ADAMS AUDRA
Mężczyzna ze snu
The Bachelor’s Bride
Tłumaczyła: Weronika Żółtowska
PROLOG
Pokój był nieskazitelnie biały. Barwę czystego śniegu miały ściany,
zasłony, firanki spływające ciężkimi fałdami z otwartych okien, wielkie łoże
okryte jedwabną pościelą. Ocieniał je półprzezroczysty, jasny baldachim.
Sypialnia wydawała się nieco staromodna i... bez najmniejszej skazy.
Lśniła bielą.
Ciemnowłosa dziewczyna położyła głowę na jedwabnej poduszce i
wyciągnęła ramiona ku wezgłowiu. Pokój tonął w bladej, srebrzystej poświacie
księżyca. Tajemnicza piękność spoglądała szeroko otwartymi oczyma na
mężczyznę, który szedł w stronę łóżka bez pośpiechu, lecz zdecydowanie.
Trzymał w dłoni papierosa. Miał na sobie biały letni garnitur i nie dopiętą
koszulę tej samej barwy.
Uśmiechnął się; dziewczyna odpowiedziała uśmiechem. Nie odsunęła się,
gdy nieznajomy usiadł obok niej na posłaniu. Wodził spojrzeniem po urodziwej
twarzy i zgrabnej postaci. Pieścił dziewczynę spojrzeniem. Jego oczy były
zielone jak szmaragdy, z ciemniejszą obwódką wokół tęczówki. Dziewczyna
powiedziała kilka słów, a mężczyzna wybuchnął śmiechem. W kącikach jego
oczu pojawiły się zmarszczki, które sprawiły, że wyrazista twarz straciła nagle
wyraz surowości i determinacji.
Odłożył papierosa do białej popielniczki, pochylił się i pocałował
dziewczynę, która się nie broniła. Była w siódmym niebie. Rozkoszowała się
czułym dotykiem jego warg. Nieznajomy podniósł głowę i z uśmiechem
popatrzył na ciemnowłosą piękność. Zielone oczy straciły wyraz powagi i
zalśniły dziwnym blaskiem.
To było pożądanie.
Mężczyźni często spoglądali na nią w ten sposób, ale w oczach
nieznajomego była jakaś wyjątkowa siła. Dziewczyna zadrżała nagle ze strachu.
A może to nie obawa, tylko podniecenie? Uniosła rękę i odgarnęła
nieznajomemu z czoła kosmyk jasnych włosów. Mężczyzna wtulił policzek w
jej dłoń. Dziewczyna poczuła ciepło jego gładkiej skóry.
Przysunął się jeszcze bliżej.
– Chcę się z tobą kochać – szepnął.
– Tak – odparła przeciągle, rozkoszując się brzmieniem tego słowa.
Mężczyzna zamknął jej usta pocałunkiem.
Rozchyliła wargi i poczuła dotknięcie jego języka, który wdarł się do jej
ust z siłą morskiej burzy. Nikt jej tak dotąd nie całował – z pasją, ogniem i
zachłannością. Poddała się zielonookiemu mężczyźnie, całkowicie zdana na
jego wolę. Zrobiła to chętnie i spontanicznie.
Silne dłonie powoli sunęły w górę po jej ramionach, aż objęły piersi.
Nieznajomy przez chwilę bawił się ramiączkami letniej sukienki, a potem zsunął
je delikatnie i łagodnym ruchem obnażył kształtny biust. Dziewczyna czuła jego
natarczywe spojrzenie.
Mężczyzna dotknął palcami sutków, które stwardniały pod wpływem
delikatnej pieszczoty. Uśmiechnął się znowu, szepcząc z niekłamanym
zachwytem żarliwą pochwałę jej urody. Czułe słowa zupełnie oszołomiły
dziewczynę.
Zamknęła oczy, gdy dotknął wargami jej piersi. Zaskoczył ją żar
pocałunków. Jej ciało płonęło. Męskie dłonie sunęły w dół. Wślizgnęły się pod
sukienkę. Opuszki palców muskały smukłe uda.
– Rozsuń nogi – szepnął mężczyzna, tuląc głowę do piersi dziewczyny.
Gorący oddech parzył nagą skórę.
Posłuchała go, spragniona śmielszych pieszczot. Jej cierpliwość została
wystawiona na ciężką próbę. Minęło sporo czasu, nim męskie dłonie uwolniły ją
od bielizny. Poczuła między udami jego smukłe palce.
Krzyknęła pod wpływem zmysłowej pieszczoty. Nieznajomy uniósł
głowę i pocałował dziewczynę zaborczo, tłumiąc jęk, który wydała, gdy
poznawał sekrety jej kobiecości. Dotyk jego dłoni był zdecydowany, a zarazem i
czuły. Dziewczyna zatraciła się w rozkosznych doznaniach. Była gotowa,
rozpalona, udręczona pożądaniem.
Nie wystarczały jej odważne męskie pieszczoty. Rozpięła białą koszulę i
wsunęła palce we włosy porastające muskularny tors. Jej dłonie sunęły w dół, aż
trafiły na pasek od spodni.
Palce mężczyzny znieruchomiały na moment, lecz po chwili znów
poczuła ich niespieszne, łagodne i zdecydowane dotknięcie. Wyprostował się i
obserwował dziewczynę, która przez dłuższą chwilę zmagała się z oporną
klamrą paska. Nie odrywał roziskrzonego spojrzenia od kobiecych dłoni
obejmujących jego męskość. Ogarnięta żądzą dziewczyna zapomniała o
wstydzie.
Patrzyli sobie w oczy, gdy niecierpliwe dłonie rozpalały w ciałach
pożądanie. Dziewczyna pierwsza odwróciła wzrok. Zacisnęła powieki, ulegając
przemożnej rozkoszy, która pulsowała w niej jak wszechogarniająca światłość.
– Teraz – szepnął mężczyzna. Dziewczyna nie protestowała.
Przykrył ją swoim ciałem. Poczuła go w sobie. Żaden mężczyzna nie
posiadł jej dotąd w sposób tak zupełny i całkowity. Uniosła biodra. Poruszali się
zgodnie w odwiecznym tańcu kobiet i mężczyzn, który stanowił niewyczerpane
źródło najczystszej rozkoszy. Dziewczyna bez oporu się jej poddała. Wpatrzona
w twarz kochanka, radowała się, że potrafi dotrzymać mu kroku, że umie go
zadowolić, że zdolna jest odczuwać tak wielkie pożądanie. Czuła, jak ciało
kochanka tężeje w jej objęciach.
Długo odpoczywali. W końcu mężczyzna uniósł się na łokciu. Oczy mu
jaśniały w srebrzystym blasku księżyca. Gdy się uśmiechnął, dziewczyna ujrzała
drobne zmarszczki w kącikach oczu. Pocałował ją w czubek nosa i ona również
się uśmiechnęła.
Przyglądała mu się uważnie. Miał opaloną twarz, wydatne kości
policzkowe i bardzo jasne włosy opadające na czoło. Pomyślała, że mogłaby go
pokochać. Był przystojny, męski, opiekuńczy. Wpatrywała się w urodziwą
twarz.
Twarz ze snu...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kropka zmieniła kolor na niebieski. Na wszelki wypadek dziewczyna
przyjrzała się jej pod światło.
Wlepiła spojrzenie w barwny punkcik.
Nie miała żadnych wątpliwości. Błękitny jak niebo w letni dzień.
Rachel Morgan przysiadła na toaletce stojącej w łazience niewielkiego
mieszkania, które było zarazem jej pracownią. Westchnęła głęboko.
Przeprowadzanie trzeciej próby nie miało sensu. Wynik okazałby się taki sam.
Była w ciąży.
Jak to możliwe? Oto jest pytanie!
Ręce jej drżały, jakby nagle straciła panowanie nad sobą. To absurdalne...
po prostu nierzeczywiste. Odkąd przeniosła się do Nowego Jorku, nie była z
nikim związana. Zamieszkała w wielkim mieście przed dwoma laty, po śmierci
matki i zerwaniu zaręczyn z Tomem. W życiu Rachel nie było od tamtej pory
żadnego mężczyzny. Zbyt wiele miała życiowych problemów, by znaleźć czas
na randki. Przygryzła wargi, starając się powstrzymać łzy. Bezrobotna kobieta
spodziewa się dziecka. Piękna perspektywa!
Usiłowała dociec, jak to możliwe. Była rozsądną kobietą. Zdawała sobie
sprawę, że niepokalane poczęcie jest zjawiskiem unikalnym. Najwyraźniej
erotyczny sen o nieznajomym w białym garniturze miał jakieś odniesienia do
rzeczywistości.
Zadzwonił telefon. Rachel podniosła się niechętnie i przeszła z łazienki
do pokoju w kształcie litery L, który pełnił funkcję kuchni, salonu oraz sypialni.
Przysiadła na łóżku i podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Mówi Trudy. Cześć, Rachel. Wspaniale, że cię zastałam. Chyba mam
dla ciebie pracę. Jeden z naszych dostawców szuka...
– Jestem w ciąży.
– Co?
– Słyszałaś.
– Jak to?
– Sama nieustannie zadaję sobie takie pytanie. Siedzę tu i usiłuję coś
wykombinować. – Nie wspomniała, że musi prócz tego walczyć z mdłościami i
zapanować nad roztrzęsionymi nerwami.
– Nie ruszaj się z domu – poleciła Trudy. – Zaraz do ciebie przyjadę.
Pół godziny później Rachel usłyszała dzwonek. Nacisnęła guzik
domofonu i czekała w korytarzu na charakterystyczny dźwięk zatrzymującej się
windy. Otworzyła drzwi, oparła się o framugę i obserwowała swoją
przyjaciółkę, idącą pospiesznie w jej stronę. Wysoka, szczupła, rudowłosa Trudy
Levin stanowiła doskonały przykład kobiety wyzwolonej i zdeterminowanej.
Była ambitna i pewna siebie; odnosiła wielkie sukcesy w branży kosmetycznej.
Gdy Rachel przyjechała do Nowego Jorku, na pierwszy rzut oka można w
niej było rozpoznać dziewczynę z małego miasteczka. Pewnego dnia zgubiła się
w metrze i wówczas niebiosa zesłały jej na pomoc Trudy. Kuta na cztery nogi
piękność z Manhattanu pomogła nowicjuszce i zaopiekowała się nią jak kwoka
bezbronnym kurczęciem. Od razu przypadły sobie do serca i zostały
przyjaciółkami.
– To mi się nie mieści w głowie – rzuciła Trudy. Minęła Rachel i wpadła
do mieszkania. Zawsze dokądś się spieszyła.
Rachel odwróciła się powoli i zamknęła drzwi.
– Jeszcze zasuwa i łańcuch – przypomniała Trudy, rzucając wielką torbę
na kuchenny stół.
Rachel posłuchała z uśmiechem. Przyjaciółka zawsze ją strofowała i nie
szczędziła rad, jak uniknąć niebezpieczeństw wielkiego miasta. Rachel
wiedziała, że apodyktyczna panna Levin troszczy się na serio o jej
bezpieczeństwo, i dlatego bez dyskusji wykonywała polecenia.
– Mów, co się stało.
Rachel sięgnęła po leżące na kuchennym blacie pudełeczko z testem
ciążowym. Z pozornym spokojem podsunęła je Trudy pod nos.
– Czysty błękit.
– Nie do wiary – jęknęła Trudy.
– Ciągle to sobie powtarzam – mruknęła ponuro Rachel.
Zajęła się parzeniem herbaty, próbując opanować stargane nerwy.
– Czuję się urażona. Wiesz niemal wszystko o mnie i Jake’u. Po każdej
randce zdawałam ci szczegółowe sprawozdanie, prawda? Dlaczego mi nie
powiedziałaś, że kogoś masz? – wypytywała naburmuszona Trudy.
– Z nikim się nie widuję.
– W takim razie...
– Sama nie wiem. – Rachel bezradnie pokręciła głową.
– Absurd.
– Oczywiście. Problem w tym, że nie mam pojęcia, kto jest ojcem.
Jedynie tamten sen...
– Sen?
– Opowiadałam ci, co mi się śniło, pamiętasz? To było wówczas, gdy
chorowałam na grypę.
– Erotyczny sen o mężczyźnie w białym ubraniu?
– Tak. Właśnie ten – potwierdziła Rachel z ironicznym uśmiechem.
– Dobrze. Musimy to przemyśleć – stwierdziła Trudy opadając na krzesło.
– Napijesz się herbaty? – zapytała Rachel.
– Tak. Wrzuć do kubka plasterek cytryny i pół...
– Wiem. Pół torebki słodziku.
Rachel nakryła do stołu. Na miniaturowym blacie położyła serwetki i
łyżeczki. Obok postawiła dzbanek pełen gorącego naparu z herbacianych
listków. Z wdzięcznością popatrzyła na Trudy. To prawdziwe szczęście, gdy
można komuś zaufać. Rachel zrobiło się lżej na sercu.
Gdy usiadły przy stole, napełniły filiżanki i zaczęły pić gorącą herbatę,
Trudy położyła rękę na dłoni przyjaciółki.
– Opowiedz mi wszystko od początku.
– Problem w tym, że początku w ogóle nie pamiętam. Wiem tylko, jaki
był koniec.
– W takim razie słucham.
– To się zdarzyło, gdy zachorowałam. Pamiętasz?
– Owszem. Tego dnia moja firma wydała przyjęcie. Promowaliśmy nowe
perfumy. Nieco wcześniej złapałaś paskudną grypę.
– Tak, lekarz przepisał mi antybiotyk. Czułam się nieco lepiej, ale nie
miałam ochoty wychodzić z domu. Mimo to udało ci się mnie namówić, żebym
wzięła udział w tym przyjęciu.
– Z tego wniosek, że jestem wszystkiemu winna.
– Nie opowiadaj bzdur. Po prostu zależało ci, żebyśmy poszły razem na
bankiet. Tłumaczyłaś, że powinnam wyrwać się z domu, poznać nowych ludzi,
nawiązać kontakty pomocne w znalezieniu pracy.
– Pamiętam. Zostałyśmy prawie do końca. Przyjęcie odbywało się w
starej zbrojowni. Był straszny tłok. Rozdzieliłyśmy się i potem długo nie
mogłam cię znaleźć. Obeszłam wszystkie sale chyba ze sto razy, ale nigdzie cię
nie dostrzegłam. Po prostu zniknęłaś.
– W ogóle tego nie pamiętam.
– Znalazłam cię wreszcie na schodach. Siedziałaś na stopniu z głową
opartą o balustradę, jakbyś drzemała. Wystarczył rzut oka, abym przestraszyła
się nie na żarty. Byłaś okropnie blada i skarżyłaś się na mdłości. Natychmiast
cię stamtąd zabrałam. Pojechałyśmy do ciebie taksówką. Pamiętasz z tego
cokolwiek?
– Nie. Wiem, że poszłyśmy na bankiet. Jak przez mgłę przypominam
sobie wystrój sali. Piłam coś... To był poncz.
– Jakiś idiota go wzmocnił.
– Nie czułam smaku. W tym momencie film mi się urwał. – Rachel
patrzyła z rozpaczą na przyjaciółkę. Trudy wzięła ją za rękę. Była zatroskana.
– Opowiedz mi ten sen.
– To bardzo trudne. Nie umiem się w tym rozeznać.
– Spróbuj.
– Widziałam nieznajomego mężczyznę – oznajmiła Rachel, wzdychając
ciężko. – Potem...
– Kochaliście się?
– Tak – odparła zarumieniona Rachel.
– W śnieżnobiałym pokoju?
– Tak.
– Kiedy miałaś ten sen po raz pierwszy? – zapytała Trudy.
– Podczas choroby. Leżałam w łóżku całe dwa tygodnie. Kiedy
gorączkowałam, sen wielokrotnie się powtarzał. Po wyzdrowieniu nie miałam
go ani razu.
– Jak dawno zaczęłaś śnić?
– Przed sześcioma tygodniami.
– Jak długo trwa ciąża? – zapytała Trudy.
– Prawdopodobnie sześć tygodni.
– Zagadka rozwiązana.
– Och, Trudy. Przecież to bzdura!
– Kochanie, w czasie przyjęcia szukałam cię ponad godzinę. Na pewno z
kimś wyszłaś. Trzeba tylko ustalić, kto to był. – Trudy w zamyśleniu gładziła
palcem dolną wargę. – Opisz mi mężczyznę ze snu. Może go znam.
– Nosił biały garnitur i koszulę.
– Bardzo mi pomogłaś – mruknęła kpiąco Trudy. – Przyjęcie odbyło się w
połowie czerwca. Był upał. Większość gości miała jasne ubrania.
– To był wysoki blondyn o zielonych oczach – dodała Rachel.
– Ciekawy rysopis.
Rachel przymknęła powieki. Oglądane we śnie obrazy stanęły jej przed
oczyma. Zadrżała.
– Palił. Miał piękny uśmiech, a w kącikach oczu drobne zmarszczki.
Mówił niskim, wibrującym głosem, niczym Harrison Ford. – Rachel spojrzała z
nadzieją na przyjaciółkę. – I co?
– Sama nie wiem. Pamiętasz coś jeszcze?
– Miał cudowne usta.
– Co przez to rozumiesz? – wypytywała Trudy. Rachel odwrócił wzrok.
– Nie wiem, jak to ująć – mruknęła, zerkając na przyjaciółkę. Czuła, że
się rumieni.
– Nie czas na fałszywy wstyd, Rachel. Musisz mi podać więcej
szczegółów – przekonywała Trudy.
– Zaborcze.
– Proszę?
– Jego usta były gorące i zaborcze.
– Dużo pamiętasz z tamtej nocy – odparła Trudy, ze zrozumieniem
kiwając głową.
– Chyba tak – przyznała jej rację przyjaciółka, z uwagą oglądając swoje
paznokcie.
– Coś jeszcze przychodzi ci do głowy?
– Niewiele. – Rachel przygryzła wargę. – Chwileczkę, pamiętam, że
tamten mężczyzna mówił z ledwie wyczuwalnym obcym akcentem. Mógł
pochodzić z Francji.
– Raczej z francuskiej części Kanady.
– Słucham? Wiesz, o kim mówię? – zapytała z nadzieją Rachel.
– Nie jestem pewna, ale rysopis wydaje się znajomy.
– Mów prędko. Na miłość boską, Trudy, muszę wiedzieć!
– To mój szef.
– Niemożliwe! Reid James?
– Owszem, Reid James, czyli znacznie odmłodzone wcielenie Roberta
Redforda.
– O Boże! Byłam przekonana, że to sen.
– Najwyraźniej się pomyliłaś – odparła Trudy, spoglądając znacząco na
talię przyjaciółki.
Reid nie mógł się doczekać końca nudnego zebrania. Niech już będzie po
wszystkim! Teraz. Natychmiast! Był śmiertelnie znudzony. Z trudem unosił
ciężkie powieki. Czego ci ludzie od niego chcą? Po co tyle gadają? Przecież
mogliby powiedzieć krótko, z czym przyszli, i wynieść się do diabła!
Oparł podbródek na dłoni i pokiwał głową, udając, że przysłuchuje się
dyskusji. Miał nadzieję, że nikt nie zauważy, jak nudzą go wywody
podwładnych. Nie miał do pracowników żadnych zastrzeżeń. Problem był
poważniejszy. Reid był śmiertelnie znudzony wszystkim, co działo się w jego
życiu.
Miał trzydzieści pięć lat. Osiągnął sukces, o jakim większość młodych
ludzi może tylko śnić. Po dziesięciu latach wytężonej pracy zorganizował
przedsiębiorstwo obracające milionami dolarów. Był w centrum
zainteresowania. Jedni go podziwiali, inni zawzięcie krytykowali.
Gdy osiągnął wszystko, poczuł się zmęczony. Miał dosyć ustawicznej
harówki. Pragnął, by inna osoba lub grupa osób przejęła zarządzanie korporacją.
Postanowił się wycofać. Myślał o tym, odkąd przed trzema laty umarła jego
matka. Udowodnił obojgu rodzicom, że jest kimś. Ojciec oficjalnie uznał Reida
za swego potomka dopiero wówczas, gdy młody przedsiębiorca zarobił
pierwszy milion dolarów.
Reid James postanowił wziąć bezterminowy urlop, ale łatwiej było podjąć
decyzję, niż wprowadzić ją w czyn. Ciągle to odwlekał, a przyczyn było wiele:
kolejne ważne zebranie, którego nie można opuścić; następny przełom,
decydujący o losach korporacji; jeszcze jeden atak nieuczciwej konkurencji.
Miał tego dość. Stracił zainteresowanie sprawami przedsiębiorstwa. Czas
z tym skończyć. Natychmiast!
Reidowi pozostał do rozwiązania tylko jeden problem. Gdy się z nim
upora, będzie mógł odejść. Lękał się jednak, że przyjdzie mu długo szukać tego,
czego pragnął.
Potrzebował celu, który nada sens jego dalszej egzystencji.
– Przepraszam – powiedział, wstając z miejsca. Mówca urwał w pół
słowa, ale szef w ogóle się tym nie przejął. W sali zapanowała martwa cisza. –
Muszę wyjść – oznajmił i ruszył ku drzwiom.
Czuł na sobie zdziwione spojrzenia pracowników. Nikt się nie odezwał.
Nie mieli odwagi. Decyzje szefa zawsze były ostateczne. Nikt ich nie
kwestionował.
Reid szedł w stronę biura. Wcale się nie spieszył. Przystawał,
odpowiadając życzliwie na pozdrowienia swych podwładnych. Znał wszystkich
z imienia i nazwiska. To było dla niego niesłychanie ważne. Musiał walczyć z
uporem, by odzyskać prawo do własnego nazwiska, ale gdy już dopiął swego,
postanowił zachować to, które w sierocińcu nadały mu siostry zakonne.
Wszedł do biura, w którym urzędowała jego asystentka, Charlotte
Mercier, strzegąca gabinetu szefa przed nieproszonymi gośćmi. Była jego prawą
ręką. Pilnowała terminów, samodzielnie prowadziła korespondencję i
podpisywała listy w imieniu pracodawcy. Reid ufał jej całkowicie i nie miał
wątpliwości, że nawet po jego odejściu Charlotte da sobie radę z prowadzeniem
firmy. Ilekroć wspominał o takiej ewentualności, asystentka udawała
zaniepokojoną, ale na pewno uporałaby się bez jego pomocy z każdą trudną
sprawą.
Charlotte podniosła głowę znad papierów i podała szefowi plik różowych
karteczek, na których zanotowała, kto dzwonił. Reid przejrzał je pospiesznie.
Większość z powrotem rzucił na biurko, co oznaczało, że asystentka powinna
samodzielnie podjąć decyzje w tych sprawach. Ów prosty rytuał powtarzał się
codziennie. Reid niechętnie odpowiadał na telefony. Charlotte sięgnęła po
karteczki. Wybrała kilka z nich. Reszta trafiła do kosza.
– Kiedy dzwonił Mazelli? – zapytał Reid, spoglądając na jedyną kartkę
wartą zainteresowania.
– Pół godziny temu.
Reid skinął głową. Postanowił jak najszybciej skontaktować się z
prywatnym detektywem nazwiskiem Eddy Mazelli. Facet miał opinię
najlepszego w branży, a jednak przez sześć tygodni od podpisania umowy
niczego się nie dowiedział. Na jego usprawiedliwienie można było jedynie
powiedzieć, że sprawa zlecona przez Reida była wyjątkowo skomplikowana.
Reid czuł się bezsilny i to doprowadzało go do furii. Rzadko tracił
panowanie nad sytuacją. W tej sprawie od początku jakaś zagadkowa i
nieprzewidywalna siła kierowała jego poczynaniami.
Daremnie łudził się, że z czasem zapomni o tamtej niezwykłej nocy.
Może ciemnowłosa dziewczyna zapadła mu w pamięć, bo od dawna nie
spotykał się z kobietami? Nieprawda! Szczerze i otwarcie przyznał w duchu, że
po raz pierwszy w życiu poznał tak wyjątkową istotę. Chwile spędzone z
tajemniczą nieznajomą wydały mu się cudowną bajką. Śliczna brunetka
emanowała wewnętrznym spokojem, nie przejmowała się konwenansami, była
pełna radości życia, łagodna, kobieca, urocza, namiętna i... kochająca. Nie
sądził, że są na świecie takie kobiety.
Był przerażony, gdy o tym myślał.
Kochali się z pasją, ale nie robili przecież nic szczególnego. Problem nie
w tym, jak doszło do miłosnego zbliżenia; najważniejsze były odczucia
zrodzone w sercach przypadkowych kochanków.
Reid zapomniał o całym świecie, gdy nieznajoma dziewczyna znalazła się
w jego ramionach. Wiedział, że takie rzeczy się zdarzają, ale sam nigdy tego nie
doświadczył, chociaż miał wiele kobiet.
W pierwszej chwili poczuł strach, lecz wkrótce ogarnęła go wielka
radość, a potem ogromna niecierpliwość, z którą nadal się borykał.
Dziewczyna zniknęła. Opuścił ją tylko na moment, by przynieść coś do
picia. Gdy wrócił, nie zastał już w holu tajemniczej nieznajomej. Rozpłynęła się
w powietrzu. Często zadawał sobie pytanie, czy spotkał ją na jawie, czy we śnie.
W końcu doszedł do przekonania, że naprawdę była w białej sypialni.
Poduszka nadal pachniała jej perfumami. Gdy nadeszła pora, by zmienić
pościel, Reid zachował się jak kompletny idiota i zabronił sprzątaczce dotykać
łóżka. Zrobił Bogu ducha winnej kobiecie awanturę i uspokoił się dopiero
wtedy, gdy potulnie wyszła z sypialni.
Nieznajoma była kobietą z krwi i kości. Ta myśl... wspomnienie o
cudownej kochance nie dawało mu spokoju. Z pewnością istniała naprawdę.
– Proszę mnie połączyć z Mazellim – polecił sekretarce i ruszył ku
drzwiom gabinetu.
– Czeka tam Trudy Levin – oznajmiła Charlotte, podnosząc słuchawkę.
– Czego chce? – zapytał Reid, kładąc dłoń na klamce.
– Nie mówiła. Koniecznie chce z tobą porozmawiać. Twierdzi, że sprawa
jest ważna – odparła asystentka, wzruszając ramionami. Szef pokiwał głową.
– Zaraz się dowiem, o co chodzi. Czekam na połączenie z Mazellim.
Reid James otworzył drzwi gabinetu.
– Trudy przyprowadziła jakąś dziewczynę – dodała Charlotte.
– Cześć, Reid. – Trudy powitała szefa uśmiechem. James ucieszył się na
jej widok. Lubił tę dziewczynę i wysoko oceniał jej pracę. Była zdolna, uczciwa,
ambitna. Te cechy były dla niego bardzo ważne. Sam je również posiadał. Tak
mu się przynajmniej wydawało.
– Witaj, Trudy – odrzekł, podchodząc do biurka. – W czym mogę ci
pomóc?
Kątem oka dostrzegł ciemnowłosą kobietę stojącą przy oknie. Odsunęła
ręką zasłonę i podziwiała wspaniałą panoramę miasta. Nagle odwróciła głowę i
spojrzała na niego przez ramię. Reid zamrugał powiekami, jakby oślepił go
blask słońca tworzący wokół twarzy nieznajomej świetlistą aureolę.
Coś ścisnęło go za gardło, gdy pojął, kto przed nim stoi.
– Rachel – szepnął zdławionym głosem. Trudy westchnęła głęboko. Reid
spojrzał na nią z roztargnieniem.
– Widzę, że nie muszę was sobie przedstawiać – stwierdziła panna Levin.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Wiesz, jak się nazywam?
– Znam tylko imię.
Wcale się nie zmieniła. Wszystko, prócz nastroju, było w niej takie same.
Tamtego wieczoru zdawała się wesoła, beztroska, pogodna. Teraz stała przed
nim kobieta zdenerwowana, pełna obaw, zakłopotana. Jedynie oczy pozostały
identyczne: szare tęczówki z ciemniejszą obwódką – niemal w kolorze włosów.
– Mazelli na linii – oznajmiła Charlotte przez wewnętrzny telefon.
Reid podszedł do aparatu, nie odrywając wzroku od Rachel, jakby się
lękał, że ponownie straci ją z oczu.
– Tak? – rzucił podnosząc słuchawkę. Nerwowo uderzał palcami w blat
biurka. Słuchał przez moment swego rozmówcy.
– Dobrze. Niech mi pan wyśle rachunek. – Popatrzył Rachel prosto w
oczy. – Rozumiem. W porządku. Nie będzie mi pan więcej potrzebny.
Reid odłożył słuchawkę. Przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się w
Rachel, jakby zobaczył ducha. Dziewczyna nie była w stanie oderwać od niego
wzroku.
– Mimo wszystko przedstawię was sobie – mruknęła Trudy. – Rachel
Morgan. Reid James.
– Witaj – powiedziała półgłosem Rachel.
– Niesamowite! Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Po tym, co zrobiłaś?
– Nie rozumiem. – Zdezorientowana Rachel wodziła spojrzeniem od
Trudy do Reida. – Czym cię uraziłam?
Reid zaniemówił. Stał przez moment z otwartymi ustami, nie mogąc
wykrztusić słowa. Zacisnął wargi, gdy przemknęło mu przez myśl, że wygląda
okropnie głupio.
– Kpisz ze mnie, prawda?
– Nie – odparła Rachel, wolno kręcąc głową.
– Czy możesz na chwilę zostawić nas samych? – powiedział Reid do
Trudy.
– Nie jestem pewna, czy to rozsądne – zawahała się.
– Rachel nie przywykła do twoich wybuchów złości. Wyglądasz w tej
chwili na potencjalnego mordercę.
– Idź i przestań się martwić. Od dawna nie rzucam się rozmówcom do
gardła. Kobiety są przy mnie całkiem bezpieczne.
– Chyba jednak zostanę – oznajmiła Trudy, spoglądając na szefa z
pobłażliwym uśmiechem.
– Lepiej nie. To bardzo osobista sprawa.
– Domyślam się, o co chodzi – mruknęła Trudy.
– Czyżby? – odparł Reid, unosząc brwi. – To ciekawe, ponieważ ja sam
jestem całkiem zdezorientowany.
Z trudem panował nad sobą. Ogarnęła go wściekłość. Czuł, że lada chwila
wybuchnie.
– Możesz iść – wtrąciła Rachel. Trudy popatrzyła na nią z niepokojem.
Dziewczyna drżała jak liść na wietrze.
– Proszę, zostaw nas samych.
– Zgoda. – Trudy podeszła do drzwi. – Czekam w sąsiednim pokoju.
Zawołaj mnie, gdyby coś było nie tak.
– Przystanęła położywszy rękę na klamce i rzuciła Reidowi
porozumiewawcze spojrzenie. – Ty również możesz na mnie liczyć, szefie.
Gdy Trudy wyszła, Reid okrążył biurko i dotknął stylowego fotela
ustawionego w pobliżu.
– Usiądź – powiedział cicho. Dziewczyna stała bez ruchu. Reid dodał: –
Proszę.
Przywykł do wydawania poleceń i rzadko używał tego słowa. Starał się
bardziej niż zwykle, bo chciał zrobić na Rachel dobre wrażenie. Nie mógł
dopuścić, by po raz drugi przestraszyła się i uciekła. Nie miał pojęcia, czemu
poprzednio zniknęła. Trzeba się natychmiast dowiedzieć, kim właściwie jest ta
ciemnowłosa dziewczyna i co się z nią stało tamtego wieczoru. Nie zamierzał po
raz wtóry kusić losu.
– Proszę – powtórzył z naciskiem. Rachel w końcu go posłuchała.
