Baker Mark Najwiekszy psycholog wszech czasow

background image

Mark Baker

Największy psycholog wszech czasów
przełożyła Aleksandra Wolnicka

Wydawnictwo Jacek Santorski & Co

Tytuł oryginału The Greatest Psychologist Who Ever Lived

Redakcja Krystyna Koziorowska
Korekta Dorota Piekarska

Skład i łamanie Adam Poczciwek

Projekt okładki Agnieszka Spyrka

Druk i oprawa Grafmar
Copyright © 2001 by Mark W. Baker Published by arrangement with

HarperSanFrancisco, a division of

HarperCollins Publishers, Inc. Copyright © for the Polish edition by

Jacek Santorski & Co, 2003
ISBN 83-88875-45-0

JACEK SANTORSKI & CO ul. Alzacka 15 a, 03-972 Warszawa

www.jsantorski.pl

e-mail:wydawnictwo@jsantorski. com.pl
dział sprzedaży: tel. 022 616 29 36, 616 29 28

fax 022 616 12 72

Spis treści

Podziękowania............................................9
Wprowadzenie...........................................11

CZĘŚĆ PIERWSZA

Zrozumieć ludzi..........................................15

1. Zrozumieć, jak ludzie myślą .............................17
Dlaczego Jezus posługiwał się przypowieściami............18

Jak dostrzec prawdę .........................,...........20

Dlaczego staramy się być obiektywni .........................22

Można się mylić w dobrej wierze............................23
Nie potępiaj tego, czego nie rozumiesz........................25

Wolność od potępiania samego siebie.........................27

Dlaczego wyciągamy pochopne wnioski.......................30

Być pokornym jak Albert Einstein ...........................31

Prawda nie jest względna..................................32
Pokora nie jest tym samym co pasywność......................34

Dlaczego terapeuci muszą być pokorni........................36

Jezus jako terapeuta .....................................38

2. Zrozumieć innych: dobrzy czy źli?........................41
Czy Jezus uważał ludzi za złych z natury?......................42

Problem traktowania ludzi jako złych z natury..................44

Czy ludzie są z natury dobrzy?..............................47

Czy Jezus uważał ludzi za dobrych z natury? ...................49
Problem traktowania ludzi jako dobrych z natury................50

Ludzie nie są ani dobrzy, ani źli.............................53

Wizerunek Boga na ziemi .................................56

Błędna interpretacja sensu życia Jezusa........................58
Powrót do raju .........................................60

3. Zrozumieć rozwój......................................62

Gdy świadomość jest źródłem rozwoju........................62

Gdy rozwój jest źródłem świadomości ........................64
Zawzięty umysł to owoc zawziętego serca.....................66

Dlaczego ludzie nie potrafią się zmienić.......................67

Przestać żyć przeszłością ..................................69

W jaki sposób ludzie się rozwijają ...........................71
Terapeuci i żarówki......................................73

Czasami nie można wrócić do domu .........................75

background image

Rozwój to praca ........................................77

4. Zrozumieć grzech i psychopatologie.......................80

Patologia egoizmu.......................................81
Zdrowie i zbawienie to ukierunkowanie się na innych.............83

Rola pokuty w terapii ....................................85

Prawdziwe i fałszywe poczucie winy..........................88

Gdybyśmy wszyscy byli doskonali, któż by grzeszył?..............91
Gdy mieć rację znaczy grzeszyć .............................93

Czy zaparcie się samego siebie to przejaw duchowej

dojrzałości czy raczej nieprawidłowo funkcjonującej psychiki?.......95

Grzech jest osobistym problemem ...........................97
Kto idzie do piekła? .....................................98

Zbawienie i psychoterapia................................100

5. Zrozumieć religię .....................................103

Rytuały religijne.......................................104
Im dalej, tym gorzej.....................................105

Dlaczego Freud krytykował fundamentalizm religijny............107

Dlaczego Jezus krytykował fundamentalizm religijny.............109

Kłopoty z religią.......................................111
Konserwatywny fundamentalista ...........................113

Liberalny fundamentalista ................................115

Cel religii............................................117

Cel zasad religijnych ....................................119
Tajemnica sensownego życia ..............................122

6. Zrozumieć uzależnienie ................................124

Uzależnienie i bałwochwalstwo ............................125

To przeklęte myślenie ...................................127
Problem z narkotykami..................................129

Narkotyki nie pomogą ci dojrzeć...........................132

Uzależnienie od seksu ...................................135

Uzależnienie od religii...................................137
Czy można się uzależnić od terapii?.........................139

Posiadanie potrzeb nie uzależnia cię od innych.................142

Jak odnaleźć spokój ducha................................144

Nie możesz sam siebie uleczyć.............................146

Lekarstwem jest miłość ..................................149
Dlaczego Bóg nie toleruje bałwochwalstwa....................151

CZĘŚĆ DRUGA

Poznać samego siebie ....................................155

7. Poznać swoje uczucia..................................157
Bądź jak dziecko, ale nie bądź dziecinny......................158

Rola uczuć w rozwoju człowieka ...........................160

Rola uczuć w naszych kontaktach z innymi....................162

Jak przetrwać cierpienie .................................164
Dlaczego cierpienie rodzi traumę? ..........................166

Ludzie są racjonalizującymi zwierzętami......................168

Granice logicznego rozumowania...........................170

Dlaczego robimy to, co robimy ............................172
Inteligencja emocjonalna.................................174

8. Poznać swoją podświadomość...........................176

Żyjemy dzięki wierze, nie dzięki wzrokowi....................177

Jesteśmy niewolnikami swoich przyzwyczajeń..................178
Nie bądź tak pewny siebie................................180

Przecież zawsze robiliśmy to w ten sposób!....................182

Lekarstwo pochodzi z wnętrza.............................184

To, o czym nie wiesz, może cię zranić........................185
Pamięć to nie to samo co rzeczywistość ......................187

Leczenie nienawiści.....................................189

background image

Historia się powtarza, chyba że..............................191

9. Poznać duchową pełnię ................................194

Wojna psychologii z religią ...............................195
Gdy religia staje się sposobem obrony .......................197

Gdy psychologia staje się sposobem obrony ...................198

Jezus głosił miłość, nie zasady .............................200

Zachęta .............................................202
Bezpieczeństwo........................................204

Nie jesteś sam.........................................205

Być kochanym za to, kim się jest ...........................207

Misja Jezusa a psychologia................................209
Przebaczenie i uzdrowienie ...............................211

10. Poznać swoją wewnętrzną moc.........................214

Definicja wewnętrznej mocy ..............................215

Moc indywidualnego poznania.............................217
Moc empatii..........................................219

Moc współczucia.......................................221

Moc identyfikowania się z innymi ..........................223

Ludzie czy polityka? ....................................225
Moc zdrowej samooceny.................................227

Różnica między pewnością siebie a arogancją..................228

Cena wewnętrznej mocy .................................230

11. Poznać swoje duchowe „ja"............................232
Prawość .............................................233

Tylko grzesznicy mogą być prawi...........................236

Fałszywe poczucie własnej prawości.........................239

Mit indywidualizmu ....................................242
Nie jesteś bogiem ......................................244

Klucz do naszego duchowego „ja"..........................246

Miłość własna.........................................248

Skupienie się na swoim „ja" to nie to samo co egoizm............251
Zakończenie............................................255

Przypisy............................................... 257

Wykaz skrótów

Mt
Ewangelia wg św. Mateusza

Mk

Ewangelia wg św. Marka

Łk
Ewangelia wg św. Łukasza

J

Ewangelia wg św. Jana

IKor
Pierwszy List do Koryntian

2 Kor

Drugi List do Koryntian

Rz
List do Rzymian

Hbr

List do Hebrajczyków

Koh
Księga Koheleta, czyli Eklezjastesa

Rdz

Księga Rodzaju

Wj
Księga wyjścia

Podziękowania

background image

Wszystkie moje dokonania to owoc moich kontaktów z ludźmi. Ta książka nie

jest wyjątkiem. Chcę podziękować mojej żonie Barbarze i mojemu synowi

Brendanowi za to, że cierpliwie sekundowali mi przy jej narodzinach.
Podziękowania niech przyjmą także J. D. Hinton i Gary Verboon, którzy -

jak na dobrych przyjaciół przystało - pomogli mi skoncentrować się na

pisaniu. Dziękuję Mimi Craven za ekspertyzę fotograficzną. Dziękuję

Carmen Berry, Therezie Yerboon, dr. Donowi i Simone Morga-nom, Timowi i
Joan Smithom, Dwightowi i Virginii Case'om, Eugene'owi i Virginii Lowe,

Michaelowi i Lorraine Chapmanom, dr. Peterowi i Kary Radestockom, dr Lynn

Becker, dr. Danowi Spectorowi oraz Madisonowi i Lindzie Masonom za ich

przyjaźń, która całkowicie mnie odmieniła. Dziękuję dr. Scottowi Weime-
rowi, dr. Maćkowi Harndenowi, dr. Steve'owi Murrayowi, dr. Joemu Venemie,

dr. Waltowi i Frań Beckerom oraz Ellen Rhodzie za to, że przez lata

kształtowali moje życie duchowe.

Jestem wdzięczny wszystkim moim pacjentom, zarówno dawnym, jak i obecnym,
dzięki którym tak wiele dowiedziałem się

0 ludziach. Jestem wdzięczny dr. Robertowi Stolorowowi, który nauczył

mnie rozmyślania nad terapią. Podziękowania niech przyjmą moi

przyjaciele i koledzy z La Vie Counselling Center, a zwłaszcza Jeanie
Price, Greta Hassel, Clint Daniels, dr Curtis Miller oraz dr Jim Bickley,

którzy wraz z Janet Joslyn i dr. Ala-nem Karlbelnigiem wnieśli ogromny

wkład do przemyśleń zawartych w tej książce. Jestem również wdzięczny

Dennisowi Pa-lumbo, dr. Bruce'owi Howardowi, Mickiemu Alterowi, dr Eliza-
beth Crim, dr. Robowi Piehlowi oraz dr. Craigowi Wagnerowi, dzięki którym

zacząłem rozumieć moich pacjentów w stopniu, jakiego nie mógłbym osiągnąć

samodzielnie. Dziękuję też dr. Howardowi Bacalowi, który wywarł olbrzymi

wpływ na mnie osobiście.
Chciałbym także podziękować moim rodzicom - Charlesowi

1 Dianę Bakerom - oraz rodzeństwu: Timowi, Pauli, Mitchowi,

Phillipowi i Lisie, którzy nadali kształt memu dzieciństwu i zachęcali

mnie do studiowania psychologii. Dziękuję wspólnotom religijnym kościołów
prezbiteriańskich w Westwood i Brentwood za udzielenie mi gościny, bym w

spokoju mógł snuć rozmyślania na temat psychologii i teologii. Jestem

szczególnie wdzięczny Julie Castiglii z Agencji Wydawniczej Castiglia

oraz Gideonowi Weilo-wi i Johnowi Loudonowi z Harper San Francisco za to,

że zaakceptowali pomysł tej książki i pomogli mi przenieść moje idee na
papier.

Wpro wadzenie

Jezus rozumiał ludzi. Dowodzi tego fakt, że wywarł prawdopodobnie

największy wpływ na historię świata. Nauki, jakie głosił dwa tysiące lat
temu, wędrując po Ziemi Świętej, stały się podwaliną kultur, zarzewiem

wojen i odmieniły losy wielu ludzi. Jako psycholog wielokrotnie

zastanawiałem się, w czym tkwiła tak olbrzymia moc owych nauk. Po wielu

latach badań doszedłem do następującego wniosku: aby zrozumieć, dlaczego
słowa Jezusa miały tak wielki wpływ na jego słuchaczy, należy pojąć ich

psychologiczne przesłanie. Biorąc pod uwagę powszechnie znane współczesne

teorie psychologiczne, śmiem twierdzić, że Jezus zdobywał wiernych

słuchaczy dzięki znakomitemu psychologicznemu podejściu do ludzi.
Przez ponad dwadzieścia lat zgłębiałem zarówno teologię, jak i

psychologię. Odkryłem, że studiowanie jednej z tych dyscyplin ułatwia mi

poznanie drugiej - i na odwrót. Wciąż nie przestają mnie zadziwiać

podobieństwa między duchowymi i emocjonalnymi regułami, od których zależy
zdrowie człowieka.

