Dickens Charles Zarysy Ameryki

background image

CHARLES DICKENS

ZARYSY AMERYKI


Zarysy Ameryki, napisane przez p. Dickensa jednego z najlepszych i najznakomitszych.

autorów w teraźniejszej angielskiej literaturze, mają w oryginale następujący tytuł:
„American Notes for generał circulation. By Charles Dic- kens. London, 1842. Tłumacz w
niniejszym przekładzie pozwolił sobie zrobić niektóre skrócenia, zaś opuszczone miejsca,
mniej ciekawe dla polskich czytelników , opowiedział swojemi wyrazami.



Nigdy nie zapomnę, mówi pan Dikkins, te- go po części nieprzyjemnego, a razem zabawnego
zadziwienia, z którem, zrana 3 Stycznia 1842 r., wsunąłem głowę we drzwi tak nazywanej
paradnej kajuty na angielskim parowym statku, który odpływał do Halifaksa i Bostonu (*).

„Ze ta paradna kajuta wynajętą była dla koniuszego Czarlza Dikkinsa i jego małżonki,

potem przestraszony rozum mój bynajmniej nie mógł powątpiewać, albowiem prawdziwość

tego faktu udowodniała mała karteczka, przypięta do płaskiego materacu, który leżał na
wysokiej i nieprzystępnej półce, mającej służyć mi za łóżko. Lecz że to była ta sama
paradna kajuta, o której koniuszy Czarlz Dikkins i jego małżonka marzyli dniem i nocą,
w przeciągu ostatnich 4 miesięcy; że to był ten spokojny lokal, o którym końiuszy Czarlz
Dikkins, w uniesieniu proroctwa, przepowiadał, że niby jest w nim mała sofa, zaś
małżonka jego, wskutek damskiej skromności, spodziewała się znaleźć przynaj- mniej
chociaż dwie ogromne szafy na suknie, mantylki i t. d.; że ta obrzydliwa komórka, ta
skrzynią, ta nora, to legowisko, jest ten sam pokój, o którym tak szumnie ogłoszono w af-
fiszu, ozdobionym litografowanym portretem parowego statku i przyklejonym od ulicy
do ściany kantoru amerykańskich parowych statków w Londynie: były to tak smutne
prawdy, 'których ja, grzesznik, nie mogłem na żaden sposób od razu zrozumieć. .W
rozpaczy usia-

dłem na kufrze, i osłupiały patrzałem na trzech lub czterech przyjaciół, którzy przybywszy
aby nas odprowadzić, próbowali wcisnąć swoje uśmiechające się twarze do ciasnej szczeliny,
stanowiącej, pod imieniem drzwi, wejście do naszej klatki.

. „W drodze do parowego statku, wiele żartowaliśmy ze swego przyszłego położenia,

mówiliśmy o natłoku, ó kołysaniu się statku i innych niedogodnościach; lecz to, co tutaj zna-
leźliśmy, daleko przewyższało wszelkie nasze domysły i przypuszczenia. Trzeba tćż wyznać,
że w tych przypuszczeniach było cokolwiek szczerości. Żartując i śmiejąc się, jednak my-
śleliśmy sobie, że angielski statek, wysyłany do Ameryki, wyrówna się w komforce r każdym
londyńskim domem; wystawiliśmy sobie wielką kajut-kompanią, w kształcie długiej z obyr
dwóch stron oświetionójgaleryi,.ozdobionej ze wschodnim przepychem i napełnionej ustrojo-
nemi damami i zwinnemi dżentlmenami, którzy rozmawiają, romansują, śmieją się. Lecz
rzeczy wypadły inaczej. Przedzierając się do

background image


swego legowiska, ominęliśmy jakiś długi pokój; na jednym z jego końców sterczał żelazny
piec, przed którym czterech okrytych łachmanami majtków ogrzewało swoje brudne ręce; na
drugim końcu stał stół, naokoło zaś kilka nieczystych szklanek i karafek z mętną wodą. Jeden
z naszych przyjaciół, dobry człowiek, który nam dopomagał przy wyprawie w drogę,
wszedłszy do tego pokoju, zbladł. „Mój Boże! co to jest?" wymówił z cicha; lecz potćm,
nieco uspokoiwszy się, dodał: „Nie!.... to niepodobnar i zawołał na majtków: „Ej! gdzież
macie pokój bawialny?" Ci spojrzeli się na siebie,potem na nas, a jeden, odszedłszy od pieca,
powiedział: „Właśnie to jest pokój bawialny!"

„Lecz ludzie, którzy wkrótce będą rozdzieleni z sobą kilku tysiącami mil burzliwej

przestrzeni, nie mają czasu zajmować się dro- bnemi nieprzyjemnościami i
niedogodnościami. Trzeba pomówić o tćm lub owćm. Nakoniec przyzwyczailiśmy się do
bawialnego pokoju i do naszej paradnej kajuty

y

przekonaliśmy się, ie

ta kajuta nie jest jeszcze tak mała, jak na niektórych innych statkach, i przy pomocy expe-
rimentu wykryliśmy, że wniój niejako może stanąć razem czterech ludzi. Lecz o rosko-
szach, jakie oczekiwały .na nas w Ameryce,
0 bezpieczeństwie przejazdu, o przyjemnościach żeglugi (kiedy nie bardzo kołysze), niema co
1 mówić: ślicznościl

„Zgodziwszy się w tych głównych punktach, cała nasza kompania udała się do damskiej

kajuty i rozmieściła się przed kominem, tak, choćby tylko sprobować. Prawda, ogień był
'dosyć nędzny, lecz ktoś z pomiędzy nas powiedział, że zapewne' podezas żeglugi będzie
lepszym, i my natychmiast potwierdziliśmy to przypuszczenie, powtórzywszy chórem:
„Zapewne! zapewne

5

!" — Prócz tego pamiętam, żeśmy spostrzegli jednę pocieszającą

okoliczność, mianowicie, że pokój bawialny znajdował się obok naszej paradnej kajuty, . a
więc, ja i moja żona, mogliśmy w ka żdym czasie tutaj przychodzić i siedzieć przy ogniu.
Lecz najwięcej pocieszającćnr było- od

background image


krycie, zrobione przez jednego z moich przyjaciół, który milczący długą siedział z złożone-
mi rękami. „Jak to przyjemnie będzie pić glin t- wein!" zawołał nagle, jakby ocknąwszy się i
wykrzyknik ten tak cudowny zrobił eflekt, żeśmy od tej chwili jednozgodnie przystali na to,
że nasz bawialny pokój daleko przewyższał bawialne pokoje wszelkich możebnych morskich
statków, byłych, przyszłych i teraźniejszych.

„Tymczasem obserwowałem wszystko, co się naokoło nas działo. Kobieta średniego

wieku nakrywała do stołu. Niezmiernie byłem zdziwiony, kiedy żaczęła wyjmować bieliznę z
takiego miejsca, gdzie nie można było przypuścić, aby tam się znajdowała; zrzucała ma-
terace, które leżały na kanapach,odkrywała pod niemi szuflady i dostawała stąd serwety,
ręczniki* W ogóle, pod jej rękami, wszystko przybierało nowy, niespodziany kształt: zbliżała
się do ściany — i ściana przed nią się roztwierała, przedstawiając wewnątrz szafę; dotykała
się okna i w oknie natycluniast okazywała się szuflada. Słowem, każdy przedmiot, każdy kąt
w naszym bawialnym pokoju, nietćmbył,czem się być zdawał.

„Weszliśmy na pokład statku. Było tam okropne zamięszanie. Majtkowie biegali na górę i

na dół po drabinkach, czepiali się bloków, podnosili i spuszczali ciężary, sprzątali liny.
Wszędzie hałas, sztukanie, skrzypienie, bieganie z jednego miejsca na drugie.. Jedni gwałtem
ciągnęli krowę, aby zamknąć ją do chlewa za kratkami, drudzy krzątali się około bdranów,
świni, kur. Ta niesiono na piecach różne ciężkie sprzęty; tam opuszczano do lodowni
wiktuały, mięso, masło, jaja, dziczyznę; w jednem miejscu odkręcano liny lub stawiano jakie
drzewo; w innem — opuszczano blokiem ciężkie paki na dno statku, a rozczochrana głowa
przyjmującego pakę sterczała w otworze (we drzwiach),między skrzyniami, zawiniątkami i
tłómokami podróżnych; tym czasem zimowe słońce z ukosa wyglądało z po za białawych
obłoków, maszty oblepione były szronem, woda^ mętna i gęsta, okrywała się drobnemi
pstrągami.

background image

„Nie wiem, czy to za poradą doktorów, ie odjeżdżający morzem przyjęli za stałe prawi-

dło—swój pierwszy obiad na okręcie łączyć zob- fitemi strumieniami szampana i cheresu,
albo to się tak zdarza z woli niezbadanego losu, może w skutek tajemniczych pobudek natury
ludzkiej; równie i my w ten dżień jedliśmy obiad wesoło i przyjemnie. Stół był wyborny,
wino doskonałe, rozmowy bardzo zajmujące.

„Lecż oto nadszedł dragi dzień, dzień odpłynięcia statku i ostatnich pożegnań z przyja-

ciółmi. Zebraliśmy się na śniadanie ; ciekawą było rzeczą spojrzeć, z jakim upragnieniem ka-
żdy z nas starał się o to, ażeby rozmowa ani na chwilę nie była przerwaną. Na nieszczęście,
przymuszona weśółość tyleż podobną jest do prawdziwej<, ile kwiaty w trepauzach podobne
są dotych, które rozkwitają na otwartóm powietrzu, skropione rosą i deszczem niebios.
Jednakowoż nie można było tracić czasu, pozostawało nam tylko pół godziny do zdjęcia
•kotwicy; wszyscy zobaczyli, .-że gra jest przegraną, że już niemażadnej nadźiei, i zrzucili
maski: nastąpiły pożegnania, uściskania, łzy; odprowadzający odebrali mnóstwo różnych ko-
misów do miasta, do przyjaciół, i po tysiąc razy im powtórzono, aby wszystko to wypełnili W
ścisłej zupełności, prócz tego, aby nie zapomnieli i niezawodnie to wypełnili.-JDzwoń l"
zawołał kapitan, kształtny, silny, zniebieskie- mi oczami mężczyzna, z tak przyjemną twarzą,
że miałem nadzwyczajną chęć uścisnąć ma rękę. Dał się słyszeć dzwonek; odprowadzający
rzucili się do szalupy, odpłynęli, wołając ostatnie żegna/m i machając chustkami, i my, po-
dróżnicy, pozostaliśmy sami, Boże mój! więc to nie żart? nie przypuszczenie? nie marzenie
w dalekiej przyszłości?..

r

.. W samej rzeczy jedziemy Kapitan znowu się ukazał z trąbką W

ręku; inni oficerowie stanęli na swoich miejscach; każdy gotów był pełnić swój obowiązek.
Powstało milczenie; podróżnicy trwożliwie spoglądali na kapitana; kucharze, pracujący przy
piecu, odłożyli na bok noże i z ciekawością podnieśli głowy.... Jeszcze jeden .obrót
kołowrotu; jeszcze głos dzwonka; sły-

background image


chać komendę—i statek, wstrząsł się, jak olbrzym, którego raptownie natchnięto życiem;
ogromne koła zaczęły się obracać, okręt sunął się naprzód i zabrał pod siebie zuchwałe, okry-
te pianą bałwany..../

„W tym dniu wszyscy podróżni na statku jedli obiad przy jednym stole, i trzeba wyznać,

towarzystwo było liczne: osiemdziesiąt sześć osób!— Ponieważ okręt, z powodu zbytniego
naładowania, nurzał się głęboko w wodzie, a powietrze było spokojne, więc kołysanie ledwie
dawało się spostrzedz; wszyscy się rozweselili, największe tchórze pokazali na sobie uśmiech
zadowolenia, i ci, którzy zrana na zwyczajne zapytanie: „czy. się nie boisz pan wody"—
odpowiadali wstydliwie: „tak, cokolwiek się boję", — teraz podnieśli głowy i gotowi byli
powiedzieć: „Zmiłuj się pan! za kogo pan mnię uważa?"

„Zresztą trzeba wyznać, że pomimo tej obudzonej odwagi, wszyscy okazywali nadzwy-

czajny pociąg do. czystego powietrza, i najulu- bieńsze miejsca w kajut-kompanii były te, któ
re bliżej znajdowały się drzwi. Zaczęto pić herbatę: wszystko szło pomyślnie, potćm wzię-r
to się do wista, także pomyślnie. Prócz jednej damy, która cokolwiek zaprędko wstała od sto-
łu, zaszczyciwszy tylko swojem dotknięciem wybornie opieczoną i zarumienioną baranią no-
gę,wszyscy inni biesiadnicy odważnie się przechadzali ..palili fajkę i pili — prawda, po
większej części na otwartćm powietrzu — aż do jedenastej godziny, w którój wszyscy zaczęli
rozchodzić się po kajutach. Pokład został próżnym: tylko ja i jeszcze dwóch lub trzech
podróżników zostało, którzy, zapewne jak ja, obawiali się iść nocować w kajucie

„Dla człowieka, nieoswojonego z temi zjawiskami, noc na morzu nadzwyczaj jest zajmu-

jącą. Nawet i potćm, kiedy ona straciła dla mnie wartość nowości,.zawsze znajdowałem w
niej nadzwyczajne upodobanie. Ciemna przestrzeń, w którą zapuszcza się czarny olbrzym
statek, blizkość wodnej otchłani, którój nie można widzieć oczami, lecz dobitnie daje się
słyszeć jej szum; szeroki, białawy, lśniący się

background image


ślad, który statek zostawia po za sobą; majtkowie stojący na straży na przodzie okrętu, sternik
na swojem miejscu, z mappą oświeconą latarnią, która blaskiem swoim wpośród ciemności
mimowolnie przypomina wyższy rozum; smutne gwizdanie wiatru w okrętowych żaglach;
słabe promienie światła, przebijające się przez każdą szczelinę, przez każdą dziurkę z pod
pokładu, jakby okręt napełniony był ogniem i już, już gotów pęknąć na zgubę odważnych
żeglarzy, którzy powierzyli mu swoje życie: to wszystko sprawiło na mnie nadzwyczaj silne
wrażenie. Myśl mimowolnie uniosła się daleko, Bóg wie gdzie, do nieograniczonej przestrze-
ni, do otchłani wieczności. Duszę coś ciążyło i przestraszało. Albo nagle, wpośród tych
uczuć, obudzały się wspomnienia: wyobraźnia malowała sobie twarze porzuconych
przyjaciół, ulice, domy, pokoje, przedmioty codziennych zatrudnień, sceny z przeszłego
życia, powstawały przede mną, jakby mocą czarodziejstwa, i znowu żyłem w dniach,
miesiącach i całych latach, które już dawno pogrążone] zostały w wieczności.

„Nakoniec zrobiło mi się zimno; zszedłem na dół. Lecz na dole nie bardzo było spo-

kojnie: najprzód — straszny zaduch, po drugie—nieprzyjemny odór, znany tylko na okrętach,
a do tego tak ostry, że zdaje się przesiąka do nas nie tylko przez same organa powonienia,lecz
razem wszystkiemi porami ciała. Dwie damy, w tej liczbie i moja żona, prawie zemdlałe
leżały na sofie; nasza służąca przewracała się po podłodze, przeklinającchwilę,kiedy zgodziła
się puścić na morze, i wszystkie rzeczy w kajucie stały poprzewracane. Wchodząc tam,
zostawiłem drzwi nieprzymknięte; gdy zaś po chwili wróciłem, aby je zamknąć, już znaj-
dowały się wyżej od mojej głowy. Wszystkie deski skrzypiały, jakby szkielet statku
spleciony był z prętów- Długo przysłuchiwałem się temu skrzypieniu, trzymając się za belkę,
i zdecydowałem się wreszcie iść spać.

„Tak przetrwały dwa długie dni, przy dosyć chłodnym pomyślnym wietrze i suchej po-

godzie.— Po większej części czytałem, leżąc
w łóżku, lecz do prawdy nie wiem teraz, jak się
|BI|

background image


to robiło: książka wysuwała się z rąk a umysł nie rozumiał jej treści. Na pokład statku wy-
chodziłem rzadko, jadłem same sucharki i to bardzo umiarkowanie; piłem zimną wodę z ara-
kiem , czując do niej nadzwyczajny wstręt; zresztą jeszcze byłem zdrów, jednak na progu
choroby.

„Nakoniec nastąpił dzień trzeci. Obudziłem się dla tego, że moja żona krzyczała i zapy-

tywała się, czy niema niebezpieczeństwa. Podnoszę głowę i patrzę: w kajucie woda; wszy-
stkie drobne rzeczy pływają, tylko moje pantofle siadły na mieliźnie, na wzniesionej kupie
zgniecionego kobierca, i stoją niby dwie wyładowane tratwy, w jakich wożą węgiel kamien-
ny. Dalći patrzę, pantofle podskoczyły, spojrzały się w lustro, uderzyły się o sufit, i w tymże
czasie drzwi zupełnie znikły, a w ich miejscu otwarły się inne w podłodze. Zacząłem domy-
ślać się, że „paradna kajuta" stoi do góry nogami.

„Jednakowoż, wprzódy aniżeli można było zrobić jakie rozporządzenie, odpowiadające te

mu nowemu położeniu naszej kajuty, okręt wyprostował się. Lecz zaledwie wymówiłem
„chwała Bogu!" okręt znowu schylił się jeszcze więcej, jak wprzódy. Chciałem krzyczeć,
lecz okręt znowu już stał prosto. Zdawało się, że był istotą żyjącą i obracał się naumyślnie,
aby połamać nam szyje i nogi. Nic nie ipoże wyrównać bystrości i rozmaitości jego obrotów.
Raptem pogrążał się w otchłań; lecz nim mogłem zrozumieć to poruszenie, już wzlatywał
wysoko na powietrze, i nim wzleciał w górne strefy, już znowu był w wodzie, i zaledwie był
w wodzie, znowu ukazywał się na powietrzu. Już to zupełnie leżał na boku, już to stał prosto,
już to sterczał do góry sterem, już to zadzierał nosa. Wypływając z otchłani, tylko co
dostawał powierzchni, już stał wysoko nad nią, na grzbiecie jakiego potężnego bałwanu,
potćm toczył się z tego bałwanu do otchłani i znowu wzbijał się na inną wodnistą górę, drżał,
kołysał się, obracał się, skakał, rzucał sie jak szalony i okropnie skrzypiał.

background image

„Zobaczyłem majtka.
—Słuchaj no, kochanku!.
—Co pan rozkaże?
—No, jak rzeczy stoją?.... Co to takiego?...
—Cokolwiek chłodno, panie
„Cokolwiek chłodno!... Oni to nazywają cokolwiek chłodno!... Statek walczy o każdą cal

przestrzeni, wszystkie jego, członki natężone, koła obracają się naprożno, robi krok naprzód,
lecz jeden bałwan odrzuca go na kilka sążni w tył; spojenia okrętu rozrywają się, wszędzie
okazują się szczeliny, wszędzie przesiąka woda, zdaje się natychmiast statek rozsypie się; a u
nich to się nazywa—cokolwiek chłodno!...

„Takim sposobem przeszło cztery doby. Nie czułem morskiej choroby, przynajmniej ta-

kiej, jakiej oczekiwałem podług słyszanych opisów. Leżałem jak drewniany, nie traciłem
pamięci, lecz nie doznawałem także żadnych wrażeń; nic nie życzyłem, ani odmiany swego
stanu, ani czystego powietrza, na wszystko byłem , obojętny, i już nie pamiętałem,
co to jest troska, smutek, roskosz, ciekawość.. Wszystko zdawało mi się być zwy- czajnem,
prostem, nic nie mogło mnie zadziwić. Jeżeliby w tej chwili niespodzianie wszedł do kajuty
briftreger i podał mi list z Londynu, wcalebym się nie dziwił przyjściu tego człowieka^.
Jeżeliby nawet sam Neptun nagle ukazał się przede mną- z swoim trójząbem, uważałbym to
za najpospolitszy wypadek, który codziennie powtarza się;

„Pewnego razu znalazłem się na pokładzie: Nie wiem, jak tam dostałem się, eo mnię tam

przymusiło pójść; lecz rzeczywiście byłem na pokładzie, a do tego zupełnie ubrany w dłu^
gim * surducie grochowego koloru i w eleganckich butach. Stałem i za coś trzymałem się-,
nie wiem za- ca: zdawała mrsift że za' majtka* lecz może był to komin od pieeaj a może r
krowa. Nie umiem powiedzieć, jak dawno tu stałem, czy od'dnia wczorajszego, czy do* piero
wyszedłem. Usiłowałem- o czćmkolwiek myśleć , lecz bez żadnego skutku; Nie mo^ głem
nawet zrozumieć, gdzie jest morze,
o*

background image


gdzie niebo, albowiem wszystko krążyło przecieraną, i nie byłem w stanie na czćm bądź za-
trzymać moję uwagę. Jednakowoż poznałem pewnego dżentlmena, który zwykle trzymał ręce
w kieszeniach swoich spodni i na wszystko patrzał z zadziwiającą obojętnością, nigdy nie
mówiąc ani słowa. Stał wprost mnie, w gu- melastycznem palto i w lakierowanym kapeluszu.
Lecz po kilku sekundach już go nie było: natem miejscu, gdzie stał, już inna figura sterczała.
Zdawało się, że pływała, kołysała się, niby widziałem ją w lustrze, które bezustannie porusza
się. Jednakowoż poznałem w niej naszego kapitana, a wpływ jego otwartej, prostodusznej
fizyonomii sprawił to, że spróbowałem uśmiechnąć się. Kapitan poruszał ustami, robił różne
gęsta: lecz długo , długo nie mogłem zrozumieć, czego on chce ode mnie.. • Ledwie w
kwadrans udało mi się nakoniec zrozumieć moje poloże- żenie; stałem aż do kolan w wodzie.
Ma się rozumieć, pierwszem mojem życzeniem było podziękować kapitanowi; lecz język
mój
nie rnszał się, mogłem tylko zejść z miejsca, wskazać na swoje buty i smutnym głosem
wymówić: „Korkowe podeszwy." Potem zrobiwszy kilka kroków, usiadłem na mokrych
deskach pokładu. Kapitan, widząc, że zupełnie straciłem rozum, wziął mnię pod rękę i
zaprowadził do kajuty.

„Oto wszystko, co pamiętam, nim zrobiło mi się lepiej. Lecz wyzdrowienie szło bar-

dzo»powolnie. Jeden z podróżujących miał do mnie list rekomendacyjny. Przysłał mi bilecik
pod czas mojej choroby; przyszedłszy do siebie, byłem bardzo zagniewany, że nie mogłem z
nim się widzieć. Za kogo on będzie mnię uważał? powie, że jestem,—babą! lękam się wody,
nie mogę wytrzymać najmniejszego kołysania się. Myśl ta przyprowadziła mnię do
wściekłości, a rumieniec wstydu okrywał mi twarz.. Lecz po kilku dniach dowiedziałem się z
niewypowiedzianym zadziwieniem , że doktór naszego statku. zmuszony był przykładać
kataplazmy do żołądka niezna-

background image


joraego' mi podróżnika, Natychmiast^ uczułem dla niego przyjaźń.

„Tym czasem wiatr nie ustawał, ciągle walczyliśmy z burzą. Nigdy nie zapomnę jednej

nocy, która na zawsze została się w mój pamięci. Statek okropnie kołysał sie, fale pluskały o
pokład,. ze wazystkich stron dawały się słyszeć słowa: „Czyż może być jeszcze gorzój?"—
Istotniej żadna wyobraźnia nie może wystawki sobie

1

tego kołysania się, na które narażonym

bywa statek przy niepomyślnym wietrze, w nocy, na burzliwym Atlantyckim Oceanie.
Powiedzieć, że zupełnie kładzie się na bok i swoje maszty pogrąża w falach, potćm
wyskakuje, kładzie się na inną stronę, drży, rzuca się, opuszcza się, podnosi się, trzeszczy i
niby co moment gotów jest rozlecić się na drobne kawałki od nacisku strasznych.
bałwanów,które nadymają się, pyczą i srożą naokoło*niego, przy gwałtownem wyciu wiatru,
który nie dozwala stać na nogach i porywa z pokładu wszystko, co nie jest mocno do niego
przywiązanym: to wszyst
ko za ma&M Dodać, że tym czasem trzaskają pioruny, błyska się, leje deszcz, a czarny
widnokrąg kiedyniekiedy oświetlony bywa niby pożarem: wszystko to jeszcze mało. Trzeba
widzieć rzecz własnemi oczyma, i wtedy tylko, czasami, we śnie, być może przedstawi się
wam podobny obraz, i to na jeden tylko moment, ponieważ myśl ludzka nie jest w stanie
długo wytrzymać nadto okropnego widoku i jego wielkości.

' „Jednakowoż i wpośród tych strasznych scen, zdarzały się zabawne rzeczy. Moja żona i

pewna młoda dama ze Szkocyi, tak były przestraszone, że nie wiedziały co robić. .Najwięcej
ich nabawiała strachu błyskawica. Szkotka zawołała na okrętową służącą, o któ- rej wprzódy
mówiłem, i poleciła jej, aby powiedziała kapitanowi

1

, że taka a taka zasyła mu ukłony i prosi

go, aby natychmiast kazał dorobić do masztów i do komina od pieca stalowe pręty, któreby
mogły służyć za kon- duktory dla grzmotu i ocalić okręt od pioruna. Przyszedłszy do ich
kajuty, znała-

background image


złem je w najsmutniejszym połażeniu: nadzwyczaj były blade i zmartwione. Tuż była i nasza
służąca, bladsza od obydwóch dam. Wszystkie mocno przycisnąwszy się do siebie, siedziały
w kącie sofy, dla tego że nie można było ani stać, ani siedzieć, nie trzymając się za co.
Widząc je w takim stanie, uważałem, że będzie bardzo dobrze dać im wypić po małój
Szklance Wódky z wodą; dostałem tej przyprawy i chciałem je poczęstować. Lecz jakże
byłem zdziwiony, kiedy kobiety, jak tylko zbliżyłem się do moich zbawiennych napojów,
nagle potoczyły się do prze- ciwleżącój ściany kajuty! Poskoczyłem za niemi: potoczyły się
napowrót.—Ja wracam się, o one się toczą naprzód. I może blisko kwadrans goniłem je na~
przestrzeni sześciu kwadratowych łokci: i wszystko napróżno! Tym czasem moja wódka
wylała się, w szkłance zostało nie więcej jak łyżeczka od kawy. Rzuciłam ją i poszedłem na
pokład.

„Nakoniec burza jeżeli nie ustała, przynajmniej uciszyła się. Wróciło nam życie. W za

trudnieniach podrożników na nowo powstał niejaki porządek. Opiszę jeden dzień, aby dać
wyobrażenie o naszym sposobie życia, uprzedzając, że wszystkie nasze dnie, jak dwie krople
wody, podobne były do siebie.

„Co rano kapitan odwiedzał nas w kajut- kompnnii. Opowiadał nam o położeniu okrętu, o

stanie wiatru, o jutrzejszej odmianie powietrza (na morzu, podług słów żeglarzy, powietrze
zawsze staje się pogodniejszem), i tam dalej. Potem kapitan odchodził, i my zaczynaliśmy
czytać, jeżeli w kajucie dosyć było widno; jeżeli zaś było ciemno, rozmawialiśmy. O
pierwszej po południu dawał się słyszćć dzwonek, i okrętowa gospodyni przynosiła półmisek
kartofli, półmisek wieprzowiny, półmisek z zimnem mięsem i półmisek słoniny; niekiedy
podawano jakie'wędzone mięso, pokrajane w cienkie plastry, lecz to było rzadkością. Z
zapałem braliśmy się do potraw, jedliśmy jak można najwięcej i staraliśmy się jak można
najdłużej siedzieć u stołu. Jeżeli przytem był ogień ^ na kominie

background image


(a bywał czasami), uważaliśmy siebie, jako zupełnie szczęśliwych, żartowaliśmy, śmieliśmy
się. Jeżeli nie było ognia, robiliśmy uwagę jeden drugiemu, że dziś cokolwiek zazimno;
pocieraliśmy ręce, okrywaliśmy się płaszczami lub salopami, jak komu wypadało, i kładliśmy
się, aby drzymać, czytać, rozmawiać. Tak schodził czas przed obiadem. O piątej godzinie
znowu dawał się słyszeć dzwonek, i gospodyni znowu ukazywała się z półmiskiem kartofli,
tylko już nie w mundurach, lecz gotowanych, z dodatkiem innych różnych potraw,

;

dosyć

smacznych i posilnych, między któremi iednak wieprzowina znajdowała się niezawodnie, bo
uważaną jest za lekarską pomoc -na morzu. Siadaliśmy do stołu, przedłużając czas obiadu
jakiemi bądź suchemi łakociami, piliśmy wino lub grog. Pomarańcze jeszcze się toczyły po
obrusie, w miarę tego-, na którą stronę nachylał się okręt; w tyra wchodził do nas doktór.
Ukazanie się jego było godłem wista. Podzielaliśmy się no partye, zaczynaliśmy grać, a
ponieważ karty czasami nie chciały spokoj-
nie leżeć na stole, bo je strącało wstrząśnienie statku lub zdmuchał wiatr, więc kładliśmy
lewy do kieszeni. Wist taki z należytą powagą Irwał do jedenastej godziny. Wtedy kapitan
znowu przychodził do nas i zwykle zostawiał ogromną kałużę wody na tćm miejscu, gdzie
stał: karty sprzątano i znowu ukazywały się butelki. Kapitan, przepędziwszy razem z nami
godzinkę na rozmowach o wietrze, o kuchni i t. d., znowu brał na siebie swój mokry płaszcz i
szedł na pokład. Dopijaliśmy wino, wzajemnie życzyliśmy spokojnej nocy i rozchodziliśmy
się po pokojach.

„Co się tyczy dziennych nowości, ma się rozumieć, nie były liczne. Jeden podróżny

wygrał wczoraj czternaście funtów, drugi wypił butelkę szampana; sternik opowiadał, że
nigdy jeszcze nie zdarzało mu się widzieć takiej niegodziwej niepogody, zaś maszynista
mówił, że zachorowało mu trzech najlepszych robotników, a jeden z nich może już i umarł;
kucharz był pijany: przystawiono go do kotła, dopóki nie wytrzeźwi się; piekarz zachoro-
3

background image


wał, a na jego miejsce wyznaczono człowieka, który nie umie piec chlćba. Niekiedy służący ,
przebiegając z drabiny na drabinę, spadali jeden za drugim, ukazywali się potem z plastrem
na czole lub z podwiązanemi rękami. Niekiedy słonina była niedowarzona, mięso przepalone,
kartofle źle oczyszczone. Ten roztłukł szklankę, ów przewrócił butelkę, inny uderzył się
głową o ścianę. Wyborne nowości!

„Pewnego wieczora rozniosła się wieść, ie zbliżamy się do Halifaksa. Powstał hałas i

wrzask; na wszystkich twarzach ukazał się uśmiech, w oczach zajaśniała radość. O północy
zaczęliśmy wchodzić do przystani, lecz wiciu jeszcze powątpiewało, czy to prawda,
albowiem zmrok nie dozwalał dojrzeć brzegów. Szalupa, z dwiema latarniami, opuszczona
na wodę, za godzinę wróciła; oficer, który w niej się znajdował, przywiózł z sobą młode
drzewko i doręczył je nieufnym podróżnikom.—Tu dopiero trzeba było widzieć ich radość!
Lecz wkrótce i zmrok nie był
nam więcej na przeszkodzie: statek tak blisko przypłynął do brzegów, żeśmy na własne oczy
mogli widzieć skały i wzgórza, które nas otaczały. Wielu pozostało na pokładzie, aby przez
całą noc zachwycać się tem cza- rującćm dla nich widowiskiem; lecz, czując się zmęczonym,
poszedłem na spoczynek.

