Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Tomasz Pi
ą
tek
HEROINA
Wersja elektroniczna - Juliusz Koczaski
* * *
Projekt okładki i stron tytułowych KAMIL TARGOSZ
Na okładce wykorzystano obraz MIROSŁAWA SIKORSKIEGO
Copyright © by TOMASZ PI
Ą
TEK, 2002
Redakcja i korekta
MAREK GUMKOWSKI, MONIKA SZNAJDERMAN
Projekt typograSczny i skład komputerowy
ROBERT OLE
Ś
- DESIGN PLUS
31-029 Kraków, ul. Morsztynowska 4, tel./fax 012 432 o8 52
Druk i oprawa
OPOLGRAFSA
45-085 Opole, ul. Niedziałkowakiego 8/12, tel. 077 454 52 44
ISBN 83-87391-90-5
WYDAWNICTWO CZARNE S.C.
38-307 S
ę
kowa, Wdowiec li
tel./fax 018 351 oo 70
e-mail: redakcja@czanie.com.pl
www.czame.com.pl
dział sprzeda
ż
y: MTM Firma, ul. Zwrotnicza 6,01-219 Warszawa
tel./fax oaa 632 83 74
e-mail: mtm-motyl@wp.pl
Wolowiec 2004
Wydanie n
Ark. wyd. 4,5; ark. druk. 7,25
* * *
NAJPI
Ę
KNIEJSZE JEST TO,
ż
e gdziekolwiek bym poszedł,
wsz
ę
dzie pojawiaj
ą
si
ę
kryjówki. Co dziesi
ęć
metrów jest
jaka
ś
brama. Albo opuszczony gara
ż
. Albo w
ą
ska zaro
ś
ni
ę
ta
ś
cie
ż
ka mi
ę
dzy dwoma parkanami.
Albo parking
niestrze
ż
ony, gdzie jestem zupełnie niewidoczny, kucaj
ą
c
mi
ę
dzy samochodami.
Kiedy
ś
tych wszystkich miejsc prawie w ogóle nie zauwa
ż
ałem. Wydawały mi si
ę
niczyje. Teraz
wiem ju
ż
,
ż
e s
ą
moje. W ka
ż
dym z nich czuj
ę
si
ę
tak dobrze, jak gdybym
miał tam zosta
ć
na zawsze.
Czasem niektóre kryjówki znikaj
ą
. Czasem rozgrzebana przez koparki polana, poro
ś
ni
ę
ta szarymi,
dobrymi do
kamufla
ż
u badylami, nagle zostaje zaj
ę
ta przez kanciasty
szklany budynek, który nie tylko nie ukrywa mojej postaci, ale dodatkowo jeszcze j
ą
odbija. Ale gdy
jedna taka kryjówka znika, zaraz pojawia si
ę
dziesi
ęć
nast
ę
pnych.
Kiedy
ś
lubiłem te
ż
restauracje. Wydawało mi si
ę
,
ż
e
tam wła
ś
nie mog
ę
mie
ć
najwi
ę
kszy spokój. My
ś
lałem
tak, dopóki nie odkryłem, jak niesamowite s
ą
restauracyjne kible. W kiblu jeste
ś
naprawd
ę
sam, jak
w kosmosie. A restauracyjne kible cz
ę
sto s
ą
jeszcze do tego wytłumione. Mo
ż
na w nich siedzie
ć
długo, pod warunkiem
ż
e
wcze
ś
niej zamówiło si
ę
jakie
ś
du
ż
e danie, którego zreszt
ą
nie trzeba je
ść
.
Sedes wydaje z siebie zach
ę
caj
ą
ce szmery, gdy pochylam si
ę
nad kolanami, na których le
ż
y folia
aluminiowa.
Strona 1
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Z twarzy wystaje mi mała srebrna rurka. Nad foli
ą
aluminiow
ą
wci
ąż
unosi si
ę
szarawy dym.
Wypełnia ju
ż
moje
płuca. Ale nadal go wci
ą
gam przez rurk
ę
, nie pozwalam
mu uciec. Utrata porcji dymu to jak utrata r
ę
ki albo nogi,
albo co
ś
jeszcze gorszego. Ró
ż
nica mi
ę
dzy absolutnym
a prawie absolutnym szcz
ęś
ciem jest naprawd
ę
ogromna.
Kiedy cały dym jest ju
ż
w
ś
rodku, przestaj
ę
oddycha
ć
i wtedy robi si
ę
naprawd
ę
przyjemnie. Jak gdyby stoj
ą
ca w mojej głowie fili
ż
anka z gor
ą
c
ą
czekolad
ą
nagle przewracała si
ę
,
ż
eby zala
ć
mi ciało od wewn
ą
trz.
Po kilku niesamowitych sekundach gł
ę
bokiej, gumiastej
rozkoszy przypominam sobie, gdzie jestem, i przez chwil
ę
my
ś
l
ę
, co robi
ć
. Mog
ę
znowu zamkn
ąć
oczy i zanurkowa
ć
w to, co jest tak dobre,
ż
e a
ż
ciemne. Ale wtedy nie b
ę
d
ę
wiedział, kiedy si
ę
obudz
ę
, a nie chc
ę
ugrz
ę
zn
ąć
w tym kiblu na zawsze.
Mog
ę
te
ż
wsta
ć
i poszuka
ć
jakiego
ś
człowieka,
ż
eby popa
ść
w jak
ąś
interakcj
ę
, rozmawia
ć
,
zachwyca
ć
si
ę
. To
rozcie
ń
czyłoby moj
ą
przyjemno
ść
, ale pozwoliłoby zachowa
ć
przytomno
ść
. A przy okazji mo
ż
e i
temu człowiekowi udzieliłoby si
ę
troch
ę
mojej rozkoszy, przez co ogólna szcz
ęś
liwo
ść
we
wszech
ś
wiecie jeszcze bardziej by si
ę
zwi
ę
kszyła.
Jest mi teraz tak dobrze i jestem teraz taki dobry,
ż
e
wybieram t
ę
drug
ą
mo
ż
liwo
ść
. Wstaj
ę
i wychodz
ę
na zewn
ą
trz, na korytarzyk prowadz
ą
cy do sali
dla go
ś
ci, gdzie
nie mog
ę
si
ę
powstrzyma
ć
i przysypiam na kilka minut.
A gdy si
ę
budz
ę
, pierwszym człowiekiem, którego spotykam, jest młoda farbowana brunetka, która
przyciska
mnie do
ś
ciany, mocno, tak,
ż
ebym nie spływał po murze
jak marmolada na podłog
ę
. Pyta mnie, jak si
ę
czuj
ę
. Szukam słowa, którym mógłbym jej
odpowiedzie
ć
, przynajmniej w przybli
ż
eniu. Chciałem powiedzie
ć
: „Doskonale", ale chyba mówi
ę
:
„Kaloryfer".
Potem, ju
ż
na sali, podchodz
ę
do jednego z restauracyjnych facetów, ale rozpływa si
ę
jak batonik w
palcach.
Kiedy z pomoc
ą
innego faceta opuszczam lokal, postanawiam,
ż
e jednak sobie przysn
ę
.
otwieram oczy, ale jeszcze nie oddycham. Podaj
ę
foli
ę
olbrzymowi o płaskim złamanym nosie, który ju
ż
tylko
mruczy.
Jestem w piwnicy, w podziemiach bardzo starego domu.
W k
ą
cie ciemnego pomieszczenia siedzi blondynek o bladej twarzy, pokrytej szarymi od ropy
pryszczami. Ma pi
ę
kny, wysoki głos, jak anioł albo kto
ś
wykastrowany. Kiedy
my palimy, on opowiada nam o tym, jak przeci
ę
to mu dło
ń
u nasady kciuka. Stało to si
ę
zaraz po tym, jak jego znajomi znikn
ę
li, a on odziedziczył po nich
zapasy. Chciał wtedy zahandlowa
ć
na swojej ulicy, na której mieszkało wielu takich heroinowych
chłopców. Ale gdy tylko spróbował,
nieznani ludzie złapali go, przeci
ę
li dło
ń
, a potem wrzucili go w krzaki ró
ż
y przy
ś
mietniku, gdzie
dodatkowo si
ę
pokaleczył. Jeden z tych ludzi próbował go wypytywa
ć
czy przesłuchiwa
ć
, ale blondynek był zbyt nieprzytomny,
ż
eby co
ś
odpowiedzie
ć
. Pami
ę
tał tylko
czoło i głow
ę
bez włosów.
Znalazła go wtedy matka. Zabrała mu klucze i zakazała wychodzi
ć
z domu. Powiedziała,
ż
e je
ś
li
wyjdzie, to ona
ju
ż
go wi
ę
cej nie wpu
ś
ci do
ś
rodka. Blondynek wzi
ą
ł wtedy wisz
ą
cy w kuchni nad zlewem klucz od
piwnicy, zszedł
tutaj i od tej pory st
ą
d nie wyszedł, bo tu ma zapasy. Jak
matka zorientowała si
ę
,
ż
e on cały czas siedzi w piwnicy,
to przestała do niej schodzi
ć
, bo zacz
ę
ła si
ę
ba
ć
. Dlatego
teraz jedynym problemem jest jedzenie. Oczywi
ś
cie, blondynek nie je. Czasem jednak potrzebuje
Strona 2
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
przyj
ąć
co
ś
półpłynnego,
ż
eby złagodzi
ć
ż
ółciowe wymioty. Nie ma jednak klucza od domofonu. Nie
mo
ż
e wi
ę
c wyj
ść
na ulic
ę
,
ż
eby kupi
ć
sobie jogurt, bo ju
ż
nie mógłby wróci
ć
. Poza
tym boi si
ę
, bo od kilku miesi
ę
cy nie był na ulicy i w ogóle
pod gołym niebem.
Zanim to wszystko si
ę
stało, blondynek mieszkał
przez rok w górskim o
ś
rodku odwykowym, gdzie został alpinist
ą
. To na pewien czas pchn
ę
ło jego
działalno
ść
na zupełnie nowe tory, kiedy ju
ż
wrócił do miasta.
Zacz
ą
ł wdrapywa
ć
si
ę
po
ś
cianach biurowców, aby wyjmowa
ć
z nich drukarki, komputery i inne
równie atrakcyjne przedmioty. Pewnej nocy utkn
ą
ł ujarany na betonowej
ś
cianie, nios
ą
c na plecach
faks, który zapomniał odł
ą
czy
ć
od gniazdka. Na
ś
cianie faks o
ż
ył i zacz
ą
ł wypuszcza
ć
z siebie
ró
ż
ne komunikaty na papierze rolkowym. Blondynek wtulał si
ę
w beton, a z pleców zwieszała
mu si
ę
rosn
ą
ca biała wst
ę
ga, która w ko
ń
cu dotkn
ę
ła ziemi sze
ść
pi
ę
ter ni
ż
ej. Ewentualny
przechodzie
ń
mógłby
przeczyta
ć
najni
ż
ej wisz
ą
cy faks, pewnie dotycz
ą
cy przepływu
ś
rodków finansowych albo jakich
ś
innych takich rzeczy.
Gdy olbrzym i ja opuszczamy piwnic
ę
, na podwórku
jest jeszcze jasno. Za murkiem co
ś
zaczyna ostrzegawczo pocharkiwa
ć
i spluwa
ć
, a olbrzym
szybko
ż
egna si
ę
ze
mn
ą
, wsiada do samochodu i odje
ż
d
ż
a, bo ma zaj
ę
cie. Od
pewnego czasu maluje
ś
ciany swojego mieszkania na niebiesko i nie mo
ż
e przesta
ć
.
Opuszczony, ale szcz
ęś
liwy, wchodz
ę
do baru na ulicy
i zamawiam col
ę
. Staram si
ę
zachowywa
ć
szorstko, aby
jako
ś
skontrowa
ć
nieodpart
ą
słodycz, która mimo prób
kamufla
ż
u ci
ą
gle ze mnie wyłazi. Ludzie w barze patrz
ą
podejrzliwie, jak gdyby czuli,
ż
e to tutaj bije podziemne
ź
ródło ciepła, które ich rozgrzewa.
Pij
ę
col
ę
, zasypiam i
ś
ni mi si
ę
co
ś
bardzo czarnego.
A kiedy si
ę
budz
ę
, wyruszam z baru na poszukiwanie tych
specyficznych, wyj
ą
tkowych nieprzygod. Nieprzygodajest
na przykład wtedy, gdy si
ę
idzie wzdłu
ż
długiego, be
ż
owego muru, który jest coraz bardziej
przyjemny.
Brn
ę
przez ulice. Nagle przede mn
ą
majaczy niewyra
ź
ny, ale znajomy kształt: dziewczyna w
zielonym swetrze.
Co
ś
mi mówi,
ż
e ona ma do mnie jakie
ś
prawa. Jest jeszcze
daleko, w towarzystwie jednej ze swych ciemnowłosych
kole
ż
anek. Mój nieodwołalnie spokojny umysł próbuje na
sil
ę
naszkicowa
ć
co
ś
w rodzaju paniki. Ale niepotrzebnie:
mi
ę
dzy murem domu a
ś
mietnikiem z szarych cegieł pojawia si
ę
mała szara wn
ę
ka. Wskakuj
ę
tam
tak płynnie, jak gdyby co
ś
mnie wci
ą
gn
ę
ło.
Dziewczyna mogła jednak mnie zauwa
ż
y
ć
, wi
ę
c na
wszelki wypadek odwracam si
ę
twarz
ą
do muru. By
ć
mo
ż
e
dziewczyna podeszła do mnie i wła
ś
nie do mnie przemawia, ale ja nie mog
ę
słysze
ć
tego ani
widzie
ć
, bo wła
ś
nie
staje si
ę
to nieuniknione, co musiało si
ę
sta
ć
: ł
ą
cz
ę
si
ę
z murem, jak gdybym si
ę
z nim mieszał.
Kiedy wracam do siebie, w mojej wn
ę
ce jest tylko du
ż
y
biały kot o pysku podejrzanie przypominaj
ą
cym zaj
ą
-
ca. Kot gapi si
ę
na mnie uwa
ż
nie. Kiedy minimalnie ru-
szam głow
ą
, zwierz
ę
znika mi
ę
dzy dwoma kawałkami
dykty. Rosn
ą
cy przy wyj
ś
ciu z wn
ę
ki krzew, oblepiony
wilgotnymi fusami po herbacie, trz
ę
sie si
ę
, najwyra
ź
niej
tr
ą
cony przez kota lub jeszcze przeze mnie, kiedy si
ę
tu
chowałem.
Odwa
ż
am si
ę
wychyli
ć
i wtedy widz
ę
dziewczyn
ę
od
Strona 3
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
tyłu, nadal z kole
ż
ank
ą
. Przeszła, ale chyba mnie nie widziała. Gdyby mnie zobaczyła, stałaby tu
jeszcze i krzyczała. Oczywi
ś
cie, je
ś
li jestem dla niej tak wa
ż
ny, jak mówi.
Tego dnia zasypiam jeszcze w kilku pubach, w cichym
kiblu na stacji metra, wieczorem w bramie, gdzie kul
ę
si
ę
niczym brat bli
ź
niak p
ę
katego metalowego krasnala (znajduje si
ę
na ziemi przy wej
ś
ciu do
bramy i chyba
ma co
ś
wspólnego z rynn
ą
). Na jednym z podwórek, pod
figur
ą
Matki Boskiej w niebieskiej, wygwie
ż
d
ż
onej szacie, opieram głow
ę
tu
ż
obok jej pantofla,
którym podobno miała komu
ś
zmia
ż
d
ż
y
ć
głow
ę
.
Nikt mnie nie budzi, bo prawdopodobnie wygl
ą
dam
na pogr
ąż
onego w gł
ę
bokiej modlitwie. A ja tylko przypominam sobie, co si
ę
dzisiaj działo, cały ten
cudowny dzie
ń
.
Dzie
ń
zacz
ą
ł si
ę
rano, gdzie
ś
około dziesi
ą
tej, w łó
ż
ku,
na którym le
ż
ałem jak wielka, słodka kału
ż
a. Obudziło
mnie co
ś
jakby chomik w brzuchu. Łaskocz
ą
ce, gryz
ą
ce
i ruchliwe gówno, które we mnie siedziało i szukało wyj
ś
cia, ale wyj
ś
cia nie było. Otworzyłem oczy,
jednak nadal
wida
ć
było tylko bardzo niejasne rzeczy. Za oknem
ś
wieciło, ale zasłony były prawidłowo zasuni
ę
te.
Poszedłem w ko
ń
cu do kibla, ale nawet odlanie si
ę
było
jeszcze niemo
ż
liwe, jakby pozarastały mi wszystkie otwory w ciele. Trzeba było poczeka
ć
albo
znieczuli
ć
w sobie
gówno. To znaczy znieczuli
ć
siebie. Wł
ą
czyłem komórk
ę
,
która natychmiast zapiszczała.
-Masz siedem nowych wiadomo
ś
ci - oznajmił zadowolony z siebie telefon.
- Dzie
ń
dobry, panie Tomaszu - zacz
ą
ł szczeka
ć
karabin maszynowy. Ka
ż
da spółgłoska wrzynała
si
ę
w ucho jak
mały pocisk rozpryskowy. Ju
ż
samo „d
ź
" z „dzie
ń
dobry"
mogło zabi
ć
bardziej wra
ż
liwych słuchaczy. Ale ja i tak
byłem troch
ę
nie
ż
ywy.
- Dzie
ń
dobry, panie Tomaszu. Rozmawiałem z wieloma osobami i tylko kobiety zgadzaj
ą
si
ę
z
panem,
ż
e ja
umiem bra
ć
na siebie odpowiedzialno
ść
wył
ą
cznie za osoby nieodpowiedzialne. Co pan na to?
Musimy si
ę
spotka
ć
.
- Cze
ść
- zacz
ą
ł nosowy bas Ma
ć
ka, dziecinny, bo troch
ę
sepleni
ą
cy. - Mo
ż
e by
ś
my razem zrobili
co
ś
bardzo przyjemnego?
- Dzie
ń
dobry, nazywam si
ę
Katarzyna i chc
ę
,
ż
eby pan
mi powiedział, jaka jestem.
- Cze
ść
, Tomek. Tu Bartek. Zrób co
ś
. - Bartek miał
szesna
ś
cie lat, ciemne oczy, wi
ś
niowe rumie
ń
ce oraz matk
ę
, któr
ą
znalem i która mnie lubiła,
chocia
ż
czasami
miałem wra
ż
enie,
ż
e w ka
ż
dej chwili mogłaby mnie rozszarpa
ć
.
- Cze
ść
. To ja. Mo
ż
e wolisz,
ż
ebym w ogóle nie dzwoniła? Chciałam si
ę
dowiedzie
ć
, jak si
ę
czujesz
i czy si
ę
spotkamy.
- Dzie
ń
dobry, tu Andrzej Siekludd, chciałem si
ę
umówi
ć
na trening przed wywiadem dla prasy.
- Cze
ść
, tu Gabriel - rozległ si
ę
wreszcie głos, lekko dr
żą
cy jak na m
ęż
czyzn
ę
, ale bardzo
przyjemny,
aksamitno-migdalowy. - Chc
ę
ci
ę
pozdrowi
ć
, Tomku,
i przypomnie
ć
,
ż
e pojutrze odb
ę
dzie si
ę
chrzest ewidentnie najsłodszego na
ś
wiecie niemowlaka.
No i chc
ę
te
ż
zapyta
ć
, czy jako
ś
konspirujemy.
Chodziło oczywi
ś
cie o najsłodsz
ą
konspiracj
ę
ś
wiata. Nie wiedziałem, jak Gabriel chciał j
ą
pogodzi
ć
z istnieniem najsłodszego na
ś
wiecie niemowlaka. Ale zwi
ą
zki Gabriela z
ż
yciem były zawsze
bardzo problematyczne.
Jako
ś
strasznie trudno było uwierzy
ć
,
ż
e spłodził dziecko.
Łatwiej ju
ż
uzna
ć
,
ż
e to spirala albo globulka rozwin
ę
ła si
ę
w samoistny organizm.
Strona 4
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Słuchanie wiadomo
ś
ci jest czym
ś
takim jak piłowanie
drzewa. Spociłem si
ę
porz
ą
dnie, a potem ju
ż
miałem wy-
bra
ć
Gabriela, kiedy jednak zdecydowałem si
ę
zadzwoni
ć
do Ma
ć
ka. By
ć
mo
ż
e nie było to do ko
ń
ca zgodne z rachunkiem ekonomicznym. Maciek, mimo
ż
e
miał kas
ę
, zawsze
starał si
ę
by
ć
cz
ę
stowany. Ale z drugiej strony, Maciek
znal nieprawdopodobn
ą
ilo
ść
diierów. Był wielkim, chodz
ą
cym zabezpieczeniem przed dilersk
ą
nieuchwytno
ś
ci
ą
.
Dilerzy w ogóle s
ą
dosy
ć
nieuchwytni. Musz
ą
by
ć
trudni
do osi
ą
gni
ę
cia, bo to zapewnia im bezpiecze
ń
stwo. Wiedz
ą
,
ż
e klient i tak do nich dotrze, bo
klientowi bardziej
zale
ż
y ni
ż
policji czy jakiej
ś
konkurencji. Ale od czasu do
czasu diler robi si
ę
nieosi
ą
galny nawet dla najbardziej zaufanych klientów. Zapada si
ę
wtedy we
własny, zupełnie
osobisty
ś
wiat, skomponowany z takich elementów, jak
aresztowania, okaleczenia, interwencje mamy, kokainowe orgie ko
ń
cz
ą
ce si
ę
samobójstwem lub
morderstwem.
I wiele innych sytuacji, które dla nas objawiaj
ą
si
ę
jednym
krótkim tekstem: - Cze
ść
, to ja. Nagraj si
ę
po sygnale.
Wystukałem numer. Po dłu
ż
szej chwili rozległo si
ę
zaspane »Halo?" Ma
ć
ka.
- Cze
ść
, to ja - zacz
ą
łem rze
ś
ko. - To ja, twój zegar
biologiczny. - Pragn
ą
łem wywoła
ć
mu mróweczki wzdłu
ż
kr
ę
gosłupa, ale mówi
ą
c to, sam je poczułem, i to tak,
ż
e
musiałem kucn
ąć
, nagi, ze słuchawk
ą
na dywanie.
- No tak - zamruczał Maciek. - O tej porze tylko ty
mo
ż
esz dzwoni
ć
.
- Zrób co
ś
.
- Dobra, tylko wiesz, jako
ś
nie mam teraz kasy, bo
remont...
- Ale ja mam - uci
ą
łem. Maciek zacz
ą
ł remontowa
ć
mieszkanie rok temu. I przez cały rok nie mógł sko
ń
czy
ć
tej roboty. Przyczyny prawdopodobnie były
dwie. Po
pierwsze, monotonne pokrywanie tej samej
ś
ciany kolejnymi warstwami tej samej farby musiało mu
pot
ę
gowa
ć
przyjemno
ść
, dlatego przedłu
ż
ał malowanie, jak mógł.
Po drugie, z Ma
ć
kiem było tak,
ż
e wszystko natychmiast
mu si
ę
psuło. Telewizor, wiertarka, wie
ż
a, nawet dziadek
do orzechów. Niedawno ju
ż
drugi telewizor z rz
ę
du, po
kilku dniach normalnego funkcjonowania, zacz
ą
ł odbiera
ć
z całej kablówki wył
ą
cznie program
arabski, pokazuj
ą
cy przez 24 godziny na dob
ę
spikerk
ę
, która praktycznie była samym tylko
makija
ż
em. Maciek nawet kiedy
ś
wynaj
ą
ł specjalist
ę
od spraw pozaziemskich,
ż
eby sprawdził, sk
ą
d
si
ę
bierze takie przekle
ń
stwo. Specjalista wykrył,
ż
e Maciek miał bardzo zło
ś
liwego dziadka, który
po
ś
mierci został zmuszony do pokutowania w sprz
ę
tach otaczaj
ą
cych Ma
ć
ka. Nie było w tym
zreszt
ą
nic dziwnego, bo inteligentne sprz
ę
ty elektroniczne - tak twierdził specjalista - funkcjonuj
ą
tylko dzi
ę
ki duchom, inaczej nie byłyby inteligentne i obdarzone nadprzyrodzonymi mocami, takimi
jak na przykład natychmiastowe przekazywanie informacji na odległo
ść
. A w przypadku Ma
ć
ka tak
si
ę
zło
ż
yło,
ż
e jego dziadek był zło
ś
liwy i psuł to, czym miał zawiadywa
ć
. Maciek z pocz
ą
tku nie
chciał uwierzy
ć
w to wyja
ś
nienie, poniewa
ż
dziadek, który zreszt
ą
naprawd
ę
umarł, nie był nigdy
specjalnie zło
ś
liwy. Ale takie wydarzenie jak
ś
mier
ć
mogło mu zmieni
ć
charakter.
Tak czy inaczej, nieustaj
ą
cy remont i konieczno
ść
ci
ą
głego kupowania nowych sprz
ę
tów były
dobrym wykr
ę
tem,
ż
eby nie płaci
ć
za przyjemno
ść
. Wykr
ę
tem, bo Maciek tak
naprawd
ę
miał zawsze dosy
ć
pieni
ę
dzy. Jego ojciec był
prezesem wielkiej firmy budowlanej. Kiedy willa, w której
mieszkał, przestała by
ć
godna takiego prezesa, przeprowadził si
ę
do innej, a star
ą
zostawił synowi.
Strona 5
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Maciek podzielił will
ę
na dwie cz
ęś
ci: niniejsz
ą
, mieszkaln
ą
, a wła
ś
ciwie niemieszkaln
ą
, w której
trwał nieustaj
ą
cy remont, oraz wi
ę
ksz
ą
, produkcyjn
ą
, czyli studio.
W studiu Maciek pracował nad bi
ż
uteri
ą
. Kiedy
ś
sko
ń
czył wzornictwo przemysłowe, ale chciał
zosta
ć
projektantem bi
ż
uterii, najlepiej sławnym na cały
ś
wiat. Jego obsesj
ą
były cieniute
ń
kie,
srebrne druciki, tak cienkie,
ż
e a
ż
prawie niedostrzegalne, ale bardzo długie. Miały słu
ż
y
ć
jako
bi
ż
uteria letnia, do noszenia na pla
żę
. Szcz
ęś
liwa wła
ś
cicielka drucików - istniej
ą
ca tylko w teorii -
miała
sobie nimi wielokrotnie oplata
ć
tali
ę
, r
ę
k
ę
, nog
ę
, a nawet
obwi
ą
zywa
ć
si
ę
lu
ź
n
ą
sieci
ą
takich drucików po zało
ż
eniu
kostiumu k
ą
pielowego. Obraz kobiety obwi
ą
zanej drucikami musiał bardzo podnieca
ć
Ma
ć
ka na
pocz
ą
tku jego działalno
ś
ci. Potem bardziej zacz
ę
ły go podnieca
ć
same druciki, które ci
ą
gle si
ę
rwały.
Umówiłem si
ę
z Ma
ć
kiem w lokalu Guerilla, otwartym ju
ż
od południa. Potem zjadłem
ś
niadanie,
składaj
ą
ce si
ę
z łagodnych serków, łatwych do zjedzenia i do ewentualnego zwymiotowania.
Nast
ę
pnie powlokłem si
ę
do Guerilli, gdzie zamówiłem col
ę
, bo kofeina pomaga
człowiekowi skoncentrowa
ć
si
ę
na prze
ż
ywaniu przyjemno
ś
ci.
Przez okno zobaczyłem nadje
ż
d
ż
aj
ą
ce granatowe renault Maciek wzi
ą
ł je na kredyt, po tym jak
podczas jazdy swoim poprzednim samochodem zderzył si
ę
z własnym silnikiem. Tamten samochód
jako
ś
tak niefortunnie podskoczył na wyrwie,
ż
e silnik wypadł przez mask
ę
na jezdni
ę
, przed wóz,
który nie zd
ąż
ył wyhamowa
ć
i wladowal
si
ę
na silnik.
Drzwi trzasn
ę
ły i wielka masa z sapaniem zacz
ę
ła pod
ąż
a
ć
w moj
ą
stron
ę
. Maciek był olbrzymem i
miał wielki, płaski, niegdy
ś
złamany nos. Dodatkowo miał tak
ż
e ogromne oczy, bródk
ę
i irokeza.
- No bo ja uwa
ż
am - zacz
ą
ł swoim nosowym basem, kiedy ju
ż
si
ę
wygodnie umie
ś
cił na krze
ś
le - no
bo uwa
ż
am,
ż
e powinny by
ć
takie lokale, w których go
ś
cie mog
ą
zmienia
ć
miejsce, nie wstaj
ą
c od
stolika. No bo ka
ż
dy lubi siedzie
ć
na dupie, ale to si
ę
nudzi, siedzie
ć
cały czas w tym samym
miejscu. Dlatego ludzie w pewnym momencie wychodz
ą
z lokalu i id
ą
do innego. Powinny wi
ę
c by
ć
takie
instalacje krzesłowo-stolikowe na szynach. Tak,
ż
eby stoliki z go
ść
mi je
ź
dziły wzdłu
ż
ś
cian, ró
ż
nie
pomalowanych albo poozdabianych. Z takiego lokalu nikt by nie chciał wychodzi
ć
.
Ze wszystkich mo
ż
liwych sposobów udoskonalania
ś
wiata w tej chwili interesował mnie tylko jeden. Zapytałem Ma
ć
ka, jak si
ę
umówił z dilerem.
Okazało si
ę
,
ż
e najbardziej zaufany diler jest mentalnie niedost
ę
pny. Kiedy Maciek do niego
zadzwonił, chłopiec nawet nie mówił, tylko wrzeszczał i wydawał z siebie d
ź
wi
ę
ki jak klakson.
Na szcz
ęś
cie od miesi
ę
cy w jednej z piwnic w
Ś
ródmie
ś
ciu siedział sobie taki człowiek, który nic nie
robił, tylko jarał. Nie musiał wychodzi
ć
, bo w swojej piwnicy miał ogromny zapas brauna.
Odziedziczył go po jakiej
ś
grupie dilerów, która znikn
ę
ła, i nie bardzo było wiadomo, co si
ę
z ni
ą
stało. Mogła zosta
ć
wyaresztowana, wystrzelana, albo przeszła wewn
ę
trzn
ą
przemian
ę
i wst
ą
piła
do
klasztoru. Jedyne, co było pewne, to to,
ż
e zostało pół kilo
brauna. I ten facet go sobie powoli wyjarywal.
Na pewno wielu ludzi pragn
ę
łoby zaznajomi
ć
si
ę
z takim facetem. Dla wi
ę
kszo
ś
ci było to zupełnie
niemo
ż
liwe, ale Ma
ć
kowi si
ę
udało. Jeden z jego kolegów, członek słodkiej konspiracji, mieszkał
niedaleko od tej wspaniałej piwnicy i znal jej lokatora jeszcze z jego przedpiwnicznych czasów.
Kolega cz
ę
sto schodził do piwnicy, aby kupi
ć
ć
wier
ć
grama. Bełkotliwa niemrawo
ść
Ma
ć
ka musiała
w koledze wzbudzi
ć
takie zaufanie,
ż
e zaprowadził go tam.
I ta sama bełkotliwa niemrawo
ść
musiała równie
ż
wzbudzi
ć
zaufanie w piwnicy, bo Maciek
zaprzyja
ź
nił si
ę
z podziemnym osobnikiem i mógł si
ę
u niego zjawia
ć
o ka
ż
dej porze. Ruszyli
ś
my
wi
ę
c na wypraw
ę
do piwnicy.
Była niedaleko, ale Maciek uparł si
ę
,
ż
eby podjecha
ć
tam jego samochodem. Moje bezwładne ciało rozlało si
ę
na siedzeniu obok kierowcy, z nadziej
ą
,
ż
e renault zepsuje
si
ę
albo rozbije jako
ś
łagodnie. Wszystko było bez smaku
i bezwonne, wi
ę
c wypadek mógł by
ć
bezbolesny.
Strona 6
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Na szcz
ęś
cie podró
ż
trwała zbyt krótko,
ż
eby dziadek
Ma
ć
ka mógł nabałagani
ć
w elektronice samochodu. Po
minucie zatrzymali
ś
my si
ę
pod br
ą
zow
ą
kamienic
ą
, przed
bram
ą
, znad której zwieszały si
ę
wielkie anioły bez twarzy.
Maciek wygramolił si
ę
na chodnik i podszedł do okienka
od piwnicy, które wychodziło na ulic
ę
mniej wi
ę
cej na wysoko
ś
ci jego buta. Leciutko kopn
ą
ł szyb
ę
albo mo
ż
e potarł
j
ą
czubkiem buta. Potem poci
ą
gn
ą
ł mnie za sob
ą
i weszli
ś
my na podwórko.
Przez krótk
ą
chwil
ę
zainteresowała mnie du
ż
a ilo
ść
połamanych ły
ż
eczek, które le
ż
ały na
błotnistym trawniku malowniczo porozrzucane, a nawet powbijane w ziemi
ę
. Nie przyjrzałem im si
ę
jednak, bo od razu stan
ę
li
ś
my przed klatk
ą
schodow
ą
i czekali
ś
my, patrz
ą
c na drzwi.
Miałem nadziej
ę
,
ż
e jest to ostatnia fizyczna przeszkoda,
jaka dzieli nas od jarania. Ale drzwi si
ę
otworzyły i ukazała si
ę
w nich przeszkoda biologiczna.
Był to mały, na oko pi
ę
tnastoletni blondynek, całkowicie pokryty pryszczami, tak ropiej
ą
cymi,
ż
e a
ż
szarymi. Miał je nawet na powiekach i mo
ż
e dlatego mrugał, jakby pora
ż
ony naszym widokiem.
Potem przywitał si
ę
z Ma
ć
- kiem niesamowicie czystym, wysokim głosem. Mógł by
ć
jeszcze
młodszy, ni
ż
my
ś
lałem.
Zeszli
ś
my za nim w gł
ą
b piwnicy, gdzie za ka
ż
dym krokiem robiło si
ę
coraz ciemniej i coraz bardziej
heroinowo. Wreszcie dotarli
ś
my do w
ą
skiego pomieszczenia wypełnionego ci
ęż
kimi, antycznymi
krzesłami, szafami i komodami, z których zwieszały si
ę
br
ą
zowe amorki. Ze staro
ś
ci zatarły im si
ę
głowy i ko
ń
czyny, tak
ż
e upodobniły si
ę
do
embrionów. Tutaj rodzina blondynka musiała przechowywa
ć
resztki swojej albo cudzej
ś
wietno
ś
ci.
Sam blondynek musiał si
ę
ju
ż
dosy
ć
o
ś
mieli
ć
, bo maksymalnie wykorzystywał okazj
ę
do kontaktów,
jak
ą
było nasze przyj
ś
cie. Zacz
ą
ł co
ś
mówi
ć
do Ma
ć
ka bardzo cienkim głosem. Najpierw było to
zupełnie niezrozumiale, a potem okazało si
ę
,
ż
e blondynek opowiada o jakich
ś
sytuacjach ze
swojego
ż
ycia. Na przykład o tym, jak w górskim o
ś
rodku odwykowym robiono mu odtrucie bez
kroplówki, ale za to przy u
ż
yciu lewatywy. Cala opowie
ść
była mila jak wn
ę
trze
ś
elaznej Dziewicy.
Bo chyba lepiej jest prze
ż
ywa
ć
nieprzyjemne sytuacje ni
ż
o nich słucha
ć
. Kiedy co
ś
prze
ż
ywasz,
mo
ż
esz reagowa
ć
. Kiedy kto
ś
ci opowiada o takiej sytuacji, nic nie mo
ż
esz zrobi
ć
,
ż
eby j
ą
zmieni
ć
,
bo ona ju
ż
si
ę
wydarzyła. Te
ż
jeste
ś
w
ś
rodku, ale
unieruchomiony lepiej ni
ż
na krze
ś
le elektrycznym. Byłem znowu spocony, zanim dostałem
pierwszego bucha.
A poprzedniego dnia bawiłem si
ę
wieczorem w kiblu Guerilli, gdzie farbowana brunetka przyciskała
mnie do
ś
ciany. A jeszcze wcze
ś
niej siedziałem w studiu telewizyjnym mi
ę
dzy publiczno
ś
ci
ą
.
