background image
background image

Tytuł oryginału: Interyentions

Copyright © by Noam Chomsky 2007 Published first in English in North America 

by Lights Books/Open Media

Copyright © 2008 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright 

© 2008 for the polish transłation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia Draga

Zdjęcie na okładce: Corbis

Redakcja: Olga Rutkowska, Marcin Grabski Korekta: Magdalena Bargłowska

ISBN: 978-83-7508-075-9

Dystrybucja: Firma Księgarska 

Jacek Olesiejuk Sp.z 0.0. Poznańska 91; 05-
850 Ożarów Mazowiecki ;

tel. 022 72130 00

mail: hurt@ olesiejuk.pl

/

 

www.olesiejuk.pl

Sprzedaż wysyłkowa: 

www.merlin.com.pl

 

 

 

  www.empik.com

 

 

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z 0.0. pl. Grunwaldzki 8-10; 40-950 

Katowice 132 782 64 77, fax 032 253 77 28 e-mail: 

info@soniadraga.pl 

www.soniadraga.pl

Skład i łamanie: Sonia Draga Group

Katowice 2008. Wydanie I

Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi Sp. z 0.0. 

Dygitalizacja: hooltaj

background image

Spis Treści

11 września - nieodrobiona lekcja................................................................................7
Stany Zjednoczone przeciwko Irakowi - skromna propozycja..................................11
i listopada 2002 roku.................................................................................................11
Argument przeciwko wojnie w Iraku.........................................................................15
Skoro mamy wojnę....................................................................................................19
Irak jest poligonem doświadczalnym........................................................................23
Mapa drogowa donikąd.............................................................................................26
11 września i „epoka terroru".....................................................................................31
Stany Zjednoczone i Organizacja Narodów Zjednoczonych.....................................36
Dylematy dominacji..................................................................................................40
Saddam Husajn przed trybunałem.........................................................................46
Saddam Husajn i zbrodnie stanu..............................................................................51
Mur jako broń.............................................................................................................55
Stany Zjednoczone - schronienie dla terrorystów....................................................59
Niebezpieczne czasy - wojna amerykańsko-iracka i jej skutki.................................63
Irak - korzenie oporu................................................................................................66
Jak zażegnać konflikt izraelsko-palestyński.............................................................69
Kto ma rządzić światem i w jaki sposób?...................................................................73
John Negroponte - z Ameryki Środkowej do Iraku..................................................77
Budowa demokracji musi się rozpocząć we własnym kraju.....................................81
Zaburzenie w amerykańskiej demokracji.................................................................85
„My" jesteśmy dobrzy...............................................................................................89
Imperialna prezydentura i jej konsekwencje............................................................92
Klęska w Iraku a porządek międzynarodowy...........................................................96
„Lansowanie demokracji" na Bliskim Wschodzie....................................................99
Uniwersalność praw człowieka...............................................................................103
Doktor Strangelove o wieku terroru........................................................................107
Opieka socjalna nie jest w kryzysie..........................................................................111

background image

Ukryte zamiary w wojnie w Iraku............................................................................115
Dziedzictwo Hiroszimy i współczesny terror..........................................................118
11 września i doktryna szlachetnych zamiarów.......................................................122
Administracja Busha w czasie sezonu huraganów..................................................126
„Inteligentny projekt" i jego konsekwencje............................................................129
Ameryka Południowa w punkcie zwrotnym............................................................132
Ukryte znaczenie wyborów w Iraku........................................................................137
Zwycięstwo Hamasu i „lansowanie demokracji".....................................................141
Azja, Ameryki i rządzące supermocarstwo..............................................................145
Teoria „sprawiedliwej wojny" i prawdziwy świat....................................................150
Rozbrajanie nuklearnych arsenałów Iranu.............................................................155
Spoglądanie na Liban przez luk bombowy..............................................................161
Ameryka Łacińska ogłasza niepodległość...............................................................166
Alternatywy dla Ameryk..........................................................................................170
Co jest stawką w Iraku?...........................................................................................174
Zimna wojna między Waszyngtonem i Teheranem................................................179
Władza wielka duchem............................................................................................184
Kilka słów o autorze................................................................................................189
Indeks.......................................................................................................................191

background image

11 września - nieodrobiona lekcja

4 WRZEŚNIA 2002 ROKU

Dzień   11   września   wstrząsnął   wieloma   Amerykanami   do   tego   stopnia,   że 
uświadomili sobie konieczność uważniejszego przyglądania się działaniom rządu 
Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej i temu, w jaki sposób jest to 
odbierane.   Wiele   spraw,   o   których   wcześniej   milczano,   stało   się   przedmiotem 
dyskusji.   To   dobrze.   Jeśli   zamierzamy   uniknąć   w   przyszłości   podobnych 
potworności, wykazujemy się tylko zdrowym rozsądkiem. Słowa prezydenta Busha, 
że „nasi wrogowie nienawidzą naszej wolności", być może są pocieszające, ale nie 
należy ignorować prawdziwego świata, który uczy nas czegoś zupełnie innego.

Prezydent   nie   jest   pierwszą   osobą,   która   zapytała:   „Dlaczego   oni   nas 

nienawidzą?".   Czterdzieści   cztery   lata   temu,   podczas   dyskusji   ze   swoimi 
współpracownikami,   prezydent   Eisenhower   mówił   o   „kampanii   nienawiści   w 
świecie arabskim prowadzonej przeciwko nam nie przez rządy, ale przez narody". 
Jego Rada Bezpieczeństwa Narodowego przedstawiła wtedy podstawowe przyczyny 
takiej   sytuacji,   stwierdzając,   że   Stany   Zjednoczone   popierają   skorumpowane   i 
dyktatorskie   rządy   oraz   „sprzeciwiają   się   postępowi   politycznemu   i 
gospodarczemu", ponieważ chcą kontrolować miejscowe zasoby ropy naftowej.

Badania przeprowadzone w świecie arabskim po li września ujawniły, że te  

same   przyczyny   są   aktualne  również  dzisiaj,  a   dodatkowo   wzmacnia   je  niechęć 
wobec pewnych amerykańskich poczynań. Uderzające jest to, że powyższe poglądy 
są   żywe   również   w   tych   częściach   regionu   arabskiego,   który   można   uznać   za 
uprzywilejowany i zorientowany na Zachód. Oto jeden z ostatnich przykładów: i 
sierpnia 2002 roku w „Far Eastern Economic Review" międzynarodowy uznany 
ekspert świata arabskiego Ah- med Rashid napisał, że w Pakistanie „rośnie gniew 
spowodowany   tym,   że  Stany   Zjednoczone   swoim   wsparciem   umożliwiają 
wojskowemu reżimowi [Musharrafa] odkładanie w czasie obiecanej demokracji".

background image

Dzisiaj nie przynosi nam korzyści wiara w to, że „oni nas nienawidzą" czy 

„nienawidzą naszej wolności". Wręcz przeciwnie - ci ludzie lubią Amerykanów oraz 
amerykański styl życia, w tym nasze wolności. To czego nienawidzą, to oficjalna 
polityka, która odmawia im prawa do ich własnych wolności, do których również  
dążą.

Z tych powodów tyrady Osamy bin Ladena po 11 września - na przykład o tym, 

że Stany Zjednoczone wspierają skorumpowane i brutalne reżimy, albo o „inwazji" 
Stanów Zjednoczonych w Arabii Saudyjskiej - wywołują pewien oddźwięk, nawet 
wśród tych, którzy się nim brzydzą lub którzy się go boją. Z niechęci, gniewu i 
frustracji terroryści czerpią poparcie oraz nowych rekrutów.

Powinniśmy również zdawać sobie sprawę z tego, że duża część świata uważa  

Waszyngton   za   reżim   terrorystyczny.   W   ostatnich   latach   Stany   Zjednoczone 
wspierały lub angażowały się w akcje w Kolumbii, Ameryce Środkowej, Panamie, 
Sudanie   i   Turcji   -   wymieniając   tylko   kilka   -   które   były   prowadzone   zgodnie   z 
oficjalną amerykańską definicją „przeciwdziałania terroryzmowi".

W najbardziej rozsądnym piśmie naszego establishmentu, „Foreign Affairs", 

Samuel   Huntington   napisał   w   1999   roku:   „Podczas   gdy   Stany   Zjednoczone 
regularnie nazywają rządy różnych krajów bandyckimi, w oczach wielu narodów 
stają   się   zbójeckim   supermocarstwem   [...],   które   stanowi   dla   nich   największe 
zewnętrzne zagrożenie".

Tego   zdania   nie   zmienił   fakt,   że   11   września   po   raz   pierwszy   w   historii 

zachodni kraj na własnej ziemi padł ofiarą straszliwego ataku terrorystycznego, na 
skalę aż zbyt dobrze znaną ofiarom zachodnich mocarstw. Atak ten był znacznie 
poważniejszy niż nazywane czasami „terrorem detalicznym" akcje IRA, algierskiego 
Frontu Wyzwolenia Narodowego czy Czerwonych Brygad.

Atak terrorystyczny z 11 września wywołał zdecydowane potępienie na całym 

świecie i wzbudził szczere współczucie dla niewinnych ofiar. Ale nie bez zastrzeżeń.  
Międzynarodowe   badanie,   przeprowadzone   przez   Instytut   Gallupa   pod   koniec 
września 2001 roku, wykazało niewielkie poparcie dla „militarnego ataku" Stanów 
Zjednoczonych   na   Afganistan.   Najniższe   wyrażono   w   Ameryce   Łacińskiej   (na 
przykład w Meksyku tylko 2 procent), a więc w regionie najbardziej doświadczonym 

background image

przez podobne amerykańskie interwencje.

Obecną   „kampanię   nienawiści"   w   świecie   arabskim   napędza   również 

amerykańska polityka wobec Izraela, Palestyny i Iraku. Stany Zjednoczone bardzo 
mocno wspierały brutalną izraelską okupację militarną, która trwa już trzydzieści 
pięć lat.

Jednym   ze   sposobów   na   złagodzenie   napięcia   między   Izraelczykami   a 

Palestyńczykami byłoby niedopuszczenie do jego wzrostu, a to właśnie czynimy, 
ponieważ   nie   tylko   nie   przyłączamy   się   do   wieloletniego   międzynarodowego 
konsensusu, który wzywa do uznania prawa wszystkich krajów tego  regionu do 
życia   w   pokoju   i   bezpieczeństwie,   w   tym   państwa   Palestyńczyków   na   terenie 
obecnie   okupowanym   (być   może   po   niewielkich   korektach   granic),   ale   także 
wspieramy  gospodarczo,  militarnie  i dyplomatycznie nieustanne  wysiłki Izraela, 
które uniemożliwiają zażegnanie konfliktu.

W   Iraku   dekada   surowych   sankcji   utrzymywanych   pod   naciskiem   Stanów 

Zjednoczonych   wzmocniła   Saddama   Husajna   i   jednocześnie   doprowadziła   do 
śmierci   setek   tysięcy   Irakijczyków   -   być   może   większej   liczby   ludzi   „niż   liczba 
zamordowanych przez  tak  zwaną  broń   masowego  rażenia  w  ciągu  całej  historii 
ludzkości", jak napisali  analitycy wojskowi John  i Karl Muellerowie w „Foreign 
Affairs" w 1999 roku.

Jeśli zaś chodzi o atak Stanów Zjednoczonych na Irak, to nikt, nawet Donald 

Rumsfeld, nie jest w stanie oszacować jego kosztów ani konsekwencji.

Radykalni ekstremiści islamscy z pewnością mają nadzieję, że atak na Irak 

spowoduje śmierć wielu ludzi i zniszczenie znacznych obszarów kraju, dzięki czemu 
pojawią się nowi rekruci gotowi na terrorystyczne akcje

1

. Zapewne cieszą się oni 

również   z   „doktryny   Busha",   wyznającej   prawo   do   atakowania   wszystkich 
potencjalnych zagrożeń, których liczba jest właściwie nieograniczona. Prezydent 
oświadczył,   że   „nie   można   powiedzieć,   ile   trzeba   będzie   stoczyć   wojen,   aby 
zapewnić wolność naszej ojczyźnie". To prawda.

Zagrożenia   są   wszędzie,   nawet   w   ojczyźnie.   Prowadzenie   niekończącej   się 

wojny stanowi znacznie większe zagrożenie dla Amerykanów niż ich potencjalni 
wrogowie, i to z przyczyn, które organizacje terrorystyczne doskonale rozumieją.

background image

Dwadzieścia lat temu były izraelski szef wywiadu wojskowego, Jeho- szafat 

Harkabi,   który   był   także   uznanym   arabistą,   wyraził   opinię,   która   wciąż   jest 
prawdziwa.   „Zaoferowanie   Palestyńczykom   honorowego   rozwiązania,   które 
uszanuje ich prawo do decydowania o własnym losie: oto rozwiązanie problemu  
terroryzmu   -   powiedział   Harkabi.   -   Kiedy   wysuszymy   bagno,   nie   będzie   już 
komarów".

Wówczas Izrael był całkowicie odporny na akcje odwetowe na okupowanych 

terytoriach,   dlatego   stan   ten   utrzymał   się   jeszcze   do   niedawna.   Przestroga 
Harkabiego   była   jednak   trafna,   a   wyniesiona   z   historii   lekcja   dotyczy   większej 
liczby spraw.

Długo przed 11 września zdawano sobie sprawę z tego, że dzięki nowoczesnej 

technologii bogate i wpływowe państwa stracą monopol na stosowanie przemocy i 
będą mogły spodziewać się okropności na własnej ziemi.

Jeżeli   nadal   będziemy   tworzyć   nowe   bagna,   pojawi   się   znacznie   więcej 

komarów z niesamowitą wręcz siłą rażenia.

Gdy jednak poświęcimy swoje zasoby na osuszanie bagien, zwracając uwagę 

na   korzenie   „kampanii   nienawiści",   wówczas   nie   tylko   zdołamy   zmniejszyć 
zagrożenia,   przed   którymi   stoimy,   ale   będziemy   także   realizować   wyznawane   i 
osiągalne ideały - jeśli tylko zaczniemy traktować je poważnie.

PRZYPISY

1.

Wyrażając pogląd ekspertów wywiadu, Michael Scheuer, starszy analityk 

służb wywiadowczych, który był odpowiedzialny za śledzenie bin Ladena od 
1996 roku, pisze w swojej książce Imperiał Hubris (2004), że „bin Laden nie 
ma chyba większej nadziei niż ta, że Stany Zjednoczone zaatakują Irak i będą  
go   okupować,   co   byłoby   dla   niego   [Osamy   bin   Ladena]   prezentem   od 
Ameryki". Fawaz Gerges w swojej najlepszej naukowej pracy na temat ruchu 
dżihad - Journey ofthe Jihadist (2006) - mówi o tym, że zbrodnie terrorystów 
z 11 września były ostro potępione przez zwolenników dżihadu i dzięki tej 

background image

postawie Stany Zjednoczone miały możliwość oddzielenia ich od bin Ladena. 
Jednak szybkie odwołanie się Busha do przemocy, a szczególnie zaatakowanie 
Iraku,   spowodowało,   że   połączyli   oni   swoje   siły   z   bin   Ladenem,   co 
doprowadziło w końcu do znacznie większego zagrożenia terroryzmem.

background image

Stany Zjednoczone przeciwko Irakowi - 

skromna propozycja

1 LISTOPADA 2002 ROKU

Gorliwe wysiłki administracji Busha, podejmowane w celu przejęcia kontroli nad 
Irakiem   -   w   wyniku   wojny,   przewrotu   wojskowego   albo   jakimikolwiek   innymi 
środkami   -   wywołały   wiele   opinii   dotyczących   motywów,   jakimi   kierują   się 
decydenci.

Jedna z interpretacji, przedstawiona przez Anatola Liyiena, współpracownika 

Carnegie Endowment for International Peace w Waszyngtonie, mówi, że wysiłki 
Busha   są   zgodne   z   „klasyczną   współczesną   strategią   zagrożonych   prawicowych 
oligarchów,   która   ma   na   celu   obrócić   niezadowolenie   społeczeństwa   w 
nacjonalizm", co można osiągnąć, wywołując strach przed zewnętrznymi wrogami. 
Celem   administracji,   wyjaśnia   dalej   Leyien,   jest   .jednostronne   panowanie   nad 
światem   przez   całkowitą   dominację   militarną",   dlatego   właśnie   większość 
społeczności   międzynarodowej   obawia   się   rządu   Stanów   Zjednoczonych   i   jest 
nastawiona   do   niego   antagonistycz-   nie,   co   często   jest   błędnie   nazywane 
„antyamerykanizmem".

Powyższą interpretację potwierdza, a nawet znacznie poszerza, analiza działań 

poprzedników dzisiejszego wojowniczego Waszyngtonu.

Od   czasu   ataków   z   11   września   republikanie   wykorzystują   zagrożenie 

terroryzmem jako pretekst do poszerzenia swojej prawicowej polityki. W czasie 
wyborów   do   Kongresu   strategia   ta   odsunęła   uwagę   od   spraw   ekonomicznych   i 
przeniosła ją na wojnę. Kiedy zaczyna się kampania prezydencka, republikanie z 
całą   pewnością   nie   chcą,   aby   ludzie   zadawali   im   pytania   na   temat   przyszłych 
emerytur,   rynku   pracy,   zmian   w   opiece   zdrowotnej   czy   innych   podobnych 

background image

problemów. Powinni raczej chwalić swoich bohaterskich liderów za to, że ratują 
nas przed nieuniknionym niszczącym
atakiem   ze   strony   groźnego   wroga   oraz   że   nie   uciekają   przed   konfrontacją   z 
przeciwnikiem, który tylko czeka, aby nas unicestwić.

Okropności 11 września były także pretekstem do wdrożenia długofalowych 

planów,   których   celem   jest   przejęcie   kontroli   nad   ogromnymi   zasobami   ropy 
naftowej   Iraku,   jednymi   z   największych   w   Zatoce   Perskiej,   już   w   1945   roku 
opisanymi   przez   Departament   Stanu   jako   „niewiarygodne   źródło   potęgi 
strategicznej i władzy oraz jedna z największych zdobyczy materialnych w historii 
świata". Kontrola nad źródłami energii napędza amerykańską potęgę ekonomiczną 
i militarną, a „potęga strategiczna" przekłada się na poziom kontroli nad światem.

Inna interpretacja zakłada, że administracja wierzy w to, co mówi, a więc że 

Irak   nagle   stał   się   zagrożeniem   dla   naszej   egzystencji   i   dla   swoich   sąsiadów. 
Musimy   mieć   pewność,   że   iracka   broń   masowego   rażenia   oraz   środki   do   jej 
produkcji   zostaną   zniszczone,   a   potwór   wcielony,   Saddam   Husajn,   zostanie 
wyeliminowany. I to szybko. Wojnę należy rozpocząć tej zimy - na przełomie 2002 i 
2003 roku, bo następna zima będzie terminem zbyt późnym. Wtedy bowiem grzyb 
atomowy, który przewiduje Condole- ezza Rice, doradca do spraw bezpieczeństwa, 
już nas pochłonie.

Załóżmy,   że   interpretacja   ta   jest   właściwa.   Jeśli   mocarstwa   Środkowego 

Wschodu boją się Waszyngtonu bardziej niż Saddama, co wydaje się prawdą, to 
taka   postawa   ujawnia   ich   ograniczone   postrzeganie   rzeczywistości.   A   to,   że 
następnej zimy będzie trwała w Stanach Zjednoczonych kampania prezydencka, to 
po prostu czysty przypadek.

Przyjmując oficjalną interpretację, należy postawić oczywiste pytanie o to, w 

jaki sposób osiągnąć zapowiadane cele. Przy takich założeniach od razu widać, że 
administracja nie dostrzegła idealnej alternatywy dla inwazji na Irak. Niech zrobi 
to   Iran.   Ten   prosty   plan   wydaje   się   pominięty,   być   może   dlatego,   że   zostałby 
uznany za szalony, i pewnie słusznie. Ale warto zapytać dlaczego.

Skromna propozycj a brzmi więc tak, żeby Stany Zjednoczone zachęciły Iran 

do   inwazji   na   Irak,   jednocześnie   wspierając   Irańczyków   niezbędną   pomocą 

background image

logistyczną i militarną z bezpiecznej odległości (pociski rakietowe, bomby, bazy 
wojskowe itd.). Inaczej mówiąc: jeden biegun „osi zła" zająłby się drugim.

Ta propozycja ma wiele zalet w porównaniu z rozwiązaniem alternatywnym.
Po pierwsze, Saddam zostanie obalony. A właściwie rozniesiony na kawałki 

razem   z   każdym,   kto   znajduje   się   blisko   niego.   Jego   broń   masowego   rażenia 
również zostanie zniszczona, wraz ze środkami do jej produkcji.

Po   drugie,   nie   będzie   ofiar   wśród   Amerykanów.   To   prawda,   że   wielu 

Irakijczyków   i   Irańczyków   zginie.   Ale   to   raczej   nie   jest   powód   do   zmartwień. 
Otoczenie Busha - w tym wielu przejętych zwolenników Reagana mocno wsparło 
Saddama po jego ataku na Iran w 1980 roku, nie zważając na ogromną liczbę ofiar, 
które oddały swoje życie, wtedy lub później, na skutek sankcji reżimu.

Saddam może użyć broni chemicznej. Ale obecna administracja bez wahania 

wsparła „potwora z Bagdadu", kiedy użył on broni chemicznej przeciwko Iranowi za 
prezydentury Reagana, i później, kiedy użył gazu bojowego przeciwko „własnemu 
narodowi" (w tym miejscu powtórzę znane powiedzenie: Przeciwko Kurdom, którzy 
byli jego narodem w takim znaczeniu, w jakim Indianie Cherokee byli narodem 
Andrew Jacksona

1

).

Obecni   waszyngtońscy   planiści   wspierali   „potwora"   również   po   tym,   jak 

popełnił on swoje najgorsze zbrodnie, a nawet dostarczali mu środki, dzięki którym 
mógł rozwinąć broń masowego rażenia, biologiczną i nuklearną, przydatną podczas 
inwazji w Kuwejcie.

Bush senior i Cheney w zasadzie nie stawiali Saddamowi żadnych zarzutów 

także po rzezi na szyitach w marcu 1991 roku, w interesie „stabilności", jak wówczas 
to tłumaczono. Wycofali swoje poparcie dopiero po ataku na Kurdów - i to tylko na 
skutek ogromnej presji w kraju i na świecie.

Po trzecie, nie będzie problemu z Organizacją Narodów Zjednoczonych. Nie 

trzeba będzie wyjaśniać światu, że ONZ jest przydatna tylko wtedy, kiedy wypełnia 
rozkazy Stanów Zjednoczonych, a w innym wypadku nie.

Po czwarte, Iran z pewnością ma znacznie lepsze od Waszyngtonu podstawy 

do wywoływania wojny, a następnie rządzenia postsaddamow- skim Irakiem. W  
przeciwieństwie do administracji Busha, Iran nie wspierał mordercy Saddama ani 

background image

jego programu broni masowego rażenia.

Można oczywiście zaprotestować, że nie należy ufać irańskim władzom

-ale tym bardziej nie należy ufać tym, którzy wspierali Saddama jeszcze długo po  
tym, gdy popełnił on swoje największe zbrodnie.

Co   więcej,   oszczędzimy   sobie   ewentualnego   wstydu   za   ślepą   wiarę   w 

przywódców, którą słusznie wyśmiewamy w państwach totalitarnych.

Po piąte, wyzwolenie spotka się z entuzjazmem dużej części społeczeństwa, o 

wiele większym niż w wypadku inwazji Amerykanów. Ludzie będą świętować na 
ulicach Basry i Karbali, a my dołączymy do irańskich dziennikarzy w wysławianiu 
szlachetności wyzwolicieli i ich słusznej sprawy.

Po szóste, Iran może zacząć wdrażać „demokrację". Większość społeczeństwa 

to   szyici   i   Iran   miałby   znacznie   mniej   problemów   niż   Stany   Zjednoczone   w 
przyznawaniu im głosu w nowym irackim rządzie.

Nie   będzie   problemu   z   dostępem   do   zasobów   irackiej   ropy   naftowej, 

amerykańskie koncerny mogłyby więc bez trudu podjąć natychmiast eksploatację 
irańskich źródeł energii, gdyby tylko Waszyngton się na to zgodził.

Z pewnością ta skromna propozycja, żeby to Iran wyzwolił Irak, jest szalona. 

Ma tylko jedną zaletę: jest bardziej sensowna niż plany obecnie realizowane - lub 
byłaby,  gdyby  cele,   które   deklaruje  administracja,  miały   cokolwiek  wspólnego  z 
rzeczywistymi.

PRZYPISY

1.

Jak się okazało, Saddam Husajn nie miał broni chemicznej w 2003 roku. 

Ale przyjęto za pewnik, że ma, i dlatego amerykańskie wojska wyposażono w  
odpowiednie środki ochrony. Szczególne środki ostrożności podjęto również w 
Izraelu.

background image

Argument przeciwko wojnie w Iraku

3 MARCA 2003 ROKU

Najpotężniejsze   państwo   w   historii   ogłasza,   że   zamierza   kontrolować   świat   za 
pomocą siły, a więc w wymiarze, w którym ma absolutną przewagę. Prezydent Bush 
i jego współpracownicy najwyraźniej uważają, że dysponują środkami przymusu tak 
nadzwyczajnymi, że mogą z pogardą zlikwidować każdego, kto stanie im na drodze.

Skutki takiego rozumowania mogą być katastrofalne zarówno w Iraku, jak i w 

innych   częściach   świata,   gdyż   odpowiedzią   na   działania   Stanów   Zjednoczonych 
może być niebywała kumulacja akcji odwetowych terrorystów, prowadząca nawet 
do nuklearnego Armagedonu.

Bush, Cheney i Rumsfeld są oddani „imperialnej ambicji - jak napisał John 

Ikenberry we wrześniowo-październikowym wydaniu «Foreign Af- fairs» z 2002 
roku - jednobiegunowego świata, w którym Stany Zjednoczone nie mają żadnego 
poważnego konkurenta" i w którym „żadne państwo ani koalicja nie odważy się 
nigdy przeciwstawić globalnemu liderowi, obrońcy i egzekutorowi". Ambicja ta z 
całą pewnością obejmuje kontrolę nad zasobami Zatoki Perskiej i zainstalowanie 
tam baz wojskowych, które będą zaprowadzać amerykański porządek w regionie.

Jeszcze   zanim   administracja   zaczęła   uderzać   w   wojenne   bębny   przeciw 

Irakowi,   pojawiało   się   mnóstwo   ostrzeżeń,   że   agresja   Stanów   Zjednoczonych 
doprowadzi   do   rozpowszechnienia   broni   masowej   zagłady,   a   także   terroru, 
zastraszania i odwetu.

Teraz Waszyngton udziela światu bardzo brzydkiej i niebezpiecznej lekcji: jeśli 

chcecie się przed nami obronić, to lepiej zacznijcie naśladować Koreę Północną i 
stwórzcie poważne zagrożenie militarne. W przeciwnym wypadku zmieciemy was z 
powierzchni ziemi.

Mamy   powody   przypuszczać,   że   jednym   z   celów   wojny   z   Irakiem   jest 

zademonstrowanie  tego,  czym kieruje się imperium, kiedy decyduje  się uderzyć 
(chociaż słowo „wojna" jest w tym wypadku terminem niewłaściwym ze względu na 

background image

ogromną nierównowagę sił).

Propaganda zalewa nas ostrzeżeniami, że jeśli nie powstrzymamy Saddama 

Husajna dziś, to on zniszczy nas jutro. W październiku 2002 roku, kiedy Kongres 
dał   prezydentowi   wolną   rękę   w   kwestii   wojny,   uczynił   to,   aby   „chronić 
bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych przed nieustannym zagrożeniem ze strony 
Iraku".

Żaden   sąsiad   Iraku   nie   czuje   się   jednak   zbyt   mocno   zagrożony   przez 

Saddama, bez względu na to, jak bardzo nienawidzi tego morderczego tyrana - być 
może dlatego, że doskonale wie o tym, że Irakijczycy są na skraju wytrzymałości. 
Irak   stał   się   jednym   z   najsłabszych   państw   regionu.   Jak   można   przeczytać   w 
raporcie   Amerykańskiej   Akademii   Sztuk   i   Nauk,   iracki   potencjał   gospodarczy   i 
inwestycje wojskowe to jedynie ułamek potencjału i wydatków Kuwejtu, w którym 
mieszka 90 procent mniej ludzi niż w Iraku.

W   rzeczywistości   sąsiednie   państwa   próbowały   doprowadzić   do   ponownej 

integracji Iraku z regionem, do którego należą przecież Iran i Kuwejt, a więc kraje 
zaatakowane niegdyś przez Irak.

Saddam Husajn korzystał z pomocy Stanów Zjednoczonych podczas wojny z 

Iranem i później, aż do dnia inwazji na Kuwejt. Osoby odpowiedzialne za ten stan  
rzeczy w większości powróciły obecnie do władzy w Waszyngtonie. Administracj e 
Reagana i Busha seniora udzielały pomocy Saddamowi, dostarczając mu między 
innymi środki do rozwoju broni masowego rażenia, i to w czasach, kiedy „potwór z 
Bagdadu" był znacznie niebezpieczniejszy niż obecnie i kiedy popełnił już swoje  
największe zbrodnie, jak choćby wymordowanie tysięcy Kurdów trującym gazem.

Zakończenie   panowania   Saddama   uwolniłoby   Irakijczyków   od   ogromnego 

ciężaru. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że podzieliby on los 
Ceaucescu i innych bezwzględnych tyranów wspieranych przez Stany Zjednoczone i 
Wielką   Brytanię,   gdyby   tylko   irackie   społeczeństwo   nie   zostało   zniszczone 
surowymi sankcjami, przez które musi się poddać tyranii Saddama, aby przeżyć, i 
które tym samym wzmacniają jego i jego klikę.

Saddam pozostaje ogromnym zagrożeniem dla wszystkich, którzy są w jego 

zasięgu. Dziś nie sięga on jednak poza granice swojego kraju, chociąż może się tak 

background image

zdarzyć,   że   amerykańska   agresja   natchnie   nowe   pokolenie   terrorystów   żądzą 
zemsty   i   nakłoni   Irak   do   przeprowadzenia   akcji   terrorystycznych,   podobno   już 
przygotowywanych.

W 2002 roku zespół pod kierownictwem Gary'ego Harta i Warrena Rudmana 

przygotował dla Rady do spraw Stosunków Międzynarodowych raport Ameryka - 
wciąż nieprzygotowana, wciąż zagrożona.
 Ostrzega on przed prawdopodobnymi 
atakami   terrorystycznymi,   o   wiele   okrutniejszy-   mi   niż   te   z   11   września,   bo   z 
użyciem broni masowej zagłady, przed zagrożeniami „bardziej prawdopodobnymi 
w perspektywie wojny, którą Stany Zjednoczone chcą rozpocząć z Irakiem".

Dziś Saddam ma wszelkie powody, aby utrzymywać pod ścisłą kontrolą całą 

broń chemiczną i biologiczną, jaką ewentualnie dysponuje. Nie udostępniłby jej 
osobom   pokroju   Osamy   bin   Ladena,   stanowiącym   realne   zagrożenie   dla   niego 
samego, pomijając zupełnie kwestię, czy istnieje najmniejsza choćby przesłanka, że 
do takiej śmiercionośnej transakcji w ogóle mogłoby dojść. Zwolennicy rozwiązań 
siłowych   w   Waszyngtonie   wiedzą   więc   doskonale,   że   istnieje   znikome 
prawdopodobieństwo,   że   Irak   użyje   jakiejkolwiek   broni   masowej   zagłady   - 
ryzykując tym samym swoje całkowite unicestwienie.

Zaatakowane   irackie   społeczeństwo   rozpadłoby   się   jednak,   a   tym   samym 

utracono   by   jakąkolwiek   kontrolę   nad   bronią   masowego   rażenia.   Mogłaby   ona 
zostać   „sprywatyzowana",   jak   ostrzega   międzynarodowy   specjalista   do   spraw 
bezpieczeństwa,   Daniel   Benjamin,   i   zaoferowana   na   ogromnym   „rynku   broni 
niekonwencjonalnej,   na   którym   bez   trudu   znalazłaby   nabywców".   To   naprawdę 
scenariusz katastroficzny, podkreśla Benjamin

1

.

Losu Irakijczyków w czasie wojny nikt nie jest w stanie przewidzieć: ani CIA, 

ani Rumsfeld, ani nawet ci, którzy nazywają siebie ekspertami do spraw Iraku, 
dosłownie nikt. Ale międzynarodowe organizacje niosące pomoc ludziom na całym 
świecie przygotowują się na najgorsze.

Według   szacunków   uznanych   organizacji   medycznych,   mogą   zginąć   setki 

tysięcy osób. Tajne raporty ONZ ostrzegają, że wojna może wywołać „katastrofę 
humanitarną na niewyobrażalną skalę", przy czym nawet 30 procent irackich dzieci 
może umrzeć z powodu niedożywienia

2

.

background image

Dziś z całą pewnością można wykluczyć, że administracja w Waszyngtonie 

uwzględnia   ostrzeżenia   międzynarodowych,organizacji   humanitarnych   o 
katastrofalnychskutkach ataku.

Ta potencjalna katastrofa to jeden z powodów, dla których przyzwoici ludzie 

nie biorą pod uwagę zastraszania ani przemocy - czy to w życiu osobistym, czy w 
stosunkach międzynarodowych - jeśli nie stoją za tą decyzją naprawdę druzgocące 
argumenty.   Jak   dotąd   nie   pojawiło   się   jednak   nic,   co   mogłoby   usprawiedliwić  
użycie siły w Iraku.

PRZYPISY

1.   Najwyraźniej  coś w rodzaju  scenariusza  katastroficznego  już  się zdarzyło.  W 

Iraku   naprawdę   były   środki   do   rozwoju   broni   masowej   zagłady,   ale   pod 
nadzorem   inspektorów   ONZ,   którzy   je   demontowali   i   którzy   musieli   się 
wycofać po ataku Stanów Zjednoczonych. Rumsfeld, Wolfowitz i ich wspólnicy 
nie   nakazali   jednak   wojskowym,   aby   ochraniali   składy   tych   substancji. 
Inspektorzy kontynuowali swoją pracę za pomocą satelity i donosili, że ponad 
sto   obiektów   jest   systematycznie   grabionych,   w   tym   również   ze 
śmiercionośnych biotoksyn i cennego sprzętu, który mógłby być wykorzystany 
w pociskach i w broni nuklearnej. Miejsce przeznaczenia jest nieznane - i nie 
jest to optymistyczny wniosek.

2.  Najbardziej   wiarygodne   szacunki   dotyczące   liczby   ofiar   znalazły   się   w 

przygotowanym we współpracy z Centrum Studiów Międzynarodowych przy 
Massachusetts   Institute   of   Technology   artykule   zespołu   pod   kierunkiem 
doktora Gilberta Burnhama  The Humań Cost ofthe War in Iraq [Straty w  
ludziach  w  wojnie   w  Iraku],
  opublikowanym  w  październikowym  numerze 
czasopisma „Lancet" z 2006 roku. W artykule mówi się o możliwej liczbie 650 
tysięcy   śmiertelnych   ofiar   inwazji.   Ponadto   wspomina   się   o   milionach 
uchodźców oraz o ogromnych zniszczeniach i biedzie.

background image

Skoro mamy wojnę

24 MARCA 2003 ROKU

Jeżeli   z   historii   wojen   wynika   cokolwiek   oczywistego,   to   zawiera   się   to   w 
stwierdzeniu, że niewiele można przewidzieć.

W   Iraku   najpotężniejsze   militarne   mocarstwo   w   dziejach   ludzkości 

zaatakowało znacznie słabszy kraj - niewiarygodna wręcz dysproporcja sil. Upłynie 
bardzo dużo czasu, zanim będzie można choćby wstępnie ocenić konsekwencje tego  
ataku.   Należy   zatem   podjąć   wzmożone   wysiłki,   aby   zminimalizować   krzywdy   i 
zapewnić   Irakijczykom   wszechstronną   pomoc   w   odbudowywaniu 
postsaddamowskiego   społeczeństwa.   Musi   to  być   jednak   taka   pomoc,   jakiej  oni 
sobie życzą, a nie podyktowana przez zagranicznych władców.

Nie ma powodu wątpić w niemal powszechne przekonanie, że wojna w Iraku 

jedynie zwiększy zagrożenie terrorem i prawdopodobieństwo wykorzystania broni 
masowego rażenia jako narzędzia zemsty lub środka odstraszającego

1

.

W Iraku administracja Busha realizuje swoje „imperialistyczne ambicje", czyli 

zastrasza   świat   i   zamienia   Amerykę   w   międzynarodowego   pariasa.   Stany 
Zjednoczone nie deklarują, że intencją ich bieżącej polityki jest narzucenie potęgi 
militarnej,   która   będzie   dominować   nad   światem   i   której   nikt   nie   odważy   się 
przeciwstawić.   Amerykanie   pokazują   po   prostu,   że   mogą   prowadzić   wojny 
prewencyjne, kiedy chcą (prewencyjne, a nie wyprzedzające). Jeśli nawet istnieje 
jakiekolwiek usprawiedliwienie działań wyprzedzających, to na pewno nie spełniają 
one podstawowego warunku prowadzenia wojny prewencyjnej - użycia siły w celu 
wyeliminowania potencjalnego lub rzeczywistego zagrożenia.

Taka   polityka   otwiera   drogę   do   przedłużających   się   walk   między   Stanami 

Zjednoczonymi a ich wrogami, z których część zrodziła się z powodu amerykańskiej 
przemocy i agresji, i to nie tylko na Środkowym Wschodzie. W tym znaczeniu atak 
Stanów Zjednoczonych na Irak był odpowiedzią na modły bin Ladena.

Koszty wojny i jej następstwa dla świata mogą być ogromne. Wystarczy podać 

background image

przynajmniej jedną możliwość - destabilizacja w Pakistanie może doprowadzić do 
przejęcia   „zagubionej   broni   jądrowej"   przez   globalną   siatkę   terrorystyczną,   a 
inwazja   i   okupacja   wojskowa   Iraku   jest   w   stanie   skutecznie   pobudzić   takie 
działania. Inne groźne następstwa łatwo sobie wyobrazić.

Ale widać w tym wszystkim również nadzieję - począwszy od ogólnoświatowej 

pomocy dla ofiar wojny, brutalnej tyranii i morderczych sankcji w Iraku.

Obiecującym   znakiem   jest   również   to,   że   międzynarodowy   sprzeciw   w 

związku z inwazją - przed jej dokonaniem oraz po tym, gdy już nastąpiła - jest 
całkowicie   bezprecedensowy.   Dla   porównania,   dokładnie   czterdzieści   jeden   lat 
temu,   licząc   od   marca   2003   roku,   kiedy   administracja   Kennedyego   rozpoczęła 
bezpośredni   atak   na   Wietnam   Południowy,   właściwie   nikt   przeciwko   temu   nie 
protestował. Protesty nie przybrały również na sile podczas tych kilku lat, gdy w 
Wietnamie   Południowym   przebywało   kilkaset   tysięcy   amerykańskich   żołnierzy, 
kraj został zniszczony, a Stany Zjednoczone rozciągnęły obszar działań wojennych 
na Wietnam Północy.

Dziś   w   Stanach   Zjednoczonych   -   i   na   całym   świecie   -   powszechnie   są 

organizowane gorące i pryncypialne protesty antywojenne. Ruch na rzecz pokoju 
działał silnie jeszcze przed rozpoczęciem nowej wojny w Iraku.

Odzwierciedla to stale rosnący w ostatnich latach brak tolerancji dla agresji i 

okrucieństw, będący częścią większych zmian zachodzących na świecie. Działalność 
aktywistów   w   ciągu   ostatnich   czterdziestu   lat   przyniosła   cywilizujący   narody 
skutek.

W   tej   chwili   Stany   Zjednoczone,   jeśli   chcą   zaatakować   znacznie   słabszego 

wroga, mogą jedynie uruchomić ogromną machinę propagandową, przedstawiającą 
go   jako   najwyższe   zło,   a   nawet   jako   zagrożenie   dla   naszego   przetrwania.   Tak 
właśnie wyglądał scenariusz Stanów Zjednoczonych w wypadku inwazji na Irak

2

.

Działacze ruchu na rzecz pokoju dysponują jednak obecnie o wiele większymi 

możliwościami powstrzymania następnej fali przemocy, co ma kolosalne znaczenie.

Sprzeciw   wobec   wojny   Busha   został   w   ogromnej   mierze   obudzony   przez 

świadomość   tego,   że   Irak   jest   jedynie   specjalnym   przypadkiem   „imperialnych 
ambicji",   wyrażonych   jednoznacznie   w   Narodowej   Strategii   Bezpieczeństwa   we 

background image

wrześniu

  2 0 0 2

 roku.

Z   punktu   widzenia   naszej   obecnej   sytuacji,   warto   śledzić   najnowsze 

wydarzenia   na   świecie.   W   październiku

  2 0 0 2

  roku   skala   zagrożeń   dla   pokoju 

została   dramatycznie   podkreślona   podczas   spotkania   w   Hawanie   z   okazji 
czterdziestej   rocznicy   kubańskiego   kryzysu   rakietowego,   w   którym   to   spotkaniu 
uczestniczyli przedstawiciele Kuby, Rosji i Stanów Zjednoczonych.

To,  że  przetrwaliśmy ten  kryzys, zakrawało  na  cud. Dowiedzieliśmy się, że 

świat został uratowany przed prawdopodobną zagładą nuklearną przez oficera z 
rosyjskiego   okrętu   podwodnego,   Wasilija   Archipowa,   który   wstrzymał   rozkaz 
odpalenia   torped   wyposażonych   w   głowice   nuklearne,   kiedy   rosyjskie   okręty 
podwodne   zostały   zaatakowane   przez   amerykańskie   niszczyciele.   Gdyby   nie 
Archipow, ładunek nuklearny niemal na pewno zostałby odpalony, co wywołałoby 
odwet, który „zniszczyłby półkulę północną", jak twierdził Eisenhower.

Ta   porażająca   wizja   jest   szczególnie   aktualna   w   obecnych   okolicznościach. 

Korzenie kryzysu kubańskiego sięgają międzynarodowego terroryzmu, dążącego do 
„zmiany reżimu" zgodnie z dwiema najbardziej popularnymi dzisiaj koncepcjami. 
Amerykańskie ataki terrorystyczne przeciwko Kubie rozpoczęły się wkrótce po tym, 
jak   władzę   przejął   Castro,   a   ich   eskalacja   nastąpiła   za   czasów   prezydentury 
Kennedy'ego, tuż przed kryzysem oraz po nim.

Te nowe odkrycia wyraźnie pokazują straszne i nieprzewidywalne zagrożenie 

związane z atakiem na „znacznie słabszego wroga" dążącego do „zmiany reżimu" - 
zagrożenie,   które   mogłoby   zgubić   nas   wszystkich,   co   mówię   bez   najmniejszej 
przesady.

Stany   Zjednoczone   karczują   nowe   i   niebezpieczne   ścieżki   przez   niemal 

jednogłośną dżunglę światowej opozycji.

Waszyngton może na dwa sposoby zareagować na zagrożenia, które po części 

wynikają z jego własnych działań i zaskakujących oświadczeń. Po pierwsze, może 
podjąć próbę złagodzenia tych zagrożeń. Wystarczy, że zwróci większą uwagę na  
uznanie   krzywd   i   stanie   się   cywilizowanym   członkiem   ogólnoświatowej 
społeczności,   zachowując   szacunek   dla   międzynarodowego   porządku   i   jego 
instytucji. Po drugie, może stworzyć jeszcze groźniejsze instrumenty destrukcji i 

background image

dominacji,   tak   aby   zniszczyć   każde   dostrzeżone   niebezpieczeństwo,   choćby   nie 
wiadomo jak bardzo odległe.  Wybierając tę drugą możliwość, spowoduje jednak 
powstanie nowych, jeszcze większych niebezpieczeństw.

PRZYPISY

1. Operacje wywiadowcze przeprowadzone po inwazji ujawniły, że wzrost ten był 

znacznie wyższy, niż się tego spodziewano. Proszę zajrzeć do mojej książki Fa- 
iled   States
  (2006),   na   stronę   18.   i   następne,   oraz   do   tajnego   dokumentu 
National   Intelligence   Estimate   (ocena   wywiadu   krajowego),   który   referuje 
Mark Mazzetti w artykule  Spy Agencies Say Iraą War Worsens Terrorism  
Threat   (Agencje   wywiadowcze   twierdzą,   że   wojna   w   Iraku   zwiększa  
zagrożenie   terroryzmem)
  opublikowanym   w   „New   York   Timesie"   z   24 
września  2006   roku.  W  marcowo-kwietniowym  wydaniu  „Mother  Jones"  z 
2007 roku eksperci do spraw terroryzmu, Peter Bergen i Paul Cruickshank, 
omawiają   swoje   niedawne   badania,   wskazujące,   że   „wojna   w   Iraku 
spowodowała siedmiokrotny wzrost liczby śmiercionośnych ataków dżihadu w 
ciągu roku, a więc dosłownie setki
nowych ataków terrorystycznych oraz tysiące ofiar wśród cywilów. Nawet jeśli 
nie uwzględnimy w tych szacunkach

2. Politycy są świadomi tego problemu. Dokument, który pojawił się w formie

przecieku w momencie, kiedy władzę obejmowała administracja Busha 

seniora, analizujący „zagrożenia Trzeciego Świata”.

background image

Irak jest poligonem doświadczalnym

29 KWIETNIA 2003 ROKU

Pośród chaosu, jaki teraz panuje w Iraku, podstawową kwestią sporną pozostaje 

pytanie o to, .

Nie jest niespodzianką, że świeccy i religijni opozycjoniści Saddama Husajna 

chcą,   aby   krajem   rządzili   Irakijczycy,   oczywiście   przy   wsparciu   Organizacji 
Narodów Zjednoczonych.

Amerykańscy   decydenci   mają   zupełnie   odmienną   koncepcję.   Wydają   się 

zdecydowani   wprowadzić   w   Iraku   reżim   wasalny,   zgodnie   z   praktyką   w   całym 
regionie i przede wszystkim na obszarach zdominowanych przez Stany Zjednoczone 
od stu lat - w Ameryce Środkowej i na Karaibach.

Brent   Scowcroft,   doradca   Busha   seniora   do   spraw   bezpieczeństwa 

narodowego, powtarza rzecz oczywistą: „Co się stanie, jeśli zezwolimy na wybory w  
Iraku i okaże się, że wygrają radykałowie? Co zrobicie? Na pewno nie możemy  
dopuścić do tego, aby przejęli władzę".

Kraje   regionu   traktują   motywy   Stanów   Zjednoczonych   szczególnie 

sceptycznie. Od Maroka po Liban i Zatokę Perską blisko 95 procent ludzi uważa, że 
wojnę w Iraku rozpoczęto po to, aby zapewnić „kontrolę nad arabskimi złożami 
ropy naftowej i podporządkowanie Palestyńczyków Izraelowi", jak pisze Youssef 
Ibrahim   w   „Washington   Post",   cytując   wyniki   badań   zleconych   przez   Shibleya 
Telhamiego z Uniwersytetu Maryland.

Jak uczy doświadczenie, specjaliści od public relations z administracji Busha 

zechcą   zapewne   zaprowadzić   w   Iraku   jakiś   rodzaj   formalnej   demokracji,   pod 
warunkiem   że   będzie   ona   nieznaczna.   Raczej   trudno   sobie   wyobrazić,   że 
Waszyngton   dopuści   do   głosu   szyicką   większość,   która   zapewne   dążyłaby   do 
wprowadzenia   islamskiej   władzy   i   do   ściślejszej   współpracy   z   Iranem,   co   jest 

background image

ostatnią rzeczą, jakiej chcieliby zwolennicy obecnego prezydenta. Podobnie mało 
prawdopodobne   jest   przekazanie   prawa   do   decydowania   o   przyszłości   kraju 
kurdyjskiej mniejszości, która dążyłaby zapewne do uzyskania autonomii w ramach 
struktur federacji, co wzbudziłoby nienawiść Turcji.

Turcja pozostaje główną bazą sił wojskowych Stanów Zjednoczonych - mimo 

napięć,   jakie   wywołała   decyzja   władz   tureckich,   które   pod   wpływem   opinii 
publicznej nie zgodziły się, aby amerykańska inwazja na Irak rozpoczęła się z ich  
kraju.

Pełna  demokracja na  Środkowym Wschodzie  to cel niezgodny z  dążeniami 

Stanów   Zjednoczonych,   czyli   z   ustanowieniem   amerykańskiej   dominacji   w   tym 
regionie.

Administracja Busha oświadczyła publicznie, że następnym celem mogą być 

Syria i Iran - do czego, jak łatwo się domyślić, konieczne będą duże bazy wojskowe 
zlokalizowane   w   Iraku.   To   kolejny   powód,   dla   którego   Stany   Zjednoczone   nie  
zezwolą na pełną demokrację w tym kraju.

Bazy wojskowe w samym sercu regionu o największych światowych zasobach 

energetycznych oznaczają oczywiście umocnienie kontroli nad tymi surowcami oraz 
nad strategiczną potęgą i bogactwem, jakie one zapewniają.

Wojna   w   Iraku   to   próba   unaocznienia   światu,   że   Narodową   Strategię 

Bezpieczeństwa   ogłoszoną   przez   administrację   Busha   we   wrześniu   2002   roku 
należy   traktować   poważnie.   Przekaz   jest   jasny:   Waszyngton   zamierza   rządzić 
światem siłą w tym jednym wymiarze, w którym ma przewagę, i że nie zrezygnuje z 
tego, usuwając wszelkie potencjalne zagrożenia. Oto sedno niedawno ogłoszonej 
doktryny wojny prewencyjnej.

Przed  rozpętaniem  wojny  przeciwko  Irakowi  Stany  Zjednoczone   próbowały 

zmusić społeczność międzynarodową do zaakceptowania swojej pozycji i nie zdołały 
tego   osiągnąć.   Zazwyczaj   jednak   świat   ustępuje.   Weźmy   na   przykład   pierwszą 
wojnę w Zatoce Perskiej. Wtedy Stany Zjednoczone wywierały ogromny nacisk na 
Radę Bezpieczeństwa, aby ta zaakceptowała ich plany wojenne, chociaż większość 
państw była im przeciwna. W każdym systemie prawnym werdykty wydawane pod 
przymusem uznano  by za nieważne. Ale  kiedy o stosunkach międzynarodowych 
decydują   najpotężniejsi,   wtedy   decyzje   takie   są   w   porządku.   To   się   nazywa 

background image

dyplomacja.

Organizacja   Narodów   Zjednoczonych   znalazła   się   w   niebezpiecznym 

położeniu. Stany Zjednoczone mogą doprowadzić do rozwiązania organizacji albo - 
co najmniej - do jej osłabienia. Ekstremistyczne stanowisko obecnej administracji 
poważnie zagraża przyszłości ONZ, a co za tym idzie - całemu porządkowi prawa 
międzynarodowego, który z takim trudem budowano po drugiej wojnie światowej, 
aby stworzyć bezpieczny, żyjący w pokoju świat.

Oczywiście   ważne   jest   również   utrzymanie   władzy   we   własnym   kraju.   W 

jesiennych   wyborach   z   2002   roku,   przeprowadzanych   w   połowie   kadencji 
prezydenta, administracja Busha zapewne nie odniosłaby sukcesu, gdyby skupiła 
się na problemach społecznych i gospodarczych. Udało się jej więc położyć nacisk  
na   sprawy   bezpieczeństwa,   jak   rzekome   zagrożenie   ze   strony   Iraku.   Do   czasu 
najbliższych wyborów prezydenckich administracja będzie musiała znaleźć sobie 
nowego smoka do zgładzenia.

Tymczasem   jedną   z   najważniejszych   spraw   dla   Amerykanów   powinno   być 

dążenie do tego, aby Irakiem rządzili Irakijczycy i aby Stany Zjednoczone niosły im  
ogromną pomoc, którą Irak wykorzystywałby według uznania - zapewne inaczej, 
niż wspierane podatkami Amerykanów korporacje Halliburton i Bechtel.

Innym   priorytetem   powinno   być   zablokowanie   niezwykle   niebezpiecznej 

polityki   ogłoszonej   w   Narodowej   Strategii   Bezpieczeństwa   i   zaprzestanie 
wykorzystywania Iraku jako swoistej szalki Petriego, jak określili to David Sanger i 
Steven Weisman w „New York Timesie".

Trzeba   również   zwiększyć   wysiłki   podejmowane   w   celu   powstrzymania 

niekontrolowanego handlu bronią, który zgodnie z oczekiwaniami będzie skutkiem 
wojny   i   przyczyni   się   do   uczynienia   ze   świata   okropniejsze-   go   i   bardziej 
niebezpiecznego miejsca.

Rozpocząć, jak zwykle, powinniśmy od rozpoznania zła, które się dzieje na 

świecie, później zaś musimy się postarać uczynić wszystko, co w naszej mocy (i  
więcej   niż   inni),   aby   temu   złu   zapobiec.   Niewielu   cieszy   się   taką   jak   my  
uprzywilejowaną pozycją, władzą i wolnością - a zatem i taką odpowiedzialnością. I  
powinien to być kolejny truizm.

background image

Mapa drogowa donikąd

18 SIERPNIA 2003 ROKU

Dziś, kiedy trwa proces pokojowy między Izraelem i Palestyną, postępuje również 
budowa   zapory,   którą   Izraelczycy   nazywają   „płotem   bezpieczeństwa",   a 
Palestyńczycy „murem podziału"

1

.

Prezydent George W. Bush i premier Ariel Sharon mogą mieć różne zdania co 

do umiejscowienia zapory, ale aby właściwie zrozumieć proces pokojowy - a więc i 
tę zaporę - trzeba pamiętać, że bez przyzwolenia i wsparcia Stanów Zjednoczonych 
Izrael   może   niewiele   zdziałać.   I   rozsądni   Izraelczycy   wiedzą   o   tym.   Izraelski 
komentator   polityczny   Amir   Oren   całkiem   tramie   zauważył,   że   „szef   zwany 
partnerem to administracja Stanów Zjednoczonych".

W   krajach   arabskich   mało   kto   ma   złudzenia   o   podporządkowaniu 

Waszyngtonu Izraelowi lub też proizraelskiemu lobby w Stanach Zjednoczonych 
(które wbrew pozorom jest nie tylko żydowskie). Pomysł, że Stany Zjednoczone 
pozwoliły   Izraelowi   sobą   rządzić,   jest   -   według   mnie   -   poważnym 
nieporozumieniem

2

.

Wybory,   których   dokonywał   Izrael   przez   ostatnie   trzydzieści   lat,   znacznie 

ograniczyły mu możliwości działania. Przy obecnym kursie politycznym Izrael w 
zasadzie   nie   ma   innego   wyjścia   niż   służenie   Stanom   Zjednoczonym   jako   baza 
wojskowa w regionie i stosowanie się do żądań Waszyngtonu.

Możliwości takie najwyraźniej było widać w 1971 roku, kiedy prezydent Egiptu 

Sadat zaproponował Izraelowi traktat pokojowy w zamian za wycofanie się Izraela z 
terytorium Egiptu, zgodnie z propozycją wysłannika ONZ Gunnara Jarringa. Izrael 
mógł   dokonać   brzemiennego   w   skutki   wyboru:   albo   zaakceptować   propozycję 
zaprowadzenia   pokoju   i   zintegrowania   tego   regionu   świata,   albo   wybrać   dalszą 
ekspansję i konfrontację, uzależniając się w ten sposób od Stanów Zjednoczonych. 
Wy- l>rał to drugie, ale nie ze względu na bezpieczeństwo, tylko z żądzy ekspansji, 
wówczas skierowanej na egipski Synaj, co doprowadziło do wojny w 1973 roku, 

background image

która   mocno   zaangażowała   Izrael   i   cały   świat,   gdyż   włączyły   się   w   nią   wielkie 
mocarstwa.   Ani   trochę   nie   jest   niezwykłe   to,   że   wielkie   państwa,   w   tym   Stany 
Zjednoczone, stawiają bezpieczeństwo na dalszym planie niż inne swoje cele.

W maju 2002 roku Hussein Agha, naukowiec z Bliskiego Wschodu pracujący 

na uniwersytecie w Oxfordzie, oraz Robert Malley, doradca prezydenta Clintona do 
spraw   stosunków   arabsko-izraelskich,   pisali   na   lamach   „Foreign   Affairs"   o 
zauważalnych „możliwych zarysach rozwiązania" impasu izraelsko-palestyńskiego, 
które „od pewnego czasu wydają się zrozumiałe". Autorzy nakreślili nawet schemat 
takiego   porozumienia   -   dokonanie   podziału   terytorialnego   wzdłuż 
międzynarodowej   granicy,   łącznie   z   wymianą   terenów   w   stosunku   jeden   do 
jednego. Pisali leż,  że „takiej drogi [porozumienia] od początku nie dostrzegała  
żadna   ze   stron",   ale   spostrzeżenie   to,   choć   prawdziwe,   jest   jednak   mylące.   Tę 
właśnie drogę blokowały bowiem Stany Zjednoczone przez dwadzieścia pięć lat, a 
obecnie w Izraelu nadal ją odrzucają nawet najbardziej ugodowi politycy.

W   okresie   rządów   Sharona   i   Busha   juniora   perspektywy   pokojowego 

rozwiązania konfliktu jeszcze się pogorszyły, a Izrael - przy nieustającym wsparciu 
Stanów   Zjednoczonych   -   rozwinął   program   żydowskiego   osadnictwa.   Izraelskie 
osiedla zajmują dziś 42 procent Zachodniego Brzegu, zgodnie z danymi B'Tselem, 
izraelskiej organizacji praw człowieka. Między tymi osiedlami są rozsiane osady 
Palestyńczyków, będące „wspomnieniem po obrzydliwych reżimach z przeszłości, 
takich jak system apartheidu w Afryce Południowej", jak raportuje B'Tselem

3

.

Jeśli   chodzi   o   bieżące   plany   administracji   Busha,   to   dysponujemy   dwoma 

źródłami informacji: retoryką i działaniami. Na poziomie retorycznym znajduje się 
Bushowska wizja państwa palestyńskiego - którą mamy podziwiać, ale nie wolno 
nam jej dostrzegać - i „mapa drogowa" autorstwa ONZ, Rosji, Unii Europejskiej i  
Stanów Zjednocznych. Ale „mapa drogowa" celowo jest niejasna wkilku ważnych 
punktach, w tym w podstawowej sprawie granic. Co więcej, Izrael formalnie przyjął 
„mapę   drogową",   ale   -   przy   wsparciu   Stanów   Zjednoczonych   -   zgłosił   do   niej  
czternaście   zastrzeżeń,   które   zupełnie   pozbawiły   ją   treści.   W   związku   z   tym 
zarówno Stany Zjednoczone, jak i Izrael od razu pogwałciły „mapę drogową", którą 
niesłusznie, ale powszechnie uważa się za inicjatywę administracji Busha.

background image

„Fakty dokonane - komentuje izraelska dziennikarka Amira Hass - określają i 

będą określać obszar, na którym zostanie zastosowana «mapa drogowa», miejsce, 
gdzie ustanowi się twór znany jako «państwo palestyńskie".

Prowadząc   budowę   muru   i   podejmując   inne   akcje,   Izrael   oraz   jego   „szef 

zwany partnerem" niweczą nadzieje na pokojowe rozwiązanie dyplomatyczne, a na 
pewno  na samo nakreślenie  takiego  rozwiązania,  ponieważ  skutki są oczywiste. 
Izrael tłumaczy swoje działania palestyńskim terrorem, który rzeczywiście stał się 
groźniejszy,   obejmując   samobójcze   ataki   na   ludność   cywilną   Izraela   podczas 
intifady Brygady Męczenników Al-Aksy, która wybuchła we wrześniu 2000 roku. 
Należy jednak zwrócić uwagę, że jeszcze do niedawna brutalna izraelska okupacja 
militarna   wywoływała   niezbyt   wzmożone   akty   odwetu   przeciwko   Izraelowi   ze 
strony   mieszkańców   terytoriów   okupowanych,   a   zbrodnie   popełniane   na   tych 
terenach   przez   wojska   okupacyjne   i   izraelskich   osadników   nie   stawały   się 
przedmiotem troski władz.

Nie inaczej było na początku obecnej intifady. W pierwszych jej miesiącach, 

według   przedstawicieli   armii   izraelskiej,   stosunek   ofiar   śmiertelnych   wynosił 
niemal dwadzieścia do jednego (siedemdziesiąt pięć ofiar wśród Palestyńczyków, 
cztery   ofiary   wśród   Izraelczyków),   a   było   to   okres,   kiedy   opór   ograniczał   się 
właściwie do terytoriów okupowanych i polegał niemal wyłącznie na obrzucaniu 
kamieniami.   I   dopiero   wtedy,   gdy   stosunek   ten   zbliżył   się   do   wartości   trzy   do 
jednego,   podniosły   się   nagle   głosy   oburzenia   -   nad   cierpieniami   niewinnych 
Izraelczyków.

Ta reakcja na cierpienia Izraelczyków jest właściwa. Ale czy równie właściwe 

było ignorowanie znacznie większych cierpień Palestyńczyków, zanim stosunek ten 
zmienił się na niekorzyść Izraela, i trwanie w tej ignorancji do dziś - kiedy naród  
palestyński   cierpi   od   wielu   lat,   i   to   przy   znacznym   wsparciu   ze   strony   Stanów 
Zjednoczonych?

Intifada   ujawniła   duże   zmiany,   które   nastąpiły   w   Izraelu.   Władza,   jaką 

osiągnęła  tam armia, jest tak znaczna, że izraelski korespondent wojskowy Ben 
Kaspit mówi o swoim kraju, że nie jest to „państwo ze swoją armią, ale armia ze 
swoim   państwem".   Armia,   która   w   dodatku   jest   tak   naprawdę   częścią   potęgi 

background image

militarnej dominującej nad światem w sposób, jaki nie ma precedensu w historii, a 
dotyczy to nie tylko regionu bliskowschodniego.

Ale   mimo   tych   problemów   wciąż   jeszcze   jest   nadzieja   na   pokój.   Historia 

świata zawiera mnóstwo przykładów, które pokazują, że z pozoru niemożliwe do 
rozstrzygnięcia  konflikty   udawało  się   zakończyć.  Ostatnim  taMm  miejscem   jest 
Irlandia   Północna   -   choć   trudno   jeszcze   mówić   o   sielance,   to   jednak   sytuacja 
poprawiła się tam nieporównywalnie w ciągu ostatniej dekady.

Innym przykładem jest Republika Południowej Afryki. Jeszcze kilka lat temu 

konflikty rasowe i ogromne represje zdawały się doprowadzać społeczeństwo do 
rozpaczy.   Sytuacja   znacznie   się   ostatnio   poprawiła,   chociaż   warunki   bytowe 
większości mieszkańców, czarnych i biednych, prawie się nie zmieniły, a dla wielu 
nawet się pogorszyły.

W  konflikcie  izraelsko-palestyńskim  codzienny  horror  powoduje,  że  rośnie 

kamienny mur nienawiści, strachu i chęci zemsty. Ale nigdy nie jest za późno, aby  
ten mur obalić.

Jedynie ludzie, którzy codziennie cierpią i którzy wiedzą, że następnego dnia 

cierpienia będą jeszcze większe, mogą się poważnie podjąć tego zadania. Wszyscy z 
zewnątrz mogą im w tym znacznie dopomóc, ale dopiero wtedy, kiedy uczciwie 
zechcą   podjąć   się   swojej   roli   i   odpowiedzialności   -   i   odpowiednio   dopracować 
sensowną „mapę drogową", tak aby ich rządy musiały ją wdrożyć.

PRZYPISY

1. W 2004 roku Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości uznał izraelski mur za 
nielegalny. Amerykański sędzia Buergenthal zgłosił osobną deklarację, przyznając, 
że czwarta konwencja genewska, która zakazuje przesiedlania ludności okupanta na 
terytoria okupowane, ma zastosowanie do Zachodniego Brzegu, a więc „mur, który 
jest   budowany   przez   Izrael   dla   ochrony   terenów   zasiedlonych,   jest  ipso   facto 
pogwałceniem międzynarodowych praw człowieka" (orzeczenie Międzynarodowego 
Trybunału   Sprawiedliwości   z   15   września   2005   roku).   Dotyczy   to   zatem   80-85 
procent   muru,   wzniesionego   dla   ochrony   osadników,   ale   w   rzeczywistości 

background image

zwiększającego zagrożenie dla Izraela, jeśli Palestyńczycy nie zostaną wysiedleni z 
terenów nielegalnie zajętych w granicach muru. W maju 2006 roku premier Izraela 
ogłosił swój plan „przekształcenia", który zmienia mur w linię wyznaczającą granice 
aneksji.   Plan   ten   przewiduje,   że   Izrael   przejmie   regiony   otoczone   murem,   aby 
podzielić   na   części   kurczące   się   tereny   pozostawione   Palestyńczykom   i   aby   je 
zamknąć   w   ramach   przejęcia   Doliny   Jordanu.   Plan   ten   wsparła   administracja 
Busha,   a   komentatorzy   zachodni   chwalili   go   jako   „umiarkowany"   -   może   zbyt 
umiarkowany, jak ustaliły Stany Zjednoczone i Izrael po inwazji na Liban w lipcu 
2006 roku.

Niekiedy Waszyngton zbaczał z tego kursu, aby upokorzyć Izrael, na co lobby nie 
reagowało. Jeden z takich uderzających przykładów z 2005  roku został opisany 
przeze   mnie   w   książce  Failed   States  na   stronie   189.   Uri   Avneri   utrzymuje,   że 
polecenia   Stanów   Zjednoczonych   zablokowały   izraelskie   plany   w   2006   roku 
dotyczące wojny z Libanem, plany, które powstały dużo wcześniej, przez co premier 
Ehud Olmert złożył rezygnację w marcu 2007 roku. Można o tym przeczytać w 
Olmerfs   Truth  pióra   Avneriego   z   marca   2007   roku  (  

http://www.avnery-

 

 

news.co.il/english/

). Więcej również w przypisie pod tekstem Dylematy dominacji 

w niniejszym tomie.
Liczby te, przez przypadek, nic nie znaczą, gdyż nie uwzględniają przewidywanych 
granic   osiedli,   które   są   zazwyczaj   tajemnicą   państwową,   czy   też   ogromnych 
projektów   infrastrukturalnych  -  superautostrad  dla   Izraelczyków,  niedostępnych 
dla   Palestyńczyków,   z   szerokimi   poboczami,   izraelskich   punktów   kontrolnych   i 
innych   wymysłów,   które   mają   utrudniać   życie   Palestyńczykom.   Bardziej 
realistyczne są zapewne szacunki mówiące, że izraelskie osiedla zajmują już około  
70 procent Zachodniego Brzegu, ale dokładne dane są niedostępne, gdyż nie chcą 
ich   ujawnić   ani   Stany   Zjednoczone,   ani   Izrael.   Aktualne   wiadomości   na   temat 
osiedli   izraelskich   można   znaleźć   w   dokumentach   B'T-   selem   lub   w   regularnie 
ukazujących się Raportach o osiedlach izraelskich, wydawanych przez Fundację na 
rzecz Pokoju na Bliskim Wschodzie (Foundation for Middle East Peace).

background image

11 września i „epoka terroru

2 WRZEŚNIA 2003 ROKU

W   szoku   wywołanym   samobójczymi   zamachami   w   Bagdadzie,   Jerozolimie   i 
Nadżafie oraz innymi niezliczonymi aktami terroru, które nastąpiły po 11 września 
2001 roku, łatwo jest zrozumieć, dlaczego wiele osób uważa, że świat wkroczył w 
nową,   przerażającą   epokę   -   „epokę   terroru",   jak   /.ostała   ona   nazwana   w   tytule 
zbioru esejów naukowców z Uniwersytetu Yale i innych publicystów. A jednak dwa 
lata   po   11   września   Stany   Zjednoczone   wciąż   jeszcze   nie   dotarły   do   korzeni 
terroryzmu,   wywołały   więcej   wojen   niż   pokojowo   zakończonych   zbrojnych 
konfliktów i nadal podnoszą stawkę ogólnoświatowej konfrontacji.

Na wydarzenia 11 września świat odpowiedział szokiem i przerażeniem oraz 

współczuciem   dla   ofiar.   Ale   trzeba   pamiętać   również   o   tym,   że   duża   część 
społeczności   międzynarodowej   zareagowała   w   jeszcze   jeden   sposób:   „Witamy   w 
klubie!". Po raz pierwszy w historii zachodnie mocarstwo było celem okrucieństwa, 
które jest tak powszechne gdzie indziej.

Każda   próba   zrozumienia   wydarzeń   z   11   września   w   sposób   oczywisty 

rozpocznie  się  od prześledzenia  poczynań  Stanów Zjednoczonych - ich reakcji  i 
metod dalszego działania.

Rok  po  wydarzeniach  11  września   celem  ataku  stał  się  Afganistan.   Ludzie, 

którzy   kierują   się   podstawowymi   zasadami   moralnymi,   mają   sporo   pracy   do 
wykonania, kiedy próbują wykazać, że Stany Zjednoczone i Wielka Brytania miały  
prawo zbombardować mieszkańców Afganistanu, aby zmusić ich w ten sposób do 
wydania   ludzi   podejrzanych   o   dokonanie   zbrodni,   co   podawano   jako   oficjalny 
powód ataku

1

.

Następnie, we wrześniu 2002 roku, największe mocarstwo w historii świata 

ogłosiło nową Narodową Strategię  Bezpieczeństwa, z której wynika, że zamierza 
ono utrzymać na stałe swoją światową dominację. Jakiekolwiek próby zagrożenia 
tej dominacji będą zwalczane silą na skalę, w której Stanom Zjednoczonym nikt nie 

background image

dorówna.

W tym samym czasie zaczęto uderzać w wojenne bębny, aby zmobilizować 

społeczeństwo   do   inwazji   na   Irak.   Zaczęła   się   również   kampania   przed 
wyborami   do   Kongresu,   które   zdecydują,   czy   administracja   będzie   mogła 
zrealizować swój wewnętrzny i międzynarodowy program.

Ostatnie   dni   2002   roku   były,   jak   zauważył   specjalista   do   spraw 

międzynarodowych   Michael   Krepon,   „najbardziej   niebezpieczne   od   czasu 
rakietowego kryzysu kubańskiego w 1962 roku", o którym to kryzysie Arthur ' 
Schlesinger   pisał,   nie   bez   powodu,   jako   o   „najbardziej   niebezpiecznym 
momencie   w   historii   ludzkości".   Krepon   był   zaniepokojony   rozprzestrze-: 
nianiem   broni   nuklearnej   w   „Iranie,   Iraku,   Korei   Północnej   i   na   subkon- 
tynencie   indyjskim"   oraz   „niestabilnym   pasem,   w   którym   broń   ta   może   się 
rozprzestrzenić, sięgającym od Pyongyang do Bagdadu". Działania administracji 
Busha   wiatach   2002-2003   spotęgowałyjedynie   to   zagrożenie   w   samym   tym 
pasie i wokół niego.

Narodowa Strategia Bezpieczeństwa daje Stanom Zjednoczonym prawo do 

prowadzenia „wojen prewencyjnych" - prewencyjnych, a nie wyprzedzających, 
czyli   wywoływanych   wtedy,   kiedy   nie   ma   żadnego   realnego   zagrożenia,   bo 
istnieje   ono   jedynie   w   opinii   agresorów,   nawet   jeśli   jest   wymyślone   lub 
domniemane.   Wojna   prewencyjna   jest,   najprościej   mówiąc,   „najwyższą 
zbrodnią" potępioną w Norymberdze.

Od   początku   września   2002   roku   administracja   Busha   wysyłała   groźne 

ostrzeżenia   o   niebezpieczeństwie,   jakie   Saddam   Husajn   stanowił   dla   Stanów 
Zjednoczonych,   czyniąc   aluzje,   że   iracki   tyran   jest   powiązany   z   al   Kaidą   i 
zamieszany w ataki z 11 września. Ten propagandowy atak pomógł administracji 
uzyskać poparcie wystraszonego społeczeństwa dla swoich planów inwazji na 
kraj, który jest właściwie bezbronny, ale stanowi łakomy kąsek, leżąc w samym 
centrum   regionu   o   największych   światowych   zasobach   surowców 
energetycznych.

W   maju   2003   roku,   po   domniemanym   zakończeniu   wojny   w   Iraku, 

prezydent Bush wylądował na pokładzie lotniskowca Abraham Lincoln i ogłosił, 

background image

że   odniósł   „zwycięstwo   w   wojnie   terrorem   [przez]   usunięcie   wszystkich 
sprzymierzeńców al Kaidy".

Ale   nadejdzie   11   września   2003   roku   i   nie   przyniesie   żadnych 

wiarygodnych   dowodów   na   rzekome   związki   Saddama   z   jego   zawziętym 
wrogiem
Osamą   bin   Ladenem.   A   jedynym   znanym   powiązaniem   między   zwycięstwem   i 
terrorem jest to, że inwazja Stanów Zjednoczonych na Irak spowodowała, że do al 
Kaidy przyłącza się więcej ochotników oraz że rośnie zagrożenie terrorem.

„Wall Street Journal" uznał, że przesadna radość Busha, starannie odegrana 

na   pokładzie  Abrahama   Lincolna,  „to   początek   kampanii   wyborczej   przez 
wyborami prezydenckimi w 2004 roku", która jak chce tego Biały Dom, „będzie 
oparta   tak   dalece,   jak   to   tylko   jest   możliwe,   na   zagadnieniach   bezpieczeństwa 
narodowego". Jeżeli administracja dopuści do tego, że sprawy krajowe wezmą w tej 
kampanii górę, znajdzie się w poważnych tarapatach.

Tymczasem   bin   Laden   pozostaje   na   wolności,   a   sprawcy   ataków 

terrorystycznych   za   pomocą   wąglika,   jakie   nastąpiły   po   11   września,   wciąż   są 
nieznani - co jest tym bardziej upokarzającą porażką, że źródło tej śmiercionośnej 
substancji znajduje się prawdopodobnie w Stanach Zjednoczonych, być może nawet 
w jednym z federalnych laboratoriów pracujących nad bronią biologiczną. Iracka 
broń masowej zagłady została cichutko zapomniana.

W drugą rocznicę wydarzeń z 11 września, jak i po niej, mamy właściwie do 

wyboru   dwie   drogi.   Możemy   kontynuować   marsz   naszych   wojsk   do   przodu,   w 
przekonaniu, że światowy egzekutor wyeliminuje całe zło - jak twierdzą autorzy 
prezydenckich przemówień, dokonując plagiatu starożytnych opowieści i bajek dla 
dzieci.   Albo   też   możemy   poddać   analizie   doktryny   ogłoszonej   nowej   epoki, 
wyciągając   z   nich   racjonalne   wnioski,   i   być   może   wydobyć   sens   tworzącej   się 
rzeczywistości.

Wojny, które nazywa się „wojnami z terrorem", mogą się toczyć przez długi 

czas. „Nie mówmy o tym, ile potrzeba nam wojen, aby zapewnić wolność w naszej 
ojczyźnie"   -   oświadczył   prezydent   w   2002   roku.   W   porządku.   Potencjalne   i 
niespodziewane zagrożenia są niezliczone. I istnieje poważny powód, aby wierzyć, 

background image

że realne zagrożenia stają się jeszcze poważniejsze na skutek bezprawia i przemocy 
stosowanych przez administrację Busha.

Powinniśmy również zwrócić uwagę na niedawne słowa Ami Ayalona, szefa 

izraelskiej Służby Bezpieczeństwa Wewnętrznego (Shabak, Shin Bet) w latach 1996-
2000, który powiedział, że „ci, którzy chcą odnieść zwycięstwo" nad terroryzmem 
bez oglądania się na krzywdy, jakie są powodem terroryzmu, „chcą niekończącej się 
wojny".

Ta uwaga jest bez wątpienia uniwersalna.

Świat   ma   wszelkie   powody   ku   temu,   aby   obserwować   to,   co   się   dzieje   w 

Waszyngtonie,   z   zaniepokojeniem   i   trwogą.   Należy   jednak   stale   podkreślać,   że 
ludzie, którzy mają największe możliwości oddalenia tego niepokoju, są w Stanach 
Zjednoczonych. Są to ludzie, którym dano szansę uczynienia więcej, niż dokonali 
inni, aby kształtować naszą przyszłość - dzięki potędze swojego kraju oraz dzięki 
wolności i pozycji, jaką się cieszą, znacznie większej niż gdziekolwiek indziej.

PRZYPISY

1. Talibowie zażądali od Stanów Zjednoczonych dowodów, na podstawie których 

mieliby  wydać Osamę bin  Ladena i  jego współpracowników. Administracja 
Busha odmówiła przedstawienia jakichkolwiek dowodów, ponieważ jak się w 
końcu okazało, żadnych materiałów obciążających nie miała. Osiem miesięcy 
później  szef FBI, Robert Mueller,  poinformował prasę, że  „według  wiedzy" 
biura 11 września był spiskiem, który wykluł się w Afganistanie, a powstał w  
Zjednoczonych   Emiratach   Arabskich   i   w   Europie.   Trzy   tygodnie   po 
rozpoczęciu bombardowań oficjalne cele się zmieniły - brytyjski admirał sir 
Michael Boyce poinformował Afgańczyków, że będą bombardowani dopóty, 
„dopóki   nie   zmienią   swoich   przywódców",   co   jest   podręcznikowym 
przykładem   terroryzmu   państwa.   Bombardowania   zostały   zdecydowanie 
potępione przez najważniejszych afgańskich przywódców opozycji zwalczającej 
tali- bów, w tym przez faworyta Stanów Zjednoczonych Abdula Haqa, który 

background image

błagał Waszyngton, aby ten przestał zabijać niewinnych Afgańczyków jedynie 
po to, aby „pokazać swoje muskuły", tym samym skazując na porażkę wysiłki  
zmierzające do obalenia talibów przez samych Afgańczyków (tak właśnie to 
wyglądało   z   perspektywy   czasu).   Przeciwko   bombardowaniom   ostro 
występowała większość krajów świata, jak wynikało z badań Instytutu Gallupa, 
zwłaszcza wtedy, kiedy celem bombardowań stawali się cywile, co działo się od  
samego   początku.   Wyników   tych   badań   nie   ujawniono   w   Stanach 
Zjednoczonych.   Kiedy   podejmowano   decyzję   o   bombardowaniach, 
spodziewano się, że doprowadzą one miliony ludzi na skraj śmierci głodowej, i 
z tego powodu bombardowania zostały ostro potępione przez międzynarodowe 
organizacje   niosące   pomoc   humanitarną.   Kilka   miesięcy   później   Sarnina 
Ahmed, czołowy specjalista do spraw Afganistanu pracujący na Uniwersytecie 
Harvarda,   napisał   w   harwardzkim   czasopiśmie   „Bezpieczeństwo 
międzynarodowe"   (zima   2001/2002):   „ponieważ   pomoc   humanitarna   była 
niemożliwa   przez   naloty   armii   amerykańskiej,   miliony   Afgańczyków   są 
narażone na ryzyko śmierci głodowej". Jest to niezwykły komentarz dotyczący 
moralności i kultury intelektualnej  Zachodu, gdzie operacja w Afganistanie 
jest bezdyskusyjnie prezentowana jako „wojna sprawiedliwa".

background image

Stany Zjednoczone i Organizacja 

Narodów Zjednoczonych

17 PAŹDZIERNIKA 2003 ROKU

Stany Zjednoczone, biorąc pod uwagę porażkę wojskowej okupacji Iraku, poprosiły 
Organizację Narodów Zjednoczonych o wzięcie na swoje barki część kosztów.

Rada   Bezpieczeństwa   ONZ   zatwierdziła   amerykańsko—brytyjską   rezolucję 

numer 1511 jednogłośnie, ale nie jednomyślnie. Chiny, Francja i Rosja
-stali  członkowie   Rady  Bezpieczeństwa  -  sprzeciwili  się   tej  rezolucji   i  nie  wyślą 
swoich wojsk ani też nie przeznaczą więcej funduszy na okupację, ale podobnie jak 
Niemcy,   Pakistan   i   inne   kraje,   poddały   się   presji   Stanów   Zjednoczonych   o 
zachowanie symbolicznej jedności.

Poważne podziały utrzymują się nadal, szczególnie w jednej sprawie

-czy i kiedy okupanci przekażą prawdziwą polityczną władzę w ręce Irakijczyków.

Te zróżnicowane reakcje na rezolucję są odzwierciedleniem  długiej historii 

arbitralności   Waszyngtonu   wobec   społeczności   międzynarodowej   i   wobec   samej 
Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Prowadzona przez Stany Zjednoczone wojna w Iraku została rozpoczęta bez 

wsparcia   Organizacji   Narodów   Zjednoczonych.   Waszyngton   działa   zgodnie   z 
Narodową   Strategią   Bezpieczeństwa   -   ogłoszoną   przez   administrację   Busha   we 
wrześniu 2002 roku - która dała Stanom Zjednoczonym prawo do użycia siły, w  
razie potrzeby jednostronnie, przeciwko tym, którzy są przez Amerykę postrzegani 
jako wrogowie.

W   konsekwencji,   jeśli   ONZ   nie   działa   jak   instrument   w   rękach   Stanów 

Zjednoczonych, Waszyngton lekceważy Organizację Narodów Zjednoczonych. Na 
przykład w 2002 roku oenzetowski Komitet do spraw

Rozbrojenia i Bezpieczeństwa Międzynarodowego przyjął rezolucję wzywającą do 

background image

bardziej   zdecydowanego   powstrzymywania   militaryzacji   przestrzeni   kosmicznej 
oraz   rezolucję   podtrzymującą   ustalenia   protokołu   genewskiego   z   1925   roku 
przeciwko   używaniu   trujących   gazów   bojowych   i   broni   bakteriologicznej.   Obie 
rezolucje przegłosowano jednogłośnie, ale przy dwóch głosach wstrzymujących się - 
Stanów   Zjednoczonych   i   Izraela.   W   praktyce   wstrzymanie   się   Stanów 
Zjednoczonych od głosowania oznacza weto.

Od   lat   sześćdziesiątych   XX   wieku   Stany   Zjednoczone   pozostają 

zdecydowanym   liderem   w   głosowaniach   nad   rezolucjami   Rady   Bezpieczeństwa 
Organizacji   Narodów   Zjednoczonych,   nawet   tych,   które   wzywały   poszczególne 
państwa   do   przestrzegania   prawa   międzynarodowego.   Na   drugim   miejscu   jest 
Wielka Brytania, Francja i Rosja są daleko z tyłu. Obraz ten jest jednak wypaczony 
przez   fakt,   że   niezwykle   silna   pozycja   Waszyngtonu   często   wymusza   osłabienie 
znaczenia rezolucji, którym sprzeciwiają się Stany Zjednoczone, a nawet powoduje, 
że ważne sprawy w ogóle nie trafiają pod obrady.

Rutynowe wykorzystywanie prawa weta przez światowego lidera jest ogólnie 

ignorowane lub bagatelizowane w Stanach Zjednoczonych (czasem nazywa się go 
„pryncypialnym stanowiskiem oblężonego Waszyngtonu"), ale postawa ta nie jest 
interpretowana jako umniejszająca zasadność działania i wiarygodność Organizacji 
Narodów Zjednoczonych, chociaż tak właśnie jest. Przeciwnie, to niechęć innych 
krajów   do   uznania   przywództwa   Stanów   Zjednoczonych   jest   postrzegana   jako 
problem   -   co   jest   pokazem   arogancji,   dzięki   której   można   zyskać   niewielu 
przyjaciół.

Podczas debaty w ONZ w sprawie Iraku Waszyngton upierał się przy uznaniu 

jego prerogatyw do jednostronnego działania. Na przykład na konferencji prasowej 
6 marca 2003 roku Bush oświadczył, że istnieje tylko .jedno pytanie: Czy reżim  
iracki   przeprowadził   pełne   i   bezwarunkowe   rozbrojenie,   jak   nakazuje   mu 
[oenzetowska   rezolucja   numer]   1441,   czy   też   nie?".   Nie   pozostawił   więc 
wątpliwości, że decyzja o tym, jak w rzeczywistości jest realizowana ta rezolucja, 
należy do Stanów Zjednoczonych, nie zaś do kogokolwiek innego, ajuż na pewno 
nie do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Co więcej, natychmiast dał także jasno 
do   zrozumienia,   że   odpowiedź   nie   ma   znaczenia,   ogłaszając,   że   „w   sprawach 

background image

naszego własnego bezpieczeństwa tak na prawdę nie potrzebujemy niczyjej zgody".

Inspekcje ONZ i obrady Rady Bezpieczeństwa były z tego powodu farsą, a w 

pełni zweryfikowany fakt wypełnienia przez Irak rezolucji i tak nie miałby żadnego  
znaczenia. Stany  Zjednoczone  wprowadziłyby  swój reżim w  Iraku nawet wtedy, 
gdyby   Saddam   całkowicie   się   rozbroił   (tak   naprawdę   nawet   wówczas,   gdyby 
Saddam   i   jego   rodzina   opuścili   kraj,   jak   powiedział   prezydent   na   szczycie   na 
Azorach w przededniu inwazji).

Kiedy   armii   okupacyjnej   nie   udało   się   znaleźć   irackiej   broni   masowego 

rażenia, administracja zmieniła swoje stanowisko mówiące o „absolutnej pewności" 
istnienia takiej broni i zaczęła argumentować, że Stany Zjednoczone mają prawo 
działać   przeciwko   każdemu   państwu,   które   choćby   ma   zamiar   rozwijać   broń 
masowej zagłady. Obniżanie granicy zagrożenia, przy której można uciekać się do 
stosowania siły, jest najbardziej czytelnym dowodem na to, że ogłaszane powody 
inwazji nie istniały.

Dziś najważniejszą kwestią jest to, kto rządzi Irakiem. Niewielu ufa, że Stany 

Zjednoczone   doprowadzą   do   stworzenia   rządu,   któremu   pozwolą   działać 
niezależnie. Z tego powodu światowa opinia publiczna zdecydowanie chciałaby, aby 
to   ONZ   przejęła   działania   w   tym   zakresie.   Podobnie   sądzą   Amerykanie, 
przynajmniej tak wynika z badań prowadzonych od kwietnia 2003 roku w ramach 
„Programu   na   temat   poglądów   na   politykę   międzynarodową"   („Program   on 
International Policy Attitude", PIPA) prowadzonego na Uniwersytecie Maryland.

Trudno  oceniać  opinię   samych Irakijczyków,  ale  ostatnie   badanie  (z  2003 

roku) Instytutu Gallupa w Bagdadzie pokazuje, że spośród zagranicznych polityków 
najlepiej oceniany jest Chirac, znacznie lepiej niż Bush czy Blair. Prezydent Francji 
był oczywiście największym krytykiem inwazji.

Przy tych wszystkich zmieniających się uzasadnieniach i pretekstach jedna 

zasada   pozostaje   niezmienna:   Stany   Zjednoczone   muszą   w   ostatecznym 
rozrachunku   uzyskać   rzeczywistą   kontrolę   nad   Irakiem,   pod   jakąś   fasadą 
demokracji, jeśli będzie to wykonalne.

Sposób   rozumowania   Stanów   Zjednoczonych   został   zobrazowany   w 

schemacie organizacyjnym „Administracja cywilna w powojennym Iraku". Jest w 

background image

nim   szesnaście   kwadratów,   z   których   każdy   zawiera   nazwisko   i   zakres 
odpowiedzialności   -   począwszy   od   prezydenckiego   wysłannika   Paula   Bremera 
(odpowiedzialnego   przed   Pentagonem),   a   skończywszy   na   najniższych 
stanowiskach. Siedem osób to generałowie, większość pozostałych to amerykańscy 
urzędnicy rządowi. Na samym dole, w siedemnastym kwadracie, wielkości jednej 
trzeciej pozostałych kwadratów, bez nazwisk i funkcji, napisano: „iraccy doradcy 
ministerstw".

Prezydent Bush zabiegał o kogoś, z kim będzie mógł podzielić koszty, ale nie 

władzę w powojennym Iraku. U władzy musi być Waszyngton, a nie Organizacja 
Narodów Zjednoczonych czy Irakijczycy.

background image

Dylematy dominacji

26 LISTOPADA 2003 ROKU

W   czasie   kiedy   Stany   Zjednoczone   zmagają   się   z   zaprowadzeniem   porządku   w  
Iraku,   łącznie   z   narzuceniem   reżimu,   który   będzie   odpowiadał   amerykańskim 
interesom, wybuch następnego kryzysu grozi w Korei Północnej.

Na   tak   zwanej   osi   zła   Korea   Północna   jest   najbardziej   niebezpiecznym 

elementem,  ale   -  podobnie   jak  Iran   i  w  przeciwieństwie  do  Iraku  -  nie  spełnia  
pierwszego kryterium Stanów Zjednoczonych, aby mogła stać się celem ataku: nie 
jest bezbronna.

Korea   Północna   ma   broń   odstraszającą   -   nie   nuklearną   (przynajmniej   w 

czasie, kiedy są pisane te słowa), ale potężną artylerię ulokowaną na granicy strefy 
zdemilitaryzowanej, wycelowaną w Seul, stolicę Korei Południowej, i w dziesiątki 
tysięcy   amerykańskich   żołnierzy,   którzy   stacjonują   na   południe   od   granicy. 
Żołnierze   ci   mają   zostać   wycofani   poza   zasięg   artylerii   północnokoreańskiej, 
powoduje to jednak niepewność - zarówno na północy, jak i na południu - co do 
intencji Stanów Zjednoczonych.

W październiku 2002 roku Stany Zjednoczone oskarżyły Koreę Północną o to, 

że rozpoczęła tajny program wzbogacania uranu, łamiąc w ten sposób umowę z 
1994 roku. Polityczna gra bronią nuklearną, która rozpoczęła się od tych oskarżeń,  
przypomina niektórym obserwatorom okres kubańskiego kryzysu rakietowego. W 
2003 roku Waszyngton dał światu ohydną nauczkę: jeśli chcecie się przed nami 
obronić,   to   naśladujcie   Koreę   Północną   i   stańcie   się   dla   nas   rzeczywistym 
militarnym zagrożeniem

1

.

Korea Północna nie spełnia również drugiego warunku stawianego państwu, 

aby   miało   się   stać   militarnym   celem   Stanów   Zjednoczonych   -   jest   jednym   z 
najbiedniejszych krajów świata.

Ale Korea Północna ma ważne położenie geostrategiczne, przez które może 

stać   się   celem   ataku   Stanów   Zjednoczonych,   jeśli   tylko   znajdzie   się   sposób   na 

background image

pokonanie jej  odstraszającej broni.  Korea  Północna leży  w północno-wschodniej 
Azji, w regionie, który dla Waszyngtonu stanowi nie lada wyzwanie w dążeniu do  
śwatowej dominacji.

W nowej formie „trójpolarnego" systemu gospodarki światowej, która wyłania 

się od trzydziestu lat, ścierają się ze sobą trzy światowe centra gospodarcze: Stany  
Zjednoczone, Europa i północno-wschodnia Azja.

W   jednym   wymiarze   tej   rywalizacji,   w   wymiarze   militarnym,   Stany 

Zjednoczone są klasą samą w sobie, ale w pozostałych już nie. Regiony te rywalizują 
między   sobą   o   dominację,   mimo   skomplikowanych   powiązań,   jakie   je   łączą,   i 
właściwie takich samych interesów elit, które je reprezentują.

Ostatnie   badania   grupy   roboczej   do   spraw   polityki   Stanów   Zjednoczonych 

wobec Korei, kierowanej przez Seliga S. Harrisona - przeprowadzone dla Centrum 
Polityki Międzynarodowej (Center for International Policy) w Waszyngtonie oraz 
dla Centrum Wschodniej Azji (Center for East Asian Studies) w Chicago - dotyczyły 
relacji Azji Północno—Wschodniej z resztą świata.

Azja Północno-Wschodnia jest obecnie dynamicznym gospodarczo regionem 

świata,   w   którym   powstaje   prawie   30   procent   światowego   produktu   krajowego 
brutto, znacznie więcej niż w Stanach Zjednoczonych (19 procent). To 30 procent 
stanowi   równowartość   połowy   globalnych   rezerw   walutowych.   Zarówno   Stany 
Zjednoczone,   jak   i   Europa   prowadzą   wymianę   handlową   z   Azją   Północno-
Wschodnią na większą skalę niż wzajemnie między sobą.

W Azji Północno-Wschodniej znajdują się dwie główne potęgi przemysłowe - 

Japonia   i   Korea   Południowa,   trzecią   taką   potęgą   stają   się   Chiny.   Syberia   kryje 
bogate zasoby surowców mineralnych, w tym ropę naftową. Zwiększają się obroty 
handlowe między państwami tego regionu oraz jego związki z Azją Południowo-
Wschodnią   -   przez   nieformalną   organizację,   która   jest   czasem   nazywana 
Stowarzyszeniem   Narodów   Azji   Południowo-   Wschodniej   (Association   of   South 
East Asian Nations, ASEAN) oraz Chin, Japonii i Korei Południowej.

Z obszarów występowania złóż surowców naturalnych, na przykład z Syberii, 

buduje   się   rurociągi   do   centrów   przemysłowych.   Niektóre   z   nich   mogłyby 
prowadzić   przez   terytorium   Korei   Północnej   i   Korei   Południowej,   a   kolej 
transsyberyjska mogłaby być przedłużona w tym samym kierunku.

background image

Stosunek Stanów Zjednoczonych do integracji Azji Północno- Wschodniej z 

południem   jest   ambiwalentny.   Obawy   Waszyngtonu   budzi   to,   że   zintegrowane 
regiony, jak Europa lub Azja Pólnocno-Wschodnia, mogą chcieć się uniezależnić i 
stać się tym, co w czasach zimnej wojny nazywano „trzecią silą".

Grupa robocza do spraw polityki Stanów Zjednoczonych wobec Korei zaleca, 

aby Waszyngton znalazł dyplomatyczne rozwiązanie obecnego kryzysu związanego 
z   Koreą   Północną,   co   niepewnie   i   niekonsekwentnie   rozpoczęła   administracja 
Clintona   jako   proces   „gwarantujący   bezpieczeństwo   Korei   Północnej   wolnej   od 
broni nuklearnej, lansujący pojednanie Korei Północnej i Korei Południowej oraz 
prowadzący do współpracy gospodarczej między Koreą Północną i jej sąsiadami". 
Takie   współdziałanie   mogłoby   przyspieszyć   reformy   gospodarcze   w   Korei 
Północnej, które z czasem doprowadziłyby do „rozproszenia władzy ekonomicznej, 
osłabienia polityki totalitarnej i ograniczenia łamania praw człowieka".

Taka   polityka   odpowiadałaby   konsensusowi   w   regionie.   Alternatywa   - 

konfrontacja zgodna ze strategią wojny prewencyjnej, jaką głosi trio Bush, Chaney i 
Rumsfeld - „mogłaby wciągnąć Azję Północno-Wschodnią i Stany Zjednoczone w 
niechcianą wojnę", uważają członkowie grupy roboczej.

Bardziej umiarkowana polityka mogłaby zachęcić Azję Północno- Wschodnią, 

podobnie jak Europę, do uzyskania niezależności, co jednak utrudniłoby Stanom 
Zjednoczonym   utrzymanie   porządku   świata,   w   którym   inni   muszą   uznać   swoje 
właściwe miejsce.

W tych wzajemnych stosunkach uzależnienie od surowców energetycznych ma 

największe znaczenie. Od czasów drugiej wojny światowej amerykańscy stratedzy 
poszukują   sposobu   przejęcia   kontroli   nad   ogromnymi   zasobami   surowców 
energetycznych Bliskiego Wschodu, co w rezultacie przekładałoby się na kontrolę 
nad światem. Z tych samych powodów Europa i powstające mocarstwa azjatyckie 
dążą do tego, aby ich źródła zaopatrzenia w te surowce były wolne od, jak to nazwał 
wybitny   strateg   Geo-   rge   Kennan,   „siły   weta"   amerykańskiej   kontroli   nad 
dostawami   surowców   energetycznych   oraz   morskimi   szlakami   żeglugowymi. 
Konflikt dotyczący Bliskiego Wschodu i centralnej Azji odzwierciedla te obawy.

Stany Zjednoczone od dawna ostro reagują na „udany bunt" takich krajów 

background image

Trzeciego Świata, jak Kuba, które poszukiwały drogi niezależnego rozwoju, dając 
przy tym pierwszeństwo potrzebom wewnętrznym przed potrzebami zagranicznych 
inwestorów   i   waszyngtońskich   strategów.   Dla   Waszyngtonu   wspomniane   obawy 
zawsze   docierały   również   do   centrów   przemysłowych   największych   mocarstw   - 
szczególnie   teraz,   kiedy   ten   „trój   -   polarny"   porządek   światowej   gospodarki 
przybiera nowe formy.

Inwazja   na   Irak   była   „przykładową   akcją",   demonstrującą   światu,   że 

administracja Busha poważnie traktuje swoją doktrynę, która pozwala jej na użycie 
siły   według   własnego   uznania   w   celu   zaznaczenia   swojej   globalnej   dominacji   i 
zablokowania   wszystkich   potencjalnych   prób   kwestionowania   tej   dominacji, 
jakkolwiek odległe mogłyby one być.

Przemoc to potężne narzędzie kontroli, jak uczy nas historia. Ale dylematy 

dominacji także nie są małe.

PRZYPISY

1.   Do   2006   roku   Korea   Północna,   jak   się   szacuje,   wyprodukowała   osiem   do 

dziesięciu głowic nuklearnych, przeprowadziła testy rakiet dalekiego zasięgu 
oraz próbny wybuch jądrowy, który okazał się nieudany. Osiągnięcia te można 
śmiało dopisać do listy osiągnięć Busha. „Kiedy prezydent Bush objął urząd - 
pisze Leon Sigal w Current History z listopada 2006 roku - Korea Północna 
zaprzestała prób z rakietami dalekiego zasięgu. Miała wtedy zapas plutonu w 
ilości   wystarczającej   na   wyprodukowanie   jednej   lub   dwóch   głowic   i   nie 
produkowała   więcej,   co   było   wówczas   potwierdzone".   Sigal,   jeden   z 
najlepszych   specjalistów   od   spraw   azjatyckich,   uważa,   że   w   relacjach   ze 
Stanami   Zjednoczonymi   Korea   Północna   „stosuje   politykę   wet   za   wet   - 
odwzajemniając współpracę Waszyngtonu, ale równocześnie biorąc odwet za 
każdym razem, kiedy Waszyngton  odstępuje od tej polityki, chcąc przez to 
zmusić   Koreę   do   zmiany   wrogiej   postawy".   W1993   roku   Korea   Północna 
niemal porozumiała się z Izraelem, że zaprzestanie eksportu rakiet na Bliski 
Wschód   w   zamian   za   jej   dyplomatyczne   uznanie,   co   zdecydowanie 

background image

poprawiłoby bezpieczeństwo Izraela. Ale Stany Zjednoczone „nakłoniły Izrael 
do wycofania tej ugody", co też Izrael uczynił. Wybierając taką zależność od 
Stanów Zjednoczonych, Izrael musi teraz słuchać poleceń Amerykanów. Korea 
Północna   zareagowała   na   to,   przeprowadzając   swój   pierwszy   test   z   rakietą 
średniego   zasięgu.   Takie   zachowania   powtarzały   się   później   przez   okres 
prezydentury   Clintona.   Agresywny   militaryzm   Busha   miał   swoje 
przewidywalne skutki, podobnie jak wcześniej taki militaryzm (co też zresztą 
przewidziano)   sprowokował   rozwój   broni   ofensywnej   przez   F  Waszyngton 
twierdził,   że   Korea   Północna   wykorzystuje   banki   do   fałszowania   waluty 
amerykańskiej. Wiarygodno

W   lutym   2007   roku   „wzrastająca   presja   na   reżim   północnokoreański   i 

zaangażowaną   w   konflikt   administrację   Stanów   Zjednoczonych,   starających   się 
odnieść sukces w swoich zmaganiach z «osią zla», pomogły tchnąć życie w proces, 
który dawno uznano za niemożliwy do ponownego podjęcia" (Anna
Fifield, Negotiators seek right chemistry to curb NKorea 's nuclear ambitions  
[Negocjatorzy szukają sojuszników wypełnienia zapisów zostały zerwane" z  
niejasnych powodów, „a Korea Północna zignorowała ostrzeżenia środowisk  
międzynarodowych i przeprowadziła próbyjądrowe" (Jim Yardley, Nuclear Talks 
on North Korea Set to Resume in Beijing [Rozmowy o broni nuklearnej mają być  
wznowione w Pekinie, „New York Times" z 8 lutego 2007 roku). To nie do końca  
cała prawda. Osiągnięto porozumienie podobne do tego, które Waszyngton utopił  
we wrześniu 2005 roku. Jednocześnie administracja przyznała się do tego, że jej  
zarzuty z 2002 roku były oparte na wątpliwych dowodach. Ustępstwo jest  
traktowane jako „zapobiegawcze", a wynika ono z obawy, że jeśli  
międzynarodowi inspektorzy wejdą do Korei Północnej na podstawie nowego  
porozumienia, to oskarżenia Waszyngtonu wysunięte na podstawie doniesień  
wywiadowczych mogą „być ponownie skonfrontowane z rzeczywistymi  
ustaleniami na miejscu", co może doprowadzić do takiego samego rezultatu jak w  
wypadku Iraku (David Sanger, William Broad, U.S. Concedes Uncertainty On  
Korean Uranium Ef- fort [Stany Zjednoczone przyznają się do braku pewności co  
do koreańskich prób z uranem], „New York Times" z 1 marca 2007 roku).

background image

Jak   zauważa   Leon   Sigal,   z   tego   wszystkiego   wypływa   taka   nauka:   działania 

dyplomatyczne są skuteczne, jeśli prowadzi się je w dobrej wierze.

background image

Saddam Husajn przed trybunałem

15 GRUDNIA 2003 R O K U

Wszyscy ludzie, którym zależy na przestrzeganiu praw człowieka, sprawiedliwości i 
prawości, powinni być szczególnie zadowoleni ze schwytania Saddama Husajna i z 
nadzieją oczekiwać na jego uczciwy proces przed międzynarodowym trybunałem

1

.

Akt   oskarżenia   przeciwko   Saddamowi   obejmowałby   nie   tylko   liczne 

okrucieństwa i rzezie oraz zagazowanie Kurdów w 1988 roku, ale także masakrę 
szyickich buntowników, którzy mogli go obalić w 1991 roku.

W tamtym okresie Waszyngton  i jego sprzymierzeńcy wyrażali „uderzająco 

jednomyślny pogląd, że bez względu na to, jakie grzechy ma na sumieniu iracki  
przywódca, dał on Zachodowi i regionowi większą nadzieję na stabilność swojego 
kraju niż ci, którzy cierpieli z powodu jego represji" - donosił Alan Cowell w „New 
York   Timesie".   Słowo   „stabilność"   oznacza   tutaj   działanie   zgodne   z   interesami 
Stanów Zjednoczonych. Nie było to sprzeczne z tym, o czym pisał na łamach „New 
York Timesa" z 22 maja 1977 roku James Chace, były wydawca magazynu „Foreign 
Affairs", a mianowicie, że czynione przez Nbcona i Kissingera „wysiłki zmierzające 
do destabilizacji wybranego w wolnych wyborach marksistowskiego rządu w Chile" 
zostały   podjęte,   ponieważ   „byliśmy   zdeterminowani,   aby   doprowadzić   do 
stabilności".

W   grudniu   2002   roku   Jack   Straw,   minister   spraw   zagranicznych   Wielkiej 

Brytanii,   ujawnił   dossier   zbrodni   Saddama   popełnionych   przez   niego   w   czasie, 
kiedy popierały go Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Prezentując - jak zwykle - 
swoją moralną prawość, zarówno Straw w raporcie, jak i Waszyngton w reakcji na 
raport przeoczyły to poparcie.

W   tego   typu   praktykach   stosuje   się   głęboko   zakorzenioną   w   kulturze 

background image

intelektualnej doktrynę „zmiany kursu", do której Stany Zjednoczone odwołują się 
co dwa, trzy lata. Treść tej doktryny jest następująca: „Tak, w przeszłości robiliśmy 
złe rzeczy z powodów niezawinionych lub nieumyślnych. Ale to się już skończyło, 
nie traćmy zatem więcej czasu na te nudne, zwietrzałe sprawy".

Doktryna ta jest nieuczciwa i tchórzliwa, ale ma swoje zalety: chroni nas przed 

niebezpieczeństwem zrozumienia tego, co dzieje się na naszych oczach.

Na przykład pierwszym powodem wojny wytoczonej Irakowi, jaki podawała 

waszyngtońska administracja, była ochrona świata przed tyranem, który pracował 
nad rozwinięciem broni masowego rażenia i który wspierał terroryzm. Dziś już nikt 
w to nie wierzy, nawet autorzy przemówień Busha.

Kiedy   powody   te   okazały   się   nieprawdziwe,   pojawiło   się   nowe 

usprawiedliwienie   wojny:   najechaliśmy   na   Irak,   aby   ustanowić   tam   -   a   tak 
naprawdę na całym Bliskim Wschodzie - demokrację.

Prezentowanie tej postawy budowniczych demokracji zyskuje niekiedy pełne 

entuzjazmu   uznanie.   Na   przykład   w   listopadzie   2003   roku   David   Ignatius, 
komentator piszący dla „Washington Post", opisał inwazję na Irak jako „najbardziej 
idealistyczną wojnę współczesnych czasów", toczoną jedynie po to, aby zaprowadzić 
demokrację w Iraku i w całym regionie.

Ignatius   był   pod   szczególnym   wrażeniem   Paula   Wolfowitza,   „głównego 

idealisty   administracji   Busha",   przedstawiał   go   bowiem   jako   prawdziwego 
intelektualistę, który „krwawi na widok opresji [w jakiej żyje świat arabski] i marzy 
o jego wyzwoleniu".

Być  może  tłumaczy  to  karierę  Wolfowitza,  podobnie  jak  jego  poparcie  dla 

Suharto w Indonezji, jednego z największych agresorów i zbrodniarzy XX wieku, 
który   ma   na   sumieniu   zbrodnie   ludobójstwa,   w   czasach,   kiedy   Wolfowitz   był 
ambasadorem   w   tym   kraju   za   prezydentury   Reagana   i   jedną   z   osób   najsilniej 
wspierających Suharto, tak zresztą jak i w późniejszych latach

2

.

Jako pracownik Departamentu Stanu za czasów Reagana, odpowiedzialny za 

Wschodnią Azję i Pacyfik, Wolfowitz nadzorował wsparcie udzielane mordercy i 
dyktatorowi Chun Doo-Hwan w Korei Południowej oraz Marcosowi na Filipinach.

Wszystko to  nie ma znaczenia dzięki wygodnej doktrynie zmiany kursu. A 

background image

więc tak, serce Wolfowitza krwawi z powodu ofiar represji, jeśli zaś fakty wskazują 
na coś innego, to są to nudne, stare sprawy, o których chcemy zapomnieć.

Niezapomniany jest również inny przejaw miłości Wolfowitza do demokracji. 

Parlament Turcji, ulegając niemal jednogłośnemu sprzeciwowi narodu tureckiego 
wobec wojny w Iraku, nie udzielił zgody armii Stanów Zjednoczonych na działania z  
terytorium Turcji. Wywołało to prawdziwą furię w Waszyngtonie.

Najbardziej   zajadły   w   swoim   sprzeciwie   wobec   takiego   obrotu   spraw   był 

Wolfowitz.   Potępił   on   generałów   tureckich   za   to,   że   nie   potrafili   skutecznie 
interweniować, żeby uchylić tę decyzję, i zażądał od nich przeprosin dla Stanów  
Zjednoczonych za ten zły postępek. Władze Turcji słuchały swojego narodu, a nie 
rozkazów z Crawford w Teksasie.

Najnowszy   rozdział   tej   historii   to   determinacja   Wolfowitza   w   licytacji   o 

niezwykle zyskowne kontrakty w Iraku i skutki jego działań w tym zakresie. Zostały 
z niej wyłączone kraje, których rządy ośmieliły się podzielić opinię zdecydowanej  
większości swoich obywateli. Rzekomym powodem takiego wyłączenia, jaki podaje 
Wolfowitz jest „kwestia bezpieczeństwa", która nie istnieje, chociaż instynktownej 
nienawiści do demokracji trudno nie zauważyć, a także to, że amerykańskie firmy 
wydobywcze   Halliburton   i   Betchel   mogą   teraz   swobodnie   „konkurować"   z 
Uzbekistanem   i   Wyspami   Salomona,   ale   nie   z   największymi   potęgami 
przemysłowymi świata.

Odkrywcze i ważne dla przyszłości jest to, że pokaz pogardy dla demokracji, 

jaki   daje   Waszyngton,   wystąpił   jednocześnie   z   chóralnym   wychwalaniem 
waszyngtońskiej administracji za prezentowane przez nią pragnienie demokracji. 
Jest   to   imponujące   osiągnięcie,   trudne   do   naśladowania   nawet   przez   państwa 
totalitarne.

Irakijczycy mają możliwość doświadczania na własnej skórze relacji między 

zdobywcami i podbitymi.

Brytyjczycy   stworzyli   Irak   we   własnym   interesie.   Kiedy   rządzili   tą   częścią 

świata,   zastanawiali   się,   jak   powołać   do   życia   coś,   co   sami   nazywali   „arabską 
fasadą" - słabe i uległe rządy (tam, gdzie to możliwe - parlamentarne), sprawujące 
władzę tak długo, jak długo prawdziwe rządy sprawowali Brytyjczycy.

background image

Kto by się spodziewał, że Stany Zjednoczone kiedykolwiek będą miały zamiar 

dopuścić   do   powstania   niezależnego   rządu   irackiego?   Szczególnie   teraz,   kiedy 
Waszyngton   zarezerwował   sobie   prawo   do   stworzenia   stałych   baz   militarnych 
właśnie tam - w sercu regionu o największym na świecie wydobyciu ropy naftowej, i 
narzucił reżim gospodarczy, którego nie mógłby zaakceptować żaden suwerenny 
kraj, powierzając w ten sposób losy Iraku zachodnim korporacjom.

W historii nawet najsurowszym i najbardziej haniebnym metodom towarzyszą 

deklaracje szlachetnych zamiarów i retoryka niesienia wolności i niepodległości.

Poczyniona kiedyś przez Thomasa Jeffersona obserwacja pozostaje prawdziwa 

i dzisiaj: „Nie bardziej wierzymy w walkę Bonapartego o wolność mórz niż w walkę  
Wielkiej Brytanii o wolność ludzkości. Cel jest zawsze ten sam - zagarnąć dla siebie  
władzę, bogactwo i zasoby innych narodów".

PRZYPISY

1. Saddam Husajn był sądzony i skazany za udział w zamordowaniu 150 osób w 

1982 roku, co - według jego standardów - było błahym czynem. Proces został 
potępiony   przez   największe   organizacje   walczące   o   prawa   człowieka   jako 
szczególnie nieuczciwy. Komentatorzy  całkowicie zignorowali to, jak istotny 
był 1982 rok w stosunkach Stanów Zjednoczonych z Irakiem (więcej na ten 
temat w rozdziale u września i doktryna szlachetnych zamiarów).

Jeśli   w   ogóle   mówiono   o   wsparciu,   jakiego   Saddamowi   udzielały   Stany 

Zjednoczone i Wielka Brytania, co czyniono niezwykle rzadko, to tłumaczono 
to wsparcie tym, że Irak walczył z Iranem, który był znacznie groźniejszym 
wrogiem. Ten pretekst jest bezwartościowy. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i 
Wielka   Brytania   niezmiennie   wspierały   Saddama,   także   dostarczając   mu 
środki do produkcji broni masowego rażenia, nawet po zakończeniu wojny z 
Iranem.   W1989   roku   irackich   inżynierów,   którzy   zajmowali   się   energiąją- 
drową, zaproszono do Stanów Zjednoczonych na zaawansowane szkolenie. W 
kwietniu   1990   roku,   cztery   miesiące   przed   inwazją   Saddama   na   Kuwejt, 
delegacja   senacka   pod   przewodnictwem   Boba   Dole'a,   republikańskiego 

background image

kandydata   na   prezydenta   z   1996   roku,   pojechała   do   Iraku,   aby   przekazać 
Saddamowi życzenia od prezydenta Busha i zapewnie go, że nie ma on powodu 
do niepokoju w związku z krytyką, jaką słyszy z ust niektórych amerykańskich 
komentatorów. Wsparcie nie ustawało aż do inwazji na Kuwejt. W wypadku 
Wielkiej Brytanii trwało ono nawet dłużej.

Powołaniu Wolfowitza na prezesa Banku Światowego towarzyszyły pochwalne 
komentarze   prasowe,   w   których   mówiło   się   o   jego   oddaniu   sprawom 
demokracji   i   rozwoju   oraz   walce   z   korupcją.   Pomijano   haniebne   zasługi 
Wolfowitza   we   wspieraniu   działań   służących   łamaniu   praw   człowieka   i 
niszczeniu   demokracji   w   Indonezji,   które   były   ostro   potępiane   przez 
tamtejszych   aktywistów,   zapomniano   o   jego   roli   w   upadku   miejscowej 
gospodarki, nie wspomniano również o przygotowanym w tamtym czasie przez 
Transparency   International   raporcie,   z   którego   wynikało,   że   przyjaciel 
Wolfowitza, Suharto, był najbardziej skorumpowanym przywódcą na świecie. 
Szczegóły na ten temat można znaleźć w mojej książce  Failed States  (strona 
133 i następne).

background image

Saddam Husajn i zbrodnie stanu

22 STYCZNIA 2004 ROKU

Długotrwały i niejasny związek między Saddamem Husajnem a Zachodem rodzi 
pytania o to, jakie kwestie - i sprawy wstydliwe - mogą wypłynąć przed trybunałem

1

.

W   uczciwym   procesie   Saddama   -   co   jest   właściwie   niewyobrażalne   -   jego 

obrońca   mógłby   zupełnie   słusznie   wezwać   przed   sąd   Collina   Powel-   la,   Dicka 
Cheneya,   Donalda   Rumsfelda,   George'a   Busha   seniora   oraz   innych   wysokich 
urzędników  administracji Reagana i  Busha,  którzy udzielali  znacznego  wsparcia 
dyktatorowi nawet wtedy, kiedy popełniał on swoje największe okrucieństwa.

Uczciwy   proces   pozwoliłby   zastosować   przynajmniej   podstawową   moralną 

zasadę   równości   -   oskarżyciele   i   oskarżony   muszą   przestrzegać   tych   samych 
standardów.   Przed   trybunałami   do   spraw   zbrodni   wojennych   precedensy   są 
niejasne.   Nawet   w   Norymberdze   -   w   trybunale,   który   można   uznać   za   mający  
najmniej wad spośród tego rodzaju sądów (i przed którym stanęła największa grupa 
najgorszych zbrodniarzy, jaką kiedykolwiek udało się zebrać w jednym miejscu) - 
robocza definicja „zbrodni" oznaczała rzeczy, które robili  Niemcy, a których nie 
robiły wojska sprzymierzone.

„Husajn, tak jak Milosević, będzie próbował wprawić Zachód w zakłopotanie, 

mówiąc o poparciu, jakie otrzymywał od niego dla reżimu, który stworzył w Iraku - 
co pod względem prawnym byłoby nieistotne, ale wykrzywiłoby twarz Jacques'a 
Chiraca  i   Donalda   Rumsfelda"  -   pisał  ostatnio  w  „Boston  Globe"  Gary   J.  Bass, 
profesor Uniwersytetu Princeton i autor książki Stay the Hand ofVengeance: The  
Politics ofWar Cńmes Tribunals
 z 2000 roku.

W rzeczywiście uczciwym procesie na pewno ma to znaczenie, gdyż obfitość 

dokumentacji, jaką można znaleźć w Kongresie i innych miejscach, pokazuje, że 
Waszyngton zawarł z Saddamem w latach osiemdziesiątych XX wieku wcale nie 
święte przymierze. Pierwotnym jego pretekstem było to, że Irak powstrzymywał 
Iran - który zaatakował przy wsparciu Stanów Zjednoczonych - ale ten sam powód 

background image

był podawany jeszcze długo po tym, kiedy wojna iracko-irańska się skończyła.

A teraz ci, którzy byli odpowiedzialni za tamto przymierze, stawiają Saddama 

przed obliczem sprawiedliwości.

Rumsfeld, jako specjalny wysłannik Reagana na Bliski Wschód, odwiedził Irak 

w 1983 i 1984 roku, aby zacieśnić stosunki z Saddamem (w tym samym czasie 
administracja   Stanów   Zjednoczonych   krytykowała   Saddama   za   użycie   broni 
chemicznej).

Powell był doradcą do spraw bezpieczeństwa Busha seniora między grudniem 

1987   i   styczniem   1989   roku,   a   kilka   miesięcy   później   został   przewodniczącym 
Kolegium   Szefów   Połączonych   Sztabów.   Z   kolei   Cheney   był   ministrem   obrony 
Busha   seniora.   Tak   więc   Powell   i   Cheney   byli   najważniejszymi   decydentami   w 
okresie,   gdy   Saddam   dokonywał   największych   zbrodni   -   rzezi   i   zagazowania 
Kurdów w 1988 roku oraz zdławienia w 1991 roku szyickiego buntu, który mógł go 
obalić.

Dziś, za czasów Busha juniora, Powell, Cheney i inni bez przerwy używają tych 

właśnie zbrodni jako usprawiedliwienia walki z diabłem - całkiem słusznie, chociaż 
nie wspominają o tym, jak istotne dla Saddama było wówczas poparcie, którego 
udzielały mu Stany Zjednoczone.

W   październiku   1989   roku   Bush   senior   wprowadził   dyrektywę   dotyczącą 

bezpieczeństwa narodowego, która mówiła, że „normalne stosunki między Stanami 
Zjednoczonymi   i   Irakiem   służyłyby   naszym   długoterminowym   interesom   i 
stabilizacji w rejonie Zatoki i na Bliskim Wschodzie".

Stany   Zjednoczone   dostarczały   do   Iraku   subsydiowaną   żywność,   bardzo 

potrzebną reżimowi Saddama po zniszczeniu kurdyjskiej gospodarki rolnej, a przy  
okazji również zaawansowaną technologię i środki biologiczne, które można było 
zastosować w produkcji broni masowego rażenia.

Po tym, kiedy Saddam się wyłamał i zaatakował Kuwejt w sierpniu 1990 roku, 

polityka   i   preteksty   się   zmieniały,   ale   jeden   element   pozostał   niezmienny: 
Irakijczykom nie wolno przejąć kontroli nad własnym krajem.

W1990   roku   Organizacja   Narodów   Zjednoczonych   nałożyła   sankcje 

gospodarcze na Irak, których przestrzegania pilnowały głównie Stany Zjed-

background image

noczone   i   Wielka   Brytania.   Sankcje   te,   utrzymywane   również   za   prezydentury 
Clintona   i   Busha   juniora,   to   prawdopodobnie   najbardziej   pożałowania   godna 
spuścizna polityki Stanów Zjednoczonych wobec Iraku.

Nikt spośród ludzi Zachodu nie zna lepiej Iraku niż Denis Halliday i Hans von 

Sponeck,   którzy   kolejno   po   sobie   sprawowali   tam   w   latach   1997-2000   funkcję 
koordynatorów   akcji   humanitarnej   Organizacji   Narodów   Zjednoczonych.   Obaj 
zrezygnowali   na   znak   protestu   przeciwko   sankcjom,   które   Halliday   nazwał 
„ludobójczymi". Jak przez lata wskazywali Halliday, von Sponeck i inni, sankcje 
zdziesiątkowały  ludność  Iraku  i   jednocześnie  wzmacniały   Saddama   i  jego   klikę, 
ponieważ Irakijczycy stawali się bardziej zależni od tyrana, chcąc przeżyć.

„Podtrzymaliśmy   [reżim   Saddama]   i   odrzuciliśmy   szansę   na   zmiany   - 

powiedział   Halliday   w   2002   roku.   -   Uważam,   że   gdyby   Irakijczycy   mieli   swoją 
gospodarkę, gdyby odzyskali swoje życie, swój sposób życia, sami wprowadziliby 
własny sposób rządzenia, najbardziej odpowiedni dla swego kraju"

2

.

Czy historia ta będzie kiedykolwiek przedstawiona przed trybunałem, czy też 

nie, sprawa tego, kto będzie rządził Irakiem w przyszłości, wciąż pozostaje istotna, a 
obecnie jest ona mocno kwestionowana.

Poza   tą   ważną   sprawą   ci,   którzy   interesują   się   tragedią   Iraku,   mieli   trzy 

podstawowe cele: 1. obalenie tyrana, 2. zakończenie sankcji, przez które cierpieli 
ludzie, nie przywódcy, i 3. zachowanie pewnych pozorów światowego porządku.

Nie może być niezgody między przyzwoitymi ludźmi co do dwóch pierwszych 

celów:   osiągnięcie   ich   jest   okazją   do   radości,   szczególnie   dla   tych,   którzy 
protestowali   najpierw   przeciwko   wsparciu,   jakiego   Stany   Zjednoczone   udzielały 
Saddamowi, a później przeciwko zbrodniczym sankcjom. Dlatego mogą tym celom 
przyklasnąć bez hipokryzji.

Drugi cel, a zapewne i pierwszy, był możliwy do osiągnięcia bez szkody dla 

trzeciego.

Administracja   Busha   otwarcie   deklarowała   swoje   intencje   rozmontowania 

większości tego, co pozostało z systemu porządku światowego, i rządzenia światem 
za pomocą siły, a Irak był demonstracją tych intencji.

Wywołały one strach i często nienawiść na całym świecie, a także desperację 

background image

tych, których troską są możliwe konsekwencje wyboru, polegającego na wspieraniu 
polityki   agresji   stosowanej   według   własnego   uznania,   jaką   prowadzą   Stany 
Zjednoczone.   Jest   to   oczywiście   wybór   spoczywający   głównie   w   rękach 
społeczeństwa amerykańskiego.

PRZYPISY

1.Jak wspominałem wcześniej, trybunał zajął się tylko zbrodniami z 1982 roku, a 

więc mało znaczącymi wydarzeniami w skali okrutności Saddama, dzięki temu 
pewne   było   bowiem   to,   że   hańbiąca   rola   Stanów   Zjednoczonych,   Wielkiej 
Brytanii   i   innych   krajów,   które   wspierały   te   zbrodnie,   nie   ujrzy   światła 
dziennego, a nawet nikt nie będzie miał okazji do zastanawiania się, jak istotne  
relacje łączyły wtedy Stany Zjednoczone i Irak.

2.Więcej   na   temat   przerażających   skutków   sankcji,   a   także   roli   Stanów 

Zjednoczonych   i   Wielkiej   Brytanii   w   brutalnym   karaniu   ludności   irackiej, 
można znaleźć w pracy Hansa von Sponecka A Different Kind of War: The UN  
Sanctions Regime in Iraq
  z 2006 roku. Von Sponeck zrezygnował z funkcji 
dyrektora programu „Ropa za Żywność" w 2000 roku, gdyż uznał, że jest on 
pogwałceniem konwencji w sprawie ludobójstwa. Była już mowa o tym, że jego 
poprzednik, Denis Halliday, również zrezygnował z tych samych powodów. 
Administracj   a   Clintona   uniemożliwiła   im   poinformowanie   Rady 
Bezpieczeństwa o prawdziwej sytuacji. Jak wyjaśnił to postępowanie rzecznik 
Departamentu   Stanu   James   Rubin,   „temu   panu   w   Bagdadzie   płaci   się   za 
pracę, nie za gadanie". Media w Stanach Zjednoczonych postąpiły podobnie. 
Halliday   i   von   Sponeck   wiedzieli   więcej   o   Iraku   niż   niejeden   obywatel 
zachodu.   Jednak   -   a   może   dlatego   -   ich   głosy   nie   były   słyszane   w  
najważniejszych mediach amerykańskich przez wszystkie lata przed inwazją.

background image

Mur jako broń

23 LUTEGO 2004 ROKU

Tłumaczenie   się   przez   rządy   kwestiami   bezpieczeństwa,   kiedy   podejmują   one 
kontrowersyjne  działania,  będące   często  pretekstem  do   czegoś  innego,  stało   się 
właściwie odruchem. Takie działania trzeba zawsze uważnie obserwować. Dobrym 
tego   przykładem   jest   izraelski   „mur   bezpieczeństwa",   który   jest   przedmiotem 
rozpoczynających   się   dziś   przesłuchań   w   Międzynarodowym   Trybunale 
Sprawiedliwości w Hadze

1

.

Niewielu   kwestionuje   prawo   Izraela   do   obrony   przed   atakami 

terrorystycznymi, takimi jak ten wczorajszy, nawet budowę muru ochronnego, jeśli 
miałby on być właściwym sposobem obrony. Jest również oczywiste, gdzie taki mur 
należałoby   wznieść,   gdyby   bezpieczeństwo   było   rzeczywistą   przesłanką   jego 
budowy   -   wewnątrz   Izraela,   wewnątrz   międzynarodowo   uznanych   granic,   czyli 
wzdłuż   „zielonej   linii"   ustanowionej   po   wojnie   z   lat   1948-1949.   Mur   mógłby 
regulować   dostęp   do   Izraela   w   sposób,   w   jaki   władze   uznają   za   stosowny: 
patrolowany przez armię z obu stron, zaminowany i niedostępny. Tego typu mur 
zapewniałby   maksymalne   bezpieczeństwo   i   nie   dochodziłoby   do 
międzynarodowych protestów czy do łamania prawa międzynarodowego.

Jest to zrozumiałe. Tymczasem Wielka Brytania popiera Stany Zjednoczone w 

ich   sprzeciwie   wobec   przesłuchań   w   Hadze,   a   brytyjski   minister   spraw 
zagranicznych, Jack Straw, pisze, że mur jest „nielegalny". Z kolei inny urzędnik 
ministerstwa,   który   dokonał   inspekcji   „muru   bezpieczeństwa",   powiedział,   że 
powinien się on znajdować na „zielonej linii" lub „rzeczywiście po izraelskiej stronie 
tej linii". Brytyjska parlamentarna komisja śledcza również wezwała, żeby mur był 
wzniesiony   na   terytorium   izraelskim,   potępiając   barierę   jako   część   izraelskiej 
„zamierzonej strategii brania ludności pod obcas".

W rzeczywistości mur pozbawia Palestyńczyków ich ziem. Jest również - jak  

określił   prowadzoną   przez   Izrael   wojnę   izraelski   socjolog   Baruch   Kimmerling 

background image

„politycznym   mordem"   przeciwko   Palestyńczykom   -   pomaga   w   przekształcaniu 
palestyńskich   osad   w   lochy,   przy   których   południowoafrykańskie   bantustany 
wyglądają jak symbole wolności, suwerenności i samostanowienia.

Jeszcze   przed   rozpoczęciem   budowy   muru   Organizacja   Narodów 

Zjednoczonych oceniła, że izraelskie bariery, projekty infrastrukturalne i osiedla 
doprowadziły do stworzenia pięćdziesięciu niepołączonych ze sobą palestyńskich 
wysepek na Zachodnim Brzegu. W czasie, kiedy wyłaniały się plany budowy muru, 
Bank Światowy szacował, że może on odizolować 250-300 tysięcy Palestyńczyków, 
więcej   niż   10%   palestyńskiej   populacji,   i   że   realnie   może   doprowadzić   do 
przyłączenia nawet 10% ziem Zachodniego Brzegu. I kiedy w końcu rząd Ariela 
Szarona   opublikował   mapę   proponowanego   przebiegu   muru,   stało   się   jasne,   że 
podzieli on Zachodni Brzeg na szesnaście odizolowanych enklaw, ograniczonych do 
42% ziem Zachodniego Brzegu, o których wcześniej Szaron powiedział, że mogą 
zostać odstąpione państwu palestyńskiemu, jak to wynika z analizy raportu ONZ 
dokonanej przez Sarę Roy, naukowca z Uniwersytetu Harvarda, która zajmuje się 
sprawami Bliskiego Wschodu.

Mur   już   doprowadził   do   przyłączenia   do   Izraela   niektórych   najbardziej 

żyznych ziem Zachodniego Brzegu. I przede wszystkim rozszerza izraelską kontrolę 
nad źródłami wody pitnej, z których Izrael i osadnicy izraelscy mogą czerpać do 
woli, podczas gdy miejscowa ludność palestyńska często nie ma do nich dostępu.

Palestyńczycy  żyjący  w  strefie   między  murem  a   „zieloną  linią"   będą   mogli 

poprosić   o   prawo   do   pozostania   we   własnych   domach,   choć   Izraelczycy 
automatycznie   otrzymują   prawo   do   korzystania   z   tych   ziem.   „Za   argumentem 
bezpieczeństwa   i   pozornie   neutralnym,   biurokratycznym   językiem   wojskowych 
rozporządzeń   kryje   się   pretekst   do   wydaleń   -   napisała   w   dzienniku   «Haaretz» 
izraelska dziennikarka Amira Hass. - Krok po kroku, niezauważalnie, w taki sposób,  
aby nie zostało to dostrzeżone na świecie i nie zaszokowało opinii publicznej". To 
samo dotyczy również regularnych mordów, terroru i codziennej dawki brutalności 
i poniżenia w ciągu ostatnich trzydziestu pięciu lat ciężkiej okupacji, podczas kiedy 
ziemie i zasoby zostały zagarnięte dla osadników zwabionych pokaźnymi
dotacjami, dostępnymi dzięki hojnemu kasjerowi z zagranicy, chociaż bez poparcia 

background image

społeczności amerykańskiej

2

.

Wydaje   się   też   prawdopodobne,   że   Izrael   przeniesie   do   okupowanego 

Zachodniego Brzegu 7,5 tysiąca osadników, których, jak ogłosił to rząd izraelski w 
lutym   2004   roku,   przesiedli   ze   Strefy   Gazy.   Obecnie   Izraelczycy   ci   dysponują 
żyznymi terenami i świeżą wodą, podczas gdy milion Palestyńczyków jest w stanie 
ledwie przeżyć, mając nieliczne źródła wody, właściwie nie do użytku. Strefa Gazy 
to   klatka,   a   ponieważ   miasto   Rafah   na   południu   jest   systematycznie   niszczone, 
mieszkańcy mogą być pozbawieni jakiegokolwiek kontaktu z Egiptem i dostępu do 
morza.

Błędem jest nazywanie tych wszystkich poczynań „polityką Izraela". Jest to 

polityka   amerykańsko-izraelska,   możliwa   dzięki   nieustannemu   zbrojnemu, 
ekonomicznemu i dyplomatycznemu, a zwłaszcza ideologicznemu poparciu Stanów 
Zjednoczonych   -   chodzi   mianowicie   o   sposób,   w   jaki   wydarzenia   te   są 
przedstawiane w mediach.

Polityka   ta  funkcjonuje   od   1971   roku,  kiedy  -  z   poparciem  Waszyngtonu   - 

Izrael   odrzucił   propozycję   pełnego   pokoju   oferowaną   przez   Egipt,   wybierając 
podbój, a nie bezpieczeństwo. W1976 roku Stany Zjednoczone zawetowały rezolucję 
Rady   Bezpieczeństwa,   nawołującą   do   rozwiązania   prowadzącego   do   powstania 
dwóch państw, które miało jednomyślne poparcie międzynarodowe. Dziś wariant 
ten   jest   popierany   przez   większość   Amerykanów   i   mógłby   natychmiast   być 
wprowadzony w życie, gdyby tylko Waszyngton się na to zgodził.

Przesłuchania w Hadze zakończą się co najwyżej opiniodawczym orzeczeniem, 

że   mur   jest   nielegalny.   Niczego   to   jednak   nie   zmieni.   Jakakolwiek   szansa   na 
polityczne rozwiązanie - i na zapewnienie godnego życia mieszkańcom tego regionu 
- zależy od Stanów Zjednoczonych.

PRZYPISY

1.   Więcej   na   temat   negatywnych   skutków   istnienia   izraelskiego   muru   można 

znaleźć w raporcie BTselem  Under the Guise ofSecurity: Routing the Sepa-  

background image

ration Barrier to Enable Expansion of Israeli Settlements in the West Bank 
grudnia   2005   roku.   Budowa   mura   postępuje   z   bezczelnym   pogwałceniem 
prawa   międzynarodowego   i   postanowień   trybunału   w   Hadze,   ale   jego 
posiedzenia   nie   utrudniają   właściwie   realizacji   inwestycji,   głównie   dzięki 
wsparciu Stanów Zjednoczonych, a szczególnie za sprawą oficjalnego poparcia 
prezydenta   Busha,   które   wcześniej   było   poparciem   milczącym.   Więcej   w 
artykule Sary Roy  The Palestinian State: Division and Dispair  w „Current 
History" ze stycznia 2004 roku.

Większość amerykańskiego społeczeństwa uważa, że należy wycofać pomoc dla tej 
strony konfliktu izraelsko-palestyńskiego, która odmawia rozpoczęcia rozmów na 
temat politycznego rozwiązania, jakie zyska międzynarodowe poparcie. Oznacza to 
odcięcie  pomocy  dla  Izraela,  choć  zapewne   niewielu   zdaje  sobie  z  tego  sprawę.  
Wyniki takich badań są uznawane za nieistotne i sprawa nigdy nie jest poddawana  
dyskusji. Więcej na ten temat w rozdziale Hegemonia i przetrwanie (w niniejszym 
tomie).

background image

Stany Zjednoczone - schronienie dla 

terrorystów

5 MARCA 2004 ROKU

Każdy szanujący się amerykański prezydent ma swoją doktrynę. Najważniejszym 
punktem doktryny Busha juniora jest to, że Stany Zjednoczone muszą „uwolnić 
świat od zła", jak powiedział prezydent po wydarzeniach z 11 września 2001 roku.

Szczególną   odpowiedzialnością   władzy   jest   prowadzenie   wojny   z 

terroryzmem, czego następstwem jest stwierdzenie, że każde państwo, które daje 
schronienie   terrorystom,   jest   państwem   terrorystycznym   i   powinno   być 
odpowiednio potraktowane.

Zadajmy proste i uczciwe pytanie: Jakie byłyby konsekwencje, gdyby doktrynę 

Busha   potraktować   poważnie   i   uznać   kraje   chroniące   terrorystów   jako   kraje 
terrorystyczne, które należy bombardować i dokonywać na nie inwazji?

Stany Zjednoczone od dawna są schronieniem dla różnego rodzaju łobuzów, 

których czyny pozwalają zaliczyć ich do terrorystów i których obecność narusza 
zasady głoszone przez amerykańskich polityków.

Rozważmy w związku z tym przykład „kubańskiej piątki" - grupy obywateli 

Kuby skazanych w Miami w 2001 roku za udział w siatce szpiegowskiej. Proces 
apelacyjny „kubańskiej piątki" odbędzie się w Miami 10 marca 2004 roku

1

.

Aby   zrozumieć   te   wydarzenia,   które   wywołały   międzynarodowe   protesty, 

musimy   przyjrzeć   się   ohydnej   historii   stosunków   amerykańsko-kubańskich 
(pomijając   tutaj   sprawę   wykańczającego,   długoletniego   embarga   Stanów 
Zjednoczonych,   będącego   pogwałceniem   rezolucji   Zgromadzenia   Ogólnego 
Organizacji Narodów Zjednoczonych, w którym Stany  Zjednoczone  są właściwie 
odizolowane).

Stany Zjednoczone od 1959 roku brały udział w atakach terrorystycznych (o 

background image

większej   lub   mniejszej   skali)   na   Kubę,   w   tym   w   inwazji   na   Zatokę   Świń, 
dziwacznych   spiskach,   które   miały   na   celu   zabicie   Castro,   i   w   poważniejszych 
atakach na Kubę i Kubańczyków za granicą. W czasach Kennedy'ego operacjami 
takimi   kierował   Robert   Kennedy,   dla   którego   najważniejszą   sprawą   było 
„sprowadzenie światowego terroru" na Kubę, jak mówił Arthur Schlesinger, jego 
biograf,   a   zarazem   historyk   i   doradca.   Akcje   terrorystyczne   zostały   wznowione 
przez Kennedyego po kryzysie rakietowym, następnie wstrzymane przez Lyndona 
Johnsona, i uruchomione ponownie za prezydentury Nixona.

Bezpośrednie   zaangażowanie   rządu   w   ataki   skończyło   się   pod   koniec   lat 

siedemdziesiątych XX stulecia - przynajmniej oficjalnie.

W 1989  roku  prezydent Bush senior ułaskawił Orlando Boscha,  jednego  z 

cieszących się  najgorszą  sławą  terrorystów,  walczącego  z  Castro,  oskarżonego  o 
zaplanowanie zamachu na kubański samolot pasażerski w 1976 roku, w którym 
zginęły   siedemdziesiąt   trzy   osoby.   Bush   zmienił   decyzję   Departamentu 
Sprawiedliwości,   który   oddalił   prośbę   Boscha   o   azyl,   konkludując,   że   „na 
bezpieczeństwo tego narodu wpływajego zdolność do przekonywania w wiarygodny 
sposób innych narodów, aby odmawiały pomocy i schronienia terrorystom, których 
celem stajemy się często również my".

Zdając sobie sprawę, że Stany Zjednoczone mają zamiar chronić terrorystów 

walczących z Castro,  agenci kubańscy  rozpoczęli  infiltrację  tych siatek. W  1998 
roku   wysocy   urzędnicy   FBI   zostali   wysłani   do   Hawany,   gdzie   otrzymali   tysiące 
stron   dokumentów   i   setki   godzin   nagrań   wideo   dokumentujących   akcje 
terrorystyczne komórek na Florydzie.

Reakcją FBI było aresztowanie ludzi, którzy udostępnili te informacje, w tym 

członków grupy znanej obecnie jako „kubańska piątka".

Po   aresztowaniach   nastąpił   pokazowy   proces   w   Miami.   Pięć   osób   zostało 

skazanych, z tego trzy osoby na dożywocie - za szpiegostwo, a przywódca, Gerardo 
Hernandez, również za udział w spisku mającym na celu zabójstwo.

Tymczasem   ludzie   uznani   przez   FBI   i   Departament   Sprawiedliwości   za 

niebezpiecznych terrorystów żyją sobie szczęśliwie w Stanach Zjednoczonych, dalej 
spiskując i popełniając zbrodnie.

background image

Lista   terrorystów-rezydentów   Stanów   Zjednoczonych   obejmuje   również 

Emmanuela Constanta z Haiti, znanego jako Toto, byłego przywódcę organizacji 
paramilitarnej z czasów Duvaliera. Constant jest założycielem Frontu Wspierania 
Postępu   na   Haiti   (Front   of   Advancement   of   Progress   in   Haiti,   FRAPH),   grupy 
paramilitarnej,   która   przeprowadziła   większość   akcji   terrorystycznych   w   swoim 
kraju   na   początku   lat   dziewięćdziesiątych   XX   wieku,   w   czasach   rządów   junty 
wojskowej, która obaliła prezydenta Aristida. Według ostatnich doniesień, Constant 
mieszkał w Queens w Nowym Jorku.

Stany Zjednoczone odmówiły Haiti jego ekstradycji. Powodem odmowy, jak 

się   powszechnie   uważa,   jest   to,   że   Constant   mógłby   ujawnić   związki   między 
Waszyngtonem   i   juntą   wojskowa,   która   zabiła   4-5   tysięcy   Haitańczyków,   a   w 
morderstwach tych główną rolę odgrywały grupy paramilitarne Constanta.

Wśród   gangsterów,   którzy   dowodzą   przeprowadzanym   właśnie   zamachem 

stanu na Haiti, są również przywódcy Frontu Wspierania Postępu na Haiti.

Dla Stanów Zjednoczonych Kuba od dawna była najważniejszym problemem 

na tej  półkuli.  Odtajniony  dokument Departamentu  Stanu z  1964  roku mówi o 
Castro   jako   o   zagrożeniu,   którego   nie   można   tolerować,   gdyż   „reprezentuje   on 
zwycięski bunt przeciwko Stanom Zjednoczonym, jest negacją całej naszej polityki 
dotyczącej tego regionu, którą prowadzimy od niemal stu pięćdziesięciu lat", odkąd 
- zgodnie z doktryną Monroe'a - nie ma tolerancji dla kwestionowania dominacji 
Stanów Zjednoczonych na tej półkuli.

Podobny   problem   skutecznego   buntu   występuje   obecnie   w   Wenezueli.   W 

niedawnym   artykule   z   pierwszej   strony   „The   Wall  Street   Journal"   stwierdzono: 
„Fidel Castro znalazł sobie ważnego dobroczyńcę i spadkobiercę, który spowodował 
krach   planów   Stanów   Zjednoczonych   co   do   Ameryki   Łacińskiej   -   prezydenta 
Wenezueli Hugo Chaveza".

W lutym 2004 roku Wenezuela poprosiła Waszyngton o ekstradycję dwóch 

byłych   oficerów,   którzy   starają   się   o   azyl   w   Stanach   Zjednoczonych.   Obaj   brali 
udział   w   wojskowym   zamachu   stanu,   który   -   zanim   został   obalony   przez 
ogólnonarodowe   powstanie   -   rozwiązał   parlament,   Sąd   Najwyższy   i   inne 
pozostałości demokracji. Wszystko to działo się przy wsparciu Waszyngtonu, stale 

background image

wychwalanego   za   swoje   oddanie   „szerzeniu   demokracji",   choć   również 
krytykowanego za nadmierny zapał w tej sprawie.

Rząd   Wenezueli,   co   jest   istotne,   zastosował   się   do   orzeczenia   Sądu 

Najwyższego Wenezueli, który zakazał ścigania przywódców zamachu stanu. Dwaj 
wspomniani oficerowie byli później zamieszani w zamach terrorystyczny i uciekli 
do Miami.

Oburzenie   na   bunt   jest   głęboko   zakorzenione   w   historii   Stanów 

Zjednoczonych.   Thomas   Jefferson   ostro   potępił   Francję   za   jej   „postawę 
buntownika"   w   Nowym   Orleanie,   którego   Jefferson   pożądał.   Ostrzegał   on,   że 
„postępowanie Francji jest powodem ciągłych tarć z nami, którzy, choć kochamy 
pokój i bogacenie się, nie możemy sobie na nie pozwolić".

„Bunt Francji [zmusza nas] do sprzymierzenia się z brytyjską flotą i narodem"  

- groził Jefferson, odwołując w ten sposób swoje wcześniejsze pochwały dla zasług 
Francji w uwolnieniu kolonistów spod władzy brytyjskiej.

Dzięki wysiłkom Haiti zmierzającym do wyzwolenia, które pozostawały bez 

wsparcia i które budziły powszechny opór, bunt Francji szybko się skończył. Ale 
zarówno wówczas, jak i dziś podstawowe zasady wciąż obowiązują, określając, kto 
jest przyjacielem, a kto wrogiem.

PRZYPISY

1.Po skomplikowanych procedurach prawnych decyzja sądu w marcu 2007 roku 

została podtrzymana i proces apelacyjny jest kontynuowany.

2.Jeden   z   cieszących   się   najgorszą   sławą   na   świecie   terrorystów,   Luis   Posada 

Carriles   (domniemany   wspólnik   Boscha   między   innymi   w   zamachu 
bombowym   na   kubański   samolot   pasażerski),   wjechał   nielegalnie   na 
terytorium   Stanów   Zjednoczonch   w   2005   roku,   za   co   został   zatrzymany. 
Prośby o jego wydalenie, wysyłane przez Wenezuelę (za zamachy bombowe) i 
przez Kubę (za zamachy i inne zbrodnie), spotykają się z odmową. Meksyk i 
inne   kraje   nie   zgodziły   się   na   jego   wjazd.   Amerykański   Departament 
Sprawiedliwości odmawia uznania go za terrorystę, pozostawiając Carrilesa w 

background image

rękach władz imigracyjnych. W lutym 2007 roku sędzia federalny odmówił 
zwolnienia go za kaucją do czasu decyzji deportacyjnej.

background image

Niebezpieczne czasy - wojna 

amerykańsko-iracka i jej skutki

18 MARCA 2004 ROKU

Potworne zamachy bombowe w Madrycie - bez względu na ich źródło - są mocną i  
bolesną odpowiedzią na pierwszą rocznicę dowodzonej przez Stany Zjednoczone 
inwazji na Irak, która jest przedstawiana jako odpowiedź na zamachy z 11 września.

W   ciągu   roku   od   rozpoczęcia   wojny   z   Irakiem   przewidywania   wielu 

analityków okazały się trafne, szczególnie jeśli chodzi o konsekwencje stosowania 
przemocy, która rodzi następną przemoc.

Prowadzona pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych wojna z Irakiem 

została rozpoczęta mimo ogólnoświatowego przekonania, że równie dobrze może 
ona doprowadzić do rozprzestrzenienia broni masowego rażenia i terroru, ale to 
ryzyko   administracja   Busha   najwyraźniej   uznała   za   nieistotne   w   porównaniu   z 
perspektywą   przejęcia   kontroli   nad   Irakiem,   opanowania   ogromnych   złóż 
surowców   energetycznych   w   regionie,   trwałego   ustalenia   normy   „wojny 
prewencyjnej" i ręcznego sterowania miejscowymi rządami.

Otrzymując sygnały o przyspieszonym zbrojeniu się Stanów Zjednoczonych 

na   długo   przed   11   września,   Rosja   znacznie   zwiększyła   swoje   siły   ofensywne, 
podczas   gdy   inne   państwa,   uważające   się   za   potencjalne   cele   Waszyngtonu, 
zareagowały za pomocą dostępnych im środków: terroru jako narzędzia zemsty lub 
zastraszenia oraz - w wypadku Iranu i Korei Północnej - rozwoju prac nad bronią 
masowego rażenia.

Lista miejsc, w których po 11 września przeprowadzono ataki terrorystyczne, 

obejmuje   -   poza   Madrytem   -   Bagdad,   Bali,   Casablance,   Istambuł,   Dżakartę, 
Jerozolimę, Mombasę, Moskwę i Rijad. Prędzej czy później terror i broń masowego  
rażenia staną się narzędziami w tych samych rękach, z tragicznymi tego skutkami.

background image

Rzekome   powiązania   Iraku   z   al   Kaidą   były   odrzucane   przez   poważnych 

analityków   i   nie   znaleziono   na   to   wiarygodnych   dowodów.   Ale   jest   obecnie 
oczywiste, że Irak po raz pierwszy stal się „rajem dla terrorystów",
0czym pisze w „New York Timesie" Jessica Stern, specjalistka do spraw terroru z 
Uniwersytetu Harvarda, po zamachu bombowym na siedzibę ONZ w Bagdadzie w 
sierpniu 2003 roku.

„Wojna   prewencyjna"   jest   eufemistycznym   określeniem   „agresji   według 

własnego   uznania".   To   właśnie   ta   doktryna,   a   nie   tylko   jej   wdrażanie   w   Iraku, 
spowodowała   szeroki   i   nieznany   wcześniej   protest   przeciw   irackiej   inwazji 
(następna ogólnoświatowa demonstracja takiego protestu ma się odbyć 20 marca 
[2004   roku]).   Reakcja   ta   z   pewnością   wstrzymała   kolejne   próby   wprowadzania 
„doktryny agresji" w życie.

Badania   Davida   Kaya,   podobnie   j   ak   podważanie   oskarżeń   wobec   Iraku   o 

posiadanie przez Irakijczyków broni masowego rażenia, ukazały, jak kruche były 
podstawy władzy Saddama w ostatnich latach. W ten sposób wzmocniono tylko 
opinię wyrażaną przez ludzi Zachodu, którzy znają Irak najlepiej - koordynatorów 
programu pomocy ONZ Denisa Hallidaya
1Hansa von Sponecka - że gdyby sankcje nie uderzyły w zwykłych Irakijczyków, oni 
sami obaliliby Saddama.

W   kwietniu   2003   roku   przeprowadzono   badania,   z   których   wynikało,   że 

zdaniem   Amerykanów   to   Organizacja   Narodów   Zjednoczonych,   a   nie   Stany 
Zjednoczone, powinna być odpowiedzialna za polityczną i gospodarczą odbudowę 
Iraku po zakończeniu wojny.

Porażka okupacji Iraku przez Stany Zjednoczone jest niespodzianką, biorąc 

pod uwagę siłę i zasoby Ameryki, wygaśnięcie sankcji i upadek tyrana oraz brak 
większego zewnętrznego wsparcia dla ruchu oporu w Iraku.

Częściowo z powodu tej właśnie porażki administracja Busha wycofała się i 

zwróciła o pomoc do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wątpliwe jest jednak, że 
ONZ doprowadzi do tego, aby Irak stal się czymś więcej niż państwem satelickim 
Stanów Zjednoczonych.

Waszyngton   przygotowuje   największą   na   świecie   misję   dyplomatyczną   w 

background image

Iraku,   w   którą   zaangażowano   3   tysiące   osób   -   jak   donosi   Robert   Wright   w 
styczniowym numerze „Washington Post" z 2004 roku - co jest jasnym sygnałem, 
że niezależność tego kraju w sposób zamierzony będzie ograniczona. Taki wniosek 
zyskuje   potwierdzenie   w   uporze   Stanów   Zjednoczonych,   z   jakim   chcą   one 
utrzymywać   swoje  bazy   wojskowe   i  siły  zbrojne   w  Iraku,   oraz  żądaniami   Paula 
Bremera, konsula Stanów Zjednoczonych, który chce, aby gospodarka była otwarta 
na przejęcia przez zagraniczne koncerny (warunek, jakiego nie zaakceptowałoby 
żadne   niezależne   państwo).   Jest   rzeczą   oczywistą,   że   utrata   kontroli   nad 
gospodarką w istotnym stopniu zmniejsza polityczną niezależność i perspektywy 
szybkiego   rozwoju   gospodarczego,   co   dobitnie   pokazuje   historia   światowej 
gospodarki.

Usilne żądania Irakijczyków, aby wprowadzono demokrację i coś więcej niż 

pozorną   niezależność,   zmusiły   Stany   Zjednoczone   do   wycofania   się   z   zamiaru 
zainstalowania   rządu,   który   mógłby   być   całkowicie   kontrolowany   przez 
Waszyngton,   ale   nawet   postęp   w   tworzeniu   formalnych   władz   nie   kończy   tego  
nieustającego konfliktu.

W   grudniu   2003   roku   badania   opinii   publicznej,   przeprowadzone   przez 

nadawcę telewizyjnego PIPA/Knowledge Network, pokazywały, że Amerykanie w 
niewielkim stopniu popierają swój rząd w jego dążeniach do utrzymania w Iraku 
stałej,   militarnej   i   dyplomatycznej,   obecności.   W   Stanach   Zjednoczonych 
powszechne   obawy   związane   z   wojną   i   okupacją   są   być   może   w   dużej   mierze 
spowodowane niepokojem co do słuszności powodów tych działań.

Zwrot może nastąpić wraz z wyborami prezydenckimi. Polityczne spektrum w 

Stanach Zjednoczonych jest nieznaczne, a ludzie wiedzą, że wybory w Ameryce 
przede wszystkim się kupuje. John Kerry jest dość trafnie przedstawiany jako Bush 
w   lżejszym   wydaniu   („Bush-lite"),   niemniej   jednak   wybór   między   dwiema 
frakcjami „partii biznesowej" może doprowadzić do zmian w tych wyborach, jak to 
się zdarzyło w 2000 roku.

Jest   to   prawdziwe   zarówno   w   stosunku   do   spraw   wewnętrznych,   jak   i 

międzynarodowych.   Ludzie   skupieni   wokół   Busha   są   bardzo   oddani   sprawie 
zniweczenia tego, co wysiłkiem wszystkich Amerykanów udało się osiągnąć przez 

background image

ostatnie   sto   lat.   Krótka   lista   celów   obejmuje   system   opieki   zdrowotnej, 
bezpieczeństwo zatrudnienia i progresywne podatki. Coraz mniejsze są widoki na 
rząd, który służy dobru ogólnemu.

Od   czasu   rozpoczęcia   wojny   w   Iraku   świat   stał   się   jeszcze   bardziej 

niebezpiecznym   miejscem.   Wybory   w   Stanach   Zjednoczonych   oznaczają 
znalezienie się na rozwidleniu dróg. Przy obecnej ogromnej sile Ameryki nawet 
drobna zmiana może się przełożyć na wielkie rezultaty o dalekosiężnych skutkach.

background image

Irak - korzenie oporu

13 KWIETNIA 2004 ROKU

Nawet jeśli pominiemy kluczową kwestię zbrodniczej inwazji, powinno być jasne, że 
przedłużający się gwałtowny  konflikt - przejawiający się na przykład w wielkich 
manifestacjach w Faludży i innych irackich miastach - mógłby równie dobrze nie 
wybuchnąć, gdyby arogancja i ignorancja wojsk okupacyjnych pod wodzą Stanów 
Zjednoczonych   była   mniejsza   i   gdyby   okupanci   byli   bardziej   kompetentni. 
Zdobywcy, którzy mieliby intencje przekazania Irakijczykom takiej suwerenności, 
jakiej oni rzeczywiście pragną, prowadziliby swoje działania zupełnie inaczej.

Administracja   Busha,   podając   całą   listę   powodów   inwazji   na   Irak, 

przedstawiała wizję demokratycznej rewolucji w świecie arabskim, wyraźnie jednak 
unikała   zdradzenia   najbardziej   prawdopodobnej   przyczyny   ataku,   czyli 
ustanowienia   baz   militarnych   w   podporządkowanym   sobie   państwie,   w   samym 
sercu jednego z największych światowych złóż surowców energetycznych.

Irakijczycy nie unikają tej kluczowej kwestii. W badaniach przeprowadzonych 

przez Instytut Gallupa w Bagdadzie, ujawnionych w październiku 2003 roku, na 
pytanie   o   to,   w   jakim   celu   Stany   Zjednoczone   najechały   na   Irak,   1   procent  
respondentów   wskazało   chęć   zaprowadzenia   demokracji,   5   procent   -   pomoc 
Irakijczykom, a reszta - kontrolowanie zasobów naturalnych Iraku i reorganizacji 
Bliskiego Wschodu w sposób odpowiadający amerykańskim interesom.

Inne badania opinii publicznej w Iraku, ujawnione w grudniu 2003 roku przez 

Oxford   Research   International,   są   równie   odkrywcze.   Na   pytanie,   czego   Irak 
potrzebuje właśnie teraz, 70 procent Irakijczyków odpowiedziało, że demokracji, 10 
procent - Koalicyjnego Rządu Tymczasowego, a 15 procent - Irackiej Tymczasowej 
Rady Zarządzającej. Mówiąc „demokracja", Irakijczycy mieli na myśli demokrację, a 
nie suwerenność, którą szykuje im administracja Busha.

Ogólnie   rzecz   biorąc,   czego   dowiodły   badania,   „ludzie   nie   ufają   wojskom 

Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii (79 procent) i Koalicyjnemu Rządowi 

background image

Tymczasowemu (73 procent)". Ahmed Chalabi, faworyt Pentagonu, nie znalazł więc 
poparcia.

Konflikt   między   Stanami   Zjednoczonymi   a   Irakijczykami   w   kwestii 

niezależności Iraku był szczególnie dobrze widoczny w pierwszą rocznicę inwazji. 
Paul Wolfowitz i jego współpracownicy z Pentagonu sygnalizowali, „że są za stałą,  
długotrwałą obecnością wojsk amerykańskich w Iraku i za stosunkowo słabą iracką 
armią,   co   jest   najlepszym   sposobem   na   pielęgnowanie   demokracji"   -   jak   pisał 
Stephen Glain w „Boston Globe". To nie jest demokracja, jaką chcieliby widzieć 
Irakijczycy,   albo   jakiej   oczekiwaliby   Amerykanie,   gdyby   znaleźli   się   pod   obcą 
okupacją.

Od początku inwazja  na Irak nie  miałaby  sensu,  gdyby  jej  celem  nie  było 

zainstalowanie   tam   na   stałe   baz   wojskowych   -   jak   w   uzależnionym   państwie 
satelickim w stylu tradycyjnym dla Stanów Zjednoczonych. Organizacja Narodów 
Zjednoczonych być może przyśle swoje oddziały, ale Waszyngton domaga się od 
niej, aby „dała przyszłemu rządowi irackiemu jedynie ograniczoną niezależność i 
władzę. Na zaproszenie tego rządu wojska okupacyjne pozostałyby na miejscu" - jak 
komentowano na łamach „Financial Timesa" w styczniu 2004 roku.

Poza   kontrolą   wojskową   Irakijczycy   dostrzegają   również   środki,   jakimi 

ogranicza   się   ich   niezależność   gospodarczą,   co   przejawia   się   na   przykład   w 
nawoływaniu do otwarcia irackiego przemysłu oraz irackich banków i do przejęcia  
ich przez Stany Zjednoczone.

Nic   dziwnego,   że   plany   Stanów   Zjednoczonych   zostały   potępione   przez 

irackich   biznesmenów,   którzy   uznali,   że   realizacja   tych   pomysłów   zniszczyłaby 
krajowy przemysł.

Jeśli zaś chodzi o robotników irackich, to aktywista związkowy David Bacon 

donosi,  że  wojska  okupacyjne   wdzierały  się  do  siedzib  związków  zawodowych i 
aresztowały ich liderów. Egzekwuje się również antypracowni- cze przepisy pracy 
stworzone   w   czasach   reżimu   Saddama   oraz   udziela   się   koncesji   inwestorom 
amerykańskim, którzy są stanowczo antyzwiązkowi.

Niechętny   stosunek   Irakijczyków   i   porażka   okupacji   Iraku   zmusiły 

Waszyngton do wycofania się w pewnym stopniu z bardziej skrajnych działań.

background image

Propozycja   otwarcia   gospodarki   na   jej   przejęcie   przez   zagranicznych 

inwestorów nie dotyczy przemysłu naftowego. Z pewnością zdano sobie sprawę, że 
byłoby to zbyt bezczelne. Niemniej jednak Irakijczycy wcale nie muszą czytać „Wall 
Street Journal", aby uświadomić sobie, że „większe zaangażowanie w zniszczony  
sektor   naftowy   Iraku   [dzięki   lukratywnym   kontraktom   finansowanym   przez 
amerykańskich   podatników]   w   ostateczności   może   pomóc   firmie   Halliburton 
opanować   najważniejszą   jego   części",   podobnie   jak   pozwoli   na   przejęcie   tego 
przemysłu innym wielkim korporacjom wspieranym przez państwo amerykańskie.

Czas   pokaże,   czy   Irakijczycy   kiedykolwiek   zostaną   przymuszeni   do 

zaakceptowania   suwerenności,   którą   oferuje   się   im   przez   różne   „fikcyjne 
konstytucje"   wymyślane   przez   państwa   okupacyjne.   Dla   uprzywilejowanych 
mieszkańców zachodniego świata ważniejsza jest inna kwestia - czy pozwolą oni 
swoim rządom na „pielęgnowanie demokracji" w interesie wąskiej grupy mocarstw, 
którym te rządy służą, mając przeciw sobie silną niechęć Irakijczyków?

background image

Jak zażegnać konflikt izraelsko-

palestyński

10 MAJA 2004 ROKU

Konflikt izraelsko-palestyński wciąż pozostaje główną przyczyną chaosu i cierpień 
na Bliskim Wschodzie. Ale przełamanie impasu jest możliwe.

W krótkiej perspektywie jedynym możliwym i w miarę przyzwoitym 

rozwiązaniem konfliktu jest uzgodnienie długotrwałego międzynarodowego 
konsensusu, czyli rozdzielenie zwaśnionych stron wzdłuż uznanej przez społeczność 
światową granicy („zielonej linii"), z pewnymi niewielkimi i obustronnymi 
korektami.

Jak dotąd wspierana przez Stany Zjednoczone izraelska taktyka zakładania 

osiedli i budowania infrastruktury zmienia znacznie pojęcia „niewielkie korekty". 
Istnieje jednak kilka propozycji rozwiązań dla obu stron konfliktu, spośród których 
najbardziej   znane   jest  porozumienie  genewskie,  przedstawione   w  grudniu  2003 
roku   przez   grupę   wybitnych   negocjatorów   izraelskich   i   palestyńskich,   którzy 
pracowali nad nim poza oficjalnymi instytucjami i gremiami.

Porozumienie genewskie zawiera między innymi szczegółowy plan wymiany 

terenów w stosunku jeden do jednego i jest chyba najlepszą wersją ugody spośród 
tych, które byłyby możliwe do zawarcia w krótkim okresie. Rozwiązanie to mogłoby 
być oczywiście zrealizowane, gdyby zyskało poparcie rządu Stanów Zjednoczonych. 
Rzeczywistość polityczna jest bowiem taka, że Izrael musi zaakceptować to, co 
dyktuje mu wielkie mocarstwo.

„Plan wycofania się" Busha i Sharona jest tak na prawdę planem integracji po 

ekspansji. Nawet wtedy, gdy Sharon wzywa do jakiejś formy wycofania się ze Strefy 
Gazy,   „Izrael   inwestuje   dziesiątki   milionów   dolarów   w   osiedla   na   Zachodnim 
Brzegu"   -   cytuje   oświadczenie   izraelskiego   ministra   finansów   Benjamina 

background image

Netanyahu reporter „New York Timesa" James Bennet. Inne doniesienia wskazują, 
że rozwój osiedli będzie następował również po palestyńskiej stronie bezprawnego 
„muru granicznego".

Takie osiedla stoją w opozycji do „mapy drogowej" lansowanej przez Busha, 

która   wzywa   do   wstrzymania   „wszelkiej   działalności   związanej   z   zakładaniem 
osiedli".

„Tak ważne wydarzenie, jakim jest zakończenie przez Izrael okupacji Strefy 

Gazy,   wymaga   odpowiedniej   zmiany   polityki   wobec   Bliskiego   Wschodu,   aby 
państwo izraelskie mogło odnieść z tego jakieś korzyści" - pisze Geoffrey Aronson z 
waszyngtońskiej   Fundacji   na   rzecz   Pokoju   na   Bliskim   Wschodzie.   Fundacja 
opublikowała   niedawno   mapę   z   izraelskimi   planami   dotyczącymi   Zachodniego 
Brzegu,   która   pokazuje   skrawki   niepołączonych   ze   sobą,   oddzielonych   murem 
enklaw   palestyńskich,   które   przypominają   najgorszy   okres 
południowoafrykańskiego apartheidu, jak wskazywał na to Meron Benvenisti na 
łamach gazety „Haaretz".

Pytanie, które jest stawiane obecnie, dotyczy tego, czy społeczności izraelskie i 

palestyńskie   na   terytoriach   okupowanych   są   na   tyle   ze   sobą   zżyte,   żeby   mogły 
funkcjonować bez  podziałów.  W listopadzie  2003  roku  były  dowódca  Shin  Bet, 
izraelskiej Służby Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zgodził się z pomysłem, że Izrael 
mógłby i powinien się całkowicie wycofać ze Strefy Gazy. Na Zachodnim Brzegu od 
85 do 90 procent osadników zapewne opuści swoje domy „przy pewnym wsparciu 
finansowym", natomiast pozostałe 10 procent to tacy, „z którymi dojdzie do starć" 
w trakcie ich przenoszenia, co w opinii szefa Shin Bet nie jest specjalnie dużym 
problemem.

Porozumienie genewskie opiera się na podobnych założeniach, które wydają 

się realistyczne.

Prawdą jest, nawiasem mówiąc, że żadna z tych propozycji nie porusza ani 

ogromnej nierównowagi w potencjale militarnym i gospodarczym między Izraelem 
i państwem palestyńskim, ani pozostałych istotnych kwestii.

W   dłuższej   perspektywie   mogą   się   pojawić   inne   rozwiązania,   w   miarę   jak 

stosunki   między   tymi   krajami   będą   się   poprawiać.   Jedną   z   takich   możliwości,  

background image

proponowaną już wcześniej, jest dwupaństwowa federacja, która w latach 1967-
1973 mogła połączyć Izrael i Palestynę. W tamtym okresie było również osiągalne  
porozumienie, które zapewniłoby całkowity pokój
między Izraelem a państwami arabskimi - i rzeczywiście zostało ono zaoferowane w  
1971 roku przez Egipt, a następnie przez Jordan. Ale jeszcze przed 1973 rokiem 
zaprzepaszczono tę szansę.

Doprowadziła do tego wojna w 1973 roku oraz zmiana opinii Palestyńczyków, 

świata   arabskiego   i   społeczności   międzynarodowej   na   korzyść   prawa 
Palestyńczyków do własnego państwa, co znalazło wyraz w rezolucji nr 242 Rady 
Bezpieczeństwa   ONZ   z   22   listopada   1967   roku,   do   której   dodano   zapisy 
przewidujące   powstanie   państwa   palestyńskiego   na   terytoriach   okupowanych,   z 
których Izrael miał się wycofać. Stany Zjednoczone jednak blokowały jednostronnie 
tę rezolucję przez ostatnie trzydzieści lat.

Rezultatem   tego   były   wojny   i   zniszczenie,   okrutna   okupacja   militarna, 

przejmowanie ziem i zasobów, powstawanie i działalność ruchu oporu, a w końcu 
coraz większa przemoc, wzajemna nienawiść i brak zaufania. Tego nie da się zmyć.

Postęp wymaga ustępstw od każdej ze stron. Co jest uczciwym ustępstwem? 

Najbardziej odpowiednia definicja mówi, że należy stosować te kompromisy, które 
prowadzą do najlepszego możliwego rozwiązania i do zmian na lepsze.

Głoszona   przez   Sharona   propozycja   „dwupaństwowego"   rozwiązania,   które 

dla Palestyńczyków oznaczałoby zamknięcie ich w Strefie Gazy oraz w kantonach w  
połowie   Zachodniego   Brzegu,   nie   spełnia   powyższego   kryterium.   Porozumienie 
genewskie jest tej definicji bliskie i dlatego, jak sądzę, powinno być zaakceptowane, 
przynajmniej jako punkt wyjścia dalszych negocjacji izraelsko-palestyńskich.

Jedną   z   najbardziej   drażliwych   kwestii   jest   prawo   Palestyńczyków   do 

powrotu. Uchodźcy palestyńscy na pewno nie będą chcieli się tego prawa wyrzec, 
ale w dzisiejszym świecie - prawdziwym świecie, a nie w jakimś wymyślonym, o 
którym   można   sobie   rozprawiać   na   seminariach   -   nie   będzie   możliwości 
skorzystania   z   tego   prawa,   chyba   że   w   ograniczony   sposób,   w   Izraelu.   Tak   czy 
inaczej, niewłaściwe jest szafowanie nadziejami na spełnienie rzeczy niemożliwych, 
i   to   na   oczach   ludzi,   którzy   cierpią   nędzę   i   ucisk.   Zamiast   tego   należy   podjąć 

background image

konstruktywne   wysiłki,   łagodzące   ich   cierpienia   i   dążące   do   rozwiązania   ich 
problemów w prawdziwym świecie.

Propozycja   dwupaństwowego   rozwiązania,   zgodna   z   międzynarodowym 

konsensusem, jest już akceptowana przez dużą część izraelskiej opinii publicznej. 
Nawet   przez   ekstremistów,   którzy   są   tak   zaniepokojeni   „problemem 
demograficznym" - problemem zbyt dużego odsetka ludności nieży- dowskiej w 
„państwie żydowskim" - że posuwają się dalej, proponując (co oburzające) oddanie 
gęsto   zaludnionych   osiedli   arabskich,   znajdujących   się   na   terenie   Izraela,   we 
własność nowego państwa palestyńskiego.

Większość   Amerykanów   również   popiera   tę   propozycję.   Nie   jest   więc 

wykluczone, że działania amerykańskich aktywistów mogą doprowadzić do tego, że 
rząd Stanów Zjednoczonych przyłączy się do opinii międzynarodowej w tej sprawie, 
a wtedy najprawdopodobniej uczyni tak również Izrael.

Nawet   bez   nacisków   Stanów   Zjednoczonych   znakomita   większość 

Izraelczyków   popiera   tego   typu   rozwiązanie   -   w   zależności   od   tego,   jak   są   im 
zadawane pytania w badaniach opinii publicznej. Zmiana stanowiska Waszyngtonu 
miałaby   ogromne   znaczenie.   Byli   szefowie   Shin   Bet   oraz   izraelskiego   ruchu 
pokojowego (Gush Shalom i inni) wierzą, że izraelska opinia publiczna zaakceptuje 
takie rozwiązanie.

Ale spekulacje na ten temat nie są naszą prawdziwą troską. Jest nią raczej 

spowodowanie,   aby   polityka   rządu   Stanów   Zjednoczonych   była   taka   sama,   jak 
polityka reszty świata i dążenia większości amerykańskiej opinii publicznej.

background image

Kto ma rządzić światem i w jaki sposób?

17 CZERWCA 2004 ROKU

W   maju   2004   roku   minęła   pierwsza   rocznica   zadeklarowania   przez   prezydenta 
Busha „zakończenia misji" i zwycięstwa w Iraku.

Inwazja została podjęta zgodnie z doktryną Busha - „nową wielką strategią 

imperialną",   jak   nazwała   ją   gazeta   „Foreign   Affairs"   -   według   której   Stany 
Zjednoczone zdominują świat na zawsze i unicestwią każdego, kto tę dominację 
będzie kwestionował.

Pomijając sytuację w Iraku, być może warto się przyjrzeć temu, wjaki sposób 

polityka stojąca za inwazją i okupacją tego kraju uczyniła świat miejscem bardziej 
niebezpiecznym,   w   którym   zwiększone   zagrożenie   terrorem   to   tylko   jeden   z 
wymiarów rosnącego zagrożenia.

Amerykański  Departament Stanu właśnie  przyznał,  że  jego  oświadczenie  z 

kwietnia   2004   roku,   że   spadło   zagrożenie   terrorystyczne   -   co   jest   głównym 
tematem  toczącej  się  teraz  kampanii  prezydenckiej  Busha  -  było  nieprawdziwe. 
Poprawiony   raport   przyznaje,   że   „liczba   aktów   terrorystycznych   i   liczba   ofiar 
znacznie wzrosły".

Dla   rządowych   planistów   najważniejszym   celem   nie   była   walka   z 

terroryzmem,   tylko   ustanowienie   baz   militarnych   Stanów   Zjednoczonych   w 
uzależnionym   od   nich   kraju,   w   samym   sercu   największych   światowych   złóż 
surowców   energetycznych,   a   tym   samym   zyskanie   przewagi   nad   rywalami. 
Zbigniew   Brzeziński   pisze   w   zimowym   wydaniu   „The   National   Interest"   z 
2003/2004 roku, że „rola Ameryki w zapewnieniu bezpieczeństwa w regionie [co 
po   angielsku   oznacza   dominację   militarną]   daje   jej   pośrednią,   ale   politycznie 
istotną przewagę nad gospodarkami Europy i Azji, które również są uzależnione od 
importu surowców energetycznych z tego regionu".

Brzeziński   doskonale   wie,   że   jednym   z   głównych   problemów   w   dążeniu 

background image

Stanów   Zjednoczonych   do   dominacji   jest   to,   że   Europa   i   Azja   (szczególnie 
dynamiczny   region   Azji   Północno-Wschodniej)   mogą   zechcieć   się   uniezależnić. 
Kontrola   nad   Zatoką   Perską   i   centralną   Azją   staje   się   więc   obecnie   jeszcze 
ważniejsza niż w przeszłości - analitycy przewidują, że ogromna rola państw Zatoki 
Perskiej w światowej produkcji surowców energetycznych będzie jeszcze rosnąć. 
Wspieranie przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię Turkmenii, Uzbekistanu i 
innych dyktatur w centralnej Azji oraz ich walka o to, którędy będą przebiegać 
ropociągi i pod czyim znajdą się nadzorem, to część nowej, chociaż tej samej co 
kiedyś, „wielkiej gry".

Tymczasem zachodni komentatorzy już niemal rytualnie twierdzą, że celem 

inwazji była „wizja prezydenta" zaprowadzenia demokracji w Iraku.

Zupełnie co innego wynika z badań opinii publicznej przeprowadzanych w 

Bagdadzie, gdzie „wizja" ta - ogłoszona w „drodze do wolności", przedstawionej  
przez Busha w listopadzie 2003 roku, a więc długo po tym, kiedy się okazało, że  
podawane  przyczyny inwazji są nieprawdziwe - jest odrzucana przez dosłownie 
każdego,   panuje   natomiast   przypuszczenie,   że   motywem   Waszyngtonu,   który 
pchnął go do inwazji, było przejęcie kontroli nad irackimi zasobami naturalnymi i 
zreorganizowanie Bliskiego Wschodu zgodnie z interesami Stanów Zjednoczonych. 
Nie jest niczym niezwykłym, że ci, którzy nie należą do właściwego klubu, lepiej 
rozumieją świat, w którym żyją.

Istnieje  wiele  innych dowodów na  to, że  Waszyngton  uważa  terroryzm za 

mało   ważny   problem   w   porównaniu   z   przejęciem   przez   Stany   Zjednoczone 
właściwej   kontroli   nad   Bliskim   Wschodem.   Nie   dalej   jak   w   maju   2004   roku 
administracja Busha wprowadziła sankcje gospodarcze wobec Syrii,
wdrażając Ustawę o odpowiedzialności Syrii i przywróceniu suwerenności Libanu  
(Syria Accountability and. Syria pozostaje na oficjalnej liście państw  
wspierających terroryzm, ogłoszonej przez Stany Zjednoczone, mimo że  
amerykański rząd przyznał wcześniej, że Syria nie wspiera terroryzmu od wielu  
lat oraz że dostarczyła Waszyngtonowi ważnych informacji wywiadowczych na  
temat al Kaidy i innych radykalnych grup islamskich, o czym pisał Stephen Zunes  
wiosną 2004 roku w „Middle East Policy". Tak więc Stany Zjednoczone na własne  

background image

życzenie pozbawiają się dostępu do tych informacji wywiadowczych, dążąc do  
osiągnięcia istotniejszego celu - ustanowienia reżimu, który będzie spełniał  
żądania Stanów Zjednoczonych i Izraela.

Oto tylko jeden z przykładów wyraźnych, choć niezauważanych priorytetów: 

amerykański Departament Skarbu utrzymuje Biuro Kontroli nad Zagranicznymi 
Aktywami   (Office   of   Foreign   Assets   Control,   OFAC),   którego   zadaniem   jest 
śledzenie podejrzanych transferów finansowych, co jest ważnym elementem „wojny 
z terrorem". Biuro ma stu dwudziestu pracowników. Kilka tygodni temu - w marcu 
2004 roku - biuro poinformowało Kongres, że w końcu 2003 roku cztery osoby 
spośród tych stu dwudziestu - tylko cztery - zajmowały się śledzeniem finansów 
Osamy   bin   Ladena   i   Saddama   Husajna,   podczas   kiedy   niemal   dwa   tuziny 
pracowników   odpowiadało   za   kontrolowanie,   czy   jest   przestrzegane   embargo 
nałożone na Kubę. Co więcej, biuro donosiło, że rozbieżność między stwierdzonymi 
przypadkami łamania embarga a nałożonymi za to karami ciągnie się od 1990 roku.

Dlaczego amerykański Departament Skarbu poświęca znacznie więcej energii 

na   tłamszenie   Kuby   niż   na   wojnę   z   terrorem?   Skuteczne   przeciwstawianie   się 
Stanom Zjednoczonym nie jest tolerowane, dlatego jest ważniejszym priorytetem 
niż zwalczanie terroryzmu.

Kluczem do sukcesu w procesie osiągnięcia dominacji może być przemoc, ale 

jest ona okupiona potężnym kosztem. Może ona również sprowokować w odwecie 
większą jeszcze przemoc. Prowokowanie akcji terrorystycznych nie jest najbardziej 
złowieszczym przykładem.

W   lutym   2004   roku   Rosja   przeprowadziła   największe   od   dwóch   dekad 

ćwiczenia   wojskowe,   pokazując   w   nich   nową,   bardziej   wyrafinowaną   broń 
masowego   rażenia.   Rosyjscy   przywódcy   polityczni   i   wojskowi   jasno   dali   do 
zrozumienia, że to wznowienie wyścigu zbrojeń było odpowiedzią na działania i 
programy administracji Busha - szczególnie na rozwijanie przez Stany Zjednoczone 

background image

broni jądrowej o ograniczonym rażeniu (o mocy do 5 kiloton), zwanej pogromcą 
bunkrów.   Analitycy   strategiczni   obu   stron   wiedzą,   że   taka   broń   może   niszczyć 
bunkry ukryte w górach, w których jest rozmieszczony rosyjski arsenał nuklearny.

Może to doprowadzić do nuklearnej reakcji łańcuchowej. Rosjanie i Chińczycy 

w   odpowiedzi   na   poczynania   Stanów   Zjednoczonych   rozbudowują   swoją   broń 
strategiczną. Indie zareagują na działania Chin, Pakistan zareaguje na działania 
Indii... i być może wyścig ten rozprzestrzeni się na inne kraje.

Tymczasem Irak na swój sposób stara się uzyskać tak zwaną suwerenność. 

Przekazanie władzy wciąż aktualne - brzmi tytuł niedawnego artykułu Antona La 
Guardii z „London Daily Telegraph". W ostatnim akapicie autor donosi, że „wysoki 
urzędnik administracji Busha wyraził to w sposób delikatny: Rząd iracki będzie w 
pełni   suwerenny,   ale   w   praktyce   nie   będzie   wypełniał   wszystkich   suwerennych 
funkcji»". Lord Curzon przytaknąłby temu z miną mędrca.

Zdecydowana   odmowa   Irakijczyków   zaakceptowania   tradycyjnej 

„konstytucyjnej   fikcji"   zmusiła   Waszyngton   do   stopniowych   ustępstw,   z   pewną 
pomocą   ze   strony   „drugiego   supermocarstwa",   jak   Patrick   Tyler   z   „New   York 
Timesa" nazwał światową opinię publiczną po wielkich demonstracjach w połowie 
lutego 2003 roku, kiedy po raz pierwszy w historii masowe protesty przeciw wojnie 
odbyły się jeszcze przed rozpoczęciem działań zbrojnych. Jest różnica.

Gdyby   na   przykład   dzisiejsze   problemy   w   Faludży   pojawiły   się   w   latach 

sześćdziesiątych  XX  wieku,  zostałyby   rozwiązane  za  pomocą  bombowca   B-52S   i 
masowych morderstw na ziemi.

Dziś bardziej cywilizowane społeczeństwo nie toleruje takich środków równie 

łatwo jak kiedyś, dając przynajmniej ofiarom nieco przestrzeni do działań, które 
mają na celu uzyskanie prawdziwej suwerenności. Jest nawet możliwe, że tego typu 
sygnały   mogą   zmusić   administrację   Busha   do   porzucenia   swoich   imperialnych 
ambicji wobec Iraku.

background image

John Negroponte - z Ameryki Środkowej 

do Iraku

28 LIPCA 2004 ROKU

Jedną z oczywistych kwestii moralnych, która nie może wywoływać kontrowersji, 
jest zasada równości - musimy wobec siebie stosować takie same standardy, jakie 
stosujemy wobec innych, a właściwie wobec siebie powinniśmy być nawet bardziej 
wymagający.

Jest rzeczą powszechną, niestety, że w sytuacji, w której jakieś państwa są na  

tyle   silne,   żeby   postępować   bezkarnie,   gardzą   one   moralnymi   oczywistościami, 
twierdząc,   że   są   tym   jedynym   wyjątkiem   zwolnionym   od   stosowania   zasady 
równości. My też stale tak czynimy. Każdy dzień przynosi na to nowe dowody.

Na przykład w czerwcu 2004  roku John  Negroponte  pojechał do Bagdadu 

jako  ambasador   Stanów  Zjednoczonych  w  Iraku,   stając  na   czele  największej  na 
świecie   misji   dyplomatycznej,   z   zadaniem   przekazania   suwerenności   w   ręce 
Irakijczyków, wypełniając tym samym „mesjańską misję" Busha, która polega na 
niesieniu Bliskiemu Wschodowi i całemu światu demokracji (przynajmniej tak się 
nas o tym uroczyście informuje).

Negroponte   zdobył   doświadczenie   jako   amerykański   ambasador   w 

Hondurasie w latach osiemdziesiątych XX wieku, podczas tej fazy prezydentury 
Reagana,   kiedy   kariery   robiło   wielu   dzisiejszych   wysokich   urzędników 
Waszyngtonu i kiedy toczyła się pierwsza wojna przeciw terroryzmowi w Ameryce 
Środkowej i na Bliskim Wschodzie.

W   kwietniu   2004   roku   Carla   Anna   Robbins   z   „Wall   Z   Journal"   pisała   o 

powołaniu Negroponte na misję w Iraku w artykule zatytułowanym  Nowoczesny 
prokonsul.
 W Hondurasie był znany właśnie jako „«prokon- sul», co jest tytułem, 
jaki nadawano potężnym administratorom za czasów kolonialnych". Stal on tam na 

background image

czele   drugiej   co   do   wielkości   ambasady   w   Ameryce   Łacińskiej,   w   której   była 
największa placówka CIA na świecie w tamtym okresie - z pewnością nie dlatego, że  
Honduras był chlubą największego światowego mocarstwa.

Robbins   zauważyła,   że   Negroponte   był  krytykowany   przez   obrońców   praw 

człowieka   za   „tuszowanie   nadużyć   honduraskiej   armii   [co   jest   eufemizmem 
państwowego   terroru   na   wielką   skalę],   aby   nie   zakłócały   one   przekazywania 
pomocy Stanów Zjednoczonych" do tego ważnego kraju, który był „bazą dla ukrytej  
wojny,   prowadzonej   przez   prezydenta   Reagana   z   sandinistowskim   rządem 
Nikaragui". Ukryta wojna rozpoczęła się po tym, jak rewolucja sandinistów przejęła 
władzę w Nikaragui. Waszyngton wyrażał wówczas obawy, że w Ameryce Środkowej 
może   powstać   druga   Kuba.   W   Hondurasie   Negroponte   jako   prokonsul   miał   za 
zadanie   nadzorować   bazy   wojskowe,   w  których   najemna   armia   terrorystyczna   - 
Contras - była szkolona, zbrojona i wysyłana z misją obalenia sandinistów.

W1984 roku Nikaragua zareagowała na takie postępowanie w sposób, w jaki 

powinien   zareagować   każdy   przestrzegający   prawa   kraj,   wniosła   mianowicie 
przeciw   Stanom   Zjednoczonym   skargę   do   Międzynarodowego   Trybunału 
Sprawiedliwości   w   Hadze.   Trybunał   nakazał   Stanom   Zjednoczonym   zaprzestać 
„niedozwolonego   używania   siły"   -   czyli,   mówiąc   językiem   dla   laików, 
międzynarodowego   terroryzmu   -   przeciw   Nikaragui   oraz   zapłacić   jej   znaczne 
odszkodowania.   Ale   Waszyngton   zignorował   postanowienie   sądu,   następnie 
zawetował   dwie   rezolucje   Rady   Bezpieczeństwa   Organizacji   Narodów 
Zjednoczonych,   które   podtrzymywały   wyrok   i   wzywały   wszystkie   kraje   do 
przestrzegania prawa międzynarodowego.

Doradca  prawny  amerykańskiego   Departamentu  Stanu  Abraham   D.  Sofaer 

wyjaśnił   powody   takiego   postępowania.   Skoro   „nie   możemy   liczyć"   na   to,   że 
większość świata „podzieli nasze stanowisko", musimy „zastrzec sobie prawo do 
decydowania", w jaki sposób będziemy działać oraz które sprawy będą podlegać 
„właściwie   jurysdykcji   wewnętrznej   Stanów   Zjednoczonych,   zgodnie   z   decyzją 
Stanów Zjednoczonych", na przykład terrorystyczny atak na Nikaraguę, potępiony 
przez trybunał.

Lekceważenie przez Waszyngton wyroku trybunału i pogarda waszyngtońskiej 

background image

administracji dla społeczności międzynarodowej są być może istotne dla bieżącej 
sytuacji w Iraku.

Terrorystyczna   wojna   w   Nikaragui   pozostawiła   po   sobie   formalną 

demokrację,   zależną   i   skorumpowaną,   ustanowioną   niemożliwym   do   określenia 
kosztem.   Szacuje   się,   że   śmierć   poniosły   dziesiątki   tysięcy   cywilów   - 
proporcjonalnie   „znacznie   więcej   niż   Amerykanów,   którzy   zginęli   w   wojnie 
secesyjnej oraz we wszystkich wojnach XX wieku", jak oblicza Thomas Carothers, 
uznany   historyk   zajmujący   się   kwestią   „lansowania   demokracji"   w   Ameryce 
Łacińskiej.

Carothers  pisze  z  perspektywy  zarówno  naukowca,  jak  i  osoby,  która  była 

uczestnikiem   wydarzeń   (pracował   jako   urzędnik   Departamentu   Stanu   za 
prezydentury   Reagana   w   czasach,   kiedy   realizowano   programy   „poprawiania 
demokracji" w Ameryce Środkowej). Wierzy on, że programy czasów Reagana były 
„szczere",   chociaż   „poniosły   porażkę",   gdyż   Waszyngton   godził   się   jedynie   na 
„ograniczone formy zmian demokratycznych przeprowadzanych z góry w dół, które 
nie   naruszały   tradycyjnej   struktury   władzy,   z   jaką   Stany   Zjednoczone   były   w 
wieloletnim sojuszu".

Jest w tych historycznych faktach zdecydowane podobieństwo do pogoni za 

wizją   demokracji,   którą   Irakijczycy   najwyraźniej   rozumieją,   nawet   jeśli   my   nie 
chcemy tego zrozumieć.

Dziś   Nikaragua   jest   drugim   najbiedniejszym   krajem   naszej   półkuli   (na 

pierwszym miejscu jest Haiti, główny cel interwencji Stanów Zjednoczonych w XX 
wieku). Około 60 procent nikaraguańskich dzieci poniżej drugiego roku życia jest 
dotkniętych anemią, będącą wynikiem niewłaściwego odżywiania - oto tylko jeden 
ponury znak tego, co obwołuje się zwycięstwem wolności.

Administracja Busha twierdzi, że chce dać Irakowi demokrację, wyznaczając 

do tego zadania tych samych doświadczonych urzędników, których kierowano na 
placówki w Ameryce Środkowej.

Podczas senackich przesłuchań Negroponte, kiedy ubiegał się o to stanowisko, 

wspomniano kampanię międzynarodowego terroryzmu w Nikaragui, ale uznaje się 
ją   jako   akcję   pozbawioną   szczególnego   znaczenia,   dzięki   temu,   j   ak   należy 

background image

przypuszczać,   że   my   -   tacy   wspaniali   -   stanowimy   wyjątek   od   konieczności 
stosowania zasady równości.

Kilka   dni   po   powołaniu   Negroponte   Honduras   wycofał   swój   niewielki 

kontyngent   wojskowy   z   Iraku.   To   mógł   być   zbieg   okoliczności,   choć   być   może 
mieszkańcy Hondurasu pamiętają z czasów, kiedy był u nich Negro- ponte, coś, 
czego my wolimy nie pamiętać.

background image

Budowa demokracji musi się 

rozpocząć we własnym kraju

30 SIERPNIA 2004 ROKU

Kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych potwierdza tylko poważne braki 
w demokracji, jaka panuje w najpotężniejszym państwie świata.

Amerykanie   mogą   wybierać   między   kandydatami   głównych   partii,   którzy 

urodzili   się,   aby   być   bogatymi   i   sprawować   władzę,   którzy   ukończyli   ten   sam 
elitarny   uniwersytet,   byli   członkami   tego   samego   tajnego   stowarzyszenia,   gdzie 
uczyli   się   stylu   i   zachowań   władców,   i   mogą   się   ubiegać   o   wybór,   gdyż   są 
finansowani przez niemal te same wielkie korporacje - co jest najlepszym dowodem 
na to, że Stany Zjednoczone, od tak dawna uczestniczące w rzekomym „budowaniu 
demokracji"   na   świecie,   koniecznie   muszą   ożywić   procesy   demokratyczne   we 
własnym kraju.

Weźmy na przykład system ochrony zdrowia, jeden z głównych narodowych 

problemów.   Koszty   opieki   zdrowotnej   w   naszym   systemie,   w   większości 
sprywatyzowanym, rosną w zastraszającym tempie i są już znacznie wyższe niż w  
społeczeństwach   na   porównywalnym   poziomie   rozwoju,   ale   wydolność   tego 
systemu   jest   znacznie   mniejsza.   Wyniki   badań   opinii   społecznej   regularnie 
pokazują,   że   większość   Amerykanów   popiera   jakąś   formę   narodowego 
ubezpieczenia zdrowotnego. Ale to rozwiązanie jest regularnie prezentowane jako 
„politycznie niewykonalne"  lub „niemające politycznego wsparcia". Przeciwne są 
temu   instytucje   finansowe   i   firmy   sektora   farmaceutycznego.   Z   powodu   erozji 
kultury demokratycznej nie ma znaczenia, czego chce społeczeństwo.

Irak to najważniejszy problem międzynarodowy dla Stanów Zjednoczonych. 

W Hiszpanii, kiedy wyborcy domagali się, aby hiszpańskie wojska zostały wycofane, 
jeśli nie przejdą pod zwierzchnictwo ONZ, zostali potępieni za „działanie na rzecz 
terrorystów". W istocie taka była opinia większości Amerykanów krótko po inwazji. 

background image

Różnica  jednak   polega  na   tym,  że   w  Hiszpanii   ludzie   wiedzą,  czym   jest opinia  
ogółu, i umieją korzystać ze swojego prawa do głosowania.

W Stanach Zjednoczonych elektorat jest rozczarowany, jak twierdzą twórcy 

projektu „znikający wyborcy" (Vanishig Voter Project) z John F. Kennedy School of 
Government. W czasie kampanii wyborczej w 2000 roku szef projektu, Thomas 
Patterson, stwierdzał: „Poczucie Amerykanów o braku jakiegokolwiek wpływu na 
sytuację w kraju osiągnęło już alarmujący poziom", gdyż 53 procent respondentów 
odpowiedziało   „bardzo   mały"   lub   „żaden"   na   pytanie:   „Jak   duży   wpływ,   twoim 
zdaniem,   mają   ludzie   tacy   jak   ty   na   to,   co   robi   rząd?".   Poprzednio   największy 
odsetek podobnych odpowiedzi wystąpił trzydzieści lat temu i wynosił 41 procent.

Niezadowolenie   jest   zrozumiałe,   co   pokazują   badania,   biorąc   pod   uwagę 

opinię   wyborców,   którzy   uważają,   że   politycy   powiedzą   wszystko,   byleby   tylko 
zostać wybranymi, oraz że bogaci sponsorzy mają zbyt duże wpływy.

Wydaje   się,   że   w   2004   roku   stawka   jest   wyższa,   a   interesy   większe,   jak 

twierdzą   twórcy   projektu,   ale   w   dalszym   ciągu   występuje   brak   zaangażowania, 
głównie   po   stronie   reprezentantów   biedniejszej   części   społeczeństwa   i   klasy 
pracującej, którzy po prostu mają poczucie, że nikt ich nie reprezentuje. „Różnica 
we   frekwencji   między   pierwszą   i   ostatnią   czwórką   w   rankingu   dochodów   jest 
zdecydowanie  największa  wśród zachodnich demokracji  i stale  się powiększa"  - 
pisze Patterson.

Genialnym   osiągnięciem   obecnego   systemu   politycznego   jest   uczynienie 

polityki zbędną, gdyż spoty wyborcze i media koncentrują się nie na „problemach", 
ale   na   „przymiotach",   takich   jak   styl   czy   osobowość   kandydatów,   i   innych 
nieistotnych sprawach.

Dla ostrego kontrastu: Brazylia, drugi największy kraj na półkuli zachodniej, 

przeprowadziła prawdziwie demokratyczne wybory w 2002 roku. Zorganizowani 
wyborcy   ogromną   większością   głosów   wybrali   Luiza   In-   acio   Lula   da   Silvę, 
przedstawiciela   klasy   pracującej   i   najuboższych   warstw   społecznych.   Kampania 
wyborcza pokonała bariery znacznie większe niż  te w Stanach Zjednoczonych, bo 
Brazylia   to   kraj   represyjny,   o   ogromnej   dysproporcji   społecznej,   koncentracji 
bogactwa i mediów oraz o ogromnej wrogości dla obcego kapitału i jego instytucji.

background image

W wyborach zwyciężyły masowe organizacje społeczne, które nie pokazują się 

raz na cztery lata, aby pchnąć dźwignię, ale pracują codziennie, u samych podstaw, 
nad   kwestiami   lokalnymi,   w   miejscowych   władzach   i   przy   najważniejszych 
kwestiach politycznych.

W   Stanach   Zjednoczonych   reprezentanci   Zielonych   koncentrują   się   na 

długookresowym rozwoju alternatywy wyborczej, podobnej do tych, które odniosły 
sukces w krajach o bardziej funkcjonalnej demokracji niż nasza. Ale Zieloni nie 
mają poparcia wśród korporacji, a to jest niezbędne, żeby stanąć do rywalizacji w 
wyborach w Stanach Zjednoczonych - tak jak ktoś, kto produkuje samochody w 
garażu, nie ma odpowiednich środków, aby rywalizować z General Motors.

Ralph   Nader   wykorzystał   -   raczej   sztuczny   -   blask   polityki   wyborczej,   aby 

podnieść kwestie, którymi nie zajmują się korporacje lub partie polityczne. Ale jest 
on postrzegany jako rozrabiaka i przykrywka dla Busha (wbrew swoim intencjom), 
co dyskredytuje i jego samego, i wspaniałe organizacje, jakie założył.

Poza   alternatywnymi   kandydatami   istnieje   prawdziwy   problem   rywalizacji 

Busha i Kerry'ego. Obecnie Bush dysponuje znacznie większymi funduszami niż 
Kerry,   a   to   dzięki   wspaniałym   prezentom,   jakie   szczodrze   rozdaje   bogaczom   i 
korporacjom, i dzięki niezwykłym osiągnięciom w niszczeniu postępowej legislacji, 
która zrodziła się jako rezultat społecznych wysiłków w ostatnich latach. I Bush  
prawdopodobnie wygra, o ile ogromna mobilizacja społeczna nie doprowadzi do 
pozbawienia go jego ogromnej i zwykle rozstrzygającej przewagi.

Ludzie skupieni wokół Busha najpewniej wyrządzą poważną szkodę, być może 

nawet nie do naprawienia, jeśli będą mieli możliwość rządzenia przez jeszcze jedną 
kadencję. Perspektywa rządów, które będą służyć interesom ogółu, oddala się więc 
coraz bardziej.

Ci, którzy działają z zamiarem doprowadzenia do ponownego wyboru Busha, 

tak naprawdę mówią ludziom: „Nieważne jest dla nas to, czy macie szansę na lepszą 
opiekę   zdrowotną   lub   na   pomoc   dla   waszej   starej   matki,   albo   czy   poprawi   się 
środowisko   naturalne,   które   zapewni   waszym   dzieciom   dobre   życie,   albo   czy 
powstanie świat, w którym unikniemy zniszczenia na skutek przemocy, która jest 
inspirowana przez klikę Bush-Che- ney-Rumsfeld-Wolfowitz i inni".

background image

Ożywienie   kultury  politycznej   w Stanach Zjednoczonych  i sprawienie,  żeby 

poprawnie funkcjonowała, jest sprawą ogromnej wagi dla rozsądnych ludzi, a na 
pewno dla potencjalnych ofiar w kraju i za granicą. I to samo dotyczy znacznie 
prostszego pytania, które nasunie się przy urnach wyborczych w listopadzie 2004 
roku.

background image

Zaburzenie w amerykańskiej demokracji

27

 PAŹDZIERNIKA

 2004 ROKU

Wyścig   prezydencki   w   Stanach   Zjednoczonych,   przypominający   niemal   histerię, 
raczej nie wygląda na poryw zdrowej demokracji.

Amerykanów   zachęca   się   do   głosowania,   ale   nie   do   bardziej   świadomej   i 

szerszej aktywności politycznej. Wybory to tak naprawdę jeszcze jeden sposób na 
marginalizowanie   społeczeństwa.   Wielka   kampania   propagandowa   ma   na   celu 
skupienie   uwagi   obywateli   na   spersonalizowanych   widowiskach   teatralnych   i 
przekonanie ich, że „to właśnie jest polityka". Ale to nie jest polityka. To tylko jej  
niewielka część.

Społeczeństwo zostało ostrożnie wyłączone z aktywności politycznej, i to nie 

przez   przypadek.   Włożono   ogromny   wysiłek   w   pozbawienie   nas   praw 
obywatelskich.   W   latach   sześćdziesiątych   XX   wieku   nagły   wybuch   społecznego 
uczestnictwa   w   demokracji   wystraszył   klasy   uprzywilejowane   i   rządzące,   które 
przygotowały ogromną kampanię skierowaną przeciw temu uczestnictwu, trwającą 
w różnych formach do dziś.

Bush i Kerry mogą startować w wyborach, bo mają wsparcie finansowe ze 

strony   podobnych   ośrodków   koncentrujących   prywatne   klasy   rządzące.   Obaj 
kandydaci   rozumieją,   że   kampania   wyborcza   powinna   pomijać   prawdziwe 
prpblemy. Są tworami przemysłupublic  relations,  który  trzyma społeczeństwo z 
dala od procesów wyborczych. Ich zadaniem jest skupianie uwagi wyborców na 
„przymiotach" kandydatów, nie na polityce. Czy to jest lider? Fajny facet? Wyborcy 
w   końcu   zaczynają   popierać   wizerunek   kandydata,   nie   zaś   jego   platformę 
polityczną.

Normalnym powołaniem korporacji, które co kilka lat sprzedają kandydatów, 

jest   dystrybuowanie   dóbr.   Każdy,   kto   włącza   telewizor,   widzi,   że   firmy   czynią 
ogromne wysiłki, aby urzeczywistnić abstrakcyjną teorię, że konsumenci dokonują 
racjonalnych wyborów. Reklama - inaczej niż w prawdziwym systemie rynkowym - 

background image

nie   niesie   jednak   informacji,   ale   jest   oszustwem   i   iluzją,   która   ma   stworzyć 
niedoinformowanych   konsumentów   dokonujących   nieracjonalnych   wyborów. 
Niemal identyczne metody są stosowane do osłabienia demokracji, a ich celem jest 
to, żeby elektorat pozostawał niedoinformowany i zatopiony w ułudzie.

We   wrześniu   2004   roku   Instytut   Gallupa   zapytał   Amerykanów,   dlaczego 

głosują na Busha lub na Kerry'ego. Na formularzu, na którym można było wybrać  
odpowiedzi   z   podanej   listy,   zaledwie   6   procent   wyborców   Busha   i   13   procent 
wyborców   Kerry'ego   wskazało   odpowiedź   „programy/   pomysły/platforma 
polityczna/cele". Oto, jakie preferencje ma system polityczny. Często problemy, z 
którymi borykają się ludzie, w ogóle nie stają się tematem debaty.

Kwestię wyłączenia się obywateli z procesów demokratycznych omawia nowy 

raport Rady Stosunków Międzynarodowych w Chicago (Chicago Council on Foreign 
Relations),   która   regularnie   bada   stosunek   Amerykanów   do   kwestii 
międzynarodowych.

Zdecydowana większość Amerykanów opowiada się za „działaniem w ramach 

Organizacji Narodów Zjednoczonych, nawet jeśli realizuje ona politykę, która nie 
podoba się Stanom Zjednoczonym". Większość Amerykanów uważa, że „państwa 
powinny mieć prawo prowadzenia wojen tylko wtedy, kiedy mają mocne dowody na 
to, że grozi im nieuchronne niebezpieczeństwo stania się celem ataku", odrzucając  
w ten sposób zgodę na „wojnę wyprzedzającą".

Jeśli chodzi o sprawę Iraku, to badania przeprowadzone w ramach programu 

na temat poglądów na politykę międzynarodową (Program on International Policy 
Attitude, PIPĘ) pokazują, że większość Amerykanów popiera ideę, aby Organizacja 
Narodów   Zjednoczonych   objęła   nadzór   nad   rekonstrukcją   i   politycznymi 
przemianami w tym kraju. W marcu 2004 roku hiszpańscy wyborcy mogli o tych 
kwestiach zadecydować w głosowaniu.

Warto zauważyć, że Amerykanie wyrażają te i podobne poglądy (na przykład 

na   temat   Międzynarodowego   Trybunału   Kryminalnego   lub   protokołu   z   Kioto) 
właściwie w izolacji - rzadko słyszą je w przemówieniach wyborczych i zapewne  
uważają je za szczególne. Jednocześnie poziom aktywności dla zmian społecznych 
może być w Stanach Zjednoczonych

background image

większy niż kiedykolwiek. Ale tej aktywności brak zorganizowania. Nikt nie wie, co 
się dzieje na drugim końcu miasta.

Dla   porównania   spójrzmy   na   konserwatywnych   chrześcijan.   Na   początku 

października 2004 roku w Jerozolimie Pat Robertson stwierdził, że założy trzecią  
partię polityczną, jeśli Bush i republikanie zawahają się co do wsparcia Izraela. Jest 
to poważna groźba, ponieważ może mu się udać zmobilizować dziesiątki milionów 
protestantów, którzy są już znaczną polityczną siłą dzięki wspólnym działaniom w 
ostatnim   dziesięcioleciu   w   kilku   ważnych   kwestiach.   W   gronie   tym   bez   trudu 
znaleźliby się odpowiedni kandydaci, zajmujący eksponowane stanowiska od rad 
uczelni po prezesów wielkich firm.

Wyścig   prezydencki   nie   jest   oczywiście   pozbawiony   działaczy,   którzy   chcą 

rozwiązywać problemy. Podczas wyborów wstępnych, zanim rozpoczyna się główna 
walka wyborcza, kandydaci podnoszą ważne kwestie i szukają dla nich szerokiego 
poparcia, przez co do pewnego stopnia wpływają na kampanię wyborczą. Cóż z 
tego,   gdy   po   wyborach   wstępnych   same   tylko   oświadczenia   nie   mają   wielkiego 
znaczenia bez wielkiej organizacji, która za nimi stoi.

Pilnym zadaniem dla tych, którzy chcą nadać polityce odpowiedni kierunek - 

często zgodny z opinią większości - jest umocnienie swojej pozycji na tyle, żeby 
ośrodki władzy nie mogły tego znaczenia zignorować. Siły napędowe zmian, które 
powstawały   oddolnie   i   wstrząsały   całym   społeczeństwem,   to   ruch   ludzi   pracy, 
obrońców praw obywatelskich, ruchy pokojowe, organizacje kobiece i inne, które 
mogły   zaistnieć   dzięki   nieustannej   i   oddanej   pracy   na   wszystkich   poziomach   - 
każdego dnia, a nie tylko raz na cztery lata.

Ale   nie   możemy   lekceważyć   wyborów.   Powinniśmy   zdać   sobie   sprawę,   że 

jedna z dwóch grup, które obecnie rywalizują o władzę, to grupa ekstremalna i  
niebezpieczna, która już sprawiała wiele kłopotów, a może sprawić jeszcze więcej.

Ponieważ często jestem o to pytany, powtórzę, że moje stanowisko jest takie 

samo jak w 2000 roku. Jeżeli się wahacie, powinniście głosować tak, aby odsunąć 
od władzy najgorszych ludzi. Jeśli jesteście zdecydowani, róbcie to, co uważacie za 
najodpowiedniejsze. Jest wiele możliwości.

Bush   i   jego   administracja   zobowiązali   się   publicznie,   że   usuną   i   zniszczą 

background image

wszystkie postępowe prawa i opiekę społeczną, a więc wartości, które wywalczono 
dzięki   powszechnym   wysiłkom   przez   ostatnie   sto   lat.   W   kwestiach 
międzynarodowych nawołują do dominacji nad światem przy użyciu siły, nawet 
„objęcia   w   posiadanie   kosmosu",   aby   rozwinąć   monitoring   oraz   zdolność   do 
zadania pierwszego uderzenia.

W czasie głosowania trzeba zatem podjąć rozsądną decyzję. Ale wybory te są 

czymś   wtórnym   w   stosunku   do   poważnej   aktywności   politycznej.   Głównym 
zadaniem jest stworzenie prawdziwej demokracji, i to zadanie musi być realizowane 
zarówno przed wyborczym spektaklem, jak i po nim, bez względu na jego skutek.

background image

My jesteśmy dobrzy

24 LISTOPADA 2004 ROKU

W   dyskusjach   na   temat   stosunków   międzynarodowych   fundamentalnym 
założeniem   jest   to,   że   „my   jesteśmy   dobrzy"   (gdzie   „my"   to   rząd,   zgodnie   z 
totalitarną   zasadą,   że   państwo   i   naród   to   jedno).   „My"   jesteśmy   dobrotliwi   i 
życzliwi, dążymy do pokoju i sprawiedliwości, chociaż zdarzają się „nam" błędy. 
Przeszkadzają „nam" w tym łajdacy, którzy nie dorównują „nam" poziomem.

Wydarzenia ostatnich tygodni - w tym wybory w Stanach Zjednoczonych, atak 

na   Faludżę   i   zmiany   w   gabinecie   prezydenta   Busha   -   nadają   dramatyzmu 
obowiązującej zasadzie, zwiększając w praktyce niebezpieczeństwo wojny i terroru.

Polityka wojskowa Waszyngtonu „niesie ze sobą znaczne ryzyko ostatecznego 

zniszczenia" - piszą analitycy wojskowi John D. Steinbruner i Nancy Gallagher w 
letnim  numerze „Deadalusa" z 2004  roku, czasopisma Amerykańskiej Akademii 
Sztuk   i   Nauk,   i   nie   jest   to   hiperbola.   Autorzy   wyrażają   nadzieję,   że   ryzyko   to 
zostanie zażegnane przez koalicję miłujących pokój krajów, na których czele stoją  
Chiny.   Sprawy   mają   się   kiepsko,   skoro   dobrze   poinformowani   komentatorzy   są 
zmuszeni do wyciągania wniosku, że pokój musi zależeć od Chin. Ukryta w tym  
krytyka amerykańskiej demokracji jest ostra i gorzka.

Pominąwszy nawet dosłowne zagrożenie dla przetrwania gatunków, sprawa 

jest   naprawdę   bardzo   pilna.   W   Iraku   mogło   zginąć   100   tysięcy   cywilów   -  
bezpośrednio lub pośrednio w wyniku inwazji z marca 2003 roku, którą kierowały 
Stany   Zjednoczone   -   jak   mówią   wyniki   badań   opublikowanych   w   brytyjskim 
czasopiśmie medycznym „Lancet", przeprowadzonych przez naukowców z Johns 
Hopkins Uniyersity

1

.

Administracja w Waszyngtonie i Londynie pomija te badania, a nawet kiedy 

wspomina o nich drobnym drukiem, to nazywa je „kontrowersyjnymi".

Podane liczby nie obejmują jednak ostatnich ofiar w Faludży. Atak nastąpił w 

background image

momencie, kiedy żołnierze amerykańscy i iraccy przejęli Szpital Główny w Faludży, 
opisywany   przez   oficerów   jako   „zaplecze   propagandowe   dla   bojówek   [...]   które 
donosiły o cywilnych ofiarach", jak podaje „New York Times". W innym artykule  
gazeta  donosi,  że   „pacjenci   i  pracownicy  szpitala  zostali  wygonieni   z  pokojów   i 
rozkazano im usiąść lub położyć się na podłodze, podczas kiedy żołnierze wiązali im 
ręce na plecach".

Atak na szpital jest pogwałceniem konwencji genewskiej, która stanowi część 

konstytucji   Stanów   Zjednoczonych   i   jest   fundamentem   nowoczesnych   praw 
człowieka.   Ustawa   o   zbrodniach   wojennych   z   1996   roku   (uchwalona   przez 
amerykański Kongres zdominowany przez republikanów) przewiduje karę śmierci 
dla dowódców odpowiedzialnych za „poważne naruszenia" konwencji genewskiej.

Ustawa   o   zbrodniach   wojennych   pojawiła   się   wraz   z   powołaniem   Alberta 

Gonzalesa,   doradcy   Białego   Domu,   na   stanowisko   prokuratora   generalnego.   W 
styczniu   2002   roku,   w   piśmie   do   prezydenta   na   temat   metod   stosowanych   w 
„wojnie   z   terroryzmem",   Gonzales   doradzał   Bushowi,   aby   obejść   konwencję 
genewską i w ten sposób „zdecydowanie zmniejszyć ryzyko krajowych procesów 
kryminalnych prowadzonych na podstawie ustawy o zbrodniach wojennych"

2

.

Pogarda   dla   prawa   międzynarodowego   jest   powodem   do   dumy   dla   ludzi 

Busha.   Condoleezza   Rice,   powołana   przez   prezydenta   na   stanowisko   sekretarza 
stanu,   przedstawiła   swoje   poglądy   w   styczniowym   numerze   „Foreign   Affairs"   z 
2000 roku, gdzie potępiła „odwoływanie się [...] do pojęć prawa międzynarodowego 
i norm międzynarodowych oraz przekonanie, że poparcie wielu krajów - a nawet  
instytucji,   takich   jak   Organizacja   Narodów   Zjednoczonych   -   jest   niezbędne   do 
legalnego i uzasadnionego użycia siły".

Nie   mamy   raczej   wątpliwości   w   kwestii   celów,   jakie   stawiają   sobie   ludzie 

Busha, ale to, co uda im się osiągnąć, zależy od okoliczności, również tych, które 
sami stworzymy. Powinny one obejmować stworzenie - a w części odtworzenie - 
demokracji, w niej bowiem opinia publiczna
ma znaczny wpływ na plany rządzących i obowiązuje podstawowa zasada moralna, 
że stosujemy wobec siebie te same standardy, jakie stosujemy wobec innych.

background image

PRZYPISY

1.Bardziej aktualne  szacunki znajdują  się  w przypisie

  2

  do  rozdziału  Argument 

przeciwko wojnie w Iraku.

2.Ustawa   o   komisjach   wojskowych   z   2006   roku   skutecznie   chroni   urzędników 

administracji   Busha   przed   ustawą   o   zbrodniach   wojennych,   co   jest   tylko 
jednym ze sposobów uniknięcia przez nich odpowiedzialności, zapisanych w tej 
najbardziej chyba wstydliwej regulacji prawnej w historii Ameryki.

background image

Imperialna prezydentura i jej 

konsekwencje

22 GRUDNIA 2004 ROKU

To co się dzieje w Stanach Zjednoczonych, ma ogromny wpływ na resztę świata. I 
odwrotnie,   bo   wydarzenia   międzynarodowe   ograniczają   możliwości   nawet 
najbardziej   potężnego   państwa.   Mają   one   również   wpływ   na   wewnętrzny   - 
amerykański - składnik „drugiego supermocarstwa", jak „New York Times" nazwał 
światową opinię publiczną po ogromnych protestach przed inwazją na Irak.

W   przeciwieństwie   do   tych   wystąpień,   w   Stanach   Zjednoczonych   minęło 

bardzo  dużo  czasu,  zanim  pojawiły  się  poważne   protesty  przeciw  rozpoczętej  w 
1962 roku wojnie w Wietnamie, od początku okrutnej i barbarzyńskiej. Od tamtego 
czasu świat się zmienił, choć nie z powodu dobrotliwych przywódców, tylko dzięki  
ogromnemu społecznemu zaangażowaniu, które pojawiło się o wiele za późno, ale 
było skuteczne.

Świat jest dziś w opłakanej kondycji, lecz i tak w znacznie lepszej niż wczoraj, 

jeśli   chodzi  o  brak  tolerancji  dla  agresji,  a  także  pod  innymi  względami,  co  po 
prostu   traktujemy   jako   rzecz   stałą   i   oczywistą.   Lekcję   z   takiej   przemiany 
powinniśmy jednak zawsze pamiętać.

Nie   jest   niespodzianką,   że   w   miarę   jak   społeczeństwa   stają   się   bardziej 

ucywilizowane, władza stosuje coraz bardziej wymyślne i brutalniej- sze środki, aby 
objąć kontrolą „wielką bestię" - jak Alexander Hamilton nazywa ludzi. Ta wielka 
bestia rzeczywiście jest przerażająca.

Lansowana przez administrację Busha koncepcja prezydenckiej suwerenności 

idzie   tak   daleko,   że   zrodziła   bezprecedensową   krytykę   ze   strony   najbardziej 
szanowanych i poważnych czasopism. W świecie po 11 września rząd zachowuje się 
tak, jakby normy konstytucyjne i inne regu- ly prawne zostały zawieszone - pisze 
Sanford Levinson, profesor prawa z Uniwersytetu w Teksasie, w letnim numerze 

background image

„Daedalusa" z 2004 roku, czasopisma Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk.

Postawę   „wszystko   uchodzi   podczas   wojny"   można   scharakteryzować 

następująco: „Nie ma normy, która miałaby zastosowanie w czasach chaosu".

Cytat ten,  jak  podkreśla  Levinson,  pochodzi od  Carla  Schmitta,  czołowego 

niemieckiego   filozofa   prawa   w  czasach  nazizmu,   którego   Levinson   opisuje   jako 
„prawdziwą   szarą   eminencję   administracji   [Busha]".   Zgodnie   z   radą   Alberta 
Gonzalesa,   doradcy   Białego   Domu,   obecnie   prokuratora   generalnego, 
administracja   przedstawiła   „wizję   władzy   prezydenckiej,   która   jest   za   bardzo 
podobna   do   władzy,   jaką   Schmitt   chciał   widzieć   w   rękach   swojego   Fuhrera"   - 
zauważa Levinson.

Rzadko słyszy się takie słowa z samego centrum establishmentu.
Takie   właśnie   koncepcje   imperialistycznej   władzy   prezydenckiej   tkwią   u 

podstaw polityki rządu. Inwazja na Irak na początku była usprawiedliwiana jako 
„wojna   wyprzedzająca".   Atak   ten   pogwałcił   zasady   określone   przez   trybunał   w 
Norymberdze,   będące   podstawą   Karty   Narodów   Zjednoczonych,   według   której 
wszczynanie wojny agresyjnej jest „największą zbrodnią międzynarodową, różniącą 
się   od   innych   zbrodni   wojennych   tylko   tym,   że   zawiera   w   sobie   całe   zło   tych 
zbrodni", a więc: zbrodnie wojenne w Faludży i Abu Ghraib, zbrodnie popełniane 
przez rebeliantów, przerażające niedożywienie dzieci od czasu inwazji (obecnie tak 
wielkie jak w Burundi, znacznie większe niż na Haiti czy w Ugandzie) i wszystkie 
pozostałe okrucieństwa.

Wiosną 2004  roku - po tym, jak doniesiono, że prawnicy amerykańskiego  

Departamentu   Sprawiedliwości   próbowali   udowodnić,   że   prezydent   ma   prawo 
zezwolić   na   tortury   -   dziekan   Yale   Law   School   Harold   Koh   powiedział   gazecie 
„Financial   Times":   „Przyjęcie   założenia,   że   prezydent   ma   konstytucyjne   prawo 
zezwalać na tortury, jest równoważne z przyznaniem, że konstytucja pozwala mu na 
ludobójstwo".

Doradcy prawni prezydenta i nowy prokurator generalny nie powinni mieć 

dużego problemu z udowodnieniem, że Bush rzeczywiście ma takie prawo, jeśli 
„drugie supermocarstwo" pozwoli mu z tego prawa korzystać

1

.

Administracja   z   mozołem   szuka   sposobu   na   zwolnienie   wysokich   rangą 

background image

urzędników z odpowiedzialności. Święta doktryna nietykalności na pewno będzie 
obowiązywać w procesie Saddama Husajna (w ciągu tygodnia od daty publikacji 
tego tekstu w Iraku może powstać akt oskarżenia przeciwko członkom irackiego 
rządu, a być może również przeciwko samemu Saddamowi). Kiedy prezydent Bush, 
premier Tony Blair i reszta zacnego towarzystwa w zachodnich rządach, a także  
komentatorzy, lamentują nad strasznymi zbrodniami Saddama, zawsze świadomie 
pomijają słowa: „z naszą pomocą, ponieważ się nie przejmowaliśmy".

„Czynione są wysiłki, aby powołać trybunał, który będzie niezawisły, ale co do  

którego Stany Zjednoczone będą miały pewność, że jest pod kontrolą, aby uniknąć  
kwestionowania   roli   Stanów   Zjednoczonych   i   innych   krajów   zachodnich,   które 
wcześniej   wspierały   reżim"   -   powiedział   gazecie   „Le   Monde   Diplomatiąue"   w 
styczniu   2004   roku   Cherif   Bassiouni,   profesor   prawa   i   ekspert   w   dziedzinie 
irackiego   systemu   prawnego.   „To   sprawia,   że   wszystko   to   wygląda   jak   zemsta 
zwycięzców". Akurat nam tego mówić nie trzeba.

Jaka jest najlepsza reakcja na tę sytuację? W Stanach Zjednoczonych cieszymy 

się tradycją wielkich przywilejów i wolności, nieporównywalnych z innymi rejonami 
świata i historycznie największych. Możemy tę tradycję odrzucić i łatwo oddać się 
negacji, mówiąc: wszystko jest beznadziejne, poddaję się.

Możemy też jednak wykorzystać tę tradycję do wsparcia demokracji, w której 

społeczeństwo odgrywa pewną rolę w wyznaczaniu standardów nie tylko na arenie 
politycznej, ale także na ważnej arenie gospodarczej.

To   nie   są   wcale   radykalne   pomysły.   Wyrażał   je   na   przykład   John   Dewey,  

czołowy   amerykański   filozof   społeczny   XX   wieku,   który   wskazywał,   że   dopóki 
„gospodarczy feudalizm" nie stanie się „gospodarczą demokracją", dopóty polityka 
pozostanie „cieniem rzucanym przez wielki biznes na społeczeństwo".

Dewey   czerpał   z   bogatej   tradycji   myśli   i   czynów,   która   rozwinęła   się 

niezależnie   wśród   bostońskiej   klasy   pracującej   od   początku   amerykańskiej 
rewolucji przemysłowej. Idee te mogą stać się żywe w naszej społeczności i kulturze 
oraz   w   naszych   instytucjach.   Ale   -   podobnie   jak   w   wypadku   innych   tryumfów 
sprawiedliwości i wolności w ciągu wieków - nic nie stanie się samo. Oto jedna z  
najbardziej oczywistych nauk, jaka płynie z historii, w tym z historii najnowszej: 

background image

praw nikt nam nie nada, prawa musimy sobie wywalczyć.

PRZYPISY

1.

Administracja   Clintona   w   zasadzie   przyznała   sobie   to   prawo,   kiedy 

wyłączyła się z procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości, 
jaki   Jugosławia   wytoczyła   NATO.   Jugosławia   powołała   się   na   konwencję   w 
sprawie ludobójstwa, ale administracja Clintona argumentowała przed sądem, 
że   Stany   Zjednoczone   co   prawda   ratyfikowały   konwencję   (po   czterdziestu 
latach),   z   tym   jednak,   że   może   mieć   ona   zastosowanie   wobec   Stanów 
Zjednoczonych   tylko   wtedy,   gdy   amerykański   Kongres   wyrazi   na   to   zgodę. 
Międzynarodowy   Trybunał   Sprawiedliwości   przyjął   tę   argumentację, 
pozwalając   na   to,   aby   Stany   Zjednoczone   nie   uczestniczyły   w   procesie. 
Samonietykalność  Stanów  Zjednoczonych to   już  powszechność.  Amerykanie 
rzadko   ratyfikują   regulacje   chroniące   prawa   człowieka   i   podobne   im 
konwencje,   a   kiedy   już   to   robią,   to   zwykle   -   o   ile   nie   zawsze   -   dodaj   ą  
zastrzeżenie, które wyłącza stosowanie tych przepisów wobec samych Stanów 
Zjednoczonych. Jeśli chodzi o konwencję w sprawie stosowania tortur, to - jak 
zauważa Levinson - Stany Zjednoczone zaakceptowały ją dopiero po tym, kiedy 
Senat   zmienił   jej   zapisy   tak,   aby   była   „bardziej   przyjazna   w   wypadku 
przesłuchań". Istnieje wiele innych przykładów takiego jawnego wyłączania się 
Stanów Zjednoczonych spod jurysdykcji przepisów międzynarodowych.

background image

Klęska w Iraku a porządek 

międzynarodowy

11 LUTEGO 2005 ROKU

Niewiele jest obecnie pytań bardziej istotnych niż to o zasadność użycia siły, którą 
zbyt   krwawo   pokazuje   się   w   obrazach   cierpiącego   Iraku.   Poza   śmiercią   wielu 
niewinnych ofiar prowadzona pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych inwazja 
i okupacja Iraku pogwałciła kruchy porządek świata, jaki powstał w następstwie 
horroru drugiej wojny światowej, w którym uciekanie się do przemocy w sprawach 
międzynarodowych   jest   działaniem   bezprawnym.   Naruszenie   tego   porządku   i 
panoszenie   się   terroryzmu   skłoniło   Organizację   Narodów   Zjednoczonych   do 
ponownego zainicjowania debaty na temat tego, kiedy użycie siły jest uzasadnione. 
Tłem tej dyskusji jest pogarszająca się sytuacja w Iraku.

Kiedy   władza   używa   siły,   prawie   zawsze   towarzyszą   temu   zapewnienia   o 

dobrych intencjach. Nie inaczej jest w wypadku Iraku. Gdy wszystkie podawane 
wcześniej oficjalne powody inwazji okazały się nieprawdziwe,  specjaliści odpublic 
relańons
  z   Waszyngtonu   zaczęli   twierdzić,   że   misja  w   Iraku   ma   na   celu 
zaprowadzenie demokracji, dzięki której zostanie zreformowany kraj, a może i cały 
region.   Trzeba   mieć   iście   imponującą   wiarę   w   działania   rządu,   aby   uznać,   że 
ogłaszana przez naszych przywódców wizja zaprowadzenia demokracji w Iraku w 
momencie, kiedy inne preteksty inwazji upadły, to rzeczywiście prawdziwe intencje 
ich działań.

Jak pokazują wybory w Iraku, Stany Zjednoczone były już zmuszone zgodzić  

się   na  niektóre  z  formalnych  mechanizmów  demokracji  -  i  bardzo  dobrze  -  ale 
zgoda na prawdziwą demokrację i prawo do suwerenności dla Iraku jest w zasadzie 
nieosiągalne bez silnej presji ze strony obywateli Stanów Zjednoczonych i Iraku.

Zastanówmy się, jaka mogłaby być polityka suwerennego, niezależnego Iraku. 

Przy szyickiej większości Irak zapewne powróciłby do podejmowanych wcześniej 

background image

prób nawiązania w miarę przyjaznych stosunków z Iranem. To z kolei mogłoby 
pobudzić inicjatywy na zamieszkałych w większości przez szyitów terenach Arabii 
Saudyjskiej,   mających   na   celu   połączenie   się   z   nieformalnym   regionem 
zdominowany przez  szyitów, który  tak się akurat składa,  obejmuje dwie trzecie 
światowych złóż ropy naftowej.

Kontrola nad tymi zasobami pozostaje od czasów drugiej wojny światowej 

kluczową   kwestią   polityczną,   a   wobec   tworzącego   się   obecnie   „trój-   polarnego" 
świata jest sprawą jeszcze większej wagi, z jego zagrożeniem, jakim jest większa 
niezależność Europy i Azji. Mocna ręka kontrolująca wydobycie ropy daje „istotną  
możliwość   wpływania"   na   gospodarki   Azji   i   Europy,   jak   zauważył   Zbigniew 
Brzeziński   w   swoim   artykule   w   zimowym   wydaniu   „National   Interest"   z 
2003/2004 roku, powtarzając od dawna znane zasady. Co więcej, niezależny Irak 
stworzyłby w końcu ponownie swoją armię i być może rozwinąłby broń masowego 
rażenia,   aby  przeciwstawić  się   arsenałowi   takiej   broni  znajdującej   się   w  rękach 
wrogiego Irakowi Izraela - wspieranego przez Stany Zjednoczone.

Nie   należy   się   spodziewać,   aby   Stany   Zjednoczone   mogły   bezczynnie 

obserwować taki obrót spraw. Ich prawdopodobna reakcja na to wszystko wynika z 
polityki, która wymierzyła już wcześniej poważny cios w porozumienie dotyczące 
użycia siły, jakie osiągnięto na świecie po drugiej wojnie światowej.

Karta   Narodów   Zjednoczonych   zaczyna   się   od   wyrażenia   przez   jej 

sygnatariuszy   determinacji,   aby   „uchronić   przyszłe   pokolenia   od   klęski   wojny, 
która   dwukrotnie   za   naszego   życia   wyrządziła   ludzkości   niewypowiedziane 
cierpienia"   i   która   od   tamtego   czasu   groziła   całkowitym   zniszczeniem,   o   czym 
wiedzieli wszyscy sygnatariusze, ale wiedzieli również, że nie można było o tym  
wspomnieć. Słowa „atomowa" czy „nuklearna" nie pojawiają się w Karcie Narodów 
Zjednoczonych.

Wojna   agresyjna   była   uważana   za   największą   zbrodnię   międzynarodową. 

Formalnie   dalej   istnieje   zgoda   co   do   takiego   jej   traktowania.   Zazwyczaj   jednak 
wyraźnie nie odrzuca się tej zgody, raczej się ją ignoruje.

Oficjalnie porozumienie to przestało obowiązywać całkiem niedawno, wiatach 

dziewięćdziesiątych XX wieku, kiedy Stany Zjednoczone arogancko przyznały sobie 

background image

prawo użycia siły bez względu na to, czy same są celem ataku. Doktryna Clintona 
mówiła, że Stany Zjednoczone zastrzegają sobie prawo do użycia siły militarnej  
„jednostronnie  w  razie  konieczności",   do  obrony   ważnych  interesów,   takich  jak 
„zapewnienie nieograniczonego dostępu do kluczowych rynków, dostaw surowców 
energetycznych   i   zasobów   strategicznych",   zgodnie   z   treścią   raportu,   który 
Pentagon przedłożył Kongresowi w 1997 roku. Administracja Busha konsoliduje i 
rozszerza to stanowisko, zgodnie z którym Stany Zjednoczone mająjednostronne 
prawo do użycia siły, kiedy uznają to za stosowne.

Powody tej imperialistycznej postawy są tak stare jak historia Ameryki. Taki  

sposób patrzenia na świat, jak pisze historyk William Earl We- eks w John Quincy 
Adams   and   American   Global   Empire,
  jest   oparty   na   „założeniu,   że   Stany 
Zjednoczone  mają  unikalną  cechę  moralną, dzięki  której  mogą wypełniać  misję 
ratowania   świata"   przez   szerzenie   swoich   świętych   ideałów   i   „amerykańskiego 
sposobu   życia   oraz   wiary   w   przeznaczenie   narodu,   które   wyświęcił   Bóg".   Ta 
teologiczna otoczka powoduje, że polityka zostaje sprowadzona do wyboru między 
dobrem i złem, ucinając w ten sposób racjonalną dyskusję i odpierając zagrożenie,  
jakim jest demokracja.

Kwestia legalności użycia siły została podniesiona w listopadzie 2004 roku 

przez   zespół   wysokiej   rangi   ekspertów   ONZ,   któremu   przewodniczył   sekretarz 
generalny Kofi Annan. Zespół powtórzył wielokrotnie to, co jest zapisane w Karcie 
Narodów   Zjednoczonych:   bez   zgody   Rady   Bezpieczeństwa   użycie   siły   jest 
ograniczone jedynie do samoobrony przed zbrojnym atakiem.

Waszyngton nie akceptuje zasady, że Stany Zjednoczone powinny dostosować 

się do takiego standardu - fakt ten powinien być troską wszystkich z nas, którzy 
cieszą się przywilejami i wolnością, ale też związaną z tym odpowiedzialnością.

W swojej nowej książce  War Law: Understanding International Law  

and 

Armed   Conflict   (Prawo   wojenne:  zrozumieć   prawo   międzynarodo

we   i 

konflikt zbrojny)  z 2005 roku Michael Byers, naukowiec i ekspert  w dziedzinie 
prawa   międzynarodowego,   stawia   pytanie   o   to,   jak   przeżyć   „konflikt   między 
światem, który pragnie trwałego porządku prawnego, a supermocarstwem, które 
najwyraźniej   ma   taki   porządek   za   nic".   Pytania   tego   nie   można   po   prostu  

background image

zlekceważyć.

background image

Lansowanie demokracji na Bliskim 

Wschodzie

2 MARCA 2005 ROKU

Tak   zwane   lansowanie   demokracji   stało   się   tematem   przewodnim 

zapowiadanej przez Stany Zjednoczone polityki wobec Bliskiego Wschodu.

Projekt ten ma tło historyczne. Istnieje „wyraźna linia ciągłości" w okresie po 

zimnej   wojnie,   jak   pisze   Thomas   Carothers,   dyrektor   programu   „Demokracja   i 
rządy prawa" prowadzonego przez Carnegie Endowment for International Peace 
(prywatna   organizacja,   która   stawia   sobie   za   cel   wspieranie   pokoju   między 
narodami),   w   swojej   nowej   książce  Critical   Mission:   Essays   on   Democracy  
Promotion
 z 2004 roku.

„Tam,   gdzie   demokracja   jest   w   zgodzie   z   bezpieczeństwem   i   interesem 

ekonomicznym Ameryki, tam Stany Zjednoczone lansują demokrację - konkluduje 
Carothers. - Jeżeli zaś demokracja ściera się z innymi, ważniejszymi interesami, 
jest bagatelizowana, a nawet ignorowana".

Carothers był urzędnikiem Departamentu Stanu za prezydentury Reagana i 

pracował przy projektach „umacniania demokracji" w Ameryce Łacińskiej w latach 
osiemdziesiątych XX wieku. W książce opisał te projekty, wyciągając w zasadzie  
identyczne wnioski. Te same działania i fałszywe pozory, jakie wtedy występowały, 
są też charakterystyczne dla innych państw o dominującej pozycji.

Wyraźna linia ciągłości i mocarstwowe interesy, które ją podtrzymują, mają 

wpływ na ostatnie wydarzenia na Bliskim Wschodzie, ujawniając prawdziwą treść 
„lansowania demokracji".

Ciągłość tę potwierdza chociażby nominacja Johna Negroponte na stanowisko 

pierwszego szefa wywiadu narodowego. Łuk kariery Negroponte rozciąga się od 
Hondurasu,   gdzie   jako   ambasador   za   prezydentury   Reagana   nadzorował   wojnę 
terrorystycznego ugrupowania Contras przeciw Nikaragui, aż po Irak, gdzie jako 

background image

ambasador   nominowany   przez   Busha   krótko   nadzorował   inny   rzekomy   rozwój 
demokracji   -   jest   to   doświadczenie,   które   pomaga   mu   w   nowych   obowiązkach, 
polegających   na   wsparciu   walki   z   terrorem   i   niesieniu   wolności.   Orwell   nie 
wiedziałby, czy się śmiać, czy płakać.

Wybory w Iraku w styczniu 2005 roku były udane i godne pochwały. Niemniej 

jednak   największy   ich   sukces   jest   wspominany   marginalnie,   mianowicie   to,   że 
Stany Zjednoczone musiały się zgodzić na te wybory. To jest prawdziwy triumf - nie 
terrorystów podkładających bomby, ale pokojowego oporu społecznego, zarówno 
świeckiego, jak i religijnego is- lamistów, dla których wielki ajatollah Ali al-Sistani 
jest symbolem.

Mimo zwłoki ze strony Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, al-Sistani 

zażądał szybkich wyborów, odzwierciedlając tym samym powszechną determinację 
w uzyskaniu wolności i niezależności oraz jakiejś formy demokratycznych praw. 
Bierny opór społeczny trwał tak długo, aż Stany Zjednoczone (i Wielka Brytania, 
posłusznie idąca za Ameryką) nie miały wyjścia i musiały się zgodzić na wybory. 
Ruszyła   wówczas   pełną   parą   maszyna   doktrynalna,   która   przedstawiała   wybory 
jako inicjatywę Stanów Zjednoczonych.

Zgodnie z wyraźną linią ciągłości i jej instytucjonalnymi korzeniami, możemy 

się spodziewać, że Waszyngton nie będzie ochoczo tolerował politycznych skutków 
wyborów, którym się przeciwstawia, szczególnie w tak ważnej części świata.

Irakijczycy glosowali z nadzieją na koniec okupacji. W styczniu 2005 roku 

przeprowadzono   przedwyborczy   sondaż   w   Iraku,   którego   wyniki   opublikowali 
analitycy niezależnego instytutu badawczego Brookings Institu- tion. Okazuje się, 
że 69 procent szyitów i 82 procent sunnitów opowiada się za „szybkim wycofaniem 
wojsk   amerykańskich".   Ale   Blair,   Rice   i   reszta   otwarcie   nie   chcą   ustalać 
jakichkolwiek terminów wycofania wojsk - czyli przesuwają ten moment na bliżej 
nieokreśloną przyszłość - do momentu,  kiedy armie okupacyjne  wypełnią swoją 
„misję",   czyli   ustanowią   demokrację,   zmuszając   wybrany   w   wyborach   rząd   do 
spełniania żądań Stanów Zjednoczonych, zgodnie z wyraźną linią ciągłości.

Przyspieszenie wycofania wojsk amerykańskich i brytyjskich zależy nie tylko 

od Irakijczyków, ale również od tego, czy wyborcy w Ameryce i w Wielkiej Brytanii  

background image

zechcą zmusić swoje rządy do tego, aby te zaakceptowały iracką suwerenność.

W   miarę   rozwoju   wypadków   w   Iraku   Stany   Zjednoczone   utrzymują   swoją 

bojową postawę wobec Iranu. Ostatnie przecieki o tym, że w Iranie znajdują się 
amerykańskie siły specjalne - bez względu na to, czy są to informacje fałszywe czy 
też prawdziwe - tylko zaogniają sytuację.

Prawdziwym   zagrożeniem   jest   to,   że   Stany   Zjednoczone   przeniosły   w 

ostatnich   latach   do   baz   w   Izraelu   ponad   sto   zaawansowanych   bombowców 
odrzutowych, z jasnym przesłaniem, że samoloty te mogą zbombardować Iran. Są 
to udoskonalone wersje samolotów, którymi Izrael zbombardował iracki reaktor 
jądrowy w 1981 roku, przypadkowo inicjując tym samym program budowy broni 
jądrowej przez Saddama Husajna, na co są dowody.

Pozostaje w sferze przypuszczeń, że to wymachiwanie szabelką ma dwa cele: 

sprowokowanie   przywódców   irańskich   do   większych   represji,   a   przez   to 
doprowadzenie   do   społecznego   oporu   wobec   nich   w   Iranie,   oraz   zniechęcenie 
amerykańskich rywali w Europie i Azji do wychodzenia wobec Iranu z inicjatywami 
dyplomatycznymi   i   gospodarczymi.   Postawa   taka   już   wystraszyła   niektórych 
europejskich inwestorów w Iranie, właśnie z powodu obaw o działania odwetowe 
Stanów Zjednoczonych, jak donosi Matthew Karnitschnig na łamach „Wall Street 
Journal".

Innym wydarzeniem okrzykniętym jako triumf „lansowania demokracji" jest 

zawieszenie broni między Sharonem i Abbasem. Wiadomość o tym porozumieniu 
jest   dobrą   informacją   -   lepiej   uchronić   ludzi   przed   śmiercią   niż   zabijać,   nawet 
chwilowo.   Ale   przyjrzyjmy   się   bliżej   warunkom   zawieszenia   broni.   Jedynym 
istotnym zapisem jest to, że palestyński ruch oporu, w tym skierowany przeciw 
armii okupacyjnej, musi się skończyć.

Jastrzębi ze Stanów Zjednoczonych i z Izraela nic nie usatysfakcjonowałoby 

bardziej   niż   pełny   pokój,   który   pozwoliłby   im   bez   przeszkód   wdrażać   politykę 
przejmowania wartościowej ziemi i zasobów naturalnych Zachodniego Brzegu oraz 
realizowania wielkich projektów infrastrukturalnych, które rozbiłyby pozostające w 
rękach Palestyńczyków terytorium na niesamodzielne kantony.

Rabunek, którego na terenach okupowanych dokonuje Izrael przy wsparciu 

background image

Stanów Zjednoczonych, jest od lat główną przyczyną konfliktu, ale w porozumieniu 
o   zawieszeniu   broni   nie   ma   o   tym   ani   słowa.   Rząd  Abbasa   zaakceptował   to 
porozumienie, być może dlatego - choć można się sprzeczać - że uznał tę propozycję 
za najlepszą z możliwych w sytuacji, kiedy Izrael i Stany Zjednoczone uparcie nie 
godzą   się   na   polityczne   rozwiązanie.   Warto   tutaj   dodać,   że   ta   nieprzejednana 
postawa   Waszyngtonu   jest   możliwa   tylko   tak   długo,   jak   długo   pozwoli   na   nią  
amerykańskie społeczeństwo.

Chciałbym o tym porozumieniu myśleć optymistycznie i korzystam skwapliwie 

z   każdej   zapowiedzi   zawarcia   rozejmu,   ale   póki   co   nie   widzę   żadnych   realnych 
działań.

Dla   Waszyngtonu   rzeczywiście   istnieje   wyraźna   linia   ciągłości,   niemal 

dokładnie taka, o jakiej ze smutkiem mówi Carothers, mianowicie że demokracja i  
rządy  prawa  są  akceptowane   wtedy  i tylko  wtedy,  kiedy  służą  oficjalnym   celom 
gospodarczym i strategicznym. Ale postawa społeczeństwa amerykańskiego wobec 
Iraku oraz konfliktu izraelsko-palestyńskiego jest zupełnie  odmienna od polityki 
rządu w tym zakresie, czego dowodzą badania opinii publicznej. Powstaje zatem  
pytanie, czy nie byłoby najlepiej, gdyby prawdziwe lansowanie demokracji zaczęło 
się w Stanach Zjednoczonych.

background image

Uniwersalność praw człowieka

7 KWIETNIA 2005 ROKU

W  ostatnich  latach  etyka  i  nauka  poznawcza   zgłębiły  to,  co  wydaje   się   głęboko 
zakorzenioną intuicją moralną, być może jest nawet samym fundamentem osądów 
moralnych.

Badania   w   tym   zakresie   skupiają   się   na   wymyślonych   przykładach,   które 

często ujawniają zdumiewającą jednolitość osądów w różnych kulturach, zarówno 
wśród   dzieci,   jak   i   wśród   osób   dojrzałych.   Aby   to   zobrazować,   posłużę   się   dla  
odmiany   rzeczywistym   przykładem,   który   wprowadzi   nas   w   zagadnienie 
uniwersalności praw człowieka.

W1991 roku Lawrence Summers, późniejszy sekretarz skarbu za prezydentury 

Clintona, a obecnie rektor Uniwersytetu Harvarda, był głównym ekonomistą Banku 
Światowego. W wewnętrznym dokumencie banku Sum- mers stwierdzał, że należy 
zachęcać   zanieczyszczający   środowisko   naturalne   przemysł,   aby   przenosił   swoją 
działalność do najbiedniejszych krajów.

Powodem   takiego   postępowania   miało   być   to,   że   „wielkość   kosztów 

ponoszonych   w   związku   z   utratą   zdrowia   na   skutek   zanieczyszczeń   zależy   od 
utraconych zysków  w wyniku  zwiększonej  zachorowalności  i  śmiertelności   - jak 
pisał   Sommers.   -   Z   tego   punktu   widzenia   szkodzące   zdrowiu   zanieczyszczenie 
środowiska   powinno   się   kumulować   w   kraju   o   najniższych   kosztach,   inaczej 
mówiąc: w kraju o najniższych płacach. Myślę, że nie ma nic nagannego w logice 
gospodarczej,   która   mówi,   aby   większość   toksycznych   odpadów   znalazła   się   w 
kraju,   gdzie   płace   są   najniższe.   Powinniśmy   więc   poważnie   rozważyć   to 
rozwiązanie".

Summers zwrócił uwagę, że wszystkie „zastrzeżenia moralne" czy też „obawy 

społeczne" związane z takim postępowaniem „mogą mieć odwrotny skutek i być 
mniej lub bardziej efektywnie wykorzystane przeciwko propozycjom liberalizacji, 
jakie przedstawia Bank Światowy".

background image

Dokument ten wyciekł do mediów i doprowadził opinię publiczną niemal do  

furii,   najdobitniej   chyba   wyrażonej   przez   Jose   Lutzenbergera,   brazylijskiego 
ministra ochrony środowiska, który napisał do Summersa: „Pana rozumowanie jest 
doskonale   logiczne,   ale   całkowicie   chore".   Ci,   którzy   zgadzają   się   z   wnioskiem 
Lutzenbergera, stoją przed trudnym i ważnym zadaniem. Jeśli doskonale logiczny 
argument prowadzi do całkowicie chorego wniosku, oznacza to, że problem musi 
tkwić w przesłankach, szczególnie w odrzucaniu „zastrzeżeń moralnych" czy „obaw 
społecznych".   W   tym   miejscu   pojawia   się   następująca   myśl:   jeśli   Summers   ma 
rację,   że   taki   krok   może   być   wykorzystany   przeciwko   wszystkim   propozycjom 
Banku Światowego w kwestii liberalizacji, to jest to wdrożenie „waszyngtońskiego 
porządku świata". Wniosek jest oczywisty. Być może interesujące jest również to, że 
przedstawione rozumowanie, niebędące w zasadzie niczym innym niż elementarną 
logiką, jest ignorowane przez najważniejszych komentatorów, którzy nie próbują go 
ani obalić, ani też lansować.

Współczesnym  standardem  w takich sprawach  jest  Powszechna   Deklaracja 

Praw   Człowieka,   przyjęta   przez   Zgromadzenie   Ogólne   Organizacji   Narodów 
Zjednoczonych w 1948 roku.

Artykuł 25. tej deklaracji brzmi: „Każdy człowiek ma prawo do poziomu życia 

zapewniającego   zdrowie  i  dobrobyt  jemu   i  jego   rodziny,  w   tym  do  wyżywienia, 
odzieży, mieszkania, opieki lekarskiej i koniecznych świadczeń społecznych, oraz 
prawo   do   poczucia   bezpieczeństwa   w   wypadku   bezrobocia,   choroby,   kalectwa, 
wdowieństwa,   starości   lub   utraty   środków   do   życia   w   inny   sposób   od   niego 
niezależny".

W   identycznych   niemal   słowach   zapisy   te   zostały   potwierdzone   w   innych 

konwencjach   Zgromadzenia   Ogólnego   oraz   w   umowach   międzynarodowych 
dotyczących „prawa do rozwoju".

Wydaje się sprawą całkowicie jasną, że tak sformułowane uniwersalne prawa 

człowieka odrzucają nienaganną logikę głównego ekonomisty Banku Światowego 
jako   głęboko   niemoralną,   jeśli   nie   chorą   -   co   było   tak   naprawdę   właściwie 
powszechną opinią.

Chcę   tutaj   podkreślić   słowo   „właściwie".   Zachodnia   kultura   potępia   wiele 

background image

narodów jako „relatywistów", którzy wybiórczo interpretują Powszechną Deklarację 
Praw   Człowieka.   Stale   jednak   pomija   się   to,   że   jednym   z   najbardziej 
relatywistycznych krajów jest największe światowe mocarstwo, lider wśród państw 
nazywających siebie „państwami oświeconymi".

W   marcu   2005   roku   amerykański   Departament   Stanu   opublikował   swój 

doroczny raport na temat praw człowieka. „Lansowanie praw człowieka to nie tylko 
element naszej polityki zagranicznej, ale także podstawa naszej polityki w ogóle i 
nasza   największa   troska"   -   powiedziała   Paula   Dobriansky,   podsekretarz   stanu 
zajmująca się kwestiami demokracji i sprawami międzynarodowymi.

Dobriansky   pełniła   funkcję   zastępcy   sekretarza   stanu   odpowiedzialnego   za 

prawa człowieka i działania humanitarne za prezydentury Reagana i Busha seniora 
i będąc na tym stanowisku, próbowała rozwiać, jak sama to nazywała, „mit", że to 
„«prawa ekonomiczne i społeczne* stanowią prawa człowieka". Stanowisko to było 
wielokrotnie powtarzane i jest ono wetem Waszyngtonu wobec „prawa do rozwoju" 
i jego stałą odmową zaakceptowania wszystkich konwencji o prawach człowieka.

Rząd   może   odrzucać   zapisy   Powszechnej   Deklaracji   Praw   Człowieka,   ale 

społeczeństwo Stanów Zjednoczonych nie zgadza się z tym. Jednym z przykładów 
jest publiczna reakcja na ostatnio zaproponowany budżet państwa, jak wynika z 
badań  przeprowadzonych w ramach „Programu na  temat poglądów na  politykę 
międzynarodową"   („Program   on   International   Policy   Attitude",   PIPA)   na 
Uniwersytecie Maryland.

Opinia   publiczna   domaga   się   znacznej   redukcji   wydatków   na   zbrojenia   i 

zdecydowanie   większych   nakładów   na   edukację,   badania   medyczne,   szkolenia 
zawodowe,   ochronę   środowiska,   odnawialne   źródła   energii   i   na   inne   programy 
socjalne   oraz   na   Organizację   Narodów   Zjednoczonych,   pomoc   gospodarczą   i 
humanitarną, żąda również przywrócenia wyższego opodatkowania najbogatszych, 
które   zredukował   Bush.   Ogólnie   rzecz   biorąc,   preferencje   społeczeństwa 
amerykańskiego są całkowitą odwrotnością tego, co znalazło się w budżecie.

Na   świecie   rosną   obawy,   w   pełni   uzasadnione,   związane   z   szybko 

powiększającym się deficytem handlowym i budżetowym Stanów Zjednoczonych. 
Ze wzrostem tym jest ściśle związany proces erozji demokracji - nie tylko w Stanach  

background image

Zjednoczonych, ale w ogóle w zachodnim świecie.

Właśnie minęła dwudziesta piąta rocznica zabójstwa arcybiskupa Salwadoru 

Oscara Romero, znanego jako „głos tych, którzy głosu nie mają", oraz piętnasta  
rocznica   mordu   na   sześciu   głównych   intelektualistach   Ameryki   Łacińskiej, 
jezuitach, również z Salwadoru.

Wydarzenia te zamykały okrutną  dekadę lat osiemdziesiątych XX wieku w 

Ameryce   Środkowej.   Romero   oraz   jezuiccy   intelektualiści   zostali   zamordowani 
przez tajne służby uzbrojone i wyszkolone przez Waszyngton. Wśród osób za to 
odpowiedzialnych są czołowe postaci obecnej administracji oraz ich mentorzy.

Arcybiskup   został   zamordowany   krótko   po   tym,   jak   skierował   list   do 

prezydenta Cartera, prosząc go, aby nie udzielał wsparcia dla junty wojskowej w 
Salwadorze, które „zaostrzy represje wobec organizacji społecznych walczących o 
obronę najbardziej fundamentalnych praw człowieka". Terror państwowy wzrósł - z 
pomocą Stanów Zjednoczonych i przy milczącym współudziale Zachodu.

Podobne zbrodnie są dokonywane również obecnie przez organizacje zbrojne 

wyposażone   i   wyszkolone   przez   Waszyngton,   przy   wsparciu   zachodnich 
sojuszników - na przykład w Kolumbii, w kraju, który od wielu lat jest liderem w 
gwałceniu   praw   człowieka   na   tej   półkuli,   a   jednocześnie   w   tym   samym   okresie 
największym beneficjentem pomocy militarnej ze Stanów Zjednoczonych, co jest 
kolejną ilustracją wyraźnej linii ciągłości, dobrze udokumentowaną.

Okazuje się, że w 2004 roku Kolumbia utrzymała pozycję lidera, mordując 

więcej aktywistów związków zawodowych, niż łącznie zginęło ich w całej reszcie 
świata. W lutym 2005 roku, w mieście, którego mieszkańcy sami siebie nazywali 
„pokojową   społecznością",   zbrojne   oddziały   zmasakrowały   osiem   osób,   w   tym 
przywódcę miasta i trójkę dzieci.

Przypominam te rozrzucone przykłady po to, abyśmy pamiętali o tym, że nie 

jest to jedynie wykład na temat abstrakcyjnych zasad albo dyskusja o odległych 
kulturach, których nie rozumiemy. Mowa jest tutaj o nas, o wartościach moralnych 
i intelektualnych uprzywilejowanych społeczności, w jakich żyjemy. Jeżeli szczerze 
nie podoba nam się widok w lustrze, kiedy patrzymy na siebie, to mamy okazję  
teraz właśnie coś z tym zrobić.

background image

Doktor Strangelove o wieku terroru

28 KWIETNIA 2005 ROKU

W przyszłym tygodniu konferencja Organizacji Narodów Zjednoczonych, złożona z 
przedstawicieli stu osiemdziesięciu państw-sygnatariuszy, będzie omawiać traktat o 
nierozprzestrzenianiu   broni   masowego   rażenia   (NPT),   powszechnie   uważany   za 
podstawę wszelkich poważnych nadziei na uniknięcie katastrofy nuklearnej, która 
jest właściwie gwarantowana przez logikę broni nuklearnej.

„Traktat nigdy jeszcze nie wydawał się tak słaby, a jego przyszłość nie była tak  

niepewna" - pisze w tegorocznym kwietniowym numerze „Current History" Thomas 
Graham, były specjalny przedstawiciel Stanów Zjednoczonych do spraw kontroli 
zbrojeń,   nierozprzestrzeniania   broni   i   rozbrojenia   oraz   autor   książki  Common 
Sense on Weapons ofMass De- struction
 z 2004 roku.

Jeśli   traktat   przestanie   obowiązywać   w   najbliższych   tygodniach,   ostrzega 

Graham, to „nuklearny świat koszmaru" może stać się rzeczywistością.

Podobnie jak inni analitycy, Graham dostrzega, że największym zagrożeniem 

dla   traktatu   jest   polityka   rządu   Stanów   Zjednoczonych,   chociaż   podobną 
odpowiedzialność ponoszą inne kraje dysponujące bronią nuklearną.

Traktat był platformą, w ramach której kraje mające broń jądrową „w dobrej 

wierze"   podejmowały   działania   w   celu   jej   wyeliminowania.   Najważniejszy   był 
artykuł czwarty traktatu - jak dotąd nikt, poza administracją Busha, nie ogłosił, że 
nie akceptuje już podstawowego zapisu traktatu, a nawet dąży obecnie do rozwoju  
nowej broni nuklearnej.

Traktat zakładał również zobowiązanie do przestrzegania kilku innych umów: 

traktatu   o  całkowitym  zakazie  prób  z bronią  nuklearną,  który  został  odrzucony 
przez   republikański   Senat   w   1999   roku   i   nie   znajduje   się   obecnie   na   liście  
porozumień,   którymi   George   W.   Bush   miałby   się   zajmować,   traktatu   o 
ograniczeniu   systemów   obrony   przeciwrakietowej,   który   Bush   unieważnił,   i   - 
prawdopodobnie   najważniejszego   -   traktatu   o   zakazie   produkcji   materiałów 

background image

rozszczepialnych,   który   jak   pisze   Graham,   oddaliłby   straszne   zagrożenie 
powiększania „istniejących już arsenałów broni nuklearnej".

W   listopadzie   2004   roku   oenzetowski   Komitet   do   spraw   Rozbrojenia 

zagłosował  za   przyjęciem   traktatu   stosunkiem   głosów   147   do   1.   Ten   jeden   głos 
Stanów   Zjednoczonych   stanowi   tak   naprawdę   weto.   Umożliwia   on   wgląd   w 
priorytety planistów rządowych, jeśli chodzi o ich listę gatunków, które miałyby 
przetrwać.

Wcześniej   administracja   Busha   wysłała   do   Europy   swojego   reprezentanta, 

Johna Boltona, z informacją, że długie negocjacje dotyczące wprowadzenia zakazu 
używania broni biologicznej zakończyły się, ponieważ ich prowadzenie „nie leżało w 
najlepszym   interesie   Stanów   Zjednoczonych",   przez   co   wzrosło   zagrożenie 
bioterrorem.

Jest to zgodne z jawnym stanowiskiem Boltona: „Kiedy Stany Zjednoczone 

pełnią   funkcję   przywódcy,   Organizacja   Narodów   Zjednoczonych   również   temu 
przywództwu   podlega.   Jeżeli   jej   działania   będą   odpowiadać   naszym   interesom, 
będziemy je wspierać. Jeżeli nie będą zgodne z naszymi interesami, nie będziemy 
ich popierać".

Jeśli   Stany   Zjednoczone   chcą   znieważyć   Europę   i   resztę   świata,   powinny 

powołać   Boltona   na   swojego   ambasadora   przy   Organizacji   Narodów 
Zjednoczonych.

Przy   obecnie   prowadzonej   polityce   „konfrontacja   nuklearna   jest 

nieunikniona"   -   ostrzega   Michael   McGwire,   były   planista   NATO,   w   lutowym 
numerze   „International   Affairs"   z   2005   roku,   czasopiśmie   wydawanym   przez 
Brytyjski Królewski Instytut Spraw Międzynarodowych. „W porównaniu z kosztami 
globalnego ocieplenia, koszty eliminacji broni nuklearnej byłyby niewielkie - pisze 
McGwire.   -   Ale   skutki   katastrofy,   jaką   byłaby   globalna   wojna   nuklearna, 
wielokrotnie   przewyższyłyby   skutki   postępujących   zmian   klimatu,   ponieważ 
rezultat takiego konfliktu byłby natychmiastowy i nie dałoby się go w żaden sposób 
złagodzić. Ironia tej sytuacji polega na tym, że mamy możliwość wyeliminowania 
zagrożenia globalną wojną nuklearną, natomiast zmian klimatycznych uniknąć się 
nie da".

background image

Ostrzeżenia Mc Gwire'a są powtarzane po tej stronie Atlantyku przez Sama 

Nunna,   byłego   senatora   Partii   Demokratycznej   i   przewodniczącego   senackiej 
Komisji do spraw Służb Wojskowych, osobę, która jest autorytetem w dziedzinie 
kontroli zbrojeń i wysiłków na rzecz usunięcia zagrożenia wojną nuklearną. „Szanse 
na   przypadkowy,   spowodowany   błędem   lub   zainicjowany   przez   nieuprawnione 
osoby   atak   nuklearny   mogą   wzrosnąć"   -   napisał   Nunn   w   „Financial   Times"   w 
grudniu 2004 roku. W rezultacie polityki, która pozostawiła „przetrwanie Ameryki 
[zależnym   od]   dokładności   rosyjskiego   systemu   ostrzegania   i   od   rosyjskich 
dowódców i rosyjskiej kontroli [... ] ponosimy niepotrzebne ryzyko Armagedonu na 
własne życzenie".

W tle wywodów Nunna jest prowadzona zdecydowana ekspansja programów 

militarnych   Stanów   Zjednoczonych,   zaburzających   równowagę   strategiczną   w 
sposób, który może spowodować, że stanie się „bardziej prawdopodobne", że Rosja 
„rozpocznie atak na podstawie ostrzeżenia, bez sprawdzenia, czy to ostrzeżenie jest 
prawdziwe czy też nie". Zagrożenie wzrasta jeszcze bardziej, dodaje Nunn, gdyż  
„rosyjski system wczesnego ostrzegania jest przestarzały, a w związku z tym rośnie 
prawdopodobieństwo, że przekaże on fałszywy alarm o zbliżających się pociskach".

Inną obawą jest to, że broń nuklearna może prędzej czy później trafić w ręce 

grup terrorystycznych, co jest bardziej prawdopodobne przez to, że rosyjski arsenał 
nuklearny, ze względu na zapewnienie Rosji możliwości działań odwetowych wobec 
Stanów   Zjednocoznych,   jest   rozproszony   na   wielkim   obszarze,   a   materiały 
rozszczepialne  są często transportowane z miejsca na miejsce. „Ten  ciągły ruch 
stanowi dużą słabość, gdyż transport jest piętą achillesową systemu bezpieczeństwa 
związanego z bronią nuklearną" - zauważa Bruce Blair, prezes mającego siedzibę w 
Waszyngtonie   Center   for   Defense   Information   (organizacji   pozarządowej,   która 
zajmuje się analizą wyścigu zbrojeń i rozprzestrzeniania broni masowego rażenia), 
a wcześniej osoba odpowiedzialna za wdrożenie do produkcji pocisku Mi- nuteman. 
Blair mówi o możliwym scenariuszu, że „terroryści przejmą taką broń w czasie jej  
transportu między fabryką a wyrzutnią".

„Ryzyko to dotyczy nie tylko terytorium Rosji - dodaje Blair. - Problemy z 

systemami   wczesnego   ostrzegania   i   systemami   kontroli,   które   są  plagą   w 

background image

Pakistanie,   Indiach   i   innych   krajach   budujących   arsenały   nuklearne,   są   jeszcze 
bardziej dotkliwe, [i] w miarę jak kraje te stają na krawędzi sytuacji, kiedy mogą 
nacisnąć nuklearny guzik, będzie rosło zagrożenie, związane z przejęciem ich broni 
atomowej przez terrorystów". Wszystko to sprawia, że pozostaje nam „tylko czekać,  
kiedy zdarzy się incydent", jak konkluduje Blair.

Terror   państwowy   i   inne   formy   zagrożenia   oraz   wykorzystywanie   siły 

doprowadziły   świat   na   skraj   nuklearnego   unicestwienia.   Organizacja   Narodów 
Zjednoczonych powinna odpowiedzieć na wezwanie Bertranda Russella i Alberta 
Einsteina sprzed pięćdziesięciu lat: „Oto więc problem, który wam przedstawiamy, 
nagi   i   straszny,   i   nieunikniony:   czy   unicestwimy   rasę   ludzką,   czy   też   ludzie  
wyrzekną się wojny".

background image

Opieka socjalna nie jest w kryzysie

29 MAJA 2005 ROKU

W debacie na temat opieki socjalnej przedstawiciele prezydenta Busha odnotowali 
już na swoim koncie pewne zwycięstwa, przynajmniej na krótką metę.

George   W.   Bush   i   Karl   Rove,   zastępca   szefa   personelu,   odnieśli   sukces, 

przekonując większość Amerykanów, w tym ponad dwie trzecie studentów, że jest 
pewien   poważny   problem   z   opieką   socjalną,   który   zmusza   do   rozważenia 
rządowego   programu   prywatnych   kont   w   miejsce   publicznego   systemu 
emerytalnego.  Naród się  wystraszył, podobnie jak wystraszył się nieuchronnego 
zagrożenia ze strony Saddama Husajna i jego broni masowego rażenia. Presja na 
polityków rośnie, gdyż liderzy amerykańskiej Izby Reprezentantów mają nadzieję, 
że uchwalą nową legislację w zakresie opieki socjalnej do końca czerwca 2005 roku.

Warto   być   może   zauważyć,   że   nasz   system   opieki   socjalnej   jest   jednym   z 

najmniej   hojnych   spośród   krajów   rozwiniętych,   jak   wynika   z   nowego   raportu 
Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (Ograni- sation for Economic Co-
Operation and Development) przy Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Administracja   Busha   chce   „zreformować"   opiekę   socjalną,   co   oznacza   jej 

demontaż.   Propaganda   rządowa   tworzy   w   mediach   „kryzys   fiskalny",   który   w 
większości jest wymysłem. Jeśli pojawi się jakiś problem w odległej przyszłości, to 
będzie go można pokonać prostymi metodami, takimi jak zniesienie ograniczeń 
progresywnej stawki podatku.

Oficjalnie mówi się o tym, że pokolenie powojennego wyżu demograficznego 

(osoby urodzone po drugiej wojnie światowej) doprowadzi do większego obciążenia 
systemu, ponieważ stosunek osób pracujących do osób starszych się obniży. To 
akurat jest prawda. Ale co się działo z tym pokoleniem, zanim nie osiągnęło ono 
wieku dwudziestu lat? Czy nie utrzymywały ich osoby wtedy pracujące? Abyliśmy 
wówczas znacznie biedniejszym społeczeństwem.

W latach sześćdziesiątych XX wieku zmiany demograficzne stwarzały pewien 

background image

problem,   ale   nie   kryzys.   Z   wyżem   demograficznym   poradzono   sobie   dzięki 
większym   wydatkom   na   szkoły   i   inne   instytucje   służące   wychowywaniu   dzieci. 
Problem nie był duży, zanim pokolenie to nie ukończyło dwudziestu lat, dlaczego  
więc   miałby   być   większy,   kiedy   będzie   miało   lat   siedemdziesiąt   lub 
dziewięćdziesiąt?

Istotnym   wyznacznikiem   jest   tutaj   odsetek   osób   pracujących   w   danym 

społeczeństwie. Ten odsetek był najmniejszy w 1965 roku. Kolejny tak niski poziom 
jest przewidziany najwcześniej w 2080 roku, zgodnie z szacunkami administracji 
opieki społecznej. Przewidywania tak odległej przyszłości nie mają znaczenia.

Co   więcej,   deficyt   finansowy   systemu,   jaki   może   wyniknąć   z   konieczności 

opieki społecznej nad osobami starszymi z wyżu lat powojennych, został już dziś 
pokryty   przez   wzrost   podatków   od   osób   fizycznych   w   1983   roku,   który   został 
dokonany   właśnie   w   tym   celu.   A   do   czasu   kiedy   ostatnia   osoba   z   pokolenia  
powojennego wyżu odejdzie z tego świata, społeczeństwo będzie znacznie bogatsze, 
gdyż każdy pracujący będzie wytwarzał nieporównywalnie więcej zasobów.

Innymi   słowy,   kryzys   tak   naprawdę   mamy   już   za   sobą.   A   wszystko,   co 

nadciąga, można rozwiązać za pomocą takiej czy innej korekty.

Tymczasem wyłania się inny rzeczywisty kryzys fiskalny, mianowicie opieka 

zdrowotna. Stany Zjednoczone mają jeden z najbardziej niewydajnych systemów 
opieki zdrowotnej rozwiniętego świata, w którym koszty  per capita  są znacznie 
wyższe niż w innych krajach i w którym usługi są na znacznie niższym poziomie.  
System   opieki   zdrowotnej   jest   prywatny   i   to   jest   jeden   z   powodów   jego 
niewydolności,   gdyż   koszty   administrowania   takim   systemem   są   zdecydowanie 
wyższe niż koszty administrowania programem Medicare (rządowy program opieki 
zdrowotnej,   który   jest   w   Stanach   Zjednoczonych   alternatywą   dla   programów 
prywatnych)   czy   publicznymi   programami   opieki   zdrowotnej   w   innych  krajach. 
Wysokie   koszty   to   tylko   jedna   z   wielu   innych   wad   prywatnego   systemu   opieki 
zdrowotnej.

Ale „reforma" systemu opieki zdrowotnej nie znajduje się w programie Busha. 

Pojawia się zatem paradoks: prawdziwy i bardzo poważny kryzys fiskalny nie jest  
kryzysem, a to, co kryzysem nie jest, wymaga drastycznych działań, aby pogorszyć 

background image

funkcjonowanie wydajnego systemu, który jest całkiem zdrowy.

Racjonalni obserwatorzy zaczną poszukiwać różnic między systemem opieki 

społecznej   i   systemami   opieki   zdrowotnej,   które   będą   mogły   wytłumaczyć   ten 
paradoks.

Niektóre   powody   wydają   się   oczywiste.   Nie   można   ruszać   systemu   opieki 

zdrowotnej, który znajduje się pod kontrolą firm ubezpieczeniowych i korporacji 
farmaceutycznych. Taki system jest odporny i będzie odporny nawet wtedy, kiedy  
będzie stwarzał ogromne problemy finansowe (zupełnie inne niż koszty osobowe), 
dopóki   jakiś   inny   sektor   o   wielkiej   sile   finansowej,   na   przykład   przemysł 
produkcyjny, nie wejdzie w tę dziedzinę lub - lepiej - dopóki formalne instytucje 
demokratycznego społeczeństwa nie zaczną wystarczająco dobrze działać dla dobra 
tego społeczeństwa, aby dobro to było brane pod uwagę przy tworzeniu polityki.

Inny powód: opieka socjalna nie ma większej wartości dla bogatych, chociaż 

jest niezbędna dla przetrwania ludzi pracy, ludzi biednych, tych, którzy pozostają  
na  utrzymaniu  takich  osób,   oraz   dla  osób   niepełnosprawnych.  A   jako  program 
rządowy ma tak niskie koszty administrowania, że nie ma nic do zaoferowania  
instytucjom   finansowym.   Przynosi   on   korzyść   tylko   „szerokim   masom 
społecznym", a nie „zamożnym obywatelom", używając języka Thorsteina Veblena.

System opieki zdrowotnej działa jednak bardzo dobrze dla tych ludzi, którzy 

są   ważni.   Opieka   medyczna   jest   tak   naprawdę   racjonowana   przez   bogactwo,   a 
ogromne   zyski   płyną   do   prywatnych   firm   dzięki   praktykom   zarządczym 
nastawionym na zyski, a nie na opiekę zdrowotną. Szerokim masom społecznym 
można udzielać wykładów o odpowiedzialności.

Amerykański   Kongres   wprowadził   niedawno   przepisy   reformujące   zasady 

bankructwa,   które   są   znacznie   mniej  korzystne   dla  szerokich  mas  społecznych. 
Mniej   więcej   połowa   ogłaszanych   w   Stanach   Zjednoczonych   bankructw 
obywatelskich jest spowodowana wysokimi kosztami leczenia.

Opinia publiczna i oficjalna  polityka ponownie są w konflikcie. Tak jak w 

przeszłości, większość Amerykanów opowiada się za powszechnym ubezpieczeniem 
zdrowotnym. Podając jeden choćby przykład - w 2003 roku, w badaniach opinii 
społecznej przeprowadzonych przez Washington Post i telewizję ABC, 80 procent 

background image

respondentów   uznało   powszechną   opiekę   zdrowotną   za   sprawę   „ważniejszą   niż 
niskie podatki".

Abstrahując   zupełnie   od   powyższych   opinii,   należy   stwierdzić,   że   opieka 

socjalna   opiera   się   na   wyjątkowo   niebezpiecznej   zasadzie   -   trosce   o   to,   aby 
niepełnosprawna wdowa na drugim końcu miasta miała co jeść. „Reformatorzy" 
opieki socjalnej woleliby raczej, abyśmy koncentrowali się na maksymalizowaniu 
własnej konsumpcji i na posłuszeństwu władzy. Troska o innych oraz przyjmowanie 
odpowiedzialności za takie sprawy, jak zdrowie i emerytury, to dla nich kwestie 
głęboko wywrotowe.

background image

Ukryte zamiary w wojnie w Iraku

1 LIPCA 2005 ROKU

W swoim przemówieniu z 28 czerwca 2005 roku prezydent Bush przekonywał, że 
inwazja   na   Irak   została   przeprowadzona   jako   część   „światowej   wojny   z 
terroryzmem",   którą   toczą   Stany   Zjednoczone.   W   rzeczywistości,   jak   się 
spodziewano,   inwazja   zwiększyła   zagrożenie   terroryzmem,   być   może   nawet 
znacznie.

Półprawdy,   błędne   informacje   i   ukryte   zamiary   charakteryzują   oficjalne 

komunikaty   w sprawie  amerykańskich motywów  rozpoczęcia  wojny  w  Iraku  od 
samego   jej   początku.   Ostatnie   rewelacje   na   temat  pośpiechu,   z   jakim   wszczęto 
wojnę, są jeszcze bardziej wyraźne pośród chaosu, który pustoszy kraj i stanowi  
zagrożenie dla regionu, a właściwie dla całego świata.

W   2002   roku   Stany   Zjednoczone   i   Wielka   Brytania   proklamowały   swoje 

prawo do inwazji na Irak, gdyż kraj ten rozwijał broń masowego rażenia. Było to 
„jedyne   pytanie",   jak   nieustannie   podkreślali   Bush,   premier   Blair   i   ich 
współpracownicy. Była to też jedyna podstawa uzyskania przez Busha zgody od 
Kongresu na użycie siły.

Odpowiedź   na   to   „jedyne   pytanie"   pojawiła   się   krótko   po   inwazji,   kiedy 

niechętnie przyznano: broń masowego rażenia nie istniała. Szybko jednak rząd i 
doktrynalne media spreparowały nowe powody i usprawiedliwienia wojny.

„Amerykanie nie lubią myśleć o sobie jak o agresorach, ale właśnie z brutalną 

agresją   mieliśmy   do   czynienia   w   Iraku"   -   stwierdził   John   Pra-   dos,   ekspert   w  
dziedzinie bezpieczeństwa narodowego i wywiadu, w swojej książce  Hoodwinked 
po dokładnym przestudiowaniu dokumentów. Prados opisuje „plan przekonania 
Ameryki  i   świata,  że   wojna   w  Iraku   była   konieczna  i   pilna",   realizowany   przez 
Busha   jako   „studium   przypadku   nieuczciwości   rządu   [...   ]   która   wymagała 
ewidentnie   nieprawdziwych   komunikatów   przekazywanych   opinii   publicznej   i 
bezczelnej manipulacji informacjami wywiadowczymi".

background image

Wewnętrzne pismo z Downing Street, które i maja 2005 roku opublikował 

„Sunday Times", oraz inne dostępne od niedawna tajne dokumenty to dodatkowe 
dowody oszustwa.

Pismo powstało po spotkaniu gabinetu wojennego Blaira, które odbyło się 23 

lipca   2002   roku,   na   którym   sir   Richard   Dearlove,   szef   brytyjskiego   wywiadu 
zagranicznego, oświadczył, że „dane wywiadowcze i fakty były naginane na potrzeby 
polityki", aby uprawomocnić rozpoczęcie wojny w Iraku.

Pismo to zawiera również wypowiedź brytyjskiego ministra obrony, Geoffa 

Hoona, który powiedział, że „Stany Zjednoczone rozpoczęły już działania «mające 
przygwoździć» Irak, aby wywrzeć presję na reżim".

Brytyjski dziennikarz Michael Smith, który dotarł do tego pisma i opublikował 

je,  rozwinął temat w  następnych artykułach.   „Przygważ-  dżanie"   to  obejmowało 
najwyraźniej   kampanię   powietrzną   koalicji,   która   miała   sprowokować   Irak   do 
działania,   nazwanego   w   piśmie  casus   belli  (pretekst   do   wypowiedzenia   wojny). 
Samoloty   rozpoczęły   bombardowania   południowego   Iraku   w   maju   2002   roku   - 
zrzucono   w   tym   miesiącu   10   ton   bomb,   zgodnie   z   oficjalnymi   danymi   rządu 
brytyjskiego. „Przygważ- dżanie" specjalnie rozpoczęło się pod koniec sierpnia (we 
wrześniu zrzucono 54,6 ton bomb).

„Innymi słowy, Bush i Blair rozpoczęli swoją wojnę nie w marcu 2003 roku, 

jak   wszyscy   wierzą,   ale   pod   koniec   sierpnia   2002   roku,   sześć   tygodni   przed 
zatwierdzeniem przez Kongres akcji militarnej przeciw Irakowi" - pisze Smith.

Bombardowania   przedstawiano   jako   działania   obronne   mające   ochronić 

samoloty   koalicji   w   strefie   zakazu   lotów.   Irak   składał   protesty   w   Organizacji 
Narodów Zjednoczonych, ale nie dał się wciągnąć w pułapkę odwetu

1

.

Dla strategów ze Stanów Zjednoczonych i z Wielkiej Brytanii inwazja na Irak 

miała o wiele większe znaczenie niż „wojna z terrorem". Wiele informacji można  
znaleźć   w   agencjach   wywiadowczych   tych   państw.   W   przeddzień   inwazji,   w 
poufnym   dokumencie   stworzonym   przez   Narodową   Radę   Wywiadu   (National 
Intelligence Council, NIC), która jest centrum stratę-
gicznej   działalności   wywiadowczej,   „przewidziano,   że   inwazja   na   Irak   pod 
zwierzchnictwem   Stanów   Zjednoczonych   zwiększy   poparcie   dla   polityków 

background image

islamskich   i   doprowadzi   do   głębokich   podziałów   w   irackim   społeczeństwie, 
podatnym na agresywny wewnętrzny konflikt" - pisali we wrześniu 2004 roku w 
„New York Timesie" Douglas Jehl i David E. Sanger.

W grudniu 2004 roku, o czym doniósł Jehl kilka tygodni później, Narodowa 

Rada   Wywiadu   ostrzegała,   że   „konflikt   w   Iraku   i   inne   możliwe   konflikty   w  
przyszłości   przyczynią   się   do   zdobycia   przez   grupy   terrorystyczne   nowych 
członków, terenów do szkoleń i wiedzy technicznej oraz poszerzą bazę językową 
grup terrorystycznych nowej klasy, dla których przemoc polityczna stanie się celem 
samym w sobie".

Gotowość najważniejszych strategów do wystawienia się na ryzyko częstszych 

ataków   terrorystycznych   nie   oznacza   oczywiście,   że   są   oni   zadowoleni   z   takich 
rezultatów. Oznacza to raczej, że nie są one dla nich bardzo istotne w osiąganiu 
innych celów, takich jak kontrolowanie jednych z największych światowych złóż 
surowców energetycznych.

Jeśli Stany Zjednoczone utrzymają kontrolę nad Irakiem, gdzie znajdują się 

drugie   pod   względem   wielkości   na   świecie   zasoby   ropy   naftowej   oraz   jedne   z 
największych   złóż   innych   surowców   energetycznych,   wzmocni   to   zdecydowanie 
strategiczne znaczenie Stanów Zjednoczonych i ich wpływ na głównych rywali w 
obecnym   trójpolarnym   świecie,   który   kształtuje   się   od   trzydziestu   lat: 
zdominowana   przez   Stany   Zjednoczone   Ameryka   Północna,   Europa   oraz   Azja 
Północno-Wschodnia,   powiązana   z   gospodarkami   Azji   Południowej   i   Azji 
Południowo-Wschodniej.

To   racjonalne   rozumowanie,   oczywiście   przy   założeniu,   że   przetrwanie 

człowieka   nie   jest   szczególnie   istotne   w   porównaniu   z   posiadaniem   na   krótko 
władzy i bogactwa. I nie jest to nic nowego. Taka polityka zdarzała się już w historii.  
Jedyną różnicą między czasami współczesnymi a historią jest to, że w dobie broni 
nuklearnej stawka jest nieporównywalnie większa.

background image

PRZYPISY

1.

W   kwestii   bezprawnego   wprowadzenia   strefy   zakazu   lotów   i   groźnych 

skutków tego kroku dla ludności cywilnej odsyłam do książki von Sponecka 
Dif- ferent Kind of War z 2006 roku.

background image

Dziedzictwo Hiroszimy i współczesny 

terror

2 SIERPNIA 2005 ROKU

Przypadająca w tym miesiącu rocznica zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę i 
Nagasaki zmusza do trzeźwej refleksji i zarazem do szczerej nadziei, że ten horror 
nigdy się nie powtórzy. Przez sześćdziesiąt lat atak atomowy na japońskie miasta  
nękał światową wyobraźnię, ale najwyraźniej nie aż tak mocno, żeby strach ten 
doprowadził   do   ograniczenia   rozwoju   i   rozszerzania   bardziej   zabójczej   broni 
masowego rażenia.

Podobne obawy, które prezentowano w literaturze technicznej na długo przed 

wydarzeniami z 11 września, dotyczą tego, że broń nuklearna wcześniej czy później 
może wpaść w ręce grup terrorystycznych.

Niedawne zamachy terrorystyczne w Londynie w lipcu 2005 roku są jeszcze 

jednym   ostrzeżeniem,   w   jaki   sposób   może   następować   eskalacja   ataków 
odwetowych   -   nieprzewidzianie,   doprowadzając   nawet   do   wydarzeń   znacznie 
gorszych niż te, które nastąpiły w Hiroszimie i Nagasaki.

Światowe mocarstwo samo sobie przyznaje prawo do wypowiadania wojen 

według   własnego   uznania,   zgodnie   z   doktryną   „spodziewanej   konieczności 
samoobrony", która obejmuje każdą ewentualność, jaką uzna ono za wystarczającą. 
Środki do niszczenia przeciwnika mają być nieograniczone.

Wydatki wojskowe Stanów Zjednoczonych są mniej więcej na takim samym 

poziomie   jak  wydatki  wojskowe  całej  reszty  świata,  z  kolei  sprzedaż  uzbrojenia 
przez trzydzieści osiem północnoamerykańskich firm (z których tylko jedna jest w 
Kanadzie) to ponad 60 procent światowego handlu bronią (od 2002 roku nastąpił 
wzrost o 25 procent).

Trwają wysiłki, aby umocnić tę cienką nić, na której wisi nasze przetrwanie. 

Najważniejszym działaniem było przyjęcie w 1970 roku traktatu

background image

o   nierozprzestrzenianiu   broni   masowego   rażenia.   Regularnie   zwoływana 
konferencja w sprawie traktatu, organizowana co pięć lat, odbyła się ostatnio w 
Stanach Zjednoczonych w maju 2005 roku.

Istnienie   traktatu   jest   zagrożone,   głównie   dlatego,   że   kraje   dysponujące 

bronią   nuklearną   nie   są   w   stanie   go   dotrzymać,   szczególnie   zapisów   artykułu 
czwartego,  zgodnie   z  którym   są   one  zobowiązane  do  podejmowania  działań   „w 
dobrej wierze" w celu wyeliminowania broni nuklearnej. Stany Zjednoczone są w 
czołówce   państw,   które   odmawiają   stosowania   zapisów   artykułu   czwartego 
traktatu. Mohamed ElBaradei, szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, 
podkreśla, że „niechęć jednej ze stron  do wypełnienia  swoich zobowiązań  rodzi 
niechęć pozostałych stron".

Były   prezydent   Jimmy   Carter   oskarżył   Stany   Zjednoczone   o   to,   że   „są 

głównym   sprawcą   erozji   traktatu.   Przekonując,   że   chronią   świat   przed   groźbą 
rozwijania broni nuklearnej przez Irak, Libię, Iran czy Koreę Północną, przywódcy 
amerykańscy   nie   tylko   znieśli   u   siebie   ograniczenia   wynikaj   ące   z   traktatu,   ale 
również   mają   plany   testowania   i   rozwoju   nowych   broni,   w   tym   pocisków 
antybalistycznych,   pocisków   penetrujących   pod   powierzchnią   ziemi   i   tam 
wybuchających, zwanych «niszczycielami bun- krów», i być może również nowych 
«małych»   bomb.   Zwolnili   się   również   od   wcześniejszych   zobowiązań   i   obecnie 
grożą, że pierwsi użyją broni nuklearnej przeciw państwom, które jej nie mają".

W   ciągu   lat,   które   upłynęły   od   zniszczenia   Hiroszimy,   zagrożenie   to 

wielokrotnie niemal się urzeczywistniło.  Najbardziej znaną sprawą był kubański 
kryzys   rakietowy   z   października   1962   roku,   „najniebezpieczniejsza   chwila   w 
dziejach ludzkości", jak w 2002 roku zauważył na konferencji w Hawanie Arthur 
Schlesinger, historyk i były doradca prezydenta Johna F. Kennedy'ego.

Świat był „o włos od nuklearnej zagłady" - wspomina Robert McNa- mara,  

minister   obrony   za   prezydentury   Kennedy'ego,   który   również   brał   udział   w 
konferencji w Hawanie. W majowo-czerwcowym wydaniu pisma „Foreign Affairs" z 
2005   roku   jego   wspomnieniom   towarzyszy   ostrzeżenie   o   „nadchodzącej 
apokalipsie".

McNamara uważa „obecną politykę Stanów Zjednoczonych w sprawie broni 

background image

nuklearnej za niemoralną, nielegalną, niepotrzebną z militarnego punktu widzenia 
i   ogromnie   niebezpieczną",   stwarzającą   „ryzyko   dla   innych   narodów   i   dla   nas 
samych, którego nie możemy akceptować", zarówno ryzyko „przypadkowego lub 
niezamierzonego odpalenia pocisków nuklearnych", które jest „nie akceptowalnie 
wysokie", jak i ryzyko stania się celem nuklearnego ataku terrorystów. McNamara 
podpisuje   się   pod   opinią   wyrażoną   przez   Williama   Perry'ego,   ministra   obrony 
pełniącego   swoją   funkcję   za   prezydentury   Billa   Clintona,   że   „istnieje   ponad 
pięćdziesięcioprocentowe   prawdopodobieństwo   nuklearnego   ataku   na   cele   w 
Stanach Zjednoczonych w ciągu najbliższej dekady".

Podobne   opinie   są   często   wyrażane   przez   znanych   analityków.  W   książce 

Nuclear   Terrorism  z   2004   roku   Graham   Allison,   ekspert  do  spraw   stosunków 
międzynarodowych   na   Uniwersytecie   Harvarda,   mówi   o   „powszechnym 
przekonaniu   wśród   osób   odpowiedzialnych   za   bezpieczeństwo   narodowe"   -   do 
których   i   on   należy   -   że   atak   z   wykorzystaniem   „brudnej   bomby"   jest 
„nieunikniony",   a   atak   z   wykorzystaniem   bomby   nuklearnej   jest   wysoce 
prawdopodobny, jeśli materiały rozszczepialne - niezbędne do produkcji ładunków 
nuklearnych   -   nie   będą   bezpiecznie   odzyskiwane   i   strzeżone.   Allison   mówi   o 
częściowym sukcesie, jakim zakończyły się wysiłki zmierzające do takiej kontroli, 
podjęte na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku z inicjatywy senatorów Sama  
Nunna  i Richarda  Lugara, a które zostały  zniweczone  już w pierwszych dniach 
urzędowania   administracji   Busha,   kiedy   sparaliżował   je,   jak   to   nazywa   senator 
Joseph Biden, „ideologiczny idiotyzm".

Waszyngtońska   administracja   odłożyła   na   bok   programy   zmierzające   do 

nierozprzestrzeniania broni nuklearnej i poświęca swoją energię i zasoby na to, aby  
uwikłać kraj w wojnę, uciekając się przy tym do oszustwa, a następnie na to, aby 
opanować   katastrofę,   jaką   spowodowała   w   Iraku.   Groźby   i   stosowanie   siły 
zachęcają   do   prac   nad   rozwijaniem   broni   nuklearnej,   podobnie   jak   do 
terrorystycznych akcji dżihadu.

Przeprowadzona na wysokim szczeblu analiza „wojny z terrorem" dwa lata po 

inwazji   „skoncentrowała   się   na   kwestii   poradzenia   sobie   z   nowym   pokoleniem 
terrorystów, szkolonych w Iraku w ciągu ostatnich dwóch lat", jak pisze Susan B.  

background image

Glasser w „Washington Post". I dodaje: „Wysocy urzędnicy rządowi coraz częściej 
mówią o przewidywanym przez siebie, jak to zostało nazwane, «napływem świeżej 
krwi», czyli powrotem setek tysięcy wyszkolonych w Iraku bojowników dżihadu do 
ich rodzinnych krajów na Bliskim Wschodzie lub w Europie Zachodniej. «To nowa 
część nowego równania», powiedział były  wysoki urzędnik administracji Busha. 
«Jeśli nie wiadomo, kim są ci ludzie w Iraku, to jak ich zlokalizować w Stambule  
lub w Londynie?»".

Amerykański   specjalista   do   spraw   terroryzmu,   Peter   Bergen,   twierdzi   w 

„Boston   Globe",   że   „prezydent   ma   rację,   że   Irak   to   główny   front   w   wojnie   z 
terroryzmem, ale jest to front, który sami stworzyliśmy".

Krótko po zamachach w Londynie Chatham House, najważniejsza w Wielkiej 

Brytanii   instytucja   zajmująca   się   sprawami   międzynarodowymi,   opublikowała 
wyniki badań, z których wynika oczywisty wniosek - z oburzeniem odrzucany przez 
rząd   -   że   „Wielka   Brytania   jest   narażona   na   szczególne   ryzyko,   gdyż   jest 
najbliższym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, wysłała swoje wojska na misję 
wojskową przeciw talibom w Afganistanie i na wojnę w Iraku [... ] i jest pasażerem 
na tylnym siodełku motocykla" amerykańskiej polityki.

Prawdopodobieństwo   mogącej   wkrótce   nastąpić   apokalipsy   trudno 

realistycznie oszacować, ale z pewnością dla każdej trzeźwo myślącej osoby jest ono 
zbyt duże, żeby zachować spokój. Podczas kiedy takie spekulacje nie mają sensu,  
reakcja na zagrożenie kolejną Hiroszimą z pewnością ma sens. Przeciwnie, jest ona 
pilna,   szczególnie   w   Stanach   Zjednoczonych,   z   powodu   szczególnej   roli 
Waszyngtonu   w  przyspieszaniu   wyścigu   do   destrukcji   przez   rozszerzanie   swojej 
zbrojnej   dominacji,   największej   w   historii,   wspomaganej   przez   politykę 
agresywnego militaryzmu, zarówno w słowach, jak i w czynach, co jest właściwie 
zaproszeniem do katastrofy.

background image

11 września i doktryna szlachetnych 

zamiarów

30 SIERPNIA 2005 R O K U

Nie   jest   łatwym   zadaniem   zrozumieć   stosunki   międzyludzkie.   W   niektórych 
wypadkach jest to trudniejsze niż rozwiązanie problemów, z jakimi zmagają się 
nauki   przyrodnicze.   Matka   Natura   nie   udziela   gotowych   odpowiedzi,   ale 
przynajmniej nie przechodzi samej siebie w tworzeniu przeszkód w zrozumieniu 
swoich poczynań.

W   stosunkach   międzyludzkich   jest   konieczne   odkrywanie   i   usuwanie 

przeszkód   powstałych   wskutek   obowiązujących   doktryn,   do   czego   trzeba   użyć 
pewnych   środków,   które   biorą   się   bezpośrednio   z   koncentracji   siły.   Czasami 
przyznaje   się   to   wprost,   jak   uczynił   Samuel   Huntingon,   profesor   prawa 
administracyjnego z Harvardu, który wyjaśnił, jaką funkcję spełniało zagrożenie ze 
strony Związku Radzieckiego w 1981 roku, kiedy administracja Reagana rozkręcała 
zimną wojnę. „Być może trzeba będzie przedstawić [interwencję i inne działania 
militarne] w taki sposób, aby spowodować mylne wrażenie, że wrogiem, z którym 
się walczy, jest Związek Radziecki - pisał. Właśnie w ten sposób Stany Zjednoczone  
postępują już od czasów doktryny Trumana".

Systemy doktrynalne najczęściej przedstawiają swoich wrogów jako diabłów 

wcielonych   w   celu   wsparcia   wysiłków   marketingowych.   Takie   ich 
charakteryzowanie czasem jest trafne, ale zbrodnie rzadko są źródłem uciekania się 
do siły w walce z celem, który stoi na drodze realizacji bieżących planów.

Najnowszą ilustracją takiego postępowania jest Saddam Husajn - bezbronny 

cel   przedstawiany   jako   ogromne   zagrożenie   dla   naszego   istnienia,   który   był 
powiązany z zamachami z 11 września i który znowu nas zaatakuje.

W1982 roku administracja Reagana wykreśliła, będący pod rządami Saddama, 

Irak z listy państw wspierających terroryzm, a uczyniła tak po to, aby można było 

background image

rozpocząć   wysyłanie   militarnej   i   wszelkiej   innej   pomocy   dla   tego   zbrodniczego 
tyrana.   Pomoc   ta,   która   między   innymi   obejmowała   środki   do   produkcji   broni 
masowego   rażenia,   była   kontynuowana   długo   po   największych   zbrodniach 
dokonanych przez Saddama i po zakończeniu jego wojny z Iranem. Wyczyn ten, 
raczej znany, podpada pod „milczącą umowę, że «nie byłoby dobrze» wspominać o 
tym akurat fakcie", mówiąc słowami Orwella.

Trzeba   tworzyć   fałszywe   wrażenie   nie   tylko   w   stosunku   do   aktualnych 

„wielkich   szatanów",   ale   również   co   do   własnej   wyjątkowej   szlachetności. 
Szczególnie   agresja   i   terror   muszą   być   przedstawiane   jako   samoobrona   i   jako 
oddanie dla wielkich wizji.

Japoński cesarz Hirohito w deklaracji kapitulacji w sierpniu 1945 roku mówił 

do swoich poddanych: „Wypowiedzieliśmy wojnę Ameryce i Wielkiej Brytanii, gdyż 
naszym prawdziwym pragnieniem było zapewnienie Japonii ochrony, a wschodniej 
Azji   stabilizacji,   i   dalecy   byliśmy   od   myśli   o   naruszaniu   suwerenności   innych 
państw lub poszerzaniu własnych terytoriów".

Historia   międzynarodowych   zbrodni   jest   przepełniona   podobnymi 

szlachetnymi zamiarami niemal na wskroś. W1935 roku, kiedy nadciągały czarne 
chmury  nazizmu, Martin  Heidegger  wzywał Niemcy, aby uprzedziły  „zagrożenie 
wojenne,   które   rodzi   się"   poza   ich   granicami.   Dzięki   odrodzonej   pod   rządami 
nazistów   „nowej   duchowej   energii"   Niemcy   były   w   końcu   zdolne   „podjąć   się 
historycznej misji" obrony świata przed „unicestwieniem" przez „obojętne masy" 
zewsząd, szczególnie z Ameryki i Rosji.

Nawet osoby najbardziej inteligentne i cechujące się najwyższą moralnością 

ulegają tej patologii. W szczytowym okresie brytyjskich zbrodni w Indiach i Chinach 
John Stuart Mili, człowiek, który doskonale  o tych zbrodniach wiedział, napisał 
swój  klasyczny   esej   o  interwencjach  humanitarnych,  w  którym  ponaglał  Wielką 
Brytanię   do   jak   najszybszego   podjęcia   się   takiej   misji   -   nawet   jeśli   będzie   ona  
„uznana   za   hańbę"   przez   zacofane   narody   Europy,   które   nie   potrafią   pojąć,   że 
Anglia jest „awangardą świata", narodem, który działa jedynie „w służbie innym", 
sama ponosząc koszt zaprowadzenia pokoju i sprawiedliwości na świecie.

Wizerunek   jedynego   sprawiedliwego   wydaje   się   niemal   wszechobecny.   W 

background image

Stanach   Zjednoczonych   jednym   ze   stałych   tematów   jest   poświęcenie   w 
zaprowadzaniu demokracji i niepodległości cierpiącemu światu.

W   świecie   nauki   i   w   mediach   powszechny   jest   pogląd,   że   amerykańska 

polityka zagraniczna oscyluje między dwiema sprzecznymi tendencjami. Jedna z 
nich jest nazywana Wilsonowskim idealizmem (od Wilsona Woodrowa, prezydenta 
Stanów   Zjednoczonych   w   czasie   pierwszej   wojny   światowej),   opartym   na 
szlachetnych intencjach. Druga to trzeźwy realizm, który mówi, że musimy zdać 
sobie sprawę z ograniczenia naszych szlachetnych zamiarów. Te dwie tendencje to 
jedyne, jakie istnieją.

Bez względu na retorykę, trudno nie dostrzec elementów prawdy w obserwacji 

historyka Arno Mayera, że od 1947 roku Ameryka jest głównym sprawcą „terroru  
państwowego"   i   innych   „łobuzerskich   działań",   wywołując   niezmierne   krzywdy, 
„zawsze w imię demokracji, wolności i sprawiedliwości".

Dla Stanów Zjednoczonych wrogiem od dawien dawna pozostaje niezależny 

nacjonalizm, szczególnie kiedy istnieje obawa, że stanie się on „wirusem" siejącym  
chorobę,   mówiąc   językiem   Henryego   Kissingera,   którego   ten   używał,   opisując 
demokrację socjalistyczną w Chile, zaprowadzaną po wyborze Salvadora Allende na 
urząd prezydenta w 1970 roku. Wirus ten musiał być zatem wykorzeniony - i został 
wykorzeniony 11 września 1973 roku, w dniu, który często jest nazywany w Ameryce 
Łacińskiej „pierwszym 11 września".

Tego   właśnie   dnia,   po   latach   działalności   wywrotowej   prowadzonej   przez 

Stany   Zjednoczone,   wojska   dowodzone   przez   generała   Augusta   Pino-   cheta 
zaatakowały pałac prezydenta Chile. Allende zginął, a ścisłej popełnił samobójstwo, 
nie chcąc paść ofiarą ataku, który obalił najstarszą i najbardziej żywą demokrację 
Ameryki   Łacińskiej.   Pinochet   ustanowił   brutalny   reżim.   Oficjalna   liczba   ofiar 
śmiertelnych tego „pierwszego 11 września" wyniosła 3,2 tysiąca osób, rzeczywistą 
liczbę   ofiar   powszechnie   szacuje   się   na   dwa   razy   tyle.   W   stosunku   do   liczby  
mieszkańców   jest   ona   równoważna   50-100   tysiącom   ofiar   w   Stanach 
Zjednoczonych. Ofiarami okrutnych tortur padło później 30 tysięcy osób, jak się 
szacuje,   co   odpowiada,   w   stosunku   do   liczby   mieszkańców,   700   tysiącom   ofiar 
tortur w Stanach Zjednoczonych.

background image

Waszyngton zdecydowanie popierał reżim Pinocheta i odegrał niepoślednią 

rolę w jego początkowym sukcesie. Wkrótce po tym Pinochet szybko przystąpił do 
integracji   państw   Ameryki   Łacińskiej   popieranych   przez   Stany   Zjednoczone, 
rządzonych   przez   wojskowych   dyktatorów,   w   międzynarodową   sieć   państw 
stosujących   terroryzm   państwowy,   zwaną   „Operacją   Kondor",   która   siała 
spustoszenie w Ameryce Łacińskiej.

Jest to jedna ze zbyt licznych ilustracji „lansowania demokracji" na tej półkuli 

i wszędzie indziej.

W   tej   chwili   każe   się   nam   wierzyć,   że   misja   Stanów   Zjednoczonych   w 

Afganistanie i Iraku to zaprowadzanie tam demokracji.

„To   nieprawda,   że   «   muzułmanie   nienawidzą   naszej   wolności»,   oni   raczej 

nienawidzą naszej polityki" - głosi raport opublikowany we wrześniu 2004 roku 
przez   Radę   Naukową   Obrony   (Defense   Science   Board,   DSB),   która   jest   ciałem 
doradczym   Pentagonu,   dodając,   że   „kiedy   dyplomacja   amerykańska   mówi   o 
zaprowadzaniu  demokracji  wśród  społeczności  islamskich,   jest  to  widziane  jako 
hipokryzja dla własnych celów". W oczach muzułmanów, czytamy dalej w raporcie, 
„amerykańska okupacja Afganistanu i Iraku nie doprowadziła tam do demokracji, a 
jedynie do większego chaosu i cierpień".

David Gardner w swoim artykule w „Financial Times" w lipcu 2005  roku, 

cytując powyższy raport, pisze: „W większości Arabowie są przekonani, że to Osama 
bin Laden obalił  status quo,  nie George W. Bush, [ponieważ] ataki z 11 września 
sprawiły,   że   Zachód   i   jego   arabscy   despotyczni   sojusznicy   nie   mogli   już   dłużej 
ignorować układu politycznego, który zrodził ślepą nienawiść wobec nich". Ten sąd 
może się okazać zbyt optymistyczny.

Nie   powinno   dziwić,   że   Stany   Zjednoczone,   podobnie   jak   inne   mocarstwa 

kiedyś   i   obecnie,   działają   w   imieniu   strategicznych   i   ekonomicznych   interesów 
dominujących   sektorów   za   pomocą   retoryki   swojego   wyjątkowego   poświęcenia 
najwyższym wartościom.

W tle katastrofy rozgrywającej się w Iraku bezkrytyczna wiara w szlachetne 

zamiary opóźnia jedynie szalenie potrzebną zmianę na lepsze w podejściu i polityce.

background image

Administracja Busha w czasie sezonu 

huraganów

30 WRZEŚNIA 2005 ROKU

W miarę jak ci, którzy przeżyli huragan Katrina, starają się odbudować swoje życie 
na nowo, staje się coraz bardziej wyraźne, że katastrofę tę poprzedziła gromadząca 
się od długiego czasu burza niewłaściwych priorytetów polityki.

W raporcie przygotowanym przed 11 września Federalna Agencja Zarządzania 

Kryzysowego (Federal Emergency Management Agency, FEMA) wymieniała wielki 
huragan, który przeszedł nad Nowym Orleanem, jako jedną z trzech najbardziej 
prawdopodobnych   katastrof   mogących   nawiedzić   Stany   Zjednoczone.   Dwie 
pozostałe   to   atak   terrorystyczny   w   Nowym   Jorku   i   trzęsienie   ziemi   w   San 
Francisco.

Nowy Orlean stał się priorytetem dla agencji w styczniu 2005 roku, kiedy jej 

ówczesny   dyrektor,   obecnie   już   odwołany,   Michael   Brown,   wrócił   z   Azji,   gdzie 
oglądał  zniszczenia   po   tsunami.  „Nowy   Orlean   to   była   największa   katastrofa,   o 
której   rozmawialiśmy   -   powiedział  «New   York   Timesowi*   Erie   L.   Tolbert,   były 
pracownik   Federalnej   Agencji   Zarządzania   Kryzysowego.   -   Mieliśmy   obsesję   na 
punkcie   Nowego   Orleanu   z   powodu   ryzyka".   Rok   przed   uderzeniem   Katriny 
agencja przeprowadziła z sukcesem symulację akcji na wypadek katastrofy, jaką 
byłoby zniszczenie przez huragan Nowego Orleanu, ale opracowane przez nią plany 
nie zostały nigdy wdrożone.

W   tym   niepowodzeniu   ważną   rolę   odegrała   wojna.   Oddziały   Gwardii 

Narodowej, które zostały wysłane do Iraku, „zabrały ze sobą mnóstwo potrzebnego 
w takich sytuacjach sprzętu, w tym dziesiątki pojazdów zdolnych do poruszania się 
na terenach zalanych przez wodę, samochody Humvees, tankowce i generatory, 
które   byłyby   potrzebne   na   wypadek   wielkiej   katastrofy   -   donosił   «Wall   Street  
Journal». - Wysoki rangą oficer armii amerykańskiej powiedział, że odmówiono 

background image

wysłania   czwartej   brygady   dziesiątej   Dywizji   Górskiej   z   Fort   Polk,   ponieważ 
jednostka ta, która liczy kilka tysięcy żołnierzy, jest w okresie przygotowań do misji 
w Afganistanie".

Biurokratyczne   manewry   również   były   ważniejsze   niż   ryzyko   katastrofy 

naturalnej.   Byli   pracownicy   Federalnej   Agencji   Zarządzania   Kryzysowego 
opowiedzieli „Chicago Tribune", że możliwości jej działania zostały „zdecydowanie 
ograniczone" za czasów prezydentury George'a W. Busha, kiedy agencja stała się 
częścią   Departamentu   Bezpieczeństwa   Wewnętrznego,   jej   środki   zostały 
zmniejszone, a procedury biurokratyczne się rozrosły, nastąpił „drenaż mózgów", 
gdyż zdemotywowani pracownicy odeszli, na jej czele zaś stanął kumpel polityczny 
Busha, który nie miał żadnych kwalifikacji. Kiedyś „jedna z najważniejszych agencji  
federalnych",   obecnie   „nie   siedzi   nawet   na   tylnym   siedzeniu",   jak   powiedział 
„Financial   Times"   Erie   Holdeman,   dyrektor   zarządu   sytuacji   kryzysowych   w 
hrabstwie   King   w   stanie   Waszyngton.   .Agencja   ma   swoje   miejsce   w   bagażniku 
samochodu należącego do Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego".

Cięcia   funduszy   dokonane   przez   Busha   w   2004   roku   skłoniły   Korpus 

Inżynierów armii amerykańskiej do ograniczenia prac nad zabezpieczeniami przed 
powodzią, w tym niezbędnym umocnieniem  wałów przeciwpowodziowych, które 
chroniły Nowy Orlean. W budżecie na 2005 rok przygotowanym przez rząd Busha 
przewidziano   kolejną   znaczną   redukcję   nakładów   na   te   cele   -   co   stało   się  
specjalnością   tego   rządu,   podobnie   jak   zdecydowane   ograniczenie   wydatków   na 
bezpieczeństwo transportu publicznego tuż przed atakiem bombowym na londyński 
system transportu publicznego w lipcu 2005 roku.

Brak troski o środowisko naturalne to kolejny element, który przyczynił się do 

katastrofalnych   skutków   huraganu.   Mokradła   (tereny   zalewowe)   pomagają 
zredukować siłę huraganu i gwałtownych ulew, ale - jak napisała Sandra Postel, 
ekspert w dziedzinie melioracji, w „Christian Science Monitor" - „w większości nie  
istniały   one   w   momencie   uderzenia   huraganu   Katrina",   częściowo   dlatego,   że 
„administracja Busha w 2003 roku skutecznie realizowała wobec mokradeł politykę 
«zero strat», która została zapoczątkowana przez rząd Busha seniora".

Liczba   osób,   które   zginęły   i   ucierpiały   z   powodu   huraganu   Katrina,   jest 

background image

niemożliwa   do   obliczenia,   szczególnie   wśród   najbiedniejszych   mieszkańców, 
wiadomo za to na pewno, że 28 procent mieszkańców Nowego  Orleanu  żyje  w 
ubóstwie - i jest to wskaźnik ponad dwukrotnie wyższy niż średnia w całym kraju.  
Podczas prezydentury Busha wskaźnik ubóstwa w Stanach Zjednoczonych wzrósł, 
a opieka ze strony państwa zdecydowanie się  zmniejszyła. Skutki tego  były  tak 
porażające,   że   nawet   prawicowe   media   były   przerażone   skalą   zniszczeń,   jaka 
dotknęła biedną, zwłaszcza kolorową ludność.

Podczas kiedy prasa na pierwszych stronach przedstawiała obrazy ludzkiego 

nieszczęścia,   na   dalszych   donosiła,   że   republikańscy   przywódcy   bezzwłocznie 
przystąpili   do   działań,   „wykorzystując   wszystkie   dostępne   środki   i   sposoby 
niesienia pomocy dla zniszczonego przez huragan wybrzeża w celu zaprowadzenia 
szerokich konserwatywnych działań ekonomicznych i socjalnych", jak pisał „Wall 
Street Journal".

Środki te przyjęły formę zawieszenia przepisów nakazujących zapłatę przez 

rządowych   zleceniobiorców   i   przekazania   przesiedlonym   dzieciom   voucherów   - 
kolejne podstępne działanie przeciwko systemowi publicznej edukacji. Obejmowały 
one   także   zniesienie   restrykcji   związanych   z   ochroną   środowiska   i   „zniesienie 
podatków   majątkowych   dla   ofiar   śmiertelnych   w   stanach   dotkniętych   przez 
huragan"   -   wielkie   dobrodziejstwo   dla   osób   uciekających   ze   slumsów   Nowego 
Orleanu. Wszystkie te działania udowadniają tak naprawdę, nie po raz pierwszy 
zresztą, że cynizm nie ma granic.

W całej tej powodzi utonęła troska o potrzeby miast i potrzeby ludzi. Górę  

bierze   kwestia   rozszerzania   globalnej   dominacji   i   wewnętrznej   koncentracji 
bogactwa i władzy.

Obrazy cierpień w Iraku czy skutków huraganu Katrina nie byłyby w stanie 

pokazać konsekwencji bardziej dobitnie.

background image

Inteligentny projekt" i jego konsekwencje

2 LISTOPADA 2005 ROKU

Prezydent George W. Bush jest zwolennikiem nauczania w szkołach zarówno teorii 
ewolucji, jak i teorii „inteligentnego projektu", „po to, aby ludzie zdali sobie sprawę, 
o co toczy się debata".

Zwolennicy teorii „inteligentnego projektu" wyrażają pogląd, że wszechświat 

jest   zbyt   skomplikowany,   aby   mógł   powstać   bez   udziału   siły   potężniejszej   niż 
ewolucja czy dobór naturalny. Dla krytyków „inteligentny projekt" to kreacjonizm - 
dosłowna interpretacja Księgi Rodzaju - bardzo nieudana lub po prostu bezmyślna, 
równie  interesuj ąca, co niezrozumiała, jak to  zawsze bywa  z prawdą  w nauce, 
zanim się coś zrozumie. W związku z tym nie może być żadnej „debaty".

