Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
Aleksander Bronikowski
Kazimierz Wielki
i Esterka
Powieść historyczna z XIV
wieku
Tłumaczenie Adrian Krzyżanowski
Warszawa 2012
Spis treści
TOM I
ROZDZIAŁ I Piętnasty rok pobytu królowej
Adelajdy w Zamku Żarnowieckim
ROZDZIAŁ II Kazimierz Wielki w przejeździe
przez Miechów
ROZDZIAŁ III Zjazd monarchów w Krakowie z
okoliczności zaślubin Karola IV z wnuczką
Kazimierza
TOM II
ROZDZIAŁ IV Uczta Wierzynka
ROZDZIAŁ V Pierwsze posiedzenie sądu
królewskiego na zamku w Krakowie
ROZDZIAŁ VI Esterka w więzieniu
ROZDZIAŁ VII Pojednanie Teodory z Rokiczaną
ROZDZIAŁ VIII Drugie posiedzenie sądu
królewskiego na zamku w Żarnowcu
ROZDZIAŁ IX Rozwiązanie czynu powieści
Przypisy
Kolofon
TOM I
ROZDZIAŁ I
Piętnasty rok pobytu
królowej Adelajdy
w Zamku Żarnowieckim
Nadeszło jesienne porównanie dnia z nocą roku tysiąc
trzysta pięćdziesiąt siódmego: i nim światło dnia zgasło
przed pomroką nocy, zrobiło się cieplej niż zwykło bywać
w tej epoce roku. Jeszcze ten raz swoje tchy ogrzewne
wyzionęło konające lato na gdzieniegdzie pstrokolorow-
ymi roślinami ubarwioną ziemię: jeszcze ten raz słońce z
krótkiego swego obiegu przesłało promień życia
na północną półkulę, która wnet mgłą i chmurami zasępi-
ona, śniegiem i lodem okryta, miała przejść pod panow-
anie zimy.
Lecz około wieczora zebrały się wyziewy w ocieplonym
powietrzokręgu, i w stronie północno-wschodniej przesy-
ciły obłoki, które, gdy zachód pałał złotym blaskiem,
roznosiły swoje ciemnopurpurowe strzępy coraz
wyżej po błękitnym niebie.
Nareszcie, kiedy już krąg słoneczny zapadł pod
poziom, nawałnica, która spała w przeciągającym obłoku,
ocknęła się z szumem i zaczęła bujać nad niwami. Świst
zrazu nieznaczny wszczął się nad krzewiną: lecz wnet
wzmocniony uleciał ponad drzewa leśne, pochylił ich
wysokie głowy i stopniami wzrastając, stał się burzliwym
wichrem. Pojedyncze krople, za ciężkie, aby je uniósł
szybki pęd powietrza, spadały w nabrzmiewające nurty
Pilicy, które pieniąc się i szeleszcząc, roztrącały się
o brzegi tej rzeki.
Płomienista, czerwona jak szkarłat błyskawica rozdarła
zaciemnione niebo: straszne grzmoty ponad wstrząśnięty-
mi polami i szumiącym borem rozległy się od wschodu
na zachód i sprowadziły deszcz ulewny, któremu towar-
zyszący wicher, wyjąc z wyuzdaną wściekłością około
starożytnych blanków Zamku Żarnowieckiego, uderzył na
uchylone skrzydło tamecznej bramy i zaczął nim miotać
na skrzypliwych zawiasach.
Trwożliwy głos halabardnika z okopów strzegącego
bramy, a w tej chwili w zastępie wałowym (parapet)
szukającego przeciw grożącej burzy schronienia, rozszedł
się aż do drugiego końca dziedzińca i poruszył ludzi
zamkowych. I wnet usłyszał halabardnik ich stąpania
po kamiennym bruku, a potem szczęk kluczy o okucie
bramy trącanych. Był to odźwierny z kilku posługaczami,
którzy szli zawrzeć potężne, natarczywością wiatru mi-
otane, skrzydło bramy.
Gdy do tego trudnego dzieła podłączonymi biorą się
siłami; słyszą rącze przebieranie kutych kopyt;
po mokrym i śliskim gruncie wąskiej drożyny, która
prowadziła od Miechowa do Zamku Żarnowieckiego. Był
to na czarnym mule galopujący Żyd, którego szerokie
rękawy powiewały w powietrzu na kształt rozpostartych
skrzydeł, którego długa siwa broda bujała przed nosem,
którego głowa kryła się w wysokiej stożkowej czapce.
Lecz ludziom pasującym się z bramą zdawało się, że to
nie jeździec, ale jakiś drapieżny ptak pędzony od fali, tuż
nad ziemią unoszący się i bystrym ślepiem szukający
6/38
żeru: a odźwierny wziął go za jeszcze okropniejsze
straszydło, w czasie okropnej nocy (tak sobie myślał)
z głębi ziemi wylazłe, aby swawolnie nagabało lękliwych.
A Żyd pomiarkowawszy, iż się zabierano do zawarcia
bramy, popędził ku niej na zwierzęciu, wnet wdrapał się
na górę, i stanąwszy na zwodzonym moście, głosem,
który wśród świszczącego wiatru i przez osobliwy akcent
dziwnym sposobem obił się o mury zamku, zawołał
na ludzi: „Nie zamykajcie! Nie zamykajcie!”.
„Tu nie karczma” wykrzyknął odźwierny „a tym mniej
dla takich jak ty podróżnych! Chyba wyklęci mogą się
puszczać na tak okropną nawałnicę. Idź precz! Jeśli
szukasz noclegu, znajdziesz go na wsi, a tę po lewej ręce
zamku”.
Jakkolwiek ostro ofuknięty jeździec, zsiada z muła
i przemawia do odźwiernego. Ten z głosu i mowy
przekonuje się, że to ludzkie jestestwo, dlatego jednak
nie myśli dozwolić mu zażądanego wstępu. Wtedy śmiały
Żyd dobywa i pokazuje tabliczkę opatrzoną wyciskiem
pieczęci.
Odźwierny wzruszywszy ramionami odbiera ten znak,
ale tylko końcami palców, aby się nie powalał plu-
gastwem brudnego gościa, a przy świetle latarni
przypatrzywszy się tabliczce zapowiada ludziom bramę
zawierającym, iż podróżny ma znak, za którym trzeba go
przepuścić, do Żyda zaś: „Wchodź” rzekł z gniewem „ty
brzydalu: nikt jeszcze od waszych nie stanął gospodą
na zamku królewskim”.
Nieznajomy trzymając za uździenicę muła i wciągając
go pod sklepienie bramy, zaiskrzonymi od złości oczami
spojrzał na klucznika i takie w cichości rzucał przekleńst-
wa: „Trzebaż, aby nogi wiernego przechodziły przez progi
bezbożnych? Oby to miejsce pierwej trawą i żegawką
7/38
zarosło, oby pierwej na sto sążni zapadło w ziemię nim je
kiedy jeszcze przestąpi które z dzieci Abrahama”.
„Co ty tam mruczysz pod nosem?” wrzasnął odźwierny.
„A to” z obłudną pokorą odpowiedział Izraelita „dz-
iękuję Panu Bogu, że mi udzielił schronienia podczas wi-
atru i deszczu, a was miłościwy panie odźwierny bło-
gosławię, żeście mnie łaskawie wpuścili”.
Gdy tym sposobem dostał się podróżny między mury
zamku zatrzaśnięto bramę, ściągnięto most łańcuchami
i zaczęto używać ciszy wewnątrz murów, kiedy zewnątrz
ciągle huczała burza.
Zamek Żarnowiecki leżący nad rzeką Pilicą o osiem mil
od Krakowa, należał do dóbr koronnych Kazimierza
Piasta, księcia na Wielkopolsce i Krakowie, który w tym
ostatnim znaczeniu był królem całej Polski i najwyższym
lennowładcą innych z tej samej, co on krwi pochodzących
książąt na Mazowszu, Kujawach i Śląsku, tudzież
na Rusiach, Prusach i części Pomorza, a któremu potom-
ność przyznała przezwisko Wielkiego.
Gmach ten nie był jednak z liczby owych okazałych
i obronnych zamków, które wymurował Kazimierz,
a których rozwaliny jeszcze dziś przypominają rządy
dobrego króla. Główna część budowli, to jest wieża pię-
ciokątna, więcej szeroka niż wysoka, była wzniesiona, jak
niosło podanie, jeszcze przez książąt Białej Chorwacji,
a jej starożytna architektura, w geście, jakiemu dziś
na niektórych polskich kościołach przypatrzyć się można,
wolna od wszelkich ozdób i od gotyckich wolut, zdawała
się utwierdzać to o ich początku mniemanie.
