L J Smith Dark Visions Strange Power (s1 36) by LizziElizabetH

background image

background image

L.J. Smith

Dark Visions

Strange Power

Tłumaczenie:

_|éé|XÄ|étuxà[

(s1-36)

background image

Nie zapraszaj lokalnej czarownicy na przyjęcie. Nie ważne jak wspaniała
ona jest.

To główny problem. Nie chcę, myślała Kaitlyn. Nie potrzebuję nikogo.

Siedziała w klasie historycznej, słyszała, że Marcy Huang i Pam Sasseen
planują zrobić imprezę w ten weekend. Nie mogłaby pomóc, ale słyszała je:
Pan Flynn, jego łagodny, przepraszający głos nie był konkurencją dla ich
ekscytujących szeptów.

Kait słuchała, ale udawała, że nie słucha i wściekle życzyła aby mogła stąd
odejść. Nie mogła więc bazgrała po niebieskich liniach jej zeszytu do
historii.

Była pełna sprzecznych uczuć. Nienawidziła Pam i Marcy i chciała, żeby
umarły, lub w ostateczności, żeby miały jakiś krwawy wypadek, żeby
zostały całkowicie połamane, pokonane i ponure. W tym samym czasie,
gdzieś w głębi niej była okropna tęsknota. Jeśli one tylko ją wpuszczą, to nie
będzie to samo, jeśli ona będzie nalegać na byt najpopularniejszej,
najbardziej lubianej dziewczyny w szkole. Osiadłaby w miejscu, w grupie aż
pewnie by ją posiadła.

One mogą mącić im w głowach i mówić- „Oh, ta Kaitlyn, ona jest dziwna, ale
co my bez niej zrobimy?”. I tak będzie dobrze jak długo będzie częścią.

Ale to nie może się zdarzyć. Marcy nigdy nie pomyślała, żeby zaprosić
Kaitlyn na swoje przyjęcie, ponieważ nigdy wcześniej tego nie zrobiła.

Nie jedna kiedyś zaprosiła czarownicę, nie jedna myślała, że Kaitlyn to
piękna, straszna dziewczyna z dziwnymi oczami. Nie chciała iść.

I nie chcę, myślała Kaitlyn, jej refleksja przyjścia do kręgu. To mój ostatni
rok. Został jeden semestr. Później wyjdę z liceum i będę miała nadzieję, że
nie zobaczę tego miejsca znowu. Ale to oczywiście inny problem. W małym
mieście ulica stanowiła granicę, żeby ich zobaczyć, ich i ich rodziców,
każdego dnia w następnych latach. Tego roku jak i w późniejszym…

background image

Stamtąd nie ma ucieczki. Jeśli może iść z dala od college’u to będzie inne.
Ale jak będzie miała korzyści z jej sztuki, stypendium…

W każdym razie tu był jej ojciec.

On jej potrzebuje- nie pieniędzy. On potrzebuje jej. To gorszy college lub
nic.

Lata wydłużają się przed Kaitlyn, ponure jak Ohio zimą, na zewnątrz, za
oknem, wypełniają nieskończonym zimnem. Bezustanne siedzenie i
słuchanie planów przyjęć dziewczyn, tego że nie jest zaproszona.
Bezustanne wykluczenie. Bezustanny ból, pragnienie bycia czarownicą,
żeby rzucić najbardziej ohydną, bolesną, osłabiającą klątwę na nich
wszystkich.

Cały czas, gdy rozmyślała, bazgroliła. Albo raczej jej ręka coś bazgroliła-
jej mózg nie wydawał się być zaangażowany w tym wszystkim. Teraz
patrzyła na to co narysowała. Pajęczynę.

Ale co dziwniejsze, pod siecią, tak blisko jakby prawie jej dotykało. Para
oczu. Szerokie, okrągłe, rzęsiste. Oczy Bambi. Oczy dziecka.

Gdy Kaitlyn wpatrywała się w obraz, nagle poczuła zawroty głowy, jakby
spadała. Jakby obraz był otworzony, jakby wpuszczał ją do środka. To było
okropne uczucie- i znajome. To zdarza się zawsze, gdy rysuje jeden z tych
obrazów, kiedy przywołują w niej czarownicę.

To stawało się prawdą.

Wyrywała się z powrotem z szarpnięciem. To było chore, niepokojące
uczucie wewnątrz niej.

Oh, proszę, nie, myślała. Nie dzisiaj i nie tutaj, nie w szkole. To jest właśnie
bazgranie, nic nie znaczy.

Proszę niech to będzie tylko bazgranie.

Ale już czuła jak jej ciało się napina, nie zwracając uwagi na jej umysł.
Lodowate zimno, żeby spotkać to co nadchodzi.

background image

Dziecko. Narysowała oczy dziecka, więc jakieś dziecko jest w
niebezpieczeństwie.

Ale jakie dziecko? Wpatrywała się w przestrzeń pod oczami, Kait
wyczuwała przyciąganie, jak gdyby szarpnięcie w jej ręce. Jej dłoń rysowała
kształty, jakich potrzebowała.

Mała połowa okręgu z mniejszymi wygięciami w krawędziach. Zadarty
nos. Duże koło. Usta, otwarte w obawie lub zaskoczenia, albo… bólu. Duży
łuk wskazujący na zaokrąglony podbródek.

Seria długich, kręconych włosów- i potem impuls. Konieczność w ręce Kait,
żeby się cofnąć.

Zrobiła wdech.

To było wszystko. Dziecko na rysunku musiało być dziewczyną z długimi
włosami. Falistymi włosami. Śliczna mała dziewczynka z kręconymi
włosami i sieć pająka na szczycie jej twarzy.

Coś nadchodziło, żeby się zdarzyć, obejmując dziecko i sieć. Ale gdzie- i
co to za dziecko? I kiedy? Dzisiaj? W przyszłym tygodniu? W przyszłym
roku?

To nie było wystarczające.

Nigdy nie było. To najstraszniejsza część okropnego talentu Kaitlyn. Jej
rysunki zawsze były dokładne- one zawsze, zawsze okazywały się prawdą.
Zawsze kończyła widzieć w prawdziwym życiu to, co narysowała na
papierze.

Ale nie teraz.

Co teraz mogła zrobić? Biegać po mieście z megafonem i mówić wszystkim
dzieciom, żeby strzegły się pająków? Iść do szkoły podstawowej i szukać
dziewczyn z falistymi włosami?

Nawet jeśli spróbuje im powiedzieć, uciekną przed nią. Nawet jeśli na
dowód przyniesie rysunek. Tak samo jak będzie ich straszyć tym, co może
się stać zamiast po prostu im powiedzieć.

background image

Linie obrazu są krzywe. Kaitlyn przymrużyła oczy, żeby je wyprostować.
Jedyną dobrą rzeczą było to, że Kaitlyn nie płacze. Nigdy nie płakała.

Nigdy. Nie odkąd jej matka umarła kiedy Kait miała osiem lat. Od tego czasu
Kait nauczyła się jak odganiać łzy.

Na przedzie sali było zamieszanie. Głos pana Flynn’ a zazwyczaj miękki i
melodyjny, żeby uczniowie mogli spokojnie spać, teraz zmienił się.

Chris Barnable, chłopak, który szósty raz pracował jako doradca biura,
przyniósł kawałek różowego papieru. Kawałek papieru.

Kaitlyn patrzyła jak pan Flynn bierze go, czyta, a następnie łagodnie patrzy
na klasę. Marszczy nos, poprawia okulary.

- Kaitlyn, do dyrektorki.

Kaitlyn już sięgała po książki. Trzymała je z tyłu, bardzo prosto głowa
wysoko. Tak samo przechodziła między rzędami, żeby wziąć kartkę:

„Kaitlyn Fairchild, do gabinetu dyrektorki- w tej chwili”.

Przeczytała.

- Znowu sprawiasz kłopoty?- zapytał głos z pierwszego rzędu.

Kaitlyn nie mogła powiedzieć kto, to był, a nie chciała się odwracać, żeby
zobaczyć. Wyszła przez drzwi z Chris’ em.

Znowu kłopoty, tak, myślała, gdy schodziła po schodach do głównego biura.
Czego chcą od niej tym razem? To pretekst.

Kaitlyn często spóźniała się do szkoły. Kiedy było jej źle szła w dół Piqua
Road, gdzie były farmy do narysowania. Nikt jej tam nie przeszkadzał.

- Przepraszam cię za kłopot.- powiedział Chris kiedy byli niedaleko biura.-
Myślę… Przepraszam cię jeśli masz kłopoty.

Kaitlyn spojrzała na niego ostro. Był porządku- typowy facet- lśniące włosy,
łagodne oczy… trochę jak marynarz albo rozpieszczony spaniel, jakiego
miała lata temu.

background image

Chłopcy- chłopcy nie byli dobrzy. Kait dokładnie wiedziała, dlaczego są
dla niej mili. Odziedziczyła po matce kremową irlandzką skórę i płomienne
włosy. Odziedziczyła szczupłą, zgrabną sylwetkę.

Ale oczy były jej własnością i właśnie teraz użyła ich. Zwróciła lodowate
spojrzenie na Chrisa, patrzyła na niego przez całą drogę. Zwykle tego
unikała. Patrzyła mu prosto w twarz.

Była biała.

To była typowa reakcja ludzi wokoło, kiedy patrzyli Kaitlyn w oczy. Nikt
inne nie miał takich oczu jak ona.

Były błękitne na zewnątrz każdej tęczówki, ale w środku były ciemniejsze
pierścienie.

Jej ojciec mówił, że została naznaczona przez wróżki.

Ale inni ludzie mówili inne rzeczy. Kaitlyn słyszała szepty: „Ona ma dziwne
oczy, złe oczy”.

Oczy.

Czasami, jak teraz, Kaitlyn używa ich jako broni: Gapiła się na Chris’ a
Barnable do czasu drgawki. Właściwie cofnięcia się. Wtedy spuściła głowę i
weszła do biura.

To dało jej tylko chwilowe, niesmaczne uczucie triumfu. Pozbycie się go
było nie lada osiągnięciem. Ale Kaitlyn była zbyt przestraszona i
przygnębiona, żeby o to zadbać.

Sekretarka gestem ręki kazała jej wejść do biura dyrektorki, a Kaitlyn
przygotowała się na to. Otworzyła drzwi.

Pani McCasslan, dyrektorka nie była tam sama. Siedziała przy ciemnym
biurku z młodą kobietą o krótkich blond włosach.

- Gratuluję.- powiedziała blond włosa kobieta. Wstała szybko z krzesła,
pełnym gracji ruchem.

Kaitlyn stała nieruchomo. Nie wiedziała co o tym myśleć, ale miała
przeczucie.

background image

To jest to, na co czekała.

Nie wiedziała, że na coś czekała.

Oczywiście, że na coś czekała. I to jest to.

Następne kilka minut może zmienić jej życie.

- Jestem Joyce.- przedstawiła się blondyna.- Joyce Piper. Nie pamiętasz
mnie?

Kobieta wydawała się znajoma. Jej blond włosy gładko przylegały jej do
głowy, jak mokrym fokom futro. I jej oczy. Były zaskakująco
akwamarynowe. Miała na sobie szykowny różany garnitur, ale poruszała się
jak nauczyciel aerobiku.

Fala wspomnień zalała Kaitlyn.

- Emisja wzroku!

- Właśnie!- Joyce skinęła głową i energetycznie zapytała- Jak wiele z tego
pamiętasz?

Zdumiona Kaitlyn popatrzyła na panią McCasslan. Dyrektorka, mała
kobieta, trochę pulchna, ale bardzo ładna, siedziała z rękami złożonymi na
biurku. Wydawała się pogodna, ale jej oczy się iskrzyły.

Wszystko w porządku, nie mam kłopotów, myślała Kait. Ale o co chodzi?

- Nie bój się, Kaitlyn.- powiedziała dyrektorka- Siadaj.

Kait usiadła.

- Nie gryzę.- dodała Joyce siadając, chociaż akwamarynowe oczy trzymała
cały czas na twarzy Kaitlyn.- Co pamiętasz?

- To był tylko test.- powiedziała powoli Kaitlyn- Myślałam, że to nowy
program.

Każdy przeprowadzał nowe programy w Ohio. Ohio było więc
przedstawicielem narodu.

Joyce odrobinę się uśmiechnęła:

background image

- To był nowy program, ale nie mieliśmy emisji wzroku, dokładnie.
Pamiętasz test, gdzie miałaś napisać litery, które zobaczyłaś?

- Oh, tak.- to nie było łatwe do zapamiętania, ponieważ wszystko co
zdarzyło się podczas testu było niewyraźne.

Było to wczesnej jesieni, na początku października, myślała Kait. Joyce
przyszła do Sali badań i mówiła o ćwiczeniu. Tak wyraźnie wystarczyło,
myślała Kaitlyn. Pamiętała ich propozycję współpracy.

Wtedy Joyce kierowała nimi przez kilka ćwiczeń relaksacyjnych- wtedy Kait
była tak zrelaksowana, że wszystko było mgliste.

- Dałaś wszystkim ołówek i kawałek papieru.- powiedziała niepewnie do
Joyce.- I wtedy wyświetliłaś litery na ekranie. Były one coraz mniejsze i
mniejsze. Mogłam je ledwie odczytać.- powiedziała.- Byłam słaba.

- To właśnie hipnoza cię trochę powstrzymywała.- powiedziała Joyce
opierając się.- Co jeszcze?

- Trzymałam napisane litery.

- Tak.- powiedziała Joyce. Lekceważący szeroki uśmiech błysnął na jej
opalonej twarzy.- Zrobiłaś to naprawdę.

W następnym momencie Kaitlyn powiedziała:

- Więc mam dobry wzrok?

- Nie wiem.- nadal uśmiechnięta Joyce wyprostowała się.- Chcesz wiedzieć
jak naprawdę wyglądał ten test, Kaitlyn? Litery były coraz mniejsze i
mniejsze. W końcu nie było tam ich wszystkich.

- Nie było tam?

- Nie, ostatniej dwudziestej ramki. Były to właśnie kropki, całkowicie bez
wyrazu. Mogłaś mieć wzrok jastrzębia i nic poza tym.

Zimny dreszcz przebiegł przez kręgosłup Kaitlyn

- Widziałam litery.- nalegała.

- Wiem, że to zrobiłaś. Ale nie oczami.

background image

W pokoju zapanowała perfekcyjna cisza.

Serce Kaitlyn boleśnie łomotało w piersi.

- Mieliśmy pewną osobę w pomieszczeniu, obok drzwi- powiedziała Joyce-
Absolwent z wielkim skupieniem patrzył na diagram z literami. Tak właśnie
widziałaś litery, Kaitlyn. Widziałaś je jego oczami. Chciałaś zobaczyć litery
na diagramie, twój umysł był otwarty, a ty widziałaś to, co on widział.

Kaitlyn powiedziała słabo:

- Nie zrobiłam tak.- Oh, Boże, proszę… Wszystko czego potrzebowała było
inną mocą, inną klątwą.

- Zrobiłaś to wszystko.- powiedziała Joyce- To się nazywa Odległy Widok.
Świadomość zdarzenia poza zasięgiem twoich zwyczajnych zmysłów. Twoje
rysunki są odległymi widokami zdarzeń. Jednak czasami te wydarzenia nie
mają happy endu.

- Co wiesz o moich rysunkach?- wtrąciła pośpiesznie Kait. To nie było fair.
Ta obca kobieta przyszła, grała z nią, testowała, oszukiwała, a teraz mówiła
o jej prywatnych rzeczach- rysunkach. Jej bardzo prywatnych rysunkach.

- Mówię co wiem.- powiedziała Joyce. Jej głos był miękki, rytmiczny, a ona
w skupieniu przyglądała się Kaitlyn swoimi akwamarynowymi oczami.-
Mały chłopiec z twojego sąsiedztwa zniknął.

- Danny Lindenmayer.- rzuciła szybko dyrektorka.

- Danny Lindenmayer zniknął.- powtórzyła Joyce bez patrzenia na Kait.-
Policja chodziła od drzwi do drzwi szukając go. Rysowałaś, kiedy
rozmawiali z twoim ojcem. Słyszałaś wszystko o zaginionym chłopcu. Kiedy
skończyłaś rysunek, był to obraz, którego nie rozumiałaś. Były na nim
drzewa, most… i coś jeszcze.

Kaitlyn pokiwała głową. Uczucia miała dziwne. Pamięć ją oszałamiała. Jej
pierwszy obraz. Tak mroczny i dziwny i własny lęk… Wiedziała, że to
bardzo źle, że jej ręka sama rysowała. Ale nie wiedziała dlaczego.

- Następnego dnia w telewizji zobaczyłaś miejsce, gdzie znaleźli ciało
małego chłopca.- powiedziała Joyce.- Pod mostem. Obok rosło kilka drzew.
Skrzynia…

background image

- Coś kwadratowego.- powiedziała Kaitlyn.

- Powiązanie, które narysowałaś, nawet jeśli było bez sensu, mogłaś nie
wiedzieć o tym miejscu. Most był trzy mile od miasta, nigdy tam nie byłaś.
Kiedy twój tata oglądał w telewizji wiadomości, rozpoznał twój obraz i w
dodatku był tym podekscytowany. Zaczął pokazywać twój rysunek w
okolicy i opowiadać historię. Ale ludzie zareagowali inaczej. Już wcześniej
sądzili, że jesteś trochę inna. Z powodu twoich oczu. Ale to- to było zupełnie
inne. Nie lubili tego, ale zdarzało się to znowu i znowu. Twoje rysunki
przynosiły nadchodzącą prawdę, byli przerażeni.

- Kaitlyn rozwijała swoje umiejętności i zmieniała nastawienie do
problemu.- zainterweniowała delikatnie dyrektorka.- Jest z natury
buntownicza, czasem oszukuje… jak źrebię. Ale zyskała silną wolę.

Kaitlyn świeciła, ale słabym światłe. Joyce cichym, współczującym głosem
rozbroiła ją. Znowu usiadła.

- Więc wiesz o mnie wszystko.- powiedziała do Joyce.- Więc mam problem.
Wiec dla…

- Nie masz wcale problemu.- przerwała jej Joyce. Patrzyła, jakby była
wstrząśnięta. Pochyliła się do przodu, mówiła szczerze.- Masz dar. Wielki
talent. Kaitlyn, nie rozumiesz? Nie zrozumiałaś jak niezwykła jesteś? Jak
wspaniała?

U Kaitlyn niezwykły nie znaczyło tego samego co wspaniały.

- Na całym świecie jest tylko garstka osób, które potrafią robić to co ty.-
powiedziała Joyce- W całym USA znaleźliśmy tylko pięcioro.

- Pięcioro czego?

- Pięcioro uczniów ostatniej klasy liceum. Pięcioro takich jak ty. Wszyscy z
różnymi talentami, oczywiście. Żadne z was nie może robić tego samego.
Ale to świetnie. Świetnie, że was znaleźliśmy. Będziemy robić rozmaite
eksperymenty.

- Chcesz eksperymentować na mnie?- zaniepokojona Kaitlyn popatrzyła
na dyrektorkę.

background image

- Pozwól mi wyjaśnić. Jestem z San Carlos z Kalifornii.- Dobrze, wyjaśnia to
opaleniznę.- Pracuję dla Instytutu Zetes. To małe laboratorium, niezupełnie
jak SRI albo Uniwersytet Duke. Instytut założono w zeszłym roku do badań
darów z Fundacji Zetes. Pan Zetes jest- jakby to wyjaśnić? Jest on
niewiarygodnym mężczyzną. Jest prezesem korporacji Silicon Valley, ale
jego prawdziwym zainteresowaniem są zjawiska paranormalne. Badania
psychiczne.- Joyce przerwała i odgarnęła gładkie, jasne włosy z oczu.-
Sfinansował on specjalny projekt, wielki projekt. To był jego pomysł, żeby
zrobić emisję wzroku we wszystkich liceach w kraju, szukając osób z
potencjałem parapsychicznym. Znaleźliśmy pięcioro czy też sześcioro
najlepszych osób i przenosimy ich do Kalifornii na rok testowania.

- Rok?

- To cudownie, nie pojmujesz? Zamiast robić sporadyczne testy, robimy
testowanie codziennie. W regularnym rozkładzie. Zrobimy diagram zmian
w waszych mocach, z biorytmami, dietą…- Joyce nagle przerwała.
Popatrzyła bezpośrednio na Kaitlyn. Stanęła obok niej i złapała ją za ręce.-
Kaitlyn, spokojnie. Posłuchaj mnie przez chwilę. Możesz to zrobić?

