Gwiazdka miłości 1994 02 Hohl Joan Świąteczne pojednania

background image

JOAN HOHL

Świąteczne pojednania

przełożył

Jacek Manioki

background image

Sernik kremowy

Przepyszny (i łatwy) świąteczny deser


1/2 kg serka śmietankowego
2/3 szklanki cukru
3 jaja

chrupki spód z krakersów
(1 1/2 szklanki pokruszonych krakersów grahama - mogą tez być zwykłe,

same lub z pieczywem chrupkim

1/3 szklanki roztopionego masła lub margaryny
3 łyżki cukru)

polewa
(1 szklanka śmietany
3 łyżki cukru
1 łyżeczka cukru waniliowego)

Składniki na spód wymieszać, wyłożyć nimi formę i piec w temperaturze

175°C przez 10 minut. Zostawić do ostygnięcia.

Wymieszać pozostałe składniki i ubić je tak, by tworzyły jednolitą,

puszystą, żółtą masę. Wylać na upieczony spód, wstawić całość do piekarnika,
piec ok. 30 minut w temperaturze 175°C, po czym wyjąć i pozostawić na 25
minut do ostygnięcia.

W tym czasie przygotować polewę. Składniki na polewę dokładnie

wymieszać i równo rozprowadzić po wierzchu ostygłego ciasta. Całość jeszcze
raz wstawić do piekarnika i piec przez 10 minut.

Przed podaniem zaleca się schłodzić, nie zaleca się zaś liczyć kalorii.

Smacznego!

background image

Rozdział pierwszy

Ś

nieg!

Diana Blair stała oczarowana przed wąskim, czteropiętrowym budynkiem

biurowym, obok tabliczki, która głosiła: "Blair i Córka, Architekci –
Konserwacja Zabytków i Projektowanie Wnętrz".

Kiedy zaczęło sypać? Patrzyła z zachwytem na wirujące, białe płatki,

skrzące się w miękkim blasku stylizowanych na przełom wieków ulicznych
latami. Ależ pięknie, przemknęło jej przez myśl, zupełnie jak na wiktoriańskiej
bo
żonarodzeniowej pocztówce. Zauroczona, powiodła wzrokiem po wysokich,
okazałych kamienicach, ciągnących się szpalerem wzdłuż wąskiej uliczki.
Większości z nich, podobnie jak wielu innym w miasteczku Riverview, dawną
ś

wietność przywrócił jej ojciec. Henry, w którym to dziele od pewnego czasu

Diana z zapałem mu asystowała. Znała ten widok nie od dziś, a jednak pierwszy
ś

nieg w roku napełniał ją zawsze tym samym wzniosłym uczuciem fascynacji.

Już kilka lat temu Di doszła do wniosku, że to przeżywane wciąż na nowo

zauroczenie zimową scenerią przypisywać należy nie tyle śniegowi, co samemu
miastu.

Riverview, położone nad rzeką Schuylkill, niecałą godzinę jazdy od

nowoczesnej, tętniącej życiem Filadelfii, było miejscem historycznym.
Miasteczko wyróżniało się szczególną atmosferą, na każdym kroku dostrzegało
się tutaj i czuło tchnienie minionego czasu. Mieszkańcy nie szczędzili sił i
ś

rodków, by zachować niezwykły, niepowtarzalny koloryt zabytkowych uliczek

i placyków.

Diana kochała swoje rodzinne miasteczko przez cały rok, uczucie to

nasilało się w okresie świątecznym, zwłaszcza kiedy sypał śnieg.

Kiedy około południa po raz ostatni spojrzała w okno biura za szybą

ś

wieciło blade, przefiltrowane przez chmury, grudniowe słońce. Teraz

dochodziła dziewiętnasta trzydzieści, a w kapryśnych podmuchach mroźnego
wiatru wirowały wielkie płatki śniegu.

Idealnie, pomyślała Di i rozejrzawszy się szybko, czy nikogo nie ma w

pobliżu, wysunęła język, by złowić nań jeden z taki delikatnych płatków.
Roześmiała się do siebie, kiedy topniał jej na języku. Idealne zakończenie
ekscytującego dnia.

Ekscytującego, ale długiego, dorzuciła w duchu, szacując głębokość

ś

nieżnej pokrywy. Około trzech centymetrów, oceniła i zrobiła niepewny krok

background image

na wysokich obcasach, wychodząc spod markizy osłaniającej wejście.

Nie przebyła jeszcze połowy odległości, jaka dzieliła ją od maleńkiego

służbowego parkingu, usytuowanego obok stuletniego budynku, a stopy już
miała mokre. Znalazłszy się w samochodzie, natychmiast uruchomiła silnik i
włączyła ogrzewanie. Gdy wyprowadzała wóz z parkingu, by dołączyć do
procesji pełznących ulicą pojazdów, kostki nóg zaczynało jej już owiewać
rozkoszne ciepełko.

Prowadzenie samochodu po linii prostej wymagało pełni koncentracji, ale

kiedy naciskając ostrożnie pedał hamulca, zatrzymała się na czerwonym świetle,
jej myśli uleciały z powrotem do porannej rozmowy telefonicznej. Uśmiechnęła
się na wspomnienie rozlegającego się w słuchawce, świergotliwego głosu
macochy.

– Och, Di, jak cudownie! – wykrzyknęła Miriam Blair z wylewnym

podnieceniem.

– Wyobrażam sobie – odparła Di, uśmiechając się, choć nie znała

przyczyny, która wznieciła w kobiecie taki entuzjazm. – Ale co konkretnie jest
takie cudowne?

– Och! – Miriam wybuchnęła dźwięcznym, prawie młodzieńczym

ś

miechem. – Ależ ze mnie głuptas. Dzwonił właśnie twój brat – i to jest właśnie

takie cudowne. Terry też przyjeżdża na święta do domu.

Terry. Jej przyrodni brat. Uśmieszek dziewczyny rozciągnął się w szeroki

uśmiech. Terry utrzymywał zawsze, że nie cierpi, kiedy nazywa go swoim
młodszym braciszkiem. Ale nie mówił tego poważnie; wiedziała to, a on
wiedział, że ona wie.

Ś

wiatło zmieniło się na zielone i Di ruszyła powoli, starając się zachować

bezpieczną odległość od tylnego zderzaka poprzedzającego ją samochodu.

Rewelacja Miriam była rzeczywiście cudowna i podniecająca –

przychodziła tak szybko po wiadomości, że reszta rodziny też zjeżdża na święta
do domu, że śmiało można ją było nazwać lukrem do ich świątecznej babki.

Po raz pierwszy od lat cała gromada – wszyscy członkowie rodzin

Blairów i Turnerów – zasiądzie wspólnie przy świątecznym stole.

Chwileczkę, nie wszyscy, uświadomiła sobie w tym momencie i mocniej

zacisnęła dłonie na kierownicy.

Teraz szczególnie zaznaczy się brak Matta.

Dreszcz nie związany wcale ze spadającą na zewnątrz temperaturą

przebiegł po plecach Di.

background image

Matt.

Wspomnienie przybranego brata, najstarszego dziecka połączonych

rodzin – słabostka, na którą rzadko sobie pozwalała – wywołało z pamięci jego
obraz, nie zatarty przez dziewięć lat, jakie upłynęły od czasu, kiedy widziała go
po raz ostatni.

Niestety, równie niezatarta pozostawała sekretna miłość do niego, którą

Diana przechowywała w sercu i w duszy. Wydało jej się, że go widzi, czuje, jak
siedzi obok niej w fotelu pasażera. Jego obraz był czysty jak słoneczny, letni
dzień i ostrzejszy od szalejącej na zewnątrz grudniowej zamieci.

W wieku dwudziestu pięciu lat Matt Turner mierzył sobie metr

osiemdziesiąt sześć wzrostu i był smukły jak trzcina. Szopa kruczoczarnych
włosów – tak podobnych do włosów Di, że nieznajomi nie mieli wątpliwości, iż
łączą ich więzy krwi, które w rzeczywistości nie istniały – błyszczała zdrowym
połyskiem.

Zdecydowane, ostre rysy twarzy stanowiły idealną oprawę dla jego

chłodnych, myślących, przenikliwych szarych oczu. Już w tym stosunkowo
młodym wieku Matt wyglądał dojrzale i mężnie. No i te białe zęby błyskające
często w ujmującym uśmiechu, który tak kontrastował z powagą spojrzenia i
sugerował demoniczne cechy charakteru.

Tak, Matt miał wdzięk, na który każda kobieta musiała prędzej czy

później zareagować. Dianie przyszło się o tym przekonać już w podatnym na
obce wpływy wieku lat czterech, kiedy to pewnego dnia ojciec przyprowadził
Matta, jego matkę i młodsza siostrę, Bethany, do domu, by poznali Di i jej
młodszą siostrę, Melissę.

Jako przechodzący mutację dwunastolatek o załamującymi się,

skrzekliwym

głosie

Matt

był

pewnym

siebie

czarusiem.

Mrugał

porozumiewawczo, uśmiechał się konspiracyjnie i nazywał ją zdrobniale Di.
Bardzo szybko popadła w stan kompletnego zauroczenia.

Wbrew własnej woli Diana wróciła wspomnieniami do tamtych

pierwszych lat po ślubie ojca z Miriam. Ich miłość była oczywista, głęboka,
trwała i wystarczająco rozległa, by objąć swym zasięgiem przybrane dzieci,
spleść osobne części w całość i stworzyć szczęśliwą rodzinę. Henry zyskał
ukochanego syna, z którym wiązał wielkie nadzieje; Miriam przybyły jeszcze
dwie córki, które rozpieszczała matczyną troskliwością.

Dzieciństwo upływało Dianie w niezmąconym szczęściu.

Dom rozbrzmiewał śmiechem, w który z rzadka tylko wdzierał się

dysonans łez. I przez cały ten czas pozostawała w stanie uwielbienia dla

background image

swojego "dużego brata", Matta.

Zdawała sobie sprawę, że z tego stanu już nigdy się nie wyleczy;

przeszedł on jedynie pewną metamorfozę i z dziecięcego zauroczenia
przekształcił się w bezgraniczną miłość. Zakazaną miłość, uczucie, które
wypędziło Matta z domu i z rodziny.

Powściągliwej i opanowanej zazwyczaj Di wyrwało się z głębi serca

płynące westchnienie. Zawarta w nim tęsknota przywołała ją do rzeczywistości.

Nie teraz! – nakazała swej niesfornej wyobraźni. Uważaj lepiej na ruch,

zobacz, ile samochodów, patrz, dokąd jedziesz. Wizje rozpłynęły się i Di znowu
westchnęła, tym razem z ulgą. Myśli o nim, grzebanie się w przeszłości,
odkopywanie wspomnień o czystym szaleństwie tamtej nocy sprawiały zbyt
wielki ból.

Z bezwzględną determinacją zmobilizowała całą swoją uwagę i wszystkie

umiejętności kierowcy na bezpiecznym doprowadzeniu samochodu do domu.

Miriam czekała na Dianę w świątecznie przystrojonym holu dużego,

starego, wiktoriańskiego domu. Blairowie, podobnie jak niemal wszystkie inne
rodziny w Riverview, zaczynali dekorować hol i pokoje już w listopadzie,
nazajutrz po Święcie Dziękczynienia. Stało się to tradycją miasteczka po części
dlatego, że wcześniejsze przygotowania do świąt Bożego Narodzenia zdawały
się sprawiać wszystkim radość, a po części z uwagi na wzmożony napływ
turystów, których z roku na rok przybywało.

– Już zaczynałam się niepokoić – zżymała się macocha, pomagając Di

zdjąć palto, a potem wieszając je w szafie na wierzchnie okrycia. – Ojciec jest
już od dwóch godzin w domu. Co cię tak długo zatrzymało?

– Miałam pracę, którą musiałam skończyć – wyjaśniła, gimnastykując

zesztywniałe od ściskania kierownicy palce – a poza tym jeździ się dzisiaj w
ś

limaczym tempie.

– No, ale jesteś wreszcie w domu, cała i zdrowa – stwierdziła Miriam,

oddychając z ulgą. – Taki ładny ten śnieg.

– Owszem, ładny – przyznała Di kpiąco – i mokry.

– Właśnie widzę. – Macocha patrzyła ze ściągniętymi brwiami na

przemoczone buty Di. – Lepiej weź prysznic i przebierz się – poleciła. – Zjesz

background image

coś?

– Umieram z głodu – jęknęła dziewczyna, ruszając posłusznie w stronę

wznoszących się łukiem schodów. – Zostało coś dla mnie?

– No wiesz, Diano! – obruszyła się Miriam. – Jeszcze nie jedliśmy.

Czekaliśmy na ciebie.

– Nie trzeba było – rzuciła Di przez ramię. – Ale cieszę się, że

zaczekaliście. Gdzie tatuś?

– Rozmawia przez telefon z Terrym. – Twarz kobiety złagodniała, jak

zawsze, kiedy wymawiała imię najmłodszego dziecka.

– Znasz ojca – ciągnęła, uśmiechając się do Diany. – Wypytuje go, kiedy

dokładnie przyjeżdża.

– To Terry nie powiedział ci tego, kiedy pierwszy raz telefonował? –

spytała Di, zatrzymując się u podnóża schodów.

– Nie, on… – Miriam urwała i zrobiła zniecierpliwioną minę. – Diano,

jeśli zaraz nie zrzucisz tych przemoczonych rzeczy, przemarzniesz do szpiku
kości. No, pośpiesz się. Porozmawiamy przy kolacji.

– Idę już, idę – odparła ze śmiechem, wstępując na schody.

Siedemnaście minut później, rozgrzana gorącym natryskiem, ubrana w

wygodne, miękkie, wełniane spodnie, obszerny sweter i aksamitne domowe
pantofle, z włosami związanymi w koński ogon, z którym wyglądała bardziej na
nastolatkę niż młodą, dwudziestosześcioletnią kobietę. Di wkroczyła do jadalni.

– Och, na moją niezrównaną babcię Matyldę – powiedziała z

rozmarzeniem, zaciągając się głęboko aromatem, który unosił się z wazy
ustawionej na długim, misternie rzeźbionym stole. – Cokolwiek to jest, pachnie
bosko.

Henry Blair zachichotał i zbliżył się do Di, by złożyć na jej policzku

ojcowski pocałunek.

– Prawda?

– Macie przed sobą najnowsze dzieło sztuki kulinarnej naszej

nieocenionej kucharki, moi drodzy – oznajmiła Miriam. – Janet miała dzisiaj
natchnienie, którego wynikiem jest ta zupa. – Pociągnęła lekko nosem. –
Pachnie smakowicie.

– No to spróbujmy – powiedziała Di, obchodząc stół, by zająć przy nim

swoje stałe miejsce. – Głodna jestem jak wilk.

background image

Zupa spełniła oczekiwania rozbudzone swymi zapachowymi walorami,

równie smaczne okazały się dobrane ze znawstwem przystawki. Konwersacja
podczas posiłku ograniczała się do niezbędnego minimum i rozwinęła w pełni
dopiero po podaniu kawy i babki biszkoptowej.

Dziękując za ciasto, Di westchnęła i opadła na wyściełane oparcie

szerokiego krzesła o giętych poręczach.

– Było przepyszne. – Uśmiechnęła się do ojca. – Czy teraz, kiedy czuję,

ż

e prawdopodobnie nie umrę z głodu, powiesz mi wreszcie o Terrym?

– Powiem, i dorzucę coś jeszcze. – Kąciki jego ust wygięły się w

tajemniczym uśmieszku, w jasnych oczach zabłysły ogniki jakiegoś
wewnętrznego podniecenia i Henry przesunął przekornie wzrokiem po twarzach
ż

ony i córki. Na obu malował się wyraz szczerego zaintrygowania.

– Henry, co ty tam chowasz w zanadrzu? – spytała Miriam z

błyszczącymi oczami. Zawsze uwielbiała niespodzianki.

– No, tatusiu, jaką to bombą chcesz nas potraktować? – zapytała Di.

– Chwileczkę – Henry celowo przedłużał moment napięcia.

– Najpierw o planach Terry'ego. Przylatuje do Filadelfii dwudziestego

trzeciego.

– Och, cudownie! – wykrzyknęła Miriam. – Jak długo zostanie? Kiedy

musi wracać do pracy?

– Trzeciego stycznia – odparł Henry. – Późnym popołudniem drugiego

leci z powrotem do Taos.

– To wspaniale wiadomości. – Di połączyła się w zachwycie z macochą. –

Beth, Lissa, Terry. To będzie prawdziwy świąteczny zjazd rodzinny.

– Prawdziwszy, niż ci się wydaje – zapewnił ją Henry, przybierając

zdecydowanie enigmatyczny wyraz twarzy i uśmiechając się chytrze.

– Tato! – zaprotestowała ze śmiechem Di. – Co ty knujesz w tej swojej

przewrotnej głowie?

– Dosyć tego przekomarzania. Henry – powiedziała Minami tonem

łagodnego upomnienia. – Mów wreszcie.

Powstrzymywał się jeszcze przez chwilę, przeciągając moment

wyczekiwania.

– To bardzo specjalna niespodzianka dla nas wszystkich – zlitował się w

końcu. – A zwłaszcza dla ciebie, Miriam – zwrócił się z uśmiechem do żony. –

background image

Tego roku zanosi się na prawdziwy, kompletny zjazd rodzinny.

Miriam i Diana pochyliły się ku niemu, czekając z napięciem, co teraz

powie. Henry wziął głęboki wdech, uśmiechnął się i oznajmił uroczyście:

– Matt przyjeżdża do domu na Boże Narodzenie.

Bomba, którą potraktował je ojciec, miała silę czterdziestomegatonowego

ładunku wybuchowego. Od eksplozji upłynęło już kilka godzin, a Dianą nadal
wstrząsały dreszcze wywołane falą uderzeniową detonacji.

Dom pogrążony był w ciszy. Stuletni, zabytkowy zegar w holu obwieścił

trzecią nad ranem. Dziewczyna leżała nieruchomo na łóżku. Oczy miała szeroko
otwarte i wsłuchiwała się w głęboki ton kurantów. Pobudzone szokiem
wspomnienia, te dobre i te złe, całkiem przepłoszyły sen.

Matt przyjeżdża do domu na Boże Narodzenie.

Di ujrzała znowu oczyma duszy scenę, która rozegrała się po

oświadczeniu ojca.

Na chwilę zapadła pełna niedowierzania cisza. Potem macocha zerwała

się z krzesła. Śmiejąc się i szlochając, podbiegła do siedzącego u szczytu stołu
męża. Henry, z twarzą wyrażającą miłość i zrozumienie, wstał i otoczył ją czule
ramionami.

– Henry, czy to prawda? – wyjąkała Miriam załamującym się głosem. –

Matt naprawdę przyjeżdża?