Tu z upływem czasu dobudowywali królowie Piastowie
już to z kamienia, już z drzewa oficyny, które nareszcie
kilka dziedzińców zamknęły, i tak wzniosło się pięć
8/38
wysokich strażnic nad dawnym zamczyskiem. Tu
Mieczysław Stary, który trzy razy utracił i tyleż razy
odzyskiwał tron, wzniósł kościół pod wezwaniem święt-
ego Wojciecha, a piramidy i okrągłe okna tego kościoła
świadczyły o epoce jego powstania. Kazimierz Sprawiedli-
wy, który panował w dwunastym wieku, otoczył murem,
okopem i rowem tę niezgrabną masę zabudowań,
a niedawno, przed epoką historycznego zdarzenia, które
przedsiębierzemy opisać, odnowił ją Władysław Łokietek,
ojciec króla Kazimierza i według zasad ówczesnej forty-
fikacji urządził i umocnił. Ten sam Władysław przełożył
nad zamkiem starostę, który takie zawiadywał dochodami
królewskimi wsi Żarnowca i kilku innych pobliskich,
tudzież miast Miechowa i Pilicy.
Przy schyłku dni tego drogiej pamięci króla i za panow-
ania syna jego, który w sławie przewyższył ojca, w czasie
błogiego dla kraju pokoju, był przydatny Zamek
Żarnowiecki do chwilowego spoczynku królów, kiedy ci
zabawiali się łowami po okolicznych kniejach lub ry-
bołówstwem w rzece Pilicy: nareszcie, od blisko piętnastu
lat, był obrócony na mieszkanie znakomitej dostojnej
osoby.
W głównej wieżą opatrzonej części tego gmachu, która
nosiła nazwisko swego założyciela króla Leszka Czarne-
go, i w której znajdowały się sale od parady, jeden jeszcze
był pokój, z którego przez purpurowe zasłony, wśród
ciemnej i burzliwej nocy przedzierało się słabe czerwon-
awe światło.
Głęboka cisza panowała w tym wysokim, bogato
przyozdobionym pokoju, i niekiedy tylko przerywało ją
stąpanie kobiety, której ubiór był czarny, do zakon-
niczego podobny, a kibić wysoka, lubo nie osobliwie
piękna. Czas wyrył wprawdzie na jej obliczu świadectwo
9/38
minionej młodości, ale w jej rysach i w całej postawie po-
został wyraz wyższości właściwy osobom, u których
skutkiem praw urodzenia rozkazywanie stało się drugą
naturą. W tej chwili zdawały się w niej działać wszystkie
siły pańskiego nałogu, kiedy poczuła połączone przystępy
tłumionej dolegliwej boleści i tęsknego oczekiwania,
popychającego ją do gankowego okna, które miało widok
na brzeg rzekł Pilicy i drogę od Miechowa idącą. Przecież
niepodobieństwo było rozpoznać przedmioty wśród owej
ciemnej nocy i ulewnego deszczu, teraz zaś mniej, że
grube krople, od wiatru pędzone, roztrącały się o okrągłe
szyby okna. Tą kobietą była Adelajda Heska, Kazimierza
Wielkiego małżonka.
W głębi pokoju trudniła się uporządkowaniem rzeczy,
porze wieczornej właściwej, nadobna panieńska osoba.
Po jej opiętej, złotymi sznurkami ściągniętej, cienko
bawełnianej brunatnej szacie, po bogatych koronkowych
krezach otaczających alabastrową szyję, po iglicach za-
tkniętych w blond włosach, można było poznać dziewicę
szlacheckiego rodu. Z drugiej strony, po sposobie jej
postępowania i rodzaju zatrudnień z niejaką połączonych
obawą, można było przewidzieć stosunki jej uległości
względem Adelajdy królowej. Tą dziewicą była Teodora,
Wacława Pokrzywnickiego, starosty żarnowieckiego
córka.
„Zasłoń to” rzekła do niej królowa w owym nawalnym
wieczorze, wskazując na bogato przyozdobioną framugę,
w której poza złotymi świecznikami i kosztownymi wazo-
nami, wisiał zaczerniony obraz Matki Boskiej
Częstochowskiej z dzieciątkiem Jezus na ręku.
Wahając się czy ma wykonać ten rozkaz, spojrzała
Teodora na królową nie ruszywszy się z miejsca. „Czy
10/38
jeszcze raz mam rozkazać?” zawołała żywszym głosem
Adelajda: „Zgaś świece, a framugę zasłoń”.
„Wybacz miłościwa pani” głosem cichym przemówiła
Teodora spuściwszy na dół oczy: „rozumiałam, żeś
jeszcze nie odmówiła modlitw: do tego jest dziś porówn-
anie dnia z nocą, w którym złe duchy najwięcej mają
dokazywać. Wicher też wyje tak okropny, jakiego
najstarsi tutejsi ludzie nie pamiętają: a nawet mieli oni
słyszeć rozchodzące się wzdłuż rzekł przeraźliwe wrzaski.
I też w tej strasznej nocy każesz miłościwa pani zakryć
oblicze najświętszej Panny, przed którym truchleje czy-
hająca na zamek psota?”.
Gdy starościanka kończyła te słowa, rozległ się
po dziedzińcu trzask co tylko zamkniętej bramy.
Na chwilę umilkła Adelajda: mowa Teodory żywo ją
dotknęła, lekkie drżenie rozeszło się po jej członkach, zi-
mny dreszcz wskroś całą przeniknął: lecz przyszedłszy
do siebie, tonem cierpkim i łającym rzekła: „Nie godzi się
służącej rozumować, kiedy pani rozkazuje: wykonaj, co ci
polecono. Czy rozumiesz, iż dla tego, że twoja cioteczna,
Rokiczana czeska, na wysoki przez brzydką rozwiezione
wyniosła się stopień, już całemu rodowi waszemu wolno
się rozzuchwalać przeciw królowej?”.
Na tak ostrą mowę zbladły policzki Teodory, dwa stru-
mienie łez puściły się z jej oczu, w milczeniu odwróciła
się i padła na kolana przed królową nieba, jakby prosząc
o odpuszczenie winy, której mimowolnie była się dopuś-
ciła: potem zdmuchnęła gorejące gromnice, a przed za-
ciemnionym obrazem rozciągnęła purpurowe złotem
haftowane firanki.
Teraz królowa, spojrzawszy na zasłoniętą framugę,
a potem na drzwi pokoju, tonem łagodniejszym rzekła
do Teodory: „Już późno: ja potrzebuję samotności, a ty
11/38
spoczynku: możesz; odejść i snem się zasilić. O! Gdyby
i mnie sen towarzyszył”.
Z zafrasowanym okiem, pokłoniwszy się, opuściła
Teodora pokój królowej: ta zaś samej sobie zostawiona,
naprzód siadła na krześle, lecz wnet potem zerwała się
i szybkim krokiem przechodzić się po pokoju zaczęła:
nareszcie, kojąc wewnętrzną, którą była miotana, troskę,
tymi przerywanymi słowy mówiła do siebie: „Któż wie czy
ona nie ma słuszności? Bo czy może być to dobre, co się
lęka oblicza świętej? Ale z drugiej strony czyż może, co
pocieszającego dla mnie wyniknąć z rodu głównej
nieprzyjaciółki mojej? Rozumie, że wymuszonymi łzami
i obłudnej pokory gestami potrafi stłumić żądzę sprawied-
liwej zemsty i odwrócić cios przewidywany, który może
tej nocy spadnie na jej ród krnąbrny i sprośny. Lecz
skądże i przez kogo spadnie?” rzekła po chwili głębokiego
namysłu. „Adelajdo! Dokądże cię unosi zapamiętałe szka-
lowanie z jednej, żądza zemsty z drugiej strony, ciebie
córko Henryka Żelaznego? Na was to, na was składam
winę którzyście przysądzili żmiję do serca mego:
na ciebie wiarołomco, którego łudząca cnota osłania
rozwiązłe życie. O! Czemu żem nie poszła za głosem
przestrogi, za przykładem Małgorzaty Czeskiej? Lecz
stało się: na próżno przez piętnaście lat naprzykrzałam
się niebu w tym odludnym miejscu rzewnymi łzami
i gorącymi modłami. Dokąd inąd muszę teraz obrócić głos
wołający o pomstę: a cokolwiek wypadnie; nie na mnie,
ale na was ciążyć będzie niecnego czynu przekleństwo.
