Marek Adamiec
“70 000 dolarów” i “głupie 5 centów”
1. Esej dla Kassandry i... “szczotki cyrkularne”
Zasadniczą różnicę między Wielką Emigracją XIX wieku a współczesną emigracją po II
wojnie światowej wyznaczał kierunek przepływu pieniądza. Z kraju na emigrację – to wiek
XIX, z emigracji do kraju – współczesność. Za jaką cenę to się odbywało i jakim kosztem
zobrazuję w kilku epizodach. Z listów zaś korzystam przede wszystkim, bo nie o motyw
literacki tu idzie, lecz o kwestie życia codziennego.
A nie ma co ukrywać; jest to ciąg dalszy polskiej nędzy materialnej, będącej istotnym
elementem polskiego doświadczenia emigracyjnego
1
. Będą to epizody z dziejów polskiej
nędzy materialnej.
W liście z 9 września 1951 roku pisał Jerzy Stempowski – arcymistrz eseju polskiego – do
Jerzego Giedroycia:
“Kochany Panie Jerzy.
Piszę do Pana w rozterce i przewielebnym zmartwieniu. Od roku już widzę zbliżającą się do
mnie katastrofę finansową, którą usiłowałem odraczać, oglądając się wciąż za jakąś skromną
pracą, nie zajmującą mi zbyt wiele czasu. Niestety, kombinacja ze szczotkami zawiodła, inne
zaś nie zbiegły się w czasie. W końcu zeszłego miesiąca znalazłem się w sytuacji krytycznej i
przed kilku dniami musiałem wziąć się do pierwszej pracy zarobkowej, jaka mi się
nastręczyła. Od 9 do 1 wieczorem tłumaczę z hiszpańskiego depesze, które potem rano piszę
na kliszach. Praca jest dobrze płatna. Jeżeli wytrwam w niej kilka miesięcy, będę mógł przez
następny rok żyć znowu niezależnie. Niestety, nie jestem do niej dobrze ani przygotowany,
ani usposobiony, muszę natomiast uważać, aby jej nie utracić, bo i to jest możliwe. Mam
nadzieję, że za kilka tygodni nabiorę rutyny i będę mógł odrabiać całe pensum wieczorem. Na
razie zajęcie to nuży mnie tak, że nie jestem zdolny do żadnego wysiłku. Nawet z napisaniem
tego listu musiałem czekać do niedzieli. W głowie tańczą mi hiszpańskie wyrazy, do których
żadną miarą nie umiem dopasować ekwiwalentów. W wolnych chwilach staram się spać, ale i
to mi nie idzie”
2
.
“Kombinacja ze szczotkami” znajduje swoje wyjaśnienie w innym liście Stempowskiego-
Hostowca:
“W latach 1948-1949 [...] chciałem przejąć zaniedbany zakład do wyrobu szczotek
cyrkularnych, używanych do polerowania metali. Szczotki takie, robione na miarę, są dość
drogie, i pracując 2–3 godziny dziennie, miałbym z tego większe dochody niż wielu
popularnych autorów z wykonywania swego zawodu [...]. Moje projekty rzemieślnicze nie
doszły do skutku, bo właścicielka warsztatu nie chciała mi go odstąpić i w napadzie obłędu
zniszczyła całe urządzenie”
3
.
A przypomnijmy tylko, że oprócz klasycznych Jerzy Stempowski znał wszystkie główne
języki europejskie. Cóż, znajomość greki i łaciny w Europie od dawna nie przynosi dochodu;
zaś szczotki szlifierskie – jak najbardziej. Przenieśmy się zatem – wcale drzwi od Europy nie
zamykając hałasów – na inny kontynent.
2. “Do taniej garkuchni wstąpiłem ... i Bife za 30 ctvs. zjadłem”
Pora na scenkę literacką, gdzie o literaturze naszej, ale przede wszystkim o pieniądzach (lubo
też: piniądzach) mowa:
“– Już tobie więcej jak 50 pezów (sakiewkę wyjął) dać nie mogę. Więcej nie dam, bo nie
mam. Ale jakbyś chciał do Rio de Janeiro pojechać i tamtejszego Poselstwa się czepiać to,
owszem, na podróż dam i nawet co na odczepne dołożę, bo literatów nie chcę tutaj mieć: bo
tylko doją a i obszczekują. Jedźże tedy do Rio de Janeiro, dobrze ci radzę.
Owóż Zdumienie moje, Zdziwienie moje! Znów tedy mu do nóg padłem i (sądząc, że
niedobrze mnie zrozumiał) osobę swoją ofiarowywałem. Powiada więc: – Dobrze już, dobrze,
masz tu siedemdziesiąt pezów i więcej nie dój, bom nie krowa.
