Margary Beauchamp
Złamana przysięga
Przełożyła Renata Kochan
Rozdział 1
Od samego rana siąpił nieprzyjemny,
przenikający
chłodem
deszcz,
tak
charakterystyczny dla Nowej Anglii. Choć
był już maj, wiatr pędził po niebie nad
małą miejscowością w górach ciemne,
groźnie wyglądające chmury, a panujące
zimno i wilgoć przypominały raczej
listopad.
Dena wyglądała przez okno klasy.
Jeszcze godzina i będę wreszcie wolna,
myślała. Odwróciwszy się obrzuciła
spojrzeniem schylone głowy dziewcząt
piszących wypracowanie w niebieskich
zeszytach i odetchnęła z ulgą.
Ubiegły rok w Chatsworth Girls'
Seminary nie był dla niej najłatwiejszy.
Mimo że od pamiętnej sceny z Websterem
upłynęły już dwa miesiące, ciągle jeszcze
żołądek podchodził jej do gardła, gdy tylko
usłyszała jego kroki.
Jakże mogłam być taka głupia!, raz po
raz powtarzała w duchu, wściekła na samą
siebie.
Ostatniej jesieni przyzwyczaiła się
zostawać jeszcze przez jakiś czas w klasie
po lekcjach, kiedy dziewczęta już wyszły, i
poprawiać zadania szkolne. Często unosiła
wtedy wzrok znad zeszytów i błądziła
rozmarzonym spojrzeniem po zadbanych
trawnikach ogrodów należących do szkoły,
ciągnących się aż po widniejący w oddali
pokryty śniegiem masyw górski.
W takich chwilach wracała myślą do
czasów, kiedy jeszcze żył jej ojciec. Nie
było to wcale tak dawno, a tak wiele się od
tamtej pory zmieniło! Niekiedy Denie z
trudem przychodziło uwierzyć, że w
jednym momencie została sierotą bez
środków do życia i że tylko dzięki
uprzejmości dyrektora szkoły, Webstera
Bareta, udało jej się utrzymać na
powierzchni.
Sama była kiedyś uczennicą Chatworth
Girls' Seminary, gdzie dziewczęta z
bogatych rodzin przygotowywały się do
matury, a kiedy straciła ojca, Webster
zaproponował jej posadę nauczycielki i po
jakimś czasie zapewnił, że doskonale
nadaje się do tej roli.
Dena zgodziła się wtedy bez wahania.
Jej pensja co prawda nie należała do
najwyższych, lecz wystarczała na życie,
poza tym owo zajęcie odpowiadało
zdobytemu przez nią wykształceniu.
Podczas tych długich, spędzanych w
klasie samotnych wieczorów Webster
często ją odwiedzał i zapraszał na filiżankę
kawy. Te spotkania stały się miłym
zwyczajem i w którymś momencie Dena
przyłapała się na tym, że oczekuje
zbliżających się kroków Webstera z
bijącym sercem, uświadamiając sobie
naraz, że czuje do niego więcej niż tylko
zwykłą koleżeńską sympatię.
Powtarzała sobie raz po raz, że te
uczucia nie mają sensu, ponieważ Webster
jest o wiele starszy niż ona i z pewnością
nie można oczekiwać jego wzajemności, w
głębi serca jednak niczego bardziej nie
pragnęła.
Była właściwie zadowolona, że z
powodu
świąt
Bożego
Narodzenia
nastąpiła przerwa w ich regularnych spot-
kaniach, lecz gdy zima miała się ku
końcowi, Webster wrócił do starego
zwyczaju i prawie każdego dnia pukał do
jej drzwi.
Denie wydawało się niemożliwe, że
mógłby być tak całkiem niewrażliwy na jej
uczucia, wręcz przeciwnie, coraz częściej
przychodziło jej do głowy, że on też chyba
coś do niej czuje.
W tym stanie zakochania i niepewności
trwała do owego nieszczęsnego dnia przy
końcu marca, na krótko przed Wielkanocą.
Myśl, że nie zobaczy go przez kilka
tygodni, wydała jej się nie do zniesienia,
więc nie zastanawiając się wiele wyznała
mu miłość. Nie przyszło jej to łatwo,
musiała się przezwyciężyć, ale gdy raz
zaczęła mówić, nic już nie mogło jej
powstrzymać.
Reakcja
Webstera
absolutnie
ją
zaskoczyła. Liczyła się ze wszystkim, lecz
nie z tym, że może wybuchnąć śmiechem.
Dosłownie trząsł się ze śmiechu, nie
mogąc się uspokoić. Potem oświadczył, że
owszem, bardzo mu pochlebia uczucie
dwudziestoletniego dziewczęcia – tak,
powiedział
„dziewczęcia"
–
i
że
mężczyźnie w jego wieku nie zdarza się to
często, lecz tej słabości do niego nie
powinna traktować poważnie.
Skoczyła na równe nogi i bliska łez
wypadła z klasy. W drzwiach jeszcze się
obejrzała, ale Webster nie uczynił
najmniejszej próby, aby podążyć za nią.
Od tego dnia wszystko między nimi się
zmieniło. To prawda, pozostał wobec niej
uprzejmy i przyjacielski, lecz w jego
zachowaniu dało się wyczuć pewną
rezerwę i oficjalny ton, których wcześniej
nie zauważyła. Najgorsze jednak było, że
przestał ją popołudniami odwiedzać w kla-
sie czy zapraszać na kawę.
Było jej bardzo smutno, czuła się
strasznie osamotniona, postanowiła jednak
nie chodzić ze spuszczoną głową.
Najlepsze, co mogła zrobić, to udawać, że
nic się nie stało. Od pracy w szkole
zależała jej egzystencja i nie mogła ot, tak
sobie po prostu odejść tylko dlatego, że
cała historia z Websterem przyjęła
niewesoły obrót.
Postanowiła więc zacisnąć zęby i
wytrzymać do końca roku szkolnego.
Potem przecież były trzy miesiące wakacji,
czas na zastanowienie, co dalej robić.
W każdym razie ulegając nagłemu
podszeptowi zarezerwowała lot czarterowy
na południe Francji. Od dawna miała
zamiar ruszyć na wyprawę rowerową
wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego i
odwiedzić miejsca, które zwiedzała z
ojcem jako mała dziewczynka.
Przenikliwy
dźwięk
dzwonka
obwieszczającego koniec lekcji przywołał
ją do rzeczywistości. Uświadomiwszy so-
bie, że naprawdę cieszy się na tę podróż, i
że
najwyższy
czas
rozpocząć
przygotowania, rozpogodzona wychodziła
z klasy ze stertą zeszytów pod pachą.
Nie miała pojęcia, że to lato spędzone
we Francji na zawsze zapisze się w jej
pamięci...
Rozdział 2
Dena przyglądała się sobie krytycznie w
owalnym lustrze hotelowego pokoju,
wdychając zapach lawendy, który docierał
tu przez otwarte okno. W oddali pasmo
niewysokich wzgórz zlewało się z
morzem, a śródziemnomorskie słońce
zatapiało
wszystko
w
powodzi
białawozłotego światła.
Dobrze mi zrobi kilka dni spędzonych
na plaży, myślała. Kiedy nawdycham się
do woli świeżego powietrza i nieco się
opalę, wyruszę na zaplanowaną wędrówkę.
Jeszcze raz się obróciła przed lustrem.
– No cóż, nieźle – powiedziała na głos
sama do siebie. W nowym bikini było jej
wyjątkowo do twarzy.
W chwilę potem szła już w kierunku
morza. Po drodze kupiła kawałek ciasta
cebulowego i zajadając je rozglądała się
uważnie dokoła.
Coś niecoś się zmieniło, wiele jednak
pozostało po staremu, tak jak Dena
przypominała to sobie z ostatniej podróży.
Dawna wioska rybacka na Lazurowym
Wybrzeżu stała się teraz tłumnie
odwiedzaną
miejscowością
wypoczynkową, gdzie roiło się od
turystów z całego świata.
Naraz jej oczom ukazało się Morze
Śródziemne w całej swej okazałości i bez
namysłu pobiegła przed siebie, aby
zatrzymać się dopiero na plaży. Nie
posiadała się ze zdumienia. W jej
wspomnieniach nie było wcale takie
wielkie. Wydawało jej się, że na gorącym
piasku leżą całe setki czcicieli słońca.
Małe dzieci budowały zamki, młodzi
mężczyźni grali w badmintona, przy czym
najwyraźniej chodziło im o to, aby lotka
przeleciała tuż nad głową co ładniejszej
dziewczyny, co zwykle kwitowane było
zdradzającym złość spojrzeniem lub po
prostu śmiechem.
Wyszukała wolny skrawek piasku,
rozpostarła ręcznik i wyciągnęła się,
rozkoszując słońcem. Było jej tak dobrze!
Nie trwało długo, a zmęczona silnym
upałem zasnęła.
Raptem uczula na swym ramieniu silną
dłoń i przerażona poderwała się.
Wpatrywała się w nią para ciemnych oczu
należących do przystojnego mężczyzny o
nieco orientalnych rysach twarzy. Mógł
mieć kolo trzydziestki.
– Będzie lepiej, jeśli pani jednak wstanie
– odezwał się ku jej zdziwieniu płynną
angielszczyzną z lekkim
francuskim
akcentem.
Tym słowom towarzyszył czarujący
uśmiech, ukazujący olśniewająco białe
zęby.
– Opalając się po raz pierwszy w tak
intensywnym słońcu, nie wolno robić tego
dłużej niż pół godziny – pouczył ją. – A
przy okazji, mam na imię Yves i
chciałbym zapytać, czy mogę na chwilę
usiąść obok pani?
Dena była tak zaskoczona, że nie
potrafiła wydusić z siebie słowa, skinęła
tylko przyzwalająco głową. Czuła się
oszołomiona słońcem i ciągle jeszcze
senna.
Yves zajrzał jej przeciągle w oczy.
– Do pani wiadomości: Mam trzydzieści
jeden lat, uważa się mnie powszechnie za
podrywacza, w dodatku mam w banku
trzynaście milionów dolarów i na razie
żadnych planów na dzisiejszy wieczór –
oświadczył.
Miałaby
pani
ochotę
towarzyszyć mi do kasyna i pomóc mi
przepuścić część ciążącego mi majątku?
Podniósł się i ze zdobywczym
uśmiechem ujął jej rękę, pomagając wstać.
Dena naprawdę nie wiedziała, czy mówi
poważnie, czy też po prostu sobie z niej
żartuje.
– I ja miałabym panu uwierzyć? –
potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
– Niech pani idzie ze mną i przekona się
na własne oczy – zaproponował z
uśmiechem.
Zastanawiała się przez moment, po
czym podała mu adres. Kiedy się rozstali,
pobiegła do wody, aby się ochłodzić.
Pływając zachodziła w głowę, czy to, co
powiedział jej Yves, mogło być prawdą. W
końcu
doszła
do
wniosku,
że
prawdopodobnie wszystko to sobie
wymyślił.
W każdym razie nie była tego wieczoru
skazana na samotność. Całe szczęście, że
wzięła ze sobą odpowiednią na taką okazję
sukienkę...
Rozdział 3
Choć słońce już dawno zaszło,
powietrze ciągle jeszcze było rozkosznie
ciepłe. Od morza wiała łagodna bryza.
O umówionej godzinie przed hotel
zajechała czarna limuzyna. Yves obrzucił
Denę pełnym podziwu spojrzeniem, gdy
zajmowała
miejsce
obok
siedzenia
kierowcy.
– Proponuję, abyśmy najpierw coś
przekąsili. Tu, we Francji, od tego zaczyna
się każdy wspólnie spędzony wieczór.
Dena skwapliwie się zgodziła. Przez
cały dzień nie miała nic w ustach oprócz
kawałka ciasta cebulowego i teraz mdliło
ją z głodu.
Yves nacisnął pedał gazu i samochód
ruszył w noc. Wyglądając przez okno
Dena stwierdziła, że wybrzeże ze swym
morzem świateł jest nocą jeszcze bardziej
interesujące niż w dzień.
W końcu wyrósł przed nimi budynek
przypominający pałac.
– Jesteśmy na miejscu – rzekł Yves
zajeżdżając przed wejście. Kłębił się tam
tłum odświętnie ubranych ludzi, lecz Yves
skinął tylko krótko głową pracownikowi
kasyna sprawdzającemu dokumenty i
kasującemu należność za
wstęp i
bezceremonialnie przepchnął się obok
pociągając
Denę za sobą. Weszli do wielkiej sali,
gdzie przy licznych automatach i stołach
gry tak turyści, jaki i miejscowi
wypróbowali swe szczęście. Na podłodze
leżał puszysty czerwony dywan, a ściany
obite były aksamitem w tym samym
odcieniu, uwagę Deny przyciągnął jednak
przede wszystkim stojący na środku
olbrzymi stół do ruletki.
– Messieurs, faites vous jeux – krzyknął
krupier.
– Co on powiedział? – spytała.
– Że właśnie zaczyna się gra – wyjaśnił
Yves. – Chodźmy się przyjrzeć.
Stanęli za plecami grających i Yves
wyjaśnił Denie reguły.
– Wygląda na to, że doskonale się w
tym orientujesz – zauważyła z lekką ironią
w głosie.
– Chciałbym, aby tak naprawdę było –
odparł z uśmiechem.
– Rien ne va plus – zabrzmiał donośny
głos krupiera.
– Chodźmy po żetony. Zobaczymy, czy
nam dopisze dziś szczęście – nastawał
Yves.
– Kiedy przypadają twoje urodziny? –
spytał, gdy trzymali już żetony w ręku.
– Dwudziestego ósmego sierpnia –
odrzekła zdziwiona.
– A więc dzisiejszej nocy dwadzieścia
osiem to nasza szczęśliwa liczba –
oświadczył
z
przekonaniem
Yves,
stawiając na nią większość żetonów. W
napięciu przyglądali się krążącej po kole
tarczy białej kuli, która obracała się coraz
wolniej i wolniej, aby wreszcie stanąć.
Dwadzieścia osiem!
Rozpromieniony Yves zebrał całą górę
żetonów, po czym podał ramię Denie.
– Teraz możemy iść coś zjeść –
powiedział zadowolony. – W przeciwnym
razie nie wiedziałbym, czym zapłacić.
Ostatnie pieniądze wydałem na żetony,
wiesz? puścił do niej oko, a Dena musiała
pomyśleć o ojcu, że gdyby zobaczył, z kim
zadaje się jego córka, z pewnością
przewróciłby się w grobie.
W drodze do restauracji była milcząca,
ale gdy zasiedli przy stoliku na tarasie, jej
humor wyraźnie się poprawił.
– Tutaj serwują najlepsze jedzenie, jak
Francja długa i szeroka – zapewnił Yves. –
Mam nadzieję, że twój apetyt jest
odpowiednio duży.
Okazało się, że wcale nie obiecywał za
wiele. Dena była dosłownie oszołomiona
mnogością przystawek i wyszukanymi
potrawami,
począwszy
od
małży
duszonych w białym winie, poprzez
bażanta z truflami, a na cudownym kremie,
który
rozpływał
się
na
języku,
skończywszy.
–
Mam nadzieję, że jest pani
zadowolona, mademoiselle. Czy mogę
zaproponować
lampkę
koniaku
na
zakończenie? – Yves rozparł się wygodnie
na krześle i przyglądał Denie z
uśmiechem.
Uniosła w obronnym geście dłonie.
– Dzięki, Yves, naprawdę wystarczy.
Jeśli nie masz nic przeciwko temu,
najchętniej bym wróciła teraz do hotelu.
To był dla mnie wyjątkowo długi dzień i
czuję się nieco zmęczona.
– Żaden problem. Nie musisz się
usprawiedliwiać. Odwiozę cię.
Kiedy siedzieli w samochodzie, rzekł
nagle, patrząc na nią spod oka:
– Deno, muszę ci coś powiedzieć...
Naraz zdała sobie sprawę, że czuje
nieznośny ucisk w żołądku. Trudno zresztą
było oczekiwać czego innego. Przez cały
wieczór dręczył ją niepokój, uświadomiła
go sobie dopiero teraz.
– Proszę, Yves, nic nie mów. Nie chcę
wiedzieć, co masz mi do powiedzenia,
nawet jeśli to jest przyjemne – rzekła
kładąc mu rękę na ramieniu.
Spojrzał na nią zaskoczony.
– Jesteś pewna?
Tak, jestem –
zmusiła się do
odpowiedzi, choć słowa z trudem przeszły
jej przez ściśnięte gardło.
W porządku – powiedział spokojnie
Yves. – Nic nie powiem. Pochylił się w jej
kierunku, przyciągając mocno do siebie, i
zamknął jej usta długim, namiętnym
pocałunkiem. Dena raptem odniosła
wrażenie, że składa się jakby z dwóch
połówek, z których każda wyrywa się w
inną stronę.
Lubiła go, to nie ulegało wątpliwości.
Spędziła z nim piękny wieczór, nigdy
wcześniej takiego nie zaznała. Poza tym
Yves był szarmancki, miły w obejściu i
doskonale się prezentował. Ale... ale ten
szorstki materiał marynarki tweedowej i
ledwie wyczuwalny zapach tytoniu
fajkowego... Webster! Znowu Webster!
Czy nigdy nie przestanie o nim myśleć?
Czy będzie ją prześladował nawet tu, na
południu Francji, tak daleko od ich
rodzinnego miasta? Choć jej wyznanie
miłosne przyjął z aroganckim śmiechem?
W oczach Deny zabłysły łzy.
– Nie, Yves, nie mogę... – wyszeptała
zdławionym głosem odpychając go. ■–
Proszę, odwieź mnie do hotelu...
Yves,
zaskoczony
tym
nagłym
wybuchem, odsunął się. Na jego twarzy
malowało się zaskoczenie, lecz powiedział
tylko uspokajająco:
– Myślę, że wiem, o co ci chodzi. Masz
w domu chłopca, prawda?
Potrząsnęła gwałtownie głową.
– Nie, to nie to... Ja... no cóż, to
naprawdę trudno wytłumaczyć... Nie chcę
teraz o tym mówić.
Samochód jeszcze się na dobre nie
zatrzymał, a Dena jednym szarpnięciem
otwarła drzwi i wyskoczyła.
– Dzięki, Yves! – pomachała mu na
pożegnanie. To był cudowny wieczór, ale
po prostu zapomnij o mnie. Tak będzie
lepiej.
Odwróciła się i pobiegła tak szybko, jak
mogła, do wejścia. Yves nacisnął pedał
gazu, silnik zawył i limuzyna ruszyła z
piskiem opon. Przyszło mu do głowy
przysłowie, które kilka lat wcześniej
usłyszał od innej Amerykanki: „Zyskać
często oznacza od razu stracić..."
Wzruszył ramionami, postanawiając w
myśl tych słów tak szybko zapomnieć o
Denie, jak szybko ją poznał.
Rozdział 4
Następnego dnia Dena obudziła się
bardzo wcześnie. Kiedy wyskoczyła z
łóżka, dopiero co wzeszło słońce. W
łazience stwierdziła, że jej oczy są
czerwone i podpuchnięte. Wykrzywiła się
do swego odbicia w lustrze i zanurzyła
twarz w zimnej wodzie.
Była
wściekła
na
siebie,
że
poprzedniego wieczoru straciła nad sobą
kontrolę, ale i na Webstera, że nawet
podczas urlopu utrudnia jej życie. Jakby
tego jeszcze było mało, głowa pękała jej z
bólu, prawdopodobnie od zbyt dużej ilości
wypitego podczas kolacji czerwonego
wina.
Opadła z powrotem na łóżko i
zapatrzyła się smętnie w przestrzeń. Co
począć z nadchodzącym dniem? Po
doświadczeniach ubiegłej nocy to małe
nadmorskie miasteczko nie wydawało jej
się ani w połowie tak pociągające jak w
momencie przyjazdu. Zła na samą siebie,
raz po raz zapytywała się w duchu, jak
mogła przed zupełnie obcym mężczyzną
wybuchnąć płaczem.
Ale cóż, co się stało, to się nie odstanie.
Najlepsze, co mogła zrobić, to najszybciej
jak to możliwe opuścić tę przeklętą
miejscowość. Czułaby się strasznie, gdyby
przyszło jej jeszcze raz spotkać Yves'a.
Spakowała więc swe rzeczy, co zabrało
jej zaledwie parę minut, zapłaciła rachunek
i opuściła hotel. W najbliższej kawiarni
zatrzymała się, aby wypić kawę z mlekiem
i zjeść rogalik, a przy okazji dowiedziała
się, gdzie można wypożyczyć rower.
W dwie godziny później zostawiła już
miasto daleko w tyle. Jechała teraz przez
zalaną słońcem, pagórkowatą okolicę
kierując się do najbliższej wsi. Szosa
wiodła wzdłuż wybrzeża i przed
dziewczyną raz po raz otwierały się
wspaniałe widoki na morze. Plażę z jej
gwarem wolała oglądać z daleka, nie
mając ochoty zatrzymać się tam choćby na
chwilę.
Kiedy tak jechała, czując na twarzy
ciepły wiatr, w jej głowie zaczęła
kształtować się powoli pewna myśl.
Przysięgła sobie, tutaj, wśród łagodnych
pagórków śródziemnomorskiej okolicy,
sama jak palec na pożyczonym rowerze, że
podczas tego urlopu nie chce mieć więcej
do czynienia z mężczyznami, niech się
dzieje, co chce. Nie miała ochoty nikogo
poznawać, a myśl o zadawaniu się z
kimkolwiek dosłownie ją odstręczała.
W związku z tą myślą Denie przyszło
jeszcze co innego do głowy. Kupiła
pocztówkę i znaczek, a chwilę potem
wrzucała ją do skrzynki. Widniało na niej:
Drogi Websterze,
Nie zamierzam psuć Ci wakacji, mimo to
muszę Ci powiedzieć, jak bezwzględnie i
grubiańsko obszedłeś się ze mną, gdy
wyznałam Ci moje uczucia do Ciebie.
Nie wrócę do szkoły jesienią i mam
nadzieję, że zajmie Ci trochę czasu
znalezienie kogoś odpowiedniego na moje
miejsce.
Pozdrowienia Dena
Szkoda, że nie będę mogła zobaczyć
jego twarzy, gdy będzie czytał tę kartkę,
pomyślała mściwie wsiadając z powrotem
na rower. Być może obrabowała samą
siebie z jedynej podstawy własnej
egzystencji, jaką oznaczała dla niej praca
w szkole, w tym momencie jednak było jej
to absolutnie obojętne. Po prostu nadszedł
czas, aby uporządkować sprawy!
Właśnie minęło południe i słońce paliło
bezlitośnie. Denę bolały nogi, ponieważ jej
mięśnie nie nawykły na dłuższą metę do
tego rodzaju ruchu, musiała więc jak
najprędzej zrobić przerwę.
Nie trwało długo, a dojechała do małego
miasteczka i zaraz na jego obrzeżu
natknęła się na kafejkę pod gołym niebem.
Zsiadła, oparła rower o mur i wyszukała
sobie miejsce w cieniu. Wypiwszy jednym
tchem szklankę wody, zjadła z apetytem
prosty posiłek, który sobie zamówiła.
Obserwowała przy tym z niepokojem
niebo, gdyż od momentu, kiedy usiadła
przy stoliku, coś się zmieniło: światło było
inne niż poprzednio i z oddali nadciągały
ciemne chmury.
Mżawka
nie
ma
znaczenia,
zdecydowała, a pospieszywszy się może
spokojnie ujść burzy. Zaledwie jednak
ujechała parę kilometrów, a niebo w
mgnieniu oka zasnuło się groźnie
wyglądającymi chmurami. Jego zachodnią
część
przecinały
teraz
jaskrawe
błyskawice.
Denie wyrwały się słowa przekleństwa,
kiedy spadły na nią pierwsze ciężkie
krople deszczu. Była zła na siebie, że nie
przeczekała burzy w miejscowości, którą
dopiero co opuściła. Zaczęła rozglądać się
za jakimś schronieniem i mniej więcej o
kilkaset metrów dalej odkryła coś w ro-
dzaju szopy. Pedałując z całej siły udało
jej się tam dostać, zanim jeszcze nie
przemokła do suchej nitki.
Stała teraz, na wpół mokra i drżąca z
zimna, wpatrując się w strugi deszczu, a jej
myśli mimo woli znów powędrowały do
Webstera. W tej chwili prawie że żałowała
tego, co powodowana impulsem zrobiła.
To
do
ciebie
podobne,
myślała
przygryzając wargę, bez namysłu rzucasz
pracę nie mając nic innego na widoku.
Inny głos w jej wnętrzu jednak mówił:
Stało się, i niczego tutaj nie zmienisz.
Straciłaś pracę i jedynego człowieka, na
którego mogłaś liczyć. Jesteś sama na
obczyźnie i nie masz przyjaciela.
Pieniędzy zresztą także nie, nie pozostaje
ci więc nic innego jak wierzyć, że już nie
może być gorzej.
Zatopiona w tych niewesołych myślach
wpatrywała się w szosę przemyśliwając, w
którą stronę powinna się zwrócić, kiedy
raptem na horyzoncie pojawił się jakiś
ciemny punkt. Szybko zorientowała się, że
zbliża
się
do
niej
mężczyzna,
prawdopodobnie młodszy niż ona. Młody
człowiek z całą pewnością szukał
schronienia przed deszczem, gdyż nie
zastanawiając się wpadł pędem do szopy.
Ujrzawszy Denę uśmiechnął się nieśmiało.
Sądząc po odzieży, nie był prostym
mieszkańcem jednej z okolicznych wsi.
Kiedy
się
odezwał,
zauważyła
natychmiast, że nie mówi tutejszym
południowym dialektem, lecz posługuje się
literacką francuszczyzną. Jej własna
znajomość francuskiego nie była zbyt
wielka, wystarczyła jednak, aby Dena
zrozumiała, że młodzieniec mieszka w
jakiejś zagrodzie w pobliżu i zaprasza ją
do siebie do domu, aby tam przeczekała
deszcz. Chętnie się na to zgodziła, gdyż
nie miała ochoty zostać dłużej w mrocznej
szopie.
Po drodze dowiedziała się od Claude'a,
bo tak nazywał się chłopiec, że ma
osiemnaście lat i spędza wakacje
pomagając ojcu w gospodarstwie. Z
dalszej rozmowy wynikało, że Claude
uczęszcza do szkoły w Paryżu i że nawet
by mu się tam podobało, gdyby nie to, że
niektórzy koledzy stale mu dokuczają z
powodu jego rzucającej się w oczy
szczupłości. Zwierzył się przy tym Denie,
że gdy tylko się usamodzielni, kupi sobie
motocykl i całymi dniami będzie jeździł po
okolicy.
Dena
powiedziała
mu,
że
jest
nauczycielką, a wtedy Claude roześmiał
się głośno wyznając, że sądził, iż ona jest
młodsza od niego. Jechali tak już sporą
chwilę, gdy naraz Claude zatrzymał się
mówiąc:
– Jesteśmy na miejscu.
Jedyne, co Dena widziała przed sobą, to
gęsty las, w którym dominowały pinie.
– Tutaj – Claude skręcił w wąską
ścieżkę.
Denie wydawało się, że minęła cała
wieczność, gdy tak postępowała za
Claude'em. Las zdawał się nie mieć końca,
wreszcie jednak zaczął rzednąć.
Kiedy wyszli na skraj, Dena wpierw
wstrzymała oddech, a potem gwizdnęła z
uznaniem. To co ukazało się jej oczom, nie
było z pewnością prostą zagrodą chłopską,
lecz czymś w rodzaju małego zamku.
To nie może być dom zwykłego
wieśniaka, przemknęło jej przez głowę, i
nagle zrobiło jej nie nieprzyjemnie na
myśl, że będzie się musiała pokazać jego
właścicielowi w swym swobodnym, w
dodatku jeszcze przemoczonym stroju.
Budowla,
wzniesiona
na
planie
prostokąta, w dodatku cała obrośnięta
bluszczem, wyglądała absolutnie nietypo-
wo. Okna zasłonięte były pięknie
wykutymi kratami, a prawdę mówiąc nieco
smutny budynek zdobiły liczne balkony i
wykusze.
– Naprawdę tu mieszkasz? – spytała
nieufnie Dena. Być może Claude w swej
młodzieńczej lekkomyślności chciał sobie
z niej tylko zażartować.
– Oczywiście – zapewnił niecierpliwym
skinieniem głowy. – Wejdź ze mną do
środka, chcę zobaczyć, czy ojciec jest w
domu.
Rozdział 5
Claude poprowadził Denę przez okazały
portal wejściowy i pusty biały hall do
pomieszczenia, które na jej wyczucie
musiało być salonem. Także ten pokój
miał w sobie coś zimnego, osobliwie
opuszczonego i Denie przyszło do głowy,
że powodem tego jest prawdopodobnie to,
iż stare, z pewnością bardzo kosztowne
meble w jakiś dziwny sposób nie potrafiły
go
wypełnić,
nadając
całości
przygnębiający wygląd.
– Poczekaj chwilę, zaraz wrócę –
powiedział. – Rozgość się tymczasem –
dodał wskazując zapraszającym gestem na
fotel.
Dena jednak nie ośmieliła się usiąść w
swym przemoczonym ubraniu i na stojąco
przyglądała się otoczeniu.
Salon
był
osobliwie
urządzony,
przedstawiając sobą bezładną mieszaninę
kilku stylów. Na ścianach wisiały
olbrzymie malowidła, lecz nie umiała
stwierdzić, czy są prawdziwe, a przez to
bardzo cenne, czy też ma do czynienia po
prostu z dobrymi reprodukcjami, i to
wszystko. Mimo bardzo drogich mebli, co
od razu rzucało się w oczy, salon miał
wręcz zaniedbany, żałosny wygląd. Jedno
było pewne: trzeba go było jak najszybciej
odmalować, a zwisające do ziemi zasłony
aż prosiły się o wypranie. Na wszystkim
leżała cienka warstwa kurzu i Dena
dziwiła się, że matka Claude'a nie zadba
bardziej o swe gospodarstwo.