Ręce Kaitlyn drżały. Chłodny ucisk palców złotowłosej kobiety. Przełknęła
ślinę niezdolna spojrzeć w akwamarynowe oczy.

- Kaitlyn, nie jestem tu, żeby cię ranić. Ogromnie cię podziwiam. Masz
wspaniały dar. Chcę to zbadać- spędziłam całe życie nad
przygotowywaniem się do badań. Studiowałam w Duke- robią tam
telepatyczne eksperymenty. Dostałam stopień magistra parapsychologii.
Pracowałam w laboratorium Marzeń Sennych w Maimonides i w Fundacji
Nauki Mentalności w San Antonio i w Inżynierii Nieprawidłowości Badań
Laboratoryjnych w Princeton. Zawsze chciałam badać kogoś takiego jak ty.
Razem możemy udowodnić, że to co robisz jest prawdą. Możemy zyskać
twardy, naukowy dowód, możemy pokazać światu, że ESP istnieje.

Joyce przerwała. Kaitlyn usłyszała warkot kopiarki na zewnątrz biura.

- W dodatku masz z tego sporo korzyści, Kaitlyn.- powiedziała pani
McCasslan.- Myślę, że powinnaś się zgodzić.

- Oh, tak.- Joyce puściła ręce Kaitlyn i wzięła teczkę z biurka- Pójdziesz do
bardzo dobrej szkoły w San Carlos i dokończysz ten rok. Tymczasem

background image

będziesz mieszkać w Instytucie z czwórką innych wybranych uczniów.
Będziemy was testować każdego popołudnia, nie będzie to trwać długo-
tylko godzinę albo dwie dziennie. Kiedy skończysz liceum dostaniesz
stypendium na college, który wybierzesz.- Joyce otworzyła teczkę i podała
ją Kaitlyn.- Bardzo hojne stypendium.

- Bardzo hojne stypendium.- powtórzyła pani McCasslan.

Kaitlyn znalazła cyfry na kartce papieru.

- To wszystko dla nas? Dla nas, do podziału?

- To jest dla ciebie.- powiedziała Joyce.- Tylko i wyłącznie dla ciebie.

Kaitlyn zakręciło się w głowie.

- Będziesz pomagać w odkrywaniu nauki.- powiedziała Joyce.- Możesz
zacząć nowe życie. Dla siebie. Nowy początek. Nikt w twojej nowej szkole
nie może wiedzieć, dlaczego tam jesteś. Możesz być zwykłą nastolatką.
Następnej jesieni możesz iść do Stanford albo San Francisco State
University. San Carlos jest właśnie pół godziny na południe od San
Francisco.

Potem będziesz wolna. Możesz iść gdziekolwiek.

Kaitlyn poczuła prawdziwe zawroty głowy.

- Pokochasz światło słoneczne, wspaniałe plaże- rozumiesz, że wczoraj
było tam siedemdziesiąt stopni, kiedy wyjeżdżałam? Siedemdziesiąt stopni
w zimę! Sekwoje, palmy…

- Nie mogę.- powiedziała cicho Kaitlyn.

Joyce i dyrektorka spojrzały na nią zaskoczone.

- Nie mogę.- powtórzyła głośniej. Otoczyły ją ściany, zamykając się wokół
niej. Potrzebowała ścian, żeby oddzieliły ją od Joyce i dyrektorki, albo im
ulegnie.

- Nie chcesz wyjechać daleko stąd?- zapytała łagodnie Joyce.

Nie chciała? Czasami czuła się jak ptak zamknięty w szklanej klatce i
łomoczący skrzydłami o szkło. Nigdy nie była całkiem pewna co zrobi jak

background image

stąd wyjedzie. Myślała, że gdzieś tam musi być miejsce, do którego może
należeć. Miejsce gdzie będzie pasować.

Nigdy nie myślała, że to Kalifornia będzie tym miejscem. Kalifornia była
jak gdyby zbyt bogata, zbyt porywcza i ekscytująca. To była fantazja. I
pieniądze…

Ale jej ojciec…

- Nie rozumiesz. Tu jest mój tata. Nigdy go nie opuszczę. Nie, od śmierci
mojej mamy. On mnie potrzebuje. On nie… On mnie naprawdę potrzebuje.

Pani McCasslan popatrzyła na nią pełna zrozumienia. Znała jej tatę,
oczywiście. Był wspaniałym profesorem filozofii. Pisał książki. Ale później
mama Kaitlyn umarła. Stał się wtedy… niewyraźny. Teraz dużo śpiewał i
robił coś w mieście. Nie sprawia im dużo trudu. Kiedy przychodzi rachunek
szura nogami, mierzchwi włosy, patrzy zaniepokojony i zawstydzony.
Wygląda jak dziecko. Uwielbia Kaitlyn, a ona jego. Nigdy nie zrobiła nic,
żeby go zranić.

A teraz zostawić go, kiedy jest taka młoda, żeby iść do college’ u.
pojechać na rok do Kalifornii…

- To niemożliwe.- powiedziała.

Pani McCasslan popatrzyła w dół, na swoje pulchne ręce:

- Nie myślisz, Kaitlyn, że on chciałby, żebyś pojechała? Żebyś zrobiła to, co
jest dla ciebie najlepsze?

Kaitlyn potrząsnęła głową. Nie chciała słuchać takich argumentów.

- Nie chcesz nauczyć się kontrolować swoje moce?- zapytała Joyce.

Kaitlyn popatrzyła na nią.

Możliwość kontroli mocy nigdy nie przyszła jej do głowy. Obrazy
nadchodziły nieoczekiwanie. Chwytała je w ręce, ale nie rozumiała. Nigdy
nie wiedziała co się stanie do czasu kiedy to nastąpiło.

- Myślę, że możesz się tego nauczyć.- powiedziała Joyce.- Zrobimy to
razem.

background image

Kaitlyn otworzyła usta, ale nie wydostała się z nich żadna odpowiedź. Na
zewnątrz biura usłyszała okropny dźwięk.

Było to rozbijanie się, roztrzaskanie i kruszenie. Wszystko naraz. Był to
wielki hałas. Tak wielki, że Kaitlyn wiedziała jedno. To nie było normalne.
Dźwięk był bardzo blisko.

Joyce i pani McCasslan podskoczyły, a mała pulchna dyrektorka, która
pierwsza dotarła do drzwi, wybiegła na ulicę. Kait i Joyce pognały za nią.

Ludzie biegali po obu stronach Harding Street, miażdżąc przez to śnieg.
Zimne powietrze docinało Kaitlyn. Popołudniowe światło słoneczne
stawiało granicę pomiędzy światłem, a cieniem oświetlając teren przed
Kaitlyn. Skupiła się, przestraszona.

Żółta światło lampy neonowej padało ku Harding Street. Zataczało koło
na chodniku i padało na wrak. Obracało się. Kaitlyn rozpoznała je. Należało
do Jerrego Crutchielda, jednego

z niewielu uczniów mających samochód.

Na środku ulicy stał ciemnoniebieski wóz. Jego cały przód był
zniszczony. Metal był poskręcany i zniekształcony, reflektory roztrzaskane.

Polly Vertanen, podwładna dyrektorki, ciągnęła za rękaw panią McCasslan:

- Widziałam wszystko, pani McCasslan. Furgonetka chciała wjechać na
teren parkingu. Jechała zbyt szybko. Uderzyła w samochód Jerrego…
Widziałam wszystko. Oni jechali za szybko.

- To furgonetka Marian Gunter- powiedziała ostro pani McCasslan.- Tam
jest jej małe dziecko. Nie ruszajcie jej jeszcze! Nie ruszajcie!- głos dyrektorki
był donośny, ale Kait go nie słyszała.

Gapiła się na przednią szybę furgonetki.

Ludzie dookoła niej wrzeszczeli, biegali. Ale ona prawie ich nie
dostrzegała. Jej cały świat ograniczał się do przedniej szyby samochodu.

Mała dziewczynka miotała się o nią, a może to szyba miażdżyła ją?
Właściwie leżała, dotykała szkła, patrzyła przez nie szeroko otwartymi
oczami.

background image

Miała mały, zadarty nos i zaokrąglony podbródek. Jej jasne, falowane
włosy przylepiały się do szkła.

A szkło… Szkło roztrzaskało się jak pajęczyna. N twarzy dziecka.

- Nie, proszę, nie…- szeptała Kaitlyn.

Oparła się nie wiedząc nawet o co. Ktoś ją stabilizował.

Syreny były blisko. Tłum zebrał się wokoło furgonetki zasłaniając
Kaitlyn widok na dziecko.

Znała Curt Gunter. Ta mała dziewczynka musi być jej młodszą siostrą.
Dlaczego Kait nie zrozumiała? Dlaczego nie pokazała jej swojego rysunku?
Dlaczego nie zobaczyła wypadku z datą i miejscem, zamiast żałosnej twarzy
dziecka? Jak może być tak bezużyteczna, tak kompletnie beznadziejna...?

- Chcesz usiąść?- osobą podtrzymującą ją i pytającą jednocześnie była
Joyce Piper. Drżała.

Ale Kait drżała jeszcze bardziej. szybko oddychała. Mocno chwyciła Joyce.

- Wiesz jak mogę się nauczyć... to kontrolować?- zapytała.

Joyce popatrzyła na miejsce wypadku ze zrozumieniem:

- Myślę, że tak. Przynajmniej mam taką nadzieję.

- Musisz mi obiecać.

Joyce napotkała jej spojrzenie:

- Obiecuję spróbować, Kait.

- Wtedy pojadę. Mój tata zrozumie.

Akwamarynowe oczy Joyce błyszczały:

- Świetnie.- Joyce mocno drżała..- Tam jest siedemdziesiąt stopni, Kait.-
dodała miękko z roztargnieniem.- Spakuj się.

Tej nocy, Kait miała dziwnie realistyczny sen. Była na skalistym
półwyspie, stała na ziemi, otaczał ją zimny, szary ocean. Chmury nad nią

background image

były prawie czarne, a wiatr pryskał jej w twarz krople wody. Mogła poczuć
wilgoć, chłód.

Za sobą usłyszała, jak ktoś ją woła. Ale kiedy się odwróciła, sen się
skończył.

Lot samolotem przyprawił ją o zawroty głowy, ale i triumf. Nigdy wcześniej
nie leciała samolotem, ale to było łatwe. Proste.

Zaczęła żuć gumę i skierowała się do malutkiej łazienki, żeby uczesać włosy
i wygładzić czerwoną sukienkę.

Świetnie.

Była bardzo szczęśliwa. Cieszyła się, że zdecydowała się pojechać.
Nastrój jej się poprawiał, poprawiał i poprawiał.

Nie z powodu długiego pobytu w ponurym Instytucie, ale marzenie, żeby
zacząć nowe życie.

Jej tata zrozumiał- cieszył się, że pójdzie do dobrego college' u. Joyce
miała spotkać na lotnisku w San Francisco.

Było zatłoczone i nigdzie nie mogła znaleźć Joyce. Ludzie przepychali się
między sobą. Kait stanęła w kolejce do bramki. głowę trzymała wysoko i
próbowała wyglądać nonszalancko. Ostatnią rzeczą jaką chciała zrobić, było
poproszenie kogoś o pomoc.

- Przepraszam.

Kait spojrzała bokiem na właściciela nieznanego jej głosu. To nie była
pomoc, to było coś bardziej niepokojącego.

Człowiek, który chodził dokoła lotniska i prosił o pieniądze. Nosił
czerwonawą togę, czerwony Toskańczyk, myślała Kait.

- Możesz poświęcić mi moment, proszę.- głos miał uprzejmy, ale
natarczywy. Brzmiał obco.

Kait cofnęła się- przynajmniej próbowała. Jakaś ręka złapała ją. Popatrzyła
w dół zdumiona, zobaczyła szczupłe palce koloru ,karmelu, zamknięte
wokół jej nadgarstka.

background image

Kait użyła swojej tajnej broni. Popatrzyła na niego dymiąco błękitnymi,
pierścieniowatymi oczami.

Popatrzył do tyłu, gdy Kait spojrzała mu głęboko w oczy.

Jego skóra była karmelowa, ale skośne oczy były ciemne. Kaitlyn na myśl
przyszła fraza "rysie oczy". Lekko kręcone, błyszczące brązowe włosy
wyglądały jak srebrna brzoza. Wcale nie pójdą razem.

Ale to, co mogła teraz robić, to miotać się. Biło od niego poczucie
starości. Kiedy spojrzała mu w oczy znalazła sens w passie wieków.
Tysiąclecia.

W jego oczach był lód. Kait nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek w
życiu wrzeszczała, ale zdecydowała się na to teraz.

Nie dostała jednak szansy. Ręka na jej nadgarstku zacisnęła się mocniej i
zanim zdążyła nią szarpnąć, straciła równowagę.

Mężczyzna w todze pociągnął ją do tyłu w długi korytarz, a następnie
skierował się w stronę samolotu.

Wykluczając, że teraz nie było tam samolotu, a korytarz był pusty.
Podwójne drzwi zamknęły się. Kaitlyn była zbyt zszokowana, żeby
krzyczeć.

- Nie ruszaj się, a nic ci się nie stanie.- powiedział ponuro mężczyzna w
todze. Jego rysie oczy były srogie.

Kaitlyn nie wierzyła mu. Był obłąkany, pociągnął ją do tego opuszczonego
miejsca. Powinna była walczyć z nim wcześniej, powinna krzyczeć, kiedy
dostała szansę.

Teraz była w pułapce.

Mężczyzna bez ostrzeżenia zaczął grzebać w todze.

Pewnie szuka pistoletu, albo noża..., myślała Kaitlyn. Serce mocno jej waliło.
Jeśli tylko się odpręży, jego uścisk się rozluźni- jeśli tylko to zrobi, może uda
jej się wybiec za drzwi, gdzie byli ludzie...

- Tutaj.- powiedział.- Wszystko czego od ciebie chcę to, żebyś spojrzała na
to.

background image

Nie trzymał on broni, lecz kawałek papieru. Gładki, złożony papier.
Oszołomiona popatrzyła na broszurę.

Nie wierzę w to, myślała. On jest psychicznie chory.

- Tylko spójrz.- powiedział mężczyzna.

Przysunął jej do twarzy kawałek papieru. Narysowany był na nim ogród
pełen róż. Mur z róż, ogród z fontanną na środku i coś za fontanną. Może
rzeźba lodowa, myślała oszołomiona. To "coś" było wysokie, białe i
częściowo przezroczyste jak kolumna. Jedną z wielu ścianek była mała,
perfekcyjna róża.

Serce Kaitlyn trochę się uspokoiło. To wszystko było zbyt niesamowite.
Przerażające, kiedy on próbował ją zranić.

- Ten kryształ...- zaczął mężczyzna, a Kaitlyn dostała swoją szansę.

Żelazny uścisk na jej ramieniu, rozluźnił się trochę, kiedy mówił, jego oczy
utkwione były w obrazie. Kaitlyn kopnęła go od tyłu, zadowolona, ze z
czerwoną sukienką zawsze nosiła trampki. Mężczyzna skomlał, ale
wypuścił ją.

Kaitlyn walnęła w drzwi rękami, wbiegając na lotnisko. Zaczęła biec.
Biegła bez patrzenia, czy jej prześladowca ją śledzi.

Ominęła krzesła i budki telefoniczne. Nie zatrzymała się kiedy ktoś zaczął ją
wołać:

- Kaitlyn!

To była Joyce. Szła właśnie w kierunku bramki. Kaitlyn nigdy nie ucieszyła
się tak bardzo na czyjś widok.

- Przepraszam. Były straszne korki, a zaparkowanie tutaj jest po prostu
niemożliwe...- przerwała.- Kaitlyn, co się stało?

Kaitlyn złapała Joyce za rękę. Teraz, kiedy była już bezpieczna, zachciało jej
się śmiać. Histeria, prawdopodobnie, wzięła górę. Nogi jej się trzęsły.

- To było bardzo dziwne.- złapała oddech.- Napad mnie taki facet, który
prawdopodobnie chciał pieniędzy, ale ja myślałam...

background image

- Napadł cię?! Gdzie? Teraz?

Kaitlyn pokazała ręką:

- Tam. Kopnęłam go i uciekłam.

Akwamarynowe oczy Joyce błyszczały ponuro, ale powiedziała tylko:

- Chodź. Zgłosimy to ochronie lotniska.

- Oh, nie, nic mi nie jest. Wszystko w porządku. To tylko jakiś świr...

- Najwięcej świrów jest właśnie w Kalifornii.- powiedziała stanowczo
Joyce.

Ochrona wyśle ludzi, żeby szukali tego psychopaty, ale on pewnie już uciekł.

Kaitlyn nie miała argumentu. Chciała zapomnieć o tym wszystkim i
pojechać wreszcie do Instytutu. Nie było to wielkie wejście do Kalifornii, tak
jak zaplanowała.

- Chodźmy.- powiedziała Joyce. Westchnęła i pokręciła głową.

Zabrały bagaż Kaitlyn i zaniosły go do małego zielonego kabrioletu-
samochodu Joyce.

Kaitlyn podskakiwała na siedzeniu, kiedy jechała z Joyce. W jej miasteczku
było teraz zimno i leżało ze dwadzieścia cali śniegu na ziemi.

Ale nie tutaj. Tutaj było ciepło. Złote włosy Joyce powiewały na wietrze.

- Co z tą małą dziewczynką z wypadku?- zapytała Joyce.

Nastrój Kaitlyn pogorszył się.

- Została w szpitalu. Lekarze nie wiedzą czy jej stan się poprawi.- Kaitlyn
zacisnęła usta, żeby pokazać, że nie będzie już odpowiadać na więcej pytań
o Lindy.

Ale Joyce nie zadała więcej pytań, ale zamiast tego powiedziała:

- Dwójka twoich nowych współlokatorów jest już w Instytucie. Lewis i
Anna. Myślę, że ich polubisz.

Lewis- chłopak:

background image

- Ilu chłopaków jest w naszej piątce?- zapytała Kaitlyn.

- Trzech. Boję się.- Joyce mówiła serio.

Trzech chłopaków i tylko jedna dziewczyna. Trzech niechlujnych,
muskularnych- zbyt wielkich, żeby zapanować nad hormonami- oszalałych
Power Rangers.

Kaitlyn kiedyś doświadczenie z chłopakami, dwa lata temu, kiedy była w
drugiej liceum. Jeździła z nim każdej piątkowej i sobotniej nocy nad jezioro
Erie i robiła co tylko on chciał kiedy gadali o Metalice, Browns, Bengals i
jego ulubionych Trans Am. Kaitlyn o żadnym z tych zespołów nie miała
bladego pojęcia. Po swojej pierwszej randce uznała, że chłopaki są
kosmitami, i zajmowała się wszystkim poza słuchaniem go. Miała nadzieję,
że zabierze ją na następną imprezę ze swoją paczką.

Zaplanowała wszystko wcześniej. Zabrał ją do wielkiego domu na
wzgórzu. Założyła coś mało modnego, nie tak jak gospodyni. Z chłopakiem
pod rękę, była skromna. Prawiła komplementy wszystkiemu, co widziała.
Wszyscy widzieli, że nie była wcale potworem. Pozwolili jej- być może nie
wszyscy, ale większość- stać się częścią ich paczki.

Źle.

Kiedy przyszła na przyjęcie, zaczęła się przechwalać, że kocha swojego
chłopaka, ale w końcu prawda wyszła na jaw

Już nigdzie nie pokazał się z nią publicznie. Wystarczająco dobra była
jedynie w ciemnościach, razem z nim, ale nie żeby pokazać się z nim w
świetle dziennym.

To był jeden z tych momentu, gdzie ciężko jej było nie płakać. Był on zły
tak jak jego paczka. Kiedy otworzyła drzwi samochodu, powiedział: "Idę na
imprezę, ale bez ciebie. Nie jesteś normalną dziewczyną. Jesteś zimna.

Kaitlyn gapiła się za samochodem, kiedy odjechał. Więc nie była
normalna. Dobrze, zawsze to wiedziała. Więc była zimna- powiedział to
wszystko, dlatego że nic więcej dla niego nie znaczyła. A on chciał więcej.

W porządku, to było skończone. Całe jej życie było zimne, żeby nic nie czuć
tak jak ten chłopak.

background image

Więc jestem zimna, myślała teraz Kait. Przesunęła się do przodu na
siedzeniu kabrioletu. Więc co? Są tu inne rzeczy w życiu, którymi można się
zainteresować.

I naprawdę nie dbała o to, ilu jest chłopaków w Instytucie. Będzie ich
ignorowała i trzymała się z Anną. Miała tylko nadzieję, że Anna nie szaleje
na punkcie chłopaków.

I, że ją polubi.