Freud uważał religię za rodzaj protezy, jaką człowiek podpiera się w

walce z własną bezsilnością. Jego teza zapoczątkowała -toczącą się po

dziś dzień - wojnę między psychologią a religią. Niektórzy psycholodzy
uważają religię za kult, ograniczający ludzki potencjał; równocześnie

pewni ludzie związani z religią kultem nazywają psychologię. Odkryłem, że

background image

źródłem animozji występujących po obu stronach jest strach. A strach

uniemożliwia wszelkie zrozumienie. Ludzie mogą się nawzajem zrozumieć

dopiero wtedy, gdy zamiast sobie grozić, zaczną się słuchać.
Wiele lat temu kolega poprosił mnie, bym zastąpił go podczas niedzielnej

prelekcji w kościele. Chociaż sprawy kościoła były mi zupełnie obce,

zgodziłem się wygłosić jeden ze swoich wykładów z dziedziny psychologii,

skierowany do religijnej publiczności. Po kilku minutach mojej przemowy
jakiś mężczyzna podniósł dłoń i powiedział: „To mogłoby być interesujące

we wtorkowy wieczór w bibliotece lub podobnym miejscu, ale nie godzi się

tego

11
słuchać w Dzień Pański w Domu Bożym!". Nie muszę chyba dodawać, że nie

miałem łatwej publiczności. Niestety, z podobnym wrogim nastawieniem

ludzi religijnych do „laickiej psychologii" spotkałem się wówczas nie po

raz pierwszy i nie ostatni.
Trzeba jednak przyznać, że wzajemna antypatia podtrzymywana jest po obu

stronach. Kiedyś, po odbyciu trudnej dyskusji na temat chrześcijaństwa z

grupą psychoanalityków, podzieliłem się z przyjacielem - również

psychoanalitykiem - swoim rozczarowaniem dotyczącym, jak mi się wydawało,
ich pełnego uprzedzeń stosunku do osób wierzących. Wyjaśnił mi ich

zachowanie w następujący sposób: „Dobrze znam tych ludzi i nie sądzę, by

spotkali chociaż jednego terapeutę, który byłby inteligentny i

jednocześnie był chrześcijaninem". Właśnie tacy psychoanalitycy,
podtrzymujący swoje uprzedzenia wobec ludzi religijnych, których

wykluczyli ze swego życia zawodowego, są równie winni jak ludzie

wierzący, nie dopuszczający psychologii do swego życia religijnego.

Na szczęście Freud nie miał ostatniego zdania ani w kwestii religii, ani
psychologii. Współcześni psycholodzy, dokonujący ponownej oceny poglądów

Freuda, powinni zająć się również jego uprzedzeniem wobec religii. Od

kilku lat z zapartym tchem śledzę nowe odkrycia w dziedzinie psychologii.

Zdumiewają mnie podobieństwa między współczesnymi teoriami a liczącymi
niemal dwa tysiące kt naukami Jezusa.

Jezus nauczał w sposób subiektywny, posługując się przypowieściami;

współczesne psychoanalityczne teorie intersubiektyw-ności wyjaśniają nam,

dlaczego tak właśnie postępował. Jezus wierzył, że kontakt z Bogiem jest

źródłem zbawienia; psychoanalityczne teorie relacji z obiektem tłumaczą,
dlaczego ma to sens z punktu widzenia psychologii. Jezus utożsamiał się z

Kimś istniejącym poza Nim; teorie psychologiczne w podobny sposób

tłumaczą istnienie naszego „ja". Jezus pochwalał szczerość dziecięcych

emocji; wyt}umaczenie tego znajdziemy w psychologicznych koncepcjach
afektu. Jezus wiedział, że w umyśle może toczyć się walka między dwiema

siłami; my zaś wiemy, że nasza podświadomość może toczyć walkę z naszą

świadomością. Jezus traktował

12
grzech w kategoriach zerwania więzi człowieka z Bogiem; według

współczesnych teorii zjawiska psychopatologiczne są wynikiem zerwanych

więzi. To, co Jezus nazywał bałwochwalstwem, psycholodzy nazywają

uzależnieniem. Jezus nauczał, że powinniśmy poznać Boga, a wówczas On
również nas pozna; celem terapii jest leczenie poprzez empatię. Jezus

tłumaczył, że prawość to kontakt z Bogiem na płaszczyźnie wertykalnej;

natomiast psycholodzy opisują zdrowie psychiczne jako efekt związków

międzyludzkich na płaszczyźnie horyzontalnej. A to dopiero początek.
Na temat nauk Jezusa napisano wiele książek. Większości z nas nie jest

obca tradycyjna interpretacja jego słów, chciałbym jednak rzucić nowe

światło na ich odwieczną mądrość. Analiza współczesnych teorii

psychoanalitycznych umożliwiła mi spojrzenie pod innym kątem na naukę
Jezusa i wzbogaciła życie moje oraz moich pacjentów. Odkryłem, że

najnowsze osiągnięcia psychologii nie tylko nie kłócą się z przesłaniem

background image

Jezusa, lecz czynią je wręcz bardziej zrozumiałym, pełnym psychologicznej

głębi, której wcześniej nie dostrzegałem. Książka ta rzuca świeże

spojrzenie na dobrze znane przypowieści, pozwalając w świetle
współczesnej myśli psychologicznej czerpać nową mądrość ze słów Jezusa.

W kolejnych rozdziałach skoncentruję się na różnych koncepcjach

psychoanalitycznych, ilustrując je naukami Jezusa. W przypisach

zamieściłem odnośniki dla tych, którzy chcieliby zapoznać się z naukowymi
pracami psychoanalitycznymi na dany temat. Te skomplikowane koncepcje

starałem się gaśnic w jak najprostszych słowach, nie upraszczając jednak

ich znaczenia. Moim celem było zachowanie jednocześnie prostoty i pełni

znaczeń, choć czasami wydawało się to prawie niemożliwe.
Wierzę, że wiele zasad religijnych zawartych w naukach Jezusa może nam

pomóc w naszych usiłowaniach zachowania zdrowia psychicznego. Dlatego

zamieściłem w tej książce przykłady, ukazujące sposób, w jaki owe zasady

odnoszą się do współczesnego człowieka. Przykłady te są wzięte z życia
ludzi, z którymi pracowałem, których poznałem osobiście lub o których

tylko czyta-

13

łem. Ze względu na obowiązującą mnie dyskrecję, opisane postacie nie są
prawdziwe, lecz łączą w sobie cechy różnych osób. Cytaty z Biblii

pochodzą z New International Version of the Bibie, z wyjątkiem tych,

które zostały inaczej oznaczone. Bez względu na osobiste poglądy

religijne i psychologiczne, wszyscy możemy czerpać korzyści z tej
wiecznie aktualnej mądrości.

... * t i" : "i ?

Część I

Zrozumieć ludzi

Zrozumieć, jak ludzie myślą

„Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je

przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię,
jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i

staje się większe od innych jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że

ptaki podniebne gnieżdżą się w jego cieniu".

W wielu takich przypowieściach gtosit im naukę, o ile mogli [ją]

rozumieć. A bez przypowieści nie
przemawiał do nich.

Mk4, 30-34'

Życie oparte jest na wierze. Jezus wiedział, że większość rzeczy robimy w

życiu „na wiarę". Chcielibyśmy uważać się za istoty racjonalne,
opierające się w życiu na logicznych przesłankach. Jednak prawda jest

taka, że choć staramy się myśleć racjonalnie, większość decyzji

podejmujemy na podstawie tego, co aktualnie czujemy i w co wierzymy,

dorabiając po fakcie logiczne usprawiedliwienia. Jezus posługiwał się
przypowieściami, aby zmusić nas do konfrontacji z tym, w co wierzymy,

zamiast z tym, co - jak nam się wydaje - wiemy. Zdawał sobie sprawę, że

ludzie wolą myśleć, iż wiedzą więcej, niż naprawdę wiedzą.

Ponieważ zaś nasza wiedza nie jest tak wielka, jak nam się wy-daje,
prawdziwie mądry człowiek jest zawsze pełen pokory. Jezus nie napisał

żadnej książki, nauczał przez przypowieści i prowadził ludzi ku prawdzie,

dając im swoje życie za przykład. Był pewny siebie, nie będąc arogancki,

wierzył w absolutne wartości, nie będąc surowy, i głosił prawdę o sobie,
nie osądzając przy tym innych.

Jezus potrafił dotrzeć do ludzi dzięki swoim umiejętnościom

psychologicznym, które my dopiero zaczynamy poznawać. Za-

17
miast wygłaszać naukowe prelekcje oparte na swojej wiedzy teologicznej, z

pokorą nauczał poprzez proste historie. W swojej mądrości nie przemawiał

background image

do ludzi protekcjonalnie; wykorzystywał proste środki komunikacyjne, by

mówić do nich. Mówił w taki sposób, by ludzie go słuchali, ponieważ

dobrze wiedział, jak sprawić, by chcieli słuchać. Moim zdaniem, Jezus
potrafił tak doskonale porozumiewać się z ludźmi, ponieważ wiedział to,

czego dowodzi współczesna psychologia: że człowiek kieruje się w życiu

bardziej tym, w co wierzy, niż tym, co naprawdę wie.

Najostrzejsze słowa krytyki Jezus kierował do nauczycieli głoszących
wiedzę teologiczną - mimo że sam był jednym z nich. Nie krytykował jednak

ich wiedzy, lecz ich arogancję. Mówił, że wiedza głoszona przez

nieprzystępnych ludzi staje się toksyczna. Im więcej wiemy, tym bardziej

powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, jak wielu rzeczy jeszcze nie
wiemy. Arogancja jest przejawem braku pewności siebie, a okazujący ją

ludzie dowodzą jedynie swojej niewiedzy. Jezus wiedział, że ludzkie idee

są nieporadnymi próbami przybliżenia człowiekowi wszechświata, i zawsze

brał to pod uwagę w swych genialnych - z psychologicznego punktu widzenia
- naukach. Głęboko wierzę, że chcąc opanować sztukę skutecznej

komunikacji, musimy najpierw nauczyć się tego, co Jezus wiedział na temat

związku pomiędzy wiedzą a pokorą2. Prawdziwi mędrcy z pokorą odnoszą się

do swojej mądrości. Pamiętają bowiem, że w życiu wiara jest ważniejsza od
wiedzy.

Dlaczego Jezus posługiwał się przypowieściami

A bez przypowieści nie przemawiał do nich.

Mk 4. 34
Jezus wiedział, w jaki sposób ludzie rozumują. Był jednym z najlepszych

nauczycieli wszech czasów, ponieważ zdawał sobie sprawę, że człowiek

odbiera wszystko ze swojego własnego punktu widzenia. Nie zakładał, że

jego słowa zawsze będą zrozumiane, i dlatego nauczał poprzez
przypowieści.

18

Przypowieść to prawda o rzeczywistości ujęta w formę krótkiej historii.

Człowiek może czerpać z niej tyle wskazówek, ile w danej chwili jest w
stanie sobie przyswoić, a następnie wprowadzać je w życie. W miarę jak

dojrzewa i rozwija się, może powrócić do przypowieści i próbować ponownie

ją odczytać, zyskując nowe wskazówki na życiową drogę.

