ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Cześć, Nick! Piękna opalenizna! Dokąd sięga? - rzuciła zalotnie
towarzyszka Libby do kogoś ponad jej ramieniem. - Ostry dyżur bez możliwości
podziwiania twojego wspaniałego ciała to zupełnie nie to samo. Witaj po
powrocie!
Odpowiedział jej dźwięczny śmiech, który dla Libby zabrzmiał
nieoczekiwanie znajomo. Odwróciła się zaciekawiona. Musiała unieść głowę,
aby dojrzeć twarz wysokiego, postawnego mężczyzny.
Jak zauważyła Sally, był opalony, a jego zdrowy wygląd i lśniące blond
włosy bardziej kojarzyły się z ludźmi przebywającymi dużo na powietrzu niż z
szanowanymi lekarzami. Uśmiechał się szeroko, potwierdzając, że zrozumiał
żart, a w kącikach błyszczących niebieskich oczu pojawiły się pełne uroku
zmarszczki.
Kiedy ją zobaczył, wyraz twarzy zmienił mu się w mgnieniu oka, a
wcześniejsza radość znikła.
- Libby? - spytał zaskoczony. - Libby Cornish? Cóż, najwyraźniej mnie
rozpoznał, pomyślała,
wspominając ze zgrozą dni, kiedy nie mogła polegać na swej pamięci.
Zdarzyło się to ponad osiem lat temu, a ona wciąż trafiała na czarne dziury,
pozostałość po tych kilku tygodniach wykreślonych z życia.
Wokół nich przystanęło kilka zaciekawionych osób, więc otrząsnęła się i
zmusiła do skupienia. Nie spotkała wielu ludzi o takich złotych włosach,
niebieskich oczach i rysach twarzy wskazujących na skandynawskich lub
słowiańskich przodków. Tylko czy ktoś tak przystojny mógłby pamiętać ją,
zwykłą szarą myszkę?
- Nick? - zapytała, pamiętając, jak nazwała go Sally, choć to imię jakoś
nie pasowało do obrazu, jaki wyłaniał się z jej chaotycznych wspomnień. -
Kola!- zawołała, gdy brakujące fragmenty układanki wskoczyły na miejsce.
Jak mogła zapomnieć mężczyznę, o którym tak często marzyła na
początku studiów? W jaki sposób jej mózg zapamiętał, że to Kola, a nie Nick,
było w jego rodzinie zdrobnieniem imienia Mikołaj?
- Howell. Nick Howell - rzekła Sally.
- Studiowaliśmy razem. - Libby przerwała niezręczną ciszę, zastanawiając
się, dlaczego Kola patrzy na nią tak niechętnie. Na pewno nie z powodu
referencji z jej poprzedniej pracy, te były doskonałe. Nie chodzi też o jakąś
zadawnioną antypatię z czasów studenckich. Jak pamiętała, w czasie, kiedy ona
wielbiła go po cichu, on zupełnie jej nie zauważał.
- To znaczy do połowy trzeciego roku, kiedy miałam... wypadek i
przeniesiono mnie na uczelnię bliżej domu.
- Wypadek? Jaki wypadek? - Głos Nicka był ostry, a jego oczy błyszczały
teraz w sposób, który zdradzał dociekliwość.
- Nick i Libby, poplotkujecie sobie w czasie przerwy - oznajmiła
przełożona pielęgniarek, a Libby, która nie zdążyła odpowiedzieć, odetchnęła z
ulgą.
Naprawdę nie życzyła sobie, by cały oddział przysłuchiwał się jej relacji z
tego najbardziej upiornego okresu w jej życiu. Najchętniej wcale by o nim nie
mówiła.
- Coraz więcej nazwisk na tablicy... Nie możemy pozwolić, żeby oddział
zapełniali lżej ranni pacjenci, bo w każdej chwili może zdarzyć się coś
poważniejszego - dodała Kelly. - Nick, skoro znacie się z Libby, możemy sobie
darować formalności. Zajrzycie do łagodniejszych urazów i sprawdzicie, co tam
jest do zrobienia? Wezwę was, jeśli będziemy potrzebować pomocy z ciężkimi
przypadkami.
Nick kiwnął głową i ruszył korytarzem, a Libby podążyła za nim,
świadoma, że przestał się uśmiechać.
- O co mu właściwie chodzi? - mruczała do siebie, zła, że nastawienie
dawnego kolegi psuje jej radość z nowej pracy. Patrzyła, jak coraz bardziej ją
wyprzedzał, robiąc użytek ze swych długich nóg. W tej dziedzinie nic nie
zmieniło się od ośmiu lat. On, wysoki i przystojny, bił rekordy popularności, a
jej, niskiej i nijakiej, nikt nie zauważał, dopóki się o nią nie potknął.
- Wspaniale, przybyły posiłki! - zawołała udręczona pielęgniarka, kiedy
dotarli na oddział lżejszych urazów. -Aż dwoje? To chyba mój szczęśliwy
dzień!
- Nie mogę obiecać, że zostaniemy tu długo -ostrzegł Nick, ale ona zbyła
go machnięciem ręki.
- Wiem, że znikniecie stąd natychmiast, gdy pojawi się jakiś ciekawszy
przypadek -przyznała niechętnie i skrzywiła się. - Dlatego zamierzam wycisnąć
z was wszystko, dopóki tu jesteście. Będę ich przysyłać tak szybko, jak się da,
aż zaczniecie błagać mnie o litość! Nie bez powodu nazywają mnie
barbarzyńską Connie!
Libby uśmiechnęła się, słysząc tę groźbę, zadowolona, że zdążyła już
nieźle zapoznać się z labiryntem korytarzy.
- Libby, dobrze szyjesz, więc weźmiesz ranę głowy w trójce - zarządziła
Connie. - Nick, w dwójce jest zwichnięcie do nastawienia, możesz poćwiczyć
mięśnie.
Odwrócił się bez słowa i odszedł we wskazanym kierunku, a Libby
odetchnęła z ulgą, zakładając jednorazowe rękawiczki i podchodząc do młodego
mężczyzny czekającego na założenie szwów. Zdała sobie sprawę, że ta ulga jest
przedwczesna, kiedy usłyszała z sąsiedniego pokoju głęboki baryton Nicka
- Jak to się stało? - zapytała tęgiego pacjenta, by odwrócić jego uwagę od
zastrzyków, którymi znieczulała jego ranę. Kątem oka dostrzegła grymas na
twarzy młodej pielęgniarki i zastanowiła się, czy dziewczyna jest pierwszy raz
na ostrym dyżurze. Ten zabieg wyglądał na dość skomplikowany i ostatnią
rzeczą, jakiej potrzebowała, była pielęgniarka, która nie przywykła do widoku
krwi.
Cóż, to się okaże, kiedy zacznie działać znieczulenie. Zamierzała poprosić
pielęgniarkę, by przemyła ranę.
- Spadłem z rusztowania i uderzyłem głową o klamrę - odburknął młody
człowiek, zaciskając pięści. Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegały głośne jęki
bólu. - Tam obok jest mój kolega. Wszystko z nim w porządku?
- Jeśli nie będzie się pan ruszać, poproszę pielęgniarkę, żeby poszła
sprawdzić - obiecała Libby, ale jej ostatnie słowa zostały zagłuszone przez
głośny krzyk zza cienkiej ściany.
W nagłej ciszy, jaka potem nastąpiła, usłyszała jakieś słowa, które mogły
być tylko przekleństwami. Libby stłumiła chichot wywołany wspomnieniem, że
chociaż w chwilach stresu Nick często klął, to jednak wyłącznie w jednym z
języków słowiańskich.
- Czy pani mogłaby sprawdzić? - Pacjent patrzył na nią błagalnie. - Gdyby
Jason nie był tak szybki... Złapał mnie jedną ręką i nie puścił, nawet kiedy go
zabolało. Gdyby nie on, skończyłoby się to znacznie gorzej. Spadłem z piątego
poziomu, pewnie byłbym już martwy.
- Proszę obiecać, że nie będzie się pan ruszać w czasie zabiegu - poprosiła
Libby, wstając z wysokiego stołka.
- Niech pani pomoże mojemu kumplowi, a zrobię, co pani zechce -
odrzekł, a w tej samej chwili rozległ się kolejny krzyk.
- Pomóc ci? - zapytała, gdy weszła do sąsiedniego pomieszczenia i zastała
tam rozzłoszczonego Nicka. - To chyba było po rosyjsku „przepraszam za
niecenzuralny język" - dodała porozumiewawczo do ponurego mężczyzny na
kozetce i uśmiechnęła się do Wei Lin, jedynej pielęgniarki na ostrym dyżurze
jeszcze niższej od niej, która wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi.
- Chciałbym też umieć tak kląć - syknął pacjent przez zaciśnięte zęby. -
Zabrzmiało całkiem nieźle.
- Nie daje się nastawić? - zapytała Nicka.
- Jeszcze nie. - Nałożył na twarz mężczyzny maskę ze środkiem
znieczulającym i namówił go na wzięcie kilku głębokich oddechów. - Ledwo
starczyło środków uspokajających, żeby go położyć, a Wei Lin jest przecież
słabsza od ciebie. Przy jego mięśniach potrzeba czegoś więcej niż szarpnięcie,
żeby to nastawić.
- Przepraszam - powiedział Jason z jękiem, którego nie stłumiła maska. -
Nigdy mnie tak nie bolało. Nie mogłem się nawet położyć przez tę rękę. Boli jak
diabli.
- Może lepiej byłoby to zrobić w sali operacyjnej?
- zasugerowała Libby, widząc, że wyćwiczone w pracy mięśnie, dzięki
którym uratował koledze życie, teraz utrudniają Nickowi pracę. Musiał
przedrzeć się przez masę mięśniową, by umieścić kość z powrotem w stawie.
- Na pewno byłoby lepiej - zgodził się Nick.
- Niestety, w ciągu najbliższej pół godziny nie ma żadnej wolnej, a tak
długo nie możemy czekać.
- Jeśli chodzi o mnie, to im szybciej, tym lepiej
- jęknął Jason, nie zauważając gestu Nicka w stronę Wei Lin, która
sprawdzała puls w jego zwichniętej ręce. - Nie wiedziałem, że szpital mówi
wam, ile czasu mają trwać poszczególne zabiegi. Kontrolują was stoperami?
Libby nie chciała go straszyć, ale zrozumiała, że Nick obawia się skutków
zatrzymania krążenia i uszkodzenia nerwów. Odwróciła uwagę pacjenta,
żartując na temat jego przekonania, że lekarze są traktowani podobnie jak
pracownicy na linii produkcyjnej w fabryce.
Jednocześnie wykonywała instrukcje Nicka, który półgłosem mówił jej,
gdzie ma stanąć, aby pomóc Wei Lin przytrzymać pacjenta, kiedy on będzie
nastawiać ramię.
- Jason, teraz przestań już zagadywać piękne panie i powdychaj trochę
tego gazu - ofuknął go Nick z uśmiechem, kiedy zobaczył, że obie kobiety
ustawiły się zgodnie z jego życzeniem. - Nie chcesz chyba znowu poczuć bólu,
kiedy napniesz mięśnie w złym momencie?
- W żadnym razie! - zaprotestował pacjent i posłusznie wziął głęboki
wdech. - Ale przecież wolno mi popatrzeć? - spytał z łobuzerskim uśmiechem
po wydechu.
Libby zdziwiła się, że Nick spochmurniał, słysząc ton pacjenta. Kiedy na
studiach się w nim pod-kochiwała, on też był strasznym flirciarzem, a scena,
której była świadkiem tego ranka, potwierdzała to wrażenie. A więc zmienił się,
czy to ona wprawia go w zły humor?
- Już? - zapytał, wyrywając ją z zamyślenia. Zabrzmiało to bardziej jak
warknięcie niż polecenie lekarza.
Odchyliła się i przytrzymała pacjenta, podczas gdy Nick zmagał się z jego
ramieniem, aż wreszcie główka stawu z głośnym kliknięciem znalazła się w
panewce.
- Skończyliście? - zapytał słabo Jason kilka sekund później, zdrową ręką
przyciskając do twarzy maskę ze środkiem znieczulającym.
Libby przyglądała się, jak Nick sprawdza puls Jasona, by się upewnić, czy
krążenie zostało już przywrócone, a potem jak kontroluje jego odruchy
neurologiczne.
- Gotowe - potwierdził, kiwając głową. - Wei Lin ustabilizuje ci rękę,
żeby ją podtrzymać i żebyś jej nie używał...
- Nie używał? - zawołał przerażony pacjent. - Ależ ja muszę jej używać!
Nie mogę instalować rusztowań jedną ręką!
- Nie będziesz w ogóle ustawiał rusztowań, jeśli nie wyleczysz ręki -
oznajmił Nick spokojnie. - Staw został poważnie uszkodzony, mięśnie i ścięgna
też mogły zostać naderwane. Jeśli zaczniesz używać ręki, zanim wszystko wróci
do normy, tylko pogorszysz sprawę.
- Być może wtedy konieczna byłaby nawet poważna operacja, żeby ją
uratować - dodała Libby celowo. Wcale też się nie zdziwiła, że mężczyzna aż
się wzdrygnął.
- Ile dni to potrwa? - zapytał niechętnie. - Roboty huk, a brakuje
wykwalifikowanych pracowników.
- Zabraknie wam jeszcze jednego, i to na zawsze, jeśli nie zadbasz o ramię
- powtórzył Nick, podczas gdy Libby wróciła do swojego pacjenta.
Przynajmniej znieczulenie zdążyło już zadziałać, a poza tym będzie mu mogła
przekazać dobre wiadomości o jego wybawcy.
Nie mogła jednak skupić się na pracy. Oczywiście, udało jej się
odpowiednio zabezpieczyć ranę i zszyć ją tak, by blizna była prawie
niewidoczna. Ale jeśli chodzi o kontrolowanie myśli... Po raz pierwszy od
dłuższego czasu nie umiała tego zrobić. Czyja to wina?
W każdym razie nie Nicka. Przecież on tylko na nią spojrzał. A ona nie
musiała zwracać uwagi na to, że słońce, które tak pięknie opaliło jego skórę,
ozłociło także włoski na jego rękach...
- W porządku, Jacqui - powiedziała do pielęgniarki. Na szczęście
dziewczyna okazała się bardziej wytrzymała, niż się zanosiło. - Czy możesz
założyć opatrunek i dać pacjentowi ulotkę o symptomach wstrząsu mózgu?
Kiedy trzeba będzie zdjąć szwy, może to zrobić jego lekarz. - Zdawała sobie
sprawę, że gada bez sensu. Wiedziała też, że Jacqui nie potrzebuje żadnych
instrukcji, ale nie potrafiła zebrać myśli. Tak być nie powinno. - A już na pewno
nie powinno się to zdarzać w tym zawodzie! - mruknęła ze złością, podpisując
kartę choroby i sprawdzając na tablicy nazwiska kolejnych pacjentów.
- Libby - usłyszała za sobą głos Nicka. - Jeśli akurat nie masz pacjenta, to
chciałbym z tobą pomówić.
Bez słowa poszła za nim korytarzem, z nadzieją, że wygląda na bardziej
spokojną, niż jest w rzeczywistości. Czyżby zrobiła coś nie tak?
Gdy tylko weszli do jego gabinetu, zapytał:
- Co to był za wypadek, z powodu którego musiałaś zmienić uczelnię?
Zaniemówiła. Tego pytania się nie spodziewała. Sądziła, że rano nie
zwrócił uwagi na jej słowa. Powinna była pamiętać, że Nick o niczym nie
zapominał.
- Zostałam uderzona i spędziłam trochę czasu na intensywnej terapii -
wyjaśniła.
- Uderzona? Kiedy, gdzie?
No tak, Nick nie zadowoli się skróconą wersją wydarzeń. Przecież w
czasach studenckich prawie jej nie zauważał. Musi mu odpowiedzieć, ale
postanowiła ominąć szczegóły.
- Chyba przechodziłam wieczorem przez ulicę. Nie miałam ze sobą
żadnych dokumentów i w szpitalu, do którego mnie zabrano, nikt nie wiedział,
kogo zawiadomić. Mama nie miała pojęcia, co się ze mną stało... I zanim
mogłam wrócić na studia, straciłam już tyle zajęć, że dziekan zasugerował
powtarzanie roku. A właściwie czemu chcesz to wiedzieć? To było prawie
dziesięć lat temu i w żaden sposób nie wpływa na moją pracę.
Na jego twarzy widać było wiele sprzecznych uczuć. Na pewno był
wstrząśnięty usłyszaną informacją, ale wiadomości o wypadkach kolegów nigdy
nie są miłe. Widoczna była jednak także troska, co po tych wszystkich
nieprzyjaznych spojrzeniach, jakie jej rzucał wcześniej, podziałało jak balsam
na jej duszę.
Przez chwilę rozważała, czy nie opowiedzieć mu wszystkiego, ale nie
mogła się do tego zmusić. To przecież ten sam Nick Howell, o którym marzyła
od chwili, gdy go poznała, a teraz jej przełożony. Nie znała go wystarczająco
dobrze, by opisać mu wszystkie skutki tego wieczoru. Nikomu nie ufała na tyle,
by to zrobić.
- Na pewno nie mówisz mi wszystkiego - powiedział Nick, a jego oczy się
zwęziły. Libby przeklęła swoją twarz, na której emocje odbijały się jak w
lustrze. - Ale teraz wystarczy mi zapewnienie, że nie wpłynęło to na twoje
kwalifikacje.
W nocy, leżąc w łóżku, zastanawiała się nad tym. Najdziwniejsze było to,
że nie myślała o Nicku jako o pilnym, ale lubiącym rozrywki studencie
medycyny, ani jako o kompetentnym i pięknie opalonym lekarzu z ostrego
dyżuru, którego dziś spotkała. Miała za to w myślach doskonały obraz tego, jak
wyglądałby Nick zupełnie rozebrany...
- Chyba jesteś zboczona! - skarciła się szeptem, kiedy zdała sobie sprawę,
dokąd zmierzały jej myśli.
- Wiem, co to znaczy - odezwał się cichy głosik z drugiej strony pokoju.
Libby szeroko otworzyła oczy.
- Tash! Czemu nie śpisz? - Usiadła na łóżku, a matczyna troska i niepokój
wzięły górę nad innymi problemami. Jej córeczka zwykle o tej porze spała już
głęboko, a rano wstawała przed budzikiem.
- Boli mnie noga, nie mogę zasnąć i usłyszałam, że mówisz do siebie.
Moja nauczycielka powiedziała dziś to samo słowo.
Co takiego? Czemu, do diabła, nauczycielka Tash rozmawia z
ośmiolatkami o zboczeńcach? Nie dostała ze szkoły żadnego zawiadomienia o
planowanych pogadankach na temat niebezpiecznych znajomości.
- Ja jestem najszybsza, ale dzisiaj moja noga nie chciała biec - podjęła
córka. - Pani Peverill powiedziała, że zboczyłam z trasy, ale to nieprawda.
Libby automatycznie zaczęła interpretować sobie te symptomy, ale
szybko zabroniła sobie myśleć jak lekarz. Rozmawia z córką, a nie z pacjentem.
To nie może być nic poważnego, Tash pewnie się o coś uderzyła na boisku.
- Mam ją pocałować na dobranoc, żebyś mogła zasnąć? - zaproponowała
ze świadomością, że nie zostało jej już wiele czasu na składanie takich ofert.
Jej mała córeczka rośnie bardzo szybko i wkrótce straci dziecięce kształty
bezpowrotnie. Zapragnie też własnego pokoju i trzeba będzie znaleźć większe
mieszkanie. Wiedziała jednak, ile to będzie kosztowało i zastanawiała się, jak jej
matka dała sobie radę. Nowa praca w szpitalu Świętego Łukasza zapewni jej
przynajmniej stały dochód, nawet jeśli nie wystarczy on, by dać córce wszystko.
- Przytulisz się do mnie, kiedy będę zasypiać? - zapytała Tash. Wstając z
łóżka, aby spełnić to życzenie, Libby pomyślała, że może osobny pokój nie
będzie potrzebny natychmiast, skoro Tash wciąż lubi się przytulać.
- Jeśli tylko przesuniesz tego wielkiego dinozaura i zrobisz mi miejsce -
oznajmiła, wsuwając się pod kołdrę i obejmując córkę. - Nie zmieścimy się tu w
trójkę.
Nick osunął się ciężko na wygodny rozkładany fotel, zadowolony, że ten
trudny dzień wreszcie minął. To jednak nie oznacza, że może teraz przestać
rozmyślać.
Cały dzień to samo... Od chwili, gdy odwrócił się, by odpowiedzieć na
zaczepkę Sally, i zobaczył przed sobą niebieskozielone oczy Libby Cornish.
Bardzo piękne oczy.
Nie widział jej od ponad ośmiu lat i choć uważał, że już dawno przestał o
niej marzyć, okazało się, że znów na jej widok szybciej zabiło mu serce.
- Tylko nie to! -jęknął. Już nigdy nie pozwoli temu szczupłemu zjawisku
ze słońcem we włosach i ujmującym uśmiechem w oczach omotać się wokół
serca tylko po to, by później wyrwać je z korzeniami niczym chwast. - Już
nigdy! - W przeszłości popełnił tę omyłkę, a nie powtarzał nigdy tych samych
błędów. To nie jest warte bólu.
Wręcz ucieszył się, kiedy zadzwonił telefon.
- Słucham! - burknął, ale skrzywił się z poczuciem winy, kiedy usłyszał w
słuchawce znajomy głos.
- Ja też ci życzę miłego wieczoru, kochanie! -przywitała go po rosyjsku
jego matka i zaśmiała się. - Zły dzień, czy może nie powinnam pytać?
- Właśnie się poprawił, mamo - odparł, unikając bezpośredniej
odpowiedzi. - Jak się macie, ty i tata? Spakowani i gotowi do drogi?
- Wciąż nie jestem pewna, czy postępujemy właściwie - westchnęła. - To
tak daleko! A co się stanie, jeśli...
- Mamo, nie stanie się zupełnie nic z wyjątkiem tego, że wreszcie
wyjedziecie w wymarzoną podróż - uspokoił ją. - Po tylu latach będziecie mogli
poćwiczyć wasz rosyjski w rozmowach z prawdziwymi Rosjanami i na własne
uszy usłyszeć wszystkie rodzinne plotki.
- Ale twój ojciec...
- Tacie nic nie będzie. Badał go lekarz, bierze leki. A poza tym nie
jedziecie do jakiegoś dzikiego kraju. Przecież w Rosji mają szpitale, prawda? -
prowokował ją celowo.
- Ależ oczywiście! - zgodziła się natychmiast, zgodnie z jego
przewidywaniami dotknięta tym pytaniem. - Nawet bardzo dobre - ciągnęła. -
Najlepsze na świecie! Oczywiście z wyjątkiem tego, w którym ty pracujesz,
Kola.
- Oczywiście! - Zaśmiał się. - A więc koniec rozważań, czy postępujecie
słusznie. Wszystko będzie dobrze. Przyjadę po was jutro rano, żebyście zdążyli
na lotnisko.
- Na pewno możesz? A twoja praca? Niedawno wziąłeś urlop, żeby nam
pomóc w przygotowaniach do wyjazdu. Ogród, nowe zamki...
- No proszę, co za zmiana! - zażartował. - Z reguły przecież prosisz mnie,
żebym za ciężko nie pracował! Ale nie martw się, to tylko dwie godziny, a w
tym czasie zastąpi mnie kolega. Odwdzięczę mu się później.
- A ty? Dasz sobie radę, kiedy nas nie będzie?
Nick parsknął śmiechem.
- Mamo, jestem już duży! Nie musisz się o mnie martwić.
- Ależ oczywiście, że muszę, Kola. Matka musi martwić się o syna,
zwłaszcza kiedy jest taki samotny. Potrzebujesz w życiu czegoś poza pracą.
Kogoś, kto by o ciebie zadbał. Żony! - oznajmiła z triumfem.
Właśnie tym zajmę się w czasie odwiedzin u rodziny. Tyle jest kuzynek i
dalszych krewnych, że znalezienie ci dobrej Rosjanki na żonę to drobiazg.
Będziesz szczęśliwy jak twój ojciec i przestaniesz tak harować.
Nick żachnął się, słysząc w jej głosie ekscytację.
- Nie, mamo! Nie próbuj mnie znowu swatać. Nie pamiętasz, co się stało,
kiedy ostatnio starałaś się mnie ożenić? - Nadal oblewał go zimny pot na myśl o
niekończącym się korowodzie trzydziestokilkula-tek. Przewinęły się między
innymi rehabilitantka ojca i fryzjerka matki, a wszystkie widziały w nim swoją
ostatnią szansę znalezienia sobie czegokolwiek, co ma chromosom Y i jeszcze
żyje.
- Ale tym razem będzie inaczej! - obiecała matka radośnie. - Te
dziewczyny są Rosjankami!
Kiedy rozmowa wreszcie dobiegła końca, Nick cieszył się jedynie z tego,
że pomysł znalezienia mu żony przyćmił obawy matki co do podróży.
Perspektywa osaczenia przez kolejną serię wygłodniałych kobiet to
zupełnie osobna kwestia, zwłaszcza że nie miał najmniejszej ochoty się
zakochać. Nie winił matki za to, że chce jego szczęścia, każda matka chce tego
dla swojego dziecka, ale czemu nie może zaakceptować faktu, że medycyna daje
mu wystarczającą satysfakcję?
Praca na ostrym dyżurze była dla niego idealna. Przebywał z pacjentami
tylko tyle czasu, ile było potrzeba do zdiagnozowania schorzeń i wyleczenia ich,
albo wysłania chorych na leczenie gdzie indziej. Nie było czasu, by wiązać się z
nimi emocjonalnie i ryzykować.
- Nie, ja jestem zatwardziałym kawalerem -oznajmił na głos, udając się
wolnym krokiem do łazienki, ogarnięty kuszącą wizją snu. - Bez względu na to,
ile pięknych rosyjskich kuzynek mama mi przedstawi, niczego to nie zmieni.
Więc czemu, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, jego myśli
natychmiast pobiegły w stronę delikatnych rysów jedynej kobiety, o której nie
mógł zapomnieć?
- No i proszę - mruknął, bezskutecznie starając się myśleć o czymś innym.
- Właśnie teraz mój mózg przypomina mi, dlaczego nie powinienem się
angażować.
ROZDZIAŁ DRUGI
Następnego dnia rano Libby wysiadła z samochodu i westchnęła. Miała
znowu spotkać Nicka i to wytrącało ją z równowagi.
- Zachowujesz się głupio - mruknęła do siebie, kiedy szła na oddział. - To
przecież tylko ktoś, kogo poznałaś na studiach i z kim teraz masz pracować. Nie
wie, że marzyłaś o nim, ani że twoje serce wciąż wariuje na jego widok, nawet
jeżeli on cię ciągle krytykuje. - Weszła do pokoju, gdzie miała się odbyć
poranna odprawa, i po cichu skierowała się w głąb sali.
- Popatrzcie tylko, jest z nami dopiero od kilku dni, a już mówi do siebie -
ogłosiła Sally, a Libby ze wstydem zdała sobie sprawę, że mówiła głośniej, niż
jej się wydawało.
- Ja tylko... -Nie miała pojęcia, co Sally usłyszała i czy wie, o kim
rozprawiała.
- Sally, nie męcz jej, bo ucieknie - odezwała się stojąca na środku Kelly.
Miała na sobie idealnie wyprasowany granatowy kostium. - Weź te dwa
pudełka, które stoją obok ciebie, i podaj je dalej, proszę. - Libby odwróciła się i
zobaczyła, że pudełka są wypełnione lukrowanymi pączkami. Sally popatrzyła
na nie łakomie i zaczęła je rozdawać.
- Dobrze, skoro już wszyscy dostali poranną dawkę cukru, proszę o
chwilę uwagi. - Kelly zamilkła w oczekiwaniu na ciszę. - Nick się dzisiaj
spóźni, a nocna zmiana była bardzo ciężka. W poczekalni wciąż czekają
pacjenci z lżejszymi urazami, a przecież nie zaczął się jeszcze napływ ofiar
wypadków z porannego szczytu. Czeka nas masa pracy.
Wszyscy zdali sobie sprawę, że zapewne przez cały dzień będą nadrabiać
zaległości. W pokoju rozległ się niechętny pomruk, gdyż oznaczało to, że wielu
ludzi z pomniejszymi urazami będzie musiało długo czekać na pomoc, a to
zawsze wywoływało konflikty.
Kelly szybko rozdzieliła dyżury, a potem krótko opisała pacjentów, którzy
wciąż przebywali na oddziale, czekając na wyniki badań, prześwietlenia albo
konsultacje specjalistów. Libby odczuła ulgę, słysząc, że Sally ma się zająć
przygotowaniem sal reanimacyjnych, ale ulga ta nie trwała długo, gdyż jej
nazwisko wymieniono razem z nazwiskiem Nicka. Miała wrażenie, że odkąd
wrócił, jest na niego skazana. Musi spróbować się z nim zaprzyjaźnić.
- Psiakość, nie pracujemy razem - rzekła Sally niby to ze złością, kiedy
szły z Libby na wyznaczone stanowiska. - Kiedy tak mamrotałaś, byłam pewna,
że usłyszę coś ciekawego, a nie mogę od razu wypytywać cię o wszystkie
szczegóły! Nie ma tu o czym plotkować, odkąd skończył się temat, czy Leah
Dawson zaręczy się z Davidem ffrenchem.
- Przykro mi, że jestem taka nudna - westchnęła Libby z udawanym
żalem. Szła najszybciej, jak mogła, i starała się nie wyglądać, jakby chciała
uciec przed zaciekawionym wzrokiem Sally. - Obawiam się, że moje życie kręci
się wyłącznie wokół pracy i córeczki.
- Masz ci los! To przecież żaden temat do płotek, chyba że twoja córeczka
jest owocem romansu ze światowej sławy gwiazdą rocka albo kimś w tym stylu.
Przez chwilę Libby zmroziło na myśl, że jej ukochana Tash mogłaby się
stać tematem plotek. Musiała się bardzo starać, żeby jej śmiech zabrzmiał
naturalnie.
- Przykro mi, Sally. Żadnych gwiazd rocka i żadnych romansów -
powiedziała lekko i skupiła się na nazwiskach zapisanych różnymi kolorami na
tablicy w rejestracji. - To tylko początek kolejnej dwunasto-godzinnej zmiany.
- Nie przypominaj mi! - żachnęła się Sally. -I to wszystko bez
wspaniałego doktora Howella, który mógłby ten koszmar rozjaśnić.
Libby rozważała, jak się dowiedzieć, gdzie jest Nick i nie zdradzić się, jak
bardzo pragnęła spędzić ten dzień bez niego.
- Chociaż przecież nie można mieć do niego pretensji, że chce wyprawić
rodziców z domu - dodała Sally.
- Wyprawić ich? - zapytała ciekawie Libby. - To brzmi tak, jakby ich
wyrzucał.
- Nie, nic z tych rzeczy - zachichotała Sally. - Po prostu wreszcie namówił
ich na wycieczkę do Rosji.
Do Rosji? Libby rozmyślała o tym, kiedy zszywała domorosłemu cieśli
ranę po zardzewiałym gwoździu. Odniosła wrażenie, że powinno jej się to z
czymś kojarzyć, ale zastanawianie się nad tym potęgowało tylko ból głowy. O
mało nie jęknęła z frustracji. Dlaczego to przytrafia jej się zawsze, kiedy próbuje
sobie przypomnieć zdarzenia wytarte z jej pamięci przez wypadek?
