SHAWNA DELACORTE
Nasze
cudowne dziecko
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Hej, ty tam, rudzielcu! - Ciszę głównej ulicy miasteczka zakłócił
rozzłoszczony męski baryton.
Darvi Stanton, zamykając swój samochód, obejrzała się w kierunku, z
którego dobiegał zachrypnięty głos. Jej wzrok zatrzymał się na wysokim
mężczyźnie o zarośniętej twarzy i zmierzwionych włosach, ubranym w wytarte
dżinsy i pogniecioną koszulę. Nieznajomy wziął się pod boki i wsparty jedną
nogą na sfatygowanym półciężarowym aucie, wyraźnie rzucał jej wyzwanie.
Darvi rozejrzała się wkoło, sprawdzając, na kogo innego mógłby krzyczeć.
- Tak, ty z rudymi włosami! Zaparkowałaś na moim miejscu! - usłyszała.
Przysłoniła oczy dłonią, by lepiej widzieć w porannym słońcu.
- Skoro już tu stoję, to powiedziałabym, że to moje miejsce! -
odkrzyknęła.
- Wszyscy w tym mieście wiedzą, że ja tu zawsze parkuję. - Mężczyzna
nie dawał za wygraną.
- To teren publiczny - zauważyła chłodno.
- Myślisz, że kim ty właściwie jesteś? - wrzasnął zirytowany mężczyzna,
dając wyraźnie do zrozumienia, iż Darvi naruszyła jakiś powszechnie przyjęty
porządek rzeczy.
- Ja wiem, kim jestem, ale kim ty jesteś, u licha? - krzyknęła Darvi i, nie
czekając na odpowiedź, odwróciła się, by dać do zrozumienia, że wymianę zdań
uważa za skończoną.
Mężczyzna stał w niemym osłupieniu, obserwując jej zgrabną sylwetkę w
dżinsach i długie, przerzucone przez prawe ramię, miedziane włosy. Gniew
ustąpił w nim miejsca zaciekawieniu i podnieceniu wywołanym widokiem tej
nieznajomej, dwudziestoparoletniej kobiety, która znikała właśnie w drzwiach
sklepu z artykułami artystycznymi.
R S
- 2 -
Darvi wzięła pakunek pod ramię i wdała się w rozmowę z Amy Sutter.
Amy i jej mąż, Frank, byli właścicielami sklepu, który zaopatrywał artystów we
wszystkie niezbędne do pracy materiały. Frank prowadził również skład drewna
na tej samej ulicy.
- Nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę z tych farb. Już się bałam, że nigdy
ich nie przyślą - powiedziała z uśmiechem Darvi, kierując się ku wyjściu. -
Dziękuję za telefon z wiadomością o dostawie.
Przestała się uśmiechać, gdy spostrzegła na ulicy tego samego człowieka,
który się z nią wcześniej sprzeczał. Nieznajomy zastąpił drogę dziewczynie i
wpatrywał się w nią drwiąco, trzymając ręce w kieszeniach.
- Masz jakiś problem, rudzielcu? - zapytał.
- Twoje stare pudło blokuje mój samochód - wysyczała Darvi przez zęby,
ledwie panując nad ogarniającym ją gniewem. - Masz natychmiast odjechać! -
zażądała.
- Chcesz, bym się stąd wyniósł? - powtórzył mężczyzna z podejrzaną
słodyczą. - Jeszcze nie załatwiłem swoich spraw. Obawiam się, że zajmie mi to
trochę czasu - oznajmił i podążył w stronę składu drewna.
- Jak śmiesz się do mnie odwracać tyłem? - krzyknęła za nim Darvi. -
Myślisz, że kim jesteś?
Nieznajomy odwrócił się i ze złośliwym uśmieszkiem na zarośniętej
twarzy zacytował jej własne słowa:
- Ja wiem, kim jestem, a ty?
Darvi zaparkowała samochód w pobliżu zajazdu usytuowanego na
południu miasta, w malowniczym miejscu, na urwisku z widokiem na ocean.
Spojrzała na zegarek. Zawsze była dumna ze swojej punktualności.
Nienawidziła się spóźniać. Znowu przyszedł jej na myśl nieprzyjemny poranny
incydent na parkingu. Właściciel półciężarówki zablokował jej auto i dopiero po
kwadransie łaskawie zdecydował się odjechać.
R S
- 3 -
Rozejrzała się dokoła, nim wysiadła z samochodu, i natychmiast
rozpoznała czarnego sedana należącego do Carla Adamsona. Drugiego,
czerwonego sportowego auta, które stało obok, nigdy dotąd nie widziała.
Carl był nie tylko architektem odpowiedzialnym za renowację
ekskluzywnego zajazdu, lecz również właścicielem całej posiadłości. Osobiście
zaangażował Darvi do pracy, wkraczając tym samym w kompetencje
przedsiębiorcy budowlanego. Artystka miała zająć się projektowaniem i
wykonawstwem witrażowych okien w tym obiekcie z przełomu wieków,
przeznaczonym na luksusowy pensjonat. Usytuowany na oregońskim wybrzeżu,
miał oferować gościom noclegi wraz ze śniadaniem. Było to najpoważniejsze
jak dotąd zadanie w jej karierze, więc nieco się denerwowała, mimo iż czuła się
zupełnie pewna własnych umiejętności.
Gdy weszła do holu, spostrzegła Carla pogrążonego w rozmowie z jakimś
mężczyzną. Ruszyła ku nim z przepraszającym uśmiechem na twarzy.
- Proszę wybaczyć mi spóźnienie - zaczęła - lecz jakiś arogancki
obszarpaniec zablokował rano moje auto swoim gratem na parkingu i nie
mogłam ruszyć się z miejsca.
Odwróciła się do drugiego mężczyzny, uśmiechając się na powitanie.
- Sam niedawno tu przyjechałem - rzekł Carl, przystojny, siwiejący na
skroniach brunet po pięćdziesiątce. - Pozwól, że przedstawię ci naszego
przedsiębiorcę budowlanego. Darvi Stanton, Rance Coulter. Przez kilka
miesięcy będziecie ze sobą współpracować, więc powinniście się dobrze
poznać.
Darvi podała rękę nieznajomemu, obrzucając go przy tym uważnym
spojrzeniem. Wysoki, trzydziestoparoletni mężczyzna miał jasne włosy i
niebieskie oczy. Na jego wyjątkowo przystojnej twarzy widać było niewielką
szramę poniżej dolnej wargi. Nosił dżinsy najlepszej marki i jasny, elegancki
sweter. Darvi odniosła wrażenie, że skądś go zna.
R S
- 4 -
- Cieszę się z naszego spotkania. Oczekiwałam go z dużą
niecierpliwością. Stajemy przed prawdziwym wyzwaniem, lecz sądzę, że po
zakończeniu budowy naprawdę będzie się czym pochwalić - powiedziała.
Carl wspomniał, że przedsiębiorca, z którym będzie pracować, w ciągu
ostatnich lat ukończył już kilka przedsięwzięć, współpracując z jakimś witraży-
stą z Portland i teraz również zamierzał zatrudnić tamtego człowieka, bo znał
dobrze jego możliwości. Darvi zdawała sobie sprawę, iż będzie musiała wytężyć
wszystkie siły, by zdobyć zaufanie pana Coultera.
Rance poczuł przyjemne ciepło, gdy dziewczyna uścisnęła mu rękę.
Obdarzył artystkę tym samym uśmiechem, który wykorzystał rankiem, gdy
spotkał ją na ulicy, nie wiedząc jeszcze, z kim ma do czynienia.
- Arogancki obszarpaniec? - powtórzył jej słowa. - Przyznaję, że
potrzebowałem golenia i strzyżenia. Najpierw przez dwa tygodnie wędrowałem
po dzikich terenach, a kolejne dwa spędziłem na Hawajach. Odzież miałem
nieco sfatygowaną, ale żeby zaraz nazywać mnie aroganckim obszarpańcem?
Naprawdę, rudzielcu, przecież to ty podstępnie ukradłaś moje miejsce do
parkowania. A ten grat, jak określiłaś mój pojazd, ma dla mnie wielką
sentymentalną wartość.
Rance zamierzał zyskać przewagę nad dziewczyną, zachowując się
agresywnie. Zwykle peszyło to nieznajomych ludzi, a jemu umożliwiało szybką
ocenę sytuacji i wybranie odpowiedniej taktyki działania. Nie docenił jednak
Darvi Stanton, która natychmiast omiotła go wyzywającym spojrzeniem.
- Nie nazywaj mnie rudzielcem! - rzuciła. - Nie poznałam cię, bo teraz
wyglądasz porządnie. Cofam obszarpańca, lecz określenie „arogancki" bardzo
do ciebie pasuje.
Rance przestał się uśmiechać, prowadząc z panną Stanton walkę na
spojrzenia. Niewiele niższa odeń dziewczyna nie zamierzała spuścić wzroku. W
tym momencie Carl zaśmiał się, postanawiając rozładować sytuację.
R S
- 5 -
- Wydaje się, że niezbyt fortunnie rozpoczęliście znajomość. Musicie
zapomnieć o porannym zajściu, jeśli chcemy doprowadzić renowację do końca -
rzekł, stając między nimi i kładąc im ręce na ramionach. - Czemu nie
pocałujecie się na zgodę, byśmy wreszcie mogli się zająć sprawami budowy?
Rance i Darvi wymienili niezbyt przyjazne spojrzenia, lecz do Carla oboje
zwrócili się z uśmiechem.
- Nigdy nie mieszam prywatnych spraw z kwestiami zawodowymi -
zapewniła go Darvi. - Z całą pewnością wywiążę się ze swoich zadań zgodnie z
umową.
Przedsiębiorca w milczeniu podziwiał klasę, z jaką panna Stanton
wybrnęła z sytuacji. Może Carl wiedział, co robi, angażując ją do pracy. Jeśli
była choć w. połowie tak dobra, jak zapewniała, cały projekt wypadnie
olśniewająco. Mimo wszystko nie mógł oprzeć się pokusie uczynienia jeszcze
jednego docinka.
- Pewna jesteś, że nie chcesz pocałować mnie na zgodę? - zapytał. - Wiele
pań chętnie skorzystałoby z takiej okazji.
Darvi obrzuciła go obojętnym spojrzeniem, lecz z trudem tylko zachowała
spokój, pamiętając dreszcz, jaki poczuła, gdy Rance, uścisnął jej dłoń na po-
witanie. Nie lubiła takich emocji, albowiem z miejsca nastawiały ją niechętnie
do poznawanych mężczyzn.
Carl znów przejął inicjatywę, prowadząc oboje na klatkę schodową.
- Przejdźmy się - zaproponował, więc ruszyli za nim bez słowa. Gdy
dotarli na piętro, właściciel zwrócił się bardziej do panny Stanton niż do Rance'a
Coultera.
- Jak wiesz, będzie tu dwadzieścia pokoi z łazienkami i cztery
dwupoziomowe apartamenty z sypialniami na górze. Każdy pokój urządzamy w
innym stylu i kolorystyce. Ten, na przykład, jest dość typowy, jeśli chodzi o
rozmiary - rzekł, gdy weszli do środka.
R S
- 6 -
Darvi przez cały czas robiła notatki, nie zwracając uwagi na
towarzyszącego im Rance'a. Obejrzeli jeden z apartamentów i wyszli na taras z
widokiem na urwisko i skalisty brzeg oceanu. Słońce rozpaliło miedziane błyski
we włosach dziewczyny. Jej gładka, jasna cera nabrała kremowego odcienia.
Rance poczuł nieokreślone poruszenie, delektując się tym widokiem. Postanowił
szybko się z tym uporać, uznając, że ta dziewczyna to typowy uparciuch,
pasujący do stereotypu wybuchowego rudzielca.
Tymczasem Carl spojrzał na zegarek.
- Mam spotkanie w Summitville z klientem, który chce omówić szczegóły
wystroju swojego biura. Lepiej już pojadę - powiedział. Sięgnął do kieszeni po
klucz i podał go Darvi. - To klucz do drzwi wejściowych - wyjaśnił. - Jestem
pewien, że zechcesz tu zajrzeć, gdy na budowie nie będzie robotników.
Spojrzał na siedzącego parę metrów dalej na tarasie Rance'a, potem wrócił
wzrokiem do panny Stanton.
- Za dwa tygodnie chciałbym zobaczyć kilka wstępnych szkiców witraży,
uwzględniających rozmiary okien i kolorystykę szkła. Czy to odpowiada wam
obojgu?
- Nie widzę problemu - odparła z uśmiechem Darvi. - A ty? - zapytała,
spoglądając w stronę Rance'a.
- Ja również - zapewnił Coulter, wstając i otrzepując dżinsy.
- Świetnie - ucieszył się Carl Adamson. - Spotkamy się za dwa tygodnie.
Możecie tu zostać, jak długo zechcecie, tylko nie zapomnijcie potem zamknąć
drzwi.
Po odjeździe Carla zapanowała niezręczna cisza, którą w końcu przerwała
Darvi.
- Lepiej wymieńmy się telefonami, bo pewnie przez najbliższych kilka
miesięcy będziemy mieli dużo spraw do omówienia. - Znalazła czystą stronę w
notesie i z wyczekiwaniem spojrzała na Rance'a.
R S
- 7 -
- Zastanawiałem się, ile czasu upłynie, nim zapragniesz poznać numer
mego telefonu - stwierdził i wyciągnął służbową wizytówkę.
Darvi wzięła ją w dwa palce i pomachała mu nią przed nosem.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele. To zwykłe sprawy zawodowe - mruknęła,
zauważając z niezadowoleniem, że zapach wody po goleniu unoszący się wokół
Rance'a działa na nią podniecająco.
Sięgnęła do torby i wręczyła Coulterowi własną wizytówkę. Rance
pomyślał, że miałby ochotę dotknąć jej policzka. Spojrzał na adres na karteczce.
- A więc w końcu wynajęli studio Vanowen - zauważył. - Przez pół roku
stało puste. Mieszkasz na tyłach pracowni? - zapytał.
Darvi skinęła głową, czując, że zasycha jej w gardle. Czuła się tak, jakby
wzrok tego mężczyzny trzymał ją na uwięzi. Z trudem odwróciła głowę i
cofnęła się o kilka kroków. Rance schował wizytówkę i zamyślił się.
- Odezwę się za dwa dni - rzekł po chwili. - Wtedy porównamy notatki.
Jest dużo do zrobienia. Jak powiedziałem, przez ostatni miesiąc nie było mnie w
mieście. Dlatego nie wiedziałem, że dołączyłaś do naszej paczki - zamilkł i
zapytał z przekąsem: - A ty naprawdę nie miałaś pojęcia, że zajmujesz moje
miejsce do parkowania?
- Możesz je sobie zabrać... - syknęła Darvi, a potem odwróciła się na
pięcie i odeszła, nie dbając o dokończenie zdania.
Rance popatrzył w ślad za nią z rozbawieniem, które jednak znikło mu z
twarzy, gdy uświadomił sobie, jak zgrabną i powabną kobietą jest Darvi Stan-
ton. Potrząsnął tylko głową i wrócił do wnętrza zajazdu.
Darvi z całej siły zacisnęła palce na kierownicy. Co za denerwujący facet!
pomyślała. Jak śmiał insynuować, że jest nim zainteresowana. Jeszcze bardziej
niż arogancja tego człowieka niepokoił ją fakt, że Coulter po prostu jej się
podobał. A przecież przy realizacji tak ważnego projektu nie mogła sobie po-
zwolić, by cokolwiek odrywało jej uwagę od pracy. Ogarnął ją smutek. Nigdy
więcej nie dopuści, by jakikolwiek mężczyzna wywierał na nią presję, a już na
R S
- 8 -
pewno nie w sytuacji, gdy od dwóch lat nie ma minuty, by nie pamiętała o
swoim cierpieniu.
Rance miał niewielką posiadłość za miastem. Mieszkał tu w wygodnym
domu, a w szopie urządził sobie warsztat. Zostawił auto w garażu obok starej
półciężarówki i od razu poszedł do pracowni. Bill Jenkins, brygadzista w jego
przedsiębiorstwie, zaglądał tu podczas nieobecności szefa, by sprawdzić, czy
wszystko w porządku. Rance zauważył na biurku stertę korespondencji. Usiadł i
otworzył pierwszą kopertę.
Darvi przygotowała szybki obiad i zasiadła przy stole w pracowni. W
głowie kłębiło się jej tysiąc pomysłów. Chciała od razu wykonać kilka szkiców,
potem zrobić je w akwareli, zachowując odpowiednią skalę projektów.
Pracowała do późna, nie zważając na upływ czasu. Wstała od stołu dopiero
grubo po północy.
Po przekroczeniu progu sypialni znalazła się w innym świecie. Wiele tu
było jedwabiu i koronek. W centrum pokoju stało łóżko ozdobione baldachi-
mem i zarzucone miękkimi poduszkami. Antyczny, dębowy nocny stolik
zdobiła kopia lampy Tiffany'ego. Na ścianach wisiały gobeliny. W kącie widać
było zabytkową, drewnianą toaletkę, a na niej rodzinne fotografie w rzeźbionych
ramkach. Całe wnętrze utrzymano w odcieniu jasnego i ciemnego różu. Fioł-
kowy, kość słoniowa, beż wraz z rozmaitymi odmianami błękitu dopełniały
gamy kolorów wskazujących na wrażliwość projektującej to wnętrze osoby.
W łazience ręczniki i dywaniki dobrano w tych samych barwach. Wokół
unosił się zapach dobrych mydeł i kosmetyków do kąpieli. Ozdobę wnętrza
stanowiła ogromna, zabytkowa wanna.
Darvi rozebrała się szybko i zanurzyła w ciepłej kąpieli. Jaśminowy
olejek dodany do wody sprawił, że ciało łatwiej pozbywało się zmęczenia. Darvi
uśmiechnęła się błogo, przymknęła powieki i przeraziła się, gdy w jej
marzeniach pojawił się natychmiast Rance Coulter. Otworzyła oczy, odpędzając
w ten sposób niechciane myśli.
R S
- 9 -
Darvi obudziła się ze świadomością, że zaspała. Spojrzała na zegarek, by
stwierdzić, że zbliża się ósma. A miała przecież zamiar być w pracy już o
siódmej.
Pół godziny później parkowała samochód przed zajazdem tuż obok
półciężarówki Rance'a Z ciężką torbą na ramieniu znalazła się w holu pełnym
kurzu i stolarskich wiórów. Szła, lawirując między różnej wielkości pudłami z
płytkami glazury i narzędziami. Z wnętrza dobiegał stukot młotków. Gdzieś
grało radio. Rance'a nie było w zasięgu jej wzroku. Kiedy dotarła na piętro,
pojawił się przed nią nagle i obrzucił ją badawczym wzrokiem. Podobnie jak
poprzedniego dnia miała na sobie stare dżinsy i bluzkę. Spięte do tyłu długie,
miedziane włosy spływały jej na plecy.
Rance ostentacyjnie spojrzał na zegarek i z dezaprobatą pokręcił głową.
- Zamierzałam przyjechać na siódmą, lecz zasiedziałam się wieczorem, a
rano zaspałam - usprawiedliwiała się Darvi.
- Zawsze będziesz tak późno wstawać? No cóż, niektórzy potrafią
prowadzić życie towarzyskie, a rano bez problemów zajmować się interesami -
mruknął, zauważając z zadowoleniem zmieszanie malujące się na twarzy panny
Stanton.
Jego triumf nie trwał długo.
- Moje życie towarzyskie to nie twoja sprawa - odparła rozgniewana
Darvi, patrząc mu prosto w oczy.
Rance wyciągnął zza pleców rękę, w której trzymał kask ochronny, i
nasadził go jej na głowę.
- Jesteśmy na budowie, rudzielcu. Trzeba uważać. A teraz, do roboty!
Masz dla mnie jakieś informacje?
Coś na temat rozmiarów tych okien? Już wiesz, gdzie chcesz je
instalować?
Darvi odetchnęła głęboko, by nie dać się wyprowadzić z równowagi temu
irytującemu człowiekowi.
R S
- 10 -
- Mówiłam, żebyś mnie tak nie nazywał - zauważyła lodowato.
- Tak, tak. Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Owszem, mam kilka szkiców.
Odpowiedź Darvi zaskoczyła Coultera, co wywołało lekki uśmiech na jej
twarzy.
- Właśnie tym się zajmowałam wczorajszego wieczora. A teraz, jeśli nie
masz nic przeciwko temu, wezmę się do pracy - rzekła, odchodząc.
Rance popatrzył za nią i pomyślał, że to najbardziej nieznośna kobieta,
jaką ostatnio spotkał. A jednak było w niej coś... Odwrócił się i zszedł po
schodach, nie chcąc snuć rozważań na temat Darvi Stanton.
Co prawda Bill Jenkins zatroszczył się o sprawy firmy podczas
nieobecności szefa, teraz jednak trzeba było zadbać o kilka drobiazgów.
Lodówka świeciła pustkami, należało zrobić pranie i pogadać z Bobbym
Spencerem na temat pomocy przy pracach renowacyjnych w zajeździe.
Bobby, dziewiętnastoletni siostrzeniec Amy Sutter, zajmował niewielkie
mieszkanie nad garażem Franka i pracował na pół etatu w sklepie ciotki.
Z zarobków opłacał zajęcia w centrum sztuki i zostawało mu jeszcze
trochę kieszonkowego. Podczas przerwy w tych zajęciach zwykle wracał do
rodziców do Medford w Oregonie. Tym razem Rance potrzebował jego pomocy.
Bobby był bardzo zręczny w stolarce. Lubił pracować przy intarsjowaniu drzwi,
a Rance z przyjemnością mu za to płacił. Sam od lat specjalizował się w tym
artystycznym rzemiośle. Jego ojciec był mistrzem stolarskim, a Rance
odziedziczył po nim zdolności. Nawet po otrzymaniu licencji przedsiębiorcy
budowlanego z radością zajmował się pracą w drewnie. Robił meble, ale
najbardziej upodobał sobie rzeźbienie drzwi oraz intarsjowanie stołów. Odkąd
usłyszał o zamyśle renowacji zajazdu i zobaczył pierwsze plany wystroju
wnętrz, pomyślał, iż do całości świetnie pasowałyby właśnie rzeźbione drzwi.
Podobnie jak witraże. Wtedy każda para drzwi byłaby inna. Carl zaaprobował
pomysł pod warunkiem, że wzory okien i drzwi będą ze sobą zharmonizowane.
R S
- 11 -
Rance wstępnie się z tym zgodził, lecz teraz ogarnęły go wątpliwości.
Oznaczało to bowiem ściślejszą współpracę z Darvi.
Panna Stanton i Coulter nie widzieli się przez następne trzy dni. Darvi
pracowała nad akwarelową wersją witraży oraz ich rozmiarami, by móc dostar-
czyć Rance'owi potrzebnych informacji, co sprawiało, że nie miała czasu na
myślenie o nim samym.
Rance spędzał wiele godzin w swoim warsztacie, projektując wzory
drzwi. Potem wybierze się odpowiednie gatunki drewna i Bobby będzie mógł je
poprzycinać.
W sobotnie popołudnie Darvi wyszła ze sklepu z materiałami
artystycznymi. Gdy zbliżyła się do samochodu, zauważyła kartkę zatkniętą za
wycieraczkę. „Znowu zajęłaś moje miejsce!", przeczytała. Rozejrzała się dokoła
i dostrzegła Rance'a stojącego przed pocztą. Gdy zorientował się, że Darvi go
zauważyła, podszedł bliżej.
- To już dwa razy, rudzielcu - powiedział tym razem bez cienia arogancji.
- Jeszcze raz, a będę musiał odholować twój samochód - dorzucił i uczynił gest,
jakby chciał dotknąć policzka dziewczyny, lecz w ostatniej chwili cofnął rękę.
Darvi zareagowała zmieszaniem. Szybko jednak opanowała się, wsunęła
kartkę do kieszeni i rzekła:
- Nawet o tym nie myśl!
R S
- 12 -
ROZDZIAŁ DRUGI
Przez następnych kilka dni nieustannie wpadali na siebie nie tylko w
pracy, ale również w pralni, w sklepie, na stacji benzynowej. Rance starał się
być uprzejmy wobec Darvi, ona traktowała go z rezerwą. Każdy kontakt z tym
człowiekiem przyprawiał ją jednak o lekkie zmieszanie, a tego nie lubiła.
Tego dnia wychodziła ze sklepu spożywczego z dwiema wielkimi torbami
i nagle poczuła, że jedna z nich wyślizguje się jej z rąk. Próbując ją złapać, omal
nie upuściła drugiej.
- Wezmę je - usłyszała za sobą znajomy głos i drgnęła, zaskoczona.
Obok stał Rance. Darvi zarumieniła się na jego widok.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytała.
- Skąd? No cóż, urodziłem się w Portland, potem...
- Wiesz, że nie to miałam na myśli - wybuchnęła. - Czemu skradasz się za
mną? Śledzisz mnie czy co?
- Nie waż się tak myśleć, rudzielcu. - Rance zacytował jej słowa
wypowiedziane parę dni wcześniej.
Darvi znów poczuła zakłopotanie.
- Nie miałam zamiaru...
- A nie lepiej było wziąć wózek, niż taszczyć torby pełne... - Rance zajrzał
do środka i zobaczył opakowanie jajek oraz dwa szklane słoiki - łatwo tłukących
się rzeczy - dokończył.
- Masz rację - przyznała nieśmiało. - Dziękuję, że mnie uratowałeś. To
znaczy... moje zakupy. - Sięgnęła po jedną torbę, lecz Rance ją przytrzymał.
- Lepiej sam wszystko zaniosę, tak będzie bezpieczniej.
- Dziękuję - powiedziała Darvi, układając zakupy w bagażniku.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział z uśmiechem Rance,
lekko muskając palcami policzek dziewczyny.
R S
- 13 -
Darvi postawiła ciężką torbę na podłodze i wyszła na balkon jednego z
apartamentów na piętrze. Była piękna pogoda. Nad gładką powierzchnią oceanu
świeciło słońce. Dziewczyna przymknęła oczy i odchyliła głowę, wystawiając
twarz do słońca.
W tej samej chwili Rance stanął w drzwiach balkonowych i objął ją
wzrokiem. Zachwyciła go gładkość skóry Darvi, rysy twarzy, a także smukłe
dłonie wsparte o barierkę balkonu.
Obserwował, jak Darvi przesunęła czubkiem języka po dolnej wardze i
uśmiechnęła się pod wpływem słonecznej pieszczoty. W myślach zadał sobie
pytanie, jak wyglądałaby z rozpuszczonymi włosami. Że też ktoś tak irytujący
mógł wywoływać pożądanie...
Potrząsnął głową, próbując odpędzić niechciane myśli.
- Przepraszam, że przerywam moment refleksji... - powiedział, wchodząc
na balkon.
Darvi drgnęła na dźwięk męskiego głosu, lecz ujrzawszy Rance'a,
uśmiechnęła się łagodnie.
- Przestraszyłeś mnie - przyznała. - Chyba śniłam na jawie, bo nie
słyszałam, jak wszedłeś.
