===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
COLLEEN
HOOVER
SZUKAJĄCKOPCIUSZKA
tłumaczenie
Piotr
Grzegorzewski
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
Stephanie
iCraigowi.Żółwik
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
KILKASŁÓWDOFANÓW
W
ciągu ostatnich dwóch lat wydarzyło się mnóstwo cudownych rzeczy.
Wszystkie je zawdzięczam czytelnikom. Początkowo opublikowałam Szukając
Kopciuszka
w
internecie jako formę podziękowania dla nich, ponieważ to oni
sprawili,żemojeżyciewyglądawtejchwiliwłaśnietak,jakwygląda.
Nie
spodziewałam się reakcji, jakie wzbudziła ta książeczka. Nie dość, że
wszyscyudzieliliścieminieocenionegowsparcia,tojeszczezebraliściesięrazem,by
wybłagaćumniewydaniejejdrukiem.Przecieżmieliściejąwformieelektronicznej,
całkiem za darmo! A mimo to chcieliście mieć książkę, którą można postawić na
półce.Tonajwiększykomplement,jakimożeotrzymaćautor,toznak,żejegosłowa
wieleznacządlaczytelników.
Po
kilku miesiącach w końcu mogę zaprezentować drukowaną wersję książki.
Chybajeszczenigdytaksięniecieszyłam.Botaksiążkanieznalazłasięnapółkach
dziękimnie.OnasiętamznalazładziękiWam.
Dedykuję ją
wszystkim
fanom z grupy CoHorts w podzięce za nieustające,
niezrównanewsparcie.KochamWaswszystkich!
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
MOJAWERSJABAŚNIO
KOPCIUSZKU
Jeszcze
dwa lata temu mieszkałam z mężem i trzema synami w domu z
prefabrykatówizarabiałamdziewięćdolarównagodzinę.Byłamszczęśliwa,choćnie
takwyobrażałamsobienaszeżycie.
Od
dzieciństwa marzyłam, by zostać pisarką, jednak przez trzydzieści jeden lat
nie robiłam nic więcej poza szukaniem wymówek, dlaczego nią nie zostałam. Oto
niektóreznich:
Brakuje
miwolnegoczasu.
Moja
pisaninajestdoniczego.
Nigdy
minicnieopublikują.
Jestem
zbytzajętaspisywaniemwymówek,żebynapisaćksiążkę.
W
rzeczywistościniemogłamspełnićtegomarzeniadlatego,żeuważałamjeza...
marzeniewłaśnie.Awięccośnieuchwytnego.Nierzeczywistego.Infantylnego.
Zawsze
stąpałam twardo po ziemi, nigdy nie patrzyłam, czy szklanka jest do
połowy pełna, czy pusta. Jestem jedną z tych osób, które są wdzięczne, że w ogóle
mają szklankę. Właśnie w ten sposób zapatrywałam się na życie jeszcze dwa lata
temu.Byłamwdzięcznazato,comam,iniepragnęłamniczegowięcej.
Oboje
z mężem pochodzimy z biednych rodzin i z trudem wiązaliśmy koniec z
końcem podczas nauki w college’u. Wzięłam kredyt studencki i każde z nas
pracowało co drugi dzień, dzięki czemu nie musieliśmy wynajmować opiekunki do
dziecka. W grudniu 2005 roku, dwa miesiące przed urodzeniem naszego trzeciego
dziecka, zdobyłam tytuł licencjata na Texas A&M University-Commerce i zostałam
pracownikiemsocjalnym.
Po
kilku latach tułaczki po wynajętych mieszkaniach moi rodzice pomogli nam
kupić dom z prefabrykatów. Miał trzy sypialnie, dwie łazienki i nieco ponad
dziewięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni. Cieszyłam się, że mam pracę,
trojezdrowychdzieci,cudownego,oddanegomężaidachnadgłową.
Mimo
to czułam, że coś mnie omija. Dziecięce marzenie o pisaniu co jakiś czas
wypływałonapowierzchnię.Spychałamjenadnoprzyużyciunowychwymówek.
Dopiero
w październiku 2011 roku, kiedy jedno z moich dzieci zrealizowało
swoje marzenie, zaczęła kiełkować we mnie myśl, że może jednak marzenia się
spełniają.
Mój średni syn, wówczas ośmioletni, poszedł
na
przesłuchanie do miejscowego
teatruamatorskiego.Zaimponowałamijegoodwaga,alekiedydostałrolę,októrąsię
starał, musiałam sprostać nowym wyzwaniom. Pracowałam po jedenaście godzin
dziennieiniemogłamgozawozićnawieczornepróby.Mążwtamtychczasachbył
kierowcą ciężarówki i spędzał w domu zaledwie kilka dni w miesiącu, więc w
zasadzie można było mnie uznać za samotną matkę. Jednak szczęście moich dzieci
byłodlamniezawszenajważniejszeiniemogłamzawieśćsyna.Poprosiłamopomoc
przyjaciółkę. Przywoziła go po szkole do mnie do pracy, dzięki czemu mogliśmy
jeździćnapróby,awtedymojamamazajmowałasiępozostałądwójkądzieci.
Przez
następnedwamiesiącecodzienniesiedziałamnawidownibitetrzygodziny,
przypatrując się próbom przedstawienia. Oglądałam swojego syna na scenie i
rozpierałamnieduma,żewtakmłodymwiekuudałomusięspełnićmarzenie.Dzięki
temu wróciłam myślami do swoich dziecięcych planów zostania pisarką. W
dzieciństwiepisałamwkażdejwolnejchwiliinakażdymskrawkuwolnegomiejsca,
jakiudawałomisięznaleźć.Mamaentuzjastycznieodnosiłasiędoopowiadań,które
spisywałam kredkami na zszytych razem kartkach. Pisałam dalej dla zabawy przez
całą szkołę średnią, a na pierwszym roku college’u nawet zajmowałam się
dziennikarstwem.Potemjednakwyszłamzamążzaswojąlicealnąmiłośćiwwieku
dwudziestulaturodziłampierwszegosyna,więcdziecięcemarzeniamusiałyustąpić
miejscaobowiązkomzwiązanymzprawdziwymżyciem.Ichociażbardzopragnęłam
zostać pisarką, wydawało mi się to niemożliwe do osiągnięcia. Przez dziesięć lat
wątpiłamwewłasnesiły,pochłonęłymnieteżbezresztyobowiązki.
Kiedy
siedziałam na widowni, przyglądając się próbom swojego syna,
dostrzegłamwnimcoś,coobudziłowemniedługouśpionątwórcząpasję.
Te
niezwykłe chwile, gdy byłam świadkiem spełniania się marzenia syna o
aktorstwie,okazałysiędlamnierównieżzimnymprysznicem.Zrozumiałam,żerobię
krzywdęswoimdzieciom,uczącjenaswoimprzykładzie,żenależysiępoświęcaćdla
innychiodkładaćswojepragnienianapóźniej.Tegowieczoruprzyrzekłamsobie,że
wrócędopisania,nawetgdybymmiałatorobićwyłączniedlawłasnejprzyjemności.
Kiedy już zdałam sobie z tego sprawę, zaczęłam czerpać natchnienie z różnych
dziedzinżycia.
Jednym
z najważniejszych bodźców do działania okazał się dla mnie koncert
AvettBrothers,naktóryposzłyśmyzsiostrą.Tobyłojednoznajwiększychprzeżyć
w moim życiu – nie dlatego, że siedziałyśmy w pierwszym rzędzie, lecz z powodu
przejmującego fragmentu tekstu ich piosenki
Head
Full of Doubt, Road Full of
Promise.Słyszałam
te
słowawielerazy,aledopierowtamtejchwiliwpełnidomnie
dotarły:
„Zdecyduj,
kim
chceszbyć,itąosobąbądź”.
To
proste,zwyczajnezdaniewywarłonamnieogromnewrażenie.Rozbrzmiewało
w mojej głowie przez kilka dni, aż wreszcie uświadomiłam sobie, że jeśli naprawdę
chcę zostać pisarką, nie ma powodu, żebym nią nie została. Na następną próbę
wzięłamzesobąlaptopainapisałampierwszezdaniePułapkiuczuć:
„Kel
i
japakujemyostatniedwakartonydowynajętejciężarówki”.
Miało
ono
odmienićmojeżycie.
W
tamtym czasie pisałam tę książkę tylko dla siebie, choć muszę przyznać, że
wielkie wsparcie okazała mi moja mama. W końcu wciąż miała w pamięci
opowiadania, które pisałam kredkami. Chociaż wiedziałam, że jej opinia nie będzie
obiektywna,pozwoliłamjejprzeczytaćto,cojużnapisałam.Pokochałatentekst,jak
nakochającąmatkęprzystało,izaczęłamniezadręczaćprośbamiowięcej.
Pierwsze
rozdziały pokazałam również swojemu szefowi i obu siostrom. Oni
również prosili o ciąg dalszy. Te prośby zmotywowały mnie do dalszego pisania.
Spodobałomisięonodotegostopnia,żeprzeznaczałamnaniekażdąwolnąchwilę.
Zaczynałam po położeniu dzieci spać, a kończyłam grubo po północy, chociaż
nazajutrzmusiałambyćwpracyjużosiódmejrano.Dokońcagrudniaudałomisię
skończyć książkę, a moje dzieci musiały się w tym czasie zaprzyjaźnić z
mikrofalówką.
Napisałamsłowo„Koniec”
i
poczułam,żewłaśniespełniłamdziecięcemarzenie,
chociażniemiałamprawdziwejksiążki,wydawcyaniczytelników.
Kiedy
rodzina i przyjaciele dowiedzieli się, że napisałam książkę, zapragnęli ją
przeczytać. Nie mogłam sobie pozwolić na wydanie jej drukiem, dlatego zaczęłam
szukać innych rozwiązań. W końcu natrafiłam na program Amazon Kindle Direct
Publishing.Przezkilkadnipróbowałamdowiedziećsięwszystkiego,cotylkomożna,
o tym sposobie publikowania. W końcu odważyłam się i dodałam swoją książkę do
zasobówAmazona.
Nie
robiłam sobie wielkich nadziei. Nawet nie starałam się wydać tej książki w
tradycyjnysposób,ponieważwmoimmniemaniuspełniłamjużswojemarzenie.Nie
sądziłam,żeludzie,którzymnienieznają,zechcąjąprzeczytać.
Tymczasem
wydarzyłosięcośzupełnieprzeciwnego.Setkiludzi,kompletniemi
obcych, zamówiły moją książkę. Zaczęłam dostawać od nich listy z prośbami o
kontynuację. I o ile pisanie pierwszej książki sprawiało mi wielką frajdę, o tyle
tworzeniejejdalszegociągubyłoczymśabsolutnieniesamowitym.Nieprzekraczalna
granica ukazała się w lutym 2012 roku. Niedługo potem na moje konto zaczęły
spływać tantiemy. Wszystko działo się tak szybko, że cieszyłam się każdą chwilą,
bojącsię,żeskończysiętorównieraptownie,jaksięzaczęło.Wogóleniebrałampod
uwagę możliwości, że będzie jeszcze lepiej. Myślałam, że entuzjastyczne listy,
pozytywne recenzje i prośby o dalsze pisanie w końcu ustaną. Uważałam, że to
wszystkojestzbytpiękne,żebybyłoprawdziwe.
A
jednak tak się nie stało. Każdy dzień przynosił nowych czytelników, aż w
końcu obie książki trafiły na listę bestsellerów „New York Timesa”. Wydawcy
zauważyliichsukces ipopodpisaniu umowyzagentem literackimprzyjęłamofertę
odwydawnictwaAtriaBooks.
Moje
życie zaczęło obfitować w tyle zdarzeń, że musiałam rzucić pracę, żeby
całkowicie skupić się na pisaniu. Martwiłam się, czy starczy nam pieniędzy na
utrzymanie rodziny, ale po wydaniu w grudniu 2012 roku mojej trzeciej książki,
Hopeless, ostatecznie przekonałam się, że pisarstwo to mój nowy zawód. Hopeless
zajęła pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”, a w sklepie
internetowym Amazon została najlepiej sprzedającym się w 2013 roku e-bookiem
wydanymnakłademwłasnymautora(naliścienajlepiejsprzedającychsięwszystkich
e-bookówzajęłaszesnastemiejsce).
Niecałe dziesięć miesięcy
temu
przeprowadziliśmy się z naszego domku z
prefabrykatów do domu nad jeziorem. W najśmielszych marzeniach nie
przypuszczaliśmy,żekiedyśbędzienasnaniegostać.Budzęsięcoranoiniemogę
uwierzyć,żetakobecniewyglądanaszeżycie.Udałonamsięspłacićdługiiodłożyć
pieniądzenacollegedlachłopców.Wspieramyrównieżorganizacjecharytatywne–w
ten sposób chcemy się odwdzięczyć za te wszystkie niesamowite rzeczy, które
przytrafiłysięnamwżyciu.
Jeszcze
dwalatatemubyłamzwyczajnąmatką,którejniemieściłosięwgłowie,
że jej dziecięce fantazje mogą się ziścić. Obecnie jestem pisarką mającą w swoim
dorobku pięć powieści znajdujących się na liście bestsellerów „New York Timesa”,
jednąnowelęidwiekolejnepowieści,którezostanąwydanejeszczewtymroku.
Każda
z
tych książek stanowi dowód na to, że jeśli człowiek zdobędzie się na
odwagę,jegomarzeniasięspełniają.Wystarczytylkoiskrazapalna.Możeniąbyćcoś
takprostegojaktekstpiosenkialbouśmiechdzieckanascenie.Potemczekajeszcze
długadroga:siedzenieprzedkomputeremiwpatrywaniesięwonieśmielającopusty
ekran.Niemożnawówczassiępoddawać,dopókiniedotrzesiędoostatniejlinijki.
Mimo
wielu doświadczeń i osiągnięć wciąż największą dumą napawa mnie ta
chwila,gdyporazpierwszynapisałamsłowo„Koniec”.
Dla
mnietenkoniecbyłpoczątkiem.
Colleen
Hoover
październik2013
ColleenHoover,Pułapkauczuć,przeł.KatarzynaPuścian.W.A.B.,Warszawa2014.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
PROLOG
–
Masz
tatuaż?
Już
trzeci
razpytamotoHolderaiwciążniemogęuwierzyć.Todoniegowogóle
niepodobne.Zwłaszczażetoniejagodotegonamówiłem.
– Jezu, Daniel... – jęczy
po
drugiej stronie linii telefonicznej. – Przestań już. I
przestańwypytywaćdlaczego.
–
To
po prostu dziwaczne. A jeszcze do tego ten napis:
Hopeles
s
. Strasznie
ponury.Noalejestempodwrażeniem,niechcibędzie.
–Muszękończyć.Zadzwonię
jeszcze
wtymtygodniu.
Wzdycham
ciężkodotelefonu.
–
Wszystko
do dupy. Jedyna dobra rzecz, jaka mi się przytrafiła w budzie od
twojegowyjazdu,topiątalekcja.
–
A
coznią?–pytaHolder.
–
Nic
takiego.Poprostuzapomnielimijąwpisaćdoplanu,więczamiastniejmam
okienkoicodziennieprzezgodzinęukrywamsięwschowkunaszczotki.
Holder
wybucha śmiechem. Nagle uświadamiam sobie, że po raz pierwszy od
śmierciLesdwamiesiącetemusłyszę,jaksięśmieje.MożeprzeprowadzkadoAustin
jednakwyjdziemunadobre.
Rozlega
siędzwonek.Przytrzymująctelefonramieniem,składamkurtkęirzucam
jąnapodłogę,poczymgaszęświatło.
–
Pogadamy
później.Terazczasnadrzemkę.
–
Na
razie–rzucaHolder.
Rozłączam się,
nastawiam
budzik i kładę telefon na blacie roboczym. A potem
osuwam się na podłogę. Zamykam oczy i myślę o tym, że ten rok jest do dupy.
Wkurzam się, że Holder przechodzi przez to wszystko, a ja zupełnie nie mogę mu
pomóc.Jeszczeniktzmojejbliskiejrodzinynieumarł,acodopieroktośtakbliskijak
siostra.
Nawet
niepróbujęmunicdoradzaćichybamutoodpowiada.Wydajemisię,że
chce,żebympoprostudalejbyłtaki,jakijestem.Niktwcałejtejpieprzonejbudzie
nie wiedział, jak się zachowywać w jego obecności. Gdyby nie byli takimi głupimi
dupkami, pewnie dalej by tu chodził i szkoła nie byłaby nawet w połowie taka do
dupy,jakjest.
Bo
jest do dupy, to fakt. Zresztą wszyscy tutaj są do dupy. Nienawidzę ich.
NienawidzęwszystkichzwyjątkiemHoldera.Toprzeznichgotutajniema.
Wyciągam
nogi
i krzyżuję je w kostkach, a potem zasłaniam ramieniem oczy.
Przynajmniejmamswojąpiątąlekcję.
Piąta
lekcja
jestspoko.
***
Otwieram
raptownieoczyijęczę.Czujęnasobiejakiściężar.Drzwizamykająsię
ztrzaskiem.
Co
jest,dodiabła?
Kładęrękę
na
tymczymś,conamnieleży,ipodpalcamiwyczuwamwłosy.
Czy
toczłowiek?
Dziewczyna
?
Leży
na
mniejakaślaska.Wschowkunaszczotki.Ipłacze.
–Coś
ty
zajedna?–pytamzrezerwą.
Kimkolwiek
jest, próbuje się ode mnie odsunąć, ale wygląda na to, że oboje
ruszamywtymsamymkierunku.Kiedysiępodnoszęipróbujęjąprzekręcićnabok,
naszegłowysięzderzają.
–
Cholera
–rzuca.
Opadam
z powrotem na swoją prowizoryczną poduszkę i przykładam dłoń do
czoła.
–
Sorki
–mamroczępodnosem.
Tym
razem oboje pozostajemy w bezruchu. Słyszę, jak pociąga nosem, usiłując
powstrzymaćpłacz.Nicniewidzę,boświatłociąglejestzgaszone,alenagleprzestaje
miprzeszkadzać,żenamnieleży,bopachnieniesamowicie.
–
Chyba
siępomyliłam–bąkapodnosem.–Chciałamwejśćdołazienki.
Potrząsamgłową,chociaż
nie
możemniewidzieć.
–
To
niełazienka–odpowiadam.–Dlaczegobeczysz?Uderzyłaśsięwcoś,kiedy
namniespadałaś?
Dziewczyna
wzdychaciężkoichociażniemamzielonegopojęcia,ktotojestani
jak wygląda, robi mi się jej żal. Niespodziewanie dla samego siebie obejmuję ją
ramionami, a ona przytula policzek do mojej piersi. W ciągu pięciu sekund
przechodzimy od niezwykle niewygodnej pozycji do takiej, która zapewnia nam
maksymalnykomfort,zupełniejakbyśmyrobilitonaokrągło.
To
dziwne,azarazemnormalne,seksowne,azarazemsmutne.Jednaknaprawdę
niechcętegozmieniać.Tostanbliskieuforii,zupełniejakbyśmyznaleźlisięwjakiejś
bajce.JakbyonabyłaDzwoneczkiem,ajaPiotrusiemPanem.
Zaraz,zaraz.Wcale
niechcębyćPiotrusiemPanem.
Może
raczej
niechonabędzieKopciuszkiem,ajaksięciem.
Tak,ta
fantazjaowielebardziejmisiępodoba.Kopciuszekjestbardzoseksowny,
takibiedny,spoconyiuwiązanyprzykuchence.Wsuknibalowejteżmudotwarzy.
A na dodatek spotykamy się w pomieszczeniu na szczotki. Wszystko do siebie
pasuje.
Czuję,że
dziewczyna
unosidłońdotwarzy,prawdopodobniepoto,byzetrzećłzę.
–Nienawidzę
ich
–mówicicho.
–
Kogo?
–pytam.
–
Wszystkich
–odpowiada.–Nienawidzęichwszystkich.
Zamykam
oczy i unoszę rękę, po czym gładzę ją po włosach, usiłując dodać jej
otuchy.Wkońcuktośtorozumie.
Nie
mampojęcia,dlaczegowszystkichnienawidzi,alecośmimówi,żemusimieć
jakiśważnypowód.
–
Ja
teżwszystkichnienawidzę,Kopciuszku–wyznaję.Śmiejesięcicho,pewnie
zbitaztropu,żetakjąnazwałem.
Zresztą nieważne,
z
jakiego powodu się śmieje, grunt, że już nie płacze. Jej
śmiech jest tak boski, że zaczynam się zastanawiać, jak go znów wywołać. Właśnie
próbujęwymyślićcośśmiesznego,kiedydziewczynaodrywapoliczekodmojejpiersi
iprzysuwasiędomojejtwarzy.Inagleczujęjejustanaswoichustach,iniewiem,
czypowinienemjąodepchnąć,czyraczejprzeturlaćsięnanią.Unoszędłoniedojej
twarzy,aleodtrącajerównieszybko,jakmniepocałowała.
–
Przepraszam
–szepcze.–Muszęjużiść.
Kładziedłonie
na
podłodzeizaczynasiępodnosić,aleprzyciągamjązpowrotem
dosiebie.
–
Nie
– mówię. Tym razem to ja ją całuję. Nie odrywając ust od jej warg,
przesuwamsięnabokiprzyciągamjądosiebie,takżejejgłowaspoczywanamojej
kurtce.Jejustasmakujątakbosko,żechcęjącałowaćażdochwili,gdybędęwstanie
rozpoznaćwszystkiesmaki.
Gdy
badamwnętrzejejust,ściskamniezaramię.Mamwrażenie,jakbynakońcu
językamiałatruskawkę.
Wciążściska
moje
ramię,odczasudoczasuwędrującrękądotyłumojejgłowy.
Ja trzymam rękę na jej talii, ani razu nie zapuszczając się w inne rejony jej ciała.
Badamy jedynie wnętrza swoich ust. Całujemy się w całkowitej ciszy, dopóki nie
odzywa się budzik w moim telefonie. Nic sobie jednak z tego nie robimy. Nie
przerywamy nawet na chwilę. Całujemy się jeszcze przez jakąś minutę, aż wreszcie
rozlega się dzwonek na przerwę i trzaskają drzwiczki szafek, i potężnieje gwar
rozmów,iwogólewszystkosprzysięgasięprzeciwkonam.Powoliodrywamsięod
jejust.
–Muszęlecieć
na
lekcję–szepczedziewczyna.
Kiwam
głową,chociażmnieniewidzi.
–
Ja
też–odpowiadam.
Odsuwa
się ode mnie, a ja przewracam się na plecy. Nasze usta spotykają się
jeszczenachwilę,poczymdziewczynawstaje.Kiedyotwieradrzwi,ostreświatłoz
korytarzasprawia,żezaciskampowiekiizakrywamoczyręką.
Słyszęodgłos
zamykanych
drzwiiznówzapadaciemność.
Wzdycham
ciężko.Dalejleżęnapodłodze,usiłującdojśćdosiebiepotym,cosię
wydarzyło. Nie mam zielonego pojęcia, co to za laska i dlaczego wylądowała w
schowkunaszczotki,alemamnadzieję,żejeszczetuwróci.Mamochotęnawięcej.
***
Nie
wraca jednak ani następnego dnia, ani kolejnego. Prawdę mówiąc, dzisiaj
mija dokładnie tydzień, odkąd dosłownie wpadła mi w ramiona, i zaczynam się
zastanawiać,czyprzypadkiemtowszystkomisięnieprzyśniło.Przezwiększączęść
nocy, która poprzedzała tamten dzień, oglądałem z Baryłką filmy o zombiakach. W
rezultacie spałem tylko dwie godziny. Jednak to chyba nie był wytwór mojej
wyobraźni.Mojefantazjeniesąażtakfajne.
Tak
czysiak,dalejmamokienkonapiątejlekcjiidopókitosięniewyda,będęsię
tutajcodzienniechował.
Akurat
ostatniej nocy się wyspałem, więc nie jestem zmęczony. Właśnie
wyciągam komórkę, żeby zaesemesować do Holdera, kiedy drzwi schowka na
szczotkisięuchylają.
–Jesteś
tu,dzieciaku?
–słyszęjejszept.
Drzwi
nadalsąledwieuchylone.Wkładadośrodkadłońisunieniąpoomackupo
ścianie,dopókinieznajdujewłącznika.
Gasi
światłoiwchodzidoschowka,poczymszybkozamykazasobądrzwi.
– Mogę
tu
trochę z tobą pobyć? – pyta. Jej głos brzmi nieco inaczej niż
poprzednimrazem.Szczęśliwiej.
–
Dzisiaj
niepłaczesz–zauważam.
Słyszę,że
idzie
w moją stronę. Ociera się o moją nogę i wyczuwa, że siedzę na
blacieroboczym.Znajdujewolnemiejsceisiadaobok.
–
Dzisiaj
niejestemsmutna–mówi.Jejgłosdobiegaterazzbardzobliska.
–
To
dobrze.
Przez
dłuższąchwilępanujecisza,alecałkiemmiła.Niejestempewien,dlaczego
wróciłaanidlaczegotenpowrótzająłjejażtydzień,alecieszęsię,żeznówtujest.
–
Co
turobiłeśtydzieńtemu?–pyta.–Icoturobiszdzisiaj?
–
Pomylili
się w moim planie lekcji. Mam okienko na piątej godzinie, więc
ukrywamsiętutaj,mającnadzieję,żesekretariatsięniepołapie.
Wybucha
śmiechem.
–Sprytne.
–
Zgadza
się.
Znów
zapada
milczenie. Trzymamy się rękami za krawędź blatu i za każdym
razem, kiedy dziewczyna macha nogami, dotyka mnie leciutko palcami. W końcu
bioręjejrękęikładęjąnaswoimkolanie.Totrochędziwnetaktrzymaćjązarękę,
ale w końcu w zeszłym tygodniu całowaliśmy się piętnaście minut, więc trzymanie
sięzadłonietowłaściwiekrokwstecz.
Nasze
palcesięsplatają.
–
To
miłe–komentujeona.–Nigdyjeszczenietrzymałamnikogozarękę.
Zastygam
wbezruchu.
Kurde,ile
właściwieonamalat?
–
Ale
niechodziszdogimnazjum,co?
Ponownie
wybuchaśmiechem.
–
Jezu, nie. Po
prostu nigdy jeszcze nie trzymałam się z żadnym chłopakiem za
ręce.Ci,zktórymichodziłam,akuratpomijalitenetapnaszejznajomości.Alepodoba
misię.Tomiłe.
–
To
prawda–zgadzamsię.–Tomiłe.
–Chwileczkę–mówiona.–
Mam
nadzieję,żetyteżniechodziszdogimnazjum?
–
Nie
–odpowiadam.–Jeszczenie.
Kopie
mnieiobojesięśmiejemy.
–
To
trochędziwne,nie?–pyta.
–
To
zależy. Mnóstwo rzeczy można uznać za dziwne. Nie wiem, co konkretnie
masznamyśli.
Wydaje
misię,żewzruszaramionami.
–
Sama
niewiem...Nas.To,żesięcałujemy,gadamyitrzymamyzaręce,chociaż
nawetniewiemy,jakwyglądamy.
–
Ze
mniejestkawałprzystojniaka–mówię.
Śmiejesię.
–Poważnie.Gdybyś
mnie
teraz zobaczyła, od razu padłabyś na kolana i zaczęła
mniebłagać,żebymzostałtwoimchłopakiem,bomogłabyśsięmnąpopisywaćprzed
wszystkimiprzyjaciółkami.
–
Wysoce
nieprawdopodobne – odpowiada. – Nie chcę mieć chłopaka. To
przereklamowane.
–Jeśli
nie
trzymaszsięzaręceiniemaszchłopaka,tocowłaściwierobisz?
Wzdycha.
– Właściwie
wszystko
inne. Nie mam zbyt dobrej reputacji. W sumie
niewykluczone,żespaliśmyzesobą,tylkoniezdajemysobieztegosprawy.
–Niemożliwe.Zapamiętałabyśmnie.
Raz
jeszcze wybucha śmiechem i chociaż fajnie mi się z nią gada, mam wielką
ochotęściągnąćjąnapodłogęizacząćcałować.
–Naprawdęjesteś
przystojny?
–pytazpowątpiewaniem.
–
Niesamowicie
przystojny–odpowiadam.
–
Niech
zgadnę. Ciemne włosy, brązowe oczy, zabójcze mięśnie brzucha, białe
zębyiciuchyzAbercrombie&Fitch.
–
Blisko
–przyznaję.–Włosyciemnoblond,jeślichodziooczy,mięśnieizęby,to
wszystkosięzgadza,aleciuchyAmericanEagleOutfitters.
–
Jestem
podwrażeniem.
–
Moja
kolej–mówię.–Gęstejasnewłosy,wielkiebłękitneoczyibiałasukienka
minizdopasowanądoniejczapeczką.Aha,dotegomaszniebieskąskóręijakieśpół
metrawzrostu.
Śmiejesięgłośno.
–Czyżby
twoim
ideałemdziewczynybyłaSmerfetka?
–Każdy
ma
jakieśmarzenia.
Kiedy
słyszęjejśmiech,ażbolimnieserce.Adziejesiętakdlatego,żenaprawdę
chcę się dowiedzieć, kim jest ta laska, ale kiedy już się tego dowiem,
najprawdopodobniejbędęrozczarowany.
Przestaje
sięśmiaćiwzdycha,poczymznówzapadamilczenie.Jesttakcicho,że
ażniezręcznie.
–Więcejjuż
tutaj
nieprzyjdę–szepcze.
Ściskam
jej
rękę.Todziwne,jakbardzomnietosmuci.
–Wyjeżdżam.
Nie
takodrazu,aleniedługo.Latem.Głupiobybyłoznowututaj
przyjść.Wkońcuzapalilibyśmyświatłoalboniechcącywypowiedzieliswojeimiona,
achybaniechcęwiedzieć,kimjesteś.
Muskam
kciukiemjejdłoń.
–
To
dlaczegodzisiajprzyszłaś?
Wzdycha.
–Chciałam
ci
podziękować.
–
Za
co? – pytam ze śmiechem. – Za to, że się z tobą całowałem? Przecież nie
robiłemnicpozatym.
–
Zgadza
się – odpowiada. – Właśnie za to, że się ze mną całowałeś. Wiesz, ile
czasu minęło, odkąd jakiś chłopak tylko ze mną się całował? Kiedy stąd wyszłam
tydzień temu, próbowałam sobie przypomnieć, ale mi się nie udało. Każdemu
facetowi zawsze tak bardzo się spieszyło, żeby przejść dalej, że chyba żaden z nich
niecałowałmnietak,jaknależy.
Kręcęgłową.
–
To
naprawdę smutne – mówię. – Ale chyba mnie trochę przeceniasz. W
przeszłości też jak najszybciej chciałem przejść do następnego etapu. Tydzień temu
niezrobiłemtegotylkodlatego,żefantastyczniecałujesz.
–
Wiem
–odpowiadazpewnościąsiebie.–Wyobraźsobie,jaksiękocham.
Przełykamgłośnoślinę.
–
Wierz
mi,wyobrażałemsobie.Codziennieprzezostatnitydzień.
Przestaje
machaćnogami.Chybajątrochęzawstydziłem.
–
Wiesz,co
jeszczejestsmutne?–pyta.–Znikimsięjeszczeniekochałam.
Ta
rozmowazmierzawdziwnymkierunku.
– Jesteś młoda.
Masz
mnóstwo czasu. Dziewictwo to właściwie zaleta, więc nie
musiszsięmartwić.
Wybucha
śmiechem,aletymrazemtosmutnyśmiech.Dziwne,żejużtakdobrze
umiemrozpoznaćjegoróżnerodzaje.
– Powiedziałam: „z
nikim
się nie kochałam”, a nie: „z nikim nie uprawiałam
seksu”.Jestemtakdalekaoddziewictwa,żedalejsięchybanieda.Właśniedlategoto
takie smutne. Jestem bardzo doświadczona w sprawach seksu, ale kiedy patrzę w
przeszłość... nigdy nie byłam zakochana w żadnym ze swoich partnerów. Żaden z
nichniebyłteżzakochanywemnie.Czasamizastanawiamsię,czysekszkimś,kogo
siękocha,jestinny.Lepszy.