Co z tego, że zdaniem lekarzy nie ma powodu do zmartwień? Powiedzieli
jej, że amnezja objęła tylko niedługi okres z jej życia i że jest mało
prawdopodobne, by w tym czasie wydarzyło się coś ważnego. Mówili, że w ten
sposób jej mózg chroni ją przed wspomnieniami o czymś, o czym nie chciałaby
pamiętać. Na przykład dlaczego biegła tak szybko, że wpadła pod taksówkę i
cudem uniknęła śmierci? Oczywiście nie łączyła swoich zagubionych
wspomnień z Nickiem. Mimo wszystko ta niewiedza jest jednak frustrująca,
pomyślała.
Wdzięczny pacjent wyszedł, aby drugą - zdrową - ręką dokończyć
usuwania nasiąkniętego wodą tynku z sufitu, zanim pojawią się fachowcy od
budowy nowego.
Następny chory był w znacznie gorszym stanie. Był to mały chłopiec,
astmatyk, który oddychał z wielkim trudem.
- Tak bardzo chciał pomóc tacie palić ognisko w ogrodzie - wyjaśniała
zalana łzami matka Jake'a. - Najpierw palili suche konary i dym unosił się
pionowo. Potem dorzucili zielone gałęzie, a wiatr zaczął rozwiewać dym
wkoło...
- Wtedy jego inhalator przestał radzić sobie z tak dużą ilością dymu -
dokończyła za nią Libby, wypatrując choćby najmniejszej oznaki poprawy stanu
pacjenta. Dlaczego ludzie nie mogą pojąć, że astma może zabić?
- Cześć, Jake, jak leci? - usłyszała za sobą znajomy głos i zauważyła ze
zdumieniem, że chociaż chłopiec nie otworzył oczu, to podniósł rękę, by przybić
Nickowi „piątkę". - Spokojnie, przyjacielu
- dodał Nick, głaszcząc delikatnie jego rozczochrane włosy. - Musisz
wyzdrowieć, żeby pilnować siostrzyczki. Przecież nie chcesz, żeby bawiła się
twoimi zabawkami.
W odpowiedzi Jake uśmiechnął się leciutko, i odczyt na monitorach się
poprawił. Libby nie wiedziała, czy poprawa ta była efektem podawanego mu
tlenu, czy przyjaznej gadaniny Nicka. Najwyraźniej Jake często pojawiał się na
oddziale.
- Zaraz wrócę - obiecał Nick. Jake otworzył oczy, próbując
zaprotestować. - Nie denerwuj się - dodał szybko Nick i uścisnął dłoń chłopca,
by go uspokoić.
- Idę tylko na chwilę poszukać tej gry komputerowej. Ostatnim razem
wygrałeś, więc teraz musisz dać mi szansę na rewanż.
Libby popatrzyła na niego ze zdumieniem.
- W każdym razie opiekuje się tobą najładniejsza pani doktor w całym
szpitalu, więc musisz szybko wydobrzeć - dodała ale popatrzył na nią w sposób,
który zupełnie nie pasował do tego uśmiechu.
Jake spojrzał na nią tak, jakby zauważył dziwny wzrok Nicka, ale w
końcu wygrała perspektywa rozegrania bitwy na komputerze.
- Do zobaczenia... za chwilkę - wycharczał i opadł z powrotem na
poduszki, podtrzymując maskę tlenową.
Libby była świadoma niekończącej się kolejki pacjentów w poczekalni,
ale nie potrafiła oderwać oczu od Nicka.
Tak było zawsze, odkąd zobaczyła go przy załatwianiu formalności na
uczelni. Wtedy, w sekretariacie wydziału, od razu zaczął żartować z obsługującą
ich urzędniczką. Był wówczas mocno opalony, jego zęby lśniły bielą, a włosy
połyskiwały niemal jak srebro, opadając na błękitne, wypełnione radością oczy.
Nick wówczas bardziej przypominał bananowego młodzieńca niż poważnego
studenta medycyny.
Wciąż był szczupły i opalony i wciąż chodził w ten sam sposób. Stawiał
długie kroki, ale przemieszczał się znacznie szybciej niż większość ludzi. Był
teraz szerszy w ramionach, ale to na pewno dzięki dobrze rozwiniętym
mięśniom.
- Libby? Masz chwilkę? - zapytała Sally. Libby szybko zerknęła na Jake'a
i jego matkę, chcąc
upewnić się, czy nie zauważyli jej rozkojarzenia.
- Jestem do dyspozycji - powiedziała, odwracając się do pielęgniarki. - Co
się stało?
- Kolka nerkowa - oznajmiła znaczącym tonem Sally. Odsunęły się kilka
kroków, by pacjenci nie usłyszeli ich rozmowy, ale Libby wciąż obserwowała
Jacka i odczyty na monitorach. - Pacjent szczegółowo opisuje, gdzie jest źródło
bólu. Twierdzi, że już był na to leczony.
Libby uśmiechnęła się lekko.
- I oczywiście wie doskonale, jakie leki mu pomogą, a nie ma temperatury
i nie poci się tylko dlatego, że jest na obserwacji?
- Oczywiście. U nas chyba nikt go nie leczył, sprawdziłam w komputerze.
Przynajmniej nie pod nazwiskiem, które nam podał - potwierdziła Sally.
- Ale nie mając jego prawdziwego nazwiska, nie mogę sprawdzić, czy był
leczony w którymś z pozostałych szpitali zarejestrowanych w systemie.
- Jakie są procedury w szpitalu Świętego Łukasza, jeśli ktoś chce
wyłudzić narkotyki? - Wiedziały, że symulowanie kolki nerkowej jest
popularnym wśród narkomanów sposobem na oszukiwanie zabieganych lekarzy
z ostrego dyżuru.
- Dostał maskę z entonoxem, ale nie był zadowolony, kiedy
powiedziałam, że mocniejsze leki może przepisać tylko lekarz.
- Gdyby rzeczywiście leczył się kiedyś na kolkę nerkową, byłby w
systemie. Wiedziałby też, że musisz wezwać lekarza, żeby przepisał leki, ale
pewnie miał nadzieję, że nie będziemy mieć na nic czasu, tylko od razu
przystawimy mu pieczątkę na recepcie
- dokończyła Libby, poprawnie odczytując sceptyczną minę koleżanki. -
Sprawdziłaś, czy ma pokłute ręce? - Od tego należało zacząć, ale wielu
narkomanów nauczyło się już ukrywać ukłucia między palcami u nóg i w innych
miejscach, które trudno dostrzec.
- Ma na sobie więcej warstw ubrania niż cebula. Nie zdjął ani jednej, a
jednak nie spocił się ani trochę
- zauważyła Sally. - Jeśli chcesz go zmusić do rozebrania się, żeby
poszukać śladów po igle, życzę szczęścia.
- Mamy dwa wyjścia - rzekła Libby tak cicho, by usłyszała ją tylko
przełożona pielęgniarek. Gdy pojawił się Nick z grą komputerową, napomknęła
mu o drobnej poprawie w odczytach Jake'a, i znów zwróciła się do Sally. - Musi
się rozebrać do porządnego badania albo nic nie dostanie.
- Tego chyba nie możesz zrobić? - zapytała Sally, wyraźnie
zaniepokojona wątpliwą legalnością tego pomysłu. - Tyle się dzisiaj mówi o
„świadomej zgodzie pacjenta".
- Jeśli ty nie znasz prawa, to chyba on też może - odrzekła Libby i
zacisnęła kciuki. - Chyba zdecyduję się na taktykę szoku, żebyśmy nie musiały
marnować czasu i nerwów. Życz mi powodzenia.
Odetchnęła głęboko, aby zebrać myśli, i udała się do drugiego gabinetu.
- Siostro, dlaczego ten mężczyzna nie jest rozebrany? - zapytała z
pretensją, kiedy tylko weszła do środka. Jednocześnie obserwowała reakcję
pacjenta na ich wejście, rozmiar jego źrenic i kolor skóry. Zauważyła też, że
zapomniał już o trzymaniu się za brzuch. - Przecież nie będę go badać w
ubraniu. Proszę to zdjąć. Nie mogę wysłać go na operację i oczekiwać, że zespół
chirurgów będzie go jeszcze rozbierać.
- Ale on... - mruknęła Sally, zdziwiona obrotem spraw.
- Proszę się zabrać do pracy, ma pani chyba nożyczki! - ponagliła ją
Libby. - Ten mężczyzna cierpi, musimy coś na to poradzić, zanim nastąpi
perforacja i on umrze!
- Perforacja? - powtórzył mężczyzna, próbując wyrwać rękę z uchwytu
Libby. Zdążyła już podejść do niego i przyciągnąć stojak na kroplówkę, na
którym wisiała torebka z roztworem soli. Udawała, że chce podłączyć aparat,
zanim wyśle go do sali operacyjnej. - Jaka perforacja? Przyszedłem tylko po
lekarstwa, żeby mnie przestało boleć - dodał szybko. - Nie potrzebuję operacji.
- Skąd pan to wie? - odparła Libby. - Jest pan lekarzem?
- No nie, ale...
- Czy ktoś robił panu testy, żeby wykluczyć perforację jelita? - przerwała
mu ponownie i znów chwyciła go za rękę.
- Nie! - wrzasnął, wykręcając się w sposób, którego nigdy nie
zaryzykowałby pacjent z prawdziwą kolką nerkową. - Potrzebuję tylko...
- Więc siostra przetnie pana ubranie i zabierzemy się do pracy - przerwała
ostro, nie pozwalając mu dokończyć. Była teraz niemal pewna, że chciał tylko
wyłudzić narkotyki. - Jeśli pan tak cierpi, to nie rozumiem, czemu pan się temu
sprzeciwia, zwłaszcza że przesunęłam pana na początek kolejki. Chirurg zacznie
pana operować, kiedy tylko znajdzie się pan na górze. Gwarantuję, że już nigdy
nie będzie pan miał problemu z kamieniami w nerkach.
Z każdym słowem Libby pacjent denerwował się coraz bardziej.
Przypominał osaczone zwierzę, gdy nagle uspokoił się i popatrzył Libby prosto
w oczy.
- Nie! Nie idę na żadną operację. Nie możecie mnie zmusić - oznajmił
wyzywająco. - Znam swoje prawa!
- Ależ oczywiście, że nie musi pan iść na operację, jeśli jest pan zdrowy -
zgodziła się gładko Libby, ale szybko wróciła do poprzedniego tonu. - Ale nie
może pan też marnować naszego czasu i mydlić nam oczu, żeby wyłudzić
narkotyki. Za często mamy do czynienia z takimi oszustami jak pan, żeby się na
to nabrać.
Symptomy jego uzależnienia stawały się coraz wyraźniejsze. Istniało
prawdopodobieństwo, że naprawdę cierpi, ale jego gwałtowna kapitulacja
potwierdziła, że Libby postawiła poprawną diagnozę.
- No dobrze, przejrzała mnie pani - sarknął, ale potem popatrzył na nią i
spokorniał. - Nic od wczoraj nie brałem. Nie może mi pani czegoś dać, żebym
się nie przekręcił?
- Wie pan doskonale, że nie mogę. Dostałabym zakaz wykonywania
zawodu. Jeśli jest pan w rejestrze uzależnionych, zna pan zasady, a jeśli nie,
siostra da panu ulotkę z informacjami.
- Suka! - krzyknął, kiedy wychodziła.
Nie wiedziała, czy jest bardziej wściekła z powodu straty czasu, czy
możliwej utraty życia, jeśli ten człowiek nie zmieni swojego zachowania.
- Chyba nie masz zbyt wiele współczucia dla pacjentów - usłyszała nagle
obok siebie i drgnęła zaskoczona.
- Bardzo mało współczucia dla tych, którzy świadomie niszczą swój
organizm i oczekują, że inni zapłacą za to i pozbierają resztki - odparła. –
Chorzy nie musieliby w ogóle czekać na operacje, gdybyśmy nie wydawali tylu
pieniędzy na ratowanie ludzi nadużywających alkoholu i narkotyków.
Ze zdziwieniem zauważyła, że się roześmiał.
- A więc wciąż masz jasno sprecyzowane opinie, tak? - zapytał, a ona
nagle zdała sobie sprawę, że zrobił to specjalnie, że ją sprowokował do
wyrażenia własnego sądu.
- Robiłeś to na studiach, kiedy dyskutowaliśmy na zajęciach -
powiedziała, nagle odnajdując zagubiony fragment wspomnień. Ale w tamtych
chwilach nie przeszkadzało jej, że była w centrum uwagi dzięki własnej wiedzy,
a nie z powodu pewności siebie i wyglądu. Dziwiła się, że on to zapamiętał.
- Naprawdę? - zapytał. Uśmiech zniknął z jego twarzy w mgnieniu oka,
jakby go nigdy tam nie było. - To było dawno temu - uciął i odszedł,
zostawiając zaskoczoną Libby samą.
Co ona takiego powiedziała?
- To by było na tyle, jeśli chodzi o dobre stosunki z szefem - mruknęła do
siebie, idąc do rejestracji.
Przez kilka sekund wiedziała, co to znaczy poczuć ciepło uśmiechu
Nicka. Uwierzyła na chwilę, że rozmowa z nią naprawdę sprawia mu
przyjemność. Powinna była wiedzieć, że życie nigdy nie pozwoli na realizację
wszystkich jej marzeń o przystojnym koledze z roku, który nagle zauważy
siedzącą w kącie pulchną cichą myszkę, i wybierze jej towarzystwo.
- Dorośnij! - mruknęła do siebie. - To było tylko zadurzenie. Jesteś teraz
dorosła i masz swoją Tash. Żaden mężczyzna się tobą nie zainteresuje w
sytuacji, kiedy w grę wchodzi jeszcze opieka nad dzieckiem. Spóźniłaś się na
pociąg.
To jednak nie był ani czas, ani miejsce, żeby o tym myśleć. Tablicę
wypełniały nazwiska pacjentów czekających na przyjęcie. Nie zdążyła nawet do
niej dojść, gdy pielęgniarka nerwowym machaniem wezwała ją do pacjentki.
Na kozetce leżała zwinięta w pozycji embrionalnej młoda kobieta. Jej
ciałem wstrząsały dreszcze, chociaż otulona była kocami. Miała szeroko otwarte
oczy, zamglone od szoku, i wpatrywała się w przestrzeń. Zdawała się zupełnie
nieświadoma faktu, że cichutko jęczy.
- Wiadomo, co się stało? Są jakieś informacje?
- spytała cicho Libby.
- Nie znamy żadnych szczegółów - odrzekła młoda pielęgniarka. - Leżała
tak, kiedy ją znaleźli w zaułku na tyłach sklepów w centrum miasta. Jeden ze
sklepikarzy zobaczył ją, kiedy rano przyszedł do pracy, i zadzwonił po karetkę.
Najpierw sądził, że jest bezdomna albo wzięła narkotyki, ale...
Libby też odniosła takie wrażenie, kiedy zobaczyła wystającą spod koców
brudną stopę w podartej pończosze. Potem zdała sobie sprawę, że włosy kobiety
były lśniące, a jedyny but, który przyniesiono, był stosunkowo nowy i zrobiony
ze skóry dobrej jakości.
- Znamy jej nazwisko? - Podeszła do drżącej kobiety i schyliła się, by się
jej przyjrzeć, ale ta gwałtownie się odchyliła, wyraźnie przerażona perspektywą
fizycznej bliskości. - Wszystko w porządku
- szepnęła Libby uspokajająco i ukucnęła. Wiedziała, że będzie to dla
chorej mniej stresujące, niż gdyby się nad nią pochyliła. - Obiecuję, że nie
zrobimy nic bez pani zgody. Zawsze będzie miała pani wybór.
W pustych oczach nie pojawił się nawet błysk, który mógłby świadczyć,
że kobieta ją zrozumiała.
- Czy może mi pani powiedzieć, gdzie jest pani ranna? Albo pokazać? -
poprosiła. - Czy pani stopy krwawią? Mogę spojrzeć, czy nie ma na nich
zranień? - Odczekała chwilkę, zakładając ewentualną odmowę. Gdy ta nie
nastąpiła, uniosła rąbek koca.
Tak jak się spodziewała, jedna stopa była nietknięta, ale na drugiej
zobaczyła wiele ran kłutych.
- Czy mogę to oczyścić? - spytała, delikatnie głaszcząc palcem smukłe
podbicie. Tym razem nadzieja jej nie zawiodła. Reakcja była natychmiastowa:
stopa odsunęła się gwałtownie, a jej właścicielka wydała stłumiony dźwięk. -
Ma pani łaskotki! -oznajmiła Libby i z ulgą zauważyła, że zdołała nawiązać
pierwszy kontakt wzrokowy z pacjentką.
To był niewielki przełom, ale dobrze rokował. Niestety, zdobycie
zaufania zawsze wymaga czasu, a przy coraz większej liczbie pacjentów tego
czasu jest naprawdę mało.
- Lucy, czy możesz przekazać siostrze oddziałowej, że to trochę potrwa? -
poprosiła cicho pielęgniarkę. - Oczywiście może mnie wezwać, jeśli stanie się
coś nadzwyczajnego, ale...
- Powiem jej - uspokoiła ją Lucy. - Zawołaj mnie, jeśli będziesz czegoś
potrzebowała.
Konieczna była prawie godzinna pełna cierpliwości i łagodności
rozmowa, a właściwie monolog, by skłonić Gillian Marsh do podania swoich
danych, a jeszcze więcej czasu zabrało Libby nakłonienie jej do poddania się
badaniu. Jednak zanim wszystkie obrażenia zostały opatrzone, kobieta opisała
elegancko ubranego młodego człowieka, który zatrzymał ją, aby spytać o drogę,
a potem zaciągnął do pobliskiego zaułka i zabrał wszystko, co z sobą miała.
- Najpierw sądziłam, że chce mnie zgwałcić, i byłam w takim szoku, że
nie wiedziałam, co robić - rzekła Gillian i wydała dźwięk, który mógł równie
dobrze być chichotem, jak i chlipnięciem. - Wiem, że policja ostrzega, żeby nie
walczyć, ale zorientowałam się, że chce zabrać mojego laptopa. Miałam tam
wszystkie dokumenty. Przygotowywałam tę prezentację wiele tygodni i...
Cholera! Powinnam tam teraz być! -jęknęła i po raz pierwszy jej oczy wypełniły
się łzami. - Teraz przepadnie mi kontrakt i moja firma zbankrutuje.
- Niekoniecznie - uspokoiła ją Libby, ściągając rękawiczki. - Przecież
jeśli firma dowie się, co się stało... - Zamilkła, kiedy Gillian potrząsnęła głową i
skrzywiła się z bólu.
- Jestem tylko plotką, która igra z rekinem - powiedziała smutno, kiedy
Libby wypełniała formularze, z którymi kobieta miała udać się na
prześwietlenie.
Na jednym boku widać było wielkiego siniaka, jak po kopnięciu, i Libby
chciała wykluczyć możliwość złamania żeber. Siniak na dłoni kobiety miał tak
charakterystyczny kształt, że musiał powstać w wyniku nadepnięcia.
- To była dla mnie ostatnia szansa, żeby wyjść na prostą - mówiła Gillian,
która czuła teraz potrzebę wyżalenia się. - Udało mi się umówić z szefem firmy
Cardew. To miało być duże zlecenie, kreowanie wizerunku firmy, który miał się
zupełnie zmienić po przejściu jego ojca na emeryturę. Już nigdy nie dostanę
takiej szansy, mogę tylko podliczyć straty i zacząć szukać nowej pracy.
Umilkła i nie odzywała się do chwili, kiedy zabrano ją na prześwietlenie.
Libby bardzo jej współczuła.
- Do zobaczenia po prześwietleniu - powiedziała i poszła sprawdzić, kim
ma się teraz zająć. Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. - Kelly, masz dla
mnie coś pilnego, czy mogę skorzystać z twojego biura? Muszę zadzwonić w
sprawie Gillian Marsh, tej ofiary pobicia.
- Jest kolejka, ale może poczekać kilka minut. Mogę jakoś pomóc?
- Nie, to nie potrwa długo. Pewnie więcej czasu zabrałoby wyjaśnianie ci
szczegółów - odrzekła Libby wymijająco. Nie chciała mówić, że ten telefon
musi wykonać sama. Ponadto miała wątpliwości, czy siostra oddziałowa
pochwaliłaby jej plan.
Wszystko odbyło się jednak zdumiewająco szybko. W ciągu kilku minut
miała już w kieszeni drogocenną kartkę i czekała na powrót Gillian z wynikami
prześwietlenia.
- Jaki wyrok? - zapytała kobieta obojętnie, rzuciwszy okiem na
podświetlane ramki, na których Libby przypinała świeżo wywołane zdjęcia
rentgenowskie.
Jej depresja rosła z każdą chwilą. Libby jednak uważnie obejrzała zdjęcia.
Niezauważone złamanie może mieć tragiczne konsekwencje, zwłaszcza gdyby
prowadziło do przebicia płuca.
- Same dobre wiadomości - oznajmiła. - Z tego, co widać, nie ma pani
nawet poważnych stłuczeń, więc trzeba tylko czekać, aż siniaki się wygoją. Jeśli
jednak coś się zacznie dziać, ból stanie się ostrzejszy, proszę do nas przyjść.
- Więc nie mogę nawet zwalić mojej porażki na złamania... - westchnęła
Gillian i skrzywiła się z bólu.
- Tu ma pani kartkę z instrukcjami, na co należy uważać przy obrażeniach
żeber, i drugą, z informacjami o urazach głowy. Ale ta trzecia jest
najważniejsza. Cokolwiek pani zrobi, proszę jej nie zgubić, bo jest na niej
prywatny numer Iana Cardew, a on czeka na telefon.
- On... co? - Gillian odwróciła się do niej tak szybko, że musiało to nasilić
ból głowy, ale nawet tego nie zauważyła. - Co pani powiedziała? - Wpatrywała
się w podaną jej przez Libby kartkę.
- Mam nadzieję, że nie będzie mi pani miała za złe tego wtrącania się -
wyjaśniła Libby, pewna, że pacjentka i tak rozumie teraz co dziesiąte słowo. -
Jego sekretarka mnie połączyła...
- Pokonała pani smoka! - zawołała zdziwiona Gillian. - Jak pani się to
udało? Mnie to zabrało tygodnie!
- Czasami można ukryć się za tytułem - uśmiechnęła się Libby. -Nawet
nadopiekuncze sekretarki nie mogą zabronić ci wtedy rozmowy z szefem.
- Więc co pani powiedziała? I co on na to? -dopytywała się Gillian z
ożywieniem.
- Nie mogłam podać żadnych szczegółowych danych, ale powiedziałam
mu, że nie stawiła się pani na dzisiejsze spotkanie z powodu napadu i pobicia, i
że jest pani na ostrym dyżurze. Opisałam, jak się pani boi, że on może sobie
wyjaśnić pani nieobecność nieodpowiedzialnością.
- I...? - dopytywała się Gillian.
- I dał mi numer swojej komórki, żeby już pani nie musiała pokonywać
smoka. Przy okazji, tę sekretarkę wybrał jeszcze jego ojciec... Ian Cardew czeka
na telefon od pani, kiedy tylko panią stąd wypuszczę. Umówicie się na następne
spotkanie.
- Wspaniale! To po prostu... O nie! Mój laptop! Ukradli go, a miałam tam
wszystkie materiały do prezentacji.
- I nie zrobiła pani kopii zapasowej? - zapytała Libby, zastanawiając się,
czy po prostu nie przedłuża agonii firmy Gillian.
- Miałam tam gotową prezentację - przyznała Gillian, lecz po chwili jej
twarz się rozjaśniła. - Ale mam kopie z różnych etapów pracy na starym
komputerze.
- Więc...? - Libby zawiesiła głos.
- Więc ile czasu zajmie mi ich ponowne opracowanie? Z pewnością
mniej, niż zaczynanie od początku - podsumowała.
- Czyli to właśnie powie pani temu panu, kiedy zadzwoni do niego za pięć
minut. - Libby uśmiechała się, pomagając pacjentce włożyć zniszczony płaszcz
bez dotykania jej posiniaczonych żeber. - Powodzenia!
- Dam pani znać, jak mi poszło - obiecała Gillian, wychodząc z pokoju
przed lekarką.
Nie zdawała sobie sprawy, że mężczyzna, który ich minął, sprawił, że
serce Libby zabiło szybciej, choć popatrzył na nią groźnie i wskazał listę
oczekujących pacjentów.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Pracownica socjalna! - mruczała do siebie Libby w drodze do
następnego pacjenta, który czekał w pomieszczeniu za zasłoną. Nie wiedziała
już, jak często w ostatnich dniach powtarzała sobie te słowa.
Tak właśnie nazwał ją Nick, kiedy Gillian Marsh poszła zadzwonić do
Iana Cardew. Oskarżenie to zabolało ją i zapewne właśnie dlatego zostało
wygłoszone.
Nie uważała, że zrobiła coś złego. Przed godziną Gillian zadzwoniła do
niej, by powiedzieć, że rano przedstawiła swoją spóźnioną prezentację i mimo
wszystko ma duże szanse na otrzymanie upragnionej pracy. Libby odczuwała
satysfakcję na myśl, że jej ingerencja przyniosła tak dobre efekty, chociaż nie
miała nic wspólnego z opatrzeniem ran pacjentki. Gdyby tylko mogła
zapomnieć o tym, jak Nick udzielał jej reprymendy za przekraczanie
obowiązków... Albo, co ważniejsze, gdyby mogła zignorować fakt, że coraz
ważniejsze było dla niej to, co Nick myśli o jej kompetencjach.
- O nie, tylko nie baba! - jęknął pacjent, gdy weszła do pomieszczenia i
zaciągnęła za sobą zasłony.
- Słucham? - Libby była pewna, że się przesłyszała. Na ogół to starsi
pacjenci nie potrafią się pogodzić z faktem, że leczy ich kobieta, ci młodsi zaś
chętnie wykorzystywali okazję, by wygłaszać wieloznaczne komentarze.
- Przepraszam, pani doktor - dodał szybko pacjent, zapewne wyłącznie z
powodu jej wściekłej miny. Jego własna twarz była niemal zielona, i na pewno
bardzo potrzebował stojącej obok niego jednorazowej miski.
- Naprawdę wolałbym porozmawiać z mężczyzną.
- Może to pana zdziwić, Simon, ale przechodzimy dokładnie to samo
szkolenie niezależnie od płci- odparła Libby. Zerknęła na kartę choroby i
przyjrzała się pacjentowi. Leżał na boku, a jego twarz wykrzywiał grymas bólu,
gdy nieświadomie poruszał nogami. - Mała szansa, że mnie pan zaskoczy.
Widziałam już przekłuwanie różnych części ciała, choroby przenoszone drogą
płciową i skutki przesadnie entuzjastycznych kontaktów homoseksualnych. -
Specjalnie opisała najciekawsze przypadki, o jakich słyszała od innych lekarzy z
ostrego dyżuru. Sama dotychczas nie miała z żadnym z nich do czynienia.
- O Boże, nie, nic z tych rzeczy! - zaprzeczył gwałtownie. - Grałem z
kolegami w piłkę i ktoś mnie kopnął tutaj...
- I chce się pan upewnić, że nic złego nie stało?
- rzekła Libby i sięgnęła po rękawiczki. - W tej sytuacji im szybciej
zaczniemy, tym szybciej się pan tego dowie.
Simon rzucił ostatnie rozpaczliwe spojrzenie w kierunku zasłon, jak
gdyby rozważając możliwość ucieczki. Przez chwilę Libby chciała sprawdzić,
czy Nick jest wolny, by oszczędzić pacjentowi wstydu. Pewnie dostarczyłaby
mu tym tematu do drwin, ale na szczęście mężczyzna westchnął i pozwolił
pielęgniarce odchylić przykrycie.
- Niezły siniak - zauważyła Libby i stłumiła jęk na myśl o cierpieniu
pacjenta. - I nieźle spuchło.
- To nie tylko od kopniaka - przerwał Simon i przeniósł na nią wzrok po
raz pierwszy od początku rozmowy. - Jedno z nich jest większe od... od jakiegoś
czasu.
- Od jak dawna? Od tygodni czy miesięcy? Nagle sytuacja stała się
poważna. Mocny cios
w niewłaściwe miejsce może na zawsze uszkodzić jądro, ale w tym
przypadku istniał jeszcze inny problem.
- Od kilku miesięcy - przyznał. - Może czterech czy pięciu. Ostatnio
powiększyło się i zaczęło boleć, ale nie aż tak jak teraz.
Libby zaniepokoiła się. Wiedziała, że większość guzków w tych
okolicach nie jest spowodowana rakiem, ale ten guz wyglądał groźnie,
szczególnie wziąwszy pod uwagę opisane przez Simona objawy i jego wiek.
- Jeśli się pan zgodzi, chciałabym zrobić USG i pobrać panu krew do
badań - oznajmiła. - Kiedy dostaniemy wyniki, prześlę je lekarzowi specjaliście
i obiecuję panu, że tym razem będzie to mężczyzna.
Simon blado się uśmiechnął.
- Jak długo będę musiał czekać? Powiecie mi, kiedy wrócić? Dacie jakieś
środki przeciwbólowe na ten czas?
- Nie. Załatwimy to wszystko dzisiaj, bo może pan mieć uszkodzone
naczynia krwionośne - wyjaśniła zadowolona, że udało jej się ukryć swoje
podejrzenia. - Dostanie pan wyniki przed pójściem do domu.
Z trudem zachowała uśmiech na twarzy do chwili, kiedy zaciągnęła za
sobą zasłony. Judy miała pobrać krew i oznaczyć poziom alfa-fetoprotein i
gonadotropin kosmówkowych. Kiedy zastanawiała się, komu przekazać opiekę
nad Simonem, stanęła twarzą w twarz z Nickiem.
- Tym razem masz jakiś prawdziwy medyczny problem? - zapytał. Miała
ochotę się na niego rzucić. Tylko fakt, że był jej przełożonym i że potrzebowała
jego rady, pozwolił jej powściągnąć język i uważnie dobierać słowa.
- Kogo polecasz do zrobienia biopsji jądra i jak szybko można ją zrobić? -
zapytała, gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem słuchu pacjenta. - Wyniki
badania krwi zaraz będą gotowe, USG też niedługo będzie gotowe, ale sytuacja
pacjenta się pogorszyła w wyniku kopnięcia przy grze w piłkę.
Przelotny grymas na twarzy Nicka miał zapewne oznaczać współczucie.
- Doug Andrews - odparł bez namysłu. - To o niego bym prosił, gdyby
chodziło o mnie. Mam do niego zadzwonić?
Poczuła się urażona. Czyżby sugerował, że sama nie potrafi tego
załatwić? Wiedziała jednak, że sprawa Simona jest ważniejsza niż jej duma.
- Mógłbyś? - Wyjęła z kieszeni nieodłączny notes, prezent od firmy
farmaceutycznej z reklamą najnowszego cudownego leku, i zapisała mu
najważniejsze informacje o Simonie. - Jest za zasłoną. Idę po coś do picia, ale
kiedy się czegoś dowiesz, zawołaj mnie i...
- Libby, telefon! - usłyszała głos z recepcji. Odchodząc, Nick się obejrzał.
Zignorowała jego
ostre spojrzenie i udała się do pokoju dla personelu, gdzie miała nieco
więcej prywatności. Jeśli on uważa, że jej pracę zakłóca bujne życie
towarzyskie, to nie mógłby się bardziej mylić, myślała, sięgając po słuchawkę.