A Anna polubi ją- małą, męczącą dziewczynę. Kaitlyn zdusiła tę myśl.
Poczuła wiatr we włosach, cieszyła się słońcem.

- Daleko jeszcze?- zapytała- Nie mogę się już doczekać.

Joyce zaśmiała się.

- Nie, już niedaleko.

Jechały teraz przez osiedle. Kaitlyn rozglądała się dokoła niecierpliwie. Co
jeśli Instytut był zbyt duży, zbyt sterylny, zbyt onieśmielający? Wyobrażała
sobie go jako ogromny budynek, jak jej dawne liceum.

Joyce skierowała kabriolet na podjazd, a Kait zaczęła się gapić:

- To jest… to?

- Tak.

- Ale to jest fioletowe.

Był to nadzwyczajny fiolet. Brzegi były chłodne, ale jasno fioletowe.
Drewniane obramówki dokoła okien były ciemno fioletowe. Balkon był
jaskrawo fioletowy. Tylko jedna rzecz nie była fioletowa. Był to
ciemnoszary dach i ceglany komin.

Kaitlyn czuła się jakby wpadała do basenu pełnego winogron. Nigdy się
nie zastanawiała czy lubi ten kolor czy nie.

- Nie mamy teraz czasu, żeby przemalować.- wyjaśniła Joyce, parkując.-
Jesteśmy teraz zajęci ulepszaniem laboratorium- jutro cię oprowadzę.
Dlaczego nie idziesz się przywitać ze swoimi współlokatorami?

background image

Motyle zaczęły latać w żołądku Kaitlyn. Instytut był dużo mniejszy niż go
sobie wyobrażała. Naprawdę chciała tu zamieszkać z tymi ludźmi.

- Idę. Chcę ich poznać.- powiedziała i wyszła z samochodu.

- Nie przejmuj się bagażem- idź. Idź prosto do salonu. Tam zobaczysz
schody po prawej. Wejdź na samą górę. Całe drugie piętro jest dla was,
dzieciaki. Powiedziałam Lewisowi i Annie, żeby odprowadzili cię do pokoju.

Kaitlyn poszła. Starała się nie iść zbyt szybko. Nie mogła pozwolić, żeby
ktoś ją zobaczył kiedy była podenerwowana. Fioletowe drzwi otworzyły się.
W środku nie było fioletowo.

Wyglądało całkiem normalnie. Po prawej był wielki salon, a po lewej
jadalnia. Nie rozglądaj się, napominała siebie. Idź na górę.

Kaitlyn przeszła korytarzem, kierując się w stronę schodów, a potem
zaczęła się na nie powoli wspinać. Oddychała powoli.

Ale serce szybko jej biło, a nogi nie chciały iść do przodu. Schody były
kręte. Dotarła na sam szczyt.

Stanęła w korytarzu wypełnionym meblami. Po lewej dostrzegła otwarte
drzwi. Ze środka dochodził szmer rozmowy.

Czy będą dla niej mili? Oh, kto się tym przejmuje? To prawdopodobnie
lizusy i nie martwię się tym. Nie potrzebuję nikogo. Może nauczę się tutaj
rzucać klątwy na ludzi?

W następnej minucie już wchodziła do pokoju. I zatrzymała się.
Dziewczyna klęczała na łóżku. Piękna dziewczyna- pełna gracji i
skrywającej się ciemności. Miała wysokie kości policzkowe i wydawało się,
że wypełniał ją spokój. Dziewczyna uśmiechnęła się:

- Ty musisz być Kaitlyn.

- A ty... Anna?

- Anna Eva Whiteraven.

- Jakie wspaniałe imię.- powiedziała Kaitlyn.

background image

Ci ludzie nie byli jak jej znajomi ze szkoły Warren G. Harding- Kaitlyn nigdy
więcej tam nie wróci. Teraz spojrzała na pogodny uśmiech Anny.

- Masz wspaniałe oczy.- powiedziała.

- Naprawdę?- kolejny, niecierpliwy głos.- Hej, odwróć się.

Kaitlyn odwróciła się. Po drugiej stronie pokoju była alkowa z wnęką w
oknie- i chłopak, idący w ich stronę. Nie wyglądał groźnie. Miał czapkę i
ciemne, migdałowe oczy.

Wziął aparat i zrobił zdjęcie:

- Uśmiech!- flash oślepił Kaitlyn.

- Ała!

- Przepraszam. Musiałem uwiecznić ten moment.- chłopak schował aparat
do pokrowca powieszonego na szyi i wyciągnął do niej rękę.- Masz ładne
oczy. Niesamowite. Jestem Lewis Chao.

Ma sympatyczną twarz, pomyślała Kaitlyn. Nie był wielkim
mięśniakiem, należał raczej do niższych, ale zgrabniejszych. Jego ręka nie
była spocona, kiedy jej dotknęła, a oczy nie były głodne.

- Lewis robił od rana zdjęcia.- powiedziała Anna.- Mamy już rekordowo
dużo zdjęć.

Kaitlyn zamrugała oczami i spojrzała z ciekawością na Lewisa.- Naprawdę?
Skąd jesteś?

- Z San Francisco.- uśmiechnął się.

Kaitlyn zaśmiała się, a potem już wszyscy się śmieli. Razem. Nie złośliwie,
nie z kogoś, ale cudownie, chichotali. I wtedy Kaitlyn wiedziała.

Będę tu szczęśliwa, uświadomiła sobie. I zamierzała być NAPRAWDĘ
szczęśliwa przez ten rok. Wszystko się przed nią otwierało. Siedzenie przy
kominku na parterze, studiowanie, i wszystkie inne rzeczy i projekty.

Poczuła dziwne poczucie więzi do tej dwójki. Każdy z nich był inny, ale
tak nie myślał. Nie musieli budować ścian między sobą, unikać się.

background image

Zaczęli niecierpliwie rozmawiać, przyjaźń nadchodziła. Zachowywała się
zupełnie naturalnie, kiedy siadała obok Anny na łóżku.

- Jestem z Ohio.- zaczęła Kaitlyn.

- Aha.- rzucił Lewis.

- Ja jestem ze Stanu Waszyngton.- powiedziała Anna.- Mieszkam niedaleko
Puget Sound.

- Tak, jesteś tubylcem, prawda?

- Jestem.

- Rozmawia ze zwierzętami.- powiedział Lewis.

- Wcale z nimi nie rozmawiam.- powiedziała łagodnie Anna.- Mogę tylko
im rozkazać zrobić różne rzeczy. To jakiś rodzaj projekcji myśli, tak
powiedziała Joyce.

Projekcja myśli? Ze zwierzętami? Kilka tygodni temu Kait sama słyszała
jakieś obłąkane dźwięki- ale to nie był jej talent. Jeśli to możliwe, to było to
coś innego.

- Ja mam PK.- powiedział Lewis.- To taka parapsychiczna zdolność. Umysł
poza istotą.

- Czy... zginasz łyżki?- zapytała Kaitlyn.

- Ach... zginanie łyżek to trik. Prawdziwe PT to tylko drobne rzeczy. Mogę
na przykład zmienić kierunek igły w kompasie. A co ty robisz?

Mimo woli serce Kaitlyn zaczęło mocniej bić. Jeszcze nigdy w życiu nie
powiedziała nikomu tego, co zamierza powiedzieć teraz.

- Ja... Robię coś w rodzaju przewidywania przyszłości. Najpierw rysuję, a
potem na to patrzę i widzę co się stanie. Zazwyczaj uświadamiam sobie o co
chodzi dopiero po tym, jak to się wydarzy.- dokończyła niespójnie.

Lewis i Anna popatrzyli na nią troskliwie.

- Super.- powiedział Lewis.

- Więc jesteś artystką?- zapytała Anna.

background image

Bolesna ulga narastała w Kaitlyn, cieszyła się z niej.

- Przypuszczalnie. Lubię rysować.

Chciałabym teraz, myślała Kaitlyn, barwić kartkę pastelami.
Narysowałabym Annę siedzącą na łóżku. Narysowałabym Lewis' a z
niebiesko-czarnymi włosami, które lśniły w słońcu -i flash- opaloną skórę.

Później, zdecydowała. Potem zapytała:

- Co z pokojami? Który jest czyj?

- Właśnie się nad tym zastanawiamy.- powiedziała Anna.- Jest nas piątka, a
mają tylko cztery sypialnie. Ta i ta obok są największe. Są też dwie mniejsze
dalej w korytarzu.

- I tylko ta jedna ma kablówkę. Tłumaczyłem i tłumaczyłem.- powiedział
Lewis patrząc tragicznie.- Potrzebuję mojego MTV, ale ona nie rozumie.
Potrzebuję dużo przestrzeni dla mojego komputera, stereo i innych rzeczy.
Nadaje się na to tylko ten największy pokój.

- To nie fair, że zajmiemy najlepsze pokoje przed przyjazdem innych.-
powiedziała Anna łagodnie, ale pewnie.

- Ale ja potrzebuję MTV! Inaczej chyba umrę.

- Ja nie potrzebuję kablówki.- powiedziała Kaitlyn.- Ale potrzebuję pokoju
z dobrym oświetleniem. Lubię rysować o poranku.

- Nie powiedzieliśmy ci najważniejszej rzeczy. Każdy pokój jest inny.-
powiedział Lewis.- Ten obok jest wielki- wszystko w wielkich rozmiarach-
łóżko, balkon i wanna z Jacuzzi. Ten pokój ma alkowę i własną łazienkę. A te
dwa mniejsze mają wspólną łazienkę.

- Oczywiście największy pokój powinien być przeznaczony dla dwóch
osób- bo dwoje z nas muszą mieszkać razem.- powiedziała Kaitlyn.

- Świetnie. Będę miał pokój z jedną z was.- powiedział natychmiast Lewis.

- Najpierw chodźmy obejrzeć pozostałe pokoje.- powiedziała Kaitlyn.

- Sprawdź ten z Jacuzzi.- podpowiedział Lewis.

background image

W korytarzu Kaitlyn wpadła na kogoś i prawie się wywaliła. Zobaczyła
gwiazdy.

To nie było ciężkie uderzenie, ale Kaitlyn automatycznie cofnęła się. Ból
przeszył jej kolano. Kaitlyn nie odzywała się. Zacisnęła zęby.

- Przepraszam. Wszystko w porządku?- odezwał się miękki głos.

Popatrzyła na złotowłosego chłopaka. Był on wielki, nie taki mały i
spokojny jak Lewis. Był on z rodzaju chłopaków, którzy niszczą wszystko
dookoła. Bardzo męski- jeśli Anna jest jak chłodny wiatr, to ten chłopak
był... złoty, jak słońce.

Kaitlyn ignorowała jego pytanie do tego czasu. Teraz spojrzała na niego
swoimi oczami. Ich spojrzenia się spotkały, a ona mogła stwierdzić, że jego
oczy są bursztynowe, złote.

- Zraniłaś się.- powiedział.- Gdzie?- zupełnie zaskoczył Kaitlyn, klękając
przed nią.

Zamierzał przeprosić, pomyślała gwałtownie. O, mój Boże! Wszyscy w
Kalifornii są stuknięci.

Ale on jej nie przeprosił- nie patrzył jej w twarz. Sięgał właśnie po jej nogę.

- Tutaj, prawda?- zapytał uprzejmym głosem.

Kaitlyn otworzyła usta, ale wszystko co mogła zrobić to gapić się na niego.
Znów cofnęła się na ścianę.

- Wracaj tu.- zwinnie i bezceremonialnie podniósł jej czerwoną sukienkę
w górę.

Kaitlyn była w szoku. Nie wiedziała co ma robić- perfekcyjny, obcy chłopak,
sięga pod jej sukienkę w publicznym miejscu. Zrobił to jak lekarz badający
pacjenta.

- Nie jest rozcięte. To tylko siniak.- powiedział chłopak. Nie patrzył na jej
nogę, tylko na podłogę.

Jego palce błądziły po obszarze rany i uśmierzały ból. Były nienaturalnie
ciepłe.

background image

- Będziesz miała wielkiego siniaka, jeśli go zostawię. Mogę ci pomóc.

To wyrwało Kaitlyn z milczenia.

- Pomóc? W czym...?

Znów zaczął falować ręką po jej nodze:- Cicho, proszę.

Kaitlyn była zdumiona.

- Tak.- powiedział do siebie chłopak.- Myślę, że mogę pomóc. Spróbuję.

Kaitlyn stała nieruchomo. Była sparaliżowana. Mogła poczuć jego palce na
swoim kolanie- okropnie intymne palce, nadzwyczaj czułe i wrażliwe.
Kaitlyn nie pamiętała, żeby ktokolwiek ją tak kiedyś dotykał, nawet jej
lekarz.

Jego dotyk zmienił się. Stał się gorący. Jak powolny ogień. Ale było to prawie
jak ból. Kaitlyn złapała oddech i odezwała się:

- Co ty robisz? Przestań.

- Wysyłam energię. Próbuję. - mówił delikatnym, rozważnym głosem.

- Powiedziałam: przestań!

- Pomóż mi proszę. Nie walcz ze mną.

Kaitlyn zaczęła gapić się na czubek jego głowy. Jego złote włosy były w
nieładzie, były lekko pozawijane, falowane.

Przemknęło przez nią dziwne uczucie płynące z kolana do całego ciała.
Rozgałęziało się, żeby dotrzeć do każdej komórki. Uczucie powtórzyło się.
To było jak dostanie czystej, zimnej wody, kiedy jest się rozpaczliwie
spragnionym, albo lodowaty wiatr, kiedy jest gorąco. Kaitlyn nagle poczuła,
że do tego czasu była tylko w połowie przebudzona.

Chłopak wykonywał dziwne ruchy, jakby zakładał jej opatrunek na kolano.
Jego dotyk wibrował. Wibrował.

Kaitlyn uświadomiła sobie nagle, że jej rana się zagoiła. Zupełnie zagoiła.

- To jest to.- powiedział radośnie chłopak.- Już kończę...- zaczął przesuwać
dłonią wokół jej kolana.- Teraz nie powinno być siniaka.

background image

Chłopak szybko wstał i otrzepał ręce. Oddychał tak, jakby przed chwilą
skończył biec w wyścigu.

Kaitlyn gapiła się na niego. Czuła się gotowa do wyścigu. Jeszcze nigdy
nie czuła się tak odświeżona, wypoczęta, żywa.

Kiedy popatrzył na nią, oczekiwała... sama nie wiedziała czego. Ale co ona
mogła oczekiwać od tego chłopaka?

- Przepraszam cię za to. Chyba powinienem iść i pomóc Joyce z bagażami.-
zaczął schodzić po schodach.

- Zaczekaj chwilę! Kim jesteś? I...?

- Rob.- uśmiechnął się.- Rob Kessler.- znów zaczął schodzić.

- Jak to zrobiłeś?- zażądała odpowiedzi Kait.

Rob. Rob Kessler, myślała.

- Kaitlyn!- głos Lewisa dochodził z pokoju.- Jesteś tam? Kaitlyn, chodź
szybko!

Kaitlyn zawahała się. Nadal patrzyła w dół schodów. Zebrała w sobie
odwagę i powoli ruszyła z powrotem do pokoju. Lewis i Anna byli na
alkowie i patrzyli przez okno.

- On tu jest!- powiedział podekscytowany Lewis i wyjął kamerę.

- Kto?- zapytała Kaitlyn podchodząc bliżej. Czuła, że się czerwieni.

- Pan Zetes.- powiedział Lewis.- Joyce powiedziała, że ma limuzynę.

Czarna limuzyna podjechała właśnie pod dom i zaparkowała przed nim.
Jedne z tylnich drzwi otworzyły się. Biało włosy mężczyzna stanął obok
drzwi. Był w płaszczu, a przecież myślała, że popołudnia w Kalifornii są
okropnie gorące. Miał też złotą laskę- naprawdę złotą, myślała
zafascynowana Kaitlyn.

- Zobaczcie, przyprowadził znajomych!- powiedziała Anna uśmiechając
się. Dwa wielkie, czarne psy wyskoczyły z limuzyny. Rzuciły się w krzaki,
ale na wołanie pana wróciły i stanęły obok niego.

background image

- Słodko.- powiedziała Kaitlyn.- Ale co to?- Za limuzyną podjechał na
parking biały van. Napis na nim głosił: "Dział pełnomocnictwa młodzieży".

Lewis przyniósł kamerę i zbliżył:

- Tak. To Kalifornijskie Pełnomocnictwo Młodzieży.

- Co...

- Zatrzymało się. Ach, to miejsce dla baaaaardzo złych chłopaków. Osób,
dla których nie ma nigdzie miejsca.

- Poprawczak? Więzienie dla nieletnich?- Anna ściszyła głos.

- Tata mówił mi, że trafiają tam dzieci, które popełniły jakąś zbrodnię.
Wiecie: morderstwo, napady, narkotyki, itp.

- Mordercy?- Kaitlyn niewytrzymała.- Świetnie, ale co oni tu robią? Nie
myślisz chyba...- popatrzyła na Annę, która spokojnie patrzyła w chmury.
Najwyraźniej się zamyśliła.

Obydwie popatrzyły na Lewisa, którego migdałowe oczy rozszerzyły się.

- Myślę, że będzie lepiej jak zejdziemy na dół.- powiedziała Kaitlyn.

Zbiegli po schodach i wyszli na werandę. Starali wyglądać normalnie. Nikt
na nich nawet nie spojrzał. Pan Zetes rozmawiał z kierowcą vana ubranym
w garnitur koloru khaki.

Kaitlyn wyłapywała tylko niektóre słowa: "Sędzia Baldwin" i "CIA".

- ... to twój obowiązek.- skończył oficer, a następnie poszedł otworzyć
drzwi vana.

Wyszedł chłopak. Kaitlyn poczuła jak jej brwi idą w górę.

Był cholernie przystojny. Jego włosy i oczy były ciemne, ale cera blada.
To chyba jedyna osoba w Kalifornii, która nie jest opalona, pomyślała
Kaitlyn.

- Chiaroscuro.- mruczała.

- Co?- zapytał szeptem Lewis.

background image

- To słowo używane przez artystów. Oznacza światłocień, kiedy to używa
się tylko koloru białego i czarnego.- kiedy skończyła, poczuła dreszcze. Było
coś dziwnego w tym chłopaku. Coś jak- jak...

Coś jakby nie był całkiem prawdziwy, podpowiadał jej wewnętrzny głos.

Van odjechał. Pan Zetes i czarnowłosy chłopak szli w kierunku drzwi.

- Spójrzcie, mamy nowego współlokatora.- powiedział Lewis łapiąc
oddech.- O, chłopak.

Pan Zetes skinął głową grupie na werandzie.

- Myślę, że wszyscy przyjechaliście niedawno- jeśli wejdziecie do środka,
możemy zaczynać.

Wszedł do środka a dwa psy podążyły za nim. Rottwaylery, Kaitlyn
zapamiętała ich głodny, złowrogi wzrok.

Anna i Lewis cofnęli się, jak zbliżył się nowy chłopak, ale Kaitlyn stała
nieruchomo. Wiedziała jak to jest, kiedy wszyscy się cofają, kiedy podchodzi
się do nich bliżej.

Chłopak przeszedł bardzo blisko niej i odwrócił się, żeby spojrzeć jej w
oczy. Kaitlyn zauważyła, że nie są wcale czarne, ale szare. Ciemno szare.
Miała wyraźne uczycie, że jak spojrzy w nie głębiej, utonie w nich.

Ciekawe co zrobił, że trafił do wiezienia, zastanawiała się Kaitlyn, uczucie
znów powróciło. Poszła za resztą do domu.

- Pan Zetes!- powiedziała radośnie Joyce. Jej głos dochodził z salonu.
Uścisnęła rękę starszego mężczyzny i uśmiechnęła się.

Kaitlyn zauważyła blond czuprynę przy schodach. Rob Kessler miał
materiałową walizkę- jej materiałową walizkę. Postawił ją na podłodze.
Widocznie zauważył ich, dlatego podszedł do nich i... i zatrzymał się.

Jego ciało naprężyło się. Kaitlyn podążyła za jego spojrzeniem- na
nowego chłopaka.

Tak samo jak Rob naprężył mięśnie. Jego ciemnoszare oczy skupiły się na
Robie. Patrzył na niego z otwartą i lodowatą nienawiścią. Jego ciało drżało
jakby miał się zaraz rzucić na Roba.

background image

Jeden z rottwaylerów pana Zetes zaczął warczeć.

- Dobry piesek.- powiedział nerwowo Lewis.

- Ty.- powiedział nowy chłopak do Roba.

- Ty.- powiedział Rob do nowego chłopaka.

- Znacie się?- zapytała Kaitlyn obydwu.

