Witold Dworakowski
Widma pośród gwiazd
0
Statek pojawił się w układzie w wyliczonym miejscu
i
czasie.
Skanowanie
przybysza
rozpoczęło
się
natychmiast. Dyski twarde systemu analitycznego zaczęły
się wypełniać danymi, które nieustannie napływały z
czujników, a jednostki procesowe analizowały je i łączyły
w sieci powiązań. Komputer przeglądał te sprzęgnięte
informacje powoli i z uwagą i porównywał je z
przewidywaniami. Zgodność: dziewięćdziesiąt trzy koma
sześć procent.
Nazwa nowo przybyłej jednostki: Demeter.
Gdyby wyszła z nadprzestrzeni bliżej czujników,
komputer obejrzałby ją w czasie rzeczywistym.
Neurokwantowymi zmysłami wymacałby długi na ponad
trzysta
metrów kadłub: jego zaokrąglone czoło,
wypukłość sterowni, parę łączników spajających sekcję
przednią i tylną. Wyczułby każdą nierówność na
wielokrotnie łatanym poszyciu. Dostrzegłby szóstkę
silników podświetlnych – dwa na burtach sekcji rufowej,
dwa na jej grzbiecie i dwa na spodzie – i smakowałby
każdy atom materii, jaką wyrzucały.
Niestety, docierały do niego jedynie informacje
zniekształcone przez promieniowanie. Opóźnione o
dwadzieścia sekund, maszynie wydawały się ledwie
echem przeszłości. Ale i one wystarczyły do wykonania
zadania.
Prędkość Demeter: jedna dziesiąta c i spada. Kurs:
stabilny. Docelowy punkt podróży: ciasna orbita wokół
słońca układu oznaczonego jako Antares-73.
Aktualizacja. Docelowy punkt podróży: sztuczna
konstrukcja, położona dziewięć milionów kilometrów od
korony
słonecznej.
Wszystko
zgodnie
z
przewidywaniami.
Nadszedł czas na działanie.
1
– No i jesteśmy – rzucił przez ramię Dexmore.
Przeciągnął się w fotelu i władował nogi na pulpit
kontrolny. Stery zostały zablokowane; większość zadań
wykonywały teraz aplikacje sterownicze i autopilot. –
Mam nadzieję, że szybko się z tym uwiniemy. Nie podoba
mi się ta okolica.
Z lewej strony stanowiska, gdzie zazwyczaj unosiły
się dwa boczne holoekrany, widniała trójwymiarowa
mapa układu. Pośrodku tkwiło słońce, wokół niego
krążyły dwie planety. Obie były małe, zimne i niewarte
zainteresowania: Antares-73 nie grzeszy! ani zasobami
naturalnymi, ani lokalizacją. Ot, jedno z wielu miejsc,
gdzie zazwyczaj nikt nie zaglądał.
Właśnie. Zazwyczaj.
– Nie obchodzi mnie, czy ci się podoba. Mamy tu
robotę i koniec. Mogę ci jednak zagwarantować, że nic się
nie stanie – zapewniła Karina Wulf. Nie odrywała wzroku
od odczytów, które płynęły po ekranie stanowiska
analitycznego. Stan kadłuba, raporty o uszkodzeniach,
łączność: ciągi kodów i opisów nie miały przed nią
żadnych tajemnic.
– Powiedział saper do bomby, po czym przeciął nie
ten kabel.
– Żałosny dowcip.
Pilot uśmiechnął się ironicznie.
– Dobrze wiesz, że mam awersję do zadań typu „leć
na takie i takie zadupie, bo może znajdziesz tam coś
cennego”. Gdyby nie debet, wybiłbym ci z głowy tę
wycieczkę.
Dziewczyna oderwała wzrok od hologramu.
– Jeśli już się wyżaliłeś, zamknij się i daj mi
pracować, Dex.
Wzruszył ramionami. Czasem żałował, że jedyny
członek załogi na tym statku to opryskliwa dziewczyna,
która nienawidzi, kiedy się jej przeszkadza. Tyle że bez
jej pomocy Demeter już dawno przestałaby nadawać się
do użytku.
Przez
holoekrany
po
prawej
sunęły
dane
nawigacyjne, na głównym zaś widniał aktualny kurs i
obraz z kamer dalekiego zasięgu. Dexmore stwierdził, że
jeszcze parę godzin i dotrą do celu. Następnie zrobią
swoje, zapełnią ładownie i będą mogli wracać po zapłatę,
co zakończy gigantyczne problemy z płynnością. Czasem
zastanawiał się, czy przypadkiem nie został obłożony
klątwą mającą zabrać mu ostatnie pieniądze. Przedostatni
klient nie zapłacił. Ostatni wysłał Demeter na misję, z
której wróciła po pół roku w opłakanym stanie. Naprawy
pochłonęły prawie wszystkie pieniądze, niemniej stan
techniczny wciąż był daleki od zadowalającego.
Pilot przeanalizował wszystkie punkty najnowszego
zlecenia. Robił to po raz kolejny w ciągu ostatnich
kilkunastu godzin i po raz kolejny doszedł do wniosku, że
powinno pójść jak z płatka. Ale mimo to czuł, że coś nie
wypali.
Wulf nie miała podobnych obaw. Ani teraz, ani przed
trzema dniami, kiedy zdobyła to zadanie.
– Ta kobieta twierdziła, że zabierze nam to w sumie
tydzień z kawałkiem – mówiła wtedy, przechadzając się
po
sterowni.
Pod
sufitem
powoli
obracała
się
holograficzna mapa Antaresa-73. Przy koronie centralnej
gwiazdy widniał znacznik, obok niego zaś sygnatura
obiektu, do którego miała dotrzeć Demeter. – Trzy dni
drogi, dzień lub dwa na przetrząśnięcie stacji z góry do
dołu, trzy na lot do miejsca spotkania.
Dexmore przeciągnął się w fotelu i ziewnął.
– Kobieta?
– Nazywa się Alison Grey. Wysoka, szczupła
brunetka z implantem wzrokowym zamiast lewego oka.
Zajmuje się handlem częściami zamiennymi do
rozmaitych jednostek gwiezdnych: od frachtowców, przez
statki turystyczne i lekkie niszczyciele, aż po stare
pancerniki.
Dex pokiwał głową. Latał kiedyś na pokładzie
takiego „starego pancernika” – wieki temu, gdy dopiero
zaczynał pracę w parszywym zawodzie debrisowca.
Mimowolnie przypomniał sobie holowanie rozpadających
się kopalniowców, szabrowanie wraków, włamania do
nieczynnych serwerowni i kradzieże danych... Cudowne
czasy.
Mógł się założyć, że Grey pozyskuje większość
części od złomiarzy takich jak on. Po galaktyce walało się
mnóstwo żelastwa i byłoby grzechem nie zajrzeć tu i
ówdzie. Należało jedynie wiedzieć, gdzie szukać.
Karina
podeszła
do
okna.
Za
wzmacnianą
metadiamentem szybą widać było dziób statku. Z lewej
strony, z dala od kadłuba, widniał fragment niewielkiej
planetoidy. Wewnątrz kryły się doki pewnej firmy
remontowej, gdzie jeszcze niedawno doprowadzano
Demeter do stanu używalności.
Plotka głosiła, że zakład zajmuje się też rozbiórką
kradzionych statków kosmicznych, a uzyskane w ten
sposób części zamienne sprzedaje za półdarmo. Ponoć
handlowano tam nielegalnymi technologiami, a lewe
oprogramowanie, wirusy i inne precjoza były na
wyciągnięcie ręki – wystarczyło tylko znać odpowiednich
ludzi i dać w łapę komu trzeba.
Według Wulf większość tych informacji była
prawdziwa.
– Grey skontaktowała się ze mną łączem
nadświetlnym i od razu przekazała szczegóły – dodała. –
Bardzo zależy jej na czasie.
– Ile płaci?
– Dostatecznie dużo, żeby postawić Demeter na nogi.
Siedemdziesiąt tysięcy euro.
Dexmore zagwizdał.
– Super. Może nawet zostanie nam na paliwo. Czego
szukamy?
– Tego.
Wcisnęła kilka klawiszy na pulpicie swojego
stanowiska. Mapa Antaresa zbladła, zaś obiekt, który
dotąd był tylko znacznikiem, powiększył się. Przybrał
postać zwartego skupiska wież i nadbudówek, z których
powierzchni wyrastały wysięgniki, anteny i ramiona
doków. Według sygnatury konstrukcja była rozmiarów
niewielkiego miasta i ważyła tyle, co dorodna asteroida.
– Niech mnie diabli – mruknął Dex. – To mi wygląda
na trancariańską stację kosmiczną. Skąd Grey ją
wytrzasnęła?
– Mnie się nie pytaj. – Karina splotła ramiona na
piersi i wbiła wzrok w projekcję. – Ale nie mogę się
doczekać, żeby tam wejść. Pomyśl, co możemy znaleźć.
Dane, sprzęt, supertajną maszynerię z czasów wojny...
Jeśli się postaramy, Grey zapłaci nam podwójnie.
Podobno na tej stacji prowadzono jakieś badania albo
eksperymenty. Nie znam więcej szczegółów, ale nic nie
stoi na przeszkodzie, żeby zorientować się na miejscu.
– Już to widzę. Wybrała nas, bo jesteśmy najlepsi czy
najtańsi?
– Bo reszta jej popychadeł albo jest za daleko, albo
zajmuje się czym innym. Posłuchaj, Dex. To jest świeże
odkrycie. Nie wiem, w jaki sposób Grey namierzyła tę
stację ani jakim cudem utrzymała jej istnienie w
tajemnicy, ale chyba wiesz, co się niedługo stanie. Ktoś
puści farbę i zacznie się pieprzony wyścig sępów. Do
Antaresa zlecą się złomiarze z sześciu stron wszechświata
i rozszabrują, co się da. A ja chcę być pierwsza. Dorwę
najlepsze kąski, jasne?
– Jasne – przyznał pilot. Nieraz był świadkiem, jak
debrisowcy wdawali się w bitwy o wraki albo opuszczone
bazy. Wygrywał ten, kto miał albo większą siłę ognia,
albo bardziej zwrotną jednostkę, niemniej obie strony
wychodziły z walki mocno pokiereszowane. A Demeter
zbyt wiele ostatnio wycierpiała, by dodatkowo się nad nią
znęcać.
Sprawdził współrzędne celu i jęknął. Dawno nie
widział tak wyludnionego zakątka Galaktyki.
– Tak patrzę na te koordy, potem na nasz cel i wiesz
co? Przypomina mi się pewna stara legenda.
Dziewczyna siadła na swoim stanowisku i założyła
nogę na nogę.
Zawsze podziwiała Deksa za to, że potrafił
opowiadać. Stwierdziwszy, że należy jej się odrobina
rozrywki, skinęła głową i rzuciła:
– Dajesz.
2
– Mówi się, że Galaktykę zamieszkują widma. Mówi
się, że żeglują wśród gwiazd na swoich niematerialnych
okrętach, roztaczając wokół siebie aurę grozy i tajemnicy.
Mówi się, że każdej godziny znajduje się kilku
nieszczęśników,
którzy
obserwują
pojawienie
się
kosmicznego Latającego Holendra albo na własnej skórze
odczuwają oddech podróżujących na jego pokładzie zjaw.
Niewielu chce o tym opowiadać. Część wariuje. Ale
niektórzy nie boją się powiedzieć prawdy... i właśnie
dzięki nim legendy o statkach widmach są wciąż żywe.
Dedal to bohater jednej z nich. Błąka się po
Galaktyce i sieje śmierć. Na jego pokładach żyją upiory –
szkielety dawnej załogi, które czyhają na życie
kosmicznych żeglarzy. Gdy jakiś głupiec zbliży się do
Dedala, przeważnie jest to jego koniec.
Nie był to właściwie statek, ale stacja kosmiczna. Nie
wiadomo dokładnie, kiedy ją zbudowano. Jedni mówią, że
było to trzysta lat temu, w połowie dwudziestego
trzeciego wieku. Inni zaklinają się, że tuż przed pierwszą
wojną marsjańską albo jeszcze wcześniej – u schyłku
dwudziestego pierwszego milenium, gdy Ziemianie na
dobre rozpoczęli kolonizację kosmosu. Także prawdziwa
nazwa stacji nie jest znana. Pewny jest tylko ogólny zarys
konstrukcji. Składała się z rdzenia o długości dwóch
kilometrów i średnicy pięćdziesięciu metrów, gdzie
mieściły się systemy podtrzymywania życia, ładownie i
większość sprzętu. Wokół rdzenia obracały się cztery
pierścienie, w których siła odśrodkowa zastępowała
grawitację. Tak prezentowała się zresztą większość
dawnych habitatów.
Według jednej z wersji, na Dedalu pracowano nad
napędem nadświetlnym, według innej – nad bronią o
wielkiej sile rażenia. Czasy były bowiem niespokojne. Na
Marsie co rusz miały miejsce bunty, a liczne placówki na
księżycach Jowisza domagały się większych praw. W
pewnym momencie w kilkudziesięciu różnych miejscach
Układu Słonecznego wybuchły rebelie i zamieszki;
zamachy terrorystyczne pozbawiały życia coraz więcej
osób. Jakby tego było mało, swoje trzy grosze dorzucili
piraci i różne męty z przestępczego półświatka,
sprawiając, że służby porządkowe i wojsko miały roboty
powyżej uszu.
Haxer Haggard wiedział, jak to wykorzystać.
Nie wiadomo, kim był ani skąd pochodził. Wdarł się
na pokład Dedala na czele garstki najemników i bez trudu
przejął nad nim kontrolę. Następnie puścił w eter żądanie
autonomii dla jednego z marsjańskich osiedli. Zagroził, że
wymorduje całą załogę, a stację zniszczy, jeśli Ziemia nie
spełni jego warunków.
Nie żartował. Krótko po transmisji kazał przesunąć
Dedala na ciasną orbitę wokół słońca, tak by niemal się
ocierał o koronę i plazmowe protuberancje. Zastraszona
załoga zrobiła, co kazał – najmniejszy sprzeciw posłałby
tych ludzi do piachu bez ostatniego życzenia. Podejrzewa
się jednak, że musieli liczyć na ratunek, bo w przeciwnym
razie po prostu wysadziliby stację. Wyniki badań nie
mogły wpaść w niepowołane ręce.
Niebawem z jednej z wenusjańskich baz wystartował
wojskowy krążownik. Jego zadanie było proste: odbić
zakładników, a terrorystów spacyfikować.
Haggard musiał się o tym dowiedzieć. W odpowiedzi
rozkazał jeszcze bardziej zacieśnić orbitę.
Nie mógł rozkazać gorzej.
Wyrzut słonecznej plazmy nastąpił niespodziewanie.
Dedal został uderzony i wchłonięty przez rozpaloną strugę
materii, wyparował w ciągu kilkunastu sekund. Kiedy
krążownik dotarł na miejsce katastrofy, nie znalazł po nim
najmniejszego śladu.
Wkrótce potem bunty kolonii zostały stłumione.
Rebeliantów stracono, nadano kilka autonomii i
przywilejów, zapanował tymczasowy spokój. O akcji
Haggarda zapomniano na grubo ponad sto lat...
Karina zmarszczyła brwi.
– Koszmar. Załoga pewnie nie zdążyła nawet pojąć,
że umiera. Zalani surówką, żywcem ugotowani, wyssani
w próżnię... Straszna śmierć. Ale najgorsza jest
możliwość, że przewidzieli wyrzut i po prostu patrzyli, jak
strumień plazmy zbliża się do nich coraz bardziej...
Dexmore skinął głową.
– Minęło sto lat – podjął. – Ludzie rozpierzchli się po
kosmosie, poszukując kontaktów i planet do kolonizacji.