Widzę więc, że on mnie piniędzmi zbywa; a już nie tylko piniędzmi, ale Drobniakami! Na tak
ciężką obrazę moją mnie krew do głowy uderza, ale nic nie mówię. Dopiroż mówię: – widzę,
że JW. Panu bardzo drobnym być muszę, bo mnie Drobniakami podobnież JW. Pan zbywasz,
a pewnie mnie między Dziesięć Tysięcy Literatów zaliczasz; a ja nie tylko literat, ale i
Gombrowicz!
Zapytał: – A jaki Gombrowicz? Powiadam: – Gombrowicz, Gombrowicz. Łypnął i powiada:
– ano, jak Gombrowicz, to maszże tu 80 pezów i więcej nie przychodź, bo Wojna i Pan
Minister zajęty”
4
.
Bilans ma się następująco: 10 pezów na odczepnego, co nieco za “pisarza” i 10 pezów za
Gombrowicza przez wielkie “G”. Nie-pisarz, Nie-Gombrowicz zadowoliłby się o wiele
mniejszą zapomogą i bez sarkania z taniej garkuchni by korzystał. Ale jak się rzekło – to
scenka literacka. Scenka z dziejów polskiej nędzy materialnej.
3. Pisarz polski w Argentynie
Pora na pierwszy list rozpaczliwy:
“Proszę mi napisać, czy Redaktor nie mógłby mnie zatrudnić w Paryżu, ewentualnie gdzieś
mnie ulokować. W Banco Polaco, gdzie obecnie pracuję, moja sytuacja staje się rozpaczliwa.
7 godzin dziennie, które mnie kładą zupełnie pod względem literackim (od 3 lat NIC nie
napisałem), a poza tym ze względów politycznych (właścicielami banku są banki
warszawskie) to mi w najwyższym stopniu nie dogadza. To jest zupełnie beznadziejna
wegetacja i sam nie wiem, co robić.
Poza tym nie wierzę, abym mógł coś zdziałać na dystans w palącej dla mnie sprawie
wydostania się na szersze wody. Tak jak jest obecnie, drogi Redaktorze, duszę się powoli i
niech Pan to weźmie na serio, gdyż nie mam skłonności do przesady.
Pytanie: czy mógłbym znaleźć w Paryżu pracę pozostawiającą nieco wolnego czasu na pisanie
i zapewniającą znośne minimum egzystencji. Francuski znam nieźle w mowie, gorzej w
piśmie. Władam hiszpańskim. Wyższe studia: wydział prawa (ale choć jestem magistrem,
dawno z tym nie miałem do czynienia). Myślę, że mógłbym się zaczepić w jakiejś instytucji
polskiej, której kierownictwo zrozumiałoby moją sytuację, lub – gdyby się dało – w
«Kulturze», mając na uwadze coraz szersze zamierzenia Redaktora”
5
.
Znamienne, że kwestia polityczna odgrywa tu istotną rolę, “banki warszawskie” to przecież
banki komunistyczne. Zastanawiające jest określenie “zaczepić się”; pracodawca nie mógłby
liczyć na wywiązywanie się ze swoich obowiązków nadawcy listu, który swoją pracę
traktowałby li tylko jako odskocznię dla zatrudnień literackich. Ten list spotkał się z
następującą odpowiedzią Jerzego Giedroycia, który w zespole “Kultury” jednak nie widział
miejsca dla Witolda Gombrowicza:
“Drogi Panie,
Bardzo mnie zmartwił Pana list z 19 bm. Nie bardzo wiem, co Panu doradzić. W Europie
znalezienie zajęcia «intelektualnego» dla emigranta polskiego jest właściwie fizyczną
niemożliwością, chyba Sekcja Polska Radia Free Europe w Monachium. Nie mam dobrych
stosunków z Free Europe, ale jeżeliby to Pana urządzało, to mogę teren «opukać».
Będę mógł to zrobić dopiero we wrześniu, gdyż teraz jest wszędzie martwy sezon
wakacyjny”
6
.
Dwa istotne pojęcia pojawiają się tutaj: “zajęcie intelektualne” i “emigrant polski”.
Sytuacja niewiele się zmieniła przez lat siedem. W roku 1961 pisał Gombrowicz:
“Niemożliwe co piszesz, żebym ja w moim charakterze WIELKIEGO PISARZA-
EMIGRANTA nie znalazł jakiej zapomogi. Dej spokój, chłopie! Biurokratyczne organizacje
są po to, żeby je cisnąć i cisnąć, aż pofolgują, trzeba trafić do właściwych ludzi, wytłomaczyć,
że zdarzają się wyjątki... sam lepiej ode mnie wiesz. Jeśliby dziś pożałowano wspomożenia
pisarzowi o TAKIM WPŁYWIE na inteligencję polską w duchu indywidualistycznym, to to
byłby ABSURD nie z mojego punktu widzenia, a z Twojego, z ogólnego. Ale trzeba by
wyjaśnić, gdzie należy, że mam wpływ dlatego właśnie, że jestem APOLITYCZNY, że jestem
DUCHOWY. Bój się Boga! A jeśliby się upierali, musiałbyś zażądać REORGANIZACJI
całego systemu – któż, do diabła, jeśli nie my, Polacy, działający w terenie, ma sądzić, co jest
skuteczne, a co nie jest.
