Christine Rimmer
Rezydencja na wzgórzu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rachel Stockham była pewna, że w stanie
Oregon jest jedyną kobietą w szóstym miesiącu
ciąży, która spędza większość wolnego czasu,
fantazjując na temat seksu.
Dlaczego właśnie ja? – zastanawiała się co-
dziennie.
Jako pielęgniarka miała wszelkie niezbędne
wiadomości na temat ciąży i porodu. Poza tym,
jako przyszła matka, zapoznała się z najlepszymi
i najbardziej aktualnymi książkami na ten temat.
Wiedziała, jakie sprawy powinny zaprzątać ko-
bietę w szóstym miesiącu ciąży, a seks do nich
bynajmniej nie należał.
Na czele listy znajdowała się zgaga i opuch-
nięte kostki, a poza tym ważniejsze kwestie: czy
dziecko urodzi się zdrowe? A w jej przypadku
także: jak poradzę sobie z samotnym macierzyńs-
twem, z własną matką, która cierpi na depresję
dwubiegunową oraz z pracą, która przynosi wiele
satysfakcji, lecz jest zarazem wymagająca i wy-
czerpująca emocjonalnie?
Oczywiście Rachel wiedziała, że dla ciężarnej
kobiety czerpanie radości z seksu, nawet sporej,
jest rzeczą zupełnie normalną. Jednak jeśli kobie-
cie ciężarnej na tym zależy, dobrze byłoby mieć
obok siebie mężczyznę.
Rachel z nikim się nie spotykała. Postanowiła
zostać samotną matką w ścisłym tego słowa
znaczeniu.
Ojcem jej dziecka był dawca numer 1067
w Zakładzie Usług Kriogenicznych stanu Oregon.
Znała jego grupę krwi, grupę etniczną, wzrost,
wagę oraz zainteresowania. I to wszystko. Tylko
tyle i aż tyle. Nie chciała wiedzieć więcej ani też
nie łudziła się, że jakiśoszałamiający, wspaniały
mężczyzna nagle pojawi się w jej życiu i zapała do
niej miłością od pierwszego wejrzenia – z jej
opuchniętymi kostkami i wydętym brzuchem.
Rachel Stockham była realistką. Nie spodzie-
wała się, że jakiśmężczyzna ją wybawi. Nie o-
czekiwała, że ktośwspaniały zakocha się w niej
do szaleństwa. Pragnęła tylko jednej nocy gorące-
go seksu, zanim stanie się na to za gruba, zanim
pochłonie ją macierzyństwo, problemy rodzinne
oraz praca, i nie będzie miała ani czasu, ani okazji
– nie mówiąc już o braku energii – na wspaniałą,
szaloną noc miłosnego zapomnienia.
4
Christine Rimmer
Jednak nieustannie zastanawiała się, jak speł-
nić to marzenie jednej pamiętnej nocy bez dal-
szego ciągu.
Nie ma mowy. Kiedy ostatni raz – i jedyny
– spędziła szaloną noc z nieznajomym, okazało
się, że był to narzeczony jej przyjaciółki. Praw-
dziwa katastrofa. Nigdy więcej nie zdecyduje się
na podobny krok. Całkiem serio. Ilu mężczyzn
zwróciłoby na nią uwagę w jej stanie, nawet
gdyby to ona ich podrywała?
A więc co zrobić, kiedy człowiekowi bardzo
czegośbrakuje i pogodził się z faktem, że tego nie
dostanie?
Można oddać się fantazjom, a Rachel właśnie
tak robiła. I to często. Brad Pitt bez koszuli albo
rozebrany Ben Affleck, patrzący na nią z pożąda-
niem...
Lecz nie wolno wyciągać z tego zbyt pochop-
nych wniosków. Rachel nie rozpalała się przy
każdym przystojnym mężczyźnie i nie każdym
zaprzątała sobie głowę. Trzymała się pewnych
standardów, wybierając partnerów do głównych
ról w jej grzesznych fantazjach
Przestrzegała przy tym kilku reguł. Można
fantazjować na temat gwiazd filmowych, ale nie
osób z prawdziwego życia. Na przykład mus-
kularnego chłopaka z jej ulicy koszącego maleńki
trawnik przed domem, bez koszuli i w obszer-
nych luźnych spodenkach zsuwających się na
5
Rezydencja na wzgórzu
szczupłe biodra. Albo pracowników szpitala Port-
land General – przystojnych lekarzy i atrakcyj-
nych techników rentgenowskich.
Na oddziale onkologicznym myślała tylko
o poważnych sprawach, a nigdy o jakichśponęt-
nych nieznajomych. Wydało jej się straszne, że
mogłaby przyglądać się rozmarzonym wzrokiem
jakiemuśprzystojnemu facetowi, którego jedy-
nym błędem jest to, że przypadkiem znalazł się na
linii wzroku ciężarnej kobiety z obsesją na punk-
cie seksu. Nieznajomi zdecydowanie odpadają.
A przynajmniej tak było aż do owego kwiet-
niowego dnia w sklepie Becky and Huck’s...
Był piątek, a Rachel rozpoczynała swój trzy-
dniowy weekend. Dla pielęgniarki trzy dni wol-
nego mają swój urok. Taki weekend oznacza
cenny, niczym niezakłócony czas tylko dla niej.
W jej planach na ten dzień mieściły się różne
sprawy do załatwienia, zakupy i film, oczywiście
z Bradem albo Benem w roli głównej. Wieczorem
zaśmiała zamiar zanurzyć się w aromatycznej
kąpieli i z uśmiechem na twarzy i oddać się nie-
grzecznym rozmyślaniom.
Szybko pozałatwiała swoje sprawy i tuż po
dziesiątej zjawiła się w Lloyd Center, najwięk-
szym centrum handlowym w Portland. Przed
południem kupiła kilka rzeczy dla kobiet w ciąży
– na trwającej właśnie wyprzedaży w Mother-
6
Christine Rimmer
hood Maternity – a potem zrobiła rekonesans po
dziecięcych sklepach.
Ostatnim punktem na tej trasie był Becky and
Huck’s, a potem miała zamiar cośzjeść i wybrać
film. Był to zupełnie nowy butik oferujący luk-
susowe ubranka dla dzieci. Nie na jej kieszeń. Ale
nie zaszkodzi obejrzeć...
Wewnątrz pomieszczenia na suficie wisiały
kolorowe transparenty, a wystrój wnętrza utrzy-
mano w kolorze różowym, żółtym i seledyno-
wym. Sprzedawcy od razu zajęli się nią, pytając,
w czym mogą pomóc.
– Ja tylko oglądam... – powiedziała i posłała im
swój najbardziej czarujący uśmiech kobiety spo-
dziewającej się dziecka, po czym skierowała się
w stronę regału dla dziewczynek do trzeciego
miesiąca życia.
Oglądała prześliczne ubranka: stroje z baweł-
nianym haftem, marszczone kreacje ozdobione
najdelikatniejszą i najpiękniejszą koronką, ma-
leńkie sukieneczki z patchworkowym karczkiem,
mięciutki sweterek haftowany w kwiaty i przy-
brany różnokolorowymi kokardkami...
Czyż ubranka dziecięce nie mają w sobie u-
roku? Zwłaszcza takie jak te, słodkie, niepowta-
rzalne i jakże pięknie wykonane. Ubranka, które
mogłaby uszyć kochająca babcia albo zauroczona
ciotka, i które dawały Rachel nadzieję na przy-
szłość w ogóle, a w szczególności dla jej dziecka.
7
Rezydencja na wzgórzu
Podejmowała się tej roli bez mężczyzny, na
którym mogłaby się wesprzeć. To prawda, jej
matka nie należała do tych babć, które robią na
drutach urocze sweterki i wypatrują okazji, by
posiedzieć z wnukiem.
Przyszłość istotnie nie rysuje się szczęśliwie.
Jednak ona i jej maleństwo jakośmuszą sobie
poradzić.
Umieściwszy torbę z Motherhood Maternity
na podłodze, Rachel sięgnęła po haftowany swe-
terek z kokardkami. Był puszysty jak brzuszek
kotka i miękki jak policzek niemowlęcia. Potrząs-
nęła nim i podniosła go do góry, a wtedy zauwa-
żyła, że przygląda się jej jakiśmężczyzna.
Stał po przeciwnej stronie regału, wprost na
linii jej wzroku, gdy z podziwem patrzyła na
sweterek. Mężczyzna wyglądał oszałamiająco.
Miał delikatne usta i gęste jasne włosy. Ubrany
był w lekki sweter koloru kobaltu, który przylegał
do jego szerokich ramion i nadawał głębię jego
niebieskim oczom.
Zanim uprzytomniła sobie, że ten mężczyzna
należy do kategorii niewinnych nieznajomych
– i stanowczo nie powinien być obiektem jej
fantazji – on puścił do niej oko. Naprawdę. Zu-
pełnie poważnie. To nie było złudzenie. Ten nie-
zwykły mężczyzna puścił do niej oko, a ona po-
zwoliła sobie uśmiechnąć się do niego.
I w tym momencie zdała sobie sprawę z tego,
8
Christine Rimmer
co robi. Odchrząknęła zakłopotana, spuś ciła wzrok
oraz powoli złożyła sweterek, by delikatnie od-
łożyć go na półkę.
Czy mężczyzna nadal się jej przygląda?
Oczywiście, że nie. Ze smętną miną przy-
stąpiła do podziwiania piżamki w kolorze mors-
kiej zieleni. To naprawdę głupie. Pewnie wyob-
raziła sobie, że puszcza do niej oko. Albo cośmu
do niego wpadło.
Gdy uparcie spuszczała wzrok, widziała wyra-
źnie jego buty, które sprawiały wrażenie drogich
i eleganckich. Mężczyzna nawet się nie poruszył.
I co z tego? Przecież on też może kupować
ubranka dla dzieci. Prawdopodobnie od niedawna
jest ojcem, a tutaj chce wybrać cośwyjątkowego
dla swojej ukochanej córeczki. Na pewno jest to
atrakcyjny, kochający tata.
– Chyba potrzebuję eksperta – odezwał się
mężczyzna.
Z całą pewnością nie zwraca się do niej. To
niemożliwe. Odważyła się podnieść wzrok – i zo-
baczyła pełne oczekiwania niebieskie oczy oraz
uśmiechnięte usta.
Był to uśmiech mężczyzny z jej niecenzural-
nych marzeń, ciepły, o drżących kącikach ust.
I tak porzuciła wszystkie swe zasady. Niewinny
nieznajomy czy też nie, dziświeczorem odegra
główną rolę w jej fantazjach.
– Znalazłem go.
9
Rezydencja na wzgórzu
Co on ma na myśli? Nagle jej serce zabiło
mocniej, wydała z siebie nieokreślony dźwięk
i opuściła wzrok na jego serdeczny palec. Bez
obrączki. I bez wiele mówiącej jasnej obwódki
w miejscu, gdzie powinna znajdować się obrącz-
ka. Czyżby nie był ojcem, a przynajmniej żona-
tym ojcem?
– Eksperta? – spytała zdziwiona.
– Tak. Od dziecięcych ubranek.
Im szybciej biło jej serce, tym wolniej pracował
jej umysł. Potrzebowała czasu, by poskładać to
wszystko w całość.
– Aha. – Przesunęła ręką po zaokrąglonym
brzuchu, na jej twarzy pojawił się uśmiech zaże-
nowania. – Właściwie nie jestem żadnym eksper-
tem. To moja pierwsza ciąża.
– Pierwsza... – powtórzył cicho takim tonem,
jakby pierwsza ciąża była najwspanialszą rzeczą
na świecie.
Rachel rzeczywiście tak uważała, nie mogła
tylko pojąć, dlaczego ten fantastycznie przystoj-
ny nieznajomy jest tego samego zdania.
Patrzyli sobie w oczy, nie mówiąc ani słowa.
Dziwne. Gdyby nie była pewna, że jest inaczej,
mogłaby pomyśleć, że próbuje ją poderwać.
– Moje gratulacje – odezwał się wreszcie.
– O, dziękuję. Bardzo... się z tego cieszę.
– Nie wątpię. A więc co o tym myślisz?
Trzymał w każdej ręce maleńkie ubranko.
10
Christine Rimmer
Podniósł je do góry: słodkie żółte śpioszki i prze-
śliczny kombinezon z różowego sztruksu z ap-
likacjami w kształcie motylków.
– Które ci się podoba?
Rachel nakazała swojemu sercu, aby zwolniło
rytm, a policzkom, by przestały płonąć, i zmusiła
umysł, aby wykorzystał posiadaną przez nią
wiedzę.
– Niestety, na niewiele się przydam. Jedno
i drugie jest wspaniałe.
Popatrzył na śpioszki, potem na kombinezon,
a wreszcie na nią.
– Nie potrafisz wybrać?
– Nie. Lepiej kieruj się swoim wyczuciem.
– Tak zrobię – odparł, nie spuszczając z niej
wzroku.
Tak, na pewno chce ją poderwać. I co z tego?
Weź się w garść, dziewczyno. To się nazywa flirt,
a widać, że ten facet jest w tym mistrzem. Na
pewno flirtuje z każdą kobietą, którą spotka.
– W jakim wieku jest twoja córka?
– Nie córka, tylko siostrzenica. Ma dwa mie-
siące. To najpiękniejsza i najmądrzejsza dziew-
czynka na świecie.
A więc siostrzenica. To nie tata, ale kochający
wujek. A sądząc po serdecznym palcu, nieżonaty.
– Ja też będę miała dziewczynkę – usłyszała
własny głos. – W ubiegłym tygodniu miałam
USG. Widziałam, jak ssie palec. – Urwała. To
11
Rezydencja na wzgórzu
chyba o wiele za dużo informacji, niż ten czło-
wiek potrzebuje.
Ale jemu widać to nie wystarczyło, bo zapytał:
– Naprawdę ją widziałaś?
Rachel przytaknęła.
– Czyż nie jest wspaniała?
– Oczywiście. Ale co najważniejsze, wszystko
wskazuje na to, że jest zdrowa. Ma po pięć pal-
ców u rąk i nóg, no i dużo się rusza. – Poczuła
delikatne poruszenie poniżej po prawej stronie
brzucha. Położyła rękę w tym miejscu. – Nawet
bardzo dużo.
Potrząsnął głową z wyrazem podziwu i zadu-
my na twarzy.
– Nowoczesna medycyna. To zdumiewające.
I na pewno twój mąż jest tym wszystkim bardzo
przejęty.
– Nie mam męża – wyjąkała.
– No to chłopak...
– Też nie mam.
Nastąpiła chwila ciszy, kiedy znowu na siebie
patrzyli. Wtedy dotarło do niej, że ten mężczyzna
zaraz poprosi ją o numer telefonu.
Nie, pomyślała, lepiej się nie angażować. Taki
mężczyzna jak on bez trudu może złamać serce.
I czy to nie dziwne, że podrywa kobietę w ciąży?
W prawdziwym życiu mężczyźni nie inte-
resują się ciężarnymi. Nawet gdyby miała płaski
brzuch, nie wyglądałaby najlepiej, zwłaszcza gdy-
12
Christine Rimmer
by się jej bliżej przyjrzeć. Miała na sobie dżinsowe
ogrodniczki dla ciężarnych i białą bawełnianą
bluzkę. Krótkie mysie włosy odgarnęła do tyłu
i przewiązała opaską.
Makijaż? Odrobina szminki i kilka pociągnięć
tuszem do rzęs. Na pewno nos jej się błyszczy...
Nie ma absolutnie żadnego powodu, z którego
ten świetnie wyglądający mężczyzna miałby
zwrócić na nią uwagę. Chwyciła torbę z zakupa-
mi i ze sterty ubranek po stronie wolnej ręki
wyjęła maleńką wełnianą czapeczkę.
– Uwielbiam takie rzeczy. – Pomachała do
niego malutkim ciuszkiem.
– Rzeczywiście, śliczna – potwierdził.
– Właśnie zdałam sobie sprawę, że muszę już
iść. Do widzenia.
Zasalutował jej śpioszkami. Wyglądał przyjaź-
nie i wydawał się swobodny, zupełnie nieporu-
szony faktem, że nagle Rachel macha do niego
dziecinną czapeczką i zabiera się do odejścia.
– Dziękuję za radę – powiedział lekkim to-
nem.
– Nie ma za co. – Ściskając czapeczkę w jednej
dłoni, a torbę w drugiej, przemknęła się między
regałami i przeszła do działu ubranek dla star-
szych dzieci.
Gdy tylko to zrobiła, pożałowała, że nie zo-
stała. Co złego by się stało, gdyby pogawędziła
z nim parę minut?
13
Rezydencja na wzgórzu
Czy zachował się niewłaściwie? Odpowiedź
brzmiała: nie. Pomyślała, że tak wpływa na nią
ciąża. Mimo jej stanu on sprawiał wrażenie, że
mu się podoba.
Odkąd ciąża stała się widoczna, mężczyźni na
ogół okazywali jej mniejsze zainteresowanie. Nie
żeby uganiali się za nią, zanim zaszła w ciążę, ale
od czasu do czasu zerkali na nią drugi raz. Teraz
patrzyli na nią aż trzy razy: najpierw na twarz,
potem na brzuch, a wreszcie na nią całą.
Z wyjątkiem tego mężczyzny. Ten był inny
niż wszyscy. To punkt na jego korzyść, prawda?
Rachel w istocie była trochę nieśmiała, z czym
bezskutecznie walczyła przez całe życie. To rów-
nież z tego powodu umknęła od tego pana.
Teraz, patrząc wstecz, widziała, że nie zdarzy-
ło się nic niezwykłego, po prostu wymieniła kilka
niewinnych zdań z przystojnym mężczyzną
przypadkowo spotkanym w sklepie. Gdyby mog-
ła odbyć tę rozmowę jeszcze raz, poprowadziłaby
ją inaczej. Byłaby bardziej swobodna, bardziej
naturalna...
Kiedy szła przez dział dla starszych dzieci,
kierując się do kasy, obiecywała sobie – uśmiechając
się na myśl o prawdopodobieństwie takiego zdarze-
nia – że gdy następnym razem jakiśprzystojniak
będzie z nią flirtował, potraktuje go znacznie lepiej.
W chwilę później zdała sobie sprawę, że ma
szansę dotrzymać obietnicy.
14
Christine Rimmer
Mężczyzna stał w kolejce do kasy.
Gdy ustawiła się za nim, odwrócił się do niej
z uśmiechem – tym razem pełnym, unosząc oba
kąciki ust.
– Cześć. – Podniósł kombinezon i śpioszki.
– Postanowiłem kupić i jedno, i drugie.
– Dobry pomysł. – Włożyła czapeczkę pod
ramię i wyciągnęła rękę. – Nazywam się Rachel.
Rachel Stockham.
– Bryce Armstrong. – Jego ciepłe silne palce za-
mknęły się na jej dłoni.
Uścisnęli sobie ręce, a ona niechętnie wypuś-
ciła jego dłoń z uścisku, gdy sprzedawca zwrócił
się do niego:
– Słucham pana.
Podał zakupy i kartę kredytową, a potem od-
wrócił się do Rachel. Rozmawiali o pogodzie –
dzień był dżdżysty – i o zespole Trailblazerów,
który w tym roku na pewno znajdzie się w finale,
zanim sprzedawca skończył obsługiwać ich oboje.
