Spis treści
Rozdział 1 – Watykan . 7
Rozdział 2 – Stare Kiejkuty, Polska . 16
Rozdział 3 – Szymany, Polska 27
Rozdział 4 – University College Hospital, Londyn, Anglia . 36
Rozdział 5 – University College Hospital, Londyn, Anglia . 38
Rozdział 6 – Brzeg morza, Anglia . 43
Rozdział 7 – Stare Kiejkuty, Polska . 50
Rozdział 8 – Szymany, Polska 59
Rozdział 9 – Watykan . 67
Rozdział 10 – Schloss Bellevue, Berlin, Niemcy . 73
Rozdział 11 – Watykan . 76
Rozdział 12 – Stare Kiejkuty, Polska . 78
Rozdział 13 – Szczytno, Polska 83
Rozdział 14 – Lotnisko Balice, Kraków, Polska . 86
Rozdział 15 – Pałac Arcybiskupów Krakowskich, Kraków, Polska . 91
Rozdział 16 – Kraków, Polska 103
Rozdział 17 – Pałac Arcybiskupów Krakowskich, Kraków, Polska . 107
Rozdział 18 – Schloss Bellevue, Berlin, Niemcy . 115
Rozdział 19 – Kraków, Polska 117
Rozdział 20 – Stare Kiejkuty, Polska . 120
Rozdział 21 – Malbork, Polska 123
Rozdział 22 – Stare Kiejkuty, Polska . 125
Rozdział 23 – Szczytno, Polska 129
Rozdział 24 – Stare Kiejkuty, Polska . 131
Rozdział 25 – Schloss Bellevue, Berlin, Niemcy . 136
Rozdział 26 – Stare Kiejkuty, Polska . 141
Rozdział 27 – Góry Kaukazu, Azja . 151
Rozdział 28 – Stare Kiejkuty, Polska . 156
Rozdział 29 – Stare Kiejkuty, Polska . 166
Rozdział 30 – Wewelsburg, Niemcy 170
Rozdział 31 – Wewelsburg, Niemcy 178
Rozdział 32 – Wewelsburg, Niemcy 191
Rozdział 33 – Pałac Mierzęcin, Polska . 201
Rozdział 34 – Pałac Mierzęcin, Polska . 206
Rozdział 35 – Międzyzdroje, Polska . 212
Rozdział 36 – Międzyzdroje, Polska . 217
Rozdział 37 – Lotnisko Fiumicino, Rzym, Włochy 228
Rozdział 38 – Międzyzdroje, Polska . 231
Rozdział 39 – Zamek Czocha, Polska . 238
Rozdział 40 – Zamek Czocha, Polska . 244
Rozdział 41 – Bazylika św. Piotra, Watykan 252
Rozdział 42 – Zamek Czocha, Polska . 256
Rozdział 43 – Zamek Czocha, Polska . 271
Rozdział 44 – Wałbrzych, Polska . 278
Rozdział 45 – Zamek Książ, Polska . 283
Rozdział 46 – Zamek Książ, Polska . 287
Rozdział 47 – Watykan . 294
Rozdział 48 – Książ, Polska 298
Rozdział 49 – Watykan . 305
Rozdział 50 – Biały Dom, Waszyngton 310
Rozdział 51 – Watykan . 312
Rozdział 52 – Gdzieś na Mazurach . 314
Rozdział 53 – Mazury, Polska 319
Rozdział 54 – Mazury, Polska 324
Rozdział 55 – Mazury, Polska 334
Rozdział 56 – Stare Kiejkuty, Polska . 339
Rozdział 57 – Stare Kiejkuty, Polska . 342
Rozdział 58 – Stare Kiejkuty, Polska . 351
Epilog – Stare Kiejkuty, Polska 358
Rozdział 1
Watykan
W apartamentach papieża panowała niczym niezmącona cisza.
Częściowo przysłonięte okna wpuszczały do pokojów ostatnie
promienie znikającego słońca. Na stylowym biurku, tym samym,
przy którym zwykle zasiadał papież, leżało kilka nadzwyczaj starannie
ułożonych książek i niedokończony list. Już pobieżny rzut
oka na niego sprawiał, iż można było się domyślać, że autor, pisząc
ostatnie zdanie, na moment zawahał się. Wyglądało na to, że
to, co zamierzał przelać na papier, wymagało jeszcze przemyślenia
lub większego doprecyzowania. Pod zwyczajowymi, grzecznościowymi
zwrotami i nazwiskiem adresata widniała nazwa miasta, do
którego miała dotrzeć korespondencja – Kraków.
Przy biurku ktoś siedział w wygodnym, ogromnym fotelu. Nie
był to jednak papież. Od wejścia do apartamentu można było tylko
zauważyć wspartą na oparciu fotela rękę.
Ręka w purpurowym rękawie drgnęła na dźwięk otwieranych
szeroko drzwi. Siedzący w fotelu kardynał podniósł się gwałtownie,
odwracając się w kierunku wchodzących osób. Wyglądał na
zasępionego i bardzo spiętego, a opalenizna wyraźnie dodawała mu
lat. Na widok papieża w otoczeniu sióstr zakonnych uśmiechnął się
i odetchnął z prawdziwą ulgą.
Pierwsza myśl, jaka przyszła mu w tamtym momencie do głowy,
sprawiła, że naprawdę się ucieszył. Nareszcie będzie mógł opowiedzieć
o tym, co dręczyło go od kilku miesięcy. Było to jak drzazga
pod skórą, której nie mógł usunąć. W końcu powie zaufanej osobie
o lawinie pozornie niepowiązanych ze sobą wydarzeń, która ma
prowadzić do zburzenia istniejącego porządku. Od wielu dni zastanawiał
się czy i jak można jeszcze temu jakoś zaradzić, zatrzymać
ten proces.
– Wasza świątobliwość, jakże się cieszę. Czekałem z niecierpliwością
na powrót waszej świątobliwości – przywitał ojca świętego.
Wchodzący papież w odpowiedzi również się uśmiechnął, rozkładając
przyjaźnie ramiona. Podszedł do kardynała.
– Miło cię widzieć. Myślałem, że spotkamy się dopiero jutro.
Obaj mężczyźni uścisnęli się serdecznie.
– Nie mogłem już dłużej czekać. Muszę waszej świątobliwości
niezwłocznie zdać relację ze spraw, które budzą mój głęboki niepokój
– kardynał ściszył głos, spoglądając w kierunku towarzyszących
papieżowi zakonnic.
Ten wyprostował się i spojrzał na kardynała z zaciekawieniem.
– Skoro zwracasz się z tym do mnie, wierzę, że sprawa jest naprawdę
poważna. Pozwól więc, że się odświeżę i zaraz porozmawiamy.
Dzisiejsza podróż z Castel Gandolfo w tym upale była trochę
męcząca. Usiądź i poczekaj na mnie – papież udał się do sąsiadującej
z apartamentem łazienki.
Kardynał Romanazzi podszedł do okna.
Był jednym z najbliższych współpracowników poprzedniego
papieża. Włochem, którego zaakceptował papież Polak. Był również
osobą o ogromnym wpływie na politykę zagraniczną Stolicy
Apostolskiej. W Watykanie od lat miał ugruntowaną, mocną pozycję.
To właśnie jego opinie miały wpływ na działania podejmowane
przez głowę Kościoła. Jego rozsądek i intuicja niejednokrotnie
pomagały w rozwiązywaniu najtrudniejszych międzynarodowych
konfliktów. Był przy papieżu, gdy narodziła się Solidarność, gdy runął
mur berliński, był i wówczas, gdy Unia Europejska rozszerzyła
się na wschód.
Zajmując się sprawami ogromnej wagi, sam był człowiekiem
niezwykle skromnym, unikającym kamer i fleszy fotoreporterów.
Nigdy nie komentował wydarzeń, w które się angażował. Nie miał
osobistych aspiracji, pomimo iż miejsce, które zajmował w kościelnej
hierarchii, wywoływało zazdrość u wielu prominentnych watykańskich
urzędników.
W życiu Stolicy Apostolskiej walka o zaszczyty i pozycje była
równie silna jak gorliwe manifestowanie związków z Bogiem. W tej
walce kardynał zajmował bardzo specyficzne miejsce. Wyznawał
w życiu zasadę niemówienia o nikim źle i chyba właśnie to wyniosło
go na same szczyty władzy tego osobliwego, konserwatywnego
państwa.
10
Stojący przy oknie kardynał zamyślił się. Wspominał poprzedniego
lokatora pokoju, w którym się znajdował.
Setki godzin spędzonych wspólnie na politycznych rozważaniach,
których efekt zdumiewał cały świat. Upadały polityczne systemy,
przetaczały się bezkrwawe rewolucje.
Nawet w najbliższym otoczeniu niewiele osób zdawało sobie
sprawę z faktu, że Romanazzi należał do grona kilkudziesięciu osób
zajmujących się konstruowaniem politycznych strategii. Ludzie ci,
rozrzuceni po całym świecie, zawsze potrafili się odnaleźć, gdy tylko
wymagała tego sytuacja. Odszukać właściwy numer telefonu,
zadzwonić w najbardziej odpowiednim momencie. Czasem kilkuminutowy
telefoniczny kontakt potrafił zmienić bieg historii na różnych
szerokościach geograficznych, przestawiając ją na inne tory.
Romanazzi od lat perfekcyjnie wypełniał swoje zadania. To do
niego odzywał się telefon, gdy wyczerpywały się pomysły na zatrzymanie
pędzącej lawiny zdawałoby się nieuchronnych zdarzeń.
Skrzypienie otwieranych drzwi przerwało rozmyślania kardynała.
W drzwiach pojawił się Papież. Wszedł wolnym krokiem wszedł
do apartamentu.
Obecne w pokoju zakonnice zaczęły rozkładać srebrną zastawę
do kawy. Ojciec święty zaczekał, aż ciemny, aromatyczny napój wypełni
secesyjne filiżanki. Zakonnice dyskretnie, niemal bezszelestnie
opuściły pokój.
Mężczyźni usiedli naprzeciw siebie na wyściełanych atłasem,
osiemnastowiecznych fotelach. W powietrzu unosiła się atmosfera
oczekiwania.
– Proszę, opowiadaj, jakie to sprawy aż tak cię poruszyły – poprosił
życzliwie papież.
11
– Muszę przekazać coś… – kardynał zawahał się. – Chciałem jeszcze
poczekać, ale dowiedziałem się, że w londyńskiej klinice umiera
człowiek otruty przez agentów rosyjskiego wywiadu. Wprowadzono
mu do organizmu pierwiastek radioaktywny. Jestem przekonany, że
chciał ujawnić fakty, które mogą spowodować lawinę zdarzeń, nad
którymi nikt nie zapanuje. Od lat objęte szczególną tajemnicą.
– Czy chcesz mi powiedzieć coś, czego bym nie wiedział?! –
zdumiał się papież. – Wyjaśnij to – zmarszczył brwi.
Kardynał zmieszał się.
Powoli podniósł do ust filiżankę z kawą, zastanawiając się, w jaki
sposób, jednocześnie delikatny i niepozostawiający wątpliwości,
może naświetlić papieżowi całą sprawę.
– Problem w tym, że sprawa ta dotyczy przede wszystkim stosunków
pomiędzy Niemcami i Polską. Ojczyznami poprzedniego
i obecnego zwierzchnika Kościoła. Nie chcieliśmy wywoływać
niepotrzebnej paniki… Jednakże problem wciąż narasta. Konflikt
może mocno skomplikować przyszłe losy Europy – kardynał starał
się umiejętnie dobierać słowa.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w żadnym wypadku
nie może pozwolić sobie na utratę zaufania papieża. Zwłaszcza teraz,
gdy przekonał się, że jego wcześniejsze podejrzenia zaczynały
się sprawdzać i pomoc papieża będzie konieczna.
W pokoju zapanowała pełna napięcia cisza.
Wzrok siedzących naprzeciw siebie mężczyzn spotkał się. Kardynał
czuł się wyjątkowo niekomfortowo, zaskoczył papieża. Zarzucał sobie,
że tak ważnej sprawy nie przedstawiono ojcu świętemu, gdy obejmował
swoje stanowisko. W jego oczach dostrzegł niemy wyrzut.
– Ile osób wiedziało o tym wcześniej? – zapytał papież.
12
– Trzy. Poprzedni papież, ja i kardynał, który został odesłany
ostatnio do Polski – odparł.
– Rozumiem – teraz papież przełknął łyk kawy.
– Problem ten dotyczy także Rosji… – kontynuował ostrożnie
kardynał.
Wstrzymał na chwilę oddech, wyraźnie czekając na kolejne zachęcające
pytanie.
– Mów, proszę – papież uśmiechnął się do swojego rozmówcy
chcąc rozładować napiętą atmosferę.
Kardynał zawahał się na moment.
Poruszył się w fotelu, biorąc głębszy oddech. Czuł się winny, że
nie poinformował papieża wcześniej. Miał nadzieję, że sprawy pójdą
w inną stronę. Teraz nie miał już żadnego wyboru. Robiło się
coraz bardziej niebezpiecznie. Zaczęli ginąć ludzie. Otruto osobę,
która mogła ujawnić ważne informacje. Ktoś za wszelką cenę chciał
utrzymać wszystko w tajemnicy. Politycy zgrabnie tuszowali pominięcie
Polski w polityce energetycznej Europy.
– Jak waszej eminencji wiadomo, negocjacje Unii Europejskiej
z Rosją utknęły w martwym punkcie. I to właściwie za sprawą Polski
i wysuwanego przez nią żądania zniesienia embarga na eksport
mięsa do tego kraju. Rozmawialiśmy już na ten temat. Problem
w tym, że zaistniała sytuacja nie jest taka, jak przedstawiają ją politycy.
To zafałszowany obraz. Z jednej i drugiej strony wschodniej
granicy Unii narasta poważny konflikt, ale proszę mi wierzyć, że to
tylko wierzchołek góry lodowej.
Kardynał wstał z fotela i począł przechadzać się po pokoju.
– Zacząłem szczegółowo studiować ten problem, odkrywając
coraz więcej łączących się ze sobą elementów. Na tle zachodzących
13
wydarzeń przybierają wyraźny kształt misternie ułożonej intrygi,
wpływającej na obecny układ polityczny naszego kontynentu.
– Intrygi? – zapytał papież. – Nie bardzo cię rozumiem… Czy
na poparcie tej tezy masz jakieś konkretne dowody?
– Postaram się wyjaśnić – ożywił się kardynał. – Analizując sytuację
podczas wspólnych dyskusji, zastanawialiśmy się, skąd biorą
się aż tak złe stosunki kraju, z którego wywodził się poprzedni
papież, z Rosją. Spektakularny, narastający kryzys. Wzajemna niechęć
i agresja.
Co najdziwniejsze, można by jeszcze zrozumieć tę sytuację
w chwili, kiedy Polska rządzona była przez doświadczonych w komunizmie
ludzi, zrozumieć ich zadawnioną niechęć do symboli
poprzedniego systemu. Ale jak wytłumaczyć ostatnie dziesięć lat?
Dziesięć lat prezydentury człowieka, który był przyjacielem Kremla.
Jak wytłumaczyć fakt, że właśnie podczas tej prezydentury relacje
między obydwoma krajami z roku na rok stawały się coraz
bardziej trudne i napięte?
Kardynał zamilkł.
W apartamencie panowała cisza przerywana jedynie głośnym
oddechem papieża.
– Wspomniałeś coś o roli mojej ojczyzny… – odezwał się papież.
– Tak, chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że to właśnie
przy jej udziale w Rosji powstała ostatnia koncepcja ominięcia Polski
w dostawach surowców energetycznych do Niemiec i innych
krajów Europy Zachodniej.
Poza tym, wasza świątobliwość, proszę się zastanowić: jak często
zdarza się, by szef rządu jednego kraju został członkiem kie14
rownictwa ogromnego światowego koncernu w innym państwie?
I to poprzedni szef rządu kraju tak odmiennego politycznie. Czy to
normalna biznesowa procedura?
– To rzeczywiście przypadek dosyć szczególny… Co dalej? – papież
wydawał się być coraz bardziej zaciekawiony.
– Jestem przekonany, że kolejnym krokiem będzie ominięcie
Polski w tranzycie kolejowym z Rosji do Niemiec za pośrednictwem
morskich promów towarowych… Wobec tego nasuwa się
pytanie, czy niechęć prezydentów obu sąsiadujących państw może
mieć aż tak ogromne skutki ekonomiczne. Czy możemy mieć
pewność, że przypadkowo wskazany analityk polityczny lub ekonomiczny
zechce zrozumieć, że miliardy euro zostają wydane, by
opłacić ambicje prezydenta największego kraju świata? Co takiego
stało się przyczyną tej sytuacji? Komu i dlaczego naprawdę na
tym zależało? Czyżby odżyły tradycje przedwojennych pomysłów
na pakty w stylu Ribbentrop-Mołotow? Chęć osłabienia znaczenia
kraju będącego jednym z fundamentów Kościoła w Europie? Jaką
rolę w eskalowaniu tego konfliktu odegrały inne rządy – na przykład
Stanów Zjednoczonych?
Kardynał przechadzał się po pokoju. Jego podekscytowanie
rosło.
– Śledziłem tę sytuację coraz bardziej zaintrygowany… starałem
się odpowiedzieć na nasuwające się pytania i wątpliwości…
Doszedłem do zatrważających wniosków.
Kardynał zatrzymał się na chwilę przy oknie. Zamilkł na moment,
starając się pozbierać myśli. Chciał jak najbardziej rzeczowo
i wiarygodnie przekazać wynik swojej analizy.
Odwrócił się do papieża.
15
– Czy ktoś jeszcze wie o wynikach twoich przemyśleń? – zapytał
ojciec święty.
– Tak, swoje wątpliwości konsultowałem z… – kardynał zawahał
się – z przyjacielem. Kiedy zaczęliśmy łączyć fakty, coraz
dokładniej poznawać relacje pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami
i ludźmi, doszedłem do wniosku, że mamy do czynienia ze
spiskiem na skalę światową. Również z udziałem osób, których nazwiska
nie schodzą z pierwszych stron gazet.
Papież wstał ze swojego fotela i podszedł do kardynała. Złapał go
oburącz za przedramiona.
– Muszę poznać całą prawdę – zwrócił się gwałtownie do kardynała.
– Ależ oczywiście – odparł podekscytowany kardynał. – Chciałem
przeprosić, że zwlekałem, ale moje śledztwo doprowadziło mnie
również do Watykanu – usprawiedliwiał się. – Wśród najbardziej
zaufanych ludzi waszej eminencji jest osoba będąca uczestnikiem
zaplanowanych wydarzeń, o których przyszedłem opowiedzieć.
– Kogo masz na myśli? – przerwał zaintrygowany papież. Spojrzał
w oczy rozmówcy.
– To…
W tym momencie słowa kardynała zagłuszył dźwięk rozbijanej
szyby.
Na białej sutannie pojawiła się krew. Kardynał przytrzymywany
przez ojca świętego za ręce osunął się na kolana. Chwilę potem jego
ciało upadło bezwładnie na podłogę.
16
Rozdział 2
Stare Kiejkuty, Polska
Zbliżał się wieczór.
W jednym z mazurskich jezior można było dostrzec pomarańczowe
odbicie promieni słonecznych. Sielski obrazek dopełniał
sosnowy las kołyszący się delikatnie w rytm podmuchu popołudniowego
wiatru.
Do maleńkiej miejscowości o nazwie Stare Kiejkuty trudno było
trafić przypadkowo. Ukryta na końcu świata wśród lasów i jezior
oddalona była o wiele setek kilometrów od Warszawy.
Jeszcze trudniejsze od znalezienia tej mazurskiej wioski było
uzyskanie informacji, że to właśnie tutaj znajduje się tajemniczy
ośrodek szkoleniowy polskiego wywiadu. Pilnie strzeżony, poło17
żony na uboczu, stał się miejscem częstych wizyt znakomicie wyszkolonych
agentów. Przyglądając się mapie trudno było dostrzec
położone w pobliżu lotniska Szymany.
Biegnącą wśród lasów wąską drogą jechało granatowe audi A6
na niemieckich numerach rejestracyjnych. Siedzący za kierownicą
mężczyzna spokojnie prowadził samochód. Razem z towarzyszącą
mu kobietą mogli w tych stronach uchodzić za potomków
zamieszkujących kiedyś te tereny Niemców. Mężczyzna miał około
czterdziestki. Był wysokim, przystojnym blondynem o śniadej
karnacji. Urodził się we Francji, ale od lat mieszkał w Niemczech.
W zasadzie swoje francuskie korzenie rozpoznawał bardziej na
rodzinnych fotografiach niż w narodowym samopoczuciu. Było
w nim jednak mało niemieckiego ducha. Marc, tak na imię miał
mężczyzna, był nonkonformistą. Nie poddawał się narzucanej zawodowej
dyscyplinie. Buntował przeciw utartym sposobom myślenia
i wynikającego z tego postępowania. Szukał zawsze swojej
prawdy. Fakt, że szybko się nudził, nie odrywał go od podejmowanych
spraw, zwłaszcza wówczas, gdy te wciągały go swoją tajemniczością.
Towarzysząca mu kobieta była znacznie młodsza. Długie kruczoczarne
włosy harmonizowały z jasną cerą i zielonymi oczami.
Smukłe nogi znakomicie współgrały z jej szczupłą sylwetką. Była
bardzo ładną dziewczyną. Oceniając jej wiek, chyba tak można
było o niej powiedzieć.
Oboje byli dziennikarzami opiniotwórczego niemieckiego
dziennika. Mieszkali i pracowali w Hamburgu. To tam była siedziba
ich redakcji. Niedaleko portu. Kierowca samochodu był
niezwykle zdolnym, odnoszący sukcesy na polu dziennikarstwa
18
śledczego człowiekiem. To on był korespondentem tragicznych
zdarzeń w Nowym Jorku w 2001 roku. To za jego sprawą zdemaskowano
siatkę europejskiej agendy Al-Kaidy, która doprowadziła
do zamachów w Madrycie i Londynie. Był wszędzie tam,
gdzie działy się ważne dla świata wydarzenia. Często ryzykował
życiem realizując swoje materiały. Ryzykował, lecz gdy tylko na
jego biurku dzwonił telefon, a temat okazywał się interesujący,
pakował walizkę i znikał, pojawiając się w najodleglejszych zakątkach
świata.
Kobieta w zasadzie dopiero debiutowała w swoim zawodzie. Była
początkująca dziennikarką, tyle tylko, że od pozostałych członków
zespołu dziennikarskiego różnił ją jeden znamienny fakt. Była córką
właściciela wydawnictwa. Ta potencjalna nobilitacja na co dzień
utrudniała jej życie. Ambitna, zdolna dziewczyna otoczona była
znaczącymi uśmiechami kolegów po fachu i cieplarnianą atmosferą
tworzoną przez funkcyjnych pracowników gazety. „W końcu
córka szefa” – zakodowali sobie, kiedy dołączyła do zespołu. Ucieszyła
się, kiedy Marc zaproponował jej wspólną podróż. Wyjechali
zostawiając krótką informację: „jedziemy realizować materiał,
wracamy za kilka dni. Będziemy w kontakcie”. Dokąd pojechali,
nie wiedział nawet jej ojciec. Kiedy wyjeżdżała, był w Chicago na
kongresie. Usprawiedliwiła się nadzieją, że zdąży wrócić przed jego
przyjazdem. Ojciec wprawdzie nie kontrolował jej oficjalnie, ale lubił
wiedzieć, co się z nią dzieje.
Mężczyzna, skupiony na jeździe milczał. Kobieta wyglądała na
lekko zmęczoną. Przeciągnęła się na siedzeniu, które po wielu godzinach
jazdy stawało się coraz mniej wygodne.
– Jesteś pewien, że ta wyprawa ma sens? – zapytała.
19
– Wiesz, w naszym zawodzie czeka cię sporo takich doświadczeń,
kiedy długo nie będzie można powiedzieć, że to co robisz
w danej chwili, ma sens. Chyba ma – uśmiechnął się.
– No tak, mój ojciec, przestrzegał mnie przed tym zawodem. Wiesz,
nie chciał, bym pracowała w rodzinnym interesie – poirytowała się.
– Rodzinnym interesie? – mężczyzna roześmiał się. – Ładnie to
nazwałaś. Ogromny światowy koncern, potentat prasowy. Szkoda,
że nie jestem synem twojego ojca. Wiedziałbym, co z tym zrobić
– zażartował.
– Zawsze możesz zostać jego zięciem – zadrwiła.
Mężczyzna zmieszał się.
– To na szczęście tak prawdopodobne jak wygrana na loterii
– odparł.
Spojrzała na niego marszcząc brwi.
– Nic się nie bój, już tata znajdzie dla mnie jakiegoś bankrutującego
księcia.
Słabnący blask zachodzącego słońca przebijał się przez sosnowe
igły. Widok za oknem zachęcał do zatrzymania samochodu, jednak
nie to było zamiarem kierowcy.
– Mam nadzieję, że dojedziemy przed zmrokiem – odezwał się.
– Myślisz, że znajdziemy jakieś wygodne miejsce, gdzie moglibyśmy
się zatrzymać? – kobieta miała już wyraźnie dość podróży.
– Sądząc po tym, co planujemy, raczej celę z niewygodnymi
pryczami – mimo zmęczenia nie opuszczał go dobry nastrój – ale
nie jestem pewien, czy nas do tego oryginalnego hotelu wpuszczą.
Spojrzała na niego, wyraźnie się ożywiając.
– Przeanalizujmy twoją rozmowę z informatorem raz jeszcze.
Możesz ją powtórzyć?
20
Zamyślił się, starając przypomnieć sobie zdarzenie, o które go
pytała.
– Telefon do redakcji zadzwonił krótko przed północą. Byłem
zaskoczony, bo na ogół o tej porze nikt już nie dzwoni… siedziałem
nad artykułem o dostawach broni do Iraku…
– Wspominałeś coś o tym – wtrąciła kobieta. – Udało ci się dotrzeć
do pośrednika.
– Właśnie… wówczas całkowicie mnie to pochłaniało. Jak mówiłem,
zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę. Po drugiej stronie
odezwał się niski męski głos mówiący po niemiecku ze wschodnim
akcentem.
– Myślisz, że to był Polak?
– Nie wiem… tak trudno ich odróżnić od Rosjan.
Odkręciła butelkę z coca-colą.
– Ledwo żyję… Przepraszam. I co powiedział?
– Zapytał o mnie. Doskonale wiedział z kim chce rozmawiać.
Mam wrażenie, że chciał się upewnić, że ma do czynienia właśnie
ze mną… To nie był przypadkowy telefon.
Uniosła brwi ze zdziwieniem.
– Dziwne. Skąd wiedział, że siedzisz w redakcji tak długo. Zresztą,
to akurat nieważne. Co było dalej?
– Stanowczo poprosił o dyskrecję. Przedstawił się jako pracownik
lotniska w Szymanach. Nie wiedziałem, o jakich Szymanach
mówi. Precyzyjnie określił lokalizację. Powiedział, że na tym niewielkim
lotnisku lądują od pewnego czasu jakieś podejrzane samoloty.
Poprawiła się na fotelu.
– Samoloty? – powtórzyła . – Co miał na myśli ?
21
– Stwierdził, że samoloty odlatywały natychmiast po lądowaniu
z pominięciem standardowych procedur.
– Czy powiedział ci, dlaczego zadzwonił właśnie do ciebie?
– Tak, powiedział , że zna moje publikacje. Wytłumaczył, że zaskoczył
go fakt, iż pracownicy dostawali wtedy zaskakująco wysokie
premie. Nocne lądowania bez zapowiedzenia, premie, wszystko
to wydało mu się bardzo dziwne.
– To logiczne, ale dlaczego nie zadzwonił do jakiejś polskiej gazety?
Z pewnością też by się tym zainteresowali.
– Mówił, że nie ufa polskiej prasie. Wiesz, powiedział mi coś
jeszcze. Coś, co wydało mi się zupełnie nieprawdopodobne.
– Co takiego? – zapytała.
– Powiedział, że domyśla się, co dzieje się w tym ukrytym przed
ludźmi miejscu, ale nie wyjawił co miał na myśli.
W samochodzie zapanowało milczenie.
Mężczyzna zmarszczył czoło, przypominając sobie tamtą rozmowę.
Kobieta zastanawiała się nad tym, co powiedział. Spojrzała
przez okno samochodu.
– Nigdy wcześniej o niczym takim nie słyszałam – powiedziała
niepewnie.
– Ja też… na drugi dzień sprawdziłem stronę internetową tego
lotniska. I wiesz, co tam znalazłem?
– Tak?
– Informację, że działalność lotniska została zawieszona – powiedział.
Samochód wtoczył się na kamienistą drogę. Mogło się wydawać,
że koniec świata był już blisko. Kierowca starał się prowadzić go
tak, by jak najmniej nim rzucało.
22
– Ach, te polskie drogi – pomyślał.
Jazda we wskazane przez tajemniczego rozmówcę miejsce budziła
w nim mieszane uczucia. To, że na lotnisku lądują jakieś samoloty,
nie jest jeszcze czymś nadzwyczajnym.
Faktem jest, że byli niedaleko od miejsca, w którym kilkadziesiąt
lat temu zbudowano tajną kwaterę Adolfa Hitlera. Wiedział, że to
właśnie tutaj decydowały się losy wschodniej części Europy. Widział,
że to właśnie tutaj Hitler cudem uniknął śmierci. Możliwość
odwiedzenia sąsiedniego kraju, w którym znajdowało się miejsce
owiane tajemnicą, ucieszyła go. Polska pełna była śladów i blizn
przeszłości. Tajemnicze zamki, podziemne korytarze, ukryte skarby
zostały wpisane w jej historię.
– Chyba jesteśmy już na miejscu – odezwał się do swojej towarzyszki.
Możemy pojechać do Szczytna i tam poszukać miejsca
do spania lub znaleźć coś tutaj, w jakiejś prywatnej kwaterze. Co
robimy?
– Jest mi wszystko jedno… Może rozejrzymy się po okolicy? Za
chwilę będzie ciemno. Wiesz, a może pojedziemy do tego miejsca,
które polecił mi kolega z redakcji?
– Możemy, spróbuję je wobec tego znaleźć.
Samochód toczył się spokojniej.
– Czy ten człowiek kontaktował się jeszcze później z tobą? Czy
zostawił ci jakieś namiary na siebie? – wróciła do poprzedniej rozmowy.
– Nie. Nie chciał. Podałem mu swój numer telefonu komórkowego.
Prosiłem, żeby zadzwonił, gdyby zdarzyło się coś ważnego.
Na tym rozmowa się skończyła.
– Kiedy to było? – zapytała.
23
Zastanawiał się przez chwilę.
– Jakieś trzy tygodnie. Musiałem uporać się z bieżącymi tematami
– chciałem tu przyjechać. Zadzwonił po dwóch tygodniach,
poprosił o spotkanie. Na miejscu w Szymanach. Właściwie wezwał
mnie na to spotkanie. Był tak zdecydowany, że nawet nie pomyślałem
o odmowie. Zaskoczyło mnie tylko bardzo dokładne wyznaczenie
terminu – jutro o 6 rano… Postanowiłem spotkać się z tym
człowiekiem. Pojechać do Polski. Cieszę się, że dałaś się namówić
na wspólny wyjazd.
– Ależ nie mogę odpuścić takich tematów. W końcu wszystko
dopiero przede mną – zaśmiała się.
– Zdecydowanie – potwierdził.
Samochód zjechał z asfaltu w leśną drogę biegnącą wśród iglastych
drzew. Na jej końcu, jak się po chwili okazało, znajdowało się
jezioro.
Nad jego brzegiem stała stara chata, jak z realistycznego obrazu.
Otoczona była pochylającym się płotem, a z taflą wody łączył ją
niezbyt szeroki drewniany pomost prowadzący w głąb jeziora. Do
niego przycumowana była mała łódka.
Rozpościerająca się obok łąka porośnięta była ziołami i polnymi
kwiatami.
– Miejsce jak z bajki. To tutaj. Zaraz się przekonamy, czy twój
kolega dobrze nam doradził – zapytał.
– Boże, nie wiedziałam, że coś takiego istnieje! – zachwyciła się.
– Nie powiedział mi, że jego znajomy mieszka w tak cudownej okolicy.
Powoli podjechali pod chatę, tak aby nikogo nie wystraszyć swoim
nagłym pojawieniem się.
24
Samochód zatrzymał się. Oboje podeszli do wejścia.
– Halo! Czy jest tam ktoś? Dzień dobry! – zawołał po polsku.
Miał niewątpliwy talent do języków. Z każdej części świata,
w której bywał, przywoził sporo słów i zwrotów.
Nawoływanie przyniosło spodziewany skutek. Z chaty wyszedł
mężczyzna, około pięćdziesiątki. Przystojny, ze srebrzącymi się
włosami. Swoim wyglądem nie przypominał sportowca. Nie wyglądał
na kogoś, kto przeżył tutaj całe życie.
– Dobry wieczór. W czym mogę pomóc? – spojrzał na rejestrację
samochodu i dalej odezwał się po niemiecku. – Nieczęsto zdarza
się, by ktoś tutaj zabłądził. Co państwa do mnie sprowadza?
– O, jaka niespodzianka! – rzekł zaskoczony mężczyzna. – Taki
przystojny gospodarz witający nas w naszym języku. Nazywam się
Marc Perce, a to moja partnerka Monik. Jesteśmy dziennikarzami.
Przyjechaliśmy, aby zrobić materiał o pięknych Mazurach.
– Cel zacny, Mazury zawsze fascynowały swoim urokiem. Jestem
Kajetan. Mieszkam tutaj – spojrzał na nich. – Pozwolę sobie
zgadnąć – szukacie miejsca, aby się zatrzymać?
– Chyba jest pan jasnowidzem – zażartowała Monik. – Jestem
gotowa oddać wszystko, aby choć na trochę tu zamieszkać. Mój
znajomy mieszkał u pana kilka dni w zeszłym roku.
– Na wszystko to chyba pani towarzysz by się nie zgodził
– uśmiechnął się Kajetan. – Znajomy? Z Niemiec? Rzeczywiście,
chyba zrobił mi reklamę . Skoro pani wyznanie było takie szczere,
nie śmiałbym się przeciwstawić pani woli. Na jak długo zamierzacie
się tutaj zatrzymać?
– Nie chcemy sprawiać panu kłopotu, najwyżej na dwie noce
– Marc starał się usprawiedliwić nagłe najście.
25
– Nie przyjmuję na ogół gości, oczywiście mam na myśli tych,
których nie zapraszam. Proszę, zabierzcie swoje bagaże i wejdźcie
do środka.
– Jesteśmy bardzo wdzięczni – podziękowała Monik.
Podeszli do samochodu. Marc otworzył drzwi i wyjął telefon
komórkowy. Spojrzał na wyświetlacz. Na skali zasięgu miał ledwie
widoczną jedną kreskę.
– Nie jest tak źle – ucieszył się. – Kto by pomyślał, że w takim
miejscu będzie sygnał. Można zamówić pizzę – zażartował.
– Nie sądziłam, że nasza wycieczka przekształci się w rajski
urlop – odezwała się Monik, wyjmując swoje rzeczy z bagażnika.
– Zabierzesz moją walizkę?
– Oczywiście, zaraz do ciebie przyjdę. Mam nadzieję, że gospodarz
ma dla nas dwa osobne pokoje.
– Nie przejmuj się, w najgorszym wypadku będziesz, jak w każdym
przeciętnym filmie, spał na kanapie – Monik wydawała się
bawić sytuacją. – Mam nadzieję, że nie chrapiesz?
Marc zmieszał się.
– Chyba wystarczy, że nie palę – odezwał się do siebie.
Monik w doskonałym humorze poszła w kierunku chaty.
Marc wyjmował ciężkie walizy.
– Ciekawy jestem, kim jest nasz gospodarz – pomyślał. – Nie
wygląda na mieszkańca Mazur. Mam nadzieję, że nie trafiliśmy na
jakiegoś agenta.
Upewnił się, że ukryty pod marynarką tkwi średniej wielkości
rewolwer. Nie był zwolennikiem posiadania broni, ale życie zmusiło
go do poszukiwania sposobów dbania o własne bezpieczeństwo.
26
Wyjmując bagaże, poczuł zmęczenie. Zamknął samochód, zabrał
walizki i zniknął we wnętrzu chaty.
27
Rozdział 3
Szymany, Polska
Jeśli ktokolwiek miałby ochotę, aby odwiedzić międzynarodowe
lotnisko w Szymanach, niech nie oczekuje tablic wskazujących kierunek,
wytwornego terminala i ryku silników samolotowych startujących
co jakiś czas. Nawet najbardziej zafascynowany podróżami
lotniczymi, nie miałby najmniejszej szansy tu trafić.
Stary zapomniany obiekt kryją mazurskie knieje.
Betonowy pas startowy już mocno sfatygowany, z biegającymi
po nim swobodnie leśnymi zwierzętami. Na pierwszy rzut oka nic
ciekawego nie może się tu wydarzyć. Obszar ten jednak od lat kryje
prawdziwą tajemnicę. Niedaleko lotniska znajdują się Stare Kiejkuty
położone na północ od Szyman.
28
Maleńka wieś. Trzydziestu pięciu mieszkańców w trzydziestu
dwóch domach. Znaczna część spośród nich zatrudniona jest
w tajnej jednostce wojskowej. Kobiety pracują głównie przy obsłudze
wojska, mężczyźni wykonują drobne naprawy, a z racji tego, że
robią to dla przyszłych szpiegów, są nauczeni milczenia. Jednostka
ta jest ściśle tajna.
Kiejkuty dzielą się na dwie części leżące po przeciwnych stronach
jeziora Starokiejkuckiego. Właściwie wieś ciągnie się tylko wzdłuż
głównej szosy. Do części drugiej, w której znajduje się podobno
ośrodek wypoczynkowy, prowadzi droga lokalna. Już na samym jej
początku umieszczony jest zakaz wjazdu. Nic nie wskazuje na to, że
jest to teren strategicznego obiektu wojskowego. Dopiero po kilkudziesięciu
metrach można dojrzeć przybitą gwoździem do drzewa
tabliczkę z zakazem fotografowania i ostrzeżenie o rozpoczynającej
się strefie wojskowej. Kilometr dalej znajduje się Jednostka
Wojskowa 2669, wtajemniczonym znana jako Ośrodek Kształcenia
Kadr Wywiadu, prawdziwa szkoła szpiegów.
* * *
Marc obudził się przed piątą.
Spojrzał na śpiącą w łóżku obok Monik.
– Urocza ta moja towarzyszka podróży – pomyślał.
Gospodarz zaprosił ich do pokoju z dwoma łóżkami. Pozwoliło
to na uniknięcie niezręcznej dla obojga sytuacji.
Marc był w dobrym nastroju, wstał z łóżka i podszedł do okna.
– Piękna pogoda. Aż chce się żyć… – uśmiechnął się do siebie.
Po cichu wszedł do łazienki, którą wczoraj wskazał im gospodarz.
29
Wytłumaczył się, że wczesna godzina jego aktywności związana
jest z pasją porannego wędkowania. Zabrał ze sobą sprzęt nie tylko
z chęci usprawiedliwienia wizyty na Mazurach, ale i trochę dla
spełnienia własnego, rzadko uprawianego hobby.
Ogolił się, wziął prysznic. Wrócił do pokoju, by się ubrać. Nie
chciał obudzić Monik. Jeszcze raz spojrzał w jej kierunku.
– Będzie zła, że ją zostawiłem. Trudno, mój tajemniczy rozmówca
mógłby się spłoszyć – usprawiedliwił się przed sobą.
Wyszedł do samochodu.
Spojrzał w niebo.
– Ale pogoda – powtórzył w myślach swoją wcześniejszą myśl.
Sądził, że nie powinien mieć problemu ze znalezieniem drogi.
Ruszył zostawiając chatę za sobą. Samochód toczył się cicho, wyjechał
na asfaltową szosę. Po kilkudziesięciu minutach był w pobliżu
lotniska. Nie zauważył niczego, co mogłoby go zaniepokoić.
Zatrzymał się. Wyjął ze schowka kartkę papieru, na której zrobił
szkic dojazdu zgodnie z instrukcją otrzymaną od telefonicznego
rozmówcy. Cofnął samochód i wjechał w równoległą leśną
ścieżkę.
– Koniec jazdy – pomyślał wysiadając z auta. – Dalej pieszo.
Ruszył w kierunku miejsca niezwykłego spotkania. Nie docierały
tutaj odgłosy pobliskiego lotniska. Marca przepełniło znane
mu uczucie podnoszącej się adrenaliny i ciekawości. Tak jak wtedy,
gdy w Londynie spotkał się z informatorem tajnego stowarzyszenia
byłych oficerów Stasi. Wtedy jednak jego życiu groziło niebezpieczeństwo.
Tym razem sam nie wiedział czego się spodziewać.
– Dotychczas wydawało mi się, że takie miejsca są wyłącznie
poza Europą – diabeł mówi tu dobranoc – pomyślał.
30
Droga, którą się poruszał, wyglądała na nieużytkowaną. Zarośnięta,
z koleinami przypominającymi ślady czołgowych gąsienic.
– To chyba jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów – pocieszył się.
Spotkanie z nieznajomym miało odbyć się przy starym młynie wodnym,
który od lat stał opuszczony. To właśnie tam tajemniczy rozmówca
Marca wskazał miejsce rozmowy. Sąsiedztwo obiektów wojskowych
zmniejszało szanse natknięcia się na okolicznych mieszkańców. Jedynie
dzikie zwierzęta biegały swobodnie po tym terenie nieświadome
jego znaczenia. Choć gdyby wiedziały, jakich mają naprawdę sąsiadów,
znalazłyby sobie pewnie spokojniejsze miejsce do życia.
Marc znalazł się na polanie. Chylący się ku upadkowi budynek
młyna dodawał polance uroku.
Zaczął powoli zbliżać się do zabudowań, starając się robić trochę
hałasu, aby nie zaskoczyć swojego rozmówcy.
Na zarośniętym trawą przewróconym młyńskim kole ktoś siedział.
Ubrany był w wojskową kurtkę. Na głowie, mimo narastającego
upału, miał wojskowy kapelusz. Jego twarz maskowała zielona
chusta. Najwyraźniej chciał pozostać anonimowy.
Marc podszedł do mężczyzny. Wyciągnął rękę w geście powitania.
Szorstka dłoń uścisnęła dłoń Marca.
– Witam, cieszę się, że zechciał się pan ze mną spotkać – powiedział
Marc.
– Proszę nie dziękować, w końcu to była moja inicjatywa – odparł
mężczyzna. – Chciałem, by ktoś z cywilizowanej części Europy
dowiedział się, co się tutaj dzieje. Najpierw towarzyszyli nam Ruscy,
a teraz Amerykanie.
– Jacy Amerykanie? Kogo pan ma na myśli? Nic pan wcześniej
nie wspominał – zdziwił się Marc.
31
– Naprawdę? –nieznajomy wzruszył ramionami. – Nie mówiłem,
że samoloty były amerykańskie?
– Nie! Jakie samoloty?
– Być może. W każdym razie samoloty były amerykańskie.
Sprawdziłem to. I jestem pewien, że dzieje się tu coś złego. Ktoś
prowadzi jakąś grę skrywaną przed światem. Dlatego do pana zadzwoniłem.
Nagle po wielu latach spokoju zaczęły się dziwne lądowania,
tajemnicze transporty. Pojawiły się samoloty, jakich te okolice
wcześniej nie widziały. Kiedyś pomyślałbym, że to Ruscy coś
kombinują, ale teraz? Po Ruskich pozostało tylko wspomnienie.
Najwyraźniej to nasi sojusznicy coś rozrabiają. Jestem przekonany,
że to jakaś podejrzana operacja. Liczę na pańską dyskrecję, boję się
o swoje życie.
– Ależ oczywiście, mam taki obowiązek – potwierdził Marc.
– No dobrze, co chce pan wiedzieć?
– Proszę opowiedzieć mi o tych samolotach.
– Terminy przylotów były zawsze pilnie strzeżoną tajemnicą.
Samolot pojawiał się nagle i tak samo nagle, poza wszelką procedurą,
znikał. Pamiętam szczególnie jedno takie lądowanie. Nikt nie
uprzedził mnie o tym fakcie. Na krótko przed nim do wieży weszło
dwóch cywili, którzy powiadomili obsługę, że za godzinę przyleci
niezapowiedziana maszyna.
– Wcześniej tak nie bywało? – zapytał Marc.
– Nie, mówiłem, że lądowano z naruszeniem tradycyjnych procedur.
– Co stało się potem? – zapytał Marc.
