Eileen Wilks
Oświadczyny Jacoba
Tytuł oryginału
Jacob's Proposal
PROLOG
- Musimy się ożenić.
Trzej mężczyźni stali w milczeniu. Dwaj wyglądali na
zaskoczonych, trzeci miał ponury wyraz twarzy. Wszyscy
wysocy, lecz na tym kończyło się ich podobieństwo.
W końcu byli tylko przyrodnimi braćmi.
Luke, średni, roześmiał się krótko.
- Co takiego? My trzej? Żyjemy w Teksasie. Prawo
zabrania tu takich rzeczy.
- Nie udawaj głupszego, niż jesteś - odezwał się Mi-
chael, najmłodszy, ciemnooki i ciemnowłosy, zbudowany
jak doker, lecz o subtelnych rysach twarzy uczonego. -
Koszty leczenia są tak wysokie, Jacob? - zapytał.
Jacob West, najstarszy i najwyższy z całej trójki, stał
przed kominkiem. Był mężczyzną o szerokich barach,
ostrych rysach, ciemnych włosach i wyjątkowo jasnych
oczach.
- Każdy etap kuracji trwa osiem dni i kosztuje około
stu tysięcy dolarów. Żadnego nie pokrywa ubezpieczenie,
bo to leczenie eksperymentalne.
Michael tylko gwizdnął.
- Nawet ty nie masz tyle pieniędzy - odezwał się Luke.
- Boże, kiedy ostatnio widziałem Adę, wyglądała cał-
kiem dobrze. Trudno uwierzyć... Od jak dawna o tym
wiesz?
- Od czterech miesięcy.
- Od czterech miesięcy? - Luke spojrzał na brata.
Odznaczał się delikatniejszą posturą niż pozostali bra
cia.
- Nic nam wcześniej nie powiedziałeś? - zdumiał się,
podchodząc do Jacoba, jakby miał zamiar go zaatakować.
- Spokojnie - Michael położył mu dłoń na ramieniu.
- Ada nalegała, bym obiecał, że nikomu tego nie
zdradzę. Sam nie wiedziałbym o niczym, gdyby pewne
go dnia nie zemdlała w mojej obecności... - Jacob za
cisnął usta, przywołując w pamięci ten obraz. - Teraz
łamię dane słowo, ponieważ możemy razem coś zrobić,
żeby jej pomóc.
- Gdzie ona jest? - spytał Michael. - W szpitalu?
- Nie, w Szwajcarii, w instytucie, który specjalizuje
się w leczeniu rzadkich chorób krwi. Zrobiłem dla was
kopie wszystkich informacji, jakie udało mi się zebrać na
temat syndromu Timura, który dotknął Adę. - Podał każ
demu z braci plik dokumentów.
W ciszy przeglądali raport. Wreszcie Michael odłożył
papiery.
- Czy ta eksperymentalna kuracja jest bezpieczna?
- Jak dotąd, Ada znosi ją nad podziw dobrze. Na razie
nie ma mowy o pełnym wyleczeniu, ale wygląda na to, że
kontynuacja terapii może sprawić, iż wszystkie symptomy
choroby znikną. Dlatego po was posłałem.
- Nigdy nie przywiązywałem wagi do pieniędzy. Do
skonale mogę się bez nich obyć - rzekł Michael.
- Wspaniałomyślny gest, ale niewystarczający. Ada
będzie potrzebować od dwóch do czterech takich kuracji
w ciągu roku przez resztę życia. Koszta się obniżą, kiedy
ten typ leczenia zostanie zaakceptowany u nas w kraju,
a to może potrwać z pięć lat, jeśli nie dłużej.
- Mówisz o sumie dwóch, trzech milionów dolarów
potrzebnych na następne pięć łat.
- Tak.
Jeszcze raz zapadła cisza. Istniał tylko jeden sposób,
w jaki mogli pomóc Adzie. Musieli się ożenić.
- No dobrze - zaczął Luke. - Kto zrobi to pierwszy?
Michael zignorował słowa brata.
- Ile czasu trzeba, by rozwiązać trust, kiedy już speł
nimy ten warunek? - zapytał.
- Przynajmniej cztery tygodnie - odrzekł Jacob. - Ada
będzie wymagała kolejnej serii zabiegów za kilka miesię
cy. Pokryłbym koszt z własnych zasobów, ale muszę za
kończyć pewne przedsięwzięcie, które może okazać się
kosztowne.
- A więc pożenimy się raczej wcześniej niż później.
Nie ma problemu - powiedział Luke. - Znam co najmniej
kilka pań, które będą zachwycone, mogąc mi pomóc. Tym
bardziej, kiedy dowiedzą się, ile mi jeszcze zostanie nawet
po opłaceniu kuracji Ady. Jacob, oczywiście, poprosi o rę
kę Maggie.
- Chcesz załatwiać za mnie moje sprawy?
- Tylko nie mów, że zwodziłeś tę biedną dziewczynę.
- W oczach Luke'a błysnęło wyzwanie.
- Mówicie o Maggie Stewart? - Michael uniósł brwi,
gdy Jacob przytaknął. - A więc serio o niej myślisz?
- W swoim czasie rozważałem to małżeństwo. - Lek
ko wzruszył ramionami.
- A ty, Mick? Przy twoim zajęciu nie masz zbyt wielu
okazji do spotykania kobiet. Wślizgujesz się na wrogie
terytoria, od czasu do czasu wysadzasz coś w powietrze.
To nie zostawia wolnych chwil na spotkania towarzyskie.
- Luke'owi chodzi o to, czy twoje obowiązki nie staną
na przeszkodzie znalezieniu narzeczonej. Mówiłeś, że
wkrótce znowu dokądś wyjeżdżasz - dorzucił Jacob.
- Tak. Za osiem dni.
- Osiem dni? - Gwizdnął Luke. - Nawet jak dla mnie
- a działam szybko - to nie za wiele czasu. Jednak z tymi
wszystkimi milionami, które wkrótce przypadną ci
w udziale, da się to zrobid. Chcesz, bym podesłał ci kilka
kandydatek?
- Myślę, że sam sobie poradzę ze znalezieniem żony
- rzucił Michael.
- Jeszcze jedno - wtrącił Jacób. - Leczenie jest skute
czne, lecz nie ma gwarancji, iż jego kolejne etapy przy
niosą te same efekty. Możemy się ożenić, rozwiązać trust,
założyć inny, by opłacać kurację Ady, a w miesiąc czy rok
później ona i tak umrze.
Luke i Michael tylko wymienili spojrzenia. Rozumieli
się bez słów. Michael przemówił w imieniu obu.
- Miesiąc, rok, dwadzieścia lat. Nie ma znaczenia, ile
jej życia uda się kupić. Zawsze warto. To przecież Ada.
Więc postanowione. Wszyscy trzej muszą szybko
znaleźć kobiety chętne do małżeństwa, co pozwoli rozwią
zać trust ustanowiony wolą ojca, który domagał się od
synów spełnienia warunku założenia rodziny, nim odzie-
dziczą jego pieniądze. Trzeba było to zrobić, mimo że
z jakiegoś względu żaden z nich tak naprawdę nie zamie
rzał się żenić. Ale to miało być dla Ady, jedynej kobiety,
którą kochali. Gospodyni, która ich wychowała i prowa
dziła dom.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jacob stał przy oknie. Nie rozumiał, jak pewni ludzie
mogli twierdzić, że lubią deszczowe dni, a grudniowy
deszcz był najgorszy ze wszystkich. Pada od trzech dni,
pomyślał, popijając zimną kawę, równie ohydną jak po
goda.
Szczerze mówiąc, jego zły nastrój wiązał się z przeży
ciami ostatniego weekendu. Nie co dzień mężczyzna się
oświadcza i zostaje odrzucony. Nadto się spieszył. Wie
dział o tym, ale nie miał wyboru. Musiał się szybko oże
nić, więc zaproponował małżeństwo Maggie. Wydawała
się odpowiednia, ciepła, kobieca. Ale w dziedzinie seksu
nieśmiała i niedoświadczona. Właściwie to mu się nawet
w niej podobało. Gotów był dać jej czas, by się z nim
oswoiła.
Czyż nie spędził z nią dwóch miesięcy, starając się
przekonać, że może mu zaufać? Zdumiał go powód, dla
którego odmówiła. Powiedziała, że jej nie pragnie. Może
rzeczywiście nie odczuwał gwałtownego pożądania, jed
nak nie miał nic przeciwko temu, by iść z nią do łóżka.
Sądził, że ona zgodzi się z nim co do tego, że namiętność
nie jest najważniejsza i szybko przemija.
Maggie była zaszokowana oświadczynami. Ale prze-
cież go lubiła. Pasowaliby do siebie, byłoby im dobrze,
gdyby miał więcej czasu, żeby ją o tym przekonać...
Usłyszawszy, że ktoś otwiera drzwi, nie odwrócił gło
wy.
- Biurowy telefon dzwonił minutę temu - rzekł.
- Powinieneś podnieść słuchawkę, skoro nie masz nic
lepszego do roboty.
- Zrobiłem sobie przerwę. Zawsze mówisz, że za cięż
ko pracuję - powiedział, spoglądając na kruchą, pomarsz
czoną kobietę, która przyniosła dzbanek z kawą.
- Jest różnica między zrobieniem sobie przerwy a du
maniem o niebieskich migdałach.
- O niczym nie dumam.
Minęły trzy tygodnie, odkąd Ada wróciła ze Szwajcarii
i dowiedziała się, że poinformował braci o jej chorobie.
Przebaczyła mu już, iż zdradził sekret. Wyglądała lepiej,
a to było najważniejsze.
- Cosmo ma ciągle kłopoty z żołądkiem, ja zaś jestem
zbyt zajęta, by odbierać twoje służbowe telefony.
- Będzie to robić nowa asystentka, jeśli kiedykolwiek
tu dojedzie.
- Dzwoniła. Już jest w drodze.
Jacob spojrzał w okno. Ciągle padało.
- Chyba ciężko się dzisiaj jedzie - zauważył.
Dom Westów stał na wzniesieniu, lecz przy takiej po
godzie okoliczne drogi często były nieprzejezdne. Choćby
z tego względu Jacob wolał, by jego współpracownicy
mieszkali na terenie posiadłości.
- Może odrobina kofeiny poprawi ci nastrój - powie
działa Ada.
Jacob wziął kubek. Nie przepadał za nowymi ludźmi
w swoim otoczeniu, więc myśl o przyjeździe nieznanej
asystentki nie sprawiała mu przyjemności. Co prawda,
jego stała asystentka, Sonia, w samych superlatywach wy
rażała się o pannie McGuire, lecz on był sceptyczny.
- Skądś znam jej nazwisko - mruknął.
- Miesiąc temu przygotowywała raport dla Soni. Mu
siałeś go czytać i tam natknąłeś się na jej nazwisko.
- Nie to miałem na myśli. - Jacob wypił łyk kawy
i usiadł przy biurku. - Kiedy wreszcie się pojawi, przyślij
ją do mnie. Później zdążysz jej opowiedzieć o moich wa
dach i zaletach.
- Dnia nie starczy, by to zrobić - odrzekła Ada, kieru
jąc się ku drzwiom. - Jacob... - zaczęła niepewnie, za
trzymawszy się na moment.
- Tak?
- Maggie odrzuciła twoje oświadczyny? —
Skinął głową.
- I tak do ciebie nie pasowała - zauważyła gospodyni,
wychodząc.
Jacob uśmiechnął się do siebie. Ada wyraźnie czuła się
lepiej. I to było najważniejsze, nie fakt, z kim on się
w końcu ożeni. Małżeństwo zawsze łączy się z ryzykiem,
niezależnie od tego, komu się oświadczamy. Mógłbym
poprosić o rękę nową asystentkę, jak tylko przekroczy
próg, pomyślał, popijając kawę. Dzień dobry, panno
McGuire. Miło mi panią widzieć całą i zdrową. Będzie
pani dziś odbierała telefony, bowiem mój sekretarz zacho^
rował, a poza tym chciałbym się z panią ożenić tak szybko
jak to możliwe. Czy piątek pani odpowiada?
Zaśmiał się sam do siebie i odstawił kubek. Włączył
komputer i zagłębił się w najnowszych notowaniach gieł
dowych. Zapomniał o kawie, deszczu za oknem i kobie
cie, która go odrzuciła.
Ciągle padało, gdy Claire zatrzymała się przed frontowym
wejściem rezydencji Westów. Masywny dom, w którym
miała mieszkać przez najbliższy miesiąc lub dłużej, wyglądał
jak zamek. Udekorowano go już w związku z nadchodzący
mi świętami Bożego Narodzenia, mimo że dopiero kilka dni
temu minęło Święto Dziękczynienia. Purpurowe światełka
okalały girlandami okna parteru, pięknie odcinając się od tła
z szarego kamienia. Deszcz lał strumieniami. Claire, rozpią-
wszy parasol, wysiadła z pożyczonego od kuzyna samocho
du. Zadzwoniła do drzwi, zastanawiając się, kto je otworzy.
- Dobry Boże! - zawołała drobna osóbka, która stanę
ła w progu. - To gorsze, niż oczekiwałam. A może lepsze
- zauważyła tajemniczo.
Była nie większa niż dwunastoletnie dziecko. Płomien
ne włosy okalały jej drobną, opaloną teksańskim słońcem
twarzyczkę. Musiała mieć ponad pięćdziesiąt lat. Nosiła
sweterek i oliwkowe spodnie, a w uszach miała duże kol
czyki z brylantami.
- Jestem Claire McGuire.
- Oczywiście, a któż inny mógłby pojawić się tu przy
takiej pogodzie? Sonia ostrzegała mnie, choć zapewniała
również, że nie będziesz próbowała uwodzić naszego
chłopca, moja droga. Ale nie musisz tak ostatecznie po
niechać tych prób, prawda? - Słowa powitania wydały się
Claire niezrozumiałe.
- Co takiego?
- Nieważne - roześmiała się starsza pani. - Nie mam
pojęcia, co sobie myślała Sonia, ale zapowiada się intere
sująco. Wejdź, proszę.
Dziewczyna przestąpiła próg rezydencji i szła po mar
murowej posadzce, pozostawiając na niej krople wody.
Domyśliła się, iż ekscentryczna osóbka, za którą podąża,
to gospodyni domu.
- Pani jest Adą, prawda?
- Powinnam była się przedstawić, Sonia pewnie ci
o mnie opowiadała.
- Mówiła, że panią polubię.
- Niektórzy mnie lubią. Nie masz bagażu? Daj płaszcz,
powieszę go w kuchni, by wysechł.
Claire posłusznie zdjęła okrycie.
- Rzeczy zostawiłam w samochodzie. Zabiorę je, gdy
przestanie padać.
- Tu jest łazienka - wskazała Ada. - Może chcesz po
prawić włosy - rzekła z uśmiechem. - Co prawda wcale
tego nie potrzebujesz. Oj, będzie tu ciekawie - dorzuciła
tajemniczo, odchodząc do kuchni.
Dziewczyna potrząsnęła głową rozbawiona i rozejrzała
się wokół. Marmurowy hol rezydencji zaprojektowano
w stylu klasycystycznym. Po lewej stronie stała olbrzymia
choinka, po prawej były szerokie schody prowadzące na
piętro, na wprost dwoje łukowatych drzwi. Za jednymi
z nich znikła Ada, drugie wiodły do salonu. Panna McGui-
re wyjęła grzebień z torebki, by się uczesać. Nie poszła
w tym celu do łazienki. Specjalnie nie przejmowała się
własną urodą. Nie potrzebowała lustra, by wiedzieć, jak
wygląda. O swoim nowym pracodawcy wiedziała stosun
kowo niewiele. Nigdy dotąd go nie spotkała. Ale słyszała
o nim sporo.
Jacob West był znany jako niezwykle zdolny, błyskot
liwy i ekscentryczny człowiek. Niektórzy go nie znosili,
inni zazdrościli mu, było paru takich, którzy się go bali.
Wszyscy zgadzali się co do dwóch rzeczy: potrafił robić
pieniądze i nigdy nie kłamał. Co ciekawe, nie prowadził
biura. Pracował w swojej rezydencji, którą wzniósł jesz
cze jego dziadek, i nalegał, by ci, których zatrudniał,
również w niej mieszkali. Dlatego Claire się tu znalazła.
Miała zastąpić Sonię, która na miesiąc lub dwa pojechała
do Georgii, by zająć się swoim nowo narodzonym wnu
kiem.
W normalnych okolicznościach nigdy nie podjęłaby
zajęcia, które wymagało porzucenia domu i własnej firmy.
W zeszłym roku, po rezygnacji z pracy w dużym banku,
zaczęła pracować na własną rękę jako analityk finansowy
specjalizujący się w problematyce funkcjonowania firm
średniej wielkości. To, co ją najbardziej pociągało, doty
czyło odkrywania finansowych sekretów, które mogły bu
rzyć lub wspomagać rozwój przedsięwzięć. Miała w sobie
żyłkę łowcy. Na razie potrafiła utrzymać się na powierz
chni trudnego rynku, lecz zdobycie odpowiedniej klienteli
wymagało czasu. Podjęcie pracy u Jacoba Westa na pewno
nie zaszkodzi jej opinii.
Jednak nie dlatego przyjęła jego ofertę. W każdym ra
zie nie korzyści finansowe stanowiły główną przyczynę.
Najważniejsze było to, iż mogła tu zamieszkać. Według
Soni, rezydencja Westów była bardzo bezpiecznym miej-
scem, miała znakomity system alarmowy. Odkąd Claire
otrzymała ten list od Kena, wszystko się zmieniło.
Na tę myśl zadrżała i wrzuciła grzebień do torebki. By
się czymś zająć, podeszła do olbrzymiej choinki. Drzewko
było pięknie przybrane tradycyjnymi ozdobami. Robiło
wrażenie, lecz emanowało... chłodem.
- Przepraszam, że znikłam na tak długo - rozległ się
głos Ady. - Nie powinnam była zaglądać do Cosmo. Jak
każdy mężczyzna on też sądzi, że umiera, gdy ma kłopoty
żołądkowe.
- Cosmo...? - powtórzyła dziewczyna, próbując się
dowiedzieć, o kogo chodzi, lecz gospodyni nie dała jej
dojść do słowa.
- Chodź - rzekła i ruszyła do pierwszych drzwi na
lewo, nie patrząc, czy Claire za nią podąża. Zapukała
i weszła do środka. - Już przyjechała. Jesteś mi winien
dwadzieścia dolarów - oznajmiła.
Dziewczyna pomyślała, że Sonia zarekomendowała ją,
znając jej przeszłość i pewnie podzieliła się swoją wiedzą
z Western, a nawet jeśli tego nie zrobiła, on i tak zaraz ją
rozpozna. Jak wielu ludzi, którzy po sześciu latach ledwie
na nią spojrzeli, a już przypominali sobie tamten skandal,
plotki i proces. Wzięła głęboki oddech i weszła do gabi
netu Jacoba Westa. Jej uwagę zwróciło najpierw wnętrze
urządzone w szlachetnym drewnie, a potem... mężczy
zna. Potężny, ciemnowłosy, o ostrych rysach twarzy. Przy
tym wszystkim wydawał się smukły w dobrze dobranych
spodniach i koszuli. Gdy wstał zza biurka, okazało się, iż
jest wysoki. Skinął głową Claire, lecz zwrócił się do go
spodyni:
- Zakład dotyczył godziny dziesiątej, a jest dwanaście
minut po dziesiątej.
- Przyjechała przed dziesiątą, kiedy dzwoniłeś. Płać
- odrzekła Ada, wyciągając rękę.
- Może powtórzymy zakład? Nic albo podwójna sta
wka, jeśli wykonasz zalecenia lekarzy i pójdziesz się
zdrzemnąć.
- Nie przechytrzysz mnie tak łatwo. Płać.
Claire nie była pewna, co zalśniło w oczach Westa -
gniew czy rozbawienie. Wyciągnął pieniądze, Ada wsunę
ła je do kieszeni.
- Lunch jest o pierwszej - rzekła, ruszając do drzwi.
- Nie pozwól Jacobowi, by cię przetrzymywał. Ten chło
pak ma zawsze za dużo pracy.
- Sonia twierdziła, że polubię Adę, i chyba miała rację
- zauważyła dziewczyna z uśmiechem.
Gdy gospodyni wyszła, z twarzy Jacoba znikły ślady
ciepłych uczuć. Co za odpychający wzrok, pomyślała
Claire, gdy na nią spojrzał. Miał jasne, ni to szare, ni to
niebieskie oczy, osłonięte ciemnymi rzęsami. Jego spoj
rzenie wydało się dziewczynie na swój sposób seksowne,
ale przede wszystkim... zimne.
Nic nie wskazywało na to, by ją rozpoznał. We wzroku
mężczyzny zamigotało pożądanie. Szybko je skrył, więc
Claire postanowiła zignorować sygnał i wyciągnęła rękę
na powitanie.
- Będę z panem pracować, panie West.
Ręka Jacoba okazała się ciepła i nieco szorstka w do
tyku. Claire poczuła, że przez moment robi się jej gorąco.
Pomyślała, że to wina hormonów, szybko puściła jego
dłoń, by się opanować.
- Sonia wysoko panią oceniła. - Głos mężczyzny był
równie chłodny, jak wyraz twarzy. - Cieszę się, iż przyjęła
pani moją ofertę. Zamierzam w pełni wykorzystać pani
talenty.
- Świetnie. Mam nadzieję, że wiele się nauczę, pracu
jąc tutaj.
- Być może - mruknął. - Chciałbym, by od razu przy
stąpiła pani do pracy, ale najpierw musi się pani zapoznać
z moimi przedsięwzięciami.
Podeszli do szaf ściennych wypełnionych dokumen
tami.
- Chce pan, żebym zapoznała się z bieżącymi opera
cjami, nim zajmę się czymś konkretnym?
- Tak. - Otworzył górną szufladę szafy, odgarniając
pnącze bluszczu.
Roślina ta wiła się wzdłuż wszystkich czterech szaf,
zagarniając coraz więcej przestrzeni.
- Jeszcze trochę, a bluszcz pochłonie pańską doku
mentację.
- Ten potwór nie przestaje iosnąć. r Mężczyzna wyjął
z szuflady jeden skoroszyt z dokumentami, zamknął ją
i otworzył następną. - Kiedy dwa lata temu dostałem go
od Soni na Boże Narodzenie, ledwo wyrastał z doniczki.
- Może należy słabiej odżywiać taką roślinę.
- Sonia się tym zajmuje, lecz nigdy jej nie przyłapałem
na gorącym uczynku. Nie pozwala mi pozbyć się tego
bluszczu.
Claire przez chwilę zastanawiała się, w jaki sposób asy
stentka może przeciwstawiać się szefowi.
- Roślina najwyraźniej szykuje się do ekspansji na
pańskie biurko. Lepiej na nią uważać.
Jacob uśmiechnął się, a Claire ogarnęła dziwna słabość.
- Rzeczywiście, szybko rośnie, ale ja będę szybszy
i nie dam się wziąć podstępem.
Panna McGuire pomyślała, iż zachowuje się jak idiotka,
rozprawiając z pracodawcą o takich głupstwach. Co się
z nią dzieje? Postanowiła wziąć się w garść.
- Jeśli wskaże mi pan mój pokój, zacznę studiować
dokumenty.
- Tędy - rzekł, prowadząc ją ku drzwiom tak wkom
ponowanym w ścianę, że niemal niewidocznym. - Proszę
zwrócić szczególną uwagę na wszystko, co dotyczy towa
rzystwa ubezpieczeniowego Stellar. Będę potrzebował ra
portu na temat jednego z jego członków.
Claire weszła za szefem do drugiego pokoju i stanęła
jak wryta. We wnętrzu stało łóżko. Pomieszczenie było
bardzo obszerne. W jednej części zamienione na biuro,
w drugiej na pokój mieszkalny. Znajdował się w nim rów
nież telewizor, miękkie fotele i inne meble, a nawet mały
kącik kuchenny.
- Niestety, mój sekretarz zachorował, więc... Co się
stało? - spytał, widząc zaskoczenie dziewczyny.
- Nie wiedziałam, że mój pokój do pracy i wypoczyn
ku to to samo pomieszczenie.
- Przystosowałem całe wnętrze dla potrzeb Soni, gdy
zaczęły jej dokuczać bóle artretyczne. To jakiś problem?
- Nie, po prostu się zdziwiłam. Piękny pokój. Tyle
w nim zieleni...
Rzeczywiście, rośliny królowały tu po obu stronach
ścianki dzielącej sekcje pomieszczenia.
- Sonia prosiła, bym zaopiekowała się jej kwiatami,
ale nie wspominała, że to prawdziwa dżungla.
- Lubi je.
- Ma pan szczęście, że obdarowała pana tylko jednym
bluszczem.
- Postraszyłem ją, że jak da mi jeszcze raz coś podo
bnego, to skropię jej ogródek trującą substancją.
- Rozumiem, że to żart - upewniła się Claire, nie wi
dząc błysku rozbawienia w niezwykłych oczach mężczy
zny, i zaczęła się zastanawiać, jak też te oczy muszą wy
glądać, kiedy...
- Czy miałaby pani coś przeciwko temu, byśmy mó
wili sobie po imieniu? Wolę w ten sposób zwracać się do
swoich pracowników.
Panna McGuire przez moment chciała odpowiedzieć,
że im bardziej formalnie, tym lepiej, lecz nie zrobiła tego.
- Dobrze - odrzekła.
- Dostaniesz od Ady klucz do frontowych drzwi, wy
jaśnimy ci, jak działa system alarmowy. Podczas dnia
wolę, gdy drzwi łączące nasze gabinety są otwarte.
- Będziesz mnie wołał, gdy okażę się potrzebna?
- Nie w tym rzecz. Kiedy już zapoznasz się z doku
mentacją, chciałbym podyktować ci kilka listów.
- Listów...?
- Chyba wiesz, co to takiego.
- Słyszałam - odparła i zacisnęła usta. - Jestem do-
radcą inwestycyjnym, opracowuję raporty finansowe, ro
bię wyceny, nie zajmuję się pisaniem listów. Chyba lepiej
wezmę się do studiowania dokumentacji.
Zadzwonił telefon. Na biurku Claire stały dwa aparaty:
żółty i zielony.
- Żółty to linia biurowa. Odbierz - powiedział.
Dziewczyna uniosła brwi zdumiona tonem szefa, ale
podniosła słuchawkę.
- Biuro Jacoba Westa. Pan West jest... - Spojrzała
pytająco na szefa.
- Nieosiągalny, chyba że to Luke albo Michael - pod
powiedział mężczyzna.
- ...teraz nieosiągalny. Jeśli chciałby pan przekazać
jakąś wiadomość... Chwileczkę. - Przyjęła wiadomość
i odłożyła słuchawkę. - Chodziłeś do przedszkola? - spy
tała, konstatując z przyjemnością, iż udało się jej go za
skoczyć.
- Nie.
- Tak myślałam. Znaczenie słów „proszę" i „dziękuję"
pozostało dla ciebie obce - zauważyła i przekazała otrzy
maną wiadomość. - Dzwonił Bill Prescott. Prosił, byś
skontaktował się z nim tak szybko, jak to możliwe.
- Później. Dziś nie chcę z nikim rozmawiać z wyjąt
kiem braci.
Claire miała okazję poznać Billa Prescotta - a właści
wie Williama Prescotta Trzeciego. Był szefem jednej
z największych firm elektronicznych i z pewnością nie
należał do ludzi, którzy przywykli czekać.
- A więc mam przyjmować twoje telefony i prowadzić
korespondencję?
- Póki mój sekretarz nie wyzdrowieje.
- W wolnym czasie pewnie przydam się do przygoto
wania paru raportów finansowych. A może chciałbyś, bym
również stenografowała i podawała ci kawę?
- Umiesz stenografować? - spytał uprzejmie.
- To nie było wymagane przy magisterium z ekono
mii.
- Szkoda. - Jacob przyglądał się jej przez moment.
- Dobrze opłacam swoich pracowników. W zamian wiele
oczekuję nawet od tych, których zatrudniam czasowo. Jeśli
twoja godność nie pozwala oderwać się od ściśle określo
nych obowiązków, powiedz od razu, bym mógł wszystko
inaczej zorganizować.
Claire miała ochotę powiedzieć, iż nie zamierza pisać
mu listów, i wrócić do własnego mieszkania, w którym
nie będzie czuła się jak w dżungli, ale tam mógł pojawić
sięKen.
- Spróbuję być elastyczna.
- Świetnie. A tak przy okazji dodam, że kawę podaje
Ada, okna myją wynajęci w tym celu ludzie, a mój sekre
tarz nazywa się Cosmo Penopolous.
- Cosmo... jak?
- Penopolous. Kiedy nie ma dolegliwości żołądko
wych, jest również moim osobistym trenerem. Wiele wy
magam od swoich pracowników. Moje oczekiwama zależą
od ich indywidualnych talentów i bywają niestereotypo-
we. - Uśmiechnął się. - Zobaczymy, jakie szczególne
zdolności posiadasz, i spróbujemy je wykorzystać.
ROZDZIAŁ DRUGI
Claire nie słyszała kroków Jacoba. Orientalny dywan
w jego gabinecie był wyjątkowo puszysty. Dotarło do niej
tylko skrzypnięcie skórzanego fotela, gdy zajmował miej
sce za biurkiem, a potem odgłos uderzania w klawisze
komputera. Otworzyła pierwszy skoroszyt z dokumenta
mi, lecz, zamiast zagłębić się w lekturze, spojrzała w prze
strzeń.
Chce wykorzystać moje zdolności, pomyślała. Miał
szczególne spojrzenie. Jacob West to w ogóle dużej klasy
osobowość. A także... pociągający mężczyzna.
Stukanie klawiszy w sąsiednim pokoju ucichło. Claire
złapała się na tym, iż wsłuchuje się w dobiegające stamtąd
odgłosy i zastanawia, co ten człowiek robi. Ani słowem
nie wspomniał o jej przeszłości. Czy to znaczy, że o niej
nie słyszał? A może jest tak niezwykle taktowny?