Zbliżyła się do fotela i usiadła. Reid zajął miejsce na kanapie. Oddzielał ich
tylko wąski blat stolika.
– Czy możesz mi powiedzieć, co zaszło tamtej nocy?
– poprosiła cicho Rachel. Siedziała wyprostowana. Dłonie ułożyła na
kolanach.
– Chciałem ci zadać to samo pytanie. – Reid uniósł brwi.
Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie wiem. Do niedawna sądziłam, że to był tylko sen – odparła cicho.
– Sen?
– Tak. Zrozum, byłam wtedy poważnie chora. Po tamtym przyjęciu dwa
tygodnie walczyłam z grypą. Wieczorem bardzo źle się poczułam. Zemdlałam
pod koniec bankietu. Nie pamiętam, co się działo. Trudy mi powiedziała, że ty
wydałeś to przyjęcie.
– Owszem. To była promocja nowych perfum. Wynajęliśmy dawny
arsenał. Tam cię poznałem – opowiadał, starannie dobierając słowa. – Długo
rozmawialiśmy.
– Tak?
O co tu chodzi? Dlaczego Rachel twierdzi, że niczego nie pamięta?
– Wyszliśmy razem. – Patrzyła na Reida szeroko otwartymi oczyma.
Pochyliła się w jego stronę i kiwnęła głową, zachęcając, by mówił dalej. –
Poszliśmy na spacer i wkrótce dotarliśmy do mojego mieszkania. Nic z tego nie
pamiętasz?
– Nie – odparła cicho. – Co było dalej?
– Poszliśmy na górę.
– Do twego mieszkania?
– Tak. Oglądałaś salon.
– A potem?
– Weszliśmy do sypialni.
Rachel spuściła wzrok. Czuła, że się rumieni.
– Spójrz na mnie – zachęcił ją Reid. Podniosła oczy. – Naprawdę sobie
tego nie przypominasz?
– Niestety. Brałam wówczas antybiotyki. Wypiłam trochę ponczu...
– Jakiś idiota wlał do wazy sporo alkoholu.
– Trudy mi o tym wspomniała. Nie mam pewności, czy lekarstwa i
alkohol tak na mnie podziałały, ale tamten wieczór jest czarną dziurą.
– Miałem wrażenie, że czujesz się doskonale – wtrącił Reid. – Byłaś
niezwykle ożywiona, promienna.
– Pozory mylą.
– Pamiętasz, jak się kochaliśmy?
– Nie... Dopiero później wróciły do mnie strzępy wspomnień. Sądziłam,
że to sen.
– Już o tym wspomniałaś. Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?
Rachel westchnęła ciężko. Dygotała na całym ciele. Musiała usiąść prosto
w fotelu i zacisnąć ręce na oparciach, by opanować drżenie.
– Dokonałam pewnego odkrycia.
– Mianowicie? – zapytał Reid.
– Spodziewam się dziecka.
Reid nie odrywał wzroku od jej twarzy. Do tej chwili sądził, że żadna
wiadomość nie wstrząśnie nim bardziej od nagłej wizyty tej dziewczyny. Mylił
się. Zachował wprawdzie kamienną twarz, ale serce waliło mu tak, jakby miało
lada chwila wyskoczyć z piersi.
– Przyszłaś tu, by mi powiedzieć, że jestem ojcem tego dziecka?
– To jedyne rozsądne wyjaśnienie – odparła.
– Przychodzi mi do głowy kilka innych możliwości.
Rachel zacisnęła dłonie w pięści. Trzeba zachować spokój i kontrolować
emocje. Jej położenie i tak było wyjątkowo kłopotliwe. Trudno się dziwić, że
Reid przyjął usłyszaną wiadomość z niedowierzaniem. Miał prawo znać prawdę,
choćby trudno mu było w nią uwierzyć.
– Domyślałam się, że taka będzie twoja reakcja – stwierdziła, zwilżając
językiem suche wargi.
– Nie sądzę, żebyś umiała przewidzieć moją reakcję – mruknął
opryskliwie i lekceważąco.
– Wręcz przeciwnie. Uznałeś, że przyszłam tu po pieniądze. Mylisz się.
Niczego od ciebie nie chcę. – Rachel wstała. – Trudy i ja przeanalizowałyśmy
fakty i odtworzyłyśmy wydarzenia tamtego wieczoru. Poprosiłam, żeby mnie tu
przyprowadziła. Sądziłam, że masz prawo znać prawdę. To wszystko. – Rachel
ruszyła w stronę drzwi. – Nie będę cię więcej nachodzić.
– Stój – rzucił Reid tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– Proszę sobie zapamiętać, że nie jestem pańską podwładną. Nie będzie
mi pan rozkazywać – oświadczyła zimno.
– Wróć. – Rachel stała nieruchomo jak posąg. Reid zacisnął zęby i dodał:
– Proszę.
Stała przy drzwiach, spoglądając w zielone oczy rozjarzone dziwnym
blaskiem. Intensywność tego spojrzenia przyciągała jak magnes. Rachel zrobiła
parę kroków w stronę Reida.
– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia – stwierdziła kategorycznie.
– Być może. Ja natomiast chciałbym z tobą spokojnie porozmawiać, o ile
nie masz nic przeciwko temu.
– Słucham.
– Zapalisz? – rzucił Reid, wyjmując papierośnicę, ale natychmiast się
zreflektował. – Oczywiście, że nie. Ten nałóg jest ci obcy. Spróbowałaś
papierosa jako szesnastolatka i zrobiło ci się niedobrze.
Rachel wyprostowała się dumnie. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
Opowiadała Reidowi o swoim życiu. Zwierzała się. Na pewno sporo o niej
wiedział, a tymczasem dla niej ten przystojny mężczyzna był jedynie postacią z
prasowej kroniki towarzyskiej i opowieści Trudy. Znała go z cudzych relacji.
Jedno wiedziała na pewno: był ojcem jej dziecka. Niespodziewanie
zachwiała się na nogach.
– Chyba powinnam usiąść – oznajmiła słabym głosem i podeszła do
skórzanego fotela ustawionego przy biurku.
– Napijesz się kawy albo herbaty? – zapytał Reid.
– Poproszę o filiżankę herbaty.
Reid przycisnął guzik wewnętrznego telefonu i wydał polecenie.
– Nie wyglądasz najlepiej – oznajmił zatroskanym głosem.
– Nic mi nie jest. To zawrót głowy. – Podniosła na niego oczy. – Wszyscy
mówią, że tak często bywa w moim stanie.
Reid skinął głową, zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko dymem.
Charlotte przyniosła na tacy herbatę w prześlicznej filiżance z chińskiej
porcelany. Tego serwisu używała jedynie wówczas, gdy w gabinecie Reida
gościli bardzo ważni kontrahenci lub politycy. Szef rzucił asystentce zdumione
spojrzenie. Charlotte uśmiechnęła się tajemniczo jak Mona Lisa, co dowodziło,
że sporo wie.
Niech diabli porwą Trudy! Ta dziewczyna ma długi język. Trzeba ukrócić
plotki, bo w przeciwnym razie, nim wybije piąta, wszyscy pracownicy będą
znali osobliwą nowinę.
– Dziękuję – powiedziała Rachel, biorąc filiżankę z rąk Charlotte.
– Na zdrowie, kochanie – odparła asystentka. – Proszę mnie wezwać, jeśli
będzie pani czegoś potrzebowała.
– Zostaw nas samych, Charlotte – polecił Reid. Sekretarka uśmiechnęła
się i popatrzyła znacząco na szefa, który rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie i
wymownie pokręcił głową. Potem zaczął się ukradkiem przyglądać siedzącej
przy biurku Rachel. Mimo woli poczuł wzruszenie. Tak było zawsze, ilekroć o
niej myślał. Przypomniał sobie wieczór sprzed sześciu tygodni.
Miał wtedy za sobą trudny dzień. Gdy o piątej skończył urzędowanie,
głowa pękała mu z bólu. Nie miał ochoty jechać na bankiet promujący nowe
perfumy jego firmy, ale w końcu dał się przekonać. Przez jakiś czas krążył po
salach arsenału, ściskał dłonie znajomych i wdzięczył się do dziennikarzy.
Goście wyjątkowo dopisali. W salach bankietowych panował wielki tłok.
Przyjęcie odbywało się w starej zbrojowni wynajętej specjalnie na ten cel.
Budynek stał niedaleko miejsca, gdzie mieszkał Reid. Gospodarz przyjęcia
odczuwał silną pokusę, by wymknąć się niepostrzeżenie. Wtedy ujrzał piękną
nieznajomą.
Jak w romantycznym filmie, ich oczy spotkały się ponad głowami
nieprzeliczonych gości. Reid, niewiele myśląc, podszedł do dziewczyny, która
uśmiechnęła się do niego. Natychmiast zapomniał o bólu głowy. Rozmawiali o
wszystkim i o niczym – jak to na przyjęciu. Reid co chwila wybuchał śmiechem,
ubawiony dowcipami ciemnowłosej nieznajomej. Niełatwo było go
rozśmieszyć, ale tamtej nocy stał się cud.
Poprosił, by zaczerpnęli świeżego powietrza. Rachel nie miała nic
przeciwko temu. Wyszli, nie zwracając niczyjej uwagi. Noc była gorąca i
wilgotna. Gdy minęli kilka przecznic, ogarnęło ich zmęczenie. Reid machinalnie
ruszył ku swemu domowi. Gdy znaleźli się w pobliżu, zaproponował, by weszli
na górę i napili się czegoś dla ochłody. Nowa znajoma chętnie na to przystała.
Pogrążony we wspomnieniach, Reid nie odrywał wzroku od Rachel, która
małymi łykami piła gorącą herbatę. Patrzyła na niego przez delikatną mgiełkę
unoszącą się znad filiżanki.
Reid znowu poczuł koło serca znajome ciepło. Tamtego wieczoru
doznawał podobnego wzruszenia. Rachel była taka... naturalna. Niczego nie
udawała. Rozmawiali, jakby ich łączyły długie lata znajomości. W pewnej
chwili zachwyciła się wystrojem salonu. Reid postanowił jej pokazać całe
mieszkanie. W końcu dotarli do sypialni. Na widok ogromnego łoża Rachel
zaczęła sobie kpić z jego właściciela. Reid zachęcił ją, by sama się przekonała,
że jest bardzo wygodne. Rachel bez oporów wyciągnęła się na białej jedwabnej
pościeli.
Ich spojrzenia znowu się spotkały. Reid poczuł nieprzezwyciężoną
potrzebę, by podejść bliżej. Usiadł na posłaniu.
Rachel nie okazała zakłopotania. Reid pochylił się i pocałował ją. To mu
się wydawało całkiem naturalne.
W tej samej chwili zapomniał o całym świecie. Czas, miejsce,
okoliczności straciły dla niego znaczenie. Nie panował nad sobą. Kochali się
bez najmniejszych zahamowań, z radością i zadowoleniem – jakby byli ze sobą
od lat.
Reid nie potrafił zapomnieć tamtej nocy. Był przekonany, że tamto
doznanie było dla Rachel równie wyjątkowe jak dla niego. Nie umiał przyjąć do
wiadomości, że zapomniała, co razem przeżyli.
Czyżby Rachel prowadziła z nim jakąś grę? Reid nie umiał odpowiedzieć
na pytanie. Trzeba sprawdzić tę dziewczynę. Była przyjaciółką Trudy, co
świadczyło na jej korzyść. Panna Levin pracowała u niego od dawna i cieszyła
się zaufaniem szefa.
Scenariusz dotyczący rzekomego ojcostwa był Reidowi dobrze znany.
Usłyszał kiedyś podobną nowinę. Wtedy był już ważną figurą i swoje życiowe
sprawy mógł załatwiać jak należy. Miał dwadzieścia parę lat, gdy pewna kobieta
usiłowała mu wmówić, jakoby spłodził z nią dziecko. Reid poddał się
koniecznym badaniom, udowodnił, że powódka kłamie, i wygrał proces. Cała
sprawa kosztowała go mnóstwo pieniędzy i upokorzeń.
Od tamtej pory wiązał się z kobietami rzadko i niechętnie. Było ich w
jego życiu coraz mniej, chociaż gazety rozpisywały się o rzekomych romansach
przystojnego milionera. Doszło do tego, że całymi miesiącami zachowywał
dobrowolną wstrzemięźliwość. Ilekroć decydował się na erotyczną eskapadę,
dbał skrupulatnie, by nie miała żadnych nieprzewidzianych konsekwencji.
Zdawał sobie jednak sprawę, że prezerwatywy bywają zawodne. Tego
rodzaju niespodzianka spotkała jego rodziców. Reid James czuł się winny
wobec Rachel. Nie powinien był na początku rozmowy podawać w wątpliwość
jej prawdomówności.
– Lepiej się czujesz? – zapytał, gdy postawiła na tacy pustą filiżankę.
– Tak. Herbata dobrze mi zrobiła. – Podniosła oczy na Reida. – Czy mam
coś jeszcze wyjaśnić?
– Jeśli to, co mówisz, jest prawdą...
– Zaręczam, że tak.
– Powinienem chyba zapytać, jak zamierzasz postąpić. Rachel bawiła się
delikatną filiżanką.
– Istnieją rozmaite... możliwości – odparła cicho.
– Wiem. Postanowiłaś już, co zrobisz?
– Nie – powiedziała dziewczyna, wolno kręcąc głową. Podniosła wzrok i
spojrzała na Reida. Długo patrzyli sobie w oczy. Czytali w nich pytania, na które
nie potrafili jeszcze odpowiedzieć. Reid zgasił papierosa.
– Mogę ci pomóc w podjęciu decyzji?
– Czy to oznacza, że mi wierzysz?
– Sam nie wiem – odparł, siadając w fotelu.
– W takim razie dlaczego chcesz wiedzieć, jak zamierzam postąpić?
Wkrótce opuszczę twój gabinet i pewnie się więcej nie zobaczymy. Przyrzekam,
że nie będę cię nachodzić.
– Istnieje spore prawdopodobieństwo, że mówisz prawdę – odparł
rzeczowo Reid. – W takim wypadku nie pozwolę, żebyś mnie odsunęła na
margines, Rachel. Zrobię, co do mnie należy. Poważnie traktuję swoje
obowiązki.
– Nie jesteś za mnie odpowiedzialny. Potrafię zadbać o siebie i dziecko.
– Zobaczymy.
– Czy zamierza pan mnie śledzić, żeby się o tym przekonać, panie James?
– rzuciła drwiąco. Świadomie użyła formy grzecznościowej. Reid wstał.
– Szczerze mówiąc, już wynająłem prywatnego detektywa. Poleciłem mu
ciebie odnaleźć. Nie mów do mnie per pan. Taki oficjalny ton jest nie na miejscu
po tym, co między nami zaszło, prawda? Wiesz, że mam na imię Reid. –
Zawahał się i popatrzył dziewczynie prosto w oczy. – Tamtej nocy... powtarzałaś
je bez przerwy.
– Nie pamiętam – wyjąkała.
Reid okrążył biurko i podszedł do Rachel, która podniosła wzrok. Miał
dziwny wyraz twarzy, a jego oczy lśniły niezwykłym blaskiem. Położył ręce na
oparciu fotela, tak że dziewczyna była niemal unieruchomiona.
– W takim razie odświeżę ci pamięć.
Dotknął ustami jej warg. Rachel siedziała zupełnie nieruchomo, lecz nie
próbowała się opierać. Przymknęła oczy, gdy zaczął ją całować. Pod wpływem
nagłego impulsu rozchyliła wargi i poddała się pieszczocie języka. Oboje
wiedzieli, że między kochankami tak właśnie powinno być.
Reid czuł się jak alkoholik po długiej abstynencji. Wreszcie mógł się
rozkoszować smakiem warg Rachel. Serce biło mu w piersi jak oszalałe.
Pocałunek stawał się coraz bardziej zaborczy, z każdą chwilą namiętniejszy.
Rachel wydała jęk, który dźwięczał Reidowi w głowie, w sercu, w duszy jak
najpiękniejsza muzyka. Ramiona, na których się opierał, drżały z wysiłku.
Poczuł dziwną słabość, którą lękał się nazwać. Niespodziewanie ogarnął go lęk.
Przerwał pocałunek, ale się nie odsunął od Rachel.
Patrzyli sobie w oczy. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
Oddechy były urywane jak po długim biegu.
– Przepraszam – szepnął. Rzadko poczuwał się do winy. Nie miał pojęcia,
czemu prosi Rachel o przebaczenie. Wiedział tylko, że musi to zrobić.
– Dlaczego mnie pocałowałeś? – zapytała, opuszkami palców dotykając
spuchniętych warg.
Reid zacisnął pięści i zrobił krok do tyłu. Potrząsnął głową, jakby z
trudem wracał do rzeczywistości. Nie znał odpowiedzi na pytanie Rachel.
– Chciałem tylko sprawdzić, czy doznania, które sama uważałaś
dotychczas za sen, nie są przypadkiem wytworem mojej wyobraźni.
Rachel skinęła głową. Wiedziała, co Reid chce przez to powiedzieć.
Usiłował przekonać samego siebie, że przeżycia tamtej pamiętnej nocy były dla
nich obojga czymś więcej niż tylko przyjemnym epizodem po nudnym
przyjęciu. Nie myśleli teraz o dziecku. Rachel nurtował tylko jeden problem,
podobnie jak Reida. Chciała mieć namacalny dowód, że kochała się z tym
mężczyzną na jawie, a nie we śnie.
Namiętny pocałunek stanowił dla obojga dostateczne potwierdzenie.
Rozległo się pukanie do drzwi. Trudy wsunęła głowę do gabinetu.
– Żyjecie oboje? – zapytała kpiąco.
– Tak – odparł Reid, idąc w stronę biurka. – Jesteśmy cali i zdrowi.
– Mogę wejść? – rzuciła Trudy.
– Oczywiście – odparła skwapliwie Rachel. Popatrzyła wymownie na
Reida, by dać mu do zrozumienia, że temat uważa za wyczerpany. Badawcze
spojrzenie zielonych oczu dowodziło czegoś zupełnie innego.
– Sądzę, że wszystko już omówiliśmy... – powiedziała niepewnie.
– Mogę do ciebie zadzwonić? – zapytał Reid.
– Raczej nie... – Rachel wodziła spojrzeniem od Trudy do Reida. – Cóż,
odezwij się, jeżeli masz ochotę.
– Zadzwonię.
– Doskonale.
– Odwiozę cię do domu – stwierdziła Trudy, podchodząc do przyjaciółki.
Zerknęła na swego szefa. – Chyba nie będę ci tu potrzebna?
Reid pokręcił głową. Odprowadził gości do drzwi. Rachel odwróciła się
niespodziewanie. Była zakłopotana, ale wyciągnęła rękę.
– Do widzenia... Reid.
– Dzięki za wizytę – powiedział uprzejmie i uścisnął podaną mu dłoń.
Zrobił to spokojnie, z pozorną obojętnością, ale zielone oczy nadal lśniły
dziwnym blaskiem. Rachel nie wiedziała, co o tym myśleć. Może Reid sam nie
potrafi się rozeznać w swoich uczuciach? Pożegnała go słabym uśmiechem.
Reid długo stał, patrząc na drzwi wiodące do korytarza, za którymi
zniknęła Rachel oraz Trudy. Charlotte daremnie czekała, aż szef się odezwie i
wyda jej polecenia. Po chwili wróciła do pisania na maszynie. Znajomy odgłos
wyrwał Reida z zamyślenia.
– Charlotte – rzucił, idąc w stronę gabinetu. – Połącz mnie z Mazellim.
Rachel poszła do lekarza, który potwierdził wyniki próby ciążowej.
Pierwszy tydzień sierpnia zszedł jej na rozmyślaniach. Należało wszystko
przeanalizować. W rozmowie z Reidem podkreśliła, że istnieje kilka
ewentualności. Trzeba było szybko dokonać wyboru. Czasy się zmieniły. Nie
było żadnego przymusu. Mimo to czuła, że decyzja praktycznie już została
podjęta. Rachel skończyła trzydzieści lat. Nie był to podeszły wiek, ale trudno
udawać nastolatkę. Idealna pora na urodzenie dziecka. Gdyby wyszła za Toma,
właśnie teraz myśleliby o powiększeniu rodziny. Do małżeństwa jednak nie
doszło. Od tamtej pory żaden inny kandydat do ręki Rachel nie pojawił się na
horyzoncie.
Niespodziewanie stanął jej przed oczyma Reid James. Skarciła się w
duchu. Trzeba szybko o nim zapomnieć. Ten mężczyzna jej nie ufał. Rachel nie
miała sił i ochoty, by zabiegać o względy tego gbura. Przez całe życie usiłowała
pozyskać sobie innych ludzi. Zabiegała o ich miłość. Gdyby miała znowu czynić
podobne starania, Reid James byłby ostatni na liście kandydatów.
Stanęły jej przed oczyma tytuły artykułów poświęconych przystojnemu
milionerowi. Kolorowe magazyny często o nim pisały. Trudy chętnie podtykała
je swojej przyjaciółce. Wszędzie nazywano Reida doskonałą partią. Był
kawalerem, do którego wzdychały wszystkie zamożne panny na wydaniu.
Rachel skrzywiła się z niesmakiem. Jak mógł pomyśleć, że chciała wyłudzić od
niego pieniądze! Też coś! Gdyby naprawdę goniła za forsą, sprzedałaby
skandalizującą opowieść o swoim romansie jednemu z brukowców. Za krótki
wywiad dostałaby kupę forsy. Na szczęście dla Reida, nie szukała taniej
popularności.
Mogła polegać tylko na sobie. Trzeba uporać się z życiowym problemem.
Reid James twierdził, że chce z nią jeszcze porozmawiać, ale Rachel podjęła
decyzję, nie oglądając się na przystojnego uwodziciela.
Postanowiła urodzić i wychować jego dziecko. Inne rozwiązania nie
wchodziły w grę. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie jej łatwo. Odziedziczyła
po matce niewielką sumę, ale było oczywiste, że pieniądze stopnieją
błyskawicznie, o ile nie podejmie pracy. Rachel czuła się w Nowym Jorku jak
ryba w wodzie, ale życie w wielkim mieście było kosztowne. Nawet gdyby Reid
zechciał jej pomóc, z trudem wiązałaby koniec z końcem.
Niechętnie rozważała tę ostatnią możliwość. Przeczuwała, że gdyby
pozwoliła pewnemu siebie milionerowi wkroczyć w swoje życie, wkrótce
zacząłby samowolnie decydować o losach jej i dziecka. Nie chciała się grzać w
blasku jego sławy. Była przekonana, że i maleństwu takie rozwiązanie nie
wyszłoby na dobre. Ceniła własną niezależność i postanowiła jej strzec. W
obecnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem był powrót do Ohio, do rodzinnego
domu.
Rachel poczuła skurcz w żołądku na samą myśl o takiej możliwości. Jej
ojciec ożenił się powtórnie dwa miesiące po śmierci pierwszej żony. Córka
długo nie mogła mu tego wybaczyć. Z czasem doszli do porozumienia, ale nie
było między nimi serdeczności. Decyzja o powrocie do domu okazała się dla
Rachel bardzo trudna.
Niełatwo uwolnić się od wspomnień. Matka Rachel chorowała ciężko
przez dwa lata. Córka pielęgnowała ją z prawdziwym oddaniem. Związek
państwa Morgan od początku nie należał do udanych, ale gdy nieszczęsna
kobieta podupadła na zdrowiu, ujawniły się najgorsze cechy charakteru jej
męża. Czuł się nieswojo w domu, gdzie rytm codziennych zajęć wyznaczała
choroba. Spędzał tam niewiele czasu. Ciężar odpowiedzialności przerzucił na
barki córki.
Rachel nie czuła się wykorzystywana. Bardzo kochała matkę,
podtrzymywała ją na duchu w chorobie, a po śmierci wspominała z czułością.
Niestety, dobrowolne poświęcenie kosztowało ją nie tylko dwa lata życia. Tom,
który początkowo bez sprzeciwu godził się na przesuwanie daty ślubu, po
dwóch latach stracił wreszcie cierpliwość i znalazł kobietę gotową poświęcić mu
znacznie więcej czasu niż pochłonięta wieloma obowiązkami narzeczona.
W dzień po pogrzebie matki Rachel usłyszała od Toma, że pokochał inną
dziewczynę, z którą postanowił się ożenić. Dla Rachel śmierć matki i niemal
jednoczesne zerwanie zaręczyn było ciosem ponad siły, ale jakoś się pozbierała.
Dwa miesiące później ojciec przedstawił córce swoją przyjaciółkę i oznajmił, że
wkrótce ją poślubi. Nowa żona miała zamieszkać w ich domu – tam gdzie żyła i
umarła matka Rachel.
Straciła cierpliwość. W dniu ślubu wygarnęła ojcu, co o nim myśli. Po
kłótni, która wtedy nastąpiła, oboje byli wściekli i rozdygotani. Zrodziła się
między nimi nienawiść. Tak przynajmniej sądziła wówczas Rachel. Tego
samego dnia wyprowadziła się z domu. Zamieszkała na krótko u szkolnej
koleżanki.
Nowy Jork był dla niej idealnym schronieniem. Mogła zniknąć w tłumie i
zapomnieć o życiowych porażkach. Wkrótce na nowo odkryła w sobie wolę
życia. Czasami miała wrażenie, że matka czuwa nad nią z daleka. Bez trudu
znalazła pracę w niewielkiej filii znanego domu mody. Dyplom studium dla
projektantów okazał się dobrą rekomendacją. Jej modele i wiedza o tkaninach
zyskały spore uznanie. Znalazła wygodne lokum, poznała Trudy. Po raz
pierwszy od paru lat miała wrażenie, że odzyskuje życiową równowagę.
Niespodziewanie wszystko runęło jak domek z kart. Rachel straciła pracę.
Zarząd firmy podjął decyzję o redukcji zatrudnienia. Postanowiono zwolnić
pracowników o najkrótszym stażu; na pierwszy ogień poszła Rachel. Od
czterech miesięcy daremnie szukała pracy. Musiała zarobić chociaż parę groszy,
kelnerowała więc codziennie przez kilka godzin w barze za rogiem.
Odziedziczonych po matce pieniędzy szybko ubywało.
Niechętnie myślała o powrocie do domu, ale doszła do wniosku, że to
najlepsze rozwiązanie, skoro postanowiła urodzić dziecko. Podjęła decyzję.
Wiele spraw budziło w niej obawy i wątpliwości, ale uparła się, że przy tym
postanowieniu wytrwa niezłomnie.
Nareszcie dokonała wyboru.
Zaterkotał dzwonek u drzwi. Zwlekła się z łóżka. Trudy obiecała wpaść
do niej po pracy i przynieść coś do jedzenia. Rachel nie miała apetytu, ale
zdawała sobie sprawę, że jeśli niczego nie zje, Trudy zrobi jej wykład o
zgubnych skutkach głodówki. Z dwojga złego wolała potulnie zjeść
przyniesione smakołyki.
Nacisnęła guzik domofonu. Czekając na Trudy, szybko nakryła do stołu.
Wkrótce rozległo się energiczne pukanie. Rachel otworzyła drzwi. Na progu
stała przyjaciółka dźwigająca wielką torbę.
– Kupiłaś wszystko, co było w restauracji? – spytała Rachel z
pobłażliwym uśmiechem.
– Nie mędrkuj, kochanie. Znam cię jak zły szeląg i wiem, że niczego
sobie nie ugotujesz, więc zrobiłam większe zakupy. Zostanie ci trochę na jutro.
– Jesteś niemożliwa – odparła Rachel.
– Dlatego tak mnie lubisz. – Trudy postawiła torbę na stoliku i poklepała
przyjaciółkę po ramieniu. Gdy usiadły do kolacji, dodała z chytrą miną: – Nieźle
się dogadujemy, prawda?
– Rozumiemy się w pół słowa – przyznała Rachel, dziobiąc widelcem ryż
smażony z chińskimi przyprawami.
– Przyszło mi do głowy – zaczęła ostrożnie Trudy – że mogłybyśmy
razem zamieszkać.
– We dwie?
– Tak.
– O co ci chodzi? – zapytała podejrzliwie Rachel.
– O ciebie. O mnie. Powinnaś się przenieść do mego mieszkania.
– Och, Trudy...
– Wszystko można jakoś zorganizować. Damy sobie radę. Późno wracam
z pracy. Mogłabyś pomagać mi w sprzątaniu...
– To bez sensu. Twoje mieszkanie jest za małe. Ledwie starcza w nim
miejsca dla ciebie.
– Nieprawda. Mam sporą wnękę. Można tam ustawić kołyskę. Łóżko dla
ciebie umieścimy w pokoju.
– A Jake?
– Dlaczego pytasz?
– Najwyraźniej macie się ku sobie. Co ukochany powie na dziką
lokatorkę w twoim uroczym mieszkanku? – zapytała Rachel, kiwając głową. –
Troje w jednej sypialni to za dużo, kochanie. Kiedy przyjdzie na świat dziecko,
będzie nas czworo.
– Nie widzę problemu. W gromadzie zawsze weselej. Nie marudź.
Zobaczysz, będzie wspaniale.
– Nie. – Rachel energicznie pokręciła głową i ujęła dłoń Trudy. Łzy
stanęły jej w oczach. – Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałam.
Dzięki za troskę, ale nie mogę przyjąć twojej propozycji. Już wiem, co zrobię.
– Zamieniam się w słuch.
Rachel splotła palce i w milczeniu patrzyła na talerz z jedzeniem. Nie
była w stanie wykrztusić słowa. Wydawało jej się, że gdy oznajmi swoją
decyzję, nie będzie już miała odwrotu.
– I cóż? – mruknęła zniecierpliwiona Trudy. Rachel podniosła wzrok i
napotkała zatroskane spojrzenie przyjaciółki.
– Postanowiłam wrócić do domu.
– To niemożliwe! Będziesz się tam czuła zupełnie obco.
– Zarezerwowałam bilet na samolot.
– Dzwoniłaś do ojca?
– Nie. Zrobię to jutro. – Rachel popatrzyła na zirytowaną Trudy. – Nie
mam innego wyjścia.
– Wręcz przeciwnie.
– Czyżby? Jaką widzisz ewentualność?
– Jedna istnieje na pewno. Reid.
– Nie. – Rachel zdecydowanie pokręciła głową.
– Dlaczego? Ten facet jest nieprzyzwoicie bogaty. Może ci pomóc znaleźć
pracę, urządzić się...
– Nie. To wykluczone. Nie przyjmę od niego pieniędzy. Teraz nie
potrafię. Może kiedy dziecko dorośnie... Powinno studiować.
– Dlaczego tak się upierasz? Wytłumacz mi, na litość boską!
Rachel nie była w stanie dokończyć kolacji. Wyrzuciła resztki jedzenia do
kosza na śmieci.
– Czułabym się fatalnie, gdyby Reid utrzymywał mnie i dziecko. Nie chcę
mieć wobec niego długu wdzięczności. Pomyśl o dziennikarzach. Wyobrażasz
sobie, co by pisali, gdyby prawda wyszła na jaw? Ulubieniec nowojorskich dam
i dziewczyna z prowincji! Już widzę te tytuły.
– Jakoś to zniesiesz!
– Nie chcę tego znosić! Pragnę urodzić dziecko w spokoju. Dziennikarze
nie będą mnie nazywali kolejną ofiarą uwodzicielskiego Reida Jamesa! Obejdę
się bez jego pomocy. Nie musi mi niczego proponować. – Umilkła na chwilę. –
Pamiętaj, że w ogóle o tym nie wspomniał.
– Racja – przyznała Trudy. – Jestem pewna, że gdybyś go...