A jeśli na drugi tom Dziennika nie znajdziesz forsy, to to będzie SKANDAL, bo w końcu
pytam się, kto ma prawo do funduszów – urzędasy czy SIŁY ŻYWE narodu polskiego?
Bój się Boga!”
7
.
“Dej pokój, chłopie” i “Bój się Boga”, że już wielkie litery tego listu pominę – to wołania z
otchłani losu pisarza polskiego. I to pisarza, z którym pod względem materialnym los czasami
pozwala sobie na igraszki. Bo oto jeszcze jeden list Gombrowicza, z października 1968:
“załączam notkę ze «Stampy», potwierdzoną ze Szwecji. O mały figiel byłbym załapał 70 000
dol.!”
8
.
Figiel – figlem, ale kwota wcale pokaźna; pomińmy już fakt, że o prestiżową nagrodę tu
chodziło.
To pierwsza sytuacja pisarza polskiego na emigracji. Sytuacja nieźle znana. Sytuacja chyba
typowa.
4. De profundis clamavi
Przypomnijmy bowiem rozpaczliwy list innego pisarza polskiego, a wiek cały dzieli tę
korespondencję:
“Nowy Jork 1854, maj – Ameryka.
Wiele razy miałem był pisać do Was, Szanowni Ojcowie, a mianowicie do księdza
Aleksandra i ks. Piotra, wszelako w ostatecznym ujarzmieniu znalazłem się tu, ze zdrowiem
zniszczonym więcej niż kiedykolwiek, w sposób iż musiałem ratować się na każdy czas,
nigdy znaleźć nie mogąc pory takiej, w której bym mógł do tej prostej jasności pismo moje
doprowadzić, w której nieledwie już jest podrzędną rzeczą, czy list dojdzie albo nie dojdzie,
będąc jakoby sam w sobie uczynieniem. Po wtóre stan Europy wcale mię nie zobowiązywał i
nic się ku dopełnieniu jakiegokolwiek bądź obowiązku nie otwierało ani zdawało się
poczynać.
Raz pisałem wszelako, albo raczej zakrzyknąłem z bólu wśród tych walk na każdą chwilę,
walk o życie, o żywot, o sumienie, o możność zastanowienia się, o czasu, to jest spokoju,
choćby tyle, aby nie-mętno westchnąć.
[...] Nie możecie bowiem wyobrazić sobie, do ila tu jest ciężko – nie mając od czasu do czasu
przy czym głowę oprzeć i ogrzać się, wszelako wszędzie, gdzie Starej Matki naszej ręka
rozciągnęła się, choć chwilową ulgę znaleźć można, tylko mnie nie dla doskonałości, ale dla
słabości – często już to nie wystarcza, potrzebując od czasu do czasu rekolekcji, tu
niepodobnych.
Po tym wstępie proszę Was, S[zanow]ni Ojcowie, o mediację moralną pomiędzy mną a
pozycjami (niegdyś blisko i osobiście znajomymi), pozycjami w dzisiejszym stanie rzeczy
mogącymi, jeśli nie mającymi pod pewnym względem prawie obowiązku, otworzyć mi
udziału w pracowaniu dla ogólnej sprawy. Kwalifikacje moje: 1° są, iż przed obliczem
Najwyższego orzekam, iż żadnego robienia kariery osobistej, żadnego dochodzenia stopni,
żadnego zysku (okrom tego, iż mam lat 33 i że może nie dożyję drugiej chwili równie dla
Ludzkości i Ojczyzny ważnej) nie mam, mówię, żadnego innego zamiaru i względu, że
jedynie o to idzie mi, ażebym raz przeżył moment odpowiedzialności realnej, który jeden daje
pewną dojrzałość woli.
[...] proszę o ten chleb powszedni – nie do świeckich plącząc Was kabał i rozterek, ale
owszem, jak określiłem, dla trzeźwości mojego, Waszego i ogólnego sumienia polskiego. Tu
albowiem będąc, że do żadnej kabały przystępu sumienie moje nie dozwoli mi mieć, mogę
być najabsolutniej spożytym i opuszczonym, więcej niż godzi się, ażeby najostatniejsza istota
na świecie została.
Wołam do Was, Ojcowie – i proszę, módlcie się za mnie i za tych, do których się odezwać w
ten sposób zobowiązało mię sumienie”
9
.