Na pewno się nią interesował. Ona zaś... a właściwie
jej ciało również odczuwało fascynację. Byłoby prościej,
gdyby szef okazał się stary, gruby albo był gejem.
Rozmyślania przerwał głos Jacoba rozmawiającego
przez telefon, miękki i uderzający do głowy jak dobra
whisky. Ktoś z takim głosem wcale nie musi go podnosić,
by być słuchany.
Odetchnęła głęboko. Dosyć tego, postanowiła. Uświa-
domiła sobie, że kuzyn radził jej wdać się w romans z tym
mężczyzną. Myśl była tak absurdalna, iż zaśmiała się do
siebie. Nie zrobi tego głupstwa.
W drugim pokoju skończyła się rozmowa telefoniczna.
Znowu zaskrzypiała skóra fotela. Claire wyobraziła sobie,
że Jacob przeciąga się, prostuje długie nogi, pręży mięśnie
pod obcisłymi spodniami...
Na jej biurku stało małe radio, więc je włączyła. Mu
zyka skutecznie zagłuszała odgłosy płynące z sąsiedniego
pokoju. Claire usadowiła się wygodnie w fotelu i zagłębiła
w lekturze dokumentacji.
Jacob usłyszał dźwięki radia i jęknął. Powinien zrobić
pięć różnych rzeczy, a o dziesięciu kolejnych pamiętać,
tymczasem zajmowała go wyłącznie ta kobieta. Co sobie
myślała Sonia, rekomendując pannę McGuire?
Jej nazwisko brzmiało znajomo, lecz nie potrafił go
z niczym skojarzyć, póki nie ujrzał osoby. Sięgnął po zi
mną kawę, o której zapomniał godzinę temu. Wyciągnął
się na fotelu i zaczął sobie przypominać sprawę Claire
McGuire, kobiety, która doprowadziła Kena Lawrence'a
do szaleństwa.
To oczywiście nonsens. Zdrowy na umyśle człowiek
nie traci głowy dla kobiety. Ale prasa rozdmuchała całą
sprawę i zrobiła z tej dziewczyny femme fatale. Przyczy
nili się do tego również rodzice Kena.
Lawrence'owie obracali się w tych samych kręgach,
w których bywał Jacob. Znał ich, lecz nigdy się nimi nie
interesował. Byli snobistyczni i nudni. Sześć lat temu, gdy
zdarzyła się ta historia, współczuł im, że ich syn okazał
się psychicznie chory, ale nie zajmował się szczegółami
całej afery. Zapamiętał twarz zamieszanej w nią kobiety
i nic w tym dziwnego, bo była to niezapomniana twarz,
pomyślał, otwierając notes z adresami. A jeśli dodać do
niej warte grzechu ciało, otrzymuje się kombinację, która
może doprowadzić mężczyznę do obłędu. Niemal każdego
mężczyznę, dorzucił w myślach, podnosząc słuchawkę te
lefonu. Machinalnie wybrał numer, lecz w świadomości
tkwił mu ciągle zarys policzków dziewczyny, jej pełne
usta, lśniące oczy. Wyobraził sobie jej wąską talię i ponęt
ne biodra.
W niczym nie przypominała Maggie. Tamta działała na
niego uspokajająco. Claire McGuire mogła być wszyst
kim, tylko nie uosobieniem spokoju.
- Biuro analiz Northa - usłyszał w słuchawce.
- Mówi Jacob West. Chciałbym rozmawiać z Adamem
Northern.
- Chwileczkę, odbiera drugi telefon.
Jacob czekał. Znów ujrzał w wyobraźni uśmiech Clai
re. Regularne rysy dziewczyny niepokoiły go, wydawały
się niebezpieczne. Przypomniał sobie myśl, która nawie
dziła go, gdy tylko ją zobaczył i zdążył zachwycić się jej
urodą. Myśl owa brzmiała: będzie moja.
Piątego dnia pobytu w rezydencji Westów Claire obu
dziła się ze świadomością, iż miała erotyczne sny. Nie
pamiętała szczegółów, lecz pozostało po nich wrażenie
podniecenia. Wiedziała też, kto w nich występował. Po
patrzyła w sufit, zastanawiając się, czy tak już będzie każ
dego ranka.
Prawdziwym problemem wcale nie był jej nowy pra
codawca. Jacob zachowywał się poprawnie, choć czasem
chwytała jego szczególne spojrzenie, w którym chłód
ustępował miejsca żarowi. Jednak ten mężczyzna natych
miast gasił emocje i wracał do równowagi. Jeśli nie liczyć
subtelnych przejawów poczucia humoru, których mniej
wrażliwa osoba mogła w ogóle nie zauważyć, Jacob West
nie wykraczał poza ramy ściśle służbowych stosunków.
Był wymagający, ale też pełen szacunku wobec swojej
pracownicy.
Ulżyło jej, gdy nie odpowiedział na jej bezwiednie
sygnalizowane zainteresowanie jego osobą. Jednak ulga
nie była jedynym uczuciem, które ją przepełniało.
Pomyślała, że winna trzymać na wodzy własną
wyobraźnię, która nieraz przyprawiała ją o kłopoty i po
pychała dó impulsywnych działań. Nie miała ochoty na
kłopotliwe sytuacje w nowym miejscu pracy, lecz nie po
trafiła kontrolować zdradliwych hormonów, które zaczy
nały dawać o sobie znać, gdy zapadała w sen. Westchnęła
i spojrzała na zegarek. Czas wstawać. W końcu to piątek.
Tego wieczora miała przywieźć tutaj swego kota, Shebę,
który tymczasem pozostawał w jej mieszkaniu pod opieką
kuzyna, Danny'ego. Sheba miał osobowość. Był jeszcze
bardziej impulsywny niż jego właścicielka. Te dwie cechy
doprowadziły do poważnych nieporozumień z owczar
kiem niemieckim sąsiada, co zmusiło ją w przeddzień roz
poczęcia pracy u Westa do odbycia wizyty u weterynarza,
który założył zwierzakowi kilka szwów. Teraz Sheba czuł
się już lepiej.
Umyta, uczesana i umalowana zaczęła się zastanawiać,
co by na siebie włożyć. W końcu wybrała luźne czarne
spodnie z ciężkiego jedwabiu, a do tego krótki, żółty ża
kiecik. W uszy wpięła złote kolczyki i spojrzała na zega
rek. Nie chciała się spóźnić na dzisiejsze poranne spotka
nie z Adą.
Ponoć wiele można powiedzieć o człowieku na pod
stawie obserwacji ludzi, którymi się otacza. Claire nie była
pewna, co właściwie mówi o Jacobie jego służba i współ
pracownicy, lecz z pewnością nie podtrzymywało to opinii
o nim jako zimnym, beznamiętnym mężczyźnie.
W tak wielkich domach jak posiadłość Westów, śnia
dania i posiłki podczas weekendów każdy organizował
sobie indywidualnie, ale w dni powszednie wszyscy gro
madzili się w obszernej kuchni na lunch. Jacob często im
towarzyszył, czasem jadał w mieście. Ostatniego wieczora
Ada zaszczyciła Claire zaproszeniem na śniadanie. Miała
podać naleśniki z amerykańskimi jagodami. W drodze do
kuchni dziewczyna rzuciła okiem na drzwi łączące jej
pokój z gabinetem szefa.
Były zamknięte. Codziennie, gdy włączała komputer,
otwierała je, by się przekonać, że on już pracuje. Czasem
zastanawiała się, czy nie sypiał w gabinecie.
Wiedziona impulsem, uchyliła drzwi i zajrzała do środ
ka, lecz wnętrze było puste. Pomyślała, że Jacob ma sy
pialnię na piętrze. Ada wskazała ją, gdy oprowadzała
dziewczynę po rezydencji. Claire pomyślała, iż jej szef
przeciąga się pewnie teraz w swoim wspaniałym łożu pod
jedwabną kołdrą. Nakazała sobie porzucenie tych myśli
i zamknęła gabinet.
Kierowała się już do holu, gdy zadzwonił telefon, więc
podniosła słuchawkę.
- Mówi kuzyn troskliwie opiekujący się twoim miesz
kaniem.
- Danny! Nie spodziewałam się telefonu od ciebie tak
wcześnie. Jak się czuje Sheba?
- Świetnie. Dałem mu wszystkie leki zapisane przez
weterynarza. O mnie też się nie martw. Już nie krwawię.,.
Wieczorem zabierasz tę bestię, prawda?
- Taki mam zamiar! - Roześmiała się.
- Czekam z niecierpliwością.
- Będzie ci za to policzone w niebie. To była dobra
wiadomość. Są również inne? Znowu kocisko gdzieś na-
brudziło?
- Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Dziś,
gdy otworzyłem drzwi, by wziąć gazetę, znalazłem różę
przed wejściem.
Claire poczuła przyspieszone uderzenia pulsu.
- Czerwoną?
- Niestety, tak.
Claire wyobraziła sobie kwiat, purpurowy jak namięt
ność. Tak mówił Ken. Zawsze tylko jedna róża, co miało
znaczyć, że są jednością. Zacisnęła palce na słuchawce.
- Widziałeś go?
- Żałuję, ale nie. Gdybym go złapał...
- Nie rób głupstw.
- Nie martw się. Dam znać twojej przyjaciółce z poli
cji, jeśli ten draii będzie się tu kręcił. Co nie znaczy, że nie
sprawiłoby mi przyjemności, gdybym sam go schwytał.
Policja nie potraktuje róży jako dowodu zagrożenia.
Claire zagryzła wargi i zmieniła temat, starając się wyci
szyć niepokój.
- Będziesz w domu, kiedy przyjadę po Shebę?
- Mam spotkanie o siódmej, ale później będę. Nie spę
dzam już piątkowych nocy na szaleństwach.
Słowa Danny'ego ucieszyły ją. Może tym razem mu się
uda, pomyślała. Kuzyn dużo już zrobił, by wyzwolić się
z nałogu alkoholowego. Teraz chodził na spotkania Ano
nimowych Alkoholików, bo naprawdę chciał z tym skoń
czyć.
- A co u ciebie? Spędzasz wieczór z nowym szefem?
- Raczej nie.
- Porzuć ton księżniczki. Kiedy ostatnio byłaś na randce?
- Daj spokój! Wiesz, że nie mam czasu i energii na
życie towarzyskie. Próbuję puścić w ruch własną firmę.
- Kariera to żadne wytłumaczenie. Posłuchaj. Lubisz
te finansowe gry i jesteś w nich dobra, lecz w głębi serca
wiesz, że to rodzaj zabawy.
- Zabawianiem się nie zapłacę rachunków i dlatego
całą sprawę traktuję poważnie.
- Oszukujesz się. Popatrz na swoje stroje.
- Co z nimi nie w porządku?
- Te służbowe kostiumiki to rodzaj kamuflażu.
- Rozumiem, iż nie przywiązujesz wagi do ubrania,
lecz możesz mi wierzyć, że muszę wyglądać profesjonal
nie. Większość ludzi osądza nas po tym, jak wyglądamy.
- Wiem, czemu tak myślisz - zauważył Danny. -
Ale... czasem tęsknię za taką Claire, jaką była kiedyś.
Roześmianą, gotową do szaleństw, nie żyjącą według pla
nu.
Zapadła cisza, w której kryło się wiele wspomnień ze
wspólnie przeżytej przeszłości.
- Tęsknisz za osobą, która popełniła zbyt dużo błędów
- rzekła w końcu Claire.
Pomyślała, iż Danny powinien wiedzieć, że za jedno ze
swoich impulsywnych posunięć płaciła wysoką cenę przez
ostatnie pięć lat.
- Ale byłaś wtedy pełna energii. Wiem, co to znaczy
być kimś takim i popełniać błędy. Claire... cieszę się, że
wyrwałaś się z tego domu, gdzie Ken Lawrence mógłby
cię znaleźć. Postaraj się uciec od niego również w innym
sensie.
- Słuchaj, muszę kończyć. Porozmawiamy wieczorem
- odparła i odłożyła słuchawkę.
Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić, otworzyła
drzwi i... wpadła na kogoś. Poczuła szum w głowie i za
chwiała się.
- Uwaga! - Dwie silne dłonie chwyciły ją za ramiona
i pozwoliły zachować równowagę.
- Przepraszam - powiedziała. - Byłam nieuważna.
- Michael West - przedstawił się.
- Brat Jacoba?
- Tak.
Michael był przystojnym mężczyzną o latynoskich ry
sach. Oczy miał ciemne. Fizycznie coś ich jednak łączyło
z Jacobem. Ta sama siła i opanowanie.
- Ach, więc jest pan jedną z dwóch osób, z którymi
szef chciał rozmawiać pierwszego dnia mojej pracy tutaj.
Cieszę się, że pana poznałam.
- Mówmy sobie po imieniu. Wszyscy wołają na mnie
Mick. Czy Jacob okazał się trudnym szefem?
- Na skali między pluszowym misiem a niedźwiedziem
grizzli plasuje się w okolicach grzechotnika lub rosomaka.
W oczach Micka pojawiło się rozbawienie.
- Wygląda na to, że szybko się na nim poznałaś.
Idziesz na śniadanie?
- Tak. Ada mnie zaprosiła. A ty? - Claire pomyślała,
że w rozmowie z młodszym Western mogłaby dowiedzieć
się czegoś więcej o Jacobie.
- Niestety, już jadłem. O dziesiątej mam samolot.
Na twarzy Claire ciekawość mieszała się z rozczarowa
niem.
- No cóż, miło było cię poznać. Chciałam ppwiedzieć:
wpaść ną ciebie, bo przecież to właśnie zrobiłam.
- Drobiazg.
- Założę się, że w dzieciństwie musiałeś nieźle rozra
biać - powiedziała i roześmiała się.
- Prawdę mówiąc, tak. Choć nie wiedziałem, że i dziś
sprawiam takie wrażenie.
- Ależ nie. Jednak swój zawsze pozna swego.
Mick uniósł brwi ze zdziwienia i w tej chwili przypo
minał starszego brata.
- Chcesz powiedzieć, że ty też rozrabiasz?
- Już nie, ale gdy byłam młodsza... Kto żyje rozsądnie
w wieku osiemnastu lat?
Michael przyglądał się jej tak uważnie, że zaczęła się
zastanawiać, czy go czymś nie uraziła.
- Wiesz, myślę, że zdążę jeszcze wypić przed wyjaz-
dem filiżankę kawy. Jeśli nie będzie ci przeszkadzać moje
towarzystwo...
- Sprawi mi przyjemność. Założę się, że Ada zna dzie
siątki historyjek o twoich i Jacoba młodzieńczych wybry
kach.
- Tylko nie pytaj jej o incydent z szarlotką ani w ogóle
o nic, co zdarzyło się, gdy byłem nastolatkiem, ani... Mo
że byłoby lepiej, gdybym jednak nie pił tej kawy.
- Coś mi się wydaje, że cię polubię, i z pewnością nie
pozwolę, byś wyjechał bez łyka kawy. - Roześmiała się.
Kuchnia stanowiła ulubione miejsce Michaela, bo od
lat niewiele się w niej zmieniło. Popijał kawę, radując się
jej aromatem. Zawsze pięknie tu pachniało.
Żadna z żon jego ojca nie miała wstępu do królestwa
Ady. Teraz obok gospodyni przy dużym kuchennym stole
siedziała jeszcze jedna kobieta.
Claire McGuire okazała się dla Michaela niespodzian
ką. Szczególnie po rozmowie, którą przeprowadził ze star
szym bratem poprzedniego wieczora. Patrzenie na nią
sprawiało mu przyjemność. Który mężczyzna zareagował
by inaczej? Ale uroda dziewczyny nie była tak interesująca
jak sposób, w jaki sprawiała Adzie przyjemność, skłania
jąc ją do snucia opowieści o wyczynach Micka, które
przyprawiały go o zakłopotanie.
Gdy starsza pani opowiedziała ostatnią historyjkę, Clai
re roześmiała się serdecznie.
- Niemożliwe! Naprawdę? Bomba dymna? - Pokręci
ła głową. - Michael, byłeś gorszy niż ja. W każdym razie
nie wywoływałam wybuchów.
- Co mogę poradzić, że lubię, kiedy rzeczy robią
„bum".
Ada posłała mu spochmurniałe spojrzenie. Wyraźnie
nie akceptowała jego częstych nieobecności w domu.
- Chłopcy zawsze lubili hałasować. To się nie zmieniło
- rzekła.
- Miałaś pełne ręce roboty, kiedy byli młodsi.
- Wszyscy trzej nieźle szaleli. - W głosie Ady po
brzmiewała duma. - Jacob jest teraz spokojniejszy niż
pozostali dwaj, ale ma swoje problemy. Jako czternasto
latek uganiał się za pewną dziewczyną. Ona miała szesna
ście lat, więc...
- Tylko nie opowiadaj o moich pierwszych doświad
czeniach z samochodem, proszę - rozległ się głos Jacoba,
który właśnie stanął w drzwiach.
- Teraz twoja kolej - rzucił Mick. - Claire już słyszała
o mojej bombie dymnej.
- Jestem najstarszy, więc powinienem być na końcu
- zauważył Jacob, nalewając sobie kawy. - Głosuję za
tym, byśmy opowiedzieli jej o spekulacjach giełdowych
Luke'a.
Gdy pojawił się szef, Claire przestała czuć się tak swo
bodnie. Nagle uświadomiła sobie istnienie własnego ciała.
Mick zauważył zmianę w jej zachowaniu i pomyślał, że
to interesujące.
- Luke to twój drugi brat, tak? - spytała Jacoba, a on
skinął głową.
Wyglądał na zupełnie rozluźnionego, lecz Michael znał
go lepiej i wyczuwał w jego postawie napięcie.
- Jeśli brać pod uwagę wiek, a nie dojrzałość, Luke
jest moim starszym bratem - odezwał się Mick. - Nie tak
starym jak ten siwobrody, który stoi obok ciebie, ale...
- Uważaj - przerwał mu Jacob. - Ciągle jeszcze mogę
cię pokonać, jeśli nie będziesz stosował podstępnych
chwytów, których cię nauczyli w armii.
- Tylko nie w mojej kuchni. - Ada wstała od stołu.
- Jacob, usiądź, a nie stój jak szakal czyhający na resztki.
Podam naleśniki.
Zadzwonił telefon. Nie w kuchni, ale gdzieś w pobliżu.
- To twoja linia, Ado - zauważył Jacob, popijając kawę.
- Sądzisz, że nie wiem? Kiedy jestem zajęta, mógłbyś
odebrać.
- Wolałbym tu zostać i spoglądać pożądliwie na pannę
McGuire.
- Domyślam się - rzuciła Ada przez ramię, wycho
dząc. - Claire, pilnuj, by chłopcy nie roznieśli kuchni pod
moją nieobecność.
- Mam nadzieję, że żaden z was nie ma ochoty na
stosowanie przemocy dzisiejszego ranka. Nie chciałabym
martwić Ady - powiedziała Claire.
- W odróżnieniu od mego awanturniczego brata jestem
bardzo spokojnym człowiekiem - zapewnił Mick.
Jacob uniósł brwi w sposób, który dawniej prowokował
młodszego Westa do ataku.
- Tak, zauważyłam, jaki z niego zabijaka. Ciągle spra
wia problemy - rzekła rozbawiona Claire. - Jesteś w woj
sku, Mick?
- W siłach specjalnych. Bracia traktują mnie z wię
kszym szacunkiem, odkąd dowiedzieli się, że potrafię zli
kwidować człowieka w trzynaście sekund.
- Nie bardzo wiem, kiedy żartujesz - zauważyła.
- To Jacob ma twarz pokerzysty. Kiedy lekarz dał mu
klapsa, nie płakał, tylko mu oddał, a potem wykupił jego
praktykę.
- To mój pierwszy zakup - odrzekł z powagą Jacob.
- Teraz na pewno żartujecie.
- Gdybyś miała braci, wiedziałabyś, że tylko w poło
wie można wierzyć temu, co Mick o mnie mówi.
- Nie mam braci ani sióstr tylko kuzyna, z którym
jestem zżyta. Dawniej razem nieźle rozrabialiśmy.
- Naprawdę? - Jacob odstawił kawę. - Jakoś nie mogę
sobie ciebie wyobrazić w roli rozrabiaki. Choć na pewno
potrafisz podnosić temperaturę. - Uśmiechnął się znaczą
co.
- Jeśli to miał być komplement, nie wysilaj się.
- Raczej stwierdzenie faktu - rzekł. - Jeszcze nie ma
ósmej - zauważył, wstając.
Michael spostrzegł, iż Claire spojrzała na swój ładny,
choć niedrogi zegarek.
- Jeśli chcesz, bym wcześniej zaczęła pracę...
- Nie. Po prostu stwierdziłem, że mamy jeszcze czas.
Gdyby było inaczej, uwaga o tym, jak bardzo cię potrze
buję, zabrzmiałaby niestosownie.
- Przekraczasz granice.
- Nawet w epoce poprawności politycznej mężczyzna
może dawać wyraz swemu zainteresowaniu piękną kobie
tą, jeśli jest przygotowany na odrzucenie. Nie wyglądasz
na osobę, która miałaby trudności z wyrażaniem odmowy,
jeśli właśnie jej chciałaś dać wyraz.
- Oczywiście, że nie - przyznała Claire. - Odpowiedź
brzmi: nie.
Michael postanowił przerwać grę toczoną przez tam
tych dwoje.
- Lepiej już pojadę, jeśli nie chcę się spóźnić. Jacob,
odprowadzisz mnie do samochodu?
Przez sekundę bracia mierzyli się wzrokiem. Michael
pomyślał, że starszy brat odmówi i wiedział, dlaczego.
Uśmiechnął się.
- Dobrze - westchnął Jacob. - Przynajmniej ten prze
klęty deszcz przestał padać.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jacob nie miał ochoty wychodzić, lecz zbyt dobrze znał
brata i wiedział, że tamten nie ustąpi, dopóki nie zaspokoi
ciekawości. Wyszedł kuchennymi drzwiami na zewnątrz.
- Jak się miewa twoja głowa? - spytał Michaela.
- Równie kiepsko jak żołądek.
- Gdybyś nie pił tego świństwa, nie miałbyś kaca.
- Jestem taki delikatny...
Jacob poczuł rozbawienie.
- Co za kwiatuszki służą w tych siłach specjalnych.
Michael uśmiechnął się, lecz nie odpowiedział. Po
chwili odezwał się zwyczajnym tonem:
- Przygotujesz kontrakt przedmałżeński tak, by wszystko
przebiegło bez komplikacji?
Kiedy pojawił się nieoczekiwanie ostatniej nocy, oznaj
mił, iż się wkrótce żeni i dlatego zamierza się upić. Ślub
miał się odbyć, jak tylko wróci po wypełnieniu aktualnej
misji.
- Zajmę się tym, choć wolałbym, żebyś wszystko prze
myślał. Nie chciałbym mieć jakiejś piranii za szwagierkę.
- Nie będziesz z nią długo obcował. - Mick wzruszył
ramionami. - Wczorajszej nocy zapomniałeś powiedzieć
o para rzeczach, prawda?
- Rozmawialiśmy głównie o twojej niechcianej narze
czonej.
- O małżeństwie, które planuję, i o twoim opóźnieniu
w tej materii, skoro Maggie cię odrzuciła. Nie wspomnia
łeś, że znalazłeś już kogoś na jej miejsce.
- Nie ma czasu na grymasy. - Odpowiedź brzmiała
rozsądnie, lecz Jacob wiedział, że nie zwiedzie brata, który
czasem wykazywał wielką spostrzegawczość.
- Zawsze byłeś grymaśny. Na nową asystentkę... zna
lazłeś kogoś nadzwyczajnego. To najpiękniejsza kobieta,
jaką widziałem.
- Rzecz gustu.
- Może kangur albo orangutan nie uznałby Claire za
piękną, lecz człowiek z pewnością. Bez wątpienia ten,
z którym żyje, musi uważać ją za niezwykle ponętną.
- Nie ma nikogo.
- Tak powiedziała? Nie sądziłem, by taki cynik jak ty
uwierzył kobiecie na słowo.
- Wiem, że to prawda. Sam Adam North ją sprawdzał.
Michael przyglądał się bratu przez chwilę, a potem się
roześmiał.
- Kazałeś śledzić przyszłą narzeczoną?
- Oczywiście.
- Na wojnie i w miłości wszystkie środki dozwolone
- zażartował Mick. - Wdałeś się w wojnę czy w miłość?
- W interesy.
- Coś z dziewiętnastowiecznego dramatu? Wybacz,
lecz to jak tanie perfumy. Kazałeś ją sprawdzić, gdy an
gażowałeś do pracy, czy wtedy, kiedy postanowiłeś ją
mieć?
- Lubię znać jak najwięcej faktów, nim w cokolwiek
się zaangażuję. Nie znam Claire tak dobrze jak Maggie.
- To prawda. Dziwi mnie jednak, że nie skłoniłeś Mag
gie do mariażu.
- Nie porzuciłem celu, jedynie zmieniłem jeden ze
środków.
- To znaczy pannę młodą?
Rozmowa zaczęła irytować Jacoba.
- Dlaczego uważasz, że Claire z kimś mieszka?
- Bezwstydnie podsłuchałem. Drzwi jej pokoju były
otwarte, gdy schodziłem na dół i uchwyciłem końcówkę
rozmowy telefonicznej z pewnym Dannym. Z tego, co
mówiła, wynikało, że ten człowiek z nią mieszka albo że
ona mieszka u niego.
Jacob przebiegł w myślach informacje, które zapamię
tał z raportu na temat panny McGuire.
- To kuzyn - odrzekł. - Są sobie bliscy, więc prawdo
podobnie zatrzymał się teraz w jej mieszkaniu, tym bar
dziej, że częściej pozostaje bez pracy, niż pracuje.
- Czasem kuzyni wchodzą w nadto bliskie stosunki
- zauważył Mick.
- Który z nas jest teraz cyniczny?
- Obaj odziedziczyliśmy cynizm po ojcu.
Wspomnienie Randolfa Westa zawsze wywoływało
u Jacoba mieszane uczucia.
- To prawda, jednak stale żywię nadzieję, iż zdołam
pozbyć się choćby części tego dziedzictwa.
- Dlatego nie zdziwiłem się, że wybrałeś Maggie. Nie
jesteś tak oporny wobec małżeństwa jak ja czy Luke,
a Maggie to kobieta, z którą mógłbyś się związać, choć
nie rzuca mężczyzn na kolana. Za to Claire McGuire -
owszem.
- Uważasz, że nie jestem odpowiedni dla tej piękno
ści?
- Trudno powiedzieć. Dlaczego właśnie ją bierzesz
pod uwagę?
Claire okazała się miła, czego Jacob nie oczekiwał. To
musiało być u niej wrodzone, płynąć prosto z serca. Bez
wiednie rozsnuwała wokół siebie czar. Czy dlatego jej
pragnął, że była miła i śmiała się z jego żartów? Banalne,
ale tak wyglądała prawda, choć niecała. Kiedy tylko ją
zobaczył, od razu wiedział, że zrobi wszystko, by do niego
należała.
Nie miał pojęcia, dlaczego.
- A właściwie czemu nie ona? - spytał. - Dajmy temu
spokój. Spóźnisz się na samolot.
Weszli do garażu.
- Nie sądzę, byś mi powiedział, dokąd wybierasz się
tym razem?
- Obawiam się, że nie mogę. Masz numer, pod który
należy dzwonić w razie nagłej potrzeby?
- Tak.
- Zauważyłeś, jaki ona nosi zegarek? - spytał Mick,
wsiadając do auta.
- Claire? Czemu pytasz?
- Zastanawiam się, dlaczego to nie rolex lub coś wy
sadzanego brylantami, a równie kosztownego jak mój ja
guar. Taka kobieta jak ona winna nosić brylanty, jeśli ich
zapragnie.
- Z naszych doświadczeń wynika, że nie wszystkie
kobiety dają się kupić, a przynajmniej nie za pieniądze.
- Jacob miał pewne wyobrażenie co do tego, czego prag
nie Claire, i dzisiejszego wieczora zamierzał sprawdzić,
czy jego przypuszczenia okażą się trafne. - Jedź już, bo
się spóźnisz - rzekł.
- Tak - Mick włączył silnik.
- Uważaj na siebie. — W głosie Jacoba brzmiał nie
pokój.
Nie mógł powstrzymać młodszego brata od tego, co
tamten musiał wykonać, i nawet nie próbował, lecz ciężko
mu było pogodzić się z myślą, że Mick ryzykuje życie.
- Będę, jeśli i ty będziesz uważać.
- Zawsze jestem ostrożny.
- Najzabawniejsze, że sam w to wierzysz.
- Rozumiem, że poznałyście się z Sonią, pracując
w ośrodku pomocy ludziom zagrożonym przemocą -
rzekła Ada, myjąc patelnię.
- Pracowałyśmy tam jako ochotniczki. - Claire zawią
zała fartuch, bowiem starsza pani po raz pierwszy za
akceptowała jej pomoc przy myciu naczyń, co oznaczało
zapewne, iż chce z nią coś przedyskutować. - To dzięki
Soni zaczęłam prowadzić własną firmę - ciągnęła. - Na
legała, bym zajęła się doradztwem finansowym, i w końcu
to zrobiłam.
- Myślę, że pomogły ci jej kontakty.
- Bez niej z pewnością tak dobrze by nie poszło. Przy
słała mi wielu klientów.
- Długo tam pracowałyście?
- Prawie trzy lata. - Claire zaczęła wycierać patelnię.
- Ciekawe, że nie opowiedziała ci o Cosmo. Mnie
o tobie też dużo nie mówiła.
- Zawsze podkreślała, iż nie lubi plotek. Zwykle oma
wiałyśmy sprawy związane z pracą. Czasem wspominała
o córce albo udzielała mi rad na przyszłość. - Claire
uśmiechnęła się na myśl o ponagleniach w sprawie porzu
cenia zajęcia w banku.