Gdzieżby on teraz mógł być?” mówiła zniżonym głosem.
„Tak okropna noc wstrzymałaby kogo innego od wszelkiej
czynności, ale dla niego, i dla zamiaru naszego, taka
właśnie jest najdogodniejsza”.
12/38
Gdy tak ze sobą rozprawia Adelajda; wchodzi burgra-
bia zamku, i z miną posępną rzecze: „Jakiś dziwaczny
Żyd, nazywający się Mordechaj z Miechowa czeka
w kuchni, powiadając, że ma interes do miłościwej
królowej, i żeś mu wasza miłościwość na tę godzinę staw-
ić się kazała. Miał znak, za którym musiał być
wpuszczony do zamku”.
„Niech tu natychmiast przyjdzie” odpowiedziała Adela-
jda; „zna on sztukę lekarską, której pomocy właśnie po-
trzebuję, bo czuję się słabą”.
Spojrzawszy na królową jakby chcąc coś w jej twarzy
wyczytać, oddalił się burgrabia.
Wnet potem otworzyły się drzwi: wszedł do pokoju
królowej z głęboką uniżonością Mordechaj i zastał
siedzącą na krześle z powagą do jej dostojeństwa przy-
wiązaną. Swój płaszcz i czapkę na deszczu przemokłe
zostawił za drzwiami, ubrany zaś w czarny żupan z jedw-
abnej materii i przepasany dziwnie pstro haftowanym
pasem, trzymał w ręku krymkę, a pod pachą szkatułkę
hebanową, srebrem okutą.
Na rzut oka można było wnosić o podeszłym wieku
tego Izraelity. Jego broda jeszcze mokra i obwisła,
spadała na piersi, jego siwe pejsy okrywały zaklęsłe sk-
ronie, jego chwiejąca się głowa nie utrzymywała pionu.
Lecz ogień życia tlił pod długimi, szarymi rzęsami,
w rysach twarzy zaległo głębokie piętno złośliwego szy-
derstwa, a drgający na bezwargowych ustach uśmiech
złośliwy, obnażał jego długie sterczące zęby.
Królowa wlepiła oczy w tę tak obrzydliwą postać,
i przemógłszy wstręt ku niewyrodnemu Izraela synowi,
na te kilka zdobyła się wyrazów. „Długo cię oczekiwałam
Mordechaj! Droga z Miechowa musi być bardzo zła, za-
pewne cię zatrzymała fala okropna”.
13/38
„Aj waj!” głosem wyjącym zawołał Mordechaj: „Co fala,
to fala!: Tylko rozkaz waszej miłościwości jest w mocy
wyciągnąć mnie z domu w nocy, kiedy wicher z funda-
mentów wstrząsa przepaście, krynice niebieskie zalewają
ziemię, a prątek piorunowy roznosi trwogę i zniszczenie,
jak gdyby Malechamowes (posłaniec śmierci) grasował
po świecie, aby go znowu wepchnął w Tokuwabohu
(chaos) i wytępił ród człowieczy”.
„Jeżeli mi prawdę powiadano” rzekła Adelajda
w przepełnionym goryczą po takiej przemowie Żyda uczu-
ciu „masz się kochać w takich nocach i często je
przepędzać na czarnoksięskich pracach lub na zbieraniu
ziół skutkujących. Wśród deszczu i ciemności nie musisz
więc tracić nici wiodącej cię po bezdrożach, a twoje zwi-
erzę pewnie cię z wiatrem unosi po przepastnych
miejscach”.
„I cóż wasza królewska miłościwość chciała przez to
powiedzieć?” z udanym zadziwieniem zapytał stary lis.
„Już dawno żyję na świecie i zawsze moje lędźwie były
przepasane pasem sprawiedliwości, a moje nogi nie
chodziły drogami bezbożnych. Co do mojego zwierzęcia,
jest ono silne i wierne zwierzę i bardzo słusznie może być
porównane z osiołkiem Balaama, a może przeszłoby go
w cnotach: boć nie ruszyłoby się z miejsca, kiedy bym
chciał pójść tam błogosławić gdzie powinienem rzucić
Cherem (klątwę).”
„Zaniechaj tych przechwałek przebiegły majstrze” za-
wołała królowa: „Brzmią one w twojej gębie jak wieczne
nadaremne głosy, którymi chcą się usprawiedliwić duchy
potępione. Znamy cię więcej niż się spodziewasz i wiemy
żeś jest wyćwiczony w czarnoksięskich sztukach wschodu
i żeś przez nie zebrał skarby”.
14/38
„Skarby!” przeraźliwie wykrzyknął Mordechaj. „Oby
usechł język, który takie fałsze o najbiedniejszym z dzieci
Abrahama roznosi i mojej siwej głowie zgubę gotuje.
Jakżeżby skarby mógł zebrać lud Boży pod pożądliwymi
oczami starostów, a nade wszystko celników i urzędników
konsumpcyjnych? Biada mnie, biada wam dzieci Jero-
zolimy! W domu dalles (ubóstwo), a jednak chuć łupieska
czatuje na naszą kieszeń! Ale co się tyczy sztuk, o których
miłościwa królowa mówisz, to prawda: dostały mi się one
prawem spadku po ojcach moich, przemądrych rabinach,
którzy się ich wyuczyli w Chaldei i w Egipcie, w czasie
drugiej i trzeciej niewoli dzieci Syjonu. Jeżeli przeto
wasza miłościwość dla mojej głębokiej nauki wezwałaś
mnie do siebie; to jestem na jej rozkazy: ale... za zapłatą”.
Po kilku chwilach namysłu i wewnętrzny walki rzekła
Adelajda „Słuchaj mnie Mordechaj! Kiedyś tyle biegły
w piśmie Starego Zakonu, którego wiedza dla nas świ-
atowych jest trudna, powiedzie mi czy to prawda, że wam
zemsta nie jest zabroniona, że nawet jest wam nakazy-
wana i że jej zaniedbanie nie uchodzi wam bezkarnie?”.
Na te słowa roziskrzyły się oczy Żyda: wyszczerzył on
zęby, dziwną z siebie zrobił poczwarę i w końcu rzekł:
„Oto jak mówi Pan Sabaot, wydam w ręce twoje Ammona
i Amaleka abyś ich wytępił, i aby ich śladu nie było
na ziemi”.
Na taką mowę wzdrygnęła się Adelajda: a w tym
samym czasie rzucała okiem na zakrytą framugę Na-
jświętszej Maryi Panny, i czy to przez przywidzenie czy
przez jaki przypadek zdawało się jej, że firanki obrazu
lekki szelest wydały. Gęsta mgła otoczyła jej oczy: bez-
silna królowa wsparła się na odębianej ścianie, i aż
po niejakim czasie zdołała następujące wymówić słowa
15/38
„A gdy ci dam moc nad przeciwnikami moimi, czy po-
trafisz rozciągnąć do nich zemstę moją?”.
„Skoro miłościwa królowo opłacisz moje usługi; twoi
nieprzyjaciele staną się moimi i zobaczysz, co mogę”.
„Posłuchaj mnie więc” rzekła Adelajda „jaką zniewagę
znoszę, zniewagę, którą by ostatnia z kobiet znieść nie
mogła”.
„Nie trzeba więcej, nie trzeba, miłościwa pani” zawołał
niecierpliwy Izraelita.
Lecz królowa rozgniewana, że Żyd przerwał jej mowę,
z takim zapałem zaczętą; „Milcz” zawołała „bezczelny Ży-
dzie, abyś zrozumiał interes i wolę pani twojej! Po śmierci
żony swojej, Anny Litewki, która same córki rodziła,
zwrócił król Kazimierz oczy na Małgorzatę Czeszkę Jana
Ślepego Luksemburczyka, króla czeskiego córkę,
a wdowę po Henryku księciu bawarskim i zażądał jej ręki.
Lecz ta, dowiedziawszy się, że Kazimierz, którego nazy-
wają Wielkim, z różnego gatunku kobietami rozwiązłe
życie prowadzi, nie przyjęła ofiarowanych sobie związków
królewskich, a to wbrew rozkazom ojca i namowie swego
brata Karola Morawczyka teraz między cesarzami rzym-
skimi czwartego z Karolów. Być też może, że Ludwik Wę-
gierski, siostrzeniec królewski, dla którego następstwo
tronu polskiego jest przeznaczone, powiększył przez
plotki w księżniczce bawarskiej odrazę ku królowi pol-
skiemu. Czescy panowie nie radzi widzieć państwo sar-
mackie pod berłem króla węgierskiego, a chcąc zagoić
ranę, jaką odmowa Małgorzaty zadała sercu króla pol-
skiego; raili mu Adelajdę Heską. I wnet o rękę moją
przyszła prośba od króla Kazimierza do mego ojca Land-
grafa księcia Henryka Drugiego. Już natenczas po wszys-
tkich krajach roznosiły języki ludzkie imię Kazimierza Pol-
skiego. Sława jego mądrości, przez którą utrzymał pokój
16/38
w państwie tak długo zachwianym, i ścisłej sprawiedli-
wości, którą wykonywał bez względu na ród i majątek,
nareszcie kwitnącej pomyślności ludów jego, doszła aż
do Hesji.
