§ Haas Wolf Simon Brenner 06 Wieczne życie

background image

background image

Wolf Haas

Wieczne życie

background image

1

I znów coś się stało. I możesz wierzyć lub nie. Dla odmiany chociaż raz coś dobrego.

Ponieważ na oddziale intensywnej terapii codziennie doświadczasz tego, że trafia ci się jeden

po drugim beznadziejny przypadek.

Oczywiście na oiomie w ciągu godziny dzieje się tak dużo, że zazwyczaj nikt z

personelu nie ma ochoty strzępić sobie języka rozmowami o pracy I kiedy wracasz zmęczony

ze szpitala do domu, nie pamiętasz już większości przypadków, ponieważ jeden wypiera

drugi, a tam, gdzie wydarzenia następują szybko po sobie, przychodzi taki moment, kiedy

mówi się, że wszystko jest jak najbardziej normalne.

Już po kilku tygodniach masz dość zwierzeń. Wolisz raczej kolację bez słów, raczej

nastrój lekkiego przygnębienia, aby móc tym tyranizować rodzinę, co jest mniej męczące, a

odpręża tak samo jak histeryczny wrzask. Wspominam o tym tylko dlatego, że żona profesora

Hofstättera zawsze wypłakiwała oczy z tego powodu, i to akurat przy siostrze Vanessie, ale w

końcu żony zawsze dowiadują się ostatnie.

Inaczej jest z przyjemnymi wydarzeniami. Te na intensywnej terapii są szczególnie

przyjemne. To cudowne, kiedy pacjent może się znowu poruszać, kiedy całkowicie

przychodzi do siebie. I kiedy taki beznadziejny przypadek się obudzi, jest to coś

najpiękniejszego, co może cię spotkać.

Ale co ciekawe. Nieraz jest tak, że sprawy, które na początku wyglądają dość kiepsko,

po jakimś czasie dobrze się kończą, jednak bywa też odwrotnie. Coś wygląda pocieszająco,

sens i cała reszta, a po pewnym czasie musisz przyznać, że coś dobrze się zaczęło, ale niestety

zostały z tego tylko popioły i zgliszcza. Morderstwo i jeszcze raz morderstwo. Teraz niestety

bezsensowne zniszczenie.

Niemniej, jak powiadam, nie zawsze należy wszystko rozpatrywać od końca. Czasem

o wszystkim decyduje jedna sekunda. Po prostu nie sugerować się zakończeniem, a będzie

dobrze. Na przykład w Grazu. Klinika Neurologiczna im. Zygmunta Freuda, czyli Puntigam

po lewej, to znaczy zjazd z autostrady Puntigam i potem w lewo. Właśnie w Nowy Rok!

background image

Nawet nie pytaj, co to były za emocje i radość, kiedy beznadziejny przypadek się obudził.

Pielęgniarzowi na oiomie wydawało się później, że od rana czuł, że coś wisi w

powietrzu. Kiedy przyszedł w Nowy Rok do kliniki, już w wejściu ogarnęło go dziwne

uczucie. Już kiedy wchodził z parkingu, poczuł, że sprawa jest czysto atmosferyczna.

Ale nic to, w końcu pielęgniarz lubił sobie od czasu do czasu trochę pofantazjować.

Więcej do myślenia dał mi fakt, że nawet siostra Vanessa utrzymywała, jakoby to poczuła.

Ale dopiero na górze, na oddziale, kiedy wysiadła z windy, na dole nie. Tylko siostra Corinna

powiedziała, że nic nie czuła, a jako jedyna była bezpośrednio obok, w pokoju pielęgniarek,

co było zawoalowanym przytykiem do siostry Vanessy, która znowu wyszła z windy

spóźniona, ale dumna jak paw, ponieważ już wyczuła beznadziejny przypadek.

To taka niewinna rywalizacja, która występuje tak samo na oiomie, jak i na każdym

innym oddziale. Ale w końcu co w tym złego, jeśli jedna pielęgniarka spóźni się kilka minut

w noworoczny poranek. Zazwyczaj Nowy Rok jest spokojniejszy niż inne dni, ponieważ kilka

zatruć alkoholem nie niesie ze sobą większych konsekwencji. Nawet w połowie tak złych jak

samobójstwa w Wigilię lub śmierć z przepicia po wielkim meczu na Stadionie im. Arnolda

Schwarzeneggera.

Ale siostrę Corinnę zirytowało to, że siostra Vanessa znów ostatnia wyszła z windy, a

już zdążyła wyczuć beznadziejny przypadek. W moich oczach przełożony sanitariuszy

wypadł o wiele gorzej, bo utrzymywał, że poczuł to w drzwiach na dole. Dziwię się, że nie

poczuł w podziemnym garażu lub dojeżdżając do kliniki na Puntigamer Brauerei-Strasse.

Chociaż, tak prawdę mówiąc, siostrze Corinnie też nie wierzę, że siedząc tuż obok, w

pokoju pielęgniarek, w ogóle nic nie poczuła. W zasadzie nikomu nie można wierzyć. Bo co

ciekawe, ludzie, którzy byli świadkami jakiegoś wydarzenia, często najmniej wiedzą, co stało

się naprawdę. I niestety dzisiaj doszliśmy do tego, że ludzie już nie wiedzą, co czują. Każdy

wmawia sobie wszystko na swój sposób i jeden czuł wszystko na dole na parkingu, a drugi w

ogóle nic nie czuł, chociaż był tuż za ścianą w pokoju pielęgniarek, ponieważ każdy sądzi, że

to kwestia jego osobowości, że czuje to już na parkingu, a w pokoju pielęgniarek nie.

Ale teraz uważaj, co ci powiem. Z tym parkingiem to też nie jest całkiem jasne.

background image

Jednak nie chce mi się wierzyć, żeby siostra Corinna nic nie czuła przez cienką ścianę.

Ponieważ czujesz, kiedy dwa metry od ciebie ktoś wraca z królestwa umarłych. Uwalnia się

wtedy taka energia, że choćbyś miał nawet tak grubą skórę, jak siostra Corinna, to czujesz.

Tylko w jednym punkcie wszyscy byli zgodni. Kiedy usłyszeli krzyki sprzątacza,

natychmiast stało się dla nich jasne, że to sprawa życia i śmierci. I kiedy wbiegli do sali, od

razu to zobaczyli. Beznadziejny przypadek siedział wyprostowany na łóżku i przyglądał się

im z zaciekawieniem.

Coś takiego! Beznadziejny się obudził. Postaraj się to sobie wyobrazić, trzy tygodnie

temu został postrzelony w głowę, a profesor Hofstätter wciąż powtarzał, że gdyby nie był

takim uparciuchem, z miejsca padłby trupem, ale nie, ten musi swoje wycierpieć i nie umiera.

I teraz, po trzech tygodniach śpiączki, siedzi prosto na łóżku i przygląda się ludziom

wpadającym do sali jak bomba wzrokiem tak zdziwionym, jakby to byli przybysze z

kosmosu.

Siostra Corinna z obawą wyszeptała, jakby się bała, że powiew jej słów z powrotem

przewróci beznadziejny przypadek na łóżko:

- Panie Brenner?

Beznadziejny przypadek powoli odwrócił głowę. Nie żeby chciał w ten sposób

powiedzieć, że nie jest Brennerem, lecz po prostu: daj mi trochę czasu, siostro, po trzech

tygodniach w śpiączce nie mogę tak od razu paplać.

- Panie Brenner? - siostra Corinna powtórzyła teraz trochę głośniej.

A potem powiedziała do niego głosem, który obudziłby zmarłego:

- Panie Brenner? Czy pan mnie słyszy?

Ponieważ siostra Corinna sądziła, że potrafi to wymusić, i jeśli już się obudził, musi

coś powiedzieć.

background image

Ale nic z tego, podniesiony głos w ogóle nie zrobił na beznadziejnym przypadku

wrażenia i tylko powoli potrząsnął on głową, jakby założył się z kulą ziemską i wygrał ten,

kto wykonuje mniej niż jeden obrót dziennie wokół ziemi.

- Panie Brenner?

Ale musieli poczekać jeszcze trzy dni, aż Brenner wreszcie po raz pierwszy otworzył

usta i słabo wyszeptał:

- Lustig samma, Puntigamer!

background image

2

I miał rację, że jeszcze trochę poczekał z mówieniem. Ponieważ jego prawdziwe

problemy zaczęły się dopiero wówczas, kiedy przemówił. W pierwszej chwili po

przebudzeniu pomyślał, że trafił do nieba, tak bardzo sprzątacz przypominał Jimiego

Hendriksa. A teraz ta karczemna kłótnia pomiędzy dwoma specjalistami.

Brenner był bliski obłędu, kiedy się zorientował, że chirurg i psychiatra właśnie o

niego tak się kłócą. Widać znowu chodziło o konstytucję ciała Brennera. Że w ogóle przeżył

w takim stanie. Ponieważ był w emocjonalnym stresie i kula sobie z tym nie poradziła.

Sądzę, że profesor Hofstätter czasem już prawie żałował, że tak sprawnie wyłuskał

Brennerowi kulę. W gruncie rzeczy sukces z Brennerem przynosił mu więcej zmartwienia niż

radości. A swoją drogą to trochę dziwne, że radość z sukcesu nigdy nie trwa długo. Z lubością

natomiast rozpamiętujemy zmartwienia, które towarzyszą nam do końca życia, sam wiesz, jak

to jest, ale sukcesy szybko idą do diabła. Profesora Hofstättera dręczyła myśl, że ludzie

mówili o cudzie.

Nawet „GratisGrazer” napisała w tytule dużymi literami „Cud”, a dopiero małym

drukiem „Mistrzowski wyczyn chirurgiczny”. I tylko jego beznadziejne zdję - cie z paszportu,

nie w czarnym porsche, jak by tego oczekiwał. Chociaż, chcąc być szczery, muszę

powiedzieć, że profesor Hofstätter był może odrobinę zanadto ambitny Z pewnością zrobił

wszystko bez zarzutu, to mu trzeba przyznać. Jednak beznadziejny przypadek i tak nie wstaje.

Bo mistrzostwo chirurgiczne to ważna rzecz, ale bez cudu się nie obejdzie.

W zasadzie do dokonania mistrzowskiego wyczynu chirurgicznego potrzebujesz

dwóch rzeczy Po pierwsze, cudu, a po drugie... i tu wkraczamy już trochę na teren psychiatry,

doktora Bonatiego. Bo kiedy mówię, że chirurg był zadowolony z Brennera, to muszę

oczywiście dodać, że doktor Bonati był zadowolony z Brennera chyba jeszcze bardziej.

Z takim ciekawym przypadkiem, kiedy samobójca wszystkiemu zaprzecza i twierdzi,

że nic sobie nie zrobił, doktor Bonati jeszcze nigdy nie miał do czynienia. Jako psychiatra

jesteś oczywiście przyzwyczajony do pewnego uporu, ponieważ nawet największy osioł jest

background image

dumny ze swojego nieszczęścia i za nic nie chce odejść od niego choćby na krok do miejsca,

gdzie szczęście czeka na niego jak zamówione i gotowe do odbioru. A mimo to przez

piętnaście lat doktor Bonati jeszcze nie spotkał takiej tępej głowy jak Brenner. Pomyśl tylko,

ktoś z własnego walthera strzela sobie w głowę, robi w niej dziurę, testament i cała reszta leżą

na stole, a potem twierdzi, to nie byłem ja, to policja z Grazu chciała mnie sprzątnąć.

Powiesz, dlaczego nie strzelił ze swojego glocka, którego używał na co dzień, lecz z

bardzo starego walthera, którego ukrywał od czasów szkoły policyjnej na strychu domu

dziadków w Puntigam. I widzisz, to tym bardziej upewniło doktora Bonatiego, to

sentymentalne użycie broni, nie nowoczesnego glocka, lecz starego walthera ze szkoły

policyjnej, praktycznie broni z dzieciństwa.

Cała dyskusja odbyła się oczywiście dopiero kilka tygodni po tym, jak Brenner się

obudził. Dopiero kiedy Brenner zaczął powoli mówić, pozornie pełne zdania. A pełne zdania

są zawsze niebezpieczne. Doktor Bonati rozpracowywał swojego interesującego pacjenta, a

Brenner był właściwie zadowolony, że jeszcze nic nie słyszy na lewe ucho.

To, że został postrzelony z lewej strony, było jego najlepszym argumentem przeciw

doktorowi Bonatiemu, bo przecież człowiek praworęczny nie strzela do siebie z lewej. Ale

doktor Bonati też miał dobry argument, posłuchaj: strzelał z lewej z powodu migreny

Zapamiętaj sobie, że kiedy strzelasz sobie w łeb, nie ma to nic wspólnego z mistrzostwem

chirurgicznym, nie jest to również żaden cud. Potrzebna ci jest dopiero migrena, żeby z samej

tylko wściekłości źle przyłożyć pistolet.

Brenner jeszcze raz obudził się jednocześnie z cudem i migreną. Ale później

oczywiście. Siadanie, wstawanie, chodzenie, słuchanie, mówienie. Cud nic ci tu nie pomoże,

migrena nic ci tu nie pomoże, sam musisz się tego nauczyć. Innymi słowy trening.

Tygodniami i miesiącami walczysz o każdy centymetr i o każdą literę. Jeśli masz szczęście.

Bo jeśli masz pecha, upłyną lata, a ty i tak już nigdy nie będziesz mógł dobrze chodzić ani

mówić.

O widzeniu w ogóle nie mówię. Ponieważ oczywiście nerw wzroku. Ten bardzo nie

lubi, kiedy traktujesz go kulą. Dzięki Bogu nerw wzrokowy Brennera nie został całkowicie

uszkodzony, tylko porażony, to znaczy Brenner widział doktora Bonatiego prawym okiem na

background image

czerwonawo, a lewym bardziej na zielonkawo, ale jednak bez wątpienia doktora Bonatiego. A

ten był zadowolony, że Brenner potrafi rozróżniać kolory Bo to dla niego dobre odwrócenie

uwagi, kiedy przez cały czas w myślach porównuje, z lewej bardziej czerwonawy psychiatra,

z prawej raczej zielonkawy psychiatra, coś w rodzaju medytacji. Psychiatra w prawym oku

był zielony z ambicji, tak wydawało się Brennerowi, w lewym oku czerwony z wściekłości na

Brennera, ponieważ ten ciągle twierdził:

- To policja chciała mnie sprzątnąć. Szef sekcji kryminalnej nie chciał, żebym wrócił

do Grazu.

Psychiatra tylko potrząsał głową z niedowierzaniem, aż Brenner wychodził z siebie.

- Myśli pan, że jestem taki głupi?

Muszę też przytoczyć poważny argument. W końcu dzisiaj każde dziecko wie, jak

poprawnie się zabić, bo już w przedszkolu dowiadujesz się z najdrobniejszymi szczegółami,

że ciotka uciułała przez lata niezłą sumkę, już w telewizyjnych programach dla dzieci uczą,

żeby strzelać koniecznie w usta, najlepiej przedtem wziąć do ust jeszcze duży łyk wody,

mineralnej lub z kranu, którą się woli, może to być również sok owocowy, najważniejsze,

żeby był płyn, wtedy ciśnienie elegancko rozerwie czaszkę, a nie z boku, bo możesz od tego

oślepnąć, rozumiesz, nerw wzrokowy I dlatego mówię, dobry argument ze strony Brennera.

Ponieważ po dwudziestu pięciu latach pracy w policji i gdy się było do tego detektywem,

można przypisywać sobie minimalną wiedzę o samobójstwach i po prostu się wie, gdzie

trzeba strzelić.

I co powiedział psychiatra? Z zimnym uśmieszkiem na ustach?

- Tak, tak, panie Brenner, to da się wytłumaczyć.

- To da się wytłumaczyć, panie Brenner - powtórzył Brenner.

Logopedka tak go przyzwyczaiła, że zawsze musiał powtarzać to, co usłyszał

wcześniej, i teraz też z jednej strony ze złości małpował psychiatrę, a z drugiej strony z

rozpaczy wszystko mu się trochę poplątało i powtarzał jak u logopedki to, co usłyszał.

background image

Ponieważ teraz już wiedział, z czym doktor Bonati znowu wyskoczy Można było sądzić, że

Brenner jest logopedą, a doktor Bonati musi ćwiczyć wymowę, z takim uporem powtarza ten

sam argument.

- Migrena, panie Brenner - powiedział doktor Bonati.

- Migrena, panie Brenner - powtórzył Brenner.

Najbardziej złościło go to, że wcale nie opowiadał doktorowi Bonatiemu o migrenie.

Brennerowi wymknęło się to już w czasie pierwszych rozmów, kiedy zaraz na

początku padły słowa, proszę starannie wypełnić tysiąc papierków, panie kandydacie na

samobójcę, i poinformować, jakie lekarstwa regularnie pan przyjmuje. Wtedy Brenner nie

szukał długo wybiegów i napisał, że gdyby nie on, ta lub inna firma produkująca proszki od

bólu głowy dawno by zbankrutowała. Brenner uważał, że musi się do tego przyznać, żeby nie

podano mu nieodpowiednich lekarstw, ponieważ dzisiaj trzeba wszystko dokładnie uzgodnić,

chyba jesteś tego samego zdania. Jest to w twoim interesie, przede wszystkim jeśli chcesz,

żeby twój nerw wzrokowy jeszcze raz mógł odmalować świat w kolorach choć odrobinę

przypominających rzeczywistość.

Z lewej czerwonawy doktor Bonati, z prawej zielonkawy doktor Bonati. Kolory na

jego twarzy drgały jak w najprawdziwszej wiszącej lampie. I kiedy tak wciąż próbujesz,

zwracasz oczywiście uwagę na inne rzeczy Uszy doktora Bonatiego powiększają się, a więc

zły charakter, ani jednej poprzecznej zmarszczki na czole, ale za to trzy pionowe, to znaczy,

że ukrywa myśli, wreszcie zrośnięte brwi, czyli czerwony alarm.

Bo tak było napisane jeszcze w podręcznikach w szkole policyjnej. Symptomy. Gęba

przestępcy Oczywiście teraz to już nieaktualne, bo według najnowszych teorii charakteru nie

da się poznać po uszach, ale Brenner nie wierzył w to już wtedy w szkole policyjnej. Co

ciekawe jednak, na starość widział, że coś w tym jest, kiedy bowiem patrzył na doktora

Bonatiego raz jednym, raz drugim okiem, twarz psychiatry stawała się coraz bardziej

niesympatyczna, najpierw czerwona bardziej niesympatyczna niż zielona, potem dla odmiany

zielona jeszcze bardziej niesympatyczna niż czerwona, potem znowu czerwona jeszcze mniej

sympatyczna niż zielona, i tak na zmianę, bez końca.

background image

Oczywiście nie była temu winna twarz, lecz to, co mówił doktor Bonati. Ponieważ

wszystko, co psychiatra zarzucał Brennerowi na początku, teraz znów wygrzebał i użył

przeciwko niemu. Innymi słowy Brenner strzelił do siebie z boku, dokładnie w miejsce, gdzie

długo dręczyła go migrena.

Potrafię jeszcze zrozumieć rozgoryczenie Brennera wskutek tej insynuacji, próba

samobójcza nie wygląda dobrze w życiorysie. Nie zapominaj o zawiści innych ludzi,

ponieważ zazdrość z powodu samobójstwa jest narodowym sportem numer jeden. I mogę

nawet zrozumieć, że Brenner nie chciał, aby przypięto mu taką łatkę. Ale mówiąc szczerze: to

z migreną nie było tak do końca naciągane.

Musisz wiedzieć, że człowiek ma taką żyłę w skroni i jeśli masz pecha, to już na

samym wstępie podczas rozdzielania żył trafi ci się zły egzemplarz, tak jak kiedyś z

samochodami, zawsze były samochody poniedziałkowe, ponieważ w poniedziałek robotnicy

przychodzili do pracy niewyspani i samochody były nie najlepiej zmontowane, dlaczego więc

z żyłami miałoby być inaczej, a więc trafia ci się taka poniedziałkowa żyła, która przez całe

twoje życie nigdy nie działa jak należy Pamiętaj, taka poniedziałkowa żyła odstawia czasem

taniec, a ten taniec jest bardzo prosty, rozszerza się i kurczy, rozszerza i kurczy Nie jest to

szczególnie ładny taniec, ale ma piękną nazwę:

- Migrena - po raz setny powiedział doktor Bonati.

Bo, co ciekawe, kula wystrzelona przez Brennera musnęła właśnie tę żyłę.

Brenner postukał się w czoło, tam, gdzie ciągle jeszcze miał bandaż, ale nie chodziło

mu o bandaż ani o dziurę od pocisku pod nim, lecz o bzika psychiatry.

- To pański problem - powiedział Brenner.

Sądzę, że gdyby psychiatra miał płatek małżowiny usznej, toby nim pomachał, ale tak

uszy przestępcy pozostały oczywiście całkowicie nieruchome, to znaczy: już ja dobrze znam

takie odpowiedzi moich samobójców.

background image

- To nie należy do rzadkości, że wybiera się rodzaj samobójstwa odpowiednio do

chronicznego cierpienia, panie Brenner.

- Gdybym chciał się zabić, wiedziałbym, gdzie muszę strzelić - powiedział Brenner

również po raz setny, ponieważ miał nadzieję, że w jakiś sposób trafi to do głowy doktora

Bonatiego.

- W swoim pożegnalnym liście specjalnie wspomniał pan o migrenie, która dokuczała

panu od czasu powrotu do Grazu.

Brenner wpatrywał się w psychiatrę, w miejsce na czole przestępcy, gdzie z chęcią

zrobiłby mu kulą dziurę. Ale na nic mu się to zdało, nawet najlepsi azjatyccy mnisi nie zrobią

spojrzeniem dziury w głowie, co dopiero Brenner. A jego stary walther, z którego rzekomo

się postrzelił, był dobrze schowany, rzekomo dlatego, żeby nie zrobił tego jeszcze raz. A

skalpel, który ze strachu przed policją z Grazu ukradł już kilka dni po przebudzeniu, leżał

dobrze ukryty w jego sali. Co teraz robić, kiedy nie ma się przy sobie ani swojego walthera,

ani skalpela, a ktoś inny opowiada jakieś brednie o liście pożegnalnym?

Nic. To najważniejsza lekcja, jaką daje nam życie. Bez pistoletu, bez noża nie możesz

zmienić na swoją korzyść większości sytuacji. Wielu ludzi będących w rozpaczy wpada na

pomysł, żeby wybrnąć z takiej sytuacji, używając słów I to jest największy błąd, jaki możesz

zrobić. Ponieważ z policyjnych przesłuchań Brenner dobrze wiedział, że dla podejrzanego jest

zawsze lepiej, jeśli nic nie mówi. Ani słowa. A jeśli jako podejrzany masz jeszcze pod ręką

dobrą odpowiedź, musisz zachować ją dla siebie. Bo jak mawia się w szemranym

towarzystwie: kto mówi, idzie siedzieć. Kto milczy, wychodzi.

- Co panu jest? - doktor Bonati powoli tracił cierpliwość.

Ale Brenner nie odezwał się słowem. Kto mówi, idzie siedzieć. Kto milczy, wychodzi.

Kiedyś zdarzyło się nawet, że pewien podejrzany o morderstwo tak bardzo

zdenerwował Brennera, że aż wypadł mu z ust papieros. Chciałbym podkreślić, że stało się

tak jeden jedyny raz w ciągu dziewiętnastu lat, i chociaż bywają rzeczy dużo gorsze, to mimo

wszystko coś takiego nie należy do przyjemnych wspomnień. I nawet jeśli to się już po

background image

trzykroć przedawniło, Brenner ciągle czuł wstręt do siebie, że wtedy to zrobił. Do tego

okazało się, że tamten człowiek nie był mordercą, ale co za pech - przypadkowo miał on taki

sam kolor włosów jak morderca. I muszę powiedzieć jedno, jeśli za długo pracujesz w tym

zawodzie, nazbiera ci się masa wspomnień. I odkąd Brenner wrócił do rodzinnego miasta,

znowu wypłynęły na wierzch wszystkie możliwe, dawno pogrzebane wspomnienia. W

zasadzie list pożegnalny wcale nie był taki niezrozumiały, poniekąd pożegnanie z tymi

wspomnieniami, toteż nie można brać doktorowi Bonatiemu za złe, że tak to widział.

- Pana lokator usłyszał strzał, zbiegł i znalazł pana z pistoletem w dłoni. I gdyby nie

był na tyle przytomny że po prostu przewiózł pana dwieście metrów do nas zamiast do

szpitala pogotowia ratunkowego, do którego pan się nadawał, pewnie już by się pan nie

obudził.

- To nie jest mój lokator.

I to był jego pierwszy błąd. Oczywiście tamten nie był jego lokatorem, nie był

lokatorem w tym sensie, że mieszkał już w pokoju na poddaszu, kiedy Brenner był dzieckiem,

i zawsze był taki cichy, że babcia nazywała go „domowym duchem”. Błędem było, że w

ogóle odpowiedział. Ponieważ teraz jeszcze dodał:

- Broń w ręku wskazuje, że to nie było samobójstwo.

I już w tej samej chwili rozzłościł się, że dał się złapać na lep doktorowi Bonatiemu i

odpowiedział. Przemówił, nie milczał. W ogóle jest to w najwyższym stopniu ciekawa rzecz,

że ludzie często się zdradzają właśnie wtedy, kiedy chcą być rozsądni. I zamiast milczeć,

Brenner nie potrafił zachować rozsądku. Zauważ, to naprawdę ciekawa sprawa i nie każdy o

tym wie: odrzut zazwyczaj wytrąca pistolet z ręki samobójcy. Bardzo rzadko się zdarza, że

palce zaciskają się mocno i broń zostaje w dłoni zmarłego.

- Wcisnęli mi pistolet do ręki.

- Tak, tak. - Psychiatra uśmiechnął się zadowolony.

- Dzisiaj poprzestańmy na tym. Jutro porozmawiamy jeszcze raz o pana testamencie.

background image

- Więcej już nic nie powiem - odparł Brenner.

Ale wiedział, że jest już za późno na takie butne odpowiedzi. Powinien wcześniej

milczeć, zamiast rozsądnie gadać, a nie mówić teraz, więcej nic nie powiem. To nie jest

przysłowie. Jako że przysłowie mówi jednoznacznie: kto mówi, idzie siedzieć. Kto milczy,

wychodzi.

Chociaż... Brenner już wyszedł. Tylko... Dokąd wyszedł? Ponieważ czasem wyjście

jest gorsze niż najgorsze siedzenie.

background image

3

Na początku oczywiście nie było mowy o chodzeniu. Ponieważ nie można tak po

prostu wyjść ze śpiączki i spacerować sobie po szpitalnym korytarzu. I to prawdopodobnie

było jego największym osiągnięciem, w tej chwili można nawet odłożyć na dalszy plan

znalezienie mordercy i fakt, że bez Brennera do dzisiaj niewykryty morderca żyłby wśród

czołowych obywateli Grazu. Na pewno było to jego zasługą i być może Graz bez Brennera

byłoby dziś miastem jak Chicago lub Moskwa. Ale mimo wszystko mówię ci, jego

największym osiągnięciem jest to, że wreszcie wstał z wózka inwalidzkiego i znowu zaczął

uczyć się chodzić.

Codziennie jeden mały krok, inaczej się nie da. Najpierw tylko w sali, potem nawet

trochę po szpitalnym korytarzu, a okno na korytarzu było jeszcze marzeniem w oddali,

ponętnym, świecącym, ale nieosiągalnym. Zmagasz się ze sobą, aby dotrzeć do pierwszego

łóżka na korytarzu, potem do drugiego, zmagasz się, aby dojść do pokoju pielęgniarek, do

stolika dla odwiedzających, walczysz i walczysz, i wreszcie któregoś dnia stajesz przy oknie,

siedemnastego dnia, jeśli chcesz wiedzieć dokładnie.

Oczywiście jest to sukces, którego zdrowy człowiek nie zna. Potem dwie godziny

sapania i wyglądania przez okno, a z powrotem pielęgniarka musi zawieźć cię na wózku, ale

wreszcie sam dajesz radę pokonać również drogę powrotną, w wypadku Brennera stało się to

dwudziestego szóstego dnia po obudzeniu, ponieważ liczył, kiedy siostra Vanessa pierwszy

raz zawlokła go do pokoju pielęgniarek, trzymając pod ramię, był to dokładnie dziesiąty

dzień, a szesnaście dni później sam, bez pomocy siostry, doszedł do okna i z powrotem,

widzisz, dwadzieścia sześć dni, dokładnie się zgadza, żaden cud, ponieważ miał dość czasu,

aby to policzyć.

Powiesz, jeśli ktoś budzi się w Nowy Rok, może w razie potrzeby spojrzeć też na

kalendarz. Ale lekarze powiedzieli, że w każdym razie jest to dobry trening umysłu, obojętnie

czy sam regularnie liczy, czy trochę oszukuje. I to prawda, to było dobre dla umysłu. Ale nie

dla Brennera. Ponieważ lekarze nie mogli wiedzieć, jakie upiory obudzą się w nim wraz z

normalnymi wspomnieniami.

background image

Dzisiaj ludzie wierzą, że upiory nie istnieją, jednak to nieprawda, upiory istnieją.

Teraz było to dobrze widać po Brennerze, jak powoli znów nadchodziły.

Najpierw tylko stare wspomnienia z samego spodu, nazwisko, rok urodzenia,

dzieciństwo w Puntigam, szkoła policyjna w Grazu. Ale z czasem pamięć sięgała coraz bliżej,

pierwsze lata w policji, potem w sekcji kryminalnej, i tak coraz bliżej i bliżej, nawet do lat

pracy detektywa i do ubiegłej jesieni, kiedy na starość wrócił do Puntigam. Ponieważ

dzierżawca warsztatu stolarskiego jego dziadka umarł i teraz dom aż po pokój na poddaszu

był pusty, musiał się nim zająć, i wtedy pomyślał sobie, a może by tak od razu wrócić.

Stopniowo wszystko mu się przypominało. Zawsze na szpitalnym korytarzu podczas

nauki chodzenia, nigdy zaś u doktora Bonatiego podczas sesji psychoterapeutycznej.

Większość wspomnień przychodzi, kiedy koncentrujesz się na stawianiu kroków, to bardzo

ciekawe. Kiedy koncentrujesz się wyłącznie na swoim ciele, na chodzeniu, sapaniu, opieraniu

się na parapecie, przy oknie, wówczas myśli dopadają cię lawinowo. Tylko te ostanie trzy dni

przed śpiączką odbijały się od szyb. Że też coś takiego jest możliwe, po prostu nie potrafiły

przebić się do środka, były takie czyste jak z reklamy płynu do mycia szyb. Jakby pierwszy

raz się z nimi zetknął. Przypominał sobie wszystko, co możliwe, z dawnych lat, nawet rzeczy,

o których zapomniał jeszcze przed urazem mózgu. Ale nie pamiętał niczego z ostatnich trzech

dni.

Teraz trzeba ci wiedzieć jedno. Odwiedziny chorych. W szpitalach zawsze istnieje

honorowa rywalizacja wśród umierających o to, kto ma najwięcej odwiedzin. A jeśli ktoś ma

odwiedziny nawet poza normalnymi godzinami, to znaczy, że jest ważnym pacjentem, do

którego przychodzą ważni goście, a jeśli nikt nie przychodzi, to znaczy, że jest to Brenner.

Teraz oczywiście tym bardziej było niezwykłe, że po kilku tygodniach nagle ktoś go

odwiedził. W czasie odwiedzin Brenner lubił stawać przy oknie na korytarzu i wyglądać na

zewnątrz, ponieważ zawsze było tam coś ciekawego do zobaczenia, pielęgniarki i, i, i. Wtedy

przypominało mu się wiele sytuacji z dzieciństwa, kiedy tak spoglądał przez okno na zimowy

Graz, bo, jak mawiała jego babcia, brzydka pogoda, ale zawsze jakaś. Przychodziły mu do

głowy tysiące wspomnień z dawnych lat, pierwszy dzień w szkole, pierwsza książeczka

oszczędnościowa, pierwszy papieros, pierwsza płyta Jimiego Hendriksa, pierwsza miłość,

pierwsze upicie się, pierwszy pistolet, pierwszy mundur, pierwsze upicie się w mundurze,

background image

pierwszy seks w mundurze, pierwsze kajdanki, pierwsze zwłoki, ponieważ pierwsze wrażenia

są po prostu zawsze najżywsze.

Brenner był zadowolony, że coraz więcej czasu spędzał przy oknie. Poza tym dzięki

temu unikał gości przychodzących do innych pacjentów, bo ich wzrok zawsze mówił to samo:

czy nigdy nikt do niego nie przyjdzie?

Ale coś takiego nawet by im się nie przyśniło. Że pewnego dnia zawita gość do

Brennera, i to przez okno na trzecim piętrze. Na dodatek przez zamknięte okno. I jakby tego

było mało, pół godziny po zakończeniu odwiedzin.

Posłuchaj. Gość, który stał przed Brennerem, był tak realny, że gdyby mógł uderzyć

go w twarz, naprawdę rozległoby się klaśnięcie. To nie jest jak normalne wspomnienie, kiedy

uszkodzony mózg przychodzi do siebie i nagle wraca zapomniany dzień, lecz była to

materialna obecność jego gościa, ponieważ Brenner musiał teraz uważać, aby dla wyrównania

sytuacji samemu się nie rozpłynąć, żeby rzeczywistość zachowała należną równowagę.

I po sekundzie gość znikł. Powiesz, że to wygląda na przywidzenie. No bo odwiedziny

przeważnie trwają za długo, to znaczy dłużej niż jedną sekundę. Toteż muszę przyznać,

odwiedziny, które trwają tylko jedną sekundę, byłyby odwiedzinami z lepszego świata.

Według mnie to coś nawet trochę przesadziło z manierami, bo gdyby to zależało ode mnie,

gość mógłby zostać nawet dwie, trzy sekundy, zanim stanę się niecierpliwy.

A jednak nie było to przywidzenie. Musisz wiedzieć, że gość nie znikł bez śladu. Gość

zostawił Brennerowi coś pięknego. A co takiego mu zostawił? Posłuchaj tylko, swoje

nazwisko. Köck. Ale oczywiście pisanie jeszcze mu nie wychodziło, ponieważ jest to

czynność czysto motoryczna. Pocisk musiał podrażnić jakieś naczynko w mózgu, może tylko

jakąś cieniutką niteczkę, i całą motorykę diabli wzięli. Musimy jeszcze dużo ćwiczyć, mówiła

zawsze siostra Vanessa.

Teraz nie zostało Brennerowi nic innego, jak starać się zapamiętać to nazwisko bez

zapisywania. Zapamiętać, Brenner motywował się wewnętrznie i zauważył, że jego całe ciało

pokryło się gęsią skórką. I znów ta gęsia skórka, nic wielkiego, delikatna, cieniutka ręka

ducha, którą czujesz na plecach, kiedy na przykład pielęgniarka dotyka twojego ramienia lub

background image

odwiedza cię zjawa z przeszłości. Zapamiętać, Brenner wbijał sobie do głowy. Köck. Tylko

nie zapomnieć.

Co było teraz dla niego takie ważne? Trzeba ci wiedzieć, że miało to związek z

miejscem, w którym Brenner był w przeddzień usiłowania zabicia go przez policję

kryminalną z Grazu. U Köcka. Najpierw tylko twarz, potem od razu nazwisko. I gdzieś

całkiem z tyłu głowy nawet to zdarzenie. Brenner musiał być lekko pogrążony w

ciemnościach, bo nagle siostra Vanessa, którą jeszcze przed chwilą widział w dole na

parkingu, dotknęła z tyłu jego ramienia.

- I co, ciągle tu stoimy! - powiedziała.

Ponieważ Brenner stał tu już przed jej przerwą i wyglądał na zewnątrz, dziwiąc się, że

w Grazu nigdy nie ma ładnej pogody. Zawsze jest coś nie tak.

- Nie wolno nam się przemęczać - dodała Vanessa troskliwie, jakby Brenner był Bóg

wie jakim pensjonariuszem domu starców.

Ale oczywiście nie mogła wiedzieć, dlaczego tak się spocił i dostał gęsiej skórki. Nie

mogła też wiedzieć, jak bardzo denerwowało go jej wieczne mówienie „my”.

Ale widzisz, nigdy nie należy za wcześnie potępiać mówienia „my”. Ponieważ teraz

Brenner mógł użyć tego „my” i pomyślał sobie, opowiem jej o tym i w razie gdybym

zapomniał, będę mógł ją potem zapytać, coś w rodzaju wypożyczenia mózgu.

- Właśnie sobie przypomniałem, gdzie byłem ostatniego dnia przed wypadkiem.

No bo dla kompromisu mówił teraz „wypadek”, ładnie wypośrodkował wersję szpitala

i swoją.

- Tak, to bardzo dobrze! - powiedziała pielęgniarka, oczywiście zupełnie

niezainteresowana tym, o co chodzi, co takiego Brenner sobie przypomniał.

Teraz Brenner złapał ją za ramię i powiedział:

background image

- Byłem u Köcka.

- Tak, bardzo dobrze! Byliśmy u Köcka! Bardzo dobrze!

- U mojego szkolnego kolegi Köcka.

- Aha, u szkolnego kolegi - przytaknęła pielęgniarka. - Bardzo dobrze!

Brenner pozwolił jej odejść. Złapał się na tym, że myśli, czy profesor Hofstätter też

ciągle mówi „bardzo dobrze”, ale potem napawał się przeżyciem sukcesu, bo w dalszym

ciągu to pamiętał. Był u Köcka. U Köcka.

Teraz oczywiście ważne pytanie, co się stało, że po trzydziestu latach Brenner nagle

przypomniał sobie o Köcku? Ponieważ Brenner nie wpadł do Köcka tylko na chwilę. Lecz na

parę godzin, czyli był tam o wiele za długo. Gdyby wcześniej poszedł do domu,

prawdopodobnie szef sekcji kryminalnej nie czekałby już w jego mieszkaniu i nie strzeliłby

mu w głowę na środku starej kuchni jego babci. Gdyby wcześniej wsiadł na swój motor i

pojechał do domu, nie zacząłby opowiadać starych historii u Köcka. Musisz wiedzieć, że już

pierwszego dnia w Puntigam Brenner znalazł swój stary motor za warsztatem dziadka i po

dwóch dniach tak go podszykował, że silnik znowu zaskoczył. I chodził jak dawniej.

Nie wolno ci zapomnieć o jednym. Wracając do rodzinnego miasta, czyli Grazu, czyli

Puntigam, łatwo wpadasz w idiotyczny nastrój, czas młodości, przyjaciele, miłość, motor i tak

dalej, i tak dalej. Tak było zawsze, bo doktor Bonati miał dobre argumenty, żeby wprowadzić

Brennera w odpowiedni nastrój. Wtedy za dużo rozmyślał, a przesadne rozmyślanie jest

zawsze złe, ponieważ uświadamia człowiekowi, że kiedyś był młody, a teraz jest stary, a

wówczas to już lepiej się zastrzelić.

Muszę szczerze przyznać, że na miejscu doktora Bonatiego prawdopodobnie też bym

tak to widział. I gdyby Brenner sam nie był przy tym, prawdopodobnie też tak by to widział.

Brenner postanowił, że nie powie doktorowi Bonatiemu o Köcku. Doktor nie może się

dowiedzieć, że Köck mnie odwiedził. I ucieszył się, że znowu przypomniał sobie nazwisko,

background image

Köck, w szkole policyjnej mówili na niego captain Köck. No właśnie, Köck nie był szkolnym

przyjacielem z dzieciństwa, Köck był przyjacielem ze szkoły policyjnej. Przezwisko captain,

gdyż na nazwisko miał Köck, a wzięło się to z serialu telewizyjnego, gdzie captain Kirk

odbywał ciągłe podróże statkiem międzyplanetarnym i ktoś dla żartu powiedział kiedyś do

Köcka „captain Köck”, i Köck już nigdy się od tego nie uwolnił. Dokładnie tak samo, jak do

Irrsieglera wszyscy mówili Saarinen, ponieważ Irrsiegler bez przerwy plótł o fińskim mistrzu

świata w wyścigach samochodowych, Saarinenie. I co za ironia losu, jego przyjaciel ze szkoły

policyjnej uległ śmiertelnemu wypadkowi na motorze na trzy miesiące przed prawdziwym

Saarinenem.

Tak, dawne wspomnienia, z nimi Brenner nie miał problemu. Do wieczora przed

próbą morderstwa czekała go jeszcze bardzo długa droga. Ale on chciałby wiedzieć to już

teraz. Skoro znów przypomniał mi się Köck, skoro znów przypomniał mi się szef

kryminalnych w mojej kuchni, skoro znów przypomniał mi się motor, inne wspomnienia też

muszą gdzieś tkwić.

Teraz, kiedy Brenner znowu przypomniał sobie o wizycie u Köcka, wydało mu się

śmieszne, że przez wiele tygodni to całkowicie zagubiło się w jego głowie. Gdzie jest

wspomnienie, kiedy sobie pójdzie? W ciągu tygodni, kiedy Brenner był w śpiączce, captain

Köck odpłynął z jego głowy i jeden diabeł wie, gdzie się wtedy podziewał, a kiedy Brenner

po wielu dniach, tygodniach odzyskał świadomość, spacerował już do przeszklonych drzwi na

korytarzu, captain Köck ciągle nie pokazywał się w jego głowie, cały czas żeglował gdzieś

przez najpiękniejsze galaktyki, po Drodze Mlecznej wzdłuż i wszerz, a co myślisz. I nagle

captain Köck się zjawia, wchodzi przez zamknięte okno na trzecim piętrze, całkiem

bezgłośnie ląduje w środku głowy Brennera i zachowuje się tak, jakby przez cały czas się

stamtąd nie oddalał.

A teraz inne wspomnienia. Jego mózg zaczął nagle tak intensywnie pracować, że pot

lał się z niego strumieniami. Trzeba powiedzieć, że nie mogło to być dziełem przypadku, że

na jego oddziale wysiadły jednocześnie wszystkie komputery Kiedy tak myślał, przypomniała

mu się stara paczka ze szkoły policyjnej, dlaczego by się jeszcze raz z nimi nie spotkać.

