Czarny tulipan Aleksander Dumas ebook

background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.

background image
background image
background image

Dwudziestego sierpnia 1672 roku Haga miała wygląd tak wspa-

niały, ożywiony i czysty, że każdy dzień spędzony w niej wyda-
wał się świątecznym. Haga, z cienistym parkiem porośniętym
drzewami pochylającymi się nad gotyckimi domami, ze zwier-
ciadlanymi kanałami, w których odbijają się dzwonnice z kopu-
łami o orientalnym wyglądzie, ta stolica siedmiu Zjednoczonych
Prowincji*, była wypełniona tłumami obywateli cisnących się,
dyszących i niespokojnych, którzy z nożami za pasem i muszkie-
tami lub pałkami na ramieniu podążali w kierunku Buytenho-
fu, gdzie mieściło się olbrzymie więzienie, którego okna po dziś
dzień pozostają zakratowane. W miejscu tym przebywał wówczas
oskarżony o zabójstwo przez chirurga Tyckeleara Korneliusz de
Witt, brat byłego wielkiego pensjonarza Holandii**.

Gdyby historia tej epoki, a zwłaszcza tego roku, w którym roz-

poczynamy naszą powieść, nie była ściśle związana z dwoma
imionami, które przytoczyliśmy, to być może poniższy ustęp ob-
jaśniający wydawałby się nieco zbyteczny. Musimy jednak uprze-
dzić Czytelnika, że jest on konieczny zarówno w celu dokładnego
zrozumienia treści powieści, jak i w celu zgłębienia doniosłych
wydarzeń politycznych, wśród których się ona rozgrywa.

Korneliusz de Witt, Ruart z Pulten, czyli inspektor tam wodnych

tej prowincji, były burmistrz Dordrechtu, gdzie się urodził, depu-
towany do Stanów Holenderskich, miał czterdzieści dziewięć lat,

* Zjednoczone Prowincje – tzw. Republika Holenderska; nazwa republiki utworzo-

nej przez siedem prowincji północnoniderlandzkich (największa z nich to Holandia)

w r. 1581 w wyniku walki Niderlandów z absolutyzmem hiszpańskim. Niepodległość

republiki została uznana przez Hiszpanię dopiero w traktacie westalskim z r. 1648.

** Wielki pensjonarz (lub: pensjonariusz) – tytuł nadawany najwyższemu urzędnikowi

miasta lub prowincji w Niderlandach. Funkcję wielkiego pensjonarza Holandii (naj-

większej z siedmiu Zjednoczonych Prowincji) od r. 1653 pełnił Jan de Witt.

5

ROZDZIAŁ I

|

Wdzięczność ludu

background image

6

gdy naród holenderski, zmęczony republiką, tak jak ją pojmował
Jan de Witt*, wielki pensjonarz Holandii, upodobał sobie sta-
thouderat**, pomimo wydanego edyktu, zwanego wieczystym***,
na mocy którego stathouderat miał być zniesiony na zawsze.

Rzadko się zdarza w podobnych zmianach stanu rzeczy, aby

opinia publiczna nie upatrywała uosobienia systemu w konkret-
nych osobach. Tym razem lud wyobrażał sobie jako uosobienie
Republiki dwie surowe postaci braci Wittów, tych Rzymian Ho-
landii lekceważących pochlebianie narodowym skłonnościom,
przyjaciół swobód w ścisłych granicach porządku i umiarkowanej
pomyślności; zaś za stathouderatem widział poważnego i roztrop-
nego młodego Wilhelma Orańskiego, którego współcześni nazwa-
li Małomównym i który to przydomek zachowała potomność.

Bracia Wittowie starali się utrzymywać dobre stosunki z Lu-

dwikiem XIV****, którego wzrastający moralny wpływ na Europę
umieli ocenić, a jego przewagę militarną odczuli w czasie tej
kampanii reńskiej, gdy król odniósł znaczący sukces – w ciągu
trzech miesięcy zniszczył potęgę Stanów Zjednoczonych.