- Chciałem zaproponować, byśmy porównali notatki, zanim przejdziemy
do następnego etapu pracy.
Darvi poczuła się winna. Właśnie to należało zrobić, zamiast zastanawiać
się, czy uwagi Rance'a nadal źle działają jej na nerwy. Było w tym człowieku
coś, co nakazywało Darvi nieustannie przybierać postawę obronną.
- Świetnie - zgodziła się. - Kiedy chcesz to zrobić?
- Teraz nie mogę. Może o wpół do drugiej na dole w holu?
- Dobrze.
- A więc, do zobaczenia - mruknął, odchodząc.
Darvi pracowała ciężko przez całe przedpołudnie, zjadła szybki lunch i
wróciła dokładnie o wpół do drugiej na umówione spotkanie. Nerwowo spacero-
- 14 -
wała po holu, spoglądając co chwila na zegarek. Była za kwadrans druga. Darvi
oparła się o kominek i zabębniła palcami w półkę. Postanowiła czekać jeszcze
piętnaście minut. Jeśli Rance się nie pokaże, to ona nie będzie dłużej tracić
czasu.
O drugiej wyjechała z parkingu, a trzy przecznice dalej zobaczyła Rance'a
Coultera na rogu ulicy, zajętego rozmową z dwoma mężczyznami. Słysząc pisk
opon, Rance uniósł głowę i zauważył samochód Darvi. Spojrzał na zegarek i
natychmiast podszedł do jej wozu, uśmiechając się przepraszająco.
- Byłem już w drodze, gdy mnie zatrzymali. W niedzielę mamy rozgrywki
softballowe i chcieliśmy...
- Jeśli o mnie chodzi, możesz sobie dalej gadać o rozgrywkach.
Darvi właśnie kończyła zmywać po obiedzie, gdy usłyszała dzwonek do
drzwi. Ze ściereczką w ręku poszła otworzyć.
- Powinienem być dzisiaj bardziej punktualny. Wybacz - powiedział
Rance z przepraszającym uśmiechem. - Mogę wejść?
Darvi zawahała się przez chwilę, lecz w końcu uczyniła zapraszający gest.
- Naprawdę muszę wziąć od ciebie wymiary okien i zorientować się,
gdzie zamierzasz je instalować. Powinniśmy też porównać wzory drzwi oraz
witraży, by się upewnić, czy do siebie pasują. Czas biegnie. Mam szkice drzwi i
trochę próbek drewna. Pokażę ci je, jeśli zobaczę twoje projekty. Moglibyśmy
omówić parę pomysłów, jeśli masz czas. Chciałbym, żeby Bobby zaczął już
przycinać drewno.
- Oczywiście. Pora jest dobra jak każda inna - odparła Darvi z ostrożnym
uśmiechem. - Rysunki mam u siebie - powiedziała, kierując się na tyły domu, a
Rance podążył za nią.
Weszła do pokoju, niedokładnie zamykając za sobą drzwi. Rance
otworzył je i znalazł się w panieńskiej sypialni. Zatrzymał się zdumiony.
Stonowane kolory, miękkie tkaniny, wielkie łóżko pod baldachimem. Wolno
R S
- 15 -
przeszedł się po wnętrzu, dotykając różnych przedmiotów i wdychając unoszący
się wokół aromat dobrych perfum.
Darvi stała przy toaletce w rogu, gdy zauważyła, że Rance się tu dostał.
Rozgniewało ją bezceremonialne wkroczenie mężczyzny do jej sanktuarium.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że mieszkasz w tak romantycznym
wnętrzu. - Zatoczył ręką wokół siebie. - Naprawdę jestem zdumiony.
Usiadł na łóżku i zakołysał się, wypróbowując jego miękkość.
- Świetne - uznał, wstając. - Wygląda na wygodne.
Ogarnął wzrokiem jedwabne, obszywane koronką poduszki i sięgnął ręką
pod jedną z nich, wydobywając staniczek i majteczki dziewczyny.
- Nie do wiary! - tak skomentował delikatność tkaniny i zapach dobrych
kosmetyków unoszący się z bielizny. - Kto by pomyślał, że takie cuda chowasz
pod znoszonymi dżinsami i poplamioną farbami bluzką - stwierdził, trzymając
w dwóch palcach ramiączka stanika.
Darvi zauważyła, jak pociemniały mu oczy, i przeniknął ją nagły dreszcz.
Po chwili jednak wewnętrzny niepokój dziewczyny zamienił się w gniew.
- To nie twoja sprawa, co mam w swojej sypialni.
- Wyrwała bieliznę z rąk Rance'a. - Będę wdzięczna, jeśli przestaniesz
myszkować po mojej pościeli.
Stopniowo jej gniew ustępował miejsca zmieszaniu. Stali blisko siebie,
przyciągając się wzrokiem. W pokoju słychać było tylko przyśpieszone
oddechy. Nagle Darvi poczuła, że ogarnia ją panika, lecz jakoś zdołała nad sobą
zapanować.
- Poczekaj w pracowni - powiedziała spokojnie.
- Zaraz przyniosę szkice.
Rance wyczuwał niepokój Darvi, lecz nie rozumiał, co mogło być jego
przyczyną. Do tej pory uważał ją za silną, zaradną kobietę. Teraz zobaczył przed
sobą istotę bezbronną i przerażoną.
- Oczywiście.
R S
- 16 -
Wychodząc z sypialni, chciał najwyraźniej coś jeszcze dodać, lecz zmienił
zamiar i oddalił się bez słowa.
Darvi, drżąc na całym ciele, padła na łóżko i kilka razy głęboko
odetchnęła, aby się uspokoić. Przestraszyła się spojrzenia Rance'a nie dlatego,
że mógłby jej coś zrobić, lecz ze względu na trudne do zaakceptowania uczucia,
które obudził w niej wzrok tego człowieka.
W pracowni Rance rozpakowywał przyniesione szkice i próbki drewna.
Przerwał na widok Darvi i przez chwilę spoglądał na nią pytająco.
- Czy coś się stało? - spytała pozornie opanowanym tonem.
- Nie... wydaje mi się, że nie - odparł z wahaniem. - Nic ci nie jest? -
upewnił się, dostrzegając ślady niepokoju w jej oczach.
Darvi spuściła wzrok.
- Nie, oczywiście, że nie.
Rance łagodnym ruchem położył ręce na jej ramionach i zmusił do
podniesienia oczu.
- Słuchaj, nie zamierzałem cię zdenerwować. To były tylko niegroźne
żarty... W każdym razie tak mi się wydawało.
Mówiąc to, zauważył, iż Darvi powoli się rozluźnia.
- W porządku. Może trochę zbyt gwałtownie zareagowałam - odrzekła.
Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy, potem Rance opuścił ręce i
cofnął się o krok. Tym razem on się przestraszył zbliżenia. Poczuł coś dziwnego
w stosunku do tej dziewczyny. Chciał ją chronić, otoczyć opieką, pocałunkami
ukoić wszystkie jej lęki.
A przecież nie miał ochoty na romans z żadną kobietą. Łączyły ich
sprawy zawodowe i w grę wchodził jedynie przelotny flirt, a Darvi nie
wyglądała na zwolenniczkę takich związków.
Rance miał już dość romansów, odkąd w wieku dwudziestu dwóch lat
rozwiódł się po siedmiu miesiącach nieudanego małżeństwa. Jego żona, Joan,
porzuciła go dla chłopaka, z którym spotykała się wcześniej. Od tego czasu
R S
- 17 -
minęło dziesięć lat i Rance nigdy więcej o niej nie słyszał. Przeprowadził
rozwód i starał się o wszystkim zapomnieć, lecz głębokie rany nie dały się łatwo
wymazać ze świadomości. Od tej pory jego stosunki z kobietami ograniczały się
do kontaktów bez zobowiązań.
- Może uda się nam popracować, nim zapadnie zmrok - rzekł, wracając do
przyniesionych próbek.
Darvi była mu wdzięczna, że się od niej odsunął. Jeszcze tydzień temu nie
miała pojęcia, kim jest Rance Coulter. Słyszała o nim jako o przedsiębiorcy bu-
dowlanym, lecz nigdy go nie widziała, a teraz budził w niej emocje, których nie
tylko nie chciała odczuwać, lecz nawet nie potrafiła ich nazwać.
- Napijesz się czegoś? - spytała, by odpędzić niepokojące myśli.
- Masz może zimne piwo?
- Owszem, jeśli nie zależy ci na jakiejś specjalnej marce. W zeszłym
tygodniu była u mnie Amy. Ona lubi piwo, więc kupiłyśmy sześć butelek.
Cztery jeszcze zostały. - Darvi wyjęła napój z lodówki. - Chcesz szklankę? -
zapytała.
- Nie trzeba. Dziękuję.
Rance wypił łyk. Zauważył, że Darvi sobie piwa nie nalała.
- Ty nie pijesz?
Pokręciła głową i roześmiała się.
- Piwo nigdy mi nie smakowało. Wolę wino.
- Też je lubię. Przede wszystkim do kolacji. Miło, że łączy nas coś poza
upodobaniem do tego samego miejsca na parkingu - powiedział i spostrzegł, że
Darvi znów zaczyna się denerwować. Lecz trwało to tylko chwilę.
- Miło, kiedy się uśmiechasz, bo to oznacza, że potrafisz być nie tylko
zagniewaną kobietą, zawsze gotową do obrony własnych interesów.
Darvi zarumieniła się lekko i uśmiechnęła.
- A ty nie zawsze bywasz arogancki. To również sympatyczne - odrzekła.
R S
- 18 -
Rance wyciągnął rękę i odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. Opuszki
palców zwlekały z oddaleniem się od twarzy Darvi. Dziewczyna spojrzała mu w
oczy, czując, że się czerwieni i coraz głośniej bije jej serce. Zapanowało między
nimi niezwykłe napięcie. Rance'owi znowu pociemniał wzrok. Zaczął szybciej
oddychać, jakby w pokoju nagle zabrakło tlenu. Widział, jak na twarzy Darvi
malują się różne uczucia: niepokój, zdenerwowanie, niepewność, strach.
Pomyślał, że zaczyna jej pragnąć i ledwie panuje nad pożądaniem. Wolno
pochylił głowę, wpatrzony w jej wargi.
Darvi zawahała się przez chwilę, nie wiedząc, co czynić, a potem się
odsunęła.
- Lepiej zajmijmy się pracą - szepnęła schrypniętym głosem.
- Masz rację - przyznał Rance, lecz obrzucił ją pytającym wzrokiem. -
Najbardziej interesują mnie rozmiary okien, a w następnej kolejności ich wzory
i kolorystyka - powiedział.
- Moglibyśmy poświęcić chwilę uwagi właśnie wzorom i barwom?
Rozmiary nie są takie ważne i raczej się już nie zmienią.
- Zgoda. Pokaż projekty. Darvi rozłożyła rysunki na stole.
- Postanowiłam zrezygnować z jaskrawego błękitu, zieleni i czerwieni.
Takie kolory nadają się do witraży w szesnastowiecznych, europejskich kate-
drach. Uznałam, że potrzebuję czegoś nowoczesnego, a jednocześnie
nawiązującego odcieniami do czasu, który minął. Wybrałam łagodne kolory,
które nie będą straszyć gości po nocach.
- Niesamowite. Chodziło mi właśnie o coś takiego: łagodne kolory,
odcienie utrzymane w stylistyce wiktoriańskiej.
Słowa aprobaty sprawiły Darvi przyjemność.
- Wzory witraży zaprojektowałam w taki sposób, by nawiązywały do
widoku z okien. Te wychodzące na ocean będą przedstawiały sceny morskie, a
te z widokiem na góry - leśne i górskie. Ograniczyłam się do czterech kolorów.
W każdym pokoju będzie dominował inny, lecz całość zmieści się w tej
R S
- 19 -
jednolitej palecie barw. W ten sposób dobierze się kolorystykę ręczników,
obrusów i prześcieradeł, które będzie można stosować wymiennie w różnych
pokojach. Rance tylko skinął głową.
- Jeszcze dziś rano miałem wątpliwości, lecz teraz sądzę, że dobrze będzie
nam się współpracować.
Wziął do rąk kilka szkiców i przyjrzał im się uważnie.
- Widzę, że niektóre okna mają oryginalne kształty i rozmiary -
powiedział, wskazując trójkątny i owalny projekt. - Nie wiedziałem, że zamiast
standardowych, prostokątnych rozwiązań preferujesz nietypowe,
niekonwencjonalne pomysły.
- Widzisz jakiś problem? Liczyłam się z tym. Może... - Darvi zawahała
się, nie wiedząc, jak duży kompromis wchodziłby w grę. - Spróbuję pomyśleć o
czymś mniej awangardowym.
- Nie trzeba. - Rance Coulter przez chwilę studiował rysunki. -
Nieregularne kształty okien tylko podniosą walory pokoi. Musisz jednak jak
najszybciej podać Carlowi wszystkie wymiary, by wprowadził konieczne
zmiany w planach budowy. Ja również muszę tak dostosować wzory drzwi, by
dobrze komponowały się z kształtami okien.
- Mogłabym zobaczyć twoje projekty?
Rance rozłożył szkice i próbki drewna. Darvi uważnie przestudiowała
wszystko, co jej pokazał. Potem wzięła do rąk drewnianą płytę, próbkę blatu
stołu intarsjowanego pięcioma gatunkami drewna.
- To piękne - powiedziała. - Często się tym zajmujesz?
- Nie tak często, jak bym chciał.
- To naprawdę robi wrażenie - zauważyła, przesuwając palcami po
drewnie.
- Nie przyniosłem jeszcze wszystkich projektów, więc może
spotkalibyśmy się jutro rano i omówili szczegóły na miejscu - zaproponował,
zbierając próbki.
R S
- 20 -
- Dobrze. Ja też nie mam jeszcze wszystkich szkiców, lecz przynajmniej
w przybliżeniu będę mogła określić kształty i rozmiary okien. Spotkamy się o
siódmej?
- Świetnie. A więc do zobaczenia.
W oczach Darvi nie było już śladu napięcia, choć pozostał w nich cień
niepewności. Rance przesunął wzrok ku jej ustom i zapragnął pocałunkami
usunąć tę niepewność. Po chwili jednak wyszedł z pracowni Darvi, nie chcąc
ulec pokusie.
- Dobranoc - rzucił na pożegnanie.
Usiadł za kierownicą, zastanawiając się, co właściwie czuje, miał bowiem
wrażenie, że to coś specjalnego. Darvi jest bez wątpienia bardzo tajemniczą oso-
bą. Na zewnątrz opanowana i uparta.
Ilekroć się spotykali, wszczynała kłótnie. Teraz jednak Rance Coulter
dostrzegł w niej coś nowego. W głębi duszy okazała się bezbronną, wrażliwą
kobietą, starannie ukrywającą przed otoczeniem swój prawdziwy charakter.
Jadąc do domu, pomyślał, że ta dziewczyna ukrywa w sobie jakąś bolesną
tajemnicę.
Darvi zamknęła za sobą drzwi sypialni i spojrzała w głąb pokoju. Lubiła
to wnętrze. Urządziła je tak samo jak w kalifornijskim mieszkaniu. Kiedy zde-
cydowała się przenieść z Laguna Beach do Sandy Cove w Oregonie, starała się
znaleźć lokum podobne do poprzedniego - z pracownią i zapleczem miesz-
kalnym. Przez chwilę poczuła gniew. Dziś jej azyl został naruszony. Jak on
śmiał, ten arogancki, bezczelny...
Zmartwiała, uświadamiając sobie, że w tej chwili nie myśli o Coulterze,
lecz o Jerrym Petersonie. Przejął ją dreszcz. Wspomnienie tego człowieka
wywoływało fizyczny ból. Niczego nie pragnęła tak mocno, jak wymazać go z
pamięci.
Położyła się na łóżku, zaciskając powieki, by się uspokoić. Zmęczenie
wreszcie wzięło górę nad cierpieniem i zapadła w niespokojny sen. Obudziła się
R S
- 21 -
cała spocona. Ciągle miała na sobie dzienne ubranie. Zegar w sąsiednim pokoju
wybił piątą. Darvi wstała i powlokła się do łazienki.
Punktualnie o siódmej wjechała na parking przy zajeździe. Wśród innych
samochodów rozpoznała znajome auto. Z wypchaną torbą przewieszoną przez
ramię weszła do holu.
- Jestem tutaj - usłyszała głos Rance'a. Podeszła bliżej i szeroko się
uśmiechnęła.
- Jak wspaniale! - wykrzyknęła na widok zaimprowizowanego stołu z
termosem pełnym dymiącej kawy, dwoma kubkami i tacką z jeszcze ciepłymi
rogalikami.
Dwie skrzynki miały posłużyć za stołki.
- Mam nadzieję, że pijesz gorzką kawę, bo nie mam śmietanki ani cukru.
- Tak, nie rób sobie kłopotu. Co to za okazja, że o wszystkim pomyślałeś?
- To nic specjalnego - odparł Rance, siadając naprzeciw Darvi i
napełniając jej kubek. - Po prostu wrodzone zdolności kreacyjne - zażartował.
Darvi wypiła łyk napoju, niepewna, jak serio powinna potraktować jego
słowa. Dla świętego spokoju postanowiła nie szukać zaczepki.
- Masz u mnie punkt - rzuciła.
Rance spojrzał jej w oczy, starając się przeniknąć mur, jakim otoczyła się
przed światem.
- Co ci jest? - zapytał. - Czego się obawiasz? Przed czym się kryjesz?
Dostrzegł przerażenie, które jego słowa u niej wywołały. Darvi odwróciła
głowę. We wnętrzu zapanowała cisza.
Rance ujął Darvi za podbródek i zmusił do spojrzenia w oczy. Przez
chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym zapewnił łagodnie:
- Jestem dobrym słuchaczem. - Uśmiechnął się dla dodania jej odwagi.
Na twarzy Darvi niezdecydowanie walczyło ze zmieszaniem. Rance
pomyślał, że ta dziewczyna chyba stanowczo za długo dźwiga na swych barkach
R S
- 22 -
jakiś ciężar. Niewiele brakowało, a zaczęłaby mówić, lecz nagle wszystko się
zmieniło. Znów ogrodziła się niewidzialnym murem.
- O co ci chodzi? Jesteś psychologiem? - spytała ostro. - Nic mi nie
dolega.
Bezskutecznie próbowała wytrzymać jego spojrzenie. Spuściła wzrok. Po
chwili Rance wstał od zaimprowizowanego stołu.
- Musiałem się pomylić - rzekł, lecz ton jego głosu świadczył, że nie
wierzy w to, co mówi. - Poczęstuj się. Rogaliki są naprawdę smaczne. W tej
pobliskiej piekarni mają świetne wypieki.
- Wyglądają zachęcająco - przyznała Darvi, biorąc jeden z rogalików. -
Naprawdę nie chciałam się z tobą kłócić - powiedziała. - Chyba jestem trochę
zmęczona. Źle spałam dzisiejszej nocy. Mogę dostać jeszcze trochę kawy? -
spytała, podsuwając swój pusty kubek.
- Oczywiście.
Siedzieli w milczeniu przy kawie i rogalikach, a gdy skończyli posiłek,
Rance zabrał kubki i tackę.
- Moja oferta jest nadal aktualna. Jestem dobrym słuchaczem - rzucił w
pewnej chwili.
- Powinniśmy wziąć się do pracy - zauważyła Darvi.
- Masz rację. W końcu jesteśmy tu służbowo - zgodził się Rance.
R S
- 23 -
ROZDZIAŁ TRZECI
Rance spojrzał na zegarek.
- Jest wpół do szóstej. Robotnicy poszli do domu pół godziny temu. Co
powiesz na zakończenie pracy? - zaproponował, zbierając wykresy i notatki. -
Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny. Nie jedliśmy lunchu, a teraz jest pora
obiadu. Chciałabyś pójść do restauracji? - spytał łagodnie.
- Nie wiem...
Na widok niepewności Darvi ogarnęła go irytacja.
- Na litość boską, rudzielcu. Po prostu zabieram cię na małą przekąskę,
nie proszę, byś została matką moich dzieci - powiedział, nim zdążył ugryźć się
w język, bo przecież nie zamierzał dyskutować o dzieciach z kimś, kto tak mu
działał na zmysły.
- Prosiłam, żebyś tak do mnie nie mówił! - zawołała Darvi. - Nie chcę
tego więcej powtarzać - rzuciła, odwracając wzrok.
Słowa na temat macierzyństwa były ostatnimi, jakie chciałaby usłyszeć.
Rance zrozumiał, że nieco przesadził. Przejął się tym, bo Darvi naprawdę
go interesowała. Czuł do niej coś odmiennego niż w stosunku do innych kobiet.
- Miałem na myśli tylko koleżeński obiad i pogawędkę o sprawach
zawodowych - wyjaśnił, starannie dobierając słowa.
- Myślę, że nie ma w tym nic złego - przyznała wreszcie Darvi.
- A więc postanowione! Wpadnę do domu, żeby się przebrać. Spotkamy
się w bistro o siódmej? - Zamilkł na moment. - A może wolisz, żebym
przyjechał po ciebie?
- Spotkamy się w bistro - odparła Darvi po chwili wahania, chcąc uniknąć
wizyty Rance'a w swoim domu.
Poczuła się osaczona, gdy ten człowiek tak gwałtownie zaczynał
wkraczać w jej prywatność. Przecież ostatniego wieczora omal jej nie
R S
- 24 -
pocałował, a ona nie chciała mieszać pracy zawodowej z życiem osobistym.
Wolała nie uświadamiać sobie zbyt dobitnie, że rzeczywiste obawy wiązały się z
tym, iż Rance Coulter wyraźnie działał jej na zmysły.
- Do zobaczenia o siódmej - zawołał Rance, kierując się na parking. -
Bądź punktualnie, rudzielcu!
- To nie ja miewam problemy z punktualnością! - odkrzyknęła
rozzłoszczona Darvi. - I nie nazywaj mnie rudzielcem!
Co za arogant, pomyślała, gdy odjeżdżał. Nie wiedziała, czemu się na to
wszystko godzi. Nie chciała się przyznać, że coś ciągnie ją ku niemu jak ćmę do
płomienia.
Po obiedzie Rance zaprowadził Darvi do nadmorskiej galerii artystycznej,
która tego dnia była otwarta do późnego wieczora ze względu na wernisaż
znanego malarza. W jej salach tłoczył się tłum i szampan lał się strumieniami.
Obserwował Darvi wpatrzoną w jeden z obrazów. Przebrała się w
jedwabne spodnie i bluzkę. Szmaragdowy odcień stroju doskonale komponował
się z barwą jej włosów. Szyję Darvi zdobił złoty łańcuszek, a na przegubie
połyskiwała delikatna, złota bransoletka. Długie, rude włosy jak zawsze nosiła
spięte do tyłu.
Wziął z tacy dwa kieliszki szampana i podał jej jeden. Podziękowała mu z
uśmiechem. Przez moment zamarzył, by rozpuściła włosy lub by mógł
zobaczyć je rozrzucone na poduszce... Zaraz jednak przegonił te myśli.
Wędrowali po salach galerii, oglądając obrazy i prowadząc
konwencjonalną rozmowę. Rance dostrzegał niepewność w oczach swojej
towarzyszki, gdy tylko napomykał o czymś bardziej osobistym. Kiedy zapytał,
gdzie wcześniej mieszkała, wymieniła nazwę Laguna Beach i nic więcej. Gdy
dociekał, czemu zamieniła słoneczną Kalifornię na deszczowy Oregon, bąknęła
tylko, że nie lubi tłoku, lecz tak naprawdę unikała odpowiedzi. Kiedy zapytał o
rodzinę, w ogóle zmieniła temat.
R S
- 25 -
Rance czuł narastającą frustrację. Bardzo chciał dowiedzieć się o Darvi
Stanton czegoś więcej. Czemu tak często reagowała gniewem i przybierała
obronną postawę? Wziął ją za rękę i poprowadził do tylnego wyjścia.
- Gorąco tutaj. Odetchnijmy świeżym powietrzem - zaproponował.
Noc była piękna. Darvi odetchnęła głęboko. Zanim zdała sobie sprawę, co
się dzieje, Rance otoczył ją ramieniem i przytulił do siebie. Jego dotknięcie
miało w sobie niezwykły magnetyzm. Zapach męskiej wody po goleniu działał
na zmysły. Darvi poczuła, że mur, którym odgradzała się od świata, zaczyna
pękać. Przez moment pozwalała się przytulać. Czuła rosnące napięcie
mężczyzny. Było jej tak dobrze w objęciu Rance'a, że nie chciała się z niego
wyzwalać. Oparła głowę na ramieniu swojego towarzysza i przymknęła oczy.
Rance widział, że się rozluźniła, jakby przestała z nim walczyć. Tak go to
zdziwiło, że aż chciał się cofnąć. Czuł jej ciepło, dotyk pełnych kobiecych piersi
i nagle przypomniał mu się staniczek, który trzymał niedawno w palcach.
- Już późno. - Darvi ocknęła się pierwsza. - Chyba wystarczy tego
świeżego powietrza - powiedziała lekko schrypniętym głosem.
Mimo chłodnego powiewu od oceanu miała rozpaloną twarz. Na widok
jej rumieńców Rance'owi pociemniały oczy.
- Masz rację. Chyba pora zakończyć to miłe spotkanie.
Mówiąc to objął ją mocniej i pocałował.
Gdy tylko dotknął ustami warg Darvi, pocałunek nabrzmiał namiętnością.
Odpowiedziała z równym żarem, lecz trwało to tylko chwilę, bo zaraz odsunęła
się gwałtownie.
- Co robisz? - spytała gniewnie. - Co to ma znaczyć?
- Jeśli nie wiesz, chyba coś źle zrobiłem - odparł Rance z lekkim
sarkazmem.
- Świetnie wiesz, o co mi chodzi.
- Pocałowałem cię, bo myślałem, że tego pragniesz. Ja w każdym razie
miałem na to ogromną ochotę - powiedział, opierając się o ścianę.
R S
- 26 -
- Kiedy naprawdę zechcę, dam ci znać - krzyknęła rozzłoszczona Darvi i
szybko ruszyła ku drzwiom galerii.
Rance nie zamierzał w ten sposób kończyć ich spotkania. Pozwolił, by
wietrzyk znad oceanu ochłodził mu rozpaloną głowę. Czyżby źle zrozumiał
język ciała Darvi? Niemożliwe. Przecież odpowiadała na jego pocałunek tak
namiętnie.
Darvi wsiadła do swego samochodu. Łzy spływały jej po policzkach.
Pocałunek Rance'a poruszył ją do głębi. Pragnęła nań odpowiedzieć, zaspokoić
żądzę, a potem strach wziął górę i znów schowała się w swojej ochronnej
skorupie.
Ruszyła z miejsca, a jej zmysły zaczęły toczyć wewnętrzną walkę z
rozsądkiem na każde wspomnienie o tym mężczyźnie. Ogarnął ją strach na myśl
o tym, co zrobiłby, gdyby poznał jej przeszłość.
