ANNE STUART
UPADŁY ANIOŁ
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gideon musnął palcami klawisze fortepianu. Grał z pamięci, myśląc o czymś innym.
Poziom trzysta czterdziesty siódmy piekła nie był najgorszy, przynajmniej Gideon nie miał tu
zbyt wielu obowiązków. Czas spędzał zazwyczaj przy fortepianie, zręcznie przebiegając
długimi palcami po klawiszach z kości słoniowej; nawet jeśli inni potępieni ryczeli z bólu
podczas piekielnych mąk, on ich nie słyszał.
Nie było to pierwsze miejsce, do którego trafił po nagłej śmierci za sprawą
rozwścieczonego kochanka pewnej dziewczyny. Z niewiadomego powodu od samego
początku czekał na niego fortepian. Na jednych poziomach upał dawał się porządnie we
znaki, na innych było umiarkowanie gorąco. Tutaj, na poziomie trzysta czterdziestym
siódmym, czuł się wręcz komfortowo.
Ogólnie biorąc, Ralph nie był złym gospodarzem.
Bardziej przypominał rekina finansjery z Wall Street niż władcę tego całego poziomu
piekła. Inna sprawa, że Gideon nie miał pewności, czy między jednym a drugim istnieje
zasadnicza różnica.
Właściwie nie miał pewności w żadnej sprawie. Nie wiedział nawet, ile lat spędził na
ziemi. Rozumiał jednak, dlaczego trafił do piekła - cechował go niezaspokojony apetyt na
kobiety. Uwielbiał je, wszystkie razem i każdą z osobna, wysokie i niskie, pulchne i kościste,
stare i młode, słodkie i zgorzkniałe. Po prostu lubił kobiety. Nie było to naganne, lecz on
kochał przede wszystkim seks i marzył o zyskaniu sławy fascynującego kochanka o nie-
zrównanej wyobraźni. Może to szczególne upodobanie do seksu także nie przyczyniłoby się
do jego potępienia, gdyby nie to, że Gideonem powodowały duma i egoizm, a nie uczucia do
kobiet, na które zastawiał sidła. Pragnął, żeby czuły się przy nim w pełni usatysfakcjonowane
i żeby żaden jego następca nie mógł mu dorównać pod tym względem. W ten sposób
przyczyniał się do powiększania armii mężczyzn trawionych kompleksami, bowiem po
rozkochaniu w sobie i zaspokojeniu kobiety w sposób iście mistrzowski, bardzo szybko ją po-
rzucał, skazując na odczuwanie ciągłego niedosytu z każdym następnym kochankiem.
Zapewne już w młodym wieku, może nawet nieświadomie, podpisał piekielny
cyrograf. Mężatki, panny, wdowy, czy nawet zakochane w innym, a raz nawet i zakonnica -
było mu wszystko jedno.
Nic zatem dziwnego, że w końcu dopadł go jakiś zazdrosny partner jednej z pań.
Pamiętał ból w miejscu, w którym nóż przeszył jego ciało, ale nie potrafił sobie
przypomnieć miejsca i czasu zdarzenia, ani też mordercy. Mogło się to stać w
siedemnastowiecznej Wenecji - wiele wskazywało na to, że był samym Casanovą. A może
obracał się na dworach w Salzburgu? Jedyne, co mu pozostało, to umiejętność gry na
fortepianie. Kiedy próbował zgadywać, jakie życie niegdyś prowadził, chętnie wyobrażał
sobie, że był kobieciarzem i geniuszem gry na fortepianie w jednej osobie, jak Liszt. Tylko że
akurat utwory Liszta kiepsko mu wychodziły, podobnie jak kompozycje Chopina.
Najprawdopodobniej jednak był dzieckiem dwudziestego wieku, może dwudziestego
pierwszego - na trzysta czterdziestym siódmym poziomie piekła czas nie odgrywał żadnej
roli. Pocieszał się, że gra na fortepianie jest zdecydowanie przyjemniejsza, niż dorzucanie
węgla do ogromnych kotłów.
Czasami zastanawiał się nad istnieniem nieba. Diabelska biurokracja była tak
zróżnicowana, pogmatwana i złożona, że po tylu latach, a może nawet wiekach pobytu w
piekle, Gideon nie miał pojęcia o jego organizacji. Za każdym razem, kiedy zdawało mu się,
że zaczyna coś rozumieć, przenoszono go na inny poziom, jednocześnie czyszcząc mu umysł.
Tylko jego palce wciąż machinalnie przyciskały właściwe klawisze fortepianu.
W porównaniu z innymi sługami szatana, Ralph był całkiem znośny. Miał
niezrozumiałe poczucie humoru, ale przepadał za muzyką Gideona i zwykle nie zawracał mu
głowy. Tylko od czasu do czasu na fortepianie pojawiały się nieoczekiwane wezwania,
których Gideon nigdy nie ignorował, bo wiedział, że nie wolno mu tego robić.
Pokonywał mroczne korytarze, nucąc pod nosem. Właściwie był całkiem zadowolony
z miejsca swojego pobytu, pomimo - a może dzięki - całkowitej nieobecności kobiet. Nikt nie
próbował go kusić, a celibat miał swoje uroki. No cóż, trzysta czterdziesty siódmy poziom
przypominał sypialnię w akademii wojskowej, ale Gideon nie miał prawa oczekiwać białych
pałaców i bezchmurnych krajobrazów. W końcu tkwił w piekle, i to zasłużenie.
Ralph był nieco próżny i miał słabość do patosu. Kiedy Gideon ujrzał go po raz
pierwszy, diabeł siedział na białym tronie, w otoczeniu bezpłciowych istot, nasuwających
skojarzenie z kiepską ilustracją do jakiegoś biblijnego eposu. Tego dnia Ralph zasiadł za
poobijanym, metalowym biurkiem. Zasłony były zaciągnięte, pomieszczenie tonęło w
półmroku. Gideon ledwie dostrzegł zarys znajomej postaci.
- Ładna fryzura - powiedział. Pomimo ciemności, nie mógł nie dostrzec dziwnie
ułożonych w kolce, pomarańczowo - niebieskich włosów. Ralph zmieniał fryzury niemal
równie często jak rysy twarzy i ciało. Tylko oczy pozostawały stale takie same: czujne i
uważne.
- Lubię urozmaicenia, to mnie bawi - wyznał z lekkim rosyjskim akcentem. Sposób
mówienia również modyfikował w zależności od samopoczucia. Tym razem nie miał jednak
nastroju do zabawy. - Siadaj.
- Mogę zapalić światło?
- Nie.
Gideon zahaczył stopą o stalową nogę krzesła i przyciągnął je do siebie. Siadając,
wyprostował plecy, by starannie obejrzeć swojego... No właśnie... kogo? Swojego szefa?
Przyjaciela? Mentora? Gospodarza? Właściwie nigdy nie wiedział, jak nazwać Ralpha.
- Diabeł z piekła rodem wydaje się trafnym określeniem - oświadczył głośno Ralph.
- Nie cierpię, kiedy czytasz mi w myślach - westchnął Gideon.
- To straszne - mruknął głucho Ralph. - Mam dla ciebie zadanie.
- A ja je wykonam, bo...?
Długie milczenie.
- Bo mogę cię zmusić - warknął diabeł. - Ale lepiej ci pójdzie, jeśli weźmiesz się do
roboty z własnej woli. Czas ucieka.
Gideon czekał w ciszy.
- Pytasz: dlaczego? - ciągnął Ralph, nie zwracając uwagi na jego milczenie. - Pośpiech
jest wskazany ze względów medycznych, a ty najlepiej się nadajesz do tego zadania.
- Nic nie wiem o medycynie.
- Antybiotyki nie działają w piekle, Gideon. Spytaj doktora Crippena
. Jeżeli nie
załatwimy tego problemu, stracę wzrok. A ślepy diabeł to wściekły diabeł. Nikt nie lubi
wściekłych diabłów.
Gideon powstrzymał się od komentarza, że diabły jako takie w ogóle nie cieszą się
niczyją sympatią.
- Możesz oślepnąć, co? Już wspominałem, że powinniście mieć kobiety.
Spodziewał się, że Ralph ciśnie w niego błyskawicą lub przynajmniej słoikiem z
ołówkami, który stał na biurku, lecz diabeł tylko się zaśmiał.
- Widzisz, właśnie dlatego jesteś dokładnie tym mężczyzną, którego potrzebuję.
Twoje myśli momentalnie koncentrują się na seksie. I tego oczekuję: maniaka seksualnego.
- Nie zamierzam uprawiać z tobą seksu, Ralph - obwieścił beznamiętnym głosem
Gideon.
- Miałbyś nie lada szczęście, ale nic z tego! - prychnął diabeł. - Chcę, żebyś uprawiał
seks z kobietą. Z piękną kobietą. Myślisz, że temu podołasz?
1
Hawley Harvey Crippen, znany jako doktor Crippen, 1862 - 1910, amerykański lekarz zamieszkały w
Anglii, skazany na śmierć za otrucie żony; wyrok wykonano. Pierwszy przestępca schwytany dzięki
wykorzystaniu radiotelegrafu (przypis tłumacza).
- Kiedy ostatnio się rozglądałem po okolicy, w piekle mieszkali tylko chłopcy, szefie.
Gdzie ja tu znajdę kobietę?
Ralph wstał i obszedł biurko, zatrzymując się w plamie mizernego światła. Pochylił
się i odsunął włosy z twarzy, żeby zaprezentować swoją opuchniętą i pomarszczoną powiekę
oraz mocno zaróżowione oko.
- Obrzydliwość - jęknął Gideon. - Masz w tym oku stan zapalny. A może to jęczmień,
wszystko jedno. Nie wiem, jak mógłbym ci pomóc. Ściągnij Crippena na konsultację.
- Już mówiłem, że Crippen nie pomoże. To zadanie dla ciebie.
Ralph zwykle mówił wprost, o co chodzi, dziś jednak wyjątkowo długo zwlekał.
Usiadł na krawędzi biurka, nie zwracając uwagi na fluorescencyjne włosy, które znowu
opadły mu na twarz.
- Kobieca cnota kłuje diabła w oczy - obwieścił ponuro. - Słyszałeś to powiedzenie?
Znasz filmy Ingmara Bergmana?
- Szczerze mówiąc, nie za bardzo - przyznał. - Poza tym pamiętaj, że jestem dobry, ale
nie genialny. Nie dam rady pozbawić cnoty wszystkich dziewic na świecie, żeby cię uchronić
przed ślepotą.
- Nie chodzi mi o wszystkie dziewice, tylko o jedną, konkretną. Uwiedziesz ją, mój
wzrok się poprawi, a ty awansujesz na wyższy poziom. Zbyt długo tkwisz na trzysta
czterdziestym siódmym. Nie masz ochoty na zmianę?
- Tęskniłbym za tobą.
- Och, wierz mi, nigdy cię nie opuszczę. - Ralph zarechotał irytująco.
- Powiedz lepiej, jak to możliwe, że wystarczy ci jedna dziewica? Pomyśl o tych
wszystkich zakonnicach, lesbijkach, cnotliwych starych pannach...
- Wszystkie one zachowują tę swoją głupią cnotę tylko dlatego, że tak być powinno,
że jest to im sądzone. Natomiast Sam jest pogwałceniem praw natury.
- Chcesz, żebym się kochał z facetem? Pewnie bym zdołał, byleby tylko się stąd
wyrwać, ale nie jestem pewien...
- Sam to kobieta. Naprawdę ma na imię Samantha. Nie używa nazwiska, podobnie jak
Madonna albo Cher.
- Matka Dziewica nie potrzebuje nazwiska, ale kim, u licha, jest Cher?
- Nie chodzi o Najświętszą Panienkę, Madonna to zupełnie inna osoba. To
piosenkarka, a Madonna to jej pseudonim artystyczny. Natomiast Samantha to modelka.
Wiesz, kim są modelki?
Gideon zmarszczył brwi i po chwili doznał olśnienia.
- No pewnie, że wiem! - wykrzyknął. - Modelka to wysoka, ładna i głupia blondynka.
- Niezupełnie. Sam mieszka w Los Angeles, dzieli dom z inną dziewczyną i dziwnym
trafem zachowała cnotę. Nie uległa nikomu, choć wielu próbowało ją uwieść. Odrzucała
awanse najprzystojniejszych mężczyzn w Hollywood, przebojowych polityków,
najwybitniejszych artystów, najbogatszych biznesmenów. Jest całkowicie obojętna na sprawy
seksu. Będziesz miał pole do popisu.
Tobie żadna się nie oprze. - Na chwilę zamilkł i nagle wyrecytował: - Gideon, Gideon,
niezły z niego byk, gdy on nie da rady, nie pomoże nikt.
- Może wyślesz kogoś, kto ją zgwałci? Skoro jesteś taki pewien, że to właśnie jej
cnota tak cię oślepia, to po co tracić czas na uwodzenie i takie tam... inne ceregiele? Pięć
minut w ciemnej alejce i sprawa załatwiona.
Ralph się zachmurzył.
- Zgłosisz się do tego zadania na ochotnika? Osobiście nie mam nic przeciwko
gwałtom ani morderstwom, w końcu jestem sługą szatana. Sądziłem jednak, że brzydzisz się
takim metodami i zdecydowanie wolisz uwodzenie niż przemoc.
- To fakt - westchnął Gideon. - Po prostu nie jestem w nastroju. Wyślij kogoś innego.
- Po tylu latach? Skup się i do roboty! Poczyniłem już wszelkie stosowne
przygotowania, nikt nie stanie ci na drodze. Poza tym infekcja przenosi się już na drugie oko,
więc nie mam czasu. Ty też nie, jazda do pracy!
- Jeszcze nie wyraziłem zgody... - zaczął Gideon, ale nagle głos uwiązł mu w gardle,
zdławiony przez silny powiew wiatru. Skąd nagle ten wiatr, zdążył jeszcze pomyśleć, i już
znalazł się pod jasnoniebieskim niebem Kalifornii.
Jechał zbyt prędko. Dziwne, nawet nie podejrzewał, że potrafi prowadzić samochód,
czyli należało wykluczyć, że Gideon był niegdyś Mozartem.
Sunął eleganckim, sportowym autem; na jezdni panował tłok, w powietrzu unosił się
ciężki smród spalin, lecz pojazdy mknęły na tyle szybko, że wyziewy zostawały z tyłu. I tak
było to lepsze od siarkowych woni piekielnych.
- Zakochasz się w niej, stary.
Nie był sam. Kątem oka zerknął na mężczyznę siedzącego obok na fotelu dla
pasażera. Nieznajomy był wysoki i dobrze zbudowany, ubrany w kosztowny garnitur. Miał
gęste, jasne włosy, mocno zarysowaną szczękę, zęby tak proste i białe, że wyglądały wręcz
nienaturalnie, oraz wielkie dłonie. Gideon pomyślał, że takimi łapskami facet mógłby objąć
dwie oktawy, choć jednocześnie, mając takie grube palce, zapewne grałby jak w bokserskich
rękawicach.
- Niewątpliwie się zakocham - mruknął ironicznie Gideon, spoglądając na swoje
odbicie we wstecznym lusterku. Wyglądał tak samo jak kiedyś, choć minęły wieki, odkąd
ostatni raz widział swoją twarz. Miał inteligentne oblicze, ciemne oczy, wyrazisty nos i usta.
Ciało miał nadal takie, jak kiedyś, choć tym razem było obleczone w garnitur od Armaniego.
Był dosyć wysoki, szczupły i umięśniony, silniejszy, niż można by sądzić na pierwszy rzut
oka. Dobrze się czuł w tym eleganckim ubraniu. Pomyślał, że to pewnie ten garnitur ma
przekonać do niego tę jakąś głupią modelkę - dziewicę.
- Jesteś do tego stworzony, Gideon. A ja wprost nie mogę w to uwierzyć, że się
spotkaliśmy po tylu latach - ciągnął mężczyzna.
Gideon nagle uświadomił sobie, że to Aaron McAndrews, szef działu reklamy,
bezwzględny i płytki egoista o typowo kalifornijskiej urodzie. Tak naprawdę wcale się nie
znali, Gideon nigdy w życiu nie widział tego człowieka, ale magiczne sztuczki Ralpha robiły
swoje.
- Nie nagrałbym Sam byle komu - mówił dalej Aaron. - Wiesz, co mówią: randka w
ciemno to szatański wynalazek. Na szczęście Jasmine ją przekonała, ale ja wiem, że mogę ci
ufać. Znamy się długo, a jeszcze nigdy mnie nie wystawiłeś.
Gideon pomyślał, że zna tego faceta od półtorej minuty. Uśmiechnął się chłodno.
- Wyjaśnij mi jeszcze raz, dlaczego to robimy? - zagadnął. - Skąd ten pomysł randki w
ciemno?
- A bo ja wiem? Może dlatego, że jesteś nowy w mieście i potrzebujesz dziewczyny?
Zwykle nie bywam takim altruistą - przyznał z uśmiechem Aaron i wzruszył ramionami. -
Kiedy jednak ludzie zobaczą cię z Sam, będziesz ustawiony. Nawet nie ruszysz palcem, a
wszystkie dziewczyny padną ci do stóp. Odwdzięczysz mi się tym samym, stary.
Gideon uśmiechnął się bez przekonania.
- Dokąd się wybieramy? - zapytał.
- W Hollywood otworzyli nową restaurację, wszyscy o niej mówią. Zarezerwowałem
tam stolik dla Sam. Zwykle trzeba odczekać miesiąc i nawet Jasmine nie potrafi się wkręcić
bez kolejki. Trafia tam każdy, kto jest kimś.
- Każdy, kto jest kimś - powtórzył Gideon.
- Tylko nie zakładaj, że Sam od razu zgodzi się na rumbę w pozycji horyzontalnej.
Moim zdaniem to lesbijka.
- Czemu tak uważasz?
- Nic na nią nie działa - westchnął z goryczą Aaron. - Nieważne, wystarczy, że się z
nią pokażesz, a od razu zainteresują się tobą rozmaite gwiazdeczki. Randka z Sam to dobre
posunięcie, nawet jeśli ona na ciebie nie poleci.
- Poważne wyzwanie. - Gideon machinalnie sięgnął do kieszeni marynarki, lecz nie
znalazł w niej papierosów. Może to i dobrze, bo właściwie nie miał ochoty zapalić. Nie
narzekał na brak dymu.
- Człowieku, nawet nie myśl o uwiedzeniu jej - mruknął Aaron. - Nie pozwoli się
tknąć.
Gideon tylko się uśmiechnął.
- Naprawdę sądzisz, że pójdę na randkę w ciemno? - spytała Sam, stojąc przed lustrem
i patrząc na ulubioną szkarłatną sukienkę, na błyszczące rajstopy, jeden butna wysokim
obcasie na nodze, drugi w ręce. Miała gęste, złociste włosy, doskonały makijaż i zielone oczy,
których kolor podkreślały idealnie dobrane barwione soczewki kontaktowe. Wydatne usta
pomalowała szminką w kolorze wiśniowym.
- Chyba się nie wycofasz, prawda? - Jasmine była wyraźnie zaniepokojona.
- Wiesz, czym są randki w ciemno? - Sam wsunęła drugi but na nogę, w ten sposób
rosnąc w sekundę z metra osiemdziesięciu do metra osiemdziesięciu ośmiu. - Randki w
ciemno są wymysłem szatana. Chodzą na nie masochiści i sadyści.
- To rozrywka dla ludzi, którzy chcą oddać przysługę przyjacielowi, nawet jeśli nie
sprawia im to przyjemności - odparła łagodnie Jasmine. - Wiem, co sądzisz o Aaronie. Powoli
przestaje się mną interesować, więc muszę działać, nim będzie za późno i znajdzie sobie inną.
Nie umówiłby się ze mną, gdybym nie zaproponowała, że spotkasz się z jego przyjacielem.
- Nadal nie rozumiem, co ty w nim widzisz...
- Już to przerabiałyśmy - przerwała Jasmine. - Miłość rządzi się własnymi prawami.
Sam wygładziła czerwony jedwab sukienki.
- Moim zdaniem powinnaś kierować się rozumem także w miłości - westchnęła. -
Hormony sprawiają, że twój mózg przestaje funkcjonować.
- Jesteś znacznie bardziej zrównoważona niż ja, a przy tym o wiele bardziej dyskretna.
Znam cię od czterech lat, dzielę z tobą dom, a jeszcze nie widziałam ani jednego z twoich
kochanków.
- Mam inne priorytety. - Sam ponownie spojrzała na swoje odbicie w jednym z wielu
luster wiszących na ścianach małego domku zbudowanego i urządzonego w hiszpańskim
stylu.