Ludwik XIV od dawna był nieprzyjacielem Holendrów, którzy

kpili z niego i znieważali go, co prawda obelgi wypowiadając za-
wsze ustami Francuzów zbiegłych do Holandii. Duma narodowa
czyniła z niego nowego Mitrydatesa***** walczącego z Republiką.
Tak więc nienawiść ku Wittom miała podwójną przyczynę, pierw-
szą był opór przeciw dostojnikom tępiącym uczucia patriotyczne,

* Jan de Witt (1625–1672) – holenderski mąż stanu, wielki pensjonarz prowincji Holan-

dii (1653-72). Dążył do osłabienia pozycji książąt Orańskich w Zjednoczonych Prowin-

cjach, z jego inicjatywy został uchwalony tzw. edykt wieczysty (1667). Starał się wzmoc-

nić pozycję Holandii na morzu, w 1668 sprzymierzył się z Anglią i Szwecją przeciw

Francji. Wobec niespodziewanego najazdu Francuzów w 1672 Stany Generalne oddały

władzę Wilhelmowi III Orańskiemu, a Witta obwiniano o klęskę Niderlandów, doma-

gano się też zniesienia edyktu wieczystego. Manipulacje oranżystów doprowadziły do

wzniecenia zamieszek, a podburzony lud zamordował Jana de Witta.

** Stathouderat (hol. stathouder – namiestnik) – dożywotni urząd prezydenta w Nider-

landach. Tytuł stathoudera otrzymywał najwyższy urzędnik w Zjednoczonych Prowin-

cjach (od 1572 do 1702 z krótkimi przerwami – książęta Orańscy).

*** Edykt wieczysty – akt prawny wydany w 1667 przez Stany Holandii, znoszący urząd

stathoudera w Holandii; anulowany w 1672.

**** Ludwik XIV (1638–1715) – król Francji od 1643. Sprawował władzę absolutną, dopro-

wadził do rozkwitu gospodarczego i kulturalnego kraju. Dążył do poszerzenia teryto-

rium Francji, prowadził liczne wojny (m.in. z Holandią 1672–1679). Nazywany Królem

Słońce.

***** Mitrydates II Wielki (?–ok. 88 p.n.e.) – król Partów, przywrócił świetność państwa,

podbił część Mezopotamii, przeprowadził wiele reform.

background image

7

drugą – niechęć do starych wodzów i poczucie, że nowy wódz
zdoła ocalić państwo przed klęską.

Tym wodzem gotowym zmierzyć się z Ludwikiem XIV, wo-

dzem, który dobrze się zapowiadał, był Wilhelm, książę Orański*,
syn Wilhelma II i wnuk, poprzez Henriettę Stuart, króla Anglii
Karola I. Tego milczącego młodzieńca, o którym wspomnieliśmy,
widziano jako przyszłego stathoudera.

W roku 1672 Wilhelm miał dwadzieścia dwa lata, a Jan de Witt

był jego nauczycielem. Pomimo przywiązania, jakie miał do swo-
jego wychowanka, uważał za korzystne dla powszechnego dobra
wprowadzenie edyktu wieczystego, pozbawiającego Wilhelma
nadziei na stathouderat. Lecz Opatrzność odrzuciła zarozumia-
łość ludzką, która tworzy i niszczy władzę na ziemi bez jej po-
średnictwa; zmienność Holendrów i obawa wzbudzona przez Lu-
dwika XIV zmusiły wielkiego pensjonarza do zniesienia edyktu
wieczystego, a tym samym przywrócenia stathouderatu dla Wil-
helma Orańskiego.

Wielki pensjonarz uczynił zadość żądaniom swoich ziomków,

lecz Korneliusz de Witt okazał się bardziej uparty i pomimo po-
gróżek oranżystów**, którzy go trzymali w więzieniu w Dordrech-
cie, odmówił podpisania aktu przywracającego stathouderat.

W końcu, na prośbę zalanej łzami żony, podpisał, dodając przy

umieszczeniu swojego nazwiska dwie litery: V.C. (vi coactus),
co znaczy: „ulegając sile”. Tego dnia prawie cudem ocalał przed
ciosami swych nieprzyjaciół.

Co się tyczy Jana de Witta, jego zgoda, choć była szybsza i bez

ograniczeń, jednakże nie ochroniła go od przed niechęcią roda-
ków. W kilka dni potem miał miejsce zamach na jego życie. Pomi-
mo kilku razów zadanych nożem Jan pozostał przy życiu.

