SUWOROW WIKTOR
GRU
RADZIECKI WYWIAD WOJSKOWY
Tłumaczyli: MACIEJ BOROWSKI I JAROSŁAW
KOTARSKI
Wydanie polskie: 1999
1
2
Dla Tani
3
4
WSTĘP
Nie ma wątpliwości, które państwo na świecie dysponowało najpotężniejszym
wywiadem – był nim Związek Radziecki, a tą monstrualną organizacją nie mającą
odpowiednika w dziejach ludzkości był KGB, czyli Komitet Bezpieczeństwa
Państwowego (Komitiet Gosudarstwiennoj Biezopasnosti). W kwestii natomiast, kto
dysponował drugą taką organizacją, opinie specjalistów różnią się od siebie. Prawda,
choć może się wydać dziwna, jest następująca: krajem, który nią dysponował (i wciąż
dysponuje) był również Związek Radziecki, a organizacją tą był i jest GRU (Gławnoje
Razwiedywatielnoje
Uprawlenije
–
Główny Zarząd Wywiadowczy Sztabu
Generalnego).
Niniejsza książka została napisana, by uzasadnić tę opinię.
Pierwotnie była pomyślana jako materiał instruktażowy dla wąskiego kręgu
specjalistów, później poprawiłem ją tak, by nadawała się dla szerszego kręgu
odbiorców. Poprawki ograniczyły się głównie do usunięcia definicji i szczegółów
technicznych, które nie były czytelnikowi potrzebne, a zaciemniłyby jedynie ogólny
obraz. Mimo tych zabiegów książka może okazać się trudna w lekturze i, choć mogę
za to przeprosić czytelników, nie mogę tego zmienić. Aby poznać chorobę (a chęć
poznania najczęściej spowodowana jest potrzebą zwalczenia takowej) trzeba poznać
zarówno objawy, jak i etiologię.
Jednym z pierwszych świadomych kłamstw, na jakie zdecydowali się komuniści,
było ogłoszenie, że organy bezpieczeństwa nowego państwa, czyli WCzK
(Wsierusskaja Czeriezwyczajnaja Kommissija po Borbie s Kontrrewoliucyjej i
Sabotażem – Wszechrosyjska Nadzwyczajna Komisja do Walki z Kontrrewolucją i
Sabotażem), zostały stworzone 20 grudnia 1917 roku
*
. Rewolucjoniści zrobili tak, by
udowodnić, że masowe egzekucje, jakie miały miejsce w ciągu pierwszych czterdziestu
jeden dni ich władzy, nie były realizacją planowanego ludobójstwa, lecz
spontanicznymi aktami bezprawia, popełnionymi przez jednostki.
Fałszywość tego twierdzenia jest łatwa do udowodnienia: wystarczy dokładnie
5
poczytać wydania bolszewickich gazet z owych pierwszych dni, które „wstrząsnęły
światem”. Organy bezpieczeństwa i przeprowadzane przez nie egzekucje istniały od
pierwszych nawet nie dni, a godzin egzystencji władzy radzieckiej, tak jak to wcześniej
zostało zaplanowane.
Pierwszej nocy po ogłoszeniu światu narodzin najbardziej krwawej dyktatury w
jego dziejach, Lenin wyznaczył swych pełnomocników. Wśród nich był niejaki
towarzysz A. Ryków, mianowany szefem Ludowego Komisariatu Spraw
Wewnętrznych, bardziej znanego pod złowrogim skrótem NKWD (Narodnyj
Kommissariat Wnutriennych Dieł). Jedną z pierwszych decyzji nowo mianowanego
szefa resortu spraw wewnętrznych, było zarządzenie z 28 października 1917 roku
powołujące Milicję Robotniczą.
W 1938 roku towarzysz Ryków, po procesie tzw. bloku prawicowców i
trockistów, został rozstrzelany, ale zdążył zapisać kilka krwawych stronic, zarówno w
dziejach organów, jak i władzy radzieckiej, o których wolałaby ona jak najszybciej
zapomnieć. Z dwudziestu mianowanych szefów tejże służby (czy organu, bo tak
brzmiała pierwotna nazwa) trzech usunięto ze stanowiska, jeden zmarł na posterunku,
siedmiu zaś zostało powieszonych lub rozstrzelanych po torturach, podczas których
oprawcy wykazali tyleż pracowitości co pomysłowości.
Największymi paradoksami w kontekście przebiegu tej nie kończącej się krwawej
orgii są następujące pytania: dlaczego najpotężniejsza na świecie organizacja
przestępcza tak łatwo pozwalała likwidować swych przywódców? Jakim cudem Biuro
Polityczne mogło bezkarnie robić z czekistami co tylko zechciało? Dlaczego to samo
Politbiuro nie miało żadnych kłopotów nie tylko z pozostałymi po przywódcach
rodzinami, ale także z fizyczną likwidacją całych mas młodych i obiecujących oficerów
tychże organów? Gdzie leżał sekret bezgranicznej siły Politbiura?
Odpowiedź jest prosta, a sposób stary jak świat i od początku tego świata
skutecznie stosowany. Sprowadza się do rzymskiej zasady: „dziel i rządź”. Na
początku, by nie dzielić się władzą, Lenin podzielił w Rosji wszystko co tylko dało się
podzielić, a od jego czasów kolejne pokolenia komunistów wiernie go naśladowały i
skwapliwie wykonywały polecenia nieśmiertelnego twórcy pierwszego państwa
proletariackiego.
Całą strukturę zarządzania państwem powielono co najmniej dwukrotnie. Władza
Rad była także powielona. Jeśli ktoś odwiedził Rejonowy Komitet Partii, a potem
Rejonowy Komitet Wykonawczy, nie mógł nie zauważyć faktu, że te dwie odrębne
instytucje miały prawie identyczną strukturę i zajmowały się identycznymi problemami,
często podejmując przeciwstawne decyzje. Żadna z nich nie miała zaś uprawnień, aby
decydować o czymkolwiek samodzielnie.
Ten system istniał na wszystkich szczeblach i etapach podejmowania decyzji. Jeśli
6
przyjrzymy się naprawdę ważnym decyzjom podejmowanym przez przywódców
radzieckich (a publikowanym w gazetach) stwierdzimy, że każda z nich była podjęta
zawsze na wspólnej sesji KC partii i Rady Ministrów. Pisząc te słowa mam przed sobą
wspólnie podjętą rezolucję o dalszym wzroście jakości i poszerzeniu asortymentu
produkowanych zabawek. Ani Rada Ministrów gigantycznego państwa, ani Komitet
Centralny rządzącej partii nie były w stanie (z braku władzy i możliwości) podjąć tak
ważnej decyzji samodzielnie. Sytuacja ta dotyczyła nie tylko ministrów czy sekretarzy
KC, ale wszystkich niższych szczebli zarządzania.
Na przykład jedynie wspólna decyzja Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii
danej republiki i Rady Ministrów tejże republiki była ważna. Naturalnie nie mogły one
rozpatrywać tak istotnych kwestii jak jakość zabawek, ale zasada pozostaje taka sama:
nie da się powziąć samodzielnych decyzji w jakiejkolwiek sprawie. Władza w Związku
Radzieckim była zarówno w formie, jak i w treści zawsze podzielona i zdublowana,
poczynając od planowania podboju Kosmosu, a kończąc na pogrzebie szeregowego
obywatela. Inaczej rzecz ujmując: od produkcji papieru toaletowego do wodowania
lodołamaczy o napędzie atomowym.
W dodatku poza organami władzy wykonawczej, które wydawały polecenia i
pilnowały, by były one wykonywane, istniały także Centralne Organy Kontroli,
niezależne od władz lokalnych. Podstawowym był naturalnie KGB, ale niezależnie od
niego działały i inne, na przykład niewinnie brzmiąca Inspekcja Robotniczo-Chłopska,
będąca w istocie tajną policją podległą członkowi Biura Politycznego, który miał
prawie takie wpływy jak szef KGB. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych też nie spało,
a nie podlegało ani KGB, ani Kontroli. Poza tym istniał też Organ Centralny Prasy,
którego wizyty w fabrykach wywoływały nie mniejszą panikę i wściekłość jak wizyty
Komisji do Zwalczania Kradzieży Mienia Państwowego.
Z inicjatywy Lenina stało się sprawą tyle podstawową, co niezmienną, by każdy
organ, mający władzę oraz zdolność podejmowania decyzji, był zrównoważony przez
istnienie innej, równie zbiurokratyzowanej organizacji. Zasada ta miała zastosowanie
nie tylko w kwestii organów władzy: była gazeta „Prawda”, ale mieliśmy też
„Izwiestia”. Istniał TASS
*
, a obok niego APN
*
i to bynajmniej nie po to, by istniała
konkurencja, ale by wszystko było zdublowane. Zabieg ten pozwalał towarzyszom z
Politbiura prowadzić znacznie spokojniejsze życie, co w ich wieku miało niebagatelne
znaczenie.
Kontrolowanie wszystkiego i wszystkich jest niemożliwe i dlatego właśnie tak
istotne było dublowanie dosłownie wszystkiego. Zawiść jest doskonałym stróżem –
zawsze można donieść na rywala, gdy ten ma przebłysk inspiracji albo jego
zachowanie odbiega od ustalonej normy, albo, co najgorsze, próbuje krytyki z punktu
widzenia zdrowego rozsądku. Duplikacja była podstawowym powodem przerażającej
7
stagnacji we wszystkich dziedzinach życia, która cechowała państwo i naród radziecki.
Była też naturalnie powodem bezprecedensowej stabilności reżimu. Powielając
struktury państwa, Politbiuro było zdolne zneutralizować jakiekolwiek próby rewolty.
Tworzenie tego podwójnego systemu zaczęło się od powstania WCzK powołanej
do życia, by zrównoważyć rosnącą władzę Ludowego Komisariatu Spraw
Wewnętrznych, czyli ówczesnego MSW. W czasie całej spływającej krwią wojny
domowej obie te organizacje działały niezależnie, a nawet wręcz rywalizowały ze sobą.
Ponieważ ich znaczenie ogromnie wzrosło, Lenin musiał stworzyć jeszcze inny organ
8
kontroli i wymierzania rewolucyjnej sprawiedliwości: Rabkrin (Rabocze-Kriestianskaja
Inspiekcija – Inspekcja Robotniczo-Chłopska). Ten działający w latach 1920-1934
organ do dziś czeka na opis jego historii i osiągnięć. Było to ukochanie dziecko
Lenina, o którym pamiętał nawet na łożu śmierci. Rabkrin nie był pomyślany jako
organ represji wobec całego społeczeństwa, lecz jako organizacja kontrolująca elitę
bolszewików, a przede wszystkim WCzK i NKWD.
Macki CzK sięgały już poza granice kraju i przywódcy bolszewiccy musieli
stworzyć inną służbę zdolną zrównoważyć tę działalność. Ani bowiem NKWD, ani
Rabkrin nie nadawały się do tego celu. 21 października 1918 roku z rozkazu
niestrudzonego Lenina powołano do życia nową służbę wywiadowczą, przeznaczoną
do działania wyłącznie poza granicami kraju i całkowicie niezależną od WCzK.
Nazwano ją dla dezinformacji Zarządem Rejestrów Robotniczo-Chłopskiej Armii
Czerwonej
*
, w skrócie Registraupr (Registratielnoje Uprawlenije). Do początku lat
dziewięćdziesiątych organizacja ta nazywała się Głównym Zarządem Wywiadowczym
Sztabu Generalnego Armii Radzieckiej, znana była też w klasyfikacji wojskowej jako
Jednostka 44388.
Historia zna wiele przykładów podobnych struktur stworzonych przez reżimy
rozmaitego rodzaju. Najbardziej znane z nich powstały w Niemczech w czasach
Hitlera – obowiązywały w nich te same zasady podwójności: SA i SS, dywizje
Wehrmachtu i Waffen SS, RSHA
*
i Abwehra
*
.
To zwielokrotnienie struktur państwa może być wyjaśnione jedynie przez dążenie
klasy panującej do zagwarantowania stabilności reżimu. Istotne jest wyjaśnienie tej
ostatniej kwestii, aby można było zrozumieć rolę, jaką odgrywał radziecki wywiad
wojskowy, oraz powody, dla których GRU przez cały praktycznie okres historii
Związku Radzieckiego pozostał niezależny od KGB i jego poprzedników, pomimo
wielokrotnych
prób
podporządkowania
go
Komitetowi
Bezpieczeństwa
Państwowego.
9
Część pierwsza
10
Rozdział 1
TRIUMWIRAT
Partia, bezpieka i armia stanowiły triumwirat rządzący Związkiem Radzieckim.
Wszystkie pozostałe instytucje, niezależnie ile oficjalnie miały władzy, faktycznie
zajmowały pozycje wykonawcze i były podporządkowane któremuś z tej trójki. Żaden
z tych trzech członów nie miał też władzy absolutnej ani większej niż inne. Wszystkie
były niezależne i musiały dzielić się władzą z rywalami, choć żadnej ze stron się to nie
podobało. Cały czas trwała pomiędzy nimi walka, choć nie zawsze była ona widoczna
dla obserwatora z zewnątrz. Walka o wpływy, otwarte konfrontacje, tajne przymierza i
ciągłe zdrady składały się na dzień powszedni władców Związku Radzieckiego. Partia
nie mogła istnieć bez aparatu represjonującego ludność, a KGB nie miał racji bytu bez
ciągłego podsycania komunistycznego fanatyzmu i oszukiwania ludzi – a więc bez
partii.
Zarówno KGB, jak i partia, uważały swoje zadania i istnienie za najważniejsze, a
to co robi druga strona za pomocnicze. Obie organizacje dążyły do uzyskania pełni
władzy, ale zdawały sobie sprawę, że nie mogą całkowicie pozbyć się drugiej strony,
gdyż to oznaczałoby samozagładę. Obie też potrzebowały armii, która występuje tu w
roli tresowanego krokodyla zapewniającego utrzymanie treserom.
W systemie triumwiratu armia była elementem najsilniejszym, ale zarazem,
najmniej docenianym. W przeciwieństwie do partii czy KGB, armia nigdy, nawet przez
parę godzin, nie rządziła państwem. Gdyby kiedykolwiek tak się stało, oznaczałoby to
koniec zarówno partii, jak i KGB, gdyż nie były one armii do niczego potrzebne.
Dla krokodyla naturalnym jest życie w bagnie i połykanie tego, na co ma ochotę.
Istnienie treserów jest stanem nienaturalnym, z czego obaj treserzy (KGB i partia)
zdawali sobie doskonale sprawę. Wiedzieli też, że pierwszą czynnością krokodyla,
gdyby się uwolnił, będzie rozprawienie się z treserami.
Powstaje wobec tego pytanie: dlaczego krokodyl nigdy nie miał ku temu okazji?
Powodem były silne cugle, które trzymała z jednej strony partia, a z drugiej KGB.
11
Cugle partii nazywały się Wydziałem Politycznym, a KGB Wydziałem Specjalnym.
Każdy szczebel dowodzenia i każda jednostka wojskowa były spenetrowane przez oba
te wydziały, częściowo jawnie, częściowo przez tajnych informatorów.
Za każdym razem gdy armia zaatakowała partię, a zdarzało się to dość często,
poczynając od lat dwudziestych, czekiści przystępowali do akcji i błyskawicznie
opanowywali sytuację.
Z kolei, gdy armia zaatakowała KGB, co nastąpiło po śmierci Stalina, partia
wkroczyła do akcji, ratując bezpiekę.
Natomiast w sytuacji gdy KGB zaczął być za bardzo bezczelny i spiskował
przeciwko partii, ta ostatnia popuściła cugli i krokodyl przystąpił do dzieła. Wszystko
jednak zostało tak skalkulowane, by mógł ugryźć, ale nie zagryzł. Po takich
incydentach życie na jakiś czas wracało do normy i treserzy tak manipulowali
krokodylem, aby żadne sprzeczne interesy czy kłótnie nie przerodziły się w otwartą
wojnę.
Czasami udawało się im wymierzyć krokodylowi parę kopniaków, a jeśli nie było
już wyjścia, zgodnie napuścić go na kogoś innego, zwanego „agresorem”.
Żadna z pozostałych instytucji państwowych nie odgrywała decydującej roli w tym
przedstawieniu – mogła jedynie pełnić funkcje pomocnicze: dostarczać żywności
treserom i krokodylowi, brać udział w galowych przedstawieniach czy zbierać
gotówkę od przerażonych widzów.
Mózgiem krokodyla był Sztab Generalny Armii Radzieckiej, a jego oczami i
uszami – wywiad wojskowy. GRU stanowił część Sztabu Generalnego, czyli część
mózgu, która analizuje to, co widzą oczy oraz słyszą uszy, która może skoncentrować
te zmysły na najbardziej interesujących je obiektach. Wprawdzie krokodyl nie może
zerwać się z cugli, jednak Sztab Generalny oraz GRU, aż do dzisiaj, są praktycznie
niezależne od jakiejkolwiek zewnętrznej kontroli.
Powodem tego stanu rzeczy są doświadczenia zdobyte przez partię i to za cenę
ogromnych kosztów. W okresie poprzedzającym II wojnę światową partia tak
dokładnie nadzorowała Sztab Generalny, a czekiści tak dokładnie go „sprawdzali”, że
Sztab Generalny utracił całkowicie zdolność sprawnego funkcjonowania. Rezultatem
tego było przejściowe zatracenie przez potężnego krokodyla możliwości myślenia,
szybkości reakcji czy prób jakiegokolwiek samodzielnego działania. Przez to system
jako całość znalazł się na skraju katastrofy, gdyż armia, poddana „idealnej” kontroli,
praktycznie straciła zdolność prowadzenia walki.
Partia wyciągnęła z tej nauczki właściwą lekcję: nie może mieszać się w pracę
mózgu, nawet jeśli nie myśli on zgodnie z wytycznymi tejże partii. Partia i KGB wolały
z powodów czysto praktycznych utrzymywać pod kontrolą ciało, a nie umysł czy
zmysły krokodyla.
12
13
Rozdział 2
HISTORIA
Radziecki wywiad wojskowy
*
stanowił integralną część armii; dlatego też historia
GRU może być rozpatrywana tylko w kontekście historii armii i ciągłego konfliktu
pomiędzy armią, partią i bezpieką.
Od chwili sformowania pierwszych jednostek Armii Czerwonej powstawały w
ramach ich sztabów niewielkie grupy wywiadowcze, częstokroć bez rozkazów z góry.
W miarę formowania się wojska w brygady, korpusy czy armie, formowały się wraz z
nimi struktury wywiadu, które przyjęły postać wydziałów wywiadowczych
poszczególnych sztabów.
Na przykład szef wydziału wywiadowczego w sztabie korpusu dysponował własną
jednostką wywiadowczą, a oprócz tego nadzorował działanie szefów analogicznych
wydziałów w sztabach dywizji wchodzących w skład korpusu. Z kolei szef wydziału
wywiadowczego sztabu każdej dywizji miał własną jednostkę wywiadu i kierował oraz
nadzorował działalność szefów wywiadu brygad tworzących tę dywizję.
13 czerwca 1918 roku sformowano po raz pierwszy w dziejach Armii Czerwonej
związek strategiczny: front. Otrzymał on nazwę Frontu Wschodniego, a w jego skład
wchodziło pięć armii i Flotylla Wołżańska. Tego samego dnia utworzono Wydział
Rejestracyjny (tj. wywiadowczy) frontu. Podlegali mu szefowie wydziałów
wywiadowczych sztabów wszystkich pięciu armii oraz Flotylli Wołżańskiej, zaś szef
wywiadu frontu dysponował oprócz tego samolotami zwiadowczymi, kilkoma
szwadronami kawalerii i – co najważniejsze – własną agenturą. Ta ostatnia pierwotnie
oparta była na podziemnej strukturze bolszewików i innych partii, które ich wpierały.
Agentura rozrastała się w miarę posuwania się frontu; a przed jego nadejściem grupy
agentów przeprowadzały rozmaite akcje dywersyjne na tyłach przeciwników.
Wkrótce powstały też inne fronty: Południowy, Ukraiński, Północny,
Turkiestański, Kaukaski, Zachodni, Południowo-Wschodni i Północno-Wschodni.
Wywiad każdego z nich został zorganizowany w dokładnie ten sam sposób. Oprócz
14
frontów istniały samodzielnie działające armie, które także posiadały własny wywiad.
Wiosną 1918 roku powołano też do życia nowy rodzaj służby wywiadowczej:
służbę dywersyjną, podległą, podobnie jak inne, szefom wywiadów czy to frontu, czy
armii, czasem nawet dywizji. Nazwano ją „kawalerią specjalnego przeznaczenia”.
Członków nowej służby rekrutowano z grona najlepszych kawalerzystów danej
formacji, których następnie przebierano w mundury wroga i zalecano głębokie wypady
na tyły przeciwnika w celu zbierania informacji, schwytania języka (zwłaszcza
oficerów sztabowych), a czasem do niszczenia określonych celów – zazwyczaj
sztabów.
Liczba i rozmiary takich oddziałów stale rosły – w 1920 roku, w czasie wojny z
Polską, oprócz samodzielnych pułków i szwadronów podległych szefom wywiadów
niższego szczebla, istniała także brygada kawalerii do zadań specjalnych w sile ponad
2.000 szabli. Wszyscy spec-kawalerzyści ubrani byli w polskie mundury. Wiele lat
później takie oddziały zyskały miano Specnazu, w późniejszych czasach nadawane
wszystkim jednostkom specjalnym GRU.
Od początku swego istnienia wywiad wojskowy był solą w oku i głównym
rywalem WCzK, która posiadała własną agenturę centralną oraz lokalne siatki
wywiadowcze i zazdrośnie strzegła swego prawa do nich. Czekiści nie mogli pogodzić
się z tym, że ktoś poza nimi ma podobną agenturę czy oddziały specjalnego
przeznaczenia. Różnica w przypadku tych ostatnich polegała głównie na tym, że
oddziały specjalne WCzK (Osnaz) przeprowadzały akcje na własnych tyłach,
eliminując obywateli niezadowolonych z reżimu komunistycznego.
Podczas wojny domowej CzK dążyła do zjednoczenia wszystkich oddziałów
specjalnych pod swoją komendą i wiadomo o kilkunastu próbach przejęcia przez nią
organów wywiadu wojskowego. W trakcie jednej z nich, 10 lipca 1918 roku, czekiści
rozstrzelali szefostwo Wydziału Rejestracyjnego sztabu Frontu Wschodniego, który
istniał zaledwie dwadzieścia siedem dni, wraz z całym sztabem frontu i jego dowódcą
M. Murawiewem, który próbował ratować swoich oficerów wywiadu. Jego następca I.
Vatsetis nie miał własnego wywiadu, a o informacje mógł jedynie grzecznie prosić
czekistów, zdając sobie sprawę z ich podejścia do osób, które nie przypadły im do
gustu. (Rozstrzelali go w końcu i tak, ale znacznie później).
Naturalną koleją rzeczy, po przejęciu agentury zlikwidowanego sztabu CzK zleciła
jej własne zadania, a te, które zlecało dowództwo frontu, były odsuwane na dalszy
plan, co w efekcie omal nie doprowadziło do całkowitego rozbicia Frontu
Wschodniego. Jeśli wywiad i sztab są rozdzielone, przypomina to do złudzenia
sytuację osoby ślepej i głuchej – nawet jeśli otrzyma ona od innych zmysłów
informacje o zagrożeniu i tak reakcja będzie powolna, a ruchy nieprecyzyjne. Ludowy
komisarz do spraw Armii Trocki po tej jednej próbie miał dość i postawił Leninowi
15
ultimatum: albo dostaje niezależny wywiad, albo niech wojsku przewodzi towarzysz
Dzierżyński.
Lenin zdawał sobie sprawę z potęgi CzK, ale wiedział także, że możliwości tej
służby są nadzwyczaj jednostronne, dlatego też zakazał Feliksowi Edmundowiczowi
mieszania się do spraw wywiadu wojskowego. Czekiści nie zrezygnowali jednak z
prób połknięcia wywiadu wojskowego, choć już nie na taką, jak opisano, skalę.
Pod koniec 1918 roku zakończono organizację struktury wywiadu wojskowego
od szczebla pułku do szczebla frontu i jedynym sztabem, który nie posiadał własnej
służby wywiadowczej, był Sztab Polowy Armii Czerwonej (dopiero później
przemianowany został na Generalny). Sytuacja ta powodowała znaczne osłabienie
Sztabu, który musiał opierać się na wiadomościach z drugiej ręki, powodowała
również całkowity brak koordynacji prac wywiadów frontów. Wywiad wojskowy
przyjął strukturę piramidy, tyle że brak w niej było wierzchołka. Stojący na czele Armii
Czerwonej Lew Trocki kilkakrotnie zwracał Leninowi uwagę na potrzebę stworzenia
brakującego ogniwa, na co ten nie zgadzał się, wiedząc że oznaczałoby to zbyt silne
wzmocnienie pozycji Trockiego.
Na początku jesieni sytuacja komunistów gwałtownie się pogorszyła, kompletny
rozkład, i tak osłabionej wojną, gospodarki oraz narastające niezadowolenie
społeczeństwa stawały się coraz realniejszą groźbą. Wybuchały zbrojne powstania;
miała miejsce próba zamachu na Lenina – słowem wszystko zaczęło się walić. Aby
uratować reżim, sięgnięto po desperackie środki: nawet w najmniejszych
miejscowościach brano zakładników, którzy byli rozstrzeliwani przy jakichkolwiek
objawach niezadowolenia ze strony miejscowej ludności. Dzięki masowym
egzekucjom komunistom udało się utrzymać przy władzy, ale powstał kolejny
problem: spuszczona ze smyczy i pijana krwią „czerezwyczajka” wymknęła się spod
kontroli partii. W Twerze wraz z zakładnikami rozstrzelano całą górę partyjną, która
wcześniej naraziła się czekistom.
Stabilność władzy była ponownie zagrożona, tym razem znacznie poważniej.
Lenin, nie wyleczony całkowicie z ran zdanych podczas zamachu, znów objął
codzienne rządy i, nie mogąc zaprzestać terroru, spróbował go opanować. Jednym z
kroków jakie podjął w tym celu było upoważnienie przedstawicieli komitetów partii
wszystkich szczebli do brania udziału w sądach nad aresztowanymi bolszewikami.
Bolszewik nie mógł był uznany winnym, jeśli dwóch członków komitetu zeznawało na
jego korzyść.
Lenin w końcu przyznał rację także Trockiemu i 21 października 1918 roku
podpisał dekret, na mocy którego utworzono organ nadrzędny wywiadu wojskowego
nazwany Zarządem Rejestrów – tak narodził się późniejszy GRU.
Registraupr ani nie zmniejszył, ani nie zwiększył znaczenia wywiadów frontów czy
16
armii, po prostu skoordynował ich działania. Niezależnie zaczął tworzyć nową
agenturę, która działała na całym świecie, bez względu na to czy w danych krajach
istniały już struktury wywiadu wojskowego (na przykład frontu), czy też nie.
Organizacja utworzona w 1918 roku praktycznie niezmieniona przetrwała do dnia
dzisiejszego wraz z podstawowymi zasadami, jakie wówczas ustalono:
1. Każdy sztab musi mieć własny wydział wywiadowczy.
2. Wydziały wywiadowcze sztabów podlegają bezpośrednio analogicznym
wydziałom sztabów jednostek nadrzędnych.
3. Siatki wywiadowcze muszą komponować się w jedną całość, tak by siatka armii
stanowiła część siatki wywiadu Sztabu Generalnego i siatki frontu (w czasach pokoju
okręgu wojskowego lub grupy armii) czy floty.
4. Działalność dywersyjna jest zawsze mniej ważna od zbierania informacji, choć
każda większa jednostka musi dysponować własną grupą dywersyjną (Specnaz).
Grupa ta zawsze podlega wydziałowi wywiadowczemu sztabu danej jednostki.
5. Wywiad wojskowy musi być niezależny od organów bezpieczeństwa
państwowego i ich wywiadu – ta zasada jest najważniejsza.
Od 1918 roku każda z tych pięciu zasad była przynajmniej raz złamana, ale za
każdym razem wracano do pierwotnego wzorca, który okazał się najskuteczniejszy.
Utworzenie Registraupru było ze strony Lenina nie tylko reakcją na szaleństwa
WCzK, ale także wyrazem zaufania dla Trockiego, choć naturalnie w ograniczonym
zakresie.
Broń jaką Lenin przekazał Trockiemu w postaci Registraupru miała wbudowany
bezpiecznik w osobie Simona Iwanowicza Arałowa, który został szefem wywiadu
wojskowego, a przyszedł wprost z WCzK i nadal pozostał członkiem władz tejże
instytucji. Krok ten do dziś wprawia wielu badaczy w zdumienie. Powód był prosty –
dodatkowe zabezpieczenie: jako były czekista, Arałow nie mógł liczyć na pełne
zaufanie nowych podwładnych, a zostając szefem Registraupru stał się automatycznie
rywalem niedawnych współpracowników, jak też i byłej firmy.
Lenin skalkulował ten krok doskonale, gdyż w ten sposób osoba skupiająca w
swoim ręku tak wielką władzę, nie mogła liczyć ani na WCzK, ani na zaufanie Armii
Czerwonej, która, z drugiej strony, nie mogła wykorzystać Arałowa do walki
przeciwko partii czy WCzK.
Kalkulacje Lenina potwierdziły się nadzwyczaj szybko: wiosną 1919 roku
wzmocniona wewnętrznie armia pod dowództwem Trockiego otwarcie wystąpiła
przeciwko mieszaniu się partii w jej sprawy. Już w marcu, na VIII zjeździe partii grupa
delegatów, tzw. opozycja wojskowa, zażądała de facto uniezależnienia armii od
wpływów partii. W tych czasach wolno było jeszcze wyrażać własne opinie na
zjazdach partyjnych i ponad 100 delegatów z 269 poparło propozycje wojskowych.
17
Ponieważ nie wszyscy delegaci byli obecni, partia i CzK nagle stwierdziły, że mogą
znaleźć się w mniejszości.
Brakowało jedynie paru głosów, by zapewnić całkowite i legalne zwycięstwo
armii, ale delegaci z szeregów wywiadu wojskowego, znając już ciężką rękę Arałowa,
zachowali neutralność, czekając na jego wystąpienie. Gdy Arałow skrytykował
opozycję wojskową, jak jeden mąż głosowali na rzecz partii. W ostatecznym
głosowaniu armia uzyskała 95 głosów, co było oczywistą porażką, i nauczyła się
jednego: w starciu z partią nigdy nie należy liczyć na własny wywiad.
Opozycja rozpierzchła się, a potem dobrała się do niej WCzK – aresztowania i
egzekucje dopełniły upokorzenia armii, co też nie pozostało bez wpływu na wywiad:
13 maja rozstrzelano cały personel wydziału wywiadowczego sztabu 7. Armii. To od
tej pory datuje się praktycznie otwarta wojna pomiędzy tymi służbami. Lenin był
uszczęśliwiony i tak powstała niepisana zasada: wywiad wojskowy był i jest częścią
armii, ale jego szef może być mianowany jedynie spośród starszych oficerów WCzK
(potem GPU, OGPU, NKWD, NKGB, MGB, MWD i wreszcie KGB). Tę zasadę
także kilkakrotnie łamano, ale partia zawsze zdążyła na czas naprawić błąd.
W tym samym czasie agentura Registraupru została wzmocniona w
błyskawicznym, aż niewiarygodnym tempie. Złożyło się na to kilka powodów: po
pierwsze, w Rosji po rewolucji (i to tylko w guberniach centralnych) znalazło się
ponad cztery miliony obcokrajowców – Niemców, Austriaków, Węgrów, Polaków,
Koreańczyków i wielu innych. W większości byłych jeńców wojennych, z których
ponad trzysta tysięcy ochotniczo zgłosiło się do Armii Czerwonej. Nie trzeba było ich
do niczego zmuszać: byli to fanatyczni komuniści i wystarczyło krótkie przeszkolenie,
by wysłać ich do ojczyzny jako agentów Registraupru.
Po drugie, Moskwa po rewolucji stała się mekką komunizmu, a po utworzeniu
Kominternu
*
zaczęli się tam zjeżdżać komuniści z całego świata.
Otwarcie zaś głoszonym celem Kominternu było zniszczenie kapitalizmu
wszelkimi dostępnymi środkami. Jednym z nich była pełna pomoc ze strony
radzieckiego wywiadu, który w zamian uzyskał doskonałą możliwość pozyskiwania
agentów. Co więcej, Komintern polecił, by komuniści wszystkich krajów pomagali
radzieckiemu wywiadowi jak i gdzie się da, co zaowocowało napływem kolejnych
tysięcy ochotników.
Niektórzy z nich są do dziś znani z podręczników historii: Richard Sorge
*
(Niemiec), Karl Ramm
*
(Niemiec), Otto Kuusinen
*
(Fin), Sandor Rado
*
(Węgier) –
tysiące innych, nie poznanych z nazwiska, pracowało równie sumiennie, ale ominęła
ich sława. Wszyscy starali się jak mogli wypełniać polecenia radzieckiego wywiadu.
Po trzecie, w wyniku rewolucji na całym świecie rozproszyły się miliony rosyjskich
emigrantów i każdy oficer wywiadu po podstawowym kursie językowym mógł się
18
swobodnie poruszać po Europie, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Zewnętrzne czynniki także sprzyjały bolszewikom – po Wielkiej Wojnie świat
wyraźnie polubił nowy ustrój, partie komunistyczne były prężne i zjednoczone, a na
Węgrzech i w Niemczech wybuchły nawet rewolucje. Hiszpania, Francja i Chiny także
doświadczyły prób ustanowienia w nich nowego ustroju. Wywiad radziecki skrzętnie
wykorzystywał sprzyjający klimat.
Wojna światowa pozostawiła po sobie wielką spuściznę rozpaczy: świat jaki ludzie
znali legł w gruzach i wielu straciło nadzieję czy dawne ideały. Bieda i depresja to
czynnik sprzyjający werbunkowi agentów. W jednej z pierwszych instrukcji
Registraupru można przeczytać co następuje: „Jeśli potrzebny jest agent pomocniczy
(czyli radiotelegrafista, właściciel lokalu czy punktu przesyłowego) należy szukać
przystojnego mężczyzny, który na wojnie utracił rękę czy nogę”.
Ostatnim, acz nie mniej ważnym czynnikiem był fakt, że Rosja zawsze miała zbyt
wiele złota. Po rewolucji góry tego kruszcu, pochodzącego od milionów ofiar nowej
władzy, znalazły się w rękach bolszewików. Do tego dodać należy planowe
plądrowanie cerkwi i monastyrów jak kraj długi i szeroki, a te od zawsze słynęły z
bogactwa. Samo zdjęcie złota z kopuł co większych świątyń dało pokaźną ilość
kruszcu. Dewizą tego rabunku było: „Na potrzeby Rewolucji Światowej”, a to
znaczyło: „Na potrzeby szpiegostwa”.
Pierwsi agenci pracowali bez żadnego doświadczenia, popełniając ogromną liczbę
błędów, a wywiad wojskowy zanotował na swoim koncie masę porażek. Dziś może się
wydać śmieszny skuteczny wówczas sposób sprawdzania podejrzanych przez oficerów
kontrwywiadów Litwy, Łotwy i Estonii: kazali delikwentowi zawiązać krawat, jeśli
podawał się za uciekiniera z Rosji z takim zawodem jak: inżynier, lekarz lub oficer. W
ciągu tylko 1920 roku tą metodą zdemaskowano ponad czterdziestu agentów na
terytorium tych trzech państw.
Lecz GRU nigdy nie przejmował się porażkami – przyjęto zasadę, że skoro nie
można iść na jakość, pójdzie się na ilość. Założenie było proste: jeśli jeden agent na stu
wysłanych okaże się utalentowany i nadrobi wrodzoną inteligencją braki w
wyszkoleniu, to całkowicie wystarczy. Nikt też nie przejmował się zdemaskowanymi
agentami – niech się sami wygrzebują z tarapatów. Polityka kraju była jasna od samego
początku: Związek Radziecki nigdy nie przyzna się, że ktoś jest agentem wywiadu
radzieckiego.
Ten masowy atak był wysoce efektywny – z tysięcy wysłanych agentów parunastu
zdobyło cenne informacje oraz pomoc zagranicznych komunistów. Do pracy wywiadu
wojskowego oprócz ilości powoli zaczęła wkradać się jakość.
Jednym z najbardziej błyskotliwych sukcesów było stworzenie tzw. Interesu
Mraczkowskiego albo, jak to oficjalnie określano, Sieci Komercyjnych Usług. Jaków
19
Mraczkowski (jego brat Siergiej, rozstrzelany w 1936 roku, był wówczas członkiem
Komitetu Centralnego) został wysłany do Niemiec z kapitałem pozwalającym na
otwarcie niewielkiego sklepu. Okazało się, że ten oficer wywiadu ma wybitny talent do
interesów: w ciągu pięciu lat przekształcił sklepik w fabrykę, a potem pod fikcyjnymi
nazwiskami i za środki wywiadu wojskowego kupił kilka fabryk we Francji, Anglii,
USA, Chinach i Kanadzie.