Myślę chwilę
nad
jej pytaniem i dochodzę do wniosku, że nie potrafię na nie
odpowiedzieć.Jateżjeszczenikogoniekochałem.
–Niezłe
pytanie
– mówię. – To smutne, że choć oboje wiele razy uprawialiśmy
seks,żadneznasnigdyniekochałoosoby,zktórątorobiło.Towielemówionaszych
charakterach,niesądzisz?
–
Tak
–odpowiadacicho.–Napewno.Itoteżjestsmutne.
Znów
na
chwilę zapada cisza. Cały czas trzymam ją za rękę. Nie mogę przestać
myślećotym,żeniktprzedemnąjeszczetegonierobił.
A
tozkoleisprawia,żezaczynamsięzastanawiać,czytrzymałemzarękęktórąśz
dziewczyn, z którymi uprawiałem seks. Nie było ich aż tak dużo, żebym nie mógł
sobietegoprzypomnieć.
– Mogłem być
jednym
z tych chłopaków – przyznaję ze wstydem. – Nie
pamiętam,żebymtrzymałprzedtemjakąśdziewczynęzarękę.
–
Trzymasz
mnie.
Kiwam
głową.
–
To
prawda.
Po
kolejnejdłuższejchwilimilczeniamówi:
–
A
jeśli po wyjściu stąd już nigdy nie będę się trzymać z nikim za ręce? Jeśli
dalejbędężyćtakjakdotejpory?Jeślifacecidalejbędąmielimniezanic,ajanicz
tymniezrobięichoćmnóstworazybędęuprawiaćseks,nigdysięniedowiem,coto
znaczymiłość?
– Więc
nie
rób tego. Znajdź sobie miłego faceta, zwiąż się z nim i kochaj się z
nimkażdejnocy.
–
To
mnie przeraża – odpowiada z jękiem. – Chociaż jestem ciekawa, na czym
polega różnica między kochaniem się a uprawianiem seksu, moja niechęć do
związkówsprawia,żepewnienigdysiętegoniedowiem.
Zastanawiam
się chwilę nad jej słowami. Zabawne, ale chyba spotkałem swój
żeńskiodpowiednik.Niejestempewien,czytaksamoniecierpięzwiązkówjakona,
ale na pewno nigdy nie powiedziałem żadnej dziewczynie, że ją kocham, i mam
nadzieję,żejeszczedługoniepowiem.
–Naprawdęjuż
tu
niewrócisz?–upewniamsię.
–Naprawdę–odpowiada.
Puszczam
jej rękę i zeskakuję z blatu. Staję przed nią i kładę dłonie po obu jej
bokach.
–
W
takimrazierozwiążmynaszproblem.
Odchyla
siędotyłu.
–
Jaki
problem?
Kładęręce
na
jejbiodrach,poczymprzyciągamjądosiebie.
–
Mamy
na to jakieś czterdzieści pięć minut. Kochajmy się. Zobaczymy, jak to
jest,iczywogólewartowprzyszłościbawićsięwzwiązki.Wtensposóbwychodząc
stąd,niebędzieszjużsięmartwić,żenigdysiętegoniedowiesz.
Śmiejesię
nerwowo,a
potemprzysuwasiędomnie.
–
Jak
możnasiękochaćzkimś,wkimsięniejestzakochanym?
Przybliżam
usta
dojejucha.
–Będziemyudawać.
Wciągagwałtowniepowietrze.
Odwraca
twarzwmojąstronęiustamimuskamójpoliczek.
–
A
jeślikiepscyznasaktorzy?–szepcze.
Zamykam
oczy,oszołomionytym,żemożejużzakilkaminutbędęsiękochałztą
niesamowitąlaską.
– Powinieneś przejść zdjęcia próbne – mówi. – Jeśli
wypadniesz
przekonująco,
możesięzgodzęnatenabsurdalnypomysł.
–
Zgoda
–odpowiadam.
Odsuwam
się od niej, zdejmuję koszulkę i rozpościeram ją na podłodze. Potem
ściągamkurtkęzblatuirównieżjąkładęnapodłodze.Odwracamsiędodziewczyny,
poczympodnoszęją.Obejmujemnieiwtulagłowęwmojąszyję.
–
Gdzie
masz koszulkę? – pyta, sunąc dłońmi po moich ramionach. Kładę ją na
podłodze,potemzajmujęmiejsceprzyniejiprzyciągamjądosiebie.
–Leżysz
na
niej–wyjaśniam.
–
Ach
tak...Touprzejmieztwojejstrony.
Przykładamdłoń
do
jejpoliczka.
–
To
właśnierobiązakochani.
Czuję,żesięuśmiecha.
–
A
jakbardzojesteśmyzakochani?–pyta.
–
Bardziej
jużsięnieda.
–
Dlaczego?
Zacomnietakbardzopokochałeś?
–
Za
twój śmiech – odpowiadam, choć nie mam pewności, czy nie jest
wyreżyserowany.–Kochamcięteżzapoczuciehumoru.Izato,jakzakładaszwłosy
za ucho, kiedy czytasz. A także za to, że prawie tak samo jak ja nie cierpisz
rozmawiać przez telefon. Kocham cię również za karteczki z twoim cudownym
pismem, które mi ciągle zostawiasz. A także za to, że uwielbiasz mojego psa. On
naprawdę cię lubi, wiesz? Kocham też brać z tobą prysznic. Zawsze jest przy tym
mnóstwozabawy.
Przenoszędłoń
z
jejpoliczkanakark,apotemprzywieramwargamidojejust.
–
O
rany–szepcze.–Jesteśnaprawdęprzekonujący.
Uśmiechamsię
i
odsuwamodniej.
–
Nie
wychodźzroli–upominamją.–Teraztwojakolej.Zacomniekochasz?
–
Kocham
cię za twojego psa – odpowiada. – Jest naprawdę super. I za to, że
otwieraszprzedemnądrzwinawetwtedy,gdychcętozrobićsama.Kochamcięzato,
że nie udajesz miłości do starych czarno-białych filmów tak jak wszyscy dookoła.
Nudzą mnie jak diabli. I kocham cię też za to, że za każdym razem, gdy jestem u
ciebie w domu i twoi rodzice się odwracają, ty mnie całujesz. Najbardziej jednak
lubięprzyłapywaćcięnatym,żenamniepatrzysz.Uwielbiamto,żenieodwracasz
wzrokuiniemawtobieaniodrobinypoczuciawiny,jakbyśniewstydziłsiętego,że
nie możesz przestać na mnie patrzeć. A wszystko to dlatego, że dla ciebie jestem
najbardziejzachwycającądziewczyną,jakąznasz.Kochamcięzato,jakbardzomnie
kochasz.
–
Masz
całkowitąrację–szepczę.–Kochamnaciebiepatrzeć.
Całujęją
w
usta,apotemwpoliczekipodbródek.Przyciskamustadojejuchai
chociażwiem,żetylkoudajemy,naglezasychamiwgardlenamyślosłowach,które
zachwilęwyjdązmoichust.Wahamsięprzezchwilę,wkońcujednakdochodzędo
wniosku,żechcętopowiedzieć.Żałujętylko,żeniesątoszczeresłowa,choćpewnie
mogłybybyć.Podnoszęręceigładzęjąpogłowie.
–
Kocham
cię–szepczę.
Wciąga
powietrze. Serce
bije mi jak szalone. Milczę, czekając na jej następny
ruch.Niemampojęcia,coteraznastąpi.
Odrywa
ręceodmoichramionipowolisunienimiwgóręmojejszyi.Przechyla
głowęiprzysuwaustadomojegoucha.
–
Ja
ciebiebardziej–mówicicho.Czuję,żesięuśmiecha,izastanawiamsię,czy
ten uśmiech pasuje do tego, który maluje się na mojej twarzy. Nie wiem, dlaczego
naglezaczynamitosprawiaćtakąradość.
– Jesteś piękna – szepczę, przybliżając
usta
do jej warg. – Cholernie piękna.
Każdy,ktotegoniedostrzega,jestkompletnymgłupkiem.
Całuję ją,
ale
tym razem pocałunek wydaje się o wiele bardziej intymny. Przez
krótkąchwilęczujęsiętak,jakbymnaprawdękochałjązatewszystkierzeczy,które
wymieniłem,ijakbyonarównieżkochałamnie.Całujemysię,pieścimyiściągamyz
siebieciuchywtakimpośpiechu,jakbyśmyrobilitonaczas.Ichybarzeczywiścietak
jest.
Wyjmuję
z
kieszenidżinsówportfeliwyciągamzniegoprezerwatywę,poczym
kładęsięzpowrotemobokdziewczyny.
–Możesz
jeszcze
zmienićzdanie–szepczę,mającnadzieję,żetegoniezrobi.
–
Ty
też–odpowiada.
I
obojesięśmiejemy.
A
potem milkniemy i przez resztę godziny udowadniamy sobie nawzajem, jak
bardzosiękochamy.
***
Klęczę,
w
milczeniuzbierającciuchy.Wciągamprzezgłowękoszulkęipomagam
jejwłożyćbluzkę.Potemwstaję,wkładamdżinsyipomagamsięjejpodnieść.Kładę
brodęnaczubkujejgłowyiprzyciągamjądosiebie.
– Może zapalę światło,
zanim
wyjdziesz? – proponuję. – Naprawdę nie chcesz
zobaczyćtwarzyfaceta,zktórymdopierocoszaleńczosiękochałaś?
Potrząsagłową
ze
śmiechem.
–
To
bywszystkozniszczyło–odpowiada.
Jej
głosjeststłumionyprzezmojąkoszulkę.Unosigłowęimówi:
–
Nie
niszczmy tego. Kiedy się zobaczymy, na sto procent znajdziemy w sobie
coś,conamsięniespodoba.Możenawetwielerzeczy.Takjakterazjestidealnie.Na
zawszepozostanieznamiwspomnieniechwili,gdykogośkochaliśmy.
Znów ją całuję,
ale
tym razem nie trwa to długo, bo rozlega się dzwonek. Nie
przestajemnieobejmować.Wręczściskamniejeszczemocniejiponowniekładziemi
głowęnapiersi.
–Muszęlecieć–mówi.
Zamykam
oczyikiwamgłową.
–Wiem.
Strasznie
nie chcę jej puścić, bo pewnie już nigdy się nie zobaczymy. Gotów
jestem błagać, by została, ale wiem, że ma rację. To wszystko jest idealne tylko
dlatego,żeudajemy,żetakiejest.
Powoli
sięodemnieodsuwa,więcporazostatniunoszęręcedojejpoliczków.
–
Kocham
cię,kotku.Czekajnamnieposzkole,dobra?Tamgdziezawsze.
–
Na
pewnotambędę–odpowiada.–Teżciękocham.
Staje
na palcach i przyciska usta do moich warg. Mocno, rozpaczliwie i ze
smutkiem.Apotemodwracasięiidziedodrzwi.Kiedyjeuchyla,doskakujędonichi
je zamykam. Przytulam się do jej pleców i się pochylam, przysuwając usta do jej
ucha.
– Chciałbym, żeby
to
się działo naprawdę – szepczę. Chwytam za klamkę i
otwieramdrzwi,równocześnieodwracającgłowę,byniewidzieć,jakwychodzi.
A
potemwzdychamiprzeczesujędłońmiwłosy.
Chyba
musi minąć kilka minut, zanim stąd wyjdę. Nie jestem pewien, czy chcę
już zapomnieć jej zapach. Stoję w ciemności i ze wszystkich sił próbuję utrwalić w
pamięcikażdąrzeczzwiązanąztądziewczyną.Wiem,żeodtądbędęspotykałjątylko
wewspomnieniach.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
ROZDZIAŁPIERWSZY
ROKPÓŹNIEJ
–Jezu...–wzdychamzfrustracją.–Wyluzuj.
Włączamsilnik,gdytylkoValwsiadadosamochodu,zajmujemiejsceobokmnie
iznabzdyczonąminątrzaskadrzwiami.
Odrazuteżzatykamnieodwszechogarniającegozapachujejperfum.Opuszczam
szybę, lecz tylko trochę, żeby jej nie urazić. Doskonale wie, że mam problem z
perfumami, zwłaszcza gdy laska spryskuje się nimi tak obficie, że ma się wrażenie,
jakbysięwnichkąpała,alechybajejtozabardzonieobchodzi.
Moimzdaniemwylewanasiebiecałelitrytegopaskudztwa.
–Jesteśtakidziecinny–mamrocze.Opuszczaosłonęprzeciwsłoneczną,wyciąga
z torby szminkę i przeciąga nią po wargach, przeglądając się w lusterku. –
Zastanawiamsię,czywogólekiedykolwieksięzmienisz.
Zmienisz?
Ocojej,dodiabła,chodzi?
– Niby czemu miałbym się zmienić? – pytam, po czym przekrzywiam głowę i
patrzęnaniązzaciekawieniem.
Wzdycha,wrzucaszminkęzpowrotemdotorebki,apotemcmokaiodwracasię
domnie.
–Chceszmiwmówić,żejesteśzadowolonyzeswojegozachowania?
Cotakiego?
Z mojego zachowania? Ona naprawdę ma coś do mojego zachowania?
Dziewczyna,którapotrafiopieprzyćkelnerkęzato,żewszklancejestzadużolodu,
czepiasięmojegozachowania?
Chodzimy ze sobą od miesięcy i do tej pory nawet się nie zająknęła, że
powinienemzmienićcośwswoimzachowaniu.Byćinny,niżjestem.
Jeśli się nad tym zastanowić, to raczej ja zawsze miałem nadzieję, że to ona się
zmieni. Że chociaż raz będzie miła. W rzeczywistości jednak ludzie są ciągle tacy
sami, nigdy się nie zmieniają. Dlaczego więc w ogóle zawracam sobie głowę Val i
tkwięwtymwyczerpującympsychiczniezwiązku,skoronawetsięnielubimy?
– Nie wygląda na to, żebyś był zadowolony – mówi, błędnie biorąc moje
milczenie za przyznanie się do winy. W rzeczywistości milczę dlatego, że właśnie
zdałem sobie z czegoś sprawę. Z czegoś, o czym nie wiedziałem od dnia, kiedy się
poznaliśmy.
Milczę przez całą drogę. W końcu zatrzymujemy się na podjeździe przed jej
domem.Niegaszęsilnika,dającjejwtensposóbdozrozumienia,żeniezamierzam
doniejiść.
–Jedziesz?–pyta.
Kiwamgłową,niepatrzącnanią.Aniepatrzęnaniądlatego,żetozarąbistalaska
i wiem, że gdybym na nią spojrzał, momentalnie zapomniałbym o tym, z czego
zdałemsobiesprawę,iwylądowałbymzniąwłóżkutakjakzawsze.
– To nie ty powinieneś być wkurzony, Danielu. Cały wieczór zachowywałeś się
beznadziejnie.Itojeszczewobecnościmoichrodziców!Naprawdęoczekujesz,żecię
zaakceptują,skorotaksięzachowujesz?
Wypuszczam powietrze, próbując się uspokoić. Nie chcę podnosić głosu tak jak
ona.
–Nibyjaksiętamzachowywałem,Val?Botaksięskłada,żebyłemsobą,zresztą
wogólecałydzieńbyłemsobą!
– No właśnie! – wykrzykuje. – Wieczór z rodzicami to nie pora na dziecinne
wygłupyidurneksywki!
Zrozpaczyzakrywamdłońmitwarz,apotemodwracamsięipatrzęnanią.
–Takiwłaśniejestem–mówię,pokazującnasiebie.–Jeślimnienieakceptujesz,
mamy poważny problem. Nie zmienię się i szczerze mówiąc, to nie byłoby w
porządkuzmojejstrony,gdybymżądał,żebyśtysięzmieniła.Nigdyniewymagałem
od ciebie, abyś udawała kogoś, kim nie jesteś, tymczasem najwyraźniej wymagasz
tegoodemnie.Niezmienięsię,nigdysięniezmienię,iwieszco?Zjeżdżajzmojego
samochodu.Odsmrodutwoichperfumchcemisięrzygać.
Mruży oczy, a potem zabiera torebkę z tablicy rozdzielczej i przyciska ją do
piersi.
–Super,Danielu.Wyżyjsięnamniepodpretekstem,żeniepodobającisięmoje
perfumy.Dowiedziesztymtylkoswojejniedojrzałości.
Otwieradrzwiiodpinapasy.
–Cóż,przynajmniejniekażęciichzmienić–rzucamkpiąco.
Potrząsagłową.
–Niewytrzymamtegodłużej–mówiiwysiadazsamochodu.–Koniecznami,
Danielu.Nadobre.
– I bardzo dobrze! – krzyczę, chcąc, żeby mnie usłyszała. Trzaska drzwiami i
rusza w kierunku domu. Opuszczam szybę po jej stronie, aby wpuścić trochę
świeżegopowietrza,iwycofujęwózzpodjazdu.
Gdzie,dodiabła,podziewasięHolder?Jeślisiękomuśniewyżalę,chybazaraz,
kurwa,zacznękrzyczeć.
***
Wchodzę przez okno do pokoju Sky. Siedzi na podłodze, przeglądając zdjęcia.
Unosiwzrokiuśmiechasiędomnie.
–Cześć,Danielu–mówi.
– Cześć, Cycatko – odpowiadam i siadam na łóżku. – Gdzie twój beznadziejny
chłopak?
Pokazujegłowąnadrzwi.
–Poszlidokuchnipolody.Teżchcesz?
–Nie–mówię.–Mamzadużegodoła.
–Valmazłydzień?–pytaześmiechem.
– Val ma złe całe życie. Dzisiaj wreszcie zrozumiałem, że nie chcę być jego
częścią.
Unosibrwi.
–Achtak?Tymrazemtochybacośpoważnego.
Wzruszamramionami.
–Zerwaliśmygodzinętemu.Cotozaoni?
Patrzynamniezezdziwieniem,więcwyjaśniam:
–Powiedziałaś:„Poszlidokuchnipolody”.Cozaoni?
Skyotwierausta,alewtejsamejchwilidrzwiotwierająsięnaościeżidosypialni
wchodzi Holder, niosąc miseczki z lodami. Za sobą ma dziewczynę, która niesie
trzeciąporcjęlodów,awustachtrzymałyżeczkę.Wyjmujejązustizamykadrzwi
stopą,poczymodwracasięwkierunkułóżkaistajejakwrytanamójwidok.
Wyglądaznajomo,aleniemogęsobieprzypomnieć,skądjąznam.Todziwne,bo
naprawdę nieziemska z niej laska i powinienem przynajmniej wiedzieć, jak ma na
imię.
Podchodzi do łóżka i siada na przeciwnym końcu, nie spuszczając ze mnie
wzroku.Zanurzałyżeczkęwlodach,poczymwkładajądoust.Niemogęprzestaćsię
gapićnatęłyżeczkę.Chybasięwtejłyżeczcezakochałem.
– Co ty tu robisz? – pyta Holder. Z żalem odrywam wzrok od lodziarki i
przenoszę go na swojego najlepszego kumpla. Siada na podłodze obok Sky i unosi
kilkazdjęć.
–Skończyłemznią,Holder–mówię,wyciągającprzedsiebienogi.–Nadobre.
Topieprzonawariatka.
–Myślałem,żewłaśniedlategojąkochasz–zauważakpiąco.
Przewracamoczami.
–Dziękizazrozumienie,doktorzeBzdurogadzki.
SkyzabieraHolderowijednozezdjęć.
–Cośmisięzdaje,żeontymrazemnieżartuje–mówi.–ZValtojużnaprawdę
koniec.
Próbuje robić smutną minę, ale wiem, że jej ulżyło. Val nigdy do nich nie
pasowała.Jeślisięnadtymzastanowić,todomnieteż.
Holderpatrzynamniezzaciekawieniem.
–Raznazawsze?Serio?–Wjegogłosiesłyszęcośwrodzajupodziwu.
Tak,serio,serio.
–KimjestVal?–pytalodziarka.–Albojeszczeinaczej:kimjesteśty?
– Sorki – włącza się Sky. Pokazuje na mnie, a potem na lodziarkę i dokonuje
prezentacji.–Six,toDaniel,najlepszykumpelDeana.Daniel,toSix,mojanajlepsza
kumpela.
Pierwszy raz słyszę, jak ktoś nazywa Holdera Deanem, ale przynajmniej mam
pretekst,żebyjeszczerazprzyjrzećsiętejłyżeczce.Sixwyciągajązusticelujezniej
wemnie.
–Miłociępoznać,Danielu–mówi.
Możejakimścudemudamisięzwinąćtęłyżeczkę?
–Skądjaznamtwojeimię?–zastanawiamsięgłośno.
Wzruszaramionami.
–Niewiem.Możestąd,żeSixtoinaczejsześć,atoraczejpopularnaliczba.Albo
stąd,żewszyscygadają,jakastrasznazemniedziwka.
Wybuchamśmiechem.Niemampojęcia,dlaczegotakreaguję,przecieżjejsłowa
wcaleniebyłyśmieszne.Raczejlekkoniepokojące.
–Nie,toniedlatego–zaprzeczam,wciążzastanawiającsięnadtym,dlaczegojej
imięwydajemisiętakieznajome.ChybaSkynigdyoniejprzymnieniewspominała.
–Pamiętasztęimprezęwzeszłymroku?–pytaHolder,zmuszającmnie,żebym
na niego spojrzał. Bardzo niechętnie odrywam wzrok od Six. – Wiesz, tę zaraz po
moimpowrociezAustin,nakilkadniprzedspotkaniemSky.Tę,naktórejGrayson
spuściłciłomotzato,żepowiedziałeś,żepozbawiłeśSkydziewictwa.
– Chodzi ci o tę imprezę, na której odciągnąłeś mnie od niego, przez co nie
miałemszansyskopaćmudupy?
Wkurzam się, kiedy to sobie przypominam. Gdyby nie Holder, na pewno wynik
mojejbijatykizGraysonembyłbyzupełnieinny.
–Zgadzasię–potwierdzaHolder.–JaxonwspominałcośoSkyiSix.Topewnie
wtedyusłyszałeśtoimię.
–Zaraz,zaraz–włączasięSky.Macharękamiipatrzynamniejaknawariata.–
Czyjadobrzesłyszałam?PowiedziałeśGraysonowi,żepozbawiłeśmniedziewictwa?
Cotomaznaczyć?
Holderklepiejąuspokajającopoplecach.
– Spokojnie, kochanie. Powiedział to, żeby wkurzyć Graysona, bo chciałem mu
skopaćdupskozato,jakotobiemówił.
Skypotrząsagłową,wciążniedokońcaprzekonana.
– Ale przecież mnie jeszcze nie znałeś. Mówiłeś, że to było kilka dni przed
naszymspotkaniemwsklepie.WięcdlaczegotaksięwkurzyłeśnaGraysonazato,że
wygadywałomniebzdury?
Wpatruję się w Holdera, czekając na jego odpowiedź. Do tej pory nie
zastanawiałemsięnadtym,aletofaktycznietrochędziwne.
–Poprostuniepodobałomisię,wjakisposóbotobiemówił–odpowiadaicałuje
Skywskroń.–Pomyślałemsobie,żepewnietaksamomówiłoLes.Todlategosię
wkurzyłem.
Cholera. Jasne, że mógł tak pomyśleć. Dopiero teraz zaczynam naprawdę
żałować,żeniepozwoliłmiwpierdzielićGraysonowi.
–Alefajnie–wzdychaSix.–Chroniłeśją,zanimjąjeszczepoznałeś.
Holderwybuchaśmiechem.
–Zapewniamcię,tojeszczenic.
Skypatrzynaniegoiuśmiechająsiędosiebie,zupełniejakbymielijakiśwspólny
sekret.Apotemobojewracajądofotografiirozłożonychnapodłodze.
–Cotozazdjęcia?–pytamzaintrygowany.
– Do księgi pamiątkowej – odpowiada na moje pytanie Six. Kładzie miseczkę z
lodaminałóżkuoboksiebie,apotemsiadapoturecku.–Mieliśmyprzynieśćzdjęcia
zdzieciństwa,dlategoSkyprzeglądafotki,którezrobiłajejKaren.
–Chodziszdotejsamejszkołycomy?–pytamzezdziwieniem.Wiem,żenasza
buda jest ogromna, ale powinienem był zwrócić na nią uwagę, zwłaszcza że jest
najlepsząkumpeląSky.
–Niebyłamwniejodprawieroku–odpowiada.–Alewracamwponiedziałek.
Mówitotakimtonem,jakbywcalesięztegopowoduniecieszyła.Nicjednaknie
poradzęnato,żenamojejtwarzypojawiasięuśmiech.Niemamnicprzeciwkotemu,
żebycodzienniewidywaćtędziewczynę.
– Czy to znaczy, że dołączysz do naszego stolika w stołówce? – Pochylam się i
chwytammiseczkęzlodami,którychniedokończyła.
Patrzynałyżeczkęznikającąwmoichustachizatykanos.
–Aco,jeślimamopryszczkę?–pyta.
Uśmiechamsięimrugamdoniejporozumiewawczo.
–Natwoichustachnawetopryszczkawyglądałabyzajebiście.
Dziewczyna wybucha śmiechem. Nagle Holder wyrywa mi miseczkę i ściąga
mniezłóżka,poczympopychawkierunkuokna.
– Pora do domu, Danielu – mówi. Puszcza mnie, a potem siada z powrotem na
podłodzeobokSky.
–Cojest,kurde?!–krzyczę.
Nowłaśnie,cojest?
– To najlepsza kumpela Sky – wyjaśnia, machając ręką w kierunku Six. – Nie
możesz jej podrywać. Jeśli zaczniecie ze sobą kręcić, wywołacie niepotrzebne
napięcie i wszystko stanie się jeszcze dziwniejsze, niż jest teraz. Wolałbym tego
uniknąć.Więcspadajstądiniewracaj,dopókiniepozbędzieszsiękudłatychmyśli.
Porazpierwszywżyciuczuję,żeodebrałomimowę.Ipewnieskinąłbymgłową,
zgadzając się z nim, gdyby ten idiota nie popełnił największego błędu, jaki mógł
popełnić.
– Cholera, Holder – jęczę, pocierając palcami twarz. – Coś ty, kurde, narobił?
Przez ciebie ta dziewczyna stanie się dla mnie owocem zakazanym. – Wychodzę
przezokno.Kiedyjużjestemnadworze,odwracamsięipatrzęnaniego.–Trzebami
było powiedzieć, że mam się z nią umówić. Wtedy na pewno straciłbym
zainteresowanie.Aletyoczywiściemusiałeśzrobićinaczej.
–Jezu...–wzdychaSix.–Miłomi,żenieuważaszmniezaczłowieka,tylkoza
kolejnewyzwanie.–PatrzynaHoldera,poczymwstajezłóżka.–Acodociebie,to
niewiedziałam,żemampiątegonadopiekuńczegobrata.–Idziewkierunkuokna.–
Narazie.Jateżmuszęprzejrzećzdjęcia.
Odsuwamsię,żebySixmogławyjśćprzezokno.Holdernicniemówi,alepatrzy
na mnie tak, jakby chciał powiedzieć, że ta dziewczyna jest całkowicie poza moim
zasięgiem. Unoszę ręce w obronnym geście, a potem zamykam okno za Six, która
tymczasemwchodziprzezoknododomuobok.
– Zawsze chodzisz tak na skróty czy po prostu tu mieszkasz? – pytam,
podchodzącdoniej.Odwracasiędomnieiwystawiagłowęnazewnątrz.
–Tomojeokno–mówi.–Nawetniemyślotym,żebywchodzićtuzamną.To
oknobyłowyłączonezużytkuprzezrok.Nieplanujęwznowieniadziałalności.
Zakłada swoje sięgające ramion blond włosy za ucho, a ja robię krok do tyłu.
Mamnadzieję,żedziękitemuuspokojęniecobicieserca.Jednakprzezto,żeHolder
jak ostatni kretyn oświadczył, że Six jest poza moim zasięgiem, próbuję znaleźć
sposób,byjejoknoznówzaczęłodziałać.
–Seriomaszczterechstarszychbraci?–pytam.Kiwagłową.Straszniemisięto
niepodoba,botooznaczaczterypowodywięcej,żebysięzniąnieumawiać.
Dodaję je do zakazu Holdera i już wiem, że w najbliższym czasie nie będę w
staniemyślećonikiminnym.
Dzięki,Holder.Wielkiedzięki.
Opiera brodę na rękach i wpatruje się we mnie. Na dworze jest już ciemno, ale
promień księżyca pada prosto na jej twarz. Wygląda w jego świetle jak pieprzony
anioł. Nie wiem, czy powinno się używać słowa pieprzony razem ze słowem anioł,
alecomitam.Onanaprawdęwyglądajakpieprzonyaniołztymijasnymiwłosamii
wielkimi oczami. Nawet nie mam pewności, jakiego są koloru, bo jest ciemno, a w
sypialniSkyniezwróciłemnatouwagi.Wiemjedno:tomójnowyulubionykolor.
–Jesteśbardzocharyzmatyczny–mówiona.
Jezu.Macudownygłos.
–Dzięki,tyteżjesteśfajna.
– Nie powiedziałam, że jesteś fajny, Danielu – śmieje się. – Powiedziałam, że
jesteścharyzmatyczny.Tojednakcośinnego.
–Nieażtakbardzo–odpowiadam.–Lubiszwłoskieklimaty?
Marszczybrwiiodsuwasię,jakbymwłaśniejąobraził.
–Dlaczegootopytasz?
Jejreakcjazbijamnieztropu.Niemampojęcia,cotakiegozrobiłem.
–Yyy...Niktdotądniezapraszałcięnarandkę?
Rozchmurzasięiznówsiędomnieprzybliża.
–Ach,masznamyśliwłoskąkuchnię.Mówiącszczerze,trochęmisięprzejadła.
Byłam na siedmiomiesięcznej wymianie we Włoszech. Jeśli chcesz mnie zaprosić,
wolałabymbarsushi.
–Nigdyjeszczeniejadłemsushi–przyznaję,niedokońcajeszczewierzącwto,
żewłaśniesięzgodziłaiśćzemnąnarandkę.
–Kiedy?
Toposzłoażzałatwo.Myślałem,żebędęjąmusiałbłagać,takjaktozawszebyło
zVal.Cieszęsię,żeniegrawżadnegierki.Podobamisięjejprostolinijność.
– Dzisiaj nie mogę – mówię. – Ledwie godzinę temu zostałem zmasakrowany
przezchorąpsychiczniedziwkę.Muszęsiępozbieraćpotymzwiązku.Możejutro?
–Jutrojestniedziela–zauważa.
–Maszjakiśproblemzniedzielami?
– Raczej nie – odpowiada ze śmiechem. – Po prostu to trochę dziwne iść na
pierwsząrandkęwniedzielę.Aleniechbędzie.Copowiesznasiódmąwieczorem?
–Będęwarowałprzytwoichdrzwiach.IlepiejniemówoniczymSky,chybaże
chcesz,żebyHolderskopałmidupę.
–Nibyoczymmamjejniemówić?
–Otejnaszejniedzielnejrandceiwogóle.–Uśmiechamsiędoniejizaczynam
iśćtyłemwkierunkuswojegosamochodu.–Miłobyłociępoznać,Six.
Kładzierękęnaoknie,żebyjezamknąć.
–Inawzajem.Chyba.
Wybucham śmiechem, po czym odwracam się i idę do wozu. Jestem już przy
drzwiach,gdynaglesłyszęswojeimię.Sixwychylasięprzezokno.
–Przykromi,żemaszzłamaneserce–mówiscenicznymszeptem,potemchowa
sięizamykaokno.
Złamaneserce?Jestempewien,żemojeserceniemiałosięlepiejodchwili,gdy
zacząłemchodzićzVal.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
ROZDZIAŁDRUGI
–Jakwyglądam?–pytamBaryłkę,wchodzącdokuchni.Odwracasięiprzygląda
misięuważnie,poczymwzruszaramionami.