Przede wszystkim jednak rozglądali się za surowcami, bo
zasoby Układu Słonecznego zaczynały się niebezpiecznie
kurczyć. Zbudowano więc flotę statków górniczych i
wysłano je w sześć stron wszechświata, by znalazły,
przebadały i przemieliły każdą cenną skałę. Jedną z takich
jednostek była Andrea Doria – pięciokadłubowy lewiatan
o długości przeszło dwunastu kilometrów, duma
Marsjańskiej Kompanii Wydobywczej. Wysłana w głąb
ramienia Galaktyki, Doria w końcu dotarła do pewnego
obiecującego układu gwiezdnego. Znajdowały się tam
dość bogate złoża.
I coś jeszcze.
Wokół słońca, po orbicie nachylonej do ekliptyki pod
kątem osiemdziesięciu ośmiu stopni, krążyła stacja
kosmiczna. Do nieruchomego, podłużnego rdzenia miała
przymocowane cztery karuzele grawitacyjne. Musiała
pochodzić co najmniej sprzed wieku i na pewno była
dziełem ludzkich rąk. Problem polegał na tym, że
Ziemianie nigdy wcześniej nie zapuszczali się w ten rejon
kosmosu. Nic więc dziwnego, że zafrapowany kapitan
Dorii wysłał kilka osób, by zbadały znalezisko.
Rekonesans miał potrwać nie dłużej niż dziesięć godzin.
Zwiadowcy nigdy nie wrócili.
Kapitan chciał wysłać ich śladem ekipę ratunkową.
Wtedy jednak z powierzchni słońca wystrzeliła struga
plazmy i pochłonęła Dedala jak oddech piekła. Kiedy
zakłócenia się zmniejszyły i czujniki statku mogły
przeskanować okolicę, okazało się, że po obiekcie nie
pozostał żaden ślad. Uznano go za zniszczony, a ludziom
wysłanym na zwiad zorganizowano symboliczny pogrzeb.
Dwadzieścia lat później do tego samego układu
przybył inny statek: jednostka badawcza Galileusz, która
miała dokładnie przeanalizować strukturę tamtejszego
słońca, czerwonego nadolbrzyma.
Dedal znów tam był. Wyglądał identycznie jak w
opisie z dziennika pokładowego Dorii. Wydawał się
czekać na głupców, którzy odważą się przejść na jego
pokład. Dowódca Galileusza słyszał pogłoski na temat
tego, co stało się ze zwiadem kopalniowca, i zakazał
zbliżać się do stacji pod groźbą aresztu.
Mniej więcej wtedy miała miejsce niewytłumaczalna
awaria. Stracono kontrolę nad napędem i sterami.
Galileusz na pełnym ciągu pomknął na Dedala i dopiero w
ostatniej chwili udało się uniknąć katastrofy. Statek zarył
burtą w obiekt. Po powrocie na Ziemię załoga opowiadała
o
upiornych
wrzaskach,
jakie
rozbrzmiewały
w
radiostacji. O wyciu i szeptach w nieznanym języku.
Kiedy kolejna ekipa udała się do tamtego układu, odkryła,
że stacja zniknęła.
Mówią, że Dedal został odbudowany przez Haxera
Haggarda. Że ten psychopata, zwany przez niektórych
bojownikiem o wolność Marsa, wyruszył na krucjatę i
nawet po śmierci chce osiągnąć swoje cele.
– Coś jak pirat z tych starych opowieści? – spytała
Karina. – Walka z systemem, tyle że zza grobu?
– Coś w tym rodzaju, chociaż dla mnie ten facet był i
będzie zwykłym terrorystą – odparł Dex. – To jednak nie
koniec tajemniczych spotkań. Piętnaście lat po spotkaniu z
Galileuszem Dedal znów zaatakował. Statek handlowy
Liberty Star, który przybył do układu Strzelec XIII, nagle
zniknął z radarów. Pozostało po nim parę strzępów
kadłuba. Sam statek nie został nigdy odnaleziony.
Październik 2361. Ziemsko-trancariańska ekspedycja
odbiera komunikat sygnowany inicjałami H. H., a
następnie
odkrywa
opuszczoną
stację
kosmiczną.
Dwanaście godzin później ginie nawigator, który ją
zlokalizował – zostaje wyssany w próżnię przez śluzę.
Niemal w tym samym czasie dowódca dostaje wylewu, a
pierwszy oficer znika. Cały statek ogarniają wahania
napięcia, systemy wieszają się albo padają. Przez szum w
radiu przebijają się wrzaski i rozpaczliwe wołanie o
pomoc.
Luty 2363. Wojskowy krążownik natyka się na
frachtowiec Dante Alighieri, z którym utracono kontakt
dwa miesiące wcześniej. Jednostka nie jest uszkodzona, a
jej ładunek okazuje się nietknięty. Nic nie sugeruje
napadu piratów. Ale najbardziej tajemnicze jest co innego:
nie ma śladu po załodze, a kajuty wyglądają, jakby
opuszczono je w wielkim pośpiechu. Ostatni wpis
dziennika
pokładowego
wspomina
o
odkryciu
opuszczonej stacji kosmicznej, poruszającej się po orbicie
nachylonej do ekliptyki pod kątem osiemdziesięciu ośmiu
stopni...
Powiadają, że Dedal jest wszędzie. Że wabi swoje
ofiary niczym syrena, a potem je zabija. Haggard nigdy
nie spocznie. Dopóki Mars nie będzie wolny, stacja
widmo będzie obecna i w Galaktyce, i w opowieściach.
3
Mimo że Karina nie wierzyła w ani jedno słowo tej
pokręconej legendy, poczuła niepokój. Tak, Dexmore
naprawdę potrafił snuć historie, od których włos jeżył się
na głowie. Od tamtej pory kilka razy przyłapała się na
wypatrywaniu upiornego cielska Dedala. Nawet teraz, gdy
znajdowali się tak blisko celu, legenda nie dawała jej
spokoju.
Nagle dostrzegła na ekranie swojego stanowiska okno
z komunikatem. Jedna z anten odebrała sygnał radiowy.
– Dex, pobudka. Mam coś ciekawego.
Otworzył oczy i skontrolował raporty komputera
nawigacyjnego. W prawym dolnym rogu holoekranu
widniała informacja: czujniki wykryły na trasie przelotu
nieznany obiekt.
– Co się dzieje?
– Właśnie odebrałam wezwanie o pomoc. Pochodzi z
kapsuły ratunkowej. Według czujników znajduje się
niedaleko nas. Możesz potwierdzić?
– Ładnie się zaczyna – westchnął pilot. – Chyba ją
mam. Dystans sto czternaście tysięcy kilometrów i spada.
Wycelował
kamery
w
obiekt
i
podkręcił
powiększenie.
Kapsuła wyglądała jak walcowaty kontener, do
którego przyczepiono układ napędowy rodem z jakiegoś
złomowiska:
dziesiątki
silników
manewrowych,
oplatających wielki, szary kadłub. Toporny wygląd i
oznaczenia na burtach sugerowały, że to konstrukcja
Trancarian, co po kilku minutach potwierdziła Karina.
– Najwyraźniej pochodzi z naszej zagubionej stacji –
dodała. Po ekranie stanowiska przesuwały się kolumny
danych technicznych i logów komputera pokładowego
kapsuły. Dziennik, status, zniszczenia: wszystko to
wchodziło w skład sygnału alarmowego. – Dryfuje tu od
bardzo dawna, może od dziesięcioleci. Nie mogę dostać
się do daty produkcji, ale sądząc po wyglądzie, pamięta
chyba ostatnią wojnę.
– Fantastycznie – mruknął Dexmore. – Są tam jacyś
rozbitkowie? Zbiegli więźniowie, wariaci, zamrożeni
Obcy?
– Twoje poczucie humoru jest naprawdę denne.
Podtrzymywanie życia dawno zdechło, urządzenia
hibernacyjne padły. Cud, że komputer jeszcze działa.
Kadłub przedziurawiony na wylot w kilkudziesięciu
miejscach, napęd zniszczony. Ktokolwiek był na
pokładzie, nie żyje.
Demeter okrążyła wrak. Kamery potwierdziły
rewelacje
Kariny:
poszycie
było
pogniecione
i
poszarpane, jakby ktoś zrobił z niego tarczę strzelniczą.
Pilot
zmarszczył
brwi.
Zastanowił
się,
ilu
nieszczęśników miało pecha podróżować w tej puszce. Co
takiego stało się na stacji, że jej załoga musiała uciekać?
– Co robimy? – zapytał. – Zostawiamy w spokoju
czy...
– Oszalałeś? Bierzemy. Grey mówiła, żeby nie
przeoczyć nic ciekawego, więc nie przeoczymy. Może
wyciągniemy z tego grobowca parę świecidełek.
– Jasne. Albo klątwę faraona.
Statek zawisł nad obiektem jak wielki sęp. Karina
uruchomiła generatory holownicze i cztery strumienie
grawitonów owinęły się wokół kadłuba. Przyciągnęły
kapsułę do lewego łącznika, a następnie wepchnęły ją do
śluzy hangaru numer jeden. Kiedy Wulf zamknęła wrota
pomieszczenia i zakończyła procedurę, dysze głównych
silników splunęły materią. Demeter pomknęła w stronę
stacji.
*
Cel: zabezpieczony. Zgodnie z założeniami.
Status programu: aktywny. Działania wstępne
rozpoczęte.
4
Z początku stacja pozostawała niewidoczna, a cały
pierwszy plan wypełniało słońce Antaresa. Jego
powierzchnia przypominała lawę: obszar wypełniony
ziarnami karmazynu, czerwieni i żółci, rozpalony do
temperatury sześciu tysięcy kelwinów. Dexmore pocił się
na samą myśl, że wystarczy jeden zły ruch, by wpaść w
pole grawitacyjne tego piekła i pożegnać się z życiem.
– Chociaż muszę przyznać jedno – powiedział,
przenosząc wzrok z panoramy za oknem na obraz z
kamer. – To wygląda po prostu niesamowicie.
Co pewien czas z fotosfery wystrzeliwały strumienie
plazmy. Wiedzione liniami pola magnetycznego wyginały
się w gigantyczne łuki, po czym z majestatem spadały na
powierzchnię. Piękne i groźne, mogły za jednym
zamachem pochłonąć i spalić dziesiątki planet.
W pobliżu tego kotła krążyło dzieło Trancarian.
Poruszało się wokół gwiazdy z prędkością ośmiu
tysięcy kilometrów na sekundę, w taki sposób, by siła
odśrodkowa zapewniała sztuczną grawitację. Analiza
trajektorii wykazała, że przyspieszenie wynosi nieco
ponad półtora g. Dex jednak zwracał w tej chwili uwagę
na coś innego.
Obiekt przypominał miasto. Dziesiątki wieżowców
przylegały do siebie, celując iglicami w powierzchnię
słońca. Ze ścian wyrastał las wysięgników i pomostów,
pomiędzy
którymi
tkwiły
niezliczone
kopuły
i
nadbudówki. Gdzieniegdzie dało się dostrzec szczęki
doków. Wielkie i masywne, musiały niegdyś służyć do
obsługi transportowców i okrętów wojennych.
Wszystko tonęło w ostrym świetle; żółć i szkarłat
zalewały każdy kąt i załamanie. Konstrukcja wyglądała
nierealnie, jak zjawa, która przybyła tu z innego wymiaru
tylko po to, by za chwilę zniknąć bez śladu. Podziwiając
ją, Dexmore czuł się absurdalnie mały i bezbronny.
Karina zagwizdała.
– Wysokość osiem i pół kilometra, podstawa cztery
na cztery kilometry. Punkt dla Grey. Dała nam prawdziwe
informacje.
– Trzymam kciuki, żeby dobre wieści się na tym nie
skończyły.
Zrobił zbliżenie pewnego rejonu i wrzucił podgląd na
ekran towarzyszki.
– Patrz.
W kadrze przesuwało się coś, co kiedyś było
magistralą dokującą. Teraz jednak chwytaki były
zniekształcone, a śluzy zalane przez roztopione poszycie.
Gdzieniegdzie ziały dziury, gdzie indziej brakowało
całych płatów metalu. Kiedyś musiała tu panować bardzo
wysoka temperatura. Dex pomyślał o nieoczekiwanym
wyrzucie plazmy ze słońca i nagle zrobiło mu się gorąco.
Właśnie takie zjawisko mogło wykurzyć obsługę.
Zastanowił się, czy i tu dotarła legenda o Dedalu.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Czyli już wiemy, gdzie się nie zapuszczać. No
dalej, parkujemy. Nie mogę się doczekać wycieczki.
– Sęp i szabrownik – rzucił pilot ze złośliwym
uśmiechem.
– Tak jak ty. Najlepsi z najlepszych.
Wbił wzrok w konstrukcję, w iglice wyglądające jak
odlane ze złota.
Nagle przypomniał sobie coś, o czym wolałby dawno
zapomnieć.
Wciąż
nie
mógł
wyrzucić
tego
z
podświadomości. Statek, stary pancernik z czasów wojen
marsjańskich. Debrisowcy. Wyprawa do odległego
układu, gdzie czekał na nich łakomy kąsek.
I katastrofa.
Minęło dziesięć lat, ale on nadal pamiętał. Czasem
nawiedzały go obrazy rozpadającego się statku. Czasem
czerwony gigant, wokół którego krążyła tamta stacja
kosmiczna. Stacja widmo.
Otrząsnął się ze wspomnień i wymanewrował.
Demeter skryła się pod podstawą konstrukcji. Z grzbietu
statku wyłoniły się chwytaki. Szarpnięcie – i zaczepy
zagłębiły
się
w
poszyciu,
a
zawarte
w
nich
elektromagnesy natychmiast się uaktywniły. Koniec lotu.
– Siedzimy. Nawet czarna dziura nie oderwie nas od
tego złomu.
– Wreszcie – rzuciła Wulf. – Przechodzę na
grawitację stacji.
Gestem nakazała cewkom AG, by przeszły w stan
uśpienia. W tej samej chwili Dex poczuł, jak jakaś
niewidzialna siła wgniata go w fotel, a nogom, rękom i
głowie przybywa kilogramów. Zaklął. Nienawidził pracy
w zwiększonym ciążeniu. Wiedział jednak, że i tak ma
szczęście – standardowe przyspieszenie dla Trancarian
wynosiło około sześciu g.
Karina wstała i ostentacyjnie się przeciągnęła.
– Tylko rzucę okiem na wrak tamtej kapsuły i już się
ubieram – powiedziała, po czym wymaszerowała ze
sterowni.
Dex splótł dłonie na karku. Gapiąc się na przecięty
belkami i kablami sufit, rozmyślał o tajemnicach, które
skrywała stacja. Czy jej burty zostały roztopione przez
wyrzut materii z gwiazdy? Czy przez coś innego?
Dlaczego umieszczono ją na takim zadupiu? Co zmusiło
Trancarian do ucieczki: niestabilność gwiazdy, piraci,
skutki jakiegoś chybionego eksperymentu? Co się tam
stało?
Wspomniał legendę o krucjacie Haxera Haggarda.
Wielu ludzi opowiadało, że na własne oczy widziało jego
stację widmo. Ale tak naprawdę jedynie nieliczni dostąpili
tego wątpliwego zaszczytu.
Z czego większość zginęła.
Nikt nie wierzył, że opowieści mówią prawdę.
5
– Jak tam kapsuła? – rzucił przez ramię w głąb
hangaru. W odpowiedzi usłyszał odzywkę, która rozmyła
się w szumie urządzeń. Wzruszył ramionami.
Założył rękawice i pozwolił, by skafander dopasował
się do jego ciała. Plecak z układami podtrzymywania
życia ciążył mu dużo bardziej niż zwykle.
Dziewczyna minęła go bez słowa, obracając w ręku
hełm, i wsunęła się do śluzy. Dex ponownie wzruszył
ramionami i poszedł w jej ślady.
– Kapsuła? – podjęła po chwili. – Obejrzałam. Nie
otworzę jej bez ciężkiego sprzętu z magazynu. Sprawdzę
ją w drodze powrotnej.
Poprawiła pas ze sprzętem. W jego zasobnikach kryły
się zestawy nanorobotów, uniwersalne wtyki sieciowe,
kilka twardych dysków i inne przedmioty, bez których nie
ruszał się żaden debrisowiec. W tym kabura z bronią.