Nie miała pojęcia, kto może do niej dzwonić. Odkąd zaczęła tu pracować, nie
miała czasu poznać nawet swoich kolegów, a co dopiero mówić o tym, że ktoś
mógłby do niej dzwonić spoza szpitala.
- Libby Cornish - rzuciła do słuchawki i z westchnieniem ulgi oparła się o
stojące obok krzesło.
- Pani Cornish? - zapytała jakaś kobieta.
- Doktor Cornish - poprawiła ją automatycznie, jak zwykle zadowolona z
tytułu, który nie zdradzał jej stanu cywilnego. - W czym mogę pomóc?
Jeśli chcą ją namówić na kupno podwójnych okien albo ofiarować
darmowe wakacje w zamian za jakiś kosztowny i niepotrzebny zakup...
- Och, nie wiedziałam. O mój Boże! Cóż... -Fakt, że jest lekarzem,
najwyraźniej wytrącił kobietę z równowagi. - Nazywam się Judy Peverill.
Jestem nauczycielką Natashy. Spotkałyśmy się, kiedy pani ją zapisywała.
To wystarczyło. Libby odniosła wrażenie, że żołądek podskoczył jej nagle
do gardła i zjechał na dół.
- Tash? Co się stało z Tash? - Nie wiedziała, czy wolałaby się dowiedzieć,
że jej córeczka coś prze-skrobała i została ukarana, czy że odniosła jakiś drobny
uraz na boisku.
- Pewnie to nic poważnego - odrzekła ciepło kobieta - ale pani córka nagle
dostała krwotoku z nosa. Nie możemy go zatrzymać i pomyśleliśmy, że lepiej ją
zawieźć do szpitala. Jedna z asystentek zabrała ją samochodem.
- Dziękuję, że mnie pani zawiadomiła - przerwała Libby, zanim kobieta
zdążyła opisać szczegóły zajścia. Chciała teraz tylko pobiec do recepcji i czekać
tam na Tash.
Szybkim krokiem wyszła z pokoju i zderzyła się z osobą, która właśnie
miała otworzyć drzwi.
- Libby! - Nick znów popatrzył na nią groźnie.
- Przepraszam, nie mam czasu! - zawołała przez ramię i zdenerwowana
przyspieszyła kroku. - Mam pacjenta.
Pojawiła się w samą porę, by zobaczyć, jak otwierają się drzwi i wchodzi
mała, żałośnie wyglądająca dziewczynka z garścią przesiąkniętych krwią
chusteczek przy nosku.
- Tash! Kochanie, co się stało? - zawołała Libby i opadła na kolana, by
objąć córkę. Nie myślała o tym, że znów będzie musiała zmienić poplamiony
fartuch. - Biłaś się z kimś? Ktoś uderzył cię w twarz?
- Chyba nikt się nie bił, pani... doktor Cornish -asystentka szkolna
poprawiła się, widząc jej plakietkę z nazwiskiem. - Krwawienie zaczęło się,
kiedy wszyscy siedzieli w klasie i czytali.
Libby wstała, trzymając Tash w ramionach.
- Przykładaliśmy kostki lodu do nasady nosa i szczypaliśmy to miejsce,
tak jak to robiłam z własnymi dziećmi, ale nic nie pomagało - mówiła
asystentka, idąc za Libby do wolnego gabinetu. Kobieta była bardzo
przygnębiona. - Wychowawczyni powiedziała, że lepiej ją tu przewieźć, bo inne
dzieci się boją. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że pani pracuje właśnie tutaj, na
ostrym dyżurze.
~ Zostawiłam tę informację obok numeru telefonu w formularzu
kontaktowym, kiedy zapisywałam Tash do szkoły - wyjaśniła Libby odruchowo.
Tash zachowywała się bardzo cicho, była coraz bledsza. - Nie chcę być
nieuprzejma, ale muszę Tash zbadać. Dziękuję, że przywiozła ją pani do
szpitala. - Kiwnęła głową kobiecie i odeszła.
- Co się dzieje? - zapytał Nick, wchodząc za nią do jasno oświetlonego
pomieszczenia, jakby na nią czekał. - Kto tu przywiózł to dziecko? Powinni być
z nią rodzice lub nauczycielka. Jest za mała, żeby być sama.
- Ja jestem jej rodzicem - oznajmiła Libby, znacznie bardziej
zaniepokojona tym, że Tash wygląda coraz gorzej. - Tash to moja córka.
- Mamo, niedobrze mi... - jęknęła dziewczynka i zwymiotowała.
Zawartość żołądka zmieszana była z krwią.
Nick odruchowo sięgnął po miednicę i podstawił ją pod główkę małej we
właściwym momencie. Kiedy pomagał Libby ułożyć dziewczynkę na kozetce,
aby krew nie spływała jej przez przełyk do żołądka, myślał tylko o jednym.
Przed nim leży córeczka Libby. Miał wrażenie, jakby otrzymał wstrząsającą
wiadomość. Czuł w sercu taki ból, jakby ktoś ściskał je bezlitośnie wielką ręką i
uniemożliwiał mu normalną pracę. Jak ona mogła?!
- Potrzebujemy preparatu ściągającego i opatrunku, żeby powstrzymać
krwawienie - oznajmił, odpędzając własne myśli. Później upora się z tym
okropnym uczuciem, że został zdradzony. Teraz trzeba zadbać o małą pacjentkę
i o jej matkę, która wygląda, jakby miała lada chwila zemdleć. - Niech ktoś inny
tym się zajmie - zaproponował, ledwo panując nad złością, żeby nie
przestraszyć dziecka. - Nie powinnaś leczyć członków rodziny.
- Nie zostawię jej - oznajmiła Libby, a w jej niebieskozielonych oczach
zalśnił upór. - Ma tylko mnie.
Nick poczuł zupełnie nielogiczny przypływ satysfakcji, gdy to usłyszał,
ale wiedział, że musi powstrzymać się z wyjaśnianiem tej zagadki. Czy ojciec
dziecka nie interesuje się już nimi? Chociaż czy to dla niego ważne? Na pewno
nie chce mieć znów do czynienia z Libby Cornish.
Tymczasem jednak mała dziewczynka ufała, że ją wyleczy, a jej matka
uważnie obserwowała każdy jego ruch. Na szczęście bardzo szybko udało się
zatamować krwawienie. Kiedy roztwór fizjologiczny przestał się sączyć przez
kroplówkę, uśmiechnięte dziecko zdążyło już zasypać Libby pytaniami o
wszystko naokoło.
Nick był zafascynowany. Tash wyglądem tak przypominała Libby, że
trudno było uwierzyć, jak bardzo różnią się charakterami. Libby, którą pamiętał,
była cicha i skromna. Jej córka nie miała w sobie ani grama nieśmiałości i
podchodziła do wszystkiego z ciekawością i niesłabnącym entuzjazmem.
- Już dość! - zawołała Libby, kiedy Tash zaczęła wypytywać o każdy
drobiazg w gabinecie. - Musisz być cicho, żeby odzyskać siły.
- Czuję się już dobrze, mamusiu. I strasznie chce mi się jeść. Kupisz mi
rybę z frytkami, kiedy będziemy wracać?
Nick natychmiast zauważył rozterkę Libby. Chciała być z dzieckiem, ale
miała obowiązki zawodowe.
- Kto się nią opiekuje, kiedy jesteś w pracy?
- Ze szkoły odbiera ją mama jednej z jej koleżanek, Mii. Layla jest
asystentką w szkole i mieszka blisko mnie.
- A jeśli nie może jej odebrać? Masz jakiś plan B?
- Dotychczas go nie potrzebowałam - przyznała i zacisnęła usta. - Od
kiedy Tash poszła do szkoły, nigdy nie przydarzyło się jej nic poważniejszego
niż przeziębienie albo podrapane kolana. Mieszkamy tu dopiero od kilku
miesięcy, nie miałam czasu poznać nikogo bliżej.
- Lepiej więc przebierz się i pojedź z nią do domu - zdecydował. - Doszła
do siebie bardzo szybko, ale dzień czy dwa powinna odpocząć.
- Nie mogę, Nick! - zaprotestowała. - Pracuję do szóstej.
- Wobec tego muszę przyjąć twoją córkę na oddział, ale to raczej zbędne
przy zwykłym krwawieniu z nosa.
- Ale... - Libby nie mogła się zdecydować.
- Na litość boską! - zawołał. -I tak nie mogłabyś się już dzisiaj
skoncentrować. W tej sytuacji możesz równie dobrze iść do domu. Zaraz
sprawdzę, kogo możemy wezwać na zastępstwo. Odrobisz to po prostu kiedy
indziej albo weźmiesz na dzisiaj urlop, jak wolisz.
Libby popatrzyła na niego z wyrazem zdumienia na twarzy. Nick wyszedł
i zostawił je same, ze zdziwieniem czując, że robi mu się gorąco. Nie to jednak
jest najistotniejsze. Bardziej martwiła go własna gwałtowna reakcja i jej
przyczyna, czyli chęć zaangażowania się w sprawy Libby. Nigdy tego nie robił.
Przynajmniej od chwili...
- Wystarczy! - zapowiedział sobie i przestał o tym myśleć. Libby jest
tylko jedną z jego podwładnych, która musiała zająć się dzieckiem w czasie
zmiany. Zaproponował jedyne rozsądne rozwiązanie i tym samym zakończył
sprawę. Nie zamierzał ani minuty dłużej zastanawiać się, gdzie mieszkają, jak
spędzą popołudnie i czy Libby uda się namówić córkę, by posiedziała spokojnie.
A już na pewno nie będzie odczuwać żalu i złości na myśl o tym, że ta
mila i bystra dziewczynka jest dzieckiem, jakiego nigdy nie będzie miał,
dzieckiem, które pokochałby jak własne. Jedynym racjonalnym
wytłumaczeniem tego, że się o nią troszczy, jest jego zawód. Jako lekarz musi
okazywać ludziom troskę. Nie chciał mieć dzieci, bo to byłoby w jego pojęciu
jednoznaczne ze związaniem się z kobietą. Związek zaś oznacza ryzyko, że jego
serce zostanie złamane i podeptane. Nie chciał już nigdy więcej odczuwać
takiego bólu i nie zdecyduje się na to, dopóki jest w stanie racjonalnie myśleć.
Oczywiście nie zamierzał też rozważać, kim jest ojciec dziecka Libby, bo
to nieuchronnie wiodłoby do rozmyślania o okolicznościach poczęcia. Musiałby
wtedy przyznać, że chociaż jego serce zostało złamane, w dalszym ciągu cierpi
na ból odrzucenia.
- Mamusiu, pójdę dzisiaj do szkoły?
Głos córki przywołał Libby ze świata snów do rzeczywistości. Budząc
się, zdążyła jeszcze w pełni uświadomić sobie, że śniło jej się to samo co każdej
nocy, odkąd zdała sobie sprawę, że będzie pracować z Nickiem.
- Mamusiu, pójdę? - dopytywała się Tash. Jej głos brzmiał zabawnie z
powodu tamponu, który wciąż miała w nosie. Libby miała rano go usunąć.
- Powiem ci, kiedy zbadam twój nosek, ale chyba tak - wymamrotała.
Usiłowała zatrzymać obrazy, które bladły, w miarę jak docierała do niej
rzeczywistość.
Co znaczył ten sen? Czemu stała sama w ciemności, w deszczu, moknąc
bez parasola? I dlaczego Kola...
Nick, poprawiła się ze złością. Nie wiedziała, czemu zamglone obrazy
senne przywołały w jej świadomości to zdrobnienie. Czemu Nick pojawił się w
jej śnie z wielkim parasolem, oferując schronienie?
Nietrudno zrozumieć, że w podświadomości widzi Nicka jako kogoś
silnego i opiekuńczego, zwłaszcza w sytuacji, gdy na jej życiu odcisnęło się
piętno samotnego macierzyństwa. W końcu lekarze, a szczególnie ci z ostrego
dyżuru, to typowe dominujące samce. Kobiety zaś są tak genetycznie
zaprogramowane, aby szukać w mężczyznach opoki i wsparcia. Dlaczego więc
ma wrażenie, że w tych powracających snach tkwi coś więcej? Dlaczego sny
zawsze zaczynają się tak samo, ale za każdym razem trwają nieco dłużej i są
bardziej szczegółowe?
Tego ranka było tak samo. Tym razem Nick nie tylko zaproponował jej
schronienie pod parasolem, ale objął ją i przyciągnął do siebie, pochylając się,
jak gdyby...
Nie! To tylko wspomnienia po marzeniach z czasów jej dziewczęcego
zadurzenia, kiedy razem studiowali. Nie mogła przecież po nocach o nim śnić.
A może mogła?
- Jak się dziś czuje Tash? - zapytał Nick, zanim Libby zdjęła płaszcz. -
Poszła do szkoły?
- Tak. Bardzo chciała opowiedzieć wszystkim o szpitalu. Jest ożywiona i
radosna, jakby nic się nie stało - odrzekła. Ulga, jaką odczuwała z tego powodu,
ustąpiła nagle miejsca zawstydzeniu, chociaż Nick nie mógł przecież wiedzieć,
jaką rolę odgrywał w jej powracających snach.
- Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać dziecięca odporność. - Uśmiechnął
się i po raz pierwszy od początku ich wspólnej pracy zrobił to zupełnie szczerze.
Kiedy znała go wcześniej, uśmiechał się często, ale teraz chętnie ją
krytykował i patrzył na nią z ukosa. Zmiana jego zachowania sprawiła, że
wzrosło jej tętno.
- Przy okazji... Nie miałem kiedy ci wczoraj powiedzieć, ale doskonale
zdiagnozowałaś tego raka jądra.
- A więc to jednak rak. - Zrobiło jej się bardzo żal mężczyzny, bo
wiedziała, na czym polega leczenie. Jednocześnie poczuła satysfakcję z trafnej
diagnozy.
- Doug Andrews został wczoraj dłużej, żeby go zoperować. Wcisnął go na
koniec kolejki. Powiedział, cytuję, „Do diabła z głupim, bezmyślnym budżetem
władz szpitala i z ich teorią jakości, to musi być zrobione od razu". Kazał też ci
pogratulować wyczucia. Ma nadzieję - dodał Nick, kierując się do drzwi - że nie
doszło do przerzutów.
Czemu aprobata Nicka znaczy dla mnie więcej niż komplement ze strony
najlepszego onkologa w szpitalu? - zastanawiała się chwilę później, pijąc
szybko stygnącą kawę. Czy dlatego, że dotychczas nie udawało jej się sprostać
jego wymaganiom? Czy po prostu sprawiło jej przyjemność, że ten uparciuch
się do niej uśmiechnął?
- Jesteś po prostu żałosna - zdecydowała i wylała resztkę kawy. - Tak
samo żałosna jak wtedy, kiedy ciągle się na niego gapiłaś i cierpiałaś, bo
rozmawiał z innymi kobietami, bo ciebie nawet nie zauważał.
- Aż tak źle? - usłyszała i podskoczyła. Nie wiedziała, że ktoś do niej
podszedł i, co więcej, słuchał jej mruczenia. Ile usłyszał? Wystarczająco, żeby
skojarzyć fakty? Żeby plotkować?
Zmusiła się, by na niego spojrzeć. Stała twarzą w twarz z uśmiechniętym
Davidem ffrenchem.
- Libby, tak? Spotkaliśmy się w zeszłym tygodniu. Pytałaś o dziecko,
które musieliśmy przyjąć na ostrym dyżurze, przez cesarskie cięcie. Mówiłem ci
wtedy, że na tym oddziale można zwariować. Powinnaś była mnie posłuchać.
Na położnictwie i ginekologii jest znacznie normalniej.
Takie żarty odpędziłyby jej ponure myśli, gdyby nie to, że miała inną
tajemnicę, która ją dręczyła. David stoi i rozmawia z nią, a ona musi zachować
sekret. Nie wiedziała, jakie byłyby skutki, gdyby go wyjawiła.
- Wszystko w porządku? - zapytał. - Wyglądasz na wytrąconą z
równowagi. Zaparzyć ci świeżej kawy?
Miała ochotę uciec jak najdalej, ale rozsądek podpowiadał jej, że powinna
skorzystać z okazji i poznać Davida bliżej. Być może nieprędko znów nadarzy
się okazja do odbycia z nim spokojnej rozmowy na osobności.
- Dziękuję, to bardzo...
- Libby, mamy ofiarę wypadku samochodowego - usłyszała nagle głos
Nicka. Tym razem nie pobrzmiewał w nim śmiech. - Na naszym oddziale nie
ma czasu na dolewki kawy. To nie jest lekka praca jak na pediatrii i ginekologii
- dodał już na użytek Davida.
Jednak kiedy przytrzymywał jej drzwi, zauważyła, że chociaż zażartował,
jego oczy pozostały poważne. Zupełnie jakby nie chciał, żebym zaprzyjaźniła
się z Davidem, pomyślała, idąc za nim. Ale czemu...
- Oczywiście wiesz, że on jest żonaty - dodał Nick, gdy drzwi zamknęły się
i David nie mógł już ich usłyszeć. - Jest szczęśliwy w małżeństwie, nie ma sensu
zarzucać na niego sieci.
Zanim odzyskała głos, by móc odpowiedzieć, Nick szedł już w kierunku
izby przyjęć. Syrena karetki wyła coraz głośniej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
W ciągu następnych czterech godzin miała do czynienia zarówno z
bolesnym zwichnięciem kciuka, jak i z groźnym dla życia urazem kręgów
szyjnych. Jej złość na Nicka nie ustępowała. Wciąż była oburzona jego
insynuacją, że mogłaby zrobić coś tak podłego jak podrywanie cudzego męża.
Jakie on ma prawo tak o niej myśleć? Nie jest jedyną samotną matką na
oddziale, ale to ona jest ciągle narażona na jego komentarze.
- Wiem, że to niewygodne, ale musisz nosić kołnierz ortopedyczny,
przynajmniej dopóki specjalista nie obejrzy twoich zdjęć rentgenowskich -
przypomniała młodemu studentowi medycyny z urazem kręgów szyjnych. -
Ortopeda zaś oceni, czy konieczne będzie ustabilizowanie szyi za pomocą
metalowej opaski.
Opóźni to bardzo jego naukę, jeśli w ogóle będzie mógł ją podjąć.
Dotychczas pacjent ten miał szczęście, bo na miejscu wypadku unieruchomiono
mu szyję, jeszcze zanim strażacy wyciągnęli go z rozbitego samochodu i zanim
jego układ nerwowy został nieodwracalnie uszkodzony. Nie wiadomo jednak,
jaki wpływ na jego przyszłość będą miały te obrażenia, zwłaszcza jeśli
konieczne okaże się trwałe unieruchomienie szyi, by zapobiec wystąpieniu
paraliżu.
Odetchnęła z ulgą, kiedy za studentem zamknęły się drzwi windy. Został
zabrany na ortopedię, gdzie rozpoczynała się jego długa droga do wyzdrowienia.
Libby miała pewność, że na ostrym dyżurze zrobili wszystko, by
zagwarantować powodzenie terapii. Musiała się mocno koncentrować i
rozważać wszystkie ruchy, by nie pominąć czegoś ważnego albo nie popełnić
błędu tragicznego w skutkach. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby jej złość na Nicka
zagroziła zdrowiu pacjentów. Oczywiście nadal była na niego wściekła, ale jego
przecież jej wściekłość nie obchodzi. Jej zaś nie pozwala się skoncentrować. To
się musi skończyć.
- Muszę przestać zwracać na niego uwagę, przynajmniej dopóki nie trafi
się okazja, żeby powiedzieć mu, co o tym wszystkim myślę - zadecydowała,
stojąc przed tablicą z nazwiskami oczekujących pacjentów.
- Znów mówisz do siebie - zwróciła jej uwagę Sally i starła kolejne
nazwisko. Oznaczało to, że temu człowiekowi udzielono już pomocy i odesłano
go albo do domu, albo na odpowiedni oddział. - Chyba przydałaby ci się
przerwa.
Po raz pierwszy od wielu godzin na tablicy pojawiły się puste miejsca, co
oznaczało, że kilka sal zabiegowych się zwolniło i że chwilowo nie ma
pacjentów z ciężkimi obrażeniami.
- Pewnie masz rację - zgodziła się Libby. - Jeśli ten zegar działa,
pracowałam cztery godziny bez przerwy.
- W tej sytuacji pacjenci muszą poczekać, aż napijesz się czegoś ciepłego
- zdecydowała Sally. - Nie ma czasu na jedzenie, ale jeśli będziesz tak
postępować, grozi ci odwodnienie i twój mózg przestanie pracować jak należy.
- Jesteś pewna, że mogę zrobić sobie przerwę? Naprawdę wypiłabym
herbatę - przyznała Libby.
Popijając herbatę, zastanawiała się, jak funkcjonują inni lekarze, którzy
mają dzieci. Czy także dopatrują się w każdym przeziębieniu czy nabitym guzie
symptomów śmiertelnej choroby? A może starają się nie zwracać na to uwagi i
zdarza im się przeoczyć coś ważnego, żeby tylko nie być nadopiekuńczym?
Było jej dużo łatwiej, gdy mieszkała z mamą i mogła z nią porozmawiać. Matka
była rzeczowa, nie znała się na medycynie i stanowiła doskonałą przeciwwagę
dla obdarzonej bujną wyobraźnią Libby. Była też jej powiernicą.
- Na pewno dajesz sobie radę? - Nick zjawił się tak nagle, że omal nie
upuściła kubka. - Może powinnaś przenieść się na inny oddział? Praca na
ostrym dyżurze jest bardzo stresująca - dodał. Jej serce jak zwykle zabiło
szybciej, ale równocześnie ogarnęła ją wściekłość.
- Owszem, doskonale daję sobie radę - odparła lodowato. Postanowiła nie
dać mu się zdominować, chociaż patrzył na nią z góry i był tak blisko, że nie
mogła wstać. - Czy może ktoś się skarżył?
- Nikt się nie skarżył - odparł. - Ale dziwi mnie, że przyszłaś dziś do
pracy. Myślałem, że zostaniesz z córką.
- Zostałabym, gdyby ona nie chciała iść do szkoły - wyjaśniła. Miała
jednak poczucie winy, bo rano ucieszyła się, że nie będzie musiała znów się
zwalniać z pracy z powodu Tash. - Wczoraj faktycznie nie miałam wyjścia. Od
śmierci mojej mamy Tash ani razu nie chorowała. Dziś musiałabym ją przykuć
do łóżka kajdankami, żeby powstrzymać ją przed spotkaniem się z koleżankami.
- Ona może czuje się dobrze, ale za to ty jesteś biała jak prześcieradło -
zauważył. Popatrzył na jej zmęczoną twarz wzrokiem, który w niczym nie
przypominał oczu Nicka z jej snów.
- To, że czasem potrzebuję odpoczynku, świadczy tylko o tym, że nie
jestem robotem. - Zauważyła ze zdumieniem, że kąciki jego ust zadrgały, jakby
bronił się przed uśmiechem. Znała ten uśmiech z wielu zabawnych sytuacji w
ich studenckich czasach...
- Rzeczywiście - zgodził się i uśmiechnął.
Ten uśmiech! Prześladował ją od pierwszego dnia na studiach. Wtedy
gotowa była oddać wszystko, żeby tak się do niej uśmiechnął albo żeby chociaż
zwrócił na nią uwagę, kiedy siedziała nad książkami, izolując się od świata.
Teraz...
- Powinnaś też coś zjeść - dodał i znów spoważniał. - Jeśli się nagle
przewrócisz ze zmęczenia, to będzie bardzo zła reklama dla oddziału.
Właściwie co tak go pociąga w tej kobiecie?
Ciągle był na siebie zły za sposób, w jaki odezwał się do Libby po
dyżurze. To było okropnie niezręczne, ale gdy zobaczył, jak siedzi i trzyma w
obu rękach kubek z gorącą herbatą, wydała mu się przemarznięta i opuszczona.
- Jesteś wobec niej opiekuńczy - mruknął i parsknął śmiechem. Już kiedyś
był opiekuńczy wobec cichej, nieśmiałej Libby Cornish, i proszę, co mu to
dało... - Dość tego. Już raz to przerabiałeś i jakoś ci się nie spodobało.
Musiał jednak przyznać, że nie był z sobą szczery. Pamiętał przecież ten
wspaniały tydzień, mniej więcej w połowie studiów, kiedy przestali wreszcie
bawić się w podchody. Po latach, jakie przedtem spędził, skupiając się na
realizacji swego celu, nagle poczuł olśnienie, patrząc w jej oczy i czując jej
bliskość.
Owszem, nie mógł zaprzeczyć, że był popularny. Mógł, nie chwaląc się,
powiedzieć, że zawsze kręciło się wokół niego mnóstwo roześmianych
dziewcząt. Była to jednak zasługa jego wyglądu i tego, że naprawdę lubił ludzi.
Chciał się przyjaźnić z dziewczynami z roku, nawet z tą cichą i pulchną, która
wręcz unikała patrzenia mu w oczy. Uważał jednak, że nie powinien się
angażować, by nie tracić czasu potrzebnego na naukę.
Aż do tego wieczoru, kiedy brnął w deszczu w kierunku swojej kawalerki.
Lało tak strasznie, że parasol osłaniał tylko głowę i ramiona. Nagle zobaczył, że
grupa wyrostków przebiegła przez ulicę i wyrwała parasol jakiejś kobiecie.
Popchnęli ją tak, że uderzyła się o ścianę i zachwiała.
- Nic ci się nie stało? - Podbiegł do niej i ją objął, by pomóc jej utrzymać
równowagę. Popatrzyła na niego i dopiero wtedy zorientował się, że to Libby.
Jej piękne oczy błyszczały strachem, a po włosach spływały krople deszczu.
Wtedy zrozumiał, że przepadł. Ich pierwszy pocałunek powiedział mu wszystko.
Nawet w najbardziej nieodpowiednim momencie można spotkać osobę, z którą
chce się spędzić resztę życia.
- Moja jedyna komórka mózgowa zgłupiała doszczętnie - uznał, nadal
czując zażenowanie z powodu tego, jak przeżywał jej zniknięcie kilka tygodni
później.
Szalał ze strachu, próbując się dowiedzieć, co się z nią stało. Po raz
pierwszy kariera zupełnie przestała się dla niego liczyć. A kiedy odkrył, że po
prostu wyjechała bez słowa, był tak wstrząśnięty, że tylko dzięki uporowi
promotora zmobilizował się, by skończyć studia.
- To się więcej nie powtórzy - postanowił. - Nieważne, że ona wciąż tak
samo na mnie działa. To tylko reakcja hormonalna. Nie jestem aż tak głupi, żeby
myśleć, że coś dla niej znaczę. Nie po tamtym.
Był to jedyny przypadek, kiedy naprawdę zaangażował się emocjonalnie.
Wspominał ten fakt ze złością, bo zrozumiał, że jego życie stanęło w miejscu,
kiedy Libby je opuściła. Zdał sobie sprawę, że rzadko spotykał się z kobietą
dłużej niż przez kilka tygodni, a między tymi okresami często mijały miesiące.
- Tymczasem ona spokojnie ułożyła sobie życie, zdobyła dyplom i
urodziła dziecko!
Te gorzkie słowa powracały do niego jak echo.
Usiadł i pomyślał, że jeśli chce w ogóle dzisiaj zasnąć, musi wyciszyć
galopadę myśli, i to szybko.
Może to chodzi o zadawniony żal do Libby? Czy wciąż ma jej za złe, że
go oszukała? A może w grę wchodzą jakieś głębsze uczucia? Dlaczego tak
okropnie ją traktuje? Czy dlatego, że powinien był o niej dawno temu
zapomnieć, czy też ból, który mu zadała, wykańcza go psychicznie?
A może to ten stary pokój skłania go do refleksji godnych nastolatka?
Odkąd rodzice wyjechali w swoją wielką podróż, mieszkał trochę u siebie, a
trochę u nich. Być może napływ wspomnień to tylko kwestia otoczenia...
Tyle że po prostu nie potrafił nie myśleć o Libby. Najwyraźniej była jedną
z tych chorób, których jednorazowe przebycie nie gwarantuje odporności.
Pomimo żalu, jaki wciąż do niej żywił, podobała mu się tak jak dawniej.
- Oczywiście to nie znaczy, że się w niej znów... zakocham - rzucił w
ciemność wokół siebie. Zanim wreszcie zasnął, zdziwił się, dlaczego usłyszał w
głowie śmiech.
Pocałował ją! Nick Howell ją pocałował! Rozpierała ją radość, a serce
biło szybko. Przewróciła się na bok i poczuła, że na drugiej połowie łóżka
wygodnie umościła się jej córka. Marzenie się rozpłynęło.
To był tylko sen. Ten sam sen. Ale wydawał się taki prawdziwy, kiedy
Nick nachylił się, by ją pocałować!
- Zupełnie jak... - szepnęła, przeklinając bujną wyobraźnię i to, że praca z
nim uwolniła stłumione dawno fantazje. Ta skończyła się jednak inaczej niż
zwykle.
Oczywiście działo się to tylko w jej głowie, ale wydawało się zbyt
realistyczne, by nadal uważać to za sen, chociaż zaczynało się tak jak pozostałe.
Leżała spokojnie, z nadzieją, że uda jej się jakoś poskładać wspomnienia,
chociaż mogło to przynieść jedynie frustrację.
Tym razem ktoś ją gonił. Serce biło jej mocno w przeczuciu zagrożenia.
Ktoś ją szarpał, a potem nagle zalała ją lodowata woda. Stała tak, zupełnie
bezbronna, aż, nie wiadomo skąd, pojawił się ktoś z parasolem, by ją chronić.
Pamiętała, że spojrzała w oczy Nicka i że on pochylił się ku niej w konkretnym
celu. Jego usta dotknęły jej warg, poczuła skurcz w sercu i zdała sobie sprawę,
że to na ten moment czekała przez całe życie.
- Co za głupota! - szepnęła, kiedy doszedł do głosu rozsądek. Może sobie
marzyć o spotkaniu idealnego mężczyzny, ale wiedziała już od dawna, że tym
mężczyzną nie będzie Nick Howell. A przecież nie ma nic złego w marzeniach,
bo w nich mogła magicznym sposobem wymazać wszystkie jego irytujące
nawyki. Na przykład sposób, w jaki na nią patrzył, kiedy uśmiechała się do
pacjentów, szczególnie płci przeciwnej.
Naturalnie jej wyobraźnia mogła przydzielać mu pierwszoplanową rolę w
snach, ale Libby wiedziała aż nazbyt dobrze, że nie powinna mieć żadnych
nadziei na urzeczywistnienie tych snów. Osiągnęła cel - była teraz lekarką, ma
też ukochaną córkę, którą musi wychować. To wystarczająco dużo pracy.
Zadzwonił budzik. Jego irytujący dźwięk oznaczał nowy dzień, który
Tash rozpoczęła, myjąc się i ubierając nienaturalnie wolno.
- Kochanie, owsianka ci wystygnie, jeśli się nie pospieszysz. - Libby
wbiegła do pokoju. - Posypałam ją brązowym cukrem... - Urwała na widok
ogromnego siniaka na szczupłej ręce córki. Wydawało się, że Tash nie zwraca
na niego uwagi. Włożyła bluzę, jakby nieświadoma jego istnienia.
Siniak zniknął z oczu Libby, ale nie zniknął ze świadomości i z serca.
Szok sprawił, że przez chwilę nie mogła złapać tchu. Potem przez głowę
przebiegły jej różne możliwe wyjaśnienia i pomimo wprawy w przeprowadzaniu
wywiadów lekarskich, nie potrafiła sformułować żadnego sensownego pytania.