Di ogłuszona, sparaliżowana odłamkami emocjonalnego szrapnela,

pozostała na miejscu i zaciskając ręce na twardych poręczach krzesła, żeby nie
stracić równowagi, patrzyła półprzytomnie na żywy obraz szczęścia odgrywany
przez ojca i macochę.

– Tak, kochanie, przysięgam, że to prawda – zapewniał Henry żonę, z

którą przeżył już dwadzieścia dwa lata. – Matt przyjeżdża do domu.

– Ale… jak? – wyrzuciła z siebie Miriam, niepomna łez radości, które

płynęły jej po policzkach.

I dlaczego teraz? Po tylu latach spędzonych poza granicami kraju, jak

najdalej od domu. Di nie wypowiedziała głośno tego pytania. Siedziała dalej w
milczeniu, pewna, że w końcu i tak usłyszy na nie odpowiedź.

background image

– Jak? – powtórzył z chichotem ojciec. – Naturalnie, że samolotem.

– Henry, naprawdę nie o to mi chodziło, i ty dobrze o tym wiesz. –

Miriam, odzyskując panowanie nad sobą, wyzwoliła się z jego objęć i cofnęła o
krok. Wzięła starannie złożoną chusteczkę, którą jej podał, osuszyła sobie nią
oczy i dopiero wtedy podjęła: – Rozmawiałam z Mattem przed dwoma dniami i
nic mi nie powiedział, nie wspomniał nawet słowem, że wybiera się na święta
do domu. – Zmarszczyła czoło. – Kiedy się na to zdecydował?

– Dzisiaj rano, kiedy zadzwoniłem do niego, żeby podać mu gałązkę

oliwną – odparł z uśmiechem Henry. Miriam wpatrywała się w niego zdumiona.

– Zadzwoniłeś do Matta?

Diana była równie zdumiona jak macocha; ojciec nie rozmawiał ze swoim

pasierbem od dnia, kiedy Matt wypadł jak burza z domu. Nie odrywała od ojca
oczu, czekając z zapartym tchem na jego odpowiedź.

– Tak – odparł. – Zadzwoniłem do niego zaraz po tym, jak

zatelefonowałaś do mnie, że przyjeżdża Terry. – Uśmiechał się ze smutkiem,
patrząc czule na rozpromienioną twarzy żony. – Doszedłem do wniosku, że
skoro ty, moja droga, cierpiałaś najbardziej z powodu naszej męskiej nieugiętej
dumy, to nadeszła wreszcie – dawno już nadeszła – pora, by zakończyć tę waśń.
Na szczęście Matt się zgodził. – Wzruszył ramionami. – To proste.

Teraz, kilka godzin później, wciąż nie mogąc zasnąć, Diana coraz

bardziej była przekonana, że to wcale nie było takie proste. Obawiała się, że
powrót Matta okaże się bardzo trudny – jeśli już nie dla innych członków
rodziny, to z pewnością dla niej.

Może zaaranżować to w ten sposób, by nie zasiąść przy świątecznym

stole, przemknęło jej przez myśl i zacisnęła pięści, rozdzierana walką
przeciwstawnych uczuć podniecenia i niepokoju. Była jedynym członkiem
rodziny, który dotychczas uczestniczył we wszystkich świętach, i miała
wszelkie prawo opuścić tegoroczne – prawda?

Pobożne życzenia. Diana przekręciła się na bok i skuliła w ochronny

kłębek. Zdawała sobie doskonale sprawę, że z jej pobożnych życzeń nic nie
będzie. Nie znajdzie, ani nawet nie będzie szukała, miejsca, w którym mogłaby
spędzić ten czas. Nie potrafiłaby sprawić takiego zawodu ojcu i Miriam. Tak się
cieszyli, że w tym roku będą mieli przy sobie wszystkie swoje dzieci.

Zegar trwający na straży w holu wybił pół godziny, oznajmiając

pogrążonemu w ciszy domowi, że jest 3.30 nad ranem. Szesnastego grudnia.
Henry powiedział, że Matt postara się zdążyć do domu na Wigilię.

Tydzień i dwa dni, pomyślała Diana ze ściskającą żołądek paniką.

background image

Jakoś przez to przebrniesz, pocieszyła się w duchu, z wdzięcznością

witając nagłą ociężałość powiek. Nie jesteś już przecież podlotkiem, lecz dorosłą
kobiet
ą. Wydorośleli wszyscy – ona i Lissa, i Beth, i Terry, i…

W lecie tego roku skończył trzydzieści cztery lata.

Ciekawe, czy się zmienił?

Też coś, oczywiście, że się zmienił.

Ona również się zmieniła.

Jest teraz dojrzałą, pewną siebie kobietą.

Rwący potok myśli urwał się w chwili, kiedy jej wyobraźnię i zmysły

poraziła wizja wysokiego, smukłego, cudownego młodego mężczyzny o
przekornym uśmiechu.

Och, Matt…

– Trochę to zaskakujące, nie uważasz?

– Owszem. – Matt uśmiechnął się do kobiety siedzącej naprzeciw niego

przy stoliku w eleganckiej restauracji. – Zdecydowałem, że polecę na święta do
Stanów wczoraj po południu, po rozmowie z ojczymem.

Kobieta rozciągnęła usta w wymuszonym uśmiechu. Była prawdziwie

piękna.

– A ja myślałam… miałam nadzieję, że przyjmiesz moje zaproszenie i

spędzisz święta Bożego Narodzenia w Londynie ze mną i z moją rodziną.

– Przykro mi – mruknął i mówił to szczerze, pomimo że nadal rozpierała

go euforia, wywołana nieoczekiwanym telefonem. – Ale nie mogę odrzucić
zaproszenia ojczyma. Mija już dziewięć lat od czasu, kiedy po raz ostatni
spędzałem święta z rodziną.

Poza tym, dodał w duchu. Henry mówił, że w Riverview sypie śnieg.

Dom. Matt stłumił westchnienie. Gdzie jest jego dom? Podczas swego

dobrowolnego wygnania podróżował po Europie jako konsultant do spraw
zarządzania, zatrzymując się to tu, to tam, ale nigdy nie nazywał żadnego z tych
miejsc domem.

background image

Allyson westchnęła z leciutkim, ale wyraźnym odcieniem smutku.

– Kiedy wrócisz? – Jej łagodny glos, jej intonacja wskazywały, że godzi

się z tym, co nieuchronne.

Matt zdusił w sobie rozpalające się poczucie skruchy; starał się nigdy nie

sprawiać przykrości ani jej, ani żadnej innej kobiecie, z jaką wiązał się przez te
lata. Wszystkie jego intymne związki, włącznie z tym z Allyson, były otwarte.
Na samym początku każdego romansu ustalano za obopólnym porozumieniem
zasady gry – a najważniejsza z nich wykluczała wszelkie wzajemne
zobowiązania.

Matt naprawdę lubił Allyson. Pochodziła z zamożnego domu, była

nietuzinkowa, inteligentna i miała poczucie humoru; była również dobra w
łóżku. Ale przecież, jeśli dawać wiarę zapewnieniom innych partnerek, on też
był w nim dobry.

Jeśli już o to chodzi, Matt, gdyby się uparł, mógłby dopatrzeć się u siebie

wszystkich innych zalet Allyson, z wyjątkiem jednej – nie był nawet w
przybliżeniu tak bogaty jak ona, przynajmniej na razie. Ale pracował nad tym,
imając się nie tylko doradztwa i wielu innych dochodowych zajęć, ale również
wykorzystując odkrytą w sobie żyłkę do gry na giełdzie. No i doganiał Allyson
– z każdym nowym klientem, każdą pomyślną akwizycją, każdą udaną
transakcją giełdową.

Nie znaczyło to wcale, że bardzo mu na tym wszystkim zależy.

Finansowo stał nieźle. Ale emocjonalnie? No, cóż…

– Matt? – Łagodne upomnienie w głosie Allyson wyrwało go z zadumy. –

Pytałam, kiedy wracasz.

– Przepraszam. Zamyśliłem się. – Mężczyzna uśmiechnął się z

zażenowaniem. – Nie jestem pewien, poprosiłem więc o otwarty bilet powrotny.

– Rozumiem. – Z jej tonu przebijała teraz rezygnacja. – A więc z nami

koniec, prawda?

Matt nie widział innego wyjścia, jak tylko dostosować się do jej

bezpośredniości.

– Tak, Allyson, to koniec. Bardzo mi…

– Proszę cię, nie kończ – przerwała mu. – Nie powtarzaj znowu, że ci

przykro.

– Ale mnie jest naprawdę przykro – zapewnił ją, czując się podle i

nienawidząc tego uczucia. – Nie chciałem sprawić ci przykrości.

background image

– Wiem. – Wzruszyła ramionami; nie wyszło to tak obojętnie, jak miało

wyjść. – Jeśli jest mi przykro, to tylko do siebie mogę mieć o to pretensję.
Wiedziałam, że nie angażujesz się do końca. – Rozjaśniła posmutniałą twarz
uśmiechem. – Ale przyznasz chyba, że dobrze nam było ze sobą?

– Nie. – Matt pokręcił głową. – Było nam cudownie.

– Dziękuję za dobre słowo. – Glos Allyson zdradzał rosnące napięcie. –

Zawsze byłeś… jesteś dżentelmenem. – Znowu się uśmiechnęła. –
Dżentelmenem i, jak to mówią w twoim kraju, równym gościem.

Matt roześmiał się, usiłując nie dopuścić do głosu wyrzutów sumienia,

których przypływu nagle doświadczył. Wcale nie czuł się równym gościem;
czuł się draniem. Cholera, pomyślał, ta dziewczyna zasługiwała na coś lepszego.
Dlaczego nie potrafił się w niej zakochać? Ani, na dobrą sprawę, w żadnej
innej?

Znal odpowiedź, znał ją od dawna. Tylko nie przyznawał się do tego

przed samym sobą. Teraz też nie zamierzał przyznać.

Unikając instynktownie zajmowania się swym wewnętrznym konfliktem,

uniósł kieliszek i spojrzał na Allyson.

– Wesołych świąt Bożego Narodzenia, zdrowia, szczęścia i miłości w

Nowym Roku!

– Nawzajem – mruknęła, podnosząc do ust swój kieliszek i upijając z

niego łyczek wina. – Mogę cię o coś spytać, Matt? – Spojrzała na niego z
wahaniem.

– Naturalnie.

Allyson zwilżyła językiem wargi, a potem wyrzuciła z siebie:

– Czy jest jakaś inna kobieta? Ktoś, kogo może znam?

Pokręcił głową.

– Nie.

Dopiero po kilku godzinach, już w samotności, Matt przeanalizował

pytanie Allyson. Właściwie odpowiedział jej zgodnie z prawdą. Ale w
rzeczywistości inna kobieta istniała, istniała od samego początku. Kobieta, która

background image

nawiedzała go w snach, żyła w jego wspomnieniach, gdziekolwiek rzucił go los.
Kobieta, której nie widział od dziewięciu długich lat. Kobieta, która była
właściwie dzieckiem. Dzieckiem, które uwielbiał. Dzieckiem, które wyrosło na
pięknego podlotka o dojrzałym kobiecym ciele i długich, kuszących nogach.

Na nastolatkę, której Matt nie był w stanie się oprzeć. Na nastolatkę, którą

przez swą słabość okrutnie zdradził.

Roztrzęsiony, przemierzał tam i z powrotem klatkę swoje sypialni, której

spartańskie umeblowanie odzwierciedlało jałowość jego egzystencji.

Ale nie udawało mu się uciec przed uczuciami, które wyzwolił w nim ten

niespodziewany telefon od ojczyma. Człowieka, którego kochał jak własnego
ojca. Człowieka, którego również zdradził.

Przeklinając siebie pod nosem, Matt podszedł do okna i spojrzał

niewidzącym wzrokiem w usiane diamentami, aksamitno-czarne, nocne niebo.

Łącząc się z nim za pośrednictwem transatlantyckiej linii telefonicznej,

Henry składał propozycję zawarcia pokoju i puszczenia w niepamięć dawnych
win, zapraszał go taktownie nie tylko na święta do domu, ale i z powrotem na
łono rodziny.

Gwiazdy, na które patrzył Matt, rozmywały się coraz bardziej. Zamrugał

powiekami, żeby usunąć warstewkę wilgoci, pogarszającej ostrość widzenia.

Wracał do domu.

Rozsadzały go podniecenie i niecierpliwość. Tym razem, w te święta,

musi to wszystko naprawić, bo jeśli nie, to lepiej nie myśleć o przyszłości.

Wspomnienia czaiły się, gotowe dopaść Malta, gdyby choć na moment

opuścił gardę. Bolesne wspomnienia z innych świąt i gorzkiego sylwestra.

Zaklął głośno i odpędził je od siebie, zajmując myśli spekulacjami na

temat czasu, jaki od tamtej chwili upłynął.

Na jaką osobę wyrosło to dziecko-kobieta? Odwrócił się od okna i podjął

nerwowy spacer. Ze strzępków informacji, jakie zdołał wyciągnąć przez te lata
od matki i siostry w trakcie rozmów telefonicznych i spotkań w Nowym Jorku i
Waszyngtonie, kiedy zdarzało mu się wpadać z krótkimi wizytami do Stanów,
wynikało, że jest teraz dojrzałą, uroczą i inteligentną młodą kobietą.

Dotarło doń naraz, że za tydzień i parę dni sam to zobaczy i oceni, i po

plecach przeszedł mu dreszczyk emocji, wywołany nasilającym się
podnieceniem i niecierpliwością.

Zmęczenie narastającym napięciem sprawiło, że opuścił troszeczkę swoją

background image

gardę. Przez tę lukę przecisnęło się natychmiast jej imię, wypełniając mu myśli,
zmysły i skruszoną duszę.

Diana.

background image

Rozdział drugi

Sześć dni i odliczanie.

Ta powracająca myśl znowu przemknęła przez głowę Diany,

przesuwającej wzrokiem po twarzach pasażerów, którzy opuścili przed chwilą
samolot i wylewali się teraz strumieniem na halę przylotów. Samolot z Chicago
wylądował zgodnie z rozkładem, a wśród sunącej w jej stronę ludzkiej rzeki
powinna się znajdować Melissa.

Od dnia, w którym Diana dowiedziała się, że Matt zamierza przyjechać na

ś

więta do domu, upłynęło z rozdzierającą powolnością sześć dni. Sześć długich

dni, podczas których doświadczała huśtawki nastrojów, od radosnego
podniecenia, że przyjeżdża, do mdlącego strachu, że znowu będzie musiała
stanąć z nim oko w oko. Teraz, kiedy do Wigilii pozostało zaledwie parę dni,
była nie na żarty rozstrojona. Nerwy wibrowały jej niczym struny gitary, w
które uderza pogrążony w transie muzyk. Zachowanie maski pozornego spokoju
wymagało mobilizacji wszystkich rezerw siły woli. Mimo to, jak dotąd, jakoś jej
się to udawało.

Dwójka na miejscu, pomyślała Di, uśmiechając się i machając do siostry,

której roześmianą twarz wyłowiła wzrokiem z tłumu, jeszcze dwójka i będzie
komplet. Wczoraj późnym popołudniem, przedzierając się przez gęstą śnieżycę,
z Nowego Jorku przyjechała samochodem Bethany. Terry miał przylecieć z
Nowego Meksyku skoro świt dwudziestego czwartego. Pozostawał tylko Matt,
który obiecał, że postara się zdążyć na Wigilię – a to już za trzy dni.

– No dobrze. Di, w czym rzecz? – spytała Melissa, kiedy wymieniły już

powitalne uściski.

– W czym rzecz? – powtórzyła Diana, uśmiechając się pomimo

nerwowego skurczu brzucha, jaki w tym momencie poczuła. Wzięła Lissę (tej
wersji jej imienia używała równie często) pod ramię i siostry, zrównując krok,
wmieszały się w tłum, zmierzający ku strefie odbioru bagażu. – Co masz na
myśli?

– Tę niespodziankę, o której mówiła Miriam. – Melissa uniosła pytająco

cieniutkie ciemne brwi. – Czym chce nas zaskoczyć?

– Gdybym nawet wiedziała, to mówiąc, zepsułabym ci niespodziankę –

odparła Diana. – Chyba się ze mną zgodzisz?

Melissa ściągnęła z transportera wielką walizę, stęknęła i rzuciła Dianie

skwaszone spojrzenie.

background image

– Podejrzewam, że wiesz, co to takiego, a w odróżnieniu od ciebie i

Miriam, ja potrafię żyć bez niespodzianek, dziękuję. – Uginając się pod
ciężarem walizy, przeszła za siostrą przez otwierające się automatycznie drzwi.
– Zwłaszcza jeśli ta niespodzianka dotyczy ogłoszenia twoich zaręczyn –
podjęła, posapując z wysiłku.

– Moich zaręczyn?! – Diana zatrzymała się jak wryta; Lissa wpadła na nią

i obie omal się nie przewróciły. – Jakich zaręczyn? Niby z kim?

– Z tym fajtłapowatym księgowym, z którym się spotykasz. – Lissa

postawiła walizę na ziemi i odetchnęła głęboko. – A z kim by innym?

– Melisso, Mike Styer nie jest fajtłapą – żachnęła się Diana, chociaż w

głębi duszy podzielała opinię siostry. – Poza tym, jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Nasza znajomość nie ma i nigdy nie miała żadnych romantycznych podtekstów.

– Mam taką nadzieję. – Lissa skrzywiła się. – Mam również nadzieję, że

do samochodu nie jest daleko. – Dźwignęła z ziemi walizkę i postękując z
wysiłku, ruszyła za oddalającą się Di. – To monstrum waży z tonę.

– Pewnie wyładowałaś ją gwiazdkowymi prezentami, zgadłam? – Diana z

rozmysłem zmieniła temat.

– Tak – przyznała Melissa. – Całym mnóstwem.

– Hm… – mruknęła siostra, zerkając na nią spod oka – A wydawało mi

się, że nie lubisz niespodzianek.

– Odczep się – odparowała z uśmiechem Lissa.

– No, no. Widzę, że zdemoralizowało cię to Chicago. – Diana chwyciła za

rączkę walizki, żeby ulżyć trochę siostrze. – Uuuu! – jęknęła pod ciężarem,
który omal nie wyrwał jej ręki ze stawu. – Nakupowałaś prezentów z żelaza?

Lissa uśmiechnęła się lekceważąco, gimnastykując zesztywniałe palce.

Mam tam trochę rzeczy osobistych.

– Na przykład co? – wysapała Di, kiedy dotarły do samochodu. –

Kuchenny zlew?

Mellissa roześmiała się i wrzuciwszy na tylne siedzenie torebkę, jeszcze

raz objęła Dianę.

– Zabrałam suszarkę do włosów, elektryczną lokówkę, żelazko…

– Lisso! – wybuchnęła dziewczyna. – Po co taszczysz cały ten majdan?