„Statek nasz był przeznaczony do Bostonu, i dla tego tylko kilka godzin zatrzymał się w

przystani Halifaksa. Pomimo tego, nie mogłem sobie odmówić przyjemności zwiedzenia
brzegu, aby przypatrzyć się miastu, stąpić po raz pierwszy w życiu na ziemię amerykańską.
Zdarzyło się, że na ów czas w Halifaksie odbywało się zagajenie Rady Prawodawczej (Li-
gislative Concil).— Ceremonie, odbywane przy tem, tak dokładnie są skopijowane z otwiera-
nia parlamentu w Anglii, lecz w tak małej objętości, że patrząc na nie, myślałem, że niby
patrzę na Westminster przez teleskop, przewróciwszy go tyłem naprzód. Gubernator,
reprezentujący Jmość Królowę, powiedział coś w rodzaju mowy tronowej. Mówił

background image


0 reformach ulepszeniach i t* d. i t. d. Wojskowa muzyka, która stała przed oknem, nie dała
gubernatorowi skończyć i huknęła: „God save the Queen," lud zawołał: hurra! przytomni w
sali wesoło pocierali ręce; cl, którzy byli na ulicy, kiwali głowami; partya gubernatora
mówiła, że w Halifaksie nigdy nie- słyszano tak pięknej mowy; oppozycya utrzymywała, że
mowa nic nie warta; wszyscy rozprawiali bardzo wiele i z wielkim zapałem
1 nikt nie dawał nadziei, że będzie działał pożytecznie : słowem, wszystko szło i zdawało się,
że zawsze pójdzie zupełnie tak samo, jak idzie w Anglii.

„Miasto Halifaks wybudowane na wzgórzu, którego wierzchołek wieńczy forteca, nie ze

wszystkiem jeszcze skończona. Wiele ulic, które ciągną się. z wierzchołka wzgórza do
brzegu, bardzo są ozdobne, przecięte są in- nemi ulicami, które idą równolegle z brzegiem.
Domy po większej części są drewniane, rynek bogaty, produkta do jedzenia bardzo tanie.

„Przepędziwszy na brzegu blisko czterech godzin, wróciłem na statek. Wszystko już było

gotowe,' podróżni zebrali się wszyscy, prócz dwóch lub trzech, których po kilku chwilach
przywieziono nie Zupełnie w dobrem zdrowiu,, albowiem nieostrożnie skosztowali ostrzyg i
szampana. Nakoniec kotwica podniesiona, koła ruszyły, i na drugi dzień, 22 Stycznia, o
przybyciu statku angielskiego dano wiadomość przez telegraf w Bostonie."

P. Dikkins mówi o tćm mieście z największą pochwałą. Pierwszy przedmiot, który

zwrócił na siebie jego uwagę, była komora celna. Mówi, że w amerykańskich publicznych
instytucyach wogóle panuje nadzwyczajna grzeczność; lecz uprzejmość i życzliwość, z ja-
kiemi urzędnicy bostońskiej komory wykonywają swoje obowiązki względem cudzoziem-
ców, zadziwiła go nawet i w Stanach Zjednoczonych.

Pierwszego wolnego dnia udał się na obejrzenie miasta.

background image

„Ranek był piękny, powietrze czyste i przejrzyste. Domy tak wesoło spoglądały na mnie

swojemibłyszczącemi oknami, szyldy były wymalowane tak jaskrawo, złote litery na szyl-
dach świeciły się tak mocno, cegła była tak czerwona, biały kamień tak biały, .zielone kratki
na oknach tak były zielone, klamki, zasuwki, napisy na gankach tak starannie były
wyczyszczone, i Wszystko było tak piękne, świetne, świąteczne, że zdawało mi się, iż widzę
przed sobą nową teatralną dekoracją. W Bostonie rzadko zdarza się, ażeby jaki kupiec lub
rzemieślnik zajmował cały dom: dla tego .wszystkie domy upstrzone śą szyldami i napisami.
Zabudowania wogóle są piękne; mieszkania przestronne i ubrane z wielkim gustem, sklepy
są bogate i napełnione pię- knemi towarami, publiczne gmachy wspaniałe.

„Bez wątpienia, Boston główną część urny- słowega ukształcehia swoich obywateli wi-

nien jest uniwersytetowi, który, stamtąd znajduje się o trzy lub cztery mile, w mieście
Kembridż. Professorowie tego uniwersytetu— są ludzie nadzwyczaj światli i zrobiliby za-
szczyt każdemu uczonemu zgromadzeniu w całym świecie. Dali wykształcenie większej
części mieszkańców Bostonu i sąsiednich miast. Niech co chcą mówią wogóle o wadach uni-
wersytetów amerykańskich, trzeba wyznać, że uniwersytet kembridżski daleki jest od wszel-
kich zabobonów i partyj, które zaciemniają naukę w niektórych europejskich naukowych
zakładach."

Potem p. Dikkins przechodzi do zakładów dobroczynnych w Bostonie i mówi, że stolica

Stanu Massaczuzets w tym względzie znajduje się na stopniu doskonałości. "Rostropność i
ludzkość, z jakiemi zakładają i .utrzymują tameczne szpitale, domy przytułku, szkoły dla
ubogich dzieci i sierot, zasługują, podług niego, na wszelki szacunek. Przytaczamy tu
opowiadanie o zakładzie dla niewidomych, który się nazywa Perhins Instilulion and Mas-
sachusetts Asylum. -

background image

„Zakład ten znajduje się pod dozorem dobranych opiekunów, którzy co rok zdają sprawę

rządowi. Niewidomi ubodzy, rodem z Mas- saczuzetskiego Stanu, utrzymywane są tutaj bez
opłaty; za tych, którzy się urodzili w innych prowincyach, trzeba płacić po dziesięć funtów
(blisko 70 rubli srebrnych) na rok. Opłata ta bywa zabezpieczoną zaręczeniem krewnych i
znajomych, przeto ci ludzie zasługują na zaufanie. Oglądałem' ten zakład w piękny zimny
poranek.' Podobnie jak wszystkie publiczne zakłady tego rodzaju w Ameryce, i ten znajduje
się za miastem, o dwie lub trzy mile, w wesołem i zdrowem miejsca położeniu. Gmach
ogromny, dobrze oświetlony i piękny, wybudowany na wzgórzu, z którego jest malowniczy
widok na przystań. Kiedy zatrzymałem się, aby się przypatrzyć temu przyjemnemu
krajobrazowi, w którym z jednej strony łuszczkowata powierzchnia morza błyszczała
złocistemi iskrami, z drugiej wznosił się szlachetny gmach > oblany światłem .słonccznćm,—
rzecz osobliwa!—zrobiło mi się
smutno, dla tego, że to miejsce tak jest wesołe: chciałem, aby hyło posępniejszćm, aby więcej
odpowiadało losowi tych, którzy tu mieszkają.

„Weszliśmy do gmachu. Niewidome dzieci jeszcze zajęci były swojemi codziennemi

zatrudnieniami; tylko mała liczba była uwolnioną i bawiła się. Wyborny porządek, czystość i
wygoda dawały się spostrzedz w każdem miejscu. Uczniowie różnych klass, otaczając
nauczycieli, odpowiadali na dawane pytania trafnie, prędko i z wesołym humorem. Ci, którzy
już bawili się, byli.także swawolni i hałasujący , jakiemi zwykle bywają dzieci w ich wieku.
Zdawało się, ie żyją' w łcisłej ze sobą przyjaźni, nawet w daleko ściślejszy, aniżeli dzieci,
niemające wad fizycznych. Lecz spodziewałem się tęgo: tak być powinno podług praw
niebieskiego miłosierdzia*

„W jednym z pawilonów urządzone są sklepy, gdzie niewidomi, którzy ukończyli wycho-

wanie, sprzedają swoje roboty różnego rodzaju. Nie mogliby handlować zwyczajnym trybem,

background image


dla tego zwierzchnictwo szkoły zaprowadziło dla nich osobne pracownie i magazyny. Pracuje
tu mnóstwo rzemieślników, jedni robią szczotki, inni przeszywają materace i t. d. Wszędzie
czystość, zręczność i pilność.

„Kiedy zadzwoniono, niewidomi uczniowie poszli bez przewodnika do sali muzycznej i,

usiadłszy na miejscach, zaczęli z widocznem zadowoleniem przysłuchiwać się dźwiękom or-
ganów, na których także grał niewidomy, mający lat dziewiętnaście. Skończywszy granie,
ustąpił swego miejsca dziewczynce. Zagrała święty hymn; wszyscy uczniowie zaczęli śpie-
wać chórem. Słodkie a razem smutne uczucie przenika duszę, kiedy widzisz wyraz zadowo-
lenia na twarzach dzieci, którym tak surowo ubliżyła natura. Bez wątpienia wszyscy byli
bardzo szczęśliwi, lecz jedna dziewczynka zwróciła na siebie moję uwagę swoją smutną
powierzchownością: siedziała w oddaleniu od innych i pocichu płakała.

„Ciekawą jest rzeczą—wpatrywać się w fi- zionomią niewidomego i spostrzegać w niej

od
bicie jego myśli i uczuć. Niewidomy nie ukrywa swoich wrażeń, a człowiek niepozbawiony
wzroku musi wstydzić się, gdy przypomni swój zwyczaj przybierania ciągle zmyślonej po-
staci. Gdybyśmy chociaż na chwilę naśladowali niewidomych, na twarzach których odbija się
dokładnie piętno każdej ich myśli W całej jej naturalnej prostocie i jasności, o! ile to tajemnic
wykryłoby się, i jakiemi oszustami pokazalibyśmy się jeden przed drugim!

„Tak myślałem, patrząc na dziewczynkę, o której dopiero mówiłem. — Nieszczęśliwa

istota była niewidomą, głuchą, uiemą, pozbawioną powonienia i prawie pozbawioną smaku.
Niegdyś piękne i zdrowe dziecie, które okazywało największe zdolności, wróżyło najlepsze
nadzieje, teraz posiadała tylko jedno uczucie— dotknięcia. O, z jakim smutkiem patrzałem na
nią! Siedziała razem z innemi, nie widząc ani najmniejszego promienia światła, które -
napełniało salę, nie słysząc najmniejszej cząstki dźwięków, które uroczyście rozlegały się

background image


po sali. Po jej licach płynęły łzy; blada ręka błądziła po murze, niby żebrząc pomocy.

„Nie mogłem wstrzymać swej ciekawości, i opowiedziano mi o tej dziewczynce, co na-

stępuje. Nazywa się Laurą Bridmen. Urodziła się w Hanowerze, w Nju-Hemszejr. Ci, którzy
ją znali w tym czasie, mówią, że była to swawolne i piękne dziecie z niebieskiemi oczami.
Lecz kiedy skończyła półtora roku, zdrowie jej nagle niszczyć zaczęło. Laura ciągle
chorowała, a jej rodzice już utracili nadzieję , aby żyła. Doznawała okropnych napadów
choroby, które, zdawało się, powinny były wycieńczyć siły niemowlęcia, i rzeczywiście ,
życie już zaledwie tliło w jej słabowitćm ciele, gdy niespodzianie wszystko się skończyło.,
napady ustały i w trzecim roku Laura była zupełnie zdrowa.

„Wtedy jej umysłowe zdolności, wstrzymane fizyczną słabością, zaczęły rozwijać się z

zadziwiającą bystrością: przez cztery miesiące dziecie było zdrowe i okazywało wielką roz-
tropność.

Lecz nagle znowu zachorowała, i na ten czas choroba jej miała smutne skutki: w prze-

ciągu pięciu tygodni Laura straciła wzrok i razem ogłuchła. Na tćm jednak nie koniec,
choroba trwała jeszcze kilka miesięcy. Laurę leczono, trzymano W ciemnym pokoju, ale
wszystko naprożno;, słuch i wzrok stracone były nazawsze, prócz tego pozbawioną została
smaku i powonienia; uważano także, że i umysłowe jej zdolności zupełnie znikły z przyczyny
fizycznych cierpień.

„Nakoniec, gdy miała pięć lat, powróciła do zdrowia, i już więcej nie było przeszkód, aby

zająć się jej wychowaniem.

„Lecz jak ją wychować?... Jakie jej teraz położenie?*.. Ciemność i milczenie grobu oto-

czyły ją; nie widziała uśmiechu matki, nie słyszała głosu ojca, nie mogła naśladować jego
dźwięków. Wszyscy ludzie, połączeni z nią najściślejszemi więzami, ojciec, matka, siostry,
bracia, wszyscy byli dla niej tylko prostą, grubą materyą, której mogła, dotykać się tylko, i
która w jej umyśle niczćm nie odróżniała się
4

background image


od przedmiotów nieożywionych, tylko, że była ciepłą i posiadała możność zmiany miejsca,
lecz i pies, i kot, także są ciepłe, także odmieniają miejsca.

„Jednakowoż duch nieśmiertelny, istniejący w człowieku, nie mógł umrzeć, i chociaż

Laurze brakowało większej części środków dla utrzymania stosunków ze światem zewnę-
trznym , jednakowoż w niej zaczęła się objawiać przytomność ducha nieśmiertelnego. Jak
tylko nieszczęśliwa istota znowu odzyskała zdolność chodzenia, naprzód zaczęła poznawać
miejscowość swego pokoju, potem i całego domu, zbadała własność każdego przedmiotu, na
który natrafiała; stopniowo powzięła wyobrażenie o formie,ciężkości i twardości ciał; prawie
nie odstępowała matki, kiedy ta zatrudnioną była jaką domową robotą; śledziła swoją ręką
poruszenia jej rąk, powtarzała wszystko , co ta robiła, i takim sposobem cokolwiek nauczyła
się szycia i wiązania.

„Ma się rozumieć, środki stosunków z nią bardzo były ograniczone* i to koniecznie mu

siało mieć wpływ na moralne kształcenie nieszczęśliwej. Kogo nie można oświecać przy
pomocy rozumu, na tego można działać tylko siłą, a to, w połączeniu z innemi utrapieniami,
na które już sama natura naraziła Laurę, mogło uczynić jej położenie daleko smutniejszym.

„Na szczęście}, dowiedział się o Laurze doktór bostońskiego szpitalu dla niewidomych,

Hau (Howe) i natychmiast przyjechał do Ha- nowru, aby ją zobaczyć. P.-Hau znalazł, ze
Laura wogóle jest moenej bodowy ciała, ner- wowo-sangwistycznego temperamentu, i posia-
da wiele dobrych fizyologicznych cech,'—Rodzice przystali na rozłączenie sifz nią, i w
ósmym roku życia wstąpiła do bostońskiego szpitalui

„Ta zmiana miejsca na niejaki czas zasmuciła ją; lecz przez parę tygodni obznajmiła się z

swojćm nowćm mieszkaniem, z swoimi towarzyszami, i wtedy zaczęto cokolwiek uczyć ją
znaków, przy pomocy których mogłaby robić wymianę myśli z innemi ludźmi.

background image

„Do tego były dwa sposoby: udoskonalić ten pantomuńny język, który po ćzęśći już sama

dla siebie wynalazła, albo nauczyć ją zwyczajnych znaków, zestępujących ustną mowę, to
jest, lub nauczyć ją znaków dla każdej oddzielnej rzećzy, lub dać jej wyobrażenie o literach,
które łącząc mogłaby wyrażać swoje myśli o istnieniu i warunkach istnienia tej lub owej
rzeczy* Pierwszy sposób był łatwiejszy, lecz nie obiecywał znacznych skutków; ostatni
trudniejszy: za to skutki jego, w razie powodzenia, powinny.być nadzwyczajne. Doktór Hau
obrał ostatni sposób.

„Nasamprzód zaczęto dawać jej w ręce jaką zwyczajną rzecz, np. nożyk, widelec, łyżkę,

klucz i t. p., a do t£j rzeczy przywiązywano kartkę z jej nazwą, wyobrażoną wypukłemi li-
terami. Laura z uwagą macała litery, i ma się rozumieć, wkrótce spostrzegła, że wyraz łyżka
tak samo odróżnia się od wyrazu khicz, jak sama łyżka odróżnia się od klucza swoją formą.

„Wtedy dano jej kilka kartek, iłieprzywiązanych do rzeczy, i ona natychmiast poznała, że

mają takie same napisy, jakie znajdowały się na kartkach przywiązanych. Udowodniła tego
odpowiedniem rozmieszczeniem kartek przy właściwych im przedmioiach: kartkę z napisem
klucz położyła przy kluczu, z napisem łyżka przy łyżce, i t. d. Nieszczęśliwą zachęcano
głaskaniem po głowę.

„Tak postępowano ze Wszystkiemi przedmiotami, które można było dać jej wrece, i ona

wkrótce nauczyła się' dobierać do nich odpowiednie napisy. Becz oczywiście, takim
sposobem obudzano czynność tylko jejpamię- ci i naśladownictwa. Uważała, że kartka z na-
pisem książka przyczepioną była' do książkr; i kładła ją tam naprzód* z naśladowania, po-
tćm z pamięci, jedynie pragnąc zasłużyć na pochwałę,- nie okazując żadnego wyobrażenia; o
stosunkach przedmiotów zsobą.

„Nakoniec, zamiast kartek z napisami, Zaczęto dawać jej litery, wyciśnięte osobno na

oddzielnych papierkach.. Naprzód dawano jej
4T

background image


litćry złożone w wyrazy, np. książka, klucz, łyżka; potem zaczęto dawać pomięszane, i ona
sama musiała składać je w wyrazy.

„Dotąd nauka jej była czysto-mechaniczną, i biedna dziewczynka, z pokorą r

cierpliwością naśladując swego nauczyciela, znajdowała się na jednym stopniu z wyuczonym
psem i papugą. Lecz tu prawda nagle zaczęła połyskiwać przednią; rozum jej zaczął
pracować, i ona pojęła, że w tćm, czego jej nauczono, Zawierają się znaki, za pośrednictwem
których może innym udzielać wyobrażenia o rzeczach, które się przedstawiają w jej
wyobraźni. Twarz dziewczynki w mgnieniu oka zajaśniała rozumnym ludzkim wyraźni: nie
był to już pies, papuga; była to istota, w której żyje duch nieśmiertelny. Teraz potrzebne były
tylko cier -i pliwość, wytrwałość i ścisły systemat, aby przezwyciężyć pozostałe przeszkody.

„Usiłowania nauczyciela uwieńczone zostały pomyślnym skutkiem; lecz skutek ten nie

łatwo został osiągniętym: -wiele czasu upłynęło, nim zobaczono owoce tych prac.

„Laurze dano kHka metalowych czworo- grannych lasek, zwyrzniętemi na końcach li-

terami, i tabliczkę z czworokątnemi dziurkami, do których musiała wsadzać litery, tak, ażeby
na powierzchni tabliczki palec mógł uczuwać tylko zarysy liter, zaś laski nie mogły wypadać
z dziurek. Przy pomocy tego narzędzia przez kilka tygodni wprawiała się w foremne
rozmieszczanie liter, dla oddania wyrazów, o których wyobrażenie udzielano jej za pomocą
rzeczy, dawanych w ręce; i kiedy jej słownik stał się dosyć obszernym, wtedy przystąpiono
do trudnej nauki wyobrażania liter za pośrednictwem pewnego położenia palców. Postępy jej
w tej sztuce były bardzo szybkie , albowiem wrodzony rozum już zaczął silnie działać i
dopomagał nauczycielowi. W sprawozdaniu o postępie jej nauki, ułożonćm po trzech
miesięcach, powiedziano, ie „zupełnie nauczyła się ręcznego abecadła, używanego przez
głucho-niemych, i że bardzo zajmującą jest rzeczą przypatrzyć się, z jakiem zadowoleniem i
gorliwością tćm zajmuje się. Nau-

background image


czyciel, dając jej jaki nowy przedmiot, naprzód objaśnia użycie i potem uczy, jak jego nazwę
układać z liter, przedstawianych na palcach; Laura maca jego rękę i stara się zatrzymać w
swej pamięci, w jakim szyku jedna litera- następuje po drugiej; przy tćm cokolwiek obraca
głowę, niby-przysłuchując się co do niej mówią; usta jej są otwarte; zaledwie wydaje dech, a
na jej twarzy powoli rozkwita uśmiech, w miarę tego, jak więcej zastanawia się nad lekcyą.
Potem zaczyna układać swoje paluszki, dobiera z nich zadany wyraz;: dalej układa go z
metalowych liter na tabliczce, i nako- niec, aby pokazać, że-należycie pojmuje jego
znaczenie, przykłada tabliczkę do przedmiotu

r

0 którym jej mówiono*"
„Cały następny rok objaśniano jej użycie
1 nazwy różnych rzeczy, które dostawały się w jej ręce; przyzwyczajano ją do prędkiego
układania liter ręcznego alfabetu; ile można rozszerzano jej, wiadomości o fizycznych sto-
sunkach różnych przedmiotów z sobą, i opiekowano. się jej, zdrowiem. W końcu, roku
ułożono nowe sprawozdanie w którem między innemi powiedziano: „Niema żadnej
wątpliwości , że Laura nie może widzieć żadnego promienia światła, nie słyszy
najmniejszego dźwięku, i nigdy nie otrzymuje wrażeń powonienia, jeżeli go posiada. Więc
rozum jej pogrążony jest w grobowej ciemności. O pięknych widokach , o harmonijnych
dźwiękach i przyje- mnej woni, niema żadnego wyobrażenia. Pomimo tego Laura zdaje się
być wesołą i szczęśliwą, jak ptaszek lub jagniątko; ćwiczenie umysłowych zdolności, nabycie
nowych wyobrażeń, sprawia jej nadzwyczajną roskosz, która widocznie objawia się na jej
wyrazistej twarzyczce. Nigdy nie skarży się, zawsze jest wesołą i łagodną, jak dziecię, lubi
bawić się, i kiedy swawoli z przyjaciółkami, śmiech jej rozlega się głośniej od wszystkich.
Przeciwnie, zostawszy samą, zdaje się być szczęśliwą , jeżeli może cokolwiek szyć lub
zajmować się wiązaniem, i gotowa jest pracować całą dobę. — Jeżeli czasem brakuje jej
takiego zatrudnienia, wtedy bawi się, wystawiając sobie

background image


że niby z kim rozmawia lub przypominając przeszłe wrażenia; liczy po palcach lub układa na
ręcznćm abecadle nazwania rzeczy, które jej pokazano na ostatnich lekcyach. W tych
samotnych zatrudnieniach, zdaje się, rozmyśla, sprzecza się sama z sobą, udowadnia; jeżeli
zdarzy się, że mylnie co ułoży palcami prawej ręki, natychmiast daje im szczutek lewą ręką,
jak to robi nauczyciel; jeżeli ułoży dobrze, głaska się'po głowie i uśmiecha się. Niekiedy
umyślnie układa ile, śmieje się z tego, daje szczutka po swoich palcach i poprawia.

„W przeciągu roku nabyła nadzwyczajnej zręczności w rękach tak, że kiedy układa wy-

razy i niektóre małe frazesa na ręcznćm abe- cedle, wtedy najwięcej wprawni w tym języku
zaledwie mogą postępować za bystrćm poruszeniem jej palców.

„Jakkolwiek jest zadziwiającą ta bystrość jeszcze więćój zadziwia łatwość i dokładność, z

jaką czyta taką samą pantorainę drugiego człowieka, trzymając jego rękę w swojej ręce i
uważając poruszenie jego palców, wyobraża
jących literę po literze. Tym sposobem rozmawia zswojemi przyjaciółkami, i nic tak ■mocno
nie może udowodnić siły ludzkiego rozumu, jak widok podobnej rozmowy. Jeżeli potrzeba
wiele sztuki i talentu, ażeby oddać swoje myśli i uczucia przy pomocy poruszeń ciała i gry
fizyonomi, —jakież przeszkody muszą pokonywać dwie nieszczęśliwe istoty, które nic nie
widzą i nic nie słyszą."

„Przechadzając się po galeryach i kury ta- rzach, Laura natychmiast przez dotykanie po-

znaje każdego, kogo napotka i niezawodnie zrobi znak, że poznała go. Jeżeli to będzie któ-
rakolwiek z jej przyjaciółek, szczególniej ulubionych, natychmiast biorą się za ręce, uśmie-
chają się i zaczynają prowadzić telegraficzną rozmowę. W takim razie poruszenia ich palców
bywają do takiego stopnia bystrej że nikt z obcych nie może zrozumieć, co one mówią. Są tu
i pytanja i odpowiedzi, wyrzeczenia smutku i radości, zarzuty i łaski, przywitanie i
pożegnanie: słówem, tak samo, jak mię

background image


dzy dziećmi, które używają wszystkich swoich zmysłów.

„W półtora roku potćm, kiedy Laura opuściła dom rodziców, matka jej pojechała, aby się

widzić z nią. Długo stała, patrząc zapła- kanemi oczami na swoją nieszczęśliwą córkę, która
bynajmniej nie domyślając się jej obecności, swawoliła i biegała po pokoju. Nako- niec
Laura przypadkiem natrafiła na panią Bridmen i natychmiast zaczęła macac jej ręce i suknią,
ażeby poznać, czy ta dama jest jej znajomą; lecz jej doświadczenie nie udało się, odwróciła
się od matki, jak od obcej, gdy tym czasem biedna pani Bridmen zalała się łzami, ze smutku,
że córka jej nie poznała.

„Ażeby obudzić w niej wspomnienia, dała Laurze koliją z paciorek, którą niewidoma no-

siła w domu. Laura natychmiast poznała koliją, ucieszyła się, wzięła na szyję i wszelkiemi
sposobami starała się objaśnić doktorowi, że kolija ta jest jej dawno znana, jeszcze w domu.
Matka chciała ją uścisnąć, lecz Laura wy rwała się i pobiegła do przyjaciółek. Wtedy jej dano
inną rzecz, także przywiezioną z domu, i Laura okazała większą uwagę, znowu zaczęła
macać matkę i powiedziała do doktora, że ząpewne dama ta przyjechała z Hanoweru. Lecz
wszelkie pieszczoty pani Bridmen były naprożne: Laura nierozumiała ich i zostawała
zupełnie obojętną. Nieszczęśliwa kobieta zaczęła się obawiać, że córka nigdy nie pozna jej , i
myśl ta sprawiła okropny skutek w sercu matki. Nie można było bez łez patrzeć na jej
smutek,

„Nakoniec,po wielu próbach, w umyśle Laury niby błysnęła jakaś myśl: znowu uchwy-

ciła ręce matki, głaskała je, gnietła w swoich rękach; twarz jej wyrażała nadzwyczajną
uwagę, połączoną z niecierpliwością; bladła, czerwieniła się; zdawało się, że nadzieja walczy
w niej z wątpliwością, i nigdy twarz ludzka nie miała lak żywej głębokiej wyrazistości, jak
twarz Laury w tej chwili. Widząc jej pomięszanie, matka przycisnęła ją do siebie i z
rozczuleniem ucałowała. Wnet prawda oświeciła Laurę, wątpliwość znikła,, twarz zakwitła
niebieską radością i biedna dziewczynka , rzuciwszy się
5

background image


w objęcia matki, zaczęła jej okazywać najtkli- wsze pieszczoty.

„Kolija z paciórek już zupełnie była zapomniana, zabawy porzucone; przyjaciółki, dla

których przed chwilą Laura odbiegała niezna- jomej^napróżno starały się oddalić ją od matki;
i kiedy doktór kazał jej iść za sobą, usłuchała go, prawda, natychmiast, lecz z widocznćm
nieukontentowaniem. Uchwyciła go za rękę niby z bojaz'nią, i kiedy on znowu przyprowadził
ją do matki, rzuciła mu się na szyję dla podziękowania za tę łaskę.

„Rozłączenie dwóch spokrewnionych serc wyrażało się w najwymowniejszych oznakach

miłości, rozumu i pokory córki. Laura odprowadziła matkę do drzwi, przycisnąwszy się do
niej jak najmocniej, na progu zatrzymała się i macała na około, żeby się dowiedzieć, kto
jeszcze tu stał, potćm jedną ręką objęła matkę, drugą zaś mocno ścisnęła jej rękę, i zostawszy
w tćm położeniu przez kilka sekund, puściła nakoniec rękę matki, zakryła oczy
chustką, odwróciła się, potem znowu rzuciła się na jej szyję i zalała się gorzkiemi łzami...

„Jednakowoż piękny charakter Laury ma swoje wady i dziwactwa. Obiera sobie przy-

jaciółki zawsze % liczby roztropnych, dziewczynek, które łatwo mogą z nią rozmawiać, i od-
pędza od siebie głupie, gdy te nie są dla niej potrzebne dla popełnienia jakiej bądź swawo'i,
do czego bardzo jest skłonną. Cieszy się, jeżeli jej faworytka odbiera pieszczoty i pochwały
od nauczyciela; te pieszczoty, te pochwały nie powinny być zbyteczne: inaczej, zaczyna
zazdrościć. Skłonność jej do naśladowania tak jest wielką, że często robi to, co dla niej zu-
pełnie jest niedostępnćm i nie może sprawić żadnej przyjemności, chyba zaspokojenie ja-
kiego kaprysu. Tak naprzykład przez całą godzinę siedzi z książką w ręku i trzyma przed
oczami, niby czyta. Pewnego' razu przyszło jej do głowy utrzymywać,, że jej lalka jest chora,
i wszelkiemi siłami dobijała się, aby lalce dano lekarstwa. Położyła ją w łóżko, przystawiła
jej do nóg butelkę z ciepłą wodą,

background image


i przez len cały czas śmiała się do rozpuku. Kiedy dobroczyńca Laury, doktói>IJau,wszedł do
pokoju, -zaczęła go upraszać, aby obejrzał lalkę i pomacał jej puls; gdy doktór Hau po-
wiedział, że lalce trzeba przystawić plaster na plecy, była w zachwyceniu i prawie wykrzy-
knęła z radości.

„Uczucia i wszystkie skłonności jej serca bardzo są silne. Jeżeli siedzi przy robocie lub

uczy się, a obok niej znajduje się którakolwiek z jej ulubionych przyjaciółek, raz wraz
przerywa swoje zatrudnienie, ażeby uściskać i ucałować tę przyjaciółkę, z tkliwością, na któ-
rą obojętnie patrzeć nie można. Zostając sama, pracuje bardzo pilnie i zdaje się być zupełnie
zadowoloną. Lecz naturalny pociąg wyrażenia swoich myśli za pomocą jakich bądz
znaków— tak silnie w niej działa, że, zostając sama, często rozmawia palcami; jeżeli zaś
obok niej kto znajduje się, ani momentu nie siedzi spokojnie, trzyma swego współ-
biesiadnika za rękę i ciągle utrzymuje w ruchu swój ręczny telegraf.