Mnie przypowieści pomogły zrozumieć życie. Przydały mi się zwłaszcza w

jednym z najtrudniejszych momentów, kiedy nie potrafiłem odnaleźć sensu w
swoim cierpieniu. Był to czas, gdy wszystko kwestionowałem, czas

rozmyślań jak-to-możliwe-że-Bóg-istnieje-skoro-ja-cierpię. Byłem w

rozpaczy i nic nie mogło mnie pocieszyć.

Zdarzyło mi się wówczas wybrać w odwiedziny do brata, zamierzając
wypłakać mu się ze swoich smutków. Tim jest geologiem i większość czasu

spędza w terenie. Niewiele mówi, ale gdy już coś powie, zazwyczaj ma to

głębszy sens. Zawsze uważałem go za człowieka pokornego, w najlepszym

znaczeniu tego słowa.
Siedziałem zatem w jego kuchni, wyglądając jak półtora nieszczęścia i

czując się beznadziejnie, gdy Tim nagle się odezwał: „Wiesz, Mark, kiedy

ostatnio prowadziłem badania, uderzyło mnie, jak skonstruowany jest

świat. Nasza ekipa wdrapała się na najwyższe wzniesienie w okolicy.
Byliśmy zachwyceni widokiem roztaczającym się ze szczytu. Przeżycia w

górach zawsze są niezwykłe. Kiedy jest się tak wysoko, powyżej linii

lasu, widać, że drzewa rosną tylko do pewnej wysokości, bo wyżej już by

nie przeżyły. Na samym szczycie w ogóle nic nie rośnie. Ale jeśli spojrzy
się w dół, można zauważyć coś bardzo ciekawego. Życie toczy się w

dolinach".

Z przypowieści Tima dotarła do mnie prawda, że cierpienie jest bolesne,

ale prowadzi do dojrzałości. Ważne, by we wszystkim doszukiwać się sensu,
a przypowieść brata pomogła mi go odnaleźć. Nigdy nie zapomnę, co Tim

background image

powiedział tamtego dnia. Nie uśmierzyło to mojego bólu, ale pomogło mi go

lepiej znosić.

Przypowieści nie zmieniają naszego życia - one pomagają nam zmienić
perspektywę, z jakiej na nie spoglądamy. Jezus posługi-

19

wał się przypowieściami, by pomóc nam, gdy tego najbardziej potrzebujemy,

ponieważ człowiek rozumuje na podstawie własnego punktu widzenia.
Zazwyczaj nie udaje nam się zmienić faktów, możemy jednak zmienić

perspektywę, z jakiej je oceniamy.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Pewne rzeczy rozumiemy wyłącznie z własnego punktu

widzenia.
Jak dostrzec prawdę

Ja jestem drogą i prawdą, i życiem.

J 14,6

Na swoją pierwszą sesję terapeutyczną Don przyszedł z listą. Nie lubił
marnować czasu, a ponieważ terapia kosztuje, chciał od razu przedstawić

mi swoje życiowe problemy i otrzymać ode mnie wskazówki, jak ma je

rozwiązać.

Mimo iż nie tylko podczas terapii lubię pomagać ludziom, szybko zdałem
sobie sprawę, że Don nie potrzebuje ode mnie porady. Wydawało mu się, że

gdy tylko uzyska konkretne wskazówki, będzie mógł naprawić wszystko, co

szwankuje w jego życiu. Wiem z doświadczenia, że większość ludzi

dysponuje o wiele większą wiedzą, niż jest im to potrzebne w życiu, i być
może właśnie dlatego przychodzą na terapię.

Gdy zbliżał się koniec sesji, Don poprosił mnie o „pracę domową", którą

mógłby wykonać w czasie poprzedzającym kolejne spotkanie.

- Nie będę ci nic zadawał - powiedziałem.
- Dlaczego nie? - zapytał.

- Ponieważ w ten sposób dowiedziesz jedynie, że jesteś facetem

wykonującym to, co zostało mu przydzielone do wykonania, a to już wiemy.

Przyszedłeś tu, żeby dowiedzieć się czegoś nowego o sobie. Moim zdaniem,
wykorzystałbyś pracę domową, by nakłaść sobie jeszcze więcej do głowy, a

tymczasem my musimy wyciągnąć jak najwięcej z twojego serca.

Stopniowo życie Dona zaczęło się zmieniać, choć nadal dawałem mu bardzo

niewiele rad. Oferowałem mu za to inny rodzaj

20
kontaktu niż te, z jakimi miał w życiu do czynienia. Zaczął się mniej

koncentrować na tym, co ja myślałem o pewnych faktach, a bardziej na tym,

jak on się z nimi czuł. W miarę jak uczył się coraz bardziej mi ufać,

coraz głębiej zapuszczał się w te sfery swojego życia, których nigdy
dotąd nie zbadał. Im więcej dowiadywał się o sobie, tym łatwiej było mu

zrozumieć, dlaczego kiedyś podjął takie, a nie inne decyzje. Don odkrył

najważniejszą prawdę o swoim życiu nie dzięki moim poradom, lecz dzięki

temu, że zbudowana przez nas więź umożliwiła mu lepsze zrozumienie samego
siebie.

Jezus wiedział, że polegając wyłącznie na swoim intelekcie, człowiek

nigdy całkowicie nie zrozumie prawdy o swoim życiu. Nie mówił:

„Pozwólcie, że nauczę was, czym jest prawda", lecz mówił: „Ja jestem
Prawdą". Wiedział, że najwyższy stopień wiedzy można osiągnąć jedynie

dzięki związkom opartym na wierze i zaufaniu, nie zaś dzięki większej

ilości informacji. Na proste pytania odpowiadał posługując się

przenośniami, wciągając słuchaczy w dialog i w związek ze sobą.
Duchowa zasada, mówiąca, że najważniejszych życiowych prawd uczymy się

poprzez nasze związki, jest podstawą mojej terapii. Wszyscy świadomie lub

podświadomie3 ulegamy poglądom, które wpływają na nasze postrzeganie

rzeczywistości. Dlatego prawdę możemy poznać wyłącznie na podstawie
swoich własnych doświadczeń. Z psychologicznego punktu widzenia

niemożliwe jest całkowite wyeliminowanie wpływu naszego umysłu na to, jak

background image

postrzegamy świat, tym bardziej że z reguły nie jesteśmy świadomi naszych

własnych odczuć. A zatem wszystko, co - jak nam się wydaje - pojęliśmy w

sposób rozumowy, zostało już przepuszczone przez filtr naszych przekonań.
Terapia pozwala pacjentowi na zbudowanie więzi umożliwiającej mu lepsze

zrozumienie samego siebie i - co za tym idzie - wszystkich prawd

składających się na jego życie.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Najważniejszych prawd uczymy się poprzez nasze
związki.

21

Dlaczego staramy się być obiektywni

A jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe
czyny.

Mi II, 19

Craig i Betty mieli w życiu podobne zasady i cele, co sprawiało, że byli

dobraną parą, a ich małżeństwo przez pierwszych kilka lat funkcjonowało
prawidłowo. Jednak w miarę upływu czasu Betty była coraz mniej zadowolona

ze związku z Craigiem. Gdy próbowała rozmawiać z nim o swoich obawach

dotyczących ich małżeństwa, miała wrażenie, że rozmowy te prowadzą

donikąd. W końcu przestała z nim dyskutować, gdyż za każdym razem
kończyło się to kłótnią, ona zaś dochodziła do wniosku, że zwyczajnie nie

ma racji. Betty szanowała Craiga, ale coraz rzadziej czuła się przy nim

na tyle pewnie, by porozmawiać o swoich obawach - i to nie dawało jej

spokoju.
- Zawsze byłem ci wierny, zawsze troszczyłem się o ciebie i dzieci. Moim

zdaniem, nie masz powodów do obaw. Gdybyś choć raz spojrzała na to

obiektywnie, przekonałabyś się, że nasze małżeństwo jest udane -

powtarzał Craig.
- Nie chodzi o to, które z nas ma rację, a które jej nie ma -odpowiadała

Betty. - Chodzi o to, że nie czuję się na tyle pewnie, by mówić ci, co

czuję.

- Pewnie? - odpierał Craig. - Nie zauważasz oczywistych rzeczy! Masz
ładny dom, konto w banku, a ja ubezpieczyłem się na życie na równy milion

dolarów. Pewniej mogłabyś się czuć tylko wtedy, gdybym umarł.

Tego typu dyskusje nie pomagały Betty.

Dopiero gdy zgłosili się na terapię małżeńską, Betty zaczęła mieć inne

zdanie na temat ich związku. Craig zrozumiał, że obiektywne fakty, na
które chciał zwrócić uwagę żony, wcale jej nie pomagają. Nie chciała

kłócić się z nim o to, czy jej obawy są irracjonalne, czy nie. Chciała,

aby zrozumiał, że tak czy owak, boi się i potrzebuje jego wsparcia. Betty

nie zwierzała się Craigowi ze swoich obaw po to, by coś naprawił;
dzieliła się z nim osobistymi uczuciami w nadziei, że to ich do siebie

zbliży. Z kolei starania Craiga, by być obiektywnym, sprawiały, że czuł

się lepiej w roli męża; w ten

22
sposób przynajmniej cokolwiek rozumiał. Wolał skupiać się na faktach -

kłopot polegał jednak na tym, że to w żaden sposób nie pomagało Betty.

Potrzebowała, by mąż jej wysłuchał i okazał współczucie. Bywają chwile,

gdy nasze próby bycia obiektywnym mijają się z celem. Gdy Craig zdał
sobie z tego sprawę, mógł dać Betty to, czego od niego oczekiwała, i w

ten sposób jej pomóc.

Ludzie mają tendencję do gloryfikowania obiektywności. Mówimy „Proszę

podać mi fakty", jak gdyby otrzymanie obiektywnych informacji było
najważniejsze. Wnioski, jakie wyciągamy na podstawie obiektywnych faktów,

dają nam poczucie bezpieczeństwa. Możemy wówczas skoncentrować się na

naszych codziennych sprawach, nie marnując czasu ani energii na

zastanawianie się nad problemami, które rozwiązaliśmy. Dla Jezusa jednak
mądrość była o wiele ważniejsza niż gromadzenie obiektywnych faktów.

Przekładanie posiadanej wiedzy na związki z innymi ludźmi było dla niego

background image

ważniejsze, niż jej gromadzenie. To właśnie miał na myśli, mówiąc: „A

jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny". Obiektywnie możemy

mieć rację na temat czegoś, co ma katastrofalny wpływ na nasze kontakty z
ludźmi, mądrość polega jednak na tym, by zawsze brać pod uwagę

konsekwencje naszych działań.

Jezus nauczał, że obstawanie przy obiektywnych faktach może być czasami

niebezpieczne. Z tego powodu wybuchały wojny, upadały religie, rozpadały
się małżeństwa i przyjaźnie, a dzieci wydziedziczano. Czasem ceną

wygranej kłótni jest koniec związku. Jak mówi stare porzekadło, w

małżeństwie można być szczę-śliwym albo mieć rację.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Szukaj raczej mądrości niż wiedzy. Można się mylić
w dobrej wierze

Błogosławieni ubodzy w duchu.

Mt5.3

Czasami pokładamy wielką wiarę w nasze przemyślenia, gdyż daje nam to
złudne poczucie bezpieczeństwa. Możemy szczerze wierzyć w to, że mamy

rację, i równie szczerze się mylić4. Jezus

23

ostrzegał nas, by nie mylić szczerości z prawdą. Nikt z nas nie wierzyłby
w to, w co wierzy, gdyby uważał to za fałsz. Wierzymy w coś, co uważamy

za prawdę. Jezus nauczał, że powinniśmy z pokorą traktować swoją wiedzę,

ponieważ prawdę możemy poznać wyłącznie ze swojego punktu widzenia.