Po mniej więcej dziesięciu latach od jego wyjazdu przedsięwzięcie zaczęło
przynosić dochody liczone w milionach dolarów. Było to główne źródło „czystych”
pieniędzy, które mogły zostać użyte do finansowania najrozmaitszych operacji
wywiadu wojskowego, których nie można było w jakikolwiek sposób powiązać ze
Związkiem Radzieckim. Poza tym, jego fabryki były dobrym miejscem do legalizacji
nowo przerzuconych oficerów, którzy byli już znacznie lepiej wyszkoleni. W swych
podróżach znajdowali w przedsiębiorstwach Mraczkowskiego nie tylko wsparcie, ale
też legalne referencje, które można było zawsze sprawdzić. Zabezpieczenie zaś firm
było tak dobre, że nigdy nie zdarzyła się wpadka któregoś z oficerów. Sam
Mraczkowski podróżował po świecie kupując nowe firmy i całkowicie legalnie
wchodził w posiadanie patentów i licencji, które naturalnie automatycznie trafiały do
Moskwy
*
Tymczasem stosunki z czekistami doszły do granicy, za którą pozostawała już
tylko otwarta wojna. Partia doskonale na tym wychodziła, podsycając jeszcze
nienawiść między oboma przeciwnikami, a kolejny konflikt wisiał na włosku. Wybuchł
wiosną 1920 roku.
Zarówno Lenin, jak i Trocki uważali się za wybitnych myślicieli, teoretyków i
praktyków o głębokiej wiedzy, tak w dziedzinie militarnej, jak i politycznej. Naturalnie
żaden nie zwracał nawet najmniejszej uwagi na opracowany materiał wywiadowczy –
obaj domagali się, by przedstawić im informacje „surowe”, tj. przed ich opracowaniem,
i sami wyciągali wnioski, analizując je na bazie doktryny marksistowskiej. Problem
polegał na tym, że marksizm dokładnie i precyzyjnie przepowiedział, że w Europie
wybuchnie ostatnia w dziejach ludzkości wojna, która przekształci się w światową
rewolucję, po której nastąpi złoty wiek klasy pracującej. Pięknie, tylko dwa lata
wcześniej zakończyła się wojna, a jakoś nic nie wskazywało na rychły wybuch
rewolucji. Pozostały więc dwie możliwości: ogłosić, że doktryna jest błędna albo
przenieść rewolucję poza granice Rosji.
Przywódcy Rosji Radzieckiej zdecydowali się jednomyślnie na to drugie
rozwiązanie, a pierwszym krajem, do którego miano wprowadzić nowy ład, była
Polska. Oceny wywiadu zostały zignorowane i zbrojna napaść na sąsiada zakończyła
się totalną klęską, wobec czego Lenin i Trocki zaczęli na gwałt szukać winnego (bo
przecież oni, wielcy myśliciele, nie mogli być winni).
20
Jedynym prawdopodobnym wytłumaczeniem było zwalenie winy na wywiad, toteż
Lenin ogłosił członkom partii że: „klęsce winny jest wywiad, który nie dopełnił swoich
obowiązków”. Ponieważ nawet w wysokich kręgach partyjnej biurokracji nikt nie
słyszał o istnieniu Registraupru, wszyscy powiadomieni doszli do wniosku, że winni są
czekiści, do których niechęć nawet przed wojną 1920 roku była wyraźnie widoczna.
Po przemówieniu Lenina autorytet WCzK legł w gruzach, a Dzierżyński wywołał
skandal na Kremlu, domagając się wyjaśnień od Politbiura. Aby nie wyjść na durnia i
uspokoić wiernego Feliksa Edmundowicza, Lenin zezwolił mu na czystkę w Zarządzie
Rejestrów. Miała ona miejsce w listopadzie 1920 roku, kiedy rozstrzelano setki
oficerów wywiadu wojskowego.
Do tego momentu nie było potrzeby informowania kogokolwiek o działalności
Registraupru, teraz najwyżsi funkcjonariusze reżimu dowiedzieli się, bo musieli, o
istnieniu centrali wywiadu wojskowego.
Wywiad wojskowy pozbierał się po czystce nadzwyczaj szybko, głównie dzięki
temu, że agentura oraz oficerowie przebywający za granicą nie zostali nią objęci i to z
całkiem rozsądnych powodów. Ani Leninowi, ani Trockiemu nie zależało na
rozstrzeliwaniu przebywających za granicą, nie dlatego, że byli niewinni, ale przede
wszystkim dlatego, że ich śmierć nie miałaby żadnego wpływu na rozgrywki w łonie
władzy, gdyż o ich istnieniu nie wiedzieli nawet członkowie Komitetu Centralnego.
Innym powodem szybkiego dojścia do siebie wywiadu wojskowego było zachowanie
w nienaruszonym stanie struktur wywiadu w okręgach wojskowych – czystka
dotyczyła jedynie ich sztabów.
Pod koniec wojny domowej fronty zostały przemianowane na okręgi wojskowe,
ale ani struktura dowodzenia, ani kadra nie uległy zasadniczym zmianom. Wydział
Rejestrów nadal wchodził w skład sztabu każdego okręgu i w czasach pokoju
zajmował się tym samym co poprzednio w czasach wojny. W momencie czystki
istniało piętnaście okręgów i dwie floty, i każdy z wydziałów, niezależnie od
pozostałych, prowadził wytężoną pracę wywiadowczą.
Dodać należy, że istniały dwa rodzaje okręgów wojskowych – przygraniczne i
wewnętrzne. Na wypadek wojny każdy miał inne zadania, ale każdy miał też własny
wywiad, który nigdy nie próżnował. W czasie pokoju centra wywiadowcze okręgów
wewnętrznych lokowano w pobliżu granicy dla łatwiejszego działania. Na przykład w
1920 roku agenci Okręgu Moskiewskiego operowali w Polsce, na Litwie i w Finlandii.
Po 1927 roku zaczął się rozkwit radzieckiego wywiadu wojskowego – był to
bowiem rok, w którym uchwalono pierwszy plan pięcioletni, którego celem (jak
zresztą wszystkich pięciolatek) był wzrost potencjału militarnego Kraju Rad. Plan
zakładał stworzenie i szybki rozwój przemysłu zbrojeniowego, tak by wszystkie
rodzaje uzbrojenia można było wyprodukować w kraju. Związek Radziecki postawił
21
sobie za cel utworzenie najpotężniejszej armii na świecie, a przywódcy chcieli
dysponować nie tylko nowoczesną bronią w dużych ilościach, ale chcieli też, by była
ona najlepsza i to od zaraz. Na ten cel przeznaczono niesamowite ilości pieniędzy –
praktycznie całe rezerwy złota, jakie były w posiadaniu, oraz wszystko, co dało się
sprzedać na zachodnich giełdach: zboże, drewno, obrazy Rembrandta czy kolekcję
znaczków Mikołaja II.
Rezydenci wywiadu wojskowego otrzymali grube spisy technologii militarnej,
którą mieli ukraść na Zachodzie. Były tam między innymi: wyposażenie bombowców i
myśliwców, działa przeciwpancerne i przeciwlotnicze, haubice i moździerze, plany
okrętów podwodnych i kutrów torpedowych, silniki czołgowe, technologia wyrobu
aluminium i gwintowania luf. W tym też czasie ukształtowała się kolejna „tradycja”
GRU: kradzież podobnych technologii z kilku różnych państw, po czym wybieranie
najlepszej z nich.
Dlatego też na początku 1930 roku Razwiedupr wykradł plany torped
jednocześnie we Włoszech, Francji, USA, Niemczech i Anglii. Trudno się dziwić, że
powstała później radziecka torpeda, nie dość, że została opracowana w bardzo
krótkim czasie, to była również najwyższej jakości.
Dodać do tego należy, że nikt poważnie nie brał radzieckich wysiłków militarnych,
a komuniści na całym świecie wprost opętani byli chęcią pomocy radzieckiemu
wywiadowi. W dodatku rezydenci mieli mnóstwo pieniędzy, a Wielki Kryzys rzucił w
ich objęcia tysiące ludzi obawiających się utraty swych miejsc pracy. Na początku lat
trzydziestych Razwiedupr osiągnął bezprecedensową pozycję – nic nie znaczył we
własnym kraju, niewiele na politycznej arenie świata, ale w czystym szpiegostwie był
największą i najskuteczniejszą organizacją na świecie, z którą OGPU nawet nie mogło
się równać. Budżet Razwiedupru był kilkakrotnie większy niż budżet konkurencji.
System werbunku i prowadzenia agentów, jaki do dzisiaj pozostaje w użyciu,
został opracowany w końcu lat dwudziestych. W siatce bezpośrednio podległej GRU
werbunkiem i prowadzeniem agentów zajmują się albo „nielegalni” tj. kadrowi
pracownicy GRU wysłani za granicę z fałszywymi papierami i udający obywateli
innych krajów, albo też oficerowie GRU oficjalnie piastujący stanowiska dyplomatów
czy przedstawicieli handlowych rozmaitych firm. W siatkach podległych okręgom
wojskowym lub flotom werbunek odbywał się (i dalej się odbywa) z terytorium Rosji.
Oficerowie wyjeżdżają za granicę w bardzo rzadkich przypadkach; zawsze na krótko i
zawsze z podrobionymi papierami. Zanim nastąpiło oficjalne uznanie Rosji Radzieckiej
jako państwa, największy nacisk kładziono na „nielegalnych”, potem do rezydentur
„nielegalnych” doszły rezydentury placówkowe usytuowane w ambasadach.
Obie te grupy, czyli „nielegalni” i rezydentury placówkowe, zwykle działają
niezależnie, ale przed II wojną światową łączność „nielegalnych” z Centralą
22
przechodziła głównie przez rezydentury placówkowe. Był to poważny błąd, gdyż w
momencie przystąpienia do wojny placówki dyplomatyczne zostały zlikwidowane,
bądź znalazły się pod dokładną kontrolą lokalnych kontrwywiadów.
Wywiad okręgów wojskowych, jako że zawsze działał niezależnie od obu tych
siatek, praktycznie nie poniósł strat w związku z wybuchem wojny. Stopniowo dała się
też zauważyć tendencja w działalności tej części wywiadu, by w jak najmniejszym
stopniu wykorzystywać radzieckich oficerów wysyłanych za granicę. Agentów
werbowano i prowadzono z terenu Rosji albo któregoś z sąsiednich krajów przy
pomocy agentów już wcześniej zwerbowanych, co pozostało do dziś jedną z
podstawowych zasad działalności GRU.
Z werbunkiem w owych przedwojennych czasach wiąże się dość specyficzna
historia, której aspekt moralny pozostaje wciąż aktualny. Wtedy werbunek zajmował
niewiele czasu i wysiłku: Komintern decydował i od ręki kilkunastu albo i kilkuset
komunistów stawało się radzieckimi agentami.
Wywiad wojskowy, nauczony pierwszymi wpadkami, żądał zawsze, by
wyznaczeni ostentacyjnie rezygnowali z przynależności do partii komunistycznej, co
większość akceptowała bez protestów. W końcu stanowiło to tylko kamuflaż –
manewr, by pomóc pokonać wroga klasowego. Czasami jednak zdarzały się przypadki
bardziej upartych czy fanatycznych komunistów. Grupa postępowych inteligentów w
Niemczech nie miała nic przeciwko zostaniu agentami wywiadu wojskowego, ale tylko
pod warunkiem zostania członkami partii. Żądanie nie było trudne do zrealizowania:
wypisano tuzin nowych legitymacji partyjnych i na rutynowym spotkaniu oficer
prowadzący – pracownik ambasady radzieckiej w Berlinie – poinformował przywódcę
grupy, że żądanie zostało spełnione i pogratulował przyjęcia w szeregi partii, dodając,
że sam towarzysz Stalin podpisał ich legitymacje oraz, że w drodze wyjątku zostali oni
przyjęci bez okresu kandydackiego. Oczywiście, ze względu na okoliczności, ich
legitymacje będą przechowywane w archiwum Komitetu Centralnego WKP(b).
Na tę wieść grupa zdwoiła wydajność, następnie odmówiła przyjęcia
wynagrodzenia, jakie jej się według obowiązujących stawek należało, ba, regularnie
wpłacała oficerowi prowadzącemu równowartość składek partyjnych. Członkowie
grupy regularnie też wręczali deklaracje o zarobkach i całą resztę papierów
wymaganych od normalnych członków. Zajmowało to sporo czasu w trakcie
ryzykownych spotkań, ale ponieważ Niemcy pracowali z doskonałymi wynikami, nie
chciano ich zrażać.
Parę lat później Gestapo wpadło na trop tej siatki, ale agenci zdołali uciec do
Austrii, następnie do Szwajcarii i w końcu via Francja do Hiszpanii, gdzie toczyła się
wojna domowa. Z Hiszpanii zostali przewiezieni do Moskwy, gdzie czekała ich
przykra niespodzianka: okazało się, że nikt nigdy nie wypełnił ich legitymacji
23
partyjnych i w ogóle nikt o nich nie słyszał. Wywiad wojskowy założył naturalnie, że
agenci nigdy do Rosji nie dotrą, toteż zamiast zawracać sobie głowę załatwianiem
oficjalnego członkostwa (co wiązało się z masą papierkowej roboty) poszedł prostszą
drogą i ograniczył się do poinformowania ich o spełnieniu żądań, czyli dokonano
klasycznego oszustwa.
Agenci po przybyciu do Kraju Rad i stwierdzeniu, jak się mają sprawy, ogłosili
strajk głodowy i zażądali spotkania z szefostwem Razwiedupru.
Spotkanie odbyło się i wywiad spróbował pomóc im w zasileniu szeregów partii,
oczywiście, po okresie kandydackim. I tu zaczęły się problemy: obcokrajowcy mogli
być bowiem przyjęci tylko przez Komitet Centralny, gdzie postawiono im zwyczajowe
pytania: „Byliście członkami partii komunistycznej?”, „Dlaczego opuściliście jej
szeregi?”. Fanatycy powiedzieli naturalnie jak było, czym zaprzepaścili własne szansę –
oddanie bowiem własnej legitymacji partyjnej uważane było za grzech śmiertelny i KC
odrzucił ich apelacje. Wobec tego Niemcy ogłosili kolejny strajk głodowy i zażądali
widzenia ze Stalinem. W tym momencie wyczerpała się cierpliwość NKWD, które
zaproponowało „pomoc” w rozwiązaniu tej nieprzyjemnej kwestii i wyłącznie dzięki
interwencji wywiadu wojskowego Niemcy nie dostali się w łapy czekistów.
Wylądowali natomiast w piwnicach Razwiedupru, który też miał dość tej zabawy.
Tymczasem gwałtownie zmieniła się sytuacja polityczna: Hitler i Stalin stali się
najlepszymi przyjaciółmi, a komuniści wprost pokochali narodowych socjalistów.
Wymieniono podarki – Stalin dostał najnowsze niemieckie samoloty objęte ścisłą
tajemnicą wobec reszty świata: Bf 109, Ju 87, Do 17, He 111, a nawet Bf 110. W
zamian wydano Hitlerowi niemieckich komunistów, którzy schronili się w Związku
Radzieckim. Kalkulacja Hitlera była prosta: w tak krótkim czasie jaki pozostał do
wybuchu wojny Rosjanie nie zdążą uruchomić produkcji skopiowanych maszyn, za to
on raz na zawsze pozbędzie się przeciwników politycznych. Dla Stalina interes też był
doskonały: za najnowsze niemieckie samoloty pozbywał się kłopotliwych – i teraz już
niepotrzebnych – niemieckich komunistów. Oprócz szeregowych członków KPD w
skład „prezentu” wchodzili członkowie KC KPD, wydawcy naczelnych organów
prasowych oraz członkowie Biura Politycznego KPD. Zamiast transportować
więźniów do Niemiec, zaproszono Gestapo na gościnną egzekucję pod Moskwą. To
się nazywa współpraca.
Interes nie dotyczył jednak naszych znajomych siedzących w celach wywiadu
wojskowego
– zbyt dużo wiedzieli, by można było ich wydać. Ambasadę niemiecką
poinformowano, że zaginęli w Hiszpanii i nigdy do Moskwy nie dotarli. Niemcy
zachowali się dyplomatycznie: nie poddali tej informacji w wątpliwość, ale
zaproponowali jeszcze jeden samolot na dotychczasowych warunkach – bodajże Ju 88.
24
Na swoje nieszczęście prawie równocześnie byli agenci ogłosili kolejny strajk
głodowy, co ostatecznie przesądziło o ich losie.
Zdecydowano się na kompromis: przyznano, że cudownie odnalezieni agenci są w
Moskwie i zaproponowano wspólną egzekucję, z tym, że Niemcy nie mieli prawa
nawet porozmawiać z rodakami. Gestapo przystało na propozycję – zidentyfikowano i
sfotografowano każdego niemieckiego agenta, a potem, wśród maskujących gwizdów
parowozów, rozstrzelano ich koło bunkrów węglowych elektrowni Kaszerskiej.
Następnie wspólne ekipy Razwiedupru, Komitetu Centralnego i Gestapo spaliły ciała
w piecach elektrowni.
Niemieccy komuniści popełnili trzy błędy: 1. Zbyt szybko uwierzyli w obietnice.
2. Zbyt mocno nalegali, by dotrzymano danego im słowa.
3. Nie wiedzieli, że jeśli ktoś zaoferuje odpowiednio wysoką cenę za głowę agenta
(niezależnie jak byłby dobry), GRU sprzeda go bez wahania.
Tymczasem partia pod światłym przewodnictwem Stalina musiała spojrzeć
prawdzie w oczy. Dotarło do niej, że nigdzie, w żadnej warstwie społecznej nie jest
specjalnie popularna. Wobec tego podjęto decyzję, by w całym kraju przeprowadzić
czystkę i pozbyć się faktycznych i domniemanych dysydentów – dziś nie ulega
najmniejszej wątpliwości, że Wielka Czystka została starannie zaplanowana i
przygotowana. Według zeznań członka Komitetu Centralnego Awtorchanowa
pierwsze decyzje o masowych represjach zapadły 13 maja 1935 roku, a planowano, o
czym trzeba pamiętać, posunięcia na lata 1937-1938.
Przez prawie dwa lata Komisja Specjalna przygotowywała jeden z najkrwawszych
rozdziałów w historii ludzkości. Jej członkami byli: Stalin, Żdanow, Jeżów,
Szkiriatow, Malenkow i Wyszyński. Ciekawostką jest, że do tego grona nie dołączył
ówczesny szef NKWD, Jagoda. Było to posunięcie rozsądne, gdyż przed masakrą
społeczeństwa partia zajęła się oczyszczeniem narzędzia całej operacji, czyli NKWD.
„Czyszczenie” rozpoczęto po cichu w 1935 roku i z początku dotyczyło tylko
rezydentur zagranicznych. Żeby nikogo nie uprzedzać, rzecz cała odbywała się bez
rozgłosu i sądów, a wykonawcą był, naturalnie, Razwiedupr.
W 1935 roku Jan Karłowicz Bierzin, szef Razwiedupru, wraz z grupą zaufanych
współpracowników wybrał się w podróż po Dalekim Wschodzie (wyposażony w
specjalne pełnomocnictwa). Wydano tajne nominacje na podstawie których wpierw
Józef Stanisławowicz Unszlicht potem T. Uricki działali jako szefowie Razwiedupru w
Moskwie, ale żaden rozkaz nie usuwał z tego stanowiska Bierzina. Czyli nominacje te
były zasłoną na czas dłuższej nieobecności właściwego szefa wywiadu wojskowego.
Podczas podróży Bierzin i jego ludzie cicho i metodycznie likwidowali „nielegalnych”
NKWD, a w następnym roku pojawili się w Hiszpanii.
Oficjalnie Bierzin był głównym doradcą rządu republikańskiego i przyznać należy,
25
że na tym stanowisku przejawiał niezwykłą aktywność. Po pierwsze, udało mu się
skierować uwagę rządu hiszpańskiego na sprawy, na których zależało Moskwie, po
drugie, osobiście kierował z Hiszpanii wszystkimi ważniejszymi operacjami
zagranicznymi wywiadu wojskowego. Po trzecie – w tym czasie w Hiszpanii
przebywał też szef INO NKWD
*
, Abram Aronowicz Słucki, który również osobiście
nadzorował działalność swych agentów. Nieprawdopodobnym jest, aby nie
podejrzewał on Bierzina o jakieś powiązania z tajemniczymi zniknięciami swoich
podwładnych; z dowodów, jakie do dziś dotrwały, jasno wynika, że do starć między
nimi dochodziło codziennie, a co ciekawsze praktyka wykazywała, że ważniejszy był
Bierzin.
W końcu września 1936 roku dotychczasowy szef NKWD, Jagoda, został usunięty
ze stanowiska, a szefem mianowano sekretarza Komitetu Centralnego, Jeżowa, który
rozpoczął największą czystkę w dziejach NKWD. Do tego nie potrzebował już
zachowania tajemnicy i pomocy ze strony wywiadu wojskowego.
Zginęło ponad trzy tysiące oficerów, w tym Jagoda i Słucki, tego ostatniego otruto
podobno w gabinecie zastępcy Jeżowa, Michaiła Frynowskiego.
Kiedy tylko partia w osobie Jeżowa i przy pomocy Razwiedupru zakończyła
czystkę w NKWD, przyszła kolej na armię. Czystka w wojsku zaczęła się od likwidacji
Sztabu Generalnego i całkowitego rozbicia Razwiedupru. Wśród pierwszych ofiar
znaleźli się: marszałek Związku Radzieckiego Tuchaczewski, komand-armi Jakir i
Uborewicz oraz komkor Putna – attache wojskowy w Londynie. Jak należało
oczekiwać, wszyscy attache wojskowi byli oficerami wywiadu wojskowego, ale Putna
był kimś więcej – do momentu skierowania go do dyplomacji był zastępcą szefa
Razwiedupru.
Czystkę tę przeprowadzał naturalnie NKWD, dając upust nagromadzonej od lat
nienawiści. Pierwszy zginął Uricki, a potem ruszyła lawina. Teraz z kolei lotne ekipy
NKWD jeździły po świecie, mordując „nielegalnych” Razwiedupru, jak też oficerów
obu służb, którzy odmówili powrotu do Rosji na pewną śmierć. Do końca 1937 roku
Razwiedupr faktycznie przestał istnieć – wymordowano nawet kucharzy i gońców.
Bierzin po powrocie z Hiszpanii musiał zaczynać praktycznie od zera.
W 1938 roku, dzięki specjalnym wysiłkom Kominternu (zwłaszcza w Hiszpanii,
gdzie skorzystano z okazji, jaką stwarzała obecność tzw. brygad międzynarodowych)
Razwiedupr odzyskał nieco siły, a na początku lata rozpoczął ożywioną działalność,
ale kolejna czystka, poprzedzająca drugą falę terroru, zniszczyła zupełnie wywiad
wojskowy. Tym razem wśród ofiar znalazł się również Bierzin, jeden z
najsprytniejszych i osiągających najlepsze wyniki szefów w historii GRU. Oznaczało to
automatycznie kolejną czystkę w całym wywiadzie wojskowym na wszystkich
szczeblach – tu karuzela śmierci przeszła dwukrotnie.
26
W latach poprzedzających wybuch II wojny światowej w zachodnich okręgach
wojskowych stworzono bazę do walki partyzanckiej, na wypadek gdyby wróg zajął te
obszary. Skrytki z radiostacjami, magazyny broni, podziemne kompleksy kwater, a
nawet szpitale polowe, były gotowe i pełne zapasów. Wszystko to zostało zniszczone
wraz z tysiącami wyszkolonych sabotażystów, których albo zabito, albo wysłano do
łagrów.
Wywiad wojskowy przestał istnieć; wojsko i przemysł zbrojeniowy poniosły straty
większe niż w wojnie 1920 roku. Ale Jeżów popełnił kardynalny błąd: 29 lipca 1938
roku, po egzekucji Bierzina, zajął jego miejsce.
Następnego poranka Stalin zamiast dwóch raportów: Razwiedupru i NKWD,
otrzymał tylko jeden. Wymowa tego faktu była oczywista: pojawił się monopol na
działalność wywiadowczą, a Stalin utracił możliwość równoważenia wpływów
NKWD, czyli kontrola nad radzieckim wywiadem zaczęła mu się wymykać z rak. Tego
samego dnia podjął więc kroki, które doprowadziły do usunięcia i egzekucji Jeżowa.
Zimą 1939-1940 miał miejsce skandal jakich mało: Armia Czerwona licząca ponad
cztery miliony żołnierzy nie była w stanie przełamać oporu wojsk fińskich liczących
dwadzieścia siedem tysięcy ludzi. Przyczyny „wykryto” natychmiast:
1. Mróz (zimą 1941 roku analogiczne tłumaczenie się dowództwa armii
niemieckiej zostało jednogłośnie zignorowane).
2. Wywiad.
We wszystkich radzieckich opracowaniach historycznych (które musiały,
oczywiście, przed publikacją otrzymać zgodę właściwego wydziału Komitetu
Centralnego) do dziś podawane są te dwa powody: mrozy i zły wywiad. Partia
zapomniała dodać, że w latach 1937-1939 radziecki wywiad wojskowy praktycznie nie
istniał i to na wyraźne życzenie partii.
Po skandalu fińskim Stalin nie zarządził czystki w wywiadzie wojskowym,
częściowo dlatego, że nie było co „czyścić”, a częściowo dlatego, że nie zgadzał się z
oficjalną analizą wojny fińsko-radzieckiej. Proskurow i jego sztab zostali rozstrzelani
nieco później, i to z zupełnie innego powodu – Proskurow uważał bowiem, że pakt z
Hitlerem to głupota. W czerwcu 1940 roku szefem Razwiedupru został mianowany
generał Filip Golikow i pod jego kierownictwem Razwiedupr błyskawicznie wrócił do
roli skutecznej służby wywiadowczej.
O tym okresie krążyło i nadal krąży masa spekulacji: czy wywiad wojskowy znał
plany niemieckiego sztabu? Najlepszą odpowiedzią są losy Golikowa: siedmiu
poprzedzających go na tym stanowisku i dwóch jego następców zostało
zamordowanych, gdy pełnili obowiązki szefów GRU, a on przeżył, ba, został
marszałkiem Związku Radzieckiego i zastępcą Stalina do spraw personalnych.
Przywódcy polityczni mogą podjąć złe decyzje, nawet jeśli dysponują doskonałymi
27
danymi wywiadu, ale tylko durnie winią za to wywiad. A Stalinowi wszystko można
zarzucić, tylko nie to, że był durniem...
Wojna rozpoczęła się katastrofalną klęską Armii Czerwonej – w ciągu pierwszych
godzin Niemcy przejęli całkowicie inicjatywę strategiczną. Łączność z siatkami
wywiadu została przerwana i jedynym co pozostało to przenieść centralę Razwiedupru
za granicę i odtworzyć łączność. Takie właśnie zadanie otrzymał Golikow i przyznać
należy, że wywiązał się z niego równie błyskawicznie, jak i doskonale. Pojechał
najpierw do Anglii, potem do USA i to bez jakichś fałszywych papierów, a jako
przewodniczący oficjalnej delegacji radzieckiej, by uzyskać pomoc zbrojeniową tych
państw. Rosjanie, jako sprzymierzeńcy, zyskali dojście do fabryk i laboratoriów, do
których od lat próbowali dotrzeć.
Ta historyczna pod wieloma względami wizyta rozpoczęła intensywną penetrację
angielskiego i amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego. Golikow nawiązał też
skuteczną (choć czasową) łączność z „nielegalnymi” działającymi na terenie Niemiec i
krajów okupowanych. Wizyta ta oznaczała również początek penetracji niemieckiego
Sztabu Generalnego przez radziecki wywiad, choć z zupełnie innych kierunków.
Konsekwencje tego ostatniego posunięcia zaczęły się od Stalingradu: supertajne plany
niemieckie znane były radzieckim dowódcom liniowym, zanim dotarły do oficerów
niemieckich, którzy mieli je wprowadzać w życie. Radzieccy przywódcy zaś znali
równie dokładnie zamierzenia aliantów. Churchill sam przyznawał, że Stalin
kilkakrotnie przewidział założenia ściśle tajnych operacji brytyjskich, przypisywał to
jednak geniuszowi polityczno-strategicznemu radzieckiego przywódcy, a nie
sprawności jego wywiadu.
Jesienią 1941 roku Golikow wrócił z kolejnej, udanej podróży do USA. Nie mógł
naturalnie liczyć na zachowanie stanowiska, ale utrzymał się przy życiu, a było to
poważne osiągnięcie. Zachował też stopień, choć 13 października przestał być szefem
Razwiedupru. Został za to dowódcą 10. Armii.
W 1944 roku Stalin dał mu jeszcze jedną szansę na odkupienie win: w
październiku został mianowany pełnomocnikiem Rady Komisarzy Ludowych do spraw
Repatriacji Obywateli Radzieckich. Do pomocy przydzielono mu kilkunastu byłych
rezydentów GRU w Europie i ponownie wyróżnił się, gdyż dzięki pomocy GRU
sprowadził do Związku Radzieckiego kilka milionów, niezbyt mających na to ochotę,
obywateli Kraju Rad. Praktycznie wszyscy albo zostali zabici tuż po przybyciu, albo
wylądowali w łagrach. Ukoronowaniem jego kariery, która odtąd stale rozwijała się,
był tytuł marszałka Związku Radzieckiego.
Jesienią 1941 roku wywiad wojskowy został podzielony na dwie części: Główny
Zarząd Wywiadowczy Naczelnego Dowództwa, podlegający bezpośrednio Stalinowi,
któremu podporządkowano siatki kontrolowane przez „nielegalnych” i rezydentury
28
placówkowe wybranych radzieckich ambasad, oraz Zarząd Wywiadowczy Sztabu
Generalnego, czyli „stary” Razwiedupr. Ten drugi pion, w czerwcu roku następnego
podniesiony do rangi Zarządu Głównego (GRU), odpowiadał za koordynację wywiadu
wszystkich frontów przeciwko Niemcom. W tym czasie było to rozsądne posunięcie:
Sztab Generalny nie musiał i nie zajmował się sprawami natury globalnej, które
chwilowo straciły na znaczeniu z punktu widzenia Związku Radzieckiego, i całą uwagę
poświęcał wojskom niemieckim. Automatycznie podległy mu wywiad wojskowy
przyjął takie same zasady i skupił się na działalności skierowanej przeciwko Niemcom.
Aby łatwiej rozróżnić oba rodzaje działalności, stworzono termin „wywiad
strategiczny”, którym określano wywiad Naczelnego Dowództwa i „wywiad
operacyjny” na określenie wywiadu Sztabu Generalnego. Obie te służby doskonale
działały w okresie wojny, przy czym największymi osiągnięciami wywiadu
strategicznego były: przeniknięcie do niemieckiego Sztabu Generalnego (via
rezydentura „Dora” w Szwajcarii) oraz kradzież amerykańskich tajemnic bomby
atomowej (via rezydentura „Zaria” w Kanadzie). Wywiad operacyjny przejawiał
natomiast aktywność na niespotykaną dotąd skalę: oprócz agenturalnego wywiadu
dużą rolę odgrywała działalność dywersyjna (Specnaz) – sformowano oddziały
„minerów gwardii” przy wydziałach wywiadowczych sztabów armii i frontów, których
głównym zadaniem było polowanie na niemieckich oficerów sztabowych. Oprócz nich
w akcjach o podobnym charakterze brały też udział jednostki specjalne NKWD
(Osnaz) i, jak zwykle, część wysiłków skierowana była na odwieczną wojnę między
obydwiema służbami.
Po zakończeniu działań wojennych wywiad wojskowy znów został połączony w
jedną całość i GRU zajmuje się od tej chwili wywiadem strategicznym, operacyjnym i
taktycznym.
Ogromny wzrost wpływów armii i organów bezpieczeństwa na życie kraju, jaki
nastąpił w efekcie zwycięskiej wojny, zaczął zagrażać pozycji partii. Stan ten wymagał
natychmiastowej reakcji. Najznaczniejsi dowódcy armii, z marszałkiem Żukowem na
czele, utracili swoje stanowiska i wpływy, rozprawa z Berią wymagała jednak bardziej
przemyślnych środków.
Na początku 1946 roku Stalin awansował Berię na pełnego członka Politbiura i
mianował go wicepremierem, z czym wiązała się konieczność rezygnacji ze stanowiska
szefa NKWD (nowym szefem został jednak protegowany Berii, jego pierwszy zastępca
Siergiej Krugłow). W marcu tegoż roku zlikwidowano NKWD i NKGB
*
tworząc w
ich miejsce MWD (Ministierstwo Wnutriennich Dieł – Ministerstwo Spraw
Wewnętrznych) oraz MGB (Ministierstwo Gosudarstwiennoj Biezopasnosti –
Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego). Dodatkowym ciosem w pozycję Berii
było obsadzenie na stanowisku szefa MGB Wiktora Abakumowa – człowieka spoza
29
kręgów dotychczasowego kierownictwa organów bezpieczeństwa.
Program osłabienia konkurencji polegał także na odebraniu wywiadu zarówno
Sztabowi Generalnemu, jak i MGB, i został zrealizowany w 1947 roku. Oba wywiady
odebrano dotychczasowym „właścicielom” i przekształcono w jedną organizację o
nazwie KI – Komitet Informacyjny (Komitiet po Informacji), a na jego szefa
wyznaczono najbliższego współpracownika Stalina, członka Politbiura, Wiaczesława
Mołotowa.
Armię i MGB za jednym zamachem pozbawiono wywiadów, które zostały
podporządkowane partii. Oczywiście, ten stan rzeczy nie odpowiadał zainteresowanym
i, po raz pierwszy w historii, nastąpiło zjednoczenie wrogich sobie stron w obliczu
wspólnego przeciwnika, czyli partii. Dodać do tego należy jeszcze jedno: od chwili
swojego powstania Komitet Informacyjny był organizacją całkowicie nieefektywną,
gdyż oficerowie pochodzili z obu wrogich wobec siebie służb i nie mieli najmniejszej
ochoty na współpracę, natomiast wielką na powrót do dawnych struktur. Łączyło ich
tylko jedno: sabotowali działalność Komitetu, gdzie i jak tylko się dało.
Równocześnie Sztab Generalny i MGB poinformowały Komitet Centralny, że nie
są w stanie efektywnie działać, gdyż otrzymują informacje z drugiej ręki i nie na czas.
Oficerowie wywiadu dokładali wszelkich starań, żeby udowodnić to twierdzenie, nie
tracąc przy okazji życia. Z kolei Komitet Centralny robił co mógł, żeby poprawić
skuteczność Komitetu Informacyjnego – w ciągu mniej więcej roku zmieniono
czterokrotnie szefów, co i tak niewiele dało: żaden nie zdołał przełamać oporu
własnych pracowników i presji armii oraz MGB. Po długiej zakulisowej walce szefem
Komitetu Informacyjnego został wreszcie nowo pozyskany poplecznik Berii – Wiktor
Siemionowicz Abakumow.
I jak za przyciśnięciem guzika cały wywiad trafił pod kontrolę Ministerstwa
Bezpieczeństwa Państwowego. Stalin natychmiast dostrzegł błąd – zawsze uważał, że
stworzenie jednego wywiadu, nawet podległego partii, w końcu doprowadzi do tego,
że bezpieka przejmie nad wszystkim kontrolę. A to stanowiłoby śmiertelne zagrożenie
dla partii. Pozostało tylko jedno rozwiązanie: natychmiastowa likwidacja nowego
układu i podział wywiadu według starych zasad. Tylko że sprawa nie była taka łatwa i,
aby mogła się udać, partia musiała sprzymierzyć się z armią, której taki rozwój
wydarzeń również nie przypadł do gustu. Zgodnie z poleceniem Stalina, pierwszy
zastępca szefa Sztabu Generalnego, generał Sztemienko, złożył Politbiuru raport na
temat „ślepoty Sztabu Generalnego”, po którym to raporcie GRU odzyskał
samodzielność, wydostając się spod „kurateli” Abakumowa. W nagrodę za wybitną
służbę Stalin natychmiast mianował Sztemienkę szefem Sztabu Generalnego i
zwierzchnikiem GRU.
Po dwóch latach GRU (i Sztemienko) wyrównali rachunki i przedstawili Stalinowi
30
kompletny zestaw dokumentów odnośnie spisku wśród współpracowników
Abakumowa, w który on sam także miał być zamieszany. Spisku, oczywiście, nie było,
ale czystka – zgodnie z regułami gry – musiała nastąpić: Abakumow został
aresztowany w 1951 roku (rozstrzelano go w 1954 roku), Komitet Informacyjny
rozwiązano, a w MGB pojawiły się wakaty po skazanych „spiskowcach”.
Sytuacja wróciła do normy.
Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego naturalnie nie wybaczyło GRU tej
akcji, a przyszedł rok 1952 – rok starcia pomiędzy Biurem Politycznym a Stalinem.
Przygotowano stosowne dokumenty, tym razem o spisku w szeregach GRU, i kolejna
czystka przerzedziła szeregi Sztabu Generalnego i GRU. Stalin był jej przeciwny, ale
Politbiuro nalegało i w efekcie czystka się odbyła. Sztemienko został zdegradowany do
stopnia generała porucznika i usunięty ze Sztabu Generalnego.
Na początku 1953 roku, zaraz po śmierci Stalina, o spuściznę po nim zawrzała
zażarta walka pomiędzy dotychczasowymi współtowarzyszami broni. Najważniejszym
„pretendentem do tronu” był, oczywiście, Beria i zjednoczone siły armii oraz partii
skupiły się automatycznie przeciwko niemu.
Na wspólnym posiedzeniu przywódców wojska i partii Beria został aresztowany i
natychmiast rozstrzelany, co poprzedziło zwyczajową czystkę w szeregach
kierowanych przezeń organów bezpieczeństwa. GRU przygotował na tę okoliczność
odpowiednie dokumenty, które ujawniano na tajnych rozprawach. Wielu oficerów z
„wierchuszki” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zostało zgładzonych po śledztwach,
w których stosowano równie wymyślne co pracochłonne tortury. Śledztwo zawsze
toczyło się w piwnicach siedziby GRU przy Bulwarze Gogola. W tym czasie nastąpiło
także rozwiązanie Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego
– organ ten
zdegradowano do rangi komitetu
*
Równolegle ze spadkiem prestiżu bezpieki armia miała w państwie coraz więcej do
powiedzenia. „Rosyjski Bonaparte”, jak nazywano marszałka Żukowa, wrócił z
wygnania, na które zesłał go Stalin, i został ministrem obrony, a w krótkim okresie
także członkiem Biura Politycznego. Błyskawicznie spowodował powrót z łagrów
innych generałów i marszałków, którymi poobsadzał kluczowe stanowiska. Ponieważ
w tych działaniach nie napotykał na opór, generał Sztemienko został przywrócony do
dawnej rangi i powrócił na stanowisko szefa GRU, który stał się zależny jedynie od
armii.
Z wojska na rozkaz Żukowa zostali usunięci komisarze i inni pracownicy
polityczni partii. Marszałek zakazał Głównemu Zarządowi Politycznemu mieszania się
w sprawy armii, jednocześnie likwidując wszystkie wydziały specjalne
– w ten sposób także czekiści stracili możliwość kontrolowania wojskowych.
Krokodyl coraz skuteczniej pozbywał się cugli
31
– na zebraniach Politbiura Żuków otwarcie sprzeciwiał się Chruszczowowi i
publicznie go obrażał.
Partia zrozumiała, że popełniła poważny błąd w tak gwałtowny sposób
pozbawiając KGB władzy, gdyż sama była, jak dowodził rozwój wydarzeń, bezbronna
wobec armii. Jeśli taki stan miałby się utrzymać, nikt nie miał wątpliwości, że jedynym
panem sytuacji zostałaby armia, dysponując w Związku Radzieckim władzą absolutną.
Ale w październiku 1957 roku Żuków popełnił niewybaczalny błąd – wybrał się z
kurtuazyjną wizytą do Jugosławii. W czasie nieobecności marszałka błyskawicznie
zwołano plenum Komitetu Centralnego, na którym przegłosowano usunięcie go z
szeregów Biura Politycznego i ze stanowiska ministra obrony pod zarzutem
„bonapartyzmu”.
Sztemienko, widząc co się szykuje, wysłał do Żukowa telegram z ostrzeżeniem,
ale telegram i kurier zostali przechwyceni przez KGB. Żuków powrócił z Jugosławii
prosto na wygnanie, a Sztemienko, znów zdegradowany do generała porucznika,
podzielił jego los. (Choć przyznać należy, że miał wyjątkowy dar przetrwania: za
rządów Breżniewa znów odzyskał poprzednią rangę).
I ponownie, zgodnie z naukami Lenina, szefem GRU został pierwszy
przewodniczący KGB, Iwan Sierow, który automatycznie z chwilą mianowania stał się
głównym rywalem KGB i nie miał najmniejszej nawet ochoty na fuzję tych dwóch
służb. Ponieważ był generałem KGB, armia nie mogła go wykorzystać przeciwko partii
czy KGB i sytuacja wróciła do normy.
Aby jednak lepiej zabezpieczyć się na przyszłość i skuteczniej kontrolować armię,
były szef GRU, generał Golikow, został mianowany szefem Głównego Zarządu
Politycznego Armii Radzieckiej. Golikow, jako były czekista i politruk, gotów był
służyć każdemu, kto tego zażąda, jak też dostarczać dokładnie takie informacje, jakie
zadowolą zwierzchników. Ktoś taki idealnie nadawał się do roli, jaką szefowi
Głównego Zarządu Politycznego wyznaczyła partia.
I tak już pozostało do końca istnienia ZSRR. Nikt nie próbował zmieniać
leninowskiego systemu współzależności. Następcą Sierowa na stanowisku szefa GRU
został więc generał pułkownik KGB, Piotr Iwaszutin. Schedę po Golikowie przejął z
kolei były wiceminister MGB (w latach 1951-1953), generał Jepiszew.
Krótko mówiąc, krokodyl znów znalazł się w cuglach...
32
33
Rozdział 3
PIRAMIDA
Jeśli rozumie się skrót GRU w sposób dosłowny, otrzyma się obraz wywołujący
duże wrażenie, ale daleki od kompletnego. Rozpatrywanie bowiem wywiadu
wojskowego, jako części składowej Sztabu Generalnego, bez podległych mu
organizacji jest podobne do rozważań o Czyngischanie bez uwzględnienia Ordy.
Formalnie można GRU opisać jako niezwykle potężną organizację wywiadowczą,
tworzącą część Sztabu Generalnego i działającą na rzecz najwyższego dowództwa sił
zbrojnych Związku Radzieckiego. Co do jej siły, wystarczy powiedzieć, że w
strukturach GRU służy ponad pięć tysięcy wyższych oficerów i generałów
posiadających akademickie wykształcenie w kwestiach wywiadowczych. GRU ma
„nielegalnych” w każdym kraju na świecie, oprócz oficerów działających w tychże
krajach pod oficjalnym szyldem dyplomatów, przedstawicieli handlowych itp. Zarówno
„nielegalni”, jak i „dyplomaci” działają niezależnie od siebie, ale ich cel jest wspólny:
zwerbować jak najwięcej agentów, którzy, kierowani przez GRU, będą wykradali
najtajniejsze dokumenty, obalali rządy i usuwali niewygodnych dla Rosji polityków.
Centrala GRU analizuje wiadomości szpiegowskie napływające od tysięcy agentów
oraz ze źródeł zwiadu lotniczego, morskiego, satelitarnego i elektronicznego
obejmującego całą kulę ziemską.
Jak dotąd nadal jest to opis tylko Czyngischana, gdyż poza tym wszystkim GRU
nadzoruje i koordynuje także działalność gigantycznej organizacji zwanej radzieckim
wywiadem wojskowym.
Organizacyjnie Armia Radziecka składała się z szesnastu okręgów wojskowych,
czterech grup wojsk Armii Radzieckiej (stacjonujących w Polsce, NRD, na Węgrzech i
w Czechosłowacji) i czterech Flot: Północnej, Oceanu Spokojnego, Bałtyckiej i
Czarnomorskiej. W sztabie każdego okręgu, grupy wojsk czy floty istniał zarząd
wywiadowczy, których łącznie było dwadzieścia cztery. Każdy z tych zarządów
podlegał GRU i był jakby jego miniaturą, mającą swoje podległe jednostki. Każdy też
34
zajmował się zbieraniem informacji o przeciwniku, zarówno w czasie pokoju, jak i
wojny.
Rozpad imperium oraz kres wojskowej obecności ZSRR, a następnie Federacji
Rosyjskiej
*
w Europie Środkowej wymusił zmiany w organizacji wywiadu
wojskowego, jednak same zasady funkcjonowania GRU pozostały bez zmian.
Gdy mowa o zarządzie wywiadowczym sztabu floty czy okręgu wojskowego, jako
o organizacji podległej GRU, nie znaczy to, że jest ona słaba czy nieliczna, wręcz
przeciwnie, choć przyznać należy, że od Zarządu Głównego (tj. GRU) jest znacznie
mniejsza. Każdy z tych zarządów jest wystarczająco silny i liczny, by niezależnie
werbować agentów na terytorium kraju (czy też krajów) leżących w sferze
zainteresowania danego okręgu czy floty. Każdy z nich posiada wystarczające
możliwości, by bez niczyjej pomocy zakłócić normalne życie w tymże kraju czy
krajach. Dysponuje też tymi samymi formami działalności wywiadowczej co Centrala
(poza wywiadem satelitarnym). Nie licząc jednostek Specnazu, które są do jego
dyspozycji, posiada także specjalnie werbowanych agentów-terrorystów, których
zadaniem jest mordowanie polityków i wyższych oficerów oraz sianie terroru w
wybranym kraju.
Istnieją dwie niezależne od siebie siatki: jedna, klasyczna, składająca się z agentów
zbierających informacje i druga, szpiegowsko-terrorystyczna, podległa Specnazowi.
Siłę takiego zarządu doskonale uzmysławia jeden fakt: każdy z nich ma do dyspozycji
brygadę Specnazu, liczącą tysiąc trzystu profesjonalnych zabójców, pozostających bez
przerwy w stanie gotowości bojowej.
Najlepiej wyobrazić sobie radziecki wywiad wojskowy jako potężne państwo
feudalne z doskonałą armią. Głową tego państwa jest GRU, bezpośrednio dowodzące
swoimi wasalami – zarządami wywiadowczymi sztabów okręgów i flot – z których
każdy posiada własną armię i wasali także dysponujących wojskiem itd. Jedyną różnicą
w stosunku do prawdziwych państw feudalnych jest nieprzestrzeganie zasady: „Wasal
mego wasala nie jest moim wasalem”. GRU całkowicie kontroluje każdy stopień
piramidy, jaką tworzy owa wzorowana na feudalnej struktura. Stopnie te godne są
osobnego omówienia.
Każdy okręg wojskowy składa się z kilku armii, a każda flota z flotylli. W sztabie
każdej armii czy flotylli istnieje wydział wywiadowczy będący „wasalem” zarówno
zarządu wywiadowczego sztabu okręgu lub floty, jak i GRU. Każdy wydział ma
własną siatkę wywiadowczą, a jest ich co najmniej pięćdziesiąt, i każdy ma kompanię
Specnaz składającą się ze stu piętnastu wyszkolonych sabotażystów i zabójców
zdolnych wysadzać mosty, rozbijać sztaby i likwidować polityków. Poza tym każdy
dysponuje bogatym asortymentem środków wywiadu radioelektronicznego i
lotniczego.
35
Armia składa się z czterech do sześciu dywizji. W czasie pokoju daje to około stu
osiemdziesięciu dywizji pancernych i zmechanizowanych, dla uproszczenia można
pominąć osiem dywizji powietrznodesantowych, brygady piechoty morskiej podległe
marynarce wojennej i lotnictwo wojskowe, mające własne jednostki wywiadowcze
podległe bezpośrednio GRU. W sztabie każdej dywizji znajduje się oficer wywiadu
dysponujący batalionem zwiadu oraz „wasale” – oficerowie wywiadu pułków wraz z
ich oddziałami. Batalion zwiadu dywizji, poza oddziałami czółgów i wywiadu
radioelektronicznego, dysponuje kompanią Specnazu, zdolną skutecznie działać na
terenach przeciwnika.
Dla ścisłości dodać należy, że nie wszystkie z tych stu dwudziestu dywizji
utrzymują w czasie pokoju pełne etaty, zawsze jednak są w nich w pełni obsadzone
etaty oficerskie i techniczne, braki występują wśród podoficerów i żołnierzy (poza
jednostkami zwiadu). W tym ostatnim przypadku obojętnie czy będzie to brygada
Specnazu, czy batalion (700 ludzi), czy też kompania (180 ludzi) zawsze skład
osobowy jest pełen i gotów do akcji.
Cała ta piramida jest kontrolowana przez GRU, choć rzadko się to tak oficjalnie
nazywa. Badacz studiujący GRU, ale nie znający całości zagadnienia i kierujący się
tabliczkami z oficjalnymi nazwami, przeoczy owe dwadzieścia samowystarczalnych,
ale nie samodzielnych organizacji wywiadowczych, a każda z nich siłą i możliwościami
zbliżona jest do wywiadu wojskowego większości krajów Europy Środkowej. W
ostatnich latach istnienia ZSRR dysponowały one łącznie stoma tysiącami elitarnych
wojsk Specnazu wyposażonych w taką liczbę wozów bojowych co każdy z większości
dobrze uzbrojonych krajów Europy.
36
Rozdział 4
GRU I KOMISJA WOJSKOWO-PRZEMYSŁOWA
Używając określenia armia odnośnie Armii Radzieckiej trzeba pamiętać, że
mówimy nie tylko o Ministerstwie Obrony, ale również o dwunastu innych
ministerstwach, których jedynym zadaniem była produkcja broni i wyposażenia na
potrzeby wojska. W czasach świetności imperium wszystkie te ministerstwa tworzyły
potężny monolit kierowany przez Komisję Wojskowo-Przemysłową. W skład jej
kolegium wchodzili: jeden z pierwszych zastępców przewodniczącego Rady
Ministrów, trzynastu ministrów, szef Sztabu Generalnego i szef GRU. Gdy mowa o
walce pomiędzy armią, partią i KGB była w nią naturalnie zaangażowana Komisja,
której losy zależały nierozerwalnie od losów armii.
Potęga ekonomiczna i finansowa Komisji przekraczała granice zdrowego rozsądku
i należy ją rozpatrywać w szerszym aspekcie – w aspekcie całego Związku
Radzieckiego. Teoretycznie Związek Radziecki wydawał w 1984 roku na zbrojenia
śmieszną kwotę dziewiętnastu miliardów rubli. Był to jednak wyłącznie budżet
Ministerstwa Obrony, a budżety pozostałych dwunastu ministerstw produkujących
broń były utrzymywane w tajemnicy. System zaś skonstruowany został w ten sposób,
że Ministerstwo Obrony nie kupowało produktów od innych ministerstw, tylko
składało zamówienia. Na przykład: w trakcie budowy był śmigłowcowiec, a
Ministerstwo Obrony nie było w żaden sposób tym obciążone – fundusze na budowę
okrętu zostały zaksięgowane przez Radę Ministrów pod pozycją „przemysł
stoczniowy”.
Ministerstwo Przemysłu Stoczniowego nigdy zresztą nie koncentrowało się na
budowie statków – jego głównym zadaniem była budowa okrętów. Jednostki
pływające na potrzeby marynarki handlowej i rybołówstwa były kupowane w Polsce,
NRD, Jugosławii, Bułgarii, Włoszech, Francji, Norwegii, Szwecji i wielu innych
krajach. Dostawców było tylu, że chyba jedyny wyjątek stanowiła faktycznie
Szwajcaria, jak twierdzi dowcip. To samo dotyczyło samolotów, śmigłowców,
37
czołgów, rakiet, elektroniki czy mundurów. Nikt tak naprawdę, nawet w ZSRR, nie
wiedział, jakimi sumami dysponowała Komisja, ale była to kwota znacznie
przewyższająca wspomniane dziewiętnaście miliardów.
W sercu każdego radzieckiego pięcioletniego planu rozwoju ekonomicznego (nie
w tym propagandowym, jaki drukowało się we wszystkich gazetach, a w prawdziwym,
nie podawanym do publicznej wiadomości) można było znaleźć plan Komisji
Wojskowo-Przemysłowej. Powodem był fakt, że żadna gałąź radzieckiego przemysłu,
transportu czy usług nie miała znaczenia „niezależnego”, to jest innego niż praca na
potrzeby wojska.
Podobnie sprawy miały się z nauką, która także pracowała na potrzeby Komisji
Wojskowo-Przemysłowej. Oficjalnie na badania naukowe przeznaczało się rocznie
sześćdziesiąt miliardów rubli – trzy razy więcej niż na zbrojenia. Tylko co to jest za
nauka i technika, skoro Związek Radziecki jako pierwszy na świecie wyprodukował
satelitę niszczącego inne satelity, a nie był w stanie wyprodukować zwykłego
samochodu osobowego, na którego produkcję musiał licencję kupić we Włoszech?
Związek Radziecki dysponował najlepszymi truciznami na świecie, ale technologię
wytwarzania nawozów sztucznych musiał kupić od Stanów Zjednoczonych.
Na co przeznaczano owe sumy, jak nie na zbrojenia, skoro skonstruowano
gigantyczny transkontynentalny radar czy nadajniki super-niskiej częstotliwości do
łączności z zanurzonymi okrętami podwodnymi? Ich podziemne anteny mają tysiące
kilometrów długości, a technologię produkcji głupiego telewizora kolorowego
musiano kupić we Francji. Owe sześćdziesiąt miliardów rubli to kolejny
zakamuflowany wydatek na zbrojenia, którym dysponowała Komisja Wojskowo-
Przemysłowa.
* * *
Co natomiast wspólnego miał z tym GRU? Ano to, że budżet GRU był
kilkakrotnie większy niż budżet KGB. Można to wyjaśnić w sposób następujący: KGB
miał swój własny ogromny budżet, GRU – także niemały. Obie służby były oczywiście
finansowane z budżetu państwa, które starało się ograniczać te wydatki. Ale GRU
poza oficjalnym budżetem otrzymywał kolosalne zamówienia od Komisji Wojskowo-
Przemysłowej i sektora badań naukowych. Wartość tych zamówień kilkakrotnie
przewyższała oficjalny budżet.
Na przykład, otrzymując zamówienie na kradzież silnika czołgowego, GRU
uzyskiwał też z „nauki” lub „przemysłu” część pieniędzy przeznaczonych na jego
konstrukcję. Za pieniądze wspomnianych resortów werbowano agenta, który miał
dokonać kradzieży. GRU nie wydaje więc na to ani kopiejki z własnych funduszy,
38
przemysł czy nauka dostają pożądany „towar” za minimalny procent kwoty, którą
kosztowałoby jego skonstruowanie, a agent, który zrealizował zamówienie do końca
życia i tak będzie pracował dla GRU. Czyż można sobie wyobrazić lepszy układ?
Wszystkie dwanaście ministerstw podległych Komisji oraz wszystkie dziedziny
nauki zajmujące się zbrojeniami wolały więc korzystać z usług GRU (i płacić za nie),
jeśli tylko było można w ten sposób uzyskać potrzebne technologie czy wynalazki.
Konstruktorzy czy dyrektorzy fabryk otrzymywali nagrody i medale za kopiowanie
zachodnich rozwiązań, jakby sami je wymyślili.
KGB miał do dyspozycji jedynie własny budżet, a GRU mógł korzystać z
budżetów wszystkich branż radzieckiego przemysłu zbrojeniowego i gałęzi nauki.
Podczas całej długotrwałej i kosztownej operacji, jaką była kradzież dokumentacji
amerykańskiego okrętu podwodnego typu „George Washington”, dzięki której
Związek Radziecki wybudował jego dokładną kopię nazwaną „Mały George”, GRU
nie wydał ani dolara z własnego budżetu. Podobnie było w przypadku
naddźwiękowego samolotu pasażerskiego Concorde, pocisku Red Eye czy wielu,
wielu innych.
Powstaje pytanie: dlaczego KGB nie realizował zamówień przemysłu
zbrojeniowego? Powód był prosty: przewodniczący Rady Ministrów i Gosplanu
(Państwowej Komisji Planowania) byli odpowiedzialni za radziecką ekonomię –
planowali, ile komu i na co przyznać pieniędzy. Przewodniczący Rady Ministrów miał
pod sobą zarówno przemysł zbrojeniowy, jak i Ministerstwo Obrony, któremu
podlegał Sztab Generalny oraz GRU. KGB jednakże mu nie podlegał. Jeśli GRU
otrzymał pieniądze na uzyskanie czegoś interesującego, przewodniczący Rady
Ministrów oraz przewodniczący Komisji Wojskowo-Przemysłowej mogli domagać się
przyśpieszenia dostawy. Gdyby jednak zlecili to KGB, mogliby tylko cierpliwie czekać,
aż wszechwładny KGB dostarczy co ma, a towarzysze czekiści nawet sowicie opłaceni
nie słynęli z pośpiesznej realizacji zamówień.
KGB był aroganckim i nieterminowym „dostawcą” o potężnych możliwościach,
ale bez grosza w kieszeni – zupełnie jak w dawnych czasach dobrze ustawiony dworak
na carskim dworze. GRU przypomina zaś brzydkiego garbusa gotowego za pieniądze
służyć każdemu i zarabiać przy tej okazji miliony. Elegancki dworak nienawidzi
garbusa i zabiłby go przy pierwszej okazji, gdyby nie fakt, że garbusa chroni sam car...
39
40
Rozdział 5
DLACZEGO NIC O TYM NIE WIADOMO?
Za czasów Związku Radzieckiego część tablic rejestracyjnych w Gruzji kończyła
się literami GRU, co było czystym przypadkiem, prawie przez nikogo nie zauważonym
(włącznie z milicją). Powód był prosty: poza bardzo wąskim kręgiem
wtajemniczonych, nikt w Związku Radzieckim nie wiedział o istnieniu organu
ukrywającego się pod takim skrótem; nawet w Sztabie Generalnym, którego część
stanowił GRU, tysiące oficerów uważało Jednostkę 44388, z której otrzymywali
wszystkie dane wywiadowcze, za filię KGB. Co więcej, funkcjonariusze KGB
pilnujący ambasad radzieckich, a nie będący członkami wywiadu KGB, byli najczęściej
przekonani, że w ambasadzie istnieje tylko jedna rezydentura wywiadu – ta
obsługiwana przez KGB.
Zachodni specjaliści dziś już wiedzą sporo o GRU, ale zwykli obywatele z reguły
nadal nie mają pojęcia o jego istnieniu, a nawet jeśli przypadkiem coś słyszeli, to ich
stosunek do tej instytucji był ambiwalentny, podobnie jak do słynnego potwora ze
szkockiego jeziora: część wierzy w jego istnienie, część nie, ale nikt się owego stwora
nie boi. Ciekawe dlaczego tak mało wiadomo było o GRU, zwłaszcza że istnieje bez
wątpienia i w dodatku wciąż posiada potężne możliwości.
Powodów jest sporo, a oto najważniejsze. Po pierwsze, ustanowiwszy swą
krwawą
dyktaturę,
komuniści
musieli
ogłosić
społeczeństwu
istnienie
„nadzwyczajnego” organu tejże dyktatury, któremu wolno zajmować się tym czym
chce i postępować dowolnie ze wspomnianym społeczeństwem, włącznie z masowymi
egzekucjami. Zrobił to Lenin, informując o narodzinach WCzK. Potem jego
spadkobiercy informowali uczciwie o wszystkich zmianach w nazwie tejże organizacji,
nie podkreślając jednak, że zmienia się tylko nazwa. Reszta pozostawała bez zmian...
Fakt istnienia GRU nie musiał być powszechnie znany, toteż na temat wywiadu
wojskowego nigdy nie wydawano oficjalnych oświadczeń.
Po drugie, podstawową funkcją KGB było wywieranie nacisku na własne
41
społeczeństwo, w związku z czym w świadomości społecznej wszystko co złe, tajne i
zbrodnicze kojarzone było z KGB. Wywiad wojskowy praktycznie nie brał i nie bierze
udziału w walce z własnym narodem, bynajmniej zresztą nie dlatego, że jest
przepełniony humanitaryzmem czy miłością do rodaków, ale po prostu dlatego, że nie
po to został stworzony. Naturalnym więc jest, że ludzie pamiętają KGB, a nie GRU.
Po trzecie, walcząc o władzę Chruszczow poinformował ogłupiały świat o
niektórych zbrodniach swych poprzedników popełnianych rękami czcigodnych
czekistów. Efekt był taki, że od tej pory świat utożsamia wszystkie radzieckie działania
wywiadowcze, jak i zbrodnie, z KGB. Przebiegły Chruszczow naturalnie nie ujawnił
wszystkiego, ale to, co wyciągnął na światło dzienne wystarczyło, by odurnić świat,
przynosząc mu niesamowity kapitał polityczny.
Ojciec „odwilży” podawał zresztą dane w sposób specyficznie wybiórczy:
powiedział o masowych egzekucjach Stalina, ale zapomniał o tych przeprowadzanych
z rozkazu Lenina, mówił o zagładzie przywódców komunistycznych w 1937 roku, ale
wypadły mu z głowy miliony ofiar podczas „rozkułaczania” chłopstwa w pierwszej
połowie lat trzydziestych. Ukazał rolę NKWD, ale całkowicie przeoczył rolę partii jako
siły kierującej tym molochem. Był zainteresowany w ukazaniu zbrodni bezpieki w
kraju i podał kilka z nich do publicznej wiadomości, natomiast ujawnianie tego, co
zrobiono za granicą, nie wchodziło w zakres jego planów, gdyż nie mogło przynieść
żadnej korzyści politycznej. Dlatego to o działalności GRU panowała cisza.
Po czwarte, zwalczanie dysydentów, emigracji czy zagłuszanie skierowanych do
Rosjan audycji zachodnich radiostacji to wyłączna domena KGB, w związku z czym
dysydenci i emigracja robili, co mogli, by ujawnić światu tę rolę i ukazać prawdziwe
oblicze swego głównego wroga, czyli KGB. Podobnie postępowały zachodnie
rozgłośnie, co w efekcie miało olbrzymi wpływ na światowe media. Bohaterem
negatywnym, ale zawsze jednak bohaterem, tego typu materiałów był KGB.
Po piąte, niemiłe niespodzianki, jakie przytrafiały się w Związku Radzieckim
obcokrajowcom, to także sprawka KGB, a od dawna wiadomo, że, na przykład, dla
amerykańskiego odbiorcy wielokroć ważniejsze jest to, co złego przytrafi się jednemu
Amerykaninowi, niż dziesięciu tysiącom Rosjan.
Dodać do tego należy, że, skąpawszy się w rzekach ludzkiej krwi, KGB za
wszelką cenę chciał się wybielić, toteż zwalał wszystko na przeszłość i czekistów.
GRU jako całość natomiast nie miał nic przeciwko temu nieporozumieniu, wychodząc
z założenia, że dla dobrego wywiadu najlepszy jest całkowity brak reklamy. Bez
względu na to czy chodzi o porażki i zbrodnie, czy sukcesy...
Dla dobrego szpiega ciemność i mętna woda to środowisko naturalne znacznie
bardziej sprzyjające niż sława, obojętnie jakiego by ona była rodzaju.
42
43
Rozdział 6
GRU I „MŁODSI BRACIA”
Struktura państwowa jakiegokolwiek kraju komunistycznego uderzająco
przypominała strukturę Związku Radzieckiego. W epoce Stalina, na przykład, kult
jednostki był obowiązującą zasadą, a każdy z dyktatorów potrzebował potężnej tajnej
policji, by zachować status quo. Stwarzało to konieczność istnienia innej tajnej
organizacji wywiadowczej, która miała stanowić przeciwwagę dla pierwszej.
Zazwyczaj rolę owej przeciwwagi pełnił wywiad wojskowy, zwłaszcza że
wszystkie kraje komunistyczne, niezależnie jaki rodzaj komunizmu adaptowały były
wojownicze i agresywne. W wielu krajach obozu socjalistycznego na pierwszy rzut
oka istniała tylko jedna tajna policja, ale bliższe oględziny wykazywały zawsze, że były
dwie albo w tej jednej istniał tak silny rozłam, że w krótkim czasie doszło do podziału.
Wywiady wojskowe wszystkich krajów satelickich przejawiały wielką aktywność
w zbieraniu materiałów wywiadowczych, które następnie przekazywano bezpośrednio
GRU. Faktem mało znanym jest to, że służby wywiadowcze krajów satelickich
podlegały Ministerstwu Obrony Związku Radzieckiego. Działo się tak dlatego, że
wywiad wojskowy podlegał szefowi Sztabu Generalnego danego państwa, który z
kolei był podwładnym szefa Sztabu Układu Warszawskiego. Teoretycznie na to
stanowisko mógł być mianowany dowolny generał z dowolnego państwa
wchodzącego w skład Układu, ale dziwnym trafem mianowani byli jedynie radzieccy
generałowie. Jeden z nich pojawił się już na stronach tego opracowania – były szef
GRU, generał Sztemienko.
Po upadku Chruszczowa Breżniew, chcąc przypodobać się armii, odwołał
Sztemienkę z wygnania i przywrócił do poprzedniej rangi, oraz mianował szefem
Sztabu Wojsk Układu Warszawskiego. Bezpośrednim jego zwierzchnikiem zaś był
dowódca Zjednoczonych Sił Układu Warszawskiego, które to stanowisko zawsze
obejmował któryś z radzieckich marszałków. Pierwszym był Koniew, potem Greczko,
Jakubowski i w końcu Kulików. Natomiast oficjalny tytuł każdego z marszałków w
44
trakcie piastowania tego stanowiska brzmiał: „Pierwszy Zastępca Ministra Obrony
ZSRR – Głównodowodzący Zjednoczonych Wojsk Państw Członkowskich Układu
Warszawskiego”. Mówiąc krótko oznaczało to, że armie kilku w teorii niepodległych i
suwerennych państw podlegały rozkazom wiceministra obrony innego państwa. To
dopiero piękna niezależność!
Minister obrony Związku Radzieckiego kierował w ten sposób poprzez swego
zastępcę całymi siłami zbrojnymi „zaprzyjaźnionych państw”, w tym naturalnie także
ich wywiadami wojskowymi. Dodać należy, że nie chodziło tu o koordynację działań
czy bliską współpracę, ale dosłowne i bezpośrednie podporządkowanie i to w
najzupełniej legalny sposób.
Pięknie, powie jakiś sceptyk, ale po wyczynach Rosji w 1939 roku każdy Polak
nienawidzi Rosjan serdecznie i żarliwie, wobec tego jak można oczekiwać, by ich
wywiad pracował już nawet nie ciężko, ale choćby poprawnie w interesie GRU? Od
1953 roku uczucia te podzielają obywatele NRD, od 1956 roku Węgrzy, a od 1968
roku Czesi i Słowacy. Wobec tego na papierze wszystko mogło wyglądać ślicznie, ale
w praktyce z wywiadów tych krajów Związek Radziecki będzie miał bez wątpienia
więcej strat niż pożytku.
Niestety, to rozumowanie jest błędne, choć zyskało bardzo wielu zwolenników.
Praktyka przeczy temu jednoznacznie. Jest faktem nie do podważenia, że ludność
wszystkich tych krajów nienawidziła komunistów i Związku Radzieckiego; niemniej
ich wywiady współpracowały uczciwie i starały się jak mogły działać w interesie
„starszego brata”.
Rozwiązanie tej zagadki jest stosunkowo proste: dzięki niekorzystnym dla
satelitów traktatom handlowym Związek Radziecki spętał ze sobą nierozerwalnymi
praktycznie więzami ekonomicznymi wszystkie te kraje. Za radziecką ropę, węgiel,
energię elektryczną i gaz płaciły niesamowitą wprost cenę. A płacić mogły dwojako:
własnymi surowcami czy wyrobami przemysłu albo dostarczając tajemnice innych.
Perspektywa niezwykle kusząca, tym bardziej, że informacje miały znacznie wyższą
cenę i wszyscy pierwsi sekretarze partii „bratnich” krajów zawsze nakazywali swym
wywiadom podwoić wysiłki, by jak najwięcej móc zaoferować Związkowi
Radzieckiemu.
Zachód w pierwszych latach istnienia tego systemu był niezmiernie zaskoczony
rozległym zakresem zainteresowań wywiadów krajów socjalistycznych. Na co
Mongolii plany reaktorów atomowych, a Kubie silników rakiet strategicznych? Pytania
te uzyskują jasną i prostą odpowiedź, gdy rozpatruje się wszystkie te wywiady jako
jeden system. Dodać do tego należy, że wśród radzieckich placówek zagranicznych
było praktycznie niemożliwością znaleźć choć jedną „czystą”, to jest taką, której
pracownicy nie byliby albo w całości, albo w przeważającej większości
45
funkcjonariuszami KGB czy GRU (ze sprzątaczkami i kierowcami włącznie). To samo
tyczyło się analogicznych placówek krajów „bratnich”, a pamiętać należy, że przy tak
ścisłej współpracy ich macierzystych wywiadów z radzieckim, każdy z nich w
mniejszym lub większym stopniu współpracował z KGB lub GRU – nawet jeśli część
szeregowych pracowników nie zdawała sobie z tego sprawy.
46
Rozdział 7
GRU A KGB
Metody, jakimi posługiwały się GRU i KGB, były identyczne i nie sposób ich
rozróżnić ani po postępowaniu, ani po środkach, jakie stosowały. Różniły się
natomiast, i to w sposób zasadniczy, cele obu tych służb specjalnych.
Podstawową funkcję KGB można opisać jednym zdaniem: „Nie pozwolić, by
Związek Radziecki został rozsadzony od wewnątrz”. Wszystkie konkretne zadania
wywodziły się z tej podstawowej funkcji. Oto niektóre z nich: ochrona najwyższych
osobistości partyjnych i rządowych, zapobieganie i tłumienie ewentualnych protestów
społecznych, wyłapywanie dysydentów, cenzura i dezinformacja, kontrola zakazu
kontaktowania się szeregowych obywateli ze światem zewnętrznym, w tym izolowanie
gości z zagranicy albo też przerywanie kontaktów, które już zostały nawiązane i na
koniec ochrona granic państwa.
KGB działał również poza granicami Związku Radzieckiego, ale cele tego
działania były te same co na terenie kraju. Można w tych ostatnich działaniach
rozróżnić następujące: infiltrowanie środowisk emigracyjnych i neutralizowanie ich
wpływu na własne społeczeństwo oraz międzynarodową opinię publiczną, zagłuszanie
zachodnich rozgłośni nadających wiadomości w języku rosyjskim, zwalczanie
organizacji religijnych mogących mieć wpływ na ludzi radzieckich, obserwacja
„bratnich” partii komunistycznych z zamiarem natychmiastowej interwencji w
przypadku pojawienia się „herezji”, śledzenie obywateli radzieckich za granicą, w tym
też własnych oficerów, wyszukiwanie i fizyczna likwidacja najaktywniejszych
przeciwników reżimu komunistycznego.
Zadania GRU z kolei można było określić również jednym zdaniem: „Nie
pozwolić, by Związek Radziecki został zniszczony przez jakikolwiek atak z zewnątrz”.
W opinii Sztabu Generalnego taki atak mógł nastąpić w każdej chwili, bez
wypowiedzenia wojny i mógł być efektem nawet którejś z rutynowych „interwencji
ograniczonego kontyngentu” w Azji, Afryce czy Europie.
47
Podstawowe zainteresowania i funkcje GRU można dlatego podzielić na cztery
grupy:
1. Militarna. Jest naturalnie najistotniejsza i składa się z informacji na temat
struktury, jakości i rozmieszczenia sił zbrojnych wszystkich państw świata, ich planów
i doktryn wojskowych, zarówno sił zbrojnych w całości, jak i każdego z ważniejszych
sztabów, planów mobilizacyjnych, rodzaju szkolenia wojskowego, zaopatrzenia,
morale itd. Praktycznie można z czystym sumieniem stwierdzić, że interesujące jest
dokładnie wszystko, co ma jakikolwiek związek z wojskiem.
2. Militarno-polityczna. Wzajemne stosunki w jakich pozostają państwa obce,
jawne i tajne tarcia czy pakty, możliwe zmiany w przywództwie wojskowym lub
politycznym, nowe przymierza, jakiekolwiek (nawet najdrobniejsze) zmiany w
orientacji politycznej lub wojskowej armii, rządów czy całych bloków państw.
3. Militarno-techniczna. Wszystko co jest związane z techniką wojskową i
technologią wytwarzania nowych typów broni państw uważanych za potencjalnego
przeciwnika (lub mało pewnego sojusznika), od projektów po testy prototypów.
4. Militarno-ekonomiczna. Możliwości produkcji nowoczesnego uzbrojenia, jakie
posiada dany kraj czy grupa państw, potencjał przemysłowy, źródła energii, transport,
rolnictwo, surowce strategiczne lub ewentualne cele ekonomiczne.
Sztab Generalny uważa, że jeśli GRU może dostarczyć w wyznaczonym terminie
dokładne dane odnośnie dowolnego państwa na świecie, dotyczące tych czterech grup,
to żadne z państw nie będzie go w stanie zaskoczyć niespodziewanym atakiem.
W wielu przypadkach interesy KGB i GRU diametralnie się od siebie różniły, na
przykład, demonstracja radzieckich (czy jeszcze carskich) emigrantów przed siedzibą
ONZ nie interesowała GRU w najmniejszym stopniu, natomiast bardzo interesowała
KGB. Jakiekolwiek manewry wojskowe dla odmiany w ogóle nie obchodziły KGB,
natomiast pasjonowały GRU. Nawet w tych wypadkach, gdy zainteresowania były
wspólne, podejście do nich było krańcowo różne.
