Łukowska Joanna Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

background image
background image

JOANNA ŁUKOWSKA

KLESZCZ, czyli BOSKIE POCZUCIE HUMORU

Wydawnictwo RW2010 Poznań 2011

Redakcja techniczna zespół RW2010

Copyright © Joanna Łukowska 2011

Okładka Copyright © Joanna Łukowska 2011

Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.

Dział handlowy:

www.marketing@rw2010

Zapraszamy do naszego serwisu:

www.rw2010.p

Utwór bezpłatny,

z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,

bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

Joanna Łukowska

KLESZCZ, CZYLI BOSKIE POCZUCIE HUMORU

N

ajpierw przyplątały się sny. Wkrótce po tym, jak skończyłam brać penicylinę.

Podczas wakacyjnego biwaku kleszcz użarł mnie w pośladek; wokół ugryzienia

wykwitł niepokojący rumień. Teodor, prywatnie mąż mojej matki, a zawodowo

lekarz internista, nie patyczkował się.

– Z kleszczami nie ma żartów. Roznoszą różne świństwa, jak kleszczowe

zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych czy boreliozę. Lepiej nie ryzykować.

I zaaplikował mi penicylinę, którą łykałam przez dwa tygodnie, dwa razy

dziennie. Antybiotyk, nawet w typowej pięciodniowej kuracji, wyjaławia organizm.

Ja po czternastu dniach brania takiej kobyły jak penicylina byłam jałowa niczym

gaza. Ale dzielnie trzymałam fason, umysł też mi nie szwankował. W każdym razie

do czasu...

Bo później przyplątały się te sny.

Niby nic niezwykłego, każdemu zdarza się je miewać. Tyle że do tej pory po

obudzeniu niewiele z nich pamiętałam – prócz niejasnych wrażeń i obrazów. Teraz

rankiem głowa mi pękała od natłoku barwnych wizji. Śniłam w stereo i w kolorze, co

wcale nie znaczy, że miłe to były sny. Pojawili się w nich ludzie, których nie znałam,

których w życiu na oczy nawet nie wiedziałam, ale jeszcze długo po tym jak

odpłynęli spłoszeni krzykiem budzika, mogłam opisać ich twarze z dokładnością co

do jednej zmarszczki, co do najmniejszego pieprzyka.

Nie podobali mi się. Ani oni, ani ich natarczywe spojrzenia. Gapili się, jakby

czegoś chcieli, oczekiwali... sama nie wiem, na mannę z nieba, na cud? Ale dlaczego

zrobili sobie poczekalnię na boski zrzut akurat w moich snach? I czemu

prześladowali mnie nawet po obudzeniu? Nie mogłam zapomnieć ich głodnych oczu,

smutnych twarzy. Dręczyły mnie cały dzień, chodziły za mną krok w krok, by

3

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

zniknąć wraz z nastaniem nocy... zastąpione przez inne twarze, inne oczy, które

znowu patrzyły, błagały, żądały. Czego? Czemu ode mnie?! Miałam ochotę

powiedzieć: Sio! Wynocha! Dajcie mi spokój! Żeby to było takie łatwe... Nie jestem

tchórzem, zwykle walę prawdę prosto z mostu, tyle że na jawie. W tych snach czułam

się zaledwie obserwatorem; jedynym widzem w pustym kinie. Seans odgrywano

specjalnie dla mnie. Miałam aktorom kazać zejść z ekranu czy co? Jeszcze nie

zwariowałam. Nawet we śnie umiałam oddzielić nierealne od absurdalnego. Co

ciekawe, wiedziałam, że śnię. Próbowałam nawet samą sobą wstrząsnąć.

– Obudź się, Majka. Raz, dwa, trzy i budzimy się w naszym ciepłym łóżeczku,

w pachnącej „wiosenną świeżością” pościeli. No, postaraj się, dziewczyno!

Nic z tego. Sen się musiał dośnić, postacie przedefilować przez ekran, ciągnąc

za sobą cienie i obrazy, którym wolałam nie przyglądać się zbyt uważnie. Seans mijał

za seansem, a ja, wyczuwając narastające napięcie, zamykałam oczy – jak na

horrorze. Nie moje koszmary, nie moja sprawa, powtarzałam sobie w kółko. Aż

kiedyś uderzyła mnie porażająca myśl, że te sny istotnie... nie są moje! Wtedy po raz

pierwszy obudziłam się w środku nocy zlana potem ze strachu.