Kiedy jeszcze studiowałem, pewna grupa kontrkulturowych chrześcijan
wysyłała kaznodziejów do jednego z najbardziej ruch-liwych zakątków na

terenie mojej uczelni w nadziei, że znajdą tam chętnych słuchaczy.

Zwróciłem uwagę na jednego z nich, studenta - mijałem go regularnie, gdy

z całą mocą głosił nauki Jezusa. Jego szczerość i siła przekonywania
zrobiły na mnie duże wrażenie. Ponieważ był bardzo pewny siebie i swoje

kazania wygłaszał miesiącami, byłem przekonany, że udało mu się nakłonić

wiele osób do przyłączenia się do jego grupy. W końcu pewnego dnia

zapytałem go: „Ile osób nawróciło się dzięki twojej posłudze?". Ku memu
wielkiemu zdziwieniu, kaznodzieja odparł: „Prawdę mówiąc, nikt. Ale to

bez znaczenia. To i tak jest moje powołanie".

Ten człowiek szczerze wierzył, że to, co robi, jest słuszne. Końcowy

efekt jego starań nie był tak ważny, jak zapał, z jakim wykonywał swoje

zadanie. I choć nawet przez chwilę nie wątpiłem w jego szczerość,
zacząłem się zastanawiać, czy miał rację, mówiąc o swoim powołaniu. To,

że działał w dobrej wierze, nie oznaczało jeszcze, że rzeczywiście ją

miał. Prawdę mówiąc, wiedziałem, że swoimi naukami obraził dziesiątki

studentów, którzy nie chcieli identyfikować się z kimś tak obojętnym na
los innych, a co za tym idzie - nie interesował ich Bóg, o którym

nauczał. Mieli wrażenie, że kaznodzieja mówi im o Bogu, który nie ma nic

wspólnego z ich codziennym życiem. Tymczasem on chciał im przekazać coś

dokładnie odwrotnego.
Ów kaznodzieja zapomniał jednak o pewnej ważnej życiowej prawdzie, którą

Jezus z pewnością chciałby mu przekazać. Osoba o silnych przekonaniach

potrzebuje zarówno silnego charakteru, jak i znacznej elastyczności.

Ludzie dojrzali pod względem psychicznym mają dość odwagi, aby szczerze
poświęcić się jakiejś

24

sprawie, a jednocześnie pamiętają, że w swoim stosunku do niej mogą się

szczerze mylić. Na tym właśnie polega związek między wiedzą i pokorą.
Jezus mówił: „Błogosławieni ubodzy w duchu", ponieważ brak pokory uderza

w tych, którzy są niepokorni. Wiedział, że udawanie, iż posiadło się

wszystkie odpowiedzi, prowadzi do nieszczęścia, ponieważ mimo dobrych

intencji, wciąż możemy się bardzo mylić.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie myl szczerości z prawdą; możesz się bowiem

mylić w dobrej wierze.

background image

Nie potępia) tego, czego nie rozumiesz

Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni.

Lk 6, 37
Jest taka stara opowieść o trzech ślepcach, którzy spotkali słonia. Gdy

później zapytano ich, jak wygląda słoń, każdy odrzekł co innego. Pierwszy

powiedział, że słoń przypomina wielkiego węża ogrodowego, drugi, że

wygląda jak kij od szczotki, a trzeci, że jak pień drzewa. Każdy z nich
opisywał słonia na podstawie własnych doświadczeń. Nie można stwierdzić,

że któryś z nich miał rację lub że się mylił; każdy mówił ze swojej

własnej perspekty-wy. Świadomość, że wszyscy jesteśmy takimi ślepcami,

nie potrafiącymi dostrzec tego, co mamy tuż przed nosem, powinna nauczyć
nas pokory.

Lukę i Annie zgłosili się na terapię małżeńską, ponieważ czuli, że

osiągnęli martwy punkt w swoim związku. Annie była osobą konserwatywną,

która zwierzała się ze swych najgłębszych uczuć tylko garstce
wypróbowanych przyjaciół. Lukę zaś był wy-gadanym, odnoszącym sukcesy

biznesmenem, dbającym o rodzinę, oddanym mężem i ojcem.

Podczas naszych spotkań zmagaliśmy się z różnymi problemami, jednak

Luke'owi najbardziej przeszkadzało to, że Annie jest „zbyt wrażliwa". Za
każdym razem gdy się sprzeczali, wybuchała płaczem lub czuła się urażona,

Lukę zaś wpadał w złość i za-

25

rzucał jej, że nie zachowuje się „racjonalnie". Kiedy zgłosili się na
terapię, zajmowali w związku dwie całkowicie skrajne postawy. Lukę

zachowywał się w sposób chłodny i racjonalny, a Annie była przesadnie

emocjonalna. Reakcje partnera często sprawiają, że zaczynamy zachowywać

się w sposób będący skrajną wersją naszych zachowań z początku związku.
Wychowanie Luke'a zadecydowało o tym, że zawsze robił to, co należy -

niezależnie co o tym myślał i jak się z tym czuł. Najważniejsze było dla

niego postępować słusznie; uczucia były zawsze na drugim miejscu. Z tego

też powodu Lukę nigdy nie pozwalał sobie na to, by w pełni przeżywać
swoje uczucia. Liczyło się to, że można na nim polegać; uczucia tylko

przeszkadzały.

Ponieważ Annie tak łatwo przychodziło wyrażanie uczuć, Lukę wciąż czuł

się wytrącony z równowagi. W miarę upływu czasu coraz bardziej bał się

okazywanych przez nią emocji, ponieważ nie wiedział, jak na nie reagować.
Boimy się tego, czego nie znamy. „Och nie, ty znowu to samo!" - jęczał,

gdy tylko Annie zaczynała mówić o swoich uczuciach. Całe to „królestwo

uczuć" było dla Luke'a jedną wielką niewiadomą. W rezultacie zaczął bać

się silnych emocji i surowo oceniał ludzi, którzy je okazywali. „Nie
obchodzi mnie, jak się w związku z tym czujesz. Po prostu to zrób" -

zwykł mawiać. Oczywiście, na skutek takich słów Annie reagowała jeszcze

bardziej emocjonalnie, co tylko pogarszało sprawę.

Wzajemne relacje Luke'a i Annie zaczęły się poprawiać w momencie, gdy
zdali sobie sprawę, że oboje mają Annie za złe jej uczuciowy charakter.

Stosunek Luke'a do Annie zmienił się, gdy uświadomił sobie, że osądzał

jej uczucia, ponieważ ich nie rozumiał. Zrozumiał, że uczucia same w

sobie nie są ani dobre, ani złe; stanowią po prostu jeszcze jedno źródło
informacji na temat drugiej osoby, niezbędnych dla prawidłowego

funkcjonowania małżeństwa. Zdał sobie sprawę, że wysłuchanie, co Annie ma

mu do powiedzenia na temat swoich uczuć, może być pomocne. Lukę uzdrowił

swoje małżeństwo w chwili, gdy przestał być tak bardzo pewny, że Annie
jest zbyt uczuciowa, i spojrzał na problemy z jej perspektywy.

26

To z kolei pomogło Annie - przestała się obwiniać, że reaguje na wszystko

zbyt emocjonalnie. Nie była osobą „zbyt uczuciową", była po prostu kimś,
kto czuł się źle z powodu własnych reakcji emocjonalnych. Spirala

nakręcała się za każdym razem, gdy Annie była zdenerwowana lub czymś się

background image

martwiła. Gdy w końcu pozwoliła sobie na swobodne wyrażanie uczuć,

pojawiały się one i odchodziły w sposób bardziej naturalny. Lukę i Annie

nadal się ze sobą sprzeczają, ale teraz szybciej przechodzą nad tym do
porządku. Kiedy jest już po wszystkim, Lukę zwykle mówi: „Wiesz, cieszę

się, że o tym porozmawialiśmy". Lukę i Annie przestali się nawzajem

ranić, ponieważ zrozumieli, że potępianie Annie za jej emocjonalne

reakcje wynika z ich niezrozumienia.
Jezus ostrzegał nas przed uleganiem pokusie osądzania innych. Wiedział,

że bez względu na to, na czym opieramy swoje sądy, nasza opinia będzie

zabarwiona naszymi uprzedzeniami, zaś posiadane informacje nigdy nie będą

na tyle kompletne, abyśmy mogli wydać sprawiedliwy wyrok. To właśnie
sprawia, że wielu z nas czuje się niepewnie. Chcielibyśmy wierzyć, że

znamy całą prawdę na dany temat, ponieważ czujemy się pewnie jedynie

wtedy, gdy wiemy, że nic nowego nas nie zaskoczy i nie zachwieje naszej

równowagi. Ten lęk przed nieznanym leży u podstaw nietolerancji i
sprawia, że w myślach dokonujemy osądów. Gdy się boimy, potępiamy to,

czego nie rozumiemy.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Osądzając innych, potępiamy samych siebie.

Wolność od potępiania samego siebie
Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to,

aby świat potępił.

J3. 17

Kirsten zgłosiła się do mnie na leczenie, ponieważ sabotowała własną
karierę zawodową i nie rozumiała, dlaczego to robi. Awansowała w firmie

na kierownicze stanowisko i teraz każdego dnia żyła w panice,

uniemożliwiającej jej wykonywanie obowiąz-

27
ków, obawiając się zwolnienia. Brak poczucia bezpieczeństwa paraliżował

ją.

Minęło kilka miesięcy, zanim udało nam się zrozumieć przyczyny, dla

których Kirsten torpedowała własny sukces. Tak naprawdę nie była dumna
ani z siebie, ani ze swoich osiągnięć. Wręcz przeciwnie, w ogóle nie była

z siebie dumna. Nienawidziła samej siebie i starała się to zatuszować,

odnosząc sukcesy w pracy i osiągając wysoki status materialny. Starała

się stwarzać jak najlepsze pozory, ponieważ była przekonana, że w głębi

duszy jest złym człowiekiem. Kirsten wpadła w pułapkę potępiania samej
siebie.

Dzieciństwo Kirsten upłynęło na sprzątaniu po matce alkoho-liczce i

próbach ukrycia swego zażenowania przed resztą świata. Przez większość

czasu Kirsten albo się bała, albo płonęła ze wstydu. Jakby tego było
mato, jej matka przestała pić, gdy Kirsten była nastolatką, i poświęciła

się niesieniu pomocy ludziom mniej uprzywilejowanym. Wynagrodziła Kirsten

i całej rodzinie swoje dawne zachowanie, za co Kirsten miała być jej

wdzięczna.
Kirsten sądziła, że nienawidzi samej siebie za swój stosunek do matki.

Okazało się jednak, że obiektem jej nienawiści jest ktoś inny - ona

nienawidziła matki. Nigdy nie pozwoliła sobie na to, by się na nią

gniewać, głównie z powodu strachu i upokorzeń, jakie odczuwała jako
dziecko. Jej zadaniem było radzenie sobie z problemami i stwarzanie

pozorów. Tymczasem od początku obwiniała się za zachowanie matki.

Uważała, że gdyby była lepszym dzieckiem, matka nie musiałaby pić, i w

końcu doszła do wniosku, że nie jest warta tego, by rodzona matka się nią
zajmowała. Dopóki Kirsten obwiniała się za swoje nieszczęśliwe

dzieciństwo, dopóty tkwiło w niej przekonanie, iż nie zasługuje na to, by

odnosić w życiu sukcesy.