„Wszystko to wypisałem z dziennika szanownego doktora Hau, który utrzymuje dokładne

pamiętniki o postępie umysłowego i rac- ralnego ukształćenia swojej wychowanicy i pa-
cientki. Niedawno wydał trzecie o niej sprawozdanie. W tćm sprawozdaniu powiedziano^ że
w ciągu ostatniego roku umysłowe zdolności Laury nadzwyczaj szybko rozwinęły, się..
Ilzecz godna uwagi, że tak samo, jak mv, uiepozbawieńi wzroku, widząc sny, mówiemy
wyrazami nawet za tych, których przedstawia nam sen, i Laura rozmawia we śnie ręcznym
alfabetem; jeżeli zaś jej sen bywa przerwanym, wtedy w pierwszej chwili myli się w.znakach,
tak samo jak my w podobnych okolicznościach gadamy i mówiemy bez związku^

„Laura nauczyła się pisać; . pisze bez naj- mniejszej trudności, a nawet pięknie, tylko^

bez pomocy nauczyciela wcale nie można dojść- sensu. Pisząc, ciągle prowadzi lewą rękę ża,
prawą, w której trzyma pióro.-

„Wzruszającą i nauczającą jest rzęczą wi—


dzieć wzajemne przywiązanie, jakie ma miejsce
5*

background image


miedzy doktorem Ilau i jego uczennicą, przywiązanie zupełnie niepodobne do zwyczajnych
ludzkich przywiązali, również jak te okoliczności, przy których ono powstało. Teraz doktor
Hau zajmuje się wynalezieniem środków dla udzielenia Laurze niektórych wyższych
wyobrażeń, szczególniej idei o Bogu, Stwórcy tego świata, gdzie ona, pomimo wiecznej cie-
mności i milczenia, które ją otaczają jeszcze znajduje dla siebie tyle radości i niewinnej po-
ciechy,"

W miasteczku, nazywanem South Boston, znajduje się kilka dobroczynnych zakładów;

jeden z nich jest przeznaczony dla obłąkanych.

„Ustawa tego zakładu oparta jest na prawach oświaty i ludzkości. Pacienci podzieleni są

podług płci, wieku, stopnia choroby, i każdy oddział mieści się w długiej galeryi z sy-
pialniami po bokach. Tu chorzy pracują , czytają, grają w kręgle; jeżeli zaś niepogoda prze-
szkadza spacerować na wolnem powietrzu, wtedy wszyscy razem cały dzień spędzają. W
jednym pokoju znalazłem żonę doktora
i jeszcze jakąś damę, które spokojnie siedziały wśród obłąkanych kobiet różnego rodzaju.'
Obydwie są piękne, uprzejme, i łatwo było spostrzedz, że już sama ich obecność ma do-
broczynny wpływ na nieszczęśliwych.

„Przysunąwszy się do kominka, z powierzchownością wspaniałą i pełną godności, sie-

działa kobieta w wieku, w dziwacznym ubiorze, który mi przypomniał dziką Medż "Wilfnjr
Walter-Skotta. Szczególniej głowa jej tak dziwacznie była ubraną kawałkami gazy, wstąż-
kami i różnemi kolorowemi papierkami, że wszystko to bardzo było podobnćm do ptasze- go
gniazda. Obłąkana widocznie starała się pokazać te mniemane biiuterye; na nosie miała
ogromne złote okulary; kiedy zbliżyliśmy się dó niej, z gracyą wypuściła z rąk zabrudzony
szpargał starej gazety, w której zapewnie czytała opis przyjęcia posła przy jakim zagrani-
cznym dworze.

—Jest to gospodyni tego domu, powiedział do mnie doktór, przyprowadzając-mnię do

niej z nadzwyczajną grzecznością i przyzwoitą po

background image


wagą. Dom należy do niej samej i nikt, prócz niej, nie śmie tutaj rozrządzać. Zakład, jak pan
widzisz, bardzo jest obszerny, wymagający licznych sług. Ta pani, jak pan widzisz, mieszka
bardzo świetnie. Jest łaskawą, że przyjmuje moje wizyty i dozwala mojej żonie siedzieć w
tym pokoju. Ma się rozumieć, nadzwyczaj jesteśmy wdzięczni za ten zaszczyt. Wogóle ta
pani bardzo jest łaskawa i zapewne pozwoli, abym jej pana przedstawił. Pani! jest to mister
Dikkins,przybył z Londynu i doznał w drodze okropnej burzy. Mister Dikkins! Jest to
gospodyni domu."

„Obłąkana majestatyczuie kiwnęła mi głową, ukłoniłem się z wielkim szacunkiem, i po-

szliśmy dałej.

„Scena ta po części pokazuje systemat, którego tu trzymają się w obejściu z obłąkancmi.

Wszystko-co może ich przyprowadzać do gniewu, najściślej jest
zakazanem.Grzeczność,uprzejmość, ludzkość, to są główne zasady,podług których tu
działają. Dla chorych, którzy dają nadzieję wyzdrowienia, uży wają prócz tego niektórych
powoli działających fizycznych i moralnych lekarstw. To często ma pomyślny skutek, zaś
obłąkani, których niepodobna wykurować, przy takim postępowaniu nie bywają narażeni na
próżne męczarnie.

„Oglądałem część domu, przeznaczoną dla różnych robót i rzemiosł.—Każdy chory

obchodzi się z swojćm narzędziem tak samo, jak zdrowy. W ogrodzie i na folwarku pracują
rydlami, łopatami i grabiami. Dla rozrywki biegają i spacerują, łowią ryby, rysują, czytają,
niekiedy nawet jeżdżą w powozach, naumyślnie do tego urządzonych. Mają tak nazywane
robocze towarzystwa, w których szyją suknie dla ubogich. Towarzystwa te mają swoje
posiedzenia, wydają wyroki, i tu nigdy nie przychodzi do sporów i kłótni, jakie zdarzają się w
towarzystwach, złożonych nie z obłąkany ch ludzi: wszystko odbywa się bardzo porządnie i
skromnie.

„Raz na tydzień obłąkani mają bal, w którym przyjmują czynny udział doktór ze swoją

familią i wszyscy urzędnicy zakładu. Damy

background image


i kawalerowie tańczą przy fortepianie; niekiedy jaki dżentlmen lub miss pocieszają innych ro-
mansowym śpiewem; zdarza sie, że się i kochają : lecz znajduję to niebezpiecznym. O ósmej
dają desert, o dziewiątej rozchodzą się.

„Na tych balach, jak i wogóle w obejściu się obłąkanych ze sobą, panuje nadzwyczajna

grzeczność i przyzwoitość. Naśladują doktora, który korzystając z tego, uczynił ich tak grze-
cznemi, że milo patrzćć. Każdy bal, podobnie iak u nas grzesznych ludzi, dostarcza na kitka
dni wątku do rozmów kobietom, zaś młodzi męszczyzni tak gorliwie starają się odznaczyć,
że niekiedy przez cały dzień wyrabiają w swoim pokoju jakiekolwiek trudne pas, z zamiarem
popisywania się z tą sztuką na pierwszym balu."

Opisując towarzystwo amerykańskie, p. Dikkins mówi, iż rząd Stamr Massaczuzets,

również jak rządy innych prowincyj związku, prócz Wyższej Rady w Waszyngtonie, nad-
zwyczaj lubi obrzędy, ceremonie i wystawność. Suknia jest rzeczą nader ważną. Zresztą p.
Dikkins oddaje słuszność postanowieniom, mówiąc, że wszystkie skierowane są do jednego
przedmiotu—do zachowania spokojności i dobrego bytu obywateli. Ton towarzystwa w Bo-
stonie, podług niego, najszlachetniejszy i najgrzeczniejszy.

„Kobiety w ogóle są piękne, lecz to wszystko: wychowanie ich nie jest lepszem, ani

gorszem, jak W Anglii. Gadano mi o nich zbyt wiele, lecz nie uwierzyłem, i dobrze zrobiłem.
Niebieskie pończochy i tu także znajdują się, lecz, podobnie do niebieskich pończoch innych
długości i szerokości, więcej o sobie myślą, aniżeli są warte. Główna ich dążność jest
religijną. Chęć czytania mocno rozszerzona między kobietami wszystkich stanów: ka-
znodzieje także wielce są szanowani. Są świętoszki, którzy ślepo przywiązani do powierz-
chownych kościelnych obrzędów, nigdy nie jeżdżą do teatru.

„U mężczyzn ma wziętość systemat filozoficzny , znany pod imieniem sekty transcenden-

talistów. To, co o niej mi mówiono, przypro

background image


wadziło mnię do wniosku, ie transcendenta- Iizmem nazywa się tu wszystko, czego nikt nie
może zrozumieć. Lecz robiłam dalsze poszukiwania, i nakoniec wykryło się, że panowie
bostońscy transcendentaliści są naśladowcami niejakiego mister Kalfa Waldo Emersona, któ-
ry napisał cały tom p. t. „Próby"; w tem dziele, między mnóstwem nudnych i na niczem
nieopartych niedorzeczności, jest kilka myśli, pełnych rozumu, poczciwości i tkliwego czu-
cia. A wiec—transcendentalizm bostouski jest chimerą, lecz chimerą, w której jednak są i
dobre rzeczy. Przypuszczam nawet, iż gdybym był Bostończykiem, byłbym jtranscenden-
talistą.

„Z liczby kaznodziejów, którzy, jak powiedziałem, są wielce tu szanowani, trafiło mi się

słyszeć tylko jednego, mianowicie mister Tej- rla (Taylor). Jego kościół znajduje się w przy-
stani. Sam niegdyś był marynarzem i w naukach swoich zwykle najwięcej zwraca się do
majtków. Tekstem kazania, które słyszałem, były słowa z Salomona: „Któraż to jest, która
wstępuje z puszczy, opływająca rozkoszami, podparszy się miłego swego?" — Kaznodzieja
obracał ten tekst tysiąc razy, lecz zawsze z wymową i zrozumiale dla nieokrzesanych
słuchaczy. Jeżeli się nie mylę, w zupełności zbadał swoją publiczność. Wszystkie jego po-
równania pożyczone były od mor-za lub z życia morskiego. Nie zapomniał przytoczyć „sła-
wnego admirała Nelsona", Kolingwuda i innych osób i przedmiotów, blizkich sercu ma-
rynarza angielskiego. Niekiedy w zapale brał Biblią, która przed nim leżała, przerywał ka-
zanie, w milczeniu patrzał na obecnych, robił kilka kroków w tył i naprzód, potem kładł
Biblią na dawne miejsce, znowu zaczynał mówić i znowu zatrzymywał się, i znowu chodził
po ambonie. Na wzór przytaczam kilka słów z jego mowy:

„Któż to?,., kto są oni?... o kim tu mowa?... I skąd oni wyszli? Dokąd idą?... Dokąd idą!

No, co na to odpowiadać? (Schyliwszy się przez ambonę i opuściwszy prawą rękę). Oni idą z
dołu! (Wyprostowawszy się i prosto pa-
6

background image


trząc to oczy majtkom, najbliższym ambony]. Zdołu, bracia! Z tramu (*) grzechów, w którym
zostajecie z woli wroga człowieczeństwa! Stąd to oni wyśli! Dokąd że idą? (Zrobiwszy kilka
kroków i nagle zatrzymując się). Dokąd że idą? (Pocichu, wskazując palcem na nie- bo). Na
górę! (Głośniój). Na górę! (Jeszcze głośniój). Tak jest, na górę idą oni, przy pomyślnym
wietrze, na wszystkich żaglach, prosto do niebieskiej.przystani, gdzie niema ani szturmów,
ani rozbicia okrętu, gdzie zły człowiek przestaje burzyć spokojuość bliźniego, utrudzony zaś
wędrownik znajduje odpoczynek. (Jeszcze kilka kroków zrobiwszy). Tara oni idą, bracia!...
tam!... tam ich przystań!... tam zarzucą kotwicę!... Przystań błogosławiona! n»e wieją tam
okropne wichry, pod któremi upadają wasze maszty, które was wyrzucają na brzeg i rozbijają
wasz wątły okręt: tam spokój... spokój... wieczny spokój! (Wziąwszy Biblią). A więc oni idą
z dołu, mówie-
{*) Spód, okrętu.
my?... Tak jest w samej rzeczy. Z dołu, z cie- mnej przepaści grzechów, gdzie przebywa
śmierć. Lecz jak że oni idą, jak idą ci biedni żeglarze ? Idą wspierani przez trzech pomo-
cników... Tak jest! wspierani przez trzech pomocników : sternika, gwiazdę przewodniczą i
kompas, co wszystko zawiera się—(wskazawszy na Biblią) tu! — (Położywszy Biblią). Tu
ęto, w tej księdze 1 (Zrobiwszy kilka kroków). Z tą księgą nie mają czego obawiać się ani
burz, ani innych niebezpieczeństw. {Jaszcze kilka kroków). Z tą księgą oni, biedni żeglarze,
mogą iść bez strachu, z ciemności grzechu na górę (podniosłszy rękę i coraz tcy- żij
wspinając się na palcach), zawsze wyżej... wyżej... wyżej.... aż przyjdą do spokojnego
ustronia, gdzie niema ani smutku, ani łez, ani szloch ań!"
»?8*8*

Z Bostonu p. Dikkins jeździł koleją żelazną do sąsiedniego rękodzielnego miasta Louell

(Lowell); ztejokazyi w następujący sposób

background image


opowiada, jak się jeździ po amerykańskich żelaznych kolejach, z któremi po raz pierwszy
tutaj zapoznał się:

„W Ameryce powozy na kolejach żelaznych nie dzielą się, jak w Anglii, na dwie klassy,

na dobre i złe, lecz są powozy męzkie i damskie, różnica zaś między niemi taka, że w mę-
zkich powozach palą fajki, w damskich zaś nie palą. Prócz tego, ponieważ biali ludzie na ża-
den sposób nie chcą siedzieć razem z czarnemi, więc są osobne karety dla negrów. Hałas,
turkot, parkany, rogatki, budki, dzwonki i brak okien — oto co uderza cudzoziemca na
amcrykańskiej żelaznej kolei.

„Wagony podobne są do omnibusów, tylko daleko większe i gorsze. Mieści się w nich

trzydzieści, czterdzieści, a nawet pięćdziesiąt ludzi. Ławki urządzone w poprzek powozu; na
każdej siedzą dwie osoby, a między niemi zostaje wązkie przejście z drzwiami na ostatnich
końcach powozu. We środku powozu zwykle znajduje się coś nakształt pieca, gdzie palą się
węgle. Dla tego w wagonie niezno
śny zaduch, a gęste, gorące powietrze rozpływa się między podróżnemu

„W damskich powozach mało bywa mężczyzn: wiele dam jeździ wcale bez przewodni-

ków , ponieważ w Ameryce kobieta, może być pewna grzeczności i przyzwoitości ze strony
swoich współ-podróżnych. Jeżeli jaka dama zechce przesiąść na miejsce, już zajęte przez
mężczyznę, chociażby i nieznajomego, przewodnik jej oświadcza o tćm nieznajomemu i ten
natychmiast, z największą grzecznością, ustępuje jej swego miejsca. Konduktorowie, rach-
mistrze, stróże, nie mają oznaczonego ubrania: każdy ubiera się po swojemu. Konduktor
przechodzi z jednego końca wagonu na drugi, wychodzi zewnątrz, zatrzymuje się naprzeciw
okna, umieściwszy ręce w kieszeni, i patrzy na ciebie, jeżeli jesteś cudzoziemcem, lub za-
czyna rozmawiać z innemi podróżnemi, i często można słyszeć, że mowa jest także o tobie.
Gazety, afisze i ogłoszenia widać w ręku prawie każdego podróżnego; lecz mało je czytają i
skrócają czas rozmową.

background image


się, i natychmiast wagony są otoczone palą- cemi fajki mężczyznami i bezustannie gadają-
cemi kobietami."

■—P. Dikkins obejrzał wszystkie louelskie rękodzielnie, i mówi, że szczególniej

uderzyło go ukształcenie tamecznych robotnic. W domach, gdzie mieszka po kilka razem,
zawsze jest fortepiano; każda z.nieb, przynajmniej z pomiędzy młodych, bierze książki z
czytelni, nakoniec same wydają nawet peryodyczny zbiór dzieł p. t. The Lowell Offering,
złożone z ich własnych prac i nieustępujące w wartości wielu angielskim almanachom,
chociaż autorki poświęcają na to tylko godziny spoczynku po ciężkich fabrycznych pracach.

Z Louella p. Dikkins udał się koleją żelazną do Worsster, a ztąd do Iiarfordu. Miasto

Harford, mówi, zbudowane jest w wklęsłości wzgórza,' okrytego pięknym gruntem, i—
Grunt po okolicach jest urodzajny, bogaty w lasy i dobrze uprawiony. Tutaj jest główny
pobyt Władz Prawodawczych i Stanu Konnektikut, które niegdyś przywróciły ustawę
puritanską,
zawierającą, między innemi bardzo mądremi rzeczami, takie prawo, że „jeżeli jaki obywa-
telw niedzielę pocałuje swoją żonę i na to znajdzie się dowód, obywatela tego bić batogami
bez litości."—Teraz surowość.ta, ma się rozumieć , wyszła z użycia; jednakowoż jej ślady
pozostają jeszcze w prawach konnektikuckich. W Horforcie jest wiele dobroczynnych zakła-
dów, z których szczególniej szpital obłąkanych i instytut głuchoniemych urządzone są bardzo
dobrze. W szpitalu obłąkanych, pewna dama w wieku, bardzo przyjemnej*powierzcho-
wności, oświadczyła p. Dikkins, że jest przedpotopową; druga prosiła go, aby jej co napisał
na pamiątkę; znowu jakiś dżentlmen, blady i zamyślony, powiedział, że nakoniec zawarł
traktat z królową Wiktoryą o ustąpieniu jej Nju-Jorku. Nakoniec amerykański pocztowy
parowy statek, który naszemu autorowi zdawał się być nędznym i ciasnym w porównaniu z
an- gielskiemi parowemi statkami, przywiózł go z żoną do przystani nju-jorkskiej.

background image

„Piękna stolica Ameryki, pisze p. Dikkins, zapewne nie jest tak czysto utrzymywana, jak

Boston, lecz wiele jej ulic bardzo podobne są do bostońskich: ta jest tylko różnica, Ze na tu-
tejszych domach farby nie są tak świeże, szyldy nie tak jaskrawe, napisy nie tak błyszczące, i
wszystko wogóle nie tak jest jasne, żywe i wesołe. Główna ulica nazywa się Broadtcaj,': ulica
szeroka, ludna, idąca od ogrodu fortecy aż do samego końca miasta, na przestrzeni czterech
mil. (Więcej niż sześciu wiorst). Bruk jej tak jest wypolerowany nogami przechodzących, że
kamienie świecą jak lustra. Ludzi mnóstwo, ruch zadziwiający, < omnibusy raz wraz
przebiegają to w tę, to w owę stronę; prócz tego mnóstwo jest furmańskich kabryo- letów,
kolasek, faetonów, tilburi i innych różnego kształtu i nazwy powozów. Ekwipaże, należące
do osób prywatnych, nie odznaczają się szczególną wystawnością i czystością, lecz sam
widok ich już pokazuje, że mocno są zrobione Stangrety — niektórzy są negry, inni biali, W
słomianych, czarnych i białych kapeluszach,
w lakierowanych i futrzanych czapkach, w sukni z szarego, granatowego, rudego, zielonego i
bronzowego sukna, z nankinu, zkitajki w paski lub z białego płótna, czasami i w całkowitej
liberyi. Zdarza się, że jaki południowy republikanin, ubrawszy swoich czarnych niewolników
w mundury, jedzie z sułtańskim przepychem. Inny ma stangreta Europejczyka, rodem z
Jorkszejru, który niedawno przybył do Ameryki, i ten biedak patrzy naokoło, czy gdzie nie
zobaczy ziomka, także nieszczęśliwego, jak on. A jak ubrane są tutejsze kobiety! Przez
dziesięć minut widziałem sukien rozmaitego koloru więcej, jak w innem miejscu można
zobaczyć przez kilka dni! co za rozmaite parasolki! co za kolor na atłasach! co za wzory na
cienkich pończochach! co za wązkie trzewiczki, jakie mnóstwo wstążek, kutasów i frenzli,
jakie różnobarwne mantylki, w kraty, we wzory, w paski... Bóg wie jakie! Młodzi eleganci
uważają za obowiązek wyciągać biały kołnierz koszuli i pieścić się ze swojemi faworytami.
Lecz dajmy pokój tym kantorskim

background image


Bajronom i spójrzemy lepiej oto na tycli dwóch chłopów, z których jeden trzyma w ręku
mały kawałek papieru, sylabizując chce przeczytać napisane na nim trudne nazwisko, drugi
zaś, oglądając się naokoło , szuka tego nazwiska na drzwiach, oknach i szyldach.

„Oczywiście, obydwa są Irlandczycy. Łatwo ich poznać po granatowych surdutach z

nizkim stanikiem i świecącemi guzikami, po szarych spodniach, które leżą na nich tak, że
natychmiast widać ludzi, trudniących się ciężką robotą, i po innych przynależytościach
ubioru. Północno-Amerykańskie Stany nie mogą obejść się bez tych ludzi, albowiem prócz
nich, niema komu kopać ziemi, stawów, robić kanałów i odbywać wszelkich innnych
ciężkich robót , niezbędnych do wewnętrznego urządzenia kraju.

„Lecz oto inna ulica lub raczej uliczka: nazywa się Wall Street. Jest to to samo, co Stock

Exchange i Lombard Street w Londynie, mieszkania kupców i bankierów. Mnóstwo
ogromnych kapitałów zebrano w tej uli
cy, i tyleż bankrucstw, strat majątku doznali jej mieszkańcy. Niektórzy z tych kupców, któ-
rych imiona wystawione są na tych szyldach, wczoraj nie mogli porachować wszystkich du-
katów w swoich skrzyniach, a dziś, otworzywszy te skrzypie, znalezli w nich same plasterki z
marchwi, jak bohater wjednej arab- skiej powieści. Dalej,. w kierunku do przystani, widać
maszty pięknych amerykańskich statków, które lepiej od wszystkich okrętów na świecie
służą dla przewiezienia towarów i podróżnych z Ameryki do Europy i z Europy do Ameryki.
Właśnie te statki dostarczyły tu mnóstwo tych cudzoziemców, którzy cisną się po ulicach i
uliczkach Nju-Jorku: mówię, mnóstwo, lecz nie dla tego, aby rzeczywiście było ich tutaj
więcej, aniżeli w każdem innem handlowem mieście, raczej dla tego, że oni tutaj nie mają
swego oddzielnego cyrkułu i rozsypani są po całem mieście.

„Wyjdz'my jednak z ciasnej Woll-Strit, prze- ciśnijmy się przez szumną Bnftlwe,

omińmy jej różnobarwne tłumy i świetne magazyny,
7

background image


i wstąpmy do innej długiej ulicy, która się nazywa ^Bowry. Tu przechodzi kolej żelazna, do-
my nie zbyt są wysokie, publiczność nie bardzo ustrojona, twarze nie bardzo wesołe. Tu
główny pobyt drobiazgowych handlarzy, sprzedających gotowe suknie, i kucharzy, którzy
wydają jedzenie po domach. Zamiast eleganckich powozów snują się ciężkie wagony z to-
warami. Na szyldach, w kształcie kuli, przyczepionych do żerdzi, stoi napis: Ostrzygi
wszelkich gatunków. Wyrazy te w nocy oświetlone bywają kawałkiem świecy, która się pali
w kuli, a zgłodniali zdaleka pośpieszają na tę zwodniczą pokusę.

„Lecz co to za gmach, z posępną powierzchownością, podobny do zamku czarownika w

melodramie ? Jest to znakomite więzienie, nazywane „Grobami", The Tombs. Wejdźmy tam.

„Długi, wązki, wysoki gmach, z mnóstwem kominów na dachu i z pięciu galeryami któ-

re- położone są jedna na drugą i, otaczając cały gmach, łączą się z sobą schodami. Na
y-%. ..............:
schodach siedzi szyldwach* drzymie lub czyta, lub rozmawia z kolegą. W każdej galeryi, po
bokach, są małe żelazne drzwi. Podobne są do drzwiczek, pieca w giserni, lecz czarne i
zimne, jakby po za niemi zgasł ogień. Niektóre z nich są otwarte, a kobiety, nachyliwszy
głowy, rozmawiają z. więźniami. Wszystko to jest oświetlone t góry, lecz okna tak szczelnie
zamknięto, że wgaleryach panuje wieczny zmrok.

„Ukazuje się dozorca więzienia z wiązką kluczy, człowiek bardzo poczciwej powierz-

chowności , grzeczny, zobowiązujący, gotowy prowadzić was, gdzie tylko chcecie.-

—Te małe drzwi są z kazamatów?
—Z kazamatów, mister.
1—A czy wasze kazamaty napełnione?
—Tak, niema na co uskarżać się-, prawie napełnione.
—Te, co na dole, sądzę, że są niezdrowe?
—Być może. Lecz wsadzamy tam tylko kolorowych.

background image

'—Czy dozwala się więźniom wychodzić na spacer?
—Dobrze im jest i bez spacerów.
—Czyż nigdy nie wypuszczają ich na dziedziniec?
—Bardzo rzadko. Oni są zdrowi, nawet siedząc w więzieniu.
—Proszę otworzyć jakie kolwiek więzienie.
—Chociaż wszystkie, jeżeli panu się podoba.
„Klucz zasztukai wewnątrz zamku, drzwi zaskrzypiały i otworzyły się. Zobaczyłem cia-

sny, z gołerni murami pokoik, słabo oświetlony wązkiem 'oknem, zrobionem pod samym
sufitem. Miednica, dzbanek, stół i łóżko, oto wszystkie sprzęty. Na łóżku siedział staruszek,
lat sześćdziesiąt mający, i czytał. Spojrzał na nas z nieukontentowaniem i znowu utkwił oczy
w książce. Kiedy wysunęliśmy ze drzwi swoje głowy, zamek znowu sztuknął, i dozorca
więzienia powiedział do mnie: „Człowiek ten zamordował żonę i zapewne będzie
powieszony."
-—A jak dawno jest tutaj?
—Blizko miesiąca.
—Kiedy go powieszą?
—Jeszcze za miesiąc.
—I przez ten cały czas, nie wychodząc, musi siedzieć w więzieniu?
—Gdzież i po co ma wychodzić?
—W Anglii, nawet skazanym na śmierć przestępcom dozwala się mieć niejaki ruch co dzień,
w pewnym czasie: —Mm!
„Tó mm dozorca z taką obojętnością wymówił, jakby była mowa o nic nieznaczącej rzeczy.
Był zimnym, jak posąg, i bawił się kluczami, które miał'w swoim ręku..
„We drzwiach kazamatów tego. kurytarza porobione są małe otwory. W niektórych uważa-?
łem twarze kobiet. Inni więźniowie spiesznie rzucali się do drzwi, usłyszawszy nasze kroki;
inni znów chowali się, jakby ze wstydu lub wyrzutów sumienia.

background image


— 78 - —

—A to dziecko jakim sposobem tu trafiło? Zapytałem, spostrzegłszy chłopczyka

mającego dziesięć lub dwanaście lat.

—Jest to syn tego starego, którego pan dopiero widziałeś, odpowiądał dozorca. Świadczy

przeciwko ojcu; jego trzymają tutaj tylko dla bezpieczeństwa, a ż ojciec będzie powieszony.

„Okropnie! Syn świadczy przeciwko ojcu!... A jednakowoż tak być powinno według

zasad sprawiedliwości.

—Proszę pana powiedzieć mi, dla czego to więzienie nazwano Grobami.
—No i cóż? nazwa jest dobra.
—Wiem, że dobra; lecz dla czego nadano go temu więzieniu?
—Powiadają, że od czasu jak je zbudowano, zdarzyło się tutaj kilka, morderstw.
„Weszliśmy na dziedziniec więzienia i trafiliśmy na tracenie śmiercią jednego przestępcy.

Podług prawa Stanów Zjednoczonych, muszą przytćm znajdować się tylko sędziowie, przy-
sięgli i pewna liczba obywateli. Obcym wi
— 79 —
dzom znajdować się tutaj nie dozwalają. Ścięcie zarażonego członka w ciele towarzystwa
stanowi tajemnicę, przystępną dla samych tylko poświęconych. Mury Grobów ukrywają ją
przed innymi ludźmi, jakby całun, rozpostarty między życiem a śmiercią, między cnotą a wy-
stępkiem* nieoznaczonym palcem sprawiedliwości, i tymże samym występkiem, który od-
kryto w udowodnionem przewinieniu.

„Odwróćmy się jak najśpieszniej od tej sceny i znowu pójdźmy na wrzaskliwe Nju-iork-

skie ulice 1

1

„Oto znowu Brodwe! Też same ustrojone damy idą tam i sam, parami i pojedynczo; ten

że sam jasno-niebieski parasolik miga przed naszemi oczami, chociaż całą godzinę lub wię-
cej użyliśmy na obejrzenie domu więzienia. Przejdźmy przez ulicę. Tylko dawajcie baczność,
strzeżcie się świń! Czy uważacie, oto tam dwa grube wieprze leżą za powozem, półtuzina zaś
innych zawróciła na róg ulicy?... A oto i samotna świnia: patrzajcie, z jaką pokorą przedziera
się między powozami i prze-

background image


chodzącemi! Ma jedno ucho, drugie oberwały psy w zaciętej walce na placu, gdzie okazała
nadzwyczajne męstwo. Szanowna ta świnia postępuje zupełnie jak przystoi na dorzecznego
człowieka, z liczby tych, co to żyją tak nazy wa- nem traktyerskiem życiem. Co rano, w
pewnej godzinie, wychodzi z domu, wędruje po mieście, je co się trafi, a w wieczór
akkuratnie staje przed bramą swego domu. Ma mnogie znajomości między, świniami
podobnogoż rodzaju. Jest niedbałą, leniwą, wysoko ceni swoję niepodległość i nienawidzi
wszelki przymus. Jest to prawdziwa republikańska świnia, która zawsze robi, co się jej
podoba, i jak z równą obchodzi się z każdą inną świnią: nie zniża się przed wyższemi i nie
gardzi niższemi. Prócz tego jest ona wielkim filozofem: zawsze chodzi powoli, zwiesiwszy
głowę i zamyśliwszy się, chyba tylko psy napędzą ją, i wtedy przyśpiesza kroków.

„Lecz czytelnik może dziwi się, dlą czego tak wiele mówię o świniach. Oto dla tego, że w

Nju-Jorku jest ich takie mnóstwo, jakiego
nigdzie niewidziałem. Nikt ich nie rusza; spo? kojnie chodzą sobie po mieście przez cały
dzień, za to w wieczór każda powraca do swego mieszkania.

„Ale oto, już wieczór! Domy i sklepy oświecone: patrząc na długą perspektywę ga-

zowych latarni, można myśleć, że się idzie Oksfordską ulicą lub Pikadilli w Londynie. Jedna
tylko rzecz wam przypomina, że nie jesteście w Europie: jest to nadzwyczajna spo- kojność.
Lecz skąd ta spokojność? czyż tu niema żadnych publicznych zabaw? O, nie! i owszem. Lecz
tu bawią się nie po europejsku. Damy przepędzają wieczory W gabinetach do czytania, gdzie
się zbierają trzy razy na tydzień; mężczyzni zaś siedzą w sklepach, kantorach i składach.
Proszę no spojrzeć do tego kantoru: pełniuteńki! A czy słyszycie sztu- kanie młotka, którym
rąbią tam cukier? Czy słyszycie bulkotanie płynu, który przelewają z jednego naczynia do
drugiego?.... Czy podobna obejść się bez zabaw publicznych! Czyż ci panowie, z
kapeluszami na głowach, z tyga-

background image


rem w gębie i ze szklankami ponczu w ręku, nie bawią się najpubliczniejszym sposobem ? A
te niezliczone gazety, ogłoszenia, prejsku- ranty, których gromady noszą po ulicach i wy-
rywają jeden drugiemu z rąk, czyż to nie są zabawy?... No, i cóż to takiego?...