Cyprian Norwid – Witold Gombrowicz – tak wiele ich różni, że aż mówić o tym
nieprzyzwoicie. Łączy zaś – rozumienie praw pisarza polskiego. I konieczność powrotu do
Europy, chyba nie tylko ze względów materialnych
10
.
5. “ Głupie 5 centów jest pieniądzem...”
Pozostańmy jeszcze na kontynencie amerykańskim; tym razem chodzić będzie o Amerykę
Środkową.
Oto fragment listu Andrzeja Bobkowskiego do Jarosława Iwaszkiewicza, datowany:
Gwatemala 28.7.1948:
“Mój drogi, kochany Jarosławie! Przede wszystkim dziękuję Ci mocno, mocno za Twój długi
list. Wręczono mi go od razu na lotnisku, kiedy po pięciogodzinnym locie, przypominającym
jakiś cudowny sen, wyszedłem tutaj z samolotu. Będę musiał się streścić na tej jednej stronie,
bo każdy gram listu kosztuje, a my jeszcze nie zarabiamy. Tu nie tylko 36 centów, ale głupie 5
centów jest pieniądzem, za które można kupić wiele rzeczy. [...] Toteż wybacz mi styl
telegraficzny. [...] Gdy motorówka ruszyła od brzegu w malutkim porcie Cannes, wydawało
mi się, że jestem połączony z tą ukochaną ziemią jakąś okropnie mocną nitką, nawiniętą na
serce. Czym bardziej motorówka oddalała się, tym ta nić naprężała się silniej i darła mięsień:
płakałem z bólu wprost fizycznego. Ale rozciągliwość takich nici też ma swoje granice; po
kilkuset metrach pękła – pewnie dlatego, że serce wytrzymało. I wtedy łzy wpłynęły mi z
powrotem pod powieki i było lekko. Zupełnie nagle”
11
.
Tak zaczął się nowy etap w biografii Andrzeja Bobkowskiego, etap, oznaczający dla autora
Szkiców piórkiem początek wolności:
“Boję się. Nie mam żadnego fachu. Umiem wprawdzie odróżnić pilnik od żelaza od pilnika
do paznokci (w czym różnię się od pisarzy «realistycznych» i marksistowskich Polski
współczesnej), ale to jeszcze za mało. Skoczyłem do głębokiej wody, nie umiejąc należycie
pływać. [...] Boję się tak, że kto wie, czy i z tego powodu nie przedłużam trochę mojego
leżenia. Lecz jednocześnie wspaniałe uczucie swobody, szerokiego oddechu, życia.
Wyrwałem się nareszcie z obozu Europa, uniezależniłem od «funduszów», od planu
Marshalla, od «przydziałów», od intelektualizmu, który już dawno przestał nim być, a stał się
niemal wyłącznie polityką i zagadnieniem społecznym, od «zapatrzenia» w metody
«rozwiązań», pchające już dziś cały Zachód w zwyczajny totalizm, w coraz to cięższy do
zniesienia ucisk Państwa, w zubożenie wszystkich celem niewzbogacenia nikogo. Uwolniłem
się jednym skokiem od przymusowych ubezpieczeń społecznych, od podatków, od felietonów
Mauriaca w Figaro, od rodaków liczących każdy grosz «pożeranych» przeze mnie funduszów
(żeby tak...) i czekających tylko na okazję «wskoczenia», od całej Europy.
Jestem nareszcie wolny, tak wolny, iż mogę nawet swobodnie umrzeć z głodu. Pozwolą mi. I
to jest to najwspanialsze uczucie. Intensywnością tego radosnego poczucia i zarazem jego
niedorzecznością mierzę stopień przerażającego już «zesklawizowania się» człowieka
dzisiejszej Europy”
12
.
Ta wolność przybierze następującą postać – cytat z konieczności będzie obszerny, w
problematykę finansową bogaty, terminologią techniczną nad przyzwoitość najeżony:
“Tymczasem zamiast pisać, dużo rysuję i rachuję, taplam się w klejach i lakierach własnego
pomysłu i konstruuję Jestem bowiem już znanym konstruktorem samolotów. W skrócie
wygląda to tak, że po zejściu z górskiego «rancho» przyjaciół i przeprowadzce do stolicy
(31.8) zaczęliśmy z żoną macać teren. [...] Żona miała więcej szczęścia, bo ma zdecydowany
fach, do tego z odorem sanctitatis Paryża. Dorwała z miejsca urządzanie wystaw w
największym i najelegantszym sklepie, takiej tutejszej Gallerie Lafayette. Potem lekcje
rysunku u córki jednego z «królów kawy» po 2 dolary za godzinę. Ja chodziłem, wszyscy byli
bardzo uprzejmi, notowali mój adres i cześć, po herbacie. W pewnym momencie mój morale
miał bardzo głębokie zanurzenie i łaziłem rozwalony, do tego z atakiem wątroby po
nadrabianiu zaległości mięsnych w Europie (tu 20 centów funt befsztyka prima). Rola
«księcia małżonka» też mi nie odpowiadała zanadto. I tak chodząc zauważyłem, że w
tutejszych sklepach z zabawkami nie ma zupełnie modeli samolotów latających. Są
amerykańskie pudełka, świństwo piramidalne, z których chłopcy robią makietki niezdolne
nawet ulecieć l cm i łamliwe. [...] Narysowałem pierwszy model, zrobiłem go, dwa tygodnie
prób. W tej skali, na jaką to zamierzyłem, zabawa stała się ciężką pracą, i bez przesady, trochę
wiedzą. W czasie prób wpadłem na pomysł, żeby moje modele były niełamliwe i
«waterproof» (nie wiem, po co model samolotu ma być odporny na wodę, ale wiem, że jak o
tym mówię, nawet ojcowie moich klientów kiwają z uznaniem głowami i biorąc samolot,
mówią synkowi: ty poczekaj jeszcze, jak będziesz dorosły, będziesz się tym też mógł bawić).