Nauczanie teorii ewolucji od dawna było trudne w Stanach Zjednoczonych. 

Obecnie zrodził się narodowy ruch za nauczaniem teorii „inteligentnego projektu" 
w   szkołach.   Sprawa   ta   miała   głośną   odsłonę   w   sądzie   w   Dover   w   stanie 
Pensylwania,   gdzie   władze   oświatowe   wprowadziły   na   lekcjach   biologii 
obowiązkowy   wykład   o   teorii   „inteligentnego   projektu",   a   rodzice,   mający   na 
względzie   zapisany   w   amerykańskiej   konstytucji   rozdział   państwa   od   Kościoła, 
zaskarżyli tę decyzję.

W interesie sprawiedliwości osoby piszące prezydentowi przemowy powinny 

traktować go poważnie wtedy, kiedy każą mu twierdzić, że szkoły mają prezentować 
otwarty umysł i nauczać wszystkich teorii. Jak na razie program nauczania nie 
obejmuje jednego oczywistego poglądu: teorii wrogiego projektu.

W   przeciwieństwie   do   teorii   „inteligentnego   projektu",   na   którą   nie   ma 

żadnych   dowodów,   teoria   wrogiego   projektu   jest   poparta   tonami   empirycznych 
dowodów, znacznie większą ich ilością niż teoria ewolucji Darwina, i to w zakresie 
jednego kryterium: okrucieństw, z którymi mamy do czynienia w świecie.

background image

Tak   czy   inaczej,   tłem   obecnych   sporów   między   zwolennikami   ewolucji   i 

„inteligentnego projektu" jest powszechne odrzucanie odkryć naukowych, co jest 
zjawiskiem sięgającym  daleko  wstecz amerykańskiej  historii i  wykorzystywanym 
cynicznie   dla   osiągania   wąskich   celów   politycznych   w   ciągu   ostatniego 
ćwierćwiecza.

Teoria „inteligentnego projektu" rodzi pytania o to, czy jest mądrze ignorować 

naukowe dowody w kwestiach najistotniejszych dla narodu i dla świata - takich jak 
globalne ocieplenie.

Staromodny   konserwatysta   wierzyłby   w   wartość   idei   oświecenia   - 

racjonalności,   krytycyzmu,   wolności   słowa,   wolności   do   zadawania   pytań   -   i 
próbowałby   przystosować   je   do   warunków   życia   współczesnego   społeczeństwa. 
Ojcowie założyciele,  którzy byli dziećmi oświecenia, bronili tych idei i w bólach 
tworzyli   konstytucję,   która   dawała   wolność   religijną   i   oddzielała   państwo   od 
Kościoła. Stany Zjednoczone, mimo mesjanizmu prezentowanego od czasu do czasu 
przez przywódców, nie są państwem teokratycznym.

W naszych czasach wrogość administracji Busha wobec naukowych dociekań 

staje się dla świata ryzykowna. Katastrofa ekologiczna - bez względu na  to, czy 
wierzymy,   że  świat  istnieje   od  czasów  opisywanych  w  Księdze  Rodzaju,  czy   też  
istnieje od eonów - jest zbyt poważna, aby ją ignorować.

Podczas przygotowań do szczytu G8 latem  2005 roku narodowe  akademie 

nauk   wszystkich   państw   grupy   (w   tym   amerykańska),   wraz   z   państwowymi 
akademiami nauk z Chin, Indii i Brazylii, wezwały przywódców bogatych krajów do 
pilnych   działań   mających   na   celu   zażegnanie   globalnego   ocieplenia   lub   jego 
zminimalizowanie.   „Naukowe   zrozumienie   zmian   klimatu   jest   obecnie 
wystarczające do tego, aby usprawiedliwić szybkie działania - stwierdzają naukowcy 
w   swoim   oświadczeniu.   -   Istotne   jest,   aby   wszystkie   narody   wiedziały,   jakie 
działania,   efektywne   kosztowo,   mogą   podjąć   od   zaraz,   aby   przyczynić   się   do 
znacznej i długotrwałej redukcji w globalnej emisji gazów cieplarnianych".

W   artykule   otwierającym   jeden   z   numerów   „Financial   Times"   poparł   ten 

„dźwięk rogu", zauważając jednocześnie: „Niestety, Biały Dom i George W. Bush 
upierają się, że wciąż zbyt mało wiemy o zjawiskach zmieniających klimat".

background image

Ignorowanie dowodów naukowych na to, że nasze przetrwanie jest zagrożone, 

aby   być   zgodnym   z   poglądem   naukowym   Busha,   jest   rutyną.   Kilka   miesięcy 
wcześniej, podczas dorocznego spotkania Amerykańskiego Stowarzyszenia na rzecz 
Postępu w Nauce (American Association for the Advancement of Science, AAAS), 
czołowi amerykańscy klimatolodzy ujawnili „najbardziej przekonujący dowód, jaki 
dotychczas przedstawiono", na to, że za globalne ocieplenie odpowiada człowiek 
przez   swoją   działalność,   jak   donosi   „Financial   Times".   Naukowcy   przewidzieli 
główne następstwa klimatyczne, w tym znaczne ograniczenie zasobów wody pitnej 
w tych regionach, w których dostęp do wody jest zapewniony przez rzeki zasilane 
przez topniejący śnieg i lodowce.

Inni szanowani naukowcy na tej samej konferencji przedstawiali dowody na 

to, że topniejące lądolody Arktyki i Grenlandii powodują zmiany w zasoleniu mórz, 
które   grożą   tym,   że   „przestanie   działać   Oceaniczny   Pas   Przesyłowy,   który 
transferuje   ciepło   z   obszarów   tropikalnych   do   obszarów   polarnych   za 
pośrednictwem prądów, takich jak Golfsztorm". Takie zmiany mogą spowodować 
zdecydowane obniżenie temperatury w Europie północnej.

Podobnie   jak   oświadczenie   naukowców   z   narodowych   akademii   nauk   na 

szczycie   państw   grupy   G8,   również   ujawnienie   „najbardziej   przekonującego 
dowodu,   jaki   dotychczas   przedstawiono",   spotkało   się   z   minimalnym 
zainteresowaniem w Stanach Zjednoczonych, mimo rozgłosu, jaki nadano w tym 
samym czasie wprowadzeniu w życie protokołu z Kioto, w czym nie brał udziału 
najważniejszy rząd na świecie.

Trzeba podkreślić słowo „rząd". Doniesienia o tym, że Stany Zjednoczone jako 

jedyne odmawiają przyjęcia protokołu z Kioto, są prawdziwe tylko wówczas, gdy 
określenie „Stany Zjednoczone" nie obejmuje amerykańskiego społeczeństwa, które 
mocno popiera porozumienie z Kioto (73 procent obywateli - zgodnie z wynikami 
badań   opinii   publicznej   przeprowadzonych   w   lipcu   2005   roku   w   ramach 
„Programu na temat poglądów na politykę międzynarodową").

Być   może   jedynie   określenie   „wrogi   stosunek"   będzie   w   stanie   właściwie 

opisać   sytuację,   w   której   nie   uznaje   się   zdecydowanie   naukowych   kwestii 
związanych ze zmianami klimatu. Stąd „czystość moralna" rządu Busha obejmuje 

background image

również jego nonszalancki stosunek do losu naszych wnuków.

background image

Ameryka Południowa w punkcie 

zwrotnym

5 GRUDNIA 2005 R O K U

„W   jaki   sposób   dzięki   Wenezueli   płoną   domowe   ogniska   w   Massachusetts?"   - 
czytamy   w   pełnostronicowej   reklamie   w   jednym   z   głównych   amerykańskich 
dzienników,  którą  zlecił PDVSA,  wenezuelski  państwowy  koncern  naftowy,  oraz 
CITGO, jego filia z siedzibą w Houston. Reklama mówi o programie - wspieranym 
przez prezydenta Wenezueli Hugo Cha- veza - sprzedaży przez Wenezuelę taniego 
oleju   opałowego   dla   biednych   mieszkańców   Bostonu,   Południowego   Bronksu   i 
innych   miejsc   w   Stanach   Zjednoczonych.   Jest   to   jeden   z   bardziej   ironicznych 
gestów, jakie kiedykolwiek wystąpiły w dialogu Północy z Południem.

Ma   to   swoje   tło.   Propozycja   Wenezueli   jest   odpowiedzią   na   list   grupy 

amerykańskich senatorów, którzy zwrócili się do dziewięciu największych kompanii 
naftowych z prośbą o to, aby przeznaczyły one część swoich rekordowych zysków na 
pomoc   biednym   mieszkańcom,   których   nie   stać   na   opłacanie   rachunków   za 
ogrzewanie. Jedyna odpowiedź nadeszła z CITGO.

Komentarze   na   temat   tej   propozycji,   jakie   pojawiają   się   w   Stanach 

Zjednoczonych,   są   w  najlepszym   wypadku   urągające,   kiedy   mówi   się   o  tym,   że 
Chavez,   który   oskarża   administrację   Busha   o   próbę   obalenia   swojego   rządu, 
przedstawia   propozycję   powodowany   jedynie   motywami   politycznymi   -   w 
przeciwieństwie do, na przykład, czysto humanitarnych programów Amerykańskiej 
Agencji do spraw Rozwoju Międzynarodowego.

Olej opałowy Chaveza to tylko jedno z wielu wyzwań rzucanych przez Amerykę 

Łacińską   rządowym   strategom   z   Waszyngtonu.   Głośne   protesty   podczas   wizyty 
prezydenta Busha na Szczycie Obu Ameryk w Argentynie w listopadzie 2005 roku 
dobrze ilustrują ten dylemat.

Od Wenezueli  aż po Argentynę,  cala  półkula wymyka się  spod kontroli, w 

background image

miarę jak we wszystkich niemal krajach władzę przejmują rządy centro-lewicowe. 
Nawet   w   Ameryce   Środkowej,   która   wciąż   cierpi   z   powodu   skutków,   jakimi 
zakończyła się „wojna z terrorem" prowadzona przez prezydenta Reagana, kontrolę 
zachowuje się z najwyższą trudnością.

Rdzenne   społeczności   Ameryki   Południowej   stały   się   znacznie   bardziej 

aktywne   i   wpływowe,   szczególnie   w   Boliwii   i   Ekwadorze,   które   są   głównymi 
producentami energii i gdzie społeczności te sprzeciwiają się wytwarzaniu paliw i 
gazu   lub   też   chcą,   aby   ich   produkcja   odbywała   się   pod   kontrolą   ich   własnych  
rządów. Niektóre nawet nawołują do stworzenia „narodu indiańskiego" w Ameryce 
Południowej.

Tymczasem   umacnia   się   wewnętrzna   integracja   gospodarcza,   odradzając 

tendencje   izolacyjne   sięgające   czasów   hiszpańskich   podbojów.   Co   więcej, 
współpraca Południa z Południem, szczególnie gospodarcza, rośnie, a przewodzą jej 
największe   kraje   (Brazylia,   Republika   Południowej   Afryki,   Indie).   Ameryka 
Łacińska zwiększa swoje obroty handlowe z Unią Europejską i Chinami, co nie jest 
wolne   od   problemów,   ale   ma   potencjał   rozwoju,   szczególnie   w   wypadku 
eksporterów   surowców   naturalnych,   jak   Brazylia   czy   Chile.   Spośród   wszystkich 
państw Ameryki Łacińskiej prawdopodobnie Wenezuela ma najściślejsze stosunki z 
Chinami i planuje zwiększać sprzedaż ropy naftowej do Chin w ramach działań, 
których   celem   jest   większe   uniezależnienie   się   od   wrogiego   rządu   Stanów 
Zjednoczonych.

Najbardziej   drażliwym   problemem   dla   Waszyngtonu   jest  Wenezuela,   która 

zaspokaja   15   procent   zapotrzebowania   Stanów   Zjednoczonych   na   ropę   naftową. 
Prezydent Hugo Chavez, wybrany w 1998 roku, prezentuje tego typu niezależność, 
którą  Stany  Zjednoczone  nazywają buntem  - podobnie  jak jego  sojusznik,  Fidel 
Castro.   W   2002   roku   Waszyngton   wsparł   wizję   demokracji   prezydenta   Busha, 
udzielając pomocy przewrotowi wojskowemu, który na krótko obalił rząd Chaveza. 
Administracja   Busha   musiała   jednak   ustąpić   pod   naciskiem   sprzeciwu   wobec 
przewrotu, jaki zrodził się w całej Ameryce Południowej, oraz z powodu szybkiego 
pokonania wywrotowców przez ogólnonarodowe powstanie.

Dodatkowy   niepokój   wywołuje   w   Waszyngtonie   to,   że   Wenezuela   i   Kuba 

background image

nawiązują   bliższe   relacje.   Wspólne   umowy   kubańsko-wenezuelskie   gwarantują 
pomoc medyczną tym ludziom, którzy nie mają nadziei uzyskania jej w inny sposób,  
a finansuje ten program Wenezuela.

Chavez   wielokrotnie   wygrywał   nadzorowane   wybory   i   referenda,   mimo 

ogromnej wrogości ze strony mediów. Poparcie dla rządu wybranego w wolnych 
wyborach ogromnie wzrosło za prezydentury Chaveza

l

.

Wieloletni   korespondent   z   Ameryki   Łacińskiej,   Hugh   0'Shaughnessy,   w 

artykule dla „Irish Times" wyjaśnia, dlaczego tak się dzieje: „W Wenezueli, gdzie 
przemysł naftowy przez ponad dekadę stworzył elitę superbogaczy, 25 procent osób 
poniżej   piętnastego   roku   życia   przymiera   z   głodu,   a   60   procent   tych,   którzy 
ukończyli pięćdziesiąt dziewięć lat, nie ma w ogóle żadnych dochodów. Mniej niż 
jedna piąta społeczeństwa jest objęta ubezpieczeniami społecznymi. Dopiero teraz, 
za prezydentury Chaveza, [...] leki zaczęły być dostępne dla zubożałej większości w 
tym bogatym, lecz głęboko podzielonym - a więc tak naprawdę nie funkcjonującym 
-   społeczeństwie.   Od   czasu,   kiedy   wygrał   demokratyczne   wybory   i   rozpoczął 
reformy   systemu   zdrowotnego   i   socjalnego,   który   tak   źle   służył   większości 
społeczeństwa,   postęp   w   tej   dziedzinie   być   może   nie   jest   szybki.   Ale   jest 
dostrzegalny".

Teraz Wenezuela staje się członkiem MERCOSUR (Mercado Comun del Sur - 

Wspólny   Rynek   Południa),   międzynarodowej   organizacji   gospodarczej   Ameryki 
Południowej. MERCOSUR, do której należą obecnie Argentyna, Brazylia, Paragwaj 
i Urugwaj, stanowi alternatywę dla „Umowy o wolnym handlu obu Ameryk" („Free  
Trade Agreement of the Ame- ricas"), wspieranej przez Stany Zjednoczone.

Ważną   kwestią   w   tym   regionie,   jak   i   w   innych   regionach   świata,   są 

alternatywne modele socjalne i gospodarcze. Powstały ogromne, bezprecedensowe 
ruchy społeczne, które rozwijają ponadgraniczną integrację, ta zaś - poza sprawami 
gospodarczymi   -   obejmuje   prawa   człowieka,   ochronę   środowiska   i   kontakty 
międzyludzkie. Ruchy te, co jest śmieszne, są nazywane „antyglobalizacyjnymi", 
gdyż opowiadają się za globalizacją w interesie ludzi, a nie inwestorów i instytucji 
finansowych.

Problemy Stanów Zjednoczonych w obu Amerykach rozciągają się nie tylko na 

background image

południe, ale i na północ. Z oczywistych powodów Waszyngton miał nadzieję, że 
będzie   mógł   się   w   większym   stopniu   oprzeć   na   Kanadzie,   Wenezueli   i   innych 
dostawcach   ropy   naftowej   spoza   Bliskiego   Wschodu.   Ale   stosunki   Kanady   ze 
Stanami Zjednoczonymi są bardziej „napięte i bojowe" niż kiedykolwiek wcześniej, 
a wszystko to z powodu, między innymi, sprzeciwu Waszyngtonu wobec decyzji 
NAFTA, korzystnych dla Kanady. Jak donosi Joel Brinkley w „New York Timesie": 
„Częściowo   skutek   tego   jest   taki,   że   Kanada   czyni   wysiłki   dla   ustanowienia 
stosunków z Chinami [i] niektórzy urzędnicy twierdzą, że Kanada może przenieść 
znaczną cześć swojej wymiany handlowej, szczególnie w zakresie ropy naftowej, ze 
Stanów Zjednoczonych na Chiny".

Rzeczywiście, Waszyngton musi mieć prawdziwy talent, skoro udało mu się 

zrazić nawet Kanadę.

Polityka   Waszyngtonu   wobec   Ameryki   Łacińskiej   pogłębia   izolację   Stanów 

Zjednoczonych. Ostatni przykład: po raz czternasty z rzędu Zgromadzenie Ogólne 
Organizacji   Narodów   Zjednoczonych   głosowało   przeciwko   amerykańskiemu 
embargu wobec Kuby. Głosowanie nad rezolucją zakończyło się stosunkiem głosów 
182 do 4 (Stany Zjednoczone, Izrael, Wyspy Marshalla  i Palau). Mikronezja się 
wstrzymała. A więc w rzeczywistości było to 182 do 1

2

.

PRZYPISY

1.

Przeprowadzone   w   grudniu   2006   roku   przez   uznaną   chilijską   agencję 

Lati-   nobarómetro   badania   opinii   publicznej   dowiodły,   że   Wenezuela 
otrzymała drugą najlepszą, zaraz po Urugwaju (można nawet powiedzieć, że 
pierwszą  ex   aeąuó)  ocenę   za   demokrację   w   kraju,   wybór   demokracji   jako 
formę   rządów   oraz   uznanie   wyborów   jako   najlepszego   sposobu   na 
dokonywanie   zmian.   Najwyżej   uplasowały   się   w   ocenach   działania   rządu, 
które   uznano   jako   działania   dla   ogółu,   a   nie   tylko   dla   grup   najbardziej 
wpływowych. Uzyskała też najlepsze oceny sytuacj i gospodarczej, perspektyw 
na przyszłość i polityki gospodarczej rządu. Była jednym z pięciu krajów, w 
których większość społeczeństwa oceniła wybory jako uczciwe. O wynikach 

background image

tych  badań   wspomniały   media   w  Stanach  Zjednoczonych,   kiedy   prezydent 
Bush   wyruszał   do   Ameryki   Łacińskiej,   mówiąc   o   „wyraźnym 
przewartościowaniu priorytetów Waszyngtonu i ustawieniu na czele ich listy 
kwestii   odpowiedzi   na   wyzwania,   jakie   stawia   prezydent   Wenezueli   Hugo 
Chavez" (Larry Rother, Bush to Set Out Shift in Agenda forLatin Trip, „New 
York Times" z 6 marca 2007 roku). Znaczenie faktu, że Bush „przeciwstawia  
się Chavezowi" przez próbę naśladowania jego retoryki (ale niestety nie jego 
programów),   nie   zostało   odnotowane.   Chociaż   o   wynikach   badań   opinii 
rzeczywiście   w   końcu   wspomniano,   ale   w   takim   aspekcie,   że   Chavez   poza 
Wenezuelą  jest tak  samo  negatywnie  oceniany  jak  Bush  (John  McKinnon, 
Mart Moffett, Bush Poised to Counter Chavez, „Wall Street Journal" z 5 marca 
2007   roku;   Sara   Miller-Lana,   Mark   Rice-Oxley,  Chavez's   Oil   Largesse  
Winning FansAbroad,
  „Christian Science Monitor" z 5 marca 2007 roku). 
Wspomniane artykuły to jedyne komentarze badań, jakie widziałem w prasie, 
która   powtarza   i   wzmacnia   retorykę   Waszyngtonu   w   kwestii   niszczenia 
demokracji w Wenezueli. Wszystko to jednak zaledwie osiąga poziom wciąż 
bijących   bębnów   histerycznej   propagandy   o   Chavezie   w   dominujących 
prawicowych mediach w Ameryce Łacińskiej i co stało się tak interesującym 
tematem, że powinno być przedmiotem odrębnej analizy. W listopadzie 2006 
roku glosowanie zakończyło się stosunkiem głosów 183 do 4 (tych samych 
czterech państw).

background image

Ukryte znaczenie wyborów w Iraku

4 STYCZNIA 2006 ROKU

Prezydent Bush nazwał irackie wybory z grudnia 2005 roku „kamieniem milowym 
w marszu ku demokracji". Są one rzeczywiście kamieniem milowym, tylko że nie  
tego rodzaju, jaki chciałby widzieć Waszyngton.

Pomijając znane deklaracje szlachetnych intencji składane przez niektórych 

przywódców,   spójrzmy   na   historię.   Kiedy   Bush   wraz   z   brytyjskim   premierem 
Tonym   Blairem   dokonał   inwazji   na   Irak,   uporczywie   powtarzanym   pretekstem 
ataku było „jedno pytanie": Czy Irak zniszczy swoją broń masowego rażenia? Po 
kilku miesiącach na to „jedno pytanie" udzielono niewłaściwej odpowiedzi. Później, 
bardzo szybko, prawdziwym powodem inwazji stała się „mesjańska misja" Busha, 
polegającą na przyniesieniu demokracji Irakowi i Bliskiemu Wschodowi.

Niezależnie od upływającego czasu, demokratyzacja - będąca skutkiem efektu 

śnieżnej kuli - postępuje nawet wbrew temu, że Stany Zjednoczone próbowały w 
każdy możliwy sposób nie dopuścić do wyborów w Iraku. W styczniu 2005 roku 
wybory   się   odbyły,   głównie   z   powodu   masowego   pokojowego   sprzeciwu   wobec 
działań Stanów Zjednoczonych, którego to sprzeciwu żołnierze amerykańscy nie byli 
w   stanie   powstrzymać.   Każdy   chyba   szanujący   się   obserwator   zgadza   się   z 
dziennikarzami   „Financial   Ti-   mesa",   którzy   w   marcu   2005   roku   napisali,   że 
„powodem, dla którego [wybory] się odbyły, był upór wielkiego ajatollaha Alego al-
Sistaniego, który zawetował trzy propozycje składane przez okupantów pod wodzą 
Stanów Zjednoczonych, aby je odłożyć na półkę lub osłabić".

Poważne   traktowanie   wyborów   to   zwracanie   uwagi   na   wolę   narodu. 

Najważniejsze pytanie dla okupacyjnej armii brzmi więc: Czy oni nas tutaj chcą?

Odpowiedź   jest   znana.   Udzieliły   jej   na   przykład   wyniki   badań   opinii 

społecznej,   przeprowadzone   przez   irackich   badaczy   uniwersyteckich   dla 

background image

brytyjskiego   ministerstwa   obrony   w   sierpniu   2005   roku,   które   wyciekły   do 
brytyjskiej prasy. Wyniki te ukazują, że 82 procent badanych jest „zdecydowanie 
przeciwna" obecności wojsk koalicyjnych, a mniej niż 1 procent uważa, że dzięki ich 
obecności poprawiło się bezpieczeństwo.

Analitycy z Brookings Institution w Waszyngtonie donoszą, że w listopadzie 

2005 roku 80 procent Irakijczyków opowiadało się za „bardzo szybkim wycofaniem 
żołnierzy amerykańskich". Inne źródła podają podobne opinie

1

.

Tak więc siły koalicyjne powinny się wycofać, tak jak chce tego naród iracki, 

zamiast   pozostawać   i   usilnie   próbować   stworzyć   satelicki   reżim,   którego   armia 
byłaby pod pełną kontrolą koalicji.

Ale Bush i Blair nadal odmawiają ustalenia daty wycofania wojsk, jak na razie  

wycofując się symbolicznie z pewnych regionów, gdzie osiągnęli już swoje cele.

Jest   dobry   powód,   dla   którego   Stany   Zjednoczone   nie   są   w   stanie 

zaakceptować suwerennego, mniej lub bardziej demokratycznego Iraku. Nie podaje 
się   go   jednak   szerokiej   opinii   publicznej,   gdyż   pozostaje   on   w   sprzeczności   z 
obowiązującą   od   dawna   doktryną:   mamy   wierzyć,   że   Stany   Zjednoczone 
najechałyby na Irak również wtedy, gdyby był on wyspą na Oceanie Indyjskim, a  
jego głównym produktem eksportowym byłyby ogórki marynowane, nie zaś ropa 
naftowa.

Dla   każdego,   kto   nie   jest   wierny   linii   rządzącej   partii,   jest   oczywiste,   że 

przejęcie   kontroli   nad   Irakiem   niezmiernie   umocniłoby   władzę   Stanów 
Zjednoczonych   nad   globalnymi   zasobami   surowców   energetycznych,   co   jest 
niezwykle istotnym środkiem do uzyskania kontroli nad światem.

Załóżmy, że Irak staje się suwerenny i demokratyczny. Wyobraźmy sobie, jaką 

by uprawiał politykę. Ludność szyicka na południu, gdzie znajduje się większość 
irackich złóż ropy naftowej, uzyskałaby dominujący wpływ. Ta część ludności Iraku 
opowiadałby się za przyjaznymi stosunkami z szyickim Iranem. Ich relacje już są  
bliskie.   Badr   Brigade,   czyli   ugrupowanie   zbrojne,   które   kontroluje   większość 
południa Iraku, zostało wyszkolone w Iranie. Wysoce wpływowi duchowni islamscy 
również od dawna podtrzymują relacje z Iranem, w tym ajatollah al-Sistani, który w 
Iranie   się   wychował.   A   tymczasowy   rząd   iracki,   zdominowany   przez  szyitów, 

background image

rozpoczął już nawiązywanie stosunków gospodarczych - i być może wojskowych z 
Iranem.

Co   więcej,   tuż   za   granicą,   w   Arabii   Saudyjskiej,   mieszka   duża,   bardzo 

represjonowana społeczność szyicka. Jakikolwiek ruch w kierunku niepodległości 
Iraku   najprawdopodobniej   nasili   starania   tej   społeczności   o   uzyskanie   większej 
autonomii   i   sprawiedliwości.   Tak   się   składa,   że   to   również   są   regiony,   gdzie 
znajdują się największe złoża saudyjskiej ropy naftowej.

Wynikiem   mógłby   być   luźny   sojusz   szyicki,   obejmujący   Irak,   Iran   i   ro- 

ponośne   obszary   Arabii   Saudyjskiej,   sojusz   niezależny   od   Waszyngtonu   i 
kontrolujący ogromną ilość światowych zasobów ropy naftowej.

Niewykluczone, że taki blok, pod przywództwem Iranu, a z udziałem Chin i 

Indii, pracowałby nad ważnymi projektami energetycznymi.

Iran być może zrezygnuje z Europy, przypuszczając, że ta nie zechce działać 

niezależnie   od   Stanów   Zjednoczonych.   Chiny   jednak   nie   dadzą   się   zastraszyć. 
Dlatego właśnie Stany Zjednoczone tak boją się Chin.

Chiny już teraz nawiązują stosunki z Iranem, a nawet z Arabią Saudyjską, 

zarówno militarne jak i gospodarcze. Azjatycka sieć bezpieczeństwa energetycznego 
opiera się na Chinach i Rosji, ale prawdopodobnie dołączą do niej także Indie, 
Korea   i   inni.   Jeżeli   Iran   pójdzie   w   tym   kierunku,   może   stać   się   najważniejszą 
częścią sieci.

Taki   rozwój   wypadków,   w   którym   byłaby   możliwa   zarówno   suwerenność 

Iraku, jak i - być może - najlepszych roponośnych obszarów Arabii Saudyjskiej, 
byłby dla Waszyngtonu największym koszmarem.

W  Iraku   odradzają   się  również   związki   zawodowe,   co   jest  bardzo  ważnym 

faktem.   Waszyngton   bowiem   opowiada   się   za   utrzymaniem   niekorzystnych   dla 
pracujących przepisów prawa pracy wprowadzonych przez Saddama Husajna, ale 
ruch związkowy i tak prowadzi swoją działalność, mimo tych przepisów i trudnych  
warunków. Aktywiści ruchu są mordowani. Nikt nie wie przez kogo, być może przez 
rebeliantów, być może przez byłych członków socjalistycznej partii Baas, a może 
przez   kogoś   innego.   Ale   mimo   to   są   uparci.   Są   jedną   z   głównych   sil 
demokratycznych, która ma swoje głębokie korzenie w historii Iraku i która może 

background image

się odrodzić, ku przerażeniu sił okupacyjnych.

Podstawowe pytanie brzmi: Jak zareaguje Zachód? Czy staniemy po stronie 

wojsk okupacyjnych, które próbują zapobiec demokracji i suwerenności? Czy też  
staniemy po stronie mieszkańców Iraku?

PRZYPISY

1.   Badania   opinii   publicznej,   przeprowadzone   w   połowie   2006   roku   przez 

Departament Stanu oraz w ramach „Programu na temat poglądów na politykę 
międzynarodową", dowodzą, że dwie trzecie mieszkańców Bagdadu chce, aby
wojska amerykańskie wyszły natychmiast, większość zaś żąda wycofania wojsk 
w ciągu najwyżej roku.

background image

Zwycięstwo Hamasu i „lansowanie 

demokracji"

9 LUTEGO 2006 ROKU

Wyborcze zwycięstwo Hamasu jest złowieszcze, ale niestety zrozumiałe w świetle 
ostatnich wydarzeń.

Uczciwe   jest   opisywanie   Hamasu   jako   ugrupowania   radykalnego, 

ekstremistycznego, stosującego przemoc i będącego zagrożeniem dla pokoju oraz 
sprawiedliwego politycznego rozwiązania sytuacji w regionie. Ale trzeba pamiętać, 
że   w   istotnych   kwestiach   Hamas   nie   jest   tak   bardzo   ekstremalny,   jak   Stany 
Zjednoczone   i   Izrael.   Na   przykład   Hamas   twierdzi,   że   zgodzi   się   podpisać 
długoterminowy   rozejm   na   granicy   sprzed   czerwca   1967   roku,   uznawanej   na 
świecie, na czas trwania negocjacji nad politycznym rozwiązaniem. Pomysł ten jest 
zupełnie   obcy   Izraelowi   i   Stanom   Zjednoczonym,   które   nie   godzą   się   z 
jakimkolwiek   ograniczeniem   dla   ich   swobody   stosowania   przemocy,   odmawiają 
negocjacji i uparcie prezentują stanowisko, że jakiekolwiek polityczne rozwiązanie 
musi uwzględniać przejęcie przez Izrael znacznych terenów na Zachodnim Brzegu 
(i być może zapomniane Wzgórza Golan).

Hamas   zwyciężył   dzięki   połączeniu   zdecydowanego   oporu   wobec   okupacji 

militarnej i organicznej pracy dla społeczeństwa oraz służby dla biednych, co jest 
praktyką, która pozwala zdobyć głosy wyborców właściwie wszędzie na świecie.

Dla   administracji   Busha   to   zwycięstwo   jest   jeszcze   jedną   przeszkodą   w 

realizacji polityki dławienia rozwiązań demokratycznych, którą oficjalnie i zgodnie 
z panującą nowomowa nazywa się „lansowaniem demokracji".

Stanowisko   Waszyngtonu   wobec   wyborów   w   Palestynie   jest   niezmienne. 

Wybory nie odbywały się aż do śmierci Jasira Arafata, ponieważ było oczywiste, że 
on by je wygrał. Wybory - jak z tego wynika - nie mogą się odbywać, jeśli może je 

background image

wygrać   niewłaściwy   kandydat.   Śmierć   Arafata   została   okrzyknięta   okazją   do 
rozpoczęcia  realizacji „wizji"  demokratycznej  Palestyny,  jaką  ma  Bush - blade  i 
niewyraźne   odbicie   międzynarodowego   konsensusu   co   do   dwupaństwowego 
rozwiązania, które Stany Zjednoczone blokowały przez trzydzieści lat.

Opublikowany   przez   „New   York   Timesa"   zaraz   po   śmierci   Arafata   artykuł 

Hoping Democracy Can Replace a Palestynian Icon, jego autor, Steven Erlanger, 
rozpoczyna wyjaśnieniem, że „era postarafatowska będzie ostatnim sprawdzianem 
wyrażanej  przez  Amerykę  wiary,  że  wybory  dają  legitymację   nawet  najsłabszym 
instytucjom".

Pod   koniec   artykułu   czytamy:   „Paradoks   dla   Palestyńczyków   jest   jednak 

wielki.   W   przeszłości   administracja   Busha   sprzeciwiała   się   wyborom   wśród 
Palestyńczyków.   Myślano,   że   wybory   sprawią,   że   pan   Arafat   będzie   przez   to 
wyglądał lepiej i że wybory dadzą mu nowy mandat oraz mogą zwiększyć zaufanie  
dla Hamasu i jego władzę".

Krótko mówiąc, „typowy akt wiary" jest taki, że wybory to dobra rzecz, ale pod  

warunkiem, że ich wynik jest właściwy.

Ten problem ma swój odpowiednik. W Iraku masowy pokojowy opór zmusił 

Waszyngton   i   Londyn   do   przyzwolenia   na   wybory,   które   wcześniej   próbowano 
blokować za pomocą wielu różnych „programów naprawczych". Następujące po tym 
wysiłki, aby wpłynąć na wyniki niechcianych wyborów przez znaczne wspieranie 
ulubionego   kandydata   administracji   państw   okupacyjnych   i   wyeliminować 
niezależne media, również się nie powiodły.

Waszyngton   uciekł   się   do   podobnej   działalności   wywrotowej   również   w 

wypadku   Palestyny.   W   styczniu   2006   roku   „Washington   Post"   donosił,   że 
amerykańska   Agencja   do   spraw   Rozwoju   Międzynarodowego   stała   się 
„niewidzialnym kanałem" w wysiłkach zmierzających do „zwiększenia popularności 
Autonomii   Palestyńskiej   w   przededniu   ważnych   wyborów,   w   których   partia 
rządząca staje przed poważnym wyzwaniem ze strony radykalnego ugrupowania 
islamskiego Hamas". A „New York Times" podaje, że „Stany Zjednoczone wydały 
1,9 miliona dolarów z rocznego, wynoszącego 400 miliony dolarów budżetu pomocy 
dla Palestyńczyków na kilkanaście szybkich akcji przed wyborami w tym tygodniu, 

background image

mających   poprawić   wśród   wyborców   wizerunek   rządzącej   frakcji  Fatah   oraz 
wzmocnić tę frakcję w walce politycznej ze zbrojnym ugrupowaniem Hamas".

Jak   to   zwykle   bywa,   konsulat   Stanów   Zjednoczonych   we   wschodniej 

Jerozolimie   zapewniał   prasę,   że   intencją   ukrytych   działań   propagujących   Fatah 
było jedynie „wzmocnienie demokratycznych instytucji i demokratycznych aktorów 
sceny politycznej, nie tylko Fatah".

W Stanach Zjednoczonych i w krajach Zachodu nawet najmniejszy ślad tego  

typu   ingerencji   z   zagranicy   zniszczyłby   kandydata,   ale   głęboko   zakorzeniona 
mentalność imperialna dopuszcza taki rodzaj wpływu na wynik wyborów w każdym 
innym miejscu świata. I tym razem jednak wysiłki te były głośnym niewypałem.

Teraz  rządy  Stanów  Zjednoczonych  i  Izraela   muszą  sobie  jakoś  poradzić  z 

radykalną partią islamską, która zbliża się do podobnej jak amerykańska i izraelska  
negacji   międzynarodowego   konsensusu,   chociaż   nie   w   całości,   jeśli   Hamas 
rzeczywiście chce zgodzić się na uznanie rozejmu na granicach sprzed 1967 roku.

Oddanie Hamasu sprawie „zniszczenia Izraela" stawia go na równi ze Stanami 

Zjednoczonymi   i   Izraelem,   które   formalnie   oświadczyły,   że   nie   może   być 
„dodatkowego   państwa   palestyńskiego"   (czyli   innego   oprócz   Jordanii),   dopóki 
Palestyńczycy   nie   złagodzą   swojego   skrajnego   negatywnego   stanowiska   z 
poprzednich   lat   i   nie   zgodzą   się   na   utworzenie   „państwa"   na   terenach,   które 
pozostają po tym, co Izrael przejmie od Palestyny.

Dla zrozumienia sporu wyobraźmy sobie odwrotną sytuację - zgodę Hamasu 

na to, aby Izraelczycy pozostali w porozrzucanych, niezdolnych do samodzielnego 
rozwoju kantonach, odseparowanych od siebie wzajemnie i od Jerozolimy, podczas 
gdy   Palestyna   prowadziłaby   ogromny   program   budowy   osiedli   i   inwestycje 
infrastrukturalne   w   celu   przejęcia   cennych   ziem   i   zasobów,   co   uniemożliwia 
podróżowanie, nawet przejazd dla karetek pogotowia. I Hamas godzący się nazywać 
te fragmenty „państwem".

Gdyby padły propozycje tej zubożałej formy „państwowości", bylibyśmy - i 

słusznie   -  przerażeni,   byłby   to   sygnał   o   odradzaniu   się   nazizmu   i   wezwanie   do 
postawienia   Hamasu   przed   Międzynarodowym   Trybunałem   Sprawiedliwości   za 
nawoływanie do ludobójstwa, co byłoby pogwałceniem konwencji w tym zakresie. 

background image

Wówczas, pozycja Hamasu byłaby właściwie taka sama jak Stanów Zjednoczonych i 
Izraela.

PRZYPISY

Kilka dni po ukazaniu się tego artykułu amerykańskie i europejskie elity 
dramatycznie zademonstrowały swoją świadomą nienawiść dla demokracji.

background image

Azja, Ameryki i rządzące supermocarstwo

7 MARCA 2006 ROKU

Perspektywa, że Europa i Azja mogą zmierzać w kierunku większej niezależności, 
już od czasów drugiej wojny światowej stanowi problem amerykańskich strategów. 
Obawy   te   jeszcze   się   zwiększyły,   kiedy   „trójpolarny   porządek   świata"   -   Europa, 
Ameryka Północna i Azja - zaczął się wyraźnie kształtować.

Z   każdym   dniem   również   Ameryka   Łacińska   staje   się   coraz   bardziej 

niezależna. Obecnie Azja i obie Ameryki zacieśniają swoje stosunki, podczas kiedy 
rządzące supermocarstwo, dziwny stwór z zewnątrz, pożera sam siebie na skutek  
niepowodzeń na Bliskim Wschodzie.

Regionalna integracja w Azji i Ameryce Łacińskiej to coraz ważniejsza kwestia, 

która z perspektywy Waszyngtonu oznacza zbuntowany świat, wymykający się spod 
jego   kontroli.   Złoża   surowców   energetycznych   są   oczywiście   wszędzie 
najważniejszym czynnikiem, obiektem sporu.

Chiny, w przeciwieństwie do Europy, nie dają się zastraszyć Waszyngtonowi, 

co   j   est   główną   przyczyną   obaw,   j   akie   kraj   ten   budzi   wśród   amerykańskich 
strategów. Najlepiej ilustruje to następujący dylemat: działania konfrontacyjne są 
hamowane przez uzależnienie amerykańskich korporacji od Chin jako rosnącego 
rynku  dla ich produktów oraz od chińskich rezerw finansowych,  które  stają  się 
powoli tak wielkie jak japońskie.

W styczniu 2006 roku król Arabii Saudyjskiej Abdullah odwiedził Pekin, co 

jak się oczekuje, doprowadzi do chińsko-saudyjskiego porozumienia wzywającego 
do „większej współpracy między obu państwami w zakresie sprzedaży ropy naftowej 
i gazu oraz inwestycji wzajemnych" - donosi „Wall Street Journal".

Już   teraz   znaczne   ilości   irańskiej   ropy   są   eksportowane   do   Chin,   te   zaś  

zaopatrują Iran w broń, co oba kraje zapewne traktują jako działanie odstraszające 

background image

wobec planów Stanów Zjednoczonych.

Indie   również   mają   kilka   możliwości   działania.   Mogą   wybrać   większe 

uzależnienie od Stanów Zjednoczonych albo przyłączyć się do niezależnego bloku 
azjatyckiego, który się kształtuje i coraz bardziej zacieśnia stosunki z producentami  
ropy   naftowej   z   Bliskiego   Wschodu.   Siddarth   Varadarjan,   zastępca   redaktora 
naczelnego  czasopisma  „Hindu",  zauważa,  że  „jeśli   XXI   wiek  ma  być  «wiekiem 
Azji», to pasywna postawa Azji w sektorze energetycznym musi się skończyć".

Kluczowa jest współpraca między Indiami i Chinami. Podpisana w styczniu 

2006 roku w Pekinie umowa „oczyściła Indiom i Chinom drogę do współpracy nie 
tylko w zakresie technologii, ale również w zakresie eksploatacji i produkcji paliw 
węglowodorowych, co jest partnerstwem mogącym ostatecznie zmienić równowagę 
w światowym sektorze naftowym i gazowym" - podkreśla Varadarjan.

Następnym działaniem, które się właśnie rozważa, jest handel na azjatyckim 

rynku ropy w euro. Wpływ takiego kroku na międzynarodowy system finansowy i  
na równowagę na świecie mógłby być znaczny.

Nie   powinno   zatem   dziwić,   że   prezydent   Bush   odwiedził   niedawno   Indie, 

próbując   je   zatrzymać   przy   Stanach   Zjednoczonych   i   oferując   w   tym   celu 
współpracę w zakresie energii nuklearnej oraz wabiąc innymi łapówkami".

Tymczasem w Ameryce Łacińskiej - od Wenezueli aż po Argentynę - władzę 

przejęły rządy centrolewicowe. Rdzenne społeczności stały się bardziej aktywne i 
wpływowe, szczególnie w Boliwii i Ekwadorze, gdzie albo domagają się krajowej 
kontroli   nad   produkcją   ropy   naftowej   i   gazu,   albo   żądają   nawet   całkowitego 
zaprzestania ich produkcji. Wielu rdzennych mieszkańców tych krajów nie widzi 
najwyraźniej   powodu,   dla   którego   ich   życie,   ich   społeczeństwa   lub   ich   kultura 
miałyby   być   zakłócane   lub   niszczone   po   to,   aby   nowojorczycy   mogli   w   swoich 
suvach stać w korkach ulicznych.

Wenezuela,   największy   eksporter   ropy   naftowej   na   półkuli,   nawiązała 

najprawdopodobniej najściślejsze spośród wszystkich państw Ameryki Łacińskiej 
stosunki z Chinami i planuje zwiększać eksport ropy do Chin, co jest częścią działań 
zmierzających do mniejszego uzależnienia od otwarcie wrogo nastawionego do niej 
rządu Stanów Zjednoczonych.

background image

Wenezuela   przyłączyła   się   do   MERCOSUR,   południowoamerykańskiej   unii 

celnej,   co   przez   argentyńskiego   prezydenta   Nestora   Kirchnera   zostało   nazwane 
„krokiem milowym" w rozwoju tego bloku i zostało odebranie przez brazylijskiego 
prezydenta Luiza Inacio Lula da Silvę jako „nowy rozdział w naszej integracji".

Wenezuela   oprócz   tego,   że   dostarcza   Argentynie   ropę   do   produkcji   paliw, 

zakupiła   w   2005   roku   niemal   jedną   trzecią   obligacji   dłużnych   wyemitowanych 
przez Argentynę, co jest elementem działań w całym regionie, które mają na celu 
uwolnienie   się   tych   krajów   spod   kontroli   Międzynarodowego   Funduszu 
Walutowego po dwóch dekadach katastrofalnego w skutkach przestrzegania zasad 
tej międzynarodowej instytucji finansowej zdominowanej przez Stany Zjednoczone.

Działania   na   rzecz   integracji   w   Ameryce   Południowej   nabrały   tempa   w 

grudniu   2005   roku   wraz   z   wyborem   Evo   Moralesa   na   prezydenta   Boliwii, 
pierwszego   prezydenta   tego   kraju   wywodzącego   się   spośród   rdzennych 
mieszkańców. Morales szybko podpisał kilka porozumień z Wenezuelą w zakresie 
dostaw surowców energetycznych. Jak pisze „Financial Times", „oczekuje się, że 
porozumienia   te   pozwolą   przeprowadzić   nadchodzące   radykalne   reformy 
boliwijskiej gospodarki i sektora energetycznego", uwzględniwszy ogromne rezerwy 
gazu   tego   kraju,   drugie   co   do   wielkości   w   Ameryce   Południowej,   zaraz   po 
Wenezueli.

Stosunki   kubańsko-wenezuelskie   stają   się   coraz   ściślejsze,   oba   kraje   mają 

bowiem coś do zaoferowania sobie nawzajem. Wenezuela dostarcza taniej ropy, w 
zamian za co Kuba opracowuje programy edukacyjne i zdrowotne, wysyłając tysiące 
wykształconych   profesjonalistów,   nauczycieli   i   lekarzy,   którzy   pracują   z 
najbiedniejszymi i w najbardziej zaniedbanych regionach, podobnie jak to czynią w 
innych krajach Trzeciego Świata.

Pomoc medyczna Kuby jest również mile widziana w innych miejscach. Jedną 

z   największych   tragedii   ostatnich   lat   było   trzęsienie   ziemi   w   Pakistanie   w  
październiku 2005 roku. Oprócz tego, że pociągnęło ono za sobą ogromną liczbę 
ofiar śmiertelnych, to nieznana liczba tych, którzy przeżyli, musiała zmagać się z 
ciężkimi   zimowymi   warunkami   pogodowymi   przy   zbyt   małej   liczbie   miejsc,   w 
których mogliby się schronić, zbyt małej ilości jedzenia i niedostatecznej pomocy 

background image

medycznej.

„Kuba przysłała największą liczbę lekarzy i leków do Pakistanu", pokrywając 

wszystkie koszty (być może korzystając ze wsparcia finansowego

Wenezueli), jak pisze John Cherian w indyjskiej gazecie „Frontline", 
cytując   największy   pakistański   dziennik   „Dawn".   Prezydent   Pervez 
Musharraf wyraził swoją „głęboką wdzięczność" dla Fidela Castro za 
„ducha   i   współczucie"   kubańskiego   zespołu   medycznego,   który 
składał się z ponad tysiąca wyszkolonych osób, z czego 44 procent 
stanowiły   kobiety   pracujące   w   odległych   górskich   wioskach, 
„mieszkające  w namiotach  na   mrozie i   w obcej   sobie kulturze"   po 
tym, jak wycofano zespoły z państw zachodnich.

Rozwijające   się   ruchy   społeczne,   szczególnie   na   Południu,   ale 

coraz częściej także w bogatych, uprzemysłowionych państwach, są 
podstawą   wielu   działań   zmierzających   do   uzyskania   większej 
niezależności   i   skupiających   się   na   potrzebach   szerokich   rzesz 
społeczeństwa.

PRZYPISY

1. Dnia 18 grudnia 2006 roku, po uzyskaniu - ogromną większością głosów - zgody 

od   Kongresu,   prezydent   Bush   podpisał   ustawę   o   amerykańsko-indyjskiej 
pokojowej   współpracy   w   dziedzinie   energii   atomowej   (United   States-India 
Peaceful Atomie  Energy  Cooperation   Act).   Jak  to  jest praktyką  od  czasów 
urzędowania   Reagana   i   Gingricha,   tytuły   ustaw   Kongresu   są   brane   z 
twórczości   Orwella.   W   tym   wypadku   również   nie   było   inaczej.   Prawdziwą 
treścią tej ustawy jest w rzeczywistości aprobata dla rozwijania przez Indie 
broni   nuklearnej   w   sposób,   który   nie   podlega   traktatowi   o 
nierozprzestrzenianiu broni atomowej. Zapewnia ona również Indiom pomoc 
w   programach   nuklearnych   oraz   inne   korzyści.   Inicjatywa   Busha   była 
jednostronna (jak zwykle), o czym mówi specjalista do spraw broni nuklearnej 
Gary Milhollin, podjęta bez wymaganego powiadomienia oraz współpracy z 

background image

instytucjami   międzynarodowymi   (Grupa   Dostawców   Jądrowych,   Reżim 
Kontrolny   Technologii   Rakietowych),   które   powołano,   aby   powstrzymać 
rozprzestrzenianie   broni   nuklearnej   i   jej   dostaw.   Amerykańsko-indyjska 
umowa jest pogwałceniem „kardynalnych zasad obu instytucji", a dotyczą one 
„wszystkich krajów". Waszyngton „zachęcił innych członków tych instytucji do 
podobnego   działania"   -   mówi   Milhollin,   które   mogą   podpisać   podobne 
jednostronne umowy z Iranem lub Pakistanem" albo z kimkolwiek, według 
własnego   uznania.   Nowe   inicjatywy   Waszyngtonu,   które   obalają   bariery 
chroniące przed wojną nuklearną, dodaje Milhollin, „mogą przybliżyć nas do 
dnia, wktórym eksplozja bomby nuklearnej zniszczy amerykańskie miasto". 
Powodem   uchwalenia  ustawy,   jak   przyznała   sekretarz   stanu   Puce,   było 
wsparcie   eksportu   firm   amerykańskich.   Najważniejszym   towarem 
eksportowym w tym znaczeniu, jak uważa Milhollin, jest amerykański samolot 
wojskowy. Wiadomość wysyłana w świat jest taka: „kontrola eksportu jest dla 
Stanów   Zjednoczonych   mniej   istotna   niż   pieniądze",   czyli   zyski 
amerykańskich korporacji („Current History" z listopada 2006 roku). Wkrótce 
po   tym   wydarzeniu   pojawiły   się   informacje,   że   Chiny   i   Indie   zamierzają 
podpisać podobne porozumienie, dzięki któremu Indie „uzyskałyby dostęp do 
zaawansowanych technologii nuklearnych, jakich wcześniej im odmawiano". 
Umowa ta pozwoliłaby Indiom „zachować taki sam dystans i do Chin, i do 
Stanów Zjednoczonych" - wyjaśnił przedstawiciel Indii, podczas kiedy Chinom 
pomogłaby ona w rozwinięciu współpracy z Rosją i Indiami, równoważącej 
globalną   hegemonię   Stanów   Zjednoczonych   (Jehangir   Pocha,  China   and 
India on verge ofnuclear deal,
  „Boston Globe" z 20 listopada 2006 roku). 
Tymczasem indyjski premier Manmohan Singh poinformował parlament, że 
„nie ma mowy, abyśmy pozwolili amerykańskim inspektorom poruszać się po 
naszych instalacjach nuklearnych", a minister spraw zagranicznych dodał, że 
„nie zezwolimy na obcą kontrolę naszych strategicznych programów lub też 
mieszanie się do nich", mając na myśli rozwój i testowanie broni nuklearnej 
(Pallava Bagla,  Indo-U.S. Nuclear Pact in Jeopardy,  „Science" z 22 grudnia 
2006 roku).

background image

Powaga tych działań jest podkreślana przez Michaela Krepona, współzałożyciela 

Henry J. Stimson Center i czołowego specjalisty w zakresie działań prowadzących 
do   ograniczenia   zagrożenia   nuklearnego.   „Teraz,   kiedy   Stany   Zjednoczone   dały 
Indiom możliwość uniknięcia kontroli ich technologii nuklearnych - pisze Krepon - 
inne kraje również zechcą odnosić korzyści z rozprzestrzeniania tych technologii".  
Jednostronny   ruch   Stanów   Zjednoczonych,   wyłączający   Indie   spod   światowych 
zasad   dotyczących   technologii   nuklearnych,   jest   „bezprecedensowy"   i   jeśli   inni 
członkowie   Grupy   Dostawców   Jądrowych   „zechcą   też   odnosić   z   tego   zyski"   -   a 
chodzi tutaj o pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa, podobnie jak Stany 
Zjednoczone - i „zyski te staną się dla nich ważniejsze od nierozprzestrzeniania 
technologii nuklearnej", to całej doktrynie nierozprzestrzeniania zostanie zadany 
bolesny cios. „Mówiąc prościej, kontrola w ramach grupy nie będzie się niczym 
różniła od innych kontroli eksportowych" - konkluduje Krepon. „Wysocy urzędnicy 
administracji Busha postrzegają amerykańsko-indyjską umowę jako istotną część 
spuścizny tej administracji - zauważa Krepon. - Niestety mogą mieć rację" (Michael 
Krepon,  The Nuclear Flock,  „Bulletin of the Atomie Scientists", marzec-kwiecień 
2007 roku).

background image

Teoria „sprawiedliwej wojny" i 

prawdziwy świat

5 MAJA 2006 ROKU

Coraz   częściej   zarówno   w   kręgach   akademickich,   jak   i   politycznych 

odradzają   się   dyskusje   na   temat   „sprawiedliwej   wojny",   których   podłożem   są 
obecne inwazje i współczesna przemoc.

Tymczasem działania podejmowane w rzeczywistym świecie aż nazbyt często 

opierają   się   na   maksymie   Tukidydesa,   który   powiedział,   że   „silni   działają,   jak 
mogą,   a   słabi   cierpią,   jak   muszą",   co   jest   nie   tylko   w   oczywisty   sposób  
niesprawiedliwe, ale na etapie, na jakim znajduje się obecnie cywilizacja, stanowi 
poważne zagrożenie dla przetrwania naszego gatunku. Współczesne odrodzenie się 
teorii „sprawiedliwej wojny" raczej dobrze pasuje do tej maksymy.

W swoich przychylnie komentowanych refleksjach na temat „sprawiedliwej 

wojny" Michael Walzer opisuje amerykańską inwazję na Afganistan jako „triumf 
teorii   takiej   wojny",   podobnie   jak   mianem   „wojny   sprawiedliwej"   określa   on 
interwencję   w   Kosowie.   Walzer   nie   przedstawiajednak   argumentów,   a   jedynie 
ocenę. W obu tych wypadkach bowiem jego argumenty to stwierdzenia typu: „jest 
w moim odczuciu całkowicie uzasadnione", „wierzę", „nie ma wątpliwości".

Fakty są ignorowane, nawet te najbardziej oczywiste. Zaraz po rozpoczęciu 

bombardowań w październiku 2001 roku prezydent Bush ostrzegł Afgańczyków, że 
ataki będą kontynuowane tak długo, aż nie zostaną wydani ludzie podejrzani przez 
Stany Zjednoczone o terroryzm.

Ważne jest słowo „podejrzani". Osiem miesięcy później szef FBI Robert S. 

Mueller   III   powiedział   redaktorom   „Washington   Post",   że   po   tym,   co   nosiło 
znamiona największej obławy w historii ludzkości, „wydaje się

nam,   że   pomysłodawcami   zamachów   [z   11   września   2001   roku]   byli   wysoko 
postawieni   przywódcy   al   Kaidy   przebywający   w   Afganistanie.   Spiskowcy   i   inni 

background image

przywódcy spotykali się w Niemczech i być może w innych krajach".

To,   co   było   niejasne   w   czerwcu   2002   roku,   nie   mogło   być   stuprocentowo 

pewne   w   październiku   rok   wcześniej,   chociaż   nieliczni   tylko   mieli   na   początku 
wątpliwości,   że   to   była   prawda.   Ja   również   tych   wątpliwości   nie   miałem,   ale 
domysły   i   dowody   to   dwie   różne   rzeczy.   Wydaje   się   uczciwe   stwierdzenie,   że 
okoliczności   -   choć   ledwie   ich   tutaj   dotykamy   -   rodzą   pytanie   o   to,   czy  
bombardowanie Afganistanu było jasnym przykładem „wojny sprawiedliwej".

Większość z tego jest prawdziwa w wypadku bombardowania Serbii w 1999 

roku, o co toczyło się wiele dyskusji. Zwłaszcza że nie ma kontrowersji co do tego, że 
morderstwa i wygnania na wielką skalę nie były przyczyną tych bombardowań, jak 
ciągle   twierdzono,   ale   ich   skutkiem   -   skutkiem,   który   przewidywano,   mimo   że 
media i ośrodki naukowe twierdziły, że takich przewidywań nie było

1

.

Zarzuty   Walzera   -   nie   argumenty   -   są   kierowane   anonimowo   (poza 

niepopartymi   niczym   oszczerstwami   pod   adresem   Edwarda   Saida   i   Richarda 
Falka), na przykład wobec opozycji akademickiej, nazywanej „pacyfistami". Walzer 
dodaje,   że   ich   „pacyfizm"   jest   „złym   argumentem",   gdyż   on   uważa,   że   użycie 
przemocy bywa czasem uzasadnione.

Możemy się równie dobrze zgodzić, że przemoc może być uzasadniona (ja się z 

tym zgadzam), trudno jednak uznać za rzucający na kolana argument, zaczynający 
się   od   słów   „uważam,   że",   którego   wobec   rzeczywistych   zdarzeń   używa   Walzer. 
Niestety   uciekanie   się   do   teorii   „wojny   sprawiedliwej"   jest   typowym 
wytłumaczeniem przemocy, którą stosuje Waszyngton

2

.

Odwołując się do „wojny  sprawiedliwej" czy posługując się hasłem walki z 

terroryzmem,   Stany   Zjednoczone   zwalniają   się   z   przestrzegania   podstawowych 
zasad   porządku   świata,   w   których   sformułowaniu   i   wprowadzeniu   w   życie 
odgrywały główną rolę.

Po drugiej wojnie  światowej został ustanowiony nowy system norm prawa 

międzynarodowego.   Jego   zasady   prowadzenia   wojen   są   zapisane   w   Karcie 
Organizacji   Narodów   Zjednoczonych,   w   konwencji   genewskiej   i   zasadach   z 
Norymbergi   przyjętych   przez   Zgromadzenie   Ogólne.   Karta   zakazuje   stosowania 
gróźb   lub   używania   siły   bez   zgody   Rady   Bezpieczeństwa   Organizacji   Narodów 

background image

Zjednoczonych   albo   zezwala   tylko   wtedy,   kiedy   zajdą   okoliczności   opisane   w 
artykule   51.   -  w  celu   samoobrony   przed  zbrojnym  atakiem  -   do   czasu  podjęcia 
działań przez Radę Bezpieczeństwa.

W   czasie   panelu   zwołanego   w   2004   roku   przez   Organizację   Narodów 

Zjednoczonych,   w   którym   uczestniczył   między   innymi   były   doradca   do   spraw 
bezpieczeństwa Brent Scowcroft, stwierdzono, że: „Artykuł 51. nie wymaga żadnych 
zmian w zakresie jego stosowania. W świecie pełnym potencjalnych zagrożeń zbyt 
duże i niemożliwe do zaakceptowania jest ryzyko, jakie dla porządku świata i dla 
norm zakazujących interwencji, na jakich porządek ten wciąż jest oparty, miałaby 
legalizacja   jednostronnego   ataku   prewencyjnego,   w   przeciwieństwie   do   działań 
będących wynikiem szerokiego porozumienia. Zgoda na takie działania dla jednego 
państwa byłaby zgodą dla wszystkich innych".

Narodowa Strategia Bezpieczeństwa z września 2002 roku, przyjęta ponownie 

w   marcu   2006   roku,   daje   Stanom   Zjednoczonym   prawo   do   tak   zwanej   wojny 
wyprzedzającej,   co   oznacza   „wojnę   prewencyjną"   i   jest   bezpośrednim 
pogwałceniem   Karty   Organizacji   Narodów   Zjednoczonych.   Jest   to   prawo   do 
dokonania agresji wyrażone prosto i wyraźnie.

Pojęcie agresji zostało jednoznacznie zdefiniowane przez Roberta Jacksona, 

sędziego amerykańskiego Sądu Najwyższego, który w Norymberdze był głównym 
oskarżycielem z ramienia Stanów Zjednoczonych. Zostało ono zapisane w rezolucji 
przyjętej przez Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jako 
„agresora"   Jackson   określa   państwo,   które   pierwsze   dopuści   się   działania 
polegającego   na   „użyciu   swoich   sił   zbrojnych,   z   wypowiedzeniem   lub   bez 
wypowiedzenia wojny, na terytorium innego państwa".

W oczywisty sposób dotyczy to inwazji na Irak.
Odpowiednie   są   także   poniższe,   pełne   elokwencji   słowa   wygłoszone   przez 

sędziego Jacksona w Norymberdze: „Jeżeli pewne działania łamiące porozumienia 
międzynarodowe   są   przestępstwem,   to   muszą   być   one   traktowane   jak 
przestępstwo, niezależnie od tego, czy dopuszczą się ich Stany Zjednoczone czy 
Niemcy. Nie wolno nam formułować oskarżeń o popełnienie przestępstwa wobec 
innych,  jeżeli  tych samych norm  nie  chcemy  stosować  wobec  siebie  samych". I 

background image

gdzie indziej: „Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że sprawy, za które sądzimy tych  
oskarżonych dzisiaj, to sprawy, za które historia osądzi nas jutro. Podanie  tym  
oskarżonym zatrutego kielicha jest tym samym, co zanurzenie własnych ust w tym 
kielichu".

Dla przywódców politycznych groźba zastosowania tych zasad - lub w ogóle 

przestrzeganie prawa - jest rzeczywiście poważna. Lub raczej byłaby poważna w 
sytuacji, gdyby ktokolwiek odważył się przeciwstawić „jedynemu bezwzględnemu 
supermocarstwu,   którego   przywódcy   mają   zamiar   ukształtować   świat   zgodnie   z 
własnym, narzucanym punktem widzenia" - jak opisał Waszyngton w tegorocznym 
majowym   wydaniu   czołowego   pisma   izraelskiego   „Haaretz"   Reuven   Pedatzur, 
korespondent wojenny i polityczny.

Zapamiętajmy kilka prostych prawd. Pierwsza mówi, że działania są oceniane 

na   podstawie   skali   ich   najbardziej   prawdopodobnych   konsekwencji.   Druga   jest 
zasadą uniwersalności: wobec samych siebie należy stosować te same standardy, co 
w stosunku do innych, jeżeli nie bardziej surowe.

Poza   tym,   że   są   to   truizmy,   zasady   te   stanowią   również   fundament   teorii 

„wojny sprawiedliwej", a przynajmniej tej jej wersji, która jako jedyna zasługuje na 
poważne traktowanie. Ale niestety nie tej wersji, która jest prezentowana przez jej 
prominentnych zwolenników.

PRZYPISY

1.       Odsyłam do dokumentów, które opublikowałem w The New Generation Draws 

the Line z 2000 roku, która to książka jest już uaktualniona (jak również do moich 
prac  Hegemony or Suruwal  i  Failed States).  Obecnie na najwyższych szczeblach 
administracji uznaje się już, że główną przyczyną bombardowań nie było „ciężkie 
położenie   Albańczyków   z   Kosowa"   -   co   było   oczywiste   od   razu   i   wynikało   z 
niezbitych   dowodów   -   ale   „sprzeciw   Jugosławii   wobec   szerszych   reform 
politycznych   i   gospodarczych",   mówiąc   szyfrem   neoliberalnych   programów 
Waszyngtonu (John Norris, Collision Course, 2005).

Wstęp do książki Collision Course został napisany przez przełożonego Norrisa, 

background image

Stroba   Talbotta,   zastępcę   sekretarza   stanu   za   czasów   Clintona,   który   był 
odpowiedzialny za planowanie  związane z wojną w Jugosławii. Talbott pisze, że 
„dzięki   Johnowi   Norrisowi",   ci,   którzy   interesują   się   wojną   w   Kosowie   „będą 
wiedzieć [... ] jak sprawy się miały i co czuliśmy wtedy my, którzy byliśmy w te  
sprawy włączeni" na samej górze.

W kwestii Afganistanu odsyłam do tekstu 11 września i „epoka terroru".
Odsyłam do  Hegemony or Survival,  gdzie można znaleźć ocenę  wkładu 

filozof i moralisty Jean Bethke Elshtain (szczególnie rozdział 8).

background image

Rozbrajanie nuklearnych 

arsenałów Iranu

15 CZERWCA 2006 ROKU

Najpilniejszym obecnie działaniem jest powstrzymanie procesu rozprzestrzeniania 
broni nuklearnej i rozpoczęcie jej niszczenia.

Jeżeli nie uda się tego uczynić, to prawdopodobne konsekwencje mogą być 

bardzo groźne, łącznie z zagładą naszego gatunku. Niezależnie od tego, jak bardzo 
przerażający byłby to kryzys, istnieją środki jego rozładowania.

Wydaje   się,   że   w   pierwszej   kolejności   dojdzie   do   zatrzymania   programów 

nuklearnych   w   Iranie.   Przed   1979   rokiem,   kiedy   krajem   tym   rządził   szach, 
Waszyngton mocno wspierał te programy.

Dziś   twierdzi   się,   że   Iran   nie   ma   potrzeby   prowadzenia   prac   nad   energią 

nuklearną, wobec tego „musi prowadzić tajne prace nad rozwijaniem takiej broni". 
„Dla   tak   dużego   producenta   ropy   naftowej,   jakim   jest   Iran,   prace   nad   energią 
nuklearną   to   marnotrawienie   zasobów"   -   napisał   Henry   Kissinger   na   łamach 
„Washington Post" w 2005 roku.

Jednakże trzydzieści lat temu, kiedy był sekretarzem stanu w administracji 

prezydenta Geralda R. Forda, Kissinger uważał, że „wdrożenie energii nuklearnej 
pozwoli   Iranowi   zarówno   zaspokoić   potrzeby   rozwijającej   się   gospodarki,   jak   i 
uwolni rezerwy ropy naftowej, którą można będzie wyeksportować lub przetworzyć 
na paliwa".

W 2005 roku Dafna Linzer z „Washington Post" zapytała Kissingera o tę nagłą 

zmianę   punktu   widzenia.   Kissinger   odpowiedział   ze   swoją   zwykłą   ujmującą 
szczerością:   „Iran   był   naszym   sojusznikiem",   dlatego   miał   prawdziwą   potrzebę 
rozwijania energii nuklearnej.

W  1976  roku  administracja  Forda  „poparła   plany  Iranu  budowy  wielkiego 

background image

przemysłu   produkującego   energię   atomową,   ale   jednocześnie   również   ciężko 
pracowała   nad   doprowadzeniem   do   wielomiliardowej   transakcji,   która   dałaby 
Teheranowi   kontrolę   nad   ogromnymi   ilościami   plutonu   i   wzbogaconego   uranu, 
otwierając   mu   tym   samym   drogę   do   bomby   nuklearnej"   -   napisała   Lizner. 
Najwięksi   stratedzy   w   administracji   Busha   juniora,   którzy   obecnie   potępiają   te 
programy, byli wtedy najważniejszymi ludźmi odpowiadającymi za bezpieczeństwo 
narodowe: Dick Cheney, Donald Rumsfeld i Paul Wolfowitz.

Irańczycy nie tak chętnie jak Zachód wyrzucają historię do śmietnika, w tym  

ten jej rozdział. Wiedzą również, że Stany Zjednoczone i ich sprzymierzeńcy przez 
ponad   pięćdziesiąt   lat   dręczyli   Irańczyków,   odkąd   ame-   rykańsko-brytyjski 
przewrót wojskowy usunął rząd i zainstalował szacha, który rządził żelazną ręką, 
gwałcąc   okrutnie   prawa   człowieka,   o   czym   media   milczały,   dopóki   nie   został 
usunięty przez ogólnonarodowe powstanie
-wówczas media wyrażały swoje oburzenie w związku z łamaniem praw człowieka, 
do czego dochodziło po obaleniu tyrana wspieranego przez Stany Zjednoczone

1

.

Później administracja Reagana  wsparła napaść Saddama Husajna na Iran, 

udzielając pomocy militarnej i innej, umożliwiając mu w ten sposób dokonanie  
mordu   na   setkach   tysięcy   Irańczyków   (oraz   na   irackich   Kurdach).   Następnie 
nastała epoka ostrych sankcji nałożonych przez administrację Clintona, a po niej  
groźby Busha, który straszy atakiem na Iran
-co   samo   w   sobie   jest   poważnym   naruszeniem   Karty   Organizacji   Narodów 
Zjednoczonych.

W maju 2006 roku administracja Busha warunkowo zgodziła się włączyć do 

rozmów z Iranem, które prowadzą państwa europejskie, ale nie wycofała swoich  
gróźb   ataku   na   Iran,   sprawiając,   że   jakakolwiek   oferta   negocjacji, 
przeprowadzanych   z   pistoletem   przy   głowie,   nie   miała   znaczenia.   Najnowsza 
historia   podaje   kolejne   powody   do   sceptycyzmu,   jeśli   chodzi   o   intencje 
Waszyngtonu.

W   maju   2003   roku   Flynt   Leverett,   wówczas   wyższy   urzędnik   Rady 

Bezpieczeństwa Narodowego w administracji Busha, podał, że reformatorski rząd 
Mohammada   Chatamiego   zaproponował   „agendę   procesu   dyplomatycznego, 

background image

którego   celem   jest   całkowite   rozwiązanie   wszelkich   sporów   między   Stanami 
Zjednoczonymi i Iranem". Rozmowy miały dotyczyć
„broni   masowego   rażenia,   wypracowania   rozwiązania   konfliktu   izraelsko-
palestyńskiego,   kwestii   przyszłości   organizacji   Hezbollah   w   Libanie   oraz 
współpracy   z   agencją   bezpieczeństwa   nuklearnego   ONZ"   -   donosił   „Financial 
Times" w maju 2006 roku. Administracja Busha odmówiła udziału w tym procesie i 
zganiła szwajcarskiego dyplomatę, który przekazał tę ofertę

2

.

Rok później Unia Europejska porozumiała się z Iranem: Iran miał zawiesić 

program   wzbogacania   uranu,   w   zamian   za   to   Unia   Europejska   miała   udzielić 
Iranowi gwarancji, że nie zostanie zaatakowany przez Stany Zjednoczone i Izrael. 
Najwyraźniej  pod  naciskiem  Waszyngtonu  Unia   Europejska  wycofała  się  z tego 
porozumienia, a Iran wznowił program wzbogacania uranu

3

.

Zarówno w wypadku oferty składanej w 2003 roku, jak i innych, jest tylko 

jeden sposób, aby się przekonać, czy inicjatywy Iranu są poważne - przystąpić do 
ich realizacji. Na podstawie dotychczasowych zachowań można jedynie wyciągnąć 
wniosek, że Stany Zjednoczone i ich sojusznicy obawiają się, że te inicjatywy mogą  
być poważne.

Irański program nuklearny - z tego co wiadomo - jest zgodny z artykułem 

czwartym   traktatu   o   nierozprzestrzenianiu   broni   nuklearnej,   który   daje   krajom 
niemającym   broni   jądrowej   prawo   do   produkcji   paliwa   nuklearnego   do   celów 
energetycznych. Administracja Busha twierdzi, że zapisy artykułu czwartego należy 
zaostrzyć. Moim zdaniem ma to sens.

Kiedy traktat o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej wszedł w życie w 1970 

roku,   istniała   istotna   luka   między   produkcją   paliwa   nuklearnego   do   celów 
energetycznych   i   do   wytwarzania   broni   jądrowej.   Ale   dzięki   postępowi 
technologicznemu   ta   luka   się   zmniejszyła.   Niemniej   jednak   wszystkie   zmiany 
zapisów   artykułu   czwartego   musiałby   zapewnić   otwarty   dostępu   do   materiałów 
jądrowych   nieprzeznaczonych   do   użytku   militarnego,   zgodnie   z   pierwotnymi 
ustaleniami   traktatu,   poczynionymi   między   państwami   mającymi   materiały 
nuklearne i tymi, które nimi nie dysponują.

W 2003  roku sensowna  propozycja  w tym  kierunku została  złożona przez 

background image

Mohameda   ElBaradei,   szefa   Międzynarodowej   Agencji   Energii   Atomowej. 
Zakładała ona, że produkcja i przetwarzanie materiałów jądrowych, możliwych do 
zastosowania w broni nuklearnej, powinna być objęta międzynarodową kontrolą, z 
„zapewnieniem,   że   uprawnione   państwa   będą   mogły   utrzymywać   dostawy". 
Według propozycji Mohameda ElBa- radei, miał to być pierwszy krok w kierunku 
pełnego wdrożenia rezolucji ONZ z 1993 roku, wzywającej do podpisania traktatu o 
zakazie   produkcji   materiałów   rozszczepialnych   (Fissile   Materiał   Cutoff   Treaty, 
FISSBAN).  Dopóki  nie   wprowadzi  się  w   życie  podobnych  do   zaproponowanych 
rozwiązań,   długookresowe   perspektywy   na   przetrwanie   rasy   ludzkiej   nie   są 
świetlane.

Do dziś propozycja Mohameda ElBaradei została zaakceptowana tylko przez 

jedno państwo, według mojej wiedzy - Iran, co w lutym 2006 roku zadeklarował Ali  
Larijani, główny negocjator irański do spraw energii nuklearnej

4

.

I   znowu   jedynym   sposobem   na   upewnienie   się,   czy   stanowisko   Iranu   jest 

poważne,   jest   przyjęcie   propozycji.   A   przynajmniej   mówienie   o   niej,   tak   aby 
wywierać nacisk na Waszyngton, żeby sam sprawdził, czy jest ona poważna.

Administracja Busha nie zgadza się na FISSBAN - i jest w tym osamotniona, 

nie pierwszy zresztą raz. W listopadzie oenzetowski Komitet do spraw Rozbrojenia 
glosował za przyjęciem FISSBAN. Przyjęto go stosunkiem głosów 147 do l (Stany 
Zjednoczone), przy dwóch głosach wstrzymujących się: Izraela i Wielkiej Brytanii. 
W   czasie   debaty   ambasador   Wielkiej   Brytanii   oświadczył,   że   jego   kraj   popiera 
traktat,   ale   nie   mógł   za   nim   głosować,   bo   zaproponowana   wersja   „podzieliła 
społeczność międzynarodową" (147 do 1). Priorytety rządu Blaira prezentują się 
jasno i wyraźnie.

W   2005   roku   w   sprawie   traktatu   głosowało   całe   Zgromadzenie   Ogólne 

Organizacji Narodów Zjednoczonych. Głosowanie zakończyło się wynikiem 179 do 
2, przy czym Izrael i Wielka Brytania ponownie wstrzymały się od głosu. Dwa głosy 
przeciwko należały do Stanów Zjednoczonych i Republiki Palau.

Istnieją sposoby na złagodzenie i prawdopodobnie zakończenie tego kryzysu. 

Po   pierwsze,   Stany   Zjednoczone   i   Izrael   muszą   odwołać   groźby   ataku,   które 
zachęcają Iran do rozwijania broni nuklearnej jako środka odstraszającego (prace 

background image

te,   jeśli   ktoś   chciałby   wiedzieć,   są   poważnym   naruszeniem   Karty   Organizacji 
Narodów Zjednoczonych).

Po drugie, Stany Zjednoczone musiałyby dołączyć do reszty świata i przyjąć 

FISSBAN, jak również propozycję ElBaradei lub inną podobną.

Po   trzecie,   należałoby   przestrzegać   artykułu   czwartego   traktatu   o 

nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej, który zobowiązuje państwa mające
taką   broń   do   działania   „w   dobrej   wierze"   w   celu   jej   wyeliminowania,   co   jest  
prawnym   obowiązkiem   tych   państw,   jak   stwierdził   Międzynarodowy   Trybunał 
Sprawiedliwości. Żadne z państw dysponujących bronią nuklearną nie wypełnia w 
całości  zapisów   artykułu   czwartego,   ale  Stany   Zjednoczone   wiodą  prym   w  jego 
naruszaniu.

Nawet   drobne   działania   w   tym   kierunku   złagodziłyby   nadchodzący   kryzys 

irański.   Przede   wszystkim   ważne   jest,   aby   wziąć   pod   uwagę   słowa   Mohameda 
ElBaradei: „Ta sytuacja nie znajdzie rozwiązania w działaniach militarnych. Jest to 
niewyobrażalne. Jedyne trwałe rozwiązanie może być osiągnięte przez negocjacje". 
I jest to w naszym zasięgu

5

.

PRZYPISY

1. Odsyłam do książki The U.S. Press and Iran Williama A. Dormana i Mansoura 

Farhanga z 1987 roku. Więcej ogólnych informacji na ten temat znajduje się w 
załączniku V.3 pracy Necessary Illusions.

2.  Więcej   najświeższych  szczegółów  można  znaleźć  w  artykule  Glenna  Kesslera 

2003 Memo Says Iranian Leaders Backed Talks  w „Washington Post" z 14 
lutego 2007 roku. Pełny tekst irańskiej propozycji znajduje się na stronach 
internetowych „Washington Post".

3. W tej kwestii odsyłam do tekstu Selig Harrison It is time toput security issues  

on the table with Iran w „Financial Times" z 18 stycznia 2006 roku.

4.  Więcej w wywiadzie Larijani udzielonego radiu francuskiemu 16 lutego 2006 

roku. Notatka prasowa rządu Iranu z 17 lutego 2006 roku. Polecam również 

background image

tekst   Garetha   Smytha   i   innych  Iran   raises   hopes   ofnuclear   settlement  w 
„Financial Timesie" z 12 lutego 2007 roku.

5.  Pierwsze   duże   badanie   opinii   publicznej   w   tej   sprawie   z   lutego   2007   roku 

(przeprowadzone   w   ramach   „Programu   na   temat   poglądów   na   politykę 
międzynarodową") ujawniło pogląd, że gdyby Stany Zjednoczone i Iran były 
państwami   o   dobrze   funkcjonującej   demokracji,   w   której   głos   opinii 
publicznej   ma   wpływ   na   politykę,   nierozwiązane   problemy   można   by 
prawdopodobnie   znacznie   łatwiej   rozwiązać.   Irańczycy   i   Amerykanie   w 
większości   zgadzają   się   w   „niemal   wszystkich   kwestiach   związanych   z 
rozprzestrzenianiem broni nuklearnej", jak wynika z badania, szczególnie w 
kwestii prawa Iranu do nuklearnej energii, ale nie nuklearnej broni, w kwestii 
eliminacji wszelkiej broni nuklearnej i ustanowienia „strefy wolnej od broni 
nuklearnej   na   Bliskim   Wschodzie,   do   której   należałyby   zarówno   państwa 
islamskie,   jak   i   Izrael".   Waszyngton   stanowczo   odrzuca   te   poglądy,   przy 
silnym   wsparciu   obu   partii   politycznych.   Jest   to   jeszcze   jeden   przykład 
rozdźwięku między publiczną opinią i publiczną polityką. Więcej na ten temat 
w mojej książce  Failed States  oraz w pracy Benjamina Page'a (i Marshalla 
Boutona) The Foreign Policy Disconnect z 2006 roku.

background image

Spoglądanie na Liban przez luk bombowy

24 SIERPNIA 2006 ROKU

W Libanie trwa kruchy rozejm, kolejny w ostatnich dziesięcioleciach z całej serii 
rozejmów między Izraelem i jego przeciwnikami, będący częścią cyklu, w którym po 
rozejmie pojawią się walki, rzezie i ludzkie cierpienie.

Nazwijmy ten obecny kryzys po imieniu: amerykańsko-izraelska inwazja na 

Liban pod cynicznym pozorem legalności. W jej tle, jak w przeszłości, leży konflikt 
izraelsko-palestyński.

Nie   pierwszy   raz   Izrael   zaatakował   Liban   pod   pozorem   wyeliminowania 

rzekomego zagrożenia. W żadnym wypadku nie było uzasadnionej przyczyny ataku. 
Również podczas największej izraelskiej inwazji na Liban w 1982 roku, wspieranej 
przez Stany Zjednoczone. W Ameryce atak ten przedstawiano jako odpowiedź na 
palestyński terror, na przykład atak rakietowy na Galileę. Jest to zwykły wymysł. 
Organizacja Wyzwolenia Palestyny (OWP) stosowała się ściśle do zainicjowanego 
przez   Stany   Zjednoczone   zawieszenia   broni,   mimo   powtarzających   się   (i   często 
kończących  się   mordem   niewinnych  ludzi)  ataków   Izraela  na   Liban,  które  były 
próbą sprowokowania działań mogących stanowić pretekst do planowanej inwazji. 
Z drugiej strony tylko dwukrotnie nastąpiła słaba reakcja, którą z trudem można 
było   uznać   choćby   za   ostrzeżenie.   Izrael   zaatakował   pod   nieprawdziwym 
pretekstem w czerwcu 1982 roku, korzystając z poparcia administracji Reagana. W 
samym   Izraelu,   w   najwyższych   kręgach   militarnego   i   politycznego   wywiadu, 
inwazja, w wyniku której zginęło od 15 do 20 tysięcy osób i która obróciła w gruzy 
większą część kraju, była opisywana jako wojna o Zachodni Brzeg. Podjęto ją po to, 
aby   OWP   zaprzestała   irytujących   wezwań   do   dyplomatycznego   rozwiązania 
konfliktu.

Mimo wielu różnych okoliczności w lipcu 2006 roku nastąpiła kolejna inwazja 

background image

na Liban. Tym razem pretekstem było porwanie przez Hezbollah dwóch izraelskich 
żołnierzy   podczas   przygranicznego   ataku.   Zachód   najbardziej   krytykował   tę 
amerykańsko-izraelską inwazję, która znowu powodowała niszczenie kraju i śmierć 
cywili, za to, że jest „nieproporcjonalna". Ale taka reakcja to czysty cynizm. Izrael 
przez dziesięciolecia porywał i mordował cywili w Libanie lub na pełnym morzu, na  
wodach   libańskich   lub   palestyńskich,   przetrzymywał   ich   w   Izraelu   przez   długi 
okres, czasami jako zakładników, czasami w tajnych miejscach tortur, takichjak  
Obóz 1391, czyli więzienie izraelskich sił obronnych

1

.

Nie było nigdy wezwań do inwazji na Izrael. Ani na Stany Zjednoczone, które 

przecież udzielają pomocy niezbędnej do takich akcji.

Podobny pretekst był przedstawiany, kiedy Izrael zaostrzył ataki na Gazę po 

pojmaniu   kaprala   Gilada   Shalita,   co   nastąpiło   25   czerwca   2006   roku.   Stany 
Zjednoczone i ich sojusznicy wyrażali szok związany z tą przerażającą zbrodnią i - 
jak zwykle zastrzegając, że być może reakcja na nią wydaje się nieproporcjonalna - 
udzielili wsparcia brutalnej akcji odwetowej przeprowadzonej przez Izrael (takiej, 
jak zniszczenie elektrowni, przez co pozbawiono ludność prądu, wody i kanalizacji, 
jak nocne ataki bombami dźwiękowymi przerażającymi dzieci, jak morderstwa na 
cywilach i wiele innych działań, które powodują, że państwo izraelskie „przestało 
się czymkolwiek różnić od organizacji terrorystycznej", która czyni ze swoich ofiar  
„uschnięty, zniszczony ogród, okryty smutkiem i cierpieniem"

2

).

Oszustwo leżące u podstaw tej reakcji było bardziej widoczne niż zazwyczaj. 

Dzień wcześniej, 24 czerwca 2006 roku, Izrael porwał dwóch cywili w Gazie, braci 
Muammar, co było znacznie większą zbrodnią niż porwanie żołnierza, i uprowadził 
ich w głąb kraju, gwałcąc w ten sposób postanowienia konwencji genewskiej. Bracia 
przepadli gdzieś wewnątrz izraelskiego systemu więziennictwa, gdzie blisko tysiąc 
osób jest przetrzymywanych bez jakichkolwiek zarzutów. Zachód nie protestował 
przeciwko   porwaniu   z   24   czerwca,   tak   naprawdę   prawie   tego   porwania   nie 
zauważył.

Co mogłoby przerwać to błędne koło? Podstawowe zarysy rozwiązania tego 

izraelsko-palestyńskiego konfliktu są znane i zgodnie popierane przez społeczność 
międzynarodową już od ponad trzydziestu lat - porozumienie o uznawanej przez 

background image

wszystkich granicy, z możliwymi niewielkimi i wzajemnymi korektami.

Państwa   arabskie   formalnie   zaakceptowały   to   rozwiązanie   w   2002   roku, 

podobnie jak znacznie wcześniej uczynili to Palestyńczycy. Przywódca Hezbollahu, 
Sayyed Hasan Nasrallah, wyraźnie oświadczył, że choć rozwiązanie takie nie jest dla 
Hezbollahu   najlepsze,   to   organizacja   nie   będzie   występować   przeciw   niemu. 
„Najwyższy   przywódca"   Iranu,   ayatollah   Chamenei,   niedawno   ponownie 
oświadczył, że Iran również popiera ten plan. Hamas wydał wyraźne oświadczenie, 
że jest gotów negocjować porozumienie zakładające takie warunki.

Stany  Zjednoczone  i  Izrael wciąż  jednak  blokują  to  polityczne   rozwiązanie 

konfliktu, podobnie jak czyniły przez ostatnie trzydzieści lat, z małymi przerwami. 
Odmowa może być lepszym rozwiązaniem w ich krajach, ale ofiary nie mają tego  
luksusu.

Ta amerykańsko-izraelska odmowa objawia się nie tylko w słowach, ale co 

ważniejsze, w czynach. Z poparciem Stanów Zjednoczonych Izrael systematycznie 
kontynuuje swój program anektowania i rozdzielania coraz mniejszych terytoriów 
palestyńskich oraz aresztowań działaczy palestyńskich w dolinie Jordanu. Program 
„scalania", który ku zdumieniu wszystkich, w Stanach Zjednoczonych jest nazywany 
„odważnym wycofywaniem się".

W   rezultacie   Palestyńczycy   stoją   przed   wizją   zniszczenia   swojego   narodu. 

Największe   wsparcie   otrzymują   Palestyńczycy   od   Hezbollahu,   organizacji,   która 
powstała   w   odpowiedzi   na   izraelską   inwazję   z   1982   roku.   He-   zbollah   zdobył 
uznanie   dzięki   wysiłkom   zwieńczonym   zmuszeniem   Izraela   do   wycofania   się   z 
Libanu   w   2000   roku.   Podobnie   jak   inne   ruchy   islamskie,   Hezbollah   zdobył 
poparcie ludności, udzielając pomocy biednym.

Dla strategów ze Stanów Zjednoczonych i Izraela oznacza to, że He- zbollah  

musi zostać bardzo osłabiony lub zniszczony, podobnie jak trzeba było w 1982 roku 
przepędzić   z   Libanu   Organizację   Wyzwolenia   Palestyny.   Ale   Hezbollah   jest   tak 
głęboko   zatopiony   w   społeczeństwie   libańskim,   że   nie   można   go   zniszczyć,   nie 
niszcząc przy okazji większości Libanu, dlatego atak na ludność i infrastrukturę jest 
prowadzony na dużą skalę.

Jak można się było spodziewać, izraelska agresja powoduje wzrost poparcia 

background image

dla Hezbollahu, nie tylko w świecie arabskim, ale i w samym Libanie.

Badania opinii publicznej przeprowadzone w lipcu 2006 roku ujawniły, że 87 

procent Libańczyków popiera opór Hezbollahu wobec inwazji, w tym 80 procent 
chrześcijan i druzów. Nawet kardynał Mar Nasrallah

Boutros   Sfeir,   patriarcha   Kościoła   maronickiego,   duchowy   przywódca 
prozachodnich dzielnic Libanu, przyłączył się do przywódców religijnych sunnitów 
i szyitów i razem z nimi wydał oświadczenie potępiające „agresję" i popierające 
„opór,   głównie   opór   Hezbollahu".   Badania   wykazały   również,   że   90   procent 
Libańczyków   uważa   Stany   Zjednoczone   za   „współwinne   izraelskich   zbrodni 
wojennych na ludności libańskiej".

Amal Saad-Ghorayeb, czołowy libański uczony zajmujący się Hezbol- lahem, 

zauważa,   że   „wyniki   badania   są   tym   bardziej   znaczące,   jeśli   porówna   się   je   z  
wynikami  podobnych badań   przeprowadzonych pięć  miesięcy  temu   [w  styczniu 
2006 roku], kiedy jedynie 58% Libańczyków uważało, że Hezbollah miał prawo 
pozostać organizacją zbrojną i kontynuować swoją działalność opozycyjną".

Dynamika ta jest znana. Rami G. Khouri, wydawca libańskiej edycji „Daily 

Star", pisze, że „Libańczycy i Palestyńczycy odpowiedzieli na powtarzające się coraz 
częściej okrutne ataki Izraela na ludność cywilną, tworząc organizacje, które mają 
ich bronić i pomagać im".

Tego typu społeczne siły staną się jedynie silniejsze i bardziej ekstremalne, 

jeżeli Stany Zjednoczone i Izrael dalej będą niszczyć nadzieje Palestyńczyków na 
własne państwo i nadal będą niszczyć Liban.

W   obliczu   dzisiejszego   kryzysu   nawet   król   Abdullah   z   Arabii   Saudyjskiej, 

która   jest   dla   Waszyngtonu   najstarszym   (i   najważniejszym)   sojusznikiem   w 
regionie,  był  zmuszony  powiedzieć:  „Jeżeli   pokój   zostanie  odrzucony  z   powodu 
arogancji Izraela, to pozostanie jedynie wojna, i nikt nie jest w stanie przewidzieć, 
jakim echem ta wojna odbije się w regionie, ale następstwem mogą być wojny i 
konflikty,   które   nie   oszczędzą   nikogo,   również   tej   strony,   która   ma   militarną 
przewagę i próbuje igrać z ogniem".

Nie jest tajemnicą, że Izrael pomagał w zniszczeniu świeckiego arabskiego 

nacjonalizmu oraz w powstaniu Hezbollahu i Hamasu, podobnie jak amerykańska 

background image

przemoc doprowadziła do wzrostu islamskiego fundamentalizmu i terroru dżihadu. 
Ostatnie   posunięcia   zapewne   stworzą   nowe   pokolenia   gniewnych   i   pragnących 
zemsty wojowników dżihadu, podobnie jak uczyniła to inwazja na Irak.

Izraelski pisarz Uri Avnery zauważył, że izraelski szef sztabu Dan Halutz, były  

dowódca sił lotniczych, „spogląda na świat przez celownik bombowy". Tak samo 
postępują   Rumsfeld,   Cheney   i   Rice   oraz   inni   główni   stratedzy   w   administracji 
Busha. Jak uczy nas historia, takie spoglądanie na świat nie jest czymś wyjątkowym 
wśród osób, które dysponują większością środków przemocy.

Saad-Ghorayeb   opisuje   obecną   przemoc   w   „kategoriach   apokalipsy", 

ostrzegając,   że   „piekło   zostanie   uwolnione",   jeżeli   w   rezultacie   kampanii 
amerykańsko-izraelskiej powstanie sytuacja, w której „społeczność szyicka będzie 
kipieć oburzeniem wobec Izraela, Stanów Zjednoczonych i własnego rządu, który 
jest postrzegany jak zdrajca".

Najważniejsza   kwestia   -   a   więc   konflikt   izraelsko-palestyński   -   może   być 

załagodzona   dyplomatycznie,   jeśli   Stany   Zjednoczone   i   Izrael   przestaną   takie 
rozwiązanie  odrzucać.  Inne  nierozstrzygnięte  problemy  w regionie  równie  łatwo 
dałoby się rozwiązać przez negocjacje i dyplomację. Nie może być gwarancji, że  
takie   działania   zakończą   się   sukcesem,   można   być   jednak   pewnym,   że   dalsze 
spoglądanie   na   świat   przez   celownik   bombowy   przyniesie   tylko   więcej   biedy   i 
cierpień, być może nawet „apokaliptycznych".

PRZYPISY

1. Na temat tego więzienia więcej można przeczytać w: Aviv Lavie, Inside Israel's secret 

prison, „Haaretz" z 22 sierpnia 2003 roku; Jonathan Cook, Facility 1391: Israel's  
Guantanamo,
  „Le   Monde  diplomatiąue"  z  listopada 2003  roku; Chris  McGreal, 
Facility 1391: Israels secret prison, „Guardian" [wydanie brytyjskie] z 14 listopada 
2003 roku.

2. Gideon Levy w „Haaretz" z 2 lipca i 18 sierpnia 2006 roku. Zobacz raport BTselem Act 

of Vengeance: Israels Bombing ofthe Gaza Power Plant and its Effects z września 
2006 roku. To oczywiście jedynie najbardziej ewidentny przykład.

background image

Ameryka Łacińska ogłasza 

niepodległość

6 WRZEŚNIA 2006 ROKU

Pięć wieków po podboju dokonanym przez Europejczyków Ameryka Południowa 
ponownie staje się niepodległa. Od Wenezueli po Argentynę większa część regionu 
zaczyna   odrzucać   spuściznę   obcej   dominacji   minionych   czasów   oraz   okrutne   i 
wyniszczające podziały społeczne, które powstały w jej wyniku.

Mechanizmy imperialistycznej kontroli - przemoc i wojna gospodarcza, które 

nie są w Ameryce Łacińskiej odległą przeszłością - przestają być skuteczne, co jest 
znakiem, że kraje kontynentu zaczynają dążyć do niezależności. Waszyngton jest 
obecnie zmuszony tolerować rządy, które w przeszłości powodowałby amerykańską 
interwencję lub działania odwetowe.

Przez   cały   kontynent   przechodzi   fala   ruchów   społecznych,   które   budują 

podstawy pełnej demokracji. Rdzenne społeczności, jak gdyby odkrywszy na nowo 
swoje   przedkolumbijskie   dziedzictwo,   stają   się   coraz   aktywniejsze   i   wpływowe, 
szczególnie w Ekwadorze i Boliwii.

Taki   rozwój   wydarzeń   jest   częścią   szerszego   zjawiska,   jakie   od   kilku   lat 

obserwują w Ameryce Łacińskiej specjaliści i instytucje badające opinię społeczną: 
w   miarę   jak   wybrane   rządy   stawały   się   formalnie   bardziej   demokratyczne, 
obywatele   zaczynali   wyrażać   rosnące   rozczarowanie   sposobem   funkcjonowania 
takiej demokracji oraz brak wiary w instytucje demokratyczne. Chcieli stworzenia 
takiego systemu demokracji, w którym głos miałoby społeczeństwo, a nie elity i obca 
dominacja.

Przekonująco wyjaśnił ten  spadek wiary w istniejące instytucje argentyński 

politolog Atilio Borón, który zaobserwował, że nowa fala demokraty-

zacji   w   Ameryce   Łacińskiej   zbiegła   się   z   narzucanymi   z   zewnątrz   „reformami" 
gospodarczymi, jakie uderzały w ustrój: neoliberalny „waszyngtoński konsensus", 

background image

którego   każdy   element   jest   podważeniem   demokracji   i   który   doprowadził   do 
gospodarczej   katastrofy   na   tym   kontynencie,   podobnie   jak   w   innych   regionach 
świata, gdzie był zastosowany.

Koncepcje   demokracji   i   rozwoju   są   ze   sobą   w   wielu   aspektach   blisko 

powiązane. Jednym z takich aspektów jest ich wspólny wróg: utrata suwerenności. 
W świecie państw narodowych jest oczywiste z definicji, że utrata suwerenności 
powoduje   zanikanie   demokracji   oraz   brak   możliwości   prowadzenia   polityki 
społecznej   i   gospodarczej.   To   z   kolei   ogranicza   rozwój,   co   wynika   z   historii 
gospodarczej w ciągu wieków.

Historia ujawnia również, że utrata suwerenności prowadzi do narzuconego 

liberalizmu, oczywiście w interesie tych, którzy mają władzę i mogą narzucić swój 
porządek społeczny i gospodarczy. Ostatnio taki narzucony porządek jest nazywany 
„neoliberalizmem". Nie jest to najlepsze określenie, gdyż porządek ten nie jest ani  
nowy, ani liberalny, przynajmniej nie w rozumieniu klasycznych liberałów.

W Stanach Zjednoczonych społeczeństwo również traci wiarę w instytucje i 

ma ku temu dobre powody. Powstał ogromny rozdźwięk między opinią publiczną i 
polityką, o którym rzadko się mówi, chociaż ludzie zdają sobie sprawę z tego, że ich  
głos jest ignorowany.

Wiele nauki można wynieść z porównania ostatnich wyborów prezydenckich 

w najbogatszym kraju świata i najbiedniejszym kraju Ameryki Łacińskiej - Boliwii.

W listopadzie 2004 roku wyborcy w Stanach Zjednoczonych mieli możliwość 

wyboru   między   dwoma   kandydatami,   którzy   pochodzili   z   bogatej   i 
uprzywilejowanej   elity.   Ich   programy   były   podobne,   zgodne   z   potrzebami   ich 
wyborców: głosiły bogactwo i przywileje. Badania opinii publicznej ujawniły, że w 
ogromnej   większości   najważniejszych   kwestii   obie   partie   są   wychylone 
zdecydowanie na prawo od oczekiwań społeczeństwa, a już szczególnie daleko od 
poglądów   społeczeństwa   znajduje   się   administracja   Busha.   Częściowo   z   tego 
powodu   pewne   kwestie   nie   są   podejmowane   w   kampanii   wyborczej   i   niewielu 
wyborców znało opinie kandydatów w tych sprawach. Kandydaci są pakowani i 
sprzedawani jak pasta do zębów, samochody lub środki upiększające - i przez te 
właśnie sektory gospodarki oddane ułudzie i oszustwu.

background image

Dla odmiany spójrzmy na Boliwię i wybór Evo Moralesa w grudniu 2005 roku. 

Wyborcy znali problemy, bardzo realne i ważne, takie jak kontrola państwa nad 
wydobyciem gazu naturalnego i innych surowców naturalnych, co cieszy się w tym 
kraju miażdżącym poparciem społecznym. Prawa rdzennej ludności, prawa kobiet, 
prawo do ziemi i do wody są przedmiotem polityki, podobnie jak inne niezwykle 
istotne kwestie, o które nieustannie walczyły organizacje społeczne. Społeczeństwo 
wybrało   kandydata   równego   sobie   statusem,   a   nie   reprezentanta   wąskich   grup 
uprzywilejowanych. To był rzeczywisty udział, a nie jedynie wrzucenie kartki do  
urny raz na kilka lat.

To porównanie, nie jedyne z resztą, rodzi pytanie o to, gdzie są potrzebne 

programy „lansujące demokrację".

Patrząc na rozwój wypadków, można się spodziewać, że Ameryka Łacińska 

sama sobie poradzi ze swoimi największymi problemami. Region ten jest znany z 
chciwości swoich klas bogaczy i z ich zupełnego braku poczucia odpowiedzialności 
społecznej.

Porównanie   rozwoju   gospodarczego   Ameryki   Łacińskiej   i   wschodniej 

Azjijestwtym   aspekcie   bardzo   odkrywcze.   Nierówności   społeczne   w   Ameryce 
Łacińskiej są jednymi z największych na świecie, w Azji Wschodniej są one jednymi 
z najmniejszych. To samo dotyczy edukacji, opieki zdrowotnej i ogólnie dobrobytu 
społeczeństwa. Import do Ameryki Łacińskiej zaspokajał głównie konsumpcjonizm 
najbogatszych,   w   Azji   Wschodniej   import   to   przede   wszystkim   inwestycje 
zwiększające produkcję. Odpływ kapitału z Ameryki Łacińskiej osiągnął poziom jej 
zadłużenia,   sugerując   sposób   pozbycia   się   tego   ogromnego   ciężaru.   W   Azji 
Wschodniej przepływy kapitałowe są objęte ścisłą kontrolą.

Gospodarki   Ameryki   Łacińskiej   pozostają   również   bardziej   otwarte   na 

inwestycje   zagraniczne   niż   gospodarki   wschodniej   Azji.   Zgodnie   z   danymi 
Konferencji Narodów Zjednoczonych do spraw Handlu i Rozwoju (UNCTAD) od lat 
pięćdziesiątych XX wieku  zagraniczne  koncerny międzynarodowe mają  znacznie 
większy   udział   w   produkcji   przemysłowej   Ameryki   Łacińskiej   niż   w   sukcesie 
gospodarczym Azji Wschodniej. Bank Światowy donosił, że zagraniczne inwestycje i 
prywatyzacja zastąpiły inne przepływy kapitałowe w Ameryce Łacińskiej, przez co 

background image

zagraniczne koncerny kontrolowały gospodarkę  i transferowały  zyski za granicę, 
zupełnie inaczej niż w Azji Wschodniej.

Tymczasem programy socjalne i gospodarcze wdrażane w Ameryce Łacińskiej 

zmieniają rzeczywistość, która pochodzi aż z czasów hiszpańskich podbojów, nadal 
bowiem elity i gospodarki tego kontynentu są powiązane z obcymi mocarstwami, a 
nie ze sobą nawzajem.

Nie   dziwi   więc,   że   zmiany   te   są   bardzo   źle   widziane   w   Waszyngtonie   -   z 

oczywistych powodów, Stany Zjednoczone oczekują bowiem, że będą mogły polegać 
na   Ameryce   Łacińskiej   j   ako   bezpiecznym   źródle   surowców,   rynku   sprzedaży   i 
miejscu do inwestowania. I jak od dawna podkreślają stratedzy, jeśli ten kontynent 
wymknie  się   spod  kontroli  Waszyngtonu,   to  czy  Stany   Zjednoczone   mogą   mieć 
nadzieję, że zdołają powstrzymać nieposłuszeństwo gdziekolwiek indziej?

background image

Alternatywy dla Ameryk

29 GRUDNIA 2006 ROKU

W   tym   miesiącu   narodziny   i   śmierć   stały   się   sygnałem   zmian   w   Ameryce 
Południowej, a tak naprawdę również na świecie.

Były   chilijski   dyktator   Augusto   Pinochet   zmarł,   a   przywódcy   Ameryki 

Południowej   zamknęli   dwudniowy   szczyt   w   Cochabamba   w   Boliwii,   któremu 
przewodniczył   boliwijski   prezydent   Evo   Morales.   Uczestnicy   i   temat   przewodni 
szczytu   stanowiły   antytezę   dla   Pinocheta   i   jego   ery   neonazistowskich   państw 
bezpieczeństwa   narodowego   (wspieranych   i   czasem   instalowanych   przez   kraj   o 
największych wpływach na półkuli), a także plagi terroru, tortur i barbarzyństwa, 
które rozeszło się z Argentyny na Amerykę Środkową.

W deklaracji z Cochabamba prezydenci i przedstawiciele dwunastu państw 

uzgodnili, że będą pracować nad utworzeniem kontynentalnej społeczności na wzór 
Unii Europejskiej.

Deklaracja ta oznacza nowy etap w działaniach zmierzających do integracji 

Ameryki Południowej pięćset lat po jej podboju przez Europejczyków. Kontynent - 
od Wenezueli aż po Argentynę - może stanowić dla świata przykład, w jaki sposób  
budować nową przyszłość daleką od spuścizny imperializmu i terroru.

Stany   Zjednoczone   od   dawna   dominują   nad   tym   regionem,   stosując   dwie 

metody: przemoc i nacisk gospodarczy. Ogólnie mówiąc, przypomina to działania 
mafii. Ojciec chrzestny poważnie traktuje każdą próbę oszukania go, nawet przez 
małych sklepikarzy, z czego Ameryka Łacińska zdaje sobie doskonale sprawę.

Wcześniejsze próby uzyskania niezależności były tłumione, częściowo z braku 

współpracy między państwami kontynentu. Bez niej łatwo ulec groźbom.

Dla   Stanów   Zjednoczonych   prawdziwym   wrogiem   zawsze   był   niezależny 

nacjonalizm, szczególnie wtedy, kiedy powstawało niebezpieczeństwo, że stanie się 
on   „zaraźliwym   przykładem",   cytując   określenie   demokratycznego   socjalizmu   w 
Chile, jakiego użył Henry Kissinger. Socjalizmu, który został wyleczony li września 

background image

1973 roku w opisany wcześniej sposób.

Wśród   południowoamerykańskich   liderów   w   Cochabamba   była   obecna 

prezydent   Chile   Michelle   Bachelet.   Podobnie   jak   Allende,   jest  ona   socjalistką   i 
lekarzem.   Jest   też   byłą   wypędzoną   i   więźniarką   polityczną.   Jej   ojciec,   generał, 
zmarł w więzieniu na skutek tortur.

W Cochabamba Morales i prezydent Wenezueli Hugo Chavez świętowali nowy 

wspólny   projekt   tych   państw   dotyczący   eksploatacji   gazu   w   Boliwii.   Taka 
współpraca wzmacnia rolę regionu jako jednego z głównych graczy na światowym 
rynku   energetycznym.   Wenezuela   już   obecnie   jest   jedynym   krajem   Ameryki 
Łacińskiej, który jest członkiem OPEC, mając największe, poza Bliskim Wschodem, 
złoża   ropy   naftowej   na   świecie.   Cha-   vez   ma   wizję   stworzenia   Petroamerica, 
zintegrowanego   systemu   energetycznego   na   wzór   tego,   który   Chiny   próbują 
zainicjować w Azji.

Nowy prezydent Ekwadoru, Rafael Correa, zaproponował stworzenie systemu 

transportowego   lądowego   i   rzecznego   z   brazylijskiej   puszczy   amazońskiej   do 
wybrzeża   Pacyfiku   w   Ekwadorze,   co   byłoby   południowoamerykańskim 
konkurentem dla kanału panamskiego. Inne tego typu inicjatywy to na przykład 
Telesur   (telewizja),   który   ma   być   próbą   złamania   zachodniego   monopolu   w   tej 
dziedzinie. Brazylijski prezydent Luiz Lula da Silva wezwał innych przywódców do 
pokonania historycznych różnic i zjednoczenia kontynentu, bez względu na to, jak 
trudne będzie to zadanie.

Integracja to warunek wstępny dla prawdziwej niepodległości. Kolonizacja - 

prowadzona przez Hiszpanię, Anglię czy innych kraje Europy, a także przez Stany 
Zjednoczone - nie tylko rozdzieliła od siebie państwa Ameryki Południowej, ale 
również ostro podzieliła je wewnętrznie, powstały bowiem nieliczne bogate elity i 
ogromne rzesze żyjące w biedzie.

Powiązanie z kwestiami rasowymi jest dość bliskie. Bogata elita była biała,  

europejska, zachodnia, a biedę cierpieli rdzenni mieszkańcy, Indianie, czarni i rasy 
mieszane. Te w większości białe elity nie miały prawie w ogóle relacji z własnymi 
krajami   i   społeczeństwami.   Były   zorientowane   na   Zachód,   a   nie   własne 
społeczności na Południu.

background image

Z   powodu   nowych   trendów   w   Ameryce   Południowej   Stany   Zjednoczone 

zostały   zmuszone   do   korekty   swojej   polityki.   Rządy,   które   obecnie   cieszą   się 
poparciem Stanów Zjednoczonych - jak rząd Brazylii, na którego czele stoi Lula da 
Silva   -   w   przeszłości   równie   dobrze   mogły   być   obalone,   jak   brazylijski   rząd 
prezydenta   Joao   Goularta,   który   został   obalony   przy   wsparciu   Stanów 
Zjednoczonych w 1964 roku.

Największą   kontrolę   nad   gospodarką   sprawował   w   przeszłości 

Międzynarodowy   Fundusz   Walutowy,   który   tak   naprawdę   jest   częścią 
amerykańskiego   Departamentu   Skarbu.   Argentyna   była   ulubionym   dzieckiem 
funduszu, do krachu w 2001 roku. Argentyna wyszła z kryzysu, ale przez złamanie  
zasad   Międzynarodowego   Funduszu   Walutowego,   odmawiając   spłaty   swoich 
długów i wykupując to, co z nich pozostało (częściowo udało się to dzięki pomocy 
Wenezueli w nowej formie współpracy).

Brazylia   również   na   swój   sposób   poszła   drogą,   która   miałają   uwolnić   od 

wpływów   Międzynarodowego   Funduszu   Walutowego.   Boliwia   była   posłusznym 
uczniem   funduszu   przez   około   dwadzieścia   pięć   lat   i   skończyło   się   to   dla   niej 
dochodem  per capita  niższym niż wtedy, kiedy jej współpraca z tą instytucją się 
zaczynała.   Obecnie   Boliwia   również   pozbywa   się   wpływów   Międzynarodowego 
Funduszu Walutowego i też korzysta przy tym z pomocy Wenezueli.

W wypadku Ameryki Południowej Stany Zjednoczone musiały się dostosować 

do centrolewicowych rządów i zaczęły rozróżniać „tych dobrych" od „tych złych". 
Jednym z dobrych jest prezydent Brazylii Lula da Silva. Złymi są Chavez i Morales.

Utrzymując taką politykę, Waszyngton musi również akceptować pewne fakty. 

Na   przykład   to,   że   jedną   z   pierwszych   rzeczy,   jaką   zrobił   Lula   da   Silva   po 
ponownym   wyborze   na   prezydenta   w   październiku   2006   roku,   był   wyjazd   do 
Caracas i poparcie Chaveza wjego kampanii wyborczej. Lula da Silva podarował 
również   brazylijski   projekt   infrastrukturalny   w   Wenezueli,   most   nad   rzeką 
Orinoko, i rozmawiał o innych wspólnych projektach.

W

 

grudniu

 

2006

 

roku

 

sygnatariusze

 

MERCOSUR, 

południowoamerykańskiego porozumienia handlowego, kontynuowali rozmowy o 
zjednoczeniu Ameryki Południowej na spotkaniu w Brazylii, na którym Lula da 

background image

Silva zainaugurował obrady Parlamentu MERCOSUR - jeszcze jeden pełen nadziei 
krok w uwalnianiu się od demonów przeszłości.

Bariery   dla   podwójnej   integracji   -   między   krajami   i   wewnątrz   nich   - 

przeszkadzają,   ale   podejmuje   się   w   tym   kierunku   obiecujące   działania,   w   czym 
wielką   rolę   odgrywają   masowe   ruchy   społeczne,   które   są   podstawą   prawdziwej 
demokracji i niezbędnych zmian społecznych.

background image

Co jest stawką w Iraku?

30 STYCZNIA 2007 ROKU

Niektóre bardzo istotne informacje dotyczące Iraku są na Zachodzie ignorowane 
albo też nie rozmawia się o nich. Dopóki nie zacznie się ich poważnie traktować, 
propozycje  amerykańskiej polityki w Iraku nie będą rozsądne ani moralnie, ani 
strategicznie.

Jedną z takich kwestii związanych z cierpiącym narodem irackim, która nie 

została   prawie   wcale   zauważona,   a   której   zignorowanie   dobrze   oddaje   poziom 
ignorancji,   są   wyniki   badania   opinii   Irakijczyków   w   sprawie   inwazji, 
przeprowadzone w Bagdadzie, Anbarze i Najafie. „Około 90 procent Irakijczyków 
uważa,  że  sytuacja  w  ich kraju  była  lepsza  przed  inwazją  dokonaną  pod  wodzą 
Stanów Zjednoczonych niż teraz" - przedstawia wyniki badania z listopada 2006 
roku, przeprowadzonego przez irackie Centrum Badań i Studiów Strategicznych, 
organizacja United Press International. „Niemal połowa respondentów opowiada 
się za natychmiastowym wycofaniem obcych wojsk inwazyjnych" - donosi „Daily 
Star"   w   Bejrucie.   Dwadzieścia   procent   respondentów   chciałoby,   aby   stopniowe 
wycofywanie wojsk rozpoczęło się niezwłocznie. (Badanie przeprowadzone przez 
amerykański Departament Stanu, również zignorowane, ujawniło, że dwie trzecie 
mieszkańców Bagdadu chce natychmiastowego wycofania wojsk koalicyjnych.)

Ogólnie   jednak   opinia   publiczna   -   czy   to   w   Iraku,   czy   w   Stanach 

Zjednoczonych,   czy   gdziekolwiek   indziej   -   nie   jest   brana   pod   uwagę   przez 
decydentów   politycznych,   chyba   że   może   zakłócić   im   osiągnięcie   zamierzonych 
celów. Jest to jeszcze jedna oznaka tego, w jaki sposób stratedzy i ich poplecznicy  
lekceważą   demokrację,   przy   jednoczesnym   akompaniamencie   zalewającej   nas 
wzniosłej retoryki na temat miłości do demokracji i mesjańskiej misji, jaką jest jej 
lansowanie.

Badania   amerykańskie   ujawniają,   że   większość   jest   przeciwna   wojnie,   ale 

tworząc politykę, na tę większość nie zwraca się uwagi i nie uwzględnia się jej głosu  

background image

ani też nie bierze pod uwagę krytyki wobec planów politycznych. Najnowszą opinią 
tego   rodzaju   był  raport  opublikowany   przez   Baker-Hamilton   Iraq   Study   Group 
(powołana przez amerykański Kongres dziesięcioosobowa grupa badawcza, złożona 
z pięciu republikanów i pięciu demokratów, która ma doradzać rządowi Busha w 
sprawach   sytuacji   w   Iraku   i   znalezieniu   politycznych   rozwiązań),   szeroko 
okrzyknięty jako wartościowa krytyka polityki administracji George'a W. Busha, 
dzięki   której   można   wprowadzić   korekty,   co   natychmiast   stało   się   przyczyną 
wysłania tego raportu w niebyt. Jedną wybitną cechą tego raportu jest brak troski o 
pragnienia   Irakijczyków.   Raport   cytuje   wyniki   niektórych   badań   opinii 
Irakijczyków,   ale   jedynie   w   stosunku   do   bezpieczeństwa   wojsk   amerykańskich. 
Raport   głosi   tezę,   że   polityka   powinna   odzwierciedlać   interesy   rządu   Stanów 
Zjednoczonych,   a   nie   interesy   Irakijczyków   (albo   Amerykanów,   również 
ignorowanych).

Twórcy   raportu   nie   dociekają,   jakie   są   te   interesy   ani   dlaczego   Stany 

Zjednoczone przeprowadziły inwazję albo dlaczego zagrażają suwerennemu i mniej 
lub   bardziej   demokratycznemu   Irakowi,   chociaż   odpowiedzi   nietrudno   znaleźć. 
Prawdziwy powód inwazji jest oczywiście taki, że w Iraku są drugie co do wielkości 
na Ziemi złoża ropy naftowej, bardzo taniej w wydobyciu. Kwestią nie jest tutaj 
dostęp do tych zasobów, ale kontrola nad nimi (a dla korporacji kwestią są zyski). 
Jak   zauważył   w   maju   2006   roku   wiceprezydent   Dick   Cheney,   kontrola   nad 
zasobami   surowców  energetycznych,   jest narzędziem  zastraszania  lub   szantażu" 
(oczywiście jeśli jest w rękach kogoś innego).

W   raporcie   jest   ukryta   rekomendacja,   aby   pozwolić   korporacjom   (głównie 

amerykańskim   i   brytyjskim)   na   kontrolowanie   irackich   złóż   surowców 
energetycznych. Raport ujmuje to bardziej delikatnie: „Stany Zjednoczone powinny 
wesprzeć   irackich   przywódców   w   uznaniu   krajowego   przemysłu   wydobywczego 
ropy   naftowej   za   przedsięwzięcie   komercyjne,   aby   poprawić   dzięki   temu 
efektywność, przejrzystość i odpowiedzialność".

Ciągły brak woli do dyskusji nad tak nieistotnymi kwestiami sprawia, że Study 

Group nie jest w stanie stawić czoła rzeczywistości amerykańskiej polityki w obliczu 
omawianej wcześniej katastrofy, jaką spowodowała inwazja.

background image

Główną   kwestią,   jaką   porusza   raport   Study   Group,   jest   wycofanie   wojsk 

amerykańskich z Iraku, szczególnie wyłączenie ich z bezpośredniej walki, chociaż 
propozycje   wyjścia   armii   zostały   obwarowane   wieloma   ograniczeniami   i 
zastrzeżeniami. Raport w kilku słowach namawia prezydenta, aby ten ogłosił, że 
Stany Zjednoczone nie zamierzają ustanowić stałej obecności wojskowej w Iraku, 
ale   nie   wzywa   do   zakończenia   budowania   baz   wojskowych,   wobec   tego   taka 
deklaracja prawdopodobnie nie będzie poważnie potraktowana przez Irakijczyków.

Raport zakłada, przemilczając tę kwestię, że logistyka, podpora nowoczesnej 

armii, powinna pozostać pod amerykańską kontrolą i że jednostki bojowe muszą 
pozostać w Iraku dla „ochrony pokoju" (w tym ochrony amerykańskich oddziałów 
wchodzących w skład oddziałów irackich) w kraju, w którym 60 procent ludności - 
a ludności arabskiej znacznie więcej tam, gdzie rozmieszcza się jednostki - traktuje 
żołnierzy jako cel uprawnionych ataków.

Nie ma również mowy o tym, że Stany Zjednoczone zachowają kontrolę nad 

przestrzenią powietrzną, a przez to mogą zechcieć sięgnąć po taktykę, którą już raz 
zastosowano w wojnach w Indochinach, gdzie również wycofywano żołnierzy, co 
jest   złowieszczą   perspektywą.   Kwestię   tę   omawiają   dwaj   wybitni   eksperci   w 
sprawach   Kambodży,   Taylor   Owen   i   Ben   Kiernan,   dyrektor   Yale   University 
Genocide Project, w niezwykle ważnym artykule Bombs over Cambodia („Walrus" 
[wydanie  kanadyjskie] z października 2006  roku).  Jest rzeczą  dobrze znaną,  że 
wycofywaniu   wojsk   lądowych   z   południowego   Wietnamu   towarzyszyło 
przyspieszenie   bezlitosnych   bombardowań,   szczególnie   na   północny   Laos   i 
Kambodżę.   Ale   autorzy   podają   nowe   dane   na   temat   skali   i   następstw   tych 
bombardowań.   Ujawniają   one,   że   częstotliwość   nalotów   na   Kambodżę   była 
pięciokrotnie   większa   niż   wcześniej   podawana   oficjalnie,   co   oznacza,   że 
bombardowania rolniczej Kambodży były większe niż bombardowania wszystkich 
wojsk   sprzymierzonych   przez   całą   drugą   wojnę   światową.   Nowe   informacje 
potwierdzają   wcześniejsze   szacunki   skutków   bombardowań.   Cytując   słowa 
autorów: „Liczba ofiar wśród cywili w Kambodży spowodowała, że rozwścieczone 
społeczeństwo rzuciło się w ramiona rebeliantów, którzy przed nalotami cieszyli się 
bardzo   małym   poparciem,   co   spowodowało   dojście   do   władzy   Czerwonych 

background image

Khmerów, a tym samym ostatecznie ludobójstwo w Kambodży". Rozkazy Nixona o 
rozpoczęciu   nalotów   zostały   przekazane   przez   Henry'ego   Kissingera   słowami: 
„wszystko,   co   lata   na   wszystko,   co   się   porusza",   co   jest   jednym   z   najbardziej 
dobitnych wezwań do ludobójstwa w historii świata. Te słowa Kissingera zostały 
przypomniane   w   „New   York   Timesie"   z   27   maja   2004   roku   (Elizabeth   Becker, 
Kissinger Tapes Describe Crises, War and Stark Photos ofAbuse), ale nie wywołały 
żadnej reakcji. Również nowe rewelacje zostały pominięte milczeniem. Brak reakcji 
jest  kolejnym  dowodem   na  to,   jaką  tak   naprawdę   troską   otaczają   mieszkańców 
Kambodży ci mieszkańcy Zachodu, którzy radośnie wykorzystywali ich położenie 
dla   osobistych   korzyści   i   służąc   władzy   w   okresie,   kiedy   Czerwoni   Khmerzy 
dokonywali swoich mordów, bez sugestii, co z tym począć. Całkowicie przeciwnie 
do reakcji tych samych ludzi na inne podobne okrucieństwa, za które ponosiliśmy 
największą odpowiedzialność i które moglibyśmy przerwać, gdybyśmy chcieli

1

.

Nie można łatwo odrzucić obaw wyrażanych przez Owena i Kernana co do 

tego,   jak   sytuacja   może   się   rozwinąć   w   Iraku   w   świetle   takich   wcześniejszych 
wydarzeń jak te.

Niektórzy obserwatorzy obawiają się, że wycofanie się Stanów Zjednoczonych 

z   Iraku   mogłoby   doprowadzić   do   wojny   domowej,   która   objęłaby   cały   kraj   i 
zniszczyłaby go zupełnie. Co do skutków wycofania - sami możemy je oceniać, i 
będą one tak samo niepewne i wątpliwe jak oceny dokonywane przez amerykański 
wywiad. Ale te oceny nie mają znaczenia. Znaczenie ma to, co myślą Irakijczycy. 
Lub mówiąc inaczej, to, co oni myślą, powinno w końcu mieć znaczenie.

Jeśli   spójne   wyniki   wielu   badań   opinii   publicznej   nie   wystarczają,   sprawa 

wycofania wojsk mogłaby zostać rozstrzygnięta w referendum przeprowadzonym 
pod międzynarodowym nadzorem, aby na jego wyniki nie miały wpływu wojska 
okupacyjne i ich poplecznicy w Iraku.

Obecnie - przeciwnie do sugestii zawartych w raporcie Baker-Hamil- ton Iraq 

Study   Group   (oraz   opinii   publicznej   w   Iraku   i   Stanach   Zjednoczonych)   - 
Waszyngton   planuje   „napływ",   a   więc   wysłanie   większej   liczby   wojsk   do   Iraku. 
Niewielu   analityków   wojskowych   czy   specjalistów   do   spraw   Bliskiego   Wschodu 
wierzy w to, aby taka taktyka przyniosła sukces, ale nie to jest tutaj najwyraźniej  

background image

głównym problemem, chyba że się zgodzimy, że jedynym problemem jest to, czy 
amerykańska   agresja   pozwoli   na   osiągnięcie   celów,   które   dzięki   niej   chce   się 
osiągnąć.   Nie   należy   nie   doceniać   znaczenia   długoterminowego   celu   polityki 
zagranicznej Stanów
Zjednoczonych, którym jest utrzymanie przez nie kontroli nad ważnymi złożami 
surowców naturalnych regionu. Prawdziwa suwerenność Iraku nie będzie łatwa do 
zaakceptowania przez okupanta, ale podobnie ani Irak, ani żaden z jego sąsiadów 
nie będzie w stanie zaakceptować zmniejszenia znaczenia Iraku lub też możliwej 
wojny w regionie, która może być tego skutkiem.