Rance'a natychmiast opuszczała senność, gdy tylko zaczynał rozmyślać o
Darvi. Nie rozumiał, dlaczego ta dziewczyna przez chwilę pozostawała w jego
ramionach, a zaraz potem zareagowała gniewem. Dotychczas jego kontakty z
kobietami ograniczały się do małych flirtów. Zastanawiał się, czy Darvi jest
warta tylu wysiłków, które podejmował, by przebić się przez mur, jakim się
otoczyła. Czy za tą osłoną mogło się kryć coś niezwykłego? Przypomniał sobie
jej uśmiech w chwili, gdy Carl ich sobie przedstawiał, entuzjazm w pracy, strach
i niepewność, okazane w sypialni, kiedy z nią frywolnie żartował, ciepło jej
ciała w objęciach i odruch namiętności podczas pocałunku. Tak, rzeczywiście
tkwiło w niej coś niezwykłego. W końcu zasnął pogrążony w marzeniach o
rudowłosej witrażystce.
Następnego ranka po niemal bezsennej nocy Darvi została chwilę dłużej
w łóżku. Czuła się wyczerpana jak po ciężkiej pracy. Przesunęła palcami po
wargach, szukając śladów wczorajszego pocałunku, który tak bardzo ją
poruszył. Przymknęła oczy, by powtórzyć w pamięci przeżycia sprzed paru
R S
- 27 -
godzin. W jej wyobraźni pojawiła się twarz Rance'a. Darvi szybko uniosła
powieki i zmusiła się, by wstać. Gdy kończyła się czesać, zadzwonił telefon.
- Amy! A to niespodzianka! Czyżbym zapomniała za coś zapłacić?
- Skądże! - roześmiała się przyjaciółka. - Chodzi o to, że dziś jest otwarcie
sezonu rozgrywek softballowych. O pierwszej. Frank ma zamiar grać, więc
pomyślałam, że może byśmy razem pokibicowały jego drużynie. Jesteś nowa w
Sandy Cove, więc nie wiesz, że wszyscy są zaproszeni.
- Może być zabawnie. Przyjmuję zaproszenie - odparła Darvi.
- Świetnie. Wpadniemy po ciebie o dwunastej. Po grze urządzamy zawsze
piknik. Mogłabyś przygotować sałatkę kartoflaną na jakieś dwanaście osób?
- Do południa? - przeraziła się Darvi.
- Jeśli chcesz, przynieś coś innego. Ja zrobię sałatkę.
- Nie, nie, jakoś sobie poradzę. Do zobaczenia o dwunastej.
Odłożywszy słuchawkę, Darvi spojrzała na zegarek i uświadomiła sobie,
że powinna natychmiast pójść do sklepu.
W południe Amy, Frank, Bobby i Darvi przyjechali do parku.
Darvi z ciekawością rozglądała się wśród graczy, których większość znała
z widzenia. Potem zauważyła auto Rance'a zajeżdżające na parking. Ob-
serwowała, jak wysiadł z niego i otworzył drzwi od strony pasażera, by z
samochodu mogła się wydostać młoda blondynka. Kilku graczy zawołało coś do
niego na powitanie, a on pomachał im ręką.
- To Rance i Staci - wyjaśniła Amy. - Zjedzą z nami lunch po
rozgrywkach. Rance jest jednym z organizatorów całego przedsięwzięcia -
ciągnęła. - Od dziesięciu lat tym się zajmuje.
- To miłe - odrzekła obojętnie Darvi.
Przez cały czas przyglądała się Staci, która nie mogła mieć więcej niż
dziewiętnaście lat. Co on robi z taką dzierlatką, pomyślała. Wszyscy ją tutaj
znają. Chyba ci dwoje muszą się regularnie spotykać. Co ich łączy? Głupie
pytanie! Pewnie spędzają czas w łóżku. Darvi z zaskoczeniem uświadomiła
R S
- 28 -
sobie, że się rumieni. Spostrzegła, że Bobby wpatruje się w Staci jak zakochany
szczeniak. To on powinien się umawiać z tą dziewczyną, nie Rance. W końcu to
nie moja sprawa, czy Coulter spotyka się z tą smarkulą, uznała w myślach.
Przecież jeden pocałunek niczego nie zmienił w ich stosunkach, które nadal
pozostawały czysto profesjonalne.
Rozpoczynająca się gra wyrwała ją z tych rozmyślań. Obie drużyny miały
zażartych kibiców. Rance grał na pierwszej bazie. Miał na sobie krótkie spoden-
ki i sportową podkoszulkę. Widać było, jak wspaniale jest zbudowany i opalony.
Przypomniała sobie, co mówił o pobycie na Hawajach. Przez wycięcie koszulki
widać było gęste, jasne włosy na jego piersi. Darvi poczuła, że ogarnia ją
podniecenie.
Spojrzała w drugą stronę, by zatrzymać wzrok na jego młodej
towarzyszce, która również była wspaniale opalona. Darvi doznała
nieprzyjemnego skurczu serca na myśl o tym, że ta para spędziła razem dwa
tygodnie na Hawajach. Nie mogła uwierzyć, iż czuje zazdrość.
Gra zakończyła się zwycięstwem gospodarzy. Wygrali bez trudu, a Rance
bardzo się do tego przyczynił. Darvi nie mogła patrzeć, jak po zakończonej grze
Staci rzuciła się mężczyźnie na szyję i uściskała go serdecznie. Oboje podeszli
do piknikowego stołu. Zaraz za nimi pojawili się Frank i Bobby.
- Amy, kochanie, wszystko wygląda tak smakowicie. Jestem głodny. -
Frank sięgnął po oliwki i marchewkę. - Stary, gdzie piwo? - zwrócił się do
Rance'a.
- W samochodzie. Zaraz przyniosę.
- Pomóc ci?
- Poradzę sobie. Zaraz wrócę.
Amy wyciągnęła rękę do stojącej samotnie Staci.
- Chodź tu, moja droga, i poznaj Darvi.
Gdy dziewczyna podeszła bliżej, Darvi mogła podziwiać urodę
niebieskookiej blondynki. Była bardzo młoda. Mogła mieć najwyżej
R S
- 29 -
osiemnaście lat. Wyglądało na to, że wszyscy ją tu znali, a Bobby wprost nie
odrywał od niej oczu.
- Darvi Stanton, Staci Galbraith - przedstawiła je sobie Amy. - Staci
mieszka w Portland, a Darvi niedawno się tu osiedliła. Pracuje z Rance'em przy
wykończeniu zajazdu.
- Miło cię poznać, Staci. - Darvi zmusiła się do uśmiechu. - Jesteś pięknie
opalona. Ale nie opalałaś się chyba w Portland o tej porze roku.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała panienka z uśmiechem. - Właśnie
wróciliśmy z Hawajów. Spędziliśmy tam dwa wspaniałe tygodnie. Byłaś tam
kiedyś? Bo ja po raz pierwszy.
Darvi chłonęła każde jej słowo. A więc pojechali razem! Rance wziął ją
ze sobą na Hawaje...
- Tak, byłam tam dwa razy - odrzekła. - Świetne miejsce do wypoczynku
- Hej! - rozległ się okrzyk Rance'a. - To ciężkie. Może mi ktoś pomoże?
Bobby podbiegł do auta i obaj przydźwigali przenośną lodówkę pełną
piwa. Frank rozdzielił puszki między siebie i Rance'a. Szybko opróżnili po
jednej i westchnęli rozkosznie, a potem roześmieli się równocześnie. Wszyscy
prócz Darvi także wybuchnęli śmiechem.
- To ich niemądry zwyczaj. Zawsze robią to po meczu - wyjaśniła Amy. -
Taki męski rytuał.
- Kochanie, my nie urządzamy sobie kpin z babskich zwyczajów - wtrącił
się Frank.
- To dlatego, mój drogi mężu, że kobiety nie wprowadzają żadnych
głupich, damskich rytuałów. - Amy pocałowała męża w policzek, a on poklepał
ją przyjaźnie po pupie.
Widać było, że dobrze im z sobą. Darvi poczuła, że staje się zazdrosna,
gdy patrzy na tę małżeńską zażyłość.
R S
- 30 -
Rance zauważył wyraz twarzy Darvi i posłał jej pytające spojrzenie, lecz
umknęła wzrokiem, zażenowana, że przyłapał ją na tak jawnym okazywaniu
uczuć.
- Czy jedzenie gotowe? Jestem głodny - rozległ się głos Jima, który w
czasie meczu stał na trzeciej bazie.
Jim i jego żona, Elaine, zbliżali się do piknikowego stołu.
- Zjadłbym konia z kopytami - oznajmił mężczyzna z potężnym
brzuchem.
- Wyglądasz, jakbyś już to zrobił! - Amy poklepała go po żołądku.
- Ale to było tylko śniadanie. - Elaine przyłączyła się do żartów i wszyscy
roześmieli się wesoło.
Zajęli się jedzeniem, a Rance częstował wszystkich piwem i innymi
napojami. Darvi zauważyła, że Staci, korzystając z nieuwagi Rance'a, sięgnęła
po puszkę z piwem, a on, nawet nie patrząc na dziewczynę, wyjął jej piwo z ręki
i zamienił na napój bezalkoholowy.
- Jestem wystarczająco dorosła, by sama decydować, co chcę pić -
mruknęła Staci.
- Nie wtedy, gdy jesteś ze mną, młoda damo. Gdy dorośniesz na tyle, żeby
sama kupować alkohol w sklepie, wtedy będzie to wyłącznie twoja sprawa.
Staci wzruszyła ramionami, wzięła swój napój i usiadła obok Bobby'ego.
Mężczyźni zaczęli roztrząsać szczegóły gry. Wszyscy byli w świetnych humo-
rach. Widać było, że dobrze się bawili. Darvi nieźle się czuła w tym
towarzystwie i cieszyła się, że przyjęła zaproszenie Amy.
Pod wieczór powiał chłodniejszy wiatr od oceanu. Staci nerwowo
spojrzała na zegarek i podeszła do Rance'a.
- Robi się późno. Odwieziesz mnie?
Darvi spostrzegła szybką wymianę spojrzeń między Amy a Frankiem i
jeszcze szybszą między Frankiem a Rance'em.
R S
- 31 -
- My cię podrzucimy do twojego samochodu, Staci - powiedział Frank,
zbierając rzeczy. - Musimy coś jeszcze załatwić, więc będzie nam po drodze.
Stary, nie mógłbyś odwieźć tych wszystkich klamotów do nas i tam ich
zostawić? - zwrócił się do Rance'a. Po chwili przerwy dodał: - I przy okazji za-
wiózłbyś Darvi do domu.
- Ależ z przyjemnością - zgodził się Coulter. - Tylko jedź ostrożnie -
poprosił Staci. - Zobaczymy się później.
Pocałował dziewczynę w policzek i odprowadził wzrokiem, gdy
odchodziła z rodziną Franka.
- Do widzenia, wujku! - zawołała, wsiadając do samochodu.
- Do widzenia - odpowiedział, machając na pożegnanie.
Nie dał po sobie poznać, że dostrzegł zaskoczenie Darvi.
- To twoja siostrzenica? - Darvi nie mogła powstrzymać się od zadania
pytania.
- Tak, to córka mojej starszej siostry. Całą rodziną spędziliśmy dwa
tygodnie na Hawajach - odparł, udając lekką irytację. - A co ty sobie
pomyślałaś? Staci ma dopiero siedemnaście lat. Przecież nie przyszło ci chyba
do głowy, że mógłbym umawiać się z kimś tak młodym. Ładne masz o mnie
mniemanie. Nie porywam dziewcząt z przedszkola.
Darvi poczuła, że bardzo się rumieni.
- Dlaczego... to znaczy... ja rzeczywiście... nie byłam... - zaczęła
mamrotać, w końcu umilkła, by jeszcze bardziej nie pogarszać sytuacji.
Sama nie wiedziała, czy jest zła, czy zakłopotana. Rance zrobił to
specjalnie, pomyślała. Dokucza mi i drażni się ze mną. Próbuje wywołać
zazdrość. Najbardziej martwiła ją świadomość, że mu się to udało. Po chwili
przyszło jej do głowy, że Frank i Amy od samego początku musieli być
zamieszani w spisek.
Wszystko zostało tak ukartowane, by wracała samochodem Rance'a.
- Całkiem sprytnie to wymyśliłeś - rzekła. - Co masz teraz w planie?
R S
- 32 -
- Nie wiem, o co ci chodzi - odparł Rance z miną niewiniątka. - Sądzę, że
powinniśmy zrobić tu porządek - stwierdził, zbierając puszki. - Będziesz tak pa-
trzeć, czy mi wreszcie pomożesz? - zapytał.
- Jesteś naprawdę niemożliwy - mruknęła, wkładając talerze do koszyka.
Rance postanowił nie komentować tego stwierdzenia. Amy rzeczywiście
dopomogła mu w tej intrydze. Od lat próbowała go z kimś wyswatać, więc z nią
nie było problemu. Gorzej z Frankiem, który dał się namówić do współpracy
dopiero wtedy, gdy Rance zaszantażował go odmową udziału w grze. Frank
opierał się nie dlatego, że miał coś przeciwko Darvi, ale zbyt cenił wolność
przyjaciela i nie chciał go widzieć w jarzmie małżeńskich obowiązków. Oboje z
Amy musieli się mocno natrudzić, by jej mąż wziął udział w spisku.
Rance czuł się trochę winny wobec Staci, ale nigdy nie wykorzystałby jej
w ten sposób, gdyby rano sama nie zadzwoniła z propozycją przyjazdu na mecz.
Domyślił się od razu, że bardziej niż na rozgrywkach zależy jej na spotkaniu z
Bobbym. Więc skoro i tak była już w mieście...
Darvi skończyła zbierać naczynia ze stołu, a Rance wyrzucił wszystkie
śmiecie. Zabrali przenośną lodówkę i koszyk. Po drodze zostawili naczynia w
domu Amy i Franka.
- Poczekaj tutaj - rzekł Rance, wysiadając z auta. - Zaniosę to do kuchni i
zaraz wracam.
Darvi odprowadziła go wzrokiem. Pomyślała, że widzi go w wyobraźni
nawet wtedy, gdy już dawno zniknął za rogiem. Przeniknął ją nerwowy dreszcz,
gdy tak czekała na niego w aucie.
Wróciła myślą do czasów sprzed trzech lat, kiedy Jerry Peterson po raz
pierwszy wszedł do jej pracowni w Laguna Beach. Od razu zwróciła uwagę na
ciemne włosy i oczy tego mężczyzny. Zaczęli się spotykać na lunchach, czasem
po pracy szli do kina lub na wystawę. W końcu zostali kochankami. Ilekroć
Darvi próbowała mówić z Jerrym o przyszłości, zmieniał temat i zasypywał ją
pięknymi słówkami, w których nie było żadnej treści. Powinna zacząć coś
R S
- 33 -
podejrzewać, lecz zbyt była nim oczarowana. Tak wspaniale i po męsku
okazywał zainteresowanie jej osobą...
Posiadanie kochanka było dla niej czymś nowym. Nigdy wcześniej nie
kochała się z mężczyzną w taki sposób, w jaki robiła to z Jerrym. Nie była
oczywiście dziewicą, tylko bardzo niedoświadczoną dziewczyną, a on okazał się
świetnym nauczycielem. Gdy teraz o tym myślała, zdawała sobie sprawę, że ich
stosunek służył głównie jego przyjemności. A potem, tej strasznej nocy...
Przez otwarte okno ktoś delikatnie dotknął policzka Darvi i męski głos
wyrwał ją z zamyślenia.
- Gdzie byłaś? Wyraz twojej twarzy świadczy o tym, że tysiące mil stąd.
Oczyszczałaś duszę?
Rance stał oparty o auto tuż przy drzwiach od strony pasażera i uważnie
wpatrywał się w szmaragdowe oczy Darvi.
- Naprawdę jestem dobrym słuchaczem - zapewnił.
R S
- 34 -
ROZDZIAŁ CZWARTY
Darvi spojrzała mu w oczy, z których ulotniła się gdzieś cała arogancja.
Wzrok Rance'a wyrażał troskę i chęć zrozumienia. Zadrżała. Bardzo chciała
podzielić się z kimś swoim bólem, lecz wiedziała, iż nie potrafi się na to zdobyć.
Tajemnica była straszna, a ona nikomu nie ufała na tyle, by o tym porozmawiać.
Ogarnął ją strach, który nakazywał schronić się za murem milczenia. Tym
razem jednak uczyniła to bez gniewu.
Rance czytał z jej twarzy. Widział cały niepokój i błaganie o
wyrozumiałość, malujące się w jej wzroku. W końcu pojął, że po raz kolejny
zdecydowała się ukryć prawdziwe odczucia za nieprzeniknioną maską.
- Nic mi nie jest - rzekła i dodała miękko: - Dziękuję, może innym
razem...
Rance poprawił niesforny kosmyk włosów Darvi, ujął ją pod brodę tak, by
nie umknęła mu wzrokiem.
- Co cię zraniło aż tak głęboko, że ukryłaś się w sobie przed całym
światem? - zapytał, lecz nie uzyskał odpowiedzi. - Lepiej odwiozę cię do domu -
zdecydował, siadając za kierownicą. - Robi się chłodno - dorzucił, ogarniając
wzrokiem długie nogi dziewczyny w szortach i okrywającą ją cieniutką blu-
zeczkę. - Nie jesteś odpowiednio ubrana na taką temperaturę.
- Ty też nie - zauważyła Darvi ze słabym uśmiechem.
Gdy dojechali na miejsce, Rance odprowadził ją do drzwi i pomógł
uporać się z zamkiem. Otworzył i stwierdziwszy, że wewnątrz wszystko jest w
porządku, cofnął się za próg, by przepuścić Darvi przed sobą. Potem wszedł do
środka i zamknął drzwi.
Darvi nie miała zamiaru go zapraszać, szczególnie po tym, jak sobie
dzisiaj z niej zakpił na pikniku. W głębi duszy jednak sprawiało jej
R S
- 35 -
przyjemność, że wymyślił całą intrygę, byle tylko odwieźć ją do domu.
Wybaczyła nawet Amy i Frankowi, że wzięli udział w tym spisku.
- Napijesz się kawy albo herbaty? Zajmie mi to tylko chwilę - zapewniła
go z uśmiechem.
- Z przyjemnością. Poproszę o kawę, jeśli nie sprawi ci to kłopotu -
powiedział, mile zaskoczony propozycją.
- Rozgość się. Zaraz wrócę.
Rance zaczął oglądać szkice witraży rozłożone na biurku. Potem odłożył
je i usiadł na kanapie, omijając z dala sypialnię dziewczyny.
Darvi krzątała się w kuchni, starając się nie rozmyślać o tym, że wpuściła
tego człowieka do swojego mieszkania i że nie miało to nic wspólnego ze spra-
wami zawodowymi. Zdawała sobie sprawę, jak niewiele brakuje, by straciła
panowanie nad sobą i poprosiła kłopotliwego gościa, żeby wyszedł. Ilekroć na
niego spojrzała, ogarniał ją strach i drżały jej ręce. Niemożliwe, żebym się
zakochała, pomyślała. Nigdy mu nie powiem, co przeżyłam, bo z pewnością nie
zrozumie...
Hałas dobiegający z kuchni sprawił, że Rance zerwał się z kanapy, zrobił
kilka kroków i zatrzymał się w drzwiach. Na środku pomieszczenia stała Darvi,
a taca i rozbite filiżanki leżały u jej stóp. Na twarzy dziewczyny malowała się
panika, łzy spływały po policzkach. Trzęsła się cała jak w gorączce.
Rance zawahał się przez chwilę, nie wiedząc, co robić. Darvi wyraźnie
potrzebowała pomocy. Podszedł bliżej, objął ją i przytulił. Pogłaskał po głowie i
skłonił, by przylgnęła twarzą do jego piersi. Czuł, jak drżała.
Po dłuższej chwili milczenia dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i
odchyliła się nieco do tyłu, by całą sobą poczuć męskie ciało. Nie była pewna,
czemu to robi, wiedziała jedynie, iż nie powinno się to nigdy więcej powtórzyć.
Gdy spróbowała się uwolnić, Rance wzmocnił uścisk.
- Nie, już nie uciekniesz - powiedział.
R S
- 36 -
Darvi zbierało się na płacz. Ostatnim wysiłkiem woli postanowiła zdobyć
się na stanowczość. Zacisnęła pięści, by odepchnąć go od siebie.
- Jak śmiesz trzymać mnie w taki sposób? Ile razy mam powtarzać, że nic
mi nie jest - zawołała.
- Chyba będziesz musiała długo to robić, bo inaczej ci nie uwierzę -
odparł spokojnie Rance, uniósł rękę i wyjął klamerkę z jej włosów, sprawiając,
że rozsypały się po ramionach.
Czuł, jak Darvi rozluźnia się, gdy przeczesywał dłonią długie, miedzianej
barwy pasma.
- Chodź, pójdziemy do pokoju - zaproponował, popychając ją lekko ku
drzwiom.
- Nie, zaczekaj. - Darvi gwałtownie próbowała zmienić nastrój, który
wydawał się jej nadto intymny. - Ja... - szepnęła, gdy jej wzrok zatrzymał się na
rozbitych filiżankach - muszę posprzątać.
- Chodź. - Rance łagodnym, ale stanowczym ruchem wyprowadził Darvi
z kuchni, posadził na kanapie i spojrzał głęboko w oczy.
- Teraz zacznij od początku. Powiedz, co się stało.
Nagle poczuła się bezpieczna, otoczona czyjąś troską. Było jej dobrze z
tym dawno nie doświadczanym uczuciem. Jednak zdawała sobie sprawę, że
włączenie Rance'a w jej życie musi się skończyć tylko bolesnym
rozczarowaniem. Łzy napłynęły jej do oczu na myśl o tym, co przeżyła. W
głowie kłębiły się bolesne myśli. Jak mu to powiem? Lekarz twierdził, że to nie
moja wina i nie powinnam obciążać się odpowiedzialnością, ale nie miał racji.
Psycholog też się mylił. Jak ja mu powiem, że odpowiadam za śmierć własnego
dziecka! Rozpłakała się.
Rance'owi też niewiele brakowało, by wpaść w panikę. Nie przywykł
nikogo pocieszać i podtrzymywać na duchu. Czuł się nieswojo, gdy delikatnie
przytulał głowę Darvi i gładził jej włosy.
R S
- 37 -
- Cokolwiek to jest, nie powinnaś dłużej dźwigać tego sama - powiedział
łagodnie.
- Naciskasz na mnie od samego początku. Myślę, że nie powinniśmy...
- Dobrze, nie musimy teraz o tym mówić. Posiedzimy sobie razem, aż się
uspokoisz - zaproponował Rance, obejmując ją łagodnie, by nie czuła żadnej
presji.
Ciepłe słowa przyniosły Darvi ulgę. Rozluźniła się w ramionach Rance'a.
Potrafił być miły, kiedy chciał. I bardzo pociągający. Powieki zaczęły jej ciążyć.
Poczuła, że ogarnia ją senność. Zasnęła z myślą, że mogłaby mu zaufać,
uwierzyć, iż jej nie porzuci, jeśli pozna prawdę.
Rance patrzył, jak Darvi zapada w sen. Z długimi, rudymi włosami
okalającymi twarz była naprawdę piękna. Jeszcze raz zadał sobie pytanie, czemu
opuściła Kalifornię. Musiała przed czymś uciekać. Nie miał pojęcia, dlaczego,
ale uznał, że musi jej pomóc pozbyć się złych wspomnień. Zdrętwiał w
niewygodnej pozycji, lecz nie wypuścił Darvi z objęć. Nie drgnął, by nie
zakłócić jej snu.
Dziewczyna niespokojnie poruszyła głową, jakby walczyła z czymś prze-
rażającym, mamrotała coś przez sen, lecz Rance niczego nie zrozumiał. Przytulił
ją mocniej i ukołysał w ramionach. Miękkim głosem powiedział, że wszystko
jest w porządku, i pogładził po głowie.
Oddech Darvi wrócił do normy, uspokoiła się pod wpływem jego głosu.
Rance zaczął się zastanawiać, czy nie bierze na siebie więcej, niż będzie mógł
udźwignąć. Poczuł wewnętrzne ciepło na myśl o tym, że ktoś go potrzebuje.
Jednak do końca nie miał pewności, czy na pewno słusznie postępuje.
Zapadł zmierzch. Pokój rozświetlał tylko blask księżyca. Rance poruszył
się i natychmiast wzmocnił uścisk, by Darvi nie wysunęła mu się z ramion.
Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała w ciemność. Wróciła jej świadomość,
poczuła się zmieszana.
- Która godzina? - zapytała. - Jak długo spałam? Czemu jest tak ciemno?
R S
- 38 -
- Po kolei. Jest ósma, spałaś prawie półtorej godziny, a ja nie chciałem cię
budzić zapalaniem światła.
Odgarnął włosy z jej policzka.
- Lubię, kiedy są rozpuszczone - powiedział.
W pierwszej chwili Darvi ogarnął strach. Zapragnęła natychmiast
przywrócić odpowiedni dystans, lecz nie mogła się poruszyć.
- Nie rozpuszczam włosów, bo mi przeszkadzają w pracy. Kiedyś
przylgnęły do witraża i musiałam obciąć końce. Myślę, że trzeba zapalić światło
- powiedziała w końcu.
Rance uwolnił ją z objęć, wstał, rozprostował mięśnie, zapalił lampę
stojącą na stoliku i rozejrzał się dokoła.
- Chłodno tutaj. Gdzie masz regulator ogrzewania?
- W holu.
Darvi zadrżała z zimna, patrząc na swoje gołe nogi i ramiona. Do tej pory
nie czuła chłodu, przytulona do Rance'a.
- Jeśli pozwolisz, zostawię cię na chwilę i przebiorę się. Zaraz wrócę.
Pobiegła do sypialni, zamknęła za sobą drzwi i rzuciła się na łóżko. W co
ja się pakuję! pomyślała. Po chwili wstała, wciągnęła na siebie stare dżinsy,
ciepły sweter i grube skarpety. Przez cały czas próbowała uporządkować
sprzeczne myśli.
Wiedziała, że Rance miał rację. Nie mogła bez przerwy uciekać przed
życiem. Pora stawić czoło lękom. To, że jej związek z Jerrym Petersonem przy-
niósł bolesne rozczarowanie, nie oznaczało, że następny musi skończyć się tak
samo. Teraz jest przecież dojrzalszą, o wiele mądrzejszą kobietą.
Przypomniała sobie pocałunek na patio w galerii. Rance dobrze odczytał
jej pragnienia. Chciała tego pocałunku, a potem się przestraszyła. Pragnęła tego
człowieka, który równocześnie śmiertelnie ją przerażał.
R S
- 39 -
Odetchnęła głęboko, by się uspokoić. Pomyślała, że związek z Rance'em
nie może zranić jej głębiej niż utrata dziecka... lub to, co zrobił jej Jerry. Wyszła
z sypialni i wróciła do kuchni.
Rance stał przed otwartą lodówką. Sięgnął do środka i wydobył białe
wino. Napełnił nim kieliszek i wypił. Zdążył już posprzątać rozlaną kawę i
rozbite filiżanki.
- Mnie też możesz nalać wina - zdecydowała Darvi, przesuwając
wzrokiem po muskularnym ciele swego gościa.
Rance był naprawdę pociągającym mężczyzną. Sporo czasu musiało
minąć, nim przyznała, że wywarł na niej duże wrażenie. Nie mogła dłużej
tłumić pragnień. A nuż Rance będzie w stanie wszystko zrozumieć...
Potrząsnęła głową, by przerwać rozmyślania. Wiedziała już, że gotowa
jest opowiedzieć mu o Jerrym, o dziecku, o wszystkim. Ale zrobi to dopiero
wtedy, gdy się upewni, że Rance'owi można zaufać, a to nie będzie łatwe.
Rance obrzucił Darvi uważnym wzrokiem, wychwytując każdy niuans w
jej wyglądzie. Wyszczotkowała włosy i rozpuściła je. I miała inny wyraz oczu.
Była chyba spokojniejsza i jakby bardziej otwarta. Rance trochę przestraszył się
tej zmiany. Sięgnął po następny kieliszek z winem. Nie bardzo wiedział, jak się
zachować w tej sytuacji.
- Posprzątałem w kuchni - powiedział nieswoim głosem, podając Darvi
kieliszek.
Od razu spostrzegł, że się zarumieniła. Darvi też zorientowała się w
zmianie nastroju Rance'a i nie umiała sobie tego wytłumaczyć.
- Przepraszam za...
- Daj spokój - przerwał i wziął ją za rękę. - Usiądźmy i porozmawiajmy -
zaproponował, sadzając Darvi na kanapie.
Sam usiadł obok ze świadomością, że porusza się po całkiem nieznanym
gruncie i musi uzbroić się w cierpliwość.
Darvi nerwowo bawiła się kieliszkiem.
R S
- 40 -
- O czym chcesz mówić? - spytała w końcu.
- O tobie - odrzekł spokojnie Rance, a jego głos zdawał się wyprany z
wszelkiej poufałości.
Widać było, że zmaga się sam ze sobą, zaniepokojony zdenerwowaniem
dziewczyny.
Darvi nabrała tchu i zaczęła mówić. Początkowo przybrała postawę
obronną.
- Miałam pełną kontrolę nad własnym życiem, dopóki nie spotkałam
ciebie. Nie jestem małą, bezradną dziewczynką, która płacze z byle powodu.
Zawsze sama dawałam sobie radę. Prosisz o zbyt dużo. - Łzy zakręciły się jej w
oczach, gdy poczuła, że zaraz runie odgradzający ją od świata mur. - Po prostu
nie mogę o sobie mówić, przynajmniej nie o wszystkim i jeszcze nie teraz.
Proszę, nie ponaglaj mnie. To bardzo trudne i... bolesne.
- Ależ ja cię nie ponaglam... - zaczął Rance schrypniętym głosem, a reszta
słów utkwiła mu w gardle.
Przesunął ręką po włosach i pomyślał, że nie zdawał sobie sprawy, iż
Darvi odbiera to w ten sposób, a jej sekret jest aż tak bolesny. Powinien wycofać
się i dać jej odetchnąć. Powie mu o wszystkim, gdy poczuje się do tego gotowa.
Zegar wybił północ. Wyglądało na to, że spędzili cztery godziny na
przyjacielskiej rozmowie. Darvi okazała się zupełnie inną osobą, gdy
konwersacja przestała dotyczyć tematów osobistych. Potrafiła być otwarta i
dowcipna. Rance wielokrotnie zdumiewał się, ile uroku ukrywała pod codzienną
maską nieprzystępności.
- Jak późno - powiedział, usłyszawszy uderzenia zegara. Spojrzał na
Darvi tęsknym wzrokiem, lecz szybko wrócił do rzeczywistości. - Lepiej już
pójdę. Powinnaś się przespać. - Razem podeszli do drzwi. - Jeśli nie zabrałbym
auta spod twego domu, całe miasto miałoby o czym plotkować przy śniadaniu.
Oparł się o drzwi, ujął w dłonie twarz Darvi i musnął ustami jej
rozchylone wargi. Pogłębił pocałunek, delektując się dotknięciami jej języka.
R S
- 41 -
Czuł, że Darvi coraz szybciej oddycha i przytula się do niego całym ciałem.
Ogarnęła go namiętność. Wiedział, że muszą przestać, bo za chwilę będzie za
późno.
Darvi słabła w jego objęciach.
Pozwalała na coraz gorętsze, głębsze pocałunki. Syciła się smakiem jego
języka. Rance budził w niej nieznane uczucia. Odchyliła głowę, by ujrzeć
pociemniałe od pożądania oczy. Z trudem wydobyła głos z gardła.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli... - zadrżała, bo Rance jeszcze raz musnął
jej usta - pójdziesz, zanim zrobi się za późno.
Rance znowu ją pocałował, tym razem tak gorąco, że ugięły się pod nią
kolana.
- Tak, masz rację - przyznał.
Wypuścił Darvi z objęć, jeszcze raz ujął jej twarz w dłonie i głęboko
spojrzał w oczy.
- Jesteś nadzwyczajna - powiedział.
- Dziękuję. Dziękuję, że próbowałeś mnie zrozumieć.
- O niczym jeszcze nie porozmawialiśmy i nie sądź, że się wykpisz
pocałunkami - powiedział już innym tonem.
Darvi zaskoczyła ta zmiana. Natychmiast skryła się w swej skorupie i
zareagowała gniewem.
- Ja? Nie ja zaczęłam cię całować...
- Lepiej naprawdę już pójdę.
Otworzył drzwi, wybiegł na zewnątrz i zaraz odjechał.
Darvi oparła się o ścianę i przymknęła oczy. Położyła palce na wargach.
Nie rozumiała, co się stało. Wszystko układało się tak dobrze, a potem Rance
nagle wrócił do swojej aroganckiej pozy.
Poszła do sypialni, szybko rozebrała się i wśliznęła do łóżka. Zamknęła
oczy, zastanawiając się, czym spowodowała tak drastyczną zmianę w jego
zachowaniu. Nie znalazłszy odpowiedzi, zapadła w niespokojny sen.
R S
- 42 -
Rance wjechał samochodem do garażu i przez dłuższą chwilę nie ruszał
się zza kierownicy. Miał sobie za złe sposób, w jaki rozstał się z Darvi. Nie
zasłużyła na to. Właściwie nie wiedział, czemu tak się zachował. Próbował
jakoś zracjonalizować wszystko, co zaszło tego wieczora. Uświadomił sobie, że
nie do końca panuje nad sytuacją. Po raz pierwszy od czasu rozwodu zapragnął
dowiedzieć się czegoś o przeżyciach kobiety, która go zainteresowała. Ale czy
naprawdę chciał jej pomóc? A może kierowała nim tylko niezdrowa ciekawość
dotycząca bolesnej przeszłości tej dziewczyny?
W końcu wysiadł z auta, ale, zamiast do domu, poszedł do warsztatu.
Pomyślał, że praca podziała nań uspokajająco. Musiał przestać myśleć o Darvi.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Darvi przeciągnęła się i obróciła na brzuch. Za oknem świeciło poranne
słońce. Zapowiadał się kolejny ciepły dzień. Powędrowała myślami do Rance'a
Coultera. Tej nocy zdecydowała się mu zaufać. Postanowiła tak jeszcze przed
jego nieoczekiwanym odjazdem. Być może jednak podjęła tę decyzję zbyt
pochopnie.
W blasku poranka zmieniła zdanie na temat tego człowieka. Wróciło
przeświadczenie o jego arogancji, choć nie umiała zapomnieć i o tym, że potrafił
okazywać czułość oraz zrozumienie. Jaki był naprawdę? Przesunęła opuszkami
palców po ustach, przypominając sobie smak jego pocałunków, i uśmiechnęła
się leciutko. A jednak mu zaufam, pomyślała.
Wstała w wyjątkowo dobrym nastroju. Czuła, że rozpiera ją energia.
Rance otworzył oczy, spojrzał na zegarek. Wyszedł z warsztatu dopiero
około piątej rano. Teraz dochodziła jedenasta. Uznał, że sześć godzin snu w
zupełności wystarczy, i poszedł pod prysznic. Gorąca woda rozgrzała mięśnie.
Po pierwszym meczu w sezonie jak zwykle czuł się rozbity. W ogóle nie
R S
- 43 -
przyjmował do wiadomości, że z wiekiem będzie mu coraz trudniej biegać po
boisku. Ubrał się szybko i sięgnął po telefon. Z niecierpliwością czekał, aż
Darvi podniesie słuchawkę.
Na dźwięk jego głosu Darvi przeniknął dreszcz i ogarnęła fala gorąca.
- Jadłaś śniadanie? Spojrzała na zegarek.
- Śniadanie? Dochodzi dwunasta. Dopiero wstałeś?
- Nie żartuj! Oczywiście, że nie. Miałem na myśli południowy posiłek.
- Nie, jeszcze nie jadłam. Roześmiała się.
- Świetnie. Wpadnę po ciebie za kwadrans. Rance odłożył słuchawkę, nim
Darvi zdążyła odpowiedzieć.
Wydawało się, że całe miasto cieszy się wspaniałą, słoneczną pogodą. Na
restauracyjnym patio nie było ani jednego wolnego stolika. Rance i Darvi
torowali sobie drogę do stołu na sześć osób tuż przy barierce. Siedzieli tam już
Amy, Frank, Jim i Elaine, rozkoszując się niedzielnym kieliszkiem szampana.
- Jak widzisz, czekaliśmy na was! - zawołał Frank na widok Rance'a,
unosząc w górę niemal pusty kieliszek.
Lekko zmieszany spojrzał na Darvi. Wyraźnie czuł się winny z powodu
wczorajszej intrygi. Promienny uśmiech dziewczyny sprawił, iż Frank
zrozumiał, że został rozgrzeszony.
Jim nalał szampana i wzniesiono toast. Rance trącił się z Darvi
kieliszkiem i wypił łyk wina, nie spuszczając z niej wzroku, a ona zarumieniła
się, spuściła wzrok i podniosła napój do ust. Amy i Frank wymienili znaczące
spojrzenia. Wszyscy byli w doskonałych humorach. Jim dwukrotnie podchodził
do bufetu po dodatkowe porcje. Gdy podniósł się po raz trzeci, Elaine
powstrzymała go stanowczym ruchem.
- Wystarczy - powiedziała.
- Ależ kochanie, ciągle jestem głodny.
- Przygotuję ci coś w domu - obiecała Elaine z westchnieniem, a
rozczarowany Jim opadł na krzesło.
R S
- 44 -
Amy dotknęła kolanem nogi Franka, a gdy mąż na nią spojrzał, wskazała
wzrokiem na Darvi i Rance'a. Frank odpowiedział uśmiechem.
Podczas posiłku Rance Coulter przesuwał nieznacznie swoje krzesło
coraz bliżej krzesła Darvi. Jego prawa ręka i jej lewa, ukryte pod stołem, splotły
się palcami w uścisku.
Po pewnym czasie Jim i jego żona pożegnali przyjaciół.
- Nakarmię go w domu. Zjadł dziś tylko dwa posiłki, a już dochodzi druga
- rzekła z westchnieniem Elaine.
- Muszę dbać o kondycję - roześmiał się Jim.
W końcu Amy również sięgnęła po torebkę i podniosła się z miejsca.
- Żałuję, że was opuszczamy, ale mamy dziś jeszcze coś do załatwienia -
oznajmiła.
- Co takiego? - zdziwił się jej mąż, na co Amy odpowiedziała mu wiele
mówiącym spojrzeniem.
- Ach, prawda! - zawołał Frank, zrywając się na równe nogi.
Darvi i Rance zostali sami.
- Chcesz jeszcze coś zjeść lub wypić? - zapytał Rance, patrząc swojej
towarzyszce w oczy.
- Nic więcej już nie zmieszczę - powiedziała Darvi, odsuwając filiżankę i
talerzyk.
Ich spojrzenia się spotkały, a Darvi poczuła, że jej puls zaczyna bić
przyśpieszonym rytmem.
- To może już pójdziemy? - zaproponował Rance.
Gdy Darvi, wstała, otoczył ją ramieniem i wyprowadził z gwarnej
restauracji. Przy samochodzie objął ją i przycisnął do drzwi auta. Przez chwilę
spoglądał w zielone oczy, potem pochylił się ku jej ustom. Darvi zawahała się
przez moment, gdy musnęli się wargami. Odchyliła głowę.
- Co ty sobie myślisz, zachowując się w ten sposób w publicznym
miejscu? Wydawało mi się, iż nie masz ochoty dostać się na ludzkie języki.
R S
- 45 -
Rance pogładził ją po policzku.
- Za późno - stwierdził. - Nie zauważyłaś, jak szybko zostaliśmy sami,
kociaczku?
Kociaczku? Darvi zesztywniała. W ten sam sposób mówił do niej Jerry
Peterson.
- Co się stało? - spytał Rance, zauważywszy reakcję dziewczyny.
- Nic - odparła Darvi, cofając się o krok.
Rance stracił cierpliwość. Ujął ją za ramiona i uwięził przy aucie tak, że
nie mogła się poruszyć.
- Nie myśl sobie, że tym słówkiem zdołasz się wymigać i po prostu sobie
pójdziesz. Co takiego powiedziałem, że zmieniłaś się na twarzy?
- Nie jestem twoim kociaczkiem ani niczym, czym można by się bawić -
odpowiedziała.
We wzroku Rance'a pojawiło się poczucie winy, gdy pojął, jak Darvi
odebrała jego słowa. W rzeczywistości nie miał nic zdrożnego na myśli.
Popatrzył na nią uważnie i wziął w objęcia. W pierwszej chwili nie zareagowała,
lecz potem pozwoliła się przytulić.
- Rzeczywiście nie jesteś kociaczkiem - szepnął Darvi do ucha i
pocałował ją delikatnie w policzek. - Źle się wyraziłem, przepraszam.
Rance Coulter rzadko kiedy przepraszał, a już na pewno nie z powodu
jakiegoś niefortunnie użytego słówka.
- Ja też przepraszam. Zrobiłam z igły widły - powiedziała Darvi.
- Czy to wiąże się z twoją przeszłością? Ktoś, jakiś mężczyzna, traktował
cię w taki sposób? - spytał Rance, tuląc Darvi i głaszcząc ją po głowie.
Doskonale wyczuwał jej potrzebę czułości i zrozumienia. Widział, jak
drżała w jego ramionach.
- Wszystko będzie dobrze - ciągnął uspokajająco. - Damy sobie z tym
radę.
R S
- 46 -
Przez chwilę trzymał Darvi w ramionach. W końcu dziewczyna uniosła
głowę i rzekła z nieśmiałym uśmiechem:
- Już wszystko w porządku.
Rance pochylił głowę, delikatnie pocałował ją w usta, potem spojrzał w
jej zafrasowaną twarz, niepewny, jak dużą może wywierać na nią presję, szcze-
gólnie po tym, co zaszło ostatniego wieczora.
- Kim on był? Kim był człowiek, który cię skrzywdził?
Darvi przez moment zawahała się. Przecież postanowiła mu zaufać. Może
nadszedł już czas. Nabrała tchu, by się uspokoić i zaczęła:
- Nazywał się Jerry Peterson. Spotkałam go w pewne upalne popołudnie
trzy lata temu, gdy zajrzał do mojej pracowni w Laguna Beach. Był ode mnie
prawie o dwadzieścia lat starszy... czarujący, dynamiczny... skutecznie
używający swej siły.
Czyżby ten człowiek ją zgwałcił, pomyślał Rance i mimowolnie
wzmocnił uścisk. Serce zabiło mu gwałtowniej. Starał się mówić spokojnie, by
Darvi nie wyciągnęła niewłaściwych wniosków i nie pomyślała, że rozgniewał
się na nią.
- Czy ten Peterson... użył wobec ciebie siły?
- Nie, nic takiego się nie stało. - Przestała opowiadać i wsparła głowę na
jego ramieniu.
Przez chwilę milczeli. Rance nie był pewien, co robić: zachęcać Darvi do
mówienia, czy odwieźć ją do domu. Dziewczyna sama podjęła decyzję.
- Lepiej jedźmy stąd, nim zbiorą się gapie - powiedziała i delikatnie
dotknęła dłonią jego policzka.
Nie wypuścił jej ręki. Dręczyło go przeświadczenie, iż w życiu Darvi
kryje się jakaś straszna tajemnica, która stoi na przeszkodzie ich związkowi.
Dziewczyna nie była mu obojętna, chciał więc dowiedzieć się o niej jak
najwięcej.
- Musimy porozmawiać. Gdzie wolisz jechać: do ciebie czy do mnie?
R S
- 47 -
Na twarzy Darvi odmalowało się wahanie.
- Nim znajdziesz dziesiątki wymówek, pozwól, że coś ci powiem - ciągnął
spokojnie, lecz stanowczo. - Zaraz dokądś pojedziemy i wszystko wyjaśnimy.
W świetle dnia cała sprawa wyda się prostsza. Zobaczysz.
Darvi spuściła wzrok, a gdy znów podniosła głowę, w jej oczach widać
było rezygnację.
- Nie ustąpisz, prawda? Będziesz naciskał tak długo, aż dostaniesz to,
czego chciałeś. A co będzie, jeśli powiem ci całą prawdę, a ty uznasz ją za zbyt
trudną do zniesienia, bo taka jest w rzeczywistości. Jeśli nie będziesz mógł mi
wybaczyć, to co wtedy? Prosisz, bym opowiedziała ci o najstraszniejszym
przeżyciu i ślepo ci zaufała. Możesz mi wierzyć, że słyszałam już wielokrotnie
zapewnienia o takim zaufaniu. Wypowiadano je z dużą dozą szczerości, ale
prawie zawsze spotykał mnie bolesny zawód.
Rance rzeczywiście nie zamierzał ustąpić i Darvi zaczynała wierzyć, że
mężczyzna ma rację, sugerując, by przestała w samotności dźwigać swoją taje-
mnicę, lecz emocjonalnie nie umiała sobie jeszcze z tym poradzić. Bezustannie
toczyła wewnętrzną walkę. W jej oczach błysnęły łzy, we wzroku ciągle ry-
sowała się niepewność. Próbowała coś powiedzieć, lecz nie mogła wydobyć z
siebie głosu.
- Pragnę ci zaufać - przemówiła wreszcie. - Naprawdę. Ale... to po
prostu... - Spuściła wzrok. - Czy moglibyśmy jechać? Chciałabym, żebyś
odwiózł mnie do domu.
- Oczywiście. Możemy jechać.
Rance odprowadził Darvi do drzwi, wyjął klucz z jej ręki i otworzył
zamek. Potem odsunął się i przepuścił dziewczynę.
- Dziękuję za miłe popołudnie - szepnęła, odwracając się ku niemu.
Chwycił ją w talii, uniósł nieco i przeniósł przez próg. Zaskoczona,
patrzyła, jak wchodzi do środka, zamyka drzwi, bierze ją za rękę i prowadzi w
kierunku kanapy. Zaczęła nerwowo splatać i rozplatać palce, poprawiać
R S
- 48 -
niesforny kosmyk włosów. W końcu nabrała tchu i spojrzała na Rance'a, który
objął ją ramieniem, jakby pragnął ją wesprzeć. Zamknęła oczy, serce waliło w
jej piersi jak oszalałe, ale zaczęła mówić.
- Jerry był bardzo energiczny i przekonujący. Nigdy przedtem nie
spotkałam kogoś takiego. Nie miałam zbyt bogatego doświadczenia w
kontaktach z mężczyznami. Po prostu mnie oczarował. Kwiaty, komplementy,
dużo pięknych słów, niesłychana elegancja. Nikt nie traktował mnie wcześniej
tak jak on. - Zamilkła, by nabrać tchu. - Możesz sobie wyobrazić, jak to
działało. Najpierw spotykaliśmy się niezobowiązująco raz czy dwa razy w
tygodniu. Chodziliśmy do restauracji, na wystawy, do kina. To trwało ponad
miesiąc. Jerry dzwonił do mnie codziennie i coraz jaśniej dawał do zrozumienia,
że go interesuję jako partnerka w bardziej intymnym związku. Planował naszą
przyszłość... - Znowu zamilkła. - A przynajmniej ja to tak rozumiałam.
Po policzku Darvi spłynęła pojedyncza łza. Rance pocałował ją w czoło i
przytulił mocniej.
- Zaczął być zazdrosny o moich przyjaciół, o spędzany bez niego czas.
Pozwalał mi pracować, ale poza tym odizolował niemal od wszystkiego, co było
częścią mego życia, nim się spotkaliśmy. To poszło tak gładko, że nawet nie
zauważyłam, co się dzieje. Niektórzy przyjaciele próbowali mnie przed nim
ostrzec, ale ich nie słuchałam. Tłumaczyłam sobie, że ktoś tak bardzo mną
zainteresowany nie może mnie przecież skrzywdzić.
Tylko że on mnie wcale nie kochał. Okazał się samolubny i okrutny. Był
zwykłym sadystą. Umiał sprawić, że czułam się winna, gdy nie ulegałam jego
życzeniom. Powiadał wówczas: „a myślałem, że mnie kochasz". Do dziś nie
wiem, jak mogłam zgodzić się na takie traktowanie. Nie wiem, czemu od niego
nie odeszłam. Pewnie dlatego, iż sądziłam, że go kocham i że on kocha mnie. Że
moim obowiązkiem jest go uszczęśliwiać. Im więcej robiłam, tym więcej ode
mnie wymagał. Od ponad roku byliśmy kochankami, gdy nagle mój świat
rozpadł się na kawałki. - Darvi wzięła Rance'a za rękę i zacisnęła na niej palce. -
R S
- 49 -
Nie mogłam uwierzyć, że zaszłam w ciążę. Gdy kochaliśmy się po raz pierwszy,
Jerry powiedział, bym się niczym nie przejmowała. Pomyślałam, że może jest
bezpłodny, i nie zabezpieczałam się. Nie prosiłam też o dokładniejsze
wyjaśnienia. Powinnam była pomyśleć o sobie, lecz tego nie zrobiłam, bo
zaufałam jego słowom. To cud, że przez rok nic się nie zdarzyło.
Rance z bólem słuchał całej opowieści. Nie przypuszczał, że będzie ją tak
głęboko przeżywał.
- Poszłam do lekarza. Jerry o tym nie wiedział. Testy potwierdziły ciążę.
To było tydzień po tym, jak się z nim widziałam. Wyjechał z miasta w
interesach. - Darvi wpiła się paznokciami w rękę Rance'a. - Tego wieczora, gdy
Jerry wrócił, byliśmy w mojej pracowni. Od trzech dni na dworze szalała burza.
Zauważył, że jestem zdenerwowana, zmartwiona, i zapytał, co się stało. Nie
wiedziałam, w jaki sposób należy zawiadamiać kochanka o ciąży. Oczami
wyobraźni widziałam, jak bierze mnie w ramiona i zapewnia o swojej miłości, o
tym, że z utęsknieniem będzie czekał na nasze dziecko. A potem poprosi mnie o
rękę i będziemy żyć szczęśliwie przez długie lata. - Głos Darvi zamienił się w
szept. - Szybko przekonałam się, że tak się kończą tylko bajki.
Darvi zaczęła drżeć, zbliżając się do najtrudniejszej do opowiedzenia
części swojej historii. Rance trzymał ją ciągle w objęciach, lecz ta opowieść
poruszyła niebezpieczne struny w jego pamięci i zaczął jej słuchać, porównując
dzieje Darvi z własnymi doświadczeniami. Podstępu z ciążą użyła wobec niego
Joan, by skłonić go do małżeństwa. Ożenił się, mimo iż jej nie kochał, bo
uważał, że tak należy. Wkrótce odkrył kłamstwo. Gdy powiedział o tym Joan, ta
zatrzepotała długimi rzęsami i rzekła z uśmiechem, że nie będzie chyba się
gniewał o takie głupstwo. Zrobił wszystko, by ich małżeństwo się udało, lecz na
nic zdały się te wysiłki. Siedem miesięcy po ślubie Joan uciekła ze swoim
byłym chłopakiem. Rance postanowił wówczas, że nigdy więcej nie zwiąże się
emocjonalnie z żadną kobietą.
R S
- 50 -
Wdawał się w niezobowiązujące flirty, lecz gdy widział, iż rzecz
przybiera poważniejszy obrót, zaraz się wycofywał. Postępował tak w ciągu
ostatnich dziesięciu lat. A teraz trzymał w objęciach kobietę, dla której zdawał
się łamać swoje zasady. Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że to ostatnia
chwila, by się wycofać. Z drugiej strony czuł, iż nie może tego zrobić po tym,
gdy skłonił Darvi do tak intymnych wyznań. Oderwał się od swoich złych
wspomnień i skupił uwagę na słowach zapłakanej dziewczyny.
- Powiedziałam mu otwarcie, że spodziewam się dziecka. Popatrzył na
mnie, a potem się roześmiał. Miał zupełnie zimny wyraz twarzy, gdy zapytał,
czego się po nim spodziewam. Zarzucił mi, że powinnam była zachować
większą ostrożność. Nigdy nie zapomnę tych słów.
Darvi nie mogła dalej mówić. Rance przytulił ją i łagodnie kołysał w
ramionach. Zacisnął gniewnie zęby, powtarzając sobie w myślach jej opowieść.
Właściwie nie był pewien, skąd bierze się ten gniew. Czy wiąże się ze
wspomnieniem o kobiecie, która go okłamała, mówiąc, że będzie ojcem ich
dziecka, czy raczej z myślą, iż jakiś człowiek tak okrutnie skrzywdził Darvi?
Po chwili Darvi nieco się uspokoiła, wyprostowała się i znów gotowa była
mówić. Rance pocałował jej słony od łez policzek.
- Nie musisz kończyć. Wrócimy do tego później, kiedy poczujesz się
silniejsza - powiedział, niepewny, ile sam zdoła znieść, bo nigdy dotąd nie
słuchał kobiecych wyznań, a poza tym obawiał się, iż taka bliskość może
zamienić czysto fizyczną fascynację w coś znacznie poważniejszego.
W duchu zadawał sobie pytanie, dlaczego właściwie skłonił Darvi, by
podzieliła się z nim najintymniejszymi wspomnieniami.
- Nie, chcę to z siebie wyrzucić. Niedużo już zostało do opowiedzenia -
szepnęła Darvi, ocierając łzy. - Nie mogłam uwierzyć, że to powiedział. Chyba
stałam przed nim jak osłupiała, aż stwierdził, że chyba nie spodziewałam się, iż
się ze mną ożeni. Wtedy doznałam szoku. Myślałam tylko o tym, by stamtąd
uciec. Odwróciłam się i jak nieprzytomna wybiegłam na ulicę. Było ciemno,
R S
- 51 -
padało... Wpadłam prosto pod samochód. Następną rzeczą, jaką pamiętam, był
szpital. Przez dwa dni nie odzyskiwałam przytomności. Lekarz powiedział, że
miałam szczęście. Skończyło się na dwóch złamanych żebrach i piętnastu
szwach na biodrze, rozciętym przez blachę samochodu. I jeszcze jeden drobiazg
- dodała przez łzy. - Poroniłam. - Znowu zaczęła drżeć, a łzy strumieniem
popłynęły jej z oczu. - Jestem odpowiedzialna za śmierć mego dziecka. To moja
wina - wymamrotała.
Rance mocno przycisnął ją do siebie. Zbulwersowały go ostatnie słowa
opowieści Darvi. Zareagował na nie spontanicznie.
- Nie! W żadnym razie nie ponosisz za to odpowiedzialności. - Ujął w
dłonie twarz Darvi i otarł jej łzy. - Słuchaj, to nie była twoja wina. Miałaś wy-
padek.
- Ja... ja... - Darvi cała się trzęsła.
Wziął ją w ramiona i przycisnął do piersi. Łagodnym, uspokajającym
ruchem pogłaskał po głowie.
- Nie płacz, kochanie...
- Trzymaj mnie. Nie zostawiaj samej.
- Jestem tutaj i zostanę tak długo, jak zechcesz.
A więc cierpiała tak przez dwa lata, pomyślał. Nosiła w sobie poczucie
winy i nie chciała przyjąć do wiadomości, że to był zwykły wypadek.
Darvi powoli uspokajała się. Rance spojrzał na jej pełną udręki twarz.
Była taka bezbronna. Naprawdę go potrzebowała.
R S
- 52 -
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Darvi ocknęła się i rozejrzała po pokoju. Rance był tuż obok. Trzymał ją
ciągle w ramionach. Niepewnie spojrzała mu w twarz. Czy nią wzgardzi? Czy
odrzuci po usłyszeniu prawdy?
Rance nie wiedział, jak zareagować na to pytające spojrzenie. Musnął
palcami włosy Darvi i pocałował ją w czoło.
- Dobrze się czujesz?
Na twarzy Darvi odmalowała się ulga. Zrozumiała, że ją zaakceptował i
udzieli jej wsparcia.
- Po raz drugi w ciągu dwóch dni usnęłam w twoich ramionach. Obiecuję,
że nie wejdzie mi to w krew - powiedziała z uśmiechem.
- Nie przepraszaj. Lepiej powiedz, jak się czujesz.
- Traktujesz mnie teraz jak kruchą roślinę. Czy odtąd zawsze już tak
będzie? Czy spotkania ze mną będziesz zaczynał od tego pytania?
- Pozwól, że zapytam ostatni raz, czy wszystko z tobą jest w porządku?
- Myślę, że tak. Tak, na pewno tak.
Rzeczywiście czuła się znacznie lepiej. Przez cały czas bała się, jak Rance
zareaguje na jej opowieść, czy nią nie wzgardzi, gdy się dowie, że pozwoliła
sobą tak manipulować. Rance zachował się inaczej, nie odwrócił się, nie
potraktował jej chłodno. Po raz pierwszy od długiego czasu pozwoliła sobie na
okazanie bezbronności. Gdy nie zostało to wykorzystane przeciwko niej, z
każdą minutą zaczynała czuć się coraz lepiej. Rance miał rację, zmuszając ją do
wyznań. Teraz było jej lżej na sercu.
Rance patrzył w zielone oczy Darvi, podziwiał długie, miedzianorude
włosy spowijające jej ramiona, obserwował, jak mości się na kanapie w jego
objęciach i siada, podwijając nogi. Czuł dotyk jej krągłych piersi.
R S
- 53 -
Nagle ogarnął go niepokój. Co ja robię, pomyślał. Wyraźnie zaczynam
pragnąć tej dziewczyny... Musiał przyznać, że od samego początku Darvi
drażniła jego zmysły. Fascynowały go miedzianej barwy włosy połyskujące w
słońcu i zielone oczy, które tak często miotały iskry. Urzekła go od chwili, gdy
po raz pierwszy się uśmiechnęła. Teraz już wiedział, jaka jest naprawdę, jak
bardzo pragnęła czułej bliskości. Zdawał sobie sprawę, iż nie powinien
wykorzystywać własnej przewagi nad Darvi, by nie upodobnić się do Jerry'ego
Petersona. Postanowił poczekać. Będą się kochać, bo oboje tego pragną, a nie
dlatego, że Rance mógłby skorzystać z momentu kobiecej słabości.
Zrozumiał, iż chce otoczyć ją opieką, bo znaczy dla niego więcej niż inne
kobiety.
Następnych kilka godzin spędzili w milczeniu. Rance przez cały czas
trzymał ją w objęciach, a Darvi czuła się w nich wyjątkowo bezpieczna.
Za oknem zrobiło się ciemno. Przez ostatnią godzinę Darvi w ogóle się
nie poruszała. Rance nie wiedział, czy zasnęła. Powoli spróbował zmienić
pozycję, bo zdrętwiały mu ręce i nogi. Gdy tylko się poruszył, Darvi usiadła, a
on natychmiast ujął jej dłoń w swoją.
- Nie chciałem cię budzić, lecz straciłem czucie w niektórych częściach
ciała - usprawiedliwił się.
- Mam nadzieję, że tym najważniejszym nic się nie stało - zauważyła
Darvi z uśmiechem i zarumieniła się na dźwięk własnych słów.
- Nic, co mogłoby mi w czymkolwiek przeszkodzić - rzekł Rance i
delikatnie ją pocałował.
Darvi pogładziła go po policzku i spojrzała w oczy tak, jakby w nich
czegoś szukała.
- Co się stało? - zapytał.
Na jej twarzy odbiło się niezdecydowanie. W końcu zdobyła się na
odwagę.
- Czy zostałbyś ze mną na noc?
R S
- 54 -
Rance poczuł zaskoczenie, a potem radość.
- Chcesz, bym tu spędził noc? Całą noc?
- Nie to miałam na myśli - odparła Darvi. - Po prostu nie chcę zostać
sama. - Oczy dziewczyny pokryły się mgiełką. - Proszę, zostań ze mną.
W jej wzroku zamigotał strach. Tym razem jednak była to obawa przed
nieznanym przeznaczeniem.
- Zostanę, jeśli chcesz. Obiecuję, że będziesz przy mnie bezpieczna.
- Wiem. - Darvi musnęła wargami usta Rance'a. - Ufam ci.
Rance spojrzał na zegarek leżący przy łóżku. Zbliżała się północ, a on
ciągle jeszcze nie zasnął. Zerknął na Darvi spokojnie śpiącą w jego ramionach.
Byli trochę zmieszani, gdy nadszedł czas, by się położyć. Rance nie miał
pewności, gdzie ma spać i czy powinien zostać w slipkach, czy też rozebrać się
do naga, jak do tego przywykł.
- Gdzie chcesz, żebym spał? - spytał w końcu.
Darvi zawahała się przez chwilę, potem wzięła go za rękę i zaprowadziła
do sypialni.
- Ze mną - powiedziała. - Jeśli miałbyś spać na kanapie, równie dobrze
mógłbyś wrócić do domu.
Teraz obserwował śpiącą dziewczynę, w której już nie było śladu
dawnego napięcia. Wreszcie usnął.
Darvi leżała spokojnie i w świetle brzasku wpatrywała się w twarz
Rance'a. Delikatnie przesunęła palcami po jego policzku. Obrzuciła wzrokiem
muskularne ramiona i pierś pokrytą gęstym włosem. Rance przez całą noc
obejmował ją jedną ręką, sprawiając, iż czuła się wyjątkowo bezpiecznie.
Nawet jej własna rodzina nie okazywała jej nigdy tyle czułości.
Straciła matkę jeszcze w dzieciństwie. Ojciec nie interesował się zbytnio
wychowaniem małej dziewczynki. Darvi po wypadku rozmawiała o tym z psy-
choterapeutami. Wtedy zrozumiała, że w Jerrym szukała kogoś, kto zastąpiłby
R S
- 55 -
jej ojca, i dlatego próbowała go we wszystkim zadowolić. Sądziła, że w ten
sposób zapewni sobie jego trwałe zainteresowanie i uczucie.
Przerwała rozmyślania, gdy Rance się poruszył, kładąc drugą rękę na jej
talii i zbliżając twarz do piersi tak, iż przez pidżamę czuła ciepło jego oddechu.
Wiedziała, że spał i zrobił to mimowolnie, lecz podniecała ją taka bliskość
męskiego ciała. Czuła, że zaczyna szybciej oddychać. Zapragnęła dotknąć
Rance'a, przesunąć palcami po jego piersi. Zmieszała się na myśl o swoich
pragnieniach. Nie śmiała otwarcie przyznać, o czym marzy.
Rance powoli się budził, lecz nie otwierał oczu ani się nie ruszał.
Przypomniał sobie wszystkie okoliczności wczorajszego wieczora. Było mu
dobrze w łóżku Darvi. Mgliście uświadomił sobie, iż chciałby w ten sposób
spędzić resztę życia.
W pewnej chwili poczuł, iż Darvi głaszcze go po ramieniu. Delikatna
pieszczota sprawiała mu przyjemność. Zorientował się, że leży tuż przy jej
piersi. Uniósł się nieco i przytulił ją mocno do siebie.
Zdawało się, że jego ciało działa bez porozumienia z mózgiem. Dotknął
wargami okrytej pidżamą sutki dziewczyny. Dłonią przesunął ku jej piersi.
Darvi westchnęła, gdy wargi Rance'a zamknęły się na sutce, wpiła się palcami w
jego ramiona i wygięła ciało tak, by znalazło się jak najbliżej ust Rance'a.
- Nie sądziłem, że tak się stanie - powiedział zaskoczony jej reakcją i
nerwowo przesunął ręką po włosach.
Usiadł na krawędzi łóżka i sięgnął po leżące na podłodze dżinsy.
Ubierając się, spojrzał na Darvi. Drżącymi dłońmi podciągnął kołdrę pod samą
jej brodę.
- Zaufałaś mi, a ja cię zawiodłem - stwierdził, zaciskając palce na kocu. -
Wybacz.
Darvi wyciągnęła rękę spod przykrycia i pogłaskała go po policzku. W jej
wzroku nie było lęku ani gniewu.
R S
- 56 -
- Nie ma czego wybaczać - powiedziała cicho, przesuwając dłonią ku jego
piersi. - Prosiłeś, bym ci zaufała, żądałeś tego i w końcu zmusiłeś do okazania
zaufania. W niczym mnie nie zawiodłeś.
Spojrzeli sobie w oczy. Rance uniósł Darvi i przytulił do siebie, a ona
odwzajemniła uścisk.
- Jutro rano mamy spotkanie z Carlem - przypomniała. - A ja nie zrobiłam
wszystkich szkiców. - Jeszcze raz pogładziła Rance'a po policzku. - Dziękuję, że
zostałeś ze mną na noc. Wiele dla mnie znaczyło to, że nie byłam sama. Od
dwóch lat miewam nocne koszmary. Zawsze takie same. Śnię, że grozi mi nie-
bezpieczeństwo ze strony jakiejś ciemnej postaci, próbuję uciekać tak szybko,
jak potrafię, lecz ona jest tuż za mną i niemal mnie dosięga. Wtedy budzę się z
bijącym sercem. Ostatniej nocy to znów wróciło. - Rance przytulił ją mocniej. -
Biegłam jak zawsze, ale tym razem cień zniknął. Nie wiem, co to znaczy, lecz
mam nadzieję, że w końcu ten koszmar przestanie mnie dręczyć. - Darvi
musnęła wargami usta Rance'a. - Dlatego chciałam, byś został. Bałam się, że
majaki wrócą. Chyba nie zakłóciłam twego snu? - Ależ skąd - zapewnił, całując
jej dłoń.
Darvi od świtu siedziała przy stole kreślarskim, kończąc ostatnią
akwarelę. Jeszcze zanim Carl zaakceptował projekty, zdecydowała się wykonać
je w naturalnych rozmiarach. Miała pod ręką próbki szkła i przygotowała listę
zamówień.
Ciągle jednak wracała myślą do Rance'a. Zgodnie z tym, co powiedział, w
tak małym miasteczku jak Sandy Cove już w południe wszyscy wiedzieli, że
jego samochód stał pod domem panny Stanton przez całą noc. Darvi próbowała
jakoś uporządkować myśli i zająć się pracą, lecz nie była w stanie, bo Rance
przesłaniał jej wszystko. Ten człowiek pomógł jej się podźwignąć, sprawił, że
znowu w siebie uwierzyła. Nie sądziła, by od razu opuściły ją wszystkie lęki,
lecz dobry początek został zrobiony. Od dawna nie tryskała takim optymizmem.
R S
- 57 -
Odchyliła się na krześle, przymknęła oczy i uśmiechnęła się lekko.
Zaczęła szybciej oddychać na myśl o ustach Rance'a na swojej piersi.
Westchnęła, czując podniecenie. Nie miała wątpliwości, że wkrótce będą się
kochać.
Rance Coulter pojechał rano prosto do domu, wziął prysznic, przebrał się
i ruszył do warsztatu. Właściwie był gotowy do spotkania z Carlem.
Uporządkował wzory i zdecydował, jakiego drewna będzie potrzebować. Gdy
tylko nadejdzie transport, Bobby odpowiednio poprzycina płyty. Rance cenił
sobie porządek w pracy, więc od razu chciał zabrać się do sporządzania raportu
dla właściciela zajazdu. Jego myśl podążyła jednak ku Darvi. Wrócił pamięcią
do pocałunków i nocy spędzonej w łóżku tej cudownej dziewczyny. Uśmiechnął
się, wspominając kształt jej sutki wyczuwany językiem. Spróbował
uporządkować myśli. Ciągle miał sobie wiele do zarzucenia.
Gdy wjeżdżał na parking przed zajazdem, zadał sobie pytanie, co
właściwie łączy go z Darvi. Czy to początek czegoś poważnego? A jeśli tak, to
czy da sobie z tym radę?
Wspomniał wyznania dziewczyny na temat ciąży i ostatniego spotkania z
Jerrym Petersonem. Historia Darvi dotknęła czułego miejsca, do którego od
dziesięciu lat nikt nie miał dostępu. Rance Coulter pozwolił sobie na
zaangażowanie uczuciowe i teraz obawiał się skutków, wiedział jednak, że co
się stało, to się nie odstanie.
Zegar wybił piątą, gdy Darvi skończyła pracę. Była gotowa do
zaplanowanego na jutro spotkania z Carlem. Na widok wykonanych szkiców
ogarnęło ją zadowolenie. Nigdy dotąd rysunki nie wypadły tak dobrze. Jeśli
tylko kształty i kolory zostaną zaaprobowane, można będzie przystąpić do
następnego etapu prac.
Włączyła telewizor, by podczas przygotowywania posiłku wysłuchać
wiadomości. Prognoza pogody nie zapowiadała niczego dobrego. Zbliżały się
burze, najbliższy miesiąc miał być chłodny i deszczowy. Po posiłku zmyła
R S
- 58 -
naczynia i poszła do łazienki. Zanurzyła się w ciepłej, pachnącej kąpieli i
przymknęła oczy. Potem położyła się do łóżka, włączyła cichą muzykę, wzięła
książkę i... usłyszała dzwonek do drzwi.
Podeszła do wejścia, zapaliła małą lampkę i spojrzała przez wizjer. Ze
zdumieniem i radością stwierdziła, że na zewnątrz stoi Rance. Otworzyła drzwi,
by mógł wejść.
- Pomyślałem, iż przed jutrzejszym spotkaniem powinniśmy jeszcze raz
porównać nasze prace - powiedział, muskając wzrokiem kształty Darvi, przysło-
nięte jedynie krótkim, zielonym szlafroczkiem z jedwabiu.
Jego oczy wędrowały od długich, smukłych nóg Darvi ku jej piersiom,
lekko wychylającym się zza wycięcia szlafroka. Wokół unosił się drażniący
zmysły zapach dobrych kosmetyków kąpielowych. Teczka z wykresami
wypadła mu z rąk. Niecierpliwym ruchem sięgnął ku wysoko spiętym włosom
dziewczyny i rozpuścił je tak, że spłynęły na ramiona Darvi miedzianorudą
kaskadą. Drżącymi dłońmi ujął twarz Darvi i głęboko zajrzał w szmaragdowe
oczy. Nie było w nich lęku ani niepewności. Zamiast tego Rance dojrzał ufność
i erotyczne pragnienia. Pochylił głowę, objął Darvi i gorąco pocałował.
Pożądanie sprawiło, że natychmiast wywietrzał mu z głowy zamiar
porównywania szkiców okien.
Pocałunek rozpalił zmysły Darvi, więc pogłębiła go, wsuwając język w
usta Rance'a, który trzymał ją mocno, przesuwając dłońmi po plecach i niżej.
Jego niecierpliwe palce podciągnęły jedwab szlafroczka. Gdy wreszcie
wślizgnęły się pod materiał, Darvi westchnęła głęboko z rozkoszy.
R S
- 59 -
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Rance zrozumiał, że nieodwracalnie przekracza pewną granicę. Bardzo
pragnął Darvi. Chyba nikogo wcześniej nie pożądał równie mocno. Pomiędzy
pocałunkami zaczął mówić ochrypłym głosem:
- Kiedyś mi powiedziałaś... że dasz znać, jeśli zechcesz... bym cię
pocałował. Czy to stosuje się również do... prawdziwej miłości? Myślę, że...
tego chcesz? Czy powinienem zapytać? - Na moment uniósł głowę i uśmiechnął
się lekko. - Nie wytrzymam tej ciszy... Chyba nie mam wyboru.
Zamknął dokładnie drzwi, wziął Darvi za rękę i wyprowadził z pracowni.
W połowie drogi do sypialni zatrzymał się i położył dłonie na ramionach
dziewczyny.
- Kochanie, nie jestem odpowiednio przygotowany. Nie mam niczego
przy sobie. Czy możesz się zabezpieczyć? Albo pojadę do domu po...
Darvi położyła mu. palec na ustach.
- To nie będzie konieczne - rzekła z odrobiną smutku w głosie.
Rance ujął ją za rękę. Zauważył pełen smutku ton jej głosu, lecz nie był
pewien, jak go rozumieć.
- Czy coś się stało? - zapytał.
- Wszystko w porządku - zapewniła go Darvi, lekko ściskając mu rękę, a
on odwzajemnił uścisk.
Gdy przeszli przez próg sypialni, Rance pomyślał, że cały wystrój
wnętrza bardzo pobudza jego zmysły. Wkraczał w inny czas, w nową
przestrzeń. Darvi przytuliła się do niego i obdarzyła namiętnym pocałunkiem.
Czuł, jak wsuwa mu ręce pod sweter i przeciąga nimi po ciele, sycąc się
nagością skóry. Nigdy dotąd nie była tak podniecona i tak gorąco pożądana. Nie
mogła mówić. Ostatnie słowo, jakie przemknęło jej przez głowę, brzmiało:
R S
- 60 -
miłość. Wiedziała, że pragnie tego człowieka. Spiesznie ściągnęła z niego swe-
ter. Rance pieścił pocałunkami jej usta, policzki i szyję. Pragnął posiąść ją całą.
- Czy jesteś... pewna? - zapytał ostatnim wysiłkiem woli.
- Tak - zapewniła go Darvi namiętnie.
Powoli, jakby uczestnicząc w jakimś rytuale, rozbierali się wzajemnie.
Rance zdjął buty. Rozwiązał szlafrok Darvi. Pasek upadł na podłogę, szlafrok
rozchylił się, a Rance aż jęknął na widok nagiego kobiecego ciała. Przesunął
dłońmi po aksamitnej skórze, sprawiając, że Darvi ogarnęła fala gorąca. Potem
ona rozpięła mu spodnie i musnęła palcami podbrzusze, wyczuwając, jak bardzo
jest podniecony.
Zsunęła z jego bioder dżinsy. Rance ujął w dłonie jej piersi i ucisnął lekko
stwardniałe sutki. Wsunął język w usta Darvi i zdjął z niej szlafrok. Potem
usiadł na łóżku i szybkimi ruchami rozebrał się do końca. Darvi wyciągnęła do
niego ramiona i w jednej chwili również znalazła się w łóżku. Przez chwilę
delektował wzrok jej pięknością, a potem przygarnął do siebie.
- Cudownie jest być z tobą - szepnął, muskając wargami jej policzki,
czoło i czubek nosa. - Powiedz, co sprawia ci rozkosz, co cię podnieca?
Darvi zakręciło się w głowie. Nikt wcześniej jej o to nie pytał, nikt nie
brał pod uwagę jej pragnień i potrzeb. Otoczyła nogami biodra Rance'a, a smu-
kłymi palcami zaczęła pieścić jego skórę, wzmagając ich wzajemne
podniecenie.
- Jestem szczęśliwa - wyznała cicho.
Zatonęła w objęciach Rance'a, a on całował jej szyję, ramiona, piersi.
Wargami i językiem pieścił sutki. Darvi jęczała z rozkoszy i wyginała się tak, by
całą sobą dotykać ciała tego mężczyzny. Przesuwała dłońmi po jego twardym,
płaskim brzuchu, a on muskał palcami wewnętrzną stronę jej ud, co sprawiało,
iż przenikał ją rozkoszny dreszcz. Czuła męskie ręce w najintymniejszym
zakątku ciała. Z pasją odwzajemniała gorące pocałunki. Usta Rance'a
wędrowały w dół przez jej piersi i brzuch.
R S
- 61 -
- Chcę cię poznać, dotykać, smakować... całą - powtarzał.
Zadrżała w oczekiwaniu, gdy wargi Rance'a dotknęły zwieńczenia jej ud.
Krzyknęła, kiedy wśliznął się językiem w gorące, wilgotne wnętrze. Roztrzęsio-
nymi palcami sięgnęła ku jego męskości. Słyszała, jak szybko oddychał. Uniósł
ją i posadził na sobie, jednocześnie wnikając w jej ciało.
- Jesteś cudowna - powiedział schrypniętym głosem.
Darvi odchyliła głowę i przymknęła oczy. Przeżywała niewypowiedzianą
rozkosz.
- Rance... Och, Rance - mamrotała.
On zaś pocałunkiem zamknął jej usta i zmienił pozycję tak, że teraz ona
leżała na plecach, a on poruszał rytmicznie biodrami, nie opuszczając wnętrza
jej ciała. Palcami pieścił jej włosy. Darvi po chwili dostroiła się do rytmu i oboje
zatracili się w namiętności. Nadszedł moment, w którym Darvi zupełnie
przestała panować nad sobą, przeżywając chwile ekstazy. Rance odrzucił głowę
do tyłu i połączył się z nią w orgazmie. Czuła dreszcze rozkoszy wstrząsające
jego ciałem. Wyczerpana namiętnością, przytuliła się do jego wilgotnej piersi.
Słyszała, jak uspokaja się jego oddech. W ciszy oboje delektowali się wzajemną
bliskością. Rance odgarnął włosy z policzka Darvi i pocałował ją w czoło.
- Rance... - szepnęła, unosząc głowę znad jego piersi.
- Nic lepiej nie mów teraz, bo nie mogę jasno myśleć. Tak mnie sobą
upoiłaś - rzekł i musnął wargami jej usta.
Z westchnieniem przytuliła się do niego. Nigdy nie czuła większego
ukojenia i szczęścia.
Umysł Rance'a zaczął po chwili pracować całkiem jasno. Nigdy w życiu
nie czuł się tak zjednoczony z inną osobą jak teraz. Pragnął w tym łóżku zostać
na całą wieczność. Zaniepokoiły go takie myśli. Zrozumiał, że się zakochał i to
od momentu, gdy po raz pierwszy ujrzał tę dziewczynę. Taka świadomość po-
winna była go rozgrzać, a stało się coś przeciwnego. Popadł w panikę i zaczął
R S
- 62 -
myśleć o wycofaniu się ze wszystkiego. Nie szukał przecież trwałego związku.
Był dotąd zadowolony ze swego życia. Co robić?
Wiedział już, co chce powiedzieć tej dziewczynie. Spojrzał na trzymaną
w ramionach Darvi i z westchnieniem przytulił policzek do jej głowy.
- Co z tym zrobimy? Co z nami będzie? - zapytał.
- O czym mówisz? - spytała. - Czy coś się stało?
- Gdy tu wczoraj przyszedłem, nie miałem zamiaru pójść z tobą do łóżka -
odparł.
W zielonych oczach Darvi odmalowała się niepewność.
- Nie rozumiem - zaczęła tonem, który świadczył, że czuje się zraniona. -
Chcesz powiedzieć, że żałujesz, bo tak naprawdę wcale tego nie pragnąłeś?
Rance wsparł się na łokciu, ujął twarz Darvi w obie dłonie i spojrzał jej w
oczy. Czuł, że wszystko biegnie zbyt szybko. Nie wiedział, jak to przeżywała
Darvi, lecz on nie czuł się jeszcze gotowy do zawierania bliskiego związku.
- Po prostu chcę się upewnić, czy jest ci dobrze z tym, co się stało -
odrzekł, choć tak naprawdę chciał powiedzieć coś zupełnie innego.
- Niczego nie żałuję - usłyszał.
Przytulił Darvi. Była wszystkim, czego pragnął i potrzebował. Zaczął
wyobrażać sobie wspólną przyszłość. Potem znowu zbliżył wargi do sutek
Darvi, a dłonią przesunął po wewnętrznej stronie jej ud.
- To cudowne, co robisz. Czuję się przy tobie prawdziwą kobietą -
wyznała i oboje znów utonęli w rozkoszy.
Wstawał świt. W słabym świetle brzasku Darvi zobaczyła na niebie szare
chmury. Zapowiadał się deszczowy dzień. Przytuliła się do Rance'a i przykryła
kołdrą ramiona. Mężczyzna spał spokojnie, ciągle ją obejmując. Przyglądała się
jego twarzy, a potem odgarnęła mu włosy z czoła. Cała noc wydała się jej
wytworem fantazji. Jeszcze teraz czuła się jak w pięknym śnie. Rance
przeciągnął się i otworzył oczy. Spojrzał na Darvi, uśmiechnął się i przytulił ją.
R S
- 63 -
Czuła się bezpieczna w jego ramionach. Teraz życie wydawało się po prostu
cudowne.
- Dzień dobry - powiedział zaspanym głosem i pogłaskał ją po policzku. -
Dobrze spałaś?
- Nigdy nie spałam lepiej. A ty?
- Świetnie - odrzekł, pochylił się nad Darvi, zanurzył twarz w jej włosach,
a dłońmi przeciągnął wzdłuż jej ciała.
- Nie lubię zmieniać tematu, lecz gdzieś w twojej pracowni leży moja
teczka. Trzeba by sprawdzić parę rzeczy przed spotkaniem z Carlem.
- Popraw mnie, jeśli się mylę - rzekła z uśmiechem. - Ale czy nie
sprawdziliśmy wszystkiego, co trzeba, dzisiejszej nocy?
- Tym, co sprawdziliśmy, nie mam zamiaru dzielić z Carlem - roześmiał
się mężczyzna.
- Spotkanie zaczyna się o dziesiątej. Trzeba się przygotować. Zaparzę
kawę i szybko się wykąpię.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, skorzystam z twego prysznica, a
może namówię cię do wspólnej kąpieli - powiedział z uśmiechem Rance.