– Gdy samolot wylądował, podeszło do niego tylko dwóch oficerów
Straży Granicznej. Zostali przysłani z Kętrzyna. Podjechały
32
też dwa busy z przyciemnionymi szybami. Rejestracje samochodów
rozpoczynały się na literę H. Tak samo są oznaczone pojazdy
z oddalonej o około dwadzieścia kilometrów szkoły agentów wywiadu
w Starych Kiejkutach. Samolot zatrzymał się na pasie w taki
sposób, że z okien nie można było zobaczyć, czy ktoś wsiada albo
wysiada. Maszyna nie tankowała i po około półgodzinie odleciała.
Busy, nie zatrzymując się przy bramie, odjechały w tamtym kierunku
– odwrócił się od Marca, wskazując ręką północ.
– Czy wie pan, jaki był typ samolotów? Chyba się na tym pan
zna? Domyślaliście się może, do kogo należały te nietypowe maszyny?
– zapytał Marc.
– Gulfstreamy były wynajęte przez CIA lub FBI, tak się u nas
mówiło. Lądowały tu już w 2003 roku i jeszcze co najmniej trzy
razy. We wrześniu wylądował tutaj pomalowany na biało boeing
737. Samolot zatrzymywał się na pasie w dużej odległości od budynków
lotniska, nie zauważyłem również, żeby tankował. Nie towarzyszyła
mu wojskowa obstawa, nie było żadnych uzbrojonych
wartowników. Po wylądowaniu boeinga podstawiliśmy trap, który
w ostatniej chwili okazał się niepotrzebny. Żaden z pasażerów nie
zarejestrował się na lotnisku, przy samolocie byli obecni tylko oficerowie
z Kętrzyna i busy ze szkoły w Kiejkutach – mówił dalej.
Marc dostrzegł, że jego rozmówca stara się ukryć swoją twarz,
poprawiając chustę.
– Skąd pan wie, że właśnie stamtąd? – zapytał coraz bardziej
zaciekawiony.
– Kiedyś, być może wiosną, tak się złożyło, że jechałem za takimi
autami z lotniska. Jednym z nich była karetka pogotowia ze
szkoły policji w Szczytnie. Samochody jechały właśnie do Kiejkut.
33
Następnego dnia po każdej z wizyt tych tajemniczych samolotów
w Szymanach pojawiali się elegancko ubrani mężczyźni. Lądowania
opłacali gotówką, do kasy spółki, która prowadzi to lotnisko.
Firma dobrze na tym zarabiała, a na co dzień nie powodzi jej się
najlepiej. Dostawaliśmy w takich przypadkach nawet kilka razy
więcej niż wynosiła zwykle opłata za lądowanie samolotu tej klasy.
Byliśmy przekonani, że to ze względu na pośpiech towarzyszący
lądowaniom, bo przecież o tym, że maszyna się zjawi, dowiadywaliśmy
się dosłownie w ostatniej chwili. Z tego co wiem, firma dostawała
zwykle około 4 tysięcy złotych za lądowanie samolotu tej klasy.
Inni moi rozmówcy twierdzili, że około 10 – 12 tysięcy. Opłaty
lotniskowe za lądowanie gulfstreama wynoszą w Szymanach około
2 tysiące złotych.
– Co pana jeszcze zaniepokoiło? – wypytywał Marc.
– Podczas lądowania amerykańskich samolotów pracowników
lotniska nie dopuszczano do obsługi tych maszyn. Czynności obsługi
lądowania odbywały się według specjalnej procedury realizowanej
tylko przez obsługę samolotu – stwierdził mężczyzna.
– Analogiczne procedury stosowano zazwyczaj przy lotach państwowych
VIP-ów. Z tą różnicą, że VIP-y nie miały w zwyczaju się
ukrywać.
Mężczyzna zamilkł na chwilę.
– Pewnie zastanawialiście się, kim byli pasażerowie tych samolotów?
– zapytał swojego informatora.
Starał się jak najwięcej dowiedzieć od swojego rozmówcy, zastanawiając
się jednocześnie nad motywem jego działania. Mężczyzna
nie wspomniał dotychczas o jakichkolwiek własnych oczekiwaniach.
34
– Sądziliśmy, że lądujące tu maszyny przywoziły amerykańskich
instruktorów, którzy prowadzili zajęcia w Starych Kiejkutach. Dokładne
dane o samolotach z USA są w książce lotów, ale dyrekcja
je utajniła.
– Myślę, że potwierdzenie lotów znajduje się również w Agencji
Ruchu Lotniczego – powiedział Marc.
– Z pewnością – opowiedział mężczyzna. – Muszę już iść. Zaczynam
pracę o siódmej. Jeżeli pojawi się coś nowego, dam znać.
Będziemy w kontakcie. Do kiedy jest pan na miejscu?
– Nie wiem, muszę przemyśleć wszystko, co tutaj dziś usłyszałem.
Zdecyduję za kilka godzin. Sporo dowiedziałem się od
pana.
– W porządku, znikam. Zadzwonię – rzucił nieznajomy.
– Chciałem jeszcze o coś zapytać. Jak pan myśli – dlaczego cała
ta historia zdarzyła się właśnie tu? Przecież wiele jest różnych lotnisk
i obiektów wojskowych.
Marc starał się spojrzeć w oczy swojemu rozmówcy.
– Dlaczego tutaj? Widzi pan, właśnie z tego powodu zadzwoniłem
do pana. To pan powinien odpowiedzieć na to pytanie. Dziwne
to miejsce. Pewnie pan wie, że niedaleko stąd była kwatera Adolfa
Hitlera. W historii działy się tu niezwykłe rzeczy.
– A co to może mieć z tym wspólnego? – zapytał Marc. – Dawne
dzieje…
Nieznajomy nie usłyszał ostatnich słów. Podniósł się szybko
i odszedł w kierunku lasu.
Marc zaskoczony nagłym zakończeniem rozmowy nie zdążył zareagować.
Kiedy pomyślał, że nie zapytał o motywy działania swojego
informatora, tamten zniknął za ścianą lasu.
35
Pozostał sam. Po chwili zaczął wycofywać się do miejsca, w którym
zostawił samochód. Odnalazł go bez problemu. Ostrożnie zawrócił.
Jechał powoli. Był pod wrażeniem uzyskanych informacji.
Analizował je dokładnie.
Amerykańskie tajne lądowania? Odbywają się codziennie w różnych
krajach i nic w tym dziwnego. Dlaczego właśnie w Polsce? Pod
osłoną nocy? Dotychczas każdą obecność amerykańską w Polsce poprzedzał
medialny spektakl. Czyniono z tego widowisko podobne do
lądowania astronautów na Księżycu. Dlaczego właśnie teraz i właśnie
tu? Być może rzeczywiście miejscem, do którego zmierzały te nocne
procesje, był dawny szpiegowski ośrodek. Może dawny tylko z nazwy?
Może miejsce o takiej tradycji dalej spełniało swoją funkcję, tyle
tylko, że zmienili się instruktorzy, bo przecież słuchacze mogli pozostać
ci sami. Tyle tylko, że instruktorów nie trzeba ukrywać po osłoną
nocy? Co zatem ukrywa się nocą? Specjalną broń? Specjalnych gości?
Znanego polityka, który dorabia jako wojskowy instruktor? Jedno
w tej historii jest pewne – myślał Marc. – Jeżeli te nocne transporty
rzeczywiście się zdarzają, to nikt o nich dotychczas nie wie. A już
z pewnością jego koledzy po fachu i to może być obiecujące.
Marc po kilkudziesięciu minutach znalazł drogę nad jezioro. Nie
przestając analizować słów swojego rozmówcy, dotarł na miejsce.
Na pomoście leżała Monik w kolorowym stroju kąpielowym.
Opalała się. Przycumowanej wcześniej do pomostu łodzi nie było.
Marc nie dostrzegł też nigdzie gospodarza. Zbliżał się do miejsca,
w którym odpoczywała kobieta.
– Muszę jej wszystko opowiedzieć – pomyślał. – Pewnie jest
wściekła, że jej nie zabrałem.
36
Rozdział 4
University College Hospital,
Londyn, Anglia
Doktor Irving po raz ostatni spojrzał na człowieka podłączonego
do aparatury podtrzymującej życie. Obcy mu dotychczas mężczyzna
stał się jego najbardziej rozpoznawalnym pacjentem.
Jednak na łóżku przed nim leżało już tylko ciało kogoś, kto był
bohaterem światowej prasy.
Dla szpitala, którym kierował, skończył się trudny okres kompletnej
dezorganizacji. Czas dziesiątków dziennikarzy szturmujących
drzwi placówki i kilkudziesięciu samochodów z ogromnymi
antenami satelitarnymi zaparkowanych na wyznaczonym dla pra37
cowników szpitala parkingu oraz setek pytań, na które musiał odpowiadać
przez ostatnie dziesięć dni.
Obok łóżka siedziała żona zmarłego i ktoś, kto przedstawił się
jako jego przyjaciel. Piękna kobieta, ubrana dyskretnie, ale bardzo
elegancko i mężczyzna – pięćdziesięciolatek o urodzie południowca.
Kobieta ocierała chusteczką łzy spływające po policzkach. Stojący
obok mężczyzna położył jej ręce na ramieniu, szepcząc do ucha
coś, co wydało się Irvingowi namową do opuszczenia pokoju.
– To jakiś fenomen – pomyślał lekarz. – Agent bohaterem światowej
prasy. Ostatnie takie zamieszanie Anglia przeżyła po śmierci
księżnej Diany.
– Chciałem się z państwem pożegnać – zwrócił się do obecnych.
– Raz jeszcze chcę wyrazić swoje współczucie. Gdybyście państwo
mnie potrzebowali, służę swoją pomocą.
– Dziękuję – kobieta uścisnęła dłoń lekarza. – Dziękuję za opiekę
nad moim mężem. Jestem panu bardzo zobowiązana. Wiem, że
zrobił pan wszystko, co było w pańskiej mocy.
Irving skłonił głowę i pożegnał się z jej towarzyszem. Cicho zamknął
za sobą drzwi.
– Pan już chyba też może iść do domu – zwrócił się do siedzącego
pod drzwiami policjanta. – Pańska misja jest zakończona.
Policjant na słowa lekarza poderwał się z krzesła.
– Nie dostałem jeszcze rozkazu – zameldował służbiście.
– No tak, u was wszystko robi się na rozkaz. Szkoda, że nie mogę
stosować takich metod w swoim szpitalu. Dobranoc panu.
38
Rozdział 5
University College Hospital,
Londyn, Anglia
Trzy dni później.
Obchód w szpitalu skończył się o dziesiątej.
To nie był najtrudniejszy dzień dla personelu. Kilka rutynowych
operacji i zabiegów. Zbliżający się weekend poprawiał wszystkim
nastrój.
Doktor Irving wydał ostatnie polecenia towarzyszącym mu
w czasie obchodu lekarzom. W drodze do swojego gabinetu pomyślał
o zbliżających się wolnych dniach. Wybierał się z żoną do
ich domu nad morzem. Uśmiechnął się do siebie. Ta perspektywa
39
wprawiła go w dobry humor. Lubił ten dom z oknami wychodzącymi
wprost na plażę.
Zwykle rano długo leżeli w łóżku, przyglądając się krążącym nad
morzem ptakom. Słuchali ich krzyków, które pozwalały zapomnieć
o rzeczywistości. Po późnym śniadaniu przechadzali się po plaży,
trzymając się za ręce jak para zakochanych. Córka i syn byli już
w tym wieku, w którym dzwoni się do rodziców najczęściej tylko
wtedy, gdy ci sami się o to upomną. Teraz mogli poświęcać sobie
więcej czasu. Dużo czytali. Wspólne wieczory rozpoczynał zachód
słońca, a kończył dogasający żar domowego kominka.
Irwing był znakomitym lekarzem. Od lat uznanym w swoim
środowisku. Konsultowano z nim nie tylko najtrudniejsze krajowe,
ale i zagraniczne przypadki chorób. Do szpitala, w którym
pracował, zwożono pacjentów o skomplikowanych schorzeniach.
Był lekarzem, którego wszystkie znane ośrodki na świecie pozyskałyby
za każdą cenę. Ale Irwing, jako typowy angielski konserwatysta,
nie tolerował zmian i przywiązany do swojego szpitala nie
lubił się z niego ruszać. Otoczony dobranym przez siebie zespołem
lekarzy i pielęgniarek czuł się zawodowo spełniony, nie oczekując
na specjalne wyróżnienia. Należał do wymierającej kategorii ludzi
medycyny, dla których każdy pacjent był ważny i było normalne,
że dla każdego z nich robiono wszystko, co można było w danym
momencie zrobić.
Irving podszedł do drzwi swojego sekretariatu. Otworzył je. Zza
biurka podniosła się panna Arrow, od lat zawsze wytwornie prezentująca
się sekretarka. Nienagannie ubrana, o równie nienagannych
manierach, gotowa spełniać jego wszystkie zawodowe życzenia.
Cenił ją przede wszystkim za to, że domyślała się, czego od
40
niej oczekiwał, jeszcze zanim się o to zwrócił. Znakomita współpracownica.
– Ma pan gościa, panie dyrektorze – uśmiechnęła się. – Niezapowiedzianego,
ale jakże miłego.
Irving wszedł do pokoju zaciekawiony.
Sekretariat od drzwi oddzielał mały korytarz, z którego nie było
widać całego pokoju. Przeszedł kilka kroków i spojrzał w kierunku
miejsca przeznaczonego dla czekających na niego gości. Jego twarz
rozpromieniła się w uśmiechu.
– Poul, ależ niespodzianka! Prędzej spodziewałbym się Marsjanina.
Czy Stolica Piotrowa ogłosiła urlop, pozwalając odpocząć
swoim najlepszym obywatelom?
– Żartowniś jak zawsze – gość wstał i podszedł do Irvinga. –
Witaj, twój widok podnosi mnie zawsze na duchu. Jestem w Londynie
od wczoraj, a że po królowej jesteś dla mnie najważniejszym
Brytyjczykiem, jestem dziś u ciebie.
– No proszę, któż jest tu mistrzem dowcipu? Jesteś w tym profesorem
– nie to, co ja, skromny lekarz.
Obaj mężczyźni przywitali się serdecznie. Wyrażane przez nich
emocje wskazywały, iż łączyło ich coś więcej niż zwykła znajomość.
– Pomyślałem, że spędzimy z sobą kilka godzin. Wracam do
Rzymu jutro lub pojutrze. Panna Arrow zdradziła mi wcześniej, że
wybierasz się z Anną na weekend nad morze. Czy pewien sympatyczny
autostopowicz mógłby się zabrać w tamte strony?
– Ależ niespodzianka – Irving nie krył zadowolenia. – Anna
wpadnie w euforię, jak się dowie, kogo będziemy gościć. Jesteś jej
ulubieńcem.
41
Panno Arrow, pora odtrąbić koniec pracy. Ten tydzień był upiorny.
Proszę mnie zastępować we wszystkim – mrugnął okiem do
sekretarki – a my z moim przyjacielem uciekniemy na wagary.
– To znakomity pomysł, panie dyrektorze – sekretarki nie
opuszczał życzliwy uśmiech. – Życzę obu panom wspaniałego nastroju
i spokojnego wypoczynku.
Irving pospiesznie zabierał ze swojego gabinetu wszystko, co
wydało mu się potrzebne.
Miał nadzieję oddać się przyjemności odpoczynkowi w towarzystwie
żony i swojego przyjaciela. Może uda mu się namówić go na
dwudniowy pobyt.
Znali się z Poulem od lat. Skończyli ten sam college. Irwing był
jego starszym kolegą. Ich drogi rozeszły się. Mimo to nie stracili
ze sobą kontaktu. Poul, pochodzący z katolickiej rodzinny zaczął
studiować teologię. Był wybitnym przedstawicielem nauki, którą
zawsze się fascynował. Uzdolniony, znakomicie wychowany, miał
dar zjednywania sobie ludzi. Do tego był przystojnym, wysokim
mężczyzną o blond włosach, śniadej karnacji skóry, który niejednej
parafiance zawróciłby pewnie w głowie. Los oszczędził mu jednak
takich problemów, bowiem krótko po ukończeniu uniwersytetu
został zaproszony do Watykanu, gdzie mógł odnaleźć się szeroko
w swoich zainteresowaniach. Szybko awansował. Zdyscyplinowany,
skupiony na swojej pracy, zyskał zaufanie i sympatię swoich
przełożonych. Z czasem zaczęto powierzać mu samodzielne zdania
wkraczajże swym charakterem w obszar międzynarodowych spraw
Watykanu.
Irving nigdy nie pytał przyjaciela o charakter jego pracy w Rzymie,
a on sam nie należał do osób, które przechwalają się tym, co
42
robią. Wiedział jedynie, że Poul należy do kręgu bliskich współpracowników
otoczenia papieża.
Zajęci swoim zawodowym życiem mieli rzadką sposobność do
spotkań.
Wyszli razem ze szpitala. Jaguar Irvinga stał nieopodal na szpitalnym
parkingu. Udali się w stronę domu, by zabrać z niego Annę.
Irving zadzwonił do niej z samochodu.
Był przekonany, że się ucieszy.
43
Rozdział 6
Brzeg morza, Anglia
W oknach białej willi paliło się światło. Wiatr poruszał delikatnie
firaną balkonu. Słońce powoli zachodziło za horyzont.
Irvingowie, będąc w znakomitym nastroju, podejmowali swojego
gościa kolacją. Wspominali stare czasy, kiedy to kilka razy udało
im się spędzić wspólnie wakacje.
Mężczyźni delektowali się smakowitymi daniami przygotowywanymi
przez Annę, słynącą wśród znajomych z niezwykłego talentu
kulinarnego.
Wyborna kolacja dobiegała końca.
Anna wstała, zbierając naczynia. Była średniego wzrostu szczupłą
brunetką, zachowującą pomimo mijających lat znakomitą syl44
wetkę. Jej brązowe oczy harmonizowały z ciepłym uśmiechem. Po
chwili wróciła do stołu.
– Jestem przekonana, że teraz panowie oddadzą się chwili męskich
rozmów – uśmiechnęła się.
– Anno, każda chwila bez ciebie nie będzie już tym samym co
z tobą – odpowiedział uprzejmie Poul, odwzajemniając uśmiech.
– Mam nadzieję, że Steven wybaczy mi tę kokieterię.
– Gdyby nie chodziło o duchownego, musiałbym to jeszcze
przemyśleć – Irving przyjął ton swojego przyjaciela. – Zapraszam
cię na mały spacer po plaży – zwrócił się do niego.
– Znakomicie. Dobrze nam zrobi trochę ruchu po takiej
uczcie.
Mężczyźni wyszli na taras, z którego prowadziły na plażę odważnie
zaprojektowane schody. Nie burząc architektury domu, pozwalały
na szybkie znalezienie się nad samym morzem.
Zeszli na brzeg. Jak na tę porę dnia było zaskakująco ciepło. Fale
rozbijały się delikatnie o piasek.
– Macie możliwość przebywania w niezwykłym miejscu –
pierwszy odezwał się Poul.
– Tak, wracamy tu niezmiennie zauroczeni nim od lat.
Chwilę szli w milczeniu. W oddali odezwała się syrena wypływającego
w morze promu.
– Powiedz mi, Poul, co tak naprawdę cię tutaj sprowadza? – zapytał
Irving.
– Domyśliłeś się, że nie przyjechałem do was towarzysko…
– Właśnie… Do tej pory, kiedy przyjeżdżałeś wypocząć lub
spotkać się z nami przy jakiejś innej okazji, zawsze uprzedzałeś
mnie o swoim przyjeździe. Tym razem nie zadzwoniłeś.
45
– Hm, wiesz, że ogromnie cieszę z naszego spotkania, ale rzeczywiście
tym razem nie przyjechałem towarzysko.
Irving czekał na inicjatywę przyjaciela.
– To, co za chwilę usłyszysz, objęte jest ścisłą tajemnicą… Otrzymałem
od papieża tajną misję – Poul ściszył głos. – W Watykanie zaszło
zdumiewające wydarzenie. Zamordowano kardynała… bardzo
ważnego kardynała… Człowieka, który zajmował się polityką zagraniczną
Watykanu, a w zasadzie stałą analizą tego, co dzieje się na świecie.
To on wyciągał wnioski służące do późniejszego podejmowania
inicjatyw dyplomatycznych, tych formalnych i tych nieformalnych.
– Zaintrygowałeś mnie – stwierdził Irving. – O niczym takim
nie słyszałem…
– Nie słyszałeś, ponieważ jego śmierć została utajniona. Niezwykłe
jest to, że zginął w momencie, w którym zamierzał przekazać
papieżowi tajemnicę, jak twierdził, światowego spisku. Tak
jakby ktoś, kto zadecydował o jego śmierci, dokładnie wiedział,
kiedy ma zginąć.
– Jak zginął?
– Został zastrzelony. Kula wpadła przez okno, którego nie powinno
dać się rozbić. Gdzieś z miejsca, z którego nie można właściwie
oddać takiego strzału. Wygląda na to, że ktoś z najbliższego
otoczenia papieża pomógł zamachowcy.
– To rzeczywiście niezwykła historia – zadumał się Irving.
Poul spojrzał w kierunku zachodzącego słońca. Zaczynała się
pora, w której morze zastygało. Przypominało olbrzymie spokojne
jezioro.
– Kardynał opowiadał papieżowi przed śmiercią o ostatnich
konfliktach międzynarodowych, a szczególnie o relacjach dotyczą46
cych Niemiec, Polski i Rosji. Był człowiekiem starej daty i dlatego
nie wiemy, co dokładnie miał na myśli, kiedy używał słowa spisek.
– To fakt – takie określenie kojarzy się raczej z zamierzchłymi
czasami – odparł Irving – dziś modne jest słowo terroryzm.
– Właśnie. Mnie kojarzy się to z polinfluencją.
– Polifluencją?
– Tak, to to taki nowy termin. Mowa o wywieraniu wpływów
w celu osiągnięcia politycznych i ekonomicznych korzyści. Często
poprzez fizyczną lub formalną eliminację przeciwników.
– Rozumiem. Czy twoja misja ma na celu wyjaśnienie tego, o co
chodziło kardynałowi?
– W zasadzie tak, ale w szczególności dotyczy czegoś, a właściwie
kogoś bardziej konkretnego – odparł Poul. – Kardynał przed
śmiercią powiedział, że swoje przemyślenia konsultował z przyjacielem,
który może być kluczem do wyjaśnienia tej zagadki. Niestety,
nie podał jego nazwiska. I to właśnie jego mam znaleźć.
– Myślisz, że to Anglik?
– Nie wiem, nikogo nie można wykluczyć. Do Anglii sprowadza
mnie twój ostatni, sławny pacjent. Nie możemy wykluczyć, że może on
mieć ze sprawą, o której mówił kardynał, jakiś związek. Kardynał między
innymi wspomniał o złych stosunkach pomiędzy Polską a Rosją.
Z tego co wiemy, agent, który umarł w twoim szpitalu, był członkiem
jakiejś organizacji, o której na dobrą sprawę niczego nie wiadomo. Podobno
miała być wykorzystywana do specjalnych celów.
– A kto według ciebie mógłby być odpowiedzialny za jego
śmierć?
– Wykluczając bezpośrednie zaangażowanie rosyjskiego rządu?
– kontynuował Poul. – Z tego co wiem, jedynie osoby mające
47
dostęp do państwowych laboratoriów nuklearnych byłyby w stanie
przygotować spisek. Prowadzący dochodzenie wpadli na trop
pięciu lub więcej mężczyzn przybyłych do Londynu z Moskwy.
Przyjechali do Anglii razem z grupą kibiców piłki nożnej na krótko
przed zachorowaniem agenta. Byli obecni na meczu CSKA Moskwa
z londyńskim Arsenalem 1 listopada, w dniu, gdy doszło do
otrucia. Wkrótce potem wrócili do Moskwy.
– Czytałem o tym. Policja nazwała ich świadkami. Przypuszczają,
że ich obecność w Londynie jest kluczowa w sprawie śmierci
byłego agenta rosyjskiego wywiadu. Nasze służby twierdzą, że
w śmierć agenta mogą być zamieszani ludzie działający poza kontrolą
rządu Rosji lub byli członkowie tajnych służb.
– Możesz mi powiedzieć, co spowodowało jego śmierć? – zapytał
Poul.
– Oczywiście, zmarł w ubiegły czwartek wskutek bardzo silnego
napromieniowania izotopem polonu 210. Ślady tego promieniowania
zostały wykryte między innymi w hotelu, a także w kilku innych
miejscach, w których przebywał agent. Prawdopodobnie spotkał
się w Londynie na herbacie z dwiema osobami. Jedna z nich przedstawiła
się jako znajomy jego przyjaciela, co miało uśpić czujność
agenta. Po kilku godzinach poczuł się bardzo źle, a jego stan zaczął
się błyskawicznie pogarszać. Jego przyjaciel, którego poznałem
w szpitalu, jest przekonany, że angielska policja doskonale wie, kto
go otruł i dlaczego.
– Zawiła ta cała sprawa – odparł Poul. – Zmarły agent był zdania,
że zna okrutne tajemnice rosyjskich tajnych służb. W 2000 roku
zbiegł do Anglii, a jakiś miesiąc temu dostał brytyjskie obywatelstwo.
Twój pacjent podobno na kilka dni przed śmiercią zmienił
48
swoje wyznanie na islam. Taką właśnie deklarację miał ponoć złożyć
muzułmańskiemu duchownemu, kiedy przebywał w szpitalu.
Czy wiesz coś na ten temat?
– Cóż – Irving zamyślił się – różne osoby odwiedzały go w szpitalu.
To policja decydowała o tym, komu wolno było wejść, a komu
nie. Musiałbym zapytać, może ktoś z mojego personelu będzie coś
wiedział.
– W swoim oświadczeniu, które zostało opublikowane w ubiegły
piątek, jako winnego swojego otrucia wskazał prezydenta Rosji.
Pytanie tylko, dlaczego nie ujawnił wszystkiego, skoro twierdził, że
racja jest po jego stronie…
– Badania potwierdziły, że w krwi agenta znajdowały się duże
ilości izotopu. Sprawdzamy teraz, w jaki sposób mogły się tam
dostać. Właśnie dzisiaj dowiedziałem się, że samolot fińskich linii
Finnair został zatrzymany na kilka godzin na lotnisku w Moskwie,
ponieważ na jego pokładzie wykryto ślady radioaktywności.
Po lądowaniu Airbusa A319 na lotnisku Szeremietiewo i wyjściu
pasażerów maszyna została dokładnie sprawdzona. Okazało się, że
poziom radioaktywności na pokładzie przewyższa normy i z tego
względu przełożono lot do Helsinek. Być może na pokładach
sprawdzanych samolotów przewożono z Rosji do Anglii promieniotwórczy
izotop polonu. Ten sam, którego następnie użyto do
zabicia byłego agenta.
– Sprawa ma swój włoski wątek, gdyż przyjaciel, ten ze szpitala,
o którym mówisz, to właśnie Włoch. A skoro Włoch, to być może
przez niego prowadzi droga do osoby z kręgu papieża.
– Czy może kojarzysz tego Włocha? – zapytał.
– Nie, ale spróbuję dowiedzieć się jak najwięcej na jego temat.
49
– Wracajmy, Anna pewnie się niepokoi. Dziękuję ci za informacje.
Wracali w milczeniu.
Irving zadumał się nad tym, o czym wcześniej rozmawiali.
Weszli schodami na taras. Czekała na nich Anna, nieświadoma
prawdziwego powodu wizyty Poula.
50
Rozdział 7
Stare Kiejkuty, Polska
Marc nalewał do filiżanek aromatyczną kawę.
– Dziękuję, poproszę jeszcze trochę miodu – Monik zwróciła
się do Kajetana. – To dla mnie naprawdę niesamowita atrakcja być
w tak urokliwym miejscu i zajadać się prostym, smacznym, a co
najważniejsze – zdrowym jedzeniem.
– Tak – uśmiechnął się Kajetan. – Coraz mniej jest takich
miejsc… Tym milej jest mi was tutaj gościć.
Siedzieli we troje przy dużym, drewnianym stole ustawionym na
tarasie.
Marc wiernie powtórzył Monik swoją rozmowę z informatorem.
Trochę boczyła się, że jej nie zabrał. Długo zastanawiali się
51
nad historią, która zaprowadziła ich na Mazury. O tym, co będą
robić dalej, postanowili zadecydować na drugi dzień. Krótkie wakacje
w tym uroczym miejscu przydadzą się obojgu – zdecydowali.
Urzeczeni atrakcyjnością miejsca, w którym się znaleźli, przechadzali
się po leśnych ścieżkach. Wrócili, kiedy słońce schowało
się za drzewami. Kolację zjedli w towarzystwie Kajetana, który
opowiadał im o swoim spokojnym mazurskim życiu i zaletach okolicy.
Szybko położyli się spać.
Ranek powitał ich kolejnym cudownym wschodem słońca.
Nie zdążyli jeszcze zaplanować tego, co będą robić w tak miło zapowiadający
się dzień, kiedy do drzwi pokoju zapukał Kajetan, zapraszając
ich na wspólne śniadanie. Musiał bardzo wcześnie wstać,
gdyż na stole pojawił się bochen świeżego, złotego chleba.
Wcześniej zastanawiali się z Monik, kim jest ich gospodarz.
Oboje mieli zamiar dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Nie jest
zapewne niczym nadzwyczajnym, iż inteligentny człowiek zaszywa
się w leśnej głuszy. Nie dowiedzieli się jednak poprzedniego dnia,
czy jest może artystą. Pisarzem? Odludkowie uciekający od miejskiego
gwaru często związani są z bohemą.
– Jesteśmy ci bardzo wdzięczni, że pozwoliłeś się nam u was zatrzymać
– odezwał się Marc. – Zastanawialiśmy się wczoraj, co taki
człowiek jak ty robi w takim miejscu? Czy nie będzie nietaktem,
jeśli cię o to zapytam?
– Chyba nie – uśmiechnął się Kajetan. – Gdyby była to jakaś tajemnica,
pewnie uciekałbym od takich gości jak wy. Mam na myśli
waszą profesję. Wiecie, jak to jest z dziennikarzami – zażartował
– z każdej dziury wyciągną jakąś sensację.
52
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że i w tym miejscu można się
czegoś doszukać? – zapytała Monik, rozglądając się dookoła.
– Zapewne warto dociec tajemnicy smaku tego pysznego wiejskiego
chleba. Nie sądzicie? – oparł Kajetan.
Roześmieli się wszyscy.
– Mówiąc troszkę poważniej – oboje z żoną jesteśmy naukowcami.
Pracujemy na Uniwersytecie Warszawskim. A w tym zapomnianym
– jak mówicie – miejscu, trochę odpoczywamy, a trochę,
jak to naukowcy i bajkopisarze, pracujemy.
– Czy chcesz powiedzieć, że wasza praca wiąże się z tym regionem?
Prowadzicie tu jakieś badania? – zainteresował się Marc, pamiętając
o wczorajszej rozmowie z nieznajomym.
– Badania…? – zawahał się Kajetan. – Niedokładnie… pracujemy
raczej teoretycznie.
– A dlaczego właśnie tutaj?
– Dlaczego…? – Kajetan wydawał się trochę zmieszany.
– No właśnie, co robicie w takiej głuszy? – Drążyła Monik.
Kajetan roześmiał się.
– Najchętniej gramy w karty .
– W karty? – zdziwiła się.
– No, karty to tajemniczy dodatek do tego magicznego miejsca
– uśmiechnął się wymownie.
– Marc, nasz miły gospodarz z nas żartuje – poskarżyła się
Monik.
Kajetan podniósł ręce w geście protestu.
– Zaraz, zaraz mogę to udowodnić.
– Tak? – Monik bawiła się w najlepsze. – Bardzo proszę. Z przyjemnością
poznam coś, czego nie znam.
53
– Naprawdę? – Kajetan szukał potwierdzenia. – Skoro tak, to
trochę was odprężę po długiej podróży. Gry karciane należą do najpopularniejszych
gier ludzkości. Jednak oprócz czystej rozrywki,
niektórym z nich od dawna towarzyszyło coś więcej, coś na pograniczu
magii i mistyki. Być może było to związane z tym, że tak
wiele w grach karcianych zależy od losu, nad którym nie mamy
zupełnie kontroli. Pochodzące z Chin karty zyskały ogromną popularność
w Europie, gdzie powstało wiele rodzajów gier wykorzystujących
talie kart. Szczególną historię mają słynne karty tarota,
które we wprawnych rękach pozwalają przewidzieć przyszłość,
odpowiedzieć na pytania dotyczące zarówno śmierci, jak i miłości.
Ich obecność wiąże się jednak ze szczególnym ryzykiem, gdyż
grający igra z nieznanymi siłami, które nieostrożnego gracza mogą
kosztować utratę duszy.
– Pewnie, unoszą go diabły i zabierają do piekła – śmiała się
Monik.
– W drugiej połowie XX wieku – kontynuował Kajetan. – Karty
zyskały jeszcze jedno oblicze. Wraz z rosnącą popularnością gier
RPG wielkim powodzeniem zaczęły się cieszyć gry karciane, które
pozwalały wykorzystać potencjał fantastycznych światów. Wyobraźnia
dwudziestowiecznych pisarzy oraz twórców systemów gier
musiała też siłą rzeczy powędrować w stronę wykorzystania krążących
wśród ludzi podań, tajemnic i spisków. Tę fascynację tłumaczą
słowa H.P. Lovercrafta, który stwierdził, że: „najstarszą i najsilniejszą
emocją towarzyszącą rodzajowi ludzkiemu jest strach,
zaś najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest strach przed
nieznanym”. Dobrze zapadły mi w pamięć. Fascynacja strachem
przyniosła wkrótce owoce. Zaczęły pojawiać się takie gry, jak popu54
larny na przełomie lat 80. i 90. system „Wampir: Maskarada”, gdzie
fani mogli dotknąć drugiego dna rzeczywistości, gdzie pod cienką
warstwą ludzkiej cywilizacji zażarty bój toczą ze sobą krwiożercze
istoty, które od tysiącleci sprawują rzeczywistą władzę nad światem.
– Masz rację, strach pobudza wyobraźnię. Jednak karty to karty,
co w nich może być niezwykłego? – zapytała nieprzekonana
Monik.
– Ano właśnie, coś niezwykłego. Mam dla was prawdziwego
rodzynka w karcianych grach. Największą tajemnicę i najwięcej
kontrowersji budzi wydana na początku lat 80. gra dotycząca Iluminatów.
W sieci można znaleźć informacje, jakoby jeszcze podczas
przygotowań do wydania tej gry, do siedziby jej twórcy, firmy
Steve’a Jacksona, wtargnęło CIA i skonfiskowało cały jej nakład.
Dopiero w wyniku wygranego procesu sądowego Jackson odzyskał
możliwość ich wydania. Tego typu informacje krążą po sieci, lecz
ciężko je jednak jednoznacznie potwierdzić. Być może jest to chwyt
marketingowy przygotowany przez wydawców gry, by zainteresować
nią szerszą publiczność? Z samą grą wiąże się jednak o wiele
większa tajemnica, którą ciężko wytłumaczyć zwykłym marketingiem.
– Jaka tajemnica? – zainteresowała się Monik.
– Twórcy gry całymi garściami czerpali z różnego rodzaju „teorii
spiskowych”, wszystko to podlewając sosem najprzeróżniejszych
legend i literatury fantastycznej. W ten sposób wśród organizacji,
którymi może mógł zarządzać gracz, są nie tylko Iluminaci, ale
również UFO, zakon wyznawców pradawnych bóstw pochodzących
z mitologii stworzonej przez wspomnianego już H.P. Lovercrafta.
55
Cała gra miała od początku funkcjonować z lekkim przymrużeniem
oka i zapewne jej popularność nie wyszłaby poza środowisko
fanów gier karcianych i RPG, gdyby nie jedna rzecz...
– Ależ potrafisz zaciekawić – Marc komplementował opowieść
Kajetana.
– Otóż wiele kart w tej grze, jak się z czasem okazało, miało
charakter iście proroczy. Najsłynniejsze są szczególnie dwie karty
przedstawiające płonące wieże World Trade Center oraz Pentagon.
Rysunki do złudzenia przypominają obrazy z ataków z 11 września
2001 roku. Nie wskazują co prawda, jak do tych zamachów doszło,
jednak sam fakt, że ataki zostały przewidziane, daje do myślenia.
Nie są to zresztą jedyne kontrowersyjne karty. Na innej karcie możemy
zobaczyć trupią czaszkę, unoszącą się nad miastem, z podpisem
„Redukcja populacji” – wszystkich, którzy znają zagadnienie
„chemtrails”, czyli chmur zawierających toksyczne związki rozpylane
na niebie, podobieństwo nasunie się od razu. Wybuchające co
jakiś czas, a podkręcane przez media histerie związane z kolejną
mutacją tej lub innej grypy, wszędobylskie szczepionki – to również
można znaleźć wśród kart Illuminati – „Centrum do spraw
kontroli chorób”.
Kajetan zamilkł na chwilę.
– Fascynująco musi się prezentować – odezwał się po chwili
– spojrzenie na galerię kart w kontekście ostatnich wydarzeń na
świecie. Nie brakuje w nich odniesień choćby do kryzysu wywołanego
cenami nieruchomości, sztucznego ratowania gospodarek,
a nawet pożerania kolejnych walut przez rosnący kryzys. Wielka
ryba zjadająca kolejno jena, funta, w końcu dolara to wciąż kwestia
przyszłości, ale czy faktycznie aż tak odległa? Do tego warto
56
wymienić także kartę „Sterowanie rynkiem”, pokazującą kontrolę
świata finansów nad budżetami państw. Wystarczy włączyć telewizor
i posłuchać, jak grecki kryzys wpływa na decyzje pozostałych
państw strefy euro, by przekonać się, że również ta karta okazała się
być proroczą. Ostatnio głośne stały się karty dotyczące tegorocznych
wydarzeń. Na karcie „Fala przypływu” wielka fala tsunami
zalewająca ogromne miasto przypomina nam o skutkach wielkiego
trzęsienia ziemi 11 marca 2011 roku w Japonii. Jeszcze większe podobieństwo
do rzeczywistych wydarzeń można dostrzec, spoglądając
na kartę zatytułowaną „Połączone katastrofy”, gdzie widać spadającą
wieżę zegarową. Wielu interpretatorów do marca bieżącego
roku podejrzewało, że przedstawiają one jakąś wielką katastrofę,
jaka dotknie Londyn, a szczególnie angielski House of Parlament
i Big Bena. Dopiero po tragedii, jaka dotknęła Japonię zauważono,
że zegar na karcie do złudzenia przypomina ten, który znajdował
się do niedawna w Tokio. Oczywiście oficjalne doniesienia podają,
że trzęsienie ziemi na Pacyfiku i powstała w jego skutku ogromna
fala tsunami były zjawiskami jak najbardziej naturalnymi, jednak
wielu badaczy, w tym między innymi Benjamin Fulford twierdzą,
że trzęsienie zostało wywołane sztucznie, poprzez użycie HAARP,
nowego rodzaju broni, umożliwiającej, za pomocą pola magnetycznego,
wywoływanie trzęsienia ziemi. Na koniec warto wskazać
na inne karty, które przedstawiają tak znajome nam tematy jak
wszczepianie pod skórę chipów czy wszechobecne kamery. Oczywiście
istnieje również tak zwany ruch oporu, w grupie możemy
zobaczyć między innymi hackerów. Czy gdy przypominacie sobie
o utworzonej przez „hackerów” stronie Wikileaks oraz aktywnej
ostatnio grupie „Anonymous”, możemy czuć się zaskoczeni?
57
– To niesłychane – odpowiedziała Monik. – To naprawdę była
karciana gra?
– Gra „Iluminati: the Card Game”. Chociaż w założeniu miała
mieć przede wszystkim charakter rozrywkowy i jej celem było raczej
wyszydzenie wielu tak zwanych teorii spiskowych, to jednak jak się
finalnie okazało, sama stała się ich częścią. Największą tajemnicą
jest to, jak autorzy tak trafnie przewidzieli wydarzenia, które miały
miejsce dopiero kilka lat po wydaniu gry. Oczywiście pewnych
rzeczy można było się domyślić, w jakiś sposób przewidzieć, ale czy
na taką skalę i do tego tak trafnie? Najwyraźniej autorzy musieli się
wcześniej wyposażyć w niezwykle dobrą szklaną kulę, dzięki której
bez problemu mogli przewidzieć zdarzenia przyszłości. Oczywiście
może być też inne wytłumaczenie. Istnieją strony internetowe, które
są jak mrugnięcie do nas okiem – my wiemy, że o nas wiecie, ale
nic z tym nie zrobicie. Podobną rolę może odgrywać także gra Illuminati
– która mówi nam: „wiecie co planujemy, ale nic z tym nie
możecie zrobić”. Może mało to optymistyczne, ale wiele obecnych
na kartach przepowiedni wciąż czeka na realizację. Czy jednak tego
właśnie chcemy?
Jego słowa przerwał dzwonek telefonu Marca, który poderwał
się od stołu.
– Przepraszam na chwilę. Pewnie to nasi szefowie zastanawiają
się, gdzie przepadliśmy.
Wszedł do pokoju i odebrał telefon.
– Tak? Słucham?
– Witam pana. Rozmawialiśmy wczoraj…
Marc poznał głos tajemniczego mężczyzny.
– Tak, tak, poznaję pana.
58
– Mam dla pana informację.
– Słucham uważnie.
– Kolejny samolot wyląduje dzisiaj. Niech pan będzie na lotnisku
o 23:30. Tylko proszę być ostrożnym.
Rozmówca rozłączył się. Marc odłożył telefon.
59
Rozdział 8
Szymany, Polska
Niebo rozświetlało tysiące widocznych gołym okiem gwiazd.
Brakowało na nim tylko Księżyca, którego blask byłby tej nocy pomocny
wędrującej przez leśne chaszcze parze.
Marc przedzierał się pierwszy, starając się umożliwić Monik łatwiejsze
przejście przez gąszcz. Ta dżentelmeńska postawa nie zawsze
skutkowała tym, by Monik nie odczuwała przykrości w tej
mało komfortowej eskapadzie. Czasem odgarniane przez Marca
gałęzie uderzały ją po twarzy.
– Ale będę wyglądała. Jakby mnie ktoś smagał pejczem – odezwała
się. – Gdyby tatuś widział, co robi jego córeczka, żeby być
dobrym dziennikarzem – zakpiła.
60
– Dzielna jesteś. Mam wrażenie, że każdy twój krok zbliża cię
do Pulitzera – Marc starał się pocieszyć swoją towarzyszkę. – Lotnisko
powinno być już bardzo blisko.
– Mówiłeś, że możemy natknąć się na wojskowe patrole… Jeszcze
nas zamkną za szpiegowanie.
– Lotnisko jest chronione jako obiekt wojskowy, a w takich
szczególnych przypadkach myślę, że tym bardziej.
– To lepiej już nic nie mówię – wystraszyła się wymyśloną przez
nią samą perspektywą.
– Chodź, Monik. Jestem pewien, że nie tracimy czasu.
Starali się zachowywać jak najciszej.
Marc wiedział, że w przypadku zatrzymania będzie bardzo trudno
wskazać logiczny powód ich obecności w tym miejscu i o takiej
porze. Niestety, nie mógł powołać się na źródło swoich informacji.
I to nie tylko dlatego, że żaden przyzwoity dziennikarz nie ujawniał
swoich informatorów, ale przede wszystkim ponieważ jego informator
był jak duch, właściwie nic o nim nie było wiadomo. Można
było tylko przypuszczać, że pracuje na lotnisku. I to wszystko.
Stawiał więc swoje kroki tym ostrożniej, rozglądając się dookoła
i uważnie wypatrując potencjalnych wojskowych patroli.
Panujące wokół ciemności zaczęły już trochę rzednąć. Miał
wrażenie, że dochodzą do skraju lasu, przez który się przedzierali.
Zwolnił kroku. Dostrzegł pas lotniska. Spojrzał w kierunku
lotniska.
Na lotnisku było ciemno. Rysująca się w oddali wieża kontrolna
nie była oświetlona. Otaczającą ich ciemność potęgowała cisza,
przerywana jedynie odgłosami szczekającego psa.
– Która godzina? – spytała szeptem Monik.
61
– Piętnaście po jedenastej – odpowiedział.
– To chyba za parę minut, prawda?
– Tak, ten człowiek mówił, że o 23.30 samolot będzie lądował.
Zobaczymy – odparł Marc.
Ukryci w wysokiej, porastającej lotnisko trawie, siedzieli milcząc.
Rozglądali niepewnie się dookoła.
Monik przysunęła się do Marca. Zastanawiał się, czy drży ze
strachu, czy z chłodu.
Położył jej przyjaźnie rękę na ramieniu. Miał wrażenie, że po
chwili drżenie było już mniej dla niego odczuwalne. Siedzieli przytuleni.
Mijały minuty.
Marc spojrzał na zegarek. Oczekiwana pora lądowania już minęła.