–Obleci.Dokądidziesz?
Stajęprzedjednymzlusterwiszącychwprzedpokojuipoprawiamwłosy.
–Narandkę.
Jęczyiodwracasięzpowrotemdostołu.
–Nigdyjeszczeniewidziałam,żebyśsiętakstroił.Tylkosięjejnieoświadczaj.
Wypiszęsięztejrodziny,jeślizrobiszztejdziewuchymojąbratową.
W przedpokoju pojawia się moja mama. Przechodząc obok, klepie mnie po
ramieniu.
–Świetniewyglądasz,kochanie.Chociażtebutyniepasują.
Patrzęwdół.
–Dlaczego?Cozniminietak?
Wchodzidokuchni,otwieraszafkę,wyjmujezniejgarnekiodwracasiędomnie.
Ponownieprzypatrujesięmoimbutom.
–Sązajaskrawe.–Podchodzidokuchenki.–Butyniepowinnyświecićjakneon.
–Sąpoprostużółte.
–Jakżółtyneon–uściślaBaryłka.
–Niemówiącjużotym,żemoimzdaniemsąbrzydkie–dodajemama.–Znam
Valiwiem,żenapewnojejsięniespodobają.
Podchodzędoblatuwkuchni,biorękluczykiikomórkę.
–Gównomnieobchodzi,comyśliVal.
Mamaodwracasięiprzypatrujemisięzciekawością.
– Właśnie pytałeś swoją trzynastoletnią siostrę o to, jak wyglądasz, więc chyba
jednaktrochęcięobchodzi.
–NieidęnarandkęzVal.Zerwałemznią.Mamnowądziewczynę.
Baryłkaunosiręceipatrzywgórę.
–Dziękici,Boże!–krzyczy.
Mamaśmiejesięikiwagłową.
–Toprawda.JestzacodziękowaćBogu–mówizulgą.Odwracasięzpowrotem
dokuchenki,ajapatrzęzezdziwieniemtonanią,tonasiostrę.
–Jakto?ŻadnazwasnielubiVal?
Wiem, że Val to suka, ale wydawało mi się, że moi bliscy ją lubią. Zwłaszcza
mama.Naprawdęmyślałem,żezmartwijąnaszezerwanie.
–Niecierpięjej–oznajmiaBaryłka.
–Jezu,jateż–przyznajemama.
–Ija–włączasiętata,przechodzącobokmnie.
Żadneznichnamnieniepatrzy,aleichreakcjewskazująnato,żetentematjuż
przerabiali.
–Toznaczy,żewszyscyjejnienawidziliście?
Tataodwracasiędomnie.
–Obojezmamąjesteśmymistrzamiodwróconejpsychologii.Niepowinnocięto
ażtakdziwić.
Baryłkawyciągadoniegorękę.
–Jateż,tato.Jateżgoodwrotniewypsychologizowałam.
Tataprzybijazniąpiątkę.
–Dobrarobota,Baryłko–mówi.
Opieramsięoframugędrzwiigapięsięnanich.
–Pokiegogrzybawszyscyudawaliście,żelubicieVal?
Tatasiadaprzystoleibierzegazetę.
–Dziecimająnaturalnąskłonnośćdopodejmowaniadecyzji,któreniepodobają
sięrodzicom.Gdybyśmyprzyznalisiędotego,conaprawdęmyślimyoVal,pewnie
wkońcuożeniłbyśsięznią,żebyzrobićnamnazłość.Dlategowoleliśmyudawać,że
namsiępodoba.
Cozawredoty.Wszyscytroje.
–Jużnigdywięcejnieprzedstawięwamżadnejdziewczyny.
Tatawybuchaśmiechem.Wcaleniewyglądanarozczarowanego.
–Ktoto?–pytaBaryłka.–Tadziewczyna,dlaktórejsiętakstroisz?
–Nietwójzasranyinteres–warczęwodpowiedzi.–Teraz,kiedyjużwiem,jak
funkcjonujetarodzina,nigdynikogotunieprzyprowadzę.
Odwracamsięnapięcieiruszamdodrzwi.
– Już ją pokochaliśmy, Danielu! – krzyczy za mną mama. – Jest naprawdę
cudowna!
–Ipiękna–dorzucatata.–Matocoś.
Potrząsamgłową.
–Jesteściebeznadziejni.
***
– Spóźniłeś się – zauważa Six, stając w drzwiach. Wychodzi z domu, po czym
odwracasiędomnieplecamiizamykadrzwinaklucz.
– Nie chcesz, żebym poznał twoich rodziców? – pytam, zastanawiając się,
dlaczegozamykadomotakwczesnejporze.
– Moi rodzice są starzy – wyjaśnia, patrząc na mnie. – Zjedli kolację z jakieś
dziesięćgodzintemuiosiódmejposzlispać.
Niebieskie.Jejoczysąniebieskie.
Jasnacholera,jestśliczna.Włosymajaśniejsze,niżmisięwydawałowczorajw
pokojuSky.Aceręmapoprostubezskazy.Totasamadziewczynacowczoraj,tyle
żewHD.Imiałemrację.Naprawdęwyglądajakpieprzonyanioł.
Nieodrywającodniejwzroku,pomagamjejzamknąćosłonęprzeciwowadom.
–Właściwietobyłemwcześniej–tłumaczę.–AleakuratHolderodwoziłSkydo
domu.Słowodaję,żegnalisięchybapółgodziny.Musiałemzaczekać.
Wkładakluczedotylnejkieszeniikiwagłową.
–Gotowy?
Przyglądamsięjejuważnie.
–Niezapomniałaśtorebki?
Potrząsagłową.
– Nie. Nie znoszę torebek. – Klepie się po kieszeni. – Wszystko, czego
potrzebuję,tokluczdodomu.Niebiorękasy,bototymniezaprosiłeś,więcpłacisz,
nie?
Noładnie.
Skupmy się na pozytywach. To, że nie znosi torebek, oznacza, że nie będzie co
chwilawychodzić,żebypoprawićsobiemakijaż,takjaktorobiłaVal.
To oznacza również, że nie ukrywa gdzieś wielkiej butli perfum. I w ogóle nie
planowała, że się dorzuci do rachunku za kolację. To trochę staromodne, ale z
jakiegośpowoduniemamnicprzeciwkotemu.
–Podobamisię,żeniemasztorebki–mówię.
–Mniesiępodoba,żetyjejniemasz–odpowiadaześmiechem.
–Mam.Zostawiłemwsamochodzie.–Kiwamgłowąwkierunkuauta.
Znów się śmieje i podchodzi do schodków ganku. Ruszam za nią i nagle widzę
Sky. Stoi w swoim pokoju przy otwartym oknie. Natychmiast łapię Six za ramię i
ciągnęjądotyłu.Obojeopieramysięplecamiodrzwi.
–ZoknaSkywidaćpodjazd.Zobaczynas.
Sixpatrzynamnie.
–NaprawdępoważniepodchodziszdozakazuHoldera–mówiszeptem.
–Pewnie.Holdernieżartuje,kiedyzabraniamisięzkimśspotykać.
Unosizezdziwieniembrwi.
–NaprawdęHolderdyktujeci,zkimmożeszsięumawiać,azkimnie?
–Nie.Właściwietyjesteśpierwsza.
Parskaśmiechem.
–Toskądwiesz,żesięwścieknie?
Wzruszamramionami.
–Właściwietoniewiem.Aleukrywanietegoprzednimmożebyćniezłązabawą.
Nieczułaśpodniecenia,trzymająctowtajemnicyprzedSky?
–Chybatak–odpowiada.
Wciążopieramysięplecamiodrzwi.Niewiadomo,dlaczegoszepczemy,przecież
Skyniemożenasusłyszećztejodległości.Chybapoprostudlazabawy.Apozatym
podobamisięszeptSix.
–Icoproponujeszwtejsytuacji?–pytam.
– No cóż... – Zamyśla się na chwilę. – Zwykle kiedy wybieram się na
niebezpiecznątajnąrandkęimuszęniepostrzeżeniewydostaćsięzdomu,pytamsama
siebiewduchu:„CowtakiejsytuacjizrobiłbyMacGyver?”.
Rany,czyjadobrzesłyszałem?TalaskawłaśniewspomniałaoMacGyverze?
Niedowiary,aletak!
Odwracamodniejwzrok,żebyukryć,żewłaśniesięwniejzakochałem,atakże
po to, żeby znaleźć drogę ucieczki. Patrzę na huśtawkę na ganku, a potem, kiedy
jestemjużpewien,żezmojejtwarzyzniknąłgłupkowatyuśmiech,przenoszęwzrok
naSix.
– Wydaje mi się, że MacGyver zbudowałby niewidzialne pole siłowe z trawy i
zapałek. Potem ściągnąłby tę huśtawkę, przerobił ją na rakietę i odleciał stąd
niepostrzeżenie.Niestety,niemamzapałek.
Śmiejesię.
– Hm... – Mruży oczy, jakby właśnie wpadła na świetny plan. – To prawdziwy
pech. – Patrzy na mój wóz stojący na podjeździe, a potem na mnie. – Możemy po
prostupodejśćnaczworakachdotwojegosamochodu.Niepowinnanaszauważyć.
To byłby świetny plan, gdyby nie to, że Six się ubrudzi. A półroczny związek z
Valnauczyłmniejednego:dziewczynyniecierpiąsiębrudzić.
– Cała się wyświnisz – ostrzegam ją. – A chyba nie chcesz iść do szpanerskiej
restauracjisushiwbrudnychdżinsach.
Przypatrujesięswoimdżinsom,poczymprzenosiwzroknamnie.
– Znam pewien świetny grill-bar, do którego moglibyśmy iść zamiast do tej
restauracji.Całapodłogazaśmieconajestłupinamiorzechów,akiedyświdziałamtam
tłuściocha,którysiedziałprzystolikubezkoszulki.
Uśmiechamsię,czując,żecorazbardziejsięwniejzakochuję.
–Brzminieźle.
Oboje opieramy się na dłoniach oraz kolanach i schodzimy z ganku. Six
chichocze,czymmnierozśmieszadoreszty.
– Cii... – szepczę, kiedy jesteśmy już na dole. Pokonujemy szybko podjazd, co
jakiś czas spoglądając w kierunku domu Sky. Kiedy docieramy do samochodu,
sięgamdłoniądoklamki.
–Wsiądźodstronykierowcy–mówię.–Mniejszeryzyko,żecięzobaczy.
Otwieramdrzwiidziewczynawskakujedośrodka.Ładujęsiętamzaniąisiadam
zakierownicą.
Oboje pochylamy się, co w sumie jest trochę bezsensowne, jeśli się nad tym
zastanowić. Gdyby Sky wyjrzała przez okno i tak zobaczyłaby mój samochód na
podjeździeprzeddomemSix.Wtejsytuacjiniemiałobyznaczenia,czywidzinasze
głowy,czynie.
Six strzepuje brud z nogawek dżinsów. Strasznie mnie to podnieca. Kiedy
odwracasiędomnie,ciąglegapięsięnajejuda.Wkońcujakośudajemisięoderwać
odnichwzrokipopatrzećjejwoczy.
–Następnymrazemmusiszukryćsamochód–zauważa.–Zadużeryzyko.
Podobająmisięjejsłowa.Ażzabardzo.
– Jesteś pewna, że będzie następny raz? – pytam, uśmiechając się kpiąco. –
Randkadopierosięzaczyna.
– Co racja, to racja – odpowiada, wzruszając ramionami. – Mogę cię jeszcze
znienawidzić.
–Albojaciebie.
– Niemożliwe. – Opiera stopę na desce rozdzielczej. – Mnie można tylko
nawidzić.
–Niematakiegosłowa.
Odwracasięipatrzynatylnesiedzenie,poczymmarszczybrwi.
–Dlaczegotuśmierdzitak,jakbyśwoziłcałyharemdziwek?
Zakrywanosbluzką.
– Ciągle jeszcze czuć perfumy? – Najwyraźniej już się przyzwyczaiłem. Pewnie
zapachwniknąłwmojeporyisięnaniegouodporniłem.
Kiwagłową.
–Okropnysmród–mówigłosemprzytłumionymprzezbluzkę.–Opuśćszybę.
Udaje, że pluje, jakby próbowała pozbyć się z ust obrzydliwego posmaku.
Wybuchamśmiechem.
Włączamsilnik,apotemwycofujęwózzpodjazdu.
–Jeśliopuszczęszybę,wiatrpotargaciwłosy.Niewzięłaśtorebki,więcniemasz
ze sobą szczotki, a to znaczy, że w restauracji nie będziesz mogła poprawić sobie
fryzury.
Wciskaprzyciskwdrzwiach.
– I tak już jestem uświniona. Poza tym wolę być potargana niż śmierdzieć,
jakbymwyszłazharemu.
Opuszczaszybę,poczymdajeznak,żebymopuściłrównieżswoją.
Wyjeżdżamnaulicęinaciskampedałgazu.Wnętrzewozumomentalniewypełnia
świeżepowietrze.WłosySixpowiewająnawszystkiestrony,onajednaknicsobiez
tegonierobi.
–Owielelepiej–mówi,uśmiechającsiędomnie.
Zamykaoczyizlubościąwciągapowietrze.
Usiłujęskupićsięnadrodze,aletadziewczynacholerniemitoutrudnia.
***
–Jakieimionanoszątwoibracia?–pytam.–Teżutworzoneodliczb?
–Zachary,Michael,AaroniEvan.Jestemdziesięćlatmłodszaodnajmłodszegoz
nich.
–Byłaśwpadką?
Kiwagłową.
– Najlepszą, jaka mogła się zdarzyć. Moja mama miała czterdzieści dwa lata,
kiedy mnie urodziła, ale oboje z tatą bardzo się ucieszyli, że wreszcie doczekali się
dziewczynki.
–Jateżsięztegocieszę.
Śmiejesię.
–Totakjakja.
–DlaczegonazwalicięSix,skorobyłaśpiątymdzieckiem?
–Sixtoniejestmojeprawdziweimię–odpowiada.–Taknaprawdęnazywamsię
SevenMarieJacobs,alewściekłamsięnastarych,żeprzeprowadzilisiędoTeksasu,
kiedymiałamczternaścielat,więcnazwałamsięSix,żebyichwkurzyć.Nicichtonie
obeszło,alejestemupartaisięniewycofałam.TerazwszyscyjużnazywająmnieSix,
tylkonieoni.
Podobamisię,żesamanadałasobieksywkę.
Mojabratniadusza.
– Ale to i tak nie tłumaczy, dlaczego nazwali cię Seven, skoro byłaś piątym
dzieckiem.
–Bezpowodu.Tatapoprostulubiliczbęsiedem.
Kiwamgłową,poczymgryzękęsipatrzęnaniąuważnie.Czekamnatęchwilę.
Tę,któranastępujezawsze,kiedystawiamnapiedestalejakąśdziewczynę:otóżona
wpewnejchwiliztegopiedestałuspada.Zwyklewtedy,gdyzaczynagadaćoswoich
byłychalbootym,iledziecichcemieć,lubgdyrobicośdenerwującego,naprzykład
wpołowiekolacjipoprawiamakijaż.
Czekamcierpliwie,ażujawniąsięjakieśwadySix,lecznarazieniemogężadnej
znaleźć. No dobra, w sumie przebywamy ze sobą dopiero jakieś trzy albo cztery
godziny,więcjejwadymogąsięjeszczeujawnić.
– Masz starszą i młodszą siostrę, prawda? – pyta. – Cierpisz na syndrom
środkowegodziecka?
Potrząsamgłową.
– Mniej więcej w takim samym stopniu jak ty cierpisz na syndrom piątego
dziecka. Poza tym Hannah jest ode mnie cztery lata starsza, a Baryłka pięć lat
młodsza,więcmamyniezłyrozrzut.
Krztusisięześmiechu.
–Baryłka?NazywaszswojąmłodsząsiostręBaryłka?
–Wszyscyjątaknazywamy.Byłastraszniegrubymdzieckiem.
–Wszystkimnadajeszjakieśksywki–zauważa.–SkytodlaciebieCycatka.Ana
HolderamówiszHopeless.Ciekawe,jaknazywaszmniezamoimiplecami?
– Jeśli daję komuś ksywkę, używam jej zawsze w jego obecności. Dla ciebie
jeszcze nic nie wymyśliłem. – Opieram się na krześle i zastanawiam, dlaczego
właściwiedotądtegoniezrobiłem.Zwykledziejesiętonatychmiastpopoznaniu.
–Toźle,żejeszczenienadałeśmiksywki?
Wzruszamramionami.
– Niezupełnie. Po prostu wciąż się nad nią zastanawiam. Jesteś pełna
sprzeczności.
Unosibrwi.
–Sprzeczności?Wjakimsensie?
–Wkażdymmożliwym.Jesteśniesamowiciepiękna,alegównocięobchodzi,jak
wyglądasz.Sprawiaszwrażeniemiłej,alecośmimówi,żeopróczdobrychmaszteż
trochę złych cech. Wyglądasz na prostolinijną, taką, która nie uprawia gierek z
facetami, ale zarazem flirciara z ciebie. Tego ostatniego nie wywnioskowałem z
twojegozachowania,wiempoprostu,jakąmaszreputację,chociażniewyglądaszna
dziewczynę, która potrzebuje uwagi facetów, żeby podreperować swoje poczucie
wartości.
Wpatruje się we mnie z pewnym napięciem. Sięga po kieliszek i pije łyk, nie
odrywając ode mnie wzroku. A potem, przytrzymując kieliszek przy ustach,
zastanawia się nad tym, co właśnie usłyszała. W końcu stawia kieliszek na stole i
patrzynatalerz,poczymunosiwidelec.
–Jużtakaniejestem–mówicicho,unikającmojegowzroku.
– To znaczy jaka? – Nie podoba mi się smutek, który słychać w jej głosie.
Dlaczegozawszemuszęwyskoczyćzczymśtakim?
–Taka,jakabyłam.
Dobrarobota,Danielu.Alezciebiekretyn!
– Nie znałem cię wtedy, więc mogę oceniać tylko tę dziewczynę, którą mam
przed sobą w tej chwili. I jak na razie jako randkowiczce nie mam ci nic do
zarzucenia.
Rozchmurzasię.
–Todobrze–mówiiznówpatrzymiwoczy.–Chociażniemampewności,jaką
jestemrandkowiczką,botomojapierwszarandkawżyciu.
Wybuchamśmiechem.
– Nie musisz mnie dowartościowywać. Poradzę sobie z faktem, że nie jestem
twoimpierwszymfacetem.
– Mówiłam serio. Nigdy nie byłam na prawdziwej randce. Faceci pomijali ten
etap,odrazuprzechodzącdorzeczy.
Poważnieję.Zjejminywynika,żemówiserio.Pochylamsięipatrzęjejwoczy.
–Straszneznichbyłykutafony–mówię.
Dziewczynasięśmieje,jajednakzachowujępowagę.
–Serio,Six.Cifrajerzynaprawdęmajączegożałować,botrudnomiwyobrazić
sobieprzyjemniejsząrzeczniżrozmowaztobąprzystole.
Przestaje się uśmiechać i patrzy na mnie tak, jakby po raz pierwszy w życiu
usłyszałaprawdziwykomplement.Wkurzamnieto.
– To chyba coś nie tak z twoją wyobraźnią. – W jej głosie znów pojawia się
żartobliwy,kokieteryjnyton.–Taksięskłada,żeowieleprzyjemniejszeodrozmowy
jestcałowaniesięzemną.Wierzmi,fantastyczniecałuję.
JezuChryste.Jeślitobyłozaproszenie,tomamochotęnatychmiastjeprzyjąć.
–Niewątpię,żebyciecałowanymprzezciebietoniesamowiteprzeżycie,alejeśli
miałbymwybór,wybrałbymrozmowę.
Mrużyoczy.
–Alepieprzyszgłupoty–mówi,patrzącnamniewyzywająco.–Niemachybana
świeciefaceta,którywybrałbyrozmowęzlaskązamiastcałowania.
Próbujęteżspojrzećnaniąwyzywająco,alewiem,żemarację.
– No dobra – przyznaję. – Niech ci będzie. Jeśli miałbym wybór, wybrałbym
całowanieciępodczasrozmowy.Najlepszepołączeniedwóchświatów.
Kiwazuznaniemgłową.
–Niezłyjesteś–mówi,potemodchylasięnakrześleikrzyżujeręcenapiersiach.
–Gdziesięnauczyłeśtakiejgładkiejgadki?
Wycieramustaserwetką,poczymodkładamjąnatalerz.Opieramsięłokciamio
oparcieławy,naktórejsiedzę,iuśmiechamsiędoSix.
–Toniejestwyuczonagadka.Poprostujestemcharyzmatyczny...Pamiętasz?
Potrząsa głową, jakby wiedziała, że ma kłopoty. Jej oczy śmieją się do mnie i
nagle uświadamiam sobie, że tego, co do niej czuję, nie czułem jeszcze nigdy do
żadnej dziewczyny. Nie chodzi o to, że się w sobie zakochujemy, jesteśmy
pokrewnymiduszamiczyinnetegotypubrednie.Poprostujeszczenigdynieczułem
się tak dobrze w towarzystwie dziewczyny. Będąc z Val, ciągle starałem się ze
wszystkich sił jej nie wkurzać. A z poprzednimi dziewczynami starałem się nie
mówićtego,conaprawdęmyślę.Byciesobąprzydziewczyniewydawałomisięlekką
przesadą.
Z Six jest jednak zupełnie inaczej. Nie tylko znosi moje żarty, ale wręcz jej się
podobają.Czujępoprostu,żelubitegoprawdziwegomnie,izakażdymrazem,gdy
śmiejesięztego,copowiedziałem,mamochotęprzybićzniążółwika.
–Gapiszsięnamnie–mówiitymsamymwytrącamniezzamyślenia.
–Toprawda–odpowiadam,nieodwracającwzroku.
Też się we mnie wpatruje, mrużąc oczy i pochylając się do przodu. Mam
wrażenie,żewyzywamnienapojedyneknaspojrzenia.
–Żadnegomrugania–upominamnie,potwierdzającmojepodejrzenia.
–Aniśmiechu–odpowiadam.
Wmilczeniuwpatrujemysięwsiebietakdługo,ażwkońcuzaczynająmiłzawić
oczy i wbijam paznokcie w stół. Staram się ze wszystkich sił patrzeć jej prosto w
oczy, jednak korci mnie straszliwie, żeby przenieść wzrok na jej twarz, na jej pełne
różowe usta i jedwabiste jasne włosy. Nie mówiąc już o uśmiechu. Mógłbym się w
niegowpatrywaćcałymidniami.
I rzeczywiście się w niego wpatruję. A to znaczy, że właśnie przegrałem
pojedynek.
–Wygrałam–mówiSix,poczympijekolejnyłykwody.
– Chcę cię pocałować – oświadczam. Jestem trochę zszokowany, że odważyłem
siętopowiedzieć,alenaprawdęniemogęsiędoczekać,kiedywkońcująpocałuję.
–Wtejchwili?–pyta,patrzącnamniejaknawariata.Odstawiaszklankęnastół.
– Tak jest. – Kiwam głową. – Właśnie teraz. Chcę cię pocałować podczas
rozmowy,żebypołączyćdwaświaty.
–Alejadłamcebulę.
–Jateż.
Poruszaszczękami,obmyślającodpowiedź.
–Nodobra–mówiwkońcuiwzruszaramionami.–Czemunie?
Spoglądamnastolikizastanawiamsię,jaknajlepiejtozrobić.
Mógłbymusiąśćobok niej,aleboję sięnaruszyćjej osobistąprzestrzeń.Sięgam
więc przed siebie i odstawiam na bok swoją szklankę, a potem robię to samo z jej
szklanką.
–Chodźtutaj–mówię,poczymkładęręcenastoleinachylamsiędoniej.Chyba
myślała,żeżartuję,borozglądasięnerwowodookoła.
– Trochę mi głupio – wyznaje. – Naprawdę chcesz po raz pierwszy pocałować
mnienaśrodkurestauracji?
Kiwamgłową.
–Cowtymgłupiego?Potemmożemytopowtórzyć.Zresztąludzieprzywiązują
zbytdużąwagędopierwszychpocałunków.
Niepewniekładziedłonienastole,potemodpychasięodniegoipowoliprzybliża
domnie.
– No dobra – mówi z westchnieniem. – Ale może lepiej zaczekać do końca
randki? Odprowadziłbyś mnie do drzwi, byłoby ciemno, strasznie byśmy się
denerwowali i przypadkiem dotknąłbyś mojej piersi. Takie powinny być pierwsze
pocałunki.
Śmieję się. Wciąż nie stoimy na tyle blisko siebie, żebym mógł ją pocałować.
Przysuwamsiędoniejjeszczeodrobinę,onajednakodwracawzrokiwpatrujesięw
stolikzamną.
– Słuchaj, kobieta przy sąsiednim stoliku właśnie przewija dziecko. Ostatnią
rzeczą,jakązobaczęprzednaszympierwszympocałunkiem,będziepodcieranietyłka
niemowlakowi.
–Spójrznamnie,Six.–Spełniatęprośbęiwkońcuznajdujemysięnatyleblisko
siebie, że mogę dosięgnąć jej ust. – Olej tę babę z pieluchą. I olej też przy okazji
dwóch idiotów po naszej lewej, którzy żłopią piwska i gapią się na nas tak, jakbym
zarazmiałcięprzelecieć.
Zerka w lewo, więc łapię ją za podbródek i zmuszam do tego, żeby przeniosła
uwagęzpowrotemnamnie.
–Olejtowszystko.Chcęciępocałowaćichcę,żebyśtychciałapocałowaćmnie.
Niezamierzamczekaćdochwili,gdyodprowadzęciędodrzwi,bonigdyjeszczetak
bardzoniepragnąłempocałowaćdziewczyny.
Patrzynamojeustainaglewszystkowokółnasstajesięnieważne.Wysuwajęzyk
inerwowozwilżawargi.Przenoszędłońzjejpodbródkanakarkiprzyciągamjądo
siebie,ażwkońcunaszeustasięspotykają.
I, cholera jasna, cóż to za spotkanie! Nasze wargi łączą się tak, jakbyśmy byli
kochankami,którzywidząsięporazpierwszyodlat.Ogarniamniepanika.Próbuję
sobieprzypomnieć,jaktosięrobi.Zupełniejakbymnaglezapomniał,jaksięcałuje,
chociażzaledwiewczorajcałowałemsięzVal.
Mimotozjakiegośniejasnegopowodumójmózgzachowujesiętak,jakbybyłato
dla mnie całkowita nowość. Przekazuje sygnały, że powinienem otworzyć usta i
odszukać swoim językiem jej język, lecz nie docierają one jeszcze do moich ust. A
możemojeustaignorująje,boparaliżujejełagodneciepłojejwarg.
Nie wiem, co się dzieje, ale nigdy jeszcze nie dotykałem tak długo ust
dziewczyny,niecałującjej.
Wciągam powietrze, nie robiłem tego przez prawie minutę. Powoli zaczynam
odrywaćustaodjejwarg.Otwieramoczy,onaswojewciążmazamknięte.Nierusza
sięioddychapłytko,podczasgdyjasięjejprzyglądam.
Niewiem,czyniespodziewałasięczegoświęcej.Niewiem,cosobiemyśli,ale
uwielbiamwidokjejtwarzy.
– Nie otwieraj oczu – szepczę. – Chcę popatrzeć sobie na ciebie jeszcze przez
dziesięćsekund,bowyglądaszwtejchwilipoprostuprzepięknie.
Przygryza zębami dolną wargę, by ukryć uśmiech, ale się nie rusza. Rękę wciąż
trzymam z tyłu jej głowy i w myślach liczę do dziesięciu. Nagle słyszę kelnerkę
zatrzymującąsięprzynaszymstoliku.
–Możnajużzostawićrachunek?–pyta.
Podnoszępalec,dającjejznać,żebypoczekałajeszczesekundę.Nodobrze,pięć
sekund. Six dalej się nie rusza, nawet pojawienie się kelnerki nie zrobiło na niej
wrażenia. Nadal odliczam w myślach. W końcu dziewczyna powoli otwiera oczy i
patrzynamnie.
Odsuwamsię,nieodrywającodniejwzroku.
– Tak, proszę – mówię do kelnerki. Słyszę, jak wyrywa rachunek z bloczka i
kładziegonastole.Sixuśmiechasiędomnie,apotemzaczynasięśmiać.Wkońcu
siada.
Robięgłębokiwdech.Mamwrażenie,żepowietrzenaglestałosięczystsze.
Siadampowoli,patrząc,jaksięśmieje.Przysuwadomnierachunek.
–Tystawiasz–przypomina.
Wyjmuję z kieszeni portfel, po czym kładę banknoty na rachunku. Wstaję i
wyciągamdoniejdłoń.
Patrzynaniąipochwilipodajemirękę.
Przyciągamjądosiebie.
–Zamierzaszmipowiedzieć,jakniesamowitybyłtenpocałunek,czypoprostugo
zignorujesz?
Ześmiechempotrząsagłową.
–Tonawetniebyłprawdziwypocałunek–odpowiada.–Nawetniepróbowałeś
wsunąćmijęzykadoust.
Otwieramprzedniądrzwi.
–Wogóleniemusiałemtamwsuwaćjęzyka–wyjaśniam.–Mojepocałunkiibez
tego są niesamowite. W ogóle nie muszę robić nic więcej. Przerwałem to tylko
dlatego,żejeszczechwilaiprzypominałabyśMegRyanztejscenywbarzezKiedy
HarrypoznałSally.
Wybuchaśmiechem.
Jezu,alejestemdowcipny.
Podchodzimy do samochodu i otwieram przed nią drzwi od strony pasażera.
Zatrzymujesięipatrzynamnie.
–Alewiesz,żewtejscenieMegRyanudowadniała,jakłatwokobiecieudawać
orgazm?
Jezu,onateżjestdowcipna.
–Zawieźćcięjużdodomu?–pytam.
–Tozależyodtego,cojeszczezaplanowałeśnadziś.
– Właściwie to nic – przyznaję. – Po prostu chciałbym jeszcze trochę z tobą
pobyć.Możemyiśćdoparkunaprzeciwkomojegodomu.Jesttamplaczabaw.
Uśmiechasię.
–Dobra–mówiiunosizaciśniętąpięść.Przybijamyżółwika,poczymwsiadado
wozu,ajazamykamzaniądrzwi.Niemogęsięotrząsnąćpotymżółwiku.Tochyba
najbardziejseksownygest,jakiwidziałemwżyciu.
Okrążamsamochódisiadamzakierownicą.Odwracamsięipatrzęnanią.
–Taknaprawdęjesteśfacetem?–pytam.Unosibrwi,apotemodciągabluzkęod
ciałaipatrzysobiezadekolt.
–Nie.Niedasięukryć,żejestemdziewczyną.
–Chodziszzkimś?
Potrząsagłową.
–Jutrowyjeżdżaszzagranicę?
–Nie–odpowiadazcorazbardziejzdziwionąminą.
–Więccoztobąnietak?
–Oczymtymówisz?
– Każdy ma jakiś słaby punkt. Po prostu zastanawiam się, jaki jest twój. Wiesz,
cośtakiego,cowumowachpiszesięmałymdruczkiem.–Włączamsilnikizaczynam
cofać. – Musisz mi natychmiast powiedzieć, co jest tym twoim słabym punktem.
Mojesercedłużejtegoniewytrzyma.Corazbardziejzatobąszaleję.
Uśmiechasięzrezerwą.
–Wszyscymamyjakieśsłabepunkty,Danielu.Niektórzyznaspoprostuchcąna
zawszeutrzymaćjewtajemnicy.
Opuszczaszybęiszumwiatruuniemożliwianamdalsząrozmowę.Jestemprawie
pewien,żewsamochodzienieczućjużperfum,więctoniedlategoopuściłatęszybę.
***
–Przywozisztuwszystkieswojedziewczyny?–pyta.