– Mam go prosić, tak? Czy wyobrażasz sobie, co bym czuła?
– Dlaczego jesteś taka uparta? – Trudy podeszła i przytuliła Rachel. –
Reid wiele może dla ciebie zrobić.
– Jego starania przyniosły dość niespodziewany efekt, prawda?
– Jesteś niesprawiedliwa – odparła Trudy. – To wspaniały człowiek.
Przyznaję, że wygląda na odludka. Miał trudne dzieciństwo.
– Gdzie się wychował?
Niespodziewanie zadzwonił telefon. Rachel podniosła słuchawkę.
– Proszę?
– Rachel? Jak się czujesz?
To był Reid. Rachel usiadła na brzegu łóżka i bezgłośnie oznajmiła Trudy,
kto dzwoni.
– Dzięki, doskonale.
– Chyba nie masz nic przeciwko temu, że dzwonię. Trudy dała mi numer
twojego telefonu.
– Nie. Miło, że o mnie pamiętasz.
– Właśnie o tobie plotkowałyśmy – zawołała Trudy. Rachel pogroziła jej
palcem.
– Czego sobie życzysz? – zapytała Reida.
– Chciałbym się z tobą zobaczyć... Musimy porozmawiać.
Rachel przymknęła oczy i zagryzła wargę.
– Podjęłam decyzję.
– Jaką?
– Urodzę dziecko.
Reid James odetchnął z ulgą. Czyżby mimo wszystko obchodziła go ta
sprawa?
– Cieszę się.
– Naprawdę? – odparła z niedowierzaniem.
– Tak. Czy możemy się spotkać?
– Po co?
– Musimy wszystko omówić i zaplanować.
– Nie będziemy robić żadnych planów. Postanowiłam wrócić do domu.
– Słucham?
– Jadę do Ohio.
– Czy to ostateczna decyzja?
– Tak. Wszystko już załatwiłam – skłamała.
Reid długo milczał. Rachel nieomal czuła jego oburzenie i złość. Serce
biło jej w piersi coraz mocniej.
– Rozumiem – powiedział w końcu. – W takim razie to jest...
– Pożegnanie – dokończyła za niego.
Nie sądziła, że tyle ją będzie kosztowało wypowiedzenie tego słowa.
Ledwie znała Reida Jamesa. Ten człowiek był jej niemal obcy. Gdyby nie
osobliwy splot okoliczności, po tamtej nocy nie spotkaliby się więcej. Reid był
dla Rachel mężczyzną ze snu. Niespodziewanie wyszło na jaw, że to człowiek z
krwi i kości. Spotkanie w biurze wytrąciło Rachel z równowagi.
Czuły kochanek ze snu istniał na jawie. Co więcej, łączyło ich niezwykłe,
rzeczywiste, a zarazem tajemnicze przeżycie. W sercu Rachel kiełkowały
uczucia, których nie umiała nazwać.
– Muszę już kończyć – powiedziała zdławionym głosem.
– Trudno – odparł łagodnie. Nie była w stanie przerwać rozmowy. Reid
zapytał: – Rachel? Jesteś tam?
– Tak – wykrztusiła.
– Dasz mi znać, kiedy dziecko...
– Tak. Oczywiście. Do widzenia, Reid. Zdecydowanym ruchem odłożyła
słuchawkę, ale jeszcze długo zaciskała na niej dłoń.
– Stało się – mruknęła z irytacją zawiedziona Trudy.
– Tak – westchnęła Rachel. – Wszystko skończone.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nie wolno się poddawać. Tak sądził Reid. Czas pokaże, jak to się
skończy.
Rachel Morgan bardzo się myli, uważając, że wolno jej pojawić się w
jego życiu, przynieść nowiny, które poraziły go jak grom z jasnego nieba, a
potem odprawić ojca swego dziecka niecierpliwym gestem kapryśnej
primadonny.
Wykluczone! Taka sytuacja jest nie do przyjęcia – zwłaszcza teraz, gdy
okazało się, że Rachel pragnie urodzić dziecko.
Reid cieszył się... To za mało powiedziane: był uszczęśliwiony, gdy
usłyszał, jaką podjęła decyzję. Zdał sobie sprawę, że z niepokojem czekał na tę
wiadomość. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby Rachel postanowiła inaczej.
Jednego był pewny: za wszelką cenę próbowałby ją przekonać do
macierzyństwa.
Nie chciał stracić Rachel. Tylko od niej zależało, jaką rolę zechce odegrać
w jego życiu. Najpierw musiał ją przekonać, że jako mężczyzna wart jest
zainteresowania. Powinien starannie zaplanować kolejne posunięcia. Był
doskonałym strategiem. Przez całe życie wyznaczał sobie ambitne cele i
nieustępliwie dążył do ich realizacji, chociaż niekiedy sukces graniczył z cudem.
Był przekonany, że i tym razem dopnie swego.
Postanowił zaopiekować się Rachel. Wynajmie jej mieszkanie w
porządnej dzielnicy – blisko parku, by w pogodne dni mogli chodzić z
dzieckiem na spacer. Zatrudni do pomocy młodej mamie doświadczoną nianię...
albo lepiej dyplomowaną pielęgniarkę, która będzie się zajmować jego synem...
albo córeczką. To bez znaczenia. Najważniejsze, że będzie miał dziecko.
Nie uważał się za człowieka przesądnego lub religijnego, mimo to
przypuszczał, że spotkanie sprzed kilku tygodni było im obojgu pisane. Bóg czy
los, gwiazdy lub jakaś potężna siła zdecydowały, że ich drogi się spotkały.
Przeczucie mówiło Reidowi, że ta dziwna znajomość ma głęboki, choć ukryty
sens.
Jednego był pewny: Rachel nie wyjedzie do Ohio. Trzeba znaleźć sposób,
by ją zatrzymać w Nowym Jorku. Skoncentrował się na argumentach, jakich
powinien użyć. Krzykiem i groźbami niczego nie wskóra. Rachel była na to zbyt
niezależna. Trzeba się odwołać do jej rozsądku oraz niezawodnej logiki.
Nie zaszkodzi też zaapelować do uczuć. Dziwne wzruszenie ogarnęło
Reida, gdy przypomniał sobie, jak łagodna i pełna ciepła potrafi być Rachel.
Twierdziła, że nie pamięta niezwykłych chwil spędzonych we dwoje. Reid nie
zapomniał ani sekundy. W zamyśleniu dotknął wskazującym palcem dolnej
wargi, zastanawiając się nad kolejnym posunięciem. Z roztargnieniem rozglądał
się po gabinecie. Nagle zadzwonił jeden z telefonów stojących na biurku. Była
to prywatna linia Reida. Numer znało tylko kilka osób.
– Słucham – mruknął Reid, podnosząc słuchawkę.
– Tu Mazelli. Mam dla pana pewne informacje.
– Szybko się pan uwinął.
– Znałem nazwisko dziewczyny. To bardzo ułatwia śledztwo, panie
James. Od razu powiem, że Rachel Morgan nie jest wcale tajemniczą postacią.
Reid z powątpiewaniem kręcił głową.
– Słucham. Czego pan się dowiedział?
– Rachel ma trzydzieści lat. Pochodzi z małego miasteczka. Jej życiorys
nie zawiera żadnych rewelacji. W szkole była prymuską, co niedziela chodzi do
kościoła... Rozumie pan, co mam na myśli. Jej matka zmarła przed dwoma laty.
Długo przedtem chorowała. Rachel pielęgnowała ją z prawdziwym oddaniem.
Ojciec powtórnie się ożenił...
– Kiedy?
– Dwa miesiące po śmierci pani Morgan.
– Ciekawe.
– Owszem. Przyjemniaczek, co?
– Zna pan więcej faktów z jej życia?
– Była zaręczona z Tomem Walcottem. To agent ubezpieczeniowy z jej
miasteczka. Facet zerwał zaręczyny i ożenił się z inną. Ma już dzieciaka. –
Mazelli umilkł na chwilę. – Przyjrzałem się datom i doszedłem do wniosku, że
rozstał się z Rachel mniej więcej w tym samym czasie, gdy zmarła jej matka.
– Jeszcze jeden miły facet. – Reid miał coraz wyraźniejszy obraz sytuacji.
Mazelli opowiedział krótko, czym Rachel zajmowała się w Nowym Jorku.
Przedstawił również jej obecną sytuację. Reid milczał.
– Wygląda na to, że panna Morgan nie ma łatwego życia.
– Słuszna uwaga. Coś jeszcze?
– To już wszystko. Aha, mam jej adres, numer telefonu, wyciąg z konta
bankowego...
– Proszę mi podać adres Rachel.
Mazelli podyktował Reidowi nazwę ulicy, numer domu i mieszkania.
– Byłbym zapomniał o ważnym szczególe. Panna Morgan zarezerwowała
bilet w jedną stronę na samolot do Ohio.
– Kiedy zamierza lecieć?
– W ostatni piątek sierpnia.
– Dzięki. Dobra robota, Mazelli.
– Zawsze do usług, szefie.
– Na pewno chętnie znów z nich skorzystam. Pogrążony w zadumie Reid
spoglądał na biały arkusz papieru, na którym zanotował adres Rachel. Wyrwał
kartkę z notesu, złożył ją starannie i wsunął do kieszonki białej koszuli. Sięgnął
po marynarkę wiszącą na oparciu fotela, odruchowo poprawił krawat i mankiety,
a potem ruszył ku drzwiom gabinetu.
Rachel postanowiła wyjechać pod koniec miesiąca. Reid miał niewiele
czasu, ale się tym nie przejmował. Przywykł do rozmaitych przeciwności.
Konieczność ich przezwyciężania dodawała mu zapału i energii.
Charlotte wyszła już z biura. Reid zostawił jej kartkę z informacją, że
następnego dnia nie pojawi się w pracy. Zapowiedział, że nieobecność może
potrwać trochę dłużej. Poczuł szaloną radość, gdy zrozumiał, że znalazł to,
czego daremnie szukał od dawna. Miał wreszcie życiowy cel, który
usprawiedliwiał nieobecność w biurze. Czekało go wyzwanie nadające sens
wszelkim poczynaniom.
Miał powód, by dalej żyć.
Było nim dziecko...
I Rachel.
Rzeczy Rachel zostały już spakowane. Dziewczyna spojrzała ponuro na
kartonowe pudełka zawierające skromny dobytek. Robiło jej się coraz smutniej.
Po przyjeździe do Nowego Jorku szybko zrozumiała, że wynajęcie
umeblowanego mieszkanka będzie znacznie tańsze niż kupowanie potrzebnych
sprzętów. Wiadomo, że prowizorka trwa najdłużej! W ciasnej klitce zamiast
kilku tygodni spędziła całe dwa lata. Nie chciała zagracić mieszkania i dlatego
niewiele rzeczy kupowała.
Usiadła wśród pudeł, czekając na pracowników firmy zajmującej się
przeprowadzkami. Ostatni wieczór w Nowym Jorku zamierzała spędzić z Trudy,
ale w ostatniej chwili zdecydowała się wyjechać trochę wcześniej. W ten sposób
będzie miała dość czasu, by zaraz po przyjeździe rozmówić się z ojcem.
Rankiem zadzwoniła do Trudy. Rozmawiały długo i serdecznie. Obie miały łzy
w oczach.
Gdy pomyślała o powrocie do rodzinnego domu, niespodziewanie
odkryła, że nie łączy już tego miejsca z matką lub własnym dzieciństwem i
młodością. To był teraz dom ojca... i jego drugiej żony, Sally.
Zabrakło jej odwagi, by zadzwonić do nich i zwierzyć się ze swoich
kłopotów.
Otrząsnęła się z zadumy i przygryzła wargę. Podjęłam właściwą decyzję,
powtarzała sobie w duchu raz po raz.
Rozległ się dzwonek domofonu. Rachel z westchnieniem ulgi nacisnęła
guzik otwierający drzwi wejściowe. To na pewno fachowcy od przeprowadzek.
Rozejrzała się po niewielkim mieszkaniu w kształcie litery L, by sprawdzić, czy
wszystko zostało spakowane. Zaglądała do kartonowych pudełek, gdy rozległo
się pukanie do drzwi.
– Proszę wejść. Wszystko jest przygotowane.
– Rachel?
Odwróciła się, słysząc znajomy głos. Ujrzała Reida. Miał na sobie dżinsy
i niebieską sportową koszulę. Stał na progu z ręką na klamce.
– Reid! Skąd się tu wziąłeś?
– Mogę wejść?
– Oczywiście. – Rachel wstała i odgarnęła do tyłu spadające na twarz
włosy. Była zakłopotana. Wskazała ręką pakunki i powiedziała niepewnie: – Jak
widzisz, jestem w trakcie przeprowadzki.
– Tak sądziłem. – Reid zamknął drzwi i ruszył w głąb pokoju. – A więc
przychodzę w samą porę.
– Co przez to rozumiesz?
– Zamierzam cię przekonać, żebyś nie wyjeżdżała.
Gdy Trudy zadzwoniła do szefa z wiadomością, że Rachel postanowiła
wyjechać nieco wcześniej, Reid ubrał się pospiesznie i kazał natychmiast
wyprowadzić auto z garażu. Rozsądek podpowiadał mu, że gdyby się rozminęli,
może pojechać za Rachel do Ohio. Z drugiej strony jednak sądził, że ma lepsze
widoki na osiągnięcie upragnionego celu, póki Rachel Morgan pozostaje w
Nowym Jorku. Gdy powróci do rodzinnego domu, trudno ją będzie stamtąd
wyciągnąć.
Reid nie wątpił, że prędzej czy później dopnie swego.
– Obawiam się, że przyjechałeś za późno – odparła z uśmiechem Rachel.
Popatrzyła na zegarek. – Mój samolot startuje za dwie godziny.
– Mógłby odlecieć bez ciebie.
– Wykluczone.
– Czy zechcesz przynajmniej wysłuchać, co mam do powiedzenia, nim
się pożegnamy?
– Nie dręcz mnie, Reid. – Rachel przymknęła oczy. – Wszystko, co mi
leżało na sercu, usłyszałeś już przez telefon. Nie jest mi łatwo. Wolałabym,
żebyś nie utrudniał mi życia, robiąc w ostatniej chwili niepotrzebne
zamieszanie.
– Nie cieszysz się z powrotu do domu. Może to powinno być dla ciebie
wskazówką.
– Jaki z tego wniosek?
– Twój wyjazd to nieporozumienie.
– Nie mam innego wyjścia – odparła smutno Rachel.
– Nieprawda. Jest kilka innych możliwości. Wolisz ignorować ludzi
gotowych ci pomóc.
– Mówisz o sobie?
– Tak.
– Nie zgadzam się.
– Dlaczego?
– Nie chcę twoich pieniędzy. Ani ja, ani dziecko nie jesteśmy na sprzedaż.
– Taka myśl nie postała mi w głowie! Spróbuj popatrzeć na to z innej
perspektywy. Proponuję ci pomoc, a nie forsę. Nie będziesz musiała wracać do
ojca z lękiem i niepewnością.
– Skąd możesz wiedzieć, co odczuwam, myśląc o powrocie do Ohio?
– Nie wiem na pewno. To jedynie domysły.
– Sprawdziłeś mnie, co? – mruknęła zaczepnie.
– Owszem. Przez kilka ostatnich lat nie było ci łatwo. Rachel poczuła łzy
pod powiekami. Coś ścisnęło ją za gardło. Z trudem odzyskała panowanie nad
sobą. Popatrzyła Reidowi prosto w oczy – zielone, czujne, spokojne,
beznamiętne. Dlaczego tak ją dręczył?
– Czemu się nade mną znęcasz? – zapytała drżącym głosem.
– Chcę tylko, żebyś tu została.
– Zależy ci na dziecku, prawda?
– Przecież to na jedno wychodzi.
– Ja tak nie uważam.
Reid zacisnął usta i popatrzył Rachel prosto w oczy. Nagle rozległ się
dzwonek. Dziewczyna stała jak zahipnotyzowana. Poraziła ją wewnętrzna siła
patrzącego na nią mężczyzny. Dzwonek zabrzmiał ponownie.
– Muszę otworzyć. – Rachel ominęła Reida zagradzającego jej drogę.
Nacisnęła guzik domofonu. – To fachowcy od przeprowadzek.
– Odeślij ich.
– Nie mogę...
– Owszem, możesz.
– Nie. – Rachel energicznie pokręciła głową. Reid podszedł i chwycił ją
za ramiona.
– Porozmawiaj ze mną. Wysłuchaj przynajmniej moich argumentów.
– Samolot...
– Wiem. Mój samochód czeka na dole. Pojedziemy razem na lotnisko.
Jeśli nie zdołam cię przekonać, wrócę tu i dopilnuję, żeby twoje rzeczy dotarły
bezpiecznie do Ohio. Zgoda?
– Dlaczego właściwie...
– Czas ucieka, Rachel, mam tylko dwie godziny, żeby cię przekonać do
pozostania w Nowym Jorku. Nie odbieraj mi tej szansy, dobrze?
Nim zdążyła odpowiedzieć, dobiegł ich zza drzwi niski stłumiony głos.
– Jesteśmy z firmy transportowej.
Reid popatrzył Rachel w oczy. Nie zaprotestowała, gdy odsunął ją
delikatnie i otworzył drzwi. Uznał, że milczenie oznacza zgodę.
– Już panów nie potrzebujemy – powiedział krótko do stojącego w
korytarzu robotnika.
– Jak to? Mam zlecenie. Tu jest napisane...
– Wszystko się zgadza. Panna Morgan zmieniła zdanie. – Reid sięgnął do
kieszeni i wyciągnął portfel. Wręczył mężczyźnie banknot o wysokim nominale.
– To za fatygę.
– Klient nasz pan – stwierdził mężczyzna, zerkając na banknot, a potem
na Reida. Odwrócił się i ruszył w stronę windy, mamrocząc coś pod nosem.
Reid zamknął drzwi i stanął twarzą w twarz z Rachel.
– Postawiłeś na swoim – stwierdziła dziewczyna. – Moje rzeczy miały
dotrzeć do Ohio za tydzień. Ciekawe, jak długo przyjdzie mi teraz na nie czekać.
– Obiecuję, że w ciągu tygodnia je odzyskasz, choćbym miał wynająć
ciężarówkę i przywieźć je osobiście.
– Muszę jechać na lotnisko – oznajmiła Rachel. Czuła się dziwnie
skrępowana, przebywając z Reidem sam na sam w niewielkim pokoju.
– Pojedziemy moim samochodem – stwierdził zdecydowanie Reid, biorąc
dwie walizki.
Rachel skinęła głową. Gdy wyszli z mieszkania, zamknęła drzwi na klucz
i chciała go schować do kieszeni, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Podała
Reidowi pęk kluczy. – Weź je. Obiecałeś dopilnować transportu moich rzeczy.
– Zgoda, ale nie przesądzaj sprawy. Przypuszczam, że te rzeczy tu
pozostaną.
– Jesteś pewny, że postawisz na swoim? – zapytała z wymuszonym
uśmiechem Rachel, gdy czekali na windę.
– Zwykle tak się dzieje.
– Tym razem będzie inaczej – odparła zdecydowanie. Reid pochylił się
nad nią. Jego twarz była tak blisko, że Rachel mogła policzyć drobne
zmarszczki w kącikach cudownych, zielonych oczu.
– Nie bądź naiwna, Rachel. Właśnie tym razem muszę dopiąć swego.
Gdy znaleźli się na dole, Reid poprowadził Rachel do czekającej przed
domem limuzyny. Był spory ruch, ale szofer Reida był doskonałym kierowcą i
szybko przejechał przez zatłoczone śródmieście. Wkrótce znaleźli się w tunelu
wiodącym prosto na lotnisko. Rachel obserwowała ukradkiem milczącego
Reida. Od kwadransa siedzieli ramię przy ramieniu, a tymczasem on nie
wypowiedział ani słowa.
Jaki to człowiek?
Z tego, co wiedziała, jasno wynikało, że Reid James ma wszystko, o czym
marzy większość ludzi. Był przystojny, bogaty, inteligentny. Początkowo nie
było mu łatwo, ale z czasem zyskał powszechne uznanie. Gazety rozpisywały
się o jego rzekomych romansach, ale nic nie wskazywało, na to, żeby bohater
sensacyjnych artykułów traktował owe znajomości poważnie.
Rachel odwróciła głowę i patrzyła na przejeżdżające samochody. Nie
powinna mu w ogóle wspominać o dziecku. Początkowo sądziła, że ojciec ma
prawo wiedzieć o narodzinach potomka, ale nie przypuszczała wówczas, że
Reid zacznie ingerować w jej życie.
Uchodził za mężczyznę chłodnego i opanowanego, który nie angażuje się
uczuciowo. Trudy przypisywała te cechy dzieciństwu spędzonemu w sierocińcu
i zapewne miała rację. Reid wyrósł na samotnika, który nie lubił zdradzać
prawdziwych uczuć. Wolał realizować kolejne życiowe cele i wspinać się po
szczeblach kariery. Bardziej interesowała go sama walka niż zwycięstwo.
Czy dlatego tak uporczywie zabiegał o jej względy?
Nie mogła pozwolić, by traktował ją niczym łowieckie trofeum.
Przeczuwała, że gdyby przejął kontrolę nad jej życiem, byłaby zgubiona. Reid
miał tajemniczy urok, któremu z wolna ulegała. Ilekroć znalazł się w pobliżu,
szybko traciła rozsądek i poddawała się owemu czarowi. Postępowała inaczej
niż zwykle, jakby nie była sobą. Reid potrafił jej zamącić w głowie; był
ogromnie przekonujący. Zapewne dlatego poszła za nim jak zahipnotyzowana w
czasie pamiętnego bankietu. Alkohol i lekarstwa silnie na nią podziałały, ale
znacznie większy wpływ miał na jej zachowanie jasnowłosy mężczyzna o
zielonych oczach.
Była wobec niego bezbronna. Mógł ją boleśnie zranić. Postanowiła w
duchu, że mu na to nie pozwoli. Dosyć się w życiu nacierpiała. Dawno temu
postanowiła, że zbuduje wokół siebie mur i nie pozwoli, by ktokolwiek ją
skrzywdził. Nie podda się uczuciom i zwalczy przywiązanie do tego człowieka.
Nie miała innego wyjścia. Gdyby pozwoliła uczuciom rozkwitnąć, a potem
została porzucona lub odepchnięta, przeżyłaby tragedię, jakiej nie można
porównać z poprzednimi nieszczęściami. Nie mogła sobie na to pozwolić.
Musiała przecież wychować dziecko.
– Jak sądzisz, dlaczego się w ogóle spotkaliśmy? – zapytał nagle Reid,
jakby umiał czytać w myślach.
– Nie wiem. Tamtej nocy oboje popełniliśmy błąd...
– Nie mów tak. Rozmaicie można oceniać tamto spotkanie, ale z
pewnością nie była to życiowa omyłka.
– Zgoda. Jak ty byś je opisał?
– Długo o tym myślałem. Za każdym razem dochodzę do tych samych
wniosków.
– A mianowicie?
– Takie było nasze przeznaczenie – oznajmił, patrząc jej prosto w oczy.
– Mówisz o dziecku?
– Owszem, ale nie tylko. Chodzi również o ciebie i o mnie.
– Naprawdę tak sądzisz? Mnie to nie przekonuje.
– Dlaczego? Podaj mi choć jeden powód?
– Czy ja wiem? – Rachel wzruszyła ramionami. – Tak bywa. Nie mnie
pierwszej zdarzyła się nieprzewidziana ciąża. Przypadek...
– Nie. – Reid ujął ją za rękę. – To nie był przypadek, Rachel. Użyłem
prezerwatywy.
– Naprawdę? – wypytywała z niedowierzaniem.
– Tak.
– Wcale się nie dziwię, że początkowo potraktowałeś mnie bardzo
nieufnie. – Dotknięcie silnej męskiej ręki było czułe i przyjemne. Rachel cofnęła
dłoń.
– To prawda, ale szybko zmieniłem zdanie.
– Dlaczego? Czyżby przekonał cię raport prywatnego detektywa?
Zapewne przekonałeś się, że prowadzę nudne, monotonne życie.
– Nie – odparł z uśmiechem Reid. – Zmieniłem zdanie dużo wcześniej.
Powiedzmy, że przekonanie o twojej prawdomówności zrodziło się... tutaj. –
Mężczyzna położył rękę na sercu.
– I to wystarczyło?
– Gdybyś mnie lepiej znała, wiedziałabyś, że ten argument jest dla mnie
najważniejszy. Zawsze tak było.
– Właściwie nic o tobie nie wiem.
– Dowiedziałaś się wszystkiego, co ma znaczenie. – Zielone oczy Reida
lśniły niczym szmaragdy.
Jego krótkie i zagadkowe odpowiedzi coraz bardziej intrygowały Rachel.
Reid bardzo umiejętnie starał się ją przekonać, by zapomniała o uprzedzeniach.
– Co masz na myśli?
– Wiesz doskonale, że pragnę opiekować się tobą i dzieckiem. Chcę
dzielić z wami życie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by tak się stało.
– Nawet jeśli będę temu przeciwna?
– Dobre pytanie. Czy zastanawiałaś się, czego naprawdę chcesz, Rachel?
– Owszem. Pragnę spokojnie wychować dziecko.
– W rodzinnym domu, gdzie mieszka twój ojciec ze swoją nową żoną?
– Masz rację. Gdyby to ode mnie zależało, wolałabym inny wariant, ale
nie mam wyboru.
– Możesz przyjąć moją propozycję.
– To wyjście jest korzystne wyłącznie dla ciebie.
– Raczej dla nas obojga, a przede wszystkim dla dziecka. Dwoje rodziców
radzi sobie z wychowaniem malucha znacznie lepiej niż samotna matka.
– Żyjemy w latach dziewięćdziesiątych. Wiele kobiet samodzielnie
wychowuje dzieci.
– To wcale nie znaczy, że tak być powinno.
– Do czego zmierzasz? – powiedziała Rachel, rzucając mu badawcze
spojrzenie. – Chcesz mi wynająć mieszkanie? Zatrudnisz niańkę do dziecka?
– Początkowo taki miałem zamiar, ale przemyślałem sprawę.
– I cóż?
– Mam niewielki dom w Connecticut. Nigdy tam nie mieszkałem.
Właściwie zapomniałem o tym domu. Na szczęście Charlotte odświeżyła mi
pamięć. – Reid popatrzył Rachel w oczy. – Czy wiesz, że Charlotte jest tobą
zachwycona?
– To bardzo miła osoba.
– Owszem. Do tego ma głowę na karku. Gdy wspomniała przypadkiem o
domu w Connecticut, pomyślałem, że dziecko miałoby tam znacznie lepsze
warunki niż w apartamencie na Manhattanie. Tobie również by się tam
podobało.
Limuzyna stanęła przed budynkiem portu lotniczego. Szofer wysiadł, by
otworzyć drzwi. Rachel zamierzała wysiąść, ale Reid chwycił ją za rękę.
– Co ty na to?
– Bardzo interesująca oferta, ale nie mogę jej przyjąć.
– Dlaczego?
Rachel nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie mogła wyznać mu prawdy.
Rzecz w tym, że bała się mężczyzny, który budził w niej tyle ciepłych uczuć i
miał nad nią ogromną władzę. Najbardziej obawiała się, że wystarczy odrobina
serdeczności z strony Reida, by pokochała go na śmierć i życie.
– Nie przyjmuję jałmużny – odparła, unosząc dumnie głowę. Wysiadła z
auta i ruszyła w stronę budynku portu lotniczego. Reid pospieszył za nią.
– Wolisz cierpieć w milczeniu niż przyjąć moją pomoc – odparł,
spoglądając na nią ponuro.
– Mam swoją dumę. Wolę zamieszkać z ojcem.
– I jego drugą żoną – dodał uszczypliwie Reid. Rachel skinęła głową,
rzucając mu nieprzyjazne spojrzenie. Podała bilet pracownikowi linii lotniczych,
który umieścił na walizkach nalepki z adresem.
Reid niecierpliwym gestem odgarnął włosy z czoła. Rachel była
najbardziej upartą dziewczyną, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. Czyżby
nie posiadała za grosz rozsądku? Dlaczego nie może zrozumieć, że jego plan
jest korzystny dla nich obojga i dla dziecka? Czemu chce wrócić do rodzinnego
domu, gdzie trudno jej będzie wytrzymać? Reid doszedł do wniosku, że nie
powinien rezygnować. Postanowił walczyć do upadłego.
Rachel załatwiła już wszystkie formalności. Wyciągnęła do Reida rękę,
chcąc się pożegnać.
– Do zobaczenia, Reid. Dziękuję za podwiezienie i za propozycję
pomocy. Muszę już iść.
– Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. – Reid przytrzymał jej dłoń.
– Nic nowego już od ciebie nie usłyszę – odparła zdecydowanie i ruszyła
w stronę rękawa prowadzącego bezpośrednio do samolotu.
Reid nie umiał przegrywać.
Ruszył za upartą dziewczyną i chwycił ją za ramię. Zniecierpliwiona
Rachel westchnęła.
– Reid...
– Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie umiałem cię przekonać, ale postaraj
się myśleć rozsądnie. Zapewniam, że mój dom jest dość obszerny, byśmy tam
mogli zamieszkać we troje. Pragnę być przy tobie i dziecku, obserwować jego
rozwój. Nie chcę być tatusiem, który wysyła czeki i od czasu do czasu zabiera
malucha na lody.
– Co ty pleciesz? Chcesz zamieszkać ze mną i dzieckiem?
– W pewnym sensie.
– Jak to?
– Wszystko zależy od ciebie.
– Mam być twoją utrzymanką?
– Źle mnie zrozumiałaś, Rachel. Nie chciałbym zostać ojcem na
przychodne. Moim zdaniem wszyscy troje powinniśmy żyć pod jednym
dachem. Jest na to sposób.
– Jaki?
– Chcę, żebyś za mnie wyszła.
Rachel osłupiała. Przez chwilę nie była w stanie wykrztusić ani słowa.
– Chyba oszalałeś – stwierdziła kategorycznie. Potrząsnęła głową, jakby
próbowała wrócić do rzeczywistości. Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia.
– Nie – dobiegł ją z tyłu głos Reida. Zignorowała go.
– Słyszałaś? Powiedziałem, że jestem przy zdrowych zmysłach. Wiem, co
robię.
– Czyżby? – mruknęła, spoglądając na Reida przez ramię.
– Oczywiście.
– W takim razie wytłumacz, dlaczego chcesz się ze mną ożenić –
powiedziała, zatrzymując się niespodziewanie. Reid wyciągnął ją z długiej
kolejki pasażerów oczekujących na wejście do samolotu.
– Ślub rozwiąże wszystkie nasze problemy – oznajmił stanowczo.
Rachel okazała wreszcie pewne zainteresowanie propozycją Reida,
którego oczy znów rozbłysły.
– Ty postawisz na swoim. Moje kłopoty zaś nie zostaną rozwiązane.
– Rachel, czy interesuje cię dobro dziecka, czy raczej własne
samopoczucie?
– Ważne jest dla mnie jedno i drugie. Dużo gotowa jestem poświęcić dla
tego maleństwa, ale nie mogę składać w ofierze ani swego życia, ani uczuć. Jeśli
stanę się męczennicą, dziecko na pewno nie będzie szczęśliwe.
– Twoim zdaniem małżeństwo ze mną będzie koszmarem?
– W pewnym sensie. – Rachel wybuchnęła nerwowym śmiechem i
smutno pokiwała głową. – Nic nas nie łączy. Pochodzimy z odmiennych
środowisk. Nie pasowałabym do twojego świata. Nie zamierzam się upodobnić
do ludzi z twego otoczenia. Sądzę, że zaproponowałeś mi ślub, bo tak ci
nakazuje męska duma oraz poczucie obowiązku. Zapewniam, że dziecko wiele
dla mnie znaczy i nie stanie się nigdy elementem przetargowym.
Pasażerowie wsiadali już do samolotu. Obsługa lotniska podawała
ostatnie komunikaty.
– Moja duma nie ma tu nic do rzeczy.
– Reid, proszę, daj mi spokój. Nie wrócę z tobą do miasta. Nie
zamieszkamy razem. Nie będzie żadnego ślubu. Pochlebia mi twoja propozycja,
ale zapewniam, że nic by z tego nie wyszło. Trudno nawet powiedzieć, czy łączy
nas zwykła ludzka sympatia. Przykro mi, że się zawiodłeś w swoich rachubach,
ale nie dość jest wyrazić życzenie, by sprawy ułożyły się po twojej myśli.
Rachel poczuła łzy pod powiekami i szybko odwróciła głowę. Reid
dotknął jej ramienia. Pracownik lotniska spojrzał z irytacją na spóźnioną
pasażerkę.
– Puść mnie – szepnęła Rachel. – Muszę już iść.
– Rachel, daj mi jeszcze jedną...
– Wybij to sobie z głowy. Przemyśl swoją propozycję... Czy poprosiłbyś,
żebym za ciebie wyszła, gdybym nie była w ciąży? – Nim Reid zdążył
odpowiedzieć, uniosła rękę, jakby nie chciała go już słuchać. – Namyśl się,
zanim odpowiesz. Przyjmij do wiadomości, że tamta noc była pomyłką. Oboje
popełniliśmy głupstwo. Musisz się z tym pogodzić.
Dłoń Reida opadła. Rachel zniknęła w rękawie prowadzącym do
samolotu. Reid stał nieruchomo, patrząc, jak pracownik lotniska opuszcza
barierkę. Podszedł do okna i obserwował samolot kołujący na pas startowy.
Nie pogodził się z klęską.
Cała ta gadanina o błędach nie miała sensu. Odkąd Reid sięgał pamięcią,
wmawiano mu, że przyszedł na świat z powodu niefortunnej pomyłki. Nie dał
się przekonać i po dziś dzień był głęboko przekonany, że każde wydarzenie ma
głęboki sens.
Nie, Rachel, mylisz się. To nie była pomyłka. Moja w tym głowa, abyś
zmieniła zdanie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Rachel siedziała przy stole w jadalni. Miejsce po drugiej stronie
zajmowała uśmiechnięta Sally.
– Masz jakieś plany na jutro, Rachel? – zapytała pani Morgan,
podsuwając pasierbicy półmisek z fasolką szparagową.
– Powinna się rozejrzeć za jakąś robotą – rzucił Al Morgan, nie dając
córce dojść do słowa.
– Zamierzałam to zrobić, tato.
– Nie łudź się, że szybko coś znajdziesz – perorował Al. – Więcej u nas
bezrobotnych niż w wielkim mieście. Dobra posada to rzadkość.
– Na pewno coś znajdę.
– Mam nadzieję.
– Rachel da sobie radę – dodała Sally, gładząc dłoń Ala. Małżonkowie
wymienili porozumiewawcze spojrzenia i jak na komendę uśmiechnęli się do
dziewczyny, która od razu spostrzegła, że ojciec czuje się niezręcznie, ale
doceniła jego wysiłki. Bardzo się starał. Oboje mieli sporo dobrych chęci.
Rachel powtarzała sobie w duchu, że jedynie to się liczy. Od początku zdawała
sobie sprawę, że sytuacja nie będzie łatwa. Wszyscy czuli się dziwnie. Rachel
mieszkała w rodzinnym domu od tygodnia. Jej cierpliwość była na wyczerpaniu.
Całkiem zapomniała, że jej ojciec do każdej rozmowy musi wtrącić swoje
trzy grosze. Nie miał złych intencji. Po prostu z natury był skłonny do
pouczania. Żywił głębokie przekonanie, że na wszystkim się zna, i zawsze
chciał mieć ostatnie słowo.
Rachel odłożyła widelec.
– Nic nie zjadłaś – powiedziała zatroskana Sally, spoglądając znacząco na
talerz pasierbicy.
– Dziękuję, Sally. Nie mam apetytu.
– Za mało jesz. Została z ciebie skóra i kości.
– Moim zdaniem Rachel wygląda świetnie – wtrącił Al.
– Chyba pójdę na górę, wezmę prysznic i wcześnie położę się spać –
oznajmiła dziewczyna, wstając od stołu.
– Oszczędzaj ciepłą wodę. Zbiornik jest mały – usłyszała głos ojca, gdy
była już na schodach.
Zawsze to samo, pomyślała, ściskając poręcz. Co gorsza, nie powiedziała
jeszcze ojcu i Sally o dziecku. Zadowolili się stwierdzeniem, że wróciła, bo
chwilowo nie miała pracy i przeżyła zawód miłosny. Zamierzała powiedzieć
całą prawdę zaraz po przyjeździe, ale ojciec i macocha przywitali ją tak ciepło,
że nie chciała od razu psuć im nastroju.
Przez cały tydzień odkładała tę rozmowę na później. Zasłaniała się
argumentem, że nie nadeszła jeszcze odpowiednia chwila. Wczoraj pomagała
Sally, która robiła wielkie pranie. Macocha zachęcała ją, by poplotkowały trochę
o swoich mężczyznach, jak to bywa między kobietami. Niewiele brakowało, by
Rachel wyznała, co jej leży na sercu, lecz niespodziewanie zadzwonił telefon.
Rachel była zaskoczona, gdy odkryła, że Sally da się lubić. Nie sądziła, że
tak będzie. Przypuszczała, że trudno jej będzie opanować niechęć do kobiety,
która zajęła miejsce matki. Sally była jednak serdeczna, miła i szczera.
Dokładała wszelkich starań, by pasierbica czuła się dobrze w rodzinnym domu.
Mimo to Rachel nadal uważała się za intruza. W Ohio niewiele się
zmieniło, ale dwa lata spędzone w Nowym Jorku sprawiły, że Rachel stała się
niezależna i zapomniała o dawnych lękach. Polubiła samą siebie.
Nie podobało jej się to, że kładzie uszy po sobie, byle tylko zadowolić
ojca. Udawała grzeczną córeczkę. Obawiała się, że jeśli nadal będą mieszkać
pod jednym dachem, przywyknie do tej roli i nie będzie w stanie postępować
inaczej.
Weszła po schodach, wzięła z pokoju szlafrok oraz świeżą bieliznę i
pomaszerowała do łazienki. Gdy odkręciła kurek z gorącą wodą, niewielkie
pomieszczenie szybko wypełnił obłok pary. Rachel przyglądała się w lustrze
swej obnażonej postaci, która niewiele się do tej pory zmieniła. Pomyślała nagle
o Reidzie. Miała wrażenie, że spogląda w zielone, roziskrzone namiętnością
oczy – zupełnie jak we śnie, który stał się jawą. Odkąd się rozstali, coraz
częściej wspominała tamtą noc.
Myślała o Reidzie Jamesie dniem i nocą, chociaż próbowała wziąć się w
garść i zapomnieć o uczuciach, które zrodziły się podczas krótkiej znajomości z
tym niebezpiecznym mężczyzną. Potrafiła zająć umysł innymi problemami, ale
w jej sercu Reid zadomowił się na dobre. Gdy rozmawiali po raz ostatni, w jego
głosie brzmiała dziwna żarliwość, która dowodziła, że nie chodzi mu wyłącznie
o dziecko.
Ciekawe, jak by się zachował, gdyby przyjęła oświadczyny? Zapewne
próbowałby się wykręcić albo zwodziłby ją obietnicami rychłego ślubu, licząc
na to, że matka jego dziecka tak czy inaczej zgodzi się pozostać w Nowym
Jorku. Rachel nie przypuszczała, by Reid mówił poważnie, gdy prosił ją o rękę.
A jeśli było inaczej?
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy.
– Wzięłaś już prysznic?
– Chwileczkę, tato! – krzyknęła, wskakując pod strumień ciepłej wody.
Namydliła się błyskawicznie, opłukała ciało, wytarła je do sucha, narzuciła
szlafrok, w ostatniej chwili chwyciła zapomnianą bieliznę i wyszła z łazienki.
Zniecierpliwiony ojciec czekał w korytarzu.
– Przepraszam – mruknęła, umykając do swego pokoju. Wytarła mokre
włosy. W pokoju po drugiej stronie korytarza rozległy się konspiracyjne szepty
ojca i Sally. Rachel nie była już senna. Postanowiła wyrwać się z domu choćby
na chwilę i odetchnąć świeżym powietrzem. Zrzuciła szlafrok i sięgnęła do
szafy po niebieską lnianą koszulę i szeroką dżinsową spódnicę.
W korytarzu zastanawiała się przez moment, czy powiedzieć ojcu i Sally,
że wychodzi, ale uznała, że to będzie krótki spacer, więc nie ma o czym mówić.
Jak złodziej skradała się ku drzwiom. Cichutko wyszła przed dom.
Było znacznie chłodniej, niż sądziła. Powinna chyba włożyć sweter. Po
chwili doszła do wniosku, że woli marznąć niż zawrócić.
Nareszcie czuła się wolna.
Reid od dawna nie prowadził furgonetki. Daremnie wiercił się na
siedzeniu, próbując usadowić się wygodniej. Był nazbyt wymagający.
Przewróciło mu się w głowie. Nic dziwnego, skoro najczęściej podróżował na
tylnym siedzeniu limuzyny.
Zaskoczyła go własna nieustępliwość. Był wściekły, gdy Rachel mimo
wszystko wyjechała. Nie mógł jej tego darować. Skąd u niej tyle dumy? Za
kogo ta dziewczyna się uważa? Szybko opanował gniew. Od dawna wiedział, że
złość w niczym mu nie pomoże. Nawet w sytuacjach bez wyjścia starał się
trzymać nerwy na wodzy. Nie warto tracić energii, która może być lepiej
spożytkowana.
Wrócił do miasta, wynajął ciężarówkę, zapakował do niej dobytek
Rachel, kupił mapy samochodowe i najszybciej, jak to było możliwe, ruszył do
Ohio. Mógł zlecić dostarczenie rzeczy jakiejś firmie albo wysłać w uciążliwą
podróż swojego szofera, a samemu polecieć samolotem, lecz postanowił inaczej.
To była dla niego próba odwagi i wytrwałości. Jeśli dojedzie bez przeszkód do
rodzinnego miasteczka Rachel, z pewnością uda mu się namówić dziewczynę,
by z nim wróciła.
Odkąd opuściła Nowy Jork, nieustannie o niej myślał. W owych snach na
jawie stawała się z wolna osobą całkiem inną niż do tej pory. Tajemnicza
kochanka usunęła się w cień. Reid coraz częściej nazywał Rachel swoją
dziewczyną.
Nie zaprzątał sobie głowy gadaniną psychologów, którzy twierdzili, że
trudne dzieciństwo komplikuje mu kontakty z ludźmi. Musiał jednak przyznać,
że po raz pierwszy od wielu lat czuje się mocno związany z inną ludzką istotą –
na dobre i złe. Uświadomił sobie prawdę z pozoru nadzwyczaj banalną: nie
ulegało wątpliwości, że Rachel nosi pod sercem jakąś cząstkę jego samego.
Takiego kapitału nie mógł spisać na straty. Nie zamierzał się poddać. Prędzej
czy później Rachel i dziecko staną się częścią jego życia. Czuł się jak człowiek,
który w ciemnym tunelu widzi przed sobą niewielką plamkę słonecznego
blasku. Ta niezłomna i stała nadzieja świadczyła zapewne, że Rachel nie jest mu
obojętna. Bał się jeszcze do tego przyznać – nawet przed samym sobą.
Otrząsnął się z zadumy i zaczął myśleć praktycznie. Wszystko w swoim
czasie. Był już niemal u celu podróży. Trzeba najpierw odnaleźć dom ojca
Rachel. Zwolnił, skręcił w przecznicę i zaczął się rozglądać, sprawdzając
numery.
Rachel początkowo nie zwróciła uwagi na niebieską furgonetkę.
Kierowca zwolnił, skręcając w ulicę, i przepuścił pieszych. Ruszyła w stronę
domu. Była zdumiona, gdy auto zatrzymało się przed jej furtką. Wstrzymała
oddech na widok Reida wyskakującego z szoferki.
– Co tutaj robisz? – zapytała niepewnie.
– Wypełniam obietnicę – powiedział, otwierając bagażnik, w którym
piętrzyły się pudła z jej rzeczami.
Rachel zdziwiła się, że spotkanie z Reidem sprawiło jej taką radość. Jej
serce kołatało niespokojnie. Była ogromnie przejęta. Długo patrzyli na siebie
bez słowa.
Ich oczy wreszcie się spotkały. Była w nich... serdeczność i radość ze
spotkania. Reid odetchnął z ulgą. W głębi ducha obawiał się, że Rachel wcale
nie będzie uszczęśliwiona jego widokiem. Gdy wsiadł do furgonetki i ruszył w
drogę, starał się o tym nie myśleć, ale przez kilka ostatnich godzin niepokój
stopniowo w nim narastał. Reid miał wrażenie, jakby kamień spadł mu z serca.
Odgarnął włosy, próbując ukryć zmieszanie.
– Jesteś chyba zmęczony – powiedziała cicho Rachel.
– Nie zatrzymywałem się po drodze.
– Niepotrzebnie zadałeś sobie tyle trudu. Reid uznał, że czas przerwać tę
grę pozorów.
– Musiałem to zrobić – oznajmił, łagodnym ruchem dotykając jej
policzka. Uśmiechnął się.
Rachel spoglądała na niego jak urzeczona. Śniła na jawie. Patrzyła w
zielone oczy, widziała drobne zmarszczki i opadający nieustannie kosmyk
jasnych włosów. Już miała ulec pokusie i odgarnąć go z czoła, gdy rozległ się
głos Ala Morgana:
– Rachel? Kto przyjechał?
– Mój znajomy, tato. Przywiózł rzeczy z Nowego Jorku.
Ojciec Rachel otworzył drzwi i zszedł ostrożnie po cementowych
schodkach. Reid wyciągnął do niego rękę, niepewny, jak go przyjmie starszy
pan. Ten człowiek miał prawo zwymyślać go od najgorszych i na dodatek
solidnie mu przyłożyć.
Panowie uścisnęli sobie dłonie, a Rachel dokonała prezentacji.
– To miło, że zadał pan sobie tyle trudu, by pomóc Rachel – stwierdził
pan Morgan, obrzucając córkę i przybysza badawczym spojrzeniem.
– Rachel wiele dla mnie znaczy – odparł spokojnie Reid.
– Czyżby? – mruknął Al, zerkając pytająco na córkę.
– Wnieśmy pudła do domu – zaproponowała Rachel, by przerwać tę
dziwną rozmowę.
– Oczywiście – powiedział skwapliwie Reid, zadowolony, że uniknie
dalszego śledztwa. Miał również inny powód: chciał jak najszybciej uporać się z
robotą i porozmawiać z Rachel w cztery oczy.
– Przytrzymaj tylko drzwi furgonetki – powiedział do Rachel, gdy obaj z
Alem Morganem zabrali się do dźwigania kartonów.
– Moja córka nie jest rozpieszczoną księżniczką – gderał Al, podnosząc
ciężką paczkę i maszerując w stronę domu. – Może nam pomóc. Nic jej nie
będzie.
Reid odwrócił się i popatrzył badawczo na Rachel, która z wielkim
zainteresowaniem oglądała dywaniki leżące na podłodze furgonetki. Odstawił
pudło i delikatnie uniósł twarz dziewczyny.
– Nie powiedziałaś mu, zgadłem?
– Zrobię to – mruknęła, odwracając wzrok.
– Kiedy?
– Wkrótce.
– Będziesz czekać, aż sam zauważy?
– Powiem mu wcześniej.
– Dlaczego do tej pory nie zdobyłaś się na to?
– Tak się złożyło.
– Zadałem ci pytanie!
– Niczego nie rozumiesz! – odparła zirytowana jego natarczywością.
– Masz rację. Nie mam pojęcia, o co chodzi. – Wepchnął pudło do środka
i zamknął tylne drzwi furgonetki. – Ale wkrótce się dowiem. Idziemy. – Ujął
Rachel za łokieć i pociągnął ku szoferce. Otworzył drzwi i wymownym gestem
wskazał jej fotel dla pasażera.
– Co chcesz zrobić? – zapytała nieco oszołomiona, gdy pomagał jej
wsiąść.
– Zamierzam porwać cię na chwilę.
– Mój ojciec...
– Porozmawiam z nim – przerwał jej Reid i zatrzasnął drzwi.
Rachel obserwowała go, jak podbiegł do wychodzącego z domu Ala
Morgana. Rozmawiali przez chwilę. Rachel pochwyciła zdziwione spojrzenie
ojca i uspokajająco kiwnęła głową. Starszy pan wzruszył ramionami i odszedł.
– Co mu powiedziałeś? Chciałabym też wiedzieć, dokąd jedziemy –
wypytywała zirytowana, gdy Reid wsiadł do auta.
– Twój ojciec nie miał nic przeciwko temu, żebym cię zaprosił na kawę.
Oznajmiłem mu, że chcemy pogadać o dawnych dobrych czasach – stwierdził z
wymuszonym uśmiechem.
– A właściwie dokąd jedziemy? – zapytała chłodno Rachel, gdy samochód
wyjechał z osiedla, wrócił na autostradę i przyspieszył. Nie doczekała się
odpowiedzi. Po kilku minutach wjechali na parking przydrożnego motelu.
– Chyba żartujesz! – zawołała Rachel, gdy auto się zatrzymało. Reid
wyjął kluczyki ze stacyjki i odwrócił głowę ku swojej pasażerce.
– Wynająłem pokój. Proszę, żebyś tam ze mną poszła.
– Po co?
– A jak sądzisz? – zapytał z dziwnym uśmiechem.
– Nie mam pojęcia. Właśnie dlatego zadałam ci to pytanie.
Reid pochylił się w jej stronę.
– Chcę z tobą spokojnie porozmawiać. Nikt nam nie będzie przeszkadzał.
To idealne miejsce. – Spostrzegł wahanie dziewczyny i dodał: – Obiecuję
trzymać ręce przy sobie.
– Nie tego się obawiam.
– A co cię niepokoi?
Rachel zagryzła wargę. Problem w tym, że w ogóle nie czuła lęku. Była
podekscytowana. Od dziwnej lipcowej nocy, która utonęła w mgle niepamięci,
Rachel nigdy nie spotkała się z Reidem sam na sam. Niezwykłe doznania
wracały tylko we śnie.
– Zgodzisz się? – nalegał Reid. Popatrzył jej w oczy. Skinęła głową.
Pokój okazał się słabo oświetlony i chłodny, ale dość czysty. W
przydrożnych motelach bywało znacznie gorzej. Rachel usiadła na stojącym w
kącie krześle. Reid podszedł do podwójnego łóżka i włączył nocną lampkę.
– Co się z tobą dzieje? – zapytał Rachel. – Dlaczego nie powiedziałaś
ojcu, że spodziewasz się dziecka?
– Nie było okazji.
– Jak mam to rozumieć?
– Po prostu nie mogłam się na to zdobyć. Zabrakło sposobności. Całkiem
nieźle się rozumiemy. Wszystko układa się doskonale. Nie chciałam tego
zniszczyć.
– Czy tym grozi szczera rozmowa córki z ojcem?
– Nic nie rozumiesz. Tata i ja nigdy nie umieliśmy się dogadać.
– Wiem o tym.
– Domyślam się. Wynająłeś przecież detektywa. Szkoda słów. Co jeszcze
o mnie wiesz?
– Znam tylko najważniejsze fakty z twego życia. Proszę o więcej
szczegółów.
– Zgoda. Opowiem ci wszystko od początku. Niełatwo było Rachel
wrócić do przeszłości. Gdy mówiła o wielkiej kłótni z ojcem, nagle się
rozpłakała. Łzy płynęły po bladych policzkach. Zakłopotana, otarła je
wierzchem dłoni, ale po chwili oczy miała znowu mokre. Rozszlochała się na
dobre.
Reid podbiegł do niej. Objął zrozpaczoną dziewczynę, która łkała jak
dziecko.
– Wszystko będzie dobrze – szepnął. – Wypłacz się. Posłuchała jego rady.
Reid wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka, ułożył na pościeli i mocno przytulił.
Rachel długo płakała. W końcu dostała czkawki. Reid, rozczulony tą dziecięcą
reakcją, odgarnął kosmyk ciemnych włosów i delikatnie pocałował w czoło
zapłakaną dziewczynę.
Rachel powoli się uspokajała. Reid nie wypuścił jej z objęć, chociaż łzy
przestały już płynąć, a czkawka ustała. Wcale nie miał ochoty rozluźnić uścisku.
Długo leżeli przytuleni. Za oknami było zupełnie ciemno. Rachel powtarzała
sobie, że pora wysunąć się z opiekuńczych męskich ramion, lecz odwlekała tę
chwilę. Było tak cudownie. Znowu ktoś się o nią troszczył. Powieki ciążyły jej
jak ołów. Zmęczona długim płaczem, wolno zapadała w drzemkę. Gdy
zamknęła oczy, usłyszała niespodziewanie głos Reida:
– Nim się rozstaliśmy, powiedziałaś kilka słów, które zapadły mi w
pamięć. Chodziło o to, że dziecko nie będzie miało szczęśliwego dzieciństwa, o
ile ty nie znajdziesz w sobie radości życia. Odpowiedz mi szczerze, Rachel. Czy
za siedem miesięcy... za rok naprawdę będziesz tu szczęśliwa? – Przytulił
policzek do jej włosów. – Ofiaruj ten czas mnie. Jeśli będziesz rozczarowana,
możesz zawsze wrócić do rodzinnego domu.
– O czym ty mówisz? – zapytała, unosząc mokrą od łez twarz.
– Rozmawialiśmy na ten temat, nim wsiadłaś do samolotu. – Reid
popatrzył w oczy Rachel. – Wyjdź za mnie. Zamieszkajmy razem. Pozwól mi
sobie pomóc. Zrób to dla dziecka, skoro jesteś zbyt dumna, by w tej sytuacji
pomyśleć o sobie. Zostań ze mną przynajmniej do chwili narodzin maleństwa.
Jeśli potem zechcesz odejść, nie będę cię zatrzymywał.
– Masz na myśli rozwód?
– Owszem. Ty podejmiesz decyzję.
– Skąd mam wiedzieć, czy nie mącisz mi w głowie tylko po to, żebym
wróciła do Nowego Jorku?
– Masz moje słowo. – Reid umilkł na chwilę. – Jeśli zechcesz, dam ci to
na piśmie.
Nim Rachel zdążyła odpowiedzieć, Reid stracił głowę. Wyglądała tak
ślicznie z zafrasowaną miną i mokrymi od łez rzęsami. Musnął wargami jej usta,
ale to mu nie wystarczyło. Pocałował ją namiętnie, zaborczo. Przetoczyli się na
środek łóżka. Rachel objęła go za szyję i wsunęła palce w jasne włosy. Reid na
moment uniósł głowę, a potem wpił się zachłannie w jej wargi, rozkoszując się
ich smakiem, chłonąc znajomy zapach. Rachel była znowu w jego ramionach.
W tym momencie nic innego nie miało znaczenia. Gdy się wreszcie opamiętali i
nieco ochłonęli, pocałował ją w czubek nosa.
– Nie proszę o szybką odpowiedź – mruknął drżącym głosem. – Przemyśl
moje oświadczyny.
Przyciągnął Rachel łagodnym ruchem i objął ją mocno.
– Reid...
– Nic nie mów. Odpocznij.
Zamknęła oczy, daremnie próbując wziąć się w garść. Gdy leżała w
objęciach Reida, nie była w stanie myśleć.
Czuła ciepło jego ciała, chłonęła nozdrzami zapach, słyszała wibrujący
głos...
Reid spostrzegł, że Rachel zasnęła. Z westchnieniem ulgi wtuliła się w
jego ramiona i zaczęła oddychać głęboko, regularnie. Uniósł głowę, delikatnie
przesunął dłonią po ciele dziewczyny i dotknął płaskiego jeszcze brzucha.
– Cześć, maleństwo – szepnął, wsuwając rękę pod niebieską bluzkę.
Łagodnym ruchem pieścił gładką skórę.
Po chwili głowa opadł mu na poduszkę. Był zmęczony. Niespodziewany
wybuch tłumionych od dawna uczuć i namiętności zupełnie go wyczerpał. Czuł
piasek pod powiekami. Przymknął oczy i zastanawiał się, jaką przyjmie
strategię, jeśli Rachel znowu odrzuci jego propozycję. Zdawał sobie sprawę, że
to przełomowa chwila. Co mógł jej ofiarować prócz forsy i opieki? Odruchowo
zacisnął palce na niebieskiej koszuli Rachel i niepostrzeżenie zapadł w sen.
Rachel obudziła się w mrocznym pokoju oświetlonym jedynie słabą
żarówką nocnej lampki. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest. Oblizała
suche wargi i daremnie próbowała się podnieść. Obejmowało ją męskie ramię.
Reid spał z dłonią na jej brzuchu. Ściskał w palcach materiał niebieskiej bluzki.
Ostrożnie uniosła się na łokciu. Reid leżał na boku, z głową odrzuconą do
tyłu. Był pogrążony w głębokim śnie, którego tak bardzo potrzebował. Rachel
ostrożnie wysunęła się z jego ramion. Nie chciała obudzić wyczerpanego długą
jazdą mężczyzny, ale musiała odetchnąć świeżym powietrzem i zebrać myśli.
Żar bijący od jego ciała był równie obezwładniający jak namiętne pocałunki.
Podeszła do drzwi, otworzyła je po cichu i stanęła na cementowych
płytach chodnika prowadzącego do niskich pawilonów motelu. Chłodne
powietrze szybko ją otrzeźwiło. Przymknęła drzwi, zostawiając wąską szparę, i
odetchnęła głęboko. Pora wracać do domu. Ojciec będzie się niepokoił, zacznie
ją wypytywać... Nie miała ochoty tłumaczyć się przez cały wieczór.
Reid doskonale wybrał moment na ponowienie oświadczyn. Rachel
musiała przyznać, że w rodzinnym domu nie jest szczęśliwa. Wybaczyła ojcu, że
wkrótce po śmierci jej matki ożenił się powtórnie. Polubiła Sally i nie miała za
złe tej obcej kobiecie, że panoszy się w jej domu. Problem w tym, że
stosunkowo krótki nowojorski epizod całkowicie odmienił sposób myślenia
dziewczyny. Lubiła życie, jakie tam prowadziła, i bardzo za nim tęskniła.
Podniosła głowę, by popatrzeć w gwiazdy. To prawda, że nie można dwa
razy wejść do tej samej rzeki. Powroty są bardzo trudne, czasami wręcz
niemożliwe.
Drzwi otworzyły się szeroko.
– Ale mnie przestraszyłaś – mruknął z wyraźną ulgą Reid, pocierając
jednodniowy zarost na policzku. – Byłem przekonany, że odeszłaś... – Zamilkł,
lecz oboje wiedzieli, co ma na myśli. Sądził, że Rachel zniknęła po raz drugi.
– Chciałam tylko odetchnąć świeżym powietrzem... – oświadczyła,
wracając do pokoju – ...i spokojnie pomyśleć.
– O czym? – zapytał niespokojnie Reid.
– O twojej propozycji i mojej sytuacji rodzinnej.
Reid z trudem panował nad sobą. Nie umiał przewidzieć, co za chwilę
usłyszy. Krew szumiała mu w uszach. Odwrócił się, podszedł do stołu, wyjął
papierosa z leżącej tam paczki i zapalił go, próbując ukryć drżenie rąk.
– Co postanowiłaś? – Rachel milczała. Reid patrzył na nią przez obłok
dymu. – Rachel? Powiedz...
– Musisz rzucić palenie – odparła pozornie bez związku z tematem
rozmowy.
– Jasne – zgodził się skwapliwie i zmrużył oczy, czekając na odpowiedź.
– Kiedy to zrobisz?
– Za jakiś czas.
– A konkretnie?
– Dlaczego pytasz?
– Sama nie wiem. Palenie szkodzi – odparła, wzruszając ramionami.
– Komu?
– Tobie.
– To mój problem.
– A także osób z twego otoczenia.
Reid z namysłem obserwował trzymanego w dłoni papierosa. Nagle
podniósł wzrok i uśmiechnął się chytrze.
– Jeśli za mnie wyjdziesz, natychmiast rzucę palenie.
– Nigdy nie dajesz za wygraną – stwierdziła Rachel, wybuchając
śmiechem.
– To prawda.
– Co zrobisz, jeśli przyjmę twoje oświadczyny?
– Przyjmij je, a sama się przekonasz.
Długo patrzyli na siebie z uśmiechem. Rachel spoważniała. Reid
obserwował ją w skupieniu. W pięknych szarych oczach widział niepokój i
zakłopotanie. Milczał. Nie miał innego wyjścia. Rachel musiała podjąć decyzję.
Cała jego przyszłość zależała od jej postanowienia. Czekał na wyrok.
Rachel podeszła do niego, sięgnęła po papierosa i zgasiła go w
popielniczce. Nagle przestraszyła się własnej śmiałości. Najwyraźniej
próbowała dać coś Reidowi do zrozumienia. Serce kołatało jej w piersi
niespokojnie, a w ustach zrobiło się sucho. Na twarzy Reida pojawił się
uśmiech, a zielone oczy zalśniły dziwnym blaskiem. Zrobił krok w stronę
Rachel, która podniosła rękę ostrzegawczym gestem.
– Będziemy razem przez rok. Zobaczymy, jak się między nami ułoży. Na
pewno zostanę z tobą do czasu rozwiązania.
Reid delikatnie uniósł jej twarz i długo patrzył w szare oczy. Rachel czuła
się jak zahipnotyzowana. Nie mogła się poruszyć, ale w ogóle nie zwracała na to
uwagi. Chciała tak stać przez całą wieczność. Reid całował delikatnie jej usta,
policzki, szyję. Podniósł głowę na moment i szepnął:
– Jedźmy do domu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ceremonia była skromna.
Rachel miała na sobie prosty jasny kostium w odcieniu lilaróż oraz
kapelusz z szerokim rondem w tym samym kolorze, na którego kupno namówiła
ją Trudy. Reid i jego narzeczona stawili się przed sądowym urzędnikiem, by
złożyć przysięgę małżeńską.
Pannie młodej owa uroczystość wydawała się całkiem nierealna. Miała
wrażenie, że na ślubnym kobiercu stoi jakaś inna kobieta, natomiast ona sama
obserwuje wszystko z boku. Mes Laraby, adwokat Reida, w ostatniej chwili
zgodził się zostać świadkiem, co wydawało się naturalne, skoro wczesnym
rankiem i tak był umówiony z Reidem na rozmowę.
Od powrotu do Nowego Jorku w życiu Rachel zapanował ogromny
zamęt. Miała wrażenie, że jest postacią z dziwacznej kreskówki, gdzie wszystko
dzieje się w zawrotnym tempie. Narzeczeni biegali po urzędach załatwiając
potrzebne zaświadczenia. Trudy ciągała swoją przyjaciółkę po eleganckich
sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej kreacji. Rachel miała wrażenie, że
wtajemniczone osoby robią dobrą minę do złej gry i nie wiedzieć czemu kręcą
się jak w ukropie. Wszyscy udawali ogromnie zadowolonych.