Lustra były pomysłem Jasmine, Sam doskonale wiedziała, jak wygląda. Uważała, że
jest ideałem kobiety dla każdego przeciętnego Amerykanina.
- Powiedz mi coś bliższego o moim partnerze - westchnęła, odwracając się od lustra. -
Będzie się do mnie lepił jak ten ostatni?
- Jak większość z nich, moja droga - odparła wesoło Jasmine.
Sam spojrzała na swoją piękną modną sukienkę, ale jednocześnie bardzo skąpą.
- Może powinnam włożyć coś skromniejszego?
- To bez znaczenia. Mogłabyś włożyć nawet fartuch, a mężczyźni i tak nie odrywaliby
od ciebie wzroku. Nie martw się, ostrzegłam Aarona, że robisz to tylko dla mnie, a on mi
przyrzekł, że jego przyjaciel będzie się zachowywał bardzo przyzwoicie.
- Wątpię, czy którykolwiek z przyjaciół Aarona ma pojęcie o przyzwoitym
zachowaniu - mruknęła Sam. - Jak się poznali? Na studiach?
- Nie wiem, podejrzewam, że Aaron nawet tego nie pamięta. Chyba zna Gideona od
zawsze. Podobno jest fantastyczny.
- Gideon. - Sam przewróciła oczami. - Brzmi jak pseudonim artystyczny gwiazdy
rocka z ambicjami. Pewnie tak naprawdę jest księgowym i ma na imię George. - Pokiwała
głową. - Może to i lepiej.
- Następnym razem powiem Aaronowi, że gustujesz w księgowych.
- Nie będzie następnego razu, Jasmine. Lubię cię, ale są pewne granice.
Nagle zadźwięczał dzwonek. Samantha znieruchomiała. Było za późno na ucieczkę
lub udawanie chorej, chociaż z przyjemnością uniknęłaby tego nieprzyjemnego obowiązku.
- Rozchmurz się, Sam. - Jasmine ruszyła ku drzwiom. - Wszyscy wiedzą, że randki w
ciemno to wymysł z piekła rodem.
- Właśnie - burknęła ponuro Sam. - Wolałabym teraz siedzieć na fotelu dentystycznym
niż...
Było już jednak za późno. Jasmine otworzyła drzwi, uśmiechając się promiennie do
ukochanego. Za nim stał niezbyt wysoki mężczyzna. Sam jęknęła w duchu: szła na randkę z
konusem, którego niski wzrost zapewne szedł w parze z agresją.
- A oto nasza słynna Samantha. - Aaron przedstawił ją z irytującą manierą handlarza
niewolników lub właściciela zabawki, którą zamierzał pożyczyć przyjacielowi. - Sam, to
Gideon Hyde.
Podniosła głowę, wyprostowała plecy i popatrzyła na mężczyznę. Na szczęście nie
wyglądał na zupełnego kurdupla. Gdyby nie włożyła takich wysokich obcasów, zapewne
byliby równi wzrostem. Póki co mogła z satysfakcją spoglądać na niego z góry. Nie
wyciągnęła ręki.
- Miło mi - powiedziała chłodnym tonem.
Zareagował inaczej, niż się spodziewała. Nowy znajomy powinien stać z otwartymi
ustami, pełen podziwu i pokory, a tymczasem on tylko grzecznie skinął głową i całą uwagę
skupił na trajkoczącej Jasmine. Sam szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Nie przywykła do
tego, że ktoś ją ignoruje, a zwłaszcza partner na randkę w ciemno. Właściwie nigdy wcześniej
nie chodziła na tego typu randki. Zawsze umiała sprzeciwić się każdemu, kto próbował
namówić ją na spotkanie z nieznajomym mężczyzną. Odmówiła wszystkim, z wyjątkiem
Jasmine. Zwłaszcza że jej przyjaciółka, prosząc ją o to, płakała.
Gideon Hyde sprawiał wrażenie kompletnie niezainteresowanego jej osobą. Sam
poczuła irytację, dość dziwną w tych okolicznościach.
- Za godzinę musimy być na miejscu, a jazda z przedmieścia do centrum zajmie nam
właśnie tyle - oświadczył pogodnie Aaron. - Możemy ruszać? Pojedziemy samochodem
Gideona, ślicznym małym mercedesem. Sam, jeśli chcesz, możesz ze mną usiąść z tyłu.
To również stanowiło problem. Aaron najwyraźniej okazywał Samancie
zainteresowanie, i manifestował je za każdym razem, kiedy sądził, że Jasmine nie patrzy. Sam
mogła sobie wyobrazić wspólną godzinną podróż na ciasnej kanapce sportowego mercedesa.
- Usiądę z przodu, z moim... partnerem - odparła z fałszywą słodyczą w głosie.
Gideon się odwrócił i spojrzał na nią uważnie, jakby właśnie dopiero teraz
przypomniał sobie o jej istnieniu.
- Dobrze - mruknął bez entuzjazmu. - Będzie mi bardzo miło - dodał już bardziej
uprzejmym tonem.
Miał niski dźwięczny głos, jednak Samantha nie potrafiłaby określić, z którego stanu
Ameryki Północnej pochodzi. Mimo że tembr tego głosu przypadł jej do gustu, nadal nie była
zadowolona z tej przymusowej znajomości z obcym mężczyzną. Poza tym miała już dość
oczekiwania. Doszła do wniosku, że im prędzej zacznie się ta głupia randka, tym wcześniej
się skończy.
- Chodźmy - westchnęła. - Jestem głodna.
Nie oglądając się za siebie, wyszła przez otwarte drzwi, doskonale wiedząc, że
wszyscy posłusznie pójdą za nią.
ROZDZIAŁ DRUGI
Długonoga Samantha szybko dotarła do samochodu, stojącego na małym podwórzu
przed domkiem, i zajęła fotel z przodu. Nie czekała, aż jej nowy znajomy otworzy przed nią
drzwi. Wcale nie miała ochoty przekonywać się, czy to zrobi. Gdyby je przytrzymał,
oznaczałoby to, że zapewne jest staromodny, wyniosły i szuka sposobu, by zaciągnąć ją do
łóżka. Gdyby tego nie uczynił, należałoby wnioskować, że jest samolubny i nieuprzejmy.
Właściwie już zdążyła dojść do wniosku, że facet jest niesympatyczny, lecz nie chciała tego
potwierdzać, zwłaszcza że czekało ją kilka godzin w jego towarzystwie. Po co miałaby dodat-
kowo uprzykrzać sobie randkę?
Jechał prędko i sprawnie krętą drogą. Zbyt prędko, zdaniem Samanthy. Spojrzała na
jego ręce obejmujące kierownicę. Na szczęście nie miał obrączki. Dłonie Gideona
prezentowały się wspaniale: były szczupłe, z długimi palcami. Sam miała słabość do
pięknych męskich rąk.
Dobrze się ubierał. Nosił rzeczy od Armaniego, pewnie szyte na miarę. Znała się na
materiałach, bez wątpienia ciemny jedwab był wysokiej jakości. Mężczyzna skrywał oczy za
okularami. Jego kości policzkowe były lekko wystające, twarz wąska, a wyraz ust nie
zdradzał żadnych uczuć.
Jedynie włosy mężczyzny nie pasowały do wizerunku współczesnego Kalifornijczyka.
Były długie, znacznie dłuższe, niż nakazywała aktualna moda, czarne, idealnie proste, i
przewiązane z tyłu jedwabną tasiemką. Na taką fryzurę mógł sobie pozwolić znany
hollywoodzki aktor Steven Seagal, lecz z niewiadomych względów pasowała ona także do
Gideona. Dziwne.
Samantha wsunęła na nos okulary i poprawiła się na fotelu, wyciągając przed siebie
nogi. Przyzwyczaiła się do tego, że mężczyźni bez przerwy pożerają ją wzrokiem, lecz ten
osobnik najwyraźniej bardziej interesował się drogą, niż siedzącą obok niego pięknością.
Sam nie miała żadnych kompleksów na temat swojej urody. Wiedziała, że jest piękna,
ale nie była to jej żadna zasługa. Traktowała swoją urodę jak boży dar, z którym się urodziła.
Potrafiła ją wykorzystywać, ale tylko wtedy, gdy było to niezbędne. Dzisiaj miała w planach
snucie się po domu, oglądanie telewizji i czytanie, a nie męczące malowanie się i wybór
odpowiednich ciuchów na randkę z nieznajomym mężczyzną.
No cóż, poświęcenie jednego dnia dla przyjaciółki nie powinno być dla niej zbyt
wielkim wyrzeczeniem, zwłaszcza że nowy znajomy zupełnie się jej nie narzucał. Pomyślała,
że jakoś to wytrzyma.
- Ładne auto - mruknęła, kiedy cisza stała się nieznośna.
Zerknął na nią zdumiony, zupełnie jakby zapomniał o jej obecności.
- Bardzo ładne - przytaknął. - Nigdy wcześniej czegoś takiego nie prowadziłem.
- Z wypożyczalni?
Przez moment wyglądał tak, jakby nie znał odpowiedzi.
- Tak - odparł w końcu.
- Nie jesteś z Kalifornii?
- Nie. Przybywam z miejsca położonego znacznie dalej na południe i znacznie
gorętszego. - Ta odpowiedź najwyraźniej go rozbawiła, bo się roześmiał.
- Z San Diego?
Pokręcił głową.
- Nie, nigdy tam nie byłaś.
- Prawdę mówiąc, w San Diego także nigdy nie byłam. Sama nie wiem, dlaczego.
Kiedyś miałam zaplanowaną sesję zdjęciową w hotelu Del, ale w ostatniej chwili ją
odwołano.
Właściwie po co mu to opowiada? Przecież chodziło tylko o to, żeby znieść tych kilka
godzin i wrócić do domu. Kiedy wrabiano ją w podobne sytuacje, zwykle zachowywała
wyniosły dystans, dyskretnie manifestując znudzenie. Tym razem szczebiotała do tego
mężczyzny, jakby perspektywa spędzenia z nim wieczoru sprawiała jej radość.
Nieznajomy milczał. Najwyraźniej dawał jej w ten sposób do zrozumienia, że nie jest
zainteresowany rozmową. Zdezorientowana Samantha także ucichła, obmyślając zemstę na
całkowicie zajętej swoimi sprawami Jasmine, która siedząc na kanapce z tyłu, z entuzjazmem
dążyła do złamania wszystkich zasad przyzwoitości, przy gorliwym wsparciu Aarona.
Sam zamknęła oczy. Doszła do wniosku, że da sobie radę. Zawsze uważała się za
wyjątkowo odporną psychicznie i fizycznie. Kiedyś uczestniczyła w sesji zdjęciowej na
hiszpańskich schodach w Rzymie, gdzie przez siedem godzin mokła na deszczu. Gdy ulewa
się skończyła, organizatorzy zaczęli polewać modelkę wodą z węży strażackich. Zdarzało się
jej brnąć przez błoto, pozować w kostiumach kąpielowych na śniegu, siedzieć godzinami bez
ruchu, by nie zepsuć pięknie ułożonej fryzury i wspaniałego makijażu. Tego wieczoru
przynajmniej mogła się ruszać, mówić, nie była przemoczona i nie marzła. Postanowiła
zatonąć w rozmyślaniach, odizolować się od hałaśliwego świata, z pełną świadomością, że jej
partner nawet tego nie zauważy.
Powinna była przewidzieć, że jadą do ,,Murph’s Steak and Grill’’, najnowszej i
najmodniejszej restauracji. Zaprojektowano ją tak, by wyglądała jak zwykły lokal należący do
ogólnokrajowej sieci, lecz większość serwowanych tu befsztyków smażono z mięsa zwierząt
znacznie bardziej egzotycznych niż woły. Stoliki w lokalu zarezerwowano do końca roku, a
pieniądze zostawiane tu przez klientów były równe dwuletniemu budżetowi średniej
wielkości państwa Trzeciego Świata.
Partner Samanthy, którego nazwiska nie zapamiętała, podjechał na strzeżony parking.
Hyde, chyba tak się nazywa, nagle przypomniała sobie. Gideon Hyde.
Wszyscy wysiedli, a on podszedł do niej, najwyraźniej w ogóle nie speszony jej
wzrostem. Wyprostowała plecy. Chyba nie był od niej niższy. Niestety, nie mógł nosić butów
na obcasach, więc musiał pogodzić się z tym, że nadal patrzyła na niego z góry. To mu jednak
najwyraźniej nie przeszkadzało.
Aaron wepchnął się między nich, gadając niemal bez przerwy. Nieco spłoszona
Jasmine dreptała z tyłu. Sam stłumiła westchnięcie. Czego się nie robi dla przyjaciół.
- Wejdziemy? - spytał Gideon.
Gdyby położył dłoń na jej plecach, z pewnością kopnęłaby go w kostkę. Na szczęście
powstrzymał się od jakichkolwiek poufałych gestów. Dziwne, ale zdołał wprowadzić ją do
supermodnego lokalu, nawet jej nie dotykając. Miała wrażenie, że roztoczył nad nią opiekę.
Rzecz jasna, wcale tego nie potrzebowała, ale to uczucie było dla niej nowe i - co ciekawe -
całkiem przyjemne.
Gdy weszli do środka, ich uszy zaatakował potworny hałas. Już dawno Samantha
nauczyła się ignorować natrętne spojrzenia, które prześlizgiwały się po jej ciele w miejscach
publicznych. Tego wieczoru goście lokalu zachowywali się tak jak zawsze. Ze znudzoną miną
podążała za kierownikiem restauracji, który prowadził ich wyjątkowo krętą trasą, aby
zaprezentować Samanthę jak największej liczbie gości.
W końcu posadził ich przy zdecydowanie zbyt wyeksponowanym stoliku. Samantha
miała ochotę poprosić o inne miejsce, lecz Aaron już runął na jedno z krzeseł, nie troszcząc
się o to, gdzie siądzie Jasmine, po czym energicznie zatarł dłonie.
- Ale fajnie, co? - wykrzyknął z zachwytem. - Po prostu super!
Gideon podszedł do Samanthy. Zesztywniała, oczekując jego dotyku. Tymczasem on
ją minął, wysunął krzesło dla Jasmine i uśmiechnął się do niej promiennie.
Samantha nie czekała, aż jej nowy znajomy ją obsłuży. Gdyby tego nie zrobił,
chybaby go uderzyła, a gdyby i jej przysunął krzesło, musiałaby mu podziękować. Teraz
jednak była zbytnio zajęta rozważaniem innej kwestii, choćby takiej, czy Gideon naprawdę
interesuje się Jasmine i wykorzystał randkę w ciemno, żeby się do niej zbliżyć. Jeśli tak,
mogła mu tylko pogratulować dobrego gustu.
Jasmine zasługiwała na zainteresowanie mężczyzn znacznie ciekawszych niż ten
prostak Aaron.
Prostak. To słowo doskonale pasowało do Aarona. Nudny, płytki prostak. Z kolei
Gideon Hyde był dla niej zagadką, znacznie ciekawszą, niż miała odwagę przyznać.
Po chwili zamawiali drinki. Gideon poprosił o szkocką.
- Ja nie piję - oznajmiła zimno Samantha.
Jasmine nawet nie drgnęła powieka. Już dawno nauczyła się, że w miejscach
publicznych nie wolno kwestionować słów przyjaciółki. Nie powiedziała też ani słowa, kiedy
Samantha zamknęła menu i zamówiła wyłącznie sałatkę z nowalijek. Jasmine wiedziała, że
jej przyjaciółka miała dość rozumu, by się najeść przed wyjściem. Pewnie liczyła na to, że
szybki mały posiłek prędzej zakończy tę niefortunną randkę.
- Nie jesz mięsa? - spytał Gideon.
Wciąż miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, podobnie jak połowa ludzi w
mrocznej sali, lecz Samanthę nagle ogarnęła z tego powodu irytacja.
- Jesteś wegetarianką, Sam?
- Weganką - sprostowała. - Nie jem żadnych potraw pochodzenia zwierzęcego. W
menu nie ma nic na bazie tofu, więc musiałam zadowolić się sałatką.
- Tofu, też coś! - wzruszył ramionami Aaron.
- Wobec tego smażalnia befsztyków to nie najlepsze miejsce na posiłek dla ciebie -
zauważył Gideon.
Za jego ciemnymi okularami kryło się coś niepokojącego, a w głosie pobrzmiewał ton,
którego nie potrafiła określić. Kusiło ją, żeby sprawdzić, jak by się zachował, gdyby ściągnęła
mu okulary z nosa i rzuciła je w drugi kąt sali.
Rzecz jasna, nie zamierzała tego robić, gdyż wiązałoby się to z dotykaniem Gideona.
- Nic jej nie będzie - mruknął beztrosko Aaron. - Modelki i tak żywią się powietrzem.
Nie wolno im przecież tyć.
Siedział tuż obok Samanthy, więc bez trudu sięgnął ręką i uszczypnął ją w udo.
Podskoczyła, nie spodziewając się takiej napaści, i wbiła w niego nienawistne spojrzenie.
Gdyby Jasmine nie siedziała przy stole, cały czasz rozanieloną miną gapiąc się na Aarona, na
pewno wylałaby mu na głowę szklankę wody. Pomyślała, że jeszcze znajdzie stosowną
chwilę, by się zemścić.
- Nie pijesz, nie jesz - westchnął Gideon. - Masz jakieś słabości?
- Nic, co mogłoby cię zainteresować. - Posłała Aaronowi niechętne spojrzenie. - To ty
wybrałeś ten lokal, prawda?
- Od miesięcy usiłowałem dostać się tutaj. Dopiero, kiedy napomknąłem, że
przyjdziesz ze mną, okazało się, że jest wolny stolik. Daj spokój, Sam, rozruszasz się. Podają
tu wszystko, od strusia emu do nowo narodzonych foczek. Szef kuchni to wielbiciel zwierząt.
Zawsze przyprowadza do pracy swojego pieska rasy Bichon Frise.
- Na wypadek opóźnienia dostawy mięsa? - wycedziła.
- Fuj! - jęknęła Jasmine.
- No cóż, na przykład w Wietnamie jada się nawet psy i koty - zauważył Gideon.
- Chwała Bogu, że nie wybrałeś wietnamskiej restauracji - powiedziała Samantha. -
Nie cierpię psów i na pewno żadnego bym nie zjadła. - Podniosła szklankę z wodą, odrzuciła
pasmo włosów przez ramię i spojrzała na Gideona chłodnym, taksującym wzrokiem.
W końcu przyniesiono jego szkocką. Wzniósł milczący toast i przytknął szklankę do
ust. Samantha nie mogła oderwać od nich oczu. Oblała ją fala gorąca.
- Samantho, może masz ochotę wybrać się w inne miejsce? - spytał nieoczekiwanie.
Zawsze nienawidziła swojego imienia i celowo używała go wyłącznie w pracy.
- Skoro już tu przyjechaliśmy, równie dobrze możemy tu zostać - powiedziała, ale bez
przekonania. Zawsze balansowała na granicy uprzejmości i ostentacyjnego znużenia. Sama
nie wiedziała, czemu to robi. Czuła, że powinna się zachowywać inaczej, lecz nie mogła
przestać myśleć o Gideonie.
Wyciągnął rękę i poklepał ją po dłoni tak, jak lekarz pediatra pociesza przestraszone
dziecko, oczekujące na zastrzyk.
- Spokojnie, to się wkrótce skończy - szepnął.
Cofnęła rękę jak oparzona, natychmiast kładąc ją na udzie pod stołem. Jednocześnie
posłała mu najzimniejszy, najbardziej nieprzychylny uśmiech, na jaki potrafiła się zdobyć.
Była pewna, że ugasiłby ognie piekielne.
Tymczasem całkowicie niewzruszony Gideon po prostu odwzajemnił uśmiech.
Samantha była piękna i zimna jak lód, co powinno przypaść Gideonowi do gustu,
biorąc pod uwagę jego długi pobyt w piekielnych tropikach. Szczerze wielbił kobiety, sądził,
że je rozumie, lecz Sam była dla niego zagadką. Kiedy z rzadka na niego spoglądała, robiła
taką minę, jakby widziała przed sobą skrzyżowanie seryjnego mordercy ze zboczeńcem
seksualnym. O ile pamiętał, nie był ani jednym, ani drugim, przynajmniej mocno w to wątpił.
Co prawda Ralph mógł odesłać na ziemię obłąkanego mordercę, tylko dla własnej uciechy,
lecz mimo wszystko Gideon nie uważał się za z gruntu złego człowieka. Co prawda, skończył
w piekle, ale to całkiem inna historia.