Od chwili gdy Kirsten zdała sobie z tego sprawę, wszystko zaczęło się
zmieniać. Potępiając samą siebie, żyła w taki sposób, jak gdyby jej

przeznaczeniem było pasmo porażek. Nigdy nic jej się nie uda i tyle. Gdy

background image

sobie to jednak uświadomiła, jej myślenie zmieniło się z „Nigdy niczego

nie osiągnę" na „Zawsze byłam

28
przekonana, że nie uda mi się niczego osiągnąć". Coś, co było

nieodwołalnym wyrokiem, stało się subiektywnym przekonaniem. Fakty się

nie zmieniają, przekonania - owszem.

Kirsten przestała żyć tak, jakby była z góry skazana na porażkę. Wie, że
wierzyła w to głęboko przez wiele lat, ale wie również, że przekonania

mogą się zmieniać. Teraz uczy się myśleć o sobie w sposób, który

przeciwstawia się jej dawnym poglądom. Powoli zaczyna wybaczać matce

swoje nieszczęśliwe dzieciństwo. Aby to jednak było możliwe, musiała
najpierw zdać sobie sprawę, że jest na nią zła. Kirsten przeszła długą

drogę od wiary w to, że jest chodzącą porażką, do przekonania, że tak jej

się tylko wydawało.

Jezus wiedział, że wiara ratuje ludzi. Dotyczy to również uwolnienia się
od potępiania samego siebie. Kirsten walczyła z czymś, co nie miało nic

wspólnego z siłą jej starań, lecz było ściśle związane z siłą jej

przekonań. Najtrudniej było odnaleźć przyczyny, które leżały u podstaw

potępiania przez nią samej siebie. Kiedy to się udało, zmiana jej sposobu
myślenia nie była już taka trudna.

Od czasu do czasu każdemu zdarza się gorzej myśleć o tym, czego w życiu

dokonał; jednak niektórzy myślą wówczas źle o tym, kim są. Potępiają

samych siebie i jeżeli w porę nie odkryją, że mogą zmienić poglądy na
swój temat, zaczynają przejawiać zachowania autodestrukcyjne.

Przedstawienie takim ludziom konkretnych życiowych przykładów rzadko

zmienia ich pełen potępienia stosunek do samych siebie. Jezus nauczał

jednak, że to wiara może zmieniać ludzkie przekonania, a nie fakty.
Jezus nie przyszedł na świat po to, aby go potępić. Nie chciał, aby

ludzie nienawidzili samych siebie - chciał, abyśmy czuli się kochani

przez Boga. Wiedział, że czasami poczucie winy bywa zdrowym objawem.

Jednak potępianie samego siebie prowadzi do przekonania, że jesteśmy
złymi ludźmi i nic nie może tego zmienić. Potępianie samego siebie nie ma

nic wspólnego z pokorą, a bardzo wiele z poniżaniem siebie samego. Jezus

pragnął, abyśmy szukali wolności od potępienia, nie zaś w nim tkwili.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Potępianie samego siebie oznacza, że wierzymy w

kłamstwa na swój temat.
29

Dlaczego wyciągamy pochopne wnioski

To, co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka, nie-

czystym.
Mk7, 15

Jezus nauczał, że sami „tworzymy swoje znaczenia". Poszukujemy sensu

życia i automatycznie wyciągamy wnioski na podstawie zastanych

okoliczności. Mówił, że jeżeli coś wydaje się człowiekowi „nieczyste", to
dlatego, że ma dla niego takie, a nie inne znaczenie. Wiedział, że

wszystko, co robimy w życiu, jest tak dobre, jak znaczenie, jakie ze sobą

niesie. Dwoje ludzi może robić dokładnie to samo i dla jednego może to

mieć znaczenie, a dla drugiego nie. Nie można w pełni ocenić słuszności
czyjegoś postępowania, nie wiedząc, co dzieje się w sercu tej osoby.

Nie zdając sobie z tego sprawy, każdy nasz czyn interpretujemy na

podstawie wcześniejszych doświadczeń. I dlatego zdarza nam się wyciągać

pochopne wnioski. Staramy się nadawać wyda-rzeniom w naszym życiu jakieś
znaczenie. Może to jednak być przyczyną problemów, gdy nieświadomie

zaczynamy wyciągać błędne wnioski na swój temat.

Pamiętacie Kirsten? Miała problemy w pracy, ponieważ sądziła, że

nienawidzi samej siebie i nie zasługuje na to, by odnosić sukcesy.
Tymczasem jej kłopoty zawodowe tak naprawdę służyły jej do utwierdzania

się w złej samoocenie. Jej problemy znaczyły dla niej tyle, że jest złym

background image

człowiekiem, kimś, kto w stresujących warunkach nie potrafi odnosić

sukcesów. Nie zdawała sobie sprawy, że znaczenie, jakie nadawała swoim

kłopotom, jest właśnie tym, co uniemożliwia jej normalną pracę. Kirsten
zmieniała kwestię emocjonalną w moralną - gdy była wytrącona z równowagi

emocjonalnej, interpretowała ten stan jako słabość. Znała ludzi, którzy

również mieli nieszczęśliwe dzieciństwo, a jednak dawali sobie jakoś

radę. Była zatem przekonana, że jakaś skaza charakteru uniemożliwia jej
osiąganie lepszych wyników, i za każdym razem, gdy z tym walczyła,

jeszcze mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że tak właśnie jest.

Często problemem nie jest to, co robimy, lecz to, jakie ma to dla nas

znaczenie. Dlatego też Jezus powiedział: „Całe to zło
30

z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym" (Mk 7, 23). Liczy się

to, co mamy w sercu. Nadając rzeczom znaczenia, możemy postępować zarówno

dobrze, jak i źle. Postępujemy dobrze, gdy poszukując sensu w życiu,
czynimy świat lepszym, źle - gdy wyciągamy pochopne wnioski,

utwierdzające nas w złej samoocenie. Czasami wolimy, aby jakieś

wydarzenie źle o nas świadczyło, niż żeby świadczyło o niczym. Nic na to

nie poradzimy. Człowiek ma skłonność do nadawania okolicznościom znaczeń
za wszelką cenę, warto jednak z pokorą traktować to, co - jak nam się wy-

daje - wiemy na swój temat. Możemy bowiem wyciągać błędne wnioski, nie

zdając sobie z tego sprawy.

MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Bądź pokorny, formułując opinie na swój temat -
pamiętaj, że to tylko twoje zdanie.

Być pokornym jak Albert Einstein

Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy

w królestwie niebieskim.
Mt 18,4

Heinz Kohut, były przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa

Psychoanalitycznego, widział przyszłość psychoanalizy w umiejętności

zastosowania osiągnięć nauk ścisłych w pracy terapeutycznej5. Jednym z
takich osiągnięć było stwierdzenie Alberta Einsteina, że prawa nauki

stanowią absolutne fakty, obserwujemy jednak ich relatywizm w stosunku do

naszego miejsca w czasie i przestrzeni. Pojmujemy rzeczywistość ze swojej

własnej perspektywy. Innymi słowy, jeżeli lecąc samolotem podaję ołówek

osobie siedzącej obok, ten ołówek porusza się z prędkością blisko
czterystu kilometrów na godzinę. Jednak z mojego punktu widzenia on wcale

się tak szybko nie porusza. Einstein twierdził, że w przeciwieństwie do

prawdy, która jest stała, nasza wiedza na jej temat jest względna.

Z powodzeniem stosuję tę zasadę w mojej praktyce psychologicznej.
Ostatnio udzielałem porady pewnej parze kłócącej się o to, czy ich roczna

córeczka powinna spać razem z nimi. Po kil-

31

ku tygodniach powracających dyskusji Raymond - ojciec dziecka - zażądał,
aby spało ono w swoim własnym łóżeczku i odmówił dalszych rozmów na ten

temat. Jego żona Felicia poczuła się tym głęboko zraniona i oskarżyła go

o agresję.

- Chwileczkę! - wykrzyknął Raymond. - Miesiącami żary wałem noce i
rozpaczałem, że moje dziecko płacze. Teraz, kiedy wreszcie zajęliśmy

nieugięte stanowisko, mała śpi spokojniej i wszyscy są zadowoleni. Moje

prośby, aby rozwiązać tę sytuację, przypominały rzucanie grochem o

ścianę. Chyba to ja mogę się czuć jak ofiara agresji!
Które z nich miało rację? Zależy od perspektywy, jaką obierzemy.

Zakładając w rozmowie z drugą osobą, że nasz punkt widzenia jest jedynym

słusznym, z pewnością napotkamy problemy. Z jednej strony Raymond zdaje

się być agresywny w stosunku do Felicii; z drugiej jednak strony
zachowuje się wobec swojej córki w sposób troskliwy i opiekuńczy. Prawda

jest w tym wypadku względna dla każdej ze stron.

background image

Zarówno Einstein, jak i Jezus zauważali związek między wiedzą a pokorą.

Einstein twierdził, że zrozumienie jest dla obserwatora rzeczą względną.

Jezus zaś mówił, że ten, kto się uniża, jest największy. W jego naukach
sprzed dwóch tysięcy lat można znaleźć przestrogę, abyśmy nigdy nie

zakładali, że mamy w swoim związku ostatnie i decydujące zdanie. Być może

nawet Jezus na płaszczyźnie duchowej sformułował to, co wieki później

Einstein sformułował na płaszczyźnie naukowej: że nasz punkt widzenia
wpływa na zrozumienie otaczającej nas rzeczywistości. Z tego właśnie

powodu prawdziwa wiedza oznacza pokorę.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Prawdziwa wiedza oznacza pokorę. Prawda nie jest

względna
Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie.

Mi 5, 37

Pani Parker zadzwoniła do mnie bardzo zdenerwowana. Jej syn, Nathan,

został wyrzucony ze szkoły i aresztowany za jazdę po pi-
32

janemu. Bała się, że życie wymyka mu się spod kontroli. Po kilkuminutowej

rozmowie zaprosiłem całą rodzinę na terapię.

Państwo Parkerowie oczekiwali od Nathana tylko jednego: „Chcemy, abyś był
szczęśliwy". Sądzili, że niczego mu nie narzucając i zamiast tego

przedstawiając różne możliwości, od dziecka uczą go obiektywnego

myślenia. Na przykład gdy był w szkole podstawowej, zamiast wyznaczać mu

stałe godziny kładzenia się do łóżka, mówili: „Nathan, wolisz położyć się
spać później i być jutro przez cały dzień niewyspany, czy też wolisz

położyć się teraz i być jutro wypoczęty?". Jako dziecko Nathan często

bywał niewyspany. Państwo Parkerowie nie chcieli być wobec niego

autorytarni, lecz starali się wpoić mu, że wszystko jest względne, w
zależności od dokonanego wyboru.

Nathan dorastał w przekonaniu, że jego rodzice nie wiedzą, jak należy

postępować. Sądził, że właśnie dlatego wciąż pytają go o zdanie. Życie

Nathana wymknęło się spod kontroli, ponieważ musiał się nauczyć je
kontrolować, zanim był gotów do wzięcia na siebie takiej

odpowiedzialności. Gdy ma się siedem lat i wierzy, że nikt nie kieruje

twoim życiem, można dojść do wniosku, że nic nie ma znaczenia. Dla

Nathana prawda była względna, zaś rzeczywistość zależała wyłącznie od

niego.
Tymczasem w głębi duszy Nathan pragnął, aby rodzice wiedzieli wszystko.

Jako dziecko oczekiwał, że wyznaczą mu pewne granice, zapewnią mu

bezpieczeństwo i będą w jasny sposób odpowiadać na jego pytania. Zbyt

wczesne zmuszanie dziecka do samodzielnego myślenia może mieć fatalne
konsekwencje. Nathan potrzebował wiary, że prawda nie jest względna6,

chociaż każdy z nas patrzy na nią z własnej perspektywy. Wychowując syna,

państwo Parkerowie zapomnieli o tej zasadzie.