Pożyczyłabym ci wszystko, czego byś potrzebowała.

background image

Siostra wzruszyła ramionami i pomogła Di załadować ciężką walizę do

bagażnika.

– Widzisz, pamiętam do dziś, jak wrzeszczałaś na mnie, żebym nie

dotykała twoich rzeczy, kiedy byłyśmy małe i…

– Nie wierzę ci – przerwała Diana. – Przecież byłyśmy wtedy dziećmi. A

jak sobie przypominam, miałaś nadzwyczajny talent do demolowania
wszystkiego, co ci wpadło w te niezgrabne, małe łapki.

– Tak. – Wyraz oczu i uśmiech Lissy zmiękły na to wspomnienie. –

Trochę wydoroślałyśmy od tamtego czasu.

– Owszem. – Ze zwilgotniałymi nagle oczami Diana otworzyła drzwiczki

i wsunęła się za kierownicę. Kiedy Lissa zajęła miejsce obok, przyjrzała się jej
uważniej. – Wspaniale wyglądasz. Do twarzy ci w tej nowej fryzurze.

Lissa obcięła kasztanowe warkocze i strzygła się teraz na gładkiego pazia.

– Dzięki. – Potrząsnęła głową. Połyskliwe pukle wzburzyły się, by zaraz

karnie powrócić na miejsce. – Sama też wyglądasz niczego sobie. Dobrze ci z
długimi włosami.

– Dziękuję. – Diana z uśmiechem przesunęła dłonią po burzy lśniących

czarnych loków. – Nie uważasz, że powinnyśmy odłożyć na później to
spotkanie towarzystwa wzajemnej adoracji i ruszyć wreszcie do domu?

– Do domu – powtórzyła za nią Lissa i oczy jej zabłysły. – Boże, byłam w

domu zeszłego lata, a wydaje mi się, że od tamtego czasu upłynęła już cała
wieczność. – Westchnęła z zadowoleniem, kiedy Diana uruchomiła silnik. –
Jestem podniecona jak dziecko. Nie mogę się doczekać. Z Terrym i Beth będzie
jak za starych, dobrych czasów.

– Beth przyjechała wczoraj.

– Wspaniale. – Lissa roześmiała się. – Fajnie będzie… A więc w tym

roku święta w pełnym składzie. – Zamilkła i znowu westchnęła. – No, prawie w
pełnym – mruknęła.

Czy ci się to podoba, czy nie, siostrzyczko, spotka cię wielka

niespodzianka, pomyślała Diana, zerkając na Mellissę, która również uwielbiała
dużego, wiecznie się z nią przekomarzającego, przybranego starszego brata.

– O, śnieg pada! – krzyknęła nagle Lissa, kiedy Di wyprowadziła

samochód z zadaszonego parkingu.

– Znowu – mruknęła siostra, sztywniejąc za kierownicą. – Przez ostatnie

dwa lata śniegu prawie nie było, a w tym roku sypie już trzeci raz, chociaż zima

background image

ledwie zdążyła się zacząć. – Westchnęła. – śeby tak być już w domu.

– Och, jak tu ładnie! – wykrzyknęła znowu Lissa, kiedy jechali ulicami

Riverview. – Nie mogę się już doczekać, kiedy zobaczę nasz dom.

Dom, ich dom, jarzył się od wewnątrz światłem, a migotliwy blask świec

padał na śnieg, przykrywający frontowy trawnik i tworzył aureole wokół
ciemnozielonych gałązek ostrokrzewów, którymi udrapowano okna i drzwi
wejściowe.

Ledwie zdążyły zatrzymać się na podjeździe, Lissa otworzyła drzwiczki i

wyskoczyła z samochodu. Diana z wyrozumiałym uśmiechem na ustach
pokonała za siostrą niewielką odległość do drzwi.

Miriam, tak jak przed tygodniem, czekała w holu. Ale tym razem nie była

sama. Diana uśmiechnęła się jeszcze szerzej, słysząc radosny pisk Lissy. Ale
uśmiech spełzł z jej twarzy, kiedy ujrzała przyczynę, dla której siostra wydała
ten okrzyk zachwytu. Ojciec, Miriam i Bethany stali i patrzyli z nie skrywanym
zadowoleniem, jak Lissa unosi się nad podłogę, tonąc w objęciach swego
uśmiechniętego przybranego brata.

Matt.

– Och, Matt! Och, Matt! – powtarzała raz po raz Lissa, jakby nie mogła

uwierzyć, że to nie przywidzenie i że on naprawdę tu jest.

– Och, Lissa, och, Lissa – przedrzeźniał ją Matt. – Wspaniała i

spontaniczna, jak zawsze.

Diana, sparaliżowana szokiem, stała ze ściśniętą krtanią w progu i

oddychając z trudnością, pożerała wzrokiem tego wysokiego, przystojnego
mężczyznę, którego nie widziała od dziewięciu lat – jedynego mężczyznę,
którego kiedykolwiek pokochała.

Matt wyglądał niby tak samo, a jednak jakoś inaczej. Był jeszcze

przystojniejszy niż kiedyś, bardziej wyniosły i nieprzystępny, chociaż twarz
rozjaśniały mu w tej chwili śmiech i miłość do Lissy. Dojrzałość odcisnęła
piętno na jego ostrych rysach; siateczka drobniutkich zmarszczek odbiegała
promieniście od kącików głęboko osadzonych, szarych oczu i okalała zmysłowe
usta. Srebrne pasemka przetykały czarne włosy, krótko przystrzyżone na
skroniach i opadające niesforną grzywą na czoło.

background image

Wzrok Diany zsunął się niżej. Dreszcz podniecenia przebiegł jej po

plecach. Wąskie biodra, płaski brzuch i długie, proste nogi miał opięte czarnymi
dżinsami. Biały sweter uwydatniał szerokie bary i pięknie sklepioną klatkę
piersiową. Po chudości wieku młodzieńczego nie zostało śladu. W trzydziestym
czwartym roku życia Matt miał szczupłą sylwetkę wysportowanego mężczyzny
w kwiecie fizycznego rozwoju.

Diana zareagowała natychmiast na magnetyczny powab jego ciała.

Zawirowało jej w głowie, na policzki wystąpił gorący rumieniec, wszystko
przewróciło jej się w środku. Wstrząśnięta swoją fizyczną i emocjonalną
reakcją, siłą woli podniosła oczy na jego uśmiechniętą twarz.

– To ty jesteś tą niespodzianką, którą zapowiadała Miriam? – spytała

Lissa, kiedy Matt postawił ją z powrotem na podłodze.

– Ja – przytaknął i z rozbrajającym uśmiechem uniósł rękę, by otrzeć z jej

policzka łzę. – Wyznaczono mi rolę gwiazdkowej niespodzianki dla ciebie,
Terry'ego i Beth. – Spojrzał na swoją uśmiechniętą siostrę i znieruchomiał,
dopiero teraz zauważając Dianę.

Na chwilę zrobiło się bardzo cicho. A może ta cisza zaległa tylko we mnie,

przemknęło przez myśl Dianie, która nie mogła oddychać ani się poruszyć,
zahipnotyzowana intensywnością spojrzenia tych szarych oczu. Reszta
obecnych nie wyczuła chyba tej ciszy, bo roześmiana Lissa wyswobodziła się z
objęć Matta i jakby nigdy nic podbiegła do Henry'ego, Miriam i Beth, żeby i ich
wyściskać.

– Cześć. – Wypowiedziane cichym głosem pozdrowienie zburzyło tę

ciszę i wstrząsnęło każdym, nawet najmniejszym nerwem Diany.

– Cześć, Matt. – Nienawidziła tego drżenia w swym głosie, ale nie

potrafiła nad nim zapanować. Nie mogła też oderwać wzroku od tej ukochanej
twarzy. Oczy Matta zabłysły i Diana już wiedziała, że zalewa go powódź
wspomnień, tych samych wspomnień, które wartkim nurtem wypełniły i ją,
wypierając wszelkie inne myśli, zatapiając teraźniejszość, świadomość
obecności gwarzących radośnie członków rodziny, przenosząc ją z powrotem w
czasie do tamtego sylwestra sprzed dziewięciu lat.

Dom tonął w powodzi światła rozsiewanego przez żyrandole, lampy,

ś

wiece i roziskrzoną, sięgającą sufitu choinkę, która wznosiła się majestatycznie

na tle jednego z okien. Salon, hol i jadalnia rozbrzmiewały śmiechem i gwarem

background image

ożywionych rozmów dobrej trzydziestki gości, którzy zebrali się na przyjęciu,
wydawanym tradycyjnie przez rodzinę Blairów z okazji nadejścia Nowego
Roku.

Diana, ubrana w długą, czarną, aksamitną spódnicę i elegancką, obcisłą

bluzkę ze złotego jedwabiu, czuła się jak Kopciuszek na swoim pierwszym balu.
Krótkie pukle lśniących czarnych włosów falowały przy każdym kroku, czarne
oczy błyszczały ze szczęścia wewnętrznym blaskiem. Usłyszała od Matta, że
wygląda prześlicznie – i jest seksy.

Przeszedł ją dreszcz. Nikt jej jeszcze nie powiedział, że wygląda

seksownie ani że jest seksy. Czy Matt mówił poważnie? Czy może tylko się z nią
droczył, jak to miał w zwyczaju?

Jakieś nowe uczucie, obce, a przy tym podniecające, zniewoliło Dianę.

Matt sprawiał wrażenie poważnego, jego szare oczy wpatrywały się w nią
intensywnie, tlący się w nich zwykle ognik przekory zgasł. Jeśli mówił
poważnie…

Seksy. Znowu zadrżała. Możliwości wynikające z jego komentarza

sprawiły, że serce zabiło jej szybciej, a w piersiach zabrakło tchu. Jak się
upewnić? To pytanie nie dawało jej spokoju, kiedy z uśmiechem na ustach
krążyła między grupkami gości.

Czy odważy się przetestować te swoje możliwości? Dreszcz

przebiegający po plecach Diany przybrał na sile. Ale jak taki test miałby
wyglądać? Nie licząc kilku zaślinionych, niezdarnych pocałunków z chłopcami
w jej wieku, doświadczenia Di na polu kontaktów z płcią przeciwną były żadne.

Może zacząć naśladować sposób bycia aktorki, grającej uwodzicielkę w

ostatnio widzianym filmie?

Ale gdzie się podział Matt? Uśmiechając się bez przerwy, Diana

przedryfowała obok kolejnej, ożywionej grupki gości i wpłynęła do kuchni,
ż

eby napełnić następną partią kanapek opróżnioną tacę. Nie poeksperymentuje,

nie przeprowadzi żadnego testu bez obiektu swoich badań.

Jeśli się dobrze zastanowić, to nie widziała Matta od ponad godziny,

kiedy to łagodnie, ale stanowczo wyswobodził ramię z kurczowego uścisku
swojej aktualnej dziewczyny.

Diana skrzywiła się. W jej ocenie, z Sondry Taylor – nie Sandry, lecz

właśnie Sondry – był prawdziwy okaz. Nabzdyczona, protekcjonalna, wyniosła.
I zaborcza. Sondrze strasznie zależało na Malcie, czego dowodem była jej
nienasycona zachłanność.

Co on w niej widział? Diana zadawała sobie to pytanie od chwili, kiedy

background image

Matt przyprowadził Sondrę do domu, żeby przedstawić ją matce, ojczymowi i
rodzeństwu.

To bynajmniej nie z zazdrości, zapewniała się po wielokroć, przez cały

czas zdając sobie w pełni sprawę, że jest aż zielona od tego przyziemnego
uczucia. Ale, do licha, Matta stać było na coś znacznie lepszego niż ta
zadzierająca nosa Sondra – na przykład na samą Dianę.

A z zachowania Sondry przez ostatnie miesiące wynikało jasno, że

zamierza zdobyć Matta – zawładnąć nim. Zwierzyła się nawet Dianie, że, być
może, w Święta Bożego Narodzenia dojdzie do zaręczyn.

Ku jej wyraźnemu zawodowi, i ogromnej uldze Diany, wymarzony

pierścionek zaręczynowy nie zmaterializował się. Jednak związek Matta z
Sondrą wydawał się tak samo niezachwiany jak dotychczas.

Dlaczego więc Matt kryje się gdzieś po kątach, kiedy przyjęcie i jego pani

akurat na dobre się rozkręcają?

Wypełniwszy kanapkami tacę, a miseczki orzechami, czipsami i

precelkami, zaintrygowana Diana wyruszyła na poszukiwania Matta. Znalazła
go skulonego w przepastnym fotelu, w skąpo oświetlonym gabinecie ojca.

– Głowa cię boli? – spytała, cicho zamykając za sobą drzwi.

– Nie. – Matt oderwał oczy od tańczących w kominku płomieni i spojrzał

na nią z zadumą. – Co tu robisz?

Zbita z tropu szorstką nutą w jego cichym głosie, Diana zdobył się na

niepewny uśmiech i jeszcze mniej pewne wzruszenie ramion.

– Szukam cię. Czemu się tu zaszyłeś? – spytała niewinnie z cichą

nadzieją, że usłyszy, jak Matt przyznaje, że miał dosyć czepliwych rąk Sondry i
jej żarłocznych spojrzeń.

– śeby uciec przed tobą – mruknął, podnosząc się z fotela. Stanął przed

nią spięty i usztywniony, ze ściągniętą, surową twarzą. Oczy miał ciemne i
niezgłębione.

Diana patrzyła na niego oszołomiona, zdruzgotana nie tylko jego

okrutnymi słowami, ale i opryskliwym tonem w głosie. Czym sobie zasłużyła na
takie traktowanie? Przetrząsała gorączkowo pamięć w poszukiwaniu jakiejś
przyczyny, prawdziwe czy wyimaginowanej. Jedyne wytłumaczenie, jakie
znajdował jej wstrząśnięty umysł, miało związek z wcześniejszym komentarzem
Matta do jej wyglądu. Kiedy przyjrzała mu się uważniej, ogarnęło ją zdumienie,
jeśli dobrze czytała z jego twarzy, zdradzał wszelkie objawy lęku przed jej
osobą!

background image

Diana zadrżała pod wpływem poczucia nie doświadczanej jeszcze

kobiecej mocy. Naśladując, jak umiała, uwodzicielskie zachowanie aktorki,
powoli zbliżyła się do Matta. Wyraz niepewności, który przemknął przez jego
twarz, wywołał u niej dreszcz, podniecenia.

Matt nigdy nie tracił pewności siebie!

Obserwując go, postąpiła jeszcze jeden krok. Oczy mu zabłysły, opuściły

się na jej piersi, a potem szybko uniosły, by spojrzeć płomiennie prosto w jej
ź

renice.

Diana była młoda i niedoświadczona, ale nie można jej było zarzucić

głupoty ani naiwności. Czuła, jak jedwabisty, złoty materiał bluzki ślizga się po
jej piersiach, wyobrażała sobie, jak zmysłowe musi się to wydawać Mattowi,
każdemu mężczyźnie.

Poruszyła leciutko ramionami. Jedwab otarł się pieszczotliwie o ciało,

rozpalając gdzieś głęboko w niej iskrę namiętności. Postąpiła kolejny krok.

Matt uniósł rękę, jakby chciał ją zatrzymać.

– Diano, nie… – Napięcie w jego cichym głosie podziałało na nią jak cios

w serce.

Opuściła ją odwaga. Nie da rady. Po prostu nie nadawała się do grania

roli uwodzicielki. Nie mogła zrobić tego Mattowi. Kochała go, a w jej
mniemaniu miłość wykluczała udawanie.

Ona również uniosła rękę i przyłożyła dłoń do jego dłoni.

– Och, Matt, przepraszam… ja… ja…

– Nie masz za co przepraszać – przerwał jej, wpatrując się z napięciem w

ich złączone dłonie. – To moja wina. Ja powinienem przeprosić. – Zmarszczył
czoło, a jego palce bezwiednie wsunęły się między jej palce. Z ust wyrwało mu
się westchnienie rezygnacji i ich dłonie się splotły.

– Ale dlaczego? – krzyknęła zdezorientowana Diana, ściskając jego rękę

w odruchu rozpaczy. – Jak to… Co ty takiego zrobiłeś?

– Myślałem o tobie. – Głos miał jeszcze cichszy, ledwie go usłyszała. – I

to w taki sposób, w jaki nie powinienem o tobie myśleć.

Diana wiedziała. Naturalnie, że wiedziała, tą wiedzą drżała każda jej

cząstka. Musiała jednak zapytać, usłyszeć to z jego własnych ust.

– W jaki sposób, Matt? – spytała cicho, postępując jeszcze jeden

niepewny krok.

background image

Rozluźniając gwałtownie palce, szybko cofnął rękę.

– W sposób, w jaki mężczyzna myśli o kobiecie... o swojej kobiecie. –

Mówił z wysiłkiem, przez ściśniętą krtań. – A ty nie jesteś kobietą. Di.
Właściwie jesteś jeszcze dzieckiem. – Wciągając chrapliwie powietrze w płuca,
odstąpił od niej.

Dianę ogarnęło ponownie uderzające do głowy poczucie kobiecej mocy i

wyparło wszelkie myśli o ostrożności, o konsekwencjach. Wypowiadając te
słowa, Matt przyznawał, że pragnie jej – jej, nie Sondry, właśnie jej. Pod
wpływem impulsu zbliżyli się do niego z uniesionymi w błagalnym geście
rękami.

– Nie jestem już dzieckiem, Matt. Za kilka miesięcy kończę osiemnaście

lat i w świetle prawa będę dorosła. W oczach świata będę kobietą. – Przesunęła
koniuszkami palców po miękkim materiale jego koszuli. Zareagowały
mrowieniem, wyczuwając pod gładką bawełną twarde ciało. Szybkim ruchem
języka zwilżyła wargi i dokończyła: – Wiem, czego chcę, Matt.

W głębiach jego oczu znowu zapłonął blask, niemal przerażający swoją

dzikością.

– Skąd to wiesz? – spytał z nie skrywaną furią. – Z kim byłaś? Kto cię

nauczył?

Matt, ty nic nie rozu… – Nie zdążyła dokończyć, bo przerwał jej

chrapliwie:

– Zabiję tego…

– Matt, nie! – Diana chwyciła go za koszulę. – Nikogo nie było. Pragnę

ciebie. Tylko ciebie.

– Nie wiesz sama, co mówisz. – Chwycił ją za ramię i ścisnął mocno. –

To nie zabawa, Di.

– Wiem – szepnęła. – Zabawy nie ranią, a ja ciebie teraz ranię.

W oczach Matta pojawił się ostrzegawczy błysk. Jeszcze mocniej zacisnął

palce na jej delikatnym ramieniu. Diana spodziewała się, że jego silne, brutalne
dłonie sprawią jej ból, zaskoczyła ją więc i zupełnie wytrąciła z równowagi
łagodność tego dotyku, ostrożność, z jaką przyciągnął ją do swego ciepłego
ciała.