Rob mówił bez patrzenia na bladą, nieufną twarz chłopaka.

- Od dawna.- powiedział.

- Wystarczająco długo.- powiedział nowy chłopak. W porównaniu do
miękkiego tonu Roba, jego głos był chrapliwy, chamski.

Obydwa psy zaczęły warczeć.

Świetnie, żadnej szansy na harmonię po między tymi dwoma, myślała Kait.
Uświadomiła sobie właśnie, ż Pan Zetes i Joyce przerwali rozmowę i
patrzyli na uczniów.

- Chodźcie tu, wszyscy! Natychmiast! Czekam.- powiedziała Joyce.

Rob i nowy chłopak powoli odwrócili się od siebie. Joyce posłała grupie
wspaniały uśmiech jak wszyscy zebrali się wokół niej. Jej akwamarynowe
oczy iskrzyły się.

- Dzieciaki, to nie ładnie zachowywać się tak wobec człowieka dzięki,
któremu tu jesteście- człowieka odpowiedzialnego za ten projekt. Pana
Zetes.

Kaitlyn chciała zacząć bić brawo, ale powiedziała tylko z innymi:

- Dzień dobry.

Pan Zetes przekrzywił głowę w uznaniu, a Joyce kontynuowała:

- Panie Zetes, to jest ta grupa. Anna Whiteraven, z Waszyngtonu.- Stary
mężczyzna uścisnął jej rękę i dał znak Joyce, żeby kontynuowała.- Lewis
Chao z Kalifornii. Kaitlyn Fairchild z Ohio. Rob Kessler z Karoliny Północnej.
I Gabriel Wolfe z... stąd.

background image

- Tak, a wszystko zależny od nierozstrzygniętego oskarżenia.- Rob cedził
słowa, nie za głośno. Pan Zetes posłał mu karcące spojrzenie.

- Gabriel jest pod moją opieką.- powiedział.- Dali mu zwolnienie
warunkowe, żeby poszedł do szkoły, przez resztę czasu ma siedzieć w
domu. Wie co się stanie, jeśli naruszy jakieś prawo, prawda, Gabrielu?

Ciemnoszare oczy Gabriela przeniosły się z Roba na Pana Zetes. Powiedział
tylko jedno słowo:

- Tak.

- Dobrze.- pan Zetes popatrzył na resztę grupy.- Kiedy tu jesteście,
oczekuję, że zrobicie wszystko, żeby spróbować zrobić postępy. Nie
oczekuję, że zrozumiecie jakimi wspaniałymi darami zostaliście obdarzeni.
Jedyną rzeczą jaką musicie robić to używać mądrze swoich zdolności i to
wszystko.

Miał imponującą, szokujące białe włosy, na przystojnej, starej twarzy i
szerokie, ale życzliwe brwi. Już wiem kogo mi przypomina, pomyślała nagle
Kaitlyn. Przypomina małego dziadka pana Fauntleroy, hrabię.

Ale hrabia nie mówił w ten sposób:

- Jedyną rzeczą jakiej powinniście dowiedzieć się na początku to to, że
jesteście inni niż reszta ludzkości. Zostaliście... Wybrani. Naznaczeni. Nigdy
nie będziecie tacy jak reszta ludzi, więc nawet nie próbujcie tego dokonać.
To niemożliwe. Macie inne prawa.

Joyce mówiła jej podobne rzeczy, ale Pan Zetes używał innego tonu. Nie
była pewna czy jej się to podoba.

- Macie coś w środku, czego nie możecie stłumić. Macie moc, jak ogień
płomienie.- kontynuował.- jesteś ważniejsi niż inni ludzie, lepsi-
zapamiętajcie to.

Próbuje nam schlebiać? Zastanawiała się Kaitlyn.

- Jesteście pionierami badań, macie nieskończone możliwości. Jesteście
młodzi przed wami całe życie. Korzystajcie z niego i ze swoich zdolności.

Kait poczuła nagłą potrzebę, żeby rysować.

background image

Nie zwykłą potrzebę, jak narysowanie Lewisa i Anny, ale potrzebę w jej
ręce- wewnętrzne dreszcze, przeczucie.

Ale nie mogła nigdzie pójść kiedy pan Zetes mówił. Rozejrzała się po pokoju
i napotkała oczy Gabriela.

Tym razem były one ciemne i nieprzeniknione. Zszokowana Kaitlyn
zrozumiała, że on również na chwilę przestał słuchać pana Zetes.

Kiedy tak się jej przyglądał wydawało się, że wiedział co ona robi.

Kaitlyn zarumieniła się. Spojrzała znów szybko na pana Zetes starając
się zrozumieć o czym mówi. Mówił o stypendium, że mogło być nie wielkie,
ale oczywiście miał dobre serce.

Pan Zetes skończył mówić, a jej potrzeba rysowania zniknęła. Potem Joyce
powiedziała kilka słów od siebie:

- Będę mieszkać w Instytucie z wami.- a potem dodała.- Mój pokój jest z
tyłu.- pokazała na francuskie drzwi z tyłu salonu, a wszyscy podążyli za jej
spojrzeniem.- Możecie przyjść do mnie zawsze, o każdej porze dnia i nocy.
O, będzie tutaj pracował też ktoś inny.

Kaitlyn odwróciła się i zobaczyła dziewczynę przechodzącą przez jadalnię.
Wyglądała na trochę starszą od nich. Miała mahoniowe włosy i pełne usta.

- To Marisol Diaz. Jest ze Stanford.- powiedziała Joyce.- Nie będzie tutaj
mieszkać, ale będzie przychodzić codziennie i pomagać w waszym
testowaniu. Pomoże mi też gotować. Rozkład posiłków znajdziecie w
jadalni na ścianie. Resztę zasad omówimy jutro. Jakieś pytania?

Wszyscy potrząsnęli głowami.

- Dobrze. Teraz możecie iść na górę i wybrać sobie pokoje. To był długi
dzień i wiem, że na pewno jesteście zmęczeni. Marisol i ja zaraz
przyrządzimy coś na obiad.

Kaitlyn była zmęczona. Chociaż była dopiero piąta czterdzieści pięć. To i tak
było trzy godziny później niż w Ohio.

Pan Zetes powiedział "Dowidzenia" i uścisnął wszystkim ręce. Potem
wszyscy weszli po schodach na górę.

background image

- Co o nim myślicie?- szepnęła do Lewisa i Anny, kiedy dotarli na drugie
piętro.

- Imponujący, ale trochę straszny. Oczekuje od nas "Arcydzieła Teatru".-
odpowiedział szeptem Lewis.

- Te psy były interesujące.- powiedziała Anna.- Zwykle mogę "czytać"
zwierzęta, powiedzieć im żeby były szczęśliwe, smutne albo jakieś tam inne.
Ale te dwa są inne, ostrożne, chronione. Nie mogła na nie wpłynąć.

Kaitlyn poczuła na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciła się i zobaczyła, że to
Gabriel. Gapił się na nią. Była zakłopotana więc się mu zrewanżowała,
zaatakowała.

- A co ty o tym myślisz?- zapytała go.

- Myślę, że on chce nas użyć dla własnych powodów.

- Jak użyć?- zapytała ostro Kait.

Gabriel wzruszył ramionami:

- Może, żeby ulepszyć wizerunek swojej korporacji- "Krzemowa Dolina
przynosi korzyści ludziom". Jak finansujący ekologię program. Oczywiście w
jednym miał rację: jesteśmy lepsi niż reszta ludzi.

- I ktoś z nas jest ważniejszy od reszty, prawda?- zapytał Rob ze schodów.-
Ktoś z nas nie musi przestrzegać zasad i praw.

- Właśnie.- powiedział Gabriel, uśmiechając się chłodno. Chodził po
korytarzu i zaglądał do wszystkich sypialni.- Joyce mówiła, że mamy
wybrać sobie pokoje, no cóż, myślę, że... że powinienem wziąć ten.

- Hej!- zaskrzeczał Lewis.- To największy pokój! Z kablówką, Jacuzzi i... i ze
wszystkim.

- Dzięki, że mnie informujesz.- powiedział Gabriel uśmiechając się.

- Ten pokój jest dużo większy od innych.- powiedziała spokojnie Anna.-
Zdecydowaliśmy, że dwie osoby będą dzielić tą sypialnię.

- Nie możesz wziąć sobie najlepszej.- dodał Lewis.- Zagłosujemy.

background image

Szare oczy Gabriela zwężyły się, a z jego ust wydostało się coś jak
warknięcie. Podszedł o krok do Lewisa.

- Wiesz jak wygląda więzienna cela?- zapytał. Jego głos był zimny i
brutalny.- Ma dwie stopy szerokości, łóżko i metalową toaletę. Jeden
metalowy stołek wbudowany w ścianę i jeden wbudowany stolik To
wszystko. Spędziłem w tej małej klitce dwa lata. Więc teraz mam chyba
prawo wyboru. Przeszkadza ci to?

Lewis podrapał się po nosie i wyglądał jakby rozważał to, co powiedział
Gabriel. Anna pociągnęła go do tyłu.

- MTV nie jest tego warte.- powiedziała.

Gabriel popatrzył na Roba:

- A ty, miejski chłopcze?

- Nie będę z tobą walczyć.- Rob cedził słowa. Patrzył w połowie wściekły, a
w połowie współczująco.- Idź już. Weź sobie ten pokój, gnojku.

Lewis wydał z siebie nieśmiały odgłos protestu. Gabriel stanął w swoim
nowo nabytym pokoju i zaczął zamykać drzwi.

- I ostrzegam was.- powiedział Gabriel odwracając się.- Lepiej trzymajcie
się z daleka od tego pokoju. Jeśli się spędzi tyle czasu w więzieniu, chce się
mieć przestrzeń. Coś jak terytorium. Nie chcę nikogo skrzywdzić.

Kiedy drzwi się zamknęły Kaitlyn zapytała:

- Gabriel? Jak anioł?- usłyszała sarkazm w swoim głosie.

Drzwi znów się otworzyły, a Gabriel zmierzył ją spojrzeniem od stóp do
głów. Następnie posłał jej wspaniały uśmiech:

- Ty, możesz przyjść tu kiedy tylko zechcesz.- powiedział.

Potem drzwi się zamknęły.

- Świetnie.- powiedziała Kaitlyn.

- Oho.- dodał Lewis.

Anna potrząsnęła głową.

background image

- Gabriel Wolfe- nie jest jak wilk. On jest taki społeczny. Wykluczając, że
jest jak wilk samotny, wygnany. On może tu zwariować i kogoś zaatakować-
kogokolwiek.

- Zastanawiam się co jest jego talentem.- rozważała Kaitlyn. Popatrzyła na
Roba.

Potrząsnął tylko głową:

- Naprawdę, nie wiem. Spotkałem go w Karolinie Północnej w Durham, to
takie trochę inne centrum badań psychicznych.

- Inne?- zapytał zaskoczony Lewis.

- Tak. Moi rodzice wysłali mnie tam, żeby znaleźć sens w tym co robię.
Przypuszczalnie jego rodzice zrobili to samo. Ale nie interesowało go to,
jednak. Chciał tylko obrać własną drogę i urządzić innym ludziom piekło.
Taka jedna dziewczyna skończyła... poraniona.

Kaitlyn popatrzyła na niego. Chciała zapytać "Jak zraniona?" ale z wyrazu
jego twarzy zrozumiała, że nie dostanie odpowiedzi.

- W każdym razie było to trzy lata temu.- powiedział Rob.- Uciekł stamtąd
po tym wszystkim, co się stało. Słyszałem, że uciekał z kraju do kraju.
Wszędzie sprawiał kłopoty.

- To okropne!- powiedział Lewis.- I my mamy mieszkać z nim przez rok?

- A co z tobą? To całe centrum pomogło ci?- zapytała Anna patrząc na
Roba.

- Pewnie tak. Pomogli mi wykształtować to, co umiem zrobić teraz.

- No właśnie: Co potrafisz robić?- Kaitlyn znacząco spoglądała raz na
niego, raz na swoją nogę.

- Potrafię uzdrawiać.- powiedział zwyczajnie blond włosy chłopak.-
Potrafię tak jakby, kumulować energię, a potem wysyłać ją innym. Staram
się pomagać.

Patrząc w jego oczy Kaitlyn, poczuła się dziwnie zawstydzona.

background image

- Jestem pewna, że to robisz.- powiedziała tonem, którym mówiło się:
"dziękuję". Ale jakoś nie chciała, żeby inni wiedzieli co zaszło wcześniej
pomiędzy nią a Robem.

Czuła się przy nim dziwnie zdezorientowana- tak na niego reagowała.

- Jestem pewny, że to zrobimy.- powiedział Rob, znów zwyczajnie. Jego
uśmiech był wymuszony, ale zaraźliwy, nieodparty.

- Spróbujemy.- powiedziała Anna. Kait spojrzała na Lewisa, którego oczy
właśnie się rozszerzyły. Czuła, że lubi Annę. Nie musiał ciężko pracować,
żeby pomagać ludziom.

Lewis odkrząknął.- Nie chcę zmieniać tematu, ale czy... czy mógłbym wybrać
sobie pokój? Podoba mi się... ten

Rob spojrzał na pokój, który wskazywał Lewis, poszedł wzdłuż korytarza i
obejrzał pozostałe dwa pokoje. Potem posłał Lewisowi spojrzenie mówiące:
chyba żartujesz.

Lewis zmarniał:

- Ale tylko ten ma kablówkę. Potrzebuję MTV. I komputera i mojego stereo
i...

- To nie fair.- powiedział Rob.- Powinniśmy ustalić, że ten pokój będzie
wspólny- żeby każdy mógł oglądać tu telewizję, nie na dole.

- Ale co wtedy zrobimy?- dopytywał się Lewis.

- Będziemy mieszkać w mniejszych pokojach. Po dwie osoby.- powiedział
krótko Rob.

Kaitlyn i Anna spojrzały na siebie, uśmiechnęły się. Kait nie sprzeciwiała się,
żeby mieszkać z Anną- aktualnie była zadowolona z tego powodu. To było
tak, jakby miała siostrę.

- Ale co z moim stereo i sprzętem?- jęczał Lewis.- Nie zmieści się w
mniejszym pokoju, a zwłaszcza, kiedy będą tam dwa łóżka.

- Dobrze.- powiedział niemiłosiernie Rob.- Przenieś je do wspólnego
pokoju. Wszyscy będą mogli posłuchać muzyki. Dalej, musimy tu zrobić
małe przemeblowanie!

background image

Gabriel zaczął cicho chodzić po pokoju i rozglądać się po pokoju kiedy
tylko zamknęły się drzwi.

Dokładnie lustrował każdy kąt, wliczając w to łazienkę i szafę. Pokój był
wielki i luksusowy. I miał balkon. Zapewniał on szybką ucieczkę, kiedy tylko
nadarzy się okazja.

Lubił to.

Opadł na królewskie łóżko i zaczął rozważać, co będzie robił przez resztę
czasu.

Była tu, oczywiście, dziewczyna. Dziewczyna, której oczy i włosy były jak
płomienie. Może być ciekawą rozrywką.

Ale coś ścisnęło go w żołądku.

Wstał i znów zaczął przechadzać się po pokoju.

Był pewny, że będzie miał rozrywkę. Ten rodzaj dziewczyn musi być bardzo
interesujący, będzie cię zachęcać, żebyś się włączył...

I, że to nigdy się nie zdarzy.

Nigdy, bo...

Myśli Gabriela obrały teraz inną drogę. Obok dziewczyny kręcił się on, ten,
na którego miał mnóstwo powodów, żeby go nienawidzić... Kessler. Jego
wolność była ograniczona- musiał wytrzymać z Kesslerem pod jednym
dachem.

Mógł zrobić Kesslerowi, co tylko chciał. Już o to zadba. Ale wtedy będzie
musiał uciekać, żeby nie skończyć w więzieniu, do czasu skończenia
dwudziestu pięciu lat. Kessler nie był tego wart- jeszcze nie.

Już widział, jak się z nim drażni. Nie było to najgorsze miejsce. Jeśli
wytrzyma rok, będzie bogaty. Z taką sumą mógł kupić sobie wolność. Mógł
kupić wszystko, co chciał. Ale musiał poczekać.

background image

Kiedy testowali jego moce- wiedział o tym. Cokolwiek się stanie to
będzie ich problem. Ich błąd.

Usiadł na łóżku. Było jeszcze wcześnie, ale był zmęczony. Zasnął w kilka
minut.

Kait razem z innymi zaczęła przesuwać meble, kiedy usłyszeli wołanie
Joyce na obiad.

Kait lubiła uczucie, kiedy siedziała w wielkiej jadalni z pięcioma osobami
przy stole- pięcioma, ponieważ Gabriel nie przyszedł. Ignorował ich, kiedy
pukali do drzwi. Był on częścią wielkiej rodziny. Wszystko wydawało się
dobrze układać. Wykluczając Marisol, która nie była zbyt rozmowna.

Po obiedzie wrócili do meblowania. Było tu mnóstwo mebli do wyboru.
Ustawianie ich w pokojach i na korytarzu, wydawało się łączyć każdy styl,
jaki Kaitlyn kiedykolwiek widziała, albo wymyśliła.

Pokój Kaitlyn i Anny był już gotowy. Były w nim dwa pojedyncze łóżka,
tania, drewniana biblioteczka, piękne krzesło z francuskiej Prowincji,
wiktoriańskie biurko i lampa stojąca, która "zaatakowała" Kaitlyn w holu.
Podobał jej się wystrój.

Łazienka pomiędzy dwoma małymi pokojami należała do dziewczyn- tak
zarządził Rob.

- Dziewczyny potrzebują łazienki bliżej, bardziej niż my.- powiedział do
Lewisa, który tylko wzruszył ramionami. Chłopaki będą używać łazienki we
"wspólnym pokoju".

Kaitlyn była szczęśliwa, kiedy wreszcie mogła iść spać. Światło księżyca
wpadało przez okno za jej łóżkiem. Północne światło, pomyślała
zadowolona.

Anna oddychała spokojnie, śpiąc. Dawne życie Kaitlyn, w Ohio,
wydawało się teraz odległe. Ucieszyła się z tego.

background image

Jutro niedziela, myślała. Joyce obiecała pokazać im laboratorium. Potem
może coś narysuję, albo możemy zwiedzić miasto. A w poniedziałek,
pójdziemy do szkoły i będę miała przyjaciół.

Co za wspaniały pomysł. Kait wiedział, że Anna i Lewis będą chcieli zjeść
lunch razem. Miała nadzieję, że Rob też. A Gabriel... Nie martwiła się nim,
ale...

Jej myśli dryfowały. Czuła niejasny niepokój do pana Zetes. Łatwo zapadła
w sen.

Nagle obudziła się. Jakaś postać stała przy jej łóżku. Kaitlyn nie mogła
oddychać. Serce mocno jej waliło. Światło księżyca było za słabe- nie mogła
dostrzec nic oprócz czarnej sylwetki. Nagle, bez wiedzy, pomyślała. Rob?
Gabriel?

Światło tym czasem oświetliło postać. Kaitlyn mogła dostrzec aureolę z
mahoniowych włosów i pełne usta Marisol.

- Co się stało?- szepnęła.- Co ty tu robisz?

- Musisz być ostrożna inaczej coś się stanie.- wysyczała Marisol. Jej oczy
były jak dwie czarne dziury.

- Co?

- Uważaj, albo... coś się stanie. Myślisz, że jesteś mądra i sprytna, prawda?
Więc jesteś lepsza od każdego.

Kaitlyn nie mogła nic powiedzieć.

- Ale nie wiesz wszystkiego. To miejsce jest inne niż myślałaś. Widziałam
rzeczy...- potrząsnęła głową i zaśmiała się szorstko.- Nie sprzeciwiaj się. Tak
będzie dla ciebie lepiej.- urwała i nagle popatrzyła za siebie. Kaitlyn
zobaczyła tylko czarny prostokąt, którym były drzwi, ale usłyszała tylko
jakiś szmer na dole w holu.

- Marisol, co...?

- Zamknij się. Muszę już iść.

background image

- Ale...

Marisol wyszła. Chwilę później drzwi cicho się zamknęły.

Następnego ranka Kaitlyn zapomniała o dziwnej wizycie. Obudziła się,
gdy usłyszała dzwonek. Miała wrażenie, że jest późno. Spojrzała na zegarek
przy łóżku. Była siódma trzydzieści, ale w Ohio była już po dziesiątej.

Anna usiadła na łóżku.

- Dzień Dobry.- powiedziała uśmiechając się.

- Dzień Dobry.- powiedziała Kaitlyn. Cieszyła się, że ma współlokatorkę.-
Co to za hałas?