Przezdłuższąchwilęzastanawiamsięnadodpowiedzią.
– Właściwie tak – mówię w końcu, przypominając sobie, gdzie kończyły się
wszystkiemojerandki.–Kiedyśjednątakąwpołowierandkimusiałemzawieźćdo
domu,bozłapałagrypężołądkową.Tochybajedynyprzypadek,gdynieprzywiozłem
tutajdziewczyny.
Wbijaobcasywziemięiprzestajesięhuśtać.Odwracasięipatrzynamnie.
–Serio?Nieprzywiozłeśtutylkojednejdziewczyny?
Wzruszamramionami,apotempotakuję.
–Tak.Ależadnaprzedtobąniebawiłasięnatymplacuzabaw.Zwyklerobiliśmy
innerzeczy.
Jesteśmytupółgodziny,ajużzdążyłazaliczyćdrabinki,karuzelęihuśtawkę,na
której musiałem ją bujać przez ostatnie dziesięć minut. Nie skarżę się jednak. Jest
fajnie.Naprawdęfajnie.
–Uprawiałeśtutajseks?–pyta.
Niejestempewien,jakzareagowaćnatopytanie.
Poza sobą nie znam nikogo, kto byłby równie bezpośredni jak ona. Zaczynam
współczuć ludziom, którzy mieli ze mną do czynienia. Rozglądam się po parku, po
czympokazujęnadrewnianąbudowlę.
–Widzisztenzamek?
Odwracagłowę.
–Bzykałeśsięwnim?
Wsuwamdłoniedotylnychkieszenidżinsów.
–Tak.
Schodzizhuśtawkiiruszawtamtymkierunku.
–Corobisz?–pytam.Niewiem,dlaczegotamidzie,alejestemprawiepewien,że
niepoto,byuprawiaćsekswtymsamymmiejscu,wktórymrobiłemtozValdwa
tygodnietemu.
Amożejednak?
Jezu,mamnadzieję,żenie.
–Chcęzobaczyćmiejsce,gdziesiębzykałeś–wyjaśniarzeczowo.–Pokażmije.
Tadziewczynastraszniemimąciwgłowie.Najdziwniejszejednakjestto,żemi
siętopodoba.Podbiegamdoniejiobojepodchodzimydozamku.Patrzynamniez
wyczekiwaniem,więcpokazujęnawejście.
–Tam–mówię.
Zaglądadośrodka,poczymcofasięipatrzynamnie.
–Musiałobyćwamstrasznieniewygodnie.
–Zgadzasię.
Parskaśmiechem.
–Obiecujesz,żeniebędzieszmnieosądzał,jeślicicośpowiem?
Przewracamoczami.
–Osądzanieinnychleżywnaturzeczłowieka.
Wciągapowietrze,apotemjewypuszcza.
–Bzykałamsięzsześciomachłopakami.
–Jednocześnie?–pytam.
Klepiemnieporamieniu.
– Przestań. Usiłuję być z tobą szczera. Mam zaledwie osiemnaście lat, a
dziewictwo straciłam, kiedy miałam szesnaście. Do tego przez jakiś rok
zachowywałam wstrzemięźliwość. Jeśli to wszystko zsumujesz, okaże się, że tych
sześciu chłopaków zaliczyłam w ciągu piętnastu miesięcy. Czyli co dwa i pół
miesiącamiałamnowego.Alezemniedziwka,co?
–Dlaczegoprzezrokzachowywałaśwstrzemięźliwość?
Przewraca oczami i mija mnie. Idę za nią. Znów siada na huśtawce. Zajmuję
miejscenasąsiedniejiodwracamsiędoniej,onajednakpatrzyprzedsiebie.
–Dlaczegoprzezroknieuprawiałaśseksu?–Nieustępuję.–Żadenzchłopaków
weWłoszechniewpadłciwoko?
Niewidzęjejtwarzy,alezjejmowyciaławynika,żetrafiłemwdziesiątkę.
–ByłtakijedenchłopiecweWłoszech–przyznajecichymgłosem.–Niechcęo
nim gadać. Ale masz rację, to z jego powodu nie uprawiałam przez rok seksu. –
Patrzy na mnie. – Wiem, że mam nie najlepszą reputację, i wiem też, że właśnie
dlategomnietutajzabrałeś,aleniejestemjużtakajakkiedyś.
– Jedyna rzecz, na jaką miałem nadzieję, to pocałunek na dobranoc na twoim
ganku–mówię.–Noimożeprzypadkowedotknięciepiersi.
Tymrazemsięnieśmieje.Zaczynamżałować,żejątutajprzywiozłem.
–Six,niezabrałemciętutajdlatego,żenacośliczyłem.Toprawda,przywoziłem
tu wcześniej dziewczyny, ale tylko dlatego, że mieszkam po drugiej stronie ulicy i
częstobywamwtymparku.Zgoda,możeichciałemmiećtrochęprywatności,kiedy
będziemy się miziać, ale głównie chodziło mi o to, żeby się już zamknęły i mnie
całowały, bo inaczej działały mi na nerwy. Ciebie jednak przywiozłem tutaj, bo nie
byłem jeszcze gotowy, żeby zaprosić cię do domu. I tak bardzo lubię z tobą
rozmawiać,żenawetniejestempewien,czychcęsięztobącałować.
Zamykam oczy, żałując, że musiałem to wszystko powiedzieć. Wiem, że
dziewczyny lubią chłopaków, którzy udają obojętnych dupków. Sam też jestem w
tym niezły, jednak z Six jest inaczej. Przy niej jestem wrażliwy, ciekawy jej życia i
pełennadziei.
–Wktórymdomumieszkasz?–pyta.
–Wtamtym–odpowiadam,pokazującbudynek,wktórymświecąsięświatław
salonie.
–Naprawdę?–pyta,sprawiającwrażenieszczerzezainteresowanej.–Mieszkasz
tamzrodziną?
Kiwamgłową.
–Tak,aleniepoznaszjej.Towrednikłamcyijużimzapowiedziałem,żenigdy
cięimnieprzedstawię.
–Zapowiedziałeśim,żenigdymnieimnieprzedstawisz?–powtarza,patrzącna
mnie.–Toznaczy,żeimomniemówiłeś?
–Tak,wspominałemimotobie.
Uśmiechasię.
–Agdziejesttwójpokój?
– Pierwsze okno po lewej. Okno Baryłki jest po prawej. Tam, gdzie się pali
światło.
Wstaje.
–Maszotwarteokno?Chciałabymzobaczyćtwójpokój.
Jezu,aleonawścibska.
–Niechcę,żebyśgoterazwidziała.Mamstrasznybałagan.
Ruszawkierunkumojegodomu.
–Itaktampójdę.
Odchylamgłowędotyłuijęczę,poczymwstajęzhuśtawkiiruszamzanią.
– Jesteś niemożliwa – mówię, kiedy dochodzimy do mojego okna. Przykłada
dłonie do szyby i pcha ją. Okno nie ustępuje. Odsuwam ją na bok i sam próbuję.
Udajesię.
–Nigdyjeszczeniezakradałemsiędowłasnegopokoju–przyznaję.–Zdarzało
misięwychodzićzniegoprzezokno,alenigdyprzeznieniewchodziłem.
Siada na parapecie. Łapię ją w talii i pomagam dostać się do środka. Idę w jej
ślady,poczympodchodzędokomodyiwłączamlampkę.Rozglądamsiępopokoju,
żebysięupewnić,żeniemawnimnic,czegoniepowinnazobaczyć.Wkopujęmajtki
podłóżko.
– I tak je widziałam – szepcze. Podchodzi do łóżka i naciska dłońmi materac, a
potem przypatruje się uważnie pokojowi, usiłując dowiedzieć się jak najwięcej o
mnie.
Dziwniesięczuję,jakbymbyłobnażony.
–Podobamisiętutaj–mówi.
–Pokójjakpokój.
Potrząsaprzeczącogłową.
– Nieprawda. W końcu to tutaj mieszkasz. Tutaj śpisz. Tutaj przeżywasz
najintymniejszechwileswojegożycia.Tocoświęcejniżzwykłypokój.
– W tym momencie raczej trudno mówić o jakiejkolwiek intymności. –
Przyglądamsię,jakdotykamoichrzeczy.Odwracasiędomnie.
–Któraztychrzeczyskrywatwójnajwiększysekret?
Śmiejęsiępodnosem.
–Niepowiem.
Przekrzywiagłowę.
–Więcmiałamrację.Maszsekrety.
–Nigdynietwierdziłem,żeichniemam.
–Zdradźchociażjeden–prosi.
Zdradzę wszystkie, jeśli dalej będzie tak na mnie patrzeć. Jest po prostu
zachwycająca. Wolnym krokiem podchodzę do niej. Przełyka ślinę. Zatrzymuję się
tużprzednią,apotempokazujęgłowąmaterac.
–Nigdyniecałowałemsięzdziewczynąnatymłóżku–szepczę.
Patrzynamaterac,potemprzenosiwzroknamnie.
–Chybaniemyślisz,żeuwierzę,żenigdyniebyłeśtuzdziewczyną.
–Tegonietwierdzę–odpowiadamześmiechem.–Powiedziałemtylko,żenigdy
sięzżadnąniecałowałemnatymłóżku.Adlatego,żejestnowe.Starzykupilimije
wzeszłymtygodniu.
Patrzynamnieterazjakośinaczejioddychaciężko.Podobajejsię,żejestemtak
blisko,atakżesugestiakryjącasięzamoimisłowami.
–Chceszpowiedzieć,żemaszochotępocałowaćmnienatymłóżku?–upewnia
się.
Pochylamsięiszepczęjejdoucha:
–Chceszpowiedzieć,żeminatopozwolisz?
Wciąga gwałtownie powietrze. Cieszę się, że oboje to czujemy. Strasznie mi
zależy na tym, żeby ją pocałować na tym cholernym łóżku. Zresztą to nie musi się
stać akurat na nim. Do diabła, nic mnie ono nie obchodzi. Po prostu chcę ją
pocałować. Wszystko jedno, gdzie to się stanie. Zrobię to tam, gdzie mi na to
pozwoli.
Kładę ręce na jej biodrach i przyciągam ją do siebie. Ściska dłońmi moje
przedramiona i oddycha gwałtownie. Wpijam się palcami w jej biodra i przybliżam
policzek do jej policzka. Ustami wciąż muskam jej ucho i zamykam oczy,
rozkoszującsiętąchwilą.
Uwielbiamjejzapach.Uwielbiamjejdotyk.Ichociażjeszczetaknaprawdęjejnie
pocałowałem,uwielbiamjużjejpocałunki.
–Danielu...–szepcze,owiewającciepłymoddechemmojeramię.–Możeszmnie
odwieźćdodomu?
Krzywię się, zastanawiając się, co zrobiłem nie tak. Stoję nieruchomo przez
dłuższąchwilę.Jejbliskośćsprawia,żeniemogęsięruszyć.
–Tonietwojawina–mówiuspokajająco.–Poprostumuszęjużjechaćdodomu.
Jejgłosjesttakcichyimiły,żenagleogarniamnienienawiśćdowszystkichjej
byłychfacetów,którzynigdynieodkrylitejstronyjejosobowości.
Jeszczejejniepuszczam.Odwracamgłowęidotykamczołemjejskroni.
–Kochałaśgo?–pytamioczywiścieczarpryska.
–Kogo?
– Tego chłopaka we Włoszech – wyjaśniam. – Tego, który cię skrzywdził.
Kochałaśgo?
Opiera czoło na moim ramieniu. Właściwie znam już odpowiedź. Mam jednak
więcej pytań. Chcę zapytać o to, czy nadal go kocha. I czy wciąż są razem. Czy
utrzymująkontakt.
Nicjednakniemówię,ponieważczuję,żegdybytakbyło,niestałabyterazprzy
mniewtympokoju.Kładęrękęztyłujejgłowyicałujęjejwłosy.
–Chodźmy–szepczę.
***
– Dzięki, że postawiłeś mi kolację – mówi, kiedy stajemy przed drzwiami jej
domu.
– Nie miałem wyjścia. Wyszłaś z domu bez grosza, a potem podsunęłaś mi pod
nosrachunek.
Śmiejesięiprzekręcakluczwzamku.Nieotwierajednakdrzwi.Odwracasiędo
mnie i unosi wzrok. Spogląda na mnie zza tak długich i gęstych rzęs, że z trudem
powstrzymujęsięodichdotknięcia.
Pocałunek przy kolacji był całkowicie spontaniczny, ale wydawało mi się, że
dziękiniemuterazbędziełatwiej.
Niejest.
Czujęponimjeszczewiększąochotę,byznówjąpocałować.Pragnętegobardziej
niż przedtem, wręcz boję się, że pragnę tego za mocno. Pochylam się nad jej
rozwartymiustami.
–Mamnadzieję,żetymrazemużyjeszjęzyka–szepcze.
Zaciskam powieki i odsuwam się o krok. Jej słowa działają na mnie jak zimny
prysznic.Pocieramdłońmitwarzijęczę.
– Cholera, Six. Już przy tamtym pocałunku poczułem, że jestem w tym kiepski.
Terazjeszczepogorszyłaśwszystkoswoimioczekiwaniami.
Uśmiechasiędomnie.
– Oczywiście, że mam oczekiwania – odpowiada. – Oczekuję, że to będzie
najcudowniejszarzecz,jakiejzaznałamwżyciu,więclepiejsiępostaraj.
Wzdycham, zastanawiając się, czy ta chwila jest jeszcze do uratowania. Chyba
nie.
–Niepocałujęcięteraz.
Kiwagłową.
–Awłaśnieżepocałujesz.
Krzyżujęręcenapiersiach.
–Nie,niepocałuję.Przezciebiemamtremę.
Podchodzidomnieiodciągamojeręceodpiersi.
– Danielu, jesteś mi to winien. Za to, że kazałeś mi się całować w zatłoczonej
restauracjiobokzasranejpieluchy.
–Wcaleniebyłazatłoczona–protestuję.
Przeszywamniegniewnymspojrzeniem.
–Przyłóżręcedomojejtwarzy,popchnijmnienadrzwiiwłóżmijęzykdoust!I
tojuż!
Zanimmaszansęobrócićtowżart,spełniamjejżądanie.Dziejesiętotakszybko,
żewciągagwałtowniepowietrzezzaskoczenia,otwierającprzytymustaszerzej,niż
zapewne chciała. Gdy tylko nasze języki się stykają, chwyta mnie za koszulkę i
przyciągadosiebie.Przechylamgłowęicałujęjązachłannie.Chcę,żebyzaznałajak
najprzyjemniejszychwrażeń.
Tym razem nie mam problemu z przypomnieniem sobie, jak to się robi.
Problememjestraczejprzypomnieniesobie,cosięrobi,żebyniecozwolnić.Ciągnie
mnie teraz za włosy i jeśli zajęczy jeszcze raz, boję się, że zaciągnę ją na tylne
siedzenieswojegosamochoduiwszystkozepsuję.
Nie mogę tego zrobić. Nie mogę, nie mogę, nie mogę. Bardzo lubię tę
dziewczynę,atodopieronaszapierwszarandkaimyślęjużonastępnej.Kładędłonie
naścianiezajejgłowąiodpychamsięodniej.
Obojeciężkodyszymy.
Nigdy jeszcze zwykły pocałunek nie wywołał u mnie takiej reakcji. Six ma
zamknięte oczy. Podoba mi się, że ich nie otworzyła, kiedy skończyłem ją całować.
Cieszęsię,żepodobniejakjachcesięjaknajdłużejdelektowaćtąchwilą.
–Daniel...–szepcze.
Przywieramczołemdojejczołaidotykamdłoniąjejpoliczka.
–Dziękitobiepolubięswojeimię.
Otwieraoczy.Patrzęnanią,wciążmuskającpalcamijejpoliczek.
Spogląda na mnie tak samo jak ja na nią. Zupełnie jakbyśmy nie dowierzali
własnemuszczęściu.
–Lepiej,żebyśnieokazałsiętotalnymdupkiem–szepcze.
–Lepiej,żebyśskończyłaztymkolesiemzWłoch–odpowiadam.
Kiwagłową.
–Skończyłam–mówi,choćjejspojrzeniezdajesiętemuzaprzeczać.Niechcęsię
jednakwtozagłębiać.Narazieniematoznaczenia.Liczysiętylkoto,żejesttuze
mną.Icieszysięztegopowodu.Aprzynajmniejtakmisięzdaje.
– Lepiej, żebyś nie wrócił do dziewczyny, która wczoraj złamała ci serce –
dodaje.
Potrząsamgłową.
–Nigdywżyciu.Niepotymwszystkim,conasspotkało.Niepopoznaniuciebie.
Chybajejulżyło.
– To straszne – szepcze. – Nigdy dotąd nie miałam chłopaka. Nie wiem, jak się
zachować. Czy nie za szybko chcemy się mieć na wyłączność? Czy jeszcze przez
kilkarandekniepowinniśmyudawaćbrakuzainteresowania?
JezuChryste.
Nigdy jeszcze nie kręciła mnie zaborcza dziewczyna. Wręcz przeciwnie. Każde
zdanie,którewypowiada,zadajekłamtemu,comyślałemosobie.
–Nieinteresujemnieudawaniebrakuzainteresowania–mówię.–Mamnadzieję,
że chcesz być moją dziewczyną choć w połowie tak bardzo, jak ja tego chcę. Bo
naprawdęjestembliskiuklęknięciaprzedtobąibłaganiacięoto,żebyśniązostała.
Mrużyoczy.
–Onie,żadnegobłagania.Tomipachniedesperacją.
– To przez ciebie taki jestem – odpowiadam i ponownie przyciskam usta do jej
warg.Mamwielkąochotęznówchwycićjejtwarzwdłonieiprzycisnąćjądościany,
odsuwam się jednak od niej i patrzymy sobie w oczy. Robimy to tak długo, że
zaczynam się martwić, czy nie rzuciła na mnie jakiegoś zaklęcia. Jeszcze nigdy nie
chciałempoprostupatrzećnadziewczynę,nierobiącnicwięcej.Samopatrzeniena
niąsprawia,żeserceomałoniewyskakujemizpiersi.Todziwne,boprzecieżledwo
sięznamyidopierocozaczęliśmyzesobąchodzić.
–Jesteśczarownicą?–pytam.
Śmiejesięwodpowiedziinaglenicjużmnienieobchodzi,czyjestczarownicą,
czy nie jest. Jeśli rzuciła na mnie jakieś zaklęcie, mam nadzieję, że nigdy go nie
zdejmie.
– Nie mam pojęcia, kim jesteś, a nagle zostajesz moją dziewczyną. Coś ty, do
diabła,zemnązrobiła?
Unosiręcewobronnymgeście.
– To nie moja wina. Przeżyłam osiemnaście lat, wyrzekając się chodzenia z
chłopakami,iotonaglepojawiaszsięty,ztąswojąniewyparzonągębąistraszliwie
nieporadnymi pierwszymi pocałunkami, i momentalnie jestem twoja. Ale ze mnie
hipokrytka.
–Nawetnieznamtwojegonumerutelefonu–mówię.
–Ajanawetniewiem,kiedymaszurodziny.
–Jesteśnajgorsządziewczyną,zjakąkiedykolwiekchodziłem.
Sixwybuchaśmiechem,ajaznówjącałuję.Mamnatoochotęzakażdymrazem,
gdy się śmieje, a śmieje się cholernie często. I przez to muszę ją cholernie często
całować. Jezu, mam nadzieję, że nie roześmieje się w obecności Sky albo Holdera.
Strasznietrudnobyłobymisiępowstrzymać.
–LepiejniemówonasSky.Niechcę,żebyHolderjużsiędowiedział.
–Acozeszkołą?Wracamtamjutro.Niesądzisz,żesięwyda?
–Możemyudawać,żesięnienawidzimy.Będzieniezłazabawa.
Unosigłowęicałujemnielekkowusta.
–Alejakcisięudatrzymaćręceprzysobie?
Obejmujęjąwtalii.
–Nieudasię.Poprostubędęciędotykał,kiedyniktniebędziepatrzył.
–Tonaprawdęmożebyćzabawne–szepcze.
Uśmiechamsięiprzyciągamjądosiebie.
–Cholerniezabawne.
Całujęjąporazostatni,poczymotwieramdrzwi.
–Dojutra.
Przystajewprogu.
–Dojutra.
Odwracasię,chcącodejść,alechwytamjązanadgarstekiprzyciągamdosiebie.
Obejmujęją,pochylamsięicałuję.
–Zapomniałemoprzypadkowymdotknięciupiersi.
Muskamjejpierśpalcami,poczymraptowniesięodsuwam.
–O,przepraszam.
Zakrywa ręką usta, żeby stłumić śmiech, i wchodzi do domu. Kiedy zamyka
drzwi,padamnakolana,apotemnaplecy.Gapięsięwdachgankuizastanawiamsię,
co,dodiabła,zemnąsięstało.
DrzwipowolisięotwierająipojawiasięwnichSix.Patrzynamniejaknaidiotę.
– Po prostu muszę się pozbierać – wyjaśniam z uśmiechem. Nawet nie próbuję
zaprzeczać,jakwielkienamniezrobiławrażenie.Mrugadomnieporozumiewawczo
ipowolizamykadrzwi.
– Six, zaczekaj! – krzyczę, zrywając się na równe nogi. Przytrzymuję drzwi i
nachylamsiędoniej.
–Wiem,żedopierocozkimśzerwałem,dlategochcęcięzapewnić,żeniejesteś
dlamniepocieszeniemponieudanymzwiązku.Wieszotym,prawda?
Kiwagłową.
–Wiem–odpowiada.–Tyteżnie.
Wracadodomuizamykazasobądrzwi.
Jezu...
Pieprzonyanioł.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
ROZDZIAŁTRZECI
–Idziemy!–mówięjejpiątyraz.
Bierzeplecakizjękiempodnosisięzkrzesła.
–Cosięztobądzieje?Nigdycisiętakniespieszyłodoszkoły.
Dopijasokpomarańczowy,podczasgdyjastojęwdrzwiachiczekam.Wkońcu
wychodzi,ajaruszamzanią.
Wsamochodziewrzucamwsteczny,jeszczezanimzamknęładrzwi.
–Cosiętakspieszysz?–pyta.
–Wcalesięniespieszę–odpowiadam.–Totysiędziśstrasznieguzdrałaś.
Nie chcę, żeby wiedziała, jaki jestem żałosny. Tak żałosny, że już od dwóch
godzinniespałem,czekając,ażbędziemymogliwyjść.Wsumieniewiem,czemutak
sięspieszę.Jeśliniebędziemymielirazemżadnejlekcji,pewniezobaczęSixdopiero
podczasprzerwyobiadowej.
Niemyślęotym.Mamnadzieję,żejednakspotkamysięnajakiejślekcji.
–Jakwczorajszarandka?–pytaBaryłka,zapinającpas.
–Dobrze–odpowiadam.
–Całowaliściesię?
–Tak.
–Lubiszją?
–Tak.
–Jakjejnaimię?
–Six.
–Pytamoto,jakjejnaprawdęnaimię.
–Six.
–Niechodzimioksywkę,którąjejnadałeś.Jaknazywająjąwszyscyinni?
Patrzęnanią.
–Six.NazywająjąSix.
Baryłkamarszczynos.
–Dziwaczne.
–Pasujedoniej.
–Kochaszją?
–Nie.
–Achciałbyśjąpokochać?
–Ta...
Chwileczkę.
Naprawdętegochcę?
Nie wiem. Może. Tak? Cholera, nie wiem. Zaledwie dwa dni temu zerwałem z
dziewczyną,ajużrozważammożliwośćzakochaniasięwinnej?
Cóż, właściwie to chyba nigdy tak naprawdę nie kochałem Val. Czasami
wydawało mi się, że tak, ale myślę, że jeśli ktoś naprawdę kogoś kocha, to bez
żadnychzastrzeżeń.AzValzpewnościątakniebyło.Zawszemiałemjakieśale.Do
diabła,zacząłemzniąkręcićtylkodlatego,żewziąłemjązaswojegoKopciuszka.
Po tym, co zaszło w schowku na szczotki, myślałem tylko o niej. Szukałem jej
wszędzie, chociaż nie miałem pojęcia, jak wygląda. Wydawało mi się, że ma jasne
włosy, ale było ciemno, więc mogłem się mylić. Wsłuchiwałem się w głosy
dziewczyn, które mijałem, żeby się przekonać, czy któryś nie brzmi jak jej głos.
Problem w tym, że wszystkie tak brzmiały. Trudno sobie przypomnieć czyjś głos,
jeślinieidzieonwparzeztwarzą.Skończyłosięnatym,żekażdadziewczyna,zjaką
rozmawiałem,podpewnymiwzględamimijąprzypominała.
Jeśli chodzi o Val, to wmówiłem sobie, że to ona jest moim Kopciuszkiem.
Pewnego dnia minąłem ją w korytarzu. Widywałem ją już przedtem, jednak nie
brałemjejpoduwagę,ponieważwydawałomisię,żetrochęzabardzozadzieranosa.
Tamtegodnianiechcącytrąciłemjąwramię,boakuratzagadałemsięzkumplem.
–Uważaj,dzieciaku!–zawołałazamną.
Zamarłem. Usłyszawszy to słowo, byłem święcie przekonany, że to musi być
dziewczyna ze schowka. Kiedy w końcu zebrałem się na odwagę i odwróciłem się,
oniemiałemzwrażenia.Byłapiękna.Całyczasmiałemnadzieję,żemójKopciuszek
misięspodoba.JednakurodaValbiłanagłowęmojefantazje.
Podszedłem do niej i poprosiłem, żeby powtórzyła to, co powiedziała. Była
zaskoczona, jednak spełniła moją prośbę. Ledwo tylko wypowiedziała ponownie te
słowa,przyciągnąłemjądosiebieipocałowałem.Ijużwiedziałem,żeniejestmoim
Kopciuszkiem. Miała zupełnie inne usta. Nie to, że gorsze, po prostu inne. Kiedy
zdałemsobieztegosprawę,wściekłemsięnasiebie,żewciążnieodpuszczam.Nigdy
nieznajdętejdziewczyny,więcniemacotegorozpamiętywać.ApozatymValbyła
naprawdę niezła. Jeszcze tego samego dnia zaprosiłem ją na randkę i tak zaczął się
naszzwiązek.
–Minąłeśmojąszkołę–mówiBaryłka.
Wciskamhamulec,apotemwrzucamwstecznyipodjeżdżampodszkołę.Baryłka
spoglądaprzezszybęiwzdycha.
–Jesteśmytakwcześnie,żejeszczenikogoniema.
–Nieprawda–protestujęipokazujęnasamochódzatrzymującysięnaparkingu.–
Ktośwłaśnieprzyjechał.
Potrząsagłową.
–Tonaszwoźny.Przyjechałamdoszkoływcześniejodpieprzonegowoźnego.
Wysiada,poczymodwracasięizaglądadosamochodu.
– Czy przyjedziesz tu po mnie też godzinę wcześniej? Nie przestawiłeś się
przypadkiemnainnyczas?
Trzaskadrzwiami,ajawciskamgazdodechyijadędoswojejszkoły.
***
Niewiem,jakimsamochodemjeździSix,więczatrzymujęsięnaswoimzwykłym
miejscu i czekam. Jest tu już kilka wozów, w tym auta Sky i Holdera, ale wiem, że
właśniebiegająnabieżni,takjakkażdegoranka.
Nie wierzę, że nie wiem, jakim samochodem jeździ Six. Wciąż też nie znam jej
numeru telefonu. Ani daty urodzin. Ani ulubionego koloru. Nie wiem, kim chce
zostać, gdy dorośnie, ani dlaczego, do cholery, wyjechała na wymianę zagraniczną
akuratdoWłoch,anijakieimionanosząjejrodzice,aniconajbardziejlubijeść.
Dłonie mi się spociły, więc wycieram je o dżinsy, po czym zaciskam palce na
kierownicy.Ajeśliwkurzawszystkichwokół?Albojestćpunką?Albo...
–Cześć.
Jejgłoswyrywamniezzamyśleniaizarazemuspokaja.Kiedysiadaobokmnie,
mojenieuzasadnioneobawyustępująmiejscaniekłamanejuldze.
–Cześć.
Zamykadrzwi,podkurczanogiiodwracasiętwarządomnie.Boskopachnie.To
niejestzapachperfum,topoprostujejnaturalnyzapach.Owocowy.
–Miałeśjużatakpaniki?–pyta.Patrzęnaniązaskoczony.–Jamiałamdziśrano
– kontynuuje, nie czekając na moją odpowiedź. Rozgląda się wokół, jakby bała się
spojrzećmiwoczy.–Niemogęprzestaćmyśleć,żestraszniznasidioci.Możetylko
namsięwydawało,żetylenasłączy,itenwieczórwcaleniebyłażtakfajny.Przecież
wogólecięnieznam.Niewiem,kiedyobchodziszurodziny,jakmasznadrugieimię,
jak ma naprawdę na imię Baryłka, czy masz jakieś zwierzęta, co chcesz studiować.
Wiem, że na razie nie łączy nas nic poważnego, w końcu ani się ze sobą nie
chajtnęliśmy,aninawet nieuprawialiśmyseksu, alemusiszzrozumieć, żenigdynie
kusiłomnie,żebymiećchłopaka,ichybadalejniejestemtymzainteresowana,ale...–
W końcu patrzy mi w oczy. – Ale jesteś naprawdę zabawny, a ostatni rok był
najgorszymrokiemmojegożyciaidobrzesięczujęwtwoimtowarzystwie.Ichociaż
małocięznam,to,cojużwiem,bardzomisiępodoba.–Opieragłowęnazagłówkui
wzdycha.–Adotegojesteśfajny.Naprawdęfajny.Ilubięnaciebiepatrzeć.
Siadambokiem,naśladującjejpozycję,irównieżopieramgłowęnazagłówku.
–Skończyłaś?–pytam.
Potakuje.
– Miałem atak paniki, zanim wsiadłaś do samochodu. Ale gdy tylko otworzyłaś
drzwiiusłyszałemtwójgłos,momentalnieminął.Jużmilepiej.
Uśmiechasiędomnie.
–Cieszęsię.
Odwzajemniamuśmiechiprzezdłuższąchwilępoprostupatrzymysobiewoczy.
Chcę ją pocałować, ale nie mam też nic przeciwko temu, żeby tylko na nią patrzeć.
Wziąłbymjązarękę,gdybynieto,żewłaśniesuniepalcamiposzwienasiedzeniu.
Podobamisiętengest.
–Czasnamnie.Muszęzapisaćsięnazajęcia–mówi.
–Pamiętajtylko,abywybraćdrugąprzerwęobiadową.–Kiwagłową.–Jużnie
mogęsiędoczekać,żebyzacząćudawać,żecięnienawidzę.
–Janiemogęsiędoczekać,żebyzacząćudawać,żecięnienawidzębardziejniżty
mnie.
Widząc, że zbiera się do odejścia, pochylam się i przyciągam ją do siebie. A
potem całuję ją na dzień dobry i do widzenia. Kiedy się odsuwam, widzę ponad jej
ramieniemSkyiHolderaidącychwkierunkuparkingu.
–Ocholera!–Zmuszamjądopochyleniagłowy.–Idątutaj.
– Kurde – szepcze i zaczyna nucić temat z Mission Impossible. Wybucham
śmiechem. Również pochylam głowę, ale dochodzę do wniosku, że jeśli dojdą do
mojegosamochodu,itaknaszobaczą.
–Wysiądę,żebytuniepodeszli.
–Świetnie–odpowiada.–Właśniewalnąłeśmniewgłowę.
Pochylamsięicałujęjąwkark.
–Przepraszam.Narazie.Niezapomnijzamknąćsamochodu.
Otwieram drzwi w tej samej chwili, gdy Holder i Sky zaczynają iść w moją
stronę.Wychodzęimnaprzeciw.
–Udanaprzebieżka?–pytam.
Obojetylkokiwajągłowami,ciężkodysząc.
– Muszę się przebrać – mówi Sky, pokazując na swój samochód. – Przynieść ci
rzeczy?