Co jest grane? Czemu to się dzieje? Czyżby penicylina wyjałowiła nie tylko

moje ciało, ale umysł, id, ego czy co tam we mnie siedziało? Stałam się na nowo

czystą białą kartką, kusiłam, by po mnie bazgrać... Niedoczekanie! Nie zamierzałam

służyć jakimś tajemniczym graficiarzom za byle ścianę.

Następnej nocy, tuż przed zaśnięciem obiecałam sobie, że powiem „aktorom” do

słuchu. Miałam dosyć roli biernego widza.

Zasnęłam... Pojawiła się. Kobieta o długich włosach, wyzywającym stroju oraz

makijażu, ustach wykrzywionych w przesłodzonym grymasie zachęty. Patrzyła i

oskarżała.

– Czego ode mnie chcesz? – warknęłam. – Co robisz w moim śnie? Wracaj do

własnego piekiełka.

4

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

– To mój sen. – Westchnęła, poprawiając włosy wystudiowanym gestem. – Już

to wiesz. Nie podoba ci się, to nie patrz, jak zwykle zresztą... – Wzruszyła

ramionami.

– Co jak zwykle? Kim ty jesteś, o co ci chodzi?

– Nie wiesz? – zapytała, chowając oczy pod wymalowanymi powiekami.

– Nie wiem – rzuciłam krótko.

– Czyli Boga nie ma – westchnęła. – A dla mnie... nadziei.

Odwróciła się i odeszła, kołysząc zmysłowo biodrami. Za nią czołgało się coś...

małego, nie do końca ukształtowanego... Nie chciałam patrzeć, odwracałam głowę,

zaciskałam powieki, ale wciąż widziałam jak... pełznie, brocząc krwią, otwierając

usta do krzyku, którego nikt nigdy nie usłyszał i już nie usłyszy!

Znowu obudziłam się sparaliżowana grozą.

W

iedziałam, że więcej takich nocy nie zniosę. Poszłam do Teodora.

– Kiepsko sypiam, wciąż się budzę, dręczą mnie jakieś koszmary. Poradzisz

coś?

– Zapiszę ci relanium. Po „piątce” będziesz spała jak kamień, bez żadnych

snów.

– Dzięki – mruknęłam.

Poplotkowałam z mamą, ale na odchodnym, zdając sobie sprawę, że

przypuszczalnie tylko się ośmieszę, zapytałam:

– Teo, czy penicylina mogła spowodować te problemy ze spaniem? Może

wyjałowiła mnie bardziej, niż przewiduje statystyka. Dlatego odbieram... –

zawahałam się nad doborem słów – jakby cudze sny. Bo one nie są moje, nie znam

ludzi, którzy w nich występują – mówiłam coraz szybciej. – Czegoś ode mnie chcą,

proszą, żądają, nie wiem czego, prześladują mnie nawet po obudzeniu. Mam

5

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

wrażenie, że ich zawiodłam, że coś jestem im winna... – Umilkłam, speszona ich

spojrzeniami.

– Majeczko, chyba za dużo pracujesz. – Mama objęła mnie ramieniem.

– Wiesz, mam kolegę psychiatrę, dobry jest... – Teodor wciąż przyglądał mi się

uważnie. – Może nie zaszkodzi, gdybyś się z nim spotkała.

– Po co? – Parsknęłam udawanym śmiechem. – Wszędzie wietrzysz chorobę.

Mama ma rację, jestem przemęczona i tyle. No to cześć, lecę.

– Pa, córcia... – Mama przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała w czoło; tak jak

kiedyś, w dzieciństwie, gdy sprawdzała, czy nie mam gorączki.

– Cześć, Majka – mruknął Teodor. – Jakby co, dzwoń.

Wyraźnie przejęli się moim stanem. Cóż, ja też nie byłam nim zachwycona.

Dlatego wieczorem dla pewności zażyłam aż dwie tabletki relanium. Rano, po

przebudzeniu, zajrzałam w głąb siebie i nie zlazłam śladu sennych wizji. Jeżeli coś

mi się śniło, przepadło w mrokach niepamięci. Hip, hip, hura!

S

zkoda tylko, że potem zaczęłam słyszeć głosy...