Upadła na boisku czy może ktoś ją w szkole dręczy? Czy dlatego zrobiła się
taka cicha od czasu przeprowadzki? A jeśli to stąd ten okropny krwotok?
Trudno było w to uwierzyć. Atmosfera w szkole wydawała się tak dobra,
że Libby nawet nie zapytała o przypadki dręczenia uczniów, kiedy ją
oprowadzano. Poza tym zawsze uważała, że jej otwarta i przyjazna córka nie
zostałaby wybrana na ofiarę. Może ona, matka, była zbyt pewna tego miejsca?
Może powinna była lepiej się tej szkole przyjrzeć? Ale przecież ona nie ma na to
czasu!
Drgnęła i popatrzyła na zegar ze świadomością, że jeśli się nie pospieszy,
na pewno się spóźni, a Nick oczywiście znów da jej do zrozumienia, że
zauważył jej lenistwo.
- Śniadanie gotowe, Tash - powiedziała wreszcie i postanowiła odłożyć
pytania na później. Takich spraw nie należy załatwiać pochopnie. Poza tym,
zanim porozmawia z Tash, powinna zamienić kilka słów z jej nauczycielką, z tą
Judy Peverill, i sprawdzić, czy ona coś o tym wie.
A jeśli wie i nie zareagowała...
- Nie wymyślaj sobie kłopotów - mruknęła Libby. Pomachała Tash, kiedy
ta wchodziła do domu przyjaciółki, świadoma, że dziecko na razie jest
bezpieczne. - Poczekaj, aż porozmawiasz z nauczycielką. Nie denerwuj się,
dopóki się nie dowiesz, o co chodzi. Pal sześć! Będę się denerwować, kiedy
tylko zechcę! - Z trudem zaparkowała na ciasnym parkingu, myśląc ciągle o
sinej rączce Tash. -Lepiej żeby to było jednorazowe zdarzenie i lepiej, żeby
mieli dobry powód, aby to przede mną ukryć!
- Libby. - Nick pojawił się, gdy tylko weszła. Jej twarz zaczerwieniła się
na wspomnienie okoliczności, w jakich ostatnio wypowiedział jej imię. -Był do
ciebie telefon - oznajmił i odciągnął ją w głąb korytarza. - To ktoś ze szkoły
twojej córki. Zaraz ją tu przywiozą.
- Zaraz ją przywiozą? - powtórzyła bez sensu.
- Jak to, tutaj? - Otworzyła szeroko oczy, serce jej zamarło. Poczucie winy
omal jej nie zmiażdżyło.
- O Boże!
Co się stało jej ukochanej córeczce? Ledwie kilka minut temu zostawiła ją
u przyjaciółki. Przecież to nie tam ją pobili! Czemu nie zapytała Tash, skąd ma
tego siniaka? Nigdy sobie nie wybaczy, jeśli...
- Libby? - Nick wziął ją za rękę i odciągnął sprzed łóżka na kółkach, które
pchano do windy. Nie zwróciła uwagi na zdenerwowanych ludzi i przyrządy
jednoznacznie wskazujące, że pacjent potrzebuje natychmiastowej operacji.
Mogła myśleć tylko o córeczce. - Strasznie zbladłaś. Nie zemdlejesz, prawda?
- spytał z troską.
- Nie zemdleję - oznajmiła, udając się do wejścia, gdzie miało pojawić się
jej dziecko. - Kto dzwonił? Co mówili?
- Ja z tym kimś nie rozmawiałem. Tylko przekazano mi wiadomość. -
Widać było, że jest przejęty.
- Czy twoja córka ma problemy ze zdrowiem?
- Nie! - zaprzeczyła. - To znaczy dotąd ich nie miała, ale dzisiaj rano... -
Urwała, żeby nie powiedzieć nic pochopnie, ale niepokój o Tash przeważył.
- Dzisiaj rano zauważyłam na jej ramieniu siniaki. Nick, myślę, że ktoś się
nad nią znęca w szkole.
- Co ci powiedziała, kiedy ją zapytałaś?
- Nie zapytałam - wyznała, czując się coraz bardziej winna. - Byłam w
takim szoku... A ona w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Nie wiedziałam, jak
zapytać, a poza tym rano nigdy nie ma czasu, żeby porozmawiać. Chciałam
zadzwonić dzisiaj do szkoły i zapytać o to jej nauczycielkę. Miałam wieczorem
porozmawiać z Tash. Jeśli coś jej się stanie dlatego, że ja...
- Mamusiu! - usłyszała stłumiony głosik i zobaczyła Tash. Dziewczynka
przyciskała do nosa zakrwawioną chustkę. - To się znowu stało! - załkała. Libby
objęła ją i przytuliła mocno.
- Co się dzieje, Layla? - zapytała, biegnąc do najbliższego wolnego
gabinetu. - Tash i Mia się pokłóciły?
- Były wtedy w dwóch różnych pokojach - odrzekła Layla Rafik i objęła
swoją przestraszoną córkę.
- Mia myła akurat zęby na górze, a Tash była ze mną w kuchni.
Libby nigdy nie wątpiła w prawdomówność Layli. Tym razem także
wystarczyło na nią popatrzeć, by jej uwierzyć. Jednak dopiero widok Nicka,
który zbliżał się ze sprzętem do pobrań krwi i wydawał odpowiednie polecenia,
przywrócił jej zdolność logicznego rozumowania.
- Myślisz, że to anemia? - spytała z uczuciem
ulgi.
Taka diagnoza pasowałaby do symptomów, które ostatnio zauważyła u
Tash. Bywała blada i pozbawiona energii. Siniaki i krwotoki to także klasyczne
objawy, powinna była sama na to wpaść... Zapewne tak by było, gdyby chodziło
o jakiegokolwiek obcego pacjenta.
- Dlatego właśnie nazywają to badaniami diagnostycznymi - zauważył
szorstko Nick. Wręczył próbkę sanitariuszowi i nakazał, by laboratorium
potraktowało tę sprawę priorytetowo. - A teraz musimy zakorkować tę pannę,
żeby nam się tu nie rozpłynęła - zwrócił się do Tash.
- Chcesz, żebym zaczekała? - zapytała Layla i spojrzała na zegarek. Libby
zdała sobie sprawę, że przyjaciółka pewnie spieszy się do pracy. - Dzwoniłam
do szkoły, że się spóźnię, i że są ze mną Mia i Tash. Mogę poczekać na wyniki.
- Nie, jedź z Mią do szkoły - odrzekła Libby. Bardzo by chciała mieć przy
sobie kogoś bliskiego, ale to by było samolubne. - Zadzwonię i dam ci znać, co
się dzieje.
- Mogę tu wstąpić w drodze ze szkoły i zabrać Tash, żebyś znów nie
musiała zwalniać się z pracy - zaproponowała Layla już przy drzwiach. -
Przecież na mojej kanapie odpoczywa się tak samo jak na twojej.
- Dam ci znać - oznajmiła Libby, lecz wiedziała, że nie chce, by obcy
ludzie zajmowali się jej chorym dzieckiem. Była w trudnej sytuacji, to prawda,
ale jej instynkt macierzyński zawsze był bardzo silny.
- Cześć, Tash! - zawołała Mia, kierując się za matką. - Powiem pani
Peverill, że znów ci leciała krew.
- Może to ty powinnaś zrobić, Libby - zauważył Nick.
Kiedy się do niego odwróciła, delikatnie badał migdałki Tash, a potem
zapisał coś w karcie choroby. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że
przeprowadził już badanie wstępne.
Libby była w rozterce. Wiedziała, że powinna powiadomić nauczycielkę
Tash o wydarzeniach tego dnia, ale za nic w świecie nie chciała zostawiać
córeczki pod czyjąś opieką, nawet kogoś tak zaufanego jak Nick.
- Zadzwoń stąd, jeśli nie chcesz jej zostawiać -zaproponował i
przypomniał jej, że musi wybrać dziewiątkę, by wyjść na miasto. Zupełnie jakby
u-ważał, że jej umysł nie funkcjonuje normalnie.
Lekcje już się zaczęły i Libby musiała poprosić szkolną sekretarkę, by
zawiadomiła panią Peverill o nieobecności Tash. Tylko co zrobi z córką, kiedy
wypiszą ją z ostrego dyżuru? Nie chciała znów brać wolnego. Pragnęła być z
Tash, ale to nie byłoby uczciwe wobec kolegów, bo pracowników ciągle
brakowało.
Gdy przyszły wyniki, wszystko jednak przestało się liczyć.
- Usiądź, Libby - poprosił Nick.
Jej żołądek skurczył się rozpaczliwie, gdy zauważyła, że spoważniał. To
nie może znaczyć nic dobrego. Wyglądał tak tylko wtedy, kiedy miał do
przekazania naprawdę złe wiadomości, a ta przecież nie może być aż tak zła...
- Oczywiście musimy zrobić więcej badań, żeby uzyskać pewność.
Nakłucie lędźwiowe, pobranie próbki szpiku...
Potrząsnęła głową i poczuła, że musi stać, kiedy to usłyszy. Dała znak, by
mówił dalej. Anemia, liczba komórek krwi daleka od normy, blasty,
retikulocyry, płytki... Znała te słowa. Długo uczyła się ich na pamięć i
poznawała ich znaczenie dla poprawnego funkcjonowania organizmu człowieka.
Teraz jednak wszystkie brzmiały obco.
Zrozumiała tylko jedno z nich.
- Białaczka? - wyszeptała. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i musiała
usiąść. To nie może być prawda. Potrząsnęła głową. - Niemożliwe. Nie Tash...
- Mamusiu? - zapytała cichutko dziewczynka. Miała przerażone oczy i
była bledsza niż zwykle. - Czy to znaczy, że ja umrę?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Słowa Tash dotarły wreszcie do Libby. Wkradły się w jej myśli i nadały
nowy wymiar jej sennym koszmarom.
- Oczywiście, że nie umrzesz - uspokoiła córkę. Tash opowiedziała im z
płaczem, że siostra jej
koleżanki z klasy przegrała walkę z tą chorobą.
- Od tego czasu wymyślono nowe, lepsze lekarstwa - wyjaśniała córeczce,
idąc z nią na oddział. Miała nadzieję, że jej głos brzmiał pewnie. Była skupiona
na Tash, ale zdawała sobie sprawę, że wiadomość już się rozeszła po szpitalu. W
drodze do windy i na oddział onkologii niemal czuła pełne współczucia
spojrzenia. Mimo przerażenia uznała, że wzbiera w niej determinacja. Tej jednej
walki nie może przegrać.
- Cześć, mała, jak się masz? - zapytał David ffrench, podchodząc do łóżka
Tash z czerwonym balonikiem w ręku.
Libby chciała się do niego uśmiechnąć, ale była zbyt zmęczona, by jej
wysiłek przyniósł jakiś rezultat. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio spała dłużej
niż kilka minut.
- Nie lubię być chora - wyznała Tash drżącym głosem. Serce Libby
ścisnęło się z bólu na myśl, że nie może w żaden sposób pomóc ukochanemu
dziecku. Środki przeciwwymiotne w ogóle nie działały, a skutki uboczne
chemioterapii dawały o sobie znać. Tash czuła się okropnie.
- Mógłbym ci opowiedzieć jakąś bajkę, żebyś o tym nie myślała. Mogę
też przyjść kiedy indziej
- zaproponował David. W jego głosie pobrzmiewała niepewność, która
nie pasowała do jego profesjonalizmu. Libby rozumiała, czemu Leah właśnie
jego wybrała na ojca swoich dzieci.
Tash przyznała, że chętnie posłuchałaby bajki. Libby bardzo się zdziwiła,
bo zaledwie kilka minut wcześniej zaproponowała jej to samo i spotkała się z
odmową. Nie miała jednak do Tash pretensji. Chemioterapia miała trwać pięć
dni, z czego zostały jeszcze dwa. Jeśli znalazł się ktoś, kto chce zająć się Tash,
to ona może się zdrzemnąć kilka minut.
- Jesteś wyczerpana - rzekł cicho David. Gdy otworzyła oczy, jej
spojrzenie natychmiast powędrowało w kierunku łóżka. - Śpi - uspokoił ją.
Uśmiechał się ciepło, a ona po raz kolejny zwróciła uwagę na jego
niebieskozielone oczy. Ktoś, kto nie znał prawdy, mógł pomyśleć, że to on jest
ojcem Tash.
- Przykro mi, że tak źle to znosi. Naprawdę nie wiadomo, dlaczego jedni
pacjenci reagują gorzej niż inni.
- Wiem. Wymioty i biegunka są coraz silniejsze
- westchnęła Libby. - Ale przynajmniej wyniki się nie pogorszyły i nie
zaczęła tracić włosów.
- Ma śliczne włosy, zupełnie jak jej mama. Ty przynajmniej wiesz, że po
chemii odrastają. Większość rodziców tego nie wie.
- To żadna pociecha dla ośmiolatki - zauważyła smutno Libby. - Dzieci w
tym wieku nie umieją spokojnie przeżyć tygodnia przed świętami. Miną
miesiące, zanim włosy odrosną, dla niej to jak wieczność. - Zastanowiło ją, że
tak spokojnie z nim rozmawia. Kiedy zaczęła pracę w tym szpitalu, unikała jego
wzroku. Odkąd jednak został częstym gościem w pokoju Tash, miała wrażenie,
że zna go od dawna.
To była przyjemna myśl i ogrzewała ją, dopóki nie zadzwonił jego pager,
wzywając go na oddział do kobiety zapłodnionej in vitro z podejrzeniem
oderwania łożyska.
Gdy odszedł, znów poczuła się samotna. Jej matka nie żyła i nie było
nikogo, z kim mogłaby dzielić ciężar oczekiwania na wyniki chemioterapii albo
porozmawiać w chwilach, kiedy ze zmęczenia ogarniało ją zwątpienie. Nikogo,
kto mógłby ją przytulić i pocieszyć.
- Wyglądasz strasznie. - Głos Nicka wdarł się do jej myśli. Nie wiedziała,
czy ma śmiać się, czy zapłakać.
- Dziękuję za te miłe słowa - powiedziała cicho. Nie mogła pojąć, jak jej
serce jest dalej w stanie bić tak szybko na dźwięk jego głosu.
- Założę się, że nie byłaś w domu, odkąd wiesz o chorobie Tash - mówił,
nie zwracając uwagi na ironię w jej głosie.
- To przegrasz - powiedziała. W zasadzie Nick miał rację, bo w ciągu tych
trzech potwornych dni pojechała do domu tylko na chwilę, by zabrać przybory
toaletowe i zmianę ubrania dla siebie i dla Tash. Poza tym nie wyszła ze szpitala
i albo pracowała, albo siedziała przy łóżku córki.
Nick spojrzał na nią sceptycznie i mruknął coś do siebie.
- Tash teraz śpi. Chodź ze mną na parę minut
- poprosił i wziął ją pod rękę, by pomóc jej wstać.
Gdyby nie była tak bardzo senna, na pewno zapytałaby go, dokąd ją
zabiera. Przecież skończyła dyżur kilka godzin temu. Kiedy zaczęła znów
świadomie myśleć, okazało się, że idą do małej kuchenki dla personelu tuż obok
pokoju Tash.
- Usiądź - polecił i podszedł do kuchenki mikrofalowej. Rozległ się
dźwięk sygnalizujący, że potrawa została podgrzana. - Wyglądasz, jakbyś od
tygodnia nic nie jadła.
Ta nagła troska przepełniła czarę.
- Nie mogę jeść - zaprotestowała cicho. - Zupełnie nie mam apetytu.
- Bo jesteś za bardzo zmęczona i nie myślisz o tym
- wyjaśnił i postawił przed nią ciepłe danie, miskę sałatki i szklankę soku
pomarańczowego. - David ffrench powiedział, że spędzasz tu każdą wolną
chwilę. Kiedy nie masz dyżuru, siedzisz przy córce. Ale i bez niego wiem, że
jesteś na granicy wytrzymałości.
- David ci powiedział? - Nie wiedziała, czy powinna być zła, że się
wtrąca, czy wdzięczna za zainteresowanie.
- Martwi się o ciebie. Jak wszyscy - dodał szybko.
- Ja nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak się czujesz.
Ogarnęło ją wzruszenie. Do tej pory była zupełnie otępiała i czuła się taka
samotna!
- W swojej arogancji myślałam, że jako lekarz lepiej dam sobie radę. -
Pokręciła głową. - Ale tak jest gorzej.
- Za dużo wiesz - zgodził się. - Masz świadomość, co może pójść źle i
oczywiście przez cały czas zwracasz uwagę na drobiazgi i wmawiasz sobie, że
coś jest nie tak.
- To brzmi, jakbyś znał to z doświadczenia. Ktoś z rodziny? - Zabroniła
sobie myśleć, że mógł stracić dziecko albo kobietę jego życia. Powinno ją tylko
interesować, że ona nigdy nie będzie tą kobietą.
- Ojciec. - Zobaczyła w jego oczach troskę. - Miał poważny atak serca.
Nie przeżyłby, gdyby akurat nie był w szpitalu na badaniach.
- Jak się teraz czuje? - zapytała, zupełnie jakby zdrowie Tash było
związane ze zdrowiem jego ojca.
- Jest w Rosji - odrzekł Nick z uśmiechem.
- Rosja? - Tego się nie spodziewała.
- To było pierwsze słowo, jakie usłyszał od mojej matki, kiedy odzyskał
przytomność. Nie może umrzeć, bo obiecał jej wyjazd do Rosji i odwiedziny u
jej krewnych.
- I wyzdrowiał na tyle, żeby tam pojechać? To przecież strasznie długi lot!
- Ma wszczepione bypassy, a poza tym czuje się lepiej niż przedtem -
odparł. - Zresztą nie miał wyboru. Moja matka pilnuje, żeby brał lekarstwa,
sprawdza, co je, i spaceruje z nim, żeby się upewnić, że naprawdę ćwiczy.
Twierdzi, że tresowała go przez czterdzieści lat i nie ma ochoty przechodzić
przez to samo z nowym mężem, więc musi troszczyć się o tego, którego już ma.
Libby śmiała się razem z nim, a potem coś sobie przypomniała.
- Jest Rosjanką, prawda? - Kolejny kawałek układanki wskoczył na
miejsce i zanim zdała sobie z tego sprawę, powiedziała to na głos.
- A ty wcale nie nazywasz się Nicholas, tylko Nikolai. Dlatego matka
mówi do ciebie Kola...
Na jego twarzy pojawiło się nagle tyle emocji, że szybko pożałowała swej
szczerości. Chyba go zirytowała. Ale jak ma go przeprosić, jeśli nie wie, czym
go tak uraziła? Przecież nie tym, że napomknęła o jego pochodzeniu. Nie mógł
to być sekret, bo ledwie przed kilkoma minutami powiedział jej, że ma w Rosji
krewnych. Spuściła wzrok i zauważyła, że zjadła prawie wszystko, co jej
przygotował. Nie wiedziała nawet, że je. Nagle straciła jednak apetyt i odsunęła
talerz.
- Ogromnie ci dziękuję, ale jeśli będę tyle jeść, stanę się gruba jak beczka
- wygłosiła swój stary tekst z czasów, kiedy próbowała schudnąć.
- Frytki mają więcej tłuszczu niż ty! - rzekł zniecierpliwiony. -
Potrzebujesz dużo siły, jeśli chcesz pomóc córce. - Urwał, jakby nagle
pożałował, że poruszył osobisty temat. Szybko jednak podjął: -Uważam, że
powinnaś wziąć parę dni wolnego, żeby z nią posiedzieć. Nie możesz
jednocześnie pracować i dotrzymywać jej towarzystwa, bo się wykończysz. A i
tak na niczym się nie skupisz.
- Właśnie tak postąpiłabym w idealnym świecie - przyznała chłodno
Libby, niezadowolona, że sam od razu uznał, co dla niej jest najlepsze. - Ale
ponieważ nie wygrałam na loterii, a rachunki same się nie zapłacą, muszę
normalnie pracować. - To zabrzmiało małostkowo. Wiedziała o tym i zagryzła
wargi. Przecież Nick tak o nią dba!
Spojrzał na nią ze złością i przez chwilę miała wrażenie, że na nią
krzyknie. Jednak jego twarz nie wyrażała już emocji, gdy odezwał się cicho:
- I tak będziesz musiała przestać pracować, jeśli uznam, że to
niebezpieczne dla pacjentów. A to nastąpi już niedługo, jeśli się nie wyśpisz.
Gdy wyszedł z kuchni, poczuła, że robi jej się niedobrze.
- Oczywiście on ma rację - szepnęła zrozpaczona.
Po raz kolejny poczuła się jak między młotem a kowadłem. Musi spędzać
jak najwięcej czasu z Tash. Dziecko nie może przejść terapii samotnie bez
uszczerbku dla zdrowia psychicznego. Jednak ona, matka, musi też zarabiać.
Nie może stracić pracy w tym szpitalu, jeśli kiedykolwiek ma kupić dom.
Poczuła pod powiekami łzy, ale je stłumiła. Nie wolno jej się złościć z
tego powodu, że jest z tym problemem sama. Gdyby żyła mama...
- Dość! - Westchnęła i wyprostowała się. Ma przecież nowy cel. - Gdyby
żyła, nie dowiedziałabyś się, że nie jesteś sama na świecie. A teraz bardziej niż
kiedykolwiek potrzebujesz rodziny.
Przez chwilę pomyślała o najgorszym. Jeśli Tash nie zareaguje
pozytywnie na chemioterapię, będzie trzeba znaleźć dawcę szpiku. Nie może już
tego dłużej odkładać, jeśli ma szukać chętnych do poddania się badaniu
antygenów zgodności tkankowej. Zamknęła oczy. Bała się, wiedząc, jak wielki
chaos ma wprowadzić w życie obcych ludzi. Nagle usłyszała, że Tash jęknęła i
zaczęła wymiotować. Natychmiast pobiegła, by jej podsunąć miskę. Wiedziała
już, że dla córki zrobi absolutnie wszystko.
- Leah? - powiedziała przez telefon kilka godzin później, kiedy Tash
znowu zasnęła. - Mówi Libby Cornish. Nie wiem, czy mnie pamiętasz...
- Oczywiście, że pamiętam - usłyszała ciepły głos. - Czy mogę coś dla
ciebie zrobić?
W jednej chwili całe starannie ułożone wyjaśnienia, które powtarzała w
myślach, uleciały jej z głowy. Pamiętała tylko, dlaczego musiała się z Leah
skontaktować.
- Nie wiem, czy twój mąż ci mówił, że moja córeczka Tash... Natasha...
ma białaczkę i przechodzi chemioterapię - wykrztusiła. - David był dzisiaj na
oddziale. Na chwilę poprawił jej samopoczucie, ale myślałam, że może... Jeśli
chemia nie podziała i nie nastąpi remisja, będzie konieczny... - Urwała, bo nie
mogła już mówić dalej. Słowa u-więzły jej w gardle. Cała ta sytuacja wydawała
jej się nierzeczywista.
Milczenie w słuchawce trwało tylko kilka sekund, ale Libby odniosła
wrażenie, że minęła wieczność.
- Gdzie jesteś? - zapytała Leah. - W szpitalu?
- Tash źle się czuje po tej chemii i spędzam z nią każdą wolną chwilę,
kiedy tylko nie mam dyżurów.
Leah szybko odgadła, o co Libby chodzi.
- Posłuchaj... - odezwała się po namyśle. Libby zastanawiała się
niespokojnie, co usłyszy. Powinna była się domyśleć, że żona Davida nie będzie
niczego owijać w bawełnę. - Zastanawiałam się, czemu do tej pory nie
zadzwoniłaś, ale to oczywiście nie moja sprawa - rzekła w końcu Leah. -
Dobrze, że się odezwałaś, chociaż to straszne, co cię do tego skłoniło. Zostaw to
mnie, skontaktuję się niedługo.
Libby odłożyła słuchawkę. Czuła się, jakby właśnie przeżyła tornado, ale
musiała się uśmiechnąć. Żonę Davida poznała kilka miesięcy temu, ale nie
zapomniała jej energii i serdecznego zainteresowania. Leah o nic jednak się nie
dopytywała, chociaż na pewno miała na to ochotę, i bardzo dobrze to o niej
świadczyło.
Cóż, pomyślała Libby z lekkim niepokojem. Niedługo Leah pozna
wszystkie odpowiedzi. Tymczasem zaś...
- Do diabła, spóźnię się, jeśli się nie pospieszę - powiedziała do siebie,
patrząc na zegarek.
Zatrzymała się na chwilkę przy łóżku Tash. Bolało ją serce, gdy patrzyła
na swoją niegdyś ruchliwą, wesołą córkę, która teraz leżała blada i mizerna.
Gdyby mogła wziąć na siebie jej cierpienie...
Nie ma na to szans, pomyślała i delikatnie pogłaskała ciemne włosy. Na
ich tle buzia Tash wydawała się jeszcze bledsza, a przecież wkrótce zaczną
wypadać... Schyliła się i musnęła ustami skroń córki.
- Kocham cię, skarbie - szepnęła cichutko, by jej nie obudzić. Tash
potrzebuje czasu, aby nabrać sił przed kolejnym paraliżującym atakiem mdłości.
-Niedługo wrócę.
- Dobry Boże! - Kilka minut po rozpoczęciu dyżuru Libby usłyszała pełen
przerażenia krzyk.
Zwykły szpitalny gwar ucichł, ale po chwili rozległy się nawoływania i
okrzyki. Libby pobiegła w stronę, w którą skierowane były spojrzenia
pacjentów. Musiało się stać coś strasznego.
- Ma przecięte gardło! - zawołał ktoś.
- Nie żyje! - wrzasnął ktoś inny.
- Zróbcie coś! - do chóru dołączały kolejne głosy.
Libby zobaczyła ofiarę. Była taka młoda, pomyślała, padając na kolana
obok drobnego ciała. Dotknęła przesiąkniętego krwią materiału, który dłoń
rannej ciągle przyciskała do szyi. Kobieta otworzyła oczy i popatrzyła na nią
przerażonym wzrokiem. Libby zdumiona zrozumiała, że dziewczyna jeszcze
żyje.
- Witaj. Mam na imię Libby i jestem lekarzem
- zaczęła, ale nagle szczupłe palce kobiety rozwarły się bezwładnie i
Libby nie miała już wątpliwości, że sytuacja jest poważna. - Niech mi ktoś
pomoże!
- zawołała i spróbowała zatamować krew lejącą się z głębokiej rany. W tej
chwili zjawił się Nick, odpowiadając na jej ciche modły.
- Co się dzieje? - zapytał i zaczął badać kobietę. Żadne z nich nie
zwracało uwagi na przerażoną widownię.
- Chyba ma zniszczoną tętnicę szyjną, ale nie sprawdzałam, boję się zdjąć
ucisk. Straciła bardzo dużo krwi. Puls słaby i nieregularny. Jest w szoku.
Kiedy mówiła, podbiegli inni członkowie ich zespołu, by przenieść
kobietę na wózek i zabrać ją do sali reanimacyjnej. Było to bardzo trudne, bo
Libby nie odważyła się puścić szyi rannej.
Krew płynęła pomimo jej wysiłków. Trzeba było maksymalnie odkręcić
kilka podłączonych naprędce kroplówek, by w ogóle zadziałały. Tymczasem
Nick szybko wydawał polecenia. Wezwał na konsultację chirurga
naczyniowego, ale zaraz zmienił zdanie i nakazał przygotowanie sali
operacyjnej. Wysłał do analizy próbkę krwi, nadając priorytet badaniom
zgodności serologicznej.
Libby nie miała pojęcia, co się dzieje wokół. Koncentrowała się na
zaciskaniu rany i szeptała do dziewczyny uspokajające słowa. Na jej rzęsach
pojawiła się łza i potoczyła się po jej skroni. Libby poczuła się wstrząśnięta.
- Robimy, co w naszej mocy, kochanie - oznajmiła. Wiedziała, że Nick
przygotowuje już zabieg odizolowania i zaciśnięcia zniszczonej arterii, by
zapobiec dalszej utracie krwi. - Jak się nazywasz?
Pacjentka okazała się jeszcze młodsza, kiedy Libby dobrze jej się
przyjrzała. Zobaczyła też, jak dziewczyna stara się zrozumieć jej słowa. Nagle
zdała sobie sprawę, że mają kolejny problem.
- Chyba potrzebujemy tłumacza - ostrzegła. Ktoś zaklął, słysząc o
dodatkowej komplikacji. -Może jest w szoku po tym, co się stało, ale chyba
mnie nie rozumie.
- Potrzebujemy tłumaczki - poprawił ją Nick. - Może się mylę, ale widzę
tu wszystkie oznaki tego, co prasa nazywa „zabójstwem honorowym" - dodał
cicho.
- Jak można nazywać coś podobnego „honorowym"? - spytała Libby.
Bardzo współczuła przerażonej kobiecie, zwłaszcza kiedy okazało się, że została
skrzywdzona przez własną rodzinę. - To przecież zwyczajne usiłowanie
zabójstwa.
- Tak właśnie potraktuje to policja - zauważył Nick. Czekali, aż zacznie
działać znieczulenie. - Od lat słyszy się skargi mniejszości etnicznych, że
władze nie szanują ich tradycji, ale jest ogromna różnica między małżeństwem
zaaranżowanym a wymuszonym.
- Mów ciszej - zasugerowała półgłosem Libby i uśmiechnęła się do
kobiety oraz tłumaczki, która właśnie do nich biegła. - Straszysz wszystkich
naokoło.
- Przepraszam - mruknął i pochylił się nad kobietą. Skuliła się pod
wpływem jego dotyku, a Libby zobaczyła, jak dłonie Nicka zaciskają się z
wściekłości, że ktoś śmiał ją tak skrzywdzić. - Proszę powiedzieć, że jej pomogę
- poprosił tłumaczkę. Wskazał szyję rannej i wykonał gest zszywania. - Proszę
ją uspokoić, zapewnić, że będzie pani z nią i wyjaśni jej wszystko, kiedy
skończę, okej?
To oczywiście było jedyne słowo, jakie dziewczyna zrozumiała bez
tłumaczki, ale nawet gdy usłyszała tłumaczenie, popatrzyła na Libby pytająco.
Libby uśmiechnęła się łagodnie i skinęła głową. Miała nadzieję, że
wygląda na spokojną, pomimo że jej palce cierpły, bo zbyt długo zaciskała je na
tętnicy, nie zmieniając pozycji.
- Okej - próbowała podtrzymać dziewczynę na duchu.
- Okej. - Jej usta poruszyły się, ale jeśli nawet wydała jakiś dźwięk, to
zginął on wśród odgłosów krzątaniny. Dziewczyna posłała Libby i Nickowi
ostatnie błagalne spojrzenie i zaniknęła oczy, dając im tym samym znak, że im
ufa.
- Słuchajcie, mamy szansę, żeby uratować jej życie, ale musimy działać
szybko - rzekł powoli Nick, kiedy tłumaczka odeszła na bok. - Udało nam się
podać jej trochę płynów i podnieść ciśnienie, ale kiedy Libby przestanie uciskać
tętnicę...
Nie musiał kończyć zdania. Wszyscy wiedzieli, jak szybko może się
wykrwawić człowiek z tak straszliwie zniszczoną jedną z głównych tętnic.
Jedyną szansą na ratunek było jak najszybsze odizolowanie rozerwanych
końców i założenie zacisków. Problem polegał na tym, że trzeba było pracować
po omacku, w obszarze zalewanym przez krew pompowaną z każdym
uderzeniem serca. Nie da się zobaczyć końcówek tętnicy.
