadomość od Thulandry Thuu.

Alcina sięgnęła za dekolt swojej tuniki. W tym momencie zabłysła potężna

błyskawica. Tancerka powiedziała:

— Wiadomość od mojego pana, generale, jest taka…

Huk gromu zagłuszył następne słowa. Procas pochylił się naprzód, przybliżając głowę

na odległość dłoni od jej twarzy. Alcina szeptała dalej:

— …że czas… nadszedł…

Z szybkością atakującego węża pchnęła sztyletem w pierś Amuliusa Procasa, mierząc

w serce.

— …byś umarł! — dokończyła, odskakując na bok, by wymknąć się sięgającym ku

niej rękom starego generała.

Choć cios był dobrze wymierzony, napotkał niespodziewaną przeszkodę. Pod tuniką

Procas miał kolczugę. Czubek sztyletu rozerwał jedno z ogniw i wszedł między żebra, ale

reszta klingi zaklinowała się tak, że ostrze nie sięgnęło głębiej niż na ćwierć piędzi. Starając

się w czasie szarpaniny uwolnić sztylet Alcina złamała jego koniec, który pozostał w ciele

generała.

Z chrapliwym okrzykiem stary żołnierz pomimo rany zerwał się z miejsca i rzucił na

dziewczynę. Alcina cofnęła się i kopnęła stół, na którym stała świeca. W namiocie

zapanowała grobowa ciemność.

Amulius Procas brnął przed siebie w hebanowym mroku. W pewnej chwili udało mu

się chwycić kołnierz tuniki tancerki. Przez moment Alcinie zdawało się, że czeka ją śmierć w

uścisku żylastych rąk generała. Jednak materiał się rozdarł, a stary żołnierz stracił

równowagę. Zraniona noga ugięła się pod nim i upadł jak długi. Zanim zdołał wstać, jad z

ostrza Alciny dokonał swego dzieła.

background image

Tancerka pospieszyła do wyjścia i wyjrzała przez szparę. Błysk pioruna oświetlił

dwóch wartowników w przemokniętych płaszczach, stojących jak pomniki po prawej i lewej.

Zgodnie z rozkazem generała odeszli tak daleko od namiotu, by nie słyszeć rozmowy. Resztę

zagłuszyły odgłosy burzy. Macając po ciemku, Alcina znalazła krzemień, hubkę i kawałek

stali, po czym zapaliła świecę. Szybko zbadała ciało Procasa, a następnie owinęła jego palce

na rękojeści złamanego sztyletu. Przemknąwszy z powrotem do wejścia, ponownie spojrzała

na nieruchomych żołnierzy i zaczęła zawodzić przejmującą pieśń. Powoli podnosiła głos, aż

w końcu melodia dotarła do uszu wartowników.

W śpiewanej przez nią pieśni wszystkie dźwięki były tak dobrane, by zahipnotyzować

słuchacza. Pomału nieświadomi niczego wartownicy pogrążyli się w letargu, w którym

przestali słyszeć i widzieć cokolwiek.

Jakiś czas później przemknąwszy obok straży na skraju obozu Alcina dotarła do

własnego namiotu, ukrytego głęboko w lesie. Z westchnieniem ulgi rzuciła się pod jego

osłonę i zaczęła ściągać z siebie przemoczone szaty. Koszula była podarta. Odruchowo

sięgnęła ręką do piersi, by dotknąć talizmanu, ale nie było go tam! Przerażona uświadomiła

sobie, że Procas chwyciwszy ją w ciemności zerwał delikatny łańcuszek. Szklisty półokrąg

leżał teraz gdzieś na dywanie w generalskim namiocie. Nie mogła go odzyskać. Żołnierze

króla być może odkryli już ciało dowódcy i jak rozwścieczone szerszenie rozbiegli się po

okolicy, szukając zielonookiej kobiety, aby natychmiast ją zabić,

Dygocąc ze zgrozy i niepewności Alcina wsłuchiwała się w gniewne łoskoty gromów

i bębnienie deszczu. Jej myśli galopowały jak spłoszone konie. Czy Thulandra Thuu wiedział,

że Conan przeżył jej truciznę? Ostatnim razem, kiedy rozmawiali za pomocą talizmanu, jej

pan sprawiał wrażenie, jakby o niczym takim nie słyszał. Jeżeli wiadomość o wyzdrowieniu

Cymmerianina nie dotarła jeszcze do czarnoksiężnika, to Alcina musiała mu ją natychmiast

przekazać. Bez magicznego kawałka obsydianu mogła to uczynić jedynie wracając do

Tarancji.

Dalsze czarne myśli wypełniły jej głowę. Czy gdyby Thulandra Thuu wiedział, że

Conan żyje, to rozkazałby jej zabić Amuliusa Procasa? Czy nie okaże jej teraz swojego

gniewu? Thulandra mógłby ukarać ją za podsunięcie przywódcy buntowników

niewystarczającej ilości trucizny i zgubienie amuletu. Bez broni i pozbawiona kontaktu ze

swoim mentorem, Alcina była bezradna i przez moment wahała się między powrotem do

Tarancji a ucieczką do jakiegoś obcego kraju.

Opanowała się jednak. Thulandra Thuu zawsze traktował ją łaskawie i dobrze opłacał.

Przypomniała sobie, jak obiecywał jej wprowadzenie w wyższe arkana sztuk tajemnych oraz

background image

nieśmiertelność. Thulandra mówił też, że gdy zdobędzie wieczną władzę nad Aquilonią, to

uczyni ją swoją królową. Alcina zdecydowała się powrócić do stolicy i narazić na gniew

swego pana. Była piękna i potrafiła radzić sobie z mężczyznami, bez względu na ich pozycję.

Uśmiechając się, zasnęła, postanowiwszy wyruszyć z nadejściem świtu.

Rankiem jeden z kapitanów podszedł do namiotu generała, by odebrać poranne

rozkazy. Dwóch zmęczonych wartowników, wyczekujących na zakończenie służby,

zasalutowało niemrawo. Potem jeden z nich wystąpił, by odsłonić wejście do namiotu.

Lecz generał Procas miał już nigdy nie wydać żadnego rozkazu, chyba że w piekle.

Leżał na dywanie twarzą w dół, obejmując dłońmi rękojeść sztyletu o smukłym ostrzu, który

uciszył głos najdzielniejszego wojownika Aquilonii.

Dwóch żołnierzy obróciło zwłoki i przyjrzało się im. Stalowosiwe włosy Procasa,

częściowo w nieładzie, zasłaniały jego stężałe rysy.

— Nigdy nie uwierzę, że nasz generał odebrał sobie życie — wyszeptał głęboko

poruszony oficer. — To do niego niepodobne.

— Ani ja, kapitanie — powiedział wartownik. — Czy ktoś, kto zdecydował się

popełnić samobójstwo, przebija sztyletem kolczugę? To musiała być ta kobieta.

— Kobieta? Jaka kobieta?! — zawołał kapitan.

— Miała zielone oczy. Przyprowadziłem ją tutaj wczoraj późno wieczorem. Mówiła,

że przynosi wiadomości od króla. Proszę spojrzeć, jest tu jeszcze jej ślad. — Żołnierz wskazał

na zarys małej stopy utworzony na dywanie przez zaschłe błoto.

— Prosiliśmy generała, by pozwolił nam zostać podczas rozmowy, kazał nam jednak

wyjść.

— Co się stało z tą kobietą?

Wartownik wzniósł bezradnie ręce.

— Odeszła, nawet nie wiem jak. Zapewniam, kapitanie, że nie mijała nas przy

wyjściu. Sergius i ja przez cały czas od opuszczenia generała, aż do chwili, gdy przyszedłeś

po rozkazy, staliśmy na posterunku i nie spaliśmy. Możesz zapytać innych strażników.— Hm

— zamyślił się kapitan. — Tylko diabeł może zniknąć ze środka strzeżonego obozu

wojennego.

— Więc może diabeł jest kobietą, kapitanie — mruknął wartownik, przygryzając

wargę. — Proszę tu spojrzeć; jakiś półksiężyc ze szkła czarnego jak piekielne otchłanie…

Kapitan trącił czubkiem buta kawałek obsydianu, po czym zniecierpliwiony kopnął go

w kąt.

background image

— Jakiś fikuśny amulet dla przesądnych. Diabeł czy nie, nie możemy tak stać i paplać.

Ty będziesz strzegł ciała generała, a ja wyślę kilka kompanii piechoty, by przeszukali obóz i

okoliczne wzgórza. Sergius, sprowadź trębacza! Niech no tylko złapię tę diablicę…

Zostawszy sam w namiocie, wartownik podniósł amulet. Obejrzał go dokładnie,

związał rozerwane końce łańcuszka i włożył go sobie na szyję. Jaki by ten talizman nie był,

zawsze była szansa, że przyniesie mu on choć trochę szczęścia. Żołnierz potrzebował każdego

okrucha Fortuny, jaki tylko mógł mu się trafić.

Conan wychylony poza krawędź wysokiej, skalnej półki obserwował wojska

nieprzyjaciela, obozujące wzdłuż północnego brzegu Alimane. Poprzedniego dnia wydarzyło

się u nich coś szczególnego. Dobiegało stamtąd wiele krzyku i widać było zamieszanie, lecz

nawet bystrooki barbarzyńca nie był w stanie wypatrzyć przyczyny owego nieładu.

Ze wzrokiem utkwionym nieruchomo za rzeką Conan pożerał z apetytem przyniesioną

przez giermka sztukę pieczonego mięsa. Strząsnął już z siebie wszystkie skutki działania

zatrutego wina i czuł się pełen wigoru. Straty, które udało się zadać cofającym się wojskom

Legionu Pogranicznego osłodziły gorycz klęski po przegranej bitwie na brodach Alimane.

Lata minęły od czasu, gdy Cymmerianin ostatni raz toczył partyzancką wojnę —

atakując znienacka o wiele silniejszego przeciwnika. Wtedy dowodził zbójecką bandą na

pustyni Zuagir. Po tamtym okresie pozostało mu wyryte w pamięci doświadczenie, nie

stępione mimo upływu czasu. Teraz, gdy nieprzyjaciel przekroczył Alimane i rozbił obóz na

przeciwległym brzegu, sytuacja uległa kolejnej zmianie i to, jak sądził niecierpliwy

Cymmerianin, zmianie na gorsze. Siły zebrane pod sztandarem Lwów nie mogły sforsować

Alimane, dopóki wojska królewskie stały w gotowości bojowej. Wobec tak dobrze

przygotowanej obrony, atak powstańców mógłby się powieść tylko w przypadku

przytłaczającej liczebnej przewagi, której buntownicy nie mieli. Partyzancka taktyka i konni

łucznicy byli tu nieprzydatni. Co więcej, zapasy były na wyczerpaniu.

Conan nachmurzył się. Przynajmniej tyle dobrego, myślał, że oddziały Amuliusa

Procasa nie wykazywały najmniejszej chęci ponownego przekroczenia rzeki, by wydać im

bitwę. Kolejny raz zadumał się nad przyczyną wydarzeń sprzed paru dni, które zburzyły

spokój w nieprzyjacielskim obozie. Legion Pograniczny powiększył otwartą przestrzeń w

miejscu, gdzie trakt do Culario dochodził do rzeki. Zrąbano drzewa i powyrywano krzewy

rozszerzając naturalną polanę w górę i w dół rzeki. Nic już nie stało na przeszkodzie

manewrom dużych oddziałów w czasie przyszłej bitwy. Gdy Conan przyglądał się temu, do

background image

obozu wroga wjechała grupa jeźdźców, wywołując duże poruszenie. Conan osłonił dłonią

oczy i zmarszczywszy brwi odwrócił się do swego giermka.

— Idź i przyprowadź zwiadowcę Maliasa, ale szybko! — rozkazał.

Giermek oddalił się biegiem, by po chwili powrócić z chudym, starszym mężczyzną.

Cymmerianin podniósł wzrok i jego twarz pojaśniała. Melias służył już pod rozkazami

Conana na piktyjskiej granicy. Stary zwiadowca potrafił poruszać się po lesie równie cicho

jak wąż, a jego oczy były bystrzejsze niż u jastrzębia.

— Kto tam przybył, mój stary? — zapytał Conan, skinieniem głowy wskazując obóz

przeciwnika.

Zwiadowca przypatrzył się z uwagą grupie jadącej pomiędzy namiotami, po czym

powiedział:

— Jakiś generał, sądząc po wielkości jego eskorty, a przy tym na pewno szlachcic.

Conan rozkazał, by sprowadzono Dexitheusa, który oprócz wiedzy teologicznej

posiadał również wielką znajomość heraldycznej symboliki. Gdy zwiadowca opisał insygnia

wyszyte na płaszczu przybyłego, kapłan zmarszczył czoło.

— Wydaje mi się — powiedział wreszcie — że to godło hrabiego Thune.

Conan wzruszył ramionami.

— Imię jest mi znajome, ale pewien jestem, że nigdy nie spotkałem tego człowieka.

Co ci o nim wiadomo?

Dexitheus zastanowił się.

— Thune to hrabstwo w zachodniej części Aquilonii, ale nie natknąłem się na

obecnego właściciela tego tytułu. Przypominam sobie plotki, krążyły może rok temu, o jakimś

skandalu związanym z przyjęciem przez niego tego miana. Nie mogę wszakże przypomnieć

sobie żadnych szczegółów.

Po powrocie do swego namiotu Conan wezwał pozostałych dowódców, by wypytać

ich o hrabiego Thune. Trocero wiedział o tym człowieku tylko tyle, że służył on jako oficer

na spokojnych wschodnich granicach, nie odznaczając się żadnym szczególnym

bohaterstwem.

Po południu Melias doniósł, że oddziały Legionu Pogranicznego ustawiły się w

paradnym szyku, po czym pojawił się hrabia Thune, by odczytać jakieś dokumenty

zaopatrzone w pieczęcie i wstęgi. Prospero wyślizgnął się z obozu powstańców i ukryty w

krzakach podsłuchał treść proklamacji. Każde jej zdanie powtarzane dodatkowo przez

sierżantów niosło się wyraźnie nad wodą i niebawem zdumiony młodzieniec dowiedział się,

że Amulius Procas poniósł śmierć z własnej ręki i że Ascalante, hrabia Thune, został

background image

wyznaczony na jego miejsce, by dowodzić Legionem Pogranicznym. Ta wstrząsająca wieść

została natychmiast przekazana Conanowi.

— Procas samobójcą? — burknął zdumiony Cymmerianin. — Nigdy, na Croma! Ten

starzec, choć nasz nieprzyjaciel, był żołnierzem do szpiku kości, najlepszym oficerem w całej

Aquilonii. Tacy jak Procas drogo sprzedają swe życie i nie porzucają go jak wąż skórkę.

Czuję w tym zdradę, co wy o tym powiecie?

— Co do mnie — mruknął Dexitheus, przebierając swe paciorki — widzę w tym rękę

Thulandry Thuu, który od dawna żywił nienawiść wobec generała.

— Czy nikt z was nie wie czegoś więcej o tym Ascalante? — zapytał nagląco Conan.

— Czy potrafi dowodzić wojskami w walce? Czy jest zaprawiony w wojaczce, czy to tylko

jeszcze jeden wyperfumowany pochlebca tego durnia Numedidesa? — Gdy inni potrząsnęli

głowami, Conan dodał: — Dobrze, wyślijcie sierżantów, by rozpytali ludzi, czy któryś nie

służył kiedyś pod Ascalante. Muszę wiedzieć, co z niego za oficer.

— Czy sądzisz — zapytał Prospero — że nowy dowódca Legionu Pogranicznego

może wbrew swej woli przysłużyć się naszej sprawie?

— Może tak, może nie. Pożyjemy, zobaczymy — burknął Conan. — Jeżeli plan

Trocera dojdzie do skutku…

Hrabia Trocero uśmiechnął się tajemniczo.

Następnego poranka przywódcy buntu, zebrani na stanowiącej punkt obserwacyjny

skalnej półce, przyglądali się w posępnym milczeniu ceremonii po drugiej stronie rzeki.

Legion Pograniczny stał w długim szpalerze wzdłuż drogi do Culario. Pomiędzy nimi jechała

wolno grupa konnych legionistów otaczających rydwan generała Procasa, na którym leżała

trumna okryta błękitnym sztandarem.

— Ostatni raz widzimy starego Amuliusa — powiedział Conan. — Gdyby on był

królem Aquilonii, sprawy wyglądałyby dziś zupełnie inaczej.

Po zmroku, gdy ciężka mgła kłębiła się nad powierzchnią Alimane, powrócił ubrany

na czarno pływak, którego hrabia Trocero wysłał tydzień temu. W woreczku dobrze

zabezpieczonym przed wilgocią znajdowała się odpowiedź na list hrabiego.

Jeszcze tej samej nocy sztandar Lwów załopotał w srebrzystym blasku księżyca.

background image

8

MIECZE PRZEKRACZAJĄ ALIMANE

Przez kilka miesięcy przyjaciele hrabiego Trocero dokonywali swego dzieła i

wypełnili je dobrze. Po targowiskach i przydrożnych zajazdach, przez wsie i zaścianki, miasta

i wioski, na skrzydłach plotki niosła się przez Poitain wieść: „Wyzwoliciel się zbliża!”

Taki bowiem tytuł nadano Conanowi. Powszechnie przypominano sobie opowieści o

gigantycznym Cymmerianinie krążące w minionych latach. Mówiono o tym, jak rąbiąc i tnąc

przeprawił się przez srebrzyste wody Rzeki Gromowej, by zmiażdżyć dzikich Piktów, którzy

tysiącami przekroczyli granice, by siać śmierć i zniszczenie na kresach bossońskich.

Poitańczycy, słuchając tych opowieści, z utęsknieniem czekali na Conana, by wyrwał ich z

ucisku krwawego tyrana.

Łucznicy, pachołkowie i rycerze zdążali potajemnie na południe, ku Alimane. Po

wioskach Poitain szeptano o mającej nadejść inwazji. Gdy w końcu wieść tak bardzo

oczekiwana przybyła w natłuszczonym woreczku, opatrzona pieczęcią ich ukochanego

hrabiego, byli gotowi.

Noc była mglista i zimna. Wartownik, młody chłopak z Gunderlandu, kichnął, po

czym przestępując z nogi na nogę zaczął zabijać ręce dla rozgrzewki. Stanie na warcie było

uciążliwym obowiązkiem nawet przy dobrej pogodzie, a w tak wilgotną i zimną noc można

tylko przeklinać swój los.

Gdyby tylko nie dał się głupio przyłapać na posyłaniu całusów kochance swego

kapitana, rozkoszowałby się teraz błogim ciepłem jadalni sierżantów. Poza tym, czy

naprawdę w taką noc jak ta warto było strzec głównej bramy koszar w Culario? Czy

komendant myślał, że skradała się ku nim armia z Koth, Nemedii lub może dalekiego

Vanaheimu?

Z rozżaleniem pomyślał, że gdyby los obdarzył go szlachetnym urodzeniem i ziemską

majętnością, paradowałby teraz w atłasie i złoconej stali na balu oficerskim. Tak pogrążył się

w swych marzeniach, że umknął jego uwagi cichy szelest za jego plecami. Nie spostrzegł nic

niepokojącego aż do chwili, gdy rzemień opadł na jego gardło i zacisnął się szybko. Niedługo

po stwierdzeniu tego faktu już nie żył.

Bal oficerski rozbrzmiewał wesołym gwarem. Z kandelabrów lało się światło setek

świec, odbijając się i migocąc w zwierciadłach o srebrnych ramach zawieszonych na filarach

background image

sali balowej. Oficerowie w paradnych strojach konkurowali o względy tutejszych piękności,

rozkosznie szczebioczących i chichoczących.

Przyjęcie dochodziło do punktu kulminacyjnego. Gubernator królewski, Conradin,

zjawił się tylko, by wypełnić obowiązek otwarcia uroczystości i już dawno odjechał. Starszy

kapitan Armandius, komendant garnizonu w Culario, ziewał i kiwał się nad pucharem

najwykwintniejszego wina z Poitain. Ze swego fotela pokrytego czerwonym aksamitem

spoglądał z góry na tancerzy, myśląc, że całe to krążenie, paradowanie i ukłony to zabawa

przystojąca dzieciakom. Zdecydował, że jeśli za godzinę opuści bal, to nie będzie to już

nietaktem. Jego myśli zwróciły się ku ciemnookiej zingarańskiej kochance, która na pewno

wyczekiwała go z wielką niecierpliwością. Uśmiechnął się sennie, przywołując obraz jej

miękkich warg oraz innych wdzięków, po czym zapadł w drzemkę.

Pierwszy wyczuł dym służący. Otworzył drzwi i ujrzał stos płonących krzaków

zwalonych pod ścianami na zewnątrz. Jego krzyk zaalarmował innych.

W krótkim czasie królewscy oficerowie oraz towarzyszące im kobiety wyroili się na

zewnątrz jak pszczoły wykurzone z ula przez bartników. Jednak zamiast zbieraczy miodu na

majdanie czekał na nich tłum milczących, patrzących ponuro ludzi, trzymających nagie ostrza

w brązowych od słońca rękach.

Na swoje nieszczęście oficerowie mieli przy sobie jedynie ozdobne sztylety, co

całkowicie przekreśliło ich szansę w starciu z dobrze uzbrojonymi buntownikami. W ciągu

kwadransa Culario zostało oswobodzone i chorągiew hrabiego Poitain z karmazynowymi

lampartami załopotała nad dachem koszar.

W jednym z pokojów zajazdu w Culario gubernator królewski zasiadł do gry ze swym

przyjacielem, asesorem podatkowym na ziemie południowych prowincji. Obaj skupieni byli

wyłącznie na kościach, a uporczywa zła passa sprawiła, że gubernator stawał się

nachmurzony i rozdrażniony. Całą swą złość wyładował więc na stojącym pod oknem

wartowniku, którego widok nie wiedzieć czemu bardzo go zirytował. Conradin sklął żołnierza

w żywy kamień, po czym szorstko rozkazał mu usunąć się z widoku.

— Nie dadzą człowiekowi spokoju — burknął.

— Zwłaszcza, gdy przegrywa, co? — dociął asesor. Szacował, że wartownik nie

będzie musiał zbyt długo znosić zimnej, nocnej mgły, ponieważ trzos gubernatora był już

prawie pusty.

Kontynuując grę, zapatrzeni w taniec pięciu małych sześcianów, nie usłyszeli

głuchego uderzenia i odgłosu padającego ciała, który rozległ się gdzieś pod oknem.

background image

Chwilę później drzwi zostały otwarte kopniakiem i do środka wpadł tłum wieśniaków

uzbrojonych w pałki, grabie, cepy i sierpy. Graczy wyciągnięto zza stołu, po czym

powleczono ich ku szubienicom świeżo postawionym na środku placu targowego.

Pierwsze ostrzeżenie dla żołnierzy Legionu Pogranicznego, że w prowincji rozgorzało

powstanie, nastąpiło, gdy oficer straży, obchodząc posterunki na skraju obozu, odkrył jednego

z wartowników śpiącego bezczelnie w cieniu wozu z zapasami. Z wściekłym przekleństwem

kapitan kopnął go w żebra. Gdy to nie dało efektu, oficer przykucnął, by sprawdzić, co się

stało temu człowiekowi. Uczucie wilgoci na palcach spowodowało, że natychmiast cofnął

rękę. Z niedowierzaniem spojrzał na ciemną plamę na dłoni i ziejące cięcie na szyi żołnierza.

Wyprostował się, nabrał w płuca powietrza, by wszcząć alarm i dokładnie w tej chwili strzała

przeszyła jego serce.

Mgła unosiła się nad wodami Alimane. Kłębiła się pomiędzy drzewami i namiotami.

Przez las, tu i ówdzie przebiegały przypominające zjawy postacie w ciemnych strojach, z

nożami w dłoniach i łukami na plecach. Spowite cieniem sylwetki wynurzały się z mgły,

przemykały od namiotu do namiotu, wchodziły do nich i wychodziły po chwili, ścierając

krew z ostrzy noży.

Kiedy owe mroczne zjawy siały śmierć wśród śpiących ludzi, inne, znacznie

liczniejsze, brnęły przez nurt Alimane.

Hrabiego Ascalante wyrwał z głębokiego snu stłumiony krzyk człowieka w agonii. Po

tym jęku rozległa się wrzawa, jakby nad obozem zagrzmiały trąby chaosu. Przez chwilę

Aquilończyk myślał, że wciąż jeszcze śpi, ale krzyki toczących morderczą walkę ludzi, jęki

ranionych, charkot konających, świst strzał i klangor mieczy były aż nazbyt realne.