Lecz co się działo w sekretnych jego gabinetach, o tym
nie wiedziano w mojej ojczyźnie. Henryk Żelazny, rad, że
jego córka z kraiku landgrafoskiego postąpi na tron
potężnego ludu, odwiózł mnie do Krakowa, nie spytawszy
mnie nawet czy na to zezwalam, bo Henryk równie rzeczą
jak nazwiskiem jest Żelazny. Zamierzony nieszczęsny
związek małżeński został zawarty, a głowę moją
uwieńczyła korona. Dopóki trwał obchód godowy, dopóki
mój ojciec bawił w Krakowie; dopóty byłam szczęśliwa.
Błogosławiłam losom, które mnie tak wysoko wyniosły,
i umiłowałam małżonka, który mnie na równi ze sobą
postawił. Lecz zaledwie Landgraf Heski wyjechał
z Krakowa powrotem do Hesji, zaledwie domowa cisza
nastąpiła po zgiełku dworskich uroczystości; a zaraz don-
iesiono mi o takich rzeczach, które ranią serce przywiąz-
anej małżonki, i niedługo na własne oczy przekonałam się
o prawdzie tego, co mi donoszono. Wyrzekałam przed
królem na obrazę wiary małżeńskiej, potem usunęłam się
do moich pokojów i tam szukałam ulgi we łzach, a te łzy
postrzegł król, kiedy mnie odwiedzał. Tak tedy duch niez-
gody owionął pokoje zamku na Wawelu. Nic nie koiło
mego płaczu, moich skarg, moich wyrzutów: co dzień,
a w końcu co godzina wznawiały się one według tego jak
serca króla coraz więcej odwracało się od prawej
małżonki, a skłaniało do niecnych ulubienic. I czegóż się
uśmiechasz bezczelny Żydzie” tak sobie przerwała
opowiadanie królowa postrzegłszy, że szpetny uśmiech
nakręcił wargi Mordechaja.
17/38
„Za pozwoleniem” kłaniając się uniżenie odpowiedział
Żyd „ja tylko się dziwię jak dalece król, pan mój zat-
wardział serce najjaśniejszej pani, kiedy tego serca mimo
tak silne i przemądre swe kroki nie potrafił zmiękczyć”.
„Nareszcie” tak dalej mówiła Adelajda „zaszedłszy
króla, kiedy bez względu na moją obecność rzucał
miłosne spojrzenia na jedną z dziewcząt mojego orszaku,
tak się uniosłam gniewem, a gniewem sprawiedliwym;
żem powstała na wiarołomcę w oczach szlachty i kobiet.
Żywy rumieniec wystąpił na jego policzki, a jego oczy
błysnęły zapalczywością.
Jedno skinienie oddaliło przytomnych: a gdyśmy sami
oboje zostali, tak się odezwał rozjątrzony; „Adelajdo!
Jestem sędzią w mojej własnej sprawie, a tyś jest winowa-
jczynią. Już w wielu razach poznałem porywczy,
nieznośny twój charakter: na jego przecież wybuchy
patrzałem przez szpary dopóki nie wychodziły za ściany
tych pokojów. Teraz kiedyś domowych i obcych uczyniła
świadkami rozdwojenia naszego; już nie myślę dłużej Ci
ulegać. Odbierasz rozkaz ode mnie twego pana i króla,
abyś ustąpiła spod dachów, pod którymi ze mną żyć nie
możesz”.
To powiedziawszy odwrócił się i wyszedł nie zważając
na moje najczulsze wołania i prośby, a wieczorem kilku
zbrojnych ludzi zaprowadziło mnie do Zamku
Żarnowieckiego. W tych tedy murach pędzę od owego
czasu piętnasty rok samotnej niewoli, ani się pojednać ani
zemście nie mogąc. Nieraz ożyła we mnie nadzieja, że
powrócę do praw moich jako królowa i żona, lecz taka
nadzieja zawsze się pokazała zwodniczą. Rozumiałam, że
z początkiem tego lata nadejdzie długo oczekiwana
chwila.
18/38
Miałam bowiem wiadomość, iż cesarz Karol IV stara
się o księżniczkę pomorską, wnuczkę Kazimierza z jego
pierwszego małżeństwa. Wielu królów i książąt mają swo-
ją obecnością uświetnić wielkie gody, a cesarz, z którym
się porozumiałam, obiecał przemówić za mną do zgro-
madzenia królów. Lecz i tu moje plany zniszczyła
następująca okoliczność. Król Kazimierz sprowadził
z Pragi czeskiej pannę szlacheckiego rodu, imieniem
Rokiczanę z domu Kopidło, i ją pokochał grzeszną miłoś-
cią. Tedy próżnej dziewusze zachciało się berła i korony,
i tylko za tak wysoką cenę chciała się sprzedać Królowi.
Wtedy Kazimierz, uważaj Żydzie. Wtedy król Kazi-
mierz, niepomny na artykuły chrześcijańsko-katolickiej
wiary wysłał do zadurzonej błaźnicy Jana Prandotę, powi-
ernika swojego, w mitrę i paliusz przybranego, udającego
się za biskupa krakowskiego, w którego diecezji leży
zamek królewski. Ten mniemany biskup przeczytał
i okazał Rokiczanie indult papieski, w piekle ukuty, lecz
bynajmniej nie dany od głowy Kościoła, która w Avignon
zasiada, a Kazimierz dopiął, co zamierzył. Nie dosyć
na tym. Ażeby obelgę po obeldze walić na głowę znękanej
małżonki, przysłał król wuja owej nędznicy, Wacława
Pokrzywnickiego starostę żarnowieckiego, na przywódcę
tego zamku, a mnie królową, rycerskiego Landgrafa
córkę, uczynił poddaną mych wrogów. Osądź teraz Mor-
dechaj, co i ile mnie dolega, osądź, co za ogień pożera
moje wnętrzności, kiedy sobie wystawię nikczemnicę
w czasie, uczty cesarzy i królów Europy rozpartą
na krześle królewskiej małżonki, na krześle tej, która
w samotności i na wygnaniu martwieje, na której
znieważono sakrament małżeństwa, wyszydzono
namaszczenie olejem świętym, pogardzono wyroki
Papieży i soborów Kościoła”.
19/38
„Już dobrze, już dobrze, miłościwa królowo!” odezwał
się Żyd z szyderczym uśmiechem. „Co mnie tam mają
obchodzić szkarady nie obrzezanych tak lub owak
nazwane? Skoro mi wasza królewska miłościwość takie
rzeczy prawisz, to ja tu nie mam co robić!”.
„Słuchaj zaprzedany sługo grzechu!” ofukała Żyda
monarchini rzucając mu pod nogi worek złota „Oto masz
czego pragniesz, a teraz przystąp do dzieła”.
Odebrawszy rozkaz i takie zachęcenie; zaryglował
Mordechaj drzwi przedpokoju i z nadzwyczajną skrzęt-
nością zaczął wyjmować i na podłodze rozkładać czarnok-
sięskie sprzęty z hebanowej szkatułki, a zabierając się
do czynności, spoglądał raz po raz to na prawo, to na le-
wo i drgającymi wargami wymrukiwał jakieś niezrozumi-
ałe słowa.
Wchodziły tam małe, wybielałe kostki, które pokładł
na okręgu zakreślonego na podłodze koła, wchodziły
warkocze plecione i jemioły (visum), a między nimi
w odmierzonych oddziałach ołowiane niekształtne
wizerunki.
Dopiero dobył ciemno kolorowego pręcika, zwilżył go
cieczą z bańki wziętą, i wykreślił nim na podłodze pię-
ciokąt, zawarty od framugi, nieco otwarty ode drzwi,
i ciecz skrzepła i sczerwieniała jak krew. Następnie wyjął
coś z okrągłej puszki tak ostrożnie, że tego oczy królowej
dostrzec nie mogły, zaraz zaś potem złoty wizerunek
ludzki z ciałem łuskowatym do smoczego podobnym:
złożył jak jedno, tak drugie w środku koła, i na wszystko
wylał jakiś połyskliwy żółty rozczyn.