Libby nie potrafiła później powiedzieć, jak długo to trwało. Była pewna,
że przez cały czas wstrzymywała oddech. Gabinet zbryzgany jasną krwią
przypominał rzeźnię. Nick macał delikatną szyję, szukając zakończeń naczynia
krwionośnego. Cały czas mówił coś do siebie po rosyjsku, ale nie była pewna,
czy się modli, czy przeklina.
- Wtłaczajcie tę krew szybciej - nakazał, nie spuszczając wzroku z rany.
Jego głos był szorstki od napięcia, bo monitory zaczęły nagle ostrzegać o
zbliżającej się katastrofie. Pomimo ich wysiłków kobieta traciła krew w tempie
zbyt szybkim, aby ją uzupełnić. Nagle, zupełnie jakby ktoś zakręcił kran, Nick
zawołał, że się udało.
Kiedy stali, wstrzymując oddech i czekając, czy zacisk się utrzyma,
otworzyły się drzwi i do sali wpadł mężczyzna. Jego włosy sterczały na
wszystkie strony, jakby właśnie przeczesał je palcami albo ściągnął czepek
chirurgiczny.
- Dobry Boże! - wykrzyknął na widok krwawej sceny. Potem jego wzrok
pobiegł ku monitorom, które, odkąd krwawienie ustało, zaczęły odnotowywać
poprawę stanu pacjentki.
- Cześć, Felix. Dobrze, że to ty - powitał go Nick.
- Mów - zażądał krótko główny chirurg naczyniowy. Założył maskę i
pochylił się nad oświetloną szyją.
- Oczywiście tętnica - wyjaśnił Nick równie zwięźle. - Kompletnie
zniszczona. Ostre narzędzie, więc nie powinno być trudności ze złożeniem jej z
powrotem. Nie miałem kiedy sprawdzić, czy coś jeszcze uległo uszkodzeniu, ale
tchawica jest chyba cała, bo dziewczyna rusza palcami. Pewnie będzie
konieczna operacja plastyczna. No i ma kilka ran na rękach, może zechcesz na
nie także popatrzeć.
- Masz jeszcze jakąś krew, czy wszystko poszło na tę piękną dekorację?
- W tej chwili właśnie ją badają.
Libby obserwowała, jak Nick zdejmuje rękawiczki i automatycznym
ruchem wrzuca je do kosza. Ani na chwilę nie przestał śledzić z trudem
ustabilizowanej pacjentki.
- W porządku. Przewieź mi ją na górę. Idę się umyć - powiedział Felix i
skierował się do drzwi. W progu się odwrócił. - Przy okazji, Nick, to był kawał
dobrej roboty. Masz tutaj niezły zespół - rzucił przez ramię i zniknął.
Pracowali szybko, by przewieźć pacjentkę do sali operacyjnej, niemniej
Libby zdołała dojrzeć na twarzy Nicka wyraz zadowolenia. Ona też się cieszyła,
że ktoś docenił ich umiejętności. Teraz mogła tylko trzymać kciuki z nadzieją,
że zdołali nie tylko uratować pacjentkę, ale zapobiec trwałym uszkodzeniom jej
mózgu albo innych kluczowych organów.
- Przepraszam, jestem Nusin Dolen - rzekła młoda kobieta, kiedy Libby
kończyła dyżur i wybierała się do Tash. Sposób, w jaki zwracała się do niej
kobieta, sugerował, że Libby powinna ją znać.
- Pani Dolen...?
- Proszę mi mówić Nusin - odrzekła kobieta z uśmiechem. - Może pani
pamięta, tłumaczyłam dzisiaj dla Halimy Siddiqui.
- Halima Siddiqui? - Libby wciąż nic nie rozumiała.
- To ta dziewczyna z rozpłatanym gardłem - wyjaśniła Nusin cicho.
Najwyraźniej dbała o prywatność pacjentki.
- Oczywiście! Przepraszam, ja nawet nie znałam jej nazwiska! - zawołała
Libby. - Jak ona się czuje? Chciałam zadzwonić i zapytać, jak udała się
operacja.
- Poprosiła mnie, żebym panią znalazła. Ma nadzieję, że pani przyjdzie na
górę, bo chce pani podziękować za uratowanie życia.
- Byłam tylko częścią zespołu - zaprotestowała Libby, czując się
nieswojo. - Doktor Howell zatamował krwawienie, a Felix, chirurg naczyniowy,
przeprowadził operację.
- Ona mówi, że to pani trzymała jej życie w dłoniach - nalegała cicho
Nusin. - Mówi, że pani włożyła ręce do jej gardła, żeby powstrzymać krwotok, a
patrzyła pani na nią tak, jakby chciała pani, żeby przeżyła. Dlatego wiem, że
mówiła o pani - dodała, zanim Libby zdążyła ponownie zaprotestować. -
Opisała pani oczy. Niebieskozielone, spokojne i głębokie jak morze.
Libby była już cała czerwona, i by zakończyć tę rozmowę zgodziła się
odwiedzić Halimę, jak tylko się przebierze.
Dziesięć minut później siostra oddziałowa pokazała jej pokój.
- Jest z nią tłumaczka - uśmiechnęła się. - Może uda się pani ją skłonić,
żeby powiedziała, co się stało. Policji nie chciała nic zdradzić.
Libby nie miała ochoty interweniować w tej sprawie, ale przecież obiecała
odwiedzić tę pacjentkę.
- Jest pani! - wychrypiała Halima, kiedy Libby weszła. Gestem
przywołała ją do siebie, a jej ciemne oczy wypełniły się łzami. - Niech pani
podejdzie!
Wciąż była podłączona do kroplówki. Biel opatrunków na jej rękach i
szyi wyraźnie kontrastowała z jedwabiście oliwkową skórą. Wsparta na
poduszkach, kobieta wydawała się jeszcze młodsza, niż kiedy leżała na
podłodze. To przecież prawie dziecko, pomyślała Libby. Nie mogła zrozumieć,
jak ktoś mógłby chcieć ją zabić.
- Jak się czujesz? - Zerknęła na tłumaczkę, ale zanim ta zdążyła coś
powiedzieć, Halima odezwała się ochrypłym głosem:
- Doskonale. Jestem pani bardzo wdzięczna, ale się boję.
- A... nie potrzebujesz tłumaczki? - zdziwiła się Libby. Myślała, że będzie
to jedna z tych frustrujących rozmów, przy których uzyskanie najprostszej
odpowiedzi trwa okropnie długo. Okazało się jednak, że jeśli nie liczyć chrypki,
którą należało przypisać znieczuleniu podanemu w czasie operacji, Halima bez
problemu porozumiewa się sama.
- Uczę się waszego języka od roku, odkąd poszłam na uniwersytet.
- Uniwersytet? - Dziewczyna nie wyglądała nawet na uczennicę szkoły
średniej.
- Może ja pani powiem, żeby nie nadwyrężać głosu Halimy? -
zaproponowała Nusin. Wyjaśniła, że w ojczyźnie Halimy odkryto, że jest
geniuszem matematycznym, kiedy dziewczynka była jeszcze mała. Jej ojciec
postanowił, że skoro nie ma syna, rodzinę będzie kiedyś utrzymywać najstarsza
córka. - Dowiedział się o stronie internetowej, na której ludzie szukają
partnerów z tych samych grup etnicznych.
Libby przytaknęła.. Słyszała o tym. Znajomy ze szpitala, w którym kiedyś
pracowała, umawiał się w ten sposób na randki, ale wszystko to były spotkania
wykształconych ludzi w wieku około trzydziestki, a nie dzieci.
- Halima przyjechała tutaj i dopiero kiedy poznała Renana, który ma
prawie czterdzieści lat, dowiedziała się, że ojciec oddał mu ją za żonę w zamian
za o-płacenie studiów i sprowadzenie tu jej rodziny.
Nusin starała się mówić spokojnie, ale jej ton nie pozostawiał wątpliwości
co do tego, co sądzi o ojcu Halimy.
- Nie ma nawet szesnastu lat - ciągnęła Nusin
- i nie chce wychodzić za mąż przed rozpoczęciem studiów, ale kiedy jej
ojciec usłyszał, że nie chce poślubić mężczyzny dwa razy starszego od siebie...
- Powiedział, że splamiłam honor rodziny - dokończyła załamana Halima.
- Mówił, że moja rodzina już nigdy nie będzie mogła wrócić do domu, bo
przyniosłam im hańbę, i że jeśli nie wyjdę za Renana, nie będą mieli dachu nad
głową ani pieniędzy, żeby zwrócić mu koszty podróży.
- To dlatego Halima nie chce rozmawiać z policją
- wyjaśniła Nusin. - Nie chce, żeby ktokolwiek wiedział, że przeżyła, bo
znów będą chcieli ją zabić.
Przed odejściem Libby niechętnie im przyrzekła, że dotrzyma tajemnicy,
nie obiecała im jednak, że nie będzie szukała wyjścia. Zastanawiała się, w jaki
sposób rozmawiać z osobami odpowiedzialnymi za edukację i przestrzeganie
prawa, by nie zdradzić tajemnicy Halimy i znaleźć rozwiązanie sytuacji. Wtedy
jednak zadzwonił pager i zapomniała o wszystkim z wyjątkiem Tash.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Libby? Mówi Leah ffrench - usłyszała, kiedy przerażona dopadła do
najbliższego telefonu.
- Leah? - Nogi się pod nią ugięły. Skończyła już dyżur i była przekonana,
że telefon będzie dotyczyć córki.
- Nie wiedziałam, czy jesteś jeszcze na dyżurze, przecież często zostajecie
dłużej. Czy może poszłaś już do Tash?
- Odwiedzałam pacjentkę, którą dziś przyjęliśmy - wyjaśniła zduszonym
głosem Libby. - Właśnie miałam iść do Tash. Kiedy zadzwoniłaś, byłam pewna,
że coś się z nią dzieje.
- Libby, strasznie cię przepraszam! Po prostu nie pomyślałam.
Oczywiście, że musiałaś tak zareagować - mówiła skruszona Leah. - Możesz się
z nami spotkać za pól godziny w pokoju odwiedzających na oddziale Tash?
- Z nami? - Strach o zdrowie córki sprawił, że umysł Libby w dalszym
ciągu nie pracował jak należy. Dlaczego Leah miałaby brać udział w konsylium
w sprawie jej córki?
- Będą ze mną David i Maggie - wyjaśniła Leah, a Libby nareszcie
zrozumiała, o czym mowa. Po długich miesiącach życia w zawieszeniu
osiągnęła w końcu punkt, z którego nie mogła zawrócić, a już na pewno nie bez
ryzykowania zdrowia Tash. Jedno ją zaciekawiło.
- Skąd wiedziałaś? - zapytała. - Jak ci się udało połączyć fakty? Byłam
pewna, że zatarłam za sobą ślady i że nie sprawię kłopotu waszej rodzinie.
- To proste! - Leah się zaśmiała. Libby usłyszała w tym uśmiechu ciepło,
które na chwilę przyniosło jej ukojenie. - To ten niezwykły kolor oczu. Chyba
że źle to zrozumiałam? Nie, nic mi teraz nie mów. Wyjaśnisz nam wszystko,
kiedy się spotkamy. A więc za pół godziny?
Libby zgodziła się, chociaż nie bez wątpliwości. Nagle zaczęła się
zastanawiać, czy nie popełniła błędu.
Kiedy próbowała namówić Tash, by coś zjadła, w głowie miała galopadę
myśli, a na widok jedzenia robiło jej się niedobrze. Zaczęła zastanawiać się, jak
wytłumaczyć córce, że zostawi ją na chwilę, kiedy w progu stanął Nick.
- Hej, księżniczko, lubisz komputery?
- Jakie komputery? - zapytała Tash bezbarwnym głosem, ale jej oczy
zaświeciły się na widok laptopa, którego Nick wyciągnął zza pleców. Libby
wiedziała, że jest znacznie lepszy i droższy niż ten, który Tash miała nadzieję
dostać na urodziny.
- Takie, na których są setki różnych gier - wyjaśnił Nick i udał, że
odpycha Libby na bok. Położył komputer na stoliku przy łóżku i go włączył. -
Jeśli uda nam się wysłać twoją mamę do bufetu, będziemy mogli sprawdzić, czy
jest tu coś ciekawego. Ale mam nadzieję, że jesteś w tym dobra, bo nie lubię,
kiedy wygrana przychodzi mi zbyt łatwo.
- Nie ma pan szans! - zaperzyła się Tash. - Jestem najlepsza w klasie we
wszystkich grach!
Libby patrzyła zdziwiona, jak Tash pomaga Nickowi ustawić opcje w
grach. Najwyraźniej mdłości ustąpiły wobec perspektywy emocjonującej
rozgrywki.
- Ciągle tu jesteś? -Nick zerknął na nią, po czym mrugnął do Tash
porozumiewawczo. - Nie możesz z nami grać. To będzie walka między mną a
księżniczką, bardzo ostra walka!
- Zgadza się, mamusiu. Bardzo ostra! - potwierdziła radośnie
dziewczynka. - Idź coś zjeść. Możesz wrócić, kiedy wygram z doktorem...
- Z Nickiem - dokończył, zanim Libby zdążyła się odezwać.
- Z doktorem Nickiem - rzekła Tash z wojowniczym błyskiem w oczach,
którego Libby dawno u niej nie widziała.
Nick popatrzył na nią ponad ramieniem Tash, uniósł pytająco brwi i
wskazał na zegarek. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że przypatruje się tym
dwojgu, szczęśliwa, że się polubili.
- Dziękuję - szepnęła, zastanawiając się, skąd Nick wie o jej spotkaniu z
Leah i Davidem.
Nick miał świetne stosunki z małymi pacjentami, ale nie sądziła, że Tash
od razu go tak polubi, szczególnie w jej obecnym stanie. Nie miała ojca, więc
brakowało jej wprawy w rozmowach z mężczyznami, a kiedy bywała chora,
zawsze wolała mieć przy sobie tylko mamę. Te myśli uleciały jej z głowy, gdy
dotarła do pokoju dla odwiedzających. Nagle pożałowała, że nie może odwrócić
się i po prostu uciec. Było ich wielu i wszyscy popatrzyli na nią, kiedy weszła.
Stał tam Jack Lascelles i jego żona Maggie, która wkrótce miała wrócić do
pracy po urodzeniu pierwszego dziecka. Brat Maggie, David ffrench, pracował
na oddziale ginekologii i położnictwa oraz kierował oddziałem leczenia
niepłodności, z którego szpital słynął. Jego żona Leah pracowała na tym samym
oddziale, ale teraz była na urlopie macierzyńskim. Brakowało tylko rodziców
Davida i Maggie oraz najmłodszych przedstawicieli wciąż powiększającej się
rodziny ffrenchów.
- Chodź, Libby - zaprosiła ją Leah. - Mam kawę i trochę smakołyków,
bardzo kalorycznych. Usiądź i zjedz coś, bo nasi panowie nic ci nie zostawią.
Zaproszenie przełamało lody, ale przecież tylko odsuwało w czasie ten
straszny moment, kiedy będzie musiała im powiedzieć, że...
- Więc tak - zaczął bez zbędnych wstępów Jack, zanim cokolwiek
postanowiła. - Nie wiem, o co chodzi, ale przypuszczam, że ma to związek z
chemioterapią, której poddawana jest twoja córka z powodu białaczki.
- Jack, zachowuj się! - zbeształa go Maggie i wyciągnęła do niego talerz
ze słodyczami, aby dać mu do zrozumienia, że powinien użyć ust w innym celu
niż rozmowa.
- Pozwólcie Libby samej to powiedzieć - poprosiła Leah i uśmiechnęła
się, dodając jej odwagi.
- Właściwie to on ma rację - wyjaśniła Libby drżącym głosem i usiadła na
brzegu kanapy. - Na pewno wiecie, że u Tash zdiagnozowano białaczkę i że ma
teraz pierwszą chemię. Wszystkie te mdłości, wymioty i tak dalej... - Zamknęła
oczy i pokręciła głową. - To takie trudne - powiedziała do siebie. Chciała
znaleźć się daleko stąd, ale przypomniała sobie, że od tych ludzi zależy życie
Tash.
- Mam cię wyręczyć? - zaproponowała Leah. -Popraw mnie, jeśli zacznę
mówić głupstwa.
Libby zdziwiła się, ale przypomniała sobie o zrozumieniu, jakie zobaczyła
na twarzy Leah, kiedy tylko się poznały. Na pewno skojarzyła prawidłowo
różne fakty, wyciągnęła słuszne wnioski i znała rozwiązanie zagadki, albo
zbliżała się do niego.
To była bardzo miła propozycja, ale Libby nie mogła jej przyjąć. Musi im
sama opowiedzieć pewną historię...
- Moja mama zmarła ponad rok temu na raka - zaczęła. - Kiedy wiedziała,
że to już koniec i że ja i Tash zostaniemy same, opowiedziała mi o moim ojcu.
Miała nadzieję, że kiedy zacznie mówić, uspokoi się, ale zamiast tego
zaczęła lekko drżeć. Wstała i oparła się o parapet, by nie upaść.
- Powiedziała, że bardzo długo pracowała dla człowieka, który był dobry i
kochający, ale którego małżeństwo rozpadało się, bo jego żona była bez reszty
pochłonięta nowo narodzonym synkiem. Moja mama kochała go, od kiedy
zaczęła u niego pracować, i... Wmawiała sobie, że on zostawi dla niej żonę, ale
kiedy zdała sobie sprawę, jak on bardzo wstydzi się tej zdrady, zrozumiała, że
oszukiwała samą siebie. Kochał żonę, mimo że tak źle go potraktowała po
narodzinach syna.
W pokoju zapanowała taka cisza, że można było zwątpić, czy słuchacze
jeszcze oddychają. Libby nie miała jednak odwagi na nich spojrzeć. Nie byłaby
w stanie mówić dalej, gdyby po tym, co miała teraz wyznać, zobaczyła w ich
oczach potępienie.
- Dowiedziała się, że jest w ciąży - podjęła wreszcie i usłyszała, jak ktoś
głęboko wciąga powietrze. - Chciała być blisko niego, ale wiedziała, że to
niemożliwe, jeśli zechce zatrzymać dziecko.
- Mogła... - zaczął któryś z mężczyzn, ale zamilkł, zapewne uciszony
czyimś łokciem. Nie popatrzyła, kto to. Skoro już zaczęła...
- Nie brała pod uwagę usunięcia ciąży, bo nie umiała zniszczyć jedynej
cząstki jego, którą mogła zatrzymać na zawsze. - Libby starała się nie myśleć o
tym, że jej własna sytuacja była inna i trudniejsza. - Zmieniła nazwisko na
Cornish, bo z jakichś powodów kojarzyło jej się z nazwiskiem ffrench. Tylko w
ten sposób mogła zbliżyć się do Francji, mawiała często, ale nie rozumiałam
tego, póki nie umarła. Przeprowadziła się i postanowiła wychować mnie
samotnie. - Skończyła swą opowieść, ale nie miała siły podnieść wzroku i
popatrzeć im w oczy, tak podobne do jej własnych. - Nie umieściła jego
nazwiska w mojej metryce, bo musiałaby mu o tym powiedzieć, ale...
- Nie nazywasz się ffrench, ale jesteś naszą siostrą - dokończyła za nią
Maggie z westchnieniem ulgi.
- Boże, Davidzie, popatrz na jej oczy. Są dokładnie takie jak nasze. Jak
mogliśmy tego wcześniej nie zauważyć?
- Zgodzisz się na testy DNA, żeby to potwierdzić?
- zapytał jej brat z poważną miną.
- Owszem, jeśli będziesz tego chciał - przytaknęła Libby i wyprostowała
się, patrząc mu w oczy.
- Ale nie będzie takiej potrzeby, bo nie chcę wam nic odbierać. Jestem w
takim wieku, że nie muszę prosić o pieniądze. Zarabiam na siebie, od kiedy
skończyłam studia.
- Więc dlaczego postanowiłaś się z nami spotkać właśnie teraz, po tylu
latach? - dopytywał się. - Żeby rzucić nam w twarz zdradę ojca?
- Nie! - zaprotestowała. - Tego nie chciałam.
- Więc czemu?
- Już nam to powiedziała, Davidzie. - Maggie uśmiechnęła się do niej. -
Kiedy jej matka umierała, zrozumiała, że Libby będzie na świecie zupełnie
sama, jeśli nie odnajdzie nas, swojej rodziny.
Libby sądziła, że może już odetchnąć z ulgą, lecz David nie dawał za
wygraną.
- Dlaczego właśnie teraz? - indagował. - Sama mówisz, że znasz prawdę
od roku, a w tym szpitalu pracujesz od miesięcy. Czemu od razu nam nie
powiedziałaś?
- Początkowo szukałam was dla własnej satysfakcji - wyjaśniła
niepewnym głosem. - Chciałam was poznać. Myślałam wtedy, że będę miała
wiele okazji, aby wyjaśnić mojej córce, że nie jesteśmy same. Nie chciałam
sprawiać wam kłopotu i wspominać o łączącym nas... pokrewieństwie.
- Dlaczego więc zmieniłaś zdanie? - W głosie Leah nie było tej wrogości
co u Davida, ale przecież ona nie urodziła się z nazwiskiem ffrench.
- Myślałam, że to oczywiste - odrzekła Libby z ciężkim sercem. - Kiedy u
Tash stwierdzono białaczkę, zrozumiałam, jakie to ważne, żeby poznała swoją
rodzinę. Ciocie, wujków i kuzynów. Miałam nadzieję, że się z nią
zaprzyjaźnicie, gdyby miała...
Urwała i odetchnęła, ale nie była w stanie dokończyć zdania. Ma przecież
myśleć pozytywnie o terapii Tash. Wiedziała jednak, że musi brać pod uwagę
każdą ewentualność, zmobilizowała się więc, aby powiedzieć najważniejszą
rzecz.
- Miałam też nadzieję, że jeśli będzie trzeba, zgodzilibyście się poddać
badaniom sprawdzającym, czy moglibyście być dawcami szpiku.
Cisza, jaka nastąpiła po tych słowach, trwała akurat na tyle długo, że
Libby znów zaczęła tracić nadzieję.
- Naturalnie, że się przebadam! - zawołała Maggie, jakby to było
oczywiste.
Dla Libby ponownie zaświeciło słońce.
- Nawet gdyby badania wypadły pozytywnie, nie mogłabyś zostać dawcą.
- David pokręcił głową. -Karmisz Megan. Ale ja mógłbym dać Tash szpik.
- Tash.. To zdrobnienie od Natashy, prawda? Śliczne imię, myślałam o
nim, kiedy oczekiwałam dziecka - odezwała się znów Maggie. - Tash
przechodzi dopiero pierwszą chemię i może dawca nie będzie wcale potrzebny,
ale nawet jeśli tak, do tego czasu może przestanę karmić.
Libby odczuła tak ogromną ulgę wobec ich wspaniałomyślności, że nie
wiedziała, czy powinna śmiać się, czy płakać.
- Bałam się, że będziecie źli, że was odszukałam, i nie będziecie nawet
chcieli o tym rozmawiać - przyznała.
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła na fotel.
- Czemu mielibyśmy być na ciebie źli? Wszystko to stało się dawno i nie
ma w tym twojej winy - odparł David. W jego głosie nie było żadnego wyrzutu.
- Historia, którą opowiedziałaś, doskonale wyjaśnia pewne sprawy, nad którymi
Maggie i ja zawsze się zastanawialiśmy.
Libby nie wiedziała, o czym David mówi, ale nie była tego ciekawa.
Bardziej obchodziły ją jej własne sprawy.
- Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo jestem wam wdzięczna, ale co z
Tash? Czy mogę jej powiedzieć, że jesteśmy spokrewnieni? Zechcecie ją
poznać, czy uważacie, że to byłoby nie na miejscu? Takie publiczne pranie
brudów... Może powiedzieć jej, że jesteśmy dalekimi krewnymi, albo coś
podobnego?
- To mógłby być problem dla rodziców - przyznał David. - Mają tu wielu
znajomych i kolegów z pracy.
- Może powinniśmy najpierw z nimi porozmawiać - zaproponowała Leah.
- Oni pobawili się w dziadków i wrócili do Nowej Zelandii.
- To był w pewnym sensie cud - wtrąciła Maggie, zerkając na brata. -
Ojciec po raz pierwszy w życiu wygrał spór z mamą. Tak była zdeterminowana
spędzać czas z wnukami w Anglii, że chciała zostawić w Nowej Zelandii dom i
wszystko.
- To oczywiście nie ma znaczenia - podsumował David. - Przecież i tak
możemy spotkać się z Tash. Jesteśmy blisko spokrewnieni, ale też pracujemy
razem. Możemy przecież po prostu ją odwiedzić i porozmawiać. Potem
podejmiemy decyzję, co jej powiedzieć. Jeśli nas przedtem polubi, nie będzie to
dla niej takim szokiem.
- Jesteście pewni? - zapytała Libby, nie dowierzając, że to wszystko
okazało się takie proste.
- Oczywiście, że jesteśmy pewni! -uspokoiła ją Maggie. -Zawsze
chciałam mieć siostrę, a teraz mam dwie, ciebie i Leah! A nasza córka będzie
miała jeszcze jedną kuzynkę.
- Mam pomysł, Maggie - zwróciła się Leah do szwagierki z łobuzerskim
uśmiechem. - Ile lat ma Tash? Kiedy będzie mogła zaopiekować się dziećmi?
- Oportunistka! - zganił ją David, ale śmiał się razem z nimi. To
oznaczało, że ją zaakceptowali.
- Kiedy chcesz to zrobić? - spytała Maggie, poważniejąc.
- To zależy, które „to" masz na myśli - odparła Libby ostrożnie. - Jeśli
mówisz o badaniu na zgodność...
- To już ustalone - przerwała jej Maggie i popatrzyła na brata, który skinął
głową. - Oboje poddamy się testom, jeśli będzie trzeba. Pytałam, kiedy nas
przedstawisz Tash. Jak znosi chemię? Może przyjmować gości?
- Była bardzo nieszczęśliwa, kiedy ją ostatnio widziałem - oznajmił
David, a pozostali popatrzyli na niego pytająco. - To było wczoraj, zanim się
dowiedziałem - wyjaśnił. - Parę dni temu odwiedzałem jedną z moich pacjentek.
Ma raka i po terapii nie będzie mogła już zajść w ciążę, więc wraz z mężem
postanowili zamrozić zapłodnione jajeczka, żeby starać się o dziecko, kiedy
wyzdrowieje. Wracałem od niej i zobaczyłem Tash. Była taka biedna, że
zatrzymałem się na pogawędkę i dopiero wtedy odkryłem, że to córka Libby.
Jest wspaniała, a to dobrze świadczy o jej matce.
- Dziękuję. - Libby poczerwieniała z dumy. -Tash rzeczywiście czuje się
bardzo źle i boi się chwili, kiedy zaczną jej wypadać włosy. Chciała nawet
spróbować tego sposobu z przykładaniem lodu, ale inna pacjentka powiedziała
jej, że na nią nie podziałał. Spowolnił tylko ten proces tak, że wyglądała jak
wylinialy pies.
Maggie zaśmiała się, ale zaraz spoważniała.
- Mówi się, że ostry dyżur jest stresujący, ale ja nie potrafiłabym
pracować z dziećmi - przyznała. - Przechodzą straszliwe tortury, ale są tak
spokojne i dzielne, że chyba ciągle łamałoby mi to serce.
- Jeśli chcecie sprawdzić, jak dzielna jest Tash, to chodźcie ze mną -
zaprosiła ich Libby. Nagle bardzo zapragnęła znaleźć się znów z córką. Gdyby
nie musiała pracować, byłaby z nią cały czas, by podtrzymywać ją na duchu.
Już z daleka usłyszeli śmiech Nicka, który mieszał się z chichotem Tash.
- Oszukujesz, Natasha! Nie możesz atakować bez ostrzeżenia! - mówił
właśnie i udawał, że odpycha Tash od komputera. Wtedy zobaczył Libby i jej
towarzyszy. - Nie uprzedziłaś mnie, że to nie dziecko, tylko potwór! - poskarżył
się. - Pokonała mnie. Zniszczyła moje ego.
Przekomiczny wyraz twarzy Maggie przekonał Libby, że nigdy nie
widziała swojego powszechnie szanowanego kolegi w takiej sytuacji. Ona sama
nie dostrzegła w tym jednak nic dziwnego. Nick doskonale dogadywał się z
dziećmi. Potrafił zaskarbić sobie ich zaufanie, nawet jeśli musiał im potem
sprawić ból. Pomyślała, że bardzo łatwo jest wyobrazić sobie
najprzystojniejszego lekarza z ostrego dyżuru jako troskliwego ojca... Gdyby
kiedyś zdecydował się porzucić stan kawalerski.
Chyba jednak nie można się już tego spodziewać, powiedziała sobie. Jeśli
nie zdecydował się na to przed trzydziestką, zapewne nie zmieni się tylko
dlatego, że ona znów pojawiła się w jego życiu. Ich wzajemna fascynacja należy
do przeszłości i dziś istnieje tylko po jej stronie.
- Przyprowadziłam ci więcej gości, Tash - obwieściła Libby z nadzieją, że
nikt nie zwrócił uwagi na jej rozkojarzenie. Plotek będzie aż nadto, kiedy David
zacznie odwiedzać Tash i kiedy ludzie zorientują się, jacy są do siebie podobni.
Nie potrzeba żadnych dodatkowych tematów, na przykład tego, że Libby
Cornish wciąż podkochuje się w Nicku Howellu, zupełnie jak wtedy, kiedy
studiowali.
Teraz najbardziej liczyło się to, żeby Tash miała jak najwięcej wsparcia.
Goście byli u Tash od dwudziestu minut, kiedy w drzwiach stanęła
pielęgniarka.
- Nie wiem, jak jest na innych oddziałach - zaczęła surowo, chociaż
wyraźnie cieszyła się z dobrego humoru Tash - ale kiedy ostatnio sprawdzałam
regulamin wizyt, pacjenci musieli zadowolić się tylko połową drużyny
piłkarskiej. A już na pewno nie było tam mowy o kibicach.
- Nie złość się, Sam. To przyjaciele mojej mamy - wyjaśniła Tash.
Siedziała na łóżku i wyglądała jak księżniczka otoczona poddanymi. - Teraz są
też moimi przyjaciółmi i będą mnie odwiedzać.
- W porządku, ale pod warunkiem, że nie będą przychodzić wszyscy naraz
- zgodziła się pielęgniarka i pogroziła im palcem.
- I tak muszę wracać do mojego synka - powiedziała Leah. - Musisz
poznać Ethana, kiedy poczujesz się lepiej - zwróciła się do Tash.
- I Megan- dodała Maggie. - Umie już jeść papkę z banana. Mogłabyś
pomóc ją karmić.
- Mogę, mamusiu? - zapytała Tash. - Nie mam braciszka ani siostrzyczki,
bo ciągle pracujesz i nie masz czasu znaleźć kogoś, kto byłby ich tatą.
Libby poczuła, jak jej twarz pąsowieje, a niektórzy dyskretnie się
uśmiechnęli. Nie popatrzyła jednak na Nicka, bo zabrakło jej odwagi.
- Jak tylko skończysz chemię - obiecała. Może taka perspektywa pomoże
córce oswoić się z fatalnymi efektami ubocznymi.
Kiedy wreszcie ośmieliła się spojrzeć w kierunku Nicka, on już wyszedł.
Miała sobie trochę za złe, że zwraca uwagę na takie szczegóły, zwłaszcza po
tym, co dziś osiągnęła.