Założyli hełmy. Dex rzucił w mikrofon kilka poleceń
i na wizjerze wyświetliły się meldunki o szczelności,
stanie systemów biomedycznych i podtrzymywania życia.
Wszystko w normie. Zminimalizował je więc i przywołał
raport przerzynarki.
Tuż po tym, jak Demeter zakończyła dokowanie, z
obrzeża śluzy wysunął się rękaw łącznikowy, który
przywarł do kadłuba stacji niczym wielki tasiemiec. Na
jego czole znajdowało się kilkadziesiąt przecinaków.
Zagłębiły się w poszycie i po dwudziestu minutach
przebiły przez przeszkodę. Przeglądając tabelę, Dexmore
stwierdził, że nic nie blokuje drogi i że można iść.
Zawahał się jednak. Wyobraził sobie, co może się czaić w
trzewiach stacji, w tych kilometrowych szybach i
korytarzach, które ciągnęły się bez końca. Żrące opary,
trupy, oszalałe drony bojowe...
– Gotowa?
– Jak nigdy.
Głos dziewczyny rozbrzmiał mu pod sklepieniem
czaszki. Implant komunikacyjny jak zwykle działał bez
zarzutu.
Gestem nakazał mechanizmom śluzy, by zamknęły
wewnętrzne grodzie. Kiedy ciśnienie spadło do zera,
zewnętrzne wrota się rozsunęły, odsłaniając wnętrze
łącznika. Ciemny i ciasny, przypominał kanał ściekowy.
Ze ścian wystawały uchwyty, gdzieniegdzie migotał słaby
reflektor. Po dwóch metrach przejście zakrzywiało się i
wystrzeliwało pionowo w górę.
– Karina, może to jeszcze przemyślimy?
Dziewczyna zrobiła krok naprzód.
– Przemyślałam. Wierz mi, wszystko będzie w
porządku. Nie wyskoczy na nas ani Obcy, ani Predator,
ani pieprzeni hobbici, więc przestań trząść się ze strachu i
ruszaj dupsko, Dex!
– Zapomniałaś o Klingonach – prychnął tamten. – A
hobbici są z innej bajki.
Wyprzedził towarzyszkę, zaczął się wspinać. Na
przekór sobie i własnemu niepokojowi.
6
– Proszę, proszę – mruknęła Wulf, przecinając
ciemność snopem światła z reflektora na hełmie.
Zagwizdała. – To wygląda jeszcze ciekawiej, niż się
spodziewałam.
Znaleźli się w pomieszczeniu, które kiedyś mogło
pełnić funkcję magazynu albo hali remontowej. Było
wielkie i przepastne, a jego krańce ginęły gdzieś w oddali.
Według czujników skafandrów, miało powierzchnię co
najmniej kilometra kwadratowego.
W kilkunastu miejscach z podłogi wyrastały
kolumny. Wodząc snopem światła po ich powierzchni,
Dexmore stwierdził, że wyglądają jak drzewa: metalowe
sekwoje stworzone z metalu, sięgające pod samo
sklepienie. U ich szczytów dostrzegł konary dźwigów,
suwnic i wysięgników, wszystko oplecione pękami kabli.
Dziesiątki i setki podobnych wiązek rozchodziły się od
każdej kolumny, po czym łączyły ze sobą w chaotyczną
sieć. Przypominały pajęczynę. Dex odniósł wrażenie, że
wysoko w górze jakiś potwór o stu mackach czeka na
moment, by go zaatakować i zawlec do swojego gniazda.
Wzdrygnął się. Skojarzenie było absurdalne – nic nie
przetrwałoby w próżni i temperaturze bliskiej zera
bezwzględnego – ale pasowało do otoczenia.
– Karina! Wiesz już, co to za sala?
– Cierpliwości. Zaraz dobiorę się do tego cholernego
sezamu.
Szukała terminalu albo panelu dostępu do centralnego
komputera stacji. Nie znalazła ani jednego, ani drugiego,
co tylko trochę utrudniło jej robotę. Z zasobnika u pasa
wyciągnęła
zbiornik
w
kształcie
strzykawki
i
przymocowała go do jednej z kolumn. Przejechała dłonią
po obudowie. Ścianki urządzenia rozsunęły się i z
wewnętrznych komór wypłynęła srebrzysta ciecz, która
szybko uformowała się w strunopodobne macki. Każda
miała grubość włosa i połyskiwała jak rtęć. Rozpełzły się
po wsporniku i zaczęły wnikać do jego wnętrza.
– Kiedyś wystarczyło powiedzieć: „Sezamie, otwórz
się” – stwierdził Dexmore, uśmiechając się ironicznie. –
Używanie do włamu nanorobotów zabija całą magię.
Te mikroskopijne maszyny były najnowszym
nabytkiem Wulf. Wykorzystując materiały z otoczenia,
replikowały się, a ich liczebność wzrastała w sposób
wykładniczy. Miały dotrzeć do każdego kąta stacji i
przeprowadzić wstępny rekonesans. Rozprzestrzeniały się
po korytarzach i pomieszczeniach. Wnikały do sieci
informatycznej. Tworzyły swoje cyfrowe odpowiedniki,
po czym wgrywały je na twarde dyski. Dostosowywały
się do struktury systemu komputerowego Trancarian, a
następnie odczytywały hasła i logi, protokoły kontrolne.
Karina przyczepiła do kolumny przenośny terminal.
Kiedy pojawiła się przed nią widmowa klawiatura i trzy
holoekrany, zabrała się do analizy raportów nanitów.
– Gdzie jesteśmy? – ponaglił Dex.
– Moment – mruknęła dziewczyna. – Hmm... To mi
wygląda na hangar dla transportowców. Zwiad twierdzi,
że ta sala jest naszpikowana różnego rodzaju skanerami,
urządzeniami identyfikacyjnymi i bronią, która normalnie
odstrzeliłaby nam głowy. Całe szczęście, że ten i
okoliczne sektory nie mają zasilania.
– Jakieś informacje na temat tego, co tu
przeładowywano?
Pokręciła głową.
– Nie. Ale sądząc po zabezpieczeniach, musiało to
być coś cholernie tajnego.
– Albo cennego.
– Albo jedno i drugie.
Mapowanie otoczenia trwało w najlepsze. Ze
schematów, które aktualizowały się na prawym ekranie,
wynikało, że z hangarem sąsiaduje osiem identycznych
hal. Zajmowały niemal całą podstawę stacji i wszystkie
były jednakowo puste. Prowadziły do nich wielkie tuby
transportowe i setki korytarzy, wijących się jak ścieżki
obwodów drukowanych. To był jednak dopiero początek,
gdyż nanoroboty właśnie zaczęły przenikać do wyższych
poziomów. Analizując tempo, w jakim napływały dane,
Dex coraz bardziej podziwiał te diabelskie maszyny. Bez
problemu przetrząsały konstrukcję tak różną od tych
budowanych przez ludzi. Fakt, że Ziemianie i
Trancarianie wymieniali się technologią, nie miał wbrew
pozorom wielkiego wpływu na szybkość skanowania.
Siatka zniszczeń aktualizowała się równolegle z
mapą. Czerwone plamy i kwadraty, otagowane słowami
kluczami, zajmowały coraz więcej miejsca. „Brak
zasilania”. „Wyciek radioaktywny”. „Zawalony korytarz”,
„roztopiony korytarz”, awaria tu, awaria tam. Poszycie
naszpikowane szczątkami. Z niewiadomych przyczyn do
wielu miejsc w ogóle nie było dostępu. Nawet dla
nanitów.
– Spory ten zamek – stwierdził Dexmore. – Wielki,
pusty i cholernie zaniedbany. Wygląda tak, jakby ktoś tu
stoczył niezłą bitwę.
– Fakt – przyznała Karina. – Bitwę albo kilka bitew.
Bardzo zaciekłych.
– Byle nie z ksenomorfami albo czymś podobnym.
Wiesz, to mi się coraz mniej podoba. Ale.
– Co „ale”?
– To znak, że gdzieś w tym złomie naprawdę coś
siedzi. Czy Grey mówiła, ile konkretnie dopłaci za
sensacyjne odkrycie?
– Na pewno więcej niż... O do diabła.
Wulf wbiła wzrok w odczyty. Przejrzała je raz i
drugi, po czym z niedowierzaniem popatrzyła na mapę.
W centrum stacji, otoczona siecią korytarzy i
szachownicą komunikatów o zniszczeniach, ziała pustka.
Przypominała czarną dziurę: mimo że coś na pewno kryło
się w tym rejonie, nanoroboty nie uzyskały o tym czymś
żadnych informacji. Zupełnie jakby rozbijały się o jakąś
nieprzeniknioną barierę.
– Przecież to niemożliwe – mruknęła Karina,
przeglądając logi. – Każdy zwiadowca, który się tam
zbliża, milknie. Coś je albo niszczy, albo dezaktywuje,
albo zrywa połączenie z moim terminalem. A przecież
teoretycznie nic nie jest w stanie oprzeć się nanitom.
– Cokolwiek kryje się za tą barierą, Grey pewnie
chciałaby to dostać, nie?
– Mogę się o to założyć.
*
Działania wstępne zakończone.
Zadanie główne: aktywacja.
7
W chwili gdy Karina zrobiła zbliżenie na tajemnicze
sektory, wszystko się zatrzęsło.
Dexmore zesztywniał. Na moment sparaliżowała go
myśl, że hangar zawali się na niego albo że podłoga zaraz
się zarwie. Jednak w momencie, kiedy na wizjerze jego
hełmu wyświetlił się komunikat alarmowy, pojął, że
dzieje się coś dużo gorszego.
– Statek!
Nastąpiła druga seria wstrząsów – tym razem dużo
silniejszych.
Dex dopadł do miejsca, gdzie tkwił wylot łącznika.
Chciał natychmiast dostać się na Demeter. Chciał
zapobiec katastrofie, na którą się zanosiło. Wychylił się za
krawędź.
Jedyną rzeczą, którą dostrzegł, była czerń i gwiazdy.
Oraz oddalająca się chmura szczątków, które jeszcze
niedawno budowały przejście na statek.
– Mamy przesrane! Karina!
– Wiem, zamknij się! – krzyknęła Wulf. – Demeter
nagle zwolniła zaczepy i odpaliła silniki. Coś przejęło
kontrolę nad sterami, napędem, wszystkim.
– Daj mi to! – Odepchnął ją od konsoli i przywołał
raporty statkowych układów bezpieczeństwa. W hangarze
numer jeden coś się działo. Czujniki wykryły tysiące
mikroskopijnych
obiektów
zgromadzonych
wokół
przechwyconej kapsuły. Wypełzły z jej kadłuba i wpięły
się w sieć informatyczną, po czym zaczęły przejmować
system po systemie.
– Cholera! – warknął Dexmore. – Przedarły się przez
wszystkie zabezpieczenia. Ściany ogniowe, skrypty
szyfrujące, hasła, kody... Wszystko przez ciebie i cholerną
Grey!
Wybrał
kombinację
klawiszy.
Przez
ekrany
przewinęły się informacje o braku dostępu, blokadach,
buncie coraz większej ilości protokołów kontrolnych.
Silniki pracowały na pełnym ciągu. Demeter nieustannie
przyspieszała, w błyskawicznym tempie oddalała się od
stacji. Wszystko wskazywało na to, że obrała kurs na
obrzeża Antaresa.
Nagle pojawił się nowy komunikat. Coś dobierało się
do napędu nadprzestrzennego.
Dexmore zbladł. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzył,
było utknięcie na tej stercie złomu. Przed oczami stanęła
mu katastrofa sprzed lat. Tygodniami wegetował we
fragmencie wraku swojego statku, wyczekując na pomoc.
Nie miał zamiaru tego powtarzać.
– Karina! – rzucił, odsuwając się od konsoli. –
Zaloguj się do zapasowego systemu komunikacji. Odpal
konsolę, obejdź zabezpieczenia i wpisz Dedal. Już!
Dziewczyna wykonała polecenie. Przebiegła palcami
po klawiaturze i zatwierdziła komendę.
Zaraz potem odskoczyła jak oparzona.
Wszystkie trzy ekrany wypełniły się komunikatami o
błędach. Awaria zasilania. Zniszczenie głównych układów
sterowniczych. Brak kontaktu z napędem i serwerownią,
całkowity paraliż statku. Jakby w jednej chwili Demeter
została ostrzelana przez watahę krążowników. Jakby zaraz
miała rozpaść się na kawałki.
– Dex! Co ty, do cholery, zrobiłeś?!
Pilot uśmiechnął się blado.
– Powstrzymałem ją. Patrz.
Kiedy udało mu się połączyć z nawigacją, wywołał
tablicę z parametrami lotu. Statek już nie przyspieszał. Z
wyłączonym napędem nadprzestrzennym i podświetlnym,
dryfował niczym statek widmo.
– Ale jak?
– Mała bomba w węźle transmisji danych. Na
wypadek gdyby ktoś próbował podwędzić nam transport.
Właśnie ją odpaliłaś.
Dziewczyna oparła się o kolumnę, a potem osunęła
na podłogę. Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę.
Spędziła tygodnie nad ulepszaniem tego węzła. Setki
godzin planowania, grzebania w kablach, rozkręcania i
skręcania poszczególnych podmagistral. Wszystko poszło
w diabły.
– Jak już będzie po wszystkim, przypomnij mi,
żebym cię zamordowała – wycedziła i przyciągnęła do
siebie klawiaturę.
8
Jechali platformą windową w stronę wyższych
poziomów. W dole czernił się hangar. Rozciągał się we
wszystkich kierunkach, głęboki jak przepaść i równie
niepokojący. Ponury w takim samym stopniu, jak obecna
sytuacja.
Demeter dryfowała. Karinie nie udało się uruchomić
ani zdalnego sterowania, ani napędu. Bomba Dexmore’a
narobiła więcej szkód, niż można było przypuszczać.
Statek znajdował się teraz w odległości czterystu tysięcy
kilometrów od stacji i nieustannie zwiększał dystans.
Jedynym plusem awarii było to, że wróg również nie mógł
zrobić następnego ruchu.
Dex przypuszczał, że niebawem sprawy mogą
przybrać dużo gorszy obrót. Wulf podzielała to zdanie.
Zostali sami na rozpadającej się stacji, pozbawieni
transportu i zapasów. Zasobniki z tlenem i substancjami
odżywczymi, które zabrali ze sobą, wystarczą na
maksymalnie kilka dni. Nie mieli wątpliwości: jeśli
czegoś nie wymyślą, zginą.
*
Jeden zero dla klątwy faraona – syknął Dexmore.
Rozejrzał się bezradnie po hangarze. – Kto to, do cholery,
zrobił?
Karina wcisnęła kilka klawiszy i wyświetliła raport
czujników statku.
– Nanomaszyny. Kiedy opuściliśmy pokład, wylazły
z kapsuły i zaczęły się dobierać do sieci wewnętrznej.
Włamały się do kilku węzłów i serwerowni w ten sam
sposób, co moje nanity: rozpełzły się po statku, stworzyły
swoje cyfrowe kopie i przeniknęły do systemów. Ale
najgorsze jest co innego. Bez trudu przegryzły się przez
ostatnią linię obrony.
– Czyli przez co?
– Przez nanoroboty tego samego typu co te, które w
tej chwili buszują po stacji. Zaprogramowałam je tak,
żeby zidentyfikowały wrogi czynnik i natychmiast dały
mi o tym znać. W miarę możliwości miały go
unieszkodliwić lub zablokować, ale... Nie wiem. Wygląda
na to, że wróg w jakiś sposób je sparaliżował. Nie mam
pojęcia, jak to się stało.
– Zaiste, gigantyczne gówno – mruknął Dex. Zajrzał
towarzyszce przez ramię. Podczas gdy ona wciąż
przeglądała dane z inwazji, na bocznych holoekranach
aktualizowały się mapy stacji. Sieć korytarzy stawała się
coraz dokładniejsza. Za to centralna część konstrukcji
wciąż pozostawała wielką, czarną niewiadomą.