I co miał zrobić z oszałamiająco piękną kobietą u swego boku? Jej lśniące oczy były
chłodne i pozbawione emocji, na jej idealnych ustach gościł niemal bez przerwy lekceważący,
wyniosły uśmiech. Przyzwoicie traktowała tylko Jasmine, swoją przyjaciółkę, osóbkę
wrażliwą, słodką i niezbyt rozgarniętą. Może Ralph się mylił? Może rzeczywiście Samanthę
interesowały tylko kobiety? Co prawda nie powstrzymałoby to Gideona przed próbą
uwiedzenia jej, lecz Ralph zapewniał go, że Sam nie jest lesbijką ani osoba oziębłą. Po prostu
jeszcze nie spotkała właściwego mężczyzny.
Gideon czuł, że sytuacja uległa zmianie w chwili, gdy on pojawił się na scenie, bez
względu na to, czy Samantha chciała to przyjąć do wiadomości, czy nie.
Była dla niego wyzwaniem, i to na tyle poważnym, że nie potrafił ocenić, jak długo
przyjdzie mu zabiegać o jej względy. Podejrzewał, że byłby zdolny zaciągnąć ją do łóżka
jeszcze tego samego dnia, ale wiązałoby się to z nadludzkim wysiłkiem. Ale skoro o tym
mowa, nie był już przecież człowiekiem, prawda? Właściwie nie miał pewności, kim jest.
Duchem? Potępieńcem? Tak długo tkwił w piekle, utrzymując celibat, że nawet nie wiedział,
czy ma ochotę uprawiać miłość z jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widział.
Skubała sałatkę tak, jakby postawiono przed nią talerz smażonych robaków. Sącząc
wodę, łagodnie przymykała powieki. Gideon pomyślał, że jest nieco za chuda, ale po chwili
zmienił zdanie. Przecież żadna kobieta nie była dla niego zbyt chuda ani zbyt gruba. Chyba
zwyczajnie szukał wymówki, a może po prostu nie lubił wykonywania cudzych poleceń. Po
raz pierwszy od wieków przejął kontrolę nad sytuacją. Pomimo nieuchronnych przykrych
konsekwencji niesubordynacji, mógł odmówić współpracy. Chłodna Samantha z pewnością
pochwaliłaby jego decyzję, gdyby znała kulisy sytuacji.
Gideon zjadł najbardziej krwisty, najmniej wysmażony befsztyk, jaki serwowała
kuchnia w tym lokalu. Chciał w ten sposób zirytować Samanthę, lecz także zakładał, że może
już nigdy nie trafi mu się okazja spożycia równie wyśmienitej potrawy. Danie było tak
smaczne, że niemal zapomniał, czemu tu się znalazł.
Pomyślał, że jest zwyczajnie nudno. Musiał coś zrobić, ożywić atmosferę, bo inaczej
nie miał szans na szczęśliwy finał. Uznał, że wystarczy odrobina humoru bądź jakiegoś
zamieszania, żeby rozruszać nowych znajomych...
Eksplozja nie była potężna, chociaż drzwi do kuchni otworzyły się z hukiem, a z nich
buchnęła chmura dymu i płomienie. Natychmiast uruchomiły się zraszacze. Gideon nie
wiedział, czy goście wrzeszczą przerażeni perspektywą nagłej śmierci w płomieniach, czy też
widokiem zrujnowanych drogich ubrań, które właśnie obficie zalewała woda ze zraszaczy.
Ludzie pędzili do wyjścia niczym stado spłoszonych krów, a pomieszczenie wypełniło się
gęstym, gryzącym dymem.
Aaron natychmiast uciekł przy pierwszych oznakach niebezpieczeństwa. Oniemiała
Jasmine nie ruszyła się z krzesła, za to Samantha natychmiast podniosła się i zaczęła iść w
kierunku wyjścia z lokalu.
Gideon uznał, że powinien je obie natychmiast stamtąd wyprowadzić. Domyślił się
już, że Samantha nie lubi być dotykana, lecz Jasmine najwyraźniej potrzebowała opieki.
Otoczył ją więc ramieniem w talii i ruszył do wyjścia, wiedząc, że Samantha poradzi sobie
sama. I rzeczywiście tak by się stało, gdyby nagle jeden z jej piekielnie wysokich obcasów
nagle się nie złamał, a ona sama nie runęła na ziemię.
Do diabła z jej nietykalną przestrzenią osobistą! Gideon wyciągnął rękę i chwycił
Samanthę za ramię, wyciągając ją z tłumu w jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji
Miasta Aniołów. I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą uskarżał się na nudę!
Cała trójka wydostała się na zewnątrz, a w ślad za nią z lokalu buchnęły kłęby
gryzącego dymu. Przemoczeni klienci - łącznie z Jasmine - krztusili się i kasłali, tylko
Samantha po prostu strząsnęła rękę Gideona i wbiła rozsierdzony wzrok w spotulniałego
Aarona.
- Ty tchórzliwy sukinsynu... - zaczęła i urwała, kiedy obok niej rozległ się pełen
rozpaczy krzyk.
- Mój choux - fleur! - krzyczał ktoś. Samantha odwróciła się i zobaczyła rozpaczają-
cego szefa kuchni.
- Spokojnie, na pewno kupi pan sobie nowy kalafior - prychnęła.
- Nie! Choux - fleur to mój piesek, rasy Bichon Frise. Spał w koszyczku, kiedy
wszystko wybuchło. Muszę wracać...
Nieszczęsnego kucharza natychmiast powstrzymali strażacy.
- Zostawił tam pan psa? - spytała Samantha.
- Mon petit choux - fleur! - jęczał biedny mężczyzna.
Gideon poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił głowę i ujrzał, że Samantha
przytrzymuje się go, by nie stracić równowagi podczas zdejmowania najpierw jednego buta,
potem drugiego. Na bosaka byli tego samego wzrostu. Dziwnie się poczuł, mogąc jej spojrzeć
prosto w oczy, lecz ona nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Wepchnęła mu w ręce
pantofelki i dziwaczną torebkę w kształcie łabędzia.
- Zaopiekuj się tymi drobiazgami - szepnęła i moment później, zanim ktokolwiek
zdążył ją zatrzymać, pędziła po zaśmieconym chodniku prosto do wypełnionej dymem
restauracji.
Gideon bez wahania rzucił się za nią. Nie bał się śmierci i bywał już w gorętszych
miejscach, lecz strażacy zdążyli ustawić się w kordonie, żeby odseparować ludzi od
zagrożonego budynku.
- Moja dziewczyna tam pobiegła! - krzyknął, wciąż ściskając jej buty i torebkę.
- Spokojna głowa, kolego - pocieszył go stojący obok policjant. - Nasi chłopcy już za
nią pędzą. Z pewnością nic jej nie będzie. Ta twoja dziewczyna szuka śmierci, czy co? Często
się jej zdarza robić takie głupoty?
- Sam nie wiem. Umówiłem się z nią na randkę w ciemno.
Gliniarz zarechotał i rzekł szyderczo:
- Skoro to była randka w ciemno, pewnie będzie lepiej dla ciebie, stary, jeśli ona
stamtąd nie wyjdzie.
Gideon popatrzył na niego i nagle zamrugał, kiedy spod policyjnej czapki wyjrzała
twarz Ralpha.
Jego chore oko ukryte było w cieniu, a uśmiech wydawał się stanowczo zbyt radosny.
- Bierz się do roboty, staruszku - mruknął i poklepał Gideona po ramieniu. - Nie
chcesz mnie rozczarować, prawda? Zwłaszcza że zadałem sobie sporo trudu, by uwolnić cię
od nudy.
- To ty podłożyłeś ogień?
Ralph wzruszył ramionami.
- To by było zbyt prozaiczne. Ja zaaranżowałem pożar. Wystarczy, że zaczekasz,
Samantha zaraz wyjdzie. Nie pozwolę, by coś się jej stało. Zbytnio cenię sobie swój wzrok,
by narażać ją na śmierć.
- Jesteś pozbawionym sumienia draniem.
- Miły komplement, dziękuję - odparł. - Ale w piekle jest sporo podobnych do mnie, o
czym dobrze wiesz. A teraz szkoda czasu, do roboty.
Sekundę później Gideon patrzył na inną twarz, starszego wiekiem policjanta.
- W porządku, kolego? - spytał z przejęciem policjant. - Zamroczyło cię na moment.
Uderzyłeś się w głowę?
Gideona przeszył dreszcz na wspomnienie Ralpha.
- Moja dziewczyna pobiegła z powrotem do restauracji - wyjaśnił. - Muszę po nią iść...
- O nią chodzi?
Gideon podniósł wzrok. Samantha wyszła z lokalu, cała mokra i potargana, z
kłębkiem futerka w ramionach. Piesek usiłował zlizać z siebie sadzę.
Oszalały z radości szef kuchni popędził do Samanthy. Po jego policzkach lały się
strumieniami łzy wdzięczności. Wziął zwierzę na ręce i przytulił je mocno, a w następnej
chwili razem z Samanthą oddalili się i zniknęli w ciemnościach.
Gideon stał wciąż w tym samym miejscu, ściskając najbardziej absurdalne buty, jakie
kiedykolwiek widział, oraz wysadzaną kryształowymi paciorkami torebkę w kształcie
łabędzia.
- Ej, stary, podwieziesz nas do domu? - spytał Aaron, który nagle pojawił się za jego
plecami, wlokąc za sobą wstrząsaną dreszczami Jasmine. Ubranie Aarona było idealnie suche
i czyste. Najwyraźniej uciekł z lokalu, nim uruchomiły się zraszacze.
- Muszę odszukać Samanthę.
- O nią się nie martw - poradziła Jasmine. - Razem z szefem kuchni pojechała na
pogotowie weterynaryjne. Sama trafi do domu.
W takiej sytuacji Gideon nie miał wiele do powiedzenia. Skinął głową, wepchnął buty
pod pachę, a torebkę wsunął do kieszeni. Kiedy dotarli do domu Aarona, wiedział już na
pewno, co zrobi. Postanowił sprzeciwić się Ralphowi.
- Przykro mi z powodu twojej randki, stary - westchnął Aaron, niezdarnie gramoląc się
z samochodu i czekając na Jasmine. - Robiłem, co mogłem, ale Samantha to bryła lodu. Jeśli
chcesz, żebym cię poznał z kimś bardziej przyjaznym, daj mi znać. Na jak długo
przyjechałeś?
- Na krótko - odparł, licząc na to, że Ralph zabierze go z powrotem do piekła w chwili,
gdy usłyszy o jego odmowie.
- Razem z Jasmine jadę na weekend do mojego domku w górach, ale dam ci znać,
kiedy wrócę, dobra? Nie przenosisz się nigdzie, prawda?
- Na razie nic nie planuję - odparł spokojnie.
Wiedział dobrze, gdzie spędzi wieczność. Szkoda tylko, że nie pamiętał, dlaczego.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Zapomnij.
Gideon zamrugał oczami. Właśnie miał wejść z powrotem do swojego fantastycznego
mercedesa i rozkoszować się ciepłą kalifornijską nocą... a tu nagle znowu tkwił w dusznych
zakamarkach trzysta czterdziestego siódmego poziomu piekła w towarzystwie rozpartego na
drewnianej ławie Ralpha, który zerkał na niego spod gęstych czarnych loków peruki.
Poprzednio ujawnił się w ciele wysportowanego policjanta, a teraz najwyraźniej postanowił
zostać kapitanem Hakiem, w eleganckim surducie, ze złotym hakiem zamiast dłoni, rzeźbioną
kulą zamiast nogi i z haftowaną przepaską na oko.
- Tylko nie kapitan Hak - warknął lekko zirytowany Ralph, który jak zwykle przejrzał
myśli Gideona. - On miał parę widzących oczu i obie nogi, o ile dobrze pamiętam klasykę
powieści dziecięcej.
Ale nie o literaturze mieliśmy mówić, tylko o moim oku. Nie zgadzam się na odmowę.
Gideon popatrzył na swoje ubranie. Miał na sobie dżinsy i podkoszulek, jedwabny
garnitur znikł. Machinalnie sięgnął do nieistniejącej kieszeni, żeby sprawdzić, czy nadal ma
przy sobie torebkę w kształcie łabędzia. Niestety, pamiątka po Samancie również się
zdematerializowała.
- Nie zmusisz mnie.
- Zachowujesz się jak zbuntowany nastolatek. Mogę cię zmusić do wszystkiego -
warknął ze złością Ralph. - Wystarczy ci zagrozić następnym tysiącleciem w moim
towarzystwie. Pomyśl tylko, jak niewiele brakuje, byś zamieszkał gdzie indziej. Wystarczy
wypełniać moje polecenia. Zresztą, co masz do stracenia? Dziewczyna jest śliczna jak
marzenie, a ty kochasz kobiety. Boisz się, że jej nie zdobędziesz? Strach cię obleciał?
Gideon pomyślał, że raczej boi się zbyt łatwego sukcesu. To takie nudne dla niego, a
dla dziewczyny, niestety, zbyt bolesne...
- Sentymentalny frajer - mruknął Ralph. - Posłuchaj, rozkochaj ją, a potem przeleć,
skorzystaj z życia, a ja przy okazji ocalę oko. Na dodatek przeniesiesz się do lepiej
klimatyzowanego miejsca, a ona zamieszka z kimś pokroju Aarona, kto da jej dzieci, będzie
ją zdradzał, a po latach odejdzie do młodszej.
- Jesteś tego pewien?
- Ależ skąd! Przyszłość nie jest zaplanowana aż w takich szczegółach i nie tylko ja
mam na nią wpływ, myślałem, że to wiesz. Istnieje wiele możliwości. Jedyne, co nie podlega
dyskusji, to fakt, że na pewno uwiedziesz Sam. Wierz mi, spodoba się jej to...
- Jej przyjemność chyba nie ma znaczenia dla procesu leczenia twojego oka?
- Fakt, ale ja po prostu chcę, żebyś czerpał satysfakcję z dobrze wykonanej roboty.
Obdarzenie dziewicy rozkoszą to ciężka sprawa, ale ty to potrafisz.
- A jeśli się nie zgodzę?
- Już mówiłem! Mowy nie ma!
Gideon rozglądał się po małym, rozgrzanym pomieszczeniu, starając się o niczym nie
myśleć.
- Więc dlaczego wróciłem?
- A co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że wyjechałeś na letni obóz? Nie jesteś na
wczasach, masz zadanie do wykonania. Kiedy nie pracujesz, wracasz tutaj, nie do
apartamentu hotelowego.
Gideon podniósł brew.
- Chcesz, żebym współpracował, Ralph? - wycedził. - Wobec tego musisz ofiarować
mi coś więcej niż tylko mętne obietnice. Zostanę na górze do czasu zakończenia misji,
bezdyskusyjnie. Inaczej zrywam umowę.
Ralph podrapał się po głowie złotym hakiem. Peruka przekrzywiła się nieznacznie.
- Irytujący jesteś, wiesz? Pamiętaj, że zawsze mogę odstąpić od umowy i wybrać na
twoje miejsce kogoś chętniejszego do współpracy.
- Więc na co czekasz?
- Poczyniłeś już pewne postępy. Ona cię lubi, nawet jeśli nie wie, czemu. Wolę
skorzystać z tego, co już osiągnąłem, niż zaczynać wszystko od początku. Masz dwie doby,
Gideon. Dopadnij ją, bo w przeciwnym razie poznasz prawdziwe piekło. Mam cię na oku.
- Ślepnący podglądacz - mruknął Gideon.
- Nie nadużywaj mojej cierpliwości.
- Zrobię... - Nie zdążył dokończyć, bo już stał na balkonie i patrzył na rozpościerające
się w dole Los Angeles. Doskonale widział wzgórze, na którym wznosił się dom Samanthy.
A więc Ralph odesłał go na górę, ale nie oznaczało to, że przestał obserwować każdy
jego ruch, śledzić każdą jego myśl.
Specjalnie dla Ralpha przywołał najbardziej obraźliwy obraz, jaki mu przychodził do
głowy, i zaśmiał się szyderczo.
Noc była chłodna, o jego skórę ocierał się miękki jedwab, a w kieszeni wyczuwał
ciężar torebki w kształcie łabędzia. Sięgnął po jeden z pantofli Samanthy. Postawił go na
niskim stoliku i przesunął palcem po jego niedorzecznie wysokim obcasie. Nie potrafił
zrozumieć, jak kobieta może chodzić w czymś tak niewygodnym, nie wspominając już o
bieganiu. Ani dlaczego kobieta, która nie cierpi psów, wraca do płonącego budynku, żeby
uratować jakiegoś zwierzaka.
Pomyślał, że wkrótce pozna odpowiedź.
Ale teraz zamierzał ściągnąć garnitur, wsunąć się nago do jedwabnej pościeli i spać
jak kamień.
Było gorące, leniwe popołudnie. Samantha wiele godzin męczyła się z usuwaniem
resztek sadzy z włosów oraz ciała, a potem poszła spać. Obudziła się dopiero w południe, na
wyraźne żądanie Ragsa. Psy to zmora ludzkości, pomyślała z czułością, prowadząc na spacer
częściowo niewidomego, głuchego jak pień springer spaniela, który po wyjściu na podwórze
natychmiast zaczął skakać niczym szczeniak, a nie dwunastoletni staruszek. Kochała
wszystkie psy, bez względu na rasę, rozmiary i wiek. Teraz opiekowała się tylko Ragsem, ale
w przyszłym tygodniu oczekiwała dwóch uratowanych king charles spanieli i już z góry cie-
szyła się na ich przybycie.
Źle spała. Nie wiadomo dlaczego, cały czas śniła o swojej irytującej randce w ciemno.
Bywała już na takich spotkaniach, na których poznawała nowych mężczyzn, lecz jeszcze
nigdy nie spotkała równie przebiegłego faceta. Poza tym mocno zapadał w pamięć, przez co
był jeszcze bardziej niebezpieczny.
Gideon Hyde. Żałowała, że nie potrafi wymazać go z pamięci.
O dziwo, spodobał się jej. Może przypadł jej do gustu sposób, w jaki traktował
Jasmine? A może polubiła go dlatego, że jej raczej niezbyt sympatyczne zachowanie nie
wywarło na nim żadnego wrażenia? Albo dlatego, że nie padł jej do stóp i nie próbował jej
obłapiać? A może ogarnęła ją obsesja na punkcie jego ust?
To wszystko nie miało jednak znaczenia, przecież już nigdy go nie zobaczy. Z całą
pewnością dała mu niezłą lekcję. Facet na długo zapamięta, że taka kobieta jak Sam nie musi
być ani potulna, ani łatwa. Nie wspominając już o tym, że odeszła bez pożegnania, niestety
również bez pary najmodniejszych butów i torebki od Judith Leiber. Zawsze lubiła tę torebkę,
łabędź odpowiadał bowiem jej poczuciu humoru. Poza tym zostawiła w torebce parę cennych
drobiazgów.
Jak co dzień, dość intensywnie trenowała przez godzinę, a potem nagrodziła się wielką
kanapką z pieczoną wołowiną oraz butelką piwa marki Sapporo. Miała słabość do tego
trunku, choć nie mogła pić tyle, ile by pragnęła. Przy każdej nadarzającej się sposobności
próbowała rozmaitych gatunków z różnych krajów: przerobiła już piwa niemieckie, duńskie i
meksykańskie, a od dwóch tygodni testowała smak piw japońskich. Póki co, te odpowiadały
jej najbardziej, lecz zostało jej do przetestowania jeszcze wielu innych producentów, z wielu
różnych państw znanych z produkcji tego wspaniałego trunku.
Miała na sobie dżinsy z odciętymi nogawkami i wytarty biały podkoszulek,
reklamujący Amerykańskie Stowarzyszenie Walki z Okrucieństwem Wobec Zwierząt. Włosy
związała w luźny koński ogon. Siedziała sobie teraz na trawie pod drzewem.
Nie włożyła soczewek kontaktowych, bo miała szkła optyczne w okularach
przeciwsłonecznych. Rags podbiegł i położył się przy niej, opierając łeb o jej udo. Wyczuł
wołowinę, lecz jako prawdziwy dżentelmen nigdy nie żebrał.
Nie miała żadnych planów na tak piękny dzień, zresztą nawet gdyby coś przyszło jej
do głowy, samochód i tak zostawiła w warsztacie. Nie musiała się niczym przejmować, nawet
Jasmine. Poza tym udało się jej dać kosza niechcianemu partnerowi z randki w ciemno,
dlaczego więc nie czuła się spokojna i zadowolona?
Wypiła jeszcze jeden łyk schłodzonego piwa, delektując się jego smakiem. Pozwalała
sobie tylko na jedno tygodniowo - piwo było tuczące, a ona nie zamierzała marnować pięciu
minut sławy z powodu niedostatecznej dbałości o ofiarowane jej przez naturę narzędzie do
zarabiania pieniędzy, czyli szczupłą i zgrabną figurę.
Nagle usłyszała warkot silnika samochodu, który podjeżdżał do bramy. Odetchnęła z
ulgą - Jasmine wcześniej wróciła. Pewnie cała we łzach, bo przecież Aaron to zwykła świnia.
Diabli wiedzą, czemu Jasmine go kochała. Nie pomagały żadne argumenty i rozmowy.
- Tu jestem! - zawołała i ugryzła następny kęs kanapki, wprost imponującej wielkości.
- Chodź, opowiesz mi, jak spędziłaś noc. Czy ten ciemnowłosy i groźny krasnolud był bardzo
zły, że dostał ode mnie kosza...? - Nagle urwała przerażona, bo zza rogu domu wyłonił się
ciemnowłosy i groźny krasnolud we własnej osobie.
- Nieszczególnie - odparł.
Wciąż nosił okulary przeciwsłoneczne, lecz dzisiaj miał na sobie czarne spodnie i
czarną jedwabną koszulę. Co prawda nie zawiesił na szyi złotych łańcuchów, za to rozpiął
kilka guzików.
Samantha nagle poczuła, że ma ochotę dokładnie obejrzeć jego tors. Na szczęście
nigdy się nie rumieniła.
- Dobry byłby z ciebie model - oznajmiła, obserwując go z lekko przechyloną głową. -
Ubranie nieźle na tobie leży.
- Bez ubrania też prezentuję się interesująco - odparł spokojnym, łagodnym głosem. -
Zostawiłaś buty i torebkę. Ponieważ nie uważam cię za Kopciuszka, chciałem oddać twoje
rzeczy Jasmine, ale kiedy ją odwiozłem, była za bardzo zajęta Aaronem, by zwracać uwagę
na to, co się do niej mówi.
- Zatem skorzystałeś z pretekstu, żeby ponownie mnie zobaczyć?
- Odniosłem wrażenie, że moje wdzięki najwyraźniej nie rzuciły cię na kolana, ale
możesz wyprowadzić mnie z błędu, jeśli chcesz. - Postawił buty przy basenie, na nich położył
torebkę. - Nie cierpisz psów, co? I rozumiem, że Sapporo ostatnio produkuje piwo
bezalkoholowe? A na kanapce masz tofu w kolorze wołowiny?
Powinna się zirytować.
- Masz szczęście, że Rags jest ślepy i głuchy - burknęła tylko. - Nie znosi mężczyzn.
Jako szczenię był bity przez swojego właściciela i dlatego robi się agresywny, kiedy wyczuwa
kogoś płci męskiej.
- Naprawdę? Całkiem jak jego właścicielka. - Nie czekając na zaproszenie, usiadł na
jednym z żeliwnych krzeseł.
Rzecz jasna, Rags nagle uświadomił sobie, że w pobliżu jest obcy: uniósł głowę, z
jego gardła wydobyło się niskie warczenie, i niezgrabnie wstał.
Samantha usiłowała go chwycić, lecz wyrwał się jej, nienaturalnie szybko biegnąc ku
Gideonowi. Nie spodziewała się takiej sprawności po swoim chorym i ślepym psie. Zamknęła
oczy, czekając na to, co nieuchronne. Tymczasem Rags nie ugryzł gościa, za to narobił tyle
hałasu, że mógłby wystraszyć diabła. Zdumiała się, słysząc, że wrogie warczenie nagle ustaje.
Otworzyła oczy i ujrzała, jak Rags ociera się radośnie o piękne dłonie Gideona.
- Najwyraźniej mnie lubi. Następne kłamstwo?
Samantha pokręciła głową.
- Jeszcze nigdy nie pozwolił dotknąć się żadnemu mężczyźnie - odparła. - To dziwne.
- Może lepiej zna się na ludziach niż jego właścicielka.
Wypiła jeszcze jeden łyk piwa.
- Niech będzie. Przepraszam. Po prostu nie cierpię randek w ciemno.
- Za mężczyznami też nie przepadasz?
- Mężczyzn lubię. Pod warunkiem, że znają swoje miejsce - dodała.
- A gdzie jest ich miejsce? Jak najdalej od ciebie?
- Zależy od mężczyzny - westchnęła. - Piwa?
- Wolałbym...
Przerwał mu dzwonek telefonu. Samantha podniosła słuchawkę, założyła nogę na
nogę i przechyliła się do przodu.
Dzwoniła Jasmine.
- Sam! - załkała.
- Co się stało?
- Pokłóciłam się z Aaronem. Zostawił mnie tu całkiem samą!
- Gdzie jesteś?
- W górach! - chlipnęła. - W domu w Santa Ina, pamiętasz? Przyjechałaś tu kiedyś na
czwartego lipca. Jestem zupełnie sama i nie sądzę, żeby on wrócił.
- Świnia! - warknęła Samantha.
- Co? - wykrzyknęła Jasmine.
- Aaron, nie ty - wyjaśniła Samantha. - Pojadę po ciebie, tylko się uspokój. Będę jak
najszybciej.
- Przecież nie masz samochodu, jest w warsztacie - przypomniała jej roztrzęsiona
Jasmine i wybuchnęła jeszcze bardziej rozpaczliwym płaczem.
Samantha zerknęła na Gideona, drapał Ragsa za uchem. Zachwycony pies ocierał się o
jego nogi.
- Pożyczę auto - zdecydowała. - Tylko daj mi trzy godziny, na pewno po ciebie
przyjadę. W porządku?
- W porządku - zgodziła się załamana Jasmine. - Bądź jak najszybciej.
Samantha odłożyła słuchawkę i wstała.
- Pożyczysz mi samochód? - spytała pozornie spokojnym głosem.
- Nigdy w życiu. Wykluczone. Chyba, że pojadę z tobą.
- Jeśli sądzisz, że prześpię się z tobą tylko dlatego, że zechcesz pożyczyć mi auto...
Nie pozwolił jej dokończyć.
- Czy choćby słowem wspomniałem o spaniu ze mną? Wynająłem samochód z
wypożyczalni i nie chcę, żeby ktoś inny siadał za kółkiem. Jeżeli chcesz dokądś pojechać,
chętnie cię zawiozę.
Nie umiała się rumienić, ale mogła skarcić się w myślach. Dlaczego, do diabła,
wymsknęło się jej coś tak piekielnie głupiego? Przecież nie miała pojęcia, czy Gideon Hyde
chce iść z nią do łóżka. Większość mężczyzn skorzystałaby z okazji, lecz Sam przekonała się
już, że Gideon nie jest taki jak inni. Wydawał się znacznie bardziej interesujący, wręcz
niebezpiecznie ciekawy.
- Muszę jechać do domu w górach blisko Santa Ina, żeby zabrać stamtąd Jasmine.
Posprzeczała się z Aaronem i ten głupiec ją tam zostawił.
- A więc ruszajmy w drogę - westchnął Gideon.
Gdy wstał, przypomniała sobie, że jest jej wzrostu, co oznaczało, że powinna jak
najszybciej włożyć buty. Poza tym musiała doprowadzić do porządku włosy, zrobić makijaż i
ubrać się w coś reprezentacyjnego na podróż.
- Daj mi chwilę, idę się przebrać.
- Myślałem, że się spieszymy.
Popatrzyła na niego. Ogarnęło ją dziwne uczucie. On wyglądał jak z obrazka, ona była
spocona, rozczochrana i miała na sobie stare szmaty.
- Chcę ci spojrzeć w oczy - oznajmiła nieoczekiwanie.
- Sądzisz, że brałem narkotyki?
- Nie. Muszę sprawdzić, czy można ci ufać.
Podniosła rękę, ściągnęła mu okulary i zajrzała prosto w oczy. Jej serce na moment
zamarło. Gideon miał wyjątkowo ciemne oczy, niemal czarne, a przy tym lekko skośne,
trochę egzotyczne, głębokie i nieprzeniknione. Mogła tylko patrzeć bez słowa, czując, że
zapada się w nie jak w długi, aksamitny tunel.
- Teraz ty - mruknął Gideon, nie spuszczając z niej wzroku.
- To nie jest rozbierany poker.
- Zdejmuj.
Jego niski aksamitny głos miał niemal hipnotyczne działanie. Samantha zdjęła
okulary.
- Nie mam soczewek kontaktowych - wyjaśniła. - Nie będę mogła zobaczyć cię
wyraźnie.
Mimo to doskonale widziała jego twarz. Patrzyła mu w oczy, czuła na sobie jego
spojrzenie. Po jej skórze przebiegł dreszcz. Zapragnęła...
Nie wiedziała, czego zapragnęła. Pospiesznie włożyła okulary i zrobiła krok do tyłu.
- Zadowolony?
- Jeszcze nie. A co z psem? Nie będzie mu smutno bez pani?
Jak dotąd, żaden mężczyzna nie wyraził troski o jej psa.
- Da sobie radę. Moja gospodyni przyjdzie później i go nakarmi. Kiedy nie ma mnie w
domu, po prostu zabiera go do siebie. Jest do niej przyzwyczajony.
- Wobec tego w drogę.
- Potrzebne mi są pantofle.
Uśmiechnął się. Jeszcze jedno niebezpieczeństwo: jego ciemne, tajemnicze oczy i ten
jego lekki, ironiczny uśmiech wyglądały niesłychanie atrakcyjnie, a ona wcale nie pragnęła
się nimi zachwycać, ani w ogóle interesować się tym mężczyzną.
- Weź te pantofle, które przyniosłem, chyba że już je wykorzystałaś i nie czujesz
potrzeby sięgać po nie ponownie.
- Co masz na myśli?
- Pokazałaś mi, gdzie jest moje miejsce. Myślę, że teraz możesz spokojnie włożyć coś
na płaskiej podeszwie. I tak wiem, że jesteś górą.
Mało brakowało, a włożyłaby pantofle na obcasach. Powstrzymała się jednak i
wybrała podniszczone sandały, które leżały na brzegu basenu.
- A torebka? - spytała.
Gideon rzucił jej torebkę w kształcie maleńkiego łabędzia wysadzanego paciorkami.
Nie trzymała w niej nic poza studolarowym banknotem, prawem jazdy i kartą bankomatową.
Mimo wszystko były to dla niej cenne rzeczy.
- Jestem gotowa - oznajmiła, nie do końca pewna, czy mówi prawdę.
Czarny mercedes stał na podjeździe. Rzecz jasna, był to ten sam samochód, którym
Gideon przyjechał poprzedniego wieczoru.
- Rozumiem, że nadal upierasz się przy prowadzeniu auta?
- Jak najbardziej. Otworzyć ci drzwi? Na pewno tak. Bo jeśli tego nie zrobię, to
poczujesz się urażona.
Ponownie udało mu się ją zaskoczyć. Czyżby poprzedniego wieczoru odczytał jej
myśli? Wykluczone.
- Sama sobie otworzę.
- No to na co czekasz? Wskakuj.
Wahała się jeszcze przez chwilę. Sama nie wiedziała, dlaczego przyszło jej do głowy,
że jeśli to zrobi, spali za sobą wszystkie mosty. Czuła, że kiedy wsiądzie do tego samochodu,
jej życie całkiem się zmieni.
Otrząsnęła się z tych dziwnych obaw i wsiadła. Jasmine jej potrzebowała. Nie było
czasu na absurdalne lęki.
Nie zamierzała przepłynąć rzeki Styks, a Gideon nie był Charonem. Nie była
Persefoną ani Kopciuszkiem, po prostu jechała pomóc przyjaciółce... A że jechała w
towarzystwie fascynującego mężczyzny, którego prawie wcale nie znała? Cóż z tego? Da
sobie radę. Jak zawsze.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Możliwe, że przeciwstawienie się woli Ralpha było najgłupszym pomysłem, jaki mu
kiedykolwiek przyszedł do głowy, zarówno przed śmiercią, jak i po niej. Samantha była
piękną i atrakcyjną kobietą. W krótkich dżinsowych szortach i podkoszulku, uczesana w
koński ogon, sprawiała wrażenie najseksowniejszej dziewczyny na świecie. Nie nosiła sta-
nika, za co Gideon w duchu szczerze podziękował Ralphowi. Doszedł do wniosku, że nie
zdoła się jej oprzeć. Mógł tylko liczyć na to, że dziewczyna wykaże więcej silnej woli niż on.
Miała nieprawdopodobne oczy. Kiedy Gideon dyskretnie na nią zerkał, przychodziły
mu do głowy jeszcze takie określenia, jak: przebojowa, rewelacyjna, cudowna, a i tak uważał,
że są zbyt stonowane. Gdy zdjęła okulary i uważnie na niego popatrzyła, wydała mu się
łagodna i niemal... słodka. Tak słodka, że musiał jej spróbować.
Spojrzał na nią. Siedziała na fotelu dla pasażera, ściskając w pięknych dłoniach
śmieszną torebkę. Nie potrafił odgonić natrętnych myśli o tych smukłych palcach na swoim
ciele.
- Masz sentyment do łabędzi?
- Nie, zbieram torebki.
- Ale nie przypadkiem wybrałaś łabędzia?
- Nie. - Spojrzała na niego badawczo.
- Jako dziewczynka byłaś zbyt wysoka i niezgrabna, przez co zawsze się czułaś jak
brzydkie kaczątko, a teraz utożsamiasz się z łabędziem?
- Nie jesteś taki bystry, jak ci się wydaje - prychnęła. - Jestem łabędziem, który
wolałby być kaczątkiem. Problem w tym, że trzeba brać to, co się dostało, i nauczyć się z tym
żyć.
- Biedactwo. Taka uroda to faktycznie przekleństwo - westchnął ironicznie.
- Idź do diabła. - Łypnęła na niego ponuro.
Zaśmiał się i ugryzł się w język, by nie powiedzieć: ,,Już u niego byłem’’.
- Przepraszam. Chyba powinienem być bardziej uprzejmy.
Przesunęła okulary na czoło, żeby lepiej się przyjrzeć Gideonowi, dzięki czemu
ponownie miał okazję podziwiać jej piękne oczy.
- Mój charakter nie pasuje do wyglądu zewnętrznego - westchnęła. - Jednak nie lubię
niczego marnować. Otrzymałam wielki boży dar, więc zamierzam z niego korzystać, dopóki
się da. Gdy już nie będę mogła dłużej korzystać z tego bożego daru, gdy już będzie po
wszystkim, wówczas podejmę pieniądze i przeprowadzę się jak najdalej od Los Angeles.
- I co będziesz robić?
- Wszystko, na co mi przyjdzie ochota. A ty? Czym się zajmujesz? Zapewne pracujesz
w reklamie, tak jak Aaron.
- Nie przepadasz za mną, prawda? - westchnął.
- Jak dotąd nie dałeś mi powodów do sympatii. - Wzruszyła ramionami.
Przez chwilę wahał się z odpowiedzią na jej poprzednie pytanie.
- Gram - wyjaśnił w końcu.
- I tak zarabiasz na życie? - prychnęła z powątpiewaniem.
Wzruszył ramionami.
- Komponuję. Muzykę dla różnych filmów, trochę dla telewizji. Jakoś wiążę koniec z
końcem.
Jego słowa zabrzmiały dziwnie wiarygodnie, chociaż wymyślił to na poczekaniu.
- I tym się zajmujesz, mieszkając gdzieś dalej na południu, w znacznie gorętszym
miejscu?
Zapomniał, że to powiedział. Najwyraźniej słuchała uważniej, niż sądził.
- Nie, stamtąd pochodzę. Teraz mieszkam na małej wysepce w Zatoce Pugeta. Na
szczęście to wolny zawód. - Postanowił zmienić temat. - Nie przepadasz za zawodem
modelki?
Przez chwilę podejrzewał, że Samantha wybuchnie gniewem, tymczasem ona wsunęła
okulary na nos i nieco się odprężyła.
- Ta praca ma swoje dobre strony - powiedziała. - Zarabiam mnóstwo pieniędzy i lubię
przebieranki. Już jako dziecko uwielbiałam fantazjować, pewnie dlatego, że nie miałam
rodzeństwa. Teraz udaję, że jestem kimś innym, a potem wracam do domu i jestem sobą.
- Którą rolę wolisz?
- Wolę być sobą - odparła bez wahania.
- Ja też taką cię wolę.
- Co? Nie rozumiem...
- Wolę cię taką prawdziwą, inną od tych wszystkich kobiet, które udajesz. Pod
warunkiem, że nie zgrywasz bohaterki, doprowadzając mnie do stanu przedzawałowego.
- Nie wyglądasz na człowieka o słabych nerwach - mruknęła. - Dlaczego zgodziłeś się
mnie odwieźć? Jestem pewna, że masz mnóstwo innych zajęć podczas pobytu w Los Angeles.
- Nic szczególnie interesującego. Zresztą... chyba cię lubię...
Samantha nie kryła zdumienia.
- Lubisz mnie? - powtórzyła. - Mężczyźni mnie nie lubią. Chcą ze mną sypiać,
wykorzystywać mnie, zakochiwać się we mnie, ale mnie nie lubią.
- Och, i ja chciałbym się z tobą przespać. Rzecz w tym, że sypiam tylko z kobietami,
które lubię.
Wyglądała na zmieszaną, lecz w końcu sama była sobie winna, to ona poruszyła ten
temat.
- Nie lepiej sypiać z kobietami, które się kocha? - spytała przekornie.
- Kto wie? Chyba jeszcze trochę za wcześnie, bym się w tobie zakochał. Jeśli jednak
chcesz, mogę spróbować...
- Żartujesz sobie. - Zaśmiała się głośno. - Zresztą dobrze wiem, dlaczego przyjechałeś
do mojego domu, choć mieszkam tak daleko.
- Czyżby?
- Jestem bystrzejsza, niż sądzisz. Jasmine wpadła ci w oko. Wczoraj wieczorem
zwracałeś na nią większą uwagę niż na mnie.
- Dałaś mi wyraźnie do zrozumienia, że sama potrafisz o siebie zadbać. Sprawiłem ci
przykrość?
- Skąd. Uwielbiam Jasmine, a ty byłbyś dla niej zdecydowanie lepszą partią niż ten
pyszałkowaty Aaron. Moglibyście...
Jechali z dużą prędkością i nagle Gideon nieco zbyt mocno przycisnął pedał hamulca.
Samochód zatrzymał się z piskiem opon.
- Jasmine nie wpadła mi w oko - oświadczył stanowczo. - W przeciwieństwie do
ciebie.
Nie mogąc już dłużej czekać, nagle ujął jej podbródek w dłoń i pocałował ją w usta,
jednocześnie drugą ręką odpinając pas bezpieczeństwa.
Miała chłodne wargi. Pozwoliła się pocałować, lecz nie odwzajemniła jego pocałunku.
Gideon poczuł się zniechęcony. Zawsze uważał, że całkowita bierność kobiety w zupełności
wystarcza do ostudzenia miłosnych zapałów mężczyzny. Nic dziwnego, że Sam wciąż była
dziewicą.
Gideon nie miał jednak zamiaru ruszać w dalszą drogę, dopóki jego wybranka nie
wykaże więcej entuzjazmu. Nie chodziło mu o wypełnienie poleceń Ralpha, lecz o
zaspokojenie zwykłej męskiej ambicji. Nagle zapragnął, by Samantha też go pocałowała.
Przesunął językiem po jej wargach, rozkoszując się ich smakiem, a następnie się cofnął,
zaglądając w ciemne szkła jej okularów przeciwsłonecznych.
- Nie przepadasz za całowaniem?
- Niespecjalnie to lubię - mruknęła chłodno.
- Wobec tego najwyraźniej dotąd nie spotkałaś odpowiedniego mężczyzny. -
Delikatnie przywarł wargami do jej ust. Nie domagał się od niej aktywności ani jej nie
poganiał. Postanowił zastosować taktykę małych kroczków. Na chwilę zamierał, po czym
kontynuował pieszczotę. Dotykał twarzy Samanthy ustami i ocierał się o jej policzki,
jednocześnie delikatnie pieszcząc językiem kąciki jej ust.
Nie była już tak chłodna jak na początku. Dotknął ustami jej szyi i wyczuł językiem
puls. Przesunął wargi wyżej, do ust, i łagodnie zmusił Samanthę, by je rozchyliła. Pieścił ją i
drażnił, mając świadomość, że jej tętno gwałtownie przyspiesza. Gideon chętnie oddałby
dziesięć lat życia za możliwość dotknięcia tych niedużych piersi o idealnym kształcie,
ukrytych pod koszulką. Problem w tym, że nie pozostał mu ani jeden rok życia. On przecież
już dawno nie żył. Postanowił więc zadowolić się jej kształtnymi ustami, zwłaszcza że
drgnęły pod wpływem pocałunku, lekko, ale wyraźnie.
Przywarł do nich nieco mocniej. Otworzyła usta, a on nie miał już siły, by się
powstrzymywać. Musiał wsunąć język między jej zęby. Nie przypominał sobie, by
kiedykolwiek tak bardzo pragnął pocałować kobietę.