Dobrze, co do brygadiera Aschenbrennera, o którym Brenner wiedział, że jest szefem sekcji

kryminalnej w Grazu, nie był szczególnie przekonany, że chciałby go jeszcze kiedyś w życiu

zobaczyć. Ale Köck, ten w zasadzie nigdy nie stał mu na drodze, i Brenner wiedział, że już od

background image

dawna nie służył w policji.

Ponieważ był administratorem Stadionu im. Arnolda Schwarzeneggera. Niewiele ludzi

o tym wie, lecz stadion piłkarski oczywiście też potrzebuje swojego administratora i funkcję

tę pełnił właśnie Köck, odkąd przed paru laty otworzono nowy stadion. Nazwano go

imieniem najsłynniejszego mieszkańca Grazu, Hollywood i wszystkiego i żeby świat nie

zapomniał, że Schwarzenegger pochodzi z okolic Grazu, ochrzcili stadion jego imieniem.

Brenner odrobinę zazdrościł Köckowi mieszkania administratora na srebrno lśniącym

stadionie, gdyż sam stracił swoje służbowe lokum, kiedy prawie dziesięć lat temu odszedł z

policji. Od tamtej pory nie miał prawdziwego mieszkania, ale teraz, kiedy stary warsztat

dziadka stał wolny, bo zmarł jego najemca, pomyślał sobie, druga szansa, rodzinne strony i

cała reszta. A przecież doktor Bonati mówił: nie znosiłeś rodzinnych stron.

Köck, Brenner zorientował się, że znów myśli o sobie zamiast o Köcku. Ponieważ

Brenner znów był Bóg wie gdzie ze swoimi wspomnieniami i zastanawiał się, czy

Schwarzenegger zrobiłby taką piękną karierę jako Mr. Universum, gdyby mu wtedy przed

dyskoteką tak nie przyłożył. Brenner był trzy lata młodszy, ale jak na trzynastolatka już

dobrze rozwinięty, i na pewno nie było dziełem przypadku, że ten szczupły chłopak ni stąd, ni

zowąd zaczął tak fanatycznie trenować mięśnie, ponieważ chciał być wtedy jak mały Brenner.

Köck! Myśleć o Köcku! Brenner był dla siebie tak surowy, bo właśnie od Köcka zależało

jego życie. A w dalszym ciągu się bał, że captain Köck znów się ulotni razem ze swoim

srebrno lśniącym międzyplanetarnym statkiem Arnolda Schwarzeneggera.

Był zadowolony, że właśnie przechodził sprzątacz, gdyż mógł znowu opowiedzieć mu

o kilku rzeczach.

Sprzątacz miał na imię Tomas, Brenner ucieszył się, że jeszcze pamiętał jego

prawdziwe imię, chociaż w duchu nazywał go Jimi, z powodu ogromnego podobieństwa do

Jimiego Hendriksa, i Brenner potrafił sobie wyobrazić, że przy kimś innym w ogóle by się nie

obudził.

- Co powiedziałem po wybudzeniu? - zapytał sprzątacza, chociaż ten opowiadał mu to

już z dziesięć razy, bo to jest prawie jak z dziećmi, które zawsze chcą słuchać tej samej

historii przed snem, i Brenner również chciał, aby sprzątacz opowiadał mu wciąż tę samą

background image

historię o wybudzeniu.

- Lustig samma, Puntigamer - Tomas wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Teraz wiem dlaczego - powiedział Brenner.

- Bo cię suszyło.

Sam widzisz, pewna wzajemna sympatia wywołana wspólnym przeżyciem. I teraz

Brenner opowiedział mu, że wieczorem przed wypadkiem zajrzał do Köcka na stadion.

Brenner znów powiedział „wypadek”, coś pośredniego między morderstwem i tak dalej.

Opowiedział Tomasowi, że razem opróżnili kilka butelek puntigamera na stadionie, i to, że

przy stuknięciu się piątą lub szóstą butelką Köck nie powiedział „na zdrowie”, lecz

bezmyślnie wyklepał to idiotyczne hasło reklamowe.

- Przez całą noc ta melodia chodziła mi po głowie - objaśnił Brenner sprzątaczowi.

- To gorsze niż kula - wyszczerzył zęby Tomas.

Z pewnością miał w tym trochę racji. Ponieważ w tych tygodniach śpiączki melodia

mocno zagnieździła się w mózgu Brennera jak szczypawka, której chirurg nie usunął. Był to

taki tik jego nieświadomości, który coraz częściej za pośrednictwem szczypawki dawał mu

dobre rady. Przeważnie na nic się to nie przydawało, ponieważ najpierw musisz taką

wskazówkę zrozumieć. Ale tym razem melodia zaprowadziła go prościutko do Köcka.

- Możesz mi pomóc zadzwonić? - zapytał Brenner Tomasa.

Wiedział, że musi jak najszybciej złapać Köcka na Stadionie im. Arnolda

Schwarzeneggera. Ale telefonowanie szło mu jeszcze gorzej niż podpitemu Köckowi, który

godzinę po północy trzy razy źle wybierał numer, zanim dodzwonił się do szefa policji

kryminalnej Aschenbrennera, ale ten nie był specjalnie zachwycony zaproszeniem na butelkę

puntigamera. Brenner potrafił już sam przytrzymać słuchawkę przy uchu, ale nie potrafił sam

wybrać numeru. Tego musiał się dopiero nauczyć. Teraz Tomas wyszukał i wybrał dla niego

numer telefonu.

background image

- Proszę, odbierz! - Brenner krzyknął do słuchawki.

Mówiąc szczerze, nie wiedziałem, że Brenner może być taki niecierpliwy. Ale w

końcu śpiączka zmienia ludzi. Człowiek zapada w nią jako butny szef ważniaków, a budzi się

jako uosobienie potulności. W wypadku Brennera stało się dokładnie odwrotnie. Przez całe

życie był raczej cierpliwy, ale teraz chciał wiedzieć.

Jego zniecierpliwienie oczywiście nic mu nie pomogło, gdyż Köck nie podszedł do

telefonu. W następnych dniach Tomas znowu mu pomagał i wykręcał mu numer. Ale bez

sukcesu.

W tym czasie w głowie Brennera obudziły się wspomnienia, eksplozja pomocnych

symboli. Ponieważ zawsze powtarzam, że każdy człowiek jest małym wszechświatem,

pomyśl tylko, głowy większości ludzi są okrągłe, wszechświat jest również okrągły, a teraz

niekończące się eksplozje zataczają coraz szersze kręgi we wszechświecie, a kiedy głowa

pęka, to też jest eksplozja, tak, a co myślisz.

Dlatego Brennera tak zafascynowała broszura, którą znalazł w swojej nocnej szafce.

Nasz wszechświat.

0 planetach. Pacjent, który leżał tu wcześniej, z pewnością umarł i nie zabrał ze sobą

książeczki o planetach, była to zaledwie broszura. Ale wszystko w środku, cały wszechświat,

nad wyraz interesujące i Brenner ciągle to studiował. Struktura Ziemi, ładnie zaznaczone

warstwy, płaszcz ziemski, jądro Ziemi, odległość od Słońca, gwiazdozbiory, wszystko.

Prawdopodobnie broszura dlatego tak fascynowała Brennera, bo było w niej dobrze widać, że

Ziemia nie jest małą foremną kulą, lecz spłaszczoną. A kula, którą wyjął mu z głowy profesor

Hofstätter, miała podobny feler.

Oczywiście kula pistoletowa jest zwykle okrągła. Ale cztery pistolety marki Walther,

które Köck zorganizował wtedy w szkole policyjnej, były tak straszliwie zdezelowane, że

uszkadzały kule. Dlatego policja w Grazu wybrakowała wówczas te cztery egzemplarze i

Köckowi udało się je kupić na lewo po korzystnej cenie, dla ucznia szkoły policyjnej

pierwsza własna broń to oczywiście coś szczególnego, od razu staje się kimś.

background image

Jeden pistolet Köck odsprzedał Brennerowi, jeden brygadierowi Aschenbrennerowi,

dzisiaj brygadierowi, wtedy oczywiście jeszcze nie, wtedy uczniowi szkoły policyjnej. Jeden

Saarinenowi, który wówczas jeszcze żył. A jeden Köck zatrzymał dla siebie. Köck sprzedał

im również pomysł, ponieważ zawsze miał dużo pomysłów, i pewnego dnia wkroczyli z

czterema waltherami do filii banku Raiffeisen w Puntigam, co było raczej młodzieńczym

wybrykiem uczniów szkoły policyjnej, i w czasie ucieczki od razu stracili 67000 szylingów, a

Saarinen nawet życie, z powodu świateł. Na Rudersdorfer Strasse. Dokładnie na

sygnalizatorze.

Oczywiście rozmawiał o tym z Köckiem. Ale kiedy Brenner wrócił potem ze stadionu

do domu o czwartej nad ranem, już było mu przykro, że w ogóle wspomniał tę starą historię.

Oczywiście coś takiego gryzie człowieka, który był przyczyną śmierci Saarinena na motorze,

Aschenbrenner, dzisiaj szef wydziału kryminalnego w Grazu, nie wiedział, co bardziej

sprawia mu ból. Mimo to powinien sobie to darować. Tę głupią gadaninę, że we dwóch

mogliby wykończyć szefa dochodzeniówki. Ale nie było mu przykro zbyt długo, ponieważ

jeszcze tej samej nocy szef dochodzeniówki wykończył jego.

Wyobraź sobie. Brenner wraca do domu o czwartej rano motorem, bo odkąd znowu

się pojawił, nie widywano go bez jego starego motoru. Mogę to zrozumieć, taki motor

okazuje ci miłość i przywiązanie, jakich nie da ci żadna kobieta, nawet gdyby chciała. I jest

niewymagający. Na pięciu litrach mieszanki przewiezie cię przez pół świata. Brenner tak go

wtedy podrasował, że wyciągał dziewięćdziesiątkę. Wtedy Brenner w ogóle dobrze znał się

na motorach, w dawnych czasach dużo pomagał Saarinenowi przy jego suzuki.

Teraz, kiedy o czwartej rano wracał do domu ze stadionu, pomyślał sobie, rano muszę

jeszcze raz przyjrzeć się wydechowi. Ponieważ, szczerze mówiąc, pomiędzy Stadionem im.

Arnolda Schwarzeneggera a starym domem w Puntigam już o czwartej rano kilkaset osób

musiało się obudzić lub przynajmniej przyśnił się im myśliwiec przechwytujący.

Ale nie doszło już do naprawy tłumika, gdyż w kuchni czekał na niego szef wydziału

kryminalnego. Być może sprawa z tłumikiem wydała mu się tak ważna dopiero później, bo

kiedy patrzysz w otwór lufy pistoletu, przychodzi ci na myśl pewne podobieństwo z

tłumikiem.

background image

Choć walther nie ma potężnej lufy, kiedy patrzysz prosto w jej otwór, lufa zawsze jest

potężna. A dla Brennera oczywiście wyjątkowo potężna, ponieważ jego pierwszą myślą było:

jeśli szef kryminalnych nie używa służbowej broni, tylko starego walthera ze szkoły

policyjnej, to znaczy, że chce strzelić.

To była jego pierwsza myśl, kiedy spojrzał w otwór lufy walthera. I gdyby w tej samej

chwili ktoś na zewnątrz nie zatrąbił tak głośno, że Brenner odruchowo trochę odwrócił głowę

do okna, a więc od walthera, byłaby to jego ostatnia myśl.

background image

4

Gdyby nie ten klakson, mieliby teraz w Puntigam o jednego trudnego pacjenta mniej.

Nie mieliby zrzędy, który zwymyślał doktora Bonatiego. Który ukradł profesorowi

Hofstätterowi najlepszy skalpel. I który w ostatki wymknął się z kliniki bez pozwolenia, i to

w sytuacji, kiedy pielęgniarki chwaliły go za każde przejście korytarzem.

Ale nie myśl, że Brenner nie mógł wytrzymać bez wielkiej parady karnawałowej w

Grazu. Wprost przeciwnie! A więc dlaczego właśnie tego dnia? Musisz wiedzieć, że Graz jest

miastem karnawału. Prawdopodobnie inne miasta również mają swój karnawał dzieci,

karnawał seniorów, karnawał firm, ale to nic wobec Grazu, gdzie w ostatki od południa

zamknięte są wszystkie sklepy i zakłady pracy, no bo parada karnawałowa.

I Brenner słusznie wykombinował, że w związku z zamieszaniem panującym w

klinice z powodu parady w lewobrzeżnym Puntigam nikt nie zauważy, jeśli zniknie na parę

godzin. Ale raczej sądzę, że było w tym również trochę próżności, ponieważ z ogoloną

połową głowy i opaską z bandaża w zwykły dzień prawdopodobnie by się jednak krępował. I

na pewno jakąś rolę odgrywał też fakt, że wtedy zrobili sobie wycieczkę również w ostatki,

była to jakby znamienna data, bo Saarinen nie przeżył już środy popielcowej.

Kiedy po raz pierwszy od prawie dwóch miesięcy znów znalazł się na ulicy, ogarnęło

go bardzo dziwne uczucie. Wydał się sam sobie istotą pozaziemską lub jedynym, który

przeżył atomowy karnawał. Puntigam całkowicie wymarło, ponieważ wszyscy byli na

paradzie w centrum miasta. Brenner tylko pośrednio odczuwał paradę na swojej drodze do

Stadionu im. Arnolda Schwarzeneggera jako pustkę.

Oczywiście nie było nawet najmniejszej szansy na taksówkę, wobec tego ruszył przed

siebie pieszo, bardzo powoli, i nawet mu jakoś szło. Stadion im. Schwarzeneggera nie leży

tak daleko od szpitala Freuda, gdyż urbaniści słusznie uznali, że nie wszystkim mieszkańcom

Grazu takie sąsiedztwo będzie odpowiadało, i zaplanowali stadion, klinikę dla nerwowo

chorych i cmentarz po drugiej stronie rzeki, dalej na południu, a więc w Puntigam i Liebenau.

Było to rozwiązanie korzystne dla śródmieścia i korzystne również dla Brennera, ponieważ

teraz znajdował się przynajmniej we właściwej części miasta.

background image

W gruncie rzeczy wystarczyło tylko przejść przez Mur. A w wymarłym mieście jest to

dużo łatwiejsze. Po kilku minutach Brenner zrezygnował również ze skulonej postawy, bo

nagle spostrzegł, że wcale nie pada. Był taki mokry, ponieważ znów obłędnie się spocił.

Coś podobnego, po dwóch miesiącach człowiek pierwszy raz wychodzi ze szpitala i

można by sądzić, że nie wytrzyma hałasu, a tu było całkiem odwrotnie. Brenner nie

wytrzymywał ciszy. A przecież w klinice było zawsze bardzo cicho, nie wyobrażaj sobie, że

wariaci biegają dookoła i wrzeszczą. No bo wiesz, lekarstwa...

Teraz wydawało się Brennerowi, że całe miasto zażyło lekarstwa, tak cichy powiew

zalegał nad ulicami. Można sądzić, że karnawał to głośne święto, ale to nieprawda. Karnawał

to ciche święto, bo kiedy jesteś po niewłaściwej stronie miasta, głośne święto jest zawsze

ciche. Z tego karnawału wyszła cisza, niewiarygodne. Brennerowi wydawało się, że uciekając

z kliniki, za długo trzymał otwarte drzwi i zabrał ze sobą do miasta ów powiew.

A teraz dlaczego tak się spocił? Najpierw tylko ze zmęczenia. A potem oczywiście na

dodatek ogarnął go śmiertelny strach. Przejechał bowiem obok niego samochód policyjny, a

jeśli kiedyś policjant strzelił ci w głowę, ogarnia cię śmiertelny strach na widok każdego

samochodu policyjnego, to całkiem normalne.

Ale co ciekawe. Chociaż policjanci w ogóle nie zwrócili na niego uwagi i samochód

już dawno odjechał, Brenner dalej oblewał się potem. Ponieważ tłumik przypomniał mu

walthera szefa wydziału kryminalnego w Grazu. Po spotkaniu samochodu policyjnego

Brenner nagle poczuł się dużo słabszy. Dopiero teraz zauważył, jakim szaleństwem w jego

stanie był forsowny marsz.

Droga z Puntigam do stadionu tak się ciągnęła, że Brenner był kilka razy bliski

poddania się. Pierwszy raz chciał się poddać już przy cmentarzu centralnym, bo to oczywiście

zaraźliwe, kiedy wokół wyleguje się leniwie tak dużo ludzi i człowiek sam z wielką chęcią by

się do nich przyłączył. Później na Puchsteg był tak zmęczony, że przez półtorej godziny stał

w miejscu i przyglądał się płynącemu Murowi.

Podobało mu się, że Mur nie jest już tak brudny jak za jego czasów, kiedy to

background image

samobójcy długo nie skakali do niego, ponieważ wystarczyło im tylko popatrzeć w dół. A

teraz rzeka okazała się nawet czymś zbawiennym, Brenner czuł, jak woda powoli przywraca

mu siły, i nie zdając sobie z tego sprawy, zaczął rozmowę z Köckiem na Puchsteg.

- Jeśli mi nie pomożesz, będziesz następny - Brenner ćwiczył na Puchsteg.

To, czyli groźba, wydało mu się najlepszym argumentem, ponieważ Köck miał taki

charakter, że nigdy by ci tak po prostu nie pomógł. Nie wiem, jak to jest, ale ludzie są różni,

jedni pomogą ci ot tak, sami z siebie, a znowu inni nigdy tego nie uczynią. Istnieje taki

swoisty typ człowieka, psychologowie badali ten problem od dziesiątek lat, aż wreszcie sobie

z tym poradzili i znaleźli właściwe określenie dla takiego typu, posłuchaj: zły charakter.

- Będziesz następny, jeśli mi nie pomożesz - powtarzał Brenner raz po raz Köckowi,

kiedy już szedł dalej w kierunku Stadionu im. Schwarzeneggera.

Niejeden raz Brenner nawet sobie wmawiał, że bez Köcka wszystko poszłoby wtedy

dobrze i Saarinen żyłby do tej pory. Tylko żebyś zrozumiał, dlaczego w jego głosie

pobrzmiewała odrobina złości, kiedy usiłował przekonać Köcka:

- Poza mną jesteś jedynym świadkiem.

W ostatnich dniach nagrał mu to wiele razy na sekretarce. Ale mimo to Köck nie

zadzwonił do niego, dlatego Brenner w dalszym ciągu ćwiczył:

- Poza mną jesteś jedyny, który coś o tym wie.

I co ciekawe! Nie tylko chodzenie sprzyja rozmowie, to znaczy myśleniu, Brenner

stawał się coraz bardziej ożywiony, odkąd starał się wpłynąć na Köcka. Mięśnie nóg znowu

przypomniały sobie, do czego były dawniej zdolne, podczas gdy Brenner mruczał pod nosem:

- Dlaczego szef wydziału kryminalnego musiał zabić mnie, a ciebie zostawił przy

życiu?

Kierując się czystą logiką, trzeba powiedzieć, że to dobry znak w procesie leczenia,

background image

jaki zachodził w głowie Brennera. Ponieważ nie zostało więcej niż trzech ze starej bandy

nicponi. Saarinen nie żył, teraz poza szefem sekcji kryminalnej w Grazu zostali tylko Brenner

i Köck.

Mój Boże, byli wtedy młodzi. W szkole policyjnej uczyli się o systemach

zabezpieczeń w bankach, wtedy oczywiście jeszcze przedpotopowych, ale złodzieje też nie

mieli dzisiejszej klasy, musisz wszystko przenieść do czasów epoki kamiennej, czyli do lat

siedemdziesiątych, kiedy jeszcze nie każdy burmistrz najmniejszej pipidówy szpikował

sypialnię swojej prywatnej sekretarki kamerami, kiedy w ogóle przypisywało się większe

znaczenie prywatności, sekretarka i burmistrz mieli tylko biurko, a dozór w bankach był

dopiero w powijakach. Z dzisiejszego punktu widzenia były to bardzo ciekawe pionierskie

czasy.

- Pamiętasz jeszcze Prototniga? - spytał Brenner, kiedy wyłonił się przed nim Stadion

im. Schwarzeneggera, srebrno lśniący jak najprawdziwsze ufo. Kiedy Brenner zbliżał się do

swojego ufo, powiedział do captaina Köcka: - Właściwie to wszystkiemu winien jest

Prototnig.

Ale był to tylko żart Brennera, chciał w ten sposób wprowadzić Köcka w pozytywny

nastrój. A srebrny blask bijący od Stadionu im. Schwarzeneggera, który teraz regularnie go

omiatał, w jakimś sensie go rozzuchwalił, to znaczy mimo śmiertelnego strachu trochę

podniósł na duchu. Wyobraź sobie taką odrobinę radości w stanie śmiertelnego strachu jako

malutką wyspę na oceanie lub Stadion im. Schwarzeneggera w środku Liebenau. Czegoś

podobnego można często doświadczyć, kiedy do ważnego, dominującego uczucia wkrada się

całkiem inne malutkie uczucie i mały żart: wszystkiemu winien jest Prototnig.

Oczywiście w ogóle nie było w tym winy Prototniga. Winni byli oni sami, młodzi

chłopcy, ale mimo wszystko winni tego, że w ostatki 1973 roku dopuścili się tej głupoty Ale

tacy młodzi to oni znowu nie byli, ponieważ każdy z nich miał powyżej dwudziestu jeden lat,

a więc nie można było o nich powiedzieć, że są jeszcze niepełnoletni. Prototnig był już wtedy

starym wykładowcą w szkole policyjnej i miał fanatyczne credo: łączenie teorii z praktyką.

Prototnig sprawdzał od czasu do czasu systemy zabezpieczeń, co dzisiejszemu uczniowi

szkoły policyjnej nawet nie przyszłoby do głowy. Były to egzaminy, których wszyscy

uczniowie najbardziej się bali, bo jeśli nie wiedziałeś, do czego służy choćby najcieńszy

background image

drucik w urządzeniu alarmowym, natychmiast wylatywałeś z klasy i za tydzień jeszcze raz od

początku.

Prototnig ważył dobre 120 kilo, potem, jeszcze w szkole policyjnej, umarł nawet na

zawał serca podczas wykładu, ponieważ zawiódł system alarmowy w jego organizmie. I

ciągle powtarzam, z całą pewnością wszystko poszłoby inaczej, gdyby Prototnig umarł rok

wcześniej, ale nie, Pan Bóg musiałby dać mu jeszcze dość czasu, aby zdążył przedyskutować

z nimi wszystkie pułapki tkwiące w systemie alarmowym.

A motto Prototniga brzmiało niezmiennie: musicie wejść w skórę przestępcy. I

przepadałeś na egzaminie, jeśli nie dość wczuwałeś się w sposób myślenia przestępcy, i w

gruncie rzeczy tak było dobrze, powiadam, właśnie tak należało. Ale oczywiście trzeba mieć

na uwadze konsekwencje, jeśli jako uczeń szkoły policyjnej za bardzo wczułeś się w skórę

przestępcy.

Ponieważ zawsze są i tacy, i tacy Wielu podchodzi to tego za mało poważnie,

przyznaję to Prototnigowi. Ale ci czterej potraktowali to za bardzo poważnie. Początkowo

tylko dla zabawy, bo wybrali się kiedyś całą klasą szkoły policyjnej na wycieczkę do oddziału

banku Raiffeisen w Puntigam. Köck i szef dochodzeniówki Aschenbrenner, obecnie szef,

wtedy oczywiście uczeń szkoły policyjnej Aschenbrenner, tylko tak dla zabawy ułożyli plan

niczym dobrze przygotowane zadanie domowe. Jak zrobiłby to przestępca. Jak można by

wyczyścić filię banku Raiffeisen, zanim za pół roku przejdą na nowy system alarmowy

Najpierw tylko plan, czysta teoria. Kilka drobnych czynności przygotowawczych, Sprawa

nabrała powagi dopiero wówczas, kiedy Köck przyszedł z czterema waltherami. Ale pomysł z

tradycyjnymi strojami ludowymi wyszedł od Saarinena. Ponieważ Saarinnen był jeszcze

wówczas z nimi, a był w owym czasie nawet najlepszym przyjacielem Brennera, to Brenner

też wziął w tym udział.

Saarinen powiedział, że w strojach ludowych wezmą nas na ulicy za przebierańców,

ale w banku będą nas uważali za normalnie ubranych, a podczas ucieczki znów za

przebranych, można powiedzieć perfekcyjny kamuflaż. Wtedy nie było tak jak dzisiaj, kiedy

ludzie w takich ubraniach znów chodzą po ulicach, nawet nie z okazji karnawału. Ale wtedy

jedno było tak samo, też wcześnie zamykano filię banku, i kiedy pracownicy byli już w

myślach bardziej na paradzie niż za okienkiem, czterej uczniowie szkoły policyjnej w strojach

background image

ludowych wkroczyli do środka.

Brenner szedł teraz ulicą do Stadionu im. Arnolda Schwarzeneggera i myślał o swoim

najlepszym przyjacielu, który nie żył już od trzydziestu lat i którego wszyscy nazywali

Saarinen, ponieważ przepadał za fińskim motocyklistą. W jego szafce w szkole policyjnej

wisiał nawet plakat Fina, Brenner przypiął plakat z Jimim Hendriksem, który w 1971 roku

udusił się własnymi wymiocinami. Fiński motocyklista zginął potem w wypadku w 1973 roku

we Włoszech, ale jego fan ze szkoły policyjnej w Grazu już tego nie dożył, gdyż poniósł

śmierć w wypadku trzy miesiące przed swoim idolem, to znaczy za szybko odjechał z banku

Raiffeisen.

- Co za cholerny pech - zaklął Brenner, szukając dobrze ukrytego dzwonka do

mieszkania administratora na Stadionie im. Arnolda Schwarzeneggera.

No bo sam rozumiesz, gdyby taki stadionowy dzwonek nie był dobrze ukryty,

stadionowi chuligani dzwoniliby bez przerwy i oszalałbyś jak Köck. Ale Brenner powinien

pamiętać z ostatniego razu, gdzie był dzwonek. Ucieszył się, kiedy wreszcie go znalazł.

Jednak radość z tego powodu była tylko jednym z owych mniejszych uczuć

wchodzących w skład całkiem innego uczucia, ponieważ, możesz wierzyć lub nie, kiedy

przyciskał dzwonek, nagle z oczu pociekły mu łzy. Coś podobnego! Wtedy, kiedy jego

przyjaciel zginął w wypadku na Rudersdorfer Strasse, nie płakał, podczas pogrzebu na

cmentarzu centralnym też nie płakał, ale teraz, trzydzieści lat później, nagle się rozpłakał, u

mężczyzn często występuje taka trochę spóźniona reakcja.

Brennerowi było trochę przykro przed samym sobą. Muszę powiedzieć całkiem

szczerze, że też nie lubię, kiedy mężczyźni płaczą, to nie wypada, ale mówię, jeśli już, to

lepiej od razu, a nie trzydzieści lat później, to najgorsza wersja, a właśnie tak robi większość.

Przy Köcku już znów nie płakał.

Brenner musiałby mieć już osiemdziesiąt trzy lata, gdyby chciał zapłakać nad

Köckiem z trzydziestoletnim opóźnieniem, gdyż pół dnia wcześniej Köck z pewnością był

jeszcze żywy.

background image

Brenner typowałby raczej, że dopiero od dwóch, trzech godzin siedział z dziurą w

głowie na swojej jasnozielonej sofie. Ale nie martw się teraz z powodu jasnego obicia sofy,

gdyż sofa Köcka była tak szkaradna, że parę litrów krwi wyszłoby jej tylko na dobre, a takiej

ilości krwi w ogóle nie było.

Dziura w lewej skroni Köcka nie była szczególnie duża. Bądź co bądź w policji mają

dzisiaj glocka kaliber 9 milimetrów, który robi już niezłą dziurę. Ale walther PP 7,65

milimetra, jaki był wcześniej na wyposażeniu policji, robił tylko bardzo małą dziurkę. W

pierwszej chwili Brenner nawet nie zauważył dziury w lewej skroni Köcka. Wprost nie do

wiary, ale najpierw spostrzegł, że ze ściany wybałusza oczy szaleńczo wystraszony niemiecki

trener.

Wydało mu się, że jeszcze nigdy nie widział tak przerażonego spojrzenia jak u tego

trenera, którego niebieskie oczy były szeroko otwarte, można by wręcz sądzić, że jego

czerwone włosy i czerwone wąsy nie są czerwone z natury, lecz ze strachu. Ponieważ Köck

nadal miał dużo włosów, chociaż ostatnim razem opowiadał Brennerowi, że tamten biedny

człowiek z wewnętrznego przymusu stale zanosi swoje włosy do testowania na dragi.

I prawdopodobnie było to też powodem, że wśród wszystkich fotografii piłkarzy na

ścianie właśnie ta przykuła wzrok Brennera, bo Köck był na stadionie nie tylko

administratorem, lecz również dorabiał sobie na boku, sprzedając graczom, trenerom i

dziennikarzom środek na porost włosów. Köck opowiedział z dumą Brennerowi, że o mało co

zwabiłby do Grazu niemieckiego trenera, jednak w ostatniej chwili złapali go jeszcze w

Wiedniu, prawdopodobnie ochrona tamtejszego stadionu miała znacznie lepszy środek na

porost włosów.

Teraz Köck też miał trochę czerwone włosy, ale tylko tam, gdzie zlepiała je krew,

niewiele, ponieważ pocisk nie przeszedł na wylot, a w tych okolicznościach nie ma dużo

krwi. Pomiędzy lewym uchem a lewym okiem, dokładnie tam, gdzie również Brenner miał

dziurę. Teraz Brennerowi uroiło się przez chwilę, że broń w ogóle nie wchodziła w grę, że

szef wydziału kryminalnego Aschenbrenner w ogóle nie strzelił ze swojego walthera, lecz

dobry Bóg zderzył głowami jego i Köcka, tak jak w 1973 roku zderzyli się obaj motocykliści,

Jarno Saarinen i Renzo Pasolini, obaj na miejscu zginęli.

background image

Chociaż Brennerowi huczało teraz w głowie tak, jakby Köck i on rzeczywiście

zderzyli się głowami, jadąc każdy z prędkością trzystu kilometrów, a więc w sumie sześciuset

kilometrów na godzinę, zza huczenia przebiła się cicho myśl. Uważaj:

Muszę znaleźć pocisk.

Ponieważ pocisk musi pochodzić z tego samego walthera co pocisk, który profesor

wyjął z jego głowy, spłaszczony jak najprawdziwsza kula ziemska. Miał nadzieję, że szef

wydziału kryminalnego Aschenbrenner strzelił co najmniej raz lub dwa, bo śmiertelna kula

nie wyszła z głowy, a sama łuska była mu do niczego nieprzydatna.

Znalazł wszystko, co możliwe, tylko nie pocisk. Szybko zrozumiał, dlaczego Köck tak

się przechwalał, że niemiecki trener przyszedłby do Sturmu Graz tylko dla niego. Ponieważ

chodziło o kilogramy środka na porost włosów, wiedeńczycy rzeczywiście musieli mieć coś

do zaoferowania, skoro jeszcze w ostatniej chwili uwolnili trenera od tego źródła.

Ale nie to interesowało Brennera. Interesowała go kula. Sprawdził każdy centymetr

ściany, każdy fotel, każdą kanapę. Nic. W szafie znalazł starego walthera Köcka, z którego

nie strzelono już od trzydziestu lat. Ale nigdzie nie było kuli. Brenner na kolanach przeszukał

podłogę, ale nie znalazł kuli, znalazł tylko stare zdjęcie i kiedy je odwrócił, Brennerowi

wydało się, że kiedyś sam zrobił to zdjęcie. Był na nim Aschenbrenner, był Köck, był

Saarinen, była też nowa przyjaciółka Saarinena, kelnerka z Braugasthausu w Puntigam, którą

Saarinen odbił Aschenbrennerowi zaledwie kilka tygodni wcześniej.

Brenner już nie pamiętał jej prawdziwego imienia, tylko głupawe przezwisko, które

wymyślił Saarinen, możesz wierzyć lub nie: kiedy bowiem nieszczęśliwy wypadek wyrywa

cię jako młodego człowieka z życia, jeszcze poprzedniego dnia nie wiesz, co cię czeka,

dlatego też wyrażasz się niezbyt wyszukanie i używasz takich idiotycznych imion jak

Maritschi. Być może wyrażałbyś się trochę bardziej wyszukanie, gdybyś miał choćby

najmniejsze pojęcie, że jutro już cię nie będzie wśród żywych.

Brenner był zły że to nie ona robiła to zdjęcie, ponieważ wtedy on też byłby na nim.

Mimo to schował zdjęcie do kieszeni. I znów okazało się, jak dobrze jest zajmować się

background image

rzeczami mniejszej wagi. No bo w końcu ta kula.

Kula tkwiła tak głęboko, że Brenner długo nie mógł jej wyjąć. Skalpelem

skradzionym profesorowi Hofstätterowi otworzył wcześniej w ułamku sekundy zamek z

zatrzaskiem w drzwiach do mieszkania, ale kula się broniła. Wymagało to precyzyjnej pracy,

a z motoryką Brennera ciągle nie było dobrze. I w chwili, kiedy już prawie uchwycił kulę,

usłyszał delikatny metaliczny szczęk, który przeszył go na wskroś. Ale nie myśl sobie, skalpel

i kula, to znaczy delikatny metaliczny szczęk.

Serce prawie mu zamarło, ponieważ był to szalenie delikatny metaliczny szczęk, który

wytwarza klucz ostrożnie wkładany od zewnątrz do zamka.

Powiesz, że Brenner powinien się ukryć. Ale nie zapominaj, jak bardzo potrzebował

kuli. Dlatego walczył o tę kulę jeszcze wówczas, kiedy klucz już obracał się w zamku.

Teraz oczywiście podstawowe pytanie, czy Brenner zdobył kulę, czy intruz przydybał

Brennera. Albo trzecia możliwość, że zdarzyło się i to, i to, jeden złapał kulę, a ten drugi

Brennera. Ponieważ ludzie często odczuwają szaloną radość, odkrywając, że nie musi być

koniecznie tak lub tak, lecz istnieje trzecia możliwość. Ale teraz mogę wreszcie powiedzieć

coś ciekawego. Niekoniecznie musi zaistnieć trzecia możliwość.

Jest też bowiem możliwość czwarta. Ani Brenner nie zdobył kuli, ani intruz nie złapał

Brennera. W ostatniej chwili Brennerowi udało się jeszcze wyłuskać kulę. A kiedy drzwi się

otworzyły, Brenner ukrył się za nimi.

To zawsze jest ciekawe, jak naprawdę wygląda człowiek, z którym nawiązało się

intensywny kontakt najpierw przez drzwi. Ponieważ w tym wypadku istniały nie cztery, lecz

tysiąc możliwości, i zazwyczaj obraz całkowicie się zmienia, gdy tylko drzwi się otworzą i

pierwszy raz widzisz intruza. Ale żeby coś takiego! To, co Brenner zobaczył, nie byłoby takie

złe, gdyż z powodu delikatnego szczęku klucza w zamku prawdopodobnie spodziewał się

raczej szczupłego, niskiego mężczyzny, i tak też było. Ale potem, kiedy intruz przeszedł

przez mieszkanie, jeszcze raz całkowicie się zmienił.

Brenner nie mógł wprawdzie widzieć twarzy intruza, bo stał za nim. Ale wydawało

background image

mu się, że na widok Köcka intruz zrobił się jeszcze niższy o głowę. Zwyczajnie się skurczył. I

muszę przyznać, że jest to całkiem zrozumiałe. Ponieważ Brenner nie miał już oczywiście

czasu, żeby poddać się operacji przeszczepu oka, a Köck nie przedstawiał ładnego widoku.

Kiedy mówię, że Brenner nie widział twarzy intruza, gdyż stał za jego plecami, to

muszę dodać, że od przodu też niewiele zobaczyłby z jego twarzy. Jego niebieska

bejsbolówka miała tak duży daszek, że Brenner dziwił się, dlaczego tamten się co chwilę nie

przewraca. Ale intruz przewrócił się oczywiście dopiero wówczas, kiedy Brenner walnął go w

głowę waltherem od Köcka tak, że czapka bejsbolowa upadła na podłogę jeszcze szybciej niż

jej łysy właściciel.

Oczywiście można dużo dyskutować o biciu, za, przeciw, trzecia możliwość i tak

dalej. Ale jedno jest jasne. Nie tylko przyjmowanie razów sprawia ból, przy wymierzaniu

ciosów też można się zranić. Jeden zwichnie sobie nadgarstek, inny złamie sobie palec i

będzie się to za człowiekiem ciągnęło jeszcze długo potem, kiedy otwarta rana głowy ofiary

już dawno pięknie się zagoiła.

A trzeci całkiem przebierze miarę. Ponieważ po uderzeniu Brenner poczuł się tak

podle, że nawet nie pomyślał o kuli. Nagle miał całkiem inne zmartwienie. Zastanawiał się,

czy przeżyje atak drżenia. I zastanawiał się, jak ma wyjść ze stadionu na miękkich kolanach,

jeśli przeżyje atak drżenia. I zastanawiał się, dokąd w ogóle ma pójść, jeśli jakoś wyjdzie ze

stadionu na miękkich kolanach.

Ponieważ rozważał, co jest dla niego bardziej niebezpieczne. Jeśli nie pokaże się

więcej w klinice, najpóźniej następnego dnia będzie poszukiwany jako morderca Köcka. A

jeśli wróci do kliniki, prawdopodobnie jeszcze dziś będzie poszukiwany przez mordercę

Köcka. Sam widzisz, tobie też nie przychodzi do głowy trzecia możliwość. Jakieś pomocnicze

rozwiązanie.

background image

5

Po dwóch bezsennych nocach Brenner ostatecznie zniknął cichaczem z Puntigam.

Najpierw w pomieszczeniu telewizyjnym wszczął spór z innymi pacjentami, przekonując ich,

żeby sobie przypomnieli, że był tu jeszcze, kiedy w wiadomościach poinformowano o

morderstwie na stadionie. Potem wyruszył w drogę. W szpitalu nawet się zbytnio nie

zdziwiono, że tak nagle zniknął, bo kiedyś musisz doprowadzić do sytuacji, że nawet w

klinice dla nerwowo chorych będziesz uważany za pomyleńca.

Kula z pistoletu była jedyną rzeczą, jaką Brenner zabrał ze sobą z Puntigam. Swoją,

ponieważ kuli Köcka nie zdążył schwycić z powodu niespodziewanej wizyty intruza. Tak go

rozsierdziło to, że w ostatniej chwili jego akcja się zawaliła, że nagle poczuł większe

zrozumienie dla chorej próżności profesora Hofstättera, w pewnym sensie jak chirurg dla

chirurga.

Gdyby nie profesor Hofstätter, nie odważyłby się na operację. Gdyby profesor nie

pokazał Brennerowi na zdjęciu rentgenowskim, w którym miejscu dokładnie utkwiła u niego

kula, nie dałby sobie w ogóle rady z tym problemem.

Podczas pierwszego spaceru nad brzegiem Muru Brenner przez cały czas myślał o

zdjęciu rentgenowskim. Bo wtedy zdjęcie jego mózgu rozpięte na negatoskopie przypominało

mu plan Grazu. I tak jak rzeka Mur biegnie pięknie z północnego zachodu między Andritz i

Gösting, tak na zdjęciu rentgenowskim kanał postrzałowy biegł między uchem i okiem

Brennera. No i tak jak Mur płynie dalej i natrafia najpierw na Weinzödl-Brücke, tak kanał

postrzałowy dochodził do jego tętnicy skroniowej. I tak samo, jak rzeka Mur nie zrywa tego

mostu, tylko gładko przepływa pod nim, tak też kanał postrzałowy elegancko dawał nurka

pod tętnicą skroniową.

A potem nerw wzrokowy, niby ścieżka dla pieszych, można by pomyśleć, że to jakiś

wybitny budowniczy mostów rozpiął nerw wzrokowy Brennera dokładnie nad kanałem

postrzałowym, tak pięknie się mijały, żadnych zniszczeń, tylko odrobinę szumu i rozbryzgów,

ale to przecież drobnostka. A potem dalej do centrum, znaczy Kalvarienbrücke, pięknie

dołem, bez żadnego zrywania, bez paraliżu twarzy, i jeszcze dalej biegł sobie kanał

background image

postrzałowy na negatoskopie, aż do Keplerbrücke, i znowu jeden i drugi nienaruszony nerw

się zatrzymuje, kanał postrzałowy przeciska się dołem, Hauptbrücke bez problemu,

czyściutko pod Tegethoffbrücke, i nagle, wyobraź sobie, tak jakby rzeka Mur w środku Grazu

po prostu się zatrzymała, trzydzieści metrów za Tegethoffbrücke, mniej więcej na wysokości

banku, tam gdzie Brenner po raz pierwszy całował się z Leni, nagle się zatrzymuje, zupełnie

jak Morze Czerwone, któremu Mojżesz z wysokości banku Leni nakazał się zatrzymać, tak

właśnie kanał postrzałowy w środku mózgu Brennera po prostu się zatrzymał między

Tegethoffbrücke a Radetzkybrücke.

No a Köck miał naprawdę pecha, Brenner widział to teraz bardzo dokładnie, kiedy z

zewnątrz rozległ się nieznośnie cichy odgłos klucza wkładanego do zamka. U Köcka kanał

postrzałowy doszedł najwyżej centymetr dalej niż u Brennera, tak jakby rzeka Mur za późno

usłyszała głos Mojżesza albo za późno zauważyła czerwone światła i zatrzymała się

wprawdzie jeszcze przed następnym mostem, ale już przy drugim banku, tam gdzie Brenner

raz całował się z Waltraud, krótko mówiąc: drobna różnica, ale decydująca o życiu i śmierci.