Hrabia wyskoczył półnagi z łóżka, odrzucił na bok zasłonę namiotu i jak urzeczony

zapatrzył się na dokonujący się wokół pogrom. Płonące namioty rzucały migoczące światło

na królujące wokół szaleństwo. Jak porzucone dziecięce zabawki leżały w lepkim błocie

zdeptane ciała. Na pół nadzy Aquilońscy żołnierze walczyli w rozpaczliwym zapamiętaniu

przeciw ludziom w kolczugach, uzbrojonym we włócznie, miecze i topory. Łucznicy strzelali

do legionistów z tak małej odległości, że każda strzała dosięgała celu. Królewscy kapitanowie

i sierżanci desperacko usiłowali ustawić w szyku swoich pikinierów i uzbroić tych, którzy

wybiegli z namiotów z pustymi rękami.

Po chwili przed skamieniałym ze zgrozy hrabią Thune stanęła straszliwa postać. Był

to Cromel, z którego grubych ust nieustannie dobywał się strumień przekleństw. Ascalante

zamrugał oczyma ze zdumienia. Oficer miał na sobie jedynie przepaskę na biodra i sięgającą

do kolan kolczugę podartą w co najmniej tuzinie miejsc. Cały ociekał krwią.

background image

— Zostaliśmy zdradzeni? —wyrzucił z siebie Ascalante, chwytając Cromela za

dzierżące miecz ramię.

Cromel strząsnął chwytającą go rękę i splunął krwią.

— Zdradzeni, zaskoczeni, jedno i drugie, na śluzowate trzewia Nergala! — zagrzmiał

Bossończyk. — W prowincji wybuchło powstanie, naszych wartowników wymordowano,

nasze konie przegnano do lasu, droga na północ zablokowana. Buntownicy przeprawili się

przez rzekę, niezauważeni w tej przeklętej mgle. Większości strażników popodrzynali gardła

wieśniacy. Jesteśmy wzięci w dwa ognie i nie możemy odeprzeć tego ataku.

— Co więc robić? — szepnął Ascalante.

— Uciekać do lasu — wyrzucił z siebie Cromel — albo poddać się, co ja zamierzam

zrobić. Pomóż mi zabandażować te rany, bo inaczej wykrwawię się na śmierć.

Conan jako pierwszy przeprowadził swych ludzi przez bród Nogara pod osłoną mgieł.

Gdy rozgorzała walka, podążyli za nim Trocero, Prospero i Pallantides z łucznikami oraz

konnicą. Gdy hrabia Poitain dotarł na plac boju, legionistom udało się jednak utworzyć

zwarty szyk najeżony długimi włóczniami. Trocero skierował na ten mur z tarcz swych

ciężkozbrojnych jeźdźców i po kilku nieudanych szarżach przełamał go. Wtedy rozpoczęła

się rzeź.

Obóz królewskich wojsk był rozciągnięty wzdłuż północnego brzegu Alimane i

przylegał do lasu. Jego wydłużony kształt utrudniał obronę. Z reguły obozy wojskowe

budowane były na planie kwadratu, o bokach z wałów ziemnych wzmocnionych palisadą.

Tym razem nie uczyniono tego i dlatego pozycje Legionu Pogranicznego okazały się nie do

utrzymania. Układ terenu i zaskakujący atak armii powstańczej doprowadziły do całkowitej

klęski wojsk królewskich, pomimo ich liczebnej przewagi. Nie bez znaczenia było również

osłabienie morale wojska, spowodowane śmiercią Amuliusa Procasa. Gdy Ascalante ogłosił,

że ich poprzedni dowódca poniósł śmierć z własnej ręki, przygnębiony żałosnymi skutkami

wtargnięcia na ziemie Argos, żołnierze nie dawali wiary tej bladze. Znali i kochali starego

generała mimo jego surowości i szorstkiego sposobu bycia. Oficerom i prostym żołnierzom

Ascalante wydał się lalusiem i pozerem. Co prawda hrabia Thune miał pewne doświadczenie

w sprawach wojskowych, ale jedynie w służbie garnizonowej i na spokojnych granicach.

Potwierdziła się również prawda, że każdy generał obejmując dowodzenie nad zaprawionymi

w bojach oficerami, musi umieć im zaimponować i ostudzić pierwszą niechęć z ich strony.

Układne maniery i dworskie zachowanie nowo przybyłego nie wzbudziły szacunku

starszyzny, której niezadowolenie natychmiast udzieliło się żołnierskim szeregom.

background image

Atak został starannie zaplanowany. Gdy poitańscy chłopi uśmiercili wartowników,

podpalili namioty i wypędzili konie z zagród, legioniści otrząsnąwszy się z zaskoczenia

utworzyli szyki zwrócone frontem ku północy. Gdy jednak jednocześnie z południa uderzyły

na nich oddziały Conana, linie obronne rozsypały się i doszło do masakry.

Generała Ascalante nigdzie nie zdołano odnaleźć. Zobaczywszy zabłąkanego konia

rzucił się na jego grzbiet i przepadł w ciemnościach.

Szczwany karierowicz Cromel mógł sobie pozyskać łaskę zwycięzców poddając

siebie i swój oddział, ale dla Ascalante sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Miał dumę

szlachcica. Poza tym hrabia domyślał się, co uczyni Thulandra Thuu, gdy dowie się o

pogromie. Czarnoksiężnik spodziewał się po nim, że utrzyma buntowników na południe od

Alimane. W zwykłych okolicznościach było to niezbyt trudne zadanie nawet dla dowódcy ze

skromną wiedzą wojskową. Magiczne zdolności nie ostrzegły jednak czarnoksiężnika o

powstaniu wśród Poitańczyków — wydarzeniu mogącym przyprawić o zimny pot znacznie

bardziej doświadczonych oficerów niż hrabia Thune. Teraz, gdy obóz był spalony do szczętu,

a klęska nieunikniona, Ascalante mógł jedynie opuścić stanowisko i znaleźć się możliwie

najdalej zarówno od zręcznego przywódcy buntowników, jak i od śniadego nekromanty z

Tarancji.

Przez całą noc hrabia Thune galopował wśród drzew, aż świt zastał go o dziewięć mil

na wschód od miejsca pogromu. Gnany myślą o nieobliczalnym gniewie Thulandry Ascalante

jechał dalej tak szybko, jak tylko mógł. Hrabia żywił nadzieję, że gdzieś wśród wschodnich

pustyń znajdzie się jakieś miejsce, w którym mściwy czarownik nigdy go nie odszuka. W

miarę mijających godzin Ascalante zaczęła ogarniać nienawiść do Conana Cymmerianina,

który był powodem jego ucieczki i hańby. Hrabia Thune poprzysiągł sobie, że któregoś dnia

odpłaci barbarzyńcy pięknym za nadobne.

O świcie Conan przechadzał się po zrujnowanym obozie Legionu Pogranicznego,

odbierając meldunki swych kapitanów. Setki legionistów leżało martwych lub umierających.

Setki innych szukało schronienia w lesie, gdzie polowali na nich partyzanci Trocera. Jeden

oddział żołnierzy królewskich w sile siedmiuset łudzi przeszedł na stronę powstańców,

przekonany przez okoliczności oraz bossońskiego oficera imieniem Cromel. Przyłączenie się

tego oddziału, złożonego z Poitańczyków i Bossończyków, wraz z garścią Gunderlandczyków

i kilkoma dziesiątkami Aquilończyków, sprawiło Conanowi wielką radość. Byli to bowiem

doświadczeni, dobrze wyćwiczeni, zawodowi żołnierze. Znający się na ludziach

Cymmerianin podejrzewał Cromela, że jest on zarówno doskonałym żołnierzem, jak i

sprytnym karierowiczem. Było to jednak do wybaczenia, jeśli służyło dobrej sprawie.

background image

Pogratulował więc krzepkiemu kapitanowi przystania do nich i przestał się nad tym

zastanawiać.

Dziesiątki ludzi trudziło się ściąganiem z poległych nadających się do użytku zbroi i

składaniem zwłok na stosach pogrzebowych, kiedy na pobojowisku pojawił się Prospero.

Jego zbroja, zachlapana zakrzepłą krwią, wyglądała jak zardzewiała, a on sam wydawał się w

wyjątkowo dobrym nastroju.

— Co jest? — zapytał Conan.

— Same dobre rzeczy, generale! — zawołał Prospero. — Zdobyliśmy całą kolumnę

taborów, z zaopatrzeniem i bronią wystarczającą dla sił dwa razy większych niż nasze.

— Dobra robota — mruknął Conan. — Co z końmi?

— Partyzanci wyłapali je w lesie. Wzięliśmy też kilka tysięcy jeńców. Pallantides

chce wiedzieć, co ma z nimi zrobić.

— Niech zaproponuje im przyłączenie się do nas. Jeżeli odmówią, niech idą, dokąd

chcą. Bez broni nam nie zaszkodzą — powiedział Conan. — Jeżeli mamy wygrać tę wojnę,

musimy zjednać sobie tyle przychylności, ile tylko się da.

— Bardzo dobrze, generale. Czy są jakieś inne rozkazy? — zapytał Prospero.

— Tego ranka ruszamy do Culario. Partyzanci donieśli, że między nami a miastem nie

ma żadnych wojsk nieprzyjaciela.

— Zanosi się na łatwy marsz do Tarancji — uśmiechnął się Prospero.

— Może tak, może nie — odpowiedział Conan, mrużąc oczy. — Za kilka dni wieść o

zmiażdżeniu Legionu dotrze do Bossonii i Gunderlandu i tamtejsze garnizony ruszą na

południe, by przeciąć nam drogę. Jeśli nie będą zwlekać, to powinno się im to udać.

— Owszem, gdy będzie im dowodzić hrabia Ulric z Raman — rzekł Prospero, po

czym zwrócił się do idącego ku nim Trocera:

— Co sądzisz o naszej sytuacji, hrabio?

— Szkoda, że spóźniliśmy się na spotkanie z baronami z Północy — powiedział

Trocero. — Byłoby nam teraz znacznie łatwiej.

Conan wzruszył szerokimi ramionami.

— Przygotujcie ludzi do wymarszu w południe. Ja pójdę rzucić okiem na jeńców.

Niedługo później Conan przechodził wzdłuż linii rozbrojonych żołnierzy królewskich,

przystając tu i ówdzie i zachęcając legionistów, by wstępowali do jego armii.

W czasie przeglądu wpadł mu w oko promień porannego słońca odbity od czegoś

wiszącego na piersi obszarpanego jeńca. Przyjrzawszy się bliżej, Conan stwierdził, że jest to

background image

mały obsydianowy półokrąg. Przez chwilę przyglądał się amuletowi, usiłując przypomnieć

sobie, gdzie już widział tę rzecz. Wziąwszy przedmiot w dwa palce, oschle zapytał żołnierza.

— Skąd masz tę błyskotkę?

— Jeżeli pragniesz wiedzieć, generale, znalazłem to w namiocie generała Procasa

rankiem, kiedy zastałem go martwego. Myślałem, że ten amulet przyniesie mi szczęście.

Conan przyjrzał się mężczyźnie przez zmrużone powieki.

— Na pewno nie przyniósł szczęścia generałowi Procasowi. Daj mi to.

Żołnierz pośpiesznie zdjął ozdobę i wręczył ją barbarzyńcy. W tym momencie

podszedł do nich Trocero, a Conan podnosząc wisiorek do oczu, mruknął:

— Wiem, gdzie widziałem tę rzecz. Tancerka Alcina nosiła ją na szyi.

Brew Trocera uniosła się.

— Aha! To wyjaśnia…

— Później — uciął Conan i skinąwszy jeńcowi głową poszedł dalej.

Gdy smugi słonecznego światła gęsto podziurawiły chmury wiszące nad wschodnim

horyzontem, tylna straż i tabory wojsk Conana przebrnęły przez Alimane i wkrótce cała armia

ruszyła do Culario, będącego pierwszym etapem drogi ku Tarancji i pałacowi Numedidesa.

Stąpanie po rodzinnej ziemi po tak wielu miesiącach pobytu na obczyźnie wlało nowego

ducha w serca powstańców. Mimo że aż do szpiku kości przenikało ich zmęczenie całonocną

walką, szli na pomoc grzmiąco intonując marszowe pieśni.

Przed nimi, szybciej niż wiatr, pędziła radosna wieść: Wyzwoliciel nadchodzi! Zrazu

był to jedynie szept, idąc jednak od wsi do grodów i miast urósł do krzyku, od którego

zadrżały posady Rubinowego Tronu.

Conan i jego oficerowie tryumfowali. Przemarsz przez włości hrabiego Trocero był

równie wspaniały jak lot orła. Najbliższe wojska królewskie, nieświadome ich obecności,

znajdowały się w odległości kilkuset mil. Po śmierci Amuliusa Procasa i rozgromieniu

Legionu Pogranicznego żołnierze Conana byli przekonani, że zdołają zmieść wszelkie

przeszkody i zmiażdżyć każdego wroga.

W tym jednakże powstańcy mylili się. Pozostawał jeden wróg, o którym niewiele

wiedzieli. Był to czarnoksiężnik z Tarancji.

W komnacie obwieszonej purpurą, w blasku świec z trupiego wosku Thulandra Thuu

siedział nieruchomo na swym czarnym jak sadza tronie. Cały czas wpatrywał się w

obsydianowe zwierciadło, usiłując natężeniem woli wycisnąć z mrocznej powierzchni jasne

wizje osób i wydarzeń. W końcu z westchnieniem odchylił się na oparcie i dał spocząć

znużonym oczom. Potem, zmarszczywszy brwi, raz jeszcze sprawdził obliczenia

background image

astrologicznych ascendentów i zerknął na zegar wodny stwierdzając, że nie omylił się co do

dnia ani godziny. Nie mógł pojąć przyczyny niepowodzenia. Alcina kolejny raz nie

nawiązywała z nim kontaktu o wyznaczonym czasie. Pukanie zakłóciło jego melancholijną

medytację.

— Wejść — mruknął niechętnie Thulandra. Draperie rozsunęły się i na marmurowym

progu stanął Hsiao.

— Panie, Alcina pragnie mówić z tobą — rzekł Khitajczyk półgłosem.

— Alcina?! — zawołał ostro czarnoksiężnik. — Wprowadź ją natychmiast!

Zasłony opadły, a potem znów się uniosły. Tancerka weszła chwiejąc się na nogach.

Jej strój pazia, postrzępiony i podarty, był szary od kurzu i stwardniały od wysuszonego

słońcem błota. Czarne włosy zlepione w grube i sztywne strąki otaczały twarz zesztywniałą

ze zmęczenia i lęku.

Piękna dziewczyna, która wyruszała z Messancji, wydawała się teraz starą kobietą u

kresu swojego życia.

— Alcina! — zawołał czarownik. — Skąd przybywasz? Co cię tu sprowadza?

— Panie, czy mogę usiąść? — szepnęła z wysiłkiem.

— Siadaj więc.

Gdy Alcina osunęła się na marmurową ławę i przymknęła oczy, Thulandra Thuu

siedzący w drugim końcu komnaty podniósł głos:

— Hsiao! Wina dla Alciny. A teraz, dobra dziewczyno, opowiadaj o wszystkim, co ci

się przydarzyło — rozkazał, gdy wychyliła kielich.

Dziewczyna jękliwie wciągnęła powietrze.

— Jestem w drodze od ośmiu dni. Prawie się nie zatrzymywałam, by się zdrzemnąć

czy coś zjeść.

— Ach tak! A dlaczego?

— Przybyłam oznajmić — powiedzieć ci — że Amulius Procas nie żyje…

— Wspaniale! — rzekł Thulandra Thuu, w którego oczach zamigotały mściwe błyski.

— …ale Conan żyje!

Czarnoksiężnik osłupiał.

— Na Seta i Kali! — wrzasnął po chwili. — Jak to się stało? Mów, dziewko!

Alcina powoli dobierając słowa opowiedziała, jak zasztyletowała Procasa, jak

dowiedziała się, że Conan żyje i wreszcie jak wymknęła się strażom.

background image

— I potem — zakończyła — obawiając się, że nie wiadomo ci o cudownym

ozdrowieniu barbarzyńcy, uznałam za swój obowiązek, jak najszybciej cię o tym

powiadomić.

Z twarzą ściągniętą w okrutnym grymasie czarnoksiężnik wpatrywał się w Alcinę

wzrokiem głodnego upiora.

— Dlaczego nie przekazałaś mi tej wiadomości o właściwej porze za pomocą twojego

kawałka tego oto zwierciadła?

— Nie mogłam, panie. — Alcina z desperacją zacisnęła dłonie.

— A czemuż to? — Głos Thulandry Thuu przeciął ją jak ciśnięty nóż. — Czy błędnie

odczytałaś tablicę z pozycjami planet, którą ci powierzyłem?

— O nie, mój panie, stało się coś gorszego. Zgubiłam mój fragment zwierciadła,

zgubiłam mój talizman!

Czarnoksiężnik wydał z siebie wężowy syk.

— Na demony Nergala! — zgrzytnął zębami. — Ty suko! Co za diabeł cię opętał?

Oszalałaś? A może ten barbarzyński osiłek usidlił cię jak kotkę w marcu? Ukarzę cię za to w

sposób niewyobrażalny dla zwykłych śmiertelników! Przeżyjesz ból, jakiego od początku

świata nie odczuły wszystkie żywe istoty razem wzięte! Będziesz wyła o śmierć, ale…

— Panie, błagam, wysłuchaj mnie! — zaszlochała Alcina, padając na kolana. —

Wiesz, że męskie żądze nic dla mnie nie znaczą. Moją jedyną namiętnością jest służba tobie.

— Płacząc, opowiedziała o śmiertelnej szamotaninie z Amuliusem Procasem i o późniejszym

odkryciu straty talizmanu.

Thulandra Thuu przygryzł wargę hamując szalejący w nim gniew.

— Rozumiem — powiedział wreszcie. — Ale kiedy gra się o tak wielką stawkę, nie

można sobie pozwolić na błędy. Gdybyś celniej uderzyła sztyletem, Procas nie żyłby na tyle

długo, by chwycić za twój amulet.

— Nie wiedziałam, że ma pod tuniką kolczugę. Czy nie możesz ze swego zwierciadła

wyciąć jeszcze jednego kawałka?

— Mógłbym, ale jego spreparowanie tak, by przekazywało obrazy i słowa na

odległość, to bardzo żmudny proces i nim go ukończę, będzie już po wojnie. — Thulandra

Thuu masował swój podbródek. — Czy upewniłaś się, że Procas nie żyje?

— Tak. Szukałam pulsu i przyłożyłam mu głowę do piersi, by sprawdzić, że serce nie

bije.

— Dobrze. Ale nie zrobiłaś tego z Cymmerianinem! To poważniejszy błąd!

Alcina wykonała rozpaczliwy gest.

background image

— Podałam mu ilość trucizny wystarczającą do zabicia dwóch ludzi. Skąd mogłam

wiedzieć, że to za mało? — Upadła pokornie do stóp swego pana i zamilkła.

Thulandra Thuu powstał i górując nad drżącą dziewczyną wzniósł palec ku niebu.

— Ojcze Secie! — zawołał — czy żaden z moich sług nie potrafi wypełnić choćby

najprostszego polecenia? — Następnie, kierując swój gniew ku skulonej dziewczynie,

wrzasnął: — Ty bezmyślna dziewko, czy nakarmiłabyś lwa porcją wystarczającą dla psa?!

— Panie, nie nauczyłeś mnie, jak wyliczyć, ile ziaren purpurowego lotosu potrzeba na

jad dla olbrzyma! — Alcina podniosła głos, w którym zaczęła przebijać furia. —

Przesiadujesz w wygodnym pałacu, podczas gdy ja przemierzam kraj w dobrą i złą pogodę,

narażając własną skórę, by wypełnić dla ciebie tak ryzykowne zadania. I nie masz dla mnie

nawet jednego uprzejmego słowa!

Thulandra Thuu otworzył szeroko ramiona w geście przebaczenia.

— Już dobrze, moja droga Alcino, nie mówmy sobie złych rzeczy. Kiedy

sprzymierzeńcy się kłócą, ich wrogowie bez trudu zwyciężają. Następnym razem, jeżeli

poproszę cię o otrucie któregoś z moich nieprzyjaciół, przydzielę ci do pomocy aptekarza

umiejącego wyliczyć dawkę trucizny — westchnął ciężko i dodał: — Zaprawdę, bogowie

muszą śmiać się jak czarty z tej przewrotności losu. Wysławszy najpierw Amuliusa Procasa

do piekła, teraz gorąco pragnąłbym, by ten stary łotr ożył. Nikt inny bowiem nie zdołałby na

pewno pokonać tego barbarzyńcy. Sądziłem, że Ascalante i Cromel zdołają zatrzymać

buntowników na brzegu Alimane. Udałoby im się to, gdyby Conan nie żył. Teraz muszę

znaleźć zdolnego dowódcę, a to wymaga zastanowienia. Hrabia Ulric dowodzi Armią

Północną w Gunderlandzie, mając na oku cymmeriańską granicę. To zdolny dowódca, ale

zanim otrzymałby wiadomość i dotarł na miejsce, księżyc przebyłby drogę od nowiu do pełni

i z powrotem. Książę Numidor stacjonuje bliżej, na granicy z Piktami, ale…

Pukanie do drzwi zabrzmiało bardzo delikatnie i taktownie. Mógł to być tylko Hsiao.

Otrzymawszy pozwolenie Khitajczyk wszedł i powiedział:

— Wiadomość z Messancji, panie. Przed chwilą przyleciał gołąb. — Skłoniwszy się,

wręczył czarownikowi mały zwitek.

Thulandra Thuu wstał i zbliżył karteczkę do jednej ze świec. Czytając, coraz bardziej

zaciskał wargi, aż w końcu jego usta stały się ledwo dostrzegalną, cienką kreską na śniadej

twarzy. W końcu rzekł:

— Cóż, pani Alcino, wydaje się, że moi bogowie nie dbają o powodzenie ich

wiernego syna.

— Cóż się stało? — zapytała Alcina, powstając z klęczek.

background image

— Fadius donosi, że królewicz Cassio przysłał do Messancji posłańca z Gór

Rabiriańskich z wieścią, iż Conan odzyskawszy siły po ciężkiej chorobie, przekroczył

Alimane i przy pomocy poitańskiej szlachty i chłopstwa unicestwił Legion Pograniczny.

Starszy kapitan Cromel i jego ludzie zdezerterowali na stronę buntowników. Ascalante

zapewne uciekł. Nie znaleziono ani jego, ani jego ciała.

Czarownik zmiął list i wpatrzył się w Alcinę. W jego nieruchomych oczach płonął taki

gniew, jakiego jeszcze nie widziano na obliczu żadnej ludzkiej istoty.

— Bardzo kusi mnie, dziewko, by zdusić twe nędzne życie, tak jak gasi się świecę.

Znam zaklęcie, które zmienia ofiarę w kupkę dymiącego popiołu… — wycedził lodowato.

Alcina skuliła się i cofnęła, lecz nie mogła uciec przed hipnotyzującym wzrokiem

czarnoksiężnika. Ciało zaczęło ją palić, jak gdyby lizały je jęzory płomieni. Magiczne

wibracje przeszywały jej duszę aż do najskrytszych głębi. Na moment zamknęła oczy,

usiłując uniknąć spojrzenia Thulandry. Kiedy je otworzyła, gwałtownie wyrzuciła przed

siebie ręce, jakby chcąc coś odepchnąć i zaczęła histerycznie krzyczeć.

Tam, gdzie dotąd stał czarnoksiężnik, unosił teraz głowę olbrzymi wąż. Kołysała się

ona na wysokości twarzy tancerki, a oczy o wrzecionowatych źrenicach miotały złowrogie

błyskawice. Jej nozdrza sparzył gadzi oddech. Pokryte łuską szczęki rozwarły się na moment,

obnażając parę ostrych jak sztylety kłów. Alcina zacisnęła powieki i padła na twarz. Gdy

ponownie odważyła się otworzyć oczy, przed nią stał znów Thulandra Thuu.

Z krzywym uśmiechem na wąskim obliczu czarownik powiedział:

— Nie bój się, dziewczyno, niechętnie łamię swe narzędzia, kiedy są jeszcze ostre.