Jęknęła cicho, a to absolutnie wystarczyło, by niemal eksplodował. Ten jęk ponad
wszelką wątpliwość świadczył o jej pożądaniu.
Gideon natychmiast zaczął się zastanawiać, czy potrafiłby ją skłonić do zdjęcia tych
krótkich szortów i położenia się na tylnej kanapie auta.
Podniosła dłoń i dotknęła jego twarzy w chwili, gdy sięgał do blokady jej pasa
bezpieczeństwa. Miała chłodną skórę i drżące palce.
Dość. Cofnął się, ciężko dysząc, i ponownie popatrzył na szkła jej okularów.
- Wpadłaś mi w oko ty, a nie Jasmine - oznajmił głośno i uruchomił silnik, by wjechać
na drogę.
Samantha usiłowała wcisnąć się w fotel, lecz uświadomiła sobie, że przeszkadzają jej
w tym zbyt długie nogi. Skrzyżowała ręce na piersiach i dopiero wówczas dotarło do niej, że
nie włożyła stanika. Ze zgrozą zauważyła sterczące pod cienką bawełną twarde sutki.
Chciała wytrzeć usta. Nie, właściwie miała ochotę dotknąć warg, żeby sprawdzić, czy
zaszła w nich jakaś zmiana. Przyciskała ręce do tułowia i w tej pozycji szukała ukojenia. Była
poruszona i niepewna.
Zerknęła na niego, kiedy z powrotem włączał się do ruchu. Wcale nie wyglądał na
kogoś, kto przez ostatnich pięć minut całował ją tak mocno, że oboje tracili dech. Być może
było to widać jedynie po jego ustach, lecz Samantha z całą pewnością nie odważyłaby się
spojrzeć teraz na jego wargi, bo wiedziała, że zapragnęłaby ponownie poczuć je na swoich.
Nieznośna cisza dodatkowo pogarszała sytuację. Samantha postanowiła zapanować
nad drżeniem głosu.
- Całkiem nieźle całujesz - pochwaliła go z pozornym chłodem w głosie. - Z
pewnością masz bogate doświadczenie.
Rzucił na nią okiem i uśmiechnął się krzywo.
- Czego się nie da powiedzieć o tobie - mruknął.
Nie była pewna, jak to rozumieć.
- Chcesz powiedzieć, że nie przypadł ci do gustu nasz pocałunek?
- Skąd, przeciwnie. Ogromnie mi się podobał. Bardzo interesujące przeżycie.
- Nie sądziłam, że całowanie się można traktować w takich kategoriach.
- Jeśli chcesz, zjadę na pobocze i zademonstruję ci, jak bardzo interesujące i
poruszające bywa całowanie.
- Nie! - krzyknęła, wyraźnie przestraszona.
- W porządku. - Ponownie obdarzył ją uśmiechem. - Możemy się zabawić później.
- Nie, nie możemy!
- Oczywiście, że nie, jeśli sobie tego nie życzysz.
- Nie życzę! Za nic!
- Za nic? - mruknął.
Nie mógł tego przewidzieć. Nikt nie mógł. Zdaniem większości ludzi Samantha
ukrywała gdzieś swoją kochankę... lesbijkę. Wielu sądziło, że jej życie seksualne jest tak
niesłychanie wyuzdane, że musi je trzymać w tajemnicy. Nikomu nie przyszło do głowy, że
słynna modelka nie ma żadnej kochanki, a jej jedyna dewiacja seksualna polega na tym, że do
dziś zachowała dziewictwo. Nawet gdyby postanowiła to ogłosić wszem i wobec, nikt by jej
nie uwierzył. A zresztą, po co miałaby decydować się na taki krok? Póki co, nie zamierzała
uprawiać seksu. Postanowiła, że kiedy już wreszcie podejmie tę ważną decyzję, to przed
pójściem z mężczyzną do łóżka najpierw dobrze go pozna, a przede wszystkim uprzedzi, że to
jej pierwszy raz. Nie wyobrażała sobie, by mogła wskoczyć do łóżka z obcym facetem,
którego zna od niespełna dwudziestu czterech godzin. Mimo że - o dziwo - miała na to
ochotę.
Ogólnie biorąc, nie mogła zrozumieć, co się z nią dzieje. Gustowała w wysokich,
postawnych mężczyznach, a nie w smukłych i eleganckich. Potrzebowała dużo czasu, by się
oswoić z nowym znajomym, podczas gdy on wprawiał ją w osobliwy, niepokojący nastrój.
Nie mogła przestać o nim myśleć.
Nigdy nie miała żadnych obiekcji w stosunku do seksu. Kilka lat temu o mały włos nie
poszła z kimś do łóżka. Zdarzyło się to dwa razy. Jednak za każdym razem wycofywała się w
ostatniej chwili, ku bezbrzeżnemu rozczarowaniu zainteresowanych mężczyzn. Za trzecim
razem, gdy znowu odmówiła, postanowiła w ogóle nie dopuszczać do podobnych sytuacji,
jeśli nie będzie absolutnie zdecydowana na ostateczny krok. Od tamtego czasu ani razu nie
poczuła pokusy.
Teraz też jej nie czuła. Uważała, że pójście z Gideonem do łóżka byłoby szaleństwem.
Owszem, ten mężczyzna potrafił całować... ale tylko tyle. Była to taka sama umiejętność, jak
każda inna. Niektórzy ludzie umieli dobrze grać na fortepianie, inni w tenisa, a jeszcze inni
potrafili świetnie malować. Wiadomo, że praktyka czyni mistrza. Aby dojść do takiego
poziomu mistrzostwa, na pewno musiał dużo trenować, a ona nie miała zamiaru obdarzać
uczuciem mężczyzny, który w taki sposób traktuje kobiety.
Skoro jednak tak dobrze całował, jaki byłby seks z nim? Każdy, kto potrafił przelać
tyle zmysłowości w proste zetknięcie ust, z pewnością umiałby zmienić zwykły stosunek
seksualny w wyjątkowe przeżycie... Nagle zdała sobie sprawę, że przecież nie wiedziała, jaki
jest ten zwykły stosunek, więc czemu miałaby fantazjować o tym wyjątkowym?
Przesunęła okulary na czubek głowy i spojrzała na krajobraz, skąpany w jaskrawym
popołudniowym świetle. Była krótkowidzem, miała też lekką wadę wzroku. Sam potrafiła
obyć się bez okularów, mimo że wówczas jej życie stawało się nieco bardziej
skomplikowane. Liście na drzewach rozmazywały się, tworząc zieloną plamę na tle błękit-
nego nieba, a droga zmieniała w szarą kreskę. Samantha popatrzyła na Gideona. Siedział dość
blisko, by widziała go wyraźnie. Zbyt wyraźnie.
Przebywała już w towarzystwie wielu mniej lub bardziej rozebranych, urodziwych
mężczyzn, hetero - i homoseksualistów, lecz jeszcze nigdy nie była w równym stopniu
zafascynowana niczyją twarzą ani ciałem. Gideon miał naturalny, lekko złocisty odcień skóry,
wysoko osadzone kości policzkowe, wąski nos i najpiękniejsze usta, jakie kiedykolwiek
całowała. Uroda nigdy jednak nie należała do wartości, które ceniła najwyżej. Wiedziała, jak
ulotne bywa piękno, które na dodatek wynika wyłącznie z prostej kombinacji genów oraz
szczęścia. To absurdalne, że ludzie przywiązują do urody tak ogromną wagę. Nigdy nie
rozumiała, dlaczego ugania się za nią aż tylu facetów, których fascynuje wyłącznie jej
wygląd. Tymczasem teraz sama nie mogła oderwać oczu od Gideona. Zastanawiała się, jak by
to było...
- Zanosi się na deszcz - mruknął. Z pewnością poczuł na sobie jej spojrzenie. Na jego
ustach błąkał się lekki uśmiech.
- W Kalifornii nigdy nie pada - oznajmiła stanowczo. - Zresztą na niebie nie ma ani
jednej chmurki.
Nic nie odpowiedział. Nad ich głowami z jaśniała pierwsza błyskawica, a zaraz potem
ziemią wstrząsnął potężny grzmot. Gideon uruchomił wycieraczki, zanim pierwsze krople
uderzyły o szybę, i nieznacznie zredukował niebezpieczną prędkość.
Kiepska pogoda sprawiła, że we wnętrzu samochodu zrobiło się ciemno, a
jednocześnie ciaśniej oraz intymniej.
- To twoja sprawka? - spytała podejrzliwie, mając świadomość, jak niedorzeczna jest
jej sugestia.
- Co masz na myśli? Zmianę pogody? Tam, gdzie mieszkam, mam dość deszczu, nie
muszę modlić się o niego tutaj.
Tymczasem na ziemię spływały prawdziwe potoki wody.
- Gwałtowne opady bywają niebezpieczne. Jezdnia staje się piekielnie śliska.
- Nie mam zamiaru doprowadzić do wypadku. Jedziemy z misją ratunkową, mam
nadzieję, że pamiętasz? Co poczęłaby Jasmine, gdybyśmy wylądowali w rowie?
Przygryzła wargę. Jeszcze nigdy w życiu nie była równie zazdrosna o inną kobietę,
lecz jednocześnie wiedziała, że wzmianka o Jasmine mogła zachęcić go do podjęcia próby
udowodnienia, że się nią nie interesuje. Tymczasem Samantha nie chciała, żeby całował ją
tylko z tego powodu. W ogóle nie chciała, żeby ją całował!
- Nie powiedziałaś mi, gdzie zniknęłaś wczoraj wieczorem - powiedział po chwili.
- Razem z szefem kuchni pojechałam na pogotowie weterynaryjne. Facet był niemal
równie wstrząśnięty, jak biedny choux - fleur i potrzebował wsparcia moralnego.
- A ty postanowiłaś z nim jechać, bo nie znosisz psów?
- Niech będzie, lubię psy - przyznała. - Po moim domu zwykle włóczy się pięć lub
sześć. Jestem członkiem organizacji, która się nimi zajmuje.
- Co robisz w wolnym czasie?
- Stanie przed aparatami fotograficznymi i strojenie min nie jest aż tak angażujące -
oznajmiła pogodnie. - Poza tym ustaliliśmy już, że piję alkohol, jem czerwone mięso, lubię
psy i popełniam tysiąc innych grzechów.
- Poważnie? Wymień jakiś.
- Łatwo się irytuję, kiedy obcy mężczyźni zadają mi pytania.
- Już nie jestem obcy. - Niebo przeszyła jeszcze jedna, niepokojąco bliska błyskawica.
- Powiesz mi dokładniej, dokąd jedziemy?
- Do pięknego domku w górach. Aaron uprawia tam seks.
- Poważnie? Kiedy uprawiałaś seks z Aaronem?
- Nigdy! - Przeszył ją dreszcz na samą myśl o mięsistych paluchach dotykających jej
ciała. - W zeszłym roku pojechałam tam z Jasmine na piknik z okazji Święta Niepodległości.
- I wciąż pamiętasz drogę?
- Mam dobrą orientację w terenie, nigdy się nie gubię.
Gideon milczał. Gdy w samochodzie zrobiło się ciemno, zdjął okulary, lecz ani na
moment nie odrywał wzroku od jezdni. Samantha musiała przyznać, że jego oczy były równie
niepokojąco ładne, jak usta.
Deszcz jednostajnie bębnił o samochód, a pod oponami szumiała mokra droga.
Powieki Samanthy zaczęły opadać. Musiała odzyskać czujność, lecz miała za sobą długą i
ciężką noc, a Rags obudził ją wcześnie rano. Nic dziwnego, że zapragnęła skorzystać z okazji
i uciąć sobie drzemkę.
- Śmiało - zachęcił ją Gideon. - Przy takiej pogodzie musimy jechać wolniej. Na
miejsce dotrzemy dopiero za jakieś dwie godziny. W tym czasie możesz się przespać.
Chciała go spytać, skąd wie, ile czasu będą jechali do domku w górach. Skąd wiedział,
że będzie padało. Była jednak zbyt zmęczona na prowadzenie rozmowy.
- Dobrze - mruknęła sennie i oparła głowę o drzwi. - Mam nadzieję, że nie chrapię.
- Nie wiesz tego? Któryś z twoich kochanków z pewnością by ci to powiedział.
Któryś z kochanków? Nie była aż tak senna, żeby niechcący wyjawić prawdę. Zresztą
i tak by jej nie uwierzył.
- Wszyscy moi kochankowie najwyraźniej byli zbyt uprzejmi, by w ogóle poruszyć
ten temat - wymamrotała i ziewnęła, poprawiając się na fotelu.
- To miło. Nie ma nic przyjemniejszego niż kulturalny partner.
Powinna była odpowiedzieć, lecz już prawie spała. Wiedziała, że przyśnią się jej
niebezpieczne pocałunki.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Wątpię, by ktoś tam był. Możliwe również, że skręciłem w niewłaściwą drogę.
Samantha obudziła się nagle. Gideon zatrzymał mercedesa. Światło reflektorów
rozświetlało mrok i deszcz, widzieli niewyraźne zarysy domu z bali.
- Dojechaliśmy na miejsce - oznajmiła, otwierając drzwi. Rzuciła się pędem ku
domowi, do środka wbiegła kompletnie przemoczona. Drzwi były otwarte, a dzięki
reflektorom samochodowym bez trudu zlokalizowała włącznik światła. Nacisnęła przycisk,
ale w mrocznym domu nie zabłysła ani jedna żarówka.
- Prąd jest wyłączony! - zawołała przez ramię. Gideon stał tuż za jej plecami. Wyszedł
z samochodu, nie gasząc silnika.
- Wobec tego poszukajmy Jasmine i wynośmy się stąd - zasugerował. - Nawierzchnia
zaczyna rozmiękać, a do tego miejsca chyba nie prowadzi inna droga.
- To prawda. - W świetle reflektorów Samantha dostrzegła notatnik na drewnianym
blacie. - Niech mnie wszyscy diabli - zaklęła, pobieżnie przeglądając bazgroły Jasmine. -
Spóźniliśmy się. Odjechała. Najwyraźniej pogodziła się z Aaronem i oboje wyruszyli do
Cancun, żeby wziąć ślub! - Rzuciła notatnik na blat. - Nie mogę uwierzyć, że jest aż tak
łatwowierna!
- Chwilowo to nasze najmniejsze zmartwienie. Też powinniśmy się stąd wynosić.
Zatrzymamy się na kolację w drodze powrotnej. Tym razem będziesz mogła zjeść cały
befsztyk i wypić tyle piwa, ile zechcesz.
- Tak ci się tylko wydaje - mruknęła. - Moje idealne ciało wymaga starannej
pielęgnacji. Innymi słowy, tygodniowo przysługuje mi tylko jedno piwo i już wyczerpałam
swój limit. A befsztyk jest tuczący.
- Twoje idealne ciało? Kwestia gustu. Gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, mogłabyś się
nieco podtuczyć.
- Od razu widać, że znasz drogę do serca dziewczyny - prychnęła ironicznie. - Poza
tym nie przypominam sobie, żebym cię o to pytała. Moje ciało to narzędzie pracy, i taki mam
do niego stosunek. Po prostu musi być zadbane i sprawne.
- Narzędzie pracy, mówisz? A jak je nagradzasz?
- Nagrody są dopuszczalne, choć ograniczone, bo tuczą. Będę jeszcze miała sporo
czasu na rozkosze podniebienia, kiedy moje pięć minut sławy dobiegnie końca.
- Nie mówiłem o jedzeniu. Od seksu się nie tyje.
W pomieszczeniu było zbyt ciemno, aby w pełni odczuł siłę jej lodowatego spojrzenia,
więc puściła jego komentarz mimo uszu.
- Porozmawiamy o kolacji, kiedy będziemy w drodze - oświadczyła, usiłując
opanować dreszcze. W pokoju panował przenikliwy chłód.
- Nie mówiliśmy o jedzeniu - przypomniał, idąc za nią na deszcz.
Natychmiast po wejściu do samochodu nastawił ogrzewanie na najwyższy poziom,
potem wrzucił wsteczny bieg i pojechał tyłem wąską drogą, sprawnie omijając dziury w
nawierzchni. Samanthę oblała fala rozkosznego ciepła. Dziewczyna właśnie przestawała
drżeć, kiedy pojazd nagle się zatrzymał.
- Co się stało? - wykrzyknęła, choć od razu zrozumiała, w czym rzecz. Drogę przed
nimi przecinał szeroki strumień rwącej wody.
- Koniec podróży.
Wpatrywała się w miejsce, które do niedawna było drogą.
- Dlaczego nie możesz jeździć wielką terenówką, jak reszta mieszkańców Los
Angeles? - spytała z goryczą.
- Przez taki potok przejechałbym tylko czołgiem - mruknął i znowu wrzucił wsteczny
bieg. - Ty zresztą również. Nie wiesz, że nigdy nie wolno wjeżdżać w taką wodę? Nie
wiadomo, co się pod nią kryje. Nie mam ochoty cię zabić.
- Nie martwisz się o własną skórę?
- Niespecjalnie. - Uśmiechnął się enigmatycznie.
- Uważasz, że czuwa nad tobą twój prywatny anioł stróż?
Tym razem się zaśmiał.
- Można tak to ująć. Ma na imię Ralph.
- Kto daje swojemu aniołowi stróżowi na imię Ralph?
W milczeniu podjechał pod dom.
- Zostań w samochodzie, a ja poszukam świec.
Samantha miała fatalny humor. Myśl o spędzeniu nocy w miłosnym gniazdku Aarona,
w towarzystwie Gideona Hyde’a, napełniła ją dziwnym niepokojem.
- Ani myślę. - Wyskoczyła z samochodu, wyprzedzając towarzysza.
Zanim dotarł za nią do domu, zdążyła przetrząsnąć większość szuflad w kuchni. Nie
znalazła w nich nic godnego uwagi. Gideon wszedł za nią, oświetlony od tyłu reflektorami
mercedesa, nadal skierowanymi na okna. Cała sytuacja wydawała się osobliwa. Nagle światła
samochodu zgasły, a dom pogrążył się w ciemnościach.
- Do diabła - usłyszała głos z mroku. - Myślałem, że automatyczny wyłącznik świateł
uruchamia się później. Znalazłaś świece?
Głos Gideona był coraz bliżej, a Samantha wpadła w popłoch. Usiłowała odejść, nie
stać mu na drodze, a tymczasem w następnej chwili zderzyła się z jego twardym ciałem.
Znieruchomiała, gdy złapał ją za ręce. Czuła ciepło jego skóry i miała wrażenie, że jej serce
zaraz wyskoczy z piersi. Krew pulsowała w jej żyłach, miała dreszcze. Zapewne ogarnął ją
strach, choć wiedziała, że nie ma się czego obawiać. Nie zamierzał jej skrzywdzić.
Nerwowo wyrwała się z jego uścisku. Gideon jej nie powstrzymywał.
- Nie wierzę, żeby Aaron nie miał ani jednej świecy w całym domu - wymamrotała, po
omacku usiłując wydostać się z kuchni. - To jego miłosne gniazdko. Kiedy tu ostatnio
przyjechałam, wszystko było przygotowane na miłosny wieczór.
Jeszcze nie zdążyła dokończyć zdania, a już miała ochotę wymierzyć sobie kopniaka.
Nie potrafiła opędzić się od natrętnych myśli o seksie.
- Wobec tego pewnie szukamy w nieodpowiednim miejscu - odparł spokojnie Gideon.
Usłyszała trzask zapalniczki i w jego dłoni pojawił się mały płomień. - Może przejrzymy
pokoje?
- Palisz?
- Już nie - odparł lekko rozbawiony. Jego sposób mówienia był zarazem irytujący i
atrakcyjny. Jeszcze nie miała pewności, czy lubi tego mężczyznę, czy też powinna raczej
traktować go jak resztę znanych sobie mężczyzn. Nie, on się jednak od nich różnił. To, co do
niego czuła, wydawało się o wiele bardziej skomplikowane, a ona nie była w nastroju na
rozwikływanie skomplikowanych problemów.
Gideon pierwszy znalazł świece, i to od razu całą furę: stały we wszystkich
dostępnych miejscach w pokojach. Gdy je pozapalał, środek pokoju był pełen ciepłego
światła, za to w kątach nadal czaiły się ciemności.
- Proszę bardzo! - obwieścił triumfalnie i ponownie spojrzał na Samanthę. - Wszystko
gotowe na miłosny wieczór.
- Jestem innego zdania - mruknęła wyniośle.
- Zmarzłaś. Nie chcę nic sugerować, lecz powinnaś chyba znaleźć jakieś suche
ubranie. Ja w tym czasie rozpalę w kominku. Jestem gorącym entuzjastą mokrych
podkoszulków, lecz ty drżysz.
Z przerażeniem opuściła wzrok. Nawet w tym świetle wyraźnie widziała zarys swoich
drobnych piersi, opiętych cienką i wilgotną bawełną. Równie dobrze mogłaby paradować
nago.
Machinalnie skrzyżowała ręce, ukrywając piersi. Jednocześnie ze zdumieniem
poczuła, że ma ochotę ściągnąć podkoszulek przez głowę i cisnąć nim w Gideona. Z
pewnością nie odkryłaby więcej niż do tej pory, a myśl o jego wstrząśniętej minie wydawała
się kusząca. Samantha była przyzwyczajona do nagości, już od dawna pracowała jako
modelka, lecz rozebranie się przed wyraźnie zainteresowanym seksualnie mężczyzną to
zupełnie inna sprawa.
Gideon rzeczywiście sprawiał wrażenie zainteresowanego. Nawet jeśli żywiła co do
tego jakieś wątpliwości, pozbyła się ich w samochodzie, kiedy ją pocałował. Nie kłamał: nie
był zainteresowany Jasmine.
Pospiesznie chwyciła jedną ze świec zapachowych.
- Idę na górę, może tam znajdę jakieś ubrania. Znając Aarona podejrzewam, że
zaopatrzył się we wszystkie rozmiary najrozmaitszej bielizny erotycznej, żeby mieć w co
stroić przyjaciółki.
- Obiecanki cacanki - mruknął.
Większą część domku z cedru i ze szkła zajmował duży pokój gościnny na dole, na
górze znajdowała się spora sypialnia. Panowały tam egipskie ciemności i polarny chłód, lecz
bez większego trudu zlokalizowała jeden ze zbyt dużych podkoszulków Aarona oraz parę
szortów gimnastycznych. Mokre ubranie cisnęła na podłogę, w prezencie dla Aarona, żeby
mógł sobie pofantazjować, kiedy następnym razem przyjedzie do chaty.
Nie wątpiła, że wróci, i to bez Jasmine. Ten związek od samego początku nie miał
szans, lecz żadne argumenty Samanthy nie docierały do jej zaślepionej przyjaciółki.
Kiedy zeszła do pokoju gościnnego, Gideon zdążył już rozpalić ogień w wielkim
kamiennym kominku, od którego bił łagodny, ciepły blask.
- Sprawdziłeś telefon? - spytała, przysuwając się do ognia.
- Nie ma sygnału. Poza tym jesteśmy poza zasięgiem sieci komórkowej. Sam, spójrz
prawdzie w oczy: utknęliśmy tu na noc.
Nie przypadło jej do gustu, że nazywa ją Sam. W ten sposób starał się z nią
zaprzyjaźnić, a przecież ona chciała, by pozostał dla niej kimś obcym.
- A jutro?
- Jeśli droga wciąż będzie zalana i nikt nie przyjedzie, wybierzemy się na dłuższy
spacer za dnia. Deszcz musi w końcu przestać padać.
- Mam nadzieję - mruknęła. - Późno się zrobiło, chyba pora spać. Na górze jest
sypialnia, jeśli chcesz, możesz się tam położyć.
- To propozycja?
- Chyba już śnisz.
Rozpiął czarną koszulę i wyciągnął ją ze spodni. Samantha na moment wbiła
spojrzenie w jego tors. Miał gładką, piękną skórę, był wąski w pasie, a jego mięśnie brzucha
prężyły się nad jedwabiem spodni.
Gwałtownie odwróciła wzrok.
- Na górze są jeszcze podkoszulki, jeśli ci zimno - powiedziała.
- Wyglądam na zmarzniętego? W moich stronach jest bardzo gorąco, więc rozkoszuję
się chłodem przy każdej okazji.
- W Seattle jest gorąco?
- Niedaleko Seattle. W gruncie rzeczy ten ogień jest dla mnie zbyt ciepły.
- Na litość boską, czemu więc go rozpaliłeś?
- Na litość boską, bo marzłaś - odparł, przedrzeźniając ją. - Gdzie chcesz spać?
- Wszędzie, byle nie z tobą.
- Nie przypominam sobie, żebym cię o to prosił - zauważył spokojnie. Odsunął się od
kominka. W prawej dłoni trzymał szklaneczkę brandy, którą wyciągnął ku Samancie. - Nie
ma tu nic do jedzenia, za to barek jest całkiem przyzwoicie zaopatrzony. To dla ciebie.
Nawet nie drgnęła.
- Już mówiłam, że wyczerpałam swój tygodniowy limit...
Bezceremonialnie złapał ją za nadgarstek i wsunął szklankę do jej dłoni. Nie kłamał:
jego skóra była ciepła, wręcz gorąca, zwłaszcza w zetknięciu z jej wychłodzonym ciałem.
- Nie jadłaś kolacji. Bilans wyjdzie na zero.
Ponownie znalazł się zbyt blisko. Samantha odniosła wrażenie, że temperatura jej krwi
niebezpiecznie zbliża się do punktu wrzenia. Nigdy wcześniej nie czuła nic podobnego.
Tymczasem Gideon zrobił krok do tyłu. Oddech dziewczyny powoli wracał do
normalnego rytmu. Wypiła nawet łyk brandy, delektując się przyjemnym ciepłem,
spływającym po jej gardle. Poczucie zagrożenia zniknęło.
- Będę spała tutaj - zadecydowała. - To rozkładana sofa. Aaron lubi być przygotowany
na każdą ewentualność. Ty kładź się, gdzie chcesz.
Jak zwykle za późno uświadomiła sobie, że niefortunnie dobrała słowa. Zamarła w
oczekiwaniu na jego deklarację, iż chce się położyć u jej boku.
Gideon nie powiedział jednak ani słowa, tylko sięgnął po szklankę i usiadł przed
kominkiem. Samantha rozłożyła sofę i rzuciła dwie poduszki na wezgłowie.
- Zaproponowałbym ci pomoc, ale wiem, jak byś zareagowała - wyjaśnił i upił
odrobinę alkoholu. - Jeżeli jednak jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, daj mi znać.
Żebyś się nie zdziwił, pomyślała. Powinna była przynieść z sypialni koc, lecz
wcześniej nie przyszło jej to do głowy. Postanowiła o tym nie myśleć: im szybciej zamknie
oczy i odpłynie w sen, tym bezpieczniej się poczuje. Zresztą ogień w kominku wkrótce
rozgrzeje cały pokój, a ona już nie drżała z zimna.
Mruknęła coś nieartykułowanego i wyciągnęła się na sofie. Postanowiła nie zadręczać
się niepotrzebnymi przemyśleniami. Nie miała przecież powodu myśleć o nim. O dziwnym
skurczu w brzuchu, o łaskotaniu na skórze, o jego gładkim, złocistym torsie. Nie zamierzała
też wspominać dotyku jego ust. Po prostu zaśnie, a jeśli jej dopisze szczęście, zacznie
chrapać.
Odetchnęła głęboko, usiłując się odprężyć. Gdy zasypiała, mimowolnie dotknęła ust
palcami, tam, gdzie ją pocałował. Po chwili odpłynęła w sen.
- I co?
Gideon odwrócił wzrok od ognia. Sam nie wiedział, dlaczego jest nim tak bardzo
zafascynowany. W końcu odkąd sięgał pamięcią, otaczały go płomienie i ogień.
Popatrzył na Ralpha, który przysiadł na skraju sofy, tuż obok głowy śpiącej Samanthy.
Diabeł miał na sobie szkarłatny strój biskupa, a na nosie okulary w grubych oprawkach, z
jednym czarnym szkłem, na głowie postawione na sztorc blond włosy. Nawet niezbyt
spostrzegawczy obserwator od razu zauważyłby liczne kolczyki we wszystkich możliwych
miejscach na ciele.
- Sprecyzuj pytanie. - Gideon usiłował skoncentrować uwagę na swoim prześladowcy.
Wygląd Ralpha nie przestawał go zdumiewać, lecz w gruncie rzeczy bezpieczniej było
patrzeć na szatana niż na śpiącą Samanthę.
- Jesteś na miejscu, masz ją jak na tacy. Bierz się do roboty, i tyle.
- Romantyk z ciebie - parsknął Gideon. - Nie.
- Jak to: nie?
- Tak to. Nie zrobię tego.
- Nie żartuj sobie. Przecież wiem, że jest w twoim typie. Wszystkie kobiety są w
twoim typie.
- Zmieniłem się. Pobyt w piekle odmienia mężczyznę. Rozsmakowałem się w
celibacie.
- Lepiej się rozsmakuj w Samancie, i to już.
- Bo co, zmusisz mnie? - warknął.
Fioletowa z wściekłości twarz Ralpha nie pasowała kolorystycznie do czerwonej
sutanny.
- Co się z tobą dzieje? Nie udawaj, że jej nie pragniesz, dobrze wiem, co czujesz. No
jazda, bierz się do dzieła.
- Przykro mi, ale musisz poszukać kogoś innego na moje miejsce. To nie powinno być
trudne. Wystarczy, że rozkochasz ją w pierwszym lepszym mężczyźnie, a reszta pójdzie jak z
płatka.
- Gdyby to było takie proste, w ogóle bym cię nie potrzebował. Potrafię zmieniać
pogodę, podpalać to i owo, tego typu sprawy. Nie umiem jednak wpływać na ludzkie emocje.
Dlatego ty tutaj jesteś.
- Niestety. - Wyciągnął ręce tak, jakby prosił, by go skuć kajdankami. - Zabierz mnie z
powrotem do więzienia. Nie kochałem się z nią.
- Och, do diabła ciężkiego! - burknął Ralph, a Gideon uśmiechnął się z przymusem. -
Dobrze wiem, co zrobiłeś! Najzwyczajniej zakochałeś się w niej, przyznaj się. Naprawdę
musiałeś? Za życia uwodziłeś każdą kobietę, która ci wpadła w oko, lecz nigdy się nie
zakochałeś. Dlaczego właśnie teraz postąpiłeś inaczej? Przecież liczę na ciebie!
Gideon rozważał możliwość zaprzeczenia, lecz tylko wzruszył ramionami.
- Może masz rację - mruknął po chwili. - Szczęście ci nie dopisało. Możesz wysłać
mnie na czterysta sześćdziesiąty ósmy poziom piekła, ale nie zmusisz mnie do zrobienia jej
krzywdy. Podeślij jej kogoś, w kim się zakocha.
- Już to zrobiłem - wycedził ponuro Ralph. - Mimowolnie. Miałeś przecież tylko
pozbawić ją dziewictwa. Spłataliście mi niezłego figla. Nie chciałem, żebyście się w sobie
zakochiwali, mieliście rzucić się na siebie i parzyć jak króliki. - Wbił oskarżycielskie
spojrzenie w niebo. - To Twoja sprawka, prawda? Zawsze psujesz mi rozrywkę.
- Co ty wygadujesz?
- Tylko to, że ona cię kocha. Czasami wszystko rozgrywa się błyskawicznie. Nie
śpieszyła się i zapewne dojrzała, by pokochać odpowiedniego mężczyznę, a gdy na niego
trafiła, od razu zapałała do niego uczuciem. - Zdrowym okiem zerknął na Gideona. - Dojrzała
- powtórzył. - Czeka na ciebie. Leży tam piękna kobieta o długich zgrabnych nogach, wilgot-
nych ustach...
- Daj sobie spokój. Nie złapiesz mnie na swoje nędzne sztuczki.
Ralph westchnął.
- Chyba masz rację. Ale ona to co innego. - Wyciągnął rękę, żeby chwycić Samanthę
za ramię i nią potrząsnąć, lecz jego dłoń tylko gładko przeszła przez ciało dziewczyny. Nawet
nie drgnęła. - Do diabła - prychnął.
Gideon wybuchnął śmiechem.
- Ciężka sprawa. Lepiej daj sobie spokój. Ona jest odporna na twoje podszepty, dzięki
Bogu.
- Dzięki Bogu - powtórzył zirytowany Ralph. - Masz jeszcze dwanaście godzin.
- Nic mi po twoich dwunastu godzinach. Zabierz mnie teraz. Mam już dość.
Ralph niespodziewanie się rozpogodził.
- Zobaczymy - syknął tylko i znikł.
Gideon odchylił się na bujanym fotelu, nie odrywając wzroku od ognia, a tymczasem
Samantha smacznie spała, nieświadoma obecności diabła, który czaił się u wezgłowia.
Gideon nie sądził, że dziewczyna wykaże taką siłę woli. Ralph nie potrafił wpływać na
emocje, lecz świetnie umiał mieszać ludziom w głowach. Gideon w ogóle mu nie wierzył:
Samantha traktowała go tak samo jak Aarona. Był dla niej zwykłym natrętem i świetnie się
bawiła, pokazując mu, gdzie jego miejsce.
Przez chwilę było jednak inaczej, wtedy, gdy ją pocałował. Zapewne to ją solidnie
oszołomiło, choć nie tak, jak jego. Pocałunek z Samanthą okazał się najbardziej erotycznym
doświadczeniem w jego życiu.
Postanowił, że jakoś wytrzyma te dwanaście godzin. Samantha i tak większość z nich
prześpi, a resztę spędzą na wędrówce w poszukiwaniu oznak cywilizacji.
Czy faktycznie pokochał tę dziewczynę? Było to mało prawdopodobne, chociaż nie
dawało się wykluczyć. Gdyby się w niej zakochał, dołożyłby jeszcze jeden płomyk do ognia
wiecznego potępienia.
Popatrzył na nią, na jej twarz bez makijażu, włosy rozrzucone po sofie, długie nogi.
Nie zamierzał spać - był zbyt rozgorączkowany. Mógł spędzić całą noc, wpatrując się w twarz
tej dziewczyny, lecz nie chciał przesadzić. Po co kusić złego? Wpatrzony w ogień, kołysał się
i rozmyślał o wiecznym potępieniu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Śniła o jego dłoniach na swoim ciele. Śniła o jego ustach i o pocałunkach. Śniła o nim
i o diable, który przysiadł na brzegu jej sofy i nakazał mu iść z nią do łóżka. Śniła, że Gideon
mu się sprzeciwił.
Drgnęła niespokojnie, zarazem rozpalona i zmarznięta. Obudziła się ze snu, ale o nim
nie zapomniała. Gideon był jej potrzebny. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego, lecz
potrzebowała go i pragnęła.
Zawsze zakładała, że w końcu nadejdzie chwila, kiedy zapragnie uprawiać z kimś
miłość. Prędzej czy później musiał pojawić się odpowiedni mężczyzna, zwrócić na nią uwagę,
a może nawet ją poślubić, nim w końcu trafią do łóżka.
Tymczasem to ona była teraz gotowa - wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew logice,
prawie pokochała obcego człowieka.
Pragnęło go jej serce. Choć był obcy, chciała, by leżał obok niej. Po raz pierwszy w
życiu zamierzała zignorować podszepty rozsądku.
Otworzyła oczy. Deszcz nadal lał, a ona przez chwilę zastanawiała się, czy dom na
pewno jest wystarczająco solidny, by zagwarantować im bezpieczeństwo. Błoto często się
osuwało w tych okolicach i przy takiej pogodzie. Istniało niebezpieczeństwo, że masy ziemi
mogą porwać dom. Ta perspektywa powinna przerazić Samanthę, lecz z niezrozumiałych
przyczyn dziewczyna odniosła się do niej obojętnie.
Gideon jeszcze nie spał. Siedział przed kominkiem, wpatrzony w dogasające
płomienie. W pokoju zrobiło się ciepło. Gideon zdmuchnął część świec; Samantha
dostrzegała złocistą poświatę ognia na jego gładkiej skórze, na płaskim brzuchu. Zamknęła
oczy, usiłując skoncentrować się na czym innym.
- Nie znam cię - szepnęła. - Nic o tobie nie wiem.
Nawet się nie odwrócił.
- Śpij, Sam - mruknął.
Uniosła się nieco, odgarniając włosy z twarzy. Nieraz spotykała się z mężczyznami -
dobrymi mężczyznami - którzy wyłazili ze skóry, żeby pójść z nią do łóżka, lecz ona nigdy
nie wyraziła na to zgody. Opierała się dobrym kumplom i złym facetom, uroczym
młodzieńcom i starym tyranom, małym, dużym, silnym, słabym.
Gdyby jednak Gideon zechciał ruszyć się ze swojego miejsca na bujanym fotelu, z
pewnością by mu nie odmówiła.
Nie zechciał. Może zafascynował ją właśnie dlatego, że jej nie chciał?
Przyklękła, patrząc na jego twarz, na której tańczyły złociste refleksy. Nagle odwrócił
się do niej. Na jego pociągłej, pięknej twarzy widniał smutek i żal. Skąd się tam wzięły?
- To niedobry pomysł - westchnął.
- Jaki pomysł?
Wstał z fotela i podszedł do niej powoli. Samantha leżała na środku sofy, lecz on tylko
przysiadł na skraju materaca i ujął jej twarz w swoje dłonie.
- To bardzo niedobry pomysł - powtórzył szeptem i pocałował ją w usta.
Kiedy ich wargi się zetknęły, Samantha poczuła, jak jej ciało ożywa. Gideon
przysunął się bliżej, niemal do niej przywierając, lecz tylko ją całował. Nie musiał robić nic
więcej. Zamknęła oczy i odwzajemniła jego pocałunek, wczuwając się w ciemną, ciepłą
przestrzeń jego ust, jego języka.
Nawet sobie nie uświadomiła, że oparła dłonie na jego ramionach, twardych barkach
pod gładką koszulą. Przywarła do niego, nie przestając go całować.
W pewnej chwili odsunął się i wziął ją za rękę. Dostrzegła napięcie w jego twarzy,
wyczuła gwałtowne bicie serca.
- Robię coś niewłaściwie? - zaniepokoiła się. - Nigdy wcześniej nie próbowałam...
Nie wyglądał na zdumionego.
- Sam, nie rób tego teraz. Zaczekaj, aż się w kimś zakochasz.
Nie wiedziała, skąd płyną jej słowa.
- To się już stało - zamruczała i ponownie go pocałowała.
Pogłaskał jej dłonie, odsuwając ją lekko od siebie, lecz natrafił na opór. Jego ciało
przeszył dreszcz. Nie miała pojęcia, czy to dobrze, czy źle, ale nic jej to nie obchodziło.
Gideon chwycił skraj jej podkoszulka i szybko go z niej ściągnął, a następnie cisnął w kąt
pokoju.
Po raz pierwszy w życiu ogarnęło ją zakłopotanie. Zawsze była dumna ze swego ciała
i nigdy nie zastanawiała się nad jego mankamentami, teraz jednak nabrała wątpliwości.
- Mam za małe piersi - oznajmiła, na co on wybuchnął śmiechem, objął ją w talii i
mocno przytulił.
Skóra Gideona była gładsza niż jedwab jego koszuli. Samantha bez wahania zdjęła z
niego ubranie, napawając się zapachem mężczyzny.
Położyła się na plecach, a on ściągnął z niej workowate szorty. Leżała przed nim
niemal całkiem naga, ubrana wyłącznie w czarne, koronkowe figi, które zdjął z niej po chwili.
Następnie położył się na dziewczynie, odgrodzony od niej wyłącznie cienkim materiałem
spodni.
Zadrżała, gdy pocałował ją w szyję i ugryzł w ucho. Dotknął językiem jej małej piersi,
a Samantha krzyknęła. Czuła, jak jej ciało płonie.
Przesunęła palcami po jego gęstych, jedwabistych włosach i wtuliła w nie twarz, by
nacieszyć się ich wonią.
Coś twardego uciskało jej brzuch. Dotknęła tego dłonią, sądząc, że to sprzączka jego
paska, lecz on już rozpiął pasek i górny guzik spodni. Nerwowo cofnęła rękę, ale Gideon
złapał ją za przegub.
Nadszedł czas, by wpadła w panikę, by zmieniła zdanie, nim będzie za późno. Bez
wątpienia nie zaprotestowałby. Nawet nie zakląłby, jak to się zdarzało innym: po prostu
cofnąłby się i ponownie usiadł na fotelu przed kominkiem.
Wiedziała, że tego by nie zniosła. Dotknęła go przez miękką tkaninę, przesunęła tam
palcami, a on drgnął i stwardniał jeszcze bardziej. Uświadomiła sobie, że to zrobi. Nic nie
mogło jej skłonić do zmiany zdania.
Te pieszczoty sprawiały jej przyjemność. Musnęła palcami jego brzuch, a Gideon
jęknął, kładąc się na plecach obok niej. Pochyliła się nad nim i dotknęła ręką jego płaskiego
brzucha. Sutki mężczyzny przypominały twarde dyski na złocistej klatce piersiowej; polizała
jeden z nich, czując, jak twardnieje przy jej ustach. Gideon głośno wciągnął do płuc
powietrze, złapał ją za rękę i zawahał się, zanim wsunął ją sobie w spodnie. Poczuła cudowną,
gorącą i ciężką erekcję.