Uważała Adelajda, że Mordechaj usiłował ukryć przed
jej oczami to, co w czarnoksięskim kole u nóg smoczej
poczwary położył, i była w obawie czy Żyd do swego
przeklętego dzieła nie użył jakiej świętości: lecz myśl, że
20/38
nie jest uczestniczką czynu, którego nie widzi zaspokoiła
ją na moment. Takie przygotowanie uczyniwszy, zamienił
kuglarz swoje ciche szepty na tłumione wyskowyczanie
słów niezrozumiałych: zapalił przy świecy drewienko si-
arką oblane i przytknął je do leżącego w kole wizerunku,
który wnet ochłonęły błękitne płomienie i dało się słyszeć
w framudze przeraźliwe trzaśniecie, jak gdyby zasłona
od góry do dołu na dwoje się rozpękła.
Oniemiała i jak wryta, zakrywszy oczy obiema dłońmi,
stała królowa, dalej wyjął Mordechaj ze szkatułki inny
wizerunek wyobrażający nadobną dziewicę, i z urągliwym
uśmiechem przedstawił go oczom strwożonej królowej.
Wtedy ta pani zerwała się z miejsca i z zajadłością lwicy
rzuciła się na nienawistny przedmiot, chcąc go z rąk
czarnoksiężnika wydrzeć i skruszyć. Ale ten usunął go
i w skrzące zarzewie wrzucił.
„Jakim to sposobem” rzekła dopiero królowa kiedy już
jej brakło tchu i głosu „mogłeś okropniku odgadnąć moje
myśli, których nikomu nie wyjawiłam? Skądże znasz ten
wizerunek?”
A Mordechaj, uśmiechając się szyderczo, odpowiedział:
„Wiedz królowo, że nam nie trudno odgadnąć kogo masz
na myśli, skoro się udajesz do służebników zemsty. Mo-
głaś nawet, Miłościwa Pani, oszczędzić sobie mozołu
opowiadania nam twoich utrapień, bo już dawno w samot-
nej godzinie dociekli twoich planów ci, którzy teraz są go-
towi nieść Ci pomoc na wezwanie Ber Jehoschouah
Mordechajego”.
„Skoro tak” rzekła królowa rzucając obłąkane
spojrzenia na ściany pokoju „to musisz mieć jeszcze jeden
wizerunek. Wrzućże i ten do pierwszego, aby razem
obydwa przepadły, a wszelka zgroza była uprzątnięta”.
21/38
„Jeżeli wasza miłościwość masz króla na myśli”
z naigrawaniem chrząknął Żyd „strojnego purpurą, ber-
łem i koroną; to Mordechaj palcem nie ruszy: co na to, to
on nie gotów, chyba gdyby mu miłościwa królowa zech-
ciała dać lekcję. Ale teraz cyt! bo pomocnicy nadchodzą”.
Na te słowa Adelajda, jakkolwiek tknięta zniewagą
i zmieszana, spuściła oczy i nic nie powiedziała. A Żyd jak
wściekły zaczął dopiero biegać wśród koła, już to wyry-
wając sobie włosy z najeżonej czupryny i bujającej brody,
już pomrukując i szydercze zęby wyszczerzając, już przer-
aźliwie wrzeszcząc.
Wtem runęło w przedpokoju stąpanie wielu nóg, coraz
głośniejsze i cięższe, i otworzyły się drzwi, i w strasznej
wrzawie i ciżbie, zaczęły do pokoju zaglądać, jedne przez
drugie, okropne poczwary z powykrzywianymi pyskami,
z iskrzącymi ślepiami, i znowu inne z głębokimi, w miejs-
cu oczu, jamami. Tak przebrzydła i okropna gawiedź
trzęsąc się i podrygując zaczęła hurmem przewalać się
przez próg, usiłując a nie mogąc wcisnąć się do pokoju.
Naówczas czarnoksiężnik wydał głos wrzaskliwy,
a posłuszne piekielne z twarzami do ludzkich podobnymi
poczwary, przyczołgały się społem do otwartej krainy pię-
ciokąta i zaległy ją wijąc się w okropnych kłębach.
Przelękniona królowa odskoczyła i zawołała:
„Zaniechaj! Zaniechaj! Już tego dosyć: zaniechaj, bo um-
rę od strachu”.
Lecz Żyd ryknął i tymi słowy ofuknął struchlałą: „Precz
niewiasto z niewczesnym wrzaskiem: nie przerywaj mi
rozpoczętego dzieła. Oto twoje nieudolne ramię może
wpaść między szprychy szalonego koła któremuś sama
pierwszy popęd nadała. Milcz! Bo na Scheol (piekło)
powiadam, za pierwszym mrugnięciem pochłonie cię ta,
nad którą stoisz, przepaść”.
22/38
Jakoż umilkła Adelajda, a Mordechaj wyjął ze szkatułki
naprzód metalowy kociołek różnymi zarysowany znakami,
potem kryształową flaszeczkę: i wyciągniętą ręką za-
nurzył to naczynie między pokłębione piekielne straszy-
dła; które przymrużywszy ślepiów i rozdziawiwszy pyski,
wyciągnęły ozory do nadstawionego kryształu: lecz
czarnoksiężnik cofnął rękę, i ciecz z flaszeczki wylał
w postawiony na ogniu kociołek: a ciecz zawrzała w ko-
ciołku z chlupotem i szumem.
Duchy piekielne wystawiły na wówczas swoje przebrzy-
dłe łby, chcąc szerokimi nozdrzami chłonąć przesmaczny
wyziew waru. Po chwili, gdy Mordechaj znatężoną uwaga
spojrzał na zagotowany war; płomień zaczął stopniami
maleć, aż nareszcie zgasł. Teraz rój piekielny
z ksykaniem i kląskaniem wytoczył się za drzwi,
a królowej zdawało się jakby za tym rojem w głębi przed-
pokoju widziała wysokiego z zakrytą twarzą rycerza: ale
widziadło znikło w tej samej chwili, a drzwi zatrzasnęły
się z łoskotem.
Tak zgotowanym warem napełnił Żyd kryształową
flaszeczkę, i podał ją struchlałej Adelajdzie mówiąc: „Oto
masz miłościwa pani to, któregoś żądała przeciw za-
kazanej miłości lekarstwo: sprawi ono zamierzony skutek
skoro będzie zażyte. Ale tylko na wyraźne wezwanie os-
oby, dla której jest zgotowane, ma być wydane, bo inaczej
skutkować nie będzie: a gdybyś jeszcze na kogo więcej
miała chrapkę; to przez tego poślij flaszeczkę
z poleceniem oddania jej do własnych rąk osoby, dla
której jest przeznaczona”.
Tak ukończywszy Mordechaj swoją piekielną czynność,
skwapliwie pochwycił worek ze złotem, obejrzał go ra-
dosnymi oczami, a popakowawszy swe sprzęty, pokłonił
23/38
się królowej, i urągliwie na nią spoglądając wyniósł się
z pokojów.
Gdy królowa ujrzała się sama, cetnar ciężaru obarczył
jej serce. Szukając ulgi w trudnym do wytrzymania
udręczeniu; szybkim krokiem dążyła do ołtarzowej fra-
mugi, lecz znalazłszy jej zasłonę rozdartą od góry
do dołu, gdy przez jej rozpadlinę zaziera w głąb obrazu;
z przeraźliwym wykrzykiem pada jak nieżywa.
Jeszcze czeladź zamkowa otaczała płomienie ogniska,
kiedy Mordechaj z pokojów królowej powrócił do kuchni.
Jakby mimowolną zgrozą tknięci cofnęli się przed straszli-
wą postacią czarnoksięskiego Żyda służący i służące
dworu: on zaś krokiem powolnym i drżącym przysunął się
do ogniska i nad nim, chcąc się ogrzać, rozpostarł swe
wychudłe ręce.
Nareszcie burgrabia tak go zagadnął. „Jeśliś głodny
Żydzie, to proś, a będzie ci dany posiłek, boś ty dziś goś-
ciem królowej”.
Mordechaj zaś głosem drżącym odpowiedział: „a czy
rozumiecie żebym pożywał z waszych trefnych naczyń,
i chciał chodzić w grzechu aż do siódmego dnia od zacho-
du słońca? Wiem ja, że wy tylko drwicie z biednego Żyda
częstując go mięsem zakazanego zwierzęcia, które jak
Goj
1
tarza się w błocie”.