- Może - odpowiedziała Darvi, wyskakując z łóżka. - Z miłością zajrzała
Rance'owi w oczy i dorzuciła: - Zamień to „może" na „z pewnością".
Nałożyła jedwabny szlafroczek i zniknęła w kuchni. Rance odprowadził
ją wzrokiem i pomyślał, iż niezależnie od tego, jak bardzo pragnąłby zostać tu z
Darvi z dala od wszystkich ludzi, trzeba wrócić do rzeczywistości i pomyśleć o
pracy. Jeśli Carl zaakceptuje projekty witraży, czeka ich kilka pracowitych
miesięcy. Poza tym chciał uniknąć rozmowy z Darvi na temat ich przyszłości,
bo nie był jeszcze do tego przygotowany.
Zimny wiatr przenikał Darvi, gdy podążała na spotkanie do zajazdu. Na
niebie kłębiły się szare chmury, z których w każdej chwili mógł spaść deszcz. W
drzwiach spotkała się z Billem Jenkinsem.
R S
- 64 -
- Dzień dobry - przywitał się Bill i wpuścił ją do wnętrza. - Carl jest w
środku - dorzucił.
Za chwilę pojawił się sam właściciel zajazdu.
- Wygląda na to, że zaraz się rozpada - stwierdziła Darvi po powitaniu,
zdejmując z ramienia ciężką torbę, a Carl odpowiedział uśmiechem.
- W taki dzień przydałoby się rozpalić w kominku - zauważył. - Niestety,
jedyne drewno, jakie mamy, to te próbki do wykonania drzwi. O, idzie już
Rance - dodał, spoglądając w okno. - Zaraz będziemy mogli zacząć.
Nadchodzi niezła burza, pomyślał Rance Coulter, wysiadając z
samochodu. Po chwili witał się z Carlem i szukał spojrzeniem Darvi. Dotknął jej
dłoni koniuszkami palców i uśmiechnął się czule. Spojrzenia, jakie wymienili
między sobą, nie umknęły uwagi Carla.
- Widzę, że rozumiecie się znacznie lepiej niż ostatnim razem - skwitował
rzecz po ojcowsku.
Darvi zarumieniła się i spuściła wzrok. Rance obrzucił ją pełnym
serdeczności spojrzeniem i wrócił do spraw związanych z pracą.
- Myślę, że jej projekty znacznie podniosą walory obiektu - rzekł do
Carla. - Panna Stanton to utalentowana artystka. Nie powinniśmy mieć opóźnień
w zakończeniu robót.
- Tak. - Carl uśmiechnął się domyślnie.
W ciągu następnych trzech godzin przeszli przez wszystkie pokoje, a
Darvi zaprezentowała projekty witraży, które w każdym apartamencie łączyły
się ze sobą tematycznie, i zaproponowała nowe usytuowanie okien.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - spytał Rance. - Nie konsultowałaś ze
mną tego pomysłu.
Darvi zaskoczyła jego uwaga.
- Nie sądzę, bym ze względu na ciebie miała ograniczać swoją inwencję -
odparła zirytowana. - Wszystko, co proponuję w nowych projektach,
koresponduje z twoimi wzorami drzwi. Nie musisz niczego zmieniać.
R S
- 65 -
- Przecież wiesz, że powinienem brać pod uwagę wymiary i
rozmieszczenie okien.
- Ten pomysł z trzema oknami w apartamentach na dolnym poziomie i
dwoma w sypialniach na górnym przyszedł mi do głowy wczoraj wieczorem.
Podzieliłabym się nim z tobą, gdyby... - Darvi w porę ugryzła się w język.
- Uważam, że powinniście zawrzeć pokój - powiedział Carl uspokajająco.
- Ten pomysł mi się podoba. Nie sądzę, by mała zmiana w rozmieszczeniu okien
stanowiła jakiś problem.
Właściciel zaaprobował ostatecznie cały projekt.
- Jestem ze wszystkiego zadowolony - powiedział, ściskając dłonie Darvi
i Rance'owi. - Skontaktujemy się za kilka tygodni, by uzgodnić wszystkie
terminy. Jeśli pojawią się jakieś problemy, dzwońcie do mego biura w Portland.
Pożegnali się i Carl odjechał. Wtedy zaczęło padać. Rance wziął Darvi za
rękę i uścisnął ją lekko, gdy oboje wyglądali przez okno.
- Będziesz miała sporo pracy - zauważył. - Nie znam się na witrażach, ale
sądzę, iż praca nad nimi zajmuje znacznie więcej czasu niż wykonanie drzwi.
Poza tym ja mam pomocnika w Bobbym.
Darvi uwolniła dłoń z uścisku, zdumiona, że Rance tak szybko potrafi
zmieniać nastrój. Najpierw robił jej wyrzuty przy Carlu, teraz ściska za rękę.
- Co z tobą? - zapytała. - Dlaczego tak się zachowywałeś wobec mnie
przy właścicielu zajazdu?
- A ty? Jak śmiałaś zaskakiwać mnie zmianami w ostatniej chwili?
Przecież sprawuję kontrolę nad całym przedsięwzięciem. Nie mogę tego robić,
jeśli pracujący dla mnie ludzie...
- Pracujący dla ciebie ludzie? - powtórzyła zaszokowana Darvi i aż ujęła
się pod boki. - To Carl mnie zatrudnił, nie ty, i to mimo twoich obiekcji wobec
mojej osoby.
R S
- 66 -
W tym momencie oboje zdali sobie sprawę, iż czeka ich wiele pracy i nie
powinni komplikować sobie życia sprzeczkami, tym bardziej że już i tak wiele
zamętu wprowadził ich intymny związek.
- No dobrze - rzekł Rance. - Nie dla mnie, a ze mną.
Wziął Darvi za rękę, przyciągnął do siebie i pocałował, a ona złagodniała
w uścisku męskich ramion i zapomniała o gniewie. Rance przesunął koniusz-
kiem języka po jej dolnej wardze.
- Czy moglibyśmy zajmować się tym przez resztę dnia, a może... chociaż
do pory lunchu? - zapytał.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Zgoda na to, by rozpocząć pracę tuż po lunchu, trwała zaledwie kilka
minut. Narastająca namiętność zwyciężyła dobre intencje. Rance pocałował
nagie ramię Darvi i przeciągnął palcami wzdłuż jej bioder, przytulając ją do
siebie.
- Bill Jenkins dopilnuje przebiegu prac. Doskonale orientuje się we
wszystkim. To mi daje nieco wolnego czasu. Nie znam się na witrażach, ale
szybko się uczę, więc może mógłbym ci w czymś pomóc - zaproponował.
Darvi położyła głowę na jego piersi.
- Nie potrafię teraz o niczym myśleć. Poza tym zawsze pracuję według
ściśle określonego planu i nie umiem zmieniać go na poczekaniu.
Rance przymknął oczy. Wdychając zapach jej skóry, wracał myślami do
wspólnie spędzonej nocy.
- Wiesz o mnie wszystko - odezwała się Darvi. - Znasz nawet smutną
historię mojego związku z Jerrym. A ty? Byłeś żonaty? Masz dzieci?
R S
- 67 -
Rance zawahał się przez chwilę, niepewny, co odpowiedzieć. Uznał
jednak, że Darvi ma prawo zadawać takie pytania po tym, co sama wyznała mu
o sobie.
- Byłem żonaty tylko przez siedem okropnych miesięcy. Przedtem
spotykaliśmy się z Joan od czasu do czasu przez trzy miesiące, gdy nagle
poinformowała mnie, że jest w ciąży. - Zamilkł na moment, bo wróciły gorzkie
wspomnienia. - Sądziłem, że stosowałem wszystkie potrzebne środki
ostrożności, lecz przyjąłem do wiadomości to, co mi powiedziała. Po ślubie
przekonałem się, że skłamała po to, by wyjść za mąż. Starałem się utrzymać to
małżeństwo, ale po siedmiu miesiącach Joan uciekła z człowiekiem, z którym
się wcześniej spotykała.
Darvi dostrzegła ból malujący się w jego oczach. Nie wiedziała, co
powiedzieć. W myślach porównywała historię Rance'a z własną. Ta Joan nie
była nawet w ciąży, a on zachował się wobec niej jak człowiek honoru i
natychmiast ją poślubił. Zupełnie inaczej niż Jerry Peterson.
- Współczuję ci - szepnęła.
- To było dziesięć lat temu - odparł sucho Rance, niezadowolony z
przebiegu rozmowy, w której zanadto obnażył własne uczucia. - To dawna
historia, która już nie ma dla mnie znaczenia - dodał, nie przyznając, iż tamte
sprawy nadal mają wpływ na jego życie.
Zmusił się do odrzucenia smutnych myśli. Wystarczyło, iż nadal
odczuwał obawy przed trwalszym angażowaniem się w związek z Darvi.
Przeczekiwali deszcz przytuleni do siebie, odcięci od reszty świata. Burza
przybierała na intensywności. Wył wicher, a deszcz głośno uderzał o ściany. Co
pewien czas rozlegały się grzmoty.
Rance zapalił małą lampę. Darvi już w dzieciństwie bała się grzmotów i
błyskawic. Ojciec nauczył ją liczyć czas między odgłosem wyładowania elektry-
cznego a jego rzeczywistym efektem, co trochę zmniejszało strach, lecz po
wypadku przeżytym dwa lata temu lęki wróciły.
R S
- 68 -
Darvi zesztywniała, gdy zgasło światło i pokój zatonął w ciemnościach.
- Rance... - jęknęła, szukając instynktownie w swoim towarzyszu oparcia.
- Jestem tutaj. Wszystko w porządku - odrzekł Rance i pocałował ją w
czoło. - Taka burza z piorunami to coś niezwykłego. Zazwyczaj tylko pada i
wieje.
Świadomość, że Rance jest tuż obok, podziałała na Darvi uspokajająco.
Zegar w sąsiednim pokoju wybił trzecią, gdy Rance uwodzicielskim ruchem
przesunął palcami po wewnętrznej stronie jej ud i choć za oknami grzmiało, oni
oddali się namiętności.
Około ósmej rano burza przeszła w zwykłą ulewę, a wiatr powoli się
uspokajał. Rance stał w otwartych drzwiach domu Darvi i popijał gorącą kawę.
Wokół leżały połamane gałęzie drzew.
- Wpuszczasz zimne powietrze - usłyszał i odwrócił się z uśmiechem. -
Jak się masz - rzekł na powitanie. - Pozwoliłem sobie zaparzyć kawę. Nalać ci?
- Dziękuję, już się nią poczęstowałam. - Darvi uniosła swój kubek. - Jak
tam na dworze? Dużo szkód?
Rance zamknął drzwi i objął Darvi ramieniem, prowadząc do kuchni.
- Chyba nie ma wielkich strat. Trochę połamanych gałęzi, to wszystko -
powiedział. - Ale będę musiał podjechać do domu, by sprawdzić, czy nic się tam
nie stało. Potem wpadnę na budowę, by przejrzeć raport Billa o ewentualnych
szkodach. Być może trzeba będzie występować o pokrycie strat z ubezpieczenia.
- Mam nadzieję, że nie stało się nic złego. - Darvi spojrzała na zegarek. -
Zgodnie z opracowanym wczoraj planem mam już godzinę spóźnienia. Wygląda
na to, że nie pójdę dziś na lunch i dłużej popracuję wieczorem.
- Już pierwszego dnia cały plan wziął w łeb - zauważył z uśmiechem
Rance, odstawił kubek i sięgnął po marynarkę. - Lepiej już pójdę. Też mam
dużo roboty. - Wziął Darvi w ramiona i pocałował ją na pożegnanie. -
Zadzwonię do ciebie wieczorem.
R S
- 69 -
Darvi odprowadziła go wzrokiem, a gdy odjechał, przymknęła oczy,
zastanawiając się, czy kiedykolwiek była równie szczęśliwa.
Po chwili przyszła refleksja, czy aby nie nazbyt szybko uwierzyła w po-
myślny obrót spraw. Odsunęła od siebie te myśli i zabrała się do pracy.
Rance zatrzymał auto w połowie podjazdu. Przed domem leżała złamana
gałąź. Nacisnął guzik elektrycznego podnośnika drzwi garażu, lecz okazało się,
że nie ma prądu. Wysiadł z samochodu i pobiegł w deszczu do domu. Otworzył
drzwi i chwycił wiszącą na ścianie kurtkę przeciwdeszczową. Szybko uprzątnął
przeszkodę z drogi dojazdowej.
Około południa włączono prąd. Wtedy zadzwonił na budowę i upewnił
się, że nie musi przyjeżdżać, bowiem burza nie spowodowała żadnych szkód.
Poszedł więc do warsztatu, by się przekonać, co zdążył zrobić Bobby. W kącie
pomieszczenia leżały ułożone różne gatunki drewna. Pomocnik przyciął je
zgodnie z wzorem. Teraz były gotowe do przeglądu. Najtrudniejsze elementy
Rance miał wyciąć osobiście. Potem trzeba będzie dopasować wszystkie
elementy tak, jak przewidywał wzór. Burza sprawiła, iż powstało opóźnienie w
pracach. Rance pokiwał głową, zastanawiając się, czy da sobie ze wszystkim
radę, skoro teraz związał się z Darvi.
Amy zapakowała zakupy, lecz widać było, iż ma wielką ochotę zadać
Darvi kilka pytań na temat Rance'a Coultera. W końcu Sandy Cove było
niewielkim miastem. Odprowadziła przyjaciółkę do drzwi sklepu, zabawiając
niezobowiązującą rozmową, w której co chwila padało imię Rance'a. Darvi nie
wiedziała, czy ma reagować gniewem, czy zmieszaniem, a może wszystkie
uwagi puścić mimo uszu.
- Kiedy usłyszałam, że jego samochód stał przez całą noc pod twoim
domem, nie wiedziałam, co o tym myśleć. Miał jakieś problemy z autem? -
spytała w końcu.
R S
- 70 -
- Amy... - Darvi roześmiała się na myśl o tym, iż stała się tematem
sąsiedzkich plotek. - O ile wiem, nic się nie stało z jego samochodem. I samemu
Rance'owi też nic nie dolega - szepnęła do ucha przyjaciółce.
Nie czekając na jej reakcję, wzięła swoją paczkę i wyszła ze sklepu.
- Wiedziałam - powiedziała do siebie Amy. - Jak tylko się tu pojawiła, od
razu wiedziałam, że są dla siebie stworzeni.
Zegar w warsztacie wskazywał kwadrans po siódmej, a Rance ciągle
pracował. Nie jadł ani lunchu, ani kolacji. Był głodny i zmęczony, ale za to
przygotował materiał na dwoje drzwi. Uprzątnął teraz wióry oraz kurz i zgasił
światło. Niewiele brakowało, a po kolacji wskoczyłby do samochodu i pojechał
do Darvi Stanton.
Pragnął ją zobaczyć, usłyszeć jej głos, dotknąć. Przez cały czas o niej
myślał. A jednak sięgnął tylko po telefon. Nakręcił numer i zaraz odłożył słu-
chawkę. Uznał, że nie powinien się narzucać. Trzeba jakoś zapanować nad
sytuacją.
Kolejne tygodnie minęły szybko. Darvi i Rance byli bardzo zapracowani.
On ukończył i zamontował wszystkie drzwi na tydzień przed terminem. Ona za-
projektowała okna do wszystkich pokoi, a teraz pracowała nad wystrojem holu.
Trzymała się terminów, mimo że w międzyczasie przeszło nad Sandy Cove
kilka potężnych burz.
Chociaż Rance nie zamierzał angażować się zbyt głęboko w związek z
Darvi Stanton, spędzali ze sobą noce i weekendy. Ubrani w przeciwdeszczowe
kurtki odbyli wiele długich spacerów wzdłuż plaży i zjedli wiele wspólnych
kolacji przed kominkiem w jego domu.
W jedną ze słonecznych niedziel odbyli konną przejażdżkę przez las w
okoliczne góry, a podczas ostatniego weekendu Rance zabrał Darvi do swojej
rodziny w Portland, gdzie poznała jego siostrę. Obie panie przypadły sobie do
gustu. Związek Rance'a z Darvi stał się tak oczywisty, że przestano o nim
plotkować. Rance zastanawiał się od czasu do czasu nad wspólnym życiem, lecz
R S
- 71 -
zawsze odsuwał od siebie te myśli. Uważał, iż nie jest gotowy do zrobienia
ostatecznego kroku, chociaż wiedział, że kocha Darvi. Myśl o małżeństwie po
prostu go przerażała.
Wszystko układało się między nimi dobrze i niepotrzebne były rozmowy
na temat przyszłości.
Darvi leżała w ramionach Rance'a w swoim łóżku pod baldachimem.
Pocałowała jego muskularną pierś i ułożyła na niej głowę. On pogładził jej
włosy i przesunął dłonią po plecach.
- Za dziesięć dni skończymy remont zajazdu. Carl chce zorganizować bal
na zakończenie prac - powiedział.
- Wiem - odparła Darvi, wsłuchując się w bicie jego serca i oddech. -
Trudno mi uwierzyć we wszystko, co zdarzyło się przez ostatnich parę tygodni -
rzekła, rumieniąc się lekko. - Mam na myśli szczęśliwy przebieg prac -
wyjaśniła szybko.
Rance pocałował ją w czoło i przytulił.
- Dzwonili do mnie z Portland. Carl pokazał paru ludziom zdjęcia moich
drzwi. Okazało się, że nowi klienci chcieliby się ze mną spotkać. Być może do-
stanę zamówienia na prace w nowo powstającym hotelu. Muszę tam jechać w
przyszły wtorek. Nie będzie mnie tu przez trzy, cztery dni, ale zdążę wrócić na
otwarcie zajazdu.
- Będę za tobą tęsknić.
- Zatrzymam się u siostry, jeśli będziesz chciała się ze mną skontaktować.
Rance mocno przytulił Darvi i pomyślał, jak bardzo będzie mu jej
brakować.
- Jeśli do wtorku skończyłabyś witraże w holu, mogłabyś ze mną
pojechać.
- Niestety, nie dam rady. Czekam na żółte szkło. Amy złożyła już
zamówienie. Powinno nadejść w poniedziałek. Całość wymaga przynajmniej
trzech dni pracy.
R S
- 72 -
Darvi nie wspomniała, iż od paru dni nie najlepiej się czuje. Była
zmęczona, a rankami męczyły ją wymioty. Podczas nieobecności Rance'a
zamierzała pójść do lekarza. Chciała być w dobrej formie na otwarcie zajazdu.
Sądziła, że bierze ją grypa. Na dnie świadomości zaświtała jej inna myśl, lecz
szybko ją odrzuciła.
Cały poniedziałek przed wyjazdem do Portland Rance spędził razem z
Darvi. Nie bardzo wiedział, czemu nie potrafi się z nią rozstać. Wyczuwał, iż
coś jest nie tak, ale nie wiedział, co, a Darvi nie udzielała mu żadnych
wyjaśnień.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Darvi siedziała na krawędzi łóżka, wpatrując się w skrawek papieru, na
którym Amy zapisała jej nazwisko i telefon lekarza w Summitville. Gdy sięgała
po słuchawkę, przeniknął ją zimny dreszcz. Od recepcjonistki dowiedziała się,
że lekarz przyjmie ją w czwartek o dziesiątej rano. Jako nowa pacjentka będzie
mogła skorzystać z przedłużonej wizyty, by zapoznać doktora z historią swoich
dolegliwości.
Cały wtorek i środę spędziła na wykańczaniu witraży. Ostatnie prace
instalacyjne miała wykonać w czwartek rano. W zajeździe tapetowano pokoje i
układano dywany. Dostarczono też większość mebli. W niedzielę wieczorem
miało się odbyć uroczyste otwarcie obiektu, połączone z balem.
Darvi siedziała w poczekalni u lekarza pełna niepokoju. Najpierw
pielęgniarka sprawdziła jej wagę i wzrost, zmierzyła ciśnienie, w końcu przyjął
ją lekarz.
- Jestem doktor Hartner - powiedział miły, starszy pan, witając się z
pacjentką. - Wiem, że jest pani przyjaciółką Amy. Co u niej słychać?
R S
- 73 -
Darvi zrozumiała, iż lekarz prowadzi towarzyską pogawędkę, by dać jej
czas na uspokojenie się, bo Amy wspominała przecież, że odwiedziła go tydzień
temu.
- Wszystko u niej w porządku - odparła szybko. - Ma sporo pracy w
sklepie.
- Znam Amy i jej męża od kilku lat. To mili ludzie. A co panią do mnie
sprowadza?
Darvi zawahała się przez chwilę, starając się dobrać najodpowiedniejsze
słowa.
- Właściwie trudno powiedzieć. Ostatnio czuję się trochę zmęczona i mam
dolegliwości żołądkowe. Przez kilka miesięcy dużo pracowałam. Być może
złapałam po prostu grypę.
- Zobaczymy. Kiedy ostatni raz była pani u lekarza?
- Dwa lata temu.
- Zrobimy badania. Czy po wypadku miała pani jakieś kłopoty ze
zdrowiem?
- Raczej nie.
- Kiedy wystąpiła ostatnia menstruacja?
- Jakieś osiem tygodni temu, a może wcześniej. Mniej więcej w tym
czasie, gdy przeniosłam się do Oregonu. Prawie trzy miesiące temu.
- Trzy miesiące? - powtórzył lekarz.
- U mnie to normalne. Po wypadku mój cykl miesiączkowy jest bardzo
nieregularny. Siedem tygodni nie jest niczym wyjątkowym... - Darvi zawiesiła
głos. - Choć to długa przerwa.
- W pani karcie nie widzę żadnych zapisów na temat środków
antykoncepcyjnych. Czy miewała pani ostatnio stosunki?
- Tak - odpowiedziała rumieniąc się i zdając sobie sprawę z tego, do
czego zmierza lekarz. - Ale nie jestem w ciąży. Po wypadku powiedziano mi, że
nie będę mogła mieć dzieci.
R S
- 74 -
- Nic takiego nie widzę w karcie - odparł doktor Hartner. - Jest pani tego
pewna? Może pani źle zrozumiała? Zapisano tylko, by była pani ostrożna i
przedwcześnie nie podejmowała współżycia.
- Ale ja nie mogę być w ciąży - rzekła Darvi z przestrachem w głosie.
- Może pani, a nawet sądzę, że rzeczywiście spodziewa się pani dziecka.
Test da nam pewność.
- Pan nie rozumie - mówiła Darvi ze łzami w oczach. - Powiedziałam
Rance'owi, że nie mogę mieć dzieci, zapewniłam go, że niepotrzebne są żadne
środki ostrożności. Jak mogę teraz wrócić do niego i oznajmić, że byłam w
błędzie? Mam uznać to za małe nieporozumienie?
- Użyła pani słowa „wrócić". Czy oznacza to, że związek został zerwany?
- Nie. Widujemy się, tylko... Jak mogę mu to zrobić?
- Nie będziemy martwić się na zapas. - Lekarz poklepał Darvi po ręku. -
Czy kocha pani tego człowieka?
- Bardzo.
- A on?
- Nie wiem - odparła Darvi z wahaniem.
Nigdy nie pytała o to Rance'a, a on sam również nie mówił o swoich
uczuciach. W głębi duszy Darvi zdawała sobie sprawę, iż nie byłaby pewna jego
odpowiedzi.
- Wszystko można jakoś ułożyć, jeśli się naprawdę kochacie. A teraz
sprawdzimy, czy ma pani grypę, czy to coś innego.
Darvi nerwowo krążyła po swojej sypialni, czekając na telefon od Rance'a
Coultera. Zwykle dzwonił o tej porze. W środę uprzedził ją, że nie wróci
wcześniej niż w piątek, bo ma spotkanie z klientem. Normalnie przyjechałby
dopiero w sobotę, lecz chciał pojawić się wcześniej, by pomóc w ostatnich
pracach przed otwarciem zajazdu. Darvi zdecydowała nie mówić mu o niczym,
dopóki nie otrzyma wyników badań. Nie było sensu, by denerwowali się oboje.
Wszystko okaże się w piątek po południu, gdy przyjdą wyniki testów.
R S
- 75 -
Kiedy Rance wróci wieczorem, wszystko będzie już wiadomo. W głowie
Darvi kołatały się myśli o fałszywej ciąży jego byłej żony. Pamiętała, z jaką
goryczą i gniewem opowiadał o swoich przeżyciach, jak bolesne były dla niego
te wspomnienia.
Ciągle trzymała drżącą rękę na słuchawce, a potem przysiadła na łóżku.
Ogarnęła ją panika, a z oczu popłynęły łzy. Testy potwierdziły, że będzie miała
dziecko. Musiała zajść w ciążę, gdy po raz pierwszy kochali się z Rance'em.
Próbowała myśleć trzeźwo. Przede wszystkim powinna powiedzieć o tym Ran-
ce'owi, gdy tylko wróci. Znowu przypomniała sobie jego gniewną reakcję na
wspomnienie szantażu ciążą sprzed lat.
Spojrzała na zegar. Dochodziła północ. Gdzie on się podziewa? Czekanie
okropnie dawało się jej we znaki. Bardzo kochała Rance'a i nie potrafiła pogo-
dzić się z myślą, że mógłby odrzucić ich dziecko. Nie wiedziałaby, co począć w
takiej sytuacji.
Zarówno wcześniej z Jerrym, jak i teraz nie sądziła, że może zajść w
ciążę. Obaj mężczyźni byli nieobecni, gdy się dowiedziała o swoim stanie.
Spojrzała w okno i przeniknął ją zimny dreszcz na myśl, jakie jeszcze
podobieństwa można by wysnuć z obu sytuacji. Na dworze padało. Burza
przyszła z północy. Rance prawdopodobnie jechał teraz w deszczu. Może lepiej
powiedzieć mu o dziecku rano, kiedy się prześpi. Ale następnego dnia miało się
odbyć otwarcie zajazdu. Oboje będą bardzo zajęci. Więc pewnie najlepiej
wrócić do sprawy po przyjęciu.
Darvi otworzyła drzwi i wyjrzała w ciemność, starając się przywołać
myślą ukochanego mężczyznę.
Rance niewiele widział przez zalane deszczem szyby. Każdy normalny
człowiek zatrzymałby się na noc w Portland, ale on chciał wrócić do domu, do
Darvi.
Bardzo za nią tęsknił i dopiero będąc przez kilka dni z dala od niej,
uświadomił sobie, jak bardzo ją kocha. Martwił się, bo miał przeczucie, że coś
R S
- 76 -
jest nie w porządku. Podczas ostatniej rozmowy telefonicznej w głosie Darvi
słyszał napięcie. Pragnął jak najszybciej znaleźć się obok niej. Jeszcze
kilkadziesiąt kilometrów i weźmie ją w ramiona. Marzył o tym, że spędzą razem
całe życie. Kiedy Darvi wspomniała mu, iż nie może mieć dzieci, najpierw
pomyślał tylko, że w związku z tym nie muszą stosować specjalnych środków
ostrożności, ale teraz naszła go dziwna chęć posiadania rodziny. Zaskoczyły go
te pragnienia i nie wiedział, jak je sobie tłumaczyć.