Na lotnisku nie było widać żadnego ruchu. Nic nie zapowiadało
przylotu samolotu.
Nagle pas lotniska rozświetlił się. Ułożone wzdłuż lądowiska
światła wyznaczyły miejsce lądowania. Marc i Monik usłyszeli nad
głowami narastający świst i zaczęli spoglądać nerwowo raz w jedną,
raz w drugą stronę. Nie wiedzieli, skąd nadleci samolot.
Nagle go dostrzegli. Jego reflektory skierowane na miejsce lądowania
oświetliły pas.
– Boże, spadnie na nas! – krzyknęła półgłosem Monik.
Marc ścisnął jej rękę.
Samolot powoli obniżał lot. Jego koła z piskiem, mocno uderzyły
w kilkudziesięcioletni zużyty beton. Samolot zaczął hamować.
– Kto i po co tu ląduje? – pomyślał Marc, przyglądając się lądowaniu.
Starał się dojrzeć oznaczenie samolotu, ale w ciemności nie było
nic widać. Samolot lądował. Wytracił szybkość i zatrzymał się na
62
końcu pasa. Powoli odwrócił się, tocząc się do wyznaczonego miejsca
postoju. Pilot wyłączył silniki. Zapanowała cisza.
Przez kilka minut nic się nie działo. Tak jakby reżyser tego spektaklu
czekał, czy ktoś zareaguje. Ale reakcji nie było.
Później wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Jak w znakomicie
przećwiczonym schemacie.
Pod samolot podjechał samochód terenowy. W tym samym
momencie do wyjścia podjechały dwie ciężarówki. Kilkoro ludzi
wyskoczyło z nich, gdy tylko otwarły się drzwi maszyny. Zaczęli
rozładowywać skrzynie.
Z odległości, w jakiej się znajdowali, Marc i Monik nie byli stanie
dostrzec nic więcej.
Po chwili do samolotu podjechały trzy limuzyny. Z maszyny
wysiadło kilkanaście osób i weszło do podstawionych samochodów.
Auta błyskawicznie ruszyły. Za nimi potoczyły się ciężarówki.
Drzwi samolotu zostały natychmiast zamknięte. Włączono silniki
i samolot po chwili skierował się na koniec pasa startowego. Odwrócił
się wolno, zatrzymał, a potem ruszył z pełną mocą. Ogromny
huk towarzyszył niebezpiecznemu startowi. Maszyna uniosła
się, ryzykując zetknięcie się z bliską ścianą lasu. Odleciała.
Marc z Monik stali od dłuższego czasu osłupiali.
– Cholera jasna! – powiedziała Monik. – Co ty na to?
– Co ja na to? Masz rację… cholera jasna.
Nagle z odległości kilkunastu metrów oboje usłyszeli donośny
głos.
– Stać! Kto tu jest?! Ręce do góry i nie ruszać się!
Marc nie czekał na dalszą reakcję kogoś, kto zauważył ich obecność.
Złapał Monik za rękę i mocno pociągnął w swoją stronę.
63
– Uciekamy! – krzyknął.
Ruszyli przed siebie. Marc biegł przodem, trzymając mocno dłoń
Monik., Nie zwracali uwagi na smagające ich dotkliwie gałęzie.
– Stać natychmiast! Będę strzelać! – usłyszeli oddalający się głos.
Nie zwracali uwagi już na nic. Chcieli tylko jak najszybciej znaleźć
się w samochodzie. Nagle usłyszeli strzały z broni maszynowej.
Kule uderzyły w otaczające ich drzewa, z których odprysła kora.
– Boże! Strzelają do nas! – krzyknęła Monik.
– Nie oglądaj się! Biegnij! – Marc łapał oddech.
Wydostali się na leśny parking, na którym zostawili audi. Po raz
drugi usłyszeli strzały i głośne szczekanie psa. Marc w biegu sięgnął
do kieszeni.
– Gdzie ten cholerny klucz? – pomyślał.
Podbiegli do samochodu. Mężczyzna nacisnął guzik na pilocie
i samochód był już otwarty. Wskoczyli do środka. Chwilę trwało,
zanim Marc, nerwowo szukając, włożył kluczyk do stacyjki.
W chwili gdy uruchamiał silnik, na maskę samochodu wskoczył
ogromny wilczur. Szczekając, rzucił się na przednią szybę. Monik
odruchowo zasłoniła twarz rękoma.
– Nie bój się! – krzyknął Marc.
Samochód ruszył z miejsca. Ujadający na masce pies stoczył się
na ziemię. Zbyt wiele dodanego gazu spowodowało, że auto zaczęło
pływać po leśnej drodze. Marc włączył wszystkie światła.
– Uda nam się uciec, zobaczysz – powiedział.
Jechali szybciej, na tyle, na ile w tych warunkach pozwalały
umiejętności kierowcy. Po kilku minutach ucieczki zobaczyli przed
samochodem ogromną łunę mocnego światła.
– Boże! Co to takiego?! – Monik złapała Marca za ramię.
64
– Nasłali na nas helikopter – odpowiedział. – Teraz dopiero się
zacznie – pomyślał.
Samochód sunął z dużą prędkością po leśnej, dość krętej drodze.
Plama światła przesuwała się razem z nimi.
– Na szczęście nie strzelają – pomyślał Marc.
– Co robimy? – zapytała Monik.
– Nie mamy wyboru, musimy im uciec. Trzymaj się, będzie rzucać
– odpowiedział Marc.
Samochód z dużą prędkością przetoczył się przez drewniany
most. Lecący nad nimi helikopter kołysał się z boku na bok.
Nagle Marc gwałtownie zahamował. Samochód skręcił w prawo.
W tym miejscu leśna droga łączyła się z wąską asfaltową szosą.
Marc odetchnął z ulgą. Teraz samochód trzymał się drogi, tak jak
tego oczekiwał.
Prowadząc, zastanawiał się, jak uciec pogoni. Był przekonany,
że załoga helikoptera zaalarmowała patrole drogowe i że szykują
one właśnie w tej chwili pułapkę. Po raz pierwszy był w takiej
sytuacji. Dotychczas obserwował pościgi w kinie lub na ekranie
telewizora. Nagle sam stał się bohaterem sensacyjnego filmu. Gorączkowo
starał sobie przypomnieć, jak w filmach pozbywają się
helikopterów. Ale nic poza strzelaniem z broni nie przychodziło
mu do głowy.
Zauważył, że helikopter znacznie obniżył lot i coraz bardziej
zbliżał się do nich. Pilot starał się wyprzedzić samochód i siadając
przed nim, zatrzymać go.
– Ależ ryzykuje… – pomyślał Marc. – Pełno tu drzew.
Wyminął helikopter, wjeżdżając do zatoczki przystanku autobusowego.
Nacisnął gaz i pomknął dalej.
65
Helikopter momentalnie uniósł się do góry. Podniósł się jednak
pod kątem i nagle łopata wirnika uderzyła w pień przydrożnego
drzewa.
Rozległ się ogromny huk.
Maszyna stanęła w płomieniach.
Marc pierwszy zauważył błysk płomienia. Oddalający się samochód
zalśnił żółtopomarańczowym światłem.
– O Boże! Co się stało, Marc?! – krzyknęła Monik.
– Spokojnie – odpowiedział Marc. – Widocznie w coś uderzyli.
To nie nasza wina. Trzymaj się, musimy jak najszybciej stąd uciec.
Pewnie już na każdym skrzyżowaniu na nas czekają. Zostawimy
gdzieś samochód i spróbujemy dostać się do chaty.
– A co powiemy, jeśli nas złapią?
– Jeżeli tylko nie złapią nas dzisiaj, powiemy, że nasz samochód
został skradziony. W tym kraju to nic dziwnego. Nie bój się, wszystko
będzie w porządku.
Dotarli do miejsca, w którym zaczynała się droga prowadząca do
chaty nad jeziorem. Marc przejechał skrzyżowanie i skręcił w przeciwną
stronę. Wjechał w las i zatrzymał samochód za zimowym
karmnikiem dla zwierząt.
– Wysiadamy. Chodź Monik.
Wysiedli z auta. Marc przetarł kluczyki chusteczką i rzucił je daleko
za siebie.
– Uciekamy stąd. Musimy jak najszybciej dostać się do chaty. To
kilka kilometrów – zwrócił się do swojej towarzyszki.
Po chwili biegli już asfaltową drogą. W oddali słyszeli dźwięk
policyjnych syren.
Zatrzymali się na chwilę, próbując złapać oddech. Pomiędzy
66
drzewami, na drodze, z której zbiegli, dostrzegli przejeżdżający samochód.
Ruszyli przed siebie.
W chacie Kajetana zabytkowy zegar wybijał kwadrans po pierwszej.
67
Rozdział 9
Watykan
Telefon w prywatnym mieszkaniu Poula zadzwonił krótko przed
północą.
Poul zamknął czytaną książkę i odłożył ją na stolik. Sięgnął po
słuchawkę.
– Tak, słucham.
– Dobry wieczór, tu Steven. Nie obudziłem cię? – głos po drugiej
stronie wywołał uśmiech na twarzy Poula.
– Ależ skądże, nie spałem jeszcze. Dzwonisz z domu?
– Nie, mam dyżur w szpitalu. Wiesz, dla lekarza każda pora jest
dobra, aby choć na chwilę oderwać się od nie zawsze miłych obowiązków.
Nie mogę się przyzwyczaić do śmierci swoich pacjentów.
68
Mieliśmy dziś nie najlepszy dzień – odparł Irving.
– Życie czasem nie jest łatwe. Czy coś się stało? – zaniepokoił
się Poul.
– Nic takiego, co mogłoby cię zaniepokoić… ale chciałbym
na chwilę wrócić do naszej rozmowy. Nie wiem, czy mogę jednak
uczynić to przez telefon.
– Obawiam się, że dziś wszystkich ktoś podsłuchuje – zaśmiał
się Poul. – Pomimo zapewnień o tak zwanych bezpiecznych liniach
telefonicznych nie jestem ich tak bardzo pewien. Zaryzykujmy jednak.
Co się stało?
– Posłuchaj, Poul, chyba wiesz, że pacjent, o którym rozmawialiśmy,
został skażony radioaktywną substancją. Pisała o tym prasa.
Za chwilę może umrzeć jego żona i przynajmniej jeszcze kilka
osób, które się z nim kontaktowały przed śmiercią.
– Tak, czytałem o tym. Próbujemy dociec, dlaczego ilość izotopu
polonu była tak duża. Pierwsza partia pierwiastka dotarła do
Wielkiej Brytanii gdzieś w drugiej połowie października. Nie wiemy,
dlaczego ktoś zaryzykował jeszcze dwa kolejne transporty, skoro
już pierwsza dawka wystarczyłaby do uśmiercenia jednej osoby.
– Mnie również to zastanawia – stwierdził Irving.
– Podobno jedna z firm z amerykańskiego stanu Nowy Meksyk
sprzedaje legalnie dawki polonu. Izotop oferuje w Internecie. Na
jednorazowe dawki polonu 210 w cenie 69 dolarów ma najwyżej
kilka zamówień z USA, średnio co dwa, trzy miesiące. Aby kogoś
uśmiercić, potrzebne jest około 15 tysięcy takich porcji polonu. Nie
sądzę, aby tak duże zamówienie przeszło bez echa.
– Mówi się u nas, że użycie tak dużej ilości izotopu mogło być
wskazówką dla brytyjskich śledczych, mającą na celu ułatwienie
69
wykrycia sprawców, a może było po prostu oznaką nieudolności
morderców. Takie są informacje oficjalne. Ale mam też dla ciebie
coś, o czym nie wiedzą, póki co, śledczy i zaangażowani agenci.
– Tak? – zainteresował się Poul. – Wiesz coś, czego nikt nie
wie?
– Owszem, ale to garść różnych dziwnych informacji.
– Słucham cię z wielkim zainteresowaniem – Poul nie ukrywał
zaciekawienia.
– Zanim umarł ów człowiek, powiedział o kilku pozornie niezwiązanych
ze sobą sprawach lekarzowi, który się nim opiekował.
Ten lekarz to mój pracownik. Właśnie dziś wieczorem rozmawiałem
z nim i dlatego dzwonię do ciebie. Może wiadomości te przydadzą
ci się do wyjaśnienia całej sprawy.
– Będę ci ogromnie wdzięczny.
– Zaraz do tego przejdę, ale nie wydaje ci się, że to dziwne, by
truć w taki sposób agenta, o którym wywiad Rosji opowiada, że nie
miał żadnych ważnych informacji i podobno nie był nigdy włączony
w jakieś istotne sprawy?
– Masz rację, to nieracjonalne. Mam wrażenie, że to morderstwo
miało posłużyć jako odstraszający przykład dla innych. To
tak jakby rzucić bombę atomową na jednego żołnierza. Może robić
wrażenie.
– Właśnie – odparł Irving. – Zastanawiające jest, że ten człowiek
przed śmiercią mówił o jakimś spisku.
– To ciekawe, podobnie sugerował kardynał przed śmiercią.
Również napomknął o spisku. Czy myślisz, że to może mieć związek
z terrorystami?
– Nie – odparł Irving. – On mówił coś o klinikach Lebensbornu.
70
– A cóż to takiego? – zdziwił się Poul.
– Dzieci Lebensbornu był to ogromny program SS mający za
zadanie faworyzować rasę aryjską. To dawne czasy. Zapewne sam
się zorientujesz, że to bardzo tajemnicza historia.
– Czy powiedział coś jeszcze? – zapytał coraz bardziej zaciekawiony
Poul.
– Tak, mówił coś o tym, że osoby związane z tamtym programem
tworzą jakąś grupę, że mają doprowadzić „coś” do zwycięstwa.
Bredził o jakimś ośrodku pod ziemią, o nowym ładzie w Europie.
Wiesz, trudno to zrozumieć. Wspominał też o jakichś ogromnych
ukrytych wiele lat temu pieniądzach czy skarbach, które mają sfinansować
całe to przedsięwzięcie. I o wielu ważnych osobach w to
zamieszanych.
– Zaskakujące!
– Mówił o sobie jako o ofierze organizacji, której tajemnicę
chciał ujawnić – ciągnął Irving.
Poul usiadł w fotelu. Relacja przyjaciela bardzo go zaskoczyła.
– Na kilka godzin przed śmiercią zapytał mojego lekarza, czy
przyjechał do niego jakiś Polak, jakiś naukowiec. Umierający miał
właśnie jemu przekazać swoje informacje dotyczące tajemnicy Lebensbornu.
Miał przylecieć z Warszawy. Bardzo się niepokoił, czy
ów człowiek zdąży do niego dotrzeć.
– Zdążył z nim porozmawiać? – zapytał Poul.
– Nie.
– A czy wiemy o tym tajemniczym nieznajomym coś więcej?
– Tak, ale tylko tyle, że ma na imię Kajetan – odparł Irving.
– I jeszcze coś, co zaskoczy cię pewnie najbardziej. Powiedział
też, że miał się wcześniej z tym Polakiem spotkać w Watykanie.
71
– W Watykanie?! – krzyknął Poul. – Jak to w Watykanie?!
– Mieli się spotkać w Watykanie. Ale na przeszkodzie stanęły
wydarzenia, które zaszły w Londynie. Chciałoby się powiedzieć,
o jedną herbatę za dużo. Został otruty w kawiarni herbatą. Niedobrze
świadczy to o naszym angielskim obyczaju – zażartował
Irving. – Niestety, pewnie cię rozczaruję, ale nic już nie dodam.
Chyba że mój kolega sobie coś jeszcze przypomni. Dam ci wówczas
niezwłocznie znać.
– Już tyle mi powiedziałeś, że pewnie nie zasnę do rana. Nie
bardzo rozumiem, jakie związki mieli były agent i jakiś polski naukowiec
z Watykanem.
– Na związki Polaków z Watykanem chyba nie mogliście narzekać
w ostatnich dwudziestu kilku latach? – zaśmiał się Irving.
– Tak, oczywiście – odpowiedział Poul. – Być może nie powinno
mnie to dziwić. Będę czekać z niecierpliwością na wieści od ciebie.
– Dobrej nocy, Poul.
– Dziękuję ci za wszystko. Dobranoc.
Poul nie mógł zasnąć po rozmowie z Irvingiem. Przewracał się
z boku na bok. Kilka razy wstawał, przechadzał się po pokoju i kładł
się z powrotem do łóżka. Nie mógł doczekać się rana.
Zerwał się wcześnie i pobiegł do kardynała Carrasoniego.
Kardynał nadzorował system bezpieczeństwa Watykanu. Zaskoczony
wysłuchał historii opowiedzianej przez Poula.
– Rozumiem, że chodzi ci o sprawdzenie ewentualnych kontaktów
i wizyt u nas naukowca z Polski o imieniu Kajetan?
– Myślę, że powinienem się z nim spotkać.
– Dobrze, sprawdzę wszystko i dostaniesz odpowiedź. Mam nadzieję,
że znajdziemy twojego poszukiwanego.
72
– To mało prawdopodobne, ale może i ów agent bywał w Watykanie?
– Nie sądzę – odparł pryncypialnie kardynał. – Nie mamy kontaktów
z takimi ludźmi.
– Będę czekał na odpowiedź – Poul skłonił się kardynałowi
opuszczając jego gabinet. Zaczął rozmyślać o tym, co powinien teraz
zrobić.
Zegar na korytarzu wybijał godzinę dziewiątą.
73
Rozdział 10
Schloss Bellevue, Berlin, Niemcy
Za biurkiem w pięknie urządzonym gabinecie siedział elegancko
ubrany mężczyzna.
Drogi garnitur, odpowiednio dobrany krawat. Mógł mieć około
sześćdziesięciu lat. Na jego dłoni widoczny był sygnet z misternie
wykonanym wzorem. Mógł to być herb lub inny symbol świadczący
o przynależności człowieka, który go nosił, do jakiejś grupy. Na
twarzy mężczyzny widoczna była blizna. Jego błękitne oczy wpatrzone
były w okno, za którym rysowała się wypielęgnowana zieleń
pałacowego otoczenia.
Mężczyzna odwrócił głowę na dźwięk otwierających się ogromnych
drzwi, w których pojawił się człowiek średniego wzrostu,
74
starannie uczesany. Białe mankiety wystawały z rękawów marynarki.
Mężczyzna podszedł do biurka i zatrzymał się kilka kroków
przed nim.
– Pan był uprzejmy mnie wezwać – powiedział, pochylając
głowę.
– Tak Hans, prosiłem, abyś do mnie przyszedł. Mamy pewien
kłopot. I musimy go rozwiązać.
– Słucham szanownego pana.
– Wczoraj w nocy zadzwonił do mnie mój przyjaciel z Langley,
przekazując mi niepokojącą informację.
– Jestem do pańskiej dyspozycji – stojący mężczyzna ponownie
pochylił głowę w uprzejmym geście.
– Mój przyjaciel powiedział mi, że pewien człowiek z bliskiego
otoczenia papieża wykazuje zainteresowanie naszymi sprawami.
Mój przyjaciel – podkreślił ponownie – wie, że ten mężczyzna
otrzymał informację o wyznaniach zmarłego niedawno człowieka,
który, jak zapewne pamiętasz, był wysoce niedyskretny. Myślę, że
dla naszego bezpieczeństwa ten wścibski człowiek powinien dołączyć
do swojego kolegi kardynała.
Mężczyzna spojrzał w oczy stojącego naprzeciwko.
– Czy dobrze mnie zrozumiałeś? – zapytał.
– Bardzo dobrze – odpowiedział zapytany. – A jak nazywa się
ten człowiek?
– Dowiesz się, kontaktując się z naszym agentem w Watykanie.
– Oczywiście. Rozumiem, że mogę skorzystać z usług osoby,
która nie zawiodła nas poprzednio?
W odpowiedzi mężczyzna skinął głową.
75
– Czy w czymś jeszcze mogę być pomocny? – zapytał Hans.
– Tak… Myślę, że powinienem zwołać posiedzenie – odpowiedział.
– Przygotuj wszystko i wezwij gości na piątek.
– Gdzie odbędzie się spotkanie?
– Jak zawsze. Na zamku Wewelsburg.
– Tak jest, wszystko przygotuję.
– Informuj mnie o tym, co się dzieje, na bieżąco. Idź już.
Mężczyzna stojący przed biurkiem ukłonił się ponownie i opuścił
gabinet.
76
Rozdział 11
Watykan
Poul siedział naprzeciwko kardynała Carrasoniego, który patrzył
na niego z życzliwym uśmiechem.
– Prosiłeś mnie rano o informację? – zapytał Poula.
– Tak, to bardzo ważne. Dostałem zadanie od ojca świętego.
– Wiem – przerwał mu kardynał. – Masz wyjaśnić sprawę, którą
zajmował się tragicznie zmarły przyjaciel Romanazzi. To nie będzie
łatwe zadanie.
– Domyślam się – odparł Poul. – Czy coś wiadomo w sprawie
śmierci kardynała?
– Staramy się ją wyjaśnić, jednakże wszystkie działania trzymamy
w największej tajemnicy. Nie potrzeba nam sensacji na
77
pierwszych stronach gazet. Ta śmierć wydarzyła się przecież na
oczach papieża. To on mógł paść ofiarą zamachu. Może właśnie
tak miało być. Ktoś wymienił szybę w jego apartamencie. Tak
przypuszczamy.
– To bardzo dziwne – odparł Poul.
– Jestem przekonany, że w Watykanie działa ktoś, kto z oczywistych
względów uczestniczył w przygotowaniu morderstwa. Powinniśmy
teraz wszyscy szczególnie uważać… Ale przejdźmy do
tego, z czym do mnie dzisiaj przyszedłeś. Pojedziesz do Krakowa.
Zgłosisz się do kardynała, który tam na ciebie czeka. Skontaktuje
cię z człowiekiem, którego szukasz. Nie zwlekaj, to naprawdę ważna
sprawa. Czekam z niecierpliwością na wiadomości od ciebie.
Kardynał wstał, wyciągając na pożegnanie rękę do Poula.
– Życzę ci powodzenia. Uważaj na siebie – powiedział życzliwie.
– Jedź i wracaj zdrów. Niech cię Bóg prowadzi.
– Dziękuję. Dziękuję za informacje, a szczególnie za okazaną
życzliwość i troskę.
Poul uścisnął chłodną dłoń kardynała.
78
Rozdział 12
Stare Kiejkuty, Polska
Zdawać się mogło, że kolejny dzień nie różnił się od dwóch poprzednich.
Jednak brak różnicy polegał jedynie na podobnie pięknej pogodzie.
Wszystko pozostałe było już inne. Spokój, rozleniwienie i znużenie
długą podróżą były dla Marca i Monik jedynie wspomnieniem.
Wczorajsza noc zmieniła ich wycieczkę w prawdziwy koszmar.
Ścigani dobiegli w nocy do chaty i wślizgnęli się cicho do swojego
pokoju. Do rana uzgadniali, co powiedzą, gdy ktoś ich zapyta, dlaczego
ich samochód pozostał w lesie.
Zasnęli, kiedy świtało zgasło? Teraz spali głęboko, czasem tylko
poruszając się nerwowo we śnie na swoich łóżkach.
79
Przed chatą krzątał się Kajetan. Przygotowywał śniadanie dla
siebie i swoich gości.
Zastanawiał się, gdzie zniknął ich samochód. Gdy wrócili, już
spał. A sen miał jak w najlepszych dziecięcych latach.
W oddali słychać było dźwięk policyjnej syreny. Miał wrażenie,
że zbliżał się on do jego chaty.
Podszedł do balustrady oddzielającej taras od pachnącej poranną
rosą łąki.
Na polanę wtoczył się jadący szybko policyjny wóz. Podjechał
bliżej i zatrzymał się. Z jego wnętrza wysiadło dwóch funkcjonariuszy.
Pełne uzbrojenie oraz hełmy na głowach zaniepokoiły Kajetana.
Policjanci podeszli do tarasu.
– Dzień dobry. Pan tu mieszka? – zapytał wyższy z nich, będący
jednocześnie kierowcą samochodu.
– Tak, razem z żoną spędzamy tu sporo czasu. Jesteśmy z Warszawy,
ale bardzo polubiliśmy to miejsce – starał się rozładować
wyczuwalne napięcie. – Żony nie ma w tej chwili.
– Czy wobec tego jest pan sam? Z żoną? – zapytał policjant.
– Nie, od przedwczoraj są u mnie goście.
– Kim oni są? – zapytał natychmiast policjant.
– To dwoje Niemców, dziennikarzy. Przyjechali pisać o Mazurach
i zatrzymali się przypadkowo u mnie. Nie znaliśmy się wcześniej
ale polecił mnie im mój znajomy – odpowiedział.
– Niemcy? – zdziwił się policjant. – Pan zawsze przyjmuje nieznajomych?
– Czy to coś złego? Nie mam tego w zwyczaju, ale pomyślałem,
że co mi szkodzi. Chciałem być po prostu uprzejmy, a rekomendacja
wystarczająca – uśmiechnął się.
80
– A gdzie są pańscy goście? Jak tutaj dotarli?
– Śpią jeszcze… Sam jestem zaskoczony, bo nie widzę ich samochodu.
Wrócili w nocy, gdy spałem… widocznie musieli go gdzieś
zostawić. Może się zepsuł?
– Jaki to był samochód? – zapytał policjant.
– Duże granatowe audi – opowiedział Kajetan.
Policjanci spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
– Czy wie pan coś jeszcze o swoich gościach? – kontynuował
pytania policjant.
– Nie rozmawialiśmy za wiele… przyjechali niedawno, mieli
zatrzymać się u mnie na kilka dni i napisać artykuł. Odpoczywali.
Czy mam ich obudzić?
– Proszę – odparł policjant.
Policjanci weszli na taras. Drugi z nich odpiął zabezpieczenie
pistoletu.
Kajetan zniknął w chacie.
Podszedł do drzwi pokoju. Zapukał. Nikt nie opowiedział. Zrobił
to jeszcze raz, tym razem znacznie energiczniej.
– Tak? – usłyszał zaspany głos Marca.
– Dzień dobry. Chciałem państwa prosić na taras. To pilne, pyta
o państwa policja.
– W porządku, już się zbieramy – odparł Marc.
Kajetan wrócił na werandę.
– Zaraz będą – zwrócił się do policjantów. – Napijecie się czegoś
panowie?
– Nie, dziękujemy. Poczekamy na pańskich gości.
Minęło kilka minut.
W drzwiach chaty ukazała się Monik, a w ślad za nią Marc. Wy81
szli na werandę wyraźnie rozespani.
– Dzień dobry – Marc zwrócił się do policjantów. – Jestem
Marc, a to moja redakcyjna koleżanka Monik. Oboje pracujemy
dla poważnej gazety… Nie wiedziałem, że polska policja tak szybko
działa.
– Tak? – zdziwił się policjant. – Szybko działa? A czego dotyczy
to spostrzeżenie?
– Wczoraj wieczorem skradziono nam samochód, czyżbyście
panowie mieli dla nas jakieś dobre wiadomości? – Marc starał się
mówić tak, by jego głos brzmiał normalnie.
– Skradziono wam samochód? – zapytał policjant. – A o której
i gdzie państwo to zgłosili?
– Problem w tym, że tego nie zgłosiliśmy… Nie mieliśmy okazji.
Samochód skradziono nam z leśnego parkingu parę kilometrów
stąd. Ledwie trafiliśmy tutaj, do chaty. Nie znamy okolicy i baliśmy
się pobłądzić. Tutaj nic w nocy nie jeździ i nie byliśmy w stanie
dostać się do jakiejś najbliższej miejscowości.
– Jak to dokładnie się stało? – zapytał policjant.
– Ach, nic nadzwyczajnego. Zwiedzaliśmy trochę okolicę. Właściwie
już wracaliśmy, była może 21:30. Monik – wskazał na nie
ręką – poprosiła, abym się na chwilę zatrzymał.
Kajetan w tym czasie starał się tłumaczyć Monik treść rozmowy
Marca z policjantami.
– Tak – wtrąciła się Monik – chciałam, jakby to powiedzieć, załatwić
potrzebę fizjologiczną.
Kajetan przetłumaczył słowa Monik.
– Zatrzymaliśmy się na leśnym parkingu. Monik udała się
w stronę pobliskiego zagajnika, a ja poszedłem w przeciwnym kie82
runku. Niestety zostawiłem nie tylko otwarte drzwi samochodu,
ale i kluczyki w stacyjce. Proszę mi wierzyć, nie sądziłem, że coś
takiego może nas tutaj spotkać. Słyszałem, że w Polsce często się to
zdarza, ale w takiej głuszy?
– Tak. Wszystko co pan powiedział wymaga formalnego opisania
– powiedział policjant. – Pojedziecie państwo z nami na posterunek
i tam złożycie zeznania.
– Oczywiście. Już się zbieramy. Przepraszamy za kłopot. Zabierzemy
dokumenty.
– Nie zostały skradzione? – Zdziwił się policjant.
– Na szczęście nie, Monik miała je w torebce. Zabrała ją ze sobą.
– Spojrzał na policjanta szukając w nim akceptacji swoich słów.
– Zaraz będziemy gotowi.
Marc i Monik weszli do chaty. Zabrali dokumenty, a wychodząc,
pożegnali się z Kajetanem.
– Bardzo cię przepraszamy za kłopot. Nie wiem, o której będziemy
z powrotem – odezwał się Marc.
– Nic się nie stało. To wy macie kłopot. Mam nadzieję, że samochód
się znajdzie i to szybko – powiedział Kajetan.
Marc i Monik wsiedli do policyjnego radiowozu, który zatoczywszy
koło obok chaty, oddalił się w kierunku głównej drogi.
Kajetan patrzył jeszcze chwilę na unoszący się kurz. Przez jego
głowę przebiegały liczne pytania, na które jeszcze nie znał odpowiedzi.
83
Rozdział 13
Szczytno, Polska
Przez otwarte okno słychać było głosy dzieci grających w piłkę
na szkolnym boisku. Komisarz Michał Konieczny kończył spisywanie
protokołu.
Marc i Monik najbardziej przekonująco, jak tylko potrafili, jeszcze
raz opowiedzieli swoją wczorajszą przygodę.
Komisarz, nawet gdyby myślał coś innego, starał się traktować
sprawę zupełnie normalnie. Nie tylko w tych okolicach kradzieże
samochodów, zwłaszcza zagranicznym turystom, zdarzały się bardzo
często. Gdyby nie udział samochodu w nocnym pościgu i katastrofa
helikoptera, sprawa ta niczym nie różniłaby się od wielu
innych.
84
Policjant dokładnie wypytał o powód wizyty i pochodzenie zatrzymanych.
Fakt, iż byli dziennikarzami, sprawił, że traktował ich
ostrożniej, niż miał to w zwyczaju.
Pisząc protokół, zastanawiał się jednak, czy to właśnie oni mogli
wczoraj w nocy obserwować lotnisko. Dziennikarze, teren wojskowy
– wszystko to wydało mu się wysoce podejrzane. Ale nie miał
dowodów na obecność Niemców w Szymanach.
– To chyba byłoby wszystko. Czy zamierzacie państwo zostać
w tej okolicy dłużej? – zapytał.
– Sami jeszcze nie wiemy – odparł Marc. – Mieliśmy zamiar wyjechać
jutro, ale teraz… bez samochodu… – zawahał się.
– To nie będzie problem – odpowiedział komisarz. – Mam dla
państwa dobrą wiadomość. Odzyskaliśmy wasz pojazd. Jak widać,
nie jesteśmy gorsi od niemieckiej policji – uśmiechnął się.
– Ależ to doskonała wiadomość! – wyraźnie ucieszył się Marc.
– Czy możemy nim wrócić do miejsca, w którym się zatrzymaliśmy?
– Dzisiaj nie, musimy go jeszcze zatrzymać na dzień lub dwa
– wymaga tego procedura. Proszę się nie niepokoić. Musimy zabezpieczyć
ślady ewentualnych złodziei.
Komisarz starał się nie zdradzać nadmiernego zainteresowania
sprawą. Jeszcze przed rozmową wydał polecenie, by dyskretnie śledzić
tę dwójkę. Od lat nie ufał nikomu. Prowadząc skomplikowane
śledztwa, nasłuchał się już sporo opowieści niemających nic wspólnego
z rzeczywistością.
Nie powiedział również tego, że został przysłany z Warszawy
do wyjaśnienia sprawy katastrofy helikoptera w ścisłej współpracy
z wojskowymi służbami.
85
– Gdybyście państwo chcieli się oddalić z tej okolicy, proszę nas
uprzedzić – powiedział komisarz.
– Oczywiście. Nie mamy takich planów. Będziemy cierpliwie
czekać na wiadomość od pana – odparł Marc.
Pożegnawszy się z komisarzem, Monik i Marc wyszli przed budynek
komisariatu policji.
Głęboko odetchnęli dokładnie w tym samym momencie.
– Uff… wygląda na to, że mieliśmy szczęście – powiedziała
Monik.
– Oby – odparł Marc. – Mam wrażenie, że za łatwo poszło. Ten
komisarz nie wyglądał na naiwniaka. Coś mi mówi, że to nie koniec
naszej przygody.
– Tak sądzisz? Może masz rację – zaniepokoiła się.
– Póki co mamy tu jeszcze coś do zrobienia. Musimy chyba trochę
przedłużyć nasz pobyt. Masz coś przeciwko temu?
– Ależ nie. Czas z tobą zaczyna przypominać urlop z Bondem
– uśmiechnęła się.
– O, pochlebiasz mi – Marc odwzajemnił uśmiech. – Brakuje mi
tylko Astona Martina. Na razie chodźmy na pocztę. Zadzwonimy
do redakcji. Musimy przekazać im, co się dzieje, a chyba lepiej nie
rozmawiać z naszych telefonów komórkowych. Zadzwonimy i wracamy
do Kajetana. Nie sądziłem, że nasz pobyt tu nabierze takiego
przyspieszenia. Chodźmy.
Gdy przechodził przez pasy, Marc odwrócił się, a jego wzrok napotkał
spojrzenie mężczyzny w kapeluszu siedzącego w pobliskim
barze. Chciał zapamiętać jego twarz, ale gdy odwrócił się po raz
drugi, stolik, przy którym siedział nieznajomy, był pusty.
Ruszyli w kierunku małej poczty.
86
Rozdział 14
Lotnisko Balice,
Kraków, Polska
Samolot linii Alitalia podchodził do lądowania.
Na znajdującego się na jego pokładzie Poula w lotniskowym
holu oczekiwało dwóch księży. Zostali wysłani po watykańskiego
gościa przez krakowskiego metropolitę.
Kardynał został powiadomiony o misji Poula wbrew zwykłej
procedurze. Nie było w zwyczaju informowanie zarządzających
regionalnymi strukturami Kościoła o tajnych misjach specjalnych
wysłanników. Mieli oni pomagać, ale nie wiedzieć. Pełna sekretów
i dyscypliny kościelna struktura utrzymywała swoją sprawność od
87
setek lat. Tym razem to osoba arcybiskupa spowodowała takie odmienne
traktowanie.
Był on wieloletnim współpracownikiem poprzedniego papieża.
Znał wszystkie tajemnice Watykanu i ukrywane od lat szczegóły
mechanizmów światowej polityki. Był kimś znaczącym.
Czekający na lotnisku księża rozglądali się nerwowo.
Oczekiwany gość pojawił się po dłuższej chwili w rozsuwanych
drzwiach prowadzących z sali przylotów do holu. Spojrzał na
czekających. Charakterystyczne stroje i trzymana przez jednego
z mężczyzn wiązanka kremowych kwiatów nie budziły wątpliwości,
do kogo ma podejść. Przywitanie było krótkie, pełne wyćwiczonej
z obu stron uprzejmości.
Mężczyźni wyszli przed budynek lotniska.
Kierowcy służbowego czarnego mercedesa udało się zaparkować
pod samym wejściem. Zauważył schodzących po szerokich schodach.
Wyszedł z samochodu i otworzył tylne drzwi przed najważniejszą
w tym dniu osobą. Włożył jego walizki do bagażnika.
Po chwili pojazd z ciemnymi szybami ruszył w kierunku centrum
zabytkowego miasta. To właśnie tam znajdowała się siedziba
kardynała – w sercu miasta stu kościołów i zamku królów polskich
wznoszącego się majestatycznie nad zakolem największej rzeki
w tej części Europy – Wisły.
Dojechali na miejsce. Towarzyszący księża wskazali swojemu
gościowi przygotowany dla niego pokój. Wymienili jeszcze kilka
grzecznościowych słów i pożegnali się.
Poul wziął prysznic i przebrał się. Za pół godziny miał wyznaczone
spotkanie z kardynałem. Pomimo iż przywykł do przebywania
wśród znamienitych postaci, czuł lekki niepokój.
88
Człowiek, z którym miał się spotkać, onieśmielał swoich rozmówców.
Znacząca przez lata postać Watykanu bez rozgłosu
i zbędnego rytuału wyznaczała losy setek ludzi. To jego opinia była
przez dziesięciolecia najbardziej istotną dla podejmowanych przez
papieża decyzji. Powiernik, przyjaciel, ale z drugiej strony – strateg
i największy znany mu bank wszelakich informacji.
Poul czuł niepokój, a może podniecenie przed spotkaniem. Starannie
się do niego szykował.
Usłyszał pukanie do drzwi swojego pokoju.
– Proszę.
W drzwiach stanął jeden z księży odbierających go z lotniska.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Kardynał prosił, bym przekazał
wiadomość – powiedział.
– Proszę bardzo – Poul życzliwie się uśmiechnął.
– Dzisiejsze spotkanie zostało przełożone na godzinę dwudziestą.
Kardynał przeprasza, ale nagle poprosił go dzisiaj o rozmowę premier.
Przyjeżdża specjalnie w tym celu do Krakowa. Kardynał chce
wynagrodzić tę zmianę planów, zapraszając na skromną kolację.
– Ależ oczywiście, będę zaszczycony. Może jakaś podpowiedź,
co mógłbym robić do wieczora? – zapytał.
– Polecam spacer po krakowskim rynku, ewentualnie zwiedzanie
zamku. Wawel jest piękny. Znajduje się kilka minut stąd.
– Wspaniale. W takim razie z przyjemnością się tam wybiorę.
To doskonała okazja, by zobaczyć zabytkowe miasto. Jestem
wdzięczny kardynałowi za zaproszenie.
Ksiądz pożegnał się i opuścił pokój. Poul został sam.
Po chwili wyszedł przed siedzibę kardynała. Poszedł przez park
w kierunku zamku. Wszedł po wznoszącej się kamiennej drodze na
89
teren wspaniałej historycznej budowli. Katedra, w którym koronowano
królów Polski i królewskie komnaty zafascynowały go.
Po dwóch godzinach, pozostając pod wrażeniem tego, co zobaczył,
poszedł wolno w kierunku rynku, mijając zabytkowe kamienice,
najstarsze i najwspanialsze kościoły.
Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że czuje na sobie czyjś
wzrok. Od czasu do czasu rozglądał się dyskretnie dookoła, ale nikogo
podejrzanego nie udało mu się dostrzec.
Znalazł się na głównym placu miasta, a stojący na jego środku
piękny budynek zachęcał do wejścia do środka. Wśród kilkudziesięciu
kolorowych straganów kręciło się sporo turystów. Można
było usłyszeć wiele języków z różnych stron świata. Poul kupił kilka
pamiątek dla swoich rzymskich przyjaciół.
Wyszedł na zewnątrz. Z prawej strony przed przepięknym kościołem
stały parasole otoczone tysiącami kwiatów. Poula zachwycały
kwiaty. Kojarzyły mu się z ogromnym ogrodem jego rodziców
i ich starym domem położonym w Toskanii. Wracał tam często,
choć jedynie pamięcią.
Zanurzył dłonie w kwiatach, dotykał ich delikatnych płatków.
Nagle usłyszał świst.
Stojący tuż obok niego gliniany wazon rozprysł się dziesiątkami
kawałków i tysiącami kropel wody.
– Boże…! Czy ktoś do mnie strzela…?! – pomyślał gorączkowo.
Odwrócił się szybko za siebie. Zobaczył zamieszanie kilkanaście
kroków dalej. Jakiś mężczyzna rozepchnął tłumek stojących wokół
niego osób. Zaczął uciekać.
Poul stał w miejscu jak wryty. Sparaliżowany strachem. Widział,
jak ktoś ucieka w poprzek największego w Europie rynku. Czuł,
90
jak krew odpływa mu w kierunku nóg. Trwało to dłuższą chwilę.
Szukał bezpiecznego miejsca. Zobaczył kościół.
Podenerwowany tłumek zaczął się już rozchodzić. Na placu znajdowały
się tysiące ludzi, wszystko wyglądało tak, jakby nic się nic
stało. Krzyki, rozpychanie się, bieganina. Straganiarz zaczął zbierać
kawałki glinianego wazonu. Nie wiedział, co było przyczyną jego
rozpadnięcia się. Kręcił głową wzruszając ramionami.
Poul ruszył w kierunku pobliskiego kościoła. Wszedł do jego
chłodnego wnętrza. Podszedł do bocznego ołtarza. Uklęknął.
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
91
Rozdział 15
Pa
łac Arcybiskupów Krakowskich,
Kraków, Polska
Poul przechadzał się po pokoju jadalnym w oczekiwaniu na kardynała.
Wskazówki stojącego w rogu pokoju zegara powoli zmierzały do
godziny dwudziestej.
Na samo wspomnienie swojej popołudniowej przygody ogarniał
go strach. Nie potrafił logicznie wytłumaczyć zdarzenia, które
go spotkało. Bardzo chciał wierzyć w to, że stał się przypadkowym
uczestnikiem czyichś brutalnych porachunków. Postanowił opowiedzieć
o wszystkim kardynałowi, zapominając o urokach miasta.
92
Głos kuranta wybijającego godzinę dwudziestą przywrócił go do
rzeczywistości.
Jednym z uroków kościelnej architektury było oddzielanie miejsc
przeznaczonych dla zwykłych osób od pomieszczeń, w których
przebywali kościelni dostojnicy. Ta widoczna oznaka posiadanych
przywilejów dodatkowo wzmagała chęć dążenia do osiągnięcia
wyższej pozycji, doskonale wkomponowując się w wielowiekową
hierarchię kościelnych obyczajów.
Poul zdał egzamin ze znajomości realiów, w których się znajdował,
na ocenę wyższą niż przeciętna. Zawsze zdyscyplinowany
i uprzejmy starał się dostosować do zasad panujących w środowisku,
które stało się jego domem. Być może z przyjęcia takiej właśnie
postawy wynikały zaufanie i sympatia jego przełożonych. Mimo
swojego młodego jeszcze wieku był już w miejscu, o którym wielu
mogło jedynie marzyć.
Drzwi otwarły się z cichym skrzypnięciem. Do pokoju wszedł
kardynał. Skierował się w stronę oczekującego go mężczyzny. Spotkali
się pośrodku pokoju. Poul uklęknął przed dostojnikiem. Kardynał
wykonał gest, jakby chciał podnieść go z kolan.
– Witaj mój synu. Cieszę się, że mogę cię gościć. Wstań, proszę
– odezwał się.
Poul wstał. Uśmiechnął się, spoglądając w oczy kardynała.
– Dla mnie to wielkie przeżycie. Jestem ogromnie zaszczycony
– odpowiedział.
– Siadaj, proszę – gospodarz wskazał miejsce przy stole. – Pozwolisz,
że porozmawiamy podczas kolacji?
– Z przyjemnością – odparł Poul, czekając, aż kardynał usiądzie
pierwszy.
93
Zasiedli za stołem starannie przygotowanym do wieczornego
posiłku.
Do pokoju weszły dwie zakonnice, podając przystawkę. Na widok
szynki, szparagów i jajka pokrytego kawiorem Poul poczuł się
głodny i uświadomił sobie, że przygoda, jaką przeżył, sprawiła, że
zupełnie zapomniał o jedzeniu.
– Smacznego. Jak podoba ci się Kraków? – odezwał się kardynał.
– Cudowne miasto. Zwiedziłem Wawel… – Poul urwał.
Kardynał spojrzał pytająco na swojego gościa.
– Cudowne, ale chyba niezbyt bezpieczne… – zawahał się
Poul.
– Niebezpieczne? Skąd taki wniosek? – kardynał wyraźnie się
zdziwił.
– Miałem nieprzyjemną przygodę… Z zamku poszedłem na rynek.
Przyznam, że zrobił na mnie wrażenie… Zwiedziłem piękny
budynek stojący pośrodku, a gdy wyszedłem z niego, podszedłem
do straganów z kwiatami. Zatrzymałem się na chwilę. I nagle…
usłyszałem obok siebie świst… wypełniony kwiatami dzban rozprysł
się… Jestem pewien, że obok mnie przeleciała kula wystrzelona
z broni.
– Czy jesteś tego pewien?! – kardynał podniósł głos. Nie ukrywał
zaskoczenia.