To tylko tak, żebyś rozumiał, skąd Brenner miał nagle tę całą wiedzę fachową,

dlaczego był taki dobry z anatomii. Bo mózg, który świeżo wyszedł ze śpiączki, musisz sobie

wyobrazić jako coś w rodzaju camera obscura, no i wtedy właśnie ten mózg Grazu na

negatoskopie dosłownie wypalił ślad w trochę jeszcze zamroczonym mózgu pacjenta.

No i teraz Brenner poczuł się trochę dotknięty, tak jak przedtem profesor Hofstätter,

że „GratisGrazer” nie doceniła należycie jego sukcesów chirurgicznych. W gazecie wymyślili

oczywiście, że to mord rytualny, mafia narkotykowa i, i, i. Bo mafia narkotykowa zawsze z

tymi częściami ciała. A poza tym tajemnica poliszynela: taki gospodarz stadionu jest nie tylko

biurem rzeczy znalezionych dla graczy, jak znowu jakiś zrezygnowany milioner sportowy

zgubi pod prysznicem kolczyk, złoty łańcuszek czy lokówkę, ale także mężem zaufania, no i

gracze po prostu wiedzieli, jak zgubię lokówkę, to nie ma sprawy, Köck ją na pewno znajdzie

i natychmiast usunie włosy, zanim się dostaną w niepowołane ręce.

A teraz Köck nie żył, a w „GratisGrazer” napisali: po sprawcy ani śladu. Po kuli też

ani śladu, pisała „GratisGrazer”, bo sprawca wykonał czystą robotę. Trochę to dało

Brennerowi do myślenia.

background image

A żeby nie zostawić czytelników zupełnie z pustymi rękami, „GratisGrazer” wymienił

nawet właściciela trafiki, Würnitzera, jako naocznego świadka, chociaż ten w ogóle nie

otwierał swojego sklepu vis-a-vis stadionu w tamten zapustny wtorek. Tak czy owak jedyna

wskazówka pochodziła od kioskarza Würnitzera, któremu wydało się okropnie podejrzane, że

od tamtego wtorku przestali się pojawiać dwaj Cyganie, którzy zawsze wystawali przed

stadionem.

Jedyna wskazówka to zawsze dobra rzecz, no i teraz Brenner udał się od razu w drogę

do sklepu tytoniowego koło stadionu. Trzeba ci wiedzieć, że u takiego kioskarza dostaniesz

nie tylko papierosy, nie tylko gazety, a na zapleczu zdjęcie Hitlera z osobistą dedykacją, ale u

takiego kioskarza, jak go ładnie poprosisz, są także najnowsze wiadomości ustne.

Teraz w Austrii praktycznie każdy może otworzyć sklep tytoniowy, płacisz

urzędnikowi odpowiednią łapówkę i już masz swoją trafikę w majestacie prawa. Ale nie

zawsze tak było, bo zaraz po wojnie powiedzieli, musimy pomóc inwalidom wojennym, więc

nie każdy będzie mógł prowadzić państwowy interes tytoniowy, bo wiadomo, artykuły

tytoniowe podstawa egzystencji, więc dajmy to inwalidom wojennym. W zasadzie dobry

pomysł, bo zawód kioskarza możesz uprawiać i z jedną nogą, i z jedną ręką, a nawet z

odłamkami w głowie, jak ci żona z księgowością pomaga.

Sklep tytoniowy Würnitzera Brenner pamiętał jeszcze z dawnych lat, bo tam właśnie

jako trzynastolatek kupił pierwsze w życiu papierosy, w Puntigam by się nie odważył. Ale

muszę powiedzieć całkiem szczerze, że nie wspominał mile starego Würnitzera.

Trzeba ci wiedzieć, że w czasach młodości Brennera nie ukazywało się jeszcze w

gazetach tyle obrzydliwych zdjęć, a to wojna, a to wypadek, a to amputacja czy menedżer

roku. Ludzie mieli jeszcze wtedy jakieś poczucie wstydu, a nie żeby zaraz wszystko

publicznie pokazywać. No i to, co ten „GratisGrazer” zrobił, że zamieścił zdjęcie Köcka z

jednym okiem, to coś takiego dawniej byłoby nie do pomyślenia. Chociaż i dawniej w

sklepach tytoniowych nie było tak znowu wszystko cacy, bo jakby dla wyrównania w takim

sklepie bez przerwy natykałeś się na kikuty rąk czy nóg: niby spotkanie weteranów.

Przypominam o tym dlatego, że często się mówi, dawniej wszystko było lepsze, trawa

bardziej zielona, powietrze bardziej czyste, ludzie bardziej cali, ale to nie do końca prawda,

bo dawniej też już były kikuty rąk, kikuty nóg i menedżerowie roku.

background image

I zawsze takim złym wzrokiem cię mierzyli ci panowie ofiary wojny, jak wchodziłeś

do sklepu - młody człowiek i do tego fan Jimiego Hendriksa. Tak to wtedy było. No i teraz

nie wiem, czy po tej śpiączce stare wspomnienia były lepiej wypoczęte niż nowe, czy Brenner

już od dłuższego czasu nie nadążał za biegiem wypadków, bo miał wciąż w głowie tamten

dawny obraz. No i oczywiście wielkie zaskoczenie, bo właściciel sklepu tytoniowego

vis-a-vis Stadionu im. Schwarzeneggera to był młokos, Brenner pomyślał nawet, że pomylił

drzwi, bo ten młody człowiek mógł spokojnie kandydować na menedżera roku.

Co najwyżej można by jego młodzieńczy wygląd przypisać niebieskiej bejsbolówce,

którą miał na głowie. No i widać po tym, że nie każdemu jest dobrze w tych samych rzeczach,

bo ten łysek ze stadionu w takiej samej bejsbolówce wyglądał po prostu śmiesznie, jak

myszka pod miską z ciastem, a młodemu Würnitzerowi naprawdę było w niej dobrze. No i

teraz Brennerowi zrobiło się nieprzyjemnie, kiedy młody uprzejmy kioskarz powiedział, że

przypomina mu jego dziadka.

Oczywiście nie dziadka Brennera, tylko jego własnego dziadka, założyciela sklepu,

który umarł dopiero kilka lat temu, o ironio losu, na chorobę Bürgera.

Skłonny jestem przypuszczać, że to z powodu rany głowy Brenner przypominał

młodemu Würnitzerowi dziadka. Dawniej Brennerowi ani przez myśl by nie przeszło, że

nadejdzie czas, kiedy spotkają się w sklepie tytoniowym młodzik i stary inwalida, i że to nie

on będzie tym młodzikiem.

Ale ciekawa sprawa, ten tryskający zdrowiem młody trafikant był jeszcze gorszy od

tych starych, których Brenner tak się bał. Że też coś takiego jest na świecie, taki schludny

młodzieniec, bez brzucha, bez przykrego zapachu z ust, bez braków w uzębieniu, wysoki,

szczupły, wysportowany opalony na brąz, wszystko ekstra. No i dlaczego ktoś taki, przed kim

wszystkie możliwości stoją otworem, wyciąga nagle listę z podpisami. A na liście był taki

sam fantazyjny „X” jak na bejsbolówce kioskarza. Tylko że na niebieskiej bejsbolówce był

biały „X”, a na białym papierze niebieski „X”, pewnie dlatego, że białego na białym nie

byłoby widać.

- X to skrót od IGS - wyjaśnił młody kioskarz roku.

background image

- A od czego jest skrót IGS?

- Inicjatywa... - podpowiedział kioskarz.

Zawiesił głos jak zawodowy nauczyciel, żeby głupi klient mógł sam dokończyć. Ale

nic z tego, klient nie zaskoczył, więc jeszcze raz podpowiedź kioskarza:

- Grazer...

I znowu pięknie zawieszony głos, ale klient nadal nie kapuje, więc kioskarz musi sam

dokończyć:

- Sicherheit, bezpieczeństwo. Inicjatywa Bezpieczny Graz, skrót: IGS.

- X - uśmiechnął się Brenner.

- Jedna literka.

- To jest naprawdę skrót, który się opłaca. Ale zawsze myślałem, że wy się nazywacie:

Inicjatywa Obronna Bezpieczny Graz.

Kioskarz tylko potrząsnął głową, chyba się nie zorientował, że Brenner sobie z niego

żartuje, no bo przecież z tym dodatkiem „Obronna” wyszedłby niewygodny skrót, a bez tego

dodatku jest elegancko: IGS, czytaj: X.

Ale jedno sobie Brenner naprawdę przypominał. Że ci policjanci amatorzy od

pewnego czasu wprowadzali zamieszanie w mieście. Gazety o tym pisały, zanim jeszcze

wrócił do Puntigam. Ustawiali się przed szkołami z aparatami fotograficznymi, niby że chcą

odstraszyć handlarzy narkotyków. Wyniki akcji dyskusyjne, ale nauczyciele strasznie się

skarżyli na nasilające się spóźnienia uczniów, bo rano dzieciaki godzinami wystawały przed

lustrem, pięć razy się przebierały ze strachu, że mogłyby źle wyjść na zdjęciu.

- „No Drax in Graz” brzmiał napis na koszulce, którą mu teraz pokazał kioskarz, bo

background image

ten T-shirt był częścią umundurowania policjantów amatorów. Na czapce „X”, a na T-shircie

dewiza działania i jeszcze dodatkowo „X”.

- Drax - uśmiechnął się kioskarz. - Dzięki takiej pisowni trafiamy do młodych ludzi.

Oni nie lubią, jak im się pokazuje palcem: „drugs”, lepiej jest właśnie...

-... z iksem.

- Nowocześnie.

Od problemu narkotyków kioskarz przeszedł szybko do problemu Cyganów, bo od lat

już toczyła się ta dyskusja, żebracy, przestępczość, no i policjanci amatorzy wystąpili z

pomysłem: zakaz żebrania. Uprzejmie podsunął Brennerowi listę, był przekonany, że

człowiek z raną postrzałową głowy na pewno to podpisze.

Jako detektyw nie możesz się oczywiście czymś takim czuć dotknięty. Brennerowi

było to na rękę, bo mógł skierować rozmowę na tych dwóch Cyganów ze Stadionu im.

Schwarzeneggera.

- Po tych dwóch żebrakach ze stadionu nie będzie pan płakał - powiedział.

- Żeby pan wiedział.

- Może się przestraszyli inicjatywy „X”.

Widzisz, Brenner właściwie źle wymówił „inicjatywa”, bo „i” przecież już jest

zawarte w „iks”. Ale to nie dlatego kioskarz Würnitzer zrobił taką kwaśną minę.

- Tak łatwo ich nie przepędzisz - burknął. - Panowie Romowie przypadkiem zniknęli

tego samego dnia, kiedy nieznani sprawcy zamordowali gospodarza stadionu.

Założę się, że zabrakłoby cudzysłowów, żeby je postawić wszędzie tam, gdzie je

pomyślał młody kioskarz Würnitzer: przy „panowie Romowie”, przy „przypadkiem”, przy

„nieznani” sprawcy.

background image

- Ale przynajmniej się pan pozbył tych dwóch.

- Pozbyłem się.

- I Köcka też się pan pozbył.

- To akurat paru ludzi zasmuci - uśmiechnął się kioskarz. - Czasami w dni robocze

stadion odwiedzało więcej osób niż w czasie meczu.

Widzisz, taki kioskarz Würnitzer dobrze widział ze swojego kiosku, że nie tylko

reporterzy sportowi są ciągłymi gośćmi na stadionie, ale i wyższe kręgi z innych działów,

polityka, kultura, pogoda, gospodarka, horoskopy, a nawet ilustrowane dodatki tygodniowe.

- To Köck przyciągał tę całą hołotę. Dopiero tydzień temu doszliśmy do wniosku, że

musimy ustawić ludzi przed wejściami na stadion, nie tylko przed szkołami.

- To macie już teraz z głowy.

- Poczekajmy. Zawsze mówię, że po gorszym nie przychodzi lepsze.

W końcu Brenner nie podpisał listy, powiedział, że musi się jeszcze zastanowić. Ale

żeby całkiem nie podpaść Würnitzerowi, kupił u niego bejsbolówkę. Krępowało go chodzenie

z tą ogoloną głową i plastrem nad uchem, bejsbolówka jest na to w sam raz. I dla ochrony

przed zimnem, bo lekarze w szpitalu powtarzali mu z triumfującym uśmiechem, że bóle na

pewno kiedyś wrócą. To był ulubiony zarzut doktora Bonatiego, bo wypieranie bólu to

zawsze podejrzana sprawa, a z taką upartą odmową bólu, jak u Brennera, w życiu się jeszcze

nie zetknął.

- No to niech pan się zastanowi nad podpisem - powiedział kioskarz, kiedy Brenner

zapłacił za bejsbolówkę.

- Wpadnę jeszcze w tym tygodniu - obiecał Brenner, wychodząc ze sklepu z czapką na

głowie.

background image

Bo dobre układy ze świadkami ważna sprawa. Wiele się wprawdzie od Würnitzera nie

dowiedział, czego by już wcześniej nie wiedział z gazet. Ale to oczywiste, bo przecież

dziennikarze też to wszystko wiedzieli od Würnitzera. To jest zresztą ciekawy cykl

produkcyjny: w sklepie tytoniowym kupujesz nie tylko najnowsze wydania gazet, czyli

najświeższe wiadomości, analizy, tło wydarzeń, wskazówki, komentarze, wszystko. No a

skąd dziennikarze o tym wszystkim wiedzą? Ano widzisz, wiedzą to wszystko od kioskarzy.

No i teraz - w ostatnich latach nad jedną rzeczą przeprowadzono dokładne studia.

Chodzi o krowy w Anglii. Że nie jest zdrowo, jak krowy zjadają owce. No i całkiem podobnie

jest, jak gazety za dużo informacji czerpią z branży gazetowej, wiadomo, trzeba docierać do

prostych ludzi. Bo inaczej to z biegiem czasu dochodzi do swego rodzaju rozmiękczenia

mózgu.

No i teraz, przechodząc na drugą stronę ulicy w kierunku stadionu, Brenner nagle

zamiast „mafia cygańska” zaczął myśleć „mafia świadków”, bo to tak podobnie brzmi po

niemiecku: „Zigeunermafia” i „Zeugenmafia”. Bo stare powiedzonko policyjne głosi: jeśli

mafia gazetowa i mafia świadków jest tego samego zdania, to znaczy: najwyższy poziom

alarmowy Niech się schowa mafia narkotykowa.

Ale nie doszedł do stadionu. Bo nagle zrobiło mu się kompletnie ciemno przed

oczami. Nie myśl, że miał problemy z mózgiem. Problemy z czapką.

Ktoś mu od tyłu wbił czapkę na oczy i tak brutalnie wykręcił rękę do tyłu, że Brenner

o mało nie zwymiotował. I dopiero wtedy mógł normalnie pomyśleć, kiedy już siedział skuty

kajdankami w pędzącym nie wiadomo dokąd aucie.

Nadal nic nie widział. Ale za to wszystko słyszał. I czuł nosem. Zapach własnego

potu, bo pocił się ze strachu. Ale nie dlatego tak się bał, że nic nie widział. Zaczął się pocić ze

strachu dopiero wtedy, kiedy w wozie odezwało się policyjne radio.

background image

6

Brenner natychmiast rozpoznał głos szefa dochodzeniówki Aschenbrennera.

- Dobra robota, majorze Heinz - pogratulował porywaczowi, który wcześniej, po kilku

minutach jazdy, wepchnął Brennera do jakiejś windy i jechali tak długo, że ten już się zaczął

zastanawiać, skąd się wzięły w Grazu takie wysokie domy.

- Dostarczamy towar szybciej niż konkurencja - zawołał wesoło major Heinz, bo

wydaje mi się, że lubił doprowadzać ludzi. - Jeszcze jakieś życzenie? Keczup, majonez, a

może zimny napój? - dowcipkował.

- Napiwek dostaniesz następnym razem. A teraz zdejmij mu czapkę i kajdanki i znikaj.

Ale nie wyobrażaj sobie, że jak młody major zdjął Brennerowi czapkę z oczu, to ten

teraz, sześć tygodni po tym, jak się obudził ze śpiączki obok Jimiego Hendriksa, znowu

pomyślał, że jest w niebie. Owszem, widział niebo, ale zdawało mu się, że jest w raju.

A raj to jeszcze za słabe określenie na mieszkanie szefa dochodzeniówki Grazu.

Ogromny ogród na dachu pełen kwitnących kwiatów w środku zimy, czegoś takiego Brenner

jeszcze nigdy w życiu nie widział.

Po wyjściu majora Heinza został sam z Aschenbrennerem w tym raju z widokiem na

dachy domów Grazu. Ale Brennera oczywiście nie interesował ten wspaniały widok. Bo teraz

zaszło coś, co może zajść tylko między superdetektywem a superkanciarzem. Chodzi o to

wczuwanie się.

Brenner patrzył na siebie oczami Aschenbrennera, to znaczy bez efektów

kolorystycznych. I w przeciwieństwie do tych dni spędzonych w klinice nie czuł

najmniejszego gniewu, bo się za dobrze wczuł. To w ogóle jest ciekawa rzecz. Niektóre

rzeczy lepiej się robi z ludźmi, kiedy są nieobecni. Nie mówię o miłości, bo miłość z

obecnymi jest zasadniczo niemożliwa, to zrozumiałe. Ale tak samo jest w wypadku

nienawiści. Tak samo, jeśli chodzi o gniew, który cię zaślepia, i o śmiertelny strach. Jak za

background image

blisko podejdziesz do swojego vis-a-vis, przeżywasz rozczarowanie.

Spojrzeć na siebie oczami innego człowieka to się tak łatwo mówi. Nie żeby tylko

zawsze wszystko z własnej perspektywy, ale czasem też spojrzeć oczami kochanego bliźniego

to jest w ogóle najważniejsze dla naszej ludzkiej jak tam. Tylko czy ktoś pomyślał o

problemach związanych ze szczytowymi osiągnięciami? Bo przy szczytowych osiągnięciach

często jest tak, że pierwotny efekt ulega odwróceniu. Doskonały sprinter nie potrafi już

normalnie chodzić, doskonały aktor nie potrafi już zwyczajnie mówić, w ogóle wczuwanie się

przy skrajnie szczytowych osiągnięciach może się łatwo przerodzić w coś całkiem

nieludzkiego.

Ale jako detektyw nie masz żadnych szans, jeśli się nie wczujesz w kanciarza. Bez

przerwy musisz wchodzić w skórę drugiego, zwłaszcza przeciwnika. To jest właśnie takie

trudne w tym zawodzie, ścigasz kanciarza, ale możesz go tylko wtedy złapać, jeśli ci się uda

zobaczyć świat jego oczami. W gruncie rzeczy musisz myśleć tak samo jak on, musisz nawet

czuć tak samo jak on.

No i teraz - co czuł Brenner, patrząc od strony Aschenbrennera? Niestety muszę

powiedzieć - zupełnie nic. Albo powiedzmy tak. Zauważył, że Aschenbrenner właśnie się w

niego w stu procentach wczuwa, więc był teraz z powrotem dokładnie tam, gdzie jest

normalny człowiek bez żadnego wczuwania się. Nastąpiła brutalna patowa sytuacja między

nimi dwoma, bo każdy starał się wczuć w drugiego lepiej niż tamten w niego, karuzela przy

tym to pestka.

I w tym właśnie znać było starą szkołę policyjną. Młodzi już tego teraz nie potrafią.

Każdy z nich by zaraz padł, jak by musiał chociaż przez kilka minut wytrzymać taki

pojedynek, bo to potworne obciążenie, kiedy musisz być jednocześnie po obu stronach jako

superdetektyw i jako superkanciarz.

- Dobrze się już czujesz? - spytał w końcu Aschenbrenner.

Brenner był zadowolony, że komendant zaczął mówić. Bo przez mówienie ci dwaj

ludzie znowu się rozeszli, niby wyjaśniło się, kto jest kto, tu Aschenbrenner, a tam Brenner, i

dzięki pytaniu komendanta Aschenbrennera Brenner wrócił do własnej głowy.

background image

- Lepiej niż Köck - odparł.

- Skąd wiesz?

- Co?

- Jak się czuje Köck. Może lepiej niż ty i ja.

- Chcesz powiedzieć, że oddałeś mu przysługę?

- Komu?

- Köckowi.

- A w jaki sposób miałbym mu oddać przysługę?

- Pakując mu kulę w łeb.

Kochany, co za zmiana nastroju u szefa dochodzeniówki Aschenbrennera, jakby nagle

rzeka Mur zaczęła płynąć od Andritz do Puntigam.

- Za głupi, żeby sobie samemu wpakować kulę w łeb - warknął - ale zgrywać

mocnego człowieka i psuć mi robotę, jak ja to lubię.

Brenner dopiero teraz zauważył, jak Aschenbrenner źle wygląda. Wyglądał równie

żałośnie jak wtedy w holu banku Raiffeisen. Trzeba ci wiedzieć, że Aschenbrenner wtedy o

mało nie dostał świra, kiedy usłyszeli ten strzał w skarbcu. Köck i Saarinen byli razem na

zapleczu i potem Köck tysiąc razy im opowiadał, jak to Saarinen nagle bez powodu wypalił w

sufit. Niewinny idiotyczny strzał, a w gruncie rzeczy strzał śmiertelny dla Saarinena, bo bez

tego strzału nie uciekaliby na łeb na szyję i Saarinen nie wjechałby na latarnię.

- Chciałbym wiedzieć, co cię nagle obchodzi Köck.

background image

Komendant siedział i patrzył na Brennera z taką odrazą, jakby to była wina tamtego,

że nie może złapać tchu.

- Do Köcka wycelowałeś lepiej niż do mnie - powiedział Brenner.

Szef dochodzeniówki parsknął pogardliwie.

- Nie ośmieszaj się, Brenner. Czy ty w ogóle jeszcze pamiętasz, co ci powiedziałem o

świcie w niedzielę adwentową?

- Oczywiście - skłamał Brenner.

- Teraz opowiesz mi wszystko, co wiesz o Köcku, albo za nic nie ręczę.

- Nie mieszkał tak pięknie jak ty.

Szef dochodzeniówki oczywiście doskonale zrozumiał, co Brenner ma na myśli. Bo

raj to zawsze podejrzana sprawa. Pewnie, jako szef dochodzeniówki zarabiasz nieźle. To nie

jest złe uposażenie, możesz sobie pozwolić na to i owo, ale tym uposażeniem można

wytłumaczyć wypasione auto, tym można wytłumaczyć cienką jak osa żonę, tym można

wytłumaczyć urlop pod palmami, ale tym w żadnym wypadku nie da się wytłumaczyć raju.

Tak to już w życiu jest, raju nikt ci nie da za darmo i jak nie masz nic na sumieniu, to

nie pójdziesz do raju. Jakiś mnich przy przepisywaniu Biblii musiał się pomylić i ludzie od

wieków myślą, że aby trafić do raju, nie można mieć żadnych grzechów na sumieniu. I że jak

zgrzeszysz, to wylatujesz z raju. Czyli wszystko dokładnie na odwrót.

Śmieszne jest tylko, że ludzie tak długo w to wierzyli, kiedy ślepy by zauważył, że jest

na odwrót i że bramy raju otwierają się tylko przed najbrutalniejszymi typami. Najlepszym

przykładem był Aschenbrenner. Bo teraz w odwecie za aluzję do pięknego mieszkania

zaserwował Brennerowi parę takich prawd, że każdy normalny człowiek by się dziesięć razy

zastanowił, zanim by wyjechał z czymś takim do kogoś, kto niedawno wyszedł z kliniki.

- Wiesz, co łączy ciebie i Köcka? - spytał szef dochodzeniówki.

background image

- Że ty nas obu...

- Że wy obaj - przerwał mu Aschenbrenner - nigdy nie wydorośleliście. Że zawsze

tylko uciekaliście. Zawsze uważaliście, że jesteście o wiele mądrzejsi od nas, ograniczonych

idiotów, którzy w jakimś momencie przejmują odpowiedzialność za swoją pracę i swoje

życie.

Brenner miał wrażenie, że szef dochodzeniówki sam wierzy w te brednie, no i

pozwolił mu mówić, bo to było nawet ciekawe.

- Ale po osiągnięciu pewnego wieku zarozumiałym jest coraz trudniej - fuknął

Aschenbrenner. - Bo nagle tanie zagrywki z przeszłości już nie chwytają, co było śmieszne u

dwudziestolatka, to u pięćdziesięciolatka jest tylko żałosne.

Na pewno zauważyłeś, że Aschenbrennerowi zostało sporo z tego wczuwania się, bo

inaczej nie trafiłby tak dokładnie w to, co Brenner w najgorszych momentach życia myślał

sam o sobie.

- I wreszcie lądujesz jako gospodarz stadionu i robisz interesy z ludźmi, których

powinieneś omijać szerokim łukiem. Niejeden raz ostrzegałem Köcka przed jego

przyjaciółmi. Ale on myślał, że jest taki strasznie mądry.

- Ja nie robię z nikim interesów.

- Za to wracasz po trzydziestu latach do walącej się chaty w Puntigam i dziwisz się, że

nikt tam na ciebie nie czeka poza wyziewami z browaru.

- Browar nie jest jeszcze taki zły, ale ten zakład produkcji pasz.

Zgadzam się z Brennerem. Zapachy z browaru nawet mi się czasem podobają, ale te

pasze to już jest trochę ten. Bo to jest taki zaduch, że czasem o mało człowiek nie wyskoczy

ze skóry. Z takimi rzeczami komendant Aschenbrenner nie styka się oczywiście w swoim

środmiejskim raju.

background image

Teraz dlaczego przez cały czas mówię o raju? Przez cały czas mówię o raju dlatego,

że pokazała się w nim żona Aschenbrennera. Najpierw Brenner usłyszał tylko jej głos, kiedy

zawołała z głębi domu:

- Jesteś tam?

- Nie, nie ma mnie! - odparł Aschenbrenner, wiadomo, telefon, i wtedy dobrze jest

mieć żonę, która powie, że cię nie ma w domu.

Ale za cicho to powiedział, bo żona jeszcze raz:

- Jesteś tam?

- Nie, nie ma mnie, Soili!

Nie wiem, może przez śpiączkę człowiek dziwaczeje, ale Brennerowi wydało się, że

nigdy jeszcze nie słyszał tak pięknego imienia. Soili. Brzmiało to w jego uszach jak

niebiańska muzyka. Muszę powiedzieć, że mnie się to imię też dosyć podoba, ale Brenner po

prostu oszalał, to było jak balsam na jego kanał postrzałowy.

Ale pewnie z uwagi na Aschenbrennera był po prostu przewrażliwiony na punkcie

nazwisk. Czasami myślę, że ci dwaj tylko z powodu nazwisk tak się w życiu nieprzyjemnie

zderzali. Od pierwszych dni w szkole policyjnej się nie lubili, ale z drugiej strony nie byli też

sobie obojętni. Jak by to powiedzieć, takie ciągłe tarcie, że w końcu musiało nastąpić

rozstrzygnięcie. Brenner. Aschenbrenner. Tak jakby obie te rzeczy nie mogły istnieć

równocześnie. I tak było od początku. Czy to chodziło o kobiety, czy o Saarinena, bo Brenner

nie mógł tego zrozumieć, że Saarinen przyjaźni się także z Aschenbrennerem. Bo gdyby to

zależało od Brennera, to Saarinen powinien być tylko jego przyjacielem, a Köck powinien

być tylko przyjacielem Aschenbrennera.

Ale mówię, imię to jedno, a człowiek stojący za imieniem - to drugie. Bo właśnie Soili

wyszła na taras. A Brenner zadał sobie pytanie, skąd Aschenbrenner wziął taką kobietę.

Chciałby dożyć osiemdziesięciu trzech lat i przez resztę życia płakać z wściekłości. A

background image

przecież widział ją dopiero z odległości dziesięciu metrów. Wyszła na taras, trzymając tacę w

ręce.

Możesz mi wierzyć albo nie. Dopiero teraz Brenner ostatecznie przestał się wczuwać

w szefa dochodzeniówki. W tej samej chwili, gdy Soili wyszła na taras, jego wściekłość na

szefa dochodzeniówki, która przez ostatnie tygodnie trzymała go przy życiu, zaczęła w nim

znów z wolna wzbierać.

Wyobraź sobie, to jest coś takiego jak zdrętwiała ręka, która z wolna budzi się do

życia, zrywasz się w nocy, bo spałeś na ręce, ręka całkowicie drętwa, potrząsasz nią w panice

niby umarlakiem, ale nic nie czujesz, i nagle - lekkie mrowienie, niby pierwsza oznaka życia.

A nic w życiu nie jest tak uciążliwe, jak pierwsza oznaka życia.

Bo to jeszcze nie była prawdziwa wściekłość, tylko takie lekkie mrowienie. No i teraz,

gdzie się podziała prawdziwa wściekłość? Bo takie niemrawe mrowienie jest po prostu nie do

wytrzymania, to jest o wiele gorsze od prawdziwego bólu, i tak samo wściekłość, musisz ją

wyładować, żeby ją wytrzymać.

No i teraz ta Soili strasznie mu pomogła. Bo zauważył, że im ona jest bliżej, tym jego

wściekłość na jej męża jest większa. Kiedy tak szła boso między krzewami oleandrów. Boso

w lutym to oczywiście nie jest zgodne z regułą miesięcy na „r”. Bo według tej reguły nawet

jeszcze w kwietniu nie można biegać boso, nie mówiąc już o marcu, który też ma w nazwie

„r”. Według reguły „r” biegać boso można tylko w miesiącach, które nie mają w nazwie „r”,

czyli po niemiecku od maja do sierpnia, niby nie ma niebezpieczeństwa zaziębienia się. Ale

dzięki ogrzewaniu podłogowemu na tarasie reguła ta straciła moc.

Teraz musisz wiedzieć, że te królewny Śnieżki ze wspaniałymi czarnymi włosami,

czerwonymi ustami i białą skórą, z tymi ciemnymi oczami, w których tak wygodnie się jest

przeglądać przy goleniu, często wyglądają lepiej z daleka niż z bliska, efekt oddalenia. Kiedy

podejdą bliżej, zaleta zamienia się w wadę. Bo z bliska dopiero widzisz, to takie mało

subtelne, pory większe niż u mrożonego kurczaka, lepiej żeby ta osoba trzymała się na

odległość. To jest trochę tak jak z aktorem, kiedy go zobaczysz za kulisami, też jesteś

rozczarowany, bo szminka, pot i sztuczna szczęka, no i Brenner strasznie się bał, jak Soili

Aschenbrenner zbliżała się pomiędzy tymi oleandrami, że będzie rozczarowany, wolałby już,

background image

żeby nie podchodziła bliżej.

Odwrotnie jest z kobietami jasnymi, z odległości dziesięciu metrów czasem ich się

jeszcze w ogóle nie widzi, bo kolorystycznie zlewają się ze ścianą. Ale kiedy taki bezbarwny

manekin nagle wychynie z nicości tuż przed twoimi oczami, to często jest pierwsza klasa.

Czasem nawet ładniejsza niż taka Lolobrigida, która jeszcze z odległości pięciu metrów ma

przewagę.

Bo właśnie była pięć metrów od nich, ta Aschenbrennerowa. Ta Soili. I była coraz

piękniejsza. Nie mógł uwierzyć, że jego niedoszły morderca ma żonę, która potrafi tak

chodzić boso. A może nawet były to już tylko cztery metry Tak gdzieś między cztery a pięć

metrów musiało to być. Kochany. Wcale nie padało, a koszula lepiła mu się do ciała, niech się

schowa oberwanie chmury. I nie tylko Soili z każdym krokiem piękniejsza, ale i jego

wściekłość z każdym krokiem większa. Wydawało mu się, że to nie żona komendanta

Aschenbrennera, że to jego uosobiona wściekłość, morderczy nastrój podchodzi do niego i z

każdym krokiem rośnie niebezpieczeństwo, że zrobi komendantowi Aschenbrennerowi bez

ostrzeżenia dziurę w głowie waltherem Köcka. I wtedy byłoby ich już trzech ze spłaszczoną

kulą ziemską pod czachą.

A Soili jeszcze nie podeszła całkiem. Wściekłość nadal rosła. Soili była oddalona już

o trzy kroki i Brenner miał jeszcze nadzieję, teraz sprawa się rypnie, będzie miała tapetę na

gębie, że aż strach, będzie miała krowie oczy, które z bliska zaczną cicho muczeć, taką miał

nadzieję, a Soili była już o dwa kroki od nich. Jeszcze się nie poddawał, może będzie miała

pory ogromne jak Stadion im. Schwarzeneggera, a ona była już tylko o krok od nich, będzie

miała zbyt równe zęby, tak mu się jeszcze marzyło, a ona już postawiła tacę na stoliku tymi

rękami, i nawet jeszcze wtedy wierzył w cud, kiedy z odległości pół metra, a może to było

tylko czterdzieści centymetrów, bo przecież się lekko pochyliła przy odstawianiu tacy,

uśmiechnęła się do niego.

Jak by to powiedzieć. Sam serwis do herbaty musiał kosztować więcej niż te 67000

szylingów, z powodu których Saarinen skręcił kark.

- Jak się pan miewa? - spytało uprzejmie dziewczę należące do komendanta

Aschenbrennera.

background image

Dokładnie o tej samej porze do redakcji „GratisGrazer” zadzwoniło kilku

podnieconych czytelników. Jeden twierdził, że widział wielki pożar, drugi powiedział -

wypadek samochodu z materiałami niebezpiecznymi, trzeci oświadczył, że to samolot,

czwarty zwalał całą rzecz na słońce albo że może gdzieś gwiazda spadła z nieba. Ale nie

myśl, że to byli sami wariaci. Nie, to po prostu tak wygląda, jak gdzieś wysoko ktoś roztoczy

taki uśmiech, to z dołu wygląda to tak, jakby się w oddali błyskało albo jakby jakaś gwiazda,

która weszła w lata świetlne, nie była dość dobrze utwierdzona na firmamencie.

- Dobrze - powiedział Brenner. - Miewam się dobrze.

I znowu się błysnęło.

I znowu Brenner:

- Dziękuję, dobrze. A pani?

- Powiem to panu później - powiedziała. - Teraz nie chcę panom przeszkadzać.

I zniknęła. Soili. Ale wściekłość pozostała. Soili odeszła, ale nie zabrała ze sobą

wściekłości. Najpierw gniew rósł z każdym krokiem Soili, kiedy się do nich zbliżała, a teraz

w miarę jak się oddalała, z każdym jej krokiem ta wściekłość w nim dopiero zaczęła na dobre

wzbierać, niby wiecznie wzbierająca złość.

To tylko, żebyś rozumiał, dlaczego teraz Brenner zrobił to z tą kulą. To znaczy nie

żeby ją wpakował w łeb szefowi dochodzeniówki. Chociaż jak się później okazało, tak by

było dla Aschenbrennera dziesięć razy lepiej. Ale Brenner wyciągnął tylko z kieszeni kulę,

którą mu profesor Hofstätter tak pięknie usunął z głowy.

- Powiedziałeś dziennikarzom, że nie znaleźliście kuli w głowie Köcka.

- Cieszę się, że możesz znowu czytać gazetę. Wielu z tych, którzy sobie palnęli w łeb,

już tego nie potrafi.

background image

- Oto ona - powiedział Brenner, rzucając na tacę własną kulę. - Pięknie zarysowana

przez twojego walthera. A to nóż, którym ją wydłubałem z głowy Köcka - uśmiechnął się,

kładąc skalpel obok kuli.

Po wzroku Aschenbrennera Brenner natychmiast poznał, że trafił go w czułe miejsce.

Nie zapominaj o jednym. Niczym tak nie można wykończyć człowieka, jak tym, że się

wykłada na stół dowód jego kłamstwa. W porównaniu z tym nieludzkie wczuwanie się to

pestka. W raporcie szef dochodzeniówki napisał, że morderca usunął kulę nożem

operacyjnym, no i teraz patrzył na tę kulę tak przerażonym wzrokiem, że Brenner nie miał już

najmniejszych wątpliwości, kto sprawił, że kula zniknęła w trakcie dochodzenia.

- Chwileczkę, Brenner, chwileczkę.

Aschenbrenner zrobił się nagle żółty, tak jakby na jego twarz naciągnięto drugą twarz

- twarz martwego Aschenbrennera. A przecież wcześniej też już nie wyglądał najlepiej. Bo

ciekawe. Jak całymi latami pijesz dużo wody, to w twojej twarzy nie odkłada się alkohol, ale

jak latami pijesz dużo alkoholu, to w twojej twarzy odkładają się całe pływalnie. Bo to jest

tak, że od różnych środków, które pomagają człowiekowi zapomnieć o własnej twarzy,

dostaje się różnych drugich twarzy Czerwone wino - druga twarz raczej biaława, kokaina -

druga twarz czerwonawa. Czyli dokładnie odwrotnie do koloru środka. Tylko jeśli chodzi o

Aschenbrennera, to Brenner nie był pewien, skąd ma tę drugą twarz, bo była wyraźnie żółta.

- Chwileczkę - powiedział jeszcze raz komendant Aschenbrenner. - Chwileczkę,

Brenner. Chwileczkę.

Jeszcze w szkole policyjnej Brennera doprowadzał do szału ten protekcjonalny ton,

którym Aschenbrenner przy lada okazji mówił „chwileczkę”. Zawsze z nazwiskiem pośrodku.

„Chwileczkę, Saarinen. Chwileczkę”. Albo: „Chwileczkę, Köck. Chwileczkę”. Takie typy

zostają szefami dochodzeniówek.

No i muszę powiedzieć, że to jest osobny gatunek ludzi - ludzie mówiący

„chwileczkę”. Trzeba dziękować za każdą chwilę w życiu, której się nie spędza w

towarzystwie człowieka, który mówi „chwileczkę”.

background image

Ale z drugiej strony. Powiedzmy, że jesteś szefem dochodzeniówki i że ktoś się

bezczelnie przyznaje, że węszył na miejscu zbrodni, a jednocześnie ci insynuuje, że to ty sam

popełniłeś morderstwo, a potem w trakcie dochodzenia postarałeś się, żeby kula znikła, to ma

prawo ci się wypsnąć słówko „chwileczkę”.

- Chwileczkę - powiedział jeszcze raz pan domu do swojego gościa, sapiąc tak, jakby

nawet w swoim raju nie miał dość powietrza. - Chwileczkę.

Brenner był zdziwiony, że szef dochodzeniówki nie potrafi ukryć zdenerwowania. Bo

żeby po raz trzeci, czwarty i piąty „chwileczkę” - to tego dawniej u Aschenbrennera nie było.

W szkole policyjnej zawsze sobie dawał spokój po drugim „chwileczkę”. „Chwileczkę,

Brenner. Chwileczkę”. Tak to wyglądało, zresztą inaczej nie mogło być, choćby ze względów

rytmicznych, Brenner mógłby się założyć o własne uszy.

Muszę powiedzieć, czapki z głów, panowie, bo tak w ogóle to Brenner żadnych

superzdolności muzycznych nie miał, żeby na przykład obustronny słuch absolutny i byle źle

nastrojony klakson samochodowy powoduje próbę samobójczą.

- Gdybym się nie odwrócił do okna, kiedy usłyszałem klakson, to byłbym teraz tam,

gdzie Köck. A ty byś sobie mógł powiedzieć: może ci dwaj czują się lepiej ode mnie.

- Chwileczkę!

Potem przez pewien czas komendant był cicho, jakby się nad czymś zastanawiał, i w

końcu:

- Chwileczkę, Brenner. Chwileczkę.

I przy następnym „chwileczkę” Brenner wreszcie się połapał.

- Chwileczkę.

Bo jak ktoś doznaje udaru, to nie zawsze można się od razu zorientować. Czasem

nawet sam chory tego nie zauważa. Udar już cię dopadł, a ty jeszcze robisz plany, jeszcze się

background image

cieszysz przyszłością, choć jesteś już tylko przeszłością. Jeszcze czytasz książkę, chociaż

udar już ci gasi światło. Po prostu obłęd. Czujesz się jeszcze dobrze, ale tylko dlatego, że

przez sekundę za bardzo jeszcze tkwisz w przeszłości.

No i komendant Aschenbrenner jeszcze mówił swoje „chwileczkę”, kiedy Soili już

wezwała pogotowie. Mówił jeszcze „chwileczkę”, kiedy go wnoszono do karetki.

I nie uwierzysz. Brenner - ani krzty litości. Był dumny, że znokautował szefa

dochodzeniówki samą tylko wściekłością.

Z perspektywy czasu można powiedzieć, mój Boże, dlaczego Brenner nie miałby mieć

swoich megalomań - skich pięciu minut w życiu. Bo dopiero później, o wiele za późno,

zrozumiał, co Aschenbrennera tak zdenerwowało, że aż doznał udaru mózgu.

background image

7

Jak szybko może się sytuacja odwrócić. Teraz to szef dochodzeniówki leżał w

śpiączce, a Brenner poszukiwał dwóch zaginionych świadków, Cyganów. No bo co mógł

robić innego, jeśli nie zaciskać mocniej pętli na szyi Aschenbrennera, podczas gdy lekarze na

oddziale intensywnej terapii walczyli o jego życie.

Można by pomyśleć, nic łatwiejszego, jak znaleźć żebraka na ulicy, i Brenner też tak

najpierw myślał. Ale wtedy okazało się, że ma jakieś dziwne zahamowania.

Przez pierwsze kilka dni tylko ich obchodził w koło, wędrował od jednego Cygana do

drugiego, po prostu urodzony wędrowiec. Bo zawsze powtarzam, wesołe jest życie

detektywa, możesz sobie spacerować po uliczkach - Murgasse, Sporgasse, Färbergasse,

Landhausgasse, Herrengasse, Sackstrasse i, i, i, a Cygan musi tkwić na jednym miejscu.

Ale myślisz, że się do któregoś odezwał? Skąd. Tylko wędrował. Może wciąż nie

mógł się otrząsnąć z wrażenia, że ostatnia osoba, z którą rozmawiał, doznała udaru mózgu,

czyli że on przynosi ludziom nieszczęście, więc miał strasznie złe mniemanie o sobie. No i

oczywiście strach, bo Cyganie mogliby się zorientować, że przynosi nieszczęście.