Po zakończeniu ceremonii Reid pocałował żonę, a właściwie musnął
tylko jej wargi. Panna młoda była rozczarowana. Ten zdawkowy pocałunek nie
dodał jej otuchy. Obawiała się, że ich małżeństwo pozostanie tym, czym
wydawało się w tej chwili: pozorem i blagą.
– Idziemy? – zapytał Reid, gdy podpisali dokumenty i uścisnęli dłoń
sędziego.
– Tak – odparła Rachel i pozwoliła się wyprowadzić z sali znajdującej się
w gmachu sądu. W korytarzu natknęli się przypadkiem na reportera, który
przygotowywał relację z procesu. Dziennikarz rozpoznał Reida i natychmiast
zrobił młodej parze kilka zdjęć. Nowożeńcy umknęli do czekającej przed
gmachem limuzyny.
Rachel ściskała drżącymi palcami mały bukiet z bladoróżowych
storczyków. Próbowała wziąć się w garść.
– Wszystko w porządku? – zapytał Reid, uśmiechając się do żony, która
skinęła głową.
Świadomie wprowadziła go w błąd. W gruncie rzeczy była przygnębiona.
Marzyła, by uciec na drugi koniec świata. Jak mogła do tego stopnia stracić
głowę? W jaką kabałę dobrowolnie się wpakowała? W tej chwili nie potrafiła
sobie wyobrazić nic gorszego. Niespodziewanie ujrzała oczyma wyobraźni
przerażający obraz. Zdawało jej się, że jest związana, unieruchomiona, bezsilna.
Brakowało jej powietrza.
Siedząca naprzeciwko Trudy uważnie obserwowała przyjaciółkę.
Pochyliła się i ścisnęła jej rękę. Dwie kobiety spojrzały sobie w oczy. Rachel
uśmiechnęła się smutno do rozpromienionej Trudy, która zaczęła paplać jak
najęta o ruchu ulicznym, wspaniałej pogodzie i paru innych bzdurach. Rachel
utkwiła wzrok w przyciemnionej szybie. Była zadowolona, że Trudy wciąż
trajkocze, nie próbując wciągnąć jej do rozmowy. Uparte milczenie żony
zaniepokoiło Reida.
– Dobrze się czujesz? – zapytał, biorąc ją za rękę.
– Tak – skłamała. – Całkiem nieźle.
Wkrótce znaleźli się w eleganckim mieszkaniu. Weszli do chłodnego
korytarza. Głos perorującej z ożywieniem Trudy odbijał się echem w obszernym
holu. Rachel zaczynała kojarzyć fakty. Jej przyjaciółka była poważnie
zaniepokojona. Ciekawe, dlaczego? W czasie przygotowań do ślubu zadała
sobie wiele trudu, by wszystko zostało załatwione jak należy. Od chwili gdy
Reid wrócił z Ohio, była jego najwierniejszą sojuszniczką. Bez przerwy
wynajdywała Rachel jakieś zajęcia, pilnując, by przyjaciółka nie miała czasu na
rozmyślania i zmianę decyzji.
Rachel musiała przyznać, że wszystko jakoś się ułożyło. Nawet rozmowa
z ojcem, której bardzo się obawiała, miała wyjątkowo spokojny przebieg. Al był
uradowany. Nie rozmawiał z córką tak szczerze, odkąd jego pierwsza żona
zaczęła chorować. Twierdził, że wyczuł pismo nosem. Ze sposobu, w jaki
Rachel oraz jej znajomy patrzyli sobie w oczy, wiele można było
wywnioskować.
Wiele osób cieszyło się z pomyślnego zakończenia sprawy. Zwyciężył
rozsądek. Skoro wszystko dobrze się ułożyło, dlaczego panna młoda czuje
dziwny uścisk w gardle? Czemu umiera ze strachu na samą myśl o wspólnym –
choć z założenia tymczasowym – życiu z Reidem?
Rachel obserwowała męża, który zapraszał nielicznych gości na obiad do
utrzymanej w ciemnych barwach jadalni. In dłużej na niego patrzyła, tym
bardziej ją zadziwiał. Wiele przeszedł w dzieciństwie, lecz nie poddał się
przeciwnościom losu. Dzięki wewnętrznej sile stworzył własny, niepowtarzalny
styl bycia. Poruszał się bez pośpiechu, jakby nieustannie miał świadomość,
dokąd zmierza i co chce osiągnąć. Przypominał panterę, która zaspokoiła głód i
teraz igra z ofiarą. Pod nienagannymi manierami kryła się pierwotna siła. Rachel
od pierwszej chwili odczuwała nieprzeparty pociąg do tego mężczyzny, który
emanował ową tajemniczą mocą.
Miała wrażenie, że tylko ona reaguje w ten sposób na jego obecność.
Trudy odnosiła się do szefa z koleżeńską poufałością, a tymczasem Rachel
drżały dłonie i serce podchodziło do gardła, ilekroć czuła na sobie spojrzenie
szmaragdowych oczu Reida.
Na przykład teraz. Podał jej kieliszek szampana. Odmówiła, zadowalając
się wodą mineralną.
– Grzeczna dziewczynka – szepnął Reid, muskając ręką jej policzek. Jego
palce były ciepłe, a dotknięcie łagodne i podniecające zarazem. Gdy cofnął dłoń,
odruchowo chciała się do niego przytulić i omal nie straciła równowagi. W tej
samej chwili usłyszała dobiegający z tyłu głos dowcipkującej Trudy. Gdy
rozmawiała z przyjaciółką, znowu ogarnął ją gwałtowny strach. Jak to się dzieje,
że ten mężczyzna ma nad nią taką władzę? Nie ulegało wątpliwości, że
odczuwają wzajemne pożądanie. Czy można się doszukać w ich związku czegoś
więcej? Bała się odpowiedzi na to pytanie. Zbyt długo walczyła o swoją
niezależność. Nie mogła pozwolić, by ktoś znowu całkowicie nią zawładnął.
Reid z niepokojem obserwował żonę. Czyżby ogarnęły ją wątpliwości?
Łudził się, że tak nie jest. Chciał jej zapewnić poczucie bezpieczeństwa i dlatego
wczesnym rankiem spotkał się z Julesem, by przygotować korzystną dla Rachel
umowę małżeńską. Dokumenty były gotowe do podpisania. Reid pamiętał o
swojej obietnicy; przyrzekł Rachel, że określi czarno na białym, jakie są ich
wzajemne prawa i obowiązki. To doda jego żonie pewności siebie i sprawi, że
nieco zagubiona dziewczyna nabierze do niego zaufania.
Nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo pragnie, by Rachel mu ufała. Sam
rzadko pozwalał sobie na taki luksus, chociaż niezłomną wiarę w drugiego
człowieka cenił ponad wszystko. Zdawał sobie sprawę, że Rachel musi być
całkiem pewna jego dobrych intencji, by spokojnie przeżyć następny rok.
Wiedział, dlaczego niechętnie przyjęła oświadczyny; obawiała się, że utraci z
trudem zdobytą niezależność.
Znał dobrze ten strach. Odczuwał go przez całe życie. Każda znajomość –
zarówno prywatna, jak i zawodowa – oznaczała zagrożenie. Długie lata walczył
z potworem nieufności, który zagnieździł się w jego sercu. Reid nie zaznał w
życiu ani prawdziwej miłości, ani szczerej przyjaźni, ale przypuszczał, że
łatwiej byłoby mu się zakochać niż uwierzyć komuś bez zastrzeżeń. Ten sam lęk
widział u Rachel. Choć z całego serca pragnął zatrzymać przy sobie ją i dziecko,
postanowił zadbać przede wszystkim o to, by żona nie czuła się jak w pułapce. Z
zadumy wyrwało go postukiwanie łyżeczką o kieliszek. Trudy zamierzała
wygłosić mowę.
– Proponuję wznieść toast za państwa młodych. – Jules i Charlotte unieśli
kieliszki. – Za Rachel i Reida... – Uśmiechnęła się do nowożeńców i dodała
niemal modlitewnym tonem: – Byliście sobie przeznaczeni.
– Proszę, proszę – rzucił ironicznie Jules i dopił szampana.
– Cieszę się waszym szczęściem – oznajmiła wzruszona Charlotte,
ocierając łzy białą lnianą serwetką. Mocno uścisnęła rękę szefa. – Tego ci było
trzeba.
– Dzięki. Zastanawiam się, czy jesteś przygotowana na wszelkie
konsekwencje dzisiejszej uroczystości – odparł z uśmiechem.
– O czym ty mówisz? – Charlotte i pozostali goście spojrzeli pytająco na
pana młodego.
– Dzisiejszy dzień wiele zmienił w moim życiu. Po powrocie do biura
znajdziesz na biurku list, ale zdradzę ci swój sekret już teraz. Postanowiłem
odejść. To ostateczna decyzja. Od dziś ty rządzisz firmą.
– Co ty mówisz, Reid? – zapytał Jules, parskając nerwowym śmiechem.
– Dokładnie to, co usłyszałeś. Na jakiś czas wycofuję się z interesów.
– A konkretnie? – Jules nie dawał za wygraną.
– Jeszcze nie zdecydowałem. – Reid popatrzył na Rachel. – Z pewnością
na rok... albo dłużej.
– Reid, nie możesz tak po prostu odejść...
– Mogę, Jules. Podjąłem decyzję i zrobię, co uważam za słuszne.
Charlotte zajmie się firmą. Ma sporą praktykę. Od dawna sama musi dawać
sobie radę. Może liczyć na pomoc moich prawników i doradców. – Reid ujął
dłoń zakłopotanej asystentki i dodał: – Nie gap się na mnie. Przestań udawać, że
jesteś zdziwiona. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy.
– Owszem... ale nie przypuszczałam, że mówisz poważnie.
– Jak najpoważniej.
– To dziwne – powiedział Jules, nie kryjąc zdumienia. – Nie wspominałeś
mi nigdy, że chcesz się wycofać.
– Do tej pory nie miałem powodu, by to zrobić – odparł Reid i spojrzał
wymownie na Rachel. – Sytuacja się zmieniła.
Wpatrywał się w twarz żony, niepewny jej reakcji na usłyszane słowa.
Przyjęła je obojętnie. Co naprawdę myślała? Reid zapragnął nagle wyprosić
gości za drzwi. Chciał zostać z Rachel sam na sam, wziąć ją w ramiona i
przekonać, że wszystko będzie dobrze. Postanowił, że uczyni wszystko, by
dotrzymać słowa i zapewnić jej spokojną, szczęśliwą egzystencję. Stawką w tej
grze było jego własne szczęście. W głębi serca czuł, że postawił wszystko na
jedną kartę, którą było to szalone, niespodziewane małżeństwo. Przegrana nie
wchodziła w rachubę.
– Co będziesz teraz robić? – nie dawał za wygraną Jules.
– Po prostu żyć – podpowiedziała pracownikowi Trudy.
Reid pomyślał, że trafiła w dziesiątkę.
– Dziękuję, Trudy. – Pan młody spojrzał znowu na swego adwokata. –
Będę cieszył się życiem, Jules. Mam chyba dość forsy, by sobie na to pozwolić,
nie sądzisz?
– Z twoim majątkiem można sobie pozwolić na wszystko – odparł Jules z
westchnieniem.
– A więc nie ma przeszkód. – Reid wstał. – Przepraszam, Rachel i ja
musimy omówić pewną sprawę.
– Przecież wszystkie dokumenty...
– Będziemy w salonie, Jules. Przyjdź do nas za pięć minut. – Ujął rękę
żony. – Pozwól na chwilę, Rachel.
Zaskoczona panna młoda poszła za nim bez słowa.
– Co się stało? – zapytała nieco zaniepokojona, gdy rozsuwane drzwi
salonu zamknęły się za nimi.
– Chciałem ci zadać to samo pytanie – odparł Reid. Sięgnął po
wykałaczkę schowaną w małej kieszonce marynarki. Wsadził do ust patyczek
nasączony miętową esencją.
Zacisnął zęby na pachnącym drewienku i westchnął z ulgą. Nie palił od
pamiętnej rozmowy w motelu, kiedy to Rachel zgodziła się na małżeństwo.
Wolał paść trupem niż złamać dane jej przyrzeczenie. Wyjął patyczek z ust,
potrzymał chwilę w palcach i ponownie zacisnął na nim zęby. Był świadomy, że
postępuje jak idiota, nie mógł jednak zapanować nad potrzebą wykonywania
gestów typowych dla palacza. Z głodem nikotynowym radził sobie znacznie
łatwiej.
Rachel z ciekawością przyglądała się mężowi. Był ogromnie
zaaferowany. Co go tak poruszyło? Z pewnością nie jej zachowanie.
– Wszystko w porządku – odpowiedziała na pytanie Reida.
– W takim razie dlaczego od rana sprawiasz wrażenie nieobecnej
duchem?
– To dla mnie bardzo ważne chwile – odpowiedziała, wzruszając
ramionami. Podeszła do okna. – Nie co dzień zdarza mi się brać ślub.
– Mnie również.
Rachel uznała, że czas postawić sprawę jasno.
– Jak sobie wyobrażasz nasze małżeństwo?
– Wszystko zależy od ciebie.
– Ja mam decydować? – Rachel zacisnęła wargi. – Trudno mi w to
uwierzyć, Reid.
– Nic na to nie poradzę. Mogę tylko przyrzec, że dotrzymam swoich
obietnic.
– Łącznie z przysięgą małżeńską?
– O co ci chodzi, Rachel? – zapytał, mrużąc oczy.
– Masz nie najlepszą reputację, mój drogi – odparła z wahaniem.
– Dziennikarze lubią przesadzać, Rachel.
– Zapewne, ale jedno chciałabym ci uświadomić. Nie pozwolę się
upokorzyć ani ośmieszyć.
– Domyślam się, że pytasz, czy w moim życiu będą inne kobiety?
– Tak.
Reid popatrzył z uśmiechem na żonę.
– Nie będzie innych kobiet, Rachel.
Nie spodziewała się, że Reid tak łatwo przyjmie jej warunki. Uniosła
brwi, nie kryjąc zdumienia.
– Czy to oznacza, że postanowiłeś...
– Żyć w celibacie? Owszem, jeśli sobie tego życzysz.
– Życzę sobie jasnej i wyraźnej odpowiedzi na moje pytanie.
Reid wyjął z ust wykałaczkę i wrzucił ją do popielniczki. Wolnym, lecz
zdecydowanym krokiem podszedł do Rachel i spojrzał jej w oczy. Poczuła
zapach jego ciała i natychmiast poddała się dziwnej słabości. Nie była w stanie
odwrócić wzroku. Stała bez ruchu, czekając na jego odpowiedź.
– Sądzę, że parę spraw musimy od razu wyjaśnić. – Reid ujął dłoń żony,
ucałował czule i położył na swoim ramieniu. Chwycił drugą rękę i niespiesznie
powtórzył łagodną pieszczotę.
– A konkretnie? – wykrztusiła z trudem Rachel. Mąż objął ją w talii i
przyciągnął do siebie.
– Jaką odpowiedź chcesz usłyszeć, Rachel? Czy mam wyznać, że pragnę,
aby to było prawdziwe małżeństwo? Chcę, byśmy żyli pod jednym dachem i
spali w tym samym łóżku. Pragnę cię. Marzę, by znowu się z tobą kochać. To
chciałaś wiedzieć? – Reid bez pośpiechu odpinał guziki fiołkowej bluzki,
odsłaniając koronkową bieliznę. Musnął dłonią piersi okryte beżową tkaniną.
Sutki Rachel stwardniały natychmiast. Reid uradowany tą reakcją pochylił
głowę tak, że jego twarz dotknęła niemal policzka żony. Rachel poczuła jego
gorący oddech. – Proszę, abyś zechciała rozważyć taką ewentualność.
Nim zdążyła odpowiedzieć, wziął ją w ramiona i pocałował zachłannie.
Przymknęła oczy.
– Rachel, zgódź się, bardzo proszę – mruknął po chwili, muskając ustami
najpierw górną, a potem dolną wargę żony. Przesunął po nich kciukiem i
szepnął: – Otwórz usta.
Przypomniała sobie tamtą pamiętną noc i całkiem straciła głowę.
Usłuchała Reida. Oszołomiona namiętnymi pocałunkami, zacisnęła palce na
jego marynarce.
Odsunął się niespodziewanie. Oboje z trudem chwytali powietrze. Reid
szybko zapiął rozchyloną bluzkę.
– Czy odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania? – szepnął.
Rachel nie potrafiła wykrztusić ani słowa. Była równie zdumiona
wyznaniem męża, jak i porażającą siłą jego namiętności. Radość, oszołomienie i
strach walczyły ze sobą w jej sercu, które waliło jak młotem. Gdyby znowu
wziął ją w ramiona, szeptałaby „tak” aż do utraty tchu. Nagle usłyszeli ciche
pukanie do drzwi. Reid nie zwrócił na nie uwagi.
– Czy wiesz, na co liczę?
– Tak – odparła z trudem.
– A... twoja odpowiedź?
Rachel odwróciła głowę, unikając jego wzroku.
– Nie wiem...
Właściwie podjęła już decyzję. W głębi serca marzyła o tym samym, co
Reid. Chciała, by ich małżeństwo było udane – prawdziwe, jak mówił Reid.
Oczyma wyobraźni widziała, jak śpią w jednym łóżku. Pragnęła budzić się naga
w jego ramionach, czuć na brzuchu jego dłoń śledzącą ruchy maleństwa. Na
samą myśl o tym Rachel mąciło się w głowie. Obezwładniająca tęsknota
odbierała jej rozum i tamowała oddech.
Chciała wyznać Reidowi całą prawdę, ale coś ją powstrzymało. Nadal
dręczył ją trudny do sprecyzowania, niewytłumaczalny strach, że ulega
złudzeniom, że prawda jest całkiem inna, a Reid bawi się jej kosztem i stwarza
pozory, bo zależy mu tylko na dziecku.
Nic dziwnego. Dlaczego mężczyzna, którego uwielbiają niemal wszystkie
kobiety, miałby obsesyjnie pragnąć kogoś takiego jak ona? Rachel nie uważała
się za byle kogo, ale Reid mógł przecież wybierać: marzyło o nim mnóstwo
piękności. Miała tylko jeden atut, który dawał jej nad nimi przewagę: dziecko –
jego dziecko.
Tak bardzo pragnęła objąć Reida, pogłaskać go po policzku, wyznać, że
pragnie go równie mocno...
Usłyszeli głośne pukanie. Rachel odsunęła się od męża, zaciskając dłonie
w pięści. Reid patrzył na nią uparcie. Krew pulsowała mu w skroniach. Rachel
go odtrąciła. Zacisnął zęby. Czuł się upokorzony. Był wściekły, że tak się przed
nią obnażył.
Po chwili westchnął głęboko. Trudno. Zaryzykował i przegrał. Nie
pierwszy i nie ostatni raz wyszedł na idiotę.
Oboje znajdowali się w trudnym położeniu. Jeśli Rachel potrzebuje
więcej czasu, by zebrać myśli i podjąć decyzję, on jej to umożliwi.
Pukanie do drzwi zabrzmiało natarczywiej.
– Kto tam? – zawołał zirytowany Reid.
– Mogę wejść? – W uchylonych drzwiach ukazała się głowa Julesa.
– Proszę – odparł Reid. Adwokat wyciągnął z teczki plik dokumentów i
podał je Rachel.
– Co mam z tym zrobić?
– Reid nie powiedział ci, o co chodzi? – Jules wodził spojrzeniem po
twarzach młodych małżonków.
– Nie – odparła Rachel. – O co...
– Przejrzyj te papiery – wtrącił Reid. Żona popatrzyła na niego badawczo.
Otworzyła skoroszyt. To był ich kontrakt małżeński. Podniosła wzrok. – Czy...
– Dałem słowo, że sformułuję na piśmie wszystkie moje zobowiązania.
Dotrzymałem słowa. – Popatrzył jej prosto w oczy i dodał nieco łagodniejszym
tonem: – Może zechcesz przeczytać te dokumenty.
Rachel spełniła jego prośbę. Powoli brnęła przez kolejne paragrafy; pięć
stron prawniczego bełkotu, ale znaczenie kontraktu na pierwszy rzut oka
wydawało się oczywiste.
– Nie prosiłam cię o pieniądze – powiedziała, rzucając dokumenty na
niski stolik. – Nie jestem na sprzedaż. Nie podpiszę tych papierów.
– Musisz...
– Zamknij się, Jules – rzucił Reid.
– Posłuchaj mnie, przyjacielu. Gdyby doszło do rozwodu, Rachel będzie
miała prawo do połowy twojego majątku – denerwował się adwokat.
Reid patrzył na niego z kamienną twarzą. Jego oczy przypominały
zielonkawe okruchy lodu. Po chwili zapytał:
– Jeśli rzeczywiście dostałaby połowę forsy, ile by mi zostało?
– Trudno w tej chwili policzyć. Wszystko zależy...
– Zostałbym bez grosza?
– Ależ nie!
– W takim razie nie ma się czym martwić. Zostaw nas samych, Jules –
mruknął Reid i odwrócił się ku Rachel.
– Jako twój adwokat muszę stanowczo zaprotestować...
– Idź już – przerwał mu Reid. Wkrótce zostali w salonie tylko we dwoje.
– Zapomnijmy o tym. – Reid wyrzucił do kosza plik dokumentów. Rachel
odetchnęła z ulgą. Czuła niesmak podczas lektury tego niedorzecznego
kontraktu. Wyceniono w nim kobietę niczym przedmiot wystawiony na
sprzedaż. Można ją było mieć za określoną sumę. Przez moment Rachel miała
wrażenie, że została po prostu wynajęta w celu urodzenia zarozumiałemu
milionerowi upragnionego potomka. Obrzydliwe uczucie!
Nie chciała pieniędzy Reida. Pragnęła dostać od niego coś znacznie
ważniejszego. Poczuła łzy pod powiekami. Zagryzła wargi, żeby się nie
rozpłakać. Czy żądała nazbyt wiele, prosząc, by cenił ją dla niej samej?
– Przepraszam. Jules niepotrzebnie się napracował – powiedziała cicho,
gdy Reid podszedł do niej.
– Nie martw się o niego.
– Reid, nie umiem tego ogarnąć. Wszystko się dzieje za szybko. –
Podniosła na męża załzawione oczy. – Boję się.
– Nie przyszło ci do głowy, że ja również odczuwam lęk?
– Ty?
– Tak, ja też. Dla mnie to również całkiem nowe doświadczenie.
– Naprawdę masz zamiar nie pracować przez rok?
– Oczywiście.
– Co będziesz robił?
– Trudy dobrze to ujęła. Chcę po prostu żyć. – Wyciągnął rękę do żony. –
Żyj razem ze mną, Rachel. – Po chwili wahania podała mu dłoń i podniosła
wzrok, napotykając uważne spojrzenie zielonych oczu. – Zaufaj mi, moja droga.
Wiem, że nie chcesz pieniędzy. Mnie natomiast bardzo zależy na twoim
zaufaniu. Oboje podjęliśmy spore ryzyko. Być może do tej pory żadne z nas nie
ryzykowało tak wiele. Zrobię wszystko, by się nam udało.
– Wierzę ci – odparła Rachel – chociaż nie umiem powiedzieć, dlaczego
tak jest.
– A więc zrobiliśmy pierwszy krok.
Nim zdążyła spytać, jaki będzie następny, w uchylonych drzwiach stanęła
Trudy.
– Mogę wejść? Charlotte i ja musimy wracać do biura. Chciałyśmy się z
wami pożegnać.
Reid skinął na obie kobiety, zapraszając je do salonu. Charlotte podeszła
do szefa, by omówić kilka bieżących spraw. Trudy podbiegła do Rachel,
uściskała ją i szepnęła:
– Będziesz z nim spała dziś w nocy?
– Trudy!
– Jesteś okropnie tajemnicza!
– Nie sądzę, żebym się na to zdecydowała.
– Poprosił cię?
– W pewnym sensie...
– Nie masz na niego ochoty?
– Przestań się wygłupiać, Trudy. W ogóle się nad tym nie zastanawiałam
– skłamała Rachel, spoglądając na Reida pogrążonego w rozmowie z Charlotte.
– Nie wierzę ci.
– Trudno.
– Nie sądziłam, że jesteś taką wariatką. Tysiące samotnych dziewczyn
oddałoby wszystko, byle znaleźć się dziś na twoim miejscu.
– Być może, ale tu chodzi o moją przyszłość.
– Może być cudownie, Rachel.
– Tego się obawiam – odparła dziewczyna z wymuszonym uśmiechem.
– Możemy iść? – zapytała Charlotte, zwracając się do Trudy. Ta skinęła
głową i ucałowała przyjaciółkę na pożegnanie. Charlotte podeszła, by uściskać
żonę szefa.
– Bądź dla niego wyrozumiała – szepnęła. – To wspaniały człowiek,
chociaż sam nie zdaje sobie z tego sprawy.
– Postaram się – odparła Rachel. Od razu polubiła asystentkę Reida. Ta
mądra kobieta budziła zaufanie.
– Zaopiekuj się nią, Reid – rzuciła na odchodnym Trudy.
– Taki mam zamiar.
– Przyszła mi do głowy pewna myśl – oznajmiła Trudy, ujmując się pod
boki. – Jeśli postarasz się oczarować Rachel, a wiem, że to potrafisz, rezultaty
mogą przejść twoje najśmielsze oczekiwania.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Może się w tobie zakocha.
– Mało prawdopodobne – odparł Reid, wybuchając śmiechem.
– Nie wykluczam, że i ty się w niej zakochasz.
– Czas wracać do biura, Trudy – odparł Reid, niespodziewanie
poważniejąc.
– Miłość to wspaniałe uczucie – oznajmiła pogodnie Trudy, zachichotała,
pomachała ręką nowożeńcom i wyszła. Charlotte pospieszyła za koleżanką.
Reid zamknął drzwi. Przez chwilę stał bez ruchu. Potem odwrócił się i
badawczym spojrzeniem zmierzył Rachel, która poczuła się jak robak
umieszczony pod mikroskopem.
– O co chodzi? – zapytała w końcu.
– Nieważne – odparł z roztargnieniem Reid i potrząsnął głową. Słowa
Trudy nadal brzmiały mu w uszach.
Zakochać się... Śmieszny pomysł! W ich związku miłość znaczyła równie
mało jak pieniądze. Z pewnością Rachel jest tego samego zdania. Przyjaźń,
poczucie bliskości, zaufanie, wspólne wychowywanie dziecka – to właśnie ich
łączyło. Miłość nie była im potrzebna do szczęścia. Gwałtowne uczucie mogło
tylko zaszkodzić ich małżeństwu. Po co wprowadzać niepotrzebne zamieszanie?
Nie szukał miłości i doskonale się bez niej obywał. Wątpił, czy to uczucie w
ogóle istnieje.
Popatrzył na Rachel, która wpatrywała się w niego, jakby ujrzała
dwugłowego smoka. Może istotnie przypominał takie monstrum?
– Chciałabym się odświeżyć i przebrać – stwierdziła.
– Oczywiście – odrzekł skwapliwie. – Twoje rzeczy są na górze. –
Pokazał ręką spiralne schody. Rachel weszła po nich na piętro.
Niespodziewanie znalazła się... tam. Znowu była w śnieżnobiałej sypialni
Reida. To był pokój z jej snu.
– Chyba najlepiej będzie, jeśli zostaniemy tu na noc, a jutro rano
pojedziemy do Connecticut.
Rachel poczuła, że coś ściska ją za gardło. Wpadła w panikę. Nie mogła
spać w tym pokoju... w tym łóżku!
– Ta sypialnia... Nie zostanę tutaj – wykrztusiła, patrząc z obawą na
Reida.
– Pamiętasz, Rachel? – zapytał, mrużąc oczy.
– Niewiele.
– Czy to było dla ciebie tak przerażające doznanie, że sam widok
sypialni... i łóżka przejmuje cię dreszczem?
– W żadnym wypadku. – Rachel energicznie pokręciła głową.
– W takim razie o co chodzi?
– Gorąco tu.
– Włączę klimatyzację.
– I ta biel – dodała w zadumie dziewczyna.
– Nie lubisz bieli?
– Wolałabym, żebyśmy tu nie nocowali. – Jak mogła opowiedzieć
Reidowi swój niezwykły sen?! Na pewno uznałby ją za wariatkę.
– Zgoda. – Reid powtarzał sobie w duchu, że musi być cierpliwy. Wolno
pokiwał głową. – Będzie tak, jak chcesz. Wyjedziemy do Connecticut po
południu, gdy zrobi się nieco chłodniej. W domu są jeszcze trzy sypialnie.
Będziesz mogła wybierać.
Rachel czuła, że Reid jest zirytowany, ale nie miała wyboru. Ten pokój ją
przytłaczał. Za nic w świecie nie zostałaby tu na noc.
– Rachel? – zaczął niepewnie Reid. – Wprawdzie nie doszliśmy do
porozumienia, czy pragniemy żyć jak mąż i żona, ale jedno chciałbym ci
uświadomić: nasze małżeństwo musi być dopełnione zgodnie z obowiązującym
prawem.
– Sądziłam, że załatwiliśmy wszystkie formalności.
– Jeszcze nie.
– Czy możesz wyrażać się jaśniej? – odparła zaniepokojona Rachel.
– Małżeństwo musi zostać skonsumowane... tu lub w Connecticut.
Skonsumowanie małżeństwa! To staromodne wyrażenie długo brzmiało
im w uszach. Rachel pomyślała, że ów zwrot mimo wszystko pasuje do stylu
Reida. Ten wspaniały mężczyzna był trochę staroświecki. Bardziej niż inni
ludzie dbał o formy towarzyskie i dobre maniery. Sprawiał wrażenie
dżentelmena z ubiegłego stulecia zagubionego w dwudziestym wieku, który
przestrzega reguł odmiennych niż jego bliźni.
– Rozumiem – wymamrotała. – Kiedy... powinniśmy...
– Jak najszybciej. Oczywiście jeżeli ci to nie zaszkodzi.
Zostawił jej furtkę. Mogła wykręcić się złym samopoczuciem albo
zdrowiem rosnącego w jej łonie dziecka i odkładać sprawę w nieskończoność.
Dobro maleństwa i jego matki za bardzo leżało Reidowi na sercu, by domagał
się od Rachel wypełnienia małżeńskich powinności. Zdawała sobie z tego
sprawę, ale kłamstwo nie przeszłoby jej przez gardło.
Popatrzyła Reidowi prosto w oczy. Jego spojrzenie wiele mówiło. Była w
nim determinacja, a prócz tego... niepewność, która sprawiła, że Rachel nagle
pomyślała o mężu z czułością.
– A zatem kiedy?
Pożądanie zawładnęło sercem i umysłem Reida. Mięśnie stężały w
mgnieniu oka. Tryumfował. Zaryzykował i wyszedł z tej próby zwycięsko. Z
radości mąciło mu się w głowie. Nie odrywał wzroku od twarzy Rachel, która
stała bez ruchu jak zaczarowana.
– Chyba nie mamy powodu, by to odwlekać, prawda?
– Nie – odparła pospiesznie. – Masz rację. A więc kiedy? Reid nie
dowierzał własnemu szczęściu. Odrzekł zdecydowanym tonem:
– Dziś wieczorem.
– Zgoda. – Rachel wolno skinęła głową. Dziś wieczorem!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Na widok domu Reida Rachel ogarnęło zdumienie. Spodziewała się
ujrzeć imponującą rezydencję urządzoną podobnie jak miejski apartament
milionera. Przypuszczała, że tylko otoczenie będzie inne; w Connecticut zamiast
eleganckich kamienic powinna ujrzeć piękne stare drzewa.
Dom był prześliczny.