Go
ś
ciem programu była piosenkarka. Do ko
ń
ca brakowało pi
ę
tnastu minut. Program leciał
nieprzerwanie, bo był na
ż
ywo. Pami
ę
tam,
ż
e prezenter m
ę
czył piosenkark
ę
,
ż
eby zmusi
ć
j
ą
do
mówienia, a ona wci
ąż
mówiła mało i cicho. Nie dało si
ę
jednak ukry
ć
,
ż
e wymawiała i" prawie jak
n", a »k" było bardzo wyra
ź
ne, ale krótkie. Szybko uło
ż
yłem sobie i przepowiedziałem po cichu tekst
nie dłu
ż
szy ni
ż
pół minuty. A kiedy koordynator pokazał mi,
ż
e rzeczywi
ś
cie mam tylko trzydzie
ś
ci
sekund, wygłosiłem co
ś
mniej wi
ę
cej takiego:
Pani Karolina jest osob
ą
pewn
ą
siebie. Z
ę
bowe 't' i 'd' s
ą
gło
ś
ne, a nawet lekko przedłu
ż
one w 'c' i
'dz' w niektórych wypadkach, co znaczy,
ż
e swoim zawodowym sprawom pani Karolina oddaje si
ę
z
najwi
ę
kszym po
ś
wi
ę
ceniem. Nie znaczy to,
ż
e sprawy uczuciowe s
ą
dla niej mało wa
ż
ne.
Przywi
ą
zuje do nich du
żą
wag
ę
, chocia
ż
niekoniecznie na pierwszym miejscu stawia miło
ść
, o
czym
ś
wiadczy gardłowe "k", wymawiane gło
ś
no, ale krótko. Bardzo mocno prze
ż
ywa zwi
ą
zki z
przyjaciółmi, o czym
ś
wiadczy nosowe 'n' zbli
ż
one do nosowo-wargowego 'm'. Tak wi
ę
c pani
Karolina jest nami
ę
tna, ale nie w miło
ś
ci, tylko w przyja
ź
ni".
Brawko, ulga, a potem prezenter podzi
ę
kował ekspertowi lingwi
ś
cie. Znowu dokonali
ś
my czego
ś
niemo
ż
liwego.
Gwiazda si
ę
po
ż
egnała, powiedziała do widzenia widzom i wyszli
ś
my ze studia. Pogaw
ę
dziłem z
lud
ź
mi i z gwiazd
ą
, a pó
ź
niej poszedłem do biura i wypiłem litr wody mineralnej. Pomy
ś
lałem sobie,
ż
e mam pi
ę
kne
ż
ycie i
ż
e trzeba to jako
ś
uczci
ć
.
gestem szcz
ęś
liwy w nowy, betonowy sposób. W moim ciele nie ma ani jednego centymetra
sze
ś
ciennego, który nie byłby całkowicie wypełniony czym
ś
gor
ą
cym i ci
ęż
kim jak płynny cement.
Ale bior
ę
jeszcze dwa buchy. Musz
ę
mie
ć
w sobie naprawd
ę
du
ż
o,
ż
eby wykona
ć
to, co słodko
Strona 7
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
majaczy mi w głowie. Musz
ę
by
ć
naprawd
ę
dobry. Mam
da
ć
Gabrielowi co
ś
, co niełatwo da
ć
, ale co mo
ż
e si
ę
okaza
ć
najpi
ę
kniejszym prezentem na now
ą
drog
ę
ż
ycia.
Moje postanowienie słabnie na chwil
ę
, kiedy widz
ę
kota, ale kot nie daje si
ę
złapa
ć
. Przewracam
tylko par
ę
nadmuchiwanych gumowych nied
ź
wiedzi, prawie tak du
ż
ych jak ja.
Mam dłonie czarne od popiołu z folii. Chyba trzeba je umy
ć
. Przy kanciapie rekwizytora jest
łazienka. Ciekawe,
ż
e w łazienkach dziennikarzy jest takie białe mydło w płynie, w buteleczkach z
dziobem. W łazience rekwizytora jest normalne mydło, twarde i zielone. Bior
ę
je do r
ę
ki.
Odkr
ę
cam gor
ą
c
ą
wod
ę
i wsadzam r
ę
ce, ale nie czuj
ę
ciepła, bo ciepło mam w głowie.
Takie mydło trzeba chyba dobrze rozmydli
ć
,
ż
eby je rozmi
ę
kczy
ć
i
ż
eby si
ę
nadawało do mycia.
Trzymam je pod kranem i kr
ę
c
ę
nim w r
ę
kach. Ono w pewnym momencie przestaje si
ę
wy
ś
lizgiwa
ć
,
tylko czepia si
ę
moich r
ą
k.
Jest lepkie, ciepłe i mi
ę
kkie, jak plastelina albo jaki
ś
niemowlak. Doprowadza mnie to do kolejnej
porcji ekstazy, po której orientuj
ę
si
ę
,
ż
e mydła ju
ż
nie ma. Roztopiło si
ę
gdzie
ś
mi
ę
dzy moimi
palcami.
Wychodz
ę
z łazienki, a potem z budynku telewizji, któryjest dzisiaj prawie całkiem pusty. Próbuj
ę
potrz
ą
sa
ć
r
ę
kami,
ż
eby wyschły, ale udaje mi si
ę
nimi robi
ć
tylko takie powolne koła. W autobusie
mam zamkni
ę
te oczy i co jaki
ś
czas widz
ę
przez sekund
ę
twarz Gabriela o wielkich fioletowych
oczach. Mo
ż
e nawet troch
ę
bardziej fioletowych, ni
ż
s
ą
.
Gabriel jest pocz
ą
tkuj
ą
cym konserwatorem sztuki. Dobre zaj
ę
cie dla niego, bo pieczołowito
ść
to
jego druga natura. To, co dzisiaj ode mnie dostanie, mo
ż
e bardzo go zmieni
ć
. Ale te dobre cechy,
które w nim kochamy, powinny si
ę
tylko wzmocni
ć
.
Doje
ż
d
ż
am pod ko
ś
ciół ze sporym opó
ź
nieniem, bo uroczysto
ść
ju
ż
si
ę
sko
ń
czyła. Przed wej
ś
ciem,
w tłumie garniturów, a nawet smokingów,
ż
ona Gabriela kołysze na r
ę
ku czujne, ciche zawini
ą
tko.
Gabriel tam króluje, otoczony przez wujów, te
ś
ciów oraz własn
ą
matk
ę
, która raz po raz rzuca mu
si
ę
na szyj
ę
, powiewaj
ą
c ramionami i czym
ś
w rodzaju szala. Inni te
ż
go obejmuj
ą
, tak
ż
e
nieustannie znika. Tylko co chwil
ę
zza jakiej
ś
marynarki czy
ż
akietu migaj
ą
wielkie oczy. I słycha
ć
:
Dzi
ę
kuj
ę
najserdeczniej", wypowiadane tym wyj
ą
tkowym głosem o brzmieniu, które mo
ż
na byłoby
okre
ś
li
ć
jako migdałowe.
Przez cały czas si
ę
pilnuj
ę
,
ż
eby za wcze
ś
nie nie wypu
ś
ci
ć
z siebie mojego ciepłego prezentu dla
Gabriela i nie zwymiotowa
ć
wujowi na lakierki. Wreszcie Gabriel pojawia si
ę
przy mnie i całuj
ą
c
mnie w oba policzki, szepcze:
„Dawaj szuwaksik".
Nic nie mówi
ę
. Chc
ę
by
ć
z mm sam na sam, kiedy mu to przeka
żę
. Nie chc
ę
,
ż
eby inni to widzieli,
bo to, co si
ę
z Gabrielem stanie, na pewno wstrz
ąś
nie nim w sposób widoczny. Ruchem głowy
wskazuj
ę
parking.
- Przepraszamy na chwileczk
ę
- woła Gabriel w stron
ę
tłumu wujów i ciotek. Tłum kiwa potakuj
ą
co
głowami. Pewnie my
ś
l
ą
,
ż
e oddalamy si
ę
na krótk
ą
, m
ę
sk
ą
rozmow
ę
przyjaciół, wzruszonych
niezwykł
ą
chwil
ą
. I pierwszy raz si
ę
nie myl
ą
. Jego
ż
ona te
ż
si
ę
u
ś
miecha i mało brakuje, a byłbym
dotkn
ą
ł jej okr
ą
głej twarzyczki moj
ą
ciepł
ą
r
ę
k
ą
.
Wsiadamy do małego, czerwonego samochodu Gabriela. Jego twarz jest znowu bardzo blisko.
- Dawaj szuwaksik - powtarza z bezczelnym, ale nadal uroczym u
ś
miechem.
Zamiast odpowiedzi serdecznie całuj
ę
go w policzek. A potem zaczynam cicho mówi
ć
, blisko przy
jego twarzy. No i ma niespodziank
ę
. Bo dowiaduje si
ę
,
ż
e ju
ż
nigdy wi
ę
cej nie zajara. Teraz czekaj
ą
go zupełnie inne przyjemno
ś
ci. Przyjemno
ś
ci, które kto
ś
taki jak ja doskonale rozumie. Przecie
ż
ja
bez przerwy czuj
ę
co
ś
takiego, jak to,
co czuje ojciec czy matka do swojego ukochanego dziecka. Dlatego nie pozwol
ę
mu jara
ć
.
-Nie pierdol - mówi Gabriel serdecznie. - Dawaj szuwaksik. Widz
ę
,
ż
e jeste
ś
ujaranyjak nigdy.
U
ś
miecham si
ę
. Ja wiem, kto mo
ż
e jara
ć
, a kto nie. Gabriel ma w sobie co
ś
miłego i mi
ę
kkiego,
nawet na trze
ź
wo. W ogóle nie musi jara
ć
. A teraz to absolutnie nie powinien. I dobrze wie,
ż
e ja
mog
ę
sprawi
ć
,
ż
e on ju
ż
nie zajara. Mówi
ę
mu to i wreszcie jest tak, jak gdyby wypłyn
ę
ło ze mnie to
co
ś
ciepłego i g
ę
stego, co chciałem da
ć
Gabrielowi. Jak gdybym mówi
ą
c, wychuchal Gabrielowi w
twarz
co
ś
bardzo tropikalnego. Sam robi
ę
si
ę
troch
ę
zimny, ale
potem pojawia si
ę
nast
ę
pna fala ciepła. By
ć
mo
ż
e to ta poprzednia, odbita od Gabriela, od jego
Strona 8
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
zaci
ś
ni
ę
tych warg i zamkni
ę
tych oczu, wraca znowu do mnie, aby przykry
ć
mnie jak kołdr
ą
. A
Gabriel odwraca si
ę
ode mnie, opiera czoło na kierownicy i mówi,
ż
ebym spierdalał z jego
samochodu.
Ale ja jestem bardzo, bardzo szcz
ęś
liwy. Wiem,
ż
e miło
ść
zwyci
ęż
y. To znaczy,
ż
e ja zwyci
ężę
i
ż
ona Gabriela, i by
ć
mo
ż
e te
ż
jego matka. Wysiadam z samochodu i opuszczam towarzystwo, id
ą
c
w kierunku poci
ą
gaj
ą
co szarej bramy.
Wiem ju
ż
, gdzie popełniłem mały, słodki bł
ą
d. Trzeba go było jeszcze bardziej przytuli
ć
i ochucha
ć
,
ze wszystkich stron, tak,
ż
eby poczuł, jak go otacza moje ciepło, tak mocne i zag
ę
szczone,
ż
e a
ż
ciemne. Gabriel w tej podwójnie trudnej chwili potrzebuje wiecej ciepła ni
ż
przeci
ę
tny człowiek, tak
samo jak trzymane przez jego
ż
on
ę
zawini
ą
tko.
Kiedy wracam do domu długimi tramwajami, troch
ę
przysypiam, a troch
ę
przypominam sobie cały
cudowny dzie
ń
, który jednak odrobink
ę
miesza mi si
ę
z poprzednim.
Rano obudziło mnie rararara". To był wrzask. Razem z porcj
ą
wymiocin, która bezbole
ś
nie
wyleciała ze mnie na podłog
ę
.
Wymiot po heroinie jest rutynowym zabiegiem higienicznym. Gładko prze
ś
lizguje si
ę
przez przełyk
niczym zwinna ryba. Albo nie czuje si
ę
go wcale, albo wr
ę
cz jest przyjemny. I jest te
ż
dosy
ć
cichy.
Dlatego Arararara" nie pochodziło ode mnie, tylko od piosenkarki w telewizorze.
My
ś
lałem,
ż
eby podpełzn
ąć
do pilota i zmieni
ć
kanał. Ale nie wiedziałem, czym to zrobi
ć
. Moje ciało
nie miało jakiego
ś
specjalnego kształtu.
Potem mijały godziny. Potrzeby duchowe przez ten czas były zaspokajane tylko przez prezenterki i
piosenkarki z telewizji Viva Zwei. One chyba jednak były przygotowane do zaspokajania potrzeb
duchowych kogo
ś
zupełnie innego. Kiedy zacz
ą
łem si
ę
rusza
ć
, wył
ą
czyłem telefon.
Nie bardzo mogłem rozmawia
ć
, bo byłoby tak, jakbym ucierał na proszek dwa kawałki dykty,
przesuwaj
ą
c jeden po drugim.
Na szcz
ęś
cie w mojej głowie utrzymywało si
ę
jeszcze co
ś
w rodzaju gigantycznej kostki cukru. To
kanciaste urz
ą
dzenie bolałoby, gdyby nie to,
ż
e równocze
ś
nie było słodkie.
Reszt
ę
dnia sp
ę
dziłem na ogl
ą
daniu telewizji muzycznych, zabiegach higienicznych oraz sprz
ą
taniu
wymiotów. Poruszanie si
ę
nadal ci
ęż
ko mi przychodziło, szczególnie je
ś
li miałem
ś
wiadomo
ść
,
ż
e
co
ś
robi
ę
. Zastanawiałem si
ę
, czy gdybym odci
ą
ł sobie kawałek ciała, mógłbym wyssa
ć
z niego
resztki heroiny. Po dłu
ż
szym namy
ś
le doszedłem
do wniosku, ze nie zmieniłoby to mojej sytuacji. No, mo
ż
e poza tym,
ż
e gdybym sobie odci
ą
ł co
ś
z
ciała, odczuwałbym mniejszy ci
ęż
ar przy poruszaniu si
ę
.
I nast
ę
pny dzie
ń
to był dopiero ten wła
ś
ciwy, czyli dzisiaj. Zacz
ę
ło si
ę
pi
ę
knie, bo rano sło
ń
ce
ś
wieciło przez cienk
ą
warstw
ę
niskich, deszczowych chmur, dzi
ę
ki czemu
ś
wiatło wygl
ą
dało jak
elektryczne i na ulicy mo
ż
na było czu
ć
si
ę
jak w domu. Szybko pojechałem do roboty,
gdzie musiałem oporz
ą
dzi
ć
znanego satyryka. Okazał si
ę
wyj
ą
tkowo boja
ź
liwy. Potem piłem wod
ę
mineraln
ą
w redakcji, gapi
ą
c si
ę
na kalendarz z noworodkiem le
żą
cym w
ś
ród skorupek wielkiej
pisanki. Przypomniało mi si
ę
,
ż
e za dwie godziny miał si
ę
odby
ć
chrzest syna Gabriela. Gdzie
ś
daleko, po drugiej stronie Wisły, w ko
ś
ciele.
I nagle do głowy przyszedł mi wspaniały pomysł. Pomysł,
ż
eby uatrakcyjni
ć
sobie ten chrzest,
przyje
ż
d
ż
aj
ą
c w stanie ujarania. Po pierwsze, w ten sposób uroczysto
ść
mogła sta
ć
si
ę
jeszcze
bardziej przyjemna. Po drugie, byłaby to w ogóle niesamowita, niespotykana jazda, ujara
ć
si
ę
na
chrzcie, w ko
ś
ciele.
Podnieciłem si
ę
tak,
ż
e wł
ą
czyłem komórk
ę
i skasowałem wszystkie wiadomo
ś
ci, bez wysłuchania.
Nast
ę
pnie zadzwoniłem do Ma
ć
ka. On na szcz
ęś
cie miał wł
ą
czony telefon. Nie chciało mu si
ę
gada
ć
, bo miał zły dzie
ń
- zdaje si
ę
,
ż
e popsuł mu si
ę
czajnik elektryczny, i dlatego wyrzucił go
przez okno, albo te
ż
wyrzucił przez okno czajnik, który wtedy si
ę
popsuł - ale obiecał,
ż
e zadzwoni
do jednego ze swoich dilerów i umówi mnie z nim. Potem min
ę
ło wiele minut, wypełnionych
wspaniałym, denerwuj
ą
cym, ale zajebi
ś
cie podniecaj
ą
cym oczekiwaniem.
Wreszcie Maciek oddzwonił, aby da
ć
mi numer dilera.
Czułem nie
ś
miały przedsmak błogo
ś
ci, wykr
ę
caj
ą
c odpowiedni numer i słysz
ą
c w słuchawce
chrypliwy głos. Po wst
ę
pnych pieszczotach typu: .Cze
ść
, witamy, kumple Ma
ć
ka s
ą
zawsze mile
widziani", przyst
ą
pili
ś
my do wła
ś
ciwej cz
ęś
ci rozmowy.
- Mam co
ś
dro
ż
szego, ale ekstra. Warto. Nowa jako
ść
, nowa moc. Takiego brauna jeszcze nie
paliłe
ś
- wygłosił jednym tchem. Skurwysynek umiał podbi
ć
cen
ę
.
Strona 9
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Po tej interesuj
ą
cej zapowiedzi jeszcze przez pi
ę
tna
ś
cie minut siedziałem w redakcji, a bobas w
skorupach jaja starał si
ę
zawładn
ąć
moim umysłem. Potem wyszedłem przed budynek telewizji.
Na podje
ź
dzie stała ju
ż
chuda posta
ć
, nie wi
ę
cej ni
ż
szesnastoletnia. Kiedy podałem chłopakowi
pieni
ą
dze, zauwa
ż
yłem,
ż
e miał obanda
ż
owan
ą
dło
ń
u nasady kciu- ka, i chocia
ż
było to ciekawe,
nie zapytałem go o to. Znajomo
ść
dobrze si
ę
zapowiadała, nie chciałem jej psu
ć
głupimi pytaniami.
Po
ż
egnałem si
ę
i poszedłem szuka
ć
sobie zacisznego gniazdka.
Wszedłem do budynku telewizji i skierowałem si
ę
od razu do kanciapy rekwizytora, gdzie nie było
nikogo, poza pewn
ą
ilo
ś
ci
ą
du
ż
ych nadmuchiwanych nied
ź
wiedzi. Tam wysypałem troch
ę
brauna
na foli
ę
. Był bardzo jasny, prawie
ż
ółty. Zrobiłem rurk
ę
, wsadziłem sobie w twarz i pod- grzałem foli
ę
zapalniczk
ą
od spodu.
I znowu zbli
ż
a si
ę
nagroda, tym słodsza,
ż
e nie wiem za co, mo
ż
e za co
ś
, co dopiero zrobi
ę
.
Kiedy Bartek bierze swojego macha, robi mi si
ę
jeszcze cieplej. Czuj
ę
, jak jego mózg robi si
ę
taki
jak mój: wielki, mi
ę
kki, rozkoszny i te
ż
zaczyna promieniowa
ć
czym
ś
w rodzaju miło
ś
ci. Je
ś
li
gówniarz zna takie uczucia. A zreszt
ą
, je
ś
li ich nie zna, teraz je pozna.
Wracamy do mojego mieszkania, padamy na tapczan i ko
ń
czymy nasz
ą
połówk
ę
w luksusowych
warunkach. To nie to, co pok
ą
tne jarania na ró
ż
nych klatkach schodowych, jakie stałyby si
ę
udziałem Bartka, gdyby stracił dziewictwo z kim
ś
innym.
Chłopiec wymiotuje milk-shakiem, zwisaj
ą
c z łó
ż
ka. Czuwam nad nim, podczas kiedy on po raz
pierwszy w swoim
ż
yciu pogr
ąż
a si
ę
w tej cudownej ciepłej zupie. Mo
ż
na to nazwa
ć
zup
ą
ż
ółwiow
ą
,
bo takie jest dobre. I takie leniwe.
Cichutko,
ż
eby go nie zbudzi
ć
, rozkładam sobie foli
ę
. Kład
ę
na ni
ą
nast
ę
pn
ą
porcj
ę
, jakie
ś
trzy
godziny. I spalam j
ą
za jednym zamachem.
To cudowne, kiedy jeste
ś
tak totalnie szcz
ęś
liwy i spokojny,
ż
e nie czujesz nawet podniecenia
przed nadchodz
ą
c
ą
nast
ę
pn
ą
fal
ą
rozkoszy. Bierze ci
ę
wtedy zupełnie nieprzygotowanego. Jak
cegła, która spada na głow
ę
.
Wreszcie przypominam sobie dokładnie, co robi
ę
dobrego. Opiekuj
ę
si
ę
Bartkiem. Próbuj
ę
go
wzi
ąć
na r
ę
ce, aby zanie
ść
przez miasto do jego willi i do jego matki. Chc
ę
jej go pokaza
ć
i
powiedzie
ć
, co mu grozi.
Ale kiedy tylko wsadzam mu dłonie pod plecy i nogi, podnosz
ą
c go na kilka centymetrów w gór
ę
,
on okazuje si
ę
potwornie ci
ęż
ki, tym słodkim, heroinowym ci
ęż
arem. Znowu padam na tapczan
obok niego. Zbieram si
ę
,
ż
eby spróbowa
ć
ponownie, ale coraz bardziej kr
ę
ci mi si
ę
w głowie po tym wysiłku i przysypiam. Ale nadal szukam Bartka. Znajduj
ę
ludzi w strojach
wieczorowych, którzy chodz
ą
w kółko po sali stołówkowej. Podchodzi do mnie jaki
ś
pan w
smokingu i mówi: - A mn
ą
to si
ę
prosz
ę
zupełnie nie przejmowa
ć
- i jeszcze przed ko
ń
cem tego
zdania znika. Pozostali zaczynaj
ą
recytowa
ć
wierszyk o chochlach i redukuj
ą
si
ę
do postaci małych
zamro
ż
onych krasnoludków.
ś
eby ich z powrotem powi
ę
kszy
ć
, trzeba byłoby ich rozmrozi
ć
, ale
lepiej,
ż
eby byli zamro
ż
eni, bo w ten sposób łatwiej jest w nich przebiera
ć
.
Wreszcie widz
ę
Bartka. Le
ż
y na łó
ż
ku, zrzucił z siebie kołdr
ę
, a na sobie ma tylko t-shirt. Zbli
ż
am
si
ę
do niego i ze wszystkich hieroglifów, w jakie mo
ż
e wygi
ąć
si
ę
moja posta
ć
, staram si
ę
znale
źć
najbardziej pasuj
ą
cy do Bartka. Tak,
ż
eby owin
ąć
si
ę
dookoła niego, otuli
ć
go własnym ciałem.
Oczywi
ś
cie, nie obudz
ę
go. Moje pieszczoty uspokajaj
ą
, a nie podniecaj
ą
, moje pocałunki s
ą
bardzo delikatne, łagodne. Mam taki dar,
ż
e tam, gdzie całuj
ę
, nie powstaj
ą
ż
adne
ś
lady i nic nie
podra
ż
nia nawet tak wra
ż
liwej istoty jak Bartek. Co wi
ę
cej, pod moimi ustami znikaj
ą
drobne
zaczerwienienia i siniaczki, które znalazłem u niego na udzie. Szukam najbardziej wra
ż
liwych
punktów do muskania, aby jeszcze bardziej je od
ś
wie
ż
y
ć
. Chłopiec nie poj
ę
kuje ani nie kr
ę
ci si
ę
.
Ka
ż
dy mój pocałunek pozostawia mu na ciele małe
ź
ródło ciepła, które Bartka delikatnie rozgrzewa.
Chucham mu te
ż
w odbyt, jak w balonik,
ż
eby wypełni
ć
go od
ś
rodka tym, co jest lepsze ni
ż
jakiekolwiek inne prze
ż
ycie. Jeszcze nigdy nie był tak bezpieczny. To
co
ś
wi
ę
cej ni
ż
szcz
ęś
liwe prze
ż
ycia z okresu niemowl
ę
ctwa. To co
ś
, czego ka
ż
de ludzkie niemowl
ę
potrzebuje i nigdy nie dostaje, nawet gdy jest du
ż
e.
Obejmuj
ę
Bartka, zamykam oczy i spokojnie przypominam sobie wszystko, co si
ę
dzisiaj działo.
Rano le
ż
ałem w wannie i zastanawiałem si
ę
nad tym, dlaczego moje
ż
ycie jest tak niesamowicie
przyjemne. I doszedłem do wniosku,
ż
e jest tak dobrze, bo robi
ę
rzeczy niemo
ż
liwe. W trzy
miesi
ą
ce wymy
ś
liłem now
ą
nauk
ę
i jeszcze sprzedałem j
ą
wtelewizji. Kiedy inni ludzie my
ś
l
ą
o
głupotkach, ja na przykład potrafi
ę
wymy
ś
li
ć
dla zabawy nowy j
ę
zyk, i to maksymalnie
Strona 10
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
skomplikowany. Za
ż
ywam najmocniejszy, najbardziej niebezpieczny narkotyk, a jako
ś
si
ę
nie
uzale
ż
niłem, bo jaram tylko w dni wolne od pracy.
Po tych wnioskach jako
ś
płynnie, jeszcze z wanny, zadzwoniłem do t
ą
jskiej restauracji po jedzenie.
Umówiłem si
ę
te
ż
z dilerem na wieczór,
ż
eby był pod r
ę
k
ą
. To w ogóle dobry chłopiec, ten z
podci
ę
tym kciukiem, o ile nie jest za bardzo trze
ź
wy.
Postanowiłem te
ż
,
ż
e zajaram dopiero o dziewi
ą
tej wieczorem. Taka mała próba woli. Nie do
wytrzymania dla psychicznie uzale
ż
nionych, ale dla mnie prosta sprawa. Miałem przecie
ż
wino.
Kiedy jedzenie przyjechało, dałem T
ą
jowi kas
ę
. Było to wszystko, co akurat miałem w kieszeni, ale
mój oddział banku był blisko. Aby skumulowa
ć
przyjemno
ś
ci, odkorkowalem butelk
ę
i wł
ą
czyłem
telewizor, a wtedy pojawił si
ę
Niemiec w konfetti. Jadłem słynny t
ą
jski makaron
z krewetkami, a potem, upajaj
ą
c si
ę
powoli, kaczk
ę
w czerwonym curry, zupełnie inn
ą
ni
ż
po
tonki
ń
sku. I pokonałem kole;n
ą
granic
ę
niemo
ż
liwo
ś
ci, bo zacz
ę
ły podoba
ć
mi si
ę
słowa piosenki o
dziewi
ęć
dziesi
ę
ciu dziewi
ę
ciu czerwonych balonach. Czułem,
ż
e zbli
ż
aj
ą
si
ę
i nabrzmiewaj
ą
jakie
ś
wydarzenia, co
ś
w rodzaju tego, co si
ę
działo z balonami, cho
ć
dokładnie nie wiem, co to było.
Kiedy wszystko ju
ż
zostało zjedzone, wyszedłem na balkon a potem wródłem. Ani tu, ani tam nie
podobało mi si
ę
. Zdałem sobie spraw
ę
z tego,
ż
e si
ę
nudz
ę
. Było to co
ś
, na co absolutnie nie
mogłem sobie pozwoli
ć
, zacz
ą
łem wi
ę
c wymy
ś
la
ć
system mozonczny, z którego wynikało,
ż
e
człowiek jest odbytem wszech
ś
wiata. Oczywi
ś
cie, do podobnie brzmi
ą
cych konkluzji doszło ju
ż
wielu mozołów, a szczególnie teologów, którzy utrzymywali,
ż
e dusza ludzka jest ponur
ą
kloak
ą
.
Oni wszyscy jednak rozumieli to jako kwesti
ę
moraln
ą
, podczas gdy mi chodziło o bardziej prost
ą
,
techniczn
ą
spraw
ę
. Wyobraziłem sobie,
ż
e wokół człowieka jest wi
ę
cej rzeczy, ni
ż
widzi i kiedykolwiek b
ę
dzie mógł zobaczy
ć
. Niektóre z
tych rzeczy trwaj
ą
, inne si
ę
pojawiaj
ą
, jeszcze inne znikaj
ą
. A wszystko to, co ludzie widz
ą
, jest tym,
co wła
ś
nie we wszech
ś
wiecie znika. Ludzka
ś
wiadomo
ść
jest procesem niezb
ę
dnym do tego,
ż
eby
niszczy
ć
rzeczy. Po to powstała, po to istnieje człowiek. To, co my uwa
ż
amy za postrzeganie, jest
likwidacj
ą
. Pod przemo
ż
n
ą
sił
ą
naszego wzroku znika wszystko,
jedne rzeczy pr
ę
dzej, inne pó
ź
niej. Ale nie ma nic, czego nasz wzrok by nie zniszczył. Dlatego w
tym, co wokół siebie widzimy, nie ma ani jednej rzeczy naprawd
ę
trwałej. Naprawd
ę
trwale, wa
ż
ne
rzeczy s
ą
niedost
ę
pne. Wła
ś
ciwie odbyt to było złe słowo w odniesieniu do
ś
wiadomo
ś
ci człowieka,
lepszym okre
ś
leniem byłoby »niszczarka".
W godzin
ę
pó
ź
niej wymy
ś
liłem dla odmiany histori
ę
półwyspu, na którym istniało co
ś
w rodzaju
staro
ż
ytnego, ale bardzo rozwini
ę
tego pa
ń
stwa. Stworzyłem ró
ż
ne partie i frakcje, co sko
ń
czyło si
ę
wyludnieniem całej krainy. Ale kiedy do tego doszło, okazało si
ę
,
ż
e za oknem wreszcie jest
ciemnawo. Było koło ósmej. Pomy
ś
lałem,
ż
e dosy
ć
jałowych igraszek. Je
ś
li chciałem zajara
ć
o
dziewi
ą
tej, musiałem zacz
ąć
działa
ć
.
Si
ę
gn
ą
łem po komórk
ę
i przypomniałem sobie,
ż
e wydałem cał
ą
kas
ę
na t
ą
jskie
ż
arcie. Karty do
bankomatu nie miałem,
ż
eby nie przepieprza
ć
za du
ż
o pieni
ę
dzy wieczorami. A banki były ju
ż
zamkni
ę
te.
Ś
wiadomo
ść
tego jako
ś
mi umkn
ę
ła, bo bardzo oddałem si
ę
torturowaniu pewnego
Białego Kapłana z mojego półwyspu.
Usiadłem na kanapie i zacz
ą
łem wysila
ć
mózg w sposób równie, a mo
ż
e nawet jeszcze bardziej
intensywny ni
ż
poprzednio. I doszedłem do jedynego słusznego wniosku,
ż
e trzeba kogo
ś
naci
ą
gn
ąć
. Łatwiej jest naci
ą
gn
ąć
na wspólne jaranie ni
ż
po
ż
yczy
ć
od kogo
ś
kas
ę
.
ś
eby było jeszcze weselej, ludzie znowu mnie
ś
cigali.
- Cze
ść
. Chc
ę
wiedzie
ć
, czy... czy mo
ż
e si
ę
jako
ś
spotkamy i czy jeszcze o mnie pami
ę
tasz.
To brzmiało niedobrze. Nie wolno zostawia
ć
takich wiadomo
ś
ci, w których zawarte jest oskar
ż
enie.
Adresat nie mo
ż
e odpowiedzie
ć
na nie od razu, gdy ich słucha. Musi chodzi
ć
z tak zwanym pi
ę
tnem
winy, dopóki nie oddzwoni.
- Cze
ść
, Tomek, chciałam si
ę
dowiedzie
ć
, czy mo
ż
e wpadniesz do nas w niedziel
ę
na obiad. Ojciec
wraca z Budapesztu i...
Ten komunikat był o wiele mniej nieprzyjemny, był prawie neutralny, budził nawet mile literackie
skojarzenia typu obiad, opowie
ś
ci z podró
ż
y. Je
ś
li si
ę
chce,
ż
eby kto
ś
co
ś
zrobił, trzeba go
zach
ę
ci
ć
. Cho
ć
oczywi
ś
cie mojej matki nie mo
ż
na stawia
ć
za wzór we wszystkim. Zaprasza w miły
sposób na posiedzenia, ale te posiedzenia wypełnione s
ą
bardzo niemiłymi historiami z jej
dzieci
ń
stwa.
- Cze
ść
, Tomek, tu Przester. Jest impreza na Brodatego. Wpadnij, mo
ż
e co
ś
si
ę
zdarzy.
Strona 11
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
- Cze
ść
, Tomek, tu Bartek. Słuchaj, czy nie mógłby
ś
załatwi
ć
wiesz czego? Nie mam doj
ś
cia.
Obdzwoniłem wszystkich znajomych, oczywi
ś
cie oprócz Bartka, ale wszyscy udawali,
ż
e nie maj
ą
kasy. Na pewno j
ą
mieli, zbyt wyra
ź
nie wymawiali spółgłoski. Przester dodatkowo był tak
nakwaszony,
ż
e gadał tylko na temat wydajnego pyt
ą
jnika i aborcji, której rzekomo dokonał na
bałwanicy
ś
nie
ż
nej. W innej sytuacji mo
ż
e i dałbym si
ę
wci
ą
gn
ąć
w tak
ą
konwersacj
ę
. Była to jedna
z tych rozmów, w których nie było
ż
adnych emocjonalnych pułapek. Ale kurewsko si
ę
spieszyłem
tym razem.
Logicznie byłoby zadzwoni
ć
do Gabriela, ale po tym wszystkim, co wygadywałem na chrzcinach,
troch
ę
si
ę
wstydziłem. W ko
ń
cu postanowiłem,
ż
e zadzwoni
ę
do Bartka. Na szcz
ęś
cie odebrał on, a
nie jego matka, bo musiałbym z ni
ą
przez pół godziny narzeka
ć
na korupcj
ę
w urz
ę
dach centralnych.
- Cze
ść
, Bartoszku - zacz
ą
łem.
- Cze
ść
, Tomaszku. - Od razu wyczuł, co si
ę
dzieje, i zacz
ą
ł si
ę
spoufala
ć
.
- Nie, nie, nie mo
ż
esz tak do mnie mówi
ć
, Bartoszku. To ja mog
ę
tak ciebie nazywa
ć
, bo jestem o
dziesi
ęć
lat od ciebie starszy, wi
ę
c powiniene
ś
okazywa
ć
mi szacunek, je
ś
li chcesz by
ć
młodzie
ń
cem dobrze uło
ż
onym.
- Chyba uło
ż
onym na tobie.
Bestyjka chciał powiedzie
ć
,
ż
e mo
ż
e si
ę
na mnie poło
ż
y
ć
. Takie małe dwuznaczno
ś
ci potran
ą
osłodzi
ć
rozmow
ę
, nawet gdy człowiek chce jak najpr
ę
dzej przej
ść
do sedna.
- Słuchaj, maskotko Lucyfera. - Ale byłem wygadany. - Chcesz sobie tralala?
- Tak to si
ę
teraz nazywa?
- Tak, a w przyszłym tygodniu b
ę
dzie si
ę
nazywało pocieraniem łechtaczki. - Milo było, ale dosy
ć
. -
Je
ś
li chcesz si
ę
zabawi
ć
, mog
ę
ci to załatwi
ć
, ale pod jednym warunkiem. Cał
ą
zabaw
ę
finansujesz
ty.
- Oj, a nie mo
ż
emy si
ę
zło
ż
y
ć
?
-Zło
ż
y
ć
to si
ę
mo
ż
e scyzoryk. - Znowu mi si
ę
udało.
- Ale ja nie mam tyle kasy.
- To skombinuj. Ja ju
ż
nie pami
ę
tam, jak to si
ę
robiło, kiedy si
ę
było gówniarzem, ale zawsze
mo
ż
na wzi
ąć
od mamy na kino dla siebie i przyjaciółki. Niektóre mamy lubi
ą
, kiedy synek ma
przyjaciółk
ę
, chocia
ż
mo
ż
e akurat nie jest to przypadek twojej mamy. A w ostateczno
ś
ci mo
ż
na
wzi
ąć
od mamy, nie mówi
ą
c jej o tym.
- Yyyy. - Najwyra
ź
niej kiedy Bartek my
ś
lał, jego twar- dy dysk wydawał z siebie taki odgłos.
- Zadzwo
ń
, jak b
ę
dzie kasa. W d
ą
gu pi
ę
tnastu minut. Jutro ci zwróc
ę
, jak pójd
ę
do banku.
Czekałem pi
ę
tna
ś
cie minut. Potem dwadzie
ś
cia. Potem zadzwoniłem i znowu odebrał Bartek.
- No i co?
Za
ś
miał si
ę
w odpowiedzi.
- Wiedziałem,
ż
e to ty. Wiesz, mama sama poszła z panem Darkiem do kina i na kolacj
ę
. Ale
zawsze w którym
ś
płaszczu zostawia troch
ę
kasy, bo zapomina.