Ale zawsze powtarzam, nie trzeba zaraz wyjeżdżać z mniemaniem o sobie i

przynoszeniem nieszczęścia, kiedy jest tyle prostszych wyjaśnień. Czasem strasznie mnie

denerwuje ta gadanina o samoocenie i takich tam, bo to jest tak, że ludzie, co do których z

daleka widzisz, że mają dobre mniemanie o sobie, bez przerwy się skarżą, że mają złe

mniemanie o sobie. A przy tym negatywna samoocena jest w większości wypadków

uzasadniona, a nawet można powiedzieć, negatywna samoocena jest często jedyną pozytywną

cechą człowieka, a on nawet tego chce się koniecznie pozbyć.

Sam Brenner odkrył w sobie dużo dobrych stron, odkąd patrzył na siebie wyłącznie

oczami Soili. I myślami Soili myślał o koledze szkolnym chorego męża: interesujący

mężczyzna, tajemniczy i tym podobne. No więc dlaczego nie ma odwagi zagadnąć Cyganów?

Wyjaśnienie jest bardzo proste: po pierwsze, problemy językowe, po drugie, wrodzony lęk

przed obcymi, po trzecie, co cię to obchodzi, po czwarte, wzdragamy się przed zagadnięciem

background image

klęczącego człowieka. Bo to właśnie stwierdził podczas swoich wędrówek. Postawa klęcząca

z niewytłumaczonych powodów budziła w nim agresję. To jest właśnie najciekawsze,

żebranie w ogóle budzi u wszystkich uczestników agresję. Jeden się złości, że musi żebrać,

drugi się złości, że musi coś dać. Ale na jedną rzecz Brenner zwrócił szczególną uwagę. Że

nawet wśród żebraków są tacy i tacy.

Nie tylko w policji, gdzie to widać bardzo wyraźnie, jeden jest dwustuprocentowy i

nawet do łoża małżeńskiego nie kładzie się bez miotacza gazu pieprzowego, a drugi znowu po

luzacku i nawet nie robi żonie normalnych wymówek.

W wypadku żebraków chodzi nie tyle o gazy pieprzowe, ile o postawę. Niektórzy

zachowują się pokornie, i to jest w porządku. Usiąść na chodniku to też jest według mnie w

porządku, czapka w porządku, tabliczka w porządku, błędy ortograficznie na tabliczce w

porządku, nawet, mówię, jak jest bardzo zimno i chce koniecznie włożyć czapkę na głowę, to

proszę bardzo, nie mam nic przeciwko temu, jak inaczej się nie da, może nawet wyciągnąć

ręce, ładnie ułożone w koszyczek, do którego można włożyć monetę, według mnie to jeszcze

jest w porządku.

Ale któregoś dnia nastała ta moda z klęczeniem. To jest okropne. Klęczenie okropne,

nachalne wyciąganie rąk okropne. Ktoś taki nie dostanie ode mnie ani grosza. Brenner też

tego nie lubił. Ale to było jeszcze w jego dobrych czasach, kiedy jeszcze nie wiedział, że

wkrótce sam będzie wyciągał ręce po prośbie.

Słuchaj, od żebraków w śródmieściu w ogóle się niczego nie dowiedział. W przytułku

Vinzidorf, gdzie znajdują schronienie włóczędzy, też nikt nie słyszał o tych dwóch żebrakach

spod stadionu.

No i wtedy Brennerowi przypomniała się ta chiromantka, co to mu Tomas opowiadał,

że w razie potrzeby odczyta mu z ręki przeszłość, jeśli sobie czegoś nie może przypomnieć.

Więc wrócił jeszcze raz do kliniki Puntigam po lewej, to zresztą było niedaleko od

domu dziadka, i spytał Tomasa o adres.

Ale Tomas się tylko roześmiał:

background image

- Ona nie ma adresu. Mieszka w samochodzie kempingowym.

- No to gdzie ją znajdę?

- Za Dworcem Wschodnim. Tam jest kilka wozów kempingowych, ale tylko jeden jest

pomalowany na kolorowo, i właśnie tam mieszka Miriam. To jest prawdziwa chiromantka, a

nie jakaś ten...

Skrzywił się głupkowato i machnął pogardliwie ręką, co miało znaczyć: nie jakaś tam

panienka z dobrego domu, której dobrobyt padł na mózg i teraz za chiromantkę robi.

Musisz wiedzieć, że wróżenie z ręki, horoskopy, feng shui to teraz szeroko

rozpowszechnione choroby, trzeba bardzo uważać, żeby się nie zarazić. Zawleczono to przez

tę modę na Siuksów, ludzie specjalnie latają do Ameryki, żeby poznawać ducha Indian, to

znowu jakaś lekarka robi drugi fakultet z chiromancji, a to dyrektor banku cieszy się, moja

żona będzie bezpieczna jako wyznawczyni wudu.

Dlatego Brenner był naprawdę wdzięczny Tomasowi za tę wskazówkę. Bo

śródmiejska wróżbitka nie tylko przepowie mu fałszywie przyszłość, ale przede wszystkim

nie będzie umiała mu powiedzieć, gdzie zniknęli ci dwaj Cyganie.

No więc po raz pierwszy od wyjścia ze szpitala wyciągnął motor z szopy za

warsztatem. Na pewno nie było to zdrowo, że już znowu wsiadł na motor, ale w ten sposób

najłatwiej było mu się dostać do tej chiromantki na tyłach Dworca Wschodniego.

Samochód kempingowy odnalazł bez trudu i jak tylko zapukał do drzwi, od razu

poczuł dziwne swędzenie w prawej ręce. Bo wnętrze dłoni u człowieka jest szczególnie

wrażliwe, nosisz tam swoją przyszłość, nosisz tam swoją przeszłość, a we Włoszech jest

nawet taki święty, któremu przy różnych uroczystościach otwierają się krwawiące rany na

dłoniach.

Pasowałby mi taki samochód kempingowy, myślał Brenner, pukając trochę mocniej,

bo chiromantka miała telewizor włączony na cały regulator i nie słyszała pukania. Że też coś

background image

takiego jest możliwe, komendantowi Aschenbrennerowi nie zazdrościł jego raju, a Cygance

zazdrościł jakiegoś zapyziałego samochodu kempingowego. Bo nagle zrozumiał, dlaczego po

powrocie do Puntigam popadł w skrajnie negatywistyczny nastrój, a doktor Bonati wymyślił

nawet, że usiłował się zastrzelić. Nie uwierzysz, ale to właśnie ten dom go tak deprymował.

Dom dziadków, do którego się znów wprowadził poprzedniej jesieni. Bo taki dom jest po

prostu przyrośnięty do ziemi, i to ma w sobie coś strasznie deprymującego. Jeśli tego nie

rozumiesz, to nic na to nie poradzę.

Brenner zaczął z całej siły walić w szybę w drzwiach. No i widzisz, jak mieszkaniec

nie jest martwy, to takie walenie pomaga, bo teraz ktoś w środku wyłączył telewizor, a po

chwili drzwi się otworzyły.

Kochany Brenner zaczął się zastanawiać, jak ta kobieta dostała się do tego

samochodu, bo była trzy razy szersza od drzwi.

- E? - powiedziała.

Nie żeby nieżyczliwie, tu się mylisz. To było potwornie życzliwe „e”, tak się potrafią

odzywać tylko ludzie trzy razy szersi od drzwi.

- Wróżenie z ręki - powiedział Brenner, wyciągając rękę z rozcapierzonymi palcami.

- E?

- Przyszłość! Przeszłość!

- Koszt dwudziestak.

- Dziesiątak - powiedział Brenner, bo myśli sobie, pięć euro za przeszłość i pięć euro

za przyszłość to powinno wystarczyć.

Cyganka jednym pociągnięciem wypaliła do połowy papierosa bez filtra, od samego

patrzenia Brenner o mało nie dostał napadu astmy.

background image

- Koszt dwudziestak - odpowiedziała, nie wypuszczając w ogóle dymu, gdzie się ten

dym podział, myślał Brenner.

- Piętnaście.

- Ty Żyd - powiedziała Cyganka tym samym przyjaznym tonem i cofnęła się o pół

kroku, co miało znaczyć: przeciśnij się obok mnie.

Ale jak już wyszedł po drugiej stronie Cyganki, sytuacja wcale się nie poprawiła. Całe

wnętrze było zapchane gratami, a wszystko tak śmierdziało dymem papierosowym, że z

miejsca dostał palpitacji serca.

- Siądzie - powiedziała Cyganka, wskazując na wyświechtany fotel, na którym stał

ogromny telewizor.

Brenner, stękając, zestawił telewizor na podłogę, trochę to niebezpieczne, jak

podnosisz takie ciężary z raną w głowie, ale potem musiał przyznać, że już dawno mu się tak

wygodnie nie siedziało.

Cyganka usiadła na małym zydelku, który zupełnie pod nią zniknął, a między nimi

znajdował się mały stolik rozkładany, na którym Brenner położył piętnaście euro.

- Koszt dwudziestak - uśmiechnęła się Cyganka, odrywając filtr od marlboro, niby

własna marka: marlboro bez filtra.

Brenner dał jej te pieniądze, bo w końcu chciał ją wybadać i był przygotowany na to,

że będzie musiał dołożyć, jak się chce czegoś dowiedzieć.

Składany stolik między nimi był tak samo zagracony jak reszta pomieszczenia. Ale nie

gratami ezoterycznymi, jak to teraz jest w modzie w lepszych domach, tylko tak, jak się

walają graty, których nie ma gdzie położyć, czyli bielizna, przekąski, naczynia i mały nożyk

do obierania z czerwonym plastikowym uchwytem i zębatym ostrzem, bo to są najtańsze i

najlepsze noże, sam takich używam.

background image

Musiał położyć rękę na stoliku, wnętrzem dłoni do góry, pod światłem małej lampki, a

Cyganka włożyła potwornie grube okulary, bo chyba nie miała najlepszych oczu. Delikatnie

przesunęła palcami po jego linii życia, pogwizdując z cicha. Trochę się to Brennerowi wydało

dziwne. Normalnie to on pogwizdywał, stary nawyk, a inni pytali wtedy, co ty takiego

gwiżdżesz. Ale teraz nagle wszystko na odwrót. I kiedy Cyganka badała jego rękę, to nie on

gwizdał, tylko ona.

- Co ty takiego gwiżdżesz?

- Te mepijav laches rosnes - zanuciła cicho Cyganka, trochę malancholijnie, ale

pięknie.

- Możesz mi powiedzieć, co to znaczy po niemiecku? - spytał Brenner.

Bo pomyślał sobie, to dobry początek, najpierw trochę osobistej rozmowy, a potem

spytam ją o tych jej kolegów, którzy zniknęli. I nie muszę się obawiać, że mi ta melodia

zostanie w uchu, bo przecież już wcześniej piosenka puntigamczyków doprowadziła mnie do

martwego Köcka.

A ona znowu ten swój zaśpiew:

- Te mepijav laches rosnes, angla mande mire bersa dzan.

- Co to znaczy?

- Koszt dziesiątak - powiedziała Cyganka, nie podnosząc głowy znad jego ręki.

- Nieważne - mruknął Brenner, bo poczuł się dotknięty. Okazuje człowiek

zainteresowanie obcą kulturą i jeszcze musi płacić za swoją otwartą postawę.

Nie wiem dlaczego, może chiromantka jest wrażliwa na coś takiego, jakoś musiała

wyczuć, że się poczuł dotknięty w każdym razie przetłumaczyła mu to jednak gratis.

Trzymała mocno jego rękę i patrząc mu w oczy przez grube szkła okularów,

background image

recytowała wolno tekst, tak jak dawniej te nauczycielki języka w telewizji, zwłaszcza ta

Rosjanka mi się podobała, ale chiromantka nie po rosyjsku, chiromantka po cygańsku:

- Te mepijav laches rosnes.

A Brenner grzecznie powtarzał po niej, bo pamiętał jeszcze, jak to robił u logopedy:

- Te mepijav...

-... laches rosnes - pomogła mu Cyganka.

-... roses - skrócił nieco Brenner.

- Dokładnie - uśmiechnęła się Cyganka tysiącem złotych zębów i przetłumaczyła:

- Jak ja się upić, ja bardzo smutny.

- Smutni my som - Brenner basem.

- Smutni my som - powtórzyła Cyganka, bo myślała, że Brenner poprawia jej

niemczyznę, a on tylko tę piosenkę puntigamczyków przerobił, w miejscowym dialekcie:

Traurig samma. - Jak ja się upić, smutni my som.

Potem Cyganka znów cicho gwizdała melodię i dalej badała jego rękę. Brenner nie

dawał nic poznać po sobie. Ale trochę go to przeraziło, że Cyganka wyczytała mu z ręki tę

melodię, która się go uczepiła. Tyle tylko, że po cygańsku, a życie cygańskie zawsze wesołe,

więc pewnie tak dla wyrównania śpiewają przy piwie z tym „smutni”.

- Mężczyzna też som smutny - powiedziała Cyganka.

Brenner nie był pewien, czy to miało być pytanie, czy też wyczytała to z jego ręki. Ale

pomyślał sobie, że może nadeszła dogodna chwila, żeby ją zapytać o tych dwóch Cyganów:

- Tak, ponieważ dwaj moi przyjaciele zniknęli.

background image

- Aaa, musi szukać - uśmiechnęła się Cyganka.

- Twoi dwaj koledzy, którzy wystawali przed stadionem. Może mogłabyś mi pomóc

ich odnaleźć?

Udawała, że nie słyszy.

Koszt dziesiątak - powinien teraz powiedzieć Brenner. Albo nawet: koszt

dwudziestak. Ale tamta tylko w milczeniu studiowała jego rękę, to było strasznie

nieprzyjemne. A wtedy jeszcze jego ręka była cała i zdrowa.

- Jestem im winien pieniądze - powiedział Brenner. - I nie mogę ich znaleźć.

Ale Cyganka nadal nie reagowała. Wyczytała mu z dłoni parę rzeczy, najpierw

przeszłość, to było niesamowite, szkoła policyjna, historie z kobietami i inne rzeczy, o

których sam już nawet nie pamiętał, ale musiał przyznać, że to prawda.

Kochany, nie mógł już tego wytrzymać. Nagle mu się wydało, że samochód

kempingowy zrobił się jeszcze mniejszy, że gratów przybyło, zdawało mu się, że Cyganka

zrobiła się jeszcze grubsza. Serce tak mu waliło w piersi, że miał ochotę wyrwać rękę i uciec.

Ale nie dało się już cofnąć ręki ze stolika kempingowego. Ani o milimetr. Cyganka

trzymała ją tak mocno, że od razu sobie pomyślał, teraz zacznie mówić o przyszłości i już

wtedy w ogóle nie wyjdę z tej przyszłości. Spróbuj to sobie wyobrazić. Pośrodku stolika

kempingowego leży ręka Brennera, po jednej stronie ręki leżały: długopis, czarny kardigan w

delikatny rzucik, czarna chusta na głowę, a może do była duża chustka do nosa, napoczęta

paczka chipsów, popielniczka pęknięta na pół i sklejona, w której dopalało się marlboro bez

filtra, a po drugiej stronie ręki stała brudna filiżanka po kawie i talerzyk w róże. A na

talerzyku leżał nożyk z czerwonym uchwytem obok podstawy taniej lampy biurowej, która

się coraz bardziej obniżała i coraz mocniej podgrzewała rękę Brennera, bo ręka oczywiście

pod samą lampą.

Ale pod stożkiem światła widać było tylko otwartą dłoń i kciuk. Bo własną ręką

background image

Cyganka ściskała tak mocno pozostałe cztery palce Brennera, jakby mu je skręcała w imadle.

Ale ciekawa sprawa. Wcale go te palce nie bolały. Bolała go dłoń pośrodku. Bo Cyganka tak

intensywnie się w nią wpatrywała, aż Brenner się bał, że zaraz mu wypali dziurę w ręce tymi

oczami.

- Brena wyciąga pojutro - szepnęła.

- Co? - spytał Brenner.

Normalnie powinno się mówić „proszę”, a nie „co”, ale jak się człowiek bardzo

przerazi, to może też czasem powiedzieć „co”.

- Brena wyciąga pojutro - powiedziała Cyganka.

Może ta ręka dopiero teraz zaczęła go boleć, bo Cyganka przepowiedziała mu

niepomyślną przyszłość.

- Wyczytałaś to w mojej ręce?

Cyganka spojrzała na niego poważnie, ci Cyganie to potrafią, zawsze to poważne

spojrzenie, a potem skinęła głową i powiedziała jeszcze raz:

- Brena wyciąga pojutro.

Może teraz chiromantki są już tak wyszkolone jak ci lekarze od raka, wiedzą, że

wiadomość o śmierci trzeba powtórzyć kilkakrotnie, bo inaczej kandydat na tamten świat

gotów zaraz o tym zapomnieć, tak go rozpiera radość życia.

Jeszcze raz zajrzała do jego ręki, jakby dla upewnienia się, a potem powiedziała:

- Pojutro Brena wyciąga.

To oczywiście brzmi strasznie, jak ci Cyganka powie coś takiego. Jako człowiek

nowoczesny śmiejesz się z innych, których to przeraża, ale chciałbym widzieć twoją minę, jak

background image

ci ktoś ze śmiertelną powagą powie: „Wyciąga pojutro”.

Brennerowi przemknęło przez myśl, że głowa mu się przechyla jeszcze o kilka

milimetrów bardziej na niewłaściwą stronę. Śmieszne, w tej chwili mniej się nawet

przestraszył samego faktu, że mu przepowiedziano śmierć. Ale ta pedantyczna dokładność, z

jaką mu ją przepowiedziano, to go po prostu dobiło. Tak jak zdradzony współmałżonek

skarży się: gdyby mi to chociaż w innych słowach zakomunikował czy zakomunikowała.

Człowiek czepia się mniejszej okropności, jak nie może wytrzymać większej, a ja mówię,

dlaczego nie, jak to komuś pomaga.

- Brena wyciąga pojutro pół piąta rano - powiedziała Cyganka i uśmiechnęła się do

niego, jakby to była najlepsza wiadomość na świecie.

- Aha - powiedział Brenner. - O wpół do piątej rano.

Ale czuł się nadal nieswojo, bo wpół do piątej rano to była zawsze dla niego najgorsza

godzina. Jak całą noc balowałeś, to o wpół do piątej dopada cię melancholia i widzisz

wszystkie swoje sprawy we właściwym świetle. I na odwrót, jak musisz wstać o wpół do

piątej, to tak czy inaczej strzał w głowę. Zawsze sobie wyobrażał, że jakby co, coś rozerwie

go właśnie o wpół do piątej rano.

- Wyciąga - skinął głową.

Aż się sam zdziwił, że zaczął się dopasowywać językowo, może po prostu w godzinie

śmierci nawet w rodzinnym mieście człowiek staje się jakby trochę obcokrajowcem.

- A konkretnie jak wyciąga? To też jest napisane w mojej ręce?

- Pociąg.

- Aha, pociąg.

Jakoś nie mógł tego przełknąć, musiał jeszcze raz powtórzyć:

background image

- Pociąg, mówisz.

- Pociąg.

Powiesz, że Brenner powinien odczuć ulgę, jak skapował, że Cyganka chciała mu

tylko powiedzieć, że ma pojechać pociągiem i że ten pociąg odchodzi o wpół do piątej rano w

kierunku Słowacji. Powinien się cieszyć, bo to oznaczało wskazówkę, że Cyganie wyjeżdżają

wtedy do swojej rodzinnej wioski na Słowacji, gdzie od dnia mordu ukrywają się jego

świadkowie.

Ale tak to już jest, jak się raz dobrze przestraszysz. To wtedy nie możesz się tak

szybko przestawić. Teraz dopiero Brenner sobie uświadomił, że „pociąg” to brzmi tak jakoś

brzydko. Zamiast się cieszyć, że ma tylko wyjechać pociągiem, a nie wyciągnąć kopyta, nie

mógł się opędzić od tamtej myśli. „Pociąg” brzmi brzydko. Takie jakieś nieprzyjemne „ć” w

środku wyrazu. I skojarzyło mu się to jakoś z wyrazem „śmierć”, to „ć” brzmiało tak jakoś

okropnie. I akurat to samo „ć” w środku wyrazu „pociąg”, jakby ktoś wyciął w nim dziurę. A

przecież wtedy Brenner nie miał jeszcze dziury w ręce.

Możliwe, że ta dziura wtedy już gdzieś krążyła we wszechświecie, potrafię sobie coś

takiego wyobrazić. Ale jeszcze sporo czasu musiało upłynąć, zanim wylądowała w ręce

Brennera. Do tego czasu Brennerowi tyle się jeszcze po drodze przydarzyło, że można

powiedzieć, nóż w ręce to była prawie miła odmiana.

background image

8

Ale jednego ta chiromantka Brennerowi nie przepowiedziała. Że zanim wsiądzie do

pociągu, spotka się jeszcze raz z Soili. Nie uwierzysz, ale ta Soili była dla niego bardzo miła,

nawet trochę ten.

Trzeba ci wiedzieć, że Brenner wkradł się do pokoju dla osób w stanie agonalnym,

dokąd tymczasem przeniesiono Aschenbrennera. Miał nadzieję, że wydobędzie z szefa

dochodzeniówki jakieś wyznanie albo że tamten się z czymś wygada w śpiączce. Ale nie było

na to najmniejszej szansy, z komendantem nie można było rozmawiać, i w chwili, gdy

Brenner już chciał zrezygnować i wrócić do domu, do pokoju weszła Soili.

A Brenner przerażony, jak ta Soili źle wygląda. Nie miał pojęcia, że kilka

przepłakanych dni może tak się odbić na twarzy człowieka. Tylko nie zrozum mnie źle. Jej

twarz podobała mu się teraz nawet bardziej niż przedtem, Brenner gustował w szczupłych i

bladych twarzach, na zasadzie: z gruba ciosany jestem ja sam. Chodzi o to, że jej koniec nosa

wskazywał na to, że się ma kiepsko. A to, że spotkała Brennera w pokoju chorego, wcale nie

poprawiło jej nastroju. Miał poczucie, że ona w jakiś sposób wyczuwa, że on jest tutaj nie

tylko z czystej przyjaźni.

- Zaraz panią zostawię samą z mężem - powiedział takim obłudnym tonem, że

Aschenbrenner by się w grobie obrócił, gdyby już tam był.

Ale Soili powiedziała, żeby spokojnie został, bo jej mąż się może ucieszy, jak usłyszy

znajome głosy A ona już sama nie wie, o czym ma z nim rozmawiać.

Brenner oczywiście też nie wiedział, o czym ma z nią rozmawiać w pokoju

umierającego. Przecież nie mógł jej powiedzieć, że z tym czerwonym noskiem i

podkrążonymi oczami podoba mu się jeszcze bardziej niż normalnie. Na pewno by się

rozgniewała.

- Jestem strasznie przeziębiona - powiedziała Soili.

background image

Bo musiała zauważyć, że Brenner się ciągle gapi na jej czerwony nos. Trudno mu to

mieć za złe, wzrok ludzki zatrzymuje się najchętniej na wystających częściach, to prawo

natury, a jak ta część jest do tego czerwona, to człowiek jest po prostu bezsilny.

Tylko natura tak to urządziła u mężczyzny, że ma z natury głupie spojrzenie. Zawsze

powtarzam, że najlepszym rozwiązaniem byłaby taka męska woalka, bo wtedy nie widać

oczu. Ale oczywiście nie ma sprawiedliwości na tym świecie, bo istnieją tylko woalki dla pań

i panie mogą na pogrzebie ukryć zapłakane oczy A przecież zapłakane oczy nie są nawet w

połowie takie złe, jak głupie spojrzenie.

No i tym samym jesteśmy znowu przy Soili, którą natura tak faworyzowała, że z

zapłakanymi oczami i zasmarkanym noskiem była jeszcze ładniejsza. Ale nie, trzeba to ukryć,

więc jak już Brenner ją zobaczył z tymi zapłakanymi oczami, to musi się tego chociaż

wyprzeć, no więc: jestem strasznie przeziębiona.

No i teraz co można odpowiedzieć na taką głupią wymówkę, jeśli nie chce się jeszcze

pogorszyć sytuacji? Niełatwe zadanie, ale Brenner bez zastanowienia:

- Nic dziwnego, skoro pani biega boso w miesiącu na „r”.

W tej skomplikowanej sytuacji była to doprawdy odpowiedź pierwsza klasa, szczerze

mówię, mnie by coś takiego nie przyszło do głowy. Brenner się oczywiście ucieszył, kiedy

zobaczył, że ta odpowiedź wywołała lekki uśmiech na twarzy Soili, możesz sobie wyobrazić.

Powiesz, że pokoju umierającego nie wypada flirtować z jego żoną. I Brenner zawsze

bez namysłu by to przyznał. No bo to prawda, nie ma co deliberować nad oczywistą sprawą,

w pokoju umierającego to jeszcze za wcześnie.

Można na przykład na stypie zacząć od paru komplementów, można, jeśli się już nie

da inaczej, jeszcze na pogrzebie podtrzymywać wdowę trochę mocniej, niż trzeba, kiedy

grabarze opuszczają trumnę, można ją na przykład lekko objąć w talii, żeby się nie załamała,

można nawet, jeśli jest duża konkurencja, jeszcze przed pogrzebem służyć radą i pomocą, na

przykład jeżeli ciało leży w domu na marach, czuwać przy nim do późna w nocy. A już

najwcześniej, i tylko w wyjątkowych wypadkach, można zacząć w chwili, gdy wdowa czułym

background image

gestem zamyka oczy nieboszczykowi, to wtedy można jakby w geście pomocy delikatnie

pogłaskać wdowę po dłoni głaszczącej oczy męża, to jest na mój gust najwcześniej, jak tylko

można. Ale pokój umierającego, kiedy jeszcze istnieje jakiś cień nadziei, to już jest trochę

ten. I Brenner nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Nawet jeśli chodzi o Aschenbrennera.

Najpierw to był tylko wynik zakłopotania, bo chciał ukryć przed Soili prawdziwy powód

odwiedzin. Zależało mu na tym, żeby Soili nie zaczęła czegoś podejrzewać, dlatego tak się

starał, żeby dawać właściwe odpowiedzi. Może nie tylko dlatego, przyznaję. Oczywiście

podobało mu się, że uwagą na temat chodzenia boso wywołał tak piękny uśmiech na jej

twarzy, to jasne, byłaby to już przesada, gdyby go to choć odrobinę nie ucieszyło.

A mimo to musiało być po nim widać, że się poczuwa do winy, bo nagle Soili

powiedziała, i to, nie ma co ukrywać, prawie czule:

- Nie powinien pan mieć wyrzutów sumienia.

- Łatwo powiedzieć! - odparł Brenner.

Bo jak się już raz zacznie kłamać, to czasem trudno się zatrzymać, więc żeby nie

wpaść w poślizg, trzeba się trzymać zasady: tylko nie hamować.

- Erwin chorował już od dawna, dlatego był w domu, bo nie czuł się dobrze.

- Owszem, mam wyrzuty sumienia - powiedział Brenner. - Nie powinienem był

wspominać naszego zamordowanego kolegi szkolnego. Strasznie się tym zdenerwował.

Soili znów łzy napłynęły do oczu. Rzeczywiście była w takim stanie, że lada

drobnostka wyprowadzała ją z równowagi.

- I znowu o tym zaczynam - powiedział Brenner. - Mówmy lepiej o czym innym.

Widzisz, oboje bardzo się starali prowadzić właściwą rozmowę. Rzeczową

konwersację. Mówić o umierającym, o poczuciu winy, wszystko po to, żeby potem z

podniesionym czołem móc powiedzieć, w pokoju umierającego nie prowadziliśmy zbyt

osobistych rozmów.

background image

Ale ja zawsze powtarzam, jeśli między mężczyzną i kobietą sprawy zaszły tak daleko,

że rozwinęło się to coś, taki ten, to możesz robić, co chcesz, a tego się po prostu nie da

stłumić. Możesz wsuwać między tych dwoje rozmowy i tematy, ile tylko chcesz, a przy

najbliższej okazji to znowu wyskakuje. Wyobraź sobie, to jest jak takie ciche buczenie,

którego się nie słyszy, kiedy się rozmawia, ale jak tylko zapadnie cisza, zaraz znowu to

buczenie.

Musisz wiedzieć, że ciche buczenie aparatury podtrzymującej życie Aschenbrennera

wydawało im się potwornie głośne, jak tylko przestawali rozmawiać. Więc nie można im

mieć za złe, że próbowali zagłuszyć to buczenie. Miłymi rozmowami, nic w tym w końcu

zdrożnego. Czasem Aschenbrenner odsapywał głośno, jakby jednak do niego dotarło, że ci

dwoje tak się świetnie rozumieją, jakby próbował zaprotestować, ale raczej powiedziałbym,

że nic do niego nie docierało, tylko po prostu, jak to człowiek po udarze, czasem ciężko

odetchnie.

- Erwin dużo mi o panu opowiadał - uśmiechnęła się Soili.

- Na pewno wszystko nieprawda.

- Że pan dawniej zawsze siadał na ławeczkach po prawej stronie rzeki, nigdy po lewej.

- Co?

- Z dziewczynami.

Nie do wiary, tego nawet chiromantka nie zobaczyła w jego przeszłości. Brenner też

już o tym zupełnie nie pamiętał. Przypomniał sobie dopiero w tej chwili, jak zobaczył, że

Soili dostała wypieków ze strachu, że mogła posunąć się za daleko.

- Zupełnie sobie tego nie przypominam. Zresztą dawniej nie było tam żadnych

ławeczek.

Muszę powiedzieć, że czysto merytorycznie Brenner oczywiście miał rację. W

background image

tamtych czasach nie było jeszcze promenady nadrzecznej w tym sensie. Ale to była

oczywiście tak głupia wymówka, że Soili nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Słuchaj,

już nawet za moich czasów spacerowaliśmy wieczorami nad rzeką, bo bulwaru to może nie

było, ale dziewczyny w Grazu zawsze były pierwsza klasa.

A Brenner był przesądny i uważał, że ma się więcej szans u kobiety, jeśli po kinie

zaprowadzi się ją na prawy brzeg rzeki niż na lewy. Jeśli całowałeś się z nią na ławeczce na

prawym brzegu, to murowane, że poszła z tobą do domu, na lewym brzegu różnie,

pięćdziesiąt, sześćdziesiąt procent, raz poszła z tobą, a raz: jeszcze za wcześnie. A jak się

całowałeś na lewym brzegu, to najpierw poszła, a potem w łóżku w ostatniej chwili: lepiej

nie. Jeszcze nie jestem gotowa, moje uczucia mówią mi co innego, horoskop ostrzega, tysiąc

wymówek, jeśli się zaczęło na niewłaściwym brzegu rzeki Mur. A całowanie na prawym

brzegu - zawsze stuprocentowy sukces.

Ale ciekawa sprawa. Wtedy Brenner nawet się nie rumienił, jak rozgłaszał te swoje

rewelacje. Nie wiem, czy od tamtego czasu w ogóle się chociaż raz zarumienił, bo po

pierwsze, miał zawsze trochę czerwoną twarz, więc i tak by nie było widać, a po drugie,

nigdy nie było mu głupio, bo miał taką zasadę: dlaczego miałoby mi być głupio? A

tymczasem w tym pokoju umierającego ta Soili patrzyła na niego tak wyzywająco, że Brenner

był zadowolony, że w pokoju panuje półmrok, bo czuł, jak go zalewa fala gorąca.

I może to był odruch obronny, może po prostu stchórzył, dość, że właśnie w tej chwili

przeskoczył do problemów detektywistycznych. Bo oczywiście: jeśli o tym wie, to może wie

też o napadzie na bank. I może ironia losu: dowie się od Soili tego, co na próżno próbował

wydusić z jej męża, czyli dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Robiliśmy wtedy różne głupstwa - powiedział.

- Mogę sobie wyobrazić.

To brzmiało tak, jakby nie wiedziała.

- Niektóre z tych rzeczy, które robiliśmy, były takie, że dzisiaj bym powiedział: to nie

było rozsądne.

background image

- No tak, wszyscy robiliśmy takie rzeczy - powiedziała Soili.

- Ach tak?

- Ja też mam swoje grzechy młodości na sumieniu - uśmiechnęła się.

I właśnie w tej chwili, kiedy Brenner już myślał, no, teraz się do siebie zbliżymy,

drzwi pokoju się uchylają, przez szparę wsuwa się brązowa torba na zakupy, rękaw

brązowego płaszcza wsuwa się przez szparę, przez półotwarte drzwi dochodzi nerwowe

pokasływanie i szelest, zapach cytryn dociera przez drzwi, drugi rękaw płaszcza z parasolką

wsuwa się przez szparę w drzwiach, człapanie i szuranie dochodzi przez szparę w drzwiach,

siwa głowa kobiety wsuwa się przez drzwi, no i wreszcie, i ostatecznie, pół godziny od

pierwszego przeciągu, pojawia się w pokoju cała starsza pani.

Brenner pomyślał, że to ciotka albo siostra Aschenbrennera. Bo matka

Aschenbrennera umarła, jak jeszcze był w szkole policyjnej. Wiedział o tym dlatego, że mniej

więcej w tym samym czasie umarła w Berlinie jego matka, bo po śmierci męża zaczęła

zupełnie nowe życie, mówię ci, sprzątaczka na pływalni, no i mówiło się, że ta para na

pływalni była powodem, że zmarła już w wieku pięćdziesięciu trzech lat.

- Ależ mamo! - wyrwał go z rozmyślań podrażniony głos Soili. - Przecież ci mówiłam,

nie musisz przychodzić codziennie.

No i teraz mama - zawsze niedobrze. Zwłaszcza jak taki Brenner ma właśnie ważną

naradę z córką. Szczególnie jak mama tak bardzo sympatyzuje z kwękającym mężem, że go

codziennie odwiedza w pokoju dla beznadziejnie chorych, a kolegi Brennera w ogóle nie

zauważa.

- To jest pan Brenner, kolega Erwina. Moja matka - przedstawiła ich sobie Soili.

- Pochwalony, Brenner, bardzo mi miło - powiedział Brenner, wyciągając rękę.

Powiesz, „bardzo mi miło” to raczej nietypowy zwrot w ustach Brennera. Coś takiego

background image

wymyka się oczywiście człowiekowi zwykle w chwilach wewnętrznego rozdarcia. Bo z

jednej strony wcale nie było mu miło, że mu przeszkodziła, jasna sprawa. Ale znowu to z

tymi uczuciami. Że w środku jednego uczucia masz inne uczucie. Bo w środku prywatnego

„bardzo mi niemiło” Brennera kryło się jednak maleńkie detektywistyczne „miło”, niby

nadzieja: może matce wypsnie się coś na temat zięcia.

- Pochwalony, Maric - przedstawiła się starsza pani i zaraz poszukała w nim

sprzymierzeńca przeciwko własnej córce: - Moja córka nie chce, żebym odwiedzała zięcia.

Soili przewróciła oczami, zupełnie jak pensjonarka.

- Ale co też pani mówi. Im więcej odwiedzin, tym lepiej dla niego. Coś takiego czuje

się nawet w śpiączce. Jestem tego pewien - dodał Brenner, mrugając do Soili, niby: nie

przejmuj się tym.

- Przyniosłam mu parę pomarańczy - szeptała nerwowa matka, teraz znów do Soili. -

Upiekłam też ciasto i przyniosłam mu herbatniki.

- Ale przecież wiesz, że jest sztucznie odżywiany. - No właśnie - powiedziała matka. -

Musi chociaż mieć obok siebie prawdziwe jedzenie, żeby nabrał apetytu.

Soili znowu przewróciła oczami, pewnie już miała taki odruch. Było jej oczywiście

głupio wobec Brennera i z całą pewnością bawiłoby go jej zakłopotanie, ale jak na ironię

jemu samemu było jeszcze bardziej głupio niż jej. Bo ta matka wypiekająca ciasta była mniej

więcej w jego wieku, a na dobitkę powiedziała jeszcze:

- Wydaje mi się, jakbym pana skądś znała.

Soili znów oczy do sufitu, to wyglądało strasznie fajnie, jak tak nerwowo przewracała

oczami, no i teraz Brenner przynajmniej miał odrobinę przyjemności, widzisz, to znowu takie

maleńkie dodatkowe uczucie w morzu nieprzyjemności.

- Mamo, tobie każdy mężczyzna wydaje się znajomy.

background image

Pani Maric uśmiechnęła się.

- Moja córka ciągle się mnie wstydzi. Ale nic na to nie poradzę, naprawdę wydaje mi

się, jakbym pana skądś znała.

- Pan Brenner dopiero pół roku temu sprowadził się do Grazu.

- Właśnie, skąd pan pochodzi?

- Z Wiednia - skłamał Brenner, niby: samobójstwo dobrego imienia.

Ale zrobił to, bo sobie pomyślał: Soili będzie miała u mnie dług wdzięczności, skoro

dla niej posunąłem się tak daleko.

- Już wiem dlaczego - rozpromieniła się pani Maric. - Pan mi trochę przypomina ojca

Soili.

- Mamo!

- Ale nie musi pan się obawiać - zachichotała pani Maric. - On już dawno nie żyje.

Brenner zwrócił uwagę, że cytrynowy zapach, jaki roztaczała pani Maric, mocno

przypomina zapach likieru cytrynowego, i pewnie dlatego była taka rozmowna, że jej córka

skręcała się z zakłopotania.

- Erwin na pewno się ucieszy, jeśli mu jeszcze przez chwilę dotrzymasz towarzystwa -

powiedziała Soili do matki, wkładając płaszcz i łapiąc torebkę. - Jestem już spóźniona.

Posłuchaj, to naprawdę ciekawe. Mężczyźni tego nie potrafią, a kobiety tak. W taki

sposób wstać, wziąć torebkę i ruszyć do drzwi, że będąc mężczyzną, od razu wiesz: jak się

natychmiast nie poderwę, przegrałem.

Na dworze Soili tysiąc razy usprawiedliwiała się z powodu natręctwa matki.

background image

- To nie do wiary - wyjaśniała zażenowana. - Ostatnio moja matka bajeruje wszystkich

mężczyzn, jacy jej się nawiną pod rękę. I zawsze to samo, że są podobni do mojego zmarłego

ojca.

- O swoich grzechach młodości będzie mi pani musiała niestety opowiedzieć

następnym razem - powiedział Brenner.

Soili zaproponowała, żeby wpadł wieczorem do jej lokalu. Nie uwierzysz, ale należał

do niej najlepszy bar w całym Grazu - Bar Pasoliniego. Wyjaśniła, że odziedziczyła go kilka

lat temu po matce, i dała mu do zrozumienia, że kto nie zna Baru Pasoliniego, ten jest z

Księżyca, bo to najważniejsze miejsce spotkań w całym Grazu.

Może Brennerowi było trochę głupio, że nie zna tego jej baru dla prominentów nawet

ze słyszenia. Bo inaczej dlaczego by teraz wyjechał z tym, jakim to on był dawniej fanem

kinowym, niby: z Pasolinim na ty.

Co zresztą było prawdą. Trzeba ci wiedzieć, że jako młody człowiek Brenner odkrył,

że na kobiety, w każdym razie na ówczesne kobiety, muszę dodać, film problemowy ma

lepszy wpływ niż, dajmy na to, prawdziwy film. Niektóre były bardziej dostępne po

trzygodzinnym filmie problemowym niż po trzygodzinnej nasiadówce w barze, no a bilet do

kina oczywiście znacznie tańszy Jedyna wada tego rozwiązania - po filmie problemowym

Brenner nie miał już wcale ochoty i potrzebował dwukrotnie dłuższego pobytu w barze, by się

z niego otrząsnąć.

- No to ewentualnie do zobaczenia dziś wieczorem - powiedziała Soili na pożegnanie.

- Jeśli mi nic nie wypadnie, tak na wszelki wypadek.

Powiedział to tylko tak, nie myśląc o niczym specjalnym. Był pewien, że mu nic nie

wypadnie. No i widzisz, potwierdziło się, co to za łaska, że nie znamy za dobrze naszej

przyszłości. Bo Brenner nie mógł potem wyjść ze zdumienia, ile różnych rzeczy mu wypadło,

zanim znowu zobaczył Soili.

background image

9

Brenner omal się nie spóźnił na poranny pociąg, tak był sfrustrowany wystawaniem

godzinami w Barze Pasoliniego. Po alkoholu nie był smutny, ale bezczelne odzywki

supermłodzieńców troszkę go zasmuciły.

Ci wytatuowani idioci nie byli oczywiście winni tego, że Soili się nie pokazała, ale z

drugiej strony na kimś trzeba odreagować. I gdyby Brenner nie złapał jednego z tych bufonów

za tlenione wypomadowane kudły sterczące jak druty i nie wyprowadził za drzwi, to i sam by

nie wyszedł na świeże powietrze i nie dotarłby w porę na dworzec. A tak elegancko wstrzelił

się w przyszłość, którą mu przepowiedziała chiromantka.

Bo na tym właśnie polega niebezpieczeństwo przy wróżeniu z ręki, przepowiadaniu

przyszłości. Najpierw nie bierzesz tego zbyt poważnie, ale potem, kiedy jest za późno,

przychodzi ci do głowy, teraz już nie dam rady wyjść z mojej przyszłości. A przede

wszystkim nigdy nie wiesz dokładnie, w których punktach wróżbitka miała rację, a w których

się myliła. Bo żeby wszystko się zgadzało, to tego nawet najlepsza chiromantka nie jest w

stanie ci zagwarantować.