Holderkiwagłową.Dziewczynaodchodzi,aonprzenosiwzroknamnie.
– Co się stało, że już jesteś? – pyta. Sądząc z tonu jego głosu, o nic mnie nie
podejrzewa.Muszęsięjednakmiećnabaczności.
–Baryłkamusiałabyćdzisiajwcześniejwszkole–odpowiadam.
Kiwagłową,poczymrąbkiemkoszulkiocierapotzczoła.
–Będzieszwieczorem?
Zastanawiamsięnadtympytaniem,alezacholeręniemogęsobieprzypomnieć,
cotakiegowydarzysiędzisiajwieczorem,żewymagatomojejobecności.
–Wieszwogóle,oczymmówię?
Potrząsamgłową.
–Niemampojęcia–przyznaję.
– Kolacja z okazji powrotu najlepszej przyjaciółki Sky. Karen zaprosiła na nią
ciebieiVal.
Trzebabyłotakodrazu.
–Pewnie,żebędę.AlebezVal.Zerwaliśmy,pamiętasz?
– Pamiętam, lecz do kolacji zostało jeszcze dziesięć godzin. Do tego czasu
możeszznówjąpokochać.
WracaSkyipodajeHolderowiplecak.
–Daniel,widziałeśSix?–pyta.
–Nie–rzucampospiesznie.
Patrzywkierunkuszkoły,niezwracającuwaginamojezmieszanie.
– Pewnie właśnie się zapisuje na zajęcia. – Odwraca się do Holdera. – Idę jej
poszukać.
Całujegowpoliczek,Holderjednaknieodrywawzrokuodemnie.
Imrużyprzytymoczy.
Niedobrze.
Ruszam w kierunku szkoły, jednak dłoń Holdera ląduje na moim ramieniu.
Zatrzymujęsięiodwracamdoniego.Minęmaponurą.
–Daniel?
Unoszębrwi.
–Holder?
–Cotyknujesz?
–Niewiem,oczymmówisz–odpowiadamzniewinnąminą.
–Doskonalewiesz.Kiedykłamiesz,niepatrzyszprostowoczy.
Zastanawiamsięnadtymchwilę.Czytoprawda?Cholera,chybatak.
Wzdycham ciężko i robię, co mogę, żeby wyglądać, jakbym chciał mu coś
wyznać.
– No dobra – wzdycham, kopiąc kamyk. – Przed chwilą stukałem się z Val. W
moim samochodzie. Nie chciałem nic mówić, bo ty i Sky cieszyliście się, że
zerwaliśmy.
Holderoddychazulgąipotrząsagłową.
– Stary, nic mnie nie obchodzi, z kim się umawiasz. Przecież wiesz. – Rusza w
kierunku szkoły, więc idę za nim. – Z wyjątkiem Six – dodaje. – Na nią masz
szlaban.
Tesłowamrożąmikrewwżyłach.
–WcaleniemamochotyumawiaćsięzSix–mówię.–Jestdlamniezabrzydka.
Holder zatrzymuje się i odwraca do mnie. Unosi palec, jakby zamierzał dać mi
wykład.
–Niepozwolęteż,żebyśjąobrażał.
Jezu, utrzymywanie naszego związku w tajemnicy wcale nie będzie takie
zabawne,jakmisięwydawało.
–Zeromiłości,zeronienawiści,zeropieprzeniaizerochodzenia.Załapałem.Coś
jeszcze?
Holderzastanawiasięchwilę,poczymopuszczarękę.
–Nie.Towystarczy.Widzimysięwstołówce.
Odwraca się i odchodzi. Patrzę na parking. Six wysiada z mojego samochodu.
Machadomnie.Robiętosamo,poczymodwracamsięiwchodzędoszkoły.
***
Idęztacądonaszegostołuicieszęsięwduchu,widząc,żejedynewolnemiejsce
jestobokSix.Zerkanamnieprzelotniebłyszczącymioczami.
Stawiam tacę na stole i siadam naprzeciwko Holdera, po czym przysłuchuję się
trwającejwłaśnierozmowie.
DotyczyonakolacjiuSky.Codomnie,topodejrzewam,żeprzedimprezązjem
cośwdomu.Karennieznasięnagotowaniu.Jestweganką,więcniemacoliczyćna
mięsowjejdomu.Jaksięjednakokazuje,nietegowieczoru.
–Będziemięcho?–pytam.
Skykiwagłową.
–Tak.Jackwziąłnasiebiegotowanie,więcniepowinnobyćźle.Ajaupiekłam
tortczekoladowy.
Sięgam po sól, chociaż wcale jej nie potrzebuję. Dzięki temu jednak mogę
nachylićsiędoSix.
–Jaktamszkoła?–pytam.
Wzruszaramionami.
–Ujdzie.
–Pokażmiswójplan.
Mruży oczy, jakbym robił coś złego. Patrzę na nią uspokajająco. Bez przesady,
przecieżniktniezabraniałmirozmawianiaznią.
–Mamnadzieję,żenieokażesię,żeniemamyrazemżadnychlekcji–mówiSky.
–Zkimmaszhistorię?
Wyjmuje z kieszeni plan. Przyglądam mu się, ale wygląda zupełnie inaczej niż
mój.
–ZCarsonem–odpowiadamnajejpytanie.Oddajęjejplanilekkokręcęgłową
na znak, że rzeczywiście nie mamy wspólnie żadnych zajęć. Sprawia wrażenie
zawiedzionej,aleniekomentujetego.
–Dobrzemówiszpowłosku?–pytająBreckin.
– Niezbyt. Lepiej radzę sobie z hiszpańskim niż z włoskim. Wybrałam Włochy
dlatego,żebyłomnienaniestaćiwolałamspędzićpółrokutamniżwMeksyku.
–Dobrywybór–chwalijąBreckin.–Włosisąprzystojniejsi.
Sixpotakuje.
–Otak...–wzdychazrozmarzonąminą.
Nagle tracę apetyt i rzucam widelec na talerz. Rozlega się głośny brzęk, więc
oczywiściewszyscyterazgapiąsięnamnie.Robisięcichoidziwnie,więcmówięto,
coakuratprzychodzimidogłowy:
–Włosisązabardzokudłaci.
Sky i Breckin wybuchają śmiechem, jednak Six zaciska wargi i wbija wzrok w
swójtalerz.
Jezu,cojanarobiłem.
NaszczęściedonaszegostołupodchodziValiodwracauwagęodemnie.
Chwila,moment.Pomyślałem„naszczęście”?Chybamniepogięło.
–Możemypogadać?–pyta,piorunującmniewzrokiem.
–Amaminnewyjście?
–Czekamwkorytarzu–rzucaiodwracasięnapięcie,poczymruszawkierunku
drzwi.
–Wyświadcznamwszystkimprzysługęizobacz,czegochce–mówiSky.–Jeśli
tamniepójdziesz,gotowatuwrócić.
–Prosimy–dodajeBreckin.
Patrzęnanichizastanawiamsię,czyzawszetakreagowalinaValitylkojatego
niezauważałem,bobyłemzaślepiony.
–DlaczegowszyscynaTessęMaynardmówiąVal?–pytazmieszanaSix.
Breckinpokazujepalcemnadrzwistołówki.
–BoTessatowłaśnieVal.Jeślijeszczetegoniezauważyłaś,Danielnienazywa
nikogojegoprawdziwymimieniem.
Sixwydmuchujepowietrze,apotempatrzynamniezobrzydzeniem.
–TwojadziewczynatoTessaMaynard?BzykaszsięzTessąMaynard?
– To moja była dziewczyna i już się z nią nie bzykam – prostuję. – Ale tak,
chodziliśmy ze sobą. Pewnie w tym samym czasie, kiedy ty chodziłaś z jakimś
kudłatymWłochem.
Six mruży oczy, a potem szybko odwraca wzrok. Trochę żałuję, że to
powiedziałem, ale przecież żartowałem. Tak jakby. Mieliśmy być wobec siebie
złośliwi.Trudnomipowiedzieć,czynaprawdęczujesięzraniona,czypoprostujest
świetnąaktorką.
Wstajęzwestchnieniemiidęwstronędrzwistołówki.Spieszęsię,bochcęwrócić
dostołuprzedkońcemprzerwyobiadowej,żebysięupewnić,czySixjestnaprawdę
wkurzona.
Valczekanamniezarazzadrzwiami.
–Pozwolęciwrócićdosiebiepodjednymwarunkiem–zapowiada.
Ciekawimnie,cotozawarunek,alewtejchwiliniematoitakznaczenia.
–Niejestemzainteresowany.
Gapisięnamniezrozdziawionymiustami.Wcaleniewyglądaładnie.Niewiem,
jakmogłemsięwniejzakochać.
–Mówięserio,Danielu–odzywasięwkońcu.–Jeślispieprzysztojeszczeraz,
odchodzę.
Zadzieramgłowęigapięsięwsufit.
–Jezu,Tessa...–wzdycham.Niezasługujejużnażadnąmojąksywkę.Patrzęjej
prostowoczy.–Niechcę,żebyśpozwalałamiwracać.Niechcęjużztobąchodzić.
Niechcęcięjużnawetposuwać.Jesteśżałosna.
–Mówiszpoważnie?–udajesięjejwydusić.
–Poważnie.Nieodwołalnie.Ostatecznie.Wybierz,cocisiępodoba.
Unosi ręce, a potem odwraca się na pięcie i idzie do stołówki. Otwieram drzwi.
Widząc,żeSixpatrzywmojąstronę,przyglądamsiępozostałym.
Niktniezwracanamnieuwagi,dajęjejwięcznak,bywyszłanakorytarz.Dopija
wodę, po czym wstaje. Odsuwam się szybko, żeby mnie nikt nie zauważył. Kiedy
drzwisięotwierają,chwytamjązarękęiciągnędoszafek.Popychamnajednąznich
iprzyciskamustadojejwarg.Natychmiastunosiręcedomoichwłosówizaczynamy
sięgorączkowocałować,jakbywkażdejchwiliktośmógłnasprzyłapać.
Ijesttocałkiemrealneniebezpieczeństwo.
Pojakiejśminucienaciskadłoniąnamojąpierś,więcsięodniejodsuwam.
–Jesteśnamniezła?–pytam,ciężkodysząc.
–Nie–odpowiada,kręcącgłową.–Nibydlaczegomiałabymbyćnaciebiezła?
–Dlatego,żeValtoTessa,atywyraźnieniecierpiszTessy,idlatego,żewchwili
zazdrościpowiedziałem,żeWłosisąkudłaci.
Wybuchaśmiechem.
–Przecieżudawaliśmy.Byłamnaprawdępodwrażeniem.Atwojazazdrośćnawet
mnietrochęucieszyła.Wodróżnieniuodtego,żeValtoTessa.Niemieścimisięw
głowie,żebzykałeśsięzTessąMaynard.
– A mnie nie mieści się w głowie, że bzykałaś się prawie z każdym, kto nosi
spodnie–odpowiadamkpiąco.
–Dupek.
–Dziwka.
–Będziesznadzisiejszejkolacji?
–Cozagłupiepytanie.
Na jej twarzy pojawia się uśmiech. Wygląda tak seksownie, że muszę ją znów
pocałować.
–Powinnamjużwracać–szepcze,kiedywkońcusięodniejodrywam.
–Jateż.
–Typierwszy.Powiedziałamim,żemuszęiśćdosekretariatu,boznalazłambłąd
wswoimplanie.
–Dobra–zgadzamsię.–Pójdępierwszy,alebędętęsknił,dopókiniewróciszdo
stołu.
–Jezu,zarazpuszczępawia.
–Założęsię,żenawetwtedywyglądaszbosko.Założęsię,żenawettwojepawie
wyglądająbosko.Pewniesąjakróżowagumadożucia.
– Jesteś naprawdę obrzydliwy. – Śmieje się i znów mnie całuje. W końcu
wyślizguje się z moich objęć, kładzie ręce na moich plecach i popycha mnie w
kierunkustołówki.
–Zachowujsięnaturalnie.
Odwracam się i mrugam do niej porozumiewawczo, po czym otwieram drzwi i
jakgdybynigdynicwracamdostołu.
–GdzieSix?–pytaBreckin.
Wzruszamramionami.
–Skądmamwiedzieć?ByłemzajętylizaniemsięzVal.
Skykręcigłowąiodkładawidelec.
–Właśnieprzezciebiestraciłamapetyt.Dzięki.
–Odzyskaszgonadzisiejszejkolacji.
– Jeżeli przyjdziesz z Val, to na pewno nie. Jak znam życie, będziecie się lizać
obok talerzy z żarciem. Jeśli obślinisz mój tort czekoladowy, nie dostaniesz ani
kawałka.
–Przykromi,Cycatko,aleValnieprzyjdzie.Będętylkoja.
–Czemumnietoniedziwi?–szepczeBreckin,patrzącnamniewyzywająco.
–Cotytammamroczeszpodnosem,edziu-pedziu?
Niecierpi,kiedygotaknazywam,alepowinienwiedzieć,żenadajęksywkitylko
ludziom,którychlubię.Chybazresztązdajesobieztegosprawę,boażtakbardzonie
protestuje.
–Powiedziałem,żemnietoniedziwi–powtarzagłośniej,poczymodwracasię
doSky,którasiedziobokniego.–Oszóstej,zgadzasię?
Dziewczynakiwagłową.
–Oszóstejalboowpółdosiódmej.
– Będę o szóstej – mówi Breckin, po czym patrzy na mnie i uśmiecha się
znacząco.
–Założęsię,żetyteż,Danielu,co?PodobnootejsamejporzeprzyjdzieSix.
Ononaswie,kutasjeden.
– Szósta mi pasuje – odpowiadam, wytrzymując jego spojrzenie. – To moja
ulubionagodzina.
Uśmiechasięporozumiewawczo,alenieprzejmujęsiętym.Wydajemisię,żepo
prostugotobawi.
DostołuwracaSix.
–Ico?Wszystkosięwyjaśniło?–pytaSky.Sixkiwagłowąisiada.Muskaprzy
tym dłonią moje udo. Przyciskam nogę do jej nogi i oboje równocześnie unosimy
widelcedoust.
Cierpię, znajdując się tak blisko niej i nie mogąc jej dotknąć. Zastanawiam się,
czy lepiej ją pocałować i narazić się na skopanie dupy przez Holdera, czy dalej
udawać,żenicdoniejnieczuję.
Od chwili, gdy wczoraj zniknęła za drzwiami swojego domu, jestem strasznie
niespokojny.Niemogęusiedziećwjednymmiejscu,przestaćbębnićpalcamiikiwać
nogą.Kiedyniemajejwpobliżu,wszystkomnieswędzi.Czujęsiętak,jakbymbył
nagłodzie.Właśnietaksięczuję.Zupełniejakbybyłanarkotykiem,odktóregojestem
uzależniony,leczniemamdoniegodostępu.Jedynąrzeczą,którazaspokajatengłód,
jest jej śmiech. Albo jej uśmiech. Albo pocałunek. Albo dotyk jej ciała. Boże, jak
trudnopowstrzymaćsięprzeddotykaniemjejciała.Jakcholernietrudno.
Śmieje się właśnie z jakichś słów Sky i mój głód staje się prawie nie do
zniesienia,takbardzopragnęstłumićtendźwiękswoimiustami.
Znówwypuszczamwideleczręki,poczymzakrywamtwarzdłońmiijęczę.
–Przestańsięśmiać–mówięcicho.
Najwyraźniejśmiejesięzbytgłośno,żebymniesłyszeć,dlategoodwracamsiędo
niejipowtarzam:
–Six.Przestańsięśmiać.Proszę.
Zaciskaszczękiispoglądanamnie.
–Słucham?
W tej samej chwili Holder kopie mnie w kolano. Odsuwam się od stołu, unoszę
nogęipocierambolącemiejsce.
–Coztobą,koleś?–Holderpatrzynamniejaknakretyna.–Odbiłoci?Miałeś
niebyćdlaniejwredny.
Myśli, że jestem dla niej wredny? Ech, gdyby tylko wiedział, jak bardzo pragnę
byćdlaniejmiły...
– Nie podoba ci się mój śmiech? – pyta Six takim tonem, że domyślam się, że
doskonale wie, jak bardzo go lubię, ale jednocześnie podoba jej się to, że Holder o
tymniewie.
–Nie–mruczępodnosemiprzysuwamsięzpowrotemdostołu.
Ponowniewybuchaśmiechem,ajasiękrzywię.
– Zawsze z ciebie taki zrzęda? – pyta. – Może przyprowadzę tu twoją
dziewczynę?Odrazupoczujeszsięlepiej.
–Nie!–krzycząrównocześnieSkyiBreckin.
PatrzęnaSix.
–Myślisz,żemojadziewczynapoprawimihumor?
–Myślę,żetwojadziewczynajestżałosnąidiotką,skoroztobąchodzi.
Potrząsamgłową.
– Moja dziewczyna podejmuje niesamowicie mądre decyzje. Nie mogę się
doczekaćdzisiejszegowieczoru.Przekonasięwtedy,jakmądrabyła,gdyzgodziłasię
zemnąchodzić.
–Mówiłeś,żenieprzyjdzie–zauważaSky,awjejgłosiesłychaćrozczarowanie.
Sixwsuwarękępodstółizaczynadelikatniemasowaćmikolano,wktóredopiero
cokopnąłmnieHolder.
– Jezu Chryste... – szepczę. Opieram łokcie na stole i pocieram dłonią twarz.
Próbuję nie pokazać po sobie, jak wielkie wrażenie robi na mnie to, co robi Six.
Chybawłaśnieznalazładrogędomojegoserca.
–Ilejeszczeczasuzostałodokońcaprzerwyobiadowej?–pytam.–Muszęstąd
wyjść.
Holderzerkanaswojąkomórkę.
– Pięć minut. – Przygląda mi się z uwagą. – Dobrze się czujesz? Dziwnie się
dzisiajzachowujesz.Zaczynamnietowkurzać.
Sixwciążtrzymamniezakolano.Ukradkiemwsuwamrękępodstółidotykamjej
dłoni.Naszepalcesięsplatają.Ściskamjejrękę.
– Wiem – odpowiadam Holderowi. – To był dziwny dzień. Wszystko przez
dziewczyny.Toonetaknanasdziałają.
Wciążprzyglądamisiępodejrzliwie.
–Jeślioniąchodzi,topowinieneśwreszcienacośsięzdecydować.Wtejchwili
towszystkojesttakwkurzające,żeprzestaliśmycijużnawetwspółczuć.
–Apozatymstrasznazniejzdzira–dodajeSix.
–Six!–krzyczySkyześmiechem.–Tobyłowredne.
–Aletoprawda.DziewczynaDanielatowielkazdzira.Podobnowciągujednego
rokubzykałasięzsześciomachłopakami.
–Niemówtakomojejdziewczynie–przerywamjej.–Kogoobchodzi,corobiła
kiedyś?Mnienapewnonie.–Sixściskamojądłoń,poczymcofarękęikładziejąna
stole.
–Sorki–mówi.–Toniebyłomiłe.Jeślitopomoże,słyszałam,żenieźlecałuje.
Uśmiechamsięszeroko.
–Wręczfantastycznie.
Rozlegasiędzwonek,wszyscywstająibiorąswojetace.Zauważam,żeSixtrochę
się ociąga, więc ja też się nie spieszę. Sky całuje Holdera w policzek, po czym
odchodzizBreckinem.Holderbierzeswojątacęipatrzymiwoczy.
– Do wieczora – mówi. – Mam nadzieję, że na kolacji zobaczę prawdziwego
Daniela,bocałydzieńzachowywałeśsięjakbłazen.
–Wiem–przyznaję.–Toprzeznią,stary.Namieszałamiwełbie.
Holderkręcigłową.
–Teżtakmyślę.JeszczenigdyniewydawałeśsiętakzakręconynapunkcieVal
jakdzisiaj.Dziwne.
Odchodzi, wciąż wyglądając na zdezorientowanego. Mam wyrzuty sumienia, że
go okłamuję, ale to przecież jego wina. Gdyby nie próbował mi dyktować, z kim
mogęchodzićnarandki,niemusiałbymsięprzednimkryć.
–Zabawne–szepczeSix.Bierzetacę,alejązatrzymuję.Przysuwamsiędonieji
przeszywamjągniewnymspojrzeniem.
–Nigdywięcejnieobrażajmojejdziewczyny.Zrozumiałaś?
Zaciskawargi,żebysięnieroześmiać.
–Takjest.
–Chcęcięodprowadzićdotwojejszafki.Zaczekajtunamnie.
Kiwagłowąitymrazemnieudajesięjejpowstrzymaćuśmiechu.Bioręnaszetace
ikładęjenastercieinnych,poczymwracamdostołu.Rozglądamsiędookoła,chcąc
sprawdzić,czyktośnanaspatrzy,akiedysięokazuje,żenie,pochylamsięicałujęją
szybkowusta.
–DanieluWesleyu,zobaczysz,ktościęwkońcuprzyłapie–mówizuśmiechem.
Odwracasięiruszawkierunkuwyjścia.Idęznią,ukradkiemdotykającjejpleców.
–Boże,mamnadzieję,żetowkońcunastąpi–wzdycham.–Jeszczejednataka
przerwaobiadowa,aniewytrzymamiwezmęcięnastole.
–Cóżzawyszukanesłownictwo–komentujeześmiechem.
Wychodzimy ze stołówki i doprowadzam ją do szafki. Moja znajduje się na
drugim końcu korytarza. Trudno o większy pech. Nie dość, że nie mamy razem
żadnychlekcji,tojeszczeniespotykamysięnaprzerwach.Wiedząc,żeniebędęjej
widziałażdowieczora,jużzaniątęsknię.
–Zobaczymysięprzedkolacją?–pytam.
Potrząsagłową.
–Nie,obiecałamKareniSky,żepomogęimwprzygotowaniach.Idętamprosto
poszkole.
–Apokolacji?
Ponowniepotrząsagłowąiwyciągaksiążkizszafki.
– Sky wchodzi do mnie przez okno każdego wieczoru. Nie może cię zastać w
moimpokoju.
–Mówiłaś,żetwojeoknojestwyłączonezużytku.
–Tylkodlaosóbzpenisami.
–Ajeśliniemampenisa?–Śmiejęsię.
Mierzymniewzrokiem.
– Nawet bym się ucieszyła. Moje przygody z osobami, które je mają, zawsze
kończyłysięźle.
Kręcęgłową.
–Mójpenischybanietochciałusłyszeć.Maniskąsamoocenę.
Uśmiechasięizamykaszafkę,apotemopierasięonią.
–Cóż,możepopowrociezeszkołypopracujeszręcznienadjegosamooceną.
Unoszębrwi.
–Cozasprośnydowcip.
Kiwagłową.
–Toprawda.
–Mamnajfajniejsządziewczynęnaświecie.
Znówkiwagłową.
–Toteżprawda.
–Tozobaczęciędopieronakolacji?
–Tozobaczysz.
–Możeudanamsięwymknąćnachwilęwjejtrakcie?
Mrużyoczy,zastanawiającsięnadtąpropozycją.
–Niewiem.Będziemyimprowizować.
Kiwamgłowąiopieramsięplecamiosąsiedniąszafkę.Dzielinasterazodsiebie
zaledwie kilka centymetrów. Spoglądamy sobie w oczy. Uwielbiam to, jak na mnie
patrzy.Widać,żenaprawdęcieszyjąmójwidok.
–Dajminumerswojejkomórki–proszę.
–Podwarunkiem,żeniebędzieszmiprzysyłałzdjęć,naktórychpracujeszręcznie
nadsamoocenąswojegowacka.
Śmiejęsięichwytamzaserce.
–Cholera,Six.Uwielbiamkażdesłowo,którewychodziztwoichust.
–Kutas–mówiSixzkpiącymuśmieszkiem.
Tadziewczynatozłowcielone.
–No,możezwyjątkiemtegosłowa.Nielubiękutasów.
Śmieje się i ponownie otwiera szafkę. Wyjmuje z niej długopis i zapisuje mi na
ręceswójnumer.
– Do wieczora, Danielu – rzuca. Zauroczony pięknem jej głosu mogę tylko
kiwnąć głową. Odwraca się i znika w głębi korytarza. Nagle przed moimi oczami
pojawiasięktośinnyiprzeszywamniegniewnymwzrokiem.
–Czegochcesz,edziu-pedziu?–pytam,odsuwającsięodszafki.
–Lubiszją?
– Kogo? – Próbuję udawać głupka. Sam nie wiem czemu. Przecież obaj wiemy,
kogomanamyśli.
–Moimzdaniemjestcudowna–mówi.–Apozatymteżcięlubi.
–Serio?
Wybuchaśmiechem.
– Łatwo cię podejść. Chociaż tak, nie wiem dlaczego, ale naprawdę cię lubi.
Pasujeciedosiebie. Pytanietylko:dlaczego sięukrywacie?Albo inaczej:przedkim
sięukrywacie?
–PrzedHolderem.Zabroniłmizniąchodzić.
Ruszamdoswojejklasy.Breckinidziezamną.
–Dlatego,żejesteśdupkiem?
Zatrzymujęsięigapięnaniego.
–Jestemdupkiem?
Breckinkiwagłową.
–Tak.Myślałem,żewiesz.
Śmiejęsię,poczymruszamdalej.
–Jegozdaniemtosięnieuda,bowszyscyjesteśmykumplami.
–Marację.Takbędzie.
Znówsięzatrzymuję.
–Nibydlaczegomiałobynamsięnieudać?
–Choćbydlatego,żedopierocosiępoznaliście,zaledwiedwadnitemu.
–Icoztego?Zniąjestinaczej.Mamdobreprzeczucia.
Breckinprzyglądamisięchwilę,apotemnajegotwarzypojawiasięuśmiech.
–Możebyćzabawnie.Dozobaczenianakolacji.
Ruszawprzeciwnymkierunkuniżja.Naglezatrzymujesięiodwraca.
–Jeszczeraznazwieszmnieedziem-pedziemizdradzętwójsekret.
–Jasne,edziu-pedziu.
Śmiejesięicelujewemniepalcem.
–Awidzisz?Jednakdupekzciebie.
Odwracasięiidziedoswojejklasy.Wyjmujęzkieszenikomórkęikasujęnumer
telefonuVal,poczymwpisujęnumerSix.PierwszegoSMS-awysyłamjejdopieropo
wejściudoklasy.
Niechcęwyjśćnadesperata.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
ROZDZIAŁCZWARTY
Powiedz,żemusiszdołazienki.
Odkładam komórkę na stół i wracam do jedzenia. Jestem tu już prawie od
godziny, a zamieniłem z Six ledwie kilka słów. Breckin nie zdąży nas wydać, nie
wytrzymamizrobiętosam.
WszyscysąciekawijejpobytuweWłoszech,aleSixsprawiawrażenie,jakbynie
chciałaotymmówić.Odpowiadakrótkoiurywanymizdaniami.Niestety,chybatylko
ja zauważam, że wolałaby do tego nie wracać. Cieszy mnie to, bo dowodzi, że
naprawdę łączy nas coś wyjątkowego. Mam wrażenie, że znam ją lepiej niż
ktokolwiekinny.MożenawetlepiejniżSky.
Chociażtośmieszne,żetaksięczuję,skorodalejniewiem,kiedymaurodziny.
RozlegasięsygnałprzychodzącegoSMS-a.
Jest tylko jedna łazienka, w korytarzu. Wszyscy zauważą, że wchodzisz tam za
mną.
Jęczęgłośno.
– Wszystko gra? – pyta Jack, który siedzi obok mnie. Kiedy indziej cieszyłbym
się z takiego towarzystwa, dziś jednak żałuję, że na jego miejscu nie siedzi Six.
Kiwamgłową,poczymodkładamtelefonnastół.
–Wkurzającadziewczyna–wyjaśniam.
Śmiejesię,poczymwracadorozmowyzHolderem.SixzkoleidyskutujezeSky
izKaren.
Breckinwkońcunieprzyszedł,zczegonawetsięcieszę.Niejestempewien,czy
zniósłbymto,żeonaswie.
Toczęwięcprzystolecichąwojnęzeswojąniecierpliwością.
–Naśmierćzapomniałam–mówinagleSix.–Przecieżmamdlawasprezenty.–
Wstajeodstołu.–Zostaływdomu.Zarazwracam.
Robidwakrokiwkierunkudrzwi,poczymodwracasiędonas.
–Danielu,pomożeszmi?Sądosyćciężkie.
Wiedząc,żeniemogęzareagowaćzezbytnimentuzjazmem,wzdychamciężko.
–Niechbędzie–mówięiodsuwamsięodstołu.PatrzęnaHoldera,przewracam
oczamiiidęzaSix.Wychodzimywmilczeniuzdomu.TużprzedswoimoknemSix
odwracasiędomnie.
–Kłamałam–mówi.Niepokoimniejejzmartwionamina.
–Wjakiejsprawie?
Potrząsagłową.
–Niemamżadnychprezentów.Poprostuniemogłamjużdłużejznieśćtychpytań
i tego, że siedzisz po drugiej stronie stołu. Nie masz pojęcia, jak bardzo pragnęłam,
żebyśmy byli tam jedynie we dwoje. Tylko powiedz mi teraz, co robić? Jak tam
wrócićbezprezentów?
Chce mi się śmiać z radości, że ta kolacja wkurzała ją tak samo jak mnie.
Zaczynałemsięjużmartwić,żejestinaczej.
–Możemytuzostaćiniewracać.
–Możemy–zgadzasięzemną.–Alewkońcuzacznąnasszukać.Niemówiąc
jużotym,żetobybyłoniegrzeczne.PrzecieżJackiKarentakbardzosięnatrudzili,
żebyprzygotowaćtękolację...Boże,ajeślitoprawda?
Niemampojęcia,oczymmówi.
–Comasznamyśli?
Wzdychaciężko.
–Jeślitwojeuczuciedomnietokwestiaodwróconejpsychologii?GdybyHolder
kazał ci się ze mną umówić, może w ogóle nie byłbyś mną zainteresowany. A jeśli
polubiliśmysiętylkodlatego,żenamtegozabroniono?Jeślipoodkryciuprawdynie
będziemymoglinasiebiepatrzeć?
Martwimniesmutekwjejgłosie,ponieważtoznaczy,żenaprawdęwierzywto,
comówi.
–Seriomyślisz,żelubięciętylkodlatego,żejesteśowocemzakazanym?
Kiwagłową.
BioręjązarękęiciągnęzpowrotemdodomuSky.
–Daniel,niemamprezentów!
Ignorującjejprotesty,otwieramdrzwiiwchodzęzniądokuchni.
–Ej!–krzyczę.Wszyscyodwracająsięipatrząnanas.Sixotwieraszerokooczy.
Wciągampowietrzeispoglądamnazebranych.ZatrzymujęwzroknaHolderze.
–Przybiłazemnążółwika–mówię,pokazującnaSix.–Toniemojawina.Nie
cierpi torebek i przybiła ze mną żółwika, a potem kazała mi kręcić pieprzoną
karuzelą.Ijeszczemusiałemjejpokazać,gdzieuprawiałemseks,apotemweszłaze
mnąprzezoknodomojegopokoju.Jestniesamowitainiemogęzaniąnadążyć,ale
śmieszą ją moje żarty. A kiedy Baryłka zapytała mnie dziś rano, czy chcę ją
pokochać, uświadomiłem sobie, że nigdy jeszcze nie pragnąłem tego tak mocno. I
dlategojeśliktośzwasmaproblemztym,żezesobąchodzimy,musiprzestać,bo...–
Przerywam i odwracam się do Six. – Bo przybiłaś ze mną żółwika i nic mnie nie
obchodzi,czyktośonaswie.Iprzestańmyśleć,żejestemztobątylkodlatego,żemi
tegozabroniono.–Unoszęręcedojejtwarzy.–Jestemztobą,bojesteśfantastyczna.
Idlatego,żepozwoliłaśmiprzypadkowodotknąćswojejpiersi.
Uśmiechasiędomnietakszeroko,jakjeszczenigdysiędomnienieuśmiechała.
–DanieluWesleyu,gdziesięnauczyłeśtakiejgładkiejgadki?
– To nie jest wyuczona gadka – odpowiadam ze śmiechem. – Po prostu jestem
charyzmatyczny.
Zarzucamiręcenaszyjęisięcałujemy.Spodziewamsię,żeladachwilaHolder
mnie od niej odciągnie, ale nic takiego nie następuje. Całujemy się przez jakieś pół
minuty,ażwkońcupozostalizaczynająchrząkać.DopierowtedySixodsuwasięode
mnie.Nieprzestajesięuśmiechać.
–Ico?Czujeszsięinaczej,kiedyjużwszyscywiedzą?–pytamją.–Bojaczuję
sięterazlepiej.
Ześmiechemklepiemniewramię.
–Przestań!Natychmiastprzestańmówićrzeczy,przezktóreśmiejęsięjakgłupi
dosera.Odkiedyciępoznałam,ciąglebolimnietwarz.
Przyciągamjądo siebieimocno przytulam,poczym nagleprzypominamsobie,
żeniejesteśmysami.OdwracamsięipatrzęnaHoldera,żebyzmierzyćpoziomjego
gniewu. Właściwie nigdy mnie nie uderzył, ale widziałem, do czego jest zdolny, i
wolałbymnigdytegoniedoświadczyć.
Iwtedyokazujesię,żeHolder...sięuśmiecha.
Naprawdęsięuśmiecha.
PodobniejakKareniJack.
ASkyprzykładachusteczkędooczuiocierałzy.
Dziwne.
Wręczzbytdziwne.
– Rozmawialiście z moimi starymi? – pytam podejrzliwie. – Nauczyli was
odwróconejpsychologii?
–Siadajcie–odzywasięKaren.–Zarazwamwszystkowystygnie.
CałujęSixwczoło,poczymwracamdostołu.RazjeszczepatrzęnaHoldera,ale
wogóleniewyglądanawkurzonego.Jeślijuż,tonapełnegopodziwu.
–Gdziesię,dodiabła,podziałmójprezent?–pytaJack.
Sixchrząka.
–PostanowiłampoczekaćdoGwiazdki.
Unosiszklankędoust,poczymzerkanamnie.Uśmiechamsiędoniej.
Wszyscywracajądorozmowy,którąprzerwałemswojąprzemową.Zachowująsię
zupełnienormalnie.Jakbyto,żejestemzSix,byłoczymśzupełnienaturalnym.
Ichybatakietowłaśniejest.Ichociażwciążniewiem,kiedymaurodziny,wiem,
żeto,conasłączy,tocośpoważnego.
Sądzączjejminy,Sixmyślitaksamo.
***
–Tojestfajne–mówię,przyglądającsięzdjęciu,któretrzymamwrękach.Siedzę
napodłodzewsypialniSky,opierającsięplecamiościanę.
SixpokazujeSky,HolderowiimniezdjęciazWłoch.
–Któreto?–pyta.
Leżyobokmnienapodłodze.Kiedyprzysuwamdoniejfotografię,kręcigłowąi
przewracaoczami.
–Podobacisiętylkodlatego,żeeksponujęnanimswójgłębokidekolt.
Odwracamzdjęcienadrugąstronę.Cóż,trudnozaprzeczyć.Alenietylkodlatego
zwróciłem uwagę na tę fotografię. Po prostu wygląda na niej na szczęśliwą. I
spokojną.
– Zrobiłam to zdjęcie pierwszego dnia we Włoszech – wspomina. – Możesz je
wziąć.
–Dzięki.Itakniezamierzałemcigooddawać.
–Potraktujtojakoprezentnanasząrocznicę.
Sprawdzamgodzinęnatelefonie.
– O rany, to faktycznie nasza rocznica. – Kładę się obok niej. – Zapomniałem.
Jestemnajgorszymchłopakiemnaświecie.Dziwięsię,żejeszczemnienierzuciłaś.
Uśmiechasięszeroko.
–Nieszkodzi.Następnymrazembędzieszpamiętał.
Przyciągamniedosiebieicałuje.
– Rocznica? – powtarza zmieszana Sky. – Właściwie to od jak dawna ze sobą
chodzicie?
OdsuwamsięodSixiponowniesiadampodścianą.
–Dokładnieoddwudziestuczterechgodzin.
Zapadaniezręcznacisza,którąprzerywaoczywiścieHolder.
–Czytylkojamamzłeprzeczucia?
–Myślę,żewszystkobędziedobrze–mówiSky.–Nigdyjeszczeniewidziałam
Sixtakszczęśliwejizaangażowanej.Itakkwitnącej.
Sixłapiemniezaszyjęiciągniedosiebienapodłogę.
– To dlatego, że jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś tak nieokrzesanego,
niewychowanegoibeznadziejnegowpierwszychpocałunkach.
Całuje mnie, nie przestając się śmiać. To coś nowego. Pocałunek i śmiech w
jednym?Jestemwniebie.
–Wiesz,Sixteżmasypialnię–zauważaHolder.
Sixprzestajesięśmiać.Iprzestajemniecałować.
AHolderzarazsięznajdzienamojejczarnejliście.
–Sixniewpuszczadosiebieosóbzpenisami–wyjaśniam,nieodwracającodniej
wzroku.
Dziewczynaprzybliżaustadomojegoucha.
–Jeślitylkoniekażeszmipracowaćnadsamoocenąswojegowacka,zgodzęsię,
żebyścałowałmniewmoimłóżku.
Chyba jeszcze nigdy nie dostałem takiego przyspieszenia. Bijąc rekordy
prędkości,wsuwamręcepodplecyikolanaSixiunoszęją,zanimjeszczejejsłowaw
pełnidomniedocierają.Zarzucamiramionanaszyjęipiszczy,kiedybiegnęzniądo
okna.Stawiamjądelikatnienapodłodze,poczymwypychamnazewnątrz.Apotem
samwychodzęprzezokno,nawetnieżegnającsięzeSkyizHolderem.
–Cozadziwnapara–słyszęgłosSky.
–Toprawda–zgadzasięzniąHolder.–Alepasujądosiebie.
Zatrzymujęsię.
Czy ja dobrze słyszałem? Czy Holder właśnie pochwalił mój związek z Six? Te
słowa przepełniają mnie dumą. Nie wiem, czemu tak bardzo zależy mi na jego
akceptacji.Odwracamsięizaglądamprzezoknodopokoju.
–Wszystkosłyszałem.
Przewracaoczami.
–Idźjużstąd–mówiześmiechem.
–Nie.Mamydopogadania.
Unosibrwi,alenicnieodpowiada.
–Jesteśmoimnajlepszymkumplem.
Skyześmiechempotrząsagłową,Holderjednakdalejpatrzynamnietak,jakby
mikompletnieodbiło.
– Serio. Jesteś moim najlepszym kumplem i kocham cię. Nie wstydzę się
powiedzieć, że kocham faceta. Kocham cię, Holder. Daniel Wesley kocha Deana
Holdera.Dogrobowejdeski.
–Idźjużzabawiaćsięzeswojądziewczyną,co?–odpowiadaHolder,odpędzając
mnieręką.
Potrząsamgłową.
–Niepójdę,dopókinieprzyznasz,żeteżmniekochasz.
OpieragłowęnawezgłowiułóżkaSky.
–Kochamcię,kurwa.Zadowolony?Tozabierajsięstąd!
Słysząctesłowa,rozpromieniamsię.
–Alejaciebiebardziej.
Rzucawemniepoduszką.
–Wynośsięstąd,dupku.
Odsuwamsięześmiechem.
–Wyteżjesteściedziwnąparą–mówidoniegoSky.
Zamykam okno, po czym odwracam się do Six. Jest już w swojej sypialni.
Wychylasięprzezokno,opierającsięnałokciach,iśmiejesiędomnie.
–Zakochanapara,DanieliHolder,siedząnakominieicałująświnie...
Podchodzędoniejikontynuuję:
–AlepotemDanielześlizgujesięzkominaiwchodziprzezoknodosypialniSix,
rzuca ją na łóżko i całuje, aż wreszcie nie może już dłużej wytrzymać i wraca do
domu,żebypopracowaćręcznienadsamoocenąswojegomałego.
Sixwybuchaśmiechem,poczymodsuwasię,żebymniewpuścić.
Kiedy już jestem w środku, rozglądam się po pokoju. Wreszcie rozumiem, co
miałanamyśli,mówiąc,żemojasypialniatocoświęcejniżtylkozwykłypokój.Ta
sypialnia dużo mówi o Six. Cieszę się, że mogę przyglądać się temu pokojowi i
wszystkiemu,cownimjest,bodziękitemuwielesięoniejdowiaduję.
PotemjednakmójwzrokpadanaSix,którastoiprzyłóżkuiwyglądanaodrobinę
zdenerwowaną i jeszcze piękniejszą niż zwykle, i całkowicie zapominam o jej
sypialni.
Uśmiecham się do niej. To może być najlepsza rocznica, jaką kiedykolwiek
obchodziłem.Światłasąpogaszone,więcnastrójwydajesięidealny.Jestcicho.Tak
cicho,żesłyszę,jakzkażdymmoimkrokiemwjejstronęoddychacorazgłośniej.
Cholera,możetojednakmójoddech.Trudnopowiedzieć,ponieważimbliżejniej
jestem,tymwięcejpowietrzapotrzebuję.
Kiedy do niej dochodzę, patrzy na mnie wyczekująco. Chcę pchnąć ją na łóżko,
położyćsięnaniejicałowaćażdoutratytchu.
Mógłbymtozrobić,alepocorobićcoś,czegosiępomniespodziewa?
Pochylam się powoli. Bardzo powoli... aż wreszcie moje usta znajdują się tak
bliskojejszyi,żeniejestwstanieorzec,czydotykamnimijejskóry,czynie.
– Zanim to zrobimy, muszę ci zadać trzy pytania – mówię cicho poważnym
tonem.Odsuwamsię,aonaprzełykagłośnoślinę.
–Zanimcozrobimy?–pytazwahaniem.
Kładędłońztyłujejgłowy,poczymprzybliżamswojeustadojejwarg.
– Zanim zrobimy to, czego oboje pragniemy. Zanim zbliżę się do ciebie jeszcze
bardziej.Izanimrozchyliszustanatyle,żebymmógłpoczućichsmak.Zanimobejmę
cięipołożęnałóżku.
Jej oddech muska moje usta. Z trudem odrywam się od jej warg i znów
przybliżamdoucha.
–Zanimpowolipołożęsięnatobie,anaszedłoniestanąsięciekaweiodważne.
Zanimmojepalcewślizgnąsiępodtwojąbluzeczkę.Zanimmojarękazaczniepieścić
twójbrzuchinagleodkryję,żenigdyjeszczeniedotykałemtakdelikatnejskóry.
Wciąga gwałtownie powietrze, a potem je wypuszcza. To jest prawie tak samo
seksownejakprzybiciezemnążółwika.
Amożejeszczebardziej.
–Zanimwkońcucelowodotknętwojejpiersi.
Śmieje się, słysząc te słowa, ale śmiech urywa się, gdy przykładam kciuk do jej
ust.
–Zanimzacznieszcorazszybciejoddychać,aciałabędąnasbolećzpodniecenia,
bo będziemy coraz mocniej się pragnąć, aż w końcu będę cię błagał, żebym mógł
posunąć się dalej. Niestety, w tym momencie oderwę się od twoich ust i wstanę z
łóżka, a ty będziesz na mnie patrzeć rozczarowana, bo nie chciałaś, żebym przestał,
choćjednocześnieulżyłoci,żeprzestałem,bowiesz,żeoddałabyśmisiębezchwili
wahania.Zamiasttegopoprostunasiebiepatrzymy.Patrzymynasiebiewmilczeniu,
mojeserceniebijejużtakszybko,atyoddychaszcorazspokojniejiwciążczujemy
pożądanie, ale wiemy już oboje, że nie będę naciskał. Odwracam się i wychodzę
przezokno,nawetsięztobąnieżegnając,boobojewiemy,żejeślitylkoktóreśznas
sięodezwie...stracimycałąsiłęwoliiulegniemypożądaniu.
Przykładam palce do jej policzka. Jęczy, sprawiając wrażenie, jakby za chwilę
miałasięosunąćnałóżko,dlategoobejmujęjąiprzyciągamdosiebie.
–Nodobra...tonajpierwtrzypytania.
Puszczam ją i się odwracam, a dwie sekundy później słyszę, jak pada na łóżko.
Podchodzędobiurkaisiadamnakrześle.Robiętozdwóchpowodów.Popierwsze,
chcę, żeby myślała, że podchodzę do tego wszystkiego bardzo rzeczowo i to, co
właśnie powiedziałem, tylko na niej zrobiło wrażenie. Po drugie, pragnę jej tak
bardzo, jak jeszcze nikogo nie pragnąłem, i boję się, że jeśli nie usiądę, to nogi
odmówiąmiposłuszeństwa.
– Pierwsze pytanie – mówię, patrząc na nią z drugiej strony pokoju. Leży na
plecach z zamkniętymi oczami, Żałuję, że nie widzę jej z bliska. – Kiedy masz
urodziny?
–Trzydziestego...–zaczynaochrypłymgłosem,poczymchrząkaiciągniedalej.
–Trzydziestegopierwszegopaździernika.WHalloween.
Czy to możliwe, że czyjaś data urodzin sprawia, że jeszcze bardziej się w tym
kimśzakochujesz?Niemampojęcia,aletakwłaśniesiędziejewtymwypadku.
–Pytanienumerdwa.Jakiejesttwojeulubionedanie?
–Piureziemniaczanedomowejroboty.
Wżyciubymniezgadł.Dobrze,żezapytałem.
–Itrzeciepytanie–mówię.–Najpoważniejsze.Jesteśgotowa?
Potakuje,nieotwierającoczu.
–Czywtympokojuznajdujesięcoś,comożezdradzićtwójnajwiększysekret?
Ledwo wypowiadam te słowa, Six zastyga w bezruchu. Wstrzymuje też oddech.
Dopieropojakiejśminuciepowolipodnosisięisiadanaskrajułóżka.
–Czytokonieczniemusibyćcoś,coznajdujesięwtympokoju?
Kiwamgłową.
Unosirękęiprzykładapalecdoserca.
–Tutaj–szepcze.–Swójnajwiększysekretnoszętutaj.
Jejoczysąwilgotneiprzepełnionesmutkiem.Potympytaniuatmosferawpokoju
naglestajesięgęsta.Wstajęipodchodzędoniej.Niespuszczazemniewzroku.
–Wstań–mówię.
Podnosisiępowoli.
Przeczesuję palcami obu dłoni jej włosy, aż wreszcie docieram do tyłu głowy.
Patrzę jej prosto w oczy, a potem nie wytrzymuję i przyciskam swoje usta do jej
warg.Niepotrafięzliczyć,ilerazycałowałemjątegodnia.Zakażdymrazemczułem
sięprzytymtak,jakbymnigdyjeszczeczegośtakiegoniedoświadczył.Najbliżejjest
to, co przeżyłem z dziewczyną ze schowka na szczotki. Ale nawet tamto przeżycie,
któremu,jakmyślałem,niedorównażadneinne,przytymblednie.
Jej usta są ciepłe i kuszące jak zawsze, kiedy ją całuję, ale tym razem czuję coś
więcej. To, że doświadczam tego rodzaju uczuć zaledwie po jednym dniu bycia z
kimś,ażmnieprzeraża.
Pojednymdniu.
Niemampojęcia,cojeszczenastąpi.Niewiem,czydzisiajjestpełnia,czyjakiś
nowotwór zaatakował moje serce, czy może ona rzeczywiście jest czarownicą. To
wszystko i tak nie wyjaśnia, jak coś takiego może się dziać między dwojgiem ludzi
takniedorzecznieszybko...icałyczastrwać.
Czuję, że ta dziewczyna jest zbyt idealna, by była prawdziwa. Wie o tym mój
umysł i wie całe ciało, dlatego całuję ją jeszcze mocniej, mając nadzieję, że dzięki
temuudowodnięsobie,żetosiędziejenaprawdę.Toniebajka.Anigodzinaudawania
wschowkunaszczotki.
Todziejesięnaprawdę,jednaknawetwnaszymniedoskonałymświecieludzienie
zakochująsięwsobieot,tak.Niezakochująsiętakmocnowosobach,któreledwie
znają.
Wtejchwilimogęmyślećtylkootym,jakbardzopragnęjąobjąć,iżechcębyć
tam,gdzieona.Aonawłaśnieopadaplecaminałóżko.Dołączamdoniejdokładniew
taki sposób, jak jej to opisywałem. I tak jak jej opisywałem, całujemy się, tyle że o
wielebardziejgorączkowoinamiętnie.
Jejskóranaprawdęjestnajdelikatniejsząskórą,jakiejkiedykolwiekdotykałem.
Odrywam rękę od jej talii i wsuwam ją pod bluzkę, a potem powoli zaczynam
zbliżaćsiędojejbrzucha.
Onajednakodsuwamojądłoń.
–Daniel...
Siadanałóżku,robiętosamo.Obojeciężkodyszymy.Widać,żeżałujeiwstydzi
się tego, że poprosiła mnie, bym przestał. Gładzę ją po policzku, żeby dodać jej
otuchy.
Przyglądamsięjej,rozumiejąc,dlaczegozareagowałataknerwowo.Wystraszyła
siętego,comożesięzdarzyć.Widzę,żejestrównieprzestraszonajakja.Żadneznas
nieszukałotego,cosięwydarzyłomiędzynami.Żadneznasnawetniezdawałosobie
sprawy z istnienia czegoś takiego. Żadne z nas nie jest choćby w najmniejszym
stopniu na to przygotowane, lecz wiem, że oboje tego pragniemy. Ona chce, żeby
namwyszło,taksamojakjategochcę.Kiedypatrzęjejwoczy,wierzę,żenamsię
uda.Nigdyniewierzyłemwcośtakmocnojakwto.
Cośmimówi, żegdybymteraz spróbowałjąpocałować, nieprotestowałaby.To
prawie tak, jakby była rozdarta między dziewczyną, którą była, i dziewczyną, którą
jestteraz,ibałasię,żejeśliznówjąpocałuję,całkiemmiulegnie.
Jazkoleisięboję,żejeśliniewstanęinieodejdę,pozwolęjejnato.
Nie musimy nawet nic mówić. Nie musi mnie prosić, żebym wyszedł, bo sam
wiem, co należy zrobić. Kiwam głową, milcząco odpowiadając na pytanie, którego
nawet nie musiała zadawać. Odsuwam się od niej i w jej oczach pojawia się błysk
wdzięczności.Bezsłowawstajęzłóżka,poczymwychodzęprzezokno.Robiękilka
kroków,opieramsięościanęiosuwamnaziemię.
Odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy, zastanawiając się, jak to się stało, że
poznałemkogośtakiegojakona.Zpewnościąnatoniezasłużyłem.
– Co ty tu robisz? – pyta Holder. Wychodzi przez okno sypialni Sky, po czym
odwracasięizamykajezasobą.
–Dochodzędosiebie–odpowiadam.–Jeszczechwilkę.
Siada naprzeciwko mnie i opiera się plecami o ścianę domu Sky. Zgina nogi w
kolanachiopierananichłokcie.
–Jużwychodzisz?–pytam.–Niemajeszczenawetdziewiątej.
Wyrywakilkaźdźbełtrawy,poczymobracajemiędzypalcami.
–Zostałemwykopany.Karenweszładopokojuwchwili,gdytrzymałemrękępod
bluzkąSky.Bardzojejsiętoniespodobało.
Parskamśmiechem.
Holderprzyglądamisięuważnie.
–WięcjesteśzSix...
Usiłujępowstrzymaćuśmiech,alemisięnieudaje.Kiwamgłową.
–Niewiem,coonawsobiema.Poprostu...orany.
– Wiem, co masz na myśli – mówi cicho, patrząc na źdźbła trawy między
palcami.
Milczymy przez dłuższą chwilę. W końcu Holder otrzepuje dłonie o dżinsy i
wstaje.
–Miłosięgadało,Danielu,chociażto,żewyznaliśmysobiedzisiajmiłość,trochę
mnieniepokoi.Dojutra.
Ruszadoswojegosamochodu.
–Kochamcię,Holder!–krzyczęzanim.–Przyjacielenazawsze!
Niezatrzymującsię,unosirękęipokazujemiśrodkowypalec.
Toprawietak,jakbyprzybiłzemnążółwika.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
ROZDZIAŁPIĄTY
–Myliszsię–mówiSix.
Jesteśmy w kuchni. Opiera się plecami o blat kuchenny, a ja stoję przed nią,
trzymając ręce na jej biodrach. Zamykam jej usta pocałunkiem. Nie trwa on długo,
ponieważSixodsuwaodsiebiemojątwarz.
–Mówiępoważnie–szepcze.–Myślę,żemnienielubią.
Obejmujęjązaszyjęipatrzęjejprostowoczy.
–Lubiącię,wierzmi.
– Nieprawda – zaprzecza tata, wchodząc do kuchni. – Nie możemy jej znieść.
Modlimysię,żebyświęcejjejtunieprzyprowadzał.
Dolewasobieherbatydokubkaiwracadosalonu.Sixodprowadzagowzrokiem,
poczympatrzynamnieszerokootwartymioczami.
–Widzisz?–mówięzuśmiechem.–Kochającię.
Pokazujepalcemwkierunkusalonu.
–Aleprzecieżonwłaśnie...
–Żartowałem,Six–przerywajejtataześmiechem,wchodzącznowudokuchni.
–Totakinaszprywatnydowcip.Wrzeczywistościbardzociępolubiliśmy.Chciałem
nawetdaćDanny’emupierścionekzaręczynowyjegobabci,alepowiedział,żejeszcze
natozawcześnie.
Sixśmiejesięioddychazulgą.
–Chybatak.Chodzimyzesobądopieroodmiesiąca.Powinniśmyzaczekaćztym
jeszczeconajmniejdwatygodnie.
Tata opiera się o blat naprzeciwko nas. Czuję się trochę niezręcznie, dlatego
odwracamsięistajęobokniej.
– Wróciłeś tu specjalnie po to, żeby mi narobić wstydu? – pytam. Wiem, że
trafiłemwsedno.Widzęzłośliweiskierkiwjegooczach.
Tataśmiejesię,poczympijełykherbaty.
– Nie – odpowiada. – Przecież mnie znasz, Danny. Nigdy bym nie powiedział
twojejdziewczynie,żebezprzerwyoniejgadasz.Anitego,żebardzosięcieszę,że
jeszczezesobąniespaliście.
Jasna cholera. Jęczę i uderzam dłonią w czoło. Powinienem był przewidzieć, że
jeślijątuprzyprowadzę,takwłaśniesiętoskończy.
– Powiedziałeś tacie, że jeszcze nie uprawialiśmy seksu? – Six jest strasznie
zawstydzona.
Tatapotrząsagłową.
– Nie musiał. Sam się domyśliłem, bo każdego wieczoru zaraz po powrocie do
domuidzieprostodosiebieiprzezpółgodzinybierzeprysznic.Teżkiedyśmiałem
osiemnaścielat.
Sixzasłaniatwarzdłońmi.
– Jezu... – Zerka zza palców na mojego tatę. – Teraz już wiem, po kim Daniel
odziedziczyłcharakter.
Tatakiwagłową.
–Toprawda.Jegomatkajestrównieobcesowajakon.
WtejchwilidrzwiotwierająsięidodomuwchodząmamaiBaryłka.Piorunuję
tatę wzrokiem i podchodzę do mamy, żeby wziąć od niej pudła z pizzą. Odkłada
torebkęiściskanapowitanieSix.
–Przepraszam,żesamanicnieugotowałam,alemamzasobąnaprawdęwariacki
dzień.
– Nie ma sprawy – odpowiada Six. – Nie ma to jak obcesowa pogawędka przy
pizzy.
Mamaodwracasięnapięcieipatrzynatatę.
–Dennis?Cośtyznowunagadał?
Tatawzruszaramionami.
–PoprostuzapewniłemDanny’ego,żenigdyniebędęgozawstydzałwobecności
Six.
Mamaparskaśmiechem.
– Cóż, skoro tak, to na mnie spoczywa obowiązek powiadomienia Six o jego
długichwieczornychprysznicach.
Walępięściąwstół.
–Mamo!JezuChryste!
Mamaśmiejesię,atatamrugadoniejporozumiewawczo.
–Akuratotymjużwspominałem.
Sixpodchodzidostołu,kręcącgłową.
–Przyswoichrodzicachwydajeszsięwcieleniemtaktu.
Siadamyoboksiebie.
–Przykromi–szepczędoniej.Patrzynamniezuśmiechem.
–Żartujesz?Świetniesiębawię.
–Awłaściwietodlaczegowstydziszsiętychdługichpryszniców?–pytaBaryłka,
siadając naprzeciwko Six. – Myślałam, że dobrze jest dbać o czystość. – Unosi
kawałekpizzydoust.Naglejednakzastygawbezruchu,poczymzaciskapowiekii
rzucapizzęnaswójtalerz.Wyglądanato,żewłaśniezrozumiała,ocochodziztymi
długimiprysznicami.
–Afuj!–krzyczy,potrząsającgłową.
Six śmieje się, a ja opieram czoło na ręce i jestem pewien, że to najbardziej
zawstydzającepięćminutwmoimżyciu.
– Nienawidzę was wszystkich. Po prostu wszystkich. – Zerkam na Six. – Z
wyjątkiemciebie,kochanie.Ciebienienienawidzę.
Uśmiechasięiwycieraustaserwetką.
–Wiem,comasznamyśli.Jateżwszystkichnienawidzę.
Wypowiada te słowa od niechcenia i odwraca wzrok, nie zdając sobie sprawy z
tego,żenaglepoczułemsiętak,jakbymdostałobuchemwłeb.
Jateżwszystkichnienawidzę,Kopciuszku.
Słowa, które wypowiedziałem tamtego dnia w schowku na szczotki,
rozbrzmiewajągłośnowmojejgłowie.
Toniemożliwe.
Toniemożliwe,żebymnierozpoznałwniejswojegoKopciuszka.
Przykładam dłonie do twarzy i zamykam oczy, próbując sobie przypomnieć coś
więcejztegodnia.Jejgłos,pocałunki,zapach.
To,żeniemalnatychmiastpoczuliśmybliskość.
Jejśmiech.
–Wszystkogra?–pytacichoSix.Niktinnyniezauważyłby,żecośzemnąnie
tak,jednakonanatychmiasttowyczuwa.Awyczuwatodlatego,żejesteśmybratnimi
duszami.Wyczuwato,ponieważrozumiemysiębezsłów.
Ajesttakodchwili,gdyporazpierwszyzobaczyłemjąwsypialniSky.
Ajesttakodchwili,gdywpadłanamniewschowkunaszczotki.
–Nie–odpowiadam,opuszczającręce.–Nicniegra.
Chwytamsiębrzegustołu,apotempowolisiędoniejodwracam.
Jedwabistewłosy.
Wspaniałeusta.
Ito,żefantastyczniecałuje.
Wustachmizaschło,więcsięgampokubekipijęłykwody,poczympatrzęna
nią.Towszystkomniepoprostuprzerasta.Otodziewczyna,którątakdługostarałem
się odnaleźć, okazuje się tą samą dziewczyną, z którą mam szczęście teraz być. To
chyba jedna z najważniejszych chwil mojego życia. Chcę o tym powiedzieć Six,
Baryłce, rodzicom. Chcę wykrzyczeć to z dachów budynków i wydrukować w
gazetach.
KopciuszektoSix!SixtoKopciuszek!
–Przerażaszmnie,Danielu–mówi,patrzącnamojąpobladłątwarz.
Przyglądamsięjej.Chybaporazpierwszyprzyglądamsięjejnaprawdę.
–Chceszwiedzieć,dlaczegonienadałemcijeszczeksywki?
Wydajesięzaskoczona,żeporuszamtękwestięakuratwtejchwili.Kiwajednak
głową. Kładę jedną rękę na oparciu jej krzesła, a drugą na stole przed nią, po czym
przybliżamsiędoniej.
–Bojużjąmasz,Kopciuszku.
Odsuwam się i wpatruję w jej twarz, czekając na reakcję. Błysk rozpoznania.
Wspomnienie. Na pewno również ona będzie się zastanawiać, dlaczego mnie nie
poznała.Jejoczywolnowędrująwgóręmojejtwarzy,wkońcupatrzymiwoczy.
–Nie–mówi,kręcącgłową.
–Tak.–Potakuję.
Nieprzestajekręcićgłową.
–Nie–powtarzapewniejszymgłosem.–Toniemożebyć...
Nie pozwalam jej dokończyć. Biorę jej twarz w dłonie i całuję tak mocno, jak
jeszcze nigdy. Gówno mnie obchodzi, że siedzimy przy stole. Mam gdzieś, że
Baryłkajęczy,amamachrząkaznacząco.Całujęją,dopókiniezaczynasięodemnie
odsuwać.
A wtedy widzę na jej twarzy smutek. I to, że zaciska powieki, zrywając się z
krzesłaibiegnącdokuchni.Ito,żeprzykładarękędoust,żebystłumićszloch.Nie
ruszam się z miejsca do chwili, gdy słyszę trzaśnięcie drzwiami, i uświadamiam
sobie,żewybiegłanadwór.
Dopiero wtedy zrywam się z krzesła. Wypadam przez drzwi i biegnę do jej
samochodu.Właśniecofazpodjazdu.Walępięściąomaskęiusiłujędopaśćoknaod
stronykierowcy.Niepatrzywmojąstronę.Ocierałzyinieodwracasiędoszyby,w
którąstukam.
– Six! – krzyczę, uderzając w szybę pięścią. Widzę, że przerzuca biegi z
wstecznego na jedynkę. Bez zastanowienia biegnę na przód samochodu. Staję przed
nim i uderzam dłońmi o maskę. Widzę, że robi wszystko, byle tylko na mnie nie
patrzeć.
–Opuśćszybę!–krzyczę.
Nieruszasię.Dalejpłaczeiomijawzrokiemto,coznajdujesięprzednią.
Czylimnie.
Porazkolejnywalępięściąwmaskęauta,ażwreszcieunosiwzrokipatrzymiw
oczy. Cierpienie malujące się na jej twarzy strasznie mnie peszy. Odkrycie, że to
właśnie ona jest Kopciuszkiem, uczyniło mnie najszczęśliwszym człowiekiem pod
słońcem.Tymczasemonawydajesięzawstydzona.
– Proszę – mówię, podczas gdy ból przeszywa mi serce. Nie mogę znieść jej
cierpienia,ajeszczegorzejznoszęmyślotym,cojewywołało.
Sięga ręką do drzwi i opuszcza szybę. Nie jestem pewien, czy nie odjedzie, gdy
tylko zejdę jej z drogi, dlatego bardzo powoli podchodzę do drzwi auta, nie
spuszczającoczuzjejdłoni.
W końcu docieram tam i przyklękam, tak że nasze twarze znajdują się na tej
samejwysokości.
–Cosiędzieje?
Unosiwzrokiopieragłowęnazagłówku.
–Daniel...–szepczeprzezłzy.–Nicnierozumiesz.
Marację.
Macałkowitąrację.
–Wstydziszsiętego,żeuprawialiśmyseks?–pytam.
Zaciskapowieki.Najwyraźniejmyśli,żejąpotępiam.Wyciągamrękęizmuszam
jądotego,bynamniespojrzała.
– Ani mi się waż tego wstydzić. Nigdy. Czy wiesz, jak wiele to dla mnie
znaczyło?Wiesz,jakdługootobiemyślałem?Byłemtam.Podjąłemtędecyzjęrazem
z tobą, więc ani przez chwilę nie powinnaś myśleć, że potępiam cię za to, co się
wydarzyło.
Płaczejeszczegłośniej.Chcęjąwyciągnąćztegoauta.Muszęjąprzytulić,bonie
zniosęjużdłużejjejcierpieniaitego,żeniemogęztymniczrobić.
– Przepraszam, Danielu – mówi. – To był błąd. To był wielki błąd. Sięga do
dźwignizmianybiegów.Usiłujęjąpowstrzymać.
– Nie. Nie, Six – błagam. Szyba zaczyna się podnosić. – Six, proszę cię... –
mówię i sam jestem zszokowany smutkiem i rozpaczą w moim głosie. Kiedy szyba
jest już całkiem zasunięta, przyciskam do niej dłonie, a potem zaczynam w nią
uderzać,Sixjednakodjeżdża.
Niepozostajeminicinnego,jakpatrzećnasamochódznikającywdoleulicy.
Cotobyło,dodiabła?
Przeczesujępalcamiwłosyipatrzęnaniebo.Wciążniemogęwtouwierzyć.
Toniebyłaona.
Nie mieści mi się w głowie, że całkiem inaczej ode mnie zareagowała na moje
odkrycie.
Nie mieści mi się w głowie, że wstydzi się tego dnia i sprawia wrażenie, jakby
chciaławyrzucićgozpamięci.Jakbychciaławyrzucićzpamięcimnie.
Nie mieści mi się to w głowie, ponieważ robiłem wszystko, co w mojej mocy,
żebyotymdniunigdyniezapomnieć.
Niemożetegozrobić.Niemożemniezostawićbezwyjaśnienia.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
ROZDZIAŁSZÓSTY
Wróciłemdodomupokluczyki.
Rodzice byli pełni skruchy, ponieważ myśleli, że to wszystko przez nich i ich
żarty. Nie wyprowadzałem ich z błędu. Nie wyjaśniłem im, że to nie oni są
problemem,bosamniewiedziałem,cotymproblememjest.
Odkryjętojednakjeszczetegowieczoru.Jużzachwilę.
Zatrzymuję samochód i wyłączam silnik. Z ulgą dostrzegam jej wóz stojący na
podjeździe przed domem. Wysiadam, po czym ruszam w kierunku ganku, jednak
zanimdoniegodocieram,skręcam.Dochodzędowniosku,żejeślidalejjestwtakim
stanie, w jakim odjeżdżała kilka minut temu sprzed mojego domu, raczej nie
skorzystałazdrzwi,alezokna.
Oknojednakokazujesięzamknięte,azasłonyzasunięte.Wsypialnipanujemrok,
alewiem,żejestwśrodku.Niezawracamsobiegłowypukaniem,poprostupodnoszę
oknoiodsuwamnabokzasłony.
– Six – mówię pewnym siebie głosem. – Szanuję twoje zasady dotyczące okna,
alemusimyporozmawiać.
Cisza.Nicniemówi.Wiemjednak,żejestwpokoju.Słyszęjejpłacz.
–Jadędoparku.Spotkajmysiętam,dobrze?
Podłuższejchwiliodpowiada:
–Wracajdodomu.Proszę.
Jej głos jest cichy i słaby, ale słowa wypowiedziane tym smutnym, anielskim
głosem to jak cios prosto w serce. Odchodzę od okna, po czym kopię ścianę domu.
Samniewiem,zgniewuczyzfrustracji.
Amożezesmutku...Cholera,zewszystkiegopotrochu.
Wracamdooknaichwytamsięjegoframugi.
– Spotkajmy się w tym jebanym parku, Six! – krzyczę głosem pełnym gniewu.
Jestem wściekły. Ta dziewczyna wkurza mnie na maksa. – Nie pogrywaj sobie ze
mną.Jesteśmi,kurwa,winnawyjaśnienie.
Odwracamsięiruszamzpowrotemdosamochodu.Pokilkukrokachprzykładam
dłonie do twarzy. Zatrzymuję się na chwilę, szukając w sobie cierpliwości. Musi
gdzieśtambyć.
Wracam do jej okna. Jej płacz jest głośniejszy, choć próbuje zdusić szloch
poduszką.
– Słuchaj, kochanie – mówię cicho. – Przepraszam, że powiedziałem „jebany” i
„kurwa”. Nie powinienem przeklinać, ale... – Wciągam powietrze. – Cholera jasna,
Six. Proszę cię, spotkaj się ze mną w parku. Czekam pół godziny. Potem z nami
koniec. Mam tyle złych doświadczeń z Val, że nie zamierzam znów przez to
przechodzić.
Odwracamsięiidędosamochodu.Dopierotużprzednimzatrzymujęsięikopięz
wściekłościąziemię.Ponowniewracamdojejokna.
–Kiedymówiłem,żeznamikoniec,wcaleniemiałemtegonamyśli.Nawetjeśli
nie przyjedziesz do parku, dalej będziesz moją dziewczyną. Będzie mi po prostu
smutno.Boto,conasłączy,jestdlamniebardzoważne.
Czekam na odpowiedź tym razem dłużej niż ostatnim razem. Ale i tak jej nie
otrzymuję.Wracamwięcdosamochoduijadędoparku.Mamnadzieję,żejednaksię
wnimpojawi.
***
Mija dwudziesta siódma minuta od mojego przyjazdu, kiedy jej samochód w
końcupojawiasięnaparkingu.
Niejestemzaskoczony,żeprzyjechała.Wiedziałem,żetozrobi.Jejreakcjabyła
tak dla niej nietypowa, że miałem pewność, że po prostu potrzebuje czasu, żeby
ochłonąć.
Idziepowoli,wogólenamnieniepatrzy.Wzrokcałyczaswbijawziemię.Siada
nahuśtawceobokmnie,chwytasięłańcuszków,poczymopieragłowęnaramieniu.
Czekam,ażcośpowie,chociażwiem,żepewnietegoniezrobi.
Ifaktycznie,niemylęsię.
Unoszęręceirównieżopieramgłowęnaramieniu,naśladującjejpozycję.Oboje
wpatrujemysięwmilczeniuwciemność.
–Kiedyrozstaliśmysiętamtegodnia–mówię–niebyłempewien,czegopomnie
oczekujesz. Zastanawiałem się, czy też o mnie myślisz i czy przypadkiem nie
zmieniłaśzdaniaorazjednakchcesz,żebymcięznalazł.–Przechylamgłowęipatrzę
na nią. Jasne włosy założyła za uszy, ma zamknięte oczy. Na jej twarzy maluje się
cierpienie. – Wiele dni zastanawiałem się, co chciałabyś, żebym zrobił. Wciąż
czekałem,alenapróżno.Wiem,żeobojedoszliśmydowniosku,żelepiejbędzie,jeśli
nigdy nie dowiemy się, kim jesteśmy, ale nie mogłem przestać o tobie myśleć. Tak
bardzochciałem,żebyśwróciła,żedokońcasemestruspędzałemwtympierdolonym
schowku każdą piątą lekcję. Najgorszy był ostatni dzień szkoły. Kiedy rozległ się
dzwonek i po raz ostatni wszedłem do schowka, myślałem, że trafi mnie szlag.
Czułem się jak idiota. Nie mogłem sobie darować, że tyle czasu zmarnowałem na
myślenie o tobie. Zacząłem chodzić z Val, bo dzięki temu nie musiałem na okrągło
myślećotymcholernymschowku.
Odwracamsiętwarządoniej.
–Lubięcię,Six.Bardzocięlubię.Wiem,żetozakrawanaszaleństwo,alenigdy
nie byłem tak bliski miłości do kogoś jak w tamtej chwili, kiedy udawałem, że cię
kocham.Ażdoteraz.
Schodzę z huśtawki, przybliżam się do niej i klękam, po czym obejmuję ją w
pasie.Unoszęwzrokiznówwidzęcierpienienajejtwarzy.
– Six, nie myśl, że to, co wtedy wydarzyło się między nami, było czymś
niedobrym.Proszęcię.Botendzieńbyłjednymznajlepszychwmoimżyciu.Amoże
nawetbyłnajlepszy.
Otwieraoczyispoglądanamnie.Łzyspływająjejpopoliczkach.Niemogęnato
patrzeć.
– Daniel... – szepcze. Zaciska powieki i odwraca ode mnie głowę. – Zaszłam w
ciążę.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
ROZDZIAŁSIÓDMY
Czasami, zasypiając, słyszę jakiś hałas, który sprawia, że nagle staję się czujny.
Nasłuchuję i zastanawiam się, czy naprawdę coś słyszałem, czy to tylko wytwór
mojejwyobraźni.Wstrzymujęoddech,zamieramwbezruchuimilczę.
Terazteżmilczę.
Zamieramwbezruchu.
Wstrzymujęoddech.
Nasłuchuję.
Mojagłowależynajejudach.Niemampojęcia,kiedyjątampołożyłem.Wciąż
obejmuję ją w pasie. Usiłuję ustalić, czy naprawdę słyszałem te słowa, które
kompletniemnierozbiły,czytobyłtylkowytwórmojejwyobraźni.
Boże,mamnadzieję,żetodrugie.
Namójpoliczekspadajednazjejłez.
–OdkryłamtodopieroweWłoszech–mówigłosempełnymsmutkuiwstydu.–
Przykromi.
Zaczynamliczyćwmyślach.Liczędni,tygodnieimiesiąceipróbujęwychwycić
sens tego, co powiedziała, bo przecież w tej chwili w ciąży na pewno nie jest. W
głowiewirująmiliczbyidaty.
ByławeWłoszechprawiesiedemmiesięcy.
Siedemmiesięcytam,trzymiesiącetutajprzedwyjazdemimiesiącpopowrocie.
Toprawierok.
Bolimniegłowa.Wszystkomnieboli.
–Niewiedziałam,corobić–ciągnietymczasemona.–Niemogłamgosamotnie
wychowywać.Kiedyodkryłam,żejestemwciąży,miałamjużosiemnaścielat,więc...
Nagleunoszęgłowęipatrzęjejwoczy.
– Powiedziałaś: „go”? – upewniam się, potrząsając głową. – Skąd wiesz, że... –
Zaciskam powieki i wzdycham ciężko, a potem odsuwam się od niej. Wstaję i
zaczynamchodzićwteiwewte,usiłującpojąćto,cousłyszałem.
– Six... – mówię, znów potrząsając głową. – Ja nie... Chcesz powiedzieć, że... –
Przerywam, po czym odwracam się do niej. – Chcesz powiedzieć, że miałaś
pieprzonedziecko?Żemymieliśmydziecko?
Zaczynarozpaczliwieszlochać.Kurde,chybanigdynieprzestanie.Kiwagłową.
–Niewiedziałam,corobić.Byłamprzerażona.
Wstajeipodchodzidomnie.Przykładadelikatniedłoniedomoichpoliczków.
–Niewiedziałam,kimjesteś,więcniemogłamcipowiedzieć.Gdybymwiedziała,
jak się nazywasz albo przynajmniej jak wyglądasz, nie podjęłabym tej decyzji bez
ciebie.
Odsuwamjejdłonieodtwarzy.
–Przestań–mówię,czującdoniejcorazwiększyżal.Staramsięgopowstrzymać.
Zrozumiećją.Pozwolić,byemocjeopadły.
Aleniemogę.
– Jak mogłaś mi nie powiedzieć? To nie była jakaś drobnostka, Six. Ty... –
Potrząsamgłową,wciążniepojmując.–Miałaśdziecko.Inicminiepowiedziałaś!
Chwyta mnie za koszulkę i potrząsa głową, chcąc, żebym spojrzał na to z jej
perspektywy.
– Właśnie to próbuję ci powiedzieć! Niby jak miałam to zrobić? Miałam
porozwieszać po całej szkole ogłoszenia z pytaniem, kto zrobił mi dziecko w
schowkunaszczotki?
Patrzęjejprostowoczy.
–Tak–mówięcicho.Odsuwasięodemnieokrok,więcrobiękrokdoprzodu.–
Tak,Six!Właśnietotrzebabyłozrobić.Powinnaśporozwieszaćwszędzieogłoszenia,
nadawać je w radiu, a nawet zamieścić w jebanej gazecie! Byłaś ze mną w ciąży, a
martwiłaśsięoswojąreputację?Chybakpisz!
Iwtedydostajęodniejwtwarz.Przykładamdłońdopoliczkaiprzyglądamsięjej.
Bólu w jej oczach nie da się nawet porównać do cierpienia przepełniającego moje
serce, więc nie mam wyrzutów sumienia, że to powiedziałem. Nawet wtedy, gdy
wybuchatakwielkimpłaczem,jakiegodotądniesłyszałem.
Apotembiegniedosamochodu.
Niepowstrzymujęjej.
Siadamzpowrotemnahuśtawce.
Pierdoloneżycie.
Jebaneżycie.
Gdziejesteś?–piszędoHoldera.
WłaśniewyszedłemodSky.Jadędodomu.Cosiędzieje?
Będęzapięćminut.
Wszystkogra?
Nicniegra.
Pięć minut później zajeżdżam przed dom Holdera. Stoi na krawężniku.
Zatrzymuję się, a on otwiera drzwi od strony pasażera i wsiada do środka. Opieram
stopęnadescerozdzielczejiwyglądamprzezszybę.
Dziwięsię,żejestemażtakwkurzony.Iżejestemażtaksmutny.Niewiem,jak
rozdzielićwszystko,coczuję,żebydotrzećdotego,comartwimnienajbardziej.Na
razie trudno mi rozstrzygnąć, czy to fakt, że nie miałem nic do powiedzenia w tej
kwestii,czyraczejto,żewogóleznalazłasięwtakiejsytuacjiimusiałapodjąćtaką,
anieinnądecyzję.
Wkurzamsię,żejejniepomogłem.Wkurzamsię,żebyłemnatylebezmyślny,że
wpędziłemjąwkłopoty.
A jestem smutny dlatego, że... do diabła. Jestem smutny dlatego, że się na nią
wściekłem. Jestem smutny dlatego, że dowiedziałem się czegoś takiego, a nie mogę
nic z tym zrobić. I dlatego, że siedzę tutaj w samochodzie ze swoim najlepszym
kumplemijestemokrokodkompletnejrozsypki.Naprawdęniechcętego,alechyba
jestjużzapóźno.
Wybucham płaczem i walę pięścią w kierownicę. Walę w nią kilka razy, aż
wreszcie zaczyna mi być zbyt ciasno w samochodzie. Wysiadam i kopię przednie
koło.Kopięjeikopię,ażwkońcustopamidrętwieje.Wtedypadamnamaskęwozu,
przyciskamczołodochłodnejblachyipróbujęopanowaćwściekłość.
Toniejejwina.
Toniejejwina.
Toniejejwina.
Wkońcuuspokajamsięnatyle,żebywsiąśćzpowrotemdosamochodu.Holder
siedzidalejnasiedzeniupasażera,przyglądającmisięuważnie.
–Chceszotympogadać?–pyta.
Kręcęgłową.
–Nie.
Potakuje.Pewniemuulżyło.
–Cochceszrobić?–pyta.
Zaciskampalcenakierownicy,poczymzapalamsilnik.
–Wszystkomijedno.
–Mnieteż.MożepojedziemydoBreckinaidaszupustswojejzłości,grającwgry
wideo–proponuje.
KiwamgłowąiruszamwkierunkudomuBreckina.
–Tylkomu,kurwa,niemów,żepłakałem.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
ROZDZIAŁÓSMY
– Beznadziejnie wyglądasz – mówi Holder, opierając się o sąsiednią szafkę. –
Spałeśwogóletejnocy?
Potrząsamgłową.Pewnie,żeniespałem.
Jakmiałbymspać?Wiedziałem,żeonanieśpi,więcjateżniemogłemzasnąć.
– Powiesz mi, co się stało? – pyta Holder. Zamykam swoją szafkę, po czym
wbijamwzrokwpodłogęiciężkowzdycham.
–Nie.Wiem,żezwykleciwszystkomówię,alenietymrazem.
Pukakilkarazywszafkę,przyktórejstoi,apóźniejodsuwasięodniej.
–SixteżnicniepowiedziałaSky.Niejestempewien,cosięstało,ale...–Patrzy
na mnie tak długo, że w końcu unoszę wzrok. – Pasowaliście do siebie. Lepiej to
wyprostuj.
Odchodzi, a ja stoję jeszcze kilka minut przy swojej szafce. Six ma szafkę koło
klasy, w której mam następną lekcję. Nie chciałbym na nią wpaść. Nie widzieliśmy
sięodwczorajszegospotkaniawparku.Niejestempewien,czywogólemamochotę
ją zobaczyć. W sumie niczego już nie jestem pewien. Mam do niej mnóstwo pytań,
alenasamąmyśl,żemamjezadać,ażzatykamidechwpiersi.
Podzwonkuidęwkońcudoklasy.Zastanawiałemsię,czyniezostaćtegodniaw
domu, ale doszedłem do wniosku, że o wiele gorzej byłoby siedzieć w pokoju i
myśleć o tym cały dzień. Wolę jakoś zabić czas. Wiem, że po szkole będę musiał
stanąćzniątwarząwtwarz.
Zresztą kto wie, może nastąpi to już za chwilę. Kiedy bowiem skręcam za róg,
widzęjąprzedsobą.
Zatrzymujęsięipatrzęnanią.
Pozaniąwkorytarzuniemanikogo.
Stoi nieruchomo, zwrócona twarzą do szafki. Mógłbym odejść, zanim mnie
zauważy,aleniemogęoderwaćodniejwzroku.Smutekściskamiserce,kiedynanią
patrzę,mamwielkąochotępodbiecdoniejiwziąćjąwramiona...
Aleniemogę.Chcękrzyknąćdoniej,objąćją,całowaćiwinićzakażdąemocję,
któramnątargałaprzezostatnidzień.
Wzdychamciężko,aonaodwracasiędomnie.
Jestem na tyle daleko, by nie słyszeć jej płaczu, ale zarazem na tyle blisko, by
widziećjejłzy.
Żadneznassięnierusza.Tylkonasiebiepatrzymy.
Widzę,żeliczynato,żecośpowiem.
Chrząkam i ruszam do niej. Im bliżej jestem, tym głośniejszy staje się jej płacz.
Imbliżejjestem,tymtrudniejmioddychać.Staję.
– Czy on... – Zaciskam powieki, wzdycham, po czym otwieram oczy, ze
wszystkichsiłstarającsięnierozpłakać.–Kiedymówiłaśochłopcu,któryzłamałci
serceweWłoszech...Miałaśnamyśliwłaśniejego?Naszedziecko?
Kiwaledwiedostrzegalniegłową.Zaciskampowiekiiodchylamgłowędotyłu.
Nie miałem pojęcia, że serce może tak boleć. Ten ból jest tak straszny, że mam
ochotęwyrwaćjesobiezpiersi,bylejużtylkogonieczuć.
Nie możemy tego robić. Nie tutaj. Nie możemy prowadzić takich rozmów na
szkolnymkorytarzu.
Odwracam się i dopiero wtedy otwieram oczy, boję się bowiem, że nie
wytrzymałbym widoku jej twarzy. Nie patrząc na nią, podchodzę do drzwi swojej
klasyiwchodzędośrodka.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Diabli wiedzą, dlaczego ciągle tutaj tkwię. Nie chcę być tutaj, ale mogę wyjść
dopierozapółgodziny.Najpierwmuszęiśćdostołówki.Bojęsię,coomniepomyśli,
jeśli się tam nie pojawię. Mógłbym jej wysłać SMS-a z propozycją, że pogadamy
później, lecz nie jestem pewien, czy potrafię się zdobyć nawet na to. Ciągle jeszcze
mam tyle do przemyślenia, że chyba po prostu zostawię to tak, jak jest, dopóki nie
znajdęwsobiesiły,żebytowszystkoprzejść.
Wchodzę do stołówki i ruszam do naszego stołu. Nie ma mowy, żebym coś
przełknął, więc nawet nie zawracam sobie głowy stawaniem w kolejce. Na moim
miejscuobokSixsiedziBreckininawetsięztegocieszę.Niewiem,czydałbymradę
wysiedziećprzyniej.
Przed oczami ma podręcznik. W końcu przestała płakać. Siadam naprzeciwko
niej.Wiem,żezdajesobiesprawęzmojejobecności,aleniepodnosiwzroku.Skyi
HolderrozmawiajązBreckinem.Przysłuchujęsięimchwilę,chcącsięprzyłączyć.To
jednak na nic, kompletnie nie mogę się skupić. Co jakiś czas zerkam na nią
ukradkiem,chcącsięupewnić,czyniezaczęłaznówpłakaćalboczyprzypadkiemna
mnieniepatrzy.Anijedno,anidrugie.
–Niejesz?–pytanagleBreckin.
Potrząsamgłową.
–Niejestemgłodny.
– Musisz coś zjeść – włącza się Holder. – Przydałaby ci się też drzemka. Może
jedźlepiejdodomu,co?
Potakuję,alenicniemówię.
– Mógłbyś zabrać ze sobą Six – proponuje Sky. – Jej też przydałoby się trochę
snu.
Tymrazemnawetniekiwamgłową.
SpoglądamnaSixiwidzęłzęspadającąnastronępodręcznikależącegoprzednią.
Ścierająpospiesznie,poczymprzewracakartkę.
Kurwa,niewytrzymamtegodłużej.
Łzykapiąnakolejnekartki.Zakażdymrazemścierajetakszybko,żenikttego
niezauważa.
–Spadaj,Breckin–mówię.Gapisięnamniezezdziwieniem.–Tomojemiejsce.
Spadaj.
W końcu dociera do niego, co mówię, i pospiesznie się podnosi. Wstaję i
obchodzęstółdookoła,poczymsiadamobokSix.Kiedytorobię,opierasięłokciami
nastoleiukrywatwarzwdłoniach.
Patrzę,jakdrżąjejramiona,iwiemjuż,żeniepozwolę,żebydłużejsiętakczuła.
Otaczamjąramieniem,przywieramczołemdobokujejgłowyizamykamoczy.Nic
niemówię.Nicnierobię.Poprostuobejmujęją,gdypłacze.
– Daniel... – udaje się jej w końcu wykrztusić. Unosi głowę i patrzy na mnie. –
Przepraszam.Takbardzomiprzykro...
Zaczynarozpaczliwieszlochać,atojużdlamniezadużo.Tojuż,kurwa,dlamnie
stanowczozadużo.
Przytulamjądopiersi.
–Ciii...–szepczę.–Niemaszzacoprzepraszać.
Jejciałostajesiębezwładnewmoichramionachiwszyscywstołówcezaczynają
się na nas gapić. Chcę jej powiedzieć, jak bardzo mi przykro, że pozwoliłem jej
odejśćostatniegowieczoru,aledotegopotrzebujemyodrobinyprywatności.Bioręją
naręceiwynoszęzestołówki.Idękorytarzem,ażwkońcuskręcamzarógiznajduję
nasz schowek na szczotki. Wciąż płacze wtulona w moją pierś. Otwieram drzwi, a
potem zamykam je za nami i osuwam się na podłogę, wciąż trzymając ją w
ramionach.
–Six–szepczęjejdoucha.–Spróbujprzestaćpłakać,bomamcicośważnegodo
powiedzenia.
Kiwagłową.Milczękilkaminut,czekając,ażsięuspokoi.Wkońcumogęzacząć.
– Po pierwsze, przepraszam, że pozwoliłem ci odejść wczoraj wieczorem. Nie
chcę,żebyśmyślała,żetodlatego,żepotępiamwybory,jakichdokonałaś.Niemam
prawategorobić,boniebyłomnieprzytobieiniemampojęcia,jaktrudnebyłoto
dlaciebie.
Poprawiamsięiprostujęnogi.Sixsiada,zwróconatwarządomnie.
–Jestmipoprostusmutno.Ityle.Musisztozrozumieć,ostatnionaprawdędałaś
midomyślenia.–Zaciskawargiikiwagłową,ajaocieramjejłzykciukami.–Mam
mnóstwo pytań, Six. Wiem, że odpowiesz na nie dopiero wtedy, gdy będziesz
gotowa.Nieszkodzi,poczekam.Jeślipotrzebujeszczasu,poczekam.
Potrząsagłową.
– Danielu, to twój syn. Odpowiem na wszystkie pytania, jakie tylko mi zadasz.
Tylko nie wiem, czy chcesz poznać odpowiedzi, bo... – Zaciska powieki, żeby
powstrzymać łzy. – Bo wydaje mi się, że podjęłam złą decyzję, tyle że jest już za
późno.Zapóźno,żebyjązmienić.–Znówzaczynapłakać,więcobejmujęjąimocno
przytulam. – Gdybym wiedziała, że to ty jesteś ojcem, nigdy bym tego nie zrobiła.
Nigdy bym go nie oddała, ale zrobiłam to i teraz jest już za późno, bo nawet nie
wiem,gdziejest.Przykromi.Boże,nawetniemaszpojęcia,jakbardzo.
Kręcęgłową,chcąc,żebyprzestała.Najbardziejwcałejtejsytuacjibolimnieto,
żemapretensjedosiebie.
– Posłuchaj mnie, Six. – Patrzę jej w oczy, trzymając jej twarz w dłoniach. –
Dokonałaś wyboru dla niego. Nie dla siebie. Nie dla mnie. Zrobiłaś to, co było dla
niegonajlepsze.Nigdynieprzestanębyćcizatowdzięczny.Iproszę,niemyśl,żeto
choćby w najmniejszym stopniu odmieni moje uczucia do ciebie. Jeśli już, to
udowodni mi to raczej, że nie jestem kompletnym świrem. Przez ostatni miesiąc
bałemsię,żemojeuczuciadociebiemogąniebyćprawdziwe,bosązbytintensywne.
Kiedy jestem z tobą, ciągle muszę się gryźć w język, bo inaczej bez przerwy
zapewniałbym, że cię kocham. Ale znamy się dopiero od miesiąca, a jedyny raz,
kiedy powiedziałem to dziewczynie, wydarzył się ponad rok temu. Tutaj, na tej
podłodze. Nie masz pojęcia, jak bardzo wtedy pragnąłem, żeby to była prawda.
Wiem,żecięwogólenieznałem,alestrasznietegożałowałem.Aterazznamcięjuż
naprawdę i wiem, że to prawda. Kocham cię. A do tego wiem teraz, co przeżyłaś
przez ostatni rok i jak to na ciebie wpłynęło, i jestem naprawdę pod wielkim
wrażeniem.Ipoprostuwgłowiesięniemieści,jakbardzociękocham.
Kiedy pochylam się, żeby ją pocałować, ociera dłońmi łzy z moich policzków.
Przytulamy się do siebie i nie mam zamiaru jej puścić. Całuję ją, aż wreszcie
przykładaręcedomojejtwarzyicofausta.Dotykamysięczołami.Znówpłacze,ale
wiem,żetymrazemtołzyszczęścia.
–Takbardzosięcieszę,żetojesteśty–mówi,całyczasdotykającmojejtwarzy.
–Itakbardzosięcieszę,żetobyłeśty.
Przyciągam ją do siebie i mocno ściskam. Rozlega się dzwonek i korytarz
wypełnia się głosami, a potem słychać drugi dzwonek i gwar cichnie, a my wciąż
siedzimyrazemisięobejmujemy.Cojakiśczasmuskamustamijejwłosy,gładzęją
poplecachalbocałujęwczoło.
–Byłdociebiepodobny–szepcze.Suniepalcemwgóręiwdółmojegoramienia
i przyciska policzek do mojej piersi. – Miał twoje brązowe oczy i chociaż był łysy,
jestempewna,żebędziemiałciemnewłosy.Itwojeusta.Maszwspaniałeusta.
Głaszczęjąpoplecachicałujęwczubekgłowy.
– Ma sukces w kieszeni – mówię. – Wygląd po tatusiu, charakter po mamusi i
jeszcze do tego wspaniały włoski akcent. Ten dzieciak nie będzie miał żadnych
problemówwżyciu.
Kiedy się śmieje, oczy wypełniają mi się łzami. Znów ją przytulam, przyciskam
policzekdojejgłowyiwzdycham.
– Chyba nie mogło pójść lepiej – ciągnę dalej. – Gdybyśmy go zatrzymali,
zniszczyłbym mu życie, nadając mu jakąś głupią ksywkę. Pewnie nazwałbym go
Gżdylemalbojakośtak.Chybajeszczeniedorosłemdobyciaojcem.
Potrząsagłową.
– Byłbyś świetnym ojcem. A Gżdyl może być świetną ksywką dla jednego z
naszychdzieci.Alejeszczenieteraz.
–Ajeślibędziemymiećsamedziewczynki?–pytamześmiechem.
Wzruszaramionami.
–Tojeszczelepiej.
Uśmiecham się, nie wypuszczając jej z objęć. Ostatnie doświadczenia nauczyły
mniejednego:niechcę,żebycierpiała.Zrobięwszystko,żebydotegoniedopuścić.
–Wiesz,cowłaśniesobieuświadomiłam?–pyta.–Żejużuprawialiśmyseks.To
wprowadza trochę bałaganu do moich statystyk. Miałeś być siódmy. Ale tylko
dlatego, że szósty był ten gość, z którym bzykałam się przed rokiem w schowku na
szczotki.Terazokazałosię,żetobyłeśty.Jesteświęcmoimszóstym.
– Podoba mi się ta szóstka – mówię. – W końcu to od niej wzięła się twoja
ksywka.Sześćtowręczmojaulubionacyfra.
–Tylkoniemyślsobie,żeto,żejużuprawialiśmyseks,cośzmieni.Jeszczesobie
trochępoczekasz.
–Spoko,jużniedługo.–Przytrzymujędłoniąjejgłowę,poczympochylamsięi
całuję ją delikatnie w usta. A potem szepczę: – Nie poruszałem tego tematu, bo
jesteśmyzesobąodniedawnainiechciałemcięspłoszyć.Aleteraz,gdyokazałosię,
żemamydziecko,mogęcisięjużdoczegośprzyznać.
–Onie.Doczego?–pytanerwowo.
–Zaniecałymiesiąckończymyszkołę.Wiem,żety,SkyiHolderchcecieiśćdo
tego samego college’u w Dallas. Złożyłem papiery do Austin, ale po tym, jak cię
poznałem, pomyślałem sobie, że nie zaszkodzi również postarać się o przyjęcie do
Dallas. Wiesz, na wypadek, gdyby nam wyszło. Nie zniósłbym myśli, że dzieli cię
odemniepięćgodzindrogi.
Przechylagłowęipatrzymiwoczy.
–Kiedyzłożyłeśtepapiery?
Wzruszamramionami.
–Tegowieczoru,kiedySkywydałakolacjęnatwojącześć.
Prostujesięipatrzynamniezezdziwieniem.
–Tobyłodwadzieściaczterygodzinyponaszejpierwszejrandce.Zrobiłeśtopo
jednymdniuznajomości?
Kiwamgłową.
– No tak, ale w rzeczywistości znałem cię od roku. Jeśli spojrzeć na to w ten
sposób,niewydajesiętojużtakiedziwne.
Wybuchaśmiechem.
–Ico?Przyjęlicię?
Kiwamgłową.
–UzgodniłemjużnawetzHolderem,żezamieszkamyrazem.
Znówobdarzamnienajcudowniejszymuśmiechemnaświecie.
–Danielu?To,conasłączy,jestnaprawdępoważne,prawda?
Kiwamgłową.
– Tak. Chyba tym razem naprawdę się w tobie zakochałem. Nie muszę już
udawaćmiłości.
–Skorotak,tochybanajwyższyczasprzedstawićcięmoimbraciom.
Patrzęnaniązprzerażeniem.
–Chybatrochęprzesadziłem.Niekochamcięjeszczeażtakbardzo.
Śmiejesię.
– Kochasz mnie, kochasz. Kochasz mnie od chwili, gdy pozwoliłam ci
przypadkowodotknąćmojejpiersi.
– Nie, myślę, że kocham cię od chwili, gdy zażądałaś, żebym pocałował cię z
języczkiem.
Potrząsagłową.
– Nie, kochasz mnie od chwili, gdy pozwoliłam ci się pocałować w zatłoczonej
restauracjiobokzasranejpieluchy.
–Nie.Kochamcięodchwili,gdyweszłaśdosypialniSkyzłyżeczkąwustach.
Śmiejesię.
– Tak naprawdę to kochasz mnie od chwili, gdy po raz pierwszy wyznałeś mi
miłośćroktemu.Dokładniewtymmiejscu.