– Chyba tak… Tak. Zauważyłem człowieka uciekającego z miejsca,
z którego mógł oddać strzał. Otaczający go ludzie zorientowali
się, co się wydarzyło, zrobiło się zamieszanie.
– To niesłychane! – wykrzyknął kardynał. – Czy zauważyłeś, by
ktoś cię śledził?
94
– Nie. Chociaż muszę przyznać, że nie zwracałem uwagi na
otaczających mnie ludzi – odpowiedział Poul. – Po tym dziwnym
wydarzeniu wszedłem do kościoła, by podziękować Bogu za ocalenie.
Zamilkli na chwilę.
Zakonnice ponownie weszły do pokoju, przynosząc zupę z polskich
grzybów. Wychodząc, zabrały zbędne naczynia.
– Miałeś dużo szczęścia – zadumał się kardynał. – Zastanawiałeś
się, jak to wytłumaczyć?
– Jedyne, co przyszło mi do głowy, to przypuszczenie, że mogłem
znaleźć się całkiem przypadkowo w środku jakichś porachunków
– odparł Poul.
– A nie wydaje ci się, że ktoś nam nieżyczliwy mógł dowiedzieć
się o twojej misji? – na twarzy kardynała widać było niepokój.
Poul zastanawiał się przez moment nad odpowiedzią.
– Nie mogę wykluczyć takiej sytuacji. Chociaż… byłoby bardzo
niedobrze, gdyby ktoś wiedział…. – przerwał na chwilę. – Zważywszy
jednak na podejrzenia, iż ktoś reżyseruje w Watykanie przeciwko
nam ostatnie wydarzenia, może być to całkiem prawdopodobne.
– Musisz powiadomić kardynała o tym, co zaszło.
– Oczywiście uczynię to niezwłocznie – opowiedział Poul.
– Napijmy się wina, może cię trochę uspokoi. Niczego w tej
chwili nie wymyślimy – powiedział z troską w głosie kardynał.
Podniósł kryształowy kielich do ust. Poul po chwili zrobił to
samo.
Zapanowała chwila milczenia, którą przerwał kardynał.
– Trzeba podziękować Bogu, że nad tobą czuwał. O ile wiem,
nic takiego wcześniej się nie wydarzyło. Będę się za ciebie modlił.
95
– Bóg zapłać – odpowiedział Poul. – W końcu sprawa, dla której
tu przyjechałem, nie wydaje się być ani zwyczajna, ani bezpieczna.
Szukam pewnego człowieka…
– Tak, wiem – przerwał kardynał. – Szukasz naukowca z Warszawy,
który ostatnio był gościem w Watykanie.
– Właśnie – podchwycił Poul. – Ten naukowiec miał się spotkać
z kimś, kto ostatnio został otruty. Prawdopodobnie przez rosyjskich
agentów.
– Tak, słyszałem o tym. Z tego co wiem, ten Polak bywał już
wcześniej u nas. Był przyjacielem kardynała Romanazziego.
– Nie miałem o tym pojęcia. Dostałem zadanie znalezienia
przyjaciela kardynała, ponieważ to właśnie ten człowiek, jak podejrzewamy,
wiedział o tajemnicy. Kardynał chciał ją przekazać papieżowi
tuż przed swoją tragiczną śmiercią. I jeszcze jedno… ten
zmarły w Londynie agent mógł być powiązany z tą sytuacją. Co
więcej, mógł zostać zamordowany, kiedy ktoś zaczął go podejrzewać
o zdradę wspomnianej tajemnicy – odpowiedział Poul.
– Czy wiesz już coś bliższego o tym agencie?
– Rozmawiałem o nim ze swoim przyjacielem, Anglikiem. Jest
dyrektorem szpitala, w którym zmarł zamordowany agent. Mówił
mi, że umierający przed śmiercią opowiadał dziwne rzeczy. Wspominał
coś o klinikach Lebensbornu, o skarbach Trzeciej Rzeszy
mających finansować spisek osób wpływowych i obecnie rządzących.
Mających wpływ na światową politykę. Wspomniał również
o czymś pod ziemią. O jakiejś bazie? Brzmi to dziwnie, ale z tego,
co zrozumiałem, to o jakimś logistycznym zapleczu. Miejscu sięgającym
jeszcze czasów minionej wojny. Niestety jego wypowiedzi
były zbitką pojedynczych zdań, wypowiedzianych w czasie agonii.
96
Dyżurujący przy nim lekarz nie bardzo skupiał się nad logiką zdań,
które przypadkiem słyszał.
– Coś jeszcze mówił? – zapytał wyraźnie zainteresowany kardynał.
Poul zastanowił się chwilę. Pospiesznie podniósł kieliszek, przesunął
go do ust, wypijając sporą ilość czerwonego trunku.
– Mówił coś o nowym ładzie w Europie. Odebrałem to jako retorykę
rodem z hitlerowskich Niemiec. Na szczęście ta niszcząca
ideologia umarła z Adolfem Hitlerem kilkadziesiąt lat temu.
Mężczyźni po raz kolejny przerwali rozmowę.
Zaserwowano główne danie. Zgodnie z najlepszym polskim obyczajem
podano kaczkę z kaszą. Gdy zostali sami, kardynał odezwał
się.
– Jesteś pewien, że Hitler popełnił samobójstwo, a jego, jak powiedziałeś,
ideologia umarła w czterdziestym piątym roku?
– Jak to? Przecież znaleziono jego ciało?! – zdziwił się Poul.
– Przez wiele lat powszechnie uważano, że Adolf Hitler i Ewa
Braun popełnili samobójstwo. Przekonanie to opierało się na zeznaniach
tych osób, które znajdowały się w bunkrze pod Kancelarią
Rzeszy. Na odgłos strzału mieli oni wejść do gabinetu Hitlera. Według
zeznań kamerdynera Lingego, potwierdzonych przez Axmanna
i Günschego, adiutanta wodza, Hitler i Ewa Braun siedzieli na sofie.
Pistolet miał leżeć na podłodze u stóp mężczyzny. Z prawej skroni
Hitlera miała wyciekać krew. Na stoliku obok można było dostrzec
ampułki z trucizną. Ewa Braun, leżąca z podkulonymi nogami na kanapie,
miała przegryźć jedną z nich… Podobno zapach cyjanku potasu
w pomieszczeniu był wyjątkowo silny. Wydawało się oczywiste,
że Hitler strzelił sobie w głowę, zaś Ewa, na której ciele nie było ran,
97
połknęła truciznę. Ciała zawinięto w koce, wyniesiono z gabinetu
i przekazano dwóm oficerom SS, którzy zabrali je w stronę zapasowego
wyjścia z bunkra. Reszta miała się odbyć w całkowitej tajemnicy,
dlatego zadbano, aby w korytarzach nie było nikogo. Zwłoki
złożono w leju po bombie, oblano benzyną i podpalono.
Kardynał przerwał i spojrzał na zaciekawionego Poula.
– Wiem, że pojawiły się pewne wątpliwości co do prawdziwości
zeznań świadków, o których mówi wasza eminencja…
– Masz rację – podjął kardynał. – 2 maja walki w Berlinie zostały
zakończone. W radzieckiej niewoli znaleźli się Kempka, Linge, Axmann,
a więc osoby, które były najbliżej Hitlera, gdy ten miał popełnić
samobójstwo. Oczywiście Rosjanie doskonale zdawali sobie
sprawę, jak ważni ludzie znaleźli się w ich rękach. Przesłuchania
z pewnością były bardzo dokładne. Obecnie wiemy już na pewno,
że Linge kłamał. Jeżeli Hitler strzeliłby sobie w głowę, to ślady
krwi musiałyby znajdować się na ścianie. Tak jednak nie było, co
doskonale widać na zdjęciach zrobionych przez Rosjan. W 1993
roku ujawniono protokół z sekcji zwłok Hitlera. Zawiera on stwierdzenie,
że między zębami wodza znaleziono szkło i że ślady cyjanku
potasu odkryto w jego organach wewnętrznych. Druga sprawa:
w Państwowym Archiwum w Moskwie znajduje się fragment
czaszki Hitlera. W jej przedniej części widać otwór po kuli. Czaszka
jest bardzo zniszczona i nie można w chwili obecnej stwierdzić,
czy jest to otwór wylotowy, czy wlotowy. Jeżeli prawdziwa jest ta
druga możliwość, że jest to otwór wylotowy, to oznacza to, że lufa
broni, z której oddano strzał, znajdowała się w ustach lub pod brodą
zabitego. Jeżeli jednak jest to otwór wlotowy, to nie może budzić
wątpliwości, że strzelał ktoś inny.
98
– Jak więc mogło się to odbyć? – zapytał Poul.
– Przeanalizujmy, jeżeli pozwolisz, inną wersję wydarzeń. –
Przyjmijmy, że Linge wszedł do gabinetu Hitlera i zobaczył, iż ten
klęczy na podłodze i toczy pianę z ust. W dłoni trzyma pistolet.
Cyjanek, który zażył przed momentem, nie zadziałał. Na prośbę
wodza Linge wyjął z jego ręki pistolet i strzelił mu z góry w głowę.
Następnie ułożył zwłoki na kanapie przy ścianie i wyszedł z pokoju…
– Co przemawia za takim rozwojem wypadków? – zapytał Poul.
– Hitler brał bardzo dużo leków. Nie powinno to dziwić, jeśli
weźmie się pod uwagę ogromne napięcie, w jakim żył pod koniec
wojny. Gdy cyjanek nie zadziałał, nie miał już dość siły, aby do siebie
strzelić, i to Linge go dobił. Osoby badające zwłoki, zwróciły
uwagę na fakt, że odłamki szkła z fiolki z trucizną między zębami
wskazują, że ta została skruszona, a nie przegryziona. Oczywiście
można przyjąć założenie, że Hitler mógł rozkruszyć ampułkę w palcach,
a następnie wsypać truciznę do ust, należy jednak pamiętać,
że cyjanek działa natychmiastowo i Hitler nie miałby czasu, aby
sięgnąć po pistolet, włożyć lufę w usta lub przyłożyć ją do głowy
i wypalić. Niewykluczone zatem, że Hitler nie popełnił samobójstwa,
lecz został zamordowany.
– A co się stało z Ewą Braun? – zapytał Poul.
– Tu też mamy do czynienia z wieloma niejasnościami, a sporo
do myślenia dają wyniki sekcji zwłok kobiety z ogrodu Kancelarii
Rzeszy opublikowane w połowie lat 90. Wyraźnie wskazywały
one, że nie była to Ewa Braun, lecz osoba, która zginęła na skutek
trafienia odłamkami. Wydaje się, że już po jej śmierci przebrano
ją w niebieską sukienkę Ewy. Przerobiono też uzębienie tej osoby
99
– powszechnie wiadomo, że badanie uzębienia jest jednym z podstawowych
działań podejmowanych podczas identyfikacji zwłok.
Czyżby chodziło o powstrzymanie pościgu za autentyczną Ewą
Braun, która żywa opuściła bunkier? Rosjanie początkowo nie
podawali do wiadomości, że odnaleźli zwłoki Hitlera i jego żony.
9 czerwca 1945 roku marszałek Gieorgij Żukow, dowódca wojsk,
które zajęły schron pod Kancelarią Rzeszy, stwierdził: Nie zidentyfikowaliśmy
zwłok Hitlera. Mógł odlecieć z Berlina w ostatnim
momencie… Potwierdzają to nawet oficjalne depesze, takie jak ta
z 16 lipca, kiedy to Stalin przekazał prezydentowi Trumanowi, że
uważa, iż Hitler cały i zdrowy przebywa w Hiszpanii lub Argentynie.
Nie sprecyzował jednak, dlaczego tak sądzi. Należy również
wspomnieć, że we wrześniu 1945 roku Rosjanie wydali także
oświadczenie, w którym twierdzili, że nie odnaleziono śladów ciał
Adolfa Hitlera i Ewy Braun.
– Co się z nimi zatem stało? – spytał Poul.
– Trop prowadzi prosto do małego samolotu, który o świcie 30
kwietnia wystartował z Tiergarten z trzema mężczyznami i kobietą
na pokładzie. Wkrótce potem, zanim Brytyjczycy zajęli port,
z Hamburga wypłynął duży okręt podwodny, na którego pokładzie
znalazła się kobieta. Niewykluczone, że była to Ewa Braun, zaś jednym
z pasażerów mógł być Adolf Hitler. Dalsze losy tej łodzi pozostają
nieznane.
Kardynał zamilkł.
– Poświęcił eminencja tej historii tak dużo czasu – powiedział
Poul. – Czy mam rozumieć, że ma to jakiś związek ze sprawą, dla
której zostałem przysłany do Polski?
Kardynał odłożył talerz z daniem. Jedzenie było już zimne.
100
– Tak. Pozornie wydaje się, że wszyscy hitlerowcy popełnili samobójstwa
albo zostali straceni, zmarli w więzieniu. Wszystko to
prowadzi do wniosku, że w 1945 roku poglądy tych niebezpiecznych
ludzi umarły wraz z nimi. Wydawać by się mogło, że Hitler
popełnił samobójstwo i na tym historia ideologii kultów jednostki
się skończyła.
– Rozpoczęła się nowa, bezkompromisowa wojna o wpływy…
– odezwał się Poul.
– Europa nie była już Europą sprzed wojny. Do gry weszły Stany
Zjednoczone z masą własnych, znakomicie przeszkolonych agentów.
Zaczęły ingerować w kluczowych sytuacjach w losy niektórych
krajów i reżyserować je. W Rosji mordowano miliony ludzi, a między
częścią faszystowskich ideologów a rosyjskimi dyktatorami
i zapewne amerykańskimi outsiderami władzy powstała zmowa.
Spisek, jak powiedział papieżowi Romanazzi.
– Czy to ten spisek zabił kardynała po blisko sześćdziesięciu latach?
– zapytał zaintrygowany Poul.
– Być może nie spisek, lecz możliwość jego ujawnienia. Zarówno
on, jak i agent zmarły w Londynie musieli wiedzieć więcej ode
mnie.
– Rozumiem…
– Wracając do przerwanego wątku – wiele lat temu twórcy obu
systemów doszli do wniosku, że ich ostatnie doświadczenia wyraźnie
pokazały, że wzajemne wyniszczanie się nie ma sensu, natomiast
bezkolizyjna współpraca może doprowadzić do dominacji
nad światem. Odżył zawarty przed wojną pomysł zmodyfikowanego
paktu Ribbentrop-Mołotow. Twórcy nowej koncepcji uwierzyli,
że sojusz obu wielkich krajów i jeszcze kilku innych, jest nie tylko
101
pomysłem na zrealizowanie ideologii nowego ładu w Europie, ale
i na świecie. Co gorsza, wiem, że w owym „spisku” wzięli udział
również odsunięci od władzy i wpływów agenci amerykańskich
służb specjalnych. Aby zrealizować swoje zamierzenia, potrzebowali
czasu, pieniędzy i przyszłych wykonawców, którzy już po ich
śmierci doprowadziliby plan do końca.
– Czy twórcy tych szalonych koncepcji mieli świadomość upływu
czasu? – zapytał Poul.
– Oczywiście, ale nie zapominaj, że była to grupa szaleńców,
którzy uważali, że odrodzą się ponownie w nowym, stworzonym
przez siebie świecie. Wierzyli w świadomą reinkarnację. Potrzebowali
wykonawców, którzy pod ich wpływem doprowadzą do
realizacji ideologii alternatywnych dla chrześcijaństwa, również
poprzez sojusz Niemiec i Rosji, a właściwie może mniej manifestowany
sojusz, a realną współpracę polityków, także przy udziale
wielu innych wpływowych osób.
– To jakiś obłęd… – powiedział podekscytowany Poul.
– Naturalnie, ale pamiętaj, że ludzie bogaci szukają innych form
wyzwalania adrenaliny. A już, nie daj boże, stojąc na łożu śmierci.
Szukają nieograniczonej władzy. Ich poprzednicy oczywiście
w skrajnej formie działania potrafili wymordować miliony ludzi
dla swoich chorych planów. Dlaczego więc nie mieliby zaryzykować
kolejnej katastrofy dla spełnienia nowych szalonych idei?
– Niezwykłe… – Poul pokręcił głową. – Jak zabrali się do realizacji
swojego dzieła?
– Jak już powiedziałem, potrzebowali pieniędzy i ludzi. Początkowo
postanowili sfinansować swoje pomysły, wykorzystując zrabowane
skarby III Rzeszy. Później, jak się wydaje, zaczęli do nich
102
dołączać różni, zwabieni perspektywą udziału w nieograniczonej
władzy, milionerzy. Ich liczba wzrosła po obaleniu muru berlińskiego.
Stworzyli ogromny mechanizm wpływów – ludzi zorganizowanych
w tzw. Zakon Rycerzy Wewelsburga.
– Wewelsburga? – zdziwił się Poul. – Cóż to takiego?
– No właśnie… To również tajemnicza historia. Łącząca się
zresztą z tym, o czym wspominałeś – z klinikami Lebensbornu.
– Uff, mam wrażenie, że historia toczy się za szybko – stwierdził
Poul.
– Właśnie – oparł kardynał. – Napijmy się spokojnie kawy,
zjedzmy ciasto, a za chwilę wrócimy do rozmowy.
Kardynał wstał i podszedł do drzwi. Wychylił się i coś powiedział.
Po chwili do pokoju weszły siostry zakonne. Podały kawę i ciasta,
po czym dyskretnie usunęły się.
103
Rozdział 16
Kraków, Polska
Niewielki pokój krakowskiego hotelu „Pod Różą” wypełnił
gęsty dym papierosowy. Przez uchylone okno wpadał do środka
dźwięk rozmów przechodzących wąską ulicą ludzi. Kraków tętnił
życiem.
Na stojącym pod ścianą wąskim łóżku leżał mężczyzna ubrany
w granatowy garnitur i błękitną, rozpiętą koszulę. Czarne, eleganckie
buty błyszczały na jego skrzyżowanych nogach. Wspartą na
krawędzi łóżka głowę podpierał założoną za nią ręką. W drugiej
trzymał wypalonego do połowy papierosa.
Zaciągnął się głęboko. Wypuszczony po chwili dym uniósł się
charakterystycznymi kółkami.
104
Obok jego lewej nogi, na śnieżnobiałej pościeli, leżał srebrzący
się wypolerowanym metalem telefon komórkowy.
Mężczyzna wpatrywał się w czerwone cyfry elektronicznego zegara,
stojącego na niewielkiej szafce. Oderwał od niego na chwilę
wzrok, gdy muślinowa firana poruszyła się.
Zgasił papierosa w wypełnionej do połowy szklanej popielniczce,
którą podniósł z podłogi. Ponownie spojrzał na czerwony wyświetlacz
zegara. Dochodziła dziewiąta wieczorem.
Podniósł się. Usiadł na łóżku. Sięgnął po telefon. Wybrał numer.
Czekając na połączenie, poprawił ręką włosy.
– Słucham… – usłyszał w słuchawce senny głos.
– To ja – nie przedstawił się. – Dzwonię z Krakowa.
– Ach to ty – głos w słuchawce wyraźnie się ożywił. – Dobrze, że
dzwonisz. On pytał mnie już przed godziną, czy załatwiłeś sprawę.
Chwila milczenia.
– Właśnie… jest z tym pewien problem…
– Jaki problem? Co się stało? Nie załatwiłeś? – dało się odczuć
poirytowanie w głosie rozmówcy.
– Spokojnie – starał się zapanować nad sytuacją. – Niech pan
nie będzie taki nerwowy.
– Nerwowy? Nie mam ochoty na żarty. Powiedz mi natychmiast,
co się stało.
Mężczyzna sięgnął po nowego papierosa. Zapalił go, zaciągnął
się.
– Nie udało mi się dzisiaj załatwić sprawy. Próbowałem…
bezskutecznie. – starał się zapobiec nieprzyjemnemu komentarzowi
swojego rozmówcy – sam tego nie rozumiem… Po raz
pierwszy zdarzyła mi się taka historia. Byłem kilkadziesiąt kro105
ków od niego… może nawet mniej. Chybiłem… Nie wiem dlaczego.
– Chybiłeś?
– Tak, chybiłem… Gdybym był na miejscu swojej ofiary, powiedziałbym,
że opatrzność nade mną czuwała. Ale nie jestem na
jego miejscu. I naprawdę nie potrafię zrozumieć co się stało. Po raz
pierwszy w życiu chybiłem… – powtórzył. – Mógłbym wytłumaczyć
to tym, że w chwili, gdy strzelałem, oślepił mnie blask słońca
odbitego od zamykanego okna. Nie trafiłem go i od dwóch godzin
zastanawiam się, dlaczego tak się stało.
W słuchawce zapanowała cisza.
– Wiesz, że twoje tłumaczenia są bezużyteczne – głos jego rozmówcy
był nieprzyjemny.
– Chciałem…
– Nie wypełniłeś swojego zadania – przerwał mu. – Powinieneś
mieć pełną świadomość, jakie będą tego konsekwencje.
Mężczyzna zaciągnął się głęboko palonym przez siebie papierosem.
– Czy mam jakieś inne wyjście? – zapytał posłusznie.
Chwilę oczekiwał na odpowiedź.
– Nie.
– Rozumiem…
– Skoro rozumiesz, nie przedłużajmy tej rozmowy. Masz tylko
jedno wyjście.
– Rozumiem…
– Rozwiąż ten problem. Znajdziesz go. Udasz się za nim do piekła.
Jeżeli będzie trzeba. Masz go zabić, rozumiesz? Nie chcę słyszeć,
że żyje – podniósł głos.
106
– Rozumiem – powiedział. – To się już nie powtórzy.
– Jesteś nam to winien. Będę czekał na wiadomość od ciebie.
Tylko jedną wiadomość…
Rozmowa zakończyła się.
Mężczyzna odłożył słuchawkę. Wściekły podszedł do okna.
Przechodzący ulicą ludzie zajęci byli swoimi sprawami.
107
Rozdział 17
Pa
łac Arcybiskupów Krakowskich,
Kraków, Polska
Poul wyszedł z łazienki. Obmywając twarz, zobaczył w lustrze,
że jest rozpalony. Emocjonujące wydarzenia dnia jeszcze się nie
skończyły. Wrócił do pokoju.
Po chwili wszedł również kardynał.
– Może zacznijmy od klinik Lebensbornu. To właśnie „produkty”
tej „fabryki” twórcy nowego ładu postanowili wykorzystać do realizacji
swoich planów. Pomysłem Himmlera było stworzenie ośrodków,
które zapewniłyby przekazywanie z pokolenia na pokolenie
nordyckich genów. Ta historia rozpoczęła się w 1935 roku. Utworzo108
no wtedy coś, co można by nazwać gigantyczną fabryką nadludzi.
Przewinęło się przez nią kilkaset tysięcy osób. Słowo „Lebensborn”
oznacza źródło życia. Tak nazwano organizację, której celem miało
być przebudowanie świata. Idea była prosta. Himmler ujął to tak: Jeśli
dobra krew, na której się opieramy, nie będzie się mnożyła, to nie
będziemy mogli panować nad światem. Początkowo jednym z celów
była opieka nad niezamężnymi matkami, które zaszły w ciążę z esesmanami,
oficerami gestapo i żołnierzami. Oczywiście opieką mogły
zostać objęte tylko te kobiety, co do których czystości rasowej nie
było jakichkolwiek wątpliwości. W placówkach Lebensbornu mogły
one urodzić dziecko, a stowarzyszenie, jeśli nie udało mu się nakłonić
ojca dziecka do ślubu z dziewczyną, a ta nie była w stanie sama
zająć się wychowaniem potomstwa, oddawało dziecko do adopcji
w czystych rasowo rodzinach niemieckich. Chodziło o to, by zachować
„czyste rasowo i wartościowe jednostki” dla III Rzeszy.
– To okropne – powiedział Poul, wsłuchując się w opowieść
kardynała.
– W Niemczech znajdowało się 8 należących do organizacji
zakładów położniczych i 6 domów dziecka. Ośrodki zatrudniały
lojalne pielęgniarki i wychowawczynie. Nadrzędną opiekę sprawowali
lekarze SS. Utworzenie Lebensbornu było wynikiem praktycznej
realizacji ideologii nazistowskiej zakładającej wcielenie w życie
zasad doboru rasowego. Himmler nadzorował program zapisany
przez Hitlera w „Mein Kampf ”, dosłownie interpretując zalecenia
wodza i realizując je w praktyce, w formach choćby najbardziej absurdalnych.
– Czy w innych krajach Europy również stosowano takie praktyki?
– zapytał Poul.
109
– Część ośrodków Lebensbornu było swoistymi punktami kopulacyjnymi,
w których udającym się na front esesmanom stwarzano
warunki do spłodzenia dziecka z odpowiednio dobranymi
rasowo samotnymi Niemkami. Według Himmlera każdy oficer SS
przed wyruszeniem na front powinien spłodzić potomka. Program
realizowany był nie tylko w Niemczech, ale też w niektórych krajach
okupowanych. Działo się tak między innymi we Francji i Danii,
ale przede wszystkim w Norwegii. Wszędzie tam zachęcano
niemieckich żołnierzy do poszukiwania partnerek w celu zwiększenia
liczebności narodu nadludzi.
– To prawdziwy dramat – Poul był coraz bardziej zasępiony.
– Domyślam się, że te dzieci miały być wykorzystane do budowania
nowego ładu w Europie? Ładu rozumianego w jeden jedyny
sposób, jako totalna dyktatura?
– Otóż to! Najlepsze, wyselekcjonowane dzieci miały stanowić
kadrę kreatorów nowej ideologii. Taka była wizja Himmlera – człowieka,
który na ogromną skalę wprowadzał w życie swoje mrożące
krew w żyłach pomysły.
– Wspomniał eminencja coś o zakonie…
– Marzeniem Himmlera było utworzenie nowego, germańskiego
zakonu. W tym celu między innymi odwoływał się do tradycji
Zakonu Krzyżackiego. W swoich działaniach był niezwykle konsekwentny.
Nieopodal miasta Paderborn, w połowie drogi między
Kolonią a Brunszwikiem, znajdowały się ruiny średniowiecznego
zamku Wewelsburg. To właśnie to miejsce Himmler upatrzył sobie
na siedzibę kierownictwa SS. W zamku przygotowano specjalne
apartamenty dla dygnitarzy organizacji. Ich nazwy wywiedziono
od sławnych postaci historycznych. Reichsfuhrer SS dla sie110
bie wybrał apartament Henryka I. Wybudowano wielką komnatę,
o długości 35 i szerokości 15 metrów, w której miały odbywać się
spotkania najważniejszych osób. W podziemiach utworzono sanktuarium
zakonu, miejsce kultu krwi, gdzie organizowano tak zwane
Bluttaufe, chrzty krwi, rytuały towarzyszące przyjęciu każdego
młodego adepta. Na wybór miejsca wpływ miała podobno legenda
głosząca, że przyszłemu atakowi ze wschodu oprze się tylko jeden
zamek w Westfalii. Okazało się, że najmocniejsze mury ma właśnie
Wewelsburg.
– Podziwu godna fantazja… – Poul starał się rozjaśnić mroczną
atmosferę.
– Nie wszyscy naukowcy uważają słowo „zakon”, przyjęte na nazwę
organizacji, za trafione. Podkreślają oni na przykład, że Himmler
i jego współpracownicy byli szczególnie zafascynowani postaciami
Henryka I czy Henryka Lwa, zaś sam szef SS postrzegał siebie
raczej jako kontynuatora ich tradycji niż wielkiego mistrza. Z drugiej
strony profesor Gebhardt, jeden z bliskich przyjaciół Himmlera,
uważał, że ten widział się mistrzem zakonu, który posiadał tylko
jedną regułę – wyznaczoną przez Adolfa Hitlera. Słowa te podkreślają
religijną wręcz zależność Himmlera od Hitlera, którego chciał
być rycerzem i obrońcą.
– Ciarki mi chodzą po plecach – powiedział Poul. – Mam wrażenie,
że to nie może być prawda.
– Niestety, to nie fikcja. Wszystko zaplanowano niezwykle starannie.
Zdaniem Himmlera członkowie SS byli kontynuatorami
tradycji rycerskich. Stąd niezmiernie ważna była dla niego zewnętrzna
oprawa. Wprowadzono specjalne odznaki, które miały
podkreślić znaczenie władzy SS oraz stworzyć atmosferę tajemni111
czości i mistycyzmu. Szefowie organizacji mogli należeć do jednej
z trzech kategorii. Do każdej przypisane były specjalne insygnia:
odznaka, kordzik i herb. Najmniej ważnym, choć również pożądanym,
był srebrny pierścień z emblematem trupiej czaszki.
– A jak zarządzana była organizacja? – zapytał Poul.
– Najwyższymi dostojnikami SS było dwunastu obergruppenfuhrerów.
Każdy z nich miał własny, specjalnie zaprojektowany
herb. Himmler w swoim postępowaniu opierał się na micie o celtyckim
królu Arturze, który ucztował i odbywał narady ze swoimi
dwunastoma najdzielniejszymi rycerzami. W wielkiej komnacie
w Wewelsburgu ustawiono dębowy stół dla niego i jego wybrańców.
Wokół znalazło się miejsce dla oznaczonych tarczami z herbami
i nazwiskami każdego z „rycerzy” foteli. Pod północną wieżą
zaprojektowano także sanktuarium z marmuru. W środku, na podwyższeniu,
płonął wieczny ogień – miały być w nim palone herby
„rycerzy”. Dookoła stało dwanaście grobowców, a pośrodku najważniejszy
– należący do samego Himmlera. Wentylacja we wnętrzu
nie była najlepsza, stąd w czasie ceremonii wypełniał je dym,
który sprawiał wrażenie obcowania z duchami zmarłych. Himmler
nakazał również dygnitarzom z kierownictwa SS odbywać specjalne
ćwiczenia duchowe i niemal okultystyczne ceremoniały, w czasie
których mieli odczuwać łączność z przodkami i czerpać z niej
inspirację oraz siłę wewnętrzną niezbędną do realizacji wyznaczonego
im posłannictwa.
Kardynał wstał z fotela. Spojrzał na szarzejący Kraków.
Po chwili zadumy odezwał się.
– Wojna się skończyła, a jej wynik wymagał wytyczenia perspektywy
dla wszystkich zawiedzionych. I na taki grunt trafiła ideologia
112
kontynuowania pomysłów Himmlera. Niewykluczone, że starannie
dobrano nowych rycerzy. W tajemnicy werbowano posłusznych im
członków, organizacja rozwijała się. Mogła zarabiać na handlu bronią
i kontroli możnych tego świata. Zaczęła osłabiać pozycję tych,
których zakon postanowił neutralizować. Ukrywano się za plecami
terrorystów. Cel był jeden – zbudowanie potężnego porozumienia.
Jest to konsekwencja tworzenia od setek lat koncepcji zastąpienia
wartości chrześcijańskich i wiary w Boga nową doktryną. Inspirowania
działalności ukrytych przed światem grup, które kiedyś
wykorzystywały planowane wcześniej wojny, a dziś rozpoczęły wymuszanie
wpływów na przykład strategią uzależniania krajów od
dostaw energii. Dopuszczania ich do militarnego znaczenia w zamian
za posłuszeństwo.
– Staram się to wszystko zrozumieć… – powiedział Poul.
– Zastanów się nad wydarzeniami zachodzącymi ostatnio na
świecie. Układają się w całość. Dostrzeżesz działania dokumentujące
istnienie konstrukcji, jak to niektórzy określają, nowego ładu.
Oczywiście dla zaciemnienia całej sprawy wszystkich tych, którzy
zwracają na to uwagę, uważa się za niespełna rozumu, a ich twierdzenia
za teorie spiskowe.
– Z pewnością warto się nad tym zastanowić… Obalenie muru
berlińskiego pozwoliło na nowe budowanie stosunków Niemiec
z Rosją.
– Otóż to… – odpowiedział kardynał.
Wstał i podszedł do okna.
Po chwili podjął przerwany wątek.
– Przyjaciel kardynała, ten naukowiec z Polski, koordynował
nasze poszukiwania uczestników tajnego porozumienia. Szukał
113
przy tym nowocześnie wyposażonej prawdopodobnie podziemnej
siedziby, w której prowadzone są wszystkie działania kontrolujące
stworzony system. Ma ono znajdować się pod ziemią. I być może
gdzieś w Polsce. Wiem tylko tyle, że w grę wchodzą trzy lokalizacje.
Gdzieś na Mazurach, jest tam okolica pełna lochów i podziemnych
korytarzy. Druga, prawdopodobna, na wyspie Wolin, w okolicach,
w których kiedyś w czasie wojny produkowano pociski V1 i V2.
I trzecia przypuszczalnie w Sudetach, w okolicach zamku Książ.
Takie są nasze podejrzenia. Chciałbym, byś spotkał się z Kajetanem.
To ten naukowiec. On cię we wszystko wprowadzi.
Poul zamyślił się. Nie spodziewał się, że może kiedyś poznać
najgłębsze tajemnice Watykanu. Nie wiedział, czemu lub komu zawdzięczał
taki awans. Nie było to jednak w tej chwili najważniejsze.
– Rozumiem. Jestem wdzięczny za obdarzenie mnie tak wielkim
zaufaniem – podziękował.
– Musisz na siebie uważać. Do momentu, kiedy nie znajdziemy
czegoś konkretnego, musisz pamiętać, że to, co przed chwilą ci
powiedziałem, to tylko przypuszczenia. Nie możemy niczego udowodnić.
W przypadku odkrycia ich logistycznej siedziby wszystko
wyjdzie na jaw. Dlatego zakon zrobi wszystko, by zlikwidować tych,
którzy zbliżą się do poznania jego tajemnic. Tym bardziej że, jak
można przypuszczać, urywać się może za piętnowanymi powszechnie
terrorystami. Oczywiście to tylko niebezpieczne przypuszczenie
i dlatego należy być bardzo ostrożnym w artykułowaniu osądów.
– Rozumiem – odparł Poul.
– Należy być bardzo ostrożnym. W Polsce próbuje się nas skłócać,
tworzyć medialne alternatywy mające ogromny wpływ na po114
zycję Kościoła. Politycznie próbuje się obalać autorytety. Polska
była przez lata najsilniejszym bastionem chrześcijaństwa i podobnie
jak miało to miejsce w wielu innych krajach, jego przeciwnicy
przystąpili do ataku. Pomagają im w tym ludzie związani z Kościołem.
Jestem głęboko przekonany, że również w Watykanie działa
ich człowiek, a może nawet kilku. Jesteśmy w coraz trudniejszej
sytuacji. Uważaj na siebie.
– A gdzie znajdę tego człowieka, Kajetana? – zapytał.
– Pojedziesz na Mazury. W miejscowości Stare Kiejkuty, a właściwie
obok niej, nad jeziorem, stoi chata. W niej znajdziesz Kajetana.
Staraj się nie dzwonić ze swojego telefonu. Idź na pocztę albo
znajdź jakiś inny telefon. Jutro na dziedzińcu będzie czekał na ciebie
samochód. Masz nieograniczony czas. Będziesz się kontaktował
wyłącznie ze mną. Jeśli będziesz potrzebował jakichś informacji
– dzwoń. A teraz idź spać. Śpij dobrze.
Kardynał wstał.
Podszedł do Poula i położył mu rękę na ramieniu.
– Pamiętaj, od stuleci toczy się wojna, by zniszczyć to, co najcenniejsze
w chrześcijaństwie. A to, co dzisiaj usłyszałeś, jest jej
kolejnym etapem. Człowiek, który na ciebie czeka, wie na ten temat
bardzo dużo …
Kardynał uścisnął Poula i powoli odszedł w kierunku drzwi.
Poul został sam. Spojrzał na zegarek. Jeszcze będzie mógł zatelefonować
do Watykanu. Nie wierzył własnym uszom. Mroczne duchy
przeszłości wyszły z grobów, by wycisnąć piętno na jego życiu.
Na ścianie jadalni tańczyły cienie drzew szarpane podmuchami
nocnego wiatru. Zbierało się na burzę.
115
Rozdział 18
Schloss Bellevue, Berlin, Niemcy
Poranek był słoneczny.
Telefon na biurku zadźwięczał delikatnym głosem elektronicznego
dzwonka.
Stojący przy bibliotecznej półce mężczyzna podszedł do aparatu.
Sięgnął po słuchawkę.
– Słucham? – odezwał się.
– Tu Hans. Spotkanie naszego znajomego z księdzem nie powiodło
się – powiedział głos w słuchawce.
– Nie jestem z tego zadowolony.
– Domyślam się. Obiecuję, że jeszcze w tym tygodniu problem
zostanie rozwiązany. Chciałem przekazać wiadomość, że ksiądz je116
dzie dzisiaj z Krakowa na Mazury. Ma tam spotkanie z pewnym
człowiekiem, który może coś o nas wiedzieć.
– Skąd masz tę wiadomość?
– Od naszego człowieka z Watykanu.
– Rozumiem. Do widzenia.
– Do widzenia.
117
Rozdział 19
Kraków, Polska
Poul wstał wcześnie.
Wczorajszy dzień wstrząsnął nim. Zetknięcie się z innym
obliczem rzeczywistości było dla niego niezwykle dotkliwym
przeżyciem. Starał się zrozumieć swoją nową życiową rolę. Przypominał
sobie wszystkie znane z literatury i kina zachowania
bohaterów. Na razie nie czuł się w niej najlepiej. Sam nie wiedział,
czy bardziej skupiać się na swojej wczorajszej przygodzie
na rynku, czy może na informacjach przekazanych przez kardynała.
Spakował swoje rzeczy i poszedł na śniadanie.
W jadalni krzątało się kilka osób, za oknem świeciło słońce. Poul
118
wypił kawę i zjadł świeżą bułkę obficie posypaną makiem. Posmarował
ją masłem i polał miodem. Lubił miód.
Po śniadaniu zszedł z bagażami na dziedziniec pałacu. Czekał
tam na niego młody ksiądz, który wręczył mu kluczyki i dokumenty
do stojącego obok czarnego volkswagena.
Poul wrzucił bagaże do bagażnika, usiadł za kierownicą i wolno
wyjechał przez bramę na ulicę. Ruch o tej porze był niewielki. Skierował
się na trasę Kraków – Warszawa.
Minęło kilka godzin, zanim przekroczył ponownie Wisłę, rzekę
łączącą oba miasta. Przejechał przez most na drugą stronę Warszawy
i znalazł drogę prowadzącą na odległe o kilka godzin jazdy
Mazury.
Ten pokryty tysiącem jezior północny kawałek Polski graniczył
z Rosją, a zachowując urok dzikiej przyrody, przyciągał żeglarzy,
którzy czuli się tam jak w raju. Poruszali się po jeziorach bezszelestnie.
Nocą słychać było śpiewy, którym towarzyszyły dźwięki gitar
i rozbłyskujący ciepłym światłem blask ognisk. Niewiele w tej
okolicy było luksusowych hoteli i eleganckich restauracji, ale właśnie
to dodawało tej pokrytej gęstymi lasami okolicy wyjątkowego
uroku.
Kolejnych kilka godzin Poul spędził w samochodzie w towarzystwie
płynącej z radia muzyki. Droga była coraz bardziej pusta, ale
i coraz bardziej malownicza. Lasy widoczne za szybą pędzącego samochodu
gęstniały.
Zatrzymał się na małym parkingu i wysiadł z samochodu.
Zgłodniał, był w podróży już od dłuższego czasu. Odpakował
kanapkę, którą razem z termosem z kawą dostał od uprzejmych
sióstr zakonnych na drogę.
119
Jedząc, przyglądał się kartce papieru, na której naszkicowano
plan dojazdu do chaty Kajetana. Zaznaczona strzałkami droga
biegła od miejscowości Stare Kiejkuty nad jezioro. Pod rysunkiem
ktoś, kto narysował mapę, napisał imię i numer telefonu. Poul przypomniał
sobie radę kardynała, by nie korzystał ze swojej komórki.
Rozglądał się dookoła. Ubrał się na sportowo, by nie wzbudzać
zbędnego zainteresowania i nie pozostawać w pamięci ewentualnych
przypadkowych rozmówców. Nie dostrzegł nikogo. Odkręcił
termos i nalał sobie kawy. Pił z prawdziwą przyjemnością.
Po chwili wsiadł do samochodu i ruszył dalej. Po godzinie dojechał
do skrzyżowania, które pamiętał z mapy. Skręcił w zaznaczoną
na niej drogę. Po dwudziestu minutach wjechał na malownicza
polanę.
Nad jeziorem stała chata.
Był na miejscu.
120
Rozdział 20
Stare Kiejkuty, Polska
Poul zaparkował samochód w pobliżu pomostu, którego koniec
ginął w tafli wody. Odetchnął głęboko świeżym powietrzem. Miał
wrażenie, że przed chwilą spadł deszcz, ożywiając na moment niezwykłą
w tym miejscu przyrodę.
Na odgłos zatrzaskiwanych drzwi samochodu na progu chaty
pojawił się mężczyzna. Wyszedł na werandę.
– Dzień dobry – odezwał się po angielsku Poul. – Czy może Kajetan?
– Tak, tak mam na imię – Kajetan przyjął gościa z uśmiechem.
– A ty pewnie jesteś Poul i przybywasz od naszych wspólnych przyjaciół,
prawda?
121
– Tak, każdy z nich pozdrawia cię niezwykle gorąco.
Mężczyźni przywitali się. Dla postronnego obserwatora mogło
się wydawać, że znają się od lat.
– Jak minęła podróż? – zapytał Kajetan.
– Nieźle, pogoda mi sprzyjała, a ruch na drogach był całkiem
znośny. Wyjechałem z Krakowa wcześnie. Polska to naprawdę
piękny kraj. Przejechałem niemal całą – uśmiechnął się. – Cieszę
się, że mogę zastać cię w tak urokliwym miejscu. Jesteś tu sam?
– Żona wraca za kilka dni, pojechała do Warszawy...
Od strony chaty mężczyźni usłyszeli odgłos otwieranych drzwi.
Na werandę weszła ubrana w strój kąpielowy Monik, a za nią Marc
w sportowym ubraniu.
– Dzień dobry – odezwali się niemal równocześnie.
– Piękna pogoda – powiedziała Monik z uśmiechem.
– Dzień dobry – odrzekł Kajetan. – Pozwólcie, że przedstawię
was mojemu przyjacielowi.
– Z przyjemnością – odparł Marc.
Podeszli do mężczyzn stających przy otwartym bagażniku samochodu.
– Monik i Marc przyjechali z Niemiec, są dziennikarzami. – Kajetan
zwrócił się do Poula. – Przyjechali pisać o urokach Mazur.
A to mój przyjaciel Poul – zarekomendował nowego gościa przyjaźnie.
– Zatrzyma się u mnie na mały odpoczynek. Poul mieszka
w Rzymie.
Przywitali się ze sobą uprzejmie, niemal serdecznie.
– Uroki przyrody, powiedziałeś – roześmiał się Poul. – Chyba
że za chwilę odbędzie się tu tajny szczyt NATO albo jakiejś organizacji
terrorystycznej. Chyba nie wiesz, kto u ciebie gości. Czy to
122
pan – zwrócił się do Marca – nie jest przypadkiem tym słynnym
Markiem Perce, asem dziennikarstwa śledczego?
Monik spojrzała zaskoczona na Marca. Wszystko wskazywało na
to, że zostali zdemaskowani. Ten jednak starał się zachować spokój.
Odwzajemnił się uśmiechem.
– Ależ mi pan reklamę zrobił… No nie wiem, czy można aż tak
komplementować moje zajęcie i zainteresowania.
– Raczej pańskie sukcesy. Wystarczy przeczytać kilka pańskich
artykułów – Poul nie ustępował. – Czuję, że czeka nas pasjonujący
wieczór. Oczywiście pod warunkiem, że zdradzicie nam powód
swojego pobytu w Polsce. Czy zatrzymali się u ciebie? – zwrócił się
do Kajetana. – Mam nadzieję, że nie wyjeżdżacie dzisiaj?
– Wyobraź sobie, że w nocy, drugiego dnia pobytu, ukradziono
im samochód.
Kajetan wyręczył Marca w niezręcznej, jak mu się wydało, sytuacji.
– Na szczęście się odnalazł, ale na razie nie chce oddać go miejscowa
policja. Tak więc zostali zmuszeni do pozostania u mnie trochę
dłużej niż zamierzali.
– No proszę… Jak się wam podobają Mazury? – zapytał.
– Ach, są wspaniałe – odparła Monik. – Jesteśmy oboje zachwyceni.
Ale przede wszystkim – zwróciła się do Kajetana – jesteśmy
pod wrażeniem bezinteresownej życzliwości, z jaką spotkaliśmy się
w tym miejscu. Nasz gospodarz przychyla nam nieba, przynajmniej
tak się czujemy – Monik zauważyła gesty protestu Kajetana.