Wciąż dygocząc, tancerka zapytała:

— Czy… czy naprawdę przybrałeś postać węża, panie, czy tylko ukazałeś mi taki

obraz?

Thulandra Thuu zignorował to pytanie.

— Przypomniałem ci tylko, kto tu jest nauczycielem, a kto uczniem.

Alcina rada była zmienić temat.

— Jak Fadius zdobył wiadomość wysłaną przez księcia? — zapytała wskazując

zmięty pergamin.

— Król Argos zarządził zabawę na ulicach Messancji z okazji zwycięstwa Conana. To

jasne, po czyjej stronie jest ten stary głupiec. I jeszcze jedno: Milo nakazał wypędzić ze

swego królestwa tego półgłówka Quesado. Ostatni raz naszego niedoważonego dyplomatę

widziano, jak pod eskortą straży pałacowej odjeżdżał na północ traktem do Aquilonii.

Dopilnuję, by Vibius Latro wysłał go do zbierania zwierzęcego nawozu z ulic Tarancji. Do

background image

niczego innego się nie nadaje. Mam nadzieję, że teraz nasz szalony król powierzy mi sprawy

państwa i ograniczy się do swoich brudnych rozkoszy. Zatem, Alcino, możesz odejść, Hsiao

zatroszczy się o ciebie. Muszę w spokoju rozważyć kolejne posunięcie w mojej grze, stawką

jest królestwo…

Długa na milę i lśniąca stalą rzeka, która była powstańczą armią, przepłynęła

pomiędzy porośniętymi lasem wzgórzami i dotarła do bram Culario. Jadący na przedzie

Conan zatrzymał swego karego ogiera na widok stojących otworem wrót. Na wieżyczkach

przy bramie łopotały chorągwie ze szkarłatnymi lampartami Poitain, nigdzie zaś nie było

widać czarnego orła Aquilonii. W mieście ludzie tłoczyli się po obu stronach wąskich uliczek.

W umyśle Conana przebudziła się barbarzyńska podejrzliwość wobec podstępów

cywilizowanych ludzi. Zwróciwszy się do jadącego za nim Trocera, Cymmerianin mruknął:

— Jesteś pewien, że nie zastawiono na nas pułapki?

— Głowę daję, że nie! — zapewnił żarliwie hrabia. — Znam dobrze mój lud.

Conan spojrzał przed siebie i rzekł po chwili namysłu:

— Myślę, że lepiej będzie, jeśli nie będę wyglądał zbyt dostojnie. Poczekajcie chwilę.

Zdjął hełm i powiesił na łęku siodła, a następnie zsiadł z konia i z brzękiem zbroi

ruszył pieszo w stronę, wrót, prowadząc wierzchowca za sobą. Tak oto Conan wyzwoliciel

jak prosty żołnierz wszedł do Culario, z powagą kiwając głową mieszczanom zebranym

wzdłuż ulicy. Posypał się na niego deszcz kwiatów, a powitalne okrzyki zadudniły pomiędzy

domami. Jadący za Conanem Prospero przybliżył się do Trocera i szepnął do ucha swojego

towarzysza:

— Czyż nie byliśmy głupcami zastanawiając się zeszłej nocy, kto powinien przejąć

tron po Numedidesie?

Hrabia Trocero odpowiedział wymuszonym uśmiechem i wzniósł okryte żelazem

ramię pozdrawiając poddanych.

W swoim sanktuarium Thulandra Thuu pochylił się nad rozpostartą mapą. Przez

chwilę przyglądał się jej, po czym zwrócił się do Alciny, wypoczętej już po podróży i

wspaniale prezentującej się w zwiewnej szacie z żółtego atłasu.

— Jeden ze szpiegów doniósł, że Conan i jego armia dotarli do Culario i odpoczywają

tam po bitwie oraz forsownym marszu. Wkrótce uderzą na północ, przez Khorotas ku

Tarancji. — Pokazał to długim, równo opiłowanym paznokciem. — Miejsce, w którym

można ich powstrzymać, to skarpa Imirian, leżąca na ich szlaku. Jedyną dość dużą siłą,

background image

zdolną tam dotrzeć na czas, są Królewskie Wojska Graniczne księcia Numidora, stacjonujące

w Forcie Thandra na Kresach Zachodnich Bossonii.

Alcina przyjrzała się mapie i powiedziała:

— Czy nie powinieneś więc rozkazać księciu Numidorowi wyruszyć jak najszybciej

na południowy wschód, pozostawiając w forcie jedynie niewielki garnizon?

Czarownik zachichotał sucho.

— Jeszcze będzie z ciebie generał. Jeździec z taką wiadomością wyruszył o świcie.

Thulandra Thuu wymierzył odległość rozstawionymi palcami, obracając dłoń, tak

jakby była cyrklem.

— Jednak, jak widzisz — stwierdził — jeżeli Conan wyruszy w ciągu najbliższych

dwóch dni, to Numidor w żaden sposób nie zdoła dotrzeć do skarpy przed nim. Musimy więc

sprawić, by jego wymarsz został opóźniony.

— Tak, panie, ale jak?

— Nie jest mi obca magia pogody i potrafię obchodzić się z duchami powietrza.

Wymyślę coś, by zatrzymać Conana w Culario. Daj znać Hsiao, by przyniósł me

czarodziejskie przybory.

Conan stał na murze miejskim wraz z nowo wybranym burmistrzem Culario. Dzień

był pogodny, kiedy wchodzili do miasta, teraz jednak niebo przybrało barwę brudnego indyga

i w nieskończonej procesji przesuwały się po nim szare jak ołów chmury.

— Nie podoba mi się to, panie — powiedział burmistrz. — Wiosna była mokra, a to

wygląda mi na początek kolejnych deszczów. Zbyt wiele opadów szkodzi zbiorom tak samo

jak posucha.

Gdy obaj mężczyźni schodzili z murów wąskimi schodkami, natknęli się na

podnieconego Prospera, który wyszedł im naprzeciw.

— Generale! — zawołał. — Znów wymknąłeś się swojej straży!

— Na Croma, czasami lubię być sam! — burknął Conan. — Nie potrzebuję nianiek,

żeby się mną opiekowały.

— Taka jest cena władzy, generale — powiedział Prospero. — Stałeś się czymś

więcej niż tylko wodzem. Jesteś naszym symbolem i natchnieniem. Musimy cię strzec jak

naszego sztandaru. Gdyby dosięgła cię ręka wroga, miałby wojnę w trzech czwartych

wygraną. Zapewniam cię, że szpiedzy Vibiusa Latro czyhają tylko na okazję, by dosypać ci

trucizny do wina lub wbić sztylet pomiędzy żebra.

— Robactwo! — prychnął Conan.

background image

— Owszem — zgodził się Prospero — ale od ich żądeł możesz zginąć równie łatwo,

jak każdy inny człowiek. Nie mamy przeto innego wyjścia, generale, jak ochraniać cię

niczym nowo narodzone książątko. Musisz zatem nauczyć się znosić te drobne niewygody.

Conan westchnął ciężko.

— Wygląda na to, że o życiu bezdomnego wędrowca, którym kiedyś byłem, można

rzec więcej dobrego, niż sądziłem do tej pory. Zgoda, chodźmy do pałacu gubernatora, zanim

nas spłucze to nadchodzące oberwanie chmury.

Conan i Prospero ruszyli raźno, krępy burmistrz zaś podążył zadnimi głośno sapiąc.

Nad ich głowami rozjarzona fioletowym światłem szczelina rozczepiła niebiosa i rozległ się

grzmot przypominający werbel tysiąca bębnów. Potem lunął deszcz.

background image

9

ŻELAZNY OGIER

W czasie, gdy nad Poitanią szalała burza, jakiej najstarsi ludzie nie pamiętali, nad

Tarancją świeciło złociste słońce. Thulandra Thuu stojąc na pałacowym balkonie w

towarzystwie Alciny i Hsiao spoglądał na łagodne wzgórza środkowej Aquilonii, na których

dojrzewała falująca pszenica.

— Krąg niebieski mówi mi, że duchy powietrza dobrze mi usłużyły — powiedział

mag. — Wywołana przeze mnie burza rozwija się jak należy, a gdy ustąpi, wszystkie drogi i

brody prowadzące na pomoc przez kilka dni będą nie do przebycia. Z Kresów Zachodnich

spieszy Numidor. Muszę do niego dołączyć. Alcina przyjrzała mu się badawczo.

— Chcesz udać się na pole bitwy, panie? Na Isztar! To nie w twoim zwyczaju. Czy

wolno mi zapytać, dlaczego?

— Siły buntowników mają liczebną przewagę nad Numidorem, Ulric z Raman zaś nie

zdoła dotrzeć do Poitain wcześniej niż w tydzień po księciu. Co więcej, książę Numidor to

zupełny tępak. Z tego właśnie powodu nasz drogi król pozwolił mu żyć, podczas gdy całą

resztę swego rodu skrupulatnie wymordował. Nie mogę zatem zawierzyć księciu, że zdoła

utrzymać skarpę Imirian do przybycia hrabiego Ulrica. Będzie do tego potrzebował moich

sztuk tajemnych.

Czarnoksiężnik odwrócił się ku swemu milczącemu słudze, który przybył tu z nim z

krain za morzami.

— Hsiao, przygotuj mój rydwan i zbierz rzeczy niezbędne w podróży. Wyruszamy z

nastaniem poranka.

Gdy Khitajczyk odszedł, Thulandra odwróciwszy się do Alciny, mówił dalej:

— Skoro duchy powietrza są mi posłuszne, sprawdzę, jak mej sprawie mogą się

przysłużyć duchy ziemi. Ty zaś pozostaniesz tu jako moja zastępczyni.

— Ja? — zdumiała się. — Brak mi zdolności, aby cię zastępować.

— Powiem ci, co masz robić. Po pierwsze nauczysz się posługiwać Zwierciadłem

Ptahmesu, by móc się porozumieć.

— Ale nie mamy niezbędnego talizmanu!

— Ja w przeciwieństwie do ciebie potrafię przekazywać obrazy i słowa siłą mego

umysłu. Chodź, nie mamy czasu do stracenia!

Z królewskich stajni Hsiao wyprowadził konia swego pana. Na pierwszy rzut oka

zwierzę wydawało się jedynie wielkim czarnym ogierem. Dopiero po bliższym przyjrzeniu

background image

się jego sierści można było zwrócić uwagę na jej metaliczny połysk. Co więcej, zwierzę ani

razu nie tupnęło kopytem, ani też nie opędzało się ogonem od gzów. Na dodatek żadna z

much nie chciała na nim usiąść, mimo że podwórze stajni rozbrzmiewało brzęczeniem setek

tysięcy owadów. Rumak stał nieruchomo, dopóki Hsiao nie wydał jakiejś niezrozumiałej

komendy.

Khitajczyk przyprowadził ogiera do powozowni i zaczął zaprzęgać do rydwanu

Thulandry. Gdy przypadkiem kopyto uderzyło w jedno z kół, niespodziewanie rozległ się

metaliczny szczęk.

Pojazd barwy cynobrowej przyozdobiony był godłem w postaci kłębowiska wijących

się złotych węży i miał siedzenie w tylnej części. Z przodu znajdowała się tabliczka, na której

wyryto osobliwe symbole, stanowiące zagadkę dla wszystkich z wyjątkiem tych, którzy

potrafiliby rozpoznać na niej zarysy głównych konstelacji gwiazd południowej półkuli. W

skrzyni pod siedzeniem tego osobliwego pojazdu Hsiao umieścił zapasy na drogę. Pracując

nucił płaczliwą khitajską pieśń, pełną niezwykłych ćwierćtonów.

Conan i Trocero patrzyli na deszcz z okna pałacu gubernatora. W końcu Conan

mruknął:

— Nie wiedziałem, panie, że twój kraj leży na samym dnie morza.

Hrabia potrząsnął głową.

— Nigdy, jak żyję, nie widziałem czegoś podobnego. To sprawa czarów. Jak sądzisz,

czy Thulandra Thuu…

Conan skrzywił się niechętnie. Myśl, że użyto przeciw niemu czarów, zirytowała go.

Nie cierpiał walczyć z czymś, czemu nie można było odrąbać głowy jednym cięciem dobrze

wyostrzonego miecza z zacnej stali.

— O, Prospero! — zawołał, gdy do komnaty wpadł młody oficer.

— Generale, wrócili zwiadowcy i donoszą, że wszystkie drogi są całkowicie rozmyte.

Nawet najmniejsze strumyki zamieniły się w rwące potoki. Nie da się ujść choćby mili za

miasto. Conan zaklął.

— Twoje podejrzenia co do tego wiedźmina z Tarancji zaczynają nabierać wagi,

Trocero.

— Mamy też gości — ciągnął Prospero. — Baronowie z Północy, którzy wyruszyli do

domów, przed naszym przybyciem do Culario, musieli zawrócić z powodu ulewy. Krótko

mówiąc: spłukało ich z powrotem…

Uśmiech rozświetlił pokrytą bliznami twarz Cymmerianina.

background image

— Dzięki Cromowi, wreszcie dobre wieści! Proś ich.

Prospero wprowadził pięciu mężczyzn w wełnianych strojach podróżnych

ociekających wodą i błotem. Trocero przedstawił barona Roalda z Imirus, którego włości

leżały w pomocnej Poitanii. Były oficer armii królewskiej, surowy siwowłosy mężczyzna,

przewodził pozostałym baronom oraz ich eskorcie. On też zaprezentował Conanowi swych

towarzyszy.

Conan osądził, że ci magnaci to ludzie bardzo odmiennych charakterów. Jeden był

krępy, o rumianej twarzy i jowialnym uśmiechu, a drugi szczupły i elegancki. Trzeci był

energicznym tłuściochem, niewątpliwym wielbicielem suto zastawionego stołu i pełnego

pucharu. Natomiast dwaj pozostali mówili mało i z powagą. Choć tak bardzo różnili się

między sobą, wszyscy całym sercem popierali sprawę buntu. Zbyt dopiekli im bowiem

zachłanni poborcy podatkowi Numedidesa. Na dodatek rodową dumę baronów drażniły

panoszące się w ich włościach oddziały królewskie, co roku zdzierające trybuty tak z pana,

jak i chłopa. Z utęsknieniem wyglądali upadku tyrana, ale jednocześnie z zapałem szukali

następcy Numedidesa, by móc zawczasu zaskarbić sobie łaski przyszłego monarchy.

Gdy baronowie odpoczęli i przebrali się w świeże stroje, Conan i jego przyjaciele

zmuszeni byli wysłuchać litanii skarg oraz całej masy próśb i oczekiwań. Conan obiecywał

niewiele, lecz jego współczujące zachowanie pozostawiło w nich wszystkich przekonanie, że

pod nową władzą będzie im się wieść lepiej.

— Strzeżcie się, panowie — powiedział na koniec Conan. — Urlic hrabia Raman

przeprowadzi swoje wojska przez wasze ziemie idąc na południe, by stawić czoło naszej

armii.

— A cóż to za wojska, które prowadzi ten staruch? — prychnął baron Roaldo. —

Zbieranina, głowę daję. Na cymmeriańskiej granicy od dawna panuje spokój i do zapewnienia

jej bezpieczeństwa potrzeba jedynie niewielkich sił.

— Niezupełnie — odrzekł hrabia Poitain. — Poinformowano mnie, że Armia

Północna jest prawie równa naszej siłą i jest tam wielu weteranów pogranicznych potyczek.

Zaprawdę, sam Ulric to świetny strateg, który przebił się przed laty z oblężonego Venarium.

Conan uśmiechnął się wstrzemięźliwie. Jako młodzik przyłączył się do

cymmeriańskiej hordy, która splądrowała Fort Venarium, ale nie uznał za stosowne teraz o

tym wspominać. Miast tego powiedział:

— Nie wątpię, że Numedides przyśle najpierw oddziały z Kresów Zachodnich. Są one

bliżej i szybciej tu przybędą. Musicie uwikłać je w przewlekłe walki tak długo, dopóki nie

rozgromimy wojsk z Bossonii.

background image

Hrabia Trocero spojrzał przenikliwie na baronów.

— Jesteście w stanie zebrać własne oddziały pod bokiem królewskich sił znajdujących

się na waszych ziemiach?

Baron Ammian z Rondy odrzekł:

— Te koniki polne w ludzkiej skórze wyrajają się jedynie pod koniec żniw, żeby

pożreć owoc naszych trudów. Jak dobrze pójdzie, te królewskie pasożyty nawet się nie

spostrzegą, kiedy zostaną zdeptane.

— Ale! — sprzeciwił się gruby baron Justin z Armaviru. — Takie walki, toczone na

naszych ziemiach, zrujnują i nasze kiesy, i nasz lud. Możliwe, że uda się nam powstrzymać

hrabiego Ulrica, lecz tylko do czasu, gdy spali nasze pola i powywiesza naszych poddanych.

— Jeżeli generałowi Conanowi nie uda się zdobyć Tarancji, to tak czy owak jesteśmy

nędzarzami — zaoponował Roaldo o twardych rysach. — Królewscy szpiedzy zapewne już

wiedzą, że opowiedzieliśmy się po stronie buntowników. Wisieć za jednego ukradzionego

konia czy wisieć za dwa, to w istocie niewielka różnica.

— Prawdę powiada — rzekł Ammian z Rondy. — Jeżeli teraz nie obalimy tyrana, to

królewscy oprawcy albo wydłużą nam szyje na szubienicy, albo je skrócą na pniaku.

Podejmijmy więc ryzyko, to jedyny sposób, aby nasze szyje nie zmieniły swojej długości.

W końcu pięciu baronów doszło do zgody. Zdecydowano, że gdy tylko pogoda się

poprawi, natychmiast pośpieszą na północ do swych baronii i tak jak to tylko możliwe będą

obrzydzać życie Północnej Armii Ulrica, gdy ta dotrze do ich posiadłości.

Kiedy baronowie udali się na nocny spoczynek, Prospero zapytał Conana:

— Sądzisz, że dotrą na czas?

— Spytaj raczej — odparł chłodno Trocero — czy dotrzymają przymierza z nami, gdy

tylko Numedides tupnie nogą i groźnie zmarszczy brwi.

Conan wzruszył ramionami.

— Nie jestem prorokiem. Bogowie jedynie są zdolni czytać w ludzkich sercach.

Rydwan czarnoksiężnika z hurkotem toczył się ulicami Tarancji. Hsiao dzierżył

wodze, a Thulandra Thuu w płaszczu z kapturem siedział na wymoszczonej poduszkami

ławce. Mieszkańcy, którzy spostrzegli zbliżający się pojazd, pośpiesznie odwracali wzrok.

Napotkanie spojrzenia ciemnych oczu czarnoksiężnika mogłoby zwrócić jego uwagę i

spowodować jakieś nieszczęście. Nie było bowiem nikogo, kto nie słyszałby pogłosek o

potwornych doświadczeniach Thulandry i opowieści o zaginionych dziewicach.

background image

Wielkie spiżowe skrzydła Bramy Południowej rozchyliły się przed zbliżającym się

pojazdem, a potem zawarły za nim. Na gościńcu osobliwy ogier czarnoksiężnika ciągnął

rydwan dwukrotnie szybciej niż zwykły koń. Pojazd podskakiwał i kołysał się, wlokąc za

sobą ogon kurzu. Z każdą mijającą godziną rumak pozostawiał za sobą czterdzieści mil drogi

i ani wiatr, ani deszcz, mrok lub noc nie były w stanie zwolnić biegu żelaznego ogiera. Gdy

Hsiao zaczynał odczuwać znużenie, wodze przejmował jego pan. Podczas tych okresów

wytchnienia żółtoskóry sługa przełykał porcję zimnego mięsa i zapadał na krótko w płytki

sen. Czy jego pan kiedykolwiek przymykał oczy, tego Hsiao nie wiedział.

Podążając przez kilka dni wzdłuż wschodniego brzegu rzeki Khorotas, Thulandra

Thuu dotarł do wielkiego mostu, który zbudował król Vilerus I. Most ów wspierał się na

sześciu kamiennych filarach wystających z rzecznego koryta i pokryty był drewnianą

nawierzchnią. Z obu stron prowadziły do niego strome podjazdy.

Na widok godła na boku rydwanu poborca myta ukłonił się nisko i dał znak, że

przejazd jest wolny. Gdy wjechali na most, Thulandra rozejrzał się po okolicy. Ujrzawszy

wznoszący się daleko przed nim obłok pyłu, uśmiechnął się z satysfakcją. Były to

maszerujące oddziały księcia Numidora, a zatem obliczenia czarnoksiężnika dotyczące czasu

i odległości okazały się trafne. Powinni się spotkać w miejscu, gdzie Trakt Bossoński łączył

się z drogą do Poitain.

Rydwan zjechał z turkotem po zachodnim podjeździe i potoczył się dalej na południe.

W ciągu godziny Thulandra dogonił kolumnę jazdy. Gdy podjechał bliżej, jeźdźcy spiesznie

rozjechali się na boki, pozostawiając w środku wolną drogę dla królewskiego czarownika.

Konie rżały i boczyły się, gdy mijał je żelazny rumak Thulandry. Kilka luzaków stanęło dęba,

powodując duże zamieszanie.

Czarnoksiężnik odnalazł księcia Numidora na czele kolumny, jadącego na masywnym

ogierze. Tak jak jego królewski kuzyn, książę był mężczyzną krzepkiej budowy, a jego broda

i włosy miały rudawy odcień. Poza tym prezencja Numidora była całkowicie odmienna;

szczere błękitne oczy stanowiły ozdobę ogorzałej twarzy o szerokich brwiach, promieniejącej

dobroduszną uprzejmością.

— No, no, mag Thulandra! — wykrzyknął zdumiony Numidor. — Co cię tu

sprowadza? Czy przywozisz jakąś pilną wiadomość od króla?

— Książę, moje czarnoksięskie arkana będą ci potrzebne, by powstrzymać pochód

buntowników na północ.

Na obliczu Numidora pojawiło się zakłopotanie.

background image

— Nie podoba mi się użycie do walki czarów, to niegodne mężczyzny. Skoro jednak

przysyła cię mój królewski kuzyn, muszę to wykorzystać jak najlepiej.

Złośliwy błysk zamigotał w osłoniętych kapturem oczach czarownika.

— Mówię w imieniu prawowitego władcy Aquilonii — powiedział — i moje rozkazy

muszą być wypełnione. Jeżeli pospieszymy się, możemy dotrzeć do skarpy Imirian przed

buntownikami. Czy tych kilka chorągwi jazdy to wszystkie siły, którymi rozporządzasz?

— Nie, podążają za nami jeszcze cztery kompanie piechoty, ale jak dotąd nie dotarły

one do skrzyżowania z Traktem Bossońskim.

— To bardzo mało, mimo iż mamy stawić opór tylko bandzie niezdyscyplinowanych

łotrzyków. Jeżeli jednak uda się nam powstrzymać ich pod urwiskiem Imirian do czasu

przybycia hrabiego Ulrica, to wyrwiemy im pazury. Kiedy dotrzemy do grzbietu skarpy,

przydziel mi, książę, pięciu twoich ludzi. Muszą to być dobrzy myśliwi.

— Na cóż ci oni, panie?

— O tym powiadomię cię później. Teraz niech ci wystarczy, że do czaru, o którym

myślę, niezbędni są doświadczeni łowcy…

Deszcz w końcu przestał padać. Baronowie wraz ze swymi świtami wyjechali z

Culario i podążyli na północ, tonącymi w błocie drogami. Olbrzymie kałuże powoli wyschły

w letnim słońcu. Wkrótce potem armia powstańcza ruszyła traktem, prowadzącym ku

środkowym prowincjom Aquilonii.

W każdym mieście i zaścianku, w którym się zatrzymywali na postój, przyłączali się

do powstańców nowi ochotnicy. Byli to starzy rycerze, pragnący wziąć udział w ostatniej

chwalebnej walce, byli też otrzaskani z wojną żołnierze, którzy służyli pod wodzą Conana na

piktyjskiej granicy, twardzi mieszkańcy lasów i myśliwi oraz wygnańcy i łotrzykowie wyjęci

spod prawa, których przyciągnęła obietnica amnestii. Do tego zjawiali się jeszcze okoliczni

drwale, wypalacze węgla drzewnego, kowale, kamieniarze, brukarze, tkacze, pilśniarze,

minstrelowie, urzędnicy i wszyscy, którym obrzydło dotychczasowe życie. Uzbrajając

przybywających, tak nadwerężono arsenały, że Cymmerianin rozkazał w końcu, by każdy

rekrut zjawiał się już uzbrojony, choćby miały to być tylko widły albo maczuga.