Z tym, że pociąg odjedzie o wpół do piątej, to miała rację. Ale dobrze, to jeszcze

żadna sztuka, to nawet kolej ci dokładnie przepowie godzinę albo dwie przed odjazdem. Ale

to jeszcze nie znaczy, że chiromantka ze wszystkim innym też miała rację, bo na przykład

powiedziała mu, że w miejscowości Hostice we wschodniej Słowacji po ośmiu godzinach

jazdy znajdzie jej dwóch kuzynów. Mówiła, że w ciągu ostatnich paru tygodni sporo zarobili,

prace pomocnicze dla gospodarza stadionu, teraz przez jakiś czas nie muszą już żebrać. Że

sporo zarobili, to by się zgadzało, myślał Brenner, jeśli to były odpowiednie prace

pomocnicze. Ale interesowało go, czy chiromantka naprawdę nie wiedziała, że ci dwaj nie

mają już odwagi pojawić się w mieście, bo jako świadkowie mordu boją się o swoje życie.

Uważaj: przepowiednia Cyganki, że Brenner wsiądzie do pociągu odchodzącego o

wpół do piątej, spełniła się w stu procentach. I że jeden z tych wagonów będzie oznaczony

trzema kreskami zrobionymi kredą, to też się zgadzało. Sprawdziło się nawet to, że pociąg

background image

będzie podstawiony na godzinę przed odjazdem. A to, że dostaniesz lepsze miejsce, jak

wsiądziesz wcześniej, mój Boże, to każdy wie, na to nie potrzeba wróżki.

Ale i tak dostał dobre miejsce. Bo widzisz, w jej przepowiedni nie było mowy o tym,

że to będzie pociąg towarowy Trafił mu się akurat wagon ze śmieciami, bo w dzisiejszych

czasach ciągle pojawia się pytanie, co zrobić ze śmieciami, no i niektórzy cwani biznesmeni

mówią, to przerzućmy im te śmieci przez granicę. Ale Brenner ani chwili się nie namyślał, no

to walę do wagonu ze śmieciami.

Podróżowanie w całkowicie ciemnym wagonie ze śmieciami ma oczywiście swoje

zalety, bo nie musisz wysłuchiwać cudzych rozmów, nie musisz policzkować uczniów, nie

musisz jakiejś gadulskiej wyjmować z ręki komórki, mówiąc uprzejmie: przy wysiadaniu

otrzyma ją pani z powrotem, i nie musisz się bać, że ktoś zechce z tobą nawiązać rozmowę.

No ale dość tych zachwytów nad wagonem-śmieciarką. Bo taki wagon ma też swoje

wady. Nic nie widzisz, nie wiesz, czy oprócz ciebie ktoś tu jeszcze jest, musisz się bać, że się

o coś lub o kogoś potkniesz i rozbijesz sobie głowę i, i, i.

No i teraz Brenner położył się po prostu na pierwszej lepszej wolnej powierzchni, jaką

udało mu się wymacać. Gapił się w ciemność, próbując opanować dreszcze. Ale nic nie

pomagało, bo jak się już oswoił z zimnem, to nasilał się strach, a jak się oswoił ze strachem,

to znowu nasilało się zimno.

Uspokoił się dopiero wtedy, jak pociąg ruszył. Teraz mógłby nawet głośno szczękać

zębami, śpiewać i gwizdać, teraz mógłby nawet krzyczeć ze strachu i nikt by go nie usłyszał.

Bo jak taki pociąg towarowy się rozpędzi, to jest taki hałas, że to już nie ma nic wspólnego ze

zmysłem słuchu. To tak, jakbyś sobie kulę pakował w łeb, ale nie jeden raz, tylko sto razy na

sekundę.

Jednak wyobraź sobie: Brenner i tak natychmiast zasnął. Spał snem sprawiedliwego,

po raz pierwszy od wyjścia ze śpiączki. Lepiej od noworodka, który ma przysłowiowy dobry

sen, bo wiadomo, taki noworodek jest kompletnie niezainteresowany światem, przesypia swój

najlepszy czas, bo wydaje mi się, że tym półślepym robaczkom świat wydaje się ciemnym

wagonem ze śmieciami.

background image

No i teraz, co jest lepsze niż nowo narodzony? Lepsze niż nowo narodzony jest

martwy Bo w przeciwnym razie zawsze jest problem z budzeniem się.

- Brenner! - usłyszał przez sen grzmiący głos i wydawało mu się, że to siostra Corinna

dopadła go w tym wagonie-śmieciarce.

No i widzisz, wcale nie był taki daleki od prawdy Bo jak wreszcie udało mu się

otworzyć oczy, zobaczył Tomasa szczerzącego do niego zęby. Pozostali trzej Cyganie też się

uśmiechali, ale bezzębnie. Niektórzy Cyganie mają złote zęby, ale wielu Cyganów ma tylko

dziury po zębach, bo u Cyganów zęby bardzo wcześnie udają się na wędrówkę. Złotych

zębów im nie-Cyganie zawsze strasznie zazdroszczą, żebyś wiedział, ale dziur po zębach nie

zazdroszczą im nawet najwięksi zazdrośnicy. Chociaż. Tych ich uśmiechów to można im było

pozazdrościć, bo wszyscy trzej się świetnie bawili.

- Śpisz jak niemowlę - uśmiechnął się Tomas.

- A co ty tu robisz?

- Moja ciotka powiedziała, że potrzebujesz przewodnika.

- Co za ciotka?

- Chiromantka.

- To jest twoja ciotka?

Tomas mrugnął do niego, niby: boisz się powiedzieć, że w takim razie ja też jestem

Cyganem.

- W takim razie ty też jesteś Cyganem - powiedział Brenner, bo wyrwany nagle ze

snu, myślał wolno i nie od razu właściwie odczytał to mrugnięcie.

Tomas się zezłościł. Ale nie z powodu głupiego komentarza Brennera, tylko dlatego,

background image

że widział coś, czego tamci jeszcze nie widzieli.

- Dlaczego pociąg nie jedzie? - spytał Brenner.

- Stoimy już od dobrej pół godziny Ale wiesz, co jest gorsze od stania?

Brenner nie udzielił odpowiedzi. Człowieka wybitego ze snu zasypać pytaniami to

była jedna z najgorszych rzeczy, jakie potrafił sobie wyobrazić.

- Chodzenie - odpowiedział Tomas na pytające spojrzenie Brennera i wskazał głową

coś za jego plecami.

Bo za plecami Brennera wsiadał właśnie do wagonu kolejarz, no i oczywiście

wyrzucił ich wszystkich z wagonu na zbity pysk, szkoda gadać.

Ale muszę powiedzieć, że Brenner odkrył w tym pewien plus. Bo ledwie zleźli z

wagonu, trzej milczący Cyganie, którzy nie mówili po niemiecku, poczęstowali go ze swojej

butelki, niby bruderszaft.

- A ty nie pijesz? - spytał Brenner Tomasa.

- Nie powinienem już pić alkoholu.

- Wcześnie z tym zacząłeś.

- Ale z zaczynaniem też wcześnie zacząłem.

Brennerowi potwornie chciało się pić, no i trzy godziny marszu, gdyby mu to ktoś

przepowiedział, to myślę, że by sobie z tym wszystkim dał spokój. Niech sobie morderca hasa

po świecie, trzy godziny na piechotę to nie fraszka. Po dwóch godzinach stopy mu odpadały,

zaczął utykać.

- Najchętniej zdjąłbym buty - narzekał.

background image

- Jest jeszcze na to za zimno - powiedział Tomas.

- No tak, przecież to jest jeszcze miesiąc na „r” - i dodał, widząc, że Tomas nie

rozumie: - U nas mówią, że w miesiących na „r” nie należy chodzić boso. Nawet jeśli jest już

ciepło.

Tomas się roześmiał.

- Znam tę regułę. Ale nie z chodzeniem boso.

- Tylko?

- Z małżami.

Brenner myślał, że tamten się z niego nabija, ale Tomas wyjaśnił poważnie:

- Siostra Vanessa mi to kiedyś powiedziała. Tylko w miesiącach na „r” można jeść

małże. A w miesiącach bez „r” jest za ciepło na jedzenie małży. Zatrułeś się już kiedy

małżami?

- A czy w waszym języku są w ogóle miesiące na „r”? - spytał Brenner.

- My zawsze jemy małże - uśmiechnął się Tomas.

Szli dalej w milczeniu, po jakimś czasie Tomas odezwał się do Brennera:

- Ciocia powiedziała, że chce cię najpierw obejrzeć, zanim cię zaprowadzimy do

moich kuzynów.

- Teraz rozumiem, dlaczego tyle wiedziała o mojej przeszłości.

Tomas się roześmiał.

- Ona sama potrafi dużo wyczytać. Ale trochę jej podpowiedziałem. Przez cały czas

background image

mnie denerwowałeś tymi swoimi opowieściami z przeszłości. Szkoła policyjna. Dużo motoru.

Mało dziewczyn - śmiał się.

- Poczekaj, jak ci jeszcze coś powiem.

- Kuzyni pracowali czasem dla Köcka. Czasem pozwalał im spać na stadionie.

Widzieli, jak rano wsiadałeś na motor. A wieczorem Köck im powiedział, że strzeliłeś sobie

w głowę.

- Poczekaj, jak ci jeszcze coś powiem - powtórzył Brenner.

- Dobrze, że mi tyle opowiadałeś, dlatego wiem, że chcesz pomóc moim kuzynom.

Boją się.

- Kogo? Mordercy czy policji?

- Może jednego i drugiego - powiedział Tomas.

Szli dalej i Brenner zaczął pogwizdywać cicho, ale nie doczekał się żadnej reakcji ze

strony Tomasa. W końcu spytał:

- Nie znasz tej piosenki?

- Owszem - przyznał Tomas. - Dlatego przestałem pić. Bo ja też się robię smutny od

picia. Naprawdę są lepsze narkotyki. Zresztą ta piosenka mi się w ogóle nie podoba.

- Jak to, przecież to jest piosenka twojej ciotki!

- No i co z tego? Czy dlatego wszyscy Cyganie muszą lubić taką muzykę? Wy też nie

słuchacie ciągle muzyki ludowej, no nie?

Brenner się zawstydził.

- My ciągle słuchamy,Weseli my som, my z Puntigam”, a wy ciągle słuchacie „Smutni

background image

my som, my z Puntigam”.

- No właśnie.

- A jaką muzykę ty lubisz? - spytał Brenner.

- Jimiego Hendriksa.

Kochany Teraz Brenner już zupełnie nie wiedział, czy ma powiedzieć „ja też”, czy

zabrzmi to idiotycznie.

- Ja też - powiedział, ale od razu zobaczył, że Tomas mu nie wierzy. - Jesteś nawet do

niego podobny.

- Ale bardziej do wczesnego Jimiego Hendriksa - powiedział Tomas. - Stary jest dla

mnie trochę za dziecinny.

- Niewłaściwe narkotyki.

- Może.

- To były wspaniałe czasy.

Brenner trochę się zezłościł, że Tomas nie podejmuje rozmowy tak jak należy, dlatego

powiedział to z tymi wspaniałymi czasami, niby: byłem przy tym.

Ale rozmowa się urwała, Tomas gawędził trochę z pozostałymi, a Brenner dreptał

obok nich w milczeniu.

- Daleko jeszcze? - zmienił temat.

Z Hendriksem udowodnię mu następnym razem, myślał. Stopy miał potwornie obolałe

i szedł coraz wolniej.

background image

- Ludzie mówią, że wy, Cyganie, jeździcie tylko mercedesami, ale jak trzeba, to go nie

macie.

- Już nie jeździmy mercedesami. Mercedes płaci każdemu Cyganowi pewną sumę,

żebyśmy jeździli audi albo BMW.

- A przy pociągach jeszcze wam nie płacą?

- Przy pociągach jeszcze zalegają z opłatą. Nie znają najnowszych metod.

- Parę lat temu w Grazu rzeczywiście płacili żebrakom, żeby nie żebrali. Ile to

ludziom napsuło nerwów.

- Nie było mnie jeszcze wtedy w Grazu.

Popatrz, Tomas nie mógł tego wiedzieć, ale w Grazu rzeczywiście była taka próba, że

żebracy dostawali parę groszy z kasy miejskiej, żeby nie musieli żebrać i zniknęli z

krajobrazu miasta. No i oczywiście zaraz krzyk w gazetach, nie możemy na to pozwolić.

- Pensja żebraka w Grazu, pensja za rezygnację z żebrania w Stuttgarcie - skrzywił

twarz w uśmiechu Tomas - i tak grosik do grosika.

- Wy, Cyganie, możecie być bogaci, wystarczy, żebyście wszędzie poznikali.

- No właśnie dlatego ciągle podróżujemy.

Brenner odzywał się coraz rzadziej, bo był zaabsorbowany swoimi piekącymi

stopami. I dopiero, kiedy stwierdził, że dłużej nie wytrzyma, powiedział:

- Dałbym wiele za to, żebyśmy zaraz byli na miejscu.

- Ile? - spytał Tomas.

Dobrze, że Brenner niczego nie palnął, bo zaraz za zakrętem ukazały się baraki.

background image

Zostało najwyżej z pięćset metrów, nie więcej. Ale ciekawa sprawa. Im bliżej podchodzili,

tym bardziej sobie Brenner życzył, żeby osada się oddalała. Bo sprawiała wrażenie

potwornego zaniedbania.

Z początku, jak tylko weszli na teren osiedla, nie wyglądało to jeszcze tak źle.

Najpierw tylko bieda, ale jeszcze nie beznadziejność. Najpierw tylko worek na śmieci zamiast

szyby w oknie, ale jeszcze nie worek na głowie. Najpierw tylko tak w ogóle smród, ale

jeszcze nie ten.

Jak zobaczyli baraki, to trzej przyjaciele Tomasa jeszcze się cieszyli, że wracają do

domu. Cieszyli się, że zobaczą swoich. Przywieźli podarki, jeden już po drodze wyciągnął z

plecaka wideo, bo z takim prezentem chętnie wracasz do domu.

A Brenner się zastanawiał, czy w tym mieście widmie jest w ogóle prąd. To pytanie

wydało mu się nagle potwornie ważne. Czy oni w ogóle mają prąd w tym mieście widmie?

Czy w tym mieście widmie jest w ogóle prąd?

Miasto widmo. To słowo wżarło się w jego mózg. Bo ta cygańska wioska była pusta

jak Puntigam w ostatki, kiedy wszyscy przyłączają się do karnawałowego korowodu.

Pomyślałby ktoś, że w wiosce cygańskiej trzeba uważać, żeby chmary bosonogich dzieciaków

cię nie stratowały, a tu nic. Żaden dzieciak nie złamał reguły mięsięcy na „r”. W ogóle nikt

nie wyszedł im naprzeciwko. Bo nigdzie nie było nikogo. Dlatego było tak cicho. Dlatego

mówię: miasto widmo. Dlatego czterej przyjaciele Brennera mieli takie markotne miny No bo

dlaczego jest tak cicho? I właśnie to Brennera tak strasznie przeraziło. Nie bieda. Mój Boże,

powybijane szyby, porozwalane drzwi, podziurawione dachy, wszystko to nie musi cię zaraz

przerażać, znasz to z telewizji. Ale oczywiście cisza - cisza cię przeraża. To dlatego

powiedziałem: miasto widmo.

A może nawet nie sama cisza. Tylko koty. Bo wszędzie wałęsały się koty, aż

Brennerowi zrobiło się niedobrze. To było już na pewno jakieś dwadzieścia lat temu, ale raz

w Rzymie zrobiło mu się niedobrze na widok bezpańskich kotów na ulicach. Nie wiem,

dlaczego zaraz robi mu się niedobrze, normalne koty nic mu przecież nie zrobią, więc to nie

jakaś alergia na koty w tym sensie.

background image

Alergię na koty miała ta siksa, z którą spędził kiedyś weekend w południowym

Tyrolu, ta Rikki, prawda, Ulryka jej było na imię, uch, do tej to żaden kot nie miał prawa

podejść. A kolega z Linzu miał alergię na roztocza, potem zgniótł go na autostradzie pojazd

niskopodwoziowy, a jego żona miała alergię na produkty mleczne, opowiadała to Brennerowi

na pogrzebie, w ogóle nie mogła jeść niczego, co miało w środku choćby odrobinę mleka

krowiego, nawet sera żółtego, zwykłego parmezanu do spaghetti, absolutny zakaz mleka

krowiego. A znowu siostra Corinna opowiadała mu, że jej dziecko jest uczulone na pomidory.

A jego ojciec uczulony na konopie, niby: powiesił się, jak Brenner nie miał nawet jeszcze

roku, no widzisz, teraz się wydało, a miałem ci o tym nie mówić. A doktor Bonati straszny

spryciarz i zaraz: dziedzicznie obciążony.

Brenner w każdym razie nigdy nie miał alergii, mógł wszystko jeść, produkty

mleczne, pomidory, mięso, bez problemu. Ale bezpańskie koty z jakiegoś powodu

przyprawiały go o mdłości. Ale te koty tutaj buszujące po śmietnikach to była jeszcze inna

sprawa. Czegoś takiego złego Brenner już dawno nie widział, łaziły, wyginały grzbiety i

wydawały jakieś takie niezbyt kocie odgłosy, miał wrażenie, że gwiżdżą, wmówił sobie, że te

koty gwiżdżą piosenkę, która się do niego przyczepiła: „Weseli my som, smutni my som”. Bo

ciekawa rzecz. Chociaż to były dwie kompletnie różne melodie: ta cygańska piosenka przy

piwie i piosenka reklamująca piwo z Puntigam, koty potrafiły jakoś sprawić, że w ich

wydaniu robiła się z tego jedna melodia.

Ale to wszystko przyszło mu do głowy dopiero później. Bo na początku właściwie nie

było mu jeszcze niedobrze, dopiero później miał takie wrażenie, że wszystko się zaczęło od

tych kotów. Przypomniał sobie ten koci śpiew i tę ciszę, i ten dziwny pośpiech, bo jego

towarzysze nagle przyspieszyli kroku.

Podobno tamtej nocy jego ojciec przegrał dziesięć tysięcy szylingów w karty, czyli

dwie miesięczne pensje, do tego oczywiście nadużycie alkoholu, a to był taki człowiek, że po

pijaku nie był ani smutny, ani wesoły, tylko trzecia możliwość - odważny No i mówi sobie,

odegram się, i znowu przegrał. Popatrz, wszystko ma swoje dobre strony, bo potem wynajęli

ten pokój na poddaszu, i gdyby wtedy lokator nie usłyszał strzału i nie zawiózł Brennera do

szpitala, w tej chwili Brenner już by sobie spacerował po tamtym brzegu rzeki wraz z ojcem,

Köckiem i Saarinenem.

background image

Aw ogóle muszę powiedzieć, dziadkowie go dobrze wychowali, nie ma co. Może

tylko czasem, w najtrudniejszych latach, jak wracał za późno do domu, trochę ululany, Jimi

Hendrix i tak dalej, to dziadek mówił, będziesz takim samym Cyganem jak twój ojciec. Nie

miał tego dosłownie na myśli, ale wtedy młody Brenner chciał, żeby tak było, bo życie

cygańskie, wiadomo, szeroki świat. Więc przez jakiś czas sobie wmawiał, wcale nie jestem

tak bardzo blondynem, moje oczy nie są wcale tak bardzo niebieskie, niby: taki trochę

jaśniejszy Cygan. Ale długo to nie trwało i potem kompletnie o tym zapomniał, i dopiero

teraz to wypłynęło z pamięci.

Ale ciekawa rzecz. Ojca sobie zupełnie nie przypominał. Pamiętał dobrze taki jeden

dzień, kiedy dziadkowie tak biegali nerwowo, niby: pierwsze wspomnienia. Taki przerażający

pośpiech w ruchach i potem Brenner zawsze sobie wyobrażał, że to był właśnie ten dzień. I

przez całe życie miał takie głębokie przeświadczenie: jest taki rodzaj szybkich kroków, kiedy

nie musisz już o nic pytać, bo po tych krokach od razu poznajesz, że coś się stało.

I teraz nagle ten pośpiech w ruchach towarzyszy Bo nie zapominaj o jednym. Oni

wcale nie biegli. Bo byłby to wyraz przerażenia, niby: muszą się natychmiast dowiedzieć, co

się wydarzyło w ich domach, więc ruszają pędem, no a okazanie przerażenia to już w gruncie

rzeczy pierwszy krok do ochłonięcia. Ale właśnie to tak Brennera męczyło. Że nie biegli.

Tylko nagle ten pośpiech w ruchach. Ten specyficzny rodzaj przyspieszonych kroków, który

powstaje tylko wtedy, kiedy równocześnie chcesz iść do przodu i do tyłu.

A potem jak otworzyli pierwsze drzwi. Bo nie żeby każdy pobiegł do swojego domu,

tylko we trzech otworzyli drzwi pierwszego z brzegu baraku. A tam nic. Żywego ducha. No i

teraz z jednej strony ulga, no bo przynajmniej nic tam nie było. A w takiej sytuacji nic to już

jest coś. Potem następny dom. A Brenner za nimi. Ale oni zupełnie o nim nie pamiętali.

Drzwi na oścież i znowu nic, żywej duszy.

Wtedy Cyganie jeszcze nie wiedzieli, czy powinni czuć ulgę, czy przerażenie. Bo

przerażenie dopiero przy trzecim baraku.

background image

10

Ale ciekawa sprawa. Jak Brenner dziesięć godzin później wrócił do Grazu, to z kolei

Graz wydał mu się miastem widmem.

Trzeba ci wiedzieć, że kiedy poszedł do szkoły powszechnej w Puntigam, dziadek

podarował mu latarkę kieszonkową. I kiedy wkładał zapaloną latarkę do ust, to cała twarz tak

mu świeciła, że wyglądał jak duch. No i teraz miał takie wrażenie, że cały Graz musiał

połknąć latarkę wielkości Stadionu im. Arnolda Schwarzeneggera, bo wszystko błyszczało

jakimś nienaturalnym światłem, tak że, stawiając krok, obawiał się, że nie trafi stopą na

ziemię.

Sam sobie też się wydawał upiorem, no więc w zasadzie trzeba powiedzieć, wszystko

w porządku, upiór w mieście widmie to w sam raz pasuje.

Spacerował brzegiem rzeki Mur, jej wody też tak jakoś dziwnie połyskiwały, jakby

połknęła latarkę, nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie miasto przestanie tak głupio

wyglądać. Ale nic z tego, bo i asfalt, po którym kroczył, był przezroczysty, jakby miasto

miało taką cieniutką skórę jak u zmarłych, których skóra na drugi dzień staje się

przezroczysta.

Bo tyle mniej więcej czasu upłynęło od śmierci tych dwóch żebraków ze stadionu,

których znaleźli w trzecim baraku. Jedynym pragnieniem Brennera było nie zapamiętać tego

widoku na całe życie. Bo oto wszystkich dwudziestu jeden mieszkańców baraków zamknęło

się wraz z dwoma trupami w jednym baraku ze strachu, że zabójca na motorze może jeszcze

wrócić.

Powiesz, dwa trupy, cóż to jest dla starego Brennera, nieraz już widział takie rzeczy, z

tego powodu nie musiał tak się zapaść w sobie, żeby natychmiast uznać Graz za miasto

widmo, a siebie samego za ducha, no a przede wszystkim nie powinien był sobie wyobrażać,

że miasto błyszczy, jakby połknęło latarkę kieszonkową.

Słuchaj, nie wiesz jeszcze wszystkiego. Bo wtedy z miejsca wrócił do Grazu i jeszcze

background image

tej samej nocy, śmiertelnie skonany przyjechał na kemping za Dworcem Wschodnim. Bo

musiał koniecznie spytać chiromantkę, czy mówiła komukolwiek, że on wybiera się do

Hostice.

Dotarł na miejsce pół godziny po północy. Ale w przyczepie kempingowej nie paliło

się światło. Nie było telewizora. Nie było nic. Powiesz, o wpół do pierwszej w nocy to nawet

chiromantka ma prawo spać. Ale Brenner walił w drzwi jak szalony, walił w szybę bez

opamiętania, i nic.

No i teraz się przeraził, że chiromantka też nie żyje, więc spróbował wypchnąć okno.

Zajęło mu to nie więcej niż minutę i już siedział w znajomym fotelu z wysypiska na śmieci.

Bo fotel jeszcze był.

A wszystko inne zniknęło. Telewizor zniknął. Naczynia zniknęły. Ubranie zniknęło.

Cyganka zniknęła.

Niewiele brakowało, a byłby ze zmęczenia zasnął w fotelu. Ale ostatkiem sił zmusił

się do wstania. I kiedy właśnie chciał wysiąść z przyczepy, trafił go błysk.

Posłuchaj tylko. Jak w takim stanie o tej porze za Dworcem Wschodnim zupełnie

nieprzygotowany spojrzysz nagle w światło flesza, no to oczywiście od razu sobie myślisz:

wesołych świąt. Nie myślisz wtedy, a może spodobałem się jakiejś dziewczynie, która

rozochocona wraca z dyskoteki i robi mi zdjęcie. Tylko myślisz sobie: ostatni błysk - a potem

ciemność na wieki. Myślisz sobie: więc tak to jest, w tej samej przyczepie kempingowej, w

której mi przepowiedziano, że wyciągnę kopyta, teraz naprawdę wyciągnąłem kopyta, niby

samospełniająca się ten tego.

Ale jeśli chodzi o te błyski, to znowu ciekawa sprawa. Drugi błysk nie pogarsza

sprawy, tylko polepsza. Przy drugim błysku dociera do ciebie, że jeszcze żyjesz, no i wtedy

Brenner się zorientował, to przecież ten idiotyczny policjant amator pilnujący kempingu robi

mi zdjęcie.

No a teraz dlaczego przy trzecim błysku Brenner tak przeraźliwie wrzasnął, że nawet

domorosły policjant odczuł litość dla biednego włamywacza?

background image

Nie uwierzysz, ale po siedmiu tygodniach i czterech dniach ból wreszcie jednak trafił

do jego kanału postrzałowego. Że też coś takiego jest możliwe. Siedem tygodni i cztery dni

po tym, jak się obudził ze śpiączki, i cztery i pół tygodnia po tym, jak odstawiono mu ostatnie

leki przeciwbólowe, bo profesor Hofstätter powiedział, że takiego upartego pacjenta

odmawiającego bólu jeszcze w życiu nie widział, i dwa tygodnie po tym, jak doktor Bonati po

raz ostatni powiedział mu, że to wypieranie bólu jest typowe, że to najlepszy dowód na to, że

to drugie też wypiera, no i teraz, sekundę po tym, jak policjant amator po raz pierwszy

nacisnął przycisk, i pół sekundy po tym, jak policjant amator nacisnął przycisk po raz drugi, i

dokładnie w tym momencie, jak policjant amator po raz trzeci błysnął mu w twarz, ból wdarł

się do kanału postrzałowego tak gwałtownie, że Brenner aż zawył.

Skroń nagle tak go zaczęła piekielnie piec, jakby podczas postrzału na początku

grudnia ból nie zdążył się załapać, jak to się często zdarza, że podczas przesiadki załadują

twój bagaż do niewłaściwego samolotu, więc ty sobie lecisz spokojnie dalej, a twój bagaż leci

w inną stronę świata, ty na przykład do Ameryki, a bagaż do Chin, aż którego dnia, kiedy już

przestałeś na to liczyć, jednak ci go dostarczają tylko po to, żebyś miał co targać do domu.

- Co się dzieje? - spytał zdumiony policjant amator, kiedy Brenner tak żałośnie zawył.

Muszę powiedzieć, dobre pytanie. Bo to potworne pieczenie w lewej skroni nie było

wcale najgorsze. Z powodu samego bólu tak by go nie wzięło. Ale musisz pamiętać o jednym.

Chodzi o to, że to nie tylko ten ponadwymiarowy bagaż bólu zameldował się w jego czaszce z

siedmiotygodniowym opóźnieniem. Jeszcze coś innego pojawiło się w jego mózgu. Wraz z

bólem zameldowało się mianowicie wspomnienie drugiej niedzieli adwentu. Kiedy to o

czwartej nad ranem wrócił do domu motorem i zdążył się jeszcze pokłócić z

Aschenbrennerem.

Wraz z tym nieszczęsnym błyskiem i tym nieszczęsnym bólem strzeliło mu do mózgu

to nieszczęsne wspomnienie, a w szkole policyjnej uczyli ich, że nie umiera się od kuli jako

takiej, bo samo zranienie tkanek to pestka, jeśli to jest na przykład rana kłuta, ale umiera się

od impetu, z jakim kula uderza w ciało, i w szkole policyjnej uczyli ich, że gdyby

człowiekowi strzelić w rękę z prędkością kilkadziesiąt razy większą od prędkości kuli

pistoletowej, toby umarł od tego impetu, nie od kuli, no i Brennerowi wraz z błyskiem tak to

background image

wspomnienie strzeliło do mózgu, że musiało go aż potężnie poderwać i przenieść na inne

miejsce.

Takich rzeczy z błyskawicami doświadczają na przykład alpiniści. Jeśli piorun trafi w

górę tuż obok alpinisty, to go odrzuca o dobrych kilka metrów. Ale Brennera musiało

odrzucić co najmniej o pół kilometra, bo nagle się okazało, że spaceruje brzegiem rzeki Mur,

a w oczach ma wciąż ten błysk i wszystko tak dziwnie błyszczy, więc wydaje mu się, że

każda rzecz, na którą patrzy, każdy człowiek, cała Ziemia wyglądają tak, jakby połknęły

latarki kieszonkowe, i cały Graz jest miastem upiorów i on sam jest widmem.

Ale że coś takiego istnieje. Im bardziej niejasna teraźniejszość, tym jaśniejsza

przeszłość. Bo teraz sobie przypomniał, tak jakby w ogóle nigdy nie był w śpiączce, jak to o

czwartej nad ranem wrócił motorem ze stadionu do domu. Jak w kuchni włączył starą

neonówkę, która jak zawsze najpierw mrugała i dopiero po kilku sekundach zaczęła świecić

równo. Ale już przy pierwszym błysku zobaczył przy stole Aschenbrennera. Szef

dochodzeniówki czekał na niego po ciemku, pierwszy błysk neonówki wydobył go z tej

ciemności, to strasznie jaskrawe światło, ale babcia Brennera zawsze powtarzała, neonówka

jest oszczędniejsza niż żarówka, jeśli chodzi o samo zużycie prądu, ale włączanie jest

droższe, dlatego nie należy jej bez przerwy włączać i wyłączać, tylko dobrze się zastanowić

przed włączeniem. Brennerowi i tak by nic nie pomogło, gdyby ją zaraz wyłączył, bo szef

dochodzeniówki siedziałby tam przecież dalej.

- Witamy w Grazu - powiedział komendant Aschenbrenner i z waltherem w ręce wstał

od stołu kuchennego. - Ale jeśli masz problem, to lepiej przychodź z tym do mnie. Bo Köck

za to beknie.

- Kto mówi, że mam problem? - spytał Brenner.

- No to dobrze. Ale jeśli będziesz miał problem, przyjdź z tym lepiej do mnie. A jeśli

masz zamiar obnosić się z tą starą historią, no to masz problem.

- Nie mam problemu - zapewnił Brenner.

- No to dobrze. Jeśli chcesz dla mnie pracować...

background image

- Wydaje mi się, że to ty masz problem... - zauważył Brenner.

A na to szef dochodzeniówki:

- Nie mam problemu.

A na to Brenner:

- No to dobrze.

Sam widzisz, że ci dwaj mieli ze sobą problem. Rozmowa toczyła się dalej od tego

miejsca, gdzie ją przerwali trzydzieści lat temu.

Szef dochodzeniówki podsunął mu pod nos walthera, mówiąc:

- W każdym razie z tego nikt jeszcze nigdy nie strzelał. Można to w każdej chwili

udowodnić. Gdybyście przypadkiem wpadli na jakiś głupi pomysł.

- Nikt tego nie twierdzi - przyznał Brenner.

- No to dobrze.

- Jeśli masz problem z Köckiem... - zaczął Brenner.

- Nie mam problemu.

- No to dobrze - przyznał Brenner.

Rozmowa musiała widać uspokoić szefa policji kryminalnej w Grazu, bo zniknął, nie

wpakowawszy Brennerowi kuli w łeb. Nie do wiary, wraz bólem wszystko to strzeliło do

głowy Brennera, jakby tam zawsze było.

Kiedy szef dochodzeniówki zniknął, Brenner jeszcze przez jakiś czas siedział sam

background image

przy stole kuchennym pod tą zapaloną neonówką i rozmyślał o tym, że nie ma problemu.

Rzeczywiście nie miał problemu, nie miał raka, nie miał rodziny, nie miał szefa, nie miał nic.

Ale między czwartą a piątą rano myśli łatwo mogą wywinąć koziołka, no i nagle przychodzi

ci do głowy, że z problemem miałbyś mniej problemów, niż jak nie masz w ogóle problemu.

No i o jednym nie zapominaj. U Köcka Brenner wypił trochę za dużo puntigamera, no

i przez ten alkohol stał się skłonny do rozmyślań, no i prawdopodobnie ta chiromantka chciała

mu to właśnie dać do zrozumienia, czy raczej: do słyszenia.

Ale zrozumiał to dopiero teraz. No w każdym razie za dziesięć piąta wdrapał się na

poddasze, bo nagle przyszło mu do głowy, ciekawe, czy jest tam jeszcze gdzieś ten stary

walther. Po paru minutach go znalazł. Po trzydziestu latach, które przeleżał na suchym

poddaszu, pistolet był w doskonałym stanie, Brenner nie zdziwiłby się, gdyby jeszcze działał.

Znalazł też płytę z tamtych czasów, a w kuchni było jeszcze to przedpotopowe radio

dziadków, które miało u góry taką klapę, i jak się tę klapę podniosło, to pod spodem był

adapter Przypominał do złudzenia otwieracz do konserw, ale za to był nie do zdarcia, no i

Brenner puścił płytę. Uważaj, nie zaszkodzi, jak tego posłuchasz:

The rooms were much colder then.

My father was a soldier then.

And times were very hard. When I was young.

Strasznie dobra piosenka, chociaż nie Jimiego Hendriksa. Brenner nie mógł uwierzyć,

że kiedyś były takie dobre piosenki, więc nastawił głośniej adapter.

I smoked my first cigarette at ten.

And for girls I had a bad yen.

background image

And I had quite a ball. When I was young.

Kochany Orientalne rzępolenie w przerwach między śpiewem też mu się strasznie

podobało, więc podkręcił jeszcze głośniej.

When I was young it was more important.

Pain more painful and laughter much louder, yeah.

When I was young.

No i teraz już Brenner wyśpiewywał w zawody z Erikiem Burdonem:

I met my first love at thirteen.

She was brown and I was pretty green.

And I learned quite a lot. When I was young.

Podkręcił gałkę do końca. Nie myśl tylko, że te stare radia nie grały tak głośno. Bo

inaczej by przecież te naczynia babki w kredensie tak się nie trzęsły do taktu i nie dostałby

nagle od tego trzęsienia takiego strasznego napadu bólu głowy.

When I was young it was more important.

Pain more painful and laughter much louder, yeah.

When I was young.

background image

Powiesz, piękna piosenka, no i ja też uważam, że można tego posłuchać ze dwa albo

trzy razy z rzędu, może nawet pięć razy Ale może to jednak nie jest całkiem normalne, jak

ktoś między za pięć szósta a kwadrans po szóstej rano słucha tego trzydzieści razy z rzędu, i

to na cały regulator.

Chociaż w gruncie rzeczy trzeba powiedzieć, że mu to uratowało życie. Bo duszek

domowy w swoim pokoju na poddaszu aż stanął słupka w łóżku, jak tylko Brenner za

pierwszym razem włączył Erica Burdona na cały regulator. I może od samego strzału by się w

ogóle nie obudził albo tylko na krótko, a potem odwróciłby się na drugi bok i spał dalej.

O tym właśnie rozmyślał Brenner, idąc sobie brzegiem połyskującej rzeki Mur, i

złościł się, że można takiej dobrej piosenki wysłuchać tyle razy tak głośno tuż przed strzałem,

a potem, jak się po wielu tygodniach wyjdzie ze śpiączki, to ma się w głowie tylko tę głupią

melodię puntigamczyków. Ale tak do końca to Eric Burdon nie ma racji, zastanawiał się, no

bo pain more painful to się nie zgadza. Bo skroń go teraz tak piekła, że niech się schowają

wszystkie bóle młodości. Zdawało mu się, że ból w skroni jest coraz ostrzejszy zamiast coraz

słabszy, a błysk w oczach coraz jaskrawszy zamiast coraz słabszy, a wspomnienia coraz

wyraźniejsze zamiast coraz bledsze.

Bo teraz sobie przypomniał, jak to tej drugiej niedzieli adwentu budził się ruch

uliczny, jak światła reflektorów ustawiły się w rządku naprzeciwko okna kuchennego, bo z

powodu robót drogowych co rano korki. Zauważył, że na zewnątrz i wewnątrz toczą się

podobne procesy, bo w jego wnętrzu też zator, niby za dużo puntigamera, który się teraz nie

ma gdzie podziać i pcha się do góry Wyłączył neonówkę i zdziwił się, że jest jeszcze tak

ciemno, kwadrans po szóstej, ale nie włączył światła z powrotem, bo wiadomo, neonówki nie

można bez przerwy włączać i wyłączać, bo włączanie i wyłączanie neonówki, która biorąc

pod uwagę samo zużycie prądu, jest tańsza od żarówki, wychodzi drożej, więc w ciemności

jeszcze raz włączył Erica Burdona, wszystkie te wspomnienia z ostatnich minut przed

strzałem pędziły teraz równocześnie przez kanał postrzałowy, bo samochody na ulicy

jednopasmowej muszą jechać jeden za drugim, ale wspomnienia nie, są bezcielesne i

wszystkie naraz przedzierają się przez kanał postrzałowy, i teraz, spacerując nad

połyskującymi wodami rzeki Mur, przypomniał sobie, jak w tej ciemności migotliwe światła

background image

reflektorów wędrowały po suficie, kochany, czegoś tak pięknego dawno nie widział i miał

nadzieję, że się już nigdy nie rozwidni, bo mógłby się wiecznie przyglądać, jak te światła

bezgłośnie przelatują po suficie, znikają, znów się pojawiają i znów znikają, i tak przez całą

wieczność.

Ale stopniowo w kuchni zaczynało się robić jasno i chociaż nie był jeszcze całkiem

pewny, w którym kierunku, patrząc z jego perspektywy, płynie rzeka i czy on sam zbliża się

do miasta, czy się od niego oddala, to za to przypomniał sobie, jak tego dnia o świcie, gdy w

kuchni robiło się coraz jaśniej, pocieszał się, że jak mu się zrobi za jasno, to zawsze jeszcze

może sobie palnąć w łeb. Przypomniał sobie, że ten coraz głośniejszy ruch uliczny obok

domu właściwie nie jest najgorszy biorąc pod uwagę pocieszającą myśl, jeśli mi będzie za

głośno, to po prostu wypróbuję walthera, i teraz sobie przypomniał, jak na dworze jakiś idiota

włączył klakson, i teraz sobie przypomniał, jak sobie pomyślał, nie szkodzi, jak jeszcze raz

zatrąbi albo jak mi się jeszcze raz odbije, to zawsze jeszcze mogę wypróbować walthera.

Miał wrażenie, że już z dziesięć razy przeszedł wzdłuż brzegu, raz z biegiem rzeki, raz

pod prąd, z jednego końca miasta na drugi i z powrotem, ale teraz wreszcie szedł Puchsteg,

czyli trafił z fałszywego brzegu rzeki na właściwy, na ten brzeg rzeki Mur od strony

Puntigam, a rzeka błyszczała takim oślepiającym blaskiem, że na dobrą sprawę w ogóle jej

nie widział, ale za to tym dokładniej zobaczył teraz, jak to on się i dlaczego on się, bo Graz i

to wszystko, bo życie i to wszystko, bo przyjaciele i to wszystko, jak to on się i dlaczego on

się, bo kobiety i to wszystko, bo ból głowy i to wszystko, jak to on się i dlaczego on się, bo te

wieczne wspomnienia i wieczny ból głowy, i życie wieczne, i to wieczne odbijanie, i wieczne

trąbienie, jak to on wtedy, bo ten idiota na dworze znów włączył klakson, i jeszcze raz, i

jeszcze raz, no i jak to on wziął walthera i powiedział sobie, tego idiotę na dworze mam

gdzieś, ale jeśli mi się jeszcze raz odbije, odstrzelę sobie ten ból głowy, no i jak mu się

jeszcze raz odbiło tym piwem.

Ale ciekawa rzecz. Muszą chyba istnieć różne typy bólu, nie tylko silniejsze i słabsze,

ale różniące się zasadniczo typem. Tak jak się mówi o ludziach, że są tacy i tacy, to tak samo

trzeba też mówić o bólach, że są takie i takie. Normalna migrena to był ból raczej

paraliżujący, od tego Brenner robił się zawsze jak ogłuszony. Ale teraz w kanale

postrzałowym był ból obrotowy. Migrena to był ból, od którego rozmiękał jak trup w wodzie.

Ale w kanale postrzałowym teraz był ból tak agresywny, że Brenner miał wrażenie, że jest

background image

motorem, a ból jeździ nim po całym Grazu, jak i gdzie chce.

No i muszę powiedzieć, że to był bardzo inteligentny ból. Bo o świcie zajechał

Brennerem prosto pod ten adres Puntigam po lewej. A tam go tak nafaszerowali środkami

przeciwbólowymi, że Brenner się jeszcze błogo uśmiechał nawet wtedy, gdy do gabinetu

zabiegowego wszedł funkcjonariusz dochodzeniówki i go aresztował.

background image

11

Tak to już w życiu bywa. Jeden chciałby być młody, a drugi po prostu jest młody Bo

w gabinecie majora Heinza Brennera uderzyło, jaki tamten jest jeszcze młody. Właściwie

wprost nie do wiary, że można w tym wieku być już majorem. Nie dawał mu więcej nad

trzydziestkę.

- Moje gratulacje, Brenner - powiedział major. - Ładnie urządziłeś tego iksiarza na

kempingu. Ale trzeba mu było jeszcze mocniej przyłożyć, wtedy nie byłby w stanie podać

rysopisu sprawcy, zanim go lekarze pozszywali.