– Och, Di, pomóż mi – jęknął chrapliwie. – Powiedz, chcesz odejść,

błagam. – Uścisk palców otaczających jej rani zelżał, tak jakby chciał ją puścić,
lecz zaraz wzmógł się konwulsyjnym skurczem. – Proszę cię. Di, uciekaj stąd
czym prędzej, jak najdalej ode mnie, póki mam jeszcze siłę, by ci na to

background image

pozwolić. – To był krzyk płynący z głębi serca.

– Nie mogę. Nie wyjdę. Nie chcę. – Przyłożyła dłonie na płask do jego

twardego jak skała torsu. Ciepło ciała Matta, wyczuwalne nawet poprzez miękki
materiał koszuli, poraziło ją, rozpaliło zmysły, wznieciło głębokie wewnętrzne
pragnienie… czegoś.

Machinalnie pogładziła jego pierś.

Cichy jęk rozkoszy, który wyrwał się z ust Matta, przeszył ją na wskroś.

– Di, przestań. – Potrząsnął głową. – Albo nie, proszę cię, rób tak dalej –

wykrztusił zdławionym, błagalnym tonem. – Rozepnij mi koszulę i dotykaj
mnie, pieść.

Diana zamarła na moment, porażona szczęściem. Potem, w porywie

dzikiego podniecenia, zaczęła szarpać niecierpliwie guziki jego koszuli. Nie
odrywając złaknionych oczu od jego twarzy, wsunęła dłonie pod miękki
materiał, by pogładzić rozpaloną skórę porośniętą kłębowiskiem szorstkich
włosków.

Matt zadrżał. Na jego twarzy pojawił się wyraz uczuć bliskich cierpieniu.

– Och, jak dobrze. Di. – Opuścił powieki, jakby jej pieszczota sprawiała

mu rozkosz. – Masz takie miękkie, takie podniecające, takie rozpalające dłonie.

Dotyk jej dłoni potrafił go podniecić! Dianę przeszyła błyskawica euforii,

zmiatając resztki onieśmielenia, łamiąc wszelkie hamulce. Posłuszna
nieprzepartemu, wewnętrznemu nakazowi, pochyliła głowę i przywarła wargami
do zwilgotniałego ciała Matta.

Mężczyzna wciągnął z sykiem powietrze przez zaciśnięte zęby i zadrżał

jak rażony prądem elektrycznym.

– Diano… Diano… – wymawiając zduszonym głosem jej imię, puścił jej

ramiona i rozdygotanymi rękoma ujął za głowę. Oderwał ją od swej piersi i
uniósł.

Dziewczyna zesztywniała na widok jego twarzy. Była ściągnięta. Oczy

miał szeroko otwarte, a ich niemal idealnie czarną głębię rozświetlał migotliwy
płomień nieokiełznanego pożądania.

– Muszę cię pocałować, Diano. – Spuścił wzrok na jej drżąca wargi. –

Pozwól mi, kochana… – Zbliżył usta na odległości tchnienia do jej ust. – Mogę?

Musiał ją pocałować. Na samą tę myśl ugięły się pod nią nogi. Mogę?

Mogę? Dusza jej się śmiała; sama Diana nie. Wpatrywała się w ten
wszechogarniający pożar w jego oczach i wiedziała, że z radością spłonęłaby na

background image

popiół za samo muśnięcie ust jego pięknymi wargami.

– Diano – wyszeptał, kiedy nie odpowiadała. – Pozwól mi. Ja muszę…

muszę… – Glos przeszedł mu w tchnienie gorąca, w pachnący winem oddech,
który owionął jej usta i odurzył rozszalałe zmysły.

– Ja… ja też tego chcę – wyszeptała łamiącym się głosem unosząc

zapraszająco twarz.

Matt na wpół westchnął, na wpół jęknął. Dotyk jego ust na jej wargach

był lekki jak piórko, czuły, słodki. Diana odebrała go całym ciałem, całą duszą.
Rozbudził w niej pragnienie czegoś więcej. Przesunęła dłońmi po torsie
mężczyzny, oplotła mu rękami napięty kark i przyciągnęła mocniej jego głowę.

Reakcja Matta była szybka i oszałamiająca. Otoczył ją, całą drżącą,

silnymi ramionami, biorąc w dziko zachłanne objęcia. Wargi mu stwardniały i
wpiły się chciwie w jej usta.

Diana wiedziała, że jej pożąda, ale wciąż się wahała, niepewna siebie,

pełna obawy, czy zdoła sprostać jego oczekiwaniom.

Z krtani wyrwał mu się chrapliwy pomruk. Cofnął głowę o włos.

– Rozchyl dla mnie usta, kochana – wyszeptał. – Wpuść mnie. Pozwól

skosztować swojej słodyczy.

Rozchyliła wargi… troszeczkę.

– Szerzej. – W chrapliwym szepcie Matta pobrzmiewało ponaglenie. –

Chcę cię wypełnić cząstką siebie.

Jego słowa wywołały w wyobraźni Diany pewne skojarzenie, erotyczną

wizję, która skrzesała błyskawicę podniecenia, ta zaś odbita się rykoszetem od
mózgu, pomknęła w głębie jej kobiecości, by powrócić stamtąd do ust i rozpalić
je żądzą... poczucia go w sobie.

Rozchyliła usta.

Język Matta wdarł się w nie i wypełnił, pozbawiając ją zmysłów. Jego

ręce błądziły z oszalałą niecierpliwością, wtłaczając jej miękkie krągłości w
twarde, kanciaste płaszczyzny umięśnionego, męskiego ciała.

W Dianie eksplodowała namiętność. Instynktownie wtuliła się w

pochyloną nad nią, napiętą postać. Zetknęły się ich biodra. Jęknęła, wyczuwając
nacisk na wzgórek tuż nad punktem złączenia osłabłych i drżących ud.

Matt jął teraz obsypywać pocałunkami jej policzki, powieki, skronie.

Poczuła jego język sunący po krzywiźnie ucha, a potem wsuwający się ostrożnie

background image

w głąb.

Zareagowała dreszczem na tę erotyczną grę.

– Podoba ci się? – Głos miał cichy.

– Tak.

– Mnie też, ale to za mało – mruknął kusząco Mań. – Wypełnianie twoich

ust, twojego ślicznego uszka rozbudza we mnie tylko pragnienie czegoś więcej.
– Zsunąwszy dłonie na jej pośladki, przyciągnął jej ciało mocno do siebie. –
Chcę cię wypełnić całkowicie. Poczuć, jak twoje napięte, gorące ciało pulsuje
wokół mojego. Chcę sprawić, byś się zatraciła w pożądaniu mnie, tylko mnie.
Odchodzę od zmysłów z pragnienia kochania się z tobą, dopóki nie rozerwiesz
się dla mnie, kiedy w tobie eksploduję.

Jego cichy głos wywołał w wyobraźni Diany wizje, które wznieciły w

niej pożar. Słodka, rozpalona krew krążąca w żyłach omywała roztopionym
ż

arem jej spragnioną kobiecość.

Wciąż jednak wahała się z podjęciem decyzji, pragnieniem kobiecej

inicjacji i strachem przed nią.

– Diano… – Szepcząc jej imię, Malt przywarł ustami do jej warg, kładąc

kres jej wahaniom prowokacyjnym rytmem napierającego języka.

Przywarła doń instynktownie całym ciałem. Matt, nie przerywając

pocałunku, popchnął ją delikatnie przed sobą w kierunku obitej skórą kanapy
ustawionej pod kątem do kominka. Diana wydała cichy jęk protestu, kiedy
przestał ją całować, i wstrzymała oddech, gdy zwinne palce rozpięły haftkę
spódnicy, która zsunęła się na podłogę i ułożyła wokół jej stóp w wachlarz
czarnego aksamitu.

– Boże, Diano, masz najdłuższe i najseksowniejsze nogi – wyszeptał Matt

chrapliwie. – Od prawie roku doprowadzają mnie do szaleństwa.

Diana zamrugała powiekami, przestraszona i zarazem zaskoczona jego

wyznaniem.

– Moje nogi? – wykrztusiła, nie wierząc uszom.

– Twoje nogi – przytaknął. Gładził dłonią jej powleczone czarnym

nylonem udo. – Umieram z pragnienia, by otoczyły mnie w pasie. – Palce Matta
przesunęły się do punktu złączenia ud. Zaczął gładzić ciemne majteczki,
prześwitujące przez cieniutkie rajstopy. – Spalam się z pragnienia, by poczuć,
jak twoje długie nogi zaciskają się wokół mnie, wciągają coraz głębiej i głębiej
w wilgotny żar twego ciała. – Gładzący palec sondował, badał nylonową
barierę, zagradzającą dostęp do bram jego pożądania.

background image

Ta poufała pieszczota ostatecznie zmiotła w Dianie resztki oporów.

Opuściła rękę i zamknęła dłoń na wzgórku, rysującym się przez materiał spodni.
Ciało Matta zareagowało konwulsyjnym dreszczem; wyczuła pod dłonią spazm.

– Pozwól mi, Diano. – Chrapliwy głos Matta zdradzał miotającą nim

żą

dzę. – Kochaj się ze mną. Tutaj… – Wskazał ruchem głowy na kanapę. –

Teraz.

– Tak – odparła bez wahania.

Oczy mężczyzny rozbłysły, zdawały się strzelać iskrami ognia w samo

serce pożądania Diany. Zakwiliła w proteście, kiedy oderwał dłoń i przynoszące
torturę palce od jej ciała, ale wydała zaraz westchnienie satysfakcji, kiedy
popchnął ją lekko na miękkie poduchy kanapy i sam opuścił się między jej uda.

Pamiętając jego wyznanie, Diana oplotła nogami jego szczupłą talię. W

odpowiedzi Matt wygiął w łuk ciało i naparł na nią z całych sił, torturując oboje
zapowiedzią rozkoszy, jakie czekają ich, kiedy zerwą wreszcie z siebie i odrzucą
bariery ubrań.

Pojękując cicho pod wpływem płomiennych odczuć, jakie rozpalały w

niej ruchy Matta, Diana zadośćuczyniła jego fantazji, zaciskając mocno nogi i
podając biodra wysoko w górę, by zrównać z nim rytm.

– O Boże! Diano!

– Matthew! Jak mogłeś?

Wstrząśnięte glosy jej ojca i matki Matta przebiły się przez zmysłową

mgłę, spowijającą umysł dziewczyny. Matt mruknął pod nosem wulgarne
przekleństwo, poderwał głowę i spojrzał w jasny prostokąt otwartych drzwi. W
progu stali Henry z Miriam, a za nimi, w korytarzu, tłoczyli się Bethany,
Melissa, Terry i liczni goście, włączając w to Sondrę.

Diana, przerażona śmiertelnie upokarzającym faktem, że przyłapano ją w

takiej sytuacji, tłumiąc szloch, ukryła twarz na ramieniu Matta. Czuła, jak
stygnie żar jego namiętności i rośnie furia.

– Zamknijcie te cholerne drzwi!

background image

Rozdział trzeci

– Diano, słyszysz? Prosiłem, żebyś zamknęła drzwi.

Dźwięk głosu ojca położył tamę zalewowi wspomnień. Jak we śnie,

Diana sięgnęła za siebie ręką i zatrzasnęła drzwi. W głowie rozbrzmiewał jej
wciąż echem gniewny głos Matta sprzed dziewięciu lat.

Zamknijcie te cholerne drzwi! Mrugając powiekami, skupiła wzrok na

milczącym mężczyźnie, który stał w holu naprzeciwko niej i bacznie się jej
przyglądał.

W szarych oczach Matta odbijały się wciąż wspomnienia, ich

wspomnienia.

Ileż czasu patrzą na siebie z Mattem, przeżywając je wciąż na nowo?

Diana oderwała od niego wzrok i spojrzała na ojca, Lissę, Miriam i Beth. Cała
czwórka wymieniała jeszcze powitalne uściski i pozdrowienia; Lissa była
jeszcze w płaszczu, tak samo zresztą jak sama Diana.

Dochodząc do wniosku, że chociaż w jej odczuciu upłynęło parę godzin,

w rzeczywistości było to zaledwie kilka sekund, Diana potrząsnęła głową, by
przywrócić sobie jasność myślenia, i zaczęła rozpinać długi do kostek, wełniany
płaszcz.

Palce drżały jej tak samo jak tamtego wieczoru, kiedy mozoliła się

niewprawnie z guzikami koszuli Matta. Ogarnęło ją znów wspomnienie tamtego
wieczoru, znowu była bezbronna i uległa.

Poczuła nagle czyjeś dotknięcie na ramieniu, potem na karku, nad

kołnierzem płaszcza. Chociaż upłynęło już dziewięć lat, Diana bezbłędnie
rozpoznała ten dotyk i przeszedł ją dreszcz.

– Rany z tamtego wieczoru jeszcze się nie wygoiły, prawda? – spytał

Matt ściszonym głosem, przeznaczonym tylko dla jej uszu.

Diana zesztywniała. Na zewnątrz była chłodna, ale w środku tlił się

zdradziecki żar. Walcząc z podstępnym poczuciem topnienia i przemożnym
impulsem, który kazał się jej odwrócić i paść Mattowi w ramiona, pokręciła
szybko głową.

– Kłamiesz – szepnął szorstko. – Widziałem, czytałem to z twojej twarzy

jak z książki. Tak samo jak ja przeżywałaś na nowo tamten wieczór. – Jego ton
stał się jeszcze bardziej szorstki, gorzki. – Wciąż przeżywasz wstyd i
upokorzenie na myśl, że zostałaś przyłapana.

background image

Diana wzdrygnęła się, jakby ją uderzył. Zacisnęła powieki, by

powstrzymać napływającą do oczu falę tez, wywołaną przeszywającym bólem,
jakim zareagowała stara rana. Ledwie świadoma tego, co robi, wysunęła ręce z
rękawów, zostawiając płaszcz w jego rękach. Pomimo że pozbyła się z ramion
ciężkiego okrycia, nadal coś ją przytłaczało.

– Trudno ci się chyba dziwić – mruknął Matt, odwracając się z ciężkim

westchnieniem w kierunku szafy na ubrania. Wargi wygięły mu się w uśmiechu.
– Nie była to przyjemna scenka.

To beznamiętne stwierdzenie ponownie przeniosło ją w czasie...

– Zamknijcie te cholerne drzwi! – rzucił Matt zduszonym, wściekłym

głosem, zgarniając jednocześnie ręką jej spódnicę z podłogi. – Muszę wstać,
Diano – szepnął, odrywając się od niej i unosząc na łokciach.

Dziewczyna, sparaliżowana straszną sytuacją, nie była w stanie wykonać

najmniejszego ruchu. Patrzyła tylko na niego błagalnym wzrokiem. Nie
zwracając uwagi na gwar głosów, dobiegający od progu i z korytarza, Matt
zsunął się z niej powoli, naciągając przy tym długą, aksamitną spódnicę na jej
obnażone nogi. Okrywszy przed niepowołanym wzrokiem dolną połowę jej
ciała, podniósł się z kanapy i odwrócił, by spojrzeć na rząd patrzących z
potępieniem oczu.

– Matt, jak mogłeś? – powtórzyła Miriam bolesnym szeptem. – To twoja

siostra!

– Ona nie jest moją siostrą – warknął.

– Nie, ale jest moją córką. – W głosie Henry'ego czaiła się tłumiona

wściekłość; twarz miał czerwoną, upstrzoną cętkami furii. – Traktowałem cię
jak syna, ufałem ci, kochałem cię. – Łzy przerwały tamę i popłynęły mu po
zaczerwienionych policzkach. – A ty w rewanżu zdradziłeś mnie, moją miłość,
moje zaufanie, napastując moją córkę.

– Nie! – Okrzyku zaprzeczenia Diany nikt nie usłyszał.

Zagłuszył go chrypliwy głos Matta.

– Prosiłem o zamknięcie drzwi. – Stał wyprostowany, spięty w sobie,

jakby szykował się do stoczenia bitwy, wojny na pełną skalę. – Nie życzymy
sobie widowni.

background image

– A cóż to teraz za różnica? – odparował Henry. Głęboki ból i wstrząs

zdruzgotały jego wrodzone poczucie taktu i dystansu. – Wszyscy tutaj byliśmy
ś

wiadkami rozmiarów twojej deprawacji. – Mimo to sięgnął jednak za siebie,

chwycił za klamkę i zatrzasnął drzwi przed nosem Sondry.

Satysfakcja na widok jej zbolałej miny na jedną chwilę złagodziła

przytłaczające Dianę poczucie upokorzenia. Ale ta satysfakcja miała krótki
ż

ywot.

– Henry, nie! Proszę cię, nie!

Krzyk Miriam szarpał ranę, jaka otworzyła się w sercu dziewczyny w

obliczu wyraźnego cierpienia ojca.

– Nie jestem zdeprawowany – wycedził Matt przez zaciśnięte zęby – i nic

nie zrobiłem Dianie.

– Tylko dzięki boskiej opatrzności i naszej interwencji – ripostował

Henry, zmieniając nagle ton. – Ciebie nie ruszyłoby sumienie, nie zawahałbyś
się.

Diana nie mogła tego dłużej znieść. Usiadła gwałtownie na kanapie,

prostując plecy.

– Tato, jestem tak samo…

– Bądź cicho – wpadł jej w słowo Matt i zamilkła, przestraszona

porywczością jego tonu. – Ja to załatwię.

– Załatwisz? Załatwisz? – krzyknął Henry, dygocąc z wściekłości. – Nie,

ty niczego nie będziesz załatwiał! Ja tu jestem od załatwiania! – Jego glos
stopniowo przechodził w ogłuszający ryk. – Wynoś się z mojego domu, ale to
już, natychmiast! Nie chcę więcej widzieć cię na oczy!

– Tato!

– Henry! – Krzyk Miriam zagłuszył jęk protestu Diany. Doskoczyła do

niego i wpiła się palcami w jego napięte ramię.

– Henry, chyba nie mówisz poważnie!

– Jak najpoważniej! – zaryczał ojciec. – Ma się stąd wynosić, i koniec! –

Pełnymi łez oczami przeszywał Matta. – I niech się cieszy, że na tym się
skończyło. Najchętniej chwyciłbym za karabin i zdmuchnął twojego
wyuzdanego synalka z powierzchni ziemi!

– O Boże! O Boże, nie! – Miriam zaniosła się błagalnym szlochem, od

którego krajało się serce.

background image

To moja wina. To wszystko moja wina, krzyczała w niemej udręce Diana,

przekonana, że nie doszłoby do tego, gdyby, po pierwsze, nie wtargnęła
nieproszona w samotność Matta, a po drugie, posłuchała go potem i wyszła,
kiedy o to prosił i miał jeszcze na tyle rozsądku, by pozwolić jej odejść.