„Rzecz godna uwagi, że w Nju-Jorku, ani w dzień, ani w nocy, nie widać żebraków, lecz

za to mnóstwo złodziejów. Nędza, ubóstwo i występek mieszkają tu w oddzielnym cyrkule.
Ciasna uliczka, obstawiona nizkiemi domkami, które zatopione są w błocie i wszelkiej
nieczystości, stanowi ich metropolię. Tam jest gniazdo wszystkich ludzkich chorób duszy i
ciała; usłyszycie tam ochrzypłe głosy, zobaczycie blade i zeszpecone twarze, zgarbione
postawy, złamane ręce i nogi. Zepsucie zawczasu doprowadziło do zniszczenia domy tej
części miasta: wszystkie pochyliły się wprawo lub w lewo, wszystkie mają okna z potłuczo-
nemi szybami, drzwi zaledwie się trzymają na oberwanych zawiasach. Tu zamieszkuje więk-
sza część świń, o których dopiero mówiłem:
miejsce to należy do nich podług prawa. Prawie w każdym domu garkuchnia lub szynk

r

na

szyldach między beczkami i butelkami wymalowane są portrety Waszyngtona i orła amery -
kańskiego, niektórzy, z uszanowania ku majtkom , często odwiedzającym te szopy, wysta-
wiają różne morskie wyobrażenia: zobaczysz • tu twarze pirata Pol-Dżonza, Czarnookiej Zu-
zanny, a obok znowu Waszyngtona.

„Lecz cóż to za plac, do którego prowadzi nas tak brzydka uliczka? Plac ten obstawiony

jestjakiemiś plugawemi chatami, do niektórych nie inaczej można wejść, jak przystawiwszy
drabinkę. Zajrzemy do jednej z nich. Co to jest, za temi obalonemi schodami i za temi n a
chyl on era i drzwiami? Weszliśmy. Widzimy pokój, w pokoju kawałek łojowej świecy, łóż-
ko, na łóżku siedzi człowiek; łokcie jego są ' oparte na kolanach, głowa zaś spuszczona na
ręce.—„Co się dzieje z tym człowiekiem?" zapytałem mego przewodnika.—„On ma gorą-
czkę", odpowiada ten z stoiczną obojętnością. Osobliwe przywidzenie mieszkać w tak smro-

background image


dnym, zimnym i wilgotnym pokoju, w gorączce!... Lecz to jest żebrak.

i,Pójdźmy do innej izby, obok tej, w której dopierośmy byli. O! tu przedstawia się nam

wcale inne widowisko! tutaj hałas, pieśni, wesołość!... Tutaj szumna zabawa!... Przed roz-
palonym kominkiem siedzi kilka osób w granatowych kurtkach i lakierowanych kapeluszach,
z krótkiemi cybuchami i cygarami. Są także i damy: one nie cisną się do jednej gromadki ,
lecz stoją, siedzą, chodzą, rozmawiają, śmieją się, razem z mężczyznami.— Mój przewodnik
mówi, że to jest—bal.—„Ej, gospodyni!" woła, i przed nami staje gruba kobieta, z Mulatek, z
błyszczącemi oczami, w różnoko- lorowej chustce na głowie. Razem z nią i gospodarz, takiż
sam filut jak ona, w granatowej koszuli majtka, w czerwonym zlekka zawiązanym
halsztuchu, i ze złotym łańcuszkiem przy zegarku. „Co pan rozkaże?... co pan życzy?...
Tańce?... Natychmiast!... Muzykę?... Do usług pańskich!"

„Dwóch osmolonych wirtuozów, siedząc na wzniesieniu, nastrajają swoje instrumenta i

za chwilę wszczynają przeraźliwy wrzask: jeden rznie na swojej dudce, drugi z całej mocy
uderza w bęben, obwieszony miedzianemi dzwonkami. Na środek pokoju wylatu ją trzy lub
cztery pary tancerzów. Między niemi dwie młode mulatki z czarnemi oczami, z których sypią
się iskry; głowy ich są ubrane tak samo, jak gospodyni tego wesołego . zakładu. Zaczynają
się tańce. Każdy kawaler staje naprzeciwko, swej damy; kilka minut schodzi na tem, że
patrzą się jeden na drugiego, nie robiąc żadnego poruszenia. Muzyka gra powoli, widzowie
stoją, patrzą, milczą. Nakoniec jeden z taneczników dają znak muzykantom, i w tejże chwili
skrzypek zaczyna szaleć, wydobywa z swego instrumentu poprzednie dźwięki, uderza po nim
smyczkiem, rwie na nim struny, a jego współzawodnik jeszcze mocniój uderza w bęben. Na
scenie ukazuje się bohatćr tego widowiska; szybkim skokiem dostaje się na środek pokoju
i zaczyna wykrzywiać się, przyklaskiwać palca-
$

background image


mi, kręcił macha rękami, okropnie wywraca oczy, wykręca kolana, podnosi się na palcach,
skacze na piętach, na prawej nodze, na lewej nodze, na obydwóch nogach... Inni tanecznicy i
wszyscy widzowie sypią mu pochwały, śmieją się, krzyczą, klaskają w ręce, i wpośród tego
tryumfu, bohater nagle wskakuje na ławkę i krzyczy, aby jak najprędzej dano mu czćm
spłukać gardło.
' „Wyrwawszy się z tego odmętu, za kilka chwil znaleźliśmy się znowu przed więzieniem
nju-jorkskiem, gdzie także mieści się policya. Pójdźmy i zobaczmy, co za policya w Nju-
Jorku.

„Jak to! czy podobna, aby te ciemne nory służyły za mieszkanie tym ludziom, którzy

przewinili tylko w tem, że nie wypełnili jakiegokolwiek policyjnego postanowienia? Czy po-
dobna aby w tych ciasnych piwnicach, napełnionych zmrokiem i smrodem, trzymano ko-
biety, które dopiero co zatrzymane, a których wina nie jest jeszcze udowodnioną? — „Patrz t
stróżu: co się dzieje z tymi nieszczęśliwemi
utrzymujesz klucze od ich więzienia, a czy wiesz, że do nich ścieka podziemnemi kanałami
nieczystość z całego miasta?"... O! ma się rozumieć, on o tem nie wie. Co mu do tego?
Powierzono mu dwadzieścia pięć osób, mężczyzn i kobiet, i on zaledwie ma czas spo-
strzedz, że w liczbie ostatnich są i ładne. Lecz ciągnę dalej moje wypytywania:

—Czyż aresztanci pozostają tu na całą noc?
—Na całą noc, mister. Wsadzają ich tutaj, jak tylko zatrzymują, co- zwykle zdarza się w

wieczór, i siedzą tu aż do rana, ponieważ sędzia policyjny roztrząsa sprawy dopiero zrana.

—Lecz jeżeli kto zadusi się. i umrze w tym przeciągu czasu?
—No i cóż! połowę zjedzą myszy, drugą wy- rzucimy.-
Odwróciłem się i pośpieszyłem, aby wyjśdź ztamtąd. Lecz cóż znaczy ten odgłos

dzwonu, ten turkot kół, ten daleki hałas?... Pożar!... A ta łuna z drugiej strony? Także
pożar!... A te czarne i niekształtne mury ?... Resztki po

background image


żaru, który był tu wczoraj!... Poiicya utrzy- ' muje, że niby w Nju-Jorku zawiązała się banda
złodziejów, którzy podpalają, ażeby obdzierać , korzystając z zamięszania. Nie wiem, czy
prawdę mówi poKcya,lecz to pewna, że wczoraj był pożar, dziś dwa, a jutro zapewne nie
mniej będzie.

„W przeciągu dnia, który spędziłem w Nju- Jorku, obejrzałem wszystkie tamtejsze publi-

czne zakłady, i z przykrością muszę wyznać, że nie zaspokoiły moich oczekiwań."

Filadelfia, dokąd z Nju-Jorku przyjeżdżają koleją żelazną w pięć lub sześć godzin,

zdawała się być p. Dikkins dosyć prowinęyonalnćm miastem. Zresztą, wybudowaną jest
kształtnie i pięknie. Rządowe więzienie, nazywane Eastern Penitentiary, urządzone podług
syste- matu, przyjętego w samym tylko Stanie Pen- silwanii: więźniowie mieszkają tu
pojedynczo i żadnych stosunków ze sobą nie mają. P.
Dikkins z tego powodu opowiada następną anegdotę:

„W czasie jednego z peryodycznych zebrań inspektorów więzienia Eastern Penitentiary,

jakiś filadelfski rzemieślnik ukazuj e się w sali posiedzień i usilnie prosi, aby wsadzono go do
pojedyńczego więzienia. Na pytanie, skąd przyszła mu do głowy taki dziwaczna prośba,
odpowiadał, że ma niepohamowany pociąg do pijaństwa, przepija wszystko co zarabia, dla
tego żyje w nędzy, i że zastanawiając się na -tćm, jakby uniknąć takiego nieszczęścia, nic le-
pszego nie wynalazł nad więzienie ,w którćm nie będzie miał sposobności upijać się- In-
spektorowie odpowiedzieli, że więzienie urządzone' jest dla przestępców, podlegających wy-
rokom prawa, nie zaś dla ludzi, którym przychodzą do głowy takie fantazye, dali rzemieśl-
nikowi nauczkę, aby na drugi raz był wstrze- mięjćKwszym, i wyprowadzili go precz z sali.
Lecz pijak po niejakim czasu znowu przychodzi, codzień więcej nalegając, ażeby mu zro-
biono wielką łaskę i zamknięto godokazamatu.
8*

background image


Wtedy inspektorowie uznali ża rzecz potrzebną zrobić naradę, i jeden z nich powiedział: „Je-
żeli nie wykonamy prośby tego człowieka, w sa- mej rzeczy może będzie pił do ostatniego
grosza. Zamknijmy go. Spodziewam się, że sam wkrótce zacznie prosić o wolność."
Napisano protokół, że takiej. a takiej daty i roku, taki ataki, wsadzony został:do więzienia na
własną swoje prośbę, z. prawem wyjścia z niego kiedy mu się podoba, i wszystko to
objaśniano rzemieślnikowi , uprzedzając go, że w razie, gdy będzie życzył sobie wyjść z
więzienia, powinien tylko powiedzieć o tćm dozorcy, a natychmiast go wypuszczo, lecz raz
wyszedłszy & więzienia, już nigdy znowu przyjętym nie będzie^ Rzemieślnik nizko się
ukłonił i poszedł do więzienia..

„Dwa lata wysiedział w więzieniu, nie okazując najmniejszej chęci odzyskania wolności,

z pokorą wypełniając wszelkie przyjęte postanowienia, ani na moment nie wychodząc z swej
komórki i pilnie robiąc buty. Nakoniec siedzące życie, pozbawione wszelkiego ruchu, cokoł-
wiek zaszkodziło jego zdrowiu. Doktór kazał mu spacerować. Więzień poszedł do ogrodu.
Trafiło się, że na ten czas furtka, wychodząca w pole, była otwartą. Jak tylko rzemieślnik to
spostrzegł, w jego duszy obudził się mimowol-. ny inslynkt więźnia: oddalił się od warty,
rzucił z siebie suknie więźnia i zemknął."

Z Filadelfii p. Dikkins statkiem udał się do Waszyngtonu, miejsca pobytu prezydenta Sta-

nów Zjednoczonych i metropolii amerykańskich amatorów do przeżuwania tytoniu. Brzydki
zwyczaj trzymania w ustach zwiniętego listka tytoniu upowszechniony jest po całej Pólno-
cnej Ameryce. W domu, w miejscach publicznych , i wszędzie, wszyscy przeżuwują i ssą
tytoń, W trybunałach, w czasie odbywania sądu, sędzia ma przy sobie swoją osobną splu-
waczkę, spitloon, przysięgli swoją, świadkowie swoją, a obwiniony także swoją. W
szpitalach, dla studentów zaprowadzone są spluwaczki, aby nie plamili murów i podłogi. W
gmachach publicznych odwiedzający zawsze są proszeni spluwać, gdzie się należy, nie zaś
na marmurowe

background image


podstawy kolumn. Zresztą, skoro tak obrzydliwy zwyczaj już się upowszechnił, takie środki
dla utrzymania czystości—są niezbędne. -

Waszyngton — miasto dopiero powstające. Ma ulice długości blizko półtory wiorsty, i

więcej, lecz na tych ulicach niema domów; są publiczne gmachy, lecz brak publiczności; są
pomniki, przeznaczone dla ozdoby miejskich placów, lecz niema placów, które mają być
ozdobione tymi pomnikami. Waszyngton niema swego handlu, ludność jego składa się tylko
z członków rządu i kupców, dostarczających im żywność. Zły klimat odejmuje chęć
osiedlenia się tutaj.'

„Chodziłem prawie codzień do obydwóch izb, dopóki mieszkałem w Waszyngtonie, mó-

wi p. Dikkins. Pierwszy raz, kiedym przyszedł do izby reprezentantów, rozprawiano
oprawach prezydenta, lecz nic- nie było roztrząśniętćm. Drugą razą, członek, który miał
mowę, nagle był wstrzymany powszechnym śmiechem i sam rozśmiał się razem z innemi
słuchaczami. Zresztą takie przeszkody rzadko się zdarzają: za
zwyczaj słuchacze siedzą i milczą, Prawda, tutaj więcej bywa dizharmonii, aniżeli w Anglii, i
amerykańscy deputowani mają zwyczaj tłumaczenia się z sobą tonem, nieprzyjętym w do-
brych towarzystwach; lecz, z drugiej strony, nie zobaczycie tu i tego rubasznego obejścia się,
odznaczającego niektórych angielskich deputowanych, którzy do parlamentu. Królestwa
Połączonego przyszli prosto z obory lub stajni. Najużywańsza forma tutejszych mów, zdaje
się, żależy na tćm, aby przewracać i wywracać na tysiące różnych sposobów jednę i tęż samą
myśl; zwyczajne zaś pytanie, które daje się słyszeć po każdem posiedzeniu, jest nie „Co on
powiedział?", lecz „jak długo mówił?" Trzeba jednak wyznać, że gadatliwość posiedzeń
reprezentancyjnych ma powodzenie nie w samej tylko Ameryce.

„Senat—jest to zgromadzenie osób, zasługujących na wszelki szacunek, i sprawy odby-

wają się w nim z przyzwoitą powagą i porządkiem. Obydwie izby przyozdobione są bardzo
dobrze; lecz niechlujstwo, przyzwyczajenie do

background image


przeżuwania tytoniu, ironiczna pogarda przyzwoitości, doprowadziły te ozdoby do takiego
stanu, że przykro i brzydko na nich patrzeć. Posadzka okryta kobiercami: lecz, mój Boże, cóż
się zrobiło z tych kobierców!"—Radzę każdemu cudzoziemcowi, jeżeli co upuści na ziemię
w senacie amerykańskim, choćby nawet woreczek z pieniędzami, niech nie podnosi go
wcale.

„Nie mniej jest rzeczą osobliwą spotkać tu honorowych członków z twarzami spuchnięte-

mu Tylko proszę nie myśleć, że twarze te w samej rzeczy spuchły: policzki prawodawców
zdają się być nabrzmiałemi jedynie dla tego, że za obiema leży ogromny zwitek tytoniu.
Niektórzy z honorowych członków, w czasie posiedzenia, bez żadnej ceremonii kładą sobie
nogi na pulpicie, który stoi przed nimi, obcinają scyzorykiem zwitek tytoniu, a gdy bywa
gotowy, spluwają dawniejszy zwitek, w jego zaś miejsce kładą w usta nowy.

„Dom prezydenta, zewnątrz i wewnątrz, więcej podobny jest do klubu londyńskiego,

aniżeli do jakiegokolwiek innego gmachu. Naokoło ogród, lecz drzewa jeszcze się nie
rozrosły i nie dają cienia: widok nieosobliwy.

„Oglądałem dom ten nazajutrz po przybyciu do Waszyngtonu. Urzędnik, który mnię od-

prowadzał, był tak dobry, że podjął się wyjednać mi posłuchanie u prezydenta.

„Weszliśmy do pięknej sieni, zadzwoniliśmy dwa lub trzy razy, i nikogo nie doczekawszy

się, przymuszeni byliśmy udać się do pokojów, za przykładem kilku innych dżentlmenów,
którzy wchodzili tam bez ceremonii, nie zdejmując kapeluszów i wsunąwszy ręce do
kieszeni. Razem zniektóremi z tych panów były damy, które oni zaprowadzili do ogrodu;
inni, wszedłszy do pokoju, rozciągnęli się po krzesłach i kanapach, inni znów, z ironiczną
pogardą wszystkiego co ich otaczało, ziewali, roztwie- rając gębę aż do uszów. Większa
część zaam- barasowana była tćm, aby okazać swoję powagę, wystawić, że niby przyszli tutaj
tak, bez żadnego interesu, i nie mają żadnej potrzeby u prezydenta, niektórzy zaś z
największą uwagą

background image


spoglądali na meble i ozdoby, jakby mając zamiar przekonać się, czy prezydent nie sprzedał
czego z tych rzeczy, które dał mu rząd tylko w posiadanie dożywotne. Trzeba

-

wiedzieć, że

prezydent Iubionym nie był.

„Spojrzawszy na to wszystko, weszliśmy po schodach do drugiego pokoju, gdzie kilka

osób czekało posłuchania. Przewodnik mój dał znak czarnemu służącemu, w bardzo
zwyczajnym ubraniu. Ten kiwnął głową i poszedł meldować.

„Oczekując na jego powrót, zajrzeliśmy dó następnego pokoju. Otoczony jest sofami,

przed któremi stoją drewniane niemalowane pulpity, na pulpitach rozłożone są stosy gazet;
na sofach siedzą ludzie rozmaitego kształtu i stanu; i wszyscy pilnie czytają. Trzeba jednak
wyznać, że pokój ten bardzo nietrafnie obrano za czytelnie: w sąsiedztwie z pokojem , gdzie
przyjmują się wizyty, i gdzie panuje bezustanny hałas, podobny jest raczej do przedpokoju
jakiego trybunału, lub jadalnego pokoju doktora, zrana, kiedy przyjmuje w domu chorych.

„Wszystkich oczekujących posłuchania było dwadzieścia lub piętnaście osób. Jeden z

nich wysoki, z długiemi włosami, opalony słońcem, rodem z prowincyi zachodnich, trzymał
na kolanach kapelusz popielatego koloru, a między nogami ogromny parasol. Siedział prosto
jak laska i' zachmurzony patrzał na kobierzec, poruszał ustami; zapewne wystawiał sobie w
myśli, że widzi przed sobą prezydenta, i powtarzał to, co mu miał powiedzieć. Drugi, dzier-
żawca z Kentukki, wysoki prawie na sążeń, i kapeluszem na głowie, i założywszy wtył ręce
pod fałdy fraka, stał oparłszy się ramieniem o mur i ś|tukął obcasem ó podłogę, jak by wtej
myśli, że przez to skraca stracony czas. Trzeci, z podługowatą twarzą, świecą- cerai oczami, z
głową gładko ostrzyżoną i z podbródkiem zsiwiałym od tępej brzytwy, ssał gałk^ swojej
grubej laski i czasami zupełnie brał ją do ust, zapewne przez ciekawość, czy się tam
wygodnie zmieści. Czwarty tylko sapał, piąty tylko spluwał. Zresztą to ostatnie zatrudnienie
podzielali także wszystkie inne
9

background image


obecne tu dżentlmeny; z nadzwyczajną gorliwością popisywali się w tym zawodzie i tak byli
łaskawi na kobierce prezydenta, że, jak wnioskuję, służące, należące do służby prezydenta ,
powinny były pobierać ogromną pensyą lub „wynagrodzenie" compensation, jak nazywają
Amerykanie.

„Negr, który chodził meldować, powrócił i zaprowadził nas do małego gabinetu, gdzie

przy biórku, okrytćm papierami, siedział prezydent. Zdawał mi się być człowiekiem obar-
czonym ciężarem interesów do niego należących. Trzeba wiedzieć, że się mu nie udało
zyskać dla siebie publiczną opinią: z nikim nie był w zgodzie. Jednak wyraz jego twarzy był
łagodny i bardzo przyjemny, rozmowa niewymuszona, obejście się uprzejme i szlachetne.
Myślę, że pomimo swojego trudnego położenia, potrafił utrzymać swoją powagę i prowadził
interesa bardzo dobrze.

„Będąc uprzedzony, że rozsądna etykieta Stanów Zjednoczonych dozwala cudzoziemco-

wi, który przyjechał nienadługo, usunąć się ,
bez ubliżenia prawidłom grzeczności, od obiadu u prezydenta, odwiedziłem go jeszcze raz w
wieczór. Do tego dało mi powod jedno z licznych zgromadzeń, które bywają u niego w dni
wyznaczone, wieczorem, od dziewiątej do dwunastej godziny; zebrania te nazywają się dosyć
nieodpowiednie „Levees" Wyjściami.

„Ja z żoną przyjechałem przed dziesiątą. Na dziedzińcu mnóstwo było ludzi i powozów, i

ile mogłem uważać, wich rozmieszczeniu nie zachowywano wielkiego porządku. Po- licyi
nie było. Nikt nie śpieszył, aby wstrzymywać swawolne konie psujące chomąta; owszem
każdy sobie machał laską przed ich oczami i zaczepiał po głowach blizko stojących ludzi. —
Służący zachowywali się, jak kto chciał. Nikogo nie potrącano w plecy, lub wbrzuch, nie
chwytano za kark i nie ciągnięto do ratusza, jak to robią u nas w Anglii. Jednak wszystko szło
porządnie. Nasz powóz swoją koleją zajechał przed ganek, nie zaczepił za żadną inną karetę,
nikogo nie uderzył, i weszliśmy spokojnie, bez najmniejszej prze-

background image


szkody, jakby nas odprowadzała cała londyńska policya.

„Pokoje na dole były oświecone, a w sieni znajdowała się wojskowa warta: żołnierze gra-

li w karty. W bawialnym pokoju, wpośród kilku osób z gości, siedział prezydent ze swoją
pasierbicą, która zastępuje mu miejsce gospodyni: jest to zajmująca, powabna i dobrze wy-
chowana panienka. Tudzież stał jakiś pan, który , jak mi się zdawało, pełnił obowiązki mi-
strza ceremonii. Innych urzędników nie widziałem , zresztą nie byli potrzebni.

„Drugi pokój bawialny, większy od tego, o którym mówiłem, napełniony był gościami.

Towarzystwo, mówiąc po europejsku, nie można było nazwać dobranem: tutaj cisnęli się
ludnie wszelkiego rodzaju, a ubiory ich nie odznaczyły się świetnością, niektóre nawet były
dosyć dziwaczne. Lecz porządku i przyzwoitości nic nie psuło, i każdy, nawet w sieni , gdzie
puszczano wszystkich bez różnicy, zdawało się, czuł, że jest członkiem przyzwoitego
towarzystwa, że obowiązany jest wyka
zać swoją obywatelską powagę i zachowywać się, jąk przystoi na oświeconego człowieka.

Na drugi lub trzeci dzień po tym wieczorze, p. Dikkins udał się do Wirginii, statkiem, po

rzece Potomak. Statek zwykle podnosi kotwicę do nocy, i podróżni, zebrawszy się w
wieczór, w oczekiwaniu odjazdu kładą się spać. P. Dikkins poszedł za ogólnym przykładem.

„Kiedym się obudził, mówi p. Dikkins, ubrałem się i poszedłem na pokład, —już byliśmy

w drodze. Słońce wspaniale wznosiło się na błękitne sklepienia niebios. Minęliśmy górę
Wernon, wsławioną Waszyngtona mogiłą. Rzeka jest szeroka i bystra; brzegi malownicze.
Dzień coraz więcej ukazywał się w całym swoim blasku i nakoniec zrobiło się gorąco.

;

■.

-

ji

„Około dziesiątej zawinęliśmy do Potomak- skiej Przystani, Potomac Creek, skąd trzeba

9*

background image


było jechać stałym lądem. Jest to najciekawsza część podróży. Na brzegu stało siedem
furmańskich karet, jedne już zupełnie gotowe, inne jeszcze niegotowe, jedne z czarnemi wo-
źnicami, inne z białemi. Dokażdej karety lub raczej wagonu zaprzęgają cztery konie; konie
te, zaprzężone i niezaprzężone, tu znajdowały się. Podróżnych wypuszczono ze statku i roz-
mieszczono w powozach, tłumoki rzucono do osobnego ogromnego, wagonu. Konie rżały i
rzucały się z niecierpliwości; czarni woźnicy wydawali gardłem jakieś osobliwe dźwięki, po-
dobne do krzyku małp; biali podawali głos jeden drogiemu: taki tu już zwyczaj, ażeby przy
każdej sprawie jak najwięcej było krzyków i hałasu. .Co się tyczy karet lub wagonów, nie
miały, nic szczególnego: wszystkie okryte były suchemi kawałkami błota, — dowód, że od
czasu, jak zrobione, ani razu nie były wymyte; na każdej zaś karecie umieszczony był numer.

„Ponieważ nasz tłumok był oznaczony numerem pierwszym, więc nas wsadzono do

wagonu pod nurem 1.—Nie mało było tu kło
potów. Wypadało drapać się na wysokość z półtora łokcia, a schodów niema. Niektóry
woźnicy mają w zapasie krzesełka, lecz jeżeli przy jakim wagonie krzesełka nia znajduje się,
tam damy muszą postępować, jak umieją, podług swojego widzimisię, pokładając całą na-
dzieję w łasce losu. Woźnicą naszego wagonu był Negr, najczarniejszy z Negrów. Ubranie
jego składało się z gróbej pieprzowego koloru kurtki, takich te samych spodni zabrudzonych i
podartych, szczeg&lniej na kolanach, z zielonych pończoch i ogromnych niewysma-
rowanych trzewików z nadzwyczaj wyśokiemi przodkami. Na rękach miał rękawiczki, jednę
wełnianą, drugą skórzaną; głowa okryta, ni- zkim czarnym kapeluszem z szerokiemi skrzy-
dłami; zaś narzędzie, którćm popędzał konie, składało się z bicza, nadłamanego na połowie i
związanego grubym szpagatem.

„Pierwsza mila drogi, po części po mostkach, złożonych z cienkieh desek, które chwieją

się położone końcami na belkach, po części wprost przez koryto rzeki, której dno

background image


niekiedy tak jest nierówne, że konie co chwila wpadają do jamy lub więzną w glinie, na kilka
sekund znikając z oczu. Zresztą przyjechaliśmy szczęśliwie. Dalej droga idzie już to przez
bagna, już to przez małe przestrzenie lądu, okryte piaskiem i żwirem. Nakoniec ukazało się
przed nami niebezpieczne miejsce. Czarny woźnica wytrzyszczył oczy, wywrócił usta, i niby
chciał powiedzieć: „No, zdaje mi się, że dziś będziemy tu siedzielif zwinął cugle, naciągnął
je i podciął konie. Kareta ruszyła. Błoto ogarnęło ją ze wszystkich stron; koła prawie nie
mogą obracać się; powóz schyla się na bok; woda już sięga okien; krok, drugi... nakoniec
stanęły: konie nie mogą postępować, więzną, kareta także; inne sześć ka- ' ret także więzną, i
dwadzieścia cztery konie więzną razem z karetami, zaś podróżni piszczą, przeklinają i nie
wiedzą co czynić ze strachu.
— Nol woła nasz woźnica na swoje konie.
Konie ani rusz. Przekleństwo i piski nie
ustają.
— Nol Negr powtarza.

Konie porwały się i obryzgały go błotem.
—O, mój Boże! mówi jeden dżentlmen, wysunąwszy głowę z okna, lecz błoto obryzgało

go tak samo, jak Negra, i natychmiast schował się.

—No! no! no! krzyczy Negr.
Konie natężyły wszystkie swoje siły, pociągnęły powóz i zaledwie wydobyły go na brzeg.

Woźnica przez ten cały czas krzyczał i rzucał się jak wściekły. Lecz tylko co zmordowane
konie zaczęły postępować w górę, zupełnie zabrakło im sił: nie mogły więcej zrobić ani
kroku, nie mogły nawet utrzymać karety, zaczęły cofać się, i powóz n-r 1 potoczył się w tył
na powóz n-r 2, powóz n-r 2 na n-r 3, i takim sposobem aż do siódmego, potem znowu
pogrążeni byliśmy w błocie.

—No! znowu wołał nasz nieszczęśliwy Negr.
Konie ruszyły, lecz zrobiło się jeszcze go- rzej: kareta cokolwiek się opuściła i uwięzła

głębiej jak wprzódy.

—No! woła Negr.
Konie stoją.

background image

—Ani rusz!... Oczy naszego Negra tak wytężyły się, że się zdawało, iż chciały

wyskoczyć z pudełba.

Zebrawszy ostatnie siły, konie ruszyły naprzód, i na ten raz znowu wydobyłyby karetę,

lecz zmęczone i nie w stanie będąc działać swobodnie, zawróciły cokolwiek na bok i rzuciły
nas do innej głębokiej kałuży stojącej wody. Podróżni krzyczą, woda wlewa się do karety;
woźnica wścieka się i skacze na koźle... Na szczęście udało nam się przecie wyjść z tego
położenia.

„Taką drogą jechaliśmy prawie trzy godziny i zrobiliśmy nie więcej jak dziesięć mil; nie

połamaliśmy kośH, lecz zarazem nie możemy powiedzieć, abyśmy je w całości zachowali.
' „Ten osobliwszy sposób jazdy kończy się w Frederiksburgu, skąd aż do samego Riczmon-
da idzie kolej żelazna. Miejsca, przez które przechodzi, niegdyś były nadzwyczaj urodzajne;
lecz systemat niewolnictwa, który miejscowym właścicielom gruntów dozwala zbierać
wielką ilość chleba za pośrednictwem samego tylko powiększenia robót, bez wydatków na
polepszenie gruntu, doprowadził tutejsze^ pola do takiego stanu, że teraz nie są obfitsze od
stepu afrykańskiego.

„Wogóle zrobiono uwagę, że w tych pro- wincyach Stanów Zjednoczonych , gdzie istnie-

je niewolnictwo, kraj zawsze przedstawia widok upadku i zaniedbania. Składy żyta są wsta-
nie zniszczenia; nikt nie myśli ich poprawiać, dla tego też codzień więcej a więcej obalają
się; na stodołach niema dachów, wszystkie domy pochyliły się na bok. Nigdzie nie widać
porządku i dobrego bytu. Nawet budowle, należące do kolei ielaznej, znajdują się w gorszym
stanie, aniżeli winnych miejscach: stacye nędzne, dziedżińce, na których machina zaopatruje
się opałem, obwiedzione są połamanym płotem; przy drzwiach dozorcy czołgają się brudne
dzieci Negrów, razem z świniami i psami; bydło robocze chude; ludzie w najnędzniejszym
stanie.

background image

„O siódmej godzinie w wieczór przyjechaliśmy do Riczmonda i zatrzymaliśmy się przed

hotelem, nade drzwiami którego był wywieszony jaskrawo-malowany szyld, wystawiający
dwóch dżentlmenów, siedzących w szerokich krzesłach i palących cygara. Znaleźliśmy tutaj
dosyć wygodne pomieszczenie, i nic nie brakowało, co jest potrzebnem dla cudzoziemca.