- Czyli nie jest z nim tak źle.

Brennerowi wciąż jeszcze dopisywał humor, bo nic nie czyni cię tak szczęśliwym, jak

przeraźliwy ból, który nagle przechodzi jak ręką odjął.

- Złamanie nosa, złamanie kości jarzmowej, złamanie szczęki - wyliczał major Heinz.

- To nie mogłem być ja. Ja go tylko tak odruchowo trzasnąłem, jak mi błysnął w oczy

tym fleszem.

- Prawdopodobnie aparat miał dużą siłę odrzutu - uśmiechnął się major Heinz.

Brennerowi przyszło na myśl, że facet nie jest właściwie tak niesympatyczny, jak mu

się wydał za pierw - szym razem. Mówił nie jak prawdziwy policjant, raczej jak zwykły

inteligentny człowiek. W oczach zapaliły mu się wesołe ogniki, jak powiedział to o tej sile

odrzutu, fizycznie też był raczej krzepki niż nalany, wysportowany że hej, raczej sprężysty

niż nabity Zawsze powtarzam, że człowieka można porównać z określonym rodzajem bólu,

no więc o takim tradycyjnym gliniarzu można by powiedzieć, że jest jak ból migrenowy, ale

major Heinz przypominał raczej przeszywający ból z kanału postrzałowego.

- Szef opowiadał mi kiedyś, że byliście razem w szkole policyjnej.

background image

Brennerowi strasznie zaimponowało, jak tamten nagle przeszedł z nim na ty, nie

obrażając go. Powiesz, że był nakręcony od tych wszystkich środków przeciwbólowych, że

mu taka drobnostka mogła zaimponować. Ale to nieprawda, „pan” czy „ty” - to jeden z

najtrudniejszych problemów we współczesnym świecie, kiedyś siostra Corinna opowiedziała

Brennerowi, że ostatnio coraz więcej zjawia się w Puntigam po lewej takich pacjentów, co to

od lat nie wychodzili z domu, żeby uniknąć tego dylematu. A w wielu wypadkach obie formy

są obraźliwe. Jak na przykład teraz między majorem Heinzem i Brennerem.

Jak na komisariacie mówisz komuś „ty”, to go w zasadzie kwalifikujesz jako

ciężkiego przestępcę. Chyba że to twój dawny kolega, któremu kiedyś w żartach naciągałeś

bejsbolówkę na oczy. W tym drugim wypadku robisz z niego ciężkiego przestępcę, zwracając

się do niego per „pan”. Widzisz, wszystko zależy, jakim tonem to powiesz. A major zaczął go

tykać w tak naturalny sposób, że powiedziałbyś: spotkali się dawni uczniowie szkoły

policyjnej.

- Dawne czasy - skwitował Brenner.

Major nie zareagował na tę wypowiedź, bo nie zrozumiał tego do końca. Major był po

prostu za młody na te sprawy, a nie każdemu jest dane, tak jak Brennerowi, że już w młodości

tęskni za młodością.

- A jak się ma Aschenbrenner? - spytał Brenner.

- Za dobrze, żeby umrzeć, za kiepsko, żeby żyć. Rozmowa z tobą musiała nim nieźle

wstrząsnąć.

- To dlatego mnie aresztowałeś, czy z powodu policjanta amatora?

- Ani jedno, ani drugie.

- Tylko?

- Nie jesteś aresztowany - powiedział major, a kąciki ust drgały mu wesoło. -

Chciałem cię tylko poznać.

background image

Brenner chyba zbaraniał, bo major zaraz dodał:

- Użyłem kajdanek tylko po to, żeby cię zabrać, zanim cię naprawdę aresztują. Iksiarz

podał bardzo dokładny opis sprawcy Zresztą to nie takie trudne w wypadku mężczyzny z raną

postrzałową w lewej skroni.

- Więc czego ode mnie chcesz?

- Tego samego, czego chciał od ciebie komendant Aschenbrenner.

- Żebym się wyniósł z Grazu?

- Opowiadał mi co innego.

- A co ci opowiadał?

- Tamtego ranka był u ciebie i zaproponował ci pracę Köcka.

- Pracę Köcka - powtórzył Brenner.

Właściwie przypominał sobie tylko, że Aschenbrenner proponował mu pracę szpicla,

ale to właściwie na jedno wychodzi.

Trzeba ci wiedzieć, że Köck pracował dla dochodzeniówki w Grazu jako konfident.

No ale tak to już jest ze szpiclami, że łatwo stają się nieodpowiedzialni, no i Köck za dużo

wziął od drugiej strony i stąd pomysł szefa dochodzeniówki, żeby go wyrzucić i wymienić na

Brennera.

- Prawda, oferował mi tę pracę.

- I co mu odpowiedziałeś?

- Wolę się zastrzelić.

background image

- A co on na to?

- Nie pamiętam.

- A teraz co powiesz?

Brenner nic nie powiedział.

- Nikt lepiej od ciebie nie wykona roboty Köcka. Nikt cię tu już praktycznie nie

pamięta - zaczął major Heinz.

- Wolę się zastrzelić.

- Czyli zgoda! - ucieszył się major, klepiąc Brennera po plecach.

I teraz widzisz, jak człowiek myślący pozytywnie nawet z takiej odpowiedzi potrafi

wyciągnąć to, co najlepsze. Bo major zachował się po prostu tak, jakby po próbie

samobójstwa odpowiedź Brennera musiała oznaczać swoje przeciwieństwo, niby: jedyną

rzecz, jaką zrobiłbym chętniej, mam już za sobą, więc dlaczego dla odmiany nie zostać

konfidentem.

- Pod warunkiem, że dostanę mieszkanie Köcka - dorzucił zaraz Brenner.

- Zapomnij o tym - powiedział major. - Nie możemy cię umieścić tam, gdzie

zastrzelili twojego poprzednika.

Brennera trochę zdołowało, że major Heinz z taką łatwością odrzucił jego pierwszy

warunek. Ale tak to jest z tym stawianiem warunków. Jak postawisz warunek, to już

połknąłeś haczyk, niezależnie od tego, czy druga strona go spełni, czy nie. A jak już połkniesz

haczyk, to żadnych twoich warunków nie spełnią, bo teraz już jest za późno, trzeba było

mówić, zanim się zgodziłeś.

I może to dlatego nagle wrócił Brennerowi ten przymus patrzenia. Że też coś takiego

background image

jest możliwe! Teraz, kiedy wreszcie pozbył się z oczu tego błysku flesza, wróciło to błędne

widzenie kolorów I uczucie, że głowa mu jakoś urosła z lewej strony I pomyślał, że musi

istnieć jakiś związek między tym widzeniem a tym pęcznieniem głowy po lewej stronie.

Więc znów ten przymus, w kółko musiał to testować: zamknąć prawe oko, popatrzeć

lewym, zamknąć lewe oko, popatrzeć prawym. Major Heinz ma krótko strzyżone jasne włosy,

ale po lewej, patrząc od strony Brennera, rudawe, a po prawej, patrząc od strony Brennera,

zielonkawe. Wysportowany że hej ten młody major, ascetyczna twarz, ale lewy policzek,

patrząc od strony Brennera, trochę bardziej rumiany od lewego, patrząc od strony majora,

który miał z kolei nieco chorobliwy wygląd.

W zasadzie Brenner oswoił się już z tym defektem. Jakby mi teraz to okulista

wyprostował, pomyślał, toby mi się dopiero pewnie wydało nienormalne, bo się

przyzwyczaiłem. I to, co normalne, przestałoby mi pasować.

- Gdybyś się od razu zgodził na propozycję komendanta, to moglibyśmy ci też dać

mieszkanie na stadionie - wyjaśnił major, bo moim zdaniem zorientował się, że Brenner jest

rozczarowany. - Ale teraz to mieszkanie już nam się na nic nie przyda, kiedy się dostało do

gazet.

- Szkoda - powiedział Brenner, bo mieszkanie na stadionie strasznie mu się podobało.

- Trzeba było się od razu decydować. Gdybyś ty mi złożył wtedy tę propozycję zamiast

Aschenbrennera, to kto wie. Ale z Aschenbrennerem po prostu mi nie wychodzi. Nigdy nam

ze sobą nie wychodziło.

- On mi też o tym opowiadał.

- Co ci opowiadał o mnie?

- Że zawsze musisz wszystko wiedzieć lepiej.

- Chyba sam w to nie wierzy To on zawsze wszystko wiedział lepiej. Jeszcze w szkole

policyjnej.

background image

- Stara miłość nie rdzewieje - skrzywił się major.

- Żebyś wiedział.

- Niestety stara miłość do przyjaciół ze szkoły policyjnej ma też swoje wady. - Major

nagle spoważniał. - Komendant zbyt długo osłaniał Köcka. Bo on już od dłuższego czasu

pracował na własny rachunek. W ostatnim roku w Grazu więcej narkotyków sprzedał

konfident niż handlarze, których miał pilnować.

- Nie on pierwszy sobie tak poczynał.

- Ale komendant przymykał na to oczy Rozumiem go, też bym miał opory, żeby spalić

starego kumpla ze szkoły policyjnej.

Z powodu masy środków przeciwbólowych mózg Brennera był przytępiony, własne

myśli Brenner odbierał tak, jakby nie były w jego mózgu, tylko gdzieś na zewnątrz, jakby się

gdzieś plątały po gabinecie, w którym rozmawiał z majorem, nie troszcząc się o swojego

właściciela. I miał uczucie, że jakaś jedna jego myśl porusza się gdzieś w jeszcze większej

odległości, nawet nie w gabinecie majora Heinza, ale w sąsiednim albo jeszcze dalszym

pomieszczeniu.

- No i jak przekonałeś szefa, żeby w końcu jednak przestał chronić Köcka? - spytał

majora.

No bo jak myśl nie chce do ciebie przyjść, to możesz spytać o cokolwiek.

- Miał dość, kiedy Köck zaczął jeszcze kręcić z iksiarzem, sprzedając im informacje

na temat naszej pracy.

- Köck był specjalistą od robienia głupstw.

Ta myśl była tak daleko, że nie był w stanie jej usłyszeć z tej odległości. Bo major

Heinz siedzący zaledwie o pół metra od niego po prostu o wiele za głośno mówił.

background image

- To nie fair atakować ciężko chorego przeciwnika. Ale spieraliśmy się o to już od pół

roku. Ostatnio miałem takie wrażenie, że komendant cierpi po prostu na starczy upór.

Brenner łatwiej by przełknął tę charakterystykę szefa dochodzeniówki, gdyby sam był

od niego chociaż o kilka lat młodszy Ale i tak nie wziął za złe młodemu majorowi Heinzowi

tego „starczego uporu”. Był teraz skupiony na czym innym. Wydawało mu się, że myśl się

zbliżyła, że jest już nie dalej niż w sąsiednim pomieszczeniu i że zaraz się tu zjawi.

- Ostatnio komendant po prostu nie nadążał za rozwojem wypadków. Nie chciał

wierzyć, że mafia narkotykowa ma już swoich ludzi w Grazu. W zasadzie nadal trzymam

stronę Aschenbrennera. Bez paniki, tylko spokojnie trzymać rękę na pulsie. Ale jednej sprawy

nie doceniał: im dyskretniej działaliśmy, im mniej się afiszowaliśmy w opinii publicznej, tym

bardziej ustępowaliśmy pola temu Würnitzerowi od iksiarzy I właśnie w odniesieniu do

iksiarzy komendant zapomniał o własnych zasadach. Bo nam zawsze wpajał, że komunikacja

społeczna jest o wiele ważniejsza dla poczucia bezpieczeństwa w kwestii bezpieczeństwa

miasta niż najbardziej nawet spektakularne polowanie na przestępców. Ale właśnie dlatego

dochodzeniówka powinna była teraz mocniej zaznaczyć się w mediach, żeby zabrać wiatr z

żagli iksiarzom.

Muszę powiedzieć, że na Brennerze zrobiły wrażenie te wszystkie dobre myśli

młodego majora, tym bardziej że jego myśl wciąż jeszcze była daleko. Więc powiedział tylko:

- Można by pomyśleć, że z taką młodą żoną szef dochodzeniówki też powinien być

młody duchem.

Major Heinz uśmiechnął się kwaśno.

- Nie chciałbym mówić źle o komendancie Aschenbrennerze - powiedział, po czym

przez pół godziny mówił źle o swoim przełożonym.

Brenner przysłuchiwał mu się z podziwem. Bo młody człowiek wykazał się taką

znajomością natury ludzkiej, tak trafnie scharakteryzował Aschenbrennera, że on sam by tego

lepiej nie zrobił. Najmniejszy drobiazg w obrazie Aschenbrennera nie uszedł uwagi tego

młodego badacza charakterów ludzkich, mogłoby się wydawać, że on też wtedy chodził z

background image

nimi do szkoły policyjnej.

- Zorganizowaną przestępczość komendant widział tylko z daleka, w Wiedniu. A z

drugiej strony strasznie się wściekł, jak paru moich uczniów poeksperymentowało trochę z

haszyszem.

- Dziwi cię, że mu to przeszkadzało?

- Tak, tak, wiem, dawniej coś takiego nie byłoby możliwe - uśmiechnął się cynicznie

Heinz.

I w tej samej chwili bez pukania wparowała do gabinetu ta myśl. Myśl miała bardzo

długie blond włosy i bardzo krótką czarną spódnicę. A wszystko świetnie ze sobą

harmonizowało, bo na spódnicy myśl miała elegancką białą lamówkę, a w obie strony od

przedziałka dwa równej szerokości ciemne odrosty. A znów biała bluzka świetnie pasowała

do gumy do żucia, bo półprzezroczysta materia opinała ciasno jędrną myśl i była zupełnie

podobna do półprzezroczystych bąbelków gumy do żucia, które co chwila pękały między

wargami.

I po trzecim lub czwartym pęknięciu myśl pisnęła nadspodziewanie cienkim

głosikiem:

- Czy ty coś wiesz na ten temat?

- Zapytaj pułkownika - burknął Heinz, nie patrząc na kartkę, którą mu podsunęła pod

nos sekretarka.

Kobieta była tak doskonałym przeciwieństwem Soili, że Brennerowi wydała się po

prostu negatywem zdjęcia właścicielki Baru Pasoliniego.

- Pułkownik nic nie wie na ten temat - powiedziała, rozgniatając gumową bańkę. -

Może ty coś wiesz.

- Nie mam teraz czasu.

background image

Jeszcze jedno plaśnięcie gumy i negatyw opuścił gabinet, kołysząc się na srebrzystych

szczudłach, ale myśl oczywiście została.

Czy ty coś wiesz na temat naszej wycieczki szkolnej do banku Raiffeisen? - miał

ochotę spytać Brenner. Ale zatrzymał to pytanie dla siebie, zresztą major znów wsiadł na

ulubionego konika.

- Po katastrofie z Köckiem musimy się pilnie zatroszczyć o to, żeby nam się policjanci

amatorzy nie mieszali ciągle do dochodzeń. Mam dość roboty ze znalezieniem mordercy

Köcka. A teraz, kiedy Aschenbrenner jest chory, spadł mi jeszcze na głowę cały ten kram

biurowy. Ludzie myślą, że romansuję z tą tam - wskazał na drzwi - bo praktycznie nie

opuszczam biura.

Brenner skrzywił twarz w uśmiechu. Ale zaraz przestał się uśmiechać, bo major

powiedział, że potrzebuje kogoś, kto by się zajął Würnitzerem i jego iksiarzami.

- Jak to sobie wyobrażasz?

Sekundę później potwornie żałował, że zadał to pytanie. Dwie sekundy później też. Po

minucie też jeszcze żałował, i po godzinie, i następnego dnia, i po tygodniu, i po dwóch

tygodniach, niby przez całą resztę życia żałował, że zadał to pytanie.

background image

12

- Przyjaciele bezpieczeństwa! Obrońcy Grazu!

Trzymając w ręce mikrofon i przechadzając się po podium, generał przemawiał do

jakiejś trzydziestki policjantów amatorów zgromadzonych w nowej kwaterze głównej. I od

razu zrobiło się cicho jak makiem zasiał, bo generał taka charyzma, no naprawdę.

Podium było superodszykowane, stoły pięknie nakryte białymi obrusami, wszystko

zrobili sami. Nie było wcale tak łatwo wyczarować miłą atmosferę, bo dopiero parę tygodni

temu wprowadzili się do nowej kwatery głównej na Stadionie im. Arnolda Schwarzeneggera,

ale nie do byłego mieszkania gospodarza Köcka, żebyś sobie nie myślał, byłoby przecież co

najmniej dziesięć razy za małe, nie, wprowadzili się do tego budynku zaraz od ulicy, gdzie

dawniej gnieździł się „GratisGrazer”, ale teraz mają nobliwą siedzibę w centrum.

Za szybami, przez które mało co było widać, gdyż oblepiono je półprzezroczystymi

afiszami reklamowymi, rozgrywał się właśnie ważny mecz - Sturm Graz kontra Austria

Wiedeń. Ale policjanci wpatrzeni tylko w generała. Trzy mikrofony ustawili na białym

obrusie, dla generała w środku, drugi, po lewej, patrząc od strony publiczności, dla

sklepikarza Würnitzera, a trzeci dla pułkownika Weblingera, po prawej, patrząc od strony

publiczności. Łysina Weblingera połyskiwała szatańsko w świetle reflektorów, bo nie chciał

włożyć równo bejsbolówki, taki był dumny z dwutygodniowej blizny przecinającej łysinę.

- Zgromadziliśmy się tutaj, bo jesteśmy pełni niepokoju o nasze rodzinne miasto -

powiedział generał do mikrofonu, a w sali było całkiem cicho, bo stadion jeszcze na dobre nie

ożył, tylko taki cichy szumek, jako że jeszcze nie padł ani jeden gol.

- To piękne miasto nad rzeką Mur, w którym się urodziłem i wychowałem, w którym

wielu z was się urodziło albo przynajmniej wychowało i które wszyscy mamy jeszcze w

pamięci jako miasto rodzinne dające poczucie bezpieczeństwa i pewności, gdzie nasze żony,

nasze dzieci były bezpieczne, bo istniało jeszcze coś takiego jak pomoc sąsiedzka, bo było

jeszcze jakieś współżycie, istniał jeszcze wspólny język, bo kiedy chciało się o coś spytać

przechodnia na ulicy, to nie trzeba go było najpierw pytać, czy mówi po niemiecku...

background image

W tym miejscu pośród słuchaczy po raz pierwszy dało się odczuć niepokój, jakieś

ledwie słyszalne szemranie.

-...bo kobieta czy dziecko na ulicy nie musiało wołać o pomoc w trzech językach w

nadziei, że ktoś je jednak zrozumie...

Mały zgarbiony generał chodził tam i z powrotem po podium i mówił do mikrofonu

tak cicho, prawie nieśmiało, i bez kartki, wszystko z głowy, z takim wahaniem, jakby to była

tylko próba, jakby nie miał najmniejszego zamiaru nikogo podburzać, a mimo to wprawił

słuchaczy w taki stan napięcia, że teraz wyrwały im się pierwsze okrzyki i oklaski, i można

było pomyśleć, że coraz głośniejszy poszept stadionu, stłumione okrzyki radości, kiedy piłka

o włos mija bramkę, chóralne reakcje piętnastu tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionie

odnoszą się tak naprawdę do generała, że tylko tych piętnaście tysięcy ludzi nie dostało

biletów wstępu na imprezę z generałem i dlatego teraz musi się przysłuchiwać, stojąc na

zewnątrz.

-... bo! - po raz pierwszy generał o ton podniósł głos, ogarniając widownię wzrokiem -

nie stał jeszcze na każdym rogu handlarz narkotyków, żebrak, Cygan, Murzyn...

Kochany, teraz się dopiero zaczęło na dobre, entuzjastyczne okrzyki, burzliwe brawa

publiczności zmusiły generała do zrobienia krótkiej przerwy, podczas której w skupieniu

wpatrywał się w podłogę, teraz już mógłby właściwie rozsiąść się na krześle, rozkoszować

oklaskami, dać sobie spokój z dokończeniem zdania, które rozpoczął trzy minuty temu, ale

generał, traktujący siebie surowo, traktujący surowo Graz, traktujący surowo swoje zdania,

wszedł w paradę rozentuzjazmowanym słuchaczom:

-... ten Graz! Panowie, to nasze miasto rodzinne, któremu tyle zawdzięczamy,

potrzebuje naszej pomocy I znów burzliwe oklaski, że można się było przestraszyć o

generała, bo niewiele brakowało, a policjanci amatorzy byliby się wdarli na scenę i tak długo

podrzucali suchego generała do góry, aż by mu połamali wszystkie kości.

Ale nie byłby generałem, gdyby i z tym nie dał sobie rady Bo kiedy sala się nieco

uspokoiła, powiedział już tylko kilka zdań, pochwalił dzielność policjantów amatorów, a

background image

przede wszystkim kierującego stowarzyszeniem komendanta Würnitzera, który tak pięknie

wszystko zorganizował, a potem zabrał głos młody sklepikarz, a zarazem komendant amator

Würnitzer.

Würnitzer także wygłaszał przemówienie na stojąco, także chodził tam i z powrotem

po podium, też tak trochę wciągał głowę w ramiona, niby skromność, i miało się wrażenie, że

przemawia dokładnie tak samo jak generał, nawet tak samo akcentuje słowa. Wymawiał

„bezpieczeństwo” w taki sposób, wymawiał „narkotyki” i „rodzinne miasto” w taki sposób,

że można było pomyśleć, że obu im ten sam chirurg plastyczny wstawił nowe języki.

Nastrój poprawiał się z minuty na minutę, w górze na podium Würnitzer nic tylko

„narkotyki”, nic tylko „nasze żony, nasze dzieci”, nic tylko „bezpieczeństwo”, a ludzie na

dole przy stolikach nic tylko piwo, a na stadionie za oknami nic tylko przytłumiony szał

radości, nic tylko stracone szanse na bramkę, ale po odgłosach trudno było oczywiście

poznać, kto tracił szanse: Wiedeń czy Graz.

Policjantom amatorom było to zresztą obojętne, bo od kiedy stracili oficjalne zlecenie

na nadzór budynków stadionu po tej nieszczęsnej aferze z Köckiem, trochę się boczyli na

futbol. Zarząd stadionu nie tylko nie docenił wspaniałej akcji nieustraszonego pułkownika

Weblingera na miejscu zbrodni, ale na dodatek wypowiedział im umowę pod pretekstem

drobnych nieprawidłowości i zaniedbań bezpieczeństwa, niby: ciesz się, że nie oddajemy

sprawy do sądu.

Ale umowy najmu na nową kwaterę główną nie mogli wypowiedzieć. A komendant

Würnitzer zrobił teraz coś takiego, że muszę przyznać, czapki z głów, mało kto mógłby mu

dorównać. Bo po krótkiej przerwie ni stąd, ni zowąd drżącym głosem powiedział do

mikrofonu, że ma do przekazania przykrą wiadomość. Musi ustąpić z kierownictwa

stowarzyszenia.

No i teraz spytasz, dlaczego chce ustąpić, skoro wszystko idzie jak z płatka. Ale on to

sobie dobrze wykalkulował. Ludzie przy stolikach siedzieli cisi i przybici jak publiczność

drużyny gospodarzy, która właśnie straciła bramkę, na dworze nieco inna cisza, taka, jaka

panuje na stadionie, gdy długo nic się nie dzieje, i w tej ciszy Würnitzer drżącym głosem

rzucił do mikrofonu uzasadnienie swojej decyzji:

background image

- W obliczu zaostrzającej się w ostatnich dniach sytuacji nie mogę wziąć na siebie

odpowiedzialności za dalszy rozwój wypadków. Mimo najlepszej woli nie jestem w stanie

dłużej zagwarantować bezpieczeństwa moim ludziom w mieście, w którym nie możemy się

spodziewać najmniejszej ochrony ze strony egzekutywy miejskiej.

Przy słowie „egzekutywa” na sali rozległy się pogardliwe parsknięcia, ale poza tym

wciąż panowała absolutna cisza.

Ale teraz Würnitzer trochę podkręcił głośność:

- Położenie miasta Graz względem bezpieczeństwa tak się ostatnio pogorszyło, że

tylko w ciągu jednego tygodnia...

Mówca potrzebował prawie pół tygodnia, aby zaakcentować to „jednego tygodnia”,

patrząc przy tym tak gniewnie na publiczność, jakby stamtąd wyrwał się jakiś niewczesny

okrzyk, ale oczywiście nie było żadnego okrzyku, bo gniewne spojrzenie mówcy nie odnosiło

się przecież do jego ludzi, lecz go bezpieczeństwa miasta.

-... jak powiedziałem, tylko w ciągu jednego tygodnia dwóch naszych ludzi odniosło

ciężkie obrażenia.

Teraz rozpętała się oczywiście burza, ale komendant Würnitzer mówił dalej,

przekrzykując tłum:

- Więc kiedy czytam w gazecie, kiedy oglądam w telewizji, że politykom Grazu, że

policji Grazu, że wszystkim mediom Grazu nie przychodzi do głowy nic innego, jak tylko to,

że sami jesteśmy sobie winni, bo prowokujemy panów mafiozów narkotykowych, więc skoro

ci wszyscy mądrzy państwo tak to widzą i w takim świetle to przedstawiają, to jako człowiek

jako tako inteligentny, zdolny do samokrytyki muszę postawić sobie pytanie: a może oni mają

rację?

Absolutna cisza. A generał spojrzał z szacunkiem na komendanta Würnitzera, kiedy

ten pozwolił sobie przedłużyć panującą ciszę, tak jakby chciał wsłuchać się w burzę

background image

protestów szalejącą w sercach jego ludzi. A milczenie Würnitzera zdegradowało przeraźliwy

odgłos gwizdka sędziego na stadionie do poziomu hałasu dzieci bawiących się na podwórku.

- Może powinienem sobie po prostu powiedzieć - podjął komendant Würnitzer - ci

wszyscy mądrzy państwo nie mogą się przecież mylić. Prawdopodobnie to ja się mylę,

postrzegając położenie naszego miasta rodzinnego w tak czarnych barwach. Prawdopodobnie

pułkownik Weblinger, który cudem tylko siedzi tu z nami na podium, prawdopodobnie nasz

kochany Weblinger sam sobie zadał tę straszliwą ranę. Prawdopodobnie nasz młody kolega

Baumgartner, który nadal leży w szpitalu, za bardzo prowokował cygańską mafię swoim

aparatem fotograficznym. Prawdopodobnie sami jesteśmy sobie winni, bo prowokujemy

handlarzy narkotyków i zakłócamy pokój, jaki dla naszego dobra policja kryminalna zawarła

z pokojowo nastawioną sceną narkotykową. I prawdopodobnie, nadzorując meliny

narkotykowe, winni jesteśmy jakiejś niesamowitej prowokacji. Zwłaszcza jeśli weźmiemy

pod uwagę, że właścicielką Baru Pasoliniego - głównej meliny narkotykowej naszej śmietanki

towarzyskiej - jest przypadkiem piękna żona szefa policji kryminalnej Grazu,

Aschenbrennera.

Würnitzer chciał mówić dalej, ale wydarzyło się coś, co się ludziom szalenie

spodobało. Tylko nie myśl, że mówię o tym jeden do zera, bo drużyna Grazu właśnie strzeliła

bramkę. Przy straconej szansie z samych odgłosów stadionu nie da się wywnioskować co i

jak, bo obie strony wydają podobny jęk, ale jak drużyna gospodarzy strzeli gola, to od razu

wiadomo.

Teraz, jeśli nie chodziło o tego gola, to co w takim razie wywołało takie emocje w

kwaterze głównej, że ten i ów jeszcze mocniej wcisnął bejsbolówkę na oczy, żeby nie widać

było łez wzruszenia?

No to słuchaj, pułkownik Weblinger podbiegł do komendanta Würnitzera, wyjął mu z

ręki mikrofon i jako ofiara, jeden z dwóch ciężko rannych, a także w imieniu ciężko rannego

Baumgartnera, jestem pewien, powiedział, że mówię także w jego imieniu, wezwał

komendanta do pozostania na stanowisku.

No i wtedy oczywiście rzęsiste brawa, komendantowi Würnitzerowi tam na scenie łzy

wzruszenia ciekną po twarzy, czegoś takiego jeszcze w Grazu nie było. I dopiero jak

background image

komendant Würnitzer powiedział, że ten potężny dowód zaufania przekonał go, żeby jednak

został, na salę powrócił spokój. Muszę powiedzieć, czapki z głów, panowie, przed

komendantem Würnitzerem i jego zdolnościami przywódczymi, jak on potrafił scementować

ten swój oddział, i to właśnie teraz, kiedy z powodu tych wszystkich aktów przemocy

niejeden zaczął tchórzyć.

A komendant Würnitzer był tak pobudzony emocjonalnie, że oddał mikrofon

pułkownikowi Weblingerowi, aby ten zrealizował dalszy porządek obrad, a sam wrócił do

stołu prezydialnego, gdzie generał go zaraz serdecznie uściskał.

Oczywiście pułkownik Weblinger nie miał już takiej charyzmy, poruszał się sztywno

po podium, ale mimo to dobrze wyglądał z tą blizną, no i przeprowadził obrady bez zarzutu.

Punkt pierwszy: nowi kandydaci, bo w żadnym wypadku nie wolno się poddawać,

niech sobie mafia narkotykowa nie myśli, że może przetrzebić nasze szeregi.

- Niezmiernie się cieszę - przeszedł od razu do rzeczy - że mogę wam już dzisiaj,

kiedy kolega Baumgartner przebywa jeszcze w szpitalu, przedstawić nowego kandydata do

służby ulicznej.

Teraz zaciekawione spojrzenia i skąpe oklaski, a pułkownik Weblinger skinął na

nowego, żeby wszedł na scenę. Nowy jeszcze mocniej wcisnął bejsbolówkę na oczy Nie żeby

się bał okazać, jaki jest wzruszony, tylko bał się, że nowi koledzy rozpoznają go po ranie

postrzałowej, a wtedy wesołych świąt.

- Nie byle kto wzmacnia nasze szeregi - mówił pułkownik, próbując wzbudzić

sympatię obecnych dla nowego człowieka. - Nasz nowy kolega jest prawdziwym

zawodowcem. Jestem pewien, że u nas daleko zajdzie. Kształcił się w policji w Grazu wtedy,

kiedy jeszcze potrafili zadbać o prawo i porządek na ulicach. Ale w porę rozstał się z tymi

ludźmi, aby wzmocnić nasze szeregi.

Pułkownik Weblinger skinął zapraszająco do ostatniego rzędu, iksiarze grzecznie

zaklaskali, a Brenner wgramolił się na podium.

background image

Mam wrażenie, że zrobił na zebranych spore wrażenie, kiedy tak wlepił wzrok w

pułkownika Weblingera z tym tępym wyrazem twarzy zawodowego gliniarza, oni sami

ćwiczyli to codziennie przed lustrem, ale im zupełnie nie wychodziło. Sala potrafiła docenić

tę autentyczną mimikę, owoc życiowego doświadczenia, kiedy najdrobniejsza nawet porcja

strachu jest natychmiast tłumiona podwójną porcją agresji.

Skąd mogli wiedzieć, że badawcze spojrzenie, jakim Brenner zmierzył pułkownika

Weblingera, nie było oznaką policyjnego przyzwyczajenia, lecz zwyczajnie strachu, że tamten

go nagle rozpozna i zrewanżuje mu się zaraz tu, na scenie, za tę bliznę na głowie. Wmówił

sobie, że wyczuwa jakiś ledwie uchwytny podtekst w słowach, jakimi go przedstawił

pułkownik. Ale strach ma właśnie to do siebie, że wszędzie doszukujemy się podtekstów. W

oczach pułkownika Weblingera nic nie wyczytał, gdyż tamten patrzył na niego tak samo

tępym wzrokiem, jakby chciał sobie udowodnić, że potrafi to robić nie gorzej od eksperta.

Kiedy pułkownik zadał mu kilka żartobliwych pytań, Brenner był już pewien, że sobie

tylko wmówił z tym podtekstem. Że czuł się nieswojo i dlatego mu się tak wydawało. No bo

oczywiście nie czuł się zbyt komfortowo w skórze szpiega, przystępując do tej idiotycznej

organizacji.

Ludziom się wydaje, że szpicel nic sobie z tego nie robi, że jest szpiclem, bo to po

prostu należy do jego zawodu, tak jak do zawodu lekarza należy to, że amputuje nogi, usuwa

organy, a w nagrodę musi się jeszcze różnych rzeczy nasłuchać. Ale to nieprawda, lekarza też

to nęka, po Brennerze widać teraz było wyraźnie, że szpiclowi też nie jest wszystko jedno.

Próbował zamaskować to wrażenie przesadnym machaniem ręką do publiczności.

Pomyślał, że ma to już za sobą, że teraz może opuścić podium, ale pułkownik Weblinger go

nie puścił. Bo nowy musiał jeszcze złożyć przysięgę.

Pułkownik Weblinger wyciągnął skądś Biblię i położył na stole, publiczność klaskała,

generał i komendant Würnitzer uśmiechali się, sędzia na boisku gwizdał, a Brenner pomyślał,

że to zły sen. Na domiar złego jego oczy, które chyba podświadomie szukały światła

dziennego, odcyfrowały kilka liter lustrzanego odbicia reklamy, zasłaniającej widok stadionu:

„REM”, no i oczywiście była to tylko część reklamy ciągnącej się przez kilka okien, ale

Brenner jeszcze ze szkoły policyjnej to pamiętał, faza REM, kiedy tuż przed wybudzeniem

background image

masz najbzdurniejsze sny, no więc teraz miał nadzieję, że się za chwilę obudzi.

Ale nie obudził się, a pułkownik Weblinger nadal podsuwał mu Biblię.

- Czapka.

- Co?

- Do przysięgi. Czapkę zdjąć i położyć rękę na Biblii.

Kochany. Ta bejsbolówka, którą odkupił od Würnitzera, naprawdę nie przyniosła mu

szczęścia. Bo teraz nie pozostawało mu już nic innego. Dyskretnie odwrócił lewą połowę

twarzy od Weblingera, mając nadzieję, że włosy zdążyły odrosnąć i zakrywają bliznę. W

prawej ręce trzymał bejsbolówkę, lewą położył na Biblii. Oczywiście nie wnętrzem dłoni do

góry, tak jak wtedy u chiromantki, tylko grzbietem do góry.

Miał dokładnie takie samo odczucie w dłoni przylegającej do Biblii, jak wtedy u

chiromantki, kiedy mu się zdawało, że ta wypala mu wzrokiem dziurę w ręce. I kiedy się

jeszcze modlił, żeby spod włosów nie widać było blizny po ranie postrzałowej, pułkownik

Weblinger tak mocno przybił mu dłoń do Biblii swoim nożem żołnierskim, że uciekając,

jeszcze przez kilka kroków nie mógł się tej Biblii pozbyć.

background image

13

Tomas leżał w swoim mieszkaniu na kanapie, na zmianę patrzył to na ekran

potwornych rozmiarów, to znów na maleńki ekranik i zastanawiał się, gdzie się podziewa

Brenner.

To znaczy na maleńkim ekraniku go miał. Bo musisz wiedzieć, że to był ten aparat

fotograficzny, który Tomas znalazł w błocie koło przyczepy kempingowej ciotki, niby aparat

policjanta amatora Baumgartnera, ten sam, którym się o mało nie udławił.

A w tych nowych kamerach cyfrowych najfajniejsze jest to, że można oglądać zdjęcia

od razu w aparacie, do tego z dokładną datą. Ale jeszcze ciekawsze od zdjęć, na których

Brenner w środku nocy wyskakuje z przyczepy a na ostatnim widać już tylko jego poruszoną

rękę, były zdjęcia sprzed dwóch dni. Jak Brenner po raz pierwszy odwiedził chiromantkę.

Brenner wchodzący do przyczepy, Brenner godzinę później, jak z niej wysiada. A pięć minut

później chiromantka ma następną wizytę. To zdjęcie na pewno by Brennera zainteresowało.

Ale Tomas nie wiedział, gdzie go szukać. Więc tylko co chwila spoglądał na mężczyznę na

zdjęciu, którego nie znał.

Za to mężczyznę na wielkim ekranie znał doskonale. Bo właśnie była transmisja

meczu Sturm Graz kontra Austria Wiedeń na Stadionie im. Schwarzeneggera. U Tomasa

telewizor chodził na okrągło, ale normalnie tylko wideoklipy, to był po prostu nałóg. Przez

cały dzień, jak skończył sprzątanie w szpitalu, nic tylko zmieniał kanały muzyczne, bo

zawsze gdzieś leciało coś dobrego.

Ale do piłki nożnej końmi byś go nie zaciągnął. Wprawdzie jako dziecko był takim

świetnym biegaczem, że bez przerwy zaczepiali go na ulicy obcy grubi panowie, namawiając,

żeby wstąpił do klubu, ale tylko raz tam poszedł, a do domu odwiozło go pogotowie, bo już

na pierwszym treningu złamali mu staw skokowy.

Teraz - jak do tego doszło, że Tomas z aparatem w ręku leży w swoim mieszkaniu na

kanapie i kątem oka ogląda mecz Austria Wiedeń kontra Sturm Graz, transmisja na żywo ze

Stadionu im. Schwarzeneggera?

background image

Trafił na tę stację oczywiście przez przypadek, przerzucając kanały, już chciał

przełączyć na inny kanał i nagle ta znajoma twarz. Skąd ja go znam, zastanawiał się Tomas.

To znaczy nie z telewizji, tylko prywatnie. No więc trochę się pogapił na mecz, ale to była

drętwa gra, Tomas miał wrażenie, że żaden z piłkarzy nie potrafi naprawdę biegać, takie

ociężałe byczki, i był zadowolony, że teraz żaden z nich nie ma prawa go kopać po kostkach.

Ale kiedy już miał wyłączyć, znowu zbliżenie tej twarzy trenera. Ja go znam, myślał Tomas.

Ryżawa bródka, ryżawe włosy, przestraszone oczy Nie wiedział, gdzie go przykleić.

Nie zapominaj o jednym, Tomas zjeździł kawał świata, zwłaszcza jak jeszcze dużo

podróżował z zespołami, no i często nie był pewien, do jakiego miasta ma przykleić tę czy

inną twarz. W ciągu ostatnich trzech lat mieszkał aż w pięciu miastach, Amsterdam,

Antwerpia, potem Leverkusen, a zanim sprowadził się do Grazu, zdążył jeszcze krótko

pomieszkać w Monachium.

Najlepszy zespół miał w Leverkusen, do tego ta supernazwa, uważaj: The Ex.

Ludziom się to strasznie podobało, wyobrażali sobie, że to aluzja małżeńska albo alkohol,

nikt oczywiście nie wpadł na to, że to był skrót od The Jimi Hendrix Experience. Więc teraz,

kiedy telewizor pokazywał tych upośledzonych biegowo graczy, Tomas myślał z

rozrzewnieniem, jak dobrze wtedy grał na gitarze, zanim nie przesadził trochę ze środkami,

no i może w Grazu jeszcze kiedyś jakiś zespolik, jakaś bryka na objazdy by się znalazła, bo

właśnie doprowadzał do porządku samochód kempingowy ciotki, tylko hamulce jeszcze nie

działały.

A potem znowu przestraszona twarz, to musiał być trener wiedeńczyków, bo nie byłby

taki smutny, kiedy właśnie Graz strzelił bramkę. Kamerzysta złośliwie filmował go w

zbliżeniu, a do tego jeszcze w taki sposób, jakby stał tuż przed reklamą, chociaż w

rzeczywistości reklama była dziesięć metrów dalej, nawet dalej od tych właściwych reklam na

obrzeżu boiska, schowana trochę z tyłu. Na lewo od rudej głowy trenera było napisane „LUS

TIG SAMMA” na trzech ogromnych tablicach, przy „SAMMA” litery były oczywiście trochę

ściśnięte, bo inaczej by się nie zmieściły, a po prawej stronie rudej głowy trenera, znowu

podzielone na trzy tej samej wielkości prostokąty, stało „PUN TIGA MER”, ale „TIGA” nie

było ścieśnione, bo wiadomo, „I” w ogóle nie potrzebuje miejsca na tym świecie.

background image

Tomas mógłby przysiąc, że miał często do czynienia z tą smutną twarzą na tle tego

idiotycznego hasła. To musiało być w Leverkusen, wtedy najlepiej zarabiał, bo co tydzień

dwa występy zespołu The Ex, a interes uboczny szedł doskonale, niby ten środek na porost

włosów.

0 towar wystarał się jego basista, to był naprawdę świetny basista, ale niestety

następny występ możliwy najwcześniej za trzy lata, i to przy wzorowym sprawowaniu, więc

Tomas resztę upchnął u stałych bywalców lokalu. No i widzisz, właśnie dlatego znał tego

trenera, często zaglądał na ich koncerty w Leverkusen, bo go piekielnie kręciła muzyka.

Teraz Tomas sobie przypomniał, skąd ten rudy goguś miał tyle kasy, bo basista kiedyś

mu powiedział, że to znany trener piłki nożnej. Ale ponieważ Tomas miał alergię futbolową,

więc zaraz o tym zapomniał. No i widocznie teraz ten trener z miłości do muzyki musiał się

przenieść z Leverkusen do Wiednia, bo jak inaczej.

1 Tomas już chciał wyłączyć, bo w tej chwili ani zespołu, ani środka na porost

włosów, więc ten dobry klient na nic by mu się i tak nie przydał. No i jak to często bywa,

kiedy przełączasz kanał, zauważasz w ostatniej sekundzie coś ciekawego i przełączasz z

powrotem. Często w życiu jest tak, że ten ciekawy obraz, na który się z powrotem

przełączasz, zdążył zniknąć, tymczasem na tamtym drugim kanale też w ostatniej sekundzie

zobaczyłeś coś ciekawego i kiedy znowu wracasz na ten drugi kanał, tego obrazu też już nie

ma, i przełączasz w tę i z powrotem, i tak przez całe życie.