- Chyba nie umiałabym działać w takim ośrodku -
przyznała Ada, sięgając po następne naczynie. - Udziela
łabym niewłaściwych porad. Według mnie, ten, który bije
żonę i dzieci, od razu powinien zostać rozstrzelany.
- Czasem ja również tak czułam, lecz przemoc nie
rozwiązuje problemów.
- Gdyby jednak ktoś ruszył z bronią na dziadka Jaco-
ba, życie wielu osób potoczyłoby się inaczej. Wytrzyj stół,
a ja włączę zmywarkę. Z garnkami już skończyłyśmy.
Claire wzięła gąbkę do ręki, lecz nie poruszyła się,
zaskoczona rewelacjami usłyszanymi od Ady. Choć go
spodyni sporo dotąd opowiadała o młodzieńczych wyczy
nach „chłopców", nie było w jej opowieściach drastycz
nych wątków.
- Dziadek bił Jacoba?
- Nie. Gdyby to zrobił, jego syn, Randolf, pozbawiłby
go życia. Miał pewność, że ojciec zdaje sobie z tego spra
wę. Starszy pan zmarł, gdy na świat przyszedł Luke, więc
malcy nigdy nie zaznali niebezpieczeństwa. Ale kiedy
Randolf był dzieckiem, w pobliżu nie znalazł się nikt, kto
jego by ochronił. Do śmierci nosił blizny na ciele. Ojciec
go katował.
- Słyszałam wiele takich historii, gdy pracowałam
w ośrodku, lecz do dziś czuję ucisk w żołądku, gdy do
wiaduję się o czymś podobnym. Nie mogę się przyzwy
czaić.
- Nic dziwnego.
- Dlaczego mi o tym opowiedziałaś?
- Nie udawaj, że przez cały tydzień nie próbowałaś
wydobyć ode mnie informacji na temat Jacoba - roze
śmiała się Ada.
- Próbowałam, jednak do dzisiaj unikałaś osobistych
wątków.
- Może zmieniłam zdanie. Wygląda na to, że Jacob cię
lubi. To dobry człowiek. Silny i uczciwy, ale niełatwo go
poznać ani z nim żyć.
- Interesował .mnie, bo jest moim szefem, a poza tym
chyba z natury jestem ciekawa. To wszystko.
- Oczywiście. - Uśmiech Ady wydawał się lekko wy
muszony. - Po prostu chciałam, byś zrozumiała. Randolf
miał swoje problemy jako ojciec. Jego upór dawał się
rodzinie we znaki. Ale kochał synów. Pamiętaj o tym,
kiedy Jacob opowie ci o dzieciństwie.
- Nigdy o tym nie wspomina. Łączą nas tylko stosunki
służbowe.
- Cały czas ci o tym mówi, tylko ty nie słuchasz.
Claire nie potrafiła sobie wyobrazić Jacoba Westa, któ
ry otwierałby się przed kimkolwiek, by obnażyć urazy
doznane w dzieciństwie. Doskonale rozumiała, co Ada
miała na myśli, sugerując, iż ten mężczyzna opowiada jej
o tym w inny sposób. Tylko że spojrzenia, jakimi szef
obdarzał ją od kilku dni, ukazywały jej niejednego, a co
najmniej kilku mężczyzn. Kim był naprawdę? Przyjacie
lem, z którym jadła śniadanie? Chłodnym, pozbawionym
uczuć biznesmenem? Ciężko zranionym człowiekiem,
o którym wspominała Ada?
Jest bardzo tajemniczy, pomyślała. Nie potrzebowała
nikogo tak nieodgadnionego w swoim życiu, nawet jeśli
w jego obecności odczuwała burzę hormonów. A może
właśnie dlatego.
Jednak wydawał się dokładnie takim mężczyzną, o ja
kim marzyła, będąc jeszcze szaloną nastolatką. Dawniej
rzuciłaby mu się w ramiona, nie dbając o głębsze uczucia.
Teraz, po raz pierwszy od wielu lat, znowu dał o sobie
znać jej dziki instynkt.
Na szczęście była bardzo zajęta i nie mogła poświęcać
temu zbyt wiele czasu. Szef położył na jej biurku nowe
dokumenty dotyczące towarzystwa ubezpieczeniowego
Stellar.
- Chcę wiedzieć, gdzie kryją się pieniądze tej firmy
- rzekł. - Czy jakieś jej fundusze nie zostały wykazane
w raportach?
Claire uwielbiała taką detektywistyczną działalność.
Właśnie jadła czekoladowy batonik, by dodać sobie ener
gii przed kolejnymi służbowymi telefonami, gdy nad jej
głową rozległ się donośny bas:
- Słodycze szkodzą zdrowiu, zatruwają ciało i osłabia
ją system immunologiczny.
- Więc cię nie poczęstuję - odparła z uśmiechem.
Ciało potężnego Cosmo Penopolousa, który stanął przy
biurku, składało się z samych muskułow. Poza tym miał
krzaczaste brwi Groucho Marxa, sumiaste wąsy, złote kol-
czyki w uszach, a także w nosie i na lewej brwi. Jedno
z potężnych przedramion w całości pokrywał mu tatuaż.
Olbrzym łatwo się rumienił. Teraz również miał zaczer
wienione policzki.
- Nie w tym rzecz - wyjąkał. - Chodziło mi o to, że
skoro musimy żyć w naszych ciałach, to powinniśmy
dbać, by były one zdrowe i silne.
Od pierwszego spotkania Claire wiedziała, że Cosmo
wiele wagi przykłada do utrzymywania znakomitej kon
dycji fizycznej. Proponował jej nawet odpowiednie ćwi
czenia.
- Masz rację -odparła.
- Więc chcesz, byśmy zaczęli trening? Jacobowi nie
przeszkadza, że korzystam z sali gimnastycznej. Sam ćwi
czy między szóstą a siódmą rano. O innych porach sala
jest do naszej dyspozycji. Tylko daj mi znać.
- Nie chcę rozbudowywać mięśni.
- Nie musisz. Ćwiczenia służą też urodzie, dają smu-
kłość, wzmacniają. Wszystko, co chcesz. Efekt zależy od
tego, jak to robisz. Pokażę ci.
Kilka minut później siedział na jej biurku, demonstru
jąc podstawowe ruchy gimnastyczne.
- Jeszcze nie mam licencji, ale pracuję nad tym - wy
jaśnił. - Trening ludzkiego ciała to moja pasja. Każdy
powinien mieć jakąś pasję, prawda?
- Jak to się stało, że zostałeś sekretarzem, skoro tak cię
interesuje gimnastyka?
- Pracę sekretarza też lubię. Cenię porządek. Choć nie
zawsze tak było. - Chrząknął. - W przeszłości popełniłem
kilka głuspstw, ale człowiek uczy się na błędach. Tak więc
polubiłem porządek i nauczyłem się również pisać na ma
szynie. - Uśmiechnął się pod wąsem.
Już drugiego dnia pracy dowiedziała się, że sekretarz
Jacoba Westa nabył te umiejętności, odsiadując kilkuletni
wyrok za włamanie.
- I zacząłeś pracować dla naszego szefa? - spytała.
- Wiele mu zawdzięczam - przyznał Cosmo. - A będę
mu winien jeszcze więcej, kiedy otworzę własną salę gi
mnastyczną. Zarobię i zwrócę długi. Na razie jeszcze nie
jestem gotów, ale za rok, dwa,.. Zobaczysz. Jacob powie
dział.
- Znów o mnie mówisz - rozległ się głos Westa, który
właśnie stanął w drzwiach, a Claire poczuła, jak przenika
ją dreszcz.
Czemu tak reagowała na obecność tego mężczyzny?
- Potrzebujesz czegoś, szefie? - Cosmo uśmiechnął się
na widok Jacoba.
- Ten kontrakt musi być gotowy dziś przed piątą.
- Będzie, ale przecież mamy prawo do przerwy na
lunch.
- Na lunch tak, lecz nie na flirty. Tym możecie się
zajmować poza godzinami pracy. Chciałbym, żebyś dziś
wieczorem poszła ze mną na przyjęcie - zwrócił się do
Claire.
- Co takiego? - Dziewczyna uniosła brwi ze zdumienia.
- To sprawa służbowa - wyjaśnił zniecierpliwiony Ja
cob. - W tym roku Marchison wydaję wcześniej swoje
doroczne przyjęcie i muszę na nim być. To ważne w kon
tekście przejęcia towarzystwa ubezpieczeniowego, nad
którym pracuję, a w którym on może mi przeszkadzać.
Marchison był człowiekiem, którego finanse Claire
sprawdzała przez całe przedpołudnie.
- Ciągle jednak nie rozumiem, czemu potrzebujesz
właśnie mnie.
- Bo nie ma Soni, a potrzebuję dodatkowej pary uszu
i oczu oraz inteligentnego umysłu. To będzie coś w rodza
ju koktajlu, a potem późna kolacja. Masz co na siebie
włożyć? Sonia zapewne cię uprzedziła, byś wzięła kilka
wieczorowych sukienek.
Owszem, lecz panna McGuire nie miała ochoty nigdzie
wychodzić z tym mężczyzną, a już na pewno nie na przy
jęcie, gdzie mogła natknąć się na ludzi, którzy znali ją jako
narzeczoną Kena Lawrence'a.
- Mam inne plany na wieczór. Jeśli potrzebujesz do
datkowej pary uszu, weź Cosmo.
- Pozostali goście nie czuliby się dobrze w moim to
warzystwie. - Sekretarz smutno potrząsnął głową. - Idź
ty, dobrze ci to zrobi. Tylko trzymaj się z dala od słodyczy,
słyszysz? Lepiej już pójdę wziąć się do prący, bo szef
znowu oskarży mnie o flirty.
Gdy Cosmo odszedł, Claire spojrzała na Jacoba rozba
wiona.
- Twój sekretarz to wytatuowany były więzień. Ktoś
jeszcze bardziej oryginalny niż, na przykład, rosyjski lo
kaj.
- Co takiego?
- Nieważne, a jeśli chodzi o wieczór...
- Bądź gotowa na siódmą. Rezydencja Marchisona le
ży za miastem.
- Powiedziałam, że mam już plany na wieczór.
W ciągu ostatnich kilku dni nic nie wskazywało, by
pracodawca orientował się w jej przeszłości. Gdyby przy
stała na propozycję, musiałaby opowiedzieć o skandalu
sprzed kilku lat, a nie miała na to ochoty.
- Randka, której nie możesz przełożyć?
- Tak, z moim kotem.
- Z kotem? - zdumiał się.
- Miał wizytę u weterynarza po małym nieporozumie
niu z psem sąsiada. Powinnam go zabrać dziś wieczorem.
- Claire wstała zza biurka. - Sonia powiedziała, że mogę
mieć go tu z sobą. Jeśli to jakiś problem, pomogę ci
znaleźć kogoś innego na moje miejsce.
- Gotowa jesteś zrezygnować z pracy, byle nie rozsta
wać się na miesiąc z kotem?
- Oczywiście.
Claire mówiła prawdę, choć jeden Bóg wiedział, do
kąd by się udała, gdyby przyszło jej odejść z rezydencji
Westów. Jednak w żadnym razie nie zamierzała porzu
cać Sheby na pastwę losu. I tak nie była pewna, czy
powinna dłużej zostawać w domu Jacoba, skoro przez
cały czas musiała walczyć z chęcią dotknięcia jego po
liczka.
- W porządku. Wpadniemy po twojego kota po przy
jęciu. Nie zamierzam długo tam zabawić.
- Mieszkam w Garland. To nie po drodze. Czemu wy
glądasz tak, jakby sprawiało ci to przyjemność? - spytała,
widząc, iż lekko się uśmiechnął.
- Niespodzianki bywają przyjemne.
Claire pomyślała, że jego uśmiech ma w sobie coś tak
intymnego jak pocałunek.
- A ty jesteś pełna niespodzianek - dorzucił.
Nie zdawał sobie sprawy, ile w tym prawdy, zwłaszcza
gdy wziąć pod uwagę jej przeszłość. Poczuła ucisk w żo
łądku, lecz nie mogła już dłużej zwlekać.
- Jest jeszcze coś, co powinieneś o mnie wiedzieć.
- O północy zmieniasz się...
- Nie, ja...
- Lubisz tańczyć nago po kilku drinkach?
Pokręciła głową.
- Sześć lat temu byłam związana z Kenem Lawren-
ce'em i miałam za niego wyjść.
- Nie sądziłem, że osiągnęliśmy już ten poziom.
- Jaki? - Claire- niczego nie pojmowała.
- Poziom zbliżenia, na którym omawia się ważne
związki z przeszłości. Na szczęście fakt, że nie łączy nas
seks, wyklucza niebezpieczeństwo chorób. Tak czy ina
czej, ja jestem zdrowy.
- Wiesz o tym, że zachowujesz się jak wariat? - Po
czucie humoru Jacoba bawiło ją bardziej niż jakiegokol
wiek innego mężczyzny.
- Moje żarty mogą się wydawać cokolwiek ekscentry
czne, lecz pod innymi względami jestem normalny. Masz
złe wyobrażenie o moim podejściu do interesów, jeśli są
dziłaś, że nie są mi znane przynajmniej podstawowe fakty
z życia ludzi, których zatrudniam nawet tymczasowo.
- Więc wiesz, co zdarzyło się sześć lat temu?
Jacob skinął głową, a Claire zdziwiła się, że o to nie
spytał.
- Na przyjęciu mogą być ludzie, którzy pamiętają mnie
z tamtych czasów. I tacy, których nie znam, a którzy opi-
nię na mój temat wyrobili sobie na podstawie plotek. To
może mieć wpływ na twoje interesy.
- Westowie bywali tematem plotek przez całe życie,
a moja zawodowa pozycja na tym nie ucierpiała. Osobi
ście nic mnie to nie obchodzi.
Claire była skłonna wierzyć, że nie przywiązywał wagi
do jej przeszłości. Poczuła się dziwnie lekko. Miała ochotę
głośno się roześmiać albo... pocałować go prosto w usta.
Tylko że jeden pocałunek by nie wystarczył.
- Między nami nie ma nic osobistego - zauważyła.
- Nie? - Jacob się nie uśmiechnął, tylko popatrzył na
nią w milczeniu i poszedł do swego gabinetu.
Jej serce tłukło się jak oszalałe. Wolała nie myśleć, co
to znaczy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wychodząc spod prysznica, Jacob wmawiał sobie, że
jego serce wcale nie bije pospiesznie w oczekiwaniu wie
czoru. Wiedział, jak podniecająco wygląda Claire w swo
ich krótkich żakiecikach. Teraz był ciekaw, co ona włoży
na przyjęcie.
Sięgnął po koszulę i zaczął się zastanawiać, czy Claire
włoży małą czarną, czy też coś bardziej ekscytującego?
Na pewno wie, jak się ubrać na taką okazję. Bywała w to
warzystwie u boku Kena Lawrence'a.
Na myśl o innym mężczyźnie w jej życiu zesztywniał.
Młody Lawrence okazał się psychopatycznym typem za
zdrośnika. Taką diagnozę postawił więzienny psychiatra.
Detektywi agencji Northa dotarli do właściwych źródeł.
Profesjonalne medyczne sformułowania oznaczały skłon
ność do przemocy w sytuacji, gdy pacjent nabierał podej
rzeń, że narzeczona go zdradza.
Jacob potrafił sobie wyobrazić, iż Ken w okresach po
wrotu do zdrowia musiał być czarującym człowiekiem.
Miał wszystko to, czego jemu brakowało. Ale teraz to
może działać na moją korzyść, pomyślał, zapinając wie
czorowe spodnie. Claire kiedyś była w stanie zakochać się
w mężczyźnie stanowiącym przeciwieństwo Jacoba, lecz
po tym, co tamten zrobił, nie chciałaby chyba odnaleźć
jego cech w kochanku czy mężu.
Według raportu Northa, musiała którejś nocy uciekać
z mieszkania, bowiem zazdrosny narzeczony chciał użyć
wobec niej przemocy. Gonił ją z bronią w ręku. Pojawił
się w domu mężczyzny, którego podejrzewał o związek ze
swoją dziewczyną, a który ledwie rozmawiał z nią tego
wieczora podczas przyjęcia. Wpakował weń trzy kule, ale
na szczęście, go nie zabił. Potem ruszył szukać Claire.
Znalazł ją w mieszkaniu przyjaciółki, która służyła
w policji. Sierżant Jacąueline Muldrow wystrzeliła do nie
go, zanim zdążył zabić pannę McGuire.
Ken Lawrence okazał się psychicznie chory. Ta świa
domość powinna złagodzić gniew Jacoba, a jednak tak się
nie stało.
Lawrence'owie nie chcieli słuchać, kiedy Claire im
tłumaczyła, że ich syn potrzebuje pomocy. Nie chcieli
wiedzieć, iż coś mu dolega. Darzyli go szczególną miło
ścią - woleli, by raczej trafił do więzienia, niż mieliby
przyznać, że potrzebuje leczenia psychiatrycznego. Woleli
obwiniać Claire o to, iż skłoniła Kena do użycia siły, co
spowodowało, że trafił za kratki, a nie do szpitala. Cztery
miesiące później więzienny psychiatra uznał, iż młody
Lawrence jest już niegroźny, więc został zwolniony.
Jacob wątpił, czy Claire o tym wie i czy czuje się bez
pieczna.
Nie bała się mężczyzn. Świetnie sobie radziła w towa
rzystwie Cosmo, choć miała wszelkie powody, by nie
przepadać za ludźmi z więzienną przeszłością. Nie oba
wiała się również swego pracodawcy. Niepokój, jaki prze-
jawiała w jego obecności, wynikał z tego, że, jak każda
kobieta, instynktownie wyczuwała, iż ten mężczyzna jej
pragnie.
Sonia opowiadała Jacobowi o swojej pracy w ośrodku
pomocy ludziom narażonym na przemoc. Stąd wiedział
o lękowych reakcjach kobiet w takich okolicznościach.
Claire wydawała się od nich wolna. Jednak, według Nor
ma, w ciągu ostatnich sześciu lat umówiła się na randkę
może tylko dwa razy.
A więc bała się, nawet jeśli tego nie okazywała, pomy
ślał, schodząc na dół. Powinienem być wobecniej łagod
ny, postanowił.
Jako namiętna, uczuciowa kobieta, tego samego szuka
ła dotąd w mężczyźnie. Jacob nie mógł jej tego ofiarować.
Był zbyt opanowany, kierował się rozsądkiem, nie emo
cjami. Lecz dziewczyna, która zostają zraniona przez czło
wieka pozbawionego rozsądku, mogła zacząć cenić te za
lety, a nawet uznać je za niezbędne.
Bardzo pragnął stać się jej potrzebny. Zdał sobie spra
wę, iż spieszy się do małego saloniku, w którym miał się
z nią spotkać.
Już na niego czekała cała ubrana na czarno. Stała tyłem,
wpatrując się w portret rodzinny zdobiący ścianę. Była
uczesana jak gwiazdy filmowe z lat czterdziestych. Miała
na sobie wąską, jedwabną suknię z zupełnie odkrytymi
plecami. Jacob natychmiast zapragnął ich dotknąć.
- Spóźniłem się? - Z trudem zdobył się na pytanie.
- Przyszłam trochę wcześniej. - Odwróciła się i powi
tała go uśmiechem. - Od razu zgadłam, który z tych chło
pców to ty - rzekła, wskazując na portret. - Ten poważny
młody człowiek, który stoi obok krzesła. Ile miałeś wtedy
lat?
- Dziewięć. - Z przodu suknia Claire zakrywała dekolt
i miała długie rękawy, co sprawiało, iż nagie plecy wyda
wały się jeszcze bardziej ponętne.
- Ten malec to pewnie Michael, a młodzieniec
z uśmiechem aniołka to Luke. Michael jest bardzo podo
bny do matki.
- Kobieta na portrecie to Lisa, jego matka, nie moja
ani Luke'a.
- Wiem, że twój ojciec żenił się więcej niż raz.
- Brał ślub siedem razy z sześcioma kobietami. Zanim
zmarł, niewiele brakowało, a byłby się ożenił po raz ko
lejny. Randolf West nie wierzył w przelotne miłostki nie
uświęcone małżeństwem.
- Siedem razy z sześcioma kobietami? - powtórzyła
Claire z niedowierzaniem.
Ludzie różnie reagowali na zachowanie Westa seniora.
Niektórzy uważali je za zabawne, inni za zatrważające.
Jacob sam nie wiedział, którego podejścia bardziej nie
znosił.
- Z matką Luke'a żenił się dwa razy. Nie sprawdziłaś
mnie, nim przyjęłaś pracę?
- Pytałam o twoją reputację zawodową, a nie prywat
ne życie ojca.
- Musiałaś słyszeć o jego testamencie.
- Tak. Giełda zareagowała, gdy został opublikowany.
- Co o nim wiesz?
- Twój ojciec z całej swojej fortuny stworzył trust za
rządzany przez jego prawników. Trust ma być rozwiązany
w chwili, gdy ty i twoi bracia ożenicie się, jeśli to kiedy
kolwiek nastąpi. Chyba musi to być męczące, kiedy
wszyscy finansiści śledzą z uwagą twoje prywatne życie.
- Można to i tak nazwać.
Jacob zbliżył się do Claire, co tylko zwiększyło napię
cie w jego ciele. Bardzo chciał sprawdzić, czy skóra na jej
plecach jest tak delikatna, jak wygląda. Trzeba się opano
wać, powiedział sobie w duchu. Przecież właśnie to chciał
ofiarować tej dziewczynie. Powolne uwodzenie, nie dziką
namiętność.
- Wiedziałeś wcześniej o testamencie? Ojciec zmuszał
cię do ożenku?
- Wszyscy wiedzieliśmy. Randof West zawsze wierzył
w małżeństwo i chciał tę wiarę przekazać synom, czy tego
chcieli, czy nie.
- Na razie żaden z was nie jest żonaty. Dlaczego ojca
nie ma na portrecie?
- Nie pamiętam. Pewnie nie miał czasu pozować. Kie
dy się nie żenił, to pracował.
- Musiał być bardzo nieszczęśliwy.
- Dziwna konkluzja, jeśli ma dotyczyć człowieka, któ
remu służyło wszystko wokół.
- Ale nie udawało mu się w sprawie, do której przy
wiązywał tyle wagi. Bez względu na przyczyny tych po
rażek, musiało to być trudne doświadczenie.
Jacob wspomniał ojca, człowieka przez całe życie za
jętego robieniem interesów, i pomysł, że ten mężczyzna
mógł być w głębi serca nieszczęśliwy, wydał mu się ab
surdalny.
- Jeśli jesteś gotowa, powinniśmy już jechać - rzucił.
- Oczywiście - odparła, lecz się nie poruszyła. - Czy
wiesz, co ludzie gotowi pomyśleć, kiedy mnie przyprowa
dzisz?
Jacob wzruszył ramionami.
- Część uzna zapewne, iż towarzyszysz mi niekonie
cznie z przyczyn zawodowych.
- To cię nie niepokoi?
- Mnie nie, ale ciebie chyba tak.
- Nie chcę, by sądzono, iż twojemu wsparciu zawdzię
czam swoją pozycję.
- Musisz się do tego przyzwyczaić, iż niektórzy za
wsze będą uważali, że doszłaś do czegoś wcale nie dzięki
inteligencji i ciężkiej pracy.
- Mam być za to wdzięczna? - Posłała mu chłodne
spojrzenie.
, - To nie był komplement - powiedział i ujął ją pod
ramię, co sprawiło mu wielką przyjemność.
Chciał jej dotykać. Przesunął dłonią w dół, aż do prze
gubu ręki i delikatnie palcami wzdłuż miejsca, w którym
bił puls.
- Trzymaj ręce przy sobie. - Claire odsunęła się. - Nie
chcę karmić ludzkich fantazji podczas przyjęcia.
- Oczywiście. - Jacob wyczuł jednak, iż jej puls był
wyraźnie przyspieszony, i to go ucieszyło, bowiem, czy
tego chciała, czy nie, reagowała na jego bliskość.
- Masz jakieś okrycie? - spytał.
Zarzuciła na ramiona miękki, kaszmirowy, smoliście
czarny szal i spięła go asymetrycznie na jednym ramieniu
małą, złotą broszką. Jacob pomyślał, iż nie nosi bogatej
biżuterii, żadnych brylantów na szyi ani w uszach, żad-
nych futer. Wyraźnie nie chce być kupiona, lecz może
kiedyś, gdy mu zaufa, pozwoli podarować sobie jakiś cen
ny, lśniący drobiazg.
- Zaczekaj, podjadę autem przed frontowe drzwi - po
wiedział.
Samochód Jacoba zaskoczył Claire. Nie był to luksu
sowy mercedes, który by do niego pasował. Wyglądał na
maszynę starszą niż ona sama.
- Wyobrażałam sobie ciebie w nowym wozie - za
uważyła.
- Mam taki jeden, lecz wolę ten, bowiem posiada oso
bowość. W nowych sam nic nie mogę zrobić, bo wszystko
zostało zautomatyzowane.
- Osobiście zajmujesz się swoimi autami? - zdziwiła
się.
- Sądziłaś, że nie lubię brudzić rąk?
Claire pomyślała, iż powinna była odgadnąć, że jej szef
lubi stare samochody podobnie jak stare domy. Wystar
czyło spojrzeć na ten, w którym mieszkał.
- Co to za model? - spytała.
- Rocznik 1957 - odrzekł z dumą. - Trafiłem na niego
trzy lata temu. Właściciel nie zdawał sobie sprawy, co ma.
Lakier był w opłakanym stanie, silnik należało wymienić,
ale wnętrze zachowało się świetnie.
Było coś niezwykłego w czułości, z jaką mówił o swo
im wozie. Tym razem wszystkie uczucia rysowały mu się
na twarzy.
- Mercedes benz 300 Sc kabriolet A. Wiesz, jaki to
rzadki okaz?
- Rozumiem, że zdobycie go ucieszyło cię tak, jak
mnie to, że natrafiłam wśród przecenionych strojów na
oryginalną sukienkę Diora. Brakowało jej trzech guzicz
ków, miała na sobie ślady pudru, więc kosztowała dwa
dzieścia dolarów. Świetnie na mnie leżała.
Jacob roześmiał się.
- Nie sądzę, by przyszycie trzech guzików dało się
porównać z wymianą silnika, lecz wiem, co masz na my
śli.
Zapadła cisza, która wcale nie przeszkadzała Claire.
Było jej dobrze. Nie musiała patrzeć na Jacoba, by być
świadomą jego bliskości.
Zauważyła, że lubił jedwab i nosił takie koszule. Mięk
ka tkanina świetnie kontrastowała ze zdecydowanymi ry
sami twarzy i mocną budową ciała. Nie mogła przyglądać
mu się zbyt jawnie, lecz od czasu do czasu rzucała okiem
na dłoń zmieniającą biegi, i podziwiała jej wąski, arysto
kratyczny kształt, smukłe, długie palce. Zabroniła sobie
myśleć o sytuacji, w której mogłyby spoczywać na jej
skórze.
Wyjechali poza Dallas, na trasę prowadzącą ku rezy
dencji Marchisona. Ruch był duży, lecz nie stanowił dla
Jacoba problemu. Claire uznała, że ten człowiekjest dobry
we wszystkim, do czego się bierze. Wyciągnęła się wy
godnie na siedzeniu auta i rozkoszowała jazdą oraz cie
płem ogarniającym ciało na myśl, iż obok siedzi tak po
ciągający mężczyzna. Wszystko to sprawiało jej przyje
mność. Powtarzała w duchu, że takie odczucia nie mają
większego znaczenia. Jej zdrowe kobiece ciało po prostu
reaguje na bliskość mężczyzny.
- Najbardziej lubię właśnie tę porę dnia - powiedziała.
- Dlaczego?
- Zapadający zmierzch zaprasza do wypoczynku. La
tem można usiąść na tarasie z drinkiem w ręku albo wyjść
do ogrodu. Zimą usadowić się przy kominku. Dzień pracy
się skończył, ale za wcześnie kłaść się spać.
- Coś pośredniego między jawą a snem. Interesujące.
- Czemu?
- Większość ludzi nie lubi stanów przejściowych. Źle
się czują w sytuacjach ambiwalentnych. Myślę, że lubisz
ryzyko.
- Wyciągasz zbyt daleko idące wnioski. - Uśmiechnę
ła się niepewnie. - Kiedyś ryzykowałam, lecz to się zmie
niło. Teraz mam więcej rozsądku.
- Możliwe. Chciałbym, żebyś uważnie wsłuchiwała się
w rozmowy na przyjęciu - rzekł, zmieniając temat. -
Nasz dzisiejszy gospodarz robi wiele hałasu w sprawie
towarzystwa ubezpieczeniowego Stellar, jakby chciał wy
cofać z niego swoje udziały.
- Musiałby zapłacić wysoką grzywnę, gdyby to zrobił.
- Dużo mniej niż dwa miliony, które winien wpłacić,
gdyby pozostał udziałowcem. Widać, że robi nerwowe
ruchy. Chciałbym wiedzieć, dlaczego. Podejrzewam, iż
chce oszczędzić sobie wydatków moim kosztem, a nie
zamierzam na to pozwolić.
Claire dostrzegła, jak zacisnął szczęki. Z całą pewno
ścią nie należał do ludzi, którzy pozwoliliby sobie w kaszę
dmuchać.
- Jeszcze nie przestudiowałam wszystkich raportów,
które mi dałeś. Z tego, co przeczytałam, wynika, iż w cią-
gu ostatnich trzech miesięcy wycofał z interesu co naj
mniej milion albo i więcej.
- Co zrobił z tymi pieniędzmi?
- Na razie nie wiem. - Claire miała jednak pewne
przypuszczenia. - Czy jest żonaty?
Jacob nagrodził jej intuicję uśmiechem.