Conan i jego oficerowie znów musieli się podjąć mozolnego zadania przekształcenia

tej pałającej zapałem zbieraniny w coś, co choćby odległe przypominało prawdziwe wojsko.

Rozdzielili ludzi na chorągwie i kompanie oraz wyznaczyli sierżantów i kapitanów spośród

doświadczonych żołnierzy. W czasie postojów nowo mianowani oficerowie wpajali rekrutom

podstawowe zasady walki w zwartym szyku, ponieważ, jak wciąż powtarzał im Conan: „Bez

background image

ostrej musztry, gdy poleje się pierwsza krew, ta zgraja żółtodziobów zamieni się w tłum

wyjących uciekinierów”. Pomiędzy rolniczymi obszarami północnej Poitanii i skarpą Imirian

rozciągała się Puszcza Broceliańska, przez którą droga wiła się niczym wąż wśród paproci.

Gdy powstańcy znaleźli się w cieniu drzew, śpiewy poitańskich ochotników ucichły. Conan

spostrzegł, że rekruci z coraz większą obawą spoglądają na otaczające ich zarośla.

— Co ich gnębi? — Cymmerianin zapytał Trocera, gdy na postoju zasiedli do

wieczornego posiłku. — Można by pomyśleć, że te lasy roją się od jadowitych węży.

Hrabia uśmiechnął się pobłażliwie.

— W Poitain mamy tylko pospolite żmije, a i tych niewiele. Lud jednak pełen jest

chłopskich przesądów i uważa, że w lasach znajdują schronienie nadnaturalne istoty, które

mogą sprowadzać śmierć. Te wierzenia mają dla mnie i moich przyjaciół dużą zaletę. Dzięki

nim nikt nie ośmiela się naruszyć tych wspaniałych terenów łowieckich.

Conan mruknął:

— Kiedy dojdziemy do skarpy i znajdziemy się na płaskowyżu nad Imirian, nasi

ludzie bez wątpienia wynajdą sobie jakiegoś nowego, nękającego ich chochlika. Nie byłem

jeszcze w tych stronach Aquilonii, ale z tego co wiem, urwisko znajduje się mniej więcej o

dzień drogi stąd. Jak biegnie droga na płaskowyż?

— W skarpie jest głęboka szczelina, nazywamy ją Szczerbą Olbrzyma. Tuż obok

znajdują się kaskady rzeki Bitaxa, dopływu Alimane. Droga jest kręta, a sam wąwóz stromy i

wąski. Naprawdę kiepsko byłoby z nami, gdybyśmy natknęli się na zaczajonego tam

nieprzyjaciela! Módl się do swego Croma, by wojska Numidora nie dotarły do Szczerby

przed nami.

— Crom niewiele się troszczy o ludzkie modlitwy — odparł Conan. — Zwykle w

ogóle ich nie słucha albo wpada w gniew, gdy prośby są zbyt natrętne. Wlewa w duszę

każdego śmiertelnika siłę do stawienia czoła wrogowi. To wszystko, czego rozsądny człowiek

może oczekiwać po bogach. Oni mają swe własne troski. Co się tyczy naszych spraw, to nie

możemy ryzykować walki w tej pułapce. Jutro o świcie weź silny oddział jazdy i sprawdź, co

w trawie piszczy.

Do namiotu wszedł Publius, uginając się pod całym naręczem ksiąg. Conan pożegnał

Trocera i razem ze skarbnikiem zajął się oceną zapasów armii. Hrabia poszedł na drugi koniec

obozowiska i spośród poitańskiej konnicy wybrał na jutrzejszy zwiad czterdziestu

wojowników. Wyruszyli o świcie.

Szczerba Olbrzyma wznosiła się wysoko nad głowami ludzi Trocera. Otaczające ją

urwiska w południowym słońcu wyglądały całkiem niewinnie. Powstańcy patrzyli w górę, na

background image

rozpadlinę, nadaremnie wypatrując zdradliwego błysku słonecznego światła na

nieprzyjacielskiej zbroi. Nie udało im się dostrzec też dymów obozowych ognisk. Trocero

powiedział w końcu:

— Pójdziemy przez las tam, gdzie wysoka skalna półka wisi nad leśną ścieżką.

Vopisco, weźmiesz połowę oddziału i dołączysz tam do mnie za godzinę. Na razie sprawdź

zachodnią część urwiska.

Oddział rozdzielił się i jeźdźcy zaczęli przedzierać się przez splątane zarośla. Krzaki

zniknęły dopiero wtedy, gdy znaleźli się pod gęstymi koronami potężnych dębów. Teraz

mogli już jechać bez trudu.

Przez pewien czas posuwali się w milczeniu i ciszy. Stąpanie koni tłumił gruby dywan

z gnijących liści. Nagle jeden ze zwiadowców machnął ręką, obrócił się w siodle i szepnął:

— Panie, przed nami są jacyś ludzie. Konni, jak sądzę.

Odruchowo ścieśnili szyk, po czym stanęli czujni i gotowi. Oczy Trocera spostrzegły

ruch w gęstwinie pni i ich cieni. Do uszu hrabiego doszedł szmer głosów.

— Do mieczy! — syknął Trocero. — Ruszać dopiero na moją komendę. Nie wiemy,

czy to swoi, czy obcy.

Dwadzieścia mieczy z sykiem wysunęło się z pochew i żołnierze skierowali swe konie

na prawo i lewo, tworząc okrąg wśród drzew. Głosy stały się wyraźniejsze i zza

pobrużdżonych pni wyłoniła się grupa jeźdźców. Machnięciem miecza Trocero dał znak do

ataku.

Dwudziestu Poitańczyków wypadło spomiędzy dębów i pognało ku obcym. W ciągu

kilku uderzeń serca zbliżyli się do nich na tyle, by się im dobrze przyjrzeć.

— Poddajcie się! — krzyknął Trocero, po czym zdumiony i zaskoczony gwałtownie

ściągnął wodze. Zwierzę stanęło dęba.

Pięciu jeźdźców miało na sobie białe opończe ozdobione czarnymi Aquilońskimi

orłami. Na widok powstańców stanęli rozglądając się niepewnie. Wszyscy prócz jednego

prowadzili za sobą na sznurach zaciśniętych dookoła szyi jakieś dziwne stworzenia. Jeńcy,

trzech rodzaju męskiego i jeden żeńskiego, byli nie więksi niż kilkuletnie dzieci, a ich nagość

osłaniało delikatne jasnobrązowe futerko. Nad każdą z człekopodobnych twarzy o szerokim,

zadartym nosie sterczała para spiczastych uszu. Trocero ujrzał, że każde z tych stworzeń

miało krótki, biały pod spodem, pokryty sierścią ogonek.

Dowódca Aquilończyków ochłonąwszy z zaskoczenia wydał krótki rozkaz, a jego

ludzie natychmiast odrzucili sznury, na których prowadzili swych jeńców, i zaatakowali.

— Bij, zabij! — krzyknął Trocero.

background image

Śmierć zabłysła w oczach pięciu królewskich żołnierzy, gdy z kopyta ruszyli ku

Poitańczykom, pochylając się nisko nad końskimi grzywami. Dowódca zwrócił się w stronę

Trocera. Ostrze miecza zamigotało tuż przed twarzą hrabiego. Z prawej i z lewej powstańcy

jak wściekłe furie rzucili się na wroga.

Zakotłowało się, rozległy się przeraźliwe krzyki i szczęk żelaza. Dwóch zwiadowców

dopadło Aquilończyka, wywijającego mieczem nad zmierzwioną głową. Jeden z

Poitańczyków przeszył prawe ramię żołnierza, drugi, cięciem z góry, ranił w bok pędzącego

konia. Kwiczące zwierzę przebiło się jednak i żołnierzowi udało się wymknąć.

Przeciwnik Trocera miał mniej szczęścia. Hrabia sparował cios i pięknym,

klasycznym sztychem pchnął prosto w czarnego orła. Chwilę później czterech jeźdźców,

którym udało się przerwać linię Poitańczyków, było już daleko. Piąty leżał rozciągnięty na

liściastej ściółce, a na jego białej opończy rozlewała się wolno krwawa plama. Stratowana

wokół ziemia świadczyła o gwałtowności starcia.

— Gremio! — wykrzyknął hrabia. — Zbierz ludzi i ścigaj ich! Spróbuj wziąć jednego

żywcem!

Trocero spojrzał na leżącego mężczyznę.

— Sierżancie, sprawdźcie, czy ten człowiek żyje — polecił.

— Już nie! — oznajmił sierżant dotknąwszy tętnicy na szyi leżącego. Trocero zaklął.

— Jest tu jeszcze jeden z tych stworów! — zawołał inny żołnierz, przyklękając przy

nagim stworzeniu, leżącym bezwładnie pod drzewem. — Zdaje mi się, że oberwał kopytem w

tym zamieszaniu.

Trocero przygryzł w zamyśleniu dolną wargę.

— Chyba tak. To jest, jak sądzę, jeden z owych satyrów, o których kmiotkowie lubią

opowiadać straszne bajdy.

W oczach żołnierza pojawił się zabobonny lęk. Wstał szybko i zrobił krok do tyłu.

— Co mam z tym zrobić, panie? — zapytał niespokojnie.

Satyr, którego nadgarstki związane były rzemieniem, otworzył oczy i ujrzawszy

krąg nieprzyjaznych ludzi na koniach, poderwał się ciężko i rzucił do ucieczki. Sierżant

jednak chwyciwszy za ciągnącą się za nim linę, szarpnął i powalił go na ziemię. Gdy satyr

przestał się szarpać, Trocero zwrócił się do niego:

— Stworze, potrafisz mówić?

— Taa — odpowiedział łamaną Aquilońszczyzną. — Mówić dobra. Mówić mój język,

mówić trochę twoja język. Co moja zrobisz?

— O tym zadecyduje nasz generał — odrzekł Trocero.

background image

— Twoja nie podciąć gardło jak inni ludzie?

— Nie mam zamiaru podcinać ci gardła. Dlaczego sądzisz, że tamci by tak zrobili?

— Inne łapać nasze na magiczna ofiara.

— Rozumiem — mruknął hrabia. — Nie bój się niczego. Musimy cię jednak zabrać

do naszego obozu. Masz jakieś imię?

— Moja Gola — powiedział satyr łagodnym głosem.

— A więc, Gola, będziesz jechał na siodle za jednym z moich ludzi. Rozumiesz?

Satyr skulił się odruchowo.

— Moja bać koniów.

— Musisz zatem pokonać swój strach — powiedział Trocero, dając znak sierżantowi.

— Hop, do góry! — zawołał podoficer, podnosząc małą istotę. Posadził Golę przed

jednym ze zwiadowców, po czym zdjąwszy sznur z szyi satyra, związał ich obu ze sobą w

pasie. — Będziesz zupełnie bezpieczny — roześmiał się na koniec.

Oddział wysłany za żołnierzami króla gonił ich aż do podstawy Szczerby Olbrzyma.

Gdy tamci zniknęli w cieniu wąwozu, Poitanczycy z obawy przed zasadzką nie podjęli

dalszego pościgu.

Później, w namiocie dowodzenia, Trocero zdał sprawę ze swej misji zebranym

dowódcom rebelii. Conan obejrzał jeńca i powiedział:

— Te pęta na twoich nadgarstkach wydają się zbyt ciasne, druhu Goło. Nie

potrzebujemy ich.

Wyciągnął sztylet i podszedł do satyra, który skulił się i wrzasnął w śmiertelnej

grozie:

— Gardła nie rżnąć! Człowiek obiecać, gardła nie rżnąć!

— Nie poderżnę ci gardła, ale ty postaraj się go nie zdzierać — burknął Conan,

chwytając w jedną ze swych potężnych dłoni oba ramiona satyra. — Nie zrobię ci krzywdy.

— Rozciął rzemień i schował sztylet do pochwy.

Gola masując nadgarstki skrzywił się z bólu.

— Już lepiej, co? — zagadnął Conan, sadowiąc się za stołem i gestem ręki dając

satyrowi znak, by do niego dołączył. — Lubisz wino, Gola?

Satyr uśmiechnął się i pokiwał głową. Conan skinął na giermka.

— Generale! — wykrzyknął Publius, wznosząc palec, by powstrzymać wykonanie

polecenia. — Wino się nam prawie skończyło. Jeszcze parę dzbanów i znów wrócimy do

piwa.

background image

— To bez znaczenia — powiedział Conan. — Będziemy mieli wino. Nemediańczycy

zwykli mawiać, że: „W winie jest prawda”. Chcę to sprawdzić.

Publius, Trocero i Prospero wymienili zdumione spojrzenia. Conan od pierwszej

chwili okazywał sympatię temu nieludzkiemu stworzeniu. Barbarzyńska natura

Cymmerianina doskonale umiała wczuć się w położenie innego dziecka natury, porwanego

przez cywilizowanych ludzi, których obyczaje i motywy działania musiały być dla niego

zupełnie niezrozumiałe.

Pół bukłaka wina później Conan dowiedział się, że „duża mnóstwo” królewskiej

konnicy i piechoty stoi na płaskowyżu nad skarpą Imirian. Ich obóz znajdował się pół mili od

krawędzi urwiska. Przez ostatnie dni niewielkie oddziały wojsk królewskich często schodziły

w dół Szczerby i przeczesywały okoliczne lasy w poszukiwaniu satyrów. Schwytane żywcem

stwory sprowadzano do obozu i zamykano w specjalnie przygotowanych klatkach.

— Moja ludzie iść do Szczerba — powiedział ze smutkiem Gola. — Nie mieć

piszczałków na gotowość.

Ignorując tę dziwną uwagę Conan zapytał:

— Skąd wiecie, że zamierzają użyć waszej krwi do składania magicznych ofiar?

Satyr spojrzał chytrze na Conana.

— Wiedzieć. My też mieć czarów. Wielkie magiki na górze, tam.

Conan zastanowił się, uważnie przyglądając się stworowi.

— Gola, jeżeli przepędzimy złych ludzi z równiny na górze, nie będziecie się już mieli

czego bać. Jeżeli nam pomożecie, oddamy wam nasze lasy.

— Ja wiedzieć, jak robić wielkie ludzie! Wielkie ludzie zabijać nasze ludzie.

— Nie, my jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Popatrz, możesz odejść bez obaw. —

Conan pokazał na wejście do namiotu.

Dziecinna radość rozlała się na twarzyczce satyra. Conan odczekał chwilę i

powiedział:

— Teraz, gdy uratowaliśmy czworo z was przed nożem czarownika, chcemy prosić o

pomoc. Jak mogę się z wami spotkać?

Gola pokazał Conanowi rurkę z kości, którą miał ukrytą pod włosami za uchem.

— Wnijść w las i dmuchać. — Satyr przyłożył gwizdek do ust i nadął policzki.

— Nic nie słyszę — powiedział Conan.

— Twoja nie, ale satyr słyszeć. Twoja wziąć.

background image

Conan przypatrzył się niewielkiemu gwizdkowi. Pozostali ściągnęli brwi, sądząc, że

ten kawałek kości to tylko bezużyteczna zabawka mająca omamić ich generała. Po chwili

Conan wsunął gwizdek w kieszeń i rzekł z powagą:

— Dziękuję ci, mały przyjacielu.

Potem przywoławszy giermków i najbliższego wartownika powiedział:

— Wyprowadźcie Golę do lasu za obozem. Niech nikt mu nie dokucza, to rozkaz!

Żegnaj.

Gdy satyr odszedł, Conan zwrócił się do swoich towarzyszy:

— Numidor stoi za Szczerbą, ale rozłożył się obozem trochę za daleko od niej. Co o

tym sądzicie? Prospero wzruszył ramionami.

— Wydaje mi się, że bardzo polega na tym „wielkim magiku”. Nie mam wątpliwości,

że to chodzi o królewskiego czarownika.

Trocero potrząsnął głową.

— Myślę raczej, że chce nam dać wolną drogę na płaskowyż i tu spotkać się z nami

jak równy z równym. To uczciwy szlachcic, który zwykł wojować w rycerski sposób.

— Musi wiedzieć, że mamy nad nim przewagę — powiedział zakłopotany Publius.

— Owszem — zauważył Trocero — ale jego oddziały są jednymi z najlepszych w

Aquilonii, podczas gdy połowa naszej pstrej zbieraniny to dzieciuchy bawiące się w wojnę.

Polega więc na dzielności i dyscyplinie…

Wymiana poglądów była długa i nie rozstrzygnięta. Gdy zaczęło świtać, Conan

rozeźlony walnął kubkiem o stół.

— Nie możemy siedzieć diabli wiedzą jak długo pod tym urwiskiem, starając się

odgadnąć myśli Numidora. Jutro ruszamy na Szczerbę Olbrzyma i niech rozstrzygną miecze!

background image

10

KREW SATYRÓW

Książę Numidor przechadzał się po obozie wojsk królewskich. Było już po

wieczornym posiłku i żołnierze przygotowywali się do snu. Księżyc był w nowiu i w

gęstniejących ciemnościach gwiazdy rozbłyskiwały jak diamenty na granatowej opończy

nocy. Na zachodnim nieboskłonie gasły ostatnie błyski czerwonej poświaty. Nad głową

księcia przemknął nietoperz.

Numidor minął wartowników i podszedł do krawędzi skarpy, gdzie Thulandra Thuu

rozłożył się ze swymi magicznymi przyborami. Za plecami księcia obozowisko skryły cienie

drzew. Przed nim stromo opadała przepaść, a po lewej stronie ział czarny wąwóz zwany

Szczerbą Olbrzyma.

Chociaż do uszu Numidora nie doszedł żaden odgłos, coś go zaczęło niepokoić. Po

chwili niepewności określił źródło swych podświadomych obaw.

W odległości dwóch strzałów z łuku płonęło niewielkie ognisko. Książę poszedł w

jego stronę. Thulandra Thuu w czarnym płaszczu z zarzuconym na głowę kapturem niczym

złowieszczy ptak nachylał się nad ogniem, który klęczący Hsiao podsycał drobnymi

gałązkami. Nad płomieniami na mosiężnym trójnogu wisiał mały kociołek z brązu. Z boku,

na trawie stał drugi, duży, miedziany kocioł.

Gdy Numidor podszedł, czarnoksiężnik cofnął się od ogniska i pogrzebawszy w

wiszącej u pasa sakwie, wyjął kryształową fiolkę. Odetkał ją i wymruczawszy zaklęcie wylał

zawartość do rozgrzanego naczynia. W kociołku rozległ się nagły syk i wydobył się z niego

kłąb tęczowego dymu.

Thulandra Thuu zerknął na księcia.

— Dobry wieczór, panie! — rzekł i znów sięgnął do sakwy.

— Mistrzu Thulandro! — powiedział Numidor.

— Tak? — Czarnoksiężnik przerwał poszukiwania.

— Nalegałeś, by rozbić obóz z dala od przepaści, zastanawiam się więc, co cię do tego

skłoniło. Gdyby buntownicy przekradli się Szczerbą Olbrzyma, to wsiedliby nam na kark,

zanim zdążylibyśmy się obejrzeć. Czy nie powinniśmy przenieść obozu bliżej, tam skąd nasi

ludzie z łatwością mogliby razić strzałami nieprzyjaciela idącego pod górę?

Ukryte pod kapturem oczy czarnoksiężnika zabłysły na moment jak u nocnego

drapieżnika. Thulandra mruknął:

background image

— Książę panie, jeżeli demony, które przywołam, dobrze wykonają swoje zadanie, to

twoi ludzie będąc zbyt blisko znaleźliby się w dużym niebezpieczeństwie. Do ostatniej części

tego czaru przystąpię o północy, za trzy godziny od tej chwili. Hsiao cię powiadomi.

Czarownik wsypał trochę żółtego proszku do parującego kociołka i zamieszał wrzącą

miksturę srebrną różdżką.

— Racz mi teraz wybaczyć, panie, ale muszę poprosić cię, byś odszedł stąd, gdy

nakreślę pentagram.

Hsiao podał Thulandrze kunsztownie rzeźbioną drewnianą laskę i znów zajął się

ogniskiem. Podczas gdy sługa podsycał ogień, czarnoksiężnik zaczął rysować na ziemi

końcem laski. Najpierw nakreślił krąg o średnicy dwunastu kroków, po czym wyrył pięć

głębokich linii tworzących pięcioramienną gwiazdę. Wypełniając tajemny rytuał, w każdym

kącie pentagramu mag narysował po jednym znaku. Książę nie wiedział, po co Thulandra to

robi, ale nie miał najmniejszej ochoty zgłębiać nieczystych sekretów czarownika.

Po chwili Thulandra stanął przy ognisku, zwrócony plecami do przepaści, i

zaintonował dziwną, jękliwą modlitwę. Gdy skończył, obrócił się twarzą na zachód i zaczął tę

samą modlitwę jeszcze raz. Postępował tak dotąd, dopóki nie wykonał pełnego obrotu.

Numidor zobaczył, że gwiazdy mętnieją, a w powietrzu nad głową Thulandry gromadzą się

trzepoczące, bezkształtne cienie. Usłyszawszy złowieszczy łopot niewidzialnych skrzydeł,

książę uznał, że dość już się napatrzył na sprzeczne z naturą poczynania faworyta swego

kuzyna i szybkim krokiem wrócił do obozu. Wartownikom przed swoim namiotem wydał

rozkaz, by zbudzili go na pół godziny przed pomocą.

O umówionym czasie zjawił się Hsiao prosząc Numidora, by przybył na miejsce

czarów. W drodze ku urwisku natknęli się na grupę żołnierzy, z których każdy prowadził

spętanego satyra. Dwanaście kudłatych leśnych ludków kuliło się i jęczało z przerażenia.

W kociołku bulgotało intensywnie, a pod gwieździste niebo unosiły się obłoki

różnobarwnej pary. Na rozkaz Thulandry pierwszy żołnierz powlókł swego szamoczącego się

jeńca do miedzianego kotła stojącego na trawie i mocno przytrzymał głowę stworzenia nad

krawędzią naczynia. Czarnoksiężnik podszedł do nich z nożem w ręku i powolnym ruchem

podciął satyrowi gardło. Na rozkaz Thulandry żołnierz podniósł ofiarę do góry i odczekał, aż

cała krew ścieknie do kotła, po czym rzucił małego trupka w przepaść.

Nastąpiła przerwa, podczas której Thulandra dosypał kilka szczypt proszku do swego

magicznego wywaru i wyrzekł nową litanię zaklęć. W końcu dał znak, aby przyprowadzono

następnego satyra. Żołnierze przestępowali niespokojnie z nogi na nogę. Jeden z nich

mruknął: .

background image

— Mam dziwne przeczucie, że niebawem nam ktoś będzie rżnął gardła…

Bladł już wschodni nieboskłon, kiedy skonał ostatni satyr. Ogień pod spiżowym

kociołkiem wygasł, a węgle pokrył popiół. Na rozkaz swego pana Hsiao zdjął z haków

parujący kociołek i wlał jego zawartość do kotła z krwią. Najbliżej stojący żołnierze

zobaczyli albo myśleli, że zobaczyli — nietoperzowate zjawy ulatujące z większego naczynia.

Dla pozostałych jednak były to tylko ogromne kłęby pary. W upiornym blasku przedświtu

nikt nie mógł być pewien tego, co widziały jego oczy.

Naraz od strony urwiska doleciał narastający łoskot maszerujących żołnierzy. W

porannym powietrzu wyraźnie zabrzmiały szczęk broni i zbroi oraz komendy oficerów.

Thulandra Thuu przemówił przenikliwym z emocji głosem:

— Panie! Książę Numidorze! Każ natychmiast odejść swoim ludziom!

Wyrwany z półsnu książę wydał rozkaz:

— Na ramię broń! Do obozu marsz!

Hałasy zbliżającej się armii były coraz głośniejsze. Czarnoksiężnik uniósł ramiona i

wygłosił śpiewne zaklęcie. Hsiao wręczył mu chochlę, w którą Thulandra nabrał płynu z kotła

i wylał go w głęboką szczelinę w skale. Potem cofnął się, wzniósł ramiona na tle

rozjaśniającego się nieboskłonu i znów wykrzyczał coś w nieznanym języku, po czym

zaczerpnął jeszcze jedną chochlę i następną.