„Następny ranek poświęciłem na obejrzenie miasta. Malowniczo położone jest na ośmiu

wzgórzach, otoczonych rzeką, która się nazywa rzeką Dżemza. Jej pieniący się nurt gdzie
niegdzie upstrżony jest wyspami; w innych miejscach bije i burzy się, wdzierając się na
odłamki skał, które do jego koryta spadły. Pomimo, że to było w połowie marca, pogoda była
piękna, powietrze przyjemne i ciepłe, brzoskwinie i magnolie rozkwitły petnem kwieciem,
ogrody i gaje okryte świeżą zielonością.

„Riczmond jest miejscem, gdzie zgromadza się parlament Stanu Wirginii; lecz już do ta-

kiego stopnia sprzykrzyło mi się słuchanie par-
lamentarskich amerykańskich mów, że z naj- większem upodobaniem zastąpiłem je obejrze-
niem publicznej biblioteki, bardzo dobrze urządzonej, i jednej fabryki tytoniu, gdzie robotni-
kami są same Negry niewolnicy. Wtej fabityce widziałem cały akt przygotowania, zwijania,
prasśowania, suszenia, pakowania i pieczętowania tak znakomitych tytuniowych zwitek do
przeżuwania.

„W Ryezmondzie są dwa mosty przez rzekę. Jeden z nich należy do kolei żelaznej, drugi,

znajdujący się w nędznym stanie, jest własnością jakiejś starej obywatelki, mieszkającej w
sąsiedztwie, która pobiera cło za przejazd przez ten most. Przed samym mostem wywieszona
jest tablica, ażeby wszyscy przejeżdżający byli ostrożni i jechali powoli, z zastrzeżeniem kary
pieniężnej, że jeżeli winowajca jest biały—płaci pięć dollarów, jeżeli zaś czarny—dostaje
pięćdziesiąt rózg.

„Chciałem z Riczmanda udać się do Baitinio- ru statkiem przez rzekę Dżemza i Zatokę

Czy- zapikską; lecz statek wtedy był cokolwiek ze-
10

background image


psuty, a ponieważ z przyczyny reparowania jego kommunikacya z Baltimoreft ustała, mu-
siałem wrócić się do Waszyngtonu, a stąd wprost jechać doBaltimoru.

;,W Baltimorze znalazłem hotel, najlepszy ze wszystkich, jakie widziałem w Stanach Zje-

dnoczonych. Tu, po raz pierwszy pod czas mojej podróży w Ameryce, spałem w łóżku z
firankami i nie brakowało mi wody do umycia.

„Stolica Stanu Mariland zdawała mi się być ruchliwem i szumncm miastem. Prowadzi ro-

zmaity i dosyć znaczny handel, szczególmej morzem. Dla tego nadmorska część miasta nie
bardzo jest czysta; za to w wyższej części jest wiele pięknych publioznych gmachów i ulic. I
Do lieznych przedmiotów, najwięcój godnych uwagi, tutaj znajdujących się, należą: pomnik
Waszyngtona—piękna kolumna z posągiem na wierzchu, gmach kollegium lekarskiego i po-
mnik na pamiątkę bitwy z Anglikami blisko Północnego Przylądka. Prócz tego jest bardzo
dobrze urządzony dom poprawy i ogromne więzienie."

Przepędziwszy dwa dni- w Baltimorze, p. Dikkins udał się do Harrisburgu, i tak mówi

dalej o swojej podróży :

„Zajechawszy do traktyerni, skąd powóz pocztowy udał się w dalszą drogę, z niecierpli-

wością chciałem widzieć, czćm pojedziemy; powozu jeszcze nie było; tym czasem kazałem
przygotować obiad. W tej chwili na ulicy dał się słyszeć turkot, odgłos dzwonka i trzask! —
Wtoczyła się nasza kareta. Wyglądam oknem i widzę jakiś dziwoląg, w kształcie ogromnego
czółna, ustawionego na małych kołach. Zatoczona przed drzwi traktyerni, długo jeszcze
kołysała się i przechylała z jednej strony na drugą, jakby ją posadzoną na mieliźnie, wtedy
gdy wiatr tylko kołysze zatrzymany statek, nie będąc w stanie ruszyć go z miejsca.

„Bądź jak- bądź, o godzinie szóstej ten dziwaczny powóz, napełniony dwunastu podró-

żnemi i ich tłumokami, między któremi mieściły się, jak mogli, ruszył w drogę i pojechał

background image


zabierać innych podróżników, którzy oczekiwali na niego w różnych hotelach. Przewidując
natłok wewnątrz powozu, usiadłem razem ze stangretem, lecz i tu nie znalazłem pożąda- nej
spokojności. Kiedy powóz już zupełnie był napakowany, dodać jeszcze jednę osobę—zna-
czyło usadowić ją komu na kolanach, jeżeli nie na głowie, — jakiś gruby dżentlmen nagle za-
trzymał nas z wykrzyknieniem: „Czy jest miejsce?" — Konduktor nie odpowiadał: — „Czy
jest miejsce," powtorzył nieznajomy. — „Niema! niema!" zawołali wszyscy podróżni, chcąc
się pozbyć nowego towarzystwa. Lecz gruby jegomość nie zwrócił na to uwagi, a ponieważ
konduktor nie mówił ani słowa, zaczął leźć do powozu.—„Dla mnie jakie bądź miejsce, po-
wiedział do konduktora: wsiądę chociaż tutaj, miedzy panami,"— i usiadł między mną a stan-
gretem , to jest, jednę połowę swojej ciężkiej osoby złożył na moich kolanach, a drugą na
kolanach stangreta.

„Na szczęście, takie nieprzyjemne sąsiedz- ctwo niedługo mnię obciążało: na pierwszej

stacyi gruby jegomość pożegnał nas, i pozostałem sam. Stangreci i konie zmieniają się co
stacya. Bardzo byłem kontent, że odmiana odbywała się nieprędko: przynajmniej miałem
czas cokolwiek obeschnąć po deszczu,' który mnię moczył przez całą drogę, i wyprostować
członki, które w przeciągu czterech godzin znajdowały się w najniewygodniejszćm, skrzy-
wionćm położeniu. Lecz moja nadzieja spokojnego siedzenia nie ziściła się; kiedy znowu
usiadłem na koźle i chciałem wyciągnąć nogi, spotkały nową przeszkodę w jakimś na wpół
twardym i na wpół miękkim przedmiocie, który wpociemku uważałem za tłumok. Po pięciu
minutach jednak pokazało się, że to był nie tłumok, lecz coś szczególnego: z jednego końca
miało lakierowaną czapkę, z drugiego parę brudnych trzewików, a dalsza obserwacya prze-
konała mnie, że to był chłopiec w kurtce cie- mno-brunatnego koloru, który spokojnie i nie-
ruchomo leżał na dnie kabryołetu, zasunąwszy ręce do kieszeni i mocno przycisnąwszy je do
boków. Stangret zarekomendował mi go, jako
• 10*

background image


swego dalekiego kuzyna, którego podjął się. dla pokrewieństwa, odwieźć do następnej stacji.

„Widoki, które przed nami się odkrywały w ostatnich dziesięciu lub dwunastu milach

przed Harrisburgicm, bardzo są piękne. Droga idzie przez wesołą dolinę, po której płynie
rzeka Suskwehanna. Rzeka, z mnóstwem zielonych wysepek, była po prawej ręce od nas, po
lewej zaś wznosiła się skała, zasypana kamieniami i ocieniona lasem sosnowym. Mgła, w
tysiącu fantastycznych kształtach, rozpływała się po nad szerokiem zwierciadłem wody; "
zmrok wieczorny nadawał całemu obrazowi tajemniczy charakter,który powiększał jego
urok.

„Przejechaliśmy rzekę przez most prawie milę długi, zakryty ze wszystkich stron, zwie-

rzchu i z obydwóch boków. W tej galeryi nowego rodzaju głęboka ciemność panowała; grube
belki podpierają jej dach, przecinają się z sobą pod kątami wszelkieh rozwartości; przez
szczeliny podłogi, głęboko pod nami ,błyszczała łuskowata powierzchnia potoku. Nic mieli
śmy z sobą pochodni; ponieważ konie co chwila o coś zawadzały, zaś powóz ledwie ruszał
się, więc, patrząc na przeciwny otwór galeryi, w którym przy zmroku wieczornym zaledwie
widać było światło, myśłałem, że nie będzie miała końca.

„Wyjechaliśmy wreszcie na ulice Harrisbur- ga, którego ciemne latarnie,zaledwie

połyskujące w gęstej mgle, nic przyjemnego nam nie obiecywały. Konduktor wskazał nam na
dom zajezdny. Był szczupły i nędzny,za to jego gospodarz dobry i uprzejmy człowiek,
jakiego nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się spotkać między traktyernikami.

„Ponieważ nie mieliśmy zamiaru pozostawać w Harrisburgu dłużej jak dzień następny, —

więc zrana, zaraz po śniadaniu, poszedłem oglądać miasto. Nowy dom na więzienie, urzą-
dzony podług systematu pojedynczego zamykania, lecz jeszcze bez aresztantów; pień starego
drzewa, do którego Indyjczycy przywiązali Harrisa, pierwszego tutejszego osadnika, mając
zamiar zamordować go, lecz potem uciekli,

background image


spostrzegłszy za rzeką tłum Europejczyków; dom ratuszowy i niektóre inne przedmioty: oto
wszystko co jest godnćm uwagi w Harrisbur- gu, w którym niema nic godnego widzenia.

„Najwięcej mnię zajęło przeglądanie pisanych traktatów, które w różnych czasach były

zawarte z Indyjczykami i zachowują się teraz przy aktach Trybunału (Office of the common-
wealth). Podpisane są własną ręką dowodzców różnych indyjskich plemion; podpisy te
zrobione czerwoną farbą wyobrażającą zwierza lub oręże, od nazwy których mianowało się
każde plemie: tak dowódca plemienia Wielkiego Żółwia wymalował coś mającego figurę
żółwia; dowódca plemienia Żubra wyrysował figurę żubra; dowódca plemienia Siekiery
podpisał rysunkiem siekiery; za ich przykładem poszli swoją koleją dowódcy plemienia
Ryby, Strzały, Człowieka i t. d.

„Przeglądając te dziecinne utwory rąk, które umiały puszczać mordercze strzały wprost w

serce nieprzyjaciela i rozbijać kulą drobne ziarnko piasku,mimowolnie zamyśliłem sienad
wielką sztuką pisania, którą można nazwać najpotężniejszym orężem przebiegłości ludzkiej
Zal mi było prostodusznych dzieci natury, którzy kładli tu swoje znaki z całą ufnością po-
czciwych ludzi i dopiero od Europejczyków nauczyli się niedotrzymywać danego słowa.
Prócz tego nie mogłem dość wydziwić się, że jaki Żubr lub Siekiera nadzwyczaj długo nie
wymawiał się od podpisania traktatów, które niedokładnie mu czytano , i podpisywał sam nie
wiedząc co, aż cudzoziemcy wypędzili go z ojcowskich lasów i dolin na zasadzie tychże
samych traktatów. Trzeba przypuścić, że ci ludzie zupełnie nie mieli żadnego wyobrażenia o
zdradzie i podstępie.

„Kanałem, w łodzi, udaliśmy się z Harris- burga do Pittsburga. Ponieważ cały dzień cią-

gle padał deszcz, wszyscy podróżni siedzieli w kajucie. Można ich było podzielićna dwa ga-
tunki , ną suchych i mokrych. Mokrzy dżentle- meny najwięcej przysuwali się do ognia i
coraz więcej osuszali się; gatunek suchych siedział wszędzie, gdzie tylko mógł, lub chodził
wzdłuż

background image


i szerz po kajucie, rozumie się nie bez narażenia siebie na niebezpieczeństwo stłuczenia gło-
wy o nizki sufit. O szóstej godzinie

r

maleńkie stoliki były razem przysunięte, w kształcie je-

dnego długiego stołu, i każdy zasiadł, aby godnie odpowiedzieć potrzebie użycia jadła i na-
poju, składających się z herbaty, kawy, chlćba, masła, wędzonej ryby, wątroby, pieczystego

r

kartofli, pikuli, sztuki mięsa, kotlet u, puddin- gu i kiełbas.— „Czy nie chcesz pan tej potra-
wy, która bardzo dobrze jest przyprawioną?" dało się słyszeć z jednego końca stoła do dru-
giego.

„Wyraz przyprawił, (fix), odgrywa nader ważną rolę w słowniku Amerykanów, służąc im

na wyrażenie wielu rozmaitych pojęć. Na- przykład, jeżeli przychodzisz do kogo z wizytą
zrana, służący mówi do ciebie, że jego pan przyprawia się, t. j. „pan ubiera się"; jeżeli spytasz
się na statku swego towarzysza, czy prędko dadzą śniadanie, odpowie: „Myślę, że niedługo:
tam już przyprawiają stół" t. j. na- nakrywają do stołu; jeżeli każesz tragarzowi
zabrać twoje tłumoki, mówi, że w moment je przyprawi; jeżeli uskarżasz się na słabość, ra-
dzą ci udać się do doktora, mówiąc, że za jeden dzień przyprawi cię.

„Siedzący przy stole dżentlmeny tak głęboko pakowali do ust widelce z kawałkami mięsa

lub kartofla, że u unikogo nie widziałem podobnej sztuki, prócz indyjskich kuglarzy. Za to
żaden z nich nie nsiadł wprzódy od dam i względem nich me popełnił żadnej niegrzeczności.
Już raz miałem sposobność nczynić tę uwagę, a teraz znów powtarzam,-że nigdzie kobiety
nie doznają takiego szacunku i takiej troskliwości,jak w Stanach Zjednoczonych.

„W wieczór, kiedyśmy spostrzegli pierwszy rzęd wzgórzów, składających, że tak

powiem, przednią straż Cór Allegańskich, obraz kraju, dotąd nudny i jednostajny, cokolwiek
stał się zajmującym. Po nad ziemią, skropioną obfitym deszczem, wznosiły się
słupymgłyjżaby skrzeczały w oddaleniu i napełniały okolicę-smutnćm echem. W nocy
wszedł księżyc. Przejechaliśmy Suskwegannę przez zadziwiający drewnia-

background image


ny most z dwiema galeryami, umieszczouemi jedna nad drugą. Krajobraz który przedstawił
się nam w czasie tego przejazdu, był piękny i wspaniały.

„Kiedy nadszedł czas udania się na spoczynek, dla podróżnych męzczyzn przeznaczone

były, podług rzuconego łosu, wiszące łóżka, czy- łi raczej półki, urządzone naprędce w kilka
rzędów Jia około ścian wspolnej kajuty. Każdy tlżentlmen, jak tylko wypadł jego los, brał nu-
mer łóżka, ja kie mu wypadło, i natychmiast rozebrawszy się kładł. Co się tyczy dam mie-
ściły się w tejże samej kajucie, przedzielonej zasłoną mocno wyciągniętą i przymocowaną
szpilkami, gdzie wypadało. Zresztą zasłona ta bynajmniej nie przeszkadzała nam słyszeć co
się u nich działo, a kaszel, szepty, kichanie •czasami dawały nam przyjemnie uczuć, że płeć
piękna znajduie się obok nas.

„Mnie trafiło się łóżko przy samej zasłonie w niejakiem oddaleniu od innych

podróżników. Miejsce to, jak się zdawało, było bardzo spokojne; lecz, na moje nieszczęście,
nad tą półką
była inna, a na tej mieścił się nadzwyczajnej tuszy człowiek; ma się rozumieć, takie niebez-
pieczne sąsiedstwo w przeciągu całej nocy nie dozwalało mi zasnąć.

„O szóstej wstaliśmy; tym czasem sprzątano łóżka; jedni z podróżnych udali się na

pokład, aby się dowiedzieć o stanie powietrza; inni, ze względu, źe poranek był zimny,
zasiedli przed kominkiem. — O siódmej małe stoliki znowu były zastawione i formowały
duży stół; na nim znowu ukazała się herbata, kawa, chleb, masło, wędzona ryba, wątroba,
pieczyste, kartofle, pikule, sztuka mięsa, kotlety, pudding i kiełbasy. Niektórzy podróżni
zajadali te potrawy, mięszając wszystkie razem. Każdy, zaspokoiwszy głód, wstawał i
odchodził gdzie mu się podobało.— Jeden z officyalistów proponował ogolić dżentlmenów,
którzy życzyli sobie być ogolonemi, inni zaś dżentlmenowie patrzali, jak jednego z nich
golono, lub ziewali nad gazetami. Obiad był taki sam, jak śniadanie, tylko bez herbaty i
kawy; kolacya zaś równała się obiadowi."

background image

1 takim przyjemnym sposobem p. Dikkins podróżował przez cztery dni.
„W niedzielę, mówi,'zbliżaliśmy się do stóp gory, która się przecinała-kóleją żelazną. Ko-

lej składa się t dziesięciu Oddzielnych części; pięć idą na górę i pięć pod górę. iEkwipaże
wciągają się na pierwsze i zwolna spuszczają się po ostatnich ;"zaś w przerwaćh ciągną>koń-
mi lab machiną, zważając na to, jak wygodniej. W jednćm miejscu relsy idą nad przepaścią,
nad samym brzegiem jej prostopadlój ściany, a podróżny, wyjrzawszy z karety, z przestra-
chem widzi pod-sobą okropną głębinę, od któ- rej nie oddziela gó żadna przegroda. Zresztą
przejazdy odbywają się bardzo ostrożnie; spuszczają tylko po dwa ekWipaże razem, a ponie-
waż) przedsiębrane są wszelkie potrzebne środki dla uniknienia nieszczęśliwych
przypadków, Obawiać się niema czego.

„Z drugiej strony, jak to przyjemnie pędzić strzałą po 'Wierzchołkach gór i widzieć pod

sobą dolinę, gdzie, między gałęziami drzew, migają wiejskie chatki, dzieci czołgają się
przede
drzwiami, psy szczekają, ale ty tego nie słyszysz, przestraszone świnie uciekają do domu,
całe-rodziny wieśniaków pracują w ogrodach, byki i krowy patrzą się na ciebie z głupiem za-
dziwieniem! Pędziliśmy nad tćm wszystkiem z bystrością wiatru, i miałem wielką przyje-
mność, kiedy nasz ekwipaż toczył się na pochyłości, nie mając innej siły poruszenia, prócę
własnego ciężaru. Obejrzałem się: odwiązana machina także toczyła się za nami. Jej zielona
farba i pozłota błyszczały na słońcu: zdawało mi się, że to leci. jakiś ogromny owad, i jeżeli-
by wtej chwili, rospuściwszy parę olbrzymich skrzydeł, podniosł się w górę, ręczę, żc by-
najmuiej temu bym się nie dziwił; tak szczególny był widok ruchu tej machiny!Lecz, kie- dy
przyjechaliśmy do kanału, machina nagle zatrzymała się, i nim nasza łódi odpłynęła od
brzegu, już uniosła w górę innych podróżników, którzy tylko, oczekiwali na nas, aby puścić.
się w drogę za pomocą tejże samej siły.

„W wieczór, w poniedziałek, ognie i stukanie młota w kowalniach, położonych nad

background image


brzegami kanału, dały nam poznać, iż zbliżamy się do końca podróży. Ominąwszy jedno stra-
szne miejsce, długi wodociąg, bardziej jeszcze zadziwiający jak most harrisburski, bo to jest
drewniana galerya, napełniona wodą, — znc- Iez'Iiśmy się wpośród stosu rozmaitych, małych
i brudnych budynków, jakie zwykle cisną się ku brzegom rzek, kanałów, jezior: był to Pit-
tsburg.

„Pittsburg w Ameryce jest to samo, co Bir- minem w Anglii: tak przynajmniej mówią

jego mieszkańcy, i jeżeli nie zwrócimy uwagi na ulice, sklepy, domy, kupieckie kantory,
publiczne gmachy i ludność", to jeżeli chcecie, można z nimi zgodzić się. Nikt nie zaprzeczy,
że nad Pittsburgiem unosi się wiele dymu i że sławnym jest ze swoich żelaznych wyrobów.
Prócz tego, dobre ma więzienie, arsenał i inne publiczne gmachy. Pięknie jest położony na
brzegu AI- legańskiej Rzeki, na której wybudowano dwa mOsty; nie złe są także wille
bogatych mieszczan , porozrzucane po wzgórzach. Mieszkaliśmy w wybornym hotelu i nic
nam nie brako-
walo. Jak zwykle, przepełniony był lokatorami, a zewnątrz ozdobiony osobnym rzędem ko-
lumn na każdćm piętrze.

„Dalszym celem podróży, zgodnie z naszą marszrutą, było miasto Siusinnati.

Pojechaliśmy parowym statkiem, i jeżeli amerykańskie pocztowe statki, którcmi dawniej
zdarzało ml się jeździć, wcale nie są podobne da teg * co my,. Anglicy, przyzwyczailiśmy się
widzieć na wodzie pod tą nazwą, — wtedy statek, którym, t:daliśmy się teraz przez Ohio do
Sinsinnati, już do niczego nie podobny.: nie wiem, z czem go porównać i jak go opisać..
Naprzód, nie miał ani masztu,, ani listewek, ani innych okrętowych sprzętów..

„Przechodząc mimo- podobnego statku w nocy i widząc ogromną massę ognia,,

wybuchającego między cienkiemi,, pomalowanemi olejną farbą deskami;, widząc machinę,
bez żadnego przykrycia, pod dozorem, jakichś leniuchów i mazgajów;.widząc samego
szypra, który często nie więcej jak półrok u ćwiczy się w. swo— jem Ezemiośle, nie ma
żadnego wyobrażenia.
1JL*

background image


ani o żegludze, ani o machinach parowych; widząc to wszystko, trudno wstrzymać się od
zadziwienia,że podobne statki nie przy każdym kursie narażają na nieszczęśliwe przypadki.

„Karmiono nas trzy razy na dzień: śniadaniem, obiadem i kolacyą. Za każdą razą dawano

mnóstwo drobnych potraw. Podróżni jedli w głębokiem milczeniu; nikt nic nie mówił ni-
komu o żadnej potrawie. Wszyscy byli posępni, i zdawało się, ie ukrywali w duszy jakąś
okropną tajemnicę.

„Brzegi Ohio bogate są w piękne widoki. W niektórych miejscach nadzwyczaj rozszerza-

ją się, rzeka dzieli się na dwa potoki, a pośrodku leży wysepka, ocieniona zielonym gajem.
Zdarzało się nam zatrzymywać na kilka minut, albo dla zaopatrzenia się drzewem, lub dla
przyjęcia podróżnych, przy rozmaitych wioskach, czyli raczej miastach, albowiem w Ame-
ryce każda wieś nazywa się miastem. Lecz, mówiąc wogóle, brzegi rzek dosyć są puste: całe
mile przejedziesz w głąb kraju a nie zobaczysz śladu człowieka; cisza i posępna nie-
ruchomość przerywane bywają tylko szumem lasów i lataniem niebieskich sujek, których ko-
lor, tak jest jaskrawy i mocny, że zdają się być latającemi kwiatkami. Gdzie niegdzie tylko
migają wiejskie chatki, skromnie stojące na małych płaszczyznach pod osłoną gór i
wysyłające do niebios kędzierzawe prądy modrawego dymu. W niektórych miejscach grunt
jest uprawiany, lecz bardzo niedawno: obalone drzewa jeszcze nie są zabrane i budowanie
domu dopiero co zaczęte. Kiedyśmy przechodzili mimo tych nanowo-oczyszczonych miejsc,
osadnicy wstrzymywali się ze swoją robotą i, oparłszy się o rygiel lub piłę, z ciekawością
przypatrywali się nam, jako wychodcom z tamtego świata, z którym nazwane byli rozłączeni.
Dzieci wylazły z namiotów', tymczasowego przytułku tych rodzin, i klaskały w ręce. Tylko
pies obojętnie na nas spoglądał i potem znowu zwracał oczy na gospodarza, niby chcąc mu
powiedzieć, że napróżno traci czas, gapiąc się na podróżnych, że powinien pracować,
pracować i pracować, zapomniawszy nazawsze owszelkiej przyjemno-

background image


ści. I wszędzie jeden i tenże sam widok, jedna i taż samotność, pustki, milczenie. W niektó-
rych miejscach rzeka podmyła brzegi ogromne drzewa upadły w potoki. Niektóre leżą tam od
dawnego czasu: po nich zostały tylko same siwe szkielety. Inne dopiero co się obaliły; na ich
korzeniach jeszcze pozostała ziemia; wierzchołek kąpie się w wodzie i one puszczają nowe
odrostki. Trzecie zsuwały się do rzeki, właśnie wtedy, gdyśmy mimo przechodzili. Niektóre
oddawna spoczywają w głębokości potoku i, wysunąwszy z niego grube, zahaczone sęki,
niby chcą zaczepiać ostatek, ażeby wciągnąć go do otchłani. Zdaje się, że wszystko okazuje
współuczucie ku indyjskim plemionom, które, kilka temu wieków, mieszkały tu szczęśliwe w
swojej błogiej niewiadomości, a teraz znikły nazawsze z łaski nienasyconych i chciwych
zysku Europejczyków. Nawet rzeka' zwraca się z prostej swej drogi, aby ucałować stopy
wzgórz, nazywanych mogiłami Indyjczy— ków, i nigdzie Ohio nie jest tak przezroczystą,,
jak w zatoce Wielkiego-Kurganu.,

„Nadeszła noc ciemna. Płynęliśmy między brzegami , okrytemi lasem, a noc zdawała się

jeszcze bardziej ciemniejszą; nakoniec znaleźliśmy się na otwartem miejscu, gdzie drzewa
ogarnięte były płomieniem; każda gałęź rysowała się jaskrawym purpurowym kolorem na
czarnym gruncie; bez najmniejszej przesady wyobraźni, można było je wziąść za jaki czaro-
dziejski las, w którym rosną ogniste drzewa. Smutny to był widok, że te piękne utwory dłu-
gich prac natury niszczą się tak prędko; smutna myśl, jak to wiele trzeba wieków, ażeby
spustoszone brzegi Ohio znowu okryły się takim roskosznym lasem. Lecz może nadejdzie
czas, kiedy z jego popiołów, przerobionych przez naturę, powstaną nowe,dla nas nieznane
drzewa;.człowiek, niepokojony żądzą działalności, osiądzie w tej pustyni, obróci ją w kwi-
tnący i bogaty kraj; zaś jego sąsiedzi, mieszkańcy miast, których miejsce teraz być moża leży
jeszcze pod wodami morza, będą czytali podania o pierwotnych lasach, co w nich nigdy

background image


nie dal się słyszeć sztok siekiery i nigdy nie postała noga ludzka.

„Północ i sen przerwały w umyśle moim nić tych marzeń; a kiedy weszło słońce i

obudziło mnie, zobaczyłem, iż stojemy wpośród gromady innych statków, w centrum
rozmaitości kolorów, hałasu, ruchu, co natychmiast przeniosło myśli moje od ciemnej
przeszłości i przyszłości ku troskom obecnej chwili.

„Miasto Sinsinnati jest piękne, wesołe, czynne i ożywione. Prawie nie znam innego mia-

sta, któreby zdaleka tak dobrze się przedstawiało. I to przychylne zdanie bynajmniej się nie
zmienia, kiedy podróżny bliżej z miastem się zapozna. Ulice są szerokie, widne, czyste,
dobrze brukowane; domy są czysto utrzymywane i podobają się połączeniem czerwonego
koloru z białym; sklepy i magazyny bogate; wnętrze mieszkań odznacza się gustem i ele-
gancyą. Byłem zupełnie oczarowany widokiem tego niewielkiego, lecz prędko wznoszącego
się miasta i sąsiedniego mu wzgórza, Mount
Auburn, skąd Sinsinnati, rozrzucone na kilku Wzgórzach,-piękny obraz przedstawia.

„W drugim dniu naszego przyjazdu, było tu uroczyste zebranie członków różnych Towa-

rzystw Wstrzemięźliwości, a ponieważ proces- sya przechodziła mimo okien naszego hotelu,
-widziałem ją bardzo dobrze. Przyjmowało W niej udział kilka tysięcy ludzi, wszyscy człon-
kowie różnych Waszyngtońskich Pomocniczych Towarzystw Wstrzemięźliwości,
Waschington Auxttiary Temperance Societies. Dowódcami byli urzędnicy, konno, z szarfami
przez plecy i ze wstążkami jaskrawych kolorów na kapeluszach, to tu, to tam, wzdłuż całej
processyi. -Byli także muzykanci, którzy grali wesoły marsz, sztandary, które majestatycznie
powiewały w powietrzu. Na sztandarach widać było różne allegoryczne wyobrażenia: tam,—
spadnięcie wysokiej skały i burzę; owdzie człowieka, zadającego cios żmii, która aa niego
chce .rzucić się, jak się zdaje z beczki z winem; a na jednym sztandarze, niesionym przez
majtków, wyobrażony był statek „Spiritus Winny", to-

background image


aący w morzu, i cnotliwy okręt „Wstrzemięźliwość', płynący pełnemi żaglami, przy pomyśl-
nym wietrze, z czego kapitan, ekwipaż i podróżni są zupełnie zadowoleni.

„Obszedłszy .całe miasto, processya zatrzymała sie na placu* gdzie, podług prospektu,

uczniowie narodowych szkół przywitali ją „hymnem wstrzemięźlivoos'ci.

,

' Spóźniłem się na

ten hymn, lecz znalazłem, że każde stowarzyszenie tłumem otoczyło swój sztandar i słuchało
swego mówcy. Mowy, ile mogłem dosłyszeć, zastosowane były do okoliczności, znajdując
się do nich w takim samym stosunku, jak mokra kołdra do zimnej wody; lecz umiarkowanie,
wstrzemięźliwość, skromność, odznaczały słuchaczy przez ten cały dzień, i to wróżyło
świetne nadzieje.

„{Sinsinnati słynie ze swoich narodowych szkół, których ma takie mnóstwo, że mieszcza-

nom nigdy nie może zabraknąć środków do wychowania swej potomności. Towarzystwo, w
którem tu mieszkałem, bardzo dobrze jest ukształcone, grzeczne i uprzejme. Mieszkańcy
Sinsinnati z dumą mówią, że ich miasto najciekawsze w Ameryce. Być może, mają słu-
szność. Żadne amerykańskie miasto nie zoz- wijało się z taką zadziwiającą szybkością; teraz
Sinsinnati ma pięćdziesiąt tysięcy ludności, zt>- mieszkującej pięknie wybudowane
gmachy;lec/ pięćdziesiąt dwa lata temu był tutaj gęsty las i kilka nędznych chatek."

Z Sinsinnati p. Dikkins udał się do Sę-Lui, najlepszego miasta Stanu Missuri. W drodze

trafiło mu się zabrać znajomość z jednym niepospolitym człowiekiem.

„W liczbie inuych podróżników na statku był naczelnik jednego indyjskiego plemienia,

nazywanego Choktaw. Przysłał mi swój bilecik wizytowy, i miałam przyjemność długo z nim
rozmawiać.