- Nie wiem.- Anna podniosła głowę.

- Idę sprawdzić.- Kaitlyn wstała i otworzyła drzwi łazienki. Teraz
wyraźnie słyszała ten dźwięk. Niesamowity krzyk i odgłos muczenia.

Zapukała do drzwi prowadzących do pokoju Roba i Lewisa. Kiedy usłyszała:
"Wchodź", otworzyła drzwi i rozejrzała się po pokoju.

Rob siedział na łóżku. Jego potargane złote włosy wyglądały jak grzywa lwa.

Kaitlyn zauważyła, że jego klatka piersiowa była odkryta. Poczuła się
dziwnie zszokowana.

W drugim łóżku spał Lewis.

Nagle Kaitlyn zrozumiała, że ma na sobie tylko za długi T-shirt, do kolan.
Nie wydawało jej się to normalne, żeby przychodzić do pokoju chłopaków
w takim stroju.

Kaitlyn przypomniała sobie o powodzie tej wizyty i zaczęła rozglądać się
dookoła w poszukiwaniu źródła hałasu. I wtedy je zobaczyła.

Była to porcelanowa krowa- zegarek. Wydawał okropne dźwięki. Był to
krzyk Japończyka:

- Wstawaj! Nie śpij już! Wstawaj!

background image

Kaitlyn przeniosła spojrzenie z gadającego zegarka na Roba. Uśmiechnął się
do niej tym swoim zaraźliwym uśmiechem- i nagle już wiedziała, że
wszystko będzie dobrze.

- To pewnie Lewisa.- stwierdziła Kaitlyn i zaczęła chichotać.

- Fajne, prawda?- odezwał się Lewis. Jego głos tłumił koc.- Dostałem to od
"Sharper Image".

- Więc tego mam się spodziewać po moim współlokatorze?- powiedziała
wesoło Kaitlyn.- Rannego muczenia?

Zaczęła się śmiać razem z Robem. Zdecydowała, że czas już iść.

Kiedy drzwi się zamknęły, spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nigdy
nie spędzała przed lustrami za wiele czasu, ale teraz...

Jej włosy były w nieładzie. Spadały jej na ramiona. Rude loki zakrywały
jej czoło. Dziwne, pierścieniowate oczy popatrzyły na nią sarkastycznie.

Więc nie interesujesz się chłopcami, co? Zapytała samą siebie. Teraz
będziesz musiała szczotkować włosy przed spotkaniem z nimi.

Kaitlyn właśnie brała prysznic, kiedy przypomniała sobie nocną wizytę
Marisol.

"Uważaj albo coś się stanie... To miejsce jest inne niż myślisz..."

Boże, to się naprawdę wydarzyło? Wydawało się być to tylko snem. Stanęła
na środku łazienki. Jej cały dobry nastrój prysł.

Marisol zwariowała? Musiała lunatykować, czy coś w tym stylu. Zakradła
się cicho do jej pokoju i stanęła nad łóżkiem.

Muszę komuś o tym powiedzieć, zdecydowała. Ale nie wiedziała komu. Jeśli
powie o tym Joyce, Marisol może mieć kłopoty. A może ktoś taki jak... A co
jeśli to wszystko było tylko snem?

Przez cały poranek i prysznic Kaitlyn rozważała czy to zdarzyło się
naprawdę, czy Marisol naprawdę ją przed czymś ostrzegała. Przecież to
niemożliwe, że z Instytutem jest coś nie tak.

background image

Znalazła Marisol w kuchni, kiedy zeszła na dół. Pytania powróciły, a Kaitlyn
chciała poznać na nie odpowiedź.

- Marisol, możemy porozmawiać?- dziewczyna zmarszczyła brwi, kiedy
nalewała sok pomarańczowy do dzbanka.

- Jestem zajęta.

- Musimy porozmawiać o zeszłej nocy.- kontynuowała Kait.

Marisol potrząsnęła głową:

- Nie rozumiesz? To był tylko żart.

- Żart?

- Jasne. Taki mały, głupi żarcik.- powiedziała szorstko Marisol.- Wiesz co?
Masz zdolności parapsychiczne, a nie wiesz tego? Dziwna jesteś.

Błyskotliwy temperament Kaitlyn zgasł.

- My nie zakradamy się do was w nocy jak jacyś szaleni lunatycy!-
warknęła Kait.- Następnym razem lepiej tego nie rób.

- Bo co?- Marisol uśmiechnęła się głupio.

- Zobaczysz!- wtedy drzwi się otworzyły i reszta zeszła na śniadanie.
Kaitlyn oszczędziła więc Marisol kolejnych gróźb. Mamrotała tylko pod
nosem.- Świr.- i wzięła muffinka.

Śniadanie było pożywne, jak obiad. A obiad będzie dopiero na wieczór.
Gabriel nie pokazał się. Kaitlyn zapomniała o Marisol kiedy tylko zjawiła się
Joyce i przekazała zasady oraz opowiadała o eksperymentach jakie chciała
przeprowadzić.

- Pierwsza sesja testów będzie tego ranka. To linia bazowa.- mówiła
Joyce.- Ale najpierw, każdy kto chce zadzwonić do rodziców, może zrobić to
teraz. Kaitlyn, nie widziałam, żebyś wczoraj dzwoniła do taty.

- Nie, nie dzwoniłam. Ale teraz jest doskonała okazja. Dziękuję.-
powiedziała Kaitlyn. Była w dobrym humorze. Spokojnie spojrzała na Roba,
jego włosy. Światło słoneczne świeciło prosto na nie sprawiając, że

background image

wydawały się jeszcze bardziej złote. To wywołało w niej jakieś dziwne
uczucie.

Kaitlyn podeszła do telefonu przy schodach i zadzwoniła.

- Dobrze się bawisz?- odezwał się głos po drugiej stronie linii.

- O, tak.- odpowiedziała Kaitlyn.- Gorąco tu. Nie muszę nosić swetrów.
Wszyscy są mili. Przynajmniej większość. Ale i tak myślę, że będzie
świetnie.

- Wystarczy ci pieniędzy?

- Tak.- Kaitlyn wiedziała, że jej ojciec dał jej większość pieniędzy jakie
miał.- Naprawdę wszystko w porządku.

- To wspaniale, świetnie. Tęsknię za tobą.

Kaitlyn zamrugała.

- Ja też za tobą tęsknię, tato. Muszę już kończyć. Kocham cię.- usłyszała
głosy w pokoju za sobą. Okrążyła schody i zauważyła otwarte drzwi w
korytarzu niżej. Joyce i inni tam byli.

- Chodźcie.- powiedziała Joyce.- To główne laboratorium. Jedyne, którego
tutaj używamy. Czuję się jak przewodnik turystyczny.- poskarżyła się.

Laboratorium nie było takie jakiego spodziewała się Kaitlyn. Wyobrażała
sobie białe ściany, błyszczące maszyny, dachówkową podłogę i cichą
atmosferę.

Były tu maszyny, ale większą uwagę przykuwał składany ekran, kilka
wygodnych krzeseł i tapczanów, dwie biblioteczki oraz stereo grające
nowoczesną muzykę.

- Kiedyś w Princeton udowodnili, że taka atmosfera jest najlepsza.-
powiedziała Joyce.- To jak obserwować efekty, wiecie- zdolności PSI
zajmują mnóstwo czasu, kiedy jest niekomfortowo.

Na tyle laboratorium był ściana garażu. Stalowa, jak skarbiec w banku.

- Laboratorium jest kompletne odizolowanie, specjalnie na testy.-
powiedziała Joyce.- Jest dźwiękoszczelne. Porozumieć można się tylko od

background image

wewnątrz przez telefon pokładowy. To jak klatka Faraday- blokuje
wszystkie sygnały radiowe i elektroniczne pochodzące z zewnątrz. Jeśli się
tutaj zamkniecie, nic nie będziecie mogli zrobić.

- Mogę się założyć...- zaczęła cicho Kaitlyn. Miała dziwne uczucie. Jakoś nie
lubiła tego stalowego pomieszczenia.- To znaczy... Chyba nie zamierzasz
mnie tu zostawić, prawda?

Joyce spojrzała na nią i roześmiała się. Jej oczy błyszczały jak
zielononiebieskie kryształy na jej opalonej twarzy.

- Nie, spokojnie. Nie zostawimy cię tu dopóki nie będziesz gotowa.-
powiedziała.- Faktycznie, Marisol.- dodała, kiedy za Kaitlyn stanęła
dziewczyna z college’ u.- Dlaczego nie przyprowadziłaś Gabriela? Myślałam,
że odizolujemy go pierwszego, na przystawkę.

Marisol wyszła.

- Każdy w swoim czasie.- powiedziała Joyce.- To nasz pierwszy
eksperyment. Powinniśmy być bardziej formalni, chcę żeby każdy się
skoncentrował. Nie będę was zawsze o to prosić. Kiedy pracujemy liczę, że
dacie z siebie wszystko.

Poprowadziła wszystkich na przód laboratorium, gdzie stali Anna i
Lewis. Patrzyli na oddzielony gabinet po jednej stronie pomieszczenia-
gabinet z bardzo dziwnymi urządzeniami patrzącymi na nich z góry. Kaitlyn
nie usłyszała wszystkich instrukcji, ale przez kilka minut patrząc na Annę i
Lewisa, uznała, że robią to co kazała im Joyce, zapominając o całym świecie.

- Gabriel powiedział, że zaraz przyjdzie.- oznajmiła Marisol stając w
drzwiach.- Znalazłam tylko dwójkę wolontariuszy w niedzielę rano.

Wolontariusze stanęli w drzwiach. Fawn, była to nadzwyczaj piękna
dziewczyna o blond włosach na zmotoryzowanym wózku inwalidzkim i Sid,
mężczyzna w niebieskiej bluzie. Bardzo Kalifornijskie, pomyślała z aprobatą
Kaitlyn. Marisol zaprowadziła go do laboratorium.

Joyce gestem ręki pokazała Kait, żeby usiadła na leżance koło okna.

background image

- Będziesz pracować z Fawn. Rob też.- powiedziała.- Myślę, że on powinien
być pierwszy. Po prostu się odpręż.

Kaitlyn była zarówno podekscytowana, ale denerwowała się z powodu
testów. Co jeśli nie będzie mogła wykonać swojej "sztuczki"? Jeszcze nigdy
nie użyła swojej mocy, żeby zdobyć jakąś wskazówkę- wykluczając
"badanie wzroku" Joyce. Nie wiedziała jak to zrobiła. I nadal nie wie.

- Teraz, Rob...- rozkazała Joyce. Zmierzyła ciśnienie w jednym z palcy
Fawn.- Mamy sześć podejść. Każde po pięć minut. Na ekranie będą
wyświetlać się słowa. Chcę, żebyś spróbował podnieść ciśnienie krwi Fawn,
kiedy będzie "zwiększ". Kiedy będzie "Zmniejsz", zmniejszasz, a kiedy
pojawi się "bez zmian" nie robisz nic. Rozumiesz?

Rob popatrzył na Fawn, a potem na Joyce. Zmarszczył brwi:

- Tak jest, proszę pani, ale...

- Mów mi Joyce. Będę sprawdzać rezultaty. W żadnym przypadku nie mów
nam, co pokazało się na ekranie. Po prostu to zrób.- Joyce spojrzała na
zegarek i kiwnęła głową w stronę boksu.- Zaczynamy.

Rob ruszył w kierunku boksu, ale zatrzymał się przed dziewczyną na
wózku. Uklęknął przy niej.

- Czy byłoby problemem podniesienie nóg?- Fawn spojrzała na Joyce, ale
szybko zwróciła je z powrotem na Roba.

- Są zmiażdżone. Stało się to gdy byłam bardzo młoda. Czasami mogę
chodzić, ale raczej nie teraz.

- Rob...- powiedziała Joyce.

Wydawało się, że Rob jej nie usłyszał.

- Możesz podnieść nogę?

- Nie za wysoko.- jej noga podniosła się odrobinę i opadła.

- Rob.- powiedziała Joyce.- Nikt nie oczekuje od ciebie... Nie mamy w
planach tego rodzaju ćwiczeń.

background image

- Przepraszam panią.- powiedział bez patrzenia na nią. Zapytał jednak
Fawn.- Co z tą? Możesz nią poruszyć?

- Nie za bardzo.- Stopa podniosła się i opadła.

- Dobrze. Teraz spokojnie, nie ruszaj się. Możesz poczuć gorąco w stopie,
albo chłód, ale nie przejmuj się tym.- Rob dotknął nagiej kostki dziewczyny.

Joyce przechyliła głowę z gładkimi blond włosami, żeby spojrzeć w sufit,
westchnęła i usiadła obok Kait.

- Powinnam się domyślić.- powiedziała Joyce odkładając notatnik na bok.

Kaitlyn patrzyła na Roba.

Jego głowa odwróciła się w jej stronę, ale nie patrzył na nią. Wydawało
się, że nasłuchuje. Jego dłonie wykonywały dziwne ruchy przy kostce Fawn.

Kaitlyn patrzyła zafascynowana na jego twarz. Myślała o chłopakach
ogólnie, ale jej artystyczne oko nadal chłonęło widok. Słowa książki, którą
kiedyś czytała, przemknęły jej przez myśli: "Piękna, uczciwa twarz z oczami
marzyciela". I uparta mina wojownika, dodała.

- Jak się czujesz?- zapytał Rob Fawn.

- Jakoś... jakoś tak dziwnie.- powiedziała i zaśmiała się nerwowo.- Oh!

- Spróbuj jeszcze raz podnieść nogę.

Tenisówka Fawn podniosła się o prawie dziesięć cali od podnóżka.

- Zrobiłam to!- ledwo łapała oddech.- Nie, TY to zrobiłeś.- gapiła się na
niego wielkimi ze zdumienia oczami.

- Ty to zrobiłaś.- powiedział Rob i uśmiechnął się. Oddychał szybko. Teraz
zajmiemy się drugą.

Kaitlyn poczuła ukłucie zazdrości.

Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego- było to podobne do bólu, kiedy
słyszała jak Marcy Huang planuje przyjęcia. I poczuła to, właśnie teraz,
kiedy Rob koncentrował się na Fawn, a Fawn patrzyła na niego...

Joyce zachichotała:

background image

- Podobne rzeczy widziałam w jego szkole.- powiedziała cicho do Kait.-
Każda dziewczyna mdlała, kiedy podchodził, a on nie wiedział o co chodzi.
Jest taki sexy.

Właśnie, zrozumiała Kaitlyn. On nie ma o tym pojęcia.

- Ale, dlaczego on o tym nie wie?- wyrzuciła.

- Prawdopodobnie przez te jego zdolności.- powiedziała Joyce.- Wypadek.

- Jaki wypadek?

- Nie mówił o tym? Na pewno opowie ci wszystko jeśli zapytasz. Uprawiał
szybownictwo i miał wypadek. Złamał mnóstwo kości i skończył w śpiączce.

- O, mój Boże.- powiedziała łagodnie Kait.

- Wszyscy myśleli, że umrze, ale jednak nie. Kiedy się obudził, miał swoje
zdolności- ale też coś mu ubyło. Nie wiedział, że podoba się dziewczynom.

Kaitlyn gapiła się na nią:

- Żartujesz.

- Nie.- Joyce uśmiechnęła się.- Jest przystojny i doskonały w wielu
rzeczach. Nie widzi tylko czasem zachowania innych.

Kaitlyn zamknęła oczy. To wyjaśnia, dlaczego Rob tak swobodnie
„podnosi dziewczynom spódnice”. To wyjaśnia wszystko- wyjaśnia o,
dlaczego jej serce wali jak szalone kiedy na niego patrzy. I, dlaczego jej
myśli o nim są kłamliwe i to ją rani. I to, dlaczego tak bardzo pragnie
podbiec do niego i odciągnąć go od Fawn.

Pragniesz tego, mówiły jej myśli, pragniesz jego... To się nazywa...

Zamknij się, pomyślała Kaitlyn uciszając głos. Ale nie zadziałało. Wiedziała
to.

- Na razie wystarczy.- powiedział Rob do Fawn. Usiadł na piętach i ręką
starł pot z czoła.- Jeśli będziemy pracować nad tym każdego tygodnia,
powinno pomóc. Myślę, że mogę cię uzdrowić całkowicie. Chcesz tego?

Wszystko co powiedziała Fawn, ograniczało się do jednego słowa:

background image

- Tak.- powiedziała i spojrzała Robowi w oczy. Na szczęście w tym
momencie wstała Joyce.

- Rob, możemy o tym porozmawiać?- powiedziała.

Odwrócił się i popatrzył na nią łagodnie.

- Wiedziałem, że będziesz tego chciała.- powiedział.

Joyce mruknęła coś pod nosem, a potem głośniej powiedziała:

- Właśnie. Skończymy później Co powiecie na przerwę? Rob? Fawn? Na
pewno jesteście zmęczeni tym eksperymentem...

- Nie, czuję się świetnie.- powiedziała Fawn.- Czuję się taka silna, czuję, że
jestem gotowa na wszystko.

- Przekazana energia.- mruknęła Joyce. Bawiła się ciśnieniomierzem.-
Musimy to zbadać.

Potem odwróciła się w stronę drzwi. Stanęła w nich Marisol.

- O co chodzi, Marisol?- zapytała.

- Nie chce współpracować.- powiedziała Marisol. Stał za nią Gabriel.
Wyglądał wspaniale, jakoś tak elegancko, ale jego oczy pozostawały zimne,
patrzyły pogardliwie.

- Dlaczego?- zapytała Joyce.

- Wiesz dlaczego.- powiedział Gabriel i spojrzał Kait w oczy. Posłał jej
długie, śmiertelne spojrzenie.

Joyce przyłożyła rękę do czoła:

- Właśnie. Chodź, musimy o tym porozmawiać.

Rob podszedł do niej i złapał ją za rękę:

- Pani Joyce- Nie wydaje mi się to dobrym pomysłem. Powinna być pani
ostrożna.

- Poradzę sobie, Rob.- powiedziała Joyce. Poszła w stronę drzwi i wyszła
razem z Marisol i Gabrielem. Drzwi zamknęły się.

background image

Anna i Lewis pochłonięci byli badaniami. Tylko Fawn gapiła się za nimi.

Kait napięła się. Rob stał tak blisko niej...

- I co teraz?- zapytała. Postarała się aby jej głos zabrzmiał swobodnie.

Nawet na nią nie spojrzał:

- Nie wiem, ale pamiętam co się stało kiedy próbowali robić na nim
eksperymenty w centrum Durham.- potrząsnął głową.- Zobaczymy później.-
powiedział miękko i odszedł. Kaitlyn cieszyła się, że nie podszedł do Fawn,
ale była też zawiedziona, że nawet na nią nie spojrzał.

Kilka minut później wróciła Joyce. Wyglądała na trochę zakłopotaną:

- Ok, co teraz? Kaitlyn, twoja kolej.

Tylko nie teraz, myślała Kaitlyn. Dziwnie się czuła przez to nowe odkrycie
o Robie- jakaś część niej chciała być bliżej niego. Chciała, żeby o niej myślał,
chciała gdzieś z nim pójść.

Joyce kartkowała teczkę:

- Nieformalnie, będziemy to robić nieformalnie.- mamrotała pod nosem.-
Kaitlyn, chcę, żebyś tutaj usiadła.- wskazała miejsce za ekranem.- Chcę,
żebyś przez minutę trzymała tą słuchawkę i zawiązała oczy przepaską.

Kaitlyn spojrzała na dziwną "zasłaniaczkę oczu". Wyglądała jak google.
Tylko wielkości dwóch piłek tenisowych.

- Co to?

- Uboga wersja zestawu Ganzfelda. Próbuję zdobyć pieniądze na
wzbogacenie pokoju, z czerwonymi światłami i stereo i w ogóle wszystkim.

- Czerwone światła?

- Pomagają się rozluźnić- ale nigdy świadomie. Testowanie Ganzfelda jest
inne niż w rzeczywistości, musisz się na nim skoncentrować. Nie możesz
widzieć niczego, właśnie po to jest przepaska na oczy. Nie możesz też
niczego słyszeć. Te słuchawki chronią twoje uszy przed hałasem. To
prawdopodobnie pomoże skoncentrować ci się na obrazach napływających
do twojej głowy.

background image

- Ale ja nie mam tych obrazów w głowie, tylko w ręce. Sama rysuje, a ja
nawet nie wiem co.- sprostowała Kaitlyn.

- Dobrze.- powiedziała Joyce i uśmiechnęła się.- Tu jest ołówek i notes. Nie
musisz widzieć, żeby rysować. Twoja ręka sama będzie wiodła ołówkiem.