- Celny strzał. Pierwszy powód, dla którego mężczy
zna zaczyna ukrywać znaczne sumy, to planowany roz
wód. Właśnie by to sprawdzić, wybieramy się na dzisiejsze
przyjęcie.
- Zapewne nie będzie o tym wspominał.
- Ale na pewno są już jakieś plotki na temat adoratora
żony albo stosunków pana domu z sekretarką. Dlatego cię
zabrałem. Wszyscy, patrząc na ciebie, będą podziwiać uro
dę, a nie zastanawiać się, czy kryje się pod nią błyskotliwa
inteligencja. Nie docenią cię, a ty powinnaś obrócić tę
sytuację na swoją korzyść. Poza tym sukienka...
- Coś z nią nie w porządku?
- Skądże! Jest prosta i elegancka. Twój widok może
przyprawić mężczyznę o zawrót głowy. Połowa gości bę
dzie ci się przyglądać, nie koncentrując uwagi ną trzyma
niu języka za zębami. Dla mnie to dodatkowa korzyść.
- Uprzedziłeś mnie, że wykorzystujesz wszystkie ta
lenty swoich pracowników - rzekła, czując, jak ogarnia ją
fala gorąca. - Czy jest ktoś, kogo miałabym uwieść spe
cjalnie dla ciebie?
- Masz na myśli kogoś poza mną samym? Wolałbym,
żebyś skoncentrowała się wyłącznie na mnie.
Claire żałowała, iż nie potrafi obrócić tego w żart. Uz
nała, że czas zmienić temat.
- Czego mam się dowiedzieć o Marchisonie?
Jacob posłał jej długie, znaczące spojrzenie. Przez na
stępne dwadzieścia minut udawała, że myśli wyłącznie
o problemach zawodowych i nie zastanawia się, czy aby
nie łączą jej z szefem również inne więzy.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zapadał zmierzch, gdy dotarli do miejsca przeznacze
nia. Marchison mieszkał w bogatej willowej okolicy. Clai
re czuła napięcie i podniecenie, gdy wysiadała z auta. Za
stanawiała się, czy spotka tu kogoś niewidzianego od sze
ściu lat.
Właściwie nie niepokoili jej ludzie, lecz duch dwudzie
stodwuletniej, pewnej siebie i własnych uczuć dziewczy
ny ogarniętej namiętnością. Taka kiedyś była. Ogarnęły ją
wspomnienia, które szybko odepchnęła.
Większość gości już się pojawiła, jeśli sądzić po zapar
kowanych na podjeździe autach. Noc była tak ciepła, iż
Claire rozpięła szal i pozwoliła, by luźno spływał wzdłuż
ramion, gdy wchodzili do rozświetlonego domu. Choć
wokół było dużo miejsca, Jacob szedł tak blisko, iż przy
każdym kroku dotykał rękawem jej ramienia.
- Żona Marchisona, Laura, jest Meksykanką - rzucił.
- To z nią planuje się rozwieść?
- A może ona z nim? Denerwujesz się? - spytał, spo
glądając na swoją asystentkę.
- Skądże! - Claire nigdy by się nie przyznała do zde
nerwowania.
- Wyobraź sobie wszystkich gości w samej bieliźnie.
- Co takiego?
- Tak poradził mi kiedyś ojciec, gdy miałem wygłosić
przemówienie. Byłem przerażony i nie mogłem wydusić
słowa.
- Ty? - Nie mogła uwierzyć.
- W szóstej klasie miałem wygłosić mowę pożegnalną
po promocji.
- W twojej szkole był taki zwyczaj?
- Niemądry, prawda? Chodziłem do prywatnej. W ża
den sposób nie umiałem przekonać ojca, by posłał mnie
do publicznej. Po tym doświadczeniu nigdy więcej nie
starałem się o zaszczytne funkcje. Lecz dzięki radzie ojca
jakoś przebrnąłem przez to przemówienie.
- Nie zwymiotowałeś?
- Nie. Ale słuchacze nie byli rozbawieni, choć się o to
starałem.
Za to Claire uśmiechnęła się na myśl o dwunastoletnim,
poważnym chłopcu, który już w tym wieku musiał mieć
swoiste poczucie humoru.
- Zapewne nie zrobiłeś odpowiedniej miny, mówiąc
dowcipy.
- Żartujesz? Policzki zesztywniały mi ze strachu.
- Twój brat mówi, że masz twarz pokerzysty.
- Ostrzegałem, byś mu nie wierzyła. - Zadzwonił do
drzwi.
Claire przestała się denerwować. Czuła się już zupełnie
rozluźniona, gdy pojawił się gospodarz, by ich powitać.
Wszystko to zawdzięczała Jacobowi i jego historyjce
z dzieciństwa.
Nie spodziewała się po nim takiej uprzejmości. Pomy-
ślała, iż pod maską chłodu ten człowiek kryje wiele nie
spodzianek. Dużo dla niego znaczyła gospodyni prowa
dząca dom, przemeblował biuro, by cierpiąca na reuma
tyzm asystentka nie musiała wspinać się po schodach. Dał
pracę byłemu kryminaliście i wspierał go przy rozkręcaniu
własnego interesu. A teraz jeszcze pomógł zrelaksować się
zdenerwowanej Claire, choć przecież nawet nie powinien
zauważyć, jak się czuła. Wszystko to czyniło go niezwykle
atrakcyjnym.
Andy Marchison okazał się wysokim mężczyzną
o przerzedzonych włosach, jego żona była ładna i dużo
młodsza. Aż nadto serdecznie przywitał Jacoba, koncen
trując uwagę na biuście, nie na twarzy jego towarzyszki,
której nie podał ręki.
- A więc to zastępczyni Soni - rzekł, uśmiechając się
szeroko. - Zawsze mówiłem, że masz diabelnie dobry
gust, West - dodał.
- Chlubię się tym, iż dobieram najlepszych pracowni
ków. Cieszę się, że to zostało zauważone. Pewnie słyszałeś
o zdolnościach panny McGuire. A może już ją znasz?
- Nie miałem dotąd przyjemności, choć nazwisko nie
jest mi obce... - Przewiercił dziewczynę ciekawskim
spojrzeniem.
Zaczyna się, pomyślała Claire.
Przez cały czas Jacob był świadomy obecności Claire.
Niezależnie od tego, z kim i o czym rozmawiał, czuł jej
bliskość. Chwytał uchem śmiech, spojrzeniem ścigał blask
skóry, w tłumie gości wychwytywał jej sylwetkę. Nawet
gdy jej nie widział ani nie słyszał, wiedział, gdzie się
znajdowała. Przyciągała go jak magnes, czego do końca
nie aprobował, uważając, iż nie powinien tak reagować.
A jednak nic nie mógł na to poradzić.
Stojąc obok siebie, wyglądali jak para. Claire nie chcia
ła, by ludzie sądzili, że łączy ją z Jacobem coś więcej niż
sprawy służbowe, więc po pierwszych prezentacjach prze
stał jej towarzyszyć. Zdawał sobie sprawę, iż to nie zmie
nia sytuacji, bo większość obecnych i tak myśli swoje,
zakładając, że nawet jeśli West i jego asystentka nie są
kochankami, to wkrótce będą.
W duchu uznał, iż mieli rację. Nie kłamał, mówiąc, iż
zabiera ją tutaj jako drugą parę uszu. Miał jednak również
inny powód. Chciał się przekonać, jak Claire daje sobie
radę wśród ludzi o cechach piranii. Gdyby się pobrali, fala
plotek sięgnęłaby szczytu.
Nawet jeśli ciągle była zdenerwowana, nie okazywała
tego. Gawędziła i słuchała rozmów, ignorując ciekawskie
spojrzenia. Miała w sobie coś tak uroczego, czego Jacob
nie potrafił wyrazić.
Ilu gości mogło ją tu znać? Kilku z pewnością o niej
słyszało, uznał, widząc, jak reagowali na jej obecność.
Zauważył wzrok mężczyzn podążający za nią krok w krok
i szczególne uśmiechy kobiet, gdy się do nich zbliżała. Nie
podobało mu się to wszystko. Pragnął być blisko niej, żeby
chronić ją przed każdym atakiem.
Wypił drinka, świadomy, iż Claire stoi niedaleko i roz
mawia z jakąś parą.
- Niektórzy mają szczęście - dobiegł go głos przepeł
niony zazdrością.
- Wade - powitał skinieniem głowy Billa Wade'a,
przyjaciela gospodarza domu. - Jak się miewa Emily?
- Świetnie. - Bill nie odrywał spojrzenia od panny
McGuire, podczas gdy ona śmiała się z czegoś w towarzy
stwie siwowłosego mężczyzny i z gracją pochylała głowę.
Nie ma brylantowego naszyjnika, po raz kolejny uświa
domił sobie Jacob, podziwiając szyję i dekolt dziewczyny.
- Czemu nie przedstawisz mnie nowej asystentce?
- Bo jesteś szczęśliwie żonaty.
- Szczęścia nigdy za dużo - odparł Bill, który wyglą
dał jak księgowy przebrany za kowboja. - Każdy może
pomarzyć.
- Uważaj, twoja Emily jest zaborcza i ma ognisty tem
perament, nie tak jak nasza dzisiejsza gospodyni.
- Lubię odrobinę zazdrosne kobiety - roześmiał się
Bill. - Mają w sobie ogień.
Jacob zauważył, że Claire wyraźnie zamierzała opuścić
grupę gości, z którymi dotąd prowadziła rozmowę.
Mężczyzna z sumiastymi wąsami, właściciel sieci su
permarketów, próbował ją zatrzymać, lecz z uśmiechem
oparła się jego namowom.
- Andy mówi, że woli nieśmiałe, takie jak Laura, ale
kiedy widzę, jak wodzi wzrokiem za twoją asystentką, nie
jestem tego pewien. Dla niej chyba zrobiłby wyjątek, bo
przecież Claire McGuire nie należy do nieśmiałych.
- Marchison lubi kobiety - zauważył obojętnie Jacob.
- Nie przejmuj się. Twoja asystentka na pewno nie
będzie zainteresowana jego awansami. Andy nie wy
trzymuje porównania z tobą, jeśli wiesz, co mam na
myśli.
- Hm - Jacob uznał, iż nie warto kontynuować tej
wymiany zdań. Rozejrzał się po sali i zmartwiał.
- Powiedziałem coś nie tak? - dopytywał się Bill Wade.
Mówił dalej, lecz Jacob już go nie słuchał, tylko ruszył
do przodu, bowiem właśnie przybyli Lawrence'owie i od
razu spostrzegli Claire. Powinienem był to przewidzieć,
pomyślał. Nie wiedział, że ci ludzie należą do kręgu zna
jomych Marchisona. Bywał u niego wcześniej i nigdy się
na nich nie natknął, tyle że wtedy uczestniczył w kame
ralnych przyjęciach.
Początkowo Claire ich nie zauważyła, lecz musiała coś
poczuć lub spostrzec strapienie na twarzy pani domu, bo
się obejrzała. Jacob od razu usłyszał jej reakcję.
- Do licha!
Jim i Sue Lawrence wyglądali bardziej na bliźnięta niż
męża i żonę. Oboje szczupli, opaleni, o patrycjuszowskich
rysach twarzy i siwych włosach. W tej chwili na ich obli
czach malował się gniew.
Jacob znalazł się obok Claire.
- Ty...! - krzyknęła pani Lawrence do Claire. - Jak
śmiesz się pokazywać wśród przyzwoitych ludzi?
- Jesteś pewna, że chcesz zrobić scenę? - spytała Claire.
- Jim, może powinieneś zabrać Sue do baru i dać jej
drinka - rzekł spokojnie Jacob.
- Nie wtrącaj się. To nie twoja sprawa. - Jim Lawrence
nie odrywał wzroku od Claire.
- Ona jest ze mną.
- Z tobą? Co, u licha! Nie wiesz, kto to?
- Moja asystentka - Jacob odpowiadał cichym gło
sem, lecz pobrzmiewał w nim ton ostrzeżenia, z którego
wynikało, iż nie pozwoli Claire zrobić krzywdy. - Lepiej
wyjdźcie, jeśli ani ty, ani twoja żona nie potraficie się
opanować.
- Proszę, uspokójcie się - wtrąciła Laura Marchison,
ale Sue rzuciła jej tylko rozwścieczone spojrzenie.
- Nie powinnaś była jej przyjmować! - zawołała. -
Jak śmiałaś ją zaprosić?
- O niczym nie wiedziała - rzuciła Claire. - Przyszłam
z Jacobem. Czas, byś przestała mnie obwiniać. Ken po
trzebuje twojej pomocy, wsparcia, a nie...
- Nie będziesz mi mówić, czego potrzebuje mój syn!
- Sue podniosła głos. - Nic mu nie dolegało, póki się do
niego nie przyczepiłaś, nie zaczęłaś mącić i oszukiwać,
włócząc się z kochankami.
- Wcale nie czuł się dobrze, tylko to ukrywał.
- On... on... - Sue zachłysnęła się, uniosła rękę, chcąc
spoliczkować dziewczynę, lecz Jacob okazał się szybszy
i chwycił ją za przegub ręki.
- Jim... - zaczął, nie spuszczając wzroku z pani Law-
rence, która zaczęła płakać.
- To wszystko twoja wina! - wołała schrypniętym gło
sem. - Twoja wina.
Pojawił się Andy Marchison.
- Słuchajcie, trzeba dać jakieś zajęcie barmanowi, bo
się nudzi - powiedział, by rozładować sytuację.
Jim Lawrence w końcu zareagował, otoczył żonę ra
mieniem i w milczeniu odprowadził na bok, nie zwracając
uwagi na gości, którzy skupili się wokół, zaintrygowani.
- Lauro, dlaczego temu nie zapobiegłaś? - Gospodarz
domu miał pretensję do żony.
- Co mogła zrobić? - odezwała się Claire.
Marchison spojrzał na nią jak na karalucha wędrujące
go po pięknie nakrytym stole.
- Uważaj na słowa - ostrzegł go Jacob i zrobił to, na
co miał ochotę przez cały wieczór; opiekuńczo objął Clai
re.
Fakt, iż drżała, doprowadzał go do furii. Domyślał się,
ile kosztowała ją ta scena.
- Musiałeś wiedzieć, że obecność twojej towarzyszki
może spowodować problemy. Chyba jesteś mi winien wy
jaśnienie - powiedział Marchison.
- A ty mnie dwa miliony dolarów. - Jacob odwrócił
się tyłem, zmuszając Claire, by wraz z nim ruszyła do
drzwi.
Po chwili oboje znaleźli się na zewnątrz.
- Już możesz mnie puścić. Czuję się dobrze - powie
działa.
- A ja nie - odrzekł Jacob.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Claire spróbowała się uwolnić, lecz Jacob tylko zacieś
nił uścisk. Ustąpiła, by nie robić kolejnej sceny. Pozwoliła
wyprowadzić się na oszkloną werandę, lecz nie wiedziała,
czemu zgodziła się wyjść z nim z domu i poprowadzić
oświetloną ścieżką wśród drzew.
Dotyk tego mężczyzny nie uwodził, lecz dawał oparcie
i poczucie bezpieczeństwa. Claire miała wrażenie, że robi
się jej ciepło, a puls zaczyna uderzać szybciej. Gdy
znaleźli się wśród zarośli, wyraźnie czuła siłę bijącą od
niego i jego zapach zmieszany z aromatem sosen oraz
wilgotnej ziemi.
Uznała, że powinna go odepchnąć. Wcale nie była tak
bardzo wstrząśnięta spotkaniem z Sue Lawrence, by po
trzebować jego wsparcia. Wybuch nienawiści matki Kena
nie stanowił niczego nowego. Fomyślała, że jeszcze chwi
la i wyswobodzi się z uścisku.
Z oddali dobiegały odgłosy przyjęcia. Wokół panowała
ciemność rozjaśniona tylko bajkowym blaskiem gwiazd
i ogrodowych lampek oświetlających alejkę.
Bajki mogą być niebezpieczne, pomyślała Claire i za
drżała.
- Zimno ci?
- Nie - odrzekła i zaraz pożałowała szczerej odpowie-
dzi, gdyż tym razem Jacob nie sprzeciwił się, gdy uwolniła
z jego uścisku. - To zwykła reakcja organizmu.
- Nie wiedziałem, że Lawrence'owie też zostali zapro
szeni - rzekł, starając się zapanować nad emocjami.
- Skąd mogłeś wiedzieć? Przecież Marchison nie kon
sultował z tobą listy gości.
- Powinienem był wziąć pod uwagę taką możliwość.
Nie przywykłem zjawiać się gdziekolwiek nieprzygotowa
ny. Miałaś innych kochanków?
- Co takiego? - Claire przystanęła zdumiona pyta
niem.
- Czy, spotykając się z Lawrence'em, miałaś innych
kochanków? - powtórzył. - Czy też to produkt wyobraźni
jego rodziny.
Claire poczuła się dotknięta. Ruszyła przed siebie, pró
bując opanować łzy.
- Sądziłam, że kierowałeś się uprzejmością, gdy mnie
stamtąd wyprowadziłeś, a ty rozpoczynasz prywatne śle
dztwo.
- Nie jestem uprzejmy.
Czemu ujął się za mną, gdy matka Kena ruszyła do
ataku, skoro uważał, że jestem winna? pomyślała Claire.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- Dlaczego pozwoliłaś Sue traktować się w ten spo
sób?
- Miałam wybór?
- Byłaś wobec niej uprzejma.
- Jej syn jest psychicznie chory. Musi być jej trudno.
Nie podobało mi się, co zrobiła, ale jej zachowanie nie
mogło mnie dotknąć.
- To dlaczego drżysz?
- Próbuję pohamować emocje.
- Nie. Jesteś zdenerwowana.
- Bywa, że się denerwuję, lecz to nie powinno cię
obchodzić. Tym razem ma to związek z tobą tylko o tyle,
iż mnie tu przyprowadziłeś, a właściwie, że sama tego
chciałam.
- Zastanawiałem się, kiedy to przyznasz.
- Nalegałbyś, bym ci towarzyszyła, gdybyś wiedział,
że będą tu Lawrence'owie?
- Możliwe. W każdym razie podjąłbym świadomą de
cyzję. Nie chciałbym jeszcze raz okazać się nieprzygoto
wany. Dlatego zadaję pytanie, na które jeszcze nie odpo
wiedziałaś. Chcę po prostu wiedzieć, jak bardzo szalony
jest Ken Lawrence?
Claire potknęła się o kamyk na ścieżce i straciłaby rów
nowagę, gdyby Jacob jej nie podtrzymał. Mógł wykorzy
stać okazję i wziąć ją w objęcia, lecz tego nje zrobił, więc
odczuła rozczarowanie.
- Odpowiem na każde pytanie, pod warunkiem, że ty
odpowiesz na moje. Ja zaczynam.
- Dobrze. - Jacob uśmiechnął się lekko. - Co chcesz
wiedzieć?
- Jakie ma znaczenie to, czy byłam wierna Kenowi,
czy też zdradzałam go cztery razy na dobę.
Jacob milczał długą chwilę.
- Chcę wiedzieć, jaka będziesz w stosunku do mnie,
po tym, gdy wezmę cię do łóżka - rzekł wreszcie. - To
aroganckie, nieprawdaż?
Serce Claire uderzało gwałtownie. Nie potrafiła okre-
ślić, czy działo się tak ze strachu. Ruszyła szybko przed
siebie.
Jacob chwycił ją za ramię i zatrzymał.
- Mówiłam, żebyś trzymał ręce przy sobie.
- Doszliśmy do końca ścieżki. Jeśli nie chcesz wpaść
do wody, powinnaś się zatrzymać - odparł spokojnie, nie
uwalniając jej ramienia.
Rzeczywiście stali nad brzegiem strumienia, którego
szmer cały czas towarzyszył im podczas spaceru.
- Odpowiedziałem na pytanie. Teraz twoja kolej. Byłaś
wierna Lawrence'owi?
- Mogłabym potwierdzić, ale czemu miałbyś mi uwie
rzyć?
- Po co miałabyś kłamać? Kobieta, o której tyle mó
wiły media, nie dbałaby o nic. Raczej byłaby dumna, że
zdobyła wielu mężczyzn.
- Nie jestem tą samą kobietą, co sześć lat temu.
Wróciły w pamięci bolesne obrazy z przeszłości, kiedy
to posądzano ją o zdradę.
- Oczywiście, że byłam wierna Kenowi - odrzekła.
- A więc zazdrość Lawrence'a to efekt chorobliwej
obsesji. - Jacob wypowiedział te słowa tonem stwierdze
nia i zbliżył się do Claire, ciągle nie zdejmując dłoni z jej
ramienia.
Jego twarz rozświetlona ogrodowymi lampami wyglą
dała w mroku nocy bardzo tajemniczo. Trudno było od
czytać na niej uczucia.
- Lubiłam... flirtować - przyznała. - Lubiłam męż
czyzn, ale nigdy... Mogłabym przysiąc, że Ken wiedział
o tym, gdy mi się oświadczał - powiedziała z trudem. -
Zadałeś swoje pytanie, teraz moja kolej.
- Pytaj - zgodził się, kładąc rękę na jej drugim ramie
niu.
Otworzyła usta, lecz po chwili je zamknęła. Przez gło
wę przebiegały jej dziesiątki pytań. Wszystkie wydawały
się niebezpieczne, bo mogły ich do siebie zbliżyć, a to
budziło obawy. Potrząsnęła głową.
- Jak bardzo chory jest Lawrence?
- Nie twoja kolej na zadawanie pytań.
- W porządku, więc nie będę pytał, czy mogę cię po
całować.
Claire zesztywniała w oczekiwaniu jakiegoś gwał
townego ruchu z jego strony, lecz nic takiego nie nastą
piło. Mogła go odepchnąć, ale nie zrobiła tego, bo właś
nie odpowiedział na pytanie, którego nie ośmieliła się
zadać.
Przymknęła powieki, gdy zbliżał usta do jej warg, za
stanawiając się, skąd wiedział, że pragnęła jego pocałun
ku, pieszczoty dłoni na nagich plecach. Nie przypuszczała,
że tak głęboko to przeżyje.
Rozchyliła wargi, a Jacob natychmiast ją pocałował.
Przesunął dłońmi po jej ramionach. Objął mocniej, aż
poczuła, że cała drży i ogarnia ją fala gorąca. Otworzyła
oczy i dotknęła jego piersi okrytej jedwabną koszulą,
a potem szorstkiej, ciepłej skóry szyi i miękkich, krótkich
włosów. Oszołomił ją zapach męskiego ciała zmieszany
z wonią drzew. Opuszkami palców wyczula bicie pulsu na
szyi, świadczące o tym, iż on pragnie jej równie mocno,
jak ona jego.
Opuściła powieki. Mocniej doznawała jego bliskości
samym dotykiem dłoni i ust. Pogłębiła pocałunek. Czuła,
jak narasta w nim pożądanie. Oddychał z trudem, gdy
przyciskał ją mocno, aż do bólu. Odpowiedziała równie
namiętnie.
Po chwili owiało ją chłodne powietrze, bowiem Jacob
odsunął się nieco. Była zbyt zmieszana, by zrobić cokol
wiek. Otworzyła oczy i zobaczyła, że cofnął się o kilka
kroków. Trudno było coś wyczytać z jego twarzy. Wyda
wało się tylko, że szybciej oddychał. Przez chwilę patrzyli
na siebie w milczeniu.
- Co to było? - spytała i zaraz skrzywiła się na myśl,
iż zadaje głupie pytania.
- Nic ci nie zrobiłem?
Jeszcze nie, pomyślała, a potem zdała sobie sprawę, iż
on pyta, czy nie ściskał jej zbyt mocno i nie sprawił tym
bólu.
- Nie. Dlatego zmieniłeś zamiary? Bałeś się, że coś
mnie zaboli?
- Nie sądziłem, iż chciałaś, bym wziął cię na tej ścież
ce. Myliłem się?
Claire była zadowolona, że to powiedział, a jednocześ
nie zła na niego. Odwróciła się, by mszyć tą samą drogą,
którą przyszli, lecz Jacob blokował ścieżkę.
- Zamierzasz stać tu i patrzeć na mnie całą noc?
- To był błąd, który wszystko skomplikuje - powie
dział bardziej do siebie niż do niej.
Fakt, że miał rację, nie zmniejszył przykrego efektu.
Claire powinna puścić w niepamięć cały incydent, by móc
dalej dla niego pracować. Właściwie to dobrze, iż zdecy-
dował, że jej nie chce. Jeszcze dziesięć minut temu sama
była zdania, że lepiej, by ich kontakty ograniczały się
wyłącznie do spraw profesjonalnych, ale teraz już tak nie
było. W tej chwili chciała, by świat znów zawirował, gdy
znajdzie się w jego ramionach.
Ale on wolał wracać, więc nie pozostawało jej nic
innego, jak mu towarzyszyć. Minęła go, nie dotykając, gdy
zrobił jej miejsce na ścieżce. Bez słów dał do zrozumienia,
iż gotów był ofiarować jej dokładnie to, czego pragnęła...
dziesięć minut temu.
Błąd. Nie zamierzał w ten sposób jej tego powiedzieć.
Słowa mimowolnie wymknęły mu się z ust, kiedy tylko
myśl zrodziła się w głowie. To był szok. Ciągle je słyszał,
gdy na podjeździe czekali, aż służba przyprowadzi samo
chód.
Jeśli wcześniej stale był świadomy obecności Claire,
teraz, gdy poznał smak jej ust, ta świadomość okazała się
dziesięć razy silniejsza. Czuł jej milczącą bliskość, mógł
niemal policzyć oddechy. Nie chciał na nią patrzeć, lecz
dobre maniery kazały mu otworzyć przed nią drzwi auta.
Była blada i ciągłe stała niebezpiecznie blisko.
- Czy możemy podnieść dach? - spytała.
Nie spodziewał się takiej prośby.
- Wiatr potarga ci włosy - zauważył.
- Wiem, jak używać grzebienia, ale jeśli to jakiś prob
lem, po prostu powiedz.
- Podniosę go.
Szum wiatru będzie wystarczająco głośny, by uniemo
żliwić rozmowę, pomyślał i to go przekonało.
Przy wsiadaniu Claire podwinęła się sukienka. Przez
chwilę widział białą skórę jej ud. Zapragnął ich dotknąć.
Nachmurzony usiadł za kierownicą i włączył silnik.
Znał dwa sposoby na rozluźnienie napięcia. Albo ciężko
pracował fizycznie, albo jechał szybko samochodem
z podniesionym dachem, pozwalając, by szum wiatru
i pęd jazdy go uspokoiły. Jednak dziś to nie działało. Prze
cież nie skrzywdził tej dziewczyny. Była taka bezbronna
po spotkaniu z Lawrence'ami. Obchodził się z nią ostroż
nie... do chwili, gdy nie potrafił się Opanować, a żądza
okazała się silniejsza niż wszystko inne.
To szok go pohamował, nie autodyscyplina. Podziałał
jak policzek, gdy Jacob uświadomił sobie, co gotów był
zrobić. Mężczyzna, który nie potrafi zapanować nad sobą
w obecności kobiety, jest niegodny zaufania.
Ruch na szosie narastał, więc Jacob musiał zwolnić.
Dojeżdżali do skrętu w kierunku Garland, lecz Claire do
tąd się nie odezwała.
- Jeśli nadal chcesz, byśmy pojechali po twojego kota,
musisz dać mi jakieś wskazówki - powiedział.
- Jedź na Cates, potem na północ w kierunku Valley
Mills - wyjaśniła spokojnie. - Dalej trzeba skręcić w trze
cią przecznicę na lewo. Mój dom ma numer 1110.
- Przecież cię nie zaatakowałem - rzekł nagle Jacob.
Był pewien, że go pragnęła. Co do tego nie mógł się
mylić. Jej ciało mówiło samo za siebie, gdy je przyciskał.
- Chciałaś tego. Może nawet czegoś więcej. Jeśli cze
kasz na przeprosiny... Co mówisz?
Słowa Claire porwał wiatr. Jacob rzucił jej krótkie spoj
rzenie.
- Śmiejesz się - stwierdził nachmurzony.
- Przepraszam. Myślałam... Och, wszystko jedno. Te
raz rozumiem. Jesteś zły, bo cię trochę poniosło.
Trochę poniosło? powtórzył w myślach, zaciskając pal
ce na kierownicy. Stracił kontrolę nad sobą. To najgorsze,
co mu się mogło przytrafić z Claire, lecz ona wyraźnie
wcale się tym nie przejmowała.
Jeśli nie zależało jej na jego pieniądzach, mądrości
życiowej, opanowaniu, to czego, u licha, potrzebowała?
- To skomplikuje nasze stosunki w pracy? - spytała.
- Nie. Jesteśmy dorośli. Możemy nie dopuścić, by to
wpłynęło na naszą pracę.
- Więc czemu jesteś zły?
Dobre pytanie. Jacob nie był w stanie jasno myśleć.
Zdawał sobie sprawę, iż niewiele brakowało, a wziąłby ją
szybko, gwałtownie... Tymczasem ona się dziwiła, że był
zdenerwowany. Przecież potrzebowała mężczyzny, które
mu mogłaby ufać. On zaś nie ufał sobie.
Był prostym człowiekiem. Złożoność i sprzeczności
sytuacji towarzyszyły jego dzieciństwu. Potem nauczył się
porządkować chaos i bezwzględnie dążyć do wyznaczo
nych celów. Wszystko, czym był i co posiadał, osiągnął
w ten sposób.
Pragnął Claire McGuire bardziej niż jakiejkolwiek in
nej kobiety, a jednocześnie chciał ją odepchnąć, usunąć ze
swego życia. Wszystko przez ten pocałunek, pomyślał.
Nie chciał teraz ani się cofnąć, ani pójść do przodu.
Przerwała jego myśli.
- Mój dom jest zaraz na lewo. To ten z kolistym pod
jazdem.
Dostrzegł budynek. Kuzyn Claire nie zostawił światła
na ganku, lecz wewnątrz było widno. Podjechali pod
drzwi.