– Ciekawe, co za sukinsyn nas w to wpakował.
Musiał szykować to od dawna, bo przecież zmontowanie
sobie kapsuły pełnej nanomaszyn to nie jest robota na
jeden wieczór. Na dodatek wiedział, że wybieramy się do
Antaresa, czyli musiał nas śledzić.
– Nie zdziwiłabym się, gdyby za tym wszystkim stał
ktoś z konkurencji – stwierdziła Wulf. – Debrisowcy od
zawsze walczą między sobą o to, kto dysponuje lepszą
technologią, a tak się składa, że Demeter jest jednym z
najlepszych złomiarskich statków. Słyszałam sporo
historii o zasadzkach i abordażach. Najwyraźniej tym
razem ktoś chciał rozeznać się w moich modyfikacjach i...
– Nagle urwała. – Proszę, proszę, co mytu mamy...
Przebiegła palcami po klawiaturze; wyświetliła
szczegóły raportu, który właśnie dostała.
– Chyba mamy szczęście – dodała po chwili. –
Nanity coś znalazły.
– To znaczy co? Transportowiec, dzięki któremu
wydostaniemy się stąd? Kapsuły ratunkowe? Narzędzie
do popełnienia efektownego samobójstwa? Stado zombie?
– Chciałbyś. Według tych danych na zbadanej części
stacji nie ma ani jednego pojazdu kosmicznego. Z kolei
wszystkie kapsuły ratunkowe zostały wystrzelone dawno
temu. Utknęliśmy tu. Ale to nie znaczy, że będziemy
siedzieć w miejscu i biadolić. Patrz.
Zwiadowcy
odkryli
zespół
sal
sąsiadujących
bezpośrednio z centrum stacji. Były odgrodzone za
pomocą śluz. Według raportów wciąż działało tam
podtrzymywanie życia, a atmosfera nadawała się do
oddychania. Co więcej, w pomieszczeniach znajdowały
się liczne terminale komputerowe i zewnętrzne banki
danych. Nie miały połączenia z globalną siecią, a ich
zawartość stanowiła kolejną zagadkę.
Najciekawsze było jednak co innego.
Od
każdego
z
terminali
wyrastały
setki
światłowodów i łączy transmisyjnych, wnikających w
niedostępną strefę. W każdej sekundzie przepływały przez
nie strumienie danych, które kierowały się do
komputerów. Nanoroboty zdołały ustalić tylko tyle – coś
zaburzało pracę ich czujników, a każda próba wniknięcia
do terminali kończyła się zniszczeniem intruzów.
Dexmore zmarszczył brwi.
– Zabezpieczenia przeciw nanitom? Skuteczniejsze
od twoich? Ładne zasieki. Nad czym pracowali ci cholerni
Trancarianie? Co u licha kryje się w środku tej
przerośniętej puszki?
Wulf przypięła terminal z powrotem do swojego
pasa. Zgasiła boczne ekrany, a głównemu rozkazała
zmniejszyć rozmiar. Przesunęła widmową klawiaturę
przed siebie i wcisnęła kilka klawiszy.
Raptem jedna z kolumn hangaru rozjarzyła się na
niebiesko. Po chwili po jej ściance zsunęła się platforma
windowa.
– Nie mam pojęcia – rzekła dziewczyna – ale wkrótce
się dowiemy.
*
Winda stanęła.
Dex i Karina weszli w korytarz – a raczej
monumentalny tunel o wysokości trzech metrów i dwa
razy takiej szerokości. Na jego ścianach widać było
urządzenia w kształcie geometrycznych brył; na ich
powierzchni
dawało
się
dostrzec
kolumny
skomplikowanych znaków. Co kilkanaście kroków mijali
fosforyzujące na niebiesko panele. Wulf wyjaśniła, że to
zbiorniki oświetleniowe. Wewnątrz nich pływały glony,
które
żywiąc
się
wszelkiego
rodzaju
falami
elektromagnetycznymi, emitowały światło. W takim
miejscu jak to mogły przetrwać setki lat.
– Awaryjne oświetlenie. Proste i niezawodne
rozwiązanie.
– Upiornie to wygląda. – Dexmore rozejrzał się z
niepokojem. Mocniej zacisnął palce na kolbie pistoletu.
Nie chował go od dłuższego czasu. Czujniki skafandra
wciąż skanowały otoczenie. Na razie nie wykryły niczego
niepokojącego, Dex wolał jednak uważać. Nie chodziło
nawet o krwiożerczych Obcych, ale chociażby o zarwaną
podłogę lub studnię naszpikowaną złomem. Nie
uśmiechało mu się ani rozwalenie hełmu, ani przebicie
ciała na wylot, ani upadek z wysokości z przyspieszeniem
półtora g.
– Fakt. Jak wszystko, co wyszło spod ręki tych
dwumetrowych trancariańskich jaszczurów.
Za rogiem korytarza znajdował się kolejny szyb.
Wulf za pomocą terminala podłączyła się do awaryjnych
obwodów mocy, po czym przywróciła zasilanie i wezwała
windę.
Jądro ciemności stacji było coraz bliżej.
9
– Czy zastanawiałeś się kiedyś, co byś robił, gdybyś
nie został debrisowcem? – spytała dziewczyna tuż po tym,
jak winda ruszyła w górę. – Wyobrażałeś sobie kiedyś coś
innego niż ganianie z jednego końca galaktyki na drugi,
walka o każdy strzęp technologii, przepychanki z
klientami?
Dex popatrzył na nią. Wzruszył ramionami.
– Na pewno nie uprawiałbym kwiatków. Prędzej czy
później i tak wyrwałbym się z Marsa: albo na jakimś
statku handlowym, albo jako sternik na pokładzie
wojskowego krążownika. Wiesz, już od smarkacza
marzyłem o życiu z dala od tej czerwonej skały. Gdybym
pewnego dnia nie wkręcił się na Hadesa... Tak, to była
piękna maszyna. Największy pancernik, jaki dotąd
widziałem. Czterystumetrowy olbrzym. Miał dziób w
kształcie wielościennej bryły, na śródokręciu dawało się
rozróżnić sferyczne osłony zbiorników z antymaterią, rufa
była geometryczna i masywna. Kiedy leciał, z dysz
silników tryskały oślepiające strumienie. Podobno
pamiętał
ostatnią
wojnę
marsjańską
i
kilka
wcześniejszych, a jego kadłub uległ uszkodzeniu w
niezliczonych bitwach. Kapitan znalazła go na jakimś
polu asteroid i z trudem doprowadziła do stanu
używalności.
– „Znalazła”?
– Amelia Grafowitz, kapitan Hadesa. Kiedy
zatrzymała się na Marsie, żeby uzupełnić zapasy,
wiedziałem, że sporo poczekam na drugą taką okazję.
Przyłączyłem się do załogi. Spędziłem z tymi ludźmi
szmat czasu i cholerna szkoda, że skończyli w sposób, w
jaki skończyli. Tamta robota też miała pójść jak z płatka, a
wyszło gorzej niż tu.
Wulf poczuła na sobie przeszywające spojrzenie
towarzysza. Westchnęła, po czym wywołała holoekran i
sprawdziła status Demeter. Bez zmian. Statek wciąż
dryfował, a raporty czujników nie informowały o żadnych
ruchach ze strony nanorobotów. Rozkaz naprawy
zniszczeń, który przesłała swoim nanitom, na razie
pozostawał bez odzewu.
– Tymczasowe trudności.
– Gówno prawda. Wiedziałem, że wycieczka na to
zadupie to zły pomysł. Już raz to przerabiałem. Przez twój
pociąg do zabawek Trancarian...
– Zamknij się – wycedziła Karina. Wyświetliła mapę.
Do celu mieli jeszcze półtora kilometra szybu. –
Panikujesz jak jakiś smarkacz, który zobaczył ducha. Do
cholery, to nie jest twój śmieszny Dedal! Ta stacja nie
zabija!
– I znowu: gówno prawda. Nie masz pojęcia, o czym
mówisz.
Usiadła na podłodze i splotła ręce na piersi.
Uśmiechnęła się ironicznie.
– Tak, cwaniaku? Chętnie posłucham.
10
... Kiedy teraz o tym myślę, Amelia Grafowitz
przypominała trochę ciebie – powiedział Dexmore. – Tak
samo wygadana i uparta. Kiedy tamtego dnia przekroczyła
próg mesy, wiedzieliśmy, że szykuje się coś wielkiego.
My, czyli ja, Borys, Andrzej i Cassie, najbardziej zgrana
załoga we wszechświecie.
Kapitan rzuciła na stół plik fotografii.
Zostały zrobione dwa tygodnie wcześniej przez sondę
górniczą, nie przedstawiały jednak asteroid ze złożami
surowców. Zobaczyliśmy na nich stację kosmiczną.
Wyglądała jak te z początków podboju kosmosu przez
ludzi. Do tej pory pamiętam uśmieszek Amelii, kiedy
obserwowała naszą reakcję, szczególnie kiedy spojrzała
na Borysa.
– Wygląda jak Dedal – mruknął nasz mechanik,
obracając w dłoniach elektroniczny papier. – Nie mów mi,
że...
– Dla mnie może wyglądać nawet jak Titanic –
odparła. – Chyba się nie boisz, co, towariszcz?
– Stwierdzam fakt, pani kapitan. Ta klasa stacji jest
na wymarciu, nie ma na nich nic ciekawego. A już w
szczególności na tej. Patrzcie na to, tu widać to wyraźnie.
– Wskazał jedno ze zdjęć. – Ten obiekt wygląda, jakby
przeszedł przez piekło i właśnie szykował się do powrotu.
Kadłub
zrujnowany.
Brakuje
całych
fragmentów
pierścieni. W rdzeniu zieją olbrzymie dziury. Nie warto
się tam fatygować.
– Więc przyjrzyj się uważniej, towariszcz.
Pani kapitan i towariszcz. W taki pieszczotliwy
sposób mówiła na siebie ta dwójka. Od dawna było widać,
że coś iskrzy między nimi. Ja jednak nie zawracałem
sobie tym głowy. Wolałem zająć się znaleziskiem.
Tak, to była nowość. Karuzele grawitacyjne, przęsła i
rdzeń były pokryte dziwnymi naroślami. Nieregularne w
kształcie, zielono-czarne, przypominały mi wykwity
jakiejś choroby. Doliczyłem się kilkudziesięciu miejsc, w
których były obecne. Nigdy nie widziałem czegoś
podobnego.
Inni też nie. Nawet Cassie, nasza specjalistka od
obcych technologii.
– Rozgrzewajcie hipernapęd – powiedziała, gdy
przejrzała większość zdjęć. – Muszę to zobaczyć z bliska.
I wyruszyliśmy. Hades skoczył w nadprzestrzeń, by
kilka dni później pojawić się w pewnym zapomnianym
przez Boga systemie słonecznym. Serce układu stanowił
czerwony olbrzym, wokół którego orbitował nasz cel.
Amelia od kilku godzin dyżurowała w sterowni.
Kiedy wszedłem, stała przed półkolistą konsolą
kapitańską i sprawdzała parametry kursu. Na stanowisku
obok dostrzegłem Cassie – analizowała wszystkie dane,
jakie napływały na temat stacji i narośli.
– Interesujące – powiedziała w pewnej chwili.
– Niby co, Dedal? – zapytałem. – Czyżby Haggard
już się odezwał?
– Jeszcze jedno słowo na temat tej idiotycznej
legendy, Dexmore, i ty pierwszy polecisz na rekonesans!
– warknęła na mnie Amelia. Nigdy nie przepadała za
dygresjami. – Cass, co odkryłaś?
Dziewczyna zrobiła zbliżenie na jedną z narośli.
Nasze kamery dostarczyły lepszych obrazów niż zdjęcia
sondy. W kadrze dostrzegliśmy dużo bardziej złożoną
strukturę narośli. Przypominały kawały lodu, wewnątrz
których zatopiono miliardy zielono-czarnych włókien. Te
włókna przeplatały się między sobą i łączyły, załamywały
pod rozmaitymi kątami.
– Nie widać tego gołym okiem, ale te narośle się
poruszają – powiedziała Cassie. – Zmieniają swój kształt,
powierzchnię i rozpiętość, tyle że bardzo, bardzo powoli.
Wydaje mi się, że to coś w rodzaju pasożyta, który krok
po kroku konsumuje swoją zdobycz. Patrzcie: w miejscu
styku z kadłubem porobiły się wżery. W innych punktach
metal jest pogięty i częściowo stopiony.
– Więc nie Dedal, ale i tak gryzie.
– Zgadza się. To jednak nie wszystko. Okazuje się, że
z
tego...
czegoś
wydobywa
się
promieniowanie
elektromagnetyczne
o
bardzo
wąskim
spektrum.
Dodatkowo wykryłam dziwne zaburzenia grawitacyjne.
Dajcie mi kilka godzin, a rozgryzę to draństwo.
– Co to może być? – zastanowiłem się. – Sonda?
Automatyczny
próbnik,
który
podobnie
jak
my
przeczesuje kosmos?
– Na razie niczego nie wykluczam – stwierdziła
Amelia. – Może masz rację. Tylko dwie rzeczy mają
wartość w tej śmierdzącej galaktyce: informacja i
technologia. Wyścig o jedno i drugie trwa od zawsze na
zawsze. Szpiegostwo, porwania, szabrowanie wraków
albo ich zżeranie... Cel jest jeden. Zmieniają się tylko
metody.
– To co robimy?
– Ty razem z Borysem pójdziecie do maszynowni...
mam problemy z silnikiem numer dwa. Cassie i Andrzej
polecą na stację i obejrzą z bliska naszego pasożyta. Ja
będę czuwać nad całą akcją. No, na co czekasz, Dexmore?
Jazda do roboty, bo zajmiesz miejsce Andrzeja!
Jedynym minusem pracy na Hadesie było to, że
wszelkie
zachcianki
Amelii
należało
spełniać
błyskawicznie i bez szemrania. To pierwsza zasada, jakiej
się nauczyłem. Dlatego postanowiłem, że kiedyś to ja
będę wydawał rozkazy.
Sterownia znajdowała się w sekcji dziobowej,
zakopana pod warstwami pancerza, dźwigarów i
kratownic.
Łączyła
się
z
głównym
korytarzem
transportowym, ciągnącym się wzdłuż osi statku.
Uzbrojony w narzędzia i podręczny komunikator,
ruszyłem do maszynowni.
Po drodze zajrzałem jeszcze do kontrolera zbiorników
z antymaterią. Zawsze się bałem, że zawiedzie, przez co
paliwo uwolni się z pułapki magnetycznej i zamieni statek
w radioaktywny obłok pyłu. Nie zauważyłem żadnych
problemów. Wycofałem się więc i po kwadransie
przeciskania się przez różne przejścia i korytarzyki w
końcu dotarłem do maszynowni. Borys już tam na mnie
czekał.
Znali się z kapitan od lat i przez cały ten czas jechali
na jednym wózku. Towariszcz urodził się na Ziemi, na
terenie Związku Federacji Eurazjatyckich, i szybko pojął,
że to gwiazdy są jego przeznaczeniem. Spotkanie z
Amelią zmieniło jego życie tak samo jak moje. Z czasem
coraz bardziej spoufalali się ze sobą, ale to już zupełnie
inna historia.
Kiedy tak szukaliśmy usterki wśród węzłów
serwosterowniczych i oprogramowania systemów, Hades
kontynuował lot. Wtedy jeszcze nie miałem złych
przeczuć. Nawet gdy statek zawisł niecałe dwieście
kilometrów od celu, a z dziobowego hangaru wystartował
zwiad. Przy ścianie maszynowni wywołałem ekran z
obrazem, który transmitowały zewnętrzne kamery.
Patrzyłem na deltokształtny prom odlatujący w stronę
stacji: tego pocętkowanego liszajami wraku.
– Dziesięć minut i będziemy na miejscu – zgłosił
Andrzej przez komunikator. – Cass nie może się
doczekać.