– No to w takim razie – odezwał się Kajetan – zapraszam was
na wspólną kolację. Będziemy mogli, jak sugeruje Monik korzystać
z mojej gościnności i porozmawiać o naszych zainteresowaniach.
123
Rozdział 21
Malbork, Polska
14 września 1309 roku wielki mistrz Zakonu Krzyżackiego Siegfried
von Feuchtwangen ogłosił Malbork stolicą jednego z najpotężniejszych
państw na południowym wybrzeżu Bałtyku.
Od tamtego czasu ogromny zamek wielokrotnie był przebudowywany
i modyfikowany. Zmieniała się również jego funkcja – od
klasztoru poprzez twierdzę, reprezentacyjną rezydencję władców,
garnizon wojskowy aż do muzeum.
Zamek przetrwał kolejne wojny, był oblegany, zdobywany czy
kupowany. Zmieniał również swoich właścicieli. Wygląd poszczególnych
budowli także ulegał zmianom. Niezmienna pozostawała
sława Malborka jako najpotężniejszej twierdzy w Europie.
124
Pod tę właśnie twierdzę podjechało czarne bmw. Przez zaciemnione
szyby nie można było dostrzec jego właściciela.
Samochód wjechał na dziedziniec zamkowy, prosto w cień. Kierowca
wysiadł i zabrał z niego tylko małą walizeczkę i podłużny
futerał. Mężczyzna wszedł do jednego z zamkowych obiektów.
Palące się do nocy światło w jednej z zamkowych komnat było
znakiem jego obecności. Mieszało się z szarością świtu. Powoli zastąpiło
go ciepłe światło wstającego słońca. Ogarniało ono powoli
ogromną przestrzeń największej w Europie budowli z purpurowych
cegieł.
Gdy doszło do miejsca, w którym w nocy stał czarny samochód,
zastało już tylko wyciśnięte w glinie ślady opon.
125
Rozdział 1
Watykan
W apartamentach papieża panowała niczym niezmącona cisza.
Częściowo przysłonięte okna wpuszczały do pokojów ostatnie
promienie znikającego słońca. Na stylowym biurku, tym samym,
przy którym zwykle zasiadał papież, leżało kilka nadzwyczaj starannie
ułożonych książek i niedokończony list. Już pobieżny rzut
oka na niego sprawiał, iż można było się domyślać, że autor, pisząc
ostatnie zdanie, na moment zawahał się. Wyglądało na to, że
to, co zamierzał przelać na papier, wymagało jeszcze przemyślenia
lub większego doprecyzowania. Pod zwyczajowymi, grzecznościowymi
zwrotami i nazwiskiem adresata widniała nazwa miasta, do
którego miała dotrzeć korespondencja – Kraków.
Przy biurku ktoś siedział w wygodnym, ogromnym fotelu. Nie
był to jednak papież. Od wejścia do apartamentu można było tylko
zauważyć wspartą na oparciu fotela rękę.
Ręka w purpurowym rękawie drgnęła na dźwięk otwieranych
szeroko drzwi. Siedzący w fotelu kardynał podniósł się gwałtownie,
odwracając się w kierunku wchodzących osób. Wyglądał na
zasępionego i bardzo spiętego, a opalenizna wyraźnie dodawała mu
lat. Na widok papieża w otoczeniu sióstr zakonnych uśmiechnął się
i odetchnął z prawdziwą ulgą.
Pierwsza myśl, jaka przyszła mu w tamtym momencie do głowy,
sprawiła, że naprawdę się ucieszył. Nareszcie będzie mógł opowiedzieć
o tym, co dręczyło go od kilku miesięcy. Było to jak drzazga
pod skórą, której nie mógł usunąć. W końcu powie zaufanej osobie
o lawinie pozornie niepowiązanych ze sobą wydarzeń, która ma
prowadzić do zburzenia istniejącego porządku. Od wielu dni zastanawiał
się czy i jak można jeszcze temu jakoś zaradzić, zatrzymać
ten proces.
– Wasza świątobliwość, jakże się cieszę. Czekałem z niecierpliwością
na powrót waszej świątobliwości – przywitał ojca świętego.
Wchodzący papież w odpowiedzi również się uśmiechnął, rozkładając
przyjaźnie ramiona. Podszedł do kardynała.
– Miło cię widzieć. Myślałem, że spotkamy się dopiero jutro.
Obaj mężczyźni uścisnęli się serdecznie.
– Nie mogłem już dłużej czekać. Muszę waszej świątobliwości
niezwłocznie zdać relację ze spraw, które budzą mój głęboki niepokój
– kardynał ściszył głos, spoglądając w kierunku towarzyszących
papieżowi zakonnic.
Ten wyprostował się i spojrzał na kardynała z zaciekawieniem.
– Skoro zwracasz się z tym do mnie, wierzę, że sprawa jest naprawdę
poważna. Pozwól więc, że się odświeżę i zaraz porozmawiamy.
Dzisiejsza podróż z Castel Gandolfo w tym upale była trochę
męcząca. Usiądź i poczekaj na mnie – papież udał się do sąsiadującej
z apartamentem łazienki.
Kardynał Romanazzi podszedł do okna.
Był jednym z najbliższych współpracowników poprzedniego
papieża. Włochem, którego zaakceptował papież Polak. Był również
osobą o ogromnym wpływie na politykę zagraniczną Stolicy
Apostolskiej. W Watykanie od lat miał ugruntowaną, mocną pozycję.
To właśnie jego opinie miały wpływ na działania podejmowane
przez głowę Kościoła. Jego rozsądek i intuicja niejednokrotnie
pomagały w rozwiązywaniu najtrudniejszych międzynarodowych
konfliktów. Był przy papieżu, gdy narodziła się Solidarność, gdy runął
mur berliński, był i wówczas, gdy Unia Europejska rozszerzyła
się na wschód.
Zajmując się sprawami ogromnej wagi, sam był człowiekiem
niezwykle skromnym, unikającym kamer i fleszy fotoreporterów.
Nigdy nie komentował wydarzeń, w które się angażował. Nie miał
osobistych aspiracji, pomimo iż miejsce, które zajmował w kościelnej
hierarchii, wywoływało zazdrość u wielu prominentnych watykańskich
urzędników.
W życiu Stolicy Apostolskiej walka o zaszczyty i pozycje była
równie silna jak gorliwe manifestowanie związków z Bogiem. W tej
walce kardynał zajmował bardzo specyficzne miejsce. Wyznawał
w życiu zasadę niemówienia o nikim źle i chyba właśnie to wyniosło
go na same szczyty władzy tego osobliwego, konserwatywnego
państwa.
10
Stojący przy oknie kardynał zamyślił się. Wspominał poprzedniego
lokatora pokoju, w którym się znajdował.
Setki godzin spędzonych wspólnie na politycznych rozważaniach,
których efekt zdumiewał cały świat. Upadały polityczne systemy,
przetaczały się bezkrwawe rewolucje.
Nawet w najbliższym otoczeniu niewiele osób zdawało sobie
sprawę z faktu, że Romanazzi należał do grona kilkudziesięciu osób
zajmujących się konstruowaniem politycznych strategii. Ludzie ci,
rozrzuceni po całym świecie, zawsze potrafili się odnaleźć, gdy tylko
wymagała tego sytuacja. Odszukać właściwy numer telefonu,
zadzwonić w najbardziej odpowiednim momencie. Czasem kilkuminutowy
telefoniczny kontakt potrafił zmienić bieg historii na różnych
szerokościach geograficznych, przestawiając ją na inne tory.
Romanazzi od lat perfekcyjnie wypełniał swoje zadania. To do
niego odzywał się telefon, gdy wyczerpywały się pomysły na zatrzymanie
pędzącej lawiny zdawałoby się nieuchronnych zdarzeń.
Skrzypienie otwieranych drzwi przerwało rozmyślania kardynała.
W drzwiach pojawił się Papież. Wszedł wolnym krokiem wszedł
do apartamentu.
Obecne w pokoju zakonnice zaczęły rozkładać srebrną zastawę
do kawy. Ojciec święty zaczekał, aż ciemny, aromatyczny napój wypełni
secesyjne filiżanki. Zakonnice dyskretnie, niemal bezszelestnie
opuściły pokój.
Mężczyźni usiedli naprzeciw siebie na wyściełanych atłasem,
osiemnastowiecznych fotelach. W powietrzu unosiła się atmosfera
oczekiwania.
– Proszę, opowiadaj, jakie to sprawy aż tak cię poruszyły – poprosił
życzliwie papież.
11
– Muszę przekazać coś… – kardynał zawahał się. – Chciałem jeszcze
poczekać, ale dowiedziałem się, że w londyńskiej klinice umiera
człowiek otruty przez agentów rosyjskiego wywiadu. Wprowadzono
mu do organizmu pierwiastek radioaktywny. Jestem przekonany, że
chciał ujawnić fakty, które mogą spowodować lawinę zdarzeń, nad
którymi nikt nie zapanuje. Od lat objęte szczególną tajemnicą.
– Czy chcesz mi powiedzieć coś, czego bym nie wiedział?! –
zdumiał się papież. – Wyjaśnij to – zmarszczył brwi.
Kardynał zmieszał się.
Powoli podniósł do ust filiżankę z kawą, zastanawiając się, w jaki
sposób, jednocześnie delikatny i niepozostawiający wątpliwości,
może naświetlić papieżowi całą sprawę.
– Problem w tym, że sprawa ta dotyczy przede wszystkim stosunków
pomiędzy Niemcami i Polską. Ojczyznami poprzedniego
i obecnego zwierzchnika Kościoła. Nie chcieliśmy wywoływać
niepotrzebnej paniki… Jednakże problem wciąż narasta. Konflikt
może mocno skomplikować przyszłe losy Europy – kardynał starał
się umiejętnie dobierać słowa.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w żadnym wypadku
nie może pozwolić sobie na utratę zaufania papieża. Zwłaszcza teraz,
gdy przekonał się, że jego wcześniejsze podejrzenia zaczynały
się sprawdzać i pomoc papieża będzie konieczna.
W pokoju zapanowała pełna napięcia cisza.
Wzrok siedzących naprzeciw siebie mężczyzn spotkał się. Kardynał
czuł się wyjątkowo niekomfortowo, zaskoczył papieża. Zarzucał sobie,
że tak ważnej sprawy nie przedstawiono ojcu świętemu, gdy obejmował
swoje stanowisko. W jego oczach dostrzegł niemy wyrzut.
– Ile osób wiedziało o tym wcześniej? – zapytał papież.
12
– Trzy. Poprzedni papież, ja i kardynał, który został odesłany
ostatnio do Polski – odparł.
– Rozumiem – teraz papież przełknął łyk kawy.
– Problem ten dotyczy także Rosji… – kontynuował ostrożnie
kardynał.
Wstrzymał na chwilę oddech, wyraźnie czekając na kolejne zachęcające
pytanie.
– Mów, proszę – papież uśmiechnął się do swojego rozmówcy
chcąc rozładować napiętą atmosferę.
Kardynał zawahał się na moment.
Poruszył się w fotelu, biorąc głębszy oddech. Czuł się winny, że
nie poinformował papieża wcześniej. Miał nadzieję, że sprawy pójdą
w inną stronę. Teraz nie miał już żadnego wyboru. Robiło się
coraz bardziej niebezpiecznie. Zaczęli ginąć ludzie. Otruto osobę,
która mogła ujawnić ważne informacje. Ktoś za wszelką cenę chciał
utrzymać wszystko w tajemnicy. Politycy zgrabnie tuszowali pominięcie
Polski w polityce energetycznej Europy.
– Jak waszej eminencji wiadomo, negocjacje Unii Europejskiej
z Rosją utknęły w martwym punkcie. I to właściwie za sprawą Polski
i wysuwanego przez nią żądania zniesienia embarga na eksport
mięsa do tego kraju. Rozmawialiśmy już na ten temat. Problem
w tym, że zaistniała sytuacja nie jest taka, jak przedstawiają ją politycy.
To zafałszowany obraz. Z jednej i drugiej strony wschodniej
granicy Unii narasta poważny konflikt, ale proszę mi wierzyć, że to
tylko wierzchołek góry lodowej.
Kardynał wstał z fotela i począł przechadzać się po pokoju.
– Zacząłem szczegółowo studiować ten problem, odkrywając
coraz więcej łączących się ze sobą elementów. Na tle zachodzących
13
wydarzeń przybierają wyraźny kształt misternie ułożonej intrygi,
wpływającej na obecny układ polityczny naszego kontynentu.
– Intrygi? – zapytał papież. – Nie bardzo cię rozumiem… Czy
na poparcie tej tezy masz jakieś konkretne dowody?
– Postaram się wyjaśnić – ożywił się kardynał. – Analizując sytuację
podczas wspólnych dyskusji, zastanawialiśmy się, skąd biorą
się aż tak złe stosunki kraju, z którego wywodził się poprzedni
papież, z Rosją. Spektakularny, narastający kryzys. Wzajemna niechęć
i agresja.
Co najdziwniejsze, można by jeszcze zrozumieć tę sytuację
w chwili, kiedy Polska rządzona była przez doświadczonych w komunizmie
ludzi, zrozumieć ich zadawnioną niechęć do symboli
poprzedniego systemu. Ale jak wytłumaczyć ostatnie dziesięć lat?
Dziesięć lat prezydentury człowieka, który był przyjacielem Kremla.
Jak wytłumaczyć fakt, że właśnie podczas tej prezydentury relacje
między obydwoma krajami z roku na rok stawały się coraz
bardziej trudne i napięte?
Kardynał zamilkł.
W apartamencie panowała cisza przerywana jedynie głośnym
oddechem papieża.
– Wspomniałeś coś o roli mojej ojczyzny… – odezwał się papież.
– Tak, chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że to właśnie
przy jej udziale w Rosji powstała ostatnia koncepcja ominięcia Polski
w dostawach surowców energetycznych do Niemiec i innych
krajów Europy Zachodniej.
Poza tym, wasza świątobliwość, proszę się zastanowić: jak często
zdarza się, by szef rządu jednego kraju został członkiem kie14
rownictwa ogromnego światowego koncernu w innym państwie?
I to poprzedni szef rządu kraju tak odmiennego politycznie. Czy to
normalna biznesowa procedura?
– To rzeczywiście przypadek dosyć szczególny… Co dalej? – papież
wydawał się być coraz bardziej zaciekawiony.
– Jestem przekonany, że kolejnym krokiem będzie ominięcie
Polski w tranzycie kolejowym z Rosji do Niemiec za pośrednictwem
morskich promów towarowych… Wobec tego nasuwa się
pytanie, czy niechęć prezydentów obu sąsiadujących państw może
mieć aż tak ogromne skutki ekonomiczne. Czy możemy mieć
pewność, że przypadkowo wskazany analityk polityczny lub ekonomiczny
zechce zrozumieć, że miliardy euro zostają wydane, by
opłacić ambicje prezydenta największego kraju świata? Co takiego
stało się przyczyną tej sytuacji? Komu i dlaczego naprawdę na
tym zależało? Czyżby odżyły tradycje przedwojennych pomysłów
na pakty w stylu Ribbentrop-Mołotow? Chęć osłabienia znaczenia
kraju będącego jednym z fundamentów Kościoła w Europie? Jaką
rolę w eskalowaniu tego konfliktu odegrały inne rządy – na przykład
Stanów Zjednoczonych?
Kardynał przechadzał się po pokoju. Jego podekscytowanie
rosło.
– Śledziłem tę sytuację coraz bardziej zaintrygowany… starałem
się odpowiedzieć na nasuwające się pytania i wątpliwości…
Doszedłem do zatrważających wniosków.
Kardynał zatrzymał się na chwilę przy oknie. Zamilkł na moment,
starając się pozbierać myśli. Chciał jak najbardziej rzeczowo
i wiarygodnie przekazać wynik swojej analizy.
Odwrócił się do papieża.
15
– Czy ktoś jeszcze wie o wynikach twoich przemyśleń? – zapytał
ojciec święty.
– Tak, swoje wątpliwości konsultowałem z… – kardynał zawahał
się – z przyjacielem. Kiedy zaczęliśmy łączyć fakty, coraz
dokładniej poznawać relacje pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami
i ludźmi, doszedłem do wniosku, że mamy do czynienia ze
spiskiem na skalę światową. Również z udziałem osób, których nazwiska
nie schodzą z pierwszych stron gazet.
Papież wstał ze swojego fotela i podszedł do kardynała. Złapał go
oburącz za przedramiona.
– Muszę poznać całą prawdę – zwrócił się gwałtownie do kardynała.
– Ależ oczywiście – odparł podekscytowany kardynał. – Chciałem
przeprosić, że zwlekałem, ale moje śledztwo doprowadziło mnie
również do Watykanu – usprawiedliwiał się. – Wśród najbardziej
zaufanych ludzi waszej eminencji jest osoba będąca uczestnikiem
zaplanowanych wydarzeń, o których przyszedłem opowiedzieć.
– Kogo masz na myśli? – przerwał zaintrygowany papież. Spojrzał
w oczy rozmówcy.
– To…
W tym momencie słowa kardynała zagłuszył dźwięk rozbijanej
szyby.
Na białej sutannie pojawiła się krew. Kardynał przytrzymywany
przez ojca świętego za ręce osunął się na kolana. Chwilę potem jego
ciało upadło bezwładnie na podłogę.
16
Rozdział 2
Stare Kiejkuty, Polska
Zbliżał się wieczór.
W jednym z mazurskich jezior można było dostrzec pomarańczowe
odbicie promieni słonecznych. Sielski obrazek dopełniał
sosnowy las kołyszący się delikatnie w rytm podmuchu popołudniowego
wiatru.
Do maleńkiej miejscowości o nazwie Stare Kiejkuty trudno było
trafić przypadkowo. Ukryta na końcu świata wśród lasów i jezior
oddalona była o wiele setek kilometrów od Warszawy.
Jeszcze trudniejsze od znalezienia tej mazurskiej wioski było
uzyskanie informacji, że to właśnie tutaj znajduje się tajemniczy
ośrodek szkoleniowy polskiego wywiadu. Pilnie strzeżony, poło17
żony na uboczu, stał się miejscem częstych wizyt znakomicie wyszkolonych
agentów. Przyglądając się mapie trudno było dostrzec
położone w pobliżu lotniska Szymany.
Biegnącą wśród lasów wąską drogą jechało granatowe audi A6
na niemieckich numerach rejestracyjnych. Siedzący za kierownicą
mężczyzna spokojnie prowadził samochód. Razem z towarzyszącą
mu kobietą mogli w tych stronach uchodzić za potomków
zamieszkujących kiedyś te tereny Niemców. Mężczyzna miał około
czterdziestki. Był wysokim, przystojnym blondynem o śniadej
karnacji. Urodził się we Francji, ale od lat mieszkał w Niemczech.
W zasadzie swoje francuskie korzenie rozpoznawał bardziej na
rodzinnych fotografiach niż w narodowym samopoczuciu. Było
w nim jednak mało niemieckiego ducha. Marc, tak na imię miał
mężczyzna, był nonkonformistą. Nie poddawał się narzucanej zawodowej
dyscyplinie. Buntował przeciw utartym sposobom myślenia
i wynikającego z tego postępowania. Szukał zawsze swojej
prawdy. Fakt, że szybko się nudził, nie odrywał go od podejmowanych
spraw, zwłaszcza wówczas, gdy te wciągały go swoją tajemniczością.
Towarzysząca mu kobieta była znacznie młodsza. Długie kruczoczarne
włosy harmonizowały z jasną cerą i zielonymi oczami.
Smukłe nogi znakomicie współgrały z jej szczupłą sylwetką. Była
bardzo ładną dziewczyną. Oceniając jej wiek, chyba tak można
było o niej powiedzieć.
Oboje byli dziennikarzami opiniotwórczego niemieckiego
dziennika. Mieszkali i pracowali w Hamburgu. To tam była siedziba
ich redakcji. Niedaleko portu. Kierowca samochodu był
niezwykle zdolnym, odnoszący sukcesy na polu dziennikarstwa
18
śledczego człowiekiem. To on był korespondentem tragicznych
zdarzeń w Nowym Jorku w 2001 roku. To za jego sprawą zdemaskowano
siatkę europejskiej agendy Al-Kaidy, która doprowadziła
do zamachów w Madrycie i Londynie. Był wszędzie tam,
gdzie działy się ważne dla świata wydarzenia. Często ryzykował
życiem realizując swoje materiały. Ryzykował, lecz gdy tylko na
jego biurku dzwonił telefon, a temat okazywał się interesujący,
pakował walizkę i znikał, pojawiając się w najodleglejszych zakątkach
świata.
Kobieta w zasadzie dopiero debiutowała w swoim zawodzie. Była
początkująca dziennikarką, tyle tylko, że od pozostałych członków
zespołu dziennikarskiego różnił ją jeden znamienny fakt. Była córką
właściciela wydawnictwa. Ta potencjalna nobilitacja na co dzień
utrudniała jej życie. Ambitna, zdolna dziewczyna otoczona była
znaczącymi uśmiechami kolegów po fachu i cieplarnianą atmosferą
tworzoną przez funkcyjnych pracowników gazety. „W końcu
córka szefa” – zakodowali sobie, kiedy dołączyła do zespołu. Ucieszyła
się, kiedy Marc zaproponował jej wspólną podróż. Wyjechali
zostawiając krótką informację: „jedziemy realizować materiał,
wracamy za kilka dni. Będziemy w kontakcie”. Dokąd pojechali,
nie wiedział nawet jej ojciec. Kiedy wyjeżdżała, był w Chicago na
kongresie. Usprawiedliwiła się nadzieją, że zdąży wrócić przed jego
przyjazdem. Ojciec wprawdzie nie kontrolował jej oficjalnie, ale lubił
wiedzieć, co się z nią dzieje.
Mężczyzna, skupiony na jeździe milczał. Kobieta wyglądała na
lekko zmęczoną. Przeciągnęła się na siedzeniu, które po wielu godzinach
jazdy stawało się coraz mniej wygodne.
– Jesteś pewien, że ta wyprawa ma sens? – zapytała.
19
– Wiesz, w naszym zawodzie czeka cię sporo takich doświadczeń,
kiedy długo nie będzie można powiedzieć, że to co robisz
w danej chwili, ma sens. Chyba ma – uśmiechnął się.
– No tak, mój ojciec, przestrzegał mnie przed tym zawodem. Wiesz,
nie chciał, bym pracowała w rodzinnym interesie – poirytowała się.
– Rodzinnym interesie? – mężczyzna roześmiał się. – Ładnie to
nazwałaś. Ogromny światowy koncern, potentat prasowy. Szkoda,
że nie jestem synem twojego ojca. Wiedziałbym, co z tym zrobić
– zażartował.
– Zawsze możesz zostać jego zięciem – zadrwiła.
Mężczyzna zmieszał się.
– To na szczęście tak prawdopodobne jak wygrana na loterii
– odparł.
Spojrzała na niego marszcząc brwi.
– Nic się nie bój, już tata znajdzie dla mnie jakiegoś bankrutującego
księcia.
Słabnący blask zachodzącego słońca przebijał się przez sosnowe
igły. Widok za oknem zachęcał do zatrzymania samochodu, jednak
nie to było zamiarem kierowcy.
– Mam nadzieję, że dojedziemy przed zmrokiem – odezwał się.
– Myślisz, że znajdziemy jakieś wygodne miejsce, gdzie moglibyśmy
się zatrzymać? – kobieta miała już wyraźnie dość podróży.
– Sądząc po tym, co planujemy, raczej celę z niewygodnymi
pryczami – mimo zmęczenia nie opuszczał go dobry nastrój – ale
nie jestem pewien, czy nas do tego oryginalnego hotelu wpuszczą.
Spojrzała na niego, wyraźnie się ożywiając.
– Przeanalizujmy twoją rozmowę z informatorem raz jeszcze.
Możesz ją powtórzyć?
20
Zamyślił się, starając przypomnieć sobie zdarzenie, o które go
pytała.
– Telefon do redakcji zadzwonił krótko przed północą. Byłem
zaskoczony, bo na ogół o tej porze nikt już nie dzwoni… siedziałem
nad artykułem o dostawach broni do Iraku…
– Wspominałeś coś o tym – wtrąciła kobieta. – Udało ci się dotrzeć
do pośrednika.
– Właśnie… wówczas całkowicie mnie to pochłaniało. Jak mówiłem,
zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę. Po drugiej stronie
odezwał się niski męski głos mówiący po niemiecku ze wschodnim
akcentem.
– Myślisz, że to był Polak?
– Nie wiem… tak trudno ich odróżnić od Rosjan.
Odkręciła butelkę z coca-colą.
– Ledwo żyję… Przepraszam. I co powiedział?
– Zapytał o mnie. Doskonale wiedział z kim chce rozmawiać.
Mam wrażenie, że chciał się upewnić, że ma do czynienia właśnie
ze mną… To nie był przypadkowy telefon.
Uniosła brwi ze zdziwieniem.
– Dziwne. Skąd wiedział, że siedzisz w redakcji tak długo. Zresztą,
to akurat nieważne. Co było dalej?
– Stanowczo poprosił o dyskrecję. Przedstawił się jako pracownik
lotniska w Szymanach. Nie wiedziałem, o jakich Szymanach
mówi. Precyzyjnie określił lokalizację. Powiedział, że na tym niewielkim
lotnisku lądują od pewnego czasu jakieś podejrzane samoloty.
Poprawiła się na fotelu.
– Samoloty? – powtórzyła . – Co miał na myśli ?
21
– Stwierdził, że samoloty odlatywały natychmiast po lądowaniu
z pominięciem standardowych procedur.
– Czy powiedział ci, dlaczego zadzwonił właśnie do ciebie?
– Tak, powiedział , że zna moje publikacje. Wytłumaczył, że zaskoczył
go fakt, iż pracownicy dostawali wtedy zaskakująco wysokie
premie. Nocne lądowania bez zapowiedzenia, premie, wszystko
to wydało mu się bardzo dziwne.
– To logiczne, ale dlaczego nie zadzwonił do jakiejś polskiej gazety?
Z pewnością też by się tym zainteresowali.
– Mówił, że nie ufa polskiej prasie. Wiesz, powiedział mi coś
jeszcze. Coś, co wydało mi się zupełnie nieprawdopodobne.
– Co takiego? – zapytała.
– Powiedział, że domyśla się, co dzieje się w tym ukrytym przed
ludźmi miejscu, ale nie wyjawił co miał na myśli.
W samochodzie zapanowało milczenie.
Mężczyzna zmarszczył czoło, przypominając sobie tamtą rozmowę.
Kobieta zastanawiała się nad tym, co powiedział. Spojrzała
przez okno samochodu.
– Nigdy wcześniej o niczym takim nie słyszałam – powiedziała
niepewnie.
– Ja też… na drugi dzień sprawdziłem stronę internetową tego
lotniska. I wiesz, co tam znalazłem?
– Tak?
– Informację, że działalność lotniska została zawieszona – powiedział.
Samochód wtoczył się na kamienistą drogę. Mogło się wydawać,
że koniec świata był już blisko. Kierowca starał się prowadzić go
tak, by jak najmniej nim rzucało.
22
– Ach, te polskie drogi – pomyślał.
Jazda we wskazane przez tajemniczego rozmówcę miejsce budziła
w nim mieszane uczucia. To, że na lotnisku lądują jakieś samoloty,
nie jest jeszcze czymś nadzwyczajnym.
Faktem jest, że byli niedaleko od miejsca, w którym kilkadziesiąt
lat temu zbudowano tajną kwaterę Adolfa Hitlera. Wiedział, że to
właśnie tutaj decydowały się losy wschodniej części Europy. Widział,
że to właśnie tutaj Hitler cudem uniknął śmierci. Możliwość
odwiedzenia sąsiedniego kraju, w którym znajdowało się miejsce
owiane tajemnicą, ucieszyła go. Polska pełna była śladów i blizn
przeszłości. Tajemnicze zamki, podziemne korytarze, ukryte skarby
zostały wpisane w jej historię.
– Chyba jesteśmy już na miejscu – odezwał się do swojej towarzyszki.
Możemy pojechać do Szczytna i tam poszukać miejsca
do spania lub znaleźć coś tutaj, w jakiejś prywatnej kwaterze. Co
robimy?
– Jest mi wszystko jedno… Może rozejrzymy się po okolicy? Za
chwilę będzie ciemno. Wiesz, a może pojedziemy do tego miejsca,
które polecił mi kolega z redakcji?
– Możemy, spróbuję je wobec tego znaleźć.
Samochód toczył się spokojniej.
– Czy ten człowiek kontaktował się jeszcze później z tobą? Czy
zostawił ci jakieś namiary na siebie? – wróciła do poprzedniej rozmowy.
– Nie. Nie chciał. Podałem mu swój numer telefonu komórkowego.
Prosiłem, żeby zadzwonił, gdyby zdarzyło się coś ważnego.
Na tym rozmowa się skończyła.
– Kiedy to było? – zapytała.
23
Zastanawiał się przez chwilę.
– Jakieś trzy tygodnie. Musiałem uporać się z bieżącymi tematami
– chciałem tu przyjechać. Zadzwonił po dwóch tygodniach,
poprosił o spotkanie. Na miejscu w Szymanach. Właściwie wezwał
mnie na to spotkanie. Był tak zdecydowany, że nawet nie pomyślałem
o odmowie. Zaskoczyło mnie tylko bardzo dokładne wyznaczenie
terminu – jutro o 6 rano… Postanowiłem spotkać się z tym
człowiekiem. Pojechać do Polski. Cieszę się, że dałaś się namówić
na wspólny wyjazd.
– Ależ nie mogę odpuścić takich tematów. W końcu wszystko
dopiero przede mną – zaśmiała się.
– Zdecydowanie – potwierdził.
Samochód zjechał z asfaltu w leśną drogę biegnącą wśród iglastych
drzew. Na jej końcu, jak się po chwili okazało, znajdowało się
jezioro.
Nad jego brzegiem stała stara chata, jak z realistycznego obrazu.
Otoczona była pochylającym się płotem, a z taflą wody łączył ją
niezbyt szeroki drewniany pomost prowadzący w głąb jeziora. Do
niego przycumowana była mała łódka.
Rozpościerająca się obok łąka porośnięta była ziołami i polnymi
kwiatami.
– Miejsce jak z bajki. To tutaj. Zaraz się przekonamy, czy twój
kolega dobrze nam doradził – zapytał.
– Boże, nie wiedziałam, że coś takiego istnieje! – zachwyciła się.
– Nie powiedział mi, że jego znajomy mieszka w tak cudownej okolicy.
Powoli podjechali pod chatę, tak aby nikogo nie wystraszyć swoim
nagłym pojawieniem się.
24
Samochód zatrzymał się. Oboje podeszli do wejścia.
– Halo! Czy jest tam ktoś? Dzień dobry! – zawołał po polsku.
Miał niewątpliwy talent do języków. Z każdej części świata,
w której bywał, przywoził sporo słów i zwrotów.
Nawoływanie przyniosło spodziewany skutek. Z chaty wyszedł
mężczyzna, około pięćdziesiątki. Przystojny, ze srebrzącymi się
włosami. Swoim wyglądem nie przypominał sportowca. Nie wyglądał
na kogoś, kto przeżył tutaj całe życie.
– Dobry wieczór. W czym mogę pomóc? – spojrzał na rejestrację
samochodu i dalej odezwał się po niemiecku. – Nieczęsto zdarza
się, by ktoś tutaj zabłądził. Co państwa do mnie sprowadza?
– O, jaka niespodzianka! – rzekł zaskoczony mężczyzna. – Taki
przystojny gospodarz witający nas w naszym języku. Nazywam się
Marc Perce, a to moja partnerka Monik. Jesteśmy dziennikarzami.
Przyjechaliśmy, aby zrobić materiał o pięknych Mazurach.
– Cel zacny, Mazury zawsze fascynowały swoim urokiem. Jestem
Kajetan. Mieszkam tutaj – spojrzał na nich. – Pozwolę sobie
zgadnąć – szukacie miejsca, aby się zatrzymać?
– Chyba jest pan jasnowidzem – zażartowała Monik. – Jestem
gotowa oddać wszystko, aby choć na trochę tu zamieszkać. Mój
znajomy mieszkał u pana kilka dni w zeszłym roku.
– Na wszystko to chyba pani towarzysz by się nie zgodził
– uśmiechnął się Kajetan. – Znajomy? Z Niemiec? Rzeczywiście,
chyba zrobił mi reklamę . Skoro pani wyznanie było takie szczere,
nie śmiałbym się przeciwstawić pani woli. Na jak długo zamierzacie
się tutaj zatrzymać?
– Nie chcemy sprawiać panu kłopotu, najwyżej na dwie noce
– Marc starał się usprawiedliwić nagłe najście.
25
– Nie przyjmuję na ogół gości, oczywiście mam na myśli tych,
których nie zapraszam. Proszę, zabierzcie swoje bagaże i wejdźcie
do środka.
– Jesteśmy bardzo wdzięczni – podziękowała Monik.
Podeszli do samochodu. Marc otworzył drzwi i wyjął telefon
komórkowy. Spojrzał na wyświetlacz. Na skali zasięgu miał ledwie
widoczną jedną kreskę.
– Nie jest tak źle – ucieszył się. – Kto by pomyślał, że w takim
miejscu będzie sygnał. Można zamówić pizzę – zażartował.
– Nie sądziłam, że nasza wycieczka przekształci się w rajski
urlop – odezwała się Monik, wyjmując swoje rzeczy z bagażnika.
– Zabierzesz moją walizkę?
– Oczywiście, zaraz do ciebie przyjdę. Mam nadzieję, że gospodarz
ma dla nas dwa osobne pokoje.
– Nie przejmuj się, w najgorszym wypadku będziesz, jak w każdym
przeciętnym filmie, spał na kanapie – Monik wydawała się
bawić sytuacją. – Mam nadzieję, że nie chrapiesz?
Marc zmieszał się.
– Chyba wystarczy, że nie palę – odezwał się do siebie.
Monik w doskonałym humorze poszła w kierunku chaty.
Marc wyjmował ciężkie walizy.
– Ciekawy jestem, kim jest nasz gospodarz – pomyślał. – Nie
wygląda na mieszkańca Mazur. Mam nadzieję, że nie trafiliśmy na
jakiegoś agenta.
Upewnił się, że ukryty pod marynarką tkwi średniej wielkości
rewolwer. Nie był zwolennikiem posiadania broni, ale życie zmusiło
go do poszukiwania sposobów dbania o własne bezpieczeństwo.
26
Wyjmując bagaże, poczuł zmęczenie. Zamknął samochód, zabrał
walizki i zniknął we wnętrzu chaty.
27
Rozdział 3
Szymany, Polska
Jeśli ktokolwiek miałby ochotę, aby odwiedzić międzynarodowe
lotnisko w Szymanach, niech nie oczekuje tablic wskazujących kierunek,
wytwornego terminala i ryku silników samolotowych startujących
co jakiś czas. Nawet najbardziej zafascynowany podróżami
lotniczymi, nie miałby najmniejszej szansy tu trafić.
Stary zapomniany obiekt kryją mazurskie knieje.
Betonowy pas startowy już mocno sfatygowany, z biegającymi
po nim swobodnie leśnymi zwierzętami. Na pierwszy rzut oka nic
ciekawego nie może się tu wydarzyć. Obszar ten jednak od lat kryje
prawdziwą tajemnicę. Niedaleko lotniska znajdują się Stare Kiejkuty
położone na północ od Szyman.
28
Maleńka wieś. Trzydziestu pięciu mieszkańców w trzydziestu
dwóch domach. Znaczna część spośród nich zatrudniona jest
w tajnej jednostce wojskowej. Kobiety pracują głównie przy obsłudze
wojska, mężczyźni wykonują drobne naprawy, a z racji tego, że
robią to dla przyszłych szpiegów, są nauczeni milczenia. Jednostka
ta jest ściśle tajna.
Kiejkuty dzielą się na dwie części leżące po przeciwnych stronach
jeziora Starokiejkuckiego. Właściwie wieś ciągnie się tylko wzdłuż
głównej szosy. Do części drugiej, w której znajduje się podobno
ośrodek wypoczynkowy, prowadzi droga lokalna. Już na samym jej
początku umieszczony jest zakaz wjazdu. Nic nie wskazuje na to, że
jest to teren strategicznego obiektu wojskowego. Dopiero po kilkudziesięciu
metrach można dojrzeć przybitą gwoździem do drzewa
tabliczkę z zakazem fotografowania i ostrzeżenie o rozpoczynającej
się strefie wojskowej. Kilometr dalej znajduje się Jednostka
Wojskowa 2669, wtajemniczonym znana jako Ośrodek Kształcenia
Kadr Wywiadu, prawdziwa szkoła szpiegów.
* * *
Marc obudził się przed piątą.
Spojrzał na śpiącą w łóżku obok Monik.
– Urocza ta moja towarzyszka podróży – pomyślał.
Gospodarz zaprosił ich do pokoju z dwoma łóżkami. Pozwoliło
to na uniknięcie niezręcznej dla obojga sytuacji.
Marc był w dobrym nastroju, wstał z łóżka i podszedł do okna.
– Piękna pogoda. Aż chce się żyć… – uśmiechnął się do siebie.
Po cichu wszedł do łazienki, którą wczoraj wskazał im gospodarz.
29
Wytłumaczył się, że wczesna godzina jego aktywności związana
jest z pasją porannego wędkowania. Zabrał ze sobą sprzęt nie tylko
z chęci usprawiedliwienia wizyty na Mazurach, ale i trochę dla
spełnienia własnego, rzadko uprawianego hobby.
Ogolił się, wziął prysznic. Wrócił do pokoju, by się ubrać. Nie
chciał obudzić Monik. Jeszcze raz spojrzał w jej kierunku.
– Będzie zła, że ją zostawiłem. Trudno, mój tajemniczy rozmówca
mógłby się spłoszyć – usprawiedliwił się przed sobą.
Wyszedł do samochodu.
Spojrzał w niebo.
– Ale pogoda – powtórzył w myślach swoją wcześniejszą myśl.
Sądził, że nie powinien mieć problemu ze znalezieniem drogi.
Ruszył zostawiając chatę za sobą. Samochód toczył się cicho, wyjechał
na asfaltową szosę. Po kilkudziesięciu minutach był w pobliżu
lotniska. Nie zauważył niczego, co mogłoby go zaniepokoić.
Zatrzymał się. Wyjął ze schowka kartkę papieru, na której zrobił
szkic dojazdu zgodnie z instrukcją otrzymaną od telefonicznego
rozmówcy. Cofnął samochód i wjechał w równoległą leśną
ścieżkę.
– Koniec jazdy – pomyślał wysiadając z auta. – Dalej pieszo.
Ruszył w kierunku miejsca niezwykłego spotkania. Nie docierały
tutaj odgłosy pobliskiego lotniska. Marca przepełniło znane
mu uczucie podnoszącej się adrenaliny i ciekawości. Tak jak wtedy,
gdy w Londynie spotkał się z informatorem tajnego stowarzyszenia
byłych oficerów Stasi. Wtedy jednak jego życiu groziło niebezpieczeństwo.
Tym razem sam nie wiedział czego się spodziewać.
– Dotychczas wydawało mi się, że takie miejsca są wyłącznie
poza Europą – diabeł mówi tu dobranoc – pomyślał.
30
Droga, którą się poruszał, wyglądała na nieużytkowaną. Zarośnięta,
z koleinami przypominającymi ślady czołgowych gąsienic.
– To chyba jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów – pocieszył się.
Spotkanie z nieznajomym miało odbyć się przy starym młynie wodnym,
który od lat stał opuszczony. To właśnie tam tajemniczy rozmówca
Marca wskazał miejsce rozmowy. Sąsiedztwo obiektów wojskowych
zmniejszało szanse natknięcia się na okolicznych mieszkańców. Jedynie
dzikie zwierzęta biegały swobodnie po tym terenie nieświadome
jego znaczenia. Choć gdyby wiedziały, jakich mają naprawdę sąsiadów,
znalazłyby sobie pewnie spokojniejsze miejsce do życia.
Marc znalazł się na polanie. Chylący się ku upadkowi budynek
młyna dodawał polance uroku.
Zaczął powoli zbliżać się do zabudowań, starając się robić trochę
hałasu, aby nie zaskoczyć swojego rozmówcy.
Na zarośniętym trawą przewróconym młyńskim kole ktoś siedział.
Ubrany był w wojskową kurtkę. Na głowie, mimo narastającego
upału, miał wojskowy kapelusz. Jego twarz maskowała zielona
chusta. Najwyraźniej chciał pozostać anonimowy.
Marc podszedł do mężczyzny. Wyciągnął rękę w geście powitania.
Szorstka dłoń uścisnęła dłoń Marca.
– Witam, cieszę się, że zechciał się pan ze mną spotkać – powiedział
Marc.
– Proszę nie dziękować, w końcu to była moja inicjatywa – odparł
mężczyzna. – Chciałem, by ktoś z cywilizowanej części Europy
dowiedział się, co się tutaj dzieje. Najpierw towarzyszyli nam Ruscy,
a teraz Amerykanie.
– Jacy Amerykanie? Kogo pan ma na myśli? Nic pan wcześniej
nie wspominał – zdziwił się Marc.
31
– Naprawdę? –nieznajomy wzruszył ramionami. – Nie mówiłem,
że samoloty były amerykańskie?
– Nie! Jakie samoloty?
– Być może. W każdym razie samoloty były amerykańskie.
Sprawdziłem to. I jestem pewien, że dzieje się tu coś złego. Ktoś
prowadzi jakąś grę skrywaną przed światem. Dlatego do pana zadzwoniłem.
Nagle po wielu latach spokoju zaczęły się dziwne lądowania,
tajemnicze transporty. Pojawiły się samoloty, jakich te okolice
wcześniej nie widziały. Kiedyś pomyślałbym, że to Ruscy coś
kombinują, ale teraz? Po Ruskich pozostało tylko wspomnienie.
Najwyraźniej to nasi sojusznicy coś rozrabiają. Jestem przekonany,
że to jakaś podejrzana operacja. Liczę na pańską dyskrecję, boję się
o swoje życie.
– Ależ oczywiście, mam taki obowiązek – potwierdził Marc.
– No dobrze, co chce pan wiedzieć?
– Proszę opowiedzieć mi o tych samolotach.
– Terminy przylotów były zawsze pilnie strzeżoną tajemnicą.
Samolot pojawiał się nagle i tak samo nagle, poza wszelką procedurą,
znikał. Pamiętam szczególnie jedno takie lądowanie. Nikt nie
uprzedził mnie o tym fakcie. Na krótko przed nim do wieży weszło
dwóch cywili, którzy powiadomili obsługę, że za godzinę przyleci
niezapowiedziana maszyna.
– Wcześniej tak nie bywało? – zapytał Marc.
– Nie, mówiłem, że lądowano z naruszeniem tradycyjnych procedur.
– Co stało się potem? – zapytał Marc.
– Gdy samolot wylądował, podeszło do niego tylko dwóch oficerów
Straży Granicznej. Zostali przysłani z Kętrzyna. Podjechały
32
też dwa busy z przyciemnionymi szybami. Rejestracje samochodów
rozpoczynały się na literę H. Tak samo są oznaczone pojazdy
z oddalonej o około dwadzieścia kilometrów szkoły agentów wywiadu
w Starych Kiejkutach. Samolot zatrzymał się na pasie w taki
sposób, że z okien nie można było zobaczyć, czy ktoś wsiada albo
wysiada. Maszyna nie tankowała i po około półgodzinie odleciała.
Busy, nie zatrzymując się przy bramie, odjechały w tamtym kierunku
– odwrócił się od Marca, wskazując ręką północ.
– Czy wie pan, jaki był typ samolotów? Chyba się na tym pan
zna? Domyślaliście się może, do kogo należały te nietypowe maszyny?
– zapytał Marc.
– Gulfstreamy były wynajęte przez CIA lub FBI, tak się u nas
mówiło. Lądowały tu już w 2003 roku i jeszcze co najmniej trzy
razy. We wrześniu wylądował tutaj pomalowany na biało boeing
737. Samolot zatrzymywał się na pasie w dużej odległości od budynków
lotniska, nie zauważyłem również, żeby tankował. Nie towarzyszyła
mu wojskowa obstawa, nie było żadnych uzbrojonych
wartowników. Po wylądowaniu boeinga podstawiliśmy trap, który
w ostatniej chwili okazał się niepotrzebny. Żaden z pasażerów nie
zarejestrował się na lotnisku, przy samolocie byli obecni tylko oficerowie
z Kętrzyna i busy ze szkoły w Kiejkutach – mówił dalej.
Marc dostrzegł, że jego rozmówca stara się ukryć swoją twarz,
poprawiając chustę.
– Skąd pan wie, że właśnie stamtąd? – zapytał coraz bardziej
zaciekawiony.