Stał niecały kilometr od głównej drogi. Miał staroświecki wdzięk
zamieszkanej od pokoleń wiejskiej siedziby; łakomy kąsek dla mieszczucha,
który szuka cichego schronienia.
Żadnego blichtru ani pretensji do wyszukanego stylu. Dębowe belki z
naturalnymi przebarwieniami dodawały budynkowi uroku i ciepła. Rachel była
zdziwiona, że Reid kupił skromny, bezpretensjonalny dom. Nie znała męża od
tej strony. Znajomi Reida byliby równie zaskoczeni jego wyborem.
Frontowe drzwi skrzypiały przy otwieraniu. Reid odwrócił się do Rachel,
którą zaniepokoił wyraz jego twarzy. Jej nowo poślubiony mąż był śmiertelnie
poważny. Dziewczyna była pełna obaw. Uśmiech zniknął powoli z jej twarzy.
– Co się stało? – zapytała szeptem.
– Wszystko powinno być tak, jak należy – odparł cicho. Nim zdążyła
odpowiedzieć, wziął ją na ręce i przeniósł przez próg. Objęła męża za szyję.
Reid nie postawił żony na podłodze. Trzymając ją w ramionach, szedł długim
korytarzem.
– Dawno tu nie zaglądałem – oznajmił, przytulając ją mocniej. – Wystrój
domu jest bardzo skromny.
Popatrzył w szare oczy Rachel, lśniące i szeroko otwarte ze zdumienia.
Dopiero w chwili gdy schował klucz do kieszeni, zdał sobie sprawę, jak bardzo
mu zależy, by Rachel spodobał się ten dom. Na jej twarzy widział zdumienie.
Zapewne spodziewała się zamieszkać w eleganckiej rezydencji. Pragnął jej
wynagrodzić ten zawód.
Niewiele myśląc, pochylił głowę i delikatnie pocałował Rachel, która od
razu rozchyliła usta, spragniona śmielszej pieszczoty. Reid nie tracił czasu.
Tęsknota i pożądanie zawładnęły nim bez reszty, gdy poczuł dotknięcie ciepłego
języka dziewczyny. Opanował się ostatkiem sił. Gdyby tego nie zrobił, wkrótce
kochałby się z nią na podłodze. To był dla nich obojga trudny dzień.
Długotrwała jazda okazała się bardzo męcząca. W tej sytuacji niełatwo było
Reidowi udawać, że jest spokojny i opanowany. Bał się nieoczekiwanego
wybuchu uczuć i namiętności; nie chciał utracić kontroli nad swoim
zachowaniem.
Nowożeńcy powinni się kochać inaczej. Skoro postanowili spać dzisiaj
razem, ta noc musi być wyjątkowa, szczególna, godna zapamiętania na całe
życie. Jeśli Rachel zazna w ramionach męża prawdziwej rozkoszy, może potem
sama zapragnie...
– To na szczęście – mruknął, odrywając wargi od jej ust. Uśmiechem
starał się pokryć zmieszanie. Przytulił Rachel, a potem bez pośpiechu rozluźnił
uścisk i postawił żonę na podłodze.
Reid zrobił krok do tyłu i odgarnął włosy z czoła, próbując wziąć się w
garść. Zaskoczyła go intensywność niedawnych doznań i odczuć. Gdy Rachel
zawitała do wiejskiego domu, który był jedynym miejscem bliskim jego sercu,
ogarnął go dziwny niepokój. Reid był ogromnie przejęty i zaskoczony
gwałtownością swojej reakcji. Odwrócił się, mając nadzieję, że Rachel nie
zwróci uwagi na to wzburzenie. Miał je wypisane na twarzy.
– Trzeba sporo wysiłku, żeby ten dom prezentował się jak należy.
Wszelkie decyzje pozostawiam tobie – powiedział.
– Moim zdaniem to piękny dom. Wnętrze jest cudowne – odparła Rachel,
zaglądając do salonu. Reid dotknął jej policzka. Ty jesteś cudowna, przemknęło
mu przez głowę. Uśmiechnął się do żony.
– Chodź. Obejrzymy inne pokoje.
– Nie będę tu niczego zmieniać – oznajmiła Rachel, patrząc w zielone
oczy Reida. – Od razu pokochałam ten dom.
Na górze były trzy sypialnie. Żadna z nich nie została urządzona na biało.
Jeden z pokoi szczególnie spodobał się Rachel. Z przyjemnością się po nim
rozglądała: niezbyt duży, wyjątkowo przytulny, jasny i słoneczny. Mimo woli
pomyślała, że złocisty blask sączący przez duże okna na pewno rozproszy mrok
panujący w jej sercu.
Na umeblowanie składała się szafa z wiśniowego drewna, elegancka
toaletka, ogromne łóżko z dwiema nocnymi szafkami oraz stół nakryty obrusem
z tego samego materiału, z którego uszyto zasłony i kapę na łóżko. Rachel z
uśmiechem przesunęła dłonią po staromodnej tkaninie.
Ktoś zadał sobie wiele trudu, by wszystko zostało uszyte jak należy.
– Podoba ci się ta sypialnia? – zapytał Reid, stając tuż obok Rachel, która
skinęła głową.
– Jest twoja.
Dziewczyna zwróciła uwagę na wybór zaimka: twoja, a nie nasza.
– Dzięki – odparła zastanawiając się, co o tym myśleć.
– Zwiedzanie domu zakończone. Czas na kolację, nie sądzisz? Jesteś
głodna?
W chwili gdy Reid wypowiedział te słowa, jego żona poczuła wielką
ochotę na ryż z chińskimi przyprawami. Odkąd Trudy uraczyła przyjaciółkę
orientalnymi potrawami w dniu, gdy Rachel podjęła ostateczną decyzję
dotyczącą urodzenia dziecka, przyszła matka nie mogła się obejść bez
ulubionego dania.
– Jedźmy do restauracji – zaproponował Reid. Rachel skrzywiła się
wymownie. – W takim razie może przywiozę coś do domu?
– Chińskie jedzenie?
– Oczywiście, skoro masz na nie apetyt – odparł z uśmiechem Reid.
– Zrobię wszystko, byle dostać miskę ryżu po chińsku.
– To brzmi niezwykle obiecująco, Rachel.
– Proszę też o duszone warzywa – dodała, chichocząc.
Red starał się dogodzić żonie. Sam wyjął z auta wszystkie bagaże, nie
pozwalając jej tknąć ich palcem. Następnie przez godzinę krążył po okolicy,
szukając chińskiej restauracji. Na pustkowiach Connecticut niełatwo było
znaleźć taki lokal. Powrócił do domu z miną tryumfatora.
– Proszę bardzo! Duszone warzywa, ryż z przyprawami, krewetki,
wołowina z brokułami, kurczak z groszkiem...
– Po co tyle tego nakupiłeś?
– Zapomniałem spytać, co chcesz zjeść jako główne danie, i dlatego
zamówiłem wszystkiego po trochu.
Rachel pałaszowała ulubiony ryż wielką łyżką. Reid jadł pałeczkami.
– Jak się tego nauczyłeś? – mruknęła, podnosząc do ust kolejną porcję.
– Przed laty często podróżowałem w interesach do Hongkongu. Często
miałem okazję używać pałeczek. – Reid podał żonie krewetkę. – Spróbuj.
– Nie sądzę...
– Daj się skusić, Rachel. Tylko odrobinkę. Otwórz... Reid powolnym
ruchem niósł krewetkę do jej warg.
Rozchyliła usta, by chwycić smaczny kąsek. Reid delikatnie przesunął
chropowatą pałeczką po dolnej wardze dziewczyny. Jak zahipnotyzowani
patrzyli sobie w oczy. Rachel zapomniała o trzymanej w ustach krewetce. Dużo
czasu minęło, nim zaczęła ją żuć. Reid nie odrywał wzroku od twarzy żony, póki
nie przełknęła ostatniego kęsa.
– To łatwe – powiedział cicho, odkładając pałeczki. – Potrzeba tylko
nieco praktyki.
– Chyba się nie nauczę. Nie mam zdolności manualnych.
– Jestem innego zdania – odparł Reid z dziwnym uśmiechem. – Z czasem
dojdziesz do perfekcji. To bardzo przyjemne.
Rachel szybko pojęła, że nie rozmawiają wcale o jedzeniu pałeczkami.
Poczuła, że się rumieni, pochyliła głowę i utkwiła spojrzenie w talerzu pełnym
smakołyków.
– Napijesz się herbaty?
Podniosła wzrok. Reid trzymał w ręku dzbanek.
– Bardzo chętnie – odparła, podsuwając kubek. Reid nalał gorącej herbaty
najpierw Rachel, potem sobie. Dziewczyna popijała ją małym łykami. Objęła
dłońmi kubek, przymknęła ciężkie powieki i westchnęła.
– Jesteś zmęczona? – zapytał czule Reid.
– Trochę.
– Oszukujesz. Zabierz herbatę do sypialni i połóż się do łóżka. Ja tu
posprzątam.
Rachel popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Do czego zmierzał? Czy
chciał jej dać do zrozumienia, że powinna się przygotować do nocy poślubnej?
Kiedy zjawi się w jej sypialni?
– Chętnie się położę – odpowiedziała, wstając z krzesła i biorąc kubek.
– Dobranoc, Rachel.
– Idziesz... na górę?
– Jeszcze nie teraz. Muszę tu posprzątać.
– W takim razie dobranoc.
Rachel z zachwytem przyglądała się nocnej koszuli. Cieniutka biała
satyna połyskiwała w blasku ognia, który Reid rozpalił w kominku po zachodzie
słońca, gdy na dworze zrobiło się chłodno. Z roztargnieniem przesunęła dłonią
po wydekoltowanym, lśniącym fatałaszku. To oczywiste, że krótko będzie go
miała na sobie.
Nocna koszula była prezentem od Trudy, która oznajmiła dowcipnie, że
każda oblubienica powinna mieć taki drobiazg w ślubnej wyprawie. Rachel nie
chciała urazić koleżanki; musiała przyjąć szykowny prezent, chociaż nie sądziła,
że będzie miała okazję tę koszulę włożyć.
Sprawy ułożyły się zupełnie inaczej. Reid poprosił, żeby spędzili razem
noc poślubną, a Rachel na to przystała. Wkrótce mąż przyjdzie do jej sypialni.
Marzyła, by się z nim kochać. Bardzo tego chciała. Nikogo dotąd tak
bardzo nie pragnęła. Mimo to nadal dręczyły ją obawy. Kobieta, która oddała się
Reidowi w miejskim apartamencie, była dla niej nie znaną istotą, tworem
wyobraźni, postacią cudem uwolnioną od lęków i zahamowań dręczących
prawdziwą Rachel. Tamta zmysłowa kobieta nie znała trosk, lekceważyła
wszelkie zakazy, oddała się bez namysłu, gotowa przyjąć wszystko, co chciał jej
ofiarować kochanek.
Być może Rachel naprawdę była w głębi ducha ową namiętną istotą, ale
nie potrafiła na zawołanie pozbyć się narastających w niej od lat uprzedzeń i
zahamowań. Niewiele miała do tej pory erotycznych doświadczeń. Trudno ją
było nazwać kobietą zmysłową. Czego właściwie Reid się po niej spodziewał?
Rachel rzuciła koszulę na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Była
przekonana, że rozczaruje męża, jeśli pozostanie sobą. Nie chciała go zawieść –
nie tej nocy. Być może nigdy więcej nie będzie już miała okazji, by się z nim
kochać.
Może powinna zejść na dół i poprosić, żeby przyszedł do jej sypialni? Nie
umiała się na to zdobyć. Wyszłoby na to, że błaga go o miłosną noc. Z drugiej
strony jednak cóż w tym było złego? Dlaczego nie miałaby go zachęcić?
Wystarczy nałożyć tę prześliczną koszulkę, zejść do kuchni i zadać pytanie.
– Przepraszam, Reid – powiedziała na głos do pustych ścian. – Czy
zamierzasz skonsumować dzisiejszej nocy nasze małżeństwo?
Zaczęła chichotać, rozbawiona własnym postępowaniem. Po co się
oszukiwać? Nie ośmieli się tego zrobić. Reid na pewno zemdlałby z wrażenia,
gdyby postawiła sprawę jasno.
Wiedział, co robi, zostawiając ją w niepewności. Zyskał nad nią
przewagę. Jak ma się zachować świeżo poślubiona małżonka? Spać w nocnej
koszuli czy nago? Czekać na oblubieńca czy schować się pod kołdrą i zasnąć?
Po namyśle Rachel nałożyła koszulkę, wślizgnęła się do łóżka i przykryła
do pasa. Tak powinno być dobrze. Ogarnęło ją zmęczenie. W sypialni robiło się
coraz cieplej. Zapomniała o strapieniach. Przymknęła powieki i zapadła w sen.
Obudziła się niespodziewanie. Nie miała pojęcia, co ją wybiło ze snu. Po
chwili zrozumiała. Reid stał w drzwiach. Ledwie widziała jego twarz. Pokój
rozświetlały tylko polana żarzące się słabo w kominku. Rachel nie miała
pojęcia, która jest godzina. Zerknęła na budzik, ale to nic nie dało. Był
odwrócony tarczą w przeciwną stronę. Spała chyba bardzo mocno. Jak długo?
Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
– Mogę wejść? – zapytał Reid.
– Naturalnie – odparła, siadając na posłaniu. Ręce jej drżały. Zapytała
cicho: – Która godzina?
– Zaraz wstanie świt. Nie mogłem zasnąć. Chcesz, żebym sobie poszedł?
– zapytał niepewnie, spoglądając na Rachel, która zdawała sobie sprawę, że
Reid wyczuwa jej zakłopotanie. Pokręciła głową.
– Nie.
Reid rzucił w ogień wykałaczkę, którą nerwowo ściskał zębami. Podszedł
do wielkiego łóżka. Rachel odgarnęła potargane włosy. Kołdra podciągnięta aż
pod brodę zsunęła się nagle. Reid nie odrywał wzroku od głębokiego dekoltu jej
koszulki. Chwycił brzeg kołdry i odrzucił ją na bok.
– Piękny widok – oznajmił, błądząc wzrokiem po smukłej postaci okrytej
białą satyną.
– Ta koszula to prezent od Trudy.
– Przypomnij mi, żebym dał tej dziewczynie podwyżkę.
Zachichotała nerwowo. Reid wciąż miał na sobie koszulę i dżinsy. Co
robił, gdy spała? Dlaczego przyszedł do sypialni dopiero o świcie? Serce Rachel
kołatało się w piersi jak oszalałe. Krew pulsowała jej w skroniach.
Modliła się w duchu, by nie stchórzyć. Posunęła się, robiąc mu miejsce i
bez słowa poklepała materac. Nie zwracała uwagi na dziwne oszołomienie,
które poczuła, gdy Reid usiadł na łóżku i pochylił się w jej stronę.
– Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo cię pragnę, Rachel? – zapytał tak
cicho i czule, że omal nie zemdlała z wrażenia.
– Opowiedz mi o tym.
– Znam lepszy sposób.
– To bardzo interesujące – odparła, dotykając ręką jego policzka.
Pochyliła się, widząc, że Reid chce ją pocałować. Rozchyliła wargi i
poddała się namiętnej pieszczocie, o której tak długo marzyła. Zaskoczyła ją
zachłanność i niecierpliwość ich obojga, chociaż tego właśnie mogła się
spodziewać. Tak było zawsze, ilekroć Reid ją całował. Budził w niej szaloną
tęsknotę, by oddać mu się bez reszty – ciałem, duszą i sercem, które już teraz do
niego należało.
Reid zsunął delikatnie ramiączka nocnej koszuli. Opuszkami palców
pieścił kształtne piersi.
– Jeśli chcesz, żebym wyszedł, powiedz mi to.
– Nie. Zostań.
Reid zsunął cieniutką tkaninę aż do talii Rachel i objął dłońmi biust żony.
Cofnęła się niespodziewanie.
– Skarbie, doprowadzasz mnie do szaleństwa. – Reid odsunął się
natychmiast.
– Nie. Zostań, proszę.
– Rachel, musisz coś postanowić. Czy naprawdę chcesz ze mną być?
– Tak – odparła. – Nie odchodź. Czy mógłbyś...
– Słucham?
– Myślę, że powinieneś się rozebrać.
– Mam zdjąć ubranie?
– Tak – szepnęła.
Reid wstał z łóżka. Rozpiął guziki koszuli, wyciągnął ją z dżinsów i
zrzucił buty. Rachel spostrzegła, że się spieszy, jakby dręczył go lęk, że jego
wybranka zmieni zdanie, nim weźmie ją znów w ramiona – co przecież było
możliwe.
Rachel zdobyła się na odwagę, uklękła na pościeli, przysunęła się do
brzegu posłania w chwili, gdy stojący przy łóżku Reid zsunął z ramion koszulę.
Wyprostowała się i wyciągnęła rękę, nie dotykając jego torsu.
– Pomożesz mi? – zapytał szeptem Reid, rzucając koszulę w róg sypialni.
Miał na sobie tylko spodnie. Rachel zamarła w bezruchu. Reid rozpiął pasek i
czekał. Po chwili dodał: – Śmiało. Rozbierz mnie.
Rachel przymknęła oczy, pochyliła się lekko i dotknęła policzkiem torsu
męża. Nagie piersi musnęły skórę jego brzucha, gdy otarła się o niego niczym
zadowolona kotka. Wciągnęła w nozdrza przyjemny zapach jego wody
kolońskiej pomieszany z wonią męskiego ciała. Bez pośpiechu, ale
zdecydowanie, sięgnęła ręką do suwaka dżinsów. Słyszała szybkie, głośne
uderzenia serca swego męża i to dodało jej odwagi. Powoli uwolniła Reida od
spodni i bielizny.
Głaskała i okrywała pocałunkami jego nagi tors. Jej dłonie zsuwały się
coraz niżej, by w końcu objąć nabrzmiałą męskość. Usłyszała spazmatyczne
westchnienie Reida. Jeszcze nim go dotknęła, zdała sobie sprawę, że jest bardzo
podniecony, gotowy kochać się z nią natychmiast tak szaleńczo, by oboje
zapomnieli o całym świecie.
– Rachel...
Jej imię zabrzmiało jak magiczne zaklęcie... Niczym westchnienie z głębi
serca. Oczarowana brzmieniem niskiego głosu, pieściła ukochanego mężczyznę,
wodząc dłońmi po jego wrażliwej i rozpalonej pożądaniem skórze. Poznała
opuszkami palców każdy jej skrawek.
Reid stracił panowanie nad sobą. Chwycił Rachel w objęcia, szukając
zachłannie jej ust. Poddała się natarczywej pieszczocie jego języka. Pocałunek
był tak namiętny i obezwładniający, że po chwili oboje dygotali z tęsknoty,
żądzy i natłoku trudnych do pojęcia wrażeń.
Reid wypuścił z objęć żonę, która opadła bez sił na łóżko. Po chwili oboje
byli całkiem nadzy. Reid położył się obok swojej wybranki. Obsypywał
kształtny biust pocałunkami tak delikatnymi jak dotknięcie motylich skrzydeł, a
potem objął wargami nabrzmiałe sutki.
– Rachel... – Wymawiał to imię jak magiczną formułę. Gorący oddech
parzył skórę dziewczyny. Zachłanne usta wędrowały coraz niżej, całując płaski
brzuch. Rachel odruchowo uniosła biodra, jakby zachęcała męża do śmielszych
pieszczot. Reid skwapliwie przystał na to nieme zaproszenie. Rachel była
zawstydzona i zażenowana. Odwróciła twarz i wtuliła głowę w poduszkę,
próbując się ukryć. Miała wrażenie, że spada w przepaść głową na dół – wprost
na groźne skały. Czuła wstyd, lecz, posłuszna pierwotnemu odruchowi,
rozsunęła uda, spragniona zuchwałych pocałunków.
Nie była przygotowana na taką intensywność odczuć. Znieruchomiała na
chwilę. Nie zdołała stłumić przeciągłego jęku rozkoszy. Zasłoniła twarz
poduszką i odsunęła się od męża niespodziewanie.
– Spójrz na mnie – usłyszała głos Reida. Bez słowa pokręciła głową.
– Proszę, Rachel.
– Nie mogę.
– Nieprawda. Po prostu odwróć głowę i otwórz oczy.
– Nie. Wstydzę się.
– Dlaczego?
– Całkiem się zapomniałam.
– Dlatego jesteś zażenowana? Nie ma się czego wstydzić. Ciesz się. –
Reid zmusił ją, żeby odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Jestem
tobą zachwycony.
– Naprawdę?
– Jak możesz pytać? – odparł, przytulając się do niej. Czuła między
udami jego męskość. Patrzyli sobie prosto w oczy. Reid szepnął namiętnie: –
Pragnę ciebie. Czy ty również mnie chcesz? Powiedz to, Rachel.
– Tak – szepnęła, rozkoszując się brzmieniem tego słowa.
– Nie chcę cię skrzywdzić – szepnął, wsuwając dłoń między jej uda.
– Wszystko będzie dobrze.
– Jesteś tego pewna?
– Tak.
Przylgnęła całym ciałem do Reida, który wsunął się w nią łagodnym
ruchem. Objęła go mocno za szyję. Poruszał się bez pośpiechu, wchodząc w nią
coraz głębiej, lecz uważnie. Uniosła biodra, jakby chciała mu wyjść na
spotkanie. Cudownie było czuć tę oszałamiającą jedność – z każdą chwilą
doskonalszą i pełniejszą. Nikt jej dotąd tak nie posiadł. Raz tylko – w
pamiętnym śnie – doznała podobnej rozkoszy.
Długo odpoczywali. Reid przyglądał się żonie, która sprawiała wrażenie
zamyślonej.
– Nad czym się zastanawiasz? – spytał wreszcie.
– Przypomniałam sobie twoje słowa.
– Jakie?
– Wspomniałeś o konieczności skonsumowania małżeństwa. Czy na
pewno uczyniliśmy zadość wszelkim formalnościom? – zapytała z figlarnym
błyskiem oczu. Reid wybuchnął śmiechem i mocno pocałował żonę w usta.
– Tak, Rachel. Staliśmy się prawdziwym małżeństwem.
– Jesteś o tym przekonany? – zapytała, klękając na łóżku. Reid popatrzył
na nią ze zdziwieniem, gdy przysunęła się bliżej i usiadła mu na biodrach.
– Co ty knujesz? – zapytał. Był uradowany, a zarazem nieco zdziwiony.
Rachel pochyliła się i, zamiast odpowiedzieć, namiętnie go pocałowała. Reid
podniósł się, objął żonę w talii i popatrzył jej prosto w oczy.
– Masz rację. Spróbujmy jeszcze raz – szepnął, dotykając niemal wargami
jej ust. – Lepiej się upewnić.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Gdzie jest Reid? – zapytała Trudy.
– W ogrodzie. Kosi trawnik – odparła Rachel.
– Proszę?
– Dobrze słyszałaś. Porządkuje trawniki. Zarosły chwastami niczym
tropikalna dżungla. Wszystko tu rośnie jak szalone. Reid walczy z tym
gąszczem od dwóch tygodni.
Czternaście dni byli małżeństwem i mieszkali pod jednym dachem.
Pogoda im sprzyjała. Nastało ciepłe babie lato. Wrzesień pięknie się zapowiadał.
Każdego ranka Rachel szczypała się ukradkiem, by sprawdzić, czy to nie sen.
Gdy obudziła się po szalonej nocy, była w łóżku sama. Przespała cały
ranek. W sypialni czuć było miły zapach świeżo zaparzonej kawy, który zwabił
ją do kuchni, gdzie krzątał się Reid. Najwyraźniej postanowił uraczyć żonę
jagodziankami własnego wypieku. Właśnie sprzątał po uwieńczonych
powodzeniem wysiłkach.
Rachel była wzruszona jego staraniami i nieco zażenowana po
niezapomnianej miłosnej nocy. Kochali się tak namiętnie i zachłannie, że
pragnęła, by mąż do końca świata nie wypuszczał jej z ramion. Wmawiała sobie,
że nie jest zmysłową kobietą, ale wystarczyło jedno dotknięcie Reida, by jej
namiętność znów się objawiła. Przez kilkanaście dni Rachel łudziła się, że
wkrótce znowu będzie mogła ujawnić swoją drugą naturę.
Daremnie.
Reid nie przyszedł więcej do jej sypialni. Był wobec żony pełen kurtuazji,
ale zachowywał dystans, trzymał się od niej z daleka i unikał jak ognia
wszelkiego fizycznego kontaktu.
Bardzo dbał o nią. Razem szukali dobrego lekarza, który czuwałby we
właściwy sposób nad przyszłą mamą. Zaproponował również, by zapisali się do
szkoły rodzenia. Rachel czuła się przy nim coraz lepiej – niemal jak prawdziwa
żona. W ich związku brakowało tylko jednego elementu.
Reid dostrzegł z daleka miłego gościa, pomachał ręką na powitanie i
wyłączył kosiarkę.
– Wygląda na... szczęśliwego – powiedziała cicho Trudy.
– Mówisz to z niedowierzaniem – odparła Rachel, spoglądając badawczo
na przyjaciółkę. – Sama mu radziłaś, żeby cieszył się życiem.
– Nie sądziłam, że potrafi.
Wkrótce dołączył do nich pan domu. Rachel wyciągnęła rękę, by
strzepnąć źdźbło trawy wplątane w jego włosy. Reid odsunął się natychmiast.
Jego żona pochwyciła zdziwione spojrzenie Trudy. Przyjaciółka Rachel
taktownie milczała.
– Opowiadajcie – poprosiła po chwili, spoglądając na młodych
małżonków. – Jak wam się tu żyje?
– Wspaniale!
– Cudownie!
– To widać. – Trudy pokiwała głową. – Bardzo się cieszę.
– Co słychać w firmie? – zapytał Reid, pospiesznie zmieniając temat.
– Spory zamęt. Telefony dzwonią nieustannie.
– Naprawdę?
– Musisz wiedzieć, że twoja decyzja o wycofaniu się z interesów narobiła
dużo zamieszania, a ślub to największa sensacja ostatnich dni. Na chodnikach
Nowego Jorku wala się mnóstwo złamanych serc porzuconych przez oszalałe z
rozpaczy twoje wielbicielki, drogi szefie.
– Trudy oczywiście przesadza – wtrącił Reid, spoglądając z niepokojem
na Rachel.
– Czyżby?
– Oczywiście.
– Żadnej młodej damie nie złamałeś serca? – spytała Rachel,
zahipnotyzowana spojrzeniem zielonych oczu męża.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– A ta mała blondyneczka z Long Island? – kpiła Trudy, zachwycona
nieoczekiwaną sceną zazdrości między szefem i jej przyjaciółką.
– Nie znam żadnej blondyneczki z Long Island – odparł zdecydowanie
Reid, rzucając Trudy ostrzegawcze spojrzenie.
– Niemożliwe! W ubiegłym roku asystowała ci wytrwale na wszystkich
imprezach dobroczynnych. Na imię ma Tiffany, nazwiska nie pamiętam.
Ostatnio dzwoniła codziennie. Dodam, że miała twój prywatny numer. Nie
przyjęła do wiadomości, że wyjechałeś, i domagała się stanowczo, żeby
Charlotte przełączyła rozmowę do twojego gabinetu. Zaproponowałam twojej
niezrównanej asystentce, żeby dała Tiffany wasz numer telefonu...
– Chyba cię zamorduję! – zawołał Reid.
– Charlotte również uznała, że to głupi pomysł. – Trudy nagle
spoważniała. – Powinieneś złożyć jakieś oświadczenie. Ludzie prześcigają się w
domysłach na temat zagadkowej oblubienicy milionera. Miasto trzęsie się od
plotek. Musisz oficjalnie przedstawić Rachel i ukrócić tę bezsensowną gadaninę.
– Masz rację – odparł Reid. – Wydamy przyjęcie. Niezbyt wystawne.
Urządzimy je w moim apartamencie. Zaprosimy tylko najważniejszych ludzi.
Zadzwonię do Charlotte. Niech przygotuje listę gości.
– Po co ten bankiet? – zapytała Rachel.
– Nie po co, tylko dla kogo. Dla ciebie. Musimy przestrzegać określonych
reguł. Przedstawię w towarzystwie moją świeżo poślubioną małżonkę.
– Doskonały pomysł – uznała Trudy.
– Nie sądzę, żebym musiała...
– To najlepsze wyjście – przerwał Reid. – Nie chcę, żeby po narodzinach
dziecka krążyły jakieś plotki. Przyjęcie ukróci głupie domysły.
Jasne, stwierdziła z goryczą Rachel. Chodzi mu wyłącznie o dziecko.
Odruchowo położyła dłoń na brzuchu. Nieświadomie coraz częściej powtarzała
ten gest. Reid postanowił ukręcić łeb wszelkim plotkom co do swego potomka.
Nie życzył sobie, by ciekawscy z wypiekami na twarzach liczyli miesiące.
Wszyscy musieli uznać za pewnik, że jego dziecko pochodzi z prawego łoża.
Rachel coraz lepiej rozumiała swego męża i gotowa była wiele dla niego
poświęcić.
W głębi duszy podejrzewała, że jest w nim zakochana.
– Jeżeli sądzisz, że to najlepsze wyjście z sytuacji, zgadzam się na
przyjęcie.
– A zatem decyzja została podjęta. – Reid ruszył w stronę łazienki. –
Trudy, zrzuć miejskie łachy i przebierz się w coś wygodniejszego. Później
zajmiemy się papierkową robotą. Zaraz wracam. Wezmę tylko prysznic.
– Do zobaczenia wkrótce – odparła Trudy, pochyliła się ku przyjaciółce i
zapytała konspiracyjnym szeptem: – Co tu się dzieje?
– Nic – odparła Rachel, unikając jej wzroku.
– Bzdura. Wodzicie za sobą oczyma, kiedy się wam zdaje, że nikt nie
patrzy, ale kiedy chcesz dotknąć Reida, twój cudowny małżonek odskakuje na
bok jak oparzony.
– Głupstwa mówisz.
– Nie próbuj mącić w głowie najlepszej przyjaciółce. Żyję z tego, że
pilnie obserwuję ludzi. Chodzicie wokół siebie na paluszkach. Co tu się święci?
Sądziłam, że z nim sypiasz...
– Tylko raz.
– Co? Jeden raz? W ciągu dwóch tygodni? Masz kłopoty? Źle się czujesz?
– Jestem w świetnej formie! – Rachel zerwała się z krzesła i zaczęła
nerwowo spacerować po pokoju. – Nigdy w życiu nie byłam zdrowsza. Podobno
większość ciężarnych kobiet cierpi na mdłości, ale mnie nic nie dolega. Czuję
się wspaniale.
– W takim razie co stoi na przeszkodzie?
– Reid zachowuje się dziwnie. Unika mnie jak ognia. Nie pozwala się
tknąć nawet palcem. Zachowuje dystans.
– Coś z nim jest nie tak?
– Skądże. – Oczy Rachel zabłysły na wspomnienie miłosnej nocy. Dodała
cicho: – Wszystko w porządku.
– A zatem kochaliście się tylko raz?
– Tak. Reid oznajmił, że małżeństwo musi zostać skonsumowane.
– Teraz rozumiem! Ach, to jego klasztorne wychowanie...
– Jak sądzisz, co powinnam zrobić?
– Uwieść go! To oczywiste.
– Chyba żartujesz.
– Nie, mówię całkiem poważnie. Reid najwyraźniej czeka, abyś zrobiła
pierwszy krok.
– To szaleństwo. – Rachel pokręciła głową. – Tamtej nocy udowodnił
ponad wszelką wątpliwość, że nie należy do wstydliwych. To absurd twierdzić,
że czeka, bym ja przejęła inicjatywę.