Często, mówię. Ale nie zawsze. Bo teraz u Tomasa ten ciekawy obraz zrobił się

jeszcze ciekawszy niż przedtem, niby w zwolnionym tempie. W kółko to pokazywali, jedna

powtórka za drugą. Musisz wiedzieć, że Tomas już od dwóch lat nie zażywał twardych

narkotyków, ale z tym świństwem to jest tak, że czasem są nawroty, nawet jak już nie

bierzesz. Zaczął się pocić ze strachu i tak się jakoś kurczowo siebie przytrzymywał, bo

myślał, że się znowu zaczęło, bo to nie może być naprawdę, żeby zobaczył naraz dwóch

znajomych w telewizorze.

No i muszę powiedzieć, wcale mu się nie dziwię, że tak myślał. Bo nagle czworobok

„MER” za plecami wiedeńskiego trenera zamienił się w rozbitą szybę. Jeśli chodzi o

szczęście w życiu i tego rodzaju sprawy, to jesteśmy już do tego przyzwyczajeni, że one nas

background image

wodzą za nos i pokazują się dopiero tuż przed zniknięciem, ale dzisiaj już zwykła, kompletnie

obojętna szyba okienna na Stadionie im. Arnolda Schwarzeneggera robi to samo i okazuje się

tym, czym jest naprawdę, dopiero w tej sekundzie, gdy się rozpływa w nicość.

Ale nie myśl, że ktoś posłał piłkę w to okno, bo do tych zakątków stadionu nigdy

jeszcze się żadna piłka nie zabłąkała, a gdyby nawet, to szyba by na pewno wytrzymała, bo

nigdy jeszcze żadna piłka futbolowa nie grzmotnęła w szybę tak jak ten przysadzisty

mężczyzna, który głową naprzód wskoczył na stadion przez eksplodujące „MER”.

Mądrzy ludzie mówią, że piłka nożna to środek zastępczy, że mężczyzna zawsze musi

gdzieś coś wstrzelić, piłkę do bramki, kulę pistoletową w głowę i, i, i. Do tej pory nic sobie

nie robiłem z takiego gadania. Ale kiedy teraz Brenner wystrzelił przez tę szybę, to wyglądało

to tak, jakby wszystko inne w życiu było tylko namiastką takiej prawdziwej chwili

wyzwolenia. Kiedy ty sam niby ludzka kula przebijasz dwustronnie niewidoczną barierę, z

jednej strony szklaną, z drugiej pokrytą literami, i wychodzisz z dusznej piwnicy na szeroką i

jasną przestrzeń.

Kochany. Jeszcze przy drugiej i trzeciej powtórce na ogromnym telebimie piętnaście

tysięcy kibiców wstrzymywało oddech. A potem na stadionie wybuchły takie frenetyczne

oklaski, najpierw na widowni, a potem także wśród zawodników, że sędzia musiał przerwać

mecz.

Tomas też wreszcie złapał oddech, ciężko dysząc z emocji. Ciągle to pokazywali, raz

w zwolnionym tempie bez odgłosu rozbijanej szyby, a raz w oryginalnym tempie z odgłosem,

bo za plecami wiedeńskiego trenera był ukryty mikrofon, żeby było słychać, jak trener klnie

na czym świat stoi, dlatego tak dobrze było słychać, kiedy puszczali to w normalnym tempie,

a wokół Brennera „MER” rozsypywało się w puch. Potem znów widmowy obraz, bez głosu,

w zwolnionym tempie. Jak Brenner wypryskuje przez tę szybę, przez chwilę utrzymuje

równowagę, by po kilku potknięciach runąć na ziemię tuż pod nogi wiedeńskiego trenera.

Tomas wciąż nie wierzył własnym oczom. Dalej był przekonany, że to mu się odbijają

narkotyki w jakimś zakątku mózgu, i wciąż nie tracił nadziei, że to minie. Bo dwaj znajomi z

najzupełniej różnych obszarów jego życia naraz w telewizorze, to by jeszcze wytrzymał, ale

że ci dwaj z takim potwornym przerażeniem na siebie spojrzeli, jak to się nigdy nie zdarza

background image

naprawdę.

Pewnie, trener zawsze miał taki przestraszony wygląd, jego oczy zrobiły to z czystego

przyzwyczajenia. Ale Brenner nawet wtedy nie był tak przerażony, kiedy się obudził ze

śpiączki. I właśnie to przerażenie w oczach Brennera tak walnęło w Tomasa. Nie mógł

przecież wiedzieć, że Brenner był dlatego tak zaszokowany widokiem trenera, że to była ta

sama twarz, w którą spoglądał martwy Köck, czyli jakby anioł śmierci.

I nawet te dwa śmiertelnie przerażone spojrzenia jeszcze by Tomas jakoś strawił,

chociaż już stracił nadzieję, że mu się tylko tak odbiło narkotykami. Ale ten nóż - tego już

było za wiele. Nawet jeszcze i to, że Brennerowi z grzbietu dłoni wystawał uchwyt noża,

może by jakoś zdzierżył. Ale oni pokazywali do znudzenia w zwolnionym tempie, jak

Brenner na oczach trenera Austrii Wiedeń wyciąga sobie powoli ten nóż z ręki.

I tu ciekawa sprawa. Ten obraz powtarzali tylko w zwolnionym tempie, ani razu w

normalnym tempie, prawdopodobnie dlatego, że nie ma żadnych ciekawych odgłosów, jak

sobie wyciągasz nóż z ręki, to mokre klapnięcie nie jest specjalnie podniecające.

Mimo to przy piątej czy szóstej powtórce Tomasowi zrobiło się niedobrze i naprawdę

mu ulżyło, jak policja wreszcie wyprowadziła Brennera ze stadionu.

Zjawienie się policjantów ostatecznie uspokoiło Tomasa. Kiedy skuli Brennera,

uwierzył ostatecznie, że mu się nie pomieszało w głowie, tylko że naprawdę widzi to w

telewizorze. Złapał aparat i chociaż nogi miał jak z galarety, dziesięć minut później był już

przy Stadionie im. Schwarzeneggera.

Uważasz, Tomas sobie pomyślał, że muszą mieć na stadionie jakieś cele dla

rozrabiających kibiców, więc może uda mi się jakoś dopaść Brennera i pokazać mu zdjęcie.

Bo teraz nagle był całkowicie pewien, że bez tego zdjęcia Brenner już długo nie pożyje.

background image

14

Brenner siedział w wygodnym fotelu BMW obok kierowcy i starał się niczego nie

pobrudzić krwią. Bo oczywiście szyba. I oczywiście nóż. Ale nie uwierzysz, najgorsze

wydało się Brennerowi to, że znowu gorzej widzi.

Bał się, że może ten skok przez szybę nie był dobry dla jego blizny pooperacyjnej. Bo

to już na pewno nie był jeden procent czerwonego odcienia w lewym oku. Co najmniej

dziesięć, dwadzieścia procent. Może powinien był jednak zrobić sobie dłuższą przerwę. Bo

teraz wyszło na to, że profesor Hofstätter miał jednak rację, ostrzegając go.

Może znasz to uczucie, jak masz coś takiego nieokreślonego. Często bardziej się tym

przejmujesz niż paroma odłamkami szkła, które utkwiły w twarzy, bardziej niż przebitą ręką.

To tylko drobiazg, może człowiek sobie tylko wmawia. Ale właśnie dlatego to poczucie

zagrożenia. Bo to by mogło być śmiertelne. Bo przecież mogła nie tylko puścić szyba, mógł

puścić także szew w oku. Bo to nie była jakaś cieniutka szyba, to była taka szyba, że prawie

się od niej odbił.

- Wiesz, co to znaczy, jak człowiek z dochodzeniówki pokazuje się ze szpiegiem -

powiedział major Heinz, zręcznie wymijając samochody swoim BMW

- Że to już jest były szpieg - powiedział Brenner, patrząc prosto przed siebie, bo wolał

nie patrzeć na majora Heinza. Lepiej już porównywać oczy.

- Słusznie. Wejdziesz do historii policji jako najszybciej zdemaskowany szpieg.

Brenner zastanawiał się, czy by mu jednak nie zostawić plamy krwi na skórzanych

obiciach.

- Kazałem cię wyciągnąć z celi dla kibiców, żeby cię iksiarze jeszcze raz nie dopadli.

To ostania rzecz, jaką dla ciebie zrobiłem. Odwiozę cię jeszcze do szpitala, a potem...

A potem o mały włos major Heinz rzeczywiście odwiózłby kogoś do szpitala, ale

background image

wcale nie Brennera, tylko pieszego, który mu się władował prosto pod samochód. Major

hamulce do dechy, więc Brenner znowu uderzył głową w szybę, bo oczywiście nie zapiął

pasów.

Dzięki Bogu przechodzień podniósł się o własnych siłach. Szarpnął drzwiczki BMW i

zaczął przepraszać. Ale nie myśl, że przepraszał kierowcę. Nie, przepraszał pasażera!

- Przepraszam - powiedział przechodzień do Brennera - ale coś pan zgubił na

stadionie.

Major zaniemówił z wrażenia, nie mógł uwierzyć, że tamten specjalnie wlazł mu pod

koła tylko po to, żeby oddać Brennerowi aparat.

Brenner też zaniemówił z wrażenia, jak Tomas powiedział, podsuwając mu aparat pod

nos:

- Ale wszystko działa. Niech pan zobaczy!

Bo Tomas był superinteligentny i pomyślał sobie, może Brenner nie wie, jak się w

tych nowoczesnych kamerach ogląda zdjęcia. No i teraz podsunął mu aparat pod nos i szybko

zaczął przerzucać zdjęcia.

- Widzi pan, do przodu, do tyłu - pokazywał Brennerowi - wszystko działa. Wskaźnik

daty, wszystko jak nowe.

Major włączył bieg i ruszył z miejsca, aż Tomasa odrzuciło na bok.

Brenner był zadowolony, że opony zapiszczały Dziękował Bogu, że silnik zaryczał.

Bo serce biło mu tak głośno, że bał się, żeby major tego nie usłyszał. Bał się, że major mógł

kątem oka zobaczyć zdjęcie, które mu zrobił policjant amator, kiedy pięć minut po wyjściu

Brennera odwiedził chiromantkę. Bał się, że major Heinz zrobi z nim to samo, co z tymi

dwoma świadkami w Hostice. Bał się, że tym razem będzie odwrotnie z bólem. Bo przy

ostatniej kuli, którą dostał w głowę, ból przyszedł długo po kuli. A po tym skoku głową przez

szybę wróciły te bóle skroni i teraz się bał: tym razem po bólach przyjdzie kula.

background image

Ale Heinz nie wyciągnął broni. Powiedział tylko:

- Przynajmniej odniosłeś drobną korzyść.

- Co?

- Aparat.

No bo widzisz, nieporozumienie, Heinz pomyślał, że to jest służbowa kamera, którą

mu iksiarze wręczyli, zanim go jeszcze zdemaskowali. I rzeczywiście była kamera służbowa,

oznaczona pięknie niebieskim iksem.

Teraz Brenner się troszkę uspokoił i serce też biło już odrobinę ciszej. A Heinz

rzeczywiście wysadził go na parkingu kliniki neurologicznej, bo Brenner go poprosił, żeby go

nie odwoził na pogotowie, tylko do Puntigam po lewej, bo tam ma znajomych lekarzy.

W gabinecie zabiegowym opatrzyli i obandażowali mu rękę, wyciągnęli trzy odłamki

szkła z twarzy, wszystko razem nic specjalnego, zaraz potem w holu kliniki w budce

telefonicznej znalazł w książce prywatny adres majora Heinza. Geidorf, pasuje, pomyślał

Brenner, chociaż nie umiałby powiedzieć dlaczego. A potem wyruszył w drogę do domu. Bo

dom dziadków był zaledwie dwieście metrów dalej, niby motor też w tej samej odległości.

Nie uwierzysz. Lewe oko bardziej mu przeszkadzało w jeździe na motorze niż

obandażowana ręka. Bo to już nie był czerwony odcień, to była po prostu czerwona zasłona.

Co najmniej trzydzieści procent, myślał. I oczywiście lęk przed oślepnięciem.

Zwłaszcza jak jechał przez tunel drogowy Grabengürtel w Geidorfie. Teraz to już co

najmniej czterdzieści procent, myślał, pędząc tunelem na motorze. A właściwie to miał

wrażenie, że już nic nie widzi lewym okiem. No i ten paskudny ból, chociaż zanim wsiadł na

motor, połknął ostatnie tabletki przeciwbólowe. Trochę go to niepokoiło. Ale ciekawa rzecz,

nie bał się śmierci jako takiej. Bał się tylko, że tętnica puści za wcześnie i przygniecie mu

mózg, zanim znajdzie u Heinza broń z uszkodzoną lufą.

background image

Ale jazda na motorze dobrze mu robiła. Nie wiem dlaczego, ale to tak zawsze było z

Brennerem, wsiadał na motor i wszystko dobrze. Taki stan nieważkości. Powiesz, to

zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego, jeśli taki na wpół oślepły kierowca motoru od

wielu dni nie spał. I to jest prawda, powinien był się przespać, ale łatwo mówić, jak się stoi z

boku.

Bo jak tylko zobaczył to zdjęcie, jak Heinz pięć minut po nim wchodzi do samochodu

kempingowego, to zaraz obudził się w nim jakiś instynkt, niby kiler. Można by pomyśleć, że

to małe czerwone światełko na końcu tunelu nie bierze się z jego czerwonego oka. Tylko że to

jest ten czerwony laserowy punkcik, którym w nowoczesnych pistoletach namierza się cel, i

tak gnał przez tunel w kierunku czerwonej plamki ocznej w wizjerze hełmu niby kula

pistoletowa.

Rzecz jasna Brenner i jego motor nie wirowali w tunelu, dzięki Bogu, trzeba

powiedzieć, a kula pistoletowa musi się kręcić wokół własnej osi, inaczej zacznie błądzić po

świecie bez określonego kierunku. Ten ruch obrotowy jest najważniejszy u kuli pistoletowej.

Chyba że masz zdezelowany gwint w lufie, to wtedy na kuli powstaje rysa. I właśnie dlatego

Brenner z taką potworną prędkością pędził do domu majora Heinza, bo sobie wbił do głowy,

że znajdzie u niego prywatną broń, defekt lufy, który zostawia ślad na kuli.

I szczerze mówiąc, Brenner też mknął przez ten tunel jak zarysowana kula w totalnie

zdezelowanej lufie, niby zagrożenie dla otoczenia. Bo ten brak snu i o mały włos byłby nie

zauważył jednookiego auta pędzącego z naprzeciwka. Kochany, naprawdę mało brakowało.

Zawsze powtarzam, jadąc na motorze, jesteś zawsze jedną nogą w grobie.

A jak się spotka w tunelu dwóch jednookich i wszystko skończy się dobrze, to mogę

tylko powiedzieć, to jest właśnie dowód. Ten tunel musiała mieć pod kontrolą mafia aniołów

stróżów. Bo nic się nie stało. W ostatniej sekundzie Brenner zdążył jeszcze zjechać we

właściwym kierunku i nie musnął tego jednookiego japończyka.

Za to jego coś musnęło. Ale nie wyobrażaj sobie, że skrzydło anioła stróża, to już nie

te czasy, żeby staromodnie machał skrzydełkiem, dzisiaj wszystko jest czysto duchowe.

Musnęła go myśl. Bo jak w ostatnim momencie zdążysz jeszcze wyciągnąć tę nogę z grobu,

to powoduje to stan pobudzenia w całym twoim ten, no i dzięki temu wydatkowaniu energii

background image

również mentalnie jesteś pobudzony.

Nie uwierzysz, ale kiedy on sam tak pędził na motorze tym tunelem, to w jego głowie

przechadzała się spokojnie myśl, że mogły być dwa trupy naraz, tak jak wtedy w Monzy ci

dwaj żużlowcy Jarno Saarinen i Renzo Pasolini. Ale to nie była jeszcze cała myśl. Była to,

żeby tak powiedzieć, dopiero noga myśli i kiedy Brenner próbował ściągnąć całą myśl, która

na razie stała w jego mózgu jedną nogą, najpierw za drugą nogę, a potem całą myśl ściągnąć

ślicznie na cmentarz wspomnień i już jej stamtąd nie wypuścić, w tunelu rozszalał się na

całego koncert klaksonów, a myśl się ulotniła.

Kochany, koncert klaksonów w tunelu to potworna sprawa. I muszę powiedzieć, że

kierowcy mieli rację, że trąbili, bo Brenner nie powinien był bez przerwy badać swojego

czerwonego oka w wizjerze hełmu. Wciąż jeszcze nie miał pewności, czy widać je już z

daleka, czy nie. To pytanie wprawiało go w strasznie nerwowy stan i muszę powiedzieć, w

takiej sytuacji, nawet nie myśląc, może zostać filozofem. Czy dlatego widzę to oko na

czerwono, że jest już naprawdę czerwone, czy tylko dlatego widzę je na czerwono, że mam w

środku tę zasłonę i patrząc, zabarwiam na czerwono oko, które w rzeczywistości wcale nie

jest czerwone. I w gruncie rzeczy sprawiłoby mu ulgę, gdyby to oko było naprawdę

czerwone. Bo czerwone oko nie jest tak złe, jak kiedy w środku wisi czerwona zasłona, na

czerwone oko nikt jeszcze nie umarł, niby optymistyczna myśl.

Jasne, to nie przypadek, że ta optymistyczna myśl zameldowała się właśnie teraz,

kiedy akurat wyjechał z tunelu. I zaraz następna optymistyczna myśl: może pęd powietrza jest

dobry dla mojego oka. Bo ten stary hełm nie był znowu taki szczelny, więc pod wizjerem

ciągnęło aż hej. Ten zimny przeciąg jest może dobry dla mojego lewego oka, pocieszał się,

tak jak w niektórych chorobach nie ciepło, tylko zimno jest dobre, naczynia się obkurczają,

albo inny przykład, plamy krwi też się zmywa zimną wodą, i teraz Brenner sobie wmówił, że

pęd powietrza może zwieje tę zasłonę i jeszcze mu się uda. A nie miał już daleko do

mieszkania Heinza w Geidorfie, gdzie miał zamiar odnaleźć broń.

Ale jak się znalazł przed domem, to koniec z tą całą lekkością. Bo trzeba zsiąść z

motoru. Na motorze automatycznie czujesz się uskrzydlony, to nawet śmiertelnie zmęczony

człowiek może na chwilę zapomnieć, jak ciężkie jest jego ciało i jakie parszywe jest jego

życie. Ale teraz, podczas zsiadania, poczuł, jak ciało ściąga go w dół.

background image

Stał obok motoru w hełmie na głowie i czuł się jak odwrotność astronauty Bo

astronauci Bóg wie jak nieważcy w przestrzeni kosmicznej i Brenner teraz musiał za to

odpokutować, bo ten cały ciężar, jaki astronauci najróżniejszych krajów przez kilka

dziesięcioleci zostawiali w kosmosie, kiedy tak sobie żeglowali w stanie nieważkości, musiał

się przecież gdzieś podziać, taki ciężar przecież tak po prostu nie znika. I teraz Brenner czuł,

jak ten cały ciężar pochodzący od różnych astronautów, najpierw to byli tylko Amerykanie i

Rosjanie, ale później wszelacy astronauci, a jeden bardziej nieważki od drugiego, a dzisiaj

jeszcze milionerzy, oni też muszą zaszczycić kosmos swoją nieważkością, ale nikt się nie

zastanawia nad tym, gdzie ten ciężar się podziewa, przecież jakby zliczyć razem, to są tony i

setki ton, i Brenner teraz czuł wyraźnie, jak te wszystkie odpady ciężaru wylądowały w nim,

kiedy tylko zsiadł z motoru.

Ale zawsze powtarzam, że nie ma rzeczy, która by miała same wady. Bo na przykład

człowiek nieważki ma problemy z wyważeniem drzwi. A Brennerowi wystarczyło, że się

tylko lekko oparł o drzwi wejściowe Heinza tym całym ciężarem nagromadzonym w wyniku

nieprzespanych nocy i wiele dziesięcioleci trwającej międzynarodowej nieważkości - i już był

w środku.

Bo tak to już w życiu jest. Pulmonolodzy są nałogowymi palaczami. Nauczyciele liczą

na palcach. A major Heinz, który działał aktywnie na rzecz uświadamiania obywateli,

zapobiegania przestępstwom, sam miał taki marny zamek w drzwiach.

I nie była to jedyna rzecz, gdzie ciężar bardzo Brennerowi pomógł. Bo musisz

wiedzieć, że nawet kiedy jeszcze pracował w policji, najbardziej na świecie nienawidził

rewizji. Te wszystkie szuflady. Czego tam w nich nie ma! Z tego powodu tylu włamywaczy

popełnia samobójstwa na miejscu przestępstwa, bo po prostu za dużo zobaczyli z życia.

Mimo to muszę powiedzieć, detektyw, człowiek z dochodzeniówki ma obowiązek coś

takiego wytrzymać. No i dawniej to była pewna niedojrzałość ze strony Brennera, że

przeszukiwania mieszkań go tak denerwowały No bo co mają powiedzieć inni? W życiu

każdego człowieka przeważają bezsensowne momenty Człowiek najchętniej wyłapałby tylko

te dobre momenty z życia, ale z drugiej strony wtedy życie trwałoby dwie albo trzy minuty A

pozostały czas trzeba gdzieś upchnąć, niby do szuflady.

background image

Na starość Brenner też to tak widział. Nie wpadł w rozpacz, przeszukując mieszkanie

Heinza. A to mieszkanie, po którym człapał, wciąż w tym hełmie na głowie, było ogromne i

stawało się coraz większe, niech się schowa kosmos. Ale nie przerażało go to, bo ten jego

niezmierny ciężar astronautów przyszedł mu z pomocą.

Trzeba ci wiedzieć, że od pewnego poziomu ciężkości nie masz już w ogóle tego

czegoś psychicznego, tylko czysta mechanika. Nie swobodne bujanie jak u prawdziwego

astronauty, tylko jak u odwrotnego astronauty - toczenie się jak lokomotywa, tu też to polega

na ciężarze, że nie da się jej już zatrzymać.

No i ten ciężar przesuwał go od szuflady do szuflady, bez pośpiechu odwracał każdą

karteczkę, dokładnie odkładał na to samo miejsce, bo nerwus nigdy niczego nie znajdzie,

wszystko jedno, ślepy czy nie ślepy, ale taki porządnie ciężki jednooki znajdzie wszystko. I

nawet jak zajrzał pod dywan, to potrafił się z powrotem podnieść. I znów dalej, niezdarnymi

ruchami, ale wszędzie zaglądał. Naturalnie zużył na to trzy razy tyle czasu, co w swoich

najlepszych latach, czyli bez dziury w głowie, bez odłamków szkła w twarzy, bez dziury w

ręce i z dużą ilością snu w zapasie. A przede wszystkim bez tego doprowadzającego do

obłędu bólu głowy, który najzwyczajniej w świecie ignorował tabletki przeciwbólowe, i

wydaje mi się, że Brenner tylko dlatego nie zdejmował hełmu, żeby mu nie rozwaliło głowy.

I to była pierwsza pożyteczna rzecz, jaką znalazł. Tabletki od bólu głowy Heinza, tak

się na nie rzucił łapczywie, że niewiele brakowało, a byłby zeżarł nawet opakowanie. Te

tabletki natchnęły go nową nadzieją. Bo miał nadzieję, że źródłem tego bólu nie jest jednak

oko, niby nie postrzał. Nagle błysnęła mu nadzieja, to nie rana postrzałowa. To tylko migrena.

Może wcale nie zastrzeliłem migreny. Migrena tylko udawała martwą, a teraz znowu zaczęła

się ruszać, tak sobie marzył, a tętnica znów wykonuje swoje ruchy, tak jak zawsze.

Trzeba ci wiedzieć, że tętnica skroniowa ma takie humory, że czasem dla własnej

przyjemności rusza w tany, taki bal w remizie strażackiej, i ona w ogóle nie wie, że to jej

człowiekowi sprawia potworny ból, bo patrząc od strony człowieka, to nie bal w remizie,

tylko właśnie migrena.

Zawsze powtarzam, że jak my idziemy na bal w remizie albo na przykład na wolny

background image

taniec, albo jak wtedy Brennera zabrała ta Dorota, bo nagle sobie zażyczyła, żeby do niej

mówić Dorota, a nie Dorcia, od kiedy to zaczęła robić, jak to się nazywało, eury,

powiewające szaty i wszystko, o, eurytmia, tak to nazywała Dorota, no i u nas wielu ludzi

robi takie rzeczy z czystym sumieniem, ale nie zastanowią się nad tym, że Pana Boga od tego

głowa boli.

No i w miarę jak Brennerowi pogarszał się wzrok w lewym oku, jak jego ciało stawało

się coraz cięższe, a ból głowy coraz dokuczliwszy mimo tabletek Heinza, stopniowo zaczął

się poruszać jak w wolnym tańcu i z taką samą powagą patrzeć w zaświaty.

Ale może nie trzeba zaraz mówić o zaświatach, jeśli tak naprawdę chodzi tylko o

odgłosy w przedpokoju. Bo właśnie to było powodem tego, że Brenner takim nieziemskim

wzrokiem zerkał na drzwi do salonu. Bo właśnie to było powodem, że się w ogóle obudził.

Widocznie musiał się jednak po raz drugi położyć na dywanie w mieszkaniu Heinza.

Albo moje ucho też już zaczyna szwankować, myślał Brenner gdzieś pomiędzy fazą

REM a całkowitym przebudzeniem, albo naprawdę słyszę hałasy za drzwiami. I mam

wrażenie, że w tym momencie nie umiał powiedzieć, co by bardziej wolał. Bo jak ci w mózgu

pęka tętnica - niebezpieczeństwo życia. Ale jeśli to Heinz wraca do domu wcześniej, niż miał

- też niebezpieczeństwo życia.

No i w takich sytuacjach solidne rzemiosło detektywistyczne jednak się opłaca. Bo to

teraz słyszy się dookoła, tani detektyw jest równie dobry. Pewnie, w standardowych

wypadkach tani detektyw może i wystarczy. Ale różnicę jakości widzisz dopiero w sytuacjach

podbramkowych. Bo gdyby Brenner przedtem najzupełniej automatycznie nie doprowadził

zamka do porządku, nie wsunął porządnie każdej szuflady, nie odłożył każdego papierka na

swoje miejsce, to nieproszony gość z całą pewnością wpadłby prosto do salonu, nawet nie

zdejmując butów.

A tak zdążył się jeszcze ewakuować do sypialni. I po drodze zaciągnąć story Zdążył

nawet poprawić dywan w indiańskie wzory. I jeszcze w ostatniej sekundzie zdążył złapać z

kanapy hełm, który zdecydował się jednak zdjąć przy łykaniu tabletek, i zabrać ze sobą do

sypialni.

background image

Nie do wiary, tyle lat pracował jako policjant i detektyw i oto teraz po raz pierwszy w

życiu musiał się schować pod łóżkiem. Za szufladą na pościel było akurat tyle miejsca, że

jakoś się zdołał wcisnąć. Ale jeśli myślisz, że znalazł tam walthera, to się mylisz. W ogóle nic

tam nie znalazł.

Tylko tak leżał, mając nadzieję, że niespodziewany gość zaraz sobie pójdzie, że Heinz

wpadł tylko, żeby coś zabrać z domu. A jak przez chwilę było cicho, to znowu miał nadzieję:

na pewno już sobie poszedł, tylko tego nie słyszałem, może znowu przysnąłem. Bo nie

zapominaj o jednym. Brenner musiał potwornie uważać, żeby znowu nie zasnąć. Wyobraź

sobie, Heinz wchodzi do sypialni i słyszy jego chrapanie. Wyrok śmierci to za łagodnie

powiedziane.

Ale Heinz nie wszedł do sypialni. Do sypialni weszła kobieta. Kochany.

Powiesz, to normalne, że młody major policji nie żyje całkiem sam, on też ma swoje

prywatne życie, nie będzie przecież co wieczór siedział sam przed telewizorem. Zgadza się, to

jest normalne. No a teraz, co jest nienormalne?

Nienormalne jest to, że to była Soili.

Może byłoby normalne, gdyby chciała coś zabrać z mieszkania, może nawet coś dla

męża. Ale nienormalne, że przesiaduje tu godzinami i czuje się jak u siebie w domu. Może

jest normalne, żeby sobie zrobić herbatę w cudzym mieszkaniu i przejrzeć gazetę, jak się już

tam jest. Ale nie jest normalne, że Soili się teraz rozbiera i kładzie do łóżka.

A zresztą. Dla mnie normalne może być nawet i to, że taka młoda kobieta, co wyszła

za starego pryka, ma romans z jego młodszym kolegą. Ale nie jest normalne, jeśli ten kolega

jest pracownikiem dochodzeniówki i właśnie zamordował dwóch świadków. Nie jest

normalne, że jej mąż dostał apopleksji, bo Brenner mu pokazał fałszywą kulę. Nie jest

normalne, że Soili teraz, dziesięć centymetrów nad Brennerem, usypia zmęczona łzami.

Ale nie uwierzysz. Wciąż jeszcze nie mógł się połapać, o co tu chodzi. A kiedy się

wreszcie połapał, wolałby tego nie wiedzieć. Bo nienormalne to zbyt łagodne słowo.

background image

15

Brenner był już tak blisko rozwiązania, a wciąż jeszcze nie mógł zrozumieć.

Myślę, że nie chciał zrozumieć. Zamiast tego rozmyślał o najróżniejszych sprawach.

Dziwił się, że Heinz jest taki głupi i miesza sprawy zawodowe z życiem prywatnym. Jeszcze

do tego z żoną swojego przełożonego. A przecież każdy wiedział, że Aschenbrenner

wyznaczył go na swojego następcę, oczywiście w pracy, a nie przy żonie.

I major Heinz wydał się Brennerowi nawet odrobinę sympatyczniejszy przez to, że ma

taką słabość. Bo mówiąc między nami, to była słabość, która Brennerowi też nieraz zalazła za

skórę. Mimo to trzeba powiedzieć, taki mały skok w bok w wykonaniu Soili i Heinza, to by

się jeszcze jakoś dało ułożyć, to by nie musiało pociągnąć za sobą takich skutków. Ale przy

mieszaniu życia zawodowego z prywatnym najfatalniejsze jest to, że jak się sprawy posuwają

coraz dalej, wydaje ci się, że masz wszystko pod kontrolą, a to ci się wymyka spod kontroli.

Nie zapominaj o jednym. To, że Soili miała romans z Heinzem, to jeszcze wcale nie

była prywatna sprawa. W dzisiejszych czasach, kiedy każdy ma romans z każ - dym, drobna

historia łóżkowa nie podpada jeszcze pod życie prywatne, to jest jak zwykła pogawędka.

I teraz - gdzie się zaczyna życie prywatne? Życie prywatne można łatwo poznać po

tym, że człowiekowi robi się od tego niedobrze. To jest na przykład tak, jak człowiekowi

szkodzą pewne chemikalia, trutka na szczury, arszenik, cyjanek, uświadamiasz to sobie

dopiero wtedy, kiedy już jest za późno, i wtedy nie potrzebujesz dietetyka, który ci

wytłumaczy, że to ci nie służy, tylko po prostu czujesz, że już po herbacie, no i z życiem

prywatnym jest tak samo, jak w to wdepniesz, cześć pieśni. A stara prawda w

dochodzeniówce brzmi: dziewięćdziesiąt procent morderstw to sprawa czysto prywatna.

Ale w tych prywatnych sprawach Brenner połapał się dopiero wtedy, jak go po raz

drugi musnął anioł stróż, niby ta myśl, którą koncert klaksonów wypłoszył potem z tunelu.

Najpierw oczywiście nie było myśli, kiedy Soili, przespawszy się, wsiadła z powrotem do

background image

niebieskiej fiesty. I jak jechał za nią na motorze, czyli znów stał jedną nogą w grobie - też

jeszcze nie było myśli. I jak jechała tunelem w przeciwnym kierunku, też nie było myśli,

chociaż można by się zastanawiać, czy ona się tu gdzieś nie błąka w tunelu, ale ani śladu

myśli. I jak Soili zaparkowała przed Barem Pasoliniego, wciąż brak myśli.

Teraz - pamiętasz, jak ci przedtem opowiadałem, że ta myśl stała jedną nogą w

Brennerze, a on chciał ją wciągnąć w siebie całą, no bo można by pomyśleć, że myśl jest

mniejsza od mózgu, bo inaczej jak by się w nim zmieściła. Najczęściej tak właśnie jest, ale

nie zawsze, na to nie ma żadnej reguły Czasem może spaść z nieba taka myśl, która z daleka

wygląda całkiem przyjemnie, czarujący mrugający punkcik świetlny, sympatyczny trzepot

anielskich skrzydełek, ale kiedy ta myśl dotrze do ciebie, to okazuje się, że żaden punkcik

świetlny i żadne skrzydełka, tylko jak pół planety, i zabija cię, zanim zdążysz pomyśleć.

Ale ta myśl nie zabiła Brennera nawet jeszcze wtedy, gdy Soili zaparkowała przed

Barem Pasoliniego. Nawet jeszcze wtedy, gdy pięć minut po niej wszedł do lokalu i nie zastał

jej w środku, ta myśl go nie zabiła. I jak się dowiedział od kelnera, że jest na pierwszym

piętrze u matki, to myśl go też jeszcze nie zabiła. Powiesz, prawdopodobnie zabiła go dopiero

wtedy, kiedy spytał kelnera, z którego filmu Pasoliniego pochodzi to czarno-białe zdjęcie

wiszące za kontuarem. Bo oczywiście z żadnego filmu, tylko to był włoski żużlowiec Renzo

Pasolini.

Aż dziw, że w ogóle usłyszał odpowiedź kelnera, bo w tej samej chwili w jego głowie

rozszalał się koncert klaksonów z tego tunelu, wydawało mu się, że wszyscy kierowcy trąbią

zgodnym chórem:,Weseli my som, my z Puntigam”. Ale wciąż go to jeszcze nie zabiło. Jak

się potem nad tym zastanawiałem, to też nie mogłem tego zrozumieć. Ale z jakiegoś powodu

myśl, że to Soili zastrzeliła Köcka, zabiła go dopiero pół godziny później.

background image

16

„Maria Maric” - głosiła wizytówka na drzwiach na pierwszym piętrze nad barem. Ale

postanowił zadzwonić dopiero wtedy, kiedy Soili wyjdzie. Więc usiadł na parapecie okna na

następnym półpiętrze i stwierdził, że jest praktycznie ślepy na lewe oko. Z jakiegoś powodu

go to uspokoiło. A kiedy Soili pożegnała się z matką, siedział jeszcze przez chwilę, dopóki

nie usłyszał odjeżdżającej fiesty, i dopiero wtedy zadzwonił do drzwi pani Maric.

Najpierw siwowłosa staruszka przestraszyła się i chciała mu zamknąć drzwi przed

nosem. Ale po chwili go poznała:

- Ach, jak to miło, że pan wpadł do mnie.

Brenner na poczekaniu wystękał jakieś usprawiedliwienie, niby jak to się stało, że

nagle odwiedza panią Maric w mieszkaniu, Soili dała mi adres itede.

- Przychodzi pan w samą porę - nie dała mu dokończyć pani Maric. - Właśnie nalałam

sobie kieliszeczek likieru cytrynowego. Proszę wejść, na pewno panu zasmakuje.

Teraz - dlaczego by nie kieliszeczek likieru cytrynowego, myśli Brenner, nie umrę od

tego. Bo w ogóle już nie czuł lewej połowy twarzy, a w takich sytuacjach człowiek jest

wrażliwy na sprawy kulinarne. Ale z drugiej strony, kieliszek likieru dobrze mu zrobił.

Dobrze mu zrobiły nawet trzy i cztery kieliszeczki likieru cytrynowego, bo zaledwie wychylił

kieliszek, pani Maric nalewała mu następny.

Bo stara maksyma medyczna. Jeśli sprawy prywatne wywracają ci żołądek do góry

nogami, zawsze jest dobrze napełnić go czymś, co ci też wywraca żołądek do góry nogami,

niby zasada sprawiedliwości.

A pani Maric nie tylko ciągle na nowo napełniała Brennerowi kieliszek, ale za każdym

razem także sobie po sam brzeg. Trzeba ci wiedzieć, że pani Maric uwielbiała likier

cytrynowy, bez likieru cytrynowego cały optymizm się ulatniał, a z likierem cytrynowym

optymizm pierwsza klasa. No i Soili przynosiła jej codziennie butelkę likieru cytrynowego,

background image

bo miały taką umowę, ja ci będę przynosić likier, a ty za to zostawisz w spokoju piwniczkę w

Pasolinim.

- Jeszcze kieliszeczek - namawiała pani Maric.

- Nie musi pan oszczędzać, mogę przynieść z baru jeszcze jedną butelkę.

- Lokal należy właściwie do pani, jak rozumiem - powiedział Brenner.

- Otworzyłam go w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym -

poinformowała z dumą pani Maric. - Banki nie chciały mi wtedy nawet dać kredytu.

Brenner pokiwał głową. Nic dziwnego, że sobie nie przypominał tego lokalu, w

tamtym roku już go nie było w Grazu, wędrował po szerokim świecie, Linz, Salzburg,

wszystko. Ale to drugie powinien był sobie przypomnieć. Co to go ta melodia przez cały czas

trącała nosem.

- Przedtem byłam kelnerką w piwiarni firmowej browaru w Puntigam. Zanim

urodziłam Soili.

Ale Brenner nie zaczął gwizdać. Wolałby sobie język odgryźć, niż pójść na rękę

własnej podświadomości.

- A... - wyrwało mu się tylko z gardła.

Ale to nie był nawet prawdziwy dźwięk, tylko trochę więcej niż zwykłe chrząknięcie,

raczej takie nerwowe stłumione „aa-a”, które się czasem człowiekowi wypsnie, jak tłumi w

sobie inne rzeczy.

Jako dziecko miewał często takie dziwne przyzwyczajenia, sam nie wiedział, skąd mu

się to brało. Mógł na przykład przez wiele godzin wyglądać przez okno, medytując i wydając

przy tym ciche odgłosy, taki mechaniczny rytm aa-aa-a. Właściwie to zupełnie szeptem, samą

krtanią. Babka za każdym razem wpadała w szał, jak go na tym przyłapała, myślę, że się bała,

że Brenner dostaje wariacji z tym swoim idiotycznym aa-a. Rozumiem ją doskonale, to nie

background image

bardzo pasowało do dzieciaka, takie natręctwa mają zwykle ludzie po setce. Ale widzisz, nie

trzeba się zawsze martwić na zapas, bo z wiekiem mu to przeszło, jak tylko zaczęły się

dziewczyny, no i już chyba ze czterdzieści lat nie chrumkał tak dziwnie.

I teraz nagle znów się to pojawiło, dopadło go podstępnie. Ponieważ tak kurczowo

powstrzymywał się przed gwizdaniem. Ale przed wiedzą nie mógł się powstrzymać.

Wydaje mi się, że dawniej robił to dlatego, że się nie zgadzał z duchami, które

napędzają dzieciom potwornego stracha, jak do nich przyjaźnie machają rękami, no i on je

przepłaszał tymi odgłosami, czyli swego rodzaju odruch obronny, jakieś takie nie chcę o

niczym wiedzieć. No i oczywiście to nie przypadek, że to stare przyzwyczajenie dopadło go

w momencie, gdy skapował, dlaczego go ta piosenka tak męczy. Bo teraz też nie chciał

wiedzieć. Oczywiście nie było już odwrotu.

Wyciągnął z portfela zdjęcie znalezione u Köcka i podsunął jej pod nos.

- Mój Boże, jak ja wyglądam na tym zdjęciu - powiedziała starsza pani Maric o

młodej Maritschi. - Prawdziwa hipiska. Byliśmy wtedy młodzi, Brenner. Szkoda, że ciebie nie

ma na tym zdjęciu.

Brennera nie zdziwiło, że go poznała. Ale ten spokój, z jakim to wyznała, to mu

naprawdę zaimponowało, więc próbował jej chociaż trochę dorównać z tym spokojem.

- Nie ma mnie na zdjęciu, bo sam je robiłem.

- Tak, jeden zawsze musi robić zdjęcie - powiedziała pani Maric takim tonem, jakby

to wyjaśniało cały bieg świata.

Brenner zastanawiał się, czy go poznała dopiero teraz, czy jak mu otwierała drzwi.

- Jak ten Saarinen się uśmiecha - powiedziała pani Maric - zupełnie tak jak Soili.

- Nie wiedziałem, że byłaś wtedy w ciąży - powiedział Brenner.

background image

- Ja też nie - uśmiechnęła się pani Maric. - Zorientowałam się dopiero po jego

pogrzebie.

- A dlaczego Bar Pasoliniego, a nie Saarinena?

- Nie podoba ci się nazwa?

- Owszem, brzmi fantastycznie. Podoba mi się nazwa. Ale nie podoba mi się historia,

która się za tym kryje.

- Masz zupełnie czerwone oko! - wykrzyknęła tamta przestraszona i pochyliła się,

żeby lepiej go obejrzeć.

Ale Brenner nie dał się odwieść od tematu.

- Poznałaś mnie już tamtym razem, tak?

- Nie, tylko wydałeś mi się znajomy. Dopiero jak Soili nie chciała, żebym z tobą

rozmawiała, wydało mi się to dziwne.

- Dlaczego nie chciała?

- Bo chcesz mnie wybadać. Z powodu Köcka.

- Saarinen też by pewnie chciał, żebyśmy się dowiedzieli, kto zabił Köcka.

Pani Maric potrząsnęła głową.

- Nigdy nie lubiłam Köcka. Ale na to sobie nie zasłużył. Zwłaszcza to z tym okiem.

Ale twoje oko też nie wygląda najlepiej.

- Saarinen był moim najlepszym przyjacielem - powiedział Brenner.

- Nie miał ręki do przyjaciół.

background image

Normalnie czekamy, aż gospodarz nam naleje. Ale Brenner był trochę dotknięty tą

uwagą, więc sam sobie nalał likieru cytrynowego. A jak opróżnił kieliszek, to jednak znalazł

odpowiedź.