Zatopiona w myślach studiowała
właśnie jakieś stare malowidło olejne, gdy
usłyszała swe imię. Claude stał w drzwiach
i machał w jej kierunku, aby poszła za
nim.
– Mój ojciec jest w bibliotece i chce cię
poznać, lecz musimy się pospieszyć, gdyż
nie lubi czekać, rozumiesz?
Denie z trudem przyszło nadążyć za
Claude'em, który nie oglądając się na nią
popędził w górę szerokimi schodami, a
potem korytarzem, aby wreszcie zatrzymać
się
przed
ciemnymi
drewnianymi
drzwiami. Otworzył je, dając Denie znak,
by weszła.
Obok olbrzymiego biurka z mahoniu
stał barczysty mężczyzna, sprawiający
wrażenie
wyjątkowo
zasadniczego.
Sięgające aż do sufitu regały, również
wykonane w mahoniu, nie zostawiały
nawet kawałka wolnej ściany. Dena mimo
woli przełknęła ślinę. Jeszcze nigdy w
życiu nie widziała takiej liczby książek w
prywatnym mieszkaniu.
Ojciec Claude'a lustrował ją przez
chwilę krytycznym spojrzeniem, wreszcie
powiedział głębokim głosem:
– Możesz spokojnie wyjść, Claude. I
zamknij za sobą drzwi.
– Tak, ojcze – bąknął Claude uprzejmie
i zniknął, Dena jednak zdążyła zauważyć,
że nie bardzo odpowiada mu sposób, w
jaki traktuje go ojciec.
– Proszę usiąść – rzekł ojciec Claude'a
wskazując na krzesło.
Dena, zdając sobie sprawę, że jej
przemoczony strój pozostawia wiele do
życzenia, przysiadła ostrożnie na brzeżku
krzesła. Czuła się odrobinę nieswojo,
siedząc naprzeciw tych dwojga ciemnych,
przenikliwych oczu, które skrupulatnie
badały jej twarz i całą postać. Naraz
poczuła się tak śmiesznie żałosna i
opuszczona, że zapragnęła uciec, dokąd ją
oczy poniosą. Niestety, w tym momencie
siedziała w bibliotece naprzeciw tego
dziwnego człowieka i nie mogła tak po
prostu
zniknąć.
Głos
rozsądku
podpowiedział jej. że w tej sytuacji nie
pozostaje jej nic innego, tylko zachować
się uprzejmie, jak przystało osobie dobrze
wychowanej, w przeciwnym bowiem
wypadku będzie jeszcze gorzej.
Powziąwszy
takie
postanowienie
wyprostowała się i założyła grzecznie ręce,
oczekując dłuższego przesłuchania.
– Jeśli pani pozwoli, chciałbym się
najpierw przedstawić – zaczął ojciec
Claude'a. – Nazywam się Jean Marc
Clemence. Syn zdążył mi już podać pani
nazwisko. Proszę mi zatem powiedzieć,
Deno – mam nadzieję, że nie będzie pani
miała nic przeciwko temu, jeśli będę panią
nazywał po imieniu – co właściwie panią
zagnało na to bezludzie? O ile mi
wiadomo, amerykańscy turyści preferują
miejscowości, gdzie panuje zdecydowanie
większy ruch. – Wpatrzył się w nią
wyczekująco, uniósłszy ze zdziwieniem
brwi.
Dena co prawda nie była zachwycona
sposobem, w jaki rozpoczął z nią
rozmowę, postanowiła jednak, że za żadne
skarby nie da się onieśmielić, i spojrzała
mu twardo w oczy.
Kąciki jego ust drgnęły, zdradzając, że
owa nieustępliwość mu się podoba lub
przynajmniej go bawi. Ośmielona tym
drobnym gestem, który świadczył, że
wpatrujący się w nią mężczyzna wcale nie
jest taki nieprzystępny, Dena również
przyjrzała mu się uważnie. Jean Marc
Clemence miał wyraziste, niemal ostre
rysy twarzy, a mimo to miała wrażenie, że
jest bardziej miękki i uczuciowy, niżby
chciał się do tego przyznać. Było w nim
coś takiego, co podpowiadało jej, że
kiedyś musiał się strasznie rozczarować, a
rezultatem
tego
była
ta
dumna,
nieprzystępna postawa. Uważając, że
takiemu człowiekowi nie powinno mydlić
się oczu, zaczęła opowiadać o sobie.
Wspominając o śmierci ojca i własnej
sytuacji, nie pominęła milczeniem swych
wzgardzonych uczuć dla Webstera, a
zakończyła relację pierwszymi wrażeniami
z pobytu we Francji. Opowiadając czuła
się tak, jakby dane jej było przeżywać
wszystko na nowo, i zapatrzona w
przestrzeń nie zauważyła, że rysy Jeana
Marca jakby zmiękły, a oczy wyrażały
współczujące zainteresowanie.
Kiedy skończyła, było jej zdecydowanie
lżej na duszy. Po raz pierwszy powiedziała
wszystko, co jej leżało na sercu, jakby
zamykając ostatecznie ten rozdział w
życiu.
– Będę miała okazję poznać madame
Clemence? – spytała odważnie.
Z twarzy Jeana Marca w mgnieniu oka
zniknął wyraz zaangażowania. Jego rysy
zesztywniały, a on sam zapatrzył się niemo
w dal.
– Nie sądzę – odpowiedział wreszcie
powoli. – Po mojej żonie już kilka lat temu
zaginął wszelki ślad.
– Och, przepraszam... nie wiedziałam...
– wyjąkała zaskoczona.
– Bo i skąd? – zauważył ironicznie. –
Nie jest pani przecież jasnowidzącą.
Mimo to Dena nie mogła pozbyć się
uczucia, że popełniła niewybaczalny błąd.
Dałaby wiele za to, aby teraz móc wstać i
uciec gdzie pieprz rośnie od tego
surowego, zamkniętego w sobie człowieka
i jego olbrzymiego, nieprzytulnego domu.
Raptem Jean Marc obrzucił ją
niezadowolonym spojrzeniem.
– Przemokła pani do suchej nitki, moja
droga – rzekł z lekką naganą w głosie. –
Zniszczy mi pani obicie fotela. Może więc
teraz pójdzie się pani przebrać i w bardziej
salonowej wersji zasiądzie z nami przy
stole do kolacji. Jak się pani, Deno,
podoba ta propozycja? Kolacja jest
punktualnie o godzinie ósmej, zatem musi
się pani odrobinę pospieszyć. Mój syn
pokaże pani pokój. Może pani tam wziąć
prysznic i się przebrać.
Z tymi słowami podszedł do drzwi i
zawołał Claude'a, a ten zaprowadził ją
piętro wyżej do pokoju gościnnego.
– Cieszę się, że zostaniesz trochę u nas –
powiedział w momencie, gdy Dena
otwierała drzwi. – Od razu wiedziałem, że
spodobasz się memu ojcu. – Powodowany
nagłym impulsem pochylił się do przodu i
pocałował Denę w policzek, po czym
odwrócił się i pędem zbiegł po schodach.
Przez moment patrzyła za nim, zbita z
tropu, wreszcie weszła do pokoju. Prawdę
mówiąc, bardzo szybko zapomniała o
Claudzie, gdyż jej myśli zaprzątał jego
ojciec. Nie mogły wyjść jej z głowy
cierpienia, współczucie, a zarazem chłód
malujące się jednocześnie na jego twarzy.
Mimo
iż
sprawiał
wrażenie
nieprzystępnego, w gruncie rzeczy wyda-
wał się być nieszczęśliwy i samotny.
Stojąc pod prysznicem próbowała sobie
wyobrazić, jak też będzie wyglądała
kolacja. Bez względu na to, czy będzie
dobrze, czy źle, jednego była pewna: w
każdym razie czeka ją interesujący,
niezwykły wieczór.
Rozdział 6
Dena stanęła z wahaniem u podnóża
schodów, nie wiedząc, w którą stronę się
zwrócić, aby dotrzeć do jadalni. Nie trwało
to długo, bo zaraz wyrósł przed nią jak
spod ziemi Claude ofiarując się za
przewodnika. Powiedział jej przy okazji,
że jego ojciec chce ją komuś przedstawić.
Ruszyła za nim z pewnym ociąganiem.
Co to miało znaczyć? Madame Clemence z
całą pewnością nie było, z kim więc chciał
ją zaznajomić Jean Marc?
Ojciec Claude'a stał obok kominka,
który
zalewał
pomieszczenie
jakby
nierzeczywistym,
migoczącym
różowawym światłem. Pan domu miał na
sobie perfekcyjnie skrojony wieczorowy
garnitur i przywitał ją lekkim pochyleniem
głowy. Mimo iż był uprzejmy, wyczuła
ślad sarkazmu w jego zachowaniu.
– Czy to pani zawdzięczamy tę wstrętną
pogodę? – spytał z uniesionymi brwiami,
wyglądając
z
niezadowoleniem
na
zewnątrz. Burza przeszła teraz w gęsty
deszcz, przynosząc ze sobą nie spotykane
o tej porze roku zimno.
Uczuła, jak krew uderza jej do twarzy.
Cóż właściwie miała odpowiedzieć na
takie bezsensowne pytanie?
– Jest mi niewypowiedzianie przykro –
odrzekła w tym samym sarkastycznym
tonie, jaki narzucił Jean Marc.
On jednak zdawał się nie zwracać na to
uwagi.
– Chciałbym pani przedstawić naszego
drugiego gościa. Nieczęsto się zdarza,
żebym mógł powitać na kolacji tylu gości
naraz. Miss Dena Parker – miss Angelique
Masson.
Dena uśmiechnęła się do przystojnej,
czarnowłosej damy, która siedziała na
sofie obok kominka, a nawet impulsywnie
zrobiła krok do przodu, aby podać jej rękę,
ale
że
Angelique
nie
wykonała
najmniejszego
zachęcającego
gestu,
zatrzymała się speszona.
Angelique wybąkała niewyraźne „miło
mi", które dobitnie świadczyło, że jej
zainteresowanie osobą Deny Parker jest
oględnie mówiąc średnie.
– Cherie – zwróciła się do Jeana Marca
podnosząc się, przez co jej wspaniała
figura i długie czarne włosy stały się
widoczne w całej okazałości. Kładąc dłoń
na jego ramieniu spytała zmysłowym,
nieco schrypniętym głosem:
– Może powinniśmy już zasiąść do
kolacji? Uwielbiam kuchnię Marie.
Wzięła pod rękę Jeana Marca i
poprowadziła go do stołu obok Deny nie
zaszczycając jej spojrzeniem. Dena i
Claude poszli za nimi, Claude z
rozbawionym uśmiechem na ustach.
– Nic sobie z tego nie rób – szepnął jej
do ucha. – Zachowuje się tak w stosunku
do każdej kobiety.
Chętnie zadałaby mu jeszcze parę pytań
dotyczących Angelique, ale nie było na to
czasu, bo właśnie zajmowano miejsca za
stołem.
Był on stanowczo za duży dla czterech
osób i rozmowa się nie kleiła. Jean Marc
nie zapominał napełniać kieliszków
znakomitym winem i stopniowo ich języki
się rozwiązały. Ku wielkiemu zdziwieniu
Deny sam Jean Marc okazał się nad wyraz
rozmowny. Opowiedział jej historię tych
stron, wraz z powstawaniem wiosek
rybackich i ustawicznymi walkami, gdyż
wybrzeże prowansalskie było kiedyś
często nawiedzane przez piratów.
Słuchała z zainteresowaniem, starając
się wyobrazić sobie te wydarzenia na tle
krajobrazu, który zdążyła zobaczyć. Jean
Marc przerwał na chwilę, aby pociągnąć
łyk ze swego kieliszka, po czym zaczął na
nowo:
– Dom, w którym mieszkam teraz z
synem, zbudowali przodkowie miss
Masson –
wyjaśnił wskazując na
Angelique. – Mieszkało tu kilka pokoleń
jej rodziny, a ona sama spędziła w nim
szczęśliwe lata dzieciństwa.
Nie uszło uwagi Deny, że przez twarz
Angelique naraz przebiegł cień. Nieco
pobladła i nerwowo sięgnęła po swój
kieliszek, aby opróżnić go jednym
haustem. Dena nie była pewna, czy tak
naprawdę chce usłyszeć koniec tej historii,
gdyż atmosfera przy stole stała się dziwnie
napięta, przemyśliwała więc gorączkowo,
jak
odwieść
Jeana
Marca
od
kontynuowania opowieści. Niestety nic jej
nie przyszło do głowy, co mogłoby
odwrócić jego uwagę, nie pozostało jej
zatem nic innego, jak czekać, co nastąpi.
Jean Marc odrzucił głowę na oparcie
fotela i skrzyżował ręce na piersi.
– Kiedy byłem dzieckiem – podjął
opowiadanie – nie żyłem w takich
warunkach jak Angelique, za to miałem
szczęście
pod
innym
względem,
mianowicie w kartach. Kiedy miałem
dwadzieścia lat, zasiadłem do partyjki z
Pierre'em
Massonem,
poprzednim
właścicielem tego domu.
Rzucił
przelotne
spojrzenie
na
Angelique, która dawała mu oczami znaki,
aby przestał, ale Jean Marc nie dał się
powstrzymać.
–
Stary Masson był pijakiem i
karciarzem, który w skandaliczny sposób
zaniedbywał swoją córkę. Jak już
mówiłem, zasiedliśmy do partyjki, która
ciągnęła się przez całą noc i następny
dzień, aż do zachodu słońca. Szczęście i
tym razem mi dopisało i ten dom wraz z
całym wyposażeniem stał się moją
własnością.
Dena wpatrzyła się w Jeana Marca
dosłownie oniemiała z wrażenia.
– No cóż, po tej przegranej, a raczej po
totalnej klęsce nie miał innego wyboru jak
zniknąć na zawsze. Byłbym człowiekiem
bez serca, gdybym wtedy nie zatroszczył
się o Angelique, którą to dotknęło
najciężej. Kupiłem jej więc mały pensjonat
na dole we wsi, który prowadzi do dziś.
Obawiam się jednak, że nie jest tak do
końca
zadowolona,
gdyż
próbuje
wszelkich możliwych sposobów, aby na
powrót wejść w posiadanie tego domu.
Muszę się mieć na baczności, aby się jej to
nie udało – zakończył Jean Marc z
przesadną uprzejmością. – Inaczej ani się
obejrzę, a pewnego dnia wyląduję na ulicy.
– Coś opuściłeś – nie czekając natarła na
niego
Angelique. Jej głos brzmiał
lodowato.
– Niby co? – wzruszył ramionami Jean
Marc posyłając jej wrogie spojrzenie.
– Dlaczego nie opowiedziałeś, co stało
się z Niną, żoną zmierzającego od sukcesu
do sukcesu Jeana Marca?
Jean Marc zacisnął pięści, a jego rysy
zaostrzyły się.
– Wszystko, co opowiedział, jest prawdą
– ciągnęła Angelique słodko – lecz przy
całej
swej
miłości
do
wiernego
odtwarzania zdarzeń opuścił coś, co moim
zdaniem wcale nie jest takie nieważne.
Kiedy
Jeanowi
Marcowi
szczęście
dopisało w tak niezwykły sposób, był już
żonaty. Ubóstwiał Ninę. Oboje byli biedni
jak myszy kościelne. Jego matka była
naszą kucharką, a ojciec – być może
widziała już pani w kuchni takiego starego
mężczyznę – naszym ogrodnikiem. W
każdym razie Nina była dla niego
wszystkim.
Dena spojrzała ukradkiem na Claude'a i
domyśliła się, że nie po raz pierwszy był
świadkiem
wywlekania
historii
z
przeszłości,
które
kończyło
się
wzajemnym
obwinianiem,
niemiłymi
oskarżeniami i inwektywami.
– Nina urodziła Jeanowi Marcowi syna.
Claude'a. Wszyscy troje żyliby do tej pory
szczęśliwi i zadowoleni w małym domku
wiejskim, gdyby... gdyby Jean Marc nie
wygrał tak nagle w karty tego domu. Gdy
Nina się o tym dowiedziała, straciła
panowanie nad sobą i zaklinała męża, aby
oddał to, co jej zdaniem do niego nie
należało. On jednak uparcie się przed tym
bronił i Nina wreszcie zagroziła, że go
porzuci. Nie brał tego poważnie, uważając
za niemożliwe. Kiedy pewnego dnia
wrócił do domu, zastał w nim tylko swego
małego syna wrzeszczącego z całych sił.
Nina znikła i nikt o niej od tej pory nie
słyszał.
Angelique rzuciła tryumfalne spojrzenie
na Jeana Marca, po czym rozejrzała się
wokoło w poczuciu zwycięstwa.
– To była ta druga strona historii –
oświadczyła z diabolicznym uśmiechem. –
A teraz mam ochotę coś zjeść. Dlaczego
Marie nie podaje?
Reszta posiłku była dla Deny jednym
wielkim koszmarem. Jedzenie co prawda
okazało się wyśmienite, lecz ona całkiem
straciła
apetyt
i
ze
zdumieniem
przypatrywała się, jak Angelique, Jean
Marc i Claude ze smakiem pochłaniają
olbrzymie porcje. Kolacja ciągnęła się w
nieskończoność, ale najbardziej z tego
wszystkiego szokowało, że kłótnia sprzed
godziny, na której wspomnienie Dena do
tej pory czuła ucisk w żołądku, wydawała
się na nikim oprócz niej nie sprawiać
wrażenia.
Postanowiła zatem co prędzej opuścić
ten dom z jego osobliwymi mieszkańcami,
choć w głębi duszy czuła, że Jean Marc nie
jest jej tak do końca obojętny. Przeciwnie,
jego chłód, trzymanie innych na dystans i
nieprzenikniona twarz po prostu ją
zafascynowały.
Kiedy wszyscy podnieśli się wreszcie od
stołu, Dena dała Jeanowi Marcowi do
zrozumienia, że
chciałaby
z
nim
porozmawiać w cztery oczy, a on,
najwyraźniej zaskoczony, poprosił, aby
wyszła za nim do pokoju obok.
– Co ci leży na sercu? – spytał kładąc jej
ręce na ramionach i zaglądając w oczy.
Owo dotknięcie i fakt, że zwrócił się do
niej przez „ty" były tak zaskakujące, że po
plecach przebiegł jej dreszcz i z trudem
przyszło jej pozbierać myśli.
– Dziękuję, że mnie pan tak... tak miło
tutaj przyjął – rzekła poważnie strząsając z
ramion jego dłonie. – Najlepiej jednak
będzie, jak pojadę dalej. Mam przed sobą
tyle zwiedzania, że nie mogę zabawić tu
zbyt długo. Ja..:
Jean Marc przerwał jej:
– Deno, chcesz nas tak nagle opuścić z
powodu tej nieszczęsnej dyskusji przy
stole, prawda? – stwierdził raczej niż
zapytał.
Potrząsnęła głową i wbiła wzrok w
ziemię, lecz ujął ją pod brodę i zmusił, aby
na niego spojrzała. Jej oczy zdradziły mu
wszystko.
– Deno, naprawdę mi przykro, że do
tego doszło. Angelique i ja tak rzadko
miewamy gości, że prawie zapomnieliśmy,
jak należy zachowywać się wobec obcych.
Ku swemu zdziwieniu dojrzała na jego
twarzy miękki, wręcz zraniony wyraz i to
utwierdziło ją w przekonaniu, że mówi
szczerze.
– Nie mogę pozwolić, abyś wyruszyła o
tak późnej porze – ciągnął. – Zostań
przynajmniej jeszcze przez noc. Nie
miałbym ani jednej spokojnej minuty,
gdybyś teraz odjechała.
Przez moment nie wiedziała, co robić.
Ponieważ milczała, Jean Marc powiedział:
– Nie musisz się mnie bać. Nie zawsze
zachowuję się tak jak dziś przy kolacji –
spojrzał na nią prosząco. – No jak,
zostaniesz?
Skinęła z ociąganiem.
– Dobrze, zostanę jeszcze tę noc –
usłyszała swój głos.
– To mnie cieszy – uśmiechnął się Jean
Marc. – I proszę, nie wyjeżdżaj rano bez
pożegnania. Jest jeszcze coś, o czym
chciałbym z tobą porozmawiać. Teraz nie
ma na to czasu. Powinniśmy wrócić do
salonu, gdyż Angelique z pewnością
zapytuje się w duchu, dlaczego nas tak
długo nie ma.
Kiedy przyłączyli się do reszty, Jean
Marc
miał
znów
swój
zwykły,
nieprzenikniony wyraz twarzy i nie sposób
byłoby doszukać się w niej śladu ciepłego
zaangażowania, z jakim prosił ją, aby
została.
To naprawdę interesujący mężczyzna,
myślała Dena. Nigdy go nie rozgryzę.
Zmienia się jak kameleon i nie wiadomo,
czego można się w następnym momencie
spodziewać.
Po upływie pół godziny, kiedy rozmowa
przy stole raz po raz utykała, Dena
podniosła się życząc wszystkim dobrej
nocy i poszła na górę do swojego pokoju.
Naraz usłyszała kroki za sobą, odwróciła
się więc i ujrzała Angelique stojącą u
podnóża schodów.
– Zaczekaj chwilę, Deno – zawołała,
wyraźnie podniecona. Jej pierś unosiła się i
opadała w przyspieszonym, niecierpliwym
oddechu, co nietrudno było odgadnąć
dzięki głębokiemu dekoltowi sukni.
– Chcę coś wyjaśnić, aby nie było
wątpliwości. Ten dom należy do mnie,
Jean Marc również należy do mnie i nawet
jeżeli coś ci się uwidziało w tej twojej
ładnej główce, to najlepiej o tym zapomnij
i postaraj się zniknąć stąd jak najszybciej,
dobrze ci radzę.
Ciemne oczy Angelique błysnęły
niebezpiecznie.
– Jeśli nie posłuchasz, źle się to dla
ciebie skończy, przysięgam.
Mówiąc to odwróciła się na pięcie i
odeszła z dumnie zadartą głową.
Dena weszła do swego pokoju, rzuciła
się na szerokie, zapraszające łóżko i
utkwiła wzrok w suficie. W jej głowie
panował chaos, nad wszystkim jednak
górowała świadomość niesamowitej siły
przyciągania, z jaką działał na nią Jean
Marc. Claude też był zagadką. Dlaczego
pocałował ją tak spontanicznie, i to w
sposób, który zdradzał więcej niż tylko
zwykłą sympatię? I jeszcze to ostrzeżenie
Angelique! Czy miała traktować je
poważnie? Do czego zdolna jest posunąć
się Angelique, jeśli ona, Dena, nie
wyniesie się stąd zaraz rano?
Tyle pytań i żadnej odpowiedzi!
Zwinęła się pod kołdrą jak małe dziecko i
wkrótce zasnęła.
Rozdział 7
Kiedy Dena obudziła się następnego
ranka, słońce stało już wysoko. Ziewnęła,
przeciągnęła się, po czym wyskoczyła z
łóżka, co prędzej rozsunęła zasłony i
wyszła na balkon. Z rozkoszą chłonęła
wspaniały prowansalski widok i wdychała
rześkie ranne powietrze.
Raptem przypomniała sobie rozmowę z
Jeanem
Markiem.
Co
właściwie
powiedział, zanim wrócili do salonu? Że
chciałby z nią porozmawiać... Ale na
miłość boską o czym?
Wróciła do pokoju zastanawiając się
gorączkowo, co ma włożyć spośród swych
nielicznych rzeczy, by nie czuć się
nieswojo, gdy stanie przed nim, wreszcie
po długim namyśle zdecydowała się na
różową bluzkę i pasującą do niej długą
spódnicę. Potem stanęła przed lustrem i
zaczęła nakładać makijaż, zresztą bardzo
skromny, gdyż nie miała przy sobie zbyt
wielu kosmetyków. Na koniec włożyła
nowe sandały z cienkimi rzemykami, za to
na wysokich obcasach, które sprawiały, że
jej kształtne nogi wydawały się jeszcze
dłuższe.
Jadalnia na pierwszy rzut oka sprawiała
wrażenie opustoszałej, dopiero po chwili
odkryła w kącie Marie zajętą układaniem
kwiatów w wazonie. Podeszła do niej i
przyglądała się w milczeniu.
– Są cudowne – stwierdziła wreszcie
zachwycona. – Dom nawet w połowie nie
wyglądałby tak pięknie, gdyby wszędzie
nie stały wspaniałe kwiaty.
– Tak – powiedziała z namysłem Marie
– pan kocha kwiaty ponad wszystko.
– Może pani spokojnie mówić o nim
jako o swoim synu – powiedziała
życzliwie
Dena.
–
Zdążyłam
się
wszystkiego dowiedzieć.
Marie odwróciła się i uśmiechnęła
nieśmiało.
– O, nie jestem pewna... – bąknęła, po
czym dodała jeszcze ciszej: – Niech panią
Bóg błogosławi – i szybko
" wyszła z pokoju.
Oszołomiona Dena patrzyła za nią.
Marie wydawała się nad wyraz skromna i
powściągliwa, i to jakby dlatego, że była
matką Jeana Marca.
Zastanawiała się właśnie, czy ma usiąść
przy nakrytym do śniadania stole, gdy
usłyszała zbliżające się kroki Jeana Marca.
Serce zabiło jej jak na alarm. Jak to głupio
z jej strony! zganiła samą siebie. Zaledwie
poprzedniego dnia poprzysięgła sobie nie
zwracać uwagi na żadnego napotkanego
mężczyznę, przynajmniej podczas tego
urlopu, a teraz czekała z zapartym tchem,
aż otworzą się drzwi i ukaże się w nich
przystojny Jean Marc!
Jean Marc pozdrowił ją z nieobecnym
uśmiechem i zajął miejsce naprzeciwko.
Nie
zaszczyciwszy
jej
żadnym
dodatkowym
spojrzeniem
zaczął
przeglądać poranną pocztę. Dopiero gdy
wszedł Claude, podniósł wzrok.
– Wiesz przecież dobrze, mój synu –
powiedział surowo – że życzę sobie, abyś
punktualnie schodził na śniadanie.
Kiedy z powrotem pochylił się nad
pocztą, Deną owładnęło niemiłe uczucie,
że jest dla niego tylko powietrzem, niczym
więcej. Choć nie chciała się do tego
przyznać nawet sama przed sobą, poczuła
się zraniona w swej dumie i odtrącona. I
po cóż, u diabła, zadała sobie tyle trudu,
żeby dobrze wyglądać, skoro nawet na nią
nie spojrzał! W milczeniu piła kawę
zagryzając rogalikiem i przyglądała się
Jeanowi Marcowi, który nie pamiętając o
bożym świecie zatopił się w lekturze
gazety. Wreszcie, mniej więcej po
dziesięciu minutach, odłożył ją, chrząknął i
zwrócił się do Deny:
– Powiedziałem wczoraj wieczór, że
chcę o czymś z tobą porozmawiać,
pamiętasz? – Jego głos brzmiał miękko i
przyjaźnie, wcale nie tak zimno i
oficjalnie, do którego to tonu zdążyła się
już przyzwyczaić. – W ostatnim czasie
sporo myślałem o Claudzie i doszedłem do
wniosku, że to nie najlepiej, iż przez całe
lato szwenda się po okolicy pozostawiony
sam sobie i co najwyżej od czasu do czasu
pomoże w domu czy w ogrodzie. Nie
zaszkodzi mu, jeśli zajmie się czymś
pożytecznym...
Znowu chrząknął, po czym ciągnął
dalej:
– Co to ja chciałem powiedzieć... Deno,
byłabyś skłonna zostać tu jeszcze trochę i
dać Claude'owi parę lekcji angielskiego?
W następnym roku rozpoczyna studia i z
pewnością będzie musiał obowiązkowo
czytać angielskie książki, dlatego jest ze
wszech miar wskazane, aby dobrze
opanował ten język.
Spojrzał na nią, przy czym nie uszła
jego uwagi jej sceptyczna mina, i
pospiesznie dorzucił:
– Ja jestem przez cały dzień zajęty
doglądaniem gospodarstwa, a także
interesami, więc brak mi czasu, aby zająć
się tak naprawdę Claude'em. Jeśli się
zgodzisz, uwolnisz mnie od wielkiej troski.
Nawet gdyby miało to potrwać tylko
miesiąc. No, co sądzisz o tym?
Denie na kilka sekund odebrało mowę.
Chciała poprosić o trochę czasu do
namysłu, ale nie zdążyła, gdyż Jean Marc
natychmiast się podniósł, ujął jej rękę i
uścisnął. Dena zamarła jak porażona
prądem. Ale przecież i Jean
Marc cofnął dłoń wcześniej, niż było to
konieczne, jak gdyby i on odczuł coś, z
czym się nie liczył. Wydawał się nieco
zakłopotany i po raz pierwszy, od kiedy się
znali, nie patrzył jej prosto w oczy.
– Naprawdę będę się bardzo cieszył,
jeśli zdecydujesz się u nas zostać przez
jakiś czas – rzekł wreszcie, po czym
wyszedł szybko z pokoju. W chwilę potem
usłyszała zatrzaskujące się wyjątkowo
głośno drzwi do biblioteki.
Przez moment siedziała zbita z tropu,
wreszcie otrząsnęła się i nalała sobie
jeszcze jedną filiżankę kawy. Czyż mogło
to być możliwe, że Jean Marc odczuwał
dla niej więcej niż sympatię? Czyżby to
był prawdziwy powód propozycji, jaką jej
uczynił?
Jednego w każdym razie była pewna:
obchodził się z nią uprzejmiej niż z
Angelique.