Osiągnąłem to w 98% kombinując wspaniale tutejsze gatunki drzew. To prawdziwa rozkosz
dysponować takim surowcem. 14.8 zacząłem seryjną produkcję – pierwszą serię 20. Nie będę
Panu pisał – przez co przeszedłem. Wszystkie błędy prototypu wyłaziły w miarę posuwania
się budowy seryjnej. Jak w prawdziwej produkcji. Do tego nie miałem forsy na narzędzia.
Dłuta robiłem sobie z łamanych specjalnie nożyków kuchennych, kupowanych po 40 centów.
Nie mając na świderki (to wszystko importowane, więc drogie – np. wiertełko l mm 30
centów), dziurki przepalałem drucikami. Były dni, że przed wystawami z narzędziami
wystawałem jak głodny przed piekarnią. Pracowałem szaleńczo – nieraz od 8 rano do 3 w
nocy z jedzeniem wstawianym przez żonę przez okno. Po sześciu tygodniach takiej orki
zaniosłem taki samolot do najlepszego sklepu z zabawkami, bez słowa wstępu rąbnąłem nim
o ziemię, puściłem w sklepie, żeby trzasnął o ścianę, i powiedziałem 2 dolary sztuka. A oni,
że chcą wyłączne przedstawicielstwo. A ja, że owszem, ale ja też mam prawo sprzedawać
25% produkcji na własny rachunek. Zgoda. Teraz już do mnie przychodzą i sprzedaję po 3
dolary. Przygotowuję nowe typy, śmigi specjalne, klejone z mahoniu, cedru i białego mahoniu
itd., oczywiście droższe. [...] Ta praca, obok wysiłku myśli zwróconego na udoskonalenie
czegoś, na obliczenie (trochę matematyki i studiowania krzywych), ma tę zaletę, że mogę
pisać, tymczasem w myślach. Mam jednak obok siebie zeszyciki i notuję, jak mi coś wpadnie
do głowy. Potem to zlepię patentowanym klajstrem «BOB», jak tylko unormuje się produkcja
i zdobędę trochę urządzeń i narzędzi. W międzyczasie była tu rekrutacja do UNESCO, więc
złożyłem podanie, poparte bardzo dobrymi referencjami tutejszego ministra spraw
zagranicznych. Ciekawy jestem, jaką otrzymam odpowiedź. Nie liczę na to, bo nie jestem ani
Żydem, ani masonem, ani komunistą, ale ciekawi mnie to. Jako «pisarz» (oczywiście w
podaniu napisałem to bez cudzych słówek) poprosiłem o pracę w arts and literature. Z
hiszpańskim poczynamy sobie obydwoje bardzo śmiało, a żona jest wybitnie wymowna, bo
ma więcej okazji do szprechania. Jesteśmy bardzo, bardzo szczęśliwi, a standard of life
pomimo bardzo skromnego trybu życia 200-krotnie lepszy niż w Paryżu. I mieszkanie, i
jedzenie – wszystko. I satysfakcja życia w kraju silnego pieniądza. Gdy wezmę 3 dolary za
samolot, wiem, że to jest prawie na 3 dni jedzenia z ciastkami, lodami i Coca-colą włącznie.
Flacha rumu 1,30, karton świetnych papierosów tutejszych 1,25 (200 sztuk), paka tytoniu
fajkowego krajowego (doskonały) 30 centów. Nie mówię o owocach, bo to grosze. Jak tylko
będzie mnie stać, wyślę Panu kawy. Pijemy teraz kakao, bo z tą kawą wystartowaliśmy za
szybko i serca nam zaczęły zanadto tańczyć. Martwię się tym, co mi Pan pisze o placówce i o
potrzebach «Kultury». [...] Do Wujka Józia i Cioci Maryni, i Władka nie piszę osobno, bo to
kosztowne [...]”
13
.
Chociaż listy “bardzo kosztowały” Bobkowski konsekwentnie odrzucał propozycje
Giedroycia wystąpienia o zapomogi; nieomal cudem udało się Redaktorowi zmusić go do
opracowania, a następnie wydania Szkiców piórkiem. Ale to już – jakby powiedział Kipling –
zupełnie inna historia.
Nas interesuje co innego – zamiast wyłącznie pisać po polsku – Andrzej Bobkowski w
Gwatemali z powodzeniem “taplał się w klejach i lakierach”; jego sukces w konstrukcji
modelu latającego (kształt odrzutowca, napęd na gumę) na inną przyjdzie odłożyć okazję.
Zostaje jednak niebagatelny problem: czy pisarzowi polskiemu przystoi parać się produkcją
modeli latających? I to modeli rzeczywiście latających, bowiem w żaden sposób nie
nawiązujących do koncepcji metalu lżejszego od powietrza...
Odpowiedź tu jest oczywista: pisarzowi polskiemu, bez narażenia się na utratę autorytetu, nie
przystało trudnienie się tego typu zajęciem. Praktycznie pisarzowi polskiemu nie przystoi
trudnienie się jakimkolwiek zajęciem. Autor Szkiców piórkiem jest tutaj wyjątkiem. A że z
głodu nie zginął, do Redaktora Giedroycia nie pisał dramatycznych listów o umożliwienie
powrotu do Europy, w praktyce realizując to, o czym marzył Norwid pisząc niejednokrotnie o
życiu z pracy rąk swoich... tym dla niego gorzej...
6. Skromny bilans
Pora na wnioski.
Po drugiej wojnie światowej sytuacja finansowa pisarza polskiego na emigracji przedstawiała
się raczej fatalnie. Sytuacja finansowa pisarza polskiego w kraju była zdecydowanie lepsza.
Decydował o tym między innymi sztywny i abstrakcyjny kurs dolara i tzw. czarny rynek oraz
przepływ gotówki z emigracji do kraju, dzięki czemu zasiłki stawały się potężnymi
zastrzykami finansowymi. Nie chciałbym tu przypominać inwektyw tych, którzy dostępu do
tzw. “brudnych dolarów” (w powieści Andrzejewskiego pt. Popiół i diament zbroczonych
dodatkowo krwią) byli pozbawieni, darujemy sobie cytowanie “Trybuny Ludu” sprzed lat.
Myślę, że zbiór wypowiedzi zebranych w tomie Anty-Kultura da tu wystarczający pogląd na
sprawę
14
, zasłonę miłosierdzia spuśćmy nad publikacjami książkowymi, gdzie słuszny gniew
w obronie jedynie słusznej ideologii sąsiaduje bezpośrednio ze zwyczajną ludzką zawiścią –
nie o tym przecie mowa. PRL-owska symbolika pieniędzy i towarzyszących im epitetów (np.
“brudne pieniądze”, “pieniądze z wiadomych źródeł”), a także ich namiastek (tzw. bon
towarowy Banku PeKaO S.A.) nie jest przedmiotem moich rozważań
15
.
Pewne jest jedno. Bez takiej instytucji jak Instytut Literacki sytuacja finansowa pisarza
polskiego na emigracji mogłaby być beznadziejna. To także inna sprawa, zasługująca na
poważną refleksję, na rzeczowy opis.
Zmierzając ku końcowi wróćmy raz jeszcze do Norwida. Ten w roku 1877 tak pisał do
Władysława Czartoryskiego:
“[...] wedle woli Księcia podałem mu «czarno na białym» plan pożyczki dla mnie – 500 fr.
wypłacanych ratami trymestralnymi, tak jak ja płatny jestem. Odbieram od tegoż dnia
wiadomość, iż Książę będzie łaskaw użyczyć mi jałmużnę.
[...]
Pośpieszam prosić Waszej Książęcej Mości, aby raczyła łaskawie pomnić, iż ja jestem może
prawie jedynym z przedstawionych Księciu przez Ojca Jego, który przez kilkadziesiąt lat
niedoli razem spędzonej wielokrotnie może o coś prosił książąt dla innych, ale nigdy dla
siebie.
To pisarz polski przyszedł prosić księcia Czartoryskiego o nieco kredytu, ale nie JA [o
jałmużnę].
Zostaję z głębokim poważaniem Waszej Książęcej Mości uniżonym sługą.
Cyprian Kamil Norwid
Maltański Kawaler”
16
.
Tyle Norwid, wypowiadający się jako “pisarz polski”. Bobkowski i Gombrowicz – to dwie
różne postawy, postawa Gombrowicza jest z ducha romantyczna, iście Norwidowska.
Postawa Bobkowskiego wykracza poza repertuar doświadczenia finansowego pisarza
polskiego.