Jechałam do pracy zatłoczonym autobusem. Stałam wciśnięta między poręcz,

brzuchatego faceta z teczką a paniusię z dużym biustem i napompowaną fryzurą. Z

trudem łapałam oddech, ale aż promieniałam doskonałym humorem. Dzieliłam się z

towarzyszami podróży uśmiechem niczym opłatkiem. Drgnęłam, niemile zdziwiona,

gdy zamiast życzliwej odpowiedzi usłyszałam:

– Śmieje się, jakby było z czego. Widać życie nie dokopało jej tak jak mnie...

Popatrzyłam po twarzach pasażerów. Mur obojętności – żadnego

nieprzychylnego spojrzenia, zmrużenia powiek czy ironicznego wygięcia ust.

– Ciekawe, ile ma lat? Ze trzy dychy jak nic, choć nieźle się trzyma...

– Pan coś do mnie mówił? – zagadnęłam faceta z teczką.

– Skądże! – obruszył się i mocniej przycisnął do siebie teczkę.

6

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

– A pani? – zwróciłam się do biuściatej z tapirem.

– Co – ja? – uniosła wyskubane drwi.

– Przepraszam, wydawało mi się, że pani coś powiedziała, do mnie, chyba się

przesłyszałam... – bąkałam nieskładnie.

– Ja myślę – parsknęła i wymieniła z brzuchaczem znaczące spojrzenia. Miałam

wrażenie, że stałem się bohaterką ukrytej kamery; brakowało, żeby ktoś zaczął mnie

obmacywać. Natężyłam zmysły w oczekiwaniu na atak... Mało nie krzyknęłam, gdy

ponownie rozległ się czyjś głos.

– Przestała się szczerzyć. I dobrze. Zmarszczki jej się robią. Powinna najpierw

spojrzeć w lustro, zanim... – Głos dobiegał jakby z tyłu.

Obróciłam się. Za mną była tylko ściana autobusu.

– Chryste, ależ się wierci!

Zamarłam. Włosy uniosły mi się na karku. Ktoś mówił, a ja owszem słyszałam

go z tyłu... ale z tyłu czaszki, wewnątrz głowy! Zrobiło mi się niedobrze. Rzuciłam

się do wyjścia. Nie zważając na trącające mnie łokcie, na rzucane za mną oburzone

spojrzenia, parłam do drzwi, na powietrze, na wolność. Uciekłam przed goniącymi za

mną okrzykami:

– Gdzie lezie!... proszę uważać.... nie po nogach!... ale zielona... zaraz puści

pawia... może w ciąży?... dlaczego on mi to zrobił?! Zabiję go, zabiję i każdy sąd

mnie uniewinni...

Dyszałam z przerażenia. Zatkałam uszy dłońmi. Niektóre głosy umilkły, ale

inne wciąż rozbrzmiewały w mojej głowie, rozsadzając ją niczym młot

pneumatyczny.

– Wariatka, tylko tego mi brakowało... zabiję go, zabiję!... wariatki w

autobusie... albo siebie, wtedy pożałuje...

7

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

Autobus stanął, drzwi otworzyły się z cichym sykiem. Wypadłam na zewnątrz,

wciąż trzymając się za głowę. „Oddychaj, oddychaj, powoli, głęboko, uspokój się,

już dobrze...” – przemawiałam do siebie jak do dziecka.

Odjęłam dłonie od uszu. Wszechobecny gwar miasta i znajomy zapach spalin

były jak balsam na moje porażone zmysły. Wciągnęłam głęboko w płuca smród

śródmieścia, napawałam się warkotem samochodów, stukotem obcasów po chodniku,

zwykłym hałasem toczącego się obok życia. Usiadłam na ławce pod wiatą. Obok

przycupnęła jakaś staruszka.

Zamknęłam oczy, pogrążyłam się w sobie. „Już po wszystkim, spanikowałaś,

wydawało ci się... nikt nie czyta w cudzych myślach. Na pewno nie ty. Jesteś

rozsądna, praktyczna, nie wierzysz w takie rzeczy... czterysta złotych, owoc żywota

Twojego... to przemęczenie, stres, Krzysztof martwi się zwolnieniami w firmie...

czterysta złotych to za mało, módl się za nami... niepotrzebnie, jego przecież nie

zwolnią, takiego dobrego pracownika... nie starczy! Maryjo, łaski pełna... Nie starczy

mi... Wezmę wolne, pójdę do tego psychiatry, którego poleca Teodor, to stres, po

prostu stres albo zwykły zespół przedmiesiączkowy... Czterysta złotych mi nie

starczy... teraz i w godzinę śmierci... syn nie pomoże, bo sam na bezrobociu, tyle lat

pracy, trzydzieści, a teraz czterysta złotych na cały miesiąc, nie starczy... Amen.