- I co, b
ę
dzie na
ć
wiartk
ę
?
- Na połówk
ę
.
Szeregowy Bartoszek ma si
ę
tylko stawi
ć
na przystanku autobusowym. Szybko, za dwadzie
ś
cia
minut, bo szeregowy Bartoszek ma kwater
ę
bardzo blisko, w dzielnicy willowej, w której mieszkali
kiedy
ś
moi rodzice. St
ą
d zreszt
ą
znam Bartka i jego matk
ę
. Jestem,
ż
e tak powiem, przyjacielem
domu. I wła
ś
ciwie jest to słuszne,
ż
e mnie przypadnie rola tego, który wprowadzi chłopca w dorosłe
ż
ycie. Lepiej,
ż
eby zrobił to ze mn
ą
ni
ż
z jakim
ś
pok
ą
tnym
ś
mietnikowo-podwórkowym dilerem.
Zrobi to dobrym braunem i niejako w uznany towarzysko sposób, na czym chyba i jemu zale
ż
y.
Bartek nadszedł
ś
rodkiem ulicy, a w
ś
wietle latarni jego ciemnoczerwony rumieniec wydawał si
ę
prawie fioletowy. Przej
ą
łem kas
ę
, zadzwoniłem do dilera, który poprzednio załatwił mi ten mocny,
ż
ółty towar, a on umówił mnie ze swoim głównym dostawc
ą
. Wyznaczyli
ś
my miejsce spotkania pod
Burger Kingiem, gdzie od razu pojechali
ś
my autobusem. Byłem tak podekscytowany, jak gdybym
to
ja miał zajara
ć
po raz pierwszy. Usadziłem za stołem Bartoszka razem z wielkim miłk-shakiem,
który pochłon
ą
ł jego uwag
ę
. Przez chwil
ę
rozumiałem, dlaczego niektórzy ludzie chc
ą
by
ć
ojcami.
Kiedy przede mn
ą
zatrzymał si
ę
czarny mercedes klasy M, wsiadłem do
ś
rodka. I tu czekała mała
niespodzianka, bo gangster, łysy i wielkooki, znał mnie z telewizji i chciał,
ż
eby mu powiedzie
ć
, jak
Strona 12
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
mo
ż
na rozpoznawa
ć
ludzki charakter. Wpatrywał si
ę
przy tym we mnie, jak gdyby próbował co
ś
odczyta
ć
z ruchu moich ust. Zaproponowałem mu,
ż
eby wzi
ą
ł sobie u mnie specjalny kurs, i
zostawiłem mój telefon. Potem wróciłem do Bartoszka. Prawie spodziewałem si
ę
,
ż
e b
ę
dzie majtal
nogami.
Nie robił tego, bo nogi miał za długie - ma w ko
ń
cu szesna
ś
cie lat - ale wypił ju
ż
całego
milk-shake'a i z rurki zrobił co
ś
w rodzaju ukwialu. Poszli
ś
my do kibla w Burger Kingu, przeciskaj
ą
c
si
ę
mi
ę
dzy łysymi dzie
ć
mi skurczonymi wokół monitora, na którym co chwila rozpłaszczała si
ę
jaka
ś
zakrwawiona twarz. Z tamtej strony ekranu, oczywi
ś
cie.
Gdy byli
ś
my ju
ż
w kiblu, pokazywałem Bartkowi, jak si
ę
powinno wygładza
ć
foli
ę
na kafelku oraz
sypa
ć
brauna, i nagle znowu poczułem si
ę
młody. Oczywi
ś
cie jako mentor, a mo
ż
e nawet i nestor,
zapaliłem pierwszy.
Od razu panuje przyjemna, ciepła atmosfera. Bartek ko
ń
czy foli
ę
i wida
ć
,
ż
e ju
ż
mu troch
ę
lepiej.
- Podsyp jeszcze - prosi z u
ś
miechem.
- Dobrze, ale musisz wykona
ć
jakie
ś
inne polecenie. Wsad
ź
teraz sobie dwa palce z obu r
ą
k do
nosa, a dwa inne - do uszu.
Bartek waha si
ę
przez chwil
ę
. Potem wykonuje polecenie, upodobniaj
ą
c si
ę
do wiede
ń
skiego
precla. Posłusze
ń
stwo jest ju
ż
dla niego oboj
ę
tn
ą
zabaw
ą
, która - jako oboj
ę
tna - mo
ż
e go nawet
napawa
ć
cudownym heroinowym spokojem. Dostaje nast
ę
pnego macha, którego oczywi
ś
cie nie
utrzymuje do ko
ń
ca, wi
ę
c przedmuchuje mi resztk
ę
dymu w usta, przez rurk
ę
.
Teraz powinienem zamkn
ąć
oczy i po
ś
wi
ę
ci
ć
si
ę
całkowicie ciepłej ciemno
ś
ci, ale jako
ś
nie bardzo
mog
ę
, jak gdyby co
ś
mnie tutaj trzymało i wci
ąż
interesowało. Mo
ż
e za bardzo si
ę
koncentruj
ę
na
musztrowaniu Bartka. To zbyt trze
ź
wa przyjemno
ść
. Lepiej si
ę
skoncentrowa
ć
na tym, co jest
naprawd
ę
dobre, i jak najmocniej uszcz
ęś
liwi
ć
chłopca. Musz
ę
si
ę
nim opiekowa
ć
bardzo
intensywnie i ciepło. Przecie
ż
przez ten tydzie
ń
mam mu zast
ę
powa
ć
mam
ę
.
Dlatego bior
ę
jeszcze pi
ęć
supermocnych machów. A kiedy wreszcie robi si
ę
zupełnie miło,
zamykam oczy i widz
ę
cudownie oboj
ę
tn
ą
kulk
ę
.
Przez ostatnie dni musiałem by
ć
bardzo trze
ź
wy. Wszystko zacz
ę
ło si
ę
chyba w poniedziałek.
Obudziłem si
ę
o dziesi
ą
tej rano, a Bartek kl
ę
czał koło mojego łó
ż
ka i zmywał g
ą
bk
ą
mokr
ą
plam
ę
z
prze
ś
cieradła. Była to g
ą
bka, której u
ż
ywam zwykle do k
ą
pieli, wi
ę
c chciałem mu co
ś
powiedzie
ć
.
Ale on zobaczył,
ż
e si
ę
obudziłem, popatrzył na mnie, na plam
ę
i zarzygał to, co przed chwil
ą
zmył.
Cały dzie
ń
był przed nami. A wła
ś
ciwie przede mn
ą
, bo po zbli
ż
eniu z Bartkiem higienicznie było
troch
ę
od siebie odpocz
ąć
. Bartek chciał wraca
ć
do domu. Bał si
ę
,
ż
e matka odkryje znikni
ę
cie
pieni
ę
dzy. Chciał jak najszybciej wsadzi
ć
je tam, gdzie były, błagał wi
ę
c,
ż
eby
ś
my poszli po kas
ę
do
banku.
Do tego jeszcze koszmarnie wygl
ą
dał. Przypominały si
ę
opowie
ś
ci Przestera o embrionie
bałwanicy
ś
nie
ż
nej: Bartoszek był biały, chodził w przykurczu, a twarz spuchła mu tak,
ż
e prawie
nie wida
ć
było oczek.
Oczywi
ś
cie, poszli
ś
my do banku. Ale dopiero po godzinie, bo przedtem ci
ą
gle zbyt dobrze si
ę
czułem. A gdy dotarli
ś
my wreszcie do mojego oddziału, Bartoszka czekała nast
ę
pna próba:
czekanie w kolejce, co dla człowieka w klimacie zej
ś
ciowym jest do
ś
wiadczeniem ekstremalnym.
Wreszcie dostał pieni
ą
dze. Dostał i poszedł sobie, a ja udałem si
ę
na
ś
niadanie zło
ż
one z serków o
wielu zaletach spo
ż
ywczych i wymiotnych.
Mniej wi
ę
cej w pół godziny pó
ź
niej le
ż
ałem na łó
ż
ku. Trawiłem, a wła
ś
ciwie go
ś
ciłem w sobie cały
ten nabiał, który wcale nie chciał rozpu
ś
ci
ć
si
ę
w moim organizmie. Nagle zadzwoniła komórka,
której nieopatrznie nie wył
ą
czyłem.
To była mama Bartka, która najpierw zawyła - cicho, ale na tyle wyra
ź
nie,
ż
ebym skurczył si
ę
ze
strachu - a potem poprosiła mnie o pomoc, bo odkryła,
ż
e syn okradł j
ą
i przez cał
ą
noc co
ś
za
ż
ywał. Chciała,
ż
ebym do nich przyszedł i pomógł jej si
ę
zorientowa
ć
, co to mogło by
ć
, bo syn nie
chciał z ni
ą
rozmawia
ć
. Obiecałem,
ż
e zaraz wpadn
ę
.
Oczywi
ś
cie, natychmiast potem zwymiotowałem. Strach sparali
ż
ował mnie tak,
ż
e nie przyszło mi
do głowy, jak tu by si
ę
wykr
ę
ci
ć
. Ona chyba nic nie wiedziała, ale Bartek przecie
ż
w ka
ż
dej chwili
mógł nada
ć
,
ż
e to ja z nim
ć
pałem, tym bardziej gdyby mnie zobaczył w roli antynarkotycznego
Supermana, przyjaciela domu. Wył
ą
czy
ć
telefon, znikn
ąć
na par
ę
dni z mieszkania i zaszy
ć
si
ę
w
jakiej
ś
ć
paj
ą
cej piwnicy na mie
ś
cie - to wydało mi si
ę
jedynym rozs
ą
dnym rozwi
ą
zaniem. Po paru
strasznych chwilach doszedłem jednak do wniosku,
ż
e lepiej pój
ść
tam, zorientowa
ć
si
ę
, jak si
ę
Strona 13
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
rzeczy maj
ą
, a potem ewentualnie co
ś
chachm
ę
d
ć
. Tak mogło by
ć
bezpieczniej, ni
ż
gdybym po-
zostawił te sprawy ich własnemu biegowi.
Telefon znowu zadzwonił. Chc
ą
c nie chc
ą
c, zapytałem:
"Halo?", i w słuchawce rozległy si
ę
szlochy, bo tym razem dzwonił Bartek. Matka zamkn
ę
ła go na
pi
ę
trze i wyszła po tequil
ę
dla mf' chciała ze mn
ą
roztrz
ą
sa
ć
problem nałogu syna w odrobine
alkoholicznej atmosferze. Zamkni
ę
cie wstrz
ą
sn
ę
ło Bartkiem, który od bardzo dawna nie był w
ż
aden sposób ograniczany fizycznie. Jeszcze bardziej wstrz
ą
sn
ę
ło nim ,
ż
e matka - kulturalna i
wykształcona
kobieta - dal "" w twarz. Bartok strasznie nalegał, abym przyszedł, jak gdyby mogło go to przed
czym
ś
uchroni
ć
.
Usiadłem na rozkładanym łó
ż
ku i zacz
ą
łem medytowa
ć
nad sytuacj
ą
. To wszystko wygl
ą
dało na
ja-
k
ąś
perfidn
ą
kpin
ę
. Bartek i jego mama pami
ę
tali,
ż
e miałem kiedy
ś
upodobanie do dobrych
alkoholi. Znali te
ż
mnie troch
ę
i wiedzieli,
ż
e opowie
ść
o zamkni
ę
tym na strychu i paczkowanym
nastolatku, najlepiej płci
ż
e
ń
skiej, ale tak
ż
e m
ę
skiej, mogła by
ć
dla mnie czym
ś
atrakcyjnym. Go
ż
eJ
pogodzili i próbowali mnie
ś
ci
ą
gn
ąć
do siebie, bo tam czekał ten pan Darek, przyjaciel mamy
Bartka, z jakie
ś
dr
ą
giem. Albo z policj
ą
.
Wyszedłem z domu jak najszybciej, a potem okr
ęż
n
ą
drog
ą
ostro
ż
nie pobiegłem w stron
ę
dzielnicy
willowej.
Pod domem Bartka nie było nic niepokoj
ą
cego.
ś
adnej policji ani radiowozu, ani nawet cywilnego
samochodu marki Opel, niczego, co mogłoby sugerowa
ć
,
ż
e gdzie
ś
Kr
ę
c
ą
si
ę
pa
ń
stwowi bandyci,
jak mawiał Gabriel. W oknie na drugim pi
ę
trze zamajaczyła za to blada twarz przyklejona do szyby.
Okno si
ę
otworzyło i ukazał si
ę
Bartek, zapłakany w sposób widoczny nawet z tej odległo
ś
ci Patrzył
w dół. Pewnie szukał dróg ucieczki. Oczywi
ś
cie, nie odwa
ż
ył si
ę
skoczy
ć
.
Ulic
ą
zbli
ż
ała si
ę
toyota corolla, wi
ę
c odruchowo schowałem si
ę
za taki metalowy cylinder, który
pełnił funkcj
ę
pojemnika na
ś
mieci. Toyota zatrzymała si
ę
pod domem. W
ś
rodku wida
ć
było głow
ę
mamy Bartka z długimi rudymi włosami. Pilotem otworzyła bram
ę
i wjechała na podjazd. Kiedy
brama ju
ż
si
ę
za ni
ą
zamkn
ę
ła, wysiadła, pobrz
ę
kuj
ą
c chyba nie tylko kluczami, co mogło znaczy
ć
,
ż
e teouila naprawd
ę
została kupiona. Otworzyła drzwi i znikn
ę
ła, zamykaj
ą
c je za sob
ą
gło
ś
no. Ten
odgłos przypomniał mi o suchych trzaskach, z jakimi r
ę
ka matki musiała spada
ć
na wi
ś
niowy
policzek chłopca.
Przeszedłem powoli przez furtk
ę
i ju
ż
miałem wcisn
ąć
przycisk dzwonka, kiedy nagle drzwi
otworzyły si
ę
gwałtownie i wypadł z nich Bartek, rzeczywi
ś
cie z silnym rumie
ń
cem. Wypadł
niefortunnie, bo prosto w moje r
ę
ce. Złapałem go, a on popatrzył na mnie z takim wyrazem twarzy,
ż
e przypominał mi
ś
wink
ę
morsk
ą
. Miałem jedn
ą
, gdy byłem mały.
Złapałem go za ramiona, ale strasznie si
ę
wyrywał. Za chwil
ę
z domu wynurzyła si
ę
matka Bartka.
- Ty diable, ty diable! - krzyczała i w pierwszej chwili wzi
ą
łem to do siebie. Ale na szcz
ęś
cie
krzyczała tak do swojego syna.
- No, panie Tomku, w sam
ą
por
ę
- wydyszała. - On mnie popchn
ą
ł na schodach i zacz
ą
ł ucieka
ć
!
Swoj
ą
matk
ę
popchn
ą
ł, no niech pan powie, panie Tomku, jakim to trzeba by
ć
zwierz
ę
ciem, jakim
degeneratem,
ż
eby pchn
ąć
na schody własn
ą
matk
ę
.
- Ty mnie uderzyła
ś
! Ty jeste
ś
psychiczna! - zawył Bartek. Razem z matk
ą
zaci
ą
gn
ę
li
ś
my go na
drugie pi
ę
tro willi, chocia
ż
czepiał si
ę
por
ę
czy na schodach i matka musiała odrywa
ć
jego palce od
słupków drewnianej balustradki.
Kiedy znale
ź
li
ś
my si
ę
na tym ascetycznym strychu, gdzie było tylko drewno i materac, kobieta
znowu dała w twarz Bartkowi, tak
ż
e cały policzek zrobił mu si
ę
ju
ż
nie wi
ś
niowy, a prawie br
ą
zowy.
A ja zacz
ą
łem co
ś
, co potem okazało si
ę
moj
ą
wielk
ą
przemow
ą
.
Nie mog
ę
jej teraz stre
ś
ci
ć
, bo zacz
ą
łem j
ą
zapomina
ć
, jeszcze zanim sko
ń
czyłem, tak byłem
wzburzony. Pami
ę
tam,
ż
e oskar
ż
ałem. Nie dlatego,
ż
ebym tak wczuł si
ę
w rol
ę
antynarkotycznego
przyjaciela domu, ale dlatego,
ż
e chciałem zatka
ć
usta Bartkowi. Za ka
ż
dym razem, kiedy on je
płaczliwie otwierał, mógł powiedzie
ć
matce,
ż
e to ja mu załatwiłem towar. Dlatego kiedy zdawało
si
ę
,
ż
e chce co
ś
powiedzie
ć
- a co chwil
ę
chciał - zarzucałem go nast
ę
pn
ą
porcj
ą
wyrzutów i
oskar
ż
e
ń
. Nie umiałbym ich teraz przytoczy
ć
, mog
ę
tylko powiedzie
ć
,
ż
e moja kreatywno
ść
pod tym
wzgl
ę
dem zaskoczyła nawet mnie samego. Pami
ę
tam,
ż
e analizowałem nawet najdrobniejsze
szczegóły jego zachowania i z ka
ż
dej takiej analizy wynikało,
ż
e jest gnid
ą
ludzk
ą
. U
ż
ywałem tego
Strona 14
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
okre
ś
lenia „gnida ludzka", bo kiedy byłem młodszy, usłyszałem je z ust mojego ojca, domy
ś
lałem
si
ę
wi
ę
c,
ż
e musi robi
ć
dobre wra
ż
enie na matce Bartka. Ona nale
ż
ała do prawie tego samego
pokolenia co mój ojciec.
W ko
ń
cu jednak zadyszałem si
ę
, jak to bywa nast
ę
pnego dnia po heroinie, no i Bartek mógł
przemówi
ć
. Ale on tylko otworzył usta i rozpłakał si
ę
, a ja poczułem co
ś
, co chyba tylko Bóg mógł
czu
ć
pierwszego dnia stworzenia.
Ć
pałem z dzie
ć
mi i równocze
ś
nie pomagałem je chroni
ć
przed
nałogiem. I nikt nie był w stanie nawet mnie oskar
ż
y
ć
. Naprawd
ę
mogłem robi
ć
wszystko.
Wtedy odezwała si
ę
matka:
- Panie Tomku, do niego to mo
ż
na mówi
ć
i mówi
ć
. Trzeba go znowu zamkn
ąć
, bo b
ę
dzie próbował
uciec.
- Nie!!! - krzykn
ą
ł Bartek. Złapali
ś
my go pod ramiona i zacz
ę
li
ś
my taszczy
ć
w stron
ę
bocznego
pokoju, z kluczem w drzwiach. Wtedy chłopak ugryzł mnie w r
ę
k
ę
i du
ż
y glut krwi rozmazał mu si
ę
na policzku, jak gdyby Bartek nie był ju
ż
do
ść
czerwony. Zacz
ą
łem mówi
ć
,
ż
eby si
ę
uspokoił. I
ż
e
pomog
ę
mu poradzi
ć
sobie z t
ą
trudn
ą
sytuacj
ą
, w której si
ę
znalazł. Chyba zrozumiał i jeszcze
mi wierzył, bo wci
ąż
mnie nie nadał. Szamotanina troch
ę
potrwała, bo trzeba te
ż
było zabra
ć
aparat
telefoniczny z pokoju. Gdy tylko drzwi si
ę
zamkn
ę
ły za Bartkiem - a
ś
ci
ś
lej: ja zdrow
ą
r
ę
k
ą
zamkn
ą
łem je na klucz - jego matka złapała moj
ą
dło
ń
i zacz
ę
łaogl
ą
da
ć
.
- No - powiedziała - nic panu nie b
ę
dzie. Wystarczy posypa
ć
sol
ą
, wycisn
ąć
cytryn
ę
i poliza
ć
. I si
ę
zdezynfekuje.
- A mo
ż
e by pola
ć
tequil
ą
? - zapytałem.
- Nie ma co marnowa
ć
- odpowiedziała. - Jak sobie pan wypije, a potem poli
ż
e, to zostanie tyle
alkoholu na j
ę
zyku,
ż
eby ju
ż
to dokumentnie zdezynfekowa
ć
.
- Ale wie pani co, mo
ż
e nie powinni
ś
my pi
ć
,
ż
eby nie dawa
ć
mu złego przykładu.
- Nie - potrz
ą
sn
ę
ła rud
ą
szop
ą
na głowie. - Musz
ę
si
ę
na chwil
ę
oderwa
ć
od tego nieszcz
ęś
cia. I
niech on słyszy,
ż
e si
ę
nim nie przejmuj
ę
. Mo
ż
e to mu da do my
ś
lenia.
Zeszli
ś
my na ni
ż
sze pi
ę
tro, gdzie ona zacz
ę
ła kroi
ć
cytryn
ę
i przygotowywa
ć
sól. Potem pomazała
sobie r
ę
k
ę
cytryn
ą
i posypała sol
ą
. Poniewa
ż
chyba jako
ś
tego ode mnie oczekiwała, ja zrobiłem to
samo, cho
ć
kurewsko mnie bolało ze wzgl
ę
du na rank
ę
. Potem przyszło mi do głowy,
ż
e mogłem to
sobie zrobi
ć
na drugiej r
ę
ce, ale ona chyba oczekiwała,
ż
e zrobi
ę
to tam, gdzie mnie bolało.
Wypiłem i polizałem. Zapach tequili przypomniał mi dzieci
ń
stwo, poniewa
ż
tak pachniały kaktusy,
które moja babka hodowała na parapecie, pod którym spałem. Po chwili poczułem alkohol w
ż
oł
ą
dku i cala sytuacja zacz
ę
ła mnie jeszcze bardziej podnieca
ć
. A matka Bartka znowu zacz
ę
ła
ogl
ą
da
ć
moj
ą
r
ę
k
ę
. Potem odwróciła mi dło
ń
spodem do góry i wpatrzyła si
ę
w ni
ą
tak, a
ż
jej wzrok
zacz
ą
ł mnie fizycznie łaskota
ć
.
- Czy kto
ś
ju
ż
kiedy
ś
wró
ż
ył panu z r
ę
ki? - zapytała. - To pewnie dla pana zabawne. Bo to zawsze
pan mówi ludziom, jacy s
ą
. Pa
ń
ska linia
ż
ycia jest krótka, ale podwójna - zacz
ę
ła i od razu si
ę
zdenerwowałem. Za spraw
ą
tej podwójnej lini
ż
ycia mogło jej teraz strzeli
ć
do głowy,
ż
e jestem na
przykład dwulicowy. - Podwójna linia
ż
ycia mo
ż
e znaczy
ć
,
ż
e b
ę
dzie pan
ż
ył krótko, ale intensywnie i ciekawie. Bardzo interesuj
ą
ce,
ż
e w
pa
ń
skim
ż
yciu nie ma kobiet. A je
ś
li nawet s
ą
, nie s
ą
najwa
ż
niejsze. Linia
ż
ycia d
ąż
y do Wenus, ale
przed ni
ą
si
ę
rozdwaja na dwie zupełnie ró
ż
ne linie. Czy
ż
by z miło
ś
ci miała w pa
ń
skim
ż
yciu zaj
ść
wielka zmiana? Mam nadziej
ę
,
ż
e nie zmieni pan płci.
No, gdybym to zrobił, to ju
ż
byłbym chyba absolutnym mistrzem
ś
wiata - pomy
ś
lałem, podczas
kiedy ona dalej wgł
ę
biała si
ę
w moj
ą
osobowo
ść
, a wła
ś
ciwie w r
ę
k
ę
.
- Pan ma skłonno
ść
do przelotnych, ale silnych kontaktów. Do mocnych, ale ulotnych przyjemno
ś
ci.
Pan jest m
ęż
czyzn
ą
, za którego
ż
adna kobieta nie powinna wyj
ść
za m
ąż
. Najwi
ę
kszy po
ż
ytek, jaki
z pana mo
ż
e mie
ć
kobieta... - i tu si
ę
zatkała na chwil
ę
, a potem polizała mi rank
ę
. Zapiekło, mo
ż
e
dlatego,
ż
e miała resztki soli i alkoholu na
j
ę
zyku. Patrzyłem na ni
ą
szeroko otwartymi oczyma, ale po wszystkim, co si
ę
stało, byłem zbyt
zm
ę
czony i rozlazły, aby zareagowa
ć
. Ona wylizała mi lini
ę
ż
ycia i possała znowu rank
ę
, popatrzyła
w oczy i znowu zacz
ę
ła ssa
ć
. Potem zbli
ż
yła si
ę
do mnie całym ciałem. A ja dopiero wtedy
zrozumiałem, co si
ę
dzieje. Od razu poleciała ze mn
ą
w bardzo mocny, kaktusowy pocałunek.
Ci
ą
gle kołowało mi w głowie i by
ć
mo
ż
e troch
ę
si
ę
przestraszyłem, ale jako
ś
od tego jeszcze
mocniej j
ą
przycisn
ą
łem i zaskoczyło mnie,
ż
e jest a
ż
tak gor
ą
ca.
ś
adna z moich rówie
ś
niczek, z
którymi dot
ą
d byłem w łó
ż
ku, nie miała takiej temperatury.
ś
adna z nich nie była te
ż
taka mi
ę
kka.
Strona 15
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Dobrze - pomy
ś
lałem. - Zaraz b
ę
d
ę
uprawiał seks z przyjaciółk
ą
moich rodziców - i szcz
ęś
liwy
dreszczyk przeleciał przez cale moje ciało, bo u
ś
wiadomiłem sobie, jaki ten
ś
wiat jest dobry, jakie
wspaniałe w miłe niespodzianki czekaj
ą
ludzi, je
ś
li, na przykład, od dawna znane
panie okazuj
ą
si
ę
takie ciepłe i nami
ę
tne. I to wła
ś
nie wtedy, kiedy jestem osłabiony i potrzebuj
ę
,
ż
eby w kim
ś
si
ę
na chwil
ę
roztopi
ć
.
Głaskałem j
ą
po całym ciele, a kiedy ona poczuła, jaki jestem podniecony, złapała mnie za fiuta i
zawlokła do łó
ż
ka, gdzie zerwałem z niej majtki, a ona na mnie usiadła i przez nast
ę
pne trzydzie
ś
ci
minut kochali
ś
my si
ę
tak, jak- by
ś
my chcieli si
ę
zabi
ć
. W ko
ń
cu ona, gdzie
ś
ju
ż
zupełnie pod
sufitem, zawyła: - Nie, to niemo
ż
liwe. - W pierwszej chwili przestraszyłem si
ę
,
ż
e si
ę
czego
ś
domy
ś
liła na
temat mojego
ć
pania, ale zaraz potem zrozumiałem,
ż
e to długo
ść
i intensywno
ść
naszego
zbli
ż
enia tak si
ę
jej spodobała. Po heroinie traci si
ę
zdolno
ść
do uprawiania seksu, ale najpierw
objawia si
ę
to tylko niemo
ż
no
ś
ci
ą
osi
ą
gni
ę
cia wytrysku. Moja połowiczna impotencja zrobiła ze
mnie superm
ęż
czyzn
ę
.
Potem, kiedy le
ż
eli
ś
my obok siebie w ciemno
ś
ci, powoli zacz
ą
łem roztrz
ą
sa
ć
cał
ą
t
ę
sytuacj
ę
, w
jakiej si
ę
znajdowałem.
Ć
pa
ć
z gówniarzem, a potem go nawraca
ć
, wspomaga
ć
jego matk
ę
w
karaniu, a potem fizycznie j
ą
pociesza
ć
. Tego na pewno jeszcze nikt nie zrobił. Oczywi
ś
cie, akcj
ę
seksualn
ą
musiałem wykona
ć
przede wszystkim dla
bezpiecze
ń
stwa.
ś
eby maksymalnie zbli
ż
y
ć
si
ę
do matki Bartka. Tak
ż
eby jak najbardziej mi ufała.
ś
eby nie uwierzyła w ewentualne oskar
ż
enia pod moim adresem, które zawsze si
ę
mogły pojawi
ć
.
A poza tym, gdybym tej akcji nie wykonał, musiałbym zrezygnowa
ć
z wyj
ą
tkowego, nietypowego
moralnie do
ś
wiadczenia.
- Nie wiem, co zrobi
ć
z Bartkiem - szepn
ę
ła nagle. - I musiał mi to zrobi
ć
wła
ś
nie w takim
momencie. Pojutrze musz
ę
jecha
ć
do Czech na tydzie
ń
, mam co
ś
w rodzaju negocjacji. Nie mog
ę
si
ę
zwolni
ć
, przygotowywałam si
ę
przez cały tydzie
ń
, wspólnik mnie nie zast
ą
pi, bo teraz nie b
ę
dzie
tak szybko gotów. Powinnam zrezygnowa
ć
, ale to by znaczyło,
ż
e strac
ę
mas
ę
pieni
ę
dzy, mo
ż
emy
nawet zbankrutowa
ć
. A dom jeszcze nie jest spłacony. Nie wiem naprawd
ę
, co zrobi
ę
, jak si
ę
znajd
ę
bez domu, bez pracy i z synem narkomanem.
Przestała mówi
ć
na chwil
ę
, jak gdyby na co
ś
czekała. Ale najwyra
ź
niej to, na co czekała, nie
nadeszło, wi
ę
c znowu zacz
ę
ła.
- Jeste
ś
jedynym człowiekiem, któremu w tej sprawie mog
ę
zaufa
ć
. Zrobisz co
ś
dla mnie? I dla
niego. Zamieszkaj tu i przypilnuj go. Dam ci pieni
ą
dze na niego i klucze. Naprawd
ę
bardzo by
ś
mi
pomógł i jemu te
ż
.
W tym momencie rozległ si
ę
dziwny, metaliczny trzask w s
ą
siednim pokoju. Drzewo za oknem w
ogrodzie potrz
ą
sn
ę
ło wielkim kudłatym łbem, jak gdyby mu si
ę
to wszystko nie podobało.
Podskoczyłem na równe nogi
i matka te
ż
.
- Bo
ż
e, Bartek, nie rób tego! - krzykn
ę
ła przenikliwie i pop
ę
dziła na strych naga, z du
ż
ymi,
bujaj
ą
cymi si
ę
po
ś
ladkami. Ja te
ż
za ni
ą
potuptalem, nie
ś
miało, bo jaja miałem na wierzchu.
Nie było si
ę
jednak czego wstydzi
ć
. Pokój Bartka był pusty, a trzaski wydawało otwarte okno,
poruszane przez ciepły, wilgotny, wiosenny wiatr. Pogoda była bardzo heroinowa. Wyjrzeli
ś
my za
okno, ale tam Bartka te
ż
nie było. Strych był na wysoko
ś
ci drugiego pi
ę
tra, ale przecie
ż
blisko okna
rosło wygodne, rozło
ż
yste drzewo. Nie widzieli
ś
my go ju
ż
, ale za rogiem słycha
ć
było kroki
biegn
ą
cego człowieka.
Krzyczała chwil
ę
, a potem cofn
ę
ła si
ę
, bo była naga, a s
ą
siedzi otwierali okna. Zacz
ę
li
ś
my si
ę
pospiesznie ubiera
ć
, chocia
ż
szans
ę
dogonienia Bartka były coraz mniejsze, tym bardziej
ż
e
słyszeli
ś
my przeje
ż
d
ż
aj
ą
cy autobus.
- Znajd
ę
go - powiedziałem. - Zadzwoni
ę
do paru znajomych, pojad
ę
w te miejsca, gdzie spotykaj
ą
si
ę
dilerzy.
Matka Bartka patrzyła na mnie ze łzami w oczach, kiedy si
ę
ubierałem. Nie wiem, ile w tym było
wdzi
ę
czno
ś
ci, a ile strachu o syna. Niezale
ż
nie jednak od tego, moja reakcja była jedyn
ą
prawidłow
ą
. Trzeba, aby poczucie winy było w niej jak najmniejsze. Trzeba było utwierdzi
ć
j
ą
w
przekonaniu,
ż
e dobrze zrobiła, ci
ą
gn
ą
c mnie do łó
ż
ka, bo ja zajm
ę
si
ę
Bartkiem lepiej ni
ż
jakikolwiek ojciec.
Oczywi
ś
cie, nie miałem najmniejszego zamiaru szuka
ć
Bartka. Ale naprawd
ę
chciałem pojecha
ć
do
Strona 16
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
dilerni, tej najwi
ę
kszej, jak
ą
jest plac Konstytucji. I chciałem zadzwoni
ć
do znajomego, wprawdzie
tylko jednego. Do dilera. A wła
ś
ciwie do jego brata, który mi
ę
dzy nami po
ś
redniczył.
Ale wdzi
ę
czno
ść
mamy Bartka była mi miła. Satysfakcj
ę
nale
ż
y czerpa
ć
, sk
ą
d si
ę
da. Co nie
znaczy,
ż
e zamierzałem jara
ć
. Ten niesamowity dzie
ń
, pełen zupełnie wyj
ą
tkowych akcji, domagał
si
ę
oczywi
ś
cie takiego ukoronowania. Ale, niestety, nie mogłem tego zrobi
ć
. Jutro miałem program i
musiałem by
ć
w formie. Chciałem kupi
ć
sobie zapas na potem, bo potem miałem tydzie
ń
bez
programów.
Dodzwoniłem si
ę
i od razu ucieszyłem, bo spółka diler plus brat dilera te
ż
miała supermocnego,
ż
ółtego brauna. Tak zwany brat Trogera zawsze miał to, co najlepsze na rynku.
Znałem brata Trogera od ostatnich
ś
wi
ą
t Bo
ż
ego Narodzenia. Wbrew pozorom, brat Trogera nie był
bratem dilera, tylko samym dilerem. Troger to była ksywa pewnego bardzo zatwardziałego
narkomana, a brat Trogera to była ksywa jego brata, który był dilerem. Trogera znałem
zawsze, a jego brata, jak ju
ż
mówiłem, poznałem w specyficznych okoliczno
ś
ciach. Po rodzinnej
Wigilii wybrałem si
ę
na Wigili
ę
z przyjaciółmi, koło północy. Był tam Troger, Marek, Przester,
oczywi
ś
cie Gabriel, a tak
ż
e Mat, który tak jak ja był postaci
ą
telewizyjn
ą
. Z t
ą
ró
ż
nic
ą
,
ż
e on był
gwiazd
ą
- mo
ż
e dlatego,
ż
e jest albinosem - i rozpoznawali go na ulicy, a ja ci
ą
gle jeszcze byłem
mocno drugoplanowy. Na imprez
ę
przywie
ź
li go rodzice, równie
ż
bardzo jasnowłosi, a w przypadku
ojca nawet jasnobrodzi. Byli zachwyceni tym,
ż
e ich syn bawi si
ę
w tak mało destrukcyjny sposób.
Bo wszystko działo si
ę
tu
ż
zaraz po tym, jak całe nasze towarzystwo postanowiło,
ż
e ju
ż
nie b
ę
dzie
wi
ę
cej
ć
pa
ć
. Ja te
ż
tak postanowiłem razem z nimi. Oczywi
ś
cie, zamierzałem dalej spokojnie sobie
jara
ć
, ale nie chciałem im o tym mówi
ć
. Nie chciałem im dawa
ć
niewła
ś
ciwego przykładu, bo podj
ę
li
słuszn
ą
decyzj
ę
. Ja mogłem sobie
ć
pa
ć
bez wi
ę
kszej szkody, ale oni łatwo si
ę
uzale
ż
niali. No i na
tej Wigilii bawili
ś
my si
ę
przy winie i muzyce z lat siedemdziesi
ą
tych, bo taka była koncepcja
cnotliwej imprezy, kiedy nagle zobaczyłem,
ż
e Mat i Gabriel wychodz
ą
na klatk
ę
schodow
ą
. Alarm
w mojej głowie zaj
ę
czał. Po pierwsze, niedobre było to,
ż
e szli zajara
ć
. Po drugie, niedobre było to,
ż
e nie dzielili si
ę
ze mn
ą
. Wybiegłem na klatk
ę
, a tam ju
ż
ich nie było. Nigdzie. Tylko na półpi
ę
trze,
przy wn
ę
ce okiennej, stał jaki
ś
kole
ś
z wielkim nosem. Nie znalem go zupełnie, ale zobaczyłem,
ż
e
rozkłada foli
ę
na parapecie, wi
ę
c zapytałem, czy nie dalby mi paru buchów. On zapytał, czy nie
chciałbym od niego kupi
ć
ć
wiartki. Kupiłem, wyjarałem, a zaraz potem znale
ź
li si
ę
Mat z Gabrielem,
równie
ż
ujarani jak nieboskie stworzenia. Okazało si
ę
,
ż
e wszyscy potraktowali postanowienie o
abstynencji mniej wi
ę
cej tak samo jak ja. A kole
ś
z wn
ę
ki okiennej ujawnił si
ę
jako brat Trogera.