– Nie będziesz musiał posyłać mnie do piekła – powiedział Matt,

wytrzymując bez drgnienia powieki spojrzenie Henry'ego. – Ożenię się z Dianą.

W pokoju zaległa rozrywająca uszy cisza.

Diana pragnęła umrzeć. Tylko w śmierci widziała ucieczkę przed

rozdzierającym bólem.

– No widzisz, Henry? – krzyknęła biedna Miriam, chwytając się resztek

nadziei. – Matt wszystko naprawi.

Henry rozwiał brutalnie nadzieje żony.

– Prędzej ujrzę go martwym, niż oddam mu moją córkę. Zaufanie diabli

wzięli, Matthew Turner – warknął. – Zaufanie, miłość, wszystkie uczucia. Nie
ma ich. Dla mnie już nie żyjesz. Wynoś się. Natychmiast.

Matt nie patrzył na Dianę. Nie drgnął nawet. Po chwili uśmiechnął się, ale

był to ponury, cyniczny uśmiech klęski.

– Jak sobie życzysz – powiedział, odchodząc od kanapy i od Diany. –

Zadzwonię do ciebie za parę dni, mamo. – Urwał, żeby pocałować Miriam w
zalany łzami policzek, a potem zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi i
otworzył je na oścież. Uśmiechnął się znowu cynicznie na widok cofającej się
ze zmieszaniem grupki pozostałych członków rodziny i gości. – Szczęśliwego
Nowego Roku – wycedził sardonicznie, torując sobie drogę między nimi.

– Matt! – zawołała za nim Sondra. – Zaczekaj, pójdę z tobą!

– Nie sądzę, żeby podobało ci się tam, gdzie się wybieram – rzucił przez

ramię, zmierzając zdecydowanie ku drzwiom frontowym.

– Ale dokąd ty idziesz? – zapytała.

– Prosto do piekła. – Matt wybuchnął urywanym, chrapliwym śmiechem i

zamknął za sobą drzwi.

Zrozpaczona Diana, zwinięta w kłębek na kanapie w gabinecie ojca,

zadrżała, wychwytując w jego śmiechu nutę cierpienia.

Wygnany. Matt został wygnany z domu, który od lat uważał za rodzinny.

Ja jestem temu winna, powtarzała sobie w kółko, niepomna pocieszającego
głosu ojca. Powodowana wewnętrznymi popędami niczego nie rozumiała, z

background image

wyrachowaniem igrała z ogniem pożądania. I płomienie namiętności osmaliły
jej serce i duszę.

Intuicja mówiła jej, że blizny nosić będzie do ostatniego tchnienia.

– Diano, nie rób tego.

Cichy, nakazujący głos Matta przerwał nić wspomnień, rozwijającą się w

duszy Diany. Rozkojarzona, z poczuciem, że obraca się bezwolnie w
podmuchach rozżalenia, rozejrzała się dookoła, szukając czegoś materialnego,
co pozwoliłoby jej zakotwiczyć siew rzeczywistości.

Matt.

Diana poczuta w sobie pustkę, która z każdą chwilą rozpościerała się

coraz szerzej. Powiedział coś o bliznach? Przełknęła pęczniejący w krtani
pęcherzyk histerycznego śmiechu. Emocjonalne blizny? Mogłaby wysmażyć na
poczekaniu godną tytułu magistra dysertację na ten temat.

Do diabła, to nie było fair, żachnęła się w duchu, patrząc na Malta,

niepomna swego bólu. Większość czasu przez ostatnich dziewięć lat zajęło jej
cerowanie tych emocjonalnych blizn –a szwy nadal w wielu miejscach
puszczały.

– Nie rób tego, Diano, proszę cię. – Nakaz ulotnił się z głosu Matta i

zastąpiło go błaganie.

– Czego? – Potrząsnęła lekko głową w nadziei, że w ten sposób przywróci

swym rozproszonym myślom choć odrobinę spójności. – Czego… mam nie
robić?

– Nie patrz tak na mnie – mruknął.

– To znaczy jak? – Oczywiście, wpatrywała się teraz w niego jeszcze

intensywniej.

– Tym udręczonym wzrokiem – wyszeptał chrapliwie, zerkając z ukosa

na resztę domowników, by sprawdzić, czy niczego nie zauważyli. – Tym
wzrokiem, w którym odbijają się wspomnienia tamtego wieczoru, potępiającym,
wzburzonym moją tutaj obecnością.

– To nieprawda. – Diana walczyła z ogarniającym ją ponownie

poczuciem nierealności. Znowu odnosiła wrażenie, że stoi tak w holu nie od

background image

kilku minut, lecz od wielu godzin, dni, przez całe życie.

– Czyżby? – Matt uniósł ciemną, łukowatą brew w przejawie nie

skrywanego niedowierzania.

– Nie, ja… – Tyle tylko zdążyła z siebie wykrztusić, i całe szczęście, bo

nie miała pojęcia, co ma mu odpowiedzieć.

– Kochani, kolacja już gotowa! – zawołała z jadalni Janet.

– W samą porę. – Roześmiana Lissa podbiegła do Matta. – Padam z głodu

– oznajmiła. Oczy błyszczały jej przekorą. Zrzuciła z siebie płaszcz i podała mu
go. – Będziesz tak tu sterczał z tym paltem Diany, czy może przymierzasz się,
ż

eby je włożyć?

– Widzę, że niewiele się zmieniłaś, Melisso – mruknął Matt, odbierając

od niej płaszcz i odwracając się, żeby odwiesić oba okrycia do szafy. – Nadal
siedzi w tobie bezceremonialna, dokuczliwa trzpiotka.

– Staram się, jak mogę – odparowała Lissa, biorąc go pod rękę. –

Przekomarzanie jest moim powołaniem.

– No to odpocznij jakiś czas od tego swojego powołania. – Beth podeszła

do nich z uśmiechem i wzięła Matta pod wolną rękę. – Dosyć naprzekomarzam
się w pracy, dziękuję.

– Chodźcie, dzieci, możecie droczyć się dalej przy stole. – Miriam z

uśmiechem odzwierciedlającym jej zadowolenie, wzięła Henry'ego za rękę i
pociągnęła w stronę jadalni. – Czy to nie cudowne? Zupełnie jak za starych,
dobrych czasów,

– Tak, kochanie, cudowne – przyznał pobłażliwie Henry, oglądając się z

satysfakcją przez ramię na swą gromadkę. – Jak za starych, dobrych czasów.

Oczy obu mężczyzn spotkały się w niemym pojednaniu. Diana była tego

jedynym świadkiem. Pierś wezbrała jej westchnieniem, westchnieniem ulgi. Oto
kończył się blisko dziewięcioletni okres wzajemnej oziębłości.

– O, tak – pisnęła Beth. – Pamiętacie, jak to kiedyś bywało… – zaczęła

entuzjastycznie.

Dziewczyny uwieszone ramion Matta pożeglowały za ojcem i Miriam, a

Diana poczuła się nagle odsunięta poza nawias. Wcale nie jest tak jak za
dawnych czasów
, pomyślała, ruszając bez pośpiechu za roześmianą, rozgadaną
gromadką. Bo chociaż cieszyło ją naprawienie wyłomu w rodzinie, to
jednocześnie obawiała się, że nigdy nie będzie już tak jak dawniej.

background image

Przez cały posiłek jadalnia rozbrzmiewała wesołymi rozmowami i

ś

miechem. Milcząca, odzywająca się tylko w przypadku, gdy zwracano się do

niej bezpośrednio, Diana obserwowała członków rodziny, utwierdzając się coraz
bardziej w przekonaniu, że jej nie wypowiedziana głośno opinia była słuszna.

Pomimo całej serdeczności, jaką manifestował Henry, dato się zauważyć

w jego tonie nieznaczne, a jednak nieomylne oznaki napięcia. I pomimo
wspaniałego nastroju i zachwytu okazywanego przez Miriam, jej oczy zdradzały
tkwiący gdzieś głęboko niepokój.

Nie, wcale nie jest tak jak dawniej, myślała Diana, bawiąc się śladowymi

ilościami jedzenia, które nałożyła sobie na talerz. Lissa i Beth siliły się na
naturalność i było to oczywiste, przynajmniej dla Diany. A Matt, chociaż
przyjacielski, pozornie swobodny, był w istocie czujny i spięty, jakby
spodziewał się jakiejś pułapki.

Dziewczyna przesunęła wzrokiem po twarzach współbiesiadników.

Wszyscy bardzo się starali podtrzymać wesołą atmosferę. Westchnęła
bezgłośnie, dochodząc ostatecznie do wniosku, że nad stołem unosi się duch
sylwestra sprzed dziewięciu lat, niezauważalnie niszcząc świąteczny nastrój.

Wybuch śmiechu przedarł się przez chmurę ponurych myśli, spowijającą

umysł Diany. W śmiechu tym dawały się słyszeć tony nie udawanego
rozbawienia. Uśmiechając się z przymusem, powiodła jeszcze raz wzrokiem po
zebranych przy stole. Wszyscy, nie wyłączając Matta, sprawiali wrażenie
doskonale się bawiących.

Czyżby niesłusznie dopatrywała się u członków rodziny przejawów

własnych obaw? Może tylko ona sama doświadcza tego nieokreślonego
niepokoju. Poruszona tym podejrzeniem, zaczęła przyglądać się uważniej każdej
twarzy z osobna. Wciąż piękną twarz Miriarn okraszał rumieniec radości. Oczy
Beth sypały iskrami. Lissa przypominała niesforną nastolatkę. Henry wyglądał
na całkiem zadowolonego z siebie mieszczucha. A Matt… Diana zmartwiała.
Matt wpatrywał się bez mrugnięcia w jej wystraszone oczy. Diana, czując się
zdemaskowana, naga i bezbronna, oderwała od niego przerażony wzrok.
Kącikiem oka dostrzegła jednak, że ściągnął brwi.

Co myślał? Zadała sobie to pytanie, podnosząc się automatycznie, bo

pozostali odsunęli się w tym momencie z krzesłami od stołu i wstali.
Intensywność tego spojrzenia odbierała jej pewność siebie. Kiedy przechodzili
niespiesznie z jadalni do salonu, Diana, pewna, że Matt obwinia ją za wszystkie
te lata, wszystkie święta, których nie mógł dzielić z rodziną, starała się trzymać

background image

jak najdalej od niego.

– Och, ta choinka jest prześliczna! – wykrzyknęła Lissa, podbiegając do

majestatycznego świerka.

– Masz rację – przytaknął Matt, podchodząc do niej powoli – A jak

pachnie.

– Czy mogę nie czekać do Wigilii, tylko już teraz rozłożyć pod nią moje

prezenty? – spytała Melissa, kierując proszące spojrzenie na Henry'ego i
Miriam.

– Wiesz przecież, Lisso, że nigdy nie pozwalano nam kłaść prezentów

pod drzewkiem przed Wigilią – powiedziała Beth tonem reprymendy.

Siostra zrobiła rozczarowaną minę.

– Byliśmy wtedy dziećmi – przypomniała. – Teraz wszyscy jesteśmy już

dorośli.

– Nigdy bym nie pomyślał. – Matt uśmiechał się nieco złośliwie, a w jego

szarych oczach igrał przewrotny ognik.

Przywołujący wspomnienia i tak znajomy widok jego prowokacyjnego

uśmiechu sprawił, że Lissa i Beth również się uśmiechnęły, Miriam zachichotała
po dziewczęcemu, a Henry roześmiał się cicho. Diana nie uśmiechnęła się, nie
zachichotała ani nie roześmiała. Nie mogła. Prowokujący uśmiech Matta budził
w niej zbyt wiele cennych wspomnień ze szczęśliwszych czasów, kiedy kochała
go z dziecinną niewinnością, która rozwinęła się potem w zmysłowość i
doprowadziła do strasznej konfrontacji. Pomimo faktu, że nie wszystkich
łączyły te same więzy krwi, stanowili bardzo zżytą rodzinę. A przecież, w ciągu
jednego wieczoru – nie, w ciągu niespełna godziny – ona i Matt, ulegając burzy
zmysłów, rozpruli tę jednolitą materię.

To oni ponosili winę za lata separacji i nieszczęścia, które stały się

udziałem całej rodziny. Diana bez słowa sprzeciwu przyjęła brzemię winy,
chociaż wiedziała, że teraz postąpiłaby tak samo, byle tylko przeżyć znowu ten
dreszczyk podniecenia, obejmowana przez Matta, całowana, kochana.

Kochała go. Kochała go od zawsze. Zawsze będzie go kochała.

Westchnęła. Zanosiło się na to, że samo przetrwanie wizyty Malta będzie istnym
piekłem ukrywania miłości i pożądania przed wszystkimi, a zwłaszcza przed
nim samym. Ale musi to znieść. Problem w tym, jak to zrobić. Zajmując czymś
r
ęce.

Odpowiedź,

która

zaświtała

Dianie,

zmobilizowała

do

natychmiastowego działania. Odwróciła się od rozbawionej grupki i ruszyła w

background image

stronę drzwi.

– Diano? – wołanie Henry'ego dogoniło ją w progu. – Dokąd idziesz?

– Do samochodu – odparła, wychodząc do holu. – Po walizkę Lissy.

– Zaczekaj, ja ją przyniosę – zaoferował się Henry.

– To moja walizka – wtrąciła się siostra. – Sama po nią pójdę.

– Nie, zostaniecie oboje tutaj. – W głosie Matta pobrzmiewała

rozkazująca nutka. – Ja to załatwię.

Diana nawet się nie obejrzała, by sprawdzić, kto z nich postawił na

swoim. Przecięła hol, otworzyła drzwi i wyszła w śnieżny wieczór.

Cholera! – zaklął pod nosem Matt, idąc długimi krokami Dianą. Przyjazd

do domu był błędem. Jeśli miał co do tego jakieś wątpliwości, to rozwiał je
skutecznie wyraz jej oczu.

Nie chciała go tutaj, w domu swojego ojca. Świadomość tego

przeszywała Matta bólem. Tak długo czekał na tę chwilę. Celowo zwlekał aż do
tej pory z powrotem i zdanie Henry'ego nie miało wiele wspólnego z jego
decyzją.

Diana była młoda, poniósł ją pierwszy poryw namiętności. Postanowił

dać jej czas na dorośniecie, na dojrzałość, na poznanie świata i wybuchowej
natury fizycznego pociągu.

Poczuł ukłucie zwyczajnej, męskiej zazdrości. Diana miała teraz

dwadzieścia sześć lat i meandry zmysłowości na pewno już od dawna nie
stanowią dla niej tajemnicy. Uraza rozpalała mu umysł i trawiła wnętrzności,
uraza do mężczyzny, któremu powierzyła zaszczytną rolę przewodnika po
królestwie erotycznych uniesień.

On sam liczył przez ten czas dni i miesiące, egzystując dzięki strzępkom

informacji o Dianie uzyskiwanym od matki i Beth podczas krótkich z nimi
spotkań, i tłumił każdy impuls, wzywający go do powrotu i zażądania od
dziewczyny, by dostrzegła w nim nie dokuczliwego brata, nie erotomana
wyładowującego swoje popędy na nietkniętej dziewczynie, ale mężczyznę –
mężczyznę, który ją kocha, mężczyznę dla niej.

Ale czy naprawdę był mężczyzną dla niej? Zadając sobie to pytanie, szedł

za Dianą, zmierzającą do bagażnika samochodu. W jego odczuciu zadawanie
jakichkolwiek pytań nie miało już sensu. Po dziewięciu latach bezowocnej walki
ze sobą, tłumaczenia, że jest za młoda, że kierowała nim tylko żądza i że zepsuł
wszystko, ulegając swojemu pożądaniu, Matt spojrzał w końcu prawdzie w
oczy.

background image

Był w Dianie zakochany. Skrzywił się, brnąc za nią przez skrzypiący pod

butami śnieg. Do diabła, prawda jest taka, że kochał ją od samego początku,
tylko że dawniej objawiało się to w sposób nieco inny niż teraz. Zatrzymał się
przy niej obok otwartego bagażnika samochodu i poczuł, jak ostrze bólu wraża
się jeszcze głębiej, kiedy wzdrygnęła się i cofnęła.

Kochał ją – a ona nie może nawet znieść jego bliskości. Dała to wyraźnie

do zrozumienia już w chwili, kiedy spostrzegła go, wszedłszy za siostrą do
domu. Zdradziły ją oczy, w których odbił się wstrząs i wspomnienie wstydu i
upokorzenia, jakich doświadczyła.

– Powiedziałem, że ja to wniosę. – Głos Matta był szorstki. Nie mógł nic

na to poradzić; jemu też było ciężko na duszy.

Diana nie odpowiedziała. Stała tylko i wpatrywała się w pokryty śniegiem

podjazd.

Przywołując z pamięci wszystkie znane sobie przekleństwa, Matt chwycił

za rączkę walizy i wywlókł ją z bagażnika. Jasna cholera, ale ciężka! Czego, u
diabła, Lissa tam napchała
, zastanawiał się, zatrzaskując z hukiem klapę.

Diana stała nieruchomo, zapatrzona w sypiący śnieg.

– Zamierzasz stać tu tak przez resztę mojej wizyty? – spytał, rzucając jej

gniewne spojrzenie.

Drgnęła i przeniosła wzrok na niego.

– Nie – powiedziała cicho, niemal szeptem. – Ale zastanawiam się

poważnie nad wyjazdem do Cancun, na Hawaje, albo do Australii.

– Niezły pomysł. – Dźwignął walizę, wziął Dianę za rękę i dosłownie

ciągnąc ją za sobą, ruszył w stronę domu. – Ale czuję się w obowiązku zwrócić
ci uwagę, że Australia to za blisko.

ś

achnęła się i cofnęła gwałtownie rękę, próbując wyswobodzić ją z jego

uścisku.

Matt zatrzymał się w pół kroku, ścisnął mocniej jej dłoń i od| wrócił się.

Serce mu zamarło, w piersi zabrakło tchu. Nie trzeba było słów –
zdeterminowany wyraz twarzy Diany mówił sam za siebie. Wystraszył ją
ś

miertelnie, mówiąc, że nie ma takiego miejsca, dokąd mogłaby przed nim

uciec. Nie chciała mieć z nim do czynienia. Matta ogarnęła rozpacz. Kochał ją, a
ona go odtrąca. Przemknęło mu już przez myśl, że najlepiej będzie chyba wrócić
do Europy, kiedy nagle ocknął się w nim duch walki. Odnosił sukcesy w
interesach nie tylko dlatego, że był w tym dobry, ale i dlatego, że lubił
wyzwania. A największe wyzwanie jego życia stało teraz przed nim, patrzyło

background image

nań czujnie i zastanawiało się prawdopodobnie, dlaczego on wpatruje się w nie
milcząco, z takim natężeniem.