Kiedy przygotowywała się do spotkania z Davidem i Maggie, nie
uwierzyłaby, że wszyscy tak chętnie zaakceptują ją i Tash. Teraz mogła tylko
trzymać kciuki, by testy wypadły pomyślnie, gdyby Tash potrzebowała dawcy.
Tymczasem czeka ją kolejny dyżur, chociaż odnosiła wrażenie, że z powodu
zmęczenia ma watę zamiast mózgu. Jednak Leah, David i Maggie tak chętnie
zgodzili się dotrzymywać Tash towarzystwa, że może wkrótce uda jej się trochę
przespać. Teraz jednak musi się skoncentrować...
- Ty cholerna suko! - wrzasnął pijany typ i jedną ręką popchnął Libby na
ścianę.
Poczuła mdłości, i to jeszcze zanim napastnik chuchnął jej w twarz
kwaśnym odorem alkoholu.
- Mówiłem ci, że potrzebuję czegoś na ból - mówił bełkotliwie.
Jego ręka zacisnęła się niebezpiecznie na jej szyi. Zaczął nią potrząsać,
uderzając jej głową o ścianę, jakby to miał być jakiś argument. Potem nagle
zniknął. Nogi się pod nią ugięły i osunęła się na podłogę.
- Wynocha! - rozkazał Nick głosem nieznoszą-cym sprzeciwu. Jego palce
zaciskały się na grubym ramieniu pijaka i kierowały go na korytarz.
- Co takiego? - Napastnik odwrócił się i zaparł się piętami. - Nigdzie nie
idę, nie zmusisz mnie. Macie mi to wyleczyć! - Pokazał Nickowi drugą rękę, na
której widniała rana cięta, jakby zadana stłuczoną butelką.
- Tu nie masz na to szans - oznajmił Nick i gestem wezwał
nadbiegających strażników, aby zabrali awanturnika.
- Nigdzie nie pójdę, dopóki mi tego nie wyleczycie! - wrzasnął pijak. -
Ona jest lekarzem i musi mnie opatrzyć.
- Nie musi, skoro ją pobiłeś - odparł Nick surowo. - Teraz poczekasz, aż
przyjmie cię jakiś facet, ale najpierw pogadasz sobie z policjantami.
- Policja? Nic wam po policji. Nie było ich tu i nic nie widzieli, to tylko ty
coś sobie wymyślasz!
- Oni nie, ale nasza kamera przemysłowa widziała wszystko -
poinformował go Nick. - Policja użyje tych nagrań, kiedy staniesz przed sądem.
Mężczyzna zaklął szpetnie, wyrażając swoją opinię o pochodzeniu Nicka
i kamerach przemysłowych.
- Poza tym to jej wina - oskarżył Libby, która opierała się o ścianę. -
Powiedziałem jej, że to boli i żeby mi coś na to dala, a ona kłuła mnie i grzebała
mi w tej ranie.
- Chciała się upewnić, czy nerwy nie zostały naruszone - warknął
niecierpliwie Nick - czy nie stracisz czucia w palcach. Potem dałaby ci
znieczulenie i zszyła ranę. Sprawdźcie, czy pokój dla odwiedzających jest wolny
- zwrócił się do ochroniarzy. -Jeśli nie, musicie z nim posiedzieć w recepcji do
przyjazdu policji. Nie spuszczajcie z niego oka, nie chcę kolejnych bójek.
- Czy mamy kogoś przysłać po doktor Cornish?
- Nie ma potrzeby, sam się nią zajmę - odrzekł Nick, a Libby zdołała
zdusić jęk.
Czy to zawsze Nick musi ją ratować? Czuła się bardzo głupio, że
pozwoliła tak się zaskoczyć. Gdyby nie była taka zmęczona, przewidziałaby to
i...
- Coś ci zrobił? - zapytał Nick i objął ją, by pomóc jej wstać. Tym razem
ucieszyła się, że Nick się nią zajmuje. - Masz złamane żebra? - zapytał i
delikatnie przesunął palcami po cienkiej tkaninie fartucha.
- Bolą mnie tylko głowa i gardło - powiedziała, licząc, że szybciej
skończy to badanie. Przyłożyła rękę do głowy, na której już wyrastał guz. -
Rzucił mną o ścianę, złapał za gardło i ścisnął.
- Będziesz miała siniaki - zauważył, łagodnie dotykając skóry na jej
gardle.
Tym razem zadrżała z przyjemności, a nie z bólu.
- Nic mi nie będzie. - Zaskoczył ją jej spokojny głos, mimo że miała
ochotę skakać z radości. - Nie ma żadnych większych szkód - dodała i
spróbowała wstać z krzesła, na którym ją posadził.
Niestety, jej kolana odmówiły posłuszeństwa.
- Siedź, dopóki nie skończę cię badać - nakazał Nick burkliwie. Pochylił
się, jakby chciał sprawdzić, czy nie ma wstrząsu mózgu. - Na pewno wszystko
w porządku, Libby?
- To by się nie stało, gdybym była bardziej skoncentrowana - zauważyła,
przyznając się do winy.
Zobaczyła, że Nick zaciska usta, by nie udzielić jej należnej reprymendy.
Na pewno domyślał się, jak mało ostatnio spała.
- Nieważne, czy byłaś skoncentrowana czy nie - odparł. - Ataku na kogoś
z personelu nic nie usprawiedliwia.
„Ktoś z personelu"... Przez chwilę miała nadzieję, że Nick powie coś
bardziej osobistego.
- Skoro to jest już jasne, to ci powiem, że dopóki się nie wyśpisz, nie
możesz pracować, bo mogłoby to zagrozić zdrowiu pacjentów. Zabierz rzeczy,
odwiedź Tash, sprawdź, kto z nią jest, i jedź do domu.
- Ale ja nie mogę...
- Możesz - uciął. - I nie wracaj, dopóki nie prześpisz minimum ośmiu
godzin - odparł, ignorując jej obiekcje.
- Ależ Nick...
- Libby, nie jesteś w stanie jasno myśleć - powiedział miękko i wziął ją za
rękę. - Nie mówię tylko o twoim niewyspaniu. A co będzie, kiedy Tash skończy
chemię? Będzie potrzebowała zdrowej matki, a nie kogoś słaniającego się na
nogach. Twój organizm musi się zregenerować.
- Wiem, ale...
- Najwyższy czas, żebyś zrozumiała, że nie dasz sobie sama rady -
zauważył. - Wiem, że nie masz tu zbyt wielu przyjaciół, ale... co z ojcem Tash?
Nie uważasz, że powinien cię trochę odciążyć?
- Tash nie jest dla mnie obciążeniem! - syknęła przez zęby, zła, że
zasugerował coś podobnego. - To nie twoja sprawa, jak się opiekuję córką!
Jakaż była głupia! Przez chwilę naprawdę myślała, że Nick się nią
interesuje i że chce zaoferować pomoc.
- Owszem, to jest moja sprawa, jeśli może wpłynąć na jakość twojej pracy
- zauważył niewzruszony. - Ostrzegam cię, że jeśli się nie wyśpisz, będę musiał
cię zawiesić.
- Zawiesić? - Jak ona w ogóle mogła zadurzyć się w tym brutalu! Jak on
mógł grozić, że odbierze jej wszystko, na co pracowała? - Nie możesz! Muszę
płacić czynsz i...
- Powinnaś więc wykorzystać dzisiejszy dzień i zorganizować jakoś swoje
życie, albo poniesiesz konsekwencje - rzekł poważnie. - Czy istnieje jakiś
powód, dla którego ojciec Tash nie może spędzać z nią czasu?
- Tylko taki, że nigdy tego nie robił - wyjaśniła.
- I co zamierzasz zrobić?
- A jaka to różnica? - spytała wyzywająco.
- Taka, że Tash jest wspaniałym dzieckiem i powinna wiedzieć, że obojgu
rodzicom zależy na jej wyzdrowieniu.
- Oczywiście, w idealnym świecie... - Zamilkła. Nie umiała lekko
potraktować tego, co wciąż mogłoby ją wpędzić w głęboką depresję, gdyby
sobie na to pozwoliła.
Nick milczał tak długo, że zdecydowała się na niego spojrzeć. Zdziwiła
się, że widzi na jego twarzy współczucie, a nie potępienie.
Jego oczy zdawały się jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle. Wiedziała,
że szuka w myślach wyjaśnienia tego, dlaczego nawet w tak dramatycznych
okolicznościach nie pojawia się tutaj ojciec Tash. To, że nie wypowiedział na
głos żadnego z trudnych dla niej pytań, sprawiło, że po raz pierwszy od dawna
była bliska decyzji, by wyznać mu prawdę.
Bliska...
- Więc kiedy masz następny dyżur, pojutrze? To dość czasu, żeby
wszystko zorganizować, albo będę musiał ograniczyć ci liczbę dyżurów -
podsumował.
Ta obcesowość wybiła jej z głowy wszelkie zwierzenia na najbliższe
tysiąc lat.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Twarze otaczały ją i wykrzywiały się, a ich szeroko otwarte usta
wybuchały śmiechem i rozmywały się, ręce popychały ją, wyciągnęły z jasno
oświetlonego, hałaśliwego pokoju w wilgotną, zimową ciemność.
Próbowała krzyczeć, ale muzyka była bardzo głośna i nikt jej nie słyszał.
Zresztą, kto by zwrócił uwagę na krzyk wśród ulicznego gwaru? Młodzi ludzie
rozchodzili się właśnie roześmiani, aby kontynuować zabawę w sobotni wieczór.
Wielu z nich dużo wypiło, dzisiaj świętowali bowiem szczęśliwe dotarcie do
połowy ciężkich studiów.
- Co też my tu mamy? - zapytał jeden z napastników, obmacując ją.
Czemu nie włożyła zimowego płaszcza? Ale nie chciała wkładać tego starego
znoszonego łacha, kiedy miała się spotkać z...
- Niezłe balony! - obleśnie ucieszył się drugi i złapał ją za piersi. Zaczęła
się bronić jeszcze mocniej, ale wtedy trzeci zaczął ściągać jej ubranie.
- Ej, uważajcie, bo ucieknie! - usłyszała. Uderzała i kopała wszystko, co
znalazło się w jej zasięgu. Złapały ją czyjeś ręce, coraz więcej rąk rozdzierało
jej ubranie, wyrywało włosy, ciągnęło na ziemię, by ją zmusić do uległości, a
potem znów się cofało, gdy kopała mocniej... Nie liczyła, ile razy próbowała ich
odepchnąć, uwięziona w koszmarnym świecie strachu, aż wreszcie wyrwała się
im i zaczęła uciekać. Biegła po swoje życie, nieważne jak daleko i jak szybko,
byle tylko znaleźć się jak najdalej od tego ciemnego miejsca, ku światłu, gdzie
ktoś jej pomoże. I wtedy zobaczyła światło, jasne, bardzo jasne światło... Tak
jasne, że zamknęła oczy i nie widziała, jak się zbliża i że musi ją uderzyć.
- Nieee! - zawyła Libby.
Serce waliło jej mocno, gdy tak chciała uciec od światła, ale nie mogła się
poruszyć.
Otworzyła szeroko oczy, ale nie wiedziała, dokąd uciekać. Nie mogła
zatrzymać światła...
Jakiego światła? Jest zupełnie ciemno.
- Gdzie jest światło? - wyszeptała i zmusiła się, by usiąść. Jej koszulka
lepiła się do spoconego ciała, a prześcieradła owinęły się wokół niej jak bandaż
wokół mumii. Była pewna, że zapaliła światło, zanim się położyła, bo
nienawidziła ciemności. Zawsze tak robiła... od tamtej nocy.
Lubiła dzielić pokój z Tash, bo była to dobra wymówka, by mieć
włączoną lampkę. To logiczne, że nie chciała budzić córeczki, obijając się w
ciemnościach o meble. Bardziej bała się jednak, że znów przyśni jej się
koszmar, a wtedy dziecko się przestraszy. Ale ten dzisiejszy był wyraźniejszy i
bardziej przerażający niż kiedykolwiek.
Ciemność w pokoju wydala jej się zła i ciężka. Uciskała ją i sprawiała
wrażenie, że na całym świecie nie ma dosyć tlenu, by napełnić jej płuca i
powstrzymać rozpaczliwy łomot serca. Dopiero po kilku świszczących,
gwałtownych oddechach zdała sobie sprawę, że wokół niej jednak jest świeże
powietrze. Odwinęła prześcieradła i natychmiast odzyskała swobodę ruchów. W
końcu sięgnęła w stronę lampki i przycisnęła włącznik. Potok światła zalał
pokój i upewnił ją, że jest sama.
- Dlaczego? -jęknęła zgnębiona i opadła na poduszkę. - Dlaczego
koszmary wróciły, dlaczego właśnie teraz?
Trudno o gorszy moment. Potrzebuje siły, by pracować i zająć się
córeczką. Nie może jej marnować na odpędzanie strachów sprzed niemal
dziesięciu lat.
Spojrzała niechętnie na zegar, zastanawiając się, czy jest jeszcze sens
starać się ponownie zasnąć. Była śmiertelnie zmęczona, a poza tym nie może
zmarnować cennej okazji, by się wreszcie wyspać... Nie wytrzymałaby jednak
koszmaru, gdyby miał wrócić.
Nick znowu ją zbeszta, jeśli przyjdzie na kolejny dyżur tak zmęczona jak
ostatnio. Już sobie wyobraża jego minę, kiedy spostrzega cienie pod jej
oczami...
Westchnęła na myśl o niechęci, jaka zwykle malowała się na jego twarzy
w jej obecności. Potem jednak przypomniała sobie jego radosną minę, gdy
przekomarzał się z Tash podczas ich komputerowej wojny.
Oczywiście, on nie musi wiedzieć, że nieraz zasypiała, wyobrażając sobie
romantyczne sceny, w których zawsze byli blisko, spacerowali, rozmawiali,
śmiali się, kochali...
Ale to nie jest teraz ważne. Ważna jest tylko Tash. Są ludzie, którzy chcą
jej pomagać i musi z tego skorzystać. Tak więc zrobi to co zawsze: wykorzysta
tę sytuację i będzie żyła swoim życiem, godzina po godzinie.
Jeśli zaś w chwilach na granicy jawy i snu pozwoli sobie odpłynąć w
świat fantazji, w którym Nick obejmuje ją i w końcu razem zasypiają... Cóż, to
sprawa między nią i jej snami.
Nick z rozmarzeniem patrzył na twarz śpiącej Tash. W szpitalnym łóżku
wydawała się bardzo drobna.
Właściwie nie musiał tu siedzieć. Zasnęła jakiś czas temu, zmęczona
mdłościami i drugą rundą ich komputerowej gry. Nie obudzi się jeszcze przez
kilka godzin.
Była bardzo dzielna, a przy tym znalazła drogę do jego serca. Dzięki niej
zrozumiał, czego brakowało w jego życiu. Sprawiła, że zaczął się zastanawiać,
czy nie potrafiłby jednak znowu zaryzykować...
Trwało to chwilę, ale wreszcie zdrowy rozsądek przyszedł mu z pomocą.
Nick miał w tym wprawę. Kiedy tylko jakaś kobieta zaczynała go interesować,
przywoływał na myśl Libby Cornish i wszelkie pomysły dotyczące
ewentualnego nowego związku natychmiast ulatywały mu z głowy. Z
wyjątkiem...
Z wyjątkiem tych obecnych, po tym, jak znów spotkał Libby i coraz
wyraźniej widział, jak bardzo się zmieniła. Była bardzo dobrym lekarzem, być
może lepszym, niż on sam był na tym etapie kariery.
Była lubiana i popularna. Nikt też nie mógł wątpić, że jest świetną matką.
Pozwolił sobie na uśmiech, kiedy przypomniała mu się jej reakcja na jego
ultimatum. Było ono jednak konieczne, gdyż Libby najwyraźniej nie
przejmowała się własnym zdrowiem. Nie rozumiał tylko, dlaczego aż tak bardzo
mu zależało na tym, żeby zadbała także o siebie.
Po tym wszystkim, co między nimi zaszło, jej dobro wcale nie powinno
go obchodzić w stopniu większym niż zdrowie innych pracowników. A jednak
tak nie było.
Światła były przygaszone. Nick zamknął oczy i wbrew swym
postanowieniom znowu zaczął o niej myśleć. Nie powinien się nią interesować
po tym, jak go potraktowała, ale to właściwie przestało się dla niego liczyć.
Teraz wystarczyło, że na nią spojrzał, i...
Tash jęknęła, przywołując go na ziemię. Poczuł, że jego twarz pokrywa
się rumieńcem, i zachichotał. To dziwne, że mężczyzna o opinii playboya
czerwieni się na myśl o pożądaniu, jakie odczuwa wobec matki śpiącego
dziecka.
Jednak było mu łatwiej być szczerym wobec samego siebie w miejscu,
gdzie wszystko sprowadza się do tego, co najważniejsze, czyli do życia i
śmierci. Szczerość zaś wymaga, by przyznał się, że fizycznie pragnie Libby tak
samo, jak zawsze.
To już jednak nie jest ta Libby Cornish, którą znał przed laty. Kiedyś była
pulchna, a jej ciemne, długie włosy były tak miękkie, że wymykały się ze
spinek, którymi próbowała je ujarzmić. Była też tak strasznie nieśmiała, że bała
się nawet spojrzeć na kolegów i zawsze siadała w kąciku, chłonąc wiedzę. A
teraz? Zeszczuplała, ujawniając piękną figurę. Skróciła też włosy, ale za to nowa
fryzura eksponowała ich miedziany połysk i podkreślała piękne,
niebieskozielone oczy i delikatne rysy twarzy. Nieśmiałość? Z trudem
powstrzymał się od śmiechu, gdy przypominał sobie chwile, gdy unosiła dumnie
głowę i patrzyła na niego wyzywająco.
Oczywiście dziecko wiele zmienia w życiu, ale w jej wypadku zmiany są
bardziej fundamentalne i dotyczą charakteru. Jego pulchna szara myszka wyszła
z cienia i nadrabia straty, a im lepiej ją poznawał, tym bardziej chciał się
dowiedzieć, co zdarzyło się w ciągu tych lat.
Skinął głową dyżurnemu lekarzowi i opuścił oddział. Zrozumiał jedno:
kiedy nikt na nią nie patrzył, w oczach Libby pojawiały się cienie, a on bardzo
pragnął je stamtąd wypędzić.
- Ale jakie są szanse, że mi na to pozwoli? - zastanawiał się w ciszy
swego pokoju.
Libby, matka ogarnięta rozpaczą, kiedy zrozumiała, że nie może ulżyć
cierpieniu swojego dziecka... Skoncentrowana, gdy walczy o życie pacjentów...
Niepewna, gdy on porusza tematy osobiste...
Uśmiechnął się gorzko, odpowiadając na własne pytanie.
- Jakie masz szanse, żeby zostać jej białym rycerzem? Prawie żadne,
kolego. Mała nieśmiała Libby jest teraz kobietą i chce rozwiązywać swoje
problemy sama. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla niego? Na zewnątrz,
skąd może tylko się jej przyglądać?
Ze zdziwieniem pojął, że podczas studiów tam właśnie zawsze się
znajdował. I tam zawsze chciał być, z wyjątkiem sytuacji, gdzie w grę
wchodziła Libby. Tylko jej udało się przebić jego pancerz, kiedy skupiał się na
nauce. Teraz znów przebiła się do jego serca...
- Co więc z tym zrobisz? - zapytał na głos. Nagle stanęła mu przed oczami
Tash, jaką widział
wieczorem, gdy pojękiwała przez sen, i serce mu się ścisnęło. To
wspaniałe dziecko naprawdę nie zasługuje na to piekło, przez które przechodzi.
Nagle zrozumiał, jak mała Tash może mu pomóc rozwiązać jego problem.
Nie znaczyłoby to, że używa Tash, by zbliżyć się do jej matki, bo
naprawdę lubił tę dziewczynkę i chętnie spędzał z nią czas. Musi też pogodzić
się z tym, że nie jest jego córką, ale Libby i ona są nierozłączne, więc gdyby on i
Libby... to Tash zostałaby...
Stanowczo wybiega myślami zbyt daleko. Zdawał sobie niejasno sprawę,
że jego myśli rozpływają się i rwą, plączą się ze snami i wciągają go w krainę
marzeń. Po raz pierwszy od dawna poczuł w środku ciepło i na jego twarzy
pojawił się cień uśmiechu.
- Wyglądasz dużo lepiej!
- Biorąc pod uwagę mój obecny stan, to chyba nie jest komplement -
stwierdziła. - Dopóki nie przespałam czternastu godzin, nie zdawałam sobie
sprawy, jaka byłam zmęczona.
- Byłaś wyczerpana - zgodził się. - Potrzebujesz czasu, żeby wpaść do
Tash przed dyżurem?
- Właśnie od niej wracam. - W uśmiechu Libby był cień goryczy. -
Opowiadała, kto ją ostatnio odwiedzał. Chyba nawet nie zauważyła, że mnie z
nią nie było.
- Zauważyła - odparł miękko i spojrzał na nią łagodnie. - Mówiła mi, że
byłaś bardzo zmęczona i że przyjdziesz do niej, jak tylko się obudzisz. Wie, że
może ci ufać.
- Dziękuję ci - szepnęła. Trochę się bała, że wybuchnie płaczem.
Przełknęła ślinę i odetchnęła.
- Czyli oddział dał sobie jakoś radę beze mnie?
- zażartowała.
- Z trudem. Nie było nikogo, kto mógłby zrobić mi kawę, kiedy
obudziłem się w dyżurce, i musiałem sam się pofatygować.
Nagle w recepcji zadzwonił telefon czerwonej linii. Było to bezpośrednie
połączenie z dyspozytornią karetek.
- No i popatrz! - mruknął, gdy ruszyła szybko za nim. - Przynosisz pecha.
Jesteś tu dopiero od kilku minut i już mamy alarm. Co się dzieje, Kelly? -
zapytał, gdy siostra oddziałowa odłożyła słuchawkę.
- Trzy wypadki drogowe. Jakiś kretyn pędził pod prąd dwupasmówką,
więc wszyscy musieli gwałtownie skręcać, żeby się z nim nie zderzyć.
- Z nim ani z nikim innym - dokończył Nick. -Ile ofiar i w jakim stanie?
- Dotychczas siedem, ale policja przeszukuje miejsce wypadku i liczba
może wzrosnąć. Jest tam wszystko: poważne obrażenia karku, rany od szkła i
ktoś uwięziony w samochodzie, który dachował.
- Cholera!- mruknął Nick, wyrażając także uczucia Libby. - Cóż, już to
przerabialiśmy i wiemy, co robić - dodał głośno, by wszyscy go usłyszeli. - Nie
wiemy, jak duży chaos tam panuje. Ratownicy pewnie przeprowadzili wstępne
badania, ale sami musimy ustalić kolejność zajmowania się rannymi, kiedy ich
przywiozą. Libby, czy możesz uprzedzić pacjentów? Muszą zrozumieć, że...
- Że czas oczekiwania znacznie się wydłuży. Już to robię. - Odwróciła się
i pobiegła w kierunku poczekalni. Nie spodziewała się przychylnych reakcji. Za
sobą słyszała polecenia, by reszta personelu przygotowała stanowiska pracy na
przyjęcie ciężko rannych.
- Przykro mi, proszę pana, ale szpital nie może pracować na zasadzie kto
pierwszy, ten lepszy. Musimy najpierw zajmować się pacjentami, których życie
jest zagrożone - powtórzyła po raz kolejny, tym razem zwracając się do
zirytowanego mężczyzny, który zdarł sobie pół paznokcia, wykonując jakieś
hobbystyczne naprawy w domu. - Jeśli leki przeciwbólowe przestaną działać,
dostanie pan następne, ale teraz mogę pana jedynie zapewnić, że zostanie pan
przyjęty najszybciej, jak to możliwe. Nie wiem, jak długo to potrwa. Może pan
też zadzwonić do swojej przychodni i sprawdzić, jak tam wygląda sytuacja.
A teraz pan wybaczy... - Libby wskazała na rząd plastikowych krzesełek,
sugerując mu tym samym, że powinien usiąść.
Odetchnęła z ulgą, kiedy to uczynił, nie bez gniewnego mamrotania pod
nosem. Jeszcze bardziej się ucieszyła, kiedy zobaczyła machającą do niej Kelly.
- Jesteś potrzebna - rzekła Kelly, a Libby po raz kolejny tego dnia musiała
dobrze wyciągać nogi, by nadążyć.
- W przyszłym życiu chcę być bocianem albo żyrafą - powiedziała ze
złością i omal nie krzyknęła, kiedy Kelly gwałtownie się zatrzymała.
- Co mówiłaś? - spytała Kelly z niedowierzaniem.
- Mówiłam, że w przyszłym życiu chcę być bocianem albo żyrafą -
wyznała Libby.
- Co? Dlaczego? - Kelly była tak zdziwiona, że Libby nie mogła
powstrzymać się od śmiechu.
- Bo mają długie nogi! - oświadczyła. - Nie wyobrażasz sobie, jakie to
frustrujące, musieć biegać za wszystkimi.
- Poprawiłaś mi humor! - Kelly zaśmiała się, ale starała się iść wolniej. -
Nie jestem zbyt wysoka i pierwszy raz ktoś mi powiedział, że mam za długie
nogi. A teraz szybko. Pacjenci czekają i Nick cię potrzebuje.
Gdy zajrzała do sali reanimacyjnej, w której pracował Nick, zrozumiała,
że nie było w tym ani krzty przesady.
- Co mam robić? - zapytała, wkładając fartuch i rękawiczki.
- Pomóż mi ustalić, skąd się bierze ta krew - poprosił zaniepokojony. -
Czekam na chirurga, ale może przyjść za kilka godzin.
- Nie masz kilku godzin - ostrzegł anestezjolog. - Ciśnienie mu spada,
musisz to znaleźć szybko.
Libby ustawiła się tak, by przejąć zadanie odsysania krwi, ale też nie
przeszkadzać Nickowi. On sam uważnie szukał uszkodzonego organu,
mamrocząc coś pod nosem.
Ponad jego ramieniem dała znak pielęgniarce, by podłączyła kolejny
pojemnik z krwią do transfuzji. Na szczęście dostarczono ją we właściwym
momencie.
Monitory głośno ostrzegały o niebezpieczeństwie. Libby kazała ręcznie
tłoczyć krew, aby zwiększyć tempo.
- Nareszcie! - zawołał Nick. - Mam cię! Libby nigdy przedtem nie
widziała, by ktoś tak dokładnie zszywał rany, szczególnie w stresujących
okolicznościach. Gdy zdjęli zaciski, a krwotok nie wrócił, uśmiechnęła się z
dumą i podziwem.
- Ciśnienie? - zapytała, choć wiedziała, że Nick wygrał.
- Rośnie - odparł z ulgą anestezjolog. - Niedługo ustabilizuje się tak, że
będzie go można operować.
- Brzmi to świetnie, pod warunkiem, że będzie wolna sala - zauważył
Nick. Najwyraźniej był w rozterce. Libby postanowiła zebrać się na odwagę i
spróbować mu pomóc.
- Mogę go zszyć, jeśli mi zaufasz. Będziesz mógł się zająć następnymi -
zaproponowała.
- Oczywiście, że ci ufam - odrzekł cicho i spojrzał jej prosto w oczy. - Ale
zawołaj mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Będę niedaleko. Dobrze?
- Dobrze - przytaknęła.
W tej chwili mogłaby nawet chodzić po wodzie. W obecności tylu
kolegów Nick przyznał, że jej ufa i pozwolił jej przejąć pacjenta, ale w jego
oczach było coś głębszego. To nie jest jednak najlepsza pora, żeby o tym
myśleć. Od niej zależy teraz kruche zdrowie pacjenta. Musiała użyć wszystkich
swoich umiejętności, by dokończyć tego, co rozpoczął Nick, ale kiedy
skończy...
Minęły trzy godziny, zanim wreszcie odetchnęli.
Koszmar ciągnął się do chwili, kiedy na oddział został przywieziony sam
sprawca wypadku. Niedługo potem przyjechał policjant, w którego samochód
uderzył ten szaleniec w ostatniej, nieudanej próbie ucieczki.
Nikt nic nie powiedział, ale wszyscy odczuwali satysfakcję na myśl o
tym, że policjant, chociaż miał złamane nogi, będzie w stanie normalnie żyć.
Sprawca wypadku jednak miał małą sznasę na przyżycie choćby nocy.
- Dobra robota, proszę państwa! - rzekł Nick godzinę później. Wszedł do
pokoju, w którym wszyscy odpoczywali, trzymając wielkie pudło z pobliskiej
piekarni. - Poczęstujcie się kaloriami - zaprosił i postawił na stole pączki z
cukrem, lukrem i czekoladą.
Wszyscy ożyli, choć jeszcze przed chwilą byli skrajnie wyczerpani.
Rzucili się na słodycze jak szarańcza.
- Nie poczęstujesz się? - zapytał Nick, widząc, jak Libby kieruje się do
drzwi.
- Chciałabym spędzić przerwę z Tash - powiedziała.
Zastanawiała się, skąd ta nagła zmiana w nastawieniu Nicka. Nie tak
dawno temu wykorzystywał każdą okazję, by ją krytykować. Dzisiaj nie tylko
publicznie pochwalił jej umiejętności, ale też szukał jej towarzystwa.
- Czy Tash lubi pączki?
- A czy niebo jest niebieskie? - Z uśmiechem przypomniała sobie, jak
zakładały się, która z nich zje pączka, nie oblizując się. - Gdyby zobaczyła dziś
to pudło!
- Jakie lubi? - zapytał i szeroko się uśmiechnął.
- Przepada za czekoladowymi - oznajmiła. Trudno jej było oddychać, gdy
stał tak blisko.
- A ty?
- Najbardziej lubię tradycyjne, z dżemem.
- W takim razie trafiłem - oświadczył. Otworzył drzwi i przepuścił ją,
trzymając w dłoni
mniejszą wersję pustoszejącego pudełka na stole.
- Z czym trafiłeś?
- Z pączkami - wyjaśnił cierpliwie, a potem uśmiechnął się tym swoim
niesamowitym uśmiechem, od którego serce zaczęło jej bić dwukrotnie szybciej
i ugięły się pod nią nogi. - Pomyślałem sobie, że jeśli w ciągu kilku minut pilnie
nas nie wezwą, możemy zjeść je razem z Tash.
ROZDZIAŁ ÓSMY
To nie pomaga, powiedział głos w umyśle Libby.
Był to ten sam głos, który towarzyszył wszystkim chwilom spędzonym
przy łóżku Tash, ten sam, który ciągle pytał, co będzie, jeśli terapia nie pomoże.
Gdy Tash dostawała nową dawkę chemioterapii, Libby przesądnie
trzymała kciuki, a po każdym pobraniu krwi modliła się, czekając na wyniki.
Wyglądało jednak na to, że trzymanie kciuków i modlitwy nie działają, bo
wyniki były wciąż dalekie od tych, jakich oczekiwał Doug Andrews.
Wciąż nie mogła się zmusić do wyrażenia na głos swoich wątpliwości, by
ich nie urzeczywistnić. Była w stanie skupić się jedynie na czynnościach
wykonywanych na bieżąco - dyżury na oddziale, zakupy, gotowanie, pranie i
spędzanie z Tash każdej wolnej chwili, zupełnie jakby poskładanie razem tych
wszystkich elementów mogło wywołać katastrofę.
Ten stan rzeczy nie mógł trwać długo, zwłaszcza teraz, kiedy Doug
poprosił ją o spotkanie.