Trudy podeszła do przyjaciółki i wzięła ją za ręce.
– Spróbuj popatrzeć na to inaczej. Reid powiedział, że małżeństwo
powinno być skonsumowane, a ty się zgodziłaś. Jego zdaniem spełniłaś
małżeński obowiązek i nie masz ochoty tego powtarzać. Czeka na twój sygnał.
– Jesteś pewna?
– Przychodzi ci do głowy inny pomysł?
– Nie.
– W takim razie co masz do stracenia?
Rachel położyła dłoń na niewielkiej wypukłości brzucha.
– Nic – powiedziała głośno. Skuliła się ze strachu, gdy przyszło jej do
głowy, że może stracić wszystko.
„Może się w niej zakochasz...”
Słowa Trudy nieustannie brzmiały w głowie Reida. Do tej pory nie sądził,
że coś podobnego może się przytrafić samotnikowi, mężczyźnie o kamiennym
sercu. Ostatnio stracił tę pewność. Czyżby naprawdę zakochał się w Rachel. Co
zrobi, jeśli ukochana nie odwzajemni tego uczucia i... odejdzie?
Rachel, trzymaj się ode mnie z daleka...
I tak go nie posłucha. Proszę bardzo, właśnie idzie przez świeżo
wykoszony trawnik krokiem wolnym, lecz zdecydowanym. Może tęskni równie
mocno jak on? Ogarnęła go złudna nadzieja, chociaż nie potrafił w to uwierzyć.
– Cześć – powiedziała z uśmiechem Rachel. – Przyniosłam ci wodę
mineralną z lodem.
– Dzięki – odparł, wyłączając kosiarkę. Wziął od żony plastikowy kubek i
wypił łapczywie jego zawartość.
– Wkrótce będzie obiad – oznajmiła.
– Dobra nowina.
– Wstawiłam przed chwilą do piecyka zapiekankę z szynką i żółtym
serem. Mam nadzieję, że dopisuje ci apetyt – stwierdziła z uśmiechem.
Reid otarł spoconą twarz i podał żonie pusty kubek.
– Umieram z głodu – odparł, mimo woli pożerając ją wzrokiem. Po chwili
dodał, mierząc własną postać krytycznym spojrzeniem: – Wyglądam, jakbym się
tarzał w trawie niczym idiota.
– Mogę cię otrzepać – zaproponowała Rachel, rzucając kubek na trawnik.
Jej dłonie wolno sunęły w górę po muskularnych udach. – Chyba naprawdę
jesteś idiotą – szepnęła, tłumiąc śmiech. Czuła, że Reid znieruchomiał.
Rachel nie zamierzała dać za wygraną. Postanowiła iść za radą Trudy i
uwieść własnego męża. Podeszła bliżej, wspięła się na palce i musnęła ustami
jego wargi.
– Co ty robisz? – szepnął Reid.
– Pocałowałam cię.
– Jestem brudny i spocony.
Rachel przesunęła dłońmi po wilgotnym torsie i zarzuciła mężowi
ramiona na szyję.
– Mniejsza z tym.
Przesunęła czubkiem języka po jego wargach – najpierw nieśmiało, potem
trochę pewniej. Objął ją z całej siły i gwałtownie oddał pocałunek. Odchylił do
tyłu głowę Rachel i całował zachłannie jej szyję i ramiona. Dotknął językiem
małego zagłębienia tuż za uchem, które od dawna go fascynowało. Zdawał sobie
sprawę, że powinien wypuścić ją z objęć, nim będzie za późno.
– Rachel... nie kuś mnie.
– Dlaczego? – zapytała, zsuwając w dół elastyczną bluzkę bez ramiączek.
Reid jęknął, patrząc na jej biust.
– Dlatego – mruknął, obejmując dłońmi obnażone piersi.
– Nadal nie rozumiem. – Rachel gładziła muskularny tors porośnięty
gęstymi włosami.
– Bo nad sobą nie panuję – wykrztusił. Pospiesznie rozsunął suwak
szortów żony i wsunął dłoń między jej uda.
– Mnie to nie przeszkadza.
– Chcesz się kochać tu, na trawie?
– Piękne miejsce... – Drżała w objęciach Reida. Zacisnęła palce na jego
ramionach.
– Masz rację, skarbie.
Osunęli się na trawnik. Dłoń Reida wsunęła się głębiej między uda żony.
– Tego ci było trzeba?
– Tak... Nie – szepnęła. – To za mało.
Reid znieruchomiał na moment. Potem jego dłoń przesunęła się wolno po
nieznacznie zaokrąglonym brzuchu, w którym rosło jego dziecko. Tysiące myśli
i uczuć kłębiły się w jego umyśle i sercu. Rachel położyła rękę na jego dłoni.
– Pragnę cię – szepnęła.
– Powiedz mi to jeszcze raz.
Uniosła się na łokciu, przesunęła dłoń w dół po jego torsie, a potem
jeszcze niżej. Czuła, że Reid gotów jest kochać się z nią w każdej chwili.
Uśmiechnęła się uradowana, że ma nad nim taką władzę.
– Pragnę ciebie. Weź mnie. Tu, natychmiast.
Reid pochylił głowę. Podała mu usta do pocałunku. Śmiałe pieszczoty nie
mogły ich obojga zaspokoić. Pospiesznie zrzucili ubrania i przylgnęli do siebie
nagimi ciałami. Reid zawahał się na moment.
– Musimy uważać.
– Nie, Reid, wszystko będzie dobrze. Weź mnie. Wszedł w nią
zdecydowanie. Opierał się na łokciach, a jego ramiona obejmowały głowę żony,
która głaskała go po nagich plecach i pośladkach. Uniosła nogi i splotła je za
plecami ukochanego.
– Tak... – westchnęła przeciągle, gdy zaczął się w niej poruszać.
Szybowała wolno ku wielkiej światłości. Pragnęła Reida coraz bardziej,
stawała się coraz zachłanniejsza. Uniosła w górę biodra, wychodząc mu na
spotkanie. Poruszali się w jednym rytmie.
– Reid... Reid... Reid... – powtarzała jego imię jak magiczne zaklęcie.
– Rachel... nie mogę czekać – szepnął chrapliwie.
– Wiem.
– Rachel... Najmilsza... Rachel...
Gdy wrócili do rzeczywistości, przez chwilę jak w transie patrzyli sobie w
oczy. Reid głaskał żonę po policzkach, strzepując delikatnie źdźbła trawy z jej
twarzy.
– Rachel...
– Tak?
– Ja...
– Panie James? Jest pan tam? Przywiozłem zamówione narzędzia...
Małżonkowie zerwali się na równe nogi. W pośpiechu naciągnęli szorty.
Reid klął półgłosem. Rachel błyskawicznie włożyła bluzkę. Ubrali się w
rekordowym tempie. Gdy właściciel sklepu z narzędziami wyłonił się zza
żywopłotu, wyglądali całkiem przyzwoicie, chociaż sprawiali wrażenie trochę
roztargnionych.
– Widzę, że dobrze trafiłem! – ucieszył się pan McCaffrey i pomachał im
ręką na powitanie. Zdjął baseballową czapkę z firmowym napisem i ukłonił się
Rachel. – Witam panią. Przywiozłem wszystko, co zamówił mąż. Byłem w
okolicy, więc to żadna fatyga. Nie będzie pan musiał jeździć do miasta.
– Jestem panu bardzo wdzięczny – odparł Reid, biorąc paczkę z
narzędziami. – Niepotrzebnie zadał pan sobie tyle trudu.
– Dla mnie to żaden kłopot. – Właściciel sklepu uśmiechnął się szeroko.
Popatrzył z niepokojem na młodych małżonków. – Używał pan nowej kosiarki?
– Tak... niedawno ją... wyłączyłem – odparł niepewnie Reid.
– Nie powinna tak rozrzucać trawy. Cali jesteście nią obsypani! Muszę
zobaczyć, co się z nią dzieje.
Pan McCaffrey oglądał maszynę, szukając usterek. Ponad jego głową
Reid popatrzył z uśmiechem na żonę. Rachel przygryzła wargę, próbując
opanować chichot.
– Wracam do kuchni. Muszę sprawdzić, co z naszym obiadem.
– Boże, całkiem zapomniałem! – wykrzyknął pan McCaffrey, podnosząc
głowę. – Dym wali z okna kuchni! Zajrzałem, przechodząc...
– Moja zapiekanka! – krzyknęła Rachel i pobiegła do domu. Obaj
mężczyźni odprowadzili ją wzrokiem.
– Zapiekanka? – spytał podejrzliwie właściciel sklepu.
– Cały obiad w jednym naczyniu.
– Można się tym najeść?
– Raczej nie.
– Moja kobieta też miała trochę problemów, nim pojęła, jak chłopu
dogodzić. – Pan McCaffrey ze zrozumieniem pokiwał głową. – Trochę
cierpliwości. Pańska żona też się nauczy.
Reid nie odrywał wzroku od Rachel, która biegła do kuchni co sił w
nogach.
– Nie ma obawy, drogi panie. To bardzo zdolna dziewczyna.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Państwo James spóźnili się na własne przyjęcie znacznie bardziej, niż
wypadało.
– Dzięki Bogu! Nareszcie jesteście! – mruknęła na ich widok zirytowana
Charlotte. Goście dobrani starannie przez asystentkę Reida powitali młode
małżeństwo gromkimi okrzykami. Spóźnieni gospodarze zrobili furorę.
Gdy weszli do salonu, tłum zaintrygowanych gości natychmiast ruszył w
ich kierunku. Charlotte szybko i taktownie ustawiła kolejkę chętnych do
powitania młodej pary. Wszyscy patrzyli z ciekawością na wybrankę Reida.
Rachel czuła się jak egzotyczna panda sprowadzona do zoo ku uciesze gapiów.
Na domiar złego niemal wszyscy robili dowcipne uwagi na temat
horrendalnego spóźnienia gospodarzy. Reid odpowiadał, że utknęli w korku, ale
Rachel ciągle się rumieniła. Była przekonana, że goście już wiedzą, czemu
młodzi małżonkowie przyjechali tak późno.
Mimo zażenowania, Rachel czuła się wspaniale. Była lekko oszołomiona
i dlatego prawie nie zwracała uwagi na otaczający ją tłum. Po nagłym wybuchu
namiętności przez cały dzień nieustannie szukali się wzrokiem, świadomi
niewygasłego jeszcze pożądania. Zabrakło im czasu, by o tym porozmawiać,
lecz oboje zdawali sobie sprawę, że coś się zmieniło w ich związku.
Rachel była uradowana, że mąż przestał jej unikać. Mogła go dotknąć,
kiedy miała na to ochotę. Inni uznaliby to za dziecinadę, ale dla niej dzisiejsze
przeżycie stanowiło istotny przełom, który szybko oczyścił fatalną atmosferę
wiejskiego domu. Co najdziwniejsze, od chwili gdy Rachel przejęła inicjatywę i
łamiąc niepisany zakaz, pocałowała Reida, mąż patrzył w nią jak w tęczę i nie
szczędził czułości.
Gdy szykowali się do wyjścia, poprosiła go o pomoc w zasunięciu
umieszczonego na plecach zamka sukienki. Wystarczyła na to jedna chwila, ale
Reid zwlekał, muskając opuszkami palców delikatną skórę żony. Jego dłoń
sunęła wolno ku górze, jakby w ogóle się nie spieszyli. Potem złożył czuły
pocałunek na karku Rachel, u nasady włosów. Ciepły oddech pieścił jej skórę i
przyprawiał o dreszcze. Oboje zapomnieli o suwaku. Reid włożył ręce pod
tkaninę i objął nagie piersi.
Rachel oparła się plecami o muskularny tors męża, który przytulił ją
mocno. Przylgnęła pośladkami do jego ud. Był podniecony. Słyszała tuż przy
uchu namiętny szept. Reid powtarzał raz po raz jej imię, jakby w ten sposób
chciał wyrazić swoje najskrytsze pragnienia, które jedynie ona mogła spełnić.
Oboje zapomnieli o rozsądku.
Kochali się przy drzwiach, na stojąco, choć do łóżka mieli zaledwie kilka
kroków. Przed kilkoma godzinami w ogrodzie zaspokoili nagłe pożądanie, a
mimo to znowu ogarnęło ich szaleństwo namiętności, jakby spotkali się po
wielu tygodniach rozłąki.
Rachel musiała potem uprasować zmiętą suknię. Nie starczyło jej czasu
na ułożenie włosów. Kilkoma ruchami grzebienia zaczesała je do tyłu i pobiegła
do frontowych drzwi. Makijaż zrobiła w samochodzie, przeglądając się w
bocznym lusterku. Jazda do Nowego Jorku była ryzykowną przygodą. Auto
mknęło, podskakując na wybojach, a Rachel spokojnie malowała rzęsy i usta.
Nie była zadowolona ze swego wyglądu, ale w ogóle się tym nie przejmowała.
Spisała na straty swój towarzyski debiut.
Gdy małżonkowie powitali gości i wmieszali się w tłum, Rachel
odnalazła Trudy. Była wdzięczna przyjaciółce za dobrą radę. Uwiedzenie męża
okazało się doskonałym pomysłem. Po pewnym czasie wymknęły się ukradkiem
na górę, do białej sypialni, żeby poplotkować jak dawniej. Trudy uważnie
przyglądała się rozpromienionej Rachel. Nagle podniosła rękę i wyciągnęła z
rozpuszczonych włosów suchą gałązkę oraz kilka źdźbeł trawy. Nie musiała o
nic pytać.
– Cudownie!
– Co cię tak zachwyciło? – Usłyszały znajomy, niski głos. Natychmiast
odwróciły się w stronę drzwi. Rachel poczuła dziwną słabość. To uczucie
ogarniało ją zawsze na widok Reida.
– Mówiłam, że... Rachel wygląda cudownie w tej sukni.
– Owszem – potwierdził Reid, stając obok żony. Dotknął ręką jej
policzka. – Promienieje urodą. Wszyscy to mówią.
Reid nie mógł oderwać spojrzenia od swojej wybranki. Czuł, że robi z
siebie idiotę, ale nie mógł nic na to poradzić. Przed chwilą daremnie szukał jej
wzrokiem. Ogarnęła go panika. Tak samo jak poprzednim razem... przemknęło
mu nagle przez myśl. Przypomniał sobie, jak przemierzał sale zbrojowni,
wypatrując tajemniczej brunetki.
Umierał ze strachu na samą myśl, że Rachel mogłaby odejść. Życie bez
tej cudownej kobiety stałoby się puste. Egzystencja Reida straciłaby wszelki
sens, gdyby nie mógł rozmawiać z żoną, dotykać jej, kochać się z nią. Dzięki
Rachel doczeka się wkrótce potomka. Dziecko było dla niego wielką nadzieją i
nowym wyzwaniem. Zdawał sobie sprawę, że Rachel nie wie, ile dla niego
znaczy, ale nie potrafił jej tego uświadomić. Biznesmen, któremu niestraszne
były trudne negocjacje, daremnie próbował znaleźć właściwe słowa, by wyznać
żonie, jak bardzo jest mu bliska.
Starał się okazać to inaczej i żywił nadzieję, że Rachel wszystko
zrozumie.
Spojrzał w jej szare oczy. Długo patrzył w nie jak urzeczony. Opamiętał
się dopiero wówczas, gdy usłyszał dyskretne pokasływanie Trudy. Zdał sobie
sprawę, że nie są sami.
– Do zobaczenia w salonie – rzuciła z uśmiechem panna Levin, mrugnęła
porozumiewawczo do Rachel i zniknęła za drzwiami.
– Jak się czujesz? – zapytał Reid.
– Doskonale – odparła Rachel.
Pochylił głowę i pocałował ją czule, a zarazem namiętnie.
– Może tu zostaniemy? – zaproponował.
– Lepiej nie... Goście będą nas szukać...
– Nie odważą się...
– Charlotte...
Reid westchnął ciężko.
– Masz rację. Ona nie będzie miała żadnych skrupułów. Cóż robić?
Idziemy.
Rachel była zmęczona i uszczęśliwiona zarazem. Przeżycia tego dnia
całkiem ją wyczerpały. Po popołudniu Reid był dla niej wyjątkowo czuły.
Rozkoszowała się potęgą własnej kobiecości. Wszystko się nagle zmieniło tylko
dlatego, że nie kryła przed ukochanym swego pożądania. Uśmiechnęła się
tajemniczo. Rada Trudy była na wagę złota.
Wydawało się Rachel, że w jej życiu pojawił się wreszcie promyk nadziei.
Była niemal pewna, że związek, który miał im obojgu umożliwić wspólne
wychowywanie dziecka, stanie się prawdziwym małżeństwem. Rachel miała
nadzieję, że słowa Trudy okażą się prorocze. Może z czasem Reid ją pokocha...
Z lękiem uświadomiła sobie, że sama jest w nim zakochana po uszy.
– Masz ochotę na poncz? – Rachel odwróciła się natychmiast. Ujrzała
Julesa. Laraby podał jej szklankę z napojem. Rachel była spragniona, ale
zawahała się, nim podniosła ją do ust.
– Mam nadzieję, że nie przyszło nikomu do głowy dolać do niego
alkoholu. – Uśmiechnęła się do adwokata, który należał do wąskiego grona osób
świadomych, jak i dlaczego została żoną Reida.
– Nie ma obawy. To czysty sok owocowy – odparł z uśmiechem Jules. –
Sam nalewałem.
– Dzięki. – Rachel śmiało upiła łyk napoju.
– Zawsze do usług – odparł adwokat. – Co myślisz o przyjęciu?
– Wspaniałe. Charlotte stanęła na wysokości zadania.
– Sporo umie załatwić – mruknął Jules – ale ma jedną wadę: nie jest
Reidem.
– Co masz na myśli? – zapytała Rachel, spoglądając na niego z uwagą.
– Chyba wyraziłem się jasno. – Jules wzruszył ramionami. – Charlotte
jest świetną organizatorką, ale nie wytrzymuje porównania z Reidem Jamesem.
Dobrze sobie radzi, ale na dłuższą metę... Powiem tylko, że odejście Reida nie
wyjdzie przedsiębiorstwu na dobre.
– To jedynie dłuższy urlop, a nie emerytura – odparła żartobliwie Rachel.
– Tak powiedział Reid, ale obawiam się, że postanowił zrezygnować z
pracy. – Jules popatrzył znacząco na Rachel. – Zrobił to dla ciebie.
– Absurd!
– Zgadzam się. Z drugiej strony jednak w rozmowach z Charlotte często
powtarzał, że pragnie się wycofać z interesów. Los bywa złośliwy. Wygląda na
to, że Reid jest na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu. Im dłużej będzie
korzystał z urlopu, tym trudniejszy stanie się jego powrót. Reid James traci
wiarygodność... i siłę przebicia.
– Wolałbyś na pewno, aby zachował jedno i drugie, prawda?
– Oczywiście. Podobnie myślą wszyscy, którzy mu dobrze życzą. Reid
przyzna nam rację, gdy trochę ochłonie. Zapewne nie uświadamia sobie, ile go
może kosztować ta milutka przygoda na łonie natury.
Rachel znieruchomiała. A więc małżeństwo i wychowanie dziecka to dla
Julesa jedynie milutka przygoda! Po chwili namysłu odparła:
– Reid jest mądrym i przenikliwym człowiekiem. Bez niczyjej pomocy
zbudował własne imperium. Z pewnością będzie potrafił je utrzymać.
– To mi się podoba! Masz rację. – Jules od razu poweselał. Przez chwilę
obserwował Reida. – Popatrz na tego faceta. Świetnie się tu bawi. Uwielbia tę
atmosferę. Lubi pociągać za sznurki, przekonywać ludzi, panować nad nimi. Na
dłuższą metę nie umie się bez tego obejść.
Rachel nie odrywała wzroku od męża. Reid krążył wśród gości, ściskał
podane dłonie, z każdym zamieniał parę słów. Jules miał rację. Jego szef był w
swoim żywiole. Pełen energii, wesoły, ożywiony – tak samo jak podczas
bankietu, na którym go poznała. Mężczyzna strzygący trawnik przy wiejskim
domu w Connecticut wydawał się całkiem zwyczajny i mało ambitny w
porównaniu z przebojowym człowiekiem interesu, który panował nad tłumem
zgromadzonych w salonie gości niczym urodzony przywódca.
Ile czasu potrzeba, by Reida zaczęła nudzić zabawa w życie rodzinne?
Czy jego marzenie o spokojnej egzystencji w domu na prowincji przetrwa zimę?
A może po prostu zmieni zdanie dopiero po narodzinach potomka? Kiedy
nastąpi ta chwila?
– Nim spadnie pierwszy śnieg, Reid będzie miał powyżej uszu rozkosznej
sielanki. Wróci do pracy wypoczęty i gotowy do wielkich czynów. – Jules
zdawał się czytać w jej myślach. – Oboje wiemy, jaka była umowa.
Postanowiliście mieszkać pod jednym dachem do czasu narodzin dziecka.
– Niczego nie podpisaliśmy. – Rachel rzuciła adwokatowi badawcze
spojrzenie.
– Mniejsza o dokumenty. – Jules wzruszył ramionami. – Jesteście
związani umową ustną w obecności świadka. Byłem przy waszej rozmowie. –
Życzliwie poklepał Rachel po ramieniu i dodał ciszej: – Nie martw się. Reid
zawsze dotrzymuje słowa. Dał ci przecież do zrozumienia, że dziecko jest dla
niego najważniejsze. Oczywiście twoje dobro także leży mu na sercu. Po
upływie roku będziesz wolna, jak sobie tego życzyłaś. Pamiętam doskonale,
jakie było twoje stanowisko.
– Dzięki... za wyczerpującą informację.
– Gdybyś miała najmniejsze wątpliwości dotyczące swojej sytuacji albo
przyszłości dziecka, dzwoń śmiało. Chętnie odpowiem na każde twoje pytanie.
– To miło z twojej strony.
– Drobiazg! Ty i Reid zawsze możecie na mnie liczyć. Nie zapominaj, że
byłem świadkiem na waszym ślubie.
Rachel zdobyła się na wymuszony uśmiech, chociaż coś ściskało ją za
gardło.
Dziecko jest dla Reida najważniejsze. Tak powiedział Jules.
Nie byli prawdziwym małżeństwem. Nic prócz spodziewanego potomka
ich nie łączyło.
Rachel wzięła się w garść. Nie mogła płakać, chociaż czuła łzy pod
powiekami. Ręce jej drżały. Objęła dłońmi szklankę i podniosła ją do warg,
udając, że pije sok.
– Wzbudziłaś ogólny zachwyt! – usłyszała głos uradowanej Charlotte.
– Naprawdę?
– Zapewniam cię, że tak! Co się stało?
– Nic. – Rachel westchnęła głęboko. – Zupełnie nic. Wspaniałe przyjęcie,
Charlotte. Doskonale wszystko zorganizowałaś. Chciałam ci podziękować.
– Naprawdę dobrze się czujesz? – Asystentka Reida patrzyła na nią
badawczo. – Nie jest ci słabo?
– Poza zmęczeniem nic mi nie dolega.
– Goście niedługo zaczną się rozchodzić. To już koniec przyjęcia.
Wystarczy, że wyjdzie parę osób, a reszta pójdzie za ich przykładem:
Zostaniecie tu na noc, czy wrócicie do Connecticut?
– Nie mam pojęcia – odparła Rachel. – Wolałabym pojechać do domu, ale
wszystko zależy od mojego męża. To on decyduje.
– Dokąd chcesz jechać? – zapytał Reid obejmując żonę w talii. Rachel
znieruchomiała.
– Do domu.
– Dziś wieczorem?
– Chyba nie masz nic przeciwko temu.
– Wolałbym zostać.
– A ja nie.
– Zapomniałem. – Reid wzruszył ramionami i z pogodnym uśmiechem
wyjaśnił Charlotte: – Moja żona nie znosi białej sypialni. Zgoda. Mam dziś tyle
energii, że bez trudu zawiozę nas oboje do domu.
– Wygląda na to, że mógłbyś nawet góry przenosić – odparła z
uśmiechem Charlotte.
– Chyba masz rację. Jestem dziś królem życia!
– Goście zbierają się do wyjścia. Muszę ich pożegnać. Przepraszam.
Bankiet się zakończył. Rachel została wprowadzona do eleganckiego
towarzystwa, które było nią zachwycone. Nie czuła jednak zadowolenia, tylko
pustkę. Dano jej do wyraźnie do zrozumienia, że nie spełni się jej ukrywane w
głębi serca marzenie.
Rachel była milcząca. Dopiero gdy wsiedli do auta, Reid zrozumiał, że
stało się coś złego. W sypialni wyglądała na szczęśliwą i pełną nadziei. Potem
nagle spochmurniała. Czuł wyraźnie jej niechęć. Umiał rozpoznawać nastroje
żony. Słodka, łagodna, kochająca Rachel zniknęła jak sen. Obok Reida siedziała
osoba chłodna, opanowana i pełna rezerwy. Skąd ta zmiana?
– Czujesz się zmęczona, kochanie? – zapytał cicho.
– Jesteśmy sami, Reid. Nie musisz udawać. Zrobiłam, co do mnie
należało. Zagrałam z powodzeniem rolę szczęśliwej pani James.
– Nie wiem, o czym mówisz, Rachel. Co się stało dziś wieczorem?
– Powiedzmy, że jedna z twoich dawnych przyjaciółek otworzyła mi oczy
– skłamała Rachel i zacisnęła usta.
Reid nie odpowiedział. Zerknął ukradkiem na żonę, a potem skupił się na
prowadzeniu auta. Był przekonany, że Rachel coś przed nim ukrywa. Znów się
mu wymykała; bardzo go to bolało. Czy, mówiąc o zagraniu roli żony, chciała
mu tylko dokuczyć? A może naprawdę tak myśli? Kpiła z niego, ale tak objawia
się czasami niepewność i cierpienie. Znał to z własnego doświadczenia.
Ubolewał nad własną naiwnością. Puszył się dziś niczym paw. Z dumą
przedstawiał znajomym uroczą żonę, a tymczasem ona najwyraźniej chciała
tylko wypełnić podjęte wcześniej zobowiązania i wreszcie odzyskać wolność.
Kochała się z nim dzisiaj. Sama do niego przyszła. I cóż? Nie warto
przypisywać takim faktom nazbyt wielkiego znaczenia, przestrzegł samego
siebie. Zdarzało mu się uwodzić kobiety, by osiągnąć pewien cel. Świadomie
udawał wówczas, że odczuwa coś więcej niż tylko pożądanie.
Zrobiło mu się ciężko na sercu. Był przygnębiony świadomością, że
Rachel zapewne nic do niego nie czuje. Jej zdaniem mąż powinien wypełniać
określone funkcje: być ojcem ich dziecka, opiekunem, żywicielem.
Czas pozbyć się złudzeń. Bądź realistą, Reid. Dostałeś wszystko, o co
prosiłeś. Rachel wyszła za ciebie. Będziesz uczestniczył w wychowaniu dziecka.
Nie żądaj zbyt wiele. Nie proś o więcej. Jak zawsze... spotka cię rozczarowanie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przepowiednia Julesa zaczęła się sprawdzać, gdy z końcem listopada
spadł pierwszy śnieg. Reid znudził się pielęgnowaniem trawnika. Zaczął jeździć
do Nowego Jorku – początkowo raz w tygodniu. Około Bożego Narodzenia
spędzał już w mieście dwa dni. Po Nowym Roku wyjeżdżał regularnie w
poniedziałki, środy i piątki.
Dziecko rozwijało się. Rachel z niesmakiem patrzyła na obszerne ciuchy,
które z konieczności musiała teraz nosić. Co miesiąc odwiedzała lekarza.
Badanie ultrasonograficzne wykazało, że maleństwo jest zdrowe. Lekarz nie
zdołał natomiast określić jego płci. Rodzice w ogóle się tym nie przejęli.
W lutym Rachel zaczęła urządzać pokój dziecinny. Do tej pory kpiła sobie
z przyszłych matek, które z zapałem mościły dla potomstwa wygodne gniazdko.
Teraz sama uległa tej samej potrzebie. Była stałą klientką paru sklepów z
artykułami dziecięcymi. Polubiła mieszkańców pobliskiego miasteczka.
Wyglądała na szczęśliwą mężatkę i zachowywała się tak, jak na panią domu
przystało. Gdyby nie to, że jej mąż sypiał w odległym pokoju po drugiej stronie
korytarza, czułaby się jak prawdziwa żona. Reid twierdził, że nie chce zakłócać
jej spokoju, co byłoby nieuniknione, skoro zwykle pracował do późnej nocy.
Komputer zainstalowany w jego sypialni był połączony z urządzeniami
elektronicznymi w nowojorskim biurze. Reid mógł kontrolować wszystko, co
działo się w jego firmie.
Od dnia bankietu w miejskim apartamencie Reid ani razu nie odwiedził
sypialni żony. Rachel wmawiała sobie, że przyszły ojciec troszczy się po prostu
o zdrowie matki swego potomka, ale w głębi ducha zdawała sobie sprawę z
tego, że prawda jest inna. Podczas ostatniej wizyty lekarz wyraźnie podkreślił,
że nic nie stoi na przeszkodzie, by nadal się kochali, jeśli mają na to ochotę.
Rachel wiedziała, że mąż coraz bardziej odsuwa się od niej, jakby
przeczuwał, że narodziny dziecka mogą wiele zmienić w ich życiu. Nie mogła
sobie darować, że pochopnie zaproponowała, by na próbę spędzili pod jednym
dachem tylko rok. Ilekroć próbowała do tego wrócić, Reid bagatelizował sprawę
i zmieniał temat.
Podczas weselnego przyjęcia twierdził, że pragnie cieszyć się życiem.
Rachel nie sądziła, że tak to będzie wyglądać. Zaczynała ją nużyć ta ponura
egzystencja. Z obawą myślała, jak będzie wyglądać ich wspólne życie po
narodzinach dziecka. Reid najwyraźniej walczył ze sobą, z nią, z uczuciem,
które zakiełkowało w ich sercach.
Była przygnębiona, bo nie potrafiła do niego dotrzeć. Zastanawiała się
ciągle, jak pokonać lęk i nieufność męża. Pragnęła być mu bliska i potrzebowała
jego bliskości. Nie chciała pozostać jedynie matką ich dziecka.
W końcu znalazła sposobność, by przełamać opory Reida. Pewnego
niedzielnego poranka zeszli do salonu i, usadowieni wygodnie w fotelach,
czytali poranne gazety. Nagle dziecko zaczęło kopać. Rachel położyła dłoń na
brzuchu i zaczęła go delikatnie masować.
– Reid...
– Słucham? – odparł, podnosząc oczy znad gazety.
– Podejdź tu.
– Źle się czujesz? – Reid przeskoczył przez niski stolik i pochylił się nad
żoną, która potrząsnęła głową.
– Nie – powiedziała, biorąc go za rękę. Położyła ją sobie na brzuchu. –
Poczekaj.
Maleństwo zdawało się wyczuwać bliskość ojca, który od razu poczuł
energiczne szturchnięcie.
– Boże...
Rachel uśmiechnęła się radośnie.
– Często kopie?
– Owszem – przytaknęła kiwając głową. – Zazwyczaj wówczas, gdy
ciebie przy mnie nie ma.
Reid udał, że nie rozumie łagodnej wymówki, choć wiedział, że na nią
zasługuje. Rachel nie powinna się dowiedzieć, czemu ostatnio znikał z domu.
Sprawy firmy mało go obchodziły.
Próbował uciec przed uczuciami, jakie dla niej żywił.
Wkrótce nadejdzie czas porodu. Rachel będzie musiała zdecydować, czy
chce z nim zostać, czy woli odejść. Od dnia pamiętnego bankietu ich kontakty
cechowała chłodna uprzejmość. Znowu oddalili się od siebie – przede
wszystkim z jego winy. Chwilami odnosił wrażenie, że Rachel wcale nie
zamierza go opuścić... ale nie był tego pewny. Zdawał sobie sprawę, że
wszystko psuje, i próbował się zmienić. Daremnie. Zawsze tak reagował. Miał
nadzieję, że przy Rachel pozbędzie się chłodu i nieufności, ale był nadmiernym
optymistą. Przyzwyczajenia okazały się zbyt silne. Ilekroć był z kimś związany,
zaczynały go dręczyć wątpliwości. Na nic się nie zdały mądre rady
doświadczonych terapeutów. Reid nadal nie umiał przywiązać się na dobre i złe,
zaufać bezgranicznie drugiemu człowiekowi... kochać z całego serca.
Rachel była mu ogromnie bliska. Przez krótki czas miał wrażenie, że
pokonał dawne uprzedzenia, lecz strach znowu go paraliżował i kazał zwątpić w
sens owych starań. Reid odwołał się do rozsądku i stłumił uczucia, posłuszny
bezlitosnej logice.
Chroń samego siebie, powtarzał w duchu. Ona z tobą nie zostanie.
Wkrótce cię zostawi. Tak samo jak inni.
W głębi ducha marzył jednak, by los dał mu niezbędne gwarancje. Miał
nadzieję, że Rachel udowodni ponad wszelką wątpliwość, iż należy do niego
ciałem i duszą. Chciał, by tak było zawsze. Pragnął owej pewności, chociaż sam
nie umiał jej dać.
Był na siebie wściekły, ponieważ nie potrafił zwyciężyć własnych
uprzedzeń i słabości. Ogarnęła go straszliwa tęsknota. Zacisnął zęby. Było mu
ciężko na sercu.
Ukląkł na podłodze przed żoną. Miał dość tej udręki.
Rachel odsunęła delikatnie jego dłoń i zaczęła masować brzuch w
miejscu, gdzie kopnęło ją maleństwo.
– Spróbuj sam. Czasami na to reaguje.
Przez kilka chwil Reid w skupieniu muskał opuszkami palców delikatną
skórę. Omal nie odskoczył, gdy dziecko szturchnęło jego dłoń, aż zafalowały
mięśnie wydatnego brzucha.
– Mała się obraca – szepnęła z przejęciem Rachel.
– To dziewczynka? – zapytał cicho Reid.
– Chyba tak.
– Skąd wiesz?
– Nie mam pojęcia. Po prostu czuję. Jesteś zły?
– Skądże!
Podniósł oczy na Rachel. Była uśmiechnięta, rozradowana, promienna.
Poczuł ogromne wzruszenie. Nie mógł wykrztusić ani słowa. Jego serce było jak
otwarta rana, gdy klęczał przed żoną, gotowy przyjąć wszystko, co zechce mu
ofiarować.
Rachel patrzyła na niego rozkochanym wzrokiem.
Pogłaskała męża po policzku. Łzy stanęły mu w oczach. Na ich widok
serce zabiło jej mocno. Miała wrażenie, że lada chwila wyskoczy z piersi.
Delikatnie wodziła palcami po mokrych od łez policzkach, a potem odgarnęła
kosmyk włosów wiecznie opadający na czoło.
– Reid... – szepnęła łagodnie.
Stracił głowę słysząc, jak Rachel wypowiada jego imię. Uczucia wzięły
górę i porwały go niczym letni wiatr. Podniósł się z klęczek, oparł ręce na fotelu
i pochylił się nad żoną.
Rachel znieruchomiała, czując na sobie spojrzenie szmaragdowych oczu.
Nadzieja obudziła się w jej sercu. Miała wrażenie, że nawet Reid słyszy jego
kołatanie.
Proszę, proszę... błagała w duchu, patrząc mu w oczy, pocałuj mnie.
Oboje tego pragniemy.
Reid usłuchał jej niemego błagania. Pochylił głowę i musnął wargami
rozchylone usta. Łagodna pieszczota natychmiast rozpaliła w nim pożądanie,
które wybuchło jak płomień tłumiony zbyt długo. Reid jęknął. Uległ
namiętności, nie zważając na głos rozsądku, który uparcie nakazywał mu
ostrożność.
Tylko jeden pocałunek... jeszcze chwila. Zaraz wypuści Rachel z objęć...
Nie mógł się powstrzymać. Całował żonę zachłannie. Rozsunął poły jej
szlafroka. Jego usta i dłonie sunęły coraz niżej. Pragnął Rachel. Czuł, że i ona
go pożąda. Nie umiał wprawdzie bez reszty poddać się namiętnościom, posiąść
Rachel i oddać całego siebie, ale mógł dać rozkosz tej cudownej kobiecie.
Popatrzył żonie w oczy. Rachel zwilżyła wargi koniuszkiem języka.
Mąciło mu się w głowie. Pożądała go! Tęskniła za nim! Był w siódmym niebie
widząc, że podobnie jak on jest całkiem owładnięta namiętnością. Nikt go dotąd
tak nie pragnął.
Ukląkł i nie odrywając wzroku od zdziwionych szarych oczu żony,
położył ręce na jej biodrach. Zrozumiała, co chce zrobić, i próbowała się
odsunąć. Delikatnie pogłaskał jej uda.
– Pozwól mi.
– Reid, ja...
– Rachel, proszę.
Jedno krótkie słowo złamało jej opór. Reid nigdy jej o nic nie prosił, nie
błagał, niczego od niej nie chciał. Skoro zrobił to w owej chwili, nie powinna się
bronić. Powoli osunęła się na oparcie fotela.
– Zamknij oczy – usłyszała cichy szept. – Odpręż się. To bardzo
przyjemne. – Poczuła na udach jego oddech. Już się nie broniła. Chłonęła każde
jego dotknięcie, każdą pieszczotę. Zapomniała o całym świecie. Straciła
poczucie czasu.
– Jesteś piękna – usłyszała głos Reida. – Tak bardzo cię pragnę.
– Możemy... – szepnęła pochylając się nad nim.
– Nie – przerwał.
– Lekarz powiedział...
– Ja nie mogę.
Odsunął się, wstał i odszedł w drugi kąt pokoju. Rachel otuliła się
szlafrokiem i usiadła wyprostowana w fotelu.
– Dlaczego? Wytłumacz mi.
– To dla mnie ryzykowne.
Rachel przymknęła powieki. Długo nie otwierała oczu. Postanowiła, że
nie będzie go o nic prosić. Wyszłaby na idiotkę. Skoro Reid nie chce się z nią
kochać i pragnie tylko zaspokoić udręczoną pożądaniem kobietę, nie ma sensu
go do czegokolwiek zmuszać.
– Sądzisz, że kochać się ze mną to zbyt wielkie ryzyko dla twej
równowagi ducha, prawda? – zapytała ironicznie. Reid odwrócił się od niej. –
Przyznaj wreszcie, że nie chodzi tu wcale o seks.
– Chciałem dać ci rozkosz. Sądziłem, że tego pragniesz.
– Dzięki za przysługę, ale to za mało. Chcę cię mieć i oddać ci się
zarazem. Chcę się z tobą kochać. To bardzo ważne.
– Pragnęłaś rozkoszy. Dałem ci ją.
– Nie. Najważniejsza jest miłość. – Rachel odetchnęła głęboko. – Kocham
cię.
– Nie mów tak. – Reid był wstrząśnięty.
– Czemu?
– To nieprawda.
– Mówię to, co czuję. Dlaczego nie możesz mi zaufać? Chciałeś, żebym
ci uwierzyła. Zdobyłam się na to. Zostałam twoją żoną, zdecydowałam się na
przeprowadzkę do tego domu. Czy nie możesz odpłacić własnej żonie
podobnym zaufaniem?
Reid nie odpowiedział. Odwrócił się i pokręcił tylko głową. Nie mógł się
na to zgodzić, nie potrafił zaakceptować jej argumentów.
– Trudno ci mnie rozumieć, prawda? – zapytała Rachel. – Ja z kolei nie
jestem w stanie pojąć twoich obaw.
– Wcale tego nie oczekuję.
– Spróbuj mi wytłumaczyć, o co chodzi – poprosiła, nie odrywając od
niego wzroku.
Reid unikał jej spojrzenia. Szare oczy błagały go o dar, którego nie był w
stanie ofiarować. Jako człowiek naznaczony piętnem cierpienia nie był zdolny
spełnić owej prośby.
– To dla mnie zbyt trudne. Jest we mnie... skaza. Nie potrafię dać ci tego,
czego pragniesz.
– Chcesz powiedzieć, że nie jesteś w stanie nikogo pokochać? Moim
zdaniem zbyt wiele myślisz o nieszczęśliwym dzieciństwie. Nie wierzę ci, Reid.
Chcę ci pomóc. Zaufaj mi.
Nie odpowiedział. Potrząsnął tylko głową i ruszył ku schodom. Po chwili
trzasnęły głośno drzwi jego sypialni. Mały pokój w końcu korytarza od pewnego
czasu był dla Reida schronieniem... kryjówką. Rachel westchnęła głęboko.
Poczuła ogromne zmęczenie. Daremnie usiłowała przeszkodzić mężowi, który
bez litości dręczył samego siebie.
Była wyczerpana. Z wolna traciła nadzieję. Pochyliła głowę i wybuchnęła
płaczem.
Reid spacerował nerwowo po niewielkiej sypialni. Był wzburzony.
Chwycił ołówek i zacisnął na nim zęby. Nie palił od sześciu miesięcy, ale
chwilami miał wielką ochotę sięgnąć po papierosa. Z rozpaczą myślał, że żadna
kobieta nie była mu tak bliska jak Rachel. Przy niej zaczął rozumieć, czym jest
miłość. Był prawie pewny, że zakochał się w swojej ślicznej żonie.
Ty idioto, powtarzał sobie w duchu, wróć do salonu, powiedz to Rachel, a
potem idź z nią do łóżka.
Musiałby wiele zaryzykować. Z drugiej strony w interesach zawsze kusił
los i nie znał lęku. Dlaczego w życiu prywatnym zachowywał się jak tchórz?
Czemu zwodził Rachel...
Tak dłużej być nie może. Trzeba podjąć jakąś decyzję. Prosiła, by jej
zaufał, i miała rację. Uwierzyła mu, zgodziła się na małżeństwo i
przeprowadzkę. Zrobiła wszystko, o co prosił – dla dobra ich związku. A jednak
do tej pory nie potrafił całkiem zaufać żonie i nie chciał wyznać całej prawdy o
swoim życiu.
Czy miał wybór? Zrób to, człowieku, skarcił się w duchu. Wyznaj jej
wszystko. Dość wahania! Nie ukrywaj niczego. Powiedz jej o wszystkich
swoich życiowych klęskach i pomyłkach. Rachel to zrozumie albo postanowi
odejść.
Teraz albo nigdy, pomyślał idąc ku drzwiom.
– Mówiłaś serio?
Rachel drgnęła gwałtownie, słysząc głos męża. Serce waliło jej jak
młotem.
– Proszę? – wyjąkała, odwracając głowę. Wytarła dłonią łzy na
policzkach.
– Pytałem, czy naprawdę chcesz mnie zrozumieć.
– Tak. Mówiłam poważnie – oznajmiła stanowczo, choć nie była pewna, o
co mu chodzi.
– W takim razie... Zabieram cię na przejażdżkę, zgoda?
– Dokąd jedziemy?
– To będzie długa podróż. Możesz się na nią zdobyć?
– Tak. Chętnie wyrwę się z domu na jakiś czas.
– Doskonale. Wyprowadzę samochód.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Reid.
Rachel ocknęła się z drzemki, usiadła prosto i zerknęła na samochodowy
zegar. Jechali ponad dwie godziny. Przetarła oczy i wyjrzała przez okno.
Okolica była pagórkowata. Stali przed dużym, nieco zniszczonym budynkiem w
wiktoriańskim stylu. W pobliżu nie było innych domów. Wokół rosły sosny i
bujna trawa widoczna spod śniegu.
Przyjechali do klasztoru.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy zapukali do klasztornej furty, otworzyła im zakonnica w skromnym
ciemnym welonie obwiedzionym szeroką białą lamówką z wykrochmalonej
lnianej tkaniny. Miała na sobie granatowy habit, szary fartuch i solidne półbuty.
– Synku! Jaka miła niespodzianka! – Niemłoda zakonnica była
wyjątkowo energiczna jak na swój wiek. Chwyciła Reida za ręce i wciągnęła do
sporego przedsionka.
– Siostro Konstancjo! Proszę zobaczyć, kto nas odwiedził, – zawołała. Do
korytarza wbiegła zakonnica w identycznym habicie.
– Co się stało, siostro Małgorzato? Nie do wiary! Toż to nasz drogi
podopieczny!
– Witajcie, siostrzyczki. – Reid ucałował obie zakonnice. – Co u was
słychać?
– Wszystko w porządku.
– Siostro Małgorzato, siostro Konstancjo, oto... – zaczął, obejmując
ramieniem Rachel... – moja żona.
– Żona! – zawołały jednocześnie obie zakonnice. – Bogu niech będą
dzięki!
– Podejrzewałyście, że nigdy się nie ożenię, zgadłem? Siostrzyczki
zgodnie pokiwały głowami i podeszły do Rachel, biorąc ją za ręce.
– Witaj, kochanie – powiedziała furtianka. – Twoja wizyta to dla nas
wielka radość.
– Och, Małgorzato, popatrz! Będzie i dziecko!
Zakonnice spojrzały na siebie porozumiewawczo i skinęły głowami.
Najwyraźniej rozumiały więcej, niż chciały powiedzieć. Spoglądały z czułością
na żonę swego wychowanka.
– Bardzo się cieszę, że tu przyjechałam – odparła cicho uradowana
Rachel. Gorączkowo szukała właściwych słów. Reid przyszedł jej z pomocą.
– Drogie siostrzyczki, nakarmcie głodnego.
– Ten chłopak nigdy się nie zmieni – stwierdziła z westchnieniem siostra
Konstancja. – Biegnę do kuchni.
Siostra Małgorzata zaprowadziła gości do rozmównicy. Małżonkowie
popatrzyli sobie w oczy. Reid lękał się, że Rachel okaże mu litość. Nie pragnął
współczucia – zwłaszcza od niej. Chciał, by spojrzała na niego z miłością i
zrozumieniem.
– Dawno u was nie byłem – powiedział. – Chwilami mam wrażenie, że
tutaj czas stoi w miejscu.
– Przecież wiesz, mój chłopcze, że stronimy od świata i jego nowinek –
odparła siostra Małgorzata i zwróciła się do Rachel. – Mieszkamy w tym domu
od siedmiu lat. Reid nam go podarował. Nasz kanadyjski klasztor spalił się
doszczętnie. Jesteśmy ubogim zakonem. Nie stać nas było na odbudowę dawnej
siedziby. Groziło nam rozproszenie po rozmaitych domach zakonnych, ale Reid
do tego nie dopuścił. Kupił budynek, w którym osiadło nasze zgromadzenie.
Okazał nam wiele serca.
– Nie wiedziałam – odparła cicho Rachel. Zastanawiała się, co jeszcze
usłyszy o mężu podczas odwiedzin w klasztorze. Jeśli Reid zamierzał ujawnić
przed nią jaśniejszą stronę własnej natury, z pewnością był na najlepszej drodze.
Do rozmównicy weszła siostra Konstancja. Przyniosła gościom małą
przekąskę.
– Reid był strasznym urwisem – oznajmiła żartobliwie, sadowiąc się w
fotelu naprzeciwko Rachel. – Ciągle psocił. Zakradał się, na przykład, do
zakrystii i chował księdzu Walshowi szaty liturgiczne. Oj, miałyśmy z nim krzyż
pański.
– Z drugiej strony jednak był wyjątkowo miłym, dobrym i urodziwym
chłopcem – wtrąciła siostra Małgorzata. Z uśmiechem pogłaskała dłoń
wychowanka.
– To dziwne, że nie został adoptowany – stwierdziła Rachel, popijając
herbatę. Siostra Małgorzata niespodziewanie spoważniała, odwróciła wzrok i
zacisnęła pięści. Zapadło niezręczne milczenie. Rachel poczuła się zakłopotana.
– Przepraszam, chyba nie powinnam była poruszać tego tematu.
– Wręcz przeciwnie, Rachel. To bardzo dobre pytanie – powiedział Reid
ze smutnym uśmiechem. – Jako mały chłopiec sam wiele razy je sobie
zadawałem. Inne dzieci szybko znajdowały nowe rodziny. Siostrzyczki
próbowały mnie jakoś pocieszyć. Twierdziły, że muszę pozostać w klasztorze,
bo jestem niezwykłym i wyjątkowo obiecującym dzieckiem. – Rachel patrzyła
na męża szeroko otwartymi oczyma. Nic z tego nie rozumiała. – Wyjaśnienie
jest bardzo proste. Ksiądz Walsh dostawał od rodziny mojej matki znaczne
sumy, które pozwalały utrzymać sierociniec. Gdybym został adoptowany, ofiary
przestałyby napływać. W naszym domu zapanowałby niedostatek. Może trzeba
by go zamknąć. Ksiądz uznał, że dla dobra bliźnich muszę pozostać u sióstr.
– Podjął decyzję nie pytając nas o zdanie, a śluby zakonne nakładają na
nas obowiązek posłuszeństwa – dodała ze smutkiem siostra Małgorzata.
Zapadło milczenie.
– Chciałbym cię komuś przedstawić – odezwał się w końcu Reid,
spoglądając z czułością na żonę. Popatrzył na zakonnice: – Możemy tam iść?
Siostry pokiwały głowami. Reid wziął Rachel za rękę. Weszli po
schodach i stanęli przed drzwiami jednej z cel.
– Komu zamierzasz mnie przedstawić?
– Kobiecie, która mnie wychowała. To siostra Teresa. Jest bardzo chora.
Ostatnio przeżyła wylew i dlatego nie wolno jej opuszczać łóżka. Chciałbym,
abyś ją poznała. Jest mi bliska niczym prawdziwa matka.
– Nie czujesz się zmęczony tą wizytą? – zapytała troskliwie Rachel,
kładąc dłoń na ramieniu męża. Popatrzyła w jego zielone oczy, świadoma, że
odwiedziny w klasztorze u dawnych opiekunek są dla Reida wielkim
przeżyciem.
– Trudno stawić czoło wspomnieniom – przyznał, biorąc żonę za rękę. –
Pamiętasz, jak się czułaś po powrocie do ojca? – Rachel skinęła głową. – A
zatem wiesz, co przeżywam. To prawda, jestem bardzo przejęty, lecz zarazem
kamień spadł mi z serca. Dawno powinienem to zrobić.
– Mówisz o wizycie w klasztorze?
– Raczej o potrzebie zwierzeń.
– Nikomu o tym nie mówiłeś?
– Jedynie ty znasz prawdę.
Pod wpływem nagłego impulsu Rachel przytuliła się do męża.
– Och, skarbie... Tak mi z tobą dobrze – szepnął, gładząc ją po włosach.
Trzymając się za ręce, weszli do celi wiekowej zakonnicy. Było to
niewielkie, jasne, skromnie umeblowane pomieszczenie: wygodne łóżko, mały
stolik, a na nim... fotografia Reida.
Siostra Teresa popatrzyła na stojącego w drzwiach gościa. Jej twarz z
wolna rozjaśnił promienny uśmiech.
– James...
– Tak, to ja. – Reid pochylił się i ucałował policzek chorej. – Jak się
siostra czuje?
– Jestem szczęśliwa, że cię widzę.
– Dzień dobry, siostro Tereso – powiedziała cicho Rachel. Podeszła bliżej.
– To moja żona.
– Och, James. Moje modły zostały wysłuchane. Co ja widzę! I dziecko w
drodze! – Przeżegnała się i szeptem odmówiła dziękczynną modlitwę. Po chwili
dodała z uśmiechem: – Nie umiem wyrazić, jak bardzo się cieszę. Mój
wychowanek był dobrym, kochającym chłopcem. Potem zamknął się w sobie.
Cieszę się, że odnalazł właściwą drogę.
Reid zorientował się, że chora jest zmęczona rozmową.
– Niech siostra teraz odpocznie. Na nas już pora – oznajmił, żegnając się
serdecznie z zakonnicą. – Wkrótce zjawimy się tu z maleństwem.
– Trzymam cię za słowo, James – odparła słabym głosem siostra Teresa.
Pobłogosławiła małżonków, nim wyszli. Rachel była wzruszona tym
spotkaniem.
– James? Dlaczego ona tak cię nazywa?
– Reid to panieńskie nazwisko mojej matki. Ksiądz Walsh przez długie
lata mówił o mnie: ten mały Reid. Siostra Teresa zirytowała się w końcu.
Powiedziała, że to świętokradztwo, by chłopiec nie miał chrześcijańskiego
imienia, i wzięła sprawy w swoje ręce.
– Kiedy zacząłeś domyślać się prawdy o swoim pochodzeniu?
– Miałem wówczas szesnaście lat.
– To musiało być dla ciebie okropne przeżycie.
– Chyba poznałaś już dość ponurych szczegółów z mojej biografii –
stwierdził ze smutnym uśmiechem Reid. Przytulił żonę i pocałował ją w skroń.
– O tobie mogę rozmawiać godzinami – wyznała, obejmując męża i tuląc
się do niego.
Reid pochylił głowę i pocałował żonę, która natychmiast rozchyliła wargi.
Niewinny pocałunek zamienił się w namiętną pieszczotę. W ten sposób
zapewnili się bez słów o wzajemnej miłości, tęsknocie i zrozumieniu. Reid
wsunął palce w ciemne włosy i objął dłońmi głowę żony. Po chwili niechętnie
oderwał wargi od jej ust.
– Czas się opamiętać – mruknął z uśmiechem. – Nie wypada ulegać
namiętnościom w takim miejscu.
– A więc jedźmy do domu – odparła Rachel. – Nie powinniśmy gorszyć
siostrzyczek.
Reid mocno ucałował żonę.
W tej samej chwili do korytarza wbiegła zaaferowana siostra Konstancja.
Goście pożegnali się z nią bardzo serdecznie. Furtianka Małgorzata
odprowadziła ich do auta.
– Uważajcie na siebie, kochani – prosiła, pomagając Rachel zająć
miejsce. – Przyjedźcie do nas z dzieckiem!
Rachel i Reid pomachali jej na pożegnanie i ruszyli w drogę powrotną.
– Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś – powiedziała cicho Rachel, gdy
wyjechali na główną drogę.
– Czy to miejsce i jego mieszkanki nie wydały ci się dziwne?
– Skądże! Siostrzyczki są cudowne!
– W latach dzieciństwa nie przyszłoby mi do głowy, że można je tak
określić – powiedział Reid, wybuchając śmiechem. – Bywają twarde jak skała.
– Chyba wyszło ci to na dobre. Wychowały cię na porządnego człowieka.
– Przyznaję, że wiele dla mnie zrobiły – odparł, zerkając na żonę.
– Mają się czym pochwalić – mruknęła Rachel, kładąc głowę na jego
ramieniu.
Długo milczeli. Auto sunęło po gładkiej drodze.
– Chciałabym poznać dalszy ciąg twojej historii.
– To smutna i ponura opowieść.
– Mimo to chciałabym ją usłyszeć.
– Gdy miałem szesnaście lat, poszperałem ukradkiem w kartotece księdza
Walsha. Znalazłem moje świadectwo urodzenia i odkryłem, że wcale nie jestem
podrzutkiem ani nieślubnym dzieckiem. Moja matka nazywała się Joan Reid i
pochodziła z bogatej kanadyjskiej rodziny o anglosaskich tradycjach. Ojciec to
Xawier Monserrat, bardzo zamożny potomek francuskich osadników.
Domyślasz się pewnie, że obie rodziny nie utrzymywały kontaktów, jak to
zwykle bywa z Kanadyjczykami różniących się pochodzeniem. Moi rodzice
wprawdzie się pobrali, ale małżeństwo zostało unieważnione.
– Po twoich narodzinach?
– Dokumenty podpisano, zanim ktokolwiek wiedział, że zostałem
poczęty. Małżeństwo trwało zaledwie pięć dni.
– Nic z tego nie rozumiem.
– Ze mną było tak samo, póki nie odwiedziłem matki. Czasami żałuję, że
się z nią spotkałem. Joan Reid powtórnie wyszła za mąż, urodziła dzieci. Stała
się godną szacunku matroną i okropną snobką, podobną do innych kobiet z
wielkiego świata. Nie chciała wracać do skandalu sprzed lat. Kazała mi się
wynosić i nigdy nie wracać.
– Jak mogła tak rozmawiać z własnym synem?
– Dla niej byłem nikim. Urodziła dziecko, bo takie było życzenie
rodziców, ludzi bogatych i władczych. Miała wówczas piętnaście lat. Mój ojciec
był od niej niewiele starszy. Marzyła im się romantyczna ucieczka i ślub jak z
awanturniczej powieści. Obie rodziny nie chciały tego mariażu. Inaczej
wyobrażały sobie przyszłość nastolatków. Minęło kilka dni i para smarkaczy
poszła po rozum do głowy. Zmienili zdanie. Byli zepsuci i samolubni, a żądzę
wzięli za głębokie uczucie. Nie protestowali, gdy staraniem rodziców
małżeństwo zostało unieważnione.
– Kontaktowałeś się z ojcem?
– Tak. Nie miał pojęcia o moim istnieniu. Pojechałem do niego wkrótce
po nieudanym spotkaniu z matką. Skwitował moje rewelacje wybuchem
śmiechu. Twierdził, że nie może być moim ojcem, bo sypiając z Joan, zawsze
używał prezerwatywy. W tamtych latach trudno było udowodnić ojcostwo za
pomocą testów medycznych. Musiałem uznać argumenty ojca i położyć uszy po
sobie. Nie było mi łatwo. Wściekałem się na cały świat. Zwymyślałem księdza
Walsha i uciekłem z sierocińca. Urabiałem sobie ręce po łokcie, by zarobić na
utrzymanie. W końcu dostałem pracę w małej firmie, której właściciel bardzo
mnie polubił. Gdy przeszedł na emeryturę, zacząłem nią kierować. Zaciągnąłem
kredyt i wykupiłem przedsiębiorstwo. Podjąłem wielkie ryzyko. Wkrótce
sprzedałem firmę. Była warta dwa razy więcej niż na początku mojej
działalności. Ciąg dalszy znasz.
Reid długo milczał. Rachel dotknęła jego ramienia.
– Spójrzmy prawdzie w oczy, Reid. Twoi rodzice to ludzie podli i słabi.
Popełnili wielki błąd, wyrzekając się ciebie. Sądzę, że w końcu to pojęli.
– Może. Nie wiem. Liczy się jedynie to, że mnie nie chcieli.
– Zatrzymaj auto – rzuciła niespodziewanie Rachel.
– Proszę?
– Zatrzymaj je natychmiast – powtórzyła z irytacją. Reid posłusznie
zjechał na pobocze.
– Co się stało?
– Niech ich diabli wezmą! – mruknęła Rachel, dotykając ręką policzka
swego męża. – Ja ciebie chcę.
Pochyliła się i pocałowała Reida, który oddał jej pocałunek z żarem,
jakiego oczekiwała. Gdy oderwał usta od jej warg, popatrzyła w jego zielone
oczy. Jej serce wyrywało się do ukochanego.
– Ja ciebie chcę, Reid – powtórzyła. – Bardzo.
Gdy wrócili do domu, udowodniła mu to ponad wszelką wątpliwość.
Dziecko urodziło się pod koniec marca, w słoneczny wiosenny dzień.
Córka państwa James otrzymała dwa imiona: Emily – po matce Rachel, i Teresa
– na cześć opiekunki Reida. Miała ciemne włosy i zielone oczy.
Jules podawał ją do chrztu. Niezwłocznie ustanowił dla małej fundusz
powierniczy. Trudy i Charlotte, które były matkami chrzestnymi, oświadczyły
zgodnie, że nie widziały dotąd równie pięknego noworodka. Rodzice
dziewczynki byli oczywiście tego samego zdania.
Zgodzili się także w innej sprawie.
Byli w sobie zakochani.
EPILOG
Reid nie miał ochoty nocować w swoim nowojorskim apartamencie.
Najchętniej wróciłby tego samego wieczoru do ukochanego domu w
Connecticut – do żony i córki. Niestety, Rachel zadzwoniła i wymogła na mężu
obietnicę, że zostanie dziś w Nowym Jorku.
Był zły, że dał się tak podejść.
Na schodach zdjął marynarkę i rozluźnił krawat. Otworzył drzwi i
osłupiał. Rachel spała na wielkim białym łożu. Miała na sobie nocną koszulę z
białego jedwabiu, która cudownie podkreślała uroki kuszącej figury. Była
jeszcze piękniejsza i bardziej kobieca niż przed kilkoma miesiącami – o ile to w
ogóle możliwe.
Reid zastanawiał się, skąd ta cudowna dziewczyna wiedziała, że
stęskniony mąż ogromnie jej dziś pragnie i potrzebuje.
Rachel obudziła się, czując na sobie jego spojrzenie. Otworzyła oczy i z
uśmiechem popatrzyła na męża, który podszedł do łóżka i pochylił się, by ją
pocałować.
– Kochaj się ze mną – szepnęła, gdy uniósł głowę.
– Tak, najmilsza... tak – odpowiedział, tuląc ją w objęciach. Przetoczyli
się na środek wielkiego łoża. Reid niecierpliwie zsunął z ramion żony cieniutkie
paski jedwabiu. Całował jej piersi i brzuch; jego usta sunęły coraz niżej, aż
Rachel jęknęła z rozkoszy, oszołomiona intensywnością pieszczoty. Gdy oboje
nieco oprzytomnieli, zrewanżowała się ukochanemu, wodząc dłońmi po jego
ciele, świadoma władzy, jaką ma nad jego sercem i zmysłami. Wkrótce byli już
całkiem nadzy. Rachel nie pozwoliła mężowi ochłonąć. Łagodnym ruchem
pchnęła go na posłanie i usiadła mu na biodrach. Kochała się z nim bez
pośpiechu. Był zdany całkowicie na jej łaskę i niełaskę. Należał do niej.
Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Fascynowała go radość, z jaką
Rachel brała i dawała rozkosz. Poddał się narzuconemu przez nią rytmowi,
który był jedyny i niepowtarzalny. Każdy ich gest był deklaracją
wszechogarniającej miłości. Reidowi nie mieściło się w głowie, jak mógł kiedyś
żyć bez tej kobiety.
Pragnął, by przeżycia tej miłosnej nocy były dla niej równie intensywne
jak dla niego. Jego dłoń zsunęła się po biodrze żony między jej uda. Rachel
znieruchomiała, nagle porażona śmiałą pieszczotą.
Opadła bezwładnie na tors męża i krzyknęła. Reid zapomniał, gdzie jest i
co się z nim dzieje, oślepiony nagłą światłością, dla której znalazł tylko jedną
nazwę: miłość.
Gdy odpoczywali, rozległ się płacz głodnej Emily. Reid wstał, wyjął
córkę z koszyka stojącego w rogu pokoju i ostrożnie umieścił ją w objęciach
mamy. Usiadł na łóżku i objął ramieniem dwie najukochańsze istoty, gotów
bronić ich przed wszelkimi przeciwnościami losu. Rachel położyła mu głowę na
ramieniu. Popatrzyli sobie w oczy. Byli tacy szczęśliwi.
– Kocham cię – szepnął Reid i pocałował żonę w policzek. Z zachwytem
obserwował piękną twarz, na której malowała się ufność.
To była twarz ze snu... który stał się jawą.