- Pójdę z tobą. Pali się światło - zauważył.
- Danny opiekuje się mieszkaniem - rzuciła z wyzwa
niem w głosie, jakby chciała sprawić, by poczuł zazdrość.
- Lepiej nie zostawiać pustego domu - odparł spokoj
nie.
- Też tak myślę. Danny to mój kuzyn - wyjaśniła,
sięgając po klucze.
- Ten, z którym się wychowywałaś?
- Tak, on... To dziwne - rzekła, bo drzwi okazały się
otwarte.
Jacob wysunął się przed Claire.
- Posłuchaj... - W głosie dziewczyny zabrzmiał
strach. - Jeśli ktoś jest wewnątrz, musimy wezwać policję.
- Dobry pomysł. W samochodzie mam telefon komór
kowy. - Powstrzymał ją przed wejściem do środka.
- Tam jest Danny.
- Sprawdzę to. Idź zadzwonić po policję.
Z mieszkania nie dobiegały żadne dźwięki. Za drzwia
mi widać było korytarz.
- Nie wchodź - powtórzył, a ona się nie sprzeciwiła.
Jacob otworzył szerzej drzwi i zatrzymał się. Rozejrzał
się po przyjemnie urządzonym wnętrzu o białych ścia
nach, na których wisiały ciemne, drewniane półki wypeł
nione artystycznym szkłem. Podłogę pokrywał seledyno
wy dywan, na którym stały miękkie, błękitne kanapy, co
przywodziło na myśl ocean.
Teraz panował tu chaos. Na podłodze walał się rozbity
sprzęt do odtwarzania muzyki. Lampę wrzucono do ko
minka. Widać było rozbity szklany blat stołu i krew na
dywanie oraz ścianach. W drzwiach prowadzących do
drugiego pokoju leżało ludzkie ciało. Claire krzyknęła.
Nie mogła wymówić imienia kuzyna. To jego właśnie
znaleźli.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Gdy Claire oraz Jacob pojawili się w poczekalni od
działu chirurgicznego, jakiś lekarz rozmawiał z parą star
szych osób. Siwy mężczyzna mocno ściskał rękę żony,
która płakała. Tylko ciężkie przypadki sprawiają, iż ludzie
znajdują się w tej poczekalni jeszcze po północy.
Danny był tutaj. Wzrok Claire powędrował ku tarczy
ściennego zegara. Niemożliwe, by minęło tylko czterdzie
ści pięć minut. Zegar musi być zepsuty. Wydawało się jej,
iż upłynęły godziny, odkąd siedziała tu ze swoim szefem.
Jacob nie opuścił jej od chwili, gdy znaleźli rannego
Danny'ego. Teraz odpowiadał na pytania zadawane przez
detektywa. Claire miała to już za sobą. Jacob był bardzo
pomocny przy wypełnianiu szpitalnych dokumentów. Po
tem siedział obok niej w milczeniu.
Spojrzała na jego rękę pokrytą świeżymi zadrapaniami.
Starał się zadbać nawet o jej kota. Sheba zaatakował go,
a potem uciekł, gdy przyjechało pogotowie. To głupie, że
przejmowała się kotem, który przez jedną noc da sobie
jakoś radę. Skoncentrowała myśli na Dannym, którego
operowano, próbując usunąć kule z ciała.
- Claire, słyszałaś pytanie? - dotarł do niej głos poli
cjantki.
- Co takiego? - Spojrzała na Jacqueline Muldrow,
przyjaciółkę i policjantkę w jednej osobie.
Jacqueline była ciemnowłosą kobietą o czekoladowej
cerze. Claire przyjaźniła się z nią od ósmej klasy. Sześć
lat wcześniej pomogła jej jako sierżant policji wsadzić
Kena Lawrence'a za kratki.
- Wybacz, nie słuchałam - rzekła.
- Czy poza przysłaniem listu, który mi pokazywałaś,
Ken Lawrence próbował w jeszcze inny sposób kontakto
wać się z tobą po wyjściu z więzienia?
- Nie. Danny mówił... - Claire z trudem przełknęła
ślinę. - Mówił, że tego ranka na progu znalazł różę. Wspo
minałam ci o tym.
- Kochanie, mężczyźni często zostawiali ci kwiaty.
Róża niczego nie dowodzi.
- Ale to była czerwona róża i na pewno od Kena.
Przecież wiesz, że zawsze przynosił mi jedną różę, która
miała być doskonała w swej urodzie jak nasza miłość. To
był symbol. - Claire zadrżała.
- Sąd nie weźmie pod uwagę tego, co wie pani sierżant.
Kwiat nie stanowi dowodu. - Jacob wziął Claire za rękę.
- Rozumiem. List, który przysłał, też nie jest dowo
dem, bo był drukowany i niepodpisany, lecz jestem pew
na, iż to jego sprawka.
Wiedziała, że z jej winy Ken omal nie zabił Danny'ego.
- Kiedy Danny odzyska przytomność, zidentyfikuje
napastnika.
Ani policjantka, ani Jacob nie skomentowali tej uwagi.
Claire zagryzła wargi. - Danny odzyska przytomność -
powtórzyła.
- Ma dobrego chirurga.
- To prawda. - Claire uchwyciła się tej nadziei.
Gdy przyjechali za karetką pogotowia do szpitala, oka
zało się, iż jej kuzyn został ranny w głowę oraz w płuca
i wymaga natychmiastowej operacji. Nie było czasu szu
kać chirurga, lecz Jacob wezwał znanego specjalistę przez
telefon.
- Nawet jeśli odzyska świadomość, może niczego nie
pamiętać. Postrzał w głowę to nie żarty - zauważył.
Claire starała się nie myśleć o możliwych następstwach
takich ran. Przecież Danny mógłby również nie pamiętać,
jak się prowadzi samochód czy zawiązuje buty. Puściła
rękę Jacoba i podniosła się z miejsca.
- Musimy zaczekać, wtedy zobaczymy - powiedziała.
- Tymczasem mogę porozmawiać z Kenem - wtrąciła
Jackie, chowając notes do kieszeni swetra. - Przekonam
się, czy ma alibi.
- Znaleziono broń? - spytał Jacob.
- Sprawdzę i dam znać, jednak nie robiłabym sobie
wielkich nadziei. Nawet najprymitywniejsi przestępcy
wiedzą, co znaczą odciski palców.
- Ken jest umysłowo chory - rzuciła Claire.
- Na pewno należy do podejrzanych, ale na razie nie
możemy wykluczyć również innych osób. Danny mógł
mieć własnych wrogów albo wystraszył złodzieja, gdy
wrócił do domu.
- Daj spokój, Jackie, wiesz, że to był Ken. Tu nie
chodzi o włamanie. Nic nie zginęło, tylko zdemolowano
pokój. Wyglądało tak, jakby Danny próbował walczyć.
- Czy ja cię pouczam, jak zdobywać klientów? Po-
zwól, że zrobię wszystko po swojemu - odparła policjan
tka. - Jeśli to był Lawrence, dostanę go, możesz mi wie
rzyć. Muszę jednak pracować uważnie, by czegoś nie po
minąć. Może jednak Danny miał jakichś wrogów?
- Znasz go. Był przez wszystkich lubiany.
- Posłałam policjanta, by porozmawiał z jego ojcem.
- Jeśli w ogóle uda mu się skontaktować z wujkiem
Lou, może ten przyjdzie odwiedzić syna - skrzywiła się
Claire. - Gdy dzwoniłam, nie odpowiadał. Jest piątkowa
noc, więc pewnie gdzieś wyszedł.
- Danny nie ma najlepszych kontaktów z ojcem, jak
rozumiem.
- Są nie gorsze niż w innych rodzinach.
- Ale nie zawsze mieszkał z tobą. Ojciec go wyrzucił?
- Wujek lubi wypić. Pokłócili się.
- Danńy nie pracuje, prawda?
- Zaczął chodzić na spotkania Anonimowych Alkoho
lików, lecz leczenie musi potrwać. Nikt nie chce go za
trudnić z taką przeszłością. Kiedy jest dłużej trzeźwy...
- Pewnie zachowuje się jak ty i o wszystko obwinia
siebie - rozległ się męski głos.
Claire obejrzała się. W drzwiach stał wujek Lou.
Jacob domyślił się wcześniej, kim jest nowo przybyły,
bowiem mężczyzna o twarzy zniszczonej teraz alkoholem
musiał być kiedyś podobny do Claire. W tej chwili miał
nieogolone policzki i gniewny wyraz twarzy. Przyniósł ze
sobą puszkę piwa.
- Nie chcesz mnie tutaj, prawda? Nawet nie zadzwo
niłaś, by zawiadomić, że mój chłopak trafił do szpitala
z kulą w głowie. - W głosie mężczyzny pobrzmiewał pi
jacki smutek. - Biedny Danny... - mruczał.
- Dzwoniłam, ale pewnie nie słyszałeś - odrzekła
Claire.
- Zawsze miałaś na niego zły wpływ. Wyciągnęłaś go
z domu i nastawiłaś przeciwko mnie... Wpakowałaś go
w kabałę, ty i twój...
- Proszę uważać na słowa - wtrącił się Jacob. - Niech
pan lepiej zamilknie.
- Kto to jest? - spytał Lou.
Sierżant Muldrow wkroczyła do akcji.
- Panie McGuire, jestem z policji. Może pan odpowie
dzieć na kilka pytań? - spytała i wyprowadziła ojca Dan
ny'ego z poczekalni.
Jacob gotów był ostrzej interweniować, lecz strategia
policjantki okazała się lepsza. Claire siedziała pobladła,
z podkrążonymi oczami. Wyraźnie potrzebowała czyjejś
pomocy.
W pobliżu był tylko Jacob West.
- Dobrze się czujesz? - spytał.
- Niezła rodzinka - mruknęła, krzywiąc usta w sła
bym uśmiechu. - Mają mi wszystko za złe.
- To nie twoja wina.
- Naprawdę? Wiedziałam, że Ken może mnie szukać.
Podobno teraz jest w lepszym stanie. W więzieniu podda
no go leczeniu, ale jakoś nie wierzę w cudowne wyzdro
wienie. Jego list mnie przestraszył, więc uciekłam. Jednak
zostawiłam Danny'ego... Do licha, powtarzałam mu, by
zadzwonił na policję, gdy Ken pojawi się w pobliżu.
Obwiniała się o całe zdarzenie i Jacob nie miał pojęcia,
jak jej to wyperswadować.
- Nie jesteś odpowiedzialna ża czyny Lawrence'a.
- Może i nie, ale znam Danny'ego. Wydawało mu się,
że jest mi coś winny. Czasem mu pomagałam. Ale tak
naprawdę to ja jestem jego dłużniczką. Wujek Lou ma
rację. W dzieciństwie byłam dla niego zła. Ja... - Potrząs
nęła głową. - Nieważne. Na pewno nie chcesz słuchać
starych historii.
- Nie zaszkodzi, jeśli je poznam. - Pomyślał, iż nie
wie, jak jej pomóc, ale przynajmniej może wysłuchać.
- Dlaczego uważasz, że byłaś zła dla Danny'ego?
Claire przeciągnęła dłonią po potarganych wiatrem
włosach, które swobodnie wiły się jej teraz wokół twarzy,
co sprawiało, iż Jacob miał wielką ochotę zanurzyć w nich
palce. Na wszelki wypadek włożył ręce do kieszeni.
- Mówisz o czasach, w których byłaś szaloną nastolatką?
- Wspominałam ci o tym, prawda? Matka przeżyła ze
mną piekło. Wciągnęłam Danny'ego w swoje wybryki.
- Każdy odpowiada za własne życiowe wybory.
- Był ode mnie o dwa lata młodszy"i traktowałam go
jak brata, nie kuzyna. Mając takiego ojca, często bywał
u nas w domu. Miał dosyć własnych problemów. Powin
nam była pomóc mu wydobyć się z kłopotów, tymcza
sem... Jeszcze nim ukończyłam siedemnaście lat, moja
matka powtórnie wyszła za mąż, więc uciekłam z domu,
a Danny ze mną. Wtedy zaczął pić.
- Twoi rodzice są rozwiedzeni?- W głosie Jacoba za
brzmiało zrozumienie, bowiem zdawał sobie sprawę,
czym rozwód rodziców bywa dla dzieci.
- Nie, ojciec zmarł, gdy miałam czternaście lat. Matka
była zrozpaczona. Smutek sprawił, iż zamknęła się w so
bie. Byłam bardzo zżyta z ojcem i bardzo przeżyłam jego
śmierć...
- Czternaście lat to trudny wiek. Nie możesz jeszcze
umawiać się na randki ani prowadzić samochodu, lecz już
nie jesteś dzieckiem. Sama nie wiesz, czego chcesz, poza
tym, by nie mieć czternastu lat.
- Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, byś ty, nawet jako
czternastolatek, nie potrafił określić własnych celów.
- Wiedziałem, kim chcę zostać, a zarazem zdawałem
sobie sprawę, iż to bardzo niepraktyczne marzenia.
- Kto ci powiedział, że niepraktyczne?
- Nikt - odparł zadowolony, iż udało mu się rozpro
szyć jej czarne myśli. - Sam doszedłem do takiego
wniosku. Chciałem być asem lotnictwa, takim jak ci
z czasów pierwszej wojny światowej, albo członkiem
francuskiego ruchu oporu z lat czterdziestych, ewentu
alnie oficerem kawalerii biorącym udział w bitwie pod
Waterloo.
Claire roześmiała się.
- Rzeczywiście mało praktyczne. Pragnąłeś doświad
czyć walki, bohaterstwa, prawda? Cofnąć się do czasów,
w których odróżniano dobro od zła i zostać jednym z tych
dobrych facetów.
- Mając czternaście lat, myśli się o takich sprawach.
A ty o czym marzyłaś?
- Obawiam się, iż moje myślenie koncentrowało się
raczej wokół tego, kim nie chciałam być. Nie interesował
mnie udział w zespole dziewcząt zagrzewających szkol-
nych sportowców do walki ani bycie modelką czy królową
piękności.
- Nie jestem ekspertem od marzeń czternastolatek,
lecz chyba większość dziewcząt myśli właśnie o tym.
- Może i miałabym podobne zainteresowania, gdy
by nie fakt, że matka wywierała na mnie silną presję,
bym się właśnie tym zajęła i eksponowała swoją urodę.
Żeby zrobić jej na złość, wymyśliłam tatuaż - Claire
roześmiała się cicho. - W wieku piętnastu lat kazałam
sobie zrobić znak węża i róży, który uważałam za nie
zwykle symboliczny.
- Dobry Boże!
- Nie wiem, czy zauważyłeś, lecz królowe piękności
nie mają nigdy tatuaży na twarzach.
- To prawda. Mam nadzieję, że człowiek wykonujący
tatuaże bardzo cię nie oszpecił.
- Nie uwierzył, że mam osiemnaście lat, i odeszłam
z kwitkiem.
Jacob popatrzył na jej policzki i odczuł ulgę.
- To byłaby zbrodnia, gdybyś zniszczyła taką twarz.
Claire pociemniał wzrok. Jacob nie wiedział, czy wią
zało się to z myślą o dzisiejszym wieczorze i jego piesz
czotach, czy z pamięcią o uderzeniach pięści Kena.
Odsunęła się nieco i zaczęła przeglądać jakieś pismo.
- Zbrodnią jest tatuowanie jakiejkolwiek młodej
dziewczyny. Właśnie dlatego nie mam dziś na policzku
węża ani róży.
- Nie rozumiem, czemu w ogóle próbowałaś... Nawet
z tatuażem byłabyś bardzo piękna. Nie masz w sobie ani
krzty próżności?
- Och, byłam wystarczająco próżna i lubiłam ze wszy
stkimi współzawodniczyć.
- Ale chyba nie chodziło ci o wygląd.
- Nie uważałam za właściwe konkurować w tym za
kresie. Zwycięstwo w konkursie piękności niczego nie
dowodziło, bo w grę wchodziły cechy, którymi odzna
czałam się z natury, i nic nie zrobiłam, by je osiągnąć.
Mnie zależało na prawdziwym sukcesie. Nie lubiłam
przegrywać.
- A więc od początku miałaś określone priorytety.
Nie przesadzajmy. Jako piętnastolatka wiedziałam tyl
ko, że robi mi się niedobrze na myśl o konkursie piękno
ści. Nigdy nie umiałam wytłumaczyć tego matce.
- Zmuszała cię do czegoś?
- Nie tak jak inne matki. Nie naciskała, gdy czegoś
odmawiałam, a ja zawsze odmawiałam. Miała wtedy
smutny wyraz twarzy. Kwestia mojej urody nie była dla
niej ważna, póki nie umarł ojciec. Byłam do niego bardzo
podobna.
Nim Jacob zdążył coś powiedzieć, do pokoju wróciła
policjantka.
- Wujek Claire pije kawę - zwróciła się do niego. -
Póki jest zajęty, chciałabym panu zadać jeszcze kilka py
tań.
- Proszę.
Sierżant obrzuciła go badawczym wzrokiem. Jacoba
rozbawiła myśl o tym, iż został przejrzany na wylot i za
klasyfikowany. Podobało mu się, że Claire ma tak przeni
kliwą przyjaciółkę.
- Rozumiem, iż ona zostanie u pana.
- Tak.
- Jak zabezpieczony jest pański dom?
- Na wszystkie możliwe sposoby. System zamków
i alarmów mam tak niezawodny, iż. zamierzam kupić fir
mę, która je produkuje.
- Tak? Proszę nie pozwalać jej nigdzie samej wycho
dzić.
- Nie pozwolę.
- Hej, jestem tutaj. - Claire poczuła się dotknięta, iż
rozmawiają o niej tak, jakby była nieobecna. - Mogliby
ście i mnie uwzględnić w tej rozmowie - zauważyła.
- W porządku - zgodziła się policjantka. - Tobie też
powtórzę, byś sama nie ruszała się z miejsca. Siedź w tym
dobrze strzeżonym domu i nie przyprawiaj mnie o zmar
twienie.
- Nie sądzę, by to był dobry pomysł.
Jacob poczuł coś na kształt paniki.
- Zostaniesz ze mną - zakomunikował.
- W rezydencji mieszkają również trzy inne osoby.
- To dobrze, im więcej ludzi, tym lepiej - powiedziała
policjantka.
- Nie dla Kena. Nie dba o to, kogo postrzeli. Przede
wszystkim nie powinnam była przyjmować tej pracy ani
wychodzić na przyjęcie. Rodzice Kena widzieli mnie tam
z Jacobem. Jeśli mają trochę rozsądku, nie będą mu o tym
mówić, ale...
- Nie można liczyć na rozsądek tej pary - zauważył
Jacob.
- Wiem, co pomyśli Ken. Zawsze tak się zachowywał,
kiedy w pobliżu mnie pojawiał się jakiś mężczyzna. Nie
mogę wrócić do domu Westów. Ada, co prawda, nie będzie
zagrożona, ale mieszka tam również Cosmo, sekretarz.
- Dokąd masz zamiar się udać? - spytała policjantka.
- Do domu wracać nie powinnaś. To byłby głupi pomysł.
Trudno brać pod uwagę mieszkanie wujka, a twoja mama
jest w Kalifornii.
- Myślałam, że... mogłabym jeszcze raz zatrzymać się
u ciebie.
- Wiesz, że zawsze jesteś mile widziana, ale Ken już
zna to miejsce. Poza tym mnie najczęściej nie ma w domu.
- Zostanie u mnie - powtórzył Jacob i pomyślał, że
kieruje nim pożądanie.
- Nie sądzę - Claire posłała mu spojrzenie, jakim
księżna traktuje wieśniaka.
Wyraz jej twarzy prowokował go do uśmiechu. Była
tak uparta, iż chciał nią potrząsnąć.
- Jeśli niepokoi cię to, co zdarzyło się dziś wieczorem,
zapewniam, że się nie powtórzy.
- Ach... - Claire spostrzegła zainteresowanie
w oczach przyjaciółki. - Nie w tym rzecz - powiedziała
szybko. - Nie mogę narażać na niebezpieczeństwo innych
ludzi.
- Tylko siebie? Zamierzasz przestać korzystać ze skle
pów i stacji benzynowych? Przecież tam wszędzie są lu
dzie.
- To... coś innego. Ken nie zachowuje się jak szalony
snajper i nie strzela do anonimowego tłumu. Tylko... -
Głos jej zadrżał. - Nie wiemy, na co się odważy, by mnie
zdobyć.
Jacob pomyślał, iż trudno przewidzieć, czy Lawrence
jest na tyle zdrowy, by nie atakować Claire publicznie.
Jeśli nie, to zagrożony będzie każdy człowiek, który przy
padkowo znajdzie się obok, nie tylko ludzie, z którymi ona
zamieszka.
- Ani ja, ani Cosmo nie jesteśmy zupełnie bezradni.
Przecież Cosmo wygląda jak czołg. Nie musisz nas chro
nić.
- Żaden z was nie chwyci kuli gołą ręką. Nic nie po
radzicie, jeśli użyje broni.
- North przyśle ochroniarzy. Lawrence nie przedrze się
przez taki kordon.
- Adam North? - zainteresowała się Jackie, a kiedy
Jacob przytaknął, rzekła: - Jest w tym dobry. Claire, po
słuchaj, ten człowiek ma rację, a ty się mylisz.
- Ale...
- Nie ma żadnego „ale". To twój szef, prawda? Raz
kogoś posłuchaj.
- Dobrze, dobrze. - Podniosła ręce. - Zostanę w rezy
dencji Westów. Muszę tylko znaleźć Shebę.
- Nie wrócisz do własnego mieszkania, póki Lawrence
nie siedzi za kratami. Zadbam o to, byś dostała swego kota
- obiecał Jacob.
- Doceniam, że chcesz przelewać krew w dobrej spra
wie, ale wiesz, że to zwierzę nie pozwoli ci się schwytać.
- Nie zamierzam sam go łowić. Poślę brata.
- Myślałam, że Michael wyjechał.
- Mówię o Luke'u. Potrafi oswoić każdą bestię. Już do
niego dzwoniłem w tej sprawie.
- Rzecz w tym, iż Sheba nie znosi mężczyzn. Musia
łam go zabrać nawet do weterynarza-kobiety. Sądzę, że
jakiś mężczyzna musiał mu się źle zapisać w pamięci, nim
go znalazłam i przygarnęłam. Nie pozwoli się podejść
twojemu bratu.
- Polubi Luke'a. Kochają go wszystkie kobiety
i zwierzęta. - Przede wszystkim zranione, dodał w my
ślach.
- W każdym razie uprzedź go, że zostanie podrapany
- powiedziała Claire i zwróciła niespokojny wzrok na
ścienny zegar. - Myślisz, że jest zepsuty? - spytała.
Jacob nie odpowiedział. Jackie zaczęła coś mówić, lecz
on wiedział, że Claire nie chodzi o wyjaśnienia dotyczące
zegara, a o informację, czy jej kuzyn wyzdrowieje. Na ten
temat jednak nikt z nich niczego nie wiedział.
Claire wdała się z przyjaciółką w prywatną rozmowę,
a Jacob czuł, że ogarnia go jakieś niewytłumaczalne, cie
płe uczucie.
- Nie pozwolę, by cię dostał - powiedział do niej na
gle.
- Przeze mnie Ken posłał do szpitala dwóch ludzi
- smutno zauważyła Claire. - Nie chodzi o to, byś zdo
bywał się na bohaterskie czyny jak czternastolatek. Ro
zumiesz, co mam na myśli. To ostatnia rzecz, której
potrzebuję.
Skinął głową. Nie zamierzał odgrywać bohatera. Po
prostu zapewni jej bezpieczeństwo.
- Jest jeszcze jedna kwestia, którą powinnaś rozważyć.
Nie dzisiaj, później - rzekł.
- Co takiego? - spytała z westchnieniem.
- Chcę, byś za mnie wyszła.
Spojrzała na niego zaszokowana. W tym momencie
otworzyły się drzwi do sali operacyjnej i stanął w nich
lekarz.
- Panna McGuire?
Claire zmieniła się na twarzy. Odwróciła głowę i Jacob
nie widział już, co maluje się w jej spojrzeniu.
- Mam dobre wiadomości - powiedział chirurg.
ROZDZIAŁ ÓSMY
W Dallas nigdy nie było cicho, nawet o czwartej rano.
Jednak po ulicach jeździło o tej porze mniej samochodów,
a w domach nie paliły się już światła. Claire wpatrywała
się w uliczne lampy i czuła się jak zahipnotyzowana. Nie
mogła spać podczas jazdy do domu. Nie była w stanie
myśleć w uporządkowany sposób.
Gdy Danny znalazł się w szpitalu, chciała, by Jacob
wrócił do domu, lecz on to zignorował, podobnie jak ona
jego szalone oświadczyny. Dzięki Bogu, więcej nie wracał
do swojej propozycji. Wolałaby o tym nie myśleć, ale nie
mogła przestać. Ilekroć przypominała sobie jego słowa,
kręciło się jej w głowie.
Chciał się z nią ożenić. Czysty absurd! Nikt nie oświad
cza się w podobny sposób. W szpitalnej poczekalni,
w oczekiwaniu na wynik operacji kuzyna, w obecności
Jackie, która aż otworzyła usta ze zdumienia.
Zastanawiała się, czy nie był to jakiś żart albo nieprze
myślany przejaw troski o jej los. Jakkolwiek nie miało to
sensu, Jacob West chciał się z nią ożenić.
Przymknęła oczy i oparła głowę na poduszkach samo
chodu. Myśli pobiegły w niepożądanym kierunku. „Za
wsze będę cię kochał". Tak powiedział Ken na pierwszym
spotkaniu. Pamiętała czyste brzmienie jego głosu. Uniosła
powieki i spojrzała w ciemność. Nie zamierzała ponownie
się zakochiwać. Przyjaźń i wzajemna troska powinny wy
starczyć. Miłość to za dużo.
Ken Lawrence nie był jedynym mężczyzną, który jej
pragnął, lecz tylko on potrafił ją przekonać, że to, co czuł,
było prawdziwe. Claire drogo zapłaciła za swój błąd. Teraz
miała po prostu przyjaciół. Na przykład Danny'ego.
- Nie śpisz? - usłyszała glos Jacoba.
- Złe myśli nie dają mi spać.
- Chirurg zapewnił, że są szanse na pełne wyzdrowie
nie Danny'ego.
- Kiedy pozwolili mi do niego zajrzeć, otworzył oczy
i mnie poznał.
Podłączyli go do różnych urządzeń podtrzymujących
życie. Był zupełnie bezradny i taki blady, ale gdy wzięła
go za rękę, otworzył oczy i wszystko wskazywało na to,
że ją poznał.
- To dobry znak - rzekł Jacob.
Claire zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób zapłaci
za operację kuzyna, skoro podjęła się pokryć koszt jego
pobytu w szpitalu.
- Jak zaprzyjaźniłaś się z tą policjantką? - spytał.
- Obie grałyśmy w koszykówkę. W ósmej klasie mia
łam odejść z drużyny, bo mama chciała, żebym wstąpiła
do zespołu dziewczyn zagrzewających szkolnych spor
towców do walki, ale mnie to nie odpowiadało. Jackie była
ze dwadzieścia razy lepsza ode mnie. Nie tylko ze względu
na wzrost, ale i szybkość. Nie wyobrażasz sobie, jak wspa
niale grała. Zaprzyjaźniłam się z nią, bo bardzo chciałam
jej dorównać.
- Wspominałaś, że lubisz współzawodnictwo. W ten
sposób zawierasz przyjaźnie?
- Jackie się tym nie przejmowała. Wiedziała, że nie
mam szans i nie traktowała poważnie moich ambicji. De
nerwowało mnie to, ale ona nie zamierzała robić kariery
w sporcie. Od początku chciała zostać policjantką.
- Podziwiasz ją.
- Oczywiście.
- Kiedy byłaś w ósmej klasie, zmarł twój ojciec?
- Tak. - Z twarzy Claire zniknął uśmiech.
- Moja mama umarła, gdy miałem pięć lat - rzekł.
- Byłeś małym dzieckiem - zauważyła, obejmując go
wzrokiem.
- Tak. Moja sytuacja różniła się od twojej. Rodzice byli
rozwiedzeni, a ja od ukończenia trzech lat mieszkałem
u ojca.
A więc matka odeszła od niego dwa razy. Za drugim
razem ostatecznie.
- W każdym wieku odejście rodziców odczuwa się jak
porzucenie, tylko że, mając czternaście lat, zdawałam so
bie sprawę, iż tata nie zamierzał mnie zostawić.
- Nie szukam współczucia - powiedział z nieodga-
dnionym wyrazem twarzy.
- Współczucie i zrozumienie to nie to samo.
- Nie chcę, byś mnie rozumiała. Nie pochwalam roz
wodu, gdy w grę wchodzą dzieci. Dla nich to niezdrowe
i niebezpieczne.
- Ach...
- Nie zakładam, że za mnie wyjdziesz, w ogóle nicze
go nie zakładam, dlatego chcę przedyskutować takie spra-
wy jak dzieci czy rozwód. Kiedy ostatnio oświadczałem
się kobiecie, sądziłem, że wiem, czego ona oczekuje od
małżeństwa. Myliłem się.
- Ostatnio? - powtórzyła.
- Zamierzałem ożenić się z kobietą, którą dobrze zna
łem. Niestety, dała mi kosza.
Claire nie potrafiła zapanować nad emocjami. Roze
śmiała się.
- Widzę, że cię rozbawiłem - zauważył nachmurzony.
- Z siebie się śmieję, nie z ciebie.
Nie zakochał się w niej! Po prostu postanowił się oże
nić, a miłość nie miała z tym nic wspólnego. To powinno
dać jej nauczkę. Nie należy się angażować.
- Kolejny wybór padł na mnie. Nic nie mów. Jeśli
byłam na jeszcze dalszym miejscu listy, wolę nie wiedzieć.
- Żadna lista nie istnieje. - W jego głosie brzmiała
irytacja. - Po prostu mam powód, by szybko się ożenić.