Przyszedł z Trogerem na abstynenck
ą
imprez
ę
, bo wiedział,
ż
e na takiej imprezie b
ę
dzie
najwi
ę
ksze ssanie. Zostawiłem mu wtedy mój numer telefonu. Bo on nie miał telefonu, ani
komórkowego, ani stacjonarnego. Sam dzwonił do swoich klientów z automatów telefonicznych i
pytał ich, czy nie chcieliby czego
ś
kupi
ć
. W ten sposób utrudniał policjantom ewentualn
ą
identyfikacj
ę
oraz aktywnie tworzył popyt. Miał przed sob
ą
wielk
ą
przyszło
ść
w biznesie.
W autobusie zastanawiałem si
ę
nad tym, dlaczego wychodz
ą
mi takie niesamowite rzeczy w
ż
yciu.
I szybko zrozumiałem. Bo wszystko, co robiłem, robiłem ze spokojem. Zawsze starałem si
ę
zachowa
ć
absolutny spokój. I pewnie dlatego odkryłem heroin
ę
. Ona pozwala osi
ą
ga
ć
ten spokój w
czystej, doskonałej postaci.
Kiedy dojechałem do placu Konstytucji, Troger i jego brat ju
ż
na mnie czekali pod jednym z
obelisków-kandelabrów. Brat był zawsze bardzo punktualny, a dla znajomych miał doskonały,
bardzo mocny towar.
Dokonali
ś
my transakcji i zacz
ę
li
ś
my si
ę
rozgl
ą
da
ć
po wszystkich ciemnych k
ą
tach, bo Troger i jego
brat chcieli zajara
ć
, a ja, jako człowiek o wyj
ą
tkowo silnej woli, mogłem im prawie spokojnie
pokibicowa
ć
. W ko
ń
cu tradycyjnie ruszyli
ś
my w stron
ę
Burger Kinga. A tam zobaczyłem Bartka.
Stał pod o
ś
wietlon
ą
witryn
ą
i najwyra
ź
niej próbował nawi
ą
za
ć
znajomo
ść
z czekaj
ą
cymi na dilera
gówniarzami. Niestety, zauwa
ż
ył mnie od razu, a
ż
e po Trogerze wida
ć
było heroin
ę
nawet z
odległo
ś
ci kilometra, Bartek nie mógł mie
ć
najmniejszej w
ą
tpliwo
ś
ci, co tu si
ę
ś
wi
ę
ci.
- Tomek, prosz
ę
... - usłyszałem, kiedy przechodzili
ś
my obok niego. Ruszył za nami i ku
ś
tykał.
Musiał co
ś
sobie zrobi
ć
przy skoku z okna na drzewo, bo z samego drzewa łatwo było zle
źć
.
- Bartek, id
ź
. Ju
ż
dosy
ć
dzisiaj narobiłe
ś
kiszki - powiedziałem. Troger i jego brat, najwyra
ź
niej
wkurwieni, omin
ę
li Burger Kinga i przyspieszyli kroku w stron
ę
Kruczej.
- Tomek, prosz
ę
- powtórzył Bartek, patrz
ą
c na mnie oczyma um
ę
czonej gazeli i ku
ś
tykaj
ą
c za nami
w odległo
ś
ci pi
ę
ciu kroków. Widziałem,
ż
e Troger i jego brat robi
ą
si
ę
niespokojni, wi
ę
c wszyscy
Strona 17
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
przyspieszyli
ś
my.
- Tomek, prosz
ę
- powtórzył Bartek, kiedy szli
ś
my Krucz
ą
.
- Tomek, prosz
ę
- powiedział, kiedy byli
ś
my na placu Trzech Krzy
ż
y.
- Spadaj, chc
ę
sobie z nimi spokojnie zajara
ć
. Nic ci nie dam, bo obiecałem twojej matce,
ż
e ci
ę
b
ę
d
ę
pilnował - powiedziałem. My
ś
l
ę
,
ż
e to był dobry argument, chocia
ż
kompletnie w niego nie
wierzyłem.
- Tomek. Oni te
ż
na pewno maj
ą
jakie
ś
matki - powiedział Bartek, pokazuj
ą
c Trogera i jego brata.
- Nieprawda - odpowiedziałem. I nawet miałem racj
ę
, bo nie mieli matek, tylko jedn
ą
matk
ę
.
-Dobra, kurwa, daj mu zajara
ć
, bo si
ę
nie odczepi - powiedział brat Trogera. - Te
ż
bym sobie
zajaral, nie chc
ę
,
ż
eby co
ś
takiego za mn
ą
chodziło i gadało.
- Dobra, dobra, i co, ja mam mu da
ć
ze swojej cz
ęś
ci,
ż
eby
ś
ty miał spokój? - wiedziałem,
ż
e ten
argument, nawi
ą
zuj
ą
cy do czego
ś
w rodzaju etyki kupieckiej, mo
ż
e przekona
ć
brata Trogera.
- Tomek, daj mi, bo powiem matce,
ż
e ze mn
ą
jarasz - zaatakował wreszcie Bartek. Był
nieobliczalny i chyba jednak trzeba go było dobrze przypilnowa
ć
.
- Widzisz, musisz mu da
ć
- powiedział brat Trogera.
- Ty mała kurewko - za
ś
miałem si
ę
, cho
ć
troch
ę
si
ę
bałem. - Nic matce nie powiesz, a wiesz
dlaczego? Ona chce ci
ę
zamkn
ąć
w domu, jak wyjedzie do Czech. I wiesz, komu da klucz? Komu
da pieni
ą
dze na
ż
ycie? Mnie,
ż
ebym ci
ę
pilnował. Wi
ę
c jak chcesz mie
ć
zabaw
ę
przez ten tydzie
ń
,
kiedy jej nie b
ę
dzie, to sied
ź
cicho, wró
ć
ze mn
ą
do domu i b
ą
d
ź
grzeczny, dopóki ona nie wyjedzie.
Miło było popatrze
ć
na szczery, cho
ć
troch
ę
ń
glamy u
ś
miech, który zaja
ś
niał na twarzy Bartka.
- Eee - zamruczał brat Trogera. - My
ś
l
ę
,
ż
e musisz co
ś
jeszcze dokupi
ć
na ten tydzie
ń
.
ś
eby
starczyło dla dwóch. Mama zrefunduje.
Nast
ę
pne dwa dni były bogate w wydarzenia. Na szcz
ęś
cie został mi tylko jeden program, bo
potem zaczynał si
ę
tydzie
ń
, podczas którego moja stacja nadawała wył
ą
cznie nimy, i to tylko
po
ś
wi
ę
cone aniołom. Co ciekawe, wa
ż
ne były tematy, a nie ich uj
ę
cie. Na przykład mieli
pokazywa
ć
Life's wonderful, a zaraz potem Ostatnie Kuszenie Chrystusa, wi
ę
c zapowiadała si
ę
niezła zabawa.
Przez ten czas, który dzielił mnie od pocz
ą
tku Wielkiego Jarania, byłem bardzo, bardzo grzeczny.
W przed
ś
wi
ą
tecznym programie oporz
ą
dziłem
ż
on
ę
urz
ę
duj
ą
cego prezydenta. Powiedziałem jej,
ż
e
jest psychicznym sobowtórem głównego konkurenta jej m
ęż
a, co doprowadziło j
ą
do histerii.
Zauwa
ż
yłem,
ż
e moi współpracownicy patrz
ą
na mnie, jak gdyby si
ę
mnie bali, ale nasz główny
dyrektor, zwykle przestraszony Francuz, bawił si
ę
dobrze.
Nast
ę
pnego dnia rano przyszedłem do domu Bartka. Nie zobaczyłem go od razu, bo był zamkni
ę
ty
w łazience - było to jedyne pomieszczenie bez okien. Matka Bartka siedziała w granatowym
ż
akiecie przy stole i paliła. Zanim si
ę
do mnie odezwała, rzuciła na mnie jedno badawcze spojrzenie
i znowu zrobiło mi si
ę
ze strachu gor
ą
co w dupie. Ale ona chyba chciała tylko wiedzie
ć
, czy nie
wygadam Bartkowi,
ż
e ruchałem jego mam
ę
. Po
ż
egnała si
ę
ze mn
ą
serdecznie. Z synem nie. Nie
odezwała si
ę
do niego, tylko powiedziała,
ż
ebym jak najrzadziej wypuszczał go z łazienki. Potem
pomogłem jej znie
ść
walizk
ę
do taksówki i wreszcie nast
ą
pił ten długo wyczekiwany moment, kiedy
odjechała na lotnisko.
W łazience Bartek warował przy drzwiach, nasłuchuj
ą
c, czy nie wracam. Otworzyłem mu. Po
kwa
ś
nym, nerwowym u
ś
miechu mo
ż
na było si
ę
domy
ś
le
ć
,
ż
e ju
ż
nie mo
ż
e wytrzyma
ć
. Jeszcze
daleko było mu do tego,
ż
eby si
ę
uzale
ż
ni
ć
fizycznie, ale nieuchronnie go to czekało. Tylko trening
woli mógł go uratowa
ć
.
- I co, masz braunika? - zapytał. Starał si
ę
by
ć
miły, cho
ć
ledwo nad sob
ą
panował.
- Mam, ale widzisz, nachodz
ą
mnie w
ą
tpliwo
ś
ci, czy mog
ę
tak oszukiwa
ć
twoj
ą
mam
ę
-
odpowiedziałem. Oczywi
ś
cie kłamałem, nie miałem
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci, ale na chwil
ę
wczułem si
ę
w sytuacj
ę
człowieka, który ma. Poczułem si
ę
osobnikiem o silnych zasadach moralnych i sprawiło
mi to ogromn
ą
przyjemno
ść
.
- Dobra, nie pierdol, podsyp - zaj
ę
czał Bartek.
- Oj, Bartoszku, widz
ę
,
ż
e nie jeste
ś
młodzie
ń
cem dobrze uło
ż
onym. Twoja matka powierzyła mi
ciebie. Jestem od ciebie starszy. Jestem od ciebie silniejszy. Mam nad tob
ą
władz
ę
, bo mam
klucze. No i mam towar. Z tych wszystkich przyczyn powiniene
ś
okazywa
ć
mi szacunek. Uwa
ż
aj,
bo znowu mo
ż
esz dosta
ć
po buzi. Albo nie dam ci brauna.
- Tomek, prosz
ę
ci
ę
, zapalmy teraz,
Strona 18
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
- Widzisz, jaki zrobiłe
ś
si
ę
grzeczny? - kontynuowałem zwyci
ę
sko. - Zrobimy sobie teraz tutaj mały
model
ś
wiata przyszło
ś
ci. Rz
ą
dz
ą
ci, którzy maj
ą
narkotyki. A ci, którzy nie maj
ą
, robi
ą
wszystko,
ż
eby je dosta
ć
. Je
ś
li Bartek chce si
ę
ujara
ć
, musi wypełnia
ć
polecenia. I to szybko. Bartek chce,
ż
eby
ś
my zajarali? Bardzo dobrze. Teraz Bartek łapie si
ę
praw
ą
r
ę
k
ą
za lewe ucho, a lew
ą
r
ę
k
ą
za
nos.
- Tomek, prosz
ę
ci
ę
.
- Nie chcesz zajara
ć
? Bardzo dobrze. Zamkn
ę
si
ę
w łazience i wyjaram sam wszystko, do
ostatniego ziarenka.
Bartek złapał si
ę
praw
ą
r
ę
k
ą
za lewe ucho, a lew
ą
r
ę
k
ą
za nos. Wygl
ą
dało to rzeczywi
ś
cie dosy
ć
pokracznie, ale kiedy to zrobił, moj
ą
dusz
ę
ogarn
ą
ł ogromny, prawie heroinowy spokój.
Rzeczywi
ś
cie, nie ma rzeczy niemo
ż
liwych. Mo
ż
na zrobi
ć
wszystko.
- Bardzo dobrze - powiedziałem i wysypałem na foli
ę
troch
ę
brauna, tak na dwa buchy. Zapaliłem
pierwszy. od dymu kr
ę
ci mi si
ę
w głowie, ale wci
ą
gam nast
ę
pn
ą
porcj
ę
i od razu rzucam na blach
ę
kolejn
ą
grud
ę
. Ciekawe,
ż
e gdy tylko pojawi si
ę
prawdziwe szcz
ęś
cie, od razu znikaj
ą
my
ś
li o
ró
ż
nych słabych, podejrzanych, a nawet okrutnych ludzkich przyjemnostkach.
Po pierwszym przy
ś
ni
ę
ciu i przebudzeniu telefonicznie umawiam si
ę
z matk
ą
Gabriela na bardzo
powa
ż
n
ą
rozmow
ę
o synu i o niebezpiecze
ń
stwach, które mu gro
żą
. B
ę
dzie te
ż
jego
ż
ona. Sam
Gabriel jest na Akademii Sztuk Pi
ę
knych, na konserwacji sztuki, wi
ę
c go w domu nie b
ę
dzie.
Zamawiam taksówk
ę
. Jaram jeszcze jedn
ą
porcj
ę
br
ą
zowego proszku,
ż
eby pozosta
ć
w formie a
ż
do wieczora. Budz
ę
Bartka, który od wczoraj
znajduje si
ę
w rozkosznym pół
ś
nie. Daj
ę
mu troch
ę
br
ą
zowego proszku, klucze i wysyłam go z
powrotem do willi jego matki. Ma tam sobie jara
ć
do wieczora, a potem wróci
ć
. Jeszcze nie wie,
ż
e
on te
ż
kiedy
ś
zostanie uratowany. Na razie musi mi pomaga
ć
.
Jad
ę
do domu Gabriela. To du
ż
y drewniany dom na skraju Puszczy Kampinoskiej, strasznie
daleko, ale samochodem, a szczególnie taryf
ą
, mo
ż
na dojecha
ć
szybko.
Czuj
ę
co
ś
takiego, co ludzie czuj
ą
zwykle przed zwymiotowaniem, ale jest to bardzo przyjemne. Bo
to, co chce si
ę
ze mnie wyla
ć
, jest bardzo dobre. Szcz
ęś
cie jest czym
ś
wielkim, o wiele wi
ę
kszym
ni
ż
sam człowiek. I dlatego czasem mo
ż
e si
ę
z niego wyla
ć
.
ś
ona Gabriela, pulchna i zdenerwowana, wprowadza mnie do salonu. Tam, na fotelu pod
ś
cian
ą
,
siedzi matka Gabriela, du
ż
a kobieta.
Za ni
ą
wida
ć
mahoniowe drzwi, które musz
ą
prowadzi
ć
do jakiego
ś
innego pokoju. Kto
ś
szarpie je
za klamk
ę
z drugiej strony, ale s
ą
zamkni
ę
te.
- Pu
ś
ci
ć
mnie, puszczajcie - krzyczy bełkotliwy głos starej, chyba bezz
ę
bnej kobiety. - Pu
ś
ci
ć
, ja
musz
ę
wiedzie
ć
, co si
ę
dzieje z Gabrielkiem.
- To moja matka, jego babcia - wyja
ś
nia matka Gabriela. - Nie powinna wiedzie
ć
, bo si
ę
jeszcze
bardziej zdenerwuje. Ale mo
ż
emy mówi
ć
, jest prawie głucha, przez drzwi nie dosłyszy.
- Gabriel jest heroinist
ą
- mówi
ę
.
Krzyk. To
ż
ona Gabriela krzykn
ę
ła i co
ś
z tego krzyku dotarło jednak do babci za drzwiami, bo
klamka zacz
ę
ła si
ę
rusza
ć
jeszcze intensywniej, przy akompaniamencie bełkotu.
- Czy to znaczy,
ż
e on za
ż
ywa narkotyki? - pyta matka.
Chyba zbladła, ale próbuje by
ć
spokojna.
- Niezupełnie. To znaczy,
ż
e jest uzale
ż
niony, prawdopodobnie fizycznie, od najmocniejszego
narkotyku. Ja wiem o tym na pewno, ale je
ś
li chcecie si
ę
przekona
ć
, zrobimy mu analiz
ę
moczu.
- To dlatego - mówi
ż
ona i zaczyna mówi
ć
o tym, jak budziła si
ę
w
ś
rodku nocy, a Gabriela nie było
w łó
ż
ku, chocia
ż
wcze
ś
niej si
ę
z ni
ą
poło
ż
ył, tylko całymi godzinami siedział w łazience, a potem
spal do jedenastej rano. I o tym, jak Gabriel przysypiał przy kolacji. I jak kiedy
ś
zaraz po zjedzeniu
zwymiotował obiad.
- Ja te
ż
to podejrzewałam - godzi si
ę
matka.
- Trzeba działa
ć
szybko - mówi
ę
powoli, uwa
ż
aj
ą
c na ka
ż
de słowo. Ale wszystko rozwija si
ę
doskonale, ł
ą
cznie z wrzaskami babci. - Jestem jego przyjacielem. Znam si
ę
na problemie, bo, jak
wiecie, jestem w pewien sposób psychologiem. W tej chwili tylko ja mog
ę
mu pomóc. Dlatego
prosz
ę
was o pomoc.
- O tak - o
ż
ywia si
ę
matka. - Niech pan nam powie, jaki on jest. Pan to umie.
Chc
ę
jej powiedzie
ć
,
ż
e nie u
ż
ywam mojej zdolno
ś
ci analizy w stosunku do osób bliskich. Albo
ż
e
nie ma teraz na to czasu. Czuj
ę
jednak,
ż
e trzeba zrobi
ć
wszystko, aby te nieszcz
ęś
liwe kobiety
Strona 19
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
nabrały do mnie zaufania.
-Gabriel ma specyficzne brzmienie głosu - zaczynam. - Ja osobi
ś
cie nazywam je migdałowym. To
znaczy,
ż
e głos pochodzi z gardła i jest tam do
ść
silny, ale potem słabnie i jego cz
ęść
zostaje
wypchni
ę
ta przez nos. St
ą
d dr
ż
enie. To znaczy,
ż
e Gabriel przezywa silne emocje, ale bardzo si
ę
ich boi. Boi si
ę
,
ż
e mogłyby go do prowadzi
ć
do
jakich
ś
złych rzeczy. Dlatego w przesadny sposób okazuje uczucia pozytywne. Okazuje je
wsz
ę
dzie tam, gdzie nic nie czuje, bo boi si
ę
,
ż
e mogłyby si
ę
tam narodzi
ć
zupełnie inne,
niepozytywne uczucia. Z tego strachu bierze si
ę
te
ż
tendencja do tego, aby wszystkie mało
wyraziste momenty
ż
ycia wypełnia
ć
czym
ś
bardzo mocnym i przyjemnym.
Jest to heroina. Silna wymowa z
ę
bowych „t", „d", „dz" i „c" przy jednoczesnym zwi
ę
kszeniu
nosowego timbru
ś
wiadczy o tym,
ż
e Gabriel stara si
ę
wkłada
ć
pozytywne emocje osobiste tak
ż
e w
sprawy zawodowe.
ś
eby Gabriel wyszedł z nałogu, po pierwsze, musi by
ć
pilnowany. Bo inaczej
b
ę
dzie brał. Po drugie, musi przej
ść
terapi
ę
, która pomo
ż
e
mu bez strachu prze
ż
ywa
ć
emocje, a przede wszystkim - brak emocji i dozna
ń
.
Ko
ń
cz
ę
i czekam, która pierwsza potwierdzi.
- To wszystko prawda - mówi wreszcie matka.
- Tyle razy mu to mówiłam.
- A co trzeba zrobi
ć
teraz? - pyta
ż
ona.
- Wy sobie z nim nie poradzicie - odpowiadam. - Jeszcze mu ufacie. Poza tym rodzina, w której s
ą
starcy i niemowl
ę
ta, ma prawo do odrobiny spokoju. A Gabriel zrobi wam piekło, szczególnie je
ś
li
jest uzale
ż
niony fizycznie. Ja mam wolne mieszkanie i wolny tydzie
ń
. Mog
ę
go przetrzyma
ć
przez
ten czas, w którym mogłyby si
ę
ujawni
ć
najgorsze objawy uzale
ż
nienia fizycznego.
Patrz
ą
na mnie. Szeroko otwartymi oczami.
- Naprawd
ę
nie wiemy, jak panu dzi
ę
kowa
ć
, ale... - mówi matka.
- Podzi
ę
kujecie potem. Jak si
ę
uda. Na razie trzeba go do mnie dotransportowa
ć
. Je
ś
li nie b
ę
dzie
chciał si
ę
przyzna
ć
, potem, jak si
ę
cala sytuacja uspokoi, mo
ż
emy kupi
ć
testy na heroin
ę
w moczu.
Teraz trzeba ratowa
ć
spokój tego domu. Poprosz
ę
o pomoc pani brata, je
ś
li to mo
ż
liwe. Ze swojej
strony stawiam tylko jeden warunek. Nie kontaktujcie si
ę
z nim przez ten tydzie
ń
. On zrobi
wszystko,
ż
eby was przekona
ć
,
ż
e trzeba go wypu
ś
ci
ć
. Opowie ka
ż
de kłamstwo. W ogóle nie
słuchajcie, co mówi.
Po krótkiej naradzie dzwonimy do wuja Gabriela. Gabriel b
ę
dzie w domu za dwie godziny, wuj musi
przyjecha
ć
tu wcze
ś
niej. Ma du
ż
y samochód terenowy, jakby specjalnie stworzony po to,
ż
eby
przewozi
ć
buntuj
ą
cych si
ę
narkomanów. Kiedy wreszcie przyje
ż
d
ż
a, kobiety odbywaj
ą
z nami
jeszcze jedn
ą
narad
ę
, a potem z samym wujem.
W ko
ń
cu wszyscy s
ą
przekonani,
ż
e trzeba przyj
ąć
moj
ą
propozycj
ę
. Potem nast
ę
puje oczekiwanie,
podczas którego
ż
ona przygotowuje dla Gabriela szczoteczk
ę
do z
ę
bów, maszynk
ę
do golenia i
troch
ę
bielizny. Robi
ę
kobietom herbat
ę
i sobie te
ż
, oczywi
ś
cie. W stanie, w którym jestem, nawet
najdrobniejsza przyjemno
ść
staje si
ę
prawdziw
ą
orgi
ą
, a co dopiero dobra, obficie posłodzona herbata.
Mój spokój jest oparciem dla matki i
ż
ony Gabriela, a tak
ż
e dla wuja. I dzi
ę
ki temu operacja udaje
si
ę
nad podziw. Kiedy Gabriel wreszcie pojawia si
ę
w domu, jest oczywi
ś
cie mocno ujarany, ale
mimo to wrzeszczy, gdy prowadzimy go wszyscy do samochodu. Krzyczy,
ż
e to ja jestem na
ć
pany,
ż
e to ja jestem najgorszym narkomanem. Matka mówi mu,
ż
e wtakim razie ona te
ż
jest
narkomank
ą
.
Potem Gabriel zostaje zainstalowany u mnie w mieszkaniu, na moim łó
ż
ku, co znaczy,
ż
e ja siedz
ę
mu na piersiach, a on pluje na mnie i gryzie. Uwa
ż
am,
ż
eby nie przysn
ąć
z przyjemno
ś
ci, a wuj w
ko
ń
cu odchodzi.
Gdy wraca Bartek, z ch
ę
ci
ą
zmienia mnie na posterunku, tym bardziej
ż
e Gabriel teraz ju
ż
nie
gryzie. A ja musz
ę
wyci
ą
gn
ąć
kolejn
ą
porcj
ę
br
ą
zowego proszku i wyjara
ć
. Dopóki jest tu Gabriel,
nie mog
ę
znowu zosta
ć
chujem, bobym go wypu
ś
cił.
Oczywi
ś
cie, z pewnego punktu widzenia szkoda,
ż
e Gabriel nie mo
ż
e sobie zajara
ć
. On nawet na
trze
ź
wo jest tak migdałowo miły,
ż
e kiedy jarał, było w tym co
ś
gł
ę
boko wła
ś
ciwego. Jak gdyby
mała cz
ą
steczka Wielkiego Słodkiego Ujarania, która kiedy
ś
od niego odpadła, wracała teraz do
brzucha Mamy Heroiny. Troch
ę
ż
al,
ż
e ju
ż
nie b
ę
dzie jara
ć
. Ale ten
ż
al tak rozkosznie si
ę
komponuje z moim szcz
ęś
ciem i ze szcz
ęś
ciem, które wła
ś
nie daj
ę
Gabrielowi na cale
ż
ycie,
ż
e a
ż
Strona 20
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
pocieram policzkiem o bok unieruchomionego chłopca.
Około dziesi
ą
tej Gabriel obrzyguje si
ę
cały, a to, czym si
ę
obrzyguje, jest tak jadowite,
ż
e robi mu
dziur
ę
w ko- szulce. O ile ta dziura nie zrobiła si
ę
wcze
ś
niej, podczas szarpaniny. Potem wreszcie
zasypia.
Bartka strasznie cała akcja kr
ę
ci, dlatego
ż
e Gabriel nie mo
ż
e teraz jara
ć
, a on mo
ż
e. Ci
ą
gle nie
domy
ś
la si
ę
,
ż
e to jest tylko cz
ęś
ci
ą
ogólnego planu uratowania, który i jego obejmie.
Czuwamy nad naszym pacjentem na zmian
ę
. Jaram odrobin
ę
, tak,
ż
eby nie przysypia
ć
. Przez
wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
nocy patrz
ę
na wielkie, teraz przymkni
ę
te oczy Gabriela.
Nie lubi
ę
, kiedy ma je zamkni
ę
te. S
ą
za bardzo
ż
ywe, za bardzo wci
ą
gaj
ą
ce,
ż
eby je zamyka
ć
. Ale
teraz chc
ę
,
ż
eby si
ę
wyspał. A jeszcze bardziej,
ż
eby spał,
ż
eby nie my
ś
lał o okropnym
upokorzeniu, jakie go spotkało. On potrzebuje takiego momentu ulgi, bo jutro b
ę
dzie gorzej. Kiedy
si
ę
budzi, trzymam go mocno w ró
ż
nych pozycjach, bo ró
ż
nie si
ę
szarpie. A
ż
wreszcie zasypia, z
głow
ą
na moich kolanach. A gdy jestem pewien,
ż
e si
ę
nie obudzi, jaram jeszcze pi
ęć
porz
ą
dnych
machów,
ż
ebym mógł by
ć
dla niego słodszy podczas przymusowego zamkni
ę
cia. Albo słodsza, bo
w tej chwili musz
ę
by
ć
dla niego czym
ś
takim jak matka. Taka skoncentrowana albo
skondensowana matka, która przez pewien okres daje chłopcu bardzo intensywn
ą
i bardzo ciepł
ą
opiek
ę
, nie dopuszczaj
ą
c
ą
sprzeciwu. I tyle miło
ś
ci naraz, ile tak zwana biologiczna
matka mo
ż
e da
ć
w ci
ą
gu całego
ż
ycia, je
ś
li w ogóle Gabriel takiej wła
ś
nie opieki potrzebuje. Jest w
niebezpiecze
ń
stwie.
Rano nie czuj
ę
si
ę
najgorzej, ale jako
ś
trze
ź
wo, cho
ć
jestem jeszcze troch
ę
ujarany. Potrz
ą
sam
Bartkiem i ka
żę
mu zrobi
ć
zup
ę
pomidorow
ą
z ry
ż
em i
ś
mietan
ą
. Lubi
ę
j
ą
bardzo, a poza tym musz
ę
mie
ć
czym rzyga
ć
, bo wymiotowanie sam
ą
ż
ółci
ą
albo samymi kwasami
ż
oł
ą
dkowymi nie jest
przyjemne.
Bartek jest znowu na etapie
ś
nie
ż
nego embriona. Doskonale by mu zrobiło przyjaranie, ale
najpierw b
ę
dzie musiał zje
ść
zup
ę
.
Potem znowu jaram odrobin
ę
. Musz
ę
tak wypo
ś
rodkowa
ć
,
ż
eby nie wytrze
ź
wie
ć
ani nie zasn
ąć
.
Budz
ę
Gabriela, a kiedy dociera do niego, gdzie jest i co do niego mówi
ę
, w jego oczach pojawia
si
ę
tak szczery ból i strach,
ż
e przez chwil
ę
jest pi
ę
kny.
- Tomek - mówi - Tomek, jak nie zajaram, mo
ż
e mnie dzisiaj skr
ę
ci
ć
. Daj mi zajara
ć
. Zrobi
ę
wszystko, co chcesz. Prosz
ę
. Prosz
ę
. Naprawd
ę
, błagam.
Gdzie jest ten dziki człowiek, który wczoraj gryzł i pluł? Ale to dobrze. Musi błaga
ć
. Musi przez to
przej
ść
. Musi zobaczy
ć
sam, jak bardzo panuje nad nim heroina.
Pi
ęć
minut pó
ź
ni
ę
j Gabriel kuca na
ś
rodku pokoju i czeka, a
ż
dam mu heroin
ę
. Podnosz
ę
do góry
torebeczk
ę
z br
ą
zowym proszkiem - jedn
ą
z wielu, w jakie si
ę
zaopatrzyłem na Wielkie Jaranie - i
pokazuj
ę
mu j
ą
. Potem ka
żę
mu si
ę
rozebra
ć
do naga i przeskaka
ć
cały pokój na
jednej nodze.
Ledwo wypowiadam ten rozkaz, Gabriel rzuca si
ę
z r
ę
kami do mojej twarzy, a widz
ę
te
ż
,
ż
e płacze.
Nie wiem dokładnie, jak to si
ę
dzieje, ale wystawiam szybko pi
ęść
do przodu, Gabriel idealnie si
ę
na ni
ą
nadziewa z trza
ś
ni
ę
ciem-pacni
ę
ciem. B
ę
c! Siada na ziemi, ma rozbity nos.
To chyba była dobra nauczka, bo teraz nagi skacze na jednej nodze z jednego rogu do drugiego -
wybrałem tras
ę
po przek
ą
tnej pokoju, bo jest dłu
ż
sza - a krew nadal kapie mu z twarzy.
Potem jem zup
ę
, zreszt
ą
udan
ą
, a Bartek siedzi na Gabrielu. Zaraz po zupie mog
ę
znowu zajara
ć
br
ą
zowego proszku. Tym razem bior
ę
cztery porz
ą
dne machy i znowu jestem wielk
ą
szcz
ęś
liw
ą
mam
ą
. Słodycz gromadzi si
ę
we mnie i z lekkim za
ż
enowaniem orientuj
ę
si
ę
,
ż
e przez
całe rano nie robiłem tego, co trzeba. Bo przez całe rano nie byłem
ż
adn
ą
mam
ą
. Zachowywałem
si
ę
jak kto
ś
obcy i nieprzyjemny. Przypominam sobie,
ż
e wła
ś
nie kim
ś
takim jestem na trze
ź
wo, i
postanawiam zmieni
ć
tak
ż
e swoje
ż
ycie, a przynajmniej t
ę
jego cz
ęść
, która rozgrywa si
ę
w
trze
ź
wo
ś
ci. Trzeba to zrobi
ć
, bo najwyra
ź
niej jaram ju
ż
tyle czasu,
ż
e ten trze
ź
wy, nieprzyjemny
Tomek uodpornił si
ę
troch
ę
i pojawia si
ę
nawet w stanie ujarania. Na trze
ź
wo lepiej byłoby by
ć
Gabrielem. W Gabrielu jest jaka
ś
mi
ę
kko
ść
, nawet na trze
ź
wo. Czy nie mo
ż
na za
ż
y
ć
Gabriela, tak
jak za
ż
ywa si
ę
heroin
ę
?
Ta my
ś
l jest błoga i przysypiam na łó
ż
ku obok Gabriela oraz siedz
ą
cego na nim Bartka.
A potem budz
ę
si
ę
przyklejony własnymi rzygami do po
ś
cieli. Oddzieliłem si
ę
nimi od Gabriela jak
rycerz mieczem od ukochanej. Ale spokojnie, Bartek i tak to posprz
ą
ta.
Jem resztki zupy. Mam zwarzony mózg. Jestem w stanie planowa
ć
tylko z minutowym
Strona 21
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
wyprzedzeniem. Widz
ę
, jak bardzo Gabriel mnie nienawidzi. Wła
ś
ciwie nie jest to nienawi
ść
, tylko
co
ś
zwierz
ę
cego. Dosy
ć
długo próbuj
ę
to okre
ś
li
ć
, ale nie daj
ę
rady. W tym stanie, w jakim jestem,
nic nie umiem okre
ś
li
ć
. Nie potrafiłbym nawet poda
ć
definicji krzesła. Mo
ż
e jestem dla niego czym
ś
takim jak krzesło.
Postanawiam wreszcie,
ż
e Gabriel nagra kasety magnetofonowe ze swoimi przemy
ś
leniami na
temat własnych czynów, które potem podrzucimy jego matce. W ten sposób b
ę
dzie mu łatwiej
przyzna
ć
si
ę
do własnej winy. No i jego matka, jak co
ś
takiego dostanie, b
ę
dzie mnie ju
ż
zu-
pełnie uwielbia
ć
. I nigdy nie uwierzy,
ż
e ja te
ż
mog
ę
jara
ć
.
Siedzimy wi
ę
c przy magnetofonie. Musiałem powiedzie
ć
Gabrielowi,
ż
e je
ś
li to zrobi, dostanie
brauna. Nie wiem, czy mi wierzy, ale mówi: - No i to straszny ból... I strasznie mi przykro... Kiedy
wiem, jaki wyrz
ą
dziłem ci ból... Od tej pory... yyy, wszystko, co b
ę
d
ę
robił... ...b
ę
d
ę
robił, aby ci
pokaza
ć
... ...
ż
e chc
ę
ci to wynagrodzi
ć
... Wył
ą
czam magnetofon i opierdalam go za brak uczucia, a
potem kontynuujemy nagranie: - ...aby
ś
ju
ż
nigdy nie musiała
ż
ałowa
ć
,
ż
e masz syna. Bo chocia
ż
ci
ę
oszukałem, kocham ci
ę
, mamusiu... - tu Gabriel niespodziewanie wybucha płaczem, co jest
znakomitym efektem, o jakim nawet marzy
ć
nie
ś
miałem. Ko
ń
czymy wi
ę
c nagranie, bo lepiej by
ć
ju
ż
nie mo
ż
e. Bartek pilnuje drzwi i jara. Musz
ę
mu da
ć
pierwszemu, bo strasznie narzeka,
ż
e
musiał tyle siedzie
ć
na Gabrielu i dot
ą
d nie mógł sobie nawet porz
ą
dnie zajara
ć
.
Wtedy ja siadam na nagim Gabrielu. Ale mimo to bior
ę
pi
ęć
ostrych, naprawd
ę
ostrych machów,
pal
ą
c nad jego twarz
ą
. On musi przeczuwa
ć
, co si
ę
ze mn
ą
dzieje, bo szaleje. Wierci si
ę
, na
szcz
ęś
cie nie ma ju
ż
ś
liny,
ż
eby plu
ć
. A ja postanawiam co
ś
takiego mu zrobi
ć
,
ż
eby mu było jak
najlepiej. Matki potrafi
ą
otuli
ć
sob
ą
dziecko, przytuli
ć
do
siebie, nawet owin
ąć
si
ę
dookoła niego,
ż
eby ono poczuło si
ę
znowu jak przed narodzeniem. To
jest troch
ę
skomplikowane i Gabrielowi udaje si
ę
uwolni
ć
jedn
ą
r
ę
k
ę
spod mojego kolana i łapie
obrus ze stołu, który stoi tu
ż
obok. Zasypiam na sekund
ę
, gdy on wła
ś
nie
ś
ci
ą
ga obrus na podłog
ę
.
Lec
ą
ły
ż
ki i talerze, a tak
ż
e nó
ż
do chleba. Udaje mu si
ę
złapa
ć
ten nó
ż
. Próbuj
ę
go złapa
ć
za r
ę
k
ę
,
ale jestem
zbyt spokojny i on kroi mi dło
ń
. Nie boli mnie, oczywi
ś
cie, ale z rozs
ą
dku wycofuj
ę
r
ę
k
ę
, zostawiaj
ą
c
szeroki, czer- wony
ś
lad na po
ś
cieli. Bartek pod
ś
cian
ą
si
ę
u
ś
miecha, co prawdopodobnie
odpowiada histerycznym wrzaskom na trze
ź
wo. Gabriel kłuje mnie lekko pod
ż
ebro,
ż
ebym wstał, a
kiedy si
ę
podnosz
ę
, mój wspaniały chłopiec wycofuje si
ę
, przez cały czas gro
żą
c mi no
ż
em. Aleja
wiem, co robi
ę
. Nie
zatrzymuj
ę
si
ę
, tylko id
ę
i id
ę
w jego stron
ę
, i jestem coraz
bli
ż
ej. Wreszcie skacz
ę
i tra
ń
am brzuchem na nó
ż
.
Gabriel wygl
ą
da jak moja siostra, kiedy była mała, a ja j
ą
straszyłem. Ma wielkie oczy i si
ę
trz
ę
sie.