Podejmie wyzwanie, którego uosobieniem jest Diana. Jakoś, w jakiś

sposób, zmusi ją, by go pokochała.

Napięcie dziewczyny zdawało się przenosić na niego, wyrywając z

zadumy. Odnosił wrażenie, że całe jego ciało oplata sieć elektryczna.
Wpatrywał się w Dianę, upajając się jej widokiem.

W rozproszonym świetle przesączającym się przez zasłony w oknach jej

oczy wydawały mu się ogromne, wprost bezdenne. Płatki śniegu osiadały jej na
długich rzęsach i zlepiały je, topniejąc. Przenikliwy wiatr wyciskał na
policzkach rumieniec. Długie, spiralne pukle włosów połyskiwały kropelkami
wilgoci.

Zmokła! Spostrzeżenie to przywołało Matta do rzeczywistości. Zmierzył

ją od stóp do głów zwężonymi oczyma. Cholera – skarcił się w duchu. Cała
dr
ży z zimna!

– Wejdźmy lepiej do środka, zanim nabawisz się zapalenia płuc. –

Odwrócił się i pociągnął ją za rękę. Ciężka walizka niemal wyrywała mu ramię
ze stawu. – Czego, u diabła, Lissa tam napchała? – mruknął bardziej do siebie
niż do Diany.

– Chyba przywiozła cały swój dobytek – stwierdziła kwaśno Diana.

Zaskoczony, że się odezwała, zerknął na nią spod oka. Uśmiechała się do niego i
chociaż był to uśmiech wymuszony, to sprawił jednak, że Matt zatrzymał się
nagle, a waliza wypadła mu z ręki.

– Cały dobytek? – powtórzył, nie dbając wcale o odpowiedź. Pragnął po

prostu pławić się chwilę dłużej w cieple jej uśmiechu. A kiedy ten uśmiech
roziskrzył figlarnie oczy, zaparło mu dech w piersiach.

– No, może nie cały. – Uniosła rękę, by otrzepać mokre włosy. – Ale dużo

ma tam tego – ciągnęła. – Włącznie z gwiazdkowymi prezentami.

Gwiazdkowe prezenty! W głowie Matta odezwały się dzwoneczki,

celebrując narodziny pewnej myśli. Musi spędzić z Dianą jakiś czas sam na sam,
z dala od innych członków rodziny. Dać się jej poznać jako mężczyzna, a nie
brat. Przed wyjazdem do Stanów nie zdążył kupić świątecznych upominków, a
nigdy jeszcze nie spotkał kobiety, która nie uwielbiałaby zakupów. Uśmiech
zakiełkował mu w duszy i przebił się z wolna na usta.

– To mi o czymś przypomniało. Czeka mnie jeszcze rajd po sklepach. –

Matt postarał się, by w jego głosie zabrzmiało zakłopotanie. – I nie mam
pojęcia, co komu kupić. – Westchnął głęboko. – Mogę cię prosić o towarzystwo

background image

i pomoc w wyborze?

background image

Rozdział czwarty

– Chcesz, żebym z tobą poszła? – Diana patrzyła na Matta ze szczerym

zaskoczeniem, pewna, że źle go zrozumiała. Przed chwilą powiedział, że
gdziekolwiek by przed nim uciekła, to z jego punktu widzenia i tak będzie to za
blisko, nie mogła więc uwierzyć, że teraz proponuje jej towarzystwo w
wyprawie po zakupy.

– Byłbym ci bardzo wdzięczny. – Matt wzruszył ramionami, co ściągnęło

jej wzrok na mokre zacieki na jego swetrze. – Przyznaję, że zupełnie nie wiem,
co kupić.

Diana zadrżała, i to nie tylko z zimna, ale również z niepewności, czy

rozsądnie byłoby godzić się na spędzenie z nim tak długiego czasu. Z salonu
dobiegła salwa śmiechu. Westchnęła. No, ale jak odmówić, żeby nie wyszło to
niegrzecznie albo wr
ęcz dziecinnie? Zdradziła swoje wahanie, skubiąc drżącymi
palcami rąbek swetra.

– Mniejsza z tym – burknął Matt z szorstką gwałtownością, przerywając

przedłużające się milczenie, jakie między nimi zaległo. – Widzę, że nie
odpowiada ci moje towarzystwo. – Jego wzrok spoczął na palcach Diany i wargi
wykrzywił mu ironiczny uśmieszek. – Połażę sobie sam.

– Nie – wyrzuciła z siebie, czując, że wyszło to i niegrzecznie, i

dziecinnie zarazem. – Pójdę z tobą – powiedziała już spokojniej, bo odgłosy
ożywionej rozmowy dochodzące z salonu przypomniały jej, że te święta mają
być czasem przywracania w rodzinie pokoju, leczenia ran. – Kiedy?

– No cóż, do Gwiazdki pozostało niewiele dni – odparł Matt, a jego

uśmieszek przeobraził się niezauważalnie w uśmiech satysfakcji. – Ale zdaję
sobie, oczywiście, sprawę, że pracujesz, a więc...

– A więc? – wpadła mu w słowo Diana, zaniepokojona jego

zadowolonym uśmiechem i pewna, że zaraz zaproponuje coś, co jej się nie
spodoba.

– Może jutro, po pracy?

Zastanawiała się przez chwilę. Ile może potrwać kupowanie kilku

prezentów? Gdyby wyszła z biura wcześniej, mogliby obejść miejscowe sklepy,
Matt zrobiłby swoje zakupy i może zdążyliby jeszcze do domu na kolację.
Mężczyźni nie cierpią przecież sklepów, prawda?

Rada z wniosku, do którego doszła, uśmiechnęła się… i nagle stężała na

widok niepokoju, malującego się na twarzy Matta.

background image

– Niech będzie jutro – powiedziała i zaintrygował ją przebłysk emocji,

który pojawił się na chwilę w jego czujnych oczach.

– Świetnie. – Matt skinął głową i Dianie wydało się, że wysiłkiem woli

powstrzymuje uśmiech. – O której wychodzisz zwykle z biura?

– Zazwyczaj kończymy pracę o piątej, ale często zostaję dłużej. –

Pokrywając wzruszeniem ramion zmieszanie, wywołane wyrazem jego twarzy,
Diana przeszła do przedstawienia swojego naprędce skleconego planu. –
Ponieważ nie mam teraz żadnych zaległości, będę chyba mogła wyjść o
czwartej. Wcześniej zaczniemy, wcześniej skończymy. Odpowiada ci to?

– Idealnie. – Matt wyraźnie przegrał swoją wewnętrzną walkę z cisnącym

się na usta uśmiechem, od którego dreszcz przeszedł jej po plecach, jeżąc włoski
na karku. – Jeździsz do biura z Henrym?

– Nie. – Diana ściągnęła brwi, zaskoczona tym pytaniem. – Mam raczej

nienormowany czas pracy, jeżdżę więc sama. Czemu pytasz?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Pomyślałem sobie, że byłoby szybciej, gdybyś zostawiła mi swój

samochód, a ja podjechałbym po ciebie pod biuro.

Pomysł, który skracał czas, jaki będzie musiała spędzić w towarzystwie

Matta, spodobał się Dianie, przystała więc skwapliwie na tę propozycję.

– Tak, masz rację. Jutro zabiorę się do biura z tatą.

– Dobrze. – Ton Matta można było określić jako pełen zadowolenia

pomruk. W Dianie obudziła się czujność. – Podjadę po ciebie o czwartej.
Pochodzimy trochę po sklepach, potem zrobimy sobie przerwę, wpadniemy
gdzieś na kolację i, odświeżeni dokończymy zakupów.

Uświadamiając sobie, że jej niepokój był uzasadniony, Diana otworzyła

usta, by zaprotestować.

– Ale…

– Hej, co wy tam tak długo robicie? – zawołała w tym momencie Lissa z

progu salonu. – Przygotowujecie świąteczne niespodzianki?

– Tak – powiedział Malt, odwracając się, by ruszyć w stronę roześmianej

siostry. – Zajmij się więc swoimi sprawami, bo możesz nie znaleźć prezentu pod
choinką.

Wpadła. Przekonana, że dając się nierozważnie wciągnąć w podstępny

plan Matta, popełniła wielki błąd, Diana, patrząc jak ten oddala się z Lissą

background image

uwieszoną u ramienia, zwymyślała się w duchu.

Matt taszczył za Dianą pękate, wielkie torby i nie spuszczał wzroku z jej

ponętnej sylwetki. Lawirowała zręcznie w przedświątecznym tłumie,
zapełniającym szczelnie chodniki, a on usiłował za nią nadążyć.

Minęła już ponad godzina od czasu, kiedy zatrzymał samochód przed

biurem Diany. Już na niego czekała. Spodziewał się, że pojadą do któregoś z
pobliskich centrów handlowych, zaskoczyło go więc, kiedy Diana, zamiast
wsiąść do samochodu, zaproponowała, by zostawił auto na biurowym parkingu,
ponieważ odrestaurowany pasaż handlowy znajdował się w odległości krótkiego
spaceru.

Mokry śnieg pokrywał ziemię i zalegał ubitymi, małymi pryzmami

wzdłuż krawężników przed frontonami sklepów, nadając aurę autentyczności tej
długiej na trzy przecznice i zamkniętej dla ruchu kołowego części miasta,
pamiętającej przełom stuleci.

Sceneria wprost z kart Opowieści wigilijnej, pomyślał Matt, dostrzegając

zmiany, jakie tu zaszły podczas jego dziewięcioletniej nieobecności w mieście.

Przemknęło mu przez myśl, że gdyby nie współczesne ubrania

przechodniów, wypełniająca rześkie powietrze piskliwa świąteczna muzyka,
wydobywająca się z ukrytych głośników, i klaksony samochodów, dobiegające
sporadycznie spoza strefy zamkniętej, można by pomyśleć, że czas się cofnął.

Ależ tu uroczo, myślał, wymijając grupkę chichoczących nastolatek i

wydłużając krok, by dogonić Dianę. A raczej byłoby uroczo, podjął urwaną
myśl, gdyby nie wilgotny chłód przenikający go do szpiku kości,
poszturchiwania śpieszących się przechodniów i zabójcze tempo, jakie narzuciła
dziewczyna z chwilą, kiedy znaleźli się w pasażu.

Musiał, naturalnie, przyznać, że dzięki jej determinacji sporo już

załatwili. Torba, którą dźwigał, pełna była podarków dla połowy osób z jego
listy. Ale, na Boga, jakim kosztem – nie w sensie pieniędzy, lecz
nadszarpniętych nerwów, cierpliwości.

A tam, cztery kroki przed nim, maszeruje sobie ta, która tak pobudza jego

zmysły. Ponury uśmiech wypełzł na wargi Matta, kiedy ciągle śledził wzrokiem
ponętną sylwetkę Diany.

Górną połowę ciała okrywała jej długa do pasa kurtka ze sztucznego lisa.

background image

Mężczyznę rozpraszała dolna część. Wychodząc rano z domu, Diana ubrana
była w strój odpowiedni do biura, czyli w białą jedwabną bluzkę i wełnianą
spódnicę do kolan. Oprócz dyplomatki, miała ze sobą małą torbę, której
zawartość, czyli obcisłe dżinsy, opinała teraz jej biodra i nogi.

ś

ar wypełnił wszystkie najczulsze punkty ciała Malta. Kobieta nie

powinna wyglądać tak pociągająco w spodniach, zaprotestował w duchu. To po
prostu nie fair wobec męskiej części populacji, zwłaszcza jeśli ta kobieta ma
zwarte, proporcjonalnie, zaokrąglone ciało i nogi do samej szyi.

Myśli i zmysły mężczyzny wypełnił obraz sprzed dziewięciu lat. Obraz

tych samych długich nóg opiętych nie dżinsami, lecz prowokacyjnymi,
czarnymi nylonami.

Matt stłumił jęk i wymruczał przeprosiny pod adresem starszego pana,

którego niechcący potrącił ramieniem. Cholera! To śmieszne, szydził z siebie i
sytuacji, którą sam z takim trudem stworzył. Jego plan miał na celu
wyciągnięcie Diany z domu na rozmowę w cztery oczy. Jak mogło nie przyjść
mu do głowy, że ulice i sklepy zatłoczone ludźmi, robiącymi przedświąteczne
zakupy, nie będą odpowiednim miejscem do rozmowy na tematy osobiste?

Zauważył, że Diana zatrzymuje się przed wspaniale udekorowaną witryną

sklepu jubilerskiego i z piersi wyrwało mu się pełne ulgi westchnienie. Ledwie
zwróciła na niego uwagę, kiedy przystanął obok. Przygryzając wargę,
wpatrywała się z zachwytem w połyskującą zawartość okna wystawowego.

– W brzuchu mi burczy – zaczął. – Może wpadlibyśmy gdzieś coś zjeść?

– Pobiegł wzrokiem za jej zachwyconym spojrzeniem i w oczy rzuciła mu się
mała, pokryta niebieskim atłasem taca z zaręczynowymi pierścionkami o
diamentowych oczkach. Jeden z nich od razu zwrócił jego uwagę. Ładny.
Bardzo ładny. Wyobraził sobie, jak wdzięcznie ten duży kamień w kształcie
gruszki wyglądałby na palcu Diany. Więcej niż ładnie. Byłby idealny.

– Jestem pewna, że twoja matka byłaby zachwycona tą broszką.

– Co? – Matt, wyrwany nagle ze swoich myśli na temat pierścionka,

spojrzał na Dianę trochę nieprzytomnie. Wydała przeciągłe, zniecierpliwione
westchnienie.

– Powiedziałam, że twojej matce podobałaby się ta broszka. – Wskazała

palcem pudełeczko po lewej stronie wystawy. – Ten złoty jednorożec z
perłowym rogiem i ogonem, z rubinowymi oczkami.

– Miałem nadzieję, że teraz wpadniemy gdzieś, żeby coś przekąsić –

mruknął Matt, przenosząc posłusznie wzrok na broszkę. – Jestem głodny i chce
mi się pić.

background image

– Ależ, Matt, prawie kończymy. – Diana zaczęła wyliczać dotychczasowe

sprawunki na palcach prawej ręki: – Kupiłeś kaszmirową marynarkę dla taty,
skórzaną lotniczą kurtkę dla Terry’ego i ten absolutnie wspaniały, niesamowicie
drogi jedwabny komplet, piżamę i kimono dla Beth. Zostały tylko twoja matka i
Lissa.

I ty, dodał w duchu Matt, z powrotem przenosząc wzrok na tacę z

pierścionkami.

– Chyba że poza członkami rodziny masz na liście jeszcze inne osoby... –

ciągnęła.

– Nie. – Kręcąc głową, oderwał oczy od wystawy i spojrzał na Dianę. –

Ale ja naprawdę jestem głodny.

Dziewczyna znowu westchnęła, tym razem głośniej.

– Przecież tu moglibyśmy skończyć zakupy – nie ustępowała. –

Powtarzam ci, że ta broszka spodobałaby się twojej matce, i jestem też pewna,
ż

e w sklepie z upominkami obok znajdziemy idealny prezent dla Lissy. –

Obdarzyła go przesadnie promiennym uśmiechem. – W ten sposób
załatwilibyśmy wszystkich i zdążyli jeszcze do domu na kolację w rodzinnym
gronie.

Matt zacisnął zęby i poczuł, jak zaczyna mu drgać nerwowo mięsień

szczęki. Diana dawała uprzejmie do zrozumienia, że nie chce jeść z nim kolacji
sam na sam. Jego frustracja osiągała krytyczny poziom. Ale co miał robić? Nie
mógł jej przecież zmusić. Dawanie za wygraną nie leżało w naturze Matta, ale
przynajmniej na razie, nie miał tu wiele do powiedzenia.

No dobrze – mruknął, podchodząc do drzwi sklepu. – Miejmy to już za

sobą.

Było późno. W domu panowała cisza. I to taka cisza, że Dianie wydawało

się, że słyszy oddech Malta w gabinecie ojca na dole.

Nie mogła zasnąć. Właściwie to wcale nie chciało jej się spać. Sędziując

zawodom w przeciąganiu liny między rozsądkiem a emocjami, to snuła się po
swoim pokoju, to znów przysiadała i na krawędzi łóżka.

Pojedynek ten rozpoczął się na dobre po kolacji, kiedy rodzina zebrała się

w salonie. Ale Diana wyczuwała oznaki rodzącego się w niej wewnętrznego

background image

konfliktu już od tamtego wieczoru, kiedy ojciec oznajmił, że wyciągnął rękę do
zgody, zapraszając Matta na święta.

Konflikt ten przybierał na ostrości z każdym dniem. Rozsądek

podpowiadał jej, że najwyższy czas puścić w niepamięć urazy i pretensje, od
dziewięciu lat rozdzielające rodzinę. Stres związany z tym stanem rzeczy dał się
we znaki im wszystkim, zwłaszcza Dianie, która dźwigała brzemię
odpowiedzialności za to, co się stało. A kiedy najlepiej zawierać pokój, jak nie
w święta Bożego Narodzenia?

I tutaj do boju wkraczały jej uczucia, wywołując ten wewnętrzny konflikt.

Z emocjonalnego punktu widzenia czuła się nieprzygotowana do spotkania z
Mattem, nie mówiąc już o powitaniu go w domu jako brata, który powraca z
wieloletniej tułaczki.

Kochała Matta każdą komórką, każdą cząstką i każdym oddechem swego

ciała. Wiedziała, że kocha go tak od początku – i to nie jak brata, ale jak
mężczyznę.

Ale swoją cierpką uwagą, że nawet gdyby wyjechała do Australii, to

jeszcze byłoby za blisko, Matt dał wyraźnie do zrozumienia, że czuje do niej
antypatię.

A jednak zaraz potem nie tylko zaproponował, jak gdyby nigdy nic, aby

pomogła mu w zakupach, ale jeszcze nalegał, żeby zjadła z nim kolację sam na
sam.

Dlaczego chciał zostać z nią sam? Diana zadawała sobie to pytanie raz po

raz i za każdym razem dochodziła do jedynego logicznego wniosku.

Trzeba zapytać Matta. Porozmawiać z nim. W cztery oczy.

Okazja do porozmawiania na osobności nadarzyła się przed kilkoma

godzinami, kiedy Matt spytał Henry'ego, czy będzie mógł skorzystać wieczorem
z jego gabinetu, i uzyskał pozwolenie.

Byt tam teraz. Diana to wiedziała, bo przed dobrą godziną

zidentyfikowała wszystkich pozostałych członków rodziny, kiedy mijali kolejno
jej drzwi, rozchodząc się do swoich sypialni.

Siedząc teraz na brzeżku materaca, usłyszała, jak staroświecki zegar w

holu wybija pierwszą w nocy. Wewnętrzny konflikt szalał z pełną siłą.
Rozsądek kazał jej wykorzystać sposobność i porozmawiać sam na sam z
Mattem, zawrzeć z nim pokój. Emocje ostrzegały przed narażaniem się na
ewentualne odrzucenie, na jeszcze większy ból, na większe cierpienie.
Prawdopodobnie Matt nie posiedzi już długo w gabinecie, przemknęło Dianie
przez myśl, kiedy zegar wybił wpół do drugiej. Iść tam, czy nie iść, oto jest

background image

pytanie.

Wygładzała machinalnie fałdy spódnicy, w którą przebrała się do kolacji

po powrocie do domu. Uświadomiwszy sobie ten nerwowy odruch, spojrzała
gniewnie na swoje niesforne palce.

A niech to wszyscy diabli! – zaklęła w duchu, zła na siebie samą. Jest w

końcu dorosła, czy też drzemie w niej nadal impulsywna nastolatka, uwięziona
w kobiecym ciele?

Zmobilizowana tą chłoszczącą myślą, zerwała się z łóżka i energicznym

krokiem podeszła do drzwi. Sytuacja ta, nie dość że wykańczała ją nerwowo, to
jeszcze nabierała komicznych cech. Odpędzając od siebie obawy, wyszła z
pokoju, przemknęła na palcach korytarzem i zbiegła po schodach na dół.

Drzwi gabinetu były lekko uchylone, a sączące się zza nich światło

ś

wiadczyło, że Matt jest jeszcze w środku. Zawahała się na moment, odetchnęła

głęboko, po czym zapukała cicho, pchnęła drzwi i weszła do środka.

Matt siedział za biurkiem ojca, pochylony nad plikiem papierów. Obok

leżała otwarta dyplomatka. Na widok Diany zrobił zaskoczoną minę, ale kiedy
postąpiwszy kilka niepewnych kroków, zatrzymała się pośrodku pokoju, szybko
się opanował.

– O, cześć – powiedział cicho, zerkając ukradkiem na zegarek. – Czemu

zawdzięczam tę nocną wizytę?

Ciemne

włosy

miał

rozwichrzone,

chyba

od

machinalnego

przeczesywania palcami. Z rozchylonego kołnierzyka koszuli wznosiła się
muskularna kolumna szyi. Wyglądał na zmęczonego, a przy tym był tak
przystojny, tak pociągający i tak strasznie męski…

– Ja… to znaczy… – straciła nagle całą odwagę, zapomniała języka,

ogarnęło ją skrępowanie, poczuła się o wiele bardziej dziewczynką niż kobietą.
Wściekła na siebie samą, odetchnęła i wyrzuciła z siebie: – Chciałam z tobą
porozmawiać… o sprawach osobistych.

– Dobrze. – Matt odsunął się z fotelem, wstał i obszedł biurko. – Usiądź –

zachęcił ją, wskazując niedbałym gestem ręki długą kanapę ustawioną pod
kątem do kominka – tę samą kanapę z tamtego okropnego wieczoru.

Diana, lekko oszołomiona ze zdenerwowania, ruszyła wolno przez pokój,

kierując się nie do kanapy, symbolu ich poniżenia, lecz do jednego ze
zgrupowanych wokół niej przepastnych foteli klubowych.

– Boisz się? – zakpił cicho, zastępując jej drogę, biorąc za rękę i

zmuszając łagodnie, by jednak zajęła miejsce na kanapie. – Daję ci słowo, że z

background image

mojej strony nic ci nie zagraża, Diano.

Pewna, że oto Matt znowu, choć w zawoalowany sposób, daje do

zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany na tyle, by musiała się go obawiać,
poczuła w żołądku uczucie ssącej pustki. Ze wzrokiem utkwionym w ścianę
przed sobą, usiadła sztywno w rogu kanapy.

Matt usadowił się obok niej – blisko, zbyt blisko, by mogła zachować

spokój ducha – uważając jednak, by nie stykać się z nią żadną częścią swego
długiego ciała.

– Wygodnie ci?

Czy wygodnie? Diana kiwnęła w odpowiedzi głową i stłumiła rodzący się

w krtani jęk rozpaczy. Spięta, sztywna postawa maskowała wewnętrzną burzę
zmysłów, judzących, by go dotknęła, przywarła do niego, błagała, żeby znów jej
zapragnął. Kontrolując ściśle wyraz twarzy, aby, broń Boże, nie zdradził
miotających nią uczuć, odważyła się zerknąć na Matta kątem oka. Patrzył na nią
łagodnie, ale z jakimś natężeniem. Jego szare oczy zdawały się płonąć
wewnętrznym ogniem.

– Powiedziałaś, że chcesz ze mną porozmawiać – przypomniał jej cichym,

hipnotyzującym głosem.

– Tak, bo… – Diana urwała, żeby jeszcze raz przełknąć ślinę i przesunąć

językiem po wysuszonych ze zdenerwowania wargach.

– Och, Di, nie rób tego – mruknął Matt, unosząc rękę, by przejechać

palcami po i tak już zmierzwionych włosach. – Nigdy nie zaczniemy tej
rozmowy, jeśli nie przestaniesz.

– Co… Czego mam nie robić? – spytała suchym, chrapliwym szeptem.

– Zwilżać sobie tak warg językiem – mruknął. – To działa na mnie tak

samo jak tamtego pamiętnego wieczoru. Odnoszę wrażenie, że zachęcasz mnie
w ten sposób, żebym cię pocałował. – Westchnął ciężko i uśmiechnął się
przepraszająco. – A tak długo, tak bardzo długo czekam na tę zachętę.

– Czekasz? – Diana spojrzała na niego otwarcie i wyraz rozpaczliwej

tęsknoty ścinającej mu rysy twarzy zaparł jej dech w piersiach. Zadrżała i
nieświadomie znowu zwilżyła sobie wargi. – A ja myślałam…

– Nie myśl, czuj – mruknął, odwracając się do niej i przysuwając. I naraz,

wzruszywszy ramionami, pochylił głowę i musnął wargami jej usta.

Diana doznała rozdwojenia jaźni. Z jednej strony, zrodziło siej w niej

podejrzenie, że pewnie się z niej naigrawa, celowo ją dręczy, bo przecież
wyraźnie powiedział, że gdziekolwiek był uciekła, dla niego i tak byłoby to za

background image

blisko. Z drugiej zaś strony, instynkt wołał w niej wielkim głosem, by
wykorzystała tę chwilę.

Szalę przeważyła obawa, że taka okazja może się już nie powtórzyć.

Ulegając buntowniczym żądaniom rozszalałych zmysłów, uniosła ręce, ujęta w
obie dłonie głowę Matta i przyciągnęła jego wargi do swych rozchylonych,
spragnionych ust.

Mężczyzna zmartwiał na chwilę, jakby go przestraszyła – albo

zaszokowała – jej gwałtowna reakcja. Potem z dobiegającym z głębi krtani
pomrukiem wpił się w jej usta.

Diana odpowiedziała żywiołowo i zainicjowała zmysłową grę,

przesuwając językiem po jego dolnej wardze, wyginając przy tym ciało i
wtulając swoje miękkie krągłości w jego twardą kanciastość.

Matt bez wahania podjął jej milczące wyzwanie. Jego język spotkał się z

jej językiem, wślizgnął głęboko do ust, a dłoń odszukała jej pierś, przesunęła się
po jej zewnętrznej obłości, a potem wsunęła między ich ciała, by odszukać
nabrzmiałą sutkę i rozbudzić ją do pulsującego podniecenia.

– Diano, Diano… – wyszeptał, obsypując gradem gorących, palących

pocałunków policzki i wygiętą szyję. – Pragnę cię, pragnę. Nie rób tego, jeżeli
też mnie nie pragniesz.

– Pragnę – wyznała, całując jego jedwabiste brwi, powieki, wrażliwe

wgłębienia pod oczami. – Pragnę być z tobą, należeć do ciebie.

– Ale nie tutaj! – Matt odsunął się od niej i rozejrzał po pokoju. – Nie

tutaj.

– Nie – wyszeptała. – Proszę, nie tutaj.

Matt był wciąż na odległość tchnienia. Potem, ze stanowczym skinieniem

głowy wstał, wziął ją na ręce i wyszedł z gabinetu.

– Dokąd…? – Diana urwała, kiedy wstąpił na schody. Do jej pokoju? Do

jego sypialni?

Matt doszedł do końca korytarza i skierował się ku schodom

prowadzącym na drugie piętro, gdzie od dnia, w którym jego matka poślubiła
ojca Diany, znajdowała się jego sypialnia. Zamknął za sobą drzwi, doniósł ją do
łóżka i delikatnie postawił na podłodze.

Z piersią falującą z wysiłku patrzył dziewczynie prosto w oczy.

– Możesz jeszcze zmienić zdanie. – Kąciki ust uniosły mu się w

niepewnym uśmiechu. – Ale jeśli chcesz to zrobić, to teraz, póki ja się nie

background image

rozmyślę.

Diana nie czekała, aż rozsądek weźmie górę nad emocjami. Pozwalając,

by czyny przemówiły za nią, zrzuciła z nóg pantofelki, położyła się na łóżku i
wyciągnęła do niego ręce.

Matt wstrzymał oddech i położył się obok niej na materacu. Jak na

komendę odwrócili się do siebie i objęli. Pocałunek był głęboki, zapierający
dech w piersiach.

– Tak długo czekałem, tak bardzo cię pragnę. – Oddychając z wysiłkiem,

chrapliwie, mężczyzna przeciągnął językiem od bijącego szalonym rytmem
pulsu u nasady szyi do wierzchołka dekoltu jej jedwabnej bluzki, gdzie
otwierała się dolina między wzgórkami piersi. Szybko, z wprawą, rozpiął guziki
bluzki i przednią zapinkę koronkowego stanika.

Po jego uwadze, że gdyby nawet wyjechała do Australii, to dla niego i tak

byłoby za blisko, zapewnienie o wielkim pożądaniu wywołało jeszcze większy
zamęt w głowie Diany.

– Ja… Matt! – Jęknęła i zadrżała, czując na sutce delikatne muśnięcie

jego języka. – Ja nie rozumiem. Jeszcze wczoraj wieczorem mówiłeś, że i w
Australii byłabym za blisko ciebie. Teraz mówisz, że mnie pragniesz. To bez
sensu. – Z ust wyrwał jej się cichy okrzyk i na chwilę zabrakło jej tchu, kiedy
jego język dotknął mocniej jej sutki.

– No to ci wyjaśnię. – Odrywając głowę od piersi Diany, Matt spojrzał w

jej pociemniałe namiętnością oczy. – Chodziło mi o to, że dogoniłbym cię,
nawet gdybyś uciekła przede mną do Australii. Znajdę cię, gdziekolwiek się
zaszyjesz. – Odetchnął z wysiłkiem i wyrzucił z siebie: – Pragnę cię aż do bólu,
Diano. Pragnąłem cię, od kiedy skończyłaś siedemnaście lat. I to pragnienie
stawało się ostatnio nie do zniesienia. – Ognik tlący się głęboko w jego oczach
buchnął nagle płomieniem niepohamowanego pożądania. – Każda kobieta, z
jaką byłem przez te ostatnie lata, stanowiła tylko mamą namiastkę ciebie. –
Opuścił głowę, by zawładnąć jej rozchylonymi z zaskoczenia ustami.

Pocałunek Matta, choć trwał krótko, pozbawił Dianę zmysłów i

rozproszył resztki jej wątpliwości. On jej pragnął, potrzebował i nieważne, że
powoduje nim tylko niezaspokojone pożądanie.

śą

dza. Od miłości dzieliły ją całe lata świetlne, ale było to, mimo

wszystko, uczucie. Uczucie, które żywił dla niej Matt. Lepsze już to niż nicość,
w jakiej żyła przez ostatnie dziewięć lat. Diana uświadamiała sobie jak przez
mgłę, że może potem żałować tej nocy, ale w tej chwili liczyło się tylko to, że
Matt jest tutaj, w jej ramionach, pragnie jej.

background image

– Zostań ze mną. Połącz się ze mną w jedno, Diano – szeptał błagalnie,

pieszcząc językiem jej usta, a palcami pierś.

– Tak – wyszeptała ulegle, a potem dorzuciła ponaglająco – Och, tak, tak.

Wymrukując do niej szokujące, erotyczne, pobudzające słowa, które

opisywały jego fantazje o tym, jak dobrze może im być ze sobą, Matt delikatnie
zdjął z niej ubranie. Potem zsunął się z materaca, stanął obok łóżka i pożerając
jej nagość błyszczącymi oczami, dosłownie zdarł z siebie odzienie, ukazując
Dianie, jak bardzo jej pragnie.

Dziewczyna dygotała, nie za strachu, lecz z niecierpliwości. Wiedziała, co

ją czeka, ale nie przywiązywała do tego wagi. Podobnie jak on, długo czekała na
tę chwilę, zbyt długo, by odstraszała ją perspektywa jednego nieprzyjemnego
momentu.

– Diano – wyszeptał głosem pełnym namiętności. Gotowa, rozpalona,

spragniona aż do bólu, wyciągnęła do niego ręce.

– Będzie dobrze, bardziej niż dobrze – obiecał Matt, wspierając się na

rękach po obu jej bokach i układając ciało w kołysce ud. – Będzie cudownie.

Opuściwszy głowę, wpił się ustami w wargi Diany i wsuwając między nie

język, wszedł w nią jednocześnie silnym pchnięciem.

Rozdzierający ból sprawił, że dziewczyna nie zdołała powstrzymać

stłumionego okrzyku. Drgnęła konwulsyjnie i zesztywniała w reakcji na ciało
mężczyzny wypełniające z taką gwałtownością jej wnętrze.

Na jedno uderzenie serca Matt całkowicie znieruchomiał. Potem uniósł

głowę i spojrzał na nią z tępym zdumieniem i niedowierzaniem.

– Diano… – Głos miał chrapliwy, przepełniony samooskarżeniem. –

Zadałem ci ból… Ale do głowy mi nie przyszło, nie śmiałem marzyć, że możesz
być jeszcze…

– To nic – przerwała mu, przytrzymując go za pośladki, kiedy drgnął,

ż

eby się wycofać. – Nie, nie ruszaj się. Zaraz przejdzie. Daj mi tylko chwilkę.

Matt nie odrywał od niej wzroku, wypatrując śladów cierpienia w oczach,

na twarzy. Widać było, że toczy się w nim wewnętrzna walka między
skrupułami wobec sprawiania jej dalszego bólu a szalonym pożądaniem.

Diana przytrzymywała go mocno głęboko w sobie, a jej ciało powoli

przystosowywało się do niego. Sztywność mięśni ustępowała, a jej miejsce
zajmowało natychmiast napięcie rosnącego podniecenia i pożądania.

– Teraz – wyszeptała, wbijając paznokcie w jego naprężone ciało i

background image

wyginając się pod szybkim ruchem, którym zareagował. – Teraz!

Uwolniony od troski o Dianę, Malt posłuchał skwapliwie jej rozkazu.

Posłuchał, biorąc ją bez litości całą potęgą swego silnego ciała. I upojony jej
nieskrępowaną reakcją na każdy swój ruch, doprowadził ją i siebie, lśniących od
potu w padającym na łóżko bladym świetle księżyca, na samą krawędź, aż do
ostatecznego spełnienia.

background image

Rozdział piąty

– Obudź się, Śpiąca Królewno.

Diana wynurzyła się z głębokiego, mocnego snu, by poczuć na ustach

pocałunek swego księcia z bajki. Skrajnie wyczerpani, zasnęli złączeni i to nie
po pierwszym, lecz trzecim zespoleniu. Ciało Matta wciąż tkwiło głęboko w
niej.

– Ummm… – mruknęła, rozprostowując zdrętwiałe ręce, którymi otaczała

szyję mężczyzny, i napinając mięśnie nóg, które nadal ściskały jego uda. –
Jeszcze – poprosiła cicho, szukając uśmiechniętych warg, unoszących się tuż
nad jej ustami.

– Ale tylko raz – wyszeptał Matt, drażniąc szybkimi dotknięciami języka

jej ucho.

– Dlaczego? – zaprotestowała Diana, wydymając z rozczarowaniem dolną

wargę.

– Bo zaraz będzie świtać – odparł, przesuwając językiem po jej ustach. –

A poza tym, jest mi zimno.

– To się przykryj.

Mężczyzna uśmiechnął się.

– Nie mogę. W nocy skopaliśmy pościel na podłogę.

Dianie, przykrytej jego ciałem, było rozkosznie ciepło i z każdą sekundą

robiło się coraz goręcej. Poruszyła biodrami pod wgniatającym ją w materac
ciężarem Matta i uśmiechnęła się, czując w sobie drgnienie odradzającego się
ż

ycia.

Matt westchnął spazmatycznie i znieruchomiał, tak jakby rozkoszował się

swoim rosnącym szybko podnieceniem.

– To znaczy, zimno mi w plecy – powiedział, zaczynając poruszać

biodrami. – Przód mam ciepły i coraz bardziej mi się rozgrzewa. –
Znieruchomiał nagle i spojrzał na nią. – Czy to boli?

– I tak, i nie. Ale nie przestawaj, proszę. – Westchnęła, kiedy delikatnie, z

wyczuciem wślizgnął się w nią głębiej. – Tak mi dobrze.

Malt zerknął na zegarek na przegubie.

background image

– To musi być krótko, moja królewno – mruknął, przyśpieszająca tempo.

– Bo znowu nas przyłapią, tym razem bez majtek.

– Co mi tam… – zbagatelizowała tę ewentualność Diana. Narastające

seksualne napięcie nie dopuszczało do głosu poczucia upokorzenia związanego
zazwyczaj z tym wspomnieniem. – Och, szybciej… szybciej!

Matt nie kazał sobie tego powtarzać. Nadał swemu ciału rytmiczne tempo,

które wyniosło oboje, zdyszanych i zatraconych w niepamięci, na wyżyny
kolejnego spełnienia.

Diana, zaspokojona, leżała w ramionach mężczyzny, wracając powoli z

królestwa niewiarygodnej ekstazy. Czuła jego serce, bijące obok jej serca,
wsłuchiwała się w jego wyrównujący się i uspokajający oddech. Uśmiechnęła
się i odgarnęła mu spadające na czoło spocone kosmyki.

– Biorąc pod uwagę twój brak doświadczenia – wyszeptał, a jego pierś

wzniosła się w westchnieniu zadowolenia – jesteś fantastyczna. – Uniósł długi,
kruczoczarny pukiel jej włosów i owinął go sobie wokół palca, jakby ją do
siebie przywiązywał. – Jesteś bardziej fascynującą kochanką, niż sobie
wyobrażałem.

– Bałam się… bałam się, że się rozczarujesz… porównując mnie ze

swoimi innymi… – zawahała się, szukając gorączkowo synonimu dla słowa
"kochanka" – partnerkami.

Matt oderwał głowę od jej piersi i spojrzał na nią oczyma rozjaśnionymi

rozbawieniem.

– Nie było ich wcale tak dużo. Di. – Jego cichy głos brzmiał szczerze. – I,

jak ci już powiedziałem, wszystkie one były tylko namiastką, cieniem tej
jedynej kochanki, której zawsze pragnąłem.

– Mnie?

– Ciebie. – Matt uśmiechnął się uśmiechem zadowolonego z siebie

zdobywcy. – I pomyśleć, że byłem pierwszy. – Pokręcił głową, jakby nie mógł
jeszcze uwierzyć w swe szczęście. – Mogę tylko powiedzieć, że wybierając
mnie na swego pierwszego, sprawiłaś mi najwspanialszy prezent gwiazdkowy,
jaki mogłem sobie wymarzyć. – Westchnął i wtulił znowu twarz w jej szyję. –
Pewnie już piąta – mruknął z żalem, całując ją delikatnie. – Musimy wstawać.

– Wiem – przyznała Diana. – Ale nie jestem pewna, czy zdołam się

poruszyć. Jestem taka, taka…

– Zaspokojona? – dokończył za nią Matt, unosząc się na łokciach i

spoglądając na jej zarumienioną twarz.

background image

– Tak. I śpiąca. – Ziewnęła i przekręciła głowę, żeby spojrzeć na jego

zegarek. – Lepiej pójdę już do łóżka. Do swojego łóżka. Zostały mi tylko dwie
godziny snu.

Matt zsunął się z niej z westchnieniem i wstał. Kiedy przeciągnął się

leniwie, napinając mocne sploty mięśni swego wysportowanego, doskonałego
ciała, Dianie znowu zaparło dech w piersiach.

– Wspaniale się czuję – oznajmił, schylając się, by podnieść z podłogi ich

ubrania. – Lepiej, niż… – Urwał, wygładzając machinalnie bluzkę Diany. – Niż
kiedykolwiek – dokończył z uśmiechem, wciągając slipy.

Pomijając niepewność, obolałość i senność, Diana również czuła się

dosyć dobrze. Po utracie fizycznej niewinności jej widzenie świata stało się
dojrzalsze. Jeśli nawet w skrytości ducha spodziewała się usłyszeć od Matta nie
tylko, że jej pożąda, ale i kocha, to i tak uzyskała od niego więcej, niż miała
nadzieję.

– Może weźmiesz sobie wolny dzień? – zasugerował, podając jej bluzkę.

– Wyśpij się.

– Nie mogę. Dzisiaj kończymy pracę w południe i zamykamy biuro na

okres świąt. – Skończyła się ubierać, uśmiechnęła do niego blado i podeszła do
drzwi. – Po zamknięciu zabieramy z tatą personel na lunch. Muszę tam być. –
Zatrzymała się z ręką na klamce i obejrzała na Malta z nie skrywaną tęsknotą. –
Wrócę do domu wcześniej i zdążę się jeszcze zdrzemnąć przed wyjazdem na
lotnisko po Terry'ego. Dobrego dnia, Matt.

– O, z pewnością będzie dobry. – Wyraz twarzy mężczyzny był dziwnie

tajemniczy. – Śpij dobrze, królewno.

– Hej, Di, jesteś tam? – krzyknęła Lissa, zapukawszy głośno do drzwi

sypialni. – Tata, Matt i Terry już zeszli.

– Za chwileczkę! – zawołała Diana, przeciągając po raz ostatni szczotką

po splątanych podczas snu włosach i krzywiąc się do swojego odbicia w lustrze.
Przewiązała w talii szlafrok i ruszyła do drzwi, uznając, że jest gotowa, by
stawić czoło tradycyjnemu rytuałowi świątecznego poranka pielęgnowanemu
przez Blairów –Turnerów z niewielkimi zmianami od czasu, kiedy obie rodziny
połączyły się, by stworzyć jedną podstawową komórkę społeczną.

Ponieważ czteroletnia Diana i dwuletnia Melissa wierzyły wówczas w

background image

Ś

więtego Mikołaja – a Miriam szczerze wątpiła w niewiarę deklarowaną

oficjalnie przez dziewięcioletnią Bethany – Miriam, Henry i Matt, wówczas
nastolatek, kultywowali zabawę w gwiazdkowe cuda i niespodzianki,
gromadząc się pierwszego dnia świąt skoro świt w salonie na dole wraz z
podnieconymi dziewczynkami, które były zbyt zaaferowane i zniecierpliwione,
by czekać, aż wszyscy się ubiorą.

Po rozpakowaniu prezentów i ucichnięciu ostatnich okrzyków zachwytu,

salon wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado, a wtedy wszyscy
przystępowali do zbierania z podłogi papieru z opakowań, wstążek, sznurków,
karteczek z imionami i innego śmiecia, po czym przenosili się gromadnie do
jadalni na śniadanie. Po śniadaniu wszyscy wracali do swoich pokoi, by ubrać
się do kościoła.

Zabawa była, oczywiście, kontynuowana po przyjściu na świat Terry'ego.

Z czasem nawet najmłodsi członkowie połączonych rodzin przestali wierzyć w
wielkiego, wesołego, grubego pana w czerwonym stroju, ale rodzinny rytuał
przetrwał.

Jednak dzisiejszy świąteczny poranek był pierwszym od dziewięciu lat,

podczas którego udział w ceremonii rozdawania prezentów wziąć mieli wszyscy
członkowie rodziny.

– Diana! – wrzasnęła Lissa.

– Tak, tak, już idę. – Dziewczyna sięgnęła do klamki, odetchnęła i

opuściła rękę.

Po raz pierwszy najchętniej nie wzięłaby udziału w rytuale świątecznego

poranka.

Przyczyn, dla których wołałaby pozostać w swoim pokoju, wymawiając

się migreną, bólem gardła czy jakąkolwiek inną przypadłością, było wiele – a
każda z nich nosiła imię Matt.

Matt. Diana westchnęła i przeniosła tęskne spojrzenie z drzwi na swoje

łóżko. Obolałość zdążyła w ciągu tych dwóch dni opuścić jej ciało. Ale za to
nasiliła się dręcząca ją niepewność wywołana zaskakującym zachowaniem się
Matta. Nie wiedziała, czego się właściwie po nim spodziewała, z pewnością
jednak nie tych dziwnych spojrzeń i zamyślonego wyrazu twarzy, które
zaobserwowała u niego w ciągu dwóch ostatnich dni.

Co myślał, co czuł? Następnego dnia po nocy spędzonej z Mattem, Diana

wracała do domu z duszą na ramieniu. Przerażała ją perspektywa pierwszego z
nim spotkania. Poza tym dosłownie leciała z nóg, a przyczyną była nie tylko
upojna noc, lecz również brak snu, męczący lunch z personelem biura oraz

background image

bieganie za jedynym upominkiem, którego do tej pory nie kupiła – prezentem
dla Matta. Niezbyt zadowolona z wybranego w końcu podarunku, wkroczyła do
domu z poważnymi obawami, jak zostanie przyjęty, nieskora do stanięcia oko w
oko z jego adresatem.

Mogła sobie zaoszczędzić tych godzin niepewności. Matta i tak nie było

w domu. Miriam rzuciła w przelocie, że około jedenastej wybrał się sam po
jakieś zakupy. Wdzięczna łaskawemu losowi Diana, wymawiając się
zmęczeniem, padła na łóżko, przespała obiad i obudziła się dopiero wieczorem,
kiedy czas już było jechać na lotnisko po Terry'ego.

Dzień i wieczór poprzedzające święta Bożego Narodzenia wypełnione

były po brzegi ostatnimi przygotowaniami i nie pozostawiały Dianie i Mattowi
chwili na wymianę choćby kilku słów na osobności. Ale dziewczyna
kilkakrotnie przechwyciła jego dziwne, zamyślone spojrzenie.

Kiedy zdający się nie mieć końca dzień zwieńczony został zniesieniem

przez wszystkich członków rodziny prezentów i ułożeniem ich pod choinką w
salonie, Diana zwlekała z dołączeniem podarku, który kupiła dla Matta, do
ostatniej chwili, a potem wepchnęła go na sam spód stosu paczek i paczuszek.

Teraz, o tej nieludzkiej godzinie świątecznego poranka, stała

niezdecydowanie przed drzwiami swojej sypialni z uczuciem, że oddałaby
wszystko, by ten mały upominek znalazł się z powrotem w szufladzie jej
komódki.

– Diano, lepiej się pośpiesz! – zawołała Beth tonem, w którym kryło się

zniecierpliwienie. – Lissa grozi, że zejdzie na dół bez ciebie.

To nie nowina, pomyślała Diana z uśmiechem. W świąteczne poranki

Lissa zawsze groziła, że zejdzie na dół sama. Podtrzymując uśmiech siłą woli,
Diana otworzyła drzwi i wyszła na korytarz, by dołączyć do czekających na nią
sióstr. Całą trójką zeszły po schodach i wkroczyły do salonu.

– No, nareszcie – westchnął z przesadną ulgą Terry. – Nic nie mówcie,

sam zgadnę. To Diana wstrzymywała pochód, prawda?

Jego żartobliwa uwaga spotkała się z potakującymi skinieniami kobiet,

tłumionym chichotem ojca i enigmatycznym uśmieszkiem Matta.

Diana zignorowała wszystkich i podeszła do fotela najbardziej

oddalonego od choinki. Usiadła i składając ręce na kolanach, patrzyła, jak
Miriam z Lissa rozdają prezenty. Stos pod choinką topniał w oczach. Odbierała
machinalnie wręczane jej upominki, mruczała cicho podziękowania, ale całą jej
uwagę pochłaniało śledzenie reakcji innych, a zwłaszcza Matta.

– O, dziękuję, Matt! – huknął Terry, przymierzając bez zwłoki skórzaną

background image

lotniczą kurtkę.

– Hm, seksownie pachnie – mruknął z uśmiechem Matt i rzucił Lissie

szelmowskie spojrzenie, wąchając wytworną wodę kolońską, którą od niej
dostał. – Dziękuję.

– Matt, naprawdę niepotrzebnie się tak wykosztowałeś – wybąkał pod

nosem ojciec, gładząc kaszmirową marynarkę. – Nie wiem, co powiedzieć.

– To nic nie mów – odparł Matt, przesuwając wzrok na matkę. – Mam

tylko nadzieję, że podoba ci się tak samo jak mnie to – ciągnął, przykładając do
ramion irlandzki sweter.

– Kochanie, to jest absolutnie fantastyczne! – krzyknęła Miriam,

pokazując wszystkim broszkę.

I tak to się ciągnęło. Beth zachwycała się jedwabną piżamą, Lissa aż

piszczała nad wieczorową torebką wyszywaną paciorkami, a Matt był wyraźnie
wzruszony symboliką nowego klucza do drzwi frontowych, który dostał od
Henry'ego.

Rozpakowawszy upominek od Matta, Diana z ledwością ukryła

rozczarowanie. Była to bardzo ładna, ale zwyczajna apaszka. Przypominając
sobie, że prezent, który ona kupiła jemu, chociaż wyrażał jej najgłębsze uczucia,
jest w każdym calu tak samo zwyczajny, czekała, coraz bardziej zdenerwowana,
na moment, kiedy go otrzyma. Otworzył go jako ostatni.

Odwinął bez pośpiechu papier i wydostał z niego książkę. Trzymał ją

długo w rękach, patrząc na tytuł. Kiedy podniósł wreszcie głowę i spojrzał na
Dianę, na jego twarzy nie było już tego zagadkowego, refleksyjnego wyrazu, a
oczy miał rozmarzone, płonące jakimś silnym, wewnętrznym uczuciem.

– Jaki tytuł, Matt? – spytała ciekawie Miriam.

Wracaj do domu, by kochać odczytał cicho.

– Och, jak utrafiłaś z tym tytułem, Diano! – wykrzyknęła Lissa. – Idealny

na tę okazję.

– Bardziej idealny, niż się wam wydaje – powiedział Matt, przesuwając

wzrokiem po twarzach wszystkich obecnych i zatrzymując go z tajemniczym,
porozumiewawczym uśmieszkiem na Henrym.

– Tak, wspaniały. Di – Terry przerwał ciszę, jaka na chwilę zapadła. –

No, co z tym śniadaniem. Jestem głodny jak wilk.

– Chciałbym was prosić o jeszcze kilka minut cierpliwości – powiedział

Matt i wszyscy znieruchomieli. – Mam wam coś do powiedzenia. Omówiłem to

background image

już z Henrym i otrzymałem jego zezwolenie i błogosławieństwo.

Jego oświadczenie zdumiało i zdeprymowało Dianę. Błogosławieństwo i

zezwolenie ojca? Na co…

– Z szacunku dla człowieka, którego pokochałem i szanowałem jak

własnego ojca – podjął Matt – opuściłem ten dom i dobrowolnie wyrzekłem się
częstych osobistych kontaktów z członkami mojej rodziny, a zwłaszcza z jedną
osobą. – Jego wzrok spoczął na Dianie. – Osobą, którą kocham, którą zawsze
kochałem.

Dziewczyna

wstrzymała

oddech.

Szeroko

rozwartymi

oczyma

błagającymi go nieświadomie, by to, co mówił, okazało się prawdą, patrzyła, jak
Matt podnosi się i podchodzi do niej.

– Odmawiałem sobie prawa do tej miłości przez dziewięć długich lat,

spłacając cenę tego, czego dopuściłem się tamtego nieszczęsnego wieczoru
sylwestrowego. – Zatrzymując się przed Dianą, wsunął rękę do kieszeni
wełnianej kamizelki. – Ale moja miłość nie wygasła – powiedział, patrząc jej
głęboko w oczy, tak jakby pragnął ujrzeć w nich jej duszę. – Kiedy w dniu mego
przyjazdu Diana weszła do domu, zrozumiałem od razu, że ją kocham, że nadal
jestem w niej zakochany i że zawsze będę ją kochał.

Dianę oczy piekły od łez, których nie mogła powstrzymać. Nie zwracała

na to uwagi. Widziała tylko ukochaną twarz klękającego przed nią Matta.

– Ofiarowałaś mi najcenniejszy dar, jaki mężczyzna może otrzymać od

kobiety – szepnął tonem, od którego ściskało się serce. Wyciągnął rękę z
kieszeni i otworzył dłoń. Leżało na niej małe, obciągnięte czarnym aksamitem
pudełeczko. – W porównaniu z darem twej niewinności, mój prezent wypada
bardzo blado – powiedział cicho, tak żeby nie słyszeli tego inni. – Ale kocham
cię i błagam z całego serca, byś go przyjęła. – Drżącymi palcami uchylił
wieczko pudełeczka.

– Och, Matt! – wykrztusiła Diana, wpatrując się z niedowierzaniem i

zachwytem w piękny pierścionek zaręczynowy, mrugający do niej z atlasowej
wyściółki pudełeczka brylantowym oczkiem w kształcie gruszki. – Jest… jest…
taki piękny.

– Wiem. – Matt uśmiechnął się czule. – Ale czy przyjmiesz go… i mnie?

– Tak – odparła ledwie dosłyszalnie, a potem wyrzuciła z siebie radośnie:

– Tak, tak, tak!

Matt podniósł się i ich wargi niemal się zetknęły. Usta Diany zaczęty się

już układać do pocałunku, kiedy naraz Matt zachichotał, słysząc za plecami
zdezorientowany głos swojego przyrodniego brata.

background image

– Co on jej powiedział? – pytał Terry, podczas gdy pozostali członkowi

rodziny wycofywali się dyskretnie w stronę drzwi.

– Mam przez to rozumieć, że niczego się nie domyślasz? – parsknęła

ś

miechem Beth, wyślizgując się z pokoju.

– Ale tęga głowa – zauważyła złośliwie Lissa, idąc w ślady siostry.

– Wszystko w porządku, Terry – powiedziała uspokajająco Miriam. –

Zrozumiesz, kiedy przyjdzie twój czas.

– Czas na co? – nie kojarzył nadal Terry. – Gdzie wy wszyscy idziecie?

– Twój czas na miłość – odpowiedział mu Henry, otaczając syna

ramieniem i pociągając za resztą. – Udajemy się wszyscy na śniadanie.

– Miłość? – powtórzył chłopak. – To Matt i Diana są w sobie zakochani?

– Sądząc z tego, jak teraz na siebie patrzą – powiedział Henry, a jego głos

dotarł z holu do dwojga zainteresowanych – można zaryzykować takie
stwierdzenie.

– Kochają się? – mruknął Matt. – Kochają się nawzajem?

– Tak – wyszeptała Diana, pochylając się naprzód, aby złączyć usta z jego

ustami.

Matt cofnął głowę na tyle, by móc spojrzeć w jej zamglone, ciemne oczy.

– A więc powiedz to, królewno. Ja powiedziałem. Teraz chcę, muszę, to

usłyszeć od ciebie.

– Kocham cię, Matt. – Głos dziewczyny był silny i pewny. – Zawsze cię

kochałam. Zawszę będę cię kochać. – Na wargi wypłynął jej żartobliwy
uśmieszek. – I nie wyobrażaj sobie, że zdołasz przede mną uciec, bo na całym
ś

wiecie nie ma takiego miejsca, w którym bym cię nie znalazła. Co ty na to?

Matt odpowiedział jej na początek milcząco, długim, głębokim

pocałunkiem. Kiedy uniósł głowę, jego szare oczy płonęły i odparł z
przekornym uśmiechem:

– Wesołych i szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia, Diano!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1994 03 Gwiazdka miłości 1994 2 Hohl Joan Świateczne pojednania
Hohl Joan Swiateczne pojednania
Steffen Sandra Gwiazdka miłości (2000) 02 Kto się boi świąt
Way Margaret Gwiazdka miłości 01 02 Gwiazdkowe prezenty
Richards Emilie Gwiazdka miłości 1994 Jaka jesteś naprawdę
Lisa Jackson Gwiazdka miłości 1994 Samotnik z Sosnowego Wzgorza
Gordon Lucy Gwiazdka miłości 1994 Wigilijna opowieśc
1994 03 Gwiazdka miłości 1994 1 Gordon Lucy Wigilijna opowieść
Gwiazdka miłości 1994 03 Richards Emilie Jaka jesteś naprawdę
1994 03 Gwiazdka miłości 1994 3 Richards Emilie Jaka jesteś naprawdę
Sondra Stanford Gwiazdka miłości 93 02 Miasteczko Hope i jego mieszkańcy
Woods Sheryl Wakacyjna miłość (1994) 02 Złote Wrota
Hohl Joan Wakacyjna miłość Zapisane w gwiazdach
1997 01 Hohl Joan Wakacyjna miłość Zapisane w gwiazdach
Gwiazdka miłości 1995 2 Peggy Webb Świąteczna przepowiednia
Hohl Joan W pułapce miłości 2

więcej podobnych podstron