– Kiedyś, być może wiosną, tak się złożyło, że jechałem za takimi
autami z lotniska. Jednym z nich była karetka pogotowia ze
szkoły policji w Szczytnie. Samochody jechały właśnie do Kiejkut.
33
Następnego dnia po każdej z wizyt tych tajemniczych samolotów
w Szymanach pojawiali się elegancko ubrani mężczyźni. Lądowania
opłacali gotówką, do kasy spółki, która prowadzi to lotnisko.
Firma dobrze na tym zarabiała, a na co dzień nie powodzi jej się
najlepiej. Dostawaliśmy w takich przypadkach nawet kilka razy
więcej niż wynosiła zwykle opłata za lądowanie samolotu tej klasy.
Byliśmy przekonani, że to ze względu na pośpiech towarzyszący
lądowaniom, bo przecież o tym, że maszyna się zjawi, dowiadywaliśmy
się dosłownie w ostatniej chwili. Z tego co wiem, firma dostawała
zwykle około 4 tysięcy złotych za lądowanie samolotu tej klasy.
Inni moi rozmówcy twierdzili, że około 10 – 12 tysięcy. Opłaty
lotniskowe za lądowanie gulfstreama wynoszą w Szymanach około
2 tysiące złotych.
– Co pana jeszcze zaniepokoiło? – wypytywał Marc.
– Podczas lądowania amerykańskich samolotów pracowników
lotniska nie dopuszczano do obsługi tych maszyn. Czynności obsługi
lądowania odbywały się według specjalnej procedury realizowanej
tylko przez obsługę samolotu – stwierdził mężczyzna.
– Analogiczne procedury stosowano zazwyczaj przy lotach państwowych
VIP-ów. Z tą różnicą, że VIP-y nie miały w zwyczaju się
ukrywać.
Mężczyzna zamilkł na chwilę.
– Pewnie zastanawialiście się, kim byli pasażerowie tych samolotów?
– zapytał swojego informatora.
Starał się jak najwięcej dowiedzieć od swojego rozmówcy, zastanawiając
się jednocześnie nad motywem jego działania. Mężczyzna
nie wspomniał dotychczas o jakichkolwiek własnych oczekiwaniach.
34
– Sądziliśmy, że lądujące tu maszyny przywoziły amerykańskich
instruktorów, którzy prowadzili zajęcia w Starych Kiejkutach. Dokładne
dane o samolotach z USA są w książce lotów, ale dyrekcja
je utajniła.
– Myślę, że potwierdzenie lotów znajduje się również w Agencji
Ruchu Lotniczego – powiedział Marc.
– Z pewnością – opowiedział mężczyzna. – Muszę już iść. Zaczynam
pracę o siódmej. Jeżeli pojawi się coś nowego, dam znać.
Będziemy w kontakcie. Do kiedy jest pan na miejscu?
– Nie wiem, muszę przemyśleć wszystko, co tutaj dziś usłyszałem.
Zdecyduję za kilka godzin. Sporo dowiedziałem się od
pana.
– W porządku, znikam. Zadzwonię – rzucił nieznajomy.
– Chciałem jeszcze o coś zapytać. Jak pan myśli – dlaczego cała
ta historia zdarzyła się właśnie tu? Przecież wiele jest różnych lotnisk
i obiektów wojskowych.
Marc starał się spojrzeć w oczy swojemu rozmówcy.
– Dlaczego tutaj? Widzi pan, właśnie z tego powodu zadzwoniłem
do pana. To pan powinien odpowiedzieć na to pytanie. Dziwne
to miejsce. Pewnie pan wie, że niedaleko stąd była kwatera Adolfa
Hitlera. W historii działy się tu niezwykłe rzeczy.
– A co to może mieć z tym wspólnego? – zapytał Marc. – Dawne
dzieje…
Nieznajomy nie usłyszał ostatnich słów. Podniósł się szybko
i odszedł w kierunku lasu.
Marc zaskoczony nagłym zakończeniem rozmowy nie zdążył zareagować.
Kiedy pomyślał, że nie zapytał o motywy działania swojego
informatora, tamten zniknął za ścianą lasu.
35
Pozostał sam. Po chwili zaczął wycofywać się do miejsca, w którym
zostawił samochód. Odnalazł go bez problemu. Ostrożnie zawrócił.
Jechał powoli. Był pod wrażeniem uzyskanych informacji.
Analizował je dokładnie.
Amerykańskie tajne lądowania? Odbywają się codziennie w różnych
krajach i nic w tym dziwnego. Dlaczego właśnie w Polsce? Pod
osłoną nocy? Dotychczas każdą obecność amerykańską w Polsce poprzedzał
medialny spektakl. Czyniono z tego widowisko podobne do
lądowania astronautów na Księżycu. Dlaczego właśnie teraz i właśnie
tu? Być może rzeczywiście miejscem, do którego zmierzały te nocne
procesje, był dawny szpiegowski ośrodek. Może dawny tylko z nazwy?
Może miejsce o takiej tradycji dalej spełniało swoją funkcję, tyle
tylko, że zmienili się instruktorzy, bo przecież słuchacze mogli pozostać
ci sami. Tyle tylko, że instruktorów nie trzeba ukrywać po osłoną
nocy? Co zatem ukrywa się nocą? Specjalną broń? Specjalnych gości?
Znanego polityka, który dorabia jako wojskowy instruktor? Jedno
w tej historii jest pewne – myślał Marc. – Jeżeli te nocne transporty
rzeczywiście się zdarzają, to nikt o nich dotychczas nie wie. A już
z pewnością jego koledzy po fachu i to może być obiecujące.
Marc po kilkudziesięciu minutach znalazł drogę nad jezioro. Nie
przestając analizować słów swojego rozmówcy, dotarł na miejsce.
Na pomoście leżała Monik w kolorowym stroju kąpielowym.
Opalała się. Przycumowanej wcześniej do pomostu łodzi nie było.
Marc nie dostrzegł też nigdzie gospodarza. Zbliżał się do miejsca,
w którym odpoczywała kobieta.
– Muszę jej wszystko opowiedzieć – pomyślał. – Pewnie jest
wściekła, że jej nie zabrałem.
36
Rozdział 4
University College Hospital,
Londyn, Anglia
Doktor Irving po raz ostatni spojrzał na człowieka podłączonego
do aparatury podtrzymującej życie. Obcy mu dotychczas mężczyzna
stał się jego najbardziej rozpoznawalnym pacjentem.
Jednak na łóżku przed nim leżało już tylko ciało kogoś, kto był
bohaterem światowej prasy.
Dla szpitala, którym kierował, skończył się trudny okres kompletnej
dezorganizacji. Czas dziesiątków dziennikarzy szturmujących
drzwi placówki i kilkudziesięciu samochodów z ogromnymi
antenami satelitarnymi zaparkowanych na wyznaczonym dla pra37
cowników szpitala parkingu oraz setek pytań, na które musiał odpowiadać
przez ostatnie dziesięć dni.
Obok łóżka siedziała żona zmarłego i ktoś, kto przedstawił się
jako jego przyjaciel. Piękna kobieta, ubrana dyskretnie, ale bardzo
elegancko i mężczyzna – pięćdziesięciolatek o urodzie południowca.
Kobieta ocierała chusteczką łzy spływające po policzkach. Stojący
obok mężczyzna położył jej ręce na ramieniu, szepcząc do ucha
coś, co wydało się Irvingowi namową do opuszczenia pokoju.
– To jakiś fenomen – pomyślał lekarz. – Agent bohaterem światowej
prasy. Ostatnie takie zamieszanie Anglia przeżyła po śmierci
księżnej Diany.
– Chciałem się z państwem pożegnać – zwrócił się do obecnych.
– Raz jeszcze chcę wyrazić swoje współczucie. Gdybyście państwo
mnie potrzebowali, służę swoją pomocą.
– Dziękuję – kobieta uścisnęła dłoń lekarza. – Dziękuję za opiekę
nad moim mężem. Jestem panu bardzo zobowiązana. Wiem, że
zrobił pan wszystko, co było w pańskiej mocy.
Irving skłonił głowę i pożegnał się z jej towarzyszem. Cicho zamknął
za sobą drzwi.
– Pan już chyba też może iść do domu – zwrócił się do siedzącego
pod drzwiami policjanta. – Pańska misja jest zakończona.
Policjant na słowa lekarza poderwał się z krzesła.
– Nie dostałem jeszcze rozkazu – zameldował służbiście.
– No tak, u was wszystko robi się na rozkaz. Szkoda, że nie mogę
stosować takich metod w swoim szpitalu. Dobranoc panu.
38
Rozdział 5
University College Hospital,
Londyn, Anglia
Trzy dni później.
Obchód w szpitalu skończył się o dziesiątej.
To nie był najtrudniejszy dzień dla personelu. Kilka rutynowych
operacji i zabiegów. Zbliżający się weekend poprawiał wszystkim
nastrój.
Doktor Irving wydał ostatnie polecenia towarzyszącym mu
w czasie obchodu lekarzom. W drodze do swojego gabinetu pomyślał
o zbliżających się wolnych dniach. Wybierał się z żoną do
ich domu nad morzem. Uśmiechnął się do siebie. Ta perspektywa
39
wprawiła go w dobry humor. Lubił ten dom z oknami wychodzącymi
wprost na plażę.
Zwykle rano długo leżeli w łóżku, przyglądając się krążącym nad
morzem ptakom. Słuchali ich krzyków, które pozwalały zapomnieć
o rzeczywistości. Po późnym śniadaniu przechadzali się po plaży,
trzymając się za ręce jak para zakochanych. Córka i syn byli już
w tym wieku, w którym dzwoni się do rodziców najczęściej tylko
wtedy, gdy ci sami się o to upomną. Teraz mogli poświęcać sobie
więcej czasu. Dużo czytali. Wspólne wieczory rozpoczynał zachód
słońca, a kończył dogasający żar domowego kominka.
Irwing był znakomitym lekarzem. Od lat uznanym w swoim
środowisku. Konsultowano z nim nie tylko najtrudniejsze krajowe,
ale i zagraniczne przypadki chorób. Do szpitala, w którym
pracował, zwożono pacjentów o skomplikowanych schorzeniach.
Był lekarzem, którego wszystkie znane ośrodki na świecie pozyskałyby
za każdą cenę. Ale Irwing, jako typowy angielski konserwatysta,
nie tolerował zmian i przywiązany do swojego szpitala nie
lubił się z niego ruszać. Otoczony dobranym przez siebie zespołem
lekarzy i pielęgniarek czuł się zawodowo spełniony, nie oczekując
na specjalne wyróżnienia. Należał do wymierającej kategorii ludzi
medycyny, dla których każdy pacjent był ważny i było normalne,
że dla każdego z nich robiono wszystko, co można było w danym
momencie zrobić.
Irving podszedł do drzwi swojego sekretariatu. Otworzył je. Zza
biurka podniosła się panna Arrow, od lat zawsze wytwornie prezentująca
się sekretarka. Nienagannie ubrana, o równie nienagannych
manierach, gotowa spełniać jego wszystkie zawodowe życzenia.
Cenił ją przede wszystkim za to, że domyślała się, czego od
40
niej oczekiwał, jeszcze zanim się o to zwrócił. Znakomita współpracownica.
– Ma pan gościa, panie dyrektorze – uśmiechnęła się. – Niezapowiedzianego,
ale jakże miłego.
Irving wszedł do pokoju zaciekawiony.
Sekretariat od drzwi oddzielał mały korytarz, z którego nie było
widać całego pokoju. Przeszedł kilka kroków i spojrzał w kierunku
miejsca przeznaczonego dla czekających na niego gości. Jego twarz
rozpromieniła się w uśmiechu.
– Poul, ależ niespodzianka! Prędzej spodziewałbym się Marsjanina.
Czy Stolica Piotrowa ogłosiła urlop, pozwalając odpocząć
swoim najlepszym obywatelom?
– Żartowniś jak zawsze – gość wstał i podszedł do Irvinga. –
Witaj, twój widok podnosi mnie zawsze na duchu. Jestem w Londynie
od wczoraj, a że po królowej jesteś dla mnie najważniejszym
Brytyjczykiem, jestem dziś u ciebie.
– No proszę, któż jest tu mistrzem dowcipu? Jesteś w tym profesorem
– nie to, co ja, skromny lekarz.
Obaj mężczyźni przywitali się serdecznie. Wyrażane przez nich
emocje wskazywały, iż łączyło ich coś więcej niż zwykła znajomość.
– Pomyślałem, że spędzimy z sobą kilka godzin. Wracam do
Rzymu jutro lub pojutrze. Panna Arrow zdradziła mi wcześniej, że
wybierasz się z Anną na weekend nad morze. Czy pewien sympatyczny
autostopowicz mógłby się zabrać w tamte strony?
– Ależ niespodzianka – Irving nie krył zadowolenia. – Anna
wpadnie w euforię, jak się dowie, kogo będziemy gościć. Jesteś jej
ulubieńcem.
41
Panno Arrow, pora odtrąbić koniec pracy. Ten tydzień był upiorny.
Proszę mnie zastępować we wszystkim – mrugnął okiem do
sekretarki – a my z moim przyjacielem uciekniemy na wagary.
– To znakomity pomysł, panie dyrektorze – sekretarki nie
opuszczał życzliwy uśmiech. – Życzę obu panom wspaniałego nastroju
i spokojnego wypoczynku.
Irving pospiesznie zabierał ze swojego gabinetu wszystko, co
wydało mu się potrzebne.
Miał nadzieję oddać się przyjemności odpoczynkowi w towarzystwie
żony i swojego przyjaciela. Może uda mu się namówić go na
dwudniowy pobyt.
Znali się z Poulem od lat. Skończyli ten sam college. Irwing był
jego starszym kolegą. Ich drogi rozeszły się. Mimo to nie stracili
ze sobą kontaktu. Poul, pochodzący z katolickiej rodzinny zaczął
studiować teologię. Był wybitnym przedstawicielem nauki, którą
zawsze się fascynował. Uzdolniony, znakomicie wychowany, miał
dar zjednywania sobie ludzi. Do tego był przystojnym, wysokim
mężczyzną o blond włosach, śniadej karnacji skóry, który niejednej
parafiance zawróciłby pewnie w głowie. Los oszczędził mu jednak
takich problemów, bowiem krótko po ukończeniu uniwersytetu
został zaproszony do Watykanu, gdzie mógł odnaleźć się szeroko
w swoich zainteresowaniach. Szybko awansował. Zdyscyplinowany,
skupiony na swojej pracy, zyskał zaufanie i sympatię swoich
przełożonych. Z czasem zaczęto powierzać mu samodzielne zdania
wkraczajże swym charakterem w obszar międzynarodowych spraw
Watykanu.
Irving nigdy nie pytał przyjaciela o charakter jego pracy w Rzymie,
a on sam nie należał do osób, które przechwalają się tym, co
42
robią. Wiedział jedynie, że Poul należy do kręgu bliskich współpracowników
otoczenia papieża.
Zajęci swoim zawodowym życiem mieli rzadką sposobność do
spotkań.
Wyszli razem ze szpitala. Jaguar Irvinga stał nieopodal na szpitalnym
parkingu. Udali się w stronę domu, by zabrać z niego Annę.
Irving zadzwonił do niej z samochodu.
Był przekonany, że się ucieszy.
43
Rozdział 6
Brzeg morza, Anglia
W oknach białej willi paliło się światło. Wiatr poruszał delikatnie
firaną balkonu. Słońce powoli zachodziło za horyzont.
Irvingowie, będąc w znakomitym nastroju, podejmowali swojego
gościa kolacją. Wspominali stare czasy, kiedy to kilka razy udało
im się spędzić wspólnie wakacje.
Mężczyźni delektowali się smakowitymi daniami przygotowywanymi
przez Annę, słynącą wśród znajomych z niezwykłego talentu
kulinarnego.
Wyborna kolacja dobiegała końca.
Anna wstała, zbierając naczynia. Była średniego wzrostu szczupłą
brunetką, zachowującą pomimo mijających lat znakomitą syl44
wetkę. Jej brązowe oczy harmonizowały z ciepłym uśmiechem. Po
chwili wróciła do stołu.
– Jestem przekonana, że teraz panowie oddadzą się chwili męskich
rozmów – uśmiechnęła się.
– Anno, każda chwila bez ciebie nie będzie już tym samym co
z tobą – odpowiedział uprzejmie Poul, odwzajemniając uśmiech.
– Mam nadzieję, że Steven wybaczy mi tę kokieterię.
– Gdyby nie chodziło o duchownego, musiałbym to jeszcze
przemyśleć – Irving przyjął ton swojego przyjaciela. – Zapraszam
cię na mały spacer po plaży – zwrócił się do niego.
– Znakomicie. Dobrze nam zrobi trochę ruchu po takiej
uczcie.
Mężczyźni wyszli na taras, z którego prowadziły na plażę odważnie
zaprojektowane schody. Nie burząc architektury domu, pozwalały
na szybkie znalezienie się nad samym morzem.
Zeszli na brzeg. Jak na tę porę dnia było zaskakująco ciepło. Fale
rozbijały się delikatnie o piasek.
– Macie możliwość przebywania w niezwykłym miejscu –
pierwszy odezwał się Poul.
– Tak, wracamy tu niezmiennie zauroczeni nim od lat.
Chwilę szli w milczeniu. W oddali odezwała się syrena wypływającego
w morze promu.
– Powiedz mi, Poul, co tak naprawdę cię tutaj sprowadza? – zapytał
Irving.
– Domyśliłeś się, że nie przyjechałem do was towarzysko…
– Właśnie… Do tej pory, kiedy przyjeżdżałeś wypocząć lub
spotkać się z nami przy jakiejś innej okazji, zawsze uprzedzałeś
mnie o swoim przyjeździe. Tym razem nie zadzwoniłeś.
45
– Hm, wiesz, że ogromnie cieszę z naszego spotkania, ale rzeczywiście
tym razem nie przyjechałem towarzysko.
Irving czekał na inicjatywę przyjaciela.
– To, co za chwilę usłyszysz, objęte jest ścisłą tajemnicą… Otrzymałem
od papieża tajną misję – Poul ściszył głos. – W Watykanie zaszło
zdumiewające wydarzenie. Zamordowano kardynała… bardzo
ważnego kardynała… Człowieka, który zajmował się polityką zagraniczną
Watykanu, a w zasadzie stałą analizą tego, co dzieje się na świecie.
To on wyciągał wnioski służące do późniejszego podejmowania
inicjatyw dyplomatycznych, tych formalnych i tych nieformalnych.
– Zaintrygowałeś mnie – stwierdził Irving. – O niczym takim
nie słyszałem…
– Nie słyszałeś, ponieważ jego śmierć została utajniona. Niezwykłe
jest to, że zginął w momencie, w którym zamierzał przekazać
papieżowi tajemnicę, jak twierdził, światowego spisku. Tak
jakby ktoś, kto zadecydował o jego śmierci, dokładnie wiedział,
kiedy ma zginąć.
– Jak zginął?
– Został zastrzelony. Kula wpadła przez okno, którego nie powinno
dać się rozbić. Gdzieś z miejsca, z którego nie można właściwie
oddać takiego strzału. Wygląda na to, że ktoś z najbliższego
otoczenia papieża pomógł zamachowcy.
– To rzeczywiście niezwykła historia – zadumał się Irving.
Poul spojrzał w kierunku zachodzącego słońca. Zaczynała się
pora, w której morze zastygało. Przypominało olbrzymie spokojne
jezioro.
– Kardynał opowiadał papieżowi przed śmiercią o ostatnich
konfliktach międzynarodowych, a szczególnie o relacjach dotyczą46
cych Niemiec, Polski i Rosji. Był człowiekiem starej daty i dlatego
nie wiemy, co dokładnie miał na myśli, kiedy używał słowa spisek.
– To fakt – takie określenie kojarzy się raczej z zamierzchłymi
czasami – odparł Irving – dziś modne jest słowo terroryzm.
– Właśnie. Mnie kojarzy się to z polinfluencją.
– Polifluencją?
– Tak, to to taki nowy termin. Mowa o wywieraniu wpływów
w celu osiągnięcia politycznych i ekonomicznych korzyści. Często
poprzez fizyczną lub formalną eliminację przeciwników.
– Rozumiem. Czy twoja misja ma na celu wyjaśnienie tego, o co
chodziło kardynałowi?
– W zasadzie tak, ale w szczególności dotyczy czegoś, a właściwie
kogoś bardziej konkretnego – odparł Poul. – Kardynał przed
śmiercią powiedział, że swoje przemyślenia konsultował z przyjacielem,
który może być kluczem do wyjaśnienia tej zagadki. Niestety,
nie podał jego nazwiska. I to właśnie jego mam znaleźć.
– Myślisz, że to Anglik?
– Nie wiem, nikogo nie można wykluczyć. Do Anglii sprowadza
mnie twój ostatni, sławny pacjent. Nie możemy wykluczyć, że może on
mieć ze sprawą, o której mówił kardynał, jakiś związek. Kardynał między
innymi wspomniał o złych stosunkach pomiędzy Polską a Rosją.
Z tego co wiemy, agent, który umarł w twoim szpitalu, był członkiem
jakiejś organizacji, o której na dobrą sprawę niczego nie wiadomo. Podobno
miała być wykorzystywana do specjalnych celów.
– A kto według ciebie mógłby być odpowiedzialny za jego
śmierć?
– Wykluczając bezpośrednie zaangażowanie rosyjskiego rządu?
– kontynuował Poul. – Z tego co wiem, jedynie osoby mające
47
dostęp do państwowych laboratoriów nuklearnych byłyby w stanie
przygotować spisek. Prowadzący dochodzenie wpadli na trop
pięciu lub więcej mężczyzn przybyłych do Londynu z Moskwy.
Przyjechali do Anglii razem z grupą kibiców piłki nożnej na krótko
przed zachorowaniem agenta. Byli obecni na meczu CSKA Moskwa
z londyńskim Arsenalem 1 listopada, w dniu, gdy doszło do
otrucia. Wkrótce potem wrócili do Moskwy.
– Czytałem o tym. Policja nazwała ich świadkami. Przypuszczają,
że ich obecność w Londynie jest kluczowa w sprawie śmierci
byłego agenta rosyjskiego wywiadu. Nasze służby twierdzą, że
w śmierć agenta mogą być zamieszani ludzie działający poza kontrolą
rządu Rosji lub byli członkowie tajnych służb.
– Możesz mi powiedzieć, co spowodowało jego śmierć? – zapytał
Poul.
– Oczywiście, zmarł w ubiegły czwartek wskutek bardzo silnego
napromieniowania izotopem polonu 210. Ślady tego promieniowania
zostały wykryte między innymi w hotelu, a także w kilku innych
miejscach, w których przebywał agent. Prawdopodobnie spotkał
się w Londynie na herbacie z dwiema osobami. Jedna z nich przedstawiła
się jako znajomy jego przyjaciela, co miało uśpić czujność
agenta. Po kilku godzinach poczuł się bardzo źle, a jego stan zaczął
się błyskawicznie pogarszać. Jego przyjaciel, którego poznałem
w szpitalu, jest przekonany, że angielska policja doskonale wie, kto
go otruł i dlaczego.
– Zawiła ta cała sprawa – odparł Poul. – Zmarły agent był zdania,
że zna okrutne tajemnice rosyjskich tajnych służb. W 2000 roku
zbiegł do Anglii, a jakiś miesiąc temu dostał brytyjskie obywatelstwo.
Twój pacjent podobno na kilka dni przed śmiercią zmienił
48
swoje wyznanie na islam. Taką właśnie deklarację miał ponoć złożyć
muzułmańskiemu duchownemu, kiedy przebywał w szpitalu.
Czy wiesz coś na ten temat?
– Cóż – Irving zamyślił się – różne osoby odwiedzały go w szpitalu.
To policja decydowała o tym, komu wolno było wejść, a komu
nie. Musiałbym zapytać, może ktoś z mojego personelu będzie coś
wiedział.
– W swoim oświadczeniu, które zostało opublikowane w ubiegły
piątek, jako winnego swojego otrucia wskazał prezydenta Rosji.
Pytanie tylko, dlaczego nie ujawnił wszystkiego, skoro twierdził, że
racja jest po jego stronie…
– Badania potwierdziły, że w krwi agenta znajdowały się duże
ilości izotopu. Sprawdzamy teraz, w jaki sposób mogły się tam
dostać. Właśnie dzisiaj dowiedziałem się, że samolot fińskich linii
Finnair został zatrzymany na kilka godzin na lotnisku w Moskwie,
ponieważ na jego pokładzie wykryto ślady radioaktywności.
Po lądowaniu Airbusa A319 na lotnisku Szeremietiewo i wyjściu
pasażerów maszyna została dokładnie sprawdzona. Okazało się, że
poziom radioaktywności na pokładzie przewyższa normy i z tego
względu przełożono lot do Helsinek. Być może na pokładach
sprawdzanych samolotów przewożono z Rosji do Anglii promieniotwórczy
izotop polonu. Ten sam, którego następnie użyto do
zabicia byłego agenta.
– Sprawa ma swój włoski wątek, gdyż przyjaciel, ten ze szpitala,
o którym mówisz, to właśnie Włoch. A skoro Włoch, to być może
przez niego prowadzi droga do osoby z kręgu papieża.
– Czy może kojarzysz tego Włocha? – zapytał.
– Nie, ale spróbuję dowiedzieć się jak najwięcej na jego temat.
49
– Wracajmy, Anna pewnie się niepokoi. Dziękuję ci za informacje.
Wracali w milczeniu.
Irving zadumał się nad tym, o czym wcześniej rozmawiali.
Weszli schodami na taras. Czekała na nich Anna, nieświadoma
prawdziwego powodu wizyty Poula.
50
Rozdział 7
Stare Kiejkuty, Polska
Marc nalewał do filiżanek aromatyczną kawę.
– Dziękuję, poproszę jeszcze trochę miodu – Monik zwróciła
się do Kajetana. – To dla mnie naprawdę niesamowita atrakcja być
w tak urokliwym miejscu i zajadać się prostym, smacznym, a co
najważniejsze – zdrowym jedzeniem.
– Tak – uśmiechnął się Kajetan. – Coraz mniej jest takich
miejsc… Tym milej jest mi was tutaj gościć.
Siedzieli we troje przy dużym, drewnianym stole ustawionym na
tarasie.
Marc wiernie powtórzył Monik swoją rozmowę z informatorem.
Trochę boczyła się, że jej nie zabrał. Długo zastanawiali się
51
nad historią, która zaprowadziła ich na Mazury. O tym, co będą
robić dalej, postanowili zadecydować na drugi dzień. Krótkie wakacje
w tym uroczym miejscu przydadzą się obojgu – zdecydowali.
Urzeczeni atrakcyjnością miejsca, w którym się znaleźli, przechadzali
się po leśnych ścieżkach. Wrócili, kiedy słońce schowało
się za drzewami. Kolację zjedli w towarzystwie Kajetana, który
opowiadał im o swoim spokojnym mazurskim życiu i zaletach okolicy.
Szybko położyli się spać.
Ranek powitał ich kolejnym cudownym wschodem słońca.
Nie zdążyli jeszcze zaplanować tego, co będą robić w tak miło zapowiadający
się dzień, kiedy do drzwi pokoju zapukał Kajetan, zapraszając
ich na wspólne śniadanie. Musiał bardzo wcześnie wstać,
gdyż na stole pojawił się bochen świeżego, złotego chleba.
Wcześniej zastanawiali się z Monik, kim jest ich gospodarz.
Oboje mieli zamiar dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Nie jest
zapewne niczym nadzwyczajnym, iż inteligentny człowiek zaszywa
się w leśnej głuszy. Nie dowiedzieli się jednak poprzedniego dnia,
czy jest może artystą. Pisarzem? Odludkowie uciekający od miejskiego
gwaru często związani są z bohemą.
– Jesteśmy ci bardzo wdzięczni, że pozwoliłeś się nam u was zatrzymać
– odezwał się Marc. – Zastanawialiśmy się wczoraj, co taki
człowiek jak ty robi w takim miejscu? Czy nie będzie nietaktem,
jeśli cię o to zapytam?
– Chyba nie – uśmiechnął się Kajetan. – Gdyby była to jakaś tajemnica,
pewnie uciekałbym od takich gości jak wy. Mam na myśli
waszą profesję. Wiecie, jak to jest z dziennikarzami – zażartował
– z każdej dziury wyciągną jakąś sensację.
52
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że i w tym miejscu można się
czegoś doszukać? – zapytała Monik, rozglądając się dookoła.
– Zapewne warto dociec tajemnicy smaku tego pysznego wiejskiego
chleba. Nie sądzicie? – oparł Kajetan.
Roześmieli się wszyscy.
– Mówiąc troszkę poważniej – oboje z żoną jesteśmy naukowcami.
Pracujemy na Uniwersytecie Warszawskim. A w tym zapomnianym
– jak mówicie – miejscu, trochę odpoczywamy, a trochę,
jak to naukowcy i bajkopisarze, pracujemy.
– Czy chcesz powiedzieć, że wasza praca wiąże się z tym regionem?
Prowadzicie tu jakieś badania? – zainteresował się Marc, pamiętając
o wczorajszej rozmowie z nieznajomym.
– Badania…? – zawahał się Kajetan. – Niedokładnie… pracujemy
raczej teoretycznie.
– A dlaczego właśnie tutaj?
– Dlaczego…? – Kajetan wydawał się trochę zmieszany.
– No właśnie, co robicie w takiej głuszy? – Drążyła Monik.
Kajetan roześmiał się.
– Najchętniej gramy w karty .
– W karty? – zdziwiła się.
– No, karty to tajemniczy dodatek do tego magicznego miejsca
– uśmiechnął się wymownie.
– Marc, nasz miły gospodarz z nas żartuje – poskarżyła się
Monik.
Kajetan podniósł ręce w geście protestu.
– Zaraz, zaraz mogę to udowodnić.
– Tak? – Monik bawiła się w najlepsze. – Bardzo proszę. Z przyjemnością
poznam coś, czego nie znam.
53
– Naprawdę? – Kajetan szukał potwierdzenia. – Skoro tak, to
trochę was odprężę po długiej podróży. Gry karciane należą do najpopularniejszych
gier ludzkości. Jednak oprócz czystej rozrywki,
niektórym z nich od dawna towarzyszyło coś więcej, coś na pograniczu
magii i mistyki. Być może było to związane z tym, że tak
wiele w grach karcianych zależy od losu, nad którym nie mamy
zupełnie kontroli. Pochodzące z Chin karty zyskały ogromną popularność
w Europie, gdzie powstało wiele rodzajów gier wykorzystujących
talie kart. Szczególną historię mają słynne karty tarota,
które we wprawnych rękach pozwalają przewidzieć przyszłość,
odpowiedzieć na pytania dotyczące zarówno śmierci, jak i miłości.
Ich obecność wiąże się jednak ze szczególnym ryzykiem, gdyż
grający igra z nieznanymi siłami, które nieostrożnego gracza mogą
kosztować utratę duszy.
– Pewnie, unoszą go diabły i zabierają do piekła – śmiała się
Monik.
– W drugiej połowie XX wieku – kontynuował Kajetan. – Karty
zyskały jeszcze jedno oblicze. Wraz z rosnącą popularnością gier
RPG wielkim powodzeniem zaczęły się cieszyć gry karciane, które
pozwalały wykorzystać potencjał fantastycznych światów. Wyobraźnia
dwudziestowiecznych pisarzy oraz twórców systemów gier
musiała też siłą rzeczy powędrować w stronę wykorzystania krążących
wśród ludzi podań, tajemnic i spisków. Tę fascynację tłumaczą
słowa H.P. Lovercrafta, który stwierdził, że: „najstarszą i najsilniejszą
emocją towarzyszącą rodzajowi ludzkiemu jest strach,
zaś najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest strach przed
nieznanym”. Dobrze zapadły mi w pamięć. Fascynacja strachem
przyniosła wkrótce owoce. Zaczęły pojawiać się takie gry, jak popu54
larny na przełomie lat 80. i 90. system „Wampir: Maskarada”, gdzie
fani mogli dotknąć drugiego dna rzeczywistości, gdzie pod cienką
warstwą ludzkiej cywilizacji zażarty bój toczą ze sobą krwiożercze
istoty, które od tysiącleci sprawują rzeczywistą władzę nad światem.
– Masz rację, strach pobudza wyobraźnię. Jednak karty to karty,
co w nich może być niezwykłego? – zapytała nieprzekonana
Monik.
– Ano właśnie, coś niezwykłego. Mam dla was prawdziwego
rodzynka w karcianych grach. Największą tajemnicę i najwięcej
kontrowersji budzi wydana na początku lat 80. gra dotycząca Iluminatów.
W sieci można znaleźć informacje, jakoby jeszcze podczas
przygotowań do wydania tej gry, do siedziby jej twórcy, firmy
Steve’a Jacksona, wtargnęło CIA i skonfiskowało cały jej nakład.
Dopiero w wyniku wygranego procesu sądowego Jackson odzyskał
możliwość ich wydania. Tego typu informacje krążą po sieci, lecz
ciężko je jednak jednoznacznie potwierdzić. Być może jest to chwyt
marketingowy przygotowany przez wydawców gry, by zainteresować
nią szerszą publiczność? Z samą grą wiąże się jednak o wiele
większa tajemnica, którą ciężko wytłumaczyć zwykłym marketingiem.
– Jaka tajemnica? – zainteresowała się Monik.
– Twórcy gry całymi garściami czerpali z różnego rodzaju „teorii
spiskowych”, wszystko to podlewając sosem najprzeróżniejszych
legend i literatury fantastycznej. W ten sposób wśród organizacji,
którymi może mógł zarządzać gracz, są nie tylko Iluminaci, ale
również UFO, zakon wyznawców pradawnych bóstw pochodzących
z mitologii stworzonej przez wspomnianego już H.P. Lovercrafta.
55
Cała gra miała od początku funkcjonować z lekkim przymrużeniem
oka i zapewne jej popularność nie wyszłaby poza środowisko
fanów gier karcianych i RPG, gdyby nie jedna rzecz...
– Ależ potrafisz zaciekawić – Marc komplementował opowieść
Kajetana.
– Otóż wiele kart w tej grze, jak się z czasem okazało, miało
charakter iście proroczy. Najsłynniejsze są szczególnie dwie karty
przedstawiające płonące wieże World Trade Center oraz Pentagon.
Rysunki do złudzenia przypominają obrazy z ataków z 11 września
2001 roku. Nie wskazują co prawda, jak do tych zamachów doszło,
jednak sam fakt, że ataki zostały przewidziane, daje do myślenia.
Nie są to zresztą jedyne kontrowersyjne karty. Na innej karcie możemy
zobaczyć trupią czaszkę, unoszącą się nad miastem, z podpisem
„Redukcja populacji” – wszystkich, którzy znają zagadnienie
„chemtrails”, czyli chmur zawierających toksyczne związki rozpylane
na niebie, podobieństwo nasunie się od razu. Wybuchające co
jakiś czas, a podkręcane przez media histerie związane z kolejną
mutacją tej lub innej grypy, wszędobylskie szczepionki – to również
można znaleźć wśród kart Illuminati – „Centrum do spraw
kontroli chorób”.
Kajetan zamilkł na chwilę.
– Fascynująco musi się prezentować – odezwał się po chwili
– spojrzenie na galerię kart w kontekście ostatnich wydarzeń na
świecie. Nie brakuje w nich odniesień choćby do kryzysu wywołanego
cenami nieruchomości, sztucznego ratowania gospodarek,
a nawet pożerania kolejnych walut przez rosnący kryzys. Wielka
ryba zjadająca kolejno jena, funta, w końcu dolara to wciąż kwestia
przyszłości, ale czy faktycznie aż tak odległa? Do tego warto
56
wymienić także kartę „Sterowanie rynkiem”, pokazującą kontrolę
świata finansów nad budżetami państw. Wystarczy włączyć telewizor
i posłuchać, jak grecki kryzys wpływa na decyzje pozostałych
państw strefy euro, by przekonać się, że również ta karta okazała się
być proroczą. Ostatnio głośne stały się karty dotyczące tegorocznych
wydarzeń. Na karcie „Fala przypływu” wielka fala tsunami
zalewająca ogromne miasto przypomina nam o skutkach wielkiego
trzęsienia ziemi 11 marca 2011 roku w Japonii. Jeszcze większe podobieństwo
do rzeczywistych wydarzeń można dostrzec, spoglądając
na kartę zatytułowaną „Połączone katastrofy”, gdzie widać spadającą
wieżę zegarową. Wielu interpretatorów do marca bieżącego
roku podejrzewało, że przedstawiają one jakąś wielką katastrofę,
jaka dotknie Londyn, a szczególnie angielski House of Parlament
i Big Bena. Dopiero po tragedii, jaka dotknęła Japonię zauważono,
że zegar na karcie do złudzenia przypomina ten, który znajdował
się do niedawna w Tokio. Oczywiście oficjalne doniesienia podają,
że trzęsienie ziemi na Pacyfiku i powstała w jego skutku ogromna
fala tsunami były zjawiskami jak najbardziej naturalnymi, jednak
wielu badaczy, w tym między innymi Benjamin Fulford twierdzą,
że trzęsienie zostało wywołane sztucznie, poprzez użycie HAARP,
nowego rodzaju broni, umożliwiającej, za pomocą pola magnetycznego,
wywoływanie trzęsienia ziemi. Na koniec warto wskazać
na inne karty, które przedstawiają tak znajome nam tematy jak
wszczepianie pod skórę chipów czy wszechobecne kamery. Oczywiście
istnieje również tak zwany ruch oporu, w grupie możemy
zobaczyć między innymi hackerów. Czy gdy przypominacie sobie
o utworzonej przez „hackerów” stronie Wikileaks oraz aktywnej
ostatnio grupie „Anonymous”, możemy czuć się zaskoczeni?
57
– To niesłychane – odpowiedziała Monik. – To naprawdę była
karciana gra?
– Gra „Iluminati: the Card Game”. Chociaż w założeniu miała
mieć przede wszystkim charakter rozrywkowy i jej celem było raczej
wyszydzenie wielu tak zwanych teorii spiskowych, to jednak jak się
finalnie okazało, sama stała się ich częścią. Największą tajemnicą
jest to, jak autorzy tak trafnie przewidzieli wydarzenia, które miały
miejsce dopiero kilka lat po wydaniu gry. Oczywiście pewnych
rzeczy można było się domyślić, w jakiś sposób przewidzieć, ale czy
na taką skalę i do tego tak trafnie? Najwyraźniej autorzy musieli się
wcześniej wyposażyć w niezwykle dobrą szklaną kulę, dzięki której
bez problemu mogli przewidzieć zdarzenia przyszłości. Oczywiście
może być też inne wytłumaczenie. Istnieją strony internetowe, które
są jak mrugnięcie do nas okiem – my wiemy, że o nas wiecie, ale
nic z tym nie zrobicie. Podobną rolę może odgrywać także gra Illuminati
– która mówi nam: „wiecie co planujemy, ale nic z tym nie
możecie zrobić”. Może mało to optymistyczne, ale wiele obecnych
na kartach przepowiedni wciąż czeka na realizację. Czy jednak tego
właśnie chcemy?
Jego słowa przerwał dzwonek telefonu Marca, który poderwał
się od stołu.
– Przepraszam na chwilę. Pewnie to nasi szefowie zastanawiają
się, gdzie przepadliśmy.
Wszedł do pokoju i odebrał telefon.
– Tak? Słucham?
– Witam pana. Rozmawialiśmy wczoraj…
Marc poznał głos tajemniczego mężczyzny.
– Tak, tak, poznaję pana.
58
– Mam dla pana informację.
– Słucham uważnie.
– Kolejny samolot wyląduje dzisiaj. Niech pan będzie na lotnisku
o 23:30. Tylko proszę być ostrożnym.
Rozmówca rozłączył się. Marc odłożył telefon.
59
Rozdział 8
Szymany, Polska
Niebo rozświetlało tysiące widocznych gołym okiem gwiazd.
Brakowało na nim tylko Księżyca, którego blask byłby tej nocy pomocny
wędrującej przez leśne chaszcze parze.
Marc przedzierał się pierwszy, starając się umożliwić Monik łatwiejsze
przejście przez gąszcz. Ta dżentelmeńska postawa nie zawsze
skutkowała tym, by Monik nie odczuwała przykrości w tej
mało komfortowej eskapadzie. Czasem odgarniane przez Marca
gałęzie uderzały ją po twarzy.
– Ale będę wyglądała. Jakby mnie ktoś smagał pejczem – odezwała
się. – Gdyby tatuś widział, co robi jego córeczka, żeby być
dobrym dziennikarzem – zakpiła.
60
– Dzielna jesteś. Mam wrażenie, że każdy twój krok zbliża cię
do Pulitzera – Marc starał się pocieszyć swoją towarzyszkę. – Lotnisko
powinno być już bardzo blisko.
– Mówiłeś, że możemy natknąć się na wojskowe patrole… Jeszcze
nas zamkną za szpiegowanie.
– Lotnisko jest chronione jako obiekt wojskowy, a w takich
szczególnych przypadkach myślę, że tym bardziej.
– To lepiej już nic nie mówię – wystraszyła się wymyśloną przez
nią samą perspektywą.
– Chodź, Monik. Jestem pewien, że nie tracimy czasu.
Starali się zachowywać jak najciszej.
Marc wiedział, że w przypadku zatrzymania będzie bardzo trudno
wskazać logiczny powód ich obecności w tym miejscu i o takiej
porze. Niestety, nie mógł powołać się na źródło swoich informacji.
I to nie tylko dlatego, że żaden przyzwoity dziennikarz nie ujawniał
swoich informatorów, ale przede wszystkim ponieważ jego informator
był jak duch, właściwie nic o nim nie było wiadomo. Można
było tylko przypuszczać, że pracuje na lotnisku. I to wszystko.
Stawiał więc swoje kroki tym ostrożniej, rozglądając się dookoła
i uważnie wypatrując potencjalnych wojskowych patroli.
Panujące wokół ciemności zaczęły już trochę rzednąć. Miał
wrażenie, że dochodzą do skraju lasu, przez który się przedzierali.
Zwolnił kroku. Dostrzegł pas lotniska. Spojrzał w kierunku
lotniska.
Na lotnisku było ciemno. Rysująca się w oddali wieża kontrolna
nie była oświetlona. Otaczającą ich ciemność potęgowała cisza,
przerywana jedynie odgłosami szczekającego psa.
– Która godzina? – spytała szeptem Monik.
61
– Piętnaście po jedenastej – odpowiedział.
– To chyba za parę minut, prawda?
– Tak, ten człowiek mówił, że o 23.30 samolot będzie lądował.
Zobaczymy – odparł Marc.
Ukryci w wysokiej, porastającej lotnisko trawie, siedzieli milcząc.
Rozglądali niepewnie się dookoła.
Monik przysunęła się do Marca. Zastanawiał się, czy drży ze
strachu, czy z chłodu.
Położył jej przyjaźnie rękę na ramieniu. Miał wrażenie, że po
chwili drżenie było już mniej dla niego odczuwalne. Siedzieli przytuleni.
Mijały minuty.
Marc spojrzał na zegarek. Oczekiwana pora lądowania już minęła.
Na lotnisku nie było widać żadnego ruchu. Nic nie zapowiadało
przylotu samolotu.
Nagle pas lotniska rozświetlił się. Ułożone wzdłuż lądowiska
światła wyznaczyły miejsce lądowania. Marc i Monik usłyszeli nad
głowami narastający świst i zaczęli spoglądać nerwowo raz w jedną,
raz w drugą stronę. Nie wiedzieli, skąd nadleci samolot.
Nagle go dostrzegli. Jego reflektory skierowane na miejsce lądowania
oświetliły pas.
– Boże, spadnie na nas! – krzyknęła półgłosem Monik.
Marc ścisnął jej rękę.
Samolot powoli obniżał lot. Jego koła z piskiem, mocno uderzyły
w kilkudziesięcioletni zużyty beton. Samolot zaczął hamować.
– Kto i po co tu ląduje? – pomyślał Marc, przyglądając się lądowaniu.
Starał się dojrzeć oznaczenie samolotu, ale w ciemności nie było
nic widać. Samolot lądował. Wytracił szybkość i zatrzymał się na
62
końcu pasa. Powoli odwrócił się, tocząc się do wyznaczonego miejsca
postoju. Pilot wyłączył silniki. Zapanowała cisza.
Przez kilka minut nic się nie działo. Tak jakby reżyser tego spektaklu
czekał, czy ktoś zareaguje. Ale reakcji nie było.
Później wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Jak w znakomicie
przećwiczonym schemacie.
Pod samolot podjechał samochód terenowy. W tym samym
momencie do wyjścia podjechały dwie ciężarówki. Kilkoro ludzi
wyskoczyło z nich, gdy tylko otwarły się drzwi maszyny. Zaczęli
rozładowywać skrzynie.
Z odległości, w jakiej się znajdowali, Marc i Monik nie byli stanie
dostrzec nic więcej.