Niepotrzebnie, bo jest dobrze, migdałowo i mi
ę
kko.
TERAZ JU
ś
ZUPEŁNIE SI
Ę
BUDZ
Ę
, bo dostałem w głow
ę
. Mocno, ale nie za mocno. Tak,
ż
ebym
si
ę
obudził. Robert nigdy nie bije mnie za mocno. Jestem mu nawet wdzi
ę
czny. To jest jeden z tych
krótkich snów, które mam w ci
ą
gu dnia, bo w nocy kompletnie nie mog
ę
spa
ć
.
Ś
ni mi si
ę
zwykle,
ż
e jestem na
ć
pany, ale tak
ż
e,
ż
e jestem z tamtym. I po takich snach jest mi jeszcze gorzej.
Przewa
ż
nie dlatego,
ż
e jednak naprawd
ę
nie jestem na
ć
pany, tylko szuwaks schodzi ze mnie w
najbardziej kurewski z mo
ż
liwych sposobów. No i poza tym po przebudzeniu przypominam sobie
wszystko, co si
ę
z tamtym stało, i te najgorsze momenty, jak musiałem ucieka
ć
. Nie trzeba spa
ć
,
jak si
ę
ma mie
ć
takie przebudzenia.
Skr
ę
cam si
ę
i obejmuj
ę
własnymi r
ę
kami. Jak taka wielka kula
ś
niegowa. Wci
ąż
wydaje si
ę
,
ż
e
człowiek nie mo
ż
e by
ć
jeszcze zimniejszy. Ale zaraz potem okazuje si
ę
,
ż
e jednak mo
ż
e. Czasem
mam takie wra
ż
enie, jakbym nie przestał si
ę
trz
ąść
od momentu, kiedy wydarzyło si
ę
tamto. Ale to
nieprawda, bo przez pierwsze dni po tym byłem przecie
ż
szcz
ęś
liwy.
Najgorsze kurewstwo to ten lodowaty pot. Cieknie ze mnie jak ze starej, dziurawej g
ą
bki. Od tego
najbardziej mnie telepie. Podeszwy stóp mam jak poobijane młotkiem. Dobrze,
ż
e Robert nie ka
ż
e
mi za du
ż
o chodzi
ć
. Zimno. Musz
ę
pomy
ś
le
ć
o czym
ś
innym.
Wsadzam r
ę
ce do kieszeni,
ż
eby je troch
ę
ogrza
ć
, ale kieszenie mam tak samo zimne, jak r
ę
ce.
Łapi
ę
to co
ś
, co mam w kieszeni i jest takie mi
ę
kkie.
Strona 22
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Nagle przypominam sobie, co to mo
ż
e by
ć
, i od razu to wyci
ą
gam. To gumowy smoczek. Jest cały
w jakich
ś
bru- dach i prawie przepołowiony, bo
ś
ciskałem go mocno w r
ę
ku przez te par
ę
dni, kiedy
było mi dobrze. Musiał le
ż
e
ć
w tej kieszeni chuj wie jak długo, ale chc
ę
sobie przypomnie
ć
, kiedy
tam si
ę
nial Wywalam go od razu na chodnik, z nadziej
ą
,
ż
e kto
ś
go zaraz tak rozdepcze,
ż
e sta-
nie si
ę
nierozpoznawalny. W koszu na
ś
mieci byłby mniej widoczny, ale kosz jest dwana
ś
cie
metrów st
ą
d.
Ulica, na której si
ę
zatrzymali
ś
my, jest kompletnie pusta. Mo
ż
na usłysze
ć
cichutkie popiskiwanie.
Dochodzi z góry. Na jednym z dachów jakie
ś
ptaki musz
ą
mie
ć
gniazdo. Albo na strychu osiedliło
si
ę
stado nietoperzy. Te stworzenia s
ą
nie tylko obrzydliwe, ale dodatkowo jeszcze rodzinne.
ś
yj
ą
w
stadach i je
ś
li nie
ś
pi
ą
, bez przerwy do siebie gadaj
ą
. Tu, gdzie jeste
ś
my, w centrum, nietoperze
spokojnie mogłyby mieszka
ć
. Samochody hałasuj
ą
i czasem nawet ludzie co
ś
wrzasn
ą
, ale to jest
stare budownictwo. Ze stromymi dachami i starymi wysokimi strychami, prawdopodobnie
cz
ęś
ciowa rekonstrukcja, a cz
ęś
ciowo autentyczna dziewi
ę
tnastowieczna zabudowa. Nie
remontowana od czterdziestu lat. Ale nie mog
ę
o tym my
ś
le
ć
, bo ju
ż
przypomina mi si
ę
wszystko,
czego si
ę
kiedy
ś
uczyłem na tych moich studiach, i całe to kompletnie inne
ż
ycie, jakie miałem
przedtem. Znowu próbuj
ę
pomy
ś
le
ć
o nietoperzach. Tu jest wiele miejsc, w których mo
ż
e si
ę
schroni
ć
bardzo małe stworzenie, budz
ą
ce powszechn
ą
odraz
ę
i bezbronne podczas
całodziennego snu. O tym te
ż
nie mog
ę
my
ś
le
ć
.
Poniewa
ż
wszystko znowu zaczyna mi si
ę
kojarzy
ć
ze mn
ą
, zamykam oczy, ale wtedy jestem sam
ze sob
ą
i jest jeszcze gorzej. Robert chyba zaczyna si
ę
wkurwia
ć
. Jestem ju
ż
prawie zupełnie
trze
ź
wy i blizny mnie sw
ę
dz
ą
.
- Nie płacz - mówi Robert spokojnie, ale z zaci
ś
ni
ę
tymi z
ę
bami. - Przesta
ń
, kurwa, płaka
ć
.
Odwracam głow
ę
,
ż
eby nie widzie
ć
Artura, który idzie do nas od strony Pozna
ń
skiej. Robert my
ś
li,
ż
e to dla dyskrecji,
ż
eby
ś
my ja i Artur nie znali si
ę
za dobrze. Pochwala to.
- Siedemdziesi
ą
t sweterków - mówi Artur tym swoim dziecinnym głosem. Znowu mam zamkni
ę
te
oczy i widz
ę
co
ś
jakby rysunki z przedszkola. Artur jest o wiele starszy, ni
ż
wygl
ą
da albo brzmi, bo
heroina zakonserwowała go w wieku dwunastolatka. Kiedy zacz
ą
ł pali
ć
, przestał rosn
ąć
, pojawiły
mu si
ę
tylko jakie
ś
choroby skóry.
Potem Artur wraca do swojego mieszkanka, a my jedzieny koło Remontu, a potem Puławsk
ą
na
Wierzbno. Na ulicy
ś
ywnego stoj
ą
najbardziej szaroczarne bloki mieszkalne na
ś
wiecie, z lat
sze
ść
dziesi
ą
tych. Wtedy uwa
ż
ano,
ż
e najwła
ś
ciwsze dla człowieka jest maksymalnie smutne
otoczenie. By
ć
mo
ż
e zreszt
ą
tak jest.
Spomi
ę
dzy osiedlowych zaro
ś
li wynurza si
ę
u
ś
miechni
ę
ty facet z teczk
ą
. Podaje j
ą
Robertowi,
mówi co
ś
o sweterkach, potem o jakim
ś
Złamanym, który wła
ś
nie sprzedał dom, przeniósł si
ę
do
kawalerio i ma kup
ę
kasy. Kiedy
facet odchodzi, odje
ż
d
ż
amy. Samochód jest czarny, wielki i terenowy. Zje
ż
d
ż
amy ze skarpy na
Sobieskiego i jedziemy w stron
ę
Wilanowa.
- Nie płacz - mówi Robert i chyba jest naprawd
ę
zły. - Nie płacz, dostaniesz dzisiaj superprezent.
Wyobra
ż
am sobie co
ś
w rodzaju sze
ś
cianu z kokardk
ą
. Mamy ludzi, ale maj
ą
mordy jak herbatniki,
płaskie i suche. I chyba wła
ś
nie na tym polegaj
ą
normalne ludzkie twarze. Jak patrz
ę
na ludzkie
ż
ycie, nie mog
ę
uwierzy
ć
,
ż
e ludzie nazywaj
ą
ż
yciem co
ś
tak trupiego. Mo
ż
e jakbym znowu miał
dziecko,
ż
on
ę
, zacz
ę
łoby mnie to rusza
ć
, jak
kiedy
ś
. Ale nie ma co o tym my
ś
le
ć
, bo robi si
ę
chujowo.
Ju
ż
nigdy nie wróc
ę
do tamtego
ż
ycia. To, które mnie czeka, b
ę
dzie na pewno bardziej martwe.
Mo
ż
e znaczy to,
ż
e b
ę
dzie jeszcze bardziej ludzkie.
Wje
ż
d
ż
amy z Sobieskiego na Wilanowsk
ą
, a potem skr
ę
camy na zielony obszar mi
ę
dzy
Wilanowem a Ursynowem. Samochód unosi si
ę
i opada na twardych górkach i dołkach, przez co
trz
ę
sie mnie podwójnie.
Stajemy przed wielk
ą
k
ę
p
ą
drzew. Robert wysiada i okazuje si
ę
,
ż
e w
ś
cianie drzew jest stara
metalowa brama. Otwiera j
ą
i wraca do samochodu. Przeje
ż
d
ż
amy przez bram
ę
i znajdujemy si
ę
w
małym ogródku, całkowicie poro
ś
ni
ę
tym krzakami czarnej porzeczki. W
ś
rodku stoi zielony domek,
jednopi
ę
trowy, wiejski, z kamienia, ale z drewnianym dachem i ró
ż
nymi ozdóbkami.
- Niezłe, co? - mówi Robert, wysiadaj
ą
c. Wlazł ju
ż
w porzeczki i brodzi w
ś
ród tych krzaków, a ja
jako
ś
boj
ę
si
ę
wle
źć
mi
ę
dzy nie, bo na pewno b
ę
d
ą
si
ę
czepia
ć
. W tej chwili jest to dla mnie za
du
ż
a przeszkoda.
Strona 23
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
W ko
ń
cu jednak id
ę
za rum po w
ą
skiej, absolutnie za w
ą
skiej
ś
cie
ż
ce. Pytam, co tu jest prezentem.
-Wszystko - odpowiada. - B
ę
dziesz tu mieszkał. Dobrze ci to zrobi.
Wyci
ą
ga klucz i otwiera domek. W
ś
rodku jest chłodno i pachnie staruszk
ą
. W
ś
ród nieforemnych
gratów króluje co
ś
w rodzaju mamuciego ło
ż
a. Robi mi si
ę
niedobrze, tak niedobrze,
ż
e a
ż
łapie
mnie kaszel, który jest prawie rzyganiem. Wszystko tu
ś
mierdzi jakim
ś
beznadziejnym
ż
yciem, które
bez sensu tutaj trwało, i nie ma nawet
ż
adnego
ż
alu,
ż
e si
ę
sko
ń
czyło. No, ale sam mam si
ę
sta
ć
czym
ś
takim.
- Sprz
ę
ty si
ę
wymieni, oczywi
ś
cie - u
ś
miecha si
ę
Robert, siadaj
ą
c na tym niezwykłym łó
ż
ku. Kiedy
widz
ę
takie meble, zawsze mi si
ę
wydaje,
ż
e czterdzie
ś
ci lat temu ludzie musieli by
ć
zrobieni z
czego
ś
innego, na pewno nie z ciała, które jest wra
ż
liwe i mi
ę
kkie, jak wiadomo.
- Sprz
ę
ty si
ę
wymieni, ale na razie prze
ś
pisz si
ę
na czym
ś
takim - mówi Robert. - Sam spałem na
takim wyrze, jak byłem mały.
Mały. My
ś
l
ę
o ró
ż
nych istotach, które mo
ż
na tak nazwa
ć
.
- Daj spokój - mówi Robert, który znowu widzi, co si
ę
ze mn
ą
dzieje. - Kurwa, posłuchaj mnie teraz,
bo drugi raz nie b
ę
d
ę
mówi
ć
. Jeste
ś
na innej planecie. Nie my
ś
l o tym, co si
ę
działo. Wcale nie jest
ci
ź
le. Powiem ci co
ś
. Gdyby to wszystko si
ę
nie stało i tak by
ś
my
ś
lał,
ż
e masz strasznie chujowe
ż
ycie.
Przerywa na chwil
ę
i znów zaczyna:
- Nawet jakby
ś
ci
ą
gle miał
ż
on
ę
, dziecko i kota czy tam psa, te
ż
by
ś
my
ś
lał,
ż
e jest ci chujowo. Bo
nie chodzi o to,
ż
eby było miło. Chodzi o to,
ż
eby nie było chujowo. Chujowo nie jest tylko wtedy,
jak nikt ci
ę
nie rucha. To ty innych ruchasz. Robisz pstryk i ju
ż
ich nie ma. Nie zabijasz ich, tylko ich
masz. Nie s
ą
swoi, s
ą
twoi. I nawet jest im z tym dobrze. Kiedy daj
ą
dupy, czuj
ą
ulg
ę
. Nie musz
ą
si
ę
szarpa
ć
, słuchaj
ą
ci
ę
i koniec. Ale
ż
eby do czego
ś
takiego doj
ść
, trzeba przej
ść
najgorsze
rzeczy, mo
ż
e jeszcze gorsze ni
ż
to, co przeszedłe
ś
. Trzeba przej
ść
przez co
ś
takiego,
ż
eby ju
ż
si
ę
niczego nie ba
ć
. Trzeba umrze
ć
. Tylko tacy ludzie maj
ą
zajebi
ś
cie. Wszyscy inni maj
ą
raczej
chujowo. Tak to jest zrobione. I wcale nie my
ś
l
ę
,
ż
eby to było chujowe.
Nie słucham go a
ż
tak uwa
ż
nie,
ż
eby si
ę
w to wgł
ę
bia
ć
. Ale wystarczaj
ą
co, by zrozumie
ć
,
ż
e mówi
rzeczy nieprzyjemne i kanciaste, a ja chc
ę
ulgi i przebaczenia. Chc
ę
jedynej rzeczy, która daje ulg
ę
i przebaczenie.
- Robert, słuchaj, przede wszystkim dzi
ę
ki za dom - mówi
ę
. - Mo
ż
e jako
ś
po
ś
wi
ę
tujemy?
I dostaj
ę
wpierdol.
-Nie po
ś
wi
ę
tujemy - mówi Robert, przewracaj
ą
c mnie na tapczan, na brzuch, podczas kiedy
próbuj
ę
wy- czu
ć
, gdzie teraz uderzy. Słysz
ę
, jak co
ś
szcz
ę
ka, i mam ju
ż
obr
ą
czk
ę
na lewym
przegubie. Le
żę
na brzuchu, a on siedzi na mnie. Lew
ą
r
ę
k
ę
mam przykut
ą
do lewej nogi łó
ż
- ka,
praw
ą
- do prawej.
- I teraz b
ę
dziesz tak le
ż
ał, a
ż
ci przejdzie.
-Jezu, kurwa, Robert, nie mo
ż
esz mi tego zrobi
ć
. Przecie
ż
ja ci tu zdechn
ę
.
- Odtrujesz si
ę
- ko
ń
czy Robert. Zszedł ju
ż
ze mnie.
Nie widz
ę
go, ale słysz
ę
, jak dyszy.
- Robert, przecie
ż
potrzebny jest tramal, kroplówki, kurwa!!!
- Odtrujesz si
ę
na sucho, to ju
ż
si
ę
wi
ę
cej nie wpierdolisz.
Wiedziałem,
ż
e Robert w ka
ż
dej chwili mo
ż
e mnie upokorzy
ć
. Ale teraz skazał mnie na wielodniow
ą
tortur
ę
, od której mogłem umrze
ć
. Próbuj
ę
co
ś
jeszcze krzycze
ć
, ale Robert zdejmuje mi spodnie, a
potem gacie. Mi
ę
dzy po
ś
ladkami czuj
ę
jego ciepł
ą
r
ę
k
ę
,
ś
lisk
ą
od oliwki albo wazeliny. Dło
ń
jest
przera
ż
aj
ą
ca, cała tłusta, ale na razie mi
ę
dzy po
ś
ladki wchodzi tylko palec. Wsuwa si
ę
, a potem
powoli zaczyna wbija
ć
si
ę
w odbyt. Najpierw łaskocze, a potem piecze. Posuwa si
ę
bardzo powoli,
ale bez przerwy, jak gówno, które postanowiło wróci
ć
do mojego ciała. Wreszcie cały jest ju
ż
we
mnie, jak co
ś
mojego, ale nie mojego, bo nie panuj
ę
nad
ż
adnym jego ruchem. W ka
ż
dej chwili
mo
ż
e si
ę
zgi
ąć
, wtedy dopiero by zapiekło. Okr
ę
ca si
ę
, jak gdyby rozgl
ą
dał si
ę
w
ś
rodku,
zachwycony tym, co tam jest. Mo
ż
e Kasia te
ż
tak miała, kiedy si
ę
z ni
ą
kochałem. On teraz wsadzi
dwa albo trzy. Dot
ą
d robił to, kiedy byłem ujarany i nic nie czułem. Teraz jestem prawie trze
ź
wy. Na
łó
ż
ku jest czarna plama od potu z mojej twarzy.
- Dobra, dobra, nie wyj - mówi. Jest chyba niezadowolony. Mo
ż
e jednak mnie zabije? Idzie gdzie
ś
,
odkr
ę
ca wod
ę
, pewnie myje r
ę
ce. Nie słycha
ć
,
ż
eby zdejmował spodnie.
Dzi
ę
kuj
ę
Bogu za to,
ż
e mu si
ę
odechciało. Dziwne. Nigdy jeszcze nie przerwał zabawy w połowie.
Strona 24
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Kiedy unosz
ę
głow
ę
na tyle, na ile mog
ę
, widz
ę
ś
cian
ę
, która robi si
ę
coraz bardziej
ż
ółta i pokryta
grzybem.
I dalej nie ma ju
ż
co opowiada
ć
. Wsad
ź
cie szczura do klatki i polewajcie go wrz
ą
tkiem. Albo
obrzucajcie zwi
ą
zanego szympansa petardami. Zobaczycie ból, strach i inne takie uczucia.
Poznałem Roberta trzy dni po tym, jak stamt
ą
d uciekłem. Zabrałem wtedy cał
ą
heroin
ę
. Tamten
miał j
ą
przy sobie, tak
ż
e łatwo j
ą
było od razu wzi
ąć
, kiedy si
ę
przewrócił. Pobrudziłem si
ę
przy
tym, bo tam od razu si
ę
zro- biła cala kału
ż
a, na podłodze i wsz
ę
dzie. Na szcz
ęś
cie, taki proszek z
w
ę
gla, miał w
ę
glowy, szybko przykrył te plamy na ubraniu, i nie było ich wida
ć
.
Zreszt
ą
nie my
ś
lałem o nich, bo było mi bardzo dobrze. Na innym osiedlu znalazłem star
ą
kotłowni
ę
. Był w niej wielki, od dawna nieu
ż
ywany piec, w którym spokojnie mogło si
ę
pomie
ś
ci
ć
pełno ludzi. W
ś
rodku le
ż
ały szkolne, troch
ę
zgniłe zeszyty i ten miał w
ę
glowy. Spałem na
zeszytach i nigdy
ż
adnego nie otworzyłem. Pierwszy raz
w
ż
yciu jarałem tak ostro, zupełnie bez przerwy, dosłownie co pół godziny.
Po trzech dniach zacz
ą
łem rzyga
ć
ż
ółci
ą
. Jako
ś
jeszcze wiedziałem,
ż
e musz
ę
poszuka
ć
czego
ś
do
zjedzenia, bo w
ż
oł
ą
dku robiły mi si
ę
dziwne rzeczy. Nie miałem kasy, zacz
ą
łem chodzi
ć
po osiedlu
i zagadałem z jakimi
ś
gówniarzami, czyby nie chcieli kupi
ć
dobrego szuwaksu. Sprzedałem im raz,
a tego samego dnia wieczorem jeszcze raz. Słyszałem,
ż
e nazywali mnie
Ś
mierdz
ą
cym Dilerem, bo
nie miałem jak si
ę
my
ć
, a ci
ą
gle si
ę
pociłem.
W nocy przyszli do mnie jeszcze raz, wywołali mnie z pieca, a jak wyszedłem, jacy
ś
inni ludzie
złapali mnie i nadci
ę
li mi dłonie, przy kciuku, ale byłem ujarany i prawie nic nie czułem. Jeden z
nich zacz
ą
ł mnie wypytywa
ć
. I chyba wszystko mu opowiedziałem, przez to ujaranie. Miał łys
ą
,
ogolon
ą
głow
ę
i wielkie oczy. To był Robert. Potem zabrał mnie, obwi
ą
zał mi r
ę
ce banda
ż
em i jako
ś
si
ę
zagoiły, cho- cia
ż
ci
ą
gle sw
ę
dz
ą
i czasem w jednym miejscu robi mi si
ę
taka dziurka, z której wychodzi ropa.
Jest bardzo rano, a za dziesi
ęć
minut musz
ę
by
ć
pod Multikinem. Mo
ż
e si
ę
uda
ć
, je
ś
li wytaszcz
ę
ten rower górski od Roberta. Ale mo
ż
e te
ż
si
ę
nie uda
ć
, bo robi
ę
si
ę
coraz słabszy. Ciało mam
ci
ęż
kie, nieposłuszne, jakby ju
ż
zdechło i miało ode mnie odpa
ść
. I nie tylko ciało. Jest lista rzeczy,
o których nie mog
ę
my
ś
le
ć
, bo jak my
ś
l
ę
, to si
ę
zamulam i nie mog
ę
my
ś
le
ć
o niczym. Nie mog
ę
my
ś
le
ć
o kotach. Jest tu taki kot. Siedzi cały czas na topoli, mo
ż
e miał jaki
ś
układ z babci
ą
. Tutaj
mieszkała wcze
ś
niej jaka
ś
babcia. Ale o babci te
ż
nie mog
ę
my
ś
le
ć
, bo si
ę
m
ę
cz
ę
. Ani o rodzicach
Łukasza. Łukasz czeka wła
ś
nie na mnie pod Multikinem i jest gigantycznym gówniarzem.
Gigantycznym, bo ma metr dziewi
ęć
dziesi
ą
t wzrostu, a gówniarzem, bo ma dopiero siedemna
ś
cie
lat. Nosi teraz małe kapelusiki, bo tak robiła kiedy
ś
jaka
ś
wymarła subkultura. Jeszcze ma energi
ę
,
ż
eby si
ę
bawi
ć
takimi rzeczami.
Powinienem zajara
ć
,
ż
eby o
ż
y
ć
. Ale nie mog
ę
. Dzi
ś
wieczorem mo
ż
e wpa
ść
Robert. Jak zobaczy,
ż
e mam małe
ź
renice, jemu te
ż
zrobi
ą
si
ę
małe. Zawsze mu si
ę
tak robi, kiedy jest wkurwiony.
Przewróci na tapczan i znowu mnie zaobr
ą
czkuje.
Taszcz
ę
rower przez chaszcze i ju
ż
jestem spocony. Na szcz
ęś
cie heroinowy pot jest kompletnie
bezwonny. Musz
ę
teraz przejecha
ć
czarn
ą
ś
cie
ż
k
ą
do skarpy.
Ś
cie
ż
ka jest czarna, bo zawsze jest
rozmi
ę
kła, bagnista. Ta cz
ęść
War- szawy, w której jestem, nazywa si
ę
Bagna Wilanowskie. Mi
ę
dzy
dwiema normalnymi dzielnicami, Wilanowem i Ursynowem, pozostał taki kawał zupełnie innej
rzeczywisto
ś
ci. Dzika wie
ś
, z ro
ś
linno
ś
ci
ą
, przez wiele miejsc nie da si
ę
przej
ść
. Wiem, bo nieraz
eksperymentowałem, jak si
ę
spieszyłem na Ursynów.
Dzi
ś
ju
ż
wiem, jak mo
ż
na szybko si
ę
tam dosta
ć
. Trzeba tylko wdrapa
ć
si
ę
na skarp
ę
, która jest
bardzo stroma, ale te
ż
bagnista. Jak mokradło postawione na sztorc. Za to kiedy ju
ż
jeste
ś
na
Ursynowie, granatowe asfaltowe alejki i ulice zaprowadz
ą
ci
ę
wsz
ę
dzie, gdzie czekaj
ą
twoje dzieci.
Mijam kilka wielkich drzew, z których jedno jest kompletnie puste w
ś
rodku. Potem zaczynam
wdrapywa
ć
si
ę
na skarp
ę
, a w brzuchu znowu bulgocze mi ten heroinowy płyn, który zawsze si
ę
robi po jaraniu. To jest tak, jakby
ś
w jelitach miał tylko wod
ę
, coraz wiecej i wi
ę
cej wody, której w
ż
aden sposób nie mo
ż
na wysra
ć
.
Kiedy ju
ż
jestem na górze, wchodz
ę
do starej betonowej stajni. Stajnia musiała ulec jakiej
ś
totalnej
katastrofie. Jej wgnieciony dach le
ż
y na klepisku w du
ż
ych, nadpalonych kawałach, z których
stercz
ą
druty. Co gorsza, ko
ń
cówki drutów nie s
ą
ju
ż
drutami, tylko lej
ą
cymi si
ę
, spłaszczonymi
formami, jak gluty. Boksy dla koni s
ą
puste, tylko w jednym stoj
ą
dwie br
ą
zowe od rdzy pralki, jedna
na drugiej. Otwieram jedn
ą
z pralek. Z b
ę
bna co
ś
na mnie z wrzaskiem wylatuje, i przez chwil
ę
nie
Strona 25
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
mog
ę
si
ę
pozbiera
ć
, bo pomy
ś
lałem,
ż
e to tamten. Ale to mały ptaszek koloru popiołu, który chyba
o
ś
lepł z przera
ż
enia i lata po całym boksie, nawet nie
ć
wierkaj
ą
c, ale gwi
ż
d
żą
c jak nadmuchany
balon, kiedy si
ę
go pu
ś
ci po pokoju bez
zawi
ą
zanej dziurki.
Potem wyci
ą
gam z b
ę
bna co
ś
szmaciano-chrupi
ą
cego, co okazuje si
ę
gniazdem. W
ś
rodku jest
sze
ść
male
ń
kich jajeczek. D
ę
bimy ptaszek wpada w furi
ę
i leci mi prosto w twarz, co ko
ń
czy si
ę
tym,
ż
e kl
ę
cz
ę
w
ś
ród roz- bitych jajek, a mi
ę
dzy skorupkami konaj
ą
male
ń
kie mutanty o
przezroczystych łebkach z krwawymi
ż
yłkami. Ptaszek natychmiast traci zainteresowanie dla całej
sprawy i siada sobie spokojnie na kupie sfermentowanych szmat, a ja upewniam si
ę
, czy w b
ę
bnie
nie ma
ż
adnej innej nie- spodzianki. Ale jest tam tylko du
ż
o pokruszonego, prze
ż
artego rdz
ą
metalu. Chowam w
ś
rodku cały drogocenny ładunek, z którego wybieram jeden plastikowy
woreczek z br
ą
zowym proszkiem, dla Łukasza.
Tak szybko jak mog
ę
, p
ę
dz
ę
na rowerze pod Multikino, a wła
ś
ciwie pod
ś
mietnik na tyłach tego
przybytku. Dobrze jest wybiera
ć
takie miejsca, bo pod
ś
mietnikiem nie gromadz
ą
si
ę
ani nie
zatrzymuj
ą
ludzie, w przeciwie
ń
stwie do samego Multikina. Nikt nas nie widzi. W Multikinie
spokojnie mogłoby sta
ć
nawet paru Zos bandidos def gobiemo, niewidocznych w tłumie. Tutaj nie
mogliby nas nawet obserwowa
ć
z daleka, bo
ś
mietnik jest osłoni
ę
ty resztkami płotów i glin
ą
, która
pozostała po budowie kina.
Łukasz nadchodzi i ma mały, jaskrawozielony kapelusik. Zastanawiam si
ę
, kiedy spotka to swoje
nieszcz
ęś
cie, które wyrwie go z
ż
ycia i rzuci na
ś
mietnik, jak jak
ąś
marchewk
ę
czy co
ś
takiego.
Ka
ż
dego to czeka. Mo
ż
na nagle straci
ć
dom i ludzi, którzy si
ę
tob
ą
opiekowali. Mo
ż
na straci
ć
ż
on
ę
.
Mo
ż
na straci
ć
dziecko. Mo
ż
na straci
ć
wszystko naraz. Dobrze,
ż
e heroina mo
ż
e zast
ą
pi
ć
ka
ż
dy
rodzaj szcz
ęś
cia.
Szuwaks zostaje sprzedany i Łukasz strasznie chciałby sobie ju
ż
zajara
ć
, pewnie w cicho
ś
ci
multikinowego sracza, ale jest jeszcze na tyle niedo
ś
wiadczony,
ż
e kr
ę
puje si
ę
tak po prostu
odej
ść
, bez zagadania. Ojciec Łukasza jest politykiem, pracuje we władzach Warszawy i pewnie
niedługo przeniesie si
ę
st
ą
d do jakiej
ś
willi razem z synem, a ja strac
ę
kontakt.
- Chyba nie
ć
pał - mówi Łukasz. - To znaczy, palił traw
ę
, jak był młody, ale wiesz, jaka trawa wtedy
była. Nie było nawet haszu. A potem to ju
ż
tylko chlał, chyba
ż
e kto
ś
go cz
ę
stował traw
ą
na jakich
ś
imprezach.
- A gdyby si
ę
dowiedział,
ż
e jarasz traw
ę
albo hasz, toby si
ę
zmarszczył?
- No, pewnie by si
ę
troch
ę
zmarszczył.
- A mo
ż
e by si
ę
ucieszył,
ż
e nie bierzesz czego
ś
mocniejszego? - próbuj
ę
z drugiej strony.
- To na pewno, ale pewnie by chciał odstawia
ć
jakie
ś
rozmowy,
ż
e po co,
ż
e lepiej,
ż
ebym tego nie
robił.
- A twój stary jakiej muzyki słuchał?
- Black Sabbath. I Sex Pistols.
- No, to nie b
ę
dzie mie
ć
oporów. Stary, słuchaj, zróbmy tak
ą
jazdk
ę
,
ż
e ujaramy twojego tat
ę
.
- Pojebało cie, Andrzej?!
Teraz nazywam si
ę
Andrzej. Nawet wol
ę
,
ż
eby tak do mnie mówili. Imi
ę
, które straciłem,
przypomina o
ż
yciu, które straciłem.
- Powiesz mu,
ż
e to hasz - ci
ą
gn
ę
.
- Ale i tak ze mn
ą
nie zajara.
- Słuchaj - zaczynam. - Zagadasz z nim o tym, jak jarał traw
ę
w młodo
ś
ci. Powiesz mu,
ż
e sam
nigdy nie jarasz i twoi koledzy te
ż
nie, ale do jednego kolegi kto
ś
przyniósł hasz na imprez
ę
i
zostało, a wy nie wiecie, co z tym zrobi
ć
, bo przecie
ż
nie jaracie. Zapytaj go, czy on czasem nie
chce sobie znowu spróbowa
ć
, bo inaczej wyrzucicie to do
kibla. Jak stary si
ę
wkurwi,
ż
e w ogóle mu proponujesz, to koniec rozmowy. A jak nie, to dasz mu
troch
ę
szuwaksiku i powiesz, jak to si
ę
pali. Powiesz,
ż
e tak palił ten kole
ś
, co to przyniósł na
imprez
ę
.
Łukasz
ś
mieje si
ę
z wy
ż
yn swojego metra i dziewi
ęć
dziesi
ę
ciu centymetrów. I siedemnastu lat.
- No dobra, tylko po co?
- B
ę
dziesz miał luzy w domu. Jak stary spróbuje, to na pewno mu si
ę
spodoba i zacznie wi
ę
cej
jara
ć
. B
ę
dziesz mógł razem z nim jara
ć
.
- Kurwa, jeste
ś
najbardziej pojebanym dilerem w tym pojebanym mie
ś
cie - mówi Łukasz. - I ty
Strona 26
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
b
ę
dziesz nam to wszystko sprzedawał, nie?
-A jak?
Łukasz odchodzi. Za moimi plecami nagle co
ś
ć
wierka, a
ż
podskakuj
ę
, bo przypomina mi si
ę
ptaszek. Zaraz wszystko zrobi si
ę
zupełnie normalne i b
ę
d
ę
trze
ź
wy.
W ci
ą
gu ostatnich dwóch tygodni zajarałem tylko dwa razy. Mog
ę
jara
ć
tylko we wtorki. We wtorki
jest najmniejszy ruch w biznesie. Wczoraj wła
ś
nie był wtorek i bardzo słodko si
ę
ujarałem w domku.
Miałem co
ś
takiego, jakbym roztapiał si
ę
w g
ę
stej, ciepłej, mocno posłodzonej herbacie. Ka
ż
dy
najdrobniejszy kawałeczek mnie wypełnił si
ę
tym rozkosznym płynem i przez par
ę
godzin wszystko,
nawet małe palce u r
ą
k i nóg, odczuwało kosmiczne, absolutne szcz
ęś
cie. Najpierw wyjaralem
ć
wiartk
ę
, siedz
ą
c na podłodze. Potem długo myłem r
ę
ce z popiołu. Mydło trzeba było dobrze
rozmydli
ć
. Trzymałem je pod kranem i kr
ę
ciłem nim w r
ę
kach. W pewnym momencie przestało si
ę
wy
ś
lizgiwa
ć
, tylko czepiało si
ę
moich r
ą
k. Było lepkie, ciepłe i mi
ę
kkie, jak plastelina albo jaki
ś
niemowlak, a
ż
wreszcie roztopiło si
ę
gdzie
ś
mi
ę
dzy moi- mi palcami.
Potem przyszedł Robert i znalazł mnie w łazience. Bab- cia miała nawet wann
ę
, ale dziwn
ą
,
wysok
ą
, sze
ś
cienn
ą
. Stałem w niej nagi, a Robert wysmarował mnie całego oliw
ą
vergine, a potem
pie
ś
cił mnie, najbardziej palcem w
ś
rodku. A jak miał go w
ś
rodku, to bawił si
ę
, tak ruszał tym
palcem,
ż
ebym ja te
ż
si
ę
ruszał. Dzisiaj pewnie
te
ż
przyjdzie, ale tylko
ż
eby sprawdzi
ć
, czy jestem trze
ź
wy. Jak jestem trze
ź
wy, nic ze mn
ą
nie robi.
Mówi,
ż
e nie mam wtedy takiej mi
ę
kko
ś
ci.
Poprzednie dwa tygodnie dochodziłem do siebie i pra- cowałem. A wcze
ś
niej le
ż
ałem przez pi
ęć
dni
na łó
ż
ku i rzygałem na piek
ą
co małymi br
ą
zowymi glutami. Robert przystawił mi misk
ę
, ale nie
mogłem si
ę
dobrze nad ni
ą
nachyli
ć
, bo byłem przykuty do łó
ż
ka. Raz w nocy Robert wszedł bos
ą
nog
ą
do tej miski i wkurwił si
ę
tak,
ż
e mógł mi
nawet kaza
ć
j
ą
wypi
ć
. Ale nic nie zrobił, tylko potem skóra go piekła mi
ę
dzy palcami u nogi.
Kład
ź
si
ę
- mówi Robert w garniturze, otwieraj
ą
c tylne drzwi samochodu. - Tu, na podłodze, przed
siedzeniami.
- Robert, ale po co?
Łapie mnie za ucho i wykr
ę
ca.
Na szcz
ęś
cie, co
ś
, co nie czuje bólu i niczym si
ę
nie przejmuje, zostało jeszcze z wczorajszego
jarania. Naprawd
ę
trzeba przej
ść
kurewskie rzeczy,
ż
eby umie
ć
znale
źć
w sobie co
ś
takiego. Kład
ę
si
ę
na podłodze.
-Jak posłuchasz, to si
ę
dowiesz - dodaje Robert, przykrywaj
ą
c mnie starymi r
ę
cznikami i jakimi
ś
przedmiotami. - Masz si
ę
nie rusza
ć
i by
ć
cicho. Tylko słuchaj wszystkiego, co si
ę
b
ę
dzie działo.