Można obecnie podjąć inny wymiar refleksji. Wymiar refleksji tyczący polskiej nędzy
materialnej. I to z perspektywy, o której mówił Kazimierz Wierzyński w wierszu Quai
d’anjou:
[...]
Spokojne jest życie za oknami,
Nic go nie mąci w gruncie rzeczy,
Czasem listonosz przynosi list,
Otwieram go wolno, wiem co tam będzie:
Czemu pan do nas nie wraca,
Niech pan dłużej nie igra z losem,
Na co pan czeka, na karierę Norwida,
Już pan ją zrobił, nikt pana tu nie zna.
[...]
Barki powoli wodą suną,
Spieszą się, śpieszą po swoje francuskie
W twardej walucie Złote Runo,
Ocierają się o brzeg,
O Quai d’Anjou,
I omijają stadne stworzenia
Zaszyfrowane w uwikłaniu
Przedawnionego snu.
Niech im będzie,
Tym argonautom przedsiębiorczym,
I tak nie dopłyną w tamte strony
Gdzie jeszcze jest ostatni sens,
Gdzie śniegiem świeci się Tauryda
Niepokalana w zimnej bieli,
Gdzie nawet gruz wioząca krypa
W ponad-paryski mit się zmienia
(Chociaż to mąci asocjacje
Tak jak mój Hektor).
[...]
Zostawcie mnie przy moim oknie,
To nic że igra ze mną los mój, grabarz:
Przynajmniej możecie mi zazdrościć,
Przynajmniej mogę się wykrzyczeć
Także i za was”
17
.
Cytuję wiersz Wierzyńskiego jako próbę iście romantycznego zracjonalizowania własnej
sytuacji. Ostatecznie sytuacja finansowa autora Czarnego poloneza na emigracji nie była do
pozazdroszczenia
18
; i to nie tylko w konfrontacji z innym skamandrytą – Jarosławem
Iwaszkiewiczem – czy innymi pisarzami, którzy zdecydowali się nie tylko na powrót do
Europy, ale i do kraju. Wierzyński jednak wyraźnie przeciwstawia dwa światy: świat Europy
(świat ICH, świat pieniądza), a po drugiej stronie świat NASZ, polskiej nędzy materialnej i
wielkości ducha.
Andrzej Bobkowski jest wyjątkiem na terenie historii literatury polskiej. Nie rezygnując z
możliwości wykrzyczenia swoich racji podjął jednocześnie ryzyko życia z... “pracy rąk
swoich”, o której pracy tyle pisał Norwid.
Relacja literatury krajowej i literatury emigracyjnej w okresie powojennym ma także wymiar
finansowy. I to wymiar bardzo trywialny – ceny znaczka pocztowego na list. Dobrze o tym –
tak mi się wydaje – pamiętać.
Warto także pamiętać o “szczotkach cyrkularnych” Stempowskiego czy o następujących
słowach z listu Juliusza Mieroszewskiego – jednego z najważniejszych polskich publicystów
politycznych: “Wycofałem się z «szeregów» i przez kilka miesięcy byłem pomocnikiem
kucharskim w polskiej firmie na Oxford Street. Po tym ukończyłem kurs tapicerski i robiłem
tapczany, kanapy i fotele. Wszystko to było dość męczące i mało dochodowe. Nikt w tym
dziwnym kraju nie reflektuje na kucharzy czy tapicerów po czterdziestce. Powstał tu nawet
specjalny klub mający za zadanie obronę gentlemenów po czterdziestce, może Anglików
obronią, ale Polaków?
Tak oto po półtorarocznym eksperymentowaniu wróciłem na punkt wyjściowy i żyję z pióra.
Umieszczam trochę nowel w magazynach angielskich, pisuję stale do “Orła”, a czasem
drukuję w prasie amerykańskiej, i tak połączywszy moje honoraria z pensją żony, która też
pracuje – utrzymujemy się na powierzchni skromnie i znośnie”
19
.
Jakich zajęć imali się pisarze polscy w kraju i na emigracji, by utrzymać się na powierzchni,
niekoniecznie skromnie (ostatecznie Mieroszewski prowadził spartański tryb życia), i jak
rozumieli epitet “znośnie” (od luksusu nie stronił Bobkowski – “flacha rumu”, i to
markowego nie raz, nie dwa pojawi się w jego korespondencji) – to już naprawdę zupełnie
inna kwestia. Nas interesowało 70 000 dolarów, które przeszło koło nosa Gombrowiczowi, i
“głupie 5 centów”, które powracały nieustannie w korespondencji autora Szkiców piórkiem.
Mimo sporej, nieomal symbolicznej rozpiętości tych dwu kwot, pieniądz w życiu
współczesnych polskich pisarzy emigracyjnych odgrywał rolę bynajmniej nie symboliczną,
umożliwiał po prostu... utrzymanie się na powierzchni życia.