- Rozepnij spodnie - nakazała i ponownie skupiła uwagę na jego torsie.
Uwolnił się od zbędnego ubrania, ściągając je za pomocą kilku gwałtownych ruchów
nóg. Choć sama mu to nakazała, nagle straciła pewność siebie. Może jednak nie powinien się
rozbierać? Teraz jednak było już za późno. Poczuła w dłoni jego jedwabistą gładkość i
stalową twardość. Zapragnęła zbliżyć do niej usta, by posmakować mężczyzny.
Ledwie jednak musnęła go wargami, Gideon się cofnął, odpychając ją od siebie.
- Nie - zachrypiał. - Za dużo czasu minęło... To się skończy... - Nagle znieruchomiał. -
Chyba że zmienisz zdanie. Nie musisz robić nic, na co nie masz ochoty.
Spojrzała na niego spod zasłony gęstych włosów.
- Czy chcesz, żebym... pocałowała cię tam?
Jego twarz drgnęła, jakby przeszył ją spazm bólu.
- Nie teraz - wydusił. - Później. Kiedy już do tego przywykniesz.
Sama nie wiedziała, czemu ta myśl nagle ją uszczęśliwiła.
- W porządku - przytaknęła i przysunęła usta do jego warg.
Pchnął ją na materac i pochylił się nad nią, głaszcząc dłonią jej aksamitny brzuch.
Wiedziała, do czego zmierza i znieruchomiała instynktownie, gdy jego palce podążyły niżej.
- Nie musimy tego robić - wyszeptał, pochylony nad jej uchem. - Właściwie nie
powinniśmy tego robić. Powiedz, że nie.
Odwróciła głowę, by pocałować go w usta.
- Tak - zamruczała.
Dotknął jej uda.
- Nie wiem, co słyszałaś, lecz nic nam z tego nie wyjdzie, jeśli będziesz zaciskała
nogi. To nie boli, odpręż się.
Odprężyła się, a on wsunął rękę między jej uda. Odetchnęła głęboko i ponownie
stężała, lecz Gideon był silniejszy.
- Powiedz, że nie - powtórzył, dotykając ją.
- Tak - szepnęła, kiedy wsuwał w nią swoje długie palce. Wyprężyła się i poddała
całkiem nowemu doznaniu. Rozkosz stawała się coraz bardziej intensywna, coraz głębsza.
Gideon doskonale wiedział, jak ją dotykać, kiedy okazać delikatność, a kiedy stanowczość.
Samantha oddychała coraz szybciej i gwałtowniej, jej ciało przeszywały dreszcze, lecz tym
razem nie miały one związku z chłodem.
Powinna wiedzieć, co się zdarzy, lecz najwyższa rozkosz nadpłynęła bez ostrzeżenia i
z taką siłą, że Samantha krzyknęła, potem jeszcze raz i jeszcze, ogarnięta ekstazą, jakiej nigdy
w życiu nie doświadczyła. Tak bardzo zatraciła się w tych doznaniach, że nie zauważyła,
kiedy Gideon odsunął się od niej i cofnął rękę.
Dopiero po chwili zorientowała się, że wstał z sofy.
- Wystarczy - oznajmił łamiącym się głosem.
Była jednak szybsza. Rzuciła się na niego i oboje opadli na materac, spleceni w
miłosnym uścisku. W następnym momencie Gideon leżał na niej, a ona obejmowała udami
jego biodra. Przyciskał ją coraz mocniej i wbijał się w nią. Wyczuwała, jak bardzo pragnie ją
posiąść, a sama marzyła o tym, by raz jeszcze eksplodować, tym razem czując go w sobie.
Chciała mieć wszystko.
Tymczasem on znieruchomiał, a ona uświadomiła sobie, że z pewnością napotkał
absurdalną barierę jej dziewictwa. Dostrzegła na jego twarzy grymas, jakby poczuł fizyczny
ból. Najwyraźniej usiłował nad sobą zapanować, lecz nie potrafił.
- Sprawię ci ból - wymamrotał łamiącym się głosem.
- Zrób to - zażądała i wyprężyła biodra, momentalnie pokonując jego wahanie.
Wbił się w nią głęboko, rozrywając jej ostatni bastion, lecz ból, który odczuła, był
niczym w porównaniu z nieopisaną rozkoszą. Gideon opuścił głowę na jej ramię, dysząc i nie
poruszając się.
- Za chwilę poczujesz się lepiej - zapewnił ją cicho.
Objęła dłońmi jego twarz. Jeszcze nigdy nie czuła się taka mocna, silna, spełniona.
- Już się czuję lepiej - wyznała i pogłaskała go po twarzy. - Twoja kolej, Gideon.
Powiedz, że nie.
Odetchnął głęboko.
- Tak - wydyszał i poruszył się powoli, do przodu i do tyłu, drażniąc ją. Drażniąc
siebie. - Tak - powtórzył. Całował ją w usta i kołysał się na niej. - Tak - oznajmił
zdecydowanym tonem i poruszył się szybciej, na co ona uniosła nieco nogi, by przyjąć go
głębiej.
Oboje przestali myśleć, pozostały tylko uczucia.
Poruszali się razem, ich ciała były śliskie od potu, jaśniały w świetle ognia, kołysali
się coraz prędzej, a gdy pomyślała, że już dłużej nie wytrzyma, on dotknął ją dłonią, mocno,
tak jak tego pragnęła.
- Tak - wyszeptał w jej usta, kiedy dostawała konwulsji w jego ramionach. Jak przez
mgłę poczuła, że całe jego ciało sztywnieje, a w następnej chwili cała jej łączność z
rzeczywistością się zerwała, znikła w ciemnościach nocy.
Spała od chwili, w której odsunął się od niej. Na jej twarzy widniał wyraz błogiego
zachwytu. W świetle ognia Gideon widział tylko słone ślady łez na policzkach dziewczyny.
Wyciągnął rękę i dotknął jeszcze wilgotnego strumyka. Nie wiedział, że płakała.
Przez moment nie odrywał od niej wzroku. Zawsze najbardziej lubił kobiety, które
potrafiły mocno spać. Dzięki temu mógł uciec przed niezręcznym i kłopotliwym porankiem.
Miał szansę ucieczki także teraz - wystarczyło wyjść na dwór, na deszczową noc.
Gdzie, do licha, podziewał się Ralph, kiedy był naprawdę potrzebny? Wbrew własnej
woli Gideon wypełnił wydane mu przez diabła polecenie. Nie, właściwie nie. Przecież
pragnął jej od chwili, gdy...
To nie było pożądanie od pierwszego wejrzenia. Jej elegancka, wyniosła uroda nie
działała na niego stymulująco. Chodziło raczej o wrażliwość w jej jasnych oczach. O
krnąbrny wyraz jej ust. O sposób poruszania się, jakby jej ciało było własnością kogoś
innego. Tak cudownie było ją całować. Uwielbiał, kiedy zmagała się z nim, byle postawić na
swoim.
Nawet nie przewróciła się na drugi bok, kiedy opuszczał sofę. W kącie pokoju leżał
koc. Gideon podniósł go i okrył nim Samanthę, przy okazji oglądając ją uważnie. Była
całkowicie odprężona, zapewne tak, jak nigdy w życiu. Wciąż nie do końca rozumiał, jak to
możliwe, że reagowała tak żywiołowo. Nawet się nie spodziewał, że dziewczyna tak szybko
osiągnie spełnienie. Jego doświadczenie seksualne i technika były imponujące - w
przeciwnym razie Ralph nie wysłałby go z misją - lecz gdyby tylko o to chodziło,
doprowadzenie jej do szczytowania zapewne zajęłoby mu całą noc.
Rzecz jasna, nie miałby nic przeciwko temu.
Czy w podobny sposób zareagowałaby na kogoś innego? Nie ulegało wątpliwości, że
po nim pojawią się następni. Kiedy już się przekonała, jak to jest, będzie miała zdrowszy
stosunek do seksu. Odkryje, że jej ciało nadaje się nie tylko do pokazywania przed kamerami
i aparatami fotograficznymi.
Gideona jednak nie będzie już przy niej. Mogła myśleć, że go kocha, a on wciąż
obwiniał o to Ralpha. Co zrobić - kiedy odejdzie, Samantha posmutnieje, lecz stanie się
mądrzejsza. Przygotuje się na spotkanie z prawdziwym mężczyzną, a nie kimś jego pokroju.
Zadawał sobie to pytanie już od pewnego czasu. Kim jest? Duchem? Zjawą?
Niemiłym psikusem losu, spłatanym piękności o czułym sercu? To nie miało znaczenia.
Wkrótce pozostanie tylko wspomnieniem, a po pewnym czasie także ono się rozwieje.
Opatulił ją kocem; wyczerpana, nawet nie drgnęła. Ubrał się, gotów zająć miejsce na
fotelu przed kominkiem, kiedy zaskoczył go nagły grzmot. Pomyślał, że pewnie już nadszedł
jego czas.
Boso wyszedł na deszczową noc. Z nieba lały się potoki wody. Momentalnie przemókł
do nitki, lecz nie zwracał na to uwagi. Podniósł głowę i zapatrzył się w nocne niebo.
- Gotowe! - krzyknął głosem pełnym bólu.
Odpowiedziała mu cisza. Nie zagrzmiał piorun, nie odezwały się nieziemskie głosy.
Wokoło szumiała tylko ulewa. Padł na kolana i po raz pierwszy, od kiedy sięgał pamięcią,
może w całym swoim zmarnowanym życiu, Gideon Hyde się rozpłakał.
Gdy Samantha otworzyła oczy, był już ranek. Wciąż leżała na sofie, przepełniona
dziwną satysfakcją. Po chwili przypomniała sobie, gdzie jest: znajdowała się w wiejskim
domu Aarona. Leżała nago pod cienkim kocem, rozebrana i uwiedziona. Cudownie,
wspaniale uwiedziona przez mężczyznę, którego ledwie znała.
Uważała, że miłość od pierwszego wejrzenia to zwyczajny wymysł. Głębsze uczucie
rodzi się z przyjaźni, rozwija w sposób naturalny, a zatem kłębiące się w niej emocje nie mają
nic wspólnego z miłością. To po prostu wykluczone.
Samantha postawiła sobie za punkt honoru nigdy nie kłamać, a w szczególności nie
oszukiwać samej siebie. Bez względu na to, jak bardzo irracjonalne, niezdrowe czy
niewiarygodne to było, najwyraźniej dokonała rzeczy niemożliwej. Zakochała się w
tajemniczym nieznajomym. Po tylu latach wstrzemięźliwości zdarzyło się jej coś zupełnie
absurdalnego.
Usłyszała szum wody z prysznica i zapragnęła się umyć: była lepka od potu i czuła się
z tym fatalnie. Pomyślała, że przyjemnie będzie wejść pod prysznic i patrzeć, jak gorąca woda
spływa po złocistej skórze Gideona. Zresztą, powinna chyba sprawdzić, czy poprzednia noc
była przejawem chwilowego braku rozsądku, dowodem na szaleństwo, czy też czymś zgoła
innym.
Aaron zainstalował w łazience ogromny prysznic - właściwie była to salka wyłożona
kafelkami, wbudowano tu miejsca siedzące, a na pozłacanych rurach zainstalowano
prysznice. Gideon stał pośrodku, z uniesioną głową i zamkniętymi oczami, a woda spływała
po jego ciele, pieszcząc go niczym kochanka. Niczym język kochanki. Niczym jej łzy.
Samantha weszła do zaparowanego pomieszczenia. Gideon otworzył oczy i popatrzył
na nią z niemal zaniepokojoną miną.
Pragnął jej. Nie miał co do tego wątpliwości, zwłaszcza że oboje stali nago w
strumieniach parującej wody. Samantha niemal natychmiast przestała się czymkolwiek
przejmować. Podeszła bliżej i zarzuciła mu ręce na szyję, dzięki czemu woda spływała po
nich obojgu. Miał wilgotne i wygłodniałe usta. Przysunęła się jeszcze bliżej, chcąc stworzyć
jedność z jego ciałem.
Przerwał pocałunek, jedną ręką odsuwając jej twarz, lecz drugą cały czas obejmując ją
w talii.
- To niedobry pomysł - mruknął.
Uśmiechnęła się, spoglądając mu prosto w oczy.
- Jesteś najsmutniejszym kochankiem, jakiego kiedykolwiek miałam.
- Jestem jedynym kochankiem, jakiego miałaś.
- Nie da się ukryć - przyznała. - I chcę nadrobić stracony czas. - Przesunęła dłonią po
jego brzuchu. - Nie mów tylko, że nie masz ochoty mi pomóc.
- Z dnia na dzień zrobiłaś się bardzo namiętna.
- Zawsze byłam namiętna, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy - zamruczała,
pochyliła się i przygryzła jego dolną wargę. Miał cudowne usta.
- Nie myślę...
- I bardzo dobrze - przerwała mu. - Nie ma takiej potrzeby.
Poczuła na plecach twardy ucisk kafelków, kiedy przywarł do niej, a następnie wszedł
w nią, podpierając ją obydwiema rękami. Otoczyła nogami jego wąskie biodra i przyjęła go,
drżąc z rozkoszy.
Tym razem nie potrafiła się powstrzymać. Jej ciche okrzyki i słabe jęki wypełniły
zaparowaną przestrzeń, odbijając się echem od ścian. Gideon był przy niej, był w niej i
zabierał ją w miejsca, których istnienia nawet nie podejrzewała. Kiedy osiągnął spełnienie w
jej wnętrzu, jego stłumiony jęk dołączył do jej okrzyków ekstazy.
Jak przez mgłę zauważyła, że jej kochanek drży i wycofuje się, opuszczając ją na
wyłożoną kafelkami ławę. Osunęła się po ścianie. Gideon opadł przed nią na kolana, otoczył
rękami jej biodra i przywarł głową do jej ud.
Odnalazła w sobie dość energii, by unieść dłoń i odsunąć mu z twarzy mokre, czarne
włosy. Miał zamknięte oczy, a gdyby udało się jej znaleźć jeszcze trochę siły, pochyliłaby się
i pocałowała go. W tej pozycji dostrzegła jednak coś nieskończenie ufnego, i to jej się
ogromnie podobało. Chciała, by przynajmniej teraz, przez krótką chwilę Gideon pozostał
tylko i wyłącznie jej własnością.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zostawił ją samą pod prysznicem. Kiedy wzięła go za rękę, wymamrotał tylko słowo
,,kawa’’. Puściła go i przytuliła się do kafelków, a gorąca woda spływała po jej ciele.
Samancie przyszło do głowy, że mogłaby zasnąć w takiej pozycji i siedzieć tak już zawsze
albo do chwili, kiedy on powróci, a wówczas...
Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, woda stała się lodowata. Samantha pisnęła i wypadła
spod prysznica, niemal wyrywając drzwi z zawiasów, byle tylko jak najszybciej umknąć spod
zimnych strumieni. Właściwie spodziewała się, że Gideon przyjdzie sprawdzić, czy nie
przytrafiło się jej coś złego, dlatego otworzyła drzwi do łazienki i zawołała, że wszystko w
porządku. Odpowiedziała jej głucha cisza, więc Samantha uznała, że Gideon zajął się
parzeniem kawy. W sumie była nawet zadowolona, że lada chwila wypije kubek smacznego,
gorącego napoju.
Zaśmiała się na widok własnego odbicia w zaparowanym lustrze. Patrzyła na swoje
nagie ciało, które zawsze tak wiernie jej służyło. Wyglądało tak samo jak zwykle, lecz miała
wrażenie, że zaszła w nim nieodwracalna, głęboka zmiana. Stało się czymś więcej niż tylko
kombinacją nóg, piersi, brzucha i bioder, połączonych tak zgrabnie, że produkty z
wizerunkiem jej ciała świetnie się sprzedawały, a ludziom, którzy je oglądali, przychodziły do
głowy rozmaite przyjemne fantazje. Należało jednak tylko do niej i nikt inny nie mógł go
posiąść.
Nikt z wyjątkiem Gideona. Jej starannie złożone ubrania leżały na umywalce, chociaż
brakowało czarnych, koronkowych majtek. W przeszłości zdarzało się jej chodzić bez
bielizny, więc nie stanowiło to problemu. Wciągnęła szorty i podkoszulek, a następnie
wyruszyła na poszukiwania Gideona.
Dopiero gdy dotarła do pustej, idealnie posprzątanej kuchni, uświadomiła sobie, że nie
czuje zapachu kawy. Nie widziała też zaparzarki ani dzbanka. W dużym pokoju wszystko
zostało posprzątane. Sofa stała złożona, koc był zwinięty i odłożony na miejsce, świece
zebrane, a kieliszki po brandy umyte i odstawione.
Brakowało jednak kawy. I Gideona.
Usłyszała dobiegający z dworu warkot silnika. Odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej
pojechał sprawdzić, czy droga jest już przejezdna. Samantha nie była tym zachwycona, w
końcu po wspólnie spędzonej nocy nie powinien się tak spieszyć z wyjazdem. Przynajmniej
nie zniknął bez słowa. Podeszła do drzwi i otworzyła je na całą szerokość. Na podjeździe
ujrzała taksówkę. Ani śladu mercedesa.
- Pani Samantha? - spytał taksówkarz, gramoląc się z kabiny. - Mam panią odwieźć do
Los Angeles. Czy jest pani gotowa do drogi?
- Gdzie Gideon?
Mężczyzna pokręcił głową, poprawił czapkę na przerzedzonych siwych włosach i
potarł oko.
- Nie wiem, o kim pani mówi. Otrzymałem zlecenie i muszę je wykonać. Mam panią
zawieźć do Los Angeles. Wszystko jest już załatwione, kurs opłacony, bez względu na to, czy
pani ze mną pojedzie, czy nie. Wolny wybór.
Samantha poczuła się jak świeczka zdmuchnięta przez wiatr. Jej wewnętrzny płomyk
zgasł. Zamknęła drzwi wejściowe, nie oglądając się za siebie.
- Jestem gotowa - westchnęła i podeszła do żółtej taksówki.
Usiadła na samym środku tylnej kanapy, starannie zapinając pas bezpieczeństwa. Jej
długie nogi ledwie się mieściły w przestrzeni za przednimi fotelami. Kierowca okazał się
gadułą: opowiadał o pogodzie, stanie dróg, polityce w Kalifornii, niedawnej infekcji oka,
swoich przemyśleniach na temat świata, a Samantha cierpliwie tonęła w potoku słów i od
czasu do czasu wtrącała uprzejme ,,hm’’.
Gideon znikł. Zdematerializował się, jakby nigdy nie istniał. Wmawiała sobie, że to
najlepsze, co mogło ją spotkać. Ostatnia noc była absolutnym szaleństwem, przejawem
całkowitego zaćmienia umysłu. Teraz jednak nastał dzień, Gideon odjechał, a ona ponownie
była sobą. Praktyczną, zrównoważoną, spokojną Samanthą.
Coś się jednak zmieniło. Właściwie powinna być mu wdzięczna. Mijały lata, a ona
żyła w celibacie, coraz częściej zastanawiając się, czy na pewno wszystko z nią w porządku.
Może była oziębła? Brakowało jej zdolności do pokochania? Jej dziewictwo stało się
mrocznym sekretem, którego nie chciała nikomu zdradzić, równie wstydliwym, jak dewiacja
seksualna. Koniec końców, brak ochoty na miłość to forma dewiacji, więc cieszyła się, że
wreszcie ten etap w jej życiu dobiegł końca. Naprawdę była za to wdzięczna Gideonowi.
A poza tym zamierzała go wytropić i zabić.
Jak śmiał ją zostawić, odjechać bez słowa? Czemu nie nabazgrał choćby krótkiego
listu? Mimo swego niedoświadczenia nie zasłużyła na takie traktowanie. Gdyby miała
pojęcie, jak przyjemna jest miłość fizyczna, spróbowałaby jej znacznie wcześniej. Tyle że
dotąd nie spotkała nikogo, z kim chciałaby to zrobić. Także i teraz pragnęła tylko Gideona,
jego złocistej skóry i pięknych ust.
Dobrze, że od niej uciekł. Nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia. Nic nie
wiedziała o Gideonie Hydzie: był obcy, a mądre kobiety nie zakochują się w nieznajomych.
Teraz jednak czuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. Cokolwiek starała się
sobie wmówić, pokochała tego tajemniczego człowieka. A przecież był jej całkiem nieznany -
mógł nie cierpieć zwierząt i głosować na republikanów.