Zdrowaś Maryjo...”

Otworzyłam oczy. Spojrzałam na staruszkę obok; siedziała cichutko,

przesuwając w palcach koraliki różańca. Modliła się... jej usta poruszały się

bezgłośnie. Patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana. „Chleba naszego powszedniego

daj nam Panie... nie starczy, chleba nie starczy...”

Uniosła głowę znad różańca. Przeszyła mnie błagalnym wzrokiem.

– Aniele, Boże, Stróżu mój... Ty wiesz, nie starczy, czterysta złotych mi nie

wystarczy...

Świat zawirował. Zemdlałam.

8

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

C

o ona tam mamrocze?

– „Mąż mówi do mnie czasami aniele, ale to nie znaczy, nie znaczy...” – ktoś

mnie zacytował rozbawionym tonem. Uchyliłam powieki. Dookoła stał tłumek

ciekawskich. Młody mężczyzna w kolorowym kasku pochylał się nade mną,

spryskując mi twarz wodą z bidonu. Drugi rowerzysta mierzył mi puls.

– Już okej! – Poderwałam się z ławki, siadając prosto.

– Witamy w realnym świecie, aniołku. – Ten od bidonu uśmiechnął się. –

Zemdlała pani. Wezwaliśmy pogotowie...

– Po co? Jestem zdrowa. Nic mi nie...

– Nie zaszkodzi sprawdzić – przerwał mi drugi z młodzieńców.

– Tak, tak! – potaknęła staruszka. – Przeraziłam się, gdy ona tak nagle osunęła

się na ławkę. Czy to przeze mnie...? – zapytała drżącym starczym głosem. Ujęła mnie

jej troska. Miała tyle własnych problemów, a martwiła się o obcą kobietę z

przystanku.

– Nie, to nie pani wina – złapałam ją za rękę i... znowu prawie nie zemdlałam od

napływu nie swoich myśli. „Suchy chleb i ziemniaki... Jaka biedna, jaka blada... Na

nic więcej nie starczy. Suchy chleb i ziemniaki... To nie jej wina, że nie rozumie, kim

jest...” Powstrzymałam mdłości. I nagle wiedziałam, co powiedzieć. Przytuliłam ją i

szepnęłam w siwe włosy.

– Zagraj w szczęśliwy numerek. Postaw na swoją szczęśliwą liczbę. Wygrasz,

obiecuję.

– Naprawdę?

– Zaufaj mi, przecież modliłaś się o cud. Po prostu, zaufaj...

– Ufam, ty też powinnaś. – Pogłaskała mnie po ręce. – Ty też...

N

ie poszłam tego dnia do pracy. Ani następnego. Musiałam zastanowić się, co dalej.

Czytałam w myślach, wchodziłam w cudze sny i umiałam przewidywać przyszłość.

9

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

Na niewielką skalę, jak w przypadku tego szczęśliwego numerka, ale jednak.

Określenie, że byłam śmiertelnie przerażona, nie oddaje w pełni tego, co czułam.

Cała dygotałam od środka. Miałam wrażenie, że wariuję! Do tego byłam wściekła.

Skoro posiadałam takie... cudowne moce, czemu objawiły się dopiero teraz? Czemu

nie wcześniej, gdy wygryzano mnie z roboty, a mój chłopak zdradzał mnie z

najlepszą przyjaciółką?! Gdybym wtedy umiała czytać w myślach, nie pozwoliłabym

się ośmieszyć ani upokorzyć.

Ale nie, dziwne talenty musiały ujawnić się w chwili, gdy prowadziłam w miarę

szczęśliwe życie. Mąż mnie kochał, dzieciaki rosły zdrowo, niedawno w pracy

dostałam awans i podwyżkę. Włażenie w cudze umysły i sny było mi w tym

momencie potrzebne jak dziura w bucie. Jak miałam wykonywać swoje obowiązki

żony, matki i kierowniczki działu obsługi kredytów dla firm, gdy znajdowałam się w

stanie kompletnej rozsypki? Już to widzę, prowadzę rozmowy z klientem i w tym

samym czasie „słyszę”, co on myśli o moich nogach albo co gorsza o moich

kompetencjach. A świadomość, że stanę się nagle szpiegiem własnej rodziny, budziła

mój głęboki niesmak. Każdy ma prawo do prywatności, do tajemnic. Osobiście nie

chciałabym, żeby ktoś, nawet kochany, podsłuchiwał mnie dniem i nocą.

Oczywiście, istniała jeszcze jedna możliwość – naprawdę zwariowałam.

Postanowiłam się gruntownie przepadać. Teodor, jako nasz lekarz rodzinny, wypisał

mi zwolnienie i skierowania do swoich znamienitych kolegów. Przeszłam przez ręce

psychiatry, neurologa, nawet hipnotyzera, który cofnął mnie do czasów dzieciństwa.

Nic nie znaleźli. Nie w tym rzecz, że chciałam być poważnie chora, że marzył mi się

guz mózgu albo schizofrenia; ale wolałbym, żeby moje problemy miały konkretną,

namacalną przyczynę, którą dałoby radę wyleczyć pigułkami, skalpelem albo

poważną rozmową z matką. Nie udało się. Zapisano mi jedynie więcej środków

nasennych i uspokajających. Przez trzy dni grzecznie je brałam; łykałam ich tyle, że z

10

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

trudem odróżniałam północ od południa, jednego synka od drugiego, a sny i głosy,

choć wytłumione, odległe, i tak tylko czyhały, żeby znowu zaatakować...

O

d prawie dwóch tygodni nie chodziłam do pracy, od trzech dni leżałam w łóżku i

gapiłam się w sufit sypialni. Chłopcy chodzili wokół mnie na palcach, szepcząc, że

„mama naprawdę musi być ciężko chora, skoro nie krzyczy, gdy oglądamy głupie

bajki i gramy w te idiotyczne gry”. Mąż też popatrywał na mnie z niepokojem; mimo

sporej dawki pigułek, gdybym się wysiliła, usłyszałabym, co myśli. Nie chciałam

tego robić, nadwerężać jego zaufania, nawet jeżeli nie wiedział, co potrafię.

Powiedziałam mu o koszmarach, ale do czytania w myślach się nie przyznałam;

bałam się, jak zareaguje.

Dlatego tylko leżałam i kontemplowałam spękaną farbę na suficie.

Potem zaczęło mnie swędzieć między łopatkami. Potwornie! Do tego stopnia, że

uspokajające tabletki przestały działać, a ja prawie zdarłam sobie skórę do krwi,

szorując się szczotką do mycia pleców.

– Co ty robisz?! – Krzysztof wyrwał mi z ręki zbrodnicze narzędzie.

– Swędzi mnie, okropnie! Nie wytrzymam, podrap mnie, bo ja nie mogę

dosięgnąć! – Wiłam się w wannie.

– Nie będę cię drapał i tobie nie pozwolę. Jeżeli to uczulenie, drapanie tylko

pogorszy sprawę.

– To zobacz, czy mam tam jakieś krosty, zaraz szału dostanę, tak mnie swędzi!

Jakbym miała wietrzną ospę.

Krzysztof pochylił się nad moimi plecami.

– Są czerwone, jednak żadnej wysypki nie widzę. To pewnie z nerwów.

– Zrób coś! – zażądałam. – Podrap, podmuchaj, bo z tych nerwów zaraz mnie

szlag trafi!

– A przestaniesz brać te głupie pigułki? Zachowujesz się po nich jak zombie.

11

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

– Przestanę, tylko coś zrób! Znowu zacznę mieć koszmary, ale już wolę je od

tego okropnego swędzenia.

Mąż odprowadził mnie z powrotem do łóżka. Kazał położyć się na brzuchu;

plecy obłożył ręcznikiem wypełnionym lodem.

– Lepiej... – Westchnęłam. – Wciąż swędzi, ale da radę wytrzymać.

Przy kolejnej wymianie lodu, Krzysztof chrząknął niepewnie.

– Skarbie, tylko nie denerwuj się... bo masz tu jakąś gulkę...

– Jaką gulkę?! Gdzie? – Zdenerwowałam się natychmiast.

– Na plecach...

– Chcesz powiedzieć, że garb mi rośnie?

– Zaraz tam garb, zaledwie mały garbek, to pewnie tłuszczak...

Na szczęście nie umiałam jeszcze zabijać wzrokiem, bo inaczej mój mąż

padłyby jak rażony gromem. Za karę obraziłam się i przestałam się do niego

odzywać. Obróciłam się w łóżku tak, by leżąc na brzuchu, móc oglądać telewizję. W

ten mało oryginalny sposób spędziłam dwa kolejne dni. Oglądałam i spałam. Byłam

tak przejęta swędzącym garbem, że chociaż zgodnie z przyrzeczeniem nie brałam

pigułek, nic mi się nie śniło.

Na trzeci dzień obudziłam się z głową całą w pierzu.

– A niech to, chyba poduszka pękła – mruknęłam, gramoląc się z łóżka i

potykając o mokry ręcznik, leżący na podłodze. Widać spadał ze mnie w nocy.

Skierowałam się do łazienki; przechodząc przez korytarz, odruchowo spojrzałam w

lustro wiszące na ścianie. Lubiłam oglądać się w półmroku świtu; moje

trzydziestopięcioletnie ciało wyglądało wtedy całkiem zadowalająco. Ginęły

zmarszczki, nadprogramowe fałdki, brzuch wydawał się bardziej płaski, a biust

wydatniejszy. Mrugnęłam do siebie i ruszyłam dalej, by... stanąć jak wryta! Z

bijącym sercem zrobiłam dwa kroki w tył. Z obawą zerknęłam w lustro. Niby ta

sama, co wczoraj – potargana, nieumalowana, prawie goła, wyłącznie w czarnych

12

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

majtkach... Tylko jeden szczegół się nie zgadzał. Wieczorem miałam plecy z

garbkiem, rankiem w jego miejsce wyrosły mi... skrzydła. Nowiutkie, pokryte

białym, mięciutkim pierzem skrzydełka!

Z wrażenia usiadłam na podłodze. Patrzyłam na siebie, na wystające mi znad

ramion pióra, z szeroko otwartymi ustami. Po doświadczeniach ostatnich tygodni

myślałam, że nic nie już w stanie mnie zaskoczyć... ale to?! Co to ma być, do diabła?!

Spróbowałam nimi poruszyć. Jedno skrzydło uniosło się odrobinę, drugie zwisło

bezwładnie. „To jak z chodzeniem, trzeba się najpierw nauczyć z nich korzystać, jak

z nóg...” – pomyślałam; w tym samym momencie uznałam, że się jeszcze nie

obudziłam. Albo cierpiałam z powodu odstawienia pigułek. Wstałam, poszłam do

łazienki, zrobiłam siku i nie spoglądając więcej w lustro, wróciłam do łóżka.

Położyłam się na plecach; nie bolało, co wzięłam za dobry omen. Jak coś ci świeżo

wyrasta, powinno boleć. Niemniej, nie było mi zbyt wygodnie, jakbym leżała na

skotłowanej kołdrze. Przewróciłam się na brzuch i postanowiłam poczekać, aż się

obudzę...

P

ochylił się nade mną. Wiedziałam, że to On i że mi się przygląda. Otworzyłam

oczy. Zawsze zastanawiałam się, jak może wyglądać. W tej wersji, w której raczył mi

się ukazać, był mężczyzną w nieokreślonym wieku. Niby dojrzały, brodaty i

siwowłosy, taki... ojcowski, ale w kącikach jego pełnych, niemal kobiecych ust igrał

przekorny uśmiech. „Oczy, te czarne, głębokie jak najgłębsza głębia oczy widziały

wieczność. One ją stworzyły...” – zadrżałam.

– Chyba się nie boisz, co? – Zachichotał.

– Nie, po prostu mi zimno. – Okryłam się kołdrą.

– Czyżbyś się mnie wstydziła? – Znowu zaśmiał się cicho, intymnie.

– W końcu jesteś facetem – wypaliłam.

– Nie pozwalaj sobie, aniołku. – Pogroził mi dobrotliwe palcem.

13

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

Po chwili siedzieliśmy na czymś, co było miękkie i wygodne jak wysłużony

fotel, a wyglądało jak obłoczek w pogodny dzień. Tyle że to nie mogła być zwykła

chmurka; chmury to para wodna, uczyłam się o tym w szkole i widziałam naocznie,

bo leciałam kiedyś samolotem – nie da się na nich siedzieć.

– Nie analizuj, aniołku, odczuwaj. Lepiej na tym wyjdziesz.

– To przestroga?

– Dobra rada.

Umilkliśmy. Zapatrzyliśmy się w światy pod nami. Sporo ich było...

– Czemu ja? – zadałam pytanie, które dręczyło mnie od samego początku.

– A czemu nie? – Wybuchnął tubalnym śmiechem. – Wieczność to bardzo

długo, lubię ją sobie urozmaicać.

– Nie mogłeś poczekać, aż umrę?

– Kto powiedział, że skrzydła można dostać dopiero po śmierci? Na pewno nie

ja.

– Tu mnie masz. Ty ustanawiasz reguły.

– Istotnie, ale nie ja podejmuję decyzje.

– Nie miałam nic do gadania – burknęłam. – Robiłam wszystko, by odciąć się

od tych... dziwnych zdolności. Nie udało się, wygrałeś. Sądzę jednak, że trzeba było

wybrać kogoś innego, bardziej podatnego i chętnego.

– Mylisz się. Nie znasz się tak dobrze, jak ci się wydaję. Gdybyś nie chciała,

gdybyś się nie nadawała, nie usłyszałabyś modlitwy tamtej staruszki, nie znalazłabyś

rozwiązania tak szybko. Widzę cię na wskroś, ale nawet ja byłem zdziwiony, że

zareagowałaś tak entuzjastycznie na zmianę. Tamta kobieta w autobusie...

– Ta, która mówiła, że zabije jego albo siebie...

– Widzisz, jaka jesteś zdolna. W wypełnionym po brzegi autobusie momentalnie

wyczułaś osobę, która najbardziej cię potrzebowała. Notabene będziesz musiała ją

odnaleźć.

14

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

– Wiem – odparłam machinalnie, bo nawet mnie wydawało się to oczywiste.

– I ja miałem czekać kilkadziesiąt lat, aż umrzesz? Zwykłe marnotrawstwo.

Masz dar.

– Możliwe – odparłam nieuważnie, zrywając trawkę i wkładając ją sobie w usta.

Żułam ją niczym gumę; obok grały świerszcze i pachniały zioła. Znowu sceneria się

zmieniła.

– Lubię to miejsce. – Westchnął, kładąc się na plecy i zakładając ręce pod

głowę.

– Ładne. Tamto też było niebrzydkie, choć ciągnęło po nogach. Tu jest z kolei

trochę za gorąco... – Powachlowałam się skrzydłami, jakbym robiła to od zawsze. –

Można na nich latać?

– Sama się przekonasz.

– Bo jak nie można, to po co mi one. Jak je ukryję? Mogę zapomnieć o bluzkach

bez pleców, opalaniu i pływaniu. Mam nadzieję, że warta skórka wyprawki. Swoją

drogą, jak się je czyści? Na sucho czy na mokro, a może chemicznie? Kobieta z

pralni zdębieję, gdy przyniosę jej parę skrzydeł. O ile da radę je jakoś odczepić.

– Nie marudź.

– Nie marudzę, tylko pytam. Jak do tego doszło?

– Pamiętasz biwak... i kleszcza...

– Jeszcze by nie!

– Właśnie tak.

– Zaraziłam się nadprzyrodzonymi mocami od jakiegoś kleszcza?! Żartujesz...?

– Bardzo często. Gdybym nie miał poczucia humoru nie wymyśliłbym żyrafy,

żółwia ani słonia.

– Hemoroidy i miesiączka to też przejaw Twojej skłonności do żartów?

– Pyskata jesteś, ale to akurat żaden grzech...

– Czemu teraz?

15

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

– Musiałaś dojrzeć. Do wszystkiego trzeba dojrzeć.

– Jak to będzie...?

– Poradzisz sobie...

Obudziłam się. Wciąż leżałam na brzuchu. A więc to było tylko sen... Szkoda...

Z drugiej strony, jakbym się wytłumaczyła przed rodziną z tych skrzydeł i w ogóle.

Przeciągnęłam się. Skrzydła rozprostowały się na całą szerokość. Sięgały od ściany

do ściany. Ale heca!

M

ama, nie śpisz już, ubrałaś się?! – Chłopcy wpadli do sypialni jak bomba.

Typowe. Jakby podsłuchiwali pod drzwiami, czekając na pierwsze oznaki porannego

życia. Ale zamiast wskoczyć między nas do łóżka, stanęli oniemiali w progu. –

Mama... – powtórzyli nabożnym szeptem, gapiąc się na mnie jak na zjawisko. Nie na

moje nagie piersi, których nie zasłoniłam, choć zwykle nie paradowałam przed

chłopcami goła. W obecnej sytuacji miałam jednak znacznie większy problem do

ukrycia niż swój skromny biust rozmiaru B.

– Majka... – Krzysztof siedział obok i przecierał oczy; wolno wyciągnął rękę i

dotknął białego pióra. – Masz skrzydła!

– Co ty powiesz? – Uśmiechnęłam się z przekąsem. – Od razu uprzedzam, żeby

później nie było, umiem wchodzić w sny, czytam w myślach i trochę przewiduję

przyszłość.

– Ale bajer! – Chłopcy byli pod wrażeniem.

– Nie powiedziałbym. Macie przerąbane. Nic się przede mną nie ukryje. Nie

przeszkadza wam, że jestem...

– No co ty, mama, jak powiem kumplom...! – Młodszy synek aż podskakiwał z

emocji.

– Ani się waż! – Zerwałam się z łóżka; skrzydła załopotały groźnie. – Nikt

postronny nie ma prawa wiedzieć. Nikt!

16

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

– No to jesteś uziemiona w chacie na amen – bystro zauważył starszy synek –

bo niby jak schowasz pod ubraniem te swoje pióra?

– Hm... – Fakt, to był pewien problem. Skupiłam się, nakazałam skrzydłom...

wstąpić się? zwinąć, opaść?... Chwilę szukałam w myślach właściwego terminu...

Jest! Znalazłam. „Skrzydła stul”, wydałam sobie rozkaz i... znowu miałam gładkie

plecy. Poza małym swędzącym leciutko garbkiem. – Może tak... – Uśmiechnęłam się

do synów, patrzących na mnie z rosnącym respektem.

– Ekstra mama! – westchnął młodszy. – A możesz znowu je rozwinąć?

– Proszę uprzejmie. – Teraz wystarczyło samo pragnienie i skrzydła rozpostarły

się na pół pokoju. Ciasno się zrobiło, zrazem powiało boską grozą i powagą.

Zrozumiałam. „Skrzyła lot”, „skrzydła święć” – te nakazy były zarezerwowane na

poważne sprawy, z gatunku dramatów i tragedii, nie na popisy przed ciekawską

rodziną. „I niech tak zostanie, Panie Boże. Obym nigdy nie musiała korzystać ze

swych nowych mocy dla ratowania czy wspierania najbliższych. Dla nich chcę

pozostać zwykłą żoną i matką. O nic więcej nie proszę w zamian za oddaną służbę.

Byle innym... Mamy umowę?” Śmiech w moich myślach był jedyną odpowiedzą na

tę bezczelną modlitwę.

Wzruszyłam ramionami, opuszczając skrzydła wzdłuż pleców, na kształt

krótkiej wąskiej pelerynki. Spokojnie mogłem się teraz ubrać. Nie stuliłam ich

całkiem, bo ten swędzący garbek trochę mi jednak przeszkadzał. Może z czasem

przestanie albo przywyknę.

– Co teraz? – mój mąż zadał zasadnicze pytanie.

– Powiedział, że sobie poradzę. – Wskazałam kciukiem sufit. – Sądząc po

szybkim opanowaniu skrzydeł, jak zwykle miał świętą rację. Od dziś, poza innym

obowiązkami, będę... Stróżem.

17

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru

R W 2 0 1 0

– Jasne... – pokiwał głową ze zrozumieniem. – Nigdy nie miałem wątpliwości,

że żenię się z prawdziwym Aniołem. To była wyłącznie kwestia czasu, kiedy Szef

upomni się o ciebie.

18

background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Łukowska Joanna Kleszcz, czyli wakacyjna przygoda
„Mądrość, która chadza w parze ze skromnością i poczuciem humoru” Esej Leszka Kołakowskiego O podróż
obwinianie się, Wyjście z więzienia samoobwiniania czyli o fałszywym poczuciu winy
Szatanskie poczucie humoru, ■RÓŻNOŚCI, DOWCIPY 1, DOWCIPY
Poczucie humoru Bartoszewskiego
„Mądrość, która chadza w parze ze skromnością i poczuciem humoru” Esej Leszka Kołakowskiego O podróż
Alice Miller Wyjście z więzienia samoobwiniania czyli o fałszywym poczuciu winy
Alice Miller Wyjście z więzienia samoobwiniania czyli o fałszywym poczuciu winy
Justyna Rynkiewicz Kognitywne spojrzenie na poczucie humoru
Terapia smiechem Jak rozwijac poczucie humoru Aleksander Łamek
Pokora i poczucie humoru
Modlitwa o poczucie humoru [Św Tomasz Morus]

więcej podobnych podstron