Wzajemne stosunki w rodzinie Parkerów nadal są dość napięte, ale jest
coraz lepiej. Państwo Parkerowie przyznali, że tak naprawdę mają wobec

Nathana nieco więcej oczekiwań, niż byli to w stanie wyrazić. Chcą, aby

był szanowany, odpowiedzialny i miły dla otoczenia. Zawsze tego chcieli,

ale wydawało im się, że narzucając mu swoje oczekiwania, jedynie go
unieszczęśliwią. Tym-

33

czasem - o ironio - im jaśniej precyzowali swoje oczekiwania wobec niego,

tym Nathan był szczęśliwszy. Poszanowanie punktu widzenia drugiego
człowieka nie oznacza, że wszystko jest względne.

Wiara w to, że prawda jest względna i że tak naprawdę nic nie ma

znaczenia, jest dokładnym zaprzeczeniem nauk Jezusa. Wszystko ma

znaczenie, musimy tylko obrać za punkt wyjścia swój stosunek do prawdy.
Właśnie dlatego Jezus powiedział: „Ja jestem prawdą" (J 14, 6). Wiedział,

że nie potrafimy pojąć w sposób obiektywny większości ważniejszych

background image

życiowych prawd - lecz że czujemy się z nimi związani. Nie przestajemy

interpretować postrzeganych rzeczy, a to oznacza, że nigdy nie jesteśmy w

pełni obiektywni.
Uznanie związku między pokorą a wiedzą nie oznacza, że każdy myśli tak

samo czy że wszystko jest względne. Ani Jezus, ani Einstein nie byli w

tym sensie relatywistami. Obaj wierzyli w istnienie absolutnej prawdy,

którą można poznać wyłącznie z własnej perspektywy.
Wiara w to, że prawda jest względna, sugeruje, że nie istnieje prawda

obiektywna, a więc każdy może robić, co mu się żywnie podoba, ponieważ

„wszystko i tak jest względne". Einstein nigdy czegoś takiego nie

powiedział. Prędkość światła jest prędkością światła. Jezus również z
pewnością nie był relatywistą. Nauczał, aby nasze „Tak" było „Tak",

ponieważ chciał, abyśmy mieli silne przekonania. Rzeczywistość nie jest

względna, a absoluty istnieją. Możemy je jednak poznać jedynie z własnej

perspektywy.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Wierz w prawdę z głębokim przekonaniem; podchodź do

niej z pokorą.

Pokora nie jest tym samym co pasywność

Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu
i drugi.

Mt 5. 39

Często mówimy o ludziach pasywnych, że są pokorni. W ten sposób możemy

powiedzieć coś miłego na temat osób, które w głę-
34

bi duszy uważamy za mało skuteczne w działaniu. Szczególnie w kulturze

amerykańskiej rzadko podziwia się pokorę, ponieważ jest uważana za

przeciwieństwo przebojowości utożsamianej z sukcesem.
W oczach Jezusa pokora była jednak czymś zupełnie innym. Mówił do swoich

uczniów: „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście

powinni sobie nawzajem umywać nogi" (J 13, 14). Jezus nie poniżył się w

obecności swoich uczniów dlatego, że miał niską samoocenę. Usługiwał im,
ponieważ dobrze wiedział, kim jest; miał wystarczająco dużo pewności

siebie, by przyjąć rolę sługi. Wiedział, że nie wysoka pozycja czyni

człowieka wielkim i że prawdziwie wielki człowiek zawsze będzie kimś

ważnym dla innych.

Pokora wymaga pewności siebie. To świadomość tego, kim się jest i wola
służenia innym, a nie usuwanie się w cień z powodu braku poczucia

bezpieczeństwa. Prawdziwie pokorny jest człowiek, który nie umniejszając

samego siebie, sprawia, że ktoś inny czuje się ważny.

Kiedy byłem dzieckiem, jedną z moich ulubionych zabaw była gra w domino z
dziadkiem. Miał do niej bardzo poważny stosunek. Wychowywał się w małym

miasteczku w stanie Arkansas, gdzie od umiejętności gry w domino zależała

reputacja człowieka. Tam, skąd pochodził mój dziadek, ludzie traktowali

domino z należytą powagą.
W miarę jak dziadek uczył mnie gry, zacząłem zdawać sobie sprawę z tego,

jak wielką niedogodnością jest niemożność obejrzenia kostek przeciwnika.

Gdybym zagrał złą kostką, dziadek mógłby to wykorzystać przeciwko mnie i

przegrałbym partię. W końcu jak większość dziesięciolatków uległem
pokusie i postanowiłem rozwiązać problem po swojemu. Nachyliłem się nad

stołem i zacząłem przewracać kostki dziadka chcąc sprawdzić, jaki ruch

powinienem wykonać.

W pierwszej chwili dziadek, oburzony moim postępowaniem, aż podniósł się
z krzesła. Ciężko oddychał i gotów był wybuchnąć, ale w ostatniej chwili

powstrzymał się. Usiadł równie szybko

35

jak zerwał się z krzesła, a na jego twarzy z wolna pojawił się zagadkowy
uśmiech. Mimo iż zauważyłem jego dziwne zachowanie, zrozumiałem je

dopiero wiele lat później.

background image

Chociaż nic w życiu nie przyszło mu łatwo, dziadek wiedział, że wygrana

to nie wszystko. Dla niego celem życiowej gry nie było zdobycie jak

największej ilości punktów, lecz szacunek przeciwnika. Zapamiętałem tamtą
partyjkę domina, ponieważ stała się symbolem więzi łączącej mnie z

dziadkiem. Nie zależało mu, by samemu dobrze wypaść; chciał, żebym to ja

wypadł jak najlepiej.

Tamtego dnia przewracanie kostek domina uszło mi na sucho nie dlatego, że
dziadek był zbyt pasywny, by mnie powstrzymać. Chciał w ten sposób dać mi

lekcję pokory. Pokora to kontrolowana siła. Wiele podobnych zdarzeń

musiało zajść w moim życiu, zanim to zrozumiałem, ale dziadek nauczył

mnie wówczas czegoś bardzo ważnego na temat pokory - dał mi jej wzór.
Pasywność to odmawianie zajęcia określonego stanowiska ze strachu. Pokora

zaś to zajmowanie określonego stanowiska z miłości. To właśnie miał na

myśli Jezus, mówiąc: „Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i

drugi". Nie powiedział: „Jeżeli cię kto uderzy w policzek, odwróć się i
odejdź". Dokładnie poinstruował nas, że musimy zająć pewne stanowisko.

Chciał nam przez to dać do zrozumienia, że miłość jest silniejsza od

nienawiści. Gdy ludzie atakują cię z nienawiści, kochaj ich aż do

śmierci. Jezus dał nam przykład takiego postępowania swoim własnym
życiem. Wolał życie krótsze, lecz pełne miłości i pokory, od długiego,

pasywnego i pełnego strachu.

: Pokora to kontrolowana siła.

Dlaczego terapeuci muszą być pokorni
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich na.'

leży królestwo niebieskie.

Mi 5, 3

Elaine była nieśmiałą kobietą, która zgłosiła się na terapię po serii
nieudanych związków. W miarę upływu czasu coraz trudniej

36

było nam punktualnie kończyć nasze spotkania. Pod koniec każdej sesji

miałem wrażenie, że za chwilę wydarzy się coś bardzo ważnego, Elaine zaś
wybuchała płaczem, co nie ułatwiało nam zakończenia spotkania.

Początkowo sądziłem, że 45-minutowe sesje po prostu są dla niej zbyt

krótkie. Wydawało mi się, że Elaine to prawdziwy gejzer emocji, mogący

lada moment wybuchnąć pod wpływem roz-mowy. Jednak taka ocena

sugerowałaby, że Elaine jest „zbyt uczuciowa", aby można było zakończyć
jej sesję na czas - rzadko zaś oceniam ludzi jako „zbyt uczuciowych",

ponieważ zakładałoby to, iż ich uczucia są czymś godnym potępienia.

I nagle doznałem olśnienia. Moja wcześniejsza ocena świadczyła o tym, że

kompletnie zapomniałem o swojej roli. Pod koniec każdego spotkania
starałem się tak pokierować rozmową, by zmierzała ku końcowi. Nie

chciałem podejmować poważniejszych tematów, wiedząc, że zostało nam już

tylko kilka minut. Nie zdając sobie z tego sprawy, delikatnie ucinałem

wypowiedzi Elaine. Wydawało mi się, że unikając podejmowania nowych
tematów, na które i tak nie mieliśmy już czasu, pomagam mojej pacjentce.

Tymczasem Elaine uważała, że ją odrzucam i nie chcę słuchać o jej

uczuciach.

Nie mogłem jej wysłuchać z powodu braku czasu, ona zaś sądziła, że wcale
nie chcę jej słuchać. To właśnie charakter ostatnich minut naszych

spotkań był tak bolesny dla Elaine i dlatego płakała, a nie z powodu

przepełniających ją uczuć. Kiedy oboje zdaliśmy sobie z tego sprawę,

zakończenia naszych spotkań zaczęły przebiegać o wiele lepiej. Koniec
rozmowy nadal był momentem bolesnym, nie był już jednak odczytywany jako

odrzucenie. To nie Elaine potrzebowała uwagi i leczenia, lecz mój

stosunek do niej.

Jezus nauczał, że dzięki swojej pokorze „ubodzy w duchu" otrzymają
bogactwa. Terapeuci muszą być pokorni, aby otrzymać skarb, jakim jest

udany związek z pacjentem. Wielu terapeutów uważa, że to właśnie więź

background image

tworzona podczas terapii pomaga choremu7. Psycholodzy muszą uważnie

słuchać każdego pacjenta,

37
aby stwierdzić, jaki rodzaj więzi może być dla niego lekarstwem. W swoich

gabinetach stosują to, co Jezus miał na myśli, mówiąc o królestwie

niebieskim.

Mogłoby to sugerować, że terapeuci nie potrzebują dużej wiedzy:
wystarczy, że będą słuchać swoich pacjentów, nawet jeśli nie mają

zielonego pojęcia, jak nimi pokierować. Tymczasem nic nie jest dalsze od

prawdy. Terapeuci muszą tak naprawdę wiedzieć więcej, aby analizować

jednocześnie reakcje swoje i pacjenta.
Jezus twierdził, że lekarz zawsze powinien myśleć o relacji z pacjentem.

Ludzie nie przychodzą na terapię tylko po to, aby zostać uleczeni;

przychodzą, aby stworzyć więź z osobą, która ma ich uleczyć.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Terapia to coś więcej niż tylko proces; to więź.
Jezus jako terapeuta

To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali.

J 15, 17

Kiedy Sheila po raz pierwszy zgłosiła się do mnie na terapię, z miejsca
oświadczyła mi, że jestem jej siódmym terapeutą od czasu, gdy skończyła

studia, zatem dobrze wie, jaka będzie diagnoza i w jaki sposób będę

próbował ją leczyć.

- Cierpię na zaburzenia osobowości typu borderline8. Jak pan zapewne wie,
nie można tego wyleczyć - zakomunikowała.

Nic nie wzbudza większego niepokoju terapeuty niż termin „osobowość

graniczna", skupiłem więc na Sheili całą swoją uwagę.

- A jak doszła pani do takiego wniosku? - zapytałem.
- Mój ostatni terapeuta jasno mi to wyłożył. Radziłabym odświeżyć sobie

wiadomości na ten temat, bo potrzebuję terapeuty, który wie, co robi -

odpowiedziała wrogo.