- A więc były tylko dwie kandydatki. Przepraszam, że
się roześmiałam. Doceniam zaszczyt... ale...
- Nie odpowiadaj teraz. - Jacob skręcił na podjazd
prowadzący do rezydencji. - Miałaś ciężką noc. Nie za
mierzałem tak od razu o tym mówić. To był impuls,
oświadczyłem się szczerze.
- Przypuszczam, że to efekt emocji.
- Ciągle się śmiejesz. - Jacob nacisnął guzik otwiera
jący drzwi do garażu.
- Gdybyś wiedział, o czym myślę...
- Możesz powiedzieć mi o tym.
- To same nonsensy.
Jacob nie odezwał się, gdy wjeżdżali w alejkę prowa-
dzącą ku domowi. Dochodziła czwarta rano. Było chłodno
i cicho.
- Wszystko wypadło w nie najlepszym czasie. Ściga
cię szaleniec, więc pewnie pomyślałaś, że ja też sfiksowa-
łem na twoim punkcie. Nie musisz się obawiać. Nie jestem
Kenem Lawrence'em.
- To prawda. Ken oświadczył mi się na drugiej randce.
- Sądzisz, że w czymkolwiek go przypominam?
A może z jakichś powodów chcesz o nim pamiętać?
Claire tylko westchnęła i zrobiła krok do przodu, lecz
Jacob ujął ją za łokieć i zatrzymał.
- Możemy porozmawiać o tym rano - rzekł.
- Rano... - Claire ogarnęło zniechęcenie. - Rano mu
szę ci wręczyć rezygnację - powiedziała.
I znaleźć sobie nowe miejsce, choć na razie nie wiem,
gdzie, dodała w duchu.
- Obiecałaś swojej przyjaciółce, że u mnie zostaniesz.
- Zrobiłam to, zanim mi się oświadczyłeś, a ja cię od
rzuciłam. To skomplikowało sytuację.
- Jeszcze mi nie odmówiłaś.
- Próbowałam.
- Nawet jeśli zdecydujesz się nie wychodzić za mnie,
nie możesz odejść. Potrzebuję cię, a ty potrzebujesz bez
piecznego dachu nad głową.
Claire nie rozumiała, czemu zależało mu na zapewnie
niu jej bezpieczeństwa i dlaczego chciał ją poślubić.
- Nie wiem, czemu to robisz - rzekła.
- Napijemy się czegoś - powiedział na progu domu.
- Teraz? - Roześmiała się zdziwiona.
Otworzył drzwi i wystukał kod wyłączający alarm.
Claire, kręcąc głową ze zdumienia, podążyła za nim do
ciemnego wnętrza,
- Minęła czwarta rano. Nie mam siły na kontakty to
warzyskie.
- Nie sądzę, byś usnęła, nie uzyskawszy odpowiedzi
na kilka pytań. Poza tym w szpitalu wypiłaś za dużo kawy,
by spać, niezależnie od tego, jak bardzo czujesz się wy
czerpana. Łyk alkoholu może pomóc się odprężyć.
Najprościej i najrozsądniej byłoby powiedzieć mu do
branoc, wrócić do swego pokoju i... samotnie położyć się
do łóżka. A jednak, sama nie wiedząc, dlaczego, została.
Przebywanie z Jacobem w ciemnym, uśpionym domu
miało w sobie coś uwodzącego. Claire wydało się, iż nie
jest w stanie zdobyć się na żaden wysiłek, nawet taki jak
pójście do własnego pokoju.
Nie czuła się śpiąca. Była wyczerpana, lecz w głowie
miała natłok myśli. Może kropla alkoholu to nie jest zły
pomysł, uznała, gdy Jacob podawał jej do połowy napeł
nioną szklankę. Sama nie wiedziała, czy chce się dzięki
temu nieco rozluźnić, czy spędzić jeszcze kilka minut
z tym zaskakującym mężczyzną.
- Naprawdę nie powinnam - zauważyła, biorąc alko
hol.
- Szkocka z wodą. Wierzę, że ci nie zaszkodzi.
Aromat whisky przyjemnie drażnił nozdrza.
- Wypiję w celach leczniczych - powiedziała.
- Dla mnie szkocka bez wody.
- Ken taką pił.
- Może powinienem przerzucić się na irlandzką?
- Nie ma dla mnie znaczenia, co pije mój szef. - Claire
przełknęła łyk alkoholu, co sprawiło, że wróciły pewne
wspomnienia i musiała odstawić szklankę na stół.
- Cieszę się, iż ciągle uważasz mnie za szefa. - Jacob
odstawił swoją szklankę nietkniętą. - Wolałbym jednak
zmienić status. Nie! - Uniósł dłoń, nie pozwalając sobie
przerwać. - Pozwól, że skończę. Po pierwsze, nawet nie
myśl o odejściu stąd. Choćbyś postanowiła nie wychodzić
za mnie, nigdzie nie będziesz bezpieczniejsza niż tutaj.
Teraz jesteś pod moją opieką. Ale co się stanie za miesiąc,
gdy wróci Sonia?
- Ja... - Claire nie myślała z takim wyprzedzeniem.
- Do tego czasu Jackie wsadzi go za kratki.
- Możliwe, jednak na razie nie ma żadnych dowodów.
Co będzie, jeśli twój kuzyn nie da rady zeznawać przeciw
Lawrence'owi? Co wtedy zrobicie?
- Jeśli będę musiała, wyjadę z Dallas.
- A jeżeli on pojedzie za tobą? - Jacob podszedł bliżej.
- Ten człowiek pielęgnował swoją obsesję przez sześć lat
pobytu w więzieniu. Co będzie, jeśli twoja przyjaciółka
go nie aresztuje, zanim Sonia wróci? Jeśli za mnie wyj
dziesz, będę cię chronił już zawsze.
- Nie przyszło ci do głowy, iż mogę nie chcieć uzależ
niać się od kogokolwiek tylko po to, by zyskać opiekę?
- Czy tego chcesz, czy nie, potrzebujesz jej. Co w tym
złego? Kobiety od wieków właśnie po to wychodzą za mąż.
- I od wieków są traktowane przedmiotowo.
- No dobrze, jeśli nie dla opieki, to może wyjdziesz za
mnie dla pieniędzy. - W jego oczach pojawiło się rozba
wienie. - To też historyczny motyw i do dziś aktualny.
- Dla mnie to rodzaj zalegalizowanej prostytucji.
- Tylko jeśli pójdziesz ze mną do łóżka. Łatwiej cię
będzie uwieść, jeśli zostaniesz moją żoną?
Myśl o byciu uwiedzioną przez Jacoba sprawiła, że
ciało Claire przeniknął dreszcz, lecz zignorowała ten syg
nał.
- Chcesz powiedzieć, że nie oczekujesz seksu w mał
żeństwie?
- Nie oczekuję niczego poza tym, co mi obiecasz. Mo
żemy wspólnie ustalić warunki, niekoniecznie wszystko
ujmując na piśmie. - Był wyraźnie rozbawiony. - Na
przykład, jeśli chodzi o sprawy łóżkowe.
- Małżeństwo to nie handlowy kontrakt - odrzekła, a
w jej głosie zabrzmiał smutek, choć zamierzała mówić
surowym tonem.
- Ale może nim być.
- Tylko wówczas, gdy jedna strona coś sprzedaje dru
giej. Ja nie mam ochoty się sprzedawać.
- To wyjdź za mnie dla dobra Ady.
- Co takiego? - Claire oparła dłoń o ścianę, by zacho
wać równowagę. - Co ona ma z tym wspólnego?
- Nie chcesz zawierać małżeństwa dla pieniędzy, a ja
muszę. - Jacob całą siłę wzroku skoncentrował na niej,
tak że poczuła siłę jego pożądania.
Odwróciła wzrok.
- Choć niechętnie, jednak zmuszona jestem wyznać,
że poślubiając mnie, zyskałbyś raczej długi niż pieniądze.
- Mówisz o rachunkach za pobyt kuzyna w szpitalu?
Jeśli za mnie wyjdziesz, nie musisz się o nie martwić.
Możemy to umieścić w przedślubnej intercyzie.
- Nie będzie żadnej intercyzy. To wszystko nie ma
sensu. Dlaczego miałbyś się ze mną żenić? Przecież mnie
nie znasz, a ja nie mam żadnych pieniędzy.
- Zapominasz o istnieniu trustu.
Ach, więc chodziło o trust, w którym ojciec Jacoba
ostatnią wolą ulokował swoją fortunę do chwili ożenku
synów.
- Twój ślub nie spowoduje rozwiązania trustu.
- Luke i Michael ożenią się w nieodległej przyszłości,
więc ja również powinienem. I mam nadzieję, że to ty
zostaniesz moją żoną.
- Dlaczego? Na co potrzebujesz pieniędzy? Czemu
twoi bracia zgodzili się...?
- Dla Ady, u której wykryto syndrom Timura. Ona
umrze, jeśli nie podejmiemy regularnego leczenia.
- Dobry Boże... - wymamrotała, widząc pełną deter
minacji twarz Jacoba. - Można jej pomóc?
- To leczenie daje szanse, ale jest eksperymentalne
i bardzo kosztowne. Utrzymanie jej przy życiu przez ko
lejne pięć lat oznacza wydatek pięciu milionów dolarów.
Musimy rozwiązać trust.
To był wystarczająco poważny powód, by się ożenić.
Lecz dotyczył jego, a nie jej.
- Nie mogę - rzekła. - Musisz znaleźć kogoś innego,
kto... nie będzie oczekiwał od małżeństwa niczego więcej,
tylko... - Pieniędzy, opieki i twojego ciała, pomyślała.
- Poproś kogoś innego.
- Próbowałem. - Położył ręce na jej ramionach i lekko
uścisnął. - Odrzuciła mnie.
Claire, zbyt zakłopotana, by się bronić, dotknęła jego
piersi, niepewna, czy chce go odepchnąć, czy przyciągnąć
bliżej.
- Dlaczego ja? - spytała.
Przesunął palcami po jej szyi i pieszczotliwie ujął twarz
w dłonie.
- Ponieważ cię pragnę.
Odpowiedź zabrzmiała rozczarowująco. Zbyt wielu
mężczyzn jej pragnęło.
- Jestem pewna, że pożądasz również innych kobiet.
- Nie tak jak ciebie. Jesteś piękna, lecz nie w tym
rzecz... - W jego wzroku zamigotało jakieś inne uczucie,
nie tylko żądza. - Nieważne.
Claire pomyślała, że, przeciwnie, to bardzo ważne, i już
otworzyła usta, by to powiedzieć, gdy Jacob skorzystał
z okazji, żeby ją pocałować. Znała smak jego ust. Ciało
zareagowało w znajomy sposób. Czuła, jak mocno bije jej
serce. Dotykał językiem jej warg, przesuwał dłońmi w dół
po nagich plecach i przyciskał mocno. Wiedziała, że jest
bardzo podniecony, lecz stara się być czuły, delikatny.
Pieszczota ust i dłoni wiele obiecywała. Wywoływała
drżenie i fale gorąca. Claire zaczęła odczuwać rozkosz.
Zarzuciła mu ręce na szyję i poczuła bicie jego serca.
Nie zdziwiła się, gdy świat zawirował i poczuła mięk
kość dywanu. Tego też chciała. Jacob położył się na niej,
a potem uniósł głowę i delikatnie przeciągnął palcami po
jej policzku.
- Claire...
- Muszę cię o coś spytać - odezwała się.
- Pytaj.
- Kochasz mnie?
Milczał. Wyraźnie toczył wewnętrzną walkę.
- Nie - odrzekł po chwili.
Poczuła ulgę i... smutek. A więc nie zwodził jej. Jednak
to bolało. Bardzo chciała, by ją kochał.
- Będę ostrożny, nie skrzywdzę cię - obiecał, głasz
cząc jej policzek.
- Wiem.
Nie umiała powiedzieć, że niczego się nie obawia, ra
czej wstydzi się swoich pomyłek. Zamiast tego pocałowała
go i wsunęła pieszczotliwym ruchem palce w krótkie,
miękkie włosy. To był głęboki, namiętny pocałunek.
Jacob położył rękę na jej piersi, rozpiął guziki sukienki
i rozsunął ją, a potem wrócił ustami do sutków dziewczy
ny. Czuła silne pożądanie. Nigdy dotąd nie przeżywała
czegoś podobnego. Ciało wypełniały niezwykłe pragnie
nia. Przytuliła do siebie Jacoba i wyszeptała jego imię.
- Ciii... - Położył wargi na jej ustach.
Całował wolno, gorąco, obiecując, że będą mieli wiele
czasu, by się nawzajem odkrywać. Pocałunkami zapew
niał, iż jest z nim bezpieczna.
Widziała, jak drżały mu ręce, gdy dotykał jej jak czegoś
kruchego. Nie czuła się krucha. Miotały nią dzikie namięt
ności. Nie obawiała się, że zrani ją. Ufała mu, bo dowodził
tego słowami i dotknięciami. Zdawała sobie sprawę z in
nego typu ryzyka, lecz pragnęła go zaznać równie mocno
jak on. Nie mogła zagwarantować, że sama go nie zrani.
Całowała tak miękko, jak potrafiła. Wiedziała, jak do
tykać mężczyzn, lecz z Jacobem była bezradna. Ustami,
językiem, pieszczotą dłoni pytała, czego pragnie, i prosiła,
by z nią został.
Czuła, jak reagował na jej bliskość. Miał rozpiętą ko
szulę, dotykała jego gorącej, gęsto porośniętej piersi. Ken
miał zupełnie gładkie ciało. Udami wyczuwała jego pod
niecenie. Sięgnęła do suwaka spodni. Jęknął. Zrozumiał,
że Claire chce mu się oddać.
Nie planował tego. Zamierzał ją uwieść, ale nie na
tychmiast. Nie w sytuacji, gdy tracił nad sobą kontrolę.
Pragnął pokazać jej, jak dobrze będzie im razem, dać
przedsmak tego, co może ją czekać podczas nocy po
ślubnej.
Teraz wszystko okazało się nieważne wobec faktu, że
zamierzała mu się ofiarować. Żadna siła nie mogła go
powstrzymać przed przyjęciem tego daru. Powinien jed
nak zachować ostrożność. Zdawał sobie sprawę, że Claire
może dać się ponieść namiętności. Wtedy okaże się zupeł
nie bezbronna. Wystarczy jeden niezręczny ruch, by ją
zranić. Na pewno miała swoje obawy, choć o nich nie
mówiła. Jacob chciał je poznać, zrozumieć, ale nie mógł
czekać. Musiał upewnić się, czy Claire nie boi się niczego,
leżąc w jego ramionach. By się o tym przekonać, należało
powstrzymać ruch jej ręki manipulującej przy zamku
spodni. Natychmiast. Nim jednym ruchem pozbędzie się
ubrania i wniknie w jej ciało.
- Spokojnie... - Delikatnie odsunął jej rękę.
Pocałunkami przesuwał się po jej twarzy i szyi. Unie
ruchomił jej dłonie i dalej całował całe ciało.
Miała takie piękne piersi. Powiedział jej to, delikatnie
pieszcząc sutki językiem, aż zaczęła jęczeć z rozkoszy.
Wtedy zadrżał i przesunął język na brzuch dziewczyny.
Poczuł materiał sukienki. Zapragnął jej nagiej, więc uwol-
nił ręce i zaczął ją rozbierać. Claire pomogła mu, unosząc
biodra, gdy zdejmował z niej bieliznę. Kiedy zobaczył ją
zupełnie nagą, stracił nad sobą kontrolę.
Claire zapragnęła, by on również pozbył się ubrania.
Szarpnęła za koszulę, rozpięła zamek u spodni. Poruszała
palcami tak szybko, że nie zdołał ich pochwycić, a może
nie chciał tego zrobić.
Potoczyli się na dywan nadzy, spleceni uściskiem.
Dłońmi, wargami, językami chcieli poznać się natych
miast i w całości. Zawadzili o stolik. Coś z niego spadło,
lecz nie dbali o to. Claire rozsunęła nogi, czując Jacoba
na swoim ciele. Bardzo go pragnęła. Zatrzymał się na
moment, wiedziony instynktem.
- Wyjdziesz za mnie? - spytał.
- Jacob...
- Powiedz: tak. Powiedz - przynaglił.
- Tak! Pragnę cię, pragnę... - Claire w napięciu poru
szała biodrami, przyciskając się mocno do jego ciała.
On chciał jednak usłyszeć więcej. Chciał, by powie
działa, że za niego wyjdzie, że się zgadza. Jęknął i spró
bował powstrzymać się jeszcze przez chwilę.
- Zwolnij - wymamrotał.
- Do licha! - krzyknęła. - Zwolnimy później.
Dłużej nie mógł czekać. Wszedł w nią i zaczął namięt
nie całować, a ona odwzajemniała się z równą pasją. Or
gazm zaskoczył go swoją mocą. W oszołomieniu słyszał,
że Claire wola jego imię. Zrozumiał, że przeżywa razem
z nim szczyt rozkoszy.
Był zupełnie wyczerpany gwałtownością odczuć.
Szczęśliwy, leżał przytulony do jej ciała. Wiedział, że jest
ciężki, lecz nie był w stanie się poruszyć. Czuł, że Claire
głaszcze jego ramiona. Po chwili jej ręce znieruchomiały.
Drgnął przerażony, że zrobił jej krzywdę. Zsunął się
z niej i podłożył ramię pod jej głowę. Westchnęła, przytu
lając się. Po chwili odważył się odgarnąć włosy z jej twa
rzy i zobaczył, że zasnęła.
Ogarnęła go nieznana czułość. A więc mu ufała, skoro
usnęła w jego ramionach. Zapragnął tak zostać z nią na
zawsze. Pilnować jej spokojnego snu. Albo obudzić ją
i zasypać obietnicami. Poczuł chłód na spoconej skórze.
Pomyślał, że Claire również zaraz będzie zimno.
Wstał ostrożnie i pochylił się, by wziąć ją na ręce.
Wcale nie było łatwo podnieść ją z ziemi. Gdy się udało,
Claire nagrodziła jego trud, przytulając się i obejmując go
za szyję. Poczuł się tak, jakby zrobił interes swojego życia.
Nie otworzyła oczu, ale się uśmiechała. Mógł zabrać ją
do swojego łóżka, lecz wiedział, że jest wyczerpana. Miała
podkrążone oczy. Przeżyła trudny dzień, więc powinna
odpocząć, a jeśli znajdzie się w jego sypialni, dalej będą
się kochać.
Zaniósł ją do pokoju Soni, położył, otulił kołdrą i za
trzymał się, pochylony, by popatrzeć. Wtedy uniosła po
wieki.
- Dokąd idziesz? - spytała.
- Musimy się trochę przespać. Rano trzeba podjąć wie
le decyzji.
- Jacob... - Pieszczotliwie dotknęła jego warg. - Nie
możesz oczekiwać, bym dotrzymała słowa złożonego pod
presją, niezależnie od tego, jak słodka była ta presja.
- Mogę.
- Tak naprawdę nie zgodziłam się wyjść za ciebie.
Ogarnął go lęk. Na moment zacisnął dłonie w pięści,
lecz zaraz je rozprostował. Nie może jej stracić.
- Jednak zrobiłaś to. Porozmawiamy rano. Dobranoc,
Claire.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Claire spała sama, lecz obudziła się w towarzystwie.
Powoli zaczynała uświadamiać sobie, że czuje na powie
kach promienie słońca, a na piersiach ma coś ciepłego
i miękkiego.
Sheba? Otworzyła oczy, by zobaczyć popielatego kota
rozciągniętego na kołdrze. Wyciągnęła rękę i popieściła
go za uszami, tak jak lubił najbardziej.
Najwyraźniej brat Jacoba miał niezwykłe zdolności,
a on sam albo nie zamknął drzwi do jej pokoju, gdy wy
chodził, albo wpuścił to stworzenie dziś rano.
Wspomnienie ostatniej nocy przejęło ją dreszczem. Pa
miętała zarówno delikatność Jacoba, jak i gwałtowną na
miętność. Często myślała o seksie jak o niezwykłym da
rze, który przyjmuje się nago. Odmawiała go sobie przez
ostatnie sześć lat.
Uznała, że niezwykłe odczucia, jakich doznała, musiały
stanowić efekt długiej abstynencji. Nic więcej. Jak to się
stało, że przystała na małżeńską propozycję Jacoba? Jak
mogła do tego dopuścić?
Złe doświadczenia powinny ją czegoś nauczyć. Drogo
zapłaciła za błędy. Po raz drugi nie ulegnie presji hormo
nów. Namiętność zawsze mija. Nie pozwoli jej więcej
rujnować sobie życia.
Zsunęła kota z piersi i usiadła. Spojrzała na zegarek.
Dochodziła jedenasta. Na szczęście była niedziela, więc
nie musiała spieszyć się do pracy. Należało jedynie poje
chać do szpitala. Biedny Danny. Jak mogła o nim zapo
mnieć? Poczuła się winna. Podeszła do biurka, chcąc za
dzwonić. Wtedy zobaczyła kartkę.
„Danny czuje się lepiej. Lekarze oceniają jego stan jako
stabilny. Podobno odpowiedział już na kilka pytań. Mo
żesz odwiedzić go po południu."
Notatka nie była podpisana, lecz Claire nie potrzebo
wała podpisu, by odgadnąć jej autora. Spojrzała na drzwi
łączące pokój z gabinetem Jacoba i przymknęła oczy.
Co robić z takim człowiekiem?
Oświadczył się i uwiódł ją. Trudno było inaczej to na
zwać, choć nie dało się zaprzeczyć, iż miała w tym własny
udział. Uwiódł nie dlatego, że poniosła go namiętność, ale
dlatego, że chciał wymusić zgodę na małżeństwo. Miał
w tym własny cel. Miłość nie wchodziła w grę.
Ale też sprowadził kota, żeby się nie martwiła, i za
dzwonił do szpitala, by zaoszczędzić jej niepokoju, A oże
nić się chciał, by ratować życie Ady.
Od wczorajszego wieczora robił wszystko, by jej po
móc. Był dobrym, uczciwym człowiekiem. Czasem wy
dawał się tajemniczy, lecz to tylko dodawało mu uroku.
Uwielbiała jego szczególne poczucie humoru i sposób,
w jaki troszczył się o wszystkich wokół. Ale go jeszcze
nie kochała. Nie tak szybko. On też jej przecież nie kochał.
Nie chcesz kochać, pamiętasz? podpowiedział wewnę
trzny głos. W każdym razie nie pragnę ponownie się za
kochać, uznała w myślach, spiesząc do łazienki. Może nie
teraz. Małżeństwo to poważna sprawa i można je plano
wać, gdy dwoje ludzi coś naprawdę łączy. Musi to wyjaś
nić Jacobowi. Łagodnie, ale stanowczo. Nie może wyjść
za człowieka, którego dobrze nie zna. Teraz powinna
wziąć prysznic i spłukać pamięć o ostatniej nocy.
Claire uświadomiła sobie, że nie używali żadnego za
bezpieczenia, a ona nawet tego nie spostrzegła. To było
nieodpowiedzialne. Kochanie się z Jacobem wydawało się
tak naturalne jak oddech, lecz okazało się niebezpieczne
i mogło mieć następstwa.
Jacob patrzył, jak brat kręci się po gabinecie, i przekła
dał papiery z miejsca na miejsce. Luke zawsze był trudny.
Swoim urokiem potrafił łudzi trzymać na dystans równie
dobrze, jak on chłodem. Dziś był spięty bardziej niż zwy
kle. Jacob również nie czuł się rozluźniony po tym, co od
niego usłyszał.
- Rozumiem, że powinienem życzyć ci szczęścia -
rzekł. - A mam chęć wyrzucić cię z pokoju.
W oczach Luke'a zabłysło rozbawienie.
- Pofolguj sobie, jeśli ci to ulży.
- Maggie to niezwykła kobieta.
- Zgadzam się. Uważasz, że nie jestem jej godny.
- A jesteś?
Luke roześmiał się i przeciągnął dłonią po włosach.
- Nie - przyznał.
- Jeśli ją zawiedziesz, będziesz miał ze mną do czy
nienia.
- Obiecałem jej wierność. Myślisz, że zamierzam zła
mać słowo?
Jacob ociągał się zbyt długo z odpowiedzią i zdawał
sobie sprawę, że to mogło zaboleć brata.
- Nie, nie sądzę - rzekł wreszcie. - Chyba coś do niej
czujesz, choć nie potrafiłbym tego nazwać. Niech cię diab-
li, jeśli chcesz się tylko zabawić...
- Po to nie musiałbym się żenić. A co z tobą? Ja zro
biłem swoje i Michael jest też gotów do ożenku. Znalazłeś
następną kandydatkę na żonę?
- Rozmawiałeś z Michaelem?
- Dzwonił do mnie przed kolejnym wyjazdem na ko
niec świata.
Drzwi prowadzące do pokoju Claire otworzyły się na
gle.
- Muszę z tobą pomówić. Och... - Claire zatrzymała
się w pół kroku na widok Luke'a. - Nie wiedziałam, że
ktoś jest u ciebie.
Jej widok sprawił mu przyjemność. Miała na sobie
czarną spódniczkę i zgrabny, brzoskwiniowy żakiecik.
Była uczesana i lekko umalowana, ale... bosa.
Jacob zbliżył się do niej.
- Chyba jeszcze nie znasz mego brata, Luke'a - po
wiedział. - Luke, to Claire McGuire - dokończył prezen
tacji.
- Miło mi cię poznać, Claire. Bardzo miło - rzekł
z szerokim uśmiechem Luke. - Jesteś związana z moim
staroświeckim bratem?
Jacobowi nie podobał się sposób, w jaki Luke patrzył
na jego asystentkę. Jakby sprawdzał, czy do siebie pasują.
Oboje byli tacy piękni. Otoczył więc Claire ramieniem
i przyciągnął do siebie.
- Oświadczyłem się jej ostatniej nocy - rzekł.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę? - Luke się uśmiechnął. - Zawsze miałeś
dobry gust. Claire, pozwól, że cię powitam jak członka
rodziny.
- Obawiam się, że to przedwczesne. Jacob nieco się
pospieszył, bowiem nie przyjęłam oświadczyn.
- To Michael robi wszystko przedwcześnie. W ogóle
był wcześniakiem, ja urodziłem się dwa tygodnie po ter
minie, czego mama nie mogła mi wybaczyć. A Jacob za
wsze był o czasie. Czyżby tym razem mu nie wyszło?
- Ciągle negocjujemy - odezwał się Jacob.
- Negocjujecie? - roześmiał się Luke. - Pierwszy raz
słyszę, by ktoś to tak nazywał.
- Czas, żeby cię ktoś nauczył dobrych manier.
Claire zwróciła się do Luke'a, jakby w ogóle nie sły
szała słów Jacoba:
- To ty jesteś tym czarodziejem, który zwabił mego
kota i przywiózł go tutaj? Chciałabym ci podziękować za
trud. Jak to zrobiłeś?
- Był zupełnie spokojny, bo odkryłem jego słabość do
szynki.
- Myślę, że jesteś równie dobry w tej dziedzinie jak
w denerwowaniu brata.
- Zwykle znacznie więcej trudu kosztuje mnie wypro
wadzenie go z równowagi. Dziś musiał się nie wyspać.
- Rzeczywiście. - Uśmiechnęła się.
Chciała coś jeszcze dodać, lecz Jacob nie pozwolił.
Objął ją mocniej, a gdy zdziwiona zwróciła ku niemu
twarz, pochylił się i mocno ją pocałował.
Ten pocałunek był mu potrzebny. Pragnął jej dotknąć,
przypomnieć ostatnią noc. Gdy uniósł głowę i spojrzał na
nią, przymglony wzrok Claire sprawił mu radość.
- Chyba lepiej będzie, jak sobie pójdę - zauważył we
soło Luke.
- Nie odchodź, mogę później porozmawiać z Jacobem
- powiedziała szybko Claire.
Widać było, że jest lekko oszołomiona.
- Luke właśnie wychodzi. Wyjaśniliśmy sobie już
wszystko - powiedział Jacob zadowolony z wrażenia, ja
kie na niej wywarł.
- Chyba tak - Luke skinął głową. - Muszę iść ratować
Maggie. Ada trzyma ją w kuchni. Naprawdę miło było cię
poznać, Claire. Jestem pewien, że będę cię jeszcze widy
wać. Oczywiście nie tak często jak on, ale zawsze...
- Luke - Głos starszego brata zabrzmiał ostrzegawczo.
Młodszy West uśmiechnął się jeszcze raz, pomachał na
pożegnanie i wyszedł z gabinetu. Claire uwolniła się
z uścisku Jacoba. W pokoju zapanowała niezręczna cisza.
- Wprawiłem cię w zakłopotanie? - spytał Jacob.
Zdawał sobie sprawę, iż dziewczyna może mieć serde
cznie dość wszystkich zazdrosnych facetów.
- Potrafię odróżnić męską rywalizację od chorej za
zdrości - odparła.
Pomyślał, że to dobrze, lecz nadal nie był pewien, czego
od niego oczekiwała. Podszedł bliżej. Wzrok dziewczyny
nie pozostawiał wątpliwości co do tego, czego pragnęła.
Wziął ją w ramiona i pocałował.
Claire tylko westchnęła i zarzuciła mu ramiona na szy
ję. Jej rozchylone wargi wyraźnie czekały na ten pocału-
nek. Całe ciało ogarnął ogień, który natychmiast udzielił
się kochankowi. To było coś więcej niż tylko pożądanie.
Jacob odchylił głowę i nie uwalniając Claire z uścisku,
spytał:
- Nie żałujesz ostatniej nocy?
- Nie, a ty?
- Ja też nie.
Chciał powiedzieć coś więcej, lecz nie potrafił znaleźć
słów, by się dowiedzieć, na czym polegają jej głęboko
skryte urazy. Jak je wydobyć na zewnątrz? Jak uniknąć jej
zranienia, jeśli nie zna się czułych miejsc.