Po chwili do samolotu podjechały trzy limuzyny. Z maszyny
wysiadło kilkanaście osób i weszło do podstawionych samochodów.
Auta błyskawicznie ruszyły. Za nimi potoczyły się ciężarówki.
Drzwi samolotu zostały natychmiast zamknięte. Włączono silniki
i samolot po chwili skierował się na koniec pasa startowego. Odwrócił
się wolno, zatrzymał, a potem ruszył z pełną mocą. Ogromny
huk towarzyszył niebezpiecznemu startowi. Maszyna uniosła
się, ryzykując zetknięcie się z bliską ścianą lasu. Odleciała.
Marc z Monik stali od dłuższego czasu osłupiali.
– Cholera jasna! – powiedziała Monik. – Co ty na to?
– Co ja na to? Masz rację… cholera jasna.
Nagle z odległości kilkunastu metrów oboje usłyszeli donośny
głos.
– Stać! Kto tu jest?! Ręce do góry i nie ruszać się!
Marc nie czekał na dalszą reakcję kogoś, kto zauważył ich obecność.
Złapał Monik za rękę i mocno pociągnął w swoją stronę.
63
– Uciekamy! – krzyknął.
Ruszyli przed siebie. Marc biegł przodem, trzymając mocno dłoń
Monik., Nie zwracali uwagi na smagające ich dotkliwie gałęzie.
– Stać natychmiast! Będę strzelać! – usłyszeli oddalający się głos.
Nie zwracali uwagi już na nic. Chcieli tylko jak najszybciej znaleźć
się w samochodzie. Nagle usłyszeli strzały z broni maszynowej.
Kule uderzyły w otaczające ich drzewa, z których odprysła kora.
– Boże! Strzelają do nas! – krzyknęła Monik.
– Nie oglądaj się! Biegnij! – Marc łapał oddech.
Wydostali się na leśny parking, na którym zostawili audi. Po raz
drugi usłyszeli strzały i głośne szczekanie psa. Marc w biegu sięgnął
do kieszeni.
– Gdzie ten cholerny klucz? – pomyślał.
Podbiegli do samochodu. Mężczyzna nacisnął guzik na pilocie
i samochód był już otwarty. Wskoczyli do środka. Chwilę trwało,
zanim Marc, nerwowo szukając, włożył kluczyk do stacyjki.
W chwili gdy uruchamiał silnik, na maskę samochodu wskoczył
ogromny wilczur. Szczekając, rzucił się na przednią szybę. Monik
odruchowo zasłoniła twarz rękoma.
– Nie bój się! – krzyknął Marc.
Samochód ruszył z miejsca. Ujadający na masce pies stoczył się
na ziemię. Zbyt wiele dodanego gazu spowodowało, że auto zaczęło
pływać po leśnej drodze. Marc włączył wszystkie światła.
– Uda nam się uciec, zobaczysz – powiedział.
Jechali szybciej, na tyle, na ile w tych warunkach pozwalały
umiejętności kierowcy. Po kilku minutach ucieczki zobaczyli przed
samochodem ogromną łunę mocnego światła.
– Boże! Co to takiego?! – Monik złapała Marca za ramię.
64
– Nasłali na nas helikopter – odpowiedział. – Teraz dopiero się
zacznie – pomyślał.
Samochód sunął z dużą prędkością po leśnej, dość krętej drodze.
Plama światła przesuwała się razem z nimi.
– Na szczęście nie strzelają – pomyślał Marc.
– Co robimy? – zapytała Monik.
– Nie mamy wyboru, musimy im uciec. Trzymaj się, będzie rzucać
– odpowiedział Marc.
Samochód z dużą prędkością przetoczył się przez drewniany
most. Lecący nad nimi helikopter kołysał się z boku na bok.
Nagle Marc gwałtownie zahamował. Samochód skręcił w prawo.
W tym miejscu leśna droga łączyła się z wąską asfaltową szosą.
Marc odetchnął z ulgą. Teraz samochód trzymał się drogi, tak jak
tego oczekiwał.
Prowadząc, zastanawiał się, jak uciec pogoni. Był przekonany,
że załoga helikoptera zaalarmowała patrole drogowe i że szykują
one właśnie w tej chwili pułapkę. Po raz pierwszy był w takiej
sytuacji. Dotychczas obserwował pościgi w kinie lub na ekranie
telewizora. Nagle sam stał się bohaterem sensacyjnego filmu. Gorączkowo
starał sobie przypomnieć, jak w filmach pozbywają się
helikopterów. Ale nic poza strzelaniem z broni nie przychodziło
mu do głowy.
Zauważył, że helikopter znacznie obniżył lot i coraz bardziej
zbliżał się do nich. Pilot starał się wyprzedzić samochód i siadając
przed nim, zatrzymać go.
– Ależ ryzykuje… – pomyślał Marc. – Pełno tu drzew.
Wyminął helikopter, wjeżdżając do zatoczki przystanku autobusowego.
Nacisnął gaz i pomknął dalej.
65
Helikopter momentalnie uniósł się do góry. Podniósł się jednak
pod kątem i nagle łopata wirnika uderzyła w pień przydrożnego
drzewa.
Rozległ się ogromny huk.
Maszyna stanęła w płomieniach.
Marc pierwszy zauważył błysk płomienia. Oddalający się samochód
zalśnił żółtopomarańczowym światłem.
– O Boże! Co się stało, Marc?! – krzyknęła Monik.
– Spokojnie – odpowiedział Marc. – Widocznie w coś uderzyli.
To nie nasza wina. Trzymaj się, musimy jak najszybciej stąd uciec.
Pewnie już na każdym skrzyżowaniu na nas czekają. Zostawimy
gdzieś samochód i spróbujemy dostać się do chaty.
– A co powiemy, jeśli nas złapią?
– Jeżeli tylko nie złapią nas dzisiaj, powiemy, że nasz samochód
został skradziony. W tym kraju to nic dziwnego. Nie bój się, wszystko
będzie w porządku.
Dotarli do miejsca, w którym zaczynała się droga prowadząca do
chaty nad jeziorem. Marc przejechał skrzyżowanie i skręcił w przeciwną
stronę. Wjechał w las i zatrzymał samochód za zimowym
karmnikiem dla zwierząt.
– Wysiadamy. Chodź Monik.
Wysiedli z auta. Marc przetarł kluczyki chusteczką i rzucił je daleko
za siebie.
– Uciekamy stąd. Musimy jak najszybciej dostać się do chaty. To
kilka kilometrów – zwrócił się do swojej towarzyszki.
Po chwili biegli już asfaltową drogą. W oddali słyszeli dźwięk
policyjnych syren.
Zatrzymali się na chwilę, próbując złapać oddech. Pomiędzy
66
drzewami, na drodze, z której zbiegli, dostrzegli przejeżdżający samochód.
Ruszyli przed siebie.
W chacie Kajetana zabytkowy zegar wybijał kwadrans po pierwszej.
67
Rozdział 9
Watykan
Telefon w prywatnym mieszkaniu Poula zadzwonił krótko przed
północą.
Poul zamknął czytaną książkę i odłożył ją na stolik. Sięgnął po
słuchawkę.
– Tak, słucham.
– Dobry wieczór, tu Steven. Nie obudziłem cię? – głos po drugiej
stronie wywołał uśmiech na twarzy Poula.
– Ależ skądże, nie spałem jeszcze. Dzwonisz z domu?
– Nie, mam dyżur w szpitalu. Wiesz, dla lekarza każda pora jest
dobra, aby choć na chwilę oderwać się od nie zawsze miłych obowiązków.
Nie mogę się przyzwyczaić do śmierci swoich pacjentów.
68
Mieliśmy dziś nie najlepszy dzień – odparł Irving.
– Życie czasem nie jest łatwe. Czy coś się stało? – zaniepokoił
się Poul.
– Nic takiego, co mogłoby cię zaniepokoić… ale chciałbym
na chwilę wrócić do naszej rozmowy. Nie wiem, czy mogę jednak
uczynić to przez telefon.
– Obawiam się, że dziś wszystkich ktoś podsłuchuje – zaśmiał
się Poul. – Pomimo zapewnień o tak zwanych bezpiecznych liniach
telefonicznych nie jestem ich tak bardzo pewien. Zaryzykujmy jednak.
Co się stało?
– Posłuchaj, Poul, chyba wiesz, że pacjent, o którym rozmawialiśmy,
został skażony radioaktywną substancją. Pisała o tym prasa.
Za chwilę może umrzeć jego żona i przynajmniej jeszcze kilka
osób, które się z nim kontaktowały przed śmiercią.
– Tak, czytałem o tym. Próbujemy dociec, dlaczego ilość izotopu
polonu była tak duża. Pierwsza partia pierwiastka dotarła do
Wielkiej Brytanii gdzieś w drugiej połowie października. Nie wiemy,
dlaczego ktoś zaryzykował jeszcze dwa kolejne transporty, skoro
już pierwsza dawka wystarczyłaby do uśmiercenia jednej osoby.
– Mnie również to zastanawia – stwierdził Irving.
– Podobno jedna z firm z amerykańskiego stanu Nowy Meksyk
sprzedaje legalnie dawki polonu. Izotop oferuje w Internecie. Na
jednorazowe dawki polonu 210 w cenie 69 dolarów ma najwyżej
kilka zamówień z USA, średnio co dwa, trzy miesiące. Aby kogoś
uśmiercić, potrzebne jest około 15 tysięcy takich porcji polonu. Nie
sądzę, aby tak duże zamówienie przeszło bez echa.
– Mówi się u nas, że użycie tak dużej ilości izotopu mogło być
wskazówką dla brytyjskich śledczych, mającą na celu ułatwienie
69
wykrycia sprawców, a może było po prostu oznaką nieudolności
morderców. Takie są informacje oficjalne. Ale mam też dla ciebie
coś, o czym nie wiedzą, póki co, śledczy i zaangażowani agenci.
– Tak? – zainteresował się Poul. – Wiesz coś, czego nikt nie
wie?
– Owszem, ale to garść różnych dziwnych informacji.
– Słucham cię z wielkim zainteresowaniem – Poul nie ukrywał
zaciekawienia.
– Zanim umarł ów człowiek, powiedział o kilku pozornie niezwiązanych
ze sobą sprawach lekarzowi, który się nim opiekował.
Ten lekarz to mój pracownik. Właśnie dziś wieczorem rozmawiałem
z nim i dlatego dzwonię do ciebie. Może wiadomości te przydadzą
ci się do wyjaśnienia całej sprawy.
– Będę ci ogromnie wdzięczny.
– Zaraz do tego przejdę, ale nie wydaje ci się, że to dziwne, by
truć w taki sposób agenta, o którym wywiad Rosji opowiada, że nie
miał żadnych ważnych informacji i podobno nie był nigdy włączony
w jakieś istotne sprawy?
– Masz rację, to nieracjonalne. Mam wrażenie, że to morderstwo
miało posłużyć jako odstraszający przykład dla innych. To
tak jakby rzucić bombę atomową na jednego żołnierza. Może robić
wrażenie.
– Właśnie – odparł Irving. – Zastanawiające jest, że ten człowiek
przed śmiercią mówił o jakimś spisku.
– To ciekawe, podobnie sugerował kardynał przed śmiercią.
Również napomknął o spisku. Czy myślisz, że to może mieć związek
z terrorystami?
– Nie – odparł Irving. – On mówił coś o klinikach Lebensbornu.
70
– A cóż to takiego? – zdziwił się Poul.
– Dzieci Lebensbornu był to ogromny program SS mający za
zadanie faworyzować rasę aryjską. To dawne czasy. Zapewne sam
się zorientujesz, że to bardzo tajemnicza historia.
– Czy powiedział coś jeszcze? – zapytał coraz bardziej zaciekawiony
Poul.
– Tak, mówił coś o tym, że osoby związane z tamtym programem
tworzą jakąś grupę, że mają doprowadzić „coś” do zwycięstwa.
Bredził o jakimś ośrodku pod ziemią, o nowym ładzie w Europie.
Wiesz, trudno to zrozumieć. Wspominał też o jakichś ogromnych
ukrytych wiele lat temu pieniądzach czy skarbach, które mają sfinansować
całe to przedsięwzięcie. I o wielu ważnych osobach w to
zamieszanych.
– Zaskakujące!
– Mówił o sobie jako o ofierze organizacji, której tajemnicę
chciał ujawnić – ciągnął Irving.
Poul usiadł w fotelu. Relacja przyjaciela bardzo go zaskoczyła.
– Na kilka godzin przed śmiercią zapytał mojego lekarza, czy
przyjechał do niego jakiś Polak, jakiś naukowiec. Umierający miał
właśnie jemu przekazać swoje informacje dotyczące tajemnicy Lebensbornu.
Miał przylecieć z Warszawy. Bardzo się niepokoił, czy
ów człowiek zdąży do niego dotrzeć.
– Zdążył z nim porozmawiać? – zapytał Poul.
– Nie.
– A czy wiemy o tym tajemniczym nieznajomym coś więcej?
– Tak, ale tylko tyle, że ma na imię Kajetan – odparł Irving.
– I jeszcze coś, co zaskoczy cię pewnie najbardziej. Powiedział
też, że miał się wcześniej z tym Polakiem spotkać w Watykanie.
71
– W Watykanie?! – krzyknął Poul. – Jak to w Watykanie?!
– Mieli się spotkać w Watykanie. Ale na przeszkodzie stanęły
wydarzenia, które zaszły w Londynie. Chciałoby się powiedzieć,
o jedną herbatę za dużo. Został otruty w kawiarni herbatą. Niedobrze
świadczy to o naszym angielskim obyczaju – zażartował
Irving. – Niestety, pewnie cię rozczaruję, ale nic już nie dodam.
Chyba że mój kolega sobie coś jeszcze przypomni. Dam ci wówczas
niezwłocznie znać.
– Już tyle mi powiedziałeś, że pewnie nie zasnę do rana. Nie
bardzo rozumiem, jakie związki mieli były agent i jakiś polski naukowiec
z Watykanem.
– Na związki Polaków z Watykanem chyba nie mogliście narzekać
w ostatnich dwudziestu kilku latach? – zaśmiał się Irving.
– Tak, oczywiście – odpowiedział Poul. – Być może nie powinno
mnie to dziwić. Będę czekać z niecierpliwością na wieści od ciebie.
– Dobrej nocy, Poul.
– Dziękuję ci za wszystko. Dobranoc.
Poul nie mógł zasnąć po rozmowie z Irvingiem. Przewracał się
z boku na bok. Kilka razy wstawał, przechadzał się po pokoju i kładł
się z powrotem do łóżka. Nie mógł doczekać się rana.
Zerwał się wcześnie i pobiegł do kardynała Carrasoniego.
Kardynał nadzorował system bezpieczeństwa Watykanu. Zaskoczony
wysłuchał historii opowiedzianej przez Poula.
– Rozumiem, że chodzi ci o sprawdzenie ewentualnych kontaktów
i wizyt u nas naukowca z Polski o imieniu Kajetan?
– Myślę, że powinienem się z nim spotkać.
– Dobrze, sprawdzę wszystko i dostaniesz odpowiedź. Mam nadzieję,
że znajdziemy twojego poszukiwanego.
72
– To mało prawdopodobne, ale może i ów agent bywał w Watykanie?
– Nie sądzę – odparł pryncypialnie kardynał. – Nie mamy kontaktów
z takimi ludźmi.
– Będę czekał na odpowiedź – Poul skłonił się kardynałowi
opuszczając jego gabinet. Zaczął rozmyślać o tym, co powinien teraz
zrobić.
Zegar na korytarzu wybijał godzinę dziewiątą.
73
Rozdział 10
Schloss Bellevue, Berlin, Niemcy
Za biurkiem w pięknie urządzonym gabinecie siedział elegancko
ubrany mężczyzna.
Drogi garnitur, odpowiednio dobrany krawat. Mógł mieć około
sześćdziesięciu lat. Na jego dłoni widoczny był sygnet z misternie
wykonanym wzorem. Mógł to być herb lub inny symbol świadczący
o przynależności człowieka, który go nosił, do jakiejś grupy. Na
twarzy mężczyzny widoczna była blizna. Jego błękitne oczy wpatrzone
były w okno, za którym rysowała się wypielęgnowana zieleń
pałacowego otoczenia.
Mężczyzna odwrócił głowę na dźwięk otwierających się ogromnych
drzwi, w których pojawił się człowiek średniego wzrostu,
74
starannie uczesany. Białe mankiety wystawały z rękawów marynarki.
Mężczyzna podszedł do biurka i zatrzymał się kilka kroków
przed nim.
– Pan był uprzejmy mnie wezwać – powiedział, pochylając
głowę.
– Tak Hans, prosiłem, abyś do mnie przyszedł. Mamy pewien
kłopot. I musimy go rozwiązać.
– Słucham szanownego pana.
– Wczoraj w nocy zadzwonił do mnie mój przyjaciel z Langley,
przekazując mi niepokojącą informację.
– Jestem do pańskiej dyspozycji – stojący mężczyzna ponownie
pochylił głowę w uprzejmym geście.
– Mój przyjaciel powiedział mi, że pewien człowiek z bliskiego
otoczenia papieża wykazuje zainteresowanie naszymi sprawami.
Mój przyjaciel – podkreślił ponownie – wie, że ten mężczyzna
otrzymał informację o wyznaniach zmarłego niedawno człowieka,
który, jak zapewne pamiętasz, był wysoce niedyskretny. Myślę, że
dla naszego bezpieczeństwa ten wścibski człowiek powinien dołączyć
do swojego kolegi kardynała.
Mężczyzna spojrzał w oczy stojącego naprzeciwko.
– Czy dobrze mnie zrozumiałeś? – zapytał.
– Bardzo dobrze – odpowiedział zapytany. – A jak nazywa się
ten człowiek?
– Dowiesz się, kontaktując się z naszym agentem w Watykanie.
– Oczywiście. Rozumiem, że mogę skorzystać z usług osoby,
która nie zawiodła nas poprzednio?
W odpowiedzi mężczyzna skinął głową.
75
– Czy w czymś jeszcze mogę być pomocny? – zapytał Hans.
– Tak… Myślę, że powinienem zwołać posiedzenie – odpowiedział.
– Przygotuj wszystko i wezwij gości na piątek.
– Gdzie odbędzie się spotkanie?
– Jak zawsze. Na zamku Wewelsburg.
– Tak jest, wszystko przygotuję.
– Informuj mnie o tym, co się dzieje, na bieżąco. Idź już.
Mężczyzna stojący przed biurkiem ukłonił się ponownie i opuścił
gabinet.
76
Rozdział 11
Watykan
Poul siedział naprzeciwko kardynała Carrasoniego, który patrzył
na niego z życzliwym uśmiechem.
– Prosiłeś mnie rano o informację? – zapytał Poula.
– Tak, to bardzo ważne. Dostałem zadanie od ojca świętego.
– Wiem – przerwał mu kardynał. – Masz wyjaśnić sprawę, którą
zajmował się tragicznie zmarły przyjaciel Romanazzi. To nie będzie
łatwe zadanie.
– Domyślam się – odparł Poul. – Czy coś wiadomo w sprawie
śmierci kardynała?
– Staramy się ją wyjaśnić, jednakże wszystkie działania trzymamy
w największej tajemnicy. Nie potrzeba nam sensacji na
77
pierwszych stronach gazet. Ta śmierć wydarzyła się przecież na
oczach papieża. To on mógł paść ofiarą zamachu. Może właśnie
tak miało być. Ktoś wymienił szybę w jego apartamencie. Tak
przypuszczamy.
– To bardzo dziwne – odparł Poul.
– Jestem przekonany, że w Watykanie działa ktoś, kto z oczywistych
względów uczestniczył w przygotowaniu morderstwa. Powinniśmy
teraz wszyscy szczególnie uważać… Ale przejdźmy do
tego, z czym do mnie dzisiaj przyszedłeś. Pojedziesz do Krakowa.
Zgłosisz się do kardynała, który tam na ciebie czeka. Skontaktuje
cię z człowiekiem, którego szukasz. Nie zwlekaj, to naprawdę ważna
sprawa. Czekam z niecierpliwością na wiadomości od ciebie.
Kardynał wstał, wyciągając na pożegnanie rękę do Poula.
– Życzę ci powodzenia. Uważaj na siebie – powiedział życzliwie.
– Jedź i wracaj zdrów. Niech cię Bóg prowadzi.
– Dziękuję. Dziękuję za informacje, a szczególnie za okazaną
życzliwość i troskę.
Poul uścisnął chłodną dłoń kardynała.
78
Rozdział 12
Stare Kiejkuty, Polska
Zdawać się mogło, że kolejny dzień nie różnił się od dwóch poprzednich.
Jednak brak różnicy polegał jedynie na podobnie pięknej pogodzie.
Wszystko pozostałe było już inne. Spokój, rozleniwienie i znużenie
długą podróżą były dla Marca i Monik jedynie wspomnieniem.
Wczorajsza noc zmieniła ich wycieczkę w prawdziwy koszmar.
Ścigani dobiegli w nocy do chaty i wślizgnęli się cicho do swojego
pokoju. Do rana uzgadniali, co powiedzą, gdy ktoś ich zapyta, dlaczego
ich samochód pozostał w lesie.
Zasnęli, kiedy świtało zgasło? Teraz spali głęboko, czasem tylko
poruszając się nerwowo we śnie na swoich łóżkach.
79
Przed chatą krzątał się Kajetan. Przygotowywał śniadanie dla
siebie i swoich gości.
Zastanawiał się, gdzie zniknął ich samochód. Gdy wrócili, już
spał. A sen miał jak w najlepszych dziecięcych latach.
W oddali słychać było dźwięk policyjnej syreny. Miał wrażenie,
że zbliżał się on do jego chaty.
Podszedł do balustrady oddzielającej taras od pachnącej poranną
rosą łąki.
Na polanę wtoczył się jadący szybko policyjny wóz. Podjechał
bliżej i zatrzymał się. Z jego wnętrza wysiadło dwóch funkcjonariuszy.
Pełne uzbrojenie oraz hełmy na głowach zaniepokoiły Kajetana.
Policjanci podeszli do tarasu.
– Dzień dobry. Pan tu mieszka? – zapytał wyższy z nich, będący
jednocześnie kierowcą samochodu.
– Tak, razem z żoną spędzamy tu sporo czasu. Jesteśmy z Warszawy,
ale bardzo polubiliśmy to miejsce – starał się rozładować
wyczuwalne napięcie. – Żony nie ma w tej chwili.
– Czy wobec tego jest pan sam? Z żoną? – zapytał policjant.
– Nie, od przedwczoraj są u mnie goście.
– Kim oni są? – zapytał natychmiast policjant.
– To dwoje Niemców, dziennikarzy. Przyjechali pisać o Mazurach
i zatrzymali się przypadkowo u mnie. Nie znaliśmy się wcześniej
ale polecił mnie im mój znajomy – odpowiedział.
– Niemcy? – zdziwił się policjant. – Pan zawsze przyjmuje nieznajomych?
– Czy to coś złego? Nie mam tego w zwyczaju, ale pomyślałem,
że co mi szkodzi. Chciałem być po prostu uprzejmy, a rekomendacja
wystarczająca – uśmiechnął się.
80
– A gdzie są pańscy goście? Jak tutaj dotarli?
– Śpią jeszcze… Sam jestem zaskoczony, bo nie widzę ich samochodu.
Wrócili w nocy, gdy spałem… widocznie musieli go gdzieś
zostawić. Może się zepsuł?
– Jaki to był samochód? – zapytał policjant.
– Duże granatowe audi – opowiedział Kajetan.
Policjanci spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
– Czy wie pan coś jeszcze o swoich gościach? – kontynuował
pytania policjant.
– Nie rozmawialiśmy za wiele… przyjechali niedawno, mieli
zatrzymać się u mnie na kilka dni i napisać artykuł. Odpoczywali.
Czy mam ich obudzić?
– Proszę – odparł policjant.
Policjanci weszli na taras. Drugi z nich odpiął zabezpieczenie
pistoletu.
Kajetan zniknął w chacie.
Podszedł do drzwi pokoju. Zapukał. Nikt nie opowiedział. Zrobił
to jeszcze raz, tym razem znacznie energiczniej.
– Tak? – usłyszał zaspany głos Marca.
– Dzień dobry. Chciałem państwa prosić na taras. To pilne, pyta
o państwa policja.
– W porządku, już się zbieramy – odparł Marc.
Kajetan wrócił na werandę.
– Zaraz będą – zwrócił się do policjantów. – Napijecie się czegoś
panowie?
– Nie, dziękujemy. Poczekamy na pańskich gości.
Minęło kilka minut.
W drzwiach chaty ukazała się Monik, a w ślad za nią Marc. Wy81
szli na werandę wyraźnie rozespani.
– Dzień dobry – Marc zwrócił się do policjantów. – Jestem
Marc, a to moja redakcyjna koleżanka Monik. Oboje pracujemy
dla poważnej gazety… Nie wiedziałem, że polska policja tak szybko
działa.
– Tak? – zdziwił się policjant. – Szybko działa? A czego dotyczy
to spostrzeżenie?
– Wczoraj wieczorem skradziono nam samochód, czyżbyście
panowie mieli dla nas jakieś dobre wiadomości? – Marc starał się
mówić tak, by jego głos brzmiał normalnie.
– Skradziono wam samochód? – zapytał policjant. – A o której
i gdzie państwo to zgłosili?
– Problem w tym, że tego nie zgłosiliśmy… Nie mieliśmy okazji.
Samochód skradziono nam z leśnego parkingu parę kilometrów
stąd. Ledwie trafiliśmy tutaj, do chaty. Nie znamy okolicy i baliśmy
się pobłądzić. Tutaj nic w nocy nie jeździ i nie byliśmy w stanie
dostać się do jakiejś najbliższej miejscowości.
– Jak to dokładnie się stało? – zapytał policjant.
– Ach, nic nadzwyczajnego. Zwiedzaliśmy trochę okolicę. Właściwie
już wracaliśmy, była może 21:30. Monik – wskazał na nie
ręką – poprosiła, abym się na chwilę zatrzymał.
Kajetan w tym czasie starał się tłumaczyć Monik treść rozmowy
Marca z policjantami.
– Tak – wtrąciła się Monik – chciałam, jakby to powiedzieć, załatwić
potrzebę fizjologiczną.
Kajetan przetłumaczył słowa Monik.
– Zatrzymaliśmy się na leśnym parkingu. Monik udała się
w stronę pobliskiego zagajnika, a ja poszedłem w przeciwnym kie82
runku. Niestety zostawiłem nie tylko otwarte drzwi samochodu,
ale i kluczyki w stacyjce. Proszę mi wierzyć, nie sądziłem, że coś
takiego może nas tutaj spotkać. Słyszałem, że w Polsce często się to
zdarza, ale w takiej głuszy?
– Tak. Wszystko co pan powiedział wymaga formalnego opisania
– powiedział policjant. – Pojedziecie państwo z nami na posterunek
i tam złożycie zeznania.
– Oczywiście. Już się zbieramy. Przepraszamy za kłopot. Zabierzemy
dokumenty.
– Nie zostały skradzione? – Zdziwił się policjant.
– Na szczęście nie, Monik miała je w torebce. Zabrała ją ze sobą.
– Spojrzał na policjanta szukając w nim akceptacji swoich słów.
– Zaraz będziemy gotowi.
Marc i Monik weszli do chaty. Zabrali dokumenty, a wychodząc,
pożegnali się z Kajetanem.
– Bardzo cię przepraszamy za kłopot. Nie wiem, o której będziemy
z powrotem – odezwał się Marc.
– Nic się nie stało. To wy macie kłopot. Mam nadzieję, że samochód
się znajdzie i to szybko – powiedział Kajetan.
Marc i Monik wsiedli do policyjnego radiowozu, który zatoczywszy
koło obok chaty, oddalił się w kierunku głównej drogi.
Kajetan patrzył jeszcze chwilę na unoszący się kurz. Przez jego
głowę przebiegały liczne pytania, na które jeszcze nie znał odpowiedzi.
83
Rozdział 13
Szczytno, Polska
Przez otwarte okno słychać było głosy dzieci grających w piłkę
na szkolnym boisku. Komisarz Michał Konieczny kończył spisywanie
protokołu.
Marc i Monik najbardziej przekonująco, jak tylko potrafili, jeszcze
raz opowiedzieli swoją wczorajszą przygodę.
Komisarz, nawet gdyby myślał coś innego, starał się traktować
sprawę zupełnie normalnie. Nie tylko w tych okolicach kradzieże
samochodów, zwłaszcza zagranicznym turystom, zdarzały się bardzo
często. Gdyby nie udział samochodu w nocnym pościgu i katastrofa
helikoptera, sprawa ta niczym nie różniłaby się od wielu
innych.
84
Policjant dokładnie wypytał o powód wizyty i pochodzenie zatrzymanych.
Fakt, iż byli dziennikarzami, sprawił, że traktował ich
ostrożniej, niż miał to w zwyczaju.
Pisząc protokół, zastanawiał się jednak, czy to właśnie oni mogli
wczoraj w nocy obserwować lotnisko. Dziennikarze, teren wojskowy
– wszystko to wydało mu się wysoce podejrzane. Ale nie miał
dowodów na obecność Niemców w Szymanach.
– To chyba byłoby wszystko. Czy zamierzacie państwo zostać
w tej okolicy dłużej? – zapytał.
– Sami jeszcze nie wiemy – odparł Marc. – Mieliśmy zamiar wyjechać
jutro, ale teraz… bez samochodu… – zawahał się.
– To nie będzie problem – odpowiedział komisarz. – Mam dla
państwa dobrą wiadomość. Odzyskaliśmy wasz pojazd. Jak widać,
nie jesteśmy gorsi od niemieckiej policji – uśmiechnął się.
– Ależ to doskonała wiadomość! – wyraźnie ucieszył się Marc.
– Czy możemy nim wrócić do miejsca, w którym się zatrzymaliśmy?
– Dzisiaj nie, musimy go jeszcze zatrzymać na dzień lub dwa
– wymaga tego procedura. Proszę się nie niepokoić. Musimy zabezpieczyć
ślady ewentualnych złodziei.
Komisarz starał się nie zdradzać nadmiernego zainteresowania
sprawą. Jeszcze przed rozmową wydał polecenie, by dyskretnie śledzić
tę dwójkę. Od lat nie ufał nikomu. Prowadząc skomplikowane
śledztwa, nasłuchał się już sporo opowieści niemających nic wspólnego
z rzeczywistością.
Nie powiedział również tego, że został przysłany z Warszawy
do wyjaśnienia sprawy katastrofy helikoptera w ścisłej współpracy
z wojskowymi służbami.
85
– Gdybyście państwo chcieli się oddalić z tej okolicy, proszę nas
uprzedzić – powiedział komisarz.
– Oczywiście. Nie mamy takich planów. Będziemy cierpliwie
czekać na wiadomość od pana – odparł Marc.
Pożegnawszy się z komisarzem, Monik i Marc wyszli przed budynek
komisariatu policji.
Głęboko odetchnęli dokładnie w tym samym momencie.
– Uff… wygląda na to, że mieliśmy szczęście – powiedziała
Monik.
– Oby – odparł Marc. – Mam wrażenie, że za łatwo poszło. Ten
komisarz nie wyglądał na naiwniaka. Coś mi mówi, że to nie koniec
naszej przygody.
– Tak sądzisz? Może masz rację – zaniepokoiła się.
– Póki co mamy tu jeszcze coś do zrobienia. Musimy chyba trochę
przedłużyć nasz pobyt. Masz coś przeciwko temu?
– Ależ nie. Czas z tobą zaczyna przypominać urlop z Bondem
– uśmiechnęła się.
– O, pochlebiasz mi – Marc odwzajemnił uśmiech. – Brakuje mi
tylko Astona Martina. Na razie chodźmy na pocztę. Zadzwonimy
do redakcji. Musimy przekazać im, co się dzieje, a chyba lepiej nie
rozmawiać z naszych telefonów komórkowych. Zadzwonimy i wracamy
do Kajetana. Nie sądziłem, że nasz pobyt tu nabierze takiego
przyspieszenia. Chodźmy.
Gdy przechodził przez pasy, Marc odwrócił się, a jego wzrok napotkał
spojrzenie mężczyzny w kapeluszu siedzącego w pobliskim
barze. Chciał zapamiętać jego twarz, ale gdy odwrócił się po raz
drugi, stolik, przy którym siedział nieznajomy, był pusty.
Ruszyli w kierunku małej poczty.
86
Rozdział 14
Lotnisko Balice,
Kraków, Polska
Samolot linii Alitalia podchodził do lądowania.
Na znajdującego się na jego pokładzie Poula w lotniskowym
holu oczekiwało dwóch księży. Zostali wysłani po watykańskiego
gościa przez krakowskiego metropolitę.
Kardynał został powiadomiony o misji Poula wbrew zwykłej
procedurze. Nie było w zwyczaju informowanie zarządzających
regionalnymi strukturami Kościoła o tajnych misjach specjalnych
wysłanników. Mieli oni pomagać, ale nie wiedzieć. Pełna sekretów
i dyscypliny kościelna struktura utrzymywała swoją sprawność od
87
setek lat. Tym razem to osoba arcybiskupa spowodowała takie odmienne
traktowanie.
Był on wieloletnim współpracownikiem poprzedniego papieża.
Znał wszystkie tajemnice Watykanu i ukrywane od lat szczegóły
mechanizmów światowej polityki. Był kimś znaczącym.
Czekający na lotnisku księża rozglądali się nerwowo.
Oczekiwany gość pojawił się po dłuższej chwili w rozsuwanych
drzwiach prowadzących z sali przylotów do holu. Spojrzał na
czekających. Charakterystyczne stroje i trzymana przez jednego
z mężczyzn wiązanka kremowych kwiatów nie budziły wątpliwości,
do kogo ma podejść. Przywitanie było krótkie, pełne wyćwiczonej
z obu stron uprzejmości.
Mężczyźni wyszli przed budynek lotniska.
Kierowcy służbowego czarnego mercedesa udało się zaparkować
pod samym wejściem. Zauważył schodzących po szerokich schodach.
Wyszedł z samochodu i otworzył tylne drzwi przed najważniejszą
w tym dniu osobą. Włożył jego walizki do bagażnika.
Po chwili pojazd z ciemnymi szybami ruszył w kierunku centrum
zabytkowego miasta. To właśnie tam znajdowała się siedziba
kardynała – w sercu miasta stu kościołów i zamku królów polskich
wznoszącego się majestatycznie nad zakolem największej rzeki
w tej części Europy – Wisły.
Dojechali na miejsce. Towarzyszący księża wskazali swojemu
gościowi przygotowany dla niego pokój. Wymienili jeszcze kilka
grzecznościowych słów i pożegnali się.
Poul wziął prysznic i przebrał się. Za pół godziny miał wyznaczone
spotkanie z kardynałem. Pomimo iż przywykł do przebywania
wśród znamienitych postaci, czuł lekki niepokój.
88
Człowiek, z którym miał się spotkać, onieśmielał swoich rozmówców.
Znacząca przez lata postać Watykanu bez rozgłosu
i zbędnego rytuału wyznaczała losy setek ludzi. To jego opinia była
przez dziesięciolecia najbardziej istotną dla podejmowanych przez
papieża decyzji. Powiernik, przyjaciel, ale z drugiej strony – strateg
i największy znany mu bank wszelakich informacji.
Poul czuł niepokój, a może podniecenie przed spotkaniem. Starannie
się do niego szykował.
Usłyszał pukanie do drzwi swojego pokoju.
– Proszę.
W drzwiach stanął jeden z księży odbierających go z lotniska.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Kardynał prosił, bym przekazał
wiadomość – powiedział.
– Proszę bardzo – Poul życzliwie się uśmiechnął.
– Dzisiejsze spotkanie zostało przełożone na godzinę dwudziestą.
Kardynał przeprasza, ale nagle poprosił go dzisiaj o rozmowę premier.
Przyjeżdża specjalnie w tym celu do Krakowa. Kardynał chce
wynagrodzić tę zmianę planów, zapraszając na skromną kolację.
– Ależ oczywiście, będę zaszczycony. Może jakaś podpowiedź,
co mógłbym robić do wieczora? – zapytał.
– Polecam spacer po krakowskim rynku, ewentualnie zwiedzanie
zamku. Wawel jest piękny. Znajduje się kilka minut stąd.
– Wspaniale. W takim razie z przyjemnością się tam wybiorę.
To doskonała okazja, by zobaczyć zabytkowe miasto. Jestem
wdzięczny kardynałowi za zaproszenie.
Ksiądz pożegnał się i opuścił pokój. Poul został sam.
Po chwili wyszedł przed siedzibę kardynała. Poszedł przez park
w kierunku zamku. Wszedł po wznoszącej się kamiennej drodze na
89
teren wspaniałej historycznej budowli. Katedra, w którym koronowano
królów Polski i królewskie komnaty zafascynowały go.
Po dwóch godzinach, pozostając pod wrażeniem tego, co zobaczył,
poszedł wolno w kierunku rynku, mijając zabytkowe kamienice,
najstarsze i najwspanialsze kościoły.
Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że czuje na sobie czyjś
wzrok. Od czasu do czasu rozglądał się dyskretnie dookoła, ale nikogo
podejrzanego nie udało mu się dostrzec.
Znalazł się na głównym placu miasta, a stojący na jego środku
piękny budynek zachęcał do wejścia do środka. Wśród kilkudziesięciu
kolorowych straganów kręciło się sporo turystów. Można
było usłyszeć wiele języków z różnych stron świata. Poul kupił kilka
pamiątek dla swoich rzymskich przyjaciół.
Wyszedł na zewnątrz. Z prawej strony przed przepięknym kościołem
stały parasole otoczone tysiącami kwiatów. Poula zachwycały
kwiaty. Kojarzyły mu się z ogromnym ogrodem jego rodziców
i ich starym domem położonym w Toskanii. Wracał tam często,
choć jedynie pamięcią.
Zanurzył dłonie w kwiatach, dotykał ich delikatnych płatków.
Nagle usłyszał świst.
Stojący tuż obok niego gliniany wazon rozprysł się dziesiątkami
kawałków i tysiącami kropel wody.
– Boże…! Czy ktoś do mnie strzela…?! – pomyślał gorączkowo.
Odwrócił się szybko za siebie. Zobaczył zamieszanie kilkanaście
kroków dalej. Jakiś mężczyzna rozepchnął tłumek stojących wokół
niego osób. Zaczął uciekać.
Poul stał w miejscu jak wryty. Sparaliżowany strachem. Widział,
jak ktoś ucieka w poprzek największego w Europie rynku. Czuł,
90
jak krew odpływa mu w kierunku nóg. Trwało to dłuższą chwilę.
Szukał bezpiecznego miejsca. Zobaczył kościół.
Podenerwowany tłumek zaczął się już rozchodzić. Na placu znajdowały
się tysiące ludzi, wszystko wyglądało tak, jakby nic się nic
stało. Krzyki, rozpychanie się, bieganina. Straganiarz zaczął zbierać
kawałki glinianego wazonu. Nie wiedział, co było przyczyną jego
rozpadnięcia się. Kręcił głową wzruszając ramionami.
Poul ruszył w kierunku pobliskiego kościoła. Wszedł do jego
chłodnego wnętrza. Podszedł do bocznego ołtarza. Uklęknął.
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
91
Rozdział 15
Pa
łac Arcybiskupów Krakowskich,
Kraków, Polska
Poul przechadzał się po pokoju jadalnym w oczekiwaniu na kardynała.
Wskazówki stojącego w rogu pokoju zegara powoli zmierzały do
godziny dwudziestej.
Na samo wspomnienie swojej popołudniowej przygody ogarniał
go strach. Nie potrafił logicznie wytłumaczyć zdarzenia, które
go spotkało. Bardzo chciał wierzyć w to, że stał się przypadkowym
uczestnikiem czyichś brutalnych porachunków. Postanowił opowiedzieć
o wszystkim kardynałowi, zapominając o urokach miasta.
92
Głos kuranta wybijającego godzinę dwudziestą przywrócił go do
rzeczywistości.
Jednym z uroków kościelnej architektury było oddzielanie miejsc
przeznaczonych dla zwykłych osób od pomieszczeń, w których
przebywali kościelni dostojnicy. Ta widoczna oznaka posiadanych
przywilejów dodatkowo wzmagała chęć dążenia do osiągnięcia
wyższej pozycji, doskonale wkomponowując się w wielowiekową
hierarchię kościelnych obyczajów.
Poul zdał egzamin ze znajomości realiów, w których się znajdował,
na ocenę wyższą niż przeciętna. Zawsze zdyscyplinowany
i uprzejmy starał się dostosować do zasad panujących w środowisku,
które stało się jego domem. Być może z przyjęcia takiej właśnie
postawy wynikały zaufanie i sympatia jego przełożonych. Mimo
swojego młodego jeszcze wieku był już w miejscu, o którym wielu
mogło jedynie marzyć.
Drzwi otwarły się z cichym skrzypnięciem. Do pokoju wszedł
kardynał. Skierował się w stronę oczekującego go mężczyzny. Spotkali
się pośrodku pokoju. Poul uklęknął przed dostojnikiem. Kardynał
wykonał gest, jakby chciał podnieść go z kolan.
– Witaj mój synu. Cieszę się, że mogę cię gościć. Wstań, proszę
– odezwał się.
Poul wstał. Uśmiechnął się, spoglądając w oczy kardynała.
– Dla mnie to wielkie przeżycie. Jestem ogromnie zaszczycony
– odpowiedział.
– Siadaj, proszę – gospodarz wskazał miejsce przy stole. – Pozwolisz,
że porozmawiamy podczas kolacji?
– Z przyjemnością – odparł Poul, czekając, aż kardynał usiądzie
pierwszy.
93
Zasiedli za stołem starannie przygotowanym do wieczornego
posiłku.
Do pokoju weszły dwie zakonnice, podając przystawkę. Na widok
szynki, szparagów i jajka pokrytego kawiorem Poul poczuł się
głodny i uświadomił sobie, że przygoda, jaką przeżył, sprawiła, że
zupełnie zapomniał o jedzeniu.
– Smacznego. Jak podoba ci się Kraków? – odezwał się kardynał.
– Cudowne miasto. Zwiedziłem Wawel… – Poul urwał.
Kardynał spojrzał pytająco na swojego gościa.
– Cudowne, ale chyba niezbyt bezpieczne… – zawahał się
Poul.
– Niebezpieczne? Skąd taki wniosek? – kardynał wyraźnie się
zdziwił.
– Miałem nieprzyjemną przygodę… Z zamku poszedłem na rynek.
Przyznam, że zrobił na mnie wrażenie… Zwiedziłem piękny
budynek stojący pośrodku, a gdy wyszedłem z niego, podszedłem
do straganów z kwiatami. Zatrzymałem się na chwilę. I nagle…
usłyszałem obok siebie świst… wypełniony kwiatami dzban rozprysł
się… Jestem pewien, że obok mnie przeleciała kula wystrzelona
z broni.
– Czy jesteś tego pewien?! – kardynał podniósł głos. Nie ukrywał
zaskoczenia.
– Chyba tak… Tak. Zauważyłem człowieka uciekającego z miejsca,
z którego mógł oddać strzał. Otaczający go ludzie zorientowali
się, co się wydarzyło, zrobiło się zamieszanie.
– To niesłychane! – wykrzyknął kardynał. – Czy zauważyłeś, by
ktoś cię śledził?
94
– Nie. Chociaż muszę przyznać, że nie zwracałem uwagi na
otaczających mnie ludzi – odpowiedział Poul. – Po tym dziwnym
wydarzeniu wszedłem do kościoła, by podziękować Bogu za ocalenie.
Zamilkli na chwilę.
Zakonnice ponownie weszły do pokoju, przynosząc zupę z polskich
grzybów. Wychodząc, zabrały zbędne naczynia.
– Miałeś dużo szczęścia – zadumał się kardynał. – Zastanawiałeś
się, jak to wytłumaczyć?
– Jedyne, co przyszło mi do głowy, to przypuszczenie, że mogłem
znaleźć się całkiem przypadkowo w środku jakichś porachunków
– odparł Poul.
– A nie wydaje ci się, że ktoś nam nieżyczliwy mógł dowiedzieć
się o twojej misji? – na twarzy kardynała widać było niepokój.
Poul zastanawiał się przez moment nad odpowiedzią.
– Nie mogę wykluczyć takiej sytuacji. Chociaż… byłoby bardzo
niedobrze, gdyby ktoś wiedział…. – przerwał na chwilę. – Zważywszy
jednak na podejrzenia, iż ktoś reżyseruje w Watykanie przeciwko
nam ostatnie wydarzenia, może być to całkiem prawdopodobne.
– Musisz powiadomić kardynała o tym, co zaszło.
– Oczywiście uczynię to niezwłocznie – opowiedział Poul.
– Napijmy się wina, może cię trochę uspokoi. Niczego w tej
chwili nie wymyślimy – powiedział z troską w głosie kardynał.
Podniósł kryształowy kielich do ust. Poul po chwili zrobił to
samo.
Zapanowała chwila milczenia, którą przerwał kardynał.
– Trzeba podziękować Bogu, że nad tobą czuwał. O ile wiem,
nic takiego wcześniej się nie wydarzyło. Będę się za ciebie modlił.
95
– Bóg zapłać – odpowiedział Poul. – W końcu sprawa, dla której
tu przyjechałem, nie wydaje się być ani zwyczajna, ani bezpieczna.
Szukam pewnego człowieka…
– Tak, wiem – przerwał kardynał. – Szukasz naukowca z Warszawy,
który ostatnio był gościem w Watykanie.
– Właśnie – podchwycił Poul. – Ten naukowiec miał się spotkać
z kimś, kto ostatnio został otruty. Prawdopodobnie przez rosyjskich
agentów.
– Tak, słyszałem o tym. Z tego co wiem, ten Polak bywał już
wcześniej u nas. Był przyjacielem kardynała Romanazziego.
– Nie miałem o tym pojęcia. Dostałem zadanie znalezienia
przyjaciela kardynała, ponieważ to właśnie ten człowiek, jak podejrzewamy,
wiedział o tajemnicy. Kardynał chciał ją przekazać papieżowi
tuż przed swoją tragiczną śmiercią. I jeszcze jedno… ten
zmarły w Londynie agent mógł być powiązany z tą sytuacją. Co
więcej, mógł zostać zamordowany, kiedy ktoś zaczął go podejrzewać
o zdradę wspomnianej tajemnicy – odpowiedział Poul.
– Czy wiesz już coś bliższego o tym agencie?
– Rozmawiałem o nim ze swoim przyjacielem, Anglikiem. Jest
dyrektorem szpitala, w którym zmarł zamordowany agent. Mówił
mi, że umierający przed śmiercią opowiadał dziwne rzeczy. Wspominał
coś o klinikach Lebensbornu, o skarbach Trzeciej Rzeszy
mających finansować spisek osób wpływowych i obecnie rządzących.
Mających wpływ na światową politykę. Wspomniał również
o czymś pod ziemią. O jakiejś bazie? Brzmi to dziwnie, ale z tego,
co zrozumiałem, to o jakimś logistycznym zapleczu. Miejscu sięgającym
jeszcze czasów minionej wojny. Niestety jego wypowiedzi
były zbitką pojedynczych zdań, wypowiedzianych w czasie agonii.
96
Dyżurujący przy nim lekarz nie bardzo skupiał się nad logiką zdań,
które przypadkiem słyszał.
– Coś jeszcze mówił? – zapytał wyraźnie zainteresowany kardynał.
Poul zastanowił się chwilę. Pospiesznie podniósł kieliszek, przesunął
go do ust, wypijając sporą ilość czerwonego trunku.
– Mówił coś o nowym ładzie w Europie. Odebrałem to jako retorykę
rodem z hitlerowskich Niemiec. Na szczęście ta niszcząca
ideologia umarła z Adolfem Hitlerem kilkadziesiąt lat temu.
Mężczyźni po raz kolejny przerwali rozmowę.
Zaserwowano główne danie. Zgodnie z najlepszym polskim obyczajem
podano kaczkę z kaszą. Gdy zostali sami, kardynał odezwał
się.
– Jesteś pewien, że Hitler popełnił samobójstwo, a jego, jak powiedziałeś,
ideologia umarła w czterdziestym piątym roku?
– Jak to? Przecież znaleziono jego ciało?! – zdziwił się Poul.
– Przez wiele lat powszechnie uważano, że Adolf Hitler i Ewa
Braun popełnili samobójstwo. Przekonanie to opierało się na zeznaniach
tych osób, które znajdowały się w bunkrze pod Kancelarią
Rzeszy. Na odgłos strzału mieli oni wejść do gabinetu Hitlera. Według
zeznań kamerdynera Lingego, potwierdzonych przez Axmanna
i Günschego, adiutanta wodza, Hitler i Ewa Braun siedzieli na sofie.
Pistolet miał leżeć na podłodze u stóp mężczyzny. Z prawej skroni
Hitlera miała wyciekać krew. Na stoliku obok można było dostrzec
ampułki z trucizną. Ewa Braun, leżąca z podkulonymi nogami na kanapie,
miała przegryźć jedną z nich… Podobno zapach cyjanku potasu
w pomieszczeniu był wyjątkowo silny. Wydawało się oczywiste,
że Hitler strzelił sobie w głowę, zaś Ewa, na której ciele nie było ran,
97
połknęła truciznę. Ciała zawinięto w koce, wyniesiono z gabinetu
i przekazano dwóm oficerom SS, którzy zabrali je w stronę zapasowego
wyjścia z bunkra. Reszta miała się odbyć w całkowitej tajemnicy,
dlatego zadbano, aby w korytarzach nie było nikogo. Zwłoki
złożono w leju po bombie, oblano benzyną i podpalono.
Kardynał przerwał i spojrzał na zaciekawionego Poula.
– Wiem, że pojawiły się pewne wątpliwości co do prawdziwości
zeznań świadków, o których mówi wasza eminencja…
– Masz rację – podjął kardynał. – 2 maja walki w Berlinie zostały
zakończone. W radzieckiej niewoli znaleźli się Kempka, Linge, Axmann,
a więc osoby, które były najbliżej Hitlera, gdy ten miał popełnić
samobójstwo. Oczywiście Rosjanie doskonale zdawali sobie
sprawę, jak ważni ludzie znaleźli się w ich rękach. Przesłuchania
z pewnością były bardzo dokładne. Obecnie wiemy już na pewno,
że Linge kłamał. Jeżeli Hitler strzeliłby sobie w głowę, to ślady
krwi musiałyby znajdować się na ścianie. Tak jednak nie było, co
doskonale widać na zdjęciach zrobionych przez Rosjan. W 1993
roku ujawniono protokół z sekcji zwłok Hitlera. Zawiera on stwierdzenie,
że między zębami wodza znaleziono szkło i że ślady cyjanku
potasu odkryto w jego organach wewnętrznych. Druga sprawa:
w Państwowym Archiwum w Moskwie znajduje się fragment
czaszki Hitlera. W jej przedniej części widać otwór po kuli. Czaszka
jest bardzo zniszczona i nie można w chwili obecnej stwierdzić,
czy jest to otwór wylotowy, czy wlotowy. Jeżeli prawdziwa jest ta
druga możliwość, że jest to otwór wylotowy, to oznacza to, że lufa
broni, z której oddano strzał, znajdowała się w ustach lub pod brodą
zabitego. Jeżeli jednak jest to otwór wlotowy, to nie może budzić
wątpliwości, że strzelał ktoś inny.
98
– Jak więc mogło się to odbyć? – zapytał Poul.
– Przeanalizujmy, jeżeli pozwolisz, inną wersję wydarzeń. –
Przyjmijmy, że Linge wszedł do gabinetu Hitlera i zobaczył, iż ten
klęczy na podłodze i toczy pianę z ust. W dłoni trzyma pistolet.
Cyjanek, który zażył przed momentem, nie zadziałał. Na prośbę
wodza Linge wyjął z jego ręki pistolet i strzelił mu z góry w głowę.
Następnie ułożył zwłoki na kanapie przy ścianie i wyszedł z pokoju…
– Co przemawia za takim rozwojem wypadków? – zapytał Poul.
– Hitler brał bardzo dużo leków. Nie powinno to dziwić, jeśli
weźmie się pod uwagę ogromne napięcie, w jakim żył pod koniec
wojny. Gdy cyjanek nie zadziałał, nie miał już dość siły, aby do siebie
strzelić, i to Linge go dobił. Osoby badające zwłoki, zwróciły
uwagę na fakt, że odłamki szkła z fiolki z trucizną między zębami
wskazują, że ta została skruszona, a nie przegryziona. Oczywiście
można przyjąć założenie, że Hitler mógł rozkruszyć ampułkę w palcach,
a następnie wsypać truciznę do ust, należy jednak pamiętać,
że cyjanek działa natychmiastowo i Hitler nie miałby czasu, aby
sięgnąć po pistolet, włożyć lufę w usta lub przyłożyć ją do głowy
i wypalić. Niewykluczone zatem, że Hitler nie popełnił samobójstwa,
lecz został zamordowany.
– A co się stało z Ewą Braun? – zapytał Poul.
– Tu też mamy do czynienia z wieloma niejasnościami, a sporo
do myślenia dają wyniki sekcji zwłok kobiety z ogrodu Kancelarii
Rzeszy opublikowane w połowie lat 90. Wyraźnie wskazywały
one, że nie była to Ewa Braun, lecz osoba, która zginęła na skutek
trafienia odłamkami. Wydaje się, że już po jej śmierci przebrano
ją w niebieską sukienkę Ewy. Przerobiono też uzębienie tej osoby
99
– powszechnie wiadomo, że badanie uzębienia jest jednym z podstawowych
działań podejmowanych podczas identyfikacji zwłok.
Czyżby chodziło o powstrzymanie pościgu za autentyczną Ewą
Braun, która żywa opuściła bunkier? Rosjanie początkowo nie
podawali do wiadomości, że odnaleźli zwłoki Hitlera i jego żony.
9 czerwca 1945 roku marszałek Gieorgij Żukow, dowódca wojsk,
które zajęły schron pod Kancelarią Rzeszy, stwierdził: Nie zidentyfikowaliśmy
zwłok Hitlera. Mógł odlecieć z Berlina w ostatnim
momencie… Potwierdzają to nawet oficjalne depesze, takie jak ta
z 16 lipca, kiedy to Stalin przekazał prezydentowi Trumanowi, że
uważa, iż Hitler cały i zdrowy przebywa w Hiszpanii lub Argentynie.
Nie sprecyzował jednak, dlaczego tak sądzi. Należy również
wspomnieć, że we wrześniu 1945 roku Rosjanie wydali także
oświadczenie, w którym twierdzili, że nie odnaleziono śladów ciał
Adolfa Hitlera i Ewy Braun.
– Co się z nimi zatem stało? – spytał Poul.
– Trop prowadzi prosto do małego samolotu, który o świcie 30
kwietnia wystartował z Tiergarten z trzema mężczyznami i kobietą
na pokładzie. Wkrótce potem, zanim Brytyjczycy zajęli port,
z Hamburga wypłynął duży okręt podwodny, na którego pokładzie
znalazła się kobieta. Niewykluczone, że była to Ewa Braun, zaś jednym
z pasażerów mógł być Adolf Hitler. Dalsze losy tej łodzi pozostają
nieznane.
Kardynał zamilkł.
– Poświęcił eminencja tej historii tak dużo czasu – powiedział
Poul. – Czy mam rozumieć, że ma to jakiś związek ze sprawą, dla
której zostałem przysłany do Polski?
Kardynał odłożył talerz z daniem. Jedzenie było już zimne.
100
– Tak. Pozornie wydaje się, że wszyscy hitlerowcy popełnili samobójstwa
albo zostali straceni, zmarli w więzieniu. Wszystko to
prowadzi do wniosku, że w 1945 roku poglądy tych niebezpiecznych
ludzi umarły wraz z nimi. Wydawać by się mogło, że Hitler
popełnił samobójstwo i na tym historia ideologii kultów jednostki
się skończyła.
– Rozpoczęła się nowa, bezkompromisowa wojna o wpływy…
– odezwał się Poul.
– Europa nie była już Europą sprzed wojny. Do gry weszły Stany
Zjednoczone z masą własnych, znakomicie przeszkolonych agentów.
Zaczęły ingerować w kluczowych sytuacjach w losy niektórych
krajów i reżyserować je. W Rosji mordowano miliony ludzi, a między
częścią faszystowskich ideologów a rosyjskimi dyktatorami
i zapewne amerykańskimi outsiderami władzy powstała zmowa.
Spisek, jak powiedział papieżowi Romanazzi.
– Czy to ten spisek zabił kardynała po blisko sześćdziesięciu latach?
– zapytał zaintrygowany Poul.
– Być może nie spisek, lecz możliwość jego ujawnienia. Zarówno
on, jak i agent zmarły w Londynie musieli wiedzieć więcej ode
mnie.
– Rozumiem…
– Wracając do przerwanego wątku – wiele lat temu twórcy obu
systemów doszli do wniosku, że ich ostatnie doświadczenia wyraźnie
pokazały, że wzajemne wyniszczanie się nie ma sensu, natomiast
bezkolizyjna współpraca może doprowadzić do dominacji
nad światem. Odżył zawarty przed wojną pomysł zmodyfikowanego
paktu Ribbentrop-Mołotow. Twórcy nowej koncepcji uwierzyli,
że sojusz obu wielkich krajów i jeszcze kilku innych, jest nie tylko
101
pomysłem na zrealizowanie ideologii nowego ładu w Europie, ale
i na świecie. Co gorsza, wiem, że w owym „spisku” wzięli udział
również odsunięci od władzy i wpływów agenci amerykańskich
służb specjalnych. Aby zrealizować swoje zamierzenia, potrzebowali
czasu, pieniędzy i przyszłych wykonawców, którzy już po ich
śmierci doprowadziliby plan do końca.
– Czy twórcy tych szalonych koncepcji mieli świadomość upływu
czasu? – zapytał Poul.
– Oczywiście, ale nie zapominaj, że była to grupa szaleńców,
którzy uważali, że odrodzą się ponownie w nowym, stworzonym
przez siebie świecie. Wierzyli w świadomą reinkarnację. Potrzebowali
wykonawców, którzy pod ich wpływem doprowadzą do
realizacji ideologii alternatywnych dla chrześcijaństwa, również
poprzez sojusz Niemiec i Rosji, a właściwie może mniej manifestowany
sojusz, a realną współpracę polityków, także przy udziale
wielu innych wpływowych osób.
– To jakiś obłęd… – powiedział podekscytowany Poul.
– Naturalnie, ale pamiętaj, że ludzie bogaci szukają innych form
wyzwalania adrenaliny. A już, nie daj boże, stojąc na łożu śmierci.
Szukają nieograniczonej władzy. Ich poprzednicy oczywiście
w skrajnej formie działania potrafili wymordować miliony ludzi
dla swoich chorych planów. Dlaczego więc nie mieliby zaryzykować
kolejnej katastrofy dla spełnienia nowych szalonych idei?
– Niezwykłe… – Poul pokręcił głową. – Jak zabrali się do realizacji
swojego dzieła?
– Jak już powiedziałem, potrzebowali pieniędzy i ludzi. Początkowo
postanowili sfinansować swoje pomysły, wykorzystując zrabowane
skarby III Rzeszy. Później, jak się wydaje, zaczęli do nich
102
dołączać różni, zwabieni perspektywą udziału w nieograniczonej
władzy, milionerzy. Ich liczba wzrosła po obaleniu muru berlińskiego.
Stworzyli ogromny mechanizm wpływów – ludzi zorganizowanych
w tzw. Zakon Rycerzy Wewelsburga.
– Wewelsburga? – zdziwił się Poul. – Cóż to takiego?
– No właśnie… To również tajemnicza historia. Łącząca się
zresztą z tym, o czym wspominałeś – z klinikami Lebensbornu.
– Uff, mam wrażenie, że historia toczy się za szybko – stwierdził
Poul.
– Właśnie – oparł kardynał. – Napijmy się spokojnie kawy,
zjedzmy ciasto, a za chwilę wrócimy do rozmowy.
Kardynał wstał i podszedł do drzwi. Wychylił się i coś powiedział.
Po chwili do pokoju weszły siostry zakonne. Podały kawę i ciasta,
po czym dyskretnie usunęły się.
103
Rozdział 16
Kraków, Polska
Niewielki pokój krakowskiego hotelu „Pod Różą” wypełnił
gęsty dym papierosowy. Przez uchylone okno wpadał do środka
dźwięk rozmów przechodzących wąską ulicą ludzi. Kraków tętnił
życiem.
Na stojącym pod ścianą wąskim łóżku leżał mężczyzna ubrany
w granatowy garnitur i błękitną, rozpiętą koszulę. Czarne, eleganckie
buty błyszczały na jego skrzyżowanych nogach. Wspartą na
krawędzi łóżka głowę podpierał założoną za nią ręką. W drugiej
trzymał wypalonego do połowy papierosa.
Zaciągnął się głęboko. Wypuszczony po chwili dym uniósł się
charakterystycznymi kółkami.
104
Obok jego lewej nogi, na śnieżnobiałej pościeli, leżał srebrzący
się wypolerowanym metalem telefon komórkowy.
Mężczyzna wpatrywał się w czerwone cyfry elektronicznego zegara,
stojącego na niewielkiej szafce. Oderwał od niego na chwilę
wzrok, gdy muślinowa firana poruszyła się.
Zgasił papierosa w wypełnionej do połowy szklanej popielniczce,
którą podniósł z podłogi. Ponownie spojrzał na czerwony wyświetlacz
zegara. Dochodziła dziewiąta wieczorem.
Podniósł się. Usiadł na łóżku. Sięgnął po telefon. Wybrał numer.
Czekając na połączenie, poprawił ręką włosy.
– Słucham… – usłyszał w słuchawce senny głos.
– To ja – nie przedstawił się. – Dzwonię z Krakowa.
– Ach to ty – głos w słuchawce wyraźnie się ożywił. – Dobrze, że
dzwonisz. On pytał mnie już przed godziną, czy załatwiłeś sprawę.
Chwila milczenia.
– Właśnie… jest z tym pewien problem…
– Jaki problem? Co się stało? Nie załatwiłeś? – dało się odczuć
poirytowanie w głosie rozmówcy.
– Spokojnie – starał się zapanować nad sytuacją. – Niech pan
nie będzie taki nerwowy.
– Nerwowy? Nie mam ochoty na żarty. Powiedz mi natychmiast,
co się stało.
Mężczyzna sięgnął po nowego papierosa. Zapalił go, zaciągnął
się.
– Nie udało mi się dzisiaj załatwić sprawy. Próbowałem…
bezskutecznie. – starał się zapobiec nieprzyjemnemu komentarzowi
swojego rozmówcy – sam tego nie rozumiem… Po raz
pierwszy zdarzyła mi się taka historia. Byłem kilkadziesiąt kro105
ków od niego… może nawet mniej. Chybiłem… Nie wiem dlaczego.
– Chybiłeś?
– Tak, chybiłem… Gdybym był na miejscu swojej ofiary, powiedziałbym,
że opatrzność nade mną czuwała. Ale nie jestem na
jego miejscu. I naprawdę nie potrafię zrozumieć co się stało. Po raz
pierwszy w życiu chybiłem… – powtórzył. – Mógłbym wytłumaczyć
to tym, że w chwili, gdy strzelałem, oślepił mnie blask słońca
odbitego od zamykanego okna. Nie trafiłem go i od dwóch godzin
zastanawiam się, dlaczego tak się stało.
W słuchawce zapanowała cisza.
– Wiesz, że twoje tłumaczenia są bezużyteczne – głos jego rozmówcy
był nieprzyjemny.
– Chciałem…
– Nie wypełniłeś swojego zadania – przerwał mu. – Powinieneś
mieć pełną świadomość, jakie będą tego konsekwencje.
Mężczyzna zaciągnął się głęboko palonym przez siebie papierosem.
– Czy mam jakieś inne wyjście? – zapytał posłusznie.
Chwilę oczekiwał na odpowiedź.
– Nie.
– Rozumiem…
– Skoro rozumiesz, nie przedłużajmy tej rozmowy. Masz tylko
jedno wyjście.
– Rozumiem…
– Rozwiąż ten problem. Znajdziesz go. Udasz się za nim do piekła.
Jeżeli będzie trzeba. Masz go zabić, rozumiesz? Nie chcę słyszeć,
że żyje – podniósł głos.
106
– Rozumiem – powiedział. – To się już nie powtórzy.
– Jesteś nam to winien. Będę czekał na wiadomość od ciebie.
Tylko jedną wiadomość…
Rozmowa zakończyła się.
Mężczyzna odłożył słuchawkę. Wściekły podszedł do okna.
Przechodzący ulicą ludzie zajęci byli swoimi sprawami.
107
Rozdział 17
Pa
łac Arcybiskupów Krakowskich,
Kraków, Polska
Poul wyszedł z łazienki. Obmywając twarz, zobaczył w lustrze,
że jest rozpalony. Emocjonujące wydarzenia dnia jeszcze się nie
skończyły. Wrócił do pokoju.
Po chwili wszedł również kardynał.
– Może zacznijmy od klinik Lebensbornu. To właśnie „produkty”
tej „fabryki” twórcy nowego ładu postanowili wykorzystać do realizacji
swoich planów. Pomysłem Himmlera było stworzenie ośrodków,
które zapewniłyby przekazywanie z pokolenia na pokolenie
nordyckich genów. Ta historia rozpoczęła się w 1935 roku. Utworzo108
no wtedy coś, co można by nazwać gigantyczną fabryką nadludzi.
Przewinęło się przez nią kilkaset tysięcy osób. Słowo „Lebensborn”
oznacza źródło życia. Tak nazwano organizację, której celem miało
być przebudowanie świata. Idea była prosta. Himmler ujął to tak: Jeśli
dobra krew, na której się opieramy, nie będzie się mnożyła, to nie
będziemy mogli panować nad światem. Początkowo jednym z celów
była opieka nad niezamężnymi matkami, które zaszły w ciążę z esesmanami,
oficerami gestapo i żołnierzami. Oczywiście opieką mogły
zostać objęte tylko te kobiety, co do których czystości rasowej nie
było jakichkolwiek wątpliwości. W placówkach Lebensbornu mogły
one urodzić dziecko, a stowarzyszenie, jeśli nie udało mu się nakłonić
ojca dziecka do ślubu z dziewczyną, a ta nie była w stanie sama
zająć się wychowaniem potomstwa, oddawało dziecko do adopcji
w czystych rasowo rodzinach niemieckich. Chodziło o to, by zachować
„czyste rasowo i wartościowe jednostki” dla III Rzeszy.
– To okropne – powiedział Poul, wsłuchując się w opowieść
kardynała.
– W Niemczech znajdowało się 8 należących do organizacji
zakładów położniczych i 6 domów dziecka. Ośrodki zatrudniały
lojalne pielęgniarki i wychowawczynie. Nadrzędną opiekę sprawowali
lekarze SS. Utworzenie Lebensbornu było wynikiem praktycznej
realizacji ideologii nazistowskiej zakładającej wcielenie w życie
zasad doboru rasowego. Himmler nadzorował program zapisany
przez Hitlera w „Mein Kampf ”, dosłownie interpretując zalecenia
wodza i realizując je w praktyce, w formach choćby najbardziej absurdalnych.
– Czy w innych krajach Europy również stosowano takie praktyki?
– zapytał Poul.
109
– Część ośrodków Lebensbornu było swoistymi punktami kopulacyjnymi,
w których udającym się na front esesmanom stwarzano
warunki do spłodzenia dziecka z odpowiednio dobranymi
rasowo samotnymi Niemkami. Według Himmlera każdy oficer SS
przed wyruszeniem na front powinien spłodzić potomka. Program
realizowany był nie tylko w Niemczech, ale też w niektórych krajach
okupowanych. Działo się tak między innymi we Francji i Danii,
ale przede wszystkim w Norwegii. Wszędzie tam zachęcano
niemieckich żołnierzy do poszukiwania partnerek w celu zwiększenia
liczebności narodu nadludzi.
– To prawdziwy dramat – Poul był coraz bardziej zasępiony.
– Domyślam się, że te dzieci miały być wykorzystane do budowania
nowego ładu w Europie? Ładu rozumianego w jeden jedyny
sposób, jako totalna dyktatura?
– Otóż to! Najlepsze, wyselekcjonowane dzieci miały stanowić
kadrę kreatorów nowej ideologii. Taka była wizja Himmlera – człowieka,
który na ogromną skalę wprowadzał w życie swoje mrożące
krew w żyłach pomysły.
– Wspomniał eminencja coś o zakonie…
– Marzeniem Himmlera było utworzenie nowego, germańskiego
zakonu. W tym celu między innymi odwoływał się do tradycji
Zakonu Krzyżackiego. W swoich działaniach był niezwykle konsekwentny.
Nieopodal miasta Paderborn, w połowie drogi między
Kolonią a Brunszwikiem, znajdowały się ruiny średniowiecznego
zamku Wewelsburg. To właśnie to miejsce Himmler upatrzył sobie
na siedzibę kierownictwa SS. W zamku przygotowano specjalne
apartamenty dla dygnitarzy organizacji. Ich nazwy wywiedziono
od sławnych postaci historycznych. Reichsfuhrer SS dla sie110
bie wybrał apartament Henryka I. Wybudowano wielką komnatę,
o długości 35 i szerokości 15 metrów, w której miały odbywać się
spotkania najważniejszych osób. W podziemiach utworzono sanktuarium
zakonu, miejsce kultu krwi, gdzie organizowano tak zwane
Bluttaufe, chrzty krwi, rytuały towarzyszące przyjęciu każdego
młodego adepta. Na wybór miejsca wpływ miała podobno legenda
głosząca, że przyszłemu atakowi ze wschodu oprze się tylko jeden
zamek w Westfalii. Okazało się, że najmocniejsze mury ma właśnie
Wewelsburg.
– Podziwu godna fantazja… – Poul starał się rozjaśnić mroczną
atmosferę.
– Nie wszyscy naukowcy uważają słowo „zakon”, przyjęte na nazwę
organizacji, za trafione. Podkreślają oni na przykład, że Himmler
i jego współpracownicy byli szczególnie zafascynowani postaciami
Henryka I czy Henryka Lwa, zaś sam szef SS postrzegał siebie
raczej jako kontynuatora ich tradycji niż wielkiego mistrza. Z drugiej
strony profesor Gebhardt, jeden z bliskich przyjaciół Himmlera,
uważał, że ten widział się mistrzem zakonu, który posiadał tylko
jedną regułę – wyznaczoną przez Adolfa Hitlera. Słowa te podkreślają
religijną wręcz zależność Himmlera od Hitlera, którego chciał
być rycerzem i obrońcą.
– Ciarki mi chodzą po plecach – powiedział Poul. – Mam wrażenie,
że to nie może być prawda.
– Niestety, to nie fikcja. Wszystko zaplanowano niezwykle starannie.
Zdaniem Himmlera członkowie SS byli kontynuatorami
tradycji rycerskich. Stąd niezmiernie ważna była dla niego zewnętrzna
oprawa. Wprowadzono specjalne odznaki, które miały
podkreślić znaczenie władzy SS oraz stworzyć atmosferę tajemni111
czości i mistycyzmu. Szefowie organizacji mogli należeć do jednej
z trzech kategorii. Do każdej przypisane były specjalne insygnia:
odznaka, kordzik i herb. Najmniej ważnym, choć również pożądanym,
był srebrny pierścień z emblematem trupiej czaszki.
– A jak zarządzana była organizacja? – zapytał Poul.
– Najwyższymi dostojnikami SS było dwunastu obergruppenfuhrerów.
Każdy z nich miał własny, specjalnie zaprojektowany
herb. Himmler w swoim postępowaniu opierał się na micie o celtyckim
królu Arturze, który ucztował i odbywał narady ze swoimi
dwunastoma najdzielniejszymi rycerzami. W wielkiej komnacie
w Wewelsburgu ustawiono dębowy stół dla niego i jego wybrańców.
Wokół znalazło się miejsce dla oznaczonych tarczami z herbami
i nazwiskami każdego z „rycerzy” foteli. Pod północną wieżą
zaprojektowano także sanktuarium z marmuru. W środku, na podwyższeniu,
płonął wieczny ogień – miały być w nim palone herby
„rycerzy”. Dookoła stało dwanaście grobowców, a pośrodku najważniejszy
– należący do samego Himmlera. Wentylacja we wnętrzu
nie była najlepsza, stąd w czasie ceremonii wypełniał je dym,
który sprawiał wrażenie obcowania z duchami zmarłych. Himmler
nakazał również dygnitarzom z kierownictwa SS odbywać specjalne
ćwiczenia duchowe i niemal okultystyczne ceremoniały, w czasie
których mieli odczuwać łączność z przodkami i czerpać z niej
inspirację oraz siłę wewnętrzną niezbędną do realizacji wyznaczonego
im posłannictwa.
Kardynał wstał z fotela. Spojrzał na szarzejący Kraków.
Po chwili zadumy odezwał się.
– Wojna się skończyła, a jej wynik wymagał wytyczenia perspektywy
dla wszystkich zawiedzionych. I na taki grunt trafiła ideologia
112
kontynuowania pomysłów Himmlera. Niewykluczone, że starannie
dobrano nowych rycerzy. W tajemnicy werbowano posłusznych im
członków, organizacja rozwijała się. Mogła zarabiać na handlu bronią
i kontroli możnych tego świata. Zaczęła osłabiać pozycję tych,
których zakon postanowił neutralizować. Ukrywano się za plecami
terrorystów. Cel był jeden – zbudowanie potężnego porozumienia.
Jest to konsekwencja tworzenia od setek lat koncepcji zastąpienia
wartości chrześcijańskich i wiary w Boga nową doktryną. Inspirowania
działalności ukrytych przed światem grup, które kiedyś
wykorzystywały planowane wcześniej wojny, a dziś rozpoczęły wymuszanie
wpływów na przykład strategią uzależniania krajów od
dostaw energii. Dopuszczania ich do militarnego znaczenia w zamian
za posłuszeństwo.
– Staram się to wszystko zrozumieć… – powiedział Poul.
– Zastanów się nad wydarzeniami zachodzącymi ostatnio na
świecie. Układają się w całość. Dostrzeżesz działania dokumentujące
istnienie konstrukcji, jak to niektórzy określają, nowego ładu.
Oczywiście dla zaciemnienia całej sprawy wszystkich tych, którzy
zwracają na to uwagę, uważa się za niespełna rozumu, a ich twierdzenia
za teorie spiskowe.
– Z pewnością warto się nad tym zastanowić… Obalenie muru
berlińskiego pozwoliło na nowe budowanie stosunków Niemiec
z Rosją.
– Otóż to… – odpowiedział kardynał.
Wstał i podszedł do okna.
Po chwili podjął przerwany wątek.
– Przyjaciel kardynała, ten naukowiec z Polski, koordynował
nasze poszukiwania uczestników tajnego porozumienia. Szukał
113
przy tym nowocześnie wyposażonej prawdopodobnie podziemnej
siedziby, w której prowadzone są wszystkie działania kontrolujące
stworzony system. Ma ono znajdować się pod ziemią. I być może
gdzieś w Polsce. Wiem tylko tyle, że w grę wchodzą trzy lokalizacje.
Gdzieś na Mazurach, jest tam okolica pełna lochów i podziemnych
korytarzy. Druga, prawdopodobna, na wyspie Wolin, w okolicach,
w których kiedyś w czasie wojny produkowano pociski V1 i V2.
I trzecia przypuszczalnie w Sudetach, w okolicach zamku Książ.
Takie są nasze podejrzenia. Chciałbym, byś spotkał się z Kajetanem.
To ten naukowiec. On cię we wszystko wprowadzi.
Poul zamyślił się. Nie spodziewał się, że może kiedyś poznać
najgłębsze tajemnice Watykanu. Nie wiedział, czemu lub komu zawdzięczał
taki awans. Nie było to jednak w tej chwili najważniejsze.
– Rozumiem. Jestem wdzięczny za obdarzenie mnie tak wielkim
zaufaniem – podziękował.
– Musisz na siebie uważać. Do momentu, kiedy nie znajdziemy
czegoś konkretnego, musisz pamiętać, że to, co przed chwilą ci
powiedziałem, to tylko przypuszczenia. Nie możemy niczego udowodnić.
W przypadku odkrycia ich logistycznej siedziby wszystko
wyjdzie na jaw. Dlatego zakon zrobi wszystko, by zlikwidować tych,
którzy zbliżą się do poznania jego tajemnic. Tym bardziej że, jak
można przypuszczać, urywać się może za piętnowanymi powszechnie
terrorystami. Oczywiście to tylko niebezpieczne przypuszczenie
i dlatego należy być bardzo ostrożnym w artykułowaniu osądów.
– Rozumiem – odparł Poul.
– Należy być bardzo ostrożnym. W Polsce próbuje się nas skłócać,
tworzyć medialne alternatywy mające ogromny wpływ na po114
zycję Kościoła. Politycznie próbuje się obalać autorytety. Polska
była przez lata najsilniejszym bastionem chrześcijaństwa i podobnie
jak miało to miejsce w wielu innych krajach, jego przeciwnicy
przystąpili do ataku. Pomagają im w tym ludzie związani z Kościołem.
Jestem głęboko przekonany, że również w Watykanie działa
ich człowiek, a może nawet kilku. Jesteśmy w coraz trudniejszej
sytuacji. Uważaj na siebie.
– A gdzie znajdę tego człowieka, Kajetana? – zapytał.
– Pojedziesz na Mazury. W miejscowości Stare Kiejkuty, a właściwie
obok niej, nad jeziorem, stoi chata. W niej znajdziesz Kajetana.
Staraj się nie dzwonić ze swojego telefonu. Idź na pocztę albo
znajdź jakiś inny telefon. Jutro na dziedzińcu będzie czekał na ciebie
samochód. Masz nieograniczony czas. Będziesz się kontaktował
wyłącznie ze mną. Jeśli będziesz potrzebował jakichś informacji
– dzwoń. A teraz idź spać. Śpij dobrze.
Kardynał wstał.
Podszedł do Poula i położył mu rękę na ramieniu.
– Pamiętaj, od stuleci toczy się wojna, by zniszczyć to, co najcenniejsze
w chrześcijaństwie. A to, co dzisiaj usłyszałeś, jest jej
kolejnym etapem. Człowiek, który na ciebie czeka, wie na ten temat
bardzo dużo …
Kardynał uścisnął Poula i powoli odszedł w kierunku drzwi.
Poul został sam. Spojrzał na zegarek. Jeszcze będzie mógł zatelefonować
do Watykanu. Nie wierzył własnym uszom. Mroczne duchy
przeszłości wyszły z grobów, by wycisnąć piętno na jego życiu.
Na ścianie jadalni tańczyły cienie drzew szarpane podmuchami
nocnego wiatru. Zbierało się na burzę.
115
Rozdział 18
Schloss Bellevue, Berlin, Niemcy
Poranek był słoneczny.
Telefon na biurku zadźwięczał delikatnym głosem elektronicznego
dzwonka.
Stojący przy bibliotecznej półce mężczyzna podszedł do aparatu.
Sięgnął po słuchawkę.
– Słucham? – odezwał się.
– Tu Hans. Spotkanie naszego znajomego z księdzem nie powiodło
się – powiedział głos w słuchawce.
– Nie jestem z tego zadowolony.
– Domyślam się. Obiecuję, że jeszcze w tym tygodniu problem
zostanie rozwiązany. Chciałem przekazać wiadomość, że ksiądz je116
dzie dzisiaj z Krakowa na Mazury. Ma tam spotkanie z pewnym
człowiekiem, który może coś o nas wiedzieć.
– Skąd masz tę wiadomość?
– Od naszego człowieka z Watykanu.
– Rozumiem. Do widzenia.
– Do widzenia.
117
Rozdział 19
Kraków, Polska
Poul wstał wcześnie.
Wczorajszy dzień wstrząsnął nim. Zetknięcie się z innym
obliczem rzeczywistości było dla niego niezwykle dotkliwym
przeżyciem. Starał się zrozumieć swoją nową życiową rolę. Przypominał
sobie wszystkie znane z literatury i kina zachowania
bohaterów. Na razie nie czuł się w niej najlepiej. Sam nie wiedział,
czy bardziej skupiać się na swojej wczorajszej przygodzie
na rynku, czy może na informacjach przekazanych przez kardynała.
Spakował swoje rzeczy i poszedł na śniadanie.
W jadalni krzątało się kilka osób, za oknem świeciło słońce. Poul
118
wypił kawę i zjadł świeżą bułkę obficie posypaną makiem. Posmarował
ją masłem i polał miodem. Lubił miód.
Po śniadaniu zszedł z bagażami na dziedziniec pałacu. Czekał
tam na niego młody ksiądz, który wręczył mu kluczyki i dokumenty
do stojącego obok czarnego volkswagena.
Poul wrzucił bagaże do bagażnika, usiadł za kierownicą i wolno
wyjechał przez bramę na ulicę. Ruch o tej porze był niewielki. Skierował
się na trasę Kraków – Warszawa.
Minęło kilka godzin, zanim przekroczył ponownie Wisłę, rzekę
łączącą oba miasta. Przejechał przez most na drugą stronę Warszawy
i znalazł drogę prowadzącą na odległe o kilka godzin jazdy
Mazury.
Ten pokryty tysiącem jezior północny kawałek Polski graniczył
z Rosją, a zachowując urok dzikiej przyrody, przyciągał żeglarzy,
którzy czuli się tam jak w raju. Poruszali się po jeziorach bezszelestnie.
Nocą słychać było śpiewy, którym towarzyszyły dźwięki gitar
i rozbłyskujący ciepłym światłem blask ognisk. Niewiele w tej
okolicy było luksusowych hoteli i eleganckich restauracji, ale właśnie
to dodawało tej pokrytej gęstymi lasami okolicy wyjątkowego
uroku.
Kolejnych kilka godzin Poul spędził w samochodzie w towarzystwie
płynącej z radia muzyki. Droga była coraz bardziej pusta, ale
i coraz bardziej malownicza. Lasy widoczne za szybą pędzącego samochodu
gęstniały.
Zatrzymał się na małym parkingu i wysiadł z samochodu.
Zgłodniał, był w podróży już od dłuższego czasu. Odpakował
kanapkę, którą razem z termosem z kawą dostał od uprzejmych
sióstr zakonnych na drogę.
119
Jedząc, przyglądał się kartce papieru, na której naszkicowano
plan dojazdu do chaty Kajetana. Zaznaczona strzałkami droga
biegła od miejscowości Stare Kiejkuty nad jezioro. Pod rysunkiem
ktoś, kto narysował mapę, napisał imię i numer telefonu. Poul przypomniał
sobie radę kardynała, by nie korzystał ze swojej komórki.
Rozglądał się dookoła. Ubrał się na sportowo, by nie wzbudzać
zbędnego zainteresowania i nie pozostawać w pamięci ewentualnych
przypadkowych rozmówców. Nie dostrzegł nikogo. Odkręcił
termos i nalał sobie kawy. Pił z prawdziwą przyjemnością.
Po chwili wsiadł do samochodu i ruszył dalej. Po godzinie dojechał
do skrzyżowania, które pamiętał z mapy. Skręcił w zaznaczoną
na niej drogę. Po dwudziestu minutach wjechał na malownicza
polanę.
Nad jeziorem stała chata.
Był na miejscu.
120
Rozdział 20
Stare Kiejkuty, Polska
Poul zaparkował samochód w pobliżu pomostu, którego koniec
ginął w tafli wody. Odetchnął głęboko świeżym powietrzem. Miał
wrażenie, że przed chwilą spadł deszcz, ożywiając na moment niezwykłą
w tym miejscu przyrodę.
Na odgłos zatrzaskiwanych drzwi samochodu na progu chaty
pojawił się mężczyzna. Wyszedł na werandę.
– Dzień dobry – odezwał się po angielsku Poul. – Czy może Kajetan?
– Tak, tak mam na imię – Kajetan przyjął gościa z uśmiechem.
– A ty pewnie jesteś Poul i przybywasz od naszych wspólnych przyjaciół,
prawda?
121
– Tak, każdy z nich pozdrawia cię niezwykle gorąco.
Mężczyźni przywitali się. Dla postronnego obserwatora mogło
się wydawać, że znają się od lat.
– Jak minęła podróż? – zapytał Kajetan.
– Nieźle, pogoda mi sprzyjała, a ruch na drogach był całkiem
znośny. Wyjechałem z Krakowa wcześnie. Polska to naprawdę
piękny kraj. Przejechałem niemal całą – uśmiechnął się. – Cieszę
się, że mogę zastać cię w tak urokliwym miejscu. Jesteś tu sam?
– Żona wraca za kilka dni, pojechała do Warszawy...
Od strony chaty mężczyźni usłyszeli odgłos otwieranych drzwi.
Na werandę weszła ubrana w strój kąpielowy Monik, a za nią Marc
w sportowym ubraniu.
– Dzień dobry – odezwali się niemal równocześnie.
– Piękna pogoda – powiedziała Monik z uśmiechem.
– Dzień dobry – odrzekł Kajetan. – Pozwólcie, że przedstawię
was mojemu przyjacielowi.
– Z przyjemnością – odparł Marc.
Podeszli do mężczyzn stających przy otwartym bagażniku samochodu.
– Monik i Marc przyjechali z Niemiec, są dziennikarzami. – Kajetan
zwrócił się do Poula. – Przyjechali pisać o urokach Mazur.
A to mój przyjaciel Poul – zarekomendował nowego gościa przyjaźnie.
– Zatrzyma się u mnie na mały odpoczynek. Poul mieszka
w Rzymie.
Przywitali się ze sobą uprzejmie, niemal serdecznie.
– Uroki przyrody, powiedziałeś – roześmiał się Poul. – Chyba
że za chwilę odbędzie się tu tajny szczyt NATO albo jakiejś organizacji
terrorystycznej. Chyba nie wiesz, kto u ciebie gości. Czy to
122
pan – zwrócił się do Marca – nie jest przypadkiem tym słynnym
Markiem Perce, asem dziennikarstwa śledczego?
Monik spojrzała zaskoczona na Marca. Wszystko wskazywało na
to, że zostali zdemaskowani. Ten jednak starał się zachować spokój.
Odwzajemnił się uśmiechem.
– Ależ mi pan reklamę zrobił… No nie wiem, czy można aż tak
komplementować moje zajęcie i zainteresowania.
– Raczej pańskie sukcesy. Wystarczy przeczytać kilka pańskich
artykułów – Poul nie ustępował. – Czuję, że czeka nas pasjonujący
wieczór. Oczywiście pod warunkiem, że zdradzicie nam powód
swojego pobytu w Polsce. Czy zatrzymali się u ciebie? – zwrócił się
do Kajetana. – Mam nadzieję, że nie wyjeżdżacie dzisiaj?
– Wyobraź sobie, że w nocy, drugiego dnia pobytu, ukradziono
im samochód.
Kajetan wyręczył Marca w niezręcznej, jak mu się wydało, sytuacji.
– Na szczęście się odnalazł, ale na razie nie chce oddać go miejscowa
policja. Tak więc zostali zmuszeni do pozostania u mnie trochę
dłużej niż zamierzali.
– No proszę… Jak się wam podobają Mazury? – zapytał.
– Ach, są wspaniałe – odparła Monik. – Jesteśmy oboje zachwyceni.
Ale przede wszystkim – zwróciła się do Kajetana – jesteśmy
pod wrażeniem bezinteresownej życzliwości, z jaką spotkaliśmy się
w tym miejscu. Nasz gospodarz przychyla nam nieba, przynajmniej
tak się czujemy – Monik zauważyła gesty protestu Kajetana.
– No to w takim razie – odezwał się Kajetan – zapraszam was
na wspólną kolację. Będziemy mogli, jak sugeruje Monik korzystać
z mojej gościnności i porozmawiać o naszych zainteresowaniach.
123
Rozdział 21
Malbork, Polska
14 września 1309 roku wielki mistrz Zakonu Krzyżackiego Siegfried
von Feuchtwangen ogłosił Malbork stolicą jednego z najpotężniejszych
państw na południowym wybrzeżu Bałtyku.
Od tamtego czasu ogromny zamek wielokrotnie był przebudowywany
i modyfikowany. Zmieniała się również jego funkcja – od
klasztoru poprzez twierdzę, reprezentacyjną rezydencję władców,
garnizon wojskowy aż do muzeum.
Zamek przetrwał kolejne wojny, był oblegany, zdobywany czy
kupowany. Zmieniał również swoich właścicieli. Wygląd poszczególnych
budowli także ulegał zmianom. Niezmienna pozostawała
sława Malborka jako najpotężniejszej twierdzy w Europie.
124
Pod tę właśnie twierdzę podjechało czarne bmw. Przez zaciemnione
szyby nie można było dostrzec jego właściciela.
Samochód wjechał na dziedziniec zamkowy, prosto w cień. Kierowca
wysiadł i zabrał z niego tylko małą walizeczkę i podłużny
futerał. Mężczyzna wszedł do jednego z zamkowych obiektów.
Palące się do nocy światło w jednej z zamkowych komnat było
znakiem jego obecności. Mieszało się z szarością świtu. Powoli zastąpiło
go ciepłe światło wstającego słońca. Ogarniało ono powoli
ogromną przestrzeń największej w Europie budowli z purpurowych
cegieł.
Gdy doszło do miejsca, w którym w nocy stał czarny samochód,
zastało już tylko wyciśnięte w glinie ślady opon.
125
całość powieści do zakupienia na stronie autora