Szybko wyjaśniło się, że poprzedni terapeuta Sheili przypiął jej
etykietkę „osobowości granicznej" na podstawie informacji o jej

gwałtownych i niestabilnych związkach, niepohamowanych wy-buchach gniewu

oraz paraliżującym lęku przed porzuceniem.

38

Z pewnością kwalifikowała się do tego typu diagnozy. Tego typu zaburzenia
leczy się bardzo trudno, ponieważ terapeuta często pada ofiarą agresji i

wybuchów gniewu pacjenta.

W miarę upływu czasu stało się jasne, że Sheila oczekuje ode mnie

odrzucenia. Aby temu zapobiec, przez cały czas desperacko starała się
sprawić, bym traktował ją poważnie i całkowicie poświęcił się jej

leczeniu. Próby samobójcze, nagłe telefony o trzeciej nad ranem,

erotyczne przygody z nieznajomymi i gwałtowne wybuchy wściekłości w moim

gabinecie - wszystko to miało spowodować, że nasz kontakt stanie się
bardziej „intensywny". Sheila żyła bowiem w ciągłym strachu przed jego

nagłym zakończeniem.

W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że jednym z problemów było

zdiagnozowanie Sheili jako osoby cierpiącej na osobowość graniczną.
Ponieważ oboje zakładaliśmy, że jej gwałtowne zachowania są spowodowane

istnieniem jakiejś wewnętrznej wady, nie byliśmy nimi zaskoczeni. Sheila

nie cierpiała na wrodzoną agresję, popychającą ją do działań

destrukcyjnych; po prostu rozpaczliwie starała się ocalić samą siebie i
swój zagrożony kontakt ze mną. Jej zachowanie niczym nie różniło się od

zachowania tonącego, który w panice cl^yta się ratującej go osoby i

wciąga ją pod wodę. Doświadczony ratownik wie, że w obliczu śmierci

człowiek zrobi wszystko, żeby się ratować, choćby miało to oznaczać
odebranie życia ratownikowi. Zrozpaczeni ludzie podejmują rozpaczliwe

próby ratowania siebie.

background image

Od chwili gdy zrozumiałem, że Sheila nie walczy ze mną, lecz o ocalenie

siebie w naszym układzie, nasze starcia stawały się coraz rzadsze.

Zamiast skupiać się tak bardzo na właściwej diagnozie, zacząłem zwracać
większą uwagę na zrozumienie jej desperackich prób nawiązania ze mną

kontaktu.

Sheila wciąż bywa trudna w relacjach ze mną, lecz jej skrajne zachowania,

tak częste pięć lat temu, teraz zaczynają ustępować. Postawienie diagnozy
również nie jest już dla niej tak bardzo ważne, ponieważ nawiązała

bliskie więzi ze mną i z innymi ludźmi. Wciąż ma „charakterek", ale

nauczyła się kochać, zaznawszy, jak to jest być kochaną.

39
Współczesne teorie psychologiczne pozwalają nam w lepszym stopniu

zrozumieć nauki Jezusa, wygłaszane przed dwoma tysiącami lat. Jezus

mówił, że zamiast polegać na dogmatach, powinniśmy zawierzyć bożej

miłości. Prawdziwa więź była dla niego ważniejsza niż to, by mieć rację.
Tę zasadę wyznaje dzisiaj wielu terapeutów.

Jezus nauczał: „To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali".

Miłość jest spoiwem, które łączy związek dwojga ludzi. To powód, dla

którego łączy nas ze sobą niewidzialna więź. Miłość to duchowy synonim
prawdziwego związku, jaki wielu terapeutów stara się stworzyć ze swoimi

pacjentami.

Wielu terapeutów twierdzi, że powinno się przykładać mniejszą wagę do

technicznej diagnozy, a większą do więzi, powstałej w trakcie terapii.
Jezus mówił, że dogmatyczne podejście do religii i techniczne definicje

prawości są mniej ważne niż nasz związek z Bogiem i innymi ludźmi. Bez

względu na to, czy chodzi nam o zdrowie psychiczne czy o duchowe

zbawienie, powinniśmy przestać się koncentrować na obiektywnej wiedzy, a
skupić na doświadczaniu więzi. Owo pełne pokory podejście do wiedzy,

jakie znajdujemy w naukach Jezusa, można dziś spotkać w gabinetach wielu

terapeutów.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nigdy nie pozwól, aby dogmat stał się twoim panem.
Zrozumieć innych: dobrzy czy źli?

Jezus rzeki: „Pewien człowiek schodził z Jeruzalem do Jerycha i wpadł w

ręce zbójców. Ci nie tylko go obdarli, ale jeszcze rany mu zadali i

zostawiwszy na pól umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą

pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to
miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, wędrując, przyszedł

również na to miejsce. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do

niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na

swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia
wyjął dwa denary, dal gospodarzowi i rzeki: «Miej o nim staranie, a jeśli

co

więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał»".

Lk 10, 30-35
Czy ludzie są z zasady dobrzy czy źli? Prędzej czy później większość z

nas wybiera jedną z dwóch możliwych odpowiedzi na pytanie o naturę

człowieka. Kiedy jednak spojrzymy na nauki Jezusa z punktu widzenia

psychologii, zrozumiemy, że on sam nie dał na to pytanie jednoznacznej
odpowiedzi.

Niektórzy z nas są jak kapłan i lewita z przypowieści, inni jak

miłosierny Samarytanin, jeszcze inni jak zbójcy albo jak człowiek pobity

i pozostawiony półżywy na drodze. Czym kierował się Samarytanin,
postępując w ten właśnie sposób? Czy zachował się tak, bo był z gruntu

dobrym człowiekiem? Jezus wielokrotnie podkreślał, że podstawowym

aspektem ludzkiej natury jest potrzeba tworzenia i podtrzymywania więzi z

Bogiem i ludźmi. Z tej perspektywy ludzie nie są ani źli, ani dobrzy.
Jesteśmy tacy, jak nasze związki. Naszą podstawową potrzebą jest potrzeba

background image

budowania więzi. Miłosierny Samarytanin był dobry, ponieważ nie

zignorował pobitego człowieka i zatrzymał się, aby zbudować z nim więź.

41
Ii

Z psychologicznego punktu widzenia określanie ludzi jako z natury złych

albo dobrych jest nadmiernym uproszczeniem. Większość z nas ulega jednak

pokusie takiego myślenia, ponieważ jest znacznie łatwiejsze niż zadanie
sobie trudu analizowania związków z innymi ludźmi. Wierzymy w naszą

umiejętność identyfikowania ludzi jako dobrych lub złych, ponieważ chcemy

wiedzieć, komu zaufać, a kogo unikać. Prawda jest jednak taka, że wśród

nas jest wielu potencjalnych „Samarytan" i „zbójców". Ci, którzy nie
zagłuszają w sobie podstawowej ludzkiej potrzeby kontaktu z innymi,

zazwyczaj zachowują się jak ludzie dobrzy. Potrzebują ludzi, a więc nie

chcą ich krzywdzić. Ci zaś, którzy gwałcą podstawową potrzebę

nawiązywania związków międzyludzkich, okazują się tymi „złymi"9.
Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie mówi o dobrych i złych ludziach.

Jezus wyjaśnia różnicę między nimi, posługując się przykładem naszych

relacji z innymi, nie zaś teorią wrodzonej dobroci lub zła. Jezus

doskonale rozumiał naturę człowieka, analizował ją jak najlepszy
psycholog - dzięki temu Jego słowa mogą nam dzisiaj pomóc w zrozumieniu

ludzkich zachowań, w tym również naszego własnego.

Czy Jezus uważał ludzi za złych z natury?

Pewien człowiek schodzi! z Jeruzalem do Jerycha
i wpadł w ręce zbójców.

Łk 10. 30

Będąc teologiem, Jezus doskonale znał żydowskie pisma, mówiące o tym, jak

to Bóg, rozczarowany rodzajem ludzkim, ukarał ziemię potopem10. Gdyby na
podstawie tych tekstów oświadczył, że jesteśmy z natury źli, wówczas

nasze zachowanie niczym nie różniłoby się od zachowania zbójców z

przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Zabieralibyśmy innym, ponieważ

w naszym świecie wygrywa najsilniejszy, a w naturze człowieka leży
troszczenie się przede wszystkim o siebie. Zgodnie z tą teorią, ludzie

pozba-

42

wieni religii i zasad zadawaliby sobie nawzajem ból i niszczyli wszystko

wokół.
Martin jest bardzo inteligentnym i wykształconym człowiekiem. Udało mu

się zbudować od podstaw dwie firmy, które następnie doprowadził do

całkowitego bankructwa. Martin jest elo-kwentny, przekonujący i zazwyczaj

osiąga to, czego pragnie. Kłopot w tym, że nie akceptuje tego, co udało
mu się zdobyć.

Zgłosił się na krótką terapię, ponieważ żona zagroziła, że się z nim

rozwiedzie, jeżeli nie poszuka pomocy u specjalisty. Odkryła, że miał

romans, a jego problemy z narkotykami były poważniejsze, niż pozwalał jej
sądzić. Martin często bywał wobec żony nieuczciwy - do tego stopnia, że w

końcu doszła do wniosku, iż w ogóle nie zna człowieka, którego poślubiła.

Martin był zaangażowany w kilka nielegalnych interesów, które ukrywał

przed żoną, i nie chciał, aby wyszły na jaw podczas sprawy rozwodowej. Od
czasu do czasu odczuwał niepokój, że zostanie przyłapany na matactwach,

nigdy jednak nie czuł się winny z ich powodu. Na ile udało mi się to

ocenić, Martin wydawał się człowiekiem z gruntu złym, chociaż sam wcale

tak nie uważał.
Martin to zbójca z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Okrada

innych, a następnie trwoni swoje zdobycze, co prowadzi go do kolejnych

kradzieży. W życiu spotykamy złych ludzi, którzy krzywdzą innych oraz

pozostawiają ich ograbionych i zranionych. Cała tragedia polega na tym,
że za każdym razem gdy Martin kogoś krzywdzi, krzywdzi również samego

siebie. To zaś sprawia, że znowu chce się na kimś odegrać. Jego brak

background image

współczucia dla innych sprawił, że jego serce otoczył mur oddzielający go

od jego własnego człowieczeństwa. Nie mając dostępu do swojego ludzkiego

współczucia, jest coraz mniej zdolny do właściwego reagowania na innych.
Martin uwikłał się w uzależniający cykl agresji wobec otoczenia. Ironia

polega zaś na tym, że zło, jakie wyrządza ludziom, jest wynikiem

zatracenia kontaktuj własnym wewnętrznym poczuciem zła.

W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie Jezus nie wspomina o żadnej
konfrontacji ze zbójcami, ponieważ taka konfron-

43

II

tacja nie przyniosłaby niczego dobrego. Zbójcy mogliby jedynie powiedzieć
to, co chcielibyśmy usłyszeć. Ludzie w rodzaju Mar-tina potrafią się

czasem zmienić, ale tylko w bardzo wyjątkowych okolicznościach. Nie wiem,

co mogłoby się wydarzyć, gdyby Martin leczył się u mnie na tyle długo, by

udało mi się nawiązać z nim silną więź i sprowokować do obiektywnego
przyjrzenia się samemu sobie. Tak się jednak nie stało i Martin wciąż źle

traktował ludzi, ponieważ nikt nie był dla niego na tyle ważny, aby

traktować go inaczej. Żona rozwiodła się z nim, ja zaś nie wiem, co się z

nim teraz dzieje - z pewnością nic dobrego.
W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie zbójcy są z pewnością złymi

ludźmi, Jezus jednak zwraca naszą uwagę na coś zupełnie innego. Jego

celem nie było obnażanie zła tkwiącego w ludzkiej naturze; chciał przede

wszystkim dać nam wzorzec właściwego postępowania. Jezus przez cały czas
swojej działalności utrzymywał kontakty z ludźmi, których można było

sklasyfikować jak „złych" - z celnikami, grzesznikami - sam jednak za

takich ich nie uważał. Dla niego wszyscy ludzie posiadali potencjał

dobra, dlatego zawsze traktował ich, jakby byli dobrzy. Nieustannie
zapraszał wszystkich do budowania z nim więzi, ponieważ właśnie owa więź

dawała ludziom moc bycia dobrymi.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Okradając innych, złodziej ograbia się ze swojej

duszy.
Problem traktowania ludzi jako złych z natury

Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawie' diiwi, lecz wewnątrz

pełni jesteście obłudy i niepra^

wości.