Oranżyści uważali jednak, że dwaj bracia Wittowie zawsze

będą im stali na przeszkodzie w realizacji zamiarów, dlatego po-
stanowili zmienić taktykę i osiągnąć oszczerstwem to, czego nie
zdołali osiągnąć sztyletem.

Często się zdarza, że w odpowiedniej chwili znajdzie się mąż

wiedziony ręką Opatrzności, wielki człowiek do wykonania

* Wilhelm III Orański (1650–1702) – książę Oranii, stathouder Republiki Zjednoczo-

nych Prowincji (od 1672), król Anglii, Szkocji i Irlandii (od 1689).

** Oranżyści – zwolennicy książąt Orańskich.

background image

8

wielkiego czynu i dlatego, gdy trafi się taki zbieg okoliczności,
historia zapisuje imię tego wybrańca i podaje do uwielbienia po-
tomności. Lecz kiedy zły duch miesza się do spraw ludzkich, aby
zgubić jedną osobę lub dokonać przewrotu w społeczeństwie,
rzadko kiedy nie znajdzie się natychmiast pod ręką jakiś nik-
czemnik, któremu wystarczy szepnąć jedno słowo, a już bierze
się do dzieła.

Takim nikczemnikiem – jak już powiedzieliśmy – był Tycke-

lear, chirurg z zawodu.

Zeznał on, że Korneliusz de Witt, doprowadzony do rozpaczy

zniesieniem wiecznego edyktu i pałający nienawiścią do Wilhel-
ma Orańskiego, wynajął mordercę, aby oswobodzić Holandię
od nowego stathoudera. Tym zabójcą miał być on, Tyckelear, lecz
dręczony wyrzutami sumienia na samą myśl o zbrodni, do której
chciano go nakłonić, woli raczej przyznać się do zamiaru zbrod-
ni niż ją popełnić.

Teraz wyobraźmy sobie, jakie wrażenie wśród oranżystów wy-

wołała wieść o planowanym zamachu. Szesnastego sierpnia 1672
roku prokurator kazał uwięzić Korneliusza. Ruart z Pulten, szla-
chetny brat Jana de Witta, został osadzony w Buytenhofi e i jak
największy zbrodniarz był dręczony wstępnymi torturami, ma-
jącymi na celu wyciągnięcie informacji o domniemanym spisku
przeciw Wilhelmowi.

Lecz Korneliusz obdarzony był nie tylko wzniosłym umysłem,

lecz i mężnym sercem. Należał on do tego rodzaju ludzi, którzy
przejęci wiarą polityczną, podobnie jak ich przodkowie religijną,
uśmiechali się na widok katuszy. Jakoż, kiedy go wzięto na tortu-
ry, powtarzał donośnym głosem, z zachowaniem miary wierszy,
pierwszą zwrotkę ody Iustum et tenacem Horacego. Nie przyznał
się do niczego i osłabił tym nie tylko siłę, lecz i fanatyzm swoich
katów.

Pomimo tego sędziowie uwolnili Tyckeleara od wszelkich za-

rzutów, a na Korneliusza wydali wyrok skazujący go na utratę
praw i godności, poniesienie kosztów procesu i wieczne wygna-
nie z Republiki. Było to dość satysfakcjonujące dla ludu, które-
go interesów Korneliusz de Witt zawsze bronił, jednakże, jak się
przekonamy, nie była to jedyna kara wymierzona przez rodaków
ich dobroczyńcy. Ateńczycy pozostawili wprawdzie piękny przy-

background image

9

kład niewdzięczności, lecz Holendrzy przewyższyli ich w tym
względzie. Pierwsi tylko wygnali Arystydesa*.

Jan de Witt, dowiedziawszy się o oskarżeniach wysuniętych

przeciw bratu, pospieszył złożyć rezygnację z urzędu wielkiego
pensjonarza. On również został wynagrodzony za swoje poświę-
cenia dla ojczyzny. Pozostali mu nieprzyjaciele i rany, jedyna
zapłata, jaka bywa udziałem ludzi zacnych, poświęcających się
bezinteresownie dobru ogólnemu.

W tym czasie Wilhelm Orański czekał, dyskretnie przyspiesza-

jąc bieg wydarzeń przez wszelkie dostępne mu środki, aby lud,
którego był bożyszczem, utorował mu wstęp na urząd stathoude-
ra, usuwając dwóch braci Wittów.

Tak więc dwudziestego sierpnia, jak nadmieniliśmy na wstępie

tego rozdziału, prawie wszyscy mieszkańcy Hagi biegli do Buy-
tenhofu, aby przyglądać się wyjściu z więzienia Korneliusza de
Witta, udającego się na wygnanie, i zobaczyć, jakie ślady tortury
pozostawiły na człowieku, który tak dokładnie pamiętał wiersze
Horacego.

Należy tu dodać, że te tłumy gromadzące się przed Buyten-

hofem nie zebrały się jedynie w niewinnym celu zaspokojenia
ciekawości. Było tam wiele osób, które zamierzały wziąć czyn-
ny udział w wydarzeniach, uważały bowiem zadanie za niedo-
statecznie wypełnione. Ci ludzie postanowili podjąć się pewnej
funkcji, mianowicie funkcji kata.

Byli jednak i tacy, którzy przybywali z zamiarami mniej nie-

przyjaznymi. Dla nich bowiem było to po prostu widowisko, za-
wsze powabne dla motłochu, pochlebiające jego instynktownej
dumie, pozwalające napawać się widokiem poniżenia tego, który
tak długo stał wyżej od innych.

– Ten Korneliusz de Witt, ten nieustraszony człowiek – mówio-

no – czyż nie był uwięziony, dręczony torturami? Więc ujrzymy
go bladego, cierpiącego, zawstydzonego?

Dzień ten był triumfem mieszczan, bez porównania bardziej

zawistnych niż pospólstwo.

* Arystydes (?–467 p.n.e.) – ateński wódz i polityk, z powodu swej prawości nazywany

Sprawiedliwym. Dążył do podniesienia zamożności obywateli i wzmocnienia wojska,

jako fundamentów silnego państwa. W 483 usunięty z Aten przez sąd skorupkowy, rok

później odwołany z wygnania. Uczestnik bitwy pod Maratonem oraz pod Salaminą

i Platejami.

background image

10

– A poza tym – szeptali między sobą agitatorzy -oranżyści,

zręcznie wciskający się pomiędzy tłum, w nadziei, że uda im się
pokierować nim jak ostrym i zarazem silnym narzędziem – czy
nie trafi się okazja rzucania błotem, a nawet kamieniami na tego
Ruarta z Pulten, który nie dość, że napisał na akcie przywraca-
jącym stathouderat vi coactus, lecz ponadto targnął się na życie
Wilhelma Orańskiego?

Oprócz tego zawzięci nieprzyjaciele Francji dodawali, że gdyby

obywatele Hagi byli dobrze myślący i odważni, nie pozwoliliby
udać się na wygnanie Korneliuszowi de Wittowi, ponieważ z pew-
nością rozpocznie nowe knowania z Francją i będzie żył za złoto
margrabiego Louvois* razem z drugim zbrodniarzem, bratem Ja-
nem. W podobnych nastrojach widzowie nie idą, lecz biegną. Dla-
tego też mieszkańcy Hagi mknęli tak prędko do Buytenhofu.

Pomiędzy najgorliwszymi dążył z wściekłością w sercu, lecz

bez konkretnego zamiaru w myślach „zacny” Tyckelear, prowa-
dzony przez oranżystów jako bohater nieskalanej poczciwości,
chwała narodu i wzór miłości chrześcijańskiej.

Ten odważny nikczemnik opowiadał na prawo i lewo, upięk-

szając historię coraz to nowymi wytworami swej wyobraźni,
o usiłowaniach, jakie Korneliusz de Witt czynił dla przezwycię-
żenia jego cnoty, wyliczał ogromne sumy, które mu obiecywano,
i opisywał piekielny podstęp mający ułatwić mu sposoby bezkar-
nego zamordowania Wilhelma księcia Oranii.

Słowa jego, z chciwością wchłaniane przez pospólstwo, budzi-

ły entuzjastyczne uwielbienie dla stathoudera, wzniecając zara-
zem wściekłą nienawiść przeciwko braciom de Witt.

W końcu motłoch posunął się do tego, że przeklinał tych nie-

sprawiedliwych sędziów, którzy wydali wyrok pozwalający od-
dalić się w zdrowiu i wolności takiemu zbrodniarzowi, jakim był
Korneliusz.

Przy tym podżegacze judzili:
– On odjedzie! Umknie nam!
Na co inni odpowiadali:
– Okręt czeka na niego w Scheveningen, francuski okręt wo-

jenny, Tyckelear go widział na własne oczy.

* François Michel le Tellier, markiz de Louvois (1641–1691) – francuski minister wojny

za panowania Ludwika XIV.

background image

11

– Poczciwy Tyckelear, mężny Tyckelear! – wołano chórem.
– Oprócz tego – odezwał się jakiś głos – i drugi zdrajca, jego

brat Jan, również chce nam umknąć! I obaj złoczyńcy będą prze-
jadali we Francji nasze pieniądze, fundusze za nasze okręty, arse-
nały i warsztaty sprzedane Ludwikowi XIV!

– Nie dajmy im wyjechać! – wołał jeden z najbardziej zagorza-

łych.

– Do więzienia, do więzienia! – powtarzano.
I na te krzyki mieszczanie biegli z jeszcze większym zapałem,

nabite muszkiety i siekiery błyskały, oczy się iskrzyły.

Mimo tego nie dopuszczono się dotąd żadnego gwałtu i oddział

jazdy strzegący dostępu do Buytenhofu zachowywał milczącą obo-
jętność, o wiele groźniejszy w swym umiarkowaniu od tych tłumów
mieszczan wrzeszczących, wzburzonych, złorzeczących. Oddział
stał we wzorowym porządku, baczny tylko na skinienie swojego
dowódcy, hrabiego de Tilly, kapitana jazdy haskiej, który trzymał
w ręku gołą szablę opuszczoną, opartą ostrzem o strzemię.

Ten hufi ec, jedyny szaniec broniący dostępu do więzienia, po-

wstrzymywał dzięki swojej wojowniczej postawie nie tylko tłu-
my pospólstwa, bezładne i hałaśliwe, lecz także oddział straży
miejskiej, ustawiony razem z wojskiem naprzeciwko Buytenhofu
w celu zachowania porządku, który to oddział sam dawał przy-
kład burzycielom przez okrzyki:

– Niech żyje książę Orański! Precz ze zdrajcami!
Obecność de Tilly’ego i jego oddziału była z początku skutecz-

nym hamulcem dla strażników miejskich, lecz wkrótce, stopnio-
wo, podnieceni własnymi okrzykami i nie rozumiejąc, jak można
posiadać odwagę i nie wrzeszczeć, sądzili, że strwożeni jeźdźcy
nie stawią im oporu, i postąpili ku więzieniu, pociągając za sobą
pospólstwo.

Wtedy hrabia de Tilly wyruszył sam naprzeciw nim, podniósł

szpadę, zmarszczywszy czoło, i odezwał się:

– Mości panowie gwardziści, co znaczy ten pochód i w jakim

celu?

Mieszczanie, szczękając muszkietami, powtarzali okrzyki:
– Niech żyje książę Orański! Śmierć zdrajcom!
– „Niech żyje książę Orański” – powiedział Tilly. – Ja sam to po-

wtórzę, lecz wolałbym usłyszeć to od ludzi będących w dobrym

background image

12

humorze. „Śmierć zdrajcom” – i na to się zgadzam, lecz to powinno
się ograniczyć do życzeń. Krzyczcie tak długo, dopóki wam się
podoba, ale jeżeli idzie o praktyczne zaprowadzenie ich na śmierć,
to jestem tu, aby temu zapobiec, i zapobiegnę.

Po czym, odwróciwszy się do żołnierzy, zakomenderował:
– Broń do ataku!
Żołnierze wykonali rozkaz z taką szybkością, że mieszczanie

i lud natychmiast rozpoczęli odwrót z pośpiechem, który wywo-
łał uśmiech na twarzy ofi cera.

– Bądźcie spokojni – odezwał się tonem właściwym dla woj-

skowego – moi żołnierze nie oddadzą ani jednego wystrzału, lecz
wymagam od was, abyście nie postąpili ani kroku w kierunku
więzienia.

– Czy pan wie, panie ofi cerze, że i my mamy muszkiety? – za-

pytał dowódca straży miejskiej.

– Widzę to doskonale – odpowiedział de Tilly – bo machacie

nimi bezustannie przed moimi oczyma; lecz zechciejcie zauwa-
żyć, że i my mamy pistolety, które niosą celnie na odległość stu
kroków, a wy jesteście zaledwie o dwadzieścia pięć.

– Śmierć zdrajcom! – zawołali gwardziści z rozdrażnieniem.
– Ba! Wy zawsze śpiewacie jedną piosenkę, to jest nużące.
Po czym zajął stanowisko na czele swojego oddziału, gdy tym-

czasem tłumy gromadziły się wokół więzienia.

Jednak wzburzone pospólstwo, chciwe krwi jednej ze swo-

ich ofi ar, nie dostrzegło, że druga, spiesząca ku swemu przezna-
czeniu, przejeżdżała sto kroków za oddziałem jazdy, udając się
do Buytenhofu. Był to Jan de Witt, który wysiadł z karety ze słu-
żącym i spokojnie przechodził przez więzienne podwórze.

Zbliżywszy się do dozorcy więzienia, rzekł:
– Dzień dobry, Gryphusie, przychodzę do mojego brata, aby go

odwieźć za miasto, gdyż, jak ci wiadomo, został skazany na wy-
gnanie.

Dozorca, podobny do niedźwiedzia nauczonego otwierać

i zamykać drzwi więzienia, ukłonił się w milczeniu i wpuścił go
do wnętrza budynku, jednocześnie zamykając za nim drzwi.

Uszedłszy kilkanaście kroków, Jan de Witt spotkał piękną

osiemnastoletnią dziewczynę we fryzyjskim ubiorze, która skło-
niła mu się powabnie. On ujął ją pod brodę i rzekł:

background image

– Dzień dobry, zacna i piękna Różo! Jak się ma mój brat?
– Och, panie Janie – odpowiedziała dziewczyna – pański brat

jest zdrów, ale lękam się o to, aby nie przytrafi ło mu się coś złego,
lecz nie z powodu krzywdy, jaką mu wyrządzono – to już minęło.

– Czego więc się obawiasz, piękne dziecko?
– Obawiam się tego, co się stać może.
– Ach, prawda – rzekł pan de Witt – te wrzaski pospólstwa.
– Czy pan słyszał?
– Rzeczywiście lud jest wzburzony, lecz mam nadzieję, że gdy

nas ujrzy, być może uspokoi się, ponieważ zawsze dbaliśmy o jego
dobro.

– Niestety, tłumom to nie wystarczy – szepnęła dziewczyna,

oddalając się, posłuszna polecającemu znakowi danemu jej przez
ojca.

– Istotnie – rzekł do siebie Jan – ta dziewczyna, która bez wąt-

pienia nawet czytać nie umie, z kilku słów zrozumiała dzieje
świata.

I zawsze tak samo spokojny, lecz posępniejszy od chwili wejścia

do więzienia, były pensjonarz zbliżył się do celi swojego brata.

background image

14

Piękna Róża przepowiedziała, jak się wydaje, rzeczywisty stan

rzeczy, gdyż w tym czasie, kiedy Jan de Witt wstępował na schody
prowadzące do celi jego brata, straż miejska usiłowała wszelkimi
sposobami pozbyć się oddziału hrabiego de Tilly.

Widząc to, tłumy doceniły zamiary swej straży i wrzeszczały

z całych sił:

– Niech żyje straż obywatelska!
Co się tyczy pana de Tilly, równie roztropny jak stanowczy, per-

traktował z oddziałem straży miejskiej pod osłoną wymierzonych
pistoletów swojego szwadronu, tłumacząc dokładnie, że miał po-
lecenie od Stanów strzec więzienia i okolicznych miejsc.

– Dlaczego wydano taki rozkaz? Dlaczego strzec więzienia? –

wołali oranżyści.

– Otóż – odpowiedział de Tilly – pytacie mnie o to, czego nie

potrafi ę wam wytłumaczyć. Powiedziano, że mam pilnować,
i ja pilnuję. Wy, moi panowie, którzy jesteście prawie wojskowy-
mi, powinniście wiedzieć, co to jest rozkaz.

– Lecz rozkaz ten został wydany, aby ułatwić zdrajcom ucieczkę.
– Być może, ponieważ zdrajcy są skazani na wygnanie – odpo-

wiedział de Tilly.

– Kto wydał ten rozkaz?
– Stany, już wam to mówiłem.
– To Stany nas zdradzają?
– Tego nie wiem.
– I ty, waszmość, również jesteś zdrajcą!
– Ja?
– Tak, ty.
– No, no, posłuchajcie mnie, moi panowie, kogo mógłbym zdra-

dzić? Stany? Nie mogę ich zdradzić, ponieważ będąc na ich żoł-
dzie, ściśle wykonuję ich rozkazy.

ROZDZIAŁ II

|

Dwaj bracia

background image

15

Następnie, gdy hrabia dokładnie udowodnił, że miał niezaprze-

czalną rację, wrzawa wzrosła i pojawiły się pogróżki, na które on
odpowiadał ze spokojem:

– Moi panowie obywatele! Błagam was, nie nabijajcie musz-

kietów, bo gdyby przypadkiem któryś wystrzelił i zranił mojego
żołnierza, wtedy położylibyśmy na placu przynajmniej dwieście
osób, co byłoby bardzo przykre dla nas, a dla was jeszcze bar-
dziej, a wydaje mi się, że nie jest to intencją żadnej ze stron.

– Gdybyście się tego dopuścili – zawołali mieszczanie – i my da-

libyśmy ognia!

– Przyznaję to, lecz gdybyście nawet pozabijali nas wszyst-

kich, nie przywrócilibyście przez to do życia tych, którzy padliby
od naszych strzałów.

– Ustąp nam miejsca, a uczynisz zadość obowiązkowi dobrego

obywatela!

– Po pierwsze, jestem nie tylko obywatelem, ale i ofi cerem –

rzekł Tilly – co ma tutaj ogromne znaczenie. Poza tym nie jestem
Holendrem, lecz Francuzem, co ma jeszcze większe znaczenie.
Nie uznaję innej władzy niż Stany, które za to mi płacą. Przynie-
ście mi rozkaz Stanów, abym ustąpił, a natychmiast zakomende-
ruję w tył zwrot, gdyż bardzo mi się tu nudzi.

– Tak, tak! – zawołało ze sto głosów, co natychmiast powtórzy-

ło pięćset innych. – Dalej, na ratusz, idźmy do deputowanych,
dalej, dalej!

– I bardzo dobrze – mruknął Tilly, spoglądając, jak najbardziej

zagorzali oddalają się. – Idźcie, a zobaczymy, czy pozwolą wam
na taką niegodziwość, idźcie przyjaciele, idźcie.

Zacny ofi cer liczył na honor magistratu, który ze swej strony

liczył na jego honor żołnierski.

– Panie kapitanie, wydaje mi się – rzekł mu do ucha adiutant –

że deputowani powinni odrzucić ich szalone żądania, ale zara-
zem dobrze byłoby, gdyby przysłano nam posiłki.

W tym samym czasie Jan de Witt wchodził na schody po roz-

mowie z Gryphusem i jego córką Różą, zapukał do drzwi izby,
w której leżał na materacu jego brat Korneliusz, udręczony przy-
gotowawczymi torturami.

Wyrok wygnania zapadł wcześniej niż rozkaz wzięcia go

na tortury nadzwyczajne.

background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czarny tulipan Aleksander Dumas 2
Dumas Aleksander Czarny tulipan
Bearder Milt Czarny tulipan(doc)
Hipolit Boratyński Aleksander Bronikowski ebook
Czarny mustang Karol May ebook
Aleksander Dumas Napoleon Bonaparte
Aleksander Dumas Kawaler de Maison Rouge Tom II
jezyki obce wloski raz a dobrze aleksandra leoncewicz ebook
Kazimierz Wielki i Esterka Aleksander Bronikowski ebook
informatyka abc powerpoint 2010 pl aleksandra tomaszewska ebook
Zawieprzyce Aleksander Bronikowski ebook
Aleksander Dumas Dartagnan
Bearder Milt Czarny tulipan
Aleksander Dumas D Artagnan
informatyka abc photoshop cs6 cs6 pl aleksandra tomaszewska ebook
Aleksander Dumas (Ojciec) Napoleon Bonaparte
Czarny piątek Alex Kava ebook
Aleksander Dumas Dama kameliowa

więcej podobnych podstron