Kręcęgłową.
– Kocham cię od chwili, gdy wpadłaś na mnie i powiedziałaś, że nienawidzisz
wszystkich.
Poważnieje.
–Japokochałamcięwtedy,gdypowiedziałeś,żeteżwszystkichnienawidzisz.
–Bonienawidziłem–przyznaję.–Alepotempoznałemciebie.
–Powiedziałamci,żemniemożnatylkonawidzić.
–Ajaodparłem,żeniematakiegosłowa.
Patrzy mi prosto w oczy i bierze mnie za ręce. Nasze palce się splatają.
Spoglądamynasiebietakjakwielerazyprzedtem,jednaktymrazemczujęjąkażdą
cząstką siebie. Czuję ją każdą cząstką siebie i uczucie to jest nowe i intensywne. I
uświadamiamsobie,żerazemjesteśmysobąwowielewiększymstopniuniżosobno.
–Kochamcię,DanieluWesleyu–szepczeona.
–Kochamcię,SevenMarieSixKopciuszkuJacobs.
Znówsięśmieje.
–Dzięki,żenieokazałeśsiędupkiem.
–Dzięki,żenigdyniechciałaś,żebymsięzmienił.
Pochylam się i całuję jej uśmiechniętą twarz, dziękując w duchu losowi, że
pozwoliłmijąodzyskać.
Mojegopieprzonegoanioła.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
EPILOG
–Cosięztobądzieje,Danielu?–pytaBaryłka,rzucającdługopisnastół.
Przestajębębnićpalcamiodrewnianyblat.
–Nic.
Nie zdawałem sobie sprawy, że moje zdenerwowanie jest tak oczywiste.
Zwłaszczadlatrzynastolatki.
–Cośztobąnietak–oświadcza.Odsuwanabokpracędomową,kładzieręcena
stoleipochylasiędomnie.–ZerwałeśzSix?
–Nie.–Potrząsamgłową.
–Onazerwałaztobą?
–Oczywiście,żenie.
–Maszkłopotywszkole?
Kręcę głową i sprawdzam godzinę na komórce. Za dziesięć minut muszę wyjść.
Jeszczetylkodziesięćminut.
–Zrobiłeśjejdziecko?–pytaBaryłka.
Wzdrygam się, wystraszony, i patrzę jej w oczy. Serce zaczyna mi szybciej bić.
Właściwieniemogęzaprzeczyć,boprzecież...nocóż.
–Jezu,zrobiłeśjejdziecko!Daniel!Rodzicecięchybazabiją!
Wtejchwilidokuchniwchodzimama.Baryłkajejniewidzi.Przykładadłoniedo
ust,patrzynamniezniedowierzaniemikręcigłową.
– Czy ty jesteś mądry? Mam dopiero trzynaście lat, a już wiem wszystko o
antykoncepcji.Tynajwyraźniejnie.Jezu,niewierzę,żezrobiłeśjejdziecko!
Potrząsamgłową,zbytzdenerwowany,żebyzaprzeczyć.
Mama stoi jak rażona piorunem i gapi się na mnie szeroko otwartymi oczami.
Zakrywa dłonią usta i w tej samej chwili do kuchni wchodzi tata. Baryłka odwraca
się,słyszącjegokroki.
–Cosięstało?–pytatata.–Wyglądacie,jakbyściezobaczyliducha.
Zanimmamszansęzaprzeczyćsłowom,któreprzedchwiląwypowiedziałamoja
siostra,mamaodwracasiędotatyicelujewemnieoskarżycielskopalcem.
– Zrobił jej dziecko – szepcze ze zgrozą. – Twój syn zrobił swojej dziewczynie
dziecko.
Tatawpatrujesięwmilczeniuwmamę.Wiem,żepowinienemzaprzeczyć,zanim
wszyscysięwściekną,aleprzecieżtowszystkoprawda.
NaprawdęzrobiłemSixdziecko.
Tyleżeponadroktemuiżadneznichotymniewieaniniepowinnowiedzieć.
Pewnejesttylkoto,żeSixniejestterazwciąży.Mamcodotegocałkowitąpewność.
Chodzimyzesobąodponadtrzechmiesięcy,alepewnieminąjeszczezetrzy,zanim
Sixpozwolimiwejśćdoswojegoogródka.
Nielubiętejmetafory.Jestbezsensu.
Wjechaćdotunelu?
Banalne.
Strzelićgola?
Tylkobezterminologiisportowej.
Zakisićogóra?
Fuj.Obrzydliwe.
Zapędzićświstakadonorki?
– Daniel? – odzywa się tata, przyciągając moją uwagę. Nie wygląda na
zadowolonego,aleniejestteżchybawściekły.Dziwne,biorącpoduwagę,żewłaśnie
się dowiedział, że w wieku czterdziestu pięciu lat zostanie dziadkiem. Sprawia
wrażeniezdezorientowanego.
–JakimcudemSixmożebyćwciąży?–pyta,kręcącgłową.–Pokażdejrandcez
niąznikaszwłazienceibierzeszżenującodługiprysznic.
Rany,dlaczegoonibezprzerwydotegowracają?
PatrzęnaBaryłkęikręcęgłową.
–Sixniejestwciąży–mówię.–Mojasiostrapoprostumabujnąwyobraźnię.
Wszyscyoddychajązulgą.Mamaprzykładadłońdoserca.
–DobryBoże,JezuChryste,jasnacholera!–Potymprzekleństwiepozwalasobie
najeszczejednowestchnienie.
Kiedy Baryłka uświadamia sobie, że mówię prawdę, przewraca oczami i z
powrotemprzysuwadosiebiezeszytipodręcznik.
–Nodobra,jeśliSixniejestwciąży,todlaczegojesteśtakizdenerwowany?
Notak.Dziękitejmałejrodzinnejaferzeprawiezapomniałemotym,cozarazsię
wydarzy. Gdy tylko przypominam sobie o planach na ten wieczór, wciągam powoli
powietrzeprzeznos,jakbymsiębał,żemojepłucazapomną,jaksięoddycha.
–Cosięstało,Danny?–pytatata.–Zerwałaztobą?
Chwytamsięrękamizagłowęzałamanyichwścibstwem.
–Nie–jęczę.–Niezerwałazemną.Jazniąrównieżnie.Niejestwciąży,nie
uprawiamyseksuiniemamkłopotówwszkole!–Zrywamsięzkrzesłaizaczynam
chodzićwkółko. RodziceiBaryłka obserwująmniez przerażeniem.Pewniemyślą,
że przeżywam załamanie nerwowe. W końcu przystaję, kładę dłonie na biodrach i
patrzęnanich.
–Trochęsiędenerwuję.Zarazmuszębyćuniej,bochce,żebympoznałjejbraci.
Wszystkichbraci.Itojużzachwilę.
Tatawyglądanarozbawionego.Straszniemnietowkurza.
– Ilu jest tych braci? – pyta mama kojącym głosem, zupełnie jakby zaraz
zamierzaławygłosićmotywującąpogadankę.
–Czterech.Iwszyscysąstarsiodniej.
Mamazaciskaustaikiwagłową.
–Orany–szepcze.–Maszprzechlapane.
Odwraca się i podchodzi do kuchenki. Dochodzę do wniosku, że nie mam co
liczyćnasłowaotuchyzjejstrony.
Tatapotakujezirytującymuśmieszkiemwciążprzylepionymdoust.
– Naprawdę nie znoszę Six – mówi. – Wręcz zaczynam jej nienawidzić. Jak to
możliwe,żechodziszzniątrzymiesiące,aonawciążniedopuszczaciędosiebie?
– Przestań, tato. Zabraniam ci rozprawiać o moim życiu erotycznym. I nie
pozwolęnakpinyztego,żeSixchcetrochępoczekać.
Unosiręcewprzepraszającymgeście.
–Wybacz–mówiześmiechem.–Zapominamczasami,żetwojasiostraniejest
jeszczedorosła.–KlepieBaryłkęporamieniu.–Przepraszam.Jużnigdywięcejnie
wspomnęprzytobie,żedziewczynatwojegobrataniepozwalamuzabićdrozda.
Odsuwakrzesłoisiadaprzystole.Baryłkaijajęczymy.
–Tato–mówimojasiostra.–Tąbeznadziejnąmetaforąwłaśnieobrzydziłeśmi
mojąulubionąksiążkę.Wielkiedzięki!
Tatamrugadoniejokiem,poczymodwracasiędomnie.
–Będziedobrze,Danny.Jeślitylkoniebędzieszsobą,napewnociępokochają.
Ściągamkurtkęzoparciakrzesła,wkładamjąiwychodzęzkuchni.
–Dalejjesteściebeznadziejni–mruczępodnosem,otwierającdrzwi.
***
Nie pamiętam, jak znalazłem się w jej domu. Nie pamiętam nic z tego, co
mówiłem,gdybyłemimprzedstawiany.Niepamiętam,jakdotarłemdostołu.Wiem
tylko, że przy nim siedzę, a zza niego gapi się na mnie czterech najbardziej
przerażających mężczyzn, jakich kiedykolwiek spotkałem. Miałem nadzieję, że
wszyscynapchająsobieustajedzenieminiktniebędziesięmnieczepiał.
Nicztego.
Jeden z nich właśnie zapytał mnie o to, jakie mam plany po ukończeniu szkoły,
niejestemjednakpewien,jakmanaimię.Najbardziejznichwszystkichprzypomina
Six, bo jako jedyny jest blondynem, ale jest również najpotężniejszy. W jego łapie
widelecwyglądajakwykałaczka.
Zerkam na swoją rękę i marszczę brwi. Widelec wygląda w niej jak grabie.
Odkładamgonastół,zanimzauważą,jakmalutkiemamrączki.
Six kopie mnie pod stołem, przypominając, że zadano mi pytanie. Chrząkam i
odpowiadam:
–Jeszczeniewiem.
Wporównaniuzichtubalnymigłosamipiszczęjakdziecko.Dotejchwilinigdy
niezastanawiałemsięnadswoimgłosemaninadtym,jakgosłysząinni.Nigdyteż
niezastanawiałemsięnadtym,jakwyglądamojadłoń,gdytrzymamwniejwidelec.
Ani nie myślałem o zerwaniu z Six... Nie. Niezależnie od tego, jak bardzo
przerażającysąjejbraciaijakdalecemnienieznoszą,zażadneskarbyświataznią
niezerwę.
–Zamierzaszwogóleiśćdocollege’u?–pytaEvan.
Jegoimięakuratkojarzę.Jestnajmłodszymzbraci.Jakojedynyuśmiechnąłsiędo
mnie,kiedysięprzedstawiał.Todlategogozapamiętałem.Jeślitrzejpozostalirzucą
sięnamnie,wykrzyczęjegoimięibyćmożestaniewmojejobronie.
– Zamierzam – potwierdzam, kiwając głową. Wreszcie pytanie, na które mogę
odpowiedzieć.–Wybrałemtensam,doktóregoidzieSix.
–Ajeślipoliceumniebędzieciejużzesobąchodzić?–pytatenwielki.
–Zamknijsię,Aaron–uciszagoSix,przewracającoczami.Ściskamojąnogępod
stołem.–Przestańgoprowokować.
Aaronnieodrywaodemniewzroku.
– Twoim zdaniem go prowokuję? – pyta chłodno. – Wydawało mi się, że
prowadzimymiłąpogawędkę.
Przełykamgłośnoślinęipotrząsamgłową.
– Nie ma sprawy – mówię. – Rozumiem to. Sam mam dwie siostry. Co prawda
jednaznichjeststarszaodemnie,aleitakdajęwyciskdupkom,którychsprowadza
do domu. Z Baryłką będzie podobnie. Pierwszy chłopak, jakiego przyprowadzi do
domu,będziemiałprzechlapane.Jużgonienawidzę,choćonpewnieniezdajesobie
jeszczesprawyzjejistnienia.
Brat siedzący naprzeciwko mnie uśmiecha się lekko. Może mi się tylko tak
wydaje,alechybajużtakniemarszczybrwi.
– Baryłka? – powtarza Aaron. – Six wspominała, że wszystkim nadajesz jakieś
pseudonimy.Czytakwłaśnienazywaszswojąmłodsząsiostrę?
Kiwamgłową.
–AjaknazywaszSix?–dopytujesiębratsiedzącynaprzeciwkomnie.Zdajesię,
żemanaimięMichael.No,chybażetaknaimięmaten,którysiedzinakońcustołu.
TennaprzeciwkobyłbywtedyZacharym.
Sixznowukopiemniepodstołemiuświadamiamsobie,żenieodpowiedziałem.
–Kopciuszek–zdradzam.
Wszyscyczterejgapią sięnamnie, czekającnawyjaśnienia. Wolałbymtegonie
robić.Nibyjakmamimpowiedzieć,żenazwałemichmłodsząsiostręKopciuszkiem
dlatego,żeuprawialiśmydzikisekswschowkunaszczotki?
–Dlaczegotakjąnazwałeś?–pytaAaron,poczymodwracasiędobratanakońcu
stołuidodaje:–Zach,nienazwałeśtakprzypadkiemswojegożółwia?
Zach.AwięcnajcichszyznichmanaimięZach.
Potrząsagłową.
–Ariel–prostuje.–Nazwałemgotaknacześćmałejsyrenki.
CzylitennaprzeciwkomnietoMichael.
–Nieodpowiedziałeśnapytanie.DlaczegonazwałeśjąKopciuszkiem?
Six śmieje się pod nosem. Wiem, że wydaje się jej to niesamowicie śmieszne,
chociażjawolałbymsięudławićkościąindyka,niżodpowiedziećnatopytanie.
– Nazwałem ją Kopciuszkiem dlatego, że kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy,
pomyślałem sobie, że jest tak piękna, że nie może być prawdziwa. Takie piękne
dziewczynywystępujątylkowbaśniachifantazjach.
Jestem dumny z tej odpowiedzi. Nie miałem pojęcia, że postawiony pod murem
wymyślęcośtakbłyskotliwego.
Najcichszyzbraci,Zach,prostujesięnakrześle.
–Chceszpowiedzieć,żefantazjujeszonaszejsiostrzyczce?
Okurde...
– Jezu, Zach! – krzyczy Six. – Przestań! Wszyscy natychmiast przestańcie!
Ośmieszaciesiętylkotymprzesłuchaniem.
Wszyscyczterejwybuchają śmiechem.Evanmruga domniei braciawracajądo
jedzenia.
Wciążniemamodwagiunieśćwidelcadoust.
– Tak się tylko z tobą drażnimy – wyjaśnia Zach ze śmiechem. – Nigdy nie
mieliśmy okazji tego robić, bo jesteś pierwszym chłopakiem, jakiego przedstawiła
namSix.
Spoglądam na swoją dziewczynę. Nie wiedziałem o tym, ale chyba mi się to
podoba.
– Naprawdę? – pytam ją. – Nigdy jeszcze nie przedstawiłaś swoim braciom
żadnegochłopaka?
Sixuśmiechasięikręcigłową.
– Niby dlaczego miałabym któregoś im przedstawiać? – pyta. – Żaden na to nie
zasługiwał.
Przyciągamjądosiebieicałujęlekkowusta.
–Cholera,kochamcię–mówię,apotemodważamsięwkońcuunieśćwidelec.I
cosięokazuje?Niewyglądajużwcalejakgrabie,wyglądajaknormalnywidelec.
Nabijamnaniegowielkikawałmięsaiwkładamgodoust.
Wszyscyczterejbraciawmilczeniupatrząnamnie.Iwszyscysięuśmiechają.
***
PadamzwestchnieniemnałóżkoSky,lądującobokHoldera,którysiedziopartyo
zagłówek.
–Jakwidzę,przetrwałeśspotkaniezbraćmi–mówi,patrzącnamnie.
–Ledwo,ledwo–odpowiadam.–Alechybawkońcuudałomisięichdosiebie
przekonać.
–Wjakisposób?–pytaSky.SiedziobokHoldera,bawiącsiętelefonem.
–Ponadawałemwszystkimksywki.Bardzoichtorozbawiło.
Holderwybuchaśmiechem.
–Całyty.
–AgdzieSix?–pytaSky.
–Niechciałojejsiętutajprzychodzić.–Podnoszęsięzłóżka.–Wpadłemtylko
nachwilę,żebydaćznać,żejakośtoprzeżyłem.Aterazwracamdoniej.
Mamjużruszyćdookna,kiedywidzę,żeSkymarszczybrwi.Niepodobamisię
to, bo ona nigdy nie ma ponurej miny. Jest jedną z najpogodniejszych osób, jakie
znam.
W sumie nie podoba mi się również to, że Six nie chciała tu przyjść. Dziwne,
poprzedniejnocyteżniemiałanatoochoty.
Czyżbysiępokłóciły?
–Cosiędzieje,Cycatko?–pytam.
Patrzymiwoczyizmuszasiędouśmiechu.
–Nic.
Podchodzędołóżka.
–Niewciskajmitukitu–mówię.–Kiedyostatnirazgadałaśzmojądziewczyną?
Zerka na wyświetlacz telefonu, po czym wzrusza ramionami. Holder również
widzi,żecośjestnietak.
–Hej–mówi,obejmującjąramieniem.–Cosiędzieje,kotku?
Przyciąga ją do siebie i całuje w skroń. Po policzku dziewczyny spływa łza.
Szybkounosirękę,żebyotrzećłzę,aleHolderitakjązauważa.Prostujesięiodwraca
doniej.Wtymsamymczasiesiadamnałóżku.
–Cosiędzieje,Sky?–powtarza,zmuszającjądopopatrzeniananiego.
Dziewczynapotrząsagłową.
–Nictakiego–odpowiada.–Pewniepoprostujestprzemęczona.
–Ktojestprzemęczony?–pytam.–Six?
Potakuje.
Dziwię się, ponieważ nic nie wskazuje na to, żeby Six była przemęczona.
Wyglądadzisiajkwitnąco.
–Unikamnie.Niebyłojejtutajodtrzechdni–wyjaśniaSky.–Nieesemesujeani
nieoddzwania.Chybasięnamnieobraziła,tylkoniemampojęciaoco.
Zrywamsięnarównenogi.
–Trzebatonatychmiastwyjaśnić–oznajmiam,niewiedziećczemuwystraszony.
–Niemożebyćnaciebieobrażona.Niepozwolę,żebyściesięnasiebiepogniewały.
Zaczynamkrążyćpopokoju.Holderpatrzynamnie,mrużącoczy.
–Daniel,uspokójsię.Todziewczyny.Dziewczynysięczasamikłócą.
Potrząsamgłową,niemogącsięztymzgodzić.
–NieSkyiSix.Oneniesątakiejakinne,Holder.Dobrzeotymwiesz.Onesię
nie kłócą. Nie mogą się na siebie obrazić. Zamierzają iść razem do college’u i
zamieszkać w jednym pokoju. – Przerywam i patrzę na niego. – Jesteśmy jedną
drużyną, stary. Ja, Six, ty i Sky. Ja i ty. Six i Sky. Nie mogą się poprztykać. Nie
pozwolęnato.
Ruszamwkierunkuokna.Skybłaga,żebymtegonierobił,alejestjużzapóźno.
WchodzęprzezoknodosypialniSix.Sercebijemijakszalone.Niemamowy,żebym
odpuścił.
Sixleżynałóżku,gapiącsięwsufit.Nawetniepatrzywmojąstronę.
–Cosiędzieje?–pytam.
–Nic–odpowiada.
Gównoprawda.
Klękamnałóżku,poczymprzysuwamsiędoniej,ażwreszciemamjąpodsobąi
patrzęjejwoczy.
–Gównoprawda–mówię.
Odwraca głowę, więc chwytam ją palcami za podbródek, zmuszając do tego, by
namniepopatrzyła.
–DlaczegojesteśobrażonanaSky?
Kręcigłową.
– Wcale nie jestem na nią obrażona – odpowiada z miną winowajczyni. Ulżyło
mi,aleniedokońca.
Wygląda na zmartwioną. Wręcz wystraszoną. Czuję się jak palant, że tego
wcześniejniezauważyłem,alepodczaskolacjibyłaniezwyklemilcząca.
Wczorajwieczoremzresztąrównież.
Cholera.Możetonamniesięgniewa.
–Przepraszam–mówię.Patrzynamniezezdziwieniem.
–Zaco?
Wzruszamramionami.
– Nie wiem. Za to, co zrobiłem. Czasami robię albo mówię coś naprawdę
głupiego i nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że ranię przy tym czyjeś uczucia.
Więcjeślitozmojegopowodu,toprzepraszam.–Całujęją.–Bardzoprzepraszam.
Odpychamnieodsiebieisiada.
–Niezrobiłeśniczłego,Danielu.Jesteścudowny.
Podobamisiętaodpowiedź,jednaknietłumaczytojejzłegohumoru.
– Po prostu... – Cichnie nagle i spuszcza wzrok. – Jeśli ci coś powiem...
przyrzekasz,żeniepowtórzysztegoHolderowi?
Bez wahania kiwam głową. Choć Holder jest moim najlepszym kumplem, za
choleręniezawiodęzaufaniaSix.
–Przyrzekam.
Patrzymiprostowoczy,ajejspojrzeniemówi,żetonaprawdęcośpoważnego.
Niecierpiętegospojrzenia.Zrywasięzłóżkaipodchodzidobiurka.Bierzelaptopi
wracaznimdomnie.
–Cościpokażę.
Unosiklapęlaptopaimaksymalizujeokno.
–Tylkoproszę,nieporuszajwięcejtegotematu.
Przyciągamlaptopdosiebieizaczynamczytać.
Toartykułozaginionymdziecku.Potrząsamgłową,ponieważniematodlamnie
najmniejszego sensu. Zwłaszcza gdy się zestawi ten artykuł ze zdjęciem małej
dziewczynkipodobnejdoSky.
–Coto?–pytam.
Wyjmujemilaptopzrąk.
– Nie jestem pewna – odpowiada. – Kiedy wyjeżdżałam do Włoch, zostawiłam
laptop tutaj. Kilka dni temu zauważyłam adres tej strony w historii sprzed kilku
miesięcy.Niewiem,corobić–mówi,patrzącnaekran.–Toona.Sky.Zapytałabym
jąoto,alechybagdybyotymwiedziała,samabymipowiedziała.
Wciąż usiłuję przyswoić sobie to, co przed chwilą widziałem, i połączyć to ze
słowamiSix.
– A jeśli to Karen korzystała z tego komputera? – ciągnie dziewczyna. – Albo
Holder?Alboktośzupełnieinny?Niemamżadnejpewności,żetobyłaSky.Bojęsię,
żejeślipowiemjejotym,dowiesięoczymś,czegoniepowinnawiedzieć.
Niewahamsięanichwili.Chwytamlaptopiwstaję.
– Nie możesz tego zatrzymać dla siebie. Jeśli jej tego zaraz nie pokażesz,
zniszczyszwasząprzyjaźń,bojużzawszebędzieszmiałapoczuciewiny.–Bioręjąza
rękę.–Chodź.Miejmytojużzasobą.
Patrzy na mnie wystraszona, ale nie zmieniam zdania. Nie może czegoś takiego
trzymać w tajemnicy. Jeśli ta dziewczynka to naprawdę Sky, jej przyjaciółka ma
prawootymwiedzieć.
Przed podejściem do okna ściskam Six ze wszystkich sił. Całuję ją w czubek
głowyipocieszam:
–Możetojednaknieona.Możetoprzypadek.
***
Stoimy przed łóżkiem Sky. Holder trzyma laptop, a Sky zakrywa dłonią usta.
Obojegapiąsięwekran.
Obojemilczą.
–Przepraszam–mówiSix.–Niewiem,kimjesttadziewczynka...alemusiałam
ciotympowiedzieć.
SkywkońcuodrywawzrokodekranukomputeraispoglądanaHoldera.Chłopak
patrzynaniąiwzdycha,poczymzamykalaptop.
Ich reakcja mnie zaskakuje. Spodziewałem się raczej płaczu i krzyku. I może
jeszczerzucaniaprzedmiotami.
HolderoddajelaptopSix.
–Niemusimytegooglądać–mówi.–Skytozna.
Sixwciągagwałtowniepowietrze.Ściskamjejrękę.Skywstaje,podchodzidonas
ikładzieręcenaramionachSix.
– Powinnam była ci powiedzieć – mówi, patrząc na nią. – Jednak gdyby to się
wydało...niejamiałabymkłopoty,aleKaren.Tylkodlategomilczałam.
Six wpatruje się w nią szeroko otwartymi oczami. Wyraźnie usiłuje to wszystko
zrozumieć.
–WięctoKarencięporwała?–szepcze,odsuwającsięodSky.
Skypotakuje.
–Wszystko,coprzeczytałaśomoimdzieciństwie,toprawda.–PatrzynaHoldera,
jakbychciałazapytać,czymożekontynuować.Kiwagłową,apotemprzenosiwzrok
na mnie. Poznaję to spojrzenie. Oznacza ono, że wszystko, co tu usłyszę, muszę
zachowaćdlasiebie.
– Karen zrobiła to, bo mój ojciec był potworem – wyjaśnia Sky. W jej oczach
pojawiająsięłzy.Holderstajezaniąijąobejmuje,poczymcałujewczubekgłowyi
przytuladoswojejpiersi.–Holderopowiedziałmiotymwszystkim,kiedybyłaśwe
Włoszech.
Patrzęnaprzyjaciela.
–Atyskądwiedziałeś?
Milczy przez dłuższą chwilę. Wygląda tak, jakby żałował, że mi nic nie
powiedział.Niemamdoniegopretensji.Towkońcuniemojasprawa.
– Rozpoznałem ją. Ja i Les... byliśmy jej sąsiadami, zanim się tu
przeprowadziliśmy.Przyjaźniliśmysię.Byłemtam,kiedytosięstało.
Zaczynamy z Six krążyć po pokoju. To dla nas za dużo. Żałuję, że się tego
dowiedziałem. Czuję zbyt wielką odpowiedzialność. Nie podoba mi się też, że oni
wiedzą, że ja o tym wiem. Wolałbym, żeby sytuacja wyglądała tak jak wczoraj.
Wszystko było proste, zanim się o tym dowiedziałem. Muszę o tym jak najszybciej
zapomnieć.SkyiHolderniepowinninampowierzaćtakpoważnychsekretów.
– Zrobiłem Six dziecko! – wypalam i momentalnie czuję ulgę, że też zdradzam
jakąś tajemnicę. – Rok temu. To ona jest dziewczyną ze schowka – wyjaśniam
Holderowi. Kiedyś mu o niej opowiadałem, więc na pewno wie, o kim mówię. –
Uprawialiśmyseks,niewiedzącnawet,jakwyglądamy.Zaszławciążę,aleodkryłato
dopiero we Włoszech. Nie wiedziała, kim jestem, i była przerażona, więc oddała
naszego syna do adopcji i... – Przerywam, po czym kładę ręce na biodrach i
wzdycham.–Mieliśmydziecko.
Wszyscy gapią się na mnie. Six patrzy na mnie tak, jakby już nie uważała mnie
wcalezatakiegocudownego.
–Kurde,Daniel...–szepcze.–Cotywyprawiasz?
Jestnamniewściekła.Mapretensje,żewłaśniezdradziłemnajwiększysekretjej
życia.
Podchodzędoniejikładęręcenajejramionach.
–Musiałemtopowiedzieć,żebybyłremis.Myznamyichwielkisekretioniteraz
znająnaszwielkisekret.Gdybygoniepoznali,niebyłobyrównowagi,zaczęłobybyć
dziwnie.
Niewiem,czytomadlaniejsens.
–Six...–szepczeSky.–Czytoprawda?
Six odsuwa się ode mnie i wbija wzrok w podłogę. W końcu ze wstydem kiwa
głową.
–Dlaczegominiepowiedziałaś?
SpoglądanaSky.
–Adlaczegotyniepowiedziałaśmi,żeniejesteśSky?
Skykiwagłową,rozumiejąc,żeniemaprawaosądzaćprzyjaciółki,podobniejak
przyjaciółka nie powinna osądzać jej. Mamy więc remis. Stoimy w milczeniu,
przetwarzającwmyślachwszystko,czegosiędowiedzieliśmy.
–Przysięgnijmy,żenicztego,cotuusłyszeliśmy,nigdyniewyjdziepozanasze
grono–mówię,poczymplujęnadłońiwyciągamjądonich.
– Nie mam zamiaru wymieniać się z tobą śliną – oświadcza Sky z wyrazem
obrzydzenianatwarzy.
–Anija–wtórujejejSix,marszczącnos.
Patrzęnaniązezdziwieniem.
– To tylko ślina – mówię. – Nie masz problemu z tym, że wymieniamy się nią,
kiedysięcałujemy,anaglecisięniepodoba,żedotknieszjejręką?
Krzywisięzewstrętem.
–Tocoinnego.
Holderrobikrokdoprzoduiunosimałypalec.
–Serio,Holder?–mówięześmiechem.–Chcesz,żebyśmyprzysięgalinamały
palec?
Piorunujemniewzrokiem.
–Chciałbym,żebyśraznazawszewbiłsobiedołba,żeniemaniczegozłegow
trzymaniusięzamałepalce.Aterazwytrzyjrękęizłapmniezapalec.
Niemieścimisięwgłowie,żezachwilębędęprzysięgałnapalec.Czymymamy
popięćlat?
Wycieramdłońodżinsy,poczymwszyscypodchodzimydoniego.Dotykamysię
małymipalcamiipatrzymysobiewoczy.Żadneznasnicniemówi,ponieważniema
takiej potrzeby. Wszyscy wiemy, że niezależnie od tego, co się stanie, nie piśniemy
nigdyanisłowaotym,czegodowiedzieliśmysiętegowieczoru.
Po wszystkim cofamy się i patrzymy na siebie w milczeniu. Po kilku minutach
niezręcznejciszyodwracamsiędoSix.
–Chceszpojechaćdoparku?
Kiwagłowąioddychazulgą.
–Pewnie.
DziękiBogu.
–Dalejjesteśmyumówieninajutronakolacjęumnie?–pytamSkyiHoldera.
Holderpotakuje.
– Jasne. Pod warunkiem, że zabronisz swojemu tacie wygłaszania żenujących
tekstów.
Czytenchłopaknigdyniczegosięnienauczy?
–Przecieżtomójtata,Holder.Jeślimutopowiem,potraktujetojakwyzwanie.
Wybuchaśmiechem.ChwytamjegoiSkywobjęcia,apotemprzyciągamdonas
Six.
–Przyjacielenazawsze–mówię.–Kochamwaswszystkich.
Jęcząiwyrywająsięzmojegouścisku.
–Idźsięlepiejzabawićzeswojądziewczyną–radzimiHolder.
MrugamdoSixipopychamjąwkierunkuokna.
Wiem,żetoniewydarzysięjeszczetegowieczoru,aleciekawimnieniezmiernie,
kiedywreszciepozwolimiodkorkowaćswojegoszampana.
Nie.Towogóleniekojarzysięzseksem.
Wejśćnaszczyt?
Beznadziejne.
Włożyćkluczdozamka?
Danielu,ogarnijsię.
Kochaćsięznią?
Tak,właśnieto.Nareszcie.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==
Tytułoryginału:FindingCinderella
Copyright©2013byColleenHoover.
FirstpublishedbyAtriaBooksinpaperbackedition,2014
Copyright©forthetranslationbyPiotrGrzegorzewski
Opiekaredakcyjna:AnnaMałocha
Adiustacja:AnnaKopeć-Śledzikowska/WydawnictwoJAK
Korekta:MariaArmata/WydawnictwoJAK
Projektokładki:ElizaLuty
Fotografianaokładce:©Stockbyte/GettyImages
ISBN978-83-7515-799-4
Zamówienia:DziałHandlowy,ul.Smolki5/302,30-513Kraków,tel.
ZapraszamydoksięgarniinternetowejWydawnictwaZnak,wktórejmożnakupić
książkiWydawnictwaOtwartego:
PlikopracowałiprzygotowałWoblink
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkx+RnRHZwByE2kQfh9vAHIXdQZtDEwjU30NYQ==