Na drodze z Culario, przed miejscem, gdzie piaszczysta wstęga wychodziła spod

sklepienia listowia, mag zobaczył dwóch jeźdźców. Podjechali wolno do Szczerby Olbrzyma,

rozglądając się uważnie dookoła. Za nimi pojawił się cały oddział konnicy, po czym z lasu

wynurzyła się kolumna piechoty. Zamigotały groty włóczni.

Thulandra Thuu pośpiesznie zaczerpnął kolejną porcję płynu z kotła i raz jeszcze

wzniósł chude ramiona ku niebu.

Conan, prowadzący pierwszy oddział jazdy, uniósł się w strzemionach i spojrzał w

górę. Jego zwiadowcy nie wykryli żołnierzy królewskich ani w zaroślach przy drodze, ani

przy samej Szczerbie Olbrzyma. Orli wzrok Conana błądził po szczycie urwiska oświetlonym

różowym światłem przez padające skośne promienie wschodzącego słońca. W barbarzyńskiej

duszy Conana wrzały złe przeczucia. Książę Numidor bynajmniej nie był geniuszem, ale

nawet ktoś taki jak on był w stanie dobrze przygotować obronę Szczerby.

Mimo to wciąż nie widział żadnych oznak obecności wojsk królewskich. Czy

Numidor rzeczywiście miał zamiar pozwolić buntownikom wspiąć się na płaskowyż Imirian?

Conan wiedział, że szlachta tego kraju wyznawała ideały honorowej walki, jednakże w ciągu

background image

wszystkich lat swej wojaczki nie spotkał jeszcze ani jednego wodza, który zaryzykowałby

pewne zwycięstwo dla tak abstrakcyjnej zasady. Nie, tu musiała się kryć jakaś pułapka!

Jeden ze zwiadowców zameldował o dziwnym znalezisku. U podnóża urwiska, na

lewo od Szczerby Olbrzyma natrafiono na tuzin ciał satyrów z poderżniętymi gardłami.

Ciałka były zmiażdżone i poszarpane, co znaczyło, że zostały zrzucone z dużej wysokości.

— Ktoś uprawia czary! — mruknął Trocero. — Założę się, że to ów królewski

wiedźmin…

Dwóch konnych, jadących na czole kolumny, zbliżyło się do Szczerby, spięło

ostrogami swe wierzchowce i zniknęło na drodze wiodącej pod górę. Wkrótce pojawili się

ponownie na skalnej półce i dali znak, że wszystko jest w porządku. Conan raz jeszcze zbadał

wzrokiem szczyt. Wydało mu się, że dostrzega ślad ruchu — małą czarną plamkę. Mogła ona

być jednak tylko grą światła w zmęczonych oczach. Odwróciwszy się dał znak kapitanowi

Morenusowi, dowódcy oddziału, by wprowadził swych ludzi do Szczerby.

Conan zjechał na bok z drogi i stanął przyglądając się czujnie wszystkiemu dookoła.

Jego koń, gniady ogier, był niespokojny. Walił w ziemię kopytami i tańczył na boki. Conan

pogłaskał kark zwierzęcia, by je ułagodzić, ale wierzchowiec nie przestawał kaprysić. W

duszy Cymmerianina złe przeczucia zakotłowały się z taką gwałtownością, że już dłużej nie

mógł ich lekceważyć.

Rzuciwszy jeszcze raz okiem na skarpę, Conan z pochmurnym wyrazem twarzy

przerzucił nogę nad łękiem i z chrzęstem zbroi zsiadł z konia. Uchwyciwszy wodze,

przymknął oczy. Jego barbarzyńskie zmysły, o wiele czulsze niż u ludzi wydelikaconych

miejskim życiem, nie zawiodły go. Przez podeszwy swych butów czuł słabe drżenie gruntu.

Nie była to wibracja, jaką powoduje grupa galopujących jeźdźców. To było powolniejsze,

bardziej rozważne, jak gdyby sama ziemia obudziła się, by się przeciągnąć i ziewnąć.

Conan nie wahał się dłużej. Stuliwszy dłonie przy wargach i nabrawszy powietrza w

wielkie płuca, krzyknął:

— Morenus, cofnij się! Wyjedź ze Szczerby! Dajcie koniom ostróg! Żywo!

We wnętrzu Szczerby nastąpiła chwila zamieszania, gdyż rozkaz był przekazywany po

linii i żołnierze starali się zawrócić swe konie na wąskiej ścieżce. Na szczycie urwiska

czarnoksiężnik wykrzyknął ostatnie zaklęcie i uderzył w skałę laską.

Pomruk, ledwie słyszalny głęboki grzmot, dobył się spod ziemi. Nad wycofującymi

się jeźdźcami zakołysały się kamienne ściany. Bloki granitu zaczęły odpadać od skalnej

macierzy, najpierw ze zwodniczą powolnością, potem przyspieszały, kruszyły się, pękały na

background image

kawałki, odbijały od siebie i waliły do rzeki Bitaxa. Wylatujące w górę bryzgi wody sięgały

równie wysoko jak sam wodospad.

Conan nie bez trudności wsadził stopę z powrotem w strzemię. Porażone strachem

zwierzę miotało się na wszystkie strony. Cymmerianin klnąc wskoczył na siodło i zatoczył

koniem ku kolumnie piechoty, wciąż maszerującej ku Szczerbie.

— Cofnąć się! Cofnąć się! — wrzasnął, lecz słowa zginęły w grzmocie gigantycznych

kamiennych żaren. Zajechał im drogę, gorączkowo gestykulując. Żołnierze na przedzie

zrozumieli i zatrzymali się, ale pozostali nadal szli przed siebie. Kolumna zamieniła się w

skłębioną masę.

Z przeraźliwym rykiem gigantyczne masy skał kaskadą runęły w otchłań. Ziemia pod

stopami powstańców zadygotała z taką siłą, że jedynie chwytając się jeden drugiego żołnierze

byli w stanie utrzymać się na nogach.

Ogarnięta paniką, chorągiew jazdy Conana wyjechała pędem z rozkołysanego

wąwozu. Jadący na czele wpadli na piechotę. Kilka koni przewaliło się, wyrzucając jeźdźców

z siodeł. Wielu pieszych zostało poturbowanych. Nad huk trzęsienia ziemi wybiły się krzyki

ludzi i rżenie koni.

Spieniona Bitaxa wystąpiła z brzegów, fale wywołane upadkiem skał pędziły na

płaskim terenie i zalewały drogę. Żołnierze brodzili po kolana w wodzie wznosząc modły do

wszystkich bogów, jakich znali.

W końcu szamoczący się w tłumie swoich ludzi Conan zdołał przywrócić jako taki

porządek.

— Morenus! — ryknął. — Czy wszyscy twoi ludzie się wydostali?!

— Może z tuzin zostało, generale!

Rzuciwszy gniewne spojrzenie w kierunku Szczerby, Conan przeklął stratę. Gęsty

obłok kurzu spowił przełęcz. Dopiero po dłuższej chwili wiatr zdołał go rozproszyć. Gdy pył

rozrzedził się, Conan spostrzegł, że Szczerba jest o wiele szersza niż dotąd, a jej zbocza stały

się znacznie mniej strome. Wąwóz był wypełniony olbrzymim zwałowiskiem potrzaskanych

skał wielkości od drobnych kamyków po odłamy wielkie jak namiot. Od czasu do czasu małe

lawiny z klekotem zsuwały się ze zboczy i utykały na zwałowiskach. Każdy, kto znalazł się

pod tym skalnym rumoszem, był pogrzebany na zawsze.

Dziwnym zrządzeniem losu jeden fragment urwiska pozostał nie zmieniony i przybrał

teraz postać wąskiej wieży. Na czubku tej kamiennej iglicy Conan dojrzał dwie postacie w

czarnych szatach. Jedna z nich trzymała uniesione w górę ramiona.

background image

— To czarnoksiężnik króla, Thulandra Thuu, albo jestem Stygijczykiem! —

wycharczał jakiś głos za plecami Conana.

Barbarzyńca odwrócił się i zobaczył Cromela.

— Sądzisz, że to on zesłał trzęsienie ziemi? — zapytał Cymmerianin.

— Tak. Gdyby zaczekał, aż wszyscy wejdziemy w Szczerbę, bylibyśmy już krwawą

miazgą. Jest za daleko, by trafić go z łuku, ale gdybym go miał, mógłbym spróbować.

Usłyszał to jakiś łucznik i wręczył mu swój łuk, mówiąc:

— Spróbuj mojego, panie.

Cromel zsiadł z konia, naciągnął cięciwę za ucho, wycelował i wypuścił strzałę.

Pocisk zatoczył wysoki hak i uderzył w urwisko jakieś dwadzieścia stóp poniżej szczytu.

Drobne figurki zniknęły.

— Niezły strzał — mruknął Conan. — Ale powinniście raczej ustawić balistę.

Cromel, ludzie połamali kości i trzeba przygotować łubki. Przypilnuj, żeby medycy zrobili, co

do nich należy.

Spod przymrużonych powiek Cymmerianin przyjrzał się rumowisku. Barbarzyński

instynkt kusił go, żeby zagrzać swych ludzi do boju, spieszyć jazdę i poprowadzić ich do

rozstrzygającego ataku pod górę. Doświadczenie jednak mówiło mu, że byłby to daremny

gest i poświęcenie ludzkich istnień bez rozsądnej potrzeby. Podejście byłoby powolne i

męczące, a grunt niepewny. Jego ludzie stanowiliby wymarzony cel dla łuczników, ci zaś,

którym udałoby się pokonać zbocze, byliby zbyt wyczerpani, by przyjąć bój. Rozejrzał się

dookoła.

— Hej tam, Trocero! Prospero, do mnie! Morenus, wyślij gońca do Publiusa i

Pallantidesa, niech im powie, aby się tu stawili. I co teraz zrobimy, przyjaciele?

Hrabia Trocero podjechał bliżej Conana i przyjrzał się zwałom skał.

— Armia w żaden sposób nie zdoła pokonać tego zbocza. Piesi mogliby się jakoś

wdrapać, o ile Numidor nie zaatakowałby ich, a czarnoksiężnik nie rzucił jeszcze jakiegoś

zaklęcia. Nie konie jednak, a w żadnym razie nie wozy.

— Może moglibyśmy sami zbudować drogę na miejscu dawnego traktu? — poddał

myśl Prospero.

Trocero zastanowił się nad tym pomysłem.

— Mając tysiąc robotników, kilka miesięcy i złoto na zbyciu wybudowałbym ci każdą

drogę, jaką byś tylko sobie wymarzył. I na dodatek dwa mosty… — dodał ponuro.

background image

— Nie mamy ani czasu, ani pieniędzy — burknął Conan. — Jeżeli nie damy rady

przejść przez Szczerbę, musimy przeprawić się dookoła, nad albo pod nią. Rozkażcie ludziom

cofnąć się o ćwierć mili i rozbić obóz w lesie.

W obozie wojsk królewskich Thulandra Thuu musiał stawić czoło rozwścieczonemu

księciu. Zmęczony czarnoksiężnik wyglądał o wiele starzej niż zazwyczaj i wspierał się na

ramieniu Hsiao. Teren, na którym był nakreślony pentagram, nie zapadł się wraz z resztą

urwiska i czarownik wydostał się stamtąd po wąskiej kładce.

— Ty głupi nekromanto! — warczał Numidor. — Jeżeli już uciekłeś się do magii, to

powinieneś zaczekać, aż Szczerba zapełni się buntownikami. W ten sposób wybilibyśmy ich

wszystkich, a tak uciekli z niewielkimi stratami.

— Nie wyznajesz się na tych sprawach, książę — odpowiedział zimno Thulandra. —

Wstrzymywałem się z ostatnim zaklęciem, dopóki nie zobaczyłem, że coś lub ktoś ostrzegło

Cymmerianina przed zasadzką i rebelianci zaczęli uciekać. Gdybym wstrzymał się jeszcze

dłużej, wszyscy wymknęliby się bezkarnie. W każdym razie wąwóz jest zatarasowany.

Buntownicy muszą pomaszerować na wschód, by dotrzeć do rzeki Khorotas, albo na zachód

do Alimane, nie dadzą bowiem rady sforsować skarpy. Teraz, Wasza Wysokość, musisz mi

wybaczyć. Zaklęcia wyczerpały me siły i muszę wypocząć.

— Nigdy nie byłem wysokiego mniemania o cudotwórcach — mruknął Numidor, gdy

Thulandra się odwrócił.

Tego samego wieczora w leśnym obozowisku Conan i jego oficerowie przyglądali się

mapie.

— Żeby okrążyć skarpę — powiedział barbarzyńca — musimy wrócić do wsi

Pedassa, gdzie rozchodzą się trakty ku obydwu rzekom. To jednak dłuższa droga.

— Gdyby tylko była jakaś mało znana ścieżka w ścianie urwiska — westchnął

Prospero — moglibyśmy przekradłszy się po cichu zajść Numidora od tyłu i wziąć go z

zaskoczenia.

Conan zmarszczył brwi.

— Na tej mapie nie widać takiego przejścia, ale już dawno temu nauczyłem się nie

wierzyć kartografom. Dobra to mapa, na której przynajmniej rzeki płyną we właściwym

kierunku. Trocero, nie wiesz czasem czegoś o jakiejś innej drodze?

Trocero potrząsnął przecząco głową.

— Muszą przecież być inne niż Bitaxa spływające ze skarpy strumienie!

background image

Hrabia bezradnie wzruszył ramionami. Wszedł Pallantides, mówiąc:

— Proszę o wybaczenie, generale, ale z kompanii Serdicusa zdezerterowało dwóch

ludzi.

Conan prychnął ze złością.

— Za każdym razem, kiedy zwyciężamy, królewscy żołnierze przechodzą na naszą

stronę, gdy zaś przegrywamy, nasi ludzie dezerterują na ich stronę. To przypomina grę w

kości na pieniądze. Wyślij zwiadowców, żeby się za nimi rozejrzeli. Jeżeli znajdą tych

zdrajców, to niech ich powieszą, ale bez rozgłosu. Rozkaż też tym, którzy znają ten las, żeby

o świcie sprawdzili ścianę urwiska na odległość mili w każdą stronę. Może zdołają znaleźć

jakąś ścieżkę na szczyt. A teraz, przyjaciele, zostawcie mnie, żebym mógł sam to wszystko

rozważyć.

Conan usiadł na łóżku, z kuflem piwa w ręku. Raz jeszcze przestudiował mapę i

spróbował wymyślić jakiś sposób, który umożliwiłby armii pokonanie skarpy.

Wyjął z kieszeni obsydianowy półokrąg, który niegdyś wisiał pomiędzy bujnymi

piersiami tancerki Alciny. Przyjrzał się temu przedmiotowi, myśląc, na ile miał rację Trocero

podejrzewając, że to ona spowodowała śmierć starego Amuliusa.

Po trochu kawałki układanki zaczynały pasować do siebie. Alcina została nasłana

przez przełożonego królewskich szpiegów lub przez monarszego czarnoksiężnika. Później

udało się jej zamordować Amuliusa Procasa. Dlaczego jego? Skoro Conan miał już

spoczywać w grobie, to stary generał nie był dłużej potrzebny — wyjaśnił sobie barbarzyńca.

Wynikało z tego, iż ani ona, ani jej pan nie wiedzieli w chwili śmierci Procasa, że Conan nie

skonał od zatrutego wina.

Cymmerianin pomyślał, że w przyszłości powinien ostrożniej dobierać sobie

towarzyszki łoża. Ale dlaczego Procas musiał umrzeć? Ponieważ pan Alciny, kimkolwiek

był, nie życzył sobie, by starzec stał mu na drodze. Ten wniosek podsunął Conanowi myśl o

Thulandrze Thuu. Czarownik bez wątpienia dążył do zagarnięcia władzy nad Aquilonią. Gdy

spłynęło na niego to olśnienie, Conan odruchowo zacisnął palce na czarnym talizmanie i

czyniąc to uświadomił sobie, że doznaje osobliwego wrażenia. Wydało mu się, że w jego

czaszce rozbrzmiewają jakieś rozmawiające głosy.

Przed nim nabrała kształtu ciemna postać. Gdy Conan naprężył się, by sięgnąć po

miecz, wizja stała się wyraźniejsza i ujrzał kobietę siedzącą na czarnym tronie z kutego

żelaza. Obraz był przezroczysty — Conan mógł dojrzeć przezeń płótno namiotu — i zarazem

nie dość wyraźny, by rozpoznać rysy kobiety. W mrocznym obliczu płonęły jednak

szmaragdowe oczy.

background image

Z nerwami napiętymi jak struny Conan wpatrywał się w nią i przysłuchiwał głosom.

Jeden był głęboki, kobiecy i współgrał z ruchami warg. Należał do Alciny, najwyraźniej

nieświadomej faktu, że Conan ją obserwuje.

Drugi głos należał do mężczyzny, który mówił po Aquilońsku, świszcząco zbijając ze

sobą głoski. Conan nigdy nie zamienił słowa z Thulandrą Thuu, aczkolwiek niegdyś widywał

maga w Tarancji. Z wypowiadanych słów wynikało jednak, że mógł to być tylko faworyt

monarchy. Głos ciągnął rozpoczętą kwestię:

„…nie wiem, kto zdradził mój plan, ale jakiś zaprzaniec musiał jednak ostrzec tego

barbarzyńcę!”

Alcina odrzekła: „Może nie, mistrzu. Ten Cymmeriański pies ma zmysły czulsze niż

każdy człowiek, mógł więc sam wykryć nadciągający kataklizm. Co teraz zrobisz?”

„Muszę tu zostać i zanim przybędzie hrabia Ulric, strzec tego durnia Numidora przed

jakąś fatalną omyłką. Gwiazdy ukazały mi, że Ulric dotrze tu za trzy dni. Jestem jednak

znużony. Wezwanie duchów ziemi wyczerpało mnie. Nie będę w stanie rzucać żadnych

zaklęć, dopóki nie nadejdzie pełnia księżyca”.

„Błagam cię więc, wracaj natychmiast!” — powiedziało prosząco wyobrażenie

Alciny. — „Ulric z pewnością przybędzie, zanim buntownicy zdołają pokonać skarpę, a ja

potrzebuję twej ochrony”.

„Ochrony? A dlaczego?”

„Jego robaczywa wysokość król ciągle namawia mnie, żebym uczestniczyła w

różnych plugawych zabawach. Boję się”.

„Do czego zmusza cię ta chodząca sterta nawozu?”

„Jego zachcianki nie dadzą się wprost opisać, mistrzu. Na twe rozkazy przespałam się

z kilkoma mężczyznami i kilku zabiłam. Tego jednak nie zrobię”.

„Na Seta i Kali!” — krzyknął męski głos. — „Kiedy dostanę Numedidesa w swoje

ręce, to zapragnie schronić się na samym dnie piekła. Wyruszam do Tarancji jutro o świcie”.

„Uważaj, żebyś nie wpadł po drodze w ręce buntowników! Doniesiono mi, że na

Drodze Królów grasują bandy rebeliantów.

Męski głos zachichotał cicho: „Nie obawiaj się o mnie, moja droga Alcino. Nawet

teraz, gdy jestem osłabiony, potrafię z małej odległości zabić każdego śmiertelnika. Żegnaj”.

Głosy ucichły i wizja zniknęła. Conan otrząsnął się jak ktoś budzący się z

koszmarnego snu, wyjazd Thulandry dawał szansę zniszczenia armii Numidora przed

przybyciem Ulrica z posiłkami. Pozostawało tylko dostać się na płaskowyż…

background image

Musiał uporządkować rozbiegane myśli. W namiocie zrobiło się duszno.

Cymmerianin wstał więc i wyszedł ze swej ciasnej kwatery.

Na zewnątrz wartownicy przyzwyczajeni do jego nocnych wędrówek pomyśleli, że

idzie na kolejny obchód straży. Conan skierował się jednak na skraj obozu i dalej w uśpiony

las. Barbarzyńca pomyślał z rozbawieniem, że Prospero znów będzie niepocieszony, gdy

dowie się, że „jego natchnienie” kolejny raz wymknęło się straży.

Sięgnął do kieszeni po gwizdek z kości, który dał mu Gola, wyjął go i obrócił w

palcach. Po krótkim namyśle przyłożył piszczałkę do ust i dmuchnął. Nic się nie stało. Dla

pewności gwizdnął jeszcze raz.

Być może resztki satyrzego plemienia odeszły w bezpieczniejsze miejsce. Jeśli zaś

usłyszeli gwizd, to potrzebowali czasu, aby tu dotrzeć. Conan znieruchomiał i czekał z czujną

cierpliwością pantery, czyhającej na zdobycz. Barbarzyńca wsłuchiwał się w brzęczenie i

świergotanie owadów oraz szelest wiatru w gałęziach drzew. Co jakiś czas przykładał

gwizdek do ust i znów dmuchał. W końcu spostrzegł ruch w zaroślach.

— Kto twoja dmuchać gwizdek, wołać satyr? — zapytał łamaną Aquilońszczyzną

stłumiony wysoki głos.

— Gola?

— Nie, ja Zudik, wódz. Kto ty? — Krzewy rozsunęły się.

— Conan Cymmerianin. Znasz Golę? — Barbarzyńca dostrzegł starego,

przygarbionego satyra, którego sierść poprzetykana była siwizną.

— Tak — odpowiedział wódz satyrów. — Jego mówić o twoja. Ocalić jego i cztery

inne. Czego chcesz?

— Żebyście pomogli nam zabić ludzi na szczycie urwiska.

— Jak Zudik pomagać zabić wielkie ludzie jak twoja?

— Potrzebujemy ścieżki prowadzącej na szczyt — powiedział Conan. — Szczerba

Olbrzyma została zawalona skałami. Znacie jakąś inną drogę?

Noc śpiewała rozbrzmiewającymi wśród ciszy odgłosami owadów. Zudik

odpowiedział po chwili:

— Być mały ścieżka do tamtędy. — Wskazał na wschód.

— Jak daleko?

Satyr odpowiedział w ich własnym języku, brzmiącym jak krakanie wron.

Zdezorientowany Conan zapytał:

— Damy radę dotrzeć tam w ciągu dnia?

— Mocno iść. Może.

background image

— Wskażesz nam drogę?

— Tak. Gotowie się, zanim słońce wzejść.

Conan odnalazł później Publiusa i oznajmił:

— Wyruszamy o świcie. Satyr wskaże nam ścieżkę na urwisko, za wąską dla wozów.

Odprowadzisz tabory z powrotem do Pedassy, a stamtąd ruszysz w stronę Khorotasu. Jeżeli

dołączymy do was na drodze do Tarancji, będzie to, znaczyło, że pokonaliśmy Numidora.

Jeżeli nie… — Conan przeciągnął palcem po gardle — to dalej martwcie się sami.

Szczelina w skarpie była o wiele węższa niż Szczerba Olbrzyma. Z dołu była

niewidoczna, ukryta przez bujną roślinność i zasłaniające ją skały. Jeźdźcy musieli pieszo

prowadzić swe wierzchowce wzdłuż potoku, który spływał dnem skalnej rozpadliny. Co

trochę zdarzało się, że konie przerażone stromymi ścianami wąwozu rżały, kwiczały, stawały

dęba i tarasowały innym drogę.

Piesi, maszerujący dwójkami z trudem przeciskali się między skałami. Gdy zmierzch

uczynił ścieżkę bardziej złowieszczą, Conan rozkazał żołnierzom chwytać się pasów idących

przed nimi i brnąć dalej nie bacząc na nic. Przed nadejściem poranka wszyscy pokonali

wąwóz.

W czasie, gdy armia powstańcza wypoczywała po marszu i męczącej wspinaczce,

Conan wysłał zwiadowców, by obejrzeli pozycje Numidora. Po powrocie ich dowódca

zameldował:

— Numidor rozbił obóz cofnąwszy się o kilka mil od Szczerby. Jest położony w lesie,

po obu stronach traktu.

Conan rzucił pytające spojrzenie swym oficerom. Pallantides syknął:

— Co to ma znaczyć? Nawet jeśli Numidor jest głupi, nigdy nie zdarzyło mi się

słyszeć, że jest tchórzem!

— Wygląda na to — wtrącił się Trocero — że dowiedział się, iż znaleźliśmy drogę na

urwisko i wycofał się, aby nie zostać zepchniętym do przepaści.

— Czarnoksiężnik mógł go ostrzec — dorzucił Prospero.

— To nie wszystko, generale — powiedział dowódca zwiadowców. — Do

nieprzyjaciela dołączyły posiłki; cztery kompanie piechoty.

— A więc Numidor sprowadził z Kresów Zachodnich wszystkie regularne wojska

pozostawiając obronę przed Piktami lokalnej milicji — mruknął Conan. — Ma więc nad nami

przewagę liczebną, a Królewskie Wojska Graniczne to dobrze wyćwiczone oddziały. Byłem

ich dowódcą… — przerwał na chwilę, po czym dodał: — Przyjaciele, ten satyr, Gola, mówił

coś o użyciu przeciw wrogom piszczałek. Jak myślicie, o co mu chodziło?

background image

Nie wiedział nikt. Conan powiedział w końcu:

— Widzę, że znów muszę poradzić się naszych małych druhów.

Gdy zmierzch rzucił szarą zasłonę mgły na spływający ze skał strumień, Conan zszedł

na dół tą samą drogą, którą wspięli się jego ludzie. Stanął samotnie w otaczającym go zmroku

Puszczy Broceliańskiej i znów dmuchnął w gwizdek. Po pewnym czasie zjawił się Zudik.

Odpowiadając na pytanie Cymmerianina wódz rzekł:

— Tak, nasza używać piszczałków. One robić wasze ludzie tak, że trzymać ich uszy.

— Uszy? — zapytał zdumiony Conan.

— Tak. Brać wosk, glina, łach — coby długo nie słyszeć. Wtedy nasze pomóc…

Wojska Graniczne Numidora stały w poprzek traktu do Tarancji. Książę postanowił

poprzestać na obronie do czasu przybycia hrabiego Ulrica. Żołnierze zajęci byli sypaniem

wałów ziemnych i umacnianiem ich spiczastymi kołkami. Las otaczający pozycje Numidora z

boków i z tyłu uniemożliwiał atak zwartymi szykami. Mimo to rebelianci wybrali właśnie

taką taktykę.

Zachowując całkowitą ciszę armia powstańcza rozwinęła się w luźny szyk o kształcie

półksiężyca i pod osłoną zarośli podeszła do obozu wojsk królewskich. Ogłoszono alarm.

Żołnierze Numidora porzuciwszy łopaty i oskardy chwycili za broń i zaczęli formować

szeregi.

Conan dał znak łucznikom. Na nieprzyjaciela spadła lawina strzał, a po chwili nad

świst pocisków i brzęk cięciw wybił się upiorny, przenikliwy pisk. Rozedrgane tony

wwiercały się do wnętrza czaszek, przyprawiając o obłęd. Ludzie Conana jednak nic nie

słyszeli. Ich uszy były zatkane woskiem.

Zawodzący, nieziemski świergot dochodził zewsząd i znikąd. Docierał do najdalszych

szeregów. Żołnierze rzucali broń i chwytali się za przeszywane bólem głowy. Niektórzy

wybuchali histerycznym śmiechem, inni zalewali się łzami.

Dźwięk narastał budząc nieodpartą potrzebę ucieczki. W końcu pragnienie to wzięło

górę łamiąc wieloletnie nawyki karności i dyscypliny. Królewscy żołnierze dziesiątkami

odwracali się i opętańczo krzycząc zaczynali biec na oślep, przed siebie, byle dalej od źródła

tego jazgotu. Oba skrzydła królewskich wojsk zamieniły się w bezładne gromady

przerażonych uciekinierów. Gdy flanki przestały istnieć, niewidzialni grajkowie przesunęli się

ku środkowi i niebawem tu również wybuchła panika. Na pierzchających żołnierzy runęła

konnica Trocera, dopełniając pogromu.

background image

— Nie ma co — powiedział później Conan, przechadzając się po zdobytym obozie

królewskim. — Pozostawili tyle broni, że wystarczyłoby dla nas, nawet gdybyśmy byli

dwukrotnie liczniejsi. Możemy teraz brać wszystkich ochotników, jacy tylko się zgłoszą.

— To było łatwe zwycięstwo — stwierdził Prospero.

— Zbyt łatwe — Conan spochmurniał. — Łatwe zwycięstwo jest równie zwodnicze

jak uśmiech dworzanina. Powiem, że droga do Tarancji stoi otworem dopiero wtedy, gdy

zobaczę mury miasta, nie wcześniej.

background image

11

KLUCZ DO MIASTA

Armia powstańcza bez przeszkód maszerowała przez środkową Aquilonię, gdzie stada

rasowych koni i bydła pasły się na bujnej trawie, a zamki dumnie wznosiły ku niebu swe

baszty o karmazynowych, purpurowych i złotych dachach. Droga kluczyła wśród wzgórz

okrągłych jak poduchy i porośniętych bujną roślinnością.

Jednak wzrok Conana, gdy z wysokości końskiego grzbietu patrzył na idących

żołnierzy, był śmiertelnie poważny. Królewskie Wojska Pograniczne rozproszyły się jak

liście na jesiennej wichurze, ale za to nowy wróg, przed którym nie było żadnej obrony,

począł nękać szeregi powstańców. Była to zaraza. Choroba powalała ludzi dreszczami i

gorączką, a potem pokrywała ich ciała szkarłatnymi plamami. Niewidzialny demon

przerzedzał oddziały Conana, zabierając więcej żołnierzy niż nieustępliwy przeciwnik. Wielu

powstańców zostało w wioskach po drodze, wielu lękając się strasznej choroby uciekło, wielu

zmarło.

— Ilu nas teraz jest? — zapytał Conan Publiusa wieczorem, gdy armia dotarła do wsi

Elymia.

Skarbnik przejrzał swoje papiery.

— Około ośmiu tysięcy ludzi, generale, wliczając w to chorych, którzy jeszcze

trzymają się na nogach.

— Na Croma! Było nas ponad dziesięć tysięcy, kiedy przekraczaliśmy Alimane.

Potem doszło jeszcze kilkanaście setek. Co się z nimi stało?

Trocero uniósł głowę.

— Niektórzy przyłączyli się do nas jak pan młody do oblubienicy, ale zmienili zdanie,

kiedy przejście kilku mil od rodzinnych stron wycisnęło z nich trochę potu. Zaczęli

zamartwiać się o swoje rodziny i powrót do domu na żniwa.

— Ta plamiasta zaraza powaliła prawie dwa tysiące — dodał Dexitheus. —

Wypróbowałem już wszystkie zioła i proszki, by ją przepędzić. Bez skutku. Wydaje się, że są

w tym jakieś czary albo okrutne przeznaczenie kieruje nasz los ku złemu końcowi.

Conan powstrzymał cisnące mu się na usta szydercze słowa. Po trzęsieniu ziemi nie

mógł pozwolić sobie na niedocenianie potężnej magii swego przeciwnika.

— Gdyby udało się nam przekonać satyrów, żeby poszli z nami, zabierając swoje

piszczałki — powiedział Prospero — niewiele by znaczyło, że jest nas tak mało.

background image

— Ale postanowili nie opuszczać swych domostw w Puszczy Broceliańskiej — uciął

Conan.

— Mogłeś pochwycić starego Zudika jako zakładnika, żeby ich zmusić — odrzekł

Prospero.

— Ja tak nie postępuję — mruknął Conan. — Zudik okazał się przyjacielem w

potrzebie. Nie wykorzystałbym go wbrew jego woli.

Trocero uśmiechnął się łagodnie.

— Czyż nie ty sam szydziłeś z księcia Numidora za honorowe postępowanie.

Conan chrząknął.

— U prymitywnych istot wódz ma niewiele władzy. Poza tym wątpię, czy gdyby

nawet poprzysięgli Zudikowi wierność w doli i niedoli, to pokonaliby swój lęk przed otwartą

przestrzenią. Zamiast zajmować się duchami martwej przeszłości, stańmy twarzą w twarz z

przyszłością! Czy zwiadowcy nie donieśli czegoś nowego o armii Ulrica?

— Nie meldowali o tym — powiedział Trocero — z wyjątkiem tego, że dzisiaj z

daleka ujrzeli kilku jeźdźców, którzy szybko zniknęli z pola widzenia. Nie wiemy, kim byli,

ale założyłbym się, że baronowie z Północy wciąż opóźniają marsz hrabiego Ulrica.

— Jutro — rzekł Conan — wezmę oddział i sam pójdę na zwiad. Reszta niech podąża

jak dotąd.

— Generale — sprzeciwił się Prospero — nie powinieneś się tak narażać! Dowódca

powinien pozostawać za liniami obronnymi, skąd może nadzorować żołnierzy, a nie

ryzykować życie jak jakiś bezdomny awanturnik.

Conan zmarszczył brwi.

— Jeżeli ja tu dowodzę, to będę dowodzić tak, jak uważam za najlepsze! — Widząc

zaś zmartwione oblicze Prospera, dodał z uśmiechem: — Nie bój się, nie zrobię nic

nierozważnego, ale nawet generał musi czasami dzielić niebezpieczeństwa swoich ludzi. Poza

tym, czyż nie jestem bezdomnym awanturnikiem?

— Wydaje mi się — burknął Prospero — że po prostu dajesz upust swej

barbarzyńskiej żądzy bezpośredniego starcia.

Cymmerianin nie odpowiedział, ale uśmiech na jego twarzy nabrał nagle wilczych

cech.

Droga ciągnęła się jak złota wstęga przed zwiadowcami rozglądającymi się uważnie

na wszystkie strony. Na czele jechał Conan, mając u boku kapitana Gyrto. Jeźdźcy sunęli

wśród falistych pagórków z lancami opartymi o strzemiona. Kilku pojedynczych

background image

zwiadowców kluczyło po bokach zataczając szerokie koła po płowych polach i sprawdzając

pobliskie zagrody.

Wieśniacy pracujący na roli przerywali robotę i opierając się na grabiach lub

motykach przyglądali się przejeżdżającym zbrojnym. Kilku zdobyło się na powitalne okrzyki,

większość jednak zachowywała ponure milczenie. Co jakiś czas Conan spostrzegał kobiety

spieszące, by ukryć się przed wojskiem.

— Czekają, kto zwycięży — stwierdził Gyrto.

— I bardzo dobrze — rzekł Conan — bo jeśli przegramy, wszyscy, którzy nam

pomogli, drogo za to zapłacą.

Za następnym wzniesieniem w płytkiej dolinie znajdowała się większa wieś.

Niewielki strumień wił się za chałupami z cegieł z suszonej na słońcu gliny, zdążając na

wschód ku Khorotasowi. W wolno płynącej wodzie odbijały się pochylone wierzby.

Wieś, która dawała schronienie kilku setkom dusz, nie miała jakiejkolwiek ochrony.

Dziesięciolecia pokoju rozleniwiły mieszkańców tak bardzo, że pozwolili, by stare wały

obronne zostały rozmyte przez deszcze i porosło je zielsko. Wieśniaków nie było nigdzie

widać.

— Tutaj jest za spokojnie — mruknął Conan. — W taki pogodny dzień jak dziś

powinno być widać krzątających się ludzi.

— Być może odsypiają południowy posiłek — zasugerował Gyrto. — Albo wszyscy z

wyjątkiem starców pracują na polach.

— Za późno na to — orzekł Cymmerianin. — Nie podoba mi się to.

— Może ukryli się, obawiając się czegoś?

— Wyślij tam dwóch ludzi. My zaczekamy tutaj — powiedział Conan.

Dwaj zwiadowcy zjechali z łagodnego stoku i zniknęli pomiędzy chałupami. Wkrótce

pojawili się ponownie, dając znaki, że wszystko jest w porządku.

— Rozejrzyjmy się sami — powiedział Conan.

Gyrto wydał rozkaz i oddział ruszył kłusem w stronę wioski.

Domy o sczerniałych z brudu ścianach stały ciche i posępne. Powstańcy spoglądali na

nie z zaniepokojeniem. Wciąż nie było widać ani śladu mieszkańców. Panowała głucha cisza.

— Być może — odezwał się Gyrto — chłopi usłyszeli o dwóch zbliżających się

armiach i uciekli, by nie trafić między młot i kowadło.

Conan wzruszył ramionami i poluzował miecz w pochwie. Po obu stronach drogi

wznosiły się niskie chaty z grubymi strzechami. Drzwi jednej z nich były otwarte, w środku

widać było stoły i ławy. Wymalowany nad wejściem kufel świadczył, że była to wiejska

background image

piwiarnia lub zajazd. Dalej, w pewnej odległości od drogi, stała budowla przypominająca

dużą szopę. Porozrzucane żelazne sztaby, kleszcze i palenisko świadczyły, że była to kuźnia.

Złe przeczucie podniosło włosy na karku Cymmerianina.

Conan „obejrzał się i zobaczył, że ostatni powstańcy wjechali już pomiędzy domy.

Cały oddział stłoczył się na drodze biegnącej środkiem wioski.

— Wyborne miejsce na atak z zasadzki — stwierdził Conan. — Daj znać ludziom,

żeby przejechali jak najprędzej.

Gyrto przekazał polecenie trębaczowi, gdy nagle koło nich zagrała jakaś inna trąbka.

W jednej chwili drzwi wszystkich chat stanęły otworem i jak spieniony wrzątek wypadli z

nich królewscy żołnierze, rozdzierając ciszę setkami bojowych okrzyków. Oddział Conana

został zaatakowany z trzech stron. Przed nimi ustawiły się trzy rzędy pikinierów, tworząc

najeżony grotami płot w poprzek drogi. Po chwili żołnierze Ulrica ruszyli naprzód, w ich

oczach lśniła żądza walki, a na czubkach włóczni odbijały się złociste promienie słońca.

— Na Croma! — wrzasnął Conan, wyciągając miecz z pochwy. — Trafiliśmy Śmierci

w kieszeń! Gyrto, zawróć ludzi!

Wokoło rozbrzmiewały już wrzaski walczących, rżenie miotających się koni, zgrzyt

stali o stal, łoskot mieczy o tarcze i głuchy łomot padających na ziemię ciał. Otoczony przez

przeważającego przeciwnika, oddział Conana znalazł się od razu w beznadziejnej sytuacji.

Brak miejsca uniemożliwiał jakikolwiek manewr. W narastającym ścisku coraz trudniej było

posłużyć się lancą.

Buntownicy ogarnięci strachem i wściekłością porzucając nieprzydatną broń wyciągali

miecze i poczęli rąbać tłoczących się wokół piechurów. Ludzie wykrzykiwali imiona

wszystkich znanych im bogów. Ranne konie stawały dęba i kwiczały potępieńczo. Jeden, z

rozprutym brzuchem, upadł przygniatając swojego jeźdźca. Żołnierze królewscy zaroili się

wokół niego rąbiąc i dźgając, dopóki buntownik cały nie zalał się krwią.

Inny jeździec nadziawszy się na uniesioną do góry pikę, został wyrwany z siodła i

bezwładnie zsunął się po drzewcu do stóp potężnego pikiniera. Jeszcze inny powstaniec,

zrzucony z konia, zdołał oprzeć się plecami o ścianę chałupy i szachował nacierających

żołnierzy błyskawicznymi młyńcami miecza.

Niektórzy z żołnierzy hrabiego Ulrica padli przeszyci lancami i pod mieczami

buntowników. Krew mieszała się z pyłem drogi, a w gardłach śmiertelnie rannych ludzi

rozlegało się złowieszcze chrypienie kostuchy.

Rycząc jak lew Conan przedzierał się na tył swego oddziału. Przeciskał się przez

stłoczonych ludzi i koło ścian. Jego miecz wznosił się i opadał. Za każdym ciosem jakiś

background image

żołnierz króla z charkotem lub wrzaskiem znikał pod nogami walczących. Trzykroć spadające

z góry ostrze oddzieliło ramię od tułowia. Krew tryskała fontannami z okropnych ran. Rąbiąc

na prawo i lewo Conan krzyczał w uniesieniu:

— W tył! W tył! Wycofać się ze wsi! Zbierać na drodze!

Jego potężny głos chwilami ginął we wszechogarniającej wrzawie. Powstańcy jednak

po trochu zawracali swe konie i kierowali się ku południowemu wylotowi uliczki. Za

Conanem kapitan Gyrto wraz z kilkunastoma żołnierzami z lancami w rękach rozpaczliwie

starali się powstrzymać pikinierów pchających się naprzód niczym stalowy jeż. Gdy jeden z

nich padał, jakiś inny natychmiast zajmował jego miejsce. Zwiadowcy nie wytrzymywali tego

naporu. Bez przerwy cofali się i ginęli jeden po drugim.

Ogier Conana potknął się o rozciągnięte na ziemi ciało. Cymmerianin szarpnął uzdę w

górę, by zapobiec upadkowi zwierzęcia i równocześnie na odlew uderzył w tarczę

najbliższego żołnierza. Siła uderzenia rzuciła przeciwnika barbarzyńcy na kolana. Tarcza

pękła, a żołnierz wycofał się na czworakach tuląc do siebie złamaną rękę.

Conan zobaczył wreszcie, że resztki jego oddziału odrywają się, od nieprzyjaciela i

galopują pod górę byle dalej od zasadzki. Wiejska uliczka wypełniła się pieszymi żołnierzami

króla, potykającymi się o pokrwawione ludzkie i końskie trupy. Pikinierzy jak charty, które

zwietrzyły ofiarę, zbliżali się do trzech jeźdźców osaczonych ze wszystkich stron. Conan

spojrzawszy w prawo, dostrzegł między chatami wąskie przejście — ścieżkę wydeptaną

wśród chwastów.

— Gyrto! — zagrzmiał Cymmerianin. — Tędy! Za mną!

Wjeżdżając w przesmyk Conan zatrzymał się na moment, żeby zorientować się, czy

tamci podążają za nim. Cienie chat okryły ich swoim mrokiem. Piechurzy stracili ich z oczu.

Korzystając z chwili wytchnienia Conan puścił wodze swego wierzchowca i pozwolił

mu wybierać drogę wśród chaszczy. Wkrótce natrafił na chlew, którego wejście było

zastawione koślawą przegrodą z desek, przywiązanych sznurkiem do płotu. Skrwawionym

mieczem Cymmerianin przeciął sznur i deski rozsypały się z głuchym klekotem. Gyrto i jego

towarzysz popatrzyli po sobie zaskoczeni, zastanawiając się, czy jakiś silny cios nie

nadwerężył przypadkiem głowy ich dowódcy. Chwilę później Conan wskazując im coś przed

sobą spiął konia i ruszył galopem. Jego podwładni podążyli za nim.

Gromada pieszych i konnych żołnierzy królewskich gwałtownie stłoczyła się w

ciasnym przejściu między chałupami.

Gyrto krzyknął do Conana:

— Pędź, generale! Trafili na nasz ślad!

background image

Cymmerianin pochylił się nisko nad końską grzywą.

Przed nim pojawił się wysoki płot zagradzający koniec ścieżki. Ogier Conana

poderwał się do skoku i przyciągając do tułowia zadnie nogi wziął przeszkodę, przelatując

nad nią wspaniałym łukiem. Koń towarzysza Gyrta, Sardusa, zrobił to samo chwilę potem.

Sam Gyrto miał mniej szczęścia. Jego zmęczony wierzchowiec skoczył zbyt późno i uderzył

bezwładnie w przeszkodę łamiąc sobie przy tym nogę.

Gyrto zwalił się na ziemię, poderwał szybko i dobył miecz, postanawiając drogo

sprzedać swe życie. Wtem ścigający ich jeźdźcy zaczęli kląć jak szaleni, rozległy się rżenia

koni i przeraźliwy kwik. W przejściu między chatami powstało olbrzymie zamieszanie.

Gyrto w pierwszej chwili nie spostrzegł, co uratowało go od pewnej śmierci.

— Znów magia? — mruknął przez zaciśnięte zęby. Dopiero potem spostrzegł, czemu

zawdzięczał ocalenie. Z otwartego chlewu wylazło kilkanaście świń, które rozlazłszy się w

wąskim przesmyku skutecznie zablokowały drogę królewskim żołnierzom.

— Właź na płot, człowiecze, żywo! — rozległ się krzyk Conana i Gyrto nie

namyślając się dłużej pośpiesznie przełazi na drugą stronę.

— Złap moje strzemię! — krzyknął Cymmerianin.

Gyrto zrobił, co mu kazano, i biegł wielkimi susami obok dźganego ostrogami

wierzchowca. Uciekinierzy galopem przemknęli przez pola, pozostawiając przeciwników za

sobą.

Kiedy wieś zmalała w oddali, Conan zatrzymał konia i powiedział:

— Powinniśmy szybko dołączyć do naszych, ale najpierw warto by odszukać obóz

nieprzyjaciela.

Ze szczytu pobliskiego wzniesienia Conan omiótł wzrokiem okoliczne pagórki i

dolinki. Trochę na północ od wsi spostrzegł duże obozowisko. W świetle dnia migotały blado

dziesiątki ognisk rozpalonych do przyrządzenia południowego posiłku. Chwiejne smugi

niebieskiego dymu unosił łagodny wiatr.

— To armia hrabiego Ulrica — stwierdził Conan. — Jak sądzisz, Gyrto, ilu ich jest?

Kapitan zastanowił się nad odpowiedzią.

— Wnosząc z liczby ognisk i wielkości obozu, generale, rzekłbym, że dwanaście

kompanii. Jak ci się wydaje, Sardus?

— Co najmniej dwadzieścia tysięcy ludzi, panie — odrzekł tamten. — Czyje to godło,

tam na maszcie z prawej?

Conan zmrużył oczy, starając się rozróżnić szczegóły, po czym wykrzyknął:

background image

— Żebym tak był został stygijskim kapłanem, jeśli to nie jest sztandar Czarnych

Smoków!

— Gwardii pałacowej króla, generale? — spytał z niedowierzaniem Gyrto. — To nie

do wiary? Czyżby sam Numedides dołączył do hrabiego Ulrica.

— Nie widzę królewskiej chorągwi, więc wątpię w to — odparł Conan chrapliwym

głosem. — Czas, byśmy dołączyli do naszych towarzyszy. Mamy długą drogę przed sobą.

Gyrto wsiadł na konia za plecami swego podwładnego i ruszyli, zataczając szeroki łuk

dookoła wioski. Dotarłszy w ten sposób do drogi, pospieszyli ku kępie drzew, za którą zebrali

się ci, którzy przeżyli potyczkę. Brakowało ponad jednej trzeciej oddziału. Wielu było

obandażowanych. Kilku ciężej rannych leżało na derkach pomiędzy końmi.

Gdy Conan, Gyrto i Sardus zbliżyli się do nich, przygnębieni żołnierze popatrzyli na

nich bez entuzjazmu.

— Dobrze się spisaliście! — oznajmił Conan nie bacząc na ich ponure miny. —

Powinienem był przeszukać domy, a nie prowadzić was w pułapkę jak ostatni żółtodziób.

Mimo to, chłopcy, odpłaciliście im więcej niż pięknym za nadobne. Ruszajmy teraz do obozu.

Wieczorem, gdy Conan zdał sobie sprawę ze swych przygód, Prospero aż zagwizdał

ze zdumienia.

— Dwadzieścia tysięcy ludzi! Gdyby wydali nam bitwę, pożarliby nas żywcem.

— Nawet się nie waż tak myśleć, bo to proroctwo może zechcieć się spełnić —

warknął Cymmerianin, przełykając pośpiesznie kęs pieczonego mięsa. — Ogłoście alarm,

zbierzcie ludzi i wyślijcie ich do umacniania obozu. Mając tyle wojska hrabia Ulric może

zaryzykować nocny atak. Jeżeli nie będziemy mieli żadnych fortyfikacji, to rozdusi nas jak

chrząszcze pod butem.

— Czarne Smoki?! — wykrzyknął Trocero. — To niewiarygodne, że Numedides

wysłał swą pałacową gwardię, pozostawiając swój pałac bez ochrony!

Conan wzruszył ramionami.

— Jestem pewien tego, co widziałem — oznajmił. — Żadna inna jednostka nie ma za

godło skrzydlatego potwora na czarnym polu.

— Wysłanie Czarnych Smoków tutaj może i czyni Numedidesa bezbronnym, w

niczym jednak nie ułatwia naszego położenia — powiedział Pallantides.

— Jeżeli już, to ich przybycie tylko je pogarsza — dodał Trocero.

— Więc bierzcie się do roboty, przyjaciele! — rozkazał Conan. — Nie mamy czasu

do stracenia!

background image

Wzniesiona w ciągu nocy palisada rozczesywała swymi zębami poranny wietrzyk,

chłodzący zlane potem ciała żołnierzy, którzy przy niej pracowali. Ich wysiłek nie był

daremny. Gdy nieco później towarzyszące powstańczej armii markietanki wyszły po wodę,

zza pobliskiego pagórka nadciągnęła chorągiew nieprzyjacielskiej jazdy, przepędzając je z

powrotem. Jedna z kobiet, która nie uciekała dość szybko, została zabita.

Potem królewscy żołnierze przejechali koło obozu, wykrzykując szyderstwa i ciskając

oszczepy w palisadę. Łucznicy zdołali zabić dwa konie. Ich jeźdźcy zostali jednak

natychmiast zabrani przez swych towarzyszy i odjechali wraz z nimi. Mimo iż nie był to

poważny atak, w obozie powstańców zapanowała nerwowa atmosfera.

Na zgromadzeniu przywódców Publius powiedział:

— Choć nie jestem żołnierzem, generale, sądzę, że w nocy powinniśmy stąd odejść.

W przeciwnym razie Ulric weźmie nas przez oblężenie lub głodem. Ma dość sił, by to

uczynić, a w naszych szeregach wciąż krąży zaraza.

— A ja mówię — podniósł głos Trocero i uderzył pięścią w stół — żeby utrzymać tę

pozycję, dopóki powstanie nie ogarnie całej Aquilonii. Jeżeli Ulric nas okrąży, powstańcy też

wezmą go w kocioł.

— Zbliża się pora żniw — zauważył Publius — i mało kto porzuci pracę w polu. Nie

wiem, czy da się zebrać, choć tysiąc ludzi. Poza tym, wieśniacy uzbrojeni tylko w topory i

widły nie dadzą rady regularnym wojskom Ulrica.

— Moim zdaniem trzeba jeszcze dziś w nocy przypuścić niespodziewany atak na obóz

Ulrica! — zawołał Prospero.

Palantides potrząsnął głową.

— Mamy na to zbyt słabo wyszkolone oddziały. Połowa ludzi pogubi się w

ciemnościach, zanim w ogóle znajdzie nieprzyjaciela.

Dyskusja toczyła się dalej bez żadnych rozstrzygających wniosków. Conan siedział

nachmurzony, nie odzywając się wiele. Nagle wszedł wartownik.

— Generale, przybył królewski oficer. Ma białą flagę i pragnie z tobą mówić.

— Rozbrójcie go i wpuśćcie tutaj — powiedział Conan, prostując się na stołku.

Zasłona wejścia do namiotu uniosła się niebawem i do środka wszedł mężczyzna w

zbroi. Czarny orzeł Aquilonii rozpościerał skrzydła na jego piersiach, a na hełmie zrywał się

do lotu skrzydlaty smok — godło Gwardii Królewskiej. Oficer zasalutował.

— Generał Conan? Jestem kapitan Silvanus z Gwardii Czarnych Smoków.

Przybywam przyłączyć się do was wraz z większością moich oddziałów, jeżeli zechcecie nas

przyjąć.

background image

W namiocie rozległ się głuchy jęk zdumienia. Conan powiódł po kapitanie z góry na

dół i z powrotem spojrzeniem spod przymrużonych powiek.

— Witamy, kapitanie — powiedział w końcu. — Dziękuję ci za twoją propozycję.

Zanim ją jednak przyjmę, muszę wiedzieć o tobie coś więcej.

— Oczywiście, generale. Proszę pytać.

— Po pierwsze, co skłania cię do zmiany strony właśnie w tej chwili? Musisz przecież

wiedzieć, że nasza sytuacja jest wątpliwa, a Ulric ma nad nami dużą przewagę. Poza tym to

zręczny dowódca. Dlaczego więc pragniesz do nas przystać?

— To proste, generale. Ja i moi ludzie przedkładamy ryzyko śmierci po waszej stronie

nad ryzyko życia pod rządami tego szaleńca.

— Ale dlaczego w tej szczególnej chwili?

— To była pierwsza okazja. Gdybyśmy wyruszyli z Tarancji z celem przyłączenia się

do was, wierne królowi wojska stanęłyby na naszej drodze i zniszczyłyby nas.

— Czy Numedides przysłał tu cały regiment Czarnych Smoków? — zapytał Conan.

— Tak, z wyjątkiem szkolących się młodzików.

— Dlaczego ten pies pozbawił się swej osobistej gwardii?

— Numedides ogłosił się bogiem. Myśli, że jest nieśmiertelny i niewrażliwy na ciosy,

co oznacza, że nie potrzebuje już żadnej ochrony. Poza tym zdecydowany jest zgnieść waszą

rebelię za wszelką cenę.

— A co z Thulandrą Thuu, czarnoksiężnikiem króla?

Oblicze Silvanusa zbielało.

— Demony czasem można przywołać przez samo wymówienie ich imienia, generale.

Król jest szalony, a czarnoksiężnik rządzi za niego. Choć mniej głupi niż Numedides, jest

równie bezduszny. Wszyscy wiedzą o składanych przez niego ofiarach z dziewic. — Kapitan

sięgnąwszy do mieszka, wyjął zeń namalowaną na alabastrze miniaturę przedstawiającą

dziesięcioletnią dziewczynkę.

— Moja córka. Nie żyje — powiedział Silvanus. — On ją porwał. Gdyby bogowie

dali mi, choć jedną szansę, własnymi zębami rozdarłbym mu gardło — głos kapitana zadrżał,

a dłonie zacisnęły się w pięści.

Dzikie błyski błękitnego ognia rozświetliły oczy Conana. Jego oficerowie poczuli

niepokój, wiedząc, że okrucieństwo wobec kobiet wzbudza w nieustraszonym Cymmerianinie

wściekłą furię. Barbarzyńca uniósł miniaturę, tak by pozostali mogli się jej przyjrzeć, po

czym zwrócił ją Silvanusowi, mówiąc:

— Musimy więcej wiedzieć o armii hrabiego Ulrica. Jaka jest jej liczebność?

background image

— Z tego, co mi wiadomo, blisko dwadzieścia pięć tysięcy ludzi.

— Gdzie Ulric zebrał tylu żołnierzy? Kiedy opuściłem służbę u tego szaleńca

Numedidesa, Armia Północy nie była aż tak silna.

— Do Ulrica przyłączyły się niedobitki Królewskich Wojsk Granicznych księcia

Numidora, a także garnizony z kilku miast. Poza tym jest jeszcze jedna kompania Czarnych

Smoków.

— Co się stało z Numidorem po klęsce?

— Zabił się, zrozpaczony porażką.

— Jesteś pewien? — zapytał Conan. — Mówiono, że Amulius Procas odebrał sobie

życie, ale wiem, że został zamordowany.

— Nie ma wątpliwości, generale. Książę Numidor przeszył się sztyletem na oczach

świadków.

— Szkoda — westchnął Trocero. — Był najprzyzwoitszym członkiem królewskiego

rodu, ale zbyt prostodusznym człowiekiem, żeby nosić koronę.

— Sytuacja wymaga przedyskutowania — zagrzmiał Conan. — Pallantides, znajdź

kwaterę dla kapitana Silvanusa i jego ludzi. Potem wróć do nas.

Publius, który dotąd niewiele mówił, odezwał się nagle:

— Za pozwoleniem, kapitanie. Kim był twój ojciec?

Oficer odwrócił się.

— Moim ojcem był Silvius Marco, panie. Dlaczego pytasz?

— Znałem go, kiedy byłem królewskim skarbnikiem. Dobrej nocy kapitanie.

Gdy Silvanus wyszedł, Conan podrapał się za uchem.

— Cóż, co o tym myślicie? — spytał.

— Sądzę — odparł Prospero — że Thulandra Thuu chce wcisnąć pomiędzy nas

nowego mordercę, który będzie tylko czekał sposobności, żeby wsadzić ci nóż między żebra,

a następnie uciec jak czart do piekła.

— Nie zgadzam się — rzekł Trocero. — Silvanus nie wygląda mi na jednego z tych

bezmyślnych pochlebców otaczających Numedidesa czy zaślepionego pachołka Thulandry.

— Nigdy nie można wierzyć pozorom — uparł się Prospero. — Najświeżej

wyglądające jabłko może być w środku pełne robaków.

— Jeżeli można się wtrącić — odezwał się Publius. — Znałem ojca tego młodzieńca.

Był to porządny człowiek i wciąż jest, jeśli jeszcze żyje.

— Jabłko nie zawsze pada blisko jabłoni — trzymał się swego Prospero.

background image

— Prospero — powiedział Conan — twoja troska o moje bezpieczeństwo przynosi mi

zaszczyt, ale trzeba ryzykować, zwłaszcza na wojnie. Bez względu na to, jak usilnie

strzegłbyś mnie przed ukrytym nożownikiem, Ulric i tak wybije nas do nogi i to całkiem

jawnie, jeżeli nie wymyślimy czegoś, by odwrócić od siebie ten los.

Przez chwilę panowało milczenie. Cymmerianin siedział zamyślony utkwiwszy

spojrzenie swych niebieskich oczu w ziemi pod stopami. W końcu oznajmił:

— Mam plan, niebezpieczny nie bardziej niż nasze obecne położenie. Tarancja jest

bezbronna, pozbawiona ochrony, podczas gdy szalony Numedides błaznuje odgrywając

nieśmiertelnego boga. Grupa śmiałków, przebranych za Czarne Smoki z gwardii pałacowej,

mogłaby dotrzeć do miasta i…

— Conanie! — wykrzyknął Trocero. — To natchnienie od bogów. Ja poprowadzę tę

wyprawę.

— Jesteś zbyt potrzebny Poitanii, panie — powiedział Prospero. — To ja…

— Żaden z was — uciął stanowczo Conan. — Poitańczycy nie są przesadnie kochani

w centralnych prowincjach, gdzie ludzie nie zapomnieli jeszcze waszego najazdu podczas

wojny z królem Vilerusem.

— Więc kto? — zapytał Trocero. — Pallantides?

Conan potrząsnął czarną grzywą, a na jego twarzy pojawiła się żądza walki.

— Wykonam to zadanie jak najlepiej albo zginę, próbując — oznajmił. — Wybiorę

chorągiew zahartowanych żołnierzy i pożyczymy od ludzi kapitana Silvanusa ich hełmy i

opończe. Silvanus — jego też wezmę — umożliwi nam przejście przez bramy. On będzie

naszym kluczem do miasta!

Publius uniósł ostrzegawczo dłoń.

— Chwileczkę, panowie. Plan Conana miałby szansę powodzenia, gdyby to była

zwykła wojna. W Tarancji jednak będziecie mieć do czynienia nie tylko z królem, który

postradał rozum, ale i z czarownikiem, którego zaklęcia i czary potrafią przenosić góry oraz

przywołać demony ziemi, morza i powietrza.

— Nie lękam się czarowników — rzekł Conan. — Lata temu w Khorai stawiłem czoło

najstraszniejszemu z nich i zabiłem go mimo jego wymachiwania rękami i mamrotania.

— Jak tego dokonałeś? — zapytał Trocero.

— Rzuciłem w niego mieczem.

— Nie licz znów na podobny wyczyn — powiedział Publius. — Masz wielką siłę, a

twoje zmysły są czulsze niż u pospolitych ludzi, jednak Fortuna nie zawsze jest łaskawa,

nawet dla bohaterów.

background image

— Jeśli przyjdzie na mnie pora, to trudno — mruknął Conan.

— Ale pora na ciebie będzie również porą na nas — rzekł Prospero. — Pozwól, że

poślę po Dexitheusa. Kapłani Mitry wiedzą o zaświatach więcej niż ktokolwiek.

Conan niechętnie uległ temu życzeniu. Dexitheus skrzyżowawszy ręce na piersiach

wysłuchał Cymmerianina, po czym przemówił grobowym głosem:

— Publius ma rację, Conanie. Nie możesz nie doceniać Thulandry Thuu. My, kapłani,

mamy pewne pojęcie o ciemnych, bezimiennych siłach krążących poza zmysłami człowieka.

— Skąd wziął się ten obrzydliwy mag? — zapytał Trocero. — Ludzie powiadają, że

jest Vendiańczykiem, inni, że przybył ze Stygii.

— Ani to, ani drugie — odrzekł Dexitheus. — W naszym zakonie nazywamy go

Lemuriańczykiem. Przybył, nie wiem w jaki sposób, z wysp daleko poza krańcem znanego

świata, leżących na oceanie daleko za Khitajem. Te tajemnicze wyspy to wszystko, co

pozostało z wielkiego niegdyś lądu, który zniknął pod morskimi falami. Żeby pokonać

czarnoksiężnika takiego jak ten, nasz generał będzie potrzebował czegoś więcej niż tylko

zbroi i miecza.

— Czy nie ma w naszym obozie czarowników, którzy mogliby się z nim mierzyć? —

zapytał Trocero.

— Nie! — prychnął Conan. — Nie potrzebuję tych wydrwigroszy! Nigdy nie ucieknę

się do pomocy kogoś takiego!

Dexitheus przybrał żałosny wyraz twarzy.

— Generale, choć nie zdajesz sobie z tego sprawy, zrobiłeś mi dużą przykrość.

— A dlaczegóż to? — Cymmerianin popatrzył na niego uważnie. — Wiele ci

zawdzięczam i nigdy nie ośmieliłbym się rozmyślnie cię urazić. Nie mów zagadkami, drogi

przyjacielu.

— Nie uciekasz się do pomocy czarowników, generale, i stale nazywasz ich

wydrwigroszami i oszustami. Mimo to jednego spośród nich masz za swego przyjaciela.

Potrzebujesz czarnoksiężnika, a mimo to odrzucasz jego pomoc. — Dexitheus przerwał, a

Conan skinięciem dał mu znak, by mówił dalej. — Wiedz zatem, że w czasach mojej

młodości studiowałem czarną magię i osiągnąłem kilka stopni czarnoksięskiego

wtajemniczenia. Później ujrzałem światło Mitry i zarzuciłem wszelkie kontakty z siłami

tajemnymi i demonami. Gdyby zakon dowiedział się o mojej przeszłości, nie zostałbym doń

przyjęty. Tak więc, towarzysząc ci w twej niebezpiecznej wyprawie…

— Co, ty?! — wykrzyknął Conan, marszcząc brwi. — Czarownik czy nie, jesteś za

stary, żeby przejechać konno sto mil! Nie przeżyłbyś tego.

background image

— Przeciwnie, jestem z twardszej gliny, niż myślicie. Surowy żywot daje mi siły

niezwykłe jak na moje lata. Będziesz mnie potrzebował, żebym rzucił jedno czy drugie

zaklęcie. Skoro jednak tak postąpię, mój sekret wyjdzie na jaw. Będę zmuszony do

zrezygnowania z godności kapłana Mitry…

— Wydaje mi się, że użycie magii w godnym celu jest wybaczalnym grzechem —

powiedział Conan.

— Dla ciebie, panie, ale nie w moim zakonie, który w tej kwestii nie toleruje żadnych

wyjątków. Nie mam jednak wyboru. Użyję tej wiedzy, jaką posiadam, dla dobra Aquilonii —

westchnął głęboko, nie mogąc opanować łez.

— Kiedy to się skończy — powiedział Conan — postaram się przekonać władze

zakonu, by tym razem odstąpiły od tych rygorów. Przygotuj się, przyjacielu, wyruszamy za

godzinę.

— Tej nocy?

— A kiedy indziej? Jeżeli będziemy czekać do jutra, może się okazać, że okrążyły nas

wojska Ulrica. Prospero, wybierz pół setki najbardziej doświadczonych żołnierzy. Dopilnuj,

żeby każdy miał dwa konie, jednego na zmianę. Tylko nie zrób zamieszania. Musimy

przegonić wieść o naszym wyjeździe. Co do reszty was: powiedzcie ludziom, że wyjechałem

po pomoc, niech dalej pracują przy umacnianiu obozu. Na razie żegnajcie!

Księżyc w trzeciej kwadrze ledwie zdążył oderwać się od szczytów drzew, gdy

kolumna jeźdźców, z których każdy prowadził dodatkowego luzaka, wyjechała ukradkiem z

obozu buntowników. Na czele jechał Conan, ubrany w hełm i białą opończę Czarnych

Smoków. Za nim podążali Silvanus i Dexitheus, odziani tak samo jak ich dowódca.

Kierując się wskazówkami Silvanusa żołnierze Conana szerokim łukiem wyminęli

tereny opanowane przez wojska królewskie. Kiedy znaleźli się na trakcie do Tarancji, konie

przeszły w równy galop. Księżyc zaszedł i czerń nocy pochłonęła gromadę śmiałków.

background image

12

CIEMNOŚĆ W ŚWIETLE KSIĘŻYCA

Słońce zaszło i nad miastem zabłysł półksiężyc zawieszony na bezchmurnym niebie.

W monarszym pałacu w Tarancji sprzątano ze stołu po królewskiej wieczerzy. Prócz pazia

kosztującego potrawy, stojącego za fotelem władcy, dwóch strażników przy drzwiach

nabijanych srebrnymi ćwiekami i posługaczy podających złote półmiski nikt inny nie

towarzyszył Numedidesowi w trakcie posiłku. Mimo to tysiące świec płonęło w każdej

królewskiej komnacie, dając tyle światła, że postronny obserwator mógłby pomyśleć, iż to

koronacja lub wizyta monarchy z sąsiedniego królestwa stała się przyczyną tak bujnej

iluminacji.

Poza tym pałac był dziwnie opustoszały. Zamiast głosów uroczych pań dworu,

szarmanckich młodzianów i wysoko postawionych urzędników królewskich, w marmurowych

salach pobrzmiewały jedynie echa dni minionych. Mnogość płomieni świec odbijała się w

wypolerowanych pancerzach nielicznych, snujących się tu i ówdzie gwardzistów. Ludzie ci

byli albo dojrzewającymi chłopcami, albo siwowłosymi weteranami. Reszta Czarnych

Smoków wymaszerowała na południe.

Lampy oliwne i świece płonęły przez całą noc, król bowiem mniemając, że jest

bogiem słońca, uważał, iż tylko dzienne światło w środku nocy odpowiada jego aktualnej

godności. Lokaje chodzili więc ciągle od lampy do lampy, dolewając paliwa i z naręczami

świec biegali od kandelabru do kandelabru, stale uzupełniając te, które się wypaliły.

Przebywający przy Numedidesie dworzanie i urzędnicy, pod różnymi pretekstami

pouciekali z pałacu, gdy królewskie szaleństwo przekroczyło już wszelką miarę. W końcu

znalazł się pośród nich również i Vibius Latro. Kanclerz wysłał władcy pismo, prosząc w nim

o krótki urlop w pełnieniu swych obowiązków. Jego zdrowie, jak twierdził, szwankowało od

nadmiernego obciążenia pracą i obawiał się, że bez krótkiego odpoczynku na wsi nie będzie

mógł dłużej służyć Jego Królewskiej Wysokości.

Zachłostawszy na śmierć jedną ze swych konkubin, Numedides był właśnie w dobrym

humorze i bez wahania spełnił prośbę kanclerza. Nie czekając dłużej ani chwili Latro wsadził

rodzinę w karetę i wyruszył do swych posiadłości leżących na północ od Tarancji. Na

pierwszym skrzyżowaniu traktów skręcił jednak w przeciwną stronę i zacinając konie pogonił

je ku odległej o dwanaście mil granicy z Nemedią. Pozostali urzędnicy kierując się

przykładem swego szefa w ciągu miesiąca z „nie cierpiących zwłoki” powodów rozjechali się

we wszystkich kierunkach.

background image

Tron Numedidesa w Komnacie Osobistych Posłuchań stał na wschodnim dywanie,

którego przetykana złotą nicią delikatna osnowa mieniła się barwami rubinów, nefrytów,

ametystów i szafirów. Sam tron był znacznie mniej imponujący niż Rubinowy Tron w

Komnacie Tronowej. Oblepiały go niegustowne motywy smoków, lwów, mieczy i gwiazd.

Nad wysokim oparciem szybował heraldyczny orzeł dynastii numedidejskiej, którego oczy

zrobione z niestarannie dobranych rubinów jarzyły się szczurzym blaskiem. Srebrne berło —

symbol monarszej władzy — leżało na purpurowym siedzeniu, Miecz Ceremonialny zaś,

wielka dwuręczna broń o przybranej klejnotami rękojeści, opierał się o jedną z szerokich

poręczy tronu.

W komnacie znajdowały się dwie osoby: król Numedides w koronie, odziany w

karmazynową szatę zbrukaną krwią, winem i wymiocinami, oraz Alcina, ubrana w

przylegającą do ciała tunikę barwy morskiej zieleni.

Spoglądali na siebie wrogo, stojąc po przeciwnych stronach tronu.

— Ty wszawy, stary kundlu! — syknęła Alcina. — Wolę umrzeć, niż ulec twoim

zboczonym żądzom! Nie zdołasz mnie złapać, ty stara, tłusta, obrzydliwa kupo łajna! Idź do

chlewu, znajdź sobie maciorę i z nią zaspokajaj swe żądze! Podobne do podobnego!

— Powiedziałem ci, że cię nie skrzywdzę, ty mała złośnico! — wychrypiał

Numedides. — Ale cię złapię! Nikt nie umknie przed wolą króla, a co dopiero boga. Chodź

tu!

Numedides niespodziewanie skoczył w bok ze zwinnością zdumiewającą przy jego

tuszy. Zaskoczona Alcina szarpnęła się w tył, tracąc osłonę w postaci tronu. Z rozpostartymi

rękami król zagonił ją w róg komnaty.

Alcina sięgnęła do stanika swej szaty i wyszarpnęła zza niego ruchem szybkim jak

smagnięcie bicza wąski sztylet o ostrzu pokrytym tą samą trucizną, od której zginął Amulius

Procas.

— Ostrzegam cię, nie zbliżaj się! — zawołała. — Jedno draśnięcie i zginiesz!

Numedides mimowolnie cofnął się o krok.

— Ty mała suko, nie wiesz, że twoje jadowite żądło nie zdoła wyrządzić mi żadnej

krzywdy?

— To się okaże, jeżeli podejdziesz bliżej.

Król cofnął się do tronu i chwycił berło, po czym znów ruszył w stronę drżącej

dziewczyny. Gdy Alcina uniosła sztylet, Numedides uderzył ją srebrną pałką w nadgarstek.

Sztylet, zadźwięczał na posadzce, Alcina zaś z okrzykiem strachu przycisnęła

stłuczoną dłoń do piersi.

background image

— Teraz, czarownico — powiedział Numedides — zobaczymy…

Drzwi po prawej stronie komnaty audiencyjnej otworzyły się raptownie. Na progu

stanął Thulandra Thuu i oparł się na swej lasce.

— Jak tu wszedłeś? — zagrzmiał Numedides. — Drzwi były zamknięte!

Przenikliwy głos śniadego czarnoksiężnika zabrzmiał jak syk węża.

— Wasza Wysokość! Ostrzegam cię, żebyś nie nękał moich sług!

Król zmarszczył brwi.

— Bawimy się tylko w niewinną grę. A ty, kimże jesteś, żeby ostrzegać boga we

własnej osobie? Kto tu rządzi?

Thulandra Thuu uśmiechnął się szyderczo.

— To chyba oczywiste, że ja! Ty możesz najwyżej panować…

Policzki Numedidesa spurpurowiały od wzbierającego gniewu.

— Ty bluźnierczy pokurczu! — wrzasnął. — Wynoś mi się sprzed oczu, zanim porażę

cię błyskawicą!

— Uspokój się, Wasza Wysokość. Przynoszę wieści…

Głos stał się histerycznym skowytem:

— Powiedziałem: wynoś się! Ja ci pokażę…

Spojrzenie Numedidesa padło na rękojeść Miecza Ceremonialnego. Król uniósł

masywne ostrze i wymachując trzymaną oburącz bronią, ruszył w stronę Thulandry Thuu.

Czarnoksiężnik spokojnie obserwował zbliżającego się króla.

Z głupawym okrzykiem Numedides spuścił ostrze na głowę maga. Dopiero w ostatniej

chwili Thulandra z kamienną twarzą sparował cios laską. Stal i rzeźbione drzewo zderzyły się

z tak donośnym łoskotem, jak gdyby czarnoksiężnik również dzierżył ciężki miecz. Zręcznym

młyńcem laski Thulandra wytrącił broń z rąk króla. Czubek koziołkującego ostrza trafił

Numedidesa w twarz i rozpłatał mu policzek, żłobiąc długą na palec bruzdę.

Numedides przycisnął dłoń do rany, po czym cofnął ją i zupełnie ogłupiały zapatrzył

się na swoje lepkie od krwi palce.