Potem samochód zaczyna okropnie podskakiwa
ć
na wertepach. Jak si
ę
le
ż
y, to on ju
ż
zupełnie nie
jest bezwstrz
ą
sowo-terenowy. Ale w tej ciemno
ś
ci nie jest strasznie
ź
le. Zamykam oczy,
ż
eby
skupi
ć
si
ę
na tym, co jest jeszcze we mnie ujarane. I to si
ę
udaje, bo znowu robi
mi si
ę
lekko i dobrze, tylko zupełnie przestaje mnie obchodzi
ć
, co si
ę
dzieje. Jak to po braunie,
szukam tylko kogo
ś
równie miłego i dobrego, chocia
ż
oczywi
ś
cie nie znajd
ę
nikogo pod szmatami
w samochodzie. I mam tak, dopóki samochód nie zatrzymuje si
ę
nagle.
- Dzie
ń
dobry - słysz
ę
nagle serdeczny, ciepły głos Roberta, uprzejmego i
ż
yczliwego człowieka
biznesu.
- Dzie
ń
dobry - odpowiada za
ż
enowany, lekko zachrypni
ę
ty czterdziestolatek.
-Zapraszam do samochodu - mówi Robert ciszej. - Wie pan, lepiej,
ż
eby transakcja była jak
najmniej widoczna.
Facet waha si
ę
chyba. Boi si
ę
. I wie,
ż
e jak nie wsi
ą
dzie, nie dostanie heroiny.
- A mo
ż
e chce pan od razu zapali
ć
? - pyta Robert. - Bo mam foli
ę
.
Drzwi trzaskaj
ą
, samochód kołysze si
ę
. Facet, który wła
ś
nie wsiada, chyba ostro spryskał sobie
dezodorantem stopy, bo zapach perfumy czu
ć
nawet przez te r
ę
czniki. Musi si
ę
nie
ź
le poci
ć
.
- Jak pan my
ś
li, ile by mi wystarczyło na weekend? - pyta wreszcie.
-A pierwszy raz zapalił pan dwa tygodnie temu, prawda?
-Tak.
- O, to połówka powinna w zupełno
ś
ci wystarczy
ć
. Ale widz
ę
,
ż
e pan jest stremowany. Prosz
ę
si
ę
nie ba
ć
. Nikt nas tu nie namierzy. Mamy swoje sposoby,
ż
eby zapewni
ć
klientom całkowite
bezpiecze
ń
stwo.
Milczenie.
Strona 27
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
- Denerwuje si
ę
pan? Ma pan wyrzuty sumienia?
Milczenie.
- Pan ju
ż
wie,
ż
e to nie jest haszysz?
- Tak - facet prawie st
ę
ka.
- Boi si
ę
pan. My
ś
li pan,
ż
e za
ż
ywa pan najsilniejszy narkotyk, jaki jest na rynku. Powinien pan
rzuci
ć
to natychmiast. Zerwa
ć
z tym. Dlaczego pan tego nie robi?
- My
ś
lałem,
ż
e pan to sprzedaje - mówi facet, troch
ę
zmieszany.
- Spokojnie, zaraz panu dam. Ale czy mog
ę
pana prosi
ć
,
ż
eby pan mi odpowiedział na pytanie?
Dlaczego pan nie ucieka? Dlaczego kiedy zadzwoniłem do pana, umówił si
ę
pan ze mn
ą
na
spotkanie?
Milczenie.
- Powiem panu. Bo jeszcze nigdy w
ż
yciu nie miał pan takiej przyjemno
ś
ci. Nieporównywalnej z
niczym, co pan prze
ż
ył.
- Prawda - odpowiada facet. - To jest zupełnie niesamowita rzecz. To jest jakby co
ś
, czego człowiek
najbardziej potrzebuje. I nigdy nie dostaje. Powiem panu szczerze, musiałem oczywi
ś
cie zabroni
ć
tego mojemu synowi. On ma siedemna
ś
cie lat. Wysłałem go do o
ś
rodka. Ale
sam sobie nie umiem tego zabroni
ć
.
- No wła
ś
nie. Bez tego nie mo
ż
na
ż
y
ć
. Ale od tego si
ę
umiera. Nie wie pan, co z tym zrobi
ć
?
-Nie.
- To ja panu powiem. Niech pan jara tylko w weekendy. Tylko raz na tydzie
ń
. Najcz
ęś
ciej raz na
tydzie
ń
. Kiedy
ż
ona gdzie
ś
wyjedzie, albo w nocy, kiedy ona
ś
pi. Je
ś
li da pan rad
ę
nie jara
ć
w
pracy, w normalne dni, to pan prze
ż
yje.
- A słyszał pan kiedy
ś
o kim
ś
, komu by si
ę
co
ś
takiego udało?
- Znam wielu takich go
ś
ci. Na przykład ja.
To jest kłamstwo. Robert nie jara w ogóle. Nigdy nie zajaral heroiny.
- I wszyscy moi klienci - kłamie dalej. - Nie sprzedaj
ę
gówniarzom, ani ja, ani moi ludzie. Mam
kontakty z takimi, którzy to robi
ą
, od nich dowiedziałem si
ę
o panu. Ale mo
ż
e by
ć
pan spokojny, nikt
si
ę
o panu nie dowie, je
ś
li przyjmie pan moj
ą
propozycj
ę
. Proponuj
ę
panu, aby zaopatrywał si
ę
pan
tylko u mnie. Bo ja nie chc
ę
,
ż
eby moi klienci umierali. To jest biznes, a nie morderstwo. B
ę
d
ę
panu
sprzedawał tylko raz w tygodniu, odpowiednie ilo
ś
ci. Nawet jak mi pan powie,
ż
e chce pan wi
ę
cej,
ż
eby zrobi
ć
imprez
ę
z kolegami, to panu nie dam. Nie powinien pan robi
ć
zapasów. Imprez z
kolegami te
ż
nie, bo nikt nie powinien wiedzie
ć
,
ż
e pan to robi. Ja chc
ę
,
ż
eby pan normalnie
ż
ył i
nie miał kłopotów. Bo chc
ę
,
ż
eby pan był jak
najdłu
ż
ej moim klientem. W ten sposób zarobi
ę
du
ż
o, a przy okazji nie zabij
ę
pana. Je
ś
li pan si
ę
zgodzi, b
ę
dzie pan z tym
ż
y
ć
. No i b
ę
dzie miał pan najczystszy, najlepszy towar. Przyjmuje pan
propozycj
ę
?
Milczenie, a potem co
ś
w rodzaju cichego „tak".
- Prosz
ę
mi poda
ć
r
ę
k
ę
. Dzi
ę
kuj
ę
. Oczywi
ś
cie, je
ś
li pan złamie nasz
ą
umow
ę
, ju
ż
nigdy pana nie
obsłu
żę
. Nie b
ę
d
ę
maczał r
ą
k w pa
ń
skiej
ś
mierci. A teraz pan mi da sto złotych, a ja dam panu
połówk
ę
.
Szelesty. A potem pstrykni
ę
cie zapalniczki. I gorzki zapach, bardzo nieprzyjemny, jak si
ę
nie wie,
co zaraz po nim przyjdzie. Powinienem szale
ć
, ale nadal nie jest mi tak
ź
le, bo znowu wracam do
tego, co jest jeszcze we mnie ujarane. To niesamowite, ale kiedy si
ę
na tym mocno koncentrujesz,
to mo
ż
e naprawd
ę
długo przetrwa
ć
.
Facet wychodzi i idzie sobie, a wtedy Robert pozwala mi wyle
źć
spod r
ę
czników i usi
ąść
na
przednim siedzeniu.
Jedziemy do domu.
- Słuchałe
ś
? - pyta. Kiwam głow
ą
.
- Dobrze. Wiesz, dlaczego kazałem ci słucha
ć
?
Nie wiem. Nawet nie bardzo próbuj
ę
si
ę
domy
ś
la
ć
, interesuje mnie tylko sam Robert. Ma wielkie,
piwne, gł
ę
boko osadzone oczy. Najbardziej niesamowite jest to,
ż
e one s
ą
nieustannie obecne. On
nigdy nie pozwala sobie na nieobecno
ść
. Na marzenie. Mo
ż
e ma
ż
ycie jak marzenie. Jak jego
marzenie.
- Chciałem ci pokaza
ć
, jak to si
ę
robi - mówi. - Na takich klientach zarabia si
ę
mniej ni
ż
na
gówniarzach. Jak my
ś
lisz, po co ich hodujemy?
Strona 28
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Nie wiem. Ale słuchanie Roberta jest bardzo przyjemne.
- Bo heroina jest za dobra,
ż
eby jarali tylko gówniarze. Coraz wi
ę
cej dorosłych, powa
ż
nych ludzi
b
ę
dzie jara
ć
. Coraz wi
ę
cej. Wszyscy. I b
ę
d
ą
musieli z tym jako
ś
ż
y
ć
. B
ę
d
ą
jara
ć
raz na tydzie
ń
, na
dwa. Trzeba si
ę
nastawi
ć
na takich klientów, bo kiedy
ś
b
ę
dzie ich wi
ę
cej.
To co
ś
dla ciebie.
- Dlaczego?
- Jeste
ś
inteligentnym człowiekiem. Miałe
ś
kiedy
ś
rodzin
ę
. Spokojnie nauczysz si
ę
z nimi gada
ć
. I
tylko ze mn
ą
jeste
ś
bezpieczny, bo cały czas musisz si
ę
ukrywa
ć
. Jeste
ś
facetem, który nie pójdzie
nadawa
ć
psom, bo boisz si
ę
ich bardziej ni
ż
ja. Mnie wsadz
ą
maksimum na dziesi
ęć
lat za handel.
Ciebie na pi
ę
tna
ś
cie, jak uznaj
ą
,
ż
e to było morderstwo. Nie odpadniesz ode mnie, bo nie masz
gdzie. A ja do tego potrzebuj
ę
wła
ś
nie kogo
ś
takiego jak ty, pewnego i długofalowego, bo to jest
długofalowa robota. Jak b
ę
dziesz jarał w tygodniu, to ci
ę
zabij
ę
.
Siedzimy cicho przez chwil
ę
.
- To ci dobrze zrobi - zaczyna znowu. - Jeste
ś
bezdomny. Bez rodziny, bez pracy, biedny, jeszcze
przed chwil
ą
głodowałe
ś
, nie miałe
ś
gdzie si
ę
poło
ż
y
ć
. I nagle to wszystko, co oni maj
ą
, jest twoje.
Teraz nagle masz tysi
ą
ce firm, z których mo
ż
esz ci
ą
gn
ąć
tyle kasy, ile chcesz. Tysi
ą
ce rodzin.
Masz to wszystko. Mo
ż
esz ich zajeba
ć
, mo
ż
esz
ich uszcz
ęś
liwi
ć
, mo
ż
esz wszystko naraz. Odechce ci si
ę
jara
ć
. Zobaczysz,
ż
e to jest mocniejsze
ni
ż
heroina.
Robert zapala papierosa. Płomie
ń
o
ś
wietla twarz, ale nos rzuca cie
ń
na oko, które na chwil
ę
znika
w czarnej plami
ę
. Odkrywam w tej twarzy co
ś
, czego do tej pory jeszcze nie zauwa
ż
yłem. Co
ułamek sekundy przebiegaj
ą
po niej drgnienia, male
ń
kie i niedostrzegalne, które jednak zmieniaj
ą
jej wyraz. Jeden wyraz nast
ę
puje po drugim, potem
wraca ten pierwszy, potem znowu ten drugi i tak co chwil
ę
. Tak
ż
e Robert ma dwie twarze, które co
ułamek sekundy si
ę
wymieniaj
ą
. Obie te twarze, wymieniaj
ą
c si
ę
co chwil
ę
i nakładaj
ą
c si
ę
na
siebie, zlewaj
ą
si
ę
w prawdziw
ą
twarz Roberta, t
ę
, któr
ą
widz
ę
codziennie.
- Robert, ty my
ś
lisz,
ż
e całe rodziny b
ę
d
ą
jara
ć
?
- A, kurwa, co? Jak my
ś
lisz, po co człowiek zakłada rodzin
ę
? Ludziom si
ę
wydaje,
ż
e jak b
ę
d
ą
mie
ć
ż
on
ę
i dzieci, to b
ę
dzie dobrze. A jak ju
ż
maj
ą
ż
on
ę
i dzieci, to okazuje si
ę
,
ż
e nie jest dobrze. I
rozumiej
ą
wtedy,
ż
e tak naprawd
ę
nie chcieli mie
ć
rodziny, tylko chcieli,
ż
eby było dobrze. Siedz
ą
w
tym tylko dlatego, bo nie wiedz
ą
, co z tym zrobi
ć
. Ale to wszystko si
ę
rozpierdoli, jak damy ludziom
co
ś
, co naprawd
ę
im zrobi dobrze.
-Wiesz, musisz kiedy
ś
zajara
ć
- pozwalam sobie powiedzie
ć
.
I znowu dostaj
ę
wpierdol, ale tylko raz.
-Przepraszam, Robert, przepraszam! - Otwieram
oczy. Widz
ę
i czuj
ę
,
ż
e Robert nawet na chwil
ę
nie stracił kontroli nad kierownic
ą
, kiedy mi
przyładowal w policzek. - Sorry, Robert, nie w
ś
ciekaj si
ę
, powiedz mi tylko jedn
ą
rzecz. - Ryzykuj
ę
,
bo on jest naprawd
ę
zły. Nie patrzy na mnie nawet przez chwil
ę
. Przykładam sobie
metalow
ą
luf
ę
pistoletu do policzka. Robi mi si
ę
siniak, a z siniakiem głupio i
ść
.
- Robert, ty wiesz,
ż
e to jest zajebiste. Rodziny nie masz. Mógłby
ś
sobie zajara
ć
. Ka
ż
dy potrzebuje,
ż
eby mu było fajnie.
- Nie ka
ż
dy - odpowiada Robert. - Nie ka
ż
dy chce mie
ć
rodzin
ę
. Nie ka
ż
dy chce mie
ć
dobrze. Jak
jest dobrze, to znaczy,
ż
e dałe
ś
dupy. Pozwoliłe
ś
,
ż
eby co
ś
ci weszło do dupy i zrobiło ci dobrze. Tu
chodzi o to,
ż
eby czu
ć
siebie, a nie to co
ś
, co ci wlazło do dupy. Zobaczysz, co to znaczy, jak
zaczniesz mie
ć
ludzi. Bo naprawd
ę
b
ę
dziesz ich mie
ć
. Dadz
ą
ci wszystko. Firm
ę
, rodzin
ę
, dom. Z
przyjemno
ś
ci
ą
. Oni wszystko robi
ą
dla przyjemno
ś
ci.
Zaje
ż
d
ż
amy pod bram
ę
. Otwieram j
ą
. Robert wje
ż
d
ż
a do
ś
rodka. Idziemy do łó
ż
ka. Robert troch
ę
niezdarnie zaczyna mnie pie
ś
ci
ć
, tak,
ż
e kład
ę
si
ę
na łó
ż
ku i udaj
ę
,
ż
e mnie nie ma. On całuje mnie
gdzie
ś
po
ż
ebrach, ale potem przestaje i kładzie si
ę
obok. Pytam, co si
ę
dzieje. Nic nie mówi. Nie
kr
ę
c
ę
go i to chyba znaczy,
ż
e naprawd
ę
jestem ju
ż
trze
ź
wy.
Wypuszczam z siebie dym i widz
ę
,
ż
e co
ś
ciekawego musiało dzia
ć
si
ę
z moim mózgiem. Kiedy
próbuj
ę
sobie przypomnie
ć
, co si
ę
działo wcze
ś
niej, pami
ę
tam tylko,
ż
e było ciepło. Dopiero potem
przypomina mi si
ę
co
ś
wi
ę
cej. Najpierw,
ż
e wrócił Łukasz. Uciekł z o
ś
rodka. Do domu nie mógł
wróci
ć
. Był zielonkawy ze strachu i miał w wygl
ą
dzie
co
ś
takiego, co maj
ą
nie
ś
wie
ż
e warzywa. Był jakby zakurzony. Chciał,
ż
eby da
ć
mu na krech
ę
.
Strona 29
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Oczywi
ś
cie nie zrobiłem tego. Robert nie pozwalał.
Dwa dni pó
ź
niej ogl
ą
dali
ś
my z Robertem telewizj
ę
. Co
ś
musieli
ś
my robi
ć
wieczorami, kiedy byłem
trze
ź
wy i jak mówił Robert, byłem zupełnie inn
ą
osob
ą
. Zobaczyli
ś
my w telewizji Mata i a
ż
krzykn
ą
łem gło
ś
no. Mój przyjaciel, był kiedy
ś
prezenterem telewizyjnym. Potem poszedł do
o
ś
rodka, zaraz przed tym, jak stały si
ę
tamte wszystkie rzeczy. Teraz wrócił i po raz pierwszy w
telewizji otwarcie mówił o swoim nałogu.
- A nie masz ochoty do tego wróci
ć
? - pytała złotowłosa dziennikarka.
- Nie - huczał swoim basem Mat. - Zupełnie nie. Przez to cale
ć
panie zapomniałem o tylu rzeczach,
które tak zajebi
ś
cie du
ż
o mi dawały. A teraz daj
ą
mi jeszcze wi
ę
cej.
- A mo
ż
e tamto było jednak lepsze? - za
ś
wiergotała prowadz
ą
ca.
- Nie - zahuczał znowu Mat. - Zrozumiałem jedn
ą
prost
ą
rzecz. Nie mog
ę
ć
pa
ć
. Nie ma czego
ś
takiego jak ja
ć
pam". Bo tam, gdzie jest „
ć
pam", nie ma ja".
Ć
panie zabija człowieka. To, co
ć
pa, to
ju
ż
nie jestem ja.
Spojrzałem na Roberta i zobaczyłem,
ż
e patrzy na Mata jak na kogo
ś
, kto rzucił mu wyzwanie.
- Znałem go - powiedziałem.
- Ju
ż
nigdy tego nie zrobi
ę
- zd
ąż
ył doda
ć
Mat, zanim Robert zapytał mnie o jego adres i telefon.
A nast
ę
pnego dnia przydarzyło si
ę
co
ś
jeszcze ciekawszego. Podjechałem autobusem w jedno
miejsce pod samym lasem,
ż
eby sprzeda
ć
połówk
ę
takiemu Grze
ś
kowi. Było tam niezbyt du
ż
e
osiedle, którego jeszcze nigdy nie widziałem. Tutaj, na Ursynowie, wszystkie osiedla
s
ą
do siebie podobne. Wielkie, sze
ś
cienne, białe, zielone lub ró
ż
owe bloki wyrastaj
ą
z takich
ro
ś
linnych g
ą
szczyków, pieczołowicie uprawianych przez lokatorów mieszka
ń
na parterze. Na
trawnikach rosn
ą
ju
ż
du
ż
e drzewa, ale w
ż
adnym razie nie jest to las.
A to osiedle po prostu stało w lesie. Wsz
ę
dzie rosły białe brzozy, a pomi
ę
dzy mim gdzieniegdzie
majaczyły bloki. W pewnej chwili min
ę
ła mnie czterdziestoletnia, mo
ż
e pi
ęć
dziesi
ę
cioletnia kobieta.
Miała pi
ę
trow
ą
, prawie pomara
ń
czow
ą
ondulacj
ę
na głowie i patrzyła na mnie z takim strachem,
ż
e
poczułem si
ę
ź
le. Czy mogła mnie zna
ć
? A mo
ż
e zobaczyła mnie w telewizji? Mo
ż
e pokazywali
moje zdj
ę
cie w programach informacyjnych?
Byłem tego prawie pewien, bo zaraz potem min
ę
ła mnie nast
ę
pna kobieta. Miała szmacian
ą
, chyba
hindusk
ą
suk- ni
ę
, długie czarne włosy i twarz
ż
ółt
ą
od papierosów. Ta si
ę
mnie nie bala, ale
popatrzyła na mnie z tak
ą
nienawi
ś
ci
ą
,
ż
e ju
ż
miałem ucieka
ć
. I na pewno bym to zrobił, ale nagle
stało si
ę
co
ś
jeszcze dziwniejszego.
Głos młodego chłopaka wrzasn
ą
ł: Marcin! Marcin!", tak
ż
e podskoczyłem. I wołał dalej, cały czas to
samo imi
ę
. Z którego
ś
okna albo balkonu. Nagle z innego domu, który miałem za plecami, te
ż
kto
ś
zacz
ą
ł woła
ć
: Marcin!". I nie to było straszne, ale to,
ż
e ten drugi, który wołał, miał ten sam głos, co
pierwszy. A potem inne, ale chyba identyczne głosy zacz
ę
ły nawoływa
ć
ze wszystkich stron, ci
ą
gle
to
samo imi
ę
.
Oczywi
ś
cie, nie przestałem si
ę
ba
ć
, ale w pewnym momencie pomy
ś
lałem,
ż
e najbardziej powinien
si
ę
ba
ć
ten Marcin. I dlatego nie poszedłem stamt
ą
d od razu, a nawet zajrzałem za jeden blok.
Wsz
ę
dzie kr
ę
ciły si
ę
małe, czarne, bezpa
ń
skie pieski, wygl
ą
daj
ą
ce, jak gdyby pochodziły od tego
samego ojca. Nikogo nie spotkałem, poza paroma milcz
ą
cymi, wrogo wygl
ą
daj
ą
cymi kobietami.
Tylko przy jednej z klatek schodowych odkryłem male
ń
ki osiedlowy sklepik. Siedziało tam dwóch
krótko ostrzy
ż
onych chłopaków i dwie dziewczyny, niby razem,
ale dziewczyny gadały ze sob
ą
o kim
ś
, kogo nazywały pierdolonym doradc
ą
. Chłopcy chyba nie
zwracali na t
ę
rozmow
ę
uwagi, mo
ż
e dlatego,
ż
e wygrzebywali wła
ś
nie ostatnie papierosy z
pudełka. Popatrzyli na mnie, ale dalej milczeli.
Zapytałem ich o godzin
ę
. Brunet, chudy, ale maj
ą
cy w gestach i twarzy co
ś
, co kojarzyło mi si
ę
z
pluszowym misiem, odpowiedział,
ż
e zegarek jest w sklepie. Wszedłem do sklepu i kupiłem sobie
jedno piwo. Na to Robert pozwalał.
Na dworze znowu zacz
ę
ło wrzeszcze
ć
: Marcin!". Zapytałem siedz
ą
cych pod sklepem chłopaków,
co to za Marcin i kto go woła.
Drugi z chłopców był chyba rudy, ale trudno to było oceni
ć
, tak krótko był obci
ę
ty. Miał te
ż
ś
lady
jasnego albo rudawego zarostu i niebieskie oczy, które przechodziły troch
ę
w ziele
ń
. On
opowiedział mi cał
ą
histori
ę
.
Okazało si
ę
,
ż
e Marcin był winien du
ż
o pieni
ę
dzy takiemu jednemu Sebastianowi. Sebastian
Strona 30
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
obiecał,
ż
e go zabije, wi
ę
c matka zamkn
ę
ła Marcina w domu. Sebastian nie mógł si
ę
tam dosta
ć
,
bo dziesi
ą
te pi
ę
tro, domofon i krata na klatce schodowej. Był bardzo wkurwiony. Mieszkał dokładnie
naprzeciwko okien Marcina. Zacz
ą
ł wi
ę
c woła
ć
Marcina po imieniu,
ż
eby go przestraszy
ć
. Pewnego dnia nagrał te swoje wrzaski na kaset
ę
, wło
ż
ył
do magnetofonu, który podł
ą
czył do gło
ś
ników, i pu
ś
cił na całe osiedle. Od tego czasu nie musiał
ju
ż
sobie zdziera
ć
gardła. Przegrał kaset
ę
kolegom i organizował z nimi obławy d
ź
wi
ę
kowe.
Nadawali na cały regulator, z ró
ż
nych okien, z ró
ż
nych mieszka
ń
rozrzuconych po całym osiedlu.
Jak przypuszczano, Marcin powoli dostawał obł
ę
du na swoim dziesi
ą
tym pi
ę
trze.
Rudy, który mi to opowiedział, nazywał si
ę
Chrystian. Zachowywał si
ę
jak ka
ż
dy gówniarz, który
chce by
ć
twardy i czasem rzeczywi
ś
cie od tego twardnieje. Cala historia go bawiła, bo
ś
miał si
ę
w
najbardziej drastycznych momentach. Mimo to w jego oczach od czasu do czasu widziałem jakie
ś
mi
ę
ksze spojrzenia. Były jednak troch
ę
bł
ę
dne i zaraz znikały. Nie umiałem powiedzie
ć
, sk
ą
d mogły
si
ę
wzi
ąć
. Pomy
ś
lałem,
ż
e Chrystian mnie sonduje,
ż
eby sprawdzi
ć
, czy sprawa mnie wzrusza, czy
jestem mi
ę
kki.
Ale to raczej nie było to. Musiała si
ę
w nim jeszcze odzywa
ć
jaka
ś
wra
ż
liwo
ść
. Ale brutalno
ść
w nim
była te
ż
prawdziwa. Nie ta, któr
ą
próbował okazywa
ć
. Ta, z któr
ą
tłumił w sobie resztki wra
ż
liwo
ś
ci.
Było to troch
ę
tak, jak gdyby si
ę
słyszało ostatnie oddechy umieraj
ą
cego ciała. Podobnie brunet
walczył z pluszowym misiem, który przez cały czas usiłował si
ę
wydosta
ć
na powierzchni
ę
.
Postawiłem im piwo, jak kupowałem sobie drugie. Po trzecim zacz
ę
li
ś
my chodzi
ć
po sklepikach
osiedlowych, których tutaj ci
ą
gle jeszcze było du
ż
o. Zebrała si
ę
całkiem du
ż
a grupa chłopaków i
zrozumiałem,
ż
e Chrystian ma tu pewien autorytet.
Około godziny drugiej w okolicy pojawił si
ę
jaki
ś
starszy m
ęż
czyzna w czarnym płaszczu, siwy, z
bardzo bladym nosem. Wzi
ą
łem udział w polowaniu na niego. Chłopcy ciskali w niego butelkami,
nie tak,
ż
eby zrobi
ć
mu krzywd
ę
, ale
ż
eby go przestraszy
ć
. W ko
ń
cu udało mu si
ę
uciec mi
ę
dzy
brzozy. Okazało si
ę
,
ż
e to był wła
ś
nie tak zwany doradca. Ogólnie znienawidzony, bo bez przerwy
doradzał chłopcom i ich matkom, jak parkowa
ć
samochód, jak podlewa
ć
kwiaty na balkonie,
ż
eby
nie kapało na s
ą
siadów, co robi
ć
z własnym mieszkaniem, prac
ą
i w ogóle z
ż
yciem.
Potem chłopcy poszli, a ja zostałem sam na sam z Chrystianem i brunetem, który tak w ogóle
nazywał si
ę
Krzysiek. Chciałem porozmawia
ć
bardziej osobi
ś
cie i zapytałem Chrystiana, co robi
jego ojciec.
W odpowiedzi dostałem w nos tak, jak jeszcze nigdy nie dostałem, nawet od Roberta. Co
ś
mi si
ę
chyba poruszyło w twarzy. Spróbowałem si
ę
dowiedzie
ć
, o co chodzi, ale musiało to wyj
ść
troch
ę
piskliwie. Chrystian poszedł sobie. Wreszcie od Krzy
ś
ka dowiedziałem si
ę
,
ż
e na osiedlu mieszkały
tylko samotne matki z dzie
ć
mi.
Potem Krzysiek te
ż
poszedł, a ja siedziałem na murku, patrz
ą
c w niebo, aby zatamowa
ć
krwotok z
nosa. Miałem nadziej
ę
,
ż
e na tym osiedlu chłopak z krwawi
ą
cym nosem stercz
ą
cy przy trawniku
jest czym
ś
tak normalnym jak krzak dzikiej ró
ż
y. Krzyki Marcin!" przestały si
ę
rozlega
ć
. Na osiedlu
nagle pojawiło si
ę
du
ż
o kobiet, wracaj
ą
cych z pracy. Akcja musiała by
ć
zawieszana, kiedy matki
masowo powracały do domów.
Teraz jest rano i nie ma si
ę
czego ba
ć
. Wieczorem przyjdzie Robert, ale nie ma strachu, bo jest
wtorek i mog
ę
by
ć
ujarany. B
ę
d
ę
go całował, z takim słodkim spokojem. Ostatnio jego te
ż
nie
podniecało, tylko uspokajało. Mam chyba taki dar,
ż
e moje pocałunki uspokajaj
ą
zamiast
podnieca
ć
. Tam, gdzie całuj
ę
, nie powstaj
ą
ż
adne
ś
lady i nic
nie podra
ż
nia Roberta. Pod moimi ustami znikaj
ą
du
ż
e siniaki, które znalazłem u niego na plecach.
Szukam najbardziej wra
ż
liwych punktów do całowania,
ż
eby jeszcze mocniej czuł,
ż
e ka
ż
dy mój
pocałunek to porcja ciepła.
Ale to wieczorem, bo teraz czeka mnie co
ś
mo
ż
e jeszcze bardziej słodkiego. Wychodz
ę
z domu i po
małym bł
ą
kaniu si
ę
, które mnie samego rozczula, znajduj
ę
przystanek. Płynnie przedostaj
ę
si
ę
do
ciepłego, mrucz
ą
cego autobusu, w którym kołysz
ę
si
ę
w ciemno
ś
ci, bo z zamkni
ę
tymi oczami. Jad
ę
do mojego dawnego domu. Trwa to dwie godziny, podczas których przelewa si
ę
we mnie co
ś
g
ę
stego, co od wewn
ą
trz rozkosznie masuje nie tylko ka
ż
dy centymetr sze
ś
cienny mojego ciala, ale
tak
ż
e ka
ż
d
ą
my
ś
l. Tak jest, kiedy jeste
ś
tylko jednym, pot
ęż
nym i dobrym uczuciem. Ka
ż
dy
powinien tym by
ć
.
Kiedy doje
ż
d
ż
am, id
ę
do domu przez las, a potem obserwuj
ę
go spoza gał
ę
zi. Przez godzin
ę
nic si
ę
nie dzieje i nikogo nie wida
ć
, i jest mi bardzo dobrze. Potem przychodzi mi do głowy,
ż
e mo
ż
e
Strona 31
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
nikogo nie ma w domu. Kasia pewnie jest na uniwersytecie. Dzieciak - z mam
ą
w kawiarni
rodziców. Mam klucz, nie wyrzuciłem go. Je
ś
li zmienili zamki, to tylko postoj
ę
pod domem.
Okazuje si
ę
,
ż
e zmienili, ale zapomnieli o gara
ż
u. Albo nie wiedzieli,
ż
e mam te
ż
klucz od gara
ż
u. Z
betonowego podziemia przechodzi si
ę
korytarzem do kuchni, gdzie piekarnik, niedawno wył
ą
czony,
promieniuje ciepłem i intensywnym zapachem szarlotki.
Psy szalej
ą
na mój widok. Kika li
ż
e mnie po r
ę
kach, a Hetman, taki bydlak, kładzie si
ę
na plecach
jak mały szczeniak. Musz
ę
go podrapa
ć
po brzuchu. Ale gdyby si
ę
nie nadstawił, sam bym si
ę
pod
nim poło
ż
ył,
ż
eby to zrobi
ć
.
- Gabrielek, Gabrielek! - słysz
ę
nagle zza
ś
ciany. Kto
ś
tam powoli przemieszcza si
ę
w kapciach.
Jak zawsze, kiedy jest jakie
ś
zagro
ż
enie, pojawia si
ę
co
ś
w rodzaju takiej milej rezygnacji, jakbym
miał słodko zasn
ąć
. Zapomniałem o babci. Ona nigdy nie wychodzi z domu, chocia
ż
wła
ś
ciwie
mo
ż
na si
ę
nie przejmowa
ć
, bo na pewno zamkni
ę
ta jest na klucz w swoim pokoju. Zawsze j
ą
zamykaj
ą
, kiedy wychodz
ą
z domu, bo babcia pozostawiona sobie potrafi zrobi
ć
du
ż
o dziwnych
rzeczy. Teraz musiała zobaczy
ć
mnie z okna, kiedy wchodziłem na podwórze. Pewnie siedzi cały
dzie
ń
przy oknie.
- Gabrielku! - woła coraz gło
ś
niej, jakby bała si
ę
,
ż
e znowu znikn
ę
. Głos ma jak zwykle niewyra
ź
ny,
ale nie słycha
ć
w nim jakiego
ś
specjalnego strachu. Raczej jest to co
ś
łagodnego i robi mi si
ę
bardzo, bardzo milo, kiedy zdaj
ę
sobie z tego spraw
ę
. Ale mo
ż
e po prostu rodzina nie powiedziała
jej, co zrobiłem. Raczej na pewno.
Id
ę
cicho do pokoju dziecinnego. Kiedy widz
ę
łó
ż
eczko, tylko przez chwil
ę
robi mi si
ę
smutno.
Potem zwyci
ęż
a miło
ść
. I spokój, który z niej wynika. To dobrze,
ż
e dzieciak jest tak mocno
kochany. Nawet je
ż
eli nigdy nie b
ę
dzie wiedział, kto go tak bardzo kocha.
Na biureczku widz
ę
kartk
ę
papieru i kilka foliowych reklamówek. Co
ś
przychodzi mi do głowy. Przez
jaki
ś
czas siedz
ę
przy biurku, zachwycony tym, co miło
ść
mo
ż
e człowiekowi podszepn
ąć
. A potem
bior
ę
długopis i pisz
ę
.
Nie wiem, kiedy znajdziesz ten list. Czy domy
ś
lasz si
ę
, kto go napisał? Mo
ż
e nigdy nie powiedzieli
Ci,
ż
e miałe
ś
ojca. A mo
ż
e powiedzieli Ci,
ż
e był morderc
ą
. Nigdy go nie spotkasz. Chc
ę
Ci tylko
powiedzie
ć
,
ż
e jedyna dobra rzecz, która była w twoim ojcu, to miło
ść
do ciebie. I ona przetrwa, bo
jest tylko jedna miło
ść
na tym
ś
wiecie. Przelewa si
ę
z osoby w osob
ę
, przechodzi z człowieka w
człowieka, ale jest to jedna i ta sama miło
ść
. Twój ojciec nie wytrzymał miło
ś
ci, i dlatego umarł. Ale
Ty spotkasz j
ą
nieraz, w oczach innych osób, w ich ciele, mam nadziej
ę
te
ż
,
ż
e we własnym ciele i
we własnym umy
ś
le. I wtedy spotkasz te
ż
mnie. To, co było najlepszego w Twoim ojcu".
Potem bior
ę
nó
ż
z kuchni. Powolutku podwa
ż
am jedn
ą
z klepek parkietu w pokoju dziecka. Pod
spodem chowam list, owini
ę
ty foli
ą
aluminiow
ą
dla ochrony, i przykrywam klepk
ą
. Nic nie wida
ć
.
Znajd
ą
go dopiero przy jakim
ś
remoncie.
Teraz trzeba sobie pój
ść
. Wychodz
ę
, zamykaj
ą
c drzwi od gara
ż
u na klucz. A kiedy znowu jestem w
autobusie, przysypiam i ju
ż
zostaj
ę
w tym ciemnym, spokojnym miejscu, gdzie jestem tylko ja.
Miałem mał
ą
przerw
ę
w
ż
yciorysie, ale wcale tego nie
ż
ałuj
ę
. Dopiero teraz znowu jestem ciepły.
Musiało si
ę
wiele wydarzy
ć
, bo w mieszkaniu stoi tak
ż
e wie
ż
a z gło
ś
nikami. Prezent od Roberta.
Przypominam sobie wszystko. To był bardzo o
ż
ywiony tydzie
ń
. Robert był u mnie w ka
ż
dy wieczór,
ale nic nie robili
ś
my. Pilnował mnie tylko szczególnie uwa
ż
nie, bo teraz wyjechał na pi
ęć
dni do
Aten. Przed wyjazdem zapowiedział jeszcze raz, co zrobi, jak olej
ę
robot
ę
albo zajaram. I wiem,
ż
e
to zrobi, chocia
ż
jeszcze nigdy nikogo nie zabił. Przyznał mi si
ę
do tego. Mo
ż
e skłamał. Ale po co
by tak kłamał? On przecie
ż
chce,
ż
ebym si
ę
go bał. Robert to nietypowy człowiek. Jedyny chyba
człowiek, którego nie mogłoby złama
ć
nawet
absolutne szcz
ęś
cie, taki jest twardy. Gdybym był Robertem, mógłbym by
ć
tym ciepłym, płynnym
stworzeniem w
ś
rodku, a równocze
ś
nie byłbym mocny i twardy na zewn
ą
trz.
Fajnie byłoby, gdyby Robert kiedy
ś
si
ę
ujarał. To musiałoby by
ć
niezłe uczucie, bycie ujaranym
Robertem. Mocno by si
ę
to wszystko czuło i bardziej
ś
wiadomie, bo człowiek by tak cz
ę
sto nie
przysypiał. Robert to silniejszy organizm.