Na przykład, obie służby zainteresowane były polityką i politykami, ale osoba
prezydenta Cartera od samego początku w ogóle nie interesowała GRU, gdyż nawet
powierzchowna charakterystyka jego osobowości wykazywała niezbicie, że nigdy nie
wykona pierwszy ataku na Związek Radziecki. Natomiast z punktu widzenia KGB był
ze wszech miar godzien uwagi, gdyż jego polityka w dziedzinie poszanowania praw
człowieka była bronią zdolną rozsadzić Związek Radziecki od wewnątrz.
W jeszcze innym przypadku GRU przejawiał nadzwyczajne zainteresowanie
zmianami zachodzącymi w obsadzie personalnej chińskiego naczelnego dowództwa.
To z kolei w ogóle nie interesowało KGB, który doskonale zdawał sobie sprawę, że
po sześćdziesięciu latach komunizmu nikt z obywateli radzieckich nie będzie w
najmniejszym stopniu zainteresowany jakąkolwiek komunistyczną ideologią z Chin,
48
Korei czy skądkolwiek. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie także uciekał ze
Związku Radzieckiego do Chin. Chiny z punktu widzenia KGB to pustynia.
Rozpatrując wzajemne stosunki pomiędzy GRU i KGB trzeba wrócić do kwestii
podległości GRU w stosunku do KGB. W rozdziale poświęconym historii pokazane
zostały relacje zachodzące pomiędzy nimi w przeszłości. W dzisiejszych czasach nic się
nie zmieniło – zarówno GRU, jak i kolejny spadkobierca KGB gotowi są w każdej
chwili zniszczyć przeciwnika, co doskonale odpowiadało i nadal odpowiada
aktualnemu mieszkańcowi Kremla.
Zawiść i wzajemna nienawiść tych obu służb są też znane wszystkim służbom
specjalnym krajów, w których są rosyjskie ambasady. Zjawisko to może
zaobserwować nawet amator, jeśli wie czego szukać. Jest to chyba najlepszy dowód
niezależności GRU.
Można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby los czy kariera rezydenta GRU
zależne były, choćby minimalnie, od jego kolegów z KG B. Gdyby tak było, nigdy nie
odważyłby się on mieć odmiennego zdania w jakiejkolwiek sprawie, nie mówiąc o
jawnym sprzeciwie – przypominałby zastraszonego psa, który stale łasi się z
podkulonym ogonem, nie mając odwagi warknąć nawet na „czystych” dyplomatów,
którzy utrudniają mu wykonanie zadania. Takiego zachowania nikt nie zanotował w
historii GRU. Dzieje się tak dlatego, że GRU miał zagwarantowaną niezależność od
KGB.
Część zachodnich ekspertów (tzw. sowietolodzy) przez całe lata poważnie
rozważała kwestię, czy GRU nie jest aby częścią KGB, a cały podział nie został
stworzony sztucznie, by utrudnić poznanie właściwego obrazu radzieckich służb
wywiadowczych. Zazwyczaj rozumowanie opierali na dwóch argumentach:
1. Szef GRU zawsze jest byłym generałem KGB. Zgadza się (poza nielicznymi
wyjątkami), ale czy od czasów Arałowa w jakimkolwiek stopniu przeszkodziło to
GRU czynnie sprzeciwić się zakusom KGB, by uzyskać monopol na wywiad i
wchłonąć GRU? Nie wspominając już o jawnej wojnie wydanej z rozkazu partii służbie
bezpieczeństwa.
2. Każdy wstępujący do GRU musiał być sprawdzony przez KGB. Też prawda,
ale argument ten jest przekonujący tylko na pierwszy rzut oka. To samo miało miejsce
w przypadku każdego nowego członka Komitetu Centralnego, a nikt nigdy nie
wysunął tezy, że Komitet Centralny był pod kontrolą KGB albo że był częścią KGB.
KGB pełnił rolę filtra, gdyż to właśnie było jedno z jego zadań, ale jeśli ktoś przeszedł
pozytywnie weryfikację i został pracownikiem GRU (czy członkiem Komitetu
Centralnego), KGB przestawał mieć jakąkolwiek władzę nad tą osobą. Można użyć
porównania, iż KGB był strażnikiem przy bramie tajnych zakładów, który może nie
wpuścić tam inżyniera, jeśli ten zapomniał przepustki, ale nie jest w stanie zajrzeć do
49
sejfu w jego gabinecie.
Naturalnie można było sfabrykować materiały obciążające członka Komitetu
Centralnego (czy oficera GRU), ale zdecydowanie była to nierozsądna metoda
postępowania, tak z uwagi na skalę możliwych reperkusji, jak i na minimum
ewentualnych korzyści (w odniesieniu do GRU nie dotyczy to, oczywiście, osłony
kontrwywiadowczej prowadzonej przez Zarząd Kontrwywiadu Wojskowego KGB.
Chwiejny pokój i paradoks niezależności istniejący w układzie partia-KGB-GRU
najlepiej zilustrować na przykładzie.
Dzień pracy szefa GRU zwykle zaczynał się o siódmej rano od czytania raportów,
jakie w nocy nadeszły od: „nielegałów”, prezydentur placówkowych, zarządów
wywiadów okręgów wojskowych, grup wojsk Armii Radzieckiej i wywiadów flot
zebranych w biuletynie „Raport Wywiadu”. To samo robili w swoich gabinetach
pierwszy zastępca i szef Informacji GRU. Robili to niezależnie od siebie, gdyż jeśli
byłyby pytania czy wątpliwości ze strony zwierzchników (czyli od szefa Sztabu
Generalnego w górę), to każdy udzieliłby odpowiedzi i podał opinię niezależną od
drugiego, co pomaga wyrobić sobie właściwe zdanie na dany temat.
Dzień, o którym mowa, zaczął się niezwykle wcześnie, o trzeciej trzydzieści nad
ranem, kiedy to szef GRU otrzymał telefon o wylądowaniu samolotu kurierskiego z
Paryża. Dnia poprzedniego na podparyskim lotnisku Le Bourget doszło do katastrofy
pasażerskiego samolotu ponaddźwiękowego Tu-144. Ponieważ ten tragiczny wypadek
wydarzył się podczas Paryskiego Salonu Lotniczego, na miejscu był obecny
praktycznie cały stan osobowy miejscowej rezydentury GRU (imprezy tego typu
stanowią wprost wymarzoną okazję do zdobywania informacji i nowych kontaktów,
które często kończą się pozyskaniem agenta). Większość oficerów GRU miała kamery
czy aparaty fotograficzne i cała katastrofa została sfilmowana z różnych ujęć przez
wielu operatorów; w sumie zużyto ponad dwadzieścia filmów pokazujących to samo
zdarzenie. Nie wywoływano ich nawet w Paryżu, ale specjalnym lotem kurierskim
przywieziono do Moskwy i oddano technikom w Centrali. O dziewiątej miało
rozpocząć się specjalne posiedzenie Politbiura, na którym przedstawione miały być
wersje Tupolewa i jego zastępców, właściwego ministra, dyrektora Woroneskich
Zakładów Lotniczych, oblatywaczy, no i, naturalnie, GRU oraz KGB. O siódmej
telefon stojący na biurku szefa GRU niespodziewanie zadzwonił.
– Jak samopoczucie, Piotrze Iwanowiczu? – rozległ się w słuchawce głos
przewodniczącego KGB (dajmy na to Andropowa, by trzymać się realiów).
– Dobrze, a wasze, towarzyszu Andropow? – Piotr Iwanowicz Iwaszutin (szef
GRU) potrafił być równie przyjacielski, jak jego rozmówca.
– Piotrze Iwanowiczu, po co tak oficjalnie? Zapomnieliście, jak mam na imię? Jest
coś o czym chciałbym z wami porozmawiać. Widzicie, słyszałem, że macie parę filmów
50
pokazujących katastrofę. Bylibyście tak mili i dalibyście choć jeden? Wiecie, że muszę
złożyć raport na Biurze, a nie mam żadnych materiałów, to nie była okazja, którą
interesowaliby się moi ludzie i żaden nie miał ze sobą kamery. Pomóżcie mi Piotrze
Iwanowiczu, naprawdę potrzebuję tego filmu.
Wszystkie rozmowy szefa GRU są łączone przez stanowisko dowodzenia, w
którym dyżurni telefoniści są zawsze gotowi dostarczyć mu potrzebne dane,
przypomnieć fakty albo pomóc zatuszować błąd w rozmowie. Słysząc ową prośbę cała
zmiana zamarła – ich pomoc nie była do niczego potrzebna, zaś szef GRU milczał i
wszyscy zastanawiali się, jaka będzie jego odpowiedź. Telefoniści byli pewni, że gdyby
role się odwróciły, KGB odmówiłby z rozkoszą. Pytaniem natomiast było, co zrobi
Iwaszutin, generał KGB i były zastępca przewodniczącego Komitetu. W końcu
Iwaszutin odparł jeszcze uprzejmiejszym niż poprzednio głosem:
– Juriju Władimirowiczu, nie dam wam jednego filmu, dam wam wszystkie
dwadzieścia. O dziewiątej pokażę je na posiedzeniu Politbiura, a o dziesiątej mój
człowiek dostarczy wam je wszystkie.
Andropow bez słowa cisnął słuchawką, a tłumiona salwa śmiechu wstrząsnęła
podziemnym punktem dowodzenia. Krztusząc się ze śmiechu najstarszy stopniem
spectelefonista zapisał godzinę i rozmówcę w odpowiednim rejestrze.
Dopisek: gdy Andropow został sekretarzem generalnym KPZR Iwaszutin nadal
był szefem GRU i pozostał nim, gdyż atak ze strony Andropowa mógł naruszyć
delikatną równowagę panującą pomiędzy partią a armią. Konsekwencje naruszenia tej
równowagi były nie do przewidzenia, a mogły okazać się groźne nawet dla samego
Andropowa.
51
Rozdział 8
CENTRALA
W przeciwieństwie do KGB, GRU nigdy nie próbował się reklamować, a siedziba
centrali wywiadu wojskowego nie wznosi się w centrum stolicy przy jednym z
najbardziej zatłoczonych placów. Mieści się naturalnie w Moskwie, ale wcale nie jest
łatwo ją odnaleźć: z trzech stron okala ją bowiem stare lotnisko Chodynka. Samo
lotnisko jest zaś otoczone ze wszystkich stron kompleksami budynków, do których
dojście jest raczej utrudnione – wśród nich znajdują się trzy główne lotnicze biura
konstrukcyjne i jedno pocisków rakietowych, Wojskowa Akademia Lotnictwa i
Naukowo-Badawczy Instytut Lotnictwa.
Położone pośród tych tajnych instytucji lotnisko wydaje się opuszczone, ale
pozory mylą: bardzo rzadko co prawda, ale zdarza się, że w środku nocy z hangaru
zostaje wytoczony prototyp myśliwca przemyślnie opatulony brezentem i załadowany
do samolotu transportowego, który dostarczy go gdzieś na poligon leżący w
nadwołżańskim stepie w celu przeprowadzenia prób. Kiedy indziej znów ląduje tam
inny transportowiec, podkołuje pod siedzibę GRU i wyładuje: a to silnik czołgu, a to
rakietę i znów wszystko zamiera w bezruchu.
Wyjątkiem były dwa miesiące poprzedzające defiladę z okazji 50. rocznicy
rewolucji październikowej. Wtedy odbywały się na płycie lotniska przygotowania i
ćwiczenia, a ciszę burzył ryk silników czołgowych. Defilada się odbyła, czołgi
zniknęły, a pilnie strzeżony teren pozostał pilnie strzeżonym terenem.
Nie lądują na płycie żadne cywilne samoloty czy helikoptery, ale w porastających
obrzeża zaroślach co noc wyją psy. Nikt dokładnie nie wie (z pracowników
okolicznych instytucji ma się rozumieć), ile ich jest – wszyscy dokładnie wiedzą, że
dużo i że są specjalnie szkolone do służby wartowniczej. Z tych trzech stron nie można
się więc dostać do budynku GRU. Z czwartej zresztą też nie bardzo: mieści się tam
Instytut Badań Kosmicznych, także strzeżony przez psy, wartowników, druty
kolczaste i ogrodzenia pod napięciem. Przez pozbawiony otworów, wysoki na dziesięć
52
metrów mur na zapleczu gmachu Instytutu prowadzi wąska furtka, za murem znajduje
się zaś „Akwarium”...
Tak więc, aby dostać się na teren Centrali GRU, należy sforsować ściśle strzeżone
lotnisko albo jeszcze ściślej strzeżony Instytut. A dostanie się tam bynajmniej nie
oznacza wejścia do dziewięciopiętrowego budynku o kształcie wydłużonego
prostopadłościanu. Otoczony jest on ze wszystkich stron dwupiętrowymi pawilonami,
których wszystkie okna skierowane są na wewnętrzny dziedziniec. Ściany zewnętrzne
pozbawione są okien.
Poza terenem otoczonym murem wznosi się piętnastopiętrowy blok, także
należący do GRU, choć wygląda jak zwyczajny blok mieszkalny. Mieszczą się tam
mieszkania części rodzin pracowników (tj. oficerów GRU), ale też pomieszczenia
używane przez GRU do celów mniej tajnych, jak, na przykład, spotkania natury
oficjalnej. Cały ten obszar jest pod nadzorem kamer telewizyjnych i patrolowany przez
solidnie zbudowanych mężczyzn o niezbyt przyjacielskich obliczach.
Zresztą nawet gdyby ich nie było, każdy obcy zostałby natychmiast zauważony.
Przed piętnastopiętrowym blokiem znajduje się bowiem klomb otoczony ławeczkami,
na których wysiadują niegroźnie wyglądający emeryci (minimum dwadzieścia lat służby
w GRU). Przy najmniejszym podejrzeniu o zainteresowanie okolicą natychmiast
meldują o tym tam, gdzie trzeba.
Na wewnętrzny dziedziniec nikt nie ma prawa wjechać samochodem (minister
obrony i gensek też nie mieli). Wejść tam można tylko na piechotę i to jedynie po
uprzednim pokonaniu bramki wyposażonej w najnowsze wykrywacze elektroniczne.
Bez drobiazgowej kontroli nie można wnieść ze sobą niczego, nawet zapalniczki czy
długopisu, nie wspominając nawet o torbie. Osoba wchodząca nie może mieć przy
sobie nic metalowego – nawet sprzączki od paska (GRU preferuje szelki). Wszystko
co potrzebne do pracy i życia można dostać wewnątrz: nawet zapalniczki czy pióra,
które GRU chętnie rozdaje swoim pracownikom – po ich dokładnym sprawdzeniu,
naturalnie zapalniczek, nie pracowników – ci sprawdzani są inaczej i przy innych
okazjach.
53
54
55
Rozdział 9
STRUKTURA GRU
Szef GRU podlega bezpośrednio szefowi Sztabu Generalnego i jest jego zastępcą.
Jemu z kolei bezpośrednio podlegają: stanowisko dowodzenia, zastępcy i grupa
doradców. Organizacyjnymi jednostkami, z których składa się GRU są: zarządy,
wydziały, departamenty i sekcje. Jednostki nie zajmujące się bezpośrednio
zdobywaniem i analizowaniem danych wywiadowczych dzielą się także na zarządy,
departamenty i sekcje.
Szef GRU jest generałem armii, jego zastępcy zaś, jeśli dowodzą zarządem, mają
rangę generała porucznika, jeśli kilkoma – generała pułkownika. Szefowie zarządów są
w stopniach generała porucznika, ich zastępcy, podobnie jak szefowie departamentów
i wydziałów, generała majora. Zastępcy szefów departamentów i wydziałów oraz
szefowie sekcji i ich zastępcy są pułkownikami. Oficerowie pracujący w sekcjach
dzielą się na starszych oficerów operacyjnych i oficerów operacyjnych, ci pierwsi są
przeważnie pułkownikami, a ci drudzy podpułkownikami.
Przeważająca większość oficerów GRU to pułkownicy, co bynajmniej nie oznacza,
że są sobie równi. Pomiędzy pułkownikiem będącym starszym oficerem operacyjnym a
innym, piastującym stanowisko zastępcy szefa sztabu departamentu, rozciąga się
prawdziwa przepaść.
Poza tym stopień i zajmowane stanowisko nie muszą i nie chodzą w parze: świeżo
mianowany kapitan czy wybitnie uzdolniony porucznik mogą także zostać (i często
zostają) starszym oficerem operacyjnym – system, jaki Armia Radziecka przyjęła, w
pełni na to zezwala – starszeństwo liczone jest nie według stopnia, ale według pozycji,
jaką dany oficer zajmuje w hierarchii GRU.
GRU składa się z szesnastu zarządów, większość z nich posiada numery (od
jednego do dwunastu). Niektóre jednakże numery nie są wykorzystane, a zarząd
nazywany jest „po imieniu”, na przykład Zarząd Personalny. Departamenty i wydziały
wchodzące w skład zarządu noszą numery, na przykład 41. Departament co oznacza
56
Pierwszy Departament Czwartego Zarządu. Jeśli zaś departamenty czy wydziały nie
tworzą części zarządu mają numer pojedynczy i dodane litery GRU np. 1. Wydział
GRU.
Hierarchia GRU wygląda następująco: l. Szef GRU ma sześciu zastępców i szefa
stanowiska dowodzenia, który jest jego pierwszym zastępcą. Nadzoruje sekcję
„nielegalnych”, za pomocą której osobiście kieruje „nielegalnymi” i agentami, o
istnieniu których nikt poza nim nie wie, są to tzw. osobiści „nielegalni”.
2. Pierwszy zastępca szefa GRU (pułkownik) – podlegają mu jednostki
zdobywające informacje (operacyjne).
3. Szef Informacji (generał pułkownik) – podlegają mu jednostki analizujące
informacje.
4. Szef Sekcji Politycznej (generał porucznik).
5. Szef Zarządu Wywiadu Radioelektronicznego (generał porucznik).
6. Szef Wywiadu Marynarki Wojennej (kontradmirał).
7. Szef Zarządu Wywiadu Satelitarnego (generał porucznik).
8. Komendant Wojskowej Akademii Dyplomatycznej (generał pułkownik).
9. Szef Zarządu Personalnego (generał porucznik).
57
Rozdział 10
JEDNOSTKI ZDOBYWAJĄCE INFORMACJE
WYWIADOWCZE (OPERACYJNE)
Wszystkie jednostki wchodzące w skład GRU podzielone są, ze względu na swoją
funkcję, na trzy kategorie: zdobywające informacje (operacyjne), analizujące
informacje i pomocnicze.
Większość jednostek zdobywających informacje podlega pierwszemu zastępcy
szefa GRU; są to:
Pierwszy Zarząd – zajmujący się działalnością wywiadowczą w Europie – składa
się z pięciu departamentów, z których każdy zajmuje się kilkoma państwami (w skład
każdego wchodzą sekcje kierujące rezydenturami zagranicznymi – zwyczajowo jedna
sekcja prowadzi jedną rezydenturę).
Drugi Zarząd (z analogiczną strukturą) – zajmujący się Azją.
Trzeci Zarząd (z analogiczną strukturą) – zajmujący się Ameryką Północną i
Południową oraz Wlk. Brytanią.
Czwarty Zarząd (z analogiczną strukturą) – zajmujący się Afryką i Bliskim
Wschodem.
Każdy zarząd operacyjny liczy około trzystu wyższych oficerów zatrudnionych w
Moskwie i około trzystu za granicą. Oprócz nich istnieją także cztery wydziały, nie
stanowiące części składowej zarządów, ale bezpośrednio podległe pierwszemu
zastępcy szefa GRU. Zajmują się one również kierowaniem agentami i zbieraniem
informacji.
Pierwszy Wydział GRU zajmuje się działalnością wywiadowczą na terenie Rosji i
ma ustosunkowanych przedstawicieli we wszystkich instytucjach używanych przez
GRU jako przykrycie: Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Ministerstwie Handlu
Zagranicznego, liniach lotniczych, marynarce handlowej, Akademii Nauk itd. Ci
przedstawiciele umieszczają w owych instytucjach młodych oficerów GRU i
gwarantują ich bezkolizyjną działalność (bezkolizyjną w sensie, iż ważniejsza jest praca
58
dla GRU niż oficjalnie piastowane stanowisko). Część z tych oficerów po powrocie z
zagranicy nadal pozostaje na „służbowych” etatach w tychże instytucjach, po to by
legenda była jak najbardziej prawdopodobna. Dzięki nim Pierwszy Wydział werbuje
między innymi zagranicznych dyplomatów, biznesmenów czy przedstawicieli linii
lotniczych bądź żeglugowych.
Drugi Wydział (rozwiązany) zajmował się tym co Pierwszy, ale działał na terenie
Berlina (Wschodniego i Zachodniego).
Trzeci Wydział (rozwiązany) miał pod swą opieką ruchy narodowowyzwoleńcze i
najrozmaitsze organizacje terrorystyczne, których pod ten szyld nie dało się wepchnąć.
Ulubieńcem „Trójki” jeszcze do niedawna była Organizacja Wyzwolenia Palestyny.
Czwarty Wydział działa z terenu Kuby, a jego aktywność skierowana jest
przeciwko wielu krajom, w tym także USA. Pod wieloma względami dubluje on
działalność zarządów operacyjnych, dysponując praktycznie nieograniczoną władzą w
szeregach kubańskiego wywiadu, za pomocą którego stara się infiltrować te miejsca,
do których z rozmaitych powodów oficerowie GRU nie zdołali, lub nie powinni,
dotrzeć.
GRU kieruje pracą swoich „nielegalnych” za pośrednictwem Czternastego
Zarządu
*
.
Koordynacją i nadzorem pracy zarządów wywiadowczych na szczeblu okręgów
wojskowych i flot (dawniej także grup armii) zajmuje się podporządkowany
pierwszemu zastępcy szefa GRU Piąty Zarząd. Zarząd ten nie zajmuje się
bezpośrednio zdobywaniem informacji, spływają jednak do niego efekty pracy prawie
dwudziestu samodzielnych organizacji wywiadowczych dysponujących własną
agenturą. Dodatkowo, jeden z departamentów Piątego Zarządu zajmuje się
koordynacją działań Specnazu.
Oprócz wyżej wymienionych istnieją jeszcze dwa zarządy zajmujące się
zdobywaniem
informacji:
Szósty
Zarząd,
odpowiedzialny
za
wywiad
radioelektroniczny (radiotechniczny) oraz Zarząd Wywiadu Satelitarnego. Oba te
zarządy zdobywają i częściowo analizują informacje, ale nie posiadają własnej agentury
czy rezydentów ani innych środków czynnego zdobywania informacji. Dlatego też nie
są uważane za wyłącznie zdobywające informacje i nie podlegają pierwszemu zastępcy
szefa GRU. Zdobywają informacje „biernie” to znaczy za pośrednictwem nasłuchu,
podsłuchu, zdjęć, nagrań i innych środków technicznych. Szefowie tych zarządów
podlegają szefowi GRU i jego zastępcom.
Szósty Zarząd odpowiada za wywiad radioelektroniczny. Jego oficerowie są na
stałe przydzieleni do rezydentur ulokowanych w stolicach państw obcych, gdzie
tworzą wraz z personelem technicznym komórki przechwytujące i deszyfrujące
transmisje sieci łączności rządowej i wojskowej danego państwa. Szóstemu Zarządowi
59
bezpośrednio podlegają także specjalne pułki zwiadu elektronicznego, rozlokowane na
całym terytorium Rosji. Ponadto pod jego kontrolą znajdują się jednostki wywiadu
radioelektronicznego wchodzące w skład wywiadów okręgów wojskowych i flot,
które z kolei posiadają własne jednostki wyposażone w specjalnie przystosowane
pojazdy, okręty bądź statki, samoloty i helikoptery oraz wszelki inny sprzęt
przeznaczony wyłącznie do prowadzenia szpiegostwa elektronicznego. Wszystkie
informacje uzyskane od szczebla dywizji w górę (od dywizyjnej kompanii zwiadu
elektronicznego) są przekazywane Szóstemu Zarządowi, gdzie układa się je w całość i
analizuje.
Zarząd Wywiadu Satelitarnego GRU nie otrzymał własnego numeru, ale ma
ogromne możliwości: dysponuje własnymi kosmodromami, instytutami naukowo-
badawczymi, koordynacyjnym centrum komputerowym i potężnymi środkami,
zarówno finansowymi, jak i ludzkimi. Zarządowi podlegają biura konstrukcyjne
projektujące satelity szpiegowskie. Gotowe projekty satelitów realizuje się następnie
we własnych zakładach. Zarząd zajmuje się też całościową analizą wszystkich
materiałów uzyskanych tą drogą.
Jak dotąd Związek Radziecki i Rosja wysłały na orbitę ponad dwa tysiące
obiektów o różnym przeznaczeniu – z tej liczby jeden na trzy jest wyłączną własnością
GRU. Dodać do tego należy, że przytłaczająca większość kosmonautów połowę czasu
w przestrzeni kosmicznej poświęca pracy na rzecz GRU.
60
Rozdział 11
WYWIAD MARYNARKI WOJENNEJ
Jak już wspomniano w poprzednim rozdziale Piąty Zarząd kieruje bezpośrednio
działalnością zarządów wywiadu okręgów wojskowych oraz pośrednio zarządów
wywiadu flot. Te ostatnie podlegają bezpośrednio wywiadowi marynarki wojennej.
Odrębne podejście do wywiadu marynarki wojennej było niezbędne, gdyż każdy okręg
wojskowy ma bardzo dokładnie wytyczony obszar działania, podczas gdy okręty
czterech flot mają operować niezależnie, pływając po morzach i oceanach świata. Zaś
każdy okręt, by działać skutecznie, musi dysponować danymi o nieprzyjacielu i to
aktualizowanymi na bieżąco. Szef wywiadu marynarki wojennej jest więc jednym z
zastępców szefa GRU i kontroluje zarządy wywiadu czterech flot: Północnej,
Bałtyckiej, Czarnomorskiej i Oceanu Spokojnego oraz Zarząd Wywiadu Satelitarnego
Marynarki Wojennej, jak też jej służbę informacyjną. W codziennej działalności w celu
lepszej współpracy wywiad marynarki wojennej znajduje się pod rozkazami Piątego
Zarządu.
Zarządy wywiadu poszczególnych flot mają strukturę zbliżoną do zarządów
wywiadu okręgów wojskowych, a niewielkie różnice spowodowane są specyfiką
wojny morskiej i z punktu widzenia tego opracowania nie są istotne.
Jak widać szef GRU dysponuje dwoma niezależnymi wywiadami satelitarnymi:
pierwszym, bezpośrednio mu podlegającym, Zarządem Wywiadu Satelitarnego GRU i
drugim podległym pośrednio (poprzez szefa wywiadu marynarki wojennej). Najwyższe
Dowództwo Radzieckich Sił Zbrojnych całkiem rozsądnie stwierdziło, że aby móc
skutecznie wypełniać postawione zadania, marynarka wojenna powinna mieć własny
wywiad satelitarny. Naturalnie nie wyklucza to współpracy z Zarządem Wywiadu
Satelitarnego GRU, a wręcz przeciwnie. Wywiad Satelitarny Marynarki Wojennej
dysponuje własnymi satelitami szpiegowskimi, które w połączeniu z satelitami Zarządu
Wywiadu Satelitarnego GRU dają liczbę sięgającą połowy wszystkich satelitów
wystrzelonych przez Związek Radziecki i Rosję.
61
62
Rozdział 12
ORGANY ANALIZUJĄCE INFORMACJE
WYWIADOWCZE
Organy analizujące i przetwarzające informacje najczęściej nazywane są służbą
informacyjną albo po prostu Informacją. Szef Informacji ma rangę generała
pułkownika i jest zastępcą szefa GRU. Ma pod kontrolą następujące jednostki:
1. Sztab informacji.
2. Sześć zarządów informacji.
3. Instytut Informacji.
4. Służbę Informacyjną Wywiadu Marynarki Wojennej.
5. Służby informacyjne zarządów wywiadów okręgów wojskowych (w czasach
ZSRR także grup armii).
6. Wszystkie pozostałe komórki wywiadu wojskowego na co dzień zajmujące się
przetwarzaniem i analizowaniem uzyskanego materiału wywiadowczego.
Sztab Informacji ustępuje w hierarchii jedynie stanowisku dowodzenia GRU.
Otrzymuje on wszystkie materiały wywiadowcze uzyskane przez „nielegalnych”,
rezydentury, wywiad satelitarny, wywiad radioelektroniczny oraz zarządy wywiadów
okręgów wojskowych i flot. Ma prawo zwrócić się do każdego agenta, rezydenta czy
„nielegalnego”, czyli do każdego źródła uzyskiwania informacji, o precyzyjniejsze dane
albo nakazać sprawdzenie dostarczonych informacji.
Sztab pracuje bez przerw, dni wolnych czy wakacji, zajmując się wstępną obróbką
i analizą wszystkich napływających materiałów. Codziennie o szóstej rano jest
rozsyłany ściśle tajny biuletyn („Raport Wywiadu”) przeznaczony dla najwyższych
przedstawicieli władz państwowych i dowództwa sił zbrojnych, a zawierający
zestawienie wszystkich materiałów uzyskanych w ciągu ostatnich dwudziestu czterech
godzin. Te same materiały trafiają równolegle do poszczególnych zarządów informacji
GRU w celu przeprowadzenia dokładnej analizy.
W codziennie publikowanym „Raporcie Wywiadu”, oprócz przeanalizowanego
63
materiału, zamieszczany jest „czysty” materiał z ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Każdy może sobie wyciągnąć takie wnioski jakie chce – GRU przedstawia swoją
opinię w następnym wydaniu biuletynu, czyli dwadzieścia cztery godziny później.
Rozwiązanie wymyślone przez generała Sztemienkę było na tyle skuteczne, że
natychmiast zostało przejęte przez KGB.
Numeracja zarządów zaczyna się naturalnie od siódemki, a ich zadania
przedstawiają się w sposób następujący:
VII Zarząd Informacji – odpowiada za kraje członkowskie NATO i składa się z
sześciu wydziałów zajmujących się poszczególnymi aspektami działalności NATO.
VIII Zarząd Informacji – zajmuje się pozostałymi krajami świata, niezależnie czy
dany kraj należy do NATO, czy nie. Specjalnym zainteresowaniem cieszą się takie
zagadnienia jak: struktura polityczna, ekonomia, siły zbrojne i osoby przywódców
politycznych oraz wojskowych.
IX Zarząd Informacji – koncentruje się na technice wojskowej i jest ściśle
powiązany z Komisją Wojskowo-Przemysłową. Jest jedynym łącznikiem własnych
fabryk kopiujących zagraniczne uzbrojenie z oficerami wywiadu uzyskującymi
konkretne plany czy egzemplarze danej broni.
X Zarząd Informacji – zajmuje się światową gospodarką, a w szczególności
przemysłem zbrojeniowym, rozwojem najnowszych technologii i zasobami surowców
strategicznych i źródeł energii. Zarząd wyszukuje słabe punkty, w które można
uderzyć. Tu właśnie narodził się pomysł embarga na ropę naftową. Była to sugestia
zawarta w tak zwanym Raporcie Lokomotywy z 1954 roku, gdzie zauważono, że
„lokomotywę kapitalizmu” można zatrzymać nie tylko poprzez zniszczenie silnika, ale
także przez pozbawienie jej surowca napędowego. Natychmiast rozpoczęto penetrację
krajów arabskich, ale na szczęście realizacja owego pomysłu nie powiodła się w
całości, choć wprowadziła sporo zamieszania na światowych rynkach.
XI Zarząd Informacji – zajmuje się strategiczną bronią atomową wszystkich
państw, które takową posiadają, bądź w najbliższej przyszłości posiadać mogą. Będąc
specjalistami w dziedzinie kontroli zbrojeń, oficerowie tego zarządu tworzą „kościec”
delegacji na wszelkich rokowaniach dotyczących rozbrojenia (SALT, START).
XII Zarząd Informacji – niestety, autor nie posiada sprawdzonych informacji, czym
zajmuje się ta jednostka.
Instytut Informacji funkcjonuje niezależnie od wyżej wymienionych zarządów i jest
kontrolowany przez szefa Informacji, choć ma swoją siedzibę poza terenem Centrali.
W przeciwieństwie do zarządów Informacji, które w swojej pracy bazują wyłącznie na
tajnych dokumentach zdobytych przez agentów oraz danych dostarczonych przez
wywiad satelitarny i radioelektroniczny, Instytut zajmuje się głównie tzw. białym
wywiadem, czyli danymi pochodzącymi z oficjalnych źródeł: publikacji książkowych,
64
prasy, radia i telewizji. Zachodnie media są bowiem dla każdego wywiadu prawdziwą
skarbnicą informacji.
Zakres zainteresowań każdego z zarządów Informacji w wielu dziedzinach
pokrywa się z działalnością sąsiednich zarządów. Zaletą takiego stanu rzeczy jest
prawie zupełne wyeliminowanie jednostronnego podejścia do zagadnienia. Zarządy czy
też sekcje zajmują się każdym problemem w sposób ograniczony, prezentując
odpowiedź nie na całe pytanie stawiane przez GRU, lecz tylko na ten jego wycinek,
którym same się zajmują. Odpowiedź całościowa zostaje opracowana na podstawie
danych napływających z poszczególnych zarządów przez szefa Informacji
korzystającego z pomocy ekspertów, których ma do dyspozycji oraz stanowiska
dowodzenia. Większość raportów z organów uzyskujących informacje jest
analizowana jednocześnie przez większość (lub wszystkie) zarządy Informacji.
Najlepiej prześledzić ten proces na konkretnym przykładzie.
Oficer jednej z rezydentur placówkowych uzyskał od swego agenta wiadomość, że
w USA opracowuje się ściśle tajny projekt samolotu myśliwskiego nowej generacji.
Oficer natychmiast po powrocie ze spotkania z agentem wysłał depeszę (naturalnie
zaszyfrowaną) do Moskwy. Składała się z jednego zdania, a wywołała burzę, bo było
to pierwsze doniesienie na ten temat. Następnego ranka członkowie Politbiura i
Najwyższego Dowództwa przeczytali meldunek w „Raporcie Wywiadu” w dziale „nie
sprawdzone i nie potwierdzone”.
Równocześnie od chwili otrzymania owego meldunku do akcji zaprzęgnięto
Informację: Siódmy Zarząd oceniał, jaką obecnie i w przyszłości wartość dla NATO
będzie miał ów samolot oraz (jeśli kiedyś zostanie przyjęty do uzbrojenia) w jaki
sposób fakt ten wpłynie na równowagę sił w Europie i na świecie. Rozważona także
została kwestia, które z państw NATO mogłyby go kupić. Sprawdzono w archiwach
dane dotyczące przywódców tych krajów, ich podejście do lotnictwa i tego, co
oficjalnie powiedzieli o rozwoju własnych sił powietrznych. Ósmy Zarząd zajął się
odpowiedzią na pytania: kto nalegał na budowę nowego samolotu, jakie siły w danym
państwie mogą sprzeciwić się takiej decyzji, jakie zakłady mogą brać udział w
projekcie, a jakie ubiegać się o kontrakt na produkcję i które mają szansę go wygrać.
Dziewiąty Zarząd na podstawie danych o ostatnich amerykańskich osiągnięciach w
dziedzinach budowy silników, aerodynamiki, awioniki i nowych materiałów
konstrukcyjnych, zajął się określeniem przybliżonych parametrów nowego samolotu.
Dziesiąty Zarząd miał sprawdzić na podstawie innych zamówień wojskowych i danych
z budżetu USA, która korporacja będzie faktycznie zaangażowana w produkcję.
Jedenasty Zarząd zajął się kwestią przydatności nowego myśliwca jako potencjalnego
nosiciela broni atomowej. Dane takie można uzyskać nie znając parametrów samolotu,
jedynie na podstawie ekstrapolacji informacji o już istniejących nosicielach broni
65
atomowej, danych technicznych bomb i pocisków i planach ich użycia. Instytut
Informacji sprawdził archiwa pod kątem publikacji, które mogły być powiązane z
projektem nowego samolotu i przedstawił własną opinię na ten temat.
Naturalną koleją rzeczy wszyscy rezydenci, „nielegalni”, agenci, zarządy
wywiadów okręgów wojskowych, flot czy grup armii otrzymali rozkazy, by jak
najszybciej zdobyć dane o nowym myśliwcu. Podobne polecenia dostali też „młodsi
bracia”.
Wieczorem raporty ze wszystkich jednostek dotarły do sztabu, gdzie został
sporządzony ogólny raport i wydrukowany wraz z setkami innych (przeważnie
potwierdzonych) w następnym numerze „Raportu Wywiadu”.
Przykład potwierdzający skuteczność systemu analizy danych przyjętego przez
Informację pochodzi z lat drugiej wojny światowej.
Jedna z sekcji Dziesiątego Zarządu (surowce strategiczne i ekonomia) w trakcie
rutynowej analizy trendów w kursach metali szlachetnych na amerykańskiej giełdzie
stwierdziła, że w pewnym momencie duża ilość srebra została zakupiona z
przeznaczeniem na „badania naukowe”. Nigdy dotąd ani w USA, ani nigdzie indziej
taka ilość srebra nie była potrzebna do jakichkolwiek badań. Trwała wojna, w związku
z czym przyjęto założenie, że prace mają charakter militarny – wobec tego
przeanalizowano wszystkie znane dziedziny badań nad uzbrojeniem i wyszło, że żadna
nie wymaga takich ilości srebra.
Wobec tego założono, że w grę wchodzi nowy rodzaj broni i zajęto się zebraniem
wszelkich możliwych danych dotyczących tego zagadnienia. Analizy wykazały, że pół
roku wcześniej zniknęły z rynku amerykańskiego wszelkie publikacje dotyczące fizyki
jądrowej, a wszyscy naukowcy zajmujący się tą dziedziną (przeważnie komunizujący
uciekinierzy z Europy) także zniknęli bez śladu.
Tydzień później GRU przedstawił Stalinowi dokładny raport o amerykańskich
pracach nad bronią atomową. Raport został skompletowany w opisany powyżej
sposób, a oparty był na jednym – z pozoru nic nie znaczącym – fakcie; niemniej
wnioski w nim zawarte okazały się jak najbardziej zgodne z prawdą. Stalin był
zachwycony, a co nastąpiło później, wszyscy wiemy...
GRU od zawsze kładł wielki nacisk na pracę Informacji, zatrudniani są tam w
efekcie nie tylko zawodowi oficerowie wywiadu, ale także naukowcy z przeróżnych
dziedzin. GRU ma prawo dokooptować sobie dowolnie wybranego specjalistę,
niezależnie od tego czy jest on mikrobiologiem, czy specjalistą od komputerów.
Zgodnie z powyższą zasadą w najdramatyczniejszym okresie wyścigu
kosmicznego lat sześćdziesiątych GRU skoncentrował się na kradzieży technologii
lotów załogowych. Dla każdego, kto uważnie by się temu przyjrzał, oczywistym jest,
że każdy radziecki program oparty był na modelu amerykańskim, ale zrealizowany o
66
dni albo tygodnie wcześniej od oryginału. W rezultacie palma pierwszeństwa w wielu
przypadkach, poczynając od pierwszego lotu człowieka w Kosmos, należała do
Związku Radzieckiego. Stan ten utrzymywał się do czasu, gdy pogoń za sukcesem,
głupota i pośpieszne kopiowanie zakończyły program serią tragicznych wypadków.
Zarządy Informacji GRU dysponują najlepszym sprzętem elektronicznym, jaki jest
produkowany na świecie i dowództwo GRU sądzi (nie bez racji), że pod tym
względem znacznie wyprzedza CIA.
67
Rozdział 13
SŁUŻBY POMOCNICZE
Wszystkie piony GRU, bezpośrednio nie związane z dostarczaniem albo
analizowaniem materiałów wywiadowczych, uznawane są za służby pomocnicze.
Niemożliwym jest w tak zwięzłej monografii dokładne ich omówienie, toteż
przedstawione zostaną w ogólnych zarysach jedynie najważniejsze z nich.
Zarząd Personalny bezpośrednio podlega szefowi GRU, a jego zwierzchnik
(generał porucznik) jest zastępcą szefa GRU. Personel tego zarządu składa się
wyłącznie z kadrowych pracowników wywiadu, którzy regularnie wyjeżdżają na
kilkuletnie pobyty zagraniczne, zajmując się normalną działalnością szpiegowską.
Zarząd ma duże wpływy, zarówno w kraju, jak i poza granicami, gdyż kieruje
wszystkimi zmianami personalnymi w GRU, w wywiadzie marynarki wojennej oraz w
zarządach wywiadu okręgów wojskowych.
Zarząd Operacyjno-Techniczny zajmuje się projektowaniem i produkcją
wyposażenia szpiegowskiego. Podlega mu kilka instytutów naukowo-badawczych i
specjalistyczne zakłady, w których można wyprodukować nawet najbardziej wymyślne
urządzenia. Przeważnie realizuje zamówienia zarządów zbierających informacje, ale
zdarzają się też „oddolne” pomysły. Szefem zarządu jest generał porucznik należący
do grona zastępców szefa GRU.
Zarząd Administracyjno-Techniczny ma pod swą pieczą waluty obce i inne
wartościowe przedmioty, jak złoto czy diamenty. Jest czymś w rodzaju pośrednika
handlowego pomiędzy Komisją Wojskowo-Przemysłową a pionami operacyjnymi i
kontroluje wszystkie zasoby finansowe GRU. Zajmuje się też tajnymi spekulacjami na
międzynarodowych rynkach walutowych. Zarząd ten posiada kolosalne zasoby
finansowe, które mogą być użyte na przykład do korumpowania zagranicznych
przedsiębiorców lub polityków, a czasem nawet całych rządów. Równie istotna jest
działalność pomnażająca kapitał GRU i „piorąca” pieniądze tejże służby.
Zarząd Łączności zajmuje się organizacją i utrzymywaniem specjalnej łączności
68
radiowej pomiędzy Centralą GRU a placówkami zagranicznymi. Dysponuje kilkoma
silnymi radiostacjami, ale w razie potrzeby może wykorzystać Zarząd Wywiadu
Satelitarnego do łączności z „nielegalnymi” czy agentami.
Wydział Finansów zajmuje się tylko i wyłącznie (wbrew temu co sugeruje nazwa)
działalnością związaną z obrotem rublowym oraz wszelkimi legalnymi operacjami
finansowymi na własnym terytorium.
Pierwszy Wydział GRU (Paszporty) studiuje przepisy paszportowe całego świata i
posiada największą na świecie kolekcję paszportów, dowodów tożsamości, praw
jazdy, przepustek, biletów czy legitymacji. Ma też mapy wielu tysięcy przejść
granicznych oraz w każdej chwili jest w stanie podać, jakie dokumenty są na którym
wymagane, jakie pytania zadawane i jakie pieczątki przystawiane. W ciągu kilku
godzin jest w stanie sfałszować dowolny dokument albo nanieść na już istniejący
poprawki zgodnie z najnowszymi zmianami w przepisach paszportowych czy
wizowych dowolnego kraju. Posiada też imponujące zasoby oryginalnych blankietów
wszelkich dokumentów.
Ósmy Wydział GRU jest najtajniejszy i najpilniej strzeżony ze wszystkich,
ponieważ tam szyfruje się i deszyfruje wszystkie wiadomości przychodzące i wysyłane
z Centrali.
Wydział Archiwów jest chyba najciekawszym ze wszystkich – jego piwniczne
magazyny zawierają miliony teczek z życiorysami i danymi osobowymi dotyczącymi
„nielegalnych”, rezydentów, oficerów, udanych werbunków (nieudanych też),
polityków, dowódców, homoseksualistów czy konstruktorów silników rakietowych, z
którymi zetknęli się oficerowie czy też agenci GRU. Każda teczka to losy jakiejś
osoby, każda jest materiałem na nie napisaną jeszcze powieść.
69
Część druga
70
Rozdział 14
„NIELEGALNI”
„Nielegalny” (lub bardziej swojsko „nielegał”) to oficer, kadrowy pracownik
wywiadu,
działający
na
terytorium
obcego
państwa
poza
rosyjskimi
przedstawicielstwami oficjalnymi. Jest wyposażony w fikcyjny życiorys (legendę) i
uchodzi za obywatela państwa, na terenie którego stacjonuje. „Nielegalny” nie
utrzymuje żadnych kontaktów z miejscową rezydenturą placówkową. „Nielegalni” są
kontrolowani bezpośrednio przez Centralę (Czternasty Zarząd).
W literaturze przedmiotu – i to nie tylko popularnej – „nielegalni” notorycznie są
myleni z agentami, co jest karygodnym błędem merytorycznym. Agent – to osoba
pozyskana do tajnej współpracy przez wywiad, jest on na ogół cudzoziemcem i za
swoją pracę otrzymuje wynagrodzenie. Agent może być źródłem informacji lub osobą
wykorzystywaną w ramach tajnych operacji.
„Nielegalny” zaś jest oficerem radzieckiego lub rosyjskiego wywiadu. Czasami
najbardziej wartościowi, i ideowi, agenci uzyskiwali w nagrodę radzieckie
obywatelstwo i stopień oficerski GRU czy KGB, ale agent zawsze pozostawał
agentem.
Istnieje też kategoria agentów instalowanych na obcym terytorium w sposób
podobny do „nielegalnych”, jednak w przeciwieństwie do nich – będąc obywatelami
Rosji – ci agenci nie są kadrowymi pracownikami wywiadu. Określa się ich mianem
agentów „nielegalnych”, a ich rolą są głównie zadania pomocnicze.
Zarówno GRU, jak i KGB tworzyły i utrzymywały własne siatki „nielegalnych”,
które były całkowicie od siebie niezależne. Każda z tych organizacji (wywiad
wojskowy i cywilny) wybiera, szkoli i wykorzystuje „nielegalnych” tak, jak uważa za
stosowne, podobnie jak samodzielnie ustala zasady, metody działania i szczegóły
techniczne. Zawsze niezależnie od siebie.
„Nielegalni” GRU są szkoleni w specjalnym ośrodku szkoleniowym będącym
częścią Czternastego Zarządu, który następnie odpowiada za ich pracę. Ważniejsi
71
„nielegalni” są kontrolowani i prowadzeni przez pierwszego zastępcę szefa GRU, a
sama elita, najbardziej wartościowi oficerowie, podlegają bezpośrednio szefowi GRU.
Dostanie się do elitarnego grona „osobistych” jest szczytem kariery i marzeniem
każdego „nielegalnego”, odwrotną zaś stroną medalu jest najgorsza z możliwych kara
– odwołanie „nielegała” do kraju.
Rekrutację potencjalnych „nielegalnych” prowadzi Czternasty Zarząd, kierując się
przy wyborze kandydatów, oczywiście poza walorami osobistymi, rodzajem przyszłych
zadań „nielegalnego”. Główną kategorię kandydatów stanowią oficerowie armii lub
marynarki wojennej. Częstokroć też wykorzystuje się doświadczonych oficerów GRU
po studiach na Wojskowej Akademii Dyplomatycznej czy po pobycie w rezydenturze.
Wśród kandydatów zdarzają się też młodzi Rosjanie, głównie absolwenci specjalnych
kursów językowych. Zawsze jednak są to ludzie z wyższym wykształceniem, jest to
wymóg podstawowy. Dlatego też między innymi wiek, w którym rekrut zaczyna
szkolenie, to 21-23 lata.
Ani jeden z „nielegalnych”, którzy uciekli na Zachód, nie był w stanie podać
dokładnej czy nawet przybliżonej lokalizacji ośrodka szkoleniowego. Wynika to z
tego, że nie istnieje jedna lokalizacja ośrodka, w którym odbywa się owo szkolenie (w
przeciwieństwie do „Szkoły Wdzięku” KGB). GRU szkoli „nielegalnych”
indywidualnie, w miejscu dobranym dla każdego z osobna – zazwyczaj jest to ukryta w
lesie podmoskiewska dacza. W takich okolicach sąsiadami są wyłącznie odpowiednio
dobrani przedstawiciele władz, w najbliższym otoczeniu rzadko spotyka się obcych, a
zadawanie pytań jest rzadsze niż napady rabunkowe, które i tak się tu nie zdarzają. Po
ulicach natomiast przechadzają się parami młodzieńcy o atletycznym wyglądzie, choć
bez mundurów.
Dacza to idealne miejsce na szkolenie „nielegalnych”, każdą zamieszkuje „uczeń”
wraz z rodziną (to znaczy z żoną i dziećmi) oraz dwóch lub trzech instruktorów. W
ten sposób szkolenie odbywa się praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Zazwyczaj oprócz „ucznia” szkolenie przechodzi także żona, nigdy natomiast dzieci –
te prowadzą normalne życie i, gdy przyjdzie pora działania, pozostają w kraju jako
zakładnicy.
Wnętrze willi jest przebudowane i tak urządzone, by przypominało wnętrze domu,
w którym żyć będzie „nielegalny”, oraz biuro, w którym będzie pracował. Dodać
należy, że chodzi o wnętrza typowe dla określonego kraju, a nie jakieś konkretne
lokum. Kandydat powinien się przyzwyczaić do wielu rzeczy, muszą one być dla niego
oczywiste, dlatego też wszystkie ubrania, żywność bądź książki, papierosy czy żyletki,
których używa w czasie szkolenia, są produktem bądź kraju do którego ma jechać,
bądź najczęściej tam występującymi towarami.
W każdym pomieszczeniu jest radioodbiornik, włączony dwadzieścia cztery
72
godziny na dobę nastawiony na stacje kraju-celu. Od pierwszego też dnia nauki
kandydat otrzymuje większość gazet i czasopism, ogląda filmy, programy telewizyjne i
kasety wideo. Instruktorzy czytają tę samą prasę i oglądają te same filmy (najczęściej
są to byli „nielegalni”) i znaczną część czasu spędzają na zadawaniu „uczniowi”
wszelkiego typu pytań odnośnie tego, co słyszał czy czytał.
Naturalnym jest, że po paru latach takiego treningu „uczeń” zna na pamięć skład
miejscowej drużyny piłkarskiej, godziny otwarcia sąsiedniej knajpy czy dyżurne
dowcipy prezentera pogody lokalnej stacji, nie mówiąc o polityce czy skandalach,
jakimi pasjonują się obywatele kraju, w którym ma działać. Program szkolenia
dopasowany jest do każdego ucznia tak, by uwypuklić jego wiedzę, charakter czy
zadania w odniesieniu do nowej osobowości, której rzecz jasna musi się bezbłędnie
„nauczyć”. Oczywiście, przyszły „nielegalny” oprócz tego uczony jest techniki
szpiegowskiej i zasad działalności wywiadu.
Często zdarza się, że żona „ucznia” też przechodzi odpowiednie szkolenie –
najczęściej jako łącznościowiec, gdyż pracować będą wspólnie. Uważa się, że w ten
sposób zespół pracuje bardziej efektywnie, a biorąc pod uwagę uczucia macierzyńskie i
dzieci w roli zakładników, zmniejsza się prawdopodobieństwo przejścia „nielegalnego”
na stronę wroga. Żona poza tym często działa jako kontroler GRU, uważając na
zachowanie męża, zwłaszcza na nagłe zainteresowanie kobietami czy alkoholem, o
których to natychmiast informuje Centralę. Jeśli w trakcie pobytu za granicą
wydarzyłoby się coś, co małżonkowie chcą ukryć po powrocie, przy systemie
przeprowadzonych osobno przesłuchań ich relacje muszą się w którymś momencie nie
zgodzić i sprawa wyjdzie na jaw.
Po trzech lub czterech latach intensywnego treningu „nielegalny” zdaje egzamin
przed komisją złożoną z przedstawicieli GRU i wyjeżdża za granicę. Zwykle do kraju,
który jest jego celem, udaje się przez wiele krajów pośrednich, na przykład jadąc do
USA poruszałby się na trasie: Rosja-Turcja-Jordania-Kuwejt-Filipiny-Hawaje. Na
każdym etapie podróży (a już na pewno co dwa etapy) niszczyłby dokumenty, z
którymi wjechał do kraju i posługiwał się nowymi, przygotowanymi przez
miejscowych „nielegalnych” czy rezydenturę placówkową. Otrzymywałby je pocztą,
znajdował w pokojach hotelowych itp.
Do każdego zestawu obowiązuje inna legenda. Na każdym etapie może się
zdarzyć, iż „nielegalny” zatrzyma się na kilka tygodni czy miesięcy w danym kraju, by
móc w przyszłości wykorzystać znajomość miejsca.
Gdy po kilkumiesięcznej podróży dociera wreszcie na miejsce przeznaczenia,
przede wszystkim jedzie do miasta, w którym według legendy się urodził i żył.
Znajduje tam pracę, przebywa przez określony czas i wraca do Rosji. W ten sposób
kończy drugi etap szkolenia: próbny okres przebywania za granicą jako „nielegalny”.
73
Po tym okresie rozpoczyna się trzeci etap. Na podstawie doświadczeń zdobytych
podczas podróży „uczeń” wraz z instruktorem wyłapuje braki w dotychczasowym
szkoleniu i wspólnie opracowują nowy program, który trwa przez kolejny rok lub dwa.
Potem następuje kolejny egzamin, przy którym musi być obecny szef GRU lub jego
pierwszy zastępca, i „nielegalny” wyrusza do kraju przeznaczenia.
Ze względów operacyjnych (choć nie instruktażowych) często wykorzystuje się
Finlandię jako okno na Zachód. Podróż ta, podobnie jak próbna, może mieć
kilkumiesięczne (a nawet kilkuletnie) przerwy i określana jest mianem „legalizacji
bezpośredniej”. „Nielegalny” stara się zdobyć w jej trakcie jak największą liczbę
przyjaciół, autentyczne papiery i zaświadczenia o zatrudnieniu, aby w końcu pojawić
się w kraju, któremu ma wyrządzić maksymalne szkody.
Jak więc wynika z cyklu szkoleniowego, minimalny wiek „nielegalnego” to 27-29
lat, ale zwykle jest on starszy, ma około czterdziestki i wiek ten z wielu powodów
doskonale odpowiada GRU. Mężczyzna taki ma już za sobą szumną młodość i
wykazuje zrównoważone podejście do życia. Jest znacznie mniej prawdopodobne, by
wybrał pójście na policję, zamiast wykonywania zadań. Jego dzieci są wystarczająco
duże, by obyć się bez opieki rodziców, ale nie na tyle dorosłe, by żyć samodzielnie.
Dzięki czemu stanowią idealnych zakładników.
Po przybyciu na miejsce podstawowym celem „nielegała” jest legalizacja, czyli
zdobycie autentycznych dokumentów uwiarygodniających legendę. Oczywiście,
otrzymał dokumenty wystawione przez najlepszych fałszerzy GRU na oryginalnych
blankietach, ale bez numeru identyfikacji podatkowej czy polisy ubezpieczeniowej
wystarczy pobieżne sprawdzenie, by legenda zaczęła się sypać. Dlatego też z początku
„nielegalny” wielokrotnie zmienia pracę, by uzyskać jak najwięcej autentycznych
referencji i pozostawić po sobie jak najwięcej śladów w dokumentach rozmaitych firm.
Idealnym rozwiązaniem jest uzyskanie nowych dokumentów wydanych pod byle
pretekstem albo ożenek z innym „nielegalnym” (może być własna żona), mającym już
legalne papiery. Wówczas „gubi” własny paszport i na podstawie paszportu żony
otrzymuje paszport, prawo jazdy, karty kredytowe itp. – wszystkie dokumenty
potrzebne przy legalizacji.
Ważną rolę w życiu i sukcesie każdego „nielegalnego” gra legenda, czyli
opracowany na jego użytek fałszywy życiorys. Podstawy legendy i jego prawdziwego
życiorysu są maksymalnie zbliżone – legenda w miarę możliwości opiera się na
prawdzie. Na przykład, data urodzenia jest ta sama, zmienia się miejsce urodzenia –
daty urodzenia rodziców i krewnych oraz ich zawody także powinny pozostać bez
zmian, podobnie jak większość innych szczegółów życia osobistego. „Nielegalny” nie
kłamie opowiadając, tylko mówi niecałą prawdę, co ma duże znaczenie psychologiczne
i znacznie utrudnia pomyłkę. Nie mrugnie okiem, twierdząc, że ojciec był rolnikiem –
74
nie powie tylko w jakim kraju uprawiał ziemię...
Istnieje także „legenda ostateczna”, czyli ostatnia linia obrony w przypadku
aresztowania przez policję, jeśli okaże się, że normalna legenda nie spełnia już swego
zadania. Opracowuje się ją wyłącznie na użytek policji i jest ona nie do sprawdzenia.
Na przykład „nielegalny” aresztowany został w czasie próby uzyskania (kradzieży bądź
wyłudzenia) nowego prawa jazdy, gdyż jego stare było fałszywe bądź nieaktualne.
Przy przesłuchaniu wyszło, że „legenda” nie jest wystarczająca. Powodów tego może
być multum, na przykład pojawi się ktoś, kto w tym samym czasie chodził do tej samej
szkoły i nie zna naszego bohatera.
W takiej właśnie sytuacji należy wykorzystać „legendę ostateczną” – informuje się
policję, że jest się białoruskim kryminalistą, który po ucieczce z więzienia kupił
amerykański paszport na czarnym rynku. W tym czasie GRU otrzymuje sygnał o
aresztowaniu pechowego „nielegała” (albo nie dostaje od niego rutynowego sygnału,
co wychodzi na to samo) i uruchamia władze Białorusi. Białorusini publikują list
gończy ze zdjęciem i występują do kilku państw o ekstradycję kryminalisty. Być może
wyda się to dziwne, ale policja (w odróżnieniu od służb kontrwywiadowczych) często
kupuje takie legendy i bez problemów wydaje gościa białoruskiemu konsulowi,
podczas gdy sprawdzenie jej zajęłoby im piętnaście minut – wystarczy zaprosić
prawdziwego białoruskiego imigranta, których w USA nie brakuje, na chwilę
pogawędki z rodakiem.
Niemniej ważne od życiorysu są: rodzaj pracy i legenda poprzedniej pracy (prac),
jakie będzie stosował „nielegalny”.
Radziecka propaganda nieraz malowała mrożący krew w żyłach obraz wyższego
stopniem oficera grającego pierwsze skrzypce w Sztabie Generalnym nieprzyjaciela.
Taka sytuacja w życiu nie ma prawa się zdarzyć z kilku powodów: po pierwsze,
„nielegalny” powinien dla własnego dobra trzymać się z dala od kontrwywiadu
państwa, w którym przebywa. Musi być szarym człowiekiem z ulicy, którego nikt nie
zauważa.
Po drugie, nawet jeśli stałe sprawdziany, jakim poddawani są oficerowie sztabu,
nie zdemaskują go (co jest nieprawdopodobne) to natychmiast rozszyfrowano by jego
legendę, gdyż w ciągu pierwszych czterdziestu ośmiu godzin musiałby spotkać
swojego „kolegę” z pułku czy absolwenta akademii wojskowej, którą podobno
ukończył.
Po trzecie, byłby nieefektywny: „nielegalny” potrzebuje dużo czasu, by spotykać
się z agentami rekrutującymi się z różnych środowisk (często z grona
homoseksualistów i prostytutek), parę takich kontaktów doprowadziłoby do wzięcia
„oficera” pod taką obserwację, że nic by go nie uratowało.
Po czwarte, zakres zainteresowań GRU nie jest czymś stałym, a zamówienia są
75
zawsze „na wczoraj”. Dziś jest to zainteresowanie dokumentami z określonego pionu
Pentagonu, jutro z zupełnie innego, do którego nasz „oficer” nie ma dostępu.
Jakakolwiek próba rozmów służbowych z oficerami z owego pionu spotkałaby się z
milczeniem (w najlepszym przypadku) albo z podejrzeniami, o których zameldowaliby
tam, gdzie trzeba...
Jak widać, takie umieszczenie „nielegalnego” nie jest ani rozsądne, ani efektywne.
Najlepiej jeśli „nielegalny” jest niezależnym dziennikarzem, jak wspomniany już
Richard Sorge czy artystą, jak Rudolf Abel
*
, czyli panem swego czasu i swych
pieniędzy. Bez wzbudzania niczyich podejrzeń może rozmawiać z premierem,
prostytutką czy pracownikiem elektrowni atomowej.
Jeśli przez trzy miesiące nie chce mu się pracować – to jego problem, jeśli otrzyma
przekaz na kilka tysięcy dolarów – też nikt się tym nie zainteresuje, bo przy takim
zawodzie to normalne.
Są też inne, jeszcze lepsze od wyżej przedstawionych zawody (choć może trudno
w to uwierzyć), na przykład właściciel zakładu naprawiającego i wynajmującego
samochody. Ktoś taki może zostawić firmę wynajętemu pracownikowi i pojechać
gdzie wola, może stanąć przy kasie i załatwiać klientów, a to że od jednego skasuje
gotówkę i meldunek, a innemu wypłaci należność i przekaże instrukcje, nikt na to nie
zwróci uwagi. Ma codziennie do czynienia z tysiącami ludzi najrozmaitszego wieku,
zawodu i wyglądu, co dla „nielegalnego” jest ideałem, gdyż to nie on ma penetrować
pilnie strzeżone obiekty i wykradać tajemnice z sejfów; on ma zwerbować agentów,
którzy będą to robić i jak najdłużej utrzymać się, nie dając się złapać.
Rezydentura „nielegalnych” to jednostka organizacyjna wywiadu, składająca się
minimum z dwóch „nielegałów”, czyli rezydenta i radiooperatora-szyfranta oraz
niewielkiej liczby agentów (minimum jednego) pracujących dla nich. „Nielegalny” bez
agentów nie jest w stanie zdobyć żadnych informacji, toteż werbunek jest jego
podstawowym zadaniem natychmiast po zalegalizowaniu.
Stopniowo rezydentura może się powiększać (jeśli werbunki będą udane) i pojawi
się więcej „nielegalnych”, z których jeden zostanie zastępcą rezydenta. Ma to jednak
swoje granice, gdyż GRU nie uważa organizowania dużych rezydentur za rozsądne
posunięcie.
Pięciu „nielegalnych” i ośmiu-dziesięciu agentów to maksimum. Jeśli okaże się, że
werbowanie agentów idzie wyjątkowo dobrze na danym obszarze, „nielegalna”
rezydentura zostanie natychmiast podzielona na dwie nowe, pomiędzy którymi
jakiekolwiek kontakty będą jak najsurowiej zabronione, by w przypadku wpadki jednej
nie ucierpiała druga.
76
77
Rozdział 15
REZYDENTURY
Rezydentura to tajna ekspozytura wywiadu na obcym terytorium ulokowana w
obrębie oficjalnych przedstawicielstw Rosji (tzw. rezydentura placówkowa inaczej
„legalna”) lub poza nimi (rezydentura „nielegalna” – omówiona w rozdziale
poświęconym pracy „nielegalnych”). Rezydentury placówkowe stanowią podstawę
działalności wywiadowczej GRU za granicą.
W każdym państwie istnieje „legalna” rezydentura GRU funkcjonująca równolegle
z analogiczną rezydentura, utworzonej w 1991 roku, następczyni Pierwszego Zarządu
Głównego KGB – Służby Wywiadu Zagranicznego, (SWR – Służba Wnieszniej
Razwiedki). Dlatego też każda rosyjska kolonia dyplomatyczna, podzielona jest na trzy
grupy, czego z zewnątrz raczej nie daje się zauważyć. Są to:
– „czyści”, czyli zwyczajni dyplomaci, dziennikarze lub przedstawiciele handlowi
(raczej nieliczni), którym przewodniczy ambasador;
– rezydentura GRU;
– rezydentura SWR (dawniej KGB). Częstokroć „czyści” nie widzą różnicy
między SWR i GRU, nazywając pracowników obu tych służb „dzikusami”,
„wikingami” lub „sąsiadami”. Lepiej zorientowani, jak na przykład ambasador,
dostrzegają różnice pomiędzy dwiema służbami i dzielą ich funkcjonariuszy na
„bliskich sąsiadów” (bezpieka), którzy stale mieszają się do codziennych spraw prawie
każdego członka kolonii, i „dalekich”, którzy zupełnie nie interesują się codziennym
życiem obywateli Rosji (GRU).
Dzieje się tak z powodów podanych w części pierwszej niniejszej pracy, to jest z
uwagi na sferę zainteresowań GRU. Dlatego też rezydentura GRU prowadzi
odosobnione, spokojne życie i liczy mniej członków niż każda z pozostałych części
kolonii. Normalnie rozkład ilościowy jest następujący: 40 procent można uznać za
„czystych” (niektórzy z tej grupy współpracują – w większości z SWR, rzadziej z
GRU – ale nie są kadrowymi pracownikami wywiadu), 40-45 procent to ludzie SWR i
78
zaledwie 15-20 procent oficerowie GRU. Tylko w nielicznych przypadkach udział ten
dochodzi do 25 procent.
Taka dysproporcja nie oznacza bynajmniej, że potencjał wywiadowczy czy efekty
działania GRU ustępują SWR. Często dzieje się odwrotnie, gdyż duża część czekistów
zajmuje się ochroną ambasady oraz zbieraniem informacji kompromitujących
„czystych” (włącznie z ambasadorem), własnych kolegów z SWR mających kontakty z
cudzoziemcami, no i próbami skompromitowania wobec władz oficerów GRU. Jedynie
niewielka ich część (maksymalnie połowa) zajmuje się właściwą działalnością
wywiadowczą. Tymczasem GRU cały wysiłek i wszystkich ludzi kieruje na działalność
wywiadowczą, skierowaną zasadniczo przeciwko krajowi, w którym znajduje się
ambasada. Jeśli doda się do tego potęgę finansową znacznie przewyższającą
możliwości SWR (znacznie zredukowane po puczu Janajewa), staje się zrozumiałe,
dlaczego najlepsze i najefektywniejsze operacje wywiadowcze zostały przeprowadzone
przez wywiad wojskowy.
Podstawowy stan liczebny rezydentury GRU to minimum dwie osoby: rezydent,
czyli jej szef, i oficer łączności (szyfrant); takie samo techniczne minimum obowiązuje
w przypadku SWR i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Teoretycznie rosyjska
kolonia w jakimś niewielkim, i nieważnym, kraju może składać się z sześciu osób, z
których trzy: ambasador i dwaj rezydenci – są dyplomatami, a trzej pozostali oficerami
łączności. Każda z „branż” w obrębie kolonii dysponuje własną maszyną szyfrującą i
własnym, niezależnym od pozostałych, kanałem łączności z Moskwą. Każda z nich ma
też innego szefa w Moskwie: ministra spraw zagranicznych, przewodniczącego SWR
czy szefa GRU.
W większych rezydenturach rezydent ma więcej niż jednego zastępcę. Podobnie
wzrasta liczba szyfrantów. Zorganizowane zostają: służba wywiadu technicznego,
nasłuch radiowy i grupa operacyjno-techniczna. Najważniejsze jest jednak to, że
zwiększa się liczba oficerów operacyjnych zajmujących się werbowaniem i
prowadzeniem agentów.
W największych rezydenturach, na przykład w Nowym Jorku, działa od
siedemdziesięciu do osiemdziesięciu kadrowych pracowników GRU, w średnich, jak
Rzym, trzydziestu do czterdziestu, a wszyscy dzielą się na trzy kategorie:
1. Personel operacyjny – to ci, którzy bezpośrednio zajmują się werbunkiem i
prowadzeniem agentów, w tym rezydent, zastępcy rezydenta i oficerowie operacyjni.
2. Personel techniczno-operacyjny – funkcjonariusze mający styczność z
uzyskanymi danymi wywiadowczymi, ale nie mający kontaktu z agentami, a
częstokroć w ogóle z cudzoziemcami. Są to: oficer łączności, technicy, operatorzy
aparatury nasłuchowej oraz inni specjaliści.
3. Personel pomocniczy: kierowcy, wartownicy, księgowi itp.
79
REZYDENT
Jest najstarszym stopniem oficerem GRU i dysponuje praktycznie nieograniczoną
władzą na terenie rezydentury – odpowiedzialny jest tylko przed szefem GRU. Ma
prawo odesłać każdego z oficerów (włącznie ze swoim zastępcą) do kraju w trybie
natychmiastowym i nie musi uzasadniać swojej decyzji (nawet przed szefem GRU).
Jest w pełni (oraz wyłącznie) odpowiedzialny za dyscyplinę i bezpieczeństwo każdego
z oficerów operacyjnych indywidualnie, oraz rezydentury jako całości.
Wybierany jest spośród grona najbardziej doświadczonych oficerów z minimalnym
stażem trzech do pięciu lat na stanowisku zastępcy rezydenta. W dużej rezydenturze
ma on stopień generała majora, w pozostałych pułkownika, co nie znaczy, że
rezydentem nie może zostać podpułkownik. W takim przypadku, zgodnie z systemem
przyjętym w GRU, otrzymywać będzie gażę pełnego pułkownika lub generała majora.
Rezydent czasami osobiście nadzoruje szczególnie ważne akcje przeprowadzane przez
mniej doświadczonych podwładnych, ale są to wyjątki – z reguły nie angażuje się
bezpośrednio w pracę operacyjną, jego podstawową rolą jest koordynacja.
ZASTĘPCA REZYDENTA
Jest asystentem rezydenta i przejmuje jego obowiązki na czas nieobecności szefa.
Poza tym wykonuje zlecenia rezydenta, lecz głównie zajmuje się werbowaniem i
prowadzeniem agentów, tak jak każdy oficer operacyjny. W przypadku ważniejszych
operacji zastępca rezydenta dowodzi zespołami kilku oficerów operacyjnych. W
dużych rezydenturach lub w rezydenturach leżących na obszarach wzmożonej
aktywności „nielegalnych”, powstać może funkcja zastępcy rezydenta do spraw
„nielegalnych”, pomimo iż rezydentury są odrębne i rezydentura placówkowa nie wie
nic bliższego o działaniach „nielegałów” ponad to, co jest jej zlecane w ramach
pomocy czy wsparcia (opróżnianie skrytek, pomoc techniczna czy wyjaśnianie
zadanych tematów). Zastępca rezydenta jest zazwyczaj pułkownikiem, ale, zgodnie z
opisaną już zasadą, może być też podpułkownikiem czy nawet majorem.
OFICER OPERACYJNY
Jest to oficer GRU zajmujący się werbowaniem i prowadzeniem agentów, od
których otrzymuje dokumenty lub materiały dotyczące technologii i techniki
wojskowej oraz inne interesujące go dane. Od chwili przybycia do rezydentury ma
80
obowiązek zwerbować minimum jednego agenta oraz często prowadzić dwóch-trzech
pozyskanych przez poprzedników. Musi utrzymać tych agentów i zwiększyć ich
wydajność.
Zasady te dotyczą wszystkich oficerów, włącznie z zastępcą rezydenta. Jeśli
rezydentura jest średnia lub duża, rezydent osobiście może zajmować się agentami, ale
nie musi. Poza pracą z agenturą obowiązkiem oficera operacyjnego jest uzyskiwanie
danych wywiadowczych w każdy dostępny sposób: rozmawiając z cudzoziemcami,
czytając prasę, podróżując itp. Jednakże, według kryteriów GRU, najważniejsze ze
wszystkiego jest werbowanie agentów, co określane jest jako zadanie numer jeden.
Wszystkie pozostałe zajęcia, jak na przykład wspieranie innych oficerów, obojętnie jak
ważne, oznaczane są jako zero. Najlepszą dla oficera sytuacją jest, gdy jako nowy
zdoła zwerbować agenta – wtedy z O staje się 10 (l plus 0), czyli bardzo efektywnym
oficerem.
Z tegoż powodu oficer, który przez trzy lata (średnia długość pobytu
zagranicznego) nie zwerbował choćby jednego agenta, nawet jeśli osiągnął wspaniałe
sukcesy w innych dziedzinach i dostarczył cenne dane, uważany jest za
nieproduktywnego. Według standardów GRU siedział te trzy lata na tyłku i nie robił
absolutnie nic, dlatego też jego szansę na kolejny wyjazd są raczej mizerne.
Zazwyczaj oficer operacyjny jest podpułkownikiem, choć w praktyce często
spotyka się w rezydenturach majorów, kapitanów czy nawet poruczników.
Stopnie wojskowe w wypadku rezydentury „nielegalnych” są takie same jak przy
normalnej rezydenturze, z jedyną różnicą: rezydent „nielegalnych” może być generałem
majorem, mając znacznie mniej ludzi pod sobą niż odpowiadający mu stopniem szef
„legalnej” rezydentury.
OFICER ŁĄCZNOŚCI (SZYFRANT)
Choć nie jest oficerem operacyjnym i ma zwykle stopień nie wyższy niż inni, jest
drugą co do ważności osobą w rezydenturze (bezpośrednio po rezydencie). Oficer
łączności odpowiedzialny jest bowiem nie tylko za szyfry i maszyny szyfrujące, ale też
za utrzymywanie dwustronnej łączności z Centralą i za przechowywanie wszystkich
tajnych dokumentów rezydentury, zna więc wszystkie sekrety (a nowiny z Moskwy
wcześniej niż rezydent). Miejscem pracy oficera (bądź oficerów) łączności jest
referentura – wydzielony, otoczony najściślejszą ochroną obszar na terenie radzieckich
(rosyjskich) przedstawicielstw dyplomatycznych.
Nikt, nie wyłączając ambasadora i rezydenta, nie ma prawa pod żadnym pozorem i
o żadnej porze wejść do pomieszczeń referentury, ba, żaden z nich nie ma nawet prawa
znać liczby i rodzaju zainstalowanych tam maszyn. Nikt także nie ma prawa zadawać
81
mu pytań związanych z wykonywaną pracą. Jedyną osobą, która ma w pewnym
stopniu kontrolę na oficerem łączności, jest rezydent, co nie zmienia faktu, że
podwładny może wysłać bez jego wiedzy dowolną depeszę do Moskwy – na przykład
raport o zachowaniu tegoż rezydenta. Do obowiązków szyfranta należy bowiem stała
obserwacja działalności rezydentury i natychmiastowe meldowanie o wszystkich
spostrzeżonych niedociągnięciach. Jeśli rezydentura jest mała i ma tylko jednego
oficera łączności, to w przypadku niemożności wykonywania obowiązków tylko
rezydent może go zastąpić. Jeśli równocześnie coś się przydarzy obu – rezydentura
pozostaje kompletnie odcięta od Centrali. Kanałami łączności ambasadora czy KGB
można bowiem przesłać wiadomość o sytuacji kryzysowej, ale tylko krótką i bardzo
ogólną.
Naturalną w takim stanie rzeczy jest nadzwyczajna „opieka”, jaką otacza się
oficerów łączności. Szyfrant zawsze mieszka na terenie ambasady (bądź innej placówki
dyplomatycznej). Ani on, ani jego żona nie mogą tego terenu opuścić bez eskorty, a w
jej skład wchodzi zawsze ktoś z immunitetem dyplomatycznym. Oficerów łączności
obowiązuje też absolutny zakaz jakichkolwiek kontaktów z cudzoziemcami. W drodze
z i do kraju szyfrant i jego rodzina musi mieć dyplomatyczną eskortę, a w trakcie
pobytu za granicą nie przysługuje im prawo do urlopu. Ze względu na wszystkie te
utrudnienia, szyfrant przebywa za granicą nie dłużej niż dwa lata.
FUNKCJONARIUSZE SŁUŻBY WYWIADU TECHNICZNEGO
Zajmują się zbieraniem danych wywiadowczych z wywiadu radioelektronicznego
operując z terenu ambasady, konsulatu czy innej placówki. Podstawowymi celami
wywiadu technicznego jest łączność rządowa, dyplomatyczna i wojskowa.
Poprzez monitorowanie transmisji radiowych (zarówno otwartych, jak i
kodowanych) uzyskuje się nie tylko interesujące informacje, ale też poznaje się system
łączności, co może być bardzo przydatne w przypadku ewentualnego konfliktu
zbrojnego. Zazwyczaj oficerowie służby wywiadu technicznego są podpułkownikami
lub majorami.
PRACOWNICY NASŁUCHU RADIOWEGO
Zajmują się monitorowaniem korespondencji radiowej wyłącznie miejscowej
policji i służb kontrwywiadowczych. Są odrębną i niezależną od służby wywiadu
technicznego jednostką, choć, podobnie jak ona, nadzorowaną przez rezydenta.
Podstawowa różnica polega na tym, że służba wywiadu technicznego pracuje
82
zdecydowanie w interesie Centrali, uzyskując informacje strategiczne, podczas gdy
nasłuch radiowy działa prawie wyłącznie na rzecz rezydentury, starając się ustalić,
gdzie w danym momencie koncentruje się aktywność policji i gdzie można spokojnie
działać.
Oprócz nasłuchu grupy młodych oficerów (którzy w przyszłości zostaną może
oficerami operacyjnymi) stale studiują lokalną prasę i obserwują działania policji na
podstawie innych niż nasłuch źródeł. Między innymi skrupulatnie rejestrują wszelkie
aspekty działalności miejscowej policji: notują numery rejestracyjne wozów
policyjnych, które pojawiają się na zdjęciach prasowych, czy występujące w artykułach
nazwiska policjantów i detektywów.
Czasami ta żmudna działalność przynosi niespodziewane rezultaty: w pewnym
kraju pewien dociekliwy dziennikarz lokalnej gazety opisał policyjny plan
zainstalowania ukrytych kamer w najruchliwszych punktach miasta. Rezydentura GRU
podjęła odpowiednie kroki (podłączenie do sieci w trakcie instalacji), dzięki czemu
Rosjanie nie dość, że wiedzieli to samo co policja, to jeszcze kilkakrotnie zdołano
uniknąć zasadzek zorganizowanych przez policję czy kontrwywiad. Oficerowie
pracujący w nasłuchu to w większości kapitanowie i porucznicy.
GRUPA OPERACYJNO-TECHNICZNA
Odpowiada za stan specjalistycznego sprzętu niezbędnego w codziennej pracy
rezydentury. Ma do dyspozycji radiostacje, materiały do tajnej korespondencji, aparaty
fotograficzne i kamery filmowe, sprzęt do mikrofotografii czy podsłuchu. Do jej zadań
należy
także
zapewnienie
odpowiedniej
liczby
skrzynek
kontaktowych
umożliwiających bezpieczną łączność z agenturą. Oficerowie tej grupy zawsze służą
pomocą i instruktażem oficerom operacyjnym co do sposobów użycia owego sprzętu
oraz stale oglądają programy telewizyjne, z których nagrywają wybrane fragmenty,
uzyskując częstokroć niezbędny do swojej pracy materiał informacyjny, jakiego w inny
sposób nie udałoby się zdobyć. Często używani są też jako zabezpieczenie operacji
agenturalnych, kurierzy czy opróżniający skrzynki kontaktowe.
PERSONEL POMOCNICZY
Występuje tylko w dużych rezydenturach, ponieważ, na przykład, kierowca
przysługuje tylko rezydentowi w stopniu generała majora. Nie wszyscy jednakże
rezydenci korzystają z tego przywileju, chcąc utrudnić miejscowemu kontrwywiadowi
identyfikację własnej funkcji. Kierowcy zazwyczaj są chorążymi, ale zdarza się, że są
83
nimi oficerowie operacyjni wyższych stopni, używający tej metody jako kamuflażu –
kto w końcu zwraca uwagę na szofera?
Część rezydentur – te działające w państwach, w których nie można wykluczyć
ataku na ambasadę lub gdy prosi o to rezydent w związku z nie dającymi się inaczej
opanować próbami penetracji ze strony czekistów, posiadają ochronę wewnętrzną. W
jej skład wchodzą młodsi oficerowie Specnazu (zwykle porucznicy). Oficerowie ci
odpowiadają wyłącznie przed rezydentem albo jego zastępcą. Członkowie ochrony nie
biorą, oczywiście, udziału w operacjach agenturalnych. Wartownicy na zewnątrz
budynku ambasady (a więc i siedziby rezydentury) zawsze podlegają wywiadowi
cywilnemu.
Księgowy (major lub kapitan) przydzielany jest tylko rezydenturom, których
normalny budżet miesięczny (w czasach ZSRR) przekraczał milion dolarów. W
pozostałych rezydenturach sprawami finansowymi zajmuje się zastępca rezydenta.
84
Rozdział 16
TYPOWA REZYDENTURA GRU
Opisując rezydenturę w pierwszej kolejności należy zająć się oficjalnymi funkcjami
pełnionymi przez oficerów obydwu służb wywiadowczych, które to funkcje mają
zakamuflować ich prawdziwą działalność. Bez przesady można powiedzieć, że
praktycznie każde oficjalne zajęcie, jakie wykonywał obywatel Rosji Radzieckiej za
granicą, mogło być użyte do zamaskowania oficera wywiadu: ambasador, szofer,
wartownik, korespondent zagraniczny, solistka baletu, przewodnik czy pop – tak też
pozostało do dziś. Niektóre z oficjalnych funkcji oferują większe możliwości, inne
mniejsze, część jest wyłączną domeną GRU, część SWR. Oto jak przedstawia się to w
praktyce.
Ambasada używana jest w równym stopniu przez SWR i GRU – mieszczą się tu
obie rezydentury. Obaj rezydenci, wraz z zastępcami, dysponują taką ilością danych
wywiadowczych i kontaktów, że gdyby nie posiadali paszportów dyplomatycznych,
ich aresztowanie byłoby kwestią stosunkowo krótkiego czasu. Wobec tego wszyscy
oficjalnie są dyplomatami, podobnie jak większość oficerów operacyjnych obu służb. Z
oczywistych powodów (zarówno jeśli chodzi o zainteresowania, jak i wiedzę)
oficerowie GRU wybierają branże techniczne i naukowe, toteż trudno ich znaleźć w
ataszacie kulturalnym.
Konsulat to praktycznie wyłączna domena czekistów, oficerowie GRU występują
tam w minimalnym zakresie i tylko dlatego, by nie wyglądało to na jednostronną
organizację. W zasadzie „czystych” dyplomatów tu nie uświadczysz.
Z kolei Aeroflot
*
jako „instytucja przykrycia” od zawsze był domeną GRU
(oficerowie konkurencji trafiali tam rzadko i z powodów takich samych jak oficerowie
GRU w konsulatach). Przyczyną tego było nadzwyczajne zainteresowanie
radzieckiego przemysłu zbrojeniowego technologiami lotniczymi, a pracownicy
Aeroflotu mieli mnóstwo oficjalnych okazji, by zapoznać się z nowościami
technicznymi Zachodu: przy okazji wystaw, spotkań z przedstawicielami czołowych
85
firm lotniczych czy liniami przewozowymi oraz firmami produkującymi oleje, smary
czy silniki. Zazwyczaj firmy produkujące samoloty cywilne zajmują się też
wytwarzaniem maszyn wojskowych, w których wykorzystuje się podobne części i
takie same rozwiązania techniczne. Stwarzało to oficerom GRU doskonałe możliwości
i znacznie zmniejszało ryzyko. Prawie wszystkie radzieckie samoloty (a wszystkie
cywilne) były kradzionymi konstrukcjami zachodnimi.
Marynarka handlowa jest idealnym odbiciem linii lotniczych, tyle że zajmuje się
tym, co pływa, a nie lata. Reszta jak wyżej.
Nadzwyczaj ważną natomiast dla obu służb wywiadowczych jest misja handlowa,
czyli przedstawicielstwo Ministerstwa Handlu Zagranicznego. Roi się tam od oficerów
wywiadu, i każdy z nich stara się bycie „handlowcem” maksymalnie wykorzystać do
własnych celów.
W przypadku ataszatów wojskowych stanowiska (wszelkich szczebli) obsadzają
wyłącznie oficerowie GRU. Nie znajdzie się wśród nich ani członków wywiadu
cywilnego, ani „czystych” dyplomatów. Na Zachodzie przyzwyczajono się, że
stanowiska te zajmują zawodowi wojskowi, ale nie szpiedzy i uważa się, że podobnie
rzecz ma się odnośnie rosyjskich ambasad, co jest poważnym nieporozumieniem
skwapliwie wykorzystywanym przez GRU.
Jeśli rozmawia się z jakimkolwiek rosyjskim attache wojskowym należy pamiętać,
że ma się do czynienia co najmniej z oficerem operacyjnym, stojącym właśnie przed
dylematem: próbować werbunku czy nie? Trudno próbować z każdym cudzoziemcem,
ale jeśli nie zwerbuje się żadnego, reszta wysiłków i pracy zostanie uznana za
nieistotną i całą perspektywę wspaniałej kariery szlag trafi.
Jeśli attache wojskowy wygląda na nieszczęśliwego, oznacza to, że należy wzmóc
czujność, bo dotąd nie zwerbował nikogo. Jeśli sprawia wrażenie zadowolonego z
życia, to ma już za sobą udany werbunek. Może się też zdarzyć, że nie jest to zwykły
oficer, ale zastępca rezydenta albo i sam rezydent. Z nim należy postępować jeszcze
ostrożniej, gdyż doświadczeniem i przebiegłością znacznie przewyższa szeregowego
oficera wywiadu. Już choćby to, że ponownie jest na Zachodzie, świadczy o tym, że na
jego koncie figuruje więcej niż jeden zwerbowany agent.
Jak zawsze w przypadku GRU ciekawie przedstawia się kwestia zależności między
wewnętrzną strukturą rezydentury a oficjalnymi stanowiskami i stopniami wojskowymi
jej personelu. Sprawa z jednej strony jest skomplikowana, a z drugiej prosta.
Skomplikowana, gdyż każdy z oficerów wywiadu zajmuje oficjalne stanowisko (na
przykład attache wojskowego), ma stopień wojskowy (na przykład pułkownika) i
stanowisko w hierarchii rezydentury (na przykład oficer operacyjny). Bardzo utrudnia
to ocenę kwestii, na ile jest on naprawdę ważny i kim w istocie jest, zwłaszcza że
wszystko, co widać z zewnątrz, to maskarada, którą chce światu pokazać GRU.
86
Proste natomiast jest dlatego, że nic poza wewnętrzną strukturą rezydentury i
zajmowanym w niej stanowiskiem nie ma w praktyce żadnego znaczenia.
Miały i mają miejsce przypadki, w których rezydent oficjalnie był szoferem, trzęsąc
całą rezydenturą i mając niepodważalny autorytet. W rezydenturze podczas odpraw
jest tyranem, bez przerwy atakującym attache wojskowych, a pracownicy ambasady
widzą codziennie, jak otwiera im uniżenie drzwi.
Drugim co do ważności jest jego zastępca i tutaj tak samo zupełnie nieistotne jest,
jaki ma stopień – może być podpułkownikiem i rugać oficerów operacyjnych (w
stopniu pełnych pułkowników) jak sierżant kaprali. Oni są tylko oficerami
operacyjnymi, jemu zaś GRU powierzyło bardzo odpowiedzialną funkcję i dało władzę
nad nimi – czyli uznało za lepszego. Podobnie jak w przypadku rezydenta, oficjalnie
zajmowane przez niego stanowisko także nie ma żadnego znaczenia. Dodać należy, że
niczyja duma na tym nie cierpi i nie ma tu miejsca na osobiste animozje: wszyscy
oficerowie traktują ów system jako naturalną kolej rzeczy, podobnie jak właściciel
włoskiej restauracji rugany na zapleczu przez swego kelnera, jeśli kelner stoi wyżej w
hierarchii mafijnej.
Oficerowie operacyjni z kolei są sobie równi – niezależnie od stopnia czy oficjalnej
funkcji. Starszeństwo w rezydenturze zależne jest od liczby i jakości werbunku; wiek,
stopień czy oficjalne zajęcie oficera nie mają znaczenia. Ich wzajemne stosunki
przypominają w pewnym stopniu stosunki panujące wśród pilotów myśliwskich w
czasie wojny – liczy się nie stopień wojskowy, a liczba zestrzeleń. We własnym gronie
traktują cały personel nie operacyjny jako coś gorszego, choć starają się tego
ostentacyjnie nie okazywać. Wyjątkiem jest oficer łączności, któremu wszyscy okazują
szacunek z uwagi na pełną orientację szyfranta w działalności rezydentury oraz jego
bezpośredni kontakt z Moskwą.
Teoria teorią, ale najlepiej pewne rzeczy zrozumieć na konkretnym przykładzie –
to co jest opisane poniżej, to struktura konkretnej rezydentury, której lokalizacja z
przyczyn oczywistych (jak i nazwiska oficerów) nie zostanie podana.
Rezydentem jest generał major A, oficjalnie pierwszy sekretarz ambasady.
Bezpośrednio podlega mu: pięciu oficerów łączności, trzech doświadczonych oficerów
operacyjnych i czterech zastępców.
Zastępcami rezydenta są: pułkownik B, oficjalnie zastępca dyrektora misji
handlowej. Ma pod sobą dwunastu oficerów operacyjnych (wszyscy pracują w misji).
Sam prowadzi jednego agenta, jeden z oficerów prowadzi grupę trzech agentów,
następny dwóch agentów i trzeci jednego agenta. Pozostali oficerowie jak dotąd nie
dokonali werbunku.
Podpułkownik C, oficjalnie asystent attache morskiego. Podlega mu: dwóch
oficerów operacyjnych (wydział do spraw marynarki handlowej), trzech (Aeroflot),
87
pięciu (ambasada), dziesięciu – ataszaty. Oficjalnie attache wraz ze sztabem jest
uznawany za jednostkę samodzielną, nie wchodzącą w skład ambasady. Osobiście
prowadzi jednego agenta, dwunastu innych oficerów ma po agencie, a pozostali
opracowywują „kontakty”, które może da się zwerbować w ciągu roku czy dwóch.
Poza tym jest on odpowiedzialny za przetwarzanie danych wywiadowczych w
rezydenturze.
Pułkownik D, oficjalnie zastępca sekretarza ambasady (rezydent do spraw
„nielegalnych”), nie posiada agentów ani oficerów operacyjnych, ale wspierając
operację „nielegalnych” ma prawo użyć najlepszych oficerów z grup wyżej
wymienionych zastępców rezydenta.
Podpułkownik E, oficjalnie drugi sekretarz ambasady, ma jednego agenta i jednego
oficera operacyjnego (oficjalnie szofera attache wojskowego), który prowadzi grupę
agentów. Kontroluje następujące grupy: służbę wywiadu technicznego (sześciu
oficerów), grupę operacyjno-techniczną (sześciu), nasłuch radiowy (trzech), pięciu
oficerów wewnętrznej ochrony rezydentury (Specnaz) i księgowego.
Łącznie w rezydenturze pracuje sześćdziesięciu siedmiu oficerów, w tym
czterdziestu jeden operacyjnych, dwudziestu operacyjno-technicznych i sześciu
oficerów służby wywiadu technicznego. Rezydentura prowadzi trzydziestu sześciu
agentów, z których dwudziestu pięciu działa niezależnie od siebie.
Zdarza się, że część rezydentury, pod komendą jednego z zastępców rezydenta,
funkcjonuje w innym mieście i jest na stałe oddzielona od głównej siedziby
rezydentury. Dzieje się tak, na przykład, w Holandii, gdzie rezydentura mieści się w
Hadze, ale jej część znajduje się w Amsterdamie. Taka sytuacja komplikuje pracę w
dość znacznym stopniu, ale w opinii GRU lepiej mieć dwie mniejsze rezydentury, niż
jedną dużą, gdyż wpadka lub kłopoty jednej nie odbiją się na pracy drugiej i nie trzeba
zaczynać wszystkiego od nowa.
GRU organizuje nowe rezydentury wszędzie, gdzie to tylko możliwe, a potrzebuje
do tego niewiele: oficjalnie zarejestrowanej radiostacji mającej kontakt z Moskwą i
placówki dyplomatycznej – ambasady, konsulatu, attaszatu, misji wojskowej czy stałej
misji przy ONZ. Przy jednoczesnym istnieniu tych dwóch składników powstaje
błyskawicznie rezydentura, choćby dwuosobowa, ale samowystarczalna i niezależna.
Oprócz kwestii bezpieczeństwa praktyka ta zapewnia także dublowanie zadań i
nadzór jednej rezydentury nad drugą. We Francji jedna z najbardziej ekspansywnych
rezydentur mieści się w Paryżu, a niezależna, choć znacznie mniejsza, w Marsylii. Obie
ostro ze sobą konkurują, dzięki czemu osiągają doskonałe wyniki. W RFN GRU
posiadał pięć rezydentur – przy każdej misji dyplomatycznej i wojskowej.
Omawiając rezydenturę nie należy zapominać o jeszcze jednej kategorii ludzi
biorących udział w działalności szpiegowskiej: personelu wspierającym. Są to
88
obywatele Rosji wypełniający zlecone im przez oficerów wywiadu zadania. Mogą mieć
najrozmaitsze stanowiska – od ambasadora do portiera i wykonywać różne zadania –
od typowania kandydatów na potencjalnych agentów do opróżniania skrzynek
kontaktowych.
Takimi współpracownikami bardzo jest zainteresowany wywiad cywilny, zgodnie
z zasadą: „nie narażać się, skoro ktoś może to zrobić za ciebie”. GRU używa ich
rzadko i tylko w sytuacjach nie do uniknięcia, zgodnie z inną zasadą: „nawet
najlepszemu przyjacielowi nie ufaj w sprawach dotyczących pieniędzy, żony czy
agenta”.
Personel wspierający pracuje głównie dla nagród (zwłaszcza pieniężnych, które, w
odróżnieniu od poborów, są wolne od podatku). Zazwyczaj w każdej ambasadzie czy
przedstawicielstwie handlowym na dziesięciu „czystych” siedmiu współpracuje z
wywiadem cywilnym, jeden z wojskowym i tylko dwóch jest autentycznie „czystych”.
Krótko mówiąc: jeśli ma się do czynienia z jakąkolwiek oficjalną instytucją rosyjską,
spotkanie kogoś, kto nie jest związany z którąś ze służb wywiadowczych, graniczy z
niemożliwością.
89
Rozdział 17
AGENCI
Agent to osoba pozyskana do tajnej współpracy przez wywiad, w większości
przypadków jest cudzoziemcem, na ogół za swoją pracę otrzymuje wynagrodzenie. W
działalności wywiadowczej agenci mogą stanowić źródło informacji bądź być
wykorzystywani w ramach tajnych operacji. W GRU przyjęto podział agentów na dwie
grupy: agentów podstawowych i pomocniczych (wsparcia). Do pierwszej kategorii
zaliczają się: rezydenci albo szefowie grup, agenci-źródła, agenci-egzekutorzy i agenci-
werbownicy.
SZEFOWIE GRUP I REZYDENCI
Stoją na czele grup agentów bądź rezydentur agenturalnych. Wybiera się ich
spośród najbardziej doświadczonych agentów (płeć nie ma znaczenia) o długoletnim
stażu i udowodnionej lojalności. Mają dużą władzę i sporą niezależność finansową, a w
przypadku zagrożenia dekonspiracją mogą liczyć na pomoc GRU.
Różnice pomiędzy rezydentem a szefem grupy są dwie: szef grupy agentów może
podejmować wszelkie decyzje poza kwestią werbunku nowych agentów i podlega
rezydenturze („nielegalnych”, agenturalnej lub zwykłej). Rezydent zaś może werbować
nowych agentów i podlega tylko Centrali.
AGENCI-ŹRÓDŁA
Bezpośrednio uzyskują informacje, dokumenty i inne materiały wywiadowcze.
Przy ich werbunku podstawowym kryterium jest dostęp kandydata do tajemnic
politycznych, wojskowych czy technologicznych.
GRU zawsze preferował werbowanie ludzi zajmujących niezbyt eksponowane
stanowiska, ale mających takie same (jeśli nie większe) możliwości dotarcia do
90
tajemnic jak ich szefowie. Dlatego rzadko można wśród agentów-źródeł znaleźć
oficerów sztabowych czy dyrektorów ministerialnych departamentów, a często
sekretarki, maszynistki, telefonistki, operatorów kserokopiarek (powielanie i oprawa
dokumentów), szyfrantów, kurierów dyplomatycznych, operatorów komputerów i
informatyków, łącznościowców, kreślarzy i inny personel pomocniczy.
AGENCI-EGZEKUTORZY
Są werbowani wyłącznie w celu przeprowadzania zadań specjalnych takich jak:
zamachy, akty dywersji, sabotaż. Generalnie nie podlegają Centrali, ale wywiadom
okręgów wojskowych i przez nie są werbowani. Często przekwalifikowaniu na
egzekutorów ulegają agenci-źródła.
Dzieje się tak w sytuacji, gdy tracą możliwość zdobywania cennych materiałów.
AGENCI-WERBOWNICY
Wywodzą się spośród najbardziej zaufanych i sprawdzonych agentów, zazwyczaj
nie mających lub definitywnie tracących możliwość bezpośredniego zdobywania
tajnych informacji. Używani są wyłącznie do werbowania nowych agentów. Najlepsi z
nich z czasem mogą zostać szefami grup agentów lub rezydentur agenturalnych.
Agenci pomocniczy (wsparcia) wykorzystywani są do przedsięwzięć operacyjno-
technicznych
nie
związanych
bezpośrednio
ze
zdobywaniem
informacji
wywiadowczych. Wśród agentów zaliczanych do tej grupy możemy wyróżnić kilka
najważniejszych kategorii:
AGENCI ODPOWIEDZIALNI ZA LEGALIZACJĘ
Pracują przeważnie na potrzeby „nielegalnych” i jako zasadę przyjęto, że są przez
nich werbowani i prowadzeni. Kandydaci wywodzą się spośród policjantów,
pracowników wydziałów paszportowych i konsulatów, celników, urzędników
imigracyjnych i pracowników związków zawodowych.
Agenci ci poddawani są szczególnie dokładnemu sprawdzeniu, gdyż to od jakości
ich pracy zależy los „nielegalnych”. Gdy „nielegał” przybywa do danego kraju,
zadaniem agenta jest wystawienie dla niego odpowiednich dokumentów i uzyskanie
wpisów do ksiąg meldunkowych, tak, by oficer GRU uzyskując nową tożsamość stał
się jak najlegalniejszym obywatelem.
Na potrzeby GRU pracowało na przykład paru księży – dzięki fałszowaniu
91
świadectw zgonu i chrztu oddali wielkie usługi „nielegalnym”, którzy na tej podstawie
mogli uzyskać autentyczne dokumenty.
W procesie legalizacji ważną rolę odgrywają także osoby odpowiedzialne za
pozyskiwanie dokumentów legalizacyjnych. Ich zadaniem jest zdobywanie
paszportów, praw jazdy i innych oficjalnych dokumentów oraz formularzy. Tacy
agenci nie mają bezpośredniego kontaktu z „nielegalnymi” ani też nie wiedzą, w jaki
sposób GRU wykorzystuje zdobyte przez nich dokumenty (niejednokrotnie nie były to
pojedyncze egzemplarze, a dziesiątki czystych blankietów).
GRU wykorzystuje zarówno oryginalne dokumenty (jeśli ma ich więcej), jak i ich
doskonałe kopie (w takim przypadku agenci muszą dostarczyć pojedyncze
egzemplarze jako wzorce). Drukarnia i fałszerze GRU należą do najlepszych na
świecie. Agenci zdobywający dokumenty mogą być werbowani spośród kryminalistów
(kieszonkowców i fałszerzy) oraz urzędników mających dostęp do oryginalnych
blankietów.
Dla GRU cennym źródłem dokumentów są studenci – za godziwą opłatą
regularnie „gubią” paszporty, nie wspominając już o mniej cennych papierach.
KURIERZY
Zajmują się przewożeniem wszelkich materiałów wywiadowczych przez granice
państwowe. Zasadą jest, że materiały przewożone są etapami – z krajów określanych
przez GRU jako „ciężkie” do „lekkich”, a potem dopiero do Centrali.
Za kraje „ciężkie” uważane są (kolejno) Anglia, Francja, USA, RFN, Belgia i
Holandia. Za „lekkie” Finlandia, Irlandia, Austria i większość państw Ameryki
Łacińskiej. Dlatego też najczęściej materiały trafiają wpierw do Ameryki Łacińskiej czy
Afryki, jadąc okrężną, ale pewną drogą do Moskwy.
Werbując kurierów, GRU zwraca szczególną uwagę na kierowców TIR-ów,
obsługę pociągów międzynarodowych i marynarzy floty handlowej.
WŁAŚCICIELE LOKALI KONSPIRACYJNYCH
W rosyjskiej terminologii wywiadowczej ta kategoria agentów jest określana
skrótem KK (Konspiracyjna Kwartira). Zaliczają, się do niej osoby dysponujące
pomieszczeniami, które umożliwiają odbywanie spotkań pracowników wywiadu z
tajnymi współpracownikami w sposób gwarantujący pełną konspirację. KK mogą być
także wykorzystywane jako tymczasowe kwatery (np. gdy trzeba kogoś ukryć z
powodu wpadki) czy miejsca umożliwiające oficerowi wywiadu zmianę wyglądu lub
92
skopiowanie „wypożyczonych” na chwilę tajnych dokumentów.
Doskonałymi kandydatami na KK są właściciele kilku domów lub hotelarze.
Lokalem konspiracyjnym może być także przystosowana piwnica, strych, garaż lub
magazyn.
WŁAŚCICIELE BEZPIECZNEGO ADRESU, TELEFONU LUB FAKSU
(DALEKOPISU)
W wewnętrznych materiałach GRU dla określenia tych rodzajów agentów stosuje
się odpowiednio skróty: KA (Konspiracyjny Adries), KT (Konspiracyjny Tielefon) i
KTP (Konspiracyjny Tieletaip). Są to agenci pośredniczący w korespondencji
pomiędzy agenturą a oficerami wywiadu.
Zazwyczaj rekrutują się spośród osób utrzymujących regularną korespondencję
międzynarodową i mieszkających w „lekkim” kraju. Agenci z krajów „ciężkich”
przekazują im informacje listownie lub telefonicznie, a on przekazuje wiadomości do
rezydentury.
GRU od zawsze preferował w tej roli ludzi w starszym wieku, tak by w przypadku
wojny nie byli oni objęci mobilizacją, co mogło by doprowadzić do zerwania sieci
łączności.
WŁAŚCICIELE PUNKTÓW PRZESYŁOWYCH („ŻYWE SCHOWKI”)
PP – Pieredacznyj Punkt, to w rosyjskiej terminologii wywiadowczej określenie
agenta dysponującego bezpiecznym punktem przesyłowym, który przechowuje
materiały szpiegowskie przekazywane przez oficera wywiadu agentowi i odwrotnie.
Punkt taki używany jest do przekazywania materiałów wywiadowczych w obrębie
jednego miasta lub regionu. Może to być na przykład kiosk z gazetami lub mały
sklepik czy zakład usługowy. Agent, który ma do przekazania jakąś przesyłkę, wręcza
ją właścicielowi PP pod pretekstem zakupów, a kilka chwil (albo i dni) potem zjawia
się oficer GRU, który je odbiera, a zostawia pieniądze i nowe instrukcje. Dzięki temu
unika się bezpośredniego kontaktu oficera z agentem.
Istnieje też inna możliwość kontaktu: agent używa skrzynki kontaktowej (tzw.
martwej), którą opróżnia właściciel PP, nie mający pojęcia, kto zostawił w niej
materiały, a o miejscu położenia skrzynki dowiaduje się od oficera GRU dopiero po jej
zapełnieniu.
Za każdym razem używa się innej skrzynki, dzięki czemu nawet jeśli policja ustali,
że właściciel PP ma kontakty z GRU, to i tak nie dotrze do agenta-źródła. Skrzynki nie
93
da się wcześniej obserwować, bo informacja o jej położeniu dotrze do obserwowanego
właściciela PP dopiero po jej zapełnieniu, gdy agent już zniknie.
Omawiając rozmaite rodzaje agentów, czyli obywateli wolnego świata, którzy w
ten czy inny sposób sprzedali się GRU, nie można pominąć jeszcze jednej ich kategorii,
najbardziej ze wszystkich obrzydliwej. Choć monografia o ambicjach naukowych nie
powinna ustosunkowywać się w sposób emocjonalny do omawianego tematu, tutaj
jednakże rozgrzesza określenie, jakiego wobec wspomnianych osobników używali
między sobą wszyscy oficerowie radzieckiego wywiadu.
Określenie owo brzmi „gównojad” (gawnojed), a skąd się wzięło nie sposób już
dzisiaj dojść, używane było od zawsze i wszędzie, niezależnie od ustroju i położenia
geograficznego państwa, a dotyczyło członków wszelkiej maści Towarzystw Przyjaźni
ze Związkiem Radzieckim, działaczy organizacji pacyfistycznych (z ruchem na rzecz
jednostronnego rozbrojenia na czele), Zielonych i innych postępowych radykałów.
Oficjalnie nie można ich było zakwalifikować jako agentów, gdyż nikt ich nie
werbował, oficjalnie też wszyscy przedstawiciele Związku Radzieckiego byli wobec
nich uprzejmi i przyjacielscy, ale prawda jest inna: gównojad to gównojad i nikt tego
nie zmieni.
Oficerowie GRU i KGB zazwyczaj szanowali swoich agentów. Motywy ich
działania były jasne: albo przymus (np. szantaż), albo chęć wzbogacenia lub pragnienie
mocnych wrażeń. To wszystko jest normalne. Poza tym agenci ryzykują: jeśli wpadną,
to nie będzie ani gotówki, ani podniecającego dreszczyku emocji tylko długie lata nudy
za kratkami albo nawet kara śmierci. Natomiast motywy postępowania gównojadów
były dla każdego obywatela Związku Radzieckiego całkowicie niezrozumiałe.
W Związku Radzieckim każdy marzył, żeby znaleźć się za granicą – gdzie, to
sprawa drugorzędna (mogła być nawet Kambodża). Kiedy Rosjanin chce powiedzieć,
że coś jest naprawdę dobre – mówi: „To jest zagraniczne”. Nie jest ważne skąd albo
jakiej jest jakości – jest zagraniczne, a więc dobre. A tu nagle człowiek znajduje
takiego przyjaciela Związku Radzieckiego, który ma wszystko (od żyletek Gillette po
perfumowane prezerwatywy), który może wszystko kupić w sklepie (nawet banany), a
który wychwala pod niebiosa Związek Radziecki. Jest to tak patologiczne, że jedynym
właściwym określeniem był „gównojad”.
Pogarda, jaką oficerowie GRU i KGB żywili wobec takich osobników, nie
oznaczała naturalnie, że nie wykorzystywali ich gdzie i jak się dało, i to absolutnie nie
zważając na ich bezpieczeństwo (w przeciwieństwie do bezpieczeństwa agentów).
Gównojady robili wszystko – nawet przychodzili na spotkania do tak nie rzucającego
się w oczy miejsca jak radziecka ambasada.
Nikt ich nie werbował, bo i po co – i tak robili, co im się kazało. Zwykle chodziło
o jakieś drobiazgi: informacje o sąsiadach, współpracownikach czy znajomych, czasem
94
o zorganizowanie przyjęcia z udziałem kogoś interesującego GRU. Po przyjęciu GRU
oficjalnie takiemu dziękowało i kazało zapomnieć o wszystkim. Gównojad to dobrze
wychowany osobnik – zapominał wszystko i to natychmiast, ale GRU nigdy nie
zapomina...
Z czasem wielu gównojadów się ustatkowało. Osobnicy ci, zamieniwszy porwane
dżinsy na garnitury od najlepszych krawców, zasiadają obecnie w gustownie
urządzonych gabinetach, piastując często wysokie funkcje państwowe.
Nie pamiętają już „szlachetnych” porywów młodości, lecz tylko do czasu...
95
Rozdział 18
WERBUNEK AGENTÓW
Werbunek agentów jest najważniejszym zadaniem na każdym szczeblu wywiadu.
Bez agentów penetrujących obce rządy, siły zbrojne i przemysł nie ma bowiem
praktycznej działalności wywiadowczej.
W poprzednim rozdziale omówione zostały grupy i kategorie agentów i
występujące pomiędzy nimi różnice – jak z tego zestawienia wynika, prawie każdy
obywatel świata może zostać zwerbowany przez GRU i być efektywnie
wykorzystywany w którymś z rodzajów działalności agenturalnej. Wiek, płeć czy
zawód mają znaczenie przy wyborze zadania, ale nie przy dylemacie: werbować czy
nie – w GRU mówiło się nawet: „należy zwerbować wszystkich, a jeśli występują
przejściowe trudności, to trzeba przynajmniej dążyć do ideału...”.
Najważniejszy z punktu widzenia GRU jest agent dostarczający informacje, a
długoletnie doświadczenie nauczyło, że taki agent po utracie możliwości zdobywania
materiałów wywiadowczych i przekwalifikowaniu na inny typ agenta jest najbardziej
godny zaufania, gdyż szansę, by zdradził, są tak nikłe, iż praktycznie równe zeru.
Powód? Ktoś taki ma zbyt wiele do stracenia.
Poszukiwania kandydatów na agentów (tzw. typowanie) trwają cały czas, choć
przebiegają w rozmaity sposób. Zawsze jednak sprowadzają się na początku do
jednego: zebrania maksymalnej ilości danych o maksymalnej liczbie osób. Zbiera się je
o osobach interesujących, do których chwilowo nie ma bezpośredniego dostępu:
pracownikach instytucji rządowych, sztabów czy biur projektowych, oraz takich, które
znalazły się w zasięgu (czyli o wszystkich cudzoziemcach poznanych przez oficerów
GRU). W tym drugim przypadku problem polega na tym jak najlepiej wykorzystać
takie osoby, a oficerowie GRU stale, choć niespiesznie, powiększają grono znajomych.
Motywy są proste: jeśli oficer operacyjny ma stu znajomych, jeden z nich może być
potencjalnym dostawcą cennych informacji.
Kandydat do werbunku powinien spełniać następujące wymagania: musi mieć
96
potencjał, czyli być w stanie robić coś, co przyda się GRU (głównie zdobywać
informacje), musi istnieć powód, dzięki któremu da się zwerbować (tzw. podstawa
werbunku), na przykład niezadowolenie z panującego ustroju (albo inne motywy
polityczne), trudności finansowe czy powody osobiste (na przykład chęć zemsty) albo
coś co da się wykorzystać przy szantażu.
Po wytypowaniu kandydata następuje drugi etap: zbieranie szczegółowych danych
i kształtowanie podstawy werbunku. Gromadzone są wszelkie, nawet najdrobniejsze,
informacje na jego temat, zarówno uzyskane ze źródeł oficjalnych (np. książka
telefoniczna czy inne powszechnie dostępne bazy danych), jak i poprzez agentów.
Często kandydat poddany zostaje dyskretnej, ale stałej obserwacji.
Kandydat nie wie jeszcze o zainteresowaniu GRU (a często o istnieniu tej
instytucji), ale GRU wie już o nim bardzo dużo. Zbieranie danych przechodzi w
aktywne opracowanie agenta praktycznie automatycznie – jest to pogłębianie
motywów, dzięki którym kandydat powinien się dać zwerbować. Jeśli na przykład ma
na kłopoty finansowe, GRU stara się je powiększyć; jeśli jest niezadowolony z ustroju
politycznego, doprowadzić do tego by go znienawidził. Na tym etapie następuje też
nawiązanie osobistego kontaktu z kandydatem, jeśli nie był wcześniej znajomym
oficera, a jeśli był – pogłębienie tej znajomości. Wszystko, co do tej pory zostało
opisane, trwa minimum rok, a z zasady dłużej. Dopiero po tym okresie może mieć
miejsce próba werbunku.
Istnieją dwie podstawowe metody werbunku: stopniowa i nagła. Metoda nagła (o
ile się uda) zaliczana jest do najwyższych osiągnięć wywiadowczych, ale też jest
bardzo ryzykowna. Dlatego GRU udziela na nią zgody tylko w wypadkach, w których
rezydent przedstawi przekonywające argumenty. Znanych jest sporo udanych
werbunków przy pierwszym spotkaniu (po którym naturalnie następował okres
tajnego, acz skrupulatnego, opracowywania).
W ten właśnie sposób zwerbowani zostali amerykańscy twórcy bomby atomowej.
Później oficjalnym tłumaczeniem naukowców było, że zrobili to na znak protestu
przeciwko zbombardowaniu japońskich miast i z własnej inicjatywy nawiązali kontakt
z radzieckim wywiadem. Tylko, jakimś dziwnym trafem, zapomnieli dodać, że kontakt
z tym wywiadem mieli już w stadium eksperymentów, gdy o żadnym bombardowaniu
nie było jeszcze mowy, i nie wyjaśnili jakim to cudem cała grupa nawiązała (zupełnie
niezależnie jeden od drugiego) kontakt z rezydenturą GRU w Kanadzie, podczas gdy
znacznie bliżej mieli do rezydentury w Meksyku, gdzie jednak żaden z nich nie trafił.
Metoda nagła (przez oficerów GRU określana jako „miłość od pierwszego
wejrzenia”) poza ryzykiem ma też spore zalety – kontakt następuje tylko raz, zamiast
regularnych spotkań przez kilka miesięcy, a potem nowo zwerbowany agent sam już
dba o własne bezpieczeństwo. Na pewno nie będzie rozpowiadał przyjaciołom, jakiego
97
to fajnego kumpla poznał: „Co prawda ruski dyplomata, ale równy gość, no i też
zbiera znaczki!”.
Przy metodzie stopniowej taki stan rzeczy jest normalny, gdyż kandydat nie
podejrzewa, że jest werbowany i nie rozumie, że zainteresowanie owego „równego
gościa” ma inny cel, niż miłe spędzenie czasu na dyskusji o wspólnym hobby.
Ponieważ nadal jest pełen złudzeń, nie kryje nowej znajomości przed żoną czy
znajomymi. Metoda ta jest częściej spotykana, gdyż rzadko kiedy udaje się zebrać
wystarczającą liczbę danych, by ryzykować metodę nagłą. Najczęściej dopiero
kontakty osobiste, obserwacja i aktywne opracowanie dają wystarczające podstawy do
udanego werbunku.
Oficer operacyjny, gdy nawiąże już kontakt, stara się za wszelką cenę uniknąć
„spalenia” kandydata, czyli przedwczesnego odkrycia przed otoczeniem faktu jego
istnienia. Ukrywa tę znajomość przed wszystkimi, gdyż jedynymi, którzy muszą
wiedzieć o tym co się święci są: rezydent, zastępca rezydenta, szyfrant i Centrala.
Koledzy z GRU oraz znajomi przyszłego agenta, policja i cała reszta świata powinni
być pogrążeni w błogiej nieświadomości.
Aby to było możliwe, już od pierwszego spotkania oficer będzie starał się umawiać
w miejscach odległych zarówno od domu, jak i od pracy kandydata: niewielkich
kafejkach, zacisznych restauracjach położonych na uboczu itp. Za wszelką cenę będzie
się starał odwieść go od telefonowania do domu i do pracy (żeby nie wzbudzać
podejrzeń, musi mu przecież wręczyć wizytówkę z obydwoma telefonami). A już z
pewnością musi go powstrzymać od wizyty w ambasadzie czy na jakiejś oficjalnej
imprezie, na której ktoś może ich zobaczyć razem. Będzie się też starał
dyplomatycznie, acz skutecznie, wymówić od zaproszenia do domu kandydata i
poznania rodziny.
Autor zwykle używał pretekstu, że ma pracę związaną z częstymi wyjazdami i
prawie nigdy nie ma go pod telefonem, a w domu ma chore i łatwo budzące się
dziecko. Powody wystarczały, by nikt nie dzwonił i nie próbował go odwiedzać.
Po wstępnym okresie znajomości oficer będzie się starał, by kolejne spotkania były
jak najciekawsze dla kandydata – jeśli wymieniają znaczki to albo przez pomyłkę, albo
na znak przyjaźni da mu jakiś wartościowy okaz. Może wówczas poprosić o jakąś
drobną i prostą przysługę, za którą zresztą bardzo dobrze zapłaci.
W tym okresie ważne jest, by przyszły agent został przyzwyczajony do spełniania
rozmaitych próśb i to dokładnie według życzeń oficera. Bez znaczenia jest jakiego
typu są te prośby, na przykład prośba o kupienie zestawu książek telefonicznych (jakby
oficer był półgłówkiem i nie wiedział gdzie je kupić) albo prośba o przyjmowanie
listów od kochanki oficera, który nie chce ryzykować kłótni z żoną itp. Stopniowo
prośby i zadania będą coraz trudniejsze, ale wraz z nimi będzie też wzrastała zapłata –
98
na przykład prośba o jakieś druki, których nie ma w wolnej sprzedaży, a do których
kandydat ma dostęp, albo o opisanie znajomych z pracy.
W wielu przypadkach propozycja współpracy jako taka nigdy nie pada, a kandydat
stopniowo zostaje agentem, nie zdając sobie do końca z tego sprawy. Może nadal całą
rzecz uważać za uprzejmość wyświadczaną przyjacielowi i pewnego dnia stwierdzi, ku
swemu szczeremu zaskoczeniu, że nie ma sposobu, by nie wyświadczać już więcej
owych przysług i że siedzi po uszy w szpiegostwie. Jak tylko zda sobie z tego sprawę,
GRU niezwłocznie poinformuje go, o co konkretnie chodzi, i rozpoczyna się właściwa
działalność agenta. Zadania stają się poważne, a wynagrodzenie zmniejszone do
normalnej wysokości (pod pretekstem ochrony agenta przed dekonspiracją będącą
efektem nagłego wzrostu wydatków). Teraz nie pozostało delikwentowi nic innego jak
współpracować albo zawiadomić władze, narażając się na poważne nieprzyjemności.
Istnieje jeszcze jedna metoda werbunku, najbardziej chyba skuteczna i bezpieczna
– została ona wypracowana przez GRU krótko po II wojnie światowej. Można jej
użyć tylko na wystawach czy targach międzynarodowych i tylko w stosunku do
właścicieli małych firm produkujących na potrzeby wojska. Jak widać ma ona spore
ograniczenia (nie mogą też jej stosować „nielegalni”), ale przynosi doskonałe rezultaty.
Podobna jest do „miłości od pierwszego wejrzenia”, ponieważ odbywa się szybko,
natomiast podstawową różnicą jest brak etapu typowania, sprawdzania i
opracowywania kandydata.
Odbywa się następująco: przed rozpoczęciem wystawy elektroniki lotniczej,
międzynarodowych targów broni czy pokazów lotniczych, w rezydenturze GRU
zjawia się delegacja specjalistów z listą wszystkiego co potrzebne rosyjskiemu
przemysłowi zbrojeniowemu. Eksperci wiedzą, że wystawa obejmuje głównie rzeczy,
których sprzedaż do Rosji jest kategorycznie zabroniona, niemniej oprócz listy
przywożą gotówkę, którą mogą dysponować wedle woli – każdy wydatek jest
usprawiedliwiony, jeśli może doprowadzić do zdobycia którejś z potrzebnych
technologii. Delegacja udaje się z wizytą na targi i zwiedza stoisko po stoisku.
Wiadomo, że stoiska dużych firm roją się od pracowników straży przemysłowej i
funkcjonariuszy kontrwywiadu, toteż nikt z delegatów nie próbuje nawet nawiązywać
rozmowy; te zarezerwowane są dla niewielkich firm, w których wyjaśnień osobiście
udziela właściciel albo dyrektor. Delegacja podczas rozmów używa oficerów z
rezydentury jako tłumaczy. Gdy wysłannicy Moskwy dotrą do czegoś, co ich
interesuje, dają znać GRU o co im konkretnie chodzi. Czasami wystawiane są makiety
i w takim wypadku rozmowa nie jest prowadzona, na ekspozycji musi być autentyczny
element jakiegoś urządzenia, by sprawa mogła mieć ciąg dalszy. Następnie dochodzi
do rozmowy zgodnej z poniższym scenariuszem:
– Naprawdę tego nie można kupić? Jaka szkoda! Tak z ciekawości, ile to
99
kosztuje? Dwadzieścia tysięcy dolarów? Taniocha! Zapłacilibyśmy dwadzieścia razy
tyle! Szkoda, że nie można. – Po kilku zdawkowych zdaniach na inny już temat,
delegacja opuszcza stoisko, a tłumacz (idący na końcu) pyta:
– Może moglibyśmy się spotkać dzisiaj na kolacji? Nie? Szkoda. Do zobaczenia.
I to wszystko. Nic nagannego, ot, zwykła pogawędka, w której nikt nikomu
niczego nie proponował, jedynie wyraził swoje zainteresowanie, a to wolno każdemu.
Delegacja udaje się dalej i po znalezieniu kolejnego przedmiotu (a to żaden problem,
bo impreza duża i lista zawiera kilkaset pozycji) sytuacja się powtarza. Jeśli reakcją na
propozycję kolacji nie jest kategoryczne „Nie”, werbunek jest już w zasadzie
ukończony. Delegacja zwiedza wystawę dalej z nowym tłumaczem (kilkunastu siedzi
sobie przy piwie w barze czekając na wezwanie), a „zużyty” tłumacz znika, by pojawić
się na umówionej kolacji...
Rozumowanie GRU sprawdziło się wielokrotnie i sprawdza się nadał, a jest
bardzo proste: właściciel niewielkiej firmy, nawet doskonale prosperującej, zawsze
szuka okazji do umocnienia pozycji firmy. Gdy dostaje propozycję sprzedaży jednego
egzemplarza swojego produktu za cenę piętnaście do dwudziestu razy wyższą niż
normalna, zaczyna się zastanawiać i często dochodzi do wniosku, że ma do czynienia
ze szpiegostwem przemysłowym, które zresztą nie w każdym państwie jest uważane
za przestępstwo.
Drobny przedsiębiorca może zazwyczaj bez trudu ukryć zarówno sam fakt
sprzedaży, jak i uzyskaną w ten sposób gotówkę przed władzami, toteż często
decyduje się na ów ryzykowny, ale bardzo opłacalny interes. Nie bierze pod uwagę
jednego – pazerności GRU. Wydaje mu się, że po sfinalizowaniu transakcji nastąpi
koniec wzajemnej znajomości – i jest to jego największy błąd w życiu. GRU po
uzyskaniu od niego pierwszego produktu czy dokumentacji, nigdy już z niego nie
zrezygnuje... Wywiad potem będzie nie tylko dyktował co chce mieć, ale także za ile.
Można co prawda twierdzić, że wszystkie godne uwagi tajemnice należą do
wielkich koncernów, ale bardzo często rosyjscy naukowcy nie potrzebują całej rakiety,
a interesują ich tylko konkretne urządzenia (na przykład membrana jednostronnie
przepuszczająca), czyli dokładnie to, co wytwarza mały kooperant wielkiej firmy.
Można to zresztą świetnie połączyć: gdy właściciel fabryczki jest już agentem, jednym
z jego zadań jest penetracja wielkiego koncernu, z którym oficjalnie kooperuje.
To właśnie w efekcie takiego postępowania nagle okazało się, że Związek
Radziecki skonstruował prawie taki sam samolot jak Concorde – był to Tu-144, przez
wtajemniczonych zwany Konkordski. Obwinianie GRU o spektakularną klapę
programu produkcyjnego Tu-144 jest pomyłką. GRU dostarczył wszystko, co mu
zlecono, a to że technologie stosowane na Zachodzie okazały się zbyt trudne dla
radzieckiego przemysłu, zaś terminy stawiane przez władze nierealne – to już zupełnie
100
inna sprawa.
Liczba w ten sposób zwerbowanych agentów stale się zwiększa, a dodatkową
atrakcją tej metody dla GRU jest to, że nowo pozyskani agenci nie kosztują kopiejki
(płaci przemysł zbrojeniowy). Tego typu werbunki są całkowicie bezkarne, znany jest
zaledwie jeden przypadek, kiedy zatrzymano pod zarzutem szpiegostwa radzieckiego
attache wojskowego w trakcie pokazów na Le Bourget i to zresztą nie na długo, gdyż
był dyplomatą. Wydalono go z Francji, a po trzech latach zjawił się w innym państwie
jako zastępca rezydenta.
Co się tyczy „nielegalnych” to zwykle używają pierwszych dwóch metod, a dzięki
swej pozycji mają znacznie uproszczone zadanie z typowaniem i opracowywaniem
kandydatów. Ponieważ często udają uczciwych biznesmenów, mogą łączyć stopniowy
werbunek z werbowaniem właścicieli niewielkich fabryk. Istnieje wszakże jedna
podstawowa różnica w działaniu oficerów operacyjnych i „nielegalnych”: ci ostatni
prawie nigdy nie werbują w imieniu GRU. Zawsze działają „pod obcą flagą”, na
przykład w Japonii są amerykańskimi szpiegami przemysłowymi, w Irlandii
sympatykami IRA lub innych organizacji terrorystycznych działających przeciw
Wielkiej Brytanii, w krajach arabskich antysyjonistami itp. Jeśli na przykład działają w
kraju rządzonym przez dyktaturę, to udają obrońców praw człowieka. Wbrew
pozorom, stosowanie przez „nielegałów” takiego kamuflażu nie jest wcale trudne –
wystarczy dobrze się zorientować w stosunkach politycznych panujących w danym
państwie.
Najczęściej w takich wypadkach werbunek odbywa się nagle i prawie zawsze
kończy się sukcesem – kandydat zostaje we własnym mniemaniu członkiem organizacji
z którą sympatyzuje; problemy moralne znikają, gdyż jest idealistą walczącym w imię
spraw, w które wierzy, i nawet nie podejrzewa istnienia GRU. Nawet jeśli wpadnie, to
i tak w dziewięciu przypadkach na dziesięć zostanie uznany za fanatycznego członka
jakiejś tajnej grupy antyrządowej. W dodatku milczenie wobec najbliższych nakazuje
mu duma, a nie strach, co często jest lepszą motywacją.
Istnieje jeszcze jedna metoda werbunku – korzystanie z usług tzw. oferentów,
czyli osób z własnej inicjatywy nawiązujących kontakt z obcym wywiadem w celu
zaproponowania usług agenturalnych. Może się to wydać dziwne, ale co roku setki
takich przypadków ma miejsce na całym świecie. Oferenci zawsze otrzymują
standardową odpowiedź: „To jest placówka dyplomatyczna, a nie ośrodek
szpiegowski. Proszę natychmiast opuścić budynek, w przeciwnym wypadku wezwiemy
policję!”. Policji co prawda z zasady się nie wzywa, ale niedoszły agent zostaje
błyskawicznie wygoniony z budynku.
Nawet jeśli Rosjanie mają pewność, że nie jest to początkujący dziennikarz
szukający materiałów do sensacyjnego artykułu albo przypadek kwalifikujący się do
101
leczenia zamkniętego, skąd mogą wiedzieć, czy nie jest to oficer kontrwywiadu
próbujący ustalić, kto w ambasadzie odpowiada za werbunek?
Nie znaczy to, by GRU nie miał ochoty obejrzeć tego, co taka osoba proponuje na
sprzedaż, ale długoletnie doświadczenie nauczyło wojskowy wywiad, że lepiej
zapanować nad ciekawością. Jeśli ktoś naprawdę ma coś cennego do zaoferowania i
umie myśleć, nie będzie składał ustnej propozycji, ale dyskretnie zostawi próbkę
towaru i instrukcje, w jaki sposób można się z nim skontaktować. Jeśli próbka okaże
się cenna, oferent może mieć pewność, że ktoś się do niego zgłosi i że skończy jako
agent GRU.
Tylko w taki sposób oferent może zostać agentem, a powód jest prosty:
elementarna analiza psychologiczna wskazuje, iż jedynie rozważne postępowanie i
brak pośpiechu mogą przekonać GRU, by komuś zaufał. Jeśli bowiem ktoś zjawia się
nagle w ambasadzie i żąda natychmiastowej zapłaty, swym postępowaniem może
wywołać tylko podejrzenia. Jeżeli oferent starannie przemyślał swój krok i podjął
wielkie ryzyko, to dlaczego nie ma zaufania do wartości proponowanych materiałów?
Skąd oficer GRU może mieć pewność, że nie są fałszywe? A jeśli są, to kto będzie za
to odpowiadał – nie oferent, ale ja! Nie, zdecydowanie nie jesteśmy zainteresowani ani
taką osobą, ani dokumentami.
To, że tego typu werbunki mogą dawać zupełnie nieprzewidywalne efekty najlepiej
ilustrują przykłady. Oba miały miejsce w tej samej rezydenturze na terenie RFN mniej
więcej w tym samym czasie.
Pewnego dnia w radzieckiej misji obserwacyjnej (tj. rezydenturze GRU) zjawił się
amerykański sierżant przynosząc element jednej z maszyn szyfrujących używanych
przez armię amerykańską i oznajmił, że za określoną przez siebie kwotę może
dostarczyć drugi (a dwa stanowiły całość urządzenia) i że interes dojdzie do skutku
wyłącznie pod warunkiem, że GRU nie będzie próbował go zwerbować. Rezydentura
natychmiast przyjęła oba warunki; sierżant dostał gotówkę i zapewnienie, że po
transakcji GRU natychmiast zapomni o jego istnieniu. Sierżant US Army przyniósł
drugi element.
Umożliwiło to technikom odtworzenie całego urządzenia i rozszyfrowanie tysięcy
przechwyconych (a dotąd niezrozumiałych) depesz oraz dokładne poznanie zasad, na
których armia amerykańska opierała swe szyfry. Przy okazji umożliwiło to zbudowanie
lepszej maszyny szyfrującej dla Armii Radzieckiej. Wszystko to piękne, ale co z
sierżantem? Jak to co? Natychmiast po sprawdzeniu maszyny został zwerbowany...
W rok później zjawił się w tejże rezydenturze major US Army, proponując
sprzedaż pocisku artyleryjskiego z ładunkiem atomowym. Jako dowód dobrych
intencji ofiarował w prezencie dokładne plany magazynu, gdzie składowano taką
amunicję, oraz zestaw instrukcji jak sprawdzać i składować tego typu pociski. Już
102
same te dokumenty były wielkiej wartości, choć główna propozycja majora była
zdecydowanie atrakcyjniejsza. Major zażądał znacznej kwoty oraz postawił warunek:
Rosjanie mają dwa miesiące na zbadanie pocisku i jego zwrot. Po kilku dniach, gdy
potwierdzono autentyczność dokumentów, szefostwo GRU zgodziło się zapłacić
żądaną kwotę. Do Moskwy wezwano grupę starszych oficerów tej rezydentury i
udzielono im skróconego kursu amerykańskiej technologii atomowej.
Tydzień później, pewnej deszczowej nocy na polance w środku lasu spotkały się
dwa samochody – w jednym z nich był amerykański major, w drugim trzej oficerowie
GRU. W pobliżu czekały jeszcze dwa radzieckie samochody gotowe do akcji, a wiele
osób spało bardzo niespokojnie: konsul radziecki drzemał przy telefonie, gotów
natychmiast gnać i w imieniu Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich bronić
„dyplomatów”.
Na polecenie Komitetu Centralnego wielu urzędników Ministerstwa Spraw
Zagranicznych i redaktorów TASS-u także czuwało przy telefonach. Naturalnie żaden
z nich nie miał pojęcia o co chodzi, ale gotowi byli natychmiast ogłosić światu o
kolejnej prowokacji imperialistów – stosowne oświadczenia były zresztą już
zredagowane. Całe zabezpieczenie okazało się niepotrzebne – zamieniono pocisk na
gotówkę (sprawdzając wpierw oznaczenia na pocisku, jego masę i, licznikiem Geigera,
czy wewnątrz jest materiał radioaktywny). Uzgodniono spotkanie za sześć tygodni i
rozjechano się w zgodzie i spokoju.
Co prawda samochód z tablicami dyplomatycznymi to jeszcze nie limuzyna
ambasadora, ale zatrzymać go i przeszukać nie jest taką łatwą sprawą. Nikt jednakże
tego nie próbował – oficerowie bez przeszkód dotarli do misji i pocztą dyplomatyczną
wysłano pocisk (i uzbrojoną eskortę jako kurierów) do Związku Radzieckiego.
Szef GRU poinformował o otrzymaniu przesyłki Komitet Centralny radosnym
telefonem i nastąpiła mniej więcej taka wymiana zdań:
– Gdzie jest pocisk?
– W Centrali, mamy go pod doskonałą opieką.
– W Moskwie!!!?
– Tak.
Tutaj nastąpiła długa i kwiecista oracja poruszająca kwestię inteligencji oraz
naganne moralnie prowadzenie się przodków szefa GRU zakończona pytaniem:
– A co się według was (taki owaki) stanie, jeśli wewnątrz jest zapalnik, dajmy na
to, czasowy i to gówno wybuchnie w sercu Moskwy?
GRU opracował doskonały plan ze wszystkimi możliwymi zabezpieczeniami i
uzgodnił go z Komitetem Centralnym oraz Sztabem Generalnym, ale nikomu nie
przyszła do głowy myśl, że może to być bomba, która zmieni Moskwę w nową
Hiroszimę. Skutki byłyby jeszcze gorsze: gdyby bowiem faktycznie była to bomba, za
103
jednym zamachem zniszczyłaby cały system komunistyczny. W ustroju, w którym
wszystko było centralnie kierowane i cała władza skupiała się w stolicy, do obalenia
systemu wystarczyłaby eliminacja stolicy. Ta myśl przyszła do głowy komuś w
Komitecie Centralnym dopiero, gdy pocisk był już w Moskwie – dzięki czemu szef
GRU zamiast spodziewanego medalu dostał naganę za „poważne niedopatrzenia
służbowe”, czyli ostatnie ostrzeżenie. W przyszłości nawet zupełnie trywialna pomyłka
może oznaczać koniec (w najlepszym wypadku kariery).
Pocisk został piorunem przewieziony na lotnisko położone za miastem i
samolotem wojskowym na Nową Ziemię. Nie wybuchł, więc wszyscy odetchnęli, choć
nie było gwarancji, że nie eksploduje przy demontażu. Wtedy by załatwił czołówkę
radzieckich specjalistów w tej branży, bo to oni go rozbierali w specjalnie
wybudowanym pawilonie na terenie poligonu atomowego. Już wstępne badania
zdezorientowały specjalistów, gdyż pocisk był znacznie bardziej radioaktywny niż
powinien. Po konsultacjach zdemontowano go z zachowaniem wszelkich środków
ostrożności i wtedy okazało się, że nie jest to pocisk, ale pięknie wykonana atrapa.
Przedsiębiorczy major nie miał bowiem zamiaru sprzedawać tajemnic
państwowych czy wiązać się z GRU, a jedynie zarobić. Wziął więc zużyty pocisk
ćwiczebny, pomalował go oryginalną farbą, nałożył na nią znaki z autentycznego
pocisku i wypakował odpadami radioaktywnymi. Naturalnie poziomu radioaktywności
nie był w stanie dokładnie wyregulować, ale mniej więcej mu się udało. To
wystarczyło, gdyż pierwsze sprawdzenie wykazać miało jedynie, czy pocisk zawiera
materiał radioaktywny. Oficerowie sprawdzili to na polanie, ale nikt im nie kazał
dokładnie mierzyć poziomu radioaktywności.
W efekcie zamiast nagród czy awansów, wszyscy zaangażowani w tę sprawę
dostali ostrą reprymendę, za co i tak powinni być wdzięczni – nie spotkała ich bowiem
kara. Specjalna komisja Komitetu Centralnego i Sztabu Generalnego uznała bowiem,
że fałszerstwo było tak doskonałe, że, w trakcie wymiany na gotówkę, niemożliwością
było się na nim poznać.
Oczywiście wystawiony do wiatru wywiad wojskowy zarządził poszukiwania
amerykańskiego majora i po dłuższym czasie okazało się, że zaraz po spotkaniu został
on odkomenderowany do Stanów. Wniosek był prosty: znając termin przeniesienia, tak
zgrał całą akcję, by zapewnić sobie drogę ucieczki. W wyniku długotrwałych starań
odnaleziono go w USA, ale GRU nie otrzymał pozwolenia od Komitetu Centralnego
na likwidację. (Zwykle nie ma pytań i zezwoleń w takich sprawach, ale ta była zbyt
głośna w najwyższych kręgach Związku Radzieckiego, by nie pytać o zgodę).
Odmowa spowodowana była przekonaniem Komitetu Centralnego, że osoba która
tak sprytnie ukartowała wyłudzenie pieniędzy od niegłupiego w końcu GRU, na pewno
zabezpieczyła się przed zemstą radzieckiego wywiadu i prawdopodobnie powtórnie
104
wystrychnie go na dudka, a nie wiadomo czy nie zrobi zeń publicznego pośmiewiska.
Nakazano GRU zapomnieć o istnieniu majora i tak też się stało, choć rezydenci GRU
przypominają sobie o nim przy każdej propozycji zakupu jakiejś nowinki technicznej
„Madę in US Army”.
Jeszcze jedna uwaga na zakończenie sprawy werbunku agentów: prawdą jest, że
trafienie na autentycznego oferenta jest znacznie trudniejsze od werbunku niechętnego
do współpracy kandydata. Prawdą też jest, że oferent powinien być przyjmowany z
otwartymi ramionami, ale to tylko teoria, a ludzie są ludźmi. Oficerowie radzieckiego
wywiadu poznali komunizm i kapitalizm, i jakoś tak dziwnie się składa, że nie darzyli
miłością tego pierwszego. Zrozumienie kogoś kto zaprzedaje się dobrowolnie takiemu
systemowi, przekraczało ich zdolności pojmowania (nie tylko ich, przekraczało to
zdolności każdego normalnego człowieka).
Trudno wobec tego się dziwić, że nie mieli do kogoś takiego ani zaufania, ani
szacunku i kiedy zdecydowali się (miało to miejsce zarówno w przypadku GRU, jak i
KGB) przejść na stronę dotychczasowego przeciwnika – co zdarzało się zresztą dość
często – to pierwszą rzeczą, jaką zdradzali, były kompletne wiadomości o oferentach.
105
Rozdział 19
ŁĄCZNOŚĆ WYWIADOWCZA
Eksperci zgodnie twierdzą, że łączność z agentami to najsłabsze ogniwo każdej
działalności wywiadowczej. Panuje też opinia, że wiele z wpadek GRU było winą
łączności, a raczej jej braku. Opinia taka tylko do pewnego stopnia odpowiada
prawdzie, gdyż każdy oficer GRU doskonale wie, że największe straty powodowane
były przez oficerów własnej służby, którzy uciekli na Zachód.
Gdy Igor Guzenko
*
przeszedł na stronę USA, zatrzymał jednym ruchem
prawdziwy potok danych technicznych o produkcji broni atomowej, dotąd płynący
nieprzerwanie do Moskwy. Historia nadal z wdzięcznością wspomina innego oficera –
Olega Pieńkowskiego
*
, dzięki któremu kryzys kubański nie przerodził się w trzecią – i
ostatnią – wojnę światową. Zapobiegły temu bezcenne wprost informacje, jakie
przysyłał z Moskwy, aż do chwili aresztowania.
Nie ulega natomiast kwestii, że na drugim miejscu wśród powodów porażek
radzieckiego wywiadu była łączność z agentami. Pierwsze miejsce dzierży
niepodważalnie przechodzenie na stronę Zachodu i to gremialnie, a ciekawostką jest
fakt, że na taką skalę nie zdarzało się to ani carskiemu wywiadowi, ani stalinowskiemu
podczas wojny z Niemcami, a przypadki takie, jak zdrada Jefremowa
*
należały do
nielicznych wyjątków.
Łączność
wywiadowcza
to
ogół
sposobów,
czynności
i
środków
wykorzystywanych do kontaktowania się ze sobą różnych segmentów wywiadu,
głównie ośrodków dyspozycyjnych z agentami. Możemy wyróżnić jej następujące
rodzaje:
– osobową bezpośrednią (spotkania osobiste);
– osobową pośrednią (np. przez kurierów, łączników, punkty adresowe i
kontaktowe);
– bezosobową (np. „martwe” skrzynki, łączność radiowa).
Spotkania osobiste są zawsze najniebezpieczniejszym fragmentem działalności czy
106
to agenta, czy oficera prowadzącego, dlatego też preferuje się pozostałe sposoby
łączności. Nie zawsze jednakże jest to wykonalne, zwłaszcza w początkowym okresie
kształtowania stosunków agenturalnych, wszystko wówczas opiera się na spotkaniach
osobistych, bez których skuteczny werbunek jest niemożliwy. Dopiero gdy agent zyska
doświadczenie, można stopniowo rezygnować z tego rodzaju łączności, przechodząc
na łączność osobową pośrednią bądź bezosobową. Wielu naprawdę doświadczonych
agentów potrafi nawet przez kilka lat nie spotykać się z oficerami prowadzącymi i
mimo to skutecznie działać. Jednak jeśli takie spotkanie jest już naprawdę konieczne,
GRU zdecydowanie woli przeprowadzić je na terenie własnym albo neutralnym.
Rutynowe spotkania muszą się jednak odbywać w przypadku większości agentów,
zwłaszcza jeśli ci prowadzeni są przez oficerów operacyjnych, a nie „nielegalnych”.
Zawsze odbywają się one według z góry ustalonego harmonogramu – jest to
szczególnie ważne w przypadku spotkań alarmowych (na przykład zagrożenie
dekonspiracją).
Zasady spotkań osobistych (gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach oraz
towarzyszący im system znaków) zawsze ustala oficer prowadzący i w przypadku
doświadczonych agentów z zasady są to programy obejmujące najbliższe sześć
miesięcy lub nawet cały rok, a w szczególnych wypadkach okresy dochodzące do
pięciu lat.
Spotkania rutynowe zwykle odbywają się w kawiarniach, restauracjach, kinach lub
parkach, a obie strony starają się zachowywać tak, by sprawić wrażenie normalnego
spotkania towarzyskiego lub w interesach czy w związku ze wspólnym hobby
(trzymane na kolanach rozłożone klasery ze znaczkami czy albumy z monetami).
Czasem spotkania takie odbywają się w galeriach lub w podobnego typu miejscach
publicznych, ale w takim wypadku trwają bardzo krótko.
Dłuższe spotkania, niezbędne w okresie utrwalania kontaktów, zazwyczaj
odbywają się w hotelach, na kempingach lub jachtach będących własnością agenta lub
przez niego wynajmowanych. We wszystkich tych wypadkach oficerowie GRU starają
się z zasady unikać dzielnic czy lokali znanych z działalności przestępczej lub częstych
nalotów policji, jak też dworców, lotnisk czy strzeżonych wystaw, a więc miejsc, gdzie
policja wykazuje większą niż zazwyczaj czujność.
Zawsze też ustalane są spotkania zapasowe (terminy zapasowe) na wypadek nie
zjawienia się którejś ze stron w umówionym terminie. Są one dokładną kopią
spotkania pierwotnego, tylko mają się odbyć o innej porze, na przykład za tydzień. Dla
doświadczonych agentów ustala się cały system takich spotkań (trzy lub cztery za
każdym razem), wtedy zmienia się nie tylko czas, ale i miejsce. System spotkań
zapasowych jest stosowany przez oficera GRU już na długo przed werbunkiem za
pomocą kilku na pozór niewinnych metod i wyjaśnień, na przykład: „Jeśli nie zjawię się
107
tak, jak się umówiliśmy, wiesz, życie dyplomaty jest pełne niespodzianek i zawsze
może coś wyskoczyć w ostatniej chwili, to nie czekaj dłużej niż dziesięć minut, a
spotkamy się w tym samym miejscu za trzy dni”.
Jeśli ktoś z czytelników słyszał podobne propozycje od przyjaciela z rosyjskiej
ambasady (powody, dla których ustalał on inny termin spotkania, są nieważne, istotne
jest, że wykluczały użycie telefonu w celu przełożenia spotkania), to może być pewien,
że GRU ma grubą teczkę dotyczącą jego osoby i w krótkim czasie zostanie mu
złożona propozycja współpracy, od której nie będzie mógł się wywinąć.
Spotkanie alarmowe (w przypadku niebezpieczeństwa lub potrzeby przekazania
bardzo ważnych informacji) to przykład zupełnie innego kontaktu osobowego, z
którego korzystać mogą jedynie naprawdę doświadczeni agenci albo tacy, którzy
mogą mieć informacje o takim znaczeniu, że zwłoka w ich przekazaniu jest
niedopuszczalna. Agent otrzymuje wcześniej instrukcje, określające pod jaki numer
telefonu ma zadzwonić i jak ma przekazać oficerowi wiadomość. W ten sam sposób
agent może dać znać, że oficer ma się zjawić na uzgodnionym na taką okoliczność
spotkaniu alarmowym w jak najszybszym terminie (albo natychmiast). Jeśli natomiast
powie: „Poproszę Johna”, usłyszy, że to pomyłka, bo tu żaden John nie mieszka, gdyż
oznaczać to będzie, że agent został właśnie aresztowany i policja próbuje przez niego
dotrzeć do oficera prowadzącego.
Kontakt przelotny lub „na mijankę”
*
to jeszcze inna odmiana kontaktu
osobowego. Sposób ten jest stosowany do przekazywania materiałów, instrukcji lub
pieniędzy, w sytuacji gdy z jakichkolwiek powodów nie da się użyć skrzynki
kontaktowej. BMP przeprowadza się zazwyczaj w zatłoczonym miejscu (bez
wyznaczania spotkania zapasowego) na przykład na stacji metra w godzinach szczytu i
wymaga ono od obu stron wyjątkowej precyzji, gdyż w innym przypadku agenta i
oficera GRU może rozdzielić tłum albo, co gorsza, przekazanie materiałów zwróci
czyjąś uwagę (zwłaszcza gdy jedna ze stron jest pod obserwacją).
Spotkania kontrolne odbywają się w takich samych warunkach jak rutynowe, ale
agent nie może podejrzewać jego prawdziwej natury, czyli tego że jest kontrolowany.
Przed spotkaniem kontrolnym grupa oficerów GRU obstawia teren, wybierając miejsca
dogodne do obserwacji bez zwracania na siebie uwagi, na przykład może to być
platforma widokowa dla turystów z zainstalowanymi teleskopami. Oficerowie
wywiadu sprawdzają w ten sposób punktualność i zachowanie się agenta, to czy nie
jest on śledzony i – co najważniejsze – czy miejsce spotkania nie zostało poddane
obserwacji przez miejscowy kontrwywiad.
Procedura spotkań kontrolnych umożliwia oficerowi prowadzącemu sprawdzenie
prawidłowości zachowań agenta oraz jego reakcji na to, że spotkanie nie doszło do
skutku (jeżeli okaże się, że w takiej sytuacji agent wpada w panikę, to dalsza z nim
108
współpraca staje pod znakiem zapytania).
Tajne spotkanie (jawka) często mylone jest z tajnym lokalem (jawocznąja
kwartira), które to określenie od dawna już nie jest używane przez GRU, gdyż zastąpił
je wyjaśniony już termin KK. Termin jawka natomiast jest ciągle obecny w rosyjskim
nazewnictwie operacyjnym i oznacza osobiste spotkanie dwóch nie znających się osób,
na przykład dwóch „nielegalnych” lub agenta i jego nowego oficera prowadzącego.
Jest to element łączności wywiadowczej, którego stosowanie planuje się wobec
wszystkich agentów bez wyjątku. Na wypadek zerwania normalnych metod kontaktu
osobowego,
agenci
otrzymują
dane
dotyczące
miejsca,
czasu,
znaków
rozpoznawczych i hasła, tak by łączność mogła zostać odnowiona.
Na przykład w sytuacji dość nieprawdopodobnej, acz możliwej, gdy cały personel
ambasady zostaje uznany za persona non grata i musi opuścić dany kraj, agent traci
kontakt z oficerem prowadzącym i ma obowiązek zjawić się o dwunastej w południe
trzydziestego pierwszego dnia każdego miesiąca (mającego 31 dni) w określonym
miejscu z neseserkiem w lewej i książką w prawej ręce. W ciągu dziesięciu minut
podejdzie do niego ktoś i poda uzgodnione hasło, na które agent ma odpowiedzieć
uzgodnionym odzewem i łączność zostanie odnowiona. Jeśli w ciągu dziesięciu minut
nikt się nie zjawi, agent obowiązany jest powtórzyć całą operację za dwa miesiące i
robić to tak długo, aż ktoś nawiąże z nim kontakt.
W miarę jak agent nabiera doświadczenia, spotkania osobiste zastępuje się
stopniowo kontaktami bezosobowymi. Doświadczeni agenci stosują praktycznie tylko
jeden rodzaj spotkań osobistych – jawkę, opierając się w swej pracy na różnych
sposobach łączności bezosobowej.
Pierwszym z nich jest dwukierunkowa łączność radiowa dalekiego zasięgu. Agent
za pomocą specjalnego przenośnego radia utrzymuje bezpośredni kontakt z radiostacją
na terytorium Rosji, z rosyjskim statkiem badawczym (czytaj: szpiegowskim) albo z
satelitą. Ten sposób łączności jest niemiłosiernie eksploatowany w różnej jakości
powieściach i filmach szpiegowskich, choć w praktyce to rozwiązanie stosuje się tylko
w wypadku wojny albo – na zasadzie wyjątku – w kontaktach z super ważnymi
agentami.
Zwykle agenci oraz „nielegalni” otrzymują pisemne instrukcje odnośnie kilku
typów zwykłego sprzętu elektronicznego dostępnego w sklepach, z którego można
bez problemu zmontować zestaw łączności dwustronnej. Pociągnięcie to rozwiązuje
dwa problemy równocześnie: jeśli agent wzbudzi podejrzenia kontrwywiadu, to
przeszukanie w jego mieszkaniu wykaże dwa dobrej klasy radia, magnetofon i trochę
części, które można kupić w każdym sklepie – nic, co by wskazywało na przestępczą
działalność. Przy okazji odpada też problem skrytki na nadajnik. GRU regularnie
sprawdza rynek sprzętu elektronicznego i uaktualnia listy dawane agentom.
109
W sporadycznych przypadkach (oraz w czasie wojny) mogą mieć zastosowanie
gotowe radia wysyłające skompresowaną wiadomość w ciągu kilku sekund, a
ostatnimi czasy weszły też do użycia nadajniki łączności satelitarnej mogące emitować
silnie skupioną wiązkę fal wprost do anteny satelity przekaźnikowego. Transmisja tego
typu jest bardzo trudna do wykrycia, a zlokalizowanie nadajnika nastręcza jeszcze
więcej kłopotów.
Uzupełnieniem systemu dwukierunkowej łączności radiowej dalekiego zasięgu jest
łączność jednokierunkowa (też dalekiego zasięgu). Jak sama nazwa wskazuje działa
ona w jedną stronę – wiadomości przekazywane są z Centrali agentowi. Nadajnik
może się mieścić zarówno na terenie Rosji, jak i na pokładzie statku badawczego czy
na stacji polarnej. Agent do odbioru używa standardowego radioodbiornika. Instrukcje
kierowane z Centrali do agenta mogą być przekazywane za pomocą wcześniej
uzgodnionych haseł wplecionych na przykład w doniesienia radiowych serwisów
informacyjnych albo przy użyciu szyfru liczbowego. Nawet jeśli nasłuch miejscowego
kontrwywiadu przechwyci tego typu transmisję i w jakiś sposób zorientuje się, że jest
adresowana do agenta, to i tak nie jest w stanie ani poznać jej treści, ani ustalić dla
kogo konkretnie jest przeznaczona.
Praktyka jednak wykazała, że często istnieje konieczność, by także agent miał
możliwość nawiązania jednokierunkowej łączności radiowej. Do tego celu w GRU
najczęściej wykorzystywane są nadajniki małej mocy o niewielkim zasięgu dostępne na
wolnym rynku. Na dachu każdej ambasady widzimy mnóstwo różnego rodzaju anten –
służą one między innymi do tego typu łączności, a funkcjonariusze służby nasłuchu
radiowego przydzieleni do każdej większej rezydentury placówkowej GRU ciągle
monitorują częstotliwości przeznaczone do łączności z agentami. Wykorzystując
sprzęt radiowy dostępny w sklepach można także utrzymywać dwukierunkową
łączność z agentami.
Jeśli w danym kraju nasłuch prowadzony przez policję lub kontrwywiad ulega
takiemu nasileniu, że prowadzenie łączności radiowej staje się zbyt ryzykowne,
wykorzystuje się metody specjalne. Jedną z takich metod, opracowaną specjalnie na
potrzeby GRU, jest podwodna łączność hydroakustyczna wykorzystująca zjawisko
praktycznie nieograniczonego rozchodzenia się fal dźwiękowych w środowisku
wodnym. Agent nadaje, używając specjalnej wędki jako anteny, a oficer GRU odbiera
skompresowany przekaz tym samym sposobem, „łowiąc ryby” w tym samym zbiorniku
wodnym. Na tej samej zasadzie opiera się metoda łączności wykorzystująca systemy
centralnego ogrzewania. Ostatnie badania nad technikami łączności wywiadowczej
przewidują wykorzystanie laserów i innych urządzeń do łączności optoelektronicznej.
Najbardziej rozpowszechnioną metodą łączności z agentami, jaką stosuje GRU, są
jednak klasyczne skrzynki kontaktowe (tzw. martwe skrzynki). Znajdują one
110
najbardziej wszechstronne zastosowanie, a poza wiadomościami można też dzięki nim
przekazywać – lub w nich składować – wszystko co niezbędne w pracy szpiegowskiej:
dokumenty, pieniądze, sprzęt albo broń. W użyciu jest kilkanaście tysięcy rodzajów
skrzynek kontaktowych: od pęknięć w nagrobkach czy dziupli, do specjalnych
magnetycznych pojemników na korespondencję przypominających łby stalowych śrub.
Przymocowane do konstrukcji, na przykład, stalowego mostu, wśród tysięcy
podobnych, są praktycznie nie wykrywalne, a równocześnie są proste zarówno do
zostawienia jak i do zabrania. Bardzo szeroko są też stosowane skrzynki w kształcie
plastikowego klina z szczelną przykrywką, który można bez trudu wbić w ziemię w
pierwszym z brzegu parku. Równie popularne są rozmaite podwodne pojemniki z
hermetycznym zamknięciem.
Najtrudniejszym i najbardziej skomplikowanym etapem w tego typu łączności jest
wybór miejsca na ulokowanie skrzynki kontaktowej. Zagraża im bowiem sporo
niebezpieczeństw, od przypadkowego odkrycia przez bawiące się dzieci, aż po roboty
budowlane (głównie prace rozbiórkowe i budowa dróg czy autostrad). Skrzynka
kontaktowa musi być łatwo dostępna, a jej lokalizacja łatwa do opisania nawet przez
kogoś, kto zna ją tylko z relacji innej osoby. Musi także być usytuowana w miejscu, do
którego oficer operacyjny może udać się nie budząc podejrzeń i zainteresowania.
Kłopoty związane z używaniem skrzynek kontaktowych oraz sposoby ich instalowania
najlepiej jest zilustrować na przykładach. Oto kilka z nich.
Generalną zasadą bezpieczeństwa jest to, że każda skrzynka kontaktowa może być
użyta tylko raz (chyba że nadzwyczajne okoliczności przemawiają za jej ponownym
wykorzystaniem). Dokumentacja dotycząca każdej ze skrzynek przechowywana jest w
Centrali i po wykorzystaniu przenoszona do archiwum po opatrzeniu stemplem
UŻYTA. Pewnego dnia oficer ze sztabu GRU pracujący w archiwum odkrył plany
skrzynki kontaktowej, na których nie było owego stempla.
Akta były stare: skrytkę założono w 1932 roku, a trzy lata później umieszczono w
niej (zgodnie z treścią akt) przedmioty wartościowe i pieniądze w rozmaitych walutach
na łączną kwotę pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Była to rezerwa na wypadek
zagrożenia rezydentury „nielegalnych”, ale nic w dokumentacji nie wskazywało, aby
została kiedykolwiek użyta czy naruszona. Oficer niezwłocznie poinformował o
znalezisku swojego zwierzchnika, a ten z kolei szefa GRU, który nakazał wszczęcie,
śledztwa w tej sprawie.
Okazało się ono niezbyt skomplikowane i po kilku dniach wszystko się wyjaśniło:
skrzynka kontaktowa należała do rezydentury „nielegalnych” w Hamburgu, która w
1937 roku została w całości odwołana do Moskwy i natychmiast rozstrzelana, też w
całości. Wszystkie materiały związane z rezydenturą przekazano do archiwum, a
oficerowie, którzy zajęli miejsce rozstrzelanych, nie dość, że nie mieli doświadczenia,
111
to niebawem podzielili los poprzedników. Potem wybuchła wojna i o całej sprawie po
prostu zapomniano.
Szef GRU po wysłuchaniu tych wieści podjął dwie decyzje. Po pierwsze,
wyznaczył grupę oficerów do dokładnego sprawdzenia archiwum, zakładając, że może
być tam więcej takich niespodzianek, a po drugie, nakazał jednej z rezydentur w RFN
sprawdzić, czy owa skrzynka nadal jest na miejscu, a jeśli tak, wydobyć ją.
W Centrali zakładano, że po upływie kilkudziesięciu lat wartość ukrytych
kosztowności winna znacznie wzrosnąć.
Okazało się, że skrzynka kontaktowa przetrwała pomimo wojny, bombardowań i
odbudowy oraz rozwoju miasta. Był to hermetycznie zamknięty pojemnik, kształtu i
rozmiarów niewielkiej walizki, zatopiony w jeziorku w jednym z parków. Został tak
wykonany, by przypominał fragment płyty nagrobnej. Bez większych problemów
został wydobyty i przewieziony do Moskwy. Po komisyjnym otwarciu pojemnika
wszyscy obecni doznali głębokiego rozczarowania, gdyż zawartością okazało się
kilkadziesiąt zwykłych zegarków w srebrnych kopertach, sto dolarów amerykańskich
i... kilkadziesiąt tysięcy nowiutkich Reichsmarek z okresu III Rzeszy.
Kolejna historia wydarzyła się przed laty w Waszyngtonie. Skrzynkę kontaktową
ulokowano w samym sercu stolicy Stanów Zjednoczonych – była to dziupla w drzewie
rosnącym na terenie parku sąsiadującego z Kapitolem. Rozpoczynając przerwę na
lunch agent ukrywał w niej dokumenty wyniesione z pracy (z reguły ściśle tajne), kilka
minut potem radziecki „dyplomata” regularnie spacerujący po parku, wyjmował je,
obstawiany przez dwóch oficerów wywiadu, kopiował następnie w samochodzie
parkującym na Kapitolu i odnosił na miejsce. Po lunchu agent zabierał dokumenty i
wracał do pracy. Operacja była ryzykowna, ale kilkakrotnie udało się skopiować
wyjątkowo cenne dokumenty bez żadnych problemów (szef GRU zezwolił w tym
przypadku na wielokrotne użycie skrzynki kontaktowej).
Aż tu pewnego pięknego jesiennego dnia oficer, który szedł, by opróżnić skrzynkę
kontaktową, zauważył na trawniku kartkę targaną jesiennym wiatrem. Zaciekawiony
podniósł ją i zobaczył nadruk ŚCIŚLE TAJNE. Zdumiony rozejrzał się wokół i włosy
na głowie stanęły mu dęba. Po całym parku walały się podobne papiery. Sprawa była
jasna. Zbliżająca się zima skłoniła wiewiórki do szukania lokum – pech chciał, że
wybrały dziuplę ze skrzynką kontaktową, papiery im przeszkadzały, więc pracowicie je
wyrzuciły. Niektóre kartki były podarte, inne nosiły ślady ich zębów i pazurków.
Oficerowie GRU czym prędzej zabrali się do zbierania papierzysk i w tym
momencie na ścieżce pojawił się policjant. Ku ich zaskoczeniu zabrał się także do
zbierania papierów, najwyraźniej biorąc Rosjan za urzędników Białego Domu, którym
wiatr wyrwał z rąk dokumenty. Zebrawszy sporą garść wręczył ją z zadowoleniem
oficerowi prowadzącemu, który uśmiechnął się głupawo, zapominając języka w gębie.
112
Na szczęście policjant zasalutował i odszedł, i to w ostatnim momencie. Na trawniku
pojawił się bowiem wracający z lunchu agent. Oficer pognał ku niemu (choć spotkania
osobiste w tej sprawie były zabronione) i wyjaśnił sytuację, proponując dwa wyjścia:
albo agent spróbuje w biurze wyjaśnić zniszczenia pomyłką – podarł i wrzucił
dokumenty do kosza biorąc je za makulaturę – albo odczeka cztery dni i dostanie
dokumenty jak nowe. Agent wolał nie ryzykować – wybrał drugą możliwość.
W przeciągu kilku godzin oficer GRU ze statusem dyplomatycznym, trzykrotnie
zmieniając samoloty, dotarł do Warszawy, gdzie oczekiwał go dwumiejscowy
myśliwiec szkolny i po kolejnych kilku godzinach dokumenty znalazły się w Centrali,
gdzie natychmiast zabrano się do ich fałszowania. Dnia następnego oficer odbył taką
samą trasę w odwrotną stronę i wieczorem dokumenty zostały wręczone agentowi,
który na trzeci dzień, jakby nigdy nic, odniósł je do biura.
Przypadek numer trzy. Skrzynka kontaktowa znajdowała się w niewielkiej rurze
odpływowej nad brzegiem rzeczki w jednym z krajów północnej Europy. Rura
odprowadzająca deszczówkę była wykonana z żeliwa, wobec czego użyto metalowego
pudełka z magnesem wystarczająco silnym, by od razu przywarł do ścianki rury.
Oficer, który miał umieścić pudełko, zrobił to pod pretekstem zawiązywania
sznurowadła. Dyskretnie wsadził rękę do wylotu studzienki, położył na dnie rury
pudełko i właśnie się prostował, gdy wydarzyło się nieszczęście. Otóż nikt nie wziął
pod uwagę tego, że zaczęły się przymrozki i ścianki rury pokryły się lodem – magnes
nie chwycił i całość z ogłuszającym łomotem przejechała stromiznę (rura naturalnie
biegła pod kątem, by lepiej odprowadzać wodę) i wyleciała na dopiero co zamarzniętą
rzekę.
Pudełko zatrzymało się mniej więcej na jej środku, a lód był zbyt kruchy, by
ryzykować wejście. Pod ręką nie było też niczego, czym można by rzucić, by siłą
rozpędu przepchnąć pudełko ku przeciwległemu brzegowi, a jak na złość lód był zbyt
cienki dla człowieka, ale pudełko utrzymywał. Gdyby zatonęło, nie byłoby sprawy,
oficer podłożyłby drugie za kilka godzin i po kłopocie, a tak pojemnik z filmem, na
którym były Instrukcje dla agenta, tkwił na samym środku rzeki, nachalnie rzucając się
w oczy. Oficerowi pozostała tylko jedna możliwość: pognał do sklepu, kupił wędkę i
przez następne półtorej godziny ignorował zdziwione spojrzenia przechodniów,
zarzucając cały czas haczyk, tak by przylgnął do magnesu. W końcu mu się udało i,
ostrożnie ściągając żyłkę, przyholował pudełko do siebie. Miało to miejsce w biały
dzień, w uczęszczanym punkcie jednej z europejskich stolic.
Innym sposobem przekazywania informacji, i to często używanym przez GRU, są
znaki. Używa się do tego celu pinezek, skrawków taśmy samoprzylepnej oraz kresek
lub krzyżyków narysowanych kredą albo szminką w z góry określonych miejscach.
Zaparkowany w uzgodnionym miejscu i czasie samochód także może być znakiem,
113
podobnie jak lalka czy doniczka z kwiatem umieszczona w oknie domu. Te ostatnie to
zwykle ostrzeżenie o niebezpieczeństwie, wcześniejsze oznaczają prośbę o spotkanie
czy potwierdzenie otrzymania instrukcji drogą radiową, ale znaczenie ich może być
zupełnie inne – zależy bowiem wyłącznie od kodu uprzednio uzgodnionego między
agentem a oficerem prowadzącym.
114
Rozdział 20
DZIAŁALNOŚĆ WYWIADOWCZA W PRAKTYCE
Po długotrwałym okresie skrupulatnego opracowywania kandydata, udało się
wreszcie zakończyć werbunek sukcesem. Oficer prowadzący odbył następnie w
różnych hotelikach i pensjonatach serię konspiracyjnych spotkań z nowo pozyskanym
agentem, w trakcie których wprowadził go w arkana szpiegowskiego rzemiosła.
Jednym z głównych elementów tego szkolenia było zorganizowanie systemu łączności
na linii agent-oficer prowadzący, opierającego się na kontaktach bezosobowych. Agent
został także poinformowany, jak ma postępować w przypadku zerwania normalnych
kanałów łączności.
Uzbrojony w tę wiedzę agent ochoczo zabrał się do pracy dostarczając kopie
kilkunastu tajnych dokumentów, których autentyczność Centrala niezwłocznie
zweryfikowała, zestawiając ich treść z analogicznymi materiałami uzyskanymi z innych
źródeł. Już na wstępnym etapie działalności szpiegowskiej naszego agenta spotkała też
przykra niespodzianka – jego wynagrodzenie, z początku bardzo wysokie, uległo
drastycznemu obniżeniu. Wszelkie protesty agenta w tej kwestii zostały zignorowane
przez Centralę. Zwieńczeniem opisanego powyżej procesu instalowania agenta było
odseparowanie go od wszelkich kontaktów z ambasadą czy jakimikolwiek innymi
przedstawicielstwami Moskwy.
Zasadność tego ostatniego kroku staje się zrozumiała po zapoznaniu się z drugo-
wojenną historią radzieckiego wywiadu wojskowego.
Przed wrześniem 1939 roku cała łączność i podporządkowanie agentów, nie tylko
podległych rezydenturom placówkowym, ale też prowadzonych przez „nielegałów” i
ich rezydentury, oparte były na sieci placówek dyplomatycznych i innych
przedstawicielstw zagranicznych. Z chwilą wybuchu wojny, gdy placówki w krajach
okupowanych przez III Rzeszę zostały zamknięte, kontakt ze wszystkimi siatkami
wywiadowczymi uległ natychmiastowemu przerwaniu. W momencie, gdy było to
najbardziej potrzebne ustał dopływ informacji, a w większości krajów europejskich
115
radziecka działalność wywiadowcza praktycznie zamarła.
Do Europy wysłano zastępcę szefa Razwiedupru z grupą radiotelegrafistów i
nieograniczonymi pełnomocnictwami. Dzięki tej misji udało się zorganizować
niewielkie rezydentury „nielegalnych” na terenie Belgii i Holandii, a potem, w efekcie
całej serii tajnych spotkań, odtworzyć kontakty z pozostałymi rezydenturami
„nielegalnych”.
Już po napaści Niemiec na Związek Radziecki wyłoniła się jednak inna, nie
przewidziana uprzednio trudność: okazało się, że radiostacja typu Siewier,
przeznaczona do utrzymywania łączności w czasie wojny, dysponuje zbyt małą mocą.
W trakcie projektowania tego sprzętu nikt bowiem nie przypuszczał, że Niemcy
błyskawicznie dotrą tak daleko w głąb radzieckiego terytorium, a okręty Floty
Bałtyckiej, zablokowane we własnych bazach, nie będą mogły służyć jako punkty
odbiorcze.
Zorganizowano więc centrum odbiorcze ulokowane na terenie radzieckiej
ambasady w Sztokholmie, dokąd napływały depesze ze wszystkich rezydentur
„nielegalnych” połączonych w jedną olbrzymią siatkę i dopiero stamtąd były
retransmitowane do Centrali. Rozwiązanie to, jedyne możliwe do przygotowania w tak
krótkim czasie, od początku nastręczało masę problemów – wszyscy „nielegalni”,
wszyscy oficerowie prowadzący i agenci stali się częścią jednej scentralizowanej
struktury, składającej się z kilku tysięcy osób.
W takiej sytuacji, kwestią czasu – i to bardzo krótkiego – była wpadka skutkująca
załamaniem całego systemu.
Na nieszczęście dla radzieckiego wywiadu, nieuchronna wpadka nastąpiła w
newralgicznym punkcie – jeden z radiooperatorów rezydentury „nielegałów”, chcąc
zaimponować jakiejś dziewczynie, pochwalił się, że regularnie słucha radia, co na
terenach okupowanych było zabronione. Niestety panienka przyjaźniła się też z
podoficerem Gestapo, a ten już wiedział, co zrobić z taką informacją...
Ta idiotyczna wpadka dała początek całemu ciągowi tragicznych zdarzeń, które
przeszły do historii jako sprawa „Czerwonej Orkiestry”. Była to największa klęska w
historii działań radzieckiego wywiadu wojskowego – całkowitej praktycznie likwidacji
uległa siatka wywiadowcza obejmująca swym zasięgiem kraje Europy Zachodniej
okupowane przez III Rzeszę.
Przyznać jednak należy, że radziecki wywiad wojskowy uczył się błyskawicznie.
Po upływie zaledwie kilku miesięcy w państwach będących ówczesnymi sojusznikami
Rosji Radzieckiej, czyli w USA, Kanadzie i Anglii, działały rezydentury „nielegalnych”
całkowicie oddzielone od ambasad. W ten sposób zrodziła się zasada, która z żelazną
konsekwencją jest stosowana po dziś dzień.
Rezydentury placówkowe GRU wspomagają w razie potrzeby „nielegałów”, ale
116
tylko na wyraźne polecenie Centrali, nie mając pojęcia dla kogo konkretnie ta pomoc
jest przeznaczona. Oficerowie „legalnej” rezydentury udzielający pomocy wiedzą tylko
tyle, ile muszą, by wykonać zadanie, a całość działań wywiadowczych na danym
terenie jest planowana tak, by „nielegalni” poza sytuacjami awaryjnymi byli całkowicie
niezależni od rezydentury placówkowej.
Kolejną lekcją wyniesioną z tego okresu jest podział rezydentur na mniejsze,
działające niezależne od siebie, tam, gdzie tylko jest to możliwe. Trzecią zaś jest
wspomniane już odseparowanie agentów od placówek dyplomatycznych przy
pierwszej nadarzającej się okazji. Następuje to, gdy tylko praca agenta zaczyna
przynosić konkretne rezultaty, dzięki czemu zmniejsza się ryzyko, że dobrowolnie
zgłosi się na policję.
Po odseparowaniu agent może zostać zaliczony do jednej z trzech kategorii:
– agent niezależny;
– agent działający w grupie agentów;
– agent wchodzący w skład rezydentury agenturalnej.
Najbardziej wartościowi agenci, to ci dostarczający szczególnie ważnych
materiałów. Oni właśnie są najszybciej zabierani spod kontroli rezydentur – ledwie
Centrala zorientuje się, iż agent taki jest źródłem wyjątkowo cennych informacji,
natychmiast zakazuje mu ich zdobywania. GRU błyskawicznie podejmuje wszelkie
możliwe kroki, by mógł on trafić do „lekkiego” kraju na szkolenie, na przykład pod
pretekstem wyjazdu na wakacje. Jeśli warunki pozwalają, to z takiego kraju zostaje on
potajemnie przetransportowany do Rosji. Gdy wróci do ojczyzny, będzie już w pełni
wyszkolonym, niezależnym agentem, prowadzonym wyłącznie przez któregoś z
szefów GRU. Prowadzenie takiego agenta opiera się na tych samych zasadach, które
obowiązują w przypadku „nielegalnych”.
Dla każdego niezależnego agenta zostaje opracowany indywidualny kompleksowy
system łączności bezosobowej, opartej głównie na skrzynkach kontaktowych.
Rezydentura odpowiedzialna za zwerbowanie owego agenta może otrzymać co
najwyżej rozkaz ich opróżniania, ale nikt z jej personelu nie będzie nawet wiedział, kto
składa w nich materiały.
Napływające od agenta meldunki mają postać naświetlonych negatywów, których
wywołanie może zostać dokonane jedynie w laboratorium fotograficznym Centrali.
Specjalne negatywy noszą kodową nazwę szczit (tarcza) i są filmami z podwójną
warstwą emulsji światłoczułej. Zanim agent otrzyma kasetę z filmem, fotografuje się na
nim pseudotajne dokumenty spreparowane w Centrali GRU. Agent używa tego filmu
jak zwykłego, fotografując autentyczne dokumenty. Jakakolwiek próba wywołania
takiego filmu, bez znajomości zasady, według której naniesiono drugą warstwę
emulsji, kończy się zniszczeniem tajnej zawartości. Pozostaje jedynie pierwotna
117
warstwa z zawartością tak przygotowaną, by naprowadzić policję na fałszywy trop.
Instytut Naukowo-Badawczy GRU opracował kilkadziesiąt metod przygotowania
tego typu filmów (i ich wywoływania), tak że prawdopodobieństwo trafienia na
właściwą przez kogoś z zewnątrz jest bliskie zeru.
GRU stara się ograniczyć kontakty osobiste z agentami niezależnymi do minimum
– jeśli spotkania muszą już mieć miejsce, odbywają się w krajach „lekkich” albo
potajemnie na terenie Rosji i należą do rzadkości.
Agenci nie mający dostępu do takich materiałów jak niezależni, są stopniowo
organizowani w grupy agentów, liczące od trzech do pięciu osób, zazwyczaj
dobieranych tak, by pracowali w jednej dziedzinie. Czasami grupa składa się z
agentów, którzy znają się nawzajem, na przykład jeden zwerbował dwóch pozostałych.
Istnieją grupy rodzinne, szczególnie preferowane przez GRU, gdyż dają gwarancję
stabilizacji i pewność, że nikt z członków rodziny nie zdradzi. W przypadku grupy
rodzinnej pola działalności wywiadowczej poszczególnych jej członków są z zasady
różne.
Łączność z oficerem operacyjnym utrzymuje wyłącznie szef grupy, a reszta
agentów zostaje natychmiast całkowicie odseparowana od kontaktów z rosyjskimi
placówkami dyplomatycznymi, podobnie jak z rezydenturą. Podobnie jak w przypadku
agentów niezależnych także kontakt z szefem grupy jest stopniowo ograniczany, po
czym zanika całkowicie, a kontrolę przejmuje bezpośrednio Moskwa, dokąd też
kanałami łączności bezosobowej trafiają materiały uzyskiwane przez grupę.
Centrala w takich wypadkach stopniowo wymienia personel rezydentury
placówkowej, który miał kontakt z konkretną grupą (lub też wiedział o jej istnieniu),
aż w danym państwie nie pozostanie nikt, kto ma pojęcie o całej sprawie. Gdy to
nastąpi, grupa jest już całkowicie autonomiczna i może skutecznie działać, niezależnie
od ambasady czy jakiegokolwiek innego oficjalnego przedstawicielstwa rosyjskiego we
wspomnianym państwie.
Jak już wspomniano, GRU toleruje spotkania osobiste jedynie w wyjątkowych
przypadkach i przy zachowaniu daleko posuniętych środków ostrożności, dlatego też
agenci trafiający do grupy przeważnie znają tylko szefa grupy, rzadko kiedy znają się
nawzajem, a często nie podejrzewają nawet, że działają w grupie.
Grupa może się stopniowo rozrosnąć, jeśli jej szef uzyska z Centrali zgodę na
werbunek nowych agentów – w takim wypadku grupa staje się automatycznie i
niezależnie od liczebności rezydenturą agenturalną, a jej szef rezydentem.
Taki status uzyskał jeden z amerykańskich fizyków atomowych, któremu GRU
zezwolił na werbunek kolegów po fachu; ciekawostką jest, że nie popełnił on żadnego
błędu i nie groziła mu wpadka. Dekonspiracja siatki spowodowana została zdradą
jednego z oficerów GRU (wspomniany już przypadek Igora Guzenki), który uciekł do
118
USA.
Czasami GRU przydziela jednego lub więcej „nielegałów” do rezydentury
agentów. W takim wypadku (jeśli jest jedynym „nielegalnym”, staje się automatycznie
rezydentem) niezależnie od rozmiarów rezydentury następuje zmiana jej kwalifikacji –
staje się rezydenturą „nielegalnych”, co automatycznie wyłącza ją z kontaktów z
ambasadą czy rezydenturą placówkową GRU. Proces ten trwa bez przerwy,
przypominając rozrost komórek rakowych, z tą różnicą, że w tym przypadku, jak
udowodniły setki przykładów, interwencja chirurgiczna przynosi doskonałe i
natychmiastowe rezultaty.
Jeśli GRU przeczuwa, że może nastąpić zerwanie stosunków dyplomatycznych z
jakimś państwem (albo i wojna), podejmuje odpowiednie kroki, by nie stracić siatki,
która została już zwerbowana, ale jeszcze nie oddzielona od rezydentury placówkowej.
Najbardziej doświadczeni oficerowie operacyjni pozostają wówczas w stanie stałego
pogotowia i z rozkazu Centrali, na wypadek pierwszych oznak kłopotów, przechodzą
na status „nielegalnych” i prowadzą tychże agentów. Osiągają to poprzez dyskretne
zniknięcie z terenu ambasady i kolonii dyplomatycznej, a Moskwa protestuje
przeciwko przetrzymywaniu „uciekinierów” przez rząd danego kraju i na krótki okres
zawiesza wymianę dyplomatów z takim państwem.
Po kilku tygodniach wszystko wraca do normy, a nowi „nielegalni” przystępują do
aktywnej działalności opierając się na wcześniej przygotowanych skrzynkach
kontaktowych z wyposażeniem i zasobami finansowymi. Stopniowo przywracają
łączność z agentami podległymi dotąd rezydenturze, tworząc nową rezydenturę
„nielegalnych”. Nigdy też nie nawiązują współpracy i nie łączą się z funkcjonującymi
na danym terenie rezydenturami „nielegalnych”, co jest dla wszystkich zdecydowanie
bezpieczniejsze. Tworzenie nowych rezydentur „nielegalnych” jest kolejnym
przykładem tradycyjnego dążenia do duplikowania wszelkich struktur.
Niezależnie do której z powyżej opisanych kategorii zaliczamy agentów, ich
podstawowym zadaniem zawsze było, jest i będzie wykradanie tajemnic – musimy o
tym ciągle pamiętać rozpatrując wszelkie formy aktywności GRU.
Materiały zdobywane przez agentów dzielimy na:
1. Informacje – raporty i komentarze (subiektywne, gdyż zawierające opinie
agentów);
2. Dokumenty – oficjalne dokumenty, rysunki, księgi szyfrów (lub ich kopie);
3. Próbki materiałów;
4. Całe urządzenia – egzemplarze gotowych wyrobów, stanowiących część
większej całości (na przykład silnik czołgu), bądź samodzielną całość (na przykład
kompletny egzemplarz broni).
Kopiowanie tajnych dokumentów na mikrofilm czy uzyskiwanie informacji drogą
119
podsłuchu odbywa się w rzeczywistości podobnie jak to pokazuje większość filmów
sensacyjnych, nie ma potrzeby więc tego omawiać – każdy obejrzał w swoim życiu
wystarczająco wiele takich filmów, by wiedzieć, jak to się robi.
Pytanie powstaje natomiast przy pozostałych rodzajach materiałów (próbki i całe
urządzenia): w jaki sposób agent może je zdobyć, nie wzbudzając podejrzeń? Jeden ze
sposobów przedstawiony został w rozdziale poświęconym werbowaniu agentów, ale
bezspornym faktem jest, że od właścicieli małych firm nie można uzyskać wszystkiego,
zwłaszcza jeśli chodzi o całe urządzenia, a nie tylko o ich podzespoły. Dodatkową
trudność stanowi fakt, że takie urządzenie, na przykład czołg, trzeba nie dość, że
zdobyć, to jeszcze dostarczyć do Centrali. Być może wyda się to zaskakujące, ale jest
sporo sprawdzonych sposobów rozwiązania tego rodzaju problemów.
Gotowe egzemplarze broni, która może być użyta jeden raz (na przykład pociski
rakietowe), zazwyczaj zdobywa się drogą kradzieży w trakcie wprowadzania jej do
uzbrojenia, testowania czy też z okazji pokazów. Można, na przykład, w ramach prób
wystrzelić sto rakiet i według oficjalnych dokumentów wszystko się zgodzi, w
praktyce zaś wystrzelono tylko dziewięćdziesiąt dziewięć razy. Setna rakieta nie
zostaje odpalona, lecz przekazana GRU.
Równie dobrym sposobem jest spisanie sprzętu ze stanu lub sporządzenie
fałszywego protokołu zniszczenia. Był wypadek, gdy jeden z agentów zaproponował
GRU nabycie radaru pokładowego myśliwców NATO nowej generacji, pozwalającego
na prowadzenie zwiadu nad terenami nieprzyjaciela z maszyny pozostającej nad
własnym terenem. GRU – naturalnie – wyraził zgodę, uzgodniono też cenę, ale agent
zastrzegł, że dostawa może zająć kilka dni lub nawet miesięcy. Zajęła kilka tygodni, a
po roku radar ten był już na wyposażeniu radzieckiego lotnictwa wojskowego. Agent
pracował na terenie doświadczalnego poligonu lotniczego i musiał poczekać, aż
samolot z takim radarem będzie miał kraksę. Jak udało mu się zdemontować i wynieść
radar, mimo ścisłej kontroli, i doprowadzić do wpisania go do protokołu jako
„bezpowrotnie zniszczony w trakcie wypadku” pozostanie jego tajemnicą; faktem jest,
że mu się to udało.
Częstym sposobem jest celowe niszczenie przez agentów takich urządzeń, dzięki
czemu można spisać je ze stanu jako zbędne i nikt się już nimi nie interesuje. Dobrym
źródłem są też kraje Trzeciego Świata, które z Zachodu otrzymują pomoc wojskową
(jako przykład może służyć, zakończona co prawda porażką, próba zdobycia samolotu
Mirage III z Libanu). Także lokalne konflikty zbrojne lub przewroty wojskowe w tego
typu krajach są doskonałą okazją, by ukraść nowinki techniczne. Każdemu
przewrotowi czy zamachowi stanu towarzyszy wzmożona aktywność GRU.
Najczęstszą metodą transportu zdobyczy do Centrali jest poczta dyplomatyczna –
problemy natomiast nastręcza dostarczanie przesyłek na teren ambasady. Innym
120
problemem jest wielkość i masa – gdy urządzenie waży kilka ton, trudno je wysłać w
bagażu dyplomatycznym.
Sytuacja taka wystąpiła w jednym z państw, które zakupiło niemiecki czołg
Leopard. GRU udało się wykraść jego silnik, który nadzwyczaj interesował radziecki
przemysł zbrojeniowy. Kradzież pozostała niezauważona, ale silnik ważył ponad tonę i
w żaden sposób nie chciał się zmieścić do standardowego kontenera, w którym
przewozi się pocztę dyplomatyczną. Wobec tego konsulat radziecki kupił używany
jacht turystyczny i zlecił niemieckiej firmie jego remont i przebudowę. Za odpowiednią
opłatą zamontowano na nim dwa silniki (jeden trochę nietypowy) i pracownicy
konsulatu z żonami mieli okazję popływać sobie w weekendy. To, że przy którymś
rejsie napotkano radziecki trawler, było naturalnie kwestią przypadku. Ekipa
mechaników w ciągu kwadransa zdemontowała silnik i przetransportowała go na
pokład trawlera, czego, naturalnie też przypadkiem, nikt nie zauważył. Jacht popływał
jeszcze parę tygodni, po czym został sprzedany.
Są też inne sposoby: po zakupie (czy kradzieży) jakiegoś dużego urządzenia, kilku
oficerów GRU jako delegacja jednej z central handlu zagranicznego kupuje od jakiejś
firmy całkowicie niepotrzebne urządzenie, na przykład maszynę do paczkowania kawy.
Ważne jest tylko, by wymiary i masa odpowiadały parametrom skradzionego elementu.
Gdzieś w ustronnym magazynie następuje przepakowanie, maszyna do paczkowania
ląduje na dnie jeziora, a wykradziony cud techniki zbrojeniowej wędruje na Wschód z
oficjalnymi listami przewozowymi, stemplami i plombami celnymi.
Szefostwo GRU, nie bez racji, jest przekonane, że potrafi wykraść Zachodowi
każdą tajemnicę techniczną pod warunkiem, że otrzyma na ten cel wystarczające
środki finansowe.
KONIEC
121