Wydawało się bardzo naturalną rzeczą, że wy-
chodzą razem ze sklepu i spacerują po centrum
handlowym. Bez specjalnego powodu skierowali
się do części galerii, do której Rachel nie zamierza-
ła tego dnia zaglądać.
Zerknęła na mężczyznę u swego boku i zro-
zumiała, że musi się pożegnać. W tej samej chwili
zapragnęła, by tak mogli przechadzać się razem
w nieskończoność.
15
Rezydencja na wzgórzu
Bryce pochłonął jej uwagę do tego stopnia, że
nie zdążyła odsunąć się, gdy wpadła na nią ko-
bieta obładowana zakupami.
– Ostrożnie, proszę uważać! – Bryce chwycił
Rachel za ramię, by odsunęła się, zanim uderzy ją
któraśz toreb.
Pod wpływem dotyku dłoni Bryce’a przebiegł
ją dreszcz, lecz posłała mu uśmiech wdzięczności,
a kobieta zatrzymała się, by ją przeprosić.
– Nic się nie stało – rzekła Rachel.
Kobieta dalej zmagała się z torbami, a Rachel
odwróciła się do Bryce’a. Znowu patrzyli sobie
w oczy. Czuła zapach jego płynu po goleniu, o-
rzeźwiający, świeży i subtelny. Spodobał się jej.
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, zanim
zdała sobie sprawę, że przysuwa się do niego
coraz bliżej, chwytając jego ramię, tak jakby on
należał do niej.
– Hm.... Cóż... – Wyrwała rękę i cofnęła się,
wykonując gwałtowny gest ponad swoim ramie-
niem, w kierunku lodowiska i wind położnych
w środku centrum handlowego. – Nie wiem dla-
czego, ale chyba idę w złym kierunku.
– Żaden problem. Pójdziemy dookoła i za-
wrócimy.
– Nie, naprawdę.
– Wracasz do pracy? – zapytał.
– Mam wolne – wyznała.
– Wolne od...
16
Christine Rimmer
– Jestem pielęgniarką. Pracuję na onkologii.
– Chodzi o leczenie raka, prawda?
– Na oddziale onkologii w szpitalu Portland
General. Mamy jeden z najlepszych ośrodków
leczenia nowotworów w tym stanie – potwier-
dziła i pospieszyła z dalszymi informacjami.
Otaczali ich zabiegani klienci. Powietrze wy-
pełniała cicha muzyka i zapach kawy ze Starbu-
cka. A może zamiast spacerować w nieskończo-
ność po galerii mogliby po prostu zatrzymać się tu
na wieczne czasy...
– Lubisz swoją pracę. Można to wyczytać
z twoich brązowych oczu.
Uśmiechnęła się lekko, wychwytując w jego
głosie ton pochlebstwa, ale kiedy odezwała się, jej
uśmiech przygasł.
– Bywa, że jest mi ciężko. Towarzyszę ludziom
w ich walce z chorobą, która może zabrać im ży-
cie, i często tak się dzieje.
– To jest smutne.
– Owszem. Ale jest pewna... rekompensata.
Pomagamy ludziom przejść przez trudne chwile,
chociaż czasem z bólem patrzymy, jak ktoś
odchodzi.
– Jesteśdzielna – zauważył cicho.
– To nie ja, to moi pacjenci są dzielni. A ja
muszę jakośdawać sobie radę.
Stał przy niej i wyglądał oszałamiająco.
– Jeszcze jedno... – Wiedziała, o co zapyta.
17
Rezydencja na wzgórzu
– Zastanawiałem się... – Niepewność dodawała
mu uroku.
– Nad czym?
– Myślałem, że może moglibyśmy pójść na
kawę, kawę z mlekiem albo espresso. Sama wy-
bierz. Kiedy nie będziesz się spieszyła...
Poczuła, że ogarnia ją fala przyjemnego ciepła.
Ośmieliła się mu podokuczać.
– Kawa i kobiety w ciąży wykluczają się wza-
jemnie. Kofeina szkodzi dziecku.
Przysunął się trochę bliżej, a ona znów poczuła
delikatny zapach płynu po goleniu.
– No to na herbatę albo sok owocowy czy
cokolwiek innego. Dostosuję się.
Spuściła wzrok, na jej twarzy odmalowała się
wrodzona nieśmiałość.
– Aha...
– A więc? – Poczekał, aż znowu odważyła się
na niego popatrzeć. – Dasz mi swój numer
telefonu?
Naprawdę, czemu by nie? On stanowi nie
tylko doskonałą pożywkę dla jej fantazji, ale
także tak łatwo się z nim rozmawia. I ona też
chciała się z nim spotkać.
– Mam pomysł. Może ty mi dasz swój numer?
Lekko marszcząc brwi, z uwagą przyglądał się
jej twarzy.
– Sam nie wiem, wydajesz się nieśmiała.
– To się rzuca w oczy, prawda?
18
Christine Rimmer
– Ależ skąd! Prawdę mówiąc, to czarujące.
– Och, na pewno! – Roześmiała się z niedo-
wierzaniem, a policzki jej się zaczerwieniły.
– Nie, naprawdę. Naprawdę tak jest. Ale oba-
wiam się, że właśnie ta cecha powstrzyma cię od
podniesienia słuchawki i wykręcenia mojego nu-
meru. Albo po prostu nie zechcesz się ze mną
spotkać z jakiegośtam powodu. W tej sprawie
śmiało możesz mnie teraz okłamać.
– To nie tak, naprawdę. Zadzwonię.
– Niech ci będzie – zgodził się, patrząc na nią.
Wręczył jej wizytówkę wydrukowaną na gru-
bym szarym papierze welinowym. Przebiegła pal-
cem po wytłaczanym nadruku. Armstrong Indu-
stries, informował napis.
– Bryce Armstrong, prezes. Robi wrażenie.
Spojrzał na nią pobłażliwym i rozbawionym
wzrokiem.
– Cóż dodać? Zepsuty jedynak, a także szef.
Armstrong, pomyślała, patrząc znowu na wi-
zytówkę. Skądśzna to nazwisko...
Już miała go zapytać, gdzie mogła wcześniej
słyszeć jego nazwisko, lecz zrezygnowała. Obie-
cała sobie, że do niego zadzwoni. Jeśli znowu się
spotkają, dowie się o nim czegoświęcej.
Przełożywszy zakupy do jednej ręki, włożyła
wizytówkę do bocznej kieszeni torby na ramie-
niu. Odsunęła się od niego, uśmiechając się szero-
ko i rozkładając ręce.
19
Rezydencja na wzgórzu
Właśnie w tej chwili poczuła coś w rodzaju
magii – wydawała się sobie pełna wdzięku i urody
pomimo dużego brzucha i ściągniętych do tyłu
włosów.
Zupełnie nagle w jej świecie pojawiły się roz-
liczne możliwości. Prawdę mówiąc, już dawno
porzuciła nadzieję, że spotka przystojnego i za-
bawnego mężczyznę, z którym łatwo będzie się
dogadywać.
I oto ktośtaki się zjawił. Po przeciwnej stronie
regału w sklepie z odzieżą dla dzieci.
Cokolwiek się teraz stanie, jeszcze długo nie da
jej to spokoju.
– Zadzwoń do mnie – powtórzył.
– Zadzwonię – obiecała, cofając się. – Zadzwo-
nię na pewno. – Podniosła rękę, by mu poma-
chać, lecz przeszkodziła jej w tym torebka.
Nie przejęła się tym, że wygląda nieporadnie.
Wcale tak się nie czuła. Czuła się jak łabędź.
– Na pewno się odezwę.
Pomachał jej w odpowiedzi i odwrócił się, by
odejść.
I właśnie wtedy ktoś szarpnął jej torebką.
– Co... – W jakiśsposób zdołała uchwycić
pasek, zanim wyśliznął jej się z palców.
Złodziej – chudy chłopak w luźnych dżinsach
– pociągnął za torebkę tak mocno, że Rachel się
zatoczyła, lecz nie wypuściła torebki z ręki.
– Nie!
20
Christine Rimmer
Chłopak podszedł bliżej. Skuliła się, a nagły lęk
sprawił, że po kręgosłupie przebiegł jej lodowaty
dreszcz.
– Nie... – W jej ledwo słyszalnym głosie za-
brzmiał strach i gorycz.
Złodziej wysunął w jej stronę kościstą rękę
i uderzył ją w klatkę piersiową tak mocno, że
zabrakło jej tchu.
Ostatkiem sił chwyciła powietrze i wydobyła
z siebie krótki, bezradny okrzyk, podczas gdy
kolana ugięły się pod nią i bezwładnie osunęła się
na ziemię.
21
Rezydencja na wzgórzu
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy oprzytomniała, stwierdziła, że boleśnie
uderzyła się w kość ogonową.
– O Boże! – zawołał jakiśmężczyzna.
– Łapcie tego drania!
Przepełniona złością Rachel niezgrabnie pró-
bowała podnieść się na nogi. Miała zamiar dorwać
tego małego, chudego łobuza, nawet gdyby miała
to być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu. Pogro-
ziła mu bezradnie pięścią.
Do tej pory wokół niej zdążył się zebrać tłu-
mek zaciekawionych klientów centrum. Spojrza-
ła na ich zatroskane twarze.
– Jak się pani czuje?
– Boże, przecież ona jest w ciąży...
– Nic się pani nie stało? – Dwie kobiety po-
mogły jej wstać, z obu stron biorąc ją pod rękę.
Gdy już pewnie stanęła na nogach, postanowiła
uwolnić się od trzymających ją kurczowo kobiet.
– Naprawdę nic mi nie jest. Ale moja torebka...
– Proszę się nie denerwować – powiedziała
jedna z kobiet, które udzieliły jej pomocy, mocno
zbudowana, rudowłosa, o przyjaznych brązo-
wych oczach. – Niech pani głęboko oddycha...
Oddychanie nie stanowiło dla niej problemu,
ale to uderzone miejsce... No i oczywiście brak
torebki.
– Tamten chłopak, on mi zabrał torebkę. Mu-
szę...
– Moja droga, to już załatwione – odezwała się
druga kobieta, kształtna platynowa blondynka
o znajomej twarzy.
– Ale ja muszę....
– Kochanie, już go złapali. Zobacz sama.
Rachel spojrzała w kierunku, który wskazywała
dłoń o pomalowanych na czerwono paznokciach.
Kilka metrów dalej, przy wejściu do kafejki
Starbuck’s, ujrzała Bryce’a. To on dopadł złodzie-
jaszka! Założył chudemu chłopakowi chwyt na
szyję i przekazywał go dwóm krzepkim mężczyz-
nom w strojach rowerzystów.
– Zróbcie z nim, co trzeba – usłyszała Rachel.
– Nie pozwólcie mu się wymknąć.
– Oczywiście, proszę pana. – Jeden z rowe-
rzystów, ten potężniejszy, z ogoloną głową, ubra-
ny w czarny T-shirt z oderwanymi rękawami,
ze skomplikowanym tatuażem przedstawiają-
cym czaszkę i drut kolczasty na muskularnym
23
Rezydencja na wzgórzu
prawym ramieniu, chwycił złodziejaszka za kark
i mocno nim potrząsnął. – Nie będzie już z tobą
żadnych problemów, prawda?
Pechowy złodziej zwiesił głowę i wymamrotał
cośpod nosem.
Rowerzysta znowu nim potrząsnął.
– Cośty powiedział, draniu?
– Aa, to boli!
– Bądź pewny, że zaboli jeszcze bardziej – rzekł
groźnie rowerzysta – jeśli nie będziesz się grzecz-
nie zachowywał!
– Dobra, dobra – mruknął złodziej. – Nie ma
sprawy.
– Niech ktośsprowadzi ochronę – zasugero-
wała rudowłosa kobieta.
– Zaraz kogośzawołam. – Wysoki łysiejący
mężczyzna w dresach zszedł z lodowiska, by po-
szukać policjanta.
Zatroskani klienci, dotąd ciasno otaczający
Rachel, rozstąpili się nieco, gdy nadszedł Bryce
z jej torebką w ręku.
– To chyba twoja.
Wzięła od niego zgubę i przewiesiła ją przez
ramię. W tej chwili poczuła się tak, jakby znała
Bryce’a od zawsze, jakby był starym, dobrym
przyjacielem, który zjawił się wtedy, gdy najbar-
dziej go potrzebowała.
– Och, Bryce... – Instynktownie wyciągnęła
do niego ręce, a on objął ją ramionami.
24
Christine Rimmer
– Już dobrze – wyszeptał, schylając głowę tak,
aby wypowiadać słowa w kierunku jej skroni.
– Wszystko w porządku.
Pogładził ją po włosach i poklepał po plecach.
– Dziękuję państwu – usłyszała, jak Bryce
zwraca się do zgromadzonych ludzi. – Zajmę się
tą panią.
O, czyż nie tego właśnie chciała?
Wysunęła się z objęć Bryce’a tylko po to, by
podziękować rudowłosej kobiecie i blondynce
oraz innym świadkom zdarzenia.
– Bardzo państwu dziękuję.
– Na szczęście nic się stało, kochanie. – Rudo-
włosa kobieta podała Rachel jej torby z zakupami,
uratowane podczas incydentu.
– Czy będzie pani jeszcze potrzebować naszej
obecności?
– Nie, czuję się zupełnie dobrze. Dziękuję.
Druga kobieta oddała Bryce’owi jego torbę peł-
ną ubranek dziecięcych.
– Chyba panu to wypadło.
– Dziękuję – odrzekł Bryce, po czym dotknął
podbródka Rachel tak, by na niego spojrzała. –
Cości się stało?
Nie wiedziała, czy ma śmiać się, czy płakać.
– Ucierpiała na tym tylko moja kość ogonowa
– wyznała szeptem. – No i moja duma.
Bryce zerknął na jej brzuch.
– A dziecko?
25
Rezydencja na wzgórzu
Położyła rękę na zaokrąglonym brzuchu.
– Nic nam się nie stało, naprawdę.
Nadal wyglądał na zatroskanego.
– Bryce, kobiety w ciąży i ich dzieci są mniej
kruche, niż ludziom się wydaje – uspokoiła go.
– Moim zdaniem powinniśmy udać się do pun-
ktu pierwszej pomocy, żeby się upewnić, czy na-
prawdę nic ci nie jest.
– Uważam, że nie ma takiej potrzeby. Czuję
się dobrze. I dziecko też.
– To dlaczego tak się trzęsiesz?
– To tylko skutek zwiększonego wydzielania
adrenaliny.
– Chodź. – Zaprowadził ją do pobliskiej ławki.
– Usiądź tu na chwilę.
Zerknęła na twardą ławkę.
– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
– A jednak cię boli – zauważył, marszcząc
brwi.
– Tak, trochę – przyznała. – Ale obiecuję, że to
nie potrwa długo... – Ostrożnie przysiadła na
brzeżku ławki, krzywiąc się z bólu. – Widzisz?
Mogę usiąść na tym obolałym miejscu. – Wyciąg-
nęła dłonie przed siebie, równolegle do podłogi.
– A drżenie prawie już minęło. Skoro złapałeśtego
chłopaka i odzyskałeśmoją torebkę, to właściwie
nic się nie stało.
Bryce zerknął na chudego złodzieja przytrzy-
mywanego przez dwóch rowerzystów, który z po-
26
Christine Rimmer
nurą miną studiował ceramiczny wzór na pod-
łodze centrum handlowego.
– Powinno się do takich strzelać.
Rachel wyciągnęła rękę, ujęła dłoń Bryce’a i przy-
ciągnęła go do siebie.
– Usiądź przy mnie.
Spełnił jej życzenie, odwracając dłoń tak, aby
mogli się spleść palcami. Rachel zaczęła powoli
opuszczać głowę, by wesprzeć ją na jego ramie-
niu, lecz w ostatniej chwili się powstrzymała.
Za bardzo do niego lgnie. Delikatnie zabrała
rękę. Bryce wypuścił ją niechętnie, toteż pomyś-
lała, że może jednak powinna była się do niego
przytulić?
Czekali, a z nimi rowerzyści i chudy chłopak.
Wkrótce na miejsce zdarzenia przybyła ochrona
centrum handlowego. Odebrano od nich krótkie
zeznania i wezwano policję. Znowu trzeba było
czekać.
Kiedy pojawili się policjanci, ponownie złożyli
zeznania. Policjant poinformował Rachel, że jeże-
li napastnik przyzna się do winy, nie będzie mu-
siała zeznawać przeciwko niemu w sądzie – za-
kładając, że nie chce wnosić sprawy.
Popatrzyła na chłopaka, który zdążył już przy-
brać wzbudzającą współczucie minę.
– Jeśli nie będzie się wypierał, że na mnie na-
padł, to bardzo chętnie przystanę na to, żeby sę-
dzia załatwił całą sprawę.
27
Rezydencja na wzgórzu
Gdy policjanci odeszli wraz z młodym prze-
stępcą, Rachel podziękowała rowerzystom.
– Cieszymy się, że się na cośprzydaliśmy – od-
powiedzieli i odeszli.
W ten oto sposób znalazła się sam na sam
z Bryce’em. Znowu ośmieliła się go dotknąć,
kładąc dłoń na jego dłoni. Przebiegł ją przyjem-
ny dreszcz.
– Dziękuję ci. Za to, że złapałeśtego chłopaka,
że tu jesteś...
Bryce zamknął jej ręce w obu dłoniach i lekko je
uścisnął. Poczuła, że fala ciepła oblewa jej poli-
czki, a serce bije szybciej.
Swoją drogą, jakim prawem niektórzy faceci
wyglądają tak wspaniale jak on? Jego gładka
skóra lśniła złotawym odcieniem opalenizny. Na
policzkach i brodzie widniał świeży zarost, co
nadawało mu męskości. A te rzęsy? Gęste, długie,
ciemnobrązowe. Mężczyznom nie powinno się
pozwolić na takie rzęsy!
Bryce przysunął się bliżej. Poczuła jego kuszący
zapach, a oczy same jej się zamknęły...
Dosyć. To nie jest dobry pomysł. Odsunęła się
gwałtownie i uśmiechnęła.
– Jestem ci bardzo wdzięczna.
– Skąd mam wrażenie, że zaraz znowu bę-
dziesz chciała się pożegnać?
Skierowała wzrok na ich splecione dłonie,
a potem na jego pełne pytań oczy.
28
Christine Rimmer
– Myślę, że już czas...
– Mogę cię prosić o przysługę?
Przecież nie mogłaby mu odmówić!
– Jaką?
– Tuż obok centrum jest całkiem przyzwoita
restauracja. Zjedz ze mną lunch.
– Och, Bryce. Nie sądzę, żeby...
– Nie daj się prosić. Usiądź spokojnie choć na
chwilę, żebym mógł się upewnić, że nic ci nie jest.
– Ależ naprawdę nic mi nie jest.
– Na razie.
W jego wzroku widać było determinację, tak
jakby tym razem nie zamierzał łatwo ustąpić.
W końcu, po wszystkim, co dla niej zrobił, czy
mogłaby mu odmówić? Właściwie nawet nie
chciała mu tego zrobić.
– Zgoda – powiedziała.
Dwie godziny później nadal siedzieli w boksie
przytulnej i zacisznej restauracji.
Kelner zdążył już zabrać ich talerze po posił-
ku. Bryce miał teraz przed sobą filiżankę kawy,
a Rachel wysoką szklankę wody z lodem, który
już dawno się roztopił.