Id
ę
do kibla. Nawet kiedy jestem sam w domu, najch
ę
tniej zamykam si
ę
w kiblu, bo tam jestem
najbardziej sam. Tylko w kiblu jeste
ś
naprawd
ę
sam, jak w kosmosie. Wypalam pół
ć
wiartki
br
ą
zowego proszku, bo chc
ę
poby
ć
w tej rzeczywisto
ś
ci jak najdłu
ż
ej. Tam przysypiam i widz
ę
co
ś
w rodzaju ksi
ę
dza, ale jakby niedoko
ń
czonego. Sam ksi
ą
dz jest okej, ale najlepsze jest w nim to
niedoko
ń
czenie. Im jest go mniej, tym lepiej.
Strona 32
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Bior
ę
zapas na powrót i id
ę
na osiedle matek. Na to brzozowe osiedle, gdzie mieszkaj
ą
tylko
samotne matki z dorastaj
ą
cymi dzie
ć
mi. Chc
ę
znowu zobaczy
ć
Chrystiana, póki w nim te
ż
jest co
ś
ciepłego i mi
ę
kkiego. Koniecznie musz
ę
go zobaczy
ć
, jak rozmawia z jak
ąś
dziewczyn
ą
.
Po półgodzinie autobusowej kołysanki jestem na brzozowym osiedlu. I od razu wpadam na
Chrystiana, który wychodzi z klatki schodowej. Kiedy go przepraszam, twarz mu si
ę
wygładza. Ale
to nie musi by
ć
oznaka wra
ż
liwo
ś
ci. Pewnie si
ę
uspokoił, bo pomy
ś
lał,
ż
e si
ę
go boj
ę
. Przeprosiny
to za mało,
ż
eby wydoby
ć
z Chrystiana to, co mi
ę
kkie
i miłe. Om widzi,
ż
e jestem ujarany, i pyta, czy mam towar. Ale ja mu go nie dam. Zajaranie z nim
byłoby czym
ś
ju
ż
tak niesamowicie ciepłym, słodkim i mi
ę
kkim,
ż
e od samej my
ś
li przez chwil
ę
nie
mog
ę
si
ę
poruszy
ć
. Ale dopóki on ma w sobie co
ś
miłego i mi
ę
kkiego, nawet na trze
ź
wo, nie
powinien jara
ć
. Nie dam mu zajara
ć
, i to dopiero b
ę
dzie dobre. On mo
ż
e bardzo chcie
ć
, mo
ż
e
nawet trzeba b
ę
dzie udawa
ć
,
ż
e mnie nie ma przez chwil
ę
, gdyby znowu mnie uderzył. Ale nic mu
to nie pomo
ż
e. Kiedy to rozumiem, ogarnia mnie kolejny potop ciepła. To cudowne, kiedy jeste
ś
tak
szcz
ęś
liwy i spokojny,
ż
e nie czujesz nawet podniecenia przed nadchodz
ą
c
ą
fal
ą
rozkoszy, która i
tak nadchodzi.
Wreszcie budz
ę
si
ę
i przypominam sobie dokładnie, co robi
ę
dobrego. Ratuj
ę
Chrystiana. Ale kiedy
zaczynamy gada
ć
, okazuje si
ę
,
ż
e on nie jara, bo sam diluje. Na tym wła
ś
nie polega jego autorytet
w
ś
ród chłopaków. W
ś
ród chlopaków, bo z dziewczynami chyba jednak ma do czynienia tylko
powierzchownie, jak wszyscy chłopcy tutaj. Po osiedlu chodz
ą
mieszane grupy, ale chłopcy
rozmawiaj
ą
ze sob
ą
, a dziewczyny - ze sob
ą
. By
ć
mo
ż
e, zazdrosne matki maj
ą
w tym swój udział.
One s
ą
zdolne do wszystkiego.
Z grup
ą
Chrystiana wlecze si
ę
chłopak o długich jasnych włosach i wielkim nosie. Nazywaj
ą
go
oczywi
ś
cie Słoniu. Powiedzieli mi,
ż
e jest ci
ą
gle zaspany, bo matka-farmaceutka dodaje mu do
jedzenia
ś
rodki nasenne. Jest spokojna, tylko kiedy on
ś
pi. Wie,
ż
e wtedy Słoniu nie zrobi sobie ani
nikomu innemu
ż
adnej krzywdy.
Oczywi
ś
cie, mo
ż
e go tym faszerowa
ć
tylko dlatego,
ż
e Słoniu nie ma
ż
adnego innego
ź
ródła
po
ż
ywienia, bo nigdzie nie pracuje. Chocia
ż
trudno powiedzie
ć
, co tu jest skutkiem, a co przyczyn
ą
.
Jak si
ę
dowiedziałem, Słoniu uodpornił si
ę
ju
ż
troch
ę
na te
ś
rodki i około południa przywleka si
ę
z
domu na osiedle. Ale nadal jest słaby i nie mo
ż
e pi
ć
alkoholu, bo natychmiast przysypia.
I Chrystian ratuje go wtedy amfetamin
ą
, któr
ą
daje mu na krech
ę
, a wła
ś
ciwie za darmo.
Zasadniczo jestem przeciwny amfetaminie. Amfetamina to kurwa. To kurewstwo, która podnieca, a
nie daje nikomu
ż
adnego spełnienia. W tym przypadku jednak jest zbawienna, bo zbija senno
ść
Słonia.
Budz
ę
si
ę
rano lekko ujarany i przypominam sobie, co si
ę
działo. Przede wszystkim wymiotowało
si
ę
, nawet na trze
ź
wo. Organizm kiedy
ś
był silniejszy.
Na trze
ź
wo była cała
ś
roda. Chodziłem z Chrystianem i chłopakami a
ż
do wieczora, a wieczorem
usłyszeli
ś
my hałas z okolic pobliskiego
ś
mietnika. Wrzaski i taki odgłos, jakby kto
ś
drapał metal.
Naokoło
ś
mietnika, który ma form
ę
altanki z metalowej siatki, biegała jedna z matek. Trzymała w
r
ę
ku kuchenny nó
ż
do chleba. Inna matka przed ni
ą
uciekała. Wyzywały si
ę
nawzajem. Poniewa
ż
ś
mietnik ma dwa wyj
ś
cia, jedno z lewej strony, a drugie z prawej, uciekaj
ą
ca mogła co chwil
ę
do
niego wbiega
ć
, nie obawiaj
ą
c si
ę
,
ż
e znajdzie si
ę
w pułapce. Goni
ą
ca nie zawsze wbiegała za ni
ą
do
ś
rodka, czasem wahała si
ę
, które wej
ś
cie wybra
ć
. Wtedy obie kobiety zatrzymywały si
ę
, dyszały
i patrzyły na siebie przez siatk
ę
, a goni
ą
ca kłuła no
ż
em mi
ę
dzy metalowymi oczkami. Próbowała
przestraszy
ć
tamt
ą
.
Obok
ś
mietnika stało dwóch chłopaków, którzy przygl
ą
dali si
ę
całej sprawie. Chrystian zapytał ich,
co si
ę
dzieje. Okazało si
ę
,
ż
e jeden dał troch
ę
amfy drugiemu, który akurat był na przymusowym
domowym odwyku. Matka odwykowca miała jednak pretensje nie do dawcy, a do
jego matki. Okrzyki w rodzaju „ty kurwo, jak go wychowała
ś
" były powtarzaj
ą
cym si
ę
samplem tej
gonitwy. Patrzyłem na Chrystiana i zastanawiałem si
ę
, jak reaguje na co
ś
takiego. I chyba nie
my
ś
lałem,
ż
e ju
ż
nast
ę
pnego dnia si
ę
dowiem.
Czwartek te
ż
był trze
ź
wy. Zobaczyłem matk
ę
Chrystiana. Była zupełnie nijaka, o ile dobrze
widziałem, bo stałem troch
ę
dalej. Miała chyba z pi
ęć
dziesi
ą
tk
ę
i włosy ufarbowane na br
ą
zowo.
Podawała synowi siatk
ę
z zakupami. Miał j
ą
zanie
ść
do domu. Stali niedaleko pawilonu, gdzie
były sklepy i punkty usługowe.
Z apteki wybiegła ubrana na biało kobieta, prostowłosa blondynka. Była jeszcze dosy
ć
ładna.
Strona 33
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Podbiegła do matki Chrystiana i uderzyła j
ą
w twarz tak,
ż
e nawet ja, który stałem przecie
ż
daleko,
podskoczyłem. Okulary si
ę
rozbiły.
Atakuj
ą
ca co
ś
krzyczała o wi
ę
zieniu i obozach. Matka Chrystiana nie zareagowała. Płacz
ą
c, poszła
do domu. Chrystian biegł za ni
ą
, próbował łapa
ć
za r
ę
k
ę
, ale nie reagowała.
Pami
ę
tam, co pomy
ś
lałem. Pomy
ś
lałem,
ż
e wiem ju
ż
, jak my
ś
l
ą
matki. One wierz
ą
,
ż
e za to, co robi
syn, nie jest odpowiedzialny ani on, ani nawet koledzy, którzy go zdemoralizowali. Odpowiedzialne
s
ą
matki kolegów, które
ź
le ich wychowały. W zwi
ą
zku z tym musiała si
ę
wytworzy
ć
taka sytuacja,
ż
e matki nie karz
ą
synów, tylko urz
ą
dzaj
ą
dzikie awantury innym matkom. A synowie
prawdopodobnie nigdy si
ę
nie mieszaj
ą
w to, co robi
ą
matki, i nie próbuj
ą
ich powstrzyma
ć
.
Potem był wieczór i siedziałem obok Chrystiana. Nic nie mówił, a ja bałem si
ę
otworzy
ć
usta. Ta
kobieta, która zaatakowała jego matk
ę
, to była matka Słonia i Słoniu teraz był z nami. Patrzył na
Chrystiana przepraszaj
ą
cymi, podpuchni
ę
tymi oczami. Mo
ż
e liczył na jaki
ś
znak, który
ś
wiadczyłby
o tym,
ż
e Chrystian nie ma do niego
ż
alu. A mo
ż
e mu współczuł.
Potem pojawiła si
ę
matka Słonia i Chrystian jakby zamarzł. To znaczy, zupełnie przestał si
ę
rusza
ć
i zrobił si
ę
biały. Autentycznie biały, tak
ż
e
ś
wiecił w ciemno
ś
ci jak latarnia.
Ona, całkowicie pewna swej nietykalno
ś
ci, weszła mi
ę
dzy nas i złapała Słonia za r
ę
k
ę
. Szarpn
ę
ła
go i poci
ą
gn
ę
ła za sob
ą
. Wlok
ą
c go, próbowała przej
ść
przed Chrystianem.
I wtedy ten nagle złapał j
ą
za r
ę
k
ę
. A kiedy przewrócił j
ą
na ziemi
ę
, w pierwszej chwili nie usiłowała
nawet si
ę
broni
ć
.
Słoniu ruszył do przodu, w stron
ę
kul
ą
cej si
ę
ze strachu matki, ale zatrzymał si
ę
, mo
ż
e dlatego,
ż
e
zobaczył Chrystiana. Nawet nie jego twarz, ale tył głowy.
Chrystian siedział ju
ż
na matce Słonia. Wymierzył jej najpierw dwa gło
ś
ne policzki. Jej krzyki te
ż
były gło
ś
ne. Zacz
ą
ł zrywa
ć
z niej koszul
ę
, kompletnie nie zwracaj
ą
c uwagi na to,
ż
e Słoniu kiwa si
ę
za jego plecami. Kiwał si
ę
, podnosił r
ę
k
ę
do góry, a potem nie wiedział, co z ni
ą
zrobi
ć
. Kobieta
krzyczała, chocia
ż
Chrystian zatykał jej usta r
ę
k
ą
, a potem ciuchami.
W ten sposób zobaczyłem wreszcie Chrystiana z kobiet
ą
. Wolałem go jednak przedtem, nawet
chwil
ę
przedtem, kiedy jej tylko nienawidził. Bo w pewnym momencie, kiedy rozrywał jej koszul
ę
,
przestał si
ę
m
ś
ci
ć
. Jego biała, prawie fosforyzuj
ą
ca twarz nie była ju
ż
zawzi
ę
ta. Wida
ć
na niej było
tylko co
ś
w rodzaju ulgi, nawet nie przyjemno
ść
.
Rozległ si
ę
suchy, ale bardzo gło
ś
ny huk. Z głowy Chrystiana trysn
ę
ło co
ś
ciemnego, mokrego, co
pachniało jak ryby, raki, owoce morza. On sam opadł na kobiet
ę
, która zacz
ę
ła si
ę
spod niego
wydobywa
ć
.
Przy
ś
mietniku stał doradca. W pierwszej chwili nie domy
ś
liłem si
ę
, co on tutaj robi, a wła
ś
ciwie co
zrobił. Zobaczyłem tylko,
ż
e wszyscy inni uciekli.
Zrozumiałem, co si
ę
stało, kiedy doradca wymierzył co
ś
czarnego w moj
ą
stron
ę
, i to była lufa,
pistolet. Przestraszyłem si
ę
tak bardzo,
ż
e zacz
ą
łem zajmowa
ć
si
ę
trupem. Próbowałem go
podnie
ść
,
ż
eby pokaza
ć
doradcy,
ż
e jestem po jego stronie,
ż
e jestem dobry i pomog
ę
mu
uprz
ą
tn
ąć
ten bałagan. Pomagałem tak
ż
e podnie
ść
si
ę
matce Słonia.
I moje palce znalazły si
ę
w czym
ś
mokrym i ciepłym, ale to mogły by
ć
jej wymioty. Powiedziałem
gło
ś
no,
ż
e trzeba zawie
źć
j
ą
na pogotowie.
Obok na trawie le
ż
ał Słoniu. Jego matka, szlochaj
ą
c i wypluwaj
ą
c kawałki wymiocin, najpierw si
ę
nad nim pochyliła, a potem z niezwykł
ą
sil
ą
zacz
ę
ła go bi
ć
po twarzy. Silniej nawet, ni
ż
bil j
ą
Chrystian. Ale Słoniu si
ę
nie budził. To mogło by
ć
co
ś
z sercem, zniszczonym od ci
ą
głego
mieszania
ś
rodków nasennych i amfetaminy. Od amfetaminy serce szaleje. W gruncie rzeczy
Słoniu musiał prowadzi
ć
dosy
ć
niespokojne
ż
ycie, mimo stara
ń
matki.
Ci
ą
gle gro
żą
c pistoletem, doradca kazał mi załadowa
ć
matk
ę
i syna do samochodu. Potem gdzie
ś
pojechali
ś
my, na policj
ę
albo na pogotowie. W starym samochodzie doradcy wszystko
podskakiwało, przede wszystkim głowa Słonia na moich kolanach. Siedziałem, ale czułem si
ę
,
jakbym le
ż
ał, jako
ś
tak mocno wpasowałem si
ę
w siedzenie tego podskakuj
ą
cego samochodu.
Doradca mówił co
ś
do siebie, ale gło
ś
no, o zwierz
ę
tach. O tym,
ż
e powinny mieszka
ć
w norach w
ziemi. I
ż
e człowiek pluje sam sobie w twarz,
ż
e dał im mieszkania. Bo to on dał im mieszkania.
Wtedy, jak te osiedla zaczynały si
ę
budowa
ć
, on wpadł na pomysł. Bo był taki okres,
ż
e było du
ż
o
panien z dzie
ć
mi i pisały podania. I były du
ż
e moce inwestycyjne, budowali t
ę
dzielnic
ę
. I on zrobił
tak,
ż
eby powstała dzielnica dla takich panien.
ś
eby je umie
ś
ci
ć
razem, bez wrogiego
ś
rodowiska,
ż
eby nikt ich palcami nie wytykał. Bo wtedy
Strona 34
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
o wszystkim si
ę
my
ś
lało, o ludziach si
ę
my
ś
lało. I teraz, zamiast po r
ę
kach całowa
ć
, nienawidz
ą
.
ś
eby wtedy wiedział, toby nie wzi
ą
ł mieszkania na tym osiedlu. Wzi
ą
ł, bo si
ę
budowało, a on akurat
potrzebował i nie my
ś
lał,
ż
e to b
ę
dzie taki bł
ą
d.
ś
e teraz b
ę
dzie musiał u
ż
y
ć
broni. Ma pozwolenie
na bro
ń
od trzydziestu lat. Nigdy nie u
ż
ył we własnej obronie. Ale musiał, w obronie innej osoby. To
miało by
ć
najlepsze osiedle dla kobiet.
Kiedy doradca zatrzymał si
ę
na chwil
ę
na
ś
wiatłach koło Multikina, gdzie przed nami przeje
ż
d
ż
ał
sznur samochodów, wyskoczyłem na zewn
ą
trz, w zaro
ś
la.
Kiedy uciekałem przez podwórka, pociłem si
ę
tak strasznie, jak gdybym nie był człowiekiem, tylko o
wiele bardziej wodnistym organizmem. Ale doradca nie strzelał za mn
ą
ani nie gonił, miał ju
ż
chyba
dosy
ć
kłopotów w swoim samochodzie.
Było mi tylko bardzo zimno i ubranie lepiło si
ę
do mnie, kiedy biegłem mi
ę
dzy osiedlami, a potem
przez zaro
ś
la na skarpie. Jak tylko dostałem si
ę
do domu, rzuciłem si
ę
na towar i paliłem tak długo,
a
ż
zrobiło si
ę
dobrze.
A teraz le
żę
na podłodze i bior
ę
kolejnego porz
ą
dnego macha z folii. A potem jeszcze jednego.
Mam sło
ń
ce w głowie. Co chwil
ę
przysypiam i widz
ę
twarze. Wygl
ą
daj
ą
jak twarze ludzi, ale to nie
s
ą
ludzie. Absolutne szcz
ęś
cie ich zmieniło i ju
ż
nigdy nie b
ę
d
ą
mie
ć
innego wyrazu twarzy, nawet
nie otworz
ą
oczu. Kiedy si
ę
budz
ę
, te
ż
widz
ę
twarz, twarz Roberta. Jednak nie wyjechał na pi
ęć
dni.
Nie wiem,
czego chce, ale
ż
ycz
ę
mu,
ż
eby to dostał.
ś
ycz
ę
mu,
ż
eby był tak szcz
ęś
liwy jak ja.
On wyci
ą
ga w moj
ą
stron
ę
r
ę
k
ę
z czym
ś
czarnym. To znowu jest lufa, pistolet. Ale jestem ju
ż
dalej,
ni
ż
on mógłby mnie posła
ć
.
BYŁO JAK ZDERZENIE. Jak zderzenie z czym
ś
kurewsko twardym. Ale ja jestem tak kurewsko
mi
ę
kki,
ż
e zrobiła si
ę
z tego zajebista pieszczota. Co
ś
jak beton zrobiony z człowieka. Taki
umi
ęś
niony, nieogolony i sprasowany razem człowiek albo ludzie,
ż
e a
ż
robi si
ę
z tego co
ś
takiego
jak beton. Ale ze wszystkiego robi
ę
co
ś
super mi
ę
kkiego, idealnego do mi
ę
tolenia. Tak mam z
ka
ż
dym. I ze sob
ą
oczywi
ś
cie te
ż
, przede wszystkim. Bo ja jestem najmocniejszy i najmi
ę
kszy.
Tak mniej wi
ę
cej wygl
ą
daj
ą
moje przebudzenia, kiedy budz
ę
si
ę
, ci
ą
gle ujarany. Jest mi tak dobrze,
ż
e kucam na łó
ż
ku. A potem przy- pominam sobie,
ż
e przecie
ż
mam szmink
ę
. Próbuj
ę
ni
ą
pomalowa
ć
prze
ś
cieradło na wi
ś
niowo. Wychodz
ą
tylko ró
ż
owe linie, ale takie s
ą
jeszcze lepsze,
przysypiam na nich, bo jest mi ciepło, jak we własnym brzuchu.
A jak si
ę
budz
ę
, w gardle mam co
ś
suchego, ale to nie drapie. Kaszl
ę
i to wypada. Takie małe i
br
ą
zowe. Ci
ą
gle jest mi strasznie dobrze. Mam tak gor
ą
co, słodko, ale ciemnawo, jakbym zamiast
wszystkiego miał tylko czekolad
ę
w płynie.
Zaraz potem robi mi si
ę
tylko troch
ę
mniej dobrze, ale otwieram sobie taki segregator ze zdj
ę
ciami z
le
ś
nych działek. Kazałem je zrobi
ć
do dokumentacji, bo tam buduj
ę
par
ę
rzeczy. Ale to w ogóle
ładne zdj
ę
cia, takie z nastrojem. Tylko ci
ą
gle mam tak,
ż
e jest mi troch
ę
mniej dobrze. Na jednym
zdj
ę
ciu jest taki stary domek działkowy, ale ładny, z takim góralskim daszkiem.
Wtedy przypominam sobie o szmince, a potem znowu zapominam. Znowu mi si
ę
robi ta czekolada
wsz
ę
dzie i dopiero jak si
ę
budz
ę
, mog
ę
pój
ść
przed lustro,
ż
eby zrobi
ć
sobie du
ż
e ró
ż
owe koła na
policzkach. Maluj
ę
te
ż
usta. Kolor herbacianej ró
ż
y zawsze mi si
ę
podobał. Nie
był tylko słodki, miał co
ś
jeszcze. Ale teraz troch
ę
bardziej go rozmazuj
ę
i robi si
ę
coraz bardziej
ró
ż
owy. Cienie pod oczami robi
ę
sobie srebrne. Tak
ż
eby wiedzieli,
ż
e jestem te
ż
mocna. Nie tylko
słodka. Bardzo słodka, ale przeszłam te
ż
ró
ż
ne takie rzeczy i umiem by
ć
zimna. B
ę
d
ą
mnie jeszcze
bardziej szanowa
ć
. Nie ko
ń
cz
ę
cieni, tylko je zaznaczam, robi
ę
sobie par
ę
kresek pod oczami, bo
tak
jest lepiej.
Zasypiam i budz
ę
si
ę
, a na prze
ś
cieradle co
ś
z mojej twarzy odcisn
ę
ło si
ę
na ró
ż
owo, z ust, z
policzków i spod oczu. Taka lekka twarz, taka wolna i szcz
ęś
liwa, jakby sam zarys. Ale co
ś
podobnego, takiego lekkiego, dzieje si
ę
ze mn
ą
. Wypluwam co
ś
z najgł
ę
bszej cz
ęś
ci gardła. Potem
wstaj
ę
, ale jest cudownie i siadam.
Potem jaram jeszcze troch
ę
. Musz
ę
podej
ść
do szajr, wi
ę
c robi si
ę
troch
ę
mniej dobrze, ale kiedy j
ą
otwieram, mog
ę
poło
ż
y
ć
si
ę
na podłodze. Zamykam oczy jak w ciepłej k
ą
pieli i mrucz
ę
sobie cicho,
Strona 35
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
a jak znowu patrz
ę
, widz
ę
głowy z szafy. W szafie stoj
ą
głowy, bez oczu, plastikowe, a na ka
ż
dej
jest inna odblaskowa peruka. Patrz
ą
na mnie.
My
ś
l
ę
sobie,
ż
e s
ą
to Galaktyczne Nauczycielki. Przyleciały tutaj,
ż
eby kocha
ć
, a czasem gwałci
ć
m
ęż
czyzn, i przez chwil
ę
jest bardzo fajnie, a jak my
ś
l
ę
,
ż
e s
ą
z plastiku, to robi si
ę
jeszcze milej.
Kiedy znowu si
ę
budz
ę
, nakładam sobie peruk
ę
. Przez kilka godzin turlam si
ę
na po
ś
cieli, coraz
wolniej i wolniej. A pó
ź
niej znowu jaram.
Pami
ę
tam,
ż
e nast
ę
pnego dnia rano budzi mnie co
ś
wbrzuchu. Jakbym miał urodzi
ć
co
ś
martwego.
To jest jak moje dziecko, ale nie mo
ż
e
ż
y
ć
. Ale to tylko taka my
ś
l, nie a
ż
tak przeszkadzaj
ą
ca, bo
ci
ą
gle mam jeszcze to ciepełko z wczoraj. Myj
ę
z
ę
by. Nie czuj
ę
smaku pasty. Ale czuj
ę
,
ż
e ona
jako
ś
strasznie dobrze robi mi w
ś
rodku. Dzwonie do Kamiego. Kami stoi pod drzwiami, jest
dzielnym opalonym szatynem, ale b
ę
dzie bał si
ę
tu wej
ść
. Chc
ę
tylko,
ż
eby sprowadził Ping-Ponga.
Tak go nazywała. Pierwszego dnia po tym, jak si
ę
tamto wydarzyło, kazałem im go nazywa
ć
Geniusz. Ale oni my
ś
leli,
ż
e
ż
artuj
ę
.
Geniusz w ogóle wzi
ą
ł si
ę
st
ą
d,
ż
e kiedy
ś
chłopcy opo- wiedzieli mi o wietnamskim barze Tygrys.
Gotował tam jaki
ś
ż
ółty gówniarz, który robił zajebiste rzeczy. Chłopcy mówili,
ż
e to najlepsze
rzeczy, jakie jedli w
ż
yciu. Oczywi
ś
cie, w
ż
yciu to oni nie jedli du
ż
o ró
ż
nych rzeczy. Nie mogliby
poprowadzi
ć
programu „Gotuj z nami". Ale w ko
ń
cu dałem si
ę
przekona
ć
. No i prawda, okazało si
ę
,
ż
e Wietnamczyk zna te
ż
kuchni
ę
chi
ń
sk
ą
. Przywie
ź
li mi najlepsze yu-zhou, jakie jadłem w
ż
yciu,
tylko
ż
e si
ę
nazywało kurczak pikantny, obrzydliwie i po budkowemu.
Kazałem dzieciom,
ż
eby si
ę
zakr
ę
cili wokół
ż
ółtego. To nie było trudne, bo wszyscy Wietnamczycy
pal
ą
. On zacz
ą
ł gotowa
ć
dla chłopców za darmo,
ż
eby dosta
ć
heroin
ę
.
Chłopcy mieli go nauczy
ć
po polsku i troch
ę
im si
ę
udało. Wietnamczycy szybko si
ę
ucz
ą
. A ja
musiałem si
ę
z nim rozmówi
ć
. Nie chciałem z nim gada
ć
przez tłumacza. Nie chciałem,
ż
eby jaki
ś
Wietnamczyk wiedział o tej rozmowie. Wiedziałem,
ż
e prawie na pewno chłopiec b
ę
dzie si
ę
bał
zgodzi
ć
. Zgodził si
ę
pod warunkiem,
ż
e nigdy nie b
ę
dzie musiał gotowa
ć
na wynos. Bał si
ę
,
ż
e jak
jaki
ś
Wietnamczyk zje zrobione przez niego
ż
arcie, to rozpozna, kto je gotował. I w ten sposób jego
dotychczasowy pracodawca i wierzyciel - u Wietnamczyków jako
ś
tak jest,
ż
e pracodawca jest
zawsze wierzycielem - niejaki pan Tranh, dowie si
ę
, gdzie przepadł jego kucharz. Spokojny
pensjonat,
schowany w lasach, za Warszaw
ą
, to bardzo podpasowało mojemu małemu Wietnamczykowi, bo
bał si
ę
,
ż
e pan Tranh b
ę
dzie go wsz
ę
dzie szuka
ć
. Chłopiec ci
ą
gle pachniał imbirem, aleja to jako
ś
lubi
ę
.
Jak si
ę
wydarzyła tamta historia, bardzo potrzebowałem czego
ś
mi
ę
kkiego. Kazałem mu przyjecha
ć
na cał
ą
noc. Nawet nie musiał jara
ć
. Jak si
ę
poznali
ś
my, on miał ju
ż
wyrwane to, od czego ludzie
robi
ą
si
ę
twardzi. My
ś
lał,
ż
e b
ę
dzie porcja ostrych pieszczot. Ale ja nie dałem rady wytrzyma
ć
i
zanim on przyjechał, sam sobie wzi
ą
łem troch
ę
tej mi
ę
kkiej rzeczy i potem tylko go głaskałem, a
jeszcze potem siebie. A najlepsze w tej nocy było to,
ż
e tak naprawd
ę
do tej pory si
ę
nie sko
ń
czyła.
Do tej pory nie wyszedłem z pokoju.
Robi
ę
sobie nowy make-up na przywitanie chłopca. Cesarzowa. Sko
ś
ne cienie, noletowozłote. Usta
te
ż
na wi
ś
niowonioletowo. I granatowa peruka. Cesarzowa, ale taka słodka i słaba dzisiaj. Jak
gdyby miała przysn
ąć
. Jak gdybym miała przysn
ąć
i ju
ż
nie wróci
ć
tu nigdy. Chocia
ż
tutaj jest tak
samo jak wsz
ę
dzie, rozkosznie. Szukam blachy,
ale wła
ś
nie Karni dzwoni. Przyszedł z Wietnamczykiem.
Karni ma zapowiedziane,
ż
e nie wolno mu wchodzi
ć
ani nawet patrze
ć
do
ś
rodka pokoju, na mnie.
Spokojnie otwieram drzwi i równocze
ś
nie podpalam sobie blach
ę
.
Słodko jest mówi
ć
do Wietnamczyka. Rozumie tylko co drugie słowo, ale wie,
ż
e to same
komplementy. Boi si
ę
troch
ę
makija
ż
u, ale widz
ą
c go, powolutku rozumie,
ż
e dzi
ś
nie b
ę
dzie
ostrych pieszczot. Chciałabym,
ż
eby przestał si
ę
ba
ć
. Nie powinien si
ę
ba
ć
, bo Cesarzowa chce mu
tylko podarowa
ć
wszystkie ciepłe morza, w jednej chwili naraz. Dostaje srebro z moim
ż
ółtym
proszeczkiem.
Jaram z nim drugiego, jeszcze mocniejszego macha. Mam głow
ę
jak prysznic, leci z niej co
ś
bardzo
ciepłego do reszty ciała, w dół. Kład
ę
zupełnie ju
ż
mi
ę
kkiego Wietnamczyka na łó
ż
ku i rozbieram do
pieszczot. Potem tylko trzymam go za r
ę
k
ę
i jest cudownie. A jeszcze pó
ź
niej puszczam t
ę
r
ę
k
ę
i
jest jeszcze bardziej miło. Bardzo gor
ą
co, dobrze i bez ruchu. A
ż
dzwoni telefon.
Najpierw dzwoni prawnik, mój prawnik, raz w tygodniu naprawd
ę
mój. Zaraz po nim - radny, mój
Strona 36
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
radny. Ciekawe, czy wiedza,
ż
e rozmawiaj
ą
z wielkim akwarium miodu, które wisi gdzie
ś
wysoko i
kołysze si
ę
jak dzwon. Pewnie tak, bo chc
ą
si
ę
spotka
ć
.
Nie wiem, czego chc
ą
, a tak naprawd
ę
to wiem, bo zawsze tak naprawd
ę
chc
ą
tego samego.
ś
eby
wyci
ą
gn
ąć
ich z tego wszystkiego, z tych wszystkich firm, stanowisk, biznesów, rodzin, dzieci,
ż
on,
domów. Z tego biegania w kółko za swoim własnym niewysranym jeszcze do ko
ń
ca gównem.
ś
eby
ich rozebra
ć
do naga i zanurzy
ć
w czym
ś
takim jak to morze w Izraelu. Niby Martwe, a ciepłe. Ale
Cesarzowa ju
ż
zacz
ę
ła robi
ć
dla nich domek. B
ę
d
ą
mogli si
ę
w nim schowa
ć
. I serwowa
ć
sobie
najsłodszy relaks
ś
wiata tak długo, jak długo to znios
ą
.
Powoli zaczyna robi
ć
si
ę
ciemno, ale ci
ą
gle dobrze wida
ć
trawnik. Wygl
ą
da jak zielony obrus z
plamami. Wsz
ę
dzie le
żą
te du
ż
e, br
ą
zowe kawały w bordowych kału
ż
ach sosu. Ja te
ż
mam gdzie
ś
bordow
ą
szmink
ę
i jak si
ę
wieczorem zamkn
ę
z Wietnamczykiem albo sam, to zrobi
ę
prawdziwy make-up. Mo
ż
e nawet na całym ciele, moim albo jego.
Drewniane drzwi, takie jakby wrota od stajni, s
ą
otwarte. Kto
ś
stoi w drzwiach z tac
ą
, ale przysypia i
kiwa si
ę
. Całuj
ę
go po głowie i karku. Mruczy, ale si
ę
nie budzi. Wcze
ś
niej był tutaj pensjonat
agroturystyczny, ranczo, szkoła jazdy konnej, stajnie. Kupiłem go ze wszystkim. Na otwarcie
wymy
ś
liłem sobie,
ż
eby zrobi
ć
tatarskiego grilla, jak w takim fiimie o D
ż
yngis-chanie. Pokazywali go
kiedy
ś
w telewizji, jak jeszcze pokazywali mongolskie fiimy.
Wietnamczyk musiał wyla
ć
cał
ą
wod
ę
z basenu,
ż
eby nala
ć
tam takiej zalewy grillowej, na
wysoko
ść
metra. Znalazłem go potem w tej zalewie, ale głow
ę
miał nad powierzchni
ą
. Chciałem go
wyci
ą
gn
ąć
,
ż
eby ocet i papryka nie poparzyły mu zabaweczek, które ma w spodniach. Ale
sam przysn
ą
łem, a jak si
ę
obudziłem, to zaczynało si
ę
robi
ć
ciemno i chyba go ju
ż
tam nie było.
Jaram sobie jeszcze par
ę
razy po małym maszku.
Ka
ż
de z moich dzieci ma swój apartamend. Apartamenciki s
ą
malutkie, ale bardzo mi
ę
kkie. A oni
nie potrzebuj
ą
wi
ę
kszych. Z
ż
adnego okna nie ma znaku
ż
ycia.
I bardzo dobrze. Nie trzeba,
ż
eby ruszali si
ę
, chodzili, s
ą
przecie
ż
u swojej najlepszej mamy. My
ś
le
ć
te
ż
nie musz
ą
za bardzo, nawet nie powinni,
ż
eby sobie nie m
ą
ci
ć
tej czekolady. Jeden ma nawet
własn
ą
firm
ę
, mał
ą
, ale niezł
ą
, bo wymy
ś
lił taki zestaw koktajlowy, plastikowy talerzyk z tak
ą
obsadk
ą
na kubeczek, tak
ż
e mo
ż
na je
ść
na stoj
ą
co i postawi
ć
kubek na tym samym talerzyku, z
którego si
ę
je,
ż
eby nie zawadzał. Wymy
ś
lił to, a teraz wszyscy to kupuj
ą
od niego, bo nikt
wcze
ś
niej na to nie wpadł. On niby mógłby teraz sobie o czym
ś
my
ś
le
ć
, bo pewnie wi
ę
kszo
ść
my
ś
li
ma przyjemnych. Ale po co? Tak zwany sukces ma si
ę
nie po to,
ż
eby o nim my
ś
le
ć
, tylko po to,
ż
eby ju
ż
o niczym nie musie
ć
my
ś
le
ć
.
Z budynku wychodzi Karni. Ka
żę
mu zabra
ć
kumys. Robi to jako
ś
wyj
ą
tkowo sprawnie. Bo poza
tym ogólnie jest spowolniony. Poprosił mnie dzisiaj o pozwolenie na ujaranie. Bał si
ę
, biedak. Nie
trzeba si
ę
mnie ba
ć
. Ja wiem najlepiej,
ż
e wszyscy potrzebuj
ą
troch
ę
szcz
ęś
cia. Pewnie chciał
zajeba
ć
kumys i wypi
ć
go jutro,
ż
eby go przeczy
ś
ciło. Mo
ż
e trzeba mu kaza
ć
,
ż
eby go wypił teraz. I
zwymiotował, oczywi
ś
cie. Taka mała kara.
Znowu si
ę
budz
ę
. Jest ju
ż
prawie zupełnie ciemno. Kawki troch
ę
skrzecz
ą
, ale jako
ś
nie
ś
miało.
Nasze konie musz
ą
je podnieca
ć
, ale s
ą
dla nich ci
ą
gle za gor
ą
ce albo za ostre. Jeden z nich si
ę
chyba ruszył. Nie, to kto
ś
przysn
ą
ł przy koniu. Mo
ż
e go przyci
ą
gn
ę
ło ciepło pieczeni. Ale po co mu
jeszcze jakie
ś
takie ciepło? Sam musi by
ć
ciepły jak nigdy. Jak przysn
ę
, a potem si
ę
obudz
ę
, to
wyci
ą
gn
ę
go z kału
ż
y i ujaram bardziej. Chocia
ż
nigdy nie b
ę
dzie a
ż
tak ujarany jak ja.