„Stul pysk bluźnierco” krzyknął burgrabia, kilku zaś
z silnymi pięściami parobków przyskoczywszy do cofa-
jącego się Żyda, tłumaczyli swoją urazę dosyć zrozumi-
ałymi gestami.
Dopiero Mordechaj żałobliwie skwiercząc i nisko
kłaniając tak, przemówił: „Aj! Wielmożny panie burgrabio
i wy wszyscy możni Porez
2
czy wara przystoi gniewać się
na obdartego Żyda? Opatrzcie mnie lepiej jakim darem,
24/38
bo mnie się nie godzi pożywać przysmaków dworu
królowej. Spojrzyjcie tylko na jedyny posiłek biednego
Żyda, którym przez wszystkie dni życia pokrzepia ciało
i duszę w utrapieniu i nędzy”. To mówiąc pokazał dobyty
z sakwy suchar i czosnek, i zaczął je zajadać.
Jeszcze Żyd, którego okropne rysy przy migającym
świetle ogniska raz w grube cienie, drugi raz w jaskrawą
jasność przenoszone, dziwnie odbijały, stał ze swoją cien-
ką wieczerzą w palcach w rozległym kole służących;
kiedy na dziedzińcu słyszeć się dały głosy ludzi i tętent
koni.
Burgrabia wyszedł co tchu przed drzwi, i wnet z chro-
botem po kamiennym pokładzie przestronnej kuchni pan
rosłej urody w opończy deszczem przemokły wszedł pom-
iędzy czeladź zamkową, która przed nim z uszanowaniem
i w milczeniu stanęła. Był to Wacław Pokrzywnicki
starosta żarnowiecki, przybyły z Krakowa dokąd był
wyjechał.
„Gdzież jest ten” głosem groźnym zapytał starosta bur-
grabiego „o którym mówiłeś Grzegorzu? Jak to odźwierny
mógł go wpuścić do zamku wbrew wyraźnym króla
i moim rozkazom?”.
„Oto tu stoi świerzbowaty Żyd, z czosnkiem w zębach,
udający się za lekarza” odpowiedział Grzegorz „i oto
znak, za którym był wpuszczony do zamku. Niech wiel-
możny pan raczy badać filuta, jakim sposobem dostał to
pozwolenie”.
„Kto cię tu powołał Hebrajczyku!” wrzasnął na
włóczęgę starosta „I jakim to sposobem bez mojej wiedzy,
gdy mnie tu nie było, otrzymałeś ten znak?”.
Piorunującego głosu rycerza tak się wyląkł Żyd, że mu
z palców wypadł ostatni kawałek czosnku, który miał
ponieść do gęby, lecz go zaraz zgarnął ze śmieci
25/38
i schował w kieszeń u płaszcza, a dopiero tak tłumaczyć
się zaczął: „Za przeproszeniem wielmożnego pana
starosty, ja tu przybyłem na wezwanie królowej, i miłoś-
ciwa pani przysłała mi tabliczkę, za którą przepuszczony
byłem przez bramę. Nie racz przeto wielmożny panie un-
osić się gniewem przeciw biednemu Żydowi, który
utrzymując się z talentu lekarskiego, nie mógł nie być
posłuszny rozkazom wysokiej królewskiej osoby”.
„A cóżeś robił u królowej?” zapytał starosta, podejrzli-
wie wpatrując się w Żyda.
„A to jej miłościwość królowa narzekała na ból serca”
odpowiedział Mordechaj „a ja przyrządziłem skuteczne
lekarstwo, które wypędza z mózgu czarne wapory,
a z serca melancholię”.
„Jej choroba zbyt głęboko zakorzeniona” rzekł w sobie
starosta „aby ją twoje szarlataństwo mogło uleczyć: ale
zresztą, dodał mocniejszym głosem, kiedyś już skończył
swoją czynność, to się niezwłocznie stąd wynoś, a pam-
iętaj żebyś tu więcej nie postał. Straż zamku będzie
obostrzona” mówił dalej starosta obracając się do ludzi
„stosownie do rozkazów, które przywożę z Krakowa”.
Żyd już wprawdzie zebrał był swoje gałgany: lecz
jeszcze, chociaż bojaźń ścięła krew w jego żyłach i obn-
ażyła z warg duże urągliwe zęby, zaklęsłymi oczami
spoglądał na rycerza, a potem, z pokorą kłaniając się,
rzekł do niego: „Zaprawdę powiadam, że nigdy nie
przestąpię progów tego miejsca, lecz jeżeli bym kiedy
gwałtem przez nie miał być przeprowadzony; to by to
wyszło na wielmożnego pana starosty i jego wielmożnej
familii szczęście”.
„Precz stąd, przeklęty kruku z twoimi wróżbami” za-
wołał Pokrzywnicki „precz stąd natrętny Żydzie!”.
26/38
Pierzchliwymi krokami sunął ku drzwiom Mordechaj,
oglądając się czy go nie ściga pożałowanie rycerza. Wy-
puszczony za bramę ze swoim zwierzęciem, (tak
nazajutrz opowiadał halabardnik ze straży wałowej)
rozpuścił cugle i zaczął pędzić ze wszystkich sił, potem
odwrócił się i wygrażał zuchwałą pięścią do okna
królowej: a gdy zapadł w głębokie ciemności nocy;
zdawało się, że rękawy jego płaszcza nie były rękawami,
lecz czarnymi skrzydłami: na koniec raptem zniknął.
Wszystko to naturalnym rzeczy obrotem stać się nie
mogło.
Nazajutrz rano po owym strasznym wieczorze wszedłszy
kobiety do pokoju królowej, zastały ją przed ołtarzową
framugą bez zmysłów leżącą. Przelęknione rzuciły się
do omdlałej pani, zaczęły ją cucić wódkami ożywiającymi,
a w końcu ocuconą zaniosły do sypialnego pokoju i
położyły w łóżku, które niet knięte znalazły. Troskliwa
Teodora usiadłszy na taborecie w głowach posłania, nie
spuściła z oka nieporuszonej wprawdzie, lecz ciężkie
spazmatyczne westchnienia wydającej pani.
W półgodziny zerwała się Adelajda i wsparłszy się
ramieniem o poduszkę głosem pomieszanym zapytała,
kiedy i w jakim stanie była znaleziona?
„Gdy służące” taka była odpowiedź Teodory „weszły
dziś rano o zwyczajnej godzinie do pokojów aby odebrały
rozkazy pańskie; zastały cię królowo jeszcze nie
rozebraną, przed ołtarzem Najświętszej Maryi Panny bez
zmysłów leżącą. Pościel znalazłyśmy nietkniętą, a zasłonę
framugi rozdartą: zapewne miłościwa pani ręką schwyciła
zasłonę, kiedy w zawrocie głowy padała”.
„A cóżeś jeszcze więcej postrzegła w pokoju?” rzekła
królowa podnosząc oczy.
27/38
„Skorośmy drzwi otworzyły” mówiła dalej Teodora
„poczułyśmy osobliwy zaduch, potem postrzegłyśmy czer-
wone plamy na podłodze, któreśmy wzięły za krople krwi
z okaleczenia waszej miłościwości pochodzące, na środku
zaś pokoju okrągłe jakby wypalone czarne znamię. Ślady
krwi już są zmyte, ale czarne znamię nie daje się
wywabić”.
Zadumana, wsparłszy głowę na dłoni królowa, zapy-
tała: „A czy powrócił starosta twój ojciec?”.
„Właśnie przyjechał tej nocy, miłościwa pani, i jak mi
powiadano, gniewał się, że burgrabia wpuścił do zamku
Izraelitę, co to wczorajszego wieczora z taką bezczelnoś-
cią wcisnął się do pokojów pańskich”.
„Jak to?” z uniesieniem rzekła Adelajda: „Pan Pokrzy-
wnicki waży się przygarnąć postępkom królowej? Czy on
rozumie, że kiedy jest wujem Rokiczany to mu już wolno
swoją monarchinią za swoją niewolnicę uważać? I czy mi
nawet bronić będzie pomocy lekarskiej, której potrzebę
zrodziło moje długie utrapienie?”.
„Nie przypuszczałam miłościwa pani” rzekła Teodora
„aby ten okropny Żyd był przez ciebie wzywany. Jeżeliby
zaś w rzeczy samej tak było; prosiłabym pokornie
królowej, aby nie ufała narodowi, który nigdy z chrześ-
cijanami nie wychodzi rzetelnie, ale raczej żądała lekarzy
dworu najjaśniejszego swego małżonka, którzy
najskuteczniej radziliby w słabości waszej miłościwości”.