Znowu spojrzał na szosę. Był wyczerpany długą jazdą, oczy zamykały mu
się ze zmęczenia. Uśmiechnął się lekko, bo właśnie podjął decyzję, że zaraz
powie Darvi, jak bardzo ją kocha.
Dźwięk dzwonka wyrwał Darvi ze snu. Odrzuciła kołdrę i spojrzała na
zegarek. Było po drugiej w nocy.
Gdy otworzyła drzwi, do mieszkania wtargnęło chłodne, wilgotne
powietrze. Rance wszedł do środka, rzucił teczkę i mokry płaszcz na podłogę, a
potem mocno objął Darvi.
- Miałem okropną drogę. Już myślałem, że nie dojadę - powiedział,
całując ją namiętnie.
Wszystko potoczyło się tak szybko. Jeszcze przed chwilą stali przy
drzwiach, a już za moment Rance znalazł się w łóżku. Ledwie Darvi zdążyła
położyć się obok, zapadł w sen. Nie chciała go budzić, bo potrzebował
wypoczynku. Jeden dzień nie zrobi różnicy. Postanowiła rano powiedzieć mu o
dziecku.
Rance otworzył oczy i uświadomił sobie, że ostatnie kilometry
wczorajszej jazdy pokonał wyłącznie dzięki sile woli i pragnieniu, by znaleźć
się obok Darvi. Spojrzał na zegarek. Zbliżało się południe. Darvi jednak nie
było w łóżku ani w łazience. Rozejrzał się, nie chcąc nago wkraczać do
pracowni, bo Darvi mogła mieć jakichś klientów. Tam jednak również nikogo
nie znalazł. Dojrzał za to wiadomość przyklejoną do lustra. „Carl potrzebuje
R S
- 77 -
mnie w zajeździe. Nie miałam serca cię budzić, ale ty też jesteś tam niezbędny,
więc przyjedź szybko".
- Kocham cię bardziej, niż mogłem przypuszczać, że to w ogóle możliwe
- powiedział do siebie Rance i przywołał w wyobraźni twarz ukochanej.
Był pewien, że jej pragnie i nawet jeśli nie będą mogli mieć dzieci, chce
spędzić z nią resztę życia. Nic nie ma znaczenia, byle tylko byli razem.
Pojechał do domu, żeby wziąć prysznic i przebrać się. Do zajazdu dotarł o
pół do drugiej, gdy wszyscy wychodzili na lunch. Na widok Darvi uśmiechnął
się czule i na powitanie pocałował ją w policzek.
- Przepraszam za wczorajszą noc. Byłem okropnie zmęczony. Powinnaś
obudzić mnie rano.
Darvi objęła go, gdy szli razem na parking.
- Potrzebowałeś snu. O której wstałeś? Carl zadzwonił o dziewiątej, a ty
ani drgnąłeś.
- Otworzyłem oczy koło dwunastej.
- Naprawdę?
- Tak, i poczułem się samotny, bo ciebie nie było. Zawsze lepiej mieć
kogoś przy sobie.
- Wszystko jedno kogo?
- A mam wybór? - zażartował.
- Lepiej nie szukaj innej partnerki! - Darvi zarzuciła ręce na jego szyję i z
miłością zajrzała mu w oczy. - Tęskniłam za tobą i cieszę się, że już wróciłeś. -
Zawahała się przez chwilę. - Rance, jest jeszcze coś... - dodała, kładąc mu głowę
na piersi.
A więc jednak, pomyślał zaniepokojony Rance.
- Co się stało?
- Wróćmy lepiej do zajazdu, nim zaczną nas szukać - zaproponowała
Darvi z uśmiechem.
Rance nie wypuścił jej z objęć.
R S
- 78 -
- Nie wymkniesz mi się. Powiedz, w czym rzecz.
Darvi przestała się uśmiechać, a w jej wzroku zamigotał lęk. Rzuciła
okiem na parking, gdzie stali jacyś ludzie popatrujący w ich kierunku.
- Stanowimy obiekt zainteresowania - próbowała zażartować. - Chodźmy
stąd - szepnęła błagalnie.
Jej słowa zabrzmiały tak jak wówczas, gdy broniła się przed
nagabywaniami Rance'a pragnącego poznać przyczynę jej minionych smutków.
Jeśli stało się coś ważnego, Rance chciał dowiedzieć się o tym natychmiast.
- Musimy pomówić, niezależnie o co chodzi - stwierdził stanowczo.
- Tak, ale nie teraz i nie tutaj.
Darvi odwróciła się i weszła do zajazdu, a Rance pozostał na zewnątrz.
Przejęty Carl biegał z pokoju do pokoju. Dochodziła piąta. Uroczystość
powinna rozpocząć się o wpół do siódmej. Mieli na nią przybyć przedstawiciele
władz miasta, ludzie zajmujący się konserwacją zabytków, przedsiębiorcy
budowlani, właściciele biur podróży oraz dziennikarze prasowi i telewizyjni.
Chodziło o to, by wszyscy odnieśli jak najlepsze wrażenie.
Darvi zwolniła się o czwartej, chcąc w domu przygotować się do
uroczystości. Rance zaproponował jej swoje towarzystwo, lecz wolała zostać
sama, zapewniając, że będą mieli dużo czasu dla siebie po przyjęciu. Został
więc na parkingu, odprowadzając zaniepokojonym wzrokiem jej samochód.
- Rance? Czy coś się stało? - usłyszał głos Amy.
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Bo wyglądasz tak, jakbyś wracał z Marsa. Z Darvi wszystko w
porządku?
- A mogłoby być inaczej?
Amy natychmiast zorientowała się, że powiedziała coś niepotrzebnego.
- Nie, ale ostatnio wspominała o zmęczeniu, a gdy poszła do lekarza...
Wyraz twarzy Rance'a powstrzymał potok jej słów.
- Była u lekarza podczas mojej nieobecności? - powtórzył zdziwiony.
R S
- 79 -
Amy nabrała pewności, że popełniła niedyskrecję. Zapragnęła jak
najszybciej skończyć tę rozmowę.
- Och, to pewnie grypa. Wiesz, że teraz grasuje. - Zboczyła na tory
towarzyskiej konwersacji. - Jestem pewna, że nie ma o czym mówić - rzekła,
szukając wzrokiem męża. - Frank wygląda na zagubionego. Lepiej do niego
podejdę. - Pożegnała Rance'a uśmiechem.
Serce Rance'a uderzyło niespokojnie. Zastanawiał się, po co Darvi
odwiedzała lekarza i czemu zrobiła to w tajemnicy. Poszedł szybko na parking,
pragnąc jak najszybciej zobaczyć się z nią i porozmawiać, przekonać się, czy
wszystko jest w porządku. Wcale nie słyszał, że woła go Carl. Wsiadł do auta,
lecz po chwili wyłączył silnik. Darvi powiedziała, że będziemy mieli dużo czasu
po przyjęciu, przypomniał sobie.
Pozwolę, by mi wieczorem opowiedziała o wizycie u lekarza, postanowił.
Oparł głowę na kierownicy, powtarzając sobie, że przecież wszystko musi być z
Darvi w porządku. W końcu pojechał do domu, by się przebrać, i po szóstej
wrócił do zajazdu. Darvi już tam była. Popatrzył na nią z czułością.
Darvi zauważyła, jak Rance wchodził. Czy on mnie kocha, pomyślała ze
ściśniętym sercem. Czy możliwe, by kochał mnie tak bardzo jak ja jego? Czy
będzie mnie chciał, gdy się dowie o ciąży? Nie mogę dłużej zwlekać! Muszę mu
o wszystkim powiedzieć.
R S
- 80 -
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Rance podszedł do Darvi i objął ją ramieniem.
- Pięknie wyglądasz - szepnął jej do ucha. - Wszystkie będące tu kobiety
od razu mogą wracać do domu, bo nikt ich przy tobie nie zauważy. Ucieknijmy
teraz. Nie zwrócimy niczyjej uwagi - zaproponował.
Miłość walczyła w nim z obawą, co też ta dziewczyna ukrywa. Spróbował
odsunąć od siebie denerwujące myśli.
- Ucieknij ze mną - powtórzył. - Znajdziemy jakieś miłe miejsce tylko dla
nas dwojga. Będziemy spacerować po lesie, wzdłuż plaży, liczyć gwiazdy i
kochać się przy księżycu. Bez żadnych zmartwień i problemów.
Darvi wsparła mu głowę na ramieniu i westchnęła, gdy ujął ją za rękę.
- Jesteś bardzo przekonujący. Potrafię sobie wyobrazić wszystko, o czym
mówisz. To piękne - przyznała zasmucona, uzmysławiając sobie, iż mówił tylko
o nich dwojgu, a co będzie, gdy dowie się o kimś trzecim?
Rance nabrał tchu. Nadszedł czas, by powiedzieć Darvi, że ją kocha.
- Wiesz... - zaczął. - Moglibyśmy to zrobić. Nie możemy uciec od ludzi na
zawsze, ale...
- Hej, zamierzacie tak stać w kącie i prawić sobie komplementy, gdy
nadchodzą goście? - przerwał mu Bill Jenkins.
Rance rozejrzał się i musiał przyznać rację koledze. Wnętrze zapełniło się
znanymi osobistościami.
- Wrócimy do tej rozmowy - obiecał dziewczynie, wziął ją za rękę i
poprowadził ku frontowemu wejściu, przy którym Carl witał gości.
Wieczór zakończył się pełnym sukcesem. Przyjęcie przewidziane do
dziewiątej, trwało prawie do pierwszej w nocy. Posłano po dodatkowe jedzenie i
napoje, orkiestra zgodziła się grać tak długo, jak będzie trzeba.
R S
- 81 -
Rance bacznie obserwował Darvi. Wydawała się nieźle bawić. Nie widać
było po niej zmartwień ani stresu. Tańczyli razem każdy wolny taniec. Rance
tulił Darvi w objęciach, delektując się zapachem i delikatnością jej skóry.
Bezustannie zadawał sobie jednak pytanie o cel tajemniczej wizyty u lekarza.
Po północy zauważył, iż Darvi rozmawia z mężczyzną, którego nigdy
wcześniej nie widział. Wyglądali na bardzo sobą zajętych, gdy podszedł bliżej.
- To Barney Wilton - przedstawiła Darvi nieznajomego. - Rance
nadzorował tę budowę i projektował drzwi - wyjaśniła. - Barney też jest
przedsiębiorcą budowlanym - dodała. - Przyjechał tu z żoną, która reprezentuje
biuro podróży. Rozmawialiśmy o domu, który przebudowuje w Summitville.
Właściciele wyrazili zainteresowanie witrażami, więc mam zamiar jechać tam w
poniedziałek i zorientować się, czy mogłabym coś dla nich zrobić. Zajrzę do
pańskiego biura około dziesiątej - zwróciła się do Barneya, trzymając w ręku
jego wizytówkę.
- Będę czekał - odrzekł przedsiębiorca, ściskając dłoń Rance'a. - Miło mi
było pana poznać - powiedział na pożegnanie. - Muszę wracać do żony, bo
jeszcze mnie porzuci.
- Moje prace naprawdę mu się podobały - powiedziała Darvi, gdy Wilton
odszedł. - Wspomniał, iż ma w planach kilka nowych przedsięwzięć i weźmie
pod uwagę mój talent. Czy to nie jest podniecające? A już się martwiłam, czy
dostanę tu następne zamówienia.
- Świetnie - pogratulował jej Rance. - Może pojechałbym tam z tobą w
poniedziałek? Akurat nie mam nic do roboty. Moglibyśmy zjeść lunch w Sum-
mitville.
- Prawdę mówiąc, chcę tam jeszcze załatwić kilka prywatnych spraw -
rzekła z wahaniem Darvi. - Nie będę cię nimi zanudzać. Obiecuję, że wrócę
wczesnym popołudniem - powiedziała, ukrywając, iż planuje kolejną wizytę u
lekarza.
R S
- 82 -
Zbywa mnie wymówkami, pomyślał Rance. Dlaczego nie chce, bym z nią
jechał?
- W porządku. Zrobię kilka wstępnych projektów dla klienta z Portland.
- Och, dostałeś zamówienie?
- Jeszcze nie podpisałem kontraktu, lecz prawie się dogadaliśmy.
- Tak się niepokoiłam, czy ci się uda - zawołała Darvi, zarzucając mu ręce
na szyję.
- Jedźmy do domu. Chcę ci coś powiedzieć - szepnął.
Darvi przeniknął lęk. Skądś się o wszystkim dowiedział, pomyślała. Nie
jestem gotowa, by o tym dyskutować. Może w poniedziałek, po powrocie od
lekarza.
- Czuję się bardzo zmęczona. Odłóżmy to na później - zaproponowała.
- Byłem cierpliwy - rzekł Rance, patrząc Darvi w oczy. - Lecz nie mogę
czekać w nieskończoność. - Przytulił ją do siebie. - Daję ci czas do poniedział-
kowego wieczora. Potem będę męczył tak długo, aż wszystko mi wyznasz. Nie
dam ci chwili wytchnienia, póki się nie upewnię, że wszystko jest w porządku.
- Dobrze - zgodziła się Darvi.
- Chcesz zostać dziś sama?
- Nie! - odparła, przerażona jak nigdy w życiu. Nie mogła dłużej
przeciwstawiać się nieuniknionemu.
Leżeli w łóżku pod baldachimem, przytuleni do siebie. Nie kochali się,
choć minął już tydzień, odkąd ostatnio byli ze sobą. Rance zachowywał się jak
pierwszej nocy, którą tu spędził. Nie wiedział, co myśleć. Tyle chciał
powiedzieć Darvi o swojej miłości, o wspólnym życiu, lecz bał się poruszyć ten
temat, póki ona mu nie wyzna, co ją gnębi. Leżeli w milczeniu, aż nadszedł sen.
Rance i Darvi przeszli przez hol zajazdu do pokoju kominkowego, gdzie
czekali na nich Frank, Amy i Carl, który ze względu na złą pogodę nie wrócił po
przyjęciu do Portland.
R S
- 83 -
- Proponuję toast - rzekł właściciel zajazdu, podnosząc kubek z kawą. - Za
zdrowie wszystkich, którzy przyczynili się do wczorajszego sukcesu. Nie po-
trafię wyrazić, jak bardzo jestem wam wdzięczny. - Odstawił kubek. - Od rana
docierają do mnie same dobre wiadomości. W portlandzkich gazetach ukażą się
obszerne informacje o naszym przedsięwzięciu, a za dwa tygodnie w Seattle
zostanie opublikowany spory artykuł z kolorowymi zdjęciami. Potem zapoznają
się z nim czytelnicy w San Francisco. Na temat waszych prac - zwrócił się do
Rance'a i Darvi - słyszałem same komplementy. Witraże są naprawdę piękne.
Jeszcze z nikim tak świetnie mi się nie współpracowało. - Spojrzał wymownie
na Rance'a. - Masz znakomitą ekipę. To prawdziwi profesjonaliści.
Cieszę się, że namówiłeś mnie na te rzeźbione drzwi. Dodają uroku
całemu wnętrzu.
- Dziękuję za uznanie - uśmiechnął się Rance.
Spojrzał na Darvi i uścisnął jej rękę. Wszyscy byli w dobrych humorach,
tylko ona kilkakrotnie wychodziła do łazienki. Za drugim razem podążyła za nią
Amy.
- Czy już powiedziałaś Rance'owi? - spytała.
- O czym?
- O twojej ciąży.
- Ale skąd wiesz...? - zdziwiła się Darvi.
- Przecież to oczywiste. Rance bardzo się o ciebie martwi. Kiedy myśli, że
nikt na niego nie patrzy, natychmiast popada w zadumę, a na jego twarzy maluje
się wyraz prawdziwej troski. Nie sądzisz, że najwyższy czas o wszystkim mu
powiedzieć?
- Och, nie wiem, co robić. - Oczy Darvi napełniły się łzami. - To wiąże się
nie tylko z moją ciążą, ale również z sytuacją zawinioną przez jego byłą żonę.
- Przecież rozwiódł się z dziesięć lat temu. Co ona ma do tego?
R S
- 84 -
- Nie wiesz? Wrobiła go w małżeństwo, oszukując, iż spodziewa się
dziecka. Nie wyobrażasz sobie, z jaką goryczą wspominał o tym nawet po tylu
latach. Co będzie, jeśli pomyśli, że ja postępuję tak samo?
- Nie przypuszczam, by tak się stało. W każdym razie nie powinnaś
zwlekać z rozmową.
- Oczywiście, tylko nie wiem, jak mu to powiedzieć.
Po kwadransie obie panie dołączyły do reszty towarzystwa.
- Czy zauważyłeś, że kobieta przebywa w łazience dwa razy dłużej niż
mężczyzna, a dwie kobiety... - rzekł Frank do Rance'a i spojrzał na zegarek.
- Za to mężczyzna zastanawia się pół godziny, jaką temperaturę powinna
mieć woda pod prysznicem - roześmiała się Amy.
Rance przez cały czas bacznie obserwował Darvi, starając się odgadnąć,
co się z nią dzieje. Był przekonany, iż obie kobiety właśnie o tym rozmawiały.
Zbliżało się popołudnie, gdy Carl pożegnał się ze wszystkimi i odjechał.
Na zewnątrz zrobiło się jeszcze chłodniej, wiał silny wiatr i znowu zanosiło się
na deszcz. Darvi i Rance pospieszyli do samochodu. W drodze do domu oboje
milczeli.
- Pamiętaj, że masz czas do poniedziałkowego wieczoru, by mi o
wszystkim powiedzieć - rzekł Rance, stojąc w drzwiach domu Darvi.
Miał wątpliwości, czy powinien zostawić ją w spokoju, jak sobie tego
życzyła, czy też jednak domagać się wyjaśnień. Spojrzał na szare niebo.
- Chyba zaraz będzie lało - zauważył. - Jesteś pewna, że chcesz zostać
sama? Mógłbym ci towarzyszyć. Obiecuję siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.
Darvi pogłaskała go po policzku i pocałunkiem musnęła usta.
- Nie chodzi o hałas, lecz o to, że sama twoja obecność mnie rozprasza. -
Spojrzała mu w oczy, prosząc wzrokiem o zrozumienie. - Nie mogę trzeźwo
myśleć, gdy jesteś obok - szepnęła.
R S
- 85 -
- Nie podoba mi się to, co mówisz. Nie lubię wiedzieć, że coś jest nie w
porządku, i nie znać szczegółów. Pamiętaj, jutro wieczorem i ani minuty
później.
Wzrok mu złagodniał, gdy przytulał Darvi i całował ją na pożegnanie.
Chłodne, wilgotne powietrze sprawiło, że Darvi zadrżała. Zamknęła drzwi
i wolno poszła do sypialni, zastanawiając się, jak mu o wszystkim powiedzieć.
Rance leżał w łóżku, wpatrując się w sufit. Dręczył się różnymi myślami,
póki nie zapadł w niespokojny sen.
Burza nadeszła o jedenastej w nocy. Deszcz uderzał głośno o szyby i
dach. Darvi wsłuchiwała się w wycie wiatru. W wielkim łóżku czuła się bardzo
samotna. Przyzwyczaiła się już do obecności Rance'a. Po długich rozmyślaniach
zdecydowała, jak mu powie o dziecku. Nie było sensu czekać, aż wróci od
lekarza. Wyzna wszystko od razu, wierząc, że zostanie wysłuchana bez gniewu i
złości.
Nawet jeśli w laboratorium się pomylili i nie jest w ciąży, trzeba będzie
powiedzieć, że od tej pory będą musieli stosować środki ostrożności. Wstała z
łóżka z przekonaniem, iż nie powinna była odsyłać Rance'a do domu. Chciała
powiedzieć mu o wszystkim i zapewnić, że go kocha. Ubrała się szybko i poszła
do samochodu.
Głośny dźwięk dzwonka wyrwał Rance'a ze snu. Naciągnął szybko dżinsy
i, niezadowolony, podszedł do drzwi.
- Darvi! - Szybko wprowadził gościa do środka.
- Musimy zaraz porozmawiać. Nie mogę dłużej czekać - powiedziała,
starając się nad sobą panować.
Ton jej głosu zaniepokoił Rance'a.
- Oczywiście, ale czemu nie zadzwoniłaś? Mogłem po ciebie przyjechać.
Nie powinnaś jeździć w taką pogodę. Drogi są niebezpieczne.
- I tak za długo zwlekałam. Dłużej już nie mogę.
R S
- 86 -
Zamiast objąć ją i przytulić, Rance cofnął się i skrzyżował ramiona na
piersi.
- Więc w czym problem? - spytał dość chłodno.
Darvi zmroziła jego postawa. Czyżby znał prawdę i już o coś ją oskarżał?
Z trudem przełknęła ślinę, bezskutecznie starając się cokolwiek odczytać
z twarzy kochanka. W końcu zaczęła trząść się z napięcia.
- W zeszłym tygodniu byłam u lekarza... i... zrobiłam pewne testy. -
Rozejrzała się po pokoju, nerwowo zaciskając ręce.
- I co?
Rance patrzył na nią tak surowo, iż nie była w stanie mówić dalej.
- I co, Darvi? - krzyknął. - Co się stało? Wyduś to z siebie!
- Od ośmiu tygodni jestem w ciąży - wymamrotała.
Zapadła cisza.
- Co masz na myśli? Jak to się mogło stać?
Darvi nie potrafiła, co prawda, przewidzieć jego reakcji, ale nie
spodziewała tak chłodnego tonu. Nie była pewna, co robić. Wydawało się, iż
została obciążona pełną odpowiedzialnością za to, co zaszło. Przecież na
początku Rance pytał, czy nie powinni się zabezpieczyć, a ona zapewniła go, że
nie ma takiej potrzeby. To wszystko jej wina.
- Sądzę, że ma to jakiś związek z moją aktywnością seksualną -
zażartowała nieśmiało.
- Nie staraj się być dowcipna. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. - W pamięci
stanęły mu gorzkie doświadczenia z przeszłości. - Co tu się dzieje? Co
próbujesz mi wmówić? - zawołał do Darvi, lecz przed oczami miał Joan.
Serce Darvi ścisnęło się boleśnie. Zaschło jej w ustach. Czuła się jak
chora. Próbowała nie słyszeć słów Rance'a, które tak boleśnie ją raniły. Zakryła
ręką usta.
R S
- 87 -
- Och, Boże... proszę, tylko nie to! Znowu? Jak z Jerrym. - Łzy napłynęły
jej do oczu, zakręciła się na pięcie i pomknęła do drzwi, znikając w ciemno-
ściach.
Odrzucił ją jak Jerry dwa lata temu. Oślepiona łzami, pobiegła do auta.
Żal ściskał jej gardło. Z rozpaczy nie mogła trzeźwo myśleć.
Straszne uczucie ogarnęło Rance'a, gdy stał jak wryty w otwartych
drzwiach. Nie mógł się poruszyć z wrażenia. Nigdy w życiu nie doświadczył
czegoś podobnego jak teraz, gdy patrzył na światła oddalającego się samochodu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Rance opadł na kanapę, starając się zrozumieć, co zaszło. Długo siedział
bez ruchu, a w głowie przeszłość mieszała mu się z teraźniejszością. Jak Darvi
mogła mu to zrobić? Próbowała zrealizować ten sam scenariusz, co Joan. Jedyna
różnica była w tym, że Darvi kochał, a byłej żony nie. Czuł się pusty, miał
wrażenie, że nic mu nie zostało. Dopiero po kwadransie zaczął myśleć jaśniej.
Wstał z kanapy. Joan to przeszłość, którą żyłem zbyt długo, pomyślał. Trzeba z
nią skończyć i zająć się ukochaną dziewczyną. W mózgu eksplodowała mu
przerażająca świadomość tego, co jej zrobił. Najdroższą sercu kobietę wygnał w
ciemną, burzliwą noc. Nic nie uczynił, by ją zatrzymać. W uszach dzwoniły mu
ostatnie słowa Darvi, w których porównywała go do Jerry'ego Petersona.
Przymknął oczy i zacisnął pięści, wściekły na własną głupotę.
Sięgnął po telefon, by nakręcić numer Darvi. Mimo długiego czekania
nikt z tamtej strony nie podniósł słuchawki. Rance spojrzał na zegarek. Minęło
wystarczająco dużo czasu, by zdążyła dojechać. Nakręcił numer jeszcze raz,
sądząc, że może się pomylił. Próbował się uspokoić, wmawiając sobie, iż
obrażona Darvi nie chce z nim rozmawiać. Modlił się w duchu, by to była
prawda.
R S
- 88 -
Ubrał się w pośpiechu i pojechał do jej mieszkania. Pod domem nie było
znajomego samochodu. Wewnątrz panowały ciemności. Zadzwonił do drzwi,
lecz nikt się nie odezwał. Skorzystał z klucza podarowanego mu przez Darvi.
Przebiegł przez pracownię i sypialnię, wołając ukochaną po imieniu, lecz nikogo
nie znalazł.
Stanął w drzwiach, patrząc w ciemność. W myślach rozważył wszystkie
miejsca, do których Darvi mogła pojechać. W końcu chwycił za telefon i za-
dzwonił do Amy.
- Lepiej, żeby to było coś ważnego.
W słuchawce odezwał się zaspany głos Franka.
- Przepraszam, ale muszę mówić z Amy.
- Oczywiście. Już ją daję.
Z tonu Rance'a Frank domyślił się, że naprawdę coś się stało.
- W czym problem? - spytała Amy.
- Jest u was Darvi?
- Nie, nie widziałam jej, odkąd się rozstaliśmy po południu. O co chodzi?
- Do licha, gdzie ona może być?
- Nie rozumiem. Zaginęła?
- Przyjechała do mnie późnym wieczorem, a kiedy wyjeżdżała, była
bardzo zdenerwowana. Prowadziła auto w deszczu. Boję się, bo nie mogę jej
nigdzie znaleźć. Teraz dzwonię z jej mieszkania. Myślałem, że pojechała do
was.
- Och, co ty jej powiedziałeś? Wiem, że obawiała się tej rozmowy. Nie
wiedziała, jak przyjmiesz nowiny.
Słowa Amy zdumiały Rance'a.
- Czy to znaczy, że wiedziało o tym całe miasto?
W słuchawce zapadła cisza.
- Amy, jesteś tam jeszcze?
R S
- 89 -
- Tak. - Ton głosu Amy wskazywał, iż nie podoba się jej reakcja Rance'a.
- Darvi nikomu, nawet mnie, nie mówiła o swoich sprawach. Sama się
domyśliłam. Nie rozumiem cię. Czy w taki sposób z nią rozmawiałeś? Nic
dziwnego, że obawiała się wyznać ci prawdę.
Oskarżenie Amy mocno zraniło Rance'a. Darvi bała się mu powiedzieć o
ciąży? Wiedział, że jest przygnębiona, lecz do głowy mu nie przyszło, iż on sam
jest tego powodem. Nabrał powietrza w płuca, by się uspokoić.