– Nie szaleć mi tam, dzieciaki – poleciła Amelia i
naraz zmieniła temat. – Co z tym silnikiem, Dexmore?
Wiem, że włamałeś się na ten kanał i podsłuchujesz.
Przejrzała mnie. Nie pierwszy raz. Ale robota była
prawie skończona, więc ja i Borys mogliśmy chwilę
odpocząć. Gdy parę minut później skończyliśmy
poprawiać ostatnie linijki oprogramowania silnika,
rozsiedliśmy się na podłodze i śledziliśmy przebieg misji.
Nasi dzielni zwiadowcy znajdowali się już dwa kilometry
nad celem. Cassie uruchomiła skanery promu i do Hadesa
zaczęły spływać strumienie nowych danych.
Nigdy ich nie przejrzeliśmy.
W chwili gdy prom wisiał nad jedną z narośli, jej
powierzchnia nagle się wzburzyła. Eksplodowała.
Dziesiątki czarno-zielonych nici wystrzeliły w stronę
statku, jakby chciały go schwytać i zmiażdżyć. Andrzej
wcisnął gaz do dechy. Przez moment wydawało się, że
udało mu się uciec. Ale dwie czy trzy macki dosięgły
celu. Pasożyt w błyskawicznym tempie zaczął trawić
kadłub.
Pamiętam, jak przez radio błagali o pomoc. Padł im
napęd i zasilanie, nie mogli manewrować. Byli na kursie
kolizyjnym ze stacją.
Amelia wiedziała, że nie ma czasu na wysłanie
drugiego promu. Odpaliła silniki Hadesa. Chciała ich
przechwycić, zanim się roztrzaskają.
I właśnie wtedy zostaliśmy zaatakowani.
Do tej pory nie wiem, co to było. Rozpędzone do
gigantycznej prędkości pociski? Struga grawitonów? Fala
grawitacyjna stworzona przez pasożyta? Nagle Hadesem
zatrzęsło. Wrzasnęły alarmy, światła zamigotały. Na
ekranie zabłysły schematy z siatką zniszczeń. Dostaliśmy
w śródokręcie. Wielka wyrwa w prawej burcie, dziesiątki
pomieszczeń bez atmosfery, struktura nośna naruszona.
Ale najgorsze było to, że kontroler bezpieczeństwa
zbiorników z antymaterią przestał odpowiadać.
– Prom! – usłyszeliśmy krzyk Amelii.
Atak rozerwał go na strzępy. Nie mogłem patrzeć na
tę chmurę złomu, wewnątrz której koziołkowały
fragmenty skafandrów, kawałki ciał Cass i Andrzeja.
Musieliśmy się spieszyć. My mogliśmy być następni.
Gdyby antymateria wydostała się ze zbiorników, statek i
stacja wyparowałyby w ułamku sekundy.
Borys spróbował połączyć się z mostkiem. Udało mu
się.
– ... rwa, stery zdechły! – raportowała Amelia. –
Kontrola ciągu nie odpowiada, tracimy atmosferę.
Cholera, paliwo zaraz wybuchnie! Dexmore, daj
Dexmore’a! Niech naprawi ten cholerny kontroler, bo...
Ale ja pracowałem już wtedy nad przywróceniem
sterowania. Nie chciałem tego rzucać. Krzyknąłem
Borysowi, żeby to on rozprawił się z kontrolerem. Pobiegł
do zbiorników. Czas uciekał. Kapitan walczyła jak mogła,
próbowała ze sterowni przywrócić do życia choć część
systemów. Wrzeszczała do Borysa, żeby się pospieszył.
Alarmy wyły coraz głośniej.
Nagle nastąpił wstrząs. Gwałtowny. Potężny.
Wszystkie światła zgasły, sztuczna grawitacja przestała
działać, a mną rzuciło o ścianę. Pamiętam, że przez
pewien czas unosiłem się wśród narzędzi i jakichś
szczątków, całkowicie oszołomiony. Nie wiedziałem, co
się dzieje. Dobiegało do mnie zawodzenie syren, odgłosy
spięć i jęki kadłuba, a wśród tej kakofonii rozbrzmiewał
jeszcze krzyk Amelii. Coś o Borysie, ataku i śmierci.
Potem niespodziewanie umilkła. Nigdy więcej jej nie
usłyszałem.
Dopiero po chwili wróciło zasilanie. Nie mogłem
połączyć się ze sterownią. Z trudem udało mi się
uruchomić ekran i wejść w system. Przywołałem raporty
zniszczeń – i właśnie wtedy pojąłem straszną rzecz.
Tylko ja przeżyłem.
Hades przełamał się wpół. Borys zginął – został
wyssany w próżnię albo rozszarpany przez rozlatującą się
konstrukcję nośną. Przywołałem obraz z jednej z
ocalałych kamer. Sekcja dziobowa, buchając ogniem,
iskrami i chmurami uciekającej atmosfery, mknęła prosto
na stację. Patrzyłem, jak taranuje karuzele. Jak wbija się w
rdzeń, a światła eksplozji budzą na obu kadłubach
przerażające cienie. Ten obraz do dziś śni mi się po
nocach.
Nie zastanawiałem się wtedy, o czym myślała
Amelia. Musiała pojąć, że zginie w kolizji. Nie
wiedziałem, czy modliła się, czy przeklinała mnie za to,
że wysłałem Borysa na śródokręcie. To było nieważne.
Zdrętwiały ze strachu patrzyłem na ekran.
Stacja wyglądała, jakby otulił ją płaszcz plazmy. To
trwało tylko ułamek sekundy. Nastąpił rozbłysk.
Karminowe światło zalało wszystko, a kiedy znikło, nie
było śladu po konstrukcji. Po dziobie Hadesa również.
Rozpłynęły się w próżni jak widma.
Wtedy zrozumiałem, co było przyczyną katastrofy.
Dedal znów zaatakował. Tym razem nas.
11
– Kto cię uratował? – zapytała Karina po długiej
chwili milczenia.
– Konkurencja. Dotarli do tych samych zdjęć co
Amelia i wpadli na zwiad. Nie mogli uwierzyć w to, co im
opowiedziałem, ale przecież tylko to tłumaczyło
zniszczenie pancernika.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Zdarza się. Mam na koncie parę podobnych
sytuacji.
– I tak widzę, że mi współczujesz, wiedźmo –
powiedział Dex, uśmiechając się blado. – Nieważne.
W tym samym momencie platforma stanęła. Znaleźli
się u wylotu korytarza, który tonął w niebieskiej
poświacie. Według mapy, pięćdziesiąt metrów dalej leżała
śluza i pomieszczenie kontrolne.
Mijając kolejne zbiorniki z glonami, Karina
zastanawiała się, jak głębokie jest bagno, w które
wdepnęli. Ktoś ich śledził. Skradziono im statek. Zostali
uwięzieni na rozpadającej się stacji kosmicznej i
najprawdopodobniej byli jedynymi ludźmi w Antaresie.
Niepokoiły również analogie między obecną sytuacją a
zleceniem, na jakie porwała się załoga Hadesa.
Pech. Gigantyczny pech.
Rozejrzała się. Zauważyła, że korytarz stał się
nierówny, a urządzenia na ścianach straciły swoją
kanciastość. Wyglądały tak, jakby ktoś podgrzał je do
temperatury kilkuset stopni i natychmiast ostudził.
Wszędzie wokół widać było deformacje i zacieki,
gdzieniegdzie z sufitu zwisały metalowe stalaktyty i bryły
o rozmytych konturach.
– Co tu się, do diabła, stało? – mruknął Dexmore. –
Ktoś przez przypadek odpalił słońce? To wygląda jak...
– Stój – syknęła nagle Karina.
Na wprost dostrzegli czarny kształt. Oboje odnieśli
wrażenie, że się poruszył. Co to było? Drona?
Automatyczny laser? Światła reflektorów prześliznęły się
po niewyraźnych konturach. Odbezpieczyli miotacze,
wycelowali. Bardzo powoli podeszli bliżej.
– O cholera – szepnął nagle Dex. – Ożeż cholera.
Wbił wzrok w nieruchomą postać... a raczej w jej
resztki.
Już sam szkielet świadczył o tym, że Trancarianie to
wielkie i silne istoty. Promienie prześliznęły się po
podwójnym kręgosłupie i żebrach, które przypominały
konary drzewa. Na ich powierzchni połyskiwały
metalowe elementy wzmacniające. Dexmore przez chwilę
przyglądał się czaszce Obcego. Kojarzyła mu się ze
skamieniałym łbem tyranozaura.
Ciało było wtopione w ścianę. Fragmenty urządzeń
wypełniały niemal całą jego objętość. Zacieki zalegające
na kościach wyglądały jak macki, które schwytały tego
nieszczęśnika za ręce, nogi, szyję, pas i ogon, po czym
cierpliwie czekały, aż przestanie się szamotać.
– Trup kosmity z pierwszego filmu o Obcym to przy
tym nic...
– Idziemy – rzuciła Wulf. – Nie mogę na to patrzeć.
Otoczenie stawało się coraz bardziej surrealistyczne.
Sufit zlewał się z podłogą, załamania korytarza
przybierały postać grzyw sztormowych fal. Co kilka
kroków w podłodze widzieli zakrzepłe wiry –
wspomnienia po tym, jak metal zamieni! się w surówkę i
zaczął spływać na niższe poziomy. Część zbiorników
oświetleniowych była popękana. Fosforyzujące zacieki i
kałuże rzucały wokół niewyraźne, upiorne światło. Kilka
razy Dex odniósł wrażenie, że widzi trupy innych
Trancarian: wtopione w ściany i posadzkę, wykręcone jak
na torturach i zmasakrowane.
Dotarli do śluzy szybciej, niż myśleli. Działała.
Karina poleciła jej się otworzyć i weszli do środka. Kiedy
zewnętrzne wrota się zasunęły, a ciśnienie zostało
ustabilizowane, odetchnęli z ulgą. Dotąd nie spadli w
żadną dziurę, nie zgubili się ani nic ich nie napadło.
Pokrzepieni tą myślą, otworzyli wewnętrzną gródź i
wkroczyli do pomieszczenia.
12
Sala prezentowała się skromniej, niż oczekiwali, ale i
tak robiła wrażenie. Była tak samo szeroka i wysoka jak
korytarz, a z jej ścian wyrastały rzędy terminali
komputerowych. W niczym nie przypominały one swoich
ziemskich odpowiedników. Zamiast monitorów miały
projektory, które rzutowały obraz na błony wzrokowe
Trancarian. Miejsce klawiatur i przełączników zajmowała
kolumna kontrolek w kształcie półsfer – sczytywały z
dłoni impulsy elektryczne, a następnie konwertowały je na
polecenia. Tak przynajmniej twierdziła Karina.
Dexmore zdjął hełm i zaciągnął się trancariańską
atmosferą. Dziewięćdziesiąt procent tlenu w powietrzu
sprawiło, że zakręciło mu się w głowie, ale nie stracił
czujności. Poświecił sobie reflektorem. Tu też dostrzegł
efekty działania wysokiej temperatury. Nigdzie jednak nie
widział trupów.
Co nie oznaczało, że ich nie było.
– Jakby uciekli z tej sterowni i zginęli dopiero na
korytarzu...
– Co mówisz? – spytała Karina.
– Głośno myślę. Co mogło wykurzyć stąd obsługę?
Trancarianie to twarde gady. Nie uciekają, chyba że są w
naprawdę sporych tarapatach.
– Daj mi pięć minut, to ci odpowiem.
Rzuciła hełm na podłogę. Przypięła swój terminal do
jednego ze stanowisk. Musiała wydrzeć z niego
informacje. Nie mogła użyć nanomaszyn w sposób
bezpośredni, ale to nie oznaczało, że już się jej nie
przydadzą. Przywołała do siebie grupę nanitów i kazała
im stworzyć wtyk kompatybilny ze sprzętem Trancarian.
Kiedy srebrzysta nić połączyła komputer z konsolą,
dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle.
Weszła w system.
– Proszę, proszę – mruknęła po chwili, przeglądając
dane. Wtyk i aplikacja łącząca oba systemy działały bez
zarzutu. – Proszę. A to niespodzianka.
Dexmore zajrzał jej przez ramię.
– Powiedz, że znalazłaś szalupę, żeby uciec z tego
Titanica.
Wcisnęła kombinację klawiszy. Lewy holoekran
terminalu znikł, zastąpiony przez hologram stacji. Jego
centrum pulsowało czerwienią.
– Grey mówiła, że prowadzono tu tajemnicze
eksperymenty – rzekła Karina. – Dotarłam do raportów z
tego, nad czym tu pracowano. Co prawda większość
plików jest zaszyfrowana i zahaslowana tak, że od razu
ich nie odkoduję, ale jest tu też coś niezabezpieczonego.
Dex, dokopałam się do niezłych rewelacji.
– Co oni tu badali?
– Inną stację.
Uniósł brwi.
– Że co?
Wpatrzyli się w akapity, jakie wpłynęły na ekran.
Specjalny program tłumaczył tekst z języka Trancarian.
– Wiele lat temu natrafili na obcą konstrukcję, która
dryfowała na jednym z ich terytoriów zależnych. Okazała
się na tyle interesująca, że postanowili ją przebadać.
Została otoczona sferyczną osłoną, na której opiera się
konstrukcja, w której teraz przebywamy.
Zewnętrzne warstwy hologramu stacji zaczęły znikać
jedna po drugiej, aż w końcu pozostała tylko czerwona
kula.
– To dlatego nanity nie mogły przejść dalej –
zauważył Dexmore. – To z powodu sfery ochronnej.
Mogę się założyć, że naszpikowano ją nieziemskimi
zabezpieczeniami.
– Tak. Wszystko po to, by nic nie przeniknęło z
zewnątrz do wewnątrz i odwrotnie.
Wpatrzył się w towarzyszkę. Poświata ekranu
podkreślała rysy jej twarzy i upodabniała ją do widma.
– „I odwrotnie”?
– Najwyraźniej. – Wywołała okno z inną partią tekstu
i przez kilka minut wodziła wzrokiem po akapitach. –
Według tej notatki, w sferze znajduje się coś starego i tak
bardzo obcego, że nie jesteśmy w stanie sobie tego
wyobrazić. Zostało odkryte na pokładzie tamtej stacji i
stanowiło obiekt badań.
– Jakiś pomysł, co to takiego?
– Powiem ci, kiedy odkoduję te cholerne pliki.
Dex usiadł na podłodze. Zwiększona grawitacja go
dobijała.
– Drugie pytanie: czy ten, kto nas tak urządził, znał
tajemnicę tej budy? Był tu wcześniej i przejrzał każdy
zaułek, każdy zakamarek twardych dysków? Czy po
prostu znalazł tę puszkę i stwierdził, że to będzie dla nas
dobry grób?
– Nie wiem, czekaj... – Karina wcisnęła kilka
klawiszy. – Właśnie, co do naszego niewidzialnego
wroga. Chyba mamy problem. Udało mi się podpiąć do
nawigacji i sensorów dalekiego zasięgu. Patrz na to.
Wywołała mapę Antaresa. Oprócz słońca i planet
zaznaczone były też dwa inne obiekty. Pierwszym była
Demeter, drugim zaś...
– No chyba sobie jaja robisz – jęknął Dexmore.
Przed godziną w układzie pojawił się statek.
Dryfował przez moment z aktywnymi czujnikami, jakby
skanował okolicę w poszukiwaniu czegoś szczególnego,
po czym odpalił silniki podświetlne. Pomknął prosto w
kierunku jednostki debrisowców. Ktokolwiek siedział na
jego pokładzie, miał jasno określony cel. I postępował
według z góry określonego planu.
Do przechwycenia zostało nieco ponad półtorej
godziny. Tyle co nic. To jednak nie oznaczało, że należy
się poddać.
– Znajdź mi transport – rozkazał Dex. – Kapsułę,
śmieciarkę, goły silnik, cokolwiek. Sukinsyn nie dostanie
Demeter. Po moim trupie!
– Więc się zamknij i nie przeszkadzaj – syknęła w
odpowiedzi Wulf.
Wzruszył ramionami. Wziął hełm i broń i ruszył w
głąb sali. Miał nadzieję, że znajdzie coś przydatnego.
Wodził światłem reflektora po kształtach, które wyrastały
z
niemal
każdej
powierzchni.
Wsporniki,
pęki
światłowodów i pulpity przypominały szkielety. Poczuł
dreszcz. Czy rzeczywiście patrzył na trupy, zatopione w
ścianach Bóg wie ile lat temu?
Cienie snuły się po załamaniach i wgłębieniach,
upodabniając je do zniekształconych rąk, nóg i twarzy.
W pewnym momencie natknął się na masywne wrota.
Osadzono je na elektromagnetycznych suwnicach i
zabezpieczono licznymi blokadami. Nie były jednak
zamknięte. Uciekająca załoga nie zawracała sobie głowy
takimi drobnostkami. Dexmore znalazł uchwyt –
przypominał żebro jakiegoś dinozaura – i naparł na niego
z całej siły. Wejście otwarło się wśród metalicznych
jęków i zgrzytów. Nie zastanawiając się dłużej,
przekroczył próg i wszedł do kolejnego pomieszczenia.
Nagle zesztywniał. To, co zobaczył, zaskoczyło go i
przeraziło.
Nie mógł w to uwierzyć. Sądził, że uwolnił się od
koszmaru sprzed lat, ale on właśnie wrócił.
13
Stał na galerii, przed ścianą z przezroczystego
materiału. Na wprost rozciągała się hala. Miała formę
sfery, a z jej ścian wyrastały kłębowiska kabli i
czujników. Zbiorniki z glonami zalewały przestrzeń
niebieskobiałą poświatą, podkreślając każdy kontur i
załamanie, budząc wszędzie rozmyte cienie. To sprawiało,
że obiekt, który ujrzał Dexmore, wyglądał jeszcze
bardziej nierealnie.
Dedal.
Znajdował się pośrodku hali, wsparty na setkach
kratownic i dźwigarów. Nie zmienił się wiele od
ostatniego spotkania. Poszycie miał podziurawione,
między płatami blachy ziały wielkie przestwory. Dwa z
czterech pierścieni grawitacyjnych były rozerwane,
pozostałe nosiły ślady poważnych zniszczeń. Z tego
wszystkiego wyrastał wrak Hadesa, a raczej jego fragment
– sekcja dziobowa wbita głęboko w rdzeń, poznaczona
setkami rozdarć i wyrw. Wszystko było takie samo... i
tylko narośle pasożyta na kadłubie wydawały się większe,
masywniejsze, groźniejsze.
Dex czuł strach. Haxer Haggard wrócił, żeby go
zabić.
Nagle poczuł uścisk na ramieniu. Szarpnął się i
odwrócił, unosząc broń do strzału.
Karina patrzyła na niego z mieszaniną zaskoczenia i
irytacji na twarzy. Wokół niej jak duchy unosiły się
holoekrany i klawiatura.
– Cholera, nie strasz! – wrzasnął Dexmore. Wskazał
stację miotaczem. – Patrz, gdzie nas ściągnęłaś! Prosto do
Dedala! Nic dziwnego, że straciliśmy statek, że załoga
stąd uciekła, że część Trancarian zginęła! Ganiali za
pieprzonym widmem i to widmo ściągnęło na nich
katastrofę. Na nich, na mnie, na Amelię, na wszystkich,
którzy je spotkali!
Sekundę później dostał pięścią w twarz. Zatoczył się,
oparł o ścianę.
– Może od razu cię zastrzelę – wycedziła dziewczyna.
– Przynajmniej przestaniesz wyć.
– Co za różnica? I tak tu zginiemy.
Uśmiechnęła się.
– Możliwe. Ale najpierw powęszymy.
Zbladł.
– Chyba nie chcesz...
– Czemu nie? Skoro według ciebie już jesteśmy
martwi, chętnie pogadam z tutejszymi widmami. Może
nawet wproszę się do załogi Haggarda. O ile rzeczywiście
istniał.
Obracając na ręce hełm, ruszyła galerią wzdłuż
przezroczystej ściany.
Nie wierzyła w duchy. Dedal był mitem przypisanym
do zjawiska, które na pewno dało się wytłumaczyć.
Dowód miała przed sobą: stację, która nie rozpływała się
jak zjawa, ale tkwiła uwięziona wewnątrz trancariańskiej
sfery. Owszem, zaatakowała Hadesa i być może wiele
statków przed nim. Dziewczyna czuła, że kluczem do
zagadki są narośle na kadłubie konstrukcji – sonda,
próbnik albo forma życia; to obce coś, o którym
wspominały notatki badaczy.
Odkryła, że przez pliki trancariańskiej bazy danych
przewijają się dwie frazy: „nowy napęd” przemiennie ze
„śmiertelnym niebezpieczeństwem”. To pierwsze mogło
wyjaśnić, w jaki sposób stacja odwiedziła tak odległe od
siebie rejony galaktyki. Najwyraźniej narośle nie tylko ją
sondowały, ale też dawały możliwość podróży. Mogły też
pociąć Hadesa i być może stać za zaginięciem promu
Andrei Dorii.
Wpatrzyła się we wrak. Całą jego powierzchnię
znaczyły ślady po kolizjach. W niemal każdym miejscu
tkwiły fragmenty kadłubów, silników i stateczników;
największą uwagę zwracał jednak dziób pancernika, wbity
w rdzeń jak nóż kuchenny. Zadziwiające, jak wytrzymałe
były obie konstrukcje, skoro wciąż trzymały się w jednym
kawałku.
– A ty gdzie się wybierasz?
Odwróciła się. Dexmore stał kilka kroków za nią i też
obserwował Dedala.
– Pozwiedzać. Postanowiłam cię olać i na własną
rękę przeszukać tego śmiecia.
W zachowaniu towarzysza dostrzegła zmianę. Nie
przestał drżeć ze strachu, ale najwyraźniej się przemógł.
Wreszcie.
– Jeśli myślisz, że poleziesz tam sama, to się mylisz.
Wiesz, że coś tam znajdziesz. Też chcę to zobaczyć.
– Sęp i szabrownik – rzuciła z uśmiechem.
Skinął głową.
– Jasne. Najlepszy z najlepszych.
Założyli hełmy, po czym rozejrzeli się za przejściem
do wnętrza hali.
14
Kiedy przeszli przez śluzę wejściową i znaleźli się
wewnątrz sfery, pojęli, że grawitacja nagle zniknęła.
Najpierw Dex pomyślał, że to niemożliwe. Potem jednak
przypomniał sobie, co mówiła Cassie. Wokół Dedala
wykryła anomalie grawitacyjne. Tylko one mogły ot tak
skasować
siłę
odśrodkową,
wynikającą
z
ruchu
obiegowego stacji Trancarian.
Obok włazu znaleźli uprzęże z silnikami na sprężone
powietrze. Założyli je i po chwili mknęli w stronę wraku.
Okrążyli szczątki Hadesa, polecieli wzdłuż jego
burty.
Wyglądała
jak
kęs
złomu,
który
został
poszatkowany milionem noży. W wielu miejscach rzucały
się w oczy ślady działania pasożyta; wżery i stopiony
metal ciągnęły się pasmami wzdłuż wraku. Nie dostrzegli
na nim co prawda czarno-zielonych struktur, ale równie
dobrze mogły siedzieć wewnątrz.
Bali się, że skończą jak Cassie i Andrzej. Na razie
jednak nic ich nie zaatakowało.
– Zastanawiam się nad jedną rzeczą – powiedział
naraz Dex, wodząc wzrokiem po rozszarpanym poszyciu.
– Amelia. Czy ona mogła...
Wulf pokręciła głową.
– Nawet jeśli nie doszło od razu do dekompresji...
Nawet jeśli miała na sobie skafander, nie wyssało jej na
zewnątrz ani nie ogłuszyło uderzenie... Popatrz na rejon,
gdzie była sterownia. Zmiażdżony, zgruchotany, przebity
na wylot. Grafowitz nie żyje, Dex. Przestań o niej myśleć,
bo mi się rozkleisz i nie przydasz do niczego.
Dotarli do miejsca, gdzie jeden kadłub przechodził w
drugi. Nieopodal odkryli wejście do wnętrza stacji: dziurę,
wokół której sterczał kołnierz geometrycznych urządzeń.
Skorzystali z niej.
Przedostali się do korytarza i przez chwilę walczyli z
dezorientacją. Najwyraźniej rdzeń Dedala poruszał się
kiedyś w taki sam sposób, jak karuzele grawitacyjne – to,
co wzięli za podłogę, było sufitem. Po nim i po ścianach
ciągnęły się wiązki rur i kabli. Gdzieniegdzie wśród tego
kłębowiska widać było pulpity sterownicze, obok nich zaś
– trancariańskie terminale. Wyglądały, jakby używano ich
dosłownie przed chwilą.
Włączyli magnetyczne zaczepy na podeszwach i
przywarli do podłogi.
– Coś mi się tu nie zgadza – rzekła w pewnym
momencie Wulf. Po holoekranie migały dokumenty z
centralnego komputera.
– To znaczy?
– Mimo że Dedal jest w katastrofalnym stanie
technicznym, część jego sektorów wciąż ma zasilanie.
Według tych notatek zbliżamy się do czegoś bardzo
dziwnego.
– Czegoś dziwniejszego niż stacja widmo porośnięta
jakimś gównem?
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Wcisnęła kilka
klawiszy. W rogu ekranu wyskoczyło okno z odnośnikiem
do dokumentu, który został odszyfrowany kilka minut
wcześniej.
– Zdaje się, że narośle to rzeczywiście sondy. Udało
mi się wejść w część bazy danych, która odnosi się
bezpośrednio do nich. Okazuje się, że pasożyt zbierał
informacje i wysyłał je gdzieś w przestrzeń.
– Promieniowanie o wąskim spektrum. O tym też
wspominała Cass... Sygnał? Transmisja skierowana do
bazy sondy?
– Chyba.
Dexmore oparł się o ścianę i w zamyśleniu
przymknął oczy. Nowe tropy rodziły nowe pytania.
– Ustalmy parę rzeczy – powiedział. – Przypuśćmy,
że Dedal lata temu zaginął gdzieś w kosmosie, a jego
załoga nie mogła się połączyć z Ziemią. Nagłe przyleciał
pasożyt. Zabił całą załogę i zabrał się do mapowania
stacji. Zakładam, że po wykonaniu zadania odleciałby do
swoich twórców, ewentualnie w stronę kolejnego celu.
Coś jednak poszło nie tak. Rozejrzyj się. Gdybyś była
naszym pasożytem, nie poprzestałabyś na zżeraniu
poszycia, ale wniknęłabyś głębiej. Tymczasem to zielone
coś sprawia wrażenie, że nie jest w stanie tego zrobić.
– Zapominasz o Trancarianach. Musieli przystopować
jego rozwój, bo inaczej pożegnaliby się ze swoją stacją. A
porównanie do pasożyta sobie zapamiętam, Dex!
Uśmiechnął się ironicznie.
– Fakt, Trancarianie mogli namieszać, jednak nie
wcześniej niż dziesięć lat temu. Pasożyt musi tu być dużo
dłużej. Poza tym nie chce mi się wierzyć, że coś, co od
niechcenia rozwaliło prom, nie może sobie poradzić z
prymitywną stacją. Ze coś, co od stuleci terroryzuje
galaktykę, daje się ot tak schwytać.
– Dlaczego nie przyjmiesz do wiadomości, że to nie
jest Dedal z legend?
– Bo wygląd i wiek sugerują, że ten złom ma prawie
czterysta lat. Bo rozbija się po galaktyce i w jakiś
magiczny sposób wszystko, z czym się spotka, wali w
jego kadłub. W pewnym sensie masz rację, Karina. Tu coś
jest. Zwabiło sondę i powstrzymało ją przed wyżerką, a
potem zostało złapane przez Trancarian. Pamiętasz
incydent
z
dwa
tysiące
trzysta
sześćdziesiątego
pierwszego roku, ten z ekspedycją? Mogę się założyć, że
od tamtej pory jaszczury uganiały się za Dedalem i miały
dużo więcej szczęścia od Amelii.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
Według schematów poszczególne poziomy rdzenia
układały się w zespół koncentrycznych walców. Wulf
miała dziwne przeczucie, że aby odkryć tajemnicę, musi
zapuścić się głębiej, aż do samej osi. To stamtąd
pochodziła
większość
sygnałów,
które
zbierały
rozmieszczone na ścianach hali czujniki. Prawdopodobnie
tam leżało źródło grawitacyjnych anomalii.
Musiała tam dotrzeć. Nie bacząc na towarzysza,
ruszyła korytarzem przed siebie.
15
Na pierwszego trupa natrafili kilka poziomów niżej.
Szkielet był wtopiony w ścianę i wyglądał, jakby
zastygł w walce. Należał do człowieka, a potwierdzał to
nieśmiertelnik na jego szyi – zaśniedziały i zżarty przez
rdzę medalik, z którego kiedyś dało się odczytać
tożsamość delikwenta. Tylko ludzie używali takiego
sposobu identyfikacji.
Jakieś trzysta lat temu.
– Żołnierz – stwierdził Dexmore. Powiódł wzrokiem
po otoczeniu. Orurowane ściany nosiły ślady działania
wysokiej temperatury. – Co tu się, cholera, stało? Dwa
podmuchy gorąca, jeden przysmażył jaszczura, drugi tego
tutaj?
– Bez sensu. – Karina nie przestawała przeglądać
danych. – Przecież do tej pory z ludzkiego szkieletu
powinien zostać proch. Idziemy.
Złapał ją za ramię.
– A jeśli skończymy tak samo?
– Nie bądź śmieszny.
– Jaszczur, którego widzieliśmy, pewnie myślał
podobnie.
Wokół było ciemno i ciasno jak w kanale ściekowym.
Przeciskali się przez włazy i korytarze, rozmyślając, ile
czasu minęło od ostatniej wizyty kogokolwiek żywego.
Rok? Pięć lat? Dziesięć? Promienie reflektorów
prześlizgiwały się po spękanych dźwigarach, oderwanych
panelach i prętach. Omiatały strzępy złomu i kable, które
w stanie nieważkości przywodziły na myśl ramiona
kałamarnicy.
Wypatrywali
zniszczeń
spowodowanych
przez
pasożyta. Nic nie znaleźli – na razie.
Co kilkanaście metrów w przejściu natrafiali na zator
albo zarwaną podłogę. Ze zwałów złomu wyrastały rury i
dźwigary. Według Dexmore’a równie dobrze mogły to
być zęby jakiegoś drapieżnika.
Wulf zeszła na niższy poziom. Znalazła się na
rozwidleniu. Wybrała pierwszy z brzegu korytarz i ruszyła
przed siebie. Stwierdziła, że chyba dostała się do sektora
mieszkalnego: po bokach dostrzegła rzędy włazów, nad
którymi widniały tabliczki z zatartymi napisami.
Większość drzwi ktoś wyłamał z zawiasów, reszta była
uchylona bądź zamknięta.
Karina nie zawahała się. Zrobiła kilka kroków i
zajrzała do jednego z pomieszczeń.
To, co zobaczyła, przyprawiło ją o mdłości.
– O Boże...
Sala przypominała makabryczne mauzoleum albo
kaplicę, którą zbudował jakiś szaleniec. Ściana, podłoga,
półkolisty sufit – z każdej możliwej powierzchni
wyrastały szkielety. Objęte przez metal, zastygłe w
rozmaitych pozach. Jedne kuliły się na posadzce, inne
półleżały, niektóre stały jak słupy u boku swoich
sąsiadów. Część wyglądała, jakby coś nimi rzuciło.
Gdzieniegdzie dało się dostrzec czaszki: wciśnięte w
podłogę razem z miednicami, kręgami i pojedynczym
kośćmi.
Dziewczyna powoli wycofała się na korytarz.