Jak to możliwe, że czas im tak szybko minął?
Rozmawiali ze sobą i rozmawiali. Ona opowie-
działa mu całkiem sporo o swej pracy, on odrobi-
nę o sobie.
Miał trzydzieści pięć lat, dyplom zarządzania
29
Rezydencja na wzgórzu
uniwersytetu Stanford, a jego praca, jak wyjaśnił,
polega w głównej mierze na umiejętnym przekazy-
waniu obowiązków. Domyśliła się, że nie mówi jej
wszystkiego, ale nie naciskała go.
Żartowała sobie z niego, że spędza dzień pracy
w centrum handlowym. On dotknął torby z za-
kupami leżącej na siedzeniu obok i odparł, że
wyrwał się z firmy, żeby kupić cośdla małej Ariel.
A potem spotkał Rachel...
– I w końcu zostałeśwmieszany w łapanie
złodzieja.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Czy przypadkiem nie powinieneśwrócić już
do pracy? – zaczęła się z nim droczyć.
– Jaki byłby sens bycia szefem, gdybym od czasu
do czasu nie mógł sobie wziąć wolnego popołudnia?
– Też prawda – zgodziła się, a potem wymie-
nili pełne aprobaty spojrzenia.
Rachel przerwała to przyjemne milczenie.
– Ariel to piękne imię.
– Pochodzi z ,,Małej syrenki’’. Chelsea, moja
siostra, uwielbia ten film...
W ten sposób przeszli do tematu filmów.
Odkryli, że mają bardzo podobne upodobania.
Łączyło ich zamiłowanie do wszystkiego, co jest
prowokujące i kultowe. Oboje lubili filmy Quen-
tina Tarantino.
– A jak ci się podobał ,,Sposób na blondynkę’’?
– zapytała.
30
Christine Rimmer
– To chyba najzabawniejszy film, jaki na-
kręcono. – Zerknął na nią. – A widziałaś,,Dwa dni
z życia doliny’’?
– Tak. Świetny. A ,,Suicide Kings’’? – spytała
prowokacyjnie.
– Żartujesz? Widziałaśto?
Przytaknęła, zadowolona z siebie.
– Dałabym się posiekać za film z Christo-
pherem Walkenem.
I oczywiście Bradem i Benem, przynajmniej
ostatnio. Ale tego już mu nie powiedziała. Prze-
cież mógłby domagać się wyjaśnień.
Jeśli chodzi o programy telewizyjne, obojgu
podobały się niedzielne wieczory na HBO. Od
filmów i telewizji przeszli do muzyki, ale tu ich
preferencje się rozmijały. Rachel lubiła dobrą
muzykę country, a Bryce zarówno bluesa, jak
i hard rocka.
Rozmawiali o tym i o owym, prowadząc zwy-
czajną pogawędkę, która pozwalała im się po-
znać. Rachel znakomicie się czuła w towarzyst-
wie Bryce’a.
Gdy kelner przyniósł rachunek, Rachel wyciąg-
nęła po niego rękę jeszcze przed Bryce’em.
– Ja zapłacę – oświadczyła. – I nie mów, że cię
nie uprzedzałam.
– Dobrze – zgodził się. – Ale następnym razem
ja stawiam.
Następnym razem...
31
Rezydencja na wzgórzu
Powiedział to tak, jakby naprawdę tak myślał,
ale czy można mu uwierzyć? Chyba nie. Jest tak
uprzejmy... i seksowny. Doskonały.
Zbyt doskonały dla udręczonej i zapracowanej
samotnej kobiety w ciąży. Bryce wygląda na
zamożnego. Ma drogie buty, zegarek marki Rolex
i piękny sweter z kaszmiru. Jego woda kolońska
o subtelnym zapachu jest też markowa. A poza
tym ta wizytówka...
Prezes Armstrong Industries.
Rachel miała niejasne podejrzenia, że to jeden
z tych Armstrongów. Jeśli tak, to istotnie jest bar-
dzo bogaty. Nawet Rachel, która nie poświęcała
zbytniej uwagi osobom na świeczniku, słyszała
o Armstrongach.
Ta rodzina jest tu obecna od zawsze, odkąd
ojcowie założyciele rzucili monetę i postanowili,
że miasto będzie się nazywać Portland, a nie
Boston. Armstrongowie zajmują się transportem
i budownictwem. Istnieje tu nawet liceum imie-
nia jednego z nich.
Podczas lunchu kilkakrotnie próbowała wyba-
dać, czy Bryce pochodzi z tych Armstrongów,
lecz ani razu nie udzielił jej odpowiedzi. A ona nie
wiedziała, jak zadać mu takie pytanie, by nie
zabrzmiało to bezczelnie. Rzuciła uwagę, że Arm-
strongowie należą do liczących się postaci w mie-
ście. Wzruszył tylko ramionami i nie podjął
tematu.
32
Christine Rimmer
– Było wspaniale – powiedziała, gdy wstawali
od stolika.
– Było? Powiedziałaśto tak, jakby popołudnie
już się skończyło.
Zaczerwieniła się z zadowolenia. Podobnie jak
ona, on nie ma ochoty się pożegnać.
– Cóż, Bryce...
– Chodźmy zobaczyć, co grają w kinie.
Roześmiała się. On robi wszystko z taką swo-
bodą, tak naturalnie...
– Sama nie wiem. Szalone popołudnie w kinie
to chyba za dużo dla kobiety w ciąży. Powinnam
wrócić do domu i... odprężyć się. Wiesz, odpo-
cząć, położyć wyżej nogi...
– To może u mnie? Możemy tam obejrzeć
film. Proponuję darmowy popcorn i dobry roz-
kładany fotel, idealny dla zmęczonych nóg.
– Och, nie mogłabym....
– Oczywiście, że byś mogła.
– Ale...
Nagle poczuła, że traci głowę. Naprawdę chce
iść do niego. Ale czy to jest rozsądne?
– Bryce, ja tylko... Ciągle muszę sobie przypo-
minać, że dopiero się poznaliśmy.
– Zapraszam do mnie. Poznasz mnie lepiej.
– Nie wydaje ci się, że to trochę za szybko?
– Tak, trochę. Ale to właśnie mi odpowiada.
I to bardzo.
– Gdzie mieszkasz? – zapytała.
33
Rezydencja na wzgórzu
– W Portland Heights, dziesięć minut stąd.
Portland Heights, jedno z najładniejszych
miejsc w okolicy, w West Hills. Wcale jej to nie
zdziwiło.
Ale przecież nie chodzi o to, gdzie on mieszka,
tylko czy ona może pójść do niego?
Pamiętaj o Michaelu Carsonie, podszepnął jej
ostrzegawczy głos dobiegający z rozsądnej części
jej umysłu.
Przygoda z Michaelem Carsonem potoczyła się
naprawdę szybko. Nie zadawała mu żadnych
pytań, w ogóle nie próbowała go poznać, pomyś-
lała tylko, że jest wspaniały i znalazła się z nim
w łóżku.
Był to jej jedyny szalony wyskok w życiu.
A potem okazało się, że Michael jest niewiernym
narzeczonym Lily, jej dobrej przyjaciółki. Nie
chciała, żeby cośtakiego się powtórzyło.
Nadal stali przy stoliku w restauracji. Kelner
niepewnie zerkał w ich stronę. Najwyraźniej
czekał, aż sobie pójdą i będzie mógł sprzątnąć ze
stolika.
Rachel wzięła Bryce’a za rękę.
– Chodźmy.
Wyszli z restauracji. Deszcz, który padał przez
prawie cały dzień, przemienił się w mżawkę.
Pobiegli mokrym chodnikiem w kierunku głów-
nego wejścia do centrum handlowego, Rachel
z przodu, Bryce za nią.
34
Christine Rimmer
Gdy znaleźli się wewnątrz budynku, Bryce
zwolnił. Kiedy poczuła uścisk na swojej dłoni, od-
wróciła się.
– Zastanawiam się... – uśmiechnął się szeroko.
– Nad czym?
– Dokąd tak pędzimy?
– Tędy. – Ruszyła przed siebie, ciągnąc go do
ławki, na której czekali na policjanta.
Teraz zajmowały ją dwie starsze panie. Sie-
działy głowa przy głowie, a kolorowe torby
z zakupami leżały rozrzucone wokół ich stóp.
Ławka naprzeciwko była wolna. Rachel pociąg-
nęła Bryce’a w jej stronę.
– Usiądź – poleciła.
Posłuchał. Usadowiła się obok niego, umiesz-
czając torby z zakupami między stopami, a toreb-
kę na kolanach.
– Jesteśżonaty?
– Nie.
– Zaręczony?
Lekko się cofnął.
– Nie.
– W separacji?
– Rachel, nigdy nie byłem żonaty.
– Masz kogoś? Czy jest jakaś szczególna dzie-
wczyna, z którą się spotykasz i która nie będzie
zadowolona, dowiadując się, że zaprosiłeśna
popołudnie do swojego domu dziwną kobietę
w ciąży?
35
Rezydencja na wzgórzu
– Dziwną kobietę w ciąży?
Czyżby chciał jej dokuczyć? Spojrzała na niego
wilkiem.
– Wiesz, o co mi chodzi. Nieznajomą. Kobietę,
której nawet nie znasz. Zapomnij o tym, że jes-
tem w ciąży. Nie w tym rzecz.
– Rachel, o co ci chodzi? – Zmarszczył brwi.
– Nie rozumiem, dlaczego jesteśwściekła? Co ja
takiego zrobiłem?
Już otwierała usta, by mu wszystko opowie-
dzieć. Ale po co? Westchnęła z rezygnacją.
– Nie chodzi o ciebie.
– To już coś.
– Tylko proszę cię, odpowiedz na moje pyta-
nie. Czy w twoim życiu jest jakaśszczególna ko-
bieta? Wiesz, co mam na myśli. Czy jesteś z kimś
związany?
Siwowłose panie utkwiły w nich wzrok. Ra-
chel rzuciła im gniewne spojrzenie, toteż staru-
szki odwróciły głowy.
– Rachel...
– Słucham?
– Nie.
Zapomniała na chwilę o siwowłosych paniach.
– Nie?
– Nie ma w moim życiu nikogo szczególnego.
Mówię szczerze.
– Och. – Nawinęła na rękę pasek od torebki.
I co teraz? Przełknęła ślinę. – Nie to, żebym
36
Christine Rimmer
myślała, że coś się między nami wydarzy. Chodzi
o to, że, no cóż, nie chcę skrzywdzić jakiejśnie-
winnej kobiety tylko dlatego, że nie miałam na
tyle rozsądku, żeby cię zapytać.
– Rachel – powiedział miękko.
– Tak?
– Wszystko w porządku. Rozumiem.
– Naprawdę? – Skinęła głową, lecz nie mogła
się powstrzymać, by się nie upewnić. – Naprawdę
rozumiesz?
– Tak. Masz pełne prawo zadawać takie pyta-
nia. Jak już mówiłem, odpowiedź brzmi nie.
Jestem bezsprzecznie i stuprocentowo samotny.
A ty, jeśli już o tym rozmawiamy?
Ciągle czuła ucisk w gardle.
– Ja?
Popatrzył na nią wyczekująco.
– Tak, Rachel, ty.
– Cóż, tak jak ci już mówiłam w Becky and
Huck’s, jestem sama. Zupełnie, całkowicie, do-
słownie samotna.
– A ojciec twojego dziecka?
Ojciec jej dziecka...
O nie, tego nie może mu wyjaśnić, zwłaszcza
tutaj, w centrum handlowym, gdzie jest pełno
kupujących i gdzie dwie siwowłose panie na
pewno ich podsłuchują.
– On się nie angażuje. Przysięgam.
– Jak to, nie angażuje się?
37
Rezydencja na wzgórzu
– Bryce...
– Tak?
Przysunęła się bliżej i zaczęła mówić szeptem,
żeby nikt jej nie słyszał.
– Na razie tyle musi ci wystarczyć. Ojciec mo-
jego dziecka się nie liczy. Teraz tylko tyle mogę
ci powiedzieć.
Przewiesiła torebkę przez ramię i sięgnęła po
torby z zakupami.
– Wiesz, może powinniśmy...
Zanim wstała, chwycił ją za ramię. Jego palce
lekko wbiły jej się w ciało.
– Nie uciekaj.
Usiadła z powrotem na ławce.
– Sama nie wiem.
Pozwolił jej uwolnić ramię, i wzruszył ramio-
nami. Zrozumiała, że powinna podjąć decyzję.
Przecież Bryce tego oczekuje.
– Dobrze – powiedziała.
Poczuła się trochę głupio, że robi tyle zachodu
wokół takiego drobiazgu. Ale nie jest to aż tak
nierozsądne. Naprawdę musi poznać odpowiedzi
na pytania, które mu zadała.
– Dobrze, chodźmy do ciebie.
Jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech.
– Ale ja wybieram film – rzekła prowokująco.
– Ty wybierasz, oczywiście.
38
Christine Rimmer
ROZDZIAŁ TRZECI
Zgodziła się pojechać za nim swoim samo-
chodem, jednak wcześniej poprosiła go o adres
i numer telefonu, a potem zadzwoniła do przyja-
ciółki, by poinformować ją, dokąd się wybiera.
Michael Carson nie tylko kosztował ją utratę
na jakiśczas dwóch najlepszych przyjaciółek, ale
także sprawił, że ostrożniej zawierała znajomo-
ści. Poznała smutną prawdę, że mężczyzna z ma-
rzeń może szybko przemienić rzeczywistość w naj-
większy koszmar.
– Uważam, że ktośpowinien wiedzieć, gdzie
jestem – wyjaśniła Bryce’owi. – Przecież dopiero
się poznaliśmy.
– Brzmi to dość rozsądnie. – Bryce nie robił
problemu z jej ostrożności.
Wyjęła telefon i zadzwoniła do Lily Tyler,
obecnie Lily Stone. Od kilku miesięcy Lily była
żoną Jake’a Stone’a, wieloletniego przyjaciela,
który okazał się bohaterem oraz mężem, jakim
nigdy nie mógłby być Michael Carson.
– Rachel! – W głosie przyjaciółki wyczuła
śmiech.
W tle usłyszała kwilenie dziecka.
– To Samantha? – Córeczka Lily miała dopiero
trzy tygodnie.
– Bardzo dziśmarudzi.
– Ucałuj ją ode mnie.
– Dobrze. Co u ciebie?
Bryce podszedł do wystawy Nordstrome’a i za-
czął oglądać akcesoria kempingowe, pozwalając
jej w ten sposób spokojnie porozmawiać. Chyba
czuł, że Rachel patrzy w jego kierunku. Spotkała
jego wzrok i poczuła się bezpiecznie.
– Rachel? – niecierpliwiła się Lily.
– Tak? – Rachel nakazała sobie wrócić natych-
miast do właściwego tematu, po czym zdała sobie
sprawę, że nie wie, od czego ma zacząć. – Nie
uwierzysz mi... Spotkałam kogoś. To nic poważ-
nego, dopiero się poznaliśmy. Ale on mi się
podoba, i to bardzo. Zaprosił mnie do siebie.
I zgodziłam się.
– Gdzie jesteś?
– W Lloyd Center.
– Poznałaśgo w centrum handlowym?
– Co w tym złego? – zapytała Rachel niepew-
nym głosem.
– Nie denerwuj się, proszę. Już Sam wystar-
40
Christine Rimmer
czająco zawraca mi głowę. Próbuję tylko zro-
zumieć, o co chodzi.
– Przepraszam. – W głosie Rachel zabrzmiała
skrucha. – To długa historia, opowiem ci ją kiedy
indziej. Chodzi o to, że on mi się podoba i spę-
dzam to popołudnie u niego w domu. Chciała-
bym, żebyśmiała jego adres i telefon, wiesz, żeby
ktoświedział, gdzie jestem.
Dziecko po drugiej stronie wybuchło płaczem.
– Rachel... – Lily wydawała się rozkojarzona.
– Masz cośdo pisania?
– Poczekaj.
Rachel słyszała zanoszące się płaczem dziecko
i przyjaciółkę, która wydobywała z siebie przypo-
minające gaworzenie dźwięki, którymi matki
zazwyczaj uspokajają niemowlęta. Po chwili Lily
wróciła do telefonu.
– Już jestem. Dyktuj.
– Nazywa się Bryce Armstrong. – Powtórzyła
informacje, które dostała od Bryce’a. – Zapisałaś?
– Chwileczkę... Już wiem! – Właśnie wtedy
Samantha wydała z siebie przeraźliwy krzyk.
– Wracaj do dziecka – rozkazała Rachel.
– Moment. Ten facet... – Głos Lily się oddalił.
Rachel usłyszała, jak przemawia do Samanthy.
– Chwileczkę, kochanie. Daj mamusi jedną minu-
tę... Rachel, słyszysz mnie?
– Tak.
– Czy ten facet nazywa się Bryce Armstrong?
41
Rezydencja na wzgórzu
– Rachel potwierdziła. – Skądśznam to nazwisko,
ale...
– Wiem. Mnie też wydaje się znajome. To
nazwisko znane w tej okolicy. Nie można miesz-
kać w Portland i nie słyszeć o Armstrongach.
– Nie, chodzi mi o imię i nazwisko. Bryce
Armstrong. Jestem pewna, że słyszałam... – Płacz
Samanthy zabrzmiał jak gniewny okrzyk. – Ra-
chel, przepraszam cię. Musimy kończyć. Jesteśmy
umówione na lunch w poniedziałek?
– Nie mogę się doczekać.
– Świetnie. A Jenna?
– A, tak. Zadzwonię do niej.
– Dobrze. – Płacz dziecka przybrał na sile. –
Jake zgodził się posiedzieć z Samanthą.
– Złoty człowiek.
– Czasem się na cośprzydaje. I uwielbia małą.
Rachel...
– Słucham.
– Dbaj o siebie.
– Na pewno. Obiecuję. – Sam rozpłakała się
znowu, głośniej niż poprzednio, a Rachel usłysza-
ła, że przyjaciółka odkłada słuchawkę.
Schowała telefon do torebki i podeszła do
Bryce’a.
Odwrócił się, gdy stanęła przy nim, a kiedy
spotkali się wzrokiem, poczuła, że jej oddech staje
się urywany. Co za wspaniały mężczyzna...
– Gotowa? – Uniósł brwi.
42
Christine Rimmer
Rachel przytaknęła i wyciągnęła ku niemu
rękę.
Ogromny dom Bryce’a – położony na jednym
z najwyższych wzgórz w Portland, zbudowany
w stylu Tudorów, otoczony był drzewami. Pro-
wadził do niego długi podjazd w kształcie łuku.
– Jedyne, co muszę tutaj robić, to pilnować
ogrodników, żeby przycinali rośliny – opowiadał
Bryce, gdy czekali, aż popcorn będzie gotowy.
– Mam stąd wspaniały widok na okolicę. W dzień
widać góry, St. Helen’s i Mount Hood...
Wyjrzała przez kuchenne okno upstrzone kro-
plami deszczu. Pomiędzy bujnymi klonami i do-
stojnymi dębami rysował się rozłożysty, biały
wierzchołek Mount Hood.
– To robi wrażenie.
– A w nocy widzę rozświetlone miasto.
– Czego jeszcze może chcieć kawaler?
– Gdybym miał odpowiedzieć szczerze, po-
wiedziałabyśtylko, że przekazuję inicjatywę
w twoje ręce.
