Jak się staje, kim się jest - domniemane
przesłanki Etyki Spinozy
JOLANTA ŻELAZNA
zczególne mieć musiał powody Bento d’Espinoza, by odłożyć do
skrzyni z piachem szlifowaną na zamówienie bryłkę szkła,
sięgnąć po zaostrzone własnoręcznie pióro i pośpiesznie zapisać
notatkę do niedawno rozpoczętego traktatu.
Dużo zmian zaszło w jego życiu od
czasu, kiedy wyprowadził się z rodzinnego domu. Początkowo zamieszkał u van den
Endena, eks-jezuity, łacinnika, medyka i nauczyciela; w jego szkole wyuczył się w
końcu biegle łaciny i podstaw kartezjańskiej filozofii, za naukę i mieszkanie płacąc
lekcjami, których udzielał młodszym i mniej zaawansowanym uczniom. W wolnym
czasie mógł dyskutować z gośćmi swego mentora, przedziwnymi ludźmi
wyznającymi rozmaite poglądy religijne i polityczne, a mimo to zaprzyjaźnionymi z
sobą i otwartymi na wszelkie napotykane odmienności. Jako syn kupca, Spinoza
wcześnie nauczył się oceniać ludzkie charaktery i zważać na drobne przejawy zmian
ludzkiego usposobienia – od nich także zależy powodzenie w handlu. Odkąd
ukończył naukę w Talmud Tora
, ojciec szkolił go w księgowaniu wydatków i
przychodów rodzinnego sklepu, równocześnie zachęcając – gdyż w skutek wojny
interesy szły słabo i firma borykała się z dłużnikami, niekiedy nie tylko niesolidnymi,
ale nawet i krewkimi – by Baruch poznawał bliżej wymagania i zwyczaje
kontrahentów ze środowisk chrześcijańskich. W jesziwie rabbiego Mortery, gdzie
uczył się wraz ze szwagrem, Spinoza przyswajał sobie podstawy łaciny i dostępne w
tym języku elementy wiedzy świeckiej – a raczej mógłby je przyswoić, gdyby rabini
patrzyli na taką naukę przychylniej. Splot wydarzeń domowych: śmierć brata, ojca,
upadek firmy, a także podejrzliwość i niechęć rabinów wobec młodzieńca nazbyt
chętnie chłonącego świeckie, łacińskie nauki, doprowadziła go właśnie do szkoły
przy Singen, gdzie znalazł wkrótce zajęcie i mieszkanie i skąd później – przez swe
zamiłowanie do teatru – zmuszony był ruszyć w świat, nieznany, ale bezpieczniejszy
niż znane, rodzinne miasto. W Amsterdamie, w ciągu pierwszych dwudziestu kilku
lat przeżył wiele trudnych chwil. Baruch był dzieckiem urodzonym w drugim
małżeństwie Michaela d’Espinozy
. Rachela, jego pierwsza żona, zmarła, podobnie
jak dwoje ich dzieci; druga, Hanna, osierociła czworo drobiazgu – trzech smyków i
dziewuszkę, nad którymi trudno było sprawować opiekę kupcowi, zajętemu pracą w
składzie i kantorze (apokryficzne legendy opowiadają, że po śmierci matki
sześcioletnim Baruchem, niewiele starszym Izaakiem i maleńkim Gabrielem
opiekowała się Miriam, ich rodzona siostra). W 1641 roku Michael ożenił się więc po
raz trzeci i od tej pory pieczę nad rodzeństwem
. Co prawda, sytuacja finansowa
rodziny nie wyglądała w tym okresie bardzo źle, ale wojna z Hiszpanią paraliżowała
ciągle handel i interesy d’Espinozów wyraźnie kulały. W 1649 roku rodzina poniosła
kolejną dotkliwą stratę – zmarł Izaak, przypuszczalnie tak, jak matka, na gruźlicę. W
rok później Miriam opuściła dom wychodząc za mąż za Samuela Casseresa, ucznia
rabbiego Mortery. Młodzi niedługo cieszyli się szczęściem rodzinnym; Miriam
zmarła w rok po ślubie, osierociwszy maleńkiego synka. Samuel poślubił wkrótce
przyrodnią siostrę Miriam, Rebekę i dom przy Houtgracht opustoszał jeszcze bardziej
– oprócz Michaela i Estery pozostali w nim Baruch i Gabriel. Nikt z nich nie mógł
jednak przewidzieć, że zaledwie w dwa lata po śmierci córki i w cztery po śmierci
syna Michael owdowieje po raz trzeci. Niecałe pół roku po śmierci macochy Bento i
młodszy od niego Gabriel pochowają także ojca. Dom i firma, długi i zobowiązania,
polityka, która czyni tak niepewną możliwość planowania wydatków, przychodów,
przyszłości – wszystko to razem twardo i ostro, wyraźnie i bez osłonek ujawniło
dwudziestojednoletniemu chłopakowi, czym stanie się jego życie, jeśli zdecyduje się
kontynuować zawód ojca. Na Rebekę nie mógł wówczas liczyć: oprócz siostrzeńca
wychowywać miała trójkę własnych dzieci i o nie, nie o braci, winna się troszczyć.
Spinoza musiał podjąć decyzję co do swej przyszłości. Byłoby naturalne, gdyby
niepełnoletni jeszcze w świetle prawa młodzieniec szukał wówczas rady u rabina
Mortery, dawnego powiernika i doradcy ojca i szwagra. Zapewne tak też się stało;
jednak Baruch nie poprzestał na wskazówkach jednego autorytetu i zasięgnął również
opinii rabina Menaszego ben Israela, autora Conciliatora, wyznawcy mesjanizmu,
sympatyzującego z chrześcijanami i obłożonego klątwą przez władze gminy
. Nie
dowiemy się, co od nich usłyszał; wiadomo jednak, że oparcia postanowił szukać u
innych nauczycieli i zwrócił się ku wiedzy świeckiej. To dlatego po pracy studiował u
van den Endena, „byłego jezuity łacinę i filozofię – a może nawet dzieła
niegodziwego Kartezjusza”
. To w końcu u niego i jego przyjaciół znalazł
schronienie, kiedy władze gminy żydowskiej rzuciły na niego cherem – klątwę: „Na
mocy postanowienia aniołów i z wyroku świętych wyklinamy, wypędzamy,
przeklinamy i potępiamy Barucha de Espinozę, za przyzwoleniem Boga, niech będzie
błogosławione imię Jego, oraz za zgodą całej świętej gminy i wobec tych świętych
zwojów, na których spisano 613 przepisów, wypowiadamy przeciwko niemu klątwę,
którą Jozue przeklął Jerycho, którą Elizeusz przeklął chłopców, i wszystkie klątwy
zapisane w Księdze Prawa. Przeklęty będzie w dzień i w nocy, przeklęty będzie,
kiedy się kładzie, i przeklęty, kiedy wstaje, przeklęte będzie jego wejście i wyjście.
Oby Pan nie zmiłował się nad nim, oby Jego gniew i zazdrość wybuchły ogniem
przeciwko temu człowiekowi i oby wszystkie przekleństwa, które zapisano w tej
księdze, spadły nań, a Pan wymazał jego imię pod sklepieniem niebieskim. I oby Pan
oderwał go na zatracenie od wszystkich plemion Izraela, zgodnie z wszystkimi
przekleństwami przymierza, które są zapisane w tej księdze prawa. A wy, coście
przylgnęli do Pana, Boga waszego, dzisiaj żyjcie wszyscy”
. Do tekstu klątwy
dodano pouczenie, nakazujące, aby „nikt nie porozumiewał się z nim, w mowie ani
na piśmie, nie wyświadczał mu żadnej przysługi, nie przebywał z nim pod jednym
dachem, nie zbliżał się doń na cztery łokcie, ani nie czytał żadnego pisma, jakie
napisze”
. Nie określono też, jakiego zadośćuczynienia gmina oczekuje od
‘oddalonego’, by można było darować mu winy i na powrót przyłączyć do Izraela –
ta klątwa ma więc, jak się wydaje, charakter nieodwracalny.
sprawowała macocha,
Estera. Nieszczęścia, trapiące rodzinę d’Espinozów nie skończyły się jednak z tą chwilą. Jakieś
ważne rodzinne powody kazały Baruchowi przerwać naukę – jego nazwiska brak w rejestrach
uczniów z lat 1647-50
Analizując inne przypadki „odłączania” odstępców od gmin żydowskch w XVII-
wiecznym Amsterdamie, S. Nadler pisze, że „tekst cherem Spinozy przewyższa
zaciekłością i gwałtownością tonu wszystkie inne klątwy rzucone przy Houtgracht.
Żaden inny dokument tego rodzaju ogłoszony przez tę gminę nie zawiera w sobie tyle
gniewu i jadu”
. Spinoza, choć przysługiwało mu takie prawo, nie odwołał się do
władz Amsterdamu od tej decyzji. Według relacji Lucasa, swego pierwszego
biografa, miał stwierdzić: „Bardzo dobrze, (...) nie zmuszają mnie do niczego, czego
bym nie zrobił z własnej woli, gdybym się nie był obawiał skandalu. Skoro jednak
oni sami chcą, aby tak się stało, z radością wkraczam na drogę, która się przede mną
otwiera, pocieszając się tym, że wyjście moje będzie bardziej niewinne niż wyjście
dawnych Żydów z Egiptu”
Cherem oznacza wyłączenie, wyjście z ludu Izraela. Wyjście formalne,
potwierdzone uroczyście w synagodze, w obecności wiernych Prawu, tak, aby od tej
pory świadomi byli, iż ‘odłączony’ jest nieczysty w oczach Pana i wszelkie z nim
przestawanie czyni nieczystym. W odczuciu samego ‘odłączanego’ odnotować
powinniśmy tylko ulgę – oto skończyła się pewna fikcja, gra, która z różnych, nie
tylko tak przyziemnych, jak finansowe, powodów, ciążyła mu nadmiernie. Jeśli to nie
młodzieńcza fanfaronada – wszak Spinoza liczy sobie lat 24 i, mimo wspomnianych
wyżej ciężkich domowych doświadczeń, nie uformował się jeszcze w pełni jako
człowiek, nie wziął na siebie odpowiedzialności za cudzy los, czyjeś szczęście,
dobrostan, pomyślność – jeśli więc nie jest to młodzieńcze ‘robienie dobrej miny do
złej gry’, a samo-świadome odkrycie, nazwanie własnego stanu, to można się
spodziewać, że lekcja, którą przeszedł, była nie tylko pouczająca, lecz ponadto
budująca.
Powyższe uwagi, podobnie jak i cały ten tekst, maja na celu naświetlenie
prywatnych, domniemanych, gdyż nie potwierdzonych w pismach Spinozy
‘przesłanek’, jakimi są fakty jego biografii ułożone w charakterystycznym dla nich
natężeniu i kolejności. Mogą one w specyficzny sposób oświetlić sens i cel teorii
afektów, stworzonej przez filozofa-Spinozę na podstawie przemyśleń i doświadczeń
człowieka-Spinozy; zbierając je i zestawiając, niejednokrotnie będę się odwoływać
do literatury, opracowanej przez historyków, biografów i badaczy różnych aspektów
spinozjanizmu. Wypadnie mi nieraz korzystać ze źródeł tak oczywistych, jak dzieła i
korespondencja samego Spinozy, ale chcę odwołać się również do pism o filozofie,
powstałych w różnych czasach i dla różnych celów. Wiele z nich, jak np. teksty
skrupulatnie zebrane przez J. Freudenthala, C. Gebhardta a ostatnio S. Nadlera,
zawierają relacje, doniesienia i opinie różnych osób, świadków, przyjaciół,
gospodarzy domostw, w których filozof wynajmował mieszkania, ale także suche
liczby, które świadczą o jego możliwościach, potrzebach, upodobaniach, wydatkach.
Niejednokrotnie opisy mają wyraźny cel: zohydzić, spotwarzyć, albo oczyścić,
upiększyć osobę filozofa, nadać jej rysy równie pomnikowe, jak on sam nadał swemu
dziełu. Do takich doniesień podchodzić należy ostrożnie, nie znaczy to jednak, że
wszystkie je należy pominąć jako niemiarodajne. Co prawda mówią one więcej o
piszącym niż o jego ‘bohaterze’, ale także w ten sposób ukazują przecież środowisko,
w którym żył filozof i mimowolnie stają się uzasadnieniem jego postawy i ocen,
których nie skąpił wyrazicielom „pospolitych mniemań”.
Niech więc pierwszą, po zarysowaniu prawie „Kierkegaardowskich
uwarunkowań domowych” Spinozy, podstawą dla jego teorii afektów będzie owa
klątwa, którą przytoczyłam powyżej. Spisana w świętym języku, odczytana
(odśpiewana?) przy zapalonych w synagodze czarnych świecach, przed otwartą szafą,
ukazującą w swym wnętrzu święte księgi Prawa, w nastroju grozy i absolutnego
potępienia, miała ona wywołać u zgromadzonych odpowiednie uczucia. Teatralność
owego przedsięwzięcia, jego starannie, przez wieki doświadczeń, opracowywana
scenografia
, obudzić miała przede wszystkim ugruntowane w strachu poczucie
wspólnoty zebranych członków gminy, a ponadto wskazać wyraźnie i jednoznacznie
źródło zagrożenia, rodzącego ów strach, wreszcie, nie usuwając grozy, wyzwolić
oddzielone od niej i równie mocno przeżywane poczucie słuszności decyzji rabinów i
ulgi, związanej z tym, że cała furia Pana skierowana została na ‘odłączonego’,
oddalonego co najmniej ‘o cztery łokcie’ od pobożnego ludu.
Kim jest ów wyklęty dwudziestoczterolatek?
Zgodnie z prawem holenderskim jest niepełnoletni
reprezentuje go przed sądem kurator. Ponadto jest sierotą, ‘odłączanym’ od
najwcześniejszego dzieciństwa od osób, które dla dziecka stanowią nie tylko
archetypowe wzorce męskiej i kobiecej osobowości, ale także dają poczucie
bezpieczeństwa, tożsamości, wspierają swą pamięcią zatarte wspomnienia
pierwszych lat życia. Biografia Spinozy, podobnie jak Kierkegaarda, to biografia
człowieka sukcesywnie odłączanego. Jeśli w przypadku Kierkegaarda ‘odłączenie’
dokonało się w pokoleniu ojca, poprzez jego bluźnierstwo, zapamiętane i ‘znaczące’
dla rodziny, gdyż winowajca uznał je za przyczynę licznych w niej przypadków
przedwczesnych śmierci
, to w przypadku Spinozy jest odwrotnie. Tam syn winien
był ‘odkupić’ winę ojca, który bluźnierstwem odłączył siebie i swój ród od Boga, tu
ojciec i syn pozostają „niewinni”
– to nie oni impulsywnie, czy z premedytacją
‘odłączyli’ się od bliskich, lecz sukcesywnie bywali od nich ‘odłączani’, jeśli nie
przez politykę władców, zmuszających przodków Michaela do tułaczki, to przez
śmierć
, a gdy ta nasyciła się już zebranym żniwem, reszty dzieła dopełniła gmina.
Jeśli o Sørenie Kierkegaardzie można myśleć jako o ‘odłączonym’, rozpaczliwie
poszukującym drogi powrotu, gotowym w każdej chwili przylgnąć, niczym pęd
szlachetnego krzewu do gałązki rośliny, na której się go szczepi, do swego
wymarzonego Boga, to o Spinozie myśleć tak nie sposób. Jego ‘odłączanie’
przebiegało inaczej i inne też przyniosło skutki.
I jeden, i drugi myśliciel jest synem niemłodego już ojca. Zanim urodził się
Baruch, jego ojciec, dobiegając czterdziestki, zdążył pochować dwoje dzieci i żonę.
Nowe małżeństwo, z którego na świat przyszło pięcioro kolejnych dzieci, zawierał
jako ciężko doświadczony, a jednak pełen nadziei, dojrzały mężczyzna. Swoim
dzieciom nie przekazał, jak ojciec Kierkegaarda, własnych obaw i obsesji, lęku przed
śmiercią i nietrwałością naszych doczesnych dzieł, lecz raczej wytrwałe, ufne i uparte
dążenie ku wytkniętemu celowi – na przekór wszelkim przeszkodom. Nie bez
znaczenia wydaje się być w tym przypadku także odległa przeszłość rodziny,
wywodzącej się z Hiszpanii i od kilku pokoleń migrującej z kraju do kraju, odciętej
od religii, tradycji, języka, a mimo wszystko zachowującej ciągłość – co najmniej w
sensie biologicznego trwania. Wędrówki, zmiana (niekiedy pozorna) wyznawanej
religii, konieczność dostosowania się do obyczajów nowej ojczyzny i jej języka,
nauczyły przodków Spinozy elementarnego zaufania do własnych możliwości, sztuki
polegania na sobie. Każdy pokonany kryzys, każda zwalczona przeszkoda były jak
drogo opłacone lekcje, z których płynęły ożywcze i krzepiące nauki. Można je
streścić w twardo i niemalże okrutnie brzmiącej, lecz w ich przypadku adekwatnej
zasadzie: ‘co cię nie zabije, to cię wzmocni’.
Także i stosunek do śmierci, wydaje się, był wśród przodków Spinozy bardzo
wyważony; kto wie, czy nie w efekcie kompensacji dokonującej się przez udział w
tradycyjnie ‘teatralnych’, ekstrawertycznie ekspresyjnych obrzędach i zwyczajach,
związanych z pochówkiem, żałobą i przez zaufanie do sformułowanej „po stoicku”
zasady religijnej – Bóg dał, Bóg wziął, niech będzie pochwalone imię Jego. Gdy
wspomnimy tekst klątwy i dołączonego do niej ostrzeżenia, przekonamy się, że dla
Izraela nie śmierć, a życie w ‘odłączeniu’ jest prawdziwą grozą. Wyklęty żyje co
prawda, lecz żyje jak mara, jak upiór, przed którym pierzchają nawet bliscy;
otoczony dwumetrowym kręgiem przeklętej ziemi, wszędzie, gdzie się obróci,
napotyka grozę i przerażenie w spojrzeniach ludzi. Ten, kogo obejmie cherem, ma
tylko (aż?) przeszłość. Wyjęty spod Prawa, nie zostanie pogrzebany ani nie może
pogrzebać swych bliskich, nie dostąpi więc Sądu ani zmartwychwstania – ani on, ani
jego niepochowani krewni. Wyłączeni z teraźniejszości, pozbawieni Prawa do
przyszłości, karmić się mogą tylko czystym brakiem, doświadczanym na podstawie
pamięci, przepełnionej wspomnieniami ‘prawdziwego życia’.
Modelowa świadomość XVII-wiecznych holenderskich osiedleńców
żydowskich, jak to wynika z opisów dostarczonych przez Nadlera, powinna była
pozostawać w ogromnej mierze świadomością kolektywną, w której poczucie
indywidualności mogło się zrodzić na krótki czas i chyba tylko w oparciu o mocne
przeświadczenie przynależności do rodu, Izralea i religii. Jednakże praktyczne
odłączenie od tradycji, Prawa i obrzędów, konieczność przystosowania się do świata
łacińskiego, spowodowała u kolejnych pokoleń emigrantów powstawanie nowego,
aprobującego rysy indywidualne, typu psychiki. Wydaje się, że po swych dzielnych
przodkach odziedziczył go Bento d’Espinosa. Kiedy jako siedmiolatek rozpoczynał
naukę w szkole, mógł był być zastraszonym mazgajem, któremu znalezienie miejsca
w nowym środowisku mogłoby przyjść tym trudniej, że od niespełna roku walczyć
musiał – jako przedostatni – o pozycję wśród rodzeństwa w pozbawionym matczynej
ręki domu rodzinnym. Tymczasem „wiadomo na pewno, że młody Baruch uczył się
celująco, co musiało napawać jego ojca zrozumiałą dumą”
. Widocznie w sobie,
we własnej pilności i zdolnościach znalazł oparcie, którego – dopingowany
pochwałami ojca i nauczycieli – z biegiem czasu nie zwykł już więcej szukać ‘na
zewnątrz’. Po latach nauki szkolnej oceny innych, zwłaszcza gdy ich kruchy autorytet
nie wytrzymywał wymagań młodego ‘intelektualisty’, ponieważ zachowywali się
‘nieracjonalnie’, nie mogły zaszkodzić jego poczuciu własnej wartości i zaufaniu do
siebie – młody Spinoza już przed ‘odłączeniem’ go od Izraela był ‘osobny’,
oddzielny, ukształtował podstawy własnej indywidualności. Kolektyw gminy ze
zdumieniem i zgrozą mógł tylko odkryć hybris – a w akcie repulsji należało odciąć to
przerażające wynaturzenie i oddzielić zdrowych, tworzących naród, dwumetrowym
pasem martwej ziemi od kolczastego krzewu
, zwanego odtąd Maledictus. Jeśli
później, w dojrzałym wieku, Spinoza określi modi Substancji rozpatrywane bądź to z
punktu widzenia rozciągłości, bądź myślenia, jako dążące do zachowania swej istoty
i istnienia, zaś samo to dążenie nazwie mianem najbardziej pierwotnego afektu,
conatus, tendencji samozachowawczej, to źródeł takiego rozstrzygnięcia nie trzeba
chyba szukać w odległej doktrynie stoików, lecz w samej osobowości filozofa,
którego upodobanie do stoicyzmu wydaje się wynikać z podobieństwa zasad, jakie
niezależnie od tych antycznych myślicieli sam próbował sobie wypracować. I
choroba, z którą się zmagał i postępy której odnotowywał z roku na rok, i
obserwacje, które mógł poczynić przy łożu śmierci swych bliskich, nasuwały
stwierdzenie, że wszystko, cokolwiek jest, skoro jest, dąży do zachowania swego
istnienia, umocnienia go i trwania w nim. Każde z istniejących istnień obiera tylko
odmienną drogę i sposoby pozwalające się na niej utrzymać; cel jednak mają ten sam,
choć trudno go nazwać wspólnym – jest nim trwanie, zachowanie siebie,
wzmaganie własnej mocy, pozwalającej to istnienie podtrzymać.
Ten sam pierwotny afekt odezwać się musiał również w momencie, gdy wracając
wieczorem po przedstawieniu teatralnym do domu van den Endena, Baruch został
zaskoczony w ciemnościach przez nieznanego mu intruza, który rzucił się na niego i
ranił go nożem
. Strach, ból, szamotanina w ciemnościach, niejasne wspomnienie
klątwy i przypomnienie, że inni ‘odłączeni’ szukali spokoju poza Amsterdamem –
wszystko to razem, łącząc się w umyśle napadniętego w chwili, gdy poczuł uderzenie
w plecy, spowodowało bezrefleksyjną, powiedzielibyśmy dziś – odruchową potrzebę
ucieczki. Obaj, napadnięty i atakujący, działali w afekcie, obaj – o dziwo –
powodowani byli tą samą tendencją samozachowawczą, z tym tylko, że w
atakującym sama obecność wyklętego Spinozy w Amsterdamie budzić musiała
poczucie tak silnego zagrożenia i lęku, iż nie mogąc dłużej żyć z tymi uczuciami,
postanowił doprowadzić do uwolnienia się od ich przyczyny w sposób, który wydał
mu się skuteczny. Groza kazała mu narazić się nawet na odium ‘nieczystości’,
skalania, wynikającego z przekroczenia owej magicznej granicy czterech łokci –
zamierzając się nożem, nieznany intruz przypuszczalnie nie usiłował nawet zabić
Spinozy, pragnął tylko uczynić jego życie równie zagrożonym, jak jawiło mu się jego
własne i wszystkich należących do Izraela. Tak, jak gwałtownymi ruchami i
szelestem gazety odpędzam znad talerza natrętną, obmierzłą muchę, tak i ten
nieszczęśnik usiłował zapewne trafić do wyobraźni „wyklętego”, dając mu do
zrozumienia najjaśniej, jak potrafił, że tu, na Vlooienburg, w holenderskiej
Jerozolimie, dla takiego jak on nie ma miejsca.
Wydaje się, że do afektu, który nakazał mu gwałtowna ucieczkę, nie raz wracał
pamięcią także i Spinoza. Przeanalizowanie zdarzenia i towarzyszących mu odczuć
pozwoliłoby mu znaleźć na ich ‘dnie’ conatus, cupiditas skierowane ku temu
samemu gwałtownemu pragnieniu trwania, prze-trwania, które rządziło
napastnikiem. Sprint ku bramie, schody, które po trzy na raz, sadząc w ciemnościach
susy niczym wiewiórka, pokonał nie wiadomo kiedy, drzwi, zatrzaśnięte od środka, o
które oparł się całym swym ciężarem na wypadek, gdyby tamten próbował je
sforsować i niepewność nasłuchiwania: ten regularny, mocny stukot, który tętni mu w
uszach, to jego własna krew, pulsująca w żyłach, czy tupot kroków na schodach? Być
może, gdy dłonią przyciśniętą do piersi próbował wyczuć rytm serca, aby odróżnić
go od słyszanego hałasu, kiedy upewnił się, że słyszy własne tętno, afekt podsunął
mu wyobrażenie tamtego, opartego o drzwi od strony korytarza i nasłuchującego w
skupieniu szmerów, dochodzących z izby? Zatem? Nie oddychać – wsłuchać się
dokładnie – skrzypnąć deską w podłodze – może o n się ujawni, zdradzi swoją
obecność? – nie, nie ma czym się obronić! – krzyczeć? – a jeśli tam nie ma nikogo?
A jeśli – jest!? Ucieknie – ... nagle w piersi odzywa się znajome łaskotanie,
przedziera się do gardła, narasta, dusi – kaszlu nie można powstrzymywać w
nieskończoność, zwłaszcza po tak intensywnym wysiłku. Baruch kaszle najciszej jak
potrafi, z wysiłkiem tłumiąc odruch, a za chwilę – już głośno, z ulgą, bez obawy.
Tamtego nie było. Nie wbiegł za nim do sieni, nie pokonał schodów, nie czaił się
pod drzwiami. Cały ten teatr rozegrał się tylko w wyobraźni młodego kartezjanina. I
o dziwo, rozgrywał się nie raz jeszcze, prawie tak samo wyraziście, budząc w ciele
echo tamtego poruszenia, afektu, którego świadomie powstrzymać nie sposób. Na
samo wspomnienie tamtego wieczoru, kiedy wesół, pogwizdując lekką, mile
brzmiącą melodyjkę, rozkołysanym krokiem wracał do siebie, ba, na sam widok
bramy wejściowej, którą tamtego wieczoru zapomniano zamknąć o przepisowej
porze, Spinoza mógł odczuwać mocniejsze bicie serca. Skrzypiącą deskę w podłodze
przybił zapewne mocno już następnego ranka, gdyż każde stąpnięcie na nią
wywoływało dźwięk, przywołujący zawstydzające wspomnienie panicznego strachu,
a kto wie, czy nie cień samego strachu, ujawniający się w pewnym skrępowaniu
ruchów, lżejszym, cichszym kroku w pustej izbie, którą zamieszkiwał.
Gdybyż tak można było ‘odłączyć’ od umysłu – co jednak? Nie pamięć, bo od
niej zależy całkowitość i porządek spostrzeżeń. Nie postrzeganie, gdyż to dostarcza
informacji, niezbędnych dla przetrwania; z pewnością nie rozumowanie i nie
pojmowanie – to one sprawiły, iż odkrył, że nic mu już nie grozi. Cóż to za władza
spowodowała w nim narastanie strachu – wówczas, feralnego wieczora i co budziło
go od nowa, gdy wejść musiał po zmierzchu w znajomy zaułek?
Ci, którzy go wyklęli, twierdzili, że nasz świat zamieszkują niewidzialne istoty.
Potrafią one wspomagać ludzi lub szkodzić im, budząc dziwaczne wyobrażenia,
podsuwając obrazy, niewidzialne dla innych, doprowadzając do opętania i obłędu.
Baruch, pomagając ojcu w interesach, widział jednak i słyszał nie raz, jak sprytnie,
posługując się bardzo ziemskimi sposobami, ludzie potrafili sprawiać wrażenie
uczciwych, biednych, lojalnych i w ten sposób osiągać cele, których sam diabeł by
nie osiągnął. Nie wierzył już od dawna w nadprzyrodzone moce, ingerujące w
przyziemne ludzkie sprawy. W nowej łacińskiej szkole dowiedział się o sposobach
dociekania prawdy przy użyciu metody powodowania ludzkim rozumem, tak że
szedł on od skutków do przyczyn jak po sznurku, nie zbaczając z drogi i nie dając się
powstrzymać, póki wszystko nie ułożyło się przed nim jasno i wyraźnie. Wówczas
chciał nauczyć się takiej metody i zbadać, co powoduje ludźmi, gdy ulegają afektowi
strachu, namiętności miłosnej, ciekawości nie do opanowania i sami dążą do własnej
zguby.
Vlooienburg, wyspę połączoną z miastem czterema mostami, Spinoza opuścił
przypuszczalnie po śmierci ojca; łaciński Amsterdam budził przykre wspomnienia.
Gabriel, młodszy brat, sam prowadził handel – klątwa ciążąca na Baruchu rozłączyła
ich skutecznie. Rebeka i Samuel, niedoszły rabin, ich dzieci – z nimi także nie wiązał
swej przyszłości. Spinoza był w Amsterdamie sam, mógł, wyuczywszy się fachu,
zapewniającego utrzymanie, zamieszkać gdziekolwiek. Tym bardziej powinien był to
uczynić, że pod koniec roku 1659 znów popadł „w konflikt z rabinami portugalskiej
synagogi. Myśli o zemście wobec odłączonego oczywiście nie wygasły w gminie
sefardyjskiej. I gdy nie żył już rabbi Menasse ben Israel, który kładł kres nastrojom
rewanżu, wysłano starego Saula Leviego Morterę do ratusza, by wnieść skargę
przeciwko Spinozie. Co zawierała, nie jest jasne: magistrat amsterdamski strzegł się
dobrze, by nie pozostawić czegoś czarno na białym. Jednak pogłoski o przyjaźni
Spinozy z „szydercami” z księgarni Jana Rieuwertsza, nie wspominając o jego
własnych, „przeciwko Mojżeszowi i Bóstwu” skierowanych ideach, które pośrednio
atakowały także Objawienie chrześcijańskie, musiały zataczać kręgi w starym
środowisku. Rada miejska Amsterdamu, w której stanowiska zajmowali tacy ludzie,
jak Andries Bicker i Pieter de Graeff van Polsbroek – obaj byli szwagrami Johanna
de Witta – próbowała według wypróbowanej recepty „schować sprawę pod suknem”.
Rabini jednak nie chcieli ustąpić nawet po śmierci Mortery, która nastąpiła na
początku 1660 roku. Rezultatem ich działań i dążeń było wezwanie Spinozy na
przesłuchanie do ratusza. To przebiegło bez rezultatu, problem przedłożono więc
teraz duchowieństwu. Również o tym, co postanowili duchowni, tradycja nie
wspomina. W każdym razie wyrok wydany na Spinozę równał się
wielomiesięcznemu wygnaniu z Amsterdamu”
. A może to van den Enden
sugerował swojemu uczniowi przeprowadzkę do Lejdy? Nie poznamy zapewne
odpowiedzi na to pytanie. Jak twierdzi S. Nadler, badania źródeł, gromadzonych
przez Inkwizycję wskazują, że filozof przebywał w swym rodzinnym mieście
przypuszczalnie jeszcze w 1658, natomiast już w 1659 „studiował w Lejdzie i był
dobrym filozofem. (...) Jego nazwisko nie figuruje w albumie studentów
uniwersytetu, ale mógł słuchać wykładów, nie będąc oficjalnie immatrykulowany na
żadnym wydziale”
O latach 1656-60 w życiu Spinozy ciągle wiemy bardzo niewiele. Nawet
stosunkowo nowe opracowanie S. Nadlera, bazujące na wcześniejszych pismach i
nowoodkrytych dokumentach, podaje niezgodne z sobą ustalenia: „Wygląda (...) na
to, że przebywał on w tym mieście [Amsterdamie – J.Ż.] przez większość okresu,
który otwiera rok 1656, kiedy go wyklęto, a zamyka rok 1661, gdy zaczyna się
zachowana korespondencja. Okres ten często nazywa się „ciemnym okresem” w jego
życiu, gdyż bardzo niewiele wiadomo o tym, co wówczas robił i gdzie się obracał.
Colerus twierdzi, że kiedy Spinoza nabrał biegłości w szlifowaniu szkieł optycznych
i kiedy nic nie wiązało go już z Amsterdamem, opuścił miasto i zamieszkał w domu
przyjaciela przy gościńcu do Ouderkerk. (...) Nie ma dowodów na poparcie relacji
Colerusa. (...) Że filozof przebywał w Amsterdamie pod koniec maja 1661 roku, tuż
przed przeprowadzką do Rijnsburga tegoż roku, wiemy z pochodzącego z tego
miesiąca zapisu w dzienniku Olausa Borcha, duńskiego uczonego i podróżnika”
„Wygląda jednak na to, że (najpóźniej) na początku 1659 roku, kiedy rozmawiał w
Amsterdamie z bratem Tomasem i kapitanem Mantranillą, mieszkał już na stałe w
Lejdzie albo przynajmniej bywał w niej regularnie, studiując na tamtejszym
uniwersytecie”
. Zapewne poznając łacinę, Spinoza poznawał także łacińskie
teksty Descartesa. W jego własnych zbiorach, zinwentaryzowanych tuż po śmierci,
znajdowały się różne wydania pism francuskiego filozofa, nie ustalono jednak, od
kiedy posiadał je na własność. W doniesieniach J. Freudenthala zawarte są niekiedy
dokładne ustalenia dotyczące dat wydań poszczególnych tomów z księgozbioru
Spinozy, niemniej informacje takie zaledwie sugerują, od kiedy filozof mógł zacząć
prace nad danym tekstem, nie zaś – w którym momencie jego własnego rozwoju
określona lektura stanowiła rzeczywistą inspirację czy też punkt odniesienia
. To,
czy faktycznie przysłuchiwał się wykładom na uniwersytecie w Lejdzie, czy też
korzystał tylko z wiedzy (notatek?) swych przyjaciół, pozostanie również – do czasu
odnalezienia konkretnych dowodów – wyłącznie w sferze domniemań. Nie
zdobędziemy też pewności odnośnie do zaginionych, sprzedanych na aukcji dla
pokrycia wydatków związanych z pogrzebem, rozdanych lub przejętych przez
rodzinę i przyjaciół innych dzieł, które Spinoza posiadał i studiował. Lista 161
tytułów, zamieszczona u Freudenthala, opatrzona jest uwagą o przypuszczalnej
niekompletności tego zbioru, tym bardziej stosowną, że charakter twórczości Spinozy
wskazywałby niejednokrotnie na inspiracje płynące nie tylko z nurtu
arystotelesowsko-scholastycznego, lecz również i platońskiego (co wydaje mi się
szczególnie wyraźne właśnie w teorii afektów i sposobu ich opanowania
).
Na razie jednak mieszkając w Amsterdamie, przenosząc się na jakiś czas do
Ouderkerk, Spinoza przebywa w kręgu osób, które, jak się wydaje, swoją przyjaźnią i
zainteresowaniem rekompensują mu utratę bliskich i znajomych z poprzedniego
etapu życia. Z pewnością nie jest osamotniony. To z tego okresu pochodzą trwałe
znajomości z kolegiantami z kręgu A. Boreela: Simonem de Vriesem, Pieterem
Ballingiem, Jarrigiem Jelleszem i Janem Rieuwertszem, najodważniejszym chyba z
amsterdamskich wydawców. Być może właśnie Rieuwertsz dostarczał
początkującemu myślicielowi wskazówek co do nowości wydawniczych i lektur, do
których warto sięgnąć, by zdobyć podstawy wiedzy w interesujących go dziedzinach.
Księgozbiór Spinozy zawierał niemało słowników, nie tylko łacińskich,
holenderskich, lecz także włoskich i hiszpańskich. Można domniemywać, że młody
człowiek istotnie narzucił sobie ‘autodyktat’, co często podkreślają biografowie.
Musiał on dotyczyć nie tylko żmudnego ćwiczenia się w dokładnym obrabianiu
szkieł, lecz także gospodarowania czasem, poświęcanym na pracę zarobkową, zajęcia
domowe, badania i lektury i na spotkania z przyjaciółmi. Te ostatnie miały ponoć
określony cel: gromadziły czytelników zakazanej od 1646 r. na uniwersytetach
holenderskich filozofii kartezjańskiej, którzy wspólnymi siłami dociekali prawdy o
tej doktrynie. Od 1650 roku można było studiować wydane jako Opera philosophica
dzieła Descartesa (Medytacje, Zasady filozofii, Rozprawa o metodzie, traktaty
fizykalne) – ich zbiór stał w domowej biblioteczce Spinozy. Nad przybliżeniem
przyjaciołom tej myśli i metody, tak obiecującej zwłaszcza na gruncie
przyrodoznawstwa, Spinoza pracował już w drugiej połowie lat pięćdziesiątych,
próbując zapisać zasady kartezjańskie w sposób najbardziej jasny z możliwych.
Efekty były często odwrotne od zamierzonych, wątpliwości, zamiast rozwiewać się,
wyrastały w najmniej oczekiwanych miejscach wywodu, doktryna Kartezjusza
samemu Spinozie przestawała wydawać się spójna – z biegiem czasu nabrał
pewności, że nie zrozumie jej, nawet znalazłszy spokój i odosobnienie. Można jednak
przyjąć, że u schyłku lat 50. poszukiwanie spokojnego kąta z dala od zgiełku
wielkiego miasta było jednym z licznych powodów wyjazdu z Amsterdamu i
osiedlenia się w Rijnsburgu niedaleko Lejdy. Do Rijnsburga oprócz maszyny do
szlifowania szkieł i rzeczy osobistych filozof mógł już zabrać rękopisy z próbą
przedstawienia Zasad filozofii Kartezjusza i szkicami do własnego traktatu.
Czy były to szkice do Krótkiego traktatu o Bogu, człowieku i jego szczęśliwości,
czy do Traktatu o uzdrowieniu intelektu, czy może do Etyki – również pozostaje
nierozstrzygnięte. Jasne, bo potwierdzone zachowanymi pieczęciami na listach do
przyjaciół, jest to, że dewizą Spinozy stało się w owych czasach dobitnie oddające
jego stosunek do świata CAUTE, towarzyszące wizerunkowi kolczastej róży
(espinhoza), umieszczonej centralnie w owalu pieczęci. „Czy jest to pewne udzielone
sobie samemu ostrzeżenie – uważać na sztuczki i intrygi świata zewnętrznego –, czy
jest ono skierowane do tego świata – uważajcie na to, co wam zapowiadam? W
każdym razie Spinoza swoim CAUTE nabrał dystansu wobec beztroski własnej i
innych ludzi” – ocenia symptomatyczny kształt i treść pieczęci de Vries
. Decyzja
o opuszczeniu rodzinnego miasta, wymuszona przez władze albo dobrowolna,
otwierała de facto nowy etap życia filozofa.
O ile w czasach amsterdamskich jako młody kupiec Spinoza mógł jeszcze
rozważać różne sposoby ułożenia swych spraw osobistych, o tyle też podejmując
decyzję o zerwaniu z gminą i rodzeństwem, zdecydował zarazem o całokształcie
swojego życia: o tym, że nie założy rodziny, ograniczy do minimum własne potrzeby,
narzuci sobie swoisty rygor – przede wszystkim w dziedzinie kształtowania swej
osobowości. Tu, jak się wydaje, otwierały się przed nim najbardziej spektakularne
możliwości: wcześnie osierocony przez matkę, ani najstarszy, ani najmłodszy spośród
licznego rodzeństwa, być może, jak przypuszcza de Vries, wychowywany jako
‘dziecko ulicy’
, mógł wreszcie stanowić o sobie całkowicie. Po śmierci Izaaka
pomagając ojcu w interesach, poznał dokładnie ‘uroki’ życia kupieckiego; będąc od
wczesnego dzieciństwa półsierotą, słuchając rodzinnych opowieści Rebeki o jej
dzieciństwie, sieroctwie, o tym, jak jego własna matka została macochą starszej
przyrodniej siostry, mógł nabrać dziwacznego przeświadczenia, że losem dziecka jest
sieroctwo, odłączenie, konieczność przystosowania się do nowej, obcej osoby, która
zajmuje miejsce matki w domu i u boku ojca.
Rodzinny dom i krąg najbliższych nie był w wyobrażeniu dzieci Michaela
d’Espinozy oazą bezpieczeństwa i trwałości. Najstarsze z nich, Rebeka, przeżyło
śmierć własnej matki i jej młodszego dziecka, więc gdy ojciec poślubił kolejną
kobietę, dziewczynka, włączana przez macochę w krąg domowych obowiązków,
opiekowała się zapewne młodszym przyrodnim rodzeństwem zazdrośnie patrząc na
powiększającą się szybko naturalną rodzinę, do której tylko częściowo czuła się
przynależna. Jej niezbyt ciepłe związki z dziećmi Hanny wydają się być w tej
sytuacji usprawiedliwione i oczywiste. Kiedy z kolei przyrodnie rodzeństwo straciło
matkę, emocjonalne rachunki między dziećmi zostały w pewnym sensie wyrównane.
Miriam, Izaak, Bento i Gabriel powtórzyli doświadczenie Rebeki: mogła ona patrzeć
z satysfakcją na ich smutek i lęk i niejako ‘z góry’, na mocy własnego dziecięcego
doświadczenia, przepowiadać osieroconej gromadce nastanie rządów innej macochy,
której z pewnością ojciec nie omieszka wkrótce sprowadzić do domu. Gdy Michael
ożenił się po raz trzeci, w domu znów zaprowadzone zostały nowe zwyczaje. Starsi
chłopcy podjęli naukę szkolną, dziewczynki uczyły się przypuszczalnie gospodarstwa
i opiekowały najmłodszym Gabrielem. O ile pozycja Izaaka była z góry przesądzona
(będąc pierwszym synem, w sposób oczywisty dla wszystkich miał pomagać ojcu i z
biegiem czasu przejąć jego przedsiębiorstwo), o Baruchu decydować miały jego
osobiste dyspozycje. W domu ojca nie mógł w żaden sposób stać się kimś
szczególnym – pozostało więc szukać samookreślenia poza rodzinnym kręgiem.
Chłopiec szybko odkrył, że uznanie i aprobatę zdobyć można w szkole. Pochwały
nauczycieli stały się dla Michaela, zatroskanego jak każdy ojciec o przyszłość swoich
synów, nadzieją i otuchą: nawet jeśli interesy nie pozwoliłyby w przyszłości opłacać
czesnego, zdolny Baruch mógł liczyć na stypendium, które gmina fundowała ubogim
utalentowanym uczniom. Przypuszczalnie tej myśli uchwycił się ojciec Spinozy,
wyobrażając sobie przyszłość średniego syna. Łatwo wyobrazić sobie, że w ich
wzajemnych relacjach każda wysoka ocena szkolna przyczyniała się do wzmacniania
przez ojca samooceny syna, do ocieplenia uczuć, które mogły być po wprowadzeniu
do domu Estery dość powikłane.
Nie wiemy, jak układały się związki między domownikami, jednak w relacjach
rodzinnych zdarza się nie od dziś, że brak środków, utrudniający lub
uniemożliwiający dorosłym wypełnienie obowiązków wobec bliskich rodzi niechęć
w stosunku do „kłopotliwej” osoby. Ojciec Rebeki, Izaaka, Miriam, Barucha i
Gabriela wiedział doskonale, że swymi dochodami nie zapewni dzieciom możliwości
usamodzielnienia się; kiedy więc średni syn okazał się ponadprzeciętnie zdolnym
uczniem, Michael musiał odczuć niemałą ulgę, a może nawet wdzięczność: Baruch
wybawił go z kłopotu, ba, stał się przedmiotem ojcowskiej dumy, tym większej, im
większa była z biegiem czasu zawiść ojców innych, mniej wyróżniających się
uczniów. Michael miał w życiu niemało utrapień, musiał myśleć o wyposażeniu
córek, utrzymaniu siedmioosobowej rodziny, w której Gabriel, najmłodszy, był na
razie kłopotem najmniejszym. Rozwiązanie problemu przyszłości Barucha, nagle tak
oczywiste, mogło zdecydowanie ocieplić stosunek ojca do syna, spragnionego od
czasu śmierci matki pozytywnej uwagi ze strony najważniejszej dla siebie osoby. Jak
każde dziecko, potrzebując aprobaty, której jako średni syn doświadczył być może
niewiele, bardzo szybko mógł się nauczyć ‘kupować’ ją u ojca za cenę pilnej pracy
szkolnej. Gdy przedwcześnie zabrakło mu bezwarunkowej miłości matki, mógł
odkryć sposób wzbudzania warunkowej miłości ojca: jej ceną było ‘nie sprawiać
kłopotów’, ‘być powodem dumy’, ‘budzić zazdrość innych rodziców’.
Rachunkiem takich afektów, które nie tylko obserwował, ale chyba namiętnie
przeżywał w dzieciństwie i młodości, Spinoza postanowił się teraz zająć tak samo
precyzyjnie, jak skrupulatnie w towarzystwach wzajemnych ubezpieczeń obliczano
prawdopodobne zyski i straty, ponoszone w handlu, w żegludze, w magazynach
portowych narażonych na pożary. Do ubezpieczeń takich przystępowano dość
powszechnie, chociaż nie każdy utrzymuje się z przedsięwzięć równie ryzykownych,
jak handel, żegluga czy pośrednictwo w interesach innych ludzi. Wszyscy jednak
ponosimy straty z powodu tak prozaicznego, jak brak znajomości zasad budzenia i
wygaszania poruszeń duszy, które z kolei popychają nas do działania w świecie,
zamieszkiwanym przez innych, ukonstytuowanych podobnie jak my sami, bliźnich.
Wśród powodów ludzkiego działania rzadko znaleźć można równie regularnie, żeby
nie powiedzieć – monotonnie powtarzające się przyczyny, jak afekty: ambicja, duma,
zawiść, strach, gniew, miłość własna. Gdy ktoś dumny jest z własnego osiągnięcia, a
zostanie ono zdeprecjonowane albo umyślnie niedocenione przez osobę, na której
względach nam zależy, wówczas uszczerbek poniesie nasza miłość własna. Aby go
zrównoważyć, będziemy musieli wykazać wszem i wobec, a przede wszystkim sobie,
że ten, o którego względy zabiegaliśmy, jest bardziej pospolity niż może się
wydawać. Ile nam ‘ubyło’, tyle co najmniej musi ‘utracić’ ten, kogo ‘przecenialiśmy’
i kto nas ‘nie docenił’.
Procesy afektywne, jak zjawiska chemiczne, zachodzą prawie z matematyczną
dokładnością. W umysłach ludzkich działają równie niewidzialnie i skutecznie, jak
powietrze, które nie wiedzieć jak uciska słup rtęci w tubie, sporządzonej przez
Pascala dla sprawdzenia wniosków Toricellego. Niewidzialne i lekkie powietrze
‘potrafi’ wywrzeć nacisk na widzialną i ciężką rtęć – jego ciśnienie wyrażamy
językiem liczb. Gniew rabinów również ‘potrafi wywrzeć nacisk’ lub ‘wrażenie’ –
lecz nie na powietrze ani nie na rtęć, tylko na umysły pobożnych ludzi, w których
rodzi strach i nienawiść wobec przedmiotu tego strachu. Skoro dla człowieka nie ma
istoty bardziej pożytecznej niż inny człowiek, nie ma też istoty bardziej
niebezpiecznej i szkodliwej. Spinoza, ‘odłączany’ od najwcześniejszego dzieciństwa
od bliskich, „w rosnącym poczuciu osamotnienia”
, uczył się być może uznawać
gorzką prawdę – inni mogą być najbardziej pożyteczni albo najbardziej szkodliwi,
lecz najbliższym sobie każdy jest sam. To, co zewnętrzne względem nas, jak
powietrze wobec rtęci, może ‘naciskać’ na nas mniej lub bardziej, nie powinno
jednak sprawiać, byśmy uważali siebie za coś innego niż faktycznie jesteśmy,
podobnie jak nacisk powietrza nie sprawia, że rtęć staje się błotem lub złotem.
Poznać rachunek afektów, prawa nimi rządzące, to zadanie równie wielkie, jak
poznać prawa rządzące Naturą: żyjemy wszak wśród ludzi. Uwolnić umysł ludzki od
zgubnych ‘wahań ciśnienia’ afektów, które nieustannie zaznaczają swoje nad nim
panowanie, skazując go na podległość, niewolę, to zadanie najpierwsze: umysł,
wolny od kapryśnej tyranii owych poruszeń, tym sprawniej będzie mógł poznawać
prawa rzeczy rozciągłych, im więcej zazna w sobie równowagi i spokoju.
Można domniemywać, czy Traktat o poprawie rozumu wzorowany miał być na
Kartezjuszowej Rozprawie o metodzie, czy Traktat krótki.... to wczesna próba
‘zanotowania’ właściwego pomysłu filozoficznego, a Etyka, dzieło dojrzałe, czy
oddala się zarówno treścią jak i formą od obu poprzednich pism, czy też włącza je i
uzupełnia niezbędnymi ustaleniami – takich prób poczyniono w badaniach nad
filozofią Spinozy wiele. Nie zajmując się nimi, należałoby się jednak odnieść do
innej kwestii: jak na podstawie twórczości filozoficznej i zachowanych listów, nie
pomijając także rozmaitych relacji o Spinozie, można określić jego własny problem
filozoficzny, jego najbardziej osobisty powód, dla którego nie mógł poprzestać na
osiągnięciu biegłości w szlifowaniu szkieł optycznych, lecz – idąc w ślady
Kartezjusza? – zdecydował się na samotne poszukiwanie czegoś, co dla niego było
najważniejsze? Co w życiu Spinozy porównać można z ową niewidzialną siłą, która
zmusza żywe srebro do uległości i sprawia, że kurczy się ono w sobie i samo w siebie
zdaje się zapadać? Co, gdy ustąpi, pozwala ciężkiej rtęci dźwignąć się w górę we
wnętrzu ograniczającej ją tuby? Dla Kartezjusza odpowiednikiem wszechobecnego,
niewidzialnego powietrza oddziałującego na słup rtęci jest w poznaniu ludzkim idea
Boga, wpisana przez stwórcę w nasze umysły jak boży autograf
. Postrzegamy i
czujemy to, co ideami maluje w naszym umyśle Bóg, gdy podtrzymuje rzeczy
rozciągłe w ruchu. Jednakże problemy ekstrawertycznego Descartes’a, śmiertelnie
znudzonego nauką szkolną, szukającego wiedzy o świecie w wojennych wyprawach,
niezmordowanego eksploratora prosektoriów, który swą ciekawość północnych krain
przypłacił życiem, nie są zagadnieniami pierwszoplanowymi dla Spinozy. Z trybu
życia i pism Kartezjusza widać wyraźnie, że wartość znajduje on w tym, co
zewnętrzne; w Zasadach filozofii to swoje naturalne przeświadczenie sformułował
explicite tak oto: „A wszystko rozpatrujemy jako rzeczy lub jakości czy modyfikacje
rzeczy”
. Jego Bóg mieszka poza światem, umysł w jego pojęciu postrzega tylko
te idee, które transcendentny wobec niego Bóg wzbudzi w nim, ‘manipulując’ w
pozaumysłowej rozciągłości; po udowodnieniu istnienia Boga i pośrednio – świata –
jest pewien, że wiedza ta nie powstałaby w umyśle ludzkim bez udziału i zamysłu
stwórcy wszechrzeczy
. Nasze podobieństwo do Boga ujawnia się w działaniu
woli – może ona sięgać w nieskończoność, przekraczając zasięg władzy poznania, a
to wystarcza, byśmy błądzili, nie rozeznając fałszu i prawdy
. Podobnie dziać się
będzie, kiedy w rozciągłości powstanie zaburzenie ruchu ciał w pobliżu ciała
ludzkiego: traci ono wówczas właściwe dla siebie proporcje poruszeń wewnętrznych,
a wraz z nimi – warunki, zapewniające możliwość jasnego ujmowania idei przez
umysł. Ponieważ cała rozciągłość podlega boskiej Opatrzności, ciało ludzkie musi
być wydane na poruszenia, którymi spoza obszaru obydwu substancji zawiaduje sam
Bóg. Teologowie przekonują o tym, że tak rozumiany świat nie jest chaosem
nieustannie ścierających się sił, lecz domeną nieustannie ponawianego boskiego fiat
zawiadującego substancją rozciągłą, w tym i ludzkimi ciałami. Descartes pragnie
dowieść, że umysł ludzki, oglądając idee rzeczy rozciągłych, potrafi odkryć prawidła,
według których przebiegają poruszenia rzeczy rozciągłych w przestrzeni. Oczywiście
odkrywając je, należy pamiętać o własnej skończoności: „Dlatego też nie będziemy
zadawać sobie trudu dysputowania o tym, co nieskończone. (...) O tych bowiem
rzeczach nikt nie powinien rozmyślać, chyba gdyby sądził, że umysł jego jest
nieskończony”
Tak zarysowana wizja świata nie odpowiada doświadczeniom Spinozy i to nie
tylko z racji jego judaistycznych uwarunkowań kulturowo-światopoglądowych.
Przyczyną rozbieżności może być również różnica postaw obu myślicieli: Spinoza
preferuje poznanie intuitywne, a przy tym wydaje się być wyraźnie
introwertyczny
. Jego filozoficzne usiłowania wychodzić będą od ujęcia tego, co
dla Kartezjusza było punktem ostatnim, granicą filozofowania – od ustalenia rodzaju
związków i immanentnych praw rządzących w nieskończonej Naturze. Każdy z nich
pojmuje ją jednak inaczej. Natura, czyli stworzenie, to według Kartezjusza realnie
istniejący świat rzeczy rozciągłych, zewnętrznych wobec ludzkiego umysłu i wobec
umysłu bożego. To ‘naturalne nastawienie’, powszechne jego zdaniem w całym
ludzkim rodzaju, stanowi podstawę formułowania „założeń wspólnych, czyli
aksjomatów”
wyrażających uniwersalnie ludzkie sposoby doznawania poruszeń
idei w naszych umysłach. Otwarty wobec świata Kartezjusz poszukuje metody, która
pozwoli mu w kłębowisku niezwykle interesujących rzeczy rozciągłych znaleźć jakiś
porządkujący je schemat. Okazuje się nim być poprawne stosowanie w miarę
„wyraźnych” pojęć do jasno prezentujących się spostrzeżeń rzeczy. Nie bez
przyczyny jego intuicja prawdy domaga się zarazem i jasności, i „wyraźności”:
umysłowi, by mógł wiedzieć, z czym ma do czynienia, nie wystarczy bowiem sama
tylko jasna percepcja danej idei, niezbędne jest mu ponadto poprawne ujęcie owej
percepcji w pojęciu, w słowie, „wyrażenie” (ex-pressio) jej istoty. Dopiero mając owe
abstrakcyjne, oderwane od treści konkretnego postrzeżenia, czyste formy
konceptualne, takie jak np. „substancja, trwanie, porządek, liczba”
, możemy
wiedzieć „wyraźnie”, czyli wyrazić to, co zostało postrzeżone. I taka też jest
konstrukcja Kartezjańskich Zasad. Cała ich pierwsza część, ukazująca to, co
‘pierwsze’ w poznaniu ludzkim, pomyślana została jako warsztat pojęciowy dla
wyłożenia porządku i związku rzeczy natury, tzn. rzeczy materialnych, nieba, ziemi,
roślin i zwierząt, wreszcie na koniec – wiedzy człowieka o sobie samym. Dodawać
nie trzeba, że kwestii najmniej dla siebie interesujących filozof ‘nie zdążył’
opracować (należą tu rzeczy ożywione: rośliny, zwierzęta i człowiek) – śpieszył
bowiem przeprowadzić badania nad różnymi stanami skupienia wody, do czego
wyśmienite warunki znaleźć mógł w mroźnej Szwecji. W swojej teorii afektów,
oddanej do druku przed śmiercią, do podstawowych, źródłowych czy też
‘pierwszych’ poruszeń umysłu Kartezjusz zaliczył podziw/zdziwienie, obudzone
przez „pierwsze zetknięcie się z jakimś przedmiotem”, gdy „sądzimy, że jest on
czymś nowym lub bardzo różnym od tego, cośmy dotychczas poznali, lub od tego,
czegośmy oczekiwali”
. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że pozostałymi źródłowymi
afektami są według niego miłość i nienawiść, pożądanie, radość i smutek, to nie
sposób pozbyć się przekonania, że Spinoza, wymieniający trzy podstawowe i
uniwersalne afekty, jak pożądanie (cupiditas), radość (laetitia) i smutek (tristitia), a
zdziwienie (admiratio) pozostawiający poza stanami afektywnymi umysłu
‘obliczający’ je z kombinacji innych stanów duszy
, odkrywa w sobie zupełnie
inny, niż ten ujawniający się u Descartes’a, wymiar człowieczeństwa.
Świat zewnętrzny, który Kartezjusz bada we wszystkich jego namacalnych
przejawach, czy to będzie wnętrze tętnicy, czy jaskini pełnej skamielin, Spinozie jawi
się jako twór, do którego przystąpić należy w pełnym uzbrojeniu – badać go bez
osłony, jaką dla oka jest szkło powiększające, to czyn nierozważny. Tym jednak, co
najbardziej przeszkadza umysłowi w badaniach rzeczy zewnętrznych, co je niemalże
przesłania, są jego własne treści, ich ruch, powiązania. Kartezjańskie wyobrażenie
genezy ludzkiego umysłu wbrew pozorom ogromnie przypomina tezę Locke’a: Bóg
Descartesa tworzy pusty umysł (czystą substancję myślącą), który następnie zapełnia
ideami, rozpala w nim ‘światło naturalne’, umieszcza wolną wolę. Spinoza nie zna,
toteż nie może pomyśleć takiego umysłu: jego projekt Mens humana jest konkretną
ideą tego oto ciała ludzkiego, wyrażającą adekwatnie jego istotę. Odkrycie
Kartezjusza, wyrażone w Medytacjach...., poprzedzone długą drogą wnioskowania i
podważania zasadności przyzwyczajeń mentalnych, dotyczy tego, „że niczego łatwiej
lub oczywiściej ująć nie mogę niż mój własny umysł. Ponieważ jednak nie można tak
szybko pozbyć się przyzwyczajenia do dawnego poglądu [mianowicie, że same ciała
ujmuję właściwie za pomocą zmysłów albo za pomocą zdolności wyobrażania – por.
fragment powyżej niniejszego cytatu; przyp. jż], będzie dobrze, jeśli się przy tym
zatrzymam, aby się to nowe poznanie, przez dłuższe rozpamiętywanie, głębiej wbiło
w pamięć”
. Wniosek, że umysł nie poznaje ciał, lecz siebie, swoje czynności i
swoje przedmioty, nie jest dla Kartezjusza oczywisty – przeciwnie, jest tak
‘nienaturalny’, nowy, szokujący, że trzeba dłuższego wysiłku, by wrósł w pamięć.
Uczynienie z umysłu przedmiotu badań, skupienie uwagi na obecnych w nim
obiektach to dla ekstrawertyka trudne zadanie. O tym osobistym, opisanym jako
uniwersalnie ludzkie, doświadczeniu filozofa czytamy także w Principiach: „A już
najtrudniej ze wszystkich przychodzi mu [umysłowi – J.Ż.] skupiać się na tych
[rzeczach – J.Ż.], które nie są obecne dla zmysłów ani nawet dla wyobraźni”
Spinoza doświadcza Natury zupełnie inaczej. Nie musi, a być może nie potrafi
szukać jej ‘na zewnątrz’ – wszystko przecież, co jest, czego doznaje, jest w nim.
Rzecz, o której Kartezjusz bez wahania powiedziałby, że jest taka sama dla
wszystkich, bo w rozciągłej przestrzeni umieścił ją Bóg, dla Spinozy byłaby w
sposób oczywisty jego-rzeczą, poznawaną, doznawaną, ocenianą zupełnie inaczej,
aniżeli poznaje ją ojciec, Rebeka, Izaak i Gabriel. Na przykład matka – gdy Bóg, jak
rzekłby Kartezjusz, umieścił ją martwą w zimnej przestrzeni grobu – czym innym
była dla owdowiałego ojca, czym innym dla Rebeki, której nie mogła, gdy żyła,
zastąpić matki rodzonej, czym innym dla Izaaka, a czym innym dla maleńkiego
Gabriela. A dla Miriam? Dziewczynka, tak do matki podobna, kiedy się
uśmiecha, kiedy pochyla ciemnowłosą główkę nad kołyską Gabriela, tak bardzo
mimo wszystko się od niej różni! Osierocone rodzeństwo kłóciło się nie raz o to, co
powiedziałaby matka, gdyby na przykład zobaczyła, że ojciec wytrząsa tytoń z fajki
wprost na posłanie. Każde z nich ‘wie lepiej’, każde wyraża inną opinię, zupełnie,
jakby każde pochodziło od innej matki i inną zapamiętało. Gabriel najtrudniej znosi
jej brak, wiadomo, najmłodszy, i nic a nic nie zna się na śmierci. W nocy budzi się z
płaczem, którego nikt nie potrafi ukoić i dopiero gniewny głos obudzonej ze snu
Rebeki, która tym razem nie straciła matki, lecz uwolniła się od macochy, sprawia, że
przestraszony malec kuli się i wtulony w Miriam – tak boleśnie do matki podobną i
niepodobną zarazem – zasypia ciężkim snem. Nie tylko wtedy, gdy zmarła matka
powraca do niego we śnie, choć nie nawiedza snów Rebeki, Baruch wie, że to jego
sen, którego z nikim nie dzieli. Tak, jak ma własne sny, tak samo ma własny, pełny,
całkowity świat, odmienny od świata ojca i braci, od światów obydwu dziewcząt.
Zabobonna Rebeka wzdryga się na myśl, że Hanna mogłaby odwiedzić ją we śnie. A
gdy się jej to rzeczywiście przydarzyło, przez cały dzień była nieswoja, osowiała,
cichsza niż zwykle. Odwrotnie Miriam – gdy śniła, że wraz z matką wybrała się na
targ, obudziła się uszczęśliwiona i opowiadała ojcu, jakie wielkie kupowały ryby, jak
matka śmiała się, gdy straganiarka pochwaliła jej wybór – „wiesz, tak wesoło, tak
głośno, że wszyscy wokół aż się oglądali!” Rebeka zgasiła szybko jej dobry humor
swymi cierpkimi i prozaicznymi uwagami – święto snu się skończyło. Miriam, którą
miał w swoim świecie Baruch (później powiedziałby – idea Miriam, która gości w
jego umyśle wkraczając tam per imaginatio) – to ktoś zupełnie inny niż Miriam w
świecie Rebeki. Tę prostą prawdę Spinoza znał chyba ‘od zawsze’; wydaje się, że
należała ona do konstytutywnych cech jego osobowości i zabarwiała specyficznie –
jak Kantowskie formy naoczności kształtujące treść każdej percepcji – każde jego
mentalne doświadczenie. Być może będąc dzieckiem wyraziłby ją sformułowaniem
„lubię Miriam, bo jest podobna do naszej matki, którą lubiłem, a Rebeka jej nie lubi,
bo jest podobna do jej macochy, której nie lubiła”. W tym, że każdy człowiek na swój
własny sposób postrzega świat, nie ma dla Barucha nic dziwnego. Dziwne jest tylko
to, że o tak rozmaitych swoich doznaniach ludzie usiłują mówić, używając dla ich
wyrażenia jednego i tego samego słowa. Czy ojciec, przyjrzawszy się, jak Rebeka
układa do snu najmłodszego przyrodniego braciszka i zadając jej później pytanie –
„ty go chyba nie lubisz?” – ma na myśli to samo, co określa zwrotem „lubię figi”?
Rebeka nie lubi Gabriela, poszturchuje go i szczypie boleśnie, kiedy nikt nie widzi.
Miriam nie lubi kroić cebuli, ale przecież objawia się to zupełnie inaczej, niż nie-
lubienie Rebeki. Dlaczego dla nazwania tak wielu stanów ludzie nie wymyślili więcej
słów? Jak to możliwe, że jednym słowem wyrażają wielość? A może tylko wydaje im
się, że jest to możliwe i z niewiedzy kłócą się, biją i robią sobie krzywdę? Później, w
Etyce, Spinoza będzie podkreślał stanowczo, że „Każdy afekt jakiejkolwiek jednostki
jest odmienny od afektu drugiej jednostki w tej mierze, w jakiej istota jednej różni się
od istoty drugiej”
. Nie tylko więc (choć każdy jest formalnie rzecz biorąc tym
samym – ideą ‘swojego’ ciała) nie istnieją identyczne umysły, czyste substancje
myślące, jak zakładał wstępnie Kartezjusz, ale też każdy z nich, wyrażając inną
istotę, poruszany będzie przez tę samą ideę odmiennie od wszystkich pozostałych.
Tak jak Kartezjusz wie, że nie znajdzie w naturze dwóch identycznych rzeczy, tak
Spinoza wie, że nie ma w niej dwóch identycznych poruszeń mentalnych. To jego
najbardziej elementarne doświadczenie, a zarazem najbardziej frapujący teoretycznie
problem: relacja Jedno-Wielość.
W rozważaniach o spinozjańskiej teorii afektów nie sposób pominąć kwestii
odniesień do pism myślicieli antycznych, zwłaszcza Seneki i Epikteta, do tekstów
filozofów żydowskich, które autor Etyki także posiadał i studiował, do rozstrzygnięć
Kartezjusza. Z przytoczonych wyżej wzmianek biograficznych wynika jednak, że nie
uda się obecnie ustalić ani tego, od kiedy w jego edukacji datuje się znajomość dzieł
filozofii żydowskiej, której nie nabył w okresie nauki szkolnej, ani nawet znajomość
łaciny, choćby wstępna, pozwalająca czytać pisma europejskich filozofów w
przekładach na ten język lub w oryginalnych wydaniach. Więcej tu ciągle pytań niż
potwierdzonych dokumentami odpowiedzi. Dlatego też wydaje mi się, że nie
rozstrzygając problemu chronologii wpływów intelektualnych rozmaitych lektur na
kształtowanie się oryginalnej doktryny Spinozy, analizę jego programu etycznego
wypada zacząć od próby ustalenia kwestii tyleż niepewnej, co jednak podstawowej:
kim był autor Etyki w porządku geometrycznym dowiedzionej, w jaki sposób jego
doświadczenie własnego człowieczeństwa przesądzało o sposobie uprawiania przez
niego filozofii. Dopiero na tej – jeśli można ją wypracować – podstawie warto będzie
zapytać, jak konkretne lektury oddziałały na autora najdziwniejszego z
„podręczników ludzkiej szczęśliwości” i do jakich doprowadziły go wniosków. Stąd
powyższa próba zastanowienia się, jak się staje tym, kto wykłada etykę, nie będąc
nauczycielem, ojcem, bratem, profesorem uniwersyteckim, duchownym, ani nawet
nie pragnąc zobaczyć drukowanej postaci swego ‘podręcznika szczęśliwości’. Gdzie
indziej – gdyż wymaga to o wiele więcej miejsca i uwagi Czytelników – szukałam
odpowiedzi na pytanie, kim trzeba być, by móc uważać, że sposobem najlepszym dla
takiego wykładania będzie system geometryczny, zapożyczony od Euklidesa i
zastosowany przez niego do zupełnie innej materii. Z odpowiedzi na obydwa te
pytania wyłoni się, jak sądzę, obraz idealnego czytelnika, tzn. człowieka takiego,
jakim być on powinien, by mógł być szczęśliwy. Ponieważ, jak wiadomo, idealnym
czytelnikiem dla każdego autora jest on sam :) - zakładam, że Etyka w porządku
geometrycznym dowiedziona i inne pisma Spinozy najpełniej ukazują jego własne
doświadczenia i osobowość. Są, jak to określił swego czasu B. Schlager, „zdjęciem z
duszy heretyka”
Benedictus de Spinoza nie sporządził aktu swej ostatniej woli. Lekarzowi
obecnemu przy nim do ostatka, czy był nim Ludwik Meyer, czy kto inny, zlecił, by
sekretarzyk pełen papierów oddać przyjaciołom. Do druku odważył się oddać tylko
swoje opracowanie Principiów... Descartes’a i, na żądanie przyjaciół, dla których go
napisał, anonimowo – Traktat teologiczno-polityczny. Co do reszty swych pism nie
mógł mieć złudzeń: „Każdy afekt jakiejkolwiek jednostki jest odmienny od afektu
drugiej jednostki w tej mierze, w jakiej istota jednej różni się od istoty drugiej”, a to
oznacza, że prócz piszącego nie ma pod słońcem czytelnika, który by przyswajając
tekst, zrozumiał go tak, jak ujął go autor; odwrotnie, każdy Inny odczyta go i
zrozumie adekwatnie do własnego położenia, przefiltruje przez struktury swej istoty i
stosownie do niej pojmie zawarte w nim wskazówki.
S. Nadler, Spinoza, Warszawa 2002, s. 80-83; 109-110, 125, 130 [= Nadler]. Książka
Nadlera (Spinoza. A Life, Oxford Press 1999) to obszerne studium, w którym zostały
wykorzystane dotychczasowe biografie filozofa, uzupełnione przez autora wynikami
najnowszych badań, dotyczących nie tylko Spinozy, lecz także historii miast
holenderskich, w których mieszkał, osób, z którymi się przyjaźnił i gmin żydowskich,
zwalczających się i jednoczących wobec odstępców. Znaczna część informacji w tekście
pochodzi z tego właśnie źródła.
Bento (Baruch to domowa, świecka forma tego imienia) d’Espinoza (znana jest również
pisownia „de Spinoza” i „Spinoza”) urodził się w Amsterdamie 24 listopada 1632 r.
Zob. Nadler, s. 62, 92. Hipotezę, mówiącą, że filozof miał starszą przyrodnią siostrę,
Rebekę, urodzoną w pierwszym małżeństwie Michaela, wprowadza Th. de Vries; zob.
tegoż Spinoza, Reinbek bei Hamburg, 1994, s. 21 [= Spinoza].
Nadler, s. 101.
Nadler, s. 116-117. Spory Mortery i Menaszego, zaciekłe i długotrwałe, dobrze ilustrują
stosunki panujące wśród XVII - wiecznych amsterdamskich Żydów. Młodziutki Spinoza
wiedzieć o nich nie musiał; przypuszczalnie jednak ich rady okazały się sprzeczne i
skłoniły go do poszukiwania bezstronnego mentora w innym otoczeniu.
Nadler, s. 138.
Nadler, s. 144. Zob. także J. Freudenthal, Lebensgeschichte Spinoza’s in Quellenschriften,
Urkunden und nichtamtlichen Nachrichten, Leipzig 1899, s. 114-116 [= Freudenthal].
Nadler, s. 144.
Tamże, s. 151.
Tamże, s. 180. Por. także Życie i umysł Benedykta Spinozy, w: Benedykt de Spinoza, Etyka w porządku
geometrycznym dowiedziona, Warszawa 1954, Suplementy (przekł. L. Kołakowskiego), s. 389 [= Etyka;
Suplementy].
S. Nadler wspomina, że klątwy, którymi obrzucano bluźnierców, intonowano nad
kadzią pełną krwi, nad którą trzymano odwrócone owe czarne świece, tak by wosk
topniejąc, kapał wprost w krew. Irracjonalność takiego przedsięwzięcia zostaje genialnie
wprost skompensowana jego symboliką, budzącą emocje tak silne, że aż przechodzące w
afekty. Wyklęcie Spinozy odbyło się ponoć bez tak spektakularnych zabiegów. Zob.
Nadler, s. 147-148.
Tamże, s. 142.
Zob. np. K. Toepliz, Kierkegaard, Warszawa 1975, str. 20-23 lub Peter P. Rohde, Søren
Kierkegaard, Wrocław 2001, s. 43-51.
Zob. cytowany w przyp. 10 fragment Suplementów: „wyjście moje będzie bardziej
niewinne niż wyjście dawnych Żydów z Egiptu”.
Z dokumentów i relacji, zebranych przez J. Freudenthala wynika, że śmierć nierzadko
„odłączała” Michaela d’Espinozę od bliskich: w latach 1627-1653 pochował trzy żony i
czworo dzieci; zob. Freudenthal, s. 109-113; relacje te powtarza również S. Nadler.
Nadler, s. 78.
Portugalskie espinhoza – znaczy: „z ciernistego miejsca”, zob. tamże, s. 43.
Wbrew doniesieniom Lucasa Th. de Vries uznaje opowieść o napaści na Spinozę za
niepotwierdzoną niczym legendę; zob. Spinoza, s. 44. Nie rozstrzygając kwestii, czy
incydent taki był faktem, spróbuję tu wykorzystać jego domniemany przebieg jako
podstawę do rozwiniętych później przez filozofa analiz afektywności ludzkiej.
Spinoza, s. 66. Relacji tej zaprzecza stanowczo S. Nadler (zob. s. 182-184; „Można więc
bez ryzyka błędu przyjąć, że Spinozy nigdy nie skazano na wygnanie z Amsterdamu” (s.
184).
Nadler, s. 190. Odmiennego zdania jest Th. de Vries, zob. Spinoza, s. 68: „Spinoza
suchte auch keinen geistigen Umgang mit Professoren und Studenten der nahe gelegenen
Universität Leiden“. Wobec braku źródeł dokumentujących tezę Nadlera pozostają
wątpliwości: w rękopisach Spinozy brak notatek z wykładów i lektur; jego bardzo
skromne warunki finansowe kazały oszczędzać – także czas, niezbędny do wykonywania
pracy zarobkowej i do własnych studiów. Trudno wyobrazić sobie, by Spinoza uczęszczał
na wykłady i nie płacił za naukę – proceder taki to jawna kradzież. Fakt, że augustianin
Tomas składając inkwizycji pisemny donos zaznaczył w nim, że poznał niejakiego
Spinozę, który pochodził z pewnej wsi w Holandii, studiował w Lejdzie i był ‘dobrym
filozofem’ (zob. Nadler, s. 160) nie wydaje się – wobec widocznych nieścisłości – dobrą
podstawą sądu o takich studiach. Celem takiej notatki mogło być również skierowanie
uwagi inkwizycji na środowisko uniwersytetu w Lejdzie i wykładane tam treści,
niezgodne z zaleceniami i zakazami władz.
Nadler, s. 184-185. Zob. również Spinoza, s. 43: Verborgene Jahre.
Nadler, s. 190.
Zob. Freudenthal, s. 275-285.
Por. C. Gebhardt, Spinoza und Platonismus, w: Chronicon Spinozanum, Haga MCMXXI, s.
178-234.
Zob. Spinoza, s. 77.
Tamże, s. 22-23.
Spinoza, s. 23.
Por. R. Descartes, Zasady filozofii, Kęty 2001, s. 35 [= Zasady].
Tamże, s. 43, podkr. J.Ż.
...wlane w nas przez Niego przyrodzone światło rozumu, (...) A stąd wynika, że
przyrodzone światło rozumu, czyli zdolność poznawania dana nam przez Boga (...)”;
tamże, s. 37.
Tamże, s. 39.
Tamże, s. 36, podkr. J.Ż.
Zob. C. G. Jung, Typy psychologiczne, Warszawa 1997, s. 491.
Por. Zasady, I, s. 43.
Zasady, I, s. 42.
R. Descartes, Namiętności duszy, Warszawa 1958, cz. II, s. 69.
Etyka, cz. III, Definicje afektów, df. IV, str. 217-218.
Tamże, tw. LII, przyp., s. 202-203.
R. Descartes, Medytacje o pierwszej filozofii, Warszawa 1958, s. 43; podkr. kursywą i
wytłuszczenie – J.Ż.
Zasady, I, s. 52.
Etyka, cz. III, tw. LVII.
Zob. B. Schlager, Spinoza. Zdjęcie z duszy heretyka, Kraków 1924.