Przypisy
1
Por. A. Witkowska, Cześć i skandale. O emigracyjnym doświadczeniu Polaków, Gdańsk
1997.
2
J. Giedroyc, J. Stempowski, Listy 1946-1969. Wybrał, wstępem i przypisami opatrzył A. S.
Kowalczyk, Warszawa 1998, cz. 1, s. 162 (konsekwentnie w tekście i przypisach stosowana
jest forma nazwiska “Giedroyc”, zgodnie z praktyką edytorską cytowanych zbiorów i
życzeniem samego Jerzego Giedroycia).
3
Cyt. za: A. S. Kowalczyk, Nieśpieszny przechodzień i paradoksy. Rzecz o Jerzym
Stempowskim, Wrocław 1997, s. 38.
4
W. Gombrowicz, Trans-Atlantyk [w:] W. Gombrowicz, Dzieła, t. 3. Redakcja naukowa
tekstu J. Błoński, Kraków 1986, s. 18. Z tego tomu, ze strony 16, zaczerpnąłem także
śródtytuł do tego fragmentu artykułu.
5
J. Giedroyc, W. Gombrowicz: Listy 1950-1969. Wybrał, oprac. i wstępem opatrzył A.
Kowalczyk, Warszawa 1993, s. 85.
6
Ibidem, s. 85-86.
7
Ibidem, s. 319.
8
Ibidem, s. 441; tam też znaleźć można notatkę, na którą powołuje się Gombrowicz: “Nobla
otrzymał Japończyk Yasunari Kawabata. Według niedyskrecji, które się przedostały z sali
obrad, wybór laureata stał się okazją do dyskusji, jednej z najostrzejszych w ciągu ostatnich
lat. Zwycięzca musiał walczyć do ostatniej chwili z Irlandczykiem Samuelem Beckettem i
Polakiem Witoldem Gombrowiczem. Znów odnosimy wrażenie, że Nagroda Nobla jest
uzależniona bardziej od względów oportunistycznych, lingwistycznych lub etnicznych, niż od
kryteriów czysto estetycznych”.
9
C. Norwid, Pisma wszystkie, zebrał, tekst ustalił, wstępem i uwagami krytycznymi opatrzył J.
W. Gomulicki, t. 8, Warszawa 1971, s. 217-220.
10
Por. W. Weintraub, Czy Ameryka była dla Norwida infernem?, “Kultura” (Paryż) 1963, nr
5, a także tom wspomnień o Gombrowiczu Tango Gombrowicz, zebrał, przełożył i wstępem
opatrzył R. Kalicki, Kraków 1984 (ilustracja 12 zawiera reprodukcję prośby Witolda
Gombrowicza o pożyczkę na zakup odzieży).
11
A. Bobkowski, Listy do Jarosława Iwaszkiewicza, podał do druku i oprac. J. Zieliński,
“Twórczość” 1986, nr 2, s. 83.
12
A. Bobkowski, Na tyłach [w:] Coco de Oro, Paryż 1970, s. 77-78.
13
J. Giedroyc, A. Bobkowski, Listy 1946-1961, wybrał, oprac. i wstępem opatrzył J. Zieliński,
Warszawa 1997, s. 40-43.
14
Por. Anty-Kultura. Wybór tekstów o paryskiej “Kulturze”, Warszawa 1992.
15
Piszący te słowa nie tylko padł onego czasu ofiarą “banknotu trzydolarowego”, ale nieźle
pamięta czasy, kiedy to w PRL-u dwa dolary gwarantowały godziwą hulankę w zacnej
kompanii.
16
C. Norwid, Pisma wszystkie, ed. cit., t. 10, s. 90.
17
K. Wierzyński, Quai d’Anjou [w:] Sen mara. Poezje, Paryż 1969, s. 69-72.
18
W liście do Mieczysława Grydzewskiego z 5 maja 1955 roku Kazimierz Wierzyński pisał:
“Od jutra biorę na siebie nowe obowiązki. [...] Siedem razy przed mikrofonem, od którego
jestem oddalony o 115 mil! Nie mogłem wyżyć za 160 dolarów miesięcznie, musiałem się
zgodzić” – cyt. wg P. Kądziela, Wstęp [w:] K. Wierzyński, Pamiętnik poety, do druku
przygotował, wstępem i przypisami opatrzył P. Kądziela, Warszawa 1991, s. 6.
19
J. Giedroyc – J. Mieroszewski, Listy 1949-1956, wybrał i wstępem poprzedził K. Pomian;
przypisami i indeksami opatrzyli J. Krawczyk i K. Pomian; szkicem o Mieroszewskich i
Mieroszewskim uzupełnił P. Wandycz, Warszawa 1999, część pierwsza, s. 51-52.