PRZYPISY

1.

Więcej   na   temat   tego   ohydnego   epizodu   w  historii,   jak   i   wielu   innych 

podobnych, można znaleźć w książce Edwarda Hermana i Noama Chomskiego 
Ma- nufacturing Consentz  1998 roku (wydanie  uaktualnione  ukazało  się w 
2002 roku) i w źródłach już cytowanych, szczególnie w dwutomowej Political 
Eco- nomy of Humań Rights
 z 1979 roku.

background image

Zimna wojna między Waszyngtonem i 

Teheranem

5 MARCA 2007 ROKU

Na   bogatym   w   złoża   surowców   energetycznych   Bliskim   Wschodzie   jedynie   dwa 
państwa nie podporządkowały się żądaniom Waszyngtonu - Iran i Syria, oba są 
więc   traktowane   jako   wrogie   państwa,   z   tym   że   Iran   jest   wrogiem   o   wiele  
ważniejszym.

Tak jak to było normą w czasie zimnej wojny, uciekanie się do przemocy jest 

regularnie usprawiedliwiane jako reakcja na zły wpływ głównego wroga, co często 
jest najsłabszym z możliwych pretekstów. Nie jest niespodzianką, że w miarę jak 
Bush wysyła coraz więcej wojsk do Iraku, pojawiają się informacje o ingerencji 
Iranu w wewnętrzne sprawy Iraku - kraju, który normalnie jest wolny od wszelkich 
zagranicznych   ingerencji,   przy   milczącym   założeniu,   że   Waszyngton   rządzi 
światem.

W zimnowojennej mentalności, jaka dominuje w Waszyngtonie, Teheran jest 

przedstawiany jako pinakiel tak zwanego szyickiego półksiężyca, który rozciąga się 
od Iranu, przez szyicki południowy Irak i Syrię, aż do Hezbollahu  w Libanie. I 
ponownie nie dziwi, że „napływowi" wojsk do Iraku oraz eskalacji gróźb i oskarżeń 
pod adresem Iranu towarzyszy niechętnie wyrażana gotowość do uczestnictwa w 
konferencji państw regionu, która ma się zająć w zasadzie tylko sprawą Iraku, a  
mówiąc ściśle: sprawą osiągnięcia amerykańskich celów w Iraku.

Przypuszczalnie   ten   niewielki   gest   w  kierunku   dyplomacji   ma   w   założeniu 

złagodzić rosnący niepokój i złość widoczne w coraz bardziej agresywnej postawie 
Waszyngtonu,   którego  siły  militarne  obsadzają  pozycje  przed  atakiem  na   Iran   i 
który regularnie dopuszcza się prowokacji i gróźb wobec tego kraju.

Dla   Stanów   Zjednoczonych   najważniejszą   kwestią   na   Bliskim   Wschodzie 

background image

zawsze   była   i   pozostaje   kontrola   nad   ogromnymi   złożami   surowców 
energetycznych. Sprawą drugorzędną jest dostęp do nich. Jak tylko ropa znajdzie 
się   w   zbiornikach   tankowców   na   morzu,   można   ją   wysłać   wszędzie.   Kontrola 
oznacza tutaj instrument dominacji nad światem.

Irańskie   wpływy   w   półksiężycu   stanowią   dla   Stanów   Zjednoczonych 

wyzwanie. Przez przypadek największe złoża ropy naftowej znajdują się w rejonach 
Bliskiego Wschodu zamieszkanych przez szyitów: południowy Irak, przylegające do 
niego tereny Arabii Saudyjskiej i Iran, gdzie znajdują się również znaczne zasoby 
gazu   ziemnego.   Najgorszym   koszmarem   Waszyngtonu   byłoby   luźne   przymierze 
szyickie, kontrolujące większość światowych zasobów ropy naftowej i niezależne od 
Stanów Zjednoczonych.

Taki   blok,   jeśli   powstanie,   mógłby   się   przyłączyć   do   Azjatyckiego 

Porozumienia   Energetycznego   (Asian   Energy   Security   Grid)   lub   nawet   do 
Szanghajskiej Organizacji Współpracy (Shanghai Cooperation Organization, SCO) z 
siedzibą w Chinach. Iran, który ma już statut obserwatora, ma zostać członkiem tej  
organizacji.   Wychodzący   w   Hongkongu   „South   China   Morning   Post"   donosił  w 
czerwcu   2006   roku,   że   „irański   prezydent   Mahmoud   Ahmadinejad   stał   się 
obiektem   ogólnego   zainteresowania   na   dorocznym   spotkaniu   Szanghajskiej 
Organizacji   Współpracy,   kiedy   wezwał   grupę   państw   wchodzącą   w   skład   tej 
organizacji do zjednoczenia się przeciwko innym krajom, które ostro potępiają Iran 
za to, że prowadzi swój program nuklearny". Szanghajska Organizacja Współpracy, 
do której należą kraje Azji Centralnej, stwierdziła, że Iran ma „niezbywalne prawo" 
do prowadzenia takich programów i „wezwała Stany Zjednoczone do określania 
terminu,   w   którym   wycofają   one   instalacje   militarne   ze   wszystkich   krajów 
członkowskich"

1

.

Jeśli   administracja   Busha   zrealizuje   te   wezwania,   pozycja   Stanów 

Zjednoczonych w świecie będzie znacznie osłabiona.

Podstawową metodą obrony przed Waszyngtonem stosowaną przez Teheran 

było buntowanie się - i to już od chwili obalenia szacha przez Stany Zjednoczone w 
1979   roku   i   kryzysu   związanego   z   amerykańskimi   zakładnikami   w   ambasadzie 
Stanów Zjednoczonych w Teheranie. Ameryka odegrała w Iranie ponurą rolę już we 

background image

wcześniejszych latach. W odwecie za nieustępliwość Teheranu Waszyngton szybko 
udzielił wsparcia Saddamowi Husajnowi w jego agresywnej wojnie z Iranem, która 
doprowadziła  do śmierci setek tysięcy ludzi i obróciła kraj w ruinę. Następnie, w 
okresie   prezydentury   Busha,   przyszedł   okres   morderczych   sankcji   i   odrzucania 
dyplomatycznych wysiłków Iranu na rzecz rosnącego zagrożenia atakiem.

W lipcu 2006 roku Izrael dokonał inwazji na Liban, piątej od 1978 roku. Jak 

wcześniej,   poparcie   przez   Stany   Zjednoczone   tej   agresji   było   czynnikiem 
krytycznym. Pretekst dla ataku szybko upadł, gdy dokładniej mu się przyjrzano, a 
konsekwencje dla Libańczyków są poważne. Jedną z przyczyn tej amerykańsko-
izraelskiej inwazji jest to, że rakiety, jakimi dysponuje Hezbollah, mogłyby zagrażać  
powodzeniu potencjalnego ataku na Iran.

Mimo całego tego wymachiwania szabelką jest, moim zdaniem, bardzo mało 

prawdopodobne, aby administracja Busha zaatakowała Iran. Sprzeciwia się temu 
zdecydowanie cały świat. Siedemdziesiąt pięć procent Amerykanów opowiada się 
za rozwiązaniami dyplomatycznymi, a nie siłowymi, i jak wcześniej była mowa, 
Irańczycy i Amerykanie w większości zgadzają się w swoich poglądach na kwestie  
energii nuklearnej. Badanie przeprowadzone przez niezależną organizację Terror 
Free Tomorrow z Waszyngtonu ujawnia, że „mimo głębokiej historycznej wrogości, 
jaką żywią do siebie irańscy szyici i ich w większości sunniccy, arabscy, tureccy i 
pakistańscy   sąsiedzi,   zdecydowana   większość   mieszkańców   tych   krajów   woli 
zaakceptować dysponujący bronią nuklearną Iran niż jakąkolwiek akcję militarną 
Stanów   Zjednoczonych   w   tym   kraju".   Okazuje   się,   że   amerykańscy   wojskowi   i 
pracownicy wywiadu również są przeciwni takim atakom.

Iran   nie   jest   w   stanie   obronić   się   przed   atakiem   ze   strony   Stanów 

Zjednoczonych,   ale   może   odpowiedzieć   na   inne   sposoby,   między   innymi   przez 
spowodowanie   jeszcze   większego   chaosu   w   Iraku.   Niektórzy   ostrzegają,   że 
odpowiedź Iranu może być znacznie bardziej zabójcza, tak twierdzi na przykład 
szanowany brytyjski historyk wojskowości Corelli Barnett, który pisze, że „atak na  
Iran może w praktyce spowodować wybuch trzeciej wojny światowej".

Administracja   Busha   pozostawia   po   sobie   katastrofę   wszędzie,   gdzie   się 

pojawia, począwszy od doświadczonego przez huragan Katrina Nowego Orleanu aż 

background image

po Irak. W desperackim akcie wyzwolenia, nikt nie wie tak naprawdę czego, rząd 
może podjąć ryzyko spowodowania jeszcze większych katastrof.

Jednocześnie Waszyngton może też podjąć próbę zdestabilizowania Iranu od 

środka

2

. Mieszkańcy Iranu są bardzo zróżnicowani etnicznie, wielu z nich nie ma 

pochodzenia   perskiego.   Istnieją   w   tym   kraju   tendencje   secesjonistyczne   i 
prawdopodobnie Waszyngton próbuje nimi kierować, na przykład w Kuzestanie na 
wybrzeżu Zatoki Perskiej, gdzie przetwarza się irańską ropę naftową - region ten j  
est w większości zamieszkały przez Arabów, a nie Persów.

Eskalacja   gróźb   ma   również   służyć   jako   presja   wywierana   przez   Stany 

Zjednoczone na inne kraje, aby przyłączyły się do sankcji gospodarczych mających 
stłamsić Iran, i w Europie presja ta może być skuteczna. Innym skutkiem gróźb, 
być   może   zamierzonym,   jest   sprowokowanie   przywódców   irańskich   do   ostrych 
represji   wobec   społeczeństwa,   prowadzących   do   niepokojów   i   być   może 
wewnętrznego oporu wobec władz i jednocześnie skazujących na niepowodzenia 
wysiłki   odważnych   irańskich   reformatorów,   którzy   zdecydowanie   protestują 
przeciw taktyce Waszyngtonu. Ważne jest demonizowanie irańskich przywódców. 
Na   Zachodzie   każde   ostre   stwierdzenie   prezydenta   Iranu   Mahmouda 
Ahmadinejada   od   razu   trafia   na   czołówki   gazet   w   nie   do   końca   wiernym 
tłumaczeniu.  Ale  wiadomo przecież, że Ahmadinejad  nie sprawuje kontroli  nad 
polityką   zagraniczną,   która   jest   w   rękach   jego   zwierzchnika,   najwyższego 
przywódcy ayatollaha Ali Chamenei.

Media w Stanach Zjednoczonych ignorują wypowiedzi Chamenei, szczególnie 

wtedy, kiedy są to wypowiedzi ugodowe. Na przykład szeroko rozpowszechnia się 
słowa   Ahmadinejada,   kiedy   ten   mówi,   że   Izrael   powinien   przestać   istnieć,   ale 
pomija   się   milczeniem   wypowiedzi   Chamenei,   kiedy   ten   oświadcza,   że   Iran 
„podziela   poglądy   krajów   arabskich   w   najważniejszych   kwestiach   islamsko-
arabskich,   a   szczególnie   w   kwestii   Palestyny",   co   oznacza,   że   Iran   podziela 
stanowisko Ligi Arabskiej (pełna normalizacja stosunków z Izraelem w zakresie 
międzynarodowego  konsensusu w kwestii  rozwiązania konfliktu,  któremu  Stany 
Zjednoczone i Izrael stanowczo się sprzeciwiają, niemal w osamotnieniu

3

).

Amerykańska   inwazja   na   Irak   w   praktyce   stanowiła   dla   Iranu   impuls   do 

background image

rozwijania   technologii   nuklearnych   jako   czynnika   odstraszającego.   Izraelski 
historyk   wojskowości,   Martin   van   Creveld,   pisze,   że   gdyby   po   inwazji   Stanów 
Zjednoczonych na Irak „Iraóczycy nie podjęli się budowy broni nuklearnej, byliby 
szaleni".   Przesłanie,   jakim   była   inwazja   na   Irak,   jest  jasne   i   wymowne:   Stany 
Zjednoczone   zaatakują,   jeśli   tylko   uznają   to   za   stosowne   i   jeśli   tylko   cel   ataku 
będzie   bezbronny.   Teraz   Iranjest   okrążany   przez   wojska   amerykańskie   w 
Afganistanie, Iraku, Turcji i krajach Zatoki Perskiej oraz odcięty przez uzbrojony w 
broń   nuklearną   Pakistan,   a   także   przez   Izrael,   który   jest   regionalnym 
supermocarstwem dzięki wsparciu, jakiego udzielają mu Stany Zjednoczone.

Jak była mowa wcześniej, irańskie wysiłki w doprowadzeniu do rozmów na 

temat spornych kwestii były odrzucane przez Stany Zjednoczone, a porozumienie 
między Unią Europejską i Iranem zostało zniweczone przez odmowę Waszyngtonu 
na   żądania,   aby   zaprzestał   on   gróźb   ataku   na   Iran.   Szczera   chęć   zapobieżenia  
rozwojowi broni nuklearnej w Iranie - i rosnącego napięcia wojennego w regionie - 
spowodowałaby, że Waszyngton wdrożyłby w życie postanowienia umowy z Unią 
Europejską, zgodziłby się na prawdziwe negocjacje i dołączyłby do państw, które 
dążą do integracji Iranu z międzynarodowym systemem gospodarczym, czego chce 
opinia publiczna w Stanach Zjednoczonych, Iranie, krajach z nim sąsiadujących i 
tak naprawdę opinia publiczna na całym świecie.

PRZYPISY

1.  Odsyłam do artykułów: M.K. Bhadrakumar,  China, Russia welcome Iran into  

thefold,  „Asia Times" z 18 kwietnia 2006 roku; Bill Savadove,  President of 
Iran callsfor unity against west,
  „South China Morning Post" z 16 czerwca 
2006 roku; Non-aligned nations baek Iran's nuclear program,  „Japan Eco- 
nomic Newswire" z 30 maja 2006 roku; Edward Cody, Iran SeeksAid in Asia  
In Resisting the West,
 „Washington Post" z 15 czerwca 2006 roku.

2.  Więcej   na   ten   temat   między   innymi   w   artykule   Williama   Lowthera   i   Colin 

Freeman USfunds terror groups to sow chaos in Iran w „Sunday Telegraph" z 
25 lutego 2007 roku.

background image

3. Oświadczenie Khamenei: Leader Attends Memoriał Ceremony Marking the i/

DepartureAnniversary   oflmam   Khomeini,  4   czerwca   2006   roku   (http:// 

www.khamenei.ir/EN/News/detail.jsp?id=20o6o6o4A

).

background image

Władza wielka duchem

13 LIPCA 2006 ROKU

Wybranie kilku tematów z niezwykłej liczby dzieł Edwarda Saida to wyzwanie. Ja 
skupię się na dwóch: kultura imperium i odpowiedzialność intelektualistów, czy też  
tych, których nazywamy „intelektualistami", o ile mają oni przywilej i możliwości 
zostania postaciami publicznymi.

Wyrażenie   „odpowiedzialność   intelektualistów"   zawiera   w   sobie   istotną 

dwuznaczność: zaciera różnicę między „powinno" i „jest". W znaczeniu „powinno" - 
ich odpowiedzialność  powinna być  taka  sama  jak każdego  uczciwego  człowieka, 
chociaż   większa:   przywileje   dają   możliwości,   a   możliwości   oznaczają   moralną 
odpowiedzialność.

Mamy   rację,   potępiając   posłusznych   intelektualistów   z   brutalnych   i 

stosujących   przemoc   krajów   za   ich   „konformistyczną   służbę   władzy".   To 
stwierdzenie   zapożyczyłem   od   Hansa   Morgenthaua,   twórcy   teorii   stosunków 
międzynarodowych.

Morgenthau   miał   jednak   na   myśli   nie   komisarzy   służących   tyranom,   ale 

zachodnich   intelektualistów,   których   zbrodnie   są   znacznie   gorsze,   gdyż   nie 
przyznawali się do strachu przed władzą, ale okazywali przed nią tchórzostwo i 
wiernopoddaństwo. Opisywał to, co „jest", a nie to, co „powinno" być.

Historia intelektualistów jest pisana przez intelektualistów, nie dziwi więc, że 

są   oni   przedstawiani   jako   obrońcy   prawa   i   sprawiedliwości,   chroniący 
najważniejszych wartości i stawiający czoło władzy i złu z godną podziwu odwagą i 
prawością. Rzeczywistość przedstawia jednak inny obraz.

„Konformistyczne wiernopoddaństwo" sięga najwcześniejszej znanej historii 

ludzkości. Takim konformistą był człowiek, który „zepsuł młodzież Aten" za pomocą 
„fałszywych   bogów"   popijających   cykutę,   a   nie   ci,   którzy   oddawali   cześć 
prawdziwym bogom uznawanym przez ówczesną doktrynę. Duża część Biblii jest 
poświęcona   ludziom,   którzy   potępiali   zbrodnie   państwa   i   niemoralne   praktyki. 

background image

Nazywa się ich „prorokami", co jest nie najlepszym tłumaczeniem niejasnego w 
gruncie   rzeczy   słowa.   Współcześnie   takich   ludzi   nazywa   się   „intelektualistami 
dysydentami". Nie trzeba nawet sprawdzać, w jaki sposób ich traktowano: nędznie, 
co było normalnym sposobem traktowania dysydentów.

Byli również intelektualiści, którzy w czasach proroków cieszyli się wielkim 

szacunkiem:   pochlebcy   dworu.   Ewangelia   przestrzega   przed   „fałszywymi 
prorokami, którzy do was przychodzą w odzieniu owczym, a wewnątrz są wilcy 
drapieżni. Po owocach ich poznacie".

Dogmaty   podtrzymujące   szlachetność   władzy   państwowej   są   niemal 

niepodważalne,   mimo   zdarzających   się   czasem   błędów   i   porażek,   na   których 
potępianie   pozwalają   sobie   krytycy.   Ta   powszechnie   obowiązująca   prawda   była 
wyartykułowana przez prezydenta Johna Adamsa dwa wieki temu: „Władza zawsze 
uważa, że jest wielka duchem i ma wielkie wizje, których słabi nie potrafią pojąć".  
Jest to  głęboko zakorzeniona kombinacja okrucieństwa i przekonania o własnej 
nieomylności, będąca chorobą, na którą cierpi mentalność imperialistyczna - i do 
pewnego stopnia każda władza i każdy przejaw dominacji.

Można   dodać,   że   oddawanie   czci   temu   wielkiemu   duchowi   władzy   przez 

intelektualne elity jest czymś normalnym, przy czym intelektualiści ci tłumaczyli się 
tym, że powinni sprawować nad władzą kontrolę albo przynajmniej być blisko niej.

Powszechnie   wyróżnia   się   dwa   rodzaje   intelektualistów:   „technokratów 

zorientowanych   na   politykę"   -   odpowiedzialnych,   trzeźwo   myślących, 
konstruktywnych - i tych „zorientowanych na wartości", groźną grupę ludzi, którzy 
są   zagrożeniem   dla   demokracji,   ponieważ   „poświęcają   się   krytykowaniu 
przywódców, kwestionowaniu ich władzy i demaskowaniu instytucji".

Cytuję   tutaj   wyniki   badań   przeprowadzonych   w   1975   roku   przez   Komisję 

Trójstronną - złożoną z liberalnych internacjonalistów ze Stanów Zjednoczonych, 
Europy i Japonii. Zastanawiali się oni nad „kryzysem demokracji", który nastąpił w 
latach   sześćdziesiątych   XX   wieku,   kiedy   to   zawsze   pasywne   i   apatyczne   grupy 
społeczne,   zwane   grupami   „specjalnej   troski",   zapragnęły   wkroczyć   na   arenę 
polityczną i zamanifestować swoje obawy.

-   Te   niewłaściwe   inicjatywy   spowodowały   stan,   który   raport   komisji   nazywał 

background image

„kryzysem   demokracji",   gdyż   właściwe   funkcjonowanie   państwa   było   zagrożone 
przez   „nadmierną   demokrację".   Aby   zapobiec   kryzysowi,   należało   grupy   te 
ponownie umiejscowić tam, gdzie było ich miejsce, jako biernych obserwatorów po 
to, aby „technokraci i zorientowani na wartości intelektualiści" mogli w spokoju 
wykonywać swoją konstruktywną pracę.

Grupami   zakłócającymi   funkcjonowanie   demokracji   są   kobiety,   młodzież, 

osoby starsze, robotnicy, rolnicy, mniejszości i większości wszelkiego rodzaju - w 
skrócie:   społeczeństwo.   Jedynie   jedna   grupa   w   tym   zestawie   nie   została   ujęta, 
mianowicie korporacje. Ale ma to sens. Korporacje to „interes narodowy" i nie 
może być oczywiście wątpliwości, że władza interes narodowy chroni.

Reakcja na ten niebezpieczny cywilizujący i demokratyzujący trend odcisnęła 

swoje piętno na czasach współczesnych.

Ci, którzy chcą zrozumieć, co nas czeka w przyszłości, powinni szczególnie 

uważnie przyjrzeć się od dawna ustalonym zasadom, jakimi w swoich decyzjach i 
działaniach kierują się najwięksi - w dzisiejszym świecie przede wszystkim Stany 
Zjednoczone.

Chociaż Stany Zjednoczone są tylko jednym z trzech mocarstw gospodarczych 

i politycznych, to jednak przewyższają wszystkie inne mocarstwa znane z historii 
swoją dominacją militarną, która szybko rośnie i może polegać na wsparciu Europy 
i Japonii, drugiej największej gospodarki świata.

Jest   to   jasna   doktryna   w   ogólnej   linii   polityki   zagranicznej   Stanów 

Zjednoczonych.   Dominuje   ona   w   zachodniej   prasie   i   niemal   we   wszystkich 
ośrodkach naukowych, nawet wśród krytyków obecnej polityki. Naczelną kwestią 
jest   „wyjątkowość   Ameryki":   teza,   że   Stany   Zjednoczone   są   inne   niż   pozostałe 
wielkie   mocarstwa   w   przeszłości   i   obecnie,   ponieważ   mają   do   wypełnienia 
„transcendentalny   cel"   -   „doprowadzenie   do   równej   wolności   dla   wszystkich   w 
Ameryce", a właściwie na całym świecie, gdyż „scena, na której Stany Zjednoczone 
muszą osiągać ten cel i go bronić, obejmuje cały świat".

Wersja tezy zacytowanej powyżej jest szczególnie interesująca ze względu na 

osobę   jej   autora:   Hansa   Morgenthaua.   Ale   ten   cytat   pochodzi   z   czasów 
Kennedy'ego, zanim wojna w Wietnamie wybuchła w pełni swojego okrucieństwa. 

background image

Poprzedni   cytat   pochodził   z   1970   roku,   kiedy   Morgen-   thau   zaczął   już   myśleć 
bardziej krytycznie.

Osobistości o najwyższej inteligencji i zasadach moralnych były mistrzami w 

prezentowaniu postawy „wyjątkowości", czego przykładem może być klasyczny esej 
Johna Stuarta Milla A Few Words on Non- 

Intervention.

Mili   zadawał  pytanie,   czy   Anglia   powinna   interweniować   w   tym   ohydnym 

świecie,   czy   też   powinna   zajmować   się   własnymi   sprawami   i   pozwolić 
barbarzyńcom na ich okrucieństwa. Wniosek, do jakiego doszedł, pełen niejasności 
i skomplikowany, brzmiał, że powinna, chociaż czyniąc to, narazi się na hańbę i 
obelgi   Europejczyków,   którzy   „będą   się   doszukiwali   niskich   pobudek"   takiego 
działania, gdyż nie są w stanie zrozumieć, że Anglia to „nowa jakość na świecie", 
anielska moc, która niczego nie pragnie dla siebie i działa jedynie dla dobra innych.  
Chociaż Anglia bezinteresownie ponosi koszty interwencji, razem z innymi równo 
dzieli się korzyściami z nich wynikającymi.

Wyjątkowość wydaje się niemal uniwersalna. Podejrzewam, że gdyby istniały 

pisemne przekazy z czasów Czyngis—chana, to tam również można byłoby o niej 
przeczytać.

Zasada, którą posługuje się władza, jest po wielekroć zilustrowana w historii: 

polityka   jest   zgodna   z   ideałami   jedynie   wówczas,   gdy   ideały   te   zgodne   są   z 
interesami. Pojęcie „interesy" nie dotyczy interesów społeczeństwa, lecz „interesów 
narodowych" - interesy tych, którzy w swoich rękach skupiają władzę pozwalającą 
im dominować nad społeczeństwem.

W  artykule Who Influences US Foreign Policy?,  opublikowanym  w 2005 

roku   w   „American   Political   Science   Review",   Lawrence   Jacob   i   Benjamin   Page 
odkrywają, co nie dziwi, że główny wpływ mają „korporacje, które prowadzą swoje 
działania na skalę międzynarodową", chociaż pewien wpływ mają też „eksperci", 
którzy,   jak   mówią   autorzy,   „sami   mogą   być   pod   wpływem   korporacji".   Opinia  
publiczna,   dla   odmiany,   ma   „bardzo   małe   lub   wręcz   żadne   znaczenie   dla 
urzędników rządowych".

Na   próżno   szukać   jakichkolwiek   motywów   działania   tych,   którzy   mają 

największy wpływ na politykę, poza ochroną własnych interesów.

background image

Wielki duch władzy rozciąga się daleko, dotyczy każdej dziedziny życia, panuje  

nad naszymi rodzinami i nad stosunkami międzynarodowymi. Każda forma władzy 
i dominacji musi mieć swoje uzasadnienie. Nie może sama siebie usankcjonować. I 
jeśli dla władzy nie ma uzasadnienia, to taka władza musi odejść. To jest od samego  
początku przewodnia myśl ruchów anarchistycznych, przyjmujących wiele zasad 
klasycznego liberalizmu.

Jednym z najlepszych osiągnięć ostatnich czasów w Europie, moim zdaniem, 

obok uzgodnień podjętych w ramach Unii Europejskiej i większej elastyczności, 
jaką   ona   stworzyła,   jest   decentralizacja   władzy   państwowej,   odrodzenie   się 
tradycyjnych kultur i języków oraz większa autonomia regionalna. Osiągnięcia te 
sprawiają,   że   wielu   widzi   przyszłość   Europy   w   regionach   właśnie,   ze 
zdecentralizowaną władzą państwową.

Zachowanie   właściwych   proporcji   między   społeczeństwem   obywatelskim   i 

wspólnym   celem   z   jednej   strony   oraz   regionalną   autonomią   i   różnorodnością 
kulturalną   z   drugiej,   nie   jest  sprawą   łatwą   i   pytania   dotyczące   demokratycznej 
kontroli   nad   instytucjami   państwa   rozciągają   się   również   na   inne   sfery   życia. 
Pytania takie powinny być priorytetem dla ludzi, którzy nie modlą się w świątyni 
wielkiego ducha  władzy, ludzi, którzy pragną uratować świat przed niszczącymi 
siłami   zagrażającymi   jego   przetrwaniu   i   którzy   wierzą   w   to,   że   wizja   bardziej  
cywilizowanego społeczeństwa jest możliwa do urzeczywistnienia.

background image

Kilka słów o autorze

NOAM CHOMSKY urodził się w Filadelfii w stanie Pensylwania 7 grudnia 1928 
roku. Studiował lingwistykę, matematykę i filozofię na Uniwersytecie Pensylwanii. 
W 1955 roku uzyskał stopień naukowy doktora na macierzystej uczelni i rozpoczął 
wykłady   w   Massachusetts   Institute   of   Technology,   gdzie   jest   emerytowanym 
profesorem na Wydziale Lingwistyki i Filozofii.

Wiatach 1951-1953 Noam Chomsky był młodszym pracownikiem naukowym 

na   Uniwersytecie   Harvarda.   Wtedy   też   ukończył   dysertację   doktorską 
zatytułowaną Transformational Analysis. Główna myśl tej pracy pojawiła się 
w   monografii  SyntacticStructure,  która   została   opublikowana  w 1957 roku i 
jest uznawana za dzieło, które zrewolucjonizowało współczesną lingwistykę. Praca 
ta była częścią większego opracowania The Logical Structure ofLinguistic Theory, 
rozprowadzonego   w   1955   roku   w   formie   odbitki   powielaczowej.   Większa   część 
wersji tego dzieła z 1956 roku została wydana drukiem w 1975 roku.

W   1961   roku   Noam   Chomsky   został   profesorem   na   Wydziale   Języków 

Współczesnych   i   Lingwistyki   (obecnie   Wydział   Lingwistyki   i   Filozofii) 
Massachusetts   Institute   of   Technology.   Wiatach   1966-1976   Noam   Chom-   sky 
pracował   w   katedrze   profesora   Ferrari   P.   Warda   na   Wydziale   Języków 
Współczesnych   i   Lingwistyki.   W1976   roku   został   profesorem   Massachusetts 
Institute of Technology i pełnił tę funkcję do 2002 roku.

Noam Chomsky jest autorem wielu ważnych prac z zakresu polityki, w tym: 

FailedStates  (wydana   przez   Metropolitan   Books),  Hegemony   or   Suruiual:  
America's  Questfor  GlobalDominance
  (wydana  przez  Metropolitan  Books),  g-11 
(wydana   przez   Open   Media   Series/Seven   Stories  

Press),  Manufacturing 

Consent: The Political Economy of the Mass Me

dia,  wspólnie z Edwardem 

Hermanem (wydana przez Pantheon),  Neces- sary Illusions  (wydana przez South 
End Press), Understanding Power (wydana przez New Press) i wielu innych.

W 1988 roku Noam Chomsky otrzymał prestiżową Nagrodę Kioto w dziedzinie 

myśli ludzkiej, przyznawaną „dla uhonorowania tych, którzy swoją działalnością 

background image

przyczynili   się   w   sposób   szczególny   do   naukowego,   kulturalnego   i   duchowego 
rozwoju   ludzkości".   Nagrodę   dla   Noama   Chomskiego   uzasadniono   następująco: 
„Teoretyczne rozważania doktora Choińskiego pozostają niezwykłym pomnikiem 
dwudziestowiecznej nauki i myśli. Można z całą pewnością stwierdzić, że jest on 
jednym z największych akademików i naukowców tego wieku".

Noam Chomsky mieszka w Lexington w stanie Massachusetts.
PETR HART jest działaczem i dyrektorem FAIR (Fairness & Accura- cy in 

Reporting),   instytucji   pozarządowej   kontrolującej   media.   Pisze   dla   „Extra!", 
magazynu   wydawanego   przez   FAIR,   jest   także   producentem   i   redaktorem   w 
programie  CounterSpin,  nadawanym przez rozgłośnię prowadzoną   przez   FAIR, 
oraz autorem książki The Oh Really? Factor: Un- spinning FoxNews ChanneUs  
Bill o'Reilly
 (wydaną przez Seven Stories Press w 2003 roku).

background image

Indeks

 

A Different Kind  of War (von Sponeck)  60,127

Abdullah II159,180

Abraham Lincoln (lotniskowiec) 36

AbuGhraibi02

Adams John 204

Afganistan 24,39,166, 201

bombardowanie  35,166

i Stany Zjednoczone 132,136,138,165 opinia 

publiczna  10,38,169 Agha Hussein 30 

Ahmadinejad Mahmoud 198, 200 Ahmed 

Sarnina  38 al Kaida

domniemany udział Saddama Husajna 36 i 11 

września 133 Al-Aksa 31

al-Sistani, ayatollah 110,151-152 Allende 

Salvador 135,188 ambasada

Stanów Zjednoczonych w Hondurasie 85-86 

ambasadorzy 85-86,109

Ameryka  Łacińska 145 -146,159,183,185,187 

Ameryka  Południowa 145,183 Ameryka 

Środkowa 187

Amerykańska  Agencja do spraw Rozwoju 

Międzynarodowego

mieszanie się do wyborów w Palestynie 156 

„programy humanitarne" 145 amerykański 

Departament Stanu 14,115

przeprowadza badanie opinii Irakijczyków  i 

ignoruje jego wyniki  191

przyznaje  się do fałszywych oskarżeń wobec 

Iraku  81

zastrzega sobie prawo do przeprowadzenia 

ataków terrorystycznych w Nikaragui 86 

Amerykańskie  Stowarzyszenie na rzecz Postępu 

w Nauce (American Association for the Advan- 

cement of Science) 143 Annan Kofi 107

antypracownicze  przepisy pracy w Iraku 74,153 

antywojenny ruch 22-23 apartheid 30,78 Arabia 

Saudyjska 10 i Chiny 153 i Irak 106,153 arabskie 

kraje

opinia Stanów Zjednoczonych 9-10 

Arafat Jasir 155-156 Archipow Wasilij 

23

Argentyna  147,189

t

Aronson Geoffrey 78

atak terrorystyczny z 11 września 2001 roku 9-

14,19,37, 69,129,165-166 arabska opinia 

publiczna  136 domniemany udział Saddama 

Husajna 54,113 i Afganistan 38

przewidywania  Federalnej Agencji Zarządzania 

Kryzysowego 137

reakcja międzynarodowa 35 

ataki na szpitale 98

ataki terrorystyczne z wykorzystaniem wąglika 

37 Avnery Uri 33,180 Ayaion Ami 37

Azja Północno-Wschodnia 46-47 Azja - 

zagraniczne  stosunki gospodarcze 159-160

Azjatyckie Porozumienie Energetyczne (Asian 

Energy Security Grid) 198

Bachelet Michelle 188 Bacon David 74

Badr Brigade 152

Baker-Hamilton Iraq Study Group 192

banki i bankowość w Iraku 74

bankructwo spowodowane wysokimi kosztami

leczenia 123

Barnett Corelli 199

BassGary J. 57

Bassiouni Cherif 103

Bechtel Corporation 27

Benjamin  Daniel 19

Benvenisti Meron 78

Bergen Peter 24,132

Biden Joseph 131

biedni ludzie

ich udział w polityce 91-92 zależność od opieki 

socjalnej 121 bilans zasolenia  oceanów 

zagrożony przez topniejące lądolody 143

background image

bin Laden Osama 10,12,19, 22,37,38,136

źródła finansowania  83 biologiczna  broń 

15,19,37

zakaz broni biologicznej odrzucony przez 

Stany Zjednoczone 118

Biuro   Kontroli   nad   Zagranicznymi   Aktywami 

(Office   of   Foreign   Assets   Control,   OFAC)   83 

Blair Bruce 119

Blair Tony 110,119-120,125-126,151-152,174. i 

Saddam Husajn 103 iracka opinia publiczna  43 

bogaci ludzie korzystają na  systemie ochrony 

zdrowia 121

Boliwia 146,160-161,183-184,187,189

i Wenezuela 161,189 Bolton John 118,

bombowce wyprodukowane w Stanach 

Zjednoczonych i wysiane do Izraela 111 

BorónAtilio 183 Bosch Orlando 66, 68 Boyce 

Michael 38 Brazylia 90-91,142,146-147,189 

Bremer Paul 43, 71 Brinkley Joel 148 Brown 

Michael 137

Brzeziński  Zbigniew 81-82,106

budżet federalny

opinia publiczna  115 Buergenthal Thomas 32

Bush George H.W. (senior) 15,18,55,57"58,115 

Bush George W. 9, li, 17,47-49,58,69,71,

91-95,102,115,121,136,139,145,148-149, 

156,165

i Indie 160,162 i „inteligentny projekt" 141 i 

Irak 12-13,15, 23,42,44,52,58-59, 81-82, 

85,103,125-126,151-152,172,197 i Izrael 29-30, 

63-64,77-78 i lotniskowiec Abraham Lincoln 

36-37 i Nowy Orlean 138

i próby z bronią nuklearną  117-118,131 

odrzuca dowody naukowe 142-143 Byers Michael 

107 BTselem 30, 33,63,181

Carothers Thomas 

87,109,112,158 Carter

a Oscar Romero 116

rozwój zbrojeń Stanów Zjednoczonych  130 

Castro Fidel 23,66-67,146,162 Center for 

Defense Information 119 Central Intelligence 

Agency (CIA) 19,49

operacja w Hondurasie 86 Centrum Polityki 

Międzynarodowej (Center International Policy) 

46 Chace James 54 Chalabi Ahmed 74 Chamenei 

Ali 179, 200 Chatami Mohammad 172 Chatham 

House 132 Chavez Hugo 67,145-149,188 

kampania  wyborcza 189

„zly chłopiec" dla Stanów Zjednoczonych 189 

chemiczna  broń 15-16,19 Cheney Dick 15,17,57-

58, 92,172,180,192 Cherian John 162 Chile 

135,146,188

wybór Salvadora Allende 135 wysiłki Stanów 

Zjednoczonych prowadzące do destabilizacji 51

Chiny 41,46,49,84,134,142,148,153, 159-

160,163,198

zagraniczne  stosunki gospodarcze Arabia 

Saudyjska 153 Indie  153,163 Iran 153

przyszły lider państw kochających  wolność 97 

Wenezuela 146,188 Chirac Jacąues 43,57

iracka opinia publiczna  43 Chun 

Doo-Hwan 52 CITGO

tani olej opałowy dla biednych społeczności 

145 Clintona  doktryna  107 Collision Course 

(Norris) 168 Common Sense on Weapon of Mass 

Destruc= • tion (Graham) 117 Constant 

Emmanuel 67 Contras (armia najemna)  86,110 

Correa Rafael 188 CowellAlansi

Critical Missions (Carothers) 109 

Cruickshank Paul 24 Curzon 

George

jego duch, który żyje w Iraku 84 

Czerwoni Khmerzy 194

„Deadalus" 97 Dearlove Richard 126 deklaracja z 

Cochabamba 187 Departament Bezpieczeństwa 

Wewnętrznego 138

Departament Sprawiedliwości Stanów 

Zjednoczonych twierdzi, że prezydent może 

dopuścić stosowanie tortur 102 Dewey John 103 

Dobriansky Paula 115

dobro i zło - podstawy polityki zagranicznej 

Stanów Zjednoczonych 97 Dole Robert 54

background image

dostawy wody pitnej na Zachodnim Brzegu 62-63 

Dowd Maureen 24

druga wojna światowa - kapitulacja Hirohito 134 

dżihad 12, 24,131

wywołany przez przemoc Stanów 

Zjednoczonych i Izraela 180

Egipt 29,63,79 Einstein Albert 120, 

Eisenhower Dwight David 9, 23 

ekonomiczne  sankcje  jako 

ludobójstwo 59 wobec Iraku  n, 22,58-

60,70,199 wobec Syrii 82 Ekwador 

146,160,183,188 ElBaradei Mohamed 

130,173-175 Elshtain Jean Bethke  169

Erlanger Steven 156 euro 160 

ewolucja 141-142

Failed States (Chomsky) 24,33,55,168,176,209 

Fairness & Accuracy in Reporting (FAIR) 210 

Falk Richard 166 Faludża, Irak

atak Stanów Zjednoczonych na Faludżę 97 

Fatah 157

fałszywe oskarżenia administracji Busha wobec 

Korei Północnej 49 FBI 38,66

Federalna  Agencja  Zarządzania  Kryzysowego 

(Federal Emergency Management Agency, FEMA) 

137-138 Fifield Anna  49 Filipiny  52

Francja i Stany Zjednoczone 68 Front Wspierania 

Postępu na Haiti (Front for  the Advancement of 

Progress in Haiti, FRAPH) 67 Fundacja na  rzecz 

Pokoju na Bliskim Wschodzie 78

Gallagher Nancy 97

Glain Stephen 74

Glasser Susan B. 131

globalne ocieplenie 142-143 • ,

porównanie z zagrożeniem  wojną nuklearną 

UB Gonzales Alberto 98,102 Goulart Joao 189 

Graham Thomas 117-118 granice

.

izraelsko-palestyńskie 11,30,32,61, 77-78,

155,157,178

Grupa Dostawców Jądrowych (Nuclear Sup- 

pliers Group) 162-163

Grupa  robocza  do spraw polityki Stanów 

Zjednoczonych wobec Korei 47 Gush Shalom 80

Gwardia Narodowa wysiana do Iraku i 

niedostępna  w Nowym Orleanie  137 głód w 

Afganistanie 38-39

Haiti 67-68

głodujące dzieci, porównanie  z Irakiem 102 

Halliburton 27,53

i iracki przemysł naftowy 75

Halliday Denis 59-60,70 Halutz 

Dan 180 Hamas 155-157,179-

180

Hamilton Alexander nazywa ludzi „wielką  bestią" 

101 Haq Abdul 38 Harkabi Jehoszafat 12 Harrison 

Selig S. 46,175 Hart Gary 19 Hass Amira 31, 62 

Heidegger Martin 134 Hernandez Gerardo 66 

Hezbollah 178-180,197 ,199,

libańska opinia  publiczna  173 Hill 

Christopher 49 Hirohito 143 Hiroszima

zbombardowanie w 1945 roku 129 

Hiszpania  i wojna w Iraku, 90 

Holdeman Erick 138 Honduras 85-86 

jako baza dla Contras 86,110 wycofuje 

wojska  z Iraku 87 Hoodwinked (Prados) 

125 HoonGeoffi26 Huntington  Samuel 

10 huragan Katrina 137-139 Husajn 

Saddam 11,14,16,18,121,153

domniemany udział w atakach z 11 września 36 

„niezwykłe zagrożenie dla naszego przetrwania" 

133

pojmanie  42

proces i egzekucja 51,54,103 wsparcie 

udzielane przez Stany Zjednoczone 

57,111,172,198,

Ibrahim Youssef 25 Ignatius David 52 Ikenberry 

John 17 Imperial Hubris (Scheuer) 12 Indie

broń nuklearna  162-163 i Chiny 146,153 i Stany 

Zjednoczone 160 wyścig zbrojeń 84

zagraniczne  stosunki gospodarcze 146 

Indonezja  52,55

Instytut Gallupa 10, 38

background image

Bagdad 43,73

wybory   prezydenckie   w   Stanach   Zjednoczonych 

94

intelektualiści   116,   204-205 

„inteligentny   projekt"   141-142 

Intifada 31

Irackie   Centrum   Badań   i   Studiów 

Strategicznych   (Iraq   Center   for   Research   and 

Strategie Studies) 191

Irak   11-14,17-27,36-37,41-45.50,   52-54,   57-

60,

 

69-71,73-75,81-82,84-87,90,94, 

97,99,101-103,105-106,110-112,125-127, 

130-132,134,136-137,139,151-154,156,167, 

180,191-195,197-201

Iran 14-16,18,26,36,45,54,58,69,106, ni, 

130,134,152-153,160,162,171-175,179,

197-201

Irlandia Północna  32

Izrael 11-12,16, 25,29-33,4

2

,48,61-64,77-80,

83,95,106,111-112,148,155,157,173-174,   176-

181,199-201

Jackson   Andrew   15 

Jackson   Robert   167 

Jacob Lawrence 206

Japonia  i ogłoszenie  wojny w celu zapewnienia

„ochrony"134

Jarring Gunnar 29

Jefferson Thomas 54

potępia Francję za „bunt" 68 Jehl 

Douglas 127 jezuici 115-116

John Quincy Adams and the American Global 

Empire (Weeks) 107 Jordan 79,179

Journey of the Jihadist (Gerges) 12 

Jugosławia 104

Kambodża .

.

.

.

.

bombardowanie przeprowadzone przez Stany 

Zjednoczone 193-194 Kanada

zagraniczne  stosunki gospodarcze 148 

KaspitBen3i Kay David 70 Kennedy John F. 

66,130 Kennedy Robert 66 Kerry John 71,91,93-

94

trafnie nazywany Bushem w lżejszym wydaniu 

71

Khouri Rami G. 180 Kiernan Ben 193 

Kimmerling Barach 62 Kirchner Nestor 

161 Kissinger Henry 51,135,171,188 

wezwanie do ludobójstwa 194 klasa 

pracująca i jej udział w polityce 90 

klimatyczne  zmiany 143

porównanie z zagrożeniem wojną  nuklearną 

118 Koh Harold 102

.

Kolumbia 116 Komisja Trójstronna  204

konflikt   izraelsko-palestyński   11-12,25,   29-33, 

61-64,77-80,111-112,155-158,173,177-181,   200 

konstytucyjne prawo

rzeczywiście zawieszone po 11 września  101 

kontrola uzbrojenia 117-120 konwencja 

genewska 32,42 pogwałcenie przez Izrael 178 

pogwałcenie przez Stany Zjednoczone  w Iraku  98

prokurator generalny Stanów Zjednoczonych 

doradza, jak obejść konwencję 98 konwencja w 

sprawie ludobójstwa 60,104 Korea Południowa 

45-47, 52,153 Korea Północna  17,36,45-50, 

69,130 Korpus Inżynierów armii amerykańskiej

cięcie funduszy przez Busha 138 Kosowo 

165,168 kreaejonizm 141 Krepon Michael 36,163 

Kuba 23,86

amerykańskie  embargo 83 i Pakistan 161-162

i Stany Zjednoczone 23,47, 65-68,148 i 

Wenezuela 146,161 kubański kryzys rakietowy 

23,36,45,

konferencja po latach na  ten temat 23,130 

Kurdowie 15,172

porównanie z Indianami Cherokee 15 

zagazowani przez Saddama Husajna  w 1998 roku 

18,51,58 Kuwejt 18,54-55

iracka inwazja 18, 58

La Guardia Anton 84

* „Lancet"

artykuł na  temat ofiar wojny irackiej 20,97 

Laos 193

Larijani Ali 174-175 Latinobarómetro 148 

Leverett Flynt 172 Levinson Sanford 102,104 

Liban 25, 33,

background image

Hezbollah 173,197,

inwazja amerykańsko- izraelska 177-181,199 

liczba urodzeń a opieka socjalna  122 Lieven 

Anatole 13 Linzer  Dafna 171 Londyn

zamach bombowy w 2005 roku 129,132 

ludobójstwo

Kambodża 193-194 ludzie

„grupy zakłócające funkcjonowanie 

demokracji" 205

„wielka  bestia" 101 „zamożni obywatele" 123 

Lugar Richard 131

Lula da Silva Luiz Inacio 90,161,188-189 

Lutzenberger Jose 114

Madryt

zamach terrorystyczny na  kolei 69 Malley 

Robert 30

Manufacturing Consent (Chomsky) 195,209

Marcos Ferdinand  52

Mayer Arno  135

McGwire Michael 118-119

McNamara Robert 130-131

media

„system doktrynalny"  125 medyczna  opieka 

121-124 medyczna  pomoc międzynarodowa 161 

MERCOSUR147,161,189 Międzynarodowa 

Agencja  Energii Atomowej (International 

Atomie Energy Agency) 130,173 

międzynarodowe agencje  pomocy potępiające 

bombardowania  Afganistanu 38 

międzynarodowe prawo

nieposzanowane  przez Stany Zjednoczone 

42,86,98,104

pogwałcone przez Izrael 32, 61,63 

Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) 

135

i Ameryka Południowa 161 jako odział 

Departamentu Skarbu Stanów Zjednoczonych 189

;

Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w  1 

Hadze 32,104,157,175

i Nikaragua 86 

Milhollin Gary 162-163 

militarne bazy

Irak 26,54, 71,73-74,81,193, wezwanie 

wystosowane przez Szanghajską Organizację 

Współpracy do Stanów Zjednoczonych o 

wycofanie wojsk 198 Mili John Stuart 134, 

206,170 Morales Evo 161,185,187-188

„zły chłopiec" dla Stanów Zjednoczonych 189 

moralna filozofia 113-116 moralna 

odpowiedzialność 203-207 moralność i 

amerykańska  „misja ratowania  1 świata" 107

Morgenthau Hans 203,205-206 Mueller John 11 

Mueller Karl 11 Mueller Robert S. 38,165 

Musharraf Pervez 10,162

nacjonalizm 13

jako wróg Stanów Zjednoczonych 135,188 

Nader Ralph 91

najemne armie w Ameryce Środkowej 86 

Napoleon I Bonaparte 54

Narodowa Rada Wywiadu (National Intelligen- ce 

Council, NIC) 127

Narodowa Strategia Bezpieczeństwa 36,41,167 

Nasrallah Sayyed Hassan 179 NATO 104,118 

nauka i polityka  141-143 nazistowska filozofia 

134 Negroponte John 85-88,109 neoliberalizm - 

ani nie  nowy, ani nie liberalny 184

Netanjahu Beniamin 78

New Generation Draws the Line (Chomsky) 168 

niedożywienie w Nikaragui 87 Niemcy 

41,57,134,166

niewłaściwie nazwany ruch „antyglobalizacyjny" 

147 Nikaragua 110

ukryta woja Stanów Zjednoczonych przeciw 

Nikaragui 86-87

Nixon Richard 51,66,193 

Norris John 168 Nowy 

Orlean 68,199

powódź   w   2005   roku   137-139 

Nuclear   Terrorism   (Allinson)   131 

nuklearna   broń   15,17,20,   23,117-

120,127, i
129-131,199,201

background image

Indie 160,162-163 Iran 171-176,198, 200 

Korea Północna 45,47-50 niewspomniana  w 

Karcie Organizacji Narodów Zjednoczonych 106

przewidywany atak na  Stany Zjednoczone 

119,131

terroryzm 129 

nuklearna energia

Iran 171 

Nunn Sam 119

oddolne ruchy społeczne  95 

odrodzenie się wyścigu zbrojeń 83 

ogólne ubezpieczenie  zdrowotne

amerykańska  opinia  publiczna 89,123-124 

„ogrodzenia ochronne" na Zachodnim Brzegu 

29,31-33,61-63,78 Olmert Ehud 33 opieka 

społeczna  121-124 opieka zdrowotna 122-124

Karaiby 146-

147 Oren Amir 29

Organizacja   Narodów   Zjednoczonych   (ONZ) 

15,19,   20,27,   29-30,41-43,   62,   70,   79,   90,107, 

118,173,174

Organizacja  Współpracy Gospodarczej i Rozwoju 

(Ogranisation   for   Economic   Co-operation   and 

Development) 121

Organizacja  Wyzwolenia Palestyny 177,179 

Orwell George 110,134,162 Owen Taylor 193-

194 Oxford Research International 73

Page Benjamin 176, 206 Pakistan 9,22,41,201

broń nuklearna 84,120,162 trzęsienie 

ziemi 161 Palestyna 11-12, 25, 29-33, 62-

64,77-80, 111-112,156-158,177-181, 200 

wybory 156

Partia Zielonych 91

<

partie polityczne  w Stanach Zjednoczonych 71

A

89, 91,95, H9> 152,176,184 Patterson Thomas 

90

PDVSA (wenezuelski państwowy końcem 

naftowy) 145

Pedatzur Reuven 168 Perilous Power (Achcar) 

158 Peny William 131 Pinochet Augusto 135,187 

pokojowe ruchy 22

polityka zagraniczna  Stanów Zjednoczonych 

Afganistan 10,35,38,132,136,165 Ameryka 

Łacińska 145-146 Ameryka Południowa 183-

186 bombardowania  35, 38, 65,111,126,165-

166, 168,193

Brazylia 91,189 Chile 

188 Francja  41-43 

Indie 160-163 Kanada 

147-148 Korea 

Południowa 45 Korea 

Północna 45-50 Kuba 

65-66 ONZ 41-44

organizowanie   ataków   terrorystycznych   66 

Serbia 166

twierdzenie: „nie potrzebujemy czyjegokol- 

wiek zezwolenia" (Bush junior) 42 udział w 

zbrodniach wojennych 102 Wenezuela 146 

porozumienie genewskie 77-79 porwanie 

Izraelczyków 178 Posada Carriles Luis 68 Postel 

Sandra 138

Powell Colin 57-58

1

powodzie

Nowy Orlean 137-139 Powszechna Deklaracja 

Praw Człowieka 114 prawa człowieka  113-116

procesy zbrodniarzy wojennych w Norymberdze 

57,102,167

„Program na temat poglądów na politykę 

międzynarodową" („Program on International 

Policy Attitude", PIPA) 43, 94,115 protokół 

genewski z 1925 roku 42 protokół z Kioto 94

amerykańska  opinia  publiczna 143 próby z 

bronią rakietową w Korei Północnej 47-50

przemysł farmaceutyczny i jego wpływ na  politykę 

89,123 przetrwanie człowieka

nieistotne  wobec władzy i bogactw 127 nisko na 

liście priorytetów rządowych 118 zagrożone przez 

wojnę 171 public relations i polityczni kandydaci 

93

Rada do spraw Stosunków  Międzynarodowych 

(Council on Foreign Affairs) 94 Rada Naukowa 

background image

Obrony (Defense Science Bo- ard, DSB) 136

Rada   Stosunków   Międzynarodowych   w   Chicago 

(Chicago   Council   on   International   Rela-   tions) 

94

raport o osiedlach izraelskich 30,33 

Rashid Ahmed 9

rdzenni mieszkańcy przejmujący rządy w Ameryce 

Południowej 146,160 Republika  Południowej 

Afryki 32

porównanie z Izraelem 32, 62,78 

Rice Condoleezza  14,98,110,163 

Robbins Carla Anne 85 Robertson Pat 

95 Romero Oscar 115 ropa naftowa 9, 

25,106 Ameryka Południowa 160

Wenezuela 160-161,188, 

Arabia Saudyjska 106,153 Azja 

Północno-Wschodnia  46 handel 

międzynarodowy 146-147,159 Irak 

14,16,127,192 Iran 153,160,171

każe się nam wierzyć, że nie  jest ważniejsza 

od kiszonych ogórków 152

ropa za  żywność - program ONZ 60 Stany 

Zjednoczone i „bliskowschodnie złoża surowców 

energetycznych" 54,160,198 Rosja 23,30, 41-

42,49, 69,134,153,163 broń nuklearna 119 

odrodzenie się wyścigu zbrojeń 83 Rove Karl 121 

Roy Sara 62,64

rozdział Kościoła od państwa 141 

Rubin James 60

ruchy robotnicze

odradzające się w Iraku 153 

represjonowane w Iraku 74-75 

represjonowane w Kolumbii 116 

Rudman Warren 19

Rumsfeld Donald 11,17,19-20,47,57-58,92, 

172,180

Russell Bertrand 120

Saad-Ghorayeb Amal 180-181 Sadat Anwar 29 

Said Edward 166, 203, 207 samobójcze zamachy 

31,35 sandiniści 86 Sanger David 27,50,127 

sankcje  gospodarcze jako ludobójstwo 59 wobec 

Iraku  11,18,22,58-60,70 wobec Syrii 82 wobec 

Iranu  172,199-200 Scheuer Michael 12 

Schlesinger Arthur 36,66,130 Schmitt Carl 102 

Scowcroft Brent 25,167 Sfeir Mar Nasrallah 

Boutros 179-180 Shalit Gilad 178
Sharon Ariel 29-30,77,79,111,216
Shin Bet 37,78, 80

Sigal Loen 48-50

Singh Manmohan 163

siły paramilitarne 67

Smith Michael 126

Sofaer Abraham 86

sprawa „Kubańskiej Piątki" 65

sprzedaż broni 27,129

„stabilizacja" jako  synonim „służenia interesom 

Stanów Zjednoczonych" 58 Stay the Hand of 

Vengeance (Bass) 57 Steinbruner John D. 97 

Stern Jessica 70 Straw Jack 51, 61 Strefa Gazy 63 

atak izraelski 178 wycofanie wojsk izraelskich 77-

78 „strefy zakazu  lotów" 126-127 Suharto 52, 55 

Summers Lawrence 113,114 sunnici 110,199

przywołują opór Hezbollahu w Libanie 180 

Syria 163,197

proponowany cel militarny Stanów 

Zjednoczonych 26

sankcje  ekonomiczne  Stanów Zjednoczonych 82 

Szanghajska Organizacja Współpracy (Shanghai 

Cooperation Organization, SCO) 198 szczyt grupy 

G8 142-143 szef wywiadu narodowego 88,109 

szyici 106,153,181,197-198 Irak 25,51, 58,106,152-

153, Iran 16,199 Liban 180

wymordowani przez Saddama Husajna 15 za 

„szybkim wycofaniem wojsk Stanów 

Zjednoczonych z Iraku" 110

Talbott Strobę 168 

talibowie 38,132

telewizja  w Ameryce Południowej 188 teologiczne 

podstawy polityki zagranicznej Stanów 

Zjednoczonych 107 Terror Free Tomorrow 199 

terroryści i terroryzm 10-13,17,19,22-24,35, 37-

38,52, 61,65-70,81-83,85-88,90, 98, 105,110,119-

120,125,127,129,131-132,134, 136-137,165-166 

background image

Tolbert Erie 137

topniejąca  pokrywa lodowa Grenlandii 143 

tortury 102,104

w Chile za czasów Pinocheta 135,187 w Izraelu 

178 Toto (Edward Emmanuel Constant) 67 traktat 

o całkowitym zakazie prób z bronią nuklearną 

(Comprehensive Test Ban Treaty) 118 traktat o 

nierozprzestrzenianiu broni masowego rażenia 

(Nuclear Non-Proliferation Treaty) 117,130,173

i Iran 173-175

odmowa przestrzegania jego zobowiązań przez 

Stany Zjednoczone 118

świadomie naruszony przez umowę amery- 

kańsko-indyjską 162

traktat o ograniczeniu  systemów obrony 

przeciwrakietowej (Anti-Ballistic Missile Treaty) 

118 traktat o zakazie produkcji materiałów 

rozszczepialnych (Fissile Materiał Cutoff Treaty, 

FISSBAN) 118,174

Transparency International 55 

trzecia wojna światowa

rozpoczęłaby się, gdyby Iran zaatakował 199 

Tukidydes 165

Turcja   odważyła   się   posłuchać   swojego   narodu 

53

Turkmenistan 82 

Tyler Patrick 84

ubezpieczenie   zdrowotne   i   amerykańska   opinia 

publiczna  89

Unia Europejska 30,146,201 i 

Iran 172-173

jako model dla Ameryki Południowej 187 

ustawa o amerykańsko-indyjskiej pokojowej 

współpracy w dziedzinie  energii atomowej 

(United States-India Peaceful Atomie Energy 

Cooperation Act) 160

ustawa   o   komisjach   wojskowych   chroniąca 

urzędników   Stanów   Zjednoczonych   przed 

ustawą   o   zbrodniach   wojennych   81   ustawa   o 

odpowiedzialności   Syrii   i   przywróceniu 

suwerenności   Libanu   (Syria   Accountabili-   ty 

and   Lebanese   Sovereignity   Restoration   Act) 

102-103
Uzbekistan 53,82

rywalizuje z Halliburtonem i Bechtelem 53

Vanishig   Voters   Project   (projekt   „Znikający 

wyborcy") 90

Varadarjan Siddarth 160

Veblen Thorstein nazywa bogatych ludzi 

„znaczącymi obywatelami" 123 von Sponeck 

Hans 59-60,127

„Walrus" - artykuł na temat bombardowania 

Kambodży 193 Walzer Michel 165-166 War Law 

(Byers) 107 Weeks William Earl 107 Wenezuela 

147-148,161 i Brazylia 157 i Chiny 146,160 i 

Kuba 146-147 i Stany Zjednoczone  67 ropa 

naftowa 146,160-161,188 Wielka  Brytania 

18,35,54, 82,134

i Irak 51,54-55, 60,74,110-111,125-126,

i Izrael 61 i ONZ 

42,58,174

ryzyko  spowodowane  przez sojuszników  Stanów 

Zjednoczonych 132 w Chinach 134 w Indiach 134 

więzienia w Izraelu 178,181 wojskowe wydatki 128 

Wolfowitz Paul 20,52,92,172 pogarda dla 

demokracji 53 wybrany na prezesa Banku 

Światowego 55 za przedłużonym pobytem wojsk 

amerykańskich w Iraku  74

współpraca Północy z Południem 145-146 

wybory

Ameryka Południowa

Brazylia 90,189 Wenezuela 147-148 

Irak 25,27,105,110,151,156 niedopuszczalne, 

jeśli ma wygrać nieodpowiedni kandydat 131 

Palestyna 155-156,158 prezydenckie  Boliwia 

161,184-185 Stany Zjednoczone  37, 71,90-

93,97,184 Stany Zjednoczone - 2002 rok 13,36 

wzbogacony uran 45,172-173

zabójstwa

Oscar Romero 115-116 Zachodni Brzeg 

30,32,33,62-63,78-79,111,

background image

155,177

zamach stanu 67-68

z 11 września 1973 roku 135-136,188 zbrodnie 

wojenne 36,140,180 Stany Zjednoczone  98-99 

trybunały 57

ustawa o zbrodniach wojennych 98 zimna 

wojna 47,109,133,197 Zunes Stephen 82 Związek 

Radziecki 133


Document Outline