„Indyjczyk mój wybornie mówi po angielsku, chociaż zaczął uczyć się tego języka będąc

już dorosłym. Wiele czytał, i zdaje się, poe- zya szkocka wywarła na nim głębokie wrażenie:
szczególniej mu się podoba, w skutek podobieństwa z jego własnemi zatrudnieniami,
12

background image


wstęp do Lady of the Lake i scena bitwy w Mar- mion. Był ubrany po naszemu, po
europejsku; ubiór ten leżał na nim swobodnie, pięknie i byl mu do twarzy! Kiedy oznajmiłem
mu, iż żałuję , że nie widzę go w ubraniu narodowem, wzniósł prawą rękę, i wstrząsając nią,
jakby w niej trzymał ciężki oręż, odpowiedział, że jego plemie porzuciło wiele.rzeczyrazem z
ubraniem, i że wkrótce sam nie będzie więcej istnieć na ziemi. „Lecz w domu ubieram się po
swojsku", dodał z dumą.

„Ten zajmujący człowiek opowiadał mi, że rok i pięć miesięcy temu wyjechał z domu,

podróżował wzdłuż zachodniego potoku Missisipi, i teraz powraca dó swoich. Większą część
tego czasu przepędził w Waszyngtonie, dla zawarcia jakichś warunków między jego plemie-
niem i rządem Stanów Zjednoczonych. „Lecz warunki te nieprzyszły do skutku, dodał ze
smutkiem: i obawiam się, że nigdy się nie utrzymają. Czyż może garstka biednych Indyj-
czyków pokonać takich dzielnych ludzi, jak Biali!"— Widać było, że Waszyngton nie po-
dobał mu się: życie w mieście zmęczyło go i chciał jak najprędzej powrócić do swoich dzi-
kich lasów i dolin.

„Wiele opowiadałAn mu o Anglii. Bardzo uważnie słuchał mego opisu Britańskiego mu-

zeum, zachowującego między innemi pomniki ludów, które znikły tysiąc lat temu, i łatwo
można było spostrzedz, że biedny Indyjczyk w myśli zastosowywał to dó stopniowego zni-
kania swego własnego plemienia.

„Był to mężczyzna niepospolitej piękności, lat czterdzieści mający lub cokolwiek więcej,

z dlugiemi czarnemi włosami, orlim nosem, zdrową cerą twarzy i otwartemi, przenikliwe- mi,
czarnemi oczami. Rozłączyliśmy się wLu- iswillu. Potćm przysłał mi swój litogralbwany
dosyć podobny portret; zachowuję te rycinkę na pamiątkę zajmującego spotkania się.

„W Luiswillu niema nic ciekawego. Zanocowawszy w spokojnym hotelu, urządzonym na

sposób paryski, nazajutrz płynęliśmy innym statkiem, kanałem, z którego znowu dostaliśmy
się do Ohio. Podróż była nudna; podró-

background image


inicy mało mówiący; przy tem miejsca, mimo których jechaliśmy, nie przedstawiały nic oso-
bliwego, zaś widoki, w tym punkcie, gdzie Ohio łączy się z Missisipi, tem więcej usposabiały
nas do smutnego zamyślenia. Brzegi są płaskie,drzewa niskie,wsie rzadkie, mieszkańcy
ubodzy. Ani śpiewu ptaków, ani woni roślin , ani coraz zmieniającego się światła i cieni
obłoków, przesuwających się w powietrzu. Godzina po godzinie, czas wlókł się zwolna, nie
zostawiając po sobie żadnych wrażeń; rozognione niebo, które ani na chwilę nie zachmurzało
się, oświecało jedne i też same przedmioty; rzeka leniwie płynęła wzdłuż smutnych brzegów,
a jej fale, zdawało się, pogrążone były we śnie, jak i sam czas.

„Zrana na trzeci dzień przybyliśmy nakoniec do tak smutnego miejsca, że w porównaniu

do niego nawet owe nudne brzegi nazwać można ziemskim rajem. Ryło to połączenie dwóch
wsławionych amerykańskich rzek, Missisipi i Ohio. Zlewają się na nizkiej łące, która w pe-
wne pory roku cała okryta bywa wodą, ra
zem z drzewami i mieszkaniami ludzi. Jest to przybytek febry i śmierci, bagno, na którem
gnije kilka niedobudowanych chat. Gdzie niegdzie trzęsawisko jest oczyszczone i osuszone
na malej przestrzeni; szpetne drzewa stoją kupami, a pod ich jadowitym cieniem męczą się
nieszczęśliwi przychodnie, których całe życie jest tylko długotrwałą chorobą, znajdującą ko-
niec w śmierci. Umierają tam, gdzie mieszkali, a kości ich leżą niepochowane i nieopłakane
przez inne pokolenia, gdyż nienawistna Missisipi krąży i zwija się jak żmija naokoło tych
otwartych grobów, napełniająe je swą mętną wodą. Spustoszenie, rozpacz, zaraza i śmierć,
brak wszystkiego, co stanowi pociechę ludzkiego życia, połączenie wszelkich strat- oto obraz
kraju, gdzie się łączą Missisipi i Ohio.

„Trudno znaleść wyrazy, aby opisać Missisipi, te prababkę rzek amerykańskich, która,

chwała Bogu,. nie ma żadnej podobnej do siebie wnuczki. Ogromny kanał, od dwóch do
trzech mil szerokości, napełniony jest płynnćm błotem » które pędzi z bystrością sześciu mit
na
IT

background image


godzinę. Wściekły potok, okryty pianą, ciągle albo ścieśniony bywa stosami, chrostu, którego
mnóstwo skupiło się na jego brzegach; albo rzuca się przez drzewa, które do jego koryta
spadły. Ogromne pnie w niektórych miejscach leżą wysokiemi stosami, a wodne rośliny,
przedzierając się między niemi, pływają na pieniącej się powierzchni wody; w innych
miejscach obalone drzewa, porwane bystrym potokiem, przewracają się z jednego boku na
drugi, niby jakie potwory, wysuwając niekiedy swoje korzenie , jak głowy z obrzydliwemi
włosami. Tu sterczy samotny pień bez wierzchu; ówdzie wygląda z wody cały las sęków.
Tam, na po? wierzchni rzeki, wyciąga się samotna czarna gałązka wodnej rośliny, jak długa
pijawka; da- lej, te gałązki splątały się z sobą i ruszają się wpłynącej pianie, jak ranione
żmije. Dodajcie do tego płaskie brzegi, nizkie i dziobate drzewa, trzęsawiska, napełnione
żabami, rzadko gdzie chaty, blady i chorowity widok osadników, nieznośny upał i całe
chmury muszek, %if>re przenikają we wszystkie szpary sukni
i gryzą cię aż do krwi; oto Missisipi! Żaden powabny przedmiot nie zatrzyma na sobie twego
spojrzenia; nic nie obudzą w tobie zaufanai, wszystkiego się obawiasz; wszystko zdaje się ci
być zatrutćm, śmiertelnćm; tylko światło księżyca, nieprzyczyniając szkody z niezachmu-
rzonego nieba, co noc opromienia smutny ten obraz.

„Dwie doby męczyliśmy się na nieprzyjaznej rzece, już to unikając porwanych przez jej

wody drzew, już to zatrzymując się dla uniknienia większego niebezpieczeństwa, którćm
zagraża' ły nam pod wodą ukryte pnie. W nocy, kiedy było ciemno, stróż - na przodzie statku
uważał podług ruchu wody, czy niema w jej głębi jakiej kłody, o którą moglibyśmy
zawadzić; w razie dostrzeżenia czegoś podobnego, dzwonił, aby zatrzymano machinę.
Dzwonienie to powtarzało się co noc, a potćm następowało takie zamięszanie, że niepodobno
było zostawać w łóżku.

„Za to wieczory tutaj są przepyszne; szkarłatne i złote odcienia ciągną się aż do samego

background image


wierzchołka sklepienia niebios. Kiedy słońce ukrywa się za brzegiem, rośliny zaczynają ry-
sować się na ognistym horyzoncie, i wtedy można dojrzeć najcieńsze gałązki, poprzeplatane
jak sieć nitek w listku, gdy zaś słońce zupełnie zajdzie, złote szkarłatne pręgi na wodzie sto-
pniowo zaczynają znikać, jakby zwolna tonęły; światło dnia blednieje przy nadchodzącej
nocy, a widok kraju staje się jeszcze bardziej smutniejszym jak wprzódy.

„W wieczór czwartego dnia przyjechaliśmy do Sę-Lui i zatrzymaliśmy się w dużym

hotelu, urządzonym nakształt angielskiego szpitala. Długie kury tarze, nagie mury, okna nade
drzwiami numerów dla wolnego przejścia powietrza, zresztą w zakładzie utrzymany ścisły
porządek, a właściciele hotelu starają się dla podróżnych o wszelkie dogodności.

„Miasto Sę-Lui niema wielkich zalet. W części francuzkiej ulice są ciasne i krzywe; lecz

niektóre domy zwracają na siebie uwagę malowniczą osobliwością swego widoku: wybudo-
wane są z drzewa, a przed oknami porobione-
galerye, do których idzie się od ulicy po schodach. Jest także kilka porządnych golarni i szyn-
ków, najwięcej zaś jest starych i zniszczonych zabudowań, podzielonych na małe lokale. Nie-
które z pomiędzy tych dawnych zabudowań ze spiczastemi dachami, wysokiemi poddaszami
i wązkiemi oknami w dachu, dotąd jeszcze zachowują charakter Francuzki: nędzne, wypło-
wiałe, obdarte, zabudowania te, jakby ściskają ramionami i robią grymasy zadziwienia, pa-
trząc na to, co się nazywa the American Jm- provements.

„Te improvements, zwyczajnie składają się z ogromnych stodoł, magazynów, sklepów,

publicznych zakładów i innych gmachów wszelkiego rodzaju, regularnie rozmieszczonych,
podług obszernego planu, który ciągle rozszerza się. Mnóstwo pięknych domów, szerokie
ulice i marmurem zdobione sklepy już daleko przestąpiły zakres dawnego miasta, i Sę- Lui
zapewne z czasem będzie ślicznćm miastem' chociaż nigdy nie wyrówna Sinsinnati.

background image

„Religia rzymsko-katolicka, zaprowadzona przez pierwszych europejskich osadników,

dotąd pozostaje panującą. W liczbie publicznych gmachów jest kollegiura jezuickie, szpital i
klasztor panien. Sę-Lui wysyła missionarzy do różnych krajów.

„Chciałem spojrzeć na kraj, nazywany Łąkami. Kilku mieszczan, w dowód gościnności

proponowali mi użyć tej przyjemności i wyznaczyliśmy dzień, ażeby udać się dla zwiedzenia
Looking—Glas Prairie, Zwierciadlani] Łąki, położonej o trzydzieści mil od miasta. Było nas
czternaście osób, wszyscy mężczyzni: damy nie wytrzymałyby tak trudnej podróży. O siód-
mej zrana towarzystwo zebrało się w umówio- nem miejscu. Przybliżono do brzegu tratwę,
postawiono na niej powozy, konie, złożono pakunki, składające się z wiktuałów, sukni i t.d., i
dostawszy się na drugą stronę, ruszyliśmy W drogę.

„Pierwszy dzień podróży był... nie powiem, żeby gorący: wyraz ten nawet w setnej części

nie wyraża ówczesnej temperatury powietrza:
pałało, buchało ogniem. —Lecz w wieczór zaczął padać ulewny deszcz, i przez całą noc mo-
czył nas bez litości. Mnie wypadło siedzieć w powozie, zaprzężonym parą dzielnych koni,
jednak robiliśmy -nie więcej, jak dwie mile na godzinę, albowiem trzeba było przeprawiać
się przez kałuże i błoto. — Cała interesowność tej podróży zależało na tem, żeśmy pilnie
uważali, jak głębokie były kałuże. Rezultaty wypadały rozmaite: niekiedy błoto było wyżej
kół, niekiedy tylko po osie, a niekiedy powóz zupełnie pogrążał się w kałuży i błotnista woda
ledwie nie spływała do okien. Tyra,czasem powietrze napełniało się harmonijnym krzykiem
żab, które składają nie małą część tutejszej ludności. Czasami przejeżdżaliśmy mimo
wieśniaczych chat; lecz chaty te po większej części były puste i wystawione na zniszczenie ,
albowiem chociaż tutejszy grunt niezmiernie jest urodzajny, bardzo rzadko kto może
wytrzymać tak zabójczy klimat Z obu stron drogi — jeżeli to, po czćm jechaliśmy, można
nazwać drogą, — bez przerwy rozciągały się krzaki., a w krzakach,

background image


la i owdzie, widać było jeziora stojącej, mętnej wody, okrytej czerwonawą pianką.

„Ponieważ w tutejszym kraju jest zwyczaj w czasie podróży przy największym upale poić

konie, zatrzymaliśmy się w tym celu w jednym zajezdnym domu, zbudowanym pośród lasu,
w oddaleniu od wszelkich innych mieszkań ludzkich. Ściany zbudowane ze zwyczajnych be-
lek, z wysokim spiczastym dachem; na dole izba, na górze poddasze; i oto wszystko. Wła-
ścicielem tego domu byłmłody dziki, Jndyjczyk w różnobarwnej bawełnianej koszuli i w spo-
dniach w paski. Dwóch malców, prawie nagich, leniwie leżało przy studni; kiedyśmy się
zbliżyli, malcy te i sam gospodarz, wytrzeszczyli na nas oczy z zadziwieniem, które, muszę
wyznać, nie robiło wielkiego zaszczytu ani im, ani nam.

„Kiedy konie były napojone, tak, że ich brzuchy prawie dwa razy zrobiły się grubszemi,

znowu puściliśmy się w dalszą podróż, przez takież same kałuże i błoto, przez takież same
krzaki, bagna, w upał,i jak wprzódy z towa
rzyszeniem skrzeczenia żab; nakoniec, w południe, przyjechaliśmy do wsi Bell wilk

„Bellwill jest niczćm innem, jak tylko stosem drewnianych domków, skupionych na cia-

snej przestrzeń i, w samym środku krzaków i bagna. Większa ich część zabawnie
wymalowana żółtą i czarną Farbą. Dziwiłem się temu; lecz zagadka wyjaśniła się; niezadługo
bowiem przed naszym przyjazdem, był tu jakiś wędrujący malarz, który żywił się i
podróżował kosztem swego talentu.

„Z Bell will, przez podobneż smutne miejsca, z podobnąż muzyką, aż do trzeciej z

południa , wreszcie zajechaliśmy do wsi Łiwan, gdzie znowu zatrzymaliśmy się dla
popasania koni. Nim konie zjadły, chodziłem na spacer. Wieś Li- wan składa się z kilku cbat,
rozrzuconych naokoło wzgórza, wzdłuż jego spadzistości; chaty zewnątrz pokryte są korą
drzewa i prawie wszystkie pochyliły się na bok.

„Jednakowoż tutejszy zajezduy dom zdawał się nam być tak porządnym, żeśmy, za radą

13

background image


przewodników, postanowili w nim zanocować, gdyobejrzemyprzedmiot swej podróży.
Wskutek czego, jak tylko konie odpoczęły, natychmiast je zaprzężono, i nie tracąc ani chwili
czasu, udaliśmy się na Zwierciadlaną Łąkę, gdzie stanęliśmy nad zachodem słońca.

„Niewiem dla czego, może z tej przyczyny, że zbyt wiele czytałem i słyszałem o Łąkach

amerykańskich, •— efiekt sprawiony na mnie Zwierciadlaną Łąką, był niwięcej, ni mniej
tylko zupełnem rozczarowaniem. Ujrzałem przed sobą obszerną przestrzeń ziemi, przeciętą
wje- dnćm miejscu rzędem nędznych drzew, które zaledwie dawały się spostrzedz na tej
nagiej pustyni, w oddaleniu zlewającej się z niebem, w którćm jakby tonęła. Jest to jakieś
suche bezwodne morze, jeżeli można zrobić takie porównanie. Gdzieniegdzie latały ptaszki;
pustki i milczenie naokoło panowały. Trawa nie doszła swego zupełnego wzrostu; w
niektórych miejscach ziemia zupełnie była nagą, kwiatki, ukazujące się tu i owdzie były
zwiędłe i blade. Pomimo rozległości widoku, nie wywarł na
mnie żadnego wpływu: płaszczyzna i samotność miejsca pozbawiają go wszelkiego powabu.
Wcale nie czułem tej roskoszy, tego zeznania woli, tego popędu do czegoś oddalonego, które
obudzą widok naszych szkockich gór i angielskich dolin. To, com widział przed sobą, za-
pewne , było obszernćm, wspaniałćm; lecz zawarte było w ciasnych granicach jednostajno-
ści i sprawiło tylko smutek. Czułem, że podróżując po Łąkach amerykańskich, nigdy zu-
pełnie im się nie oddam, zapomniawszy o wszy- stkiem, jak to było ze mną, kiedy noga moja
deptała . wierzchołki gór. Wszystko, czego mogłem spodziewać się po takiej podróży, ogra-
niczało. się na tćm, że gdy oczy moje ciągle utkwione będą na krańcach pustelniczego widno-
kręgu j wtedy serce, bezustannie będzie pragnęło jak najprędzej przenieść się po za widziany
kraj, aby wyrwać się z więzów jednostajnego

:

uczucia i cieszyć się jakim nowym widokiem.

Nie powiem, żeby Łąki amerykańskie zdolne były zupełnie zniknąć z pamięci człowieka,
który raz je widział; lecz nie powiem

background image


także, ażeby człowiek, który raz je widział, mógł przypomnieć je sobie z roskoszą i życze-
niem, aby je znowu oglądać.

„Zatrzymaliśmy się przy jednym samotnym domku, który zwabił nas do siebie tem, ze w

nim można było dostać wody, i jedliśmy tu obiad na trawie.

„Powróciwszy na noc do Liwanu, dobrze wyspaliśmy się w hotelu, o którym dawniej mó-

wiłem. Jeszcze raz powiem, że hotel wyborny, osobliwość w tóm miejscu

t

gdzie go znaleźli-

śmy; w niczem nie ustąpi żadnemu z wiejskich zajezdnych domów w Anglii. — Między
innemi przedmiotami, na ścianach głównego pokoju, zawieszone są dwa obrazy, malowane
olejnemi farbami i wystawiające gospodarza i jego syna: są to jakby prawdziwe Iwy, zdaje
się, że oto natychmiast zerwą się z płótna. Przypuszczam, 'że malowane są przez tegoż
samego mistrza, który malował drzwi i okna w Bellwillu: poznałem jego styl.

„Po śniadaniu pojechaliśmy z powrotem do Sę-Lui, jednak już nie dawniejszą drogą. Wre

szcie, bagna, krzaki, kałuże, błoto, chóry żab, towarzyszyły nam i w tej małej podróży. Nie-
kiedy spotykaliśmy wagon, uwięzły w błocie i ciężko naładowany: oś pękła, koła leżą po
bokach, przewodnik udał się dla szukania pomocy , a jego żona smutnie siedzi na wozie ,
oczekując na męża i karmiąc piersią dziecka. Ponury to obraz, pogrążający w ciężkie duma-
nia, szczególniej, kiedy przypomnisz sobie tutejszy zabijający klimat!'*

Rozczarowany w swojćm pojęciu o Łąkach amerykańskich, p. Dikkins chciał

przynajmniej nacieszyć się widokiem tamtejszych jezior, i w tym celu udał się z Sę-Lui przez
Sinsinnati do małego miasta Sandusky, skąd,jak mówiono mu, można dosyć napatrzyć się na
jezioro.

„Dzień, kiedy wyjechaliśmy % Sę-Lui, pisze nasz podróżny, był prześliczny*

Wsiedliśmy na statek, i wkrótce zbliżyliśmy się do dawnej francuzkiej wsi, która właściwie
nazywa się Karondle, łartem przezwana Próżnewi Kieszeniami, Vides-Poche$. Składa się z
kilku nędznych lepianek i dwóch lub trzech traktyer-

background image


ni , które w zupełności sprawdzają nazwanie wsi, albowiem w żadnej z nich nie znajduje się
nic do jedzenia. Stąd, przejechawszy jeszcze . pewną przestrzeń, przybyliśmy nakoniec do
brzegu Missisipi, a w wieczór zobaczyliśmy swego dawnego znajomego, t. j. statek, któ- tpo
jechaliśmy z Sinsinnati, a który teraz znowu przyjął nas do tejże samej kajuty.
r

„Źle było płynąc w górę po tej rzece, zwolna i z trudnością przezwyciężając jej prąd; lecz

spuszczać się dołem tak wściekłego potoku, pociemku, zdaje się, było jeszcze niebespie-
czniej; statek z bystrością przepływał od dwunastu do piętnastu mil na godzinę, labiryntem
pływających kloców, których niepodobna było ani widzieć, ani uniknąć. Przez całą noc, co
pięć minut, słychać było dzwonek, a za każdą razą statek okropnie zaczynał kołysać się, nie-
kiedy od jednego trącenia, niekiedy od kilku jednego po drugiem następujących uderzeń , z
pomiędzy których najsłabsze, zdawało się, że zniszczy na kawałki jego wątły korpus. Kiedy
patrzałem z pokładu na wodę, w cie
mności zdawało mi się, że przedzieramy się przez tłum jakichś żyjących potworów; czarne
massy przewracały się na powierzchni; czasami jedna z nich podnosiła swoją straszną głowę,
kiedy statek trafiał na jej kończynę; czasami przymuszeni byliśmy stanąć, wstrzymać ruch
machiny, i oczekiwać, nim te groźne przegrody powoli rozejdą się, żeby dać nam drogę.

„Bądź jak bądź, dopiero zrana zbliżyliśmy się do bagna, nazywanego Kairo, i po kilku

chwilach mieliśmy niewypowiedzianą przyjemność widzieć, że nienawistna Missisipi zawra-
ca na bok do Nowego-Orleanu, gdy tym czasem najbliższa nasza droga leżała prosto, przez
przezroczysty Ohio. Nazajutrz przybyliśmy do Sinsinnati. Na ten raz zajmująca stolica Stanu
Ohio nie mogła nas zatrzymać na długi czas; zabawiwszy tu jedną tylko dobę, dla spoczynku,
udaliśmy się do Sandushj. Pierwsze miasto na tej drodze było Kolumbus. Położone jest
odwa~» dzieścia mil od Sinsinnati, lecz piękne szosse, od miasta do miasta, dozwala
przejeżdżać tę przestrzeń spokojnie i prędko, robiąc po sseśe

background image


mil na godzinę. Nadto jechaliśmy pięknym krajem, między dobrze uprawionemi polami,
obie- cującemi bogate żniwo. Niekiedy trafiały się nam obszerne niwy wąsatego indyjskiego
żyta z grubemi łodygami, sterczącemi jak laski; niekiedy zielona pszenica błyszczała w
labiryncie pniów drzewa. Płoty naokoło pól nie są kształtne ani utrzymywane w porządku,
lecz same polauprawiane są wybornie, tak że każde z nich można pomieścić do Kent.

„Często zatrzymywaliśmy się, aby poić konie w trakty erniach, porozrzucanych po całej

tej drodze. Po większej części bardzo są mierne. Przyjechawszy do traktyemi, woźnica
schodzi ze swego miejsca, napełnia wodą konewkę i trzyma ją przed pyskiem konia. Prawie
niema nikogo, kloby mu dopomógł; rzadko zobaczysz przejeżdżającego; pod szopami,
zrobionemi dla koni i wozów, zawsze pusto i głucho. Niekiedy, przy odmianie koni,
znajdowaliśmy wielką przeszkodę i z trudnością mogliśmy się ruszyć z miejsca, dla tęgo, że
tutaj osobliwym spose- hem ujeżdżają młode konie: łapią je, przy-.
wiązują do wozu i poganiają nie wyuczywszy. Zresztą, bądź co bądź, odjeżdżaliśmy od
każdej stacyi i dosyć prędko postępowaliśmy naprzód.

„Na niektórych stacyach spotkaliśmy dwóch lub trzech nawpółpijanych próżniaków,

którzy przechadzali się, zasunąwszy ręce w kieszenie, albo się kołysali, rozwaliwszy na
krzesełkach, albo patrzyli oknem, albo siedzieli na trawie przy drodze. Zwykle ludzie ci byli
bardzo nie- rozmowni ani z nami, ani z sobą; milczeli i z głupią miną patrzyli na powóz i
konie. Gospodarz traktyerni zawsze należał do tej pró- żniackiej kompanii, i zdawało się, że
mu naj- mniej wypadało troszczyć się o podróżnych. Niech będzie, co chce, wcale go nie
obchodzą podróżni, na wszystko jest obojętnym i zawsze kontent z siebie.

„Częste odmiany woźniców odbywały się bez odmian w ich powierzchowności i chara-

kterze; każdy woźnica jednakowo jest nieochę- dożnym, milczącym i posępnym. Jeżeli który
nawet ma w sobie co przyjemnego, wszelkiemi sposobami stara się to ukryć. Nigdy nie
rozma-

background image


win z osobami, które wiezie; kiedy zaś zacznie mówić do niego podróżny, Odpowiada
półwy- razami albo wcale nie odpowiada. Nigdy nie wskaże ci jakiego godnego uwagi
przedmiotu, napotkanego w drodze, i sam jakby go nie widział; możnaby sądzić, że wszystko
mu się sprzykrzyło, nawet i życie. Cokolwiek zajmuje się tylko końmi, wcale nie myśląc o
wozie; wóz sig toczy, dlatego że przyczepiony do koni, lecz że na wozie siedzi podróżny,
jego to bynaj- mniej nie obchodzi. Czasami, w końcu przejazdu od stacyi do stacyi, zaczyna
nucić jaką piosnkę bez ładu, lecz twarz jego razem z nim nie śpiewa: śpiewa tylko gardło, zaś
twarz zachowuje, po dawnemu posępny wyraz. Do tego trzeba dodać, że każdy woźnica
niezawodnie ma w gębie zwitkę tytoniu, i że żaden z nich nie używa chustki do nosa:
okoliczności, które podczas wiatru prowadzą za sobą nieprzyjemne ■skutki dla podróżnych.

„Przyjechaliśmy do miasta Kolumbus przed siódmą zrana i zatrzymaliśmy się tutaj na

spoczynek do dnia następnego. Hotel, w którym
stanęliśmy, był wyborny, zbudowany naksztalt niektórych włoskich domów, z przysionkiem i
otwartym tarasem. Kolumbus jest piękne i czyste miasto, powiększające się i zbogacające,
jak wszystkie, lub prawie wszystkie, amerykańskie miasta. Znajduje się w nićm zarząd Stanu
Ohio, i to nadaje mu szczególną powagę.

„Ponieważ nazajutrz nie odjeżdżała żadna z pocztowych karet, wynająłem tak nazywaną

ex trę, ażeby dojechać do małego miasta Tiffon, stąd jest kolej żelazna do Sandusky. Tą extrą
była zwyczajna bryczka, zaprzężona czterema końmi, taka sama, wjakiej przyjechaliśmy do
Kolumbusu; konie i woźnice także odmieniali się nakażdej stacyi: z tą tylko różnicą, że bry-
czka wysłaną była wyłącznie dla nas.

„Trzeba wyznać, że na szczęście byliśmy w najlepszym humorze, albowiem droga, którą

jechaliśmy, była nieznośną gdyby nie postanowienie, aby wesoło odbywać naszą podróż,
zapewne przeklęlibyśmy ją przy pierwszym kroku. Wstrząśnienia albo rzucały nas wkąt
powozu, albo były przyczyną, żeśmy ude-

background image


rzali głowami o pokrycie. Niekiedy bryczka lak nachylała się na jeden bok, przejeżdżając
przez głęboką kałużę, że musieliśmy obiema rękami trzymać się za przeciwiężący bok, aby
nie spaść w gęste błoto; niekiedy obydwa koła nagle zatapiały się w wodzie, i już
myśleliśmy, że niezawodnie pójdziemy w ich ślady; niekiedy konie, wjechawszy na jakie
spadziste wzgórze, gdy bryczka jeszcze grzązła w błocie, nagle zatrzymywały się i zaczynały
kiwać głowami, jakby chciały powiedzieć, że niepodobna nas wywieźć. Wreszcie dzień był
prześliczny, powietrze napełnione wonią, i pomimo wszelkich niedogodności drogi, nie
traciliśmy wesołego humoru, bo jechaliśmy do Niagary, skąd mieliśmy zamiar udać się do
domu. W południe zatrzymaliśmy się przy jednym zajezdnym domu, w pośród pięknego
lasku, zjedliśmy objad na pniu, potem oddawszy resztkr objada gospodarzowi i jego
świniom, pojechaliśmy daiej.

„W wieczór droga stawała się coraz węższą , tak, że nakoniec z trudnością przedziera-

liśmy się przez drzewa, a woźnica, zdaje się,
tylko instynktem rozpoznawał niewidzialną ścieżkę. Za to, nie mieliśmy czego się obawiać,
albowiem koła raz wraz uderzały się o grube pnie, z tego powodu cała bryczka w takim była
ruchu, że nasz biedny woźnica zaledwie trzymał się na kozie. Nie było także niebezpie-
czeństwa dla zbyt prędkiej jazdy, bo konie zaledwie ciągnęły powóz po nierównej drodze.
Jeszcze mniej można była oczekiwać niebezpieczeństwa ze strony jakichkolwiek bądź czwo-
ronogich mieszkańców lasu; bryczka zaledwie przesuwała się przez siatkę poprzeplatanych
gałęzi, i mogliśmy być zupełnie przekonani, że w tak przestronnem miejscu nie będzie nas
mogła ścigać trzoda słoniów. Tak, więc wszystko szło dobrze i mieliśmy niezaprzeczone po-
wody być wesołemi.

„Pnie drzewa, o których dopiero wspomniałem — są rzeczą nadzwyczaj ciekawą. Opty-

czne złudzenie, które one sprawiają, szczegól- niej pociemku, jest rozmaitćm i niezmiernie
zadziwiającym. Niekiedy zdaje się, iż widzisz przed sobą grecką urnę stojącą w pośród pola;
14

background image


niekiedy — kobietę, która płacze nadgrobo- wcem; niekiedy starego dżentlmena w białym
snrdacie, z zasuniętemi rękami w otwór kamizelki; niekiedy studenta, czytającego książkę;
niekiedy schylonego negra; niekiedy — kota, psa, armatę, żołnierza, i mnóstwo innycb roz-
maitych przedmiotów, których niepodobna wyliczyć. Wszystko to .wystawiało mi się jak by
w fantasmagoryi, nie dla tego, ażebym przysposobił moję wyobraźnią do szukania harmo-
nijnej formy w niekształtnych figurach, lecz zupełnie przeciwko mojej woli, bez wszelkiego z
mojej strony udziału, i — rzecz szczególna— często poznawałem w tych przywidzeniach ja-
ką znajomą figurę, którą niegdyś widziałem w jakiej książce dla dzieci, z obrazkami, a o
której później zapomniałem.

„Lecz. wkrótce zrobiło się tak ciemno, że musiałem pozbawić się tej zabawy, tym czasem

gęstwina co chwila stawała się bardziej nieprzebytą, gałęzie obijały się o bryczkę, i mu-
sieliśmy schować nasze głowy. Do tego powstała burza; błyskawica, w.ciągu trzech go
dzin, prawie bezustanuie świeciła; blask jej trwał długo, był jaskrawy i modra wy, grzmoty
były okropne: mimowolnie przychodziło na myśl, iż daleko byłoby lepiej siedzićć w jakim
spokojnym zajezdnym domu.