- Libby! - Ostry ton w głosie Nicka nie tylko wyrwał ją z zamyślenia, ale
też uświadomił, że go nie słyszała.
- Przepraszam. Co mówiłeś? - Przestraszyła się, że czeka na nią kolejny
pacjent, chociaż wcześniej powiedziała Nickowi o planowanej na ten dzień
rozmowie z Dougiem. Bardzo się jej bała, ale nie mogła jej uniknąć.
- Mówiłem - wyjaśnił cierpliwie - że czas na spotkanie z Dougiem. Nie
chcesz chyba się spóźnić?
- Która godzina? - Ze zdenerwowania zapomniała, że nad stołem w
recepcji wisi duży zegar.
- Odpowiednia, żeby iść. Chodź. Wyciągnął do niej rękę. Zanim zdała
sobie z tego
sprawę, chwyciła się tej ręki jak tonący liny.
- A ty gdzie idziesz? - zapytała.
- Idę z tobą - wyjaśnił, wpuszczając ją do windy. - Chyba że ci to nie
odpowiada?
- Nie odpowiada? - powtórzyła automatycznie. W tej chwili z trudem
przypominała sobie własne nazwisko, a już na pewno nie była w stanie logicznie
myśleć.
- W porządku, postawmy sprawę jasno - westchnął i obrócił się do niej. -
Czy chcesz, żebym z tobą poszedł na spotkanie z Dougiem?
Łzy napłynęły jej do oczu.
- Proszę, tak - szepnęła. - Cały dzień się tego boję.
- Przecież widzę. A tak między nami, ile cukru wsypałaś mi do herbaty? -
dodał lżejszym tonem.
- Nie mam pojęcia - przyznała i musiała się uśmiechnąć na wspomnienie
jego miny, gdy upił pierwszy łyk. - W ogóle nie wiem, po co wsypałam ten
cukier, skoro wiem, że nie słodzisz.
- Zamykamy sprawę - rzekł z zadowoleniem. A potem znaleźli się na
właściwym piętrze, trzeba było wysiąść z windy, przejść długim korytarzem do
pokoju Douga i...
- Weź głęboki oddech i przestawiaj nogi - szepnął jej do ucha Nick. Jego
ciepły oddech przyprawił ją o przyjemny dreszcz, który wprawdzie był zupełnie
nie na miejscu, ale przynajmniej na chwilę odwrócił jej uwagę od tego, co ją
czekało.
- Libby, Nick. Wejdźcie i rozgośćcie się - zaprosił Doug, a Libby
zanotowała w pamięci, że wcale się nie zdziwił, widząc ich razem.
- Chemia nie pomaga, prawda? - zapytała, ale zaraz zawstydziła się
swojego zachowania. - Przepraszam...
- Nie przepraszaj - odparł Doug z poważną miną. - Masz rację, częściowo.
- Częściowo! Co to ma znaczyć? Tash nie zareagowała na chemię, to
kompletna porażka! - wybuchnęła, zakryła usta dłonią i znów zaczęła
przepraszać.
- Libby, spokojnie. - Nick ujął jej rękę i ją uścisnął. - Daj mu mówić.
- Przepra... - Urwała gwałtownie i poddała się uściskowi dłoni Nicka, nie
bardzo wiedząc, jak do niego doszło. Była jednak wdzięczna Nickowi za tę
bliskość.
- Jak mówiłem, mieszanka leków zastosowana w pierwszej fazie chemii
nie działa zbyt dobrze. Skoro więc nie widać poprawy, proponuję zmienić leki i
zacząć drugą fazę.
Libby była rozdarta. Z jednej strony chciała kurczowo uchwycić się
nadziei, że druga faza uratuje życie Tash, ale ta część jej serca, która cierpiała
razem z córką w każdej minucie jej strasznych mdłości, buntowała się na myśl,
że dziewczynkę czeka następna runda trudnych przeżyć.
- A jeśli to nie zadziała, co wtedy? - Wszystko to nagle ją przerosło. -
Będzie trzecia faza, która ją wykończy? Ma tylko osiem lat, na Boga. Powinna
bawić się z dziećmi na dworze, a nie leżeć tutaj, walcząc o życie!
Dopiero kiedy Nick podał jej garść chusteczek, zdała sobie sprawę, że nie
tylko nakrzyczała właśnie na ordynatora onkologii, ale także płacze.
- Wiem. - Głos Douga był cichy i smutny. -Uwierz mi, że wiem. Mój
synek zmarł na białaczkę. Nie mogłem nic zrobić, żeby mu pomóc.
Słowa te rozpłynęły się w ponurej ciszy.
- Wiemy coś na temat ewentualnych dawców szpiku? - zapytał w końcu
Nick. - Co dały badania rodziny? - Libby wyjaśniła mu swój bliski związek z
rodziną ffrenchów, ale na razie nie rozpowszechniali tej wiadomości.
Doug dość długo milczał.
- Wolałbym znaleźć lepszego dawcę do przeszczepu szpiku - wyznał
wreszcie. - Wyniki nie są idealne.
Libby odniosła wrażenie, że ktoś wyrywa jej serce z piersi. Poczuła taką
ulgę, kiedy David i Maggie zgodzili się poddać badaniom! Była pewna, że
zabezpieczyła się ze wszystkich stron i że Tash wyzdrowieje. Nie przewidziała,
że żadne z nich nie będzie wystarczająco dobrym dawcą.
Ogarnęło ją przerażenie. Miała wrażenie, że dźwięki dobiegają do niej
jak pod wodą. Pamiętała tylko, że Nick wyprowadzał ją na korytarz oraz że
postanowili rozpocząć drugą fazę chemii następnego dnia.
Nogi niosły ją automatycznie w kierunku pokoju Tash. Pragnęła chwycić
ukochane dziecko w ramiona i uciec z nią ze szpitala. Kiedy Nick wepchnął ją
do małego pokoju dla rodzin pacjentów, Libby próbowała się opierać. On
jednak szybko zamknął drzwi i je sobą zablokował. Wyraz jego twarzy
sugerował, że chce jej powiedzieć coś ważnego.
- Co? - zapytała. - Owszem, byłam nieuprzejma dla Douga, chociaż on
stara się jak może. W porządku, przeproszę go, chociaż przypuszczam, że on coś
takiego słyszy od dziesiątków rodziców. Czy już mogę iść do córki?
- Jeśli chodzi o mnie, to możesz obrazić wszystkich lekarzy ze szpitala,
gdyby miało ci to pomóc - odparł cicho, wytrącając jej broń z ręki.
- Jeśli nie o tym chcesz rozmawiać, to czemu mnie tu zamknąłeś?
- Bo jest coś, czego nie rozumiem, a co muszę zrozumieć... dla dobra
Tash - dodał jakby po namyśle.
- Co to jest?
- Libby, słyszałaś, co powiedział Doug - zaczął nieśmiało, co zupełnie ją
przeraziło. Nick nigdy nie owijał w bawełnę, jeśli miał jakąś ważną sprawę.
- Mamy wyniki Davida i Maggie i wiadomo już, że żadne z nich nie
będzie dobrym dawcą szpiku.
- Tak, Nick, wiem o tym - powiedziała i nagle poczuła panikę na myśl o
uciekającym czasie. Tyle razy oglądała w telewizji rodziców błagających ludzi,
by się przebadali. Czy teraz na ekranie zobaczy zdjęcie Tash?
- Skoro więc zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji, czemu nie
skontaktujesz się z ojcem Tash i nie poprosisz go o poddanie się testom? -
zapytał. - Cokolwiek zaszło między wami, tu przecież chodzi o życie twojej
córki!
Libby poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy.
Jej matka była jedyną osobą, która znała okoliczności towarzyszące
poczęciu Tash. Gdy odeszła, Libby miała nadzieję, że wraz z nią odejdą
wspomnienia, lecz nieustannie przypominały jej o tym sny.
- Nie uważasz, że zrobiłabym to, gdybym mogła? -I nagle poczuła, że ma
już dość życia ze strasznymi, rwącymi się wspomnieniami. - Ja po prostu tego
nie wiem!
- Nie rozumiem. - Ściągnął brwi. - Nie wiesz, gdzie on jest? Podaj policji
nazwisko, a na pewno go odnajdą.
- Gdyby to było takie proste! - powiedziała załamana. Usiadła na poręczy
najbliższego fotela, zbyt zmęczona, by stać, kiedy mu o tym powie.
- Nie wiem, kto jest jej ojcem - wyjaśniła. Dopiero kiedy zobaczyła, jak
oczy Nicka otwierają się szeroko, zorientowała się, jak to zabrzmiało.
- Ten wypadek, o którym ci wspomniałam... Zostałam napadnięta -
powiedziała. Chciała mieć to już za sobą. - Nie wiem, ilu ich było, bo uciekając,
wpadłam pod samochód i przez dłuższy czas byłam w śpiączce. Niektóre
wspomnienia już nigdy nie powrócą, pewnie są zbyt okropne, żeby je pamiętać,
ale...
- Byłaś w śpiączce? - zapytał. - Kiedy, gdzie? Pocieszyło ją odrobinę, że
Nick nie zapytał o sam
napad, tylko zainteresował się szczegółami medycznymi.
- Pewnie nie zauważyłeś, że zniknęłam, bo nie byłam przecież w twojej
grupie, ale stało się to mniej więcej w połowie studiów - wyjaśniła.
Nick miał dziwną minę i zaciskał wargi, jakby zmuszając się do
milczenia, ale było widać, że słucha jej uważnie.
- Na pewno pamiętasz, że co roku niektórzy studenci spotykają się na
drinka, żeby uczcić połowinki.
- Na drinka, który przeradza się w wędrówkę po pubach, jeśli tylko ktoś
nie musi nazajutrz wcześnie wstać - dodał sucho.
- Właśnie. Dlatego nie wiem, dlaczego postanowiłam z nimi wtedy pójść.
Wiem, że zupełnie do nich nie pasowałam, ale nie pamiętam...
- A co pamiętasz? - Był wyraźnie wstrząśnięty.
- Z samej napaści? O wiele za dużo, chyba że koszmary senne są
wytworami mojej wyobraźni. -Wzdrygnęła się.
- Jak długi jest okres, którego nie pamiętasz? Oprócz śpiączki,
oczywiście. Ile czasu wypadło ci z życia? Tygodnie, miesiące?
- Nigdy mi się nie udało tego ustalić, bo moje życie podczas studiów było
bardzo monotonne – wyznała niemal przepraszająco. Wstydziła się, że była taka
nudna. - Wszystkie dni były podobne do siebie. Zmieniali się tylko pacjenci,
których spotykałam, ale te wspomnienia zawsze się zacierają.
- Zwłaszcza kiedy człowiek wiecznie chodzi niewyspany - zgodził się. -
Nie rozumiem jednak, dlaczego nie wiedzieliśmy, że jesteś na intensywnej
terapii. Nikt nie wiedział, co się z tobą stało.
- To dlatego, że nie leżałam w naszym szpitalu
- wyjaśniła, zaskoczona, że jednak zauważył jej zniknięcie. - Nie miałam
z sobą żadnego dowodu tożsamości, więc nie wiedzieli, kim jestem, dopóki nie
wyszłam ze śpiączki.
- A potem?
- Czekałam na wypis ze szpitala. Miałam umówione spotkanie z
dziekanem, żeby się dowiedzieć, czy będę mogła nadrobić zaległości, czy też
lepiej będzie, jeśli opuszczę rok i wrócę na studia dopiero jesienią. Wtedy
podszedł do mnie jeden z lekarzy, którzy się mną zajmowali, i powiedział, że
coś się nie zgadza w moich badaniach. - Potrząsnęła głową na samo
wspomnienie tej surrealistycznej rozmowy. - W normalnych okolicznościach nie
przejęliby się pomyłką, tylko powtórzyli badania, ale w tej sytuacji, skoro nie
pamiętam, co się stało...
- I tak dalej, i tak dalej. - Nick pokiwał głową.
- Znam takich lekarzy. Nie potrafią przejść do rzeczy, jeśli mają do
przekazania złe wiadomości.
- Wtedy okazało się, że jestem w ciąży, a ponieważ był to wynik gwałtu,
miałam prawo do aborcji, gdybym uznała to za konieczne dla zachowania
zdrowia psychicznego.
- A ty powiedziałaś...?
- Że mogę rozważyć oddanie dziecka do adopcji, ale że to tylko niewinna
istota, której nie mogę zabić.
- A on zrobił w tył zwrot i poszedł sobie jak niepyszny. - Nick uśmiechnął
się z goryczą, ale szybko znów spoważniał. - Wiedziałem, że coś ci się musiało
przytrafić, bo widziałem cienie pod twoimi oczami, ale nie przyszło mi do
głowy, że to mogło być coś takiego. Przepraszam, że zmusiłem cię, żebyś to
wspominała.
- Przechodzę przez to co noc od tygodni - rzekła cicho. - Wiesz, może to,
że ci o tym opowiedziałam, podziała jak egzorcyzm i uda mi się przespać całą
noc.
- Mam nadzieję. Wyglądasz, jakbyś bardzo potrzebowała snu. To
wszystko jednak nie zbliżyło nas ani trochę do znalezienia dawcy dla Tash -
dodał, wracając do tematu.
Nagle wspomnienia napadu i jego konsekwencji przestały się liczyć.
Najważniejsza znów była Tash.
- Nie mam siły teraz o tym myśleć - oświadczyła, wstając. - Zanim wrócę
do pracy, chciałabym spędzić kilka chwil z Tash. Muszę z nią porozmawiać i
przygotować na wiadomość, że ten koszmar dalej potrwa.
- Nie spiesz się, Libby - powiedział miękko Nick i delikatnie pogłaskał ją
po policzku. - Dam ci znać, jeśli naprawdę będziesz nam potrzebna, a na razie
idź do Tash. Zostań tyle, ile będzie trzeba.
- Dziękuję - szepnęła. Poddała się temu dotykowi i pozwoliła ciepłu jego
ręki przeniknąć do jej duszy.
Nie ma sensu marzyć, by Nick został przybranym ojcem Tash, podobnie
jak nie ma sensu marzyć o księżycu - powiedziała sobie, wracając na ostry
dyżur. Jej serce było ciągle przy córce, rozdarte widokiem łez na twarzy
dziecka, które wreszcie zasnęło, wyczerpane rozpaczą i podłością życia. Jej
matka zawsze twierdziła, że życie jest podłe, ale Libby miała nadzieję, że córka
ma przed sobą jeszcze kilka lat niewinnej nieświadomości, zanim będzie
zmuszona zmierzyć się z tą prawdą.
Teraz mogli tylko trzymać kciuki za każdą dawkę chemioterapii i modlić
się, by leczenie podziałało.
Następnego dnia na oddziale zapanowało dziwne podniecenie.
- Kelly, o co tu chodzi? - zapytała Libby, kiedy kolejna osoba serdecznie
uścisnęła jej rękę. A przecież jest w pracy dopiero od kilku minut!
- No tak.-Kelly zawahała się, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. - Myślę,
że powinnaś porozmawiać z Nickiem.
- Nick, co tu się właściwie dzieje? - zapytała, kiedy zapukała i została
zaproszona do środka. - Kelly mówi, że powinnam z tobą porozmawiać. O
Boże...
Na widok ulotki na biurku Nicka zaniemówiła.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? - Wskazał na fotografię
Tash. Na zdjęciu dziewczynka niepewnie siedziała na szpitalnym łóżku i widać
było, że jej piękne włosy zaczynają wypadać. - Wziąłem aparat cyfrowy i
wrzuciłem zdjęcie do komputera. Miałem zamiar ci je pokazać, zanim
wydrukuję, ale Kelly to zobaczyła i...
- I nasze szpitalne plotkarki dołożyły starań, żeby wszyscy się dowiedzieli
- dokończyła. Była tak zaskoczona tym nieoczekiwanym obrotem spraw, że nie
wiedziała, czy powinna być zła, że nikt jej nie zapytał o zgodę na tę akcję, czy z
wdzięczności rzucić się Nickowi na szyję.
- Z laboratorium właśnie dzwonili, że mają tłum chętnych do badania.
- Tłum? Tak szybko? - Tak, na pewno zaraz rzuci mu się na szyję. - W tej
sytuacji oczywiście nie powinnam się wkurzać, że zrobiłeś to zdjęcie bez mojej
zgody?
- Chciałem ci pokazać, co wymyśliliśmy...
- My? - zapytała z nagłym ukłuciem żalu. Zastanawiała się, kogo mógł
poprosić o pomoc.
- Tash i ja. Pomogła mi zaprojektować ulotkę i wybrać czcionkę...
- Tash? - Nie mogła sobie tego wyobrazić. Kiedy ostatnio widziała
córeczkę, leżała zwinięta w kłębek, nieszczęśliwa, że musi zacząć kolejną fazę
chemii.
- Kiedy do niej poszedłem, była taka zrozpaczona, że... Właściwie także
dlatego to zrobiłem. Chciałem, żeby zajęła się czymś innym i przestała martwić.
Wiesz, powiedziałem jej, że możesz się na to wszystko nie zgodzić.
- A potem Kelly zobaczyła ulotkę i uruchomiła maszynerię.
- Tak, i zadziałało - potwierdził. - Czy to znaczy, że się zgadzasz? Nie
jesteś na mnie zła?
- Zła? - Zaśmiała się z niedowierzaniem. - Spędzam noce, rozmyślając,
jak przyciągnąć uwagę ludzi i namówić ich na badania, a potem przychodzę tu
rano i widzę, że już to zrobiłeś! - Chwyciła ulotkę i pomachała mu nią przed
nosem. - „Zrób to dla jednego z nas" - przeczytała napis pod zdjęciem. - Jak
mogę być zła, skoro to poskutkowało? Mogłabym cię tylko ucałować!
Na jego twarzy pojawiło się zdumienie, ale kiedy przebrzmiały jej
niespodziewane słowa, uśmiechnął się łobuzersko i otworzył ramiona w
zachęcającym geście.
- Zapraszam - rzekł z wyzywającym błyskiem w oczach.
Gdyby nie ten błysk, może spróbowałaby zaprotestować. Zaproponował
jej coś, o czym marzyła przez długie lata, toteż nie mogła oprzeć się pokusie.
Kiedy jednak podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję... Kiedy
zrozumiała, że inicjatywa należy do niej, bo ten brutal nawet się nie poruszył...
Kiedy wspięła się na palce, nerwowo zagryzła wargi i niepewnie dotknęła jego
ust... Zrozumiała, że nie będzie umiała poprzestać na jednym pocałunku.
Zupełnie jakbym wracała do domu, pomyślała. Czuła się tak, jakby już go
kiedyś całowała, nawet wiele razy, i to nie tylko w marzeniach.
- Marzysz o mnie? - zapytał Nick i wtedy zrozumiała, że ostatnie słowa
wypowiedziała na glos.
- Och! -jęknęła i wtuliła twarz w jego ramię, aby ukryć wstyd. -Jeśli jesteś
dżentelmenem, zapomnisz, że to powiedziałam.
- Zapomnieć o tym, co stanie się moim najdroższym wspomnieniem? -
przekomarzał się. - Nie ma mowy!
- To było lata temu, kiedy się poznaliśmy. -Chciała zrzucić winę na swoje
młode lata, by odwrócić jego uwagę od chwili obecnej. - Podko-chiwałam się w
tobie, ale oczywiście ty nigdy nie zwróciłeś na mnie uwagi.
Pochylił się, by znowu musnąć ją ustami, i wyszeptał coś, co brzmiało
zupełnie jak „zwróciłem", ale co oczywiście było tylko wytworem jej
wyobraźni, który należało zignorować.
- I jak, warto było czekać? A może potrzebujesz jeszcze jednej próbki do
analizy?
- Tak, zróbmy analizę - zgodziła się słabym głosem, a on pochylił się i
pocałował ją po raz drugi.
- Oj, przepraszam! - usłyszeli od drzwi i odskoczyli od siebie jak para
nastolatków przyłapana przez nauczyciela.
- Sally! - zawołała Libby wycofującą się dyskretnie koleżankę. - Chciałaś
z nami porozmawiać?
- Nie chcę przeszkadzać - odparła tamta z łobuzerskim uśmiechem. -
Przyjdę w bardziej odpowiedniej chwili.
A tymczasem opowie wszystkim, co widziała, i za każdym razem będzie
dodawać jakieś nowe szczegóły, pomyślała niechętnie Libby. A to wszystko jest
jej wina.
- Ja... dziękowałam Nickowi za przygotowanie ulotki o Tash - wykrztusiła
w końcu z niemiłym u-czuciem, że tylko pogarsza sprawę.
- Skoro tak mówisz - mruknęła Sally. - Chciałam poprosić Nicka o...
- To ja już sobie pójdę - przerwała jej szybko Libby i wyszła, z trudem
powstrzymując się, żeby nie biec.
Uspokoiła się dopiero po godzinie czy dwóch. Uznała, że tylko jedna
okoliczność czyni to zajście mniej upokarzającym: fakt, że pocałunek Nicka był
dokładnie taki, jak go sobie wyobrażała, a nawet lepszy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nie wiedziała, co Nick powiedział Sally, ale cokolwiek to było,
podziałało. Minęło już kilka dni, odkąd Sally widziała, jak się całują, i nic nie
wskazywało na to, by komuś o tym powiedziała. Nikt o nich nie plotkował.
Dzięki ulotkom Nicka cały szpital żył teraz chorobą Tash. Wszyscy
trzymali kciuki, by wśród ludzi poddających się testom na antygeny zgodności
tkankowej znalazł się ktoś, kto mógłby zostać dawcą szpiku dla dziewczynki.
Na samym tylko ostrym dyżurze badaniom poddało się kilkadziesiąt osób,
od sprzątaczek i portierów po lekarzy specjalistów. Oczy Libby wilgotniały za
każdym razem, gdy o tym myślała.
Tash ciągle była poddawana chemioterapii. Tym razem na szczęście nie
cierpiała tak strasznych mdłości, ale za to jej wargi były popękane i zaczęły
krwawić, a w ustach pojawiły się bolesne wrzody. Choć czuła się bardzo źle,
psychicznie była w znacznie lepszej kondycji niż przedtem. Libby przypisywała
to wizytom. Goście przychodzili tłumnie i dotrzymywali dziewczynce
towarzystwa. Zwłaszcza Nick spędzał z nią dużo czasu. Jeśli miał dyżur pod
telefonem, w wolnej chwili zawsze szedł do Tash.
Dziwnym zbiegiem okoliczności często zdarzało się, że gdy Libby
przychodziła do córki, Nick już u niej był.
- Wygrałam, mamusiu! Uczciwie! - zawołała Tash, widząc Libby. -Nie
oszukiwał mnie pan, prawda? Nie dał mi pan wygrać?
- Nie, tym razem nie - przyznał i westchnął dramatycznie. - Jesteś w tym
za dobra.
- Wygrałam też w inną grę! - chwaliła się Tash. Gdyby nie różowy
kapelusik w kwiatki na jej głowie, Libby mogłaby sobie wyobrazić, że nic złego
się nie dzieje.
Tym razem nie pozwalała sobie myśleć o terapii. Zmuszała się, by cieszyć
się każdą sekundą spędzaną z Tash, a jeśli znaczy to także, że może spędzać
czas z Nickiem... Cóż, nie będzie protestować.
Ich stosunki uległy zmianie. Nie wiedziała, czy miało to związek z
pomysłem Nicka na kampanię ulotkową, czy też z jej wyznaniem dotyczącym
śpiączki i amnezji, bo od czasu tamtej rozmowy w jego oczach pojawił się jakiś
błysk. A poza tym działał na nią jego uśmiech. Teraz, kiedy często był
przeznaczony wyłącznie dla niej, nie miała szans mu się oprzeć. Nawet tu, w
pokoju Tash, Nick wykorzystywał każdą okazję, by jej dotknąć.
Najlepsze ze wszystkiego było to, że dzisiaj, kiedy Tash zaśnie, mieli iść
razem do małej włoskiej restauracyjki niedaleko szpitala. To wspólne wyjście
oznacza początek nowego etapu znajomości. Wiedziała, że zapewne żadne z
nich nie będzie dziś gotowe pójść dalej, ale skorzystała z okazji, by wziąć
szybki prysznic i zmienić bieliznę na bardziej...
- O, Nick! - Glos od drzwi zmusił ją, by przestała wyobrażać sobie reakcję
Nicka, gdy zobaczy ją w czarnej satynie i koronkach.
W progu stal Doug. Miał dziwną minę. Rzucił przeciągle spojrzenie na
Libby i znów zwrócił się do Nicka.
- Miałem nadzieję, że cię tu spotkam. Czy masz chwilkę?
Nick napotkał wzrok Libby i pokręcił głową, dając jej do zrozumienia, że
nie ma pojęcia, o co może chodzić.
Gdy wyszedł, spojrzała na zegarek i zastanowiła się, ile to może potrwać.
Wolała, by praca nie odbierała im ani chwili cennego, wspólnie spędzanego
czasu.
Teraz jednak musi ułożyć Tash do snu. Ma o czym myśleć. Czy to
wspólne wyjście będzie ich pierwszym z wielu, czy też kiedy Tash
wyzdrowieje, Nick znowu zacznie zachowywać się jak playboy? Miała nadzieję,
że nie, bo naprawdę zbliżył się do jej córki. Tash byłaby załamana, gdyby jej
nowy idol zaczął ją ignorować.
Jeśli zaś chodzi o jej uczucia... Po tylu latach marzenia o nim odkryła, że
w rzeczywistości jest on jeszcze bardziej fascynujący, niż sobie wyobrażała.
Była w nim teraz szaleńczo zakochana.
Ich praca na oddziale układała się znakomicie. Uzupełniali się wzajemnie,
jakby czytali sobie w myślach. Zauważyła to nawet Kelly i zaczęła ustawiać ich
dyżury tak, by pracowali razem. Libby cieszyła się z wyzwania, jakie stanowiła
dla niej praca przy ciężkich przypadkach, i wiedziała coraz więcej o medycynie
ratunkowej. Najwięcej jednak uczyła się o tym, jak wiele Nick dla niej znaczy i
jak szybko stał się w jej życiu kimś niesamowicie ważnym. Gdyby coś ich teraz
rozdzieliło, złamałoby to jej serce.
- Libby? - Nick wszedł po pokoju. Zanim jednak zdążyła wstać, żeby
wyjść za nim, zobaczyła, że kręci głową. - Libby, przepraszam. Coś się stało.
Muszę odwołać nasze spotkanie. - Jego głos brzmiał dziwnie obco.
- Masz jakiś problem? Mogę ci w tym pomóc? - zaproponowała cicho.
Bała się o niego. Nie wiedziała, co mógł mu powiedzieć Doug i dlaczego tak
bardzo zbladł. Jeśli z nim porozmawia, może się jej zwierzy.
- Nie. - Nigdy nie zachowywał się tak obcesowo.
- Przepraszam Libby, ale... Muszę coś przemyśleć. Ja... wrócę. - Zniknął,
nawet się z nią nie żegnając.
- Oj, to chyba boli! - zawołała Libby na widok kolejnego pacjenta, gdy
tylko weszła do gabinetu.
- To by się zgadzało - wymamrotał mężczyzna. Spora opuchlizna na
szczęce utrudniała mu mówienie. - Nie mogę jeść, nie mogę mówić, nie mogę
spać...
- Od jak dawna pan to ma? - spytała i zaczęła badanie. Chciała namacać
węzły chłonne i sprawdzić, czy opuchlizna dotknęła tylko tkankę miękką, czy
także kość szczękową.
- Kilka dni, ale wydaje się, że dłużej. Strasznie to szybko poszło, zaczęło
się od bólu zębów, a teraz... - wyjaśnił niewyraźnie i zaraz potem jęknął z bólu,
bo spróbował otworzyć szeroko usta, by umożliwić jej włożenie palca między
zęby a policzek.
- W porządku - powiedziała w końcu. - Jestem prawie pewna, że to tylko
duży ropień, którego przyczyną jest przypuszczalnie jakiś problem z zębami -
wyjaśniła.
- Ale nie będę musiał czekać na wolne miejsce u dentysty? - zapytał,
wyraźnie przerażony taką perspektywą.
- Nie jestem aż tak okrutna - uspokoiła go Libby.
- Zapewne większość dentystów przyjęłaby pana poza kolejnością, ale
spróbujemy pomóc panu od razu.
- Co pani zamierza? - Kiedy był już pewny, że otrzyma pomoc, zaczął się
zastanawiać, na czym ta pomoc będzie polegać.
- Najpierw dostanie pan zastrzyk znieczulający, ale ropień jest na tyle
duży, że znieczulenie może nie zadziałać. Nerwy pod ropniem będą wołać o
pomoc, ale skóra niczego nie poczuje.
- A co potem? - zapytał. Śledził przygotowania do zabiegu z przerażeniem
połączonym z fascynacją.
- Zrobię nacięcie w skórze, żeby wyssać truciznę. Pewnie trzeba będzie
wprowadzić tampon, żeby ropień nie zaczął się odradzać, zanim się wysączy.
Opatrzymy pana i odeślemy do domu. Dostanie pan antybiotyki i zgłosi się
ponownie na zdjęcie drenu i założenie szwu, jeśli okaże się to konieczne.
- Brzmi to nieźle - przyznał i zaraz syknął, kiedy łzy napłynęły mu do oczu
po otrzymanym zastrzyku.
Zabieg ten był na tyle rutynowy, że umysł Libby mógł pracować na
dwóch poziomach. Mogła jednocześnie wykonywać pracę i rozpaczać nad
faktem, że od dwóch dni Nick prawie na nią nie spojrzał, nie mówiąc w ogóle o
rozmowie. Do złagodzenia tego bólu potrzeba było czegoś więcej niż zwykłego
znieczulenia.
W ciemnościach swojego pokoju zdążyła już przemyśleć wszystkie
możliwe powody, dla których mógł tak nagle zmienić swoje nastawienie do niej.
Wiedziała tylko tyle, że cała ta sytuacja wynikła po rozmowie z Dougiem. Doug
był onkologiem, dlatego Libby była przerażona. Nick na przykład mógł się
dowiedzieć, że ma raka. Myśl, że mógłby zostać sam z takim problemem w
momencie, kiedy jego rodzice byli w Rosji, przyprawiała ją o ból serca.
Powinien jednak wiedzieć, że zawsze może liczyć na nią, niezależnie od tego,
co się stało. Musi zdawać sobie sprawę z jej uczuć i rozumieć, że zrobiłaby dla
niego wszystko.
Udała się do kolejnego pacjenta. Spędziła z Nickiem bolesne pół godziny,
pomagając mu ustabilizować mężczyznę, który zemdlał, zanim recepcjonistka
zapytała go o nazwisko. Kiedy go badali, jego oddech zrobił się jeszcze słabszy,
a odruchy mięśniowe zaczęły zanikać. Jednak dopiero gdy Libby przypomniała
sobie, że zdążył powiedzieć o dziwnym łaskotaniu twarzy i języka, doznała
olśnienia.
- Może to zespół Guillain-Barre'a? - zasugerowała.
- On jest w coraz gorszym stanie, nie możemy stawiać takich
definitywnych diagnoz - uciął Nick, któremu udawało się trzymać z dala od niej
nawet podczas wspólnej walki o życie pacjenta. - Trzeba go przenieść na
intensywną terapię i podłączyć do systemów podtrzymywania życia!
Poczuła ulgę, gdy Kelly zlitowała się nad nią i odesłała ją do lżej rannych.