To szaleństwo, pomyślała Kaitlyn. Ale to Joyce jest przecież ekspertem.
Usiadła więc i założyła przepaskę na oczy. Wszystko pokryła czerń.

- Chcemy, żebyś dostała obraz. To cel eksperymentu.- powiedziała Joyce.-
Fawn będzie koncentrować się na pewnej fotografii. A ty Kaitlyn, spróbujesz
wejść w jej myśli.

- Jasne.- wymamrotała Kait i włożyła do uszu słuchawki. Dźwięk
wodospadu napełnił jej uszy. Dźwięk musi być biały, myślała. Usiadła
wygodniej.

Czuła jak Joyce wkłada jej do ręki ołówek, a na kolanach kładzie notatnik.

Spokojnie, zrelaksuj się. Musiała się odprężyć.

To raczej proste. Wiedziała, że nie może nic zobaczyć- siedziała za
ekranem. Pewnie głupio wyglądam, myślała. Ciemność i odgłos wodospadu
sprawiały, że nie mogła się utrzymać żadnej myśli. Czuła się jakby spadała.

Zaczęła się bać. Lęk pochłaniał ją już wcześniej. Tak było zawsze, kiedy
wiedziała co się stanie. Jej dłoń zacisnęła się na ołówku.

Spokojnie. Nie ma się czego bać, uspokajała się.

Ale jednak się bała. Poczuła dziwne uczucie w żołądku. Miała wrażenie
jakby się dusiła.

Dostała obraz- a co jeśli to będzie coś przerażającego? Przestraszająca myśl
w ciemności, to coś chciało wejść do jej umysłu.

Poczuła skurcz i swędzenie w dłoni.

Joyce chyba coś powiedziała, kiedy ołówek zaczął błądzić po papierze. Ale
Kait nie wiedziała co rysuje.

To nie ma znaczenia. Rysuje. Ołówek się rusza.

O, Boże, nie mam pojęcia co się stanie, myślała.

background image

Żadnego pomysłu- wykluczając to, że cokolwiek to będzie, będzie straszne.
Bezkształtna ciemność zeszła na bok i Kaitlyn spróbowała dostrzec obraz.

Muszę to zobaczyć.

Napięcie mięśni stało się nie do wytrzymania. Lewą ręką Kaitlyn ściągnęła
google i słuchawki.

Jej prawa ręka zwolniła jakby prowadziła ją jakaś bezcielesna istota z
filmów sience fiction. Nie wiedziała co teraz zrobić. Nie wydawało się to
częścią niej. Było okropne.

I rysunek- rysunek był jeszcze gorszy. Groteskowy.

Linie były krótkie i chwiejne. Ale obraz rozpoznawalny. Była to jej własna
twarz. Jej twarz z dodatkowym okiem na czole.

Pokrywały je dokoła ciemne rzęsy, wyglądało prawie jak jakiś owad. Było
szerokie. Gapiło się na nią, było odpychające.

I narysowała to jej własna ręka.

Tylko zmarszczyła czoło z niepokoju.

Więc to jest ta moja odległa wizja. Mogła się założyć o wszystko, że Fawn
nie koncentrowała się na żądnym obrazie.

Kaitlyn usiadła na brzegu krzesła, zamierzała powiedzieć Joyce że
zrujnowała eksperyment kiedy usłyszała wrzask.

To było głośne, nawet jeśli jej wydawało się, że dochodziło z daleka.
Zabrzmiało to prawie jak szalony płacz dziecka.

Desperackie wycie niemowlęcia. Ale głos był dużo głębszy. Kaitlyn upuściła
notes i zeskoczyła z krzesła. Obeszła ekran. Joyce właśnie otwierała drzwi
do wyjściowego laboratorium. Wszyscy gapili się na Kaitlyn w bezruchu.
Kaitlyn rzuciła się za Joyce i właśnie wtedy wrzeszczenie ustało.

- Spokojnie. Tylko spokojnie.- powiedziała Marisol. Stała przed Kait z
facetem w niebieskiej bluzie, który skulił się przy ścianie. Jego oczy były
dzikie, a usta wilgotne od śliny. Wydawało się że płacze.

background image

- Jak długo?- zapytała Joyce Marisol. Wyciągnęła rękę do mężczyzny.- Nie
skrzywdzę cię.

Marisol odwróciła się.

- Około czterdziestu pięciu sekund.

- O, mój Boże.- szepnęła Joyce.

- Co się stało?- wtrąciła Kait. Nie mogła znieść widoku płaczącego
mężczyzny.- O co w tym wszystkim chodzi? Co mu się stało?

- Kaitlyn, proszę.- powiedziała zaniepokojona Joyce.

Kaitlyn rozejrzała się po pokoju i zobaczyła jak drzwi do stalowego pokoju
otwierają się. Wszedł Gabriel z szyderstwem i arogancją na swojej
przystojnej twarzy.

- Ostrzegałem cię.- powiedział zimno do Joyce.

- Ten wolontariusz jest psychiczny.- powiedziała nie przekonująco Joyce.

- Nie aż tak psychiczny, oczywiście.- powiedział Gabriel.

- Nie obchodzi cię to, prawda?- odezwał się głos za Kaitlyn. Rob szedł w
stronę Gabriela.

- Rob...- zaczęła Joyce, ale mężczyzna chciał rzucić się do ucieczki. Joyce
zajęła się przytrzymywaniem go.

- Powiedziałem, że naprawdę się tym nie przyjmujesz.- powiedział Rob
stając z Gabrielem twarzą w twarz. Wyglądał jak anioł zemsty. Kaitlyn
martwiła się o niego. Pomiędzy Robem, a Gabrielem był kontrast. Rob był
jak światło, a Gabriel wydawał się niebezpieczny, jak ciemność...

Zaraz, zaraz, Gabriel siedział w więzieniu, i jeśli dojdzie do walki, to na
pewno wygra. Zna wiele ohydnych sztuczek, na pewno.

Było jasne, że zrobił coś temu wolontariuszowi. I z łatwością mógł zrobić to
samo Robowi.

- Nie chciałem takiego eksperymentu.- powiedział Gabriel odstraszającym
głosem.

background image

- Nie, ale też nie przestałeś.- odpowiedział mu Rob.

- Ostrzegałem ich.

- Chyba, właśnie nie.

- A powinienem? Mówiłem im, co może się stać. Teraz to ich problem.

- Tak, teraz to mój problem.

Warczeli tak na siebie. Powietrze naelektryzowane było od napięcia. Kaitlyn
dłużej nie wytrzymała.

- Przestańcie.- zażądała. Zbliżyła się do nich.- Przestańcie na siebie
wrzeszczeć. To w niczym nie pomaga.

Spojrzała na każdego z nich.

- Rob.- powiedziała. Serce jej waliło. Wyglądał tak pięknie, mimo tego że
cały aż wrzał z gniewu. Wiedziała, że był niebezpieczny.

Rob odciągnął ją na bok. Gabriel obrzucił go morderczym spojrzeniem.
Potem spojrzał na Kaitlyn. Posłał jej jeden z tych swoich niepokojących
uśmiechów.

- Nie martw się.- powiedział.- Nie zamierzam go zabić. Jeszcze. Nie chcę
znów wylądować w więzieniu.

Poczuła chłód jego szarych oczu, bacznie ją obserwujących. Znów odwróciła
się do Roba.

- Proszę.

- Ok.- powiedział powoli Rob. Wziął głęboki oddech. Kaitlyn mogła wyczuć
napięcie jego ciała. Cofnął się.

Wszyscy wydawali się odczuć zmianę w atmosferze. Rozluźnili się. Kaitlyn
prawie zapomniała o wolontariuszu przez te kilka minut, ale teraz
zobaczyła jak Joyce i Marisol namawiają go, żeby usiadł na krześle. Usiadł,
ale głowę trzymał prawie na kolanach.

- Człowieku, coś ty mi zrobił?- mamrotał.

background image

- Co mu zrobiłeś?- zapytał Rob Gabriela. Kaitlyn też chciała to wiedzieć.
Wiedziała tylko, że zrobił się nagle dziki, ale co to u niego wywołało?

Gabriel popatrzył na niego ponuro.

- Może kiedyś się dowiesz.- powiedział. W jego głosie była groźba.

Potem Kaitlyn usłyszała niezdecydowany głos Lewisa. Dochodził z
laboratorium.

- Yyy... Joyce. Jest tu pan Zetes.

- O, Boże.- powiedziała Joyce prostując się.

Kaitlyn nie winiła jej za to. Wszyscy przez te eksperymenty dziwnie się
zachowywali, a jeden wolontariusz to prawie zwariował. To jak
nieodpowiednie zachowanie klasy, kiedy dyrektorka jest z wizytacją na
lekcji.

Pan Zetes miał na sobie ten sam czarny płaszcz co poprzednio. Dwa psy
stały za nim.

- Jakieś problemy?- zapytał Joyce, która szybko wygładziła włosy.

- Właściwie, to jest taki jeden malutki. Gabriel ma trudności z...

- Na to wygląda.- powiedział sucho pan Zetes. Podszedł do wolontariusza,
obrzucił go krótkim spojrzeniem, a potem spojrzał na Joyce.

- Chciałam wezwać karetkę.- powiedziała.- Marisol, mogłabyś...

- To zbędne.- przerwał jej.- Porozmawiam z nim w samochodzie.- spojrzał
na Gabriela, Roba i Kait stojących przy wejściu do stalowego pokoju.- Reszta
ma przerwę.- zarządził.

- Tak, chodźcie. Koniec testów na dziś.- powiedziała podenerwowana
Joyce.- Marisol, odwiozłabyś Fawn do domu? Na pewno się niepokoi.

Marisol ruszyła w stronę laboratorium. Wydawała się mieć posępny nastrój.

Gabriel też poszedł. Jego kroki były długie i płynne, jak u wilka... Rob
zawahał się. Cały czas patrzył na wolontariusza.

- Może mógłbym jakoś pomóc...?

background image

- Nie, dziękuję Rob. Jeśli macie ochotę na lunch, jedzenie znajdziecie w
lodówce.- powiedziała to takim głosem, że Rob musiał jej posłuchać.

Kaitlyn ruszyła za nim, ale zatrzymała się w drzwiach. Próbowała jej
zamknąć bardzo cicho. Z czystej ciekawości chciała wiedzieć czego pan
Zetes chce od Joyce.

Zamiast tego jednak zapytał:

- Jak długo?

- Około czterdziestu pięciu sekund.

- Ach.- zabrzmiało to tak, jakby był zadowolony.

Kaitlyn rzuciła mu przelotne spojrzenie i nadal podsłuchując, po cichu
musiała zamknąć drzwi. Przyszedł Gabriel. Marisol i Fawn odeszły, Marisol
patrzyła posępnie na Fawn, a Fawn gapiła się za Robem. Rob zagryzł usta
gapiąc się w podłogę. Lewis patrzył tylko na jedną osobę. Anna pieściła
białą myszkę, którą trzymała na ręce.

- Skąd ją masz?- zapytała Kaitlyn. Czuła, że powinna coś powiedzieć.

- To był mój eksperyment. Widzisz? W tym pudle jest dziura. Miałam
zmusić mysz do wyjścia. Tą, której numer pokazał się na ekranie.

- W środku musi być czujnik.- powiedział Lewis.- Chodźmy już.

Anna pokiwała głową, ale nie patrzyła na niego.

- Nie martw się, Rob.- powiedziała.- Joyce i pan Zetes zajmą się nim.
Wszystko będzie dobrze.

- Tak, ale dlaczego pan Z. nie mógłby się zająć też Gabrielem?- zapytał
Lewis.- Oto pytanie.

Kaitlyn uśmiechnęła się złośliwie.

- Pam Z.?

- Tak. "Pan Zetes" jest za długie

- Nie myślałem, że tu będzie.- powiedział Rob.- Gabriel. Czuję, że będzie
sprawiać kłopoty.

background image

- Chyba zwariuję. Co on mu zrobił?- zapytała Kaitlyn.- Myślę, że Joyce nam
nie powie.

- Gabriel nie musi mówić. Ma prawo.- powiedziała Anna wkładając mysz
do klatki.- Mamy całe popołudnie. Może pójdziemy do miasta? Albo
dokończymy urządzać piętro.

Zawsze jest taka spokojna- nie jak inne Amerykanki, myślała Kaitlyn.

- Skończmy wreszcie ten pokój.- powiedziała Kaitlyn.- Mogę zrobić
kanapki na lunch.

- Pomogę.- powiedział Rob. Serce Kaitlyn przyspieszyło.

Co mam powiedzieć, co powiedzieć? zastanawiała się w kuchni. Lewis i
Anna poszli na górę, a ona i Rob byli tutaj. Sami.

Ale jej ręce wiedziały co robić- przygotowywała posiłki dla taty. Odkręciła
słoik z musztardą. Było to bardzo Kalifornijskie: szynka z indyka, kurczaka,
salami, Alpejski ser.

Rob pracował efektywnie, ale myślami wydawał się być gdzie indziej.

Kaitlyn nie mogła dłużej wytrzymać tej ciszy. Wypaliła:

- Czasem myślę, że to naprawdę dobry pomysł, żeby rozwijać nasze moce.
Znaczy, spójrz na Gabriela.

Powiedziała to, dlatego że miała niejasną pewność, że Rob się z nią zgodzi.
Potrząsnął głową i wrócił do pracy. Po chwili powiedział:

- Tak. To ważne dla świata. Wszystko czego Gabriel potrzebuje, to
kontrola- dlatego jest zły. Albo może on właśnie nie chce się kontrolować.-
Rob potrząsnął głową i pokroił chleb na kanapki.- Ale myślę, że każdy ma
jakiś talent, który powinien rozwijać. Zdajesz sobie sprawę, Kaitlyn, jak
wiele osób ma ESP?- spojrzał prosto na Kaitlyn.

Zakręciło jej się w głowie:

- Myślałam, że jesteśmy wyjątkowi.

- Każdy ma jakiś talent i każdy stara się go rozwijać, nie widzisz tego,
Kaitlyn? Wszystko może zacząć się pięknie, dobrze, ale później? Teraz?

background image

- Znaczy... Dla świata?

Kiwnął głową:

- Niektórzy ludzie nie troszczą się o innych. Ale wiesz, że mogę wyczuć ich
poziom energii, rany. Jeśli ktoś może robić coś takiego- jest inny. To nie
morderstwo, nie torturowanie- nikt nie robi tego umyślnie.

Serce Kaitlyn waliło. Martwił ją ten "poziom energii". Co może wyczuć,
stojąc tak blisko niej?

Ale powiedziała spokojnie:

- Nie każdy może być uzdrowicielem.

- Każdy ma jakiś talent. Każdy może jakoś pomóc. Kiedy chodziłem do
collegu, robiłem coś takiego jak Joyce- starałem się pomagać każdemu.
Każdemu, ktokolwiek to był. Gdziekolwiek to było.

Obraz ten pojawił się w głowie Kaitlyn:

- Chciałeś uratować świat?

- Pewnie. Zrobiłem swoją część.- powiedział. Jego słowa dźwięczały jej w
głowie.

Drogi Boże, myślała Kait. Wierzę mu.

Było coś w tym chłopaku ze złotymi oczami marzyciela i cichym, ale
stanowczym głosie. Coś co budziło w niej szacunek. Ktoś taki jak on,
myślała Kait, jest całkiem sam od dłuższego czasu. Jest inny.

To było to o czym myślała, ale co czuła... no cóż...

W każdym razie...

Kaitlyn wzięła kanapki. Weszli na górę po schodach. Całe popołudnie
spędzili na urządzaniu piętra. Kaitlyn zatrzymała dla siebie nowe
"wiadomości".

Było to zarówno wspaniałe, jak i raniące. Właśnie zarówno przyjemne i
raniące, bo była tutaj z Robem, była w jego "drużynie".

Nigdy nie wierzyła, że zakocha się w kimś po jednym dniu znajomości.

background image

Ale tak było. Za każdym razem kiedy choćby przechodziła obok Roba,
uczucie rosło w siłę.

Nie mogła się na niczym skupić, kiedy byli w jednym pomieszczeniu. Serce
zaczynało jej mocniej walić, kiedy na nią spojrzał, jego głos wywoływał w
niej dreszcze, a kiedy wypowiedział jej imię...

Nadszedł czas na obiad.

Ale najdziwniejszą rzeczą było to, że się do tego przyznała. Chciała z kimś o
tym porozmawiać, wyjaśnić jak się czuła. Podzielić się tym z kimś.

Anna, pomyślała.

Kiedy Anna przyszła do pokoju, żeby się umyć przed obiadem, Kait poszła
za nią. Wtedy weszła do łazienki odkręciła kurek.

Anna siedziała na łóżku szczotkując swoje długie czarne włosy.

- Co jest?- zapytała Anna.

- Codzienność.- mruknęła ponuro Kait. Usiadła na swoim łóżku. Ledwo
mogła ustać na nogach.- Anna, mogę z tobą porozmawiać?

- Oczywiście, że możesz.

Oczywiście, mogła. Nagle już wiedziała:

- To trochę dziwne. Nigdy nie miałam przyjaciółki, nigdy nie mogłam z
nikim porozmawiać. Ale wiem, że mogę to zrobić z tobą. Nie wiem od czego
zacząć.

Anna uśmiechnęła się. Kaitlyn uspokoiła się.

- To dotyczy Roba, prawda?

- O, mój Boże.- powiedziała Kaitlyn. Wyprostowała się.- To tak oczywiste?
Myślisz, że wie?

- Nie. Jestem dziewczyną, pamiętasz? Potrafię zobaczyć rzeczy, których
chłopaki nie zauważają.

background image

- Masz rację.- Kaitlyn czuła się przygnieciona.- Coś do niego czuje. On nie
zawsze to zauważa.

- Słyszałam co mówiła o nim Joyce.

Kaitlyn ucieszyła się. Nie musiała powtarzać tej historii, jak plotki:

- Wiesz, że to praktycznie beznadziejne.

- To nie jest beznadziejne. Musisz tylko sprawić, żeby cię zauważył. To
wszystko. Lubi cię. Nie ma dla niego znaczenia czy ktoś jest dziewczyną czy
nie.

- Naprawdę myślisz, że mnie lubi?

- Jasne. Jesteś śliczna- każdy normalny facet to dostrzega. Ale Rob... W tym
przypadku musisz zrobić coś extra.

- Jak zdjęcie bluzki?

- Miałam na myśli coś mniej "ekstremalnego".

- Myślałam o tym.- zaczęła Kait.- Myślałam o tym przez całe popołudnie...
No i doszłam do wniosku, że musimy znaleźć się w jakiejś romantycznej
sytuacji. Ale nie wiem czy to dobrze. Ale czy to nie byłoby nieuczciwe?

Anna uśmiechnęła się w bardzo roztropny sposób.

- Widzisz tę maskę?- wskazała na ścianę.- To Skauk, Kruk. Był Duchem
Opiekunem. Czuwał nad moim praprapradziadkiem. A kiedy przyszedł po
niego misjonarz i nazwał naszą rodzinę "Białą", on jako jedyny obstawał
przy swoim. "Kruk". Od tego czasu wiemy kim jesteśmy- przyjaciółmi
Kruka.

Kaitlyn z fascynacją patrzyła się na maskę, na długi, tępy dziób.

- Kruk zawsze robił rzeczy, które uważał za dobre i na końcu wszyscy byli
zadowoleni. Kiedy ukradł słońce.

Kaitlyn uśmiechnęła się:

- Kiedy co zrobił?

background image

- Ukradł słońce.- powiedziała poważnie Anna, tylko jej oczy się
uśmiechały.- Szary Orzeł był panem słońca, ale nienawidził ludzi tak
bardzo, że skierował słońce tylko na swój dom. Reszta żyła w ciemnościach.
Kruk chciał odzyskać słońce, ale wiedział, że Szary Orzeł nigdy go nie
wpuści. Zmienił się więc w śnieżnobiałego ptaka i nakłonił córkę Szarego
Orła, żeby go wpuściła.

- Teth.- powiedziała Kaitlyn. Anna uśmiechnęła się.

- Kiedy w końcu to zrobiła, Kruk chwycił słońce i uciekł z nim. Ale Szary
Orzeł poleciał za nim. Kruk przestraszył się i wypuścił słońce... wylądowało
na niebie. Świeciło dla wszystkich.

- Super.- powiedziała zadowolona Kaitlyn.

- Jest mnóstwo mitów o Kruku. Chodziło mi o to, że trochę podstępu nie
zaszkodzi.- oczy Anny zalśniły. Spojrzała na Kait.- Szczególnie jeśli dotyczy
to chłopców.

Kaitlyn wstała. Była podekscytowana.

- Zrobię to! Muszę tylko wymyślić coś dobrego.

- Możesz zacząć od prysznica.- powiedziała Anna, śmiejąc się.- Na razie
może tylko zobaczyć, że jesteś brudna.

Kaitlyn nie tylko się umyła, ale zmieniła też ubranie i upięła włosy. Ale na
obiedzie nie zobaczyła żadnej zmiany w postawie Roba. Obiad był inny-
pojawił się na nim Gabriel.

- On je.- szepnęła Kaitlyn robiąc przerwę w jedzeniu ryżu.- Na początku
zastanawiałam się czy w ogóle może to robić.

Po obiedzie Gabriel znów zniknął. Lewis i Rob poszli do gabinetu.
Powiedzieli, że się uczą, chociaż Kaitlyn nie widziała, żeby ktoś się kiedyś
uczył przy muzyce U2 i horrorze w telewizji. Nie chciała przeszkadzać
Annie, która siedziała na alkowie i czytała książkę. Poszła więc do swojego
pokoju.

background image

Chciała pobyć trochę sama. Jutro szkoła. Jej nowa szkoła, jej nowa szansa.
Miała mieszane uczucia.

Potrzebowała coś narysować.

Nie dla ESP. Dla siebie. To zawsze pomagało uspokoić jej myśli. Nie
rysowała, tak naprawdę, od dwóch dni.

Przypomniała sobie coś. Zostawiła w laboratorium rysunek, za ekranem.
Powinna go stamtąd zabrać. Nie chciała, żeby ktoś go oglądał.

- Zaraz wracam.- powiedziała do innych wychodząc. Uwierzyli jej.
Wszyscy powiedzieli: "OK".

Nie znalazła rysunku w laboratorium. Wróciła. Miała tylko nadzieję, że ktoś
go wyrzucił. Wzięła swój szkicownik i węgiel drzewny- na dworze było
zbyt ciemno, żeby rozróżnić kolory. Ale światło księżyca wystarczyła, żeby
zobaczyć drzewa. Na zewnątrz było zimno, ale powietrze było czyste i
świeże.

Nie tak jak w zimę, pomyślała Kait. Wszystko było srebrne. Dookoła krążyły
cienie. Kaitlyn spostrzegła, że coś stało przy sekwoi rosnącej niedaleko
ulicy. Podążyła za tym.

Wdrapała się na wzgórze. Było sucho. W dole dostrzegła konstrukcję mostu.
Droga wyglądała tak jakby nikt jej nie używał.

Kaitlyn stanęła przy zbiorowisku sekwoi. Odetchnęła nocnym powietrzem,
w którym dało się wyczuć zapach drzew.

Jakie wspaniałe miejsce. Drzewa zasłaniały światła domu. Żadne U2 nie
mogło zakłócić tej ciszy. Przysiadła na krawężniku i położyła szkicownik na
kolanach.

Choć światło księżyca było piękne, nie wystarczało jej, żeby rysować
właściwie.

Świetnie, myślała Kait, Joyce chciała, żebym rysowała nic nie widząc. Proszę
bardzo.

Jej ręka już kreśliła ogólny kształt sekwoi. Fajnie było rysować same
kształty. Żadnych detali.

background image

Jakie spokojne miejsce. Narysowała krzak.

Dodała ciemność i kręty strumień.

Noc taka jak ta musi być magiczna.

Zaczęła rysować skałę, kiedy to usłyszała.

Uderzenie. Tak jakby ktoś spadł z drzewa.

Albo zeskoczył.

Dziwne, ale wiedziała, że to człowiek. Nie był to odgłos zwierzęcia, i na
pewno nie był on naturalny.

Nie była tu sama.

Rozejrzała się dokoła. Cisza. Miała dobry wzrok, oczy artystki, i kiedy
schodziła dostrzegła jakiś kształt przy drzewie i krzaku. Ale kiedy znów tam
spojrzała nie dostrzegła nic nowego. Ktokolwiek tu był, nie odzywał się.

To nie było zabawne. To nie był żart. Kiedy się wie, że ktoś ukrywa się w
ciemnościach, ale się nie wie kto, kiedy czuje się na sobie wzrok, ale nie wie
się czyj- wtedy nie jest to już zabawne.

Ręce Kaitlyn zrobiły się zimne, a w gardle urosła gula.

Wstała. Idę. Teraz, pomyślała.

Zrobiła dwa kroki w stronę wzgórza i zobaczyła jakiś ruch między
drzewami. To był człowiek. Wyszedł z pomiędzy drzew.

Ciało Kaitlyn przygotowało się do walki. Albo ucieczki- do czasu aż
zobaczyła kto to był.

Oh, świetnie. Na początek musiałam zobaczyć twarz. Stała tylko
sparaliżowana.

Osoba podeszła bliżej. Jej stopy chrzęściły na suchych liściach. Światło
księżyca jeszcze raz opadło na postać. Rozpoznała te oczy, i te brązowe
włosy.

Był to mężczyzna, który zaatakował ją na lotnisku.

background image

Tym razem miał na sobie normalne ciuchy. Żadnej czerwonej togi, którą
miał wcześniej. Szedł prosto w jej kierunku. Bardzo szybko.

Walczę, zdecydowała Kaitlyn. Albo raczej to jej ciało zdecydowało za nią.

Spojrzała na szkicownik Był na spirali, ale jeden koniec był odgięty. Drut.
Może posłużyć za broń.

Odrzuciła na ziemię węgiel drzewny i przygotowała się do ataku.

Cel: oczy.

Wiedziała, że powinna zacząć wrzeszczeć, ale jej gardło nie pozwoliło na to.

Kilka sekund później, obcy mężczyzna zbliżył się do niej jeszcze bardziej.
Nigdy wcześniej z nikim nie walczyła, ale teraz, jej ciało wiedziało co ma
robić.

Przybysz chwycił ją za ramię. Szarpnęła ręką.

Teraz, myślała. Zamachnęła się szkicownikiem. Drut zadrasnął go w
policzek. Z długiego zadrapania zaczęła płynąć krew.

Satysfakcja wypełniła Kaitlyn.

Ale w następnej chwili przybysz złapał ją za nadgarstek i wykręcił jej rękę.
Próbował odebrać jej szkicownik. Bolało. Kaitlyn odzyskała głos:

- Zostaw mnie w spokoju!- próbowała złapać oddech.- Puszczaj!

Jeszcze mocniej wykręcił jej rękę.

Krew, czarna w świetle księżyca, spływała mu po policzku. Próbowała go
kopnąć, ale odwrócił się, i nie mogła dosięgnąć jego ciała. Złapał ją za drugą
rękę i popchnął ją na ziemię. Wygrał.

Krzycz, podpowiadał jej umysł.

Kaitlyn nabrała głęboko powietrza i wrzasnęła. Ale to był zaledwie urywek
krzyku- przybysz zasłonił jej usta ręką.

- Zamknij się!- szepnął wściekły.

Spojrzała na niego. Jego ręka dusiła ją. Wiedziała, że jej oczy są pełne lęku.
Był taki silny i wielki w porównaniu do niej. Nie mogła się ruszać.

background image

- Jesteś taka lekkomyślna- nigdy nie myślisz.- syknął.

Księżyc był za jego plecami, więc nie mogła dostrzec jego twarzy- była
ciemna. Ale i tak wiedziała co by na niej zobaczyła- gniew.

Chce mnie zabić, uświadomiła sobie. I nigdy nie dowiem się dlaczego. Nie
mogła oddychać...

Coś stanęło za obcym. Zszokowany umysł Kait nie mógł stwierdzić co to
było.

Gdy padło na niego światło księżyca, zdała sobie sprawę, że to człowiek. Coś
zalśniło w jego dłoni.

I wtedy poruszył się tak szybko, że oczy Kaitlyn nie mogły nadążyć. Obcy
cofnął się.

Blask księżyca odbił się od ostrza noża.

- Puść ją.- powiedział.- Puść ją albo poderżnę ci gardło.

Gabriel? Pomyślała z niedowierzaniem Kaitlyn. Ale to był naprawdę on.
Trzymał nóż przy gardle przybysza.

Puścił ją. Zachłannie nabrała powietrza.

- Teraz, wstań.- powiedział Gabriel.- Powoli. Jestem dziś w złym humorze.

Przybysz posłuchał go i podniósł się powoli. Nóż cały czas był przy jego
gardle.

Lepiej usunąć się na bok, pomyślała Kaitlyn. Wstała niepewnie i postąpiła
dwa małe kroki w górę wzgórza.

Adrenalina nadal napływała do niej boleśnie. Ręce jej się trzęsły.

Powinnam pomóc Gabrielowi, myślała. Nieważne jak twardy jest. To
dopiero nastolatek, a ten obcy jest mężczyzną. Silnym mężczyzną.

- Mam pójść po resztę?- zapytała na wydechu. Starała się aby jej głos
zabrzmiał pewnie i kompetentnie.

background image

- Po co?- zapytał krótko Gabriel. Wykonał jakiś ruch. Przybysz podniósł się
trochę, a potem znów opadł na ziemię.- Lepiej będzie jeśli już pójdziesz.-
powiedział patrząc na leżącego na wznak mężczyznę.- Idź i nie wracaj,
chyba że masz już dosyć życia. Jeśli znów cię tu zobaczę zapomnę, że
siedziałem już dwa lata za morderstwo.

Ciałem Kaitlyn wstrząsnął szok. Ale nie miała czasu, żeby nawet pomyśleć.
Gabriel znów przemówił:

- Powiedziałem, idź. Biegnij.

Przybysz wstał, nie tak spokojnie i wdzięcznie jak wcześniej. Kaitlyn mogła
zobaczyć wyraz jego twarzy: był wściekły. I przestraszony.

- Jesteś zarówno głupi jak i...- zaczął.

- Biegnij.- zasugerował Gabriel trzymając nóż gotowy do rzutu.

Przybysz odwrócił się i zaczął iść.

Uciekł. Kaitlyn patrzyła się na Gabriela. Schował nóż. Zrobił to z wprawą.

Morderstwo, myślała Kaitlyn. Siedział w więzieniu za morderstwo.

- Dziękuję.- powiedziała.

Spojrzał na nią, a ona mogła przysiąc że był rozbawiony różnicą jej myśli a
słów.

- Kto to był? Jakiś dawny chłopak?- zapytał.

- Nie bądź śmieszny.- wypaliła. Zapragnęła cofnąć te słowa.
Niebezpiecznie było być sam na sam z mordercą, a zwłaszcza w
ciemnościach. Musiała być dla niego miła-Nie wiem kto to.- dodała.- Ale był
na lotnisku kiedy wczoraj przyjechałam. Musiał śledzić mnie i Joyce.

Gabriel popatrzył na nią i wzruszył ramionami.

- Nie myślę, żeby wrócił.- skierował się w kierunku domu, ale obejrzał się
na Kaitlyn. Sprawdzał czy idzie za nim.

Kait wzięła szkicownik i ruszyła za nim.

background image

- Co się stało?- zapytał Rob wstając. On, Lewis i Anna wciąż się "uczyli".
Była też Joyce. Kaitlyn wpatrywał się cały czas w podłogę. Rob gapił się na
Kait, która miała we włosach suche liście i trawę. Potem spojrzał się na
Gabriela stojącego za nią.- Co się stało?- powtórzył. Cały czas kontrolował
głos, ale i tak zabrzmiało to przerażająco.

- A na co wygląda?- zaszydził Gabriel. Nie silił się nawet na uprzejmość.

Rob zaczął iść w jego kierunku. Jego złote oczy płonęły.

- To nie tak jak myślisz.- powiedziała Kaitlyn.- Rob, nie. Nie skrzywdził
mnie. On mnie uratował.

Kaitlyn czuła się zarówno zszokowana jak i podekscytowana własnymi
słowami. Nie mogła mu pozwolić na bójkę z Gabrielem.

- Uratował cię?- wyśmiał Rob. Stał po jednej stronie drzwi. Gapił się na
Gabriela, który stał po drugiej stronie. Był oszałamiająco przystojny. Kait
stała pomiędzy nimi.

Spojrzała na Joyce, która wstała z tapczana.

- To facet z lotniska.- wyjaśniła Kait.- Wrócił.- Kaitlyn wyjaśniła w skrócie
co się stało. Na twarzy Joyce mogła dostrzec coraz większy niepokój.

- Jezu, lepiej zadzwońmy na policję.- powiedział Lewis, gdy skończyła
mówić. Wydawał się przestraszony.

- Ma rację.- powiedziała Anna. Jej ciemne oczy pozostawały spokojne.

- Och, tak, jasne. Zadzwońmy do nich.- zadrwił Gabriel.- Jestem zwolniony
warunkowo. Kochają oglądać takich jak ja ze składanymi nożami w ręce.

Joyce skrzywiła się. Zamknęła oczy.

Serce Kaitlyn zabiło szybciej. Gabriel może mieć kłopoty- może nawet
wrócić do więzienia. A wtedy nigdy nie nauczy się kontrolować swoich
mocy. A wszystko przez to, że jej pomógł.

Rob nagle popatrzył radośnie:

- Zadzwonię po nich.

- Świetnie. Mam dziesięć minut.- powiedział Gabriel przez zęby.

background image

- Przestańcie. Obydwaj.- powiedziała Kaitlyn. Nie chciała widzieć Roba
nieszczęśliwego, ale nie miała wyboru.- Mam pomysł.- powiedziała
niepewnie.- Możemy zadzwonić na policję, ale nie mówić im nic o tym, że
Gabriel był w to zamieszany. Powiem im, że wyszłam na spacer, kiedy
zaatakował mnie ten mężczyzna, ale udało mi się jakoś uciec. Wtedy nikt
nie będzie miał kłopotów, a policja może będzie mogła nam jakoś pomóc.

Uśmiech Roba zniknął. Gabriel nadal stał cicho. Joyce otworzyła
akwamarynowe oczy.

- Świetnie, Kait.- pochwaliła.- A teraz, gdzie jest telefon?

Gabriel nie został kiedy dzwonili. Poszedł do swojego pokoju i zatrzasnął
drzwi.

Był wykończony, ale nawet nie usiadł, zaczął tylko krążyć po pokoju.

Obrazy napłynęły do jego głowy. Kaitlyn kłamała. Ten maniak…

Co jeśli znów ją zaatakuje?

Ale ten maniak w jednym miał rację: była lekkomyślna. Nie powinna
wychodzić sama w nocy.

Nie wiedziała, że znajdzie się w niebezpieczeństwie, nie była wystarczająco
silna, żeby móc się obronić...

Że co? zapytał siebie. Zamierzasz ją teraz ochraniać?

Gabriel uśmiechnął się jednym z tych swoich uśmiechów.

Zamierzał trzymać się od niej z daleka. Latała za Kesslerem. Gabriel
dostrzegł to, nawet jeśli Kessler był na tyle głupi, żeby tego nie zauważyć.

background image

Trzymać się od niej z daleka. Tak. I mogę się założyć, że- znów się
uśmiechnął- po tym co dziś zobaczyła ona też będzie się trzymać z daleka
ode mnie.

Dwie godziny później Kait leżała w łóżku. Próbowała się uspokoić i zasnąć.

Strasznie dużo zamieszania z tą policją, ale i tak nic nie znaleźli.

Obiecali, że będą obserwować ten obszar, a Joyce powiedziała, że dzieci
będą zamykać drzwi na klucz i uważać na siebie.

- I mam nigdzie nie wychodzić sama.- powiedziała Kait po cichu,-
Szczególnie w nocy.- Kaitlyn mogła się z tym zgodzić.

Ale teraz, nie mogła spać. To wszystko było zbyt niesamowite, zbyt
niepokojące. Dlaczego ten facet z lotniska mnie śledził? Należał do jakiejś
sekty? A może jakiś dziwny kult? Jeśli nie, to dlaczego nosił togę?
Przebranie?

Nie, to głupie.

Ale czego on chciał?

Jej myśli dalej biegły, nawiązywały do jednego...

Gabriel był mordercą.

Inni tego nie wiedzieli. Wykluczając Roba. Pewnie to wiedział. Dlatego
właśnie tak go dziś potraktował.

Nikt nie podziękował mu za to, że ją ocalił. Lewis i Anna nie mieszali się do
tego. A Rob- patrzył na niego z furią w złotych oczach.

Rob- nie mogła teraz o nim myśleć.

Anna spokojnie oddychała. Kaitlyn spojrzała na nią. Nieruchomy kształt w
ciemności. I wtedy bardzo cicho i ostrożnie wstała z łóżka.

Założyła szlafrok i cicho wymknęła się za drzwi.

background image

Weszła do gabinetu- wspólnego pokoju- i usiadła na alkowie. Podbródek
oparła na kolanach. W którymś z okien świeciło się światło, które lekko
oświetlało gałęzie jednego z drzew. Stwierdziła, że to z pokoju Gabriela.

Działała impulsywnie. Nigdy bym o tym nawet nie pomyślała, ale teraz: nie
dała sobie czasu na zastanowienie się.

Zeskoczyła z siedzenia i zapukała do jego drzwi.

Bardzo cicho zapukała, no bo może spał przy włączonych światłach? Ale
chwilę później drzwi się otworzyły.

Spojrzał na nią.

- Co?- zapytał.

- Chodź do gabinetu.- szepnęła Kaitlyn.

Jego nachmurzona mina zniknęła. Zamiast niej pojawił się uśmiech.

- Nie, ty chodź tutaj.

Ośmielił się to zrobić, zrozumiała Kaitlyn. Wszystko w porządku; świetnie.
Postanowiła mu zaufać.

Weszła do środka. Usiadła na krześle i rozejrzała się dokoła.

Pokój był ładny, tak jak mówił Lewis. Wielkie łóżko, dopasowane meble i
przestrzeń.

Nie wiele mogła dostrzec z jego rzeczy. Może nie miał ich za wiele.

Powoli, patrząc na nią, Gabriel usiadł na łóżku. Drzwi zostawił lekko
uchylone.

Kaitlyn, zmotywowana- sama nie wiedziała czym, wstała i zbliżyła się.

- Jesteś szalona. Wiesz o tym, prawda?- bardziej stwierdził niż zapytał
Gabriel.

- Chciałam ci podziękować.- powiedziała. I nie boję się ciebie, dodała
cichutko.

background image

Nie wiedziała co czuje do Gabriela- czy go lubi, czy raczej go nienawidzi?

Ale przecież uratował ją, prawda?

Podziękowanie nie wydawało się coś zmieniać.

- I to wszystko?- zapytał kpiąco.

- Tak.

- Nie jesteś ciekawa?- kiedy Kaitlyn na niego spojrzała, obnażył zęby w
uśmiechu.- Nie chcesz nawet wiedzieć?

Kaitlyn poczuła wstręt.

- Mówisz o... mówisz o...

- Morderstwie.- jego piękny, szeroki uśmiech w tej chwili wydawał się
paskudny.

W Kait zaczął narastać lęk. Miał rację mówiąc, że zwariowała.

Co robiła w jego sypialni? Dwa dni temu nawet by o tym nie pomyślała, a
teraz co...?

Gawędziła sobie z mordercą.

Ale przecież Joyce nie sprowadziła by go do Instytutu, gdyby był
niebezpieczny, myślała. Nie mogła sobie pozwolić na ryzyko.

Kaitlyn zapytała, powoli:

- To naprawdę było morderstwo?

Potem spojrzała prosto na niego.

Wyraz jego twarzy zmienił się, gdy ich oczy się spotkały. Wydawało się, że
odzyskał równowagę.

- Obrona własna, ale sędzia mi nie uwierzył.- powiedział. Jego oczy były
teraz zimne jak lód.

Coś w środku Kait odetchnęło z ulgą.

- Obrona własna.- powtórzyła.

background image

Gabriel patrzył na nią długo i w końcu powiedział.

- Oczywiście. Ale ostatnim razem. Nie pierwszym.

On tylko próbuje cię zszokować, wmawiała sobie.

I odniósł sukces. Jej mózg podpowiadał: uciekaj.

- Chyba lepiej już pójdę.- powiedziała.

Był naprawdę szybki. Stała blisko drzwi, ale w następnej chwili stał już
blisko niej, blokując drogę.

- Ależ, nie.- powiedział.- Nie chcesz usłyszeć wszystkiego?

Te jego ciemno szare oczy były dziwne- miała wrażenie, że patrzą przez nią.

Nie, to wyraz jego twarzy był dziwny, zbyt dziwny. Była to mieszanina
wyśmiewania i szyderstwa.

Kaitlyn mogła dostrzec, że zaciska zęby.

- Gabriel, przestań.- powiedziała.- Idę.

- Nie bądź nieśmiała.

- Nie jestem nieśmiała, ale zniesmaczona.- powiedziała i próbował go
popchnąć, ale nie pozwolił jej na to.

Zaczęli się szamotać.

Kaitlyn wiedziała, że był szybki i silny.

Głupia, głupia, myślała. Próbowała go uderzyć, ale jakie miała szanse?

Serce waliło jej jak oszalałe. Będzie musiała krzyknąć, chyba że przestanie...

Może ją udusi. Ale co zrobił innym?

Może użył noża, może zastrzelił.

A może nawet coś jeszcze gorszego...

Ona i Gabriel zmagali się ze sobą w ciszy. Ich twarze dzielił cal. Umysł
Kaitlyn był pełen ciemnych obrazów. Zabił.

I wtedy...

background image

I wtedy wszystko ustąpiło. Fantazje Kaitlyn się ucięły, bo patrzyła w jego
oczy.

Smutek. Poczucie winy, ale głównie smutek. Jakaś część Kaitlyn przyznała
się do porażki, druga jej część, że on może ją ugryźć jak narobi hałasu- jego
usta były tak blisko... Ale jeszcze inna przypomniała sobie jak zginęła jej
matka.

Gabriel z tą swoją przystojną, arogancką twarzą, zaciskający zęby, żeby
powstrzymać łzy.

Kaitlyn przestała się z nim szamotać- zrozumiała, że jej nie skrzywdzi.

Blokował ją, powstrzymywał, ale nie zranił...

- Ok.- jej głos zabrzmiał głośno w tej ciszy.- Powiedz mi.

Jego twarz stwardniała. Przyjął wyzwanie.

- Tak.- mruknął i oddalił się od niej. Jego klatka piersiowa szybko się
podnosiła i opadała.

- Na pewno się zastanawiasz co takiego mogę robić.- stwierdził.- Prawda?

- Tak.- przyznała Kaitlyn. Odsunęła się od drzwi.- Czy to takie
zadziwiające?

- Nie.- zaśmiał się.- Każdy chciał się tego dowiedzieć, ale kiedy już to
odkrył- nie był zadowolony.- odwrócił się i spojrzał na nią.- Z jakiegoś
powodu bali się mnie.

Kaitlyn nie uśmiechnęła się.

- Wiem jak to jest.- powiedziała.- Kiedy się ciebie boją. Kiedy boją się
spojrzeć ci w oczy i kiedy odsuwają się na bok gdy tylko się zbliżysz.-
spojrzała na niego.

Coś błysnęło w jego oczach, ale tylko potrząsnął głową i odwrócił się.

- Nie wiesz jak to jest. Nie wiesz jak jest, gdy się ciebie boją i nienawidzą.
Kiedy chcą cię zabić, żebyś tylko...

background image

- Tylko co?

- Czytać w ich umysłach. Ukraść duszę. Zabrać.

Zapanował cisza. Lodowaty dreszcz przeszedł przez kręgosłup Kaitlyn. Była
zdumiona- i przestraszona.

- Czy to to zrobiłeś?- zapytała. Próbowała sprawić, żeby jej głos nie
zabrzmiał głośniej niż szept.

- Nie.- zimny węzeł ściskający żołądek Kaitlyn, rozluźnił się. Do czasu aż
odwrócił się i spojrzała w jego szare oczy. Oczy szaleńca.- To nie takie
proste. Chcesz wiedzieć jak to zrobiłem?

Kaitlyn nie poruszyła się, nic nie mówiła, patrzyła się tylko na niego.

Mówił dokładnie, jakby wygłaszał jakiś wykład:

- W jakimś czasie dwa umysły potrafią nawiązać "kontakt". To
przekazywanie energii. Ta więź jest pewno rodzaju przekaźnikiem.
Przekazuje informacje. Rozumiesz?

Rob coś mówił o przekazywaniu energii. Ale to chyba jakiś inny rodzaj.

- Mów dalej.- poprosiła Kaitlyn.

- Problem jest w tym, że niektóre umysły są silniejsze od innych. Dużo
silniejsze. Jeśli jeden jest silniejszy, a drugi słabszy to sprawy mogą się
wymknąć z pod kontroli.- przerwał i popatrzył w ciemność za oknem.

- Jak.- zapytała szeptem Kaitlyn. Nie wydawało się, żeby ją usłyszał.- Jak
może się wymknąć spod kontroli, Gabriel?

Wciąż patrząc przez okno, odpowiedział:

- Wiesz, dlaczego strumień wody płynie z gór do nizin? Albo
elektryczność. Kiedy dwa umysły się połączą powstaje pomiędzy nimi
strumień energii. Cofa się i wraca. Ale silniejszy umysł zawsze ma jej więcej.

- Jak magnes?- zapytała cicho Kaitlyn. Nigdy nie była dobra z fizyki, ale to
akurat wiedziała: Większy magnes był zawsze silniejszy.

- Magnes? Też może być. Ale jeśli coś wymknie się spod kontroli- jest
bardziej jak czarna dziura.

background image

Cała energia strumieniem wydostaje się ze słabszego umysłu. A silniejszy
umysł ją zabiera.

Stał w ciszy. Każdy mięsień ciała miał napięty. Ręce trzymał w kieszeniach,
ale mogła dostrzec, że były zaciśnięte.

I jego oczy- były takie ponure i samotne, że Kaitlyn cieszyła się, że na nią nie
patrzył.

- Jesteś telepatą.- powiedziała spokojnie.

- Oni nazywali mnie inaczej. Używali określenia: wampir. Psychiczny
wampir.

Przykro mi, pomyślała. Właśnie dlatego, że jej rysunki były bezużyteczne, a
jego zdolności sprawiły, że zabił.

- Musieli?

Spojrzał na nią. Jego oczy zwężyły się. W jej głosie dało się słyszeć litość.

- Nie, jeśli mieli ze mną kontrakt. Albo inny umysł był dość silny.

Kaitlyn coś sobie przypomniała. Jak długo? Około czterdziestu pięciu
sekund. O, mój Boże.

Wolontariusz krzyczał.

Ten wolontariusz jest psychiczny. Nie wystarczająco.

Jak silny musi być umysł, żeby przetrzymać próbę Gabriela?

- Niestety.- powiedział Gabriel. W ciszy ją obserwował spod
przymrużonych oczu.- Wystarczy jedna mała rzeczy, żeby wszystko
wymknęło się spod kontroli.

Kait była przestraszona.

Coś złego dało się wyczuć w Gabrielu. Zauważył to, wyczuł. I oczywiście
wywołało to w nim "instynkt".

Posłał jej jeden z tych swoich czarujących, niepokojących uśmiechów. Jego
oczy lśniły.

background image

- To właśnie dlatego muszę być ostrożny.- powiedział.- Muszę się
kontrolować, bo inaczej coś się stanie.

Kaitlyn próbowała równo oddychać. Zbliżył się. Jak wilk. Zmusiła się, żeby
się nie skulić, albo cofnąć przed nim.

- Tak się stało za pierwszym razem.- powiedział jej Gabriel.- W centrum
Durham była dziewczyna. Lubiliśmy się. I chcieliśmy być razem. Ale gdy się
do siebie zbliżyliśmy- coś się wydarzyło.

Stał tuż przed nią, a ona była rozpłaszczona na ścianie.

- Nie wiedziałem co się stało, ale wywołały to na pewno emocje, widzisz. I
było to niebezpieczne. Chciałem być tak blisko niej, a wtedy nasze umysły
się połączyły.- przerwał. Oddychał szybko, ale lekko.- Była słaba i
przestraszona. Boisz się, Kaitlyn?

Kłam, myślała. Ale bała się, że wyczuje jej kłamstwo. Ale wiedziała też, że
prawda mogła ją zabić.

Nie rób nic. Zaatakuj.

- A chcesz, żebym była? Żeby to wszystko wydarzyło się raz jeszcze?

Stał patrząc na nią ciemnoszarymi oczami. Nawet trochę się cofnął.

Kaitlyn zaatakowała:

- Nie wydaje mi się, że chciałeś skrzywdzić tą dziewczynę. Kochałeś ją.

Znów się cofnął.

- Jak się nazywała?- zapytała.

Zaskoczyła ją jego odpowiedź.

- Iris. Była tylko dzieckiem. Obydwoje byliśmy dzieciakami. Nie mieliśmy
pojęcia co się stało.

- Ona była… Była tam, dlatego że też miała parapsychiczne zdolności?

Zacisnął usta.

- Nie aż tak.- powiedział dając jej odpowiedź, której oczekiwała.
Dostrzegła surowość i ostrość jego oczu.- Nie wystarczające. Siła życia.

background image

Bioenergia. Cokolwiek to jest. Trzyma to parapsychiczne osoby przy życiu.
Był środek noc... pozwoliłem jej... była bezwładna... Jej twarz była biała.
Niebiesko biała. Nie żyła.

Jego klatka piersiowa podniosła się i wtedy powiedział ostrożnie.

- Nie żyła. Nie miała w sobie energii. Osuszyłem ją do sucha.

Kaitlyn nie mogła podchwycić jego spojrzenia. Nie atakowała już. Jej ciało
było napięte.

Odezwała się w końcu cicho:

- Nie zrobiłeś tego celowo.

- Nie?- powiedział. Wydawało się, że próbuje walczyć z emocjami, które
nim targają. Znów łatwo oddychał.

A gdy Kaitlyn spojrzała w jego oczy, nie zobaczyła w nich goryczy. Były...
puste.

- Ludzie w centrum twierdzili inaczej.- kontynuował.- Kiedy zobaczyłem,
że nie oddycha, zadzwoniłem po pomoc. A kiedy przyszli i zobaczyli ją- jej
niebieską skórę- źle to zrozumieli. Powiedzieli, że zaatakowałem ją.
Powiedzieli, że ją do czegoś zmuszałem, ale jak mi się nie udało, zabiłem ją.
Tak twierdzili.

To jakiś horror, pomyślała Kaitlyn. Była oszołomiona. Cieszyła się, że jest za
nią ściana, inaczej by upadła. Zamknęła oczy.

- Przykro mi.- szepnęła otwierając oczy. Próbowała go pocieszyć.- Rob
miał rację. To co robi Joyce jest ważne dla świata. Musimy nauczyć się
kontrolować swoje moce.

Coś zmieniło się na twarzy Gabriela.

- I wierzysz mu? Krajowemu chłoptasiowi?- powiedział z pogardą.

- Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Roba?- zapytała.

- Nie wiesz? Złoty chłopiec, tam, w Durham. Wszyscy praktycznie modlili
się do niego- wszystko co robił było dobre. On był jednym z tych, którzy

background image

uzmysłowili sobie co się stało z Iris. Nie wiedział co jej zrobiłem, ale
wiedział jedno: Nie miała w sobie energii. To tak jakby przeciąć tętnice i
pozwolić wypłynąć całej krwi. Tropili mnie. Jak zwierze. Centrum, policja i
w ogóle wszyscy.- jego głos był beznamiętny.

Ale to nie Rob popełnił błąd, myślała. Nie on. Na głos powiedziała:

- Więc uciekłeś.

- Tak. Miałem czternaście lat i byłem głupi. Na moje szczęście oni byli
głupsi. Ukrywałem się przez rok, ale potem mnie znaleźli. Byłem wtedy w
Kalifornii. W więzieniu.

- Za kolejne morderstwo.- powiedziała Kaitlyn.

- Kiedy świat jest tak głupi, chcesz zemsty, wiesz? Zasłużyli na to. Facet,
którego zabiłem, walczył ze mną. Chciał mnie zastrzelić, żeby zdobyć moje
pięć dolarów. Ale ja byłem szybszy.

Zemsta, myślała. Próbowała sobie to wszystko wyobrazić, ale nie umiała.
Uciekał. Nie dbał o to co się z nim stanie, o to co zrobił. Nienawidził
wszystkiego: wszechświata za to, że obdarzył go mocami; głupich, słabych
ludzi za to, że chcieli go zabić; centrum za to, że nie nauczyło go
kontrolować swoich zdolności; i siebie. Szczególnie siebie.

I Roba- kogoś kto odniósł sukces. Jemu moce przyniosły tylko szczęście.
Kogoś, kto umiał je kontrolować. Kogoś kto w coś wierzył.

- To idiota.- powiedział Gabriel jakby czytając jej w myślach. Pewnie mógł
to robić. To zmartwiło Kaitlyn.- On i tamta dwójka. To idioci. Ale ty. Ty
jesteś inna. Lepsza.

- Dzięki.- powiedziała sucho Kait.- A dlaczego?

- Widzisz to. Wiesz, że coś jest tu nie tak.

Kaitlyn była zaskoczona.

- Coś nie tak? Masz na myśli Instytut?

Posłał jej pogardliwe spojrzenie.

background image

- Widzę to. Widzę to jak próbujesz grać według ich reguł. Że zamierzasz w
to grać.

- W nic nie gram...

Posłał jej czarujący uśmiech i odwrócił się. Stanął na środku pokoju.

- Po tym wszystkim, jeśli wrócisz, nie dostaniesz drugiej szansy, żeby się z
nim umówić. Nie zabierzesz go do Ohio.

Kaitlyn poczuła, że zaczął wzbierać w niej gniew.

Tego było już za wiele- ta jego pewność siebie. Zamierzał być dla niej teraz
niemiły jak tylko się da. A ona nie miała przecież złych zamiarów. Lubiła go.
Był ok.

Lepiej nie ryzykować, pomyślała. Nie odpowiem. Ale wiedział... Może
podsłuchiwał kiedy rozmawiałam o tym z Anną? Stał przy drzwiach.

Odważyła się puścić ścianę. Podeszła jeden krok do Gabriela. Powiedziała
bardzo formalnie:

- Przykro mi, że ci się to przytrafiło. To wszystko było okropne. Ale myślę,
że powinieneś się zastanowić jak to wszystko naprawić. Zmienić.

Gabriel uśmiechnął się.

- A co jeśli ja nie chcę nic zmieniać?

Jeszcze dwie minuty temu, Kaitlyn była zszokowana ubolewaniem w jego
głosie. Ale teraz chciała kopnąć go w goleń.

Chłopcy, pomyślała.

- Dobranoc, Gabriel.- powiedziała.

Zadrżała.

Jego oczy się rozszerzyły.

- Nie chcesz zostać? Łóżko jest duże. Zmieścimy się.

Kaitlyn nie mogła odpowiedzieć. Wyszła, unosząc wysoko głowę, i
mamrocząc coś, że to by wstrząsnęło jej tatą.

background image

Ale cieszyła się z jednego. Kiedy tam była, blisko Gabriela... Nie miała
kłopotów.

Nie była obojętna do tego chłopaka. Zwłaszcza jej wyobraźnia. Ale Gabriel
jej nie skrzywdził. Pozwolił jej odejść, ale coś jej mówiło, że jak się zbliży do
niego następnym razem, nie wypuści jej.

Dzięki ci Boże, myślała. Nie jestem w niebezpieczeństwie. Opowiedział jej
swoją historię. Gabriel jest wspaniały. Ale zakochać się w nim...

Nie powie nikomu czego się dowiedziała. Nie chce stracić jego zaufania. Ale
może porozmawia o tym z Robem, pewnego dnia. To może sprawić, że
zmieni swój stosunek do Gabriela, zobaczy, że on żałuje.

Dziwne, pomyślała Kaitlyn. Gdy tylko wróciła do łóżka, zasnęła.

Następnego dnia Joyce zabrała ich do Liceum w San Carlos. Poszli
zarejstrować się do sekretariatu. Kaitlyn była zachwycona, gdy dowiedziała
się, że socjologię i literaturę angielską ma z Anną i Robem. Wszystko ją
zachwycało. Nigdy nie myślała o szkole takiej jak ta.

Ta była inna niż w Ohio. Kampus był większy i ładniejszy. Zamiast jednej
wielkiej budowli, było tu mnóstwo mniejszych, do których prowadził
chodnik. Śmiesznie będzie jak zacznie padać śnieg- ale tu nigdy nie pada
śnieg. Nigdy.

Budynki były nowoczesne. Mniej drewniane, a bardziej "plastikowe".
Małe zatłoczone klasy. Żadnych cegieł, żadnej odpadającej farby, żadnego
żarzącego pieca.

Studenci wyglądali przyjaźnie- blond włosy Rob do nich pasował. To
wysoki, porządny chłopak. I zajmował wysoki status w szkole. Zjadł razem z
nią, Anną i Lewisem lunch. Kait widziała spojrzenia innych dziewczyn,
rzucane na ich stolik.

Anna też miała wysoki status. Była piękna, nie tak nerwowa jak wszyscy
inni. I nie wydawała się martwić o to, że ktoś do niej podejdzie. Po lunchu
podeszło do nich kilka dziewczyn oferując zaproszenie na imprezę w
sobotę. Kait była przeszczęśliwa.

background image

Ale najtrudniejsze było wytłumaczenie im, dlaczego wszyscy mieszkają
razem. Nie chciała nic mówić tym Kalifornijkom o zdolnościach
parapsychicznych i Instytucie. Nie chciała znów być "inną" w szkole.
Chciała, żeby wszystko się ułożyło.

Ale na szczęście Lewis się tym nie przejmował. Robił dziewczynom zdjęcia i
mówił, że starszy facet da im mnóstwo pieniędzy, jeśli przeniosą się tu do
szkoły. Nikt mu nie uwierzył, ale to tylko podniosło ich pozycję jeszcze
bardziej.

Na koniec dnia, Kaitlyn wyszła z klasy plastycznej. Czuła się świetnie.
Nauczycielka plastyki powiedziała, że jej prace są imponujące i przykuwają
uwagę. Wszystko czego chciała na koniec tego pięknego dnia to Rob.

Gabriel, oczywiście, z nikim się nie zaprzyjaźnił i jadł lunch w samotności.
Kaitlyn widziała go dużo razy, zawsze trzymał się z dala od ludzi. Mógłby
zająć całkiem wysoką pozycję- był przystojny, czarujący i niebezpieczny-
ale najwyraźniej nie chciał tego.

Marisol odebrała ich po szkole. Przyjechała srebrno-niebieskim minivanem.
Odwiozła ich do domu, wykluczając Gabriela, który nie pojawił się przy
samochodzie.

Kaitlyn pomyślała o jego zwolnieniu warunkowym i miała nadzieję, że już
wrócił do Instytutu.

- A teraz trochę testów.- powiedziała Joyce, gdy dotarli już na miejsce.

Kaitlyn to nie przeszkadzało. Miała wspaniały dzień, a popołudniowe testy,
to popołudnie z Robem. Uspokoiła się i próbowała sobie wyobrazić jak
pokazuje Robowi, że jest dziewczyną, ale zawsze nic się nie pojawiało. Może
kiedy nadejdzie okazja, będę działać spontanicznie.

Ale Joyce odesłała Roba na górę, mówiąc, że później go zawoła, kiedy tylko
przetestuje innych.

- REG jest już gotowe Lewis.- powiedziała Joyce. Posadziła Lewisa na
krześle.

background image

- Co ma robić?- zapytała Kait patrząc na urządzenie przed Lewisem.
Przypominało komputer, ale na monitorze biegła zielona falista linia.
Trochę jak to urządzenie w szpitalu, które mapuje pracę serca.

- To generator.- powiedziała Joyce.- To komputer przeznaczony tylko do
jednej rzeczy: przypadkowe numery. Ta zielona linia pokazuje liczby. Lewis
ma na nią wpłynąć, żeby wzrosła w górę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
L J Smith Dark Visions1 Strange Power [s1 16]
L J Smith Dark Visions1 Strange Power [s1 12]
L J Smith Dark Visions1 Strange Power [s1 22]
L J Smith Dark Visions1 Strange Power [s13 16]
L J Smith Dark Visions 1 Strange Power [str 1 10]
L J Smith Dark Visions1 Strange Power [s17 19]
L J Smith Dark Visions1 Strange Power [s20]
Lisa Jane Smith Dark Visions 01 The Strange Power
Chuen, Lam Kam Chi kung, way of power (qigong, rip by Arkiv)
02 Kuji In Mastery The Power of Manifestation by MahaVajra
The Book of Power Originally Transcribed by Idries Shah
The Power of Concentration by Theron Q Dumont
Power Affirmations ePosters by William H Marshall copia
Etheric Vision and What It Reveals by Max Heindel
E E (Doc) Smith d Alembert 02 Stranglers Moon # Stephen Goldin
Una Vision Kabalista Sobre Los Chakras by Rebekah Kenton
Strangers From the Skies by Brad Steiger
NAPRAWA KART, KHBG [Powered by Invision Power Board]
power+by farek86, PKM egzamin kolosy ( łukasik, Salwiński )

więcej podobnych podstron