„Nakoniec, o jedenastej, spostrzegliśmy w oddaleniu światło, i po kilku chwilach przy-

jechaliśmy do indyjskiej wsi, gdzie postanowiliśmy pozostać do rana. Tu spotkałem jednego
zajmującego człowieka. W liczbie dżentlmenów, którzy zebrali się na śniadanie, był
spokojny staruszek., mimowolnie zwrócił na siebie moją uwagę. Okazało się, że to jest
plenipotent rządu Stanów Zjednoczonych, który prowadzi dyplomatyczne traktaty z
Indyjczykami i .jeszcze niedawno zawarł ugodę, podług której mieszkańcy tutejszej'wsi
zobowiązali się, za małe coroczne wynagrodzenie, przenieść się na inne wyznaczone im
miejsce , na zachód od Missisipi, za Sę - Lui. Wiele Opowiadał mi o ich przywiązaniu do
kraju; szczegół niej do cmentarzów , gdzie są pochowani ich krewni, i o tćm ubolewaniu, z
którem porzucają tepamiąt-

background image


ki. Zdarzało mu się być świadkiem wielu podobnych przesiedleń, i „zawsze, mówił on,serce
moje dręczone było smutkiem, chociaż wiedziałem, że Indyjczycy przenoszą się dla własnej
korzyści."—Kweslya, czy mieszkańcy tutejszej wsi mają przesiedlić się lub nie przesiedlić,
była roztrzygnioną na dwa lub trzy dni przed naszym przyjazdem, w szałasie naumyślnie do
tego zbudowanym z gałęzi, którego ruiny jeszcze leżały przed oknami hotelu. Kiedy
plenipotent skończył swoją mowę, wszystkie oczy i nosy zwróciły się ku przeciwnej stronie,
a każdy dorosły mężczyzna oświadcza swoje zdanie, lecz skoro tylko przedstawienie
plenipotenta przy- jętćm zostało większością głosów, oppozycya, chociaż bardzo znaczna,
natychmiast zgodziła się, i wszystkie sprzeczki ustały.

Później nie raz spotykałem tych biednych In- dyjęzyków, którzy jechali na małych

szorstkich konikach. Podobni są do cyganów, i jeżeliby zdarzyło mi się napotkać ich w
Anglii, bez wątpienia, uważałbym ich za to wędrujące plemie.

„Droga jeszcze gorsza od tej, po której

— IGI —
jechaliśmy wczoraj. Jednakowoż przed południem stanęliśmy w Tiffinie, a na obiad przy-
byliśmy koleją żelazną do Sandusky, gdzie zatrzymaliśmy się w hotelu na samym brzegu je-
ziora Eri.

Ilotel był wyborny, gospodarz uprzejmy i usłużny w najwyższym stopniu, lecz zarazem

przedstawiał zupełny typ Północnego Amerykanina, urodzonego w Nowej-AngliL Bezustan-
nie wchodził do naszego pokoju, nie zdejmując kapelusza, zatrzymywał się i rozmawiał z
nami bez ceremonii, siadał wyciągnąwszy nogi na naszej sofie, wyjmował z kieszeni gazety,
czytał je, nie zwracając na nas uwagi;. jest to dopiero mała cząstka jego narodowych zwycza-
jów; mógłbym opowiedzieć tysiąc podobnych rzeczy, chociaż zresztą bynajmniej nie myślę

1

uważać jego prowadzenia się

1

za nieprzyzwoite i uskarżać się na rubaszność. Zapewne,

jeżeliby to zdarzyło się w Anglii, to rzecz wcale inna: tara gospodarz traktyerni, który po-
zwala sobie tak postępować z podróżnemu pokazałby się zuchwalcem; lecz w Ameryce,
jeżeli"
14*

background image


— 162 —
dobrze wam daje jeść, przyjmuje gościnnie, nie macie prawa nic więcej nadto żądać: we
wszystkich innych względach jest on tćm samćm co ty, i jeżeliby przyszła mi chęć gniewać
się, że mój gospodarz nie chce lub nie umie swego postępowania stosować do angielskich
obyczajów i zwyczajów, było by to równie śmiesznćm, jak gdybym go obwiniał, że nie jest
tak wysokiego wzrostu, ażeby mógł wstąpić do gwardyi królowej angielskiej.

„Drugiego dnia przybył statek, który miał odpłynąć jeziorem Eri do Buffalo. Zjedliśmy

obiad i pojechaliśmy. W drodze, zdarzyło mi się spostrzedz jeszcze jeden oryginalny rys oby-
czajów amerykańskich. Kapitan statku, bardzo przystojny człowiek średniego wieku, zszedł
do kajut-kompanii, ukłonił się podróżnym, usiadł do stołu, wyjął z kieszeni duży scyzoryk i
zaczął heblować biedny stół z tak szczerą gorliwością, jakby mu za to płacono. Tymczasem
rozmawiał z podróżnemi, przyjmował udział w żartach, powiedział wiele dowcipnych i przy-
jemnych rzeczy, lecz, rozmawiajcie, żartując,
— . 103 —
ciągle heblował, i kiedy zawołano go na górę, pod ławką, na której siedział, pozostała ogro-
mna kupa wiórów.

„O siódmej nazajutrz przypłynęliśmy do Buffalo; dano nam śniadanie; lecz ponieważ

blizkie znajdowanie się wodospadu Niagarskiego nie dozwalało mi z żoną zostawać dłużej
cierpliwe- mi, o dziewiątej udaliśmy się w drogę.

„Dzień był niepogodny, zimny, wilgotny, po\ł nad ziemią leżały gęste mgły; drzewa stały

nagie, bez zieloności, albowiem w tutejszej północnej strefie już nadeszła zima. Za każdą
razą, gdy zatrzymaliśmy się dla odmiany koni, natężałem całą moją uwagę, czy nie usłyszę
szumu wodospadu, i patrzałem w tę stronę, gdzie się znajduje; lecz długo nic nie widziałem i
nie słyszałem. Nakoniec ujrzałem dwa wielkie białe obłoki, zwolna i wspaniale wznoszące
się do nieba. Była to Nigaara. Przejechawszy jeszcze pewną przestrzeń, usłyszeliśmy łoskot
wody i n czuliśmy, ie ziemia trzęsie się pod nami.

„Brzeg, na którym staliśmy, był spadzisty i slizki od deszczu i gołoledzi. Nie wiem, jakim

background image


sposobem udało mi się zejść; lecz wkrótce już byłem na dole, i z dwoma angielskiemi
oficerami, którzy połączyli się ze mną w podróży, stałem oparłszy się o kamienie, zagłuszony
łoskotem wodospadu, zaślepiony bryzganiem wody, przemokły do kości kroplistą kurzawą.
Byliśmy u samych stóp Niagary. Przede mną spadała okropna massa wody, pędząca z
bystrością błyskawicy, lecz nie mogłem jeszcze utworzyć sobie wyobrażenia ani o kształcie,
ani o położeniu, ani o wspaniałości tego zjawiska. Dopiero gdy wsiedliśmy do przewoźnego
czółna i zaczęliśmy płynąć wpoprzek nadętej rzeki, nakoniec zacząłem pojmować co to za
widok, lecz i tu uczucie moje nie było jeszcze zupelnem: w ielkość sceny gniotła mnie, szum
zawracał głowę

y

rozstrajał myśli. Nakoniec wdrapałem się na tak nazywaną Stołową Skałę,

spojrzałem nadół i zobaczyłem... Boże, cóżem zobaczyli... ' Potęga i wielkość widowiska
wzupełności otwarły się przede mną: wrażenie, które sprawiła na mnie straszna scena, byłe...
któż by mógł pomyślićL. było spokojnością. Tak, na
gle uczułem spokojność ducha, bez obawy wspomniałem o śmierci, i słodko zamyśliłem się o
spokojnej i szczęśliwej wieczności. Ani bojaźni, ani najmniejszego przestrachu: Niagara
wyrytą została w mojćm sercu w kształcie cudownej piękności , i wrażenie to nigdy niezgła-
dzi się, dopóki krew będzie płynąć w moich żyłach i serce bić nie przestanie.

„Jakże daleko były ode mnie próżne troski życia, w przeciągu dziesięciu dni, które prze-

pędziłem w tych czarownych miejscach. Jakże dziwne głosy rozmawiały ze mną przy
łoskocie wodospadu! Jakie opromienione twarze spoglądały na mnie z jego głębokości! Jakie
czarujące nadzieje powstawały w duszy, kiedy pierś moja skropiona była jego kroplami, temi
dyamcntowemi łezkami aniołów, które rozlatywały się po całej okolicznej przestrzeni i błysz-
czały podobnie do drobnych różnokolorowych gwiazdek!

„Gdybym się z samego początku dostał do tej części Kanady, nigdybym stąd nie

wyjechał. Bardzo mi się nie chciało powracać na drugi

background image


brzeg: wiedziałem, że tam mieszkają ludzie, a z ludźmi, jakże można żyć z ludźmi obok
Niaga- ry! Chodzić od rana do wieczora naokoło wodospadu;: oglądać go ze wszystkich
punktów widzenia; zatrzymywać się na wzniesionej skale i patrzćć stąd, jak woda wre i pieni
się, spadając w otchłań; zdołu cieszyć się widokiem wodnego słupa; ukrywać się za
kamienie, drzewa, i czatować na pędy srogich bałwanów, będąc pewnym swego
bezpieczeństwa; siedzieć w uroczystym cieniu skał, mierzyć okiem ich ogrom, śledzić każde
poruszenie wody, słuchać piorunującego echa, mieć wodospad ciągle przed swemi oczami,
widzić go przy zaślepiającym blasku słońca, przy łagodnem świetle księżyca, w wieczór
szkarłatny, w noc modrawą: oto wszystko, na czćm ograniczały się moje życzenia. Tego mi
było dosyć.

„Dotąd jeszcze śni mi się, niby słyszę szum Niagary i widzę pieniące są rzuty wody, ska-

czące pode mną w głębokości stu stóp. Tak! odjechałem! lecz Niagara jeszcze wre, wścieka
się, i będzie wiecznie wściekać się i wrzeć. Kie
dy słońce rzuca na nią swoje promienie, po dawnemu błyszczy jak. złoto; kiedy zakryte jest
obłokami, po dawnemu przedstawia się na- kształt szklannej góry, niebieskiego koloru z
białośnieżnemi wzorami, przyodziana w szarawą mgłę z wilgotnych kropelek Sięgając dna,
po dawnemu zawsze zdaje się umierającą,, zar trzymującą się; oto myślisz, że już cała woda
wyciekła... wszystko się skończyło, wszystko ustało... Lecz nie! jakaś niewidzialna moc na-
gle nadyma wodę, podnosi, ją, rozrzuca rzutami piany, a zwierzchu spadają na nią nowe
massy wody, i te, swoją koleją, nadymają się, podnoszą, rozlatują się w kształcie kosmatych
rzutów... I to zawsze, zawsze! Taki to utwór rąk Boskich!

„Lecz nim przestanę mówić o Niagarze, opowiem jednę okoliczność, która zdaje mi się

obrzydliwą, i bez wątpienia przyznany jej tenże sam przymiotnik od wszystkich czułych
osób, zwiedzających znakomity wodospad. Na Skale Stołowej jest chatka, należąca do czło-
wieka, który utrzymuje się z tego, że służy za

background image


przewodnika podróżującym. Tu sprzedają się takie rozmaite bagatele, które podróżni kupują
sobie na pamiątkę, na stole zaś leży księga, do której wpisują swoje imiona. Ksiąg tych już
zebrało się mnóstwo, a w pokoju, gdzie się zachowują, na ścianie stoi napis: „Podróżnym nie
wolno wypisywać uwag i wierszy, umieszczonych wchowanych tu księgach." Gdyby nie
było takiej przestrogi, zapewne, nie otworzyłbym żadnej księgi, przestając na kilku niedo-
rzecznych strofach, nakreślonych na ścianach i oknach; lecz teraz koniecznie chciałem
dowiedzieć się* co za skarby chowają tu z tak niezwykłą starannością; przewróciłem kilka
brudnych kartek i zobaczyłem te skarby, w kształcie uajrozmaitszej bazgraniny, przez jakie
tylko wyrażać się może ludzka głupota. Najwięcej dotknęło mnię to, że są na świecie ludzie,
którzy mogą znajdować przyjemność w umieszczaniu tu swoich płaskich i niegodziwych
konceptów, iartów z Niagary. Być może wszystko to jest dowcipnem i bardzo zajmującem
dla świni, więc powinno pozostawać między świniami. Wyia-
zenie takich brud w języku angieiskiem uważam za obelgę języka, to zaś, że zachowują się
na ziemi, należącej do angielskich posiadłości, ubliżeniem godności Anglii. Na szczęście jest
nadzieja, że wszystko to chociaż napisane jest po angielsku, jednak nie przez Anglików. W
przeciwnym razie umarłbym z poniżenia i gniewu.

„Szum Niagary wcale nie jest tak mocny, jak opowiadają niektórzy podróżnicy. I to

bardzo naturalnie, miarkując podług głębokości łożyska. Prawda, przez cały

7

czas, jak

mieszkaliśmy przy Niagarze, ciągle był wiatr, jednakowoż i przy spokojnem powietrzu, jak
na przykła I przy zachodzie słońca, nigdy nie mogłem dosłyszeć szumu wodospadu w
odległości trzech mil, chociaż kilka razy robiłem próbę.

44

Pożegnawszy się z Niagarą, p. Dikkins udał " się parostatkiem do ujścia rzeki, noszącej

tęż samą nazwę. Znalazł tu graniczne slupy dwóch państw, Wielkiej Brytanii i Północno-
Amery- kańskich Zjednoczonych Stanów. Warty tak blizko siebie znajdują się, że angielski
szyld-
15

background image


waćli może słyszeć hasło, powierzane szyldwachowi amerykańskiemu, zaś ten słyszy hasło
j .

*

J J

tamtego. Podróżni udali się stąd przez jezioro Ontario, które dla swojSj obszerności zasługuję
na nazwę morza, i wkrótce przybyli do miasta Toronto.

Położenie Toronto nie przedstawia nic osobliwego: okolice jego są nagie i płaskie. Lecz

samo miasto ożywione jeśt ludnością i ruchem; ulice brukowane są wybornie, oświetlone ga-
zem; domy ogromne i dotrze zbudowane; sklepy bogate: w niektórych rozłożony jest na
oknach tak wspaniały dobór towarów, że można zapomnićć się i pomyślćć, że się "znajdujesz
w Anglii; wiele z nich w niczćm nie ustępuje magazynom londyńskim. Prócz tego znajduje
się tu ogromne murowane więzienie, piękny kościół, bardzo dobry gmach dla władz rządo-
wych i kilka innych publicznych budynków. Widać, że rząd opiekuje się dobrym stanem no-
wonarodzonego miasta i nie żałuje pieniędzy, aby je ozdabiać.

Parostatek odbywający kursą między Toronto i Kingstonem, odpływa w południe. Przed

ósmą nazajutrz, podróżni stają w Koburgu, zabierają tam jeszcze kilka passażerów i jadą^ da-
lej. Między Koburgiem i Kingstonem odbywa się bardzo czynny handel; p. Dikkins mówi, że
na parostatku, którym płynął, było wiigcej jak tysiąc pak z towarami.

Kingston jest głównem miejscem pobytu władży kanadskiej. Równie jak wiele innych

amerykańskich miast, dopiero co wyszedł z pieluch: połowa domów jest niedobudowana,
druga dopiero istnieje na planach. Jednakowoż p Dikkins i tu spostrzegł więzienie, które, w
ka- żdćm mieście, jakie tylko zwiedzał, stanowiło jeden z głównych przedmiotów jego uwa-
gi. O więzieniu Kingsto iskiem mówi co następuje:

„Tutejsze więzienie wybornie jest urządzone, utrzymane w ścisłym porządku, i pod

każdym względem może być uważane za wzorowe. Mężczyzni zajmują się rozmaitemi
robotami: ten robi buty,, ten kręci liny, jeden jest kowalem,

background image


drugi krawcem, trzeci cieślą, czwarty mularzem, niektórzy budują dom na więzienie, i robota
ich już zbliża się do końca. Kobiety wyłącznie są szwaczkami: między innemi widziałem
jednę dwudziestoletnią dziewczynę, która już od trzech lat pozbawioną jest wolności. Służyła
powstańcom pod czas tak nazywanej kanadskiej insurrekcyi. Dla przenoszenia listów,
używała różnych środków: niekiedy przebierała się za chłopca i przenosiła je w kapeluszu,
niekiedy zaś wcale nie przebierała się, chowając depesze pod suknią. W męzkiem ubraniu
zwykle jeździła konno, nie tak jak kobiety, lecz w ści- słćm znaczeniu, po męzku; i to bez
wszelkiej trudności, albowiem wybornie siedzi na siodle, po mistrzowsku kieruje koniem i
tyle może skakać, ile ci się podoba. Lecz pewnego razu, aby prędzej dostarczyć depesze,
ukradła obcego konia, i to właśnie było powodem, że awanturnica nakoniec dostała się tam,
gdzie ją widziałem. Dosyć jest ładna, tylko jej oczy mają tak osobliwy wyraz, jakby z nich
wyglądał sam djabeł."

„Dziesiątego Maja, dalej mówi p. Dikkins, udaliśmy się z Kingstonu do Monreala, a z ra-

na nazajutrz wsiedliśmy na parostatek, aby pły- » nąć dalej wzdłuż rzeki św. Laurencyusza.
Trudno wystawić sobie piękność tej szlachetnej rzeki,.prawie na całej przestrzeni, którą
widzieliśmy, szczególniej zaś na początku naszej podróży. Ciągle napotykaliśmy piękno
wyspy, okryte bujną zielonością, ocienione gęstemi drzewami. Niektóre z nich tak są wielkie,
że przez omyłkę można by je uważać za stały brzeg rzeki; inne znów tak są małe, że wydają
się brodawkami lub plamkami na zwierciadle rzeki. Rozmaitość form, roskoszna roślinność,
wykwintna mięszanina różnych drzew, niezliczone. odcienia zieloności, i jeszcze więcej nie-
zliczone kształty, w jakich położone są gruppy drzew: wszystko to przedstawia nadzwyczaj
zajmujące i miłe widowisko.

Po południu wypadło nam płynąć przez prąd, gdzie woda pędzi z nadzwyczajną

bystrością, wre, szumi i pieni się. Takich prądów na rzece św. Laurencyusza jest bardzo
wiele. W bliskości
15*

background image


Dikkinsonu jest jedno miejsce, gdzie żegluga niebezpieczna i p odróżni przejeżdżają kilka
mil stałym lądem. Musieliśmy naśladować innych. W następnej przystani oczekiwał na nas
drugi parostatek.. Zbliżyliśmy się do niego w nocy i natychmiast rozeszliśmy się po kajutach,
aby spocząć: jazda stałym lądem złą drogą cokolwiek nas zmęczyła. Tym czasem parostatek
przez całą noc stał na kotwicy i ruszył dopiero zrana. Dzień był nicpogodny: deszcz, błyska-
wica, grzmoty; później jednak wypogodziło się. Po śniadaniu wyszedłszy na pokład,
nadzwyczaj byłem zdziwiony jednym zupełnie dla mnie nowym obrazem: po rzece płynęła
ogromna tratwa, z małemi drewnianemi domkami, w liczbie więcej niż trzydziestu; było to
coś podobnego do ulicy. Potem widziałem wiele podobnych tratw: wożą tu na nich drzewo.
Przypłynąwszy wzdłuż rzeki do miejsca swego naznaczenia,, właściciel tratwy, rozłamujeją,
sprzedaje na opał, a sam powraca stałym lądem na miejsce* skąd przybył, i znowu odbywa
takąż samą po
dróż , na innej tratwie, którą także łamie i sprzedaje częściami.

„O godzinie ósmej znowu wstąpiliśmy na brzeg i pojechaliśmy w pocztowych powozach.

Droga na ten raz ciągnęła przez piękny kraj, dobrze uprawiony i ciągle przypominający mi
Francyą; wsie, domy, język, ubranie wieśniaków, wszystko to jest francuzkiem; na szyldach
domów zajezdnych są francuzkie napisy; po bokach drogi — krzyże i obrazy świętych.
Każdy rolnik, każdy wiejski chłopiec, chociaż niema na nogach pończoch, spięty jednak
jaką-kolwiek mocnego koloru przepaską, najczęściej czerwoną; kobiety, pracujące w polu i w
ogrodach, wszystkie bez wyjątku noszą słomiane kapelusze, z pewną kokieteryą nachylone
na bok. Po wsiach spotykaliśmy katolickich księży i mnichów; na publicznych gmachach i na
krzyżujących się ulicach, wystawiony obraz Zbawiciela.

„W południe znowu wsiedliśmy na parostatek, a o trzeciej przybyliśmy do wsi Lachine, a

dziewięć mil od Monrealu. Tu na zawsze poże-

background image


— 176 —
gnaliśmy się z żeglugą po rzece św. Lauren- cyusza i udaliśmy się dalej stałym lądem.

„Monreal ma piękne położenie na brzegu rzeki, otoczony jest spadzistemi wzgórzami, po

których kręcą się drogi i ścieżki dla przechodzących. Ulice po większej części są wąz- kie,
ciemne, nieforemne, jak zwykle bywa we wszystkich francuzkich miastach podług dawnego
stylu zabudowanych; zresztą nowsze części miasta dosyć są dobrze utrzymane, widne i
przestronne. Jest tutaj mnóstwo magazynów z rozmaitemi towarami. Domy osób prywatnych
w ogóle są kształtne; granitowe nadbrzeże odznacza się wykończeniem, trwałością i
długością. Kościół katedralny dopiero co ukończony; ma dwie wieże, z których jedna nie
zupełnie jeszcze jest gotową. Naprzeciw kościoła, na placu, stoi posępny, murowany, czwo-
roboczny gmach monrealskiego więzienia, lecz wkrótce go rozbiorą. Dom, w którym miesz-
czą się władze rządowe, bez porównania lepszy, aniżeli w Kengston. Wogóle miasto jest bar-
dzo piękne, ożywione, wesołe. Na jednćm
— 177 —
przedmieściu drewniany bruk, sześć mil długości; bruk ten pod każdym względem wyborny.

„Parostatki, które idą stąd do Kwebeku, odbywają żeglugę w nocy, to jest, odpływają o

szóstej w wieczór i przybiegają o szóstej zra- na. Zrobiliśmy taki spacer i byliśmy bardzo
kontenci.

„Wrażenie, które sprawia na podróżnym widok Kwebeku, tego amerykańskiego Gibralta-

ru, wiszącego w powietrzu, na wierzchołku nieprzystępnej skały, należy do liczby takich
wrażeń, które można odebrać tylko w jednćm takićm miejscu, a które, raz przyjęte do duszy,
już nigdy nie zaciera się. Kwebeku niepodo- bn a zapomnieć, ani pomięszać w pamięci z
wrażeniami innych miejsc. Prócz materyalnych zalet: piękności położenia, malowniczej
oryginalności widoku, przedstawia wyobraźni mnóstwo innego rodzaju powabów. Tutaj
wznosi się skała, po której angielski jenerał Wolf i jego waleczni towarzysze dostali się na
szczyt wojen- nej chwały, i odebrali Kwebck Francuzom; tu leży Dolina Abrahama, gdzie
Wolf odebrał ra-

background image


nę, która skończyła jego życie; tu jest forteca, którą z takim męztwem bronił przeciwko nie-
mu jenerał Monkalm; tu żołnierze Monkalma, jeszcze za życia swego dowódcy,
przygotowali, dla niego grób, wysadziwszy w powietrze część fortyfikacyj: oto wspomnienia,
które silnie działają na wyobraźnią każdego myślącego podróżnika, stanowiąc jednę z
najświetniejszych stronnic nowszej wojennej historyi. Kwebek można nazwać pomnikiem na
cześć dwóch walecznych wodzów, pomnikiem, godnym obu narodów, które lu walczyły,
Francuzów i Anglików.

„W Kwebeku wiele kościołów i różnych publicznych zakładów. Najpiękniejsze widoki

są— od strony domu władz rządowych i od fortecy. Obszerny krajobraz, urozmaicony
pięknem i wzgórzami, wsiami, laskami i polami, skropiony czystą rzeką, i rozszerzający się
na wszystkie strony daleko, daleko, za kraniec widnokręgu, przedstawia widowisko
czarujące, różnokształ- tne; mięszanina domów, dachów i kominów starego miasta —
znajduje się pod nogami wi-
dza; za nią błyszczy zwierciadło rzeki św. Lan- rencyusza; dalej — góry, łąki, wiejskie chaty;
przez rzekę pędzą rozmaitego rodzaju statki, ■z białemi żaglami; ich wysokie maszty śmiało
wznoszą się do nieba i wyglądają z .po za sąsiednich pagórków. Nie mogłem dosyć
podziwiać tego obrazu, szczególniej, kiedy go oświecają promienie zachodzącego słońca.
^•Go wiosnę, między Monrealem i Kwebćkiem przejeżdża i przechodzi mnóstwo nowych
emi- ■grantów z Anglii i Irlandyi. Obierają tę drogę, jako najdogodniejszą do tych
pugtelnicznych miejsc Kanady, gdzie dozwolono im zakładać osady. Spacerując zrana po
nadbrzeżu wMon- realu, nie raz miałem sposobność przypatrzenia się, jak wsiadają na
parostatek, i bardzo rai się chciało udać się razem z niemi, ażeby przysłuchać się ich
rozmowom. Los sprzyjał mojemu życzeniu: Statek, na którym wracaliśmy z Kwebeku do
Monrealu, napełniony był tym ludem. W wieczór rozłożyli swoje pierzyny i zajęli cały dolny
pokład, tak, że nie mogliśmy wyjść z kajuty. Większa ich część rodem była z An-

background image


glii, szczególniej z Glosterszejru. Wybrali się ztamtąd do nowej ojczyzny; nie mogłem wy-
dziwićsię, jakim sposobem zabrali ze sobą dzieci, w liczbie których były niemowlęta przy
piersiach matek. Poświęcenie się rodziców, którzy oddawali ostatni kawał swojej podartej
odzieży, ażeby malców uratować od zimna, — w istocie jest wzruszającćm. Niech sobie kto
rozumuje jak chce, jednak być cnotliwym — ubogiemu człowiekowi, wprawdzie daleko jesl
trudmjć, aniżeli bogaczowi, a cnota w ubogim daleko więcej godna podziwienia, aniżel w bo-
gatym. Dobrze jest być cnotliwym, kiedy mieszkasz w pięknym domu i nie dolega ci żadna
potrzeba: przy takich warunkach człowiek łatwo może uchodzić i za przykładnego małżonka
i za przykładnego ojca; jego zasługa sięga do siódmego nieba. Lecz rzućcie bogacza tu oto,
na ten zapełniony ludem pokład; ściągnijcie z jego młodej żony jedwabną suknię i brylauty,
rozrzućcie jej długie włosy, nacechujcie jej czoło przedwczesnemi marszczkami, troskami i
utrapieniami; zetrzyjcie rumieniec z jej lica,
ubierzcie w łachmauy jej wychudłe członki: wtedy dopiero zobaczymy, co powie ów cno-
tliwy człowiek, chociażby miłość jego ku tej kobiecie dawniej granic nie miała. Zobaczymy
co będzie robił z głodnemi i nawpół nagiemi dziećmi, które czołgają się w błocie u nóg jego!
Nieszczęście wszystko odmienia: i żona i dzieci będą zdawały się mu już nie temi miłemi
istotami, którym z radością oddaje swoje bogactwo i imie, lecz chciwemi i złośliwemi
potworami, które odbierają mu część jego powszedniego chleba, które, jak złodzieje,
przywłaszczają sobie jego własność, które pozbawiają go wszelkich pociech życia. Wtedy
zamiast zadowolenia, którego ów człowiek dawniej doznawał w objęciach żony i dzieci,
będzie go ciągle obarczać ciężar ich nędzy i słabości; spostrzeże w nich wady, których
dawniej nie znał; jeżeli zaś nie mają wad, wynajdzie je; będzie zarzucał żonie niecierpliwość
i kaprysy, dzieciom — uporczywość i nieposłuszeństwo; nawet łagodność żony będzie mu
się zdawać wadą , łzy występkiem.... Tak! pewny jestem, że może
16

background image


nikt z pomiędzy nas nie wytrzymałby podobnego ciosu, a jeżeli znajdzie się taki człowiek, w
którym miłość rodziny przeżyje wszelkie nieszczęścia i który pomimo nieszczęść po da-
wnemu pozostanie dobrym, czułym i tkliwym dla żony i dzieci, wtedy trzeba go natychmiast
odesłać do parlamentu: niech tam posłucha, co rozumne głowy mówią o ludzkości, i niech
potem im powie, że oni same głupstwa głoszą.

„Takie myśli przyszły mi do głowy, gdym stał wpośród śpiących na pokładzie koloni-

stów. Patrząc na tych ludzi, którzy porzucili kraj rodzinny, nie mają przytułku, są nędzni;
uważając, zjaką troskliwością pieszczą i karmią swoje dzieci, jak zawsze starają się naprzód
zaspokoić ich życzenia i potćm nawpół zaspokajają swoje gorzkie potrzeby, jak są łagodne*
cierpliwe i pobożne ich kobiety, jak mężczyzni naśladują przykład kobiet, i jak rzadko, nad-
zwyczaj rzadko zdarza się,- ażeby między niemi powstała jaka sprzeczka, ażeby kto z nich
powiedział drugiemu co przykrego, — uczułem głęboki szacunek ku ludzkości i bardzo
żałowa
łem, że niema razem ze mną ateisty, który mógłby tu wziąść prostą, lecz wyborną naukę.*'

Trzeba żałować, że wielu z tych nieszczęśliwych mylą się w swoich nadziejach

względem Ameryki. Powracając do domu, j). Dikkins jechał razem z wielkim tłumem
żebraków, którzy, napróżno probowawszy zbogacić się w Nowym Świecie, powracali do
Anglii.

„Było ich blisko stu osób, mówi p. Dikkins: wszyscy ubodzy, obszarpani i chorzy. Zrana

wychodzili ze spodu okrętu, ogrzewali się na słońcu, gotowali sobie pokarm na ognisku i w
tćm że miejscu jedli ów obiad. Nie mogłem wstrzymać ciekawości i zapytałam niektórych o
historyą ich emigracyi i powrotu. Historya wszystkich po większej części była jedna i taż
sama: nieszczęścia, niepowodzenia, choroby, niekiedy, złe sprawowanie się, niekiedy nieroz-
tropność i brak znajomości jakiegobądź rzemiosła, oto ich nieszczęścia. Prawie wszyscy
myśleli, że w Ameryce ulice brukowane są złotem, i bardzo zdziwili się, kiedy byli zmuszeni
chodzić po ostrych i twardych kamieniach. Je-

background image


dnem u nie powiodło się jego przedsięwzięcie) drugi nie znalazł roboty, trzeci chociaż
znalazł robotę, jednak nie odebrał za nię -pieniędzy. I wszyscy postanowili wracać. Niektórzy
zabawili tylko trzy dni w Ameryce, inni trzy miesiące, inni znów wcale nie schodzili na
ziemię amerykańską i wracali na tym że samym statku, na którym przyjechali. Jeden pokazał
mi list od swego przyjaciela z Nju-Jorku. Przyjaciel ten na drugi dzień swego tam przyjazdu,
pisał do niego co następuje: „To mi piękny kraj, kochany przyjacielu Dżems! Nadzwyczaj
polubiłem Amerykę. Tu rób co chcesz: nikt ci nie rozkazuje. Roboty wszelkiego rodzaju jest
mnóstwo, a ceny sześć razy są większe jak u nas. Nie obrałem jeszcze dla siebie rzemiosła,
lecz wkrótce obiorę: nie wiem tylko, do czego najstosowniej wziąść się powinienem, czy
mam być cieślą lub krawcem." Nic dziwnego, że wielu z nich zawiodło się. Większa część
teraz stała się nędzniejszą, aniżeli przy odjez'dzie z Europy: sprzedali swoje suknie, aby
zapłacić za przewóz, i na niektórych zaledwie pozostało
kilka brudnych gałganów dla przykrycia ciała. Wielu nie miało co jeść: żyli z jałmużny.
Jeden utrzymywał się tylko z tego, że zbierał obrzynki i kości z talerzów, przeznaczonych do
mycia.

„Przyjacielowi ludzkości wypadałoby zwró- • cić szczególną uwagę na podobne

emigracye. Jeżeli w państwie jest klassa,. zasługująca na wsparcie rządu, bez wątpienia jest
nią klassa ubogich , którzy zmuszeni są porzucać kraj rodzinny, ażeby znaleźć dla siebie
kawałek powszedniego chleba. Prawda, że nasz kapitan i i. oficerowie okazywali dla nich
wszelki udział, jaki nakazuje ludzkość; lecz to było dla nich za mało. Trzeba tak urządzić
emigracye,. ażeby na jednym- okręcie nie wożono zbyt wielkiej liczby włóczęgów, ażeby
każdy z nich, nim będzie przyjęty, był rewidowany,, czy ma dostateczne środki do przejazdu
i czynie jest dotknięty jaką zaraźliwą chorobą. Prócz tego, trzeba im dawać pomoc lekarską; z
przyczyny braku tej pomocy, przy mnóstwie innych dostatków, okropna śmiertelność panuje
między niemi, i umierający, mężczyzni i kobiety*
16*

background image


szczególniej z pomiędzy dzieci, prawie codzień zdarzają się. Nakoniec rząd powinien by
przed- sięwziąść surowe środki przeciwko obrzydliwemu przemysłowi, zależącemu na tćm,
że kapitanowie niektórych kupieckich okrętów przyjmują do siebie passażerów tego rodzaju,
tyle, ile można ich napchać na spód okrętu, nie zwracając żadnej uwagi na szczupłość pomie-
szczenia, na brak świeżego powietrza i na pomięszanie rozmaitych płci wywierające na oby-
czaje tak szkodliwy wpływ. Trzeba dodać, że niektórzy kapitanowie wyłącznie tylko tćm tru-
dnią się: chodzą koło brzegów kraju, gdzie się gnieździ żebractwo, namawiają
nieszczęśliwych, aby przenieśli się do Nowego Świata, i przywożą stąd innych w ich miejsce,
korzystając w obu razach z opłaty za przewóz i sprzedaży majętności po zmarłych!

Zabawiwszy w Monrealu kilka dni, p. Dikkins udał się koleją żelazną do Sę-Dżonu i tam

pożegnał Kanadę, którą uważał za kraj bardzo wiele obiecujący w przyszłości. Okoliczności
Jtnowu przywoływały go do Nju-Jorku , skąd
musiał powracać do Anglii. Lecz, przyjechawszy do stolicy Stauów Zjednoczonych,
zobaczył, żę miał jeszcze prawie tydzień wolnego czasu, i powziął myśl korzystania z niego
dla obejrzenia jednej okolicznej wioski, zaludnionej wyznawcami religijnej sekty Trzęsących
się, i na- zywanej od imienia tej sekty, Shaker Village.

„Zbliżając się do wsi, mówi p. Dikkins, spotkaliśmy kilku jej mieszkańców. Zatrudnieni

byli robotą na drodze; wszyscy mieli ogromne, 7. szerokiemi skrzydłami kapelusze, i
zupełnie podobni byli do drewnianych lalek, jakie wystawiają na przodzie okrętu. Nakoniec
powóz nasz zatrzymał się przy drzwiach domu, gdzie się sprzedają tamtejsze rękodzielne
wyroby. Dom ten służy także za salę dla posiedzeń wiej- skiej starszyzny. Prosiliśmy, aby
nam dozwolono widzićć ich nabożeństwo, i jeden Trzęsący się, należący do kasty
miejscowych władz, zaprosił nas do sali sessyonalnej.

„Był to ogromny pokój, ze wszystkich stron na posępnych gwoździach wisiały posępne

kapelusze; posępny stołowy zegar posępnie wy-

background image


tss
bijał sekundy, przerywając panujące tu posępne milczenie i wskazując posępny czas. Przy
murze rzędem stało sześć lub ośm krzeseł z wy- sokiemi tylkami, a kształt ich był także posę-
pny do tego stopnia, że wiele osób wolałoby raczej usiąść na ziemi, aniżeli mieć jakąkolwiek
styczność z tym posępnym meblem.

„W kilka minut wszedł, czyli raczej mówiąc, z dumą wkroczył stary Trzęsący się z

dużemi, ziranemi, bez życia oczami, które zupełnie podobne były do ogromnych
miedzianych guzików jego kamizelki i fraka. Dowiedziawszy się, czego życzyliśmy, wyjął z
kieszeni arkusz gazety i dał mi przeczytać ogłoszenie* gdzie, w imieniu starszych wsi,
wydrukowano dla powsze- ehnej wiadomości, że, ponieważ niektórzy obcy widzowie
niedawno przez swoje nieprzyzwoite postępowanie przeszkodzili religijnym obrzędom
Trzęsących się, w skutek tego ieh kaplica zamkniętą jest dla publiczności i nikt z obcych w
ciągu roku nie będzie tam wpuszczony od wyżej wspomnionej daty.

„Przeciwko temu postanowieniu niema co powiedzićć, prosiliśmy przynajmniej, aby nam

dozwolono kupić co z towarów, wyrabianych przez Trzęsących sie. Na to odebraliśmy posę-
pne zezwolenie. Udaliśmy się na drugie piętro i weszliśmy do pokoju, gdzie były rozłożone
różne rzeczy do sprzedaży; przy biórku zaś siedziała jakaś dziwna figura, którą dawny nasz
przewodnik nazwał kobietą. Ja sam nawet myślę , że to była kobieta, chociaż z początku nie
mogłem przypuścić, aby należała do płci pię- knej.

'„Kupiwszy kilka drobiazgów, wyszliśmy na ulicę. Naprzeciw magazynu i gmachu władz

rządowych stoi kaplica Trzęsących się, duży drewniany budynek, w rodzaju stodoły, z zie-
loncmi roletkami w oknach. Nie mogąc dostać się wewnątrz, musieliśmy poprzestać na ze-
wnętrznćm obejrzeniu, i potem udaliśmy się, |

aby przejść się po wsi. Domy Trzęsących

się
wszystkie są zbudowane o kilku piętrach i niegdyś malowane były czerwoną farbą.

background image

„Nazwa Trzęsących się pochodzi, jak wiadomo , od formy nabożeństwa tych heretyków,

która składa się z tańca, wykonywanego przez wszystkie osoby bez różnicy płci i wieku.
Przystępując do niego, mężczyzni zdejmują kapelusze i wierzchnią suknię, poważnie
wieszają wszystko to na goździach, wbitych do muru, i wstążkami obwiązują szyję. Potem
stają dwoma rzędami, mężczyźni z jednej strony, kobiety z drugiej; zaczynają ryczóć przez
nos, skaczą po kolei, zbliżają albo oddalają się rzędami, i powtarzają to dopóty, dopóki
zupełnie sił nie utracą. Widowisko to musi być bardzo zabawne. Mam rycinkę, robioną przez
jednę osobę,która - na własne oczy widziała dziwaczny obrzęd. Powiadają , że rycina ta
zupełnie z natury zrobiona; jeżeli tak — więc jest z czego się śmiać.

„Stowarzyszeniem Trzęsących się kieruje kobieta. Ma przy sobie radę starszych, jednak

zatrzymuje władzę nieograniczoną. Miejsce jej mieszkania jest na wierzchniem piętrze, nad
kaplicą ; mieszka, jak mówią, w zupełnćm odosobnieniu i nikomu się nie ukazuje, tylko oso
bom urzędowym. Jeżeli powierzchowność tej tajemniczej damy podobna jest do powierzcho-
wności przełożonej nad magazynem, trzeba jej oddać słuszność, że spełnia wielki czyn
miłości bliźniego, zostając w zamknięciu: w takim razie, nie znajduję słów, ażeby wyrazić
głęboki szacunek ku niej*.

„Cały majątek Trzęsących się należy do towarzystwa, a dochody zbierają się do wspólnej

kassy, która znajduje się pod dozorem starszych. Tych starszych obierają z pomiędzy osób,
znanych ze swego przykładnego prowadzenia się* ponieważ zas są bardzo skąpi, pracowici i
nie tracą sposobności nawrócenia do swej herezyi Łażdego majętnego człowieka, wigc niema
nic dziwnego, że Trzęsący się posiadają znaczne bogactwa. Szczególniej lubią kupować
grunta. Jeżeli się nie mylę, prócz wsi, w której byliśmy, mają jeszcze trzy osady,

„Trzęsący się—są wybornemi rolnikami, a ich produkta słyną ze swej dobroci. Na szyl-

dach piekarni w Nju-Jorku koniecznie stać musi napis: „Tu sprzedaje się żyto, pszenica,
owies

background image


Trzęsących się." — Prócz tego umieją wzorowo chodować bydło, ale nadto są litościwi dla
zwierząt, i dla tego mięso ich byków i baranów uważa się, jako osobliwość*

„Trzęsący się, jak dawniej Spartańczykowie, mają wspólny stół. —Małżeństwa niema:

męż- czyzni i kobiety przeznaczeni są na wieczne bezżeństwo. Wielu gani ten zwyczaj; lecz
tu znowu muszę zwrócić się do tajemniczej damy, mieszkąjącój nad kaplicą i powiedzieć, że
jeżeli wszystkie kobiety sekty Trzęsących się podobne są do niej, ona zaś do przełożonej
magazynu, wtedy bezżeństwo dla mężczyzn tej sekty nie zawiera w sobie nic smutnego.
Tego tylko nie mogę pojąć: skąd się wzięły te dzieciaki które pracowały na drodze?

„Zresztą trzeba wyznać, że Trzęsący się żyją spokojnie, zajmują się swemi sprawami,

marszczą się, milczą i nikogo nie zaczepiają."

Nakoniec p. Dikkins wrócił do Enropy; lecz żegluga na ten raz obeszła się bez zajmującej

burzy, jakiej doznał w czasie swej podróży do Ameryki. Wszystko szło dobrze, lecz bardzo
— m —
nudnie. Każdy dzień podobny był do poprzedniego. Raz podróżni spostrzegli na morzu
delfina, i to wpośród nieznośnej jednostajno- ści zdawało się im być tak woźną
okolicznością, ie zanotowali ją w swoim kalendarzu i zaczęli liczyć czas od ukazania się
delfina.

Dzieło swoje p. Dikkins kończy ogółnemi u- waganii o Ameryce.
„Dotąd, mówi autor, opowiadałem tu tylko fakta, aby sami czytelnicy wyprowadzali

wnioski. Teraz powiem moje zdanie.

„Amerykanie z natury są dobrzy, przyjacielscy, otwarci, gościnni, uprzejmi.

Ukształcenie, zdaje się, podniosło tytko wrodzorrą czułość ich serca. Dobrze wychowany
Amerykanin zwykle bywa entuzjastą w przyjaźni: we wszystkiem można sie na niego
spuścić; jest wiernym, wspaniałomyślnym, gotowym na wszystko dla swego przyjaciela.
Nigdy nie spotykałem ludzi, których tak prędko można polubić, jak ukształco- tiych
Amerykanów; nikt tak prędko nie ohu- dzał we mnie przywiązania, i nigdzie, w krótkim
przeciągu czasu sześciu miesięcy, uie znaj-
17

background image


dowałem ty Je przyjaciół, dla których gotów jestem poświęcić połowę mego życia.

„Przymioty -te, mojćm zdaniem, wrodzone są wszystkim kłassom, lecz -rozumie się, że w

niektórych oddzielnych osobach są zupełnie zatarte. Stan, sposób życia, zatrudnienia, mniej
więcej wpływają na moralność człowieka: o tćm niema co i mówić.

„Każdy naród ma wadę usprawiedliwiania swoich ułomności i tłumaczenia ich, jako cno-

ty lub wysoką mądrość. Amerykanom zarzucić można nieufność: jest to ich powszechna
wada, główna cecha i źródło wielu innych ciemnych stron ich charakteru. Łecz obywatel
Stanów Zjednoczonych pyszni się ze swojej nieufności i, wbrew wszelkim dowodom, wbrew
nawet własnemu przekonaniu, uważa ją za oznakę szczególnej rostropności ludu i za dowód
jego umysłowej niezależności.

„Lecz nieufność ta objawiana we wszystkich czynach towarzyskiego życia, powie

cudzoziemiec: oddala z ich rzędu godnych ludzi i powiększa liczbę krzykaczy, którzy ciągle
ubliżają
publicznym urządzeniom i plamią wybory ludu. Amerykaniel nieufność uczyniła was do
takiego stopnia zmiennemi i niestałemi, że wszyscy wyśmiewają wahanie się waszych zdań.
Zaledwie wystawicie posąg, już zrzucacie go i rozbijacie w drobne kawałki; zaledwie
wzniesiecie człowieka, który wyświadczył wam dobrodziejstwo, służył waszemu krajowi, już
poprzestajecie ufać mu, bo jest wyższym, zaczynacie zarzucać sobie zbytnią dla niego
wdzięczność, lub oskarżacie gO' o obojętność ku waszej sprawie. Każdy z was, kto tylko
osięgnął ważny stopień w towarzystwie, chociażby to był sam prezydeut, może być pewnym
upadku od chwili, gdy osiągnął stopień, albowiem każde kłamstwo, każda potwarz, byle od
kogo wymyślona, niech tylko poruszy waszą nieufność, niezawodnie znajdzie między wami
odgłos. Nie wierzycie poczciwym ludziom i dajecie wiarę podłym. Gotowi jesteście gonić
muchę, jeżeli będzie się zdawała wam podejrzliwą, i przepuścicie całe stado sloniów, jeżeli
człowiek, któ ry sprzeciwia się przepuszczeniu tego stada,

background image


narażonym zostanie na waszę nieufność. Proszę powiedzieć: czy to jest dobrze? czy tak
trzeba postępować z swoimi rządcami? i czy takie postępowanie robi zaszczyt tym, którzy
znajdują się pod ich zarządom?

„Odpowiedź zawsze jednakowa,— Pan tego nie rozumiesz, mówi Amerykanin. Mamy,

jak widzisz pan, opinią narodową; każdy myśli jak chce, i nikogo zwieść nie można: -lud
nasz ma swoje widzimi się!

„Drugi charakterystyczny rys w obyczajach Amerykanów jest żywość i szorstkość

(smart- ness) ich obejścia się, pod którćm ukrywają swoje towarzyskie i osobiste wady, a
które niekiedy dopomagają zadzierać nosa do góry ludziom, zasługującym na szubienicę,
pomimo że Amerykanie drogo opłacili to nawyknienie, które w niewielu latach tak zachwiała
towarzyski kredyt i kassę; prostoduszna uczciwość .nie zachwiałaby go tyle przez ciąg nawet
całego stulecia. Lecz, na nieszczęście, osobiste przymioty tutejszych bankrutów' i oszustów
wszelkiego rodzaju, cenione bywają nie podług
złotego prawidła: „Postępuj z innemi tak, jakbyś chciał, aby z tobą postępowano," lecz pod-
ług tego, jak ci oszuści i bankruci zachowują się w towarzystwie. Jeżeli są weseli i uprzejmi,
jak poczciwi ludzie, wtedy ich nikt od siebie nie odpycha. Pamiętam, gdy płynęliśmy przez
Missisipi, zrobiłem uwagę, że takie widoczne oszukańswa nie mogą pozostawać tajemnemi, i
gdy będą wykryte, powinny mieć bardzo złe skutki, obudzając w cudzoziemcach nieufność i
osłabiając stosunki zagraniczne; leez. dano mi uczuć, że to nie jest niczćm innym, tylko
szczególnym rodzajem uprzejmości, przy pomocy której zarabiają pieniądze, i że
cudzoziemcy, oczarowani tą uprzejmością, łatwo zapominają,, że ich oszukano; tym czasem-
jednak rostropni ludzie dalej robią swoje;. Nie- raz. słyszałem rozumowy, podobne do
następującej:

' —-Czyż' nie prawda, że to- bardzo- obraża każdego uczciwego- człowieka, iż taki a taki

mister wzbogacił się przez najniegodziwsze środki, i pomimo wszystkich swoich występ^

background image


ków, pozostaje w towarzystwie waszych współobywateli?
—Tak jest, ser.
— Wszak wykryto jego oszukaństwo?
-—Tak jest, ser.
— Jest schańbiony, opublikowany, wybity?
—Tak jest, ser.
— Publicznie ogłoszony jest za oszusta i wypędzony z towarzystwa?
—Tak jest, ser.
—Więc proszę powiedzieć, dla Boga, dla czegóż jest cierpiany ?
—Mm!... jest to człowiek wesoły, he is a smart mant
Trzeba jeszcze powiedzieć, że Amerykanie mają niektóre grube i nieokrzesane zwyczaje, co
powszechnie przypisują temu, że są narodem handlowym, chociaż wreszcie jest rzeczą
osobliwą, dla czegoby nowoprzybyły człowiek miał znosić nieprzyjemności jedynie dla tego,
że dostał się między lud, trudniący się handlem* Bądź jak bądź, namiętność do handlu uważa
za źródło godnego politowania zwyczaju

%

szczególniej upowszechnionego po miastach prowincyonalnych, że ludzie żonaci nie żyją w
domu, że nie gotują u siebie jedzenia, obiadują po traktyerniach, cały dzień włóczą się i tylko
nocować przychodzą do domu. Taż sama namiętność do handlu jest przyczyną, że literatura
amerykańska nie doznaje żadnej opieki.— „Jesteśmy narodem przemysłowym: nie mamy
czasu dla poezyi!" zwykle mówią Amerykanie. Roskosze serca i umysłu zdaję się im być nik-
czemnemi w porównaniu do przyjemności odbierania zysku. Dążność utiłitarna otrzymała
górę nad wzniosłą myślą i uczuciem.

„O to trzy główne wady, które w Ameryce naprzód wpadają w oczy cudzoziemcowi,—

nieufność, bezczelność i chciwość. Lecz są jeszcze inne chwasty, które głęboko zapuściły
swoje korzenie w amerykański narodowy charakter: chwasty te znajdują się w dziennikar-
stwie.

„Amerykanie zaprowadzają u siebie szkoły, budują domy Dzieciątka Jezus, wynajmują

nauczycieli, płacą im tysiące, wznoszą kościoły

background image


zakładają towarzystwa wstrzemięźliwości, opiekują się polepszeniem obyczajów, rozszerze-
niem pożytecznej oświaty; lecz dopóki pisma peryodyczne choć cokolwiek będą mieszać się
do tych spraw i dawać o nich swoje zdanie, dopóty wszystko będzie ginąc napróżno, i cel
nigdy nie zostanie osiągniętym. Prócz tego: co rok sprawa coraz dalej powinna wstecz cofać
się, co rok narodowa dążność ku dobremu powinna stawać się słabszą, kongres i senat co rok
powinny więcej gmatwiać się w swoich sprawozdaniach przed ludźmi sumiennemi, a pamięć
o wielkich założycielach niepodległości' Stanów Zjednoczonych co- rok powinna odbierać
nową obelgę od ich niegodnych potomków.

„W stosie dzienników, wydawanych w Ameryce, jest kilka zasługujących na zaufanie. Z

korzyścią i przyjemnością przepędzałem czas z ludźmi, przyjmującemi udział w tych
pismach- Lecz liczba ich nic nie znaczy w porównaniu z. liczbą wydawców i
współpracowników szkodliwych gazet, dla tego też i wpływ dobrego*
zupełnie ustaje przez działanie trucizny, którą tamte rozlewają w towarzystwie.

„Między ludźmi klass wyższych, między uczo- nemi, adwokatami, sędziami i wogólności

między wszystkiemi, którzy cokolwiek pojmują rzeczy i trzymają się prawideł szlachetnego
umiarkowania, istnieje jedno powszechne zdanie względem tych obrzydliwych pism, że niby
wpływ ich nie jest tak ważnym, jak się to zdaje zdaleka przybyłemu dostrzegaczowi. Lecz
sądzę, że zdanie to na niczćm nie oparte. Nie można go udowodnić; wszystkie fakta prowa-
dzą zupełnie do. przeciwnego wniosku.

„Jeżeliby w Ameryce człowiek, posiadający zdolności lub siłę charakteru, mógł sięgać po

niejakie znaczenie w towarzystwie, jakiemi bądź sposobami, byle nie czołgając się przed
gazeciarzami: jeżeliby osoby prywatne i towarzyska ufność były zabezpieczone od ich napa-
dów; jeżeliby każdy mógł swobodnie objawiać swoje myśli i działać podług swego przekona-
nia, nie obawiając się cenzury pism; jeżeliby ci, którzy sądzą te pisma, powzięli śmiałość

background image


otwarcie powiedzieć swoje o nich zdanie: wtedy chętniebym przystał, że wpływ pism ame-
rykańskich istotnie jest bezsilnym i nie zagraża żadnerai skutkami. Lecz w samej rzeczy zu-
pełnie inaczej się dzieje. Dziennikarstwo amerykańskie zagląda domieszkania każdego uczci-
wego człowieka, sięga swoją brudną ręką do każdego publicznego urzędu, a nadto stanowi
jeszcze jedyny przedmiot do czytania dla wię- kszej liczby mieszkańców: czyż-można po tćm
wszystkićm powiedzieć, że nie wywiera żadnego szkodliwego wpływu?

„Dla ludzi, którzy przyzwyczajeni do czytania gazet, wydawanych w Europie, i którzy

nic więcej nie czytają, będzie rzeczą trudną do pojęcia, do jakiego stopnia rozciąga się
natrętstwo i samo wolność pism amerykańskich. Byłbym powinien porobić wyciągi z tych
pism, przytoczyć przykłady; lecz nie odważam się brudzić moje dzieło takićm plugastwem.
Ciekawi niech się udadzą do oryginałów.

„Nicby nie szkodziło narodowi amerykańskiemu w jego całkowitej massie, gdyby co

kolwiek mniej lubił realność i cokolwiek więcej polubił idealność. Byłoby nie źle, gdyby
więcej zachęcał rozwijanie się wszystkiego co może osłodzić życie i krzewienie się pięknego,
chociażby •to piękne me przynosiło szczególnej korzyści. Lecz wcale nie od rzeczy będzie
przytoczyć słowa, któremi Amerykanie zwykle uniewinniają swoje wady: „Jesteśmy jeszcze
nowym hidem",— zresztą spodziewam się-z czasem usłyszy ć, że w Stanach Zjednoczonych
już są inne publiczne zabawy, prócz gazet, zapełnionych polityką.

„Trzeba dodad, że Amarykanie z natury są ludem nie bardzo wesołym. Zawsze mnie ude-

rzała smętność i powaga ich charakteru. Janki jest chytrym, pojętnym, -dowcipnym: to rzecz
niezaprzeczona. Lecz przejeżdżając różne części Nowej Anglii, wszędzie uważałem
posępność w fizjonomiach, i cecha ta do tego stopnia jest powszechną, iż niekiedy zdawało
mi się, jakbym widział jedne i też same osoby, chociaż przejeżdżałem z miejsca na miejsce.
Przyczyny takiego usposobienia ducha trzeba szukać, po-

background image


— 204 —
dług mnie, w zatrudnieniach ludu, w braku wszelkich zabaw, w ciągiem dążeniu tylko do
pożytecznego. Jeszcze Waszyngton spostrzegał tę wadę, lecz nie udało mu się jej naprawić.

„Nie zgadzam się z niektóremi autorami, u- trzymującemi, że wielką liczbę i ważność

amerykańskich religijnych herezyj wypada przypisać tej okoliczności, iż tu niema panującego
kościoła. Przeciwnie, mnie się zdaje, że gdyby w Ameryce urządzono panujący kościoł,
wtedy naród, skutkićm przymiotów swego charakteru, wyrzekłby się go natychmiast, właśnie
dla tego, że jest panującym. Nadto bardzo wątpię, ażeby kościoł panujący mógł zebrać do
jednej trzody tyle zabłąkanych owiec, oddanych wolności. Nakoniec jeszcze jedna uwaga:
Anglia ma panujący kościół, jednakowoż są i herezje, też same herezye, co w Ameryce. W
Stanach Zjednoczonych żadnej sekty nie znalazłem , która by nieznaną była w Anglii. A że
sekta- torowie przede wszystkićm przenoszą się do Stanów Zjednoczonych, rzecz bardzo
psosta, bo tam jest główny przytułek wszystkich euro

pejskich emigrantów, tam mogą oni darmo nabywać grunta, zakładać kolonie i budować
miasta w takich miejscach, gdzie dawniej nie było mieszkania.

„Dla cudzoziemca ciężko jest oswajać się ze zwyczajem republikańskim, który wszędzie

zbliża go do łudzi, z jakiemi nigdy nie był by zbliżony u siebie. Zuchwalstwo gminu niekiedy
bywa obrażającćm. Jednak jeszcze jako tako żyłem w zgodzie z pospólstwem amerykańskim,
i tylko raz doświadczyłem niedogodności nie- poddania się subordynacyi, a to w sposób do-
syć zabawny. Opowiem ten wypadek.

„Wjednćm mieście trzeba mi było kupić buty. Posłałam do szewca, kazawszy oświadczyć

mu moje uszanowanie i powiedzieć, że będę uważać się za bardzo szczęśliwego, jeżeli
zaszczyci mnie swojemi odwiedzinami. Szewc kazał powiedzieć, że zobaczy o szójej w wie-
czór.

„W wieczór leżałem na kanapie i czytałem książkę. O szóstej drzwi się otwierają i wcho-

dzi dżentlmen, ląt trzydzieści dwa mający,
18

background image


w sztywnie nakrochmalonym halsztuchu, w rękawiczkach i kapeluszu. Zbliżył się do lustra,
poprawił włosy, zdjął rękawiczki, potóm włożył rękę do kieszeni, wyjął miarę, i powiedział
do mnie przeciąganym głosem, abym odpiął swoje strzemiączka. Domyśliłem się, co to za
człowiek, jednakowoż nie ruszałem się i z ciekawością spoglądałem na kapelusz, który ciągle
jeszcze zostawał na jego głowie. Nie wiem dla czego, może z powodu gorąca, jednak zdjął
go. Lecz odkrywszy głowę, w tymże czasie usiadł

#

naprzeciw mnie na krzesełku, ręce

położył na kolana, a potem schyliwszy się z wielką trudnością, podniósł z ziemi but, który
zdjąłem. But ten wobiony był w Londynie. Artysta amerykański, uśmiechnąwszy się,
obejrzał go ze .wszystkich stron, pomacał skórę i zapytał mnie, czy chcę, aby mi zrobił takie
same buty. Grzecznie odpowiedziałem, ie potrzebuję tylko, aby były przestronne, resztę zaś
oddaję jego własnej woli; że jeżeli uzna za rzecz dogodną zrobić mi buty podług tego wzoru,
to ja ze swej strony nie mam przyczyny sprzeciwiania
się temu, i że we wszystkićm, co się tyczy kształtu i powierzchowności butów, upraszam go,
aby trzymał się swego gustu i znajomości rzeczy.

—/Jak widać pan nie zna się na tćm, o czćm mówi? powiedział szewc.
Powtórzyłem moję prośbę. Znowu poszedł do lustra, przysunął się do niego tak, jak by

chciał wyjąć źdźbło z oka, i poprawił swój halsztuch. Tym czasem, zostając bez buta
musiałem trzymać aogę w powietrzu, —Jestem gotów* ser, powiedziałem. —Dobrze....
natychmiast*... „Odszedł od lustra.

—No, niech pan mocniej trzyma nogę, „Trzymałem ją z catój siły, ^— Szewc wyjął

ołówek i papier, zdjął z mojej nogi miarę, zapisał, potćm znowu podniósł mój stary but
znowu oglądał go bardzo długo, dwójznacznie uśmiechając się, i nakoniec powiedział:

—Te buty robione były w Londynie?... czy do prawdy w Londynie ?

background image

— Tak jest, ser, robione były w Londynie, odpowiedziałem.
„Raz jeszcze uśmiechnął się, jak Hamlet nad czaszką Jorika, i kiwnął głową, jak by chciał

powiedzieć: „No, dobry jest wasz rząd, jeżeli u was robią takie buty!" Potćm schował kar-
teczkę, włożył na głowę kapelusz i wyszedł z pokoju. Lecz za kilka chwil drzwi znowu się
otwarły i głowa w kapeluszu znowu się ukazała przede mną. Szewc rzucił okiem po pokoju, z
uwagą spojrzał na mój stary but, który jeszcze leżał na ziemi, cokolwiek pomyślał, i nakoniec
powiedział:

—Mm!... Żegnam pana.
—Żegnam, ser.
„Na tćm skończyło się nasze widzenie.
„Teraz pozostaje mi powiedzićć kilka słów o postanowieniach Stanów Zjednoczonych we

wzgledzie publicznego zdrowia. W tak obszernym i mało-zaludnionym kraju, gdzie prócz te-
go tyle jest rozmaitych klimatów, a mnóstwo roślin co rok gnije w polach, koniecznie muszą
być zarazliwe choroby w niektórych porach ro
ku. Lecz śmiało powiem, opierając się na odezwach wielu amerykańskich lekarzy, że
znaczna część tamtejszej śmiertelności mogła by być u- suniętą, gdyby rząd przedsiębrał
choćby najmniejsze zachowawcze środki Po pierwsze, trzeba aby mieszkańcy byli więcej
ochędożni; po drugie: trzeba zaniechać szkodliwego zwyczaju zbytniego używania mięsnych
potraw — i po każdćm jedzeniu nie zatrudniać się pracą, wymagającą siedzenia na jednćm
miejscu; po trzecie: mężczyzni i kobiety, a szczególniej kobiety, powinny mićć wiele
rozrywek, towarzyskich zabaw, zajmować także serce, nie sam tylko rozum; a nakoniec rząd
powinien jak naj- więcej troszczyć się, ażeby w domach i na ulicach powietrze było częściej
odświeżane i o- czyszczane za pomocą wentilatorów i kadzidła. Po użyciu takich środków,
pewny jestem, że ludzie poprzestali by umierać w tak ogromnej liczbie, Ameryka zaś została
by pozbawiona nazwy wielkiego smętarza, którą niekiedy dają jej w Europie."
KONIEC.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dickens Charles Klub Pickwicka t 1
Dickens, Charles Guardavias
Dickens Charles Opowiesc wigilijna
Dickens Charles Opowiesc wigilijna
Dickens, Charles Cuento de Navidad
Dickens, Charles Historias de fantasmas
Dickens Charles Zycie i przygody Nicholasa Nickleby tom 1
Dickens Charles Wierzcie, jeśli chcecie
Dickens Charles Ciężkie czasy
Dickens Charles Opowiadanie Osaczony
Dickens Charles Oliver Twist
Dickens Charles Dawid Copperfield t2
Dickens Charles Dawid Copperfield t1

więcej podobnych podstron