Niestety kolczyk w uchu dwulatki i nadgarstek boleśnie skręcony podczas
meczu nie wystarczyły, by ją zająć. Świadomość, że Kelly wyznaczyła jej inną
pracę, bo widziała, jak się męczy, była bardzo nieprzyjemna.
Następnie szybko zdiagnozowała złamanie Collesa, powstałe w wyniku
upadku na deskorolce. Prześwietlenie potwierdziło jej diagnozę. Nastawiła rękę
i założyła gips, po czym podjęła decyzję. Kiedy skończy dyżur, pójdzie
sprawdzić, gdzie Nick spędzał wolny czas w ostatnich dniach. Potem zaś Nick
będzie musiał odpowiedzieć jej na kilka pytań, na przykład czemu nagle
zostawił Tash, kiedy dziewczynka tak bardzo go potrzebowała.
Tash była naprawdę zrozpaczona, że Nick przez kolejne dwa dni się nie
pojawił, i zastanawiała się, co złego zrobiła. Libby wymyślała najróżniejsze
wymówki, ale była wściekła i nie zamierzała tego tak zostawiać. Nick ma prawo
mieć problemy, ale jeśli naprawdę chce zakończyć tę znajomość, musi
przynajmniej wyjaśnić dziecku powody.
Libby miała zamiar go do tego zmusić.
- Nick! - zawołała, kiedy wychodził ze szpitala po bardzo stresującym
dyżurze.
Na sam dźwięk jej głosu poczuł się jak w siódmym niebie, ale
jednocześnie przypomniał sobie, czemu praca z nią nagle stała się taka trudna.
Natychmiast wrócił z obłoków na ziemię. Tchórzliwa strona jego osobowości
radziła mu uciekać. Muszą porozmawiać, ale on zupełnie nie czuł się na siłach.
Problem w tym, że w końcu będzie musiał opowiedzieć jej o swoim odkryciu, a
im dłużej potrwa zwłoka, tym trudniej będzie mu wyjaśnić, dlaczego nie zrobił
tego od razu. Przez ostatnie dni on po prostu potrzebował czasu, by wszystko
sobie przemyśleć i zastanowić się, jak powinien się zachować. Libby
najwyraźniej uznała, że ten czas się skończył.
Na pięknej, drobnej twarzy Libby rysowała się determinacja. Była ona
dowodem, jak bardzo Libby się zmieniła, i Nick wbrew sobie musiał się
uśmiechnąć.
Nad czym on w ogóle się zastanawia? Kocha Libby i kocha Tash. Jeśli
tylko go zechcą...
- Musimy porozmawiać - oznajmiła Libby, gdy znalazła się na tyle blisko,
że nie musiała krzyczeć. - Masz czas teraz, czy wolisz umówić się ze mną na
później?
- Możemy porozmawiać teraz, ale myślałem, że będziesz z Tash.
- Między innymi o tym chcę porozmawiać. Poprosiła mnie, żebym
spytała, co złego zrobiła, że przestałeś ją lubić!
Nick zaklął, zadowolony, że Libby nie zna rosyjskiego.
- Nie sądziłem, że tak to zinterpretuje.
- W tym wieku wszystko się tak interpretuje. Pewnie uważa, że jest też
odpowiedzialna za globalne ocieplenie, głód w Afryce i niszczenie lasów
tropikalnych.
Było to tak nonsensowne, że Nick się uśmiechnął.
- Masz rację. - Ujął rękę Libby i modlił się, by znaleźć właściwe słowa,
które nie zrujnują jego szansy. - Musimy porozmawiać, ale lepiej to zrobić w
miejscu wygodniejszym niż szpitalne schody.
Zaproponował rybę z frytkami, wstąpili więc do pobliskiej restauracji i
zamówili jedzenie na wynos, żeby zjeść u niego.
- Czego się napijesz? Mam wodę, sok, kawę i herbatę - wyliczał, sięgając
po talerze. - Nie mam alkoholu. Piwo się skończyło, a dla jednej osoby nie
warto otwierać wina, więc rzadko je kupuję.
- Wystarczy woda, chyba że będziesz robić coś ciepłego dla siebie. -
Wzięła od niego talerze. - Wyłożę jedzenie, a ty coś mi nalej.
Szybko przygotowali posiłek i usiedli. Mały stolik ustawiony był przy
oknie, z którego roztaczał się piękny widok: nieco zaniedbany ogródek, a za nim
pola i drzewa aż po horyzont. Trawnik wymagał kosiarki, ale nie robiło to złego
wrażenia, przeciwnie, było rozczulające. Ponadto w tym stanie bardziej pasował
do pięknej szachownicy pól niż stal, beton albo deski, którymi udekorowałby go
każdy znany projektant.
Po chwili Libby przystąpiła do ataku.
- Unikałeś mnie i Tash od rozmowy z Dougiem. Muszę wiedzieć... -
Odetchnęła gwałtownie. - Nick, czy on ci powiedział, że masz raka? Czy to
dlatego nie chciałeś ze mną, z nami rozmawiać?
Nick wstał z krzesła, wziął ją za ręce i przytulił.
- Nie, Libby, to nie to. - Przytulił ją mocniej i zdał sobie sprawę, jak ta
kobieta jest krucha i delikatna. Wiedział też, że wbrew pozorom jest to najmniej
krucha kobieta, z jaką kiedykolwiek będzie miał do czynienia.
Pamiętał, jak w końcu się. mu zwierzyła i opowiedziała nie tylko o
napadzie, śpiączce i amnezji, ale też o koszmarach, które ją wciąż nawiedzały.
Kiedy pomyślał, przez co przeszła, zrozumiał, że stała się silniejsza, podczas
gdy inni w podobnej sytuacji już dawno by się załamali...
Nie mógł tylko przewidzieć, jak zareaguje na jego rewelacje.
- A więc mów, Nick - poprosiła, jakby czytając mu w myślach. - Powiedz,
co się dzieje.
- Doug Andrews dostał wyniki badań niektórych kandydatów na dawców.
- I chciał, żebyś to ty przekazał mi złe wiadomości? Nick, to nie twoja
wina i na szczęście mamy jeszcze trochę czasu na szukanie. Tash jest w trakcie
chemii. Jeśli nastąpi remisja, będziemy go mieli więcej. Może dawca w ogóle
nie będzie potrzebny, jeśli...
- Nie, Libby. Źle mnie zrozumiałaś - przerwał jej, kiedy tylko zdołał
zapanować nad głosem. To było takie typowe, że chciała go pocieszyć, choć
przecież sama musiała być rozczarowana. - Dowiedziałem się czegoś innego.
Znaleźli doskonałego dawcę, ale zgodnie z zasadami tego szpitala, dawcy i
biorcy nie wiedzą nic o sobie, jeśli nie są spokrewnieni.
- Znaleźli dawcę! - zawołała uszczęśliwiona, wyrwała się z jego objęć i
zaczęła skakać jak szalona. - To cudowne! Czy to ktoś ze szpitala? Z naszego
oddziału? Nick, naprawdę nie możesz mi powiedzieć? Tak bym chciała mu
podziękować za to, że się przebadał...
- Uspokój się, Libby. Chodź do mnie.
Znów chwycił ją w objęcia. Jeśli nie spodoba jej się ta wiadomość,
pewnie więcej mu na to nie pozwoli.
- Uważam, że powinnaś wiedzieć, bo gdyby wszystko potoczyło się
inaczej... Libby, to ja mogę być tym dawcą.
Najpierw nie zrozumiała jego słów, a potem nie mogła w nie uwierzyć.
Wysunęła się z jego objęć, czując złość.
- Chcesz powiedzieć, że wiesz o tym od dwóch dni? - zawołała, rozdarta
między radością i nagłą ochotą, by nim potrząsnąć. - Czemu tak długo czekałeś?
Wiedziałeś, że przestanę się zamartwiać, że będę szczęśliwa...
- Libby, to nie wszystko - przerwał jej poważnym głosem. Znów
wyciągnął ręce, ale ona nie była jeszcze gotowa mu wybaczyć. - Chodź, muszę
ci wyjaśnić parę spraw.
- Znowu tajemnice? - zapytała wyzywająco, ale wróciła na swoje miejsce
przy stole.
Nick zbierał myśli, ściskając kubek z zimną herbatą tak mocno, że
zbielały mu knykcie, i zdawał się liczyć swoje żyły na wierzchu dłoni. Libby
znów się przestraszyła.
To powinna być taka cudowna chwila! Dowiedziała się, że Tash ma
szansę na przeszczep. Teraz...
- Ile pamiętasz z czasów studenckich? - zapytał nagle. - Jak duże masz
luki w pamięci?
- O ile wiem, nie zapomniałam niczego, czego się nauczyłam - wyjaśniła.
- A jeśli chodzi o życie towarzyskie?
To było trudniejsze pytanie. Jeśli nie wie, jaką była samotniczką, to
znaczy, że kompletnie jej nie zauważał.
- Nie miałam życia towarzyskiego. Poświęcałam cały czas na naukę -
odrzekła krótko. - Nie miałam chłopaka i nie chodziłam na randki. Chłopcy nie
interesowali się mną, a ja nimi. - Jak mogłaby się nimi interesować, skoro tylko
jeden z nich przyprawiał ją o przyspieszone bicie serca?
- Możesz tego nie pamiętać, ale tak było tylko do pewnego momentu. Coś
się zmieniło na krótko przed połowinkami.
Jego słowa sprawiły, że zamarła.
- Był ktoś, kto się tobą interesował. Interesował się prawie od początku,
ale za dużo czasu spędzał na nauce, próbując ci dorównać, chociaż w
rzeczywistości chciał...
- Co? Kto?
- Potem zdarzył się wieczór, kiedy lało jak z cebra. Ten ktoś zobaczył, że
jacyś gówniarze kradną ci parasol i że stoisz sama w deszczu. Nie mógł cię
zostawić.
- To się naprawdę zdarzyło? - Postrzępione fragmenty wspomnień nagle
się wyostrzyły. - Zawsze sądziłam, że to sen, a nie wspomnienie. Że to tylko
marzenie...
Zaczerwieniła się, kiedy zrozumiała, do czego mu się właśnie przyznała, a
potem zrobiło jej się gorąco na wspomnienie intymnych szczegółów z innych
snów. To też nie mogły być wspomnienia...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Zmusiła się, by popatrzeć Nickowi w oczy. Miała nadzieję, że znajdzie w
nich wyjaśnienie swoich wątpliwości. To, co zobaczyła, sprawiło, że serce
zaczęło jej bić znacznie szybciej, a w jej głowie pojawiło się więcej pytań.
- Powiedz mi, co się stało - poprosiła - to może koszmary miną.
- Nic nie wiem o tym wieczorze, kiedy cię napadnięto - powiedział
szybko i spuścił wzrok na swoje dłonie, w których wciąż trzymał kubek. -
Libby, czułem się winny, odkąd mi to powiedziałaś, bo tego dnia mieliśmy się
spotkać i uczcić połowinki, ale coś mnie zatrzymało. Kiedy wreszcie
przyszedłem, nigdzie cię nie było i pomyślałem, że pewnie wróciłaś do domu.
Znowu popatrzył jej w oczy.
- Szukałem cię, szalałem ze strachu o ciebie.
- Jego oczy nie ukrywały, że bardzo wtedy cierpiał.
- Zupełnie jakbyś się rozpłynęła w powietrzu. Wreszcie usłyszałem, że
podobno przeniosłaś się do innej szkoły.
Sip A43
- Kola... - szepnęła. Nie mogła sobie wybaczyć, że skazała go na ten
koszmar, chociaż zrobiła to nieświadomie.
- Tak właśnie mnie nazywałaś - rzekł z uśmiechem. - Powiedziałem ci, że
tak mawiała do mnie moja mama. To rosyjskie zdrobnienie imienia Mikołaj. Ty
też zaczęłaś go używać.
- Czyli... - Chciała zadać mu tyle pytań, że nie wiedziała, od czego zacząć.
- Jak długo byliśmy... parą? Jak blisko z sobą byliśmy, zanim...
- Chodziliśmy ze sobą trzy tygodnie, jeśli tak można to określić, skoro
większość czasu spędzaliśmy na wspólnej nauce - dodał z kwaśnym uśmiechem.
Zaraz jednak znów spoważniał i wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć. Potem
stracił odwagę i jego dłoń zatrzymała się parę centymetrów od niej. - Nie
mogłem uwierzyć, że to były tylko trzy tygodnie, Libby. To było tak, jakbyśmy
się znali od zawsze, jakbyśmy byli sobie przeznaczeni.
- Czy my... - Nie mogła tego powiedzieć. To głupie, przecież jest
lekarzem, codziennie widuje nagie ciała i bada ich najbardziej intymne części. A
teraz nie może...
- Tak - szepnął, odpowiadając na pytanie, którego nie zadała. Jego oczy
pociemniały.
Czy wspominał te same sceny, które pojawiały się w jej snach? Przez
które budziła się bez tchu, z wielkim poczuciem pustki? Jej wspomnienia były
tak fragmentaryczne, że prawie pozbawione sensu. Czy on pamięta wszystko?
Każdy pocałunek, każdy dotyk, każde czułe słowo?
- Sypialiśmy ze sobą od początku. - Jego głos był ochrypły od emocji. -
To było jak eksplozja. To było doskonale, nieuniknione...
W jego słowach i oczach była tak wielka namiętność, że ogarnęło ją
gorąco. Musiała silą się powstrzymać, by nie podejść do Nicka i nie sprawdzić,
czy mogą coś z tych wspomnień odtworzyć.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś, kiedy zaczęliśmy razem pracować?
To już tyle czasu...
- Najwyraźniej nie masz pojęcia, co to jest męskie ego. - Skrzywił się. -
Pozwól, że udzielę ci kilku lekcji. Lekcja pierwsza. - Podniósł palec. - Nie
lubimy, kiedy kobiety są mądrzejsze od nas. To oczywiście nie twoja wina, że
jesteś mądrzejsza niż większość z nich. Wiem też, że to nielogiczne, ale to nie
zmienia faktu, że mamy z tym problem. Lekcja druga: nie lubimy, kiedy nas
rzucacie. To źle wpływa na poczucie wartości. Nie znam się na tym i nie wiem,
czy gorzej jest zostać rzuconym bez powodu, czy zostać rzuconym dla innego
mężczyzny lub nawet innej kobiety.
Libby roześmiała się, słysząc, że Nick żartuje, niemniej wiedziała, że za
tymi słowami kryje się odpowiedź na jej pytanie.
- Wyjaśnienie przyjęte i zrozumiane - powiedziała ze śmiechem. - W
przyszłości będę się w twoim towarzystwie zachowywać jak przygaszona
żarówka.
- Jelizawieta, nikt nie mógłby cię wziąć za przyćmioną żarówkę, choćbyś
nie wiem jak chciała. To dlatego... - Zamilkł i westchnął. - To dlatego unikałem
cię przez tych kilka dni. Musiałem uporządkować myśli, bo ty byś się od razu
zorientowała, że coś ukrywam.
- Mówisz, że musiałeś się zastanowić, czy możesz mi powiedzieć, kto jest
dawcą. Myślę, że to nie wszystko - zauważyła cicho. - Jest jeszcze coś...
- A widzisz, to właśnie miałem na myśli - odparł równie cicho. - Masz
rację, jest jeszcze coś.
- I to właśnie powiedział ci Doug? Czy są jakieś przeszkody, żebyś został
dawcą dla Tash?
- Nie. Wręcz przeciwnie. - Pochylił się w jej kierunku i wziął ją za ręce,
wreszcie odstawiwszy kubek. - Libby, Doug wyjaśnił mi, że wyniki są wręcz
idealne. Powiedział, że gdyby mnie nie znał, mógłby przypuszczać, że jestem
ojcem Tash.
Oczy Libby rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu, a z jej ramion zniknął
ciężar, który dźwigała, odkąd dowiedziała się o ciąży.
- Tash nie jest wynikiem gwałtu? Jest twoją córką?
- Oczywiście zabezpieczaliśmy się, kiedy się kochaliśmy, wiedząc, że to
nie był najlepszy moment na dziecko. Ale, jak to mówią, nic nie jest doskonałe.
Możemy zrobić testy DNA, jeśli chcesz się upewnić - zaproponował. - Ale ja
ich nie potrzebuję, żeby wiedzieć, że jest moja.
To wystarczyło, by z jej oczu popłynęły łzy. Nick znalazł się przy niej,
wziął ją na ręce i zaniósł do salonu.
- Nie płacz, Jelizawieta. Mamy tyle spraw do omówienia, tyle planów...
- Jak mnie nazwałeś? Mówiłeś to już wcześniej.
- Jelizawieta - odparł wolno. - To po rosyjsku „Elżbieta". Tak miała na
imię moja babuszka. Moja babcia. Tash to zdrobnienie od Natashy, ale możesz
nie wiedzieć, że tak w Rosji mówi się do kobiet, które noszą imię Natalia. Tak
ma na imię moja matka.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nadałam mojej córce imię po twojej
mamie, chociaż nie pamiętałam...
- No i powiedz, jak my, zwykli śmiertelnicy, możemy się mierzyć z
takimi geniuszami jak ty?
Ten żart sprawił, że przestała płakać i dopiero wtedy zdała sobie sprawę,
jak wygodnie jest jej w ramionach Nicka na kanapie. Przez chwilę siedziała bez
ruchu, napawając się zupełnie nowym uczuciem. Ktoś się o nią troszczy i o nią
dba. Znała to tylko ze snów: silne ramiona tulące ją do piersi, jej głowa
wygodnie ułożona między jego ramieniem i szyją, w miejscu jakby dla niej
stworzonym. Różnica wzrostu, wyraźna kiedy stali, znikała, kiedy siedzieli
przytuleni. Musiała tylko przekręcić głowę i unieść brodę, by móc go
pocałować.
To była wspaniała myśl, ale zanim zdążyła się poruszyć, zabrzęczał
głośno jeden z pagerów.
- To w kuchni, czyli mój - westchnęła Libby. Wysunęła się z uścisku
Nicka i wstała.
- Nie mogą oczekiwać, że przyjedziesz. Twoje nazwisko jest daleko na
liście, jeśli nawet kogoś im brakuje.
- To nie ostry dyżur -jęknęła Libby. - To onkologia. Coś się stało z Tash...
- Zadzwoń i zapytaj, zanim umrzesz na serce, zastanawiając się, czego
chcą - zasugerował Nick i podał jej telefon.
Libby zauważyła jednak, że on także zbladł.
- Mówi Libby Cornish, odpowiadam na wezwanie z onkologii - rzekła
szybko, kiedy uzyskała połączenie.
- Chwileczkę. Pan Andrews chciał z panią porozmawiać.
- Czy chce, żebym przyjechała? Czy jest jakiś problem z moją córką?
Nazywa się Natasha Cornish. Mogę tam być już za kilka minut, jeśli...
- Libby, tu Doug Andrews - przerwał jej spokojnie męski głos. - Przestań
panikować. To nie jest zła wiadomość.
To zapewnienie sprawiło, że ugięły się pod nią nogi. Musiała oprzeć się o
ścianę, by nie upaść.
- Nie? - spytała zachrypłym głosem. - A jaka?
- Co byś powiedziała na dobrą, dla odmiany? - Libby usłyszała radość w
jego głosie i wyobraziła sobie uśmiech na jego twarzy. - Na przykład taką, że na
tym etapie wyniki Tash są absolutnie doskonałe?
- Nie! Naprawdę? Nie mogę w to uwierzyć! Czyli wszystko jest w
porządku?
- W jak najlepszym.
- Jesteś pewny? - Tak bardzo przyzwyczaiła się, że wszystko w jej życiu
idzie źle, że nie umiała przyjąć dobrych wiadomości.
- Libby, wyniki są tak dobre, że zamierzam pójść do domu, zabrać żonę
na kolację i to uczcić. - W jego głosie zabrzmiała taka pewność, że Libby
pozwoliła sobie wreszcie na nadzieję. - Proponuję, żebyś postąpiła tak samo, a
potem porządnie się wyśpij. Mam wrażenie, że ten brzdąc niedługo zacznie
funkcjonować na pełnych obrotach i będziesz potrzebowała dużo siły, żeby nad
nią zapanować.
- Słyszałeś, Kola? - zapytała, gdy odłożyła słuchawkę. Obróciła się w jego
ramionach, by na niego spojrzeć. Nie zauważyła nawet, jak łatwo przyszło jej
użycie tego zdrobnienia. - Słyszałeś, co on mówił?
- Każde piękne słowo! - zawołał. - Dlatego właśnie tak się przyciskałem
do słuchawki.
- Chemia zaczęła działać! Czy to nie cudowne?
- Wspaniałe! - Uśmiechnął się szeroko. - Naprawdę trzeba to uczcić.
Skoro lekarz kazał... - Podniósł ją i okręcił, zanim schylił się, by ją pocałować.
Na początku w ich pocałunku była tylko radość z poprawy zdrowia Tash,
ale to szybko uległo zmianie. Wkrótce Libby nie była już w stanie myśleć.
Zaczęło się od świętowania dobrej wiadomości, ale szybko stało się czymś
więcej. Byłaby szczęśliwa, mogąc całować się z nim w nieskończoność, ale on
rozluźnił uścisk i uklęknął.
- Wyjdź za mnie, Libby. - Lekko dyszał po gorącym pocałunku. - Wiem,
że na dowód masz tylko moje słowa, ale uwierz, że zaczęliśmy planować
wspólną przyszłość już wtedy. Kiedy myślałem, że straciłem cię na zawsze,
wiedziałem, że nigdy nie pokocham żadnej kobiety tak jak ciebie. Straciliśmy
mnóstwo czasu, nie marnujmy ani chwili. Wyjdź za mnie jak najszybciej.
Libby nawet nie podejrzewała, że istnieje takie szczęście.
- Wyjdę za ciebie, ale pod jednym warunkiem - oznajmiła, podniosła go z
klęczek i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Zrobię wszystko, co tylko chcesz - obiecał.
- Pomóż mi odtworzyć pierwsze chwile spędzone razem, żebyśmy mogli
się dzielić wspomnieniami.
Zaśmiał się, zachwycony tym pomysłem.
- Nie mogę ci obiecać, że uda mi się odtworzyć tę ulewę i wolałbym, żeby
nikt nie kradł ci parasola. Ale jeśli chodzi o wszystko pozostałe, to z
przyjemnością...
- Nie martw się, Libby. Tash będzie z nami dobrze - obiecała Leah. Jej
synek, Ethan, spał słodko wtulony w suknię druhny, którą miała na sobie.
- Oczywiście. Kiedy znudzi jej się zabawa z E-thanem, ma przecież
Megan - dodała Maggie, a mała Megan spróbowała ukoić ból ząbkujących
dziąseł, żując suknię mamy.
- Pewnie, mamusiu. Będzie mi dobrze - zapewniła Tash, przeskakując
wesoło z jednej nogi na drugą. Miała niewiele dłuższe włosy niż niemowlęta, ale
przynajmniej odrastały gęste i zdrowe. - Ty i tatuś możecie pojechać na miesiąc
miodowy. I poproszę o siostrzyczkę!
- Nie mam pojęcia, kto ją do tego namówił - westchnęła Libby ze
świadomością, że odtąd wszyscy będą przyglądać się jej talii. - Rodzice Nicka
są niepocieszeni, że nie załapali się na całą zabawę z małą Tashą.
- Nie oni jedyni. - Leah uśmiechnęła się i spojrzała przez ramię na swoich
teściów, którzy niedawno wrócili na stałe z Nowej Zelandii. - Przynajmniej
rodzice Davida wreszcie wszystko sobie wyjaśnili. Mama na pewno pozostanie
nieco nadopiekuńcza, ale przynajmniej mają teraz wnuki, o które mogą się
troszczyć. Jego ojciec też wreszcie zacznie pomagać...
Nie musiała mówić więcej, szczególnie przy Tash. Wszystkie trzy
słyszały o awanturze, która wybuchła, kiedy David powiedział rodzicom o
Libby. Największą niespodziankę sprawił im ojciec Davida. Po tylu latach życia
z poczuciem winy wyznał wreszcie żonie, że to jej obsesja popchnęła go w
ramiona sekretarki. Oznajmił, że Libby, jego odzyskana córka, jest niewinną
ofiarą tej sytuacji i powitał ją w rodzinie ffrenchów z otwartymi ramionami.
Jego żona nie miała wyboru i postąpiła tak samo.
Kiedy po powrocie z Nowej Zelandii poznali Libby i jej córkę, Tash
natychmiast podbiła serce starszej pani. Była bardzo szczęśliwa, że poznała
jeszcze jedną babcię.
- Pomóc ci się przebrać, zanim pojedziecie? - zaproponowała Leah. -
Jesteś spakowana?
- Tak. Za pięć minut będę gotowa. - Wskazała na swoją suknię w kolorze
kości słoniowej. - Wiecie, że nie przepadam za wymyślnymi sukienkami.
- Nie ma koronek ani falbanek, ale nie mogłaś sobie wybrać bardziej
odpowiedniej - odrzekła Maggie szczerze. - Ten kolor podkreśla twoje włosy,
wyglądasz jak elf i... Nigdy nie zgubię tych kilku kilo, które mi przybyło w
czasie ciąży!
- A nie było warto? - zapytała przekornie Leah.
- Oczywiście, każdy gram był tego wart - przyznała Maggie i ucałowała
pokrytą delikatnym puszkiem głowę córeczki. - Poczekaj tylko, Libby, już
niedługo.
- Niedługo będzie w samochodzie, w drodze na romantyczny miesiąc
miodowy-przerwał jej brat, by oszczędzić Libby zażenowania. - Libby,
proponuję, żebyś poszła się przebrać, bo rodzice nie wypuszczą twojego męża i
nie pojedziecie.
Twojego męża...
Libby poczuła, jak przenika ją dreszcz rozkoszy. Przy przeciwległej
ścianie stał Kola, pogrążony w rozmowie z rodzicami Davida. Podniósł oczy i
popatrzył na nią, jakby wiedział, że o nim myśli. Chodźmy stąd, mówiły jego
oczy. Wokół nich było zbyt wiele osób, aby Kola mógł spełnić obietnicę, którą
złożył jej w dniu ich zaręczyn.
Mieli wtedy ochotę dać się ponieść namiętności, ale postanowili odłożyć
to do nocy poślubnej. Wtedy odtworzą swoje wspomnienia. Już za parę godzin...
- Uff! Czy ktoś jeszcze czuje żar bijący od tych dwojga? - zażartowała
Maggie. - Jeszcze moment, a nastąpi samozapłon!
Libby zaśmiała się, ale jej policzki poróżowiały, kiedy szła się przebrać.
- Więc co pamiętasz z naszego pierwszego razu? - zapytał już w hotelu,
kiedy ona drżącym rękami próbowała otworzyć walizki. - Pamiętasz cokolwiek?
Ze zdumieniem stwierdziła, że gdy weszła do apartamentu dla
nowożeńców i zobaczyła wielkie łoże z baldachimem, ogarnęła ją straszna
trema.
- Na pewno nie stało się to w takim łóżku!
- Owszem, ale przyznaj, że pogoda była identyczna - zauważył. Dudnienie
deszczu o parapet na chwilę się nasiliło. - Chcesz wyjść na balkon, żeby
wprawić się w odpowiedni nastrój?
- Czy chcę znowu wyglądać jak zmokła kura? Może jednak nie... -
zaprotestowała. - Mam na sobie jedwabną sukienkę! Poza tym nie masz
parasola, żeby mnie uratować.
- Czyli jestem zardzewiałym białym rycerzem? Porażka już przy
pierwszym zadaniu? - spytał przygnębiony.
- Mój rycerzu, o to się nie kłopocz. Twe zadanie nie jest skończone. - Na
szczęście żarty sprawiły, że trema zaczęła znikać. - Na pewno odzyskasz honor.
- Będę się starał - szepnął, objął ją i podniósł, by oprzeć o najbliższą
ścianę. - Więc ile pamiętasz? Czy to coś ci przypomina?
Pamiętała, że się śmiali i potykali, kiedy w deszczu biegli w kierunku
wejścia do budynku, w którym mieszkała. Pamiętała, jak oboje ucichli, kiedy
Nick patrzył na nią tak, jakby miał już jej nigdy nie zobaczyć. A potem porwał
ją w ramiona i oparł o brudną ścianę, by po raz pierwszy ją pocałować. Zupełnie
tak, jak to sobie wyobrażała...
- Nie jest tak samo - zauważyła, drżąc z niecierpliwości. - Pamiętam, że
wtedy nie marnowałeś czasu na rozmowę, tylko mnie całowałeś.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, pani...
- Czy teraz zaczniesz błagać o litość? - zapytał Nick kilka godzin później,
kiedy próbowali złapać oddech.
- Wtedy nie błagałam, prawda? - zauważyła, przeciągając palcami po jego
klatce piersiowej.
- Przerwaliśmy tylko dlatego, że musieliśmy iść do poradni i...
Urwała, kiedy zdała sobie sprawę, co powiedziała. Poczuła, że Nick
zamarł.
- Pamiętasz to? - zapytał cicho, jakby się bał, że każdy hałas zniszczy
odbudowane wspomnienia.
- Nie wiem. - Czuła głęboki spokój. Musi spróbować mu to wyjaśnić. -
Moje życie zawsze było niepełne. Kiedy byłam mała, brakowało mi taty.
Później, w szkole, uczyłam się lepiej od innych i zawsze stałam z boku. Tak
samo na studiach.
- Byłaś mądrzejsza i się we mnie podkochiwałaś
- drażnił ją Nick.
- Mam niemiłe wrażenie, że w ogóle nie powinnam była ci tego mówić. -
Popatrzyła na niego obrażona. - Ale to prawda. Potem porównywałam do ciebie
wszystkich mężczyzn, chociaż nie pamiętałam, że byliśmy kiedyś razem.
- Wracamy więc do mojego pytania - zauważył i chwycił ją za rękę,
powstrzymując jej dalszą wędrówkę po jego ciele.
- Nie znam odpowiedzi - powtórzyła. - Nie wiem, czy wszystko wydaje
mi się znajome, bo tyle o tym rozmawialiśmy, czy dlatego, że naprawdę sobie to
przypomniałam. Może to spełnienie marzeń, a może jest po prostu tak, jak
powinno być.
- I naprawdę jest ci wszystko jedno?
- Naprawdę - powiedziała z radością, kiedy zrozumiała, że to prawda. -
Ten samotny kącik w moim sercu, ta część mnie, która zawsze pragnęła rodziny
i przyjaciół, zniknęła. Oprócz nas trojga są twoi rodzice, którzy nagle zostali
dziadkami i już mówią, że im więcej wnuków, tym lepiej. Jest powiększająca się
rodzina ffrenchów...
- Ale...? - zapytał, gdy umilkła, a ona uśmiechnęła się na myśl o tym, jak
trafnie ją rozszyfrował.
- Ale chociaż mam wreszcie wymarzoną rodzinę, jedyne, co się teraz dla
mnie liczy, to my i nasza miłość.
- A dzieci, które będą z nami ją dzielić? - zapytał.
- Moi rodzice nie mogą się doczekać dobrej wiadomości.
- Nie możemy ich rozczarować - zgodziła się.
- Ale to może potrwać. Żeby stworzyć doskonałą rodzinę... możemy
potrzebować godzin ćwiczeń, zanim zrobimy to porządnie.
- Czy to jest jeszcze jeden obowiązek rycerza?
- To może być trudne zadanie, które potrwa całe łata, mój rycerzu -
ostrzegła i westchnęła z rozkoszy.
- W tej sytuacji, pani - rzekł półgłosem, całując ją gorąco - nie
powinniśmy tracić ani chwili...
KONIEC