Nast
ę
pnego dnia rano budz
ę
si
ę
z tak
ą
słodk
ą
resztk
ą
ujarania, ale prawie trze
ź
wa. Wygl
ą
dam
przez okno. Mrówki zrobiły sobie co
ś
w rodzaju mrowiska w jednej z naszych klaczy. Ale jakie
ś
takie spokojne mrowisko.
Otwieram drzwi od pokoju. Czekam na bełkot zakneblowanego człowieka, ale najpierw wchodz
ą
chłopcy i staj
ą
zupełnie cicho, kiedy widz
ą
mój nowy make-up.
-
Ś
mier
ć
- przedstawiam si
ę
. Dopiero wtedy uspokajaj
ą
si
ę
i wracaj
ą
do swojego zaj
ę
cia. To
znaczy, taszcz
ą
fotel, na którym siedzi przywi
ą
zany Łukasz. Jest zakneblowany i ma banda
ż
na
r
ę
kach, tam, gdzie jest kciuk.
- Raz na tydzie
ń
to za mało - uspokajam go. - Ja wiem. Nawet raz dziennie to mo
ż
e by
ć
za mało,
jak chcesz si
ę
poczu
ć
tak jak ja.
Widz
ę
par
ę
takich ró
ż
owych rozmaza
ń
ców, które coraz cz
ęś
ciej widz
ę
, i nie mog
ę
trafi
ć
igł
ą
w jego
ż
ył
ę
, chocia
ż
chyba mu nabrzmiały. Łukasz cicho płacze. Szkoda,
ż
e nie ze wzruszenia. Ka
żę
,
ż
eby
Strona 37
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
Karni doko
ń
czył zastrzyk. Karni zastrzyki umie robi
ć
, kiedy
ś
robił sobie.
Przez chwil
ę
oczywi
ś
cie Łukasz prze
ż
ywa to, co ja. Potem oczy mu si
ę
wydłu
ż
aj
ą
i robi
ą
sko
ś
ne, a
przez knebel przeciekaj
ą
takie br
ą
zowe potoczki. To wymioty, dusi si
ę
nimi. Ka
żę
wszystkim
chłopakom ze mn
ą
zajara
ć
, bo chyba dobrze im to zrobi. Podaj
ę
im foli
ę
, pokój wypełnia si
ę
dymem
i robi si
ę
taki klimat, jak na obiedzie u starej, m
ą
drej, bardzo kochanej krewnej.
O pierwszej przyje
ż
d
ż
a radny. Nigdzie nie mo
ż
e znale
źć
swojego dziecka, które uciekło z o
ś
rodka
ju
ż
trzy miesi
ą
ce temu. Dopiero teraz, gdy ma tak
ą
szar
ą
, nieruchom
ą
twarz, wida
ć
, jak bardzo
podobny jest do syna. Mój makija
ż
chyba mu przeszkadza. Mo
ż
e my
ś
li,
ż
e ma to co
ś
wspólnego ze
spraw
ą
klubu.
Trzeba zało
ż
y
ć
klub zamkni
ę
ty, tylko dla kilkudziesi
ę
ciu osób. Kupiłem wła
ś
nie piwnic
ę
w centrum,
zupełnie odpowiedni
ą
. Zasada jest taka,
ż
e w klubie przez 24 godziny na dob
ę
jest przynajmniej
jedna ujarana osoba. To b
ę
dzie miejsce, w którym zawsze b
ę
dzie heroina. I jak kto
ś
b
ę
dzie chciał
kupi
ć
brauna i si
ę
ujara
ć
, zawsze b
ę
dzie
mógł tam przyj
ść
. B
ę
dzie tam miał jakby taki swój lepszy domek. Dla tych, co nie mog
ą
wyjecha
ć
z
miasta do mojego domku na wsi. Znam kogo
ś
, kto mógłby taki klub poprowadzi
ć
i nawet ozdobi
ć
go złotymi drucikami, chocia
ż
mo
ż
e ten kto
ś
niedługo umrze. Radny boi si
ę
tej zabawy z klubem.
Boi si
ę
wpadki, akcji z policj
ą
, kompromitacji
i czego jeszcze mo
ż
e ba
ć
si
ę
taki radny. Ale bardzo chce,
ż
ebym mu pomogła znale
źć
syna. A ja
mu pomog
ę
. Dam mu co
ś
lepszego od syna. Dam mu ulg
ę
.
Wyci
ą
gam foli
ę
i czekam. Po kilkunastu sekundach radny pokazuje na foli
ę
. Wybrał,
ż
eby si
ę
jednak poczu
ć
lepiej. Wci
ą
ga trzy gł
ę
bokie machy i robi si
ę
mi
ę
kki, prawie pluszowy, tak
ż
e mog
ę
go maca
ć
, przewraca
ć
i podnosi
ć
.
Zaczynam jednak my
ś
le
ć
,
ż
e mo
ż
e jeszcze lepiej b
ę
dzie, gdy poka
żę
mu jego syna. Zobaczy, jak
wielkie nieszcz
ęś
cie w ogóle go nie boli. I dopiero wtedy zrozumie, jak zajebiste jest to szcz
ęś
cie,
które czuje.
Patrzy prosz
ą
co na mnie i na blach
ę
.
-Spokojnie. Ksi
ęż
niczka Heroina zaraz do ciebie przyjdzie - mówi
ę
. A on powoli zaczyna rozumie
ć
,
ż
e nieprawdziwy nie jest makija
ż
, tylko to, co jest pod nim.
Kołysz
ę
go bardzo powoli na łó
ż
ku, a on rzyga na jasno.
Kiedy radny jest ju
ż
w swoim najlepszym
ś
nie, dzwoni
ę
do tak zwanego Złamanego. Tak go
nazywaj
ą
, bo ma złamany nos. Mieszka w kawalerce, wypełnionej resztkami złotych drucików. Złote
druciki to jego obsesja i kiedy
ś
mas
ę
ich nakupiŁ Teraz je wyprzedaje,
ż
eby kupi
ć
brauna.
- Halo? - mówi Złamany tym swoim grubym, ale troch
ę
miaucz
ą
cym głosem, jak u dziecka
olbrzyma.
- Halo, to ja - odpowiadam i wiem,
ż
e ma takie mróweczki, które mu chodz
ą
po plecach. - Masz do
mnie zaraz przyj
ść
.
- No bo wiesz, no ja przyjd
ę
, ale nie wiem, jak bardzo to b
ę
dzie zaraz, bo wiesz...
-Bo co?
- No bo ja ci przysn
ę
z par
ę
razy, jak wyjd
ę
na miasto. No bo wiesz, no bo to powinno by
ć
tak,
ż
eby
wsz
ę
dzie na mie
ś
cie były takie małe kapsuły, dokładnie wielko
ś
ci człowieka, nie wi
ę
ksze, obite od
ś
rodka jak
ąś
materi
ą
.
ś
eby jak idzie człowiek po mie
ś
cie i nagle za bardzo poczuje,
ż
e nie jest u
siebie,
ż
eby mógł tam si
ę
schowa
ć
i
ż
eby tam nic innego nie było.
- Szykuj
ę
dla ciebie takie miejsce,
ż
e jak raz przyjdziesz, ju
ż
nie b
ę
dziesz musiał wcale wychodzi
ć
.
Słysz
ę
, jak gdzie
ś
tam po drugiej stronie słuchawki przewalaj
ą
si
ę
jakie
ś
ci
ęż
kie masy. Chyba
wstaje, chyba przyjdzie. I chyba rzeczywi
ś
cie ju
ż
wi
ę
cej nie wyjdzie.
Wzywam Kamiego do mojego zamkni
ę
tego pokoiku. Kami dzi
ś
jest trze
ź
wy i twardy. W ogóle
cz
ę
sto musi by
ć
twardy, bo musi pilnowa
ć
,
ż
eby wszystko grało i tak dalej. Za ka
ż
dym razem, kiedy
jara, superrnocno to prze
ż
ywa, bo to jest co
ś
, co łamie twardego chłopca. Wymy
ś
liłam
nawet dla niego specjalne
ć
wiczenie,
ż
eby na trze
ź
wo poczuł takie samo mi
ę
kkie oddanie jak
wtedy, kiedy bierze człowieka heroina.
Wczoraj jarał, wi
ę
c na pewno ma zatwardzenie jak skurwysyn. Na
ś
rodku pokoju kład
ę
wielkie
lustro w złotych ramach. Kami wchodzi do pokoju, a ja ka
żę
mu si
ę
rozebra
ć
i kucn
ąć
nad łó
ż
kiem.
Potem jest mi tak dobrze,
ż
e zasypiam na minutk
ę
. Kiedy znowu widz
ę
Kamiego, wcale nie jest
Strona 38
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
rozebrany. Stoi nad tym lustrem i ci
ą
gle na mnie patrzy. Mam tak
ą
wizj
ę
,
ż
e Karni b
ę
dzie kucał,
st
ę
kał i próbował si
ę
wysra
ć
na mój rozkaz, a ja b
ę
d
ę
sobie patrzyła na jego odbyt w lustrze, czy
jaki
ś
zeschły br
ą
zowy glut jednak nie wychodzi. Mówi
ę
mu,
ż
e to taka mała kara za ten zajebany
kumys i za to,
ż
e si
ę
wtedy tak ujarał,
ż
e zasn
ą
ł przy pieczonym koniu.
Ale on ci
ą
gle si
ę
nie rusza.
Mo
ż
e ma jak
ąś
inn
ą
wizj
ę
. Na przykład tak
ą
,
ż
e ja jestem zwi
ą
zana, le
żę
policzkiem na koniu i
dmucham na mrówki koło mojej twarzy,
ż
eby je odstraszy
ć
, a on przykłada mi pistolet do głowy i
pyta, gdzie jest heroina.
Znowu budz
ę
si
ę
po paru sekundach snu, ale nic si
ę
nie zmieniło, bo Kami wci
ąż
stoi przede mn
ą
.
Wpasowuj
ę
si
ę
tak dobrze w fotel, jak gdyby wcale mnie tu nie było. Potem mówi
ę
Kamiemu,
ż
e to
był
ż
art, a jak dalej si
ę
na mnie gapi, daj
ę
mu blach
ę
. Bierzemy sobie po trzy machy i jemu nagle
ju
ż
nic nie przeszkadza, nawet to,
ż
e owijam si
ę
dookoła niego. Jakbym mu kazała posieka
ć
nad
lustrem, mo
ż
e by posiekał, chocia
ż
teraz to ju
ż
na pewno by si
ę
nie wysrał. Ale nie musi. Teraz ju
ż
jest mu dobrze, prawie tak jak mnie.
Bo je
ś
li o mnie chodzi, zawsze mam szcz
ęś
cie, prawdziwe, najwi
ę
ksze, takie,
ż
e ju
ż
si
ę
nie da
powi
ę
kszy
ć
. Ale wła
ś
nie dlatego nie mog
ę
si
ę
powstrzyma
ć
i ka
ż
demu, naprawd
ę
ka
ż
demu, chc
ę
to da
ć
. Tym bardzie), jim mocniej kto
ś
mo
ż
e to prze
ż
y
ć
. Jak mój mały, twardy Kami. A jest
jeszcze kto
ś
twardszy, wypróbowany. Taki jak si
ę
ziarnie, to z rozkosz
ą
.
Potem przychodzi Złamany, a wła
ś
ciwie chłopcy melduj
ą
mi,
ż
e znale
ź
li go przy bramie, na
chodniku, szcz
ęś
liwego. Nie mog
ę
si
ę
oprze
ć
,
ż
eby nie wyj
ść
i nie popatrze
ć
na niego. Jego twarz
ze złamanym nosem i irokezem to niezły widok, ale nie o to chodzi. Chc
ę
sobie popatrze
ć
na człowieka, który chciał najtotalniej poł
ą
czy
ć
si
ę
z Cesarzow
ą
Heroin
ą
.
Kiedy wychodz
ę
do niego, jest mu tak dobrze,
ż
e trudno z nim rozmawia
ć
. Ja zreszt
ą
wcale nie
musz
ę
rozmawia
ć
, bo jest mi tak dobrze, jak jemu, a nawet troch
ę
lepiej. Tyle
ż
e mój organizm jest
mocniejszy i nie przysypia tak łatwo. Jego wielkie oczy gapi
ą
si
ę
na mnie, na pewno czuje,
ż
e
jestem całkowicie wypełniony tym samym, co on. Mo
ż
e nawet czuje,
ż
e w moim przypadku nie ma
nic wi
ę
cej. Ka
żę
chłopakom zawie
źć
go do naszej piwnicy w
Ś
ródmie
ś
ciu i powiedzie
ć
mu, co ma
robi
ć
, kiedy ju
ż
b
ę
dzie mniej szcz
ęś
liwy.
Wracam do pokoju i wł
ą
czam radio na moj
ą
od pewnego czasu ulubion
ą
stacj
ę
.
- Ale to powinno by
ć
legalne - jaki
ś
gówniarz szczeka jak takie małe czarne pieski, chyba ratlerki.
- To prawda - mówi Mat swoim grubym głosem - to powinno by
ć
legalne, bo człowiek jest wolny i
ma prawo robi
ć
ze sob
ą
, co chce. Ale dlaczego ty si
ę
tak strasznie, no, podniecasz? Zakaz
ć
pania
mo
ż
e wkurzy
ć
. Ale a
ż
tak bardzo wkurza głównie tych, którzy po prostu chc
ą
ć
pa
ć
. Czy ty chcesz
ć
pa
ć
?
Milczenie. A potem kw
ę
ka sygnał zaj
ę
te".
- Hm - zastanawia si
ę
Mat. - Czy to tak trudno odpowiedzie
ć
na takie pytanie?
Dzwoni
ę
na numer antenowy dla słuchaczy tak szybko, jak mog
ę
. Znam go ju
ż
na pami
ęć
, chocia
ż
dzwoni
ę
po raz pierwszy.
- Mamy telefon. Halo?
- Halo - odpowiadam.
-Kim jeste
ś
?
- Nikt taki jeszcze do ciebie nie dzwonił.
- Ooo. A kim dokładnie jeste
ś
?
- Jestem heroina.
-Słucham?
- Jestem heroina.
- Jeste
ś
br
ą
zowym proszeczkiem?
-Nie. Jestem tym, co czujesz po br
ą
zowym proszeczku.
- Tylko tym? No to ubogie masz
ż
ycie.
- Ubogie? A dlaczego tylu ludzi chce czu
ć
to, co ja? Chc
ą
czu
ć
to i nic wi
ę
cej. Ka
ż
dy z nich chce
by
ć
mn
ą
.
- Kwestia gustu. A mo
ż
e ty nam powiesz, br
ą
zowy proszeczku, co wolisz: chcesz by
ć
legalny czy
nie?
- My
ś
l
ę
,
ż
e nie b
ę
d
ę
ani legalna, ani nielegalna, bo tak naprawd
ę
ju
ż
niedługo nie b
ę
dzie nikogo
takiego, kto mógłby zakaza
ć
. B
ę
d
ę
tylko ja. Bo ludzie najbardziej chc
ą
by
ć
szcz
ęś
liwi. I dlatego w
Strona 39
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
ko
ń
cu wszyscy przyjd
ą
do mnie.
- My
ś
l
ę
,
ż
e nasi słuchacze
ś
miej
ą
si
ę
z tego, co mówisz.
- Mog
ą
si
ę
ś
mia
ć
. Ale ty najlepiej wiesz,
ż
e tak jest. Mo
ż
esz mówi
ć
, co chcesz. Mo
ż
esz powiedzie
ć
na przykład,
ż
e jestem morderc
ą
. Albo
ż
e jestem nudna. Ale czy zaprzeczysz,
ż
e dałam ci
najwi
ę
ksze szcz
ęś
cie w
ż
yciu, i nikt inny ani nic innego ju
ż
nigdy nie da ci czego
ś
takiego?
Milczenie.
- Hm - mówi wreszcie Mat. - Mo
ż
e i tak. Ale nie wiem, czy człowiek
ż
yje po to,
ż
eby by
ć
szcz
ęś
liwy.
Nie wiem, czy szcz
ęś
cie zawsze robi ludziom dobrze. Pami
ę
tam, co si
ę
działo, kiedy
ć
pałem. Byłem
bardzo szcz
ęś
liwy, ale działy si
ę
takie rzeczy,
ż
e teraz nie mog
ę
o nich
spokojnie my
ś
le
ć
. I ci
ą
gle je sobie przypominam. A jak wy uwa
ż
acie? Czy my
ś
licie,
ż
e szcz
ęś
cie
zawsze jest dobre dla człowieka? A mo
ż
e kto
ś
my
ś
li inaczej? Nasz telefon...
Rozł
ą
czam si
ę
. Potem, kiedy Mat ko
ń
czy program, dzwoni
ę
jeszcze do niego na telefon redakcyjny.
- Halo? To ja, heroina - mówi
ę
wesoło.
- O kurwa, to ty? Jak si
ę
nazywasz? Zajebista rozmowa wyszła. Byłe
ś
niesamowity.
- Nie tak niesamowity, jak ty. Zdałe
ś
egzamin.
- Jaki, kurwa, egzamin? - interesuje si
ę
Mat.
- Nie dałe
ś
dupy heroinie.
- Słuchaj, powiedz mi, jak si
ę
nazywasz i co robisz.
- Mam taki o
ś
rodek dla uzale
ż
nionych. Głównie dla alkoholików, ale dla heroinistów te
ż
. Mo
ż
e si
ę
zainteresujesz, bo robimy co
ś
, czego nikt jeszcze w tym kraju nie robi. Mamy taki o
ś
rodek
agroturystyczny na południe od Warszawy. Sauna, dobra kuchnia. To, oczywi
ś
cie, nie jest dla
biednych alkoholików. I to nie jest zwykły o
ś
rodek odwykowy. My ich nie uczymy,
ż
eby nie pili.
- Nie. Serwujecie im Mai Tai, Blue Lagoon i Yellow Boxera.
- Mo
ż
na tak powiedzie
ć
. My ich uczymy, jak obchodzi
ć
si
ę
z alkoholem. Jak pi
ć
mało. Jak pi
ć
dla
przyjemno
ś
ci, ale tak,
ż
eby si
ę
nie upija
ć
. Robimy to, czego niby nie da si
ę
zrobi
ć
z alkoholikiem.
- Hm - zamruczał Mat - mo
ż
e, mo
ż
e... Wiesz, mam czasem jaki
ś
problemik z alkoholem, mo
ż
e taki
kurs by mi si
ę
przydał... Czekaj, ale powiedziałe
ś
mi,
ż
e macie te
ż
heroinistów. Czy wy uczycie ich,
jak jara
ć
mało?
- Powiedzmy, jak jara
ć
odpowiednio. Interesuje ci
ę
to?
-Nie.
Trzask. Mat odło
ż
ył słuchawk
ę
. Chyba jednak nie chce,
ż
eby było mu dobrze. To mo
ż
e by
ć
jedyny
człowiek, który na to zasługuje.
Facet, który poznał szcz
ęś
cie, a jednak umie je odrzuci
ć
, to facet, który b
ę
dzie na tyle silny,
ż
eby
wytrzyma
ć
szcz
ęś
cie. Jak najszybciej powinien by
ć
szcz
ęś
liwy.
ojciec Mata wygl
ą
da jak skrzy
ż
owanie wikinga z chomikiem. Ma długie białe włosy, biał
ą
brod
ę
,
szerok
ą
twarz z du
ż
ymi policzkami i du
żą
szcz
ę
k
ą
. Wszystko razem przypomina tak zwanego Boga
Ojca.
Przyszłam do niego bez makija
ż
u. On wie,
ż
e jestem kim
ś
, kto ma szcz
ęś
cie. I du
ż
o pieni
ę
dzy.
Ojciec Mata jest naukowcem, wykładowc
ą
. Pierwszy raz umówiłam si
ę
z nim w jego gabinecie na
uniwerku. Powiedziałam mu od razu,
ż
e kiedy
ś
nie sko
ń
czyłam tych moich studiów i nigdy nie
zajmowałam si
ę
histori
ą
, ale bardzo mnie interesuj
ą
nowoczesne badania historyczne, troch
ę
szerzej potraktowane. Mam pieni
ą
dze i mog
ę
sfinansowa
ć
badania oraz wydanie ksi
ąż
ki na pewien specjalny temat.
On chciał wiedzie
ć
na jaki temat.
Odpowiedziałam,
ż
e temat jest skomplikowany i lepiej go przedyskutowa
ć
w komfortowych
warunkach. Zaprosiłam go do siebie do domu. Przy okazji b
ę
dzie mógł zobaczy
ć
firm
ę
eksportuj
ą
c
ą
plastikowe zestawy koktajlowe, któr
ą
niedawno przej
ę
łam. Tak
ż
eby wiedział, sk
ą
d
bior
ę
pieni
ą
dze na sponsorowanie naukowców. I przy okazji mo
ż
e wpa
ść
do mnie, do domu,
zapozna
ć
si
ę
z mistrzostwem moich kucharzy.
Od razu jak zobaczyłam jego policzki i usta, wiedziałam,
ż
e nie odrzuci takiej propozycji.
Trzy dni pó
ź
niej siedzieli
ś
my w salonie go
ś
cinnym i pili
ś
my sake na gor
ą
co. Nie bardzo chciało mi
si
ę
wymy
ś
la
ć
tematu do tych bada
ń
, wi
ę
c jak przyszedł, powiedziałam mu o najprostszej sprawie.
Chodziło o co
ś
takiego, jak
ksi
ąż
ki typu Krótka historia grobów albo
Ś
wiatowa historia kolorów. Tylko
ż
e to miało by
ć
o
przyjemno
ś
ciach. O tym,
ż
e ludzie odkrywali wci
ąż
wi
ę
ksze i mocniejsze przyjemno
ś
ci i pewnie
Strona 40
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
zbli
ż
aj
ą
si
ę
powoli do tego,
ż
eby odkry
ć
najwi
ę
ksz
ą
przyjemno
ść
. Tak
ą
,
ż
e ju
ż
nie b
ę
dzie
nawet małego miejsca na co
ś
nieprzyjemnego. Mogłam sfinansowa
ć
badania w całej Europie,
gdyby trzeba było je
ź
dzi
ć
po jakich
ś
uniwersytetach czy bibliotekach.
- To ciekawy temat - ojciec Mata u
ś
miechn
ą
ł si
ę
w tej swojej białej brodzie. - Pozwoli pan,
ż
e
zapytam, dlaczego tak pana zainteresował?
Miałam ró
ż
ne powody. Tak
ż
e osobiste. Ale mógł by
ć
spokojny, nie chciałam finansowa
ć
bada
ń
po
to,
ż
eby znale
źć
t
ę
najwi
ę
ksz
ą
przyjemno
ść
. Nie potrzebuj
ę
jej szuka
ć
. W moim
ż
yciu nie ma w
ogóle nic nieprzyjemnego. Ju
ż
raczej ciekawiłoby mnie odnalezienie człowieka, który dałby rad
ę
ż
y
ć
w stanie nieustaj
ą
cej, wielkiej przyjemno
ś
ci i nie złamałby si
ę
przy tym. Dlatego interesuje mnie
taki temat: jak ludzie znosz
ą
przyjemno
ś
ci i dlaczego znosz
ą
je tak
ź
le.
On zacz
ą
ł co
ś
mówi
ć
o takich rzeczach jak antropologia, kultura, historia, idea i fundusze na
badania. Rzuciłam do
ść
powa
ż
n
ą
kwot
ę
, wi
ę
c na chwil
ę
przycichł, a wtedy kucharze podali nam
dania. Dzisiaj oni podawali do stołu, bo wygl
ą
dali odpowiednio, byli
ż
ółci.
Potrawy zacz
ę
ły robi
ć
swoje ju
ż
od pierwszej chwili, takie były aromatyczne i kolorowe. Ojciec Mata
na pewno wielu rzeczy próbował, ale czego
ś
takiego jeszcze nie. Pocz
ą
tkowo starał si
ę
jeszcze
kontrolowa
ć
, co
ś
mówi
ć
mi
ę
dzy jednym rzutem na talerz a drugim, ale kiedy zobaczył moje
przyzwolenie, pozwolił sobie na wielkie ob
ż
arstwo.
- O, panie Robercie, to jest takie dobre - wybełkotał po godzinie, podczas której kucharze tylko
przynosili potrawy i odnosili talerze. - Tak przyjemnie mi si
ę
wsz
ę
dzie zrobiło. Wie pan, ciekawe,
ż
e
po takim ob
ż
arstwie czuj
ę
si
ę
tak dobrze. Tak mi si
ę
ciepło zrobiło, nawet w głow
ę
.
- To jest wła
ś
nie to, co czuje dziecko, kiedy po raz pierwszy pije mleko matki. Tak wła
ś
nie działa
dobry, prawdziwy pokarm. Jedyny pokarm, jaki człowiek powinien wprowadza
ć
do organizmu.
Zrobiony przy pomocy specjalnego ciepła. To jest ciemne ciepło, takie jak to,
które jest w organizmie matki, tylko o wiele mocniejsze. Ogrzewa nie tylko ciało. Mo
ż
e wchodzi
ć
do
człowieka przez usta, tak
ż
e z jedzeniem.
U
ś
miechaj
ą
c si
ę
, wymiotował.
- Przepraszam, przepraszam... To jest niesamowite... - charczał ze szcz
ęś
cia. - Chyba nie jestem
przyzwyczajony... Gdzie mo
ż
na dosta
ć
takie jedzenie?
- Chce pan to poczu
ć
jeszcze mocniej?
Potem zrobiło si
ę
czarno, ciepło i tak kleisto, chocia
ż
ja nie przyjaralam. Pami
ę
tam,
ż
e mówiłam
jeszcze du
ż
o jakich
ś
rzeczy, potem spali
ś
my, potem znowu nie spali
ś
my, tylko le
ż
eli
ś
my na
łó
ż
kach. Ja mówiłam prawie cały czas.
Opowiadałam mu o tym, jak kocham Mata i jak bardzo zrobi
ę
mu dobrze. I jak bardzo kocham jego,
bo jest ojcem Mata i dlatego
ż
e w ogóle kocham wszystkich. I nad ranem chciałam,
ż
eby
opowiedział co
ś
o Macie, chocia
ż
zacz
ę
łam si
ę
ju
ż
troch
ę
wstydzi
ć
. Bo ju
ż
wiedziałam,
ż
e nie
trzeba było tego mówi
ć
, tym bardziej
ż
e on te
ż
trze
ź
wiał. My
ś
lałam,
ż
e jak troch
ę
przetrze
ź
wiej
ę
, to
si
ę
jako
ś
skontroluj
ę
.
Ale im bardziej trze
ź
wiałam, tym bardziej mi si
ę
chciało Mata i to jako
ś
tak,
ż
e a
ż
si
ę
wstydziłam za
to, jaka jestem na trze
ź
wo. Za ka
ż
dym razem, kiedy otwierałam usta,
ż
eby powiedzie
ć
co
ś
innego,
to jako
ś
tak zawsze mnie skr
ę
cało,
ż
e co
ś
w ko
ń
cu zaczynałam o Macie, a potem musiałam znowu
wpasowywa
ć
si
ę
tak dokładnie w po
ś
ciel, jakby
mnie tu nie było. Jego ojciec chyba dochodził do siebie, bo coraz bardziej wygl
ą
dał jak potargana
sowa.
W ko
ń
cu znowu zajarałam i zacz
ę
łam jeszcze bardziej kocha
ć
. Tak bardzo,
ż
e a
ż
przestało mi si
ę
chcie
ć
o tym mówi
ć
. Nie było ju
ż
tak,
ż
e musz
ę
Mata mie
ć
totalnie,
ż
e musz
ę
wybłaga
ć
u ojca,
ż
eby
mi go tu doprowadził. Mo
ż
e wystarczyłoby mi widzie
ć
go, rozmawia
ć
, by
ć
z nim tak normalnie, jak
ludzie, którzy s
ą
z nim blisko. I jak to pomy
ś
lałam, zaraz potem zrobiło si
ę
naprawd
ę
ciemno i
ciepło.
TO JEDNA Z NAJBARDZIEJ NIEZWYKŁYCH RZECZY, kiedy co
ś
, co było stare, zu
ż
yte i
zesztywniałe, młodnieje nagle na twoich oczach i robi si
ę
mi
ę
kkie. I chocia
ż
niby nic si
ę
nie dzieje,
jest tylko bardzo, bardzo spokojnie, nie zdziwiłabym si
ę
, gdyby si
ę
okazało,
ż
e tych kilka zeschłych
paj
ą
ków z pokurczonymi nó
ż
kami, które nie wiadomo co robiły w samochodzie, ma w sobie co
ś
z
kwiatków.
Mam tak
ą
kulk
ę
. Od czasu do czasu ugniatam j
ą
sobie w dłoni i wczoraj nawet nie zauwa
ż
yłam,
ż
e
Strona 41
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
tak długo j
ą
gniotłam, a
ż
zrobił si
ę
z niej taki mi
ę
kki placuszek o konsystencji plasteliny. Jak to
dobrze,
ż
e mieszkam sama. Jak to dobrze,
ż
e ju
ż
nie mieszkam w domu. Nikt si
ę
nie martwi,
ż
e nie
ma mnie w domu. Ludzie dzwoni
ą
na komórk
ę
.
Nikt mnie nie znajdzie, bo ci
ą
gle jestem w ró
ż
nych miejscach. Czuj
ę
si
ę
troch
ę
tak jak wtedy, kiedy
miałam czterna
ś
cie lat i uciekłam z domu. Tyle
ż
e teraz jestem bardzo spokojna.
Ten ogromny spokój pomaga mi prowadzi
ć
samochód.
Przez cały dzie
ń
je
ż
d
żę
po ró
ż
nych, głównie pustych okolicach. W nocy zatrzymuj
ę
si
ę
w lesie,
rozkładam tylne siedzenia i
ś
pi
ę
. Dobrze,
ż
e mam kombi. Wystarczy,
ż
e rozło
żę
siedzenia, rzuc
ę
materac i mog
ę
sobie le
ż
e
ć
z zamkni
ę
tymi oczami. Oficjalnie wzi
ę
łam urlop zdrowotny.
Na razie nikt nieznajomy nie pytał o mnie. Policja te
ż
nie.
T
ę
skni
ę
tylko za Matem. Oczywi
ś
cie, to te
ż
nie jest w
ż
aden sposób bolesne. Ta t
ę
sknota to
ogromne rozrzewnienie, dojrzale i słodkie, gdy my
ś
l
ę
o Maciu, z którym ostatni kontakt był
nieudany.
Ciekawe,
ż
e najwi
ę
kszy w
ż
yciu spokój ogarn
ą
ł mnie dopiero po tym, jak zabiłam człowieka. A
wła
ś
ciwie troch
ę
wcze
ś
niej, ale od tej pory mnie nie opuszcza. Bo miałam tyle przytomno
ś
ci
umysłu,
ż
eby zrozumie
ć
,
ż
e wielka torba z be
ż
owym proszkiem mnie uspokoi i trzeba j
ą
zabra
ć
. I
ż
eby powiedzie
ć
ochroniarzom,
ż
e tamten
ś
pi i nie
chce by
ć
budzony do wieczora. Chocia
ż
chyba cierpiałam, musiała by
ć
wtedy we mnie jeszcze
resztka spokoju z wieczoru. Inaczej zesrałabym si
ę
ze strachu. A teraz w ogóle nie sram. Nie
musz
ę
te
ż
je
ść
, uwolniłam si
ę
od wszystkich funkcji
ż
yciowych. Ciało jest jakie
ś
lekkie, bardzo
słodkie, ale jakby nieistniej
ą
ce, jest tylko słodycz w miejscu ciała. Jestem przecie
ż
czystymi
uczuciami, gł
ę
bokimi i rozlewnymi. Nie musz
ę
nawet spa
ć
, bo wła
ś
ciwie przez cały czas
ani
ś
pi
ę
, ani nie
ś
pi
ę
, tylko jestem gdzie
ś
pomi
ę
dzy. Ciekawe,
ż
e za pierwszym razem miałam
mdło
ś
ci. Ale zaraz potem zrobiło mi si
ę
tak gor
ą
co. Jak wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłam
mojego synka.
Taki stan powinien by
ć
dost
ę
pny tylko dla odpowiednio słodkich istot. One mog
ą
si
ę
tak naturalnie
w nim rozpłyn
ąć
. Zła istota zatruje sob
ą
nawet najsłodszy stan, gdy za spraw
ą
jakiej
ś
małej pomyłki
ten stan j
ą
ogarnie. Ohydnie jest, gdy taki robal próbuje po
ż
re
ć
- i to
ze smakiem - to, co tak bardzo kochasz. To, co tylko do ciebie nale
ż
y.
Pal
ę
jeszcze troch
ę
proszku. Sporo dymu pewnie si
ę
marnuje, bo organizm jeszcze nie
przyzwyczaił si
ę
do wchłaniania wi
ę
kszych ilo
ś
ci. Ale dym mo
ż
e si
ę
marnowa
ć
, mam jeszcze pół
kilo. Nawet mój umysł nie do ko
ń
ca obejmuje to bogactwo. To znaczy obejmuje je, ale nie jest w
stanie go podzieli
ć
, wyliczy
ć
, ile to dni i godzin. Od dłu
ż
szego czasu trwa ci
ą
gle ta sama godzina.
Zaje
ż
d
ż
am pod dom i wychodz
ę
, ale chocia
ż
niby si
ę
ruszam, jestem nieporuszona. Ba
ś
ki nie
powinno by
ć
o tej porze, na pewno jest z tym swoim współpracownikiem. Macio b
ę
dzie sam. Na
klatce schodowej pal
ę
jeszcze raz na parapecie, potem przemierzam kilka intensywnych,
g
ę
stych metrów, aby wreszcie zadzwoni
ć
do drzwi.
- Maciu! - wołam.
- Id
ź
sobie - mówi dziecko zza drzwi.
-Maciu, otwórz. Cokolwiek by si
ę
działo, jestem twoim ojcem.
- Nie jeste
ś
moim ojcem.
- Ale
ż
co ty mówisz - odpowiadam spokojnie, nawet z pewn
ą
słodycz
ą
. - Nigdy mi tego nie
odbierzesz. Nosiłem cie na r
ę
kach. Pami
ę
tam, jak wypluwałe
ś
smoczek, a potem płakałe
ś
,
ż
e ju
ż
go nie masz. Kiedy ci go znowu wkładałem, byłe
ś
wniebowzi
ę
ty. Czy wiesz, co czuje ojciec do
dziecka? Chc
ę
tylko,
ż
eby zawsze było ci tak, jak wtedy.
- Znam ci
ę
. Nie jeste
ś
moim ojcem.
- Maciu! Maciu!
Drzwi powoli si
ę
otwieraj
ą
. Wchodz
ę
do
ś
rodka. On ma tak napi
ę
te mi
ęś
nie twarzy,
ż
e oczy robi
ą
mu si
ę
długie, jak u trupa. Patrz
ę
mu w oczy. On patrzy w moje.
- No rzeczywi
ś
cie, to prawda - przyznaj
ę
. - Nie jestem twoim ojcem. Jestem twoj
ą
mam
ą
. Twoj
ą
prawdziw
ą
mam
ą
.
-Jeste
ś
ujarany! Jeste
ś
ujarany - mówi, a potem kaszle dziwnie, sucho i gło
ś
no.
- Maciu - mówi
ę
. - Ja nie jestem ujarana. Ja jestem heroina.
Zamyka oczy.
- Maciu, to dobrze. Znowu b
ę
dziesz miał mam
ę
- mówi
ę
, wymijaj
ą
c kredens. - Znowu b
ę
dziesz miał
Strona 42
Pi
ą
tek Tomasz - Heroina
to, czego tak strasznie, strasznie trzeba.
Dziecko odwraca si
ę
ode mnie plecami i idzie do łazienki. Zamyka si
ę
na haczyk. Jako
ś
musz
ę
mu
to tam dostarczy
ć
. Oczywi
ś
cie, nawet gdy to zrobi
ę
, on mógłby nie zapali
ć
. Ale wła
ś
nie dlatego
musi zapali
ć
.
Id
ę
do kuchni. W kuchni jest małe okienko tu
ż
pod sufitem, które wychodzi na łazienk
ę
. Wdrapuj
ę
si
ę
na stół, otwieram to okienko, a potem wrzucam Maciowi do łazienki foli
ę
, zapalniczk
ę
, dwie
ć
wiartki brauna w woreczkach.
Potem czekam kilka długich chwil, a
ż
nagle cały kibel robi si
ę
gor
ą
cy, a głowa wypełnia si
ę
słodkim
lukrem, który zaraz twardnieje, ale przez to robi si
ę
jeszcze mocniejszy. Znowu jestem istot
ą
absolutnie szcz
ęś
liw
ą
i spokojn
ą
jak
ś
mier
ć
.
KONIEC
Strona 43