- Dlaczego nie związałaś się z nikim po rozstaniu
z Kenem?
- Czemu sądzisz, że tego nie zrobiłam?
Jacob znał dane z raportu, jaki dostał na jej temat, lecz
wolał, by ona się nie zorientowała, z jakich źródeł czerpał
wiedzę.
- Nie chciałbym o tym mówić.
- Może jednak...
Miał teraz trzy możliwości. Skłamać, odmówić od
powiedzi albo wyznać prawdę. Odmowa sprawiłaby, iż
Claire zaczęłaby podejrzewać, że coś ukrywa. Gdyby
powiedział prawdę, mogłaby zmienić zdanie na jego
temat, odejść i więcej nie wrócić. Zdecydował się nie
oszukiwać.
- Skorzystałem z usług agencji Northa, by cię spraw
dzić - rzekł.
Dziewczyna spojrzała nań z niedowierzaniem. Kazał ją
śledzić? Co za ironia? Odwróciła się i podeszła do okna.
Postąpił niezwykle praktycznie i rozsądnie. Mężczyzna
zmuszony do szybkiego ożenku z niemal obcą osobą ma
prawo dowiedzieć się o niej jak najwięcej.
Ale jej to nie odpowiadało. Wolałaby, żeby szalał z na
miętności tak jak ona. To takie głupie, a jednak...
- Moje losy wydały ci się interesujące?
- To był jedyny sposób, jaki znałem, by szybko
znaleźć kandydatkę na żonę i jednocześnie prowadzić in
teresy. Potrzebowałem faktów.
- Niezwykła taktyka zalecania się. - Claire pomy
ślała, że musi ją razić ostre światło słońca, bo czuła
szczypanie oczu. - Jeśli byśmy się pobrali, a ty znowu
zapragnąłbyś poznać jakieś fakty, też kazałbyś mnie śle
dzić?
- Nie! - Podszedł do niej i objął za ramiona. - Nie
zrobiłbym tego. Teraz to zupełnie inna sytuacja...
- Małżeństwo to rzeczywiście osobista sprawa. Podo
bnie jak kochanie się. - Uśmiechnęła się niezdecydowa
nie. - Nie mogę obwiniać cię o to, że jesteś rozsądny.
Sama chciałabym taka być.
- Powiedz, czego oczekujesz? Sądziłem, iż dowiem się
tego z raportu, lecz się myliłem.
Ciebie, pomyślała i położyła mu dłoń na policzku.
- Jestem zakłopotana - rzekła.
- Tego pragniesz? - Musnął wargami jej usta, objął ją
i przytulił, przesuwając dłońmi po biodrach. - Tego po
trzebujesz?
Claire poczuła falę ciepła i przylgnęła do niego mocno.
Jacob pogłębił pocałunek. Przez chwilę wystarczyło mu
to zamiast odpowiedzi.
- Tak, tego - potwierdziła niepewnie, dotykając dłonią
jego piersi, by wyczuć bicie serca. - Ale przede wszystkim
potrzebuję czasu. Muszę się upewnić.
- Nie mam go zbyt wiele.
- Wiem.
Jeśliby się z nią nie ożenił, dla dobra Ady musiałby
szukać innej kandydatki. Pomyślała, że nie chce, by był
z inną.
- Ta kobieta... - zaczęła.
- Jaka?
- Ta, której oświadczyłeś się przede mną... Chcę coś
o niej wiedzieć.
- Ona już nie jest ważna.
- Lecz była wystarczająco ważna, byś się jej oświad
czył. Jak się nazywa? Jaka jest?
- Maggie Stewart - odparł niechętnie. - Nie, teraz na
zywa się West. Luke ożenił się z nią cztery dni temu.
- To niesamowite!
- Ja też tak myślę. - Jacob nie wyglądał na zmartwio
nego.
- Jak się czujesz ze świadomością, że Luke został jej
mężem?
- Niepokoję się. Nie sądzę, by to był udany związek.
- Ale... jej nie kochasz?
- Maggie? Nie. Lubię ją. Uważałem, że do mnie pasuje
i być może ja też jej odpowiadam, lecz, dzięki Bogu,
odmówiła. Ty jesteś dla mnie stworzona. Mam nadzieję,
że oboje do siebie pasujemy.
Claire przymknęła oczy i oparła mu głowę na ramieniu.
- Ile mam czasu, by wszystko przemyśleć? - spytała.
Milczał przez chwilę, a jej to nie przeszkadzało. Pomy-
ślała, że może tak trwać w objęciach przez całą wieczność
i wdychać jego zapach.
- Nie potrafię określić terminu. Może miesiąc, może
dłużej. Zależy, jak Marchison zachowa się w interesach.
Albo będę musiał znaleźć innego inwestora, albo wyłożyć
własne pieniądze.
- W porządku - zgodziła się, choć nie wiedziała, czy
przez miesiąc zyska jakąkolwiek pewność.
- Daję ci tyle czasu, ile mogę - powiedział, jedną ręką
pieszcząc jej szyję, drugą sięgając piersi. - Lecz mam
nadzieję, że przez ten czas pozwolisz mi zalecać się do
ciebie - dodał.
- Teraz też się zalecasz? - Roześmiała się. - Przy Lu
ke'u określiłeś zaloty mianem negocjacji.
- Mogę wymyślić jeszcze kilka terminów. Będziesz ze
mną sypiać?
Pytanie zabrzmiało niezwykle podniecająco. Zadrżała
i skinęła głową.
Jacob zaaprobował jej decyzję pieszczotą dłoni i ust.
Wyraźnie pragnął jej tu i teraz w swoim biurze. Zanim
zdążyła zdać sobie z tego sprawę, jej żakiet i bluzka zo
stały rozpięte. Świadomość, że w każdej chwili mogą tu
wejść Ada lub Cosmo, zapierała dech w piersiach.
- Wypuść je na wolność - mruknął mężczyzna, całując
jej piersi.
Doskonale wiedziała, do czego zmierzał, i właściwie
w duchu się na to zgadzała, jednak ujęła jego twarz w dło
nie i powstrzymała go, bo za chwilę byłoby za późno.
- Nie tutaj! Nie przy otwartych drzwiach.
- Do licha. - Wziął ją za rękę i pociągnął do jej poko-
ju. - Nie wejdą tutaj, jeśli drzwi będą zamknięte, a mamy
tu łóżko, którego dotyczy mój pomysł - rzekł. - Pozwól,
że ci go zademonstruję.
- Sama coś wymyśliłam - odpowiedziała, pieszcząc
ustami jego dolną wargę. - Gorzej, że nie mam żadnego
zabezpieczenia. Nie chcę ryzykować ponownie, tak jak
ostatniej nocy.
- Ponownie? - powtórzył i zaniepokoił się. - Niech to
licho, ponownie nie narażę cię na ryzyko. Przecież chcę
się o ciebie troszczyć.
Ufała mu. Widząc, że jest zaszokowany tym, co mu
uświadomiła, zrozumiała, że nocą zwyczajnie się zapo
mniał, podobnie jak ona. Oboje stracili kontrolę nad sytu
acją. Ta świadomość dziwnie ją uskrzydliła.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia ktoś próbował przesłać do rezydencji
Westów jedną czerwoną różę nie opatrzoną żadnym bile
cikiem. Ochroniarze z agencji Northa natychmiast ją prze
chwycili i Claire kwiatu nie zobaczyła. Wystarczyło jed
nak spojrzeć na nią, gdy dowiedziała się o całym zdarze
niu, by zrozumieć, jak bardzo się tym przejęła.
- Jakiś dzieciak dostarczył różę - powiedziała Jackie,
siedząc w gabinecie Jacoba. - Za kwiat zapłacono gotów
ką. Kwiaciarz pamięta, kto to był. Dokładnie go opisał,
lecz to niewiele pomoże. Chłopak miał piętnaście, szesna
ście lat, ciemne włosy, znoszone dżinsy i sportowe buty.
Tak wygląda połowa uczniów w tym kraju.
- Może i złożył zamówienie, lecz pochodziło ono od
Kena - rzekła Claire stanowczym tonem.
Odkąd dowiedziała się o róży, niespokojnie krążyła po
pokoju.
- Prawdopodobnie, tylko że trzeba tego dowieść. -
Jackie wstała z fotela. - Spróbujemy znaleźć chłopaka.
Zobaczymy, czy powie, kto go wynajął, ale mamy niewiel
kie szansę.
Jacob pomyślał, że Claire wkłada wiele wysiłku, by
jakoś się trzymać. Nie mógł pogodzić się z faktem, iż nie
potrafi jej pomóc.
- A co mówią Lawrence'owie? - spytał.
- Dają synowi alibi. A Danny nie pamięta ataku,
więc...
- Wiem, wiem, nic więcej nie możesz zrobić - przy
znała Claire. - Ale być może Danny cokolwiek zapamię
tał. Doktor twierdzi, że może odzyskać pamięć.
Może albo nie, pomyślał Jacob. Podszedł do Ćlaire
i przytulił ją.
- Lekarz powiedział też, że Danny wyzdrowieje, na
wet jeśli niczego więcej sobie nie przypomni. Nie stwier
dzono u niego urazów neurologicznych.
Kuzyn odzyskał przytomność poprzedniego dnia
i przez kilka godzin mógł rozmawiać z nią oraz policją.
Z jego relacji wynikało, że ostatnią rzeczą, którą pamięta,
jest włączenie telewizora po powrocie do domu.
Jackie spojrzała na nich oboje i uśmiechnęła się.
- Mówią, że nawet przez najciemniejsze chmury za-
wsze prześwituje promyk słońca. Chyba lepiej już pójdę.
- Dziękuję, że poświęciłaś nam czas. Odprowadzę cię
- rzekł Jacob.
- Sama trafię. Wracajcie do pracy czy do innych zadań,
-które zaplanowaliście na dzisiaj. Miłego dnia.
- Myślę, że ona się domyśla... - mruknęła Claire.
- Przejmujesz się tym?
- Oczywiście, że nie. Miałam zamiar powiedzieć jej
o tym po zakończeniu śledztwa.
- Policjanci lubią wszystko wiedzieć wcześniej.
- Będzie się dopytywać, czy jesteś dobry w łóżku. -
Uśmiechnęła się szelmowsko, zarzucając Jacobowi ręce
na szyję.
-I co jej powiesz? - spytał, przesuwając dłońmi po jej
ciele.
- Och, że wydajesz się odpowiedni. Na skali możliwo
ści od dreszczu do eksplozji sytuujesz się gdzieś w okolicy
wybuchu nuklearnego.
- Dziś w nocy dwa razy doprowadziłem cię do takiego
wybuchu - przypomniał.
- Dlatego mówię, że jesteś odpowiedni.
- To brzmi jak wyzwanie - rzekł, mając w pamięci,
jak reagowała na jego pieszczoty.
Sprawił, że zapomniała o Kenie i strachu, jaki w niej
budził. Jacob pomyślał, że mógłby to powtórzyć. Przesu
nął kciukiem po jej sutkach i wyczuł, że twardnieją.
- Czemu zachowuje się pan w biurze w taki sposób,
panie West? - zażartowała.
- Zawsze wolę pozostawać z pracownikami w niefor
malnych stosunkach - odrzekł, muskając ustami jej wargi
i nadal pieszcząc piersi. - A teraz mam ochotę na coś
szczególnie nieformalnego...
Zadzwonił telefon. Claire spróbowała uwolnić się z ob
jęć Jacoba, lecz on tylko zacieśnił uścisk.
- Ada odbierze.
- Wyszła.
- To Cosmo.
- Zapomniałeś, że dziś niedziela? Nie możemy pozwo
lić, by telefon tak dzwonił. Przecież niedawno dowiedzie
liśmy się o sytuacji Marchisona.
Jacob skrzywił się. Informacja dostarczona przez agen
cję Northa nie była pomyślna. Laura Marchison zaczęła
wyprowadzać pieniądze z konta męża dużo wcześniej,
nim on się zorientował. Wynikało z tego, że Marchison,
mimo uprzednich zobowiązań, zapewne nie będzie w sta
nie zaangażować się w przedsięwzięcie związane z towa
rzystwem ubezpieczeniowym.
Jacob wykonał kilka telefonów, szukając inwestorów
zastępczych, lecz niewiele zdziałał i wszystko wskazywa
ło na to, że sam będzie musiał wyłożyć środki. Na razie
nie miał wolnych dwóch milionów. Należało postarać się
o podniesienie poziomu kredytu, co nie powinno być trud
ne, jeśli... zostanie rozwiązany trust powołany do istnienia
ostatnią wolą ojca.
Dał Claire miesiąc na zastanowienie i nie chciał do tego
wracać.
- Lepiej odbiorę - uznał, sięgając po słuchawkę.
Dzwonił jeden z biznesmenów, z którymi kontaktował
się rano. Jacob próbował koncentrować się na rozmowie,
lecz nie było to łatwe. Obserwował Claire, która podeszła
do okna, a potem odwróciła się szybko, jakby podjęła
jakąś decyzję, i wyszła z gabinetu, kierując się ku fronto
wym drzwiom rezydencji.
- Zadzwonię do ciebie później, Charles - Jacob szyb
ko zakończył rozmowę, odłożył słuchawkę i dogonił ją.
- Dokąd się wybierasz? - spytał.
- Na spacer wokół domu. Przecież pełno tu ochronia
rzy.
Jacob odetchnął z ulgą, lecz nie do końca pozbył się
obaw.
- Słuchaj, róża dowodzi, iż Lawrence wie, że tu jesteś.
Nie wychodź z domu nawet na krótki spacer beze mnie
lub Cosmo.
- Nie rozumiesz, że przede wszystkim ty nie powinie
neś opuszczać domu bez obstawy? Mnie Ken nie groził.
- Boisz się go.
- Tak, lecz to tylko emocjonalna reakcja. Nigdy nie
skrzywdził mnie fizycznie. Nawet nie posunął się do
gróźb.
- Nie uważasz za groźbę wymachiwanie bronią przed
nosem?
- Rozumiem, że te szczegóły znasz z raportu. Nieważ
ne... Rzeczywiście tak było. Wtedy bardzo mnie wystra
szył. Chciał zabić mężczyznę, z którym, jak sądził, go
zdradzałam, nie mnie.
- Po tym, jak strzelił do Warrena, zamierzał zająć się
tobą. Gdyby twoja przyjaciółka go nie powstrzymała
strzałem...
- Prawdopodobnie byłby ją zaatakował. Ale nie sądzę,
by nawet wtedy zamierzał mnie skrzywdzić. Chciał, że
bym do niego wróciła.
Jacoba ogarnął niepokój. Czyżby Cłaire nadal kocha
ła tego człowieka, skoro nie chciała dostrzec, jaki był
naprawdę?
- Kobieto! On używa przemocy. Szukał cię z bronią...
- Nigdy nie był skłonny do przemocy. Gdyby tak było,
zostawiłabym go wcześniej. On był zbyt... pasywny.
- Co masz na myśli?
- To trudno wyjaśnić. Zapadał czasem w... czarną
dziurę iluzji. W rzeczywistości niczego nie odczuwał zbyt
głęboko, ani gniewu, ani szczęścia. Tak było, póki nie
skoncentrował się na mnie. To była obsesja, lecz jego
uczucia sprawiały wrażenie prawdziwych. Na początku
może takie były. Bardzo się zmienił.
- Kochałaś go.
- Albo myślałam, że tak jest - przyznała. - Chciałam
mu pomóc. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest groźny.
Wobec mnie nigdy nie posunął się za daleko. Nawet wów
czas, gdy chciałam go opuścić. Był mi bardzo oddany.
- Claire uśmiechnęła się z przymusem.
- Większość kobiet uważa, że to podniecające - Jacob
ostrożnie dobierał słowa.
- Początkowo tak. Był romantyczny, pewny siebie...
ale to wynikało z jego stanu psychicznego. Ta pewność
siebie nie miała realnych podstaw, jak stwierdził mój
terapeuta. O tym chyba również wiesz, że przez kilka
miesięcy przed procesem szukałam pomocy psychiatry
cznej.
- Nie miałem wglądu do informacji na temat twoich
przypadłości - rzekł przepraszająco. - North pytał, czy mi
je przysłać, ale ich nie chciałem.
Claire milczała przez chwilę. W blasku słońca wyglą
dała na kruchą i bezbronną.
- Ken próbował znaleźć racjonalne wyjaśnienie.
- Czego?
- Moich domniemanych problemów z mężczyznami.
Sugerował, że może jestem nimfomanką, tylko nie zdaję
sobie z tego sprawy. Wyjaśnił mi dokładnie, że mogę blo
kować pamięć, czując się winna zdrady. Robił to delikatnie
i naprawdę starał się mi pomóc.
Uniosła głowę. Była bardzo blada.
- Przepraszam. Chyba nie chcesz tego słuchać. To dłu-
ga i smutna historia mego związku z szaleńcem. Nie chcę
cię tym obciążać. Po prostu...
- Nie... - Jacob nie mógł się powstrzymać od wzięcia
jej za rękę. - Nie przepraszaj. Masz rację, nie chcę tego
słuchać, bo to cię rani, ale powinienem o tym wiedzieć,
by wszystko zrozumieć.
- Chcesz znać więcej faktów? - Drżące palce zacisnę
ła na jego dłoni, a on je pocałował.
- Pragnę ci pomóc, tylko nie wiem, jak.
- Stale mi pomagasz
Pogładził ją po głowie, starając się choć w ten sposób
przynieść jej ulgę.
Sądził, że Claire oczekuje z jego strony rozsądku i opa
nowania, a okazało się, że tak nie jest. Lawrence stosował
wobec niej racjonalną argumentację, co jeszcze po sześciu
latach przyprawiało ją o drżenie. O opanowaniu i samo
kontroli szkoda mówić - Jacob od razu je stracił. Ilekroć
dotknął tej dziewczyny, zachowywał się jak pijany. Ośle
piało go pragnienie, by z nią być.
Ze sposobu, w jaki to przyjmowała, można było sadzić,
iż jej to też odpowiada. Ale sam seks ich nie zwiąże.
Wiedział, że to za mało.
Oczywiście, stale potrzebowała opieki. Osłaniał ją
z przyjemnością, lecz, prędzej czy później, Ken zosta
nie schwytany i zamknięty w więzieniu. Co wtedy?
Bardzo pragnął ją poślubić, lecz nawet to nie dawało
pewności. Świetnie wiedział, że i takie więzy nie są
trwałe. Co może jej ofiarować, by zechciała z nim zo
stać na zawsze?
Późną nocą Claire obudził szum deszczu. Zorientowała
się, że w łóżku Jacoba leży sama. Otworzyła oczy i spo
strzegła, że on nago stoi przy oknie. Jego twarz wydawała
się mroczna, a w oczach malował się smutek.
Odrzuciła kołdrę i wstała, lecz on się nie odwrócił.
- Wracaj do łóżka - rzekł. - Nie chciałem cię obudzić.
Otoczyła go ramionami i poczuła, że miał chłodną skó
rę, więc musiał tak stać od dłuższego czasu.
- Co się stało?
- Nic. - Przesunął dłonią po jej plecach.
- Martwisz się tym ubezpieczeniowym przedsięwzię
ciem? - Claire zdawała sobie sprawę z jego problemów
finansowych i wiedziała, że albo powinna szybciej wyra
zić zgodę na małżeństwo, albo pozwolić mu szukać innej
kandydatki na żonę, gdy tymczasem nie była w stanie
zdobyć się ani na jedno, ani na drugie.
- Przestałem się martwić. - Pieszczotliwie musnął pal
cami jej szyję.
Zadrżała wcale nie ze względu na nocny chłód.
- Nie wrócę do łóżka bez ciebie. Powiesz mi, co cię
dręczy?
- To deszcz. Nie lubię, kiedy pada.
- Dlaczego?
Długo nie odpowiadał, więc uznała, że w ogóle tego
nie zrobi, a gdy wreszcie się odezwał, mówił tak cicho, iż
ledwie go słyszała.
- W deszczowy dzień umarła moja matka. Czekałem na
nią przy oknie, a ona się spóźniała. Bardzo się o nią bałem.
- Jacob... - Claire z trudem przełknęła ślinę.
- Mieliśmy razem się dokądś wybrać, ale padało i nie
przychodziła, więc domyślałem się, że trzeba będzie zre
zygnować z planów. Jednak ciągle czekałem, aż wreszcie
przyjechała... policja.
Claire przymknęła oczy i mocno go uścisnęła.
- W dniu śmierci mego ojca też pojawiła się policja
- powiedziała.
- Takich rzeczy się nie zapomina. - Jacob pogłaskał
jej włosy.
- Jeden z policjantów był młody, w mieszkaniu pach
niało pieczenią. Wszystko pamiętam - ciągnęła. - Do tej
pory nie znoszę tego zapachu. Byłam przekonana, że po
mylili dom i rodzinę. Że to nie mój ojciec nie żyje.
- Ja też początkowo nie wierzyłem - przyznał Jacob.
- Może gdyby pozwolili mi pójść na pogrzeb... Czekałem
na nią przez następny weekend i następny... Myślałem,
że pomyliłem weekendy, że przyjedzie, jeśli cierpliwie
będę czekał. W końcu Ada zauważyła, ile czasu spędzam
w niedziele przy oknie i odbyła ze mną rozmowę. Nie
byłem zbyt bystry, prawda?
- Miałeś tylko pięć lat - rzekła.
Przez chwilę stali w milczeniu, przytuleni. W końcu
Claire zadrżała od chłodu.
- Zimno ci. Powinnaś natychmiast wrócić do łóżka.
- Nie bez ciebie. Ty też zmarzłeś, nawet jeśli tego nie
zauważyłeś.
Położyli się oboje. Claire czuła się szczęśliwa, widząc,
że Jacob odprężył się i może spokojnie zasnąć. Pomyślała,
że odpowiedź na ich życiowe problemy jest prosta. Ko
chała go. To oczywiste. Uśmiechnęła się i dotknęła jego
włosów.
- Kocham cię - powiedziała po chwili milczenia. -
Wyjdę za ciebie, jeśli nadal mnie chcesz.
- Claire... - Przytulił ją mocno. - Nie będziesz tego
żałowała, przysięgam. Jutro kupimy pierścionek - rzekł
i pocałował ją gorąco.
- Może być z brylantami? - spytał następnego dnia po
południu w sklepie jubilerskim.
Skinęła głową.
- Brylanty to zawsze dobry wybór - powiedział z uśmie
chem sprzedawca, pokazując kosztowne pierścionki pozba
wione metek z cenami, co onieśmielało Claire, gdy Jacob,
^przeciwnie, czuł się bardzo swobodnie
Kupowanie pierścionka traktował jak miły przerywnik
w dniu wytężonej pracy. Claire nie miała pojęcia, czemu
ją to irytowało.
- Możesz wybrać dowolny - zapewnił, nie chcąc, by
sądziła, że upiera się przy brylantach.
- Lubię ładną biżuterię. Brylanty mi odpowiadają.
- Świetnie. Pragnę cię widzieć ubraną w brylanty i...
nic więcej - szepnął, a jej serce zabiło mocniej.
Wiedziała, że po rozwiązaniu trustu jej mąż będzie
bardzo bogaty, więc może sobie na to pozwolić.
W sklepie obsługiwał ich sam właściciel. Usiedli
w miękkich fotelach, a on otwierał przed nimi kolejne
puzderka z cenną biżuterią. Claire poczuła, że ma dłonie
wilgotne z wrażenia. Kręciło się jej w głowie.
- Białe czy żółte złoto? - spytał jubiler. - Mam też
kilka rzeczy z platyny, lecz w tej chwili nieduży wybór,
a państwo potrzebują czegoś natychmiast.
Rzeczywiście mieli się pobrać za tydzień.
- Żółte - zdecydowała i spojrzała na Jacoba, czy apro
buje wybór.
- To twój pierścionek. - Uśmiechnął się.
- A ty nic nie będziesz nosił?
- Ależ będę.
Zaniepokoiła się, że nie przywiązywał do tego wagi.
- Wybierzemy i dla pana. Jaki wzór pana interesuje?
Ozdobny? Może coś awangardowego?
- Tylko nie awangardowy. Och, przepraszam, najpierw
ty powinnaś się wypowiedzieć?
- Lubię prostotę. Może coś w starym stylu - powie
działa, myśląc o stuletniej rezydencji Westów i o tym, jak
bardzo jej narzeczony był dotąd samotny, spragniony ro
dziny.
Zatrzymał ten stary dom, choć bracia się wyprowadzili.
Zaprosił obcych ludzi pod swój dach - Adę, Cosmo, So
nię. Ada została z nim. Sonia niedługo odejdzie na eme
ryturę. Cosmo ma własne plany.
Claire pragnęła dzielić z nim życie na zawsze, choć
z niewiadomych przyczyn serce biło jej niespokojnie.
- Mam coś prostego, ale kosztownego - powiedział
jubiler.
Claire w myślach rozważała sytuację. Jacob żeni się
z nią dla pieniędzy, nie z miłości. Łączyła ich tylko na
miętność, nie uczucie. Nie'myślał o pozostaniu z nią na
zawsze. Przecież niedawno przyznał, że jej nie kocha. Czy
coś mogło się zmienić tak szybko?
- Proszę podać dłoń. - Claire ledwie zauważyła, kiedy
jubiler wsunął jej pierścionek na palec.
Łatwo było powiedzieć „tak" ostatniej nocy, bo go
kochała, a on jej potrzebował. Mając więcej czasu, być
może by ją pokochał. Za dnia nie wydawało się to łatwe.
Zacisnęła palce.
- Nie podoba się pani? - spytał jubiler.
- Ładny.
- Kamień ma dwa i sześć dziesiątych karata. Woli pani
coś większego? O innym kształcie?
- Jeśli kamień byłby większy, musiałabym zacząć ćwi
czyć na siłowni, by go udźwignąć. Jest piękny, ale... -
Spojrzała na Jacoba, który nie spuszczał z niej uważnego
wzroku, więc upewniła się, że nie traktował lekko sprawy
małżeństwa.
W tej chwili uzmysłowiła sobie, czego chce.
- Czy miałbyś coś przeciwko temu, byśmy zrezygno
wali z zaręczynowego pierścionka i po prostu kupili złote
obrączki?
- Jeśli tak wolisz - odrzekł spokojnie, choć widać by
ło, że jest spięty. - Jednak myśl, że nosisz mój pierścionek,
sprawiałaby mi przyjemność.
Claire przez chwilę zastanawiała się, jak mu wyjaśnić
swoją decyzję.
- Obrączki to symbol przyrzeczenia, które się naprawdę
liczy. Pierścionek zaręczynowy to tylko obietnica, że nie zmie
nię zdania. A ja go nie zmienię - rzekła i zacisnęła mu palce
na ramieniu, prosząc tym gestem, by dobrze ją zrozumiał.
Jacob milczał przez chwilę, potem odetchnął głęboko
i uśmiechnął się.
- Więc niech będą proste, złote obrączki, choć mam
nadzieję, że pozwolisz mi również kupić ci brylanty.
Kiedy wybrali obrączki, poprosił jubilera o zaprezen
towanie naszyjników i Claire opuściła sklep z kosztow
nym prezentem w torebce.
Pomyślała, że nawet jeśli Jacob jej nie kocha, to ona
wiele dla niego znaczy. Może nadejdzie czas, że ją poko
cha. Nie był nigdy tak impulsywny jak ona. Z pewnością
wart jest miłości, potrzebuje jej. Akceptowała to, lecz czu
ła się osamotniona w swoim uczuciu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Wszystko w porządku, powtarzał sobie Jacob, siadając
za kierownicą. Claire złożyła obietnicę, nawet jeśli nie
będzie nosiła zaręczynowego pierścionka. Była dziwnie
cicha. Nie ufała mu. Nie mógł się oszukiwać. Przyspiesza
nie małżeństwa to nie najlepszy pomysł. Powinien dać jej
czas, ale nie mógł. Gdyby to zrobił, mogłaby zmienić
zdanie. Jeśli aresztują Lawrence'a, do czego będzie jej
potrzebny?
Należało być bardzo ostrożnym i nie wywierać presji.
Kiedyś kochała innego człowieka, oddała mu się, obiecała
za niego wyjść. Nic by się nie zmieniło, gdyby Ken nie
okazał się chory i nie zmuszał jej siłą, by z nim została.
Jacob nie chciał go w niczym przypominać, choć bardzo
pragnął zatrzymać Claire.
- Może zajrzymy do szpitala? - spytał.
- Dziękuję, bardzo bym chciała.
Pomyślał, że jest okropny, zapracowując w ten sposób
na jej wdzięczność, i głupi, niepokojąc się, gdy znów za
padła w milczenie. Jej zamyślenie nie świadczyło o tym,
że zmieniła zdanie. Miała swoje kłopoty.
- Jacob, co do ślubu...
- Tak? - Poczuł, że robi mu się zimno.
- Chciałabym, by Danny na nim był. Nawet jeśli
w przyszłym tygodniu wypiszą go ze szpitala, nie będzie
zbyt silny i być może nie starczy mu sił, by przyjść.
- Pomyślę o tym. Nie powinien mieszkać sam podczas
rekonwalescencji. Mógłby na jakiś czas zatrzymać się
u nas, niezależnie od tego, czy będzie w stanie uczestni
czyć w weselu.
- Dziękuję. - Claire uścisnęła mu rękę. - Martwiłam
się o niego, ale nie chciałam ci narzucać domownika, który
będzie potrzebował medycznej pomocy.
- Przecież się pobieramy. To będzie także twój dom.
Czy twoja mama potwierdziła swój przyjazd na ślub?
- Tak. Żadna siła by jej od tego nie powstrzymała.
Ojczym też przyjedzie. Może wreszcie wynagrodzimy so
bie nieporozumienia, do których doprowadzałam jako sza
lona nastolatka.
- Na pewno nie byłaś zła, może trochę zwariowana,
skoro chciałaś się nawet wytatuować. Jak mama zareago
wała na wiadomość o ślubie?
- Była zaszokowana i szczęśliwa. Żałowała, że jej tu
nie ma i nie może przygotować wielkiego wesela.
- Cosmo się tym zajmie. Przez całe popołudnie zasy
pywał mnie pytaniami. Masz coś przeciwko temu, by to
jemu'powierzyć organizację?
Kiedy powiedzieli Adzie i Cosmo o swoich planach,
sekretarz entuzjastycznie zabrał się do przygotowywania
wesela. Ada popatrzyła tylko na Jacoba i obiecała pomó
wić z nim później.
- Skądże! - odrzekła Claire. - Czy Ada już z tobą roz
mawiała?
- Jeszcze nie. Nie zamierzam jej wyjaśniać, czemu się
żenię, ale domyśli się wszystkiego, gdy trust zostanie roz
wiązany.
- Nie spodoba jej się, co ty i twoi bracia dla niej robi
cie.
- Ada jest najbardziej niezależną kobietą na świecie.
Nie chciała powiedzieć mi o swojej chorobie, więc trudno
sobie wyobrazić, że zaakceptowałaby pomoc.
- Jednak w końcu ją przyjęła.
- Niezupełnie. Zgodziła się, bym wysłał ją na leczenie,
ale nie wie, że za nie płacę i ile to kosztuje. Chcę, by tak
zostało. Powiedziałem jej, że ubezpieczenie pokrywa wię
kszość kosztów, a ona sądzi, że jej oszczędności wystarczą
na resztę. Zarządzam jej pieniędzmi i część posłałem do
instytutu, by nie budzić podejrzeń.
- Sądzę, że powinieneś wyznać jej prawdę. Może nie
zechce zaakceptować pomocy, ale...
- Nie. - Zacisnął palce na kierownicy. - Jeśli się do
wie, odmówi tego typu leczenia.
- Na pewno nie. Pomyśl, jak się poczuje, kiedy się
dowie, co dla niej zrobiliście.
- Ada nie należy do sentymentalnych kobiet. Wie, że
o nią dbamy.
- Nawet kobiety niesentymentalne lubią czuć, że są
kochane - powiedziała cicho Claire.
- Nie rozumiesz. - Jacob starał się tak dobrać słowa,
by nie mówić o sprawach, których nie miał prawa dotykać.
- Kiedy byłem mały, ojciec utrudniał jej pozostanie w na
szym domu, ale nie odeszła. Najpierw została dla mojego
dobra, potem również dla Luke'a i Michaela. Musiała być
twarda, żeby przetrwać. Jest dla nas członkiem rodziny,
choć nie ma między nami pokrewieństwa.
- To trudne dla kobiety... poświęcić się wychowaniu
cudzych dzieci.
Jacob przypomniał sobie swoją bolesną przeszłość.
- Kiedyś on ją zwolnił.
- Twój ojciec?
- Tak. - Jeszcze po dwudziestu pięciu latach czuł
gniew, gdy o tym myślał. - Mimo to Ada poświęciła życie
dzieciom tego drania. Sprawiliśmy, że wróciła, ale zawsze
wiedziała, że to się może powtórzyć. Została z nami, lecz
i siebie musiała chronić. Nie znosi żadnej zależności.
- Miłość, zrozumienie, akceptacja to wspaniałe dary.
Zazdroszczę Adzie - powiedziała Claire po chwili milcze
nia.
- Zaraz dojedziemy do szpitala - rzekł. - Jeśli twój
kuzyn nie wydobrzeje do przyszłego tygodnia, możemy
tutaj urządzić ślub. W jego pokoju, w kaplicy, gdziekol
wiek...
- Przecież chcesz wziąć ślub w domu. Cosmo wszy
stko przygotował...
- To nie jego wesele. Nigdy się nie żeniłem. Nie wiem,
jak to się robi, lecz chcę, by wypadło dobrze. Jeśli dla
ciebie jest ważne, by uczestniczył w nim kuzyn, tak to
urządzimy, by mógł być obecny na ceremonii.
Claire odpięła pas i pocałowała go. Znał już smak jej
pocałunków, a jednak ogarnęła go fala ciepła. Chciał od
wzajemnić pocałunek, gdy odchyliła się, pieszcząc jego
włosy.
- Dobry z ciebie człowiek. Dziękuję, Zobaczymy, co
lekarz powie o Dannym. Potem zdecydujemy.
Sięgnęła po torebkę i nie czekała, aż Jacob otworzy jej
drzwi.
- Nie przywykłam mieć przy sobie brylantów. Może
najpierw powinniśmy je odwieźć do domu?
- Załóż naszyjnik, jeśli obawiasz się nosić go w torebce.
- O nie! Po raz pierwszy założę go dla ciebie... w bar
dziej intymnych okolicznościach.
Jacob natychmiast zapragnął pocałunku. Odwrócił jej
twarz ku sobie, musnął ustami jej wargi. Claire straciła
oddech, a torebka wypadła jej z rąk.
- Widzisz, co ze mną robisz? - Roześmiała się. - Nie
możemy zostawiać brylantów na ziemi. Lepiej je podniosę
- rzekła i schyliła się, a wtedy spostrzegł, że zbliża się ku
nim jasnowłosy, uśmiechnięty mężczyzna w ciemnosza
rym garniturze. Z bronią w ręku.
W ciągu sekundy, gdy Claire sięgała po upuszczoną
torebkę, została przygnieciona do ziemi męskim ciałem, a
w powietrzu rozległ się huk wystrzału.
Ledwie zdążyła złapać oddech, gdy Jacob przetoczył
ich oboje bliżej samochodu, tak że uderzyła ramieniem
o oponę.
- Wczołgaj się pod auto - rzucił, a ona bez zastano
wienia wykonała polecenie.
Gorąco buchało jej w twarz od rozgrzanego trotuaru
i podwozia samochodu. Dusiło ją w gardle, od spalin i ze
strachu.
Jacob wcisnął się obok niej, choć trudno było sobie
wyobrazić, w jaki sposób mu się to udało przy jego po
sturze.
- Claire! - Rozległ się znajomy głos, a dziewczyna
zatrzęsła się z przerażenia.
- Nie uciekaj przede mną, proszę!
Wydobyła się ostrożnie spod podwozia, by zobaczyć,
że Ken okrąża auto z drugiej strony. Strach zupełnie ją
sparaliżował, lecz próbowała wepchnąć Jacoba głębiej
pod samochód. On jednak zignorował jej wysiłki, wyczoł
gał się spod auta i jednym skokiem znalazł się na ulicy
między nią a szaleńcem.
- Claire, och, Claire... tak za tobą tęskniłem. Tak cię
kocham... - Ken wpatrywał się w dziewczynę, a broń wy
celował w Jacoba.
Jacob uwięził Claire między sobą a wozem, zasłaniając
ją własnym ciałem.
- Powinieneś odłożyć bronić - rzekł zadziwiająco ła
godnie. - Straszysz dziewczynę.
Szaleniec nie oderwał wzroku od wybranki ani nie opu
ścił rewolweru.
- Musisz pójść ze mną - powiedział. - Rodzice nie są
ze mną szczęśliwi. Uważają, że powinienem wyjechać, ale
nie mogę zrobić tego bez ciebie. Dokąd chcesz jechać?
- Dokąd zechcesz - wymamrotała Claire.
- Wszędzie, dokąd pojedziemy, będziemy tylko we
dwoje. Na zawsze.
- Ja... tez za tobą tęskniłam. Pojadę, ale muszę się
najpierw spakować.
- Tęskniłaś? - Przez twarz Kena przemknął cień. -
Nie odpowiedziałaś na mój list, więc przyszedłem się z to-
bą zobaczyć. Był u ciebie inny mężczyzna. Tym razem
musisz go pamiętać.
- To mój kuzyn. - Claire próbowała wysunąć się zza
pleców Jacoba, lecz on tak mocno przyciskał ją do samo
chodu, że z trudem oddychała.
Widziała tylko rękę Kena, w której trzymał broń.
- Pamiętasz Danny'ego, prawda?
- On cię wykorzystuje - ciągnął Ken tonem, który
przypominał jej przeszłość.
Ręka z rewolwerem nieco opadła.
- Nie powinnaś mu na to pozwalać, ale jeszcze raz ci
wybaczam. Wiem, że nie chciałaś mnie zranić, jednak
teraz jesteś z kimś innym. On stoi między nami, a to nie
dobrze. - Rewolwer znów się uniósł. - Nie pozwolę, by
ktoś nas rozdzielał. Wiesz o tym. Zabiję go, jeśli się nie
odsunie.
- Możesz do mnie strzelić - odezwał się Jacob spokoj
nie - ale najpierw pomyśl. To kaliber 357.
- Tak? Nie znam się na broni - odparł Ken. - Na
szczęście nie trzeba się znać, by jej używać.
- Kula przejdzie przeze mnie i dosięgnie Claire, a jej
nie chcesz zranić, prawda?
- Musimy być razem... w raju. Na zawsze.
Razem nieżywi, pomyślała Claire. Szaleniec przyszedł
zabić ją i siebie, a jeśli Jacob się nie odsunie, zastrzeli też
jego. Nagle ogarnął ją spokój. Nie wiedziała, czy ocali
siebie, lecz musiała jakoś ratować Jacoba.
- Jeśli mnie zabijesz - mówił spokojnie West - znajdę
się w raju razem z tobą i Claire, a tego przecież nie
chcesz.
- Nie wiem, dokąd pójdziesz, ale na pewno nie bę
dziesz z nami. Stanowimy jedność, lecz ona nie wytrzy
muje ziemskich pokus - stwierdził smutno Ken. - Nie
chce mnie krzywdzić, ale jest tak piękna, że każdy męż
czyzna, który na nią spojrzy, od razu jej pożąda. Ona nie
potrafi dać sobie z tym rady, więc muszę jej pomóc.
- Nie sądzę, by zastrzelenie jej było dobrym rozwią
zaniem.
- Nie rozumiesz, co nas łączy.
Claire ujrzała, jak Ken wymierza broń i w tej samej
sekundzie rzuca się na niego Jackie, jak oboje padają ńa
ziemię, a rewolwer wypada z ręki szaleńca.
Zapadał zmrok, gdy Jacob i jego narzeczona wrócili do
rezydencji. West nie podjeżdżał do garażu, chcąc, by Clai
re jak najszybciej znalazła się bezpiecznie w domu, choć
nie miało to już racjonalnego uzasadnienia, bowiem Law-
rence został aresztowany.
Lecz jeszcze niedawno znalazł się tak blisko Claire, iż
Jacob omal jej nie stracił. Niewiele brakowało, gdyby nie
szybka akcja Jackie Muldrow. Wolał o tym nie myśleć.
Osłaniając Claire, widział policjantkę, skradającą się
między zaparkowanymi przed szpitalem autami. Lecz za
nim ją zobaczył, uznał, że jedyne wyjście to rzucić się na
Lawrence'a z nadzieją, że Claire zdąży uciec. Pojawienie
się Jackie sprawiło, iż starał się przeciągać rozmowę z sza
leńcem, by dać jej czas na działanie.
Wysiadł z wozu przed domem.
- Boże! - Claire stanęła obok, trzymając się za głowę.
- Nie mogę uwierzyć, że to już się skończyło.
Jacob wiedział, że miała na myśli koszmar związany
z byłym narzeczonym, a nie ich związek, lecz miał też
świadomość, iż już go nie potrzebowała.
- Tym razem Lawrence znajdzie się tam, gdzie powi
nien. Twoja przyjaciółka tego dopilnuje - rzekł.
Claire opuściła ręce i podeszła do niego.
- Co się stało? - spytała, widząc wyraz jego twarzy.
- Nic. Chodźmy do domu - powiedział, lecz się nie
poruszył.
- Coś jest nie w porządku. Wyglądasz tak, jakbyś za
chwilę miał wybuchnąć.
- To był dzień pełen zdarzeń. Gdyby twoja przyjaciół
ka się nie pojawiła, niewiele mógłbym ci pomóc - powie
dział cicho. - Obiecałem cię chronić, a jak przyszło co do
czego, całą robotę wykonał kto inny.
- Osłoniłeś mnie własnym ciałem. Co więcej mogłeś
zrobić?
- Cokolwiek! Nigdy już nie chcę być teki bezradny jak
wtedy, gdy czekałem, aż on strzeli...
Claire zacisnęła mu palce na ramionach, jakby chciała
nim potrząsnąć.
- Wiesz, co czułam?
Przerażenie i wściekłość na system, który nieskutecz
nie izolował Kena, i na siebie, że stała się powodem jego
obsesji.
Jacob delikatnie usunął jej dłonie'.
- W tej chwili nie jestem sobą. Potrzebuję czasu, by
się uspokoić.
Claire wspięła się na palce i szybko go pocałowała.
Przytulając się do niego, chciała go upewnić, że czuje się
z nim bezpieczna. Na moment zesztywniał, a potem oto
czył ją ramionami i przytulił tak mocno, że jęknęła. To nie
był ten sam Jacob, którego znała. Miała przed sobą czło
wieka ogarniętego szałem namiętności, który dawał wyraz
swoim pragnieniom, tuląc ją i całując w szaleńczym po
rywie.
Uniósł ją i przytulił twarz do jej piersi.
- Jacob... jesteśmy przed domem.
Przez chwilę patrzył na nią niewidzącym wzrokiem.
- Przepraszam... nie miałem zamiaru... - wymamro
tał i postawił ją na ziemi.
- Nie przepraszaj. Ale może... powinniśmy wejść do
mieszkania?
Uśmiechnął się tylko i ruszyli do drzwi.
W domu czekali Ada i Cosmo, do których Jacob dzwo
nił ze szpitala, by krótko opowiedzieć, co się stało. Oboje
chcieli się upewnić, że jest cały i zdrowy. Cosmo nie mógł
sobie darować, iż nie było go na miejscu zdarzenia. Jacob
i Claire zostali nakarmieni i musieli odpowiedzieć na setki
pytań. W końcu dziewczyna ziewnęła, sygnalizując, że
czas na spoczynek, choć była dopiero ósma. Wszyscy
domyślili się, o co jej chodzi, tylko Jacob rzekł:
- Miałaś ciężki dzień. Idź się położyć.
Pomyślała, że jest niemądry, jeśli sądzi, iż potrzeba jej
snu.
- Nie pokazałeś mi jeszcze, gdzie mogę położyć swoje
rzeczy. - Uśmiechnęła się. - Mam zamiar dziś wieczorem
poukładać je w twojej szafie.
Jacob potrzebował chwili, by zebrać myśli, a potem
ruszył, by jej pomóc. Wyraźnie minął mu zły nastrój.
Nigdy nie widziała go tak pogodnym. Jednak przez cały
czas jej nie dotykał. Claire wiedziała, dlaczego... W po
koju stało łóżko. Gdyby ją tylko musnął, natychmiast by
się w nim znaleźli i nigdy nie dotarliby na górę, do sypial
ni, a ona pragnęła znaleźć się w jego łóżku.
Gdy stanęli wreszcie przy schodach, wziął ją na ręce.
- Co robisz? - zawołała, zarzucając mu ramiona na
szyję.
- Chcąc być romantycznym, powinienem cały czas
nosić cię na rękach, lecz nie wiem, czy poradzę sobie z tym
na schodach.
- Myślisz, że to romantyczne sugerować, że ważę tonę?
- Nie muszę mówić, jaka jesteś piękna. Masz lustro.
- Kobieta zawsze chce to słyszeć od mężczyzny, któ
remu chce się oddać - powiedziała, a w myślach dorzuci
ła: i którego kocha.
Jacobowi pociemniały oczy. Pochylił głowę, by ją po
całować. Całując się, dotarli do sypialni. Jacob zamierzał
uwodzić Claire powoli, lecz ona wolała, by połączyli się
natychmiast.
- Zróbmy to gwałtownie - szepnęła, całując go w szyję.
Położył ją na łóżku. Czuł się szczęśliwy, gdy brał ją
w ramiona i gorąco całował. Jeszcze się kontrolował, choć
ręce mu drżały. To doprowadzało Claire do szaleństwa.
Objęła go, lecz unieruchomił jej ręce nad głową i zamknął
usta pocałunkiem.
Wiedziała, że Jacob bardzo ceni swoją samokontrolę.
Szanowała to, zdając sobie sprawę, iż to część jego oso
bowości, lecz nie zamierzała tolerować jego opanowania
w łóżku. Kiedy tylko uwolnił jej ręce, przytuliła się mocno
i zaczęła całować jego pierś, brzuch, a potem usta znalazły
się niżej.
Jacob uniósł się, chwycił ją za biodra, położył na ple
cach i rozsunął jej nogi. Gdy się w niej poruszał, krzyczała
jego imię. Gdy oboje osiągnęli orgazm, świat wokół prze
stał istnieć.
Dużo później, gdy oboje leżeli wyczerpani miłością,
szepnął żartobliwie:
- Chciałaś mnie zabić?
- Zabawne - odpowiedziała. - Nie wiedziałam że
i po śmierci możemy być tacy spoceni.
- Kocham cię, Claire - wyznał, całując ją.
Nic więcej już nie powiedział. Claire łzy stanęły
w oczach. Minęło kilka minut, nim zdecydowała się do
niego przytulić.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Nie będę zwracał się do banku - powiedział Jacob,
bębniąc palcami w biurko.
Dyskutowali z Claire nad możliwościami zdobycia
funduszy, które mogłyby zastąpić wkład finansowy Mar-
chisona w planowane przedsięwzięcie.
- Dlaczego?
- Sam sobie poradzę.
- Chyba wkrótce uda się rozwiązać trust, prawda? Mó
wiłeś, że Luke już się ożenił. Jeśli Michael ma problem ze
znalezieniem kogoś...
- Jego ślubna intercyza leży w sejfie. Zrobi, co do
niego należy.
- Więc nie sprawy braci cię niepokoją?
- Nie. - Milczał przez chwilę. - Myślę, że lepiej bę
dzie, jeśli odłożymy nasz ślub.
Claire odwróciła wzrok, starając się ukryć ból. Być
może zasłużyła na takie słowa, lecz ta świadomość w ni
czym jej nie pomogła.
Kiedy obudziła się rano, Jacoba już nie było. Nie mogła
go znaleźć ani przed śniadaniem, ani później. Wyszedł
z domu. Godzinę temu wrócił i zaczął rozmowę o intere
sach.
Minęło kilka sekund, nim się opanowała;
- Nie chcę. Jeśli chodzi o ostatnią noc... - zaczęła.
- Pospieszałem cię. Miałaś dostać miesiąc na zastano
wienie, a dałem ci mniej niż tydzień. Zaczekamy - posta
nowił i wrócił do raportów finansowych. - Gdzie są pod
sumowania zysków i strat Bensona? - spytał.
- Na stronie dziesiątej. Myślę... - Z trudem przełknęła
ślinę. - Jak długo chcesz czekać?
- Nie wiem. - Jacob nie patrzył na nią. - Nie chcę
wywierać presji. A teraz, jeśli chodzi o Bensona... Wyda
je się, że ma wystarczająco dużo środków, by zwiększyć
udział w inwestycji. Zadzwoń do niego po ustaleniu z pra
wnikiem warunków umowy. Zorientuję się, kto mógłby
mi pożyczyć dwa miliony.
- Jesteś pewna, że nie chcesz tych lodów? - spytała
Jackie.
Claire chodziła niespokojnie po mieszkaniu przyjaciół
ki.
- Nie mogę jeść.
- Musi być kiepsko, skoro lody nie pomagają - zażar
towała policjantka, choć w jej oczach malowało się współ
czucie. - Mam jeszcze piwo. Może się go napijesz?
- Dziękuję.
- Przestań chodzić i powiedz, kto zawinił?
- Ja, choć tego nie rozumiem, - Claire przeciągnęła
ręką po włosach. - Muszę zrobić z nimi porządek, bo do
prowadzają mnie do szaleństwa.
- Kiedy zaczynasz mówić o ścięciu włosów, od razu
wiem, że masz problemy. Co się stało?
Claire opadła na kanapę obok przyjaciółki.
- Wariuję - powiedziała.
- Masz obsesję, halucynacje?
- Nic takiego. Po prostu... zraniłam Jacoba i siebie
również, tylko sama nie wiem, dlaczego. Trzy dni temu
powiedział, że mnie kocha, a ja milczałam... Nie mogłam
nic z siebie wydusić.
- Hm... Nie jesteś pewna, czy odwzajemniasz jego
miłość?
- Kocham go - odparła Claire bez wahania. - Miałam
pewne wątpliwości w sprawie ślubu tylko dlatego, że
wszystko działo się tak szybko. Nie wiedziałam, czy on
zdoła mnie pokochać. A kiedy wyznał... - Zerwała się,
i znowu zaczęła chodzić.
- Jak zareagował?
- Powiedział, że chce odłożyć ślub na czas nieokreślony.
Próbowała z nim rozmawiać, choć może nie dość zde
cydowanie. Był uprzejmy, miły, lecz zachowywał dystans.
Nie wiedziała, co zrobić, by jej wysłuchał.
- Nadal z tobą sypia? - spytała przyjaciółka.
- Jackie!
- Jeśli nie, masz problem. Jeśli tak, nie jest źle.
- Ależ jest źle!
Claire przeniosła się do pokoju Jacoba, spali razem
przez ostatnie trzy noce. Kochał się z nią, lecz nie robił
już tego tak spontanicznie i nigdy nie tracił nad sobą kon
troli.
- Po części to również jego problem.
- Nie obwiniam go. Potrzebuje kogoś, na kogo mógłby
liczyć. Pragnie stałości. Dlatego kocha ten stary dom. Ma
w nim oparcie, tak jak w Adzie. A ja zawiodłam.
- Daj spokój, przecież go nie oszukałaś i niczego przed
nim nie ukryłaś.
- Nie rozumiesz. On potrzebuje...
- Nieważne, czego potrzebuje. Sama masz pewne po
trzeby, których nie bierzesz pod uwagę.
- Po prostu nie mogę zrozumieć, czemu tak zareago
wałam. Nie potrafię naprawić sytuacji, jeśli czegoś nie
rozumiem.
- Przestraszyłaś się, że nagle możesz dostać wszystko,
czego pragnęłaś, ą nie byłaś pewna, czy na to zasługujesz.
Bałaś się, że on może to zauważyć i odejść.
- Wcale nie.
- Och, kochanie, wszyscy tacy jesteśmy.
- Obwiniałam się po procesie Kena, ale mam to już za
sobą. Przecież przeszłam terapię.
- Nie można winić się za to, że kogoś kocha się za mało
albo że kocha się niewłaściwego człowieka.
- Nie robię tego.
- Ależ tak! Kiedy przyjechałaś tu z Kalifornii jako
szesnastolatka, próbowałaś każdemu udowodnić, że mimo
wszystko jesteś warta miłości. Sądziłaś, że zrujnowałaś
życie kuzynowi, sobie, matce, ojczymowi.
- Nie wiedziałam, że tak mnie postrzegałaś.
- Jesteś tylko człowiekiem i twoje pomyłki życiowe
nie są aż tak wielkie, jak sądzisz.
- Dobre rady przyprawiają mnie o ból głowy.
- Lody to najlepsze lekarstwo - roześmiała się Jackie.
- Dalej, zjedzmy coś dobrego, potem pomyślimy, co zro
bić z twoim narzeczonym.
Jacob stał przy oknie, popijał irlandzką whisky
i utwierdzał się w swoim postanowieniu. Nie mógł postą
pić inaczej, a chyba nie popełnił błędu, bo jednak Claire
z nim została.
. Teraz jednak jej nie było. Wzięła wolne popołudnie, by
zobaczyć się z przyjaciółką. Dotąd nie wróciła. Spała
przez ostatnie noce w jego łóżku i oddawała mu się z ta-
kim ciepłem i słodyczą, o jakich mógł tylko marzyć.
Było dobrze, póki nie wyznał jej miłości. Ciągle czuł
ból, gdy o tym myślał. Odwrócił się od okna, uznając, iż
postąpił głupio. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek wypo-
wie takie słowa.
Uprzytomnił sobie, że Claire słyszała je tego samego
dnia także od mężczyzny, który usiłował ją zabić. Nie
współczuł draniowi, lecz rozumiał, że Ken pragnął zatrzy-
mać swoją ukochaną. Podzielał to uczucie.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i serce uderzyło
mu mocniej. Wróciła. Gdy otwierała drzwi gabinetu, nadal
stał przy oknie.
- Przecież nie pijesz w godzinach pracy? - Jej głos
przejął go dreszczem, więc dał sobie czas, by się opano-
wać.
- Wyjątkowo odstąpiłem od tej zasady. Dobrze się ba-
wiłaś?
- To było... owocne spotkanie. Pokazałabym ci coś
gdybyś się odwrócił.
Wolno zwrócił się w jej stronę. Miała rozwiane włosy
Na wizytę u przyjaciółki włożyła spodnie i niebieski swe
terek z białymi guziczkami. Jej widok sprawił mu przyje
mność, lecz tego nie okazał.
- Nie masz stanika.
- Zdjęłam go. Chcesz wiedzieć, dlaczego?
- Tylko zauważyłem.
- Pokażę ci - rzekła, zaczynając rozpinać guziki.
- Nie teraz. - Jacobowi wyschło w gardle, a puls przy
spieszył.
- Dlaczego? Bo mamy problemy z rozmową o tym, co
najważniejsze.
- Nie wydaje mi się, byś zaczynała rozmowę. - Nie
mógł oderwać od niej wzroku, gdy odpinała trzeci gu
zik.
- Słowa nie wystarczą po tym, jak zareagowałam na
twoje wyznanie, więc chcę ci pokazać, co czuję.
- Przestraszyłaś się.
- Tak. - Ostatni guzik stawiał opór, a może za bardzo
trzęsły się jej ręce. - Przepraszam. - Nabrała tchu i roz
pięła go.
- Masz tatuaż na piersi - zdumiał się.
- Tak - przyznała, podchodząc bliżej.
Nie mógł oderwać spojrzenia od nagich piersi. Kilka cen
tymetrów od lewego sutka zauważył różowe serduszko prze
bite strzałą, w którym widniał napis: „Claire kocha Jacoba".
Zaszokowany spojrzał na nią. Miała łzy w oczach, lecz nie
płakała.
- Tatuaż zostaje na zawsze. Chciałam ci dowieść, że
wiem, iż cenisz sobie nie to, co zewnętrzne i nietrwałe.
Nie pragnę być dla ciebie doskonałością. Mogę być...
trochę szalona, odrobinę niemądra, impulsywna, niedosko
nała i nadal będzie między nami dobrze, prawda?
Jacob nie potrafił wyrazić własnych uczuć. Uniósł dłoń,
żeby dotknąć jej twarzy, lecz palce powędrowały ku piersi
i musnęły wytatuowane serduszko.
- Trochę boli - skrzywiła się.
- Poszłaś do studia tatuażu?
- Razem z Jackie. Mogłabym powiedzieć, że to jej
pomysł, ale to we mnie tkwi szalona piętnastolatka.
- Zrobiłaś tatuaż na piersi, by dowieść, że mnie ko
chasz?
Skinęła głową, stojąc lekko zawstydzona z odkrytą
piersią w blasku popołudniowego słońca.
- Nie jest jeszcze za późno, prawda?
Roześmiał się, chwycił ją w ramiona i obrócił się do
koła.
- Wiesz, że jesteś szalona?
- Mam nadzieję, że ci się to podoba - rzekła z rozjaś
nioną twarzą.
- Bardzo. - Pocałował ją w usta. - Bałem się, że zbyt
cię ponaglam i za bardzo przypominam Kena. Tak pra
gnąłem cię zatrzymać.
- Nie jesteś taki jak on. W miłości nie ma nic z obsesji.
W końcu to zrozumiałam.
- Co myślisz o weselu na Boże Narodzenie? Nie chcę
czekać zbyt długo. I nie ma to nic wspólnego z trustem
ani kupowaniem udziałów w towarzystwie ubezpiecze
niowym.
- Świetnie. - Odwzajemniła pocałunek.
- Kochasz mnie - powtórzył, kryjąc twarz w jej wło
sach.
- Tak, to wspaniałe i przerażające, prawda?
- We mnie również te słowa budzą strach. Myślałem,
że nigdy ich nie wypowiem, choć nie byłem pewny. Mam
trzydzieści sześć lat i nigdy się nie zakochałem. Bałem się
powtórzyć błędy ojca.
- W niczym nie przypominasz ojca. Jesteś podobny do
Ady. Była dla ciebie jak matka. Jest równie opiekuńcza
jak ty.
- Od razu ją polubiłaś.
- Tak, choć kiedy opowiedziałeś, jak oszukujesz Adę
dla jej dobra, byłam trochę zazdrosna. Zrozumiałam, jak
bardzo jestem zaangażowana, skoro chciałam, byś i dla
mnie kłamał. Teraz wolę, żebyś tego nie robił. Zresztą
nigdy nie kłamiesz, ale tak kochasz Adę, że gotów byłeś
złamać dla niej swoje zasady.
- Ciebie też kocham. - Pocałował ją czule.
- Wiem - Przytuliła się. - Pragnęłam, byś mnie ko
chał, lecz sądziłam, że muszę jakoś zasłużyć na to uczucie.
Bałam się popełnić błąd i... wtedy właśnie go zrobiłam.
Myślałam, że wszystko zepsułam.
- Niczego nie zepsułaś. To moja wina. Powinienem
domyślić się, że te słowa mogą cię przestraszyć po tym,
co zaszło z Kenem. - Zacieśnił uścisk i natychmiast go
rozluźnił. - Boli cię?
- Ten ból szybko minie.
- Pocałuję serduszko, by nie bolało.
- Lepiej poczekajmy dzień lub dwa.
Jacob bardzo pragnął tego pocałunku, lecz pomyślał, iż
ma przed sobą wiele dni, by całować ją całą.
- Powinienem coś dla ciebie zrobić, ale nie wiem, co
mogę ci ofiarować?
- Przecież to oczywiste. Siebie. Tylko tego pragnęłam
- powiedziała.