– A przekazujesz?
– Oczywiście. Ale nie wywieram presji.
Odezwał się brzęczyk mikrofalówki, toteż
Bryce wyjął z niej torebkę z popcornem, rozerwał
ją i wysypał tłuste pachnące ziarna do miski,
która czekała na blacie z czarnego marmuru.
– Napijesz się czegoś?
43
Rezydencja na wzgórzu
– Masz cośbez kofeiny?
– Jasne.
Bryce podszedł do lodówki ze stali nierdzewnej
– razem z piecem wikingów sprawiała wrażenie,
że kuchnia pochodzi prosto z rozkładówki w re-
nomowanym magazynie kulinarnym – i wyjął
dwie puszki wody sodowej.
– Weź miskę i chodź za mną.
Minęli salon wielkości boiska baseballowego
i szeroki korytarz, aż znaleźli się w pokoju,
w którym stało osiem rozkładanych foteli, usta-
wionych naprzeciwko największego telewizora,
jaki Rachel widziała.
– O rety, czyżby to była sala multimedialna?
– W wyobraźni ujrzała swój własny przytulny
salonik z niezawodnym dwudziestosiedmiocalo-
wym panasonikiem.
Bryce uśmiechnął się do niej szeroko i wskazał
gestem fotel, siadając obok, tak aby oboje mogli
sięgać do miski z popcornem ustawionej na sto-
liku między nimi.
– Dźwignią, którą masz po lewej stronie, pod-
niesiesz stopy.
Posłuchała go i rozłożyła fotel.
– Chyba jestem w niebie.
Zadziwiły ją zupełnie dla niej tajemnicze tech-
niczne aspekty tego pomieszczenia.
– Jak każdy Amerykanin z krwi i kości mam
słabość do elektronicznych zabawek. – Bryce
44
Christine Rimmer
wziął srebrnego pilota, nacisnął przycisk i zgasił
światło.
Potem skierował pilota w stronę ekranu.
– System przechowuje ponad pięćset filmów.
– Na ekranie zaczęły pojawiać się tytuły. – Proszę.
Wręczył jej pilota.
– Nie wierzę. Żaden mężczyzna nie pozwoli
kobiecie trzymać czegośtak cennego. Przynaj-
mniej nie na pierwszej randce.
– Naciesz się tym uczuciem, bo nie potrwa
długo. Naciśnij ten przycisk, żeby przewinąć listę.
Potrzebowała kilku minut, żeby przejrzeć cały
katalog i wybrać film.
– Naciśnij enter – polecił Bryce z aprobatą,
kiedy zdecydowała się na ostatni film braci Coen.
– Znowu naciśnij enter. No dobrze, oglądamy.
Minęły dwie godziny. Kiedy Bryce zapalił
w końcu światło, Rachel powiedziała, że musi już
iść do domu.
– Zostań jeszcze trochę – poprosił przymil-
nym głosem.
Nie trzeba jej było długo przekonywać. Bawi-
ła się świetnie. Powrót w czasie deszczu, długa,
ciepła kąpiel i niegrzeczne sny z Bradem albo Be-
nem nie wydawały jej się tak kuszące w porów-
naniu z wieczorem spędzonym w towarzystwie
Bryce’a.
Zostanie tylko na chwileczkę...
Bryce zaprowadził ją z powrotem do salonu
45
Rezydencja na wzgórzu
i rozniecił gazowy płomień pod szeroką, kamien-
ną osłoną kominka. Usiedli razem na długiej ka-
napie naprzeciw wesołego płomyka i zaczęli wy-
mieniać uwagi najpierw o filmie...
Tak przyjemnie się z nim rozmawia! Spędziła
z Bryce’em tylko jeden dzień, a czuła się tak, jak-
by znała go od zawsze. Mając obok siebie tego
wspaniałego mężczyznę, który traktuje ją jak
królową i uważnie jej słucha, miała wrażenie, że
ziściły się jej fantazje.
Zaczęła zwierzać mu się z najbardziej osobis-
tych spraw. Opowiedziała mu o problemach
emocjonalnych matki, które nieraz boleśnie od-
czuwała, gdyż depresja dwubiegunowa jest na-
prawdę poważną chorobą.
– To nie jest wina mojej matki – powiedziała
Rachel. – Gdyby tylko chciała systematycznie
zażywać leki...
– Masz do niej żal – powiedział, a ona wiedzia-
ła, że Bryce nie potępia jej za to uczucie.
Przyznała, że czasem istotnie ma do matki
pretensje.
– Nie była zbyt opiekuńcza. Wydaje mi się, że
gdzieśw głębi duszy nadal mam jej to za złe.
Teraz wiem, że już wtedy, kiedy byłam dziec-
kiem, musiała walczyć z chorobą, a w tamtych
czasach nikt nie wiedział, na czym polega depre-
sja dwubiegunowa. Mówiono, że matka ,,miewa
humory’’ albo że jest ,,zbyt wrażliwa’’. Dopóki
46
Christine Rimmer
dziesięć lat temu jej stan się nie zaostrzył, nie
otrzymała fachowej pomocy. Ojciec nie mógł
sobie z nią poradzić. Odszedł od nas, kiedy
miałam pięć lat. Wkrótce potem ponownie się
ożenił, założył nową rodzinę. Nie widziałam go
od lat. Czuję się... jakbym w ogóle nie miała ojca.
– Zerknęła na Bryce’a niepewnie. – Przerwij mi,
kiedy już nie będziesz mógł tego słuchać.
Nie przerywał jej, a ona dalej mówiła o sobie.
Wreszcie poszli do kuchni, żeby cośzjeść i wziąć
cośdo picia.
Usiedli przy stoliku przy oknie wychodzącym
na zatokę i rozkoszowali się pysznym zimnym
posiłkiem.
Deszcz padał coraz mocniej. Dzwonił o szyby
i spływał kaskadami, tworząc błyszczące rwące
strumyczki.
Zanim znowu usadowili się przy kominku,
Rachel opowiedziała mu o Lily i Jennie oraz ich
umowie, że poddadzą się sztucznemu zapłod-
nieniu, jeśli do momentu ukończenia trzydziestu
czterech lat nie wyjdą za mąż albo przynajmniej
nie zbudują poważnych związków.
– I wszystkie trzy tak zrobiłyśmy. Lily ma już
dziecko, a Jenna jest w czwartym miesiącu...
– A więc to właśnie miałaś na myśli, mówiąc,
że ojciec twojego dziecka się nie liczy...
Potwierdziła.
– Ma dwadzieścia osiem lat, metr osiemdziesiąt
47
Rezydencja na wzgórzu
wzrostu, ciemne włosy, niebieskie oczy i żadnych
problemów ze zdrowiem. Uwielbia jeździć rowe-
rem górskim i skończył biologię. Tyle wiem na jego
temat. Moim zdaniem to mnóstwo informacji.
Bryce słuchał Rachel ze wzrokiem utkwionym
w jej twarz. Wydawał się zaciekawiony, więc
kontynuowała. Opowiedziała o swojej wpadce
z Michaelem Carsonem.
– Byłam głupia – oświadczyła. – Nie pytałam
go o nic, o co powinnam była zapytać. Nic o nim
nie wiedziałam. Poznałam go w klubie. Matka
doprowadzała mnie do szału i potrzebowałam
wytchnienia. Postanowiłam się zabawić, zrobić
cośszalonego i wesołego. Spędzić szampańską
noc w mieście. Trafiłam na niego, siedział przy
mnie w barze. Był niesamowicie czarujący. Wypi-
liśmy parę drinków. Wiesz, prawda jest taka, że
to ja weszłam mu do łóżka. To była przygoda na
jedną noc. Potem już nie zadzwonił. Co miałam
zrobić?
– Zapomnieć o nim.
– Łatwo powiedzieć. Kiedy było już po wszys-
tkim, powiedziałam sobie, że nie ma w tym nic
złego. A potem któregośdnia zobaczyłam go
w towarzystwie Lily. Wtedy zrozumiałam, że to
był jej Michael, ten, o którym opowiadała od
miesięcy. Jej Michael spędził noc ze mną, a tym-
czasem był z nią zaręczony. Już wcześniej po-
prosił ją o rękę. Był jej narzeczonym, rozumiesz?
48
Christine Rimmer
W jego oczach rozbłysło zrozumienie.
– To stąd te wszystkie środki ostrożności, za-
nim dałaśsię zaprosić do mojego domu.
– Właśnie. Dostałam nauczkę. Jeśli chcesz się
ze mną spotykać, od początku muszę wiedzieć,
czy w twoim życiu jest jakaśkobieta, która ci ufa
i czeka na twój powrót.
– Nie ma. – Popatrzył na nią spokojnie.
– Wierzę ci.
– Wróćmy do twojej przyjaciółki Lily i jej
wiarołomnego narzeczonego. Jak zareagowała,
kiedy powiedziałaśjej, co się stało?
Rachel potrząsnęła głową.
– W tym rzecz, że nie wiedziałam, jak jej
o tym powiedzieć. Kiedy zobaczyłam ich razem,
poczułam się niezręcznie, ale nie odezwałam się
ani słowem.
– To była zła decyzja.
– Bardzo zła. – Nie mogła nie przyznać mu
racji.
– Ale kiedy spędzałaśz nim tamtą noc, nic nie
wskazywało na to, że jest chłopakiem twojej
przyjaciółki, prawda?
– Oczywiście, że nie!
– Czyli naprawdę nic złego nie zrobiłaś.
– Ciągle to sobie powtarzałam, ale nadal podle
się z tym czułam. A potem było jeszcze gorzej.
Cały czas czułam, że powinnam jej cośpowie-
dzieć, ale im dłużej milczałam, tym trudniej było
49
Rezydencja na wzgórzu
mi się na to zdobyć. A w końcu, w dniu jej ślubu,
wyszło szydło z worka. Lily była zdruzgotana.
Zrobiłam to, co robi przyjaciółka. Pocieszałam ją.
Kiedy tłumaczyłam jej, jakim jest łobuzem, samo
mi się wymknęło...
Bryce pokręcił głową.
– To się nazywa niewłaściwa chwila.
– Tak. Za każdym razem masz rację. Najpierw
podjęłam złą decyzję, postanawiając milczeć, a po-
tem, kiedy wreszcie jej wyznałam prawdę... Czy
mogłam wybrać gorszy moment? Wątpię. Bardzo ją
zraniłam. Czułam się ogromnie winna. To nas
poróżniło. Pomiędzy nami miotała się Jenna, dopóki
nie doszła do wniosku, że nie wytrzyma z nami.
Przez jakiśczas myślałam, że straciłam dwie
najlepsze przyjaciółki, jakie kiedykolwiek mia-
łam. Ale jak na ironię, kilka dni po naszej kłótni
jeden z losów na loterię, które zawsze kupowałyś-
my wspólnie, przyniósł wygraną w wysokości
pięciuset tysięcy dolarów. Ledwo się do siebie
odzywałyśmy, ale tak jak ustaliłyśmy wcześniej,
podzieliłyśmy się wygraną. I każda z nas, na
własną rękę, postanowiła wprowadzić w życie
plan urodzenia dziecka, bez udziału męża.
Na to wspomnienie poczuła ból w sercu.
– Często rozmawiałyśmy o tym, że gdyby nie
ułożyło nam się z facetami, to zawsze będziemy
mogły wzajemnie na siebie liczyć, jeśli zostanie-
my samotnymi matkami.
50
Christine Rimmer
– Ale teraz układa się między wami lepiej?
– Tak. Kilka miesięcy temu Lily zrobiła pierw-
szy krok, żeby wszystko naprawić. A Jenna i ja
byłyśmy przy Lily w dniu narodzin jej córeczki.
– Niezły bałagan, ale ze szczęśliwym zakoń-
czeniem.
– Hm... – Rachel umilkła, patrząc na Bryce’a.
Już dawno zdjęła buty i zwróciła się w jego
kierunku, siedząc na kanapie i podciągając pod
siebie stopy. Popatrzyła na swoją białą bluzkę,
która okrywała jej brzuch, a potem znowu na
niego.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
– Co takiego? – Uśmiechnął się w zadumie.
Położyła łokieć na oparciu kanapy i objęła dłoń-
mi głowę.
– Sama nie wiem. Jesteśchyba bardzo pożąda-
nym mężczyzną. A jednak siedzisz przy kominku
w piątkowy wieczór i wysłuchujesz niekończą-
cych się wynurzeń jakiejśkobiety w ciąży. Przy-
znaj się. Wiesz o mnie więcej niż kiedykolwiek
chciałeświedzieć, prawda?
Podniósł dłoń i przesunął palcem wskazującym
po jej policzku, zaledwie go muskając. Pieszczota
ta wywołała w niej uczucie gorąca.
– Kobieta, która mówi o tym, co naprawdę się
dla niej liczy, jest fascynująca. A jej szczerość
i świadomość własnych słabości sprawiają, że
jeszcze trudniej jej się oprzeć.
51
Rezydencja na wzgórzu
– To bardzo uprzejme z twojej strony – wy-
szeptała matowym głosem, chociaż nikt oprócz
niego nie mógł jej usłyszeć.
Poczuła, że ogarnia ją dziwna tęsknota.
– Tu nie chodzi o uprzejmość... – Jego głos
również brzmiał matowo.
Dotknął jej ponownie, kładąc ciepłą dłoń na jej
szyi i przeczesując włosy palcami. Z jej ust wy-
dobył jej się cichy dźwięk – jakby zaskoczenia
i oczekiwania.
Odpowiedział na to nieme pytanie, dotykając
jej warg.
On mnie całuje! – pomyślała. Naprawdę mnie
całuje. Westchnęła i lekko rozchyliła usta, a potem
jęknęła cicho z rozkoszy. Bryce przyciągnął ją do
siebie, i wtedy jej brzuch otarł się o jego biodra.
Wydała cichy okrzyk zakłopotania i odsunęła się.
– O Boże, przepraszam!
– Ale za co? – Jego usta były uśmiechnięte,
a oczy wpółprzymknięte i rozmarzone.
Rachel zerknęła na zegarek.
– Wiesz, chyba muszę...
– Nie idź jeszcze.
– Ale jest już po jedenastej. Naprawdę...
– Zostań. Możesz sobie wybrać pokój gościn-
ny. I tak mam ich za dużo.
– Bryce...
Wskazał gestem na przeszklone drzwi kilka
metrów dalej. Deszcz nie ustawał.
52
Christine Rimmer
– Na dworze leje. Naprawdę nie musisz stąd
wychodzić w taką pogodę, a w dodatku późno
w nocy.
Położyła na brzuchu rękę i wygładziła nieco
zmiętą bluzkę, a potem, rzucając mu niepewne
spojrzenie, odważyła się wyznać mu to, o czym
właśnie myślała.
– To naprawdę cię... nie odstręcza? Całowanie
się z kobietą w ciąży, której przeszkadza brzuch?
Twarz ją paliła. Bryce dotknął znów jej poli-
czka, jakby chciał go ostudzić. Pieszczota była tak
delikatna, że niemal zamarło jej serce.
– Ani trochę. Podoba mi się całowanie z tobą.
Nawet bardzo. Znam cię tylko jako ciężarną, więc
ciąża wchodzi w skład pakietu, prawda?
– Znasz mnie jako kobietę w ciąży, i to krócej
niż jeden dzień.
– Chyba już ci mówiłem, że nie przeszkadza
mi taki szybki rozwój wypadków.
– Ale ja... nie jestem pewna, czy mnie to nie
przeszkadza.
– Zauważyłem. – Jego spojrzenie stało się po-
sępne. – Po tym, co mi powiedziałaśdziświeczo-
rem, doskonale cię rozumiem.
– Byłeśtaki... cudowny.
– Czy to źle?
Sięgnęła ręką do jego twarzy i dotknęła jej,
czując ciepło jego skóry i delikatne kłucie zarostu.
Bryce jest taki cudowny. Aż za cudowny.
53
Rezydencja na wzgórzu
Popatrzyła mu w oczy i poczuła, że jest piękna.
Piękna i jakby trochę odurzona, choć nie piła
alkoholu. Czuła się wspaniale. Z powodu tego
wspaniałego mężczyzny, który uważnie słuchał
każdego jej słowa i uwielbiał ją całować, który
dotykał jej z czułością, doceniał jej szczerość
i świadomość własnych słabości, dla którego była
fascynująca osobą i który uznał jej ciążę za dobro-
dziejstwo inwentarza.
Czy to się dzieje naprawdę? Chyba nie. Coś
takiego nie może trwać długo. To jedna z tych
rzeczy, które się zdarzają gdzie indziej. Trochę
magii w jej całkiem zwyczajnym, zbyt wymaga-
jącym życiu.
Jest Brad i Ben.
A teraz jeszcze Bryce.
O tak, Bryce doskonale do nich pasuje.
– Gdybym została, mogłabym spać w twoim
pokoju? – zapytała głuchym głosem.
Słowa te wymknęły jej się z ust, zanim jeszcze
zdała sobie sprawę, że je wypowiada. Wydała
z siebie przstraszony okrzyk i zakryła dłonią usta.
– Nie wierzę, że cię o to poprosiłam...
– Ale chciałbym wiedzieć, czy naprawdę to
miałaśna myśli? – Nie wydawał się ani trochę
zbity z tropu.
Nie umiała spojrzeć mu w oczy.
– No cóż, ja... – Jak mu to wytłumaczyć?
– Ostatnio libido wymyka mi się spod kontroli.
54
Christine Rimmer
Nie mogę przestać... fantazjować. Ja po prostu
chciałabym, zanim będę wielka jak bania, żeby
choć jedna z nich stała się rzeczywistością.
No pięknie, pomyślała, patrząc ponuro na
swoją poszerzającą się talię. Oby tak dalej, Rachel.
Czy naprawdę wyzna mu każdy, nawet najin-
tymniejszy sekret swojego życia?
Słyszała uderzenia deszczu o szyby i przyjazny
trzask ognia w kominku. Bryce nie odzywał się.
Nie winiła go. Co mógł sobie o niej pomyśleć?
Nie mogła spojrzeć mu w twarz...
– Rachel – wyszeptał miękko.
Zmusiła się, by podnieść głowę. To, co zoba-
czyła w jego oczach, sprawiło, że jej ciało za-
płonęło.
– Spędź tę noc w moim łóżku. Proszę.
– Powiedz mi, że się nie przesłyszałam...
– Sama to powiedziałaś.
– Mówisz serio?
Kiwnął głową.
– Ty i ja... tej nocy... teraz?
– Tak.
– Dobrze.
– Jesteśtaka czarująca, kiedy się rumienisz.
– Mówisz, że tak? Że chciałbyś? Ze mną?
– Choćby zaraz.
– Och... – Położyła rękę na piersi i poczuła, że
serce bije jej w niewiarygodnym tempie. – To takie
nierealne. Jestem strasznie zdenerwowana.
55
Rezydencja na wzgórzu
– Wszystko jest w porządku.
– Sama nie wiem. W moich fantazjach... – Nie
wiedziała, jak ma dokończyć tę myśl.
– Nie bój się, powiedz mi o wszystkim – wy-
szeptał.
– Chodzi o to, wiesz, że w fantazjach... nie
jestem w szóstym miesiącu ciąży. Ale teraz...
Myślę, że w rzeczywistości to może być trochę...
niezdarne.
– Dla mnie może być niezdarne.
– Och, Bryce...
Ujął jej rękę, rozprostował zesztywniałe palce
i pocałował ją w sam środek dłoni.
Pieszczotliwym gestem poprowadził jej dłoń
do swojego ramienia. To była zachęta, której
potrzebowała.
Przesunęła rękę wyżej, kładąc ją na jego karku
i przysuwając się do niego. Po raz drugi ich usta się
spotkały.
Bryce objął ją silnymi ramionami i przytulił.
Tym razem nie odsunęła się od niego.
56
Christine Rimmer
ROZDZIAŁ CZWARTY
Weszli na piętro, trzymając się za ręce. Drzwi do
sypialni Bryce’a były otwarte. Wprowadził ją do
ciemnego pomieszczenia, w stronę szerokiego łóż-
ka. Kiedy sięgnął do lampki, powstrzymała go.
– Czy możemy... nie zapalać światła?
– Pewnie.
W mroku próbowała popatrzeć mu w oczy,
i wtedy się roześmiała.
– Co takiego? – W ciemności widać było tylko
jego białe zęby.
– Och, przypomniały mi się moje szalone fan-
tazje. W nich jestem taka dzielna i zuchwała,
a kiedy już do czegośdoszło, proszę cię, żebyśnie
zapalał światła.
Delikatnie dotknął jej policzka.
– Już ci mówiłem, że dla mnie jesteśdzielna.
Ale zuchwała? Może lepiej byśzrobiła, opisując
mi te swoje fantazje.
– Powiem ci tyle... – zaczęła i nagle opuściła ją
odwaga. Popatrzyła na niego. – Następnym ra-
zem, nie teraz.
Nawet jeśli był zawiedziony, nie okazał tego.
– Ciemność nie jest czymś niepożądanym.
Może wiele zaoferować. Poczucie tajemnicy, sek-
rety, których rozwiązanie można znaleźć tylko
przez dotyk.
– Skoro tak mówisz...
– Denerwujesz się? – zapytał.
– Bardzo.
– No to zbliż się do mnie.
Przysunął ją do siebie i pocałował namiętnie,
a kiedy podniósł głowę, zsunął jej z włosów opas-
kę. Rzucił ją na nocny stolik i przebiegł palcami
po jej krótkich, kręconych włosach.
– Ładne, miękkie... – Pocałował ją znowu,
kojąc niepokój i oddalając strach.
Zaczął ją rozbierać – i siebie również – robiąc
przerwę na delikatny pocałunek po każdym roz-
piętym guziku i zsuniętym rękawie. Rozpakowy-
wał ją jak cenny podarunek – z pełną szacunku
ostrożnością. Jego oczy lśniły w mroku, a ręce
delikatnie ocierały się o jej skórę, gdy usuwał
kolejne bariery między nimi.
Deszcz wybijał głuchy, uporczywy rytm o szy-
by, a wiatr wydawał cichutkie płaczliwe jęki.
Rachel też pojękiwała – cicho i tęsknie, z oczeki-
waniem i zdumieniem.
58
Christine Rimmer
Bryce położył ją na plecach i zaczął całować jej
skórę. Potem położył głowę na jej brzuchu, tak
jakby słuchał wypowiadanych szeptem sekretów
istoty wewnątrz jej ciała. Przycisnął dłonie do jej
krągłości po obu stronach pępka. I czekał...
– Tutaj – wyszeptał. – Czy ona mnie kopnęła?
– Kopnęła albo uderzyła pięścią. I to znacznie
mocniej niż zazwyczaj.
Jego dłonie poruszyły się i powędrowały niżej.
Rachel westchnęła, a później jęknęła z rozkoszy.
Bryce podniósł głowę i spojrzał na nią, stwier-
dzając, że jego dotyk wywołuje w niej zachwyca-
jące mężczyznę reakcje.
– Rachel – powiedział, jakby podniecało go
samo brzmienie jej imienia.
Położył się obok niej, nie przestając jej pieścić.
Kiedy wzniosła się na szczyt, jego pocałunki stały
się gorętsze. Rachel krzyknęła z rozkoszy i osiąg-
nęła stan błogiego ukojenia.
– Czuję cię – wyszeptał. – Czuję pulsowanie.
Jesteśjuż blisko...
Jęknęła. Pocałował ją znowu, z głębokim uczu-
ciem. A gdy pulsowanie wreszcie ustało, odsunął
się i otworzył szufladę małego stolika z boku
łóżka.
– Bryce?
Wrócił do niej. W dłoni miał prezerwatywę.
Patrzyła na niego w ciemnościach, jak wkłada ją
wprawnym ruchem. Leżała oszołomiona z rozko-
59
Rezydencja na wzgórzu
szy, rozmyślając o nim i wszystkim, czego o nim
nie wie. Potem wsunął kolano między jej uda,
uniósł się ponad nią i znów ją pocałował. Jego
szczupłe ciało wspierało się na ramionach nad jej
brzuchem.
– Boję się opaść na ciebie całym ciężarem –
wyszeptał.
– Wszystko będzie dobrze... – powiedziała,
chociaż w ostatnich tygodniach nacisk na brzuch
odbierała jak rzecz dziwną i nieprzyjemną.
Bryce musiał usłyszeć w jej głosie wątpliwości.
– Może zsuniesz się na brzeg łóżka.
Łóżko było stosunkowo wysokie i miało gru-
by, twardy materac. Gdyby stanął przy jego
krawędzi...
Sięgnęła do góry i przebiegła palcami po jed-
wabistych włosach Bryce’a.
– Tak będzie lepiej.
– Jesteśpewna? – Spojrzał na nią pytająco.
Przytaknęła i roześmiała się.
– A ty?
Popatrzył na nią i mrugnął okiem.
Na jej ustach pojawił się uśmiech, gdy przypo-
mniała sobie chwilę, kiedy go poznała – czy to
naprawdę było tylko kilka godzin temu? Nigdy
nie pomyślałaby, że trafi do jego domu w tak
krótkim czasie. Jestem taką szaloną, niegrzeczną
przyszłą matką, pomyślała.
– Przysuń się. – Ułożył jej biodra na krawędzi
60
Christine Rimmer
łóżka i zsunął się, by stanąć naprzeciw niej
i otoczyć biodra jej udami.
– Och! – westchnęła.
– Opleć mnie nogami.
Posłuchała jego polecenia. Gdy Bryce wypros-
tował się, jej biodra znalazły się poza krawędzią
łóżka, a on podtrzymywał je ramionami. Czuła
się... niebiańsko. Jęczała i odchylała głowę na
boki, gdy znaleźli wspólny rytm. Przyciskała do
niego biodra, gdy wypełniał ją i wycofywał się,
a potem znów wypełniał. Wreszcie zatrzymał się,
chwytając ją za biodra i mocno ją do siebie tuląc.
Poczuła jego szczytowanie, pulsowanie. Napraw-
dę ją to poruszyło. Było takie... erotyczne, piękne
i naturalne. Potem sama poczuła rozkosz, cudow-
ną rozkosz spełnienia...
Byli tacy spokojni, złączeni ze sobą. Spokojni
na zewnątrz, podczas gdy wewnątrz każdym
nerwem czuli narastającą magię. Bryce trzymał ją
mocno przy sobie, dopóki pulsowanie nie osłabło,
pozostawiając po sobie upojny delikatny żar.
Wtedy Bryce ugiął nogi – czuła, że drżały
– dopóki jej biodra nie spoczęły na łóżku. Wes-
tchnęła przeciągle.
– Wróć.
– Wrócę. – Spojrzał na nią czule, po czym zdjął
prezerwatywę, a po chwili oboje wsunęli się z po-
wrotem pod kołdrę.
Jakby zawsze sypiali razem, Rachel przewróciła
61
Rezydencja na wzgórzu
się na bok, a on ją objął, nakrywając po szyję koł-
drą. Jego uda utworzyły kołyskę dla jej nóg, a jego
oddech poruszał jej włosy. Sięgnęła do tyłu po
jego rękę i położyła jego ramię na swoim brzuchu.
Klatka piersiowa Bryce’a, dotykająca jej pleców,
była ciepła i solidna.
To dziwne, pomyślała sennie, jak naturalnie
czuje się, leżąc przy nim. Westchnęła, kiedy przy-
tulił ją mocniej. Przez chwilę szeptali do siebie
w ciemnościach, Bryce gładził ją po włosach, ca-
łował jej ramię.
Wreszcie, z uśmiechem zadowolenia na us-
tach, Rachel zapadła w głęboki sen.
62
Christine Rimmer
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rankiem odkryła, że Bryce zatrudnia gosposię
i kucharkę. Gosposia przywitała ich, gdy zeszli na
dół. To było ciekawe doświadczenie.
– Rachel, to jest pani Davenbrook. Doskonale
się mną zajmuje.
– Miło mi panią poznać – wymamrotała Ra-
chel, a pani Davenbrook oschle skinęła głową.
Rachel wolała nie zastanawiać się, co pomyś-
lała gosposia, widząc ją w domu Bryce’a. Nie-
mniej czułaby się lepiej, gdyby mogła chociaż po-
prawić włosy przed tym spotkaniem.
Kucharka podała im śniadanie na stole przy oknie
z widokiem na zatokę. Dzień był jasny i słoneczny,
czapa śniegu na Mount Hood zdawała się migotać
w ich stronę przez rozrośnięte gałęzie drzew.
– Zostań – poprosił Bryce przy śniadaniu. –
Obejrzymy jeszcze jeden film. Albo pojedziemy do
Pearl District, jeśli masz ochotę. Pochodzimy po
galeriach, pooglądamy wystawy. Znam świetne
miejsce, gdzie moglibyśmy zjeść lunch...
Już miała się zgodzić, gdy z jej torebki, którą
poprzedniego wieczoru zostawiła na krześle w ro-
gu pokoju, rozległa się melodia z ,,Rodziny Ad-
damsów’’.
– Mój telefon! – Zerwała się i pobiegła go
odebrać.
– Rachel! Gdzież ty się podziewasz? Wczoraj
wydzwaniałam do ciebie przez cały wieczór.
– Dramatyczny ton głosu matki postawił ją na
równe nogi.
Wspaniały słoneczny dzień nagle stracił wiele
ze swojego blasku i urody.
– Przepraszam, mamo, nie miałam... – zaczęła
spokojnie.
Ellen Stockham była daleka od tego, by pozwo-
lić córce dokończyć zdanie.
– Nie mogę... Nie mogę tego zrobić. I nie ob-
winiaj mnie.
– Mamo, przecież ja nie...
– Te tabletki... Myślałam, że przez jakiś czas
będę je brała, żeby je wypróbować, wiesz? Ale
zanim zaczęłam... czułam się dobrze. Naprawdę
dobrze. Miałam trochę gorszy nastrój, wiesz?
A potem, wczoraj wieczorem, pomyślałam, że
upiorę zasłony. Wiesz, jaka jestem, lubię, żeby
wszystko lśniło. No i nie dałam rady odpiąć
zasłon z karnisza i... Och, Rachel... ja...
64
Christine Rimmer
– Mamo, posłuchaj.
– Och, co to jest? Co się dzieje?
– Mamo, wezwałaślekarza?
– Ale zasłony, Rachel. Do niczego się nie
nadają. Musiałam je odciąć. A dziśrano wyszło
słońce. Tu jest tak jasno. Ja nie mogę... Po prostu
nie mogę...
Matka mówiła coraz bardziej nieskładnie. Ra-
chel pojęła, że tej sprawy nie da się załatwić przez
telefon.
– Mamo, usiądź spokojnie.
– Ja nie... Ja tylko... Rachel...
– Zaraz do ciebie przyjadę.
– Ale Rachel...
– Mamo, proszę cię, poczekaj. Zaraz u ciebie
będę.
– Zawiozę cię – zaproponował Bryce, gdy
wyjaśniła mu, że stan matki znacznie się pogor-
szył i że musi natychmiast do niej jechać.
– Dziękuję, dam sobie radę – odpowiedziała
najspokojniej, jak potrafiła, i ruszyła w stronę
drzwi.
Bryce wyszedł za nią na dwór i towarzyszył jej,
kiedy wsiadała do samochodu.
– Zadzwonię do ciebie później. Powiesz mi, co
się dzieje.
– Dobrze, dzięki – powiedziała i uruchomiła
silnik.
65
Rezydencja na wzgórzu
– Rachel...
– Naprawdę muszę jechać, Bryce.
– Dasz mi swój numer? – Sprawiała wrażenie
osoby, która bardzo się spieszy, ponieważ Bryce
dodał: – Po prostu powiedz mi swój numer. Za-
pamiętam.
Spełniła jego prośbę, zamknęła drzwi i szybko
wjechała na podjazd.
Jakimścudem Rachel udało się dotrzeć do
mieszkania matki po drugiej stronie rzeki, nieopo-
dal jej własnego, nie ryzykując mandatu i nie
rozbijając samochodu.
Wbiegła szybko na piętro. Już na górze zauwa-
żyła, że zasłony, które zazwyczaj wisiały w oknie
przy drzwiach, zniknęły. Już miała zapukać, gdy
drzwi się otworzyły.
Naprzeciw niej stała matka ubrana w różowy
szydełkowy szlafrok i czarne tenisówki z roz-
wiązanymi, postrzępionymi sznurówkami. Z ra-
ny na policzku płynęła krew, która sączyła się
także z drugiej, na szczęście powierzchownej ra-
ny na dłoni.
Za matką, na dywanie w salonie, leżało kłębo-
wisko zasłon z całego mieszkania.
– Mamo... – wyszeptała Rachel z rozpaczą
w głosie.
– Och, Rachel! – zawołała matka. – Powiedz
mi, Rachel, co ja mam robić?
66
Christine Rimmer
Ciemne oczy matki, zapadnięte i przestraszo-
ne, ale jednak te same, które Rachel widziała,
patrząc w lustro, prosiły o odpowiedź, której ona
nie potrafiła udzielić. Nałożony poprzedniego
dnia tuszdo rzęs rozpuścił się, zostawiając ciemne
ślady na wychudłych policzkach.
Rachel przeszła przez próg i ostrożnie wyjęła
z drżącej ręki matki zakrwawione nożyczki.
– Już dobrze, mamo. Jestem przy tobie. Już
dobrze.
67
Rezydencja na wzgórzu
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Cztery godziny później Rachel siedziała w głó-
wnej poczekalni oddziału psychiatrycznego szpi-
tala Portland General. Właściwie na nic już nie
czekała – może z wyjątkiem chwili, w której
znajdzie w sobie dość energii, by podnieść się
z krzesła i opuścić szpital.
Wykonała już wszystko, co miała do zrobienia
tego dnia. Może teraz wrócić do domu, napełnić
wannę ciepłą wodą, dodać do niej aromatyczne
sole kąpielowe...
Podwójne drzwi prowadzące do głównego holu
otworzyły się i pojawiła się w nich Jenna Cooper,
która była w czwartym miesiącu ciąży. Rozejrzała
się po poczekalni z miną wyrażającą dezaprobatę.
Mimo zmęczenia Rachel się wyprostowała.
– Jenna...
Jenna dostrzegła przyjaciółkę i uśmiechnęła
się. Potem obie się uściskały.
– Dowiedziałam się, że tu jesteś – wyszeptała
Jenna do ucha Rachel.
Odsunęły się od siebie. Jenna trzymała Rachel
za ramiona, patrząc jej prosto w oczy.
– Jak sobie z tym radzisz?
– Już mi lepiej.
– A mama?
– Zostanie tu na jakiśczas, dopóki kryzys nie
minie.
– To cośpoważnego?
– Raczej tak. Wszystko wróci do normy, kiedy
dostanie odpowiednie leki. Masz dyżur?
Jenna skinęła głową.
– Mogę ci jakośpomóc? Co mogę dla ciebie
zrobić?
– Nic, dziękuję. Naprawdę niczego nie potrze-
buję. Ale dziękuję, że do mnie zajrzałaś...
– Wyglądasz na przybitą.
– Tak. Jestem wyczerpana.
– Ktośpowinien odwieźć cię do domu. Mogła-
bym...
– Nie trzeba, jestem samochodem. Poradzę so-
bie. Będę jechać bardzo powoli.
– Jesteśpewna?
Rachel zdecydowanie przytaknęła, a potem
przypomniała sobie o poniedziałku.
– Zaczekaj, jest jedna rzecz.
– Jaka?
– Lunch. W najbliższy poniedziałek o pierwszej,
69
Rezydencja na wzgórzu
tam gdzie zawsze. Ty, ja i Lily. Jake zajmie się
Samanthą, więc będzie jak za dawnych czasów.
Jenna opuściła ręce.
– Sama nie wiem. Powinnaśzobaczyć mój
plan dnia...
Czasami Rachel zastanawiała się, czy Jenna nie
wykazuje przypadkiem zbyt wiele rezerwy, czy
aby na pewno wybaczyła jej całą historię z Mi-
chaelem Carsonem...
Poklepała przyjaciółkę po ramieniu.
– Nie będę nalegać. Ale gdybyśzechciała...
– Spróbuję...
Gdy otwierała drzwi do swojego mieszkania,
słyszała dzwonek telefonu. W słuchawce rozległ
się głos Lily.
– Nareszcie! Dzwoniłam do ciebie na komór-
kę, ale włączała się poczta głosowa.
– Przepraszam. Byłam w szpitalu.
– Jenna do mnie zadzwoniła i powiedziała mi
o twojej mamie. Mówiła, że... wszystko jest pod
kontrolą.
– Można tak powiedzieć. Nic jej nie będzie. Aż
do następnego razu.
– Posłuchaj, Jake jest w domu. – Jako strażak,
Jake pracował całą dobę, po czym otrzymywał
kilka dni wolnego. – Mogę zostawić z nim Saman-
thę i wpaść do ciebie.
– Nie, dziękuję. Chciałabym jedynie zanurzyć
70
Christine Rimmer
się w ciepłej wodzie na jakiś... rok. – Rachel dob-
rze wiedziała, jakie będzie następne pytanie jej
przyjaciółki.
– Powiesz mi... jak było wczoraj?
Biorąc pod uwagę fakt, że jej matka została
właśnie tymczasowo hospitalizowana, magia
ostatniej nocy wydawała się tak odległa i nie-
rzeczywista...
– Rachel?
– Przepraszam. Wczoraj było cudownie. On...
naprawdę mi się podoba.
– Aha.
Rachel wiedziała, że przyjaciółka na tym nie
skończy.
– Kiedy mówisz ,,aha’’ w taki sposób, to
wiem, że masz mi cośdo powiedzenia.
– Cóż, opowiadałam Jake’owi, że poznałaś
faceta, który nazywa się Bryce Armstrong. Oboje
byliśmy pewni, że skądś znamy to nazwisko.
A potem Jake przypomniał sobie, że niejaki Bryce
Armstrong pojawił się na ostatnim przyjęciu
charytatywnym w Logan Burn Center i ofiarował
olbrzymi czek w imieniu Armstrong Industries.
Jak myślisz, to jest ten sam facet?
– To jest prezes tej firmy.
– Aha.
– Lily, powiedz wreszcie, co tam w sobie du-
sisz. Muszę się wykąpać.
– Wiesz, że to jest jeden z tych Armstrongów?
71
Rezydencja na wzgórzu
– Domyśliłam się.
– Oni są bardzo bogaci.
– Wystarczy na niego spojrzeć, i już wszystko
wiesz. A resztek wątpliwości pozbyłam się, kie-
dy pojechałam za jego mercedesem do rezydencji
w Portland Heights. To dla mnie nie nowina, że
on ma pieniądze.
– Nie musisz się usprawiedliwiać. Nie mówię
ci tego po to, żebyśmiała się na baczności. Tylko
żebyświedziała, rozumiesz?
– Owszem. Dalej, mów, co jeszcze wiesz.
– Dobrze. On nie tylko należy do rodziny
Armstrongów, ale także jest głównym spadko-
biercą ich fortuny. Chyba ma jeszcze siostrę, ale
nic bliższego o niej nie wiem.
– Tak, ma siostrę. Nazywa się Chelsea. Ma
córeczkę o imieniu Ariel, którą Bryce uwielbia. Co
jeszcze?
– Nie pamiętasz go? Pojawił się w magazynie
,,People’’, w tym numerze z seksownymi prezesa-
mi. Pisali, że ma w zwyczaju spotykać się z coraz
to inną czarującą kobietą...
– Och. – Rachel opadła na krzesło. – To mi
nowina. To znaczy teraz, kiedy o tym mówisz,
chyba przypominam sobie ten artykuł. – Prze-
czytała jego fragment i trochę się wtedy zaduma-
ła nad życiem zamożnych ludzi.
Ona też uważa, że Bryce jest wspaniałym
mężczyzną. Nie do wiary. Jak mogła aż do tej
72
Christine Rimmer
pory nie pamiętać tamtego artykułu? Pociągnęła
luźną nitkę na obiciu krzesła.
– A teraz przyszła kolej na mnie. Jestem na-
stępną kobietą w niekończącym się korowodzie
zachwycających pań.
– Przestań! Powiedziałam ci o tym z powodu
naszej umowy, jasne? Żadnych tajemnic, jeśli
chodzi o mężczyzn.
– Tak, pamiętam. Dobrze, że mi o tym mówisz.
– To nic takiego, że umawiał się z wieloma
kobietami, prawda?
– No nie. Jasne, że nie.
– Rachel, słuchaj. Czy wy przypadkiem...
– Ale jesteśdziśtaktowna!
– Zrobiliście to?
– Tak, spałam z nim. – Dała spokój nitce
i poprawiła się na krześ le. – Było wspaniale. Możesz
mi wierzyć lub nie, ale cudowny gorący seks jest
możliwy nawet w szóstym miesiącu ciąży.
– Jakbym nie wiedziała.
Rachel zaśmiała się, gdyż zdała sobie sprawę,
że dla Lily to nic nowego.
– Zanim zgodziłam się iść z nim do domu,
wypytałam go, czy w jego życiu nie ma jakiejś
kobiety.
– I dobrze zrobiłaś. Wiesz, skoro on nie jest
z nikim związany i ty też nie, a rozumiecie się
i szanujecie, to nie ma sensu robić z tego prob-
lemu, prawda?
73
Rezydencja na wzgórzu
– Chyba nie – westchnęła Rachel. – Tylko że
on jest stanowczo z innego świata niż ja. Taki
niedościgły.
– Nie mów tak! Nikt, powtarzam: nikt nie jest
dla ciebie niedościgły.
– Jesteśnajlepszą przyjaciółką, jaką można
sobie wyobrazić! A ja ze swojej strony muszę
przestać chodzić do łóżka z każdym czarującym,
przystojnym mężczyzną, którego spotkam.
– Oj, przestań. Dwa razy to wcale nie tak
dużo.
– Może masz rację. Chodzi o to, że po dzisiej-
szym koszmarnym poranku trudno mi jest za-
chować optymizm.
Lily wydała odgłos aprobaty.
– Jesteśpewna, że nie chcesz, żebym do ciebie
wpadła?
Rachel ponownie podziękowała przyjaciółce,
zasypując ją serdecznościami, i szybko zakończy-
ła rozmowę.
Gdy tylko się rozłączyła, poszła prosto do
łazienki, zdejmując po drodze ubranie. Wzięła ze
sobą telefon, na wypadek, gdyby dzwonił ktośze
szpitala.
Telefon zaterkotał, gdy wchodziła do pach-
nącej wody.
– Domyślam się, że właśnie wróciłaś do domu
i nie chcesz zawracać sobie głowy facetem, który
nie daje ci spokoju.
74
Christine Rimmer
Świat nagle wydał jej się piękniejszy.
– Bryce, cześć.
– Jak się miewa mama?
Zawahała się, a potem postanowiła, że nie bę-
dzie przed nim nic ukrywać.
– Niedobrze. Została w szpitalu. Przed chwilą
wróciłam do domu.
– Potrzebujesz towarzystwa?
W pierwszym momencie pomyślała z zachwy-
tem, że tak. Jednak wahała się trochę za długo nad
odpowiedzią, bo Bryce zapytał cicho:
– Jesteśzmęczona?
Zanurzyła się głębiej w ciepłej wodzie.
– Uhm.
– W takim razie może później...
Uśmiechnęła się na tę myśl.
– Mam nadzieję. – Gdy wypowiedziała te słowa,
zastanowiła się, czy naprawdę miała je na myśli.
Przecież ma do czynienia z Bryce’em Armst-
rongiem, przystojnym szefem dużego koncernu.
Taki człowiek na każdy dzień tygodnia ma inną,
oszałamiającą kobietę, a ona do takich się nie
zalicza, prawda?
Przez chwilę porozmawiali jeszcze o wszyst-
kim i o niczym, a potem Bryce się pożegnał.
W poniedziałek jeden z jej ulubionych pacjen-
tów przegrał walkę o życie. Był jeszcze dzieckiem,
miał dopiero dwanaście lat, i jak każdy chłopiec
75
Rezydencja na wzgórzu
w tym wieku był słodki i zuchowaty. Od ponad
roku walczył z białaczką...
Gdy ojciec chłopca załatwiał formalności, Ra-
chel usiadła na chwilę z matką. Szeptały ze sobą
o tym, jak dzielny i pełen zapału był ten dwunas-
tolatek, jak witał z uśmiechem każdy poranek, jak
nawet w ciągu swoich ostatnich dni uważał życie
za wielką przygodę.
Rachel zapewniła matkę, że jej syn nigdy nie
zostanie zapomniany, że nawet po wielu latach
ludzie będą go pamiętać i mówić o nim z sympatią
i podziwem.
Jednak bez względu na to, ile otuchy próbowa-
ła przekazać tymi słowami, życia chłopcu nic już
nie mogło wrócić. Patrzyła jego matce w oczy
i widziała w nich straszną, ziejącą pustkę. Nie
umiała ulżyć jej w cierpieniu, co odbierała zawsze
jako cios prosto w serce.
Tak, w czasie szkolenia tłumaczono im, jak
radzić sobie ze śmiercią pacjenta. Ale te umiejęt-
ności wydawały się tak niewystarczające, wręcz
bezużyteczne wobec rozpaczy w oczach matki
opłakującej dziecko.
Potem Rachel zjadła lunch z Lily w ich ulubio-
nym miejscu. Jenna się nie pojawiła.
Rachel opowiedziała przyjaciółce o śmierci
chłopca. Potem przez chwilę siedziały, patrząc na
zamówiony posiłek, ale żadna z nich nie miała
ochoty na jedzenie.
76
Christine Rimmer
Wreszcie poruszyły temat Jenny. Jenna praco-
wała na oddziale intensywnej opieki medycznej
i aż nadto często oglądała śmierć z bliska, a mimo
wszystko jakośutrzymywała swój optymistycz-
ny stosunek do życia.
– Czy nie sądzisz, że ona jakby... nas unika?
– zapytała Rachel w pewnej chwili.
– Po prostu za dużo pracuje – zaprzeczyła Lily.
A potem zaczęły rozmawiać o wanienkach dla
dzieci. Rachel kupiła swoją miesiąc wcześniej.
– Ale Jenna nie ma jeszcze wanienki. – Lily
sprawiała wrażenie bardzo z siebie zadowolo-
nej.
– Może powinnyśmy jej kupić? – zapytała
Rachel.
Pytanie było czysto retoryczne. Oczywiście, że
kupią jej wanienkę. Zanim wyszły z restauracji,
sprawa ta została prawie całkowicie przedys-
kutowana, a nastrój Rachel trochę się poprawił.
Skończywszy dyżur, zajrzała do matki. Na jej
widok Ellen Stockham odwróciła się twarzą do
ściany.
– Idź sobie – wyszeptała.
Drobna iskierka optymizmu rozpalona w cza-
sie spotkania z Lily zgasła w jednej chwili.
Kiedy wróciła do domu, chłopak z sąsiedztwa
kosił swój skrawek trawnika. Miał na sobie tylko
luźne szorty. Jak zwykle demonstrował swe
wspaniale zarysowane mięśnie i ramiona. Już
77
Rezydencja na wzgórzu
nawet nie musiała sobie mówić, że nie pora na
fantazje seksualne.
No bo jak można oddawać się marzeniom, gdy
matka leży w szpitalu z ostrą depresją, a pewien
śliczny, bystry chłopiec właśnie umarł?
Wzdrygnęła się, gdy na automatycznej sek-
retarce zobaczyła mrugające światełko. Wiado-
mość była od Bryce’a.
Dźwięk jego głosu, zwyczajne słowa ,,Jak się
masz? Zadzwoń’’ – sprawiły, że przebiegł ją
dreszcz przyjemności.
A więc to tak. Widok półnagiego chłopaka
z sąsiedztwa już na nią nie działa, ale ogarnia ją
stan dziwnego podniecenia natychmiast, gdy sły-
szy głos Bryce’a.
Czy ma to uznać za dobrą wiadomość? Nie
potrafiła dojść do żadnego wniosku. Nie chcia-
ła nawet tego robić. Właściwie nie miała ochoty
na nic.
Może zaparzy sobie herbatę i obejrzy wiado-
mości, albo upiecze kawałek jagnięciny, wcześnie
się położy...
No i w końcu nie zadzwoniła do Bryce’a...
Tydzień wlókł się w nieskończoność.
W czwartek Rachel poszła na pogrzeb swojego
małego pacjenta. Mała kaplica była wypełniona
po brzegi. Wysłuchała pastora, który mówił o wa-
lce ze złem i o nadziei, jaką śmierć niesie dla
prawych i niewinnych, ale nie zaznała pociesze-
78
Christine Rimmer
nia. Tej nocy leżała w łóżku z dłonią na brzuchu
i płakała.
W piątek Rachel zebrała się na odwagę i pono-
wnie odwiedziła matkę. Tym razem Ellen Stock-
ham nie odwróciła się od córki. Co więcej, zdoby-
ła się nawet na nieśmiały uśmiech.
Rachel posiedziała przy matce jakiśczas, trzy-
mając ją za wychudzoną rękę. Przed opuszcze-
niem oddziału porozmawiała jeszcze z lekarzem
matki. Dowiedziała się, że jeśli stan pacjentki
dalej będzie się poprawiał, za tydzień zostanie
wypisana do domu. Lekarz powtórzył również to,
co mówili inni.
– Rachel, jest pani pielęgniarką. Musi pani
wiedzieć, że przy odpowiednio dobranych lekach
prawie wszyscy pacjenci z depresją dwubieguno-
wą mogą prowadzić normalne życie. Jednak pac-
jent musi zastosować się do zaleconej terapii.
Rachel przytaknęła i obiecała, jak zwykle, że
będzie zachęcała matkę do przyjmowania leków.
Wieczorem Bryce zatelefonował ponownie.
Była wtedy w domu i słyszała, jak zostawia
wiadomość na sekretarce.
– Rachel, znowu próbuję cię zastać. Zadzwoń
do mnie, kiedy znajdziesz chwilkę. – Jego głos był
jakby przytłumiony. Już miała podnieść słuchaw-
kę, kiedy się rozłączył.
Nie zdążyła.
Czuła się trochę nie w porządku wobec niego,
79
Rezydencja na wzgórzu
ale jej życie już i tak jest dostatecznie zagmat-
wane. Nie musi go dodatkowo komplikować
obecnością mężczyzny, zwłaszcza takiego jak
Bryce, który na pewno szybko się nią znudzi.
Ona zaśnie poradziłaby sobie z takim przypad-
kowym związkiem ani z sytuacją, gdyby za
bardzo się do niego przywiązała, a potem musiała
znieść rozstanie.
Nie żałowała jednak tej jednej nocy, którą
z nim spędziła. Jak mogłaby żałować czegośtak
pięknego? Lecz gdyby ich znajomość miała prze-
rodzić się w coświęcej, chciała dostać wszystko:
człowieka, który będzie kochał ją i jej dziecko;
który poradzi sobie z przerażającą chorobą jej
matki; który będzie przy niej, tak jak mówi
przysięga małżeńska, na dobre i na złe.
Stawiała mężczyźnie duże wymagania, zwła-
szcza takiemu jak Bryce – który miał fortunę,
znakomitą pracę i pozycję społeczną, doskonały
wygląd i kobiety na każde zawołanie.
Czyż Bryce nie był jej najśmielszą fantazją? Ze
wszystkich kobiet, które mogły do niego należeć,
wybrał właśnie ją. Ale tylko w jej marzeniach.
Dlatego nie odebrała jego telefonu ani do niego
nie oddzwoniła.
Lily zapytała o niego trzy dni później, w ponie-
działkowy wieczór, podczas rozmowy telefonicz-
nej, w czasie której miały omówić sprawę zakupu
wanienki dla Jenny.
80
Christine Rimmer
– A więc co słychać u seksownego prezesa?
– zapytała Lily niby od niechcenia. – Od paru dni
o nim nie wspominasz.
Rachel starała się zachowywać normalnie.
– Dzwonił parę razy – odrzekła beztrosko.
– Ale sama wiesz, jak to jest. To nie jest facet dla
mnie.
– Dlaczego nie?
Aha, czyli beztroski ton nie zadziałał. Rachel
postanowiła trochę się obruszyć.
– Czy to nie jest oczywiste?
– Nie, nie całkiem.
Westchnęła głęboko i zaczęła wyliczać: pienią-
dze, rodzina należąca do wyższych sfer, kobiety...
– Dlaczego nie dasz szansy temu facetowi?
I co z tego, że miał wiele kobiet, skoro teraz jest
gotów się ustatkować?
– Lily, spędziłam z nim tylko jedną noc. Nie
było mowy o żadnym związku.
– Może powinnaśmu to zasugerować?
– Nawet nie mogę sobie wyobrazić, że Bryce
Armstrong chciałby się ustatkować.
– Widzisz, w tym problem. Sama doszłaśdo
takiego wniosku? Nie wiesz, co interesuje jego.
Nie wiesz również, na co on ma ochotę, bo go nie
zapytałaś.
– No cóż, ale mu się nie spodoba...
– Skąd wiesz, co mu się spodoba? Pytałaś?
Rachel zirytowała się ponownie.
81
Rezydencja na wzgórzu
– Dlaczego mężatkom zawsze się wydaje, że
wiedzą najlepiej, jak inne kobiety powinny trak-
tować facetów?
Lily była bystra, a poza tym jako prawdziwa
przyjaciółka wiedziała, kiedy lepiej siedzieć cicho.
I skorzystała z tej okazji.
W końcu Rachel wymamrotała:
– Już dobrze. Co mam zrobić?
– Och, to całkiem proste. Może dałabyśmu
szansę?
– Co masz na myśli? My nie... no wiesz...
Między nami nie było nic poważnego.
– Może nie było. A może po prostu nie chcesz
dopuścić, żeby coś takiego było.
– Dlaczego zawsze to musi być moja wina?
Jesteśmoją przyjaciółką. Dlaczego nie możesz
zachować się jak zwykle i być ślepo lojalna?
– Tu nie chodzi o to, czyja to wina. I jestem
lojalna. Ale wybacz, nie jestem głupia.
Nagle Rachel zauważyła na blacie plamę.
Chwyciła gąbkę i zaczęła ją szorować. Mocno,
coraz mocniej.
– Pewnie i tak więcej nie zadzwoni.
– To ty zadzwoń do niego.
Rachel wrzuciła gąbkę do zlewu.
– Chyba powinnyśmy porozmawiać o prezen-
cie dla dziecka Jenny.
Jednak wzięła sobie do serca nalegania przyja-
82
Christine Rimmer
ciółki. Zadzwoniła do Bryce’a – no, przynajmniej
próbowała do niego dzwonić. Wielokrotnie.
Podnosiła słuchawkę i zaczynała wybierać nu-
mer. Czasem nawet udawało jej się wybrać cały,
lecz ani razu nie zebrała się na odwagę, by po-
czekać na realizację połączenia.
W czwartek wieczorem, sześć dni po ostatnim
telefonie Bryce’a, kiedy to była w domu, lecz nie
zdążyła podnieść słuchawki, podjęła następną
próbę. O dziwo jednak straciła odwagę.
Mocno rozczarowana swym postępowaniem,
zadzwoniła do Searsa i zamówiła zasłony, które jej
matka wybrała tego dnia z katalogu. Gdy skończy-
ła rozmawiać, jej telefon odezwał się ponownie.
Nie zastanawiając się, że to może być męż-
czyzna, do którego boi się zadzwonić, podniosła
słuchawkę.
– Słucham.
– Rachel! – odezwał się Bryce. – Nareszcie.
83
Rezydencja na wzgórzu
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Z całej siły ścisnęła w dłoni słuchawkę. Tylko
w ten sposób mogła być pewna, że ze zdener-
wowania się nie rozłączy.
– Rachel, jesteśtam?
– Mhm...
– Rachel, proszę cię, nie odkładaj słuchawki.
– Dobrze. – Odchrząknęła. – Słucham cię.
– Jesteśjakaśdziwna. Czy cośsię stało? Coś
z dzieckiem?
– Nie, nic jej nie jest.
– Cośnie tak z twoją matką?
Serce nie biło jej już tak szybko, a uczucie
wszechogarniającej paniki mijało.
– Matka czuje się wreszcie lepiej. Za parę dni
wraca do domu. Właśnie zamawiałam zasłony.
– Zasłony? – Wydawał się zbity z tropu.
Rachel przypomniała sobie, że owego krytycz-
nego dnia nie powiedziała Bryce’owi szczegółów.
– Mama wzięła nożyczki i załatwiła wszystkie
zasłony. Pocięła je na kawałeczki. Już do niczego
się nie nadają, więc trzeba zamówić nowe.
Na chwilę zapadła cisza.
– A teraz czuje się naprawdę lepiej? – spytał
Bryce z nadzieją w głosie.
– O, tak. Ale jej dalsze samopoczucie zależy od
niej samej. Mogę jej przypominać, żeby stosowa-
ła się do zaleceń lekarzy, dbała o siebie i tak dalej,
ale jeśli nie zechce tego zrobić...
– Rachel...
– Tak?
– Na pewne sprawy nie masz wpływu.
– Nie musisz mi o tym przypominać. Jedyna
dobra rzecz w tym wszystkim to fakt, że mama
ma porządne ubezpieczenie, co w dzisiejszych
czasach graniczy z cudem. Kiedy tylko potrzebuje
pomocy lekarskiej, może ją otrzymać.
– A ty jak się miewasz? – zapytał po chwili
milczenia.
Jego głos jest taki miękki. Czy można zatonąć
w miękkim męskim głosie? Wprost marzyła, by
cośtakiego zrobić.
– Ja... – Zabrakło jej słów.
Przełknęła z wysiłkiem i zmusiła się do od-
powiedzi.
– Bardzo cię przepraszam, że nie zadzwoni-
łam. Po prostu... miałam trudny okres. I szczerze
mówiąc... Po prostu nie spodziewałam się, że...
85
Rezydencja na wzgórzu
– Czego się nie spodziewałaś?
– Ciebie. Nie spodziewałam się, że się do mnie
odezwiesz. Jesteśtaki... – Znów zabrakło jej słów.
Ciągle jej się to przytrafia!
Bryce jednak czekał cierpliwie, aż Rachel zno-
wu się odezwie.
– Powtarzałam sobie, że to tylko jedna piękna
noc. Byłam na to... przygotowana. Poradzę sobie
z tym.
– Rachel?
– Słucham.
– Ta noc...
– Tak?
– Ona naprawdę była piękna.
– O tak. Ale... – Bryce znowu czekał, aż
znajdzie odpowiednie słowa. – No cóż, powie-
działam sobie, że może ty będziesz chciał na tym
poprzestać, a jednocześnie w głębi duszy miałam
nadzieję, że może jednak nie. Chyba nie umiem
sobie z tym poradzić... Nie potrafię do tego po-
dejść we właściwy sposób.
– Rozumiem – powiedział.
A ona uświadomiła sobie, że mu ufa, wierzy,
bo on akceptuje ją taką, jaka jest – czasem nie-
doskonałą i zagubioną, aż nazbyt nieśmiałą.
– Rachel?
Zdobyła się jedynie na krótki pytający dźwięk.
Czuła dławienie w gardle i napływające do oczu
łzy.
86
Christine Rimmer
– Chciałbym czegoświęcej. Dużo więcej.
– Och! – wyszeptała, zaciskając palce na słu-
chawce tak bardzo, że omal jej nie zgniotła. –
O Boże...
– Rachel, pozwól, że do ciebie zajrzę. Nie zo-
stanę długo. Muszę cię zobaczyć.
Popatrzyła na swoją nie najnowszą lodówkę,
pękniętą płytkę na blacie obok dzbanka do kawy,
a potem na ledwo widoczny zaciek na suficie
w miejscu, gdzie ubiegłej wiosny przeciekał dach.
Kazała go naprawić, ale nie znalazła czasu, by
pomalować kuchnię.
Zaśmiała się krótko, urywanie.
– Muszę cię ostrzec, Bryce, że tutaj nic nie
przypomina Portland Heights. Rozumiesz? Nie
ma takiego znakomitego pieca, na meblach w sa-
lonie wypadałoby zmienić tapicerkę...
– Nie przyjeżdżam oglądać mebli. Chcę się zo-
baczyć z tobą.
– Wydajesz się... taki pewny.
– Bo jestem tego pewny.
– Ale... pisali o tobie w ,,People’’. Należysz do
rodu Armstrongów, o twoje względy zabiegają
wspaniałe kobiety...
– Ale jest tylko jedna wspaniała kobieta, która
mnie interesuje. Naprawdę, Rachel. Tylko jedna.
To ty nią jesteś. Podasz mi swój adres?
Podała mu adres natychmiast, bo się obawiała,
że jeśli się zawaha, znów odwaga ją opuści.
87
Rezydencja na wzgórzu
– Już do ciebie jadę.
Siedzieli na jej lekko wytartej kanapie, zdjąw-
szy buty. Rachel opowiedziała Bryce’owi o swo-
im dwunastoletnim pacjencie, który przegrał wal-
kę z białaczką, o tym, że najtrudniej pogodzić się
ze śmiercią, gdy zabiera kogoś młodego, przed
kim powinna roztaczać się świetlana przyszłość
– szkoła średnia, drużyna futbolowa, lekcje bio-
logii i pierwsza dziewczyna...
Bryce słuchał, a ona wszystko z siebie wyrzu-
cała. Kiedy zabrakło jej słów, wyciągnął ramiona.
Przytuliła się do niego z głębokim westchnieniem
wdzięczności.
Bryce pocałował ją delikatnie we włosy i nic
nie powiedział – ani że jest mu przykro, ani co
powinna zrobić, ani że wszystko się ułoży. Objęła
go mocniej i słuchała miarowego bicia jego serca.
– Dziękuję ci – wyszeptała.
Pocałował ją znowu.
– Za co?
– Za to, że tu jesteśi mnie obejmujesz. I nie
dajesz mi żadnych rad.
Roześmiał się łagodnie.
– Widzę, że zauważyłaśw końcu, że jestem
mężczyzną.
Uśmiechnęła się pod nosem.
– Trudno tego nie zauważyć...
Przytulił ją mocniej.
88
Christine Rimmer
– A mężczyźni udzielają rad. – Dotknął koń-
cem palca jej podbródka. – Chyba gdzieśczyta-
łem, że mamy to zapisane w genach.
Popatrzyła w jego cudowne, ciepłe niebieskie
oczy.
– Ale ty dotąd nie dałeśmi żadnej rady.
– Bo nie sądzę, żebyśich potrzebowała. Umarł
twój pacjent. To trudna sytuacja, ale ty odważnie
stawiłaśjej czoła. Nie widzę na to żadnego szyb-
kiego lekarstwa. Gdybym takie znalazł, na pewno
dam ci znać.
Rachel wyprostowała się, a Bryce niechętnie
wypuścił ją z ramion.
– Jak zwykle, gadam jak najęta.
– Mnie to odpowiada.
– Jak miło, że tak mówisz. A ja oczywiście
mogłabym gadać do ciebie przez całą noc. Ale
w takim razie nie dowiedziałabym się o tobie
niczego, co mnie interesuje. Jest tyle rzeczy, któ-
rych mi nie powiedziałeś...
– Na przykład?
– Jak dotąd wyglądało twoje życie?
– Ach, tak. – Sprawiał wrażenie, że żartuje,
zachowując przy tym kamienną twarz, ale w jego
głosie nic nie zdradzało rozbawienia.
– Proszę. Chciałabym wszystko o tobie wie-
dzieć.
– Tylko tak mówisz – rzekł z uśmiechem.
– Jestem z tobą szczera. Naprawdę chcę się
89
Rezydencja na wzgórzu
czegośo tobie dowiedzieć. Możesz zacząć od
dzieciństwa...
– Masz wolny tydzień?
– Daruj sobie te żarciki.
– Dobrze, dobrze. Moje dzieciństwo było... –
zastanowił się chwilę i dokończył: – pełne zajęć.
Określenie, które wybrał, wydawało się Rachel
dziwne.
– Byłeśmałym zajętym dzieckiem?
– Byłem Armstrongiem. Wychowywano mnie
tak, żebym błyszczał. Zawsze żyłem pod presją,
żeby dobrze się spisać – w sporcie, a zwłaszcza
w nauce. Kiedy wspominam swoje dzieciństwo,
to pamiętam, że nigdy nie czułem się jak dziecko.
Zawsze było tyle do zrobienia i tak mało czasu.
Od samego początku wiadomo było, że kiedyś
przejmę interesy po dziadku.
– A ojciec? Nie był w kolejce do dziedziczenia?
– Mój ojciec nie interesował się pracą. Zawsze
mówił, że go do tego nie ciągnie. To jedna
z niewielu rzeczy, co do których ojciec i dziadek
całkowicie się zgadzali. Dziadek nie wierzył, że
mój ojciec byłby w stanie pokierować olbrzymią
korporacją, a mój ojciec chciał tylko żyć z odsetek
od swojego ogromnego funduszu powierniczego
i wspierać dziadka w jego marzeniach, żebym to
ja stanął na czele firmy.
– A gdzie w tym wszystkim była twoja mat-
ka?
90
Christine Rimmer
– Dobre pytanie. Ciągle nie jestem pewien,
czy potrafię na nie odpowiedzieć... Pamiętam
moją matkę jako osobę piękną i niedostępną.
Wydawało się, że bez przerwy pojawia się w po-
kojach i znika. Gdybym spróbował się do niej
zbliżyć, po prostu by... odleciała.
– Nigdy nie była ci bliska?
– Bliskość to nie jest słowo, którego użyłbym
w odniesieniu do moich rodziców. Nie byli blisko
związani ze swoimi dziećmi. I nigdy nie wydawa-
li się bliscy sobie. Kiedy miałem piętnaście lat,
ochłodzenie w ich wzajemnych stosunkach zo-
stało uznane za oficjalne.
– To znaczy rozwiedli się?
Przytaknął.
– Matka szybko wyjechała do Toskanii i zwią-
zała się z jakimśWłochem, którego poznała pod-
czas jakiejśdegustacji wina. Ojciec natomiast
przeprowadził się do Los Angeles. Od tamtej pory
matka wyszła za mąż dwukrotnie, a ojciec żenił
się trzy razy.
– A ty? I Chelsea? Czy zamieszkaliście z oj-
cem lub matką?
– Nie. Zostaliśmy tutaj, pod opieką dziadków.
Mieszkałem u nich, kiedy nie byłem w szkole.
Chelsea miała specyficzne potrzeby. Większość
czasu spędzała w szkole...
– Specyficzne potrzeby...
– Moja siostra jest upośledzona umysłowo.
91
Rezydencja na wzgórzu
– Uśmiechnął się szeroko, widząc jej zaskoczenie.
– Rachel, siedzisz z otwartą buzią. Tak, chociaż
postronnym obserwatorom życie Armstrongów
mogłoby wydawać się idealne, mieliśmy parę
problemów.
– Chelsea... – wyszeptała Rachel i zamilkła.
– Moja siostra łatwo się nie poddaje – ciągnął
Bryce. – Jest bardzo silna. Na szczęście jest, jak to
mówią, ,,samodzielna’’. Naprawdę może sama
mieszkać po rehabilitacji i szkoleniu dotyczącym
podstawowych rzeczy: higieny osobistej, goto-
wania i całego codziennego życia. Dzięki rodzin-
nej fortunie zawsze miała zapewnioną najlepszą
opiekę i najlepszych nauczycieli, ludzi, którzy nie
tylko wiedzieli, jak jej pomóc się usamodzielnić,
ale także dali jej miłość, wsparcie i zachętę, jakich
nie zaznała od rodziców.
– A teraz... wyszła za mąż?
– Właśnie. Jej mąż nazywa się Thad Grover.
Też jest upośledzony i samodzielny. Oboje byli
w tej samej szkole specjalnej. Ich małżeństwo
wywołało burzę w całej rodzinie – przynajmniej
wśród dziadków. Rodziców przy tym nie było
i nie interesowali się tym.
– Och, Bryce...
Nie wydawał się ani trochę zdenerwowany.
– Kiedy powiedziałem ,,burza’’, miałem na
myśli tylko i wyłącznie rodzinę, oczywiście. Nic
nie przedostało się do prasy. Moja babcia lubi
92
Christine Rimmer
uważać się za osobę otwartą, ale w istocie myśli
w sposób bardzo tradycyjny. Postrzegała Chelsea
jako kogoś, kogo trzeba ukrywać. Uchowaj Boże,
żeby moja siostra zechciała spróbować prawdzi-
wego życia!
– To okropne.
Bryce myślał inaczej.
– Nie znasz Chelsea. Ona naprawdę się nie
poddaje. Wreszcie złamała nawet babcię. A teraz,
kiedy urodziła się Ariel...
Rachel zrozumiała, co ma na myśli.
– Prawnuczka. Żadna babcia nie mogłaby się
oprzeć, co?
– Właśnie. Zwłaszcza takiej prawnuczce jak
Ariel. Rachel, przysięgam ci, ona jest wyjątkowa.
– Mówisz jak kochający wujek.
– Wcale nie zaprzeczam – odparł, a ona od-
wróciła się, by się o niego oprzeć, zarzucając stopy
na stojący naprzeciwko fotel.
Bryce objął ją i pocałował we włosy.
– W każdym razie teraz oboje dziadkowie są
zajęci odwracaniem kota ogonem. Gdybyśich
dzisiaj posłuchała, dowiedziałabyśsię, że to był
ich pomysł, żeby Chelsea i Thad się pobrali.
– A więc wszystko ułożyło się jak najlepiej?
– Tak, jeśli nie brać pod uwagę moich rodzi-
ców. Oboje jakośnie mogą sobie znaleźć miejsca
w życiu. Ostatnio słyszałem, że ojciec zaczął cho-
dzić na rehabilitację, a matka ma nowego narze-
93
Rezydencja na wzgórzu
czonego, chociaż nie dotarły do mnie plotki o ślu-
bie. Na razie.
Przytulając się do Bryce’a, Rachel czuła, że jest
to mężczyzna ciepły i solidny. Naprawdę bardzo
przyjemnie było przy nim siedzieć. Położył jedną
rękę na oparciu kanapy, a drugą lekko oparł na jej
brzuchu.
– Tutaj – powiedział i poszukał jej dłoni, by
położyć ją we właściwym miejscu. – Czujesz,
jak...
Uśmiechnęła się tajemniczym uśmiechem ma-
tki i nie tłumaczyła mu, że te ruchy odbywają się
w jej ciele i że oczywiście je czuje – bez względu
na to, czy jej ręka leży we właściwym miejscu,
czy nie.
– Mhm...
Musnął ustami jej ucho.
– Robi się późno, a ja mówiłem, że nie zostanę
długo.
Z westchnieniem zadowolenia przysunęła się
bliżej.
– Mogłabym tak z tobą siedzieć przez całą
wieczność.
Odgarnął jej włosy na bok i pocałował ją
w skroń.
– Nie musisz jutro iść do pracy?
– Muszę, a czemu pytasz?
– Powinnaśsię wyspać.
– Pewnie masz rację – westchnęła znowu.
94
Christine Rimmer
– Może zobaczymy się znów jutro wieczo-
rem? – Schował twarz w jej włosach.
– Hm. Może znajdę trochę czasu dla właści-
wego faceta.
– Uczciwie ostrzegam, że mam na myśli duży
krok naprzód. Bardzo ważny. I straszny...
Poczuła suchość w ustach i musiała przełknąć
ślinę. A potem dała mu żartobliwego kuksańca
w bok.
– Hej, uważaj! – Roześmiał się jej do ucha.
– Przestań mi dokuczać! Co masz na myśli?
– Kolację z rodziną... i chwilę odpoczynku.
Chodzi tylko o Chelsea, Thada i Ariel. Dziadkowie
wyjechali z miasta i wrócą dopiero w przyszłym
tygodniu. Wtedy będziesz mogła ich poznać.
– Kolacja z rodziną? – Znowu poczuła dławie-
nie w gardle. – Nie za szybko?
– Proszę cię, tylko mi nie mów, że nie powin-
niśmy się spieszyć... – szepnął jej do ucha.
– Ale czy wszystko i tak nie dzieje się szybko?
– Czy nie dałem ci do zrozumienia już pierw-
szego dnia, że to mi odpowiada?
– Tak, ale...
– A po drodze możemy wstąpić na chwilę do
twojej mamy...
– Do mojej mamy? Ale...
– Już dobrze, dobrze. – Pomógł jej się wypros-
tować, po czym sięgnął po swoje buty. – Od-
prowadzisz mnie do drzwi?
95
Rezydencja na wzgórzu
Wyszli razem do malutkiego przedpokoju. Ra-
chel przytuliła się do Bryce’a, czekając, aż pocału-
je ją ostatni raz.
– Jutro – rzekł na pożegnanie. – Przyjadę po
ciebie o szóstej. Bądź gotowa.
96
Christine Rimmer
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tej nocy Rachel nie zmrużyła oka.
Bryce powiedział, że podoba mu się, gdy wszy-
stko dzieje się tak szybko. No tak, ale jej to nie
odpowiada.
Ona po prostu nie ma takiego otwartego po-
dejścia do nowości – przynajmniej jeśli chodzi
o lokowanie uczuć. Jej serce jest bardzo wrażliwe.
I wcale nie chce, żeby ktośznów je złamał. A poza
tym co z dzieckiem? Czy on naprawdę jest gotów
zaakceptować cudze dziecko?
Kiedy tak leżała i przyglądała się cieniom na
przeciwległej ścianie, zaczęła myśleć o ojcu.
Przypomniała sobie, jak obiecywał, że ją od-
wiedzi, a ona siadywała na skrzypiącym stopniu
ganku i czekała.
Czekała cierpliwie, dopóki drzwi za jej plecami
nie otworzyły się, a matka, stojąc wewnątrz do-
mu, nie wołała jej łagodnym tonem:
– Chodź, Rachel. Wejdź do środka.
– Kiedy nie mogę – sprzeciwiała się. – Przecież
muszę tu być, kiedy tata przyjedzie.
Drzwi otwierały się ze skrzypieniem, a matka
wychodziła przed dom. Z ramionami owiniętymi
wokół pasa przystawała obok Rachel i patrzyła na
nią groźnie.
– Gdyby miał przyjechać, już by to zrobił.
W tamtych czasach wargi jej matki zawsze
miały kształt cienkiej, zaciśniętej linii, jakby
z trudnością powstrzymywały potok gorzkich
słów.
– Mamo, nie mogę wejść do domu. Co będzie,
kiedy tata przyjedzie, zobaczy, że mnie nie ma
i pomyśli, że na niego nie poczekałam?
– Rachel, na litość boską. Gdyby miał przyje-
chać, byłby tutaj już trzy godziny temu. On do
ciebie nie przyjedzie. Przyjmij to do wiadomości.
Rachel poruszyła się, przekręciła na drugi bok,
a potem wróciła do pierwotnej pozycji. Czyż nie
jest klasycznym przypadkiem odrzuconego dziec-
ka? Matka cierpiąca na psychozę maniakalno-
-depresyjną i nieobecny ojciec sprawili, że trud-
no jej obdarzyć kogośzaufaniem.
Teraz jest dorosła. Ma trzydzieści cztery lata.
Czy już nie pora, by pozbyła się ograniczeń
emocjonalnych, których w tak bolesny sposób
nabawiła się w dzieciństwie?
Przypomniała sobie swoje dwa poważne zwią-
98
Christine Rimmer
zki – jeden z chłopakiem, którego poznała na
przyjęciu, gdy jeszcze była w szkole pielęgniars-
kiej, i drugi, nie tak odległy, z przedstawicielem
handlowym firmy farmaceutycznej...
W końcu obaj z nią zerwali. Gdyby miała być
szczera, musiałaby przyznać, że żadnemu z nich
nie pozwoliła zbytnio się do siebie zbliżyć. Danny
Davison, przedstawiciel handlowy, nawet ofiaro-
wał jej pierścionek i poprosił ją o rękę. Wyper-
swadowała mu ten zamiar, twierdząc, że po-
trzebuje więcej czasu. W końcu Danny’ego zmę-
czyło oczekiwanie. Tak samo Tate’a Connora,
z którym spotykała się w szkole pielęgniarskiej.
A potem obwiniała ich obu za to, że ją zostawili.
Lecz teraz, kiedy leżała w łóżku z szeroko
otwartymi oczami, widziała swoje życie w in-
nym świetle.
Kazała czekać Danny’emu i Tate’owi, tak sa-
mo jak ojciec kazał jej czekać na siebie tyle lat
wcześniej. Za trzy miesiące urodzi córkę. Jakie
lekcje – świadomie czy nie – będzie dawać swoje-
mu dziecku? Czy, dorastając, jej córeczka będzie
równie mocno obawiać się ludzi jak ona sama?
Rachel z troską położyła dłoń na brzuchu.