„Jak to? To mi dajesz nauki, moja ty przemądra!” szy-
derczo rzekła królowa. „Jak widzę nie jesteś odrodną sio-
strzyczką Rokiczany. Wiedz, że ja nie myślę ani o lekarz-
ach, ani o lekarstwach stolicy i nic pochlebiaj sobie, aby
milutkie ułożenie i rzewne łzy twoje tyle mnie mogły
omamić żebym nie widziała prawdziwego stanu twej
28/38
duszy. O! Znam cię czysty jak anioł, słodki jak gołębica,
szczepie przemierzłego rodu”.
Tak ostre wyrazy królowej wycisnęły łzy z błękitnych
oczu dobrotliwej dziewczyny: łkając rzekła Teodora: „To
więc miłościwa królowo! potępiasz tę, która Ci rozmyślnie
żadnej nie wyrządziła przykrości, która Cię z głębokim
uszanowaniem jako małżonkę swego pana poważa
i wszystkie swoje jakkolwiek słabe siły łoży na skrócenie
i osłodzenie Ci czasu twej samotności? Nie racz proszę
królowo zakrwawiać serca przychylnej Ci Teodory
naciąganiem mowy do nieszczęśliwej mojej krewniaczki,
której zaufania nadużyto, i której największe dobro,
spokojność duszy, wydarto. Oby raz zdobyła się na męst-
wo Rokiczana i miejsca, które kosztem swej sławy
na dworze króla zajmuje, ustąpiła tej, która do niego
wyłączne ma prawo.
Miałam prośbę do waszej miłościwości” przydała
ze łkaniem Teodora „lecz widząc Cię zagniewaną, lepiej
zrobię, gdy zamilczę”.
Królowa nie dosłyszała ostatnich słów nieco ciszej
wymówionych, bo poprzedzające zajęły jej uwagę. „Więc
nie winszowałabyś siostrze blasku, który ją otacza”
przemówiła tonem uszczypliwym do Teodory. „Prawdę
mówiąc, piękna Rokiczana nie najlepiej wykierowała
swoich krewnych, kiedy wuja swego temenicznikiem
3
,
a jego córkę panną honorową uwięzionej królowej
zrobiła. Można by godniejszą na jej miejsce postawić. Co
też myślisz o sobie, panno Teodoro, o twoich blond
włosach i błękitnych, czarujących oczach? Spróbuj: kto
wie czy nie będziesz szczęśliwa. A co? Czy nie trafiłam Ci
w myśl, moja ty skromniutka potulna panienko?”.
Oburzenie, jakie sprawiła takowa mowa w Teodorze,
wstrzymało jej łzy i te z jej ust wydobyło słowa: „Za ostro
29/38
karzesz wasza królewska miłościwość moją otwartość,
i za lekko ważysz moje poświęcenie się dla Ciebie. Pozwól
teraz królowo wstępu do Twych pokojów staroście
żarnowieckiemu, ojcu mojemu, który pragnie oddać Ci
swoje hołdy i rozkazy naszego króla i pana”.
„Patrzcie! Jak się uniosła owa skromna panienka.”
rzekła Adelajda: „Spodziewałam się aby prawda tyle ją
dotknęła, żeby aż fochy stroiła i ubliżała należnego usz-
anowania swej pani, którą przecież upewnia o uległości
i poświeceniu się swoim. Ale cóż robić? Pan starosta za-
powiada nam swoją u nas bytność: osoba zbyt ważna, aby
jej kazać czekać. Powiedz mości panno ojcu swojemu, że
mu nie odmawiam wstępu”.
„Więc wasza królewska miłościwość” rzekła Teodora
tłumiąc boleść jaką poczuła po tak dotkliwych wyrazach
„rozkażesz naprzód zawołać służących, aby Cię ubrały!”.
„Tak jest” odpowiedziała Adelajda „zawołaj ich
niezwłocznie”.
Oddaliła się Teodora, służące ubrały królową, wszedł
Wacław Pokrzywnicki.
Przyjęty od siedzącej w krześle królowej; oddawszy jej
niski pokłon, w tych słowach przemówił starosta: „Powró-
ciwszy z Krakowa nie mogłem nie dowiedzieć się o stanie
zdrowia królowej: pozwól więc miłościwa pani abym włas-
nemu obowiązkowi i rozkazowi króla pana mojego czyn-
iąc zadość, zapytał ją osobiście, o ile raczysz nie odmówić
gotowej na twoje zawołanie lekarskiej pomocy. Wszakże,
jeżeli pozwolisz, odejdzie natychmiast goniec do stolicy
z prośbą o lekarzy i o lekarstwa dla królowej”.
„Jestem czuła” odpowiedziała Adelajda
„na troskliwość, jaką o zdrowie nasze wynurza nam pan
starosta żarnowiecki, a jaką byłby mógł dawniej nam
30/38
okazać, gdyby baczył, że nas nie jedna okoliczność z osła-
bieniem umysłu i ciała naszego dotyka, i nie poczytywał
za nic kilkunastoletniej samotności, a lepiej bowiem
klauzury naszyć, i wyzucia z tego wszystkiego, czego nasz
wysoki stopień wymaga. Jakiżkolwiek mógł był wiedzieć
starosta, że są nam przykre odwiedziny figur inspektor-
skich, przecież nie raczył słodzić losu naszego. Wszakże
po tylu latach naszego na odludnym miejscu pobytu, dziś
pierwszy raz pyta nas o stan zdrowia naszego. Ze zwykłą,
a wrodzoną naszej królewskiej osobie łaskawością poch-
walamy ofiarowane nam jego usługi, ale nie możemy
za co innego je uważać, jak za skutek pieczołowitości,
którą nasz królewski małżonek nad nami rozciąga.
Żałujemy tylko, że tyle pożądany dowód małżeńskiej przy-
chylności za późno odbieramy, bo już przez Boską
i obranego lekarza pomoc lepiej się mamy niż spodziewać
się i życzyć mogli szacowni nasi starownicy”.
„Cieszę się” rzekł starosta, chociaż żywy po jego twar-
zy rozlany rumieniec wydawał ile go zgryzła uszczypliwa
mowa królowej „że moja obawa o zdrowie waszej miłoś-
ciwości okazała się płonną, lubo jej pozór nie dość
przemawia za skutecznością przepisanego dla niej
lekarstwa. Wszakże kiedym wyjeżdżał z tego zamku, ob-
licze królowej nie odbijały tak wybladłych jak dziś ko-
lorów, a ton jej głosu nie okazywał tak żałobliwego jak dz-
iś rozczulenia. Oznaki Twojego, miłościwa pani, cierpi-
enia wzbudzają we mnie tym mocniejszą boleść, iż Ci się
podobało zasięgnąć rady nie już doświadczonych lekarzy
dworu; ale Żyda partacza, który, jak powiadają, ma być
niebezpiecznym szarlatanem, a nawet czarnoksiężnikiem.
Z największą teraz przykrością przychodzi mi dopełnić
obowiązku urzędu mojego, wynurzając Ci królowo, żeś
31/38
w tym razie postąpiła sobie wbrew rozkazom króla pana
naszego”.
„Słusznie moglibyśmy przypuścić” odpowiedziała
królowa „iż zdrowie nasze nie trafia do myśli wielkiego
króla, ale nie możemy pomyśleć, aby tak dalece ubliżał
swojej godności żeby jednemu ze swoich wasalów
poruczał dawać morały jego małżonce i bez ogródki
nicować jej postępki. Panie starosto! Nie zapominaj, że
z królową mówisz”.
„Właśnie, że o tym nie zapominam” odpowiedział ur-
ażony szlachcic „Nie myślę, chociażby to nie odbiegało
od praw mego urzędu, badać waszą miłościwość jakim
sposobem nabyłaś znaku, za którym podejrzanego Żyda
wpuszczono do zamku. Wszakże mógłbym trafić przy
śledztwie na nie zgadzające się z królewską powagą prak-
tyki. Lecz gdy najjaśniejszy król na samego starostę
żarnowieckiego zlał swoją moc pozwalania wstępu
do tego zaniku; muszę Cię uprzedzić miłościwa pani, że
drugi taki przypadek więcej się nic uda, dopóki Wacław
Pokrzywnicki z władzą namiestniczą królewską zarząd
tego miejsca sobie poruczony mieć będzie. Nie mnie jed-
nak miłościwa pani chciej przypisywać ściślejsze,
w którym odtąd znajdować się będziesz zamknięcie, ale
wyraźnej woli najjaśniejszego króla Kazimierza”.