Dygotała, serce jej łomotało. Nienawidziła takich miejsc.
Mimo że od lat penetrowała wraki, trupy zawsze ją
przerażały.
Dex dołączył do niej chwilę później. Wewnątrz
mauzoleum naliczył dwadzieścia dwa szkielety. W dwóch
sąsiednich pomieszczeniach – po osiemnaście. Znalazł też
kilka starych karabinów. One również zestaliły się z
otoczeniem.
– Załoga musiała zostać uwięziona właśnie tutaj –
powiedział. – Najemnicy Haggarda ich pilnowali, a
tymczasem ten terrorysta szalał w sterowni.
– Przecież to bez sensu – stwierdziła Karina słabym
głosem. – Według legendy Dedal został zniszczony przez
wyrzut słonecznej materii. Jakim cudem...
– Nie wiem! Może to inna stacja i inni ludzie, ale do
cholery, coś tu się stało. Coś ich zabiło. Znajdź to. Znajdź
to w tym pieprzonym komputerze. Ile do przechwycenia
Demeter?
– Pięćdziesiąt sześć minut. Chodźmy. Niedługo
dotrzemy do osi.
Nie myliła się. Niebawem, po skorzystaniu z kilku
włazów, dotarli na miejsce.
Korytarz przywodził na myśl wnętrze przestrzelonego
kontenera. W ścianach ziały liczne dziury, przez które
przenikało światło z zewnątrz. Na wprost rysował się
kontur wrót: szerokich i wysokich na dwa metry,
zdecydowanie trancariańskiego pochodzenia. Według
mapy to za nimi kryła się ładownia.
– „Nowy napęd”, „śmiertelne niebezpieczeństwo” –
mruknęła Wulf. – Tu nie chodzi o narośle, Dex. Jestem
tego pewna.
– Niby czemu?
– Bo właśnie dostałam się do tego.
Wywołała mapę i nałożyła na nią rozkład zasilania
poszczególnych
sektorów.
Teraz
nie
miała
już
wątpliwości, że jest o krok od odkrycia prawdy.
W ciągu każdej sekundy do osi spływały gigawaty
energii. Jej część zużywały czujniki i maszyny skanujące,
upchnięte na każdym metrze kwadratowym otoczenia.
Większość trafiała jednak do czegoś innego, do jakiejś
potężnej maszynerii. Wskazania sensorów dawały
jednoznaczny wynik. Na końcu korytarza leżała nie
ładownia, ale pułapka magnetyczna.
Karina złamała kolejny kod. Zamki odskoczyły.
Wrota powoli rozsunęły się na boki, odsłaniając serce
Dedala – rozległą sferyczną salę. Nie wyglądała na
zniszczoną. Przeciwnie: większość wręg wzmacniających
ściany lśniła nowością, podobnie jak oplatające je
kłębowisko czujników, skanerów, rur i linii zasilania.
Pośrodku lewitowała kula.
Mogła mieć dziesięć metrów średnicy, ale wyglądała
na dużo większą. Czarna jak przestrzeń międzygwiezdna,
spoczywała wewnątrz generatorów pola magnetycznego.
Urządzenia przypominały elementy dłoni, która zaciska
się na obiekcie, jakby chciała go zmiażdżyć. Palce były
oplecione setkami przewodów. Zewsząd wystawały
dźwigary, mocujące konstrukcję do ścian hali.
Otoczenie wydawało się pulsować i zaginać w
niezrozumiały sposób.
Nagle z kuli wyrosło coś na kształt kolców – chwila,
kiedy to nastąpiło, wydawała się nieuchwytna. Setki
prostopadłych
do
czarnej
powierzchni
wypustek
rozgałęziło się na podobieństwo fraktali. Krawędzie na
przemian rozmywały się i odzyskiwały ostrość, a
otaczająca je przestrzeń falowała.
Dexmore i Wulf wpatrywali się w obiekt jak w
transie. Nie mogli oderwać od niego wzroku, ba – ruszyć
nawet palcem, jakby ten widok ich paraliżował. Czuli, jak
to coś przeszywa im czaszki. Jak uderza w nich burza
sprzecznych doznań i emocji. Nie byli w stanie od niej
uciec ani z nią walczyć.
Spadali w nicość.
16
Obrazy
migały
jeden
za
drugim,
prawie
nierozróżnialne. Dexmore miał wrażenie, że jego umysł
płonie. Że zaraz wybuchnie od nadmiaru informacji, które
wypływały z kuli. Nie umiał się jednak wyrwać spod jej
oddziaływania. Wisiał w pustce, a wokół niego
przelewały się kadry i dźwięki, lawiny emocji.
Kosmos, pustka, korona słoneczna. Kulista istota
pożywia się materią gwiazdy, kiedy nagle pojawia się
intruz. Jest wielki i zimny. W jego wnętrzu przebywają
mniejsze, rozumne organizmy.
Błysk. Oszołomienie. Emocje będące połączeniem
strachu, gniewu i zdziwienia przyćmiewają cały obraz,
rozrywają go we wrzasku bólu. Następna odczuwalna
rzecz to więzy. Brak możliwości ruchu. Istota popada w
odrętwienie, ale już niebawem ogarnia ją ciekawość.
Budzi się wewnątrz zimnej istoty, otoczona przez
mniejsze, ciepłe. Aktywność elektryczna w ich mózgach
świadczy o tym, że są zafascynowane i podniecone. W
metalowym cielsku rozlegają się rozmowy.
– Niebywałe, doprawdy niebywałe. Dotąd nie
wierzyłem, że one naprawdę istnieją.
– Odwiedzają Układ Słoneczny co jedenaście lat, gdy
aktywność słoneczna jest największa. Ciężko je
zaobserwować, a co dopiero złapać. To pierwszy okaz,
jaki możemy zbadać w sposób bezpośredni.
– Cholera! Wiecie, co to znaczy? Pierwszy
bezpośredni kontakt z Obcym!
– Spokojnie, panowie, spokojnie. Nie wiemy nawet,
czy to coś jest inteligentne. Równie dobrze byle karaluch
może mieć bardziej złożone procesy myślowe. Sam fakt,
że nasza kulka żyje w przestrzeni kosmicznej i żywi się...
wróć: wchłania promieniowanie i materię gwiazd, jeszcze
niczego nie dowodzi. To może być dosłownie wszystko, a
ja nie chcę wyciągać pochopnych wniosków.
– Masz rację, Haggard. Bierzmy się do roboty.
Na dźwięk tego nazwiska Dex zrozumiał, co istota
chce mu przekazać. Ona wyczuwała ludzkie emocje jako
pochodną aktywności mózgowej. Co więcej, potrafiła na
nie wpływać. Nic dziwnego, że Karina tak bardzo
zafascynowała się Dedalem, że schodziła w jego trzewia
coraz głębiej. Mogła to robić z własnej woli, ale bardziej
prawdopodobne było, że manipulowała nią ta istota.
Teraz,
za
pomocą
czegoś
podobnego
do
telepatycznego łącza, kula opowiadała swoją historię.
Ból pochodzi z zewnątrz. Istota jest otoczona zimną
maszynerią. Cierpi, ale to nie przeszkadza jej nasłuchiwać
i badać. Wciąż nie może zrozumieć, czego chcą od niej
organizmy.
–
Haggard!
Najnowsze
info
z
sekcji
astrobiologicznej. Na Boga, odklej się od tego
mikroskopu! Potwierdziło się. Cholera, chłopaki w końcu
do tego doszli.
– Mów jaśniej. Czyżby chodziło o...
– Tak, o to! Dlaczego istoty takie jak ona pojawiają
się i znikają? Patrz na raport, tu i tu. Dotychczas
sądziliśmy, że nie zmieniają położenia, a tylko ukrywają
swoją obecność za pomocą neutrin albo ciemnej materii.
Namierzaliśmy je tylko dzięki temu, że wytwarzają
anomalie grawitacyjne. Właśnie te anomalie są kluczem.
Te istoty nie znikają, Hax. One się przemieszczają.
Wciągu sekund potrafią przebyć setki lat świetlnych, a to
dopiero początek ich możliwości.
Nowy napęd, pomyślał Dexmore. Układanka właśnie
formowała się w czytelny wzór. Do dopełnienia obrazu
wciąż jednak brakowało kilku elementów.
Rozumne
organizmy
sprawiają
wrażenie
zadowolonych. Analizują możliwości, jakie da im
odkrycie.
– Istoty, które pamiętają narodziny wszechświata –
mówi Haggard. – Istoty, które mogą ominąć barierę
prędkości światła. Wiesz, co to oznacza?
– Ludzkość podbije gwiazdy. Wystarczy skopiować
ideę
napędu,
wyprowadzić
równania,
zbudować
prototyp...
– Nie tylko. Ewakuujemy naszych ludzi z Marsa.
Przeniesiemy ich w bezpieczniejsze miejsce. Marsjańskie
osiedla od dawna gniją pod butem Ziemi. To dzieje się już
zbyt długo. Miałam nadzieję, że ostatnie bunty coś
zmienią, ale przeliczyłam się. Pora na nasz ruch.
– Proszę, proszę. Więc przynajmniej część legendy
nie kłamie. A Haggard była kobietą.
W tym samym momencie Dexmore poczuł, że nie jest
już sam.
– Karina?!
– Tak. Istota połączyła nasze umysły w mentalną sieć.
To wyższy stan świadomości, Dex, nasza trójka złączona
w jedno.
Obrazy zmieniają się coraz szybciej i szybciej,
dźwięki zlewają się w szum. Nagle wybuchają wrzaski;
słychać zgrzyt metalu i tupot nóg, przekleństwa. I strzały.
Serie z broni maszynowej łomoczą w korytarzach stacji.
Ułamek sekundy. Ktoś wpada do centrum sterowania
i wprowadza do komputera polecenie aktywacji. Ułamek
sekundy. Ktoś upada na podłogę, a jego myśli rozmywają
się i gasną. Ułamek sekundy. Protokoły kontrolne
uruchamiają napęd i cały wszechświat tonie w
niewyobrażalnym bólu.
Istota budzi się wewnątrz zimnego więzienia. Jest
sama; wokół nie wykrywa żadnych oznak życia. Ma
wrażenie, że całe eony minęły od czasu, gdy impuls z
zewnątrz zmusił ją do przemieszczenia. Nie wie, gdzie się
teraz znajduje: nie widzi gwiazd i nie słyszy szumu
słonecznego wiatru, zamknięta w magnetycznej pułapce.
Chce się uwolnić, ale nie może. Czeka więc, czeka
cierpliwie przez bardzo długi czas, aż nadejdzie
odpowiednia okazja.
Cierpliwość zostaje nagrodzona.
Do więzienia dostaje się obca struktura. Składa się
trylionów bezrozumnych maszyn, zaprogramowanych tak,
by rozkładać i analizować obiekty atom po atomie. Istota
częściowo przejmuje nad nią kontrolę. Za jej pomocą
sprawia, że więzienne systemy, które odpowiadają za
blokadę swobodnego przemieszczania się, ulegają
zniszczeniu. Nie może jednak skierować nanitów do
wyłączenia pułapki magnetycznej – wtedy roboty
przebudziłyby się i wchłonęły najpierw pułapkę, a potem
więźnia. Zostają więc ulokowane na kadłubie i
skierowane do roli tymczasowych narządów, które
pozwalają widzieć i czuć.
Zimne cielsko musi zostać zniszczone w inny sposób.
– Straszne – stwierdziła Karina. – Być zamkniętym w
tej puszce przez tyle setek lat.
Przestrzeń zalewa fala emocji. Rozpacz. Strach. Ból.
Szaleństwo. Więzienie. Zniszczyć. Zniszczyć. Zniszczyć!
Nagle pojawiają się intruzi. Jest ich sześciu. Dłudzy i
czarni, z ich kadłubów wyrastają dziesiątki maszyn
wytwarzających siłę odrzutu. Okrążają więzienie i
unieruchamiają je, a następnie otaczają nowym, dużo
większym. Rozumne organizmy, które znajdują się
wewnątrz,
chcą
powtórzyć
badania
pierwszych
rozumnych organizmów.
– Jaszczury musiały się domyślić, nad czym
pracowano na Dedalu – powiedział Dex. – Przejęli
pałeczkę i to ich zabiło.
Trancarianie sądzą, że poprawili błędy ludzi.
Przeprowadzają test maszynerii. Początkowo operacja
odbywa
się
szybko
i
sprawnie,
zgodnie
z
przewidywaniami. Ale nagle przychodzi załamanie.
Uruchamia się procedura przeniesienia. Procesu nie da się
przerwać; anomalie grawitacyjne gwałtownie rosną i nie
wiadomo, czy nie rozerwą stacji na kawałki. Załoga rzuca
się do ucieczki. Nie wszyscy docierają do transportowców
i kapsuł.
Istota czuje bolesny impuls, który każe jej się
przenieść. Wie, że to zabije rozumne organizmy, ale nic
na to nie poradzi. Uwięziły ją. Niech giną.
Przeniesienie. Stacja zostaje wchłonięta przez
anomalię, ulega rozpadowi i rekonstrukcji. Materia
odkształca się, jakby została potraktowana wysoką
temperaturą, wchłaniając i zabijając wszelkie żywe
organizmy.
Łomot kroków. Wrzaski. Kiedy do Dedala dokuje
ziemski okręt wojenny, załoga wpada w panikę. Na
pokład wdzierają się komandosi, co chwila padają strzały.
– Cholera, dowiedzieli się! Wiedzą o prototypie!
– Wysłałam tylko jedną cholerną wiadomość do
najbardziej zaufanych osób! – mówi Haggard. –
Ziemianie musieli podsłuchać transmisję. Poznali plan
ewakuacji Marsa. Chcą nas powstrzymać i położyć łapsko
na naszym dziele, ale prędzej mnie cholera weźmie, niż
oni dostaną tę stację! Zatrzymajcie ich! Ja zrobię, co
trzeba!
Bunt. Strzały. Padają trupy. W końcu komandosi
tłumią wszelki opór, a niedobitki załogi zamykają w
sekcji mieszkalnej. Pilnuje ich dobrze uzbrojony oddział.
Haggard biegnie. Wspomina ostatnie dwa lata,
podczas których konstruowała prototyp. Zjawisko
przeniesienia było zbyt złożone, a ówczesna technologia
zbyt prymitywna, żeby skonstruować silnik. Istniała
jednak inna droga. Równie dobrze to schwytany Obcy
mógł stanowić napęd, tak samo jak przed setkami lat
robiły to konie. Początkowo istniały wątpliwości – w
końcu mieli potraktować istotę jak zwierzę – ale w końcu
przekonali się do pomysłu. Nie udały się wszystkie próby
porozumienia, nie stwierdzono jakichkolwiek oznak
inteligencji. Powstał więc plan. Należało znaleźć planetę
nadającą się do zamieszkania, a następnie za pomocą
stacji przenieść tam Marsjan.
Ziemia dowiedziała się o tym.
Nie dowie się o niczym więcej.
Haggard wpada do sterowni i odpala procedurę
przeniesienia. Nie wie, że za chwilę zostanie zastrzelona.
Nie ma to już jednak żadnego znaczenia.
Istota szaleje. Nie może znieść tego bezruchu, ślepoty
i wiecznego zagrożenia ze strony sondy Obcych. Kiedy
blokady przeniesienia zostają zniszczone, przystępuje do
realizacji planu.
Miota się po galaktyce. Podgrzewa więzienie w
koronach słonecznych. Rzuca się na asteroidy i
planetoidy. Namierza statki, po czym każe ich załogom
staranować pułapkę. Dziesiątki i setki statków zamieniają
Dedala w poszarpany wrak, ale żadnemu nie udaje się go
zniszczyć: są za małe, za lekkie i zbyt kruche.
Po zabiciu Trancarian jest dużo gorzej. Praktycznie
nic nie jest w stanie przebić ich olbrzymiej konstrukcji.
Jedne obrazy znikają, pojawiają się następne.
Przedstawiają statki. Widać Galileusza i Andreę Dorię,
widać okręty pochodzące z Trancar i światów
sojuszniczych. Jednostki z centrum Galaktyki i jej
obrzeży, a nawet z układów poza jej granicami. Wśród
nich znajduje się jedna charakterystyczna: długi na
czterysta metrów pancernik z czasów wojen marsjańskich.
Hades.
– Nie! – wykrzyknął Dexmore.
Anomalia
grawitacyjna
formuje
się
w
skoncentrowaną falę. Uderza. Okręt przełamuje się wpół,
sekcja dziobowa pędzi prosto na Dedala. Z wraku sypią
się strumienie iskier i złomu, buchają chmury atmosfery.
Kiedy następuje zderzenie, eksplozje oślepiają, a
kadłubem szarpią potężne wstrząsy. Istota wychwytuje
jeszcze coś: paraliżujący strach, który promieniuje z obu
części jednostki.
– Nie! Nie! Nie!
– ... Borys!...
Przeniesienie. Istota ma nadzieję, że się uwolni, ale i
tym razem ponosi klęskę. Niebawem przylatują
Trancarianie i wszystko zaczyna się od nowa.
– Zabiję cię, sukinsynu! – wrzasnął Dex. – Słyszysz
mnie, gówniana kulo?! Zabiję cię! Zabiję!
Nagle zalała go fala emocji. Różniły się od
poprzednich, obrazy też uległy zmianie.
Nanity z sondy Obcych wyłamują się spod kontroli i
przenikają do szczątków Hadesa. Za ich pośrednictwem
istota widzi wnętrze: zgniecione korytarze, ławice złomu,
dźwigary przeszywające kadłub na wylot... i postać w
skafandrze, która próbuje przedostać się na dziób. Nie
widzi na jedno oko, ma połamane kości, a każdą część jej
ciała przeszywa ból. Mimo to prze naprzód. Jej umysł
tonie w gniewie. Mamrocze do siebie, na przemian traci i
odzyskuje przytomność, ale się nie poddaje.
W końcu dociera do jednego z hangarów. Znajduje
tam swój prom. Brakuje mu obu skrzydeł, a górna część
kadłuba jest rozszarpana, ale to, co najważniejsze,
pozostaje nietknięte: napęd gwiezdny. Postać zasiada za
sterami. Statek otwiera pod sobą miniaturowe okno
nadprzestrzenne i spada w jego gardziel. Jednak zanim to
następuje, istota przechwytuje ostatnią myśl osoby w
skafandrze.
– Dexmore... jeśli przeżyłeś... znajdę cię. Znajdę i
zabiję!
17
Emocje i obrazy znikły.
Dex unosił się w korytarzu, trzymając Wulf mocno za
rękę. Nie miał pojęcia, ile czasu był nieprzytomny ani
dlaczego magnetyczne zaczepy się wyłączyły. Aktywował
je i przywarł do podłogi.
– Karina!
Otworzyła oczy.
Kula nie chciała ich zabić. Przynajmniej jeszcze nie
teraz.
– Śniło mi się, że trafiłam do piekła...
– Później mi opowiesz, mamy robotę. Statek. Ile do
przechwycenia?
Najwyraźniej to ją otrzeźwiło. Natychmiast wywołała
holoekran i sprawdziła odczyty.
–
Trzynaście
minut.
Cokolwiek
wymyśliłeś,
zapewniam cię, że nie zadziała.
– Wiem, kto porwał Demeter.
Wytrzeszczyła oczy. Obróciła się i włączyła
magnesy, po czym stanęła obok towarzysza i wbiła w
niego wzrok.
– Kto i czemu dopiero teraz o tym mówisz?!
– Uświadomiłem sobie coś, Karina.
– Kto to jest?
– Alison Grey.
Prychnęła.
– Ty chyba do reszty skretyniałeś przez tę stację,
wiesz? Grey nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. Gdyby
dowiedzieli się o tym inni debrisowcy, wypięliby się na
nią i nie miałaby skąd brać części na sprzedaż. Jej biznes
by się zawalił, a wątpię, żeby mogła sobie na to pozwolić.
– Chyba że miałaby powód. Chyba że chciałaby ubić
mnie.
– Sprecyzuj swoją chorą myśl. Czym jej podpadłeś?
Przełknął ślinę.
– Dowiedziała się, że w Antaresie znajduje się
opuszczona stacja, i zastawiła pułapkę. Wyciągnęła z
magazynu starą kapsułę Trancarian, napompowała ją
nanitami, ustawiła na pozycji. Potem zwerbowała nas i
wysłała do Antaresa. Zgodnie z planem przechwyciliśmy
minę i przedostaliśmy się na stację. Wtedy nanity porwały
Demeter i zostawiły nas na pastwę losu. Miała nadzieję,
że umrzemy tu z braku powietrza, z głodu albo
szaleństwa, a ona w tym czasie będzie napawać się
zemstą.
– Zemstą za co?
– Za śmierć Borysa. To Amelia Grafowitz.
Wulf wpatrzyła się w niego. Zastanawiała się, czy
oszalał, czy tylko bredzi w szoku po kontakcie z obcą
istotą. Przecież Grafowitz nie miała szans. Wskoczyła w
nadprzestrzeń zniszczonym promem i zapewne została
rozszarpana
przez
burze
grawitacyjne.
Prawdopodobieństwo, że przeżyła, było minimalne.
– Jesteś szalony.
– Pomyśl nad tym przez chwilę! Alison Grey, Amelia
Grafowitz, te same inicjały. Płeć się zgadza, zawód
zbliżony. Według kuli, po katastrofie Hadesa Amelia nie
widziała na jedno oko. Grey zamiast lewego oka miała
implant, prawda? Uwierz mi, wszystko pasuje! Mogę się
założyć, że leci w stronę Demeter tamtym obcym statkiem
i osobiście poprowadzi abordaż.
Karina pokręciła głową.
– Chora teoria. Ale nawet jeśli masz rację... w co
wątpię... nic nam to nie daje. Wciąż jesteśmy w dupie.
Dexmore nagle się uśmiechnął. Za tym uśmiechem
kryło się coś, co obudziło w dziewczynie złe przeczucia.
– Tak ci się tylko wydaje. Czy masz pod ręką garść
nanitów?
– Tak. Ale nie wiem, co...
Przysunął do siebie widmową klawiaturę i wyświetlił
mapę Dedala. Przybliżył rdzeń i przesunął kadr do
miejsca, w które wbił się Hades. Kolejne zbliżenie, tym
razem na rejon, w którym statek się przełamał. Według
rozkładu zasilania, część energii stacji płynęła właśnie
tam, do układów obsługujących zbiorniki z antymaterią.
Nie zniszczyła ich kolizja ani sonda Obcych, Tancarianie
zaś zostawili je w spokoju. Doskonale.
– Zgodnie z tymi danymi nie ma tu żadnych
zabezpieczeń antynanitowych – mruknął Dex. – Super.
Rozmnóż nanity. Rozmieść je tu, tu i tu, gdzie zbiorniki są
najwrażliwsze na uszkodzenia. Dodatkowo dwie grupy tu,
w komorze kontrolera. Na mój znak zaczną się przegryzać
do wewnątrz.
Karina zbladła, przerażona.
– Przecież ta stacja wyparuje, kiedy antymateria
wycieknie i spotka się z materią! Ty idioto! Chcesz
zemścić się na kuli, bo napadła na Hadesa, tak? Tylko że
wtedy my też pójdziemy do piachu!
Zdjął hełm i zawiesił go sobie na pasie.
– Rób, co mówię – rzucił przez ramię. – Zaufaj mi.
Rozmieść nanity, a ja tymczasem utnę sobie małą
pogawędkę.
Przekroczył próg hali z pułapką magnetyczną. Wbił
wzrok w istotę, więzioną przez setki lat w szponiastych
generatorach pola. Poczuł obcość, jaka z niej emanowała.
Znów był sondowany. Bardzo dobrze. Powtórzył w
myślach cały plan i otworzył umysł.
18
– Karina, wiejemy – rzucił Dexmore, opuszczając
salę. Popatrzyła na niego pytająco.
– Co chcesz zrobić?
– Powiem ci, jak będziemy na zewnątrz.
Założył hełm i ruszył przodem. Pokonywał po kilka
szczebli drabin na raz, w korytarzach robił wielkie susy.
Przez kadłub przebiegały pierwsze drgawki, otoczenie
zaczęło zgrzytać, trzeszczeć, jęczeć metalicznie. Czas
uciekał. Jeśli nie zdąży...
– Dex! – Wulf zrównała się z nim. – Coś cholernie
dziwnego dzieje się ze stacją. Właśnie włączyły się
protokoły kontrolne pułapki. Same! Dex, kula chce się
przenieść!
Odbił się od podłogi i wsunął w kolejny właz.
– O to właśnie chodzi!
Wspomniał strumień myśli, który przekazał kuli.
Zaczął mieć wątpliwości, czy wyraził się wystarczająco
jasno, ale nie mógł już nic zrobić.
Nie obchodzi mnie, ile lat tu siedzisz. Tobie coś
zabrali i mnie coś zabrali. Dogadajmy się.
Wydostali się z Dedala tym samym włazem, z
którego skorzystali na początku, i uruchomili silniki na
sprężone powietrze. Stacja widmo zostawała coraz
bardziej w tyle.
Czas do przechwycenia Demeter: dziewięć minut.
Ty potrzebujesz mnie, a ja ciebie. Zrobisz coś dla
mnie, a ja zwrócę ci wolność. W przeciwnym razie
zostaniesz w tej puszce do końca wszechświata.
Dotarli do śluzy odgradzającej wnętrze sfery od
pomieszczeń kontrolnych.
– Wywal ten pas i weź inny, najlepiej kilka – rozkazał
Dexmore, wskazując na szafę z trancariańskim sprzętem.
Wzięli tyle zestawów napędowych, ile mogli, i przepasali
się nimi. Dex wyciągnął ze swojego zasobnika linę, po
czym przywiązał się do towarzyszki.
– Dwie minuty do przeniesienia! – pisnęła
dziewczyna. – Skończymy jak Haggard i tamte trupy! Co
nagadałeś tej cholernej istocie?!
Dedal się zmieniał. Jego kontury na przemian ulegały
rozmyciu i wyostrzeniu, kadłub falował jak tafla wody.
Pasożyt ożył. Narośle zaczęły się rozprzestrzeniać w
błyskawicznym tempie. Z ich powierzchni wyrosły
nanitowe macki – wiły się jak węże, chwytały okoliczną
materię. Zaburzenia grawitacyjne rosły z każdą chwilą,
sprawiały, że wszystko wokół wibrowało jak oszalałe.
Ochronisz nas przed przeniesieniem. Wiem, że możesz
to zrobić. Kiedy Hades się rozbił, ochroniłaś Amelię przed
śmiercią. Z nami zrobisz podobnie. Przeniesiesz nas na
Demeter. Jeśli przeżyjemy, odzyskasz wolność. Czy to
jasne, gówniana kulo?
– Karina, szykuj nanity!
– Gotowe!
Chwycił ją za talię i przyciągnął do siebie.
Dedal skręcił się jak spirala, z każdego jego punktu
wytrysnęła czerń. Wszystko zadrżało i znikło, zastąpione
nieskończonym mrokiem. Materia rozpadła się i
odbudowała w zupełnie innym miejscu.
Dexmore i Karina unosili się w przestrzeni.
Gdziekolwiek spojrzeli, świeciły miliardy gwiazd.
Najjaśniejsza płonęła bardzo daleko. Nie było to jednak
słońce Antaresa, znajdujące się teraz miliony kilometrów
stąd. To była stacja. Wyglądała jak drobny punkt, wokół
którego wiją się woale plazmy. Wciąż materializowała się
po przeniesieniu.
Tuż obok niej świeciło coś jeszcze. Wyglądało jak
płomienie z dysz statku kosmicznego. Zwiększało
intensywność z każdą chwilą.
– Karina, teraz!
Dziewczyna gestem wydała polecenie. Komputer
zinterpretował ruch jej ręki. Przesłał informację do
milionów nanitów, które gnieździły się przy zbiornikach z
paliwem Hadesa.
Przez chwilę nie działo się nic.
Nagle stacja rozbłysła jak supernowa. Antymateria
uwolniła się ze zbiorników, weszła w kontakt z normalną
materią. Nastąpiła anihilacja, podczas której wydzieliła się
niewyobrażalna ilość energii. Konstrukcja Trancarian nie
eksplodowała. Ona wyparowała, a wraz z nią pułapka,
trupy, Dedal, Hades, pozostałości po innych statkach.
Tym razem stacja widmo zniknęła na dobre: w ulewie
światła i absolutnej ciszy.
19
Dryfowali z dala od słońca i planet Antaresa, lata
świetlne od cywilizacji.
Dexmore milczał. Rzadko miał okazję podziwiać
wszechświat w całej mroźnej i pustej okazałości. Właśnie
o takich widokach marzył, kiedy przeprowadzał się z
Marsa do ciasnej kajuty na Hadesie. Ta nieskończona
przestrzeń kojarzyła mu się z wolnością i zapewne tak
samo rozumowała kula z Dedala.
Karina nie zawracała sobie głowy krajobrazami. Bez
przerwy biegała palcami po klawiaturze.
– Ta cholera spieprzyła sprawę – mruknęła.
Dex uniósł brwi.
– O co ci chodzi? Przeniosła nas ze stacji czy nie?
Prychnęła.
– Tak, przeniosła. Dwieście kilometrów od Demeter.
– Dlaczego zawsze tak ciężko ci dogodzić? – zapytał
z uśmiechem. – Jak tam postępy?
– Prawie przebiłam się przez blokady, które nałożyły
te cholerne nanity. – Wprowadziła komendę i przyjrzała
się logom, które wpłynęły na ekran. – Mam. Komunikacja
znowu działa, wchodzę w nawigację... O jasna. Nie
uwierzysz, co się stało.
Dex podpłynął bliżej. Przejrzał zapis wydarzeń,
zarejestrowanych przez czujniki.
Wrogi statek przestał istnieć. Znalazł się za blisko
stacji, gdy ta eksplodowała. Jedyny ślad po katastrofie
stanowiła nieustannie rozszerzająca się chmura złomu.
Szczątki wciąż emitowały promieniowanie cieplne.
Nie zostały wykryte żadne anomalie grawitacyjne.
– Ta istota uciekła, prawda? – zapytała naraz Wulf. –
Oboje poczuliśmy to samo?
Skinął głową.
– Chyba tak. Kula przeniosła się podczas wybuchu, a
na pożegnanie strzeliła w nas impulsem emocji. Mam
wrażenie, że były pozytywne. Ale.
– Co „ale”?
Wpatrzył się w ekran, w ławicę szczątków po stacji i
wrogiej jednostce.
– Wciąż mam wątpliwości. Czy rzeczywiście to
Amelia mściła się za śmierć Borysa? Czy była na tamtym
statku? Czy to tylko następna próba pozbycia się nas
przez jakiegoś zakompleksionego debrisowca?
Karina wzruszyła ramionami.
– Tego się już raczej nie dowiemy, no chyba że
złożysz tamtą załogę do kupy atom po atomie. Nie ma co
ich żałować. Lepiej popatrz na to.
Wskazała fragment przestrzeni pod nimi. W dole
dostrzegli dziesiątki świateł, które układały się w znajomy
kształt. Demeter. Wulf odpaliła silniki na sprężone
powietrze i pomknęli w jej kierunku.
Ona jest moja, stwierdził w duchu Dexmore, patrząc
na zbliżający się kadłub. Tak, żałuję, że przeze mnie
zginął Borys. Żałuję, że sam nie pobiegłem na śródokręcie
Hadesa. Ale zrobiłem co mogłem i żaden cholerny
mściciel, debrisowiec czy zjawa nie będzie mnie za to
karać. Nie czuję się winny – inaczej dawno bym oszalał.
Jeśli jesteś tu gdzieś w postaci widma, Amelio,
znajdź mnie i wykrzycz mi wszystko w twarz. Chętnie
posłucham twojej opowieści.