– Lepiej sobie poradzę – wyszeptała do swojego
maleństwa. – Nie popełnię tych samych błędów.
Włożę w to całe serce. Kochanie, pokażę ci, co
znaczy prawdziwa miłość. Chcę być na to przygo-
towana, chcę być najlepszą mamą na świecie.
99
Rezydencja na wzgórzu
O wpół do czwartej po południu następnego
dnia Rachel, ubrana we wrzosowy bliźniak i czar-
ną, rozszerzaną u dołu spódnicę, była gotowa na
kolację u Chelsea i Thada – oczywiście po od-
wiedzinach u matki na oddziale psychiatrycz-
nym.
Teraz przechadzała się po salonie, wyrzucając
z myśli stare demony, które szeptały jej do ucha,
że Bryce nie przyjdzie.
Po dziesięciu minutach takiej walki z zakorze-
nionymi lękami uznała, że nie wytrzyma w poko-
ju ani minuty dłużej. Chwyciła torebkę i wyszła
przed dom.
Usiadła na stopniu, tak samo jak siadywała
wiele lat wcześniej, czekając na ojca, który nie
przyjeżdżał. Uznała za słuszne, by w tak zuch-
wały sposób rzucić wyzwanie swym własnym
lękom. Decyzja ta była niewątpliwie słuszna,
lecz i straszna. Serce jej biło tak nieprzytomnie,
jakby pokonała jakiśdługi dystans. Pociły jej się
dłonie.
A jej prywatne demony? Śpiewały rozradowa-
ne: nie przyjdzie, nie przyjdzie, nie przyjdzie...
Już chciała zerwać się i wbiec do środka, za-
mknąć drzwi, zaciągnąć zasłony, zgasić światło.
Przede wszystkim chciała uniknąć czekania, gdy-
by Bryce miał nie przyjechać.
Jakimścudem jednak zmusiła się, by siedzieć
dalej i oddychać równo i spokojnie. Po cichu zaś
100
Christine Rimmer
odpowiadała demonom: Przyjedzie. Mogę mu za-
ufać. Chce być ze mną i z moim dzieckiem.
Zanim mercedes Bryce’a lekko zahamował –
dwie minuty przed umówionym czasem – Rachel
była cała spocona i trochę dygotała, ale nadal sie-
działa na stopniu schodów.
Podniosła się w końcu na drżących nogach
i postąpiła krok do przodu, podczas gdy Bryce
wysiadł i okrążył samochód. Spotkali się na
chodniku.
Przyjrzał się jej twarzy z niepokojem.
– Jesteśblada jak ściana. Co się stało?
Lekko się zaśmiała.
– O, nic takiego. Tylko siedziałam na schod-
kach. Po prostu... czekałam...
Dotknął jej twarzy.
– Jesteśspocona.
– Taak... – Przechyliła się w jego kierunku,
a jego silne ramiona już czekały, by ją objąć.
– Cała drżysz. Co ci jest?
Przytrzymał ją delikatnie, pogładził po wło-
sach i po plecach. Oparła głowę na jego ramieniu
i poczuła jego zniewalający zapach.
– Już dobrze. Nic mi nie będzie...
Podniósł jej podbródek i w ten sposób zmusił,
żeby na niego popatrzyła.
– Na pewno?
– Na pewno. Nic mi nie jest – potwierdziła.
Wysunęła się z jego bezpiecznych ramion i ściągnęła
101
Rezydencja na wzgórzu
łopatki. – Muszę ci cośpowiedzieć, ale później.
Teraz już chodźmy. Chcę mieć to za sobą.
Bryce nadal patrzył na nią z niepokojem.
– Denerwujesz się? Że poznam twoją mamę?
Czy kolacją u Chelsea?
– Jednym i drugim. Chodźmy.
102
Christine Rimmer
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Matka siedziała na krześle ustawionym przy
jednym z wąskich okien sali szpitalnej, kiedy
Rachel wprowadziła Bryce’a. Sala była dwuoso-
bowa, przedzielona na pół zasłoną ukrywającą
drugie okno i jeszcze jedno łóżko, ustawione
w przeciwległym końcu.
– Rachel! – Uśmiech na twarzy matki był na-
prawdę szczery.
Potem jej duże ciemne oczy odnalazły męż-
czyznę, którego sylwetka wypełniała wejście. Jej
szczupła ręka dosięgła najpierw nieupiętych wło-
sów, a potem nerwowo opadła na kolana.
– Nie spodziewałam się... gości.
Rachel sięgnęła za siebie i poszukała dłoni
Bryce’a. Jego palce splotły się z jej palcami,
upewniając ją, że może liczyć na jego ciepło
i wsparcie. Przesunął się do przodu i stanął przy
niej.
– Mamo, wszystko w porządku. Nie zostanie-
my długo. Chciałabym tylko przedstawić ci Bry-
ce’a Armstronga.
Ellen Stockham popatrzyła na niego przez chwi-
lę z niepewną miną, a potem na jej twarz po-
wrócił uśmiech.
– Dzień dobry, Bryce. Jestem Ellen. Miło mi,
że mogę poznać przyjaciela mojej córki.
– Dzień dobry, Ellen.
Wszystko w porządku. Przebrnęli przez pierw-
sze trudne chwile prezentacji. Bryce się uśmiecha,
matka również.
Co dalej? Usiąść, pomyślała. Powinni posie-
dzieć parę minut. Wyjęła rękę z dłoni Bryce’a –
w istocie musiała szarpnąć, by ją uwolnić.
– Uch, krzesła. Potrzebujemy...
– Oczywiście. – Bryce już zdążył zauważyć
krzesło pod drzwiami. Przyniósł je i ustawił obok
jej matki.
Nie było drugiego.
– Poproszę salową. – Rachel niepewnie zerk-
nęła na korytarz.
– Zaczekaj – odezwała się matka. – Lindo!
– zawołała. – Czy możemy skorzystać z twojego
krzesła?
– Oczywiście – wymamrotał głos zza zasłony.
W oczach Rachel pojawiło się pytanie.
– Próba samobójcza – odrzekła matka, z rezyg-
nacją wzruszając ramionami. – Przywieźli ją dziś
104
Christine Rimmer
rano – wyszeptała. – Dziękuję, Lindo! – dokoń-
czyła na głos.
– Ach, nie ma za co – odparła Linda trochę
opryskliwie.
Bryce wszedł za zasłonę. Rachel usłyszała, jak
uprzejmie wita się z kobietą. Linda wybąkała coś
w odpowiedzi, a Bryce pojawił się z drugim
krzesłem.
Gdy zajęli miejsca, matka spoglądała to na swą
córkę, to na Bryce’a. Rachel zerknęła na swego
towarzysza. Wydawał się taki swobodny, zupeł-
nie odprężony. Jak on to robi?
Matka odchrząknęła.
– To między wami jest coś... specjalnego?
Rachel gorączkowo szukała odpowiedzi.
– Tak – odrzekł Bryce z całkowitą otwartością,
bez wahania.
Rachel miała ochotę chwycić go i uściskać,
a potem nigdy nie wypuścić z objęć.
Matka uśmiechnęła się szerzej.
– Cóż. – Ellen rzuciła spojrzenie na zaokrąg-
lony brzuch córki. – Jak to miło...
Nigdy nie kryła przekonania, że jej zdaniem
Rachel najpierw powinna znaleźć męża, a potem
zacząć myśleć o dziecku. Rachel uznawała ten
pogląd za wielce irytujący. Poza tym, jeśli dobrze
się zastanowić, co matce przyszło z tego, że
najpierw znalazła sobie męża?
Bryce zapytał panią Stockham o jej samopo-
105
Rezydencja na wzgórzu
czucie, a Ellen zaczęła ze szczegółami opowiadać
o swoim obecnym pobycie na oddziale. Mówiła,
które z pielęgniarek są aniołami, a których po
prostu nie może znieść, oraz że jedzenie nie jest
najgorsze. Lubiła zwłaszcza pudding ryżowy, któ-
ry podawano w czwartki i piątki. Dodała, że wi-
dzi sens w zażywaniu przepisanych leków, a tak-
że że czuje się lepiej.
Na koniec rzuciła Rachel prowokujące spoj-
rzenie.
– O tak, z każdym dniem lepiej...
Ilekroć Rachel ośmieliła się mieć nadzieję, że
matka zakończy swą tyradę, Bryce zadawał kolej-
ne pytanie, więc opowieść trwała dalej.
Kilka razy Rachel miała ochotę jej przerwać, by
powiedzieć, że już muszą iść. Lecz z pewnością
Bryce umie sam zadbać o siebie. Gdyby miał dość
niekończących się odpowiedzi, mógł przestać za-
dawać pytania.
Rachel słuchała, jak matka opowiada o najdrob-
niejszych szczegółach swojego pobytu w szpita-
lu, i zaczęła w niej wzbierać jakaśczułość. Czu-
łość i wdzięczność...
Być może Ellen Stockham nie była najlepszą
matką na świecie, ale nie opuściła swojej córki.
Mimo że z powodu choroby nie mogła należycie
wypełniać swej roli, nigdy nie uchylała się od o-
bowiązków. Rachel mogłaby nauczyć się od niej
wiele na temat wychowania własnego dziecka.
106
Christine Rimmer
Lecz jeśli chodzi o lojalność, zaangażowanie,
bycie w pobliżu...
Dzięki matce posiadała te cechy.
Gdy podnieśli się, zbierając się do wyjścia,
Bryce schylił się, by pocałować matkę Rachel
w zasuszony policzek.
– Wpadnę do ciebie, Ellen. Już niedługo.
– Bardzo mi będzie miło – odrzekła pani Stock-
ham rozpromieniona.
Chelsea i Thad mieszkali z Ariel w domku
z trzema sypialniami, położonym wśród dębów
w posiadłości Bryce’a.
– W ten sposób mają prywatność – wyjaśnił
Bryce – a ja jestem w pobliżu, kiedy czegoś
potrzebują. Kierowca zabiera ich samochodem,
jeśli muszą gdzieś pojechać. A pani Davenbrook,
która pracuje dla naszej rodziny od trzydziestu
lat, jest całkowicie oddana Chelsea. Zagląda do
niej kilka razy w ciągu dnia.
Bryce zadzwonił do drzwi. Kiedy się otworzy-
ły, za progiem stanęła wysoka, przystojna blon-
dynka z rozpuszczonymi włosami, ubrana w sło-
dką sukienkę w kwiaty. Na jej anielskiej twarzy
pojawił się wyraz zadowolenia.
– Bryce! Przyszedłeś!
Bryce wyciągnął ramiona, a siostra rzuciła mu
się w objęcia. Oplotła go w pasie szczupłymi
rękami i mocno ścisnęła.
107
Rezydencja na wzgórzu
– Przytul, przytul – piszczała i zaśmiewała się
z radości.
Za jej plecami stał mężczyzna trzymający
drewnianą miskę z precelkami. Był kilkanaście
centymetrów niższy od Chelsea. Miał brązowe
włosy, ciemne oczy i nieco zagubiony wyraz
twarzy.
– Cześć, Bryce – przywitał się nieśmiało, po
czym spojrzał na Rachel. – Cześć – dodał cicho,
jakby nie był pewien, czy używa właściwego
słowa.
– Cześć – odpowiedziała Rachel.
Bryce’owi udało się wyswobodzić z ramion
siostry, i dokonał prezentacji.
– Rachel! – powtórzyła Chelsea, kiedy Bryce
wymienił jej imię. – Cześć! – Sięgnęła przed siebie
i poklepała Rachel po brzuchu. – Będziesz miała
dziecko. Jak fajnie!
Bryce zapytał ją o Ariel.
– Śpi – odrzekła Chelsea – ale możesz do niej
zajrzeć...
Wszyscy weszli po cichu do pokoju dziecin-
nego i stanęli przy łóżeczku, a Chelsea z przeję-
ciem nakazała im być cicho, gdy podziwiali śpiące
maleństwo ubrane w różowe śpioszki.
Po chwili wszyscy przeszli do salonu.
– Poczęstujcie się preclami – uroczyście za-
proponował Thad.
Usiedli i chrupiąc precle, gawędzili przez parę
108
Christine Rimmer
minut. Rachel wyjaśniła, że jest pielęgniarką,
a Thad opowiedział o swojej pracy. Był zatrud-
niony na pełny etat w pobliskim Burger Kingu.
– Jest tam najlepszym pracownikiem – dodała
z dumą Chelsea i poklepała męża po nodze. –
I czasem przynosi mi do domu whoppera.
Wreszcie przenieśli się do kuchni, by zjeść ko-
lację składającą się z klopsu i purée ziemniacza-
nego, przygotowaną przez Chelsea.
– Ale Charles jej pomagał – uściślił Thad.
Charles, przypomniała sobie Rachel, jest ku-
charzem Bryce’a.
Chelsea i Thad potrzebowali trochę czasu, by
zrozumieć sens kierowanych do nich słów. Za-
nim Chelsea udzielała odpowiedzi, zastanawiała
się przez chwilę.
– Charles zawsze nam pomaga, kiedy gotuje-
my. Lubię Charlesa.
– Ja też – dodał Thad po namyśle.
– I ciebie też lubię – Chelsea zwróciła się do
Rachel.
Była rozpromieniona, a serce Rachel zabiło
szybciej.
– Możesz do nas przychodzić, kiedy tylko
zechcesz. Ty i twoje dziecko, kiedy się urodzi.
Ariel to się spodoba. Będzie miała koleżankę.
Rachel obiecała, że będzie ją odwiedzać, a tro-
chę później, kiedy Thad i Chelsea odprowadzali
ich do drzwi, Chelsea ponowiła zaproszenie.
109
Rezydencja na wzgórzu
– Przyjdźcie do nas znowu. Niedługo.
– Obiecuję, że przyjdziemy...
Bryce wziął Rachel za rękę i skierowali się
w stronę ścieżki do garaży położonych za domem.
– Do widzenia, czekamy na was! – zawołała
Chelsea.
Rachel obejrzała się i zobaczyła siostrę Bryce’a
i jej męża stojących w drzwiach w smudze świat-
ła padającego z domu.
– Przyjdziemy na pewno! – zawołała Rachel.
Przed domem Rachel Bryce wysiadł z samo-
chodu i otworzył jej drzwi. Podał jej rękę, gdy
wysiadała. Popękany betonowy chodnik był zbyt
wąski, by mogli zmieścić się obok siebie, toteż
Rachel delikatnie trzymała rękę Bryce’a, prowa-
dząc go za sobą.
Gdy znaleźli się wewnątrz, zapaliła światło,
a potem oboje usiedli na kanapie naprzeciwko
siebie, zdejmując buty.
– Wspaniale się zachowałeśwobec mojej ma-
tki – powiedziała Rachel. – Dziękuję ci. A twoja
siostra i Thad... Naprawdę są razem szczęśliwi,
nie sądzisz?
Przytaknął.
– Mają to, co jest najważniejsze. Tak napraw-
dę to oni pokazali mi, czym może być życie.
I miłość.
– Rozumiem, dlaczego im się to udało.
110
Christine Rimmer
Nagle Bryce zrobił uroczystą minę, tak jak
Thad.
– Spotykałem się w swoim życiu z wieloma
kobietami, Rachel.
Na jej twarz wypłynął wymuszony uśmiech.
– Słyszałam o tym.
Bryce przysunął się nieco bliżej.
– Ale w ciągu kilku ostatnich lat szukałem
właściwej kobiety. Takiej, która nie tylko wzbu-
dzi we mnie szaloną miłość, ale także takiej,
z którą miałbym ochotę rozmawiać godzinami,
którą chciałbym obejmować w czasie snu. Na
którą nie mógłbym się doczekać po całym dniu.
– Masz wysokie wymagania – wyszeptała.
– Tego dnia – ciągnął – już w pierwszej chwili,
kiedy cię zobaczyłem pochyloną z rozrzewniony-
mi oczami nad sweterkiem ze wstążeczkami,
jakiśgłos powiedział mi: to ona. Jak na złość
zajęta... Już miałem się odwrócić i odejść, i to
szybko, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby
nie zacząć z tobą rozmowy. Bardzo chciałem
usłyszeć twój głos. A kiedy podniosłaśwzrok
i spojrzałaśna mnie tymi swoimi wielkimi ocza-
mi... było po mnie. Przepadłem. I wtedy powie-
działaśmi, że nie jesteśzajęta. Od tamtej pory
mój los był przesądzony...
Rachel wiedziała, że powinna się odezwać. Ale
co można powiedzieć, kiedy mężczyzna, o któ-
rym nie ośmieliłaby się nawet pomarzyć, mówi,
111
Rezydencja na wzgórzu
że w chwili, kiedy ją zobaczył, wiedział, że jest
kobietą, której szukał?
Nie mogła znaleźć słów, czuła tylko wzbierają-
cy ucisk w klatce piersiowej.
– Co się z tobą działo, zanim przyjechałem po
ciebie dziświeczorem? – zapytał łagodnie. – Mo-
żesz mi powiedzieć?
Przytaknęła. Odczekał chwilę, a potem się
uśmiechnął.
– Powiesz mi?
Od czego zacząć? – myślała gorączkowo. O-
tworzyła usta i powiedziała po prostu:
– Kiedy byłam mała... – I już było dobrze.
Opowiedziała mu o wszystkim, poczynając od
ojca, który je porzucił, a skończywszy na męż-
czyznach, na których czekała, i którzy również ją
zostawiali.
– Tak więc siedziałam na tym ganku i czeka-
łam na ciebie – dokończyła. – Przekonywałam się,
że mogę ci ufać, że się zjawisz, że mnie nie
zawiedziesz.
– Nie zawiodę cię, Rachel. Obiecuję. Będę przy
tobie i przy dziecku. Jeśli mnie zechcesz.
– O, tak – wyszeptała, czując lekkość w sercu.
– Zgadzam się. Ja... – Poczuła się trochę niepew-
nie. – A twoi dziadkowie? Jak zareagują, kiedy im
powiesz, że żenisz się ze zwyczajną dziewczyną,
która jest w szóstym miesiącu ciąży z mężczyzną,
którego nawet nie zna?
112
Christine Rimmer
– Będą zaskoczeni, przynajmniej na początku.
A potem poznają cię i wszystko się ułoży.
– Sama nie wiem...
– Rachel, oni cię zaakceptują. A jeśli okażą się
całkiem niemądrzy i tego nie zrobią, to ich strata.
Ale tak się nie stanie. Nie zapominaj, że w końcu
zaakceptowali Thada.
– Jesteśtakim dzielnym człowiekiem... – Po-
trząsnęła głową.
– Jestem sprytnym człowiekiem. Wiem, czego
chcę, więc ci mówię, Rachel, że chcę być z tobą.
Z twoją córką również. Chcę, żeby była także
moim dzieckiem. Chcę być twoim mężem przez
resztę naszego życia. – Przysunął się bliżej. – Ko-
cham cię – wyszeptał. – I nie mów mi, że to
wszystko dzieje się zbyt szybko.
– Ale to...
Położył palec na jej ustach.
– Znowu to samo.
– Och, Bryce...
– Kocham cię – powtórzył.
Jakie to proste, bezpośrednie słowa. I szczere.
Ze łzami szczęścia w oczach go objęła.
– Och, Bryce...
– Kocham cię – powtórzył.
– Ja też cię kocham – wyszeptała w chwili, gdy
ich usta się spotkały.
113
Rezydencja na wzgórzu