„Jeżeli” rzekła rozjątrzona Adelajda „jest w tym
wyraźna wola króla; plan zguby mojej jest twoim i twojej
siostrzenicy dziełem. Ale daremne plany wasze. Nigdy
Rokiczana cieszyć się nie będzie zwycięstwem, dopóki
Adelajda żyje. Lecz ani twoje górnolotne nic spełnią się
plany, ambitny wasalu! Chociażby mi przyszło w murach
tego więzienia oddać ostatnie tchnienie”.
„Nie dziwię się pani twemu rozżaleniu” z zimną krwią
odpowiedział starosta „nie dziwię się, żeś mi nie dała
32/38
wiary gdym Cię zapewniał, że ani ja ani nikt z mojej fa-
milii nie chełpi się z dwuznacznego wyniesienia
Rokiczany, że nawet uważam takie mojej krewniaczki
wyniesienie za zakał mego staroszlacheckiego rodu. Nie
racz więc królowo obwiniać mnie o ambicją, ani rozu-
mieć, że przez podłe praktyki zamyślam doprowadzić
jakieś plany do jakiegoś zamierzonego celu. Przywiązany
do tego miejsca mój urząd nie ma dla mnie powabów, ani
ja tym samym nie jestem zdolny zbierać z niego plony
obrazą mego przekonania i Twojej godności okupione.
Jeżeli pani użyczysz ucha i dasz wiarę głosowi starego
rycerza, który ci nigdy nic złego nie wyrządził, i który, tak
mu Boże dopomóż, wszędzie gdzie uczuciom człowieka
nie stawały na przeszkodzie obowiązki wasala, był
na Twoje usługi; tedy tego co Cię potkało i jeszcze potkać
może nie przypiszesz zamachom twoich przeciwników lub
owej nieszczęśliwej niewiasty, której żadna potęga nie
przywróci, żałosnym zrządzeniem utraconej, sławy
i spokojności. Nie chciej królowo zwalać na drugich co
jest skutkiem własnego Twego postępowania. Niech Cię
nie obraża moja otwartość, boć i królowie, powinni słowo
prawdy słyszeć, a bodajby moje nie padło na grunt
skalisty. Zostawiam Twojemu, pani rozpoznaniu czyś
odzyskać serce króla usiłowała sposobem Twojej płci
właściwym, a którym i możni nic mogą bezkarnie pogar-
dzać, i czy za porywcze oburzenie Twoje nie zraziło pana
i małżonka Twojego.
Byłem onego czasu na dworze Luksemburczyków,
na Wyszehradzie Pragskim: ale wieści, jaka tam w tak
ważnej sprawie biegała, nie chciałem dać wiary. Gdybyś
miłościwa pani polskiemu rycerzowi, który z bólem serca
postrzega, że zgasła nadzieja, aby odwieczna dynastia Pi-
astów w dniach przyszłości na tronie polskim jaśniała,
33/38
gdybyś Wacławowi Pokrzywnickiemu łatwego była przy-
chyliła ucha; byłby mógł Cię przestrzec i przekonać, że
w przeciągu między tymi murami przez Ciebie spędzone-
go czasu, nie takie jak na królową było przystało wzglę-
dem swego małżonka, pana i króla wzięłaś zachowanie.
Była pora kiedy Kazimierz w ocknionym przywiązaniu
i przebaczającej słodyczy wyciągał do Ciebie ręce. Ale Ty,
pani, nie chciałaś podać mu swoich i w zapalczywej za-
ciętości odrzuciłaś to czegoś później gorąco żądała,
i czego, wybacz mojej szczerości, chciałaś dostąpić
sposobami nic dosyć godnymi Ciebie. Zażaleniami Twoimi
napełniłaś kraje chrześcijańskie, przed świętą apostolską
stolicą w Avignon oczerniłaś honor króla, Twego
małżonka: ziarno rozdwojenia rzuciłaś między szlachtę
polską, rozjemcami Twej sprawy postanowiłaś nieprzyja-
ciół Kazimierza, książąt Rzeszy Niemieckiej: nie tylko
starałaś się o pośrednictwo cesarza rzymskiego, ale
jeszcze wielu innych dopuściłaś się rzeczy, którym można
by nadać brzydkie zbrodni stanu nazwanie. Nierozmyśl-
nie zaufałaś politycznemu Karolowi, bo Twoje korespond-
encje są w ręku króla polskiego. Otóż, takiemu postę-
powaniu Twojemu, a nie obcym podstępom powinnaś
wasza miłościwość ściślejszy areszt, który Ci zapow-
iedzieć przyszedłem, a może i upadek nadziei, od dawna
przez wszystkich upragnionego, pojednania króla
z królową”.
W milczeniu, z natężoną uwagą, słuchała Adelajda dłu-
giej, pełnej ognia i prawd, mowy Pokrzywnickiego. Jeżeli
które, to ostatnie słowa żywo ją dotknęły: na nie zerwała
się z krzesła i tonem opryskliwym rzekła: „Więc się zdaje,
że już zapadł przeciw nam wyrok. Za wiele pozwoliłeś
sobie panie starosto, bo, jako poddany do swej mon-
archini, za zuchwale mówiłeś: lecz musimy wszystko
34/38
wytrzymać, bo jesteśmy w niewoli, a temenicznikiem
naszego więzienia jest Wacław Pokrzywnicki. Jakże
zresztą mogłaby nas zadziwiać krnąbrna otucha ojca,
kiedy córka, choć to tak skora do łez, poważa się przy-
ganiać postępowaniu swej pani?”.
„Prawdziwie” zawołał już to urazą, już politowaniem
wzruszony Pokrzywnicki „gniew nieba ciąży na Tobie,
miłościwa pani. Nie zapominaj o tej odwiecznej prawdzie,
że kogo Bóg chce ukarać, tego duszę zaślepia. Pójdź
Teodoro, pójdź, ani szczere słowa ojca, ani dobrotliwe
wylanie i poświęcenie się dziecięcia jego, nie mają przys-
tępu do skamieniałego serca”.
Na wezwanie ojca weszła z przedpokoju Teodora
i z pokorną postawą zbliżyła się do królowej, lecz pani
odwróciła się od niej.
„Kiedy obecność mojej córki jest tak nieznośna dla
waszej miłościwości” mówił znowu starosta, „więc za-
pewne przychylisz się do prośby mojej. Bliskie zaślubiny
księżniczki pomorskiej z cesarzem Karolem IV ściągnie
do Krakowa wiele dostojnych obojga płci osób: i ja taki
odebrałem rozkaz królewski, abym moją córkę z jej ciotką
wysłał do dworu, gdzie ze swoimi rówieśnicami ma wys-
tąpić na wielkiej uczcie, którą Wierzynek ma monarchom
wyprawić. A że Teodora jest panną honorową królowej;
wiec nie mogłaby temu wezwaniu uczynić zadość bez poz-
wolenia, o które waszą królewską miłościwość uniżenie
upraszam”.
„Także to?” z uśmiechem szyderczym spoglądając
na starostę rzekła królowa: „Ach! To by była wielka
szkoda gdyby taka uroczystość była pozbawiona swej
okrasy panny Teodory Pokrzywnickiej. Zanadto grzeczny
jesteś panie starosto żarnowiecki udając, że potrzebujesz
naszego pozwolenia: przecież łaskawie przyjmujemy tę
35/38
waszą grzeczność i bynajmniej nie bronimy pannie staroś-
ciance oddalić się od nas na tak długi czas jak się jej
podoba. Życzymy Ci szczęścia panie starosto: temen-
icznikostwo żarnowieckie jest za małą rzeczą dla Ciebie,
a co lepszego nie może Cię minąć, boć więcej waży ojciec
niż wuj Teodory”.
To powiedziawszy królowa, spuściła oczy nie chcąc
widzieć oburzenia Wacława Pokrzywnickiego i wnet, żeg-
nając go skinieniem ręki, przydała „Macie waszą odprawę
i możecie mnie opuścić”.
36/38
ISBN (ePUB): 978-83-63149-27-7
ISBN (MOBI): 978-83-63149-28-4
Wydanie elektroniczne 2012
Na okładce wykorzystano fragment obrazu „Kazimierz
Wielki u Esterki” Władysława Łuszczkiewicza (1828–1900).
WYDAWCA
Inpingo Sp. z o.o.
ul. Niedźwiedzia 29B
02-737 Warszawa
Opracowanie redakcyjne i edycja publikacji: zespół Inpingo
Plik cyfrowy został przygotowany na platformie wydawn-
iczej
Inpingo
@Created by
PDF to ePub
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie