0
Carla Neggers
NOCNA STRAŻ
Tytuł oryginału Night Watch
1
Prolog
Joe Scarlatti wziął książkę i piwo. Po krótkim wahaniu zszedł na
dół. Rozsiadł się przy stoliku i wyjrzał przez okno. Wciąż ta mgła. Od
czterech dni rozsnuła się nad San Francisco i nic nie wskazywało na
to, że szybko ustąpi.
Joe mieszkał teraz w nadmorskim zajeździe kuzyna. Na dole
była knajpa prowadzona przez Maria. Joe miał dla siebie kilka pokoi
na górze. Mogło być gorzej. Po pół roku prawie się do tego
przyzwyczaił.
Prawie.
Za oknem zamajaczyła sylwetka Hanka Ryana. Joe odłożył
książkę. Hank był jego kumplem z policji. Wciąż tam pracował. Co
więcej, uważał, że Joe również się do tego nadaje. Przychodził mniej
więcej raz w tygodniu, żeby mu o tym powiedzieć.
Kiedy Hank otworzył drzwi, do wnętrza wtargnęła wilgoć
czająca się za drzwiami. (Dobiegała druga, knajpa świeciła pustkami.
Przy stoliku siedziało paru pochylonych nad piwem facetów. Mario
uwijał się w kuchni. Poza tym cisza i spokój.
Zajazd Maria wciąż czekał na swoich odkrywców. Turyści i
smakosze omijali go z daleka, zniechęceni staroświeckim wyglądem i
brakiem wygód. Niesłusznie. Mario prowadził tanią i dobrą kuchnię.
Potrafił też zadbać o swoich klientów. Tyle tylko że nie chciał
wymienić ani sfatygowanej dębowej podłogi, ani starego baru.
RS
2
Wszystko musiało być jak w pierwszym tygodniu po zniesieniu
prohibicji, kiedy to dziad obecnego właściciela, Mario senior, zaczął
prowadzić zajazd z wyszynkiem.
Hank przysiadł się bez zaproszenia do stolika Joe'ego. Dopiero z
bliska robił wrażenie. Był wielki jak dąb. Znacznie wyższy od
Joe'ego. Ogromne, czarne chłopisko rodem z Afryki. Ale fizyczna siła
szła w jego wypadku wyparzę ze sprytem. Joe nigdy nie spotkał
gliniarza mądrzejszego od Hanka, który znał nie tylko prawo, lecz
również, a może nawet przede wszystkim - ludzi.
- Co słychać, sierżancie? - spytał Joe.
Hank był tylko sierżantem, miał jednak szanse na kapitana.
- „Moby Dick"? - Hank, potrząsając głową, spojrzał na okładkę
książki, którą Joe właśnie czytał. - Coś z tobą nie tak, Scarlatti?
Właściwie nie różnili się szarżą. Joe również był sierżantem...
No, przynajmniej teoretycznie.
- „W mojej duszy panuje chłodny, deszczowy listopad" -
zacytował Joe. - Teraz przynajmniej wiem, co Melville miał na myśli.
Nie uważasz, że to już jest coś?
Hank pokręcił głową.
- Mógłbyś sobie znaleźć coś fajniejszego do czytania.
- Ależ „Moby Dick" jest fajny! - zaprotestował Joe.
Hank spojrzał na niego z mieszaniną niesmaku i politowania.
Podobnie patrzył na drobnych złodziejaszków, których udało mu się
schwytać na gorącym uczynku.
- Napijesz się czegoś? - spytał Joe, chcąc zmienić temat.
RS
3
Hank podziękował. Był abstynentem. W ogóle nie ciągnęło go
do alkoholu.
- Wyglądasz jak własny duch, Joe - powiedział, krzywiąc się,
jakby jadł cytrynę. - Dziwię się, że Mario jeszcze cię stąd nie
wyrzucił.
Joe zachichotał.
- Czasami to robi, ale później pozwala mi wrócić. Po pierwsze,
jestem jego kuzynem, po drugie płacę za siebie, a po trzecie... nie
wciskaj mi głodnych kawałków. Nie jest ze mną jeszcze tak źle.
Dzisiaj się nawet ogoliłem. i
Hank Ryan wydął swoje pełne wargi,
- Czyżby? Zapomniałeś o lewym policzku.
Joe podniósł rękę do góry, tylko po to, by stwierdzić, że znowu
dał się nabrać. Hank uśmiechnął się po raz pierwszy, od kiedy się
spotkali. Zaraz jednak spoważniał.
- Posłuchaj, Scarlatti, mam dla ciebie wiadomość - powiedział. -
Eliot Tyhurst wyszedł z pudła.
Joe mimowolnie zacisnął pięści.
- Za wcześnie - warknął. - Grubo za wcześnie.
- Wiem - uciął krótko Hank. Sięgnął do kieszeni marynarki i
wyjął z niej niewielką, pomarańczową kartkę. - Ta kobieta, która go
sypnęła, wciąż mieszka w San Francisco.
Położył kartkę na środku pokancerowanego stołu. Joe od razu
rozpoznał nazwisko. Ulica Telegraph Hill. Tak, znał te tereny.
Oczywiście od razu domyślił się, o co chodzi Hankowi.
RS
4
- Rowena Willow - przeczytał. - Zastanawiałeś się kiedyś,
dlaczego ta mała tak się dziwacznie nazywa?
Hank, wzruszył ramionami.
- Prawdę mówiąc, nie - odparł.
- Pewnie sama to wymyśliła. Naprawdę na imię ma Kate albo
Ann i uznała, że to mało oryginalne.
Ryan pokręcił głową. Nic z tych rzeczy. Nie zmieniała imienia.
Sprawdzałem to.
- Więc kto ją tak urządził?
- Zdaje się, że miała dość ekscentrycznych rodziców - odparł
Hank.
- Miała?
- Oboje nie żyją - wyjaśnił Hank. - Zginęli w wypadku, kiedy
liczyła zaledwie osiem lat. Wychowywała ją ciotka, też niezła
dziwaczka. Ale ciotka również nie żyje. Rowena mieszka sama w jej
domu czy raczej zamku. Widziałeś go?
Joe zawahał się.
- Nie pamiętam.
- Stary, to coś jakby żywcem wzięte z „Ivanhoe", skoro już
mówimy o literaturze - zażartował.
Joe nie potrafił opanować ciekawości.
- Skąd to wszystko wiesz? - spytał. - To znaczy o rodzicach i w
ogóle...
RS
5
- Dużo się o niej mówiło w czasie procesu Tyhursta.
Postanowiłem mieć na nią oko. Nie było to zresztą zbyt trudne -
odparł.
Hank milczał przez chwilę. — Tyhurst będzie chciał ją teraz
dopaść, Joe. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.
- To nie mój problem - powiedział drewnianym głosem i odsunął
pustą butelkę. Pierwszą tego dnia. Po sześciu miesiącach przerwy Joe
nie czuł się jeszcze gotowy, by wrócić do czynnej służby.
Hank nie zareagował.
- Nie licz na mnie - dodał Joe i sięgnął po „Moby Dicka".
Hank rozejrzał się dokoła. Ciemne, zadymione miejsce. Jak
można spędzać tu całe dnie?
- Więc co mam robić? - spytał. Joe rozłożył ręce.
- Nic. Tyhurst odsiedział swoje i teraz może robić co chce.
- Na przykład poderżnąć gardło tej małej.
- Hank, przecież on nawet jej nie groził! - wybuchnął Joe. -
Przez cały czas zachowywał się bardzo przyzwoicie.
Ryan pochylił się i spojrzał na niego twardo. Na jego
hebanowym czole pojawiły się zmarszczki.
- Wolałbym, żeby groził, Joe - powiedział. — Znam takie typy.
Złość z nich wyparuje i koniec. Ale Tyhurst nie jest z tych.
Widziałem, jak na nią patrzył po ogłoszeniu wyroku. Nawet na
moment nie spuścił z niej wzroku.
Joe udawał, że czyta. Przewrócił nawet kartkę. Hank położył
swoje wielkie łapsko na książce.
RS
6
- Wiesz, Joe, co było w jego oczach?
- No co?
- Śmierć.
Obaj milczeli przez chwilę. Joe poruszył się niespokojnie na
swoim miejscu.
- Tylko bez sztuczek, Hank. Nie mogę na razie wrócić do pracy.
Czarny policjant potrząsnął głową.
- To nie żadne sztuczki - powiedział po prostu. - Jesteś ostatnią
szansą Roweny Willow! Być może jedyną szansą.
Joe skrzywił się. Od kiedy odszedł na urlop, Hank robił
wszystko, żeby go ściągnąć z powrotem do pracy.
- Według ciebie - mruknął.
- Według mnie - potwierdził Hank.
Joe zaczął bębnić palcami po stoliku. Chciał pomyśleć. Hank nie
ponaglał go. Wiedział, że w ten sposób może jedynie pogorszyć
sprawę. Z kuchni wyłonił się Mario z mokrą szmatą i zaczął
przecierać wielkie, wiszące za barem lustro. Umieścił je tam jeszcze
jego dziad, który uważał, że każdemu dobrze zrobi, jeśli spojrzy na
siebie po paru kieliszkach.
Być może dlatego Joe wybrał stolik. Wiedział, że wygląda
okropnie. Ostatnim wysiłkiem woli udało mu się zmobilizować dziś
rano, żeby się ogolić. Ale to było za mało. Od tygodnia chodził w tym
samym ubraniu. Miał podkrążone oczy i poruszał się jak pijane
dziecko we mgle. W tej mgle, która otulała San Francisco i jego
duszę.
RS
7
Sześć miesięcy. Miał wrażenie, że to cała wieczność. Wziął
bezterminowy urlop tylko dlatego, że nie chciał martwić babci. Sofia
Scarlatti i tak nacierpiała się w swoim życiu wystarczająco. Zarówno
ona, jak i jej zmarły mąż padli ofiarą Eliota Tyhursta.
- Jeśli ta Willow mieszka przy Telegraph Hill, to chyba stacją na
wynajęcie ochroniarza - stwierdził po namyśle Joe.
- Tak - westchnął Hank. - Tylko że tego nie zrobi. Uważa, że nie
ma takiej potrzeby. Mieszka sama, sama pracuje, rzadko wychodzi z
domu. Mam wrażenie, że nie znosi jakichkolwiek ingerencji w swoje
życie. Nigdy nie spotkałem kogoś tak niezależnego!
Joe pokiwał głową. Tak, Hank poznał ją dobrze. To właśnie on
odebrał telefon, kiedy zadzwoniła z wiadomością, że „złapała"
złodzieja. Joe w ogóle nie potrafił sobie wyobrazić, że można to
zrobić jedynie z pomocą niewielkiego komputera.
Normalny włamywacz, taki, z jakimi miał do czynienia na co
dzień, dostałby co najmniej dwudziestkę za niewielką część tego, co
nakradł Tyhurst. Ale Tyhurst był wyjątkowy. Po pierwsze, należał do
„lepszego" środowiska - był bankierem. Po drugie, w ogóle nie
używał broni.
- Na pewno spróbuje ją dostać - kontynuował Hank
beznamiętnym tonem. - Nie wiem jeszcze, co zrobi, ale na pewno
każe jej słono zapłacić za to, że go złapała przed trzema laty.
- Ona jednak jest innego zdania.
- Wystarczy, że my to wiemy - przerwał mu Hank. Joe zaczaj się
zastanawiać nad tym, co myśli
RS
8
Rowena Willow. W czasie procesu sprawiała wrażenie
rozbawionej tym, czego dokonała. Jej analizy finansowe były
bezbłędne. Joe wiedział o tym z prasy. Nigdy osobiście nie spotkał się
z Roweną. Nie widział też jej zdjęć. Sprawa Tyhursta okazała się
właściwie rozwiązana, a cała policja miała wtedy masę roboty z serią
napadów na starsze kobiety.
- Nawet jej nie znam - zauważył Joe. Hank uśmiechnął się.
- Możesz tego tylko żałować.
No tak, Rowena Willow musi być naprawdę dzielną i ciekawą
kobietą.
- Czy wie, że Tyhurst wychodzi?
Czarny policjant pokręcił swoją wielką głową.
- Nie sądzę. Joe westchnął.
- Co to za głupia baba?! Zachowuje się tak, jakby nie wiedziała,
na jakim świecie żyje!
- Ekscentryczny geniusz - podsunął mu Hank. Joe zmełł w
ustach przekleństwo.
- Takie są najgorsze!
- Właśnie dlatego musimy jej pomóc. Joe spojrzał uważnie na
przyjaciela.
- Co za „my"? Jacy „my"? Na nic się jeszcze nie zgodziłem.
Hank poklepał go po plecach.
- Nie przejmuj się, chłopie. To wcale nie będzie takie trudne -
zapewnił go. - Wystarczy, że będziesz miał na nią oko. Nie musi
nawet wiedzieć, że istniejesz.
RS
9
Joe sięgnął po książkę.
- Ta kobieta nie wie, co jej grozi - ciągnął Hank. - Tyhurst stracił
przez nią miliony dolarów. Poza tym przesiedział parę lat w
więzieniu.
- Za mało! - przerwał mu Joe.
- Jeśli go teraz złapiesz, to zapuszkujemy go na dobre -
powiedział Hank, celując palcem w jego pierś.
- Dlaczego ja mam to robić?
Zmarszczki na jego czole jeszcze się pogłębiły. Hank spojrzał na
niego poważnie.
- Przyda ci się mała zmiana, Joe.
Joe sięgnął w milczeniu po kartkę leżącą na środku stołu. Włożył
ją do kieszeni, a następnie wyszedł. Natychmiast otuliła go mgła.
Zanurzył się w niej jak w wodzie.
Hank nie poszedł za nim. Wiedział, że przyjaciel musi zrobić
teraz rachunek sumienia. Może ta praca rzeczywiście go ocali. A
może jednak jest już za późno.
RS
10
Rozdział 1
Rowena mrugała oczami z powodu zbyt długo trwającej pracy
przy komputerze. Przedmioty, na które patrzyła, zlewały się ze sobą.
Przechodząc z trzeciego piętra do kuchni, potknęła się parę razy i
omal nie upadła. W końcu dotarła do olbrzymiego pomieszczenia,
gdzie pod ścianą stały wszystkie najnowocześniejsze urządzenia:
kuchenka, lodówka z zamrażarką, zmywarka do naczyń. Jej cioteczna
babka, Adelajda, musiała sprzedać obraz z kolekcji, żeby za to
wszystko zapłacić. Nigdy tak naprawdę nie miała gotówki. To właśnie
wtedy Rowena obiecała sobie, że nie powtórzy tego błędu. Nie
chciałaby tez pójść w ślady rodziców.
Machnęła ręką, chcąc odgonić czarne myśli. Starała się unikać
wspomnień. Podeszła do kuchenki. Nastawiła wodę i zabrała się do
karmienia kotów: Megi i Bajta. Te imiona brzmiały dla niej jak
poezja. Rowena uwielbiała komputery.
Zabrała się do ćwiczeń dłoni, próbując rozluźnić napięte
mięśnie. Pracowała długo. Za długo. Musi uważać, jeśli chce w
przyszłości móc zarobić na siebie i na oba koty.
Usłyszała gwizdek czajnika. Wyparzyła niewielki porcelanowy
imbryczek, a następnie wsypała do niego trzy czubate łyżki
herbacianego suszu. Zalała je odrobiną wody. Teraz musi zaczekać, aż
naciągnie. Pomyślała z wdzięcznością o Adelajdzie. Być może nie
miała zbyt wielu talentów, ale z całą pewnością robiła najwspanialszą
herbatę pod słońcem- To od niej nauczyła się całego rytuału.
RS
11
Poczuła, że odrętwienie palców ustępuje. Zalała herbatę w
imbryczku, odczekała jeszcze chwilę i ruszyła do bawialni w wieży.
Musiała wdrapać się na trzecie piętro, niosąc przed sobą tacę z
filiżanką herbaty, dzbanuszkiem mleka i dużym miodowym ciastkiem.
Pokonywała wolno kolejne stopnie. W końcu znalazła się w pokoju z
oknami od podłogi aż do sufitu. Znowu zaczęła mrugać oczami.
Bawialnię zalewały potoki słonecznych promieni. Rozciągał się stąd
wspaniały widok na całe miasto.
Postawiła tacę na stoliku i otworzyła okno. Łagodny wiatr od
zatoki rozwiewał jej włosy. Rowena uśmiechnęła się na widok
żaglówek śmigających po falach. Po ośmiu dniach mgły wszystko
wydawało się czystsze i piękniejsze.
Pomyślała, że miło byłoby się przenieść do ogrodu. Niestety, nie
miałaby stamtąd takiego widoku. Po śmierci ciotki usunęła z bawialni
ciężkie meble w stylu wiktoriańskim i umieściła tu mnóstwo poduch i
poduszek. Z mebli zostawiła jedynie niski stolik. W ogrodzie przestała
właściwie bywać. Wydawało jej się, że tak będzie lepiej i...
bezpieczniej. Wolała patrzeć na świat z wysoka, niż włączać się w
jego niespokojny rytm.
Rowena usiadła na grubym, perskim dywanie i oparła się o jedną
z poduszek. Upewniła się, czy dosięgnie do tacy, i wyjrzała na ulicę.
Ciekawe, jakim samochodem przyjedzie dzisiaj? Wczoraj był to
zwykły, rodzinny samochód. Przedwczoraj czerwony porsche. Jeszcze
wcześniej samochód dostawczy.
RS
12
Rowena sięgnęła po mleko i dolała go do herbaty. Od paru dni
pod jej domem i w najbliższym sąsiedztwie parkowały różne
samochody. Nie zmieniał się tylko kierowca. Zawsze widziała go po
południu, kiedy kończyła pracę. Czasami czytał, czasami udawał, że
coś naprawia, ale najczęściej po prostu siedział bezczynnie.
Dziewczyna miała ochotę sprawdzić, o której się pojawia.
Niestety, z powodu trzygodzinnej różnicy czasu między San Francisco
a Nowym Jorkiem musiała wcześniej zaczynać pracę i nie miała na to
czasu. Nie chciała dopuścić, jak Adelajda, do wyprzedaży majątku.
Nie miała też zamiaru podzielić losu rodziców. To prawda, że byli
szczęśliwi, ale umarli młodo, złamani przez życie.
Rowena potrząsnęła głową. Myśl o rodzicach prześladowała ją
tego dnia. Sięgnęła po zapinkę. Jej złote, naturalnie falujące włosy
rozsypały się po poduszce. Teraz sięgały już niemal do pasa. Nie
miała czasu na fryzjera. Zawsze przed włączeniem komputera spinała
je, żeby nie przeszkadzały w pracy.
Może już nie przyjedzie, pomyślała, widząc niemal pustą ulicę.
Stwierdziła ze zdziwieniem, że jest rozczarowana. Nie
wiedziała, dlaczego. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym
problemem, poczuła, że serce bije jej żywiej. Nareszcie go dostrzegła!
Tym razem zaparkował pod jej oknem, dlatego nie zauważyła go
w pierwszym momencie. Z uśmiechem pomyślała, że rzeczywiście
najciemniej jest pod latarnią... Mężczyzna siedział za kierownicą
starego pikapa patrzył przed siebie i jadł pączka.
RS
13
Przesunęła się bliżej okna. Odrobina herbaty wylała się na
dywan, ale Rowena nawet nie zwróciła na to uwagi. Miała nadzieję,
że mężczyzna wysiądzie z samochodu i będzie mogła dokładnie go
obejrzeć. Doskonała pamięć i dar obserwacji były jej wielkimi
sprzymierzeńcami. Może w końcu przypomni sobie, czy widziała go
wcześniej. A jeśli nie, to przynajmniej zdecyduje, czy ma do
czynienia z przestępcą, czy też z uczciwym człowiekiem.
No, wyjdź wreszcie! - ponaglała go w duchu.
Ale mężczyzna siedział na swoim miejscu i pochłaniał pączka.
Kiedy skończył, wytarł usta serwetką i zamiast, jak każdy porządny
obywatel, wyrzucić do kosza, włożył ją do tylnej kieszeni spodni.
Rowena myślała początkowo, że to handlarz narkotyków
zwłaszcza po tym, jak pojawił się w porsche'u. Teraz jednak już tak
nie sądziła. Żaden handlarz nie siedziałby w zdezelowanym pikapie, a
przede wszystkim - nie jadłby pączka.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, kogo ten facet może
śledzić. Chociaż mieszkała tutaj od lat, nie znała wielu sąsiadów. To
mógłby być ktokolwiek. Choćby dentysta z naprzeciwka, zdradzający
żonę.
Rusz się! - ponagliła w duchu mężczyznę.
Drzwi pikapa otworzyły się.
Rowena wstrzymała oddech.
Mężczyzna rozejrzał się najpierw uważnie, a potem wysiadł z
samochodu. Robił to w tak charakterystyczny sposób, że dziewczyna
RS
14
od razu odgadła, z kim ma do czynienia. To był policjant. Ani
przestępca, ani prywatny detektyw, ale właśnie policjant.
Gdyby spytano ją w tej chwili, skąd to wie, wzruszyłaby
ramionami. Rowena nigdy nie analizowała tego rodzaju
wrażeń/Jednak jej przeczucia najczęściej potwierdzały się. Rzadko się
myliła.
Mężczyzna stanął obok samochodu i przeciągnął się. Zaczął
bębnić palcami po lekko przerdzewiałym dachu. Wyglądał na
zniecierpliwionego i poirytowanego. Rowena już wcześniej
stwierdziła, że jest silnie zbudowany i ma czarne, lśniące włosy. Teraz
zauważyła, że ma może niezbyt piękną, lecz interesującą twarz. Wargi
zaciskał tak, jakby weszło mu to w nawyk.
Nagle zapragnęła, żeby się uśmiechnął. Wtedy mogłaby
powiedzieć o nim coś więcej. Może nawet zmieniłaby zdanie. Jeden
nieszczery uśmiech potrafi zdradzić nawet najlepszego aktora.
Ale nic nie wskazywało na to, żeby mężczyzna przed domem
odgrywał jakąś rolę. Zachowywał się bardzo naturalnie. Poza tym
sprawiał wrażenie, jakby nie uśmiechał się od wielu miesięcy.
Zbliżył się do płotu. Teraz widziała go lepiej. Nosił obcisłe
dżinsy i szarą, trykotową koszulkę. Miał wspaniałe mięśnie. Na
pewno uprawiał jakiś sport i był w tym dobry. Może biegi? -
pomyślała Rowena i spojrzała na jego umięśnione nogi.
Krew nabiegła jej do policzków. Poczuła, że robi się jej gorąco.
Żeby ochłonąć, zaczęła się zastanawiać, o co może chodzić
mężczyźnie. On tymczasem rozejrzał się dokoła, otworzył drzwi
RS
15
samochodu i siadł za kierownicą. Dziewczyna rzuciła mu ostatnie
spojrzenie. Po chwili wóz zniknął za zakrętem.
Bez pośpiechu dopiła herbatę.
Następnie przeszła do biura i sprawdziła numer policji. Zabrała
bezprzewodowy telefon do bawialni i stojąc w oknie, wybrała
odpowiedni numer. Odebrała jakaś kobieta. Rowena przedstawiła się i
powiedziała, że chce rozmawiać z oficerem odpowiedzialnym za
patrole w rejonie Telegraph Hill- Sekretarka poprosiła ją, żeby chwilę
zaczekała. Następnie telefon odebrał mężczyzna. Rowena powtórzyła
swoją prośbę.
- Chyba pani żartuje - mruknął.
Powiedziała, że nie. Mężczyzna poprosił ją o cierpliwość. Po
chwili oczekiwania usłyszała krótkie „słucham".
- Nazywam się Rowena Willow i jestem...
- Wiem, kim pani jest, pani Willow. Tu sierżant Hank Ryan.
Słucham, o co chodzi?
Natychmiast przypomniała sobie to nazwisko. Sierżant Ryan
przyjechał do niej w sprawie Tyhursta. Chciał pewnie sprawdzić, czy
nie jest jakąś wariatką. Później widziała go w sądzie.
Teraz zastanawiała się, czy Hank Ryan zajmuje się w policji
sprawami nieszkodliwych wariatów. Miała wrażenie, że nikt nie
traktował jej poważnie, kiedy składała zeznania. Komputer, analiza,
operacje bankowe - nikt nie wierzył, że można w ten sposób wykryć
złodzieja. I tak dobrze, że Tyhurst ostatecznie poszedł za kratki.
RS
16
- Witam, sierżancie. Chciałam tylko powiedzieć, że widziałam
pańskiego człowieka - oznajmiła chłodno.
-Nie rozumiem.
- Widziałam pańskiego człowieka na ulicy Telegraph Hill -
powtórzyła. - Nawet nie musiałam się specjalnie wysilać, żeby go
rozpoznać. On po prostu rzuca się w oczy. Nie wiem czy... - zawahała
się - nadaje się do śledzenia kogokolwiek.
W słuchawce zapanowała cisza.
- Aha - mruknął w końcu sierżant.
Rowena zaniepokoiła się trochę. Sierżant Ryan wyglądał na
rozsądnego człowieka. W czasie spotkania nie pytał jej o sprawy
osobiste czy też zawodowe, chociaż wiedziała, że musiał ją uznać za
straszną dziwaczkę.
- Przepraszam, nie chciałam pana urazić. Ryan jakby nie słyszał
jej słów.
- Chce pani powiedzieć, że skoro pani go zidentyfikowała, to
przestępca, którego śledzi, również nie będzie miał z tym kłopotów? -
spytał.
- Właśnie.
- Skąd pani wie, że to policjant?
- Ależ to oczywiste - rzuciła bez chwili zastanowienia.
Po drugiej stronie dał się słyszeć dziwny dźwięk. Coś jakby
stłumiony chichot.
- Dzię...dziękuję za wiadomość - wykrztusił w końcu sierżant
Ryan.
RS
17
Rowena zmarszczyła brwi. Czyżby jej nie wierzył?
- Prószę go sprawdzić - powiedziała. - Ma niecały metr
osiemdziesiąt wzrostu, czarne włosy i złamany nos. Prawdopodobnie
uprawiał boks albo inny sport. Według mnie jego rodzina musi
pochodzić z basenu Morza Śródziemnego. Pewnie z Włoch.
Hank Ryan milczał. Zaparło mu dech z podziwu.
- Przyjeżdżał czterema różnymi pojazdami - dodała i opisała je.
Podała też numery rejestracyjne, które, jak stwierdziła, udało jej się
zapamiętać. - Nie wiem, kto to jest, ale sądzę, że jeśli dalej będzie się
tak zachowywał, to napyta sobie biedy - zakończyła.
- Obawiam się, że to już się stało - westchnął sierżant. -Dziękuję
za informacje. Sprawdzę, kto to jest, i powiem, żeby uważał.
Rowena odłożyła słuchawkę, zastanawiając się, czy jeszcze
kiedykolwiek zobaczy ciemnowłosego policjanta.
Joe stwierdził, że Rowena Willow prowadzi okropnie nudne
życie. Od czterech dni w ogóle nie wychodziła z domu. Widywał ją
tylko w tej potwornej wieży codziennie dziesięć po trzeciej. Ale to
wszystko. Dom wyglądał, jakby był wymarły. Dookoła nic się nie
działo.
Siedział teraz w knajpie Maria i czekał na pastrami Z ryżem.
Przed nim stała pusta butelka po piwie, na którą zerkał tęsknie od
czasu do czasu.
Mario postawił przed nim gotową zapiekankę. Zaczynał już
łysieć. Joe pomyślał, że za dziesięć lat jego pewnie też to czeka.
- No i jak, pracujesz, Joe?
RS
18
- Taka tam praca! - prychnął. - Kumpel prosił, żebym miał oko
na jedną wariatkę.
Zdecydował, że nie powie, iż chodzi o Rowenę Willow. Sprawa
Tyhursta była jednak zbyt znana.
- Ładna?
- Nie mam pojęcia. Nie widziałem jej z bliska. Mario wybuchnął
śmiechem.
- No to jak ją obserwujesz? Joe rozłożył ręce.
-Wystaję przed jej domem. W ogóle z niego nie wychodzi -
oznajmił. - To naprawdę jakaś trzepnięta baba.
- Gdzie mieszka?
- Telegraph Hill.
Mario aż gwizdnął z podziwu.
- Nie za bogato jak na dom wariatów?
Nie doczekał się jednak odpowiedzi, ponieważ w drzwiach
pojawił się jakiś stały klient. Mario przywitał się z nim serdecznie i
bez pytania podał kufel złocistego, beczkowego piwa. Dopiero po
chwili wrócił do stolika.
Joe usiłował go zagadać, ale kuzyn wciąż drążył temat:
- Dlaczego nie wychodzi z domu? Joe wzruszył ramionami.
- Pracuje tam - odrzekł. - Wszystkie zakupy przywożą jej z
najbliższego sklepu. Zdaje się, że nie ma przyjaciół ani znajomych.
Mario roześmiał się.
- No, przynajmniej masz łatwą robotę.
RS
19
Joe skrzywił się. Zastanawiał się, czy nie lepiej by było mieć
trochę więcej ruchu. W lustrze zauważył postać Hanka, który właśnie
pojawił się na sali. Mario poderwał się ze swego miejsca i skierował
w stronę baru. Zawsze szczycił się tym, że zna upodobania wszystkich
swoich klientów.
Hank usiadł przy stoliku. Po chwili Mario postawił przed nim
piwo imbirowe. Hank wypił łyk i spojrzał na Joe'ego.
- Jesteś spalony - mruknął.
- Co?! - Joe nie potrafił ukryć zaskoczenia.
- Wypatrzyła cię od razu pierwszego dnia.
- Cholera - mruknął i zacisnął wargi.
Hank streścił mu rozmowę telefoniczną, jaką odbył przed niecałą
godziną. Joe słuchał z coraz większym zdziwieniem.
Mario królował przy barze. Nakłaniał właśnie kierowcę dużej
ciężarówki do napicia się soku pomarańczowego.
- Trzy piwa to wcale nie tak mało - przekonywał go. Joe zacisnął
pięści.
- Naprawdę znała numery wszystkich samochodów?
- Twierdziła, że je pamięta.
Joe pokręcił głową. W ciągu dwunastu lat pracy nie przytrafiło
mu się nic podobnego. Miał dosyć zwariowanych kobiet,
mieszkających w czymś, co przypominało zamek Drakuli.
- Nie, nie. Na pewno je wymyśliła. Przecież wiesz, że to...
RS
20
Hank podsunął mu pod nos kartkę z czterema numerami. Wciąż
był w mundurze i zrobiło mu się za gorąco. Wyjął chusteczkę, żeby
wytrzeć czoło.
- Zgadza się? - spytał. Joe wzruszył ramionami.
- Skąd mam wiedzieć? - mruknął. - Nie bawię się w
zapamiętywanie numerów samochodów.
- Numer pikapa się zgadza - powiedział Hank. - Sprawdziłem
przed wejściem.
Joe pomyślał, że to samo dotyczy porsche'a Maria, jak również
pozostałych samochodów.
- Wyobrażasz sobie, jak ona musi się nudzić? - rzucił, nie
patrząc na Hanka. - Pewnie jej się wydaje, że zapamiętywanie liczb i
rejestracji to fajna zabawa! To naprawdę jakaś wariatka.
Spojrzał tęsknie na kufel stojący na stoliku. Hank chyba zupełnie
o nim zapomniał.
- Nie wygłupiaj się - powiedział Ryan. - Jesteś na nią zły, bo cię
wyśledziła.
- Nie, nieprawda!
- Ta kobieta zraniła twoją dumę. Joe wzruszył ramionami.
- Znajdź mi kogoś, kogo by nie zauważyła.
- Przyznaj się, że jej nie doceniłeś. Joe podniósł do góry ręce.
- Dobrze, przyznaję - powiedział. - Jest znacznie bardziej
zwariowana, niż przypuszczałem.
Hank westchnął. Rozpiął guzik pod szyją i spojrzał na kolegę.
RS
21
- Dobra, dajmy temu spokój. Widziałeś Tyhursta? Joe pokręcił
głową.
- Ani śladu.
- Coś mi mówi, że musi się pojawić. Dostałem wiadomość, że
właśnie przyjechał do San Francisco
- rzekł Hank.
- I co? - zaciekawił się Joe.
- Nic. Nie mogę go przecież śledzić. Odsiedział swoje i jest teraz
wolnym człowiekiem.
- Może jednak zrezygnował?
Hank milczał. Podniósł kufel i wypił olbrzymi łyk piwa.
Następnie odstawił go i spojrzał na przyjaciela.
Joe nie wierzył w to, co mówił. Znał typy pokroju Tyhursta.
Tacy ludzie się nie zmieniają. Lubią też się mścić. Zbrodnia leży w
ich charakterze, nie jest czymś, w co wplątują się przypadkowo.
- Cokolwiek myślisz o tej dziewczynie, zależy mi na tym, żeby
nic jej się nie stało - oświadczył Hank.
- Pamiętaj, że to ona wsadziła Tyhursta, a teraz jest zupełnie
bezbronna.
Joe wstał od stołu.
- Będę o tym pamiętał.
Hank spojrzał na niego z niepokojem. Joe wziął talerz z
zapiekanką i ruszył w stronę baru.
- Zaczekaj! Co masz zamiar zrobić?! - krzyknął za nim Hank.
Joe obrócił się na pięcie:
RS
22
- Skoro już mnie wyśledziła, powinienem się jej chyba
przedstawić - odrzekł.
Podszedł do baru i zażądał piwa. Mario podał mu je niechętnie.
- To dopiero drugie - przypomniał Joe i skierował się na górę.
Hank Ryan patrzył na niego z uśmiechem.
RS
23
Rozdział 2
Następnego ranka Rowena specjalnie zajrzała do bawialni, żeby
sprawdzić, czy na ulicy nie pojawi się znajomy policjant. Wzięła ze
sobą herbatę i trzy gazety, które przynoszono jej o świcie. Spięła już
włosy, ale wciąż miała na sobie jedwabny szlafrok.
Najpierw zlustrowała dokładnie ulicę, a następnie sięgnęła po
gazety. Nie zauważyła znajomej sylwetki. W okolicach domu stały
jedynie puste samochody sąsiadów.
Rowena poczuła się rozczarowana. Zastanawiała się tylko
dlaczego. Czyżby brakowało jej rozrywek? Na pewno nie, a w
każdym razie nie tego rodzaju. Pamiętała jeszcze, jak długo ciągnęła
się sprawa Eliota Tyhursta.
- Ciekawe, kogo szukają - mruknęła do siebie.
Zwykle rozmawiała z kotami, ale tego ranka Mega i Bajt
ukrywały się gdzieś w głębi domu.
Zaczęła się zastanawiać, czy policja nie znalazła już kogoś
innego do tej roboty. Kogoś, kto potrafi się lepiej zamaskować. Jej
telefon musiał wywołać sensację!
Dopiła herbatę i zeszła na dół. Straciła już zainteresowanie dla
całej sprawy. Zdjęła folię z pszennych placuszków, które zamówiła
wczoraj w sklepie, i wstawiła je do kuchenki mikrofalowej. Po trzech
minutach wyłożyła na talerz, dodała odrobinę masła i wróciła do
bawialni.
RS
24
Okazało się, że Mega wyszła na zewnątrz. Przez chwilę siedziała
na płocie, ale przestraszył ją przejeżdżający samochód. Rowena
poczuła, że serce zabiło jej mocniej, srebrzysty ford jednak nawet nie
zwolnił. Oparła się o poduszkę i sięgnęła po gazety.
Otworzyła „San Francisco Chronicie" i znieruchomiała. Przez
moment miała wrażenie, jakby runął na nią cały świat. Od razu na
pierwszej stronie przeczytała olbrzymi tytuł: „Tyhurst wraca do San
Francisco". U góry znajdował się złożony mniejszą trzcionką
nagłówek: „Oszust znowu na wolności. Czy trzy lata więzienia zrobiły
z niego uczciwego człowieka?"
Rowena zamknęła oczy. Chciała się trochę uspokoić. Eliot
Tyhurst wyszedł z więzienia! Nic o tym nie wiedziała. Może nie
chciała wiedzieć... Zaczęła się zastanawiać, co teraz będzie, ale jakoś
nic nie przychodziło jej do głowy.
Pomyślała, że Tyhurst sam ponosi winę za to, co się stało.
Przecież to on popełnił przestępstwo. Rowena tylko to odkryła i
poinformowała odpowiednie władze. Jednakże nawet jej własne
argumenty nie trafiały jej do przekonania.
Przypomniała sobie salę sądową. Tłum na widowni, przejętych
ławników i zimne oczy Eliota Tyhursta. Patrzył na nią przez cały czas.
Nic nie mówił, ale Rowena i tak wiedziała, że będzie chciał się
zemścić.
A teraz wyszedł na wolność.
RS
25
Zaczęła czytać artykuł. Tyhurst kajał się i obiecywał poprawę.
Spojrzała na ostatnią kolumnę: „Niestety, nie udało nam się
skontaktować z głównym świadkiem oskarżenia, Roweną Willow".
Dziewczyna uśmiechnęła się. Jej numer był zastrzeżony, a
gdyby nawet ktoś dzwonił do drzwi w ciągu dnia, to i tak nie
usłyszałaby go z trzeciego piętra. Postarała się o to, żeby nikt nie
przeszkadzał jej w pracy. Nawet najmniejsza przerwa mogłaby
wytrącić ją z koncentracji, tak potrzebnej w jej zawodzie.
Pomyślała, że Tyhurst i tak powróciłby kiedyś do San Francisco.
Miał tutaj przecież dom, rodzinę, znajomych. Będzie musiała się z
tym pogodzić. Najlepiej zrobi, trzymając się od niego z daleka. Tylko
czy on będzie chciał trzymać się z daleka od niej?
Zjadła niemal zimne placuszki i wypiła ostatnie łyki herbaty.
Znowu wyjrzała na ulicę. Nic. Pusto.
Czy to możliwe, że Hank Ryan zarządził obserwację jej domu z
powodu Tyhursta? Po krótkim namyśle zdecydowała, że tak. Przecież
to właśnie z nim ją połączono, kiedy powiedziała, że jakiś niezbyt
zręczny policjant kręci się po ulicy.
Czyżby sierżant martwił się o nią? I czy miał ku temu powody?
Po chwili jednak potrząsnęła głową.
- Nie - powiedziała na głos. - To niemożliwe.
Fakty nie pasowały do siebie. Sierżant nie ukrywałby przecież,
że wysłał kogoś, kto ma jej pilnować. Poza tym ciemnowłosy
policjant zniknął. To znak, że dała się ponieść emocjom.
RS
26
Rowena odetchnęła z ulgą. Na pewno nie ma powodów do
obaw. Eliot Tyhurst jest już skończony i nie może jej zagrozić. Całą
sprawę rozdmuchała jedynie żądna sensacji prasa.
Joe słyszał echo dzwonka, którego dźwięki rozbrzmiewały we
wszystkich zakamarkach mauzoleum, w którym za życia pogrzebała
się Rowena Willow. Spojrzał na kamienne ściany i nawet się zdziwił,
stwierdziwszy, że nie otacza ich fosa. Może powinien tu przybyć na
koniu i w pełnym rynsztunku? Zadzwonił jeszcze raz i oparł się
plecami o drzwi. Nic, żadnej reakcji.
Joe spojrzał w górę. Musiałby mieć drabinę, żeby wspiąć się na
jedno z tych wysokich, ozdobnych okien. Nie, już lepiej zaczekać.
Zadzwonił jeszcze dwa razy. Rowena Willow musi być w domu!
Gdzie by się, do licha, podziała?
Po dłuższej przerwie zaczął walić pięścią. Może teraz zrozumie,
że przyszedł w ważnej sprawie. Ale nadal nikt nie odpowiadał. Nikt
też nie zszedł, żeby mu otworzyć.
Joe poczuł się urażony. Nie chodziło mu o samą Rowenę, chciał
tylko doprowadzić sprawę do końca. Pomyślał ze złością, że mógłby
teraz siedzieć u Maria i sączyć znakomite imbirowe piwo.
Zastukał jeszcze raz, ale bez rezultatu.
- Cholera - mruknął do siebie Joe, zdziwiony tym, że w ogóle
przejmuje się tą sprawą.
Zaczął krążyć dokoła, chcąc sprawdzić, czy nie dostrzeże w
którymś z okien kobiecej postaci.
RS
27
- Hej! Jest tam kto?! - krzyknął, jakby Rowena mogła być gdzie
indziej.
Cisza.
Odetchnął głęboko i ruszył w stronę furtki. Zatrzymał się jeszcze
przy drzwiach i nacisnął trzykrotnie dzwonek. Już miał wyjść, kiedy
usłyszał coś jakby odgłosy kroków na schodach. Joe nastawił uszu.
Czyżby śpiąca królewna obudziła się wreszcie?
Zajrzał w niewielkie okienko, znajdujące się obok drzwi. Przez
grube szkło zobaczył jedynie niebieskie i złote plamy. Usłyszał
dźwięki otwieranych zasuw: jednej, drugiej, trzeciej, a potem drzwi
uchyliły się z głośnym skrzypnięciem.
Joe chciał powiedzieć, co o tym wszystkim myśli. Chciał
skrzyczeć Właścicielkę ponurego domu... Chciał... Chciał... Nie mógł
jednak sobie przypomnieć, o co mu jeszcze chodziło. Stał z otwartymi
ustami i patrzył na Rowenę Willow.
Dziewczyna była o wiele ładniejsza, niż przypuszczał. I znacznie
bardziej zmysłowa. Joe nie znał drugiej kobiety, której widok
przyprawiłby go tak od razu o drżenie.
- Słucham, o co chodzi? - spytała. Joe powoli dochodził do
siebie.
- Czy nigdy nie otwiera pani drzwi? Zmarszczyła brwi.
- Właśnie to zrobiłam.
- Dzwoniłem chyba z osiem razy. Pokręciła głową.
- Nie, trzy. Sama liczyłam.
RS
28
Joe uśmiechnął się pod nosem. Przypomniały mu się numery
rejestracyjne samochodów. Czyżby naprawdę była w tym tak samo
dobra?
- Tak, trzy po raz ostatni - zgodził się. - A wcześniej jeszcze
parę.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Musiałam nie słyszeć. - Najwyraźniej chciała dać do
zrozumienia, że jest to jej prywatna sprawa. - Dobrze. O co chodzi?
Joe założył kciuki za szlufki od dżinsów i spojrzał jej
wyzywająco w oczy. Więc tak wygląda geniusz finansowy. Szkoda,
że Hank go nie uprzedził. Inaczej z pewnością nie dałby się
zaskoczyć.
- Czy zawsze tak pani traktuje gości? - spytał, zaglądając do
holu.
- Tak - odrzekła spokojnie.
- Więc dobrze. Jestem...
- Policjantem, który kręcił się w pobliżu przez ostatnich kilka dni
- dokończyła za niego. - Rozmawiałam wczoraj z pańskim szefem.
Joe uśmiechnął się. Teraz wierzył, że zauważyła go już
pierwszego dnia.
- Hank nie jest moim szefem - wyjaśnił. - Chciałem jednak panią
prosić o chwilę rozmowy - dodał po chwili już bardziej ugodowym
tonem.
Dziewczyna zawahała się.
RS
29
- Skoro i tak oderwał mnie pan od pracy. - Westchnęła. - Ale
proszę mi mimo wszystko pokazać legitymację.
- A, legitymację - powtórzył Joe. - Nie ogląda pani czasem za
dużo telewizji?
Wydęła wargi i potrząsnęła głową, nic nie odpowiadając. Joe
patrzył na nią z przyjemnością, Szczególnie piękne wydawały mu się
jej włosy, upięte na czubku głowy za pomocą tuzina szpilek i
grzebieni. Podobała mu się też mlecznobiała cera, która świadczyła,
że dziewczyna rzadko wystawia twarz na słońce. Rowena miała prosty
nos i może nieco zbyt mocną szczękę. Jej uroda robiła jednak
wrażenie, zwłaszcza gdy się spojrzało w niewiarygodnie piękne oczy.
Była ubrana w luźną, niebieską koszulę i czarne legginsy.
Joe'ego uderzyło to, że prawie się nie malowała. Spojrzał przenikliwie
w jej oczy i wyjął odznakę.
- Nazywam się Scarlatti - powiedział. - Sierżant Joe Scarlatti.
- Jest pan sierżantem? - Zmarszczyła z niedowierzaniem nos. -
Myślałam, że podoficerowie potrafią lepiej się maskować.
Wal śmiało. Nie cackaj się, pomyślał Joe, który traktował te
sprawy profesjonalnie. Potrafił z godnością znosić porażki, a nawet
wykorzystywać je we właściwym czasie. Niech ta damulka myśli, że
jest sprytniejsza od niego. .Może to się kiedyś przyda.
Gestem wskazała mu drogę, a po chwili zniknęła we wnętrzu.
Joe wszedł za nią. W środku było chłodno. Przyćmione światło
sączące się przez okno nie było w stanie rozproszyć mroku. Joe
spojrzał w górę schodów. Można było z nich spaść, nie wiedząc nawet
RS
30
kiedy. Wszedł na pierwsze piętro, zdziwiony odgłosem kroków. Czuł
się jak na wycieczce w jakimś średniowiecznym zamczysku. Nie
wiedzieć czemu, od czwartego stopnia zaczynał się chodnik z perskim
wzorem, biegnący aż do końca schodów. Po głośnych krokach
nastąpiła głucha cisza.
- To prawdziwy zamek Drakuli -mruknął Joe, patrząc na okazy
starej broni, wiszące na ścianach.
Może powinien sprowadzić tutaj Hanka. Jeden rzut oka mógłby
go przekonać, że Rowena Willow bynajmniej nie jest tak bezbronna.
- Porozmawiamy w bibliotece - powiedziała. -
Zaproponowałabym panu coś do picia, ale nie mamy zbyt dużo czasu.
Zabrała się do otwierania olbrzymich, dwuskrzydłowych drzwi.
- Co pani tam trzyma? - mruknął Joe. - Zatrute strzały? Egipską
mumię?
- Słucham? - Odwróciła się w jego kierunku..
- Nie, nic takiego.
Joe zrozumiał, że dziewczyna nie da się złapać na jego dowcipy.
Prawdopodobnie ciągłe obcowanie z bezduszną maszyną
spowodowało, że w ogóle straciła poczucie humoru. Mógł jej teraz
tylko współczuć.
Przekroczył wysoki próg i znalazł się w bibliotece. Zatrute
strzały i mumie znajdowały się pewnie w innym pomieszczeniu. Tutaj
natomiast pełno było wypchanych zwierząt. Joe pomyślał z żalem, że
wszystkie one kiedyś żyły i biegały lub fruwały.
RS
31
- Ciekawe - mruknął Joe, podchodząc do jednej z oszklonych
szaf. Znajdowały się w niej ptaki, jedne dość pospolite, inne rzadkie.
W drugiej były większe zwierzęta: szop-pracz, łasica, suseł... Na
ścianach wisiały głowy jeleni, antylop i jedna - bizona.
Joe nie mógł oderwać oczu od okazów.
- Ciekawe, czy tak samo traktuje pani swoich byłych
narzeczonych.
Rowena skrzywiła się.
- To wcale nie jest śmieszne, sierżancie. Joe skinął głową.
- Ja też tak uważam - zgodził się. - Biedni chłopcy. Dziewczyna
westchnęła.
- Mój dziad zajmował się zawodowo wypychaniem zwierząt -
wyjaśniła.
A ty wykorzystujesz ten pokój, jeśli chcesz się pozbyć
nieproszonych gości, dopowiedział w myślach Joe.
- Marnuje pan swój czas i mój - stwierdziła, patrząc na niego
chłodno.
Joe zastanawiał się, jak długie są jej włosy. Na pewno sięgają do
połowy pleców. Kto wie, może nawet dalej, do pasa.
- Słucham, sierżancie. Albo jeszcze niżej...
- Sierżancie! - upomniała go po raz drugi.
- Po prostu Joe - powiedział. - To nie jest oficjalna wizyta.
To ją zainteresowało. Stanęła obok wypchanej pliszki i spojrzała
na niego ciekawie. - Naprawdę? Joe skinął głową.
RS
32
- Mhm. Kolega prosił, żebym na panią uważał - dodał, widząc
jej zdezorientowaną minę. - Boi się zemsty ze strony Tyhursta.
Jej mózg pracował jak maszyna.
- Ten kolega to sierżant Ryan?
Joe wzruszył ramionami. To nie powinno jej obchodzić. Rowena
zaczęła krążyć po pokoju. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co
powiedzieć.
- Tyhurst w ogóle mi nie groził - zaczęła. - Odsiedział swój
wyrok i, jeśli wierzyć prasie, nie ma ochoty wracać do więzienia.
Więc nie powinnam się go obawiać.
Joe skinął głową.
- Słusznie- powiedział. -Mam właśnie dłuższy urlop.
- Z jakiego powodu?
Ta kobieta nie lubiła owijać niczego w bawełnę. Ale Joe nie miał
ochoty powracać do tego, co nie dawało mu spokoju przez ostatnie
miesiące.
- Osobistego - odrzekł wymijająco.
Teraz mogła go przycisnąć, zapytać, co to za osobiste powody, i
tak dalej. Ale milczała. Doszła pewnie do wniosku, że jego urlop
niema nic wspólnego ze sprawą Tyhursta.
- Mój kolega to dobry policjant - zaczął z innej strony. - Ma nosa
i zna się na ludziach. Poprosił mnie, żebym pani pilnował. Kręciłem
się po okolicy przez ostatnich kilka dni, ale nigdzie nie było ani śladu
Tyhursta. Czy widziała go pani może albo miała jakieś sygnały, że
pojawił się w okolicy?
RS
33
Potrząsnęła głową, a następnie spojrzała na niego błękitnymi
oczami. Przód jej koszuli unosił się rytmicznie. Gładka szyja
wydawała się wprost stworzona do pocałunków. Joe nie przypuszczał,
że Rowena zrobi na nim aż takie wrażenie, i to w tym dziwacznym
otoczeniu.
W bibliotece zapanowała cisza. Dziewczyna zdawała się
świadoma zmysłowej atmosfery. Joe postanowił wziąć się w garść.
- Szkoda, że nikt nie pofatygował się, żeby zapytać mnie o
zdanie w tej sprawie - powiedziała nieoczekiwanie mocnym głosem,
- Mówiłem już, że to wszystko jest nieoficjalne.
- Jego słowa zabrzmiały jak usprawiedliwienie.
Skrzyżowała ręce na piersi i podeszła do dużego witrażowego
okna. W otoczeniu ciężkich aksamitnych zasłon wyglądała jak
księżniczka z bajki. . - Zaparkował pan przy hydrancie?
- Jako policjant mam do tego prawo - odrzekł. - W razie pożaru
postawię wóz gdzie indziej.
- Ten samochód należy do pana - ciągnęła, jakby nie słysząc
jego odpowiedzi. - Inne były pożyczone.
- Oczywiście. Hank mówił, że zapamiętała pani numery
rejestracyjne.
Rowena wzruszyła ramionami.
- Nie zrobiłam tego świadomie - powiedziała.
- Po prostu tak się złożyło, że je pamiętałam.
Akurat! Joe zbyt długo pracował w policji, żeby uwierzyć w
podobną bzdurę.
RS
34
- Proszę bardzo. Może się pani teraz popisać -mruknął.
Spojrzała na niego, marszcząc brwi. Miała minę obrażonej
dziewczynki.
Joe pożerał ją wzrokiem, chociaż wiedział, że nie wolno mu tego
robić. Policjant powinien zachować obiektywizm. Musi traktować
wszystkich tak samo, choćby miał do czynienia z Miss Ameryki.
- Co pan wygaduje! - fuknęła dziewczyna. Joe zmieszał się, ale
tylko na chwilę.
- Nie pamięta ich już pani, co? - zapytał z ironicznym
uśmieszkiem.
Wiedział, że jest niegrzeczny, ale chciał zobaczyć jej reakcję.
Czy poda teraz numery? A może go zwymyśla? Dziewczyna podeszła
do niego wolno.
- Niestety, nie mam już więcej czasu, sierżancie. Do widzenia.
Joe ani nie myślał się poddawać.
- Nie skończyliśmy jeszcze - powiedział.
- Tak pan uważa?
- Oczywiście - odrzekł. - Musimy jeszcze ustalić, kiedy będę się
mógł tutaj wprowadzić. W ten sposób będzie mi łatwiej pani
pilnować. Wyjdzie to pani tylko na dobre, bo nie będzie musiała
wypatrywać mnie przez okno. A ja zyskam pewność, że nie wpadnie
pani w jakąś pułapkę.
Policzki dziewczyny nabrały kolorów. W błękitnych oczach
pojawiły się złowrogie iskry.
- Nic nie musimy ustalać - ucięła krótko.
RS
35
- Czyżby nie chciała pani skorzystać z moich usług? - spytał.
Jeśli nawet dostrzegła sarkazm w jego słowach, nie dała tego
poznać po sobie.
- Nie chcę tu pana więcej widzieć - oświadczyła lodowatym
tonem. - Chyba że sama zadzwonię na policję.
- A co będzie, jeśli nie posłucham? Wydęła usta. Pełne,
wspaniałe usta.
- Za... - zawahała się na chwilę.
Ciekawe, jaki smak mają takie usta? Joe zaczynał już żałować,
że nigdy się tego nie dowie.
- Zadzwonię do pańskich przełożonych. Upragnione usta
uśmiechnęły się zwycięsko.
- Niezły pomysł. Dobrze by się ubawili.
- Ależ, sierżancie! Podszedł do drzwi.
- Poza tym powiedzieliby pani, że mam problemy z dyscypliną.
Po prostu nikogo nie słucham i robię to, co chcę - zawiesił głos. -
Gdyby mnie pani potrzebowała, proszę zadzwonić do knajpy Maria na
wybrzeżu.
- Nie będę pana potrzebowała! - rzuciła przez zaciśnięte zęby.
Joe spojrzał na nią z uśmiechem. Nareszcie udało mu się
wyprowadzić ją z równowagi.
- Sam wyjdę - powiedział, oglądając się za siebie. Dziewczyna
zaciskała ręce na poręczy krzesła. - Pewnie żałuje pani, że te zwierzęta
nie mogą kąsać-dodał, zataczając krąg ręką.-Knajpa Maria na
wybrzeżu. Zapamiętała pani?
RS
36
Stała nieporuszona, jakby nie docierały do niej jego słowa. Joe
wiedział jednak, że słyszy go doskonale. Duma i upór nie pozwalały
jej odpowiedzieć. Duma i upór - dwójka złych doradców. Jakże często
doprowadzały one do śmierci znakomitych policjantów.
Joe potrząsnął głową. Rowena Willow nie jest przecież
policjantką. Może nic się jej nie stanie.
Zaczął schodzić po schodach, wciąż myśląc o tej rozmowie. Nie
ma się co oszukiwać. Także i tym razem popełnił błąd. Fatalny błąd.
Rowena została sama. Dawno nie była tak wytrącona z
równowagi. Podobnie czuła się tylko wtedy, gdy ogłoszono wyrok.
Krążyła wtedy tak długo po domu, aż w końcu musiała pojechać do
sądu.
Przez chwilę wahała się, czy wracać do pracy, ale była teraz zbyt
roztrzęsiona. Sierżant Scarlatti wdarł się tak nagle w jej życie. Sama
myśl o tym, że ktoś ją obserwuje, napełniała dziewczynę lękiem.
Co wie o niej sierżant Scarlatti?
Czego się domyśla?
Czuła dreszcz niepokoju i... podniecenia. Nagle coś zaczęło się
dziać w jej spokojnym światku. Nie mogła ukryć tego, że Joe Scarlatti
wydał się jej nadzwyczaj atrakcyjnym mężczyzną. I bardzo
pociągającym. Rowena pomyślała, że musi się go strzec, ale po chwili
przypomniała sobie, że ich krótka znajomość dobiegła końca. Tak jej
się przynajmniej zdawało.
Zastanawiała się, czy wrócić do pracy. Spojrzała na zegarek i
zdecydowała, że czas coś zjeść. Zeszła do kuchni i podgrzała zupę z
RS
37
puszki. Nawet nie starała się znaleźć jakiegoś stołka czy krzesła. Jadła
na stojąco, nie widząc w tym niczego niewłaściwego.
Jej myśli krążyły wokół sierżanta Scarlattiego. Rowena
zaczynała wątpić w skuteczność swoich gróźb. Mężczyźni pokroju
Scarlattiego nie rezygnują tak łatwo. Pewnie teraz gdzieś się przyczai i
będzie czekał na rozwój wypadków.
Miała jednak nadzieję, że nic się nie zdarzy.
Dzwonek telefonu sprawił, że wylała kilka kropel zupy na ręce.
Syknęła ze złości. Czy już w ogóle nie będzie miała spokoju tego
dnia? Pod wpływem impulsu sięgnęła po słuchawkę, zamiast
pozwolić, by rozmówca, jak zwykle, nagrał się na automatyczną
sekretarkę.
- Słucham?
- Rowena? To ty? Usłyszała męski głos, który wydał jej się
znajomy. - Czyżbym oderwał cię od twojego potwornego komputera?
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Kto mówi? - spytała.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Myślałem, że mnie
poznasz po głosie. Tutaj Eliot. Eliot Tyhurst,
Rowena starała się uspokoić, jednak ręka, w której trzymała
słuchawkę, wciąż drżała.
- Czytałam, że wrócił pan do San Francisco - powiedziała
najspokojniejszym głosem, na jaki mogła się zdobyć. - Życzę panu
wszystkiego najlepszego, panie Tyhurst, ale teraz...
RS
38
- Jaki „pan"?! Co za „pan"?! - Nie pozwolił jej skończyć. -
Przecież znamy się tak dobrze z procesu. Posłuchaj, chciałbym wpaść
i podziękować za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Gdyby nie ty,
ciągle uprawiałbym ten niecny proceder.
- Niestety, jestem zajęta.
- Przecież nie mówię, że teraz. - Znowu jej przerwał. - Wiesz,
dzięki tobie stałem się lepszym człowiekiem.
To wyznanie zabrzmiało szczerze. Rowena przypomniała sobie,
że Tyhurst był niezwykle szarmancki i wytworny w czasie procesu. Z
całą pewnością zrobiło to duże wrażenie na członkach ławy
przysięgłych. Ciekawe, czy więzienie go zmieniło.
- T... tak - zdołała tylko wykrztusić.
- Więc zgadzasz się?! - Tyhurst nie posiadał się z radości. - Tak
się cieszę! Niech mi będzie wolno zaprosić cię dzisiaj na kolację.
- Ale... - powiedziała z trudem.
- Żadne „ale". Nawet nie chcę słyszeć, że masz inne plany.
Dziewczyna zagryzła wargi. Powoli dochodziła do siebie.
Zaczynała rozumieć taktykę Tyhursta. Chciał, żeby zaczęła kłamać,
mówiąc, że nie ma czasu.
- Przykro mi, panie Tyhurst, ale po prostu nie chcę się z panem
spotkać - powiedziała z godnością.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
- Proszę, mów mi Eliot. - Usłyszała znów jego głos. - Muszę się
z tobą spotkać. To część mojej... pokuty. Naprawdę nie wiem, jak cię
przekonać.
RS
39
A może mówił prawdę? Trzy lata w więzieniu mogły go
radykalnie zmienić. Rowena milczała, rozważając to wszystko.
- Przyjadę po ciebie dziś o siódmej - ciągnął Tyhurst. - Nie
musisz podawać mi adresu. Wiem, gdzie mieszkasz.
Odłożył słuchawkę, jakby bał się, że zaprotestuje. Rowena stała
jeszcze chwilę, nawijając na palce kabel od telefonu. Zastanawiała się,
gdzie położyła książkę telefoniczną. Tak dawno jej nie używała.
Joe Scarlatti spotkał się z Hankiem u zbiegu dwóch ulic, przed
dawnym bankiem Tyhursta. Ulica kusiła setkami ekskluzywnych
sklepów i restauracji. Obaj policjanci kupili jednak po hot dogu i
puszce wody mineralnej i powoli szli przed siebie.
- Chcę mieć wszystko, co dotyczy tego faceta - oznajmił Joe. -
Absolutnie wszystko. Nawet nazwisko jego niańki.
- Załatwione - mruknął Hank,
- Bez hałasu.
Hank skinął tylko potężną głową.
- Jasne. Za kogo mnie masz?
Joe uniósł rękę, pragnąc uspokoić kolegę.
- Poza tym nie chcę, abyś myślał, że wziąłem tę sprawę - dodał.
Hank wzruszył ramionami.
- Przecież nie ma żadnej sprawy.
- Właśnie.
Joe skończył swojego hot doga i oblizał musztardę z górnej
wargi. Hank pociągnął spory łyk z puszki.
- I jeszcze jedno - powiedział Joe.
RS
40
- Tak? - Hank spojrzał na niego leniwie.
- Mogę śledzić tę Willow, ale jeśli tym razem mnie zauważy,
zrezygnuję z pracy w policji. Będę już do końca życia pracował u
Maria. Podawał drinki i wyrzucał z baru pijanych łobuzów.
- To bardzo poważna decyzja, Joe - odparł Hank. - Zastanów się
jeszcze.
Joe stanął nagle.
- Co? Nie wierzysz we mnie? Hank położył dłoń na jego
ramieniu.
- Nie, Joe. Nie o to chodzi. Wiem, że jesteś doskonałym gliną.
Ale Rowena Willow to dosyć dziwna osoba. Pamiętasz, jak załatwiła
Tyhursta. A potem Wypatrzyła cię za pierwszym razem. Ona ma
chyba jakiś szósty zmysł.
Joe uśmiechnął się kwaśno i włożył ręce do kieszeni.
- Jeszcze zobaczymy - mruknął ni to do siebie, ni do Hanka.
RS
41
Rozdział 3
Dwie godziny po telefonie Tyhursta Rowena wyśliznęła się
bocznym wyjściem. Przeszła przez podwórko i ogród, w którym
unosił się zapach róż. Ciocia Adelajda uwielbiała róże. Zasadziła ich
całe mnóstwo, zarówno w ogrodzie, jak i wokół domu.
Dziewczyna dotarła do żelaznej furtki i wyszła na zewnątrz.
Pomyślała o ciotce, która wychowywała ją, mimo że sama nie chciała
mieć dzieci. Gdyby tylko lepiej ją rozumiała. Gdyby starała się
przebić przez mur, który wyrósł między nimi. Ale cóż, ciotka już nie
żyła, tak jak jej rodzice. Rowena wybaczyła już wszystkim: jej, im, a
nawet sobie.
Czy teraz powinna wybaczyć Tyhurstowi? A jeżeli tak, to w
czyim imieniu? Ten człowiek nie naciągnął jej ani na centa. Nie miała
mu nic do wybaczenia. Chociaż z drugiej strony, może powinna go
wysłuchać. Rowena wierzyła w amerykański system penitencjarny i w
to, że byli przestępcy mogą stać się porządnymi ludźmi. Trzeba im
tylko pomóc.
Ale czy to właśnie ona powinna rozmawiać z Tyhurstem?
Te wszystkie myśli kłębiły się jej w głowie, kiedy przechodziła
Telegraph Hill. Wiał lekki wiatr, ale ona nie zwracała na to uwagi,
Dopiero kiedy poczuła wilgotną bryzę na twarzy, ożywiła się nieco.
Uwielbiała takie dni pełne słońca i zapachów zwiastujących koniec
lata.
RS
42
Rowena miała na sobie białe bermudy i lekką bluzkę. Ze
względu na wrażliwą skórę nosiła olbrzymi słomkowy kapelusz. Być
może wyglądała w nim nieco dziwacznie, ale zupełnie się tym nie
przejmowała.
Rozejrzała się dokoła. Lubiła przechadzki po mieście, chociaż
rzadko, niestety, opuszczała swoje domostwo. Kochała to miasto, w
którym trzeba co chwila zbiegać w dół albo wspinać się pod górę. Nie
przeszkadzał jej nawet zgrzyt linowych tramwajów, jednej z
największych atrakcji turystycznych San Francisco. Spojrzała na
zatokę. Most Golden Gate wyglądał imponująco w świetle słońca.
Jednak myślami wciąż powracała do Eliota Tyhursta. Może
dlatego, że nie zadzwoniła jednak do sierżanta Scarlattiego. Wolała się
przejść i rozważyć całą sprawę w spokoju.
Szła powoli, rozglądając się dokoła, jakby widziała miasto po
raz pierwszy. Udawała, że nie wie, dokąd idzie. Zachowywała się tak,
jakby nogi niosły ją same. Coraz silniej czuła w powietrzu słony
morski zapach. Powiał mocniejszy wiatr, więc musiała trzymać
kapelusz ręką. Zrobiło jej się chłodno.
Czyż nie byłoby przyjemnie wstąpić do jakiegoś zajazdu?
Nawet, gdyby to miał być zajazd Maria, którego adres odszukała w
książce telefonicznej.
W końcu znalazła się przed starym, drewnianym budynkiem w
stylu wiktoriańskim. Teraz musiała podjąć decyzje. Albo wejdzie do
środka, albo zapomni o sierżancie Scarlattim. Przed oczami
RS
43
zamajaczył jej obraz Tyhursta na sali sądowej. Położyła rękę na
klamce.
Wewnątrz było dosyć przyjemnie, chociaż wszystkie przedmioty
były mocno nadgryzione zębem czasu. Dębowe drewno, z którego
zrobiono podłogę, kontuar i wiele innych rzeczy poczerniało już w
wielu miejscach. Wydawało się jednak, że nie przeszkadza to
właścicielom ani stałym bywalcom.
Rowena zamknęła drzwi, zaskoczona bogactwem kulinarnych
zapachów. Dopiero teraz zrozumiała, co traci, jedząc prawie
wyłącznie potrawy z puszek. W powietrzu unosił się błękitnawy
papierosowy dym. Ze starej szafy dobiegały miękkie dźwięki
jazzowej melodii.
Przy stolikach siedziało niewielu klientów. Dziewczyna podeszła
do baru i skinęła na zażywnego jegomościa w długim fartuchu. Mario
odstawił kufel i zbliżył się do niej.
- Czym mogę służyć? - spytał.
- Szukam pana Scarlattiego. Mario rozpromienił się.
- Do usług. Skąd pani mnie zna? Czyżbyśmy się już spotkali?
Jak się pani nazywa?
Rowena pokręciła głową, rozbawiona tą nagłą lawiną pytań.
- Nie, nie. Chodzi mi o sierżanta Scarlattiego. Nazywam się
Rowena Willow - dodała poważniejąc.
Mario pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Aha, to pani wsadziła do więzienia Eliota Tyhursta -
powiedział. - Słyszałem o tym.
RS
44
Dziewczyna wzruszyła ramionami. — Ja tylko pokazałam, na
czym polegały jego machinacje.
- Tak, tak - przerwał jej Mario. - Joe będzie tutaj za chwilę.
Pewnie pani pilnował.
Rowena zacisnęła dłonie.
- Przecież mówiłam mu, żeby tego nie robił!
- To był błąd - powiedział z uśmiechem Mario. - Jego matka
zrezygnowała z zakazywania mu czegokolwiek, kiedy skończył trzy
lata. Zresztą w tym wypadku Joe ma absolutną rację. Sądzę, że
znajdzie go pani teraz gdzieś przed zajazdem..
- Jest pan pewny? - Dziewczyna zawahała się. Następnie
podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.
Nawet nie musiała szukać. Joe Scarlatti był na werandzie,
pochylony udawał, że wiąże sznurowadło.
- Co za niespodzianka - powiedział wstając, - Czy przyjechała
pani karetą? Zaprosiłbym panią na filiżankę świeżej krwi, ale właśnie
się skończyła. Może więc skusi się pani na piwo?
Dziewczyna skrzywiła się na wzmiankę o krwi. Najwyraźniej
wcale jej to nie rozbawiło.
- Czy pan mnie śledził? - spytała. Joe uśmiechnął się
nonszalancko,
- Przecież pani wie wszystko.
- Nie ma pan prawa.
- To Mario pani powiedział? Niech pani mu nie wierzy. To stary
zgrywus. Ma mnie dosyć, więc czasami robi mi podobne numery -
RS
45
dodał Joe. - Ale co panią tutaj sprowadza? Chciała mnie pani
sprawdzić?
- Nie, ja...
- Tak? - Joe spojrzał na nią wyczekująco. Czuła się jak idiotka.
Scarlatti musiał iść za nią, a ona tego nie zauważyła. Co więcej, była
zła na siebie, ponieważ sama obecność tego mężczyzny wpływała na
nią deprymująco. Na próżno mówiła sobie, że Joe Scarlatti jest taki
jak inni. W głębi duszy czuła, że jest zupełnie inny. Doszło nawet do
tego, że zaczęła sobie wyobrażać, jak by im było razem w łóżku.
Nigdy wcześniej nie miewała podobnych fantazji.
- Pójdę już - oznajmiła, odwracając się w stronę zatoki.
Joe chwycił ją za ramię. Trzymał mocno, ale delikatnie.
Dziewczyna poczuła gwałtowny dreszcz przebiegający przez jej ciało.
Miała zupełnie suche usta. Próbowała zwilżyć je czubkiem języka, ale
była jak sparaliżowana. Przez chwilę zastanawiała się, kto jest dla niej
większym zagrożeniem: sierżant Scarlatti czy Eliot Tyhurst?
Pomyślała, że chętnie by się czegoś napiła.
- Może jednak napije się pani piwa - powiedział Joe, jakby
odgadując jej myśli.
O dziwo, skinęła głową. Mogła to wytłumaczyć jedynie silnym
pragnieniem. Od domu przy Telegraph Hill dzieliło ją ładnych parę
kilometrów.
Joe wziął ją pod rękę, a ona poszła z nim, bezwolna jak lalka.
Przy barze czekało już piwo dla Joe'ego. Mario spojrzał na nią
pytająco, a ona pokręciła głową.
RS
46
- Wolałabym raczej wodę mineralną z cytryną - powiedziała.
- A nie może być sodowa? - spytał Mario. - Według mnie to
jedno i to samo.
Rowena była innego zdania, ale nie protestowała.
- Może być sodowa.
Mario sięgnął po odpowiednią butelkę. Jego kuzyn ulokował się
na wysokim stołku. Zerknęła spod oka na siedzącego swobodnie
Joe'ego. Tak jak przypuszczała, miał wspaniale rozwinięte mięśnie
nóg, a zwłaszcza ud.
- Niech pani siada - powiedział. Pomyślała ze strachem o jego
bliskości.
- Nie, dziękuję. Postoję - odrzekła, przechodząc na drugą stronę
stołka.
- Gdybym poprosił, żeby pani postała, pewnie by pani usiadła.
Pokręciła głową.
- Nic z tego.
Joe zaczerpnął tchu i wybuchnął:
- Niech pani siada, do jasnej cholery! Przecież nie gryzę!
Rowena wśliznęła się na miejsce obok. Nie siedziała, ale
również nie stała. Oparła się tylko o barowy stołek, ale na dobrą
sprawę Scarlatti nie powinien jej już się czepiać.
Mario podsunął jej szklankę z wodą sodową i drewnianą miskę
pełną precli i solonych orzechów.
- Skończyła pani na dziś z komputerem? - spytał Joe.
Dziewczyna skrzywiła się.
RS
47
- Nawet nie zaczęłam. Ciągle ktoś mi przeszkadzał.
- Ma pani na myśli moją skromną osobę?
- I telefon - wyrwało jej się. Szybko zakryła usta dłonią, ale było
już za późno.
Joe Scarlatti spojrzał na nią uważnie. Przez chwilę zastanawiał
się, Czy podjąć ten temat.
- Jaki telefon? — spytał w końcu.
- Zostałam zaproszona na kolację przez Eliota Tyhursta! -
oznajmiła.
Joe omal nie spadł ze stołka.
- O cholera! - zawołał.
- Tyhurst twierdzi, że chce mnie prosić o wybaczenie - zaczęła
wyjaśniać. - To taki gest... Prosił... Bo chce zacząć nowe życie...
Dlatego... - plątała się coraz bardziej.
Joe pokręcił głową.
- Może je sobie zaczynać bez pani - warknął. - Proszę nie
opowiadać bzdur!
Rowena wydęła wargi. Robiła to często, kiedy z czymś się nie
zgadzała.
- Nie mogę mu odmówić!
Joe dopiero teraz się uspokoił. Wypił trochę piwa i spojrzał jej
prosto w oczy.
- Owszem, może pani. Dla własnego dobra. Proszę zadzwonić i
powiedzieć, że jest pani dzisiaj zajęta. To powinno go trochę ostudzić.
- Ależ.
RS
48
- Dobrze - przerwał jej. - Sam zadzwonię. Tak pewnie będzie
lepiej. Jego numer?
Dziewczyna rozłożyła ręce.
- Nie znam jego numeru.
- Nic nie szkodzi. Znalazła pani miliony, które ukradł, poradzi
pani sobie i z tym.
Rowena sięgnęła po szklankę i wypiła kolejny łyk wody
sodowej. Plasterek cytryny sprawił, że nie była wcale taka zła.
- Nie mogę tego zrobić Tyhurstowi. My wszyscy jako
społeczeństwo powinniśmy ułatwić mu resocjalizację. Pokazać, że nie
traktujemy go jak zadżumionego.
Joe pokręcił głową.
- Jest pani bardzo naiwna - orzekł.
- Wolę być naiwna niż cyniczna! - odparowała.
Patrzył na nią z przyjemnością. Na jej bladych policzkach
pojawiły się rumieńce. W oczach zapaliły się iskry. Rowena znowu
zachowywała się i reagowała jak człowiek. Szkoda tylko, że chodziło
o Tyhursta.
- To nie cynizm, ale realizm - oznajmił. - Powinna pani od czasu
do czasu wychodzić ze swojej warowni. Tak jak dzisiaj.
Rowena poczuła, że balansuje między dwoma skrajnymi
uczuciami: fascynacji i nienawiści. Nikt do tej pory nie zachowywał
się wobec niej tak impertynencko. Poczuła się obrażona. Oparła dłoń
o kontuar, żeby wstać.
RS
49
Coś podobnego do iskry elektrycznej przeszyło jej ciało. Ręka
Joe'ego spoczęła na jej dłoni. Chciała ją odepchnąć, ale nie miała na to
siły.
- Dlaczego powiedziała mi pani o kolacji z Tyhurstem, skoro nie
ma pani zamiaru posłuchać mojej rady?
Z trudem przełknęła ślinę.
- Więc to była rada? Myślałam, że to rozkaz, sierżancie - odparła
chłodno.
Joe poruszył ze zniecierpliwieniem głową.
- Ale dlaczego?
- Sierżant Ryan i pan przewidywaliście, że Tyhurst zechce się ze
mną skontaktować. Po prostu chciałam być lojalna - wyjaśniła.
Scarlatti nie puszczał jej ręki. Dłoń miał ciepłą, suchą i bardzo
przyjemną w dotyku. Ciekawe, czy potrafiłby delikatnie pieścić tak
dużą dłonią?
Zaczerpnęła powietrza. Chyba oszalała! Musi wziąć dłuższe
wakacje, inaczej popadnie w nimfomanię.
- Mogła pani zadzwonić do Hanka. - Spojrzał jej w oczy. - Czy
coś się stało?
Wyszarpnęła rękę.
- Nie!
Czy mogła przypuszczać, że stanie się ofiarą erotycznej obsesji?
Zawsze wydawało jej się, że jest uodporniona na tego rodzaju sprawy.
Oczywiście myślała o stałym związku, ale z kimś... bardziej
odpowiednim. Co może ją łączyć z jakimś sierżantem policji?
RS
50
Z trudem wstała i podeszła do drzwi. Miała nadzieję, że Scarlatti
nie domyśla się, ile ją to kosztuje.
Kiedy ma po panią przyjechać? - rzucił, gdy była już przy
drzwiach.
- O siódmej - odrzekła automatycznie. - Proszę się nie wtrącać,
sierżancie.
Nawet nie będziesz wiedziała, że tam jestem, złotko, pomyślał
Joe i wypił ostatni łyk piwa.
Rowena wyczuwała obecność sierżanta Scarlattiego przez resztę
popołudnia i wieczoru. Wydawało jej się, że Joe śledzi ją we
wszystkich możliwych miejscach. Nawet wtedy, kiedy nakładała
pończochy, kremową bluzkę i brązową spódnicę. Starała się go
wypatrzeć w mrokach swojego domu lub w półcieniach ogrodu.
Zachowywała się tak, jakby bawili się razem w chowanego. Tyle
tylko że Scarlatti ciągle wygrywał.
Nie było go na ulicy. Nie pojawił się przy domu. Zeszła do
piwnicy, ale okazało się, że hałasują tam tylko koty. Sierżant Scarlatti
musiał śmiać się w kułak, obserwując jej wysiłki.
Nie miała jednak żadnych wątpliwości, że widzi ją przez cały
czas.
Weszła do biblioteki i opadła na fotel. Zbroja, która została po
ciotce Adelajdzie, stała przy niej jak stary przyjaciel. Rowena lubiła
ten pokój, chociaż praca nie pozwalała jej na czytanie książek. Miała
już dosyć biblioteki, w której była dziś rano ze Scarlattim. Czasami
myślała, żeby podarować wypchane zwierzęta jakiemuś muzeum. Z
RS
51
drugiej jednak strony biblioteka znakomicie nadawała się do
odstręczania nieproszonych gości. Pewien sąsiad, który czynił jej
wyraźne awanse, tak się kiedyś wystraszył, że przestał jej się kłaniać
na ulicy. Być może nie powinna go była częstować opowieścią o
duchu krwiożerczej bestii.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Rowena natychmiast zeszła na dół.
Tuż za progiem stał Scarlatti. Miał na sobie czarny sweter i
spodnie. W tej chwili wyglądał jak rasowy tajniak.
- A więc to tak - zaczął bez wstępów - dziś rano mogłem
dzwonić do śmierci, a teraz, dla Tyhursta, zrywa się pani po
pierwszym dzwonku.
- Przecież mówiłam, że pracowałam - broniła się oszołomiona. -
Go pan tutaj robi?
- To samo, co pani rano.
Nerwy miała tak napięte, że nie zrozumiała go w pierwszej
chwili.
- To znaczy?
- Pracuję. Chcę sprawdzić, czy rzeczywiście wybiera się pani na
randkę ze złodziejem.
- Tyhurst odsiedział swoje - zaprotestowała.
- Dostałby więcej, gdyby ukradł komuś portfel - skomentował z
pewną dozą sarkazmu.
Rowena wzruszyła ramionami.
- Proszę to powiedzieć sędziom.
RS
52
Scarlatti milczał. Najprawdopodobniej uznał jej argumenty. On
przecież też nie miał wpływu na wyrok sądu. Odsunął się od niej
trochę i zaczął się natarczywie przyglądać.
- Mój Boże, co za makijaż. I ta bluzka. Ja mogę co najwyżej
liczyć na słomkowy kapelusz.
Rowena miała już tego dosyć. Nie zatrzasnęła drzwi tylko przez
grzeczność. No i dlatego, że Scarlatti zablokował je nogą.
- To nie ma nic do rzeczy - fuknęła jak rozzłoszczona kotka.
- Ile pani ma lat? Zacisnęła usta.
- Jest pani dosyć młoda, jak na geniusza finansów -zauważył.
- Eliot Tyhurst przyjedzie tu lada chwila — powiedziała. -
Wolałabym nie przedstawiać mu pana jako mojego goryla.
Joe Scarlatti przysunął się do niej tak blisko, że poczuła ciepło
bijące od jego ciała. Cofnęła się oszołomiona w głąb domu.
- Nie jestem twoim gorylem, złotko - mruknął, patrząc jej w
oczy. - Jestem policjantem i mam zadanie do spełnienia. I dobrze ci
radzę, nawet nie próbuj mnie powstrzymywać.
Dziewczyna zadrżała. Bardziej poraził ją hipnotyczny wzrok
Joe'ego niż to, co powiedział. Nie mogła jednak nie wyczuć groźby w
jego głosie.
- Praca przede wszystkim - szepnęła.
Joe nic nie odpowiedział. Stał w otwartych drzwiach i patrzył na
nią.
- Odwołaj tę kolację, Roweno. - Po raz pierwszy zwrócił się do
niej po imieniu.
RS
53
- Czy to rozkaz?
- Raczej prośba.
- Będziesz mnie dzisiaj śledził?- Nie widziała żadnych
powodów, żeby mówić mu teraz per „pan".
Pokręcił głową.
- Nie mogę tego ryzykować.
- To dobrze.
- Do diabła! Czy ty - urwał w pół zdania. Uśmiechnęła się lekko.
- To ja wybiorę restaurację - powiedziała. - Tyhurst jeszcze o
tym nie wie, ale pojedziemy do „Meridien". Postanowiłam wystrzegać
się zacisznych miejsc. Spojrzał na nią z uznaniem.
- Słusznie.
- Jeśli Tyhurst będzie mi groził, zawsze znajdę jakichś
świadków.
- A co z samochodem?
Pokiwała głową, jakby chcąc dać znak, że o tym również
pomyślała. -Ja poprowadzę.
- Nie wiedziałem, że masz własny.
- Nie mam - stwierdziła. - Poprowadzę jego. Joe skinął głową,
godząc się również na to. Nagle między nimi nawiązała się nić
porozumienia. Nie chodziło tylko o to, że tak niespodziewanie zaczęli
sobie mówić po imieniu. Po raz pierwszy zrozumieli, że mają wspólny
cel.
- Wejdź do domu. Schowam cię w mojej sypialni - zdecydowała.
- Tyhurst zaraz tu będzie. Nie chcę, żeby cię widział.
RS
54
Joe uśmiechnął się prowokacyjnie.
- Czy to rozkaz? - spytał.
Niemal wciągnęła go do środka i zatrzasnęła drzwi.
- Coś ci powiem. Mam wrażenie, że wcale nie chodzi ci o to,
żeby mnie chronić. To samo dotyczy sierżanta Ryana. Chcecie mieć
samego Tyhursta, prawda?
Oczy Scarlattiego zapłonęły złym blaskiem. Rowena
przestraszyła się ich na chwilę.
- Zawsze jesteś taka pewna siebie? - spytał Joe. Nie zważała na
jego słowa.
- Zastanawiam się tylko, o co ci może chodzić. Co może mieć
zwykły sierżant do takiego potentata jak Tyhurst?
Joe błysnął zębami.
- Cały problem polega na tym, że ja nie jestem takim zwykłym
sierżantem.
Rowena starała się nie zwracać uwagi na aluzje w jego
wypowiedzi.
- Nieważne - powiedziała. -I tak się dowiem, i Odezwał się
dzwonek przy drzwiach. Joe posłusznie wśliznął się do pokoju, który
mu wskazała.
Najpierw poczuł zapach jej pościeli. Próbował się jednak
skoncentrować. Rowena Willow okazała się znacznie trudniejszym
przeciwnikiem, niż przypuszczał. Dziś rano omal jej nie zgubił w
drodze do zajazdu Maria. Powinien przecież przewidzieć, że dom ma
tylne wyjście od strony ogrodu. Mógł się również domyślić, że ktoś
RS
55
tak niezależny jak Rowena przyjmie zaproszenie od byłego więźnia.
Chciała dać mu szansę! Do diabła, gdzie ona się wychowała!
Musiał jednak przyznać, że dziewczyna ma piekielną intuicję.
Rzeczywiście wziął tę sprawę z powodu Tyhursta. Rowena
Willow początkowo w ogóle go nie interesowała, Dopiero niedawno
poczuł do niej pewną sympatię. Nie znaczy to jednak, że od razu musi
jej opowiadać o dziadkach.
Joe stwierdził też ze zdziwieniem, że ta robota postawiła go na
nogi. Od miesięcy nie czuł się tak dobrze jak teraz.
Nie było jednak czasu na podobne refleksje. Z holu dobiegały
dźwięki rozmowy. Joe przyłożył ucho do drzwi.
- Mój Boże! Rowena! Wyglądasz cudownie!
Na dźwięk głosu tego drania zagryzł z wściekłością wargi.
Jednak Tyhurst miał rację: Rowena naprawdę wyglądała cudownie.
Joe nie wiedział, czego bardziej powinien się obawiać: czy tego,
że Tyhurst skrzywdzi dziewczynę, czy też tego, że się w niej zakocha?
Rowena mogłaby łatwo pójść na lep jego gładkich słówek.
Westchnął cicho. Poczuł, że ma dosyć tej całej sytuacji. Od
śmierci Tamta, swojego współpracownika i najlepszego przyjaciela,
nie miał do czynienia z tak skomplikowaną sytuacją,
Wspomnienia powróciły do niego nową falą. Dobrze
przynajmniej, że Rowena nie chciała mu zaufać. Matt Lee ufał mu tak,
że powierzył mu własne życie. I Joe go zawiódł. Nie mógł tego
inaczej określić. Po prostu nawalił na całej linii.
RS
56
Usłyszał cichy głos dziewczyny. Nie rozróżniał jednak słów. Po
chwili Rowena nabrała odwagi i zaczęła mówić głośniej:
- Mam ochotę na kolację w „Meridien". Tyhurst roześmiał się.
- Nie, nie. Mam dla nas coś lepszego. Już nawet
zarezerwowałem stolik.
Joe zesztywniał. Złe myśli rozpierzchły się jak spłoszone myszy.
Teraz był już gotów przystąpić do akcji.
- Więc gdzie jedziemy? - spytała Rowena słabym głosem.
Świetnie sobie radzi - pomyślał Joe.
- To restauracja na wodzie. Na pewno ci się spodoba - wyjaśnił
Tyhurst.
Kłóć się z nim. Kłóć się z nim, tak jak kłócisz się ze mną,
podpowiadał jej w duchu.
Ale Rowena milczała. Usłyszał trzask zamykanych drzwi.
Podbiegł do okna i wyjrzał na ulicę. Wyszli oboje. Tyhurst trzymał ją
pod rękę. Dziewczyna obejrzała się. Joe zobaczył jej bladą twarz.
Tyhurst prezentował się doskonale. Joe widział go z tyłu. Pobyt
w więzieniu posrebrzył mu włosy, ale zapewne go nie złamał.
Kryminaliści z wyższym wykształceniem potrafili się nieźle urządzić.
Mieli znaczną przewagę nad innymi więźniami. Oczywiście pod
warunkiem że nie dostali się tam za niewinność.
Eliot Tyhurst otworzył drzwi i Rowena wsiadła do samochodu.
Ale to Tyhurst, a nie ona, usiadł za kierownicą.
Joe zmełł w ustach przekleństwo i sięgnął do kieszeni, po
kluczyki od pikapa.
RS
57
Rozdział 4
Rowena siedziała sztywno obok Eliota Tyhursta. Przeżycia
więzienne niewiele zmieniły jego powierzchowność. Czasami musiała
sobie przypominać, że ma do czynienia z człowiekiem, który dopiero
niedawno wyszedł na wolność. Mówiła sobie, że nie powinna dać się
oszukać zapachowi drogiej wody kolońskiej i modnej fryzurze. Co
chwila zerkała na niego, starając się zgadnąć, co ją czeka dzisiejszego
wieczora.
- Jedziemy do „Marine"? - spytała, kiedy wjechali na most
Golden Gate.
Skinął głową.
- Tak. Czy masz coś przeciwko temu? Szukałem jakiegoś
zacisznego miejsca, gdzie nikt by nas nie rozpoznał - oświadczył z
nieprzeniknioną miną.
Rowena spłoszyła się nieco. Ze wszystkich sił próbowała
zachować spokój.
- Ależ nie. Tyle że dawno tam nie byłam. Tyhurst uśmiechnął
się. Przez cały czas zachowywał
się jak dżentelmen. Rowena zaczynała rozumieć ludzi, którzy
powierzyli mu oszczędności swojego życia. Przecież ona również
wsiadła do jego samochodu bez słowa protestu. Posłała tylko
rozpaczliwe spojrzenie Joe'emu. Czy je zauważył? I co teraz robi?
„Nie będę mógł śledzić... zbyt ryzykowne" - przypomniała sobie
strzępy wypowiedzianych przez niego zdań. Cóż, będzie musiała
RS
58
radzić sobie sama. Czyżby nie życzyła sobie tego? Ostatecznie chciała
być samodzielna od wczesnej młodości.
Tyhurst skręcił w stronę miasteczka Sausalito. Po chwili jego
niewielki, lecz wygodny samochód zatrzymał się przed restauracją.
Rozciągał się stąd wspaniały widok na San Francisco.
Rowena niemal zapomniała o zagrożeniu. Wysiadła z
samochodu i odetchnęła pełną piersią świeżym morskim powietrzem.
Potrząsnęła głową, czując wiatr na twarzy. W domu, przy komputerze,
brakowało jej jednak tej swobody i otwartych przestrzeni.
Eliot Tyhurst stanął tuż obok niej.
- Wspaniale, prawda? - zagadnął, podając jej ramię.
Rowena zerknęła na niego. Tyhurst był rzeczywiście bardzo
przystojny. Mógł uchodzić za absolwenta którejś z najlepszych
renomowanych uczelni. A dziwny smutek, jaki widniał w jego oczach,
czynił go jeszcze bardziej interesującym. A przecież nie robił na
Rowenie takiego wrażenia, jak pewien niezbyt elegancki sierżant
policji.
Uśmiechnęła się do niego.
- Wspaniale - przytaknęła.
- Zarezerwowałem stolik przy oknie - powiedział.
- Wchodzimy?
Rowena nie miała wyboru. Przyjęła jego ramię i oboje weszli do
środka. Zaskoczyła ją siła mięśni Tyhursta. Kilka razy wsparła się na
nim mocniej, ale on nawet nie drgnął. Czy to możliwe, że uprawiał w
więzieniu jakiś sport? Stwierdziła, że w ogóle niewiele wie o
RS
59
więzieniach. Tylko tyle, ile dowiedziała się z filmów o latach
wielkiego kryzysu.
Restauracja była mała i bardzo elegancka. Znajdowało się w niej
zaledwie kilkanaście stolików i miniaturowy, przycupnięty w kącie
bar, gdzie serwowano tylko wyszukane drinki. Cała jedna ściana była
oszklona i można było obserwować zatokę.
Tyhurst czuł się w takich miejscach swobodnie, jak w domu.
Przez chwilę gawędził z szefem sali, a następnie wskazał jej jeden ze
stolików.
- Dziękuję, że przyjęłaś moje zaproszenie - powiedział,
odsuwając krzesło, by mogła usiąść. - Nie każdy zaufałby mi w takiej
sytuacji.
Spojrzała na zapaloną świecę i śnieżnobiały obrus.
- To ja dziękuję za takie przyjęcie. Co prawda jeden z moich
przyjaciół uprzedzał' mnie, że może pan planować zemstę - zawiesiła
głos.
Tyhurst skrzywił się.
- Po pierwsze, mówmy sobie po imieniu. A po drugie, twój
przyjaciel nie rozumie tego, co dla mnie zrobiłaś. Dzięki tobie stałem
się innym człowiekiem.
Może mówi prawdę, pomyślała Rowena.
- Na początku sądziłem, że jesteś winna temu, co się wydarzyło.
Wydawało mi się, że potrafiłbym uchronić firmę od katastrofy
finansowej i ocalić pieniądze moich klientów.
- Czy... czy ciągle tak sądzisz? Potrząsnął głową.
RS
60
- Nie! Stanowczo nie! Później zrozumiałem, że sam ponoszę
winę za to, co się stało. Przeceniłem swoje możliwości. Poza tym
zacząłem używać pieniędzy klientów do moich prywatnych celów. To
juz było przestępstwo. Brnąłem od jednego błędu do następnego.
- Skrzywdziłeś tych ludzi.
- Tak. Niektórzy w ogóle nie mogli odzyskać swoich pieniędzy.
- Co zamierzasz teraz?
Wzruszył ramionami. Jego przystojna twarz poszarzała nagle.
- Zacznę pewnie od nowa - powiedział cicho. Joe Scarlatti usiadł
na stołku przy barze. Czarne spodnie i sweter nie pasowały do tego
miejsca, ale nie przejmował się tym zupełnie. Zmartwił się tylko, że
będzie musiał pić drogie drinki. Okazało się jednak, że barman
przechowywał w lodówce piwo dla, jak się wyraził, „specjalnych
gości".
Rowena poczuła, że serce wali jej jak młotem. Chyba pobladła,
gdyż Tyhurst spojrzał na nią z niepokojem.
- Coś się stało? - spytał głosem pełnym troski. Przez chwilę
patrzyła w jeden punkt.
- Co? Nie... Nic takiego. Zamyśliłam się. Trochę odwykłam od
towarzystwa ludzi.
Scarlatti odwrócił się i spojrzał na nią. Bezczelnie. Z rozmysłem.
Jakby w ogóle Tyhursta tu nie było. Rowena z trudem przełknęła
ślinę. Dlaczego ją śledził? I jak mu się to udało?
Może odebrał jej spojrzenie jako wołanie o pomoc. Eliot Tyhurst
zmarszczył brwi.
RS
61
- Roweno...
Posłała mu wymuszony uśmiech. Miała nadzieję, że nie
zdradziła Joe'ego. Lepiej, żeby Tyhurst nic nie wiedział o jej aniele
stróżu.
Obawiała się jednak samego Scarlattiego. Nie wie-działa, co
może mu strzelić do głowy. Czy na przykład nie rzuci się na Tyhursta
i nie obezwładni go tutaj, na środku sali?
Na szczęście do stolika podszedł kelner i ukłonił się uprzejmie.
Rowena zamówiła lampkę szampana. — Żeby uczcić nasze spotkanie
- wyjaśniła.
Na twarzy Tyhursta pojawiła się wyraźna ulga. Poprosił kelnera
o całą butelkę szampana. Zaczęli rozmawiać o tym, co mógłby robić
Eliot Tyhurst w nowej sytuacji. Joe Scarlatti siedział nachmurzony
przy barze.
Rowena nagle pożałowała, że nie została w domu. Mogłaby
zagrać w „samotnika" z komputerem.
Zauważyła, że Tyhurst się jej przygląda, i szybko otworzyła
menu.
- Byłeś tu już wcześniej? - spytała.
- Nie, ale słyszałem, że mają tutaj dobre jedzenie - odrzekł. —
Oferta nie jest może zbyt bogata, ale wszystko jest bardzo świeże.
Z pewnością lepsza niż w więzieniu, pomyślała Rowena.
Dopiero teraz zaczęła docierać do niej absurdalność całej sytuacji.
Scarlatti zauważył to już pewnie dużo wcześniej. Ludzie od
niepamiętnych czasów popełniali przestępstwa i odsiadywali wyroki.
RS
62
Potem wychodzili z więzienia. Ale rzadko zdarzało się, by kat i ofiara
zasiadali razem do stolika i gawędzili sobie miło przy szampanie.
Tyhurst jakby odgadł jej myśli.
- Teraz wszystko mi smakuje - wyznał. - Trochę zmieniły mi się
gusta. Wczoraj zjadłem nawet hamburgera.
Nie użalał się nad sobą. Wręcz przeciwnie, żartował z siebie.
Rowena potrafiła docenić tę rzadką cechę.
- Tu chyba lepiej - orzekła. - A w każdym razie wygodniej.
Jej towarzysz skinął głową. Ponownie zerknęła w stronę
sierżanta. Dopiero teraz zrozumiała, że obserwuje ich w lustrze nad
barem.
Znowu pojawił się przy nich kelner. Rowena zamówiła sałatkę z
ryb, a Tyhurst pieczonego łososia. Wypili kolejny kieliszek szampana.
- Opowiedz mi o sobie, Roweno - poprosił. -Przecież nic o tobie
nie wiem.
Spłoszyła się. Zakasłała, chcąc zyskać na czasie. Na zewnątrz
panował już mrok. Oświetlone łodzie kołysały się spokojnie na
wodach zatoki.
- Praca idzie mi dobrze - zaczęła. - Ostatnio dostałam bardzo
trudne zamówienie od pewnej firmy, która...
Tyhurst podniósł rękę, chcąc jej przerwać.
- Przecież wiesz, że nie o to mi chodzi.
Zastanawiała się w popłochu, co mogłaby powiedzieć. Nic nie
przychodziło jej do głowy. Spojrzała w stronę baru, szukając
natchnienia w sylwetce Joe'ego.
RS
63
- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie.
- Nie ufasz mi? - spytał. Pokręciła głową.
- I tak, i nie. - Zawahała się. - Przecież zupełnie się nie znamy.
Nic nie wiemy o sobie. A poza tym...
- Wyszedłem z więzienia - podchwycił. Milczeli przez chwilę.
Tyhurst wyglądał na trochę
obrażonego.
- To twoje życie. Zaczynasz wszystko od nowa. Nie chciałabym
ci przeszkadzać.
Tyhurst zaprotestował gwałtownie:
- Ależ nie przeszkadzasz! Ta rozmowa miała być właśnie
początkiem.
Początkiem czego? - zastanawiała się. Na pewno nowego,
uczciwego życia. Niczego więcej.
Uśmiechnęła się. Postanowiła załagodzić nieco sytuację.
-Moje życie to praca - wyjaśniła.-Nigdy nie wiem, o czym
mówić, kiedy ktoś pyta mnie o sprawy osobiste. Moja ciotka Adelajda
oduczyła mnie mówienia o sobie. Willowowie w ogóle są trochę
dziwni.
- Tak słyszałem - powiedział Tyhurst. - Zacznijmy wobec tego
od spraw podstawowych, a później pójdzie nam lepiej.
Rowena uśmiechnęła się.
- Mam dwa koty - oznajmiła, jakby recytowała fragment ze
szkolnej czytanki.
- Masz ciekawy dom. - Tyhurst podjął zabawę.
RS
64
- O tak, bardzo ciekawy - zgodziła się. Miała już jednak dość
szkolnych recytacji i podjęła normalnym tonem: - Zbudował go mój
dziad, Cedric Willow, chyba największy ekscentryk w rodzinie.
Niektórzy mówią, że jestem do niego podobna.
Nagle poczuła gwałtowny skurcz w żołądku. Nie mogła
dokończyć. Jej wzrok padł na Scarlattiego, pijącego piwo przy barze.
- Przepraszam na chwilę - powiedziała. Tyhurst nachmurzył się,
ale skinął głową. Wstała i skierowała się w stronę toalety. Kiedy
przechodziła obok Joe'ego, przeniknął ją dreszcz. Zdławiła chęć
szepnięcia mu czegoś na ucho. Tyhurst na pewno obserwował ją w tej
chwili.
Toaleta była niewielka, ale bardzo ładna. Rowena delikatnie
zmoczyła twarz, uważając, żeby nie rozmazać makijażu. Źrenice
miała powiększone i lśniące. Policzki jej pałały. Do tej pory rzadko
miała okazję bawić się „na żywo" w policjantów i złodziei.
Poczuła się nieswojo. Do niedawna jej życie wyglądało zupełnie
inaczej.
Postanowiła, że po kolacji z Tyhurstem pozwoli odwieźć się do
domu. Może w ten sposób udowodni Scarlattiemu, że jest bezpieczna i
nie trzeba jej śledzić.
Wydawało jej się, że to dobry plan. Nie wiedziała tylko, czy
Tyhurst nie szykuje zemsty. Dziewczyna wyśliznęła się z toalety i
niemal wpadła w ramiona sierżanta Scarlattiego.
Joe stał przy automacie telefonicznym i trzymał w jednej ręce
słuchawkę.
RS
65
- Nie baw się w romantyczne bzdury - powiedział z wyraźną
złością do słuchawki. - Nie opowiadaj mu o sobie. Zjedz szybko i
zbieraj się do domu.
- Nic mu nie powiedziałam - zaprotestowała szeptem.
Spojrzał na nią jak na idiotkę.
- Grunt to dobre samopoczucie - syknął.
- Mam wrażenie, że Tyhurst się zmienił.
- Ja też, Tyle że na gorsze.
- Poradzę sobie.
- Już sobie poradziłaś. Tak jak chciałaś, zawiozłaś go do
„Meridien".
Rowena zacisnęła szczęki. Nie wiedziała już, kogo ma bardziej
dość. Układnego Tyhursta czy też aroganckiego Joe'ego.
- Gdybyśmy byli gdzie indziej, dostałbyś w twarz - fuknęła.
- Nic straconego.
Co?! Czyżby nie miał zamiaru się od niej odczepić?
- Daj mi spokój!
Joe chwycił ją za rękę. Ryzykowali bardzo wiele. Gdyby Tyhurst
wybrał się teraz do toalety, z pewnością by ich zobaczył. A jednak
Rowena nie mogła się oprzeć męskiemu czarowi Scarlattiego.
Wyostrzone szampanem zmysły reagowały na niego żywiej, niżby
chciała.
- Zabiorę cię stąd. Teraz - szepnął zdławionym głosem.
- Nie mogę. - Szarpnęła się.
RS
66
Nawet nie wiedziała, jak to się stało. Nagle poczuła gorące usta
na swoich wargach. Rozchyliła je odruchowo, a Joe zaczął całować ją
namiętnie. Płomień pożądania rozpalił jej ciało.
Ale Scarlatti odskoczył od niej jak oparzony. Jego zdziwiony
wzrok wskazywał, że sam był zaskoczony tym pocałunkiem. Rowena
podniosła rękę do ust.
Joe z trudem panował nad sobą.
- Zaczekaj lepiej chwilę w toalecie - rzucił i pognał do baru,
jakby uciekał przed diabłem.
Posłuchała jego rady. Znowu zwilżyła twarz i umalowała na
nowo usta. Na szczęście w restauracji było tylko przyćmione światło.
Tyhurst nie powinien dostrzec ceglastych wypieków na jej policzkach.
Przejście obok stołka, na którym siedział Scarlatti, było nie lada
wyzwaniem. Rowena z trudem zachowała spokój. Teraz miała już
pewność, że nie jest tylko „kolejną sprawą" w policyjnej karierze
sierżanta. Nie wiedziała jednak, czy to źle, czy dobrze.
- Coś się stało? - spytał Tyhurst po raz kolejny tego wieczora.
Pokręciła głową.
- Nie, nic takiego.
Podano sałatkę i łososia. Dziewczyna rzuciła się na jedzenie.
Miała nadzieję, że uniknie w ten sposób dodatkowych pytań.
Tyhurst spróbował łososia.
Niezły - mruknął.
- Co teraz zamierzasz robić? - spytała z pełnymi ustami. - Jesteś
już przecież wolnym człowiekiem.
RS
67
Spojrzał na nią smutno.
- Znajdę jakąś pracę - odparł. - Jakąś uczciwą pracę.
Chciała mu wierzyć. Nic nie wskazywało na to, że kłamie.
- Z twoimi rozlicznymi umiejętnościami nie powinieneś mieć z
tym żadnych problemów - zauważyła.
Potrząsnął głową.
- Jesteś naiwna, Roweno. Ludzie nie zapominają tak szybko.
-Ale potrafią docenić wysokie kwalifikacje-sprzeciwiła się.
- Miejmy nadzieję.
Zaczęła się zastanawiać, czy Tyhurst próbował już znaleźć jakąś
pracę. A jeśli nie - to dlaczego?
Tyhurst nie pytał jej już o rodzinę czy o nią samą. Rowena jadła
szybko, ale nie dlatego, żeby dostosować się do rady Scarlattiego.
Miała ochotę wrócić już do domu.
Zerknęła w stronę baru. Joe był na posterunku i sączył trzecie
czy czwarte piwo. Czy po tym, co się stało, powinna mu ufać bardziej
czy mniej?
Po kolacji Tyhurst zaproponował kawę. Powiedziała, że pije
tylko herbatę ziołową. Tyhurst stwierdził, że sam też chętnie napije się
czegoś zdrowego. Postanowiła nie dawać mu więcej powodów do
podejrzeń. Nie będzie już biegać jak idiotka do toalety czy też uciekać
w środku posiłku.
Kiedy skończyła herbatę, zauważyła, że miejsce przy barze jest
puste. Ciekawe, gdzie mógł się podziać sierżant Scarlatti?
RS
68
Wyszli. Na parkingu nie było śladu znajomego pikapa. Czyżby
znowu została sam na sam z Tyhurstem?
W drodze powrotnej prawie nie rozmawiali. Kiedy przejeżdżali
przez most, Rowena spojrzała na ciemne fale, w których odbijały się
światła miasta. Ten widok był wart całego wieczoru!
Zajechali przed dom i Tyhurst otworzył jej drzwiczki.
- Czy mam cię odprowadzić? - spytał. - Twój dom wygląda w
nocy jak ponure zamczysko.
- Nie, dziękuję. Jestem przyzwyczajona. Tyhurst dotknął jej
ramienia. Dziewczyna zadrżała.
- Czy... czy jest już ktoś w twoim życiu? - spytał nieśmiało.
- Wielu ludzi - odparła, udając, że nie rozumie pytania.
Tyhurst pokręcił głową.
- Żona rozwiodła się ze mną, kiedy byłem w więzieniu - wyznał.
- Mówiła, że się mnie boi, Tak, jakbym był co najmniej mordercą...
Westchnął cicho i spojrzał na Rowenę.
- Nie jest mi łatwo samemu - dodał po chwili. Nic nie
powiedziała. Pożegnali się w milczeniu. Już po chwili znalazła się w
bezpiecznych murach domu. Wyjrzała przez okno. Tyhurst odjechał.
Na ulicy nie było śladu pikapa. Czyżby Joe przestał się przejmować
jej bezpieczeństwem?
Usłyszała hałasy w kuchni. Przeszła tam i zapaliła światło.
- Och, koty. Nawet nie wiecie, jak dobrze być w domu.
Mega i Bajt zaczęły jej się łasić do nóg. Rowena starała się
sprawiedliwie rozdzielać pieszczoty. Nagle usłyszała ryk silnika.
RS
69
Wyjrzała na ulicę. Tak, to był Joe. Wysiadł z samochodu i ruszył w
stronę furtki. W ręce miał coś, co przypominało śpiwór. Rowena
podbiegła do drzwi.
- Co to za wygłupy? - spytała, otwierając je szeroko.
- Mogę spać gdziekolwiek - oznajmił ze skromną miną.
Jak mógł przyjść po tym, co wydarzyło się przed toaletą?
- Idź do domu. Nie potrzebuję cię tutaj. Przez chwilę patrzyli
sobie w oczy.
- Tak, oczywiście - mruknął, wpychając się do środka.
- Tyhurst nie zrobił mi nic złego. Zjedliśmy razem kolację,
pogawędziliśmy, a potem odjechał, nie prosząc wcale o następne
spotkanie.
Sierżant zamknął za sobą drzwi.
- Po czym zaparkował zaraz za rogiem i przeszedł na tyły domu.
Być może po to, żeby oglądać gwiazdy.
Zaskoczona Rowena potrząsnęła głową.
- Dlaczego to zrobił?
- Pewnie uświadomił sobie, że zapomniał się z tobą umówić.
RS
70
Rozdział 5
Przygotowała mu maleńki pokój, położony niedaleko kuchni.
Znajdował się w nim tapczan, którego materac wypełniony był chyba
jakimiś badylami. Joe usiadł na nim ostrożnie. Dopiero po chwili
zrozumiał, że niepokojący zapach, który czuł, dobiega z kąta. Stał tam
olbrzymi wór pełen ziemniaków. Cholerna baba! Umieściła go w
graciarni, która była zarazem spiżarnią!
Zgrzytając zębami, wyjął śpiwór z pokrowca. Materac kłuł go w
siedzenie. Joe pomyślał, że powinien teraz siedzieć w knajpie przy
piwie i gawędzić miło z przyjaciółmi. Albo lepiej - wdać się w
nieobowiązujący flirt z jakąś bezpośrednią i chętną panienką.
Do diabła! Jego miejsce było przecież na górze, w łóżku
Roweny!
Dziewczyna zapewne również o tym pomyślała, skoro dała mu
ten odległy „pokój". Joe był tego pewny. Pocałował ją przecież, a ona
nie protestowała.
Potarł wargi. Wciąż jeszcze czuł smak jej ust. Sam nie wiedział,
co skłoniło go do takiego zachowania. Nigdy przecież nie pozwalał
sobie na podobne wyskoki w czasie służby. Tylko że Joe miał
świadomość, że tak naprawdę nie pełni teraz swoich zwykłych
obowiązków. Wciąż pamiętał, że jest na urlopie. Co więcej, doskonale
pamiętał również dlaczego.
Miał jednak zadanie do wykonania. I chciał je wypełnić najlepiej
jak potrafił.
RS
71
Poczuł, że mija mu cała złość na Rowenę. Wyciągnął się na
tapczanie. I właśnie wtedy poczuł jakiś miękki ciężar na piersi. Tylko
zawodowej praktyce zawdzięczał to, że spanikowany nie strącił go
natychmiast. Usłyszał ciche miauknięcie. Odetchnął z ulgą i
bezceremonialnie zrzucił kota na ziemię. Spojrzał w dół. W mroku
jarzyły się dwie pary wielkich oczu. Pomyślał, że ktoś inny na jego
miejscu uciekłby z krzykiem z tego domu i nigdy już tu nie wrócił.
Przewrócił się na drugi bok. Miał przed sobą długą i ciężką noc.
Nie przypuszczał jednak, że aż tak ciężką!
Obudził się cały zesztywniały i zziębnięty. Pomyślał, że
ziemniaki pewnie lepiej znoszą ten chłód. Żałował teraz, że wziął
lekki śpiwór, ale czy mógł spodziewać się takich temperatur w San
Francisco?! Znowu powróciły wątpliwości. Po co się pakował w tę
całą historię? Czy nie lepiej byłoby spędzić noc we własnym łóżku?
Wczoraj wieczorem musiał jednak widocznie czuć coś innego.
W przeciwnym razie z całą pewnością by tu nie został.
Joe Scarlatti znany był ze swojej impulsywności. Działał szybko
i lubił ryzyko. Często łamał przepisy. Ufał swojemu instynktowi.
Wiedział, że dla policjanta nie ma nic gorszego niż długie i zawiłe
rozumowanie.
Potrafił jednak również myśleć.
Potrząsnął głową i zwlókł się z łóżka. Filiżanka kawy powinna
go postawić na nogi. Przeszedł do kuchni, gdzie zastał jedynie dwa
koty pochylone nad swoimi miseczkami. Jednak czajnik był ciepły.
Rowena musiała niedawno opuścić kuchnię.
RS
72
Zaczął myszkować w szafkach. Po chwili miał przed sobą z
tuzin różnych herbat i ani jednego opakowania z kawą. Westchnął
ciężko i znowu zabrał się do poszukiwań. W końcu za olbrzymim
pudłem z rumiankowymi herbatnikami znalazł coś, co wyglądało jak
słoik z kawą rozpuszczalną. Odetchnął z ulgą.
Otwarcie słoika zabrało mu mniej więcej tyle czasu, co jego
znalezienie. W końcu zapiekłe wieczko dało się odkręcić i Joe z
nadzieją zajrzał do środka. Mina mu zrzedła. Przez chwilę patrzył na
mazistą substancję, po czym zdecydował jednak, że lepsza taka kawa
niż żadna, i nastawił wodę. Oba koty patrzyły na niego uważnie. Miał
nadzieję, że się nie otruje.
Cały czas wypatrywał jakiejś kartki od Roweny. Nic jednak nie
znalazł. Stwierdził, że wobec tego musi sobie radzić sam, i otworzył
lodówkę. Zaskoczył go widok olbrzymiej ilości różnego rodzaju
puszek, słoików i kartonów z gotowym jedzeniem. Jednocześnie
brakowało zwykłej wędliny, z którą można sobie zrobić kanapkę. Joe
zaklął pod nosem i dalej szukał czegoś normalnego do zjedzenia. W
każdym razie nie umrze tutaj z głodu. Jeśli się nie ma tego, co się lubi,
trzeba polubić to, co zsyła nam los.
Woda zaczęła się gotować. Joe wyłączył kuchenkę i zaczął się
rozglądać za jakąś filiżanką. Znalazł aż dwa komplety. Po krótkim
wahaniu wybrał czarną ze złotym brzeżkiem. Wydawała mu się
bardziej męska niż filiżanka z serwisu w niezapominajki.
- Chyba upadłeś na głowę, że się przejmujesz takimi rzeczami -
wymamrotał do siebie i sięgnął łyżeczką w głąb słoika.
RS
73
Czarna maź z trudem oderwała się od dna. Joe miał jednak
nadzieję, że kawa rozpuści się w filiżance. Tak też się Stało. Kiedy
zasiadł do stołu i spróbował ciemnego napoju, pomyślał, że zdarzało
mu się pić gorsze rzeczy. Na szczęście niezbyt często.
W końcu, znudzony panującą wokół ciszą, wziął do ręki nie
dopitą kawę i zaczął się przechadzać po domu. Najpierw otworzył
drzwi wejściowe, z nadzieją że Rowena się odezwie. Nic takiego
jednak nie nastąpiło. Wobec tego zaczął się wspinać po schodach, aż
dotarł do olbrzymich drzwi. Otworzył je.
- Cześć, chłopaki - powiedział na widok starych znajomych.
Wypchane zwierzęta patrzyły na niego szklanymi oczami. Joe
poczuł się nieswojo. Dotknął stojącej w kącie zbroi i wypił łyk kawy.
Zastanawiał się, czy nie zadzwonić teraz do Hanka Ryana i nie
powiedzieć, że wycofuje się z całej sprawy. Koniec! Basta! Fini
Rowena Willow sama poradzi sobie z Eliotem Tyhurstem.
Oczywiście nie wspomni o tym, że ją pocałował.
Wspiął się wyżej na schody i zaczął się rozglądać dokoła. Na
ścianach wisiały obrazy utrzymane w ponurej tonacji. Tapeta, jeśli
kiedyś nawet miała jakieś żywsze kolory, pociemniała wraz z
upływem czasu. Niewielkie okno z brązową zasłoną dawało niewiele
światła.
Wszystkie pokoje na drugim piętrze były pozamykane. Być
może dlatego, że po prostu w nich straszyło. Joe wcale nie wykluczał
takiej możliwości. Po raz pierwszy pomyślał ciepło o swojej spiżarni i
twardym materacu.
RS
74
Nagle dobiegł do niego jakiś dźwięk. Stuk-stuk, puk-puk, stuk-
stuk-stuk-jakby ktoś nadawał alfabetem Morse'a. Joe nadstawił ucha.
Po raz pierwszy miał okazję zobaczyć Rowenę Willow przy pracy.
Dotarł na trzecie piętro. Sceneria zmieniła się gwałtownie.
Ciemna tapeta ustąpiła miejsca przyjemnej farbie w ciepłym kolorze.
Okna stały się większe i, jeśli można użyć tego określenia w stosunku
do okien,bardziej radosne. Nawet schody nabrały jakiegoś ludzkiego
charakteru.
- Och, Roweno, Roweno - westchnął Joe. - Cały czas jesteś dla
mnie zagadką.
Oczywiście nie musiał tej zagadki rozwiązywać. Powinien
jedynie powstrzymać Tyhursta. Coś go jednak kusiło, żeby lepiej
poznać właścicielkę tego dziwnego domu. Na próżno mówił sobie, że
nie powinien się zbyt angażować i że nie należy do jej świata,
Dźwięki dobiegające z odległego pokoju przyciągały go jednak jak
magnes.
Dziewczyna przestała stukać w klawiaturę. Joe uznał, że go
usłyszała, i już bez wahania skierował się w stronę jej pokoju.
Przystanął dopiero na progu, widząc nowocześnie urządzone wnętrze.
Ten dom nie przestawał go zaskakiwać. Na wielkim biurku stały
komputer i faks, tuż obok - laserowa drukarka. Włączone urządzenia
mruczały cicho jak uśpione zwierzęta.
Rowena siedziała do niego tyłem i wpatrywała się w rząd liczb
na ekranie. Miała na sobie długi sweter w rdzawym kolorze i była
boso. Włosy upięła tak, żeby nie przeszkadzały jej w pracy.
RS
75
Joe uznał, że albo udaje, że go nie widzi, albo rzeczywiście jest
pochłonięta pracą. Przez chwilę stał w otwartych drzwiach, nie
wiedząc, co robić, a potem odchrząknął cicho.
Efekt był piorunujący. Dziewczyna poderwała się z krzykiem z
miejsca. Straciła równowagę i upadła na dywan. Kiedy znalazł się
przy niej, zauważył, że cała się trzęsie.
- Dzień dobry - powiedział wesoło. Spojrzała na niego złym
wzrokiem.
- Zdaje się, że cię przestraszyłem. Potrząsnęła głową. Luźny lok
opadł jej na czoło.
Szybko dochodziła do siebie. Odepchnęła jego rękę i sama
wstała z podłogi. Otrzepała sweter i usiadła na kręconym krześle.
- Myślałam, że już sobie poszedłeś - powiedziała.
- Ale nie poszedłem - stwierdził, rozkładając ręce.
- Dlaczego?
- Dopiero wstałem - odparł. - Nie zjadłem nawet moich
porannych płatków owsianych. Jak długo już tu jesteś? - spytał,
spoglądając na jej zaróżowione policzki.
- Od piątej. Lubię zaczynać wcześnie - wyjaśniła. - Nic mi wtedy
nie przeszkadza. Dekoncentrują mnie nawet koty albo dzwonek
telefonu. Czasami zdarza mi się spaść z krzesła - dodała z
zakłopotaniem.
Teraz rozumiał, dlaczego tak szybko się pozbierała.
- Czy to z powodu wysiadywania przed komputerem? - spytał.
Dziewczyna uśmiechnęła się rozbrajająco.
RS
76
- Chyba tak.
Joe zastanawiał się przez chwilę.
- Cóż, mogło być gorzej. To nie jest znowu taki wielki kłopot.
Wzrok Roweny złagodniał. Zwilżyła językiem suche wargi. Joe
poczuł gwałtowne ukłucie w sercu. Z kosmykiem opadającym na
czoło i lśniącymi ustami wyglądała bardzo uwodzicielsko.
Ale Rowena myślała o czymś innym.
- Kłopoty to chyba twoja specjalność, prawda?
- Skąd wiesz? - spytał nieufnie.
Zmieszała się jeszcze bardziej i wskazała komputer.
- Sprawdziłam cię dziś rano. Widzisz, pracuję -zawahała się, nie
wiedząc, jak objaśnić laikowi skomplikowane sprawy techniczne. -
Otóż pracuję w sieci. Mam dostęp do różnych informacji. Dziś rano,
dla własnego świętego spokoju, włamałam się do akt pod nazwą
SCARLATTI, JOE.
Joe zesztywniał.
- No i co?
- Sam powinieneś wiedzieć najlepiej - odrzekła, unikając jego
wzroku.
Wiedział istotnie.
- Śledziłeś mnie, spałeś w moim domu, chciałam wiedzieć o
tobie jak najwięcej - dodała tonem usprawiedliwienia. —
Przepraszam, jeśli zrobiłam ci przykrość.
Joe zacisnął zęby. Burknął pod nosem coś zupełnie bez sensu i
skierował się do drzwi.
RS
77
- Dokąd idziesz? - spytała. Wzruszył ramionami.
- Sam jeszcze nie wiem.
Wspomnienie o partnerze bolało jak świeża rana. Ale najgorsza
była świadomość, że to właśnie on przyczynił się do śmierci Matta
Lee.
- Jeśli zostaniesz - zawahała się - jeśli zostaniesz, to uważaj,
żeby mnie znowu nie wystraszyć.
Odwrócił się i spojrzał na Rowenę. Siedziała przy biurku.
Spokojna i niezależna, a jednak potrzebująca opieki. Nikt nie wiedział
tego lepiej od niego. Joe, wbrew swoim dotychczasowym zasadom,
postanowił spokojnie zastanowić się nad całą sprawą.
Może gdyby kiedyś najpierw myślał, a potem działał, jego
partner żyłby do tej pory!
Dziewczyna odwróciła się w stronę ekranu i zaczęła przyglądać
się rzędom liczb. Po raz pierwszy odniosła wrażenie, że nie mają one
żadnego sensu. Siedziała wpatrzona w kolorowy monitor i mrugała
oczami. Nie mogła się jednak skoncentrować.
Odsunęła się wraz z krzesłem od biurka i wyciągnęła ręce
wysoko nad głowę. Dopiero teraz poczuła, że kark jej zesztywniał, a
mięśnie stężały z powodu długiego siedzenia przed komputerem.
Bolały ją również nadgarstki. Spojrzała na zegarek. Spędziła przy
pracy bite cztery godziny.
No tak, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego. Zdarzało jej się
siedzieć i po siedem godzin.
RS
78
Dopiero po chwili przyznała się samej sobie, że to obecność
sierżanta Scarlattiego wybiła ją ze zwykłego rytmu.
- Do licha, nie powinnam o nim myśleć - mruknęła do siebie.
Przycisnęła klawisz „enter" i na ekranie pojawiły się nowe rzędy
liczb. Miała nadzieję, że uda jej się ponownie skupić na pracy. Na
próżno. Informacje dotyczące pewnej winnicy na południu w dalszym
ciągu wydawały się pozbawione jakiegokolwiek sensu.
Nie poddawała się jednak. Wpatrywała się w ekran, mrugając
oczami.
Tymczasem zamiast analiz i rozwiązań finansowych coraz
częściej pojawiały się na nim ciemne oczy Joe'ego. Rowena widziała
na ekranie jego twarz. Zamiast myśleć o winnicy, zastanawiała się nad
losem tego mężczyzny.
Skończony policjant i... niebezpieczny człowiek. Tak
przynajmniej zdawali się sądzić przełożeni Joe'ego. Rowena nie
wiedziała, czy pierwsze stwierdzenie jest prawdą, natomiast nie
wątpiła w drugie.
Przez cały ranek czuła obecność Joe'ego. Nawet kiedy
pracowała, nie udawało jej się o nim zapomnieć. Czyżby teraz mieli
się pożegnać?
Wyszła z pliku i zakończyła pracę. Na ekranie pojawiło się
oznaczenie twardego dysku z prometem i migającym kursorem.
Czuła, że ręce jej się trzęsą.
- Przecież to absurd - szepnęła do siebie.
RS
79
Ale mimo to odsunęła krzesło i wybiegła na schody. Tutaj omal
nie zderzyła się z Joe'em, który manipulował przy stojącej w kącie
zbroi. Dziewczyna poczuła, że serce bije jej mocniej. Przyćmione
światło sączyło się przez niewielkie okienko.
Nie, nie pasujemy do siebie, pomyślała. Powinnam pamiętać o
tym, co stało się z rodzicami.
- Chciałam porozmawiać - powiedziała, czując, że głos jej się
łamie.
- Niby o czym? - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się kwaśno.
- Przecież jesteś genialna. Wiesz o mnie więcej niż ja sam.
Wciąż miał do niej pretensje o to, co zrobiła.
- Posłuchaj, zajrzałam tylko do twoich akt - wyjaśniła, starając
się, by jej głos brzmiał przekonująco. - Dokładnie to samo wiedzą
twoi szefowie...
- To nie są już moi szefowie - przerwał jej.
- Ależ, sierżancie... Pokręcił głową.
- Joe. Już się nie wykręcisz. Ktoś, kto tyle wie, musi mi mówić
po imieniu.
To nie był, żart. Joe miał cały czas nachmurzoną minę. Rowena
poruszyła się niespokojnie.
- Więc ty możesz wiedzieć o mnie wszystko, a ja o tobie - nic?!
- Obawiam ,się, że wiem o tobie bardzo mało
- powiedział. - Poza tym informacje są mi potrzebne do pracy.
Nie chodzi tylko o zwykłą ciekawość.
RS
80
- W moim wypadku też nie - rzuciła, patrząc mu wyzywająco w
oczy. - Muszę coś o tobie wiedzieć, żeby móc ci zaufać.
- Mogłaś zapytać.
- Powiedziałbyś o wszystkim? Joe wahał się przez chwilę.
- Nie - mruknął w końcu. Skinęła głową.
- Tak też myślałam - powiedziała po prostu. -Przykro mi z
powodu Matta Lee.
- Nie musisz mi o nim przypominać-przerwał jej.
- Doskonale wszystko pamiętam.
Rowena westchnęła. Nie wiedziała, jak postępować z
policjantami, którzy winią siebie za śmierć kolegi. Joe patrzył na nią
wrogo. Ale w jego oczach pojawiło się coś na kształt cierpienia.
- To z jego powodu wziąłeś urlop? - spytała. Joe milczał przez
chwilę.
- Tak - odparł w końcu. -I właśnie dzięki temu mogę pilnować
niebieskookich geniuszy.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Rowena miała świadomość,
że poruszyła niezwykle bolesny temat. Teraz nie wiedziała, jak się
wycofać.
- I co? Chcesz coś jeszcze o mnie wiedzieć? - spytał, patrząc na
nią ponuro.
Rowena cofnęła się trochę. Nie mogła jednak pozwolić się
zastraszyć.
- Jesteś zły - szepnęła.
Joe rozłożył ramiona w przesadnym geście.
RS
81
- Ależ skądże. Bardzo mi się spodobała twoja komputerowa
zabawa w Wielkiego Brata.
Z trudem przełknęła ślinę, ale wytrzymała jego spojrzenie.
- Rozumiem twój gniew - powiedziała. -I to, że możesz mieć do
mnie pretensje. Nie chcę cię jednak przepraszać. To ty wdarłeś się w
moje życie. Nigdy wcześniej o tobie nie słyszałam. Musiałam
wiedzieć coś o człowieku, który ma mnie chronić.
- Wcale nie chcę cię chronić - przerwał jej z cynicznym
uśmiechem. - Mam po prostu zamiar dopaść Tyhursta i jesteś mi do
tego potrzebna.
Rowena nie wiedziała, co odpowiedzieć. Joe z całą pewnością
był zły za to, że rozgrzebała stare sprawy. Ale z drugiej strony, ludzie
pod wpływem bólu często mówią prawdę.
Joe przejechał dłonią po zmierzwionych włosach. Sięgnął po
pustą filiżankę, stojącą na parapecie.
- Muszę już iść - powiedział. - Zadzwoń do mnie, gdyby pojawił
się Tyhurst. Znajdziesz numer w książce telefonicznej.
Dziewczyna chrząknęła. Joe spojrzał na nią z krzywym
uśmiechem.
- Albo lepiej sprawdź go w komputerze. Obrócił się na pięcie i
Rowena ujrzała już tylko jego szerokie plecy.
Rowena zeszła około piątej do kuchni. Była wściekła. Straciła
masę czasu z powodu Scarlattiego. Przez cały dzień nie mogła
skoncentrować się na pracy, a kiedy już się to jej udawało i zaczynała
RS
82
wpatrywać się w rzędy liczb, na ekranie pojawiała się para znajomych
oczu i wszelkie wysiłki znowu szły na marne.
Nigdy wcześniej nie przytrafiło jej się coś podobnego. Zaczynała
żałować, że w ogóle wypatrzyła Joe'ego przed domem. Gdyby nie to,
pewnie do tej pory tkwiłby w swoim pikapie.
Tymczasem okazało się, że mała sztuczka z komputerem
podziałała na niego jak zimny prysznic. Czy pojawi się jeszcze w jej
domu? Adelajda ostrzegała ją, że mężczyźni nie przepadają za
inteligentnymi kobietami. Mimo to Rowena nigdy nie udawała
głupszej niż, jest. Nie chciała robić z siebie słodkiej idiotki, żeby
przyciągnąć mężczyzn. Zresztą, chociaż była taka a nie inna, nie
mogła narzekać na brak powodzenia. Sama rezygnowała z różnych
związków, pamiętając o tym, co przytrafiło się rodzicom. Już jako
dziewczynka zrozumiała, jak niszczycielska i nieobliczalna potrafi
być miłość.
Wzięła herbatę do bawialni i usadowiła się wygodnie na
poduszkach. Znowu przypomniała sobie słowa Joe'ego. Czy
rzeczywiście chce jedynie dopaść Tyhursta? Czy tylko o to mu
chodzi?
Więc dlaczego pocałował ją wczoraj wieczorem? Może po
prostu miał taki zwyczaj albo nie potrafił się pohamować. Starała się
znaleźć jakieś wytłumaczenie, ale mimo to ten problem nie dawał jej
spokoju.
Postawiła herbatę i przesunęła się w stronę okna. Serce zaczęło
jej bić, jakby w oczekiwaniu tego, co miało nastąpić.
RS
83
Nic się jednak nie wydarzyło.
- O co mi chodzi? - mruknęła, zniecierpliwiona własnym
zachowaniem.
Zaczęła się przyglądać kolejnym samochodom. Żaden z nich z
pewnością nie należał do Joe'ego. Znała je wszystkie albo niemal
wszystkie.
Jakby na przekór sobie wyobraziła sobie Joe'ego w łóżku. Z
pewnością był doświadczonym kochankiem. Może nawet...
- Przestań! - powiedziała do siebie głośno.
Ale raz pobudzona wyobraźnia nie chciała słuchać rozkazów.
To, co zobaczyła, doprowadziło ją do utraty tchu. Tak, Joe był
cudownym kochankiem, a długowłosa blondynka u jego boku
wspaniale dotrzymywała mu kroku.
Sięgnęła po herbatę zbyt gwałtownie.
Gorący płyn wylał się na dywan.
Rowena nie zwróciła na to uwagi. Mechanicznie zebrała
wszystkie rzeczy na tacę i zeszła do kuchni. Tam włożyła wszystko do
zlewu.
Dopiero po kilku minutach doszła do siebie. Zauważyła, że
Mega i Bajt ocierają się o jej nogi. Zaczęła się z nimi bawić, ciągnąc
na sznurku włóczkową lalkę. Przez cały czas unikała schodów. Nie
miała ochoty wracać do bawialni.
Nagle usłyszała dzwonek. Z bijącym sercem podeszła do drzwi i
spojrzała przez wizjer. To nie był Joe. Przed progiem stał Eliot
Tyhurst w swoim nienagannie uprasowanym, nieco staroświeckim
RS
84
garniturze. Wyglądał tak, jakby nawet nie wiedział, że na świecie
istnieją więzienia.
- Cześć, Roweno - zaczął z uśmiechem. - Mam nadzieję, że ci
nie przeszkadzam. Mogę wejść?
- Po co? - spytała niezbyt grzecznie. Tyhurst nie wyglądał jednak
na obrażonego.
- Chciałbym ci coś zaproponować.
A może po prostu chce z nią pójść do łóżka? Dziewczyna omal
nie wybuchnęła śmiechem. Do tej pory rzadko myślała o seksie. Czy
to możliwe, że tak z dnia na dzień zmieniła zainteresowania?
Tyhurst odetchnął z ulgą na widok jej uśmiechu. —Widzisz,
chodzi o to-dodał bez wahania - że mam dla ciebie małą robótkę.
RS
85
Rozdział 6
Dwa dni później Joe siedział nad zimnym piwem i potrawą z
czarnej fasoli. W barze Maria było pustawo. Joe podniósł głowę i
spojrzał na kuzyna.
- Dałeś mi za dużo pikantnego sosu - poskarżył się. Mario
machnął mu przed nosem białą ścierką.
- Bardzo mi przykro - powiedział rozdrażnionym tonem. -
Następnym razem pomyślę o twoim delikatnym podniebieniu. Masz
zamiar sterczeć tutaj cały dzień?
Joe zaczął żałować, że nie usiadł przy którymś z oddalonych
stolików. Niestety, było już za późno. Poza tym potrzebował
towarzystwa. Wydarzenia ostatnich dni, nie wiedzieć czemu, uczyniły
go bardzo melancholijnym.
- Może - mruknął.
- A co z Roweną Willow? - spytał Mario. - Nie powinieneś jej
pilnować?
Joe wzruszył ramionami.
- Nie mam takich rozkazów. Kuzyn spojrzał na niego .poważnie.
- To dzięki niej posadzili Tyhursta - powiedział. - Myślę, że
jesteśmy jej coś winni.
Joe nawet się nie poruszył na swoim miejscu przy barze. Wciąż
wpatrywał się w talerz.
- Ona doskonale sama sobie radzi. Szkoda, że nie widziałeś jej
zamczyska.
RS
86
Mario skończył wycieranie kontuaru. Był wyraźnie zły na
Joe'ego.
- Boisz się jej czy co? - burknął.
Joe spojrzał na niego z niesmakiem i przełknął łyżkę fasoli.
Skrzywił się.
- Nie podałbyś czegoś takiego klientowi, prawda? - spytał,
wskazując potrawę.
- Niektórzy lubią ostre przyprawy. Myślałem, że ty też.
Joe skinął głową.
- Lubię, ale tym razem przesadziłeś - powiedział.
- Boję się, że zaraz ogień buchnie mi nosem. Mario klepnął go
po ramieniu.
- Nie przejmuj się. W próżni nic się nie pali.
- Ale dowcip!
- Znowu dzwonił Hank Ryan. Skontaktujesz się z nim?
Joe wypił trochę piwa.
- Może - mruknął.
Mario zarzucił sobie ścierkę na ramię i skierował się w stronę
kuchni.
- Na miłość boską, zjedz tę fasolę i wynoś się stąd - powiedział. -
Mam już dosyć patrzenia na ciebie.
- Nie ma to jak rodzina - rzucił za nim Joe.
Mario zniknął w kuchni, a Joe skończył piwo i pomyślał, że
będzie musiał znaleźć jeszcze coś do picia, jeśli ma zamiar skończyć
RS
87
fasolkę. A może po prostu wywalić ją do zlewu? Wciąż zastanawiał
się, co zrobić, kiedy w drzwiach pojawił się Hank Ryan.
Hank od razu skierował się do baru. Joe zauważył, że aż kipi ze
złości.
- Joe, mógłbyś, do cholery, przynajmniej podnieść tyłek i do
mnie zadzwonić!
- Cześć, Hank. Jak się miewasz?
Hank usiadł tuż obok, na wysokim stołku.
- Jesteś pijany? - zaniepokoił się.
- Nie, jeszcze za wcześnie. Hank skrzywił się.
- Lepiej zacznij śledzić Rowenę Willow i Tyhursta, zamiast
tracić czas w ten sposób!
- Mój czas, moja sprawa - warknął Joe. ~ A jeśli idzie o Rowenę,
to wolę uniknąć oskarżeń o narzucanie się.
- Narzucanie się? Człowieku, przecież nawet nie kiwnąłeś
palcem!
Z kuchni wyłonił się Mario. Spojrzał życzliwie na Hanka, a
potem łypnął na Joe'ego.
- Zabierz go stąd, Hank. - Wskazał grubym palcem kuzyna. -
Zabierz go stąd jak najszybciej!
Hank rozłożył ręce w bezradnym geście.
- Właśnie próbuję to zrobić.
- Nie poddawaj się - naciskał Mario. - Inaczej pewnego pięknego
dnia będziesz musiał mnie zamknąć za morderstwo.
RS
88
Mario wrócił do kuchni. Hank spojrzał na Joe'ego i zmarszczył
czoło.
- Facet taki jak ty powinien coś robić - zauważył. - Inaczej
wszyscy będą cię mieli dosyć. Nie można bez końca lizać starych ran.
Joe spojrzał na przyjaciela.
- A gdybym ci powiedział, że cały czas obserwuję naszego
ptaszka? Tylko że jestem bardzo ostrożny.
Hank pokręcił sceptycznie głową.
- Sam nie wiem - mruknął. - Nie kłamiesz?
Joe uśmiechnął się i na moment zapomniał o pikantnej potrawie.
Wziął do ust całą łyżkę. Okazało się to fatalne w skutkach. Zakrztusił
się i musiał wypić od razu szklankę wody mineralnej.
- No proszę - powiedział ze śmiechem Hank. - Mario próbuje
zrealizować swoją groźbę?
- Chyba tak - odrzekł Joe.
- Nie licz na mnie, jeśli trzeba go będzie aresztować - powiedział
Hank. - Za bardzo go lubię.
- A co z Tyhurstem? Hank wzruszył ramionami.
- Może naprawdę się zmienił. Joe pokręcił głową.
- Niemożliwe - powiedział zdecydowanym tonem.
- Wobec tego uważaj na siebie. To bardzo trudny przeciwnik.
Joe skinął głową. Hank zaczął zbierać się do wyjścia. Miał za
sobą ciężki dyżur.
RS
89
- I jeszcze jedno - powiedział przed wyjściem. -Mam się spotkać
z facetem, który siedział z Tyhurstem. Podobno ma coś na niego. Ale
nie licz na zbyt wiele. To recydywista. Nie można mu ufać.
Joe ponownie skinął głową. Hank uścisnął mu dłoń i skierował
się do wyjścia.
Joe spojrzał smętnie na fasolkę, a następnie na pustą szklankę po
wodzie mineralnej. Zdaje się, że wypił ją któremuś z klientów. Mario
będzie zły. Joe nie przejmował się tym zbytnio. Wyjrzał za okno -
wciąż mgła. Zastanawiał się, co zrobić z Roweną Willow.
Właściwie nie chodziło mu o nią, ale o własne uczucia. W ciągu
ostatnich sześciu miesięcy pracował nad tym, żeby nad nimi
zapanować. Teraz czuł, że cały wysiłek poszedł na marne.
Zamknął oczy.
Kiedy je otworzył, Rowena stała tuż przy nim.
Miała na sobie tylko sweter i zwykłe spodnie. Nawet się nie
umalowała. Mimo to wyglądała pięknie, Joe uszczypnął się w udo, ale
dziewczyna nie zniknęła. Uszczypnął się raz jeszcze - również bez
rezultatu. Czyżby było z nim tak źle? A może powinien uszczypnąć
Rowenę?
- Przyszłam porozmawiać - powiedziała.
Jej rozpuszczone włosy pachniały mgłą. Szczupłe ciało
wydawało mu się dzisiaj wyjątkowo pociągające.
- O czym?
- Nie obserwowałeś ostatnio mojego domu. Uśmiechnął się.
- Jesteś pewna?
RS
90
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie i oparła o bar. Czy
mogła być pewna czegokolwiek? Od paru dni żyła w takim napięciu.
Nie mogła uwierzyć, że przydarzyło jej się to wszystko.
- Powinnam cię chyba przeprosić za grzebanie w aktach -
powiedziała, chcąc zmienić temat. - Wydawało mi się, że mam do
tego prawo.
Joe podrapał się w brodę.
- Może miałaś.
- Czy Tyhurst interesuje cię w dalszym ciągu? - spytała.
- To zależy.
- Oczywiście wiem, że to nieoficjalne. Tak naprawdę jesteś cały
czas na urlopie.
Skinął głową. Rowena z trudem przełknęła ślinę.
- Więc gdyby - głos się jej załamał - gdyby działo się coś
podejrzanego albo... albo Tyhurst próbował jakichś sztuczek,
powinnam się z tym zgłosić na policję, prawda?
Joe zesztywniał.
- Co się dzieje, do diabła?!
Rowena westchnęła i zmarszczyła brwi. Joe wiedział, że jej
umysł pracuje szybko i sprawnie. Najwyraźniej jednak wahała się,
próbując znaleźć najlepsze słowa, by wyrazić to, co myśli.
- Tyhurst był u mnie... po tym, jak... jak wyszedłeś - ciągnęła.
- Chciał cię prosić, żebym was śledził przy okazji następnej
kolacji?
RS
91
Spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem. Joe jeszcze raz
musiał zweryfikować swoje poglądy. Trudno powiedzieć, żeby
Rowena nie miała poczucia humoru. Ale z całą pewnością nie robiła z
niego użytku, gdy intensywnie nad czymś rozmyślała.
- Przecież nic nie wie o tobie - odparła poważnym tonem. - Nie,
przyszedł po to, żeby zaproponować mi pracę.
Joe pokiwał głową.
- A ty powiedziałaś, żeby się wypchał.
- Nie - zaprzeczyła.
- Więc co?
- Spotkałam się z nim dzisiaj rano.
- Marii nadzieję, że w jakimś bezpiecznym miejscu, w którym
bywa wiele osób? - wtrącił.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie, u mnie.
Spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Co?! Myślisz, że te twoje wypchane zwierzęta zapewnią ci
ochronę?!
- Wydawało mi się, że nie będę potrzebowała ochrony - odrzekła
chłodnym tonem.
Joe spojrzał raz jeszcze na jej szczupłą sylwetkę. Może źle ją
ocenił? Może Rowena Willow była sprytniejsza, niż przypuszczał?
- Powinnaś zadzwonić do mnie przed tym spotkaniem -
zauważył.
Dziewczyna oblizała wargi.
RS
92
- Miałam nadzieję... to znaczy, wydawało mi się, że możesz być
w pobliżu.
- Ho, bo! To zadziwiające, że w ogóle przyszło ci do głowy, że
ktoś mógłby cię przechytrzyć.
Spojrzała mu w oczy.
- Nie było cię tam? Potrząsnął głową.
- Byłem tutaj.
Wzruszyła lekko ramionami. Nie wyglądała jednak na
zawiedzioną. Uzyskała po prostu wszystkie potrzebne informacje.
- Rozumiem - powiedziała. - Już cię to nie obchodzi.
Wstała, chcąc odejść, ale Joe powstrzymał ją ruchem ręki.
- Przecież wiedziałaś, gdzie możesz mnie znaleźć - przypomniał
jej.
Potrząsnęła głową i zaczęła się zbierać do wyjścia. Joe oparł się
plecami o bar i obserwował ją przez chwilę. Była bardzo szczupła i
prawie nie miała zarysowanych bioder. Ą jednak była nad wyraz
kobieca. Coś mówiło mu, że powinna się okazać wspaniałą kochanką.
- Roweno - powiedział na tyle głośno, żeby go usłyszała,, ale
jednocześnie na tyle cicho, żeby nie niepokoić klientów Maria - o co
chodziło Tyhurstowi? Dlaczego zaproponował ci pracę?
Udawała, że go nie słyszy. Po chwili zniknęła za drzwiami.
Joe zaklął pod nosem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki za kontuarem pojawił się zafrasowany Mario.
- Idź za nią - rozkazał. - Zacznij coś robić. I przestań tu
wysiadywać - dodał już nieco ciszej.
RS
93
Joe skinął głową.
- Tak, zdaje się, że wpakowała się w niezłe kłopoty.
Mario poklepał go po ramieniu.
- Znam cię - powiedział. - Tylko ty możesz jej pomóc.
Joe spojrzał podejrzliwie na kuzyna, ale na jego szerokiej twarzy
nie pojawił się nawet cień uśmiechu. Wszyscy dzisiaj byli w
poważnym nastroju. Nawet słońce przestało świecić.
- Nie wygłupiaj się.
- W każdym razie spacer na pewno ci nie zaszkodzi -oznajmił
Mario, popychając go w stronę drzwi.
Joe wyszedł niechętnie na zewnątrz i rozejrzał się dokoła. Mgła
się nie podniosła. Ciekawe, jak szybko uda mu się dojechać na
Telegraph Hill?
Rowena dotarła do starej apteki na rogu i musiała się zatrzymać.
Ręce jej drżały, kręciło jej się w głowie, a przed oczami migotały
złote i srebrne gwiazdki. Wiedziała, że spędza zbyt wiele czasu przed
komputerem, czytając finansowe sprawozdania i raporty.
Musi ograniczyć pracę.
Musi wymazać z pamięci sierżanta Scarlattiego.
Musi zaprowadzić porządek w swoim życiu.
Tylko że wszystko to nie było wcale tak łatwe, jak wykasowanie
pamięci komputera czy uporządkowanie plików na twardym dysku.
Wszystkie te sprawy wymagały czasu, a Rowena nie miała go zbyt
wiele.
RS
94
Zdjęła jeden kolczyk i ścisnęła go mocno. Ukłucie sprawiło, że
odzyskała panowanie nad własnym ciałem.
Już od najmłodszych lat nauczyła się sama kierować własnym
życiem. Adelajda zawsze powtarzała, że jest to jedna z
najważniejszych rzeczy. A może się myliła?
Może trzeba nauczyć się ufać ludziom?
Może nie powinna tak żyć w swej samotnej wieży?
Odsunęła się, chcąc przepuścić kogoś, kto zmierzał do apteki.
Poczuła pod palcami gładką powierzchnię szyby. Powietrze pachniało
solą i spalinami. Gdzieś niedaleko przejeżdżała ciężarówka. Wagoniki
kolejki przystanęły na jednym ze wzgórz. To był świat Joe'ego. Świat,
którego nie znała i którego się bała.
Mój świat jest tak samo prawdziwy jak jego, pomyślała. Mam
przecież przyjaciół.
Rzeczywiście miała przyjaciół, Czasami nawet chodziła z nimi
do kina albo restauracji. Jednak przez cały czas starała się zachować
ostrożność. Kiedy ktoś pragnął się z nią spotykać częściej niż raz w
miesiącu, wpadała w panikę.
Znowu pomyślała o Joe'em. Czy to możliwe, żeby chciała się
ponownie z nim spotkać? Przekroczyła już przecież wszystkie
bezpieczne limity, które sama sobie wyznaczyła.
Zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Już za chwilę
będzie mogła iść do domu. Trzeba tylko policzyć do dziesięciu i w
drogę.
- Raz... dwa... trzy... cztery...
RS
95
- Pewnie ćwiczysz również jogę.
Otworzyła oczy. Joe Scarlatti stał tuż obok i patrzył na nią z
bezczelnym uśmiechem.
- Mógłbym walnąć cię czymś w głowę i uciec z twoją
portmonetką.
Wzruszyła ramionami,
- Nie noszę portmonetki.
- No dobra. - Joe pogroził jej palcem. Mógłbym walnąć cię w
głowę, a potem zgwałcić.
Poczuła ukłucie w sercu. Mimo to machnęła tylko ręką.
- Nie boję się.
Spojrzał jej prowokacyjnie w oczy, tak że ciarki przeszły po jej
ciele.
- Nie wątpię - powiedział. - Ale pewnie nie wiesz, że ta okolica
nie należy do najbezpieczniejszych.
Ta wiadomość nie zrobiła na niej większego wrażenia.
- Musiałam odpocząć, bo zrobiło mi się słabo - wyznała w
końcu.
Joe spojrzał na nią uważnie.
- Dlaczego?
- Sierżancie... - zaczęła.
- Joe - poprawił ją.
Rowena zaczerpnęła głęboko tchu. W tej chwili czuła się już
zupełnie normalnie.
- Nie twoja sprawa, Joe.
RS
96
Milczeli przez chwilę. Joe zaczynał już się zastanawiać, czy
dobrze zrobił rezygnując z pikapa. Spojrzał na Rowenę. Oparta o
szybę wystawy, wyglądała na zupełnie bezbronną.
- Moje życie również nie jest usłane różami - zauważył.
Dziewczyna westchnęła.
- Tłumaczyłam ci, że miałam powody.
Joe nagle zrezygnował z pytań. Widział, że Rowena jest
zmęczona i że najlepiej jej zrobi chwila odpoczynku.
- Proponuję zawieszenie broni - powiedział. - Może wrócimy do
Maria i obgadamy wszystko?
Zaskoczona tą zmianą frontu, skinęła przyzwalająco głową.
- Możemy nawet pójść na górę.
- Co jest na górze?
- Moje mieszkanie-uśmiechnął się. - A w każdym razie coś w
tym rodzaju.
Ruszyli wolno. Rowena czuła, jak wracają jej siły. Kiedy Joe
przyspieszył, bez trudu dotrzymała mu kroku. Być może sama jego
obecność wpływała na nią mobilizująco.
Tym razem dotarli na tyły budynku i weszli na górę po ciemnych
schodach- Joe otworzył drzwi i zaprosił ją gestem do środka.
Rowena zatrzymała się na progu, jak dzika kotka badająca teren
przeciwnika.
Od razu rzuciło jej się w oczy, że mieszkanie nie jest duże.
Składało się z niewielkiego saloniku, połączonego z sypialnią, ślepej
kuchni po prawej i miniaturowej łazienki po lewej stronie
RS
97
przedpokoju. Rowena przesunęła się parę kroków w głąb. Teraz
zobaczyła, że sypialnia również nie należy do zbyt wielkich, a z boku,
na parapecie stoi prawie zupełnie uschnięty kwiatek.
- Trzeba go podlać. - To były jej pierwsze słowa. Joe skinął z
roztargnieniem głową.
W obu pokojach prawie nie było mebli. Mimo to panował tu ład
i porządek. To wrażenie psuły jedynie podniszczone książki i stare
gazety, leżące na stoliku i podłodze koło łóżka.
Dziewczyna rozejrzała się dokoła. Zastanawiała się, co
powiedzieć.
-Nie musisz się chyba obawiać trzęsień ziemi - zauważyła.
Joe zrozumiał jej intencje. Spojrzał z uśmiechem na goły sufit i
miniaturowy żyrandol,
- Chyba że zawaliłby się cały budynek - powiedział, wskazując
jej miejsce przy stoliku. – Mario twierdzi, że wytrzymałby ósemkę w
skali Richtera. Moim zdaniem tylko cudem uniknął zagłady w
dziewięćdziesiątym. Byłaś wtedy w mieście? Skinęła głową.
- Tak, Żyła jeszcze ciotka Adelajda. Przypomniało jej się
trzęsienie ziemi z 1906 roku. Wiesz, pożary, wypadki. To
zadziwiające, że pamiętała cokolwiek. Miała wtedy zaledwie kilka lat.
Wzruszył ramionami.
- Pamięć płata dziwne figle - stwierdził sentencjonalnie. -
Dowiedziałem się różnych rzeczy w czasie przesłuchań. Napijesz się
czegoś?
RS
98
Przez szybkę w drzwiach zauważyła butelki po piwie stojące w
równym rządku na kuchennym stole.
- Ale czegoś bez alkoholu -- powiedziała. Joe wstał.
- Kim była twoja ciotka? - spytał. Uśmiechnęła się.
- Właściwie cioteczną babką - odparła. - Ale zawsze nazywałam
ją ciotką albo po prostu Adelajdą.
Joe wychylił się z kuchni.
- Przecież wiesz, że nie o to pytałem. Przytaknęła. Coś jakby
cień przebiegło po jej twarzy.
- Była dziwną osobą. Zupełnie nie przygotowaną do
wychowywania dziecka. - Zawahała się. — Poza tym miała
agorafobię.
- Chcesz powiedzieć, że nie wychodziła z domu?
- Prawie wcale.
- To musiało być potworne - powiedział ze współczuciem w
głosie.
- Nie było tak źle.
Otworzył drzwi lodówki i zerknął do środka. Piwo, piwo, piwo.
Nagle dostrzegł coś za rzędami butelek.
- Może być mrożona herbata? - spytał. -Tak, ale ziołowa.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Może też być zwykła woda.
Bez słowa sięgnął po szklankę i napełnił ją wodą. Rowena
spojrzała na stolik. Obok wielu książek znajdowało się na nim
RS
99
oprawione zdjęcie dwóch młodych ludzi w policyjnych mundurach.
Jednym z nich był Joe Scarlatti. Drugi miał ostre azjatyckie rysy.
Joe postawił przed nią szklankę wody. Rowena odwróciła
wzrok, ale było już za późno. Joe zauważył jej spojrzenie.
Powiedziała więc:
- To Matt Lee, prawda? Zacisnął usta i spojrzał na zdjęcie.
- Byliśmy razem w szkole policyjnej - powiedział w końcu. -
Potem ożeniłem się z jego siostrą, ale jakoś nam nie wyszło. Dwóch
policjantów w rodzinie to stanowczo za dużo. A potem - głos mu się
załamał -sama wiesz.
- Śledztwo wykazało, że nie byłeś winny.
- W sensie prawnym i technicznym - nie. Ale... Otworzył piwo,
które przyniósł sobie z kuchni.
- Ale..
- Prowadziliśmy śledztwo w sprawie handlarzy narkotyków -
podjął opowieść. - Wiesz, ci faceci nie cofają się przed niczym. Udało
nam się odnaleźć ich magazyny. Matt twierdził, że nikt ich nie pilnuje.
Miałem przeczucie, że jest inaczej. Nie powinienem był pozwolić mu
tam iść.
- Ale to była jego decyzja. Joe wypił duży łyk piwa.
- Nic nie rozumiesz - żachnął się. - Byliśmy partnerami.
Dzieliliśmy się razem sukcesami, więc muszę wziąć na siebie tę
porażkę.
Rowena sięgnęła po szklankę z wodą. Po raz pierwszy zetknęła
się z takim rozumowaniem. Zawsze wydawało jej się, że ludzie
RS
100
ponoszą odpowiedzialność wyłącznie za siebie. Nigdy nie miała do
czynienia z tego rodzaju uczuciem przyjaźni sięgającej aż za grób.
- Przepraszam, nie chciałem ci opowiadać tego wszystkiego -
westchnął Joe. - To stara historia. Powiedz lepiej, co z Tyhurstem.
Historia nie była wcale taka stara, skoro wywoływała tyle bólu.
Ale Rowena uznała, że najlepiej zmienić temat.
- Najpierw chcę wiedzieć, czy ciągle zajmujesz się moją sprawą?
Joe pochylił się w jej kierunku. Na moment zaparło jej dech w
piersiach.
- Tak - odrzekł. - Ciągle się nią zajmuję.
- Obserwowałeś mój dom? - spytała, czując, jak dziwny żar
obejmuje całe ciało.
- Czasami - mruknął. - Niestety, nie widziałem w pobliżu
Tyhursta.
Joe nie wyglądał na zadowolonego z siebie.
- Nic dziwnego. Mam wrażenie, że Tyhurst nie zaatakowałby
mnie w bezpośredni sposób. To nie jest zwyczajny kryminalista.
Nagle wpadła w panikę pod uważnym spojrzeniem Joe'ego. Nie
wiedziała, co robić. Sięgnęła po szklankę, ale ta była już pusta.
- Coś nie w porządku? - spytał.
Pokręciła głową i wyciągnęła przed siebie pustą szklankę jak
tarczę.
- Mogę prosić o jeszcze trochę wody?
RS
101
Wstał niechętnie. Rowena w ciągu paru chwil opanowała zamęt
uczuć. Kiedy Joe wrócił, starała się patrzeć na stolik albo na stojącą na
nim butelkę piwa.
- No i co z Tyhurstem? — spytał.
Rowena złączyła nogi i wyprostowała się. Usiadła tak, jak
uczyła ją Adelajda.
- Chciałabym cię wynająć. - Jej oczy napotkały się na wzrok
Joe'ego i nagle zmieszała się. - To znaczy zapłacić ci za twoje usługi.
Czułabym się lepiej.
Joe pokręcił głową.
- Nic z tego.
- Ale...
- Nie mam do tego prawa - przerwał jej. - Ciągle pracuję w
policji. Poza tym nie posiadam licencji prywatnego detektywa.
Wszystko musi pozostać tak, jak jest.
Potrząsnęła głową.
- W ten sposób nie mam nad tobą żadnej władzy - powiedziała z
goryczą.
Ich oczy spotkały się ponownie. Kpiący wzrok Joe'ego zdawał
się mówić, że nie powinna się łudzić. Nikt i nic nie pozwoli jej
zapanować nad nim. Trzeba po prostu pogodzić się z sytuacją.
- To bardzo dobrze.
Joe wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Zatrzymał się na
chwilę przy oknie, a następnie podszedł do niej.
RS
102
Poczuła, że serce znowu zaczęło jej bić przyspieszonym rytmem.
Fala gorąca ogarnęła wiotkie ciało Roweny.
- Wracając do Tyhursta - powiedziała, próbując się uspokoić. -
Mam wrażenie, że wcale nie chodzi mu o zemstę. Myślę, że zależy mu
przede wszystkim na moim mózgu. Zresztą tak jak wszystkim.
- Mnie nie! - padła błyskawiczna opowiedz. Rowena spąsowiała.
Położył dłoń na jej ramieniu. Jego dotyk był delikatniejszy, niż
mogła przypuszczać. Nie ruszała się. Po pierwsze, była zbyt
przestraszona. A po drugie, bała się, że ta cudowna chwila okaże się
tylko złudzeniem.
- Roweno.
Poczuła jego oddech na szyi. Nie wiedziała, co robić. Wstała,
żeby go odepchnąć, ale kiedy spojrzała mu w oczy, stwierdziła, że nie
jest do tego zdolna.
- Roweno - szepnął raz jeszcze.
Musnęła palcami jego policzek. Pomyślała, że to chyba po raz
pierwszy w życiu.
Nagle stało się coś dziwnego. Zbliżyła się i położyła dłonie na
ramionach mężczyzny. Zanurzyła ręce w ciemnych włosach.
- Roweno - szept zabrzmiał tuż przy jej uchu.
- Tak?
- Powiedz moje imię - zabrzmiało to jak prośba, a nie rozkaz.
Gała wtuliła się w niego, szukając ciepła i bezpieczeństwa.
- Powiedz - nie dawał spokoju.
- Joe.
RS
103
I nagle poczuła jego usta na swoim ciele. Spalała się od
wewnątrz. Czuła, że jedynie pocałunki Joe'ego zdołają ugasić ten
pożar. Podała mu swoje ciało, mrucząc jak kotka.
Joe znowu zaczął ją całować.
- Czy mam przestać?
- Nie! - krzyknęła, zanim zdołała pomyśleć.
Joe nie miał zamiaru zwlekać. Przytulił Rowenę, szepcząc jej
coś do ucha, a następnie zaczął ją rozbierać. To, co ukazało się jego
oczom, przyprawiło go o zawrót głowy.
- Jesteś taka piękna - szepnął.
W odpowiedzi zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, odsłaniając
muskularny tors. Nic już nie mogło ich powstrzymać.
Przeżywali teraz coś nadzwyczajnego. Joe ściągnął w pośpiechu
dżinsy, a potem objął mocno Rowenę. Sięgnął po długą klamerkę,
która spinała włosy dziewczyny. Złote pasma rozsypały się jedwabistą
falą. Joe wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. Chciał długo napawać się
widokiem jej ciała. Nie mógł jednak. Pieścił ją i całował. Dziewczyna
wzdychała z rozkoszy. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś podobnego.
Joe zaczął gładzić jej uda.
Odruchowo zacisnęła nogi.
- Chcę ciebie, Roweno - szepnął.
- Ale ja... nie... O Boże, w ogóle nie... nie mogę mówić.
Pocałował jej szyję.
- W porządku. Nie musisz mówić.
- Ale ja, ja nigdy. Odsunął się trochę.
RS
104
- Tak?
- Nigdy nie myślałam, że... że stracę dziewictwo w sypialni
policjanta.
Jego dłoń zatrzymała się w pół gestu.
- Co?!
- No wiesz, tak się złożyło... To wcale nie jest choroba... - plątała
się w wyjaśnieniach. - Sądziłam, że sam się domyślisz.
Joe usiadł na łóżku.
- Nie domyśliłem się - powiedział. - Raz jeszcze zawiodło mnie
wyczucie.
Wstał i przeszedł parę kroków po pokoju. Zaczął zbierać z
podłogi porozrzucane części ubrania. Rowena patrzyła na niego w
milczeniu.
- Ubierz się - polecił.
- Ależ Joe...
Wyszedł do łazienki. Po chwili usłyszała szum prysznica.
Wstała, tłumiąc łzy i ubrała się błyskawicznie. Przypomniało jej się,
że widziała czystą kartkę i ołówek przy telefonie. Drżącą dłonią
skreśliła krótką wiadomość:
Spotkanie z Tyhurstem jutro o jedenastej. Rób co chcesz.
Zostawiam ci zapasowy klucz.
Zastanawiała się, czy Joe domyśli się, dlaczego zostawiła mu
klucz. Miała nadzieję, że tak. Wiedziała, że wciąż jej pragnie. Jedynie
uczciwość nie pozwoliła mu skorzystać z okazji.
RS
105
Pomyślała czule o swoim rycerzu w lśniącej zbroi i cichutko
wyśliznęła się z mieszkania na piętrze.
RS
106
Rozdział 7
Joe obudził się następnego ranka późno. Z trudem otworzył
oczy. Miał potwornego kaca, a poza tym, nie wiedzieć czemu, bolały
go mięśnie.
Próbował wstać, ale zatoczył się i z powrotem usiadł na
tapczanie. Jeszcze jedna próba - i zwalił stos książek, leżący na stoliku
przy łóżku.
Zakrył oczy dłońmi i czekał, aż świat przestanie kręcić się jak
oszalały. Położył się na kocu podarowanym mu przez żonę Hanka.
Dobra kobieta, ulitowała się nad nim.
Miała rację. Nie można mu było pomóc. W jego przypadku
pozostawała już tylko litość.
- Joe! Joe! Jesteś tam, do cholery? - krzyczał z dołu Mario.
Po chwili rozległy się kroki na schodach, a następnie łomotanie
do drzwi. Joe czuł się tak, jakby Mario walił go prosto w czaszkę.
- Joe, nic ci nie jest?!
Odchrząknął chrapliwie, próbując wydobyć z siebie choć słowo.
- Joe, Joe, to ty? - dopytywał się kuzyn.
- Daj mi spokój, sadysto!
Obawiał się, że głowa mu eksploduje. Ścisnął ją mocniej rękami.
Mario jeszcze raz zastukał do drzwi.
- Czyżbym trafił na twój pogrzeb? - spytał.
RS
107
Joe stwierdził z żalem, że niestety, jeszcze nie umarł. Próbował
stanąć na czworakach, ale poczuł gwałtowny przypływ mdłości.
Opadł na koc jak bezbronna ryba na nadbrzeżny piasek.
- Do diabła - zaklął Mario i zabrał się do otwierania drzwi.
Joe słyszał pobrzękiwanie kluczy. W tej chwili drażnił go nawet
ten cichy dźwięki Po chwili Mario stanął w drzwiach sypialni.
- No, jeszcze nie umarłeś, ale chyba powinienem już kupić
wieniec - orzekł.
Joe skrzywił się.
- Świetny żart - mruknął.
- Gdybyś mógł siebie teraz zobaczyć, wiedziałbyś, że to nie żart.
- Mario podrapał się w głowę. - Chyba powinienem przygotować ci
klina.
„Klin" w wydaniu kuzyna nie miał nic wspólnego z alkoholem.
Była to potworna mieszanina miodowo-mleczno-owocowa, którą
należało wypić pod czujnym okiem Maria. Joe nigdy się nie upijał,
jeśli tylko w porę przypomniał sobie o tym napoju.
- Idź do diabła!
Mario uśmiechnął się słodko.
- Nic z tego, ptaszyno - powiedział. - Wczoraj, kazałeś się zwlec
z łóżka o dziesiątej, choćby nie wiem co. Już dwie po dziesiątej.
Joe chciał wstać, żeby kopnąć kuzyna, ale tylko jęknął z bólu. O
dziesiątej? Dlaczego niby ma wstawać tak wcześnie? Przecież ma
urlop.
- Nie będę nic pił. Kuzyn aż poczerwieniał.
RS
108
- Mówisz tak, jakbym miał zamiar cię czymś poić. Nie podoba ci
się moja mikstura? Wolisz kopniaka czy zimną wodę?
Joe wciąż leżał na plecach. Było mu wszystko jedno.
- Sam zdecyduj - westchnął.
Mario pokręcił głową. Przez chwilę miał wielką ochotę spełnić
groźbę.
- Już dziesięć po - warknął. - Sam nie wiem, co ta Rowena w
tobie widzi. To chyba z nią byłeś umówiony, prawda?
Rowena! Wczoraj po południu! Gładka skóra i sterczące
dziewicze piersi! Joe poderwał się z miejsca i z rozmachem wpadł na
lampę. Pociemniało mu w oczach, ale na szczęście zdążył się złapać
framugi drzwi.
- Rowena!
Mario podszedł do niego i chwycił go pod ramię. Joe poddał się
jak małe dziecko. Po chwili dotarli zataczając się do łazienki.
- Będę na dole za pięć minut - rzucił Joe, odkręcając kurek z
zimną wodą.
- Poradzisz sobie?
Skinął głową. Mario zostawił kuzyna samego. Powitał go
dopiero w barze z tradycyjnym „klinem" w dłoni.
- Stwierdziłem, że jednak na niego zasługujesz - oświadczył z
rozbrajającym uśmiechem.
Joe dopiero teraz spojrzał w wielkie, znajdujące się za
kontuarem lustro. To w łazience stało zbyt wysoko na półce.
Zdejmował je tylko po to, żeby się ogolić.
RS
109
- Jezus Maria! - jęknął na widok przekrwionych oczu i
fioletowych cieni.
Wyciągnął drżącą rękę po specyfik Maria. Kiedy, do licha,
zdążył się tak upić? Przypomniał sobie wczorajsze popołudnie i
wieczór. Ucieczkę Roweny,a później długi maraton po najbardziej
podejrzanych barach w okolicy.
Kto by przypuszczał, że z jej powodu doprowadzi się do takiego
stanu?! Tak bardzo jej pragnął, a jednocześnie nie śmiał jej tknąć!
- Rowena - wyrwało mu się.
- Nie gadaj, tylko pij - ponaglił go kuzyn.
Miał rację. Przecież w tej chwili groziło jej niebezpieczeństwo.
Tyhurst mógł uderzyć lada moment, Joe wypił duszkiem miksturę, a
następnie rzucił się na stojącą obok kawę.
- Boże! Co to za potworność! Mario zaczął klepać go po
plecach.
- Nie miałem żadnych owoców - wyjaśnił. - Wlałem za to olejek
waniliowy.
- Następnym razem zmuszę cię, żebyś sam to wypił - warknął
Joe, odstawiając kubek z kawą.
Spojrzał na zegarek. Dochodziło pół do jedenastej'. Musiał się
spieszyć.
- Dobrze - zgodził się Mario. - Pod warunkiem że też będę miał
kaca.
Joe wysiadł z pikapa i skierował się w stronę znanego już sobie
zamczyska przy Telegraph Hill. Nie miał zbroi. Konia zostawił do
RS
110
podkucia u kowala. Z dawnymi rycerzami łączyło go chyba tylko to,
że był nie ogolony. Oni również musieli mieć problemy z poranną
toaletą.
Otworzyła mu sama Rowena. Nie wyglądała na zmieszaną. Joe
zastanawiał się, czy pamięta coś z wczorajszego wieczoru. A jeśli tak
- to co?
Dziewczyna ani słowem nie skomentowała jego wyglądu. Joe
czuł się głupio, patrząc na nią przekrwionymi oczami i pocierając
kłujący policzek.
Rowena miała na sobie coś w rodzaju kremowego spodnium z
ciemniejszymi lamówkami. Włosy były upięte staranniej niż zwykle.
Joe ze zdziwieniem dostrzegł na jej policzkach ślady pudru i różu.
Zawsze wydawało mu się, że Rowena w ogóle się nie maluje. To dla
Tyhursta, pomyślał.
- Witam, sierżancie - powiedziała na powitanie. Joe poczuł, że
pragnie jej bardziej niż kiedykolwiek.
Co by zrobiła, gdyby wziął ją teraz na ręce i zaniósł do któregoś
z pokojów? Mogliby się nawet kochać pod czujnym spojrzeniem
strażników biblioteki.
- Dzień dobry - mruknął pod nosem. Spojrzała na zegarek. Przez
cały czas unikała jego wzroku.
- Już prawie jedenasta. Chodźmy do biblioteki - zaproponowała,
jakby wtórując jego myślom. Joe poczuł, że serce zabiło mu żywiej.
- Czy tam ma się odbyć spotkanie? - spytał. , Rowena pokręciła
głową.
RS
111
- Nie, klientów przyjmuję w biurze - odrzekła.
- To znaczy w małym pokoiku naprzeciwko - dodała, widząc
jego zdezorientowaną minę.
Przez cały czas porozumiewali się bezosobowo, unikając
mówienia sobie „ty", jak również form „pan" i „pani". Oboje zdawali
sobie sprawę, że brzmi to sztucznie, nie mogli się jednak przełamać i
zachowywać naturalnie.
- Nic z tego - rzucił Joe. - Przecież nie będę nic słyszał.
Dziewczyna wydęła wargi. Wyglądała jeszcze bardziej
pociągająco niż wczoraj wieczorem.
- Nie ma takiej potrzeby. Jeśli będę w niebezpieczeństwie, to -
zawahała się - zawołam cię.
Joe spojrzał na nią kpiąco.
- Jeśli będziesz w niebezpieczeństwie, złotko, nie zdążysz nawet
krzyknąć, a już będę przy tobie.
Uśmiechnął się. Chyba po raz pierwszy tego ranka.
- Nie wydaje ci się, że jesteś zbyt pewny siebie? - fuknęła jak
kotka.
Joe przyciągnął ją do siebie. Ich oczy spotkały się na moment.
Rowena poczuła, że się czerwieni.
- Zobaczymy - mruknął. - Jeszcze zobaczymy. Poszli na górę.
Joe wziął ze sobą termos z kawą,który Mario przezornie zostawił w
samochodzie. Nie zdążył jednak wypić nawet paru łyków, kiedy
usłyszał dzwonek do drzwi. Postawił plastikowy kubek tuż przed
olbrzymią sową.
RS
112
- Masz, ptaszku, napij się - szepnął i wyśliznął się na schody.
Usłyszał skrzypienie drzwi, a następnie głos Tyhursta.
- Cześć, Roweno. Naprawdę miło cię widzieć - powiedział
Tyhurst i pocałował dziewczynę w oba policzki. ~
Naprawdę ją pocałował!
Joe stanął osłupiały. Dopiero w ostatniej sekundzie wycofał się
bezszelestnie na górę. Na szczęście Tyhurst go nie zauważył.
Joe upomniał siebie w duchu. Musi zachowywać się jak
zawodowiec, a nie jak zakochany głupiec. Odczekał, aż Rowena i
Tyhurst wejdą do biura, a następnie zszedł na dół, żeby sprawdzić, czy
gość zostawił tam okrycie. Niestety, wieszak był pusty.
Joe westchnął i znowu skierował się na górę. Tym razem nie
miał szczęścia. Wspiął się po schodach jak kot i przyłożył ucho do
dziurki od klucza.
Rowena i Tyhurst rozmawiali o interesach. Joe'ego zaskoczył
fakt, że tak dobrze się rozumieją. Przez chwilę miał wrażenie, że
podsłuchuje zwykłych biznesmenów, i zrobiło mu się głupio. Musiał
sobie przypomnieć, kim naprawdę jest Tyhurst i dlaczego znalazł się
w domu Roweny.
Bankier wymienił kilka liczb. Rowena odpowiedziała mu ze
śmiechem. Joe przymknął oczy, starając się zrozumieć rozmowę.
Niestety, nie znał się na finansach.
Nie przejmuj się, powiedział sobie w duchu. Jeśli zechce ją
skrzywdzić, będziesz o tym wiedział natychmiast. A jeśli nie, to niech
sobie rozmawiają, o czym chcą.
RS
113
- Byłbym ci bardzo wdzięczny za te analizy - powiedział
Tyhurst. -I dziękuję za nasze spotkania. Przecież mogłaś od razu
powiedzieć, że nie chcesz mnie nawet widzieć.
Co byłoby najrozsądniejsze, dopowiedział w duchu Joe.
Rowena jednak najwyraźniej tak nie myślała:
- Przecież nie mam nic przeciwko tobie, Eliot. Eliot?
Powiedziała: Eliot? Joe poczuł bolesne ukłucie w sercu.
- Więc pomożesz mi?
- Niestety, to zupełnie inna sprawa - stwierdziła spokojnie. - Nie
mogę z tobą pracować. To byłoby nieetyczne ze względu na... na
twoją przeszłość.
Joe zastanawiał się, jaką minę ma teraz „Eliot". Z pewnością nie
oczekiwał takiej odpowiedzi. Być może wydawało mu się, że Rowena
już nie potrafi mu odmówić.
- Ale ja się zmieniłem. - Joe usłyszał jego niezbyt pewny głos. -
Zapewniam cię, że jestem uczciwym człowiekiem.
- Mam nadzieję, że ludzie zrozumieją to z czasem -powiedziała
Rowena.
Na mnie nie macie co liczyć, pomyślał Joe.
- Nie wiem, czy mnie zrozumiałaś - ciągnął Tyhurst. - Te analizy
są mi potrzebne właśnie po to, żeby nie wejść w konflikt z prawem.
Mam zakaz wykonywania pewnych operacji i w ogóle pracy w banku.
Joe przestał słuchać. Wiedział o tym wszystkim od Roweny. Co
więcej, znał jej decyzję. Dziewczyna postanowiła, że nie może
RS
114
pomagać komuś, kto popełnił przestępstwo. Uważała, że Tyhurst
zrobi lepiej wycofując się na jakiś czas z prowadzenia interesów.
Rozmawiali jeszcze przez parę minut. Tyhurst naciskał, ale
Rowena była nieugięta. W końcu oboje skierowali się do drzwi. Joe
miał już wrócić na swoje stanowisko w bibliotece, kiedy usłyszał
nabrzmiały od emocji głos:
- Chciałbym się jeszcze z tobą zobaczyć, Roweno. Joe wyczuł to
instynktownie. Wręcz zdziwił się, że dał się nabrać na tę długą
rozmowę o finansach. Eliot Tyhurst wcale nie interesował się
umiejętnościami Roweny! Więc czym?
Tutaj również nie miał żadnych wątpliwości. Drań chciał mieć tę
dziewczynę w łóżku! Joe nie wiedział tylko, czy ma to być część
zemsty, czy też zwykły romans.
- Sama nie wiem.
Zapytaj go, po co chce się spotkać. I dlaczego nie możecie
załatwić wszystkiego teraz? - ponaglał ją w duchu Joe.
- Proszę cię.
Znowu usłyszał ten charakterystyczny ton w jego głosie. Tyhurst
nie usiłował się nawet kryć ze swoimi zamiarami. Inna sprawa, że
Rowena nie należała do osób zbyt doświadczonych.
- Muszę to przemyśleć - powiedziała. - Zadzwonię do ciebie,
jeśli zdecyduję się na spotkanie. Nie mam tylko twojego numeru
telefonu.
Dobrze!
RS
115
- Nic nie szkodzi. Wolę sam do ciebie zadzwonić. Rowena
przystała na to bez protestów.
Joe odskoczył od drzwi i ukrył się w bibliotece. Czuł dziwny
zamęt w głowie. Usłyszał kroki na schodach, a potem skrzypnięcie
drzwi. Miał jeszcze chwilę, zanim Rowena tu przyjdzie. Postanowił
uporządkować rozbiegane myśli:
Tyhurst chciał ją mieć w łóżku.
Pragnął też się zemścić. Co zatem knuł?
Joe był pewien, że Tyhurst nie należy do mężczyzn
rezygnujących z; obmyślanych planów. Nie ustąpi.
Nawet nie zauważył, że Rowena wśliznęła się bezszelestnie do
biblioteki. Dostrzegł ją dopiero wtedy, kiedy stanęła tuż przy nim.
- Cieszę się, że odwiedziłaś mnie w mojej samotni - zażartował.
Rowena była wściekła.
- Nie wygłupiaj się - warknęła, patrząc na niego złym wzrokiem.
- Łaziłeś przecież po całym domu. Dobrze, że Eliot cię nie słyszał.
Joe poruszył się niespokojnie.
- Chcesz powiedzieć, że ty mnie słyszałaś? - spytał z
niedowierzaniem.
Skinęła głową.
- Oczywiście. Przecież zachowywałeś się jak słoń w składzie
porcelany - dodała, żeby go całkiem pognębić.
Joe milczał przez chwilę. Zaczynał coraz lepiej rozumieć
Rowenę i jej życie.
- To dlatego, że nie ruszasz się z tego grobowca.
RS
116
- Wskazał na otaczające ich szacowne mury. - Jesteś
przyzwyczajona do ciszy i niepokoi cię każdy najmniejszy szmer. Co
innego Tyhurst. Założę się, że nawet nie zwrócił na mnie uwagi,
patrząc w te niewinne błękitne oczęta.
- Nawet nie spojrzał mi w oczy - zaprzeczyła. Joe potarł nie
ogoloną brodę.
- Więc gdzie patrzył? - spytał lekkim tonem. Dziewczyna
poczerwieniała. Przez moment miał
wrażenie, że rzuci się na niego z pięściami. Odwróciła się jednak
na pięcie i podeszła do drzwi.
- Roweno, zaczekaj.
Zatrzymała się i spojrzała na niego. Poczuł na sobie jej pełen
namiętności wzrok. Jak to często bywa w podobnych przypadkach,
gniew przerodził się w coś innego, wspanialszego.
Udawaj, że tego nie widzisz, upominał siebie w duchu Joe. Masz
przecież ważne zadanie do spełnienia.
- Czy Tyhurst próbował jakichś sztuczek? - spytał.
Dziewczyna spuściła wzrok.
- Daj mi godzinę, a powiem ci, co on knuje - szepnęła i wyszła z
biblioteki.
Joe sięgnął po zimną kawę, którą wzgardziła wielka sowa.
Minęły dwie godziny. Zaniepokojony Joe postanowił sprawdzić,
co się dzieje z Roweną. Zakradł się do jej pracowni i zajrzał przez
uchylone drzwi.
RS
117
W środku panowała atmosfera gorączkowej pracy. Drukarka
była włączona, faks migał zielonym światełkiem. Rowena stukała
energicznie w komputerową klawiaturę, obserwując na ekranie
zmieniające się tabele i rzędy cyfr.
Joe podziwiał koncentrację dziewczyny. Jemu także zdarzało się
zapominać przy pracy o bożym świecie. Kiedy to było? Tak dawno.
Przed śmiercią Marta. Tak, wtedy pewnie miał coś wspólnego z
Roweną.
Ta myśl zaniepokoiła go do tego stopnia, że wycofał się z
pracowni i zszedł na dół. W lodówce znalazł kawałek zapiekanki.
Rozejrzał się dokoła i skrzywił na widok kuchenki mikrofalowej. Nie
miał jednak wyboru. Dopiero teraz poczuł się naprawdę głodny.
Rowena opuściła pracownię dopiero po dwóch następnych
godzinach. Joe bawił się właśnie z Megą i Bajtem, kiedy ujrzał ją w
drzwiach kuchni.
- O Boże! Już pół do czwartej. Nie miałam pojęcia, że tyle
pracowałam - powiedziała, patrząc na zegarek. - Co ty jeszcze tutaj
robisz?
Joe delikatnie odsunął łaszącą się Megę.
- Obiecałaś, że podzielisz się wynikami swoich poszukiwań -
przypomniał. - Poza tym miałem wczoraj ciężki dzień. Potrzebuję
trochę odpoczynku. No i co? Doszłaś do czegoś?
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie mam niczego konkretnego. Joe zajrzał jej w oczy.
RS
118
- A może boisz się, że nie zrozumiem? - spytał. Wzruszyła
ramionami.
- Nic mnie to nie obchodzi - odrzekła. - Każdy sam odpowiada
za siebie i swoje wykształcenie. - Wyciągnęła ramiona, żeby rozluźnić
nieco mięśnie. - Sprawdziłam parę rzeczy, ale naprawdę nie wiem, o
co mu chodzi.
- Bez wątpienia o twoje ciało.
- Moje co? - Drugie słowo nie chciało jej przejść przez gardło.
- Stary Eliot ma na ciebie chrapkę.
Rowena potrząsnęła głową i spojrzała na Joe'ego. Wciąż jednak
przed oczami miała tylko kolorowe plamy. Za parę minut przyzwyczai
się do normalnego światła i wszystko będzie dobrze.
- To mało prawdopodobne - oznajmiła. - Mam wrażenie, że Eliot
potrzebuje mojej akceptacji. Tak, jakby od tego zależało jego przyszłe
życie. Dlaczego kręcisz głową?
- Bo to nieprawda. Tyhurst chce ciebie. Dziewczyna z trudem
przełknęła ślinę.
- To, że... że ty czujesz do mnie pociąg, wcale nie znaczy, że
wszyscy inni mężczyźni też.
Joe obserwował ją uważnie.
- Kiedy po raz pierwszy zdałaś sobie sprawę, że, jak to
określiłaś, czuję do ciebie pociąg?
Rowena zmieszała się jeszcze bardziej.
- Kiedy my... wczoraj...
Joe uśmiechnął się triumfalnie.
RS
119
- Chciałem kochać się z tobą tego dnia, kiedy zobaczyłem cię po
raz pierwszy - oznajmił.
Dziewczyna potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
- To nieprawda!
- Chcesz się założyć?
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. W końcu Rowena
opuściła głowę. W jej oczach pojawiły się łzy.
- To, że nie mam doświadczenia, wcale nie znaczy, że tak łatwo
mnie oszukać - zaczęła. - Nie jestem naiwna ani... ani niczego mi nie
brakuje. Sama postanowiłam, że nie będę, jak inne dziewczyny,
szukała byle kogo, żeby to zrobić byle jak i byle gdzie.
- Nie powiesz, że nie miałaś chłopaka.
- Miałam paru - przyznała. - Nigdy jednak nie pozwoliłam dać
się ponieść uczuciom.
- Dlaczego?
- Bo byłoby, to nieodpowiedzialne! - wypaliła. Joe podrapał się
w głowę.
- A któż to nauczył cię tak wielkiej odpowiedzialności? - zadał
kolejne pytanie.
Rowena zwilżyła wargi.
- To przez moich rodziców - odrzekła cicho. - Bardzo się
kochali, ale byli zupełnie nieodpowiedzialni. Wyobraź sobie, że
urodziłam się, kiedy oboje mieli zaledwie dwadzieścia parę lat.
Joe pokręcił głową.
- Czy to źle? - spytał.
RS
120
Ale Rowena nie słuchała go. Nawet gdyby tego nie chciała, i tak
musiałaby opowiedzieć tę historię do końca.
- Robili wszystko pod, wpływem impulsu. Jeździli, gdzie chcieli
i rzucali każdą pracę, byle być bliżej siebie - ciągnęła nieskładnie. - W
końcu zostali zupełnie bez pieniędzy. Zarabiali tylko tyle, żeby
przeżyć parę kolejnych dni. Zginęli w górach. Okazało się, że
pojechali tam, żeby podziwiać widoki. Wyobraź sobie - podziwiać
widoki!
Joe kiwnął głową.
- Tak, w górach jest bardzo pięknie - szepnął do siebie.
-Słucham?
-Mówiłem, że zostawili ciebie na pastwę ciotki--dziwaczki.
Rowena uśmiechnęła się.
- Och, Adelajda robiła, co mogła. Wiedziała, że jest trochę
dziwna, i dlatego chciała, żebym przynajmniej ja była zupełnie
normalna. Co prawda sama prawie nie wychodziła z domu, ale
zachęcała mnie do nawiązywania przyjaźni. To dzięki niej jestem taka
towarzyska.
- Naprawdę? - Joe z trudem powstrzymał się, żeby nie
wybuchnąć śmiechem.
- Tak - odrzekła. - Poza tym Adelajda nauczyła mnie akceptacji
własnej osoby.
- No i odpowiedzialności - dodał Joe. Rowena nawet nie
przypuszczała, że może z niej kpić. Spojrzała na niego błękitnymi
oczami i potrząsnęła głową.
RS
121
- Niezupełnie. Przecież mówiłam, że to przez rodziców. Ale
właściwie nauczyłam się tego sama, ciągle pamiętając o ich losie.
Joe westchnął.
- Szkoda, że zginęli - powiedział. - Inaczej może nauczyliby cię,
że nie należy odwiedzać samotnych policjantów.
Dziewczyna odrzuciła dumnie głowę, chociaż jej policzki znowu
pokryły się rumieńcem.
- Sama podjęłam tę decyzję - oznajmiła. - Postanowiłam
skorzystać z okazji.
- Z okazji, żeby stracić cnotę? Skinęła głową.
- Tak. Wzięłam pod uwagę różne czynniki. Mój wiek,
okoliczności, prawdopodobieństwo następnej okazji.
- Daj spokój. - Joe przerwał jej gwałtownie. - Mówisz tak,
jakbyś, czytała podręcznik obsługi komputera. Udajesz, że jesteś
zimna i całkowicie panujesz nad emocjami. Wczoraj odniosłem nieco
inne wrażenie.
- Nie... to znaczy, tak. - Nie wiedziała, co odpowiedzieć. - To
prawda, że działałam pod wpływem impulsu, ale opierałam się na
całkowicie racjonalnych przesłankach.
- Aha - powiedział Joe.
Podszedł do niej i pogłaskał ją po policzku. Rowena poczuła
gwałtowną falę ciepła.
- Plączesz się w zeznaniach, złotko - ciągnął swobodnym
tonem. - Przedtem twierdziłaś, że dopiero wczoraj pomyślałaś o
RS
122
fizycznym kontakcie. Z tego, co mówisz teraz, wynika, że podjęłaś
decyzję wcześniej. Chciałbym wiedzieć kiedy?
Dziewczyna zagryzła wargi. Jak to możliwe, że dała się tak
złapać?
- Zanim cię poznałam - szepnęła, spuściwszy oczy.
- Nie rozumiem.
- Chciałam powiedzieć, że dużo wcześniej wyobrażałam sobie,
jak to będzie. Ale nie wiedziałam, że to będziesz ty.
- I dopiero wczoraj to zrozumiałaś?
Skinęła głową. Joe nie mógł pozostać obojętny na jej delikatne,
zaróżowione policzki i unoszące się nierównym rytmem piersi.
Poczuł, że ma coraz mniejszą ochotę na prowadzenie tej rozmowy.
-No i co? Sprawdziłem się? - zapytał niskim głosem.
- Tak. - Głos jej drżał. - Oczy wiście w czysto fizycznym sensie.
Joe nie zastanawiał się już nad odpowiedzią. Wyciągnął rękę i
ponownie dotknął jej policzka. Ale tym razem jego dłoń powędrowała
niżej. Rowena westchnęła, czując, że pragnie Joe'ego jeszcze bardziej
niż przedtem. Wczorajszy dzień był jedynie preludium, po którym
powinien nastąpić ciąg dalszy.
- Gzy możemy dokończyć to, co zaczęliśmy wczoraj? - spytał
szeptem.
Westchnęła w odpowiedzi i przylgnęła do niego całym ciałem.
Zaczęli się całować. Pożądanie ogarnęło ich ciała niczym płomień.
Przez chwilę nie wiedzieli, co się z nimi dzieje. W końcu Joe oderwał
się od jej ust.
RS
123
- Nie będziesz żałować? - spytał. Potrząsnęła głową. >
- Teraz tego nie wiem.
Joe spojrzał na nią. Jego oczy były ciemniejsze niż zwykle.
Przez chwilę zastanawiał się, czy wziąć ją na ręce i zanieść do
któregoś z pokojów. Wystarczyłoby im tylko łóżko. To prawda,
Rowena go nie kochała. Chciała jednak ofiarować mu swoje ciało.
Joe nie wierzył w to, że Rowena podejmie później normalne
życie seksualne. Niewiele na to wskazywało. Sądził raczej, że chodzi
wyłącznie o przygodę. Dziewczyna chciała sprawdzić, czym
naprawdę jest seks, a on mógł to jej umożliwić. Skąd więc skrupuły?
Przecież pragnął jej bardziej niż kogokolwiek. Czyżby bał się, że
nie wystarczy mu tylko przygoda?
Rowena zastygła w bezruchu. Spojrzała na chmurne czoło
Joe'ego. Tak, pragnęła go, lecz jednocześnie wiedziała, jakie
niebezpieczeństwo na nią czyha. Przypomniała sobie rodziców. A
może ma to w genach? Może nie potrafi powstrzymać tego pędu do
samounicestwienia?
Z trudem przełknęła ślinę.
Nie, nie może się zakochać w Joe'em.
- Chcę się napić herbaty - powiedziała, uwalniając się z jego
ramion.
Joe puścił ją bez słowa.
- Napijesz się ze mną? - spytała.
- Spędziłaś w tym zamczysku cały dzień. Nie masz ochoty
gdzieś się wyrwać?
RS
124
- Gdzie? - spytała niepewnie.
- W szeroki świat - odparł. - Trzeba przecież trochę odpocząć.
- Właśnie dlatego chciałam się napić herbaty - wyjaśniła.
Joe westchnął jak potępieniec.
- Dobrze, znajdziemy jakąś restaurację.
- Znasz jakąś w pobliżu? - Nie. .
- Więc jak możesz...
- Roweno! Na miłość boską, przestań mnożyć trudności i rusz
się z miejsca! - Pocałował ją delikatnie w usta. -I przynajmniej raz
rozpuść włosy.
RS
125
Rozdział 8
Szli przed siebie.
Rowena nałożyła duży, kolorowy sweter i czarne legginsy.
Zrobiło się nieco chłodniej. Mgła co prawda odsłoniła szczyty
wzgórz, utrzymywała się jednak niżej. Przysłaniała im też zupełnie
widok na most Golden Gate.
Było im wszystko jedno. Oboje lubili taką pogodę. Co więcej,
uwielbiali San Francisco. Rowena i Joe mieli wrażenie, że zagubili się
we mgle. Wydawało im się, że są sami w mieście. Większość ludzi
pochowała się pewnie w kolorowych domach stojących na zboczach
wzgórz.
Szli szybko. Joe wyciągał nogi, nie zważając na Rowenę, a ona
starała się za nim nadążyć. Nie robił tego specjalnie. Po prostu
przywykł do takiego tempa w czasie służby w policji.
Nie mówili o tym, co wydarzyło się w domu. Być może, gdyby
wszystko poszło dobrze, trzymaliby się teraz za ręce i całowali pod
drzewami. Niestety, wiele wskazywało na to, że nigdy nie będą się
zachowywać jak zakochani.
Stanowili dziwną parę: potężny policjant i wiotka specjalistka od
finansów. Pragnęli siebie jak nigdy dotąd, ale żadne z nich nie chciało
się do tego przyznać. Prowadzili dziwną grę, w której miłość była
uczuciem zakazanym i niedostępnym.
RS
126
Rowena zastanawiała się, czy Joe miał wiele kobiet. Chciała go
właśnie o to zapytać, gdy nagle Joe wziął ją za rękę. Dopiero po
chwili zauważyła niedaleko małą, zaciszną kafejkę.
- Tutaj - powiedział. - Herbata. Prawdopodobnie tak właśnie
porozumiewał się ze swoimi kolegami w czasie służby. Kto wie, może
nawet rozumieli się bez słów.
Weszli do środka. Wnętrze było niewielkie i przytulne. Na
okrągłych, marmurowych stolikach stały kwiaty i fajansowe
cukiernice. Na szklanych półkach za barem znajdowały się słoje z
różnymi odmianami herbaty. W kafejce panował miły nastrój.
Witrażowe lampy dawały piękne, różnokolorowe światło.
Rowena uśmiechnęła się do siebie.
- Co cię tak bawi? - zdziwił się Joe.
- Myślałam właśnie o słoniu w sklepie z porcelaną -wyjaśniła.
Joe spojrzał na nią nieufnie.
- Chcesz powiedzieć, że nie pasuję do tego miejsca?
- Mhm - mruknęła. - Mimo to cieszę się, że tutaj jesteśmy. Ty
pewnie wolałbyś spędzić ten wieczór u Maria.
- Nie znoszę Maria!
- Chodziło mi o typ lokalu. Joe machnął ręką.
- No... nie przesadzaj.
Usiedli przy stoliku. Wkrótce zjawiła się kelnerka, która patrzyła
wyłącznie na Joe'ego.
- Proponuję rożki jęczmienne z bitą śmietaną i czarną porzeczką
- powiedziała, w ogóle nie zauważając Roweny.
RS
127
- Rożki jęczmienne?
- Spróbuj, to bardzo dobre - zachęciła go Rowena.
- A można bez porzeczki? - spytał. Czarnowłosa dziewczyna
wyglądała tak, jakby miała podać najgorszą z możliwych wiadomości.
Zmarszczyła brwi i rozłożyła ręce w bezradnym geście.
- Niestety... nie - powiedziała zmartwiona. Rowena po raz
pierwszy widziała, jak kobiety reagują na Joe'ego.
- Dobra, niech będą dwa rożki z porzeczką - rzucił Joe. - A poza
tym prosimy czarną kawę i herbatę.
- Ziołową - dopowiedziała Rowena. Kelnerka skinęła głową i
ruszyła w stronę zaplecza.
Rowena omal nie wybuchnęła śmiechem.
- Podrywacz z ciebie - stwierdziła. - Zdaje się, że nie masz
żadnych kłopotów z kobietami. Albo - dodała po chwili namysłu -
masz ich za dużo.
Joe uśmiechnął się i podniósł ręce do góry.
- Poddaję się. Rozszyfrowałaś mnie.
- Już wcześniej przypuszczałam, że jesteś, hm... doświadczony w
tych sprawach.
Joe spojrzał jej w oczy. Poczuła dreszcze na karku i plecach.
- Przecież byłem żonaty - powiedział. - A poza tym rzeczywiście
znałem wcześniej kilka kobiet. Tyle tylko że wszystkie te
doświadczenia były do siebie podobne i, prawdę mówiąc, diabła
warte.
RS
128
Rowena wyczuła gorycz w jego głosie. Przez chwilę
zastanawiała się, czy dalej ciągnąć ten temat.
- Nie lubisz seksu? - spytała. Joe skrzywił się.
- Seks to nie wszystko. Trzeba mieć w życiu coś jeszcze.
Jej serce zaczęło bić przyspieszonym rytmem.
- Chodzi ci o miłość? - spytała drżącym głosem'.
Ale Joe tylko machnął ręką. Coś innego pochłaniało teraz jego
myśli. Gdyby nie to, być może dostrzegłby, że dziewczyna nagle
pobladła.
- Nie, o pracę. Jestem już pół roku na urlopie. Coraz trudniej to
znoszę.
Rowena pochyliła głowę.
- Rozumiem. Sama nie wiem, co bym zrobiła bez pracy.
Z zaplecza wyszła czarnowłosa kelnerka. Na tacy niosła dwie
parujące filiżanki i dwa rożki. Wszystko to ustawiła na stoliku.
- Dziękuję - powiedział Joe z uśmiechem. Kelnerka posłała mu
promienny uśmiech.
Przez moment siedzieli w milczeniu. Joe zaczął wygrzebywać z
bitej śmietany pomarszczone porzeczki.
- Daj spokój - powiedziała Rowena. - To przecież bardzo dobre.
Spróbował nieufnie.
- Masz rację - przyznał. - Właściwie sam nie wiem, dlaczego
unikam czarnej porzeczki.
- Jest pewnie dla ciebie zbyt zdrowa.
RS
129
Joe nie skomentował tej uwagi. Wypił łyk kawy, a następnie
zaczął z apetytem zajadać. Dopiero teraz uświadomił sobie, że od rana
zjadł jedynie starą zapiekankę z lodówki Roweny.
Dziewczyna siedziała milcząc. Zastanawiała się, czy Joe powie
coś jeszcze o swojej pracy. Chciała wiedzieć o nim jak najwięcej.
Niestety, Joe poświęcił całą uwagę rożkowi. Jadł jak drapieżnik,
koncertując się na zawartości talerzyka. Rowena zastanawiała się, co
by było, gdyby to ona leżała przed nim. Czy również na nią rzuciłby
się tak żarłocznie?
W kafejce rozległy się pierwsze takty jednej z sonat Mozarta.
Przy sąsiednich stolikach siedziało jeszcze kilkoro innych gości. Jakaś
para, kilku turystów i studentów z miejscowego uniwersytetu.
Czasami ktoś wchodził i rozglądał się, szukając wolnego miejsca.
Rzadziej zdarzało się, żeby ktoś wychodził.
Przed oszkloną ladą zatrzymała się matka z dwójką dzieci.
- Chcę to - powiedziało większe dziecko. - To z wiórkami
kokosowymi. Albo nie, mamo, tę babeczkę.
- Te ciekoladą - wyseplenił dwuletni na oko berbeć w zielonym
płaszczyku.
- Ja też, ja też - zawtórowało starsze. Rowena poczuła nagle, że
jej życie jest puste. Nie ma normalnego domu, rodziny. Z przyjaciółmi
spotyka się rzadko. Ostatnio coraz rzadziej.
- Co się stało? - spytał Joe.
Rowena spojrzała na niego ze zdziwieniem. Czyżby
rzeczywiście coś zauważył?
RS
130
- Nic takiego - odrzekła. - Jestem chyba zmęczona pracą. Zbyt
długo siedziałam przy komputerze.
- Na pewno - zgodził się Joe.
- Na ogół jestem zadowolona ze swego życia i pracy. Ciotka
Adelajda uświadomiła mi, że powinnam zaakceptować siebie, nauczyć
się żyć ze swoimi słabościami.
- Zdaje się, że twoja cioteczna babka wcale nie była taką wielką
dziwaczką - wtrącił Joe.
Rowena skinęła głową.
- Tak. Nauczyła mnie wielu pożytecznych rzeczy. Ale czasami,
zwłaszcza kiedy siedzę cały dzień przed komputerem, wpadam w
przygnębienie. Nie przeżywałeś nigdy czegoś podobnego?
Dopiero po chwili zrozumiała, jak niestosowne było to pytanie.
Joe przez ostatnich sześć miesięcy żył w przygnębieniu. Nie takim.
Innym. Chyba nawet jeszcze gorszym.
- Przepraszam - szepnęła.
- Smakuje ci rożek? - spytał, chcąc zwekslować rozmowę na
bezpieczniejsze tory.
- O tak, jest znakomity - odparła.
- Chyba też niewiele dziś jadłaś, prawda? Rowena. zastanawiała
się przez chwilę.
- Rzeczywiście. Zwykle przygotowuję sobie coś po południu do
herbaty.
RS
131
Joe poruszył się na swoim miejscu. Potrącił łokciem filiżankę i
odrobina herbaty wylała się na blat. Przypomniał sobie uwagę
Roweny o słoniu w sklepie z porcelaną.
- Powiedz mi teraz, czy znalazłaś coś ciekawego na temat
Tyhursta?
Tyhurst! No tak, przecież Joe chciał przede wszystkim dopaść
Tyhursta.
- Naprawdę nic ważnego - powiedziała, rozmazując palcem
herbatę na marmurowym blacie. - Powiem ci, jak tylko coś znajdę. To
dziwne, że zainteresowałeś się właśnie Tyhurstem. Zwykle nie
zajmujesz się tego rodzaju historiami.
Joe skinął głową.
- Tak, przede wszystkim patroluję ulice. - Zamilkł na chwilę. -
Pamiętaj jednak, że cała ta sytuacja jest nietypowa. Po pierwsze,
jestem na urlopie. Po drugie, gdyby nie Hank, nie wiem nawet, czy
byśmy się spotkali.
Przez moment zastanawiał się, czy powinien być wdzięczny
koledze za to, że wciągnął go w tę sprawę, czy też wręcz przeciwnie.
Po namyśle stwierdził jednak, że będzie musiał poczekać z oceną.
Rowena skończyła w milczeniu rożek, a Joe wypił ostatni łyk
kawy. Przy ich stoliku znowu pojawiła się kelnerka. Rowena
przypomniała sobie nagle, że nie wzięła portmonetki. Poczuła się
wyjątkowo głupio. Niestety, musiała o tym powiedzieć Joe'emu.
- No proszę, a podobno wiesz tyle o pieniądzach - powiedział,
wyjmując z kieszeni kilka banknotów.
RS
132
Zapadał zmierzch. Szli wolno ulicami San Francisco. Rowena
uwielbiała takie spacery. Niestety, od paru lat nie czuła się zbyt
bezpiecznie na ulicach. Pomyślała z ulgą, że przynajmniej w
towarzystwie Joe'ego nic jej nie grozi.
- Przejdziemy się jeszcze? - spytał.
- Z przyjemnością.
- Często wychodzisz z domu?
- Czasami.
Spojrzał na nią krzywo.
- Nie patrz tak na mnie, Joe. Naprawdę mi się to zdarza.
- Ciekawe z kim? - mruknął. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Mam paru znajomych i przyjaciół. Co prawda niektórych z
nich w ogóle nie widziałam. Porozumiewam się z nimi za pomocą
komputera - dodała, widząc jego zdziwiony wzrok.
Joe gwizdnął.
- To znaczy, umawiają się za was komputery? Rowena pokręciła
głową.
- Mam też przyjaciół spoza kręgu komputerowców. Co prawda
ostatnio byłam bardzo zajęta, ale...
- Jak często się z nimi widujesz? - przerwał jej.
- Raz na miesiąc.
Joe spojrzał na nią z niedowierzaniem. Już otworzył usta, żeby
coś powiedzieć, ale Rowena powstrzymała go ruchem dłoni.
RS
133
- Prawdę mówiąc, przez ostatnich pięć miesięcy nie widziałam
nikogo - dodała. - Miałam kilka dużych zamówień. Zrobiłam wyjątek
dla ciebie i... Tyhursta.
Joe patrzył na nią jak na zjawę z innego świata. Miał ochotę jej
dotknąć, żeby sprawdzić, czy nie śni.
- Chcesz powiedzieć, że gdyby nie my, przez pół roku z nikim
byś się nie spotkała?
- Przez pięć miesięcy - poprawiła go. - To przecież nic
wielkiego.
- No, a klienci...
Wciągnął głęboko powietrze. Nie mieściło mu się w głowie, że
można mieszkać w środku wielkiego miasta przez pięć miesięcy i z
nikim się nie widywać.
- Dostaję zamówienia przez modem - wyjaśniła.
- Z Tyhurstem musiałam się zobaczyć, ponieważ nie pracuje w
sieci. Szczerze mówiąc, każde tego rodzaju spotkanie przeszkadza mi
w pracy.
- Co?! Ja też ci przeszkadzam?!
Rowena zastanawiała się nad odpowiedzią. Dotarli właśnie do
części miasta, której zupełnie nie znała. Stare, drewniane domy
zrobiły na niej wielkie wrażenie.
- Nie mówmy o tym - poprosiła. - Jest mi w tej chwili dobrze i
chcę, żeby tak zostało. Czuję się jak niedźwiedź, który wyjrzał na
świat po długiej zimie.
Joe odetchnął. On również cieszył się z tego spaceru.
RS
134
- Wcale nie wyglądasz jak niedźwiedź - stwierdził. Roześmiali
się oboje. Skręcili w kolejną ulicę.
Rowena nie miała wcale ochoty, by zakończyć tę przechadzkę.
Szli dalej. W końcu zaczęło jej się wydawać, że poznaje okolicę.
- Gdzie jesteśmy? - spytała.
Joe wskazał jej najbliższy budynek. Przyjrzała mu się
dokładniej. Ależ tak, znajdowali się przed zajazdem Maria!
- Możemy zjeść tutaj kolację albo, jeśli wolisz, odprowadzę cię
do domu.
- Co tutaj można zjeść?
- Na pewno nie jęczmienne rożki - odparł Joe.
- Wyłącznie ciężkie, niezdrowe jedzenie.
- Kuchnia włoska?
- Mhm.
- To świetnie. Uwielbiam włoskie potrawy. Weszli do środka.
Na szczęście w barze nie było zbyt wielu osób. Rowena
wyglądała na ich tle jak egzotyczny kwiat wśród bagien. Po pierwszej
lampce wina oczy zaczęły jej płonąć dziwnym blaskiem. Zarumieniła
się i wyglądała niezwykle uroczo w swoim za dużym swetrze, z
rozpuszczonymi włosami opadającymi złotą falą na plecy. Starzy
bywalcy nie spuszczali z niej wzroku. Mario giął się w pokłonach i
obsługiwał niczym królową. Rowena zdawała się tego nie dostrzegać.
Gawędziła sobie z Joe'em, który z trudem powstrzymywał się, żeby
nie dać w zęby któremuś z zagapionych pijaczków.
RS
135
On również był pod jej wrażeniem. Przypomniał mu się
wczorajszy dzień i to, co wydarzyło się na górze. Teraz Rowena
wydawała mu się tak nieziemska, tak piękna. Czy będą mieli jeszcze
jedną taką okazję?
Dawno nie myślał o przyszłości.
Przeszłość zawisła nad jego życiem niby ogromna gradowa
chmura.
Teraz poczuł, że niebo zaczęło się przejaśniać.
Mario przysiadł na brzegu krzesła i prowadził z Roweną
ożywioną dyskusję na temat włoskiej kuchni. Mówili o oliwie z
oliwek, zielonej i czerwonej papryce, piecach, w których pali się
drewnem, risotcie i prawdziwej pizzy. Dziewczyna wychwalała
włoskie wina, chociaż sama piła kalifornijskie z doliny So-nomy.
Joe poczuł się jak w domu w czasie świąt. Sam nie znał się na
jedzeniu. Wystarczyło, że nie było najgorsze i w dużych ilościach.
Jednak z przyjemnością obserwował Rowenę. Znacznie bowiem
bardziej niż wykwintne potrawy interesowała go kobieca uroda.
Niektórzy nawet uważali go za znawcę. Teraz stwierdził ze
zdziwieniem, że do tej pory nie zauważył, jak piękne wargi ma
Rowena. Pełne, zmysłowe i tak czerwone, że wcale nie potrzebowała
ich malować.
Oblizała je lekko, a Joe poczuł, że kręci mu się w głowie.
Rowena wcale nie zwracała jednak na niego uwagi. Rozmowa z
Mariem pochłaniała ją całkowicie. Joe pomyślał, że jak na dziewicę
zamkniętą w zamku niczym z kart „Ivanhoe", doskonale sobie radzi z
RS
136
ludźmi. Czyż mógł się spodziewać, ze znajdzie wspólny temat z jego
dobrodusznym, chociaż czasami nieco rubasznym kuzynem?
Siła Roweny polegała chyba na tym, że nie usiłowała udawać.
Cary czas była naturalna. Zachowywała się przy tym tak, jakby
zupełnie nie zdawała sobie sprawy z własnego wdzięku. Gdyby
kokietowała mężczyzn, wypadłaby pewnie sztucznie. Ale ona po
prostu z nimi rozmawiała.
W końcu Mario poderwał się z miejsca i spojrzał z niepokojem
w stronę kuchni.
- Zaraz postaram się udowodnić, że znam się na włoskim
jedzeniu. Mam nadzieję, że ci partacze niczego nie zepsują. - Zerknął
raz jeszcze w stronę kuchni. - Przygotuję oberżyny z parmezanem.
Dodam jeszcze trochę wina do sosu, palce lizać.
Rowena posłała mu promienny uśmiech.
- Mam też schowaną prawdziwą - położył nacisk na to słowo -
oliwę z oliwek. Smakuje znacznie lepiej niż ta z wytłoczyn.
Dziewczyna podziękowała mu serdecznie za tyle starań. Mario
tylko machnął ręką.
- Drobiazg. To prawdziwa przyjemność mieć do czynienia ze
smakoszem - powiedział. Już miał zamiar odejść, kiedy nagle
przypomniał sobie o istnieniu kuzyna. - Wyglądasz dużo lepiej niż
dzisiaj rano, Joe, Ale powinieneś się ogolić, jeśli zapraszasz damę na
kolację.
- Mówisz jak babcia! - parsknął Joe.
137
- Właśnie. Powinieneś ją odwiedzić. Kazałaby cię ogolić
rzeźniczym nożem.
Mario spojrzał jeszcze raz na Rowenę i uśmiechnął się szeroko.
- Do oberżyn podam sałatkę z sosem własnego przepisu. Tutaj
nikt nie potrafi się na tym poznać. - Spojrzał pogardliwie na Joe'ego.
Kiedy kuzyn zniknął za drzwiami, Joe uśmiechnął się do
dziewczyny.
- Myślałem, że wolisz zapiekanki z kuchenki mikrofalowej.
Rowena westchnęła.
- To prawda, że na co dzień jadam kiepsko - przyznała. - Może
dlatego tak bardzo lubię dobre jedzenie. Oberżyny będą wspaniałe.
Joe postukał palcem w skórzaną okładkę menu.
- Nie ma ich w karcie - powiedział.
- Nie rozumiem?
- Mario pewnie posłał już po nie umyślnego. Ma
zaprzyjaźnionego ogrodnika, u którego kupuje wszystkie egzotyczne
warzywa.
Dziewczyna zmieszała się i rzuciła ukradkowe spojrzenie w
stronę kuchni.
- Nie wiedziałam... Nie chciałam robić kłopotu... Może
odwołamy zamówienie?
Joe pokręcił głową.
- Daj spokój. Byłoby mu przykro.
- Twój kuzyn jest naprawdę bardzo miły.
RS
138
- Nie dla każdego - powiedział. - Dziś rano chciał mnie pobić
albo dla odmiany polewać zimną wodą.
Rowena zerknęła na niego z zainteresowaniem. Na jej wargach
pojawił się lekki uśmiech.
- Widocznie na to zasługiwałeś. Joe wzruszył ramionami.
Byłem chory i jak każdy miałem prawo do ludzkiego
traktowania. Rowena pokręciła głową.
- A cóż takiego ci się stało?
- To kontakty z tobą nie wpływają na mnie najlepiej. - Nie
żartował. Ciekawe, czy dziewczyna domyśli się, o co mu chodzi?
- Być może bierzesz mnie zbyt poważnie, Joe - westchnęła. -
Mam wrażenie, że tylko udajesz wesołka i zabijakę, ale tak naprawdę
traktujesz życie bardzo serio.
Pochylił się w jej kierunku. Ich twarze znajdowały się teraz
zaledwie kilkanaście centymetrów od siebie.
- Przyznaj się, że blefujesz - szepnął. - Wcale się nad tym nie
zastanawiałaś.
- Tak myślisz?
- Do diabła, kobieto!
Spojrzała mu w oczy i delikatnie dotknęła policzka.
- Wolę, jak mówisz mi po imieniu - wyznała. Joe podniósł do
góry kieliszek i popatrzył pod światło. Na jego dnie znajdowało się
zaledwie kilka czerwonych kropel.
- Który to już? - spytał. Wzruszyła ramionami.
RS
139
- Nie jestem pijana, jeśli o to ci chodzi! Kłótnia wisiała w
powietrzu. Zapobiegło jej jednak niespodziewane przybycie sierżanta
Ryana. Hank zauważył ich od progu i natychmiast podszedł do
stolika.
- Dobry wieczór - powiedział.
- Cześć, sierżancie - zasalutowała Rowena. - Może się pan
przysiadzie?
Hank spojrzał na nią ze zdziwieniem, przeniósł wzrok na
Joe'ego. Ten wskazał mu oczami kieliszek z resztką wytrawnego
wina.
- Przepraszam. Wpadłem tu tylko na chwilę - powiedział Hank. -
Jak wam idzie?
Joe i Rowena spojrzeli na siebie. Nie wiedzieli, które z nich ma
odpowiedzieć na to pytanie. W końcu dziewczyna przejęła inicjatywę:
Wszystko w porządku - powiedziała rzeczowym tonem. - Eliot
Tyhurst zachowuje się jak baranek. Właściwie nic nie
usprawiedliwia...
- Nie szkodzi - przerwał jej Hank. - Wolałbym, żeby sierżant
Scarlatti osłaniał panią jeszcze przez jakiś czas.
Rowena uniosła rękę do góry, jak grzeczna uczennica w szkole.
- Czy mogę o coś zapytać? Chciałabym się dowiedzieć, czy to
pan zmusił Joe'ego, żeby zajął się tą sprawą?
Hank zmarszczył brwi.
- Nie trzeba go było specjalnie zmuszać. Dziewczyna ożywiła
się.
RS
140
- Dlaczego?
- Słucham?
- Przecież Joe nie zna się na tego rodzaju przestępstwach, Poza
tym nie znał mnie i nie był osobiście zainteresowany sprawą Tyhursta.
Hank zaczął żałować, że w ogóle podszedł do ich stolika.
Wyglądało to na regularne śledztwo. Tylko że tym razem to jego
przesłuchiwano.
- No cóż, Joe potrzebował jakiejś pracy-powiedział bez
przekonania. - Obaj o tym wiedzieliśmy.
Rowena spojrzała tęsknie na stojący przed nią kieliszek. Uniosła
go i wypiła ostatnie krople. Następnie uśmiechnęła się do obu
mężczyzn.
- Joe miał przecież inne możliwości podjęcia pracy. Nie musiał
się mną zajmować.
Joe poruszył się niespokojnie na swoim miejscu.
- Nie chciałem jeszcze podejmować pracy w policji - mruknął,
nie patrząc jej w oczy.
- Więc dlaczego zgodziłeś się na Tyhursta?
Przełknął ślinę. Cholerna kobieta! Niczego nie można przed nią
ukryć! Będzie musiał jej w końcu opowiedzieć o dziadkach. Ale jak
wyjaśnić komuś, kto zajmuje się finansami, że ludzie mogą popełniać
tak proste błędy? Rowena zwilżyła spieczone wargi.
- Od początku miałam wrażenie, że coś nie gra w tej historii -
powiedziała, patrząc zimno na Joe'ego i Hanka. Jeśli nawet była
trochę wstawiona, to jej umysł pracował bardzo sprawnie.
RS
141
-Wydawało mi się cały czas, że zależy wam przede wszystkim
na złapaniu Tyhursta. Ja byłam tylko pionkiem w waszej grze. Czy
może raczej wabikiem.
Hank Ryan potrząsnął głową.
- To niezupełnie tak. Powinna pani zrozumieć, że... Joe nie
słuchał jego wyjaśnień. Rowena miała niezwykłą intuicję, tylko że
teraz sytuacja się zmieniła. Teraz zależało mu przede wszystkim na
tym, żeby ją chronić. Czy tego nie czuła? Czy nie rozumiała, jak mu
na niej zależy?
Potarł w roztargnieniu kłującą brodę. Kim jest dla niego
Rowena? Na pewno nie klientką. Nie jest również jego kochanką.
Jeszcze nie, pomyślał, a następnie zganił siebie w duchu. Nie mógł
przecież wiedzieć na pewno, jak potoczą się dalej wypadki.
- Chwileczkę - powiedział, widząc, że Hank i Rowena nie mogą
dojść do porozumienia. - Pomówmy o zupełnie podstawowych
sprawach. Po pierwsze, Tyhurst to drań i należy mieć na niego oko.
Chyba wszyscy się zgadzamy, że siedział za krótko. Po drugie, muszę
pilnować Roweny, żeby jej nie skrzywdził.
- Nic mi nie grozi - żachnęła się dziewczyna.
- Tym lepiej powiedział Joe. - Zrozum jednak, że wolimy się
zabezpieczyć. Fakt, że chcemy złapać Tyhursta, wcale nie oznacza, że
nam na tobie nie zależy.
Skąd ta cholerna liczba mnoga? Powinien powiedzieć jej
szczerze, od serca, jak bardzo jest dla niego ważna. Przez chwilę
siedzieli w milczeniu przy stoliku.
RS
142
- Jest jeszcze jeden problem - podjął Joe.-Tyhurst może
próbować' odpłacić Rowenie pięknym za nadobne.
- Myślisz o jakichś machinacjach finansowych? - wtrącił Hank.
- Właśnie - potwierdził Joe. - Wtedy, niestety, nie będę mógł jej
pomóc.
Dziewczyna zacisnęła pięści. Miała już dość tej rozmowy, w
której traktowano ją jak przedmiot.
- Czy to możliwe? - spytał Hank.
- Możliwe, ale mało prawdopodobne - odparł Joe. - Rowena jest
od niego sprytniejsza. Wydaje mi się, że Tyhurst będzie chciał
wykorzystać raczej swoją fizyczną przewagę.
Rowena poruszyła się niespokojnie na krześle.
- Przestańcie mówić o mnie tak, jakby mnie tu w ogóle nie było!
- Czy jest coś, co pozwoliłoby na zastosowanie ochrony
policyjnej?
- Nie ma - warknęła dziewczyna. Hank jednak patrzył na
Joe'ego.
- Niestety, obawiam się, że ona ma rację - westchnął Joe. -
Tyhurst na razie bada teren. Poza tym - zawahał się - poza tym mam
wrażenie, że ona mu się podoba.
- Bzdury! - wtrąciła Rowena.
- Możemy to wykorzystać? - spytał Hank.
- Niestety, to zbyt niebezpieczne. Musimy czekać, aż Tyhurst
sam wykona pierwszy ruch.
RS
143
Obaj mężczyźni zaczęli omawiać szczegóły sprawy. Używali
przy tym zawodowego slangu, tak że Rowena rozumiała co drugie
zdanie. Joe chciał jej w ten sposób uświadomić, że jest policjantem i
zna się na swojej robocie. Ich stosunki po tych paru dniach stały się
zdecydowanie zbyt bliskie.
- Nie sądzisz, że się jednak wyprostował? - spytał w końcu
Hank.
Joe pokręcił głową.
- Nie, to podwójna gra - odparł. - Drań bardzo się stara, ale
właśnie dlatego nie dałbym za niego złamanego centa.
Hank zmierzył spojrzeniem milczącą Rowenę.
- Nigdy nie zapomnę, jak na nią patrzył tam, w sądzie. Chyba
masz rację.
Dziewczyna aż zagotowała się ze złości.
- Czy w waszych zakutych policyjnych łbach nie może się
pomieścić, że ludzie się zmieniają?!
Obaj mężczyźni pochłonięci dyskusją nie zwracali na nią
większej uwagi niż na włączony telewizor.
- Jeśli nawet chce z nią pójść do łóżka - ciągnął Hank - to i tak
nie zrezygnuje z zemsty. Tacy faceci jak Tyhurst nie potrafią się
zakochać.
Rowena zerwała się na równe nogi.
- Wychodzę! - oznajmiła.
Joe chwycił ją za rękę. Hank spojrzał na dziewczynę z
zakłopotaniem, jakby mu było naprawdę bardzo przykro:
RS
144
- Przepraszam, zupełnie zapomniałem, że pani tutaj jest -
powiedział. - To raczej ja wyjdę.
Rowena aż trzęsła się ze złości.
- Nie chodzi mi o to, co mówicie - rzuciła. - Ale przecież nie
interesuje was zupełnie moja opinia! Sprawdzają się moje
przypuszczenia. Jestem tylko pionkiem w tej grze.
Joe milczał, ale Hank zaczął protestować:
- Nie, to nie tak. Chcieliśmy po prostu... Rowena nie słuchała go.
Patrzyła na nich niemal z nienawiścią.
- A przecież sama wszystko sprawdziłam - ciągnęła, nie
zważając na nic. - Poświęciłam więcej czasu na rozpracowanie
Tyhursta niż wy dwaj. Znam... znam od podszewki jego finanse!
Obaj mężczyźni spojrzeli na nią z nagłym zainteresowaniem.
- I co?! - spytali chórem. Przełknęła ślinę.
- Nic.
Hank zmieszał się i zaczął oglądać paznokcie. Jego zwalista
postać z trudem mieściła się za stolikiem.
- Pójdę już - mruknął. - Daj znać, jakby coś zaczęło się dziać -
poprosił Joe'ego.
Po chwili zniknął za drzwiami.
- Puszczaj - syknęła Rowena. — Chcesz uciec?
- Chcę wyjść!
Gdyby w tej chwili miała pod ręką kubeł z zimną wodą, z
pewnością wylałaby mu go na głowę. Joe aż się cofnął, widząc wyraz
jej oczu/Jednocześnie rozluźnił nieco uścisk.
RS
145
- Nie zaczekasz na oberżyny Maria? Pokręciła głową.
- Twój kuzyn z pewnością zrozumie.
- Chcesz iść sama po ciemku?
- Mogę wezwać taksówkę. Joe uśmiechnął się chytrze.
- Ciekawe, czym zapłacisz? Dziewczyna zawahała się.
- Mogę... mogę poprosić kierowcę, żeby zaczekał, i przynieść
pieniądze z domu.
Joe pociągnął ją w stronę stolika. - Proszę cię, usiądź. Nie rób
scen. Zaraz dostaniesz jeszcze wina i pyszny chleb czosnkowy.
Rowena zagryzła wargi.
- Hej, Mario! - krzyknął Joe w stronę kuchni. -Podaj nam wino i
pieczywo!
Kilka par oczu zwróciło się w ich stronę. Rowena chcąc nie
chcąc usiadła.
Każdego innego dnia Mario odkrzyknąłby mu, żeby się wypchał,
ale dziś wychynął z kuchni z tacą, na której stała butelka wina i
piętrzył się chleb czosnkowy. Od razu też było widać, że zmienił
fartuch na znacznie czystszy.
- Zaraz zobaczysz, co to za chleb - powiedział Joe. - Żadne rożki
się do niego nie umywają.
Milczała wyniośle. Joe zastanawiał się chwilę, po czym puścił
jej rękę. Zaczęła rozcierać nadgarstek, ale na szczęście nie ruszyła się
z krzesła.
Po kolacji Joe postanowił odprowadzić ją do domu. Rowena
poczuła się trochę rozczarowana, że nie zaprosił jej do siebie na górę.
RS
146
Zastanawiała się, czy wypadki potoczyłyby się tak jak wczoraj, a jeśli
tak - czy udałoby im się zatrzymać w pół drogi? Miała nadzieję, że...
nie.
Kiedy dotarli do jej domu, poczuła, że bolą ją nogi. Dawno tyle
nie chodziła. Dawno też tyle nie jadła. Oberżyny Maria okazały się
nadzwyczajne. Rowena zjadła chyba ze trzy porcje.
Schyliła się i zaczęła szukać klucza, który powiesiła między
gałęziami krzaka. Kiedy się wyprostowała, dostrzegła karcący wzrok
Joe'ego.
- O co chodzi? - spytała.
- Powinnaś była wziąć klucz ze sobą - powiedział.
- Nie chciałam brać żadnej torebki - wyjaśniła. Joe pokiwał z
dezaprobatą głową.
- Ktoś mógł zauważyć, gdzie chowasz klucz i dostać się pod
twoją nieobecność do domu. Albo - zawiesił głos — albo zrobić
duplikat i przyjść tutaj, kiedy już będziesz sama.
Zabrzmiało to bardzo groźnie, ale dziewczyna tylko machnęła
ręką.
- Często zmieniam kryjówki - powiedziała, bagatelizując całą
sprawę.
- Nic nie szkodzi. Wystarczy, że złodziej wie, że zostawiłaś
klucz gdzieś koło domu.
Rowena zadrżała.
- Przy tobie zaczynam źle myśleć o ludziach - poskarżyła się.
Joe położył dłoń na jej ramieniu.
RS
147
- Wcale nie o to mi chodzi. Ludzie są różni, dobrzy i źli -
powiedział sentencjonalnie. - Powinnaś jednak umieć radzić sobie z
tymi drugimi.
- Na razie nie mogę sobie poradzić z tym kluczem -zauważyła,
próbując otworzyć drzwi.
Joe pomógł jej i już po chwili znalazła się w przedsionku.
- Nie wstąpisz? - spytała. Pokręcił głową.
- Nie. Muszę już iść. To był bardzo miły wieczór, Roweno.
- Tak - przyznała rumieniąc się. - Naprawdę bardzo miły.
Joe odwrócił się na pięcie i już po chwili zniknął w mroku.
Rowena stała w otwartych drzwiach, nie zważając ha zimno. Patrzyła
przed siebie. W jej oczach pojawiły się łzy i zaczęły spływać po
policzkach.
Z głębi domu wybiegły oba koty i zaczęły się łasić. Dziewczyna
uśmiechnęła się. Więc jednak nie była sama. Zaczęła głaskać Megę i
Bajta.
- Dlaczego on musi być taki szlachetny? - zapytała koty. - A
może nie powinnam była przyznawać się, że jestem dziewicą?
Mega miauknęła.
- Masz rację, lepiej mówić prawdę.
Rowena westchnęła. Nigdy nie interesowały jej związki na kilka
dni czy raczej kilka nocy. Uważała, że sama zdecyduje, kiedy zechce
rozpocząć życie seksualne. Nie przyszło jej jednak do głowy, że nie
będzie to wcale takie proste. Że być może mężczyzna, którego
wybierze, wcale nie będzie jej pragnął,
RS
148
Ale przecież Joe jej pragnął!
Nie miała najmniejszych wątpliwości, że pożądał jej tak samo
jak ona jego. Więc dlaczego nie są teraz oboje w jej sypialni? Za
odpowiedź miała jedynie westchnienie.
Nakarmiła koty i weszła na górę, żeby napuścić wody do wanny.
Miała zamiar wziąć kąpiel, napić się herbaty, a w końcu powiedzieć
sobie, że Joe Scarlatti powinien zniknąć z jej życia.
Joe ukrył się między drzewami za rogiem domu, Eliot Tyhurst
wysiadł wreszcie z samochodu i podszedł do furtki. Otworzył ją i
podszedł do drzwi frontowych. Joe był pewny, że Rowena nie
zauważyła Tyhursta, kiedy wracali od Maria. Wyglądała na pogrążoną
we własnych myślach i odurzoną świeżym powietrzem.
Tyhurst nacisnął guziczek dzwonka. Czekał pół minuty, a
następnie zadzwonił jeszcze raz. Joe usłyszał skrzypnięcie drzwi.
- To ty, Joe?
Miał ochotę odezwać się i ostrzec dziewczynę, ale nawet się nie
poruszył w swojej kryjówce.
- Ach, Eliot. Miło cię widzieć.
- Tak, wyobrażam sobie - usłyszał Joe chłodny, niezbyt
uprzejmy głos. - Widziałem cię z twoim... przyjacielem.
- Naprawdę? Pracujemy razem dla jednej firmy. To znaczy
sprawdzam jego obliczenia. Jest księgowym.
Więc w końcu został księgowym.
- Jesteś z nim na ty?
RS
149
- Tak. Ma na imię Joe. - Zawahała się. Najwyraźniej nie
wiedziała, co powiedzieć. - Wejdziesz?
Musiała zaskoczyć Tyhursta, ponieważ milczał przez dłuższą
chwilę.
- Nie... ja... - zaczął dość niepewnie. - Widzisz, czułem się dosyć
samotny. Myślałem, że pojedziemy gdzieś na drinka, ale skoro
właśnie wróciłaś...
Powiedz, że jesteś zmęczona i pożegnaj się z nim jak
najszybciej, ponaglał ją w myślach Joe. Osobiście nie miałby w tej
chwili nic przeciwko temu, żeby nawet pocałowali się na pożegnanie.
Ale tylko na pożegnanie.
- Masz rację, nie chce mi się wychodzić. I dobrze, pomyślał Joe.
- Ale może wstąpisz do mnie? Kupiłam nawet wczoraj butelkę
wina i chętnie bym się z kimś napiła.
Joe zacisnął pięści w bezsilnej złości. Tyhurst chyba promieniał.
Natychmiast przystał na takie rozwiązanie.
- Jesteś pewna, że ci nie przeszkadzam? - spytał.
- Oczywiście, że nie - odparła. - Powiedziałabym ci, gdyby było
inaczej.
Ciężkie drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Joe zagryzł wargi i wyszedł ze swojej kryjówki. Zaczął się
uważnie przyglądać grubym murom i niedostępnym oknom. Dobrze,
że Rowena nie mogła usłyszeć tego, co chciał jej teraz powiedzieć.
- No i co ja teraz zrobię? - mruknął do siebie.
150
Rozdział 9
- Coś ci dolega? - spytał Eliot Tyhurst i wypił trochę wina.
Rowena cieszyła się, że udało jej się nalać sobie jedynie połowę
kieliszka. Po kolacji u Maria na pewno by się teraz upiła.
- Nie, nic takiego - odparła. - Po prostu dużo dzisiaj pracowałam.
- Rozumiem - mruknął Tyhurst.
Czy na pewno? Czy ktokolwiek mógł ją w tej chwili zrozumieć?
Dlaczego zdecydowała się na wspólny wieczór ze swoim
domniemanym prześladowcą? Czyżby tak jej zależało na
towarzystwie?
- Może rozważysz jeszcze raz moją propozycję - powiedział
Tyhurst, opierając się o ozdobny kominek z różanego drewna.
Rowena skinęła z roztargnieniem głową.
- Tak, myślę o tym ciągle. Tyhurst nie potrafił ukryć zdziwienia.
- Naprawdę? Więc możemy razem pracować?
Dziewczyna milczała. Wiedziała, że nigdy nie zgodzi się
pracować dla niego. Ale obawiała się, że jeśli mu o tym powie, nie
zobaczy go już więcej. Oczywiście nie przejmowała się samym
Tyhurstem, ale oznaczałoby to również koniec znajomości z pewnym
sierżantem policji.
Spojrzała na Eliota. Z kieliszkiem, przy kominku, wyglądał na
kogoś godnego zaufania. Na pewno nie chciał jej zgwałcić ani
okaleczyć. Ale mogło mu chodzić o inny rodzaj zemsty. Może pragnął
RS
151
pogrążyć ją finansowo albo sprawić, by tak jak on nie mogła uprawiać
swego zawodu.
- Muszę coś więcej o tym wiedzieć. Tyhurst rozłożył ręce.
- Ależ Roweno! Wiesz, że nie powinienem odkrywać wszystkich
kart, póki nie zgodzisz się ze mną pracować. Nie mogę przecież
ryzykować. Oczywiście ufam ci, ale - zawiesił głos.
- Tak, tak. Rozumiem. - Zawahała się. - Muszę jednak wiedzieć,
czy możesz sobie pozwolić na wynajęcie mnie. I skąd, po tych trzech
latach, masz pieniądze.
Nagle pożałowała, że wypiła tyle wina u Maria. Nie powinna
być teraz tak gadatliwa.
- Więc chcesz po prostu wiedzieć, czy nie jestem skończony? -
zapytał z wyrzutem.
Rowena dostrzegła, że w jego oczach pojawiła się gorycz.
Poczuła się winna i skuliła się w fotelu.
- No cóż - ciągnął Tyhurst. - nie jestem tak bogaty jak dawniej.
Poza tym wiele osób w San Francisco uważa, że byłoby najlepiej,
gdybym poszedł z torbami. Mam jednak pewne zasady. - Zbliżył się i
położył dłoń na jej ramieniu. W tym geście nie było nawet odrobiny
wrogości. - Mogę sobie pozwolić na to, żeby cię zatrudnić.
Dziewczyna zastanawiała się intensywnie. Postanowiła
ostatecznie rozstrzygnąć sprawę zemsty.
- Czy masz do mnie żal, Eliot? - spytała. Tyhurst puścił jej
ramię. Wyglądał na urażonego tym pytaniem.
RS
152
- Jasne, że nie! - powiedział szybko. - Myślałem, że już to
wyjaśniłem. Jeśli mogę mieć pretensje do kogokolwiek, to tylko do
siebie.
Rowena zaczerpnęła tchu.
- Ale dlaczego chcesz wynająć właśnie mnie?! Jest wielu innych
specjalistów. A ja - poczuła dziwne drapanie w gardle - ja zawsze
będę ci się źle kojarzyła. Tak samo jak to miasto, do którego nie wiem
po co wróciłeś.
Tyhurst stanął przed nią. Siła i pewność siebie wręcz
promieniowały z niego. Miał klasyczne rysy, które w połączeniu z
doskonałą sylwetką i szpakowatymi włosami mogły przyprawić o
szybsze bicie serca niejedną kobietę. Rowena przypomniała sobie, że
w sądzie niektóre z jego klientek nie chciały uwierzyć, że je oszukał.
Zwalały winę na złych pracowników, inflację, być może nawet na nią.
Rowena westchnęła. Aura otaczająca Tyhursta nie robiła na niej
żadnego wrażenia. Wydawała jej się mdła i bez wyrazu w porównaniu
z witalnością Joe'ego.
- Przeżyłem tutaj sporo lat - powiedział po prostu. -Nie
wyobrażam sobie, żebym mógł mieszkać gdzie indziej. Nawet w
więzieniu nie opuszczał mnie obraz mostu Golden Gate i mgły nad
naszymi wzgórzami.
Dziewczyna skinęła głową. Rozumiała go. Czuła dokładnie to
samo.
- Dobrze. Ale dlaczego ja? - spytała. Spojrzał na nią z
uśmiechem.
RS
153
- Chcę, żebyś była częścią nie tylko mojej przeszłości, ale
również przyszłości.
- Myślisz o pracy? Zmarszczył czoło.
- A jeśli powiem, że nie tylko? Rowena pokręciła głową.
- Nic z tego - odrzekła. - Chcę wierzyć, że się zmieniłeś, i zrobię
wiele, żeby ci pomóc. Ale...
- Rozumiem. Jeszcze za wcześnie na taką rozmowę.
Raczej za późno, pomyślała dziewczyna. Milczała jednak. Nie
chciała go ostatecznie zniechęcać. Spojrzał na zegarek.
-Oho, zrobiło się późno-powiedział. - Muszę już iść. Dziękuję za
wino i rozmowę.
Wybąkała coś zdawkowo.
Odprowadziła go do drzwi. Przypomniało jej się powiedzenie
ciotki Adelajdy: jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Rowena
wiedziała, że Tyhurst nie może już zmienić pewnych rzeczy w swoim
życiu. A nawet gdyby próbował, to ona nie chciała już w tym brać
udziału.
- Dobranoc, śpij dobrze - powiedział na pożegnanie Tyhurst. -
Pozwolisz, że jeszcze kiedyś do ciebie zajrzę.
Odwrócił się, nie czekając na odpowiedź, i ruszył w stronę
furtki.
Dziewczyna zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Nie
zdawała sobie sprawy, że jest tak potwornie spięta. Teraz całe
napięcie opuściło ją i poczuła się zmęczona. Zaczęła się zastanawiać,
co ją podkusiło, żeby zaprosić Tyhursta.
RS
154
Nagle przypomniała sobie ostrzeżenie Joe'ego po tym, jak po raz
pierwszy spotkała się z Tyhurstem. Wbiegła na górę, skacząc po dwa
stopnie. Podeszła do okna, potykając się o poduszki. Samochód
Tyhursta wciąż stał na ulicy, nie opodal jej domu. Jego właściciel
podszedł do niego wolno i otworzył drzwiczki.
Po chwili samochód ruszył. Rowena śledziła go, wstrzymując
oddech. Ale Tyhurst miał chyba uczciwe intencje. Może zresztą uznał,
że nie musi już jej śledzić.
Dziewczyna chciała odejść Od okna, kiedy zauważyła pikapa
Joe'ego zaparkowanego jakieś sto metrów od jej domu. Czy to
możliwe, żeby Joe wrócił pieszo? Miała wrażenie, że dziś rano
zostawił wóz w innym miejscu. Dzień jednak obfitował w wydarzenia
i mogło jej się wszystko pomylić. Doskonała pamięć jest możliwa
jedynie w doskonale uporządkowanym świecie.
Potrząsnęła głową.
Nagle dostrzegła jakąś postać, ukrytą za słupem telegraficznym.
To był Joe!
Z trudem przełknęła ślinę. Nie wiedziała, co robić. Miała
uczucie, że Joe patrzy na nią. Nie mogła się nawet ruszyć, mimo że
bardzo chciała zawołać, żeby przyszedł.
Dopiero po chwili cofnęła się o krok. Joe chyba jednak nie mógł
jej widzieć w ciemnym pokoju. Być może tylko obserwował dom.
Samochód Tyhursta już dawno zniknął za zakrętem. Pomyślała z
żalem, że Joe zaraz też odjedzie. Prawdopodobnie został, ponieważ
RS
155
wyczuł niebezpieczeństwo. A teraz pewnie wróci do siebie i może uda
mu się przed północą wypić piwo u Maria.
Joe w końcu wyszedł z ukrycia. Podszedł do samochodu i zaczął
bębnić palcami po dachu. Czyżby na coś czekał?
Rowena zaczęła biec w stronę drzwi. Była właśnie na pierwszym
piętrze, kiedy usłyszała dzwonek. Nogi same ją niosły. Jednak kiedy
znalazła się na dole, zatrzymała się na chwilę. Zmusiła się nawet do
tego, żeby zrobić zaspaną minę.
W końcu otworzyła drzwi.
- To ty? - spytała spokojnym głosem, chociaż serce biło jej
szaleńczym rytmem.
- Postanowiłem zostać tutaj na noc - stwierdził rzeczowo.
- Widziałeś Eliota? Skrzywił się i skinął głową.
- Nawet nie próbował mi grozić - powiedziała. - Jestem pewna,
że dzisiaj nie wróci.
- Chcesz ryzykować? Oblizała nerwowo wargi.
Czy nie ryzykowała bardziej, wpuszczając Joe'ego do domu?
Tyhurst był przecież tylko epizodem w jej życiu, Joe natomiast mógł
zagrozić samym jego podstawom.
- Mam wrażenie, że jeśli Eliot zechce się zemścić, zrobi to
inaczej. Być może spróbuje dobrać się do moich analiz, czy ja wiem.
W każdym razie nie będzie chciał mnie zabić czy okaleczyć.
Joe słuchał jej niecierpliwie.
- Mam sobie iść? - spytał w końcu.
- Nie! - wyrwało się jej.
RS
156
Ucieszyła się, że Joe nie widzi w półmroku rumieńców, które
pojawiły się na jej policzkach. Cofnęła się, żeby zrobić mu przejście, a
następnie zamknęła drzwi.
- Możesz spać w sypialni na drugim piętrze - powiedziała
szybko. - Będzie ci na pewno wygodniej niż w spiżarni. Jest tam duże
łóżko, jeszcze po...
- Roweno - przerwał jej.
- Słucham?
- Jeśli mam zostać na noc, muszę wrócić do Maria i przywieźć
kilka rzeczy. Zaczekasz?
Zaczekam, pomyślała. Przecież zawsze na niego czekałam.
Sypialnia, którą wybrała dla Joe'ego, była całkiem zwyczajna.
Jedynym wyróżniającym się przedmiotem było podwójne łoże z
mosiężnymi zdobieniami. Ciotka Adelajda twierdziła, że kupił je
jeszcze Cedric Willow.
Jednak kiedy weszli do środka, Joe poczuł się tak, jakby znowu
przeniósł się w czasie. Czyż nie w takich łożach sypiali dawniej
królowie?
- Widzę, że awansowałem - powiedział, rozglądając się po
pokoju - W spiżarni miałem tylko twardy tapczan.
Rowena uznała wszelkie komentarze za zbyteczne.
Joe zerknął z uznaniem na kremowe zasłony i stojącą w kącie
szafę. Następnie spojrzał na jeden z obrazów wiszących na ścianie.
Przedstawiał wygłodniałe wilki podążające za konnym zaprzęgiem.
- Jaka urocza scenka!
RS
157
Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby widziała ten obraz po raz
pierwszy.
- Istotnie, nie jest specjalnie miły - przyznała.
- Nie przejmuj się. To dla tych, którzy chcieliby spać zbyt
spokojnie. Coś w rodzaju duchowej włosiennicy. A to kto znowu? -
spytał, wskazując portret starszego mężczyzny w surducie z przełomu
wieków. - Będę się przy nim bał spać. Tak wytrzeszcza oczy, jakby
pilnował, żebym nie podwędził pościeli.
Rowena z trudem powstrzymała uśmiech.
- To mój pradziadek, Cedric - odparła jednak z godnością.
- On też był stuknięty?
- W pewnym sensie. Zdaje się, że lubił przygody. Był na Alasce
i Dalekim Wschodzie. Polował na bizony. A w końcu zarobił sporo
pieniędzy na dostawach dla kolei i wybudował ten dom.
Joe spojrzał z szacunkiem na zakurzony portret.
- Wystarczy - powiedział. - Od niego pewnie zaczęło się
rodzinne szaleństwo.
Rowena chrząknęła. Wiedziała, że Joe żartuje, ale w tym, co
mówił, było wiele prawdy.
- Mam wrażenie, że Adelajda zdziwaczała właśnie przez niego -
powiedziała. - Być może znienawidziła podróże dlatego, że on je tak
kochał. Jej agorafobia musiała mieć jakieś głębsze podłoże.
Joe poczuł, że dziewczyna nagle posmutniała. Odwrócił się W
jej stronę i dotknął gładkiego policzka. Pod wpływem tego
RS
158
delikatnego kontaktu zapragnął jej gwałtownie, wszystkimi zmysłami.
W tej chwili myślał jedynie o tym, jak cudownie byłoby im razem.
Ale Rowena nie zauważyła tego, zajęta myślami o przeszłości.
- Adelajda wychowywała mnie bardzo dziwnie -powiedziała po
namyśle. - Dopiero teraz widzę, że na przykład traktowała mnie cały
czas jak dorosłą. Jednocześnie pragnęła, żebym była szczęśliwa. Mam
wrażenie, że jestem podobna bardziej do Cedrica niż do niej.
Joe z trudem powstrzymał się, żeby jej znów nie dotknąć.
- Dobrze przynajmniej, że nie wyglądasz tak jak on - powiedział.
Oboje spojrzeli na kościstą wąsatą twarz.
- Rzeczywiście. Byłoby mi idiotycznie z wąsami! Wybuchnęli
śmiechem .Po chwili jednak Rowena
spoważniała.
- Cedric tak jak ja był obdarzony wspaniałą pamięcią. Potrafił
też szybko liczyć - wyjaśniła. - Miał również niewielu przyjaciół. Ale,
ale - zreflektowała się nagle. - Jesteś pewnie zmęczony. Łazienkę
znajdziesz w korytarzu. Drugie drzwi na prawo. Gdybyś czegoś
potrzebował, po prostu krzyknij.
- Będziesz u siebie? - spytał. Spojrzała na niego z rozbawieniem.
- Tutaj wszędzie jestem u siebie.
Już chciała wyjść, ale Joe zatrzymał ją gestem.
- Słucham? - zapytała, patrząc mu w oczy. Dotknął jej włosów i
zaczął gładzić jedwabiste pasma. Były znacznie milsze w dotyku, niż
myślał. Te lśniące, miękkie włosy rozpalały jego wyobraźnię.
RS
159
Powiódł palcami po jej policzkach i szyi. Rowena rozchyliła
wargi. Wiedział, że jest gotowa na jego przyjęcie, jednak chciał
jeszcze zaczekać.
Już. Teraz, zdawało się mówić rozpalone ciało. Jednak Joe
trzymał je na wodzy.
Ich wargi zetknęły się i... oddaliły.
Dostrzegł rozczarowanie w oczach dziewczyny.
- Dobranoc, Roweno - szepnął. — Śpij dobrze.
Nie odpowiedziała. Spuściła tylko głowę i w milczeniu wyszła z
pokoju. Po chwili usłyszał jej kroki na schodach.
Rzucił się na łóżko. Niestety, również tę noc będzie musiał
spędzić samotnie. Ale tym razem na ogromnym, małżeńskim łożu,
które znakomicie nadawało się dla dwojga.
Joe zmełł w ustach przekleństwo i wstał. Wyszedł, żeby
odnaleźć łazienkę. Okazało się to dosyć trudne. Gdyby nie wskazówki
Roweny, pomyślałby pewnie, że solidne, dębowe drzwi prowadzą do
zbrojowni albo sali tortur.
Nie znaczy to, że istniała jakaś zasadnicza różnica między tymi
trzema miejscami. W olbrzymiej wannie można by równie dobrze
utopić małego wieloryba, a stojący obok wieszak na ręczniki
przypominał nieco udziwnioną starą lancę albo pikę. Co więcej, nie
było tu prysznica!
Joe wykąpał się w wannie i wrócił do pokoju. Nie' chciało mu
się jeszcze spać. Nie miał też ochoty na lekturę. Rozejrzał się po
RS
160
pokoju, szukając radia. Niestety, gdyby nie świecąca mdło u sufitu
żarówka, mógłby pomyśleć, że nie wynaleziono jeszcze prądu.
Nie chciał się ubierać, żeby zejść na dół. Położył się na łóżku w
slipach i podkoszulku. Zaczynał żałować, że pozwolił Rowenie
odejść.
Pragnął jej coraz bardziej.
Dlaczego więc nie idziesz do niej? Będziecie się mogli kochać.
Wiesz o tym dobrze, mówił sobie w duchu.
Wolał jednak cierpieć, niż wykonać fałszywy ruch. Wciąż miał
wrażenie, że Rowena nie jest jeszcze gotowa. Oczywiście, pragnęła
go. Nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Wydawało mu się
jednak, że to nie wystarczy. Zwłaszcza jeśli potraktują ten związek
poważnie.
Joe wiedział, że nie jest dla niej dobrą partią. Ale mimo to
chciał, żeby było to coś więcej niż przygoda na jedną noc.
Dochodziła czwarta rano, a Rowena wciąż nie spała.
Przewracała się z boku na bok, zerkając od czasu do czasu na cyfrowy
zegar przy radiu. Doszła w końcu do wniosku, że tej nocy w ogóle nie
zaśnie.
Równo o czwartej wstała i narzuciła na siebie biały szlafrok.
Zeszła na dół. Tylko silnej woli zawdzięczała, że nie zajrzała po
drodze do sypialni Joe'ego.
Znalazłszy się w kuchni, nalała wody do czajnika i sięgnęła po
herbatę ziołową. Nagle tuż obok pojawiły się Mega i Bajt. Odetchnęła
z ulgą.
RS
161
W całym domu wyczuwała obecność Joe'ego. Nawet w
miejscach, w których nigdy nie był. Z zazdrością pomyślała, że Joe
pewnie śpi teraz w najlepsze, a ona zadręcza się rozmyślaniem o nim.
Nigdy nie przypuszczała, że można kogoś tak pragnąć. Schyliła
się, żeby pogłaskać Megę i szepnąć jej coś do ucha, kiedy nagle
usłyszała znajomy szorstki głos:
- Ranny ź ciebie ptaszek. Poderwała się na równe nogi. Joe stał
oparty o framugę drzwi. Miał na sobie jedynie dżinsy. Jego tors
okrywały gęste, czarne włosy. Na prawym ramieniu widniała długa
blizna.
Dziewczyna potrząsnęła głową. Jego głos i wygląd działały na
nią jak narkotyk. Wokół Joe'ego unosiła się aura męskości i siły.
- Zawsze wstaję wcześnie - powiedziała, wzruszając ramionami.
- Mówiłaś, że o piątej.
- Obudziłam cię? - spytała, chcąc zmienić temat.
- Nie - padła odpowiedź.
Czyżby Joe również miał problemy z zaśnięciem? Nie, to chyba
niemożliwe.
- Napijesz się ziołowej herbaty?
- Nie, dziękuję - odrzekł, krzywiąc się z obrzydzeniem.
Stał przez cały czas w drzwiach i wpatrywał się w nią badawczo.
Na szczęście zaczął gwizdać czajnik i Rowena mogła się odwrócić.
Kiedy ponownie spojrzała na Joe'ego, stał parę kroków od niej.
- Może kawy, sierżancie? - spytała.
- Joe - mruknął, patrząc jej w oczy.
RS
162
Zrobił krok. Rowena cofnęła się w stronę kuchenki.
- Mam na imię Joe - powiedział. - Powtórz. Jeszcze jeden krok.
- Joe - szepnęła.
Dostrzegł, że drży na całym ciele.
- Zimno tutaj - zauważył.
- Chciałam wypić herbatę na górze w bawialni. Zatrzymał się tuż
przed nią.
- Mogę się przyłączyć? - spytał. Dziewczyna zawahała się.
- Jasne, że tak - odrzekła w końcu. Postawiła imbryczek z
herbatą i dwie filiżanki na tacy i ruszyła na górę. Joe puścił ją
przodem i poszedł za nią. Oboje milczeli. Słyszała tylko jego kroki na
schodach.
W końcu znaleźli się na drugim piętrze. Niemal cała klatką
schodowa była pogrążoną w mroku.
- Teraz przydałaby się jakaś sugestywna muzyka - powiedział
Joe. - Na przykład coś z „Drakuli".
Rowena uśmiechnęła się. Jeszcze tydzień temu poczułaby się
urażona taką uwagą.
- Taki wielki policjant jak ty nie powinien się bać duchów -
zauważyła.
- A są tu jakieś?
- O, z całą pewnością!
- Coś takiego! - Joe rozejrzał się bacznie dokoła. Na szczęście
znajdowali się teraz na znacznie jaśniejszym trzecim piętrze.
RS
163
Weszli do bawialni. Joe z przyjemnością spojrzał na
porozkładane wszędzie poduchy, poduszki i poduszeczki.
- Jak tu fajnie - zauważył.
- Sama wszystko urządziłam - powiedziała z dumą Rowena. - Po
śmierci ciotki ten pokój był chyba najbardziej ponury w całym domu.
Musiałam wyrzucić meble i zastąpić je poduszkami...
- Dlaczego właśnie poduszkami? - przerwał jej Joe.
Wzruszyła ramionami.
- Bardzo je lubię - odparła. - Zbierałam je wcześniej i miałam
sporą kolekcję. Chciałam więc coś z nią zrobić.
- Ach, tak - powiedział Joe.
Ale jego mina wskazywała, że uważa poduszki za nowe
dziwactwo, może tylko nieco przyjemniejsze od innych. Rowena
poczuła, że musi wszystko wyjaśnić.
- Po śmierci ciotki miałam zupełnie wolną rękę - ciągnęła. -
Dlatego postanowiłam urządzić przynajmniej jeden pokój według
własnego gustu. Zwłaszcza że poza mną nikt tu tak naprawdę nie
bywa.
Przerwała i podeszła do wielkich okien, sięgających od podłogi
do sufitu.
- Poza tym meble mogłyby zasłaniać widok - ciągnęła. -
Czasami, zwłaszcza w czasie wiatru, czuję się w tym pokoju tak,
jakbym płynęła nad miastem.
Joe zbliżył się do niej i wyjrzał na ulicę.
RS
164
- Teraz rozumiem, dlaczego udało ci się mnie wyśledzić -
powiedział.
Rowena pokręciła głową.
- Jak zwykle praktyczny Joe Scarlatti - zauważyła z przekąsem. -
Znakomicie pasowałbyś do sąsiedztwa. Tam dalej mieszka dentysta, a
zaraz obok wzięty weterynarz.
- Przydałby się ktoś, żeby pilnować ich majątku.
- Właśnie.
Usiadła po turecku na jednej z poduszek i nalała sobie herbaty.
- Może jednak się skusisz? Na wszelki wypadek wzięłam dla
ciebie filiżankę.
Spojrzał na zielonkawy płyn. Zauważył, że ręka dziewczyny
drży lekko. Przez chwilę zastanawiał się, a potem skinął głową.
- Niech będzie.
Rowena rozlała trochę herbaty przy nalewaniu. Gwałtowny
dreszcz przeszył jej ciało, kiedy w pewnej chwili dotknęła dłoni
Joe'ego. Podała mu filiżankę i wypiła kilka łyków. Miała nadzieję, że
postawi ją to na nogi.
- Bawiłam się tutaj jako dziecko - szepnęła. - W tym pokoju po
raz pierwszy czytałam „Anię z Zielonego Wzgórza". Udawałam też,
że jestem księżniczką uwięzioną w wieży. Chciałam, żeby uwolnił
mnie jakiś rycerz.
- I co? - spytał Joe.
Wzruszyła ramionami.
- Pewnie musiał jechać zabić jakiegoś smoka.
RS
165
- A teraz czego pragniesz? Uśmiechnęła się.
- Tego co wszyscy. Joe pokręcił głową.
- Nie rozumiesz mnie - powiedział. - Chcę wiedzieć, czego
pragniesz w tej chwili.
Rowena z trudem przełknęła ślinę. Spojrzała na Joe'ego.
Z całą pewnością nie był rycerzem. Nie wyróżniał się też urodą.
Brakowało mu dworskiego obycia.
- Pragnę ciebie - szepnęła. -I tylko ciebie. Chcę, żebyśmy
skończyli to, co już raz zaczęliśmy wczoraj.
RS
166
Rozdział 10
- A co takiego zaczęliśmy? - spytał Joe, odwracając się od okna.
Rowena poczuła, że zaschło jej w ustach. Serce waliło jak
młotem. Sięgnęła na oślep po filiżankę. Niestety, przewróciła ją i
resztka płynu wylała się na tacę.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Chcę się z tobą
kochać. Tu i teraz.
- Bez względu na konsekwencje? - spytał. Rowena skinęła
głową.
- Oczywiście musimy się zabezpieczyć.
- Nie o to mi chodziło - przerwał Joe. - Wiesz, że nie bardzo
pasujemy do siebie.
Jeszcze raz pochyliła głowę.
- Tak, wiem.
- I co?
Rowena zaczęła bez słowa wyjmować z włosów szpilki i
zapinki. Układała je wszystkie obok siebie. Już się nie bała. Nareszcie
podjęła w pełni świadomą decyzję.
Joe przyglądał się zafascynowany.
Pasma włosów opadły na jej plecy. ,
- Chcę być twoja, Joe - powiedziała. - Przyszłość nie interesuje
mnie w tej chwili, ale... nie musisz się mnie obawiać.
Reakcja Joe'ego zaskoczyła ją. Rowena patrzyła, jak podchodzi
do drzwi i naciska klamkę. Czyżby zwyciężył w nim zdrowy
RS
167
rozsądek? Może powinna bardziej stanowczo zaznaczyć, że niczego
od niego nie oczekuje?
Jednak Joe zatrzymał się w pół ruchu. Odwrócił się niechętnie,
jakby wbrew swej woli. Rowena stała teraz na środku pokoju. Zrobiło
jej się gorąco w białym, puszystym szlafroku.
Szlafrok opadł na podłogę.
Miała na sobie jedynie jedwabną koszulkę do połowy uda. Joe
pożerał ją wzrokiem.
- Zasłoń okna - powiedział nieswoim głosem. Do pokoju zaczęły
wpadać pierwsze promienie słońca. Dziewczyna odwróciła się i
pociągnęła za sznurek Po chwili znów stała przed nim w półmroku
bawialni. Lśniąca, jedwabna koszulka zsunęła się na podłogę.
Joe wciąż tkwił przy drzwiach. Nie śmiał nawet głośniej
oddychać.
- Chodź do mnie - szepnęła.
Podszedł do niej natychmiast. Wziął ją w ramiona. Do ucha
szeptał jakieś słowa, których co prawda nie rozumiała, ale których
znaczenie docierało do niej w całej pełni. Zawsze jej się wydawało, że
język włoski jest jakby stworzony dla miłości.
Położył ją na poduszkach i zaczął całować. Pragnęła go coraz
bardziej. Podawała mu usta bardziej gorące niż kiedykolwiek.
W pewnym momencie chciała go dotknąć.
- Nie, teraz ja - powiedział Joe.
RS
168
Zaczął ją pieścić delikatnie, zaczynając od szyi. Czuła na ciele
jego ruchliwy język. Po chwili Joe przesunął się niżej. Rowena
myślała, że oszaleje, czując jego usta na koniuszkach piersi.
Westchnęła głośno.
- Już nie mogę dłużej, Joe...
Ale on jej nie słuchał. Jego język odbywał niespieszną
wędrówkę po ciele Roweny. Poznawał jego wzgórza i doliny.
Docierał do najtajniejszych zakamarków. Rowena drżała
spazmatycznie.
- Joe, nie wytrzymam! Mam wrażenie, jakby ogień ogarniał całe
moje ciało.
- Przestań myśleć - szepnął, pieszcząc jej uda. -Rób to, co
czujesz, że powinnaś. Sama bądź tym ogniem.
Zamknęła oczy i zagryzła wargi. Zrobiła tak, jak kazał jej Joe.
Nawet nie wiedziała, kiedy odnalazł do niej drogę.
Chciała coś powiedzieć, ale nie znała słów na wyrażenie takiej
rozkoszy. Do ust cisnęły jej się tylko krótkie okrzyki i westchnienia.
- Chce mi się krzyczeć! - jęknęła.
- To krzycz. Tutaj nikt nas nie usłyszy. Westchnęła głośno.
Nagle poczuła tuż obok siebie nagie ciało Joe'ego. Nie miała pojęcia,
kiedy udało mu się rozebrać. Zresztą to nie było ważne. Krzyknęła i
przywarła do niego z całej siły.
Następny okrzyk, który wyrwał się z jej ust, był okrzykiem bólu
i szczęścia, Sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. Krótki ból
RS
169
skończył się niemal natychmiast, a ona poczuła, że ogarnia ją fala
rozkoszy.
Objęła go mocno. Chciała zatrzymać w sobie jak najdłużej,
może już na zawsze. Nawet nie przypuszczała, że seks może być
czymś tak wspaniałym. Nagle odkryła w sobie olbrzymie pokłady
energii. Słyszała nierówny oddech Joe'ego i zastanawiała się, skąd ma
tyle siły, żeby dotrzymać mu kroku.
W końcu padli obok siebie zupełnie wyczerpani. Rowena miała
łzy w oczach.
- Było cudownie - szepnęła.
- Nie boli? - zaniepokoił się.
Pokręciła przecząco głową. Joe pogładził ją po policzku i
uśmiechnął się.
- Moja piękna - szepnął.
Minęła długa chwila, zanim odsłonili okna, pozbierali ubrania i
poszli się wykąpać. Budził się nowy dzień.
Hank Ryan spojrzał na siedzącego przy stoliku Joe'ego i potarł w
zamyśleniu brodę.
- Co cię gryzie? - spytał.
- Nic. Zupełnie nic - odparł zniecierpliwiony Joe.
- A jednak coś cię gryzie - powtórzył nie zrażony Hank. - Czy
chodzi tylko o ciebie, czy również o Rowenę Willow?
- O nikogo. To tylko twoją chora wyobraźnia! Joe sięgnął po
piwo. Sam nie rozumiał, co się z nim dzieje. Przecież nareszcie zdobył
piękną i zagadkową Rowenę Willow. Powinien się cieszyć.
RS
170
Był jednak w kiepskim nastroju. Powoli zaczęło do niego
docierać, że dzisiejszy ranek może zaważyć na Całym jego życiu. Już
sam nie wiedział, co byłoby lepsze: zakochać się w dziewczynie, czy
też szybko skończyć tę znajomość.
- Hej, obudź się! - usłyszał głos Hanka. - Od paru dni zupełnie
cię nie poznaję.
Joe westchnął.
- Wciąż jestem tym samym człowiekiem - skłamał. Ale Hank nie
dał się na to nabrać.
- Wiem, że coś się między wami dzieje - powiedział. - Mam
tylko nadzieję, że nie zaważy to na śledztwie.
Mario powiedział mu coś podobnego dzisiaj, po powrocie:
„Pamiętaj, że masz jej bronić, a nie tylko się w niej podkochiwać".
Czyżby miał tę miłość wypisaną na twarzy?
- Możesz być tego pewny, Hank - mruknął.
- Nie zapominaj, że jesteś policjantem-powie dział Hank.
- Na urlopie - przypomniał mu Joe.
- To nieważne. I tak musisz uważać na to, co robisz.
Joe spojrzał ze zdziwieniem na kolegę.
- O co ci chodzi?
Hank wyciągnął oskarżycielski palec w jego stronę.
- Spałeś z nią - stwierdził. - Pamiętaj, że nie tak łatwo chronić
kogoś, z kim się sypia.
RS
171
Joe poderwał się z miejsca. Chciał wyjść. Po chwili jednak
zmienił zdanie i opadł ciężko na krzesło, które zatrzeszczało pod
ciężarem jego ciała.
Dopiero teraz zrozumiał, że Hank ma jakieś nowe informacje.
- Gadaj, co wiesz - powiedział.
- Ten facet z więzienia powiedział, że Tyhurst nienawidzi
Roweny Willow. Jeszcze w celi snuł plany zemsty.
Joe poczuł zimny pot na karku. Sięgnął po butelkę piwa i
jednym haustem wypił resztę płynu.
- Wierzysz mu? Hank rozłożył ręce.
- Nie ma powodów, żeby kłamać. Chce mi się zrewanżować za
to, co dla niego zrobiłem. Taka drobna przysługa.
- Jakieś szczegóły?
- Podobno Tyhurst śledził wszystkie jej ruchy jeszcze w
więzieniu. Prowadził specjalne notatki. Nigdy jednak głośno nie
powiedział, że chce się zemścić.
- To wystarczy, Hank. Przydziel jej kogoś. Ryan potrząsnął
głową.
- Nie mam żadnych dowodów. Nie sądzisz chyba, że ktoś będzie
wierzył jakiemuś złodziejaszkowi.
Joe ukrył twarz w dłoniach. Przez chwilę myślał nad czymś
intensywnie.
- Masz racje - przyznał w końcu. - Nie powinienem zajmować
się sprawą Roweny. Zrobię jednak wszystko, żeby ją obronić.
RS
172
Joe musiał pilnie załatwić jakąś sprawę na mieście. Nie chciał
przeszkadzać Rowenie, zostawił tylko kartkę z informacją. Jednak
tego dnia nie dane jej było spokojnie pracować. W chwilę po wyjściu
Joe'ego pojawił się Tyhurst.
- Widziałem twojego chłopaka - powiedział, przekraczając próg.
- Kogo? - spytała Rowena, mrugając oczami. Tyhurst
uśmiechnął się szyderczo.
- Wiem dokładnie, co to za facet - powiedział.
- Wcale mnie to nie interesuje - stwierdziła chłodno.
- To gliniarz z San Francisco. Sierżant. Na urlopie z powodu
śmierci partnera - oznajmił Tyhurst.
- Znam takich. Wszędzie węszą brudy.
Rowena z trudem powstrzymywała się, żeby nie dać mu w
twarz.
- Posłuchaj, Eliot - zaczęła.
- Ten facet zrobi wszystko, żeby dopiąć swego
- przerwał jej. - Posunął się nawet do tego, żeby poświęcić
kolegę.
Tyhurst nie mówił już tak eleganckim językiem jak zwykle.
Zacisnął pięści i mierzył wzrokiem dziewczynę. Dopiero po chwili
przypomniał sobie, że musi się opanować.
- Posłuchaj, Roweno - ciągnął już łagodniej. - To niemożliwe,
żeby podobał ci się taki mężczyzna.
Najchętniej zatrzasnęłaby mu teraz drzwi przed nosem. Niestety,
weszli już do holu. Rowena nie wiedziała, jak go teraz wyprosić.
RS
173
- Nie będę rozmawiała z tobą o moich gustach - powiedziała
cofając się.
Dopiero teraz jej oczy przywykły do światła. Zauważyła, że
Tyhurst nie ogolił się i ma źle zawiązany krawat.
- To nie jest tylko twoja sprawa - rzucił jej prosto w twarz. - Ten
Scarlatti mnie nienawidzi. Zrobi wszystko, żebym wrócił do
więzienia.
- Skąd te przypuszczenia?
- Nie jestem głupcem, Roweno.
Cofnęła się jeszcze dalej. Nie, Tyhurst z całą pewnością nie
należał do głupców.
-Wiem, ale nie znasz szczegółów tej sprawy. Kiedy wyszedłeś z
więzienia, sierżant Hank Ryan... pamiętasz go?
Skinął głową,
- Otóż sierżant Ryan wpadł na pomysł ratowania kolegi -
ciągnęła. - Joe Scarlatti miał mnie chronić, a w rzeczywistości
przechodzić intensywną terapię.
- Chronić przede mną? - spytał nieufnie.
- Zrozum, to był tylko pretekst.
Czuła się dziwnie, mówiąc o Joe'em tak, jakby stanowił jeszcze
jeden przypadek psychicznych powikłań.
- To się nie trzyma kupy, Roweno. Ten Scarlatti chce mnie
zniszczyć z powodów osobistych!
RS
174
Rowena poczuła, że bankier nie blefuje. Przede wszystkim
poraziła ją myśl, że Eliot Tyhurst wie o Joe'em coś, o czym ona nie
ma pojęcia.
- N... nie rozumiem - wyjąkała.
- Więc ci nie powiedział?
- Nie powiedział? O czym?
Zadrżała, ale nie z zimna. Popołudnie było ciepłe, a ona miała na
sobie sweter.
- Przyjdź dzisiaj wieczorem do mojego hotelu -poprosił. -
Powiem ci wszystko, co wiem, Wtedy zrozumiesz, dlaczego jesteś mi
potrzebna.
Poczuła nagłe drapanie w gardle. Chrząknęła. Ciekawość
walczyła w niej ze strachem.
- Nie mogę - powiedziała w końcu.
- Proszę cię. Przecież to tylko kolacja. Wahała się jeszcze
chwilę.
- Dobrze - zgodziła się. - Ale nie przyjeżdżaj po mnie. Sama
przyjdę.
- Zgoda. - Uśmiechnął się. - Restauracja w hotelu jest bardzo
dobra i zwykle zatłoczona. Nie musisz się więc niczego obawiać.
Rowena wzruszyła ramionami.
- Przecież wierzę, że stałeś się innym człowiekiem. Tyhurst
spojrzał na nią nieufnie.
- A Joe Scarlatti? On także w to wierzy? Czy przypadkiem nie
uległaś jego wpływom?
RS
175
Rowena wzruszyła ramionami. Tyhurst uznał, że tym razem
zbytnio się zagalopował. Poprawił krawat i spojrzał na nią.
- Przepraszam. Jestem ostatnio trochę nieswój. Będę na ciebie
czekał o ósmej.
- Dobrze. — Skinęła głową.
Joe odnalazł Tyhursta w restauracji hotelu. Miał zamiar zamienić
z nim parę słów.
- Wcale nieźle, jak na kogoś, kto zupełnie niedawno wyszedł z
pudła - zaczął rozmowę.
Tyhurst zmierzył go zimnym wzrokiem.
- Ja nie jestem zwykłym przestępcą, panie Scarlatti - odparł.
Joe gwizdnął.
- Więc już się znamy. No, no, co za przenikliwość.
- Musiałem sprawdzić, kto mnie śledzi - westchnął Tyhurst. -
Czuję się zupełnie niewinny i...
- Posłuchaj, draniu - warknął Joe. - Wiem, że chcesz się zemścić
na Rowenie. Ale radzę ci, trzymaj swoje brudne łapska z daleka.
Tyhurst zacisnął zęby. Nawet się nie skrzywił. Wyglądał jak
typowy biznesmen.
- Jeden fałszywy ruch, Scarlatti, a wylądujesz na bruku - syknął.
- Już nikt nie przyjmie cię do pracy w policji.
Joe wzruszył ramionami.
- Wszystko mi jedno.
- Wiem. Dużo bardziej zależy ci na Rowenie -stwierdził Tyhurst.
- Nic jej nie grozi. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie.
RS
176
Spojrzał znacząco na Joe'ego. Być może miał rację. Ale Joe
przecież starał się postępować uczciwie.
- Radzę dotrzymać tej obietnicy - powiedział Joe.
Tyhurst uśmiechnął się pogardliwie i pochylił nad talerzem.
- Postaram się. Do widzenie, sierżancie.
Kiedy Rowena otworzyła mu drzwi, Joe zauważył dwie rzeczy.
Po pierwsze, wspaniałą kaskadę rozpuszczonych włosów. Po drugie,
zacięty wyraz spokojnej zwykle twarzy. Dziewczyna była
najwyraźniej zła. I to właśnie na niego.
Od razu przy wejściu chciała mu coś powiedzieć. Zrezygnowała
jednak i ruszyła na górę.
- Idziesz po topór, żeby uciąć mi głowę? - spytał. Spojrzała na
niego błyszczącymi z gniewu oczami.
- Świetny pomysł - mruknęła.
- O co znowu chodzi? Spóźniłem się? Potrząsnęła głową.
- Niby na co? Zostawiłeś kartkę z informacją, że będziesz
później. Nie mogłeś się spóźnić, skoro nie napisałeś, kiedy wracasz.
- Widzę, że nie jesteś zaborcza. — Joe próbował zmienić temat.
- Przestań żartować, Joe - sarknęła. - Mam już ciebie dość!
Joe chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale zrezygnował. Rowena
zasługiwała na lepsze traktowanie! Coś rzeczywiście musiało się
wydarzyć.
- Może wobec tego porozmawiajmy - zaproponował.
Skinęła głową bez słowa i ruszyła na górę. Po chwili znaleźli się
w bibliotece. Patrzyły na nich niezliczone szklane oczy. Martwe ptaki
RS
177
były jak niemi świadkowie. Joe pomyślał, że szykuje się naprawdę
poważna rozmowa.
- Dobrze, wobec tego słucham - powiedział, siadając na wielkim
krześle.
Rowena podeszła do okna. Stała odwrócona do niego plecami.
Joe pomyślał, że jeszcze tak niedawno trzymał ją w ramionach.
- Twoi dziadkowie - zaczęła - Mario i Sofia Scarlatti stracili
oszczędności na skutek machinacji Tyhursta.
Joe siedział oniemiały. Więc dowiedziała się. Ale jak? Sam
chciał jej to powiedzieć w odpowiednim czasie. Na razie nie
pozwalała mu na to duma i lojalność wobec rodziny. Miał zamiar
przedstawić ją babci.
Joe skinął głową.
- To prawda. Chciałem ci o tym powiedzieć.
- Ale nie powiedziałeś - przerwała mu. - Dlaczego?
- Moja rodzina jest bardzo dumna. Poza tym sprawa nie
dotyczyła mnie osobiście. Chciałem się naradzić z Mariem i babcią -
tłumaczył.
Rowena potrząsnęła głową.
- Czy nie rozumiesz, że nie powinieneś zajmować się tą sprawą?
- Dlaczego?
Odwróciła się i spojrzała na niego ze złością.
- Dlaczego? Bo to ty chcesz się zemścić, nie Tyhurst!
- Roweno!
Zaczęła niespokojnie krążyć po pokoju.
RS
178
- Myślałam, że jesteś obiektywny. Że chodzi ci tylko o tę pracę -
powiedziała z wyrzutem! - Nie sądziłam, że w grę wchodzą osobiste
pobudki.
- Ależ - próbował jej przerwać.
- Ufałam ci!
Joe podniósł się z miejsca i usiłował zbliżyć się do Roweny, ale
uciekła w stronę drzwi.
- Masz rację, powinienem ci był powiedzieć. Ale nie chciałem
opowiadać o błędach dziadków komuś takiemu jak ty.
Zatrzymała się i spojrzała mu prosto w oczy.
- To znaczy jakiemu? Joe westchnął.
- Mam wrażenie, że nie jesteś zbyt wyrozumiała dla tych,
którym się nie powiodło - powiedział spuściwszy oczy.
Odpowiedział mu trzask zamykanych drzwi. O dziwo, Joe nie
przejął się zbytnio zniknięciem dziewczyny. Być może postąpił źle,
nie zdradzając tajemnic rodzinnych. Ale przecież zawsze jest tak, że
nie wszystko się komuś mówi. Po tej sprzeczce przyjdą następne.
Muszą się nauczyć jakoś z tym żyć.
Zaczął się zastanawiać, skąd Rowena dowiedziała się o
dziadkach. Przecież prawie nikt o tym nie miał pojęcia. Nagłe coś
zaświtało mu w głowie. Joe otworzył drzwi i krzyknął:
- Wiesz o tym od Tyhursta, prawda?! Zawołał ją znowu, ale i
tym razem odpowiedziała mu cisza.
RS
179
Rozdział 11
W chwili gdy znalazła się w hotelu Tyhursta, opadła z niej cała
złość. Czuła się wyczerpana. Jeszcze nigdy z nikim tak się nie
pokłóciła.
Słowa Joe'ego dźwięczały w jej uszach. Czy rzeczywiście
brakowało jej wyrozumiałości wobec tych, którym się nie powiodło?
Rowena szczyciła się tym, że nie wystawia innym cenzurek.
Ale czy całe jej życie nie stanowiło swego rodzaju oceny?
Zarówno rodzice, jak i Adelajda umarli bez grosza przy duszy. Czy
ona nie starała się naprawić ich błędów?
Chciała podejść do recepcji, ale już po chwili dostrzegła
Tyhursta. Miał na sobie elegancki garnitur. Jego szpakowate włosy
lśniły od brylantyny.
- Uroczo wyglądasz.
Rowena nie wiedziała, o co mu chodzi. Przed wyjściem zdążyła
tylko związać włosy, ale nie miała czasu, żeby się umalować. Nie
zmieniła też wygodnej sukienki, którą nosiła w domu.
Tyhurst po prostu zabiegał o jej względy. Ktoś taki jak Joe
Scarlatti nie zwykł mówić kobietom komplementów. Rowena nigdy
nie widziała go też w garniturze.
Znowu przypomniało jej się kłamstwo Joe'ego. Zacisnęła usta.
Nie, to nie było kłamstwo, raczej przemilczenie.
- Coś ci dolega? - spytał Tyhurst. Spróbowała się uśmiechnąć.
RS
180
- Nie, nic takiego - odparła. - Jak zwykle, praca. Podał jej ramię.
Po chwili znaleźli się w sporej,
chociaż dosyć zacisznej sali restauracyjnej. Rowena nie zwracała
jednak uwagi na otoczenie. Usiadła i natychmiast poprosiła o wodę
mineralną.
Tyhurst zamówił whisky z lodem i spojrzał na nią uważnie.
- Nie musisz mi mówić o dziadkach Joe'ego - zaczęła
gwałtownie. - Wiem wszystko.
- Ale nie od niego - powiedział Tyhurst z pewną siebie miną.
Rowena skinęła głową i zamknęła oczy. Było jej słabo. Nerwy
miała zszarpane wydarzeniami ostatnich dni. Te ciągłe spotkania,
rozmowy. I w dodatku jeszcze dziś rano kochała się po raz pierwszy! I
to z kim? Ze zwykłym kłamcą!
- Sama to sprawdziłam - powiedziała po chwili.
- Z pomocą komputera? - spytał. Potwierdziła raz jeszcze.
- Mario Scarlatti zmarł dwa lata temu. Czoło Tyhursta pokryło
się zmarszczkami.
- Bardzo mi przykro.
- Naprawdę? Wzruszył ramionami.
- Co mam powiedzieć? Rowena poruszyła się niespokojnie.
- Zresztą wszystko mi jedno. I tak nie mogę dla ciebie pracować.
Jeśli chcesz, żebym sobie poszła, mogę to zrobić teraz.
Tyhurst schwycił ją za rękę i spojrzał błagalnie w oczy.
RS
181
- Nie, nie wychodź - powiedział. - Chcę jeszcze z tobą
porozmawiać. Ja się naprawdę zmieniłem, Roweno. A wszystko to
zawdzięczam tobie.
Kolacja skończyła się dosyć wcześnie. Eliot Tyhurst starał się
zabawiać Rowenę rozmową, ale ona nie zwracała na niego uwagi,
Czuła, że ta znajomość zbliża się do końca. Po niecałej godzinie
podziękowała mu za towarzystwo i raz jeszcze zapewniła, że było jej
miło się z nim spotkać.
Po wyjściu z hotelu złapała taksówkę i podała adres zajazdu
Maria. Tuż obok znajdowało się mieszkanie Sofii Scarlatti. Rowena
chciała z nią się spotkać.
Nad miastem pojawiła się mgła. Dochodziła dziewiąta. Rowena
zapłaciła i wysiadła z taksówki. Wciągnęła w nozdrza wilgotne
powietrze.
Postanowiła, że najpierw sprawdzi, czy babka Joe'ego nie śpi, a
następnie zdecyduje, co robić dalej. Czy od razu powiedzieć, po co
przyszła, czy może przedstawić się jako znajoma Joe'ego?
Otworzyła furtkę i przeszła przez maleńki ogródek. Na parterze
paliło się światło, ale okna dwóch pozostałych pięter były ciemne.
Dziewczyna zawahała się.
- Możesz wejść. - Joe Scarlatti stanął tuż za nią. Omal nie
krzyknęła. Zasłoniła tylko usta dłonią. Joe pojawił się jak duch.
Czarny sweter i spodnie opinały jego muskularne ciało.
Była na niego wściekła. Tak się jej przynajmniej wydawało.
RS
182
- Babcia jest nocnym markiem - dodał, widząc jej niepewną
minę.
- Śledziłeś mnie?
- Mhm.
- Od samego początku?
- Domyśliłem się, dokąd poszłaś.
- Ale - wyrwało jej się.
Joe położył dłoń na jej ramieniu.
- Czasami potrafię się zachowywać jak policjant
- powiedział. - A poza tym nie mam zamiaru wydać cię na
pastwę Tyhursta, choćbyś nawet była na mnie zła.
Rowena zagryzła wargi.
- Wciąż jestem na ciebie wściekła. Przysunął się bliżej.
- Nieprawda - szepnął jej do ucha.
Chciała zaprzeczyć i powiedzieć Joe'emu, żeby sobie poszedł,
ale on przycisnął już guzik domofonu.
- Pronto?
- Babciu, jest tutaj moja, hm... przyjaciółka. Chciałaby z tobą
porozmawiać.
Sofia Scarlatti mówiła po włosku. Joe również przeszedł na ten
język. Po chwili drzwi się otworzyły.
- Wejdź, moja droga - powiedziała starsza pani.
- Joe'emu nie zaszkodzi, jak pooddycha sobie świeżym
powietrzem.
RS
183
Zamknęła wnukowi drzwi przed nosem i wskazała Rowenie
drogę.
- Ładna suknia - stwierdziła, widząc dziewczynę w pełnym
świetle.
- Jadłam kolację w restauracji - wyjaśniła.
- Ale chyba nie z moim wnukiem? Tam, gdzie on chodzi, wręcz
nie wypada elegancko się ubierać.
- Nie, byłam...
- Obedrę go ze skóry za te dżinsy. Czy zauważyłaś, że są
porwane? Tyle razy powtarzałam mu, że je zaszyję.
- Nazywam się Rowena Willow - zdołała wtrącić dziewczyna.
Sofia Scarlatti pokiwała głową.
- Wiem, drogie dziecko. Joe mi powiedział. Ale nawet gdyby
tego nie zrobił, pamiętałabym cię z procesu.
- Procesu Eliota Tyhursta?
- Oczywiście - odparła starsza pani. - Byłam w sądzie tylko raz i
zapamiętałam to na całe życie.
Sofia Scarlatti wskazała fotel w niewielkim salonie. Rowena
usiadła. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się swojej gospodyni. Na jej
twarzy nie było widać śladów goryczy. Babka Joe'ego nie wyglądała
na kogoś, kto potrafi się długo czymś zamartwiać. Mocna szczęka i
śmiałe spojrzenie znamionowały silną osobowość.
- Napijesz się brandy?
RS
184
Rowena skinęła głową. Z opowieści Joe'ego wynikało, że babka
ma około osiemdziesięciu lat. Poruszała się jednak sprawnie i szybko.
Poza tym miała pogodną twarz.
Sofia Scarlatti napełniła kieliszki.
- No to na pohybel Tyhurstowi - powiedziała, podnosząc swój do
ust.
Rowena spróbowała. Brandy paliła ją w gardle. Nie była
przyzwyczajona do mocnych alkoholi.
- Oszukał panią, prawda?
- Żeby tylko mnie. Oszukał setki starych ludzi, którzy mieli
nieszczęście mu zaufać.
Rowena westchnęła.
- Tak, rzeczywiście był w tym dobry - przyznała.
- To zwyczajna grabież!
Sofia Scarlatti rozłożyła ręce.
- Jeśli wychodzę na ulicę, biorę ze sobą najwyżej parę dolarów -
powiedziała. - Ale ten człowiek zabrał nam wszystko. Po prostu
uwierzyliśmy mu i teraz musimy ponosić konsekwencje.
Rowena wypiła kolejny łyk brandy. Szło jej coraz lepiej.
- Nie powinna pani mieć sobie nic do zarzucenia - zapewniła ją
dziewczyna. - Tyhurst był bardzo sprytny. Rozszyfrowanie jego
systemu zajęło mi wiele czasu.
Sofia Scarlatti westchnęła.
RS
185
- Może masz rację, drogie dziecko. Postanowiłam jednak, że już
nigdy nie popełnię takiego błędu. -Babka Joe'ego zmarszczyła brwi. -
Zresztą to mi już nie grozi. Straciłam wszystkie pieniądze.
Rowena pochyliła się w stronę starszej kobiety,
- Ale inni nauczyli się czegoś na pani błędach - powiedziała z
przekonaniem. - Poza tym Tyhurst nie ma już wstępu do świata
biznesu.
Babka Joe'ego uśmiechnęła się.
- Nic mi po tym, wolałabym odzyskać moje pieniądze,
Rowena skinęła głową.
- Rozumiem. Być może jest jakiś sposób - powiedziała z
głębokim namysłem. - Kiedyś uczyli mnie w szkole, że w przyrodzie
nic nie ginie. To samo można chyba powiedzieć o finansach.
Ale Sofia Scarlatti nie słuchała jej wywodów.
- Joe uważa, że mój mąż umarł z powodu tej całej sprawy.
Dostał zawału serca - wyjaśniła, widząc zdziwioną minę dziewczyny.
- Oczywiście Mario od lat cierpiał na nadciśnienie. Życie nie
szczędziło mu przykrych niespodzianek. Ta z Tyhurstem wcale nie
należała do najgorszych.
Sofia Scarlatti wypiła łyk brandy i spojrzała na Rowenę.
- Wiesz, mój Joe potrzebuje dobrej kobiety. Dziewczyna
rozłożyła ręce w bezradnym geście.
- Niestety, ja nie potrafię nawet upiec pizzy.
- To nic. Najważniejsze, że znasz się na finansach!
RS
186
Joe spojrzał na Rowenę, siedzącą w jego samochodzie. Przed
chwilą wyszli z domu babci, która starym zwyczajem wcisnęła mu
jakieś jedzenie. Dziewczyna błądziła myślami gdzie indziej. W drodze
do samochodu podzieliła się z nim tylko wiadomością, że w
przyrodzie nic nie ginie, a potem milczała jak grób.
- Jak było? - spytał.
Rowena wyjrzała za okno. W dalszym ciągu nad czymś myślała
i nie chciała, żeby jej przeszkadzał. Joe był jednak bardzo ciekawy.
- Od razu zauważyłem, że cię polubiła - powiedział. - Inaczej nie
wyciągnęłaby brandy.
Nic. Milczenie. Joe spojrzał na spory pakunek z jedzeniem.
- Nie wiem, co to jest, ale na pewno dobre. Babcia świetnie
gotuje. Poznała nawet kuchnię meksykańską. Jej taco lasagna to
prawdziwe dzieło sztuki.
Odpowiedziała mu cisza. Spojrzał na Rowenę. Parę niesfornych
kosmyków tworzyło wokół jej głowy coś w rodzaju aureoli.
- Czego chciał od ciebie Tyhurst?
Dotarli właśnie na Telegraph Hill. Joe zaparkował i wyłączył
silnik, ale dziewczyna nie ruszyła się z miejsca.
- Roweno!
Żadnej reakcji. Joe dotknął jej ramienia. Aż podskoczyła.
- Co się stało? - spytał zaniepokojony Joe. Spojrzała na niego
nieobecnym wzrokiem.
- Przepraszam. Myślałam o czymś.
RS
187
Dopiero po chwili zrozumiała, gdzie się znajdują. Patrzyła to na
Joe'ego, to na ulicę, aż przypomniała sobie wszystko. Ale kiedy
wysiadła, ruszyła w złym kierunku.
Joe wyskoczył z samochodu i chwycił ją za ramiona. Nie
zwracała uwagi na otoczenie.
- Nie tu. Mieszkasz tam. - Wskazał olbrzymie gmaszysko.
Poszła automatycznie we wskazanym kierunku. Zachowywała
się jak robot albo przybysz z obcej planety. Udało się jej jednak
otworzyć drzwi i zapalić światło.
Joe pomyślał, że Rowena pewnie w ogóle nie zauważy jego
obecności. Ruszył za nią, zbierając po drodze różne rzeczy
dziewczyny. Portmonetka leżała przy furtce, a przy drzwiach znalazł
notes, który wypadł jej pewnie z torebki, kiedy wyjmowała klucze.
Gdyby nie informator Hanka, zostawiłby ją teraz w spokoju.
Nigdzie nie dostrzegł nawet śladu Tyhursta.
Joe pomyślał, że czeka go długa noc. Miał ochotę na kawę.
Wszedł do kuchni, gdzie, jak mu się zdawało, powinny być Mega i
Bajt. Lubił koty, a poza tym dokarmiał je czasami, kiedy Rowena
pracowała.
- Hej, kociaki! Mega, Bajt, gdzie jesteście?
Czy wszyscy się dzisiaj sprzysięgli, żeby mu nie odpowiadać?
Mruknął pod nosem jakieś przekleństwo, ale stłumiony hałas sprawił,
że nadstawił uszu. Ze spiżarni dobiegało jakieś drapanie. Joe rozejrzał
się czujnie.
RS
188
Otworzył drzwi spiżarni. Koty wybiegły stamtąd natychmiast.
Wyglądały na zaniepokojone. Przecież nie mogły, do licha, same
zamknąć się w spiżarni! Joe skoczył w stronę schodów. Uważał przy
tym, żeby cały czas pozostawać w cieniu.
Był w połowie schodów, kiedy usłyszał krzyk.
- Nie wrzeszcz - warknął Tyhurst.
Rowena cofnęła się w stronę komputera. Cała drżała.
- Wystraszyłeś mnie.
- Tak byłaś zajęta szukaniem czegoś na mój temat, że nic nie
słyszałaś - powiedział, wskazując komputer. -I co, znalazłaś sposób,
żeby mnie zniszczyć?
Oblizała wargi. Serce waliło jej jak oszalałe. Tyhurst musiał
posłużyć się kluczem, który zostawiła przed drzwiami. A przecież Joe
ostrzegał ją.
Wystarczyło jedno spojrzenie na Tyhursta, żeby zrozumieć, po
co tu przyszedł. Wiedziała już, że się nie zmienił. Joe i tym razem
miał rację.
- Znalazłaś coś? - spytał.
Nie chciała kłamać.
- Właśnie dziś uderzyła mnie myśl, że tak duże pieniądze nie
mogiły zniknąć ot tak sobie - powiedziała, patrząc mu w oczy. -
Znalazłam twoje konto osobiste. Jest tam jeszcze pół miliona dolarów.
Nie powiedziałeś o tym w sądzie. Świadomie zataiłeś.
- Oczywiście - mruknął, zbliżając się do niej. Tyhurst nie
wyglądał już jak dżentelmen. Raczej jak dzika bestia. Źrenice mu się
RS
189
zwęziły. Wargi wykrzywiły się, odsłaniając zęby. Ale najgorsze były
oczy - oczy, które płonęły nienawiścią.
Usiłowała się cofnąć, ale okazało się, że za nią znajduje się stół.
Zastanawiała się, czy Joe usłyszał jej krzyk. I czy w ogóle był na
dole?
Tyhurst zbliżał się do niej krok po kroku. Dziewczyna
próbowała uspokoić rozdygotane nerwy i powstrzymać go choć na
chwilę.
- Nigdy nie chciałeś mnie zatrudnić - powiedziała słabym
głosem. - Chodziło tylko o sprawdzenie, czy nie wiem czegoś na
temat konta.
- Bzdury! Niczego nie mogłaś wiedzieć! Inaczej od razu
pobiegłabyś na policję.
Tyhurst uśmiechnął się ponuro i sięgnął do kieszeni eleganckiej
marynarki.
- Nie, kochanie, Chodziło mi o coś innego. Ujrzała błysk metalu.
- O co? - spytała szeptem.
Tyhurst odbezpieczył pistolet.
- O zemstę! - wykrzyknął.
Rowena wiedziała, że musi zyskać na czasie,
- I tak nie uda ci się wymknąć - powiedziała, - Policja domyśla
się wszystkiego.
Tyhurst pokręcił głową.
RS
190
- Nie doceniasz mnie - odparł. - Przecież i tak nie mógłbym
korzystać tutaj z moich pieniędzy. Jeszcze dzisiaj wyjeżdżam za
granicę. Dlatego muszę się spieszyć.
Rowena poczuła za sobą twardy kant biurka. Joe nie nadchodził.
Wydawało jej się, że już wszystko stracone.
- Więc... chcesz mnie zastrzelić - raczej stwierdziła, niż spytała.
-Ku jej zaskoczeniu, Tyhurst pokręcił przecząco głową. Jego
twarz znów stała się układną maską. Tyle że Rowena wiedziała już, co
się za nią kryje.
- Ależ nic podobnego - odparł, patrząc na nią niewinnie. - Po co
mi listy gończe? Wolę upozorować wypadek.
Tyhurst był tuż-tuż. Nawet nie próbowała się bronić. Była
sparaliżowana strachem. W ciemnej lufie pistoletu czaiła się śmierć.
Bez protestów pozwoliła sobie związać ręce.
- Przez trzy lata śniłem o tej chwili - wycedził zimno Tyhurst. -
Wprost nie mogłem się doczekać. No, teraz dobrze - dodał,
sprawdzając węzeł.
- Upadłeś niżej, niż mogłam to sobie wyobrazić - powiedziała,
patrząc na jego wykrzywioną grymasem twarz. - Żal mi cię, Eliot.
Chwycił ją za włosy. Krzyknęła z bólu. W jej oczach pojawiły
się łzy.
- Ty dziwko! Zamilcz!
Przewrócił ją na podłogę i zaczął wiązać nogi. Rowena uderzyła
się w łokieć, ale zupełnie nie czuła bólu. Kiedy skończył, pchnął ją
kopniakiem pod stół.
RS
191
- Możesz zdychać pod swoim komputerem! Chciała znowu
krzyknąć, ale nie mogła. Tyhursta już nie było w pokoju. Poczuła
dym.
Gdzie, do diabła, podziewał się Joe?!
Z trudem udało jej się wydostać spod stołu. Zewsząd otaczał ją
dym. Poza tym czuła zapach benzyny. Zaczęła boleć ją głowa. Czuła
mdłości.
- Joe! - krzyknęła wreszcie. Nikt jej nie odpowiedział.
Przez moment walczyła z bólem, ale w końcu udało jej się usiąść
przy biurku. Nie wiedziała, po co to robi. Przecież i tak nie zdoła się
sama uratować!
Miała teraz lepszy widok na pokój. Ogień objął już firanki i
zasłony. Drewniane meble trzeszczały w płomieniach.
Nagle coś przyszło jej do głowy. Uklękła i otworzyła zębami
szufladę, w której trzymała sztylet po dziadku. Służył jej zwykle do
otwierania kopert. Następnie odwróciła się tyłem i już po chwili
trzymała go w związanych rękach. Rzuciła go na podłogę i sama
uklękła.
Płomienie zaczęły ogarniać coraz to nowe części pokoju. Cała
była zlana potem. Kaszląc i wijąc się z bólu, zaczęła przecinać linkę,
którą Tyhurst związał jej kostki.
Była mocna. Zbyt mocna.
Do oczu napłynęły jej łzy. Czy Joe pospieszy jej na ratunek? A
może już nie żyje, zabity przez Tyhursta? Czuła jednak, że nie
zostawił jej samej i nie pojechał do domu.
RS
192
- Joe!!!
Znowu usiłowała przeciąć linkę. Udało się! Chciała krzyczeć z
radości. Kiedy jednak próbowała wstać, runęła jak długa na drewnianą
podłogę. Poczuła tuż obok języki ognia. Szybko przeczołgała się w
bezpieczniejsze miejsce.
Okazało się, że Tyhurst związał ją w dwóch miejscach. Zrobił to
tak, że nawet tego nie poczuła.
Spojrzała na leżący Obok nóż. Nie, nie miała żadnych szans.
Nagle jej wzrok spoczął na pełznących w jej stronę płomieniach.
Niewiele myśląc zagryzła wargi i wyciągnęła nogi w ich kierunku.
Po chwili była już wolna.
Nawet nie krzyknęła. Z warg zaczęły spływać strumyczki krwi.
Postanowiła, że się nie podda. Ruszyła w stronę drzwi. Nagle na
dole odezwał się głuchy wystrzał.
- Nie!!!
Drzwi stały w płomieniach. Miała odciętą drogę.
- Roweno! - usłyszała znajomy głos.
- Jestem tutaj! - krzyknęła.
Joe pojawił się jak widmo w chmurze ognia i dymu. Rowena
potknęła się i padła mu w ramiona. Syknął, ale utrzymał jej ciężar.
Dopiero po chwili zauważyła, że jest cały zakrwawiony.
- Co się stało? - spytała.
Joe rozejrzał się dokoła. Po chwili zauważył sztylet na podłodze.
Podniósł go lewą ręką i przeciął linkę na jej rękach.
- To Tyhurst - powiedział. - Szybko, musimy się stąd wydostać.
RS
193
- Uciekł?
Joe pokręcił głową.
- Zrzuciłem go z pierwszego piętra na beton. Pewnie połamał
sobie wszystkie kości, ale myślę, że żyje.
Drewniane karnisze runęły z hałasem na podłogę. Snop iskier
posypał się w ich stronę. Rowena dopiero teraz uświadomiła sobie ,że
nie są jeszcze bezpieczni.
- Możemy spróbujemy przez okno - powiedziała. Joe pokręcił
głową.
- Nie dam rady.
Plastikowy globus, stojący na szafie zaczął kopcić jak świeca
dymna. Oboje spojrzeli na niego z niepokojem.
- Zaraz się udusimy - powiedziała.
Joe rzucił się do tylnego okna, nie tkniętego jeszcze przez
płomienie. Jednym ruchem zerwał z niego zasłonę. Rowena domyśliła
się, co chce zrobić.
- Przytul się do mnie - rzucił.
Przylgnęła do niego mocno. Przeprawa przez ogień musiała
trwać kilka sekund, ale jej się wydawało, że minęły godziny.
Płomienie nadpaliły jej włosy. Czuła na ciele ich piekące liźnięcia. W
końcu znaleźli się po drugiej stronie. Zaczęła kaszleć i wycierać
policzki.
- Joe! Joe! Nic ci nie jest?! Odwrócił się do niej.
- Joe!
- Wszystko w porządku, złotko, ale nic nie widzę - powiedział.
RS
194
Rowena osunęła się na podłogę z głuchym jękiem. W oddali
odezwały się pierwsze syreny wozów strażackich.
RS
195
Rozdział 12
Rowena krążyła wokół sali, w której leżał Joe. Minęła już
północ. Poza nią w szpitalu znajdowali się jeszcze Hank Ryan, Sofia
Scarlatti i Mario.
Życiu Joe'ego nie zagrażało niebezpieczeństwo. Kula przeszła
przez prawe ramię, nie naruszając kości. Lekkie zatrucie czadem nie
groziło poważnymi konsekwencjami. Nawet poparzenia nie były zbyt
rozległe.
Ale Joe wciąż nie widział.
Lekarze nie wiedzieli, co spowodowało utratę wzroku.
Powiedzieli tylko, że trzeba czekać.
Rowena zatrzymała się i usiadła na krześle. Zamknęła oczy.
Była zupełnie wyczerpana.
- Może poproszę, żeby zajął się panią jakiś lekarz - usłyszała
głos Hanka.
Potrząsnęła głową.
- Nie. Nic mi nie jest.
Zaczęła rozcierać zdrętwiałe nadgarstki. Miała wrażenie, że
wciąż są związane niewidzialną liną. Czuła drapanie w gardle -
smutne wspomnienie po pożarze.
Dopiero teraz zainteresowała się dalszym przebiegiem
wypadków.
- Co z Tyhurstem? - spytała.
RS
196
- Ma złamane obie nogi. Jest pod nadzorem w szpitalu - odparł
Hank. - Tym razem oskarżę go o próbę zabójstwa.
Rowena chciała poderwać się z miejsca, ale nogi odmówiły jej
posłuszeństwa. Hank spojrzał na nią. Coś musiało ją bardzo
zaniepokoić.
- A koty? - spytała. - Czy nic im się nie stało? Grube usta Hanka
rozciągnęły się w uspokajającym uśmiechu.
- Jakoś udało im się uciec - powiedział. - Zaopiekował się nimi
pani sąsiad. Mówił, że jest weterynarzem.
Odetchnęła z ulga.
- Poza tym - ciągnął Hank - nic im nie groziło. Straż szybko
ugasiła ogień. Spaliło się praktycznie tylko ostatnie piętro.
- Moja pracownia i sypialnia - westchnęła. Hank skinął głową.
- Ma się pani gdzie zatrzymać?
- Nie myślałam jeszcze o tym.
- Proszę przyjąć zaproszenie od mojej żony. Zaraz przyniosę
pani kawy - dodał szybko, chcąc uprzedzić wszelkie protesty. - Na
pewno dobrze pani zrobi...
- Ale ja nie piję kawy.
Hank uśmiechnął się ponownie.
- Joe jeszcze pani nie nauczył? Niemożliwe. Wobec tego
poszukam herbaty.
- Najlepiej ziołowej - dodała.
RS
197
Hank Ryan odszedł, kręcąc ze zdziwienia głową. W tym
momencie pojawiła się przy niej Sofia Scarlatti. Staruszka ścisnęła
mocno jej ramię.
- Nic mu nie będzie - powiedziała. - Rozmawiałam właśnie z
lekarzem.
- A oczy? Sofia westchnęła.
- Jeszcze nie wiadomo. Jeśli sprawa się nie wyjaśni, zrobią mu
rano badania. - Spojrzała na nią.-Nie siedź tu całą noc, dziecko.
- Chciałabym jeszcze zobaczyć Joe'ego.
Z windy wysiadł właśnie Hank Ryan. Trzymał w dłoni tackę z
parującym kubeczkiem. Rowena odruchowo oblizała wargi. Sama nie
wiedziała, że tak jej się chce pić.
Hank miał zafrasowana minę.
- Niestety, jest tylko kawa z automatu - oznajmił. - Herbatę
można kupić w barze na pierwszym piętrze. Ale oczywiście zamykają
go na noc.
Rowena sięgnęła po kubeczek i wypiła pierwszy łyk. O dziwo,
kawa smakowała znakomicie.
- Może cukru? - Hank wskazał dwie kostki leżące na tacy.
- Nie, dziękuję.
Weszła do pierwszego pokoju po prawej stronie. Joe chyba spał.
Pochyliła się nad nim. Dwie łzy spłynęły po jej policzkach.
Joe wyciągnął rękę. Podała mu swoją dłoń.
- Wciąż tu jesteś?
- Teraz ja muszę stać na straży. Uśmiechnął się lekko.
RS
198
- Czuję kawę. To pewnie Mario.
- Nie. To moja kawa. Hank mi ją przyniósł. Joe zachichotał. Nie
mogła w to uwierzyć, ale po chwili zaśmiał się głośniej.
- No proszę, proszę. Życie jest jednak pełne niespodzianek!
Nic nie odpowiedziała. Cieszyła się tylko, że nie opuszcza go
dobry humor.
- Nie musisz tu tkwić całą noc - zauważył w końcu Joe. - Idź
odpocząć.
Rowena nie dała się zwieść jego szorstkiemu tonowi. Wiedziała,
że Joe nie chce być dla niej ciężarem.
- Zostanę przy tobie - powiedziała.
Ale Joe już jej nie słyszał, zasnął z wyczerpania.
Rowena trzymała się dzielnie. Dopiero kiedy koło drugiej
zaczęła drzemać na krześle, dała się przekonać, że nie powinna dłużej
siedzieć w szpitalu. Mario i Sofia zabrali ją do siebie.
Na miejscu zdecydowali we trójkę, że Rowena powinna zająć
mieszkanie nad restauracją, ponieważ tego właśnie życzyłby sobie
Joe. (Kiedy tydzień później oznajmiła mu o tym, powiedział jej, żeby
nie była głupia i wynajęła pokój w luksusowym hotelu. Za wszystko i
tak miała zapłacić jej firma ubezpieczeniowa. Rowena postanowiła
jednak, że zostanie u niego.)
Żona Hanka Ryana przygotowała dla niej uroczystą kolację.
Sofia Scarlatti wyładowała lodówkę przeróżnymi smakołykami.
Mario zapraszał na śniadania, które przyrządzał specjalnie dla niej.
Kiedy któryś z klientów zażyczył sobie porcji sałatki z krewetek,
RS
199
dowiedział się, że najpierw musi pokonać Eliota Tyhursta. Mario lubił
wyolbrzymiać rolę Roweny w całej sprawie, co czynił oczywiście
kosztem Joe'ego.
Okazało się też, że odezwali się jej komputerowi przyjaciele.
Wielu z nich zaniepokoiło to, że nie mogą się z nią porozumieć przez
modem. Kiedy usłyszeli całą historię, natychmiast kupili jej
najnowszy model komputera i pomogli w odbudowie bazy danych.
Rowena lada dzień mogłaby zacząć pracę.
Nie miała jednak na to ochoty.
Po pierwsze, nie wiedziała, gdzie zainstalować komputer.
Mieszkanie Joe'ego wydawało się na to zbyt małe. Po drugie,
codziennie przesiadywała w szpitalu. Zjawiała się tam wczesnym
ranem i wychodziła późnym wieczorem, uspokajając rozgniewane
pielęgniarki.
Ale jeśli nawet zostawała w mieszkaniu, to i tak zwykle
okazywało się, że nie ma czasu. Joe miał wielu przyjaciół. Spotykała
się teraz z nimi, w sposób naturalny przejmując obowiązki pani domu.
Dopiero przed snem miała czas na to, żeby przemyśleć
wszystkie swoje sprawy. Wkraczała wtedy w zupełnie nie znaną dla
siebie krainę. Joe Scarlatti zupełnie odmienił jej życie.
Po raz pierwszy stwierdziła, że pragnie mieć męża!
Co więcej, chciała urodzić mu dzieci!
Kiedyś nawet nie podejrzewałaby siebie o podobne marzenia.
Wydawało jej się, że nigdy nie wyjdzie za mąż- Teraz wszystko
przychodziło tak łatwo i naturalnie. Nie martwiło jej nawet to, że
RS
200
będzie się musiała opiekować niewidomym Joe'em. Przecież on
narażał dla niej zdrowie i życie.
W tydzień po pożarze wybierała się właśnie na spotkanie z
prokuratorem okręgowym. Chciała mu powiedzieć o ukrytym koncie
Tyhursta. Nagle do mieszkania na górze wpadł Mario, wymachując
rękami jak wariat.
- Zwycięstwo! Zwycięstwo! - krzyczał. - Dzwonili ze szpitala!
Joe będzie widział!
Rowena również miała ochotę na szaleńczy taniec. Zabrakło jej
jednak siły. Szepnęła „O Boże!" i osunęła się na najbliższy fotel.
Kiedy wkrótce potem wpadła jak: burza do sali szpitalnej, Joe
rozpromienił się na jej widok. Pocałowali się na powitanie.
- Stań tam - powiedział Joe. - Niech ci się przyjrzę.
Rzeczywiście było na co popatrzeć. Rowena kwitła. Miłość
sprawiła, że jej oczy stały się jeszcze bardziej błękitne, a usta
czerwone i pełne. W ogóle nie potrzebowała makijażu. Włosy zaplotła
w warkocz, który ciężko leżał teraz na jej plecach. Poza tym miała na
sobie dżinsy. Wcześniej nawet nie potrafiłby wyobrazić jej sobie w
dżinsach.
- Tak się cieszę, Joe Naprawdę! Nie masz pojęcia... To
wszystko... A gdyby jeszcze...
Joe spojrzał na nią i wyciągnął rękę, żeby dotknąć jej policzka.
Wydawało mu się, że rozumie, o co jej chodzi.
- Nie miałabyś sobie nic do zarzucenia - powiedział, patrząc jej
w oczy.
RS
201
- Ależ Joe! - chciała zaprotestować. -Miałem ostatnio sporo
czasu, żeby wszystko przemyśleć. Ani ty nie ponosisz winy za to, co
się stało, ani ja za śmierć Matta. Żal mi go, ale to on ponosi pełną
odpowiedzialność.
Rowena uśmiechnęła się. Łzy płynęły nieprzerwanym
strumieniem po jej policzkach.
- Och, Joe. Jestem taka szczęśliwa. Pociągnął ją ku sobie.
Dziewczyna nie opierała się, chociaż rozejrzała się dokoła, żeby
sprawdzić, czy w pobliżu nie czuwa żadna pielęgniarka. Joe był
podobno oczkiem w głowie siostry przełożonej.
- Rozpieszczają cię tutaj - zauważyła.
- Mmm - wymamrotał Joe, całując jej szyję.
Poczuła, że brakuje jej tchu w piersiach. Chciała się z nim
kochać jak najszybciej. Jednocześnie wiedziała, że ktoś w każdej
chwili może wejść do pokoju.
Zaczęła się tulić do niego, jak spragniona pieszczot kotka. Joe
zaczął pieścić jej uda, a potem jego dłoń powędrowała wyżej. Właśnie
chciał szepnąć jej coś na ucho, kiedy Rowena odskoczyła,
przestraszona nagłym hałasem na korytarzu.
- Zaczynają sprzątanie - wyjaśnił. Dziewczyna poprawiła
ubranie. Joe spojrzał na nią jeszcze raz. Teraz jednak jego wzrok
powędrował w dół.
- Hej, to moje dżinsy! - wykrzyknął, wyciągając oskarżycielski
palec w jej stronę. - Zaszyłaś je.
Rowena pokręciła przecząco głową.
RS
202
- To nie ja, ale Sofia - wyjaśniła. - Dopiero uczę się szyć, żebym
następnym razem mogła zrobić to sama.
Joe puścił mimo uszu tę ostatnią uwagę.
- Skąd je masz?
- Z twojej szafy -. odparła.
- Co?!
- Powinnam ci chyba powiedzieć wcześniej. Zajęłam twoje
mieszkanie na górze. Nie mówiłam ci tego, bo nie chciałam, żebyś
wyobrażał sobie mnie w twojej pościeli. To mogłoby źle na ciebie
wpłynąć.
Joe aż usiadł na łóżku.
- To bez sensu. Mogłaś przecież zamieszkać w najlepszym
hotelu w mieście. Jesteś chyba ubezpieczona?
Skinęła głową.
- Wolę mieszkać u ciebie - stwierdziła.
Joe milczał przez chwilę, patrząc z niedowierzaniem na Rowenę.
- Może masz coś jeszcze do powiedzenia? - spytał. - Wal śmiało.
Jak widzisz, miewam się zupełnie nieźle.
Rowena zaczerpnęła powietrza w płuca.
- No cóż, twoja babka uczy mnie szyć i gotować, Mario pokazał
mi, jak nalewać piwo, żeby nie było na nim pianki, posprzątałam
dokładnie mieszkanie i wyrzuciłam wszystkie puste butelki, a poza
tym wymieniłam olej w twoim samochodzie.
Joe potrząsnął głową.
- Co?! Jeździsz moim pikapem?!
RS
203
- Tak było wygodniej.
Przez chwilę patrzył na nią; jakby nic nie rozumiał. Dopiero po
chwili stuknął się w czoło.
- Ach, ten wąż dał ci kluczyki!
- Jeśli masz na myśli Maria, to tak.
- Mam nadzieję, że nie dotykałaś broni? Pokręciła głową.
- Nie. Boję się pistoletów.
Joe milczał. Potrzebował czasu, żeby oswoić się z tym
wszystkim, o czym mu opowiedziała. Po chwili chrząknął.
- To się oczywiście skończy, kiedy... kiedy wyjdę ze szpitala -
oznajmił.
Rowena pokręciła głową,
- Oczywiście, że nie. Nie uwolnisz się już ode mnie tak łatwo.
Joe patrzył na nią bezradnie.
- Ale przecież jestem policjantem. Nie myślałem o zakładaniu
rodziny, Poza tym tyle nas dzieli. Na przykład - chciał wymienić
wszystkie te przeszkody, ale Rowena zamknęła mu usta pocałunkiem.
Joe wyszedł ze szpitala parę dni później. Prawe ramię miał wciąż
obandażowane i nie mógł prowadzić. Dlatego za kierownicą pikapa
zasiadła Rowena.
Ruszyli ostro do przodu. Joe gwizdnął.
- Wcale nieźle.
- Jakoś sobie radzę, ale mam problemy na bardziej stromych
zboczach - powiedziała. - Nie myślałeś kiedyś o kupieniu czegoś
szybszego?
RS
204
Joe skinął głową.
- Myślałem, ale teraz chyba się z tym wstrzymam. Zdaje się, że
drzemie w tobie prawdziwy demon szybkości.
- Wobec tego może sama kupię samochód. Skręcili w boczną
uliczkę.
- Dokąd jedziemy? - spytał.
- Na Telegraph Hill - odparła. - Chcę ci coś pokazać.
Joe już z daleka dostrzegł, że ponury gmach prawie się nie
zmienił od czasu pożaru. Jedynie dwa okna na górze były osmalone i
zabite deskami. Reszta budynku wyglądała zupełnie normalnie.
Zatrzymali się tuż przy krawężniku. Koło domu kręciła się spora
grupka ludzi.
- Co to, komitet powitalny? - spytał Joe.
- Coś w tym rodzaju - odparła. - Chciałabym jeszcze, żebyś mi
coś wyznał. Wtedy, kiedy Tyhurst na mnie napadł, nie byłeś na
służbie.
Joe rozłożył ręce.
- Jako policjant zawsze jestem na służbie.
- Masz urlop - przypomniała. - Poza tym nie będziesz chyba
twierdził, że sypiasz ze wszystkimi swoimi klientkami.
Joe skinął głową.
- Masz rację. Tylko z niektórymi.
Rowena uderzyła go lekko zwiniętą dłonią w potężny tors. Joe
chwycił ją w ramiona. Nie zważając na ból, przytulił ją i pocałował.
RS
205
- Masz rację, byłem tu dla ciebie - szepnął jej do ucha. - Kocham
cię, Roweno. Czy to właśnie chciałaś usłyszeć?
Skinęła głową.
- Ja też cię kocham - powiedziała. - Słuchaj, ci ludzie są z
Towarzystwa Historycznego. Podobno mój dom jest cennym
zabytkiem. Dają mi za niego wysoką cenę.
- Chcesz się go pozbyć? - spytał ze zdziwieniem. Wahała się
przez chwilę.
- Tak - odparła. -I założyć nowy dom, Joe uśmiechnął się.
- Chciałem ci powiedzieć, że nie lubię wypchanych ptaków -
zaczął.
- Oni wezmą wszystkie.
- A portrety rodzinne? - spytał. - Czułbym się głupio, gdyby
Cedric patrzył na mnie ze ściany mojej sypialni.
- To byłaby moja sypialnia! - zaprotestowała.
- W porządku, nasza - powiedział ugodowo. Rowena przystała
na takie rozwiązanie.
- W muzeum znajdzie się miejsce na pamiątki rodzinne -
powiedziała. - Chciałabym wziąć tylko parę rzeczy po Adelajdzie.
Joe zamyślił się. Lewą dłonią pogłaskał rozpuszczone włosy
dziewczyny.
- I nie będzie ci żal twojego zamku? Pokręciła głową.
- Przecież będę miała mojego rycerza.
Joe zamyślił się. Nagle coś przyszło mu do głowy. Spojrzał z
uśmiechem aa Rowenę i powiedział:
RS
206
- Wobec tego chcę zbroję i topór. Może mi się jeszcze kiedyś
przydadzą.
Parsknęła śmiechem.
- Nie wiem - powiedziała. - Pogadam z nimi. Może się na to
zgodzą. Zresztą zbroja jest również pamiątką po Adelajdzie.
- Poza tym - dodał Joe - zabraniam ci chodzić w moich dżinsach.
Rowena zmierzyła go zimnym wzrokiem.
- Wykluczone. Są bardzo wygodne.
- A co ja mam nosić?
- Kup sobie nowe.
- To ty sobie kup! Są tańsze niż samochód!
- Nie wygłupiaj się!
- Ja?! — krzyknął oburzony Joe. -Ty!
- Daj spokój!
Rowena nagle spoważniała.
- Joe, czy my ze sobą wytrzymamy?
RS
207
Epilog
Joe dostał w końcu wymarzoną zbroję. Towarzystwo
Historyczne uznało, że należy mu się ona za to, co zrobił w sprawie
Tyhursta. Początkowo próbował umieścić ją w knajpie Maria, ale
kuzyn przegonił go, grożąc nożem rzeźniczym.
Joe w końcu wtaszczył ją na górę.
Tam właśnie zastała go Rowena, która szukała wcześniej
odpowiedniego miejsca na biuro.
- Co ty wyprawiasz? - spytała, widząc zziajanego narzeczonego.
Joe wzruszył ramionami.
- Nie pasuje tutaj - wyjaśnił. - Jest za wysoka. Musimy kupić
jakieś porządne mieszkanie.
Nagle podniósł wzrok i aż zaniemówił z wrażenia.
- Roweno! - wykrztusił w końcu. Przejechała dłonią po włosach,
pragnąc przyzwyczaić się do ich nowej długości.
- Czy wiesz, że nigdy nie byłam u fryzjera? Na początku nie
chciał mnie przyjąć, bo nie byłam umówiona, ale powiedziałam mu,
że może zatrzymać ucięte włosy. Wiesz, że miały prawie pół metra?
Joe wstał, cały czas wpatrując się w jej nową fryzurę.
- Są piękne - powiedział, dotykając jej włosów.
- Nie będę musiała ich teraz spinać - oznajmiła z radością.
Parę dni później, kiedy przeprowadzali się do nowego
mieszkania, Joe odkrył małą niespodziankę. Otwierał właśnie wielkie
pudło, kiedy to zobaczył.
RS
208
- Rowena! - wrzasnął, kiedy doszedł do siebie. Przybiegła
natychmiast, zaciekawiona.
- Co to jest?! - Wskazał pudło. Machnęła ręką.
- A, widzę, że znalazłeś Arnolda - powiedziała.
- Arnolda?! Przecież to wypchany puchacz! Dziewczyna skinęła
głową.
- Właśnie. Adelajda bardzo go lubiła.
Joe spojrzał na nią groźnie i nagle uśmiechnął się. Dopiero teraz
zrozumiał, jak bardzo ją kocha. Przypomniał sobie minione miesiące.
Co by się z nim stało, gdyby nie Rowena?
- Wiesz co - powiedział, patrząc jej w oczy. - Nie tylko ja cię
uratowałem. Zawdzięczam ci może więcej niż ty mnie.
Rowena podała mu usta. Nie miała ochoty teraz spierać się o
drobnostki.
RS