Moja droga, cóż to za głupie myśli!
skarciła samą siebie. On przecież widzi w
tobie tylko zwykłą dwudziestolatkę, która
może okazać się miłym towarzystwem dla
jego syna i zdejmie z jego ramion
ojcowską troskę. Nie myśl o nim, inaczej z
pewnością sprawi ci ból, upominała samą
siebie. Przypomniała jej się znowu
wczorajsza scena z Angelique. Właściwie
co mnie obchodzi żonaty mężczyzna, który
w dodatku ma zaborczą przyjaciółkę?
Mam co innego do roboty, niż troszczyć
się o kogoś takiego, zdecydowała.
Zerwała się ż miejsca i wyszła do
ogrodu, aby podczas spaceru jeszcze raz
przemyśleć propozycję.
Rozdział 8
Kiedy Dena siedziała w swoim pokoju
wypoczywając po spacerze, nagle ktoś
energicznie zapukał do drzwi.
– Proszę! – zawołała.
Drzwi uchyliły się i w szparze mignęła
twarz Claude'a.
– Mogłabyś na moment zajrzeć ze mną
do biblioteki?
Mówił tak cicho, że z trudem go
rozumiała. To dziwne, przemknęło jej
przez głowę, że człowiek tak skłonny do
dominowania jak Jean Marc ma mięczaka
za syna.
Claude
uśmiechnął
się
nieco
zażenowany, gdy wyszła na korytarz, po
czym ruszył przodem w kierunku biblio-
teki. Jean Marc czekał już na nią, jak
zwykle na stojąco, i wskazał na dwa
krzesła przed biurkiem.
– Jak wiecie, moje kurczątka – zaczął, a
Dena w tym momencie porzuciła wszelką
nadzieję, że ojciec Claude'a widzi w niej
kogoś więcej niż tylko rówieśnicę
własnego syna – poprosiłem Denę, aby
została tutaj przez miesiąc i udzieliła tobie,
Claude, lekcji z języka angielskiego.
Musisz szlifować ten język, bo będzie ci z
pewnością potrzebny w następnym roku na
uniwersytecie. Chciałbym, abyście to sobie
uświadomili, że macie mieć naprawdę
poważne podejście do tej sprawy. Od
ciebie, Deno, życzyłbym sobie otrzymać
każdego dnia sprawozdanie, czego to
właśnie nauczył się mój syn. Jest mi
obojętne, gdzie się będziecie uczyć i jakie
zastosujesz metody, dopóki będzie to
wyglądać rozsądnie. Byłbym zadowolony,
gdybyście zaczęli naukę natychmiast. –
Jean
Marc
obrzucił
przenikliwym
spojrzeniem Claude'a i dorzucił: – Jeszcze
jedno słowo, mój synu. Zauważyłem
ostatnio,
że
przesiadujesz
całymi
godzinami gapiąc się w próżnię, jak gdyby
nic nie było do roboty. Nie będę czegoś
takiego tolerować, przykazuję ci zatem
przysłuchiwać się uważnie wszystkiemu,
co Dena zechce ci przekazać, tak abyś jak
najwięcej
na
tym
skorzystał.
W
przeciwnym razie będę zmuszony prosić
ją, aby przerwała naukę, co oczywiście
będzie równoznaczne z jej wyjazdem, a
mam wrażenie, że to ostatnie cię nie
uszczęśliwi. – Przerwał na chwilę, po
czym powiedział bardziej do siebie niż do
nich dwojga: – Mój biedny Claude
osiągnął wiek, w którym podoba się każda
napotkana spódniczka.
Claude, czerwony jak burak, odwrócił
się raptownie i nie oglądając się wypadł z
pokoju.
Dena
zacisnęła
pięści
i
zaczerpnęła
głęboko
powietrza.
To
przechodzi ludzkie pojęcie! Cóż ten facet,
pozujący na zatroskanego ojca, właściwie
sobie
wyobraża?!
Jej
oburzenie,
spowodowane tym, że zaledwie przed
dwiema
minutami
potraktował
ich
lekceważąco nazywając „kurczątkami",
ustąpiła miejsca niepohamowanej złości,
że tak obchodzi się z własnym synem, nie
mówiąc już o tym, że rozsadzała ją
wściekłość, iż powziął decyzję nie pytając
jej o zgodę.
– Jak pan tak może?! Utrzymuje pan, że
bardzo troszczy się o syna, a jednocześnie
wmawia mu coś, co jest dla niego zupełnie
nowe. Nawet ślepy by dostrzegł, że Claude
jeszcze długo nie będzie interesował się
kobietami, i nie ma powodu, aby go do
tego popychać, a pan to właśnie robi!
Dena naprawdę się wściekła.
– Nie wstyd panu tak go traktować?
Wydawało mi się, że ma pan dla niego
więcej zrozumienia!
– Skończyłaś? – spytał spokojnie Jean
Marc, kiedy umilkła oddychając głęboko
po przebytym wzburzeniu. Na jego
wargach igrał arogancki, wręcz pogardliwy
uśmiech, który doprowadzał ją do
szewskiej pasji. Gdyby
nie dobre
wychowanie, prawdopodobnie cisnęłaby w
niego pierwszym przedmiotem, jaki by się
jej nawinął pod rękę.
– Myślę – Jean Marc wyraźnie silił się,
aby zachować spokój – że znam mojego
syna nieco lepiej niż ty, która przebywasz
w mym domu od niecałych dwudziestu
czterech godzin. Claude jest jeszcze
dzieckiem, zarówno
pod względem
fizycznym, jak i umysłowym. Rozwija się
bardzo powoli, i wcale nie uważam, że to
takie złe. Kiedy
znajdzie się na
uniwersytecie, nie zabraknie mu okazji do
zadawania się z dziewczętami. Zresztą nie
zastanawiałem się za wiele nad tym,
przyznaję. Claude jest bardzo przywiązany
do mnie, i chyba nie tylko dlatego, że mu
brakuje matki i nikogo poza mną nie ma.
Nigdy nie zrobi czegoś, o czym wie, że na
pewno bym się na to nie zgodził. Tak, to
byłoby wszystko, co mam do powiedzenia
o moim synu. Najlepiej będzie, jak
zaczniecie naukę od razu. Claude na
pewno czeka już na ciebie w hallu i
niecierpliwi się. I nie zapomnij zdawać mi
wieczorem relacji z jego postępów.
Przez moment stała jak sparaliżowana,
po czym odwróciła się bez słowa i
wybiegła
z
biblioteki
tak
mocno
zatrzaskując
drzwi
za
sobą,
że
zadźwięczały szyby w oknach,
To ją nieco uspokoiło. Nawet jeśli nie
potrafiła powiedzieć dosadnie Jeanowi
Marcowi, co myśli o jego postępowaniu, to
przynajmniej w ten sposób dała wyraz
własnemu oburzeniu.
Claude czekał na nią na schodach.
– Twój ojciec jest niemożliwy! –
wybuchnęła, choć przecież Claude nie był
temu winien. – Zaraz wracam, spróbuję
tylko znaleźć jakąś odpowiednią książkę,
bo może nam się przydać, a wtedy
pójdziemy gdzie oczy poniosą. Byle dalej
od tego domu!
Claude zaproponował wziąć rowery. W
ten sposób Dena poznałaby okolicę, a on
pokazałby jej kilka szczególnie pięknych
miejsc, których nie sposób odkryć, gdy się
nie wie o ich istnieniu. Zgodziła się
chętnie, stawiając jednak warunek, że
przez cały dzień będą mówić tylko po
angielsku. Odbyliby wtedy wakacyjną
wędrówkę, a przy tym trochę poćwiczyli
język. Claude nie był zachwycony, osta-
tecznie jednak zaaprobował jej pomysł.
Wkrótce potem pedałowali w gorącym
słońcu wiejską drogą. Claude z początku
miał opory przed mówieniem po angielsku
i był wyjątkowo milczący, ale stopniowo
się rozkręcił. Okazało się wtedy, że ma
całe mnóstwo ciekawych rzeczy do
powiedzenia o napotkanych zwierzętach i
roślinach porastających pobocze drogi.
Dena była zdumiona jego znajomością
natury i sprawiało jej prawdziwą
przyjemność, gdy pomagała mu wyrazić tę
całą swoją wiedzę po angielsku.
– – Popatrz tam, szybko! – zawołał
nagle
Claude
wskazując
na
majestatycznego strusia, przemykającego
leżącą nie opodal drogi łąką. – Widziałaś?
Wspaniały, prawda?
Dena nie wierzyła własnym oczom.
– Czyżby tutaj w południowej Francji
żyły strusie? – spytała zdumiona.
– Ależ skąd! Ten tutaj, zresztą jest ich
więcej, należy do mojego ojca, a raczej
należał.
– A co takiego się stało?
– Cóż, wiesz, jak to jest. Strusie łączą
się w pary na całe życie i żadna siła nie
jest zdolna ich rozdzielić. Ten, którego
widzieliśmy,
miał
samiczkę,
która
pewnego dnia zachorowała. Mój ojciec
uważał, że lepiej ptaki rozdzielić, i zabrał
ją do domu, gdzie miałem jej doglądać.
Wkrótce zresztą, niestety, zdechła. Przez
ten czas samiec trzymał się w pobliżu
domu, a tego samego dnia, gdy samiczka
zdechła, zniknął i już go nie widzieliśmy.
Opowiedziana historia musiała chyba
smutno nastroić Claude'a, gdyż parę
następnych minut pedałował w posępnym
milczeniu, z wyrazem twarzy, który
zdradzał, że jego głowa usilnie pracuje.
– Deno – zaczął niespodziewanie – jak
myślisz, czy to było błędem ze strony
mego ojca, że nigdy nie próbował odnaleźć
mamy?
W pierwszej chwili nie wiedziała, co
odpowiedzieć,
wreszcie
rzekła
z
namysłem:
– Claude, są ludzie, którzy zachowują
się podobnie jak strusie, przez całe życie
kochają tylko jedną osobę i nie ma nikogo,
kto mógłby ją zastąpić. Ale przecież są
oczywiście także i inni, którym się wydaje,
że ich miłość będzie trwać wiecznie, lecz
po kilku latach stwierdzają, że nie mają
sobie już nic więcej do powiedzenia. W
takim wypadku – a być może dotyczy to
twoich rodziców – nie powinni pozostawać
na siłę razem, skoro czas miłości
przeminął, gdyż...
Mówiła teraz bardziej do siebie niż do
Claude'a,
który
pedałował
obok
przysłuchując się uważnie.
– ...gdyż najważniejsze jest to, aby z
człowiekiem, o którym się myśli, że się go
kocha, być także szczęśliwym. Jeśli tak
naprawdę jest, to z pewnością wszystko się
samo unormuje, jeśli jednak nie, trzeba
znaleźć w sobie siłę, aby się rozstać.
Przerwała na chwilę i w zamyśleniu
wpatrzyła się w przestrzeń, wreszcie
powiedziała do Claude'a:
– Zostawmy te trudne sprawy i mówmy
o czymś weselszym.
Naraz uświadomiła sobie, że ten cały
wywód miał na celu sprecyzowanie jej
własnych uczuć do Webstera. Chociaż
myśl, że jej miłość należy bezpowrotnie do
przeszłości, sprawiała ból, to przecież było
dla niej, Deny, więcej niż pewne, że nie
ma
sensu
wypłakiwać
oczu
za
człowiekiem, który nie odwzajemnił jej
uczuć.
Z owych smutnych myśli wyrwał ją
Claude.
– Dalej nie da się już jechać na rowerach
– oświadczył. – Najlepiej będzie, jak
ukryjemy je w krzakach i resztę drogi
odbędziemy pieszo.
Zaczęli się wspinać wąską, kamienistą
dróżką,
biegnącą
wśród
okazałych
cyprysów i pinii. Gałęzie zwieszały się tak
nisko, że raz po raz musieli się schylać, a
nawet przedzierać. Ścieżka wiła się
zakosami, a w którymś momencie stała się
tak stroma, że Dena zaproponowała
odpoczynek.
Słońce
stało
wysoko
niemiłosiernie paląc jej nie osłoniętą
głowę, oblewając potem czoło i zatykając
dech.
– Chodź, to już niedaleko – krzyknął
Claude, który zdążył się już wysforować
kilka metrów do przodu.
– Jesteś tak samo uparty jak twój ojciec!
– poddała się, lecz w jej głosie nie było
złości.
W którymś momencie –
Denie
wydawało się, że minęły całe wieki –
Claude wreszcie się zatrzymał.
– Zaczekaj chwilę – powiedział – muszę
znaleźć właściwe wejście.
W parę minut potem przedzierali się
przez
gęste
zarośla
nieprzyjemnie
kłujących kaktusów. Dena była bliska zre-
zygnowania z dalszej drogi, lecz właśnie w
momencie, gdy uświadomiła sobie, że nie
zrobi jednego kroku więcej, Claude
zatrzymał się i oznajmił:
– Jesteśmy na miejscu.
Z trudem pokonała odległość dzielącą ją
od niego, a kiedy znalazła się u jego boku,
aż krzyknęła z zachwytu.
– Ależ tu cudownie! Co to jest, kościół
czy klasztor? Nigdy jeszcze nie widziałam
czegoś tak pięknego i spokojnego
zarazem!
– Chodź, oprowadzę cię. Niewielu wie o
istnieniu tego miejsca.
Ujął ją za rękę jak małą dziewczynkę i
poprowadził w obręb starych murów.
Rozglądała się urzeczona. Ściany wielu
pomieszczeń były pokryte motywami
biblijnymi,
wyjątkowo
dobrze
zachowanymi, choć tu i tam brakowało
kawałka cegły.
Obejrzawszy dokładnie klasztor weszli
do ogrodu, który mógłby zadziwić
każdego różnorodnością odmian roślin, w
tym także bardzo rzadkich. Na zadbanych
grządkach rosły zioła.
– Kto się troszczy o ogród? – spytała
zdumiona. – Musi go ktoś regularnie
doglądać, gdyż drzewa i krzewy są
przycięte, grządki wypielone i w każdym
zakątku panuje porządek,
– Zajmują się tym chłopi z pobliskich
miejscowości.
Pokutuje wśród nich
sięgająca pradawnych czasów wiara, że
ogród posiada mistyczną uzdrowicielską
moc, dlatego tak się o niego starają.
– Ty też w to wierzysz? – Dena zajrzała
Claude'owi badawczo w oczy.
– Skądże znowu, nie wierzę w takie
rzeczy – machnął lekceważąco ręką. – Ale
muszę się przyznać, że zawsze się tu
doskonale czuję, dlatego lubię ten ogród.
Nie jesteś głodna? Popatrz, Maria dała mi
kanapki dla nas. Chodźmy, znam świetne
miejsce na urządzeniu pikniku.
Wrócili do budynku klasztornego i po
przejściu całego szeregu pomieszczeń
znaleźli się na dziedzińcu, pośrodku
którego wesoło pluskała fontanna.
– Wieśniacy zreperowali ją przed
wieloma laty. To woda pitna – wyjaśnił
Claude.
Złożył
dłonie
i
w
to
prowizoryczne naczynie nabrał wody.
– Spróbuj – zachęcił Denę. – Jest
wyjątkowo orzeźwiająca.
Musiała przyznać, że woda rzeczywiście
smakuje wybornie. Potem usiedli na trawie
i zjedli kanapki do ostatniej okruszynki.
Jedzenie i cichy plusk wody podziałały
na nią usypiająco. Z Claude'em było
odwrotnie. Ledwie skończył jeść, podniósł
się i spytał:
– Możemy już iść dalej?
– Mówisz poważnie? – spytała patrząc
na niego z niedowierzaniem. – Tak mi się
tu podoba, że z przyjemnością zostałabym
nawet parę godzin.
Raptem
uświadomiła
sobie
z
przerażeniem, że od dłuższego czasu nie
padło między nimi żadne angielskie słowo.
Skoczyła na równe nogi i krzyknęła:
– Och, Claude, ty zdrajco, wiesz, jak już
długo mówimy po francusku? Gdyby twój
ojciec to wiedział! Założę się, że zwróciłeś
na to uwagę, ale przemyślnie milczałeś!
Claude'a
tak
zaskoczył
ten
niespodziewany wybuch, że wzdrygnął się
i jakby zapadł w sobie. Dena potrząsnęła
nim za ramiona.
– Mogłeś powiedzieć choćby jedno
słowo – rzekła z udawanym wyrzutem.
Zamiast
odpowiedzieć,
Claude
zaczerwienił się po uszy. Natychmiast
zrobiło jej się żal, że tak szorstko się z nim
obeszła. Przecież dobrze wiedziała, jak
wrażliwy jest Claude.
– Przykro mi, Claude – szepnęła
łagodniejszym już tonem. – Nie to miałam
na myśli. Nie chciałam ciebie ganić...
Claude jednak nic nie odpowiedział,
tylko wpatrywał się uparcie w ziemię i
wydawał się całkowicie pochłonięty
przesuwaniem stopą małego kamyka.
Dena zastanawiała się gorączkowo, co
tak go ubodło. Być może przyczyna leżała
w tym, że ojciec nie obchodził się z nim
zbyt łagodnie i chłopiec nawet na drobną
uwagę reagował gwałtowniej, niż to się
dzieje normalnie.
– Dokąd mnie teraz zaprowadzisz? –
spytała zachęcająco. – Miałabym ochotę
coś jeszcze zobaczyć – o ile oczywiście
będziemy przy tym mówić po angielsku –
dodała grożąc mu żartobliwie.
Claude dalej milczał jak zaklęty. Bez
słowa odwrócił się i wyszedł pospiesznie z
klasztoru kierując się z powrotem na
ścieżkę, którą przybyli.
I tym razem Dena nie mogła za nim
nadążyć, ale nie powiedziała słowa, tylko
zrobiła wszystko, aby go dopędzić. Kiedy
znowu znaleźli się na miejscu, gdzie
dróżka dochodziła do drogi, wyciągnął
rower z zarośli, wskoczył na siodełko i
popedałował przed siebie nie troszcząc się
o Denę. Nie pozostawało jej nic innego,
jak co prędzej wyciągnąć swój pojazd i
ruszyć
za
nim.
Ucieszyła
się
stwierdziwszy,
że
droga,
łagodnie
opadając, wiedzie ku wybrzeżu. Mogła
teraz rozkoszować się morską bryzą,
stanowiącą cudowną odmianę po całych
godzinach
spędzonych
w
upalnym
powietrzu.
Claude majaczył przed nią jak mały
czarny punkt, dobre sto metrów w
przedzie. Próbowała zwiększyć tempo, w
którymś momencie jednak stwierdziła z
ulgą, że zwolnił i czeka na nią.
– – Dokąd teraz idziemy? spytała
widząc, że zsiadł z roweru i sposobi się do
zejścia po stromej skale opadającej prosto
w morze.
Po prostu zejdź do mnie! krzyknął tylko
nie odpowiadając na pytanie. Chcąc nie
chcąc musiała więc się odważyć na
spuszczenie się po nieledwie pionowym,
zbudowanym z łamliwych skał stoku. Po
chwili stali już razem na czymś w rodzaju
platformy, okolonej ze wszystkich stron
skałami i dlatego całkowicie zasłoniętej od
wiatru. Wśród skał o dziwacznych
kształtach odkryła czarny otwór.
– To tutaj – oświadczył Claude i zniknął
w jaskini.
Po raz pierwszy tego dnia uczuła coś
jakby strach.
Stanęła z wahaniem u wylotu pieczary,
zastanawiając się, czy nie byłoby jednak
rozsądniej po prostu zawrócić. Claude był
w nieobliczalnym nastroju, więc tym
bardziej nie miała ochoty zapuszczać się
za nim w ciemny, wąski korytarz.
– No, gdzie jesteś? – wynurzył się z
otworu machając na nią niecierpliwie.
Dena ciągle jeszcze nie wiedziała, co
robić, nie znajdowała jednak żadnego
rozsądnego powodu, dla którego nie
miałaby wejść do jaskini, zebrała się więc
na odwagę i ostrożnie zapuściła w głąb.
Claude najwyraźniej nie był tu po raz
pierwszy, to łatwo dało się zauważyć.
Gdyby nie to, że w kącie paliły się dwie
świece, z pewnością przyniesione tu
wcześniej przez niego, byłoby ciemno
choć oko wykol. Na ziemi leżał
rozpostarty stary wełniany koc, a obok
stała butelka napełniona przezroczystym
płynem. Claude sięgnął po nią i pociągnął
spory łyk.
– Zostawisz coś dla mnie? – spytała
sądząc, że to woda.
Wręczył jej flaszkę, a ona, nawet nie
skosztowawszy, po samym zapachu
wyczuła, że to w żadnym wypadku nie
woda, lecz mocny alkohol pędzony z
gruszek.
– O nie, to nie dla mnie – skrzywiła się
odsuwając butelkę. Raptem wewnętrzny
głos ją ostrzegł: Uciekaj, i to szybko,
zanim zdarzy się coś złego! Claude
wyrwał jej butelkę z ręki i burknął:
– Nie chcesz, to nie!
Ton jego głosu wydał jej się dziwnie
obcy. Postąpił niepewnie w jej kierunku i
wypalił znienacka:
– A teraz się przekonamy, czy jestem
dorosłym mężczyzną, czy też nie.
Doskonale wiem, co wy wszyscy o mnie
myślicie.
Uważacie
mnie
za
niedoświadczone
dziecko,
a
już
szczególnie mój ojciec. Ale ja ci mówię, że
zrobię wszystko, aby udowodnić jemu,
tobie i całemu światu, że już nie jestem
takim głupim chłopakiem, jakim byłem
kiedyś!
Odskoczyła do tyłu, ale było za późno.
Za plecami miała skałę, korytarz wiodący
ku wyjściu zasłaniał sobą Claude. Patrzyła
skamieniała ze strachu, jak zbliża się do
niej, niezdolna wymówić słowa. Rzucił się
na nią, przycisnął całym swoim ciałem do
skały i przycisnął wargi do jej ust.
Próbowała się wyrwać, lecz jego ręce
trzymały mocno. Ma zdumiewająco dużo
siły jak na takiego drobnego chłopca,
przemknęło jej przez głowę. Zdjęta paniką,
naraz odzyskała głos.
– Claude, przestań, nie wiesz, co robisz!
– krzyknęła błagalnie.
Odwróciła głowę na bok i zaczęła z
całej siły wierzgać nogami. Musiała przy
tym trafić go chyba w czułe miejsce, gdyż
zaklął i zwolnił uścisk.
Rozejrzała się szybko. Po drugiej stronie
u wylotu korytarza skalnego majaczyło
dzienne światło. Musiało to być wejście do
jaskini. Zebrała wszystkie siły, zrzuciła z
siebie Claude'a i umknąwszy jego
wyciągniętym rękom rzuciła się w tamtą
stronę. Claude oczywiście ruszył w pogoń
za nią i niechybnie by ją złapał, gdyby nie
potknął się i nie zaplątał w koc.
Prawdopodobnie to wypity alkohol
sprawił, że niezbyt pewnie czuł się na
nogach, gdyż inaczej z pewnością
przeszkodziłby jej w ucieczce.
Wydostała się z pieczary i tak szybko,
jak to możliwe, zaczęła wdrapywać się po
stromym stoku zmierzając do drogi. Nie
obejrzała się przy tym ani razu. Kiedy już
tam dotarła, stwierdziła, że w swej
panicznej ucieczce na śmierć zapomniała
zabrać z ukrycia rower, ale za żadne
skarby nie chciała tam wracać. Biegła tak
dobrą chwilę, wreszcie wyczerpana opadła
dysząc na blok skalny sterczący na
poboczu drogi. Nie panowała już nad sobą.
Z jej piersi wyrwał się szloch, z oczu
puściły łzy. Z rozpaczą ukryła twarz w
dłoniach. Jak mogło do czegoś takiego
dojść?!
I
jakżeż,
na
Boga,
ma
wytłumaczyć to Jeanowi Marcowi?!
Rozdział 9
Po raz pierwszy w życiu Dena odczuła
na własnej skórze, co to znaczy być zdaną
wyłącznie na siebie. Jak okiem sięgnąć nie
było nikogo, komu mogłaby zaufać i
prosić o pomoc, siedziała więc na głazie i
wpatrywała się tępo w przestrzeń. Po
pewnym czasie zdołała wziąć się w garść
na tyle, aby podjąć decyzję. Ponieważ i tak
nie mogła tu wiecznie siedzieć, lepiej
chyba było wrócić i opowiedzieć wszystko
Jeanowi Marcowi. Może okaże zro-
zumienie i nie wyrzuci jej natychmiast.
Jedynie możliwość, że zobaczy znowu
Claude'a, wydawała jej się nieznośna i
wszystko w niej wzdragało się przed nią.
Wstawszy z kamienia postąpiła parę
kroków, próbując sobie wyobrazić reakcję
Jeana Marca. Myślała przy tym, jak
uprzejmy
okazał
się
poprzedniego
wieczoru, gdy ją prosił, aby została
chociaż tę jedną noc. Gdyby była mu
całkiem obojętna, z pewnością nie zadałby
sobie tyle trudu, by ją przekonać. A potem
ta jego prośba, by podciągnąć w
angielskim Claude'a! Czyż nie mogło za
tym kryć się coś więcej?
Im dłużej rozmyślała o Jeanie Marcu,
tym bardziej prawdopodobne wydawało
się jej, że ją zrozumie. Może mógłby
załagodzić sprawę między nią a Claude'em
i nakazać synowi, aby ją najgrzeczniej jak
umie przeprosił. Nabrawszy trochę nadziei
postanowiła wrócić i przeprowadzić
wszystko, jak sobie zaplanowała.
Ale gdzie właściwie się znajdowała?
Stwierdziła tylko, że słońce chyli się ku
zachodowi, lecz nie miała pojęcia, w którą
stronę się udać.
Porwała ją nowa fala rozpaczy, ale
udało jej się wmówić sobie, że nie wolno
jej rezygnować i za wszelką cenę musi
dotrzeć do Jeana Marca.
Ruszyła na los szczęścia przed siebie,
uporczywie szukając wzrokiem znajomych
szczegółów, które utwierdziłyby ją w
przekonaniu, że obrała dobry kierunek.
Niestety zapadający zmierzch sprawiał, że
okolica wydawała jej się całkiem obca.
Szła już tak z pół godziny, gdy naraz
stanęła w miejscu, gdzie droga się
rozwidlała. Nigdzie nie widać było żywej
duszy, nikogo, kto mógłby jej wskazać
drogę, mało tego, w zasięgu wzroku nie
było widać nawet jednego domu.
Zdenerwowana stała na rozwidleniu
dróg, zastanawiając się, w którą stronę
powinna się zwrócić. Wiedziała dobrze, że
to ryzyko iść dalej na los szczęścia. Naraz
w oddali okazał się czarny punkt, który
wydawał się zbliżać. Dena wpatrywała się
w tę czarną plamę, próbując odgadnąć, co
to może być. Po kilku minutach mogła już
stwierdzić z całą pewnością, że to jakiś
gospodarz na wozie zaprzężonym w woły.
Stanęła na środku drogi, tak aby chłop
jej nie przeoczył, a ten zatrzymał wóz parę
metrów od niej i zapytał gniewnym
głosem, czego szuka na drodze i czy nie
ma oczu w głowie.
Dena miała spore trudności ze
zrozumieniem
jego
niewyraźnej
francuszczyzny.
Starannie
dobierając
słowa poprosiła:
– Monsieur, zgubiłam się, a chciałabym
się jak najszybciej dostać do domu.
Mógłby mnie pan kawałek podwieźć? Tak
bardzo proszę...
Stary mężczyzna nie wydawał się być
zachwycony tą prośbą, o czym świadczyła
jego spochmurniała w mgnieniu oka twarz.
– Słuchaj, mała, muszę dotrzeć z tymi
owocami na targ, zanim się rozwidni. Nie
mam ani chwili do stracenia, możesz mi
wierzyć. A teraz zejdź z drogi i pozwól mi
przejechać.
Tego było już dla niej za wiele.
Wybuchnęła
rzewnymi
łzami
i
rozpaczliwie szlochając błagała go, aby
jednak jej pomógł.
–
Musi pan wiedzieć –
rzuciła
pospiesznie – że pan, dla którego pracuję,
jest bardzo bogaty. Gdybym nie wróciła,
bardzo by się o mnie martwił. Jestem
przekonana, że zapłaci za te wszystkie
pańskie owoce, jeśli tylko dowiezie mnie
pan bezpiecznie do domu.
– Jak panienka mówi? – Mężczyzna
potrząsnął sceptycznie głową i wydawał
się zastanawiać, czy powinien się wdawać
w taki niepewny interes. – Niechże więc
panienka poda nazwisko tego bogatego
pana, a także gdzie mieszka, bo inaczej nie
będę wiedział, czy to prawda, co tutaj
usłyszałem!
Dena zaczerpnęła głęboko powietrza i
powiedziała:
– To monsieur Jean Marc Clemence.
Niestety nie znam dokładnego adresu,
wiem tylko, że mieszka w czymś w
rodzaju zamku i...
Stary
człowiek
przerwał
jej
niecierpliwym ruchem ręki.
–
Oczywiście
znam
monsieur
Clemence'a. Ma piekielne szczęście w
kartach. Każdy go tu zna od tej strony. –
Gospodarz roześmiał się potrząsając głową
i dał jej znak ręką, aby się wdrapała na
kozioł.
Dena z ulgą podążyła za tym
wezwaniem.
Wydawało jej się, że minęły wieki,
zanim wreszcie skręcili na drogę wiodącą
do posiadłości Jeana Marca. Zaledwie
ujrzała potężną budowlę, rzuciło jej się w
oczy, że żadne z okien nie jest oświetlone.
Przecież jeszcze wszyscy nie poszli spać,
zastanawiała się gorączkowo przygryzając
wargę. Na pewno ktoś na mnie czeka, nie
może być inaczej. A może wyruszyli jej
szukać? Tak, z pewnością to ostatnie.