— Krwawię jak zwykły śmiertelnik — wybełkotał. — Jak to możliwe?

— Jeszcze dużo ci brakuje, żeby pysznić się mianem boga — zadrwił Thulandra

Thuu.

— Niewolnicy! Paziowie! Phaedo! Manius! — zawołał król w nagłym przypływie

wywołanej strachem wściekłości. — Gdzie jesteście, na dziewięć piekieł? Mordują waszego

pana i boga!

background image

— Nic z tego nie będzie — rzekła spokojnie Alcina. — Chełpił się, że porozsyłał

wszystkich służących do innych części pałacu, bym mogła krzyczeć o pomoc do

ochrypnięcia. — Zdrową ręką odrzuciła z czoła pasmo włosów.

— Gdzie moi wierni poddani? — skamlał Numedides. — Valerius! Procas! Thespius!

Cromel! Volman! Gdzie moi dworzanie? Gdzie jest Vibius Latro? Czy wszyscy mnie

porzucili? Czy nikt mnie już nie kocha? — opuszczony monarcha rozpłakał się całkiem

szczerze.

— Mówiłem ci już — powiedział surowo czarnoksiężnik — że Procas nie żyje, Vibius

Latro uciekł, a Cromel przeszedł na stronę nieprzyjaciela. Volman jest z hrabią Ulrikiem,

podobnie inni. Siadaj teraz i słuchaj, muszę przekazać ci ważne wieści.

Powlókłszy się do tronu Numedides opadł nań ciężko. Wyciągnął z rękawa chustkę do

nosa i przycisnął ją do zranionego policzka.

— Jeżeli nie potrafisz nad sobą panować — rzekł Thulandra Thuu — lepiej będzie,

jeśli pozbędę się ciebie i będę rządził sam, a nie poprzez ciebie jak dotąd.

— Nigdy nie będziesz królem — wymamrotał Numedides. — Ani jeden człowiek w

Aquilonii cię nie usłucha. Nie jesteś królewskiej krwi. Nie jesteś Aquilończykiem. Nie jesteś

nawet Hyboriańczykiem. Zaczynam wątpić, czy w ogóle jesteś ludzką istotą — przerwał,

zastanawiając się nad czymś ponuro. — Więc nawet, jeśli się nienawidzimy, potrzebujesz

mnie tak samo, jak ja ciebie. Cóż to zatem za wiadomości, które przynosisz? Dobre, mam

nadzieję. Mów, panie czarowniku, nie trzymaj mnie w niepewności!

— Gdybyś tylko zechciał słuchać… Raz jeszcze sporządziłem nasze horoskopy i

wykryłem bliskość śmiertelnego niebezpieczeństwa.

— Niebezpieczeństwa? Z jakiego źródła?

— Tego nie jestem w stanie określić. Wskazówki były niejasne. Z pewnością to nie

buntownicza armia. Otrzymałem wczoraj wiadomość od hrabiego Ulrica, że rebelianci zostali

otoczeni. Wkrótce poddadzą się bądź zostaną zniszczeni. Z ich strony zatem nic nam nie

grozi.

— Czy ten diabeł Conan mógł się wyślizgnąć z okrążenia?

— Niestety, moje wizje nie są dość wyraźne, by odpowiedzieć na to pytanie z całą

pewnością. Ten barbarzyńca to zdolny łajdak. Ostrzegałem cię, kiedy zmusiłeś go do

ucieczki, że być może nie widzimy go po raz ostatni.

— Doniesiono mi o bandach zdrajców grasujących wewnątrz murów miasta —

powiedział król wargami drżącymi z niepewności i rozdrażnienia.

— To tylko plotka.

background image

— Przypuśćmy, że jednak nie. Co wtedy, skoro Czarne Smoki są tak daleko? To był

twój pomysł, żeby dołączyły do hrabiego Ulrica — głos króla stawał się piskliwy w miarę jak

gniew i strach znów brały górę nad rozsądkiem. — Pozostawiłem ci prowadzenie tej

kampanii — zawodził — ponieważ twierdziłeś, że posiadasz dość wiedzy tajemnej. Teraz

widzę, że w sprawach wojskowych jesteś zwykłym durniem. Spartaczyłeś wszystko! Kiedy

wysłałeś Procasa do Argos, mówiłeś, że ten najazd zdusi zagrożenie ze strony buntowników

raz na zawsze. Lecz się tak nie stało! Zapewniałeś mnie, że ten motłoch nigdy nie przekroczy

Alimane. I patrz! Legion Pograniczny został zniszczony. Rzekłeś, że nie mają szansy na

przejście skarpy Imirian, a mimo to buntownicy tego dokonali. W końcu nasłałeś na nich

zarazę, która, jak twierdziłeś, miała z całą pewnością wykończyć ten motłoch i co…

— Wasza Wysokość! — Za drzwiami rozległ się jakiś młodzieńczy głos. — Błagam,

proszę mnie wpuścić!

— To jeden z moich paziów! — powiedział Numedides, podnosząc się i podchodząc

do drzwi po lewej stronie tronu. Kiedy obrócił klucz, do środka wpadł przestraszony chłopiec.

— Panie mój! — zawołał. — Buntownik Conan opanował pałac!

— Conan! — krzyknął król. — Co się stało? Mów!

— Oddział ludzi odzianych w stroje Czarnych Smoków podjechał do pałacowych

wrót, wołając, że mają pilne wieści z pola bitwy. Strażnicy niczego się nie domyślili, więc

przepuścili ich. Jednak ja rozpoznałem tego wielkiego Cymmerianina, kiedy zobaczyłem go

w oświetlonym przedsionku. Widziałem Conana na Kresach Zachodnich, zanim przybyłem

do Tarancji. Przybiegłem więc, by cię ostrzec, panie.

— No proszę! — syknął król. — On już tu jest, podczas gdy w całym pałacu nie ma

żadnych straży poza nędzną garstką niedorostków i ich dziadków! — Numedides z oczyma

gorejącymi od gniewu odwrócił się do Thulandry Thuu. — Dobra, czarnoksięski łotrze,

wymyśl teraz jakieś przekleństwo!

Czarownik wykonał kilka ruchów swą laską i przemówił w świszczącym języku. Gdy

przebrzmiały ostatnie zdania, zaszło dziwne zjawisko. Świece straciły swój blask, jak gdyby

sala wypełniła się wirującą mgłą lub oparem znad bagien, woniejącym wilgotnym rozkładem.

Powietrze stawało się coraz mniej przejrzyste, aż w końcu Komnata Osobistych Posłuchań

pogrążyła się w ciemności tak nieprzeniknionej, jak ta panująca w zatrzaśniętym na wieki

lochu. Król zawył ze zgrozy:

— Oślepiłeś mnie?

— Spokojnie, Wasza Wysokość! Rzuciłem na pałac czar mroku. Jeżeli zamkniemy

drzwi na klucz i będziemy rozmawiać szeptem, napastnicy nas nie odkryją.

background image

Paź po omacku dotarł do wejścia i obrócił klucz w zamku. W tym samym czasie

Alcina zamknęła drzwi na drugim końcu komnaty. Król cofnął się do tronu i zasiadł na nim w

milczeniu, zbyt przerażony, by się odezwać. Tancerka przysunęła się do czarnoksiężnika,

przypadła do jego nóg i zamarła w bezruchu. Wystraszony paź zaszył się w najdalszym kącie

pomieszczenia marząc, by to wszystko się jak najprędzej skończyło. Zapanowała całkowita

cisza, jeśli nie liczyć niespokojnego bicia czworga serc.

Nagle drzwi, którymi wszedł paź, otworzyły się z łoskotem i dał się słyszeć

zawodzący śpiew w starożytnym hyboriańskim języku. Ciemność zszarzała i znikła, a światło

świec ponownie zalało najdalsze zakątki komnaty audiencyjnej.

W progu stał Conan Cymmerianin ze skrwawionym mieczem w dłoni, tuż za nim

Dexitheus kończył właśnie wymawiać ostatnie frazy melodyjnego zaklęcia.

— Zabij ich, Thulandra! — wrzasnął Numedides, wybałuszając oczy na swego byłego

generała. Alcina przytuliła się mocniej do nóg swego nauczyciela i z nienawiścią wpatrzyła

się w człowieka, który przeżył jej morderczy napitek.

Thulandra Thuu wzniósł rzeźbioną laskę, wycelował ją w Conana i gardłowym głosem

wyrzucił z siebie wibrujące przekleństwo. Z oślepiającym błyskiem błękitna smuga ognia

wystrzeliła z laski i pomknęła ku opancerzonej piersi Conana. Z okropnym grzechotem piorun

roztrzaskał się o niewidzialną tarczę, krzesząc snop iskier. Zmarszczywszy brwi Thulandra

Thuu powtórzył zaklęcie, głośniej i bardziej władczym tonem, mierząc tym razem w

Dexitheusa. Ponownie niebieski płomień zygzakiem przeciął dzielącą ich przestrzeń i rozprysł

się jak woda wylana na szklaną taflę.

Gdy Conan ruszył w stronę czarnoksiężnika, kapitan Silvanus przepchnął się obok

Cymmerianina.

— To ty zamordowałeś moją córkę! Zemsty! — zawołał ruszając w stronę Thulandry.

Kapitan z szaleństwem w oczach rzucił się na czarnoksiężnika. Zanim jednak zdołał

zrobić trzy kroki, Thulandra wymierzył w niego laskę i ponownie wymówił zaklęcie. Trzeci

raz błękitna błyskawica rozświetliła salę przeszywając na wylot Silvanusa, który wydawszy

krótki okrzyk zgrozy padł na twarz. W pancerzu na plecach kapitana pojawiła się dymiąca

dziura o średnicy drobnej monety. Czerwona plama rozlała się z wolna po wschodnim

dywanie i wtopiła się w barwy osnowy.

Conan nie marnował czasu na lamentowanie nad towarzyszem, lecz podszedł

spokojnie do czarnoksiężnika i uniósł miecz do ciosu. Alcina zerwała się z krzykiem i

odskoczyła do tyłu. Paź blady jak popiół skrył się za tron, tancerka i król zaś przywarli do

najdalszej ściany.

background image

Thulandra Thuu nie wyczerpał jeszcze wszystkich swych sztuczek. Uchwyciwszy w

dłonie oba końce laski wysunął ją przed siebie na odległość wyciągniętych rąk. Równocześnie

rozległ się śpiew w języku, który był stary już wtedy, gdy morze pochłonęło Lemurię. Conan

zrobił jeszcze krok i natknął się na dziwny opór, co zmusiło go do zatrzymania się.

Była to niewidzialna powierzchnia, twarda i sprężysta. Conan naparł na nią całą siłą.

Na grubej szyi Cymmerianina wystąpiły sznury żył. Twarz pociemniała mu od nadludzkiego

wysiłku, a mięśnie zadrgały jak sploty pytona. Magiczna zapora jednak nie ustąpiła. Gdy

Conan pchnął ją mieczem, zobaczył, że laska Thulandry wygięła się w łuk, elastycznie

przeciwstawiając się sile ciosu. Nie pękła jednak. Nawet najpotężniejsze zaklęcia Dexitheusa

nie zdołały jej złamać. W końcu Thulandra przemówił zmęczonym głosem człowieka

przytłoczonego ciężarem przeżytych lat:

— Widzę, że ten heretycki kapłan Mitry osłonił cię przed mymi pociskami, jednak

cała jego żałosna magia nie zdoła mi zaszkodzić. Aquilonia nie jest warta, by o nią walczyć.

Odchodzę do kraju za wschodem słońca, gdzie ludzie lepiej docenią mój kunszt i zapragną

wiecznego życia. Żegnajcie!

— Panie, zabierz mnie ze sobą! — zawołała Alcina, wznosząc ręce w pokornej

prośbie.

— Nie, dziewczyno, zostaniesz! Nie jesteś mi już do niczego potrzebna.

Thulandra Thuu zaczął się cofać do drugich drzwi, którymi wcześniej dostał się do

komnaty audiencyjnej. W miarę jak szedł, cofała się również sprężysta zapora. Z zaciśniętymi

zębami i ogniem w niebieskich oczach Conan krok za krokiem podążał za szczupłym

czarnoksiężnikiem.

Gdy dotarli do drzwi, ich zamek otworzył się ze szczękiem, a czarnoksiężnik

zawirował w szybkim piruecie. Obracał się coraz szybciej, aż jego postać stała się zamazaną

plamą i rozpłynęła się w powietrzu.

Gdy Thulandra zniknął, Conan przestał odczuwać niewidzialną barierę. Skoczył

naprzód z mieczem wzniesionym do cięcia. Z ciężkim przekleństwem wypadł na korytarz, ten

jednak był pusty. Barbarzyńca nasłuchiwał chwilę, lecz nie doszedł doń żaden odgłos kroków.

Potrząsnąwszy zmierzwioną grzywą, jakby pragnąc przepędzić zły sen, Conan wrócił

do Komnaty Osobistych Posłuchań. Stwierdził, że Dexitheus strzeże drugich drzwi, Alcina

przyciska się do przeciwległej ściany, król Numedides zaś znów siedzi na tronie i ociera

chusteczką skaleczony policzek. Conan podszedł żwawo do tronu i stanął twarzą w twarz z

monarchą.

background image

— Stój, śmiertelniku! — wrzasnął Numedides, mierząc w niego tłustym paluchem. —

Wiedz, że jestem bogiem! Jestem królem Aquilonii!

Conan chwycił szaleńca za szatę i podniósł go na nogi.

— Chciałeś powiedzieć — warknął — że byłeś królem. Masz jeszcze coś do

powiedzenia, nim umrzesz?

Numedides oklapł jak nadmuchany pęcherz, który przebito szpilką. Łzy potoczyły się

po sflaczałych policzkach pokonanego władcy i zmieszały się z krwią wciąż cieknącą z rany.

Opadł na kolana, bełkocząc:

— Błagam, nie zabijaj mnie, szlachetny Conanie! Chociaż popełniałem omyłki,

miałem na względzie tylko dobro Aquilonii. Wyślij mnie na wygnanie, a już nigdy mnie nie

zobaczysz. Nie możesz zabić starszego, nieuzbrojonego mężczyzny!

Z pogardliwym prychnięciem Conan odepchnął Numedidesa na posadzkę. Otarł miecz

o szatę leżącego i schował ostrze do pochwy. Obracając się na pięcie powiedział:

— Nie poluję na myszy. Niech zwiążą to łajno, dopóki nie znajdziemy dla niego domu

obłąkanych.

Nagły ruch dostrzeżony kątem oka i gwałtowne westchnienie Dexitheusa ostrzegło

Conana o grożącym niebezpieczeństwie. Numedides natrafił na upuszczony przez Alcinę

zatruty sztylet i poderwał się, by wbić smukłe ostrze w plecy wyzwoliciela.

Conan obrócił się na pięcie i lewą ręką chwycił opadający nadgarstek. Prawa dłoń

barbarzyńcy złapała Numedidesa za gardło. Jednym ruchem Conan rzucił atakującego króla z

powrotem na tron. Wolną ręką Numedides bezskutecznie starał się rozluźnić uchwyt

Cymmerianina.

Gdy żelazne palce Conana głębiej wpiły się w tłustą szyję, oczy wyszły królowi na

wierzch. Rozdziawił usta, nie wyszedł z nich jednak żaden dźwięk. Coraz mocniej zaciskał

się żelazny chwyt Conana, aż w końcu rozległ się chrzęst miażdżonej krtani. Krew buchnęła z

nosa i ust Numedidesa. Wierzgające nogi skotłowały dywan u stóp tronu.

Oblicze króla zsiniało i jego miotające się lewe ramię opadło bezwładnie. Zatruty

sztylet wysunął się z rozcapierzonej dłoni. Cymmerianin nie zwolnił chwytu, póki z

Numedidesa nie uciekło całe życie.

W końcu Conan puścił trupa, który jak szmaciana kukła osunął się z tronu.

Cymmerianin wciągnął głęboko powietrze i usłyszawszy na korytarzu głosy biegnących ludzi

oraz klekotanie zbroi, wydobył miecz. Dwudziestu powstańców, którzy szukając swego

dowódcy krążyli po pałacu, stłoczyło się nagle za progiem komnaty. Wszystkie oczy zwróciły

się na Conana. Barbarzyńca stał w lekkim rozkroku obok tronu Aquilonii i patrzył na nich z

background image

kamiennym spokojem. Jakie myśli snuły się w tej chwili w umyśle Conana, tego nikt nigdy

się nie dowiedział. Powolnym ruchem Cymmerianin wsunął miecz do pochwy, pochylił się i

zdarł koronę z głowy martwego Numedidesa. Trzymając diadem jedną ręką, drugą rozpiął

pod brodą pasek od hełmu i zdjął go z głowy. Następnie uniósł koronę w obydwu dłoniach i

włożył ją na swe skronie.

— Cóż — powiedział. — I jak wyglądam?

— Bądź pozdrowiony, Conanie, królu Aquilonii! — zawołał Dexitheus.

Pozostali podjęli okrzyk. Nawet paź, który dotąd przypatrywał się temu wszystkiemu

z rozszerzonymi ze strachu oczyma, przyłączył się do chóru.

Alcina wystąpiła naprzód z tą samą uwodzicielską gracją tancerki, która tak bardzo

podniecała Conana w Messancji. Dziewczyna stanęła przed nim i z wdziękiem opadła na

kolana.

— Och, Conanie! — zawołała. — To ciebie zawsze kochałam. Niestety, spętana

czarami, byłam zmuszona wypełniać rozkazy tego podłego czarownika. Wybacz mi i pozwól

być twą wierną służką!

Zmarszczywszy brwi Conan popatrzył na nią z góry. Jego głos zabrzmiał jak grzmot

przetaczający się po górach.

— Musiałbym być ostatnim głupcem, by dać ci drugą szansę. Gdybyś była

mężczyzną, zabiłbym cię tu i teraz. Nie walczę z kobietami, więc odejdź w pokoju. Jeżeli

jednak jutro ktoś znajdzie cię na ziemi Aquilonii, spłoniesz na stosie. Elatus, zaprowadź ją do

stajni, osiodłaj jej konia i odprowadź do rogatek Tarancji.

Alcina wstała i odeszła z pochyloną głową. W drzwiach odwróciła się raz jeszcze i

spojrzała na Conana. Na jej policzkach lśniły łzy. Potem wyszła.

Conan kopnął ciało Numedidesa.

— Zatknijcie głowę tego ścierwa na tyczce i pokażcie ją miastu. Potem zawieźcie ją

hrabiemu Ulricowi na dowód, że Aquilonia ma nowego władcę.

Jeden z żołnierzy Conana gwałtownie wepchnął się do zatłoczonej komnaty.

— Generale!

— Tak?

Mężczyzna przerwał dla nabrania oddechu. Jego oczy były wielkie jak u sowy.

— Rozkazałeś Cadmusowi i mnie strzec pałacowych wrót. Przed chwilą usłyszeliśmy,

jak ze stajni wyjeżdża rydwan, ale nie było widać ani konia, ani pojazdu, naprawdę. Potem

Cadmus pokazał na drogę i w świetle księżyca zobaczyliśmy przesuwający się po ziemi cień

konia i wozu.

background image

— Co zrobiliście?

— Zrobiliśmy, panie? Cóż mogliśmy zrobić? Cień przejechał przez otwarte wrota i

zniknął na ulicy. Przybiegłem, żeby ci o tym powiedzieć.

— To czarnoksiężnik byłego króla, jak sądzę — rzekł Conan do zebranej kompanii.

— Niech jadą: wiedźmin powiedział, że wybiera się w jakieś dalekie strony, na wschód. Nie

będzie nam więcej przysparzał kłopotów.

Następnie zwrócił się do Dexitheusa:

— Musimy do jutra zorganizować rząd. Będziesz moim kanclerzem.

Kapłan chrząknął zakłopotany.

— Och, nie, gen…, to jest: Wasza Wysokość! Muszę zostać pustelnikiem, żeby

odpokutować za użycie magii wbrew zakazom mego zakonu!

— Kiedy dołączy do nas Publius, będziesz mógł to uczynić z moim

błogosławieństwem. Na razie potrzebujemy rządu, a ty znasz się na sprawach państwowych.

Zbierz do południa urzędników i ich sługi.

Dexitheus westchnął.

— Dobrze, panie i królu. — Opuścił wzrok na ciało Silvanusa i ze smutkiem

potrząsnął głową.

— Bardzo żałuję tego nieszczęśliwego człowieka.

— Zginął śmiercią żołnierza — powiedział chłodno Conan — nic lepszego nie mogło

go spotkać… Gdzie można wykąpać się w tej marmurowej szopie?

Trzy dni później ogolony i ostrzyżony, odziany w aksamity o barwie hebanu, Conan

zasiadł na tronie w Komnacie Osobistych Posłuchań. Uprzątnięto już wszystkie ślady

przemocy. Pogrzebano ciała, spalono zatruty sztylet, a dywan wyszorowano ze śladów krwi.

Rozmarzony uśmiech rozjaśnił pobrużdżone oblicze Conana.

Nagle do komnaty wpadł kanclerz Publius z kilkoma zwojami pergaminu pod pachą.

— Mój panie — zaczął — mam tu…

— Na Croma! — wybuchnął Conan. — Czy to nie może poczekać? Prospero ma

przyprowadzić dwadzieścia piękności, które pragną zostać mymi towarzyszkami łoża. Mam

wybrać wśród nich…

— Panie — rzekł Publius surowo. — Niektóre z tych spraw wymagają

natychmiastowego załatwienia. Nic się nie stanie, jeśli te młode damy trochę poczekają. Tu,

na przykład, jest petycja z baronii kastryjskiej z prośbą o umorzenie ich zaległości

podatkowych. Tu są sprawozdania skarbowe. A to wyrok sądu w sprawie Pintesa przeciw

background image

Ariusowi Broasusowi, wobec którego złożono apelację do tronu. Procesu tego nie

rozstrzygnięto od szesnastu lat. Tu mamy list od niejakiego Quesado z Kordaw, byłego

szpiega Vibiusa Latro. Zdaje mi się, że mieliśmy już z nim do czynienia.

— Czego chce ten pies? — prychnął Conan.

— Błaga, by znów zatrudniono go jako tajnego sługę Jego Królewskiej Wysokości.

— Owszem, dobrze odgrywał rolę nierozgarniętego moczymordy. Dajcie mu jakieś

zadanie, ale nigdy, powtarzam: nigdy nie wysyłajcie go jako posła do zaprzyjaźnionego

monarchy.

— Tak jest, panie. Tu jest prośba o darowanie kary niejakiemu Galenusowi z Sele. A

tu jeszcze jedna petycja cechu górników miedzi. Chcą…

— Bogowie i diabły! — wykrzyknął Conan, waląc dłonią o udo. — Dlaczego nikt nie

powiedział mi, że królowanie to taka żmudna harówka? Wolałbym być piratem!

Publius uśmiechnął się.

— Nawet najlżejsza korona potrafi czasem zaciążyć. Władca musi władać, inaczej

zastąpi go ktoś inny. Numedides unikał swych obowiązków i jak się to dla niego skończyło?

Conan westchnął ciężko.

— Tak, tak. Przypuszczam, że masz rację, na Croma! Paziowie! Przynieście stół pod

te dokumenty. Zajmijmy się, Publiusie, najpierw sprawozdaniami skarbowymi…


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Camp L Sprague de & Carter Lin Conan Tom 20 Conan z Aquilonii
Camp L Sprague de & Carter Lin Conan Tom 20 Conan z Aquilonii
Camp L Sprague de & Carter Lin Conan Tom 15 Conan z Wysp
Camp L Sprague de & Carter Lin Conan Tom 25 Conan Bukanier
Camp L Sprague de & Carter Lin Conan Tom 25 Conan Bukanier
Camp L Sprague de & Carter Lin & Björn Björn Nyberg Conan Tom 24 Conan Szermierz
Camp Lyon Sprague de, Carter Lin Conan Spotkanie w krypcie
Carter Lin Conan Spotkanie w kryppcie
Conan Carter Lin Conan Szermierz
Carter Lin Conan Spotkanie w krypcie
Carter Lin Conan Giganci zmierzchu swiata
The Best of L Sprague de Camp L Sprague de Camp(1)
Conan 14 Carter Lin i Camp Lyon Sprague de Conan wyzwoliciel
C Carter Lin & De Camp Sprague Conan i Bog Pajak
Conan 06 Carter Lin i Camp Lyon Sprague de Conan korsarz

więcej podobnych podstron