- Ale to nie był mój pomysł z tym bankiem Raiffeisen.

- To był pomysł Köcka - powiedziała.

- To niesprawiedliwe tak mówić. Zaplanowaliśmy to we czterech. Nie chcieliśmy

zrobić nic złego.

- Wyobrażam sobie.

- Taki chłopięcy wybryk.

- Chłopięcy wybryk z bronią w ręku?

Kochany, jak ta kobieta potrafiła nagle spojrzeć surowo, to się nijak miało do likieru

cytrynowego i przytulnego mieszkania. I pewna gorycz w głosie, choć nie była niemiła.

- Do dziś nie rozumiem, dlaczego Saarinenowi tak puściły nerwy. Gdyby nie strzelił w

sufit, wszystko mogło się skończyć inaczej.

Pani Maric patrzyła na niego z kamienną miną, jakby był powietrzem, aż poczuł się

nieswojo.

- Chcę tylko powiedzieć, że nie można całej winy zwalać na Köcka - próbował

wyjaśnić, co miał na myśli. - Fakt, że to on zdobył broń. Jak się trzyma broń w ręce, to ona

może łatwo wystrzelić. Ale to była wina strzału Saarinena, że uciekaliśmy w takiej panice.

Bez tego wystrzału na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej.

- Też tak uważam - powiedziała pani Maric, wstając. - Ja ci też coś pokażę.

background image

Podeszła do komody i przez chwilę grzebała w jakiejś takiej skrzynce ze zdjęciami.

Brenner się przestraszył, że teraz przyniesie całą kupę zdjęć i przez kilka godzin będą się

grzebać w starych fotkach i starych historiach.

- Otworzyłam lokal trzy lata po jego śmierci - mówiła pani Maric, odstawiając

skrzynkę i grzebiąc dalej w szufladzie. - Z was trzech tylko Erwin o mnie pamiętał.

Pocieszyciel wdów, posłał Brenner w duchu złośliwą uwagę pod adresem stojącego

nad grobem Aschenbrennera. Bo dla niego pocieszyciel wdów to było najgorsze dno.

- Na pewno był wzruszającym opiekunem dla Soili - nie mógł sobie darować Brenner

złośliwości, ale na szczęście pani Maric nie zareagowała.

- Pytałeś, dlaczego nazwałam bar imieniem Pasolioniego, a nie Saarinena.

- Chciałaś mieć Saarinena tylko dla siebie.

- To pewnie też - uśmiechnęła się. - To też.

Brennera denerwowało to jej niekończące się grzebanie w szufladzie.

- Ale w pierwszym rzędzie - powiedziała - z sympatii do Renzo Pasoliniego, bo umarł

razem z Saarinenem. A jak umrze ukochana osoba, to człowiek tak jakby sam umarł. Ale to

może zrozumieć tylko ktoś, kto sam to przeżył.

- Ale dziewczynka - powiedział Brenner. - Na pewno była dla ciebie pociechą.

- Właściwie to chciałam chłopca. Wtedy bym mu dała imię Jarno, tak jak Jarno

Saarinen.

- To by go na pewno ucieszyło.

- Ale dałam jej imię ślicznej wdowy po jego ulubieńcu, to by go na pewno też

ucieszyło.

background image

- Soili Saarinen - powiedział Brenner.

Miał ochotę ugryźć się w tyłek, że wcześniej na to nie wpadł, bo jego przyjaciel bez

przerwy zachwycał się tą Finką.

- Podoba ci się to nazwisko i imię? - uśmiechnęła się pani Maric.

Bo widziała po jego oczach, że mu się podoba. Ale możliwe, że się uśmiechała przede

wszystkim dlatego, że wreszcie znalazła to, czego szukała.

To nie było zdjęcie. Ale oczywiście lżej się od tego Brennerowi na duszy nie zrobiło,

wolałby jak stąd do piekła, żeby to było zdjęcie, a nie to, co pani Maric trzymała w drżących

rękach i podsuwała mu pod nos.

- Czy to jest to, co mi się wydaje, że to jest? - spytał Brenner, czując, że ciężar ciała

ściąga go w dół do Pasoliniego.

Pani Maric trzymała obiema rękami trzydziestoletniego walthera jego zmarłego

przyjaciela, a ręce jej tak drżały, że Brenner obawiał się, że od samego tego drżenia może

paść strzał.

I w tej samej chwili, gdy poczuł, że ten stary walther Saarinena to było narzędzie

mordu, poczuł także, jak ciężar ciała ściąga go przez podłogę z terrazzo Baru Pasoliniego do

piwnicy.

- Przez całe życie milczałam i nie prostowałam kłamstwa Köcka. Ale musiał znowu z

tym zacząć i zamienił życie mojego zięcia w piekło.

I w chwili, gdy Brenner sobie uświadomił, że Soili dopiero w wyniku próby szantażu

Köcka dowiedziała się prawdy o śmierci ojca, poczuł, że ciężar ciała wciąga go z piwnicy do

skorupy ziemskiej.

- To było jedno wielkie kłamstwo Köcka, że to Saarinen strzelił w sufit - usłyszał głos

background image

pani Maric z odległości paruset metrów. - Soili tak długo mnie męczyła, że wreszcie

powiedziałam: ciekawa jestem, z czego miał niby strzelać. Bo w ostatniej sekundzie, zanim z

wami pojechał, uprosiłam go, żeby mi oddał pistolet.

I kiedy dotarło do niego, że pani Maric musiała też pokazać córce broń, żeby się

przekonała, że nikt z niej nie strzelał, Brenner poczuł, jak ciężar ciała ciągnie go w dół przez

kilka kilometrów granitu. I czując, jak ciężar ciała przeciąga go przez cały sial i wciska aż w

nieciągłość Conrada, Brenner usłyszał samego siebie, jak mówi do pani Maric:

- Jak się trzyma broń w ręce, to ona może łatwo wystrzelić.

Bo musisz pamiętać o jednym. Broń w ręce osoby emocjonalnie pobudzonej jest sto

razy gorsza od broni w ręce zawodowego zabójcy, bo uczucia zawsze zabójcze.

- Właśnie to mu powiedziałam - usłyszał głos pani Maric z odległości paru

kilometrów.

Bo nieporozumienie, pani Maric myślała, że Brenner mówi o wtedy, a on tymczasem

we własnym interesie mówił o teraz. Nie był całkiem pewien, czy pani Maric chce mu tylko

pokazać broń, niby jako dowód niewinności Saarinena, czy też celuje do niego, bo chce

obronić przed nim córkę.

- Ty i Köck odgrzebaliście tę starą historię. I Erwin musiał coś palnąć. A wtedy Soili

nie dała mi już spokoju, dopóki jej wszystkiego nie opowiedziałam ze szczegółami - słyszał

oburzony głos pani Maric.

Jednocześnie czuł, że ciężar ciała wyciąga go z nieciągłości Conrada i wciąga w

warstwę bazaltową, która otacza całą Ziemię, czyli tak zwaną warstwę sima.

I kiedy go tak wciąga coraz głębiej w tę warstwę sima z ciężkiego bazaltu, zaświtała

mu myśl, że dziadek nie mówił do niego Simon, tylko tak staromodnie - Sima, ale nim zdołał

to sobie dobrze uświadomić, już go wyciągnęło z warstwy sima i z całej skorupy ziemskiej,

niby: wciąga go w płaszcz Ziemi, a cóż to jest te czterdzieści kilometrów skorupy ziemskiej w

porównaniu z trzema tysiącami kilometrów płaszcza ziemskiego, bo ciężar ciała ściąga go

background image

teraz w dół, niby jakiegoś mister uniwersum, trzy tysiące kilometrów przez cały płaszcz

ziemski, a potem jeszcze głębiej, w samo jądro Ziemi, co tu dużo mówić, no i oczywiście

jeszcze siedem tysięcy kilometrów jądra Ziemi.

I dopiero w tym momencie, jak już było za późno, Brenner zauważył, że go

wyciągnęło z jądra Ziemi i wolno, ale bynajmniej nie pewnie, wciągnęło w sam środek piekła.

background image

17

Ale niech ci się nie wydaje, że pani Maric strzeliła do niego z tego walthera.

Przeciwnie, pani Maric sama się najbardziej przeraziła, jak Brennerowi nagle krew pociekła z

ust.

Zobacz, jak sobie dzisiaj w najlepszym sklepie kupisz garnitur za całomiesięczną

pensję, to możesz się spokojnie założyć, że już pierwszego dnia gdzieś puści szew. To jest

straszne, ale możesz się pocieszyć jednym. To jest nic w porównaniu z tym, jak ci w głowie

puści szew. Bo to właśnie przeżył teraz Brenner, sam jeszcze o tym nie wiedział, że mu puścił

szew, tylko poczuł w ustach smak krwi, bo to jest dokładnie tak jak z ziemią, która ma

określony stopień przesiąkliwości, że możesz szpadel w nią wbić, że dżdżownica może sobie

korytarze drążyć, gdzie woda może wsiąkać, no i tak samo ciało ludzkie ma takie korytarze

łączące, i jak ci wysoko w górze pójdzie szew za oczodołem, to krew przesiąka przez te

wszystkie warstwy i nagle czujesz ją w ustach.

Dzięki Bogu ten lekarz w karetce, którą wezwała pani Maric, wiedział z prasy, kto

operował Brennera. No i nie zawiózł go na pogotowie, i to prawdopodobnie uratowało

Brennerowi życie. Bo już trzydzieści godzin później obudził się w Puntigam po lewej.

Nie uwierzysz, ale budząc się, usłyszał przepiękną muzykę. Ale nie w głowie, nie ta

melodia, która go prześladowała. Bo może być tak, że się budzisz w Klinice Neurologicznej

im. Zygmunta Freuda, a muzyka, którą słyszysz, nie ma nic wspólnego z podświadomością,

lecz jest to normalna muzyka wpadająca przez otwarte okno.

Trzeba ci wiedzieć, że Klinikę im. Zygmunta Freuda tylko linia kolejowa dzieli od

cmentarza komunalnego w Grazu. I właśnie stamtąd dochodziły go dźwięki marsza

pogrzebowego. To zależy od wiatru, są takie dni, że ja u siebie słyszę muzykę z cmentarza, a

tego dnia wiatr przyniósł te dźwięki akurat do Brennera do kliniki.

Ale wtedy jeszcze oczywiście nie mógł wiedzieć, że obudził się akurat w chwili, gdy

po drugiej stronie linii kolejowej z wielkimi honorami grzebano komendanta Aschenbrennera.

background image

18

Trzeba powiedzieć uczciwie, że tym razem Brenner też nie miał za dużo odwiedzin.

Nie odwiedził go Köck, nie odwiedził go Aschenbrenner, nie odwiedził go Saarinen.

Stara zasada: martwi nie lubią odwiedzać chorych. Nie odwiedził go Arnold Schwarzenegger,

bo po pierwsze, za daleko, a po drugie, kiedy się jako szesnastolatek dostaje po buzi od

trzynastolatka, to się tego nie wybacza.

Teraz - kim był ten zamaskowany gość, którego wizyta tak go zdenerwowała?

Uważaj, odwiedziła go Soili. Przyszła poza godzinami odwiedzin, a on ją natychmiast poznał,

chociaż miała na głowie ten kapelusz z czarną woalką. Ale nie myśl, że nosiła czarną woalkę

na znak żałoby po mężu. Nie, włożyła czarną woalkę ze strachu przed swoim kochankiem.

I tak Brenner dowiedział się, że zaraz po zastrzeleniu Köcka Soili chciała się oddać w

ręce policji. Trzeba ci wiedzieć, że wymyślne przypadki mordu zdarzają się rzadko.

Najczęściej mężczyźni zabijają żony, bez planu, pod wpływem nagłej emocji. Ale czasem też

kobieta może zabić mężczyznę, który ma na sumieniu jej ojca.

Tacy sprawcy najczęściej z płaczem biegną od razu na policję i wtedy jako

funkcjonariusz dochodzeniówki jesteś bardziej pocieszycielem niż czymkolwiek innym, bo

tacy mordercy są zwykle bardzo wrażliwi i muszą się zwierzyć natychmiast po dokonaniu

czynu.

A w wypadku Soili tylko dlatego się to trochę przeciągnęło, że miała dochodzeniówkę

w rodzinie. Bo nie tylko mąż w dochodzeniówce, kochanek też w dochodzeniówce. No i teraz

jest taka ogólnoludzka reguła, której się nie da nigdzie lepiej poznać, niż jadąc na motorze.

Jako pasażer boisz się bardziej niż jako kierowca. Siedząc z przodu, wyobrażasz sobie, że

panujesz nad sytuacją, ale na tylnym siedzeniu trzy razy zdążysz sfiksować.

I z więzieniem jest tak samo. Sam możesz się zgłosić bez problemu, lecisz na policję i

background image

mówisz: macie mnie, róbcie ze mną, co chcecie. Odczuwasz nawet pewną ulgę, bo wreszcie

przestajesz być odpowiedzialny za własne życie. Ale jak przyjdzie przyjaciółka i mówi,

zabiłam faceta, który doprowadził do śmierci mojego ojca, i właśnie idę się zgłosić na policję,

to ten sam człowiek krzyczy z przerażeniem, w żadnym wypadku! Nie zgłaszaj się! Coś

wymyślimy.

A u Soili sprawa była podwójnie zagmatwana. No spróbuj sobie wyobrazić. Od

początku chciała się zgłosić, ale bez przerwy przeszkadzała jej w tym dochodzeniówka.

Najpierw poszła do Heinza, a ten mówi, w żadnym wypadku dobrowolnie, jakoś to załatwimy

No i jak się zorientowała, co znaczyło to „jakoś”, i że Heinz sprzątnął tych dwóch Cyganów,

którzy ją widzieli w ten zapustny wtorek, jak zupełnie roztrzęsiona wracała ze stadionu, to

wyspowiadała się jeszcze mężowi. Aschenbrenner dochodził powoli do zdrowia, ale po tym

wyznaniu oczywiście.

- I nagle zaczęłam się bardziej bać Heinza niż męża - opowiadała Soili.

Mięła przy tym woalkę w rękach jak starą chustkę do nosa, bo oczywiście natychmiast

zdjęła kapelusz, jak tylko weszła do pokoju, i odtąd jej palce bez przerwy miętosiły czarną

siatkę.

- A jak zareagował mąż?

- Powiedział, że wiedział to już w tym momencie, jak położyłeś tę kulę na tacy

Zdenerwował się i dostał apopleksji. Wiedział, że mama wciąż ma tę broń i że właśnie

dowiedziałam się od niej całej prawdy o tej waszej zasranej historii. Jak zobaczył tę

uszkodzoną kulę, to wystarczyło dodać dwa do dwóch.

- Ale przecież to była kula z mojej głowy.

- Ale on o tym nie wiedział. Bo Heinz rzeczywiście postarał się, żeby kula zniknęła.

- Kurde!

- On też tak powiedział, jak mu o wszystkim opowiedziałam.

background image

I nie tylko tak powiedział, znaczy komendant Aschenbrenner, w dodatku było to jego

ostatnie słowo wypowiedziane na tym świecie, no i muszę powiedzieć, może trochę za krótko

i węzłowato jak na taką szczególną okazję, kiedy inni wygłaszają szumne przemówienia, ale

poza tym jako podsumowanie życia właściwie nie takie znów złe wyrażenie. Oczywiście Soili

było trochę przykro, że tym wyznaniem spowodowała pogorszenie stanu zdrowia męża,

jednak długo się już nie męczył, bo jak wiadomo, następnego dnia umarł.

Ale przed tym ostatnim słowem dał jej jeszcze jedną wskazówkę: w żadnym wypadku

ma się nie zgłaszać! I niech już nie mówi Heinzowi, że chce się zgłosić. Bo Aschenbrenner

wiedział doskonale, że to byłby dla niej wyrok.

- Jak się dowiedziałam o tych świadkach, zaczęłam świrować i powiedziałam

Heinzowi, że chcę się zgłosić. No i wtedy on zaczął świrować.

Bo Heinz się oczywiście strasznie wściekł, jak Soili po raz drugi wyjechała z tym

zamiarem. To zrozumiałe po tym, jak sprzątnął świadków. Ale nie musiał jej tak brutalnie

dawać do zrozumienia, że po tych dwóch mordach trzeci mord to już żadna różnica.

Musisz wiedzieć, że nic w życiu nie jest tak niebezpieczne, jak kiedy miłość zamieni

się w swoje przeciwieństwo.

Bo to jest właśnie ciekawe w życiu, że jak znikają pozytywne uczucia, to nie

odchodzą tak po prostu. Tylko zamieniają się w swoje przeciwieństwo. Niejedna okropność

na świecie zaczęła się od czułości i współczucia, żebyś wiedział, i tak cię kocham, że

oddałbym za ciebie lewą rękę, ale pewnego dnia, właściwie wbrew twojej woli, ten, któremu

jeszcze przed chwilą chciałeś oddać lewą rękę, stoi przed tobą bez lewej ręki, a ty masz trzy

ręce i nie wiesz, co z tym zrobić. A wszystko dlatego, że skrupuły nie znikają ot tak po prostu,

tylko zamieniają się w swoje przeciwieństwo.

No i dlatego Soili na dnie rozpaczy - jak w dym najpierw do męża, który nie przeżył

tej całej historii, a potem do Brennera. Bo nie uwierzysz: Aschenbrenner zawsze mówił

dobrze o Brennerze.

background image

A co mówił Brenner?

- W żadnym wypadku się nie zgłaszaj!

Soili musiała to mieć zapisane w gwiazdach. Mężczyźni po prostu nie chcieli, żeby

poniosła zasłużoną karę. Swoją drogą ciekawe, jak się pomyśli, że jako policjanci przez całe

życie byli po stronie sprawiedliwości. Ale widocznie ze sprawiedliwością jest tak samo jak ze

wszystkim. Jak ją poznasz za bardzo z bliska, to przestajesz w nią wierzyć.

- W żadnym wypadku się nie zgłaszaj - powiedział jeszcze raz Brenner, kiedy Soili

niedowierzająco potrząsnęła głowę. - Coś się wymyśli.

Soili znała już na pamięć te teksty, bo to samo mówili jej Heinz i Aschenbrenner.

- I nie możesz już przychodzić do mnie do szpitala - powiedział Brenner. - Jak się

Heinz o tym dowie, jesteś martwa. Za tydzień stąd wyjdę. Przez ten czas Heinz nie może

niczego zauważyć.

Soili patrzyła w bok z tak upartą miną, jakby Brenner właśnie złożył jej

najpotworniejszą propozycję w życiu. No i muszę powiedzieć, że to naprawdę była

najpotworniejsza propozycja, jaką można sobie wyobrazić. A ty byś chciał spędzić cały

tydzień z kochankiem, o którym wiesz, że jedno nieopatrzne słowo i cię sprzątnie?

- Lepiej od razu pójdę na policję - powiedziała Soili. - Wreszcie będzie spokój.

- W żadnym wypadku się nie zgłaszaj!

Brenner się wcale nie dziwił, że Aschenbrennera w takim momencie tknęła

apopleksja, bo on też się potwornie zdenerwował.

- No to musisz mi zaraz pomóc - powiedziała Soili. - A nie dopiero za tydzień. Boję

się wracać do domu. A do niego tym bardziej. Ale jeśli się z nim nie spotkam, od razu się

pokapuje. I tak już się stał podejrzliwy.

background image

- W końcu zrobił to dla ciebie.

W Brennerze na chwilę obudziło się zrozumienie dla kochanka. No i w sumie miał

rację. Choć to, co zrobił major Heinz, było straszne, nie zrobił tego dla siebie. Ale tak to już

jest na tym świecie z darami miłości, obdarowany kręci nosem. No i trzeba zrozumieć

gniewne spojrzenie Soili. W końcu nie prosiła o to majora Heinza.

- Masz rację - powiedział natychmiast, żeby zadośćuczynić za chwilowe zrozumienie

dla Heinza i pozbyć się jej wzroku. - To zbyt niebezpieczne. Ale nie mogę znowu za wcześnie

wyrwać się ze szpitala. Profesor Hofstätter powiedział, że rana mi się znowu otworzyła, bo za

wcześnie się uruchomiłem.

- W całej klinice mówią, że to cud, że po raz drugi to przeżyłeś.

- Właśnie.

- Właśnie - powtórzyła jak echo Soili i zapadła się w siebie z takim spojrzeniem, że

Brenner miał ochotę nasadzić jej na głowę kapelusz z woalką, bo nie mógł wytrzymać tego

widoku.

Ale ona nie włożyła kapelusza. Po prostu siedziała i zapadała się w siebie z tym

niewidzącym spojrzeniem, którego Brenner nie mógł wytrzymać. Ale tak to już w życiu jest.

Bo właśnie dzięki tej rezygnacji malującej się w jej oczach Brennerowi przyszedł do głowy

pomysł. Przypomniał sobie, że już raz widział takie piękne czarne oczy Nie, dwa razy W

gruncie rzeczy nawet częściej, ale dwa razy go to naprawdę uderzyło, że nigdy jeszcze nie

widział takich pięknych czarnych oczu. Jak w Nowy Rok obudził się ze śpiączki. I jak w

drodze do Hostice obudził się w pociągu.

- Znam kogoś, kto cię ukryje, dopóki stąd nie wyjdę. Ale obawiam się, że on nie

mieszka tak pięknie jak ty.

Pół godziny później Tomas zabrał Soili. Odpicował się że hej, spodnie od garnituru,

czarne w pomarańczową jodełkę, kwiecista koszula, a na to błyszcząca kamizela ze

świecącymi neonowymi oczami, niech się schowa Jimi Hendrix. Obok niego Soili w

background image

sztucznym futrze do kostek, tworzyli taką śliczną parę, że Brenner miał ochotę powiedzieć,

poczekajcie, jadę z wami. Ale wiedział, że już jest za późno.

- Za parę dni uruchomię samochód kempingowy - pochwalił się Tomas - i wtedy

możemy w ogóle wyjechać z Grazu, jeśli chcesz.

Bo prawie już mu się udało uruchomić samochód kempingowy ciotki. Ale Brenner się

oczywiście sprzeciwił, na miłość boską, w żadnym wypadku samochód kempingowy,

przecież Heinz go zna, i czy Tomas zapomniał, jak daleko tamten potrafi pojechać, kiedy chce

kogoś dopaść.

Podczas tej rozmowy Soili zaczęła się znowu denerwować i Brenner powiedział do

Tomasa, żeby się wreszcie zabierał.

Nie było to takie całkiem łatwe dla Brennera, że musiał puścić Soili i Tomasa. Bo tak

przynajmniej co rano widywał Tomasa, kiedy sprzątał jego pokój. A Tomas - po prostu siła

spokoju, wszystko pod kontrolą. Brenner udzielił mu wskazówek, że Soili pod żadnym

pozorem nie może opuszczać mieszkania, że nie wolno jej nawet wpuścić do domu posłańca z

pizzą, żeby nikomu o tym nie mówił i, i, i.

Tomas słuchał cierpliwie i to uspokoiło Brennera. No i teraz - co go zaniepokoiło?

Zaniepokoiło go to, że Tomas we czwartek nie przyszedł do pracy. Najpierw myślał, że może

ma wolny dzień. Zapytał o to jego kolegę na korytarzu, a ten powiedział, że też się dziwi,

gdzie się podziewa Tomas, bo to nie jest jego wolny dzień.

Po raz pierwszy Brenner zadzwonił do mieszkania Tomasa o wpół do szóstej rano, bo

Tomas o piątej zaczynał pracę, a o wpół do szóstej Brenner już sobie nie mógł ze sobą

poradzić. Potem było oczywiście jeszcze gorzej, bo nikt nie podniósł słuchawki, trzy minuty

po wpół do szóstej nikt nie podniósł słuchawki, cztery minuty po wpół do szóstej nikt nie

podniósł słuchawki i pięć minut po wpół do szóstej nikt nie podniósł słuchawki. Jak by to

powiedzieć, za kwadrans szósta wciąż nikt nie podnosił słuchawki.

O szóstej nikt nie podniósł.

background image

O wpół do siódmej nikt nie podniósł.

W południe nikt nie podniósł.

Po południu Brenner zdecydował się jednak podpisać, że wychodzi na własne żądanie,

i po raz drugi opuścił przedwcześnie Puntigam po lewej.

- Mam nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczymy pana w Klinice Neurologicznej im.

Zygmunta Freuda - powiedział mu na pożegnanie ordynator Hofstätter, bo wydaje mi się, że

nie był zainteresowany trzecią operacją.

Na pożegnanie doktor Bonati mrugnął do niego porozumiewawczo:

- Mam nadzieję, że pana tu już nigdy więcej nie zobaczymy.

No i widzisz, wszędzie są takie żarciki domowej roboty, a w Puntigam po lewej takim

żarcikiem było „nigdy więcej”, bo pielęgniarz przełożony też powiedział do niego:

- Mam nadzieję, że pana już tu nigdy więcej nie zobaczymy, panie Brenner.

Tylko siostra Corinna nic nie powiedziała, bo jej nie było w pracy, a siostra Vanessa

tylko patrzyła obrażona, niby: jak ktoś tak nie dba o zdrowie, to obraża nasz idealizm.

Poszedł szybko okrężną drogą, bo chciał z domu dziadków zabrać motor i motorem

pojechać na osiedle pielęgniarek. Ale motoru nie było. No i po tym możesz poznać, jak

bardzo był wytrącony z równowagi, bo się potwornie zdenerwował. Gdzie motor? Dlaczego

nie ma motoru?

Powiesz, że przecież motor stoi ciągle pod Pasolinim, bo najpierw pojechał nim za

błękitną fiestą Soili, a potem zemdlał w mieszkaniu pani Maric. Dzięki Bogu Brenner sobie

zaraz o tym przypomniał, więc się uspokoił i pojechał taksówką do Baru Pasoliniego. A

potem motorem do osiedla pielęgniarek, gdzie Tomas jako swego rodzaju okręt podwodny

mieszkał w mieszkaniu pielęgniarki, która odbywała półroczny staż u szamanów w Mongolii.

background image

Zadzwonił, ale nikt nie otworzył, pukał, ale za drzwiami zero reakcji.

- To ja, Brenner! - wrzasnął na cały głos.

No i widzisz, na to już Soili zareagowała i otworzyła mu drzwi.

Wyglądała jak duch.

- Jestem strasznie zaziębiona - powiedziała, widząc przerażone spojrzenie Brennera.

Ale tym razem to była prawda, bo Tomas był takim człowiekiem, że zawsze mu było

za gorąco, więc bez przerwy otwierał okna, to są właśnie te problemy, jak się mieszka razem.

- Gdzie jest Tomas?

I Brenner zaraz ją zabrał, jak mu tylko powiedziała, gdzie jest Tomas. Właściwie to

jest coś takiego, że się zastanawiam, czy powinno się o tym opowiadać. Bo samosąd sam w

sobie to jest trochę ten. Ale tobie mogę to opowiedzieć.

Heinz wszędzie szukał Soili, bo się oczywiście zorientował, że coś jest grane, jak się

przez kilka dni nie pojawiła. No i zaczął węszyć na kempingu za Dworcem Wschodnim.

Tomas z dwoma przyjaciółmi majstrował właśnie przy hamulcach, kiedy Heinz podszedł do

nich oficjalnie jako funkcjonariusz dochodzeniówki i spytał o chiromantkę.

- Kiedy to było? - spytał nerwowo Brenner.

- Wczoraj wieczorem.

- No i? Co zrobił Tomas?

- Wsadzili Heinza do samochodu kempingowego i...

- I?

background image

-... i pojechali z nim do Hostice.

Brenner spojrzał na zegarek.

- Jeśli jechali bez zatrzymywania, to muszą już tam być.

Wolał sobie nie wyobrażać, co tamci zrobią z podwójnym mordercą. Widział po Soili,

że dręczy ją ta sama myśl. Bo Heinza nie musiała się już teraz bać, ale za to zaczęła się bać o

niego. Jak ktoś przez tyle lat był ci bliski, to jego życie nie stanie ci się z dnia na dzień

obojętne.

Na domiar złego właśnie w tej chwili z sąsiedniego mieszkania zaczęły dobiegać te

odgłosy. Może pielęgniarka miała wolny dzień albo była po nocnym dyżurze i po obudzeniu,

późnym popołudniem, zabawiała się ze swoim przyjacielem.

- Nie wiem, co z tą kobietą - potrząsnęła głową Soili - każdego popołudnia jest tak

samo.

Brenner zastanawiał się, o co by ją mógł zapytać, żeby odwrócić jej uwagę.

- Czasem już nie wiem, czy się zabawiają, czy sobie rozwalają łby - Soili nie mogła

oderwać myśli od tych hałasów.

- Z tą przyjemnością to nigdy nic nie wiadomo - powiedział Brenner jak jaki filozof.

A kiedy Soili milczała, zdołał jednak wymyślić pytanie:

- Matka nigdy ci przedtem nie opowiadała, jak zginął Saarinen?

- Powtarzała mi zawsze - uśmiechnęła się Soili - że tata zginął w pościgu za bandą,

która napadła na bank.

Teraz Brennerowi te hałasy za ścianą nawet pasowały, bo inaczej zacząłby się śmiać

albo płakać.

background image

- Jak się dowiedziałaś prawdy?

- Drugiej soboty adwentu zadzwonił telefon.

- To był Köck. Byłem właśnie u niego, jak dzwonił.

- Pewnie wiesz, że Köck pracował dla mojego męża jako szpicel. A jak Erwin chciał

się go pozbyć, to Köck zaczął go szantażować tą starą historią. Pamiętam doskonale, jak go

zdenerwował ten telefon.

- I wtedy Aschenbrenner ci o wszystkim opowiedział?

- Mnie nie. Heinzowi. Heinz był jedynym człowiekiem, któremu się zwierzył. Bardzo

już zresztą podupadł na zdrowiu i przygotowywał się do odejścia ze stanowiska. Mnie by

nigdy w świecie o tym nie powiedział. Nie wiedział przecież o mnie i o Heinzu.

- A ty dowiedziałaś się od Heinza?

- Heinz mi o tym powiedział tylko dlatego, że to dotyczyło mojego męża. Pewnie by

mi też nie powiedział, gdyby wiedział, że ten motocyklista, który się zabił, to był mój ojciec.

Na dworze powoli się ściemniało, a Soili opowiadała, jak przyparła matkę do muru,

pytając, czy to prawda, że jej ojciec był jednym z tych uzbrojonych bandytów.

Często jest tak, że człowiek przyłapany na grubym kłamstwie cieszy się przynajmniej

z jakiejś drobnostki, której się może uchwycić. No i pani Maric chciała przynajmniej

udowodnić córce, że jej ojciec pojechał do banku nieuzbrojony.

- Nie chciała, żeby w czasie napadu miał przy sobie broń. Jak się ma broń w ręce, to

łatwo nacisnąć spust.

- A ty wtedy miałaś broń w ręce, jak pojechałaś na stadion do Köcka.

background image

- Najpierw miałam ją w torebce. Chciałam mu tylko powiedzieć, żeby się odczepił od

mojego męża, bo jest chory i tak czy tak odchodzi na emeryturę. Wtedy Köck powiedział: to

ty jesteś córką Saarinena. No i od słowa do słowa. Powiedziałam mu: wystarczy, że mojego

ojca wpędziłeś do grobu. Bo matka mi powiedziała, że to był pomysł Köcka. A Köck się

głupio uśmiecha i mówi: to twój ojciec o mało mnie nie wpędził do grobu. Twierdził, że byli

we dwóch w skarbcu. Brenner i Erwin zostali w holu przy okienkach kasowych. Czy to w

ogóle prawda? - spytała Soili.

Brenner skinął głową.

- Ale to drugie się nie zgadzało. Köck twierdził, że musieliście uciekać na łeb na

szyję, bo mój ojciec nagle zaczął strzelać jak szalony.

- Nam to Köck też tak sprzedał. Że to Saarinen strzelał.

- Powiedziałam do Köcka: mój ojciec nie mógł strzelać. Bo zostawił pistolet w domu.

I dopiero wtedy wyjęłam pistolet i mu pokazałam.

- A co Köck na to?

- Powiedział, że jeśli chcę, to on też mi coś pokaże. I wyjął zdjęcie.

Brenner wyjął z kieszeni zdjęcie i położył na stole. Soili skinęła głową. Brenner

wyjaśnił jej, skąd ma to zdjęcie, Soili słuchała obojętnie, a potem udzieliła odpowiedzi na

jego pytanie:

- Köck powiedział do mnie: może Saarinen wcale nie był twoim ojcem. Powiedział:

twoja matka była bardzo niefrasobliwa, migdaliła się z nami wszystkimi.

- Ze mną nie - wtrącił Brenner, jakby to było najważniejsze.

- Köck powiedział do mnie: może poślubiłaś własnego ojca. W tym momencie zdjęcie

upadło mu na podłogę. Schylając się, żeby je podnieść, powiedział: nawet ja mogę być twoim

ojcem.

background image

- I wtedy nacisnęłaś spust.

- Jak się trzyma broń w ręce.

- Jak zawsze powtarzała twoja matka.

A Soili głosem ponurym, że aż diabli:

- No i co jej z tego przyszło, że mu zabrała pistolet?

Brenner poznał po jej minie, że zaraz będzie chciała iść na policję. Więc żeby

odwrócić jej uwagę, zaczął ją poganiać, żeby się spakowała.

- Będzie lepiej, jak zamieszkasz u mnie, dopóki Tomas nie wróci.

Wydaje mi się, że Soili też miała ochotę opuścić tę zimną dziurę, bo się długo nie

namyślała. Ale że pojechała z nim na motorze, to Brenner się aż zdziwił.

Oddał jej swój hełm, ale to nie było zbyt inteligentne, żeby tym ryczącym motorem

jechać przez cały Graz. Bo oczywiście nie zdążył jeszcze naprawić rury wydechowej.

Diabelnie łatwo mogło się przydarzyć, że policja go zgarnie w ostatniej sekundzie. Według

mnie zapomniał nawet o obowiązku rzetelności detektywistycznej, bo uskrzydlało go

głębokie pragnienie: chociaż raz przejechać się z Soili na motorze, pęd powietrza i wszystko.

No a dla mnie to było lepiej, bo dzięki temu zaraz ich usłyszałem, jak tylko zajechali

przed dom.

background image

19

Jak Soili w sieni zdjęła hełm, to Brenner zauważył, że jest spokojna.

- Jaki miły domek - zachwycała się, kiedy Brenner otwierał drzwi do kuchni.

- Ta neonówka jest niestety trochę męcząca - usprawiedliwiał się.

A potem wydało mu się, że naprawdę zwariował. Przez kilka tygodni wmawiał sobie i

doktorowi Bonatiemu w Puntigam po lewej, że szef dochodzeniówki czekał na niego w

ciemniej kuchni z pistoletem w ręce. No i teraz major Heinz rzeczywiście stał w ciemnej

kuchni z pistoletem w ręce.

- Zamknij drzwi, Soili - powiedział spokojnie.

Brenner poznał go natychmiast, już w pierwszym rozbłysku neonówki, chociaż twarz

miał bardzo zniekształconą. Bo to jest właśnie wada samosądu, że często ludzie stawiają na

sympatyczną amatorszczyznę, a amator mówi, nie chcemy być zimną maszynerią, bo to lepiej

by było od razu zostawić sprawę w rękach gliniarzy. Pewnie, mogę to zrozumieć, ale niestety

wtedy nie obywa się bez ten. Bo jak wieziesz na spacer majora dochodzeniówki w

samochodzie kempingowym bez hamulców, to może się zdarzyć, że wylądujesz w rowie.

- Co z Tomasem? - krzyknęła Soili.

- Nie musisz się martwić o swojego Cygana, potrafi lepiej uciekać, niż prowadzić

samochód.

Heinz stał odwrócony plecami do tego starego kredensu, co to był starszy nawet od

Brennera. Brenner na środku kuchni. A Soili za Brennerem, właściwie prawie jeszcze w

drzwiach.

- Chodź tu, Soili - powiedział Heinz.

background image

A Brenner:

- Nie, Soili, nie idź do niego.

A Heinz mówi, że jej nic nie zrobi, że tylko nie chce, żeby poszła na policję, bo wtedy

i jego zgubi. Szczerze mówiąc, brzmiało to całkiem rozsądnie.

No dobrze, ale ja go tylko słyszałem. To, co mówił, brzmiało całkiem rozsądnie. Ale

widzieć go nie widziałem, bo dzieliły nas drzwi kuchenne. Ale Heinz mówił tak głośno, że

nawet w sieni słyszałem każdziutkie słowo, zwłaszcza że takie stare drzwi nie zamykają się

zbyt szczelnie.

Ale oni tam w środku mnie oczywiście nie słyszeli, potrafię po cichutku chodzić po

schodach. Dlatego babka Brennera nazwała mnie duszkiem domowym, trochę mnie za to

podziwiała. Trzeba ci wiedzieć, że kiedy wynajęła mi ten pokój na poddaszu, myślę, że po

prostu nie chciała, żeby pokój stał pusty, chciała, żeby coś się w nim działo. Korzystny

czynsz, a co, niech się schowa mieszkanie służbowe w policji. No i od tego czasu już się

stamtąd nie wyprowadziłem, a później, jak wszyscy po kolei umierali i się wyprowadzali,

śledziłem nie bez zaciekawienia losy Brennera, kiedy poszedł w szeroki świat.

Tylko nie myśl, że było mi łatwiej, jak wrócił do Puntigam i wprowadził się do domu.

Przeciwnie, bo Brenner jako współlokator jest trochę nie ten. Jak mi wtedy skoro świt puścił

na cały regulator Erica Burdona, że aż stanąłem słupka na łóżku, to wcale nie było zabawne.

Albo teraz ta sprawa z Heinzem. Trzeba ci wiedzieć, że moja naczelna zasada przez te

wszystkie lata brzmiała: nie mieszać się. Zainteresowanie tak, sympatia tak, mieszanie się nie.

No ale czy mam patrzeć przez dziurkę od klucza, jak tamten mi sprząta Brennera?

Jak szarpnąłem drzwi do kuchni, to w pierwszej chwili byłem całkowicie oślepiony

przez tę neonówkę. Nigdy nie mogłem zrozumieć, po co dziadkowie Brennera zainstalowali

w kuchni neonówkę, no ale dobrze, jak tam było, tak tam było, a potem to już się nikt nie

zatroszczył, żeby to światło wymienić.

Patrząc od mojej strony, Soili stała trochę bardziej po prawej, kiedy otworzyłem

background image

drzwi, o krok od Brennera, nie wiem, czy chciała się posłuchać Heinza, czy chronić Brennera,

a może się przestraszyła, kiedy drzwi się gwałtownie otworzyły, i zrobiła krok w prawo. A

Brenner dokładnie na wprost przede mną. Heinza najpierw w ogóle nie widziałem, bo patrząc

od mojej strony, Brenner go zasłaniał.

Patrząc od strony Heinza, ja dokładnie za Brennerem, Soili od strony Heinza troszkę

na lewo. Od strony Brennera Soili troszkę na prawo, bo Brenner zwrócony do Heinza, ja też

zwrócony do Heinza, ale widziałem tylko jego oczy Pistoletu, który wycelował w Brennera,

jeszcze nie widziałem. Ale jasne, pistolet poznajesz po tym, jak inni stoją. Po prostu go

czułem. Widzieć nie widziałem. I słyszeć też nie słyszałem, żadnego strzału.

Teraz - dlaczego wiedziałem, że Heinz strzelił? Uważaj. Nagle Brenner gwałtownym

ruchem wyrzuca ręce w górę, to było prawie jak skok, nie całkiem tak jak ochroniarz, raczej

odruch przerażenia, i jeszcze zdążyłem pomyśleć, rana od noża w jego lewej dłoni to wygląda

jak u Pana Jezusa albo jak u tego Ojca Pio, co to go tak ubóstwiają w tych Włoszech, co to ma

te stygmaty, które krwawią przy różnych uroczystościach, i nagle widzę, jak Brenner także z

drugiej ręki, krew mu leci także z drugiej ręki, i jeszcze sobie pomyślałem, jak człowiekowi z

potworną prędkością strzelić w rękę, to można go zabić, i myślę sobie, chyba mi Brenner nie,

najpierw mała dziurka, ale potem, nie uwierzysz, zanim jeszcze usłyszałem strzał, dziura

coraz większa, najpierw mała dziurka, ale teraz, i myślę sobie jeszcze, jak dziura w ręce może

być większa od samej ręki, i myślę sobie jeszcze, jeszcze nigdy nie widziałem takiej dziury,

żeby się tak szybko zbliżała, i że sobie tylko tak tenteguję, jak ten w ręce może być większy

od Stadionu im. Arnolda Tenteneggera, i to tak strasznie szybko strzela z tej podniesionej ręki

z, z z z, jak mu tam, z tego, z z z, że aż mnie, i jeszcze słyszę ten jak jak jak ten i ten i

potwornej wielkości czerwona dziura i tak strasznie ten i ja ten i ja ten ten ja ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

background image

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten

ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten ten


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wieczne życie – osiągalne przy obecnym poziomie nauki, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
2016 09 06 cAŁE ŻYCIE WALCZYŁA Z FEMINIZMEM
Mam nadzieję na życie wieczne w niebie, KSM, Konspekty KSM
06 Badania wytrzymalosci i odksztalcalnosci XIX wiecznych murow ceglanych
PRZEGRANE ZYCIE, Studia PG, Semestr 06, Drogi Szynowe, Egzamin
27 SERCE JEZUSA MIŁOŚĆ I ŻYCIE WIECZNE
Życie na wiecznym głodzie, Zdrowie,odżywianie
Jak zjebać sobie życie, czyli czego nie robić, by żyć szczęśliwym wiecznie
Życie wieczne w wolności synów Bożych i rok 1975
Zajęcia (1 06 2012) Filozofia polityczna XIX wiecznego liberalizmu
29 Życie w wiecznym mieście
Silentium! Wolf Haas ebook

więcej podobnych podstron