Ale Rags go polubił. Ten sam Rags, który warczał i szczekał na wszystkich mężczyzn,
przyjaźnie łasił się do Gideona, całkowicie nim zauroczony.
Ufała Ragsowi bardziej niż sobie. Skoro Gideon został zaakceptowany przez jej psa, i
ona miała prawo go polubić.
Zamknęła oczy, izolując się psychicznie od gadaniny taksówkarza. A więc uciekł.
Miała długie nogi, mogła go dogonić. Z całą pewnością nie zamierzała dać za wygraną bez
walki.
- Dobrze się bawiłeś?
Gideon zamrugał oczami. Jeszcze przed chwilą szukał kawy, przekonany, że
właściciel tak dobrze zaopatrzonego barku z pewnością będzie miał w domu ten aromatyczny
napar. Teraz jednak stał pośrodku pomieszczenia, które wyglądało niczym opuszczona
fabryka samochodów. Ralph zrezygnował z ubioru biskupa: teraz miał na sobie sukienkę
ozdobioną mnóstwem koronek. Do niej zrobił sobie mocny makijaż i ufarbował włosy na
rudawy kolor.
- Niebrzydkie - mruknął Gideon.
- Nie unikaj tematu! - zagrzmiał Ralph. - Chcę wiedzieć, czy dobrze się bawiłeś
podczas swojej... Jak by to nazwać? Randki w lesie? Poszczęściło ci się? No, mów!
Odsądzanie Ralpha od czci i wiary nie miało większego sensu, bo jako diabeł był
dumny ze swej fatalnej opinii.
- Nie wiesz? - udał zdumienie Gideon. - Sądziłem, że radośnie obserwujesz przebieg
zdarzeń.
- Dziwne, że myśl o postronnym obserwatorze w mojej skromnej osobie nie wpłynęła
negatywnie na twoją sprawność.
- Możesz mi wierzyć lub nie, Ralph, ale nawet o tobie nie pomyślałem. Co ja tu robię?
Zdaje się, że dałeś mi jeszcze dwanaście godzin.
- Od tej chwili sześć. Ale o czym mowa? Przecież zakończyłeś misję. Moje oko jest w
świetnej formie i wszystko wróciło do normy.
- Nie dałeś mi szansy się pożegnać. Będzie myślała, że ją wykorzystałem i porzuciłem
bez słowa.
- A co cię to obchodzi? - wzruszył ramionami Ralph. - Ach, zapomniałem, przecież
jesteś w niej zakochany. Ohyda. A sądziłeś, że nie zniżasz się do tak banalnych uczuć.
- Tak czy inaczej, powinienem był się pożegnać.
- Ach, rozumiem - zachichotał diabeł. - Chciałeś jej wyznać miłość, co? Naprawdę
uważasz, że to dobry pomysł? A może takie fatalne zakończenie waszej znajomości wyjdzie
jej na dobre? Skoro związek martwego mężczyzny i takiej kobiety jak ona nie ma przyszłości,
to nie warto się zastanawiać nad konwenansami i wyznaniami miłosnymi. Równie dobrze
możesz korzystać z okazji, kiedy się nadarza. Kochaj je i zostawiaj, przecież to twoja zasada.
- Ralph, czy ktoś już próbował cię zabić?
- Strata czasu, przyjacielu. Ale, przyznaję, zdarzały się takie incydenty. Potrafię grać
ludziom na nerwach. Zresztą, mniejsza z tym, zboczyliśmy z tematu. Chcesz swoich sześciu
ostatnich godzin? To się da załatwić.
Gideon na moment zamknął oczy. Ujrzał Samanthę na sofie, pogrążoną w mocnym
śnie, usatysfakcjonowaną. Wyczuwał zapach jej skóry, smak jej piersi. Oddałby dziesięć lat
życia, byle tylko ponownie jej dotknąć.
Co jednak robić: jego życie już się skończyło, a powrót na ziemię tylko by pogorszył
samopoczucie dziewczyny.
- Nie - westchnął ciężko Gideon. - Nie wracam.
- A to czemu?
- Lepiej jej będzie beze mnie. Sam powiedziałeś, że ten związek nie ma przyszłości.
Trudno, nic na to nie poradzę. Nawet nie pamiętam, za co mnie tutaj zesłano, ale po ostatniej
nocy nic mnie to nie obchodzi. Najlepsze, co mogłem zrobić, to trzymać się od niej z daleka.
Nie udało mi się, choć próbowałem. Wyrządziłem jej krzywdę, a ona na to nie zasługiwała.
Jeśli uważasz, że zakochanie się w kimś jest równoznaczne z zadawaniem mu bólu, to chyba
faktycznie ją kocham. A do tego czuję się tak, jakby przytrafiło mi się to po raz pierwszy.
- Jesteś na trzysta czterdziestym siódmym poziomie piekła, i ja tu rządzę. To jasne, że
moim zdaniem miłość jest nieodłącznie związana z cierpieniem i krzywdą. Jestem z ciebie
dumny, przyjacielu. Faktycznie, pokochałeś kogoś po raz pierwszy. Sypiałeś z setkami kobiet,
ale żadnej nie darzyłeś uczuciem.
- Setkami? - powtórzył oszołomiony Gideon.
- I żadnej z nich nie pamiętasz - zauważył surowym głosem Ralph. - Nadeszła pora,
żebyś podjął ostateczną decyzję.
- Ostateczną? To znaczy, że miałem możliwość wyboru?
- Przecież mówiłem, że nie potrafię kontrolować emocji i nie mam władzy nad wolną
wolą. Straszna jest ta wolna wola. Sam widzisz, jakie są z nią problemy.
- W jakiej sprawie mam podjąć decyzję, Ralph?
- Twój pobyt na tym poziomie dobiegł końca. Zdałeś wszystkie egzaminy, przyjacielu.
Moim zdaniem zasługujesz na awans.
- Masz na myśli przejście na poziom trzysta czterdziesty ósmy? I co mnie tam czeka,
sprawniejsza klimatyzacja?
- Niezupełnie. Już mówię, w czym rzecz. Możesz wrócić na ziemię na kilka dni, zażyć
uciech cielesnych z Sam i potem powędrować na wyższy poziom. Alternatywa: pozwolisz jej
znaleźć sobie nowego faceta. Jest już taki jeden, podkochuje się w niej, a dzięki tobie ona go
wreszcie dostrzeże. To weterynarz ze schroniska dla zwierząt, młody, przystojny, dobry i
miły...
- I piekielnie szlachetny. Niedobrze się robi - burknął Gideon.
- Proszę, proszę, jesteś zazdrosny, co? On da jej szczęście. Wybór należy do ciebie: to
twoja nagroda za dobrze wykonaną robotę. Zastanów się, co wolisz. Albo tydzień w łóżku z
Sam, albo prezent dla niej w postaci szczęśliwego życia.
- Kto powiedział, że jej życie będzie nieszczęśliwe po tygodniu spędzonym ze mną?
- Też racja. Wybieraj.
Gideon doskonale wiedział, że w gruncie rzeczy nie ma żadnego wyboru.
- Podeślij jej tego przeklętego księcia z bajki - warknął. - Tylko nie każ mi na to
patrzeć.
Ralph promieniał.
- Naprawdę ją kochasz.
- Jeszcze jedna męka piekielna. Będę mógł o niej zapomnieć, prawda? Wszystko inne,
co mnie spotkało, zostało wymazane z mojej pamięci, więc jej również nie będę musiał
pamiętać, tak?
- Nie chcesz za nią tęsknić, co? Pamiętaj, że piekło to wieczne cierpienia. Może jednak
zmienisz zdanie?
Gideon pokręcił przecząco głową.
- Choć raz w życiu postąpię tak, jak należy. Mam nadzieję, że tym razem wreszcie
zdołam cię wkurzyć.
Ralph strzelił palcami i stary garaż znikł. Stali na skraju wysokiego urwiska. Diabeł
był ubrany jak zwyczajny turysta.
- Przyjrzyj się - polecił, ruchem głowy wskazując krawędź klifu. - Patrz, dokąd
trafiłeś.
Gideon podszedł do skraju przepaści. Przed sobą widział postrzępione chmury, a w
dole dom Samanthy. Cofnął się o krok.
- Nie! - wyszeptał z niedowierzaniem.
- Widzisz, przyjacielu, rzecz w tym, że trzysta czterdziesty ósmy poziom piekła nie
istnieje. Trzysta czterdziesty siódmy jest najwyższy, a ty właśnie zdałeś egzamin końcowy.
Wracasz tam, skąd przyszedłeś, i zaczynasz z czystym kontem. Tylko tym razem nie zawal
sprawy.
- O czym ty mówisz?
- Wędrujesz na ziemię i masz nowe życie przed sobą.
Gideon wpatrywał się w niego oszołomiony.
- Nie powinniśmy przypadkiem widzieć tej okolicy od dołu, nie od góry?
- Niebo i piekło się stykają. Ucałuj ode mnie pannę młodą.
- Nie wracam. Nie zasługuję na Sam.
- Och, daj spokój tym bzdurom, nie jesteś męczennikiem. No już, w drogę - zachęcił
go Ralph, kładąc mu ręce na ramionach. Nagle popchnął go gwałtownie. Gideon poszybował
między chmurami, koziołkując bezradnie, a dotyk dłoni Ralpha wciąż parzył mu skórę.
Ralph cofnął się znad przepaści. Na jego twarzy widniał pełen satysfakcji uśmiech.
Wzdrygnął się lekko, a wówczas skórzana kurtka turystyczna zmieniła się w miękką białą
szatę. Przeciągnął się, prezentując ogromne białe skrzydła, zdrętwiałe od zbyt długiego
ukrywania za plecami.
- Uwielbiam, kiedy moi podopieczni zdają egzaminy - szepnął z zachwytem Ralph i
znikł w chmurach.
Nie miał pojęcia, jak się tam znalazł i nie wiedział, gdzie przed chwilą był. W jego
umyśle kłębiły się urywki wspomnień, aż wreszcie odfrunęły, niczym pędzone wiatrem
chmury. Stał w ogrodzie Samanthy, nad brzegiem basenu.
Usłyszał ciche, ostrzegawcze warknięcie i natychmiast się odwrócił w jego stronę. To
wierny, stary pies Samanthy dał o sobie znać.
Gideon nie wiedział, jaki jest dzień ani która godzina. Domyślał się, że nadchodzi
wieczór, lecz mógł tylko zgadywać, ile czasu nie widział ukochanej. Nagle w jego mózgu
pojawiło się fragmentaryczne wspomnienie - zamierzała wyjść za weterynarza? - i
natychmiast znikło. Ile czasu go nie było? Gdzie wędrował?
Nagle Rags przestał warczeć i potruchtał ku niemu, entuzjastycznie okazując psią
radość. Gideon ukląkł i pogłaskał go po łbie.
- Jak się masz, staruszku? - spytał czule. - Nadal jesteśmy przyjaciółmi? A co z twoją
panią? Zdążyła naostrzyć nóż, żeby mi poderżnąć gardło?
- Niewykluczone - rozległ się za nim głos Samanthy. Odwrócił się powoli i czujnie,
niepewny, co go spotka.
Była ubrana w swój strój roboczy: modną sukienkę i buty, które dodawały jej
najmarniej osiem centymetrów. Miała idealny makijaż, artystycznie ułożone włosy i chłodny
wyraz pogardy na wyniosłej, pięknej twarzy.
- Dokąd poszedłeś?
Na to pytanie nie znał odpowiedzi.
- Bez trudu wróciłaś do domu? - bąknął zmieszany.
- Przysłana przez ciebie taksówka zabrała mnie w chwili, gdy dotarło do mnie, że
mnie zostawiłeś. Dokąd cię poniosło?
Rozpaczliwie poszukiwał w głowie wiarygodnego wyjaśnienia, lecz jego usta same
ułożyły się do odpowiedzi.
- Miałem umówione spotkanie. Właśnie w związku z nim przyjechałem do Los
Angeles.
- I nie mogłeś poświęcić minuty, żeby mnie o tym poinformować?
Jej głos pasował do chłodnego, nieskazitelnego wyglądu. Była spełnieniem marzeń
każdego mężczyzny. Gideon pomyślał, że najchętniej zdarłby z niej ubranie i potargał włosy.
Mimo to nawet nie drgnął.
- Chodziło o przygotowanie ścieżki dźwiękowej do wysokobudżetowego filmu.
Uznałem, że muszę znaleźć jakieś dochodowe zajęcie na przyszły rok, bo na wyspie Maclean
nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na modelki.
Jego słowa brzmiały całkowicie wiarygodnie i rozsądnie. Przed oczami miał nawet
swój dom, a wszelkie jego wcześniejsze wątpliwości i zastrzeżenia szybko znikały. Oczyma
wyobraźni widział Samanthę przed tym domem. Nie wątpił, że jej się spodoba. Budynek był
duży, znajdowało się tam mnóstwo miejsca dla psów. I dla dzieci.
Nadal patrzyła na niego podejrzliwie.
- A jakie znaczenie ma zapotrzebowanie na modelki na wyspie Maclean?
- Nie powinnaś rezygnować z pracy zawodowej, jeśli tego nie chcesz.
- Jestem na to przygotowana - wyjaśniła spokojnie. - A jakie zajęcie przewidziałeś dla
mnie, kiedy trafię na tę wyspę?
- Będziesz robiła, cokolwiek zechcesz - obwieścił.
Stała przed nim, odwrócona plecami do krystalicznie czystej, błękitnej wody w
basenie. Na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech.
- Skąd wiesz, że chcę wszystko rzucić i przeprowadzić się na odludzie?
- Może potrzebujesz więcej miejsca dla psów? - zasugerował jej. - Spójrz na tę sprawę
z innej strony. Jeżeli pojedziesz ze mną do mojego domu, już nigdy nie będziesz musiała iść
na randkę w ciemno.
- I tak poprzysięgłam sobie, że na żadną się nie wybiorę.
- Pojedź ze mną - poprosił ją żarliwie. Nie wiedział, dlaczego mu na tym tak zależy:
po prostu nie mógł bez niej żyć.
- Czemu?
- Bo cię kocham. I sądzę, że ty kochasz mnie.
- Poznaliśmy się dwa dni temu.
- Nie mówiłem, że to wszystko ma sens. Po prostu wiem, jaka jest prawda.
Stała tak blisko, że mógł wyciągnąć rękę i dotknąć jej idealnej twarzy.
- Przemyślę twoją propozycję - zadecydowała po chwili. - Jestem już spóźniona na
sesję zdjęciową, a potem idę na kawę z Jasmine. Wciąż jest wstrząśnięta ucieczką Aarona
sprzed ołtarza; wreszcie przejrzała na oczy. A teraz wracaj do hotelu i zadzwoń do mnie za
kilka dni.
Jej ręce drżały. Pod wyniosłą postawą kryła się niepewność: wiedziała, że gdyby
zdjęła okulary, Gideon dostrzegłby w jej oczach prawdę. Pragnął ją pocałować, musiał ją
pocałować, a ona go chciała. To było takie proste.
Podszedł bliżej, a Samantha wytrzymała napięcie i nie cofnęła się ani o centymetr.
Nadal nie wiedział, czy dobrze postępuje, a tej pewności mógł nabrać tylko w jeden sposób:
musiał spojrzeć w jej oczy.
Nawet nie drgnęła. Wyciągnął rękę i ściągnął z jej pięknego nosa okulary.
Natychmiast zrozumiał, że musi ściągnąć z niej także resztę rzeczy.
- Powinnam iść - przypomniała niepewnym głosem.
Nie zwracając najmniejszej uwagi na jej słowa, wepchnął ją do basenu i natychmiast
wskoczył za nią.
Prychając, wypłynęła na powierzchnię. Jej makijaż momentalnie spłynął, włosy
przemokły, modna sukienka nie nadawała się do niczego. Z trudem utrzymywała równowagę,
stąpając po dnie w butach na wysokim obcasie. Spojrzała na Gideona i wybuchnęła
śmiechem.
Zanurkowała i wciągnęła go pod cudownie chłodną wodę. Kiedy się wynurzyli,
ściągnęła mu koszulkę przez głowę. Jej zniszczona sukienka z jedwabiu unosiła się na wodzie
parę metrów dalej. Gideon całował ukochaną, a ona odwzajemniała jego pieszczoty, tuląc go
mocno. Na chwilę oderwała od niego usta.
- Masz szczęście, że mój pies cię lubi - zauważyła. - Ufam jego osądom bardziej niż
własnym.
- Przede wszystkim zaufaj mnie - zażądał i ponownie złożył na jej wargach gorący
pocałunek, po czym zanurzyli się w chłodnej błękitnej wodzie.
Obudził go żar. Leżał na brzuchu i nie był sam. Odwrócił głowę i ujrzał obok siebie
Samanthę, z krótko obciętymi włosami i sennym uśmiechem na twarzy. W pobliżu szumiała
woda; natychmiast zorientował się, że są w domu. Na jego wyspie. Na ich wyspie.
Samantha położyła dłoń na jego ustach i łagodnie je pogłaskała. Ujrzał obrączkę na jej
palcu.
- Przyśnił mi się koszmar - wyznał, nie ruszając się z miejsca. - Byłem przekonany, że
wyszłaś za weterynarza.
- Zaoszczędziłabym mnóstwo pieniędzy na rachunkach - wymamrotała sennie. - Wolę
jednak męża, który gra na fortepianie. Och, czego te dłonie nie potrafią... - rozmarzyła się z
uśmiechem. - Dlaczego wstałeś tak wcześnie? Myślałam, że pośpisz do południa.
- Która godzina?
- Po ósmej. - Przetoczyła się na plecy, a on ujrzał łagodne zaokrąglenie jej brzucha,
sterczące pod jasnoniebieskim kocem, który ich okrywał. - Lepiej śpij, ile się da. Za pięć
miesięcy nie będziesz miał okazji.
- Chodź do mnie! - Pociągnął ją za rękę. Przysunęła się do niego i usiadła; koc zsunął
się z jej bioder. Oczekiwała potomka, a Gideon zastanawiał się, dlaczego jest taki zdumiony.
To uczucie jednak minęło już po kilku chwilach, tak jak zawsze.
- Wiesz, którą część twojego ciała najbardziej lubię? - spytała, pochylając się i całując
go w krzyż.
- Tak.
Dała mu klapsa w pupę.
- Jesteś nieprzyzwoity, Gideon - skarciła go żartobliwie i pocałowała w kark. Jego
ramiona drgnęły. Wciąż pamiętał dłonie, które na nich spoczęły, popychając go w przestrzeń.
Silne, palące dłonie.
Jeszcze jeden sen. Tymczasem Samantha całowała go w łopatki, powoli, najpierw w
jedną, potem w drugą.
- Twoje tatuaże - westchnęła, przyglądając się w zamyśleniu jego skórze. Położyła
dłonie dokładnie tam, gdzie spoczywały ręce zjawy. - Ładne, chociaż moim zdaniem chyba
przesadziłeś. Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś, kto wytatuowałby sobie anielskie skrzydła u
ramion.
Nawet go nie zdumiała. Przeszłość szybko odchodziła w niepamięć, niczym mgła
rozwiewana przez światło dnia. Pozostała tylko teraźniejszość.
- Może to skrzydła upadłego anioła - zasugerował, odwracając się i przyciągając
Samanthę.
- Idealnie w moim typie - oświadczyła i pocałowała go w usta, zamierzając wstać.
Przyciągnął ją z powrotem i pogłaskał po krótkich włosach.
- To, że nie śpimy, nie oznacza, że musimy się zrywać z łóżka.
- A co z Ralphem?
- Ralphem?
- To stary pies, a już bardzo długo siedzi tu cierpliwie, czekając, aż któreś z nas
wstanie i wyprowadzi go na spacer.
Gideon się odwrócił. Zwierzę grzecznie czekało z wysuniętym jęzorem i szerokim,
psim uśmiechem na pysku.
- Zawsze tak się wabił? - spytał zdezorientowany.
- No pewnie, głuptasie - potwierdziła Samantha i pocałowała go ponownie, wstając z
łóżka.
- Ralph - powtórzył zamyślony. - Wiesz co, czasami mam wrażenie, że w poprzednim
życiu dobrze znałem Ralpha - mruknął, odrzucił kołdrę i wygramolił się z pościeli.
- Z całą pewnością ma już swoje lata - potwierdziła Samantha. - Mam tylko nadzieję,
że trafiają do tego samego nieba, co ludzie. Chcę, żeby tam na mnie czekał, kiedy umrę.
Gideon spojrzał na wierne stworzenie.
- Na pewno go tam zastaniemy - oznajmił zdecydowanym tonem.
Wyszli na dwór, by obejrzeć wspaniały wschód słońca, a Ralph podążył za nimi w
radosnych podskokach.