Poprosiła starego, aby chwilę zaczekał, i
zeskoczyła z wozu. Podeszła do wejścia i
zaczęła "się dobijać, przerywając na
moment i nadsłuchując, czy coś się w
środku nie rusza. Niestety panowała
absolutna cisza. Dena była bliska histerii.
Czuła, że chłop podniesie krzyk, jeśli nie
dostanie pieniędzy. Zrozpaczona, zaczęła
od nowa walić pięściami w masywne
drewniane drzwi, minęło jednak jeszcze
dobrych parę minut, zanim doszedł ją z
wnętrza jakiś odgłos.
Drzwi uchyliły się i w szparze mignęła
Marie, w szlafroku i z rozczochranymi
włosami.
– Mademoiselle Dena! – krzyknęła
Marie. – Nie wie pani, co się tutaj dzisiaj
stało! Jean Marc zarządził, że nie wolno
mi pani pod żadnym pozorem tutaj
wpuścić. Tak mi przykro, ale będę się
miała z pyszna, jak panią wpuszczę. Jean
Marc potrafi być bardzo nieprzyjemny,
gdy się gniewa, i sądzę, że w takim
momencie byłby zdolny do wszystkiego. –
Naraz dostrzegła zaprzężony w woły wóz i
stojącego przed nim starego mężczyznę z
posępną twarzą. – A ten czego tu szuka? –
spytała przerażona.
– Zgubiłam się – wyjaśniła Dena – i ten
pan był tak uprzejmy, że przywiózł mnie
tutaj. Przyrzekłam mu sowitą zapłatę i
teraz na nią czeka.
– Chwileczkę, zaraz przyniosę pieniądze
– szepnęła ze zrozumieniem Marie. W parę
sekund potem wróciła z portmonetką i
zaczęła się targować z chłopem. Dena
przyglądała się z boku.
– Ten stary jest strasznie chciwy –
Marie podeszła do niej potrząsając głową.
– Chciałby wyciągnąć taką sumę, jakiej
prawdopodobnie nie zarobił nigdy przez
cały rok.
– I dała mu ją pani? – spytała z lękiem
Dena. – Natychmiast pani zwrócę te
pieniądze,
muszę
tylko
przynieść
portmonetkę z mego pokoju.
– Nie kłopocz się o to, moje dziecko –
powiedziała dobrotliwie stara kobieta. –
Teraz mamy coś ważniejszego na głowie,
musimy się zastanowić, co zrobić. Przecież
nie mogę wyrzucić cię w środku nocy
pozostawiając własnemu losowi. Wejdź
przynajmniej do hallu. Jest zbyt zimno,
abyś miała tak stać na dworze.
Dena weszła za Marie do domu,
zrobiwszy jednak zaledwie parę kroków
stanęła jak wryta wpatrując się szeroko
otwartymi oczami w drugi koniec hallu.
Stał tam Jean Marc, odziany w jedwabny
szlafrok,' a jego twarz była tak mroczna, że
Dena miała ochotę zapaść się pod ziemię.
– Wracaj natychmiast do łóżka, mamo!
– nakazał surowo starej kobiecie.
– Dobranoc – wyszeptała Marie rzucając
na nią pełne współczucia spojrzenie i
zniknęła.
Jean Marc stał bez ruchu i lustrował
złym spojrzeniem Denę. Chociaż nie padło
jedno słowo, czuła najwyraźniej, że cały aż
się gotuje ze złości i że z trudem tylko
panuje nad sobą, aby nie wybuchnąć.
– A więc jesteś z powrotem – zaczął
podejrzanie
spokojnym głosem –
i
możemy porozmawiać, zanim nas całkiem
opuścisz. – Mimo. to nietrudno było
wyczytać
z
tych
słów
skrywaną
wściekłość. – Chodź – rzucił władczym
tonem odwracając się z tajoną pasją.
Ruszyła z ociąganiem za nim.
Rozdział 10
Jean Marc poszedł prosto do swego
gabinetu. Przed drzwiami zatrzymał się
czekając na nią, jakby w obawie, że w
ostatniej chwili może mu uciec. Potem
usiadł na brzegu biurka i zaczął się bawić
długopisem, najwidoczniej nie wiedząc, co
ma
powiedzieć.
Omiótł
Denę
przenikliwym spojrzeniem, po czym
odwrócił oczy.
– Wiesz, Deno...
Przerwał, jak gdyby nie bardzo wiedząc,
co dalej robić, zaraz jednak rozpoczął od
nowa:
– Jestem zaszokowany i przygnębiony
tym, co się dzisiaj stało. Ja...
Zaczerpnąwszy
głęboko
powietrza
zdobyła się na odwagę:
– Monsieur Clemence, może powinien
pan najpierw...
Przerwał jej niechętnym ruchem ręki.
Dena czuła, że traci resztę panowania nad
sobą i wybuch jest nieunikniony.
– Wypraszam sobie jakiekolwiek próby
tłumaczenia z twojej strony. – To co się
stało, to zwykły skandal! Zanim się
zdenerwuję do reszty, przedstawię ci lepiej
dokładny przebieg wydarzeń i może wtedy
sama zrozumiesz, że to, co zrobiłaś, woła o
pomstę do nieba. .
Nie wierzyła własnym uszom. To ona
niby miała źle postąpić? Coś tu się nie
zgadzało!
Raptem rozjaśniło jej się w głowie.
Claude! Na miłość boską, cóż on takiego
naopowiadał ojcu? Musiała się tego za
wszelką cenę dowiedzieć, bo tylko wtedy
mogła się zacząć bronić. Innej szansy nie
było,
postanowiła
zatem
najpierw
wysłuchać, co Jean Marc ma jej do
powiedzenia.
Jean Marc założył nogę na nogę,
wychylił się do przodu i utkwił w niej
lodowate spojrzenie.
– Kiedy dziś po południu uporałem się z
robotą – zaczął – wziąłem do ręki książkę,
i czekałem na twój powrót i pierwszą
relację z zajęć z moim synem. Czekałem
tak do kolacji, a że żadne z was nie
pojawiło się na
horyzoncie, byłem
zmuszony zjeść sam. Wyjątkowo mi się to
nie spodobało. –
Wstał i zaczął
niecierpliwie przemierzać tam i z
powrotem gabinet. – Po kolacji wróciłem
tutaj i pracowałem do dziesiątej. Wtedy już
naprawdę zacząłem się o was martwić.
Wreszcie, za piętnaście jedenasta, ledwie
położyłem się do łóżka i miałem zgasić
światło, ktoś nagle zapukał do drzwi.
Otworzywszy ujrzałem na progu Claude'a.
Był w strasznym stanie...
Jean Marc wyciągnął z szuflady biurka
papierosy i zapalniczkę, zapalił jednego i
zaciągnął się głęboko.
– Miał rozerwaną koszulę, jak gdyby
przyszło mu stoczyć dziką walkę, spodnie
podarte i brudne, ręce zadrapane, a jego
oczy zdradzały, że płakał. Kiedy go
przytuliłem do siebie chcąc pocieszyć,
stwierdziłem z przerażeniem, że w jego
oddechu czuć alkohol...
W oczach Jeana Marca pojawił się błysk
nie kontrolowanej wściekłości.
– Możesz sobie wyobrazić, co czuje
ojciec dochodząc do wniosku, że jego syn
został wykorzystany seksualnie*?
Nic nie rozumiejąc Dena wpatrywała się
oniemiała w Jeana Marca. Czego on
właściwie od niej chce? Cóż takiego
mogło się zdarzyć Claude'owi w drodze
powrotnej do domu? A przede wszystkim
– co ona ma z tym wspólnego? Jean Marc
mówił tak, jak gdyby to ją chciał obwinie
za stan syna!
– Spytałem go naturalnie, co się stało i
dlaczego ty nie wróciłaś z nim razem, lecz
był tak roztrzęsiony, że mi
nie
odpowiedział,
tylko
się
rozpłakał.
Potrwało chwilę,
zanim go trochę
uspokoiłem i mógł mi odpowiedzieć całą
historię.
Jego oczy błyszczały pogardliwie. Dena
nie mogła tego dłużej znieść.
– Niech mi pan szybko opowie, co to za
historia, gdyż powoli zaczynam nabierać
podejrzeń, że to mnie pan uważa za
odpowiedzialną za stan. w jakim wrócił do
domu pański syn, i bardzo chcę się
dowiedzieć, co takiego zrobiłam.
Trudno sobie wyobrazić większą
pogardę niż ta, która biła z oczu Jeana
Marca.
– Nie zgrywaj się, Dena, obydwoje
jesteśmy dorośli. Dziś po raz pierwszy
stało się dla mnie jasne, że nie brak ci
» doświadczenia w pewnych sprawach.
A ja, głupiec, przez cały czas miałem
skrupuły i nie śmiałem się do ciebie
zbliżyć! Że też nie przejrzałem tej całej
twojej
maskarady.
Odgrywałaś
niedoświadczoną dziewczynkę, a nie jesteś
niczym innym, jak żądną przygód
awanturnicą, która włóczy się po świecie i
wykorzystuje każdą okazję, jaka się
nadarzy!
Denie dosłownie odebrało mowę. To
było niepojęte.
– Niechże mi pan wreszcie powie, co
takiego naopowiadał panu Claude. – To
było wszystko, co zdołała z siebie
wydusić.
– Twoja wściekłość, moja mała, jest tu
całkiem nie na miejscu – rzucił z drwiną
Jean Marc. – Owszem, powiem, co mam ci
do zarzucenia. W języku urzędowym
nazywa się to chyba „próba gwałtu".
Najpierw spiłaś Claude'a, a potem
usiłowałaś go wykorzystać. Nie pozostało
mu nic innego jak bronić się przed tobą.
Powiedział mi, że użył do tego rąk i nóg, a
potem uciekł.
Denie zakręciło się w głowie. Szła tutaj
przygotowana na najgorsze, ale z czymś
takim się nie liczyła...
Co za podstępny kłamca! Claude
najzwyczajniej pod słońcem przedstawił
odwrotnie wypadki tego popołudnia chcąc
zachować twarz, a rzucił w ten sposób
oszczerstwo na nią, Denę. Owo rozerwane
ubranie to była sztuczka na pokaz! Sam się
tak urządził, aby uwiarygodnić przed-
stawioną przez siebie wersję.
Naraz uświadomiła sobie, że jest w
sytuacji bez wyjścia. Jean Marc dał do
zrozumienia, że czuł do niej pociąg. Teraz
wszystko się zmieniło, uważał ją za
zepsutą i pozbawioną skrupułów. Poza tym
wszystkim
sprawiał
wrażenie
uprzedzonego, a więc nie sposób było
liczyć, że ze spokojem wysłucha jej relacji
i jeszcze w nią uwierzy. Czuła się na
spalonej pozycji. Przecież nie miał
powodu wierzyć bardziej jej niż własnemu
synowi! Owa świadomość była tak
straszna,
że
zamiast
się
bronić,
wybuchnęła płaczem i siedziała teraz
szlochając jak przysłowiowa kupka
nieszczęścia.
Jean Marc przypatrywał się jej
nieporuszony.
– Nie masz zatem nic na swoje
usprawiedliwienie, skoro nie próbujesz się
bronić. Wnoszę z tego, że nie masz nic do
powiedzenia, a twoje milczenie potwierdza
tylko to, co wyznał Claude. Rozumiesz
więc, że nie możesz tu zostać jako jego
nauczycielka. Najlepiej dla nas wszystkich
będzie, jak opuścisz nas najszybciej jak to
możliwe. Mój syn już i tak wiele
wycierpiał i chcę
mu oszczędzić
podobnych sytuacji w przyszłości. Wiem,
że jest bardzo późno, ale w tych
warunkach muszę cię prosić, abyś
natychmiast opuściła mój dom.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak
podle. Najgorsze w tym wszystkim było
to, że Jean Marc czuł do niej coś więcej
niż sympatię i że ona sama była na
najlepszej drodze do zakochania się w nim.
A teraz to zostało bezpowrotnie zniszczone
– i to z powodu czegoś, co w ogóle nie
miało miejsca!
– Ostatnie pytanie, Deno – Jean Marc
przerwał jej posępne rozmyślania. –
Chciałbym się koniecznie dowiedzieć,
dlaczego próbowałaś uwieść mego syna.
Zrobiłaś to, bo wiedziałaś, że nie obchodzą
mnie jego kontakty z dziewczętami? A
może świadomie chciałaś go uwolnić spod
ojcowskiego wpływu? Jest jeszcze inna
możliwość: chciałaś mi pokazać, że już
dawno skończyłaś z niewinnością, w którą
ja, dureń, wierzyłem? Nie mogę tego
zrozumieć, Deno. To wykracza poza moje
doświadczenie. Prosiłem cię, abyś u nas
została, i to nie tylko dlatego, że Claude
nie jest najlepszy w angielskim. Chciałem
się o ciebie troszczyć, bo coś dla mnie
znaczyłaś. To twój sposób, żeby... – Urwał
i milczał przez moment. Potem powiedział
zduszonym głosem: – Zabieraj się stąd
czym prędzej, zanim zrobię coś, czego
później będę żałował.
Dena nie wytrzymała. Skoczyła na
równe nogi i wypadła za drzwi.
Przeskakując po kilka stopni naraz wbiegła
po schodach do swego pokoju i zalewając
się łzami wrzucała do plecaka swoje
nieliczne rzeczy.
Zbiegłszy z powrotem po schodach
zatrzymała się pod drzwiami gabinetu.
Pokusa była wielka, Dena miała ochotę,
wejść tam jeszcze raz i rzucić Jeanowi
Marcowi w twarz całą prawdę. Na moment
oczyma duszy ujrzała go proszącego o
przebaczenie, a potem zamykającego ją w
ramionach i pocieszającego. Pokusa była
wielka, ale rozsądek podpowiadał jej, że to
bezcelowe. Jean Marc nigdy nie uwierzy,
że jego syn jest pospolitym kłamcą. Nie,
powiedziała sama do siebie, to nie ma
sensu. Może Claude pewnego pięknego
ranka sam zrozumie, że postąpił kary-
godnie, a może Jean Marc przejrzy
wreszcie na oczy i pojmie, jak strasznie się
pomylił.
Powoli przeszła przez hall i pod wielkim
portalem wyśliznęła się w ciemność.
Chłodne nocne powietrze podziałało na nią
kojąco. Ruszyła przed siebie szybkim
krokiem, zdjęta jedną myślą: dalej, dalej,
jak najdalej od tego żałosnego domu od
jego niesprawiedliwych mieszkańców!
/
Rozdział 11
Było bardzo ciemno i Dena miała
trudności ze znalezieniem ścieżki wiodącej
do drogi. Doskonale wiedziała, że szanse
na wyszukanie schronienia o tak późnej
nocnej porze są więcej niż małe. Łamiąc
sobie głowę, co zrobić, szła powoli szosą,
aż nagle przyszła jej do głowy zbawienna
myśl.
Pensjonat Angelique! Co prawda nie
była zachwycona perspektywą wyciągania
Angelique z łóżka i proszenia jej o
przyjęcie pod swój dach, ale nie miała
wyboru. Przy takim zimnie nie sposób
było myśleć o spędzeniu nocy pod gołym
niebem.
Kiedy wreszcie dotarła do wsi, musiała
jeszcze znaleźć pensjonat, a to zabrało jej
sporą chwilę. Na wschodzie niebo już
odrobinę
pojaśniało,
z
czego
wywnioskowała, że niedługo nastąpi świt.
Z bijącym sercem stanęła przed
drzwiami
pensjonatu,
mając
cichą
nadzieję, że Angelique nie będzie stawiać
żadnych pytań, tylko od razu zaprowadzi
ją do pokoju, gdyż nie czuła się na siłach
czegokolwiek wyjaśniać. Na to była zbyt
zmęczona.
Wydarzenia
ostatnich
dwudziestu czterech godzin wstrząsnęły
nią do głębi. Drżąc z zimna i wyczerpania
czekała, aż ktoś jej otworzy. I
rzeczywiście, po chwili zbliżyły się jakieś
kroki i w uchylonych drzwiach ukazała się
twarz dziewczyny, mogącej mieć niedużo
więcej niż dwadzieścia lat, która mimo
wczesnej pory uśmiechnęła się do niej
przyjaźnie.
Po raz pierwszy od kilkunastu godzin
dopisuje mi szczęście, pomyślała z ulgą
Dena. Spytała, czy właścicielka jest w
domu, i otrzymała odpowiedź, że
Angelique wyjechała do Paryża i wróci
dopiero za parę dni. Poprosiła wtedy o
pokój, a widząc, że dziewczyna przygląda
jej się z mieszaniną zdziwienia i
ciekawości, wyjaśniła prędko, że jest
zmęczona po długiej podróży i nie miała
możliwości się przespać.
Dziewczyna skinęła ze zrozumieniem
głową i zaprosiła ją do środka, po czym
zaprowadziła do pokoju i życzyła dobrego
wypoczynku.
Dena z wdzięcznością dała jej suty
napiwek i zamknąwszy drzwi za sobą
rzuciła się kompletnie wyczerpana na
łóżko.
W kilka sekund później już spała, nie
zdążywszy nawet się rozebrać i przykryć...
Kiedy się zbudziła, naokoło panowała
ciemność, co bardzo ją zdziwiło. Miała
silny ból głowy, a w dodatku czuła
straszny głód. Próbowała się podnieść, ale
ból był tak silny, że nie pozostało jej nic
innego jak opaść z powrotem na poduszki.
Po chwili jednak, nie mając wyboru,
zebrała się w sobie, wstała i zeszła powoli
po schodach chcąc znaleźć dziewczynę,
która w nocy tak życzliwie ją przyjęła.
Znalazła
ją
na
parterze
zajętą
odkurzaniem. Odkurzacz buczał cichutko,
a dziewczyna nuciła jakąś piosenkę.
– Dzień dobry – powiedziała głośno
Dena chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Dziewczyna odwróciła się i krzyknęła
przestraszona:
– Ależ pani jest blada! Źle się pani
czuje?
Dena potaknęła. Niesamowity ból głowy
sprawił, że wszystko wokół niej wydawało
się wirować, a nogi ciążyły jak z ołowiu.
– Tak, to prawda, nie czuję się najlepiej
– wyszeptała mając wrażenie, że ziemia
usuwa się jej spod nóg.
– Czy pani w ogóle coś jadła? –
wypytywała
dalej
dziewczyna,
najwyraźniej zaniepokojona.
Dena doskonałe pamiętała, że od czasu
kanapek jedzonych z Claude'em w starym
klasztorze nie miała nic w ustach, zdawała
sobie też sprawę, że dobrze byłoby
przełknąć coś ciepłego, mimo to wiedziała
aż za dobrze, że przyczyna jej złego
samopoczucia tkwi gdzie indziej.
– Późno wieczorem z pewnością
musiała mieć pani kłopot z dostaniem
czegoś do jedzenia. Nasza wieś jest mała,
więc jest tu tylko jedna restauracja i jeden
bar, które zresztą zamykane są wcześnie –
stwierdziła dziewczyna. – Pójdę teraz do
kuchni i coś pani przyrządzę. Proszę tylko
z łaski swojej nie mówić o tym innym
gościom, gdyż zwykle nie podajemy tu
posiłków.
Tak
zarządziła
madame
Angelique.
Dena
podziękowała,
przyrzekając
solennie, że nic nikomu nie powie, i
ostatkiem sił próbowała dotrzeć do stojącej
w rogu sofy, mając uczucie, że nie utrzyma
się na nogach nawet sekundy dłużej.
Niestety tuż przed nią z cichym jękiem
osunęła się na ziemię i straciła przy-
tomność.
– O mój Boże! – krzyknęła przerażona
dziewczyna. – Ona naprawdę zemdlała!
Po długiej chwili Dena zaczęła
przychodzić do siebie i ze zdziwieniem
rozejrzała się wokoło. Leżała w nie
znanym sobie pokoju.
– Gdzie jestem? – szepnęła ledwie
dosłyszalnym głosem. Siedząca obok łóżka
dziewczyna wydawała jej się tylko na
wpół realna.
– Ciągle jeszcze w pensjonacie –
uspokoiła ją dziewczyna. A tak w ogóle to
mam na imię Lila. Nie wiem, czy pani
przypomina sobie coś z tego, co się
zdarzyło. Zemdlała pani, a ja wniosłam
panią po schodach do tego pokoju.
Stopniowo Dena zaczęła sobie wszystko
przypominać. Naraz drgnęła przerażona.
– Czy madame Angelique już wróciła? –
spytała, a z jej twarzy łatwo dało się
wyczytać lęk.
– Nie, jeszcze nie wróciła, ale proszę się
nie martwić – uspokoiła ją Lila. – Madame
dzwoniła, aby powiedzieć, że wróci
dopiero w następnym tygodniu.
Lila zachodziła w głowę, skąd ta młoda
Amerykanka zna jej szefową, nie umiała
jednak znaleźć żadnego wyjaśnienia, a
pytać nie śmiała, tym bardziej że
nieznajoma nie czuła się dobrze.
– Ma pani ochotę na filiżankę bulionu?
– spytała z zatroskaną miną. – Moim
zdaniem powinna pani koniecznie coś
zjeść.
Nie czekając na zgodę zniknęła, a Dena
leżąc
próbowała
uporządkować
wydarzenia, które miały miejsce od jej
przybycia do Francji. Niestety jednak nie
była zdolna do chłodnej oceny tego
wszystkiego, co ją spotkało, i do
wyciągnięcia konkretnych wniosków, gdyż
raz po raz przed oczyma jej duszy
pojawiały się twarze dwu mężczyzn – na
przemian Webstera i Jeana Marca – mącąc
rozsądny tok myśli.
Co takiego właściwie się z nią działo?
Czyżby nie umiała sprawować nad sobą
kontroli? Najmądrzejszym posunięciem
byłoby raz na zawsze wymazać obu ze
swego życia!
Zrozpaczona odwróciła się na bok i
ukryła twarz w poduszce walcząc ze łzami.
W takiej pozycji zastała ją w chwilę potem
Lila, lecz nie zadawała żadnych pytań,
tylko postawiła obok na stoliku tacę z
bulionem i kawałkiem chleba, po czym
przysiadła na brzeżku łóżka patrząc, jak
Dena się posila.
Wreszcie Dena oddała tacę z pełnym
wdzięczności
uśmiechem
i
opadła
wyczerpana na poduszki, aby natychmiast
zasnąć. W ciągu nocy Lila kilka razy
podchodziła do jej łóżka sprawdzić, jak się
czuje, i przerażona musiała za każdym
razem stwierdzić, że nieznajomą muszą
dręczyć koszmary, gdyż rzucała się
pojękując, a raz nawet głośno zawołała:
„Webster!" i rozpłakała się.
Lila głaskała ją po głowie szepcząc
uspokajające słowa. Wydawało się to mieć
zbawienne działanie, bo Dena wyraźnie
uspokajała się, przynajmniej na chwilę.
Zaraz rano zadzwoniła do Paryża, a
nosowy głos, który oznajmił: „Tu hotel
„Parisienne", z kim pani chce rozmawiać!"
przyjęła z prawdziwą ulgą.
– Proszę mnie połączyć z madame
Masson. O ile wiem, mieszka w pokoju 25.
– Chwileczkę.
Liii zdawało się, że minęła cała
wieczność, zanim usłyszała na drugim
końcu głos Angelique:
– Halo, kto mówi?
Przełknęła ślinę, zanim odważyła się
zacząć,
potem
jednak
powiedziała
mocnym głosem:
– Tu Lila. Zostawiła mi pani na kartce
swój paryski numer telefonu, na wypadek
gdyby stało się coś, z czym nie
potrafiłabym się sama uporać. Dlatego
dzwonię do pani...
– O co chodzi? – spytała niecierpliwie
Angelique.
Lila
opowiedziała
całą
historię,
poczynając od przybycia Amerykanki o
nocnej porze, aż po jej obecną chorobę.
– Wydaje się, że nie jest z nią dobrze.
Coś ją musi dręczyć, jakieś koszmary, i co
chwilę płacze. Jest całkowicie wyczerpana
– i to nie tylko nerwowo. Naprawdę nie
wiem, co robić, jak jej pomóc, i dlatego
dzwonię do pani...
Angelique milczała przez chwilę,
doskonale
wiedząc,
kim
jest
ta
„amerykańska dziewczyna".
– Powiedziała, jak się nazywa? – spytała
chcąc się upewnić.
– Tak, Dena Parker – pospieszyła z
wyjaśnieniem Lila.
Głowa
Angelique
pracowała
gorączkowo. Cóż takiego mogło zajść
między tą Amerykanką a Jeanem
Markiem? Przecież najwyraźniej był nią
oczarowany. Jeśli ją wyrzucił, a na to
wyglądało, musiało się zdarzyć coś poważ-
nego. Zresztą ona, Angelique, mogła być
tylko zadowolona z takiego obrotu
sytuacji. Nie musiała się już martwić o to,
że Dena w którymś momencie może
okazać się jej rywalką, a ponieważ to
niebezpieczeństwo zdawało się zażegnane,
postanowiła udawać wspaniałomyślną.
– Spróbuję wrócić dziś wieczór do domu
– przyrzekła – i na miejscu zobaczę, co się
da zrobić.
Lila
odłożyła
słuchawkę
z
uspokajającym uczuciem spełnionego
obowiązku. Jej pracodawczyni miewała
humory, ale tym razem zachowała się
bardzo rozsądnie.
Angelique rzeczywiście wróciła jeszcze
tej nocy, a właściwie tuż nad ranem.
Najpierw zajrzała do Deny, a upewniwszy
się, że ta śpi spokojnie, sama się położyła.
Lila natomiast ciągle jeszcze martwiła
się o gościa. Ukradkiem wsunęła się do
pokoju Deny, a widząc ją siedzącą z
szeroko otwartymi oczami na łóżku i wy-
rzucającą z siebie bezładnie oderwane
słowa, naprawdę się przeraziła. Już, już
miała nią potrząsnąć i w ten sposób
obudzić, gdy raptem uświadomiła sobie, że
wśród tych nie mających związku ze sobą
słów powtarzają się
„Webster", które już znała, i „Jean
Marc", a także
„Claude". Nagle powzięła podejrzenie.
Czyżby tu chodziło o Jeana Marca
Clemence, który uchodził we wsi za
kochanka Angelique, i jego syna Claude'a?
Jeśli tak było, to opowiedzenie Angelique
o koszmarach dręczących Denę było
najgłupszą pod słońcem rzeczą.
Jutro też jest dzień, uspokajała siebie
samą. Teraz jest za późno, aby roztrząsać
całą sytuację i podejmować jakieś decyzje.
Jedno było pewne: Musiała bardzo uważać
na to, co opowiada szefowej. Angelique
była nieobliczalna, nigdy się nie wiedziało,
czego można się po niej spodziewać. Kto
wie, co jej wpadnie do głowy, gdy się
dowie, że Dena we śnie raz po raz
wykrzykuje imię jej ukochanego?
Zgasiła światło i położyła się do łóżka.
Nie trwało długo, a już mocno spała,
wyczerpana całym zamieszaniem wokół
Amerykanki.
Rozdział 12
Mimo że poszła bardzo późno spać, Lila
obudziła się wcześnie, ubrała szybko i
poszła do kuchni, aby przygotować
pożywne śniadanie. Potem odkurzyła
pokoje na dole i przetarła wilgotną
ściereczką meble, a wreszcie z pełną tacą
weszła po schodach i zapukała do pokoju
Deny.
– Jak się spało? – spytała.
– Mam wrażenie, że całkiem dobrze –
odparła Dena.
– Wygląda pani dużo lepiej niż wczoraj
– stwierdziła z zadowoleniem Lila. – Jeśli
tak dalej pójdzie, za dwa dni będzie pani
zdrowa jak ryba. – Postawiła przed Deną
apetycznie wyglądającą tacę. – Chętnie był
z panią trochę posiedziała, ale niestety nie
mogę, czeka na mnie całe mnóstwo
obowiązków. Na wypadek gdyby pani
jednak czegoś potrzebowała, przyniosłam
dzwonek. Zadzwoni pani i przyjdzie
madame Angelique...
– Angelique? – przerwała z lękiem
Dena. – Myślałam, że jej nie ma... Och, w
takim razie będzie lepiej, jeśli spakuję
rzeczy i się stąd wyniosę.
– Nie wolno pani tego robić, w pani
stanie byłoby to zbyt niebezpieczne.
Proszę zostać w łóżku i nie martwić się o
nic. Madame Angelique nie urwie pani
przecież głowy.
Dena opadła z powrotem na poduszki i
milczała przez moment. Właściwie Lila
miała rację, ona, Dena, była za słaba, aby
w tej chwili opuścić pensjonat.
W zamyśleniu upiła łyk kawy i ugryzła
kawałek rożka posmarowanego masłem, a
Lila, przyrzekłszy, że zajrzy do niej, jak
tylko będzie mogła, zbiegła co prędzej po
schodach, aby poszukać Angelique. Coś
przecież trzeba było zrobić, musiała więc
niezwłocznie porozmawiać z szefową.
Zastała ją w ogrodzie, obcinającą
zwiędłe róże. Widzicie ją! pomyślała ze
złością. Ja tu zachodzę w głowę, co począć
z chorą, a ta zabawia się różami!
Widząc nadchodzącą Lilę Angelique
odgarnęła z twarzy swe gęste czarne
włosy. Lila nie po raz pierwszy
stwierdziła, że jak na swój wiek jej
pracodawczyni jest jeszcze wyjątkowo
atrakcyjną kobietą. Jej figura była
nienaganna,
a
wygląd
perfekcyjny.
Angelique miała na swym koncie liczne
historie miłosne i nie cieszyła się najlepszą
sławą we wsi. Tym zresztą martwiła się
najmniej. Było jej obojętne, co ludzie o
niej mówią. Żyła po swojemu, tak jak jej
się podobało.
Teraz postąpiła parę kroków w kierunku
Liii i dała do zrozumienia, że najlepiej
będzie, jak usiądą na dużej ogrodowej
ławce.
– No, cóż takiego leży ci na sercu –
spytała siląc się na uprzejmość, ale
zarazem obrzucając ją przenikliwym
spojrzeniem. – Przychodzisz z powodu tej
Amerykanki, prawda?
Lila skinęła głową. , – Tak, madame.
Jeśli pani się zgodzi, chciałabym
opowiedzieć całą historię od początku. –
Tu
przedstawiła
bardzo
dokładnie
wszystko, co się zdarzyło, jak Dena w
środku nocy zapukała do drzwi, niedługo
potem zemdlała i ciągle jeszcze wygląda
na poważnie chorą.
– Jeśli chciałaby pani znać moje zdanie
– dokończyła – to ona jest chora z miłości.
Zainteresowanie Angelique wyraźnie
wzrosło.
– Skąd ci to przyszło do głowy? –
spytała zdziwiona.
Lila czuła, że teraz musi być bardzo
ostrożna w swych wypowiedziach.
– Nocą dręczyły ją senne koszmary, o
których rano zdawała się nie pamiętać, a
wśród nich raz po raz padały imiona
mężczyzn. – Przerwała na moment.
– Och, zamieniam się w słuch –
Angelique starała się nie zdradzić napięcia,
z jakim przysłuchiwała się relacji Liii. –
Chyba możesz mi wyjawić te imiona.
Lila zaczerpnęła głęboko powietrza.
– Na początku usłyszałam „Webster", i
to kilkakrotnie, a potem „Jean Marc" i
„Claude". – Nie widząc gwałtownej reakcji
ze strony Angelique, a takiej się
spodziewała, ciągnęła już śmielej: – To
dziwne, prawda? Za każdym razem,
wymawiając te imiona, drżała na całym
ciele. Kiedy się zbudziła, przyrzekłam jej,
że zajmę się nią. Chciałam tylko, żeby pani
wiedziała.
Angelique
siedziała
nieporuszona,
wydając się myśleć z natężeniem. Lila,
cały czas czekając na wybuch, który nie
nastąpił, spytała ciekawie:
– Proszę mi powiedzieć, zna ją pani?
Angelique otrząsnęła się z zamyślenia.
W jej ciemnych oczach pojawiły się
niebezpieczne błyski.
– Lila, zatrudniam cię jako pokojówkę,
która dba o czystość i dobre samopoczucie
gości spełniając ich zachcianki, a nie po to,
abyś się mieszała w moje prywatne
sprawy, jasne? – oświadczyła dobitnie.
Lila wzdrygnęła się.
– Tak, madame – wybąkała zakłopotana.
– Mimo wszystko dziękuję ci –
powiedziała Angelique już uprzejmiejszym
tonem – że tak się zajmujesz naszymi
gośćmi. Zbadam tę sprawę i zobaczę, co
się da zrobić. – Widząc, że Lila spogląda
na nią trwożnie, dodała: – Nie bój się, nie
mam zamiaru jej nachodzić. Wydaje mi
się, że po prostu ma słabe nerwy i nie
chciałabym jej niepotrzebnie niepokoić.
Masz się nią zajmować jak do tej pory, a
resztę zostaw mnie.
Lila podniosła się bez słowa i wróciła do
obowiązków, lecz w ciągu następnych
godzin bez przerwy myślała o tym, co
Angelique zamierza począć w tej sprawie.
Już nawet zdążyła pożałować, że tyle
odpowiedziała swej pracodawczyni.
Ale właściwie co innego mogłabym
zrobić? pytała samą siebie bijąc się z
myślami. Sama nie poradziłabym sobie z
tą sprawą.
Po rozmowie z Lila Angelique poszła
prosto do małej recepcji, gdzie o tej porze
dnia nikt jej nie przeszkadzał i gdzie mogła
spokojnie pomyśleć.
Żebym tak mogła sobie przypomnieć...,
myślała z natężeniem. Przecież sama
mówiła, że pracuje w jakiejś szkole jako
nauczycielka. Założę się, że ten Webster
jest jednym z nauczycieli, którzy tam
pracują, i że coś ją z nim łączy. Gdyby
udało mi się skłonić Webstera, aby przybył
tutaj i ją zabrał, za jednym zamachem
pozbyłabym się kłopotu i byłabym pewna,
że nie stanie pomiędzy mną a Jeanem
Markiem.
W zamyśleniu oparła głowę na rękach.
Wiele bym dała, aby się dowiedzieć, co
zaszło między Jeanem Markiem a Deną.
Najprościej byłoby oczywiście spytać
samego Jeana Marca, ale wolała tego nie
robić. Nigdy nie wiadomo, czy nie zbudzą
się w nim ojcowskie uczucia, gdy usłyszy,
że ona tu leży chora. Nie, z pewnością
będzie lepiej, jeśli się o tym nie dowie. Za
to koniecznie trzeba się skontaktować z
tym całym Websterem!
Resztę ranka spędziła na próżno usiłując
przywołać na pamięć nazwę szkoły, w
której pracowała Dena. To była szkoła dla
dziewcząt...
Gdyby
tylko
mogła
przypomnieć sobie jej nazwę! Chit... nie,
Chat... i coś jeszcze. Do diabła z moją
pamięcią, myślała gniewnie Angelique.
Próbowała jednak ciągle od nowa.
Chatwing, Chatwoods –
wymawiała
głośno. Nie, to ciągle jeszcze nie to, choć
już blisko...
–
Charworth!
–
wykrzyknęła
tryumfalnie. – Tak, Chatworth Girls'
Seminary! Tak, to na pewno to!
Nie tracąc ani minuty podniosła
słuchawkę i wykręciła numer informacji.
– Tutaj Angelique Masson. Muszę
odbyć pilną rozmowę ze Stanami
Zjednoczonymi. To bardzo ważna sprawa.
Proszę mi koniecznie wyszukać numer
Chatworth Girls' Seminary w Nowej
Anglii, obojętne, jak długo to potrwa.
Angelique tak usilnie prosiła, że
dziewczynie na drugim końcu linii nie
pozostawało nic innego, jak przyrzec
solennie, że zrobi wszystko co w jej mocy.
W pół godziny później na biurku
Webstera Barretta, dyrektora Chatworth
Girls'
Seminary
zadzwonił
telefon.
Webster, zdziwiony, zmarszczył czoło.
Kto to mógł być? W czasie wakacji telefon
odzywał się bardzo rzadko. Uczennice
rozjechały się do domów, a nauczyciele
byli na urlopach. On sam zwykł w lecie
zajmować pracami administracyjnymi i
całą papierkową robotą, na którą podczas
roku szkolnego nigdy nie miał czasu. Poza
tym nie miał nikogo, z kim chciałby
spędzić wakacje, nie opłaciło mu się więc
brać urlopu, bo i tak nigdzie nie wyjeżdżał.
Podczas tych tygodni mógł też sporo
czasu poświęcić na rozmyślania i częściej
niż dotąd myślał o Denie. Był ciekaw, co
się z nią dzieje, zapytywał się też sam
siebie, czy rzeczywiście miał "prawo tak
bezlitośnie odrzucić jej uczucia. Nie mogę
sobie
wyobrazić,
że
taka
młoda
dziewczyna mogłaby być szczęśliwa z
takim jak ja siwowłosym dyrektorem
szkoły, uspokajał sam siebie, wcale jednak
nie był przekonany, że jego decyzja była
słuszna. Widokówka, którą Dana posłała
mu z Francji, dała Websterowi wiele do
myślenia. Wiedział, że przemawia z niej
zraniona duma, lecz teraz częściej niż
przedtem opadały go wątpliwości, czy
naprawdę musiał aż tak brutalnie dać jej do
zrozumienia, że jej skłonność ku niemu
uważa za dziewczęcą mrzonkę. A kiedy
zdarzyło mu się być ze sobą szczerym,
odczuwał nawet coś na kształt żalu, że tak
odtrącił Denę. Z pewnością nie był dla niej
najodpowiedniejszym
partnerem,
ale
mógłby przynajmniej troszczyć się o nią
jak ojciec i być jej przyjacielem, na
którego pomoc zawsze mogłaby liczyć.
Najbardziej wszakże martwiło go to, że
Dena wyraźnie napisała, iż nie zamierza
wrócić do szkoły. Nie podała też adresu,
nie było więc sposobu skontaktować się z
nią. Pozostawało mu tylko mieć nadzieję,
że sama odezwie się któregoś dnia.
O tym wszystkim właśnie rozmyślał,
kiedy rozległ się dźwięk telefonu. Webster
podniósł słuchawkę, przekonany, że to
pomyłka. Przez moment w aparacie
panowała cisza, a zaraz potem z oddali
dotarł do niego głos z francuskim
akcentem. Ze zdziwieniem przysłuchiwał
się wymianie słów między dwoma
damskimi głosami.
– Madame, żądany rozmówca przy
telefonie. Może pani mówić.
– Merci, mademoiselle – powiedział
głęboki głos, po czym zaraz zapytał: – Czy
rozmawiam z Mr Websterem z Chatworth
Girls' Seminary? W Nowej Anglii?
– Tak – rzucił poirytowany Webster. –
Jestem przy aparacie.
Angelique zawahała się na moment,
jakby nie mając pewności, w jaki sposób
przedstawić temu obcemu mężczyźnie całą
sprawę, ostatecznie jednak postanowiła
opisać stan Deny i wzbudzić jego
współczucie, bez względu na to, jakiego
rodzaju były stosunki łączące tych dwoje.
– Proszę wybaczać, panie Webster... nie
znam pańskiego nazwiska, więc muszę...
– Nazywam się Barrett, Webster Barrett
–
poinformował. –
Proszę jednak
powiedzieć o co chodzi – dorzucił,
ponieważ cała ta sprawa wydała mu się
zagadkowa.
–
Dzwonię
do
pana,
gdyż
przypuszczam, że zna pan niejaką Dane
Parker, która od kilku dni mieszka w moim
pensjonacie. Dzwonię z Y'quem, małej
miejscowości w południowej Francji. Z
pewnością pan tu nigdy nie był...
– Coś się stało Denie?! – wykrzyknął
Webster, a jego głos zdradzał takie
zatroskanie, że dla Angelique natychmiast
stało się jasne, iż kontakty Deny z tym
mężczyzną nie są czysto zawodowej
natury.
–
Nie,
nie
–
pospieszyła
z
zapewnieniem. – Nie ma powodu do obaw.
Ani nie miała wypadku, ani nie jest
obłożnie chora.
– W takim razie czego jej brakuje? –
spytał niecierpliwie Webster.
– No cóż, nie wiem na pewno. Chciałam
tylko pana powiadomić, że jej równowaga
duchowa pozostawia wiele do życzenia.
Na przykład nocami dręczą ją koszmary, w
których padają imiona. Te imiona
najwyraźniej coś dla niej znaczą. Między
innymi raz po raz pada także pańskie imię,
a ponieważ wiem, że Dena pracuje w
pańskiej szkole, przyszło mi do głowy, że
może jednak powinnam panu donieść o jej
stanie...
– Mademoiselle... – Webster był
naprawdę poruszony.
–
Angelique Masson –
wtrąciła,
doskonale wiedząc, co powie w następnej
kolejności.
– Mademoiselle Masson, jestem pani
bardzo wdzięczny, że zadała pani sobie
tyle trudu, aby mnie zawiadomić.
Oczywiście muszę się zastanowić, co
mam robić. Proszę mi powiedzieć, czy
mógłbym liczyć na pokój w pani
pensjonacie, gdybym jutro wczesnym
rankiem wsiadł do samolotu i poleciał do
Francji? Mam wrażenie, że będzie lepiej,
gdy sam na miejscu zobaczę, co takiego
się z nią dzieje. Widzi pani, od kiedy
umarł jej ojciec, czuję się za nią
odpowiedzialny. Nie ma nikogo, kto by się
nią zajął...
– Jeśli tylko pan przyleci, dostanie pan u
mnie pokój. To oczywiście zrozumiałe, Mr
Barrett.
–
Stokrotne dzięki, mademoiselle
Masson. Przylecę tak szybko, jak to
możliwe. Cieszę się, za panią poznam.
Te ostatnie słowa były zwykłą
uprzejmością, gdyż jedyne, o czym
Webster mógł w tej chwili myśleć, było to,
że niedługo zobaczy Denę. Naturalnie
bardzo się o nią martwił, ale zapewnienie
Angelique, że Denie nic nie grozi, nieco go
uspokoiło.
Czyżby to była choroba z miłości? Może
jednak ciągle go jeszcze kocha, choć
napisała, że nie chce mieć z nim nic
wspólnego?
Może
przyczyną
tego
niepokojącego
stanu
jest
nie
odwzajemnione uczucie?
Takie myśli zaprzątały Websterowi
głowę,
kiedy
porządkował
biurko.
Uporawszy się z tym stanął w oknie i
zapatrzył się na siniejące w oddali pasmo
górskie, po czym obrzucił wzrokiem swój
gabinet, a gdy upewnił się, że wszystko
jest na swoim miejscu, wyszedł zamykając
za sobą drzwi.
Nie tracąc czasu pojechał do domu,
gdzie od razu przystąpił do pakowania
dużej walizy, w której znalazły się ubrania
i inne niezbędne w podróżny rzeczy. To
cudowne uczucie, pomyślał, tak się
pakować po tych wszystkich samotnych
latach. Uświadomił sobie, że tej walizki
nie używał od roku, w którym zmarła jego
żona.
Naraz przyszło mu do głowy, że nie wie
jeszcze, o której ma samolot. Wyrzucając
sobie bezmyślność usadowił się na brzegu
łóżka z telefonem w ręku i wybrał numer
portu lotniczego.
O ósmej wieczorem siedział już w
samolocie zmierzającym do południowej
Francji.
Rozdział 13
Następny dzień zaczął się dla Liii jak
każdy inny. Zrobiwszy to, co do niej
należało każdego rana, zaniosła Danie do
pokoju śniadanie i dotrzymała jej
towarzystwa, dopóki ta nie skończyła jeść.
Naraz usłyszała, że dzwoni na nią
Angelique, przeprosiła więc Denę i zbiegła
na dół. Tam zapukała do pokoju Angelique
i weszła. Angelique zajęta była szczot-
kowaniem swych gęstych czarnych
włosów.
– Pani mnie wołała?
– Czy to dziś przyjeżdża niejaki pan
Barrett? –
spytała Angelique nie
przerywając swej czynności.
– Nie wiem, madame. Oczekuje pani
kogoś takiego?
– Czy pokój przylegający do pokoju
miss Parker jest wysprzątany? – zamiast
odpowiedzieć, Angelique pytała dalej.
– Tak – zapewniła Lila.
– Dobrze. Kiedy zatem pojawi się pan
Barrett, przyprowadzisz go najpierw do
mnie, jasne? Możesz mu powiedzieć, co
chcesz, bylebym tylko od razu mogła z
nim porozmawiać.
– Tak, madame – Lila była nieco
zdziwiona. – Ma pani jeszcze jakieś
życzenie?
– Nie, w tym momencie to wszystko.
Lila wyszła zamykając cicho drzwi.
Dlaczego jej szefowej tak zależało na tym
monsieur Barretcie? Coś tu było nie tak.
Ale co? Była więcej niż pewna, że musi
chodzić o Webstera Barretta, którego Dena
tyle razy przywoływała we śnie, ale choć
długo łamała sobie nad tym głowę, nie
mogła pojąć, do czego zmierza Angelique.
Angelique tymczasem stała przed
lustrem zastanawiając się, co włożyć na
przyjęcie Webstera. W jakiś dziwny
sposób zależało jej na tym spotkaniu z
człowiekiem, którego jeden jedyny telefon
skłonił do przemierzenia połowy kuli
ziemskiej. Nie mogła nie przyznać, że
bardzo jej to zaimponowało, tym bardziej
więc chciała zrobić na Websterze dobre
wrażenie. Taki Jean Marc z pewnością
nigdy by tego nie zrobił, a już w każdym
razie nie dla niej. Doszła więc do wniosku,
że nie będzie to w żadnym wypadku
błędem, jeśli postara się wyglądać
szczególnie atrakcyjnie. Nigdy nic nie
wiadomo...
Otwarła szafę i zaczęła przymierzać
sukienkę
po
sukience.
Wreszcie
zdecydowała się na czarną, której krój
wyjątkowo korzystnie podkreślał jej
proporcjonalne kształty. Do tego włożyła
czarne sandałki na wysokich obcasach,
które sprawiały, że jej nogi wydawały się
jeszcze dłuższe. Mogę sobie wyobrazić,
jak mu będzie przykro wracać z tym
skromnym
dziewczątkiem,
myślała
sięgając po drogie perfumy i skrapiając się
nimi nieco za uszami. Skończywszy te
przygotowania usadowiła się w fotelu z
kolorowym magazynem w ręku i czekała
na przybycie Webstera.
Lila
tymczasem
odkurzała
pomieszczenia na parterze, zastanawiając
się nad dalszym biegiem wypadków.
Dziwne dla niej na przykład było to, że
Angelique poleciała jej nie przyjmować
telefonów od Jeana Marca, tłumacząc to
choćby nieobecnością pracodawczyni albo
czymkolwiek innym. Jak długo pracowała
dla Angelique, coś takiego jeszcze nigdy
się nie zdarzyło. Im więcej nad tym
myślała, tym bardziej utwierdzała się w
przekonaniu, że Angelique prowadzi jakąś
grę, a to jej się nie podobało. Co by było,
myślała, gdybym tak na własną rękę
zadzwoniła do Jeana Marca? Jeśli to nie
jego Dena wzywała w snach, to zaprzeczy,
jakoby kiedykolwiek słyszał o kimś takim,
kto nazywa się Dena Parker. Jeżeli to
jednak o niego chodziło, z pewnością go
zainteresuje, że Dena leży chora w pens-
jonacie Angelique.
Im dłużej nad tym się zastanawiała, tym
bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że
następny krok należy do niej i że będzie to
ze wszech miar słuszne, gdy poinformuje
Jeana Marca o stanie Deny. Jeśli nie
chciała zostać odkrytą, powinna iść do
niego późnym wieczorem...
Nie zdążyła jeszcze swym myślom
nadać konkretnego kształtu, gdy rozległ się
przenikliwy dzwonek do drzwi, więc co
prędzej podbiegła i otwarła je szeroko. Na
progu stał elegancko ubrany mężczyzna o
włosach
przyprószonych
siwizną,
szerokich ramionach i szczerej twarzy, w
której
błyszczało
przyjaźnie
dwoje
inteligentnych oczu.
– Monsieur Webster Barrett, nie może
być inaczej! – nie mogła powstrzymać się
od okrzyku.
W oczach Webstera pojawiło się
rozbawienie,
a
Lila
z
miejsca
skonstatowała,
że
jest
wyjątkowo
sympatyczny. Uśmiechnęła się do niego
szeroko.
– Oczekiwaliśmy pana, Mr Barrett. Jak
przebiegła podróż?
– Dziękuję, dobrze, jestem tylko trochę
zmęczony. Takie długie trasy są dla
mężczyzny w moim wieku nieco
wyczerpujące, rozumie pani. – Przez jego
twarz przemknął przy tych słowach
czarujący uśmiech, a Lila co prędzej
schyliła się po jego walizkę, aby nie mógł
wyczytać z jej oczu, jakie zrobił na niej
wrażenie.
– Madame Angelique oczekuje pana w
swoim pokoju – rzekła oficjalnie prostując
się. – Chce z panem porozmawiać, zanim
uda się pan do miss Deny. Najpierw
jednak pokażę panu pański pokój, aby
mógł się pan odświeżyć po podróży.
– To bardzo miło z pani strony –
uśmiechnął się Webster. – Mogę wiedzieć,
jak ma pani na imię? – spytał uprzejmie.
Lila spłonęła rumieńcem i odwróciwszy
oczy wyszeptała zakłopotana swe imię, po
czym ruszyła przodem. Gdy wskazała mu
pokój, Webster rzekł:
– Dziękuję pani za miłe przyjęcie i mam
nadzieję, że jeszcze nieraz spotkamy się
podczas mego pobytu tutaj, nawet jeżeli
nie miałby on potrwać długo.
Lila nie bardzo wiedziała, co na to
odpowiedzieć, co prędzej więc zaczęła mu
tłumaczyć,
gdzie
znajdzie
pokój
Angelique. Zostawszy sama przysiadła na
chwilę, próbując dociec, co wiąże Denę z
Websterem. Nawet jeśli Dena go nie
kocha, to musi chyba zdawać sobie
sprawę, jakie to cudowne mieć takiego
mężczyznę za przyjaciela.
Raptem przypomniał jej się Jean Marc.
Może Dena była w nim zakochana i nie
żywiła żadnych specjalnych uczuć do
Webstera! Lila nie miała wątpliwości, że
musi koniecznie obrócić swój zamiar w
czyn. Jeszcze tego samego dnia powinna
skontaktować się z Jeanem Markiem i
wszystko mu opowiedzieć. Powziąwszy
taką decyzję uspokojona wróciła do pracy.
Angelique usłyszała ciche pukanie do
drzwi, podniosła się więc z fotela, rzuciła
ostatnie badawcze spojrzenie w lustro i
otworzyła.
– Witam serdecznie! – przywitała
wylewnie Webstera. Podała mu rękę i
poprosiła, aby wszedł. – Cieszymy się, że
pan przyleciał. Proszę spocząć.
Wskazała zapraszającym gestem na
swoje olbrzymie łoże, a sama z powrotem
usiadła w fotelu. Oprócz tego fotela nie
było niczego, na czym można by usiąść,
zatem Webster, choć nie przyzwyczajony
zachowywać się w ten sposób, chcąc nie
chcąc przysiadł nieco zażenowany na
brzeżku łóżka.
– Kiedy będę mógł zobaczyć się z
Deną? – spytał z naciskiem w głosie, tak
że Angelique szybko podniosła dłonie w
uspokajającym geście.
– Proszę mi poświęcić parę minut, a
potem zaraz pójdziemy do niej.
Wyprostowała
się,
założyła
kokieteryjnie nogę na nogę, aby je
wyeksponować, i zajrzała mu w oczy,
Webster siedział jednak najwidoczniej
nieczuły na jej wdzięki i nerwowo szarpał
brodę. Wychyliwszy się nieco do przodu
rzekła:
– Wygląda na to, że pańska przyjaciółka
jest pod wpływem silnego szoku, niestety
nie wiem, z jakiego powodu. Mam tylko
pewne podejrzenia w tym względzie.
Świadomie zmieniły pozę, zsuwając się
teraz na sam kraj fotela, przy czym jej
spódnica niby przypadkiem powędrowała
jeszcze wyżej.
– Wiem, że to bardzo osobiste pytanie,
interesuje mnie jednak, czy przypadkiem
nie pokłóciliście się państwo, zanim
przyjechała tutaj. Być może właśnie to
wywołało takie reperkusje, bo że coś ją
gnębi, to więcej niż pewne. Taką reakcję
mogło wywołać tylko silne przeżycie.
– No cóż – zaczął z wahaniem Webster
– między Deną a mną miała miejsce
różnica zdań, ale to było dawno, więc
trudno mi przypuszczać, że właśnie to
pociągnęło za sobą takie skutki.
– Powiem panu szczerze, co myślę, Mr.
Webster
–
powiedziała
w
końcu
Angelique, zdecydowana nadać rozmowie
korzystny dla siebie bieg. – Jedynie
szczerość może tutaj coś wskórać. Kobieca
intuicja podpowiada mi, że Dena jest chora
z miłości, a jej obecny stan jest
spowodowany
tym,
że
ktoś
nie
odwzajemnił jej uczuć...
Raptem Webster uczuł gwałtowną
niechęć do tej rasowej piękności. Ta
kobieta miała najwyraźniej ochotę mieszać
się w jego prywatne sprawy, i to mu się nie
spodobało. Postanowił odpowiedzieć jej
krótko na parę pytań, aby mieć tę
rozmowę, a raczej przesłuchanie, jak
najszybciej za sobą i iść do Deny.
Angelique widocznie nie spodziewała
się jakiegoś komentarza z jego strony,
skoro ciągnęła dalej:
– Jeśli wolno mi panu radzić, Mr
Webster, najlepiej będzie, jak zabierze pan
Denę z powrotem do Stanów. Kiedy pan
jej powie, co pan do niej czuje, jej
problemy rozwiążą się same przez się i w
mgnieniu oka wróci do zdrowia. W
gruncie rzeczy czeka na pana.
Webster nie mógł znieść poufałości, z
jaką ta całkiem obca kobieta rozprawiała o
jego osobistych sprawach, więc aby nie
przeciągać rozmowy, rzekł tylko:
– Madame Masson, zachowam w
pamięci pani słowa, a teraz, jeśli to
możliwe, zajrzę do Deny. Nie chciałbym
dłużej z tym zwlekać.
–
Ależ oczywiście –
zapewniła
skwapliwie Angelique podnosząc się z
fotela i idąc z Websterem do drzwi.
Opisała mu, gdzie jest pokój Deny, a on
nie mógł oprzeć się wrażeniu, że celowo
otarła się o niego.
– Mam nadzieję, że spodoba się panu u
nas – powiedziała na koniec posyłając mu
uwodzicielski uśmiech. – Życzę panu
miłego pobytu.
Kiedy Webster zamknął za sobą drzwi,
Angelique na powrót rozsiadła się w
fotelu. Na jej wargach igrał uśmieszek
zdradzający rozbawienie. Jakże temu nie
najmłodszemu, ale przecież tak szalenie
atrakcyjnemu mężczyźnie musiało zależeć
na Denie!
– Zrobiłam co w mojej mocy – rzekła
głośno do siebie. – Od niego teraz zależy,
jaki obrót przyjmie cała ta sprawa. W
każdym razie im Dena szybciej stąd
zniknie, tym lepiej.
W głębi serca jednak zazdrościła tej
nauczycielce, że taki mężczyzna jak
Webster wybrał właśnie ją i że ona,
Angelique, nigdy nie będzie mogła zająć
jej miejsca.
Ach, to po prostu rzecz gustu, pocieszała
samą siebie w ten sposób uznając
przypadek Webstera za raz na zawsze
zamknięty.
Rozdział 14
Webster zapukał delikatnie do drzwi
Deny, a nie słysząc ze środka żadnego
dźwięku nacisnął powoli klamkę i je
uchylił.
– Nie śpię – rozległ się nagle jasny głos.
– Proszę wejść.
Dena sądziła, że to Lila, nie uważała
zatem za konieczne reagować na pukanie.
Lila po prostu przychodziła, kiedy chciała,
i zawsze była mile witana.
– To nie Lila – rzekł Webster wchodząc.
– Czy mimo to chcesz mnie widzieć?
Dena drgnęła słysząc znajomy głos.
– Ty tutaj, Websterze?! Nie, ja chyba
śnię! To naprawdę ty?
Webster był tak poruszony widokiem
Deny, że podbiegł do łóżka, chwycił ją w
ramiona i wycisnął na jej policzku
pocałunek.
– Dena – szepnął pieszczotliwie. –
Jestem tutaj. Nie martw się, kochanie,
pomogę ci.
Ten niespodziewany wybuch uczucia
sprawił, że Dena mimo woli wzdrygnęła
się. Nigdy by jej nie przyszło do głowy, że
Webster może tak nagle pojawić się w jej
pokoju, wpatrywała się więc w niego
zaskoczona nie bardzo wiedząc, do czego
zmierza. On jednak zdawał się niczego nie
zauważać, bez reszty porwany swym
uczuciem.
– Deno, jeśli chcesz, zabiorę cię z
powrotem do Ameryki i tam zaczniemy
nowe życie. Zaklinam cię na wszystko,
wybacz mi, proszę, moje postępowanie.
Wiem, że postąpiłem wtedy głupio. Bałem
się, że jestem dla ciebie za stary, i dlatego
cię odtrąciłem. Ale od tego czasu dużo nad
tym myślałem i doszedłem do wniosku, że
to nie odgrywa roli, jeśli dwoje ludzi
naprawdę się lubi.
Skończywszy wpatrzył się w nią
wyczekująco. Dena była w kropce. Nie
bardzo wiedziała, jak zareagować na to
wyznanie miłości. Siedziała nieruchomo
na łóżku zastanawiając się gorączkowo, co
powiedzieć.
Webster wyciągnął rękę, zamierzając
widocznie pogłaskać ją w policzek, ale ona
co prędzej uchyliła się, jakby nie życząc
sobie tej pieszczoty.
– Ja... ja naprawdę nie wiem, co... co
powiedzieć... – wykrztusiła wreszcie. –
Nie miałam bladego pojęcia, że tutaj
jesteś. To wszystko przyszło tak... tak
nagle... tak nieoczekiwanie... a ja byłam
ostatnio taka samotna... Nie liczyłam na
takie zainteresowanie... po prostu nie
jestem
do
czegoś
takiego
przyzwyczajona...
Mówiąc to doskonale czuła, że nie jest
szczera nawet wobec samej siebie. Czy
chciała się do tego przyznać, czy nie,
widząc Webstera w drzwiach przeżyła
dotkliwe rozczarowanie – to nie był ten,
którego z takim utęsknieniem oczekiwała.
W tym momencie uświadomiła sobie, że
Webster nie może być dla niej niczym
innym, jak tylko dobrym przyjacielem, na
którym zawsze można polegać. Nade
wszystko pragnęła zobaczyć koło siebie
Jeana Marca, znaleźć się w jego ramionach
i czuć jego cudowną bliskość. To, że teraz
Webster mówił jej słowa, jakie z taką
radością przyjęłaby z innych ust, czyniło ją
jeszcze smutniejszą.
Jednocześnie jednak czuła się nie w
porządku,
zarzucając
sobie
brak
wdzięczności, że nie umie odwzajemnić
uczuć Webstera, choć on tylko z jej
powodu przebył ten szmat drogi. W
żadnym wypadku nie mogła pozwolić na
to, aby odniósł wrażenie, że ona się nie
cieszy z jego przybycia.
Wyprostowała się próbując przyoblec
twarz w szczery, naturalny uśmiech.
Chciała za wszelką cenę pokazać Web-
sterowi, jak bardzo się cieszy z jego
obecności, że docenia to, iż odbył taką
długą podróż z jej powodu, i że widzi w
nim cudownego przyjaciela.
Webster był nieco zaskoczony dającym
do
myślenia,
powściągliwym
zachowaniem Deny. Nie za bardzo wie-
dział, co robić, lecz jedno wydawało się
dla niego jasne: jej choroba, albo to, co ją
dręczyło,
było
psychicznej
natury.
Angelique się nie myliła. Oczywiście Dena
zdawała się szczerze cieszyć z jego
przybycia, był wszakże zbyt wrażliwy, aby
nie wyczuć, że między nimi wyrósł mur,
który nie daje mu zbliżyć się do niej, a że
lubił jasne sytuacje, postanowił dojść do
sedna sprawy.
– Deno, co się stało? – zaczął. – Nie
musisz się obawiać, że mnie zranisz
mówiąc mi całą prawdę. Chcę być dla
ciebie przyjacielem, któremu możesz
zaufać, więc jeśli coś cię gnębi, powiedz
mi, proszę, bez względu na to, czy
odwzajemniasz me uczucia, czy też nie.
Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić, jakoś ci
pomóc, powiedz. Nie ma znaczenia w tym
wszystkim, czy masz zamiar przyjąć, moją
propozycję.
Dena zastanawiała się gorączkowo, czy
może powiedzieć wszystko Websterowi.
Wiedziała, że dotknie go do żywego,
mimo to doszła do wniosku, że lepiej
uporządkować
pewne
sprawy
nie
przemilczając niczego: ani historii z
Claude'em, od której wszystko się zaczęło,
ani beznadziejnej miłości do jego ojca.
Webster wysłuchał relacji ze spokojem.
Dena poczuła się zdecydowanie lepiej,
mogąc zrzucić z serca kamień. Kiedy
skończyła,
milczał
przez
moment
zamyślony, po czym, rzekł ostrożnie:
– Muszę przyznać, że to dla mnie trochę
za dużo jak na jeden raz. Muszę to jeszcze
wszystko przemyśleć. W każdym razie
chciałbym cię zapytać o jedno. – Przerwał,
a na jego czole pojawiła się głęboka
bruzda. – Nie przyszło ci do głowy, aby
porozmawiać z Jeanem Markiem
i
wytłumaczyć mu, jak to naprawdę było?
Spojrzała na niego zdziwiona, po czym
rzekła z wahaniem.
– Owszem, myślałam o tym, ale to
beznadziejna sprawa. Jean Marc mi nie
uwierzy, to więcej niż pewne, skoro
posunął się aż tak daleko, że wyrzucił
mnie ze swojego domu. Tym samym dał
wyraźnie do zrozumienia, że nie chce mnie
więcej widzieć. A ja nie mam zamiaru się
mu narzucać.
– Pewnie. Nie możesz tego robić. Ale
jest jeszcze inna rzecz. Moim zdaniem
Jean Marc postąpił niesprawiedliwie. Jeśli
na chłodno się nad tym zastanowisz,
będziesz musiała przyznać mi rację. Nie
dał
ci
szansy,
abyś
mogła
się
wytłumaczyć, i nie zasłużył na względy z
twojej strony. Uważam, że nadszedł czas,
aby poznał całą prawdę, obojętne, jak to
odbije się na jego stosunku do syna...
W głębi duszy Dena czuła to samo.
Webster
miał
rację.
Powinnam
przynajmniej spróbować, myślała. Nawet
jeżeli Jean Marc nie będzie chciał mieć z
nią więcej do czynienia, pozostanie jej
satysfakcja, że wreszcie zrozumie, jak źle
się z nią obszedł.
– Jeszcze jedno. Co wiesz o Angelique
Masson? Właścicielce tego pensjonatu?
Wydaje mi się zagadkowa i dałbym sobie
głowę uciąć, że maczała palce w tej
sprawie. Czy coś ją łączy z Jeanem
Markiem? Może słyszałaś o tym?
– Och, na śmierć zapomniałem ci o tym
powiedzieć! – wykrzyknęła Dena. – Zaraz
pierwszego wieczoru zostałam przez Jeana
Marca zaproszona na kolację, na której
była też Angelique. Gdy wstaliśmy od
stołu i ja zamierzałam udać się do swego
pokoju, Angelique dopadła mnie na
schodach i ostrzegła, abym nie zadawała
się z Jeanem Markiem, twierdząc, że to
ona ma do niego prawo. Posunęła się
nawet do gróźb. A przecież naprawdę nic
takiego się nie zdarzyło, nie miała zatem
powodu, aby się tak denerwować.
Webster skinął ze zrozumieniem głową,
uśmiechając się do siebie w duchu, jakby
chciał powiedzieć: Wszystko się zgadza.
Dokładnie tak to sobie wyobrażałem.
W umyśle Deny naraz zapaliło się
światełko.
– Ależ oczywiście. Teraz rozumiem!
Angelique zadzwoniła do ciebie w nadziei,
że mnie stąd zabierzesz i nie będę jej
więcej stała na drodze. Widzi we mnie
rywalkę, najwyraźniej nie wiedząc, co się
stało między Jeanem Markiem a mną. Cały
czas liczy na to, że będzie się mnie mogła
pozbyć z twoją pomocą. Wtedy po prostu
miałaby wolną rękę.
– Ja widzę to mniej więcej tak samo –
potwierdził Webster.
– Żmija! – syknęła Dena prostując się
gwałtownie. – Nie pozwolę, aby ktoś taki
jak ona mieszał się w moje sprawy!
Kiedy nieco ochłonęła, stwierdziła ze
zdziwieniem, że nie czuje się już tak
zdeprymowana jak przed godziną, chciała
nawet od razu wstać z łóżka, ale Webster
powstrzymał ją siłą.
– Powoli, powoli – rzekł uspokajająco. –
Nie możemy sobie pozwolić na nawrót
twej choroby. Nie zawracaj sobie głowy
Angelique, z pewnością nie ujdzie jej to na
sucho i los ją ukarze. Najważniejsze jest
teraz zaaranżowanie spotkania z Jeanem
Markiem. Co myślisz o Liii? Można na
niej polegać, czy też jest oddana duszą i
ciałem szefowej?
– Nie, Lila jest po mojej stronie. Wierzę
jej – oświadczyła z przekonaniem Dena.
– Tym lepiej. W takim razie rozejrzę się
teraz za nią i spróbuję nawiązać rozmowę.
Mam nadzieję, że pomoże mi ściągnąć tu
Jeana Marca bez wiedzy Angelique.
– Kiedy coś postanowimy – powiedział
wychodząc – przyślę ją do ciebie, aby
zdała ci relację z naszych poczynań, a ty
zostań w łóżku i wypocznij po szoku,
jakiego doznałaś widząc mnie tak nagle
przed sobą. – Jego ton był niemal
przymilny. – Na razie.
Dena opadła na poduszki myśląc
intensywnie. Było jej naprawdę przykro,
że już nic nie czuje do Webstera. Okazał
się taki dobry i tak wzruszająco się o nią
troszczył, chociaż wiedział, że jego długa
podróż okazała się daremna.
– Chciałabym wynagrodzić mu to
wszystko, co do dzisiejszego dnia dla mnie
zrobił – rzekła głośno do siebie, ale jej
myśli powędrowały znowu do Jeana
Marca. Wyobraziła sobie, jak to będzie,
gdy przyjdzie tu do jej pokoju i poznawszy
prawdę
będzie
żałował
swego
postępowania.
Podsuwane
przez
wyobraźnię wizje mającej się rozegrać
sceny, w których przewijała się sylwetka
skruszonego Jeana Marca, ukołysały ją
wreszcie do snu.
Był już wieczór, kiedy ocknęła się na
lekkie pukanie do drzwi. To Lila wniosła
tacę z kolacją i postawiła ją na stole.
Dena wstała z łóżka, narzuciła płaszcz
kąpielowy, który Lila jej pożyczyła, i
zaczęła zajadać z apetytem.
– Rozmawiałaś z Websterem? – spytała
nagle nie
mogąc dłużej opanować
ciekawości.
– Tak, mamy już pewien plan. Kiedy
Angelique i goście zasną, wymknę się
chyłkiem z domu i złożę wizytę monsieur
Clemence, a nie ruszę się stamtąd, dopóki
mi nie przyrzeknie, że przyjdzie tu do
pensjonatu. Nie powiem mu po co, dam
mu tylko do zrozumienia, że chodzi o
bardzo pilną sprawę. A kiedy już będzie
tutaj, jedynie od pani zależy, czy uda się
pani przekonać go o swej niewinności.
Na myśl, że wkrótce zobaczy znowu
Jeana Marca, w Denie z radości
podskoczyło
serce.
Jesteś
szalona,
mitygowała siebie w duchu. To śmieszne
robić sobie jakieś nadzieje!
Lila kołysała się nerwowo na krześle, po
czym spytała:
– Deno, mogę zadać pani osobiste
pytanie?
– Pewnie że tak – zapewniła ją z
uśmiechem Dena. – I mów mi po imieniu,
dobrze?
Lila rozpromieniła się.
– Bardzo chętnie. Ale o co to ja
chciałam zapytać... Aha, to, że chcesz
rozmawiać dziś w nocy z Jeanem
Markiem, oznacza, jak rozumiem, że nie
wracasz z Websterem do Stanów. A może
się mylę?
– Skądże, masz absolutną rację –
powiedziała otwarcie Dena. – Webster jest
przyjacielem
i
znaczy
dla
mnie
niesamowicie dużo, ale go nie kocham.
Dlatego też nie widzę powodu, dla którego
miałabym z nim wracać. – Przyjrzała się
bacznie Liii. – Powiedz mi, czemu ciebie
to
tak interesuje? –
Przez głowę
przemknęło jej lekkie podejrzenie, ale nie
odważyła się nadać mu konkretnego
kształtu.
– Wiesz, jak to jest – zaczęła ostrożnie
Lila unikając patrzenia Denie w oczy. –
Webster jest bardzo miłym i atrakcyjnym
mężczyzną, więc pomyślałam, że jeżeli ty
nie jesteś nim zainteresowana, to może ja
bym spróbowała zwrócić na siebie jego
uwagę. Jeżeli skromna dziewczyna z
prowincji może w ogóle mieć u niego
szanse...
– Och, Lila! – Dena nie posiadała się ze
zdumienia. – Nie znasz Webstera. On
naprawdę nie ma zwyczaju pytać o
rodowód i pozycję społeczną. Jestem
przekonana, że mu się spodobałaś, i zrobię
wszystko, co w mej mocy, aby to jeszcze
bardziej rozbudzić.
– Dzięki, Deno – wyszeptała Lila
zaczerwieniona po czubki włosów. – A
teraz muszę już iść – poderwała się. –
Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia,
zanim madame Masson położy się spać.
– Powodzenia – krzyknęła za nią Dena
nie życząc sobie niczego bardziej, jak tego,
aby udało jej się przyprowadzić Jeana
Marca.
Jej myśli nieodmiennie powróciły do
Jeana Marca. Powiem mu, myślała z
przejęciem, jaki był wobec mnie
niesprawiedliwy, choćby mu się to miało
nie spodobać. A jeśli jej uwierzy, weźmie
w ramiona i wyzna miłość? To ostatecznie
przepędzi z niej każdą myśl o zemście,
wiedziała to na pewno.
Leżała z bijącym sercem, próbując
myśleć o czym innym, lecz musiała się
poddać, gdyż jej fantazja kreśliła ciągle
przed nią obraz Jeana Marca...
Rozdział 15
Krótko po północy Dena zbudziła się z
głębokiego snu. Usłyszała jakiś szelest, nie
bardzo jednak wiedziała, co to mogło być.
Nie dane jej było długo się zastanawiać,
gdyż szmer się powtórzył, tym razem
wyraźniejszy. Ktoś pukał do drzwi!
Jean Marc! przebiegło przez głowę
Denie. To mógł być tylko on, nie było
wątpliwości!
Rzuciwszy w kierunku drzwi słowo
„chwileczkę",
wyskoczyła
z
łóżka,
przeciągnęła ręką po włosach i narzuciła
płaszcz kąpielowy. Serce biło jej przy tym
jak szalone. Mając nogi jak z waty
pospieszyła do drzwi i otwarła je szeroko.
To był cud! Naprzeciwko niej stał Jean
Marc! Wpatrzyła się w niego niezdolna
wymówić słowa.
Z jego bardziej niż zdziwionego wyrazu
twarzy dało się wyczytać, że nie miał
pojęcia, kto się znajduje w tym pokoju.
Jakich trików użyła Lila, żeby skłonić go
do przyjścia tutaj! zachodziła w głowę
Dena.
Jean Marc był niekompletnie ubrany, co
pozwalało
przypuszczać,
że
Lila
wyciągnęła go z łóżka, a mimo to
prezentował się znakomicie, jeszcze
bardziej fascynująco, niż jawił się w jej
snach.
– Wejdź – wydusiła wreszcie z siebie.
Głos wręcz odmówił jej posłuszeństwa.
Nie mogła oderwać wzroku od Jeana
Marca, który musiał się nieco schylić, aby
wejść przez niskie drzwi.
– Nie miałem pojęcia, kogo tu zastanę –
wyznał. – Lila mi powiedziała, że
koniecznie muszę z nią tu przyjść, gdyż
ktoś w pensjonacie potrzebuje mojej
pomocy. Z początku myślałem, że to jeden
z osobliwych dowcipów Angelique. Nie
byłby to pierwszy raz, kiedy stroiła sobie
ze mnie żarty. Ale Lila zaprzeczyła
stanowczo, jakoby o nią chodziło, obstając
usilnie przy tym, abym z nią poszedł.
Ciekawość wzięła górę i oto tu jestem. –
Potarł ręką czoło. – Jestem zdziwiony
widząc cię tutaj. Nigdy by mi nie przyszło
do głowy, że mogłabyś szukać schronienia
w pensjonacie Angelique. Przypuszczam,
że jesteś tutaj już od dłuższego czasu. W
każdym razie to dla mnie prawdziwa
niespodzianka.
Dena była zaskoczona, że Jean Marc tak
uprzejmie z nią rozmawia. W jego głosie
nie było cienia cynizmu czy gniewu, choć
zbudzono go o tak późnej porze. Najdziw-
niejsze jednak było to, że nie zapytał,
dlaczego zatrzymała się właśnie tu. No
cóż, nie pozostaje mi nic innego jak samej
mu to wytłumaczyć, pomyślała.
– Skąd niby miałbyś wiedzieć, co mnie
zagnało do tego domu – zaczęła nie zdając
sobie sprawy, że zwraca się do Jeana
Marca per „ty". – Nie widzieliśmy się
przecież
po
naszym...
burzliwym
rozstaniu... – Słowa Deny tchnęły goryczą.
– Kiedy mnie wypędziłeś ze swego domu,
była późna noc, jeśli sobie przypominasz,
a ponieważ w ogóle nie znałam okolicy,
nie pozostało mi nic innego, jak szukać
schronienia we wsi. Miałam szczęście, że
Angelique nie było w domu. Lila, jej
pokojówka,
przyjęła
mnie
bardzo
serdecznie i z poświęceniem opiekowała
się mną, gdyż zaraz po przybyciu
poważnie się rozchorowałam i musiałam
leżeć w łóżku. W takiej sytuacji nawet
gdybym bardzo chciała, nie mogłabym
ruszyć dalej. Do przedwczoraj właściwie
prawie w ogóle nie wstawałam, tak byłam
rozbita i słaba.
– Tak mi przykro – bąknął Jean Marc. –
Naprawdę nic o tym nie wiedziałem.
– Ale nie próbowałeś się dowiedzieć, co
się ze mną stało, prawda? natarła na niego,
a jej oczy zabłysły gniewem. – Zresztą to
nieważne. Czuję się już zdecydowanie
lepiej, ale to nie twoja zasługa. Tobie
zdawało się, że masz powód po temu, aby
życzyć mi najgorszego –
dorzuciła
cierpko.
– Ja? – zdumiał się Jean Marc.
– Owszem, ty – odparła porywczo. –
Jeśli na chwilę uzbroisz się w cierpliwość,
spróbuję ci to wytłumaczyć. – Spojrzała na
niego twardo. – Najpierw jeszcze pytanie:
Czy przyłapałeś kiedyś syna na kłamstwie?
– Nie – zapewnił z przekonaniem Jean
Marc. – Claude nigdy mnie nie okłamał.
– Niewykluczone, że to, co ci teraz
powiem, zabrzmi niewiarygodnie w twych
uszach,
skoro
tak
obstajesz
przy
prawdomówności swego syna. Naprawdę
nigdy nie przyszło ci do głowy, że może
kłamać?
Jean Marc spojrzał na nią nie
rozumiejąc. Nigdy się nad tym nie
zastanawiał. Bez względu na to, co Dena
mu chciała wmówić, musiał przyznać w
duchu, że nieraz zdarzyło mu się
zastanawiać nad tym, czy Claude mówi mu
samą prawdę.
Dena zauważyła jego wahanie i to
dodało jej odwagi, czuła jednak, że musi
postępować bardzo ostrożnie, aby nie
zranić Jeana Marca i tym samym nie
stracić szansy na pojednanie z nim.
– To co ci teraz powiem, z pewnością
cię dotknie i sprawi, że będziesz musiał
pożegnać się z pewnymi wyobrażeniami o
życiu. Dlatego chcę cię prosić, abyś mi nie
przerywał, zanim nie dobrnę do końca.
Jean Marc nie wiedział, do czego ona
zmierza, ale widząc jej śmiertelnie
poważną twarz skinął milcząco.
– Nawet jeżeli nie odniosłeś takiego
wrażenia,
swoje
obowiązki
jako
nauczycielki twego syna potraktowałam
naprawdę serio. Do dziś nie wiem,
dlaczego byłeś innego zdania – przecież
już od dawna pracuję w tym zawodzie i nie
miałam powodu,
aby lekkomyślnie
zlekceważyć powierzone mi zadanie.
Pozwól sobie powiedzieć, że jeszcze
zdarzają się uczciwe kobiety na tym
świecie! – wykrzyknęła, a w jej oczach
zabłysły łzy.
– Bez względu, co o mnie myślisz,
muszę ci to powiedzieć... – ciągnęła
zduszonym głosem. – Przysięgam ci na
wszystkie świętości, że w tym, co twój syn
naopowiadał o mnie, nie ma słowa
prawdy. To on tamtego dnia w upojeniu
alkoholowym chciał mnie zniewolić – a
nie odwrotnie!
Wreszcie to powiedziała. Twarz Jeana
Marca przybrała wyraz niedowierzania, nie
uszło jednak uwagi Deny, że nieco zbladła.
Widać było, że jego głowa pracuje
intensywnie i że nie tak łatwo mu
zakwestionować
prawdomówność
Claude'a.
Widząc jego wewnętrzną walkę Denie
zrobiło się przykro, że musi sprawić mu
ból, aby oczyścić się w jego oczach.
Gorączkowo szukała słów,
których
wydźwięk pozwoliłby nieco złagodzić to,
co musiała mu powiedzieć.
– Wiesz – powiedziała łagodniejszym
tonem – Claude nie jest już małym
chłopcem, a ty z uporem tak go traktujesz.
Może po prostu rozgniewało go, że nie
przyszło ci do głowy, iż on mógłby we
mnie widzieć kogo innego niż belferkę. W
gruncie rzeczy odmówiłeś mu prawa do
zakochania się – choć ma już osiemnaście
lat.
Twarz Jeana Marca spochmurniała, ale
zanim zdążył coś powiedzieć, Dena
podjęła na nowo:
– Nie ma sensu gniewać się na niego z
tego powodu. To przecież jest absolutnie
normalne i zgodne z naturą. Ja sama nie
zauważyłam, co się z nim dzieje, i dlatego
tak łatwo dałam zwabić się w pułapkę.
Ostatnio
miałam
sporo
czasu
na
rozmyślania... – Na moment przerwała. –
Claude koniecznie chciał mi pokazać takie
jedno miejsce. Bardzo przy tym obstawał,
a ja popełniłam ten błąd, że bez namysłu,
w przyjacielskim geście położyłam mu
dłonie na ramionach. To było wszystko ■–
zaznaczyła z naciskiem. – Naprawdę nie
wiem, co mu się stało...
Jean Marc westchnął cicho. Wyglądał na
zdruzgotanego. Takim go Dena jeszcze
nigdy
nie
widziała.
Najchętniej
wyciągnęłaby teraz rękę i pogłaskała go
pocieszająco po ramieniu, ale nie miała do
tego prawa, a poza tym jeszcze nie
skończyła swej opowieści.
– Z jakiegoś powodu, może dlatego, że
go tak bezmyślnie dotknęłam, nie dbając o
to, co może odczuwać, a może dlatego, że
ty byłeś tak krótkowzroczny i puściłeś nas
samych, naraz wpadł w zły humor. Był
wyraźnie w niedobrym nastroju i wtedy
zaproponował, abym pojechała z nim do
jakiegoś miejsca na plaży, gdzie z
upodobaniem przesiaduje, kiedy chce być
sam. Owo miejsce okazało się pieczarą.
Gdy przynaglana przez niego weszłam
wreszcie do środka, od razu stwierdziłam,
że Claude zdążył się już spić. Wypił tyle,
że
pozwoliło
mu
to
odrzucić
zahamowania. Musiałam się bronić, choć
nie przyszło mi to łatwo. Ale najgorsze ze
wszystkiego było to, że nie dałeś mi
możliwości wyjaśnienia całego zajścia...
Jean Marc siedział bez ruchu, a jego
twarz była nieprzenikniona. Nie dało się
odgadnąć, co myśli, zbladł tylko jeszcze
bardziej. Dena nie wiedziała, na kogo jest
wściekły: na nią czy na swego syna, a
może po prostu poczuł się głęboko
dotknięty. W końcu, nie mogąc znieść
przytłaczającego milczenia, jakie zaległo
między nimi, spytała z rozpaczą:
– Powiedz, nie wierzysz mi ani trochę,
prawda?
Jean Marc siedział ze wzrokiem wbitym
w ziemię.
Teraz powoli uniósł głowę i spojrzał na
nią. Z jego oczu dał się wyczytać
bezdenny smutek.
– Deno... – wyszeptał z trudem – czy ty
kiedykolwiek
będziesz
mogła
mi
wybaczyć? Naprawdę nie wiem, co
powiedzieć... poza tym, że jest mi strasznie
przykro...
Dena wstała, stanęła naprzeciw niego i
zajrzała mu głęboko w oczy. Tak długo
czekała na tę chwilę! Wpatrywali się w
siebie bez słowa, a ona dałaby wiele, aby
mogło to trwać wiecznie. Naraz Jean Marc
drgnął, jakby budząc się z letargu,
wyciągnął swoje silne ramiona i przy-
ciągnął Denę do siebie. Przez jej ciało
przebiegł prąd. Kiedy jego usta spoczęły
na jej wargach, oddała mu z całym
zapamiętaniem
pocałunek
wichrząc
pieszczotliwie włosy.
Stali tak całe wieki, ucząc się siebie
nawzajem za pośrednictwem skorych do
pieszczot dłoni, aż Denie w końcu
zakręciło się w głowie, tak żywo
reagowała wszystkimi zmysłami na
bliskość kochanego człowieka. Miała
uczucie, że już dłużej nie zniesie tego
napięcia, gdy Jean Marc szepnął jej do
ucha: „Chodź" i pociągnął ją delikatnie w
kierunku łóżka. Oszołomiona do reszty,
przysiadła na brzeżku.
Jean Marc usiadł koło niej, a jego wargi
nieprzerwanie błądziły po jej karku i szyi.
Dreszcz podniecenia wstrząsnął jej ciałem,
kiedy Jean Marc zsunął jej z ramion
płaszcz kąpielowy, i jego dłonie odnalazły
jej nagie piersi...
Mimo to odezwał się w niej głos
rozsądku. W mgnieniu oka zesztywniała i
tylko przyspieszony oddech zdradzał, co
się z nią dzieje.
– Co ci, Deno? – wyszeptał Jean Marc
schrypniętym głosem.
– Proszę, nie... – spojrzała na niego
błagalnie odsuwając się. Przyszło jej to z
ogromnym trudem, gdyż jej nieposłuszne
ciało zdawało się bronić przeciwko temu.
– Czy to znowu jakaś mała sztuczka? –
rzucił jej zaniepokojone spojrzenie. –
Najpierw podniecasz mnie tak, że tracę
rozum, a potem mi się wymykasz...
Dena miała szaloną ochotę zatracić się
cała w swych uczuciach. Jeszcze nigdy
nikogo tak nie kochała, jeszcze nigdy do
nikogo nie chciała należeć bez reszty. Ale
jaka będzie jego reakcja, gdy się
zorientuje, że ona jeszcze nigdy nie spała z
mężczyzną?
Zaczerpnęła głęboko powietrza.
– Jean Marc – szepnęła nieśmiało –
muszę ci powiedzieć, że jeszcze nigdy nie
byłam z mężczyzną i nie chciałabym, aby
to stało się tutaj...
Jean Marc wyprostował się raptownie i
wpatrzył w nią ze zdumieniem.
–
Mówisz
poważnie?
–
spytał
niedowierzająco. – A ja uważałem ciebie
za tak wyzutą ze wszelkiego wstydu, iż
dałem sobie wmówić, że chciałaś
wprowadzić Claude'a we wszystkie tajniki
sztuki kochania. Mój Boże, jakże człowiek
może się pomylić! – Potrząsnął głową i
zapatrzył się w przestrzeń.
– Nie żartuj sobie ze mnie – rzuciła
nadąsana widząc, że się uśmiecha. –
Przykro mi, że tak wyszło. Było naprawdę
cudownie i nie chcę tego stracić.
– Tak, było cudownie – potwierdził w
zamyśleniu Jean Marc. – A teraz, kiedy już
wiem wszystko, będzie lepiej, jak sobie
pójdę.
Dena utkwiła w nim przerażone
spojrzenie. To nie mogła chyba być
prawda. Czyżby Jeanowi Marcowi cho-
dziło tylko o pójście z nią do łóżka?
Czyżby uczucia, jakie wydawał się do niej
żywić, były sfingowane? Kochała go, a on
chciał się z nią po prostu przespać!
Była tak rozczarowana, że prawie nie
mogła powstrzymać łez.
– Wyjdź, i to szybko! – krzyknęła
zrywając się z łóżka. – Natychmiast!
Żałuję, że cię kiedykolwiek poznałam! Nie
zasłużyłeś na moje uczucia, jesteś brutalny
i bez serca!
Jean Marc osłupiał, zaskoczony tym
niespodziewanym wybuchem.
– Wynoś się! Prędzej umrę, niż
zobaczysz mnie płaczącą! – krzyknęła
jeszcze głośniej widząc, że ani drgnął.
To dało mu do myślenia. Nie chciał jej
zranić,
po
prostu
próbował
się
usprawiedliwić, wyjaśnić, jak jest przybity
tą całą historią. Ale Dena już stała w
otwartych na oścież drzwiach. Ten gest był
jednoznaczny.
– Dobrze, niech będzie, jak chcesz –
rzekł zrezygnowany wstając. Zatrzasnęła
za nim z impetem drzwi, rzuciła się na
łóżko i wtuliła głowę w poduszkę
szlochając. Teraz dopiero mogła dać upust
łzom.
Dlaczego? pytała siebie ciągle od nowa.
Dlaczego musiało do tego dojść? Nic z
tego nie rozumiała, nie wiedziała, co o tym
sądzić. Jakże mogła myśleć, że mężczyzna
taki jak Jean Marc zapała do niej taką
samą miłością, jaką ona czuła do niego!
Czemu była dla niego tylko obiektem
seksualnym? Zawsze to samo, myślała z
goryczą,
kiedy
nieco
opadło
jej
wzburzenie i mogła zebrać myśli.
Mężczyźni mają w głowie tylko seks, a
czysto fizyczne pożądanie nazywają
miłością! Tak było z Claude'em, dlaczego
więc z jego ojcem miałoby być inaczej?
Ach, ci mężczyźni! myślała z pogardą
wspominając
złożoną
samej
sobie
przysięgę w pierwszym dniu urlopu, po
niefortunnym wypadzie z Yves'em do
kasyna. Zrobiłabym lepiej, gdybym starała
się jej dotrzymać! Zresztą co tam, jeszcze
nie jest za późno!
Zerwała się z łóżka i zaczęła pospiesznie
pakować rzeczy. Nie było już mowy o
depresji, wyleczyła się z niej zupełnie. Nie
miała potrzeby zostawać ani minuty dłużej
w pensjonacie Angelique. Pragnęła tylko
jednego: znaleźć się najdalej od tych
egoistycznych ludzi. Pogardzała nimi
wszystkimi – Angelique, Jeanem Markiem
i Claude'em!
Nagle przyszło jej do głowy, że musi
jeszcze porozmawiać z Websterem i
wyjaśnić pewne sprawy. Chciała go
zapytać, czy mimo wszystko będzie mogła
po wakacjach wrócić do szkoły, już na
zapas ciesząc się, że wreszcie znajdzie się
w znajomym otoczeniu. Niestety z tą
rozmową musiała poczekać do rana.
Poza tym była ciekawa, czy coś się
nawiązało między Websterem i Lila.
Postanowiła się tego dyskretnie wywie-
dzieć. Z całego serca życzyłaby sobie
takiego związku, jako że wtedy żona
Webstera byłaby zarazem jej przyjaciółką.
Wróciła do łóżka i oddychając głęboko,
równomiernie, próbowała się uspokoić.
Na miły Bóg, jestem w takim stanie, że
nie dane mi będzie zmrużyć oczu do
samego rana, jęknęła, lecz w parę sekund
potem spała już głębokim snem.
Rozdział 16
Kiedy Dena obudziła się następnego
ranka, cały pokój tonął w promieniach
słońca. Przetarła oczy i rozejrzała się
zdziwiona dokoła, uświadamiając sobie, że
spała dłużej, niż pozwalały jej na to
poczynione w nocy plany. Miała przecież
rozmawiać z Websterem! Może jeszcze
uda jej się go dopaść.
W szalonym pośpiechu wyskoczyła z
łóżka, umyła się i ubrała, po czym zbiegła
ze schodów i zapukała do pokoju
Webstera. Nikt jednak nie odpowiedział.
Gdzie miała go szukać? Może był w
ogrodzie i rozkoszował się wspaniałą
pogodą?
W ogrodzie Webstera nie było.
Zrezygnowana, już miała wrócić do
pensjonatu, gdy usłyszała za sobą głosy.
Obejrzała się odkrywając nie kogo innego,
jak Webstera i Lilę, którzy szli roześmiani
trzymając się za ręce, Dena więc nie miała
wątpliwości, że przynajmniej ta część
planowanej rozmowy z Websterem jest
zbędna.
Gdy ją zobaczyli, Webster w poczuciu
winy puścił rękę Liii, ale Dena
uśmiechnęła się tylko.
– Nie zwracajcie na mnie uwagi. Nic
mnie tak nie uszczęśliwia jak widok was
razem. – Mrugnęła porozumiewawczo do
Liii. – Wybaczcie, że na moment wam
przeszkodzę, ale chciałabym porozmawiać
z Websterem.
– Wcale nam nie przeszkadzasz –
zaprotestował żywo Webster. – O co
chodzi?
– Chciałam cię zapytać – spytała ze
wzrokiem nerwowo wbitym w ziemię –
czy mogę wrócić jesienią do szkoły. Moje
wypowiedzenie
było
podyktowane
nastrojem chwili... po prostu pochopne.
Webster spojrzał na nią zaskoczony.
– Ależ Deno, wiesz przecież, że zawsze
możesz wrócić do szkoły. Przyjmiemy cię
z otwartymi ramionami, a to, że się na
moment zawahałem, spowodowane było
tym, iż nie wiem, jak się mają sprawy
między tobą i Jeanem Markiem. Nie
chciałbym być niedyskretny, lecz wiem, że
wczoraj w nocy mieliście rozmawiać o
wszystkim, więc mam nadzieję, że...
Dena spłonęła purpurowym rumieńcem.
– Jean Marc już mnie nie obchodzi –
przerwała mu pospiesznie, a on od razu
pojął, że nie wszystko poszło tak, jak
przypuszczał.
– To najbardziej arogancki człowiek,
jakiego kiedykolwiek znałam. – Krew na
nowo uderzyła jej do twarzy. – Między
nami wszystko skończone, choć właściwie
nic się tak naprawdę nie zaczęło. W
każdym razie mam po dziurki w nosie tej
okolicy.
Postanowiłam
kontynuować
swoją podróż wzdłuż wybrzeża, żeby coś
jeszcze zobaczyć, zanim na dobre wrócę
do Stanów.
– Co takiego? – Lila była zupełnie zbita
z tropu. – Nie chcesz przez to chyba
powiedzieć, że już więcej się nie
zobaczymy.
– Jestem pewna, że będziemy się
widywać bardzo często – uśmiechnęła się
Dena. – Na przykład jesienią w Chatworth
Girls' Seminary. A gdyby tak nie miało
być, będę doskonale wiedziała, kto jest
temu winien – pogroziła żartobliwie
palcem Websterowi. – Spakowałam już
rzeczy i z prawdziwą ulgą rozstanę się z
Angelique, a ona ze mną też.
Dena powiedziała to z przekonaniem,
ale w głębi serca nie była w stu procentach
pewna, że naprawdę chce to zrobić.
Wyjazd oznaczał ostateczne rozstanie z
Jeanem Markiem, a myśl o tym wydawała
jej się nie do zniesienia. Na razie ciągle
jeszcze nie mogła się pogodzić z tym, że
wszystko skończone.
Do pensjonatu Webster i Lila weszli
trzymając się za ręce, co było wyraźnym
życzeniem Deny. Ona sama powoli
wstąpiła na schody zmierzając z ciężkim
sercem do swego pokoju. Teraz już wcale
nie było jej spieszno.
Naraz stanęła jak wryta. Drzwi jej
pokoju były uchylone, a przecież wiedziała
z całą pewnością, że je zamknęła, zanim
udała się na poszukiwanie Webstera.
Komu zależało na tym, żeby wtargnąć do
jej pokoju? Nie miała tam niczego, co by
można było ukraść. Nie, to na pewno nie
był złodziej.
Przycisnęła rękę do serca, jakby pragnąc
je uspokoić, i ostrożnie wsunęła się do
pokoju. Krzyknęła przerażona, gdy
znienacka opasały ją muskularne ramiona.
Broniła się z całych sił, i to jeszcze wtedy,
gdy już dobrze wiedziała, kto ją tuli do
siebie...
– To ty... – wyjąkała wreszcie. –
Myślałam, że między nami wszystko
skończone. Spakowałam rzeczy i właśnie
wyjeżdżam.
– Chcesz mnie zostawić? Po tym
wszystkim, co było między nami? – spytał
ochrypłym głosem Jean Marc przyciskając
ją tak mocno do siebie, że Dena zrozu-
miała, iż jej tak łatwo nie wypuści. – Deno,
przyrzeknij, że nigdzie nie wyjedziesz, że
zostaniesz przy mnie na zawsze.
Nie była zdolna powiedzieć słowa, tylko
wpatrywała się w niego rozszerzonymi ze
zdumienia oczami.
– Wiem, że zeszłej nocy popełniłem
błąd, wielki błąd – ciągnął wzburzony. –
Proszę, przebacz mi. Naprawdę nie
chciałem ciebie zranić, byłem tylko...
bezgranicznie zdumiony, gdy usłyszałem,
że ty... że ty jesteś niewinna... Nie mogło
mi się to pomieścić w głowie.
Widziała błaganie w jego wzroku, lecz
milczała. Owo spojrzenie i ręce, które ją
głaskały, mówiły więcej niż słowa i raptem
poraziła ją myśl, że on musi ją kochać tak
samo jak ona jego.
Zajrzał jej przeciągle w oczy.
– Deno, jest coś, od czego zależy całe
moje życie...
Spojrzała na niego pytająco, czując
jednocześnie, że w tym momencie nie
mogłaby
mu
niczego
odmówić.
Przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie.
– Deno... chcesz zostać moją żoną?
Odebrało
jej
mowę,
tak
była
zaskoczona. Dopiero po chwili dotarło do
niej, że spełnia się jej najgorętsze prag-
nienie, i zakręciło jej się w głowie z
radości. Rozpromieniła się i przytuliła do
Jeana Marca, odurzona własnym szczęś-
ciem.
Dla niego ta niema odpowiedź była
wszystkim.
– Jestem taka szczęśliwa... – szepnęła
wreszcie, a świat nadal wirował wokół niej
w radosnym zamęcie.
– Ja też... choćby dlatego, że tym razem
udało mi się powiedzieć coś, co nie
wywołało twych łez. Do tej pory tylko
płakałaś
przeze
mnie.
Ale
nie
odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie –
wpatrywał się w nią z czułością – czy
naprawdę chcesz wyjść za mnie?
– Tak, tak i jeszcze raz tak! – krzyknęła
z
uniesieniem.
Raptem
jej
twarz
spochmurniała.
– Co ci, kochanie? – spytał z
niepokojem Jean Marc.
– Zapomnieliśmy o czymś niezwykle
ważnym – odparła ze smutkiem. – Co z
Niną? Przecież ciągle jeszcze jesteś jej
mężem, jakże więc możesz poślubić mnie?
– Ach, o to ci chodzi – Jean Marc potarł
w zamyśleniu podbródek. – Nie musisz się
o to martwić, Deno – rzekł z naciskiem. –
Nie zapomniałem, że jeszcze jestem
żonaty, choć moja żona od wielu lat nie
daje znaku życia. Zresztą nie powinienem
już nawet mówić o niej jako o mej żonie.
W naszym kraju istnieją przepisy – a
przypuszczam, że u was w Ameryce jest
podobnie – które mówią, że osoba, która
została porzucona przez swego partnera,
może ponownie wstąpić w związek
małżeński. Aby uzyskać rozwód z Niną,
muszę dać tylko anons do paryskich
„Wiadomości Prawnych", w którym
przedstawię mój zamiar. Jeśli Nina nie
zgłosi zastrzeżeń w określonym terminie,
zostanę uznany za rozwiedzionego. A
jestem przekonany, że na pewno nie
zgłosi. W każdym razie mam nadzieję, że
ty nie będziesz miała oporów przed
poślubieniem rozwiedzionego mężczyzny,
gdyż naturalnie byłby to wtedy poważny
problem.
– Absolutnie żadnych oporów, Jean
Marc! – Objęła go z uniesieniem
pokrywając jego twarz pocałunkami. –
Pobierzemy się, jak będziesz już
rozwiedziony, ale niech ci nie przyjdzie do
głowy – pogroziła mu ze śmiechem – że
będziesz ze mną spał przed ślubem. Myślę,
że nie muszę ci przypominać, iż nie należę
do tej kategorii kobiet...
– Zobaczymy – zauważył Jean Marc z
wiele mówiącym uśmiechem.
– Mówię poważnie. Chcę czekać do
naszej nocy poślubnej i nic mnie od tego
nie odwiedzie.
– Rozumiem – powiedział z powagą
Jean Marc.
–
To właśnie twoja
stanowczość czyni cię godną miłości i
odróżnia od kobiet, które znałem do tej
pory.
Będę
respektował
twoje
postanowienie, nie oczekuj jednak, że po
tylu latach właściwie kawalerskiego życia
nie będę ponawiał prób przetestowania
twej stanowczości. – Puścił do niej oko,
porywając ją w ramiona z impetem
znamionującym namiętność, jak gdyby
właśnie w tym momencie chciał ponowić
taką próbę. – Przecież też mnie pragniesz,
a może nie? – przekomarzał się z nią.
Dena czuła, że już sam jego wzrok
posiada magiczną siłę przyciągania. Pod
pieszczotliwym spojrzeniem jego oczu
dosłownie topniała jak wosk. Aby nie być
dłużej wystawioną na pokusę, odsunęła go
lekko od siebie – jak na pierwszy raz to
zupełnie wystarczy – rzekła uśmiechając
się, po czym natychmiast spoważniała. –
Muszę cię jeszcze o coś spytać... – zaczęła
z wahaniem. – Czy coś cię tak naprawdę
łączy z Angelique? – Nawet nie umiała
sobie wyobrazić, że mógłby odpowiedzieć
twierdząco, mimo to wolała coś takiego
usłyszeć z jego własnych ust, aby uniknąć
jakichkolwiek niejasności.
– Wyraziłbym to tak: w czasie gdy
byłem bardzo nieszczęśliwy, okazała się
dla mnie prawdziwą podporą, szczególnie
jeśli chodzi o zaspokojenie mych
fizycznych' potrzeb – odparł sucho Jean
Marc. – Było to coś w rodzaju związku z
wyrachowania i zapewniam cię, że należy
on
do
przeszłości.
Bezpowrotnej
przeszłości.
Jego słowa były prawdziwą muzyką dla
uszu Deny.
– Jeżeli jest tak, jak mówisz, może
chciałbyś mi pomóc w spłataniu Angelique
figla – spytała ostrożnie.
– Zależy, co masz zamiar zrobić –
roześmiał się. – Czy ona w ogóle jest tutaj?
Od wielu dni nic o niej nie słyszałem, a to
rzecz niezwykła. Zwykle jest u mnie
częściej, niżbym sobie tego życzył.
– Myślę, że ma konkretny powód, aby ci
się nie rzucać w oczy – stwierdziła z
przekonaniem Dena. – Próbowała wziąć
sprawy w swoje ręce, starając się za
wszelką cenę wydać mnie za mąż za kogo
innego...
– A któż to niby miał być? – Jean Marc
był wyraźnie wzburzony. – Niech go tylko
dopadnę, a...
– Nie denerwuj się – próbowała go
uspokoić – i pozwól mi opowiedzieć do
końca. Przysięgam, że na innych mężczyzn
będę patrzyć tylko z daleka.
Nie przypuszczała, że jest taki w gorącej
wodzie kąpany. Zresztą bardzo mu z tym
do twarzy, stwierdziła patrząc na niego z
czułością.
– Angelique nie miała nic pilniejszego
do roboty – podjęła na nowo – tylko
zadzwonić do Webstera i skłonić go, aby
przyleciał tak szybko, jak to możliwe,
ponieważ jestem ciężko chora. Webster
jest dyrektorem szkoły, w której do tej
pory pracowałam, zresztą opowiadałam ci
o nim, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz.
Webster rzeczywiście nie zwlekając wsiadł
do samolotu i przyleciał. Nie potrzebujesz
zaprzątać sobie nim głowy, bo już w tym
momencie, kiedy stanął w drzwiach mego
pokoju, zrozumiałam, że z całą pewnością
go nie kocham. Jesteśmy
dobrymi
przyjaciółmi i chciałabym, żeby tak
zostało. Angelique wyobrażała to sobie
inaczej. Liczyła na to, że Webster
zaproponuje mi małżeństwo i zabierze
mnie do Stanów. W ten sposób chciała
przeszkodzić
mojemu
ewentualnemu
zbliżeniu się do ciebie. W każdym razie
poważnie się obawiała, że jestem jej
rywalką,
postanowiła
więc
zrobić
wszystko, abym zniknęła stąd na zawsze.
– Zaczynam pojmować – pokręcił w
zamyśleniu głową Jean Marc. – A więc co
wymyśliłaś w jej sprawie? Musimy jej dać
nauczkę.
–
Ty także? –
zachichotała. –
Wiedziałam, że tak będzie. Mogę cię
zapewnić, że to nic złego, szczególnie w
porównaniu z jej intrygami. Będzie to dla
mnie coś w rodzaju zadośćuczynienia, jeśli
zdołam jej odpłacić tą samą monetą.
– Dena – zganił ją z udawanym
przerażeniem – wydaje mi się, że pod tym
względem wcale nie różnisz się od innych
kobiet. Odnajduję w tobie skłonność do
typowo kobiecego ujmowania spraw.
Oszczędziła sobie komentarza, spytała
jedynie:
– Pomożesz mi?
–
Oczywiście
–
roześmiał
się
zadowolony. – Powiedz, co zamierzasz?
Dena przybrała tajemniczą minę,
schyliła się ku niemu i zaczęła mu szeptać
do ucha. On słuchał rozbawiony raz po raz
potrząsając niedowierzająco głową, w
gruncie rzeczy jednak plan mu się podobał,
więc nie mógł się nie zgodzić.
Dena rozebrała się i wskoczyła do łóżka,
wstawiwszy uprzednio zapakowany plecak
do szafy. Nie chciała zdradzić Angelique,
że właściwie jest już zdrowa i spokojnie
może jechać dalej. Zmierzwiła sobie nieco
włosy, jakby . właśnie zbudziła się z
głębokiego snu, i czekała. Jean Marc miał
w tym czasie wtajemniczyć Lilę w cały
plan. Z zadowoleniem stwierdziła parę
minut później, że trzasnęły drzwi
wejściowe. A więc Jean Marc był już na
zewnątrz, gotów po raz drugi tego dnia
wejść do pensjonatu Angelique. W chwilę
potem ktoś zapukał do pokoju Deny.
–
Proszę
wejść
–
zawołała
omdlewającym głosem.
– To tylko ja, głuptasku – szepnęła
podekscytowana Lila stając w drzwiach i
niemal dusząc się ze śmiechu, czym
zaraziła Denę.
Obie wybuchnęły śmiechem, gdy Lila
powiedziała:
– Madame Masson będzie się strasznie
gniewać. Chciałabym być przy tym, jak
eksploduje. – Zaraz jednak spoważniała. –
To wszystko jest takie podniecające... Ale
co będzie, jeśli Angelique skądś się dowie,
że ja też jestem zamieszana w tę zmowę?
Z pewnością mnie wyrzuci, a nie chcę
stracić pracy.
– Nie martw się – uspokajała ją Dena. –
Po pierwsze, nigdy się nie dowie, że
miałaś w tym swój udział, a po drugie – tu
uśmiechnęła się przebiegle – nie masz
powodu, aby biadać nad utratą pracy, gdyż
założę się, że niedługo będziesz się
nazywać Mrs Barrett. Nie masz powodów
do obaw, zresztą zobaczysz, że wszystko
pójdzie jak po maśle.
Lila nie wyglądała na przekonaną,
ostatecznie jednak skinęła głową.
– Lepiej już pójdę i zapukam do
madame. Monsieur Jean Marc czeka na
dworze znaku ode mnie. Deno, w razie
gdybyśmy się miały więcej nie zobaczyć,
już teraz dziękuję ci za wszystko, co dla
mnie zrobiłaś. Bez ciebie nigdy bym nie
poznała Webstera...
– Co tam, jesteśmy kwita. Opiekowałaś
się mną, kiedy leżałam chora, i byłaś taką
dobra dla mnie. Zostawmy zresztą lepiej
na boku wielkie słowa i przejdźmy do
rzeczy.
– W porządku, udawaj chorą – szepnęła
Lila i zniknęła.
Dena tymczasem przybrała cierpiącą
minę, posunęła się nawet do tego, że
zaczęła wydawać ciche jęki. Nie trwało
długo, a od nowa na schodach rozległy się
kroki, po czym ktoś zapukał do drzwi.
To była Angelique! Zaproszona przez
łamiący się głos Deny do wejścia podeszła
do łóżka i przysiadła na jego brzegu.
– Droga Deno, co ci jest? – spytała.
Towarzyszył temu* niezwykle łagodny
uśmiech. –
Możesz mi spokojnie
powiedzieć, naprawdę chcę ci pomóc. Lila
wpadła do mnie zdenerwowana mówiąc,
że źle się czujesz.
– Och, Angelique – wydyszała Dena, a
na jej twarzy pojawił się wyraz bólu –
jestem taka nieszczęśliwa. Mam pecha w
miłości... Ty masz doświadczenie w tych
sprawach, więc pomyślałam, że mogłabyś
mi udzielić rady... Przez cały czas, który
spędziłam tutaj w łóżku, myślałam tylko o
Websterze. Marzyłam o tym, że pewnego
dnia się zjawi i mnie stąd zabierze. A
potem... potem moje marzenie się spełniło!
Przybył Webster, stanął obok mego łóżka,
a ja byłam przeszczęśliwa uważając, że
teraz stanie się to, czego z całego serca
pragnęłam. Ale nie, stało się inaczej!
–
A to dlaczego? –
Angelique
zmarszczyła czoło, co Dena odnotowała z
zadowoleniem.
– Nie był u mnie nawet pięciu minut, a
już zdążył mi oświadczyć, że mnie nie
kocha, nigdy tak naprawdę nie kochał i nie
pokocha. Jestem przekonana, że znalazł
inną. Angelique, co mam robić? Jestem
taka nieszczęśliwa... nie mogę tego znieść!
– Ukryła twarz w dłoniach symulując
płacz.
Co za idiota! zaklęła w duchu
Angelique. Powiedziałam mu, co ma
mówić, a ten przychodzi i robi wszystko
na odwrót. Najchętniej krzyczałaby głośno
i tupała ze złości, w ostatniej chwili udało
jej się wszakże opanować. Zamiast tego
zaczęła pocieszać Denę zalewając ją
potokiem współczujących słów.
Podczas tej sceny rozległo się pukanie
do drzwi.
– Kto tam? – spytała słabym głosem
Dena, ani na moment nie wypadając z roli.
– To ja, Jean Marc. Powiedziano mi, że
jest tam Angelique. Chciałbym z nią
porozmawiać. Mogę wejść?
Na dźwięk głębokiego, a tak znanego
sobie głosu Angelique wyprostowała się i
z niepokojem wpatrzyła w drzwi. Dena z
trudem, jak przystało na osobę umierającą
z miłości, zwlokła się z łóżka, narzuciła
szlafrok i otworzyła. Jean Marc mrugnął
do niej nieznacznie, po czym przystąpił do
Angelique.
– Przepraszam, że ci przeszkadzam, lecz
koniecznie muszę cię prosić o radę... z
powodu moich róż.
Angelique obrzuciła Jeana Marca
zdziwionym spojrzeniem, ale oczywiście
skinęła przyzwalająco i spytała, co może
dla niego zrobić.
– Parę tygodni temu moje herbaciane
róże zaatakowane zostały przez mszyce.
Jest ich tak dużo, że kwiaty więdną i
usychają. Ty się tak dobrze znasz na
różach... Może jest taki środek, który
położyłby koniec pladze? Próbowaliśmy
już wszystkiego, niestety nic nie pomogło.
Angelique zastanawiała się przez
moment, wreszcie rzekła:
– Owszem, miałabym coś dla ciebie.
To dziwne, przebiegło jej przy tym
przez głowę, w ostatnich dziesięciu latach
nie zdarzyło się, aby Jean Marc prosił
mnie o radę. Lecz takiej prośbie
oczywiście nie mogła odmówić.
– Wybaczcie na chwilę – rzekła
podnosząc się. – Jean Marc, przyniosę ci
środek owadobójczy, za którego działanie
ręczę.
Kiedy zamykała za sobą drzwi,
usłyszała głos Jeana Marca:
– Dena, co ty tu robisz? Myślałem, że
dawno wyjechałaś...
Wygląda na to, że dopiero teraz ją
zauważył, pomyślała Angelique zbiegając
co prędzej ze schodów, aby móc jak
najszybciej wrócić do tych dwojga. Już
sama myśl, że są tam sami, była dla niej
nie do zniesienia.
W minutę później była już z powrotem.
Wspięła się na palcach po schodach,
stanęła pod drzwiami i nadstawiła uszu.'
– Deno, moja kochana – doszedł ją głos
Jeana Marca – tak bardzo cię kocham.
Zrobię
wszystko,
abyś
zapomniała
krzywdę, jaką wyrządził ci ten Barrett.
Pozwól mi cię uszczęśliwić. Niczego tak
bardzo sobie nie życzę jak małżeństwa z
tobą...
– Jesteś dla mnie taki dobry – Angelique
usłyszała głos Deny. – Naprawdę nie
wiem, co powiedzieć...
Angelique nie mogła się już dłużej
powstrzymać. Wściekła otwarła drzwi i jak
burza wtargnęła do pokoju. Tuż przed sobą
ujrzała szerokie męskie ramiona. Jean
Marc trzymał Denę w objęciach.
– Powiedz „nie", ty zdziro – wrzasnęła
dając upust swemu temperamentowi. –
Powiedz „nie", bo inaczej z miejsca
wyrzucę cię z mego domu, bez względu na
to, czy jesteś chora, czy nie!
Podbiegła do Deny, jakby chciała się na
nią rzucić.
–
Nie pozwolę sobie zrabować
ukochanego pod moim własnym dachem!
Jean Marc należy do mnie, o czym
doskonale wiedziałaś. Powiedz „nie", bo
inaczej gorzko pożałujesz!
Oczy Angelique ciskały błyskawice, a
ona sama przypominała Furię, gdy tak
stała nad Deną wygrażając pięściami. Ta
ostatnia była pewna, że gdyby nie
obecność Jeana Marca, Angelique by ją z
pewnością pobiła.
Udając, że szuka pomocy, uczepiła się
ramienia Jeana Marca, jakby przekonana,
że on zawsze obroni ją przed taką
uosobioną wściekłością.
Tego było już za wiele dla Angelique.
– Wynocha! – Jej głos przeszedł w
falset. Chwyciła szczotkę do włosów, która
leżała na toaletce, i potrząsnęła nią groźnie
niby bronią. – Jeśli w ciągu minuty nie
opuścicie mego domu, i to obydwoje,
wezwę pomocy. Jeszcze raz mówię,
wynoście się i nie pokazujcie mi się więcej
na oczy!
To był sygnał dla Deny. Wyskoczyła z
łóżka, dopadła szafy, wyciągnęła plecak,
po czym z Jeanem Markiem wybiegła z
pokoju. Zatrzymali się dopiero na drodze,
cały czas pękając ze śmiechu, i obejrzeli
się. Angelique stała w bramie ogrodu
miotając wyzwiska i wyjątkowo wulgarne
przekleństwa.
– Dobrze poszło? – spytała Dena nie
mogąc złapać tchu. W głębi jej duszy
odezwało się jednak coś, co przypominało
wyrzuty sumienia, gdy tak patrzyła na
rzucającą się ze złości Angelique.
– To najzabawniejsza rzecz, jaka
przydarzyła mi się w życiu – wykrztusił
Jean Marc między kolejnymi wybuchami
śmiechu.
Objąwszy Denę ramieniem powiódł ją w
kierunku ścieżki prowadzącej do zamku.
Rozdział 17
Szli wąską ścieżką, którą Dena tak
dobrze znała. Raz po raz musiała sobie
uświadamiać, że to rzeczywistość, a nie
cudowny sen, w którym przypadła jej rola
szczęśliwej bohaterki.
Jean Marc co chwilę się zatrzymywał,
aby jej pokazać jakąś rzadko spotykaną
roślinę lub zerwać oszałamiające barwami,
rosnące dziko kwiaty.
Dlatego Claude tak doskonale zna
przyrodę, myślała. Tę wiedzę zawdzięcza
ojcu, to oczywiste. To przypomniało jej o
jego istnieniu. Jak zareaguje, gdy ją
zobaczy, i to nie w charakterze
nauczycielki, lecz przyszłej żony jego
ojca? Z pewnością nie będzie mu łatwo
stanąć z nią twarzą w twarz, po tych
wszystkich kłamstwach, jakich naopo-
wiadał na jej temat. Nie wiadomo, jak się z
tym upora.
Kiedy podzieliła się swymi obawami z
Jeanem Markiem, ten tylko machnął ręką.
– Nie bierz tego tak poważnie –
powiedział. – Kiedy już Claude oswoi się z
myślą, że się zaręczyliśmy, zmuszę go do
tego, żeby przyznał się do winy i cię
przeprosił. Na
pewno
już
zdążył
zrozumieć, że jego skłonność do ciebie
była
tylko
zwykłą
powierzchowną
mrzonką, młodzieńczym kaprysem:
Dena co prawda nie patrzyła na to aż tak
optymistycznie, zadowoliła się jednak tą
odpowiedzią nie podejmując więcej
tematu. Postanowiła rozkoszować się
błękitnym niebem i słońcem, tym bardziej
że wydawało jej się, iż minęła cała
wieczność od chwili, gdy sunęła na ro-
werze wybrzeżem czując słońce i
orzeźwiający wiatr na twarzy.
Kiedy na horyzoncie pojawił się zamek,
Jean Marc zatrzymał się i wziął Denę w
ramiona.
– Chciałabyś może coś zmienić? –
spytał.
– Co przez to rozumiesz? – spojrzała na
niego zdziwiona.
– Chodzi mi o nasz dom – wyjaśnił. –
Nie jest w najlepszym stanie, sama zresztą
widziałaś. Myślałem, że może będziesz
chciała go urządzić na nowo według
swego smaku, aby się w nim dobrze czuć.
Co powiedziałabyś na to, gdybym oddał ci
jedno całe skrzydło do dyspozycji?
–
Co za pomysł! –
krzyknęła
przerażona. – To niemożliwe, aby dwoje
ludzi związanych węzłem małżeństwa
mieszkało w dwóch różnych częściach
domu. Nie, Jean Marc – potrząsnęła
zdecydowanie głową – chcę być tak blisko
ciebie, jak to tylko możliwe.
Jakby pragnąc to zademonstrować,
zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do
niego całym ciałem. Jean Marc uniósł ją w
górę, zakręcił parę razy swawolnie, po
czym postawił ostrożnie na ziemi, aby
całować długo i namiętnie. Dena
odwzajemniła
pocałunek
z
takim
oddaniem i żarem, do jakiego tylko była
zdolna.
Wreszcie Jean Marc oderwał się od niej
niechętnie, spojrzał w niebo i rzekł z
zachwytem:
– Popatrz tylko, czeka nas cudowny
zachód słońca. Przyszła mi do głowy
pewna myśl. Pobiegnę teraz do domu,
przyniosę butelkę wina i coś do jedzenia,
po czym rozłożymy się na trawie po tamtej
stronie i słuchając ptaków będziemy
podziwiać, jak słońce zniża się nad
horyzontem.
– To wspaniała myśl – wykrzyknęła z
zachwytem Dena. Zapadający powoli
zmierzch miał w sobie coś zaczarowanego.
Cała okolica tonęła w ciszy i spokoju.
Dena patrzyła rozmarzona na zachodzące
słońce, przeżywając jeszcze raz w myślach
wydarzenia tego popołudnia. Między nią a
Jeanem
Markiem
panowała
taka~
harmonia, że trudno byłoby sobie
wyobrazić coś idealniejszego.
Gdybyż tak mogło być zawsze!
pomyślała wzdychając w duchu. Nigdy
więcej nie czułabym się nieszczęśliwa...
Siedziała
tak
pogrążona
w
rozmyślaniach, nie widząc, że Jean Marc
od dłuższej chwili bacznie się jej
przygląda.
– Stanowisz znakomite wykończenie
tego obrazu – powiedział – jak gdybyś
sama była częścią natury. Dom z kamienia
i cegły nie pasuje do ciebie. Powinnaś
mieszkać tu, na łące, odziewać się w
sukienki z liści i kwiatów, spijać słodki
kwietny nektar...
– Jesteś szalony, Jean Marc – przerwała
mu ze śmiechem. – Nie jestem elfem, tylko
zwyczajną istotą, która w dodatku po tym
wszystkim, co zdarzyło się dziś po
południu, jest piekielnie głodna. Mamy za
sobą nie najkrótszą wędrówkę... Pokaż, co
tam jest w koszyku?
– Kawałek pasztetu, kilka gatunków
sera, parę kromek chleba i owoce, a jako
ukoronowanie butelka najlepszego pod
słońcem wina, które zresztą sam pędzę.
–
Mamy
wszelkie
powody
do
świętowania.
Wyciągnął korek, nalał do pełna dwa
kieliszki i rzekł: Wznieśli kieliszki, trącili
się, a Jean Marc powiedział uroczyście:
– Twoje zdrowie, Deno. Za nasze
przyszłe wspólne życie i aby nic nas nie
rozdzieliło.
Kiedy kieliszki zadźwięczały, Denie
wydało
się,
jakby
cała
dolina
odpowiedziała echem i napełniła powietrze
subtelnym dźwiękiem.
Wino było rzeczywiście znakomite i w
mgnieniu oka opróżnili kieliszki, które
Jean Marc znowu skwapliwie napełnił. Już
po chwili Dena miała uczucie, że unosi się
nad ziemią, a nie wiedziała tylko, czy
sprawiło to szczęście, czy ciężkie wino.
Robiło się coraz chłodniej, w końcu
więc zapytała drżąc z zimna, czy jednak
nie powinni wejść do domu i rozpalić
ognia na kominku. Jean Marc zgodził się i
spakowawszy resztę zapasów do koszyka
wzięli się za ręce, po czym ruszyli wolnym
krokiem w kierunku zamku.
Gdy weszli do salonu, ogień już płonął
na kominku. Najwidoczniej Marie zapaliła
go dobrą chwilę temu, gdyż całe
pomieszczenie
wypełnione
było
przyjemnym ciepłem.
Dena podeszła do ognia zacierając
dłonie.
– Gdzie jest Claude? – spytała. Czuła się
trochę nieswojo wiedząc, że lada moment
może wejść do pokoju.
Raptem nasunęło jej się podejrzenie.
– Rozmawiałeś już z nim o nowej
sytuacji?
Twarz Jeana Marca zachmurzyła się.
Milczał przez kilka sekund, zanim rzucił
niechętnie:
– Nie chciałbym w tej chwili o tym
mówić, Deno. Najlepiej nie myśl o tym.
Nie naciskała, czuła jednak wyraźnie, że
coś nie jest w porządku. To nie było
normalne, że chłopak w wieku Claude'a
późnym wieczorem był jeszcze poza
domem.
Weszła na górę do swego dawnego
pokoju, aby wziąć prysznic i przebrać się.
Zapadła tymczasem noc, lecz Claude się
nie pojawił.
Kolacja przebiegła w milczeniu. Dena
nie miała odwagi zapytać o niego, gdyż
Jean Marc najwyraźniej nie chciał
poruszać tego tematu.
– Myślę, że najlepsze, co mogę zrobić,
to położyć się spać – rzekła wstając od
stołu. – Mam za sobą bardzo wyczerpujący
dzień. Zbudzisz mnie, gdy będziesz potrze-
bował mej pomocy lub jak wróci Claude?
– Przyrzekam – uśmiechnął się do niej
Jean Marc.
–
Śpij dobrze. Życzę
przyjemnych snów.
Idąc powoli na górę rozmyślała cały
czas o Claudzie. Naprawdę martwiła się o
niego. Była przekonana, że Jean Marc
poinformował go o nowym stanie rzeczy, a
Claude nie mógł się z tym psychicznie
uporać, stracił głowę i uciekł z domu.
Miała tylko nadzieję, że nic mu się nie
stało.
Długo przemyśliwała, jak wybrnąć z tej
sytuacji, pomóc im i sobie, a że nie
wiedziała dokładnie, co naprawdę zaszło,
nie znalazła żadnego rozwiązania.
Położyła się wreszcie do łóżka, ale choć
była bardzo zmęczona, nie mogła zasnąć.
W domu panowała cisza. Przyglądała się
księżycowi w pełni i gwiazdom zaglądają-
cym jej do okna, myśląc o swym
przyszłym pasierbie.
Musiała jednak w którymś momencie
zasnąć, bo gdy się ocknęła, na dworze
świtało. Zbudziło ją gwałtowne pukanie do
drzwi.
Wyskoczyła co prędzej z łóżka,
narzuciła coś na siebie i pobiegła
otworzyć. W progu stał Jean Marc, a z
jego wyglądu nietrudno było wyczytać, że
nie zaznał wiele snu tej nocy. Jego koszula
i spodnie były zmięte, miał cienie pod
oczami i sprawiał wrażenie śmiertelnie
zmęczonego.
– Mogłabyś za dziesięć minut być na
dole? – spytał zduszonym głosem. –
Claude nie wrócił na noc do domu. Bardzo
się tym martwię. Obawiam się, że
będziemy musieli zacząć go szukać.
Dena utkwiła w nim przerażone
spojrzenie.
– Będę gotowa w parę minut –
zapewniła.
Szybko
naciągnęła
podkoszulek
i
dżinsy, po czym spryskała sobie twarz
zimną wodą, aby się dobudzić. W
przelocie zdążyła jeszcze chwycić pulower
i zbiegła do jadalni, gdzie już czekała na
nią gorąca kawa.
Podnosząc od ust biszkopt próbowała
dociec, co tak naprawdę mogło skłonić
Claude'a do ucieczki.
– Jestem pewna – stwierdziła w pewnym
momencie ze smutkiem – że Claude po
prostu nie chce żyć ze mną pod jednym
dachem. Dlatego uciekł.
– Nie mów tak, Deno – Jean Marc
pogłaskał ją pieszczotliwie po policzku. –
Problem leży gdzie indziej. Sama wiesz,
jaki mój syn jest wrażliwy. Dałbym sobie
rękę uciąć za to, że do dnia, kiedy zdarzyła
się ta cała historia z tobą, jeszcze nigdy
mnie nie okłamał. Poza tym jestem
przekonany, że nie żywi do ciebie
nienawiści i że nie będzie miał kłopotów z
zaakceptowaniem ciebie jako swej matki,
choć jesteś jeszcze taka młoda. To, że nie
wrócił, wynika moim zdaniem z tego, że
nie ma odwagi stanąć przed tobą, po tym
wszystkim, co o tobie naopowiadał.
Dobrze wie, jak strasznie postąpił. Muszę
się zresztą przyznać, że jest w tym też
sporo mojej winy. Obchodziłem się z nim
chyba zbyt szorstko.
Przerwał i zapatrzył się w przestrzeń. ^–
Kiedy poprzedniego dnia w nocy wróciłem
do domu, postanowiłem bez zwłoki
wyjaśnić całą sprawę. Bez owijania w
bawełnę skonfrontowałem go z tym, co ty
mi opowiedziałaś. Zrobiłem to wyjątkowo
nieprzyjemnym tonem i teraz bardzo tego
żałuję. Chyba nie uciekł daleko, jak myś-
lisz? – spojrzał na nią zatroskany. – Nie
mam bladego pojęcia, gdzie może być.
– Jaka była reakcja Claude'a, gdy tak
bezlitośnie przycisnąłeś go do muru? –
wpatrzyła się w niego z napięciem.
– Właśnie. – Przeciągnął rękę po
włosach. – W ogóle nie zareagował, po
prostu stał i milczał z nieszczęśliwą miną.
Mam nadzieję, że mnie nie znienawidził.
– Nie ma powodu, żeby cię nienawidzić.
W głębi serca na pewno czuł, że masz
rację tak go traktując, bo przecież był
świadom swej winy dużo wcześniej, zanim
wziąłeś go w obroty. Na pewno bardzo się
wstydził, bo cię kocha i ma przed tobą
respekt.
Jean Marc skinął głową, lecz jego mina
nadal wyrażała ogromną troskę.
– On po prostu musiał nabrać dystansu
do tego wszystkiego – dorzuciła. –
Ostatecznie nie jest typem chłopca, który
ma skłonność do uciekania z domu przy
najmniejszej okazji.
– Chyba masz rację – powiedział Jean
Marc – mimo to nigdy nie ma się
pewności, czy nie zdarzyło się coś
strasznego. Mógł uciec w góry, zabłądzić,
a może też...
– Przestań, Jean Marc – rzekła surowo.
– Niepotrzebnie wpadasz w panikę. Claude
zna okolicę jak własną kieszeń, zresztą na
piechotę nie uszedł daleko. Nie ma
wątpliwości, że go znajdziemy, jeśli tylko
nie zniechęcimy się za szybko.
– Dziękuję – zajrzał jej w oczy Jean
Marc. – Cudownie, że dodajesz mi odwagi.
Proponuję, abyśmy teraz co prędzej
wyjechali na poszukiwania, a jeśli go do
wieczora nie znajdziemy, zawiadomimy
policję.
– Nie bój się, nie potrwa to tak długo –
Dena potrząsnęła z przekonaniem głową.
Kiedy
mknęli
szosą
czerwonym
sportowym wozem Jeana Marca, Dena nie
mogła oderwać wzroku od okna. Krajobraz
był tak piękny, że nie mogła się nim
nasycić.
Niestety
nie
umiała
się
rozkoszować
do
woli
powodzią
wspaniałych kwiatów i majestatycznymi
drzewami, gdyż powód tej porannej
wyprawy był zbyt poważny.
Przez cały dzień przemierzali wzdłuż i
wszerz okolicę, raz zbliżając się do
samego brzegu morza, to znów oddalając
od niego, niestety nie trafili na ślad
Claude'a. Jean Marc był tak zmęczony i
zdenerwowany, że z trudem koncentrował
się na jeździe. Kiedy o mały włos nie
zderzyli
się
z
nadjeżdżającym
z
naprzeciwka
samochodem,
Dena
oświadczyła
kategorycznie,
że
w
najbliższej miejscowości muszą coś zjeść i
wypocząć. Całą sytuację pogarszał jeszcze
niemiłosierny upał i palące bezlitośnie
słońce. Zatrzymali się przy pierwszej z
brzegu kafejce pod gołym niebem. Usiedli
przy stoliku w cieniu i zamówili solidny
posiłek. Powoli kolory wróciły na twarz
Jeana Marca. Wyciągnął się w krześle,
sprawiając wrażenie nieco rozluźnionego,
Dena więc uznała, że to odpowiedni mo-
ment, aby przedstawić mu pewną
propozycję, która od pewnego czasu
zaprzątała jej głowę.
– Przypominasz sobie – zaczęła – jak ci
opisywałam
różne
miejsca,
które
pokazywał mi Claude?
– Tak, pamiętam – potwierdził Jean
Marc – ale nie wiem, gdzie są i nigdy ich
nie znajdę. Claude zna tu każdy
zakamarek, czego nie można powiedzieć o
mnie. Masę czasu spędza wędrując po
okolicy, nie sposób więc odgadnąć, gdzie
by to mogło być.
– A ten stary klasztor – szepnęła w
zamyśleniu. – Claude powiedział mi
wtedy, że chłopi z okolicznych wiosek
zajmują się ogrodem i rosnącymi w nim
ziołami, trzeba więc ich spytać, gdzie to
jest i tam pojechać. Co o tym sądzisz? '
– Pytanie nic nie kosztuje – zgodził się
Jean Marc – nie wiadomo tylko, czy
otrzyma się należytą odpowiedź. Ludzie
tutaj są uparci i nieufni. Bez powodu nie
udzielą informacji.
– Claude mówił mi – podjęła żywo
Dena – że miejscowi wierzą, iż stare mury
klasztoru i przylegający do niego ogród
emanują tajemniczymi siłami. Jeśli
powiemy im, że szukamy chłopca, który
święcie wierzy w te siły i właśnie z ich
powodu tam się udał, może okażą zro-
zumienie i zdradzą nam, gdzie to jest.
– Kto wie, czy nie masz racji.
Przynajmniej trzeba spróbować.
Zapłaciwszy rachunek wstał i poszedł
do kuchni, gdzie miał nadzieję dowiedzieć
się czegoś o klasztorze. Dena czekała w
samochodzie. Nie trwało długo, a Jean
Marc wrócił z tryumfalnym uśmiechem na
twarzy.
– Odniosłem sukces – powiedział. –
Wzmianka o magicznych siłach nie
wystarczyła, musiałem jeszcze sięgnąć do
kieszeni, aby uzyskać wyczerpującą
odpowiedź. W każdym razie już wiem, w
którą stronę jechać.
Z nowym zapasem energii usiadł za
kierownicą i w chwilę potem mknęli z
dużą szybkością wiejską drogą. Samochód
podskakiwał na wybojach biorąc ostro
zakręty, tak że Dena raz po raz musiała się
przytrzymywać, a nawet zamykać oczy, bo
inaczej krzyczałaby ze strachu.
Po godzinie takiej jazdy znaleźli się u
celu. Jean Marc zaparkował samochód na
poboczu drogi i rzekł do Deny:
– Zostań tutaj. Gdyby przypadkiem tam
był, wolałbym najpierw sam z nim
porozmawiać.
Dena podążała za nim wzrokiem, gdy
przedzierał się przez krzaki. Intuicja
podpowiadała jej, że wróci z synem, a
zwykle przeczucia jej nie myliły.
Słońce zachodziło za pasmo wzgórz.
Wysiadła z samochodu i zaczęła
spacerować tam i z powrotem po szosie.
Jean Marc jednak zniknął na dobre i nie
mogła pojąć, co go tak długo zatrzymuje.
Może wiódł zasadniczą rozmowę z
Claude'em albo też w ogóle go nie znalazł
i zgubił się w lasach okalających klasztor.
Po następnych dziesięciu minutach
oczekiwania postanowiła sama zbadać, co
się stało. Wędrówka w zapadającym
zmierzchu
nie
należała
do
najprzyjemniejszych, co raz przyszło jej
się potknąć o kamień czy wystające
korzenie.
Kiedy uszła już spory kawałek wijącą
się w górę ścieżką, nagle zobaczyła
majaczącą z daleka sylwetkę Jeana Marca.
Był sam! Przystanęła rozczarowana. Wido-
cznie zaniechał poszukiwań, jego cała
postać tchnęła rezygnacją.
Teraz już wiedziała, dlaczego zabawił
tak długo. Po prostu nie mógł się pogodzić
z tym, że nie znalazł Claude'a. Musiał być
strasznie przygnębiony. On nie szedł, a
wlókł się...
Naraz przyszło jej do głowy, że Jean
Marc nie będzie zachwycony widząc ją
tutaj. Może dojść do wniosku, że chciała
go szpiegować, a do tego nie mogła
dopuścić. Szczęśliwa, że jej dotąd nie
zauważył, odwróciła się i zbiegła do szosy.
Siedziała na powrót w samochodzie i
nawet jej oddech zdążył się nieco
uspokoić, kiedy z zarośli wyłonił się Jean
Marc. Zmęczony opadł za kierownicę.
– I nic... – szepnęła ze smutkiem. – Tak
mi przykro...
– Dalsze poszukiwania nie mają sensu.
Wracamy do domu i dajemy znać na
policję.
Skinęła
niemo
głową.
Dalsze
przeczesywanie
terenu
po
ciemku
naprawdę nie miało sensu. Teraz już i ona
była skłonna dać za wygraną. Claude
wpadł jak kamień w wodę i nie
przychodziło jej do głowy, gdzie go
szukać.
Jean Marc jechał w milczeniu przed
siebie i właśnie miał skręcić w drogę
dojazdową do zamku, gdy Dena raptem
palnęła się w czoło.
– Zawracajmy! Przypomniałam sobie o
jednym miejscu, gdzie być może Claude
się skrył. Że na to wcześniej nie wpadłam!
– O czym ty mówisz? – popatrzył na nią
zdziwiony.
– Jaskinia! – wyrzuciła z siebie
podekscytowana.
–
Założę się, że
znajdziemy tam Claude'a!
– Ale ja naprawdę nie wiem, jak się tam
dostać – Jean Marc zdawał się wahać.
– Tak, to prawda – zasępiła się. – Ale
przecież ja tam byłam. Może jeśli się
skoncentruję, odnajdę to miejsce.
– Tak sądzisz? – spytał sceptycznie.
– Nie mogę tego zagwarantować, lecz
mimo to– uważam, że istnieje jakaś szansa
– obstawała przy swoim.
Jean Marc, choć nie przekonany do
końca, zawrócił i od nowa rozpoczęli
żmudne poszukiwania, zjeżdżając z szosy
na polne drogi i kręcąc się w kółko, gdy
orientacja Deny zawodziła.
Minęło sporo czasu, zanim wreszcie
krzyknęła:
– Jean Marc, to musi być tutaj!
Przypominam sobie dokładnie, że właśnie
tu zsiedliśmy z rowerów i spuściliśmy się
po zboczu do jaskini.
Jean Marc zaparkował samochód i
wysiadł,
aby
znów
wyruszyć
na
poszukiwanie syna. Przedtem Dena opisała
mu dokładnie drogę do pieczary. Ona sama
również wysiadła, aby rozprostować nogi,
lustrując przy okazji ścianę zarośli.
Naraz stanęła jak wryta i odgarnęła
obiema rękami gałęzie, zobaczywszy
odblask księżyca na jakimś metalowym
przedmiocie. Okazało się, że to jej rower,
który tam w dniu wycieczki ukryła.
Wyciągnęła go z krzaków i poprowadziła
do samochodu. Jeana Marca jeszcze nie
było, co uznała za dobry znak.
Ogarnęła ją teraz taka niecierpliwość, że
nie mogła dłużej czekać, w końcu więc
zaczęła schodzić w kierunku jaskini
wąską, niebezpieczną ścieżką. Owo
chodzenie po stromym stoku w ciemności
miało posmak przygody, choć niezbyt
przyjemnej, i skończyło się licznymi
zadrapaniami na dłoniach i kolanach.
Znalazłszy się u wejścia do pieczary
ostrożnie zajrzała do środka. Paląca się w
środku świeca rzucała matowe światło, a w
ciemności rozjaśnionej mdłym blaskiem
majaczyły dwie postacie.
A więc Claude się znalazł! Starając się
pozostać nie zauważona, bezszelestnie
przesunęła się za wyłom skalny i
nadstawiła uszu.
– Rozumiem cię, Claude – doszedł ją
głos Jeana Marca. – I przyrzekam ci
solennie, że od dziś będę traktował cię jak
dorosłego. Wreszcie pojąłem, że nie jesteś
już dzieckiem, przykro mi tylko, że tak
dużo mi trzeba było na to czasu. Denie i
mnie bardzo zależy na tym, abyś wrócił i
pozostał z nami, przynajmniej do czasu
rozpoczęcia szkoły. Dołożymy wszelkich
starań, abyś dobrze czuł się w domu.
Możesz
wykazać
choć
odrobinę
zrozumienia i mi wybaczyć to, czym
wobec ciebie zawiniłem? Tak bardzo bym
chciał, abyśmy się rozumieli i aby w domu
wreszcie zapanował spokój...
Dena ostrożnie zajrzała do środka.
Pełgające światło świecy nie pozwalało za
wiele dostrzec, bez wątpienia jednak obaj
mężczyźni ściskali się, choć nie padło przy
tym ani jedno słowo Claude'a.
Cofnęła się parę kroków, zamierzając
udać, że dopiero teraz dotarła do jaskini, i
zachowując się dość głośno wsunęła się
przez ciasny przesmyk do środka. Jean
Marc od razu podszedł do niej i podał rękę,
aby się nie potknęła. W mdłym świetle
świecy dojrzała łzy w jego oczach.
– Claude – rzekł starając się zapanować
nad swym głosem. – Jest teraz okazja, abyś
przeprosił swą przyszłą matkę i ucałował
ją na znak zgody. Dla nas trojga zaczyna
się nowy etap w życiu i musimy zrobić
wszystko, aby dla każdego z nas był on
udany. Zresztą po tym wszystkim, co
przeszliśmy, może on być tylko lepszy.
Claude chwilę zwlekał, po czym jednak
przystąpił do Deny i objął ją sztywno, ale
ta, chcąc okazać, że wszystko mu
wybaczyła, przyciągnęła go do siebie i
ucałowała serdecznie w oba policzki. To
najwyraźniej rozbroiło Claude'a, gdyż jego
uścisk stał się cieplejszy, a nawet udało mu
się uśmiechnąć.
– Powiedz, Claude, jest tutaj jeszcze ta
butelka z brandy? – spytał Jean Marc z
szelmowskim uśmiechem.
Claude niepewnie skinął głową, ale
zaraz zorientował się, że nic mu nie grozi,
gdyż ojciec co prędzej dodał:
– Przynieś ją tutaj, gdyż moim zdaniem
w tej chwili nadarza się najlepsza okazja,
abyśmy wypili za naszą rodzinę.
W butelce było jeszcze trochę brandy,
więc każde z nich pociągnęło spory łyk.
Towarzyszyły temu życzenia i toasty.
– Jak myślicie, damy radę w tym stanie
dotrzeć do domu? – spytał Jean Marc
patrząc pytająco na syna.
Claude skinął głową uśmiechając się
lekko. Zdmuchnął płomień świecy i ruszyli
jedno za drugim do wyjścia.
– Co zrobimy z rowerem? – zmartwiła
się Dena.
–
Nie zmieści się w
samochodzie.
– To żaden problem – zauważył
rzeczowo Claude. – Ja pojadę rowerem, a
wy samochodem. Będziecie mogli być
razem.
Jean Marc uniósł brwi, zdziwiony tą
bezpośredniością
syna,
lecz
nie
zaprotestował.
– A więc na razie. – Claude wskoczył na
rower i popedałował przed siebie, jak
gdyby chciał iść w zawody ze sportowym
wozem ojca. Na zakręcie jeszcze się
odwrócił, pomachał im ręką i zniknął w
ciemnościach nocy.
Dena i Jean Marc wsiedli do
samochodu, lecz zanim ruszyli, na długo
zatonęli w gorącym, namiętnym poca-
łunku.
Rozdział 18
– No i co powiesz na to? – spytała Dena
Jeana Marca podnosząc do góry białą
kopertę.
Siedzieli we troje przy śniadaniu.
Claude uśmiechnął się szeroko, gdyż
wiedział, czego dotyczy pytanie Deny, lecz
Jean Marc siedział pochłonięty w lekturze
gazety nie mając najwidoczniej ochoty
interesować się takimi drugorzędnymi
rzeczami jak listy. Biała koperta została
doręczona z poranną pocztą, a zawierała ni
mniej, ni więcej, tylko zaproszenie na ślub
Webstera i Liii, który miał się odbyć już w
następnym tygodniu.
Dena wydawała się zastanawiać przez
moment, wreszcie spytała:
– Jean Marc, nie miałbyś ochoty
przespacerować się dziś ze mną po
południu do Angelique?
– A to po co? – Spojrzał na nią z
niewinnym wyrazem twarzy, lecz kąciki
jego ust drgały w tajonym śmiechu. –
Czyżby to miała być następna ekspedycja
karna, w której powinienem ci pomóc?
– Ależ skąd! – zaprotestowała żywo. –
Chodzi o coś naprawdę ważnego, co ma
związek z tym listem. – Spojrzała na niego
błagalnym wzrokiem, że chcąc nie chcąc
musiał się roześmiać.
– Jakże mogę odmówić twej prośbie,
skoro tak na mnie patrzysz? Jeszcze się nie
pobraliśmy, a już zdążyłaś mnie wziąć pod
pantofel.
Temu
stwierdzeniu
zawtórowały
wybuchy śmiechu i wszyscy troje
skończyli śniadanie w wyjątkowo miłym
nastroju. Marie zaczęła sprzątać ze stołu, a
Jean Marc i Dena ruszyli pod rękę w
kierunku wsi.
W którymś momencie Jean Marc
wciągnął powietrze i oświadczył:
– Czuję nadchodzącą jesień. Czy nie
powinniśmy się pospieszyć ze ślubem?
Może udałoby się z nim zdążyć jeszcze
przed żniwami?
– A dlaczego tak ci nagle zaczęło się
spieszyć? – spytała zdziwiona.
– Dlatego. – Chwycił ją w ramiona i tak
przycisnął do siebie, że omal nie
krzyknęła, po czym zamknął jej usta
namiętnym pocałunkiem. Jego ręce z
utęsknieniem błądziły po jej ciele.
– Jean Marc! – protestowała słabo,
próbując się wyzwolić z jego objęć, lecz
jego uścisk był tak mocny, że nie mogła
się nawet poruszyć.
– Miałam ci właśnie powiedzieć,
dlaczego. idziemy w odwiedziny do
Webstera i Liii – wysapała wreszcie – ale
nie zrobię tego, dopóki mnie nie puścisz.
Jean Marc rozluźnił nieco uścisk i
pokazując w uśmiechu wszystkie zęby
rzekł:
– Na co czekasz? Mów! Chciałbym
wiedzieć, co się kryje w tej twojej ślicznej
główce, pełnej podstępnych planów.
– Najpierw musisz mnie puścić –
upierała się.
Jean Marc udał, że ją puszcza, po czym
chwycił jeszcze mocniej i rzucił z
łatwością na ziemię. Pisnęła z przerażenia i
przez chwilę kotłowali się ze śmiechem w
wysokiej trawie.
– Jesteś niemożliwy! – krzyknęła z
udawaną złością.
Podniosła się nie mogąc złapać tchu, i
próbowała otrzepać spódnicę. – Jakże ja,
poważna nauczycielka, mam stanąć
naprzeciwko mego dyrektora ze źdźbłami
trawy we włosach i na ubraniu?
– Och, Webster na pewno jest zdania, że
to był dla niego szczęśliwy dzień, kiedy
wyrwałem cię z jego rąk – przedrzeźniał
się z nią, przybrawszy minę niewiniątka.
– Jesteś straszny! – obruszyła się. –
Poczekaj tylko, zemsta jest słodka.
W pensjonacie nie zastali nikogo. Pukali
i wołali, niestety bez rezultatu. Obeszli tak
cały dom, wreszcie Denie przyszło do
głowy, że Webster i Lila mogą być w
ogrodzie.
Tak rzeczywiście było. Siedzieli w
altanie na tyłach posesji czytając jakąś
angielską książkę. Najwyraźniej ta lektura
miała służyć doskonaleniu umiejętności
językowych
narzeczonej.
Obydwoje
zwróceni byli do nich plecami i Webster
na próżno starał się przyswoić Liii
poprawną wymowę niektórych słów.
– Tam do licha! – usłyszeli podniesiony
głos Liii. – Jestem Francuzką, a nie
Amerykanką, więc nie dziw się, że
wymawiam wyrazy po swojemu. A może
powinnam sobie sprawić nowe usta? –
rzuciła nadąsana, zaraz jednak schyliła się
nad książką powtarzając za Websterem
całe zdanie.
– Nie musisz niczego zmieniać –
pospieszył z zapewnieniem Webster. –
Pragnę cię takiej, jaka jesteś. – Temu
oświadczeniu towarzyszył pocałunek.
Jean Marc chrząknął, aby zwrócić na
siebie ich uwagę. Obydwoje drgnęli, po
czym Lila natychmiast zerwała się,
podbiegła do Deny i objęła ją serdecznie.
– To wspaniale, że nas odwiedziliście! –
krzyknęła z zachwytem.
Webster też się podniósł i uścisnął
Jeanowi Marcowi z pewną rezerwą dłoń.
Obydwaj panowie nie znali się jeszcze,
więc nie zdziwił ją fakt, że Webster
przygląda się badawczo jej narzeczonemu.
Kiedy jednak zobaczył, z jaką miłością
Jean Marc spogląda na Denę, doszedł do
wniosku, że naprawdę musi ją bardzo
kochać. Co do stanu uczuć Deny nie miał
najmniejszych wątpliwości.
– Co was sprowadza? – spytał wreszcie,
zadowolony, że dokonana przez niego
lustracja przeszła nie zauważona.
– No cóż – zaczęła Dena rzucając
niepewne spojrzenie w kierunku Jeana
Marca –
co prawda jeszcze nie
rozmawiałam o tym z Jeanem Markiem,
ale tak czy tak chcę was o coś spytać. –
Zaczerpnęła powietrza. – Co myślicie o
podwójnym
weselu?
Uroczystość
odbyłaby się u nas w zamku, a więc
odpadłyby wam kłopoty z Angelique.
Spojrzała na Lilę, jakby szukając u niej
pomocy, i ciągnęła: – Moim zdaniem to
tylko ugruntuje naszą przyjaźń.
Obaj
mężczyźni
wyglądali
na
zaskoczonych, nie zdradzając takiego
entuzjazmu jak ich przyszłe żony, ale
zarówno Dena, jak i Lila tak były
zachwycone perspektywą podwójnych
zaślubin, że nie mieli wyboru i musieli
wyrazić zgodę.
– Rany boskie! – chwyciła się za głowę
Dena. – Ślub ma się odbyć już w
następnym tygodniu, a jeszcze tyle rzeczy
zostało do załatwienia! Lepiej będzie, jeśli
zaraz wrócimy do domu i zabierzemy się
do przygotowań.
Zanim się rozstali, Webster na moment
wziął Denę na bok i szepnął jej do ucha:
– Życzę ci dużo szczęścia, Deno. Mam
nadzieję, że będziesz z Jeanem Markiem
tak szczęśliwa, jak ja jestem z Lila.
– Tego jestem pewna – odparła
rozpromieniona, po czym podeszła do
Jeana Marca i ujęła go za rękę.
Droga powrotna zajęła im dwa razy
więcej czasu, gdyż co chwilę przystawali
całując się namiętnie. Te pocałunki
wprawiły Denę w rozkoszne oszołomienie,
a tęsknota za jego pieszczotami stała się
tak wielka, że pytała samą siebie w duchu,
czy potrafi dłużej czekać na spełnienie.
Przecież miłość powinno się liczyć nie
tylko na dni, lecz także na noce...