- Przepraszam. Nie chciałem na ciebie krzyczeć - powiedział cicho. -
Wszystko zdarzyło się tak nagle. Rzeczywiście podczas rozmowy z Darvi nie
zachowałem się tak, jak powinienem... ale teraz muszę ją odnaleźć. Nie powinna
być poza domem w czasie takiej burzy - sama, przestraszona, przekonana, że ją
odtrąciłem. Wiesz, gdzie ona może być?
- Nie.
- Obiecaj, że jeśli pojawi się u ciebie, zatrzymasz ją. Skontaktuję się z
tobą później.
- Powodzenia. Dzwoń, jeśli tylko będziesz potrzebował jakiejkolwiek
pomocy.
Rance zaczął się zastanawiać, co robić. Zadzwonię do szeryfa,
postanowił.
- Proszę z sierżantem Maxwellem. To pilne! - krzyknął do słuchawki.
- Tu Maxwell.
- Tom, to ja, Rance. Potrzebuję twojej pomocy.
- O co chodzi?
- Nie mogę znaleźć Darvi. Wyjechała ode mnie w złej formie. Tuła się
gdzieś w czasie tej burzy. Mógłbyś sprawdzić, czy któryś z twoich patroli nie
natknął się na jej auto? Może coś się jej stało lub ma jakiś problem z
samochodem... - Rance zawiesił głos, nie chcąc wspominać o innych
możliwościach, a potem przypomniał sobie torebkę Darvi rzuconą na podłogę. -
Nie ma przy sobie pieniędzy ani dokumentów...
R S
- 90 -
- W porządku, sprawdzimy wszystko, nawet szpital w Summitville. -
Policjant zamilkł, słysząc przyspieszony oddech Rance'a. - Nie obawiaj się, to
rutynowa procedura. Jestem pewien, że nic jej się nie stało. Z pewnością siedzi
gdzieś w suchym, ciepłym miejscu i czeka, aż przejdzie burza, by potem bezpie-
cznie wrócić do domu.
- Pewnie masz rację. Dziękuję. Dzwoń, jak tylko czegoś się dowiesz. Jeśli
nie będzie mnie w domu, nagraj wiadomość albo przekaż ją Amy Sutter.
Rance trzasnął drzwiami swojej półciężarówki i włączył silnik. Nie
wiedział, dokąd jechać, lecz nie potrafił bezczynnie siedzieć na miejscu. Ruszył
wolno, wypatrując znajomego samochodu. Przeszukał całą okolicę między
swoim domem a mieszkaniem Darvi. Poza miastem zjechał na pobocze i aż do
bólu zacisnął ręce na kierownicy, gdy zobaczył auto Darvi tkwiące do połowy w
rowie. Serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Wypadł z samochodu, zapomi-
nając o zgaszeniu silnika. Zimny deszcz zalewał mu oczy.
- Darvi, nic ci nie jest? - zawołał. - Odezwij się, Darvi!
Wiatr poniósł w ciemność jego krzyk. Brnąc przez błoto, podszedł do
rowu i zsunął się na zarośnięte krzakami dno rowu, by dostać się do wozu
dziewczyny. Cały zabłocony, w porwanym przez zarośla ubraniu, z głęboko
skaleczoną lewą nogą, dotarł do porzuconego samochodu i przekonał się, że w
środku nie ma nikogo.
Drzwi auta były zamknięte. Ze stacyjki wyjęto kluczyki. Rance wrócił do
swojej półciężarówki i zapalił długie światła, by przeszukać otoczenie, lecz nie
znalazł nikogo. Ogarnął go strach. Czy Darvi nic się nie stało? Dokąd poszła? A
jeśli jest ranna? W jej stanie mogło to być bardzo niebezpieczne. Mokre ubranie
przylepiło mu się do ciała. Był zziębnięty i ubłocony od stóp do głów. Na rękach
i twarzy miał liczne zadrapania. Nie opuszczał go tylko wysoki poziom ad-
renaliny i rozpaczliwe pragnienie upewnienia się, że Darvi nic nie grozi.
Na horyzoncie pojawiły się jakieś światła i zaczęły zbliżać się ku
Rance'owi. Okazało się, że to samochód szeryfa.
R S
- 91 -
- Znalazłeś ją? - spytał Tom Maxwell.
- To jej samochód, ale Darvi tam nie ma. - Rance starał się przekrzyczeć
wiatr. - A ty dowiedziałeś się czegoś?
- Sprawdziliśmy szpital i okolicznych lekarzy, lecz nikt z pacjentów nie
odpowiada jej rysopisowi. Jesteś pewien, że to auto panny Stanton?
- Tak. Na tylnym siedzeniu leży nawet mój sweter.
- Pewnie zabrała się z kimś i jest już w domu. Kazałem swoim ludziom
mieć oczy otwarte, lecz jestem pewien, iż nic złego się nie stało. - Tom rzucił
okiem na nogę Rance'a. - Jeśli mówimy już o lekarzach, to ty powinieneś
natychmiast zająć się swoją raną. Kiepsko wygląda.
- Jaką raną?
Rance spojrzał na nogę i spostrzegł krwawiące rozcięcie, z którego
istnienia zupełnie nie zdawał sobie dotąd sprawy.
- Najpierw muszę znaleźć Darvi - powiedział. - Mnie nic nie będzie.
- Wracam na posterunek. Daj znać, jeśli na nią trafisz, ja też się odezwę,
gdy tylko czegoś się dowiem - obiecał szeryf i odjechał.
Rance wsiadł do samochodu i zawrócił do miasta. Gdy mijał zajazd,
wydało mu się, iż dostrzegł jakiś blask. Skręcił na parking. Przekonał się, iż w
jednym z okien widać było słabe światło. Jeśli Darvi zdołała przejść taki
dystans, to chyba nic jej się nie stało.
Wszedł do środka przez nie zamknięte drzwi, a przeciąg natychmiast je
zatrzasnął. Stanął, nasłuchując, lecz usłyszał tylko bicie swego serca. Poszedł w
kierunku światła. W pomieszczeniu magazynowym, z którego dobywał się
blask, składowano pozwijane dywany. Zostały tu przyniesione przed przy-
wiezieniem mebli kilka dni temu. Rance rozejrzał się i przetarł oczy, by się
upewnić, że dobrze widzi.
Dywany leżały teraz w mokrej, bezładnej stercie. Rance z biciem serca
ruszył dalej, by w pokoju kominkowym znaleźć Darvi. Na jego widok w oczach
R S
- 92 -
dziewczyny zamigotało przerażenie. Rance podszedł bliżej i zamknął ją w
objęciach.
- Dzięki Bogu... - powiedział, pokrywając pocałunkami twarz i szyję
ukochanej. - Wszędzie cię szukałem. Bardzo się bałem... W końcu znalazłem
twój samochód.
Darvi odetchnęła z ulgą, gdy intruzem okazał się Rance. Nadal jednak
czuła się głęboko zraniona, więc teraz próbowała uwolnić się z jego objęć.
- Puść mnie, zostaw! Nie potrzebuję cię! - rzuciła. Rance trzymał ją
jednak mocno.
- Przestań - powiedział. - Musimy porozmawiać.
Darvi dalej się z nim szarpała, nie patrząc mu w oczy. Płakała.
- Nie ma o czym rozmawiać - powiedziała przez łzy. - Jasno dałeś do
zrozumienia, co do mnie czujesz. Idź stąd i zostaw mnie w spokoju!
Rance uwolnił ją z objąć. Cofnął się o krok. Zraniły go jej gniewne słowa.
Spróbował przypomnieć sobie, co dokładnie jej powiedział. Wiedział, iż było to
coś złego, podyktowanego nie zabliźnioną wciąż raną. Przesunął ręką po
mokrych, zabłoconych włosach, starając się zebrać myśli. Całe ciało przenikał
mu chłód ciągnący od przemokniętego ubrania. Teraz dopiero poczuł dojmujący
ból w nodze i osunął się na podłogę.
Darvi natychmiast przyklękła obok. Niepokój wywołany stanem Rance'a
przytłumił jej gniew.
- Co ci jest? - spytała.
- To noga. Do tej pory nie czułem bólu. - Przez twarz przebiegł mu
skurcz. - Chyba tak bardzo chciałem cię znaleźć, że przyblokowałem w sobie
inne odczucia. - Rance spróbował się uśmiechnąć. - Chociaż wygląda na to, że
niepotrzebnie traciłem czas - dodał.
Teraz dopiero Darvi zauważyła krwawiącą ranę.
- Trzeba zawieźć cię do lekarza. Należy oczyścić ranę i zrobić zastrzyk
przeciwtężcowy.
R S
- 93 -
- Nic mi nie będzie. Muszę tylko chwilę odpocząć.
- Natychmiast jedziemy do lekarza. Gdzie twój samochód? Na parkingu?
Mam nadzieję, że wziąłeś półciężarówkę, bo lepiej się trzyma na mokrej drodze.
- Tak. Zatrzymałem się pod samym zajazdem. Ale nie myślisz chyba, że
powierzę komuś swój samochód. Ty już wjechałaś dziś do rowu. Wolę nie ryzy-
kować.
- Przede wszystkim nie wjechałam - mruknęła gniewnie Darvi. - Jakieś
inne auto wpadło w poślizg i musiałam zjechać mu z drogi. Przesadzasz ze swo-
im cennym samochodem. Nie pomyślałeś, że, mając tak zranioną nogę, nie
naciśniesz pedału. Daj kluczyki - zażądała.
- Poradzę sobie.
Rance wstał, krzywiąc się z bólu, gdy stąpnął zranioną nogą. Wyciągnął
ręce, by nie stracić równowagi.
- Obawiam się, że będziesz musiała mi pomóc.
Darvi popatrzyła na zabłoconego, podrapanego mężczyznę w
przemoczonym ubraniu, z krwawiącą raną na nodze i poczuła, że jej miłość do
niego bierze górę nad gniewem.
- Rzeczywiście wyglądasz tak, jakbyś potrzebował kogoś, kto udzieli ci
pomocy - rzekła, ścierając mu z twarzy smugę błota. - Przejrzyj się w lusterku.
- Nie kogoś, ale ciebie - powiedział cicho. Popatrzyli na siebie przez
chwilę.
- Nigdy więcej ode mnie nie uciekaj. Wpadam w popłoch, gdy nie mogę
cię znaleźć.
Do pomieszczenia wdarł się chłodny wiatr. Ktoś wszedł do zajazdu.
Rance wysunął się do przodu, zasłaniając sobą dziewczynę.
- Halo, jestem z policji! Proszę się odezwać - usłyszeli.
- Tutaj - zawołał z ulgą Rance.
- Widzę, że znalazł pan zgubę - rzekł policjant na powitanie. - Wszystko
w porządku?
R S
- 94 -
- Tak. Musimy tylko wziąć ciepłą kąpiel i się przebrać.
- Jedno z nas potrzebuje fachowej pomocy - wtrąciła Darvi.
- Odwiezie go pani, czy ja mam dostarczyć pacjenta do lekarza?
- Proszę mi tylko pomóc odprowadzić go do samochodu, a dam sobie
radę.
- Hej, rozmawiacie, jakby mnie tu nie było. Sam potrafię dojść do
samochodu i pojechać do lekarza, jeśli uznam, że to niezbędne.
- Sierżant Maxwell uprzedził mnie, że ten pan może sprawiać kłopoty.
Policjant nadal zwracał się tylko do Darvi.
- Na nic więcej go nie stać - mruknął Rance.
Darvi i policjant podtrzymali go z obu z stron, choć nadal się upierał, że
będzie szedł o własnych siłach.
Gabinet lekarski opuścili prawie o świcie. Po obmyciu rana okazała się
nie tak groźna. Wymagała tylko założenia kilku szwów. Lekarz uprzedził, że
przez parę dni noga będzie bolała i należy regularnie zmieniać opatrunki. Dał
również zastrzyk, choć pacjent zastrzegał, że go nie potrzebuje.
Burza już się uspokoiła, ale nadal padało. Darvi odwiozła Rance'a do
domu. Właściwie nie rozmawiali po drodze, choć Rance próbował nawiązać
kontakt. Gdy dotarli na miejsce, Darvi podniosła z podłogi swoją torebkę,
rzuconą tu w chwili desperackiej ucieczki. Rance sprawdził automatyczną se-
kretarkę. Znalazł cztery wiadomości od Amy zbyt zmartwionej, by dzwonić po
raz piąty, i jedną od ekipy pomocy drogowej, która na polecenie policji wy-
ciągnęła z rowu auto Darvi i przypominała o opłacie za usługę.
- Muszę wykonać kilka telefonów. Czemu nie weźmiesz mojego
samochodu i nie pojedziesz do domu, żeby umyć się i przebrać? Ja szybko się
wykąpię i zaraz do ciebie dołączę. Musimy porozmawiać - dodał, widząc
niechętny wzrok dziewczyny.
Darvi cofnęła się, nim zdążył ją objąć.
R S
- 95 -
- Masz zranioną nogę - rzekła. - A poza tym chyba powiedziałeś mi już
wszystko, co chciałeś.
Położyła na stole kluczyki od samochodu.
- Sama wrócę do domu - zdecydowała.
Rance wyciągnął do niej rękę, lecz wyszła szybko i znikła w deszczu.
Po kąpieli owinęła się dużym ręcznikiem. Drugim zaczęła wycierać
głowę. Rozczesała włosy i wzięła suszarkę. Zajmując się fryzurą, myślała o
wszystkim, co ostatnio zaszło. Postanowiła przenieść się do innego miasta, by
móc normalnie żyć i pracować, nie natykając się bez przerwy na Rance'a. W
Sandy Cove byłoby to niemożliwe. Nie potrafiłaby wychowywać dziecka w tak
napiętej atmosferze. W końcu zostało przecież odrzucone przez ojca. Suszyła
głowę w głębokim przygnębieniu. Po chwili spojrzała na zegarek. Kwadrans po
ósmej rano. Ostatniej nocy wcale nie spała. Była wyczerpana. Powinna
zadzwonić do Barney'a Wiltona do Summitville i odwołać spotkanie, a potem
przełożyć wizytę u lekarza. Później ułoży plan dalszych działań.
Na szczęście już jej zapłacono za witraże. To pozwoli na spokojny start w
innym miejscu. Łzy zalśniły w jej oczach, a w sercu czuła ból. Podobnie
myślała, wyjeżdżając z Laguna Beach po przejściach z Jerrym. Westchnęła
głęboko i sięgnęła po telefon.
R S
- 96 -
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Darvi obudziła się w ręczniku owiniętym wokół ciała. Była przykryta
kołdrą, a Rance spał obok. Za oknem ciągle padało. Pamiętała, że położyła się
na łóżku, by chwilę odpocząć, a potem na nowo przemyśleć całe życie. To
zdarzyło się kilka godzin temu. Nie przypominała sobie przyjazdu Rance'a, tego,
że ją przykrywał i kładł się obok niej. Popatrzyła na śpiącego i odgarnęła mu
włosy z czoła. Spojrzała na szwy na jego nodze. Chciało się jej płakać, gdy
delikatnie przesuwała opuszkami palców po czerwonych zadrapaniach na
twarzy ukochanego. Cicho podniosła się i ubrała.
Usiadła na krawędzi łóżka, wpatrując się w twarz Rance'a. Nie wiedziała,
co robić. Obudzić go i skłonić, by wrócił do domu? A może pozwolić, by ode-
spał tę męczącą noc, i zaczekać, aż sam się obudzi? Rance zmienił pozycję,
wyciągnął rękę, szukając Darvi. Ból zranionej nogi sprawił, iż otworzył oczy i
usiadł. Przez moment przypominał sobie wszystko, co zaszło ostatniej nocy.
Przesunął ręką po bandażu i zadrapaniach na twarzy.
- Skoro się obudziłeś, możesz się ubrać i wrócić do domu. - Darvi przejęła
kontrolę nad sytuacją. - Oddaj klucze od mieszkania. Nie jesteś tu już mile
widziany - rzekła, próbując zapanować nad drżeniem głosu. - Wyraźnie
stwierdziłeś, że nie chcesz dziecka i podejrzewasz, że zamierzałam wciągnąć cię
w pułapkę. W porządku, my też cię nie potrzebujemy.
Rance chwycił ją za rękę, przyciągnął na łóżko i wziął w ramiona.
- Przepraszam, że cię zraniłem. Nie chciałem tego. Twierdziłaś, że nie
możesz mieć dzieci, a potem nagle okazało się, że jesteś w ciąży. Nie znam się
na kobiecych sprawach. Wiem, że nigdy nie mówiliśmy o tym, dokąd
zmierzamy, ale... - Rance zawiesił głos. - Za bardzo mnie naciskasz. Wpadłem
już kiedyś w taką pułapkę i wymuszone przez fałszywą ciążę małżeństwo.
Darvi uwolniła się z uścisku. Gniew zamigotał w jej wzroku.
R S
- 97 -
- Ja cię naciskam? To ty wywierasz na mnie presję od chwili, gdy się
spotkaliśmy. Zmuszasz, bym ci się zwierzała, choć wcale tego nie chcę! -
krzyknęła i przeszła na drugi koniec pokoju. - A jeśli chodzi o zastawianie
pułapki za pomocą ciąży... tylko ktoś tak arogancki jak ty mógł pomyśleć, iż
każda kobieta będzie próbowała cię na to złapać! - Łzy spłynęły po policzkach
Darvi. - Nigdy nie wspominałam o małżeństwie, więc nie wiem, dlaczego się
tak martwisz.
Czemu myślisz, że właśnie ty jesteś ojcem... Prawdę mówiąc, wcale nim
nie jesteś, a więc nie masz żadnych obowiązków wobec mnie i dziecka. Damy
sobie radę bez twojej pomocy.
Słowa Darvi podziałały na Rance'a jak wiadro zimnej wody. Nabrał tchu,
by się uspokoić. Wstał z łóżka, starając się nie urazić zranionej nogi, i delikatnie
położył drżące ręce na jej ramionach. Wiedział, że tylko udawała odważną, bo
jej oczy zdradzały lęk. Zrozumiał, że za nic na świecie nie może stracić tej
kobiety. Przytulił Darvi i przez chwilę patrzył jej w oczy.
- Co ty wyprawiasz, wmawiając mi, że nie jestem ojcem? Przecież to
oczywiste, że to moje dziecko - powiedział, całując Darvi w policzek. - To nasze
cudowne dziecko, owoc niezwykłej miłości ~ szepnął. - Kocham cię, Darvi. Nie
masz pojęcia, jak się o ciebie martwiłem, widząc, że coś się z tobą dzieje i nie
mogąc zrozumieć, co to takiego. Wyobrażałem sobie różne straszne rzeczy.
Darvi nie była pewna, czy dobrze słyszy.
- Powiedziałeś, że... mnie kochasz? - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Tak. Dawno ci to chciałem wyznać. Już wtedy, gdy kochaliśmy się po
raz pierwszy. Ale dopiero teraz, kiedy omal cię nie utraciłem, zrozumiałem,
jakie to silne uczucie. Nie obawiam się już niczego. Kocham cię, jesteś całym
moim życiem.
- Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo pragnęłam to usłyszeć... - Darvi
przytuliła się mocno do Rance'a. - Ja też cię kocham całym sercem, mimo
wszystkich twoich wad - dodała, unosząc głowę.
R S
- 98 -
- A zresztą, nie masz ich znów aż tak wiele, jesteś tylko uparty, arogancki
i władczy. Można wytrzymać.
- Rozumiem. - Spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Wyliczyłaś tylko te pomniejsze - dodał i pocałunkiem zapewnił o
szczerości swoich uczuć.
Przez długą chwilę kołysał Darvi w ramionach.
- Dziecko - szepnął. - Będziemy mieli dziecko, a ja kocham cię tak
bardzo, że trudno w to uwierzyć.
Potrząsnął głową, nie wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć.
Podprowadził ukochaną do łóżka i oboje usiedli.
- Och, tak się bałam przez ostatnie dni - wyznała Darvi. - Nie wiedziałam,
jak przyjmiesz tę nowinę. Naprawdę sądziłam, że nie mogę mieć dzieci. Wyda-
wało mi się, że złapałam grypę i wystarczy pójść do lekarza, by na otwarciu
zajazdu być w dobrej formie. Kiedy dowiedziałam się prawdy i postanowiłam ci
o niej powiedzieć, pomyślałam, że posądzisz mnie o manipulację podobną do
tej, którą zastosowała twoja była żona.
- Musimy omówić tyle spraw - powiedział Rance, głaszcząc ją po głowie.
- Przede wszystkim... czy dobrze się czujesz? Czy lekarz stwierdził, że wszystko
jest w porządku?
- Tak. Miałam być u niego dziś o pierwszej, ale przesunęłam termin
wizyty na środę o dziewiątej.
- Pojadę z tobą - stwierdził stanowczo
- Tak zdecydowałeś? - spytała rozbawiona Darvi.
- To już postanowione. Teraz kolejna sprawa. Uważam, że w przyszłym
tygodniu powinniśmy się pobrać. Będziemy pierwszymi, którzy w nowym
zajeździe spędzą miodowy miesiąc.
- Pobrać się? - wykrzyknęła zaskoczona Darvi. - Jeśli choć przez sekundę
pomyślałeś, że musisz się ze mną ożenić, bo zaszłam w ciążę, lepiej zastanów
R S
- 99 -
się jeszcze raz. Nie chcę spędzić reszty życia w małżeństwie, które traktować
będziesz jak pułapkę.
- Wcale nie czuję się; schwytany w pułapkę - zapewnił. - Nie mam
żadnych obaw. Bardzo pragnę poślubić cię w przyszłym tygodniu.
- Widzisz, jaki jesteś uparty - powiedziała Darvi, kładąc głowę na
ramieniu Rance'a.
Po chwili uniosła ją i spytała z niepokojem w głosie.
- Jesteś pewien?
- Tak. Nigdy w życiu nie byłem niczego tak pewny. Pobierzemy się,
zaczniemy nowe życie, będziemy mieli dziecko, stworzymy prawdziwą rodzinę!
To cud! Więcej, niż mogłem oczekiwać. Jestem taki szczęśliwy.
Pocałował ją żarliwie.
Darvi z radości nie mogła zebrać myśli. Jeszcze poprzedniej nocy sądziła,
że świat wali się jej na głowę, a teraz ma wyjść za Rance'a, założyć rodzinę.
Będzie miała upragnione dziecko, ich cudowne dziecko. Wszystko układało się
tak szczęśliwie. Zarzuciła przyszłemu mężowi ręce na szyję i pocałowała go.
Nigdy w życiu nie było jej tak dobrze.
- Rance... - szepnęła.
Wsunął dłonie pod jej bluzkę i rozpiął stanik, a potem całą rozebrał. Darvi
pieszczotliwie musnęła palcami jego muskularną pierś. Położył ją na plecach i
zbliżył wargi do sutek. Zaczął je ssać i lizać, aż Darvi westchnęła z rozkoszy i
odpowiedziała głębokim pocałunkiem, połączonym z pieszczotą języka. Oplotła
Rance'a nogami i gładziła jego ramiona. On zaś pokrywał pocałunkami jej ciało,
a ona zatracała się w rozkoszy. Nie mogła uwierzyć, że miłość potrafi być tak
cudowna. Całą sobą kochała tego człowieka.
- Och, Rance, najdroższy - szepnęła, gdy całował ją coraz namiętniej, a
palcami dotykał wewnętrznej strony ud i gorącego, wilgotnego miejsca w ich
zwieńczeniu.
R S
- 100 -
- Kocham cię, Darvi, bardzo cię kocham, ciebie i dziecko - powiedział
schrypniętym głosem.
Darvi zadrżała z rozkoszy. Kochali się w uniesieniu, wspólnie
przeżywając momenty ekstazy. Nadszedł wieczór, za oknem ciągle padał
deszcz.
Darvi spała w ramionach Rance'a, a on wpatrywał się w jej twarz, słuchał,
jak oddychała. Ciągle na nowo przeżywał wszystko, co go spotkało. Delikatnie
dotknął brzucha Darvi, zachwycając się nowym życiem, które tam zamieszkało.
Pochylił się i pocałował to miejsce. Położył na nim głowę, obejmując ramio-
nami biodra ukochanej. Darvi uniosła powieki, pogładziła go po policzku i
uśmiechnęła się ciepło. Uniósł się, by znaleźć wargami jej usta. Potem znowu
przytulił głowę do brzucha.
- Kochanie, lekarz nie mówił, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka?
- Jeszcze za wcześnie - roześmiała się.
- A ty byś wolała mieć syna czy córkę?
- Wszystko jedno. Będę szczęśliwa zarówno wtedy, gdy urodzę chłopca,
jak i dziewczynkę. A ty?
- Najpierw chciałbym mieć syna. To normalne. Wszyscy mężczyźni
pragną mieć syna, który przedłuży ród i z którym można pograć w piłkę. Potem
zacznę myśleć o dziewczynce - rzekł, głaszcząc Darvi po policzku. - Chciałbym,
aby była podobna do ciebie. Żeby miała zielone oczy i miedzianorude włosy.
Usiadł na łóżku i objął narzeczoną.
- Czy pani wie, pani Coulter, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie?
- Pani Coulter? - Roześmiała się. - Czy na to nie za wcześnie?
- Chciałem usłyszeć, jak brzmią te słowa. A brzmią wspaniale.
R S
- 101 -
EPILOG
Darvi stała w drzwiach warsztatu, obserwując, jak Rance poleruje
drewno. Widziała, ile serca wkładał w tę pracę. Piętrowy domek dla lalek miał
całkiem spore rozmiary. Rance zaczął nad nim pracować, gdy dwa tygodnie
temu urodziła się ich córka. Każdy szczegół zabawki wiernie oddawał wnętrze
prawdziwego domu. Były w nim półki i szuflady, szafy i drzwi, które otwierały
się i zamykały. Między piętrami widać było schody podobne do tych w zajeź-
dzie. Gdy Rance skończył pracę nad domkiem, zajął się miniaturowymi
meblami.
- Wiesz, że upłynie trochę czasu, zanim mała zacznie się tym bawić -
zauważyła Darvi, podchodząc do męża z dzieckiem w ramionach.
Rance był tak zajęty pracą, że nie usłyszał jej kroków. Odłożył narzędzia i
zdmuchnął kurz z rąk. Uśmiechnął się na widok swojej rodziny. Musnął po-
całunkiem usta żony i delikatnie dotknął policzka córeczki.
- Chciałam, żebyś powiedział jej dobranoc.
- Zaczekaj chwilę. Zaraz z wami pójdę.
Rance uprzątnął warsztat i wrócił z żoną do domu.
- Daj mi ją - powiedział, biorąc dziecko w ramiona. - Jest równie piękna
jak ty - szepnął, ostrożnie układając małą w kołysce, którą sam zrobił. - Dobra-
noc, Jillian. Kocham cię.
Wziął Darvi za rękę i oboje wyszli z dziecinnego pokoju. Usiedli na
kanapie przy kominku. Rance przytulił żonę.
- Kocham panią, pani Coulter - rzekł, całując ją w usta. - I to bardzo.
- Ja pana też kocham - zapewniła go żona.
R S