Mt 23, 28
Joshua zgłosił się na terapię, ponieważ jego małżeństwo się rozpadało.

Skierował go do mnie terapeuta z poradni małżeńskiej, który uważał, że

terapia indywidualna dobrze mu zrobi. Joshua był człowiekiem głęboko

religijnym, który zawsze i wszędzie
44

chciał postępować właściwie. Jeśli tylko terapia indywidualna miałaby

pomóc jego małżeństwu, był jak najbardziej skłonny się jej poddać.

Na samym początku napotkaliśmy poważną przeszkodę, polegającą na tym, że
za przyczynę wszystkich swoich problemów Jo-shua uważał żonę. Potrafił

mówić tylko o tym, jak bardzo go zawiodła, jak bardzo nie wywiązała się z

przysięgi małżeńskiej i jak przez swój egoizm niszczyła ich związek.

Szybko natomiast przechodził ponad swoim wkładem w małżeńskie problemy i
niezmiennie kończył raport na swój temat słowami w rodzaju: „Ale przecież

ze mną jest wszystko w porządku. Gdyby nie ona, w ogóle by mnie tu nie

było".

Joshua uważał się za człowieka wierzącego, latami inwestował w rozwój
duchowy, studiując teologię, pogłębiając wiarę i wspierając innych w

duchowym rozwoju. Był święcie przekonany, że ludzie ćwiczący się w

duchowej dyscyplinie nie mają problemów emocjonalnych. To dawało mu

pewność, że problemy żony mają podłoże w braku wiary.
Nie potrafił zrozumieć ani psychologicznych problemów swojej żony, ani

tego, w jaki sposób sam przyczyniał się do problemów małżeńskich.

background image

Wierzył, że uleganie zwykłym ludzkim emocjom jest równoznaczne z

uleganiem „pokusom ciała", które uważał za złe z natury. Joshua dążył do

takiego poziomu uduchowienia, by móc wznieść się ponad swoje słabości, i
krytykował żonę za to, że nie robi tego samego.

Starałem się wytłumaczyć mu, że okazywanie uczuć nie jest oznaką

słabości, lecz przeciwnie - oznaką siły. Ale on nawet nie brał takiej

możliwości pod uwagę - był przekonany, że człowiek jest z gruntu zepsuty
i grzeszny. „Moja wiara opiera się na faktach, a nie na uczuciach" -

powiedział kiedyś. Zrównywanie faktów i uczuć było pogwałceniem zasad

jego wiary. Nie mógł zatem uznać uczuć żony za cenny wkład w ich wspólne

życie i z uporem postrzegał je jako zwyrodniaty przejaw upadłego
człowieczeństwa.

Niestety, terapia Joshuy trwała krótko i nie przyniosła rezultatów. Po

raz kolejny przekonałem się, że najtrudniej pomaga się

45
tym, którzy przychodzą na terapię przekonani, iż to nie oni potrzebują

pomocy. Jednak w przypadku Joshuy przeszkodą, która okazała się nie do

pokonania, była jego pewność, że człowiek jest z natury zły; ludzie

wierzący powinni się zatem zdecydowanie odciąć od wszelkich przejawów
ludzkiej natury. Nie zgadzaliśmy się z Joshuą w podstawowych kwestiach:

podczas gdy ja starałem się ułatwić mu kontakt z jego własnym

człowieczeństwem, on za wszelką cenę starał się trzymać od niego z

daleka.
Cały problem z traktowaniem ludzi jako złych z natury polega na tym, że

człowiek zaczyna wstydzić się własnego człowieczeństwa. Można oczywiście

zbudować swój fałszywy wizerunek i udawać, że jest się kimś innym niż w

rzeczywistości. Ponieważ ludzka natura jest zła i grzeszna, trzeba
znaleźć sposób uwolnienia się od tego zła i wznieść się ponad nie, stając

się istotą uduchowioną. Tak właśnie postępowali faryzeusze - wierzyli, że

różnią się od zwykłych ludzi. Wydawało im się, że są istotami

uduchowionymi, a nie ludzkimi.
Innymi słowy, przekonanie, że człowiek jest zły z natury, może prowadzić

do „nadduchowości". Ci, którzy widzą w człowieczeństwie zło moralne, chcą

się od niego jak najbardziej zdystansować i utrzymują kontakt jedynie z

ludźmi o identycznych poglądach religijnych. Poświęcają czas i energię na

budowanie wizerunku odróżniającego ich od osób, które uważają za
przywiązane do „spraw ziemskich". Często, być może całkiem nieświadomie,

hodują w sobie pogardę wobec tych, którym nie udało się osiągnąć

podobnego etapu rozwoju duchowego. Wspiąwszy się na wyższy stopień

duchowej egzystencji, bronią się przed wszystkim, co mogłoby ich zepchnąć
do poziomu zwykłego człowieka. Psychologia nazywa taki wizerunek

fałszywym „ja". Biblia zaś podobnych ludzi - faryzeuszami.

W czasach gdy Jezus wygłaszał swoją przypowieść o miłosiernym

Samarytaninie, między Żydami a Samarytanami istniały silne napięcia na
tle rasowym. Samarytanie byli wówczas uważani za ludzi złych, zaś

faryzeusze, kapłani i głęboko religijni Żydzi za dobrych. Fakt, iż Jezus

sam był Żydem, czyni morał tej historii

46
jeszcze donioślejszym. Dziś słowa Samarytanin i faryzeusz zamieniły się

znaczeniami: „Samarytanin" automatycznie nazywany jest „miłosiernym", zaś

„faryzeusz" to synonim złego człowieka. Jezus dokonał w tej przypowieści

przenikliwej obserwacji psychologicznej. Żywiąc uprzedzenia do innych
ludzi, bardziej rani-my siebie niż ich. Człowiek może być dobry albo zły,

ponieważ tworzy dobre lub złe związki z innymi, a nie dlatego, że taki

się urodził. Religia nie może wynieść nas ponad nasze człowieczeństwo -

ale dzięki niej możemy się nim najpełniej cieszyć.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie uciekniesz przed własnym „ja", ale możesz je

odnaleźć.

background image

Czy ludzie są z natury dobrzy?

Pewien zaś Samarytanin (...) wzruszy} się głęboko.

Lk 10,33
Dzięki osobom takim jak Lorraine skłaniam się ku wierze we wrodzoną

dobroć człowieka. Lorraine rozpoczęła u mnie terapię wkrótce po śmierci

swojej matki. Żywiła wobec niej negatywne uczucia, które dodatkowo

pogłębiały jej smutek z powodu tej straty.
Chociaż Lorraine zgłosiła się na terapię, szukając wsparcia w trudnym dla

niej okresie, z czasem odkryła, że jest wiele rzeczy, które musi lepiej

zrozumieć na swój temat. Miała trudne dzieciństwo - jej matka była

alkoholiczką, co sprawiło, że nauczyła się zaprzeczać własnym potrzebom w
kontaktach z innymi ludźmi. Jakby tego było mało, posiadała niezwykły

talent do wyszukiwania sobie mężczyzn, którzy - choć z pozoru wydawali

się w porządku - byli jednak psychicznie dysfunkcyjni i niedostępni

emocjonalnie.
Na szczęście Lorraine szczerze pragnęła się zmienić. Choć nasze sesje

bywały dla niej bolesne, rzadko je opuszczała - zależało jej na lepszym

poznaniu samej siebie i uwolnieniu się od schematu dys-funkcyjnych

związków z przeszłości. Ja też z niecierpliwością ocze-
47

kiwałem naszych kolejnych spotkań, ponieważ Lorraine w tak widoczny i

naturalny sposób korzystała z dobrodziejstw terapii. Miała w sobie coś,

co motywowało ją do nieustannych starań, by zmienić, co tylko się da, i
uczynić swoje życie lepszym.

W ciągu ostatnich kilku lat Lorraine bardzo dojrzała. Dawniej była

nieśmiała, wykazywała cechy pracoholiczki i bez przerwy próbowała uwolnić

się z kolejnych związków z agresywnymi mężczyznami. Obecnie zmieniła
zawód na taki, który w większym stopniu pozwala jej kontrolować swoją

przyszłość, stała się szanowaną przywódczynią swojej społeczności i

spotyka się z mężczyznami, którzy są dla niej partnerami. Lorraine jest

dobrym człowiekiem - pomimo wszystkich przeciwności, jakich w życiu
zaznała. Ci, którzy ją znają, mogą natychmiast to wyczuć.

Skoro więc ludzie nie są źli z natury, być może rodzą się dobrzy - taka

teoria dotycząca ludzkiej natury wydaje się atrakcyjna wielu terapeutom.

Pewne jest, że Jezus kochał wszystkich ludzi bez względu na ich wiek,

rasę oraz status społeczny i ekonomiczny. Jego miłość dla bliźnich była
bezwarunkowa i dowodziła wiary w wewnętrzną wartość każdej napotkanej

osoby.

Być może bycie miłosiernym Samarytaninem leży w naszej naturze. Gdybyśmy

tylko umieli zapomnieć o napiętych harmonogramach i wywieranej na nas
presji, moglibyśmy odnaleźć w sobie fundamentalny altruizm. Każdy

człowiek, nawet najtrudniejszy w kontaktach, ma w sobie coś, co można

pokochać - trzeba mu się tylko wystarczająco dobrze przyjrzeć. Być może

moglibyśmy być dobrzy, gdyby udało nam się wznieść ponad reakcje obronne
i ból, które uniemożliwiają nam okazanie dobra tkwiącego w naszej

naturze?

Chociaż takie rozumowanie może się wydawać atrakcyjne, nie jest do końca

zgodne z tym, co Jezus mówił o ludzkiej naturze. Istnieje różnica między
wewnętrzną wartością a wrodzoną dobrocią. Z przypowieści o miłosiernym

Samarytaninie wynika, że nie wszyscy jesteśmy dobrymi ludźmi. Aby

dowiedzieć się, dlaczego tak jest, należy przyjrzeć się bliżej naukom

Jezusa. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: „Dzieci nie grzeszą" - Talmud.
48

Czy Jezus uważał ludzi za dobrych z natury?

Miłujcie waszych nieprzyjaciół.

Lk 6, 27
Filozofia zakładająca, że ludzie są ze swej natury dobrzy, nosi miano

humanistycznej. Ze względu na miłość i troskę, jakie Jezus okazywał

background image

ludziom, bywa często nazywany idealnym humanistą. Nauczał, że należy

kochać wszystkich ludzi, nawet nieprzyjaciół. Łatwo zatem zrozumieć,

dlaczego stawiany jest za przykład człowieka wierzącego we wrodzoną
ludzką dobroć.

Carl Rogers to słynny psycholog, głoszący teorię o wrodzonej dobroci

człowieka11. Jego zdaniem, wszyscy ludzie wykazują tendencję do

„samorealizowania się", która we właściwych warunkach prowadzi ich do
wyzdrowienia. Metoda rogeriańska, nazwana tak od nazwiska dr. Rogersa,

znana jest prawie każdemu terapeucie jako jeden z podstawowych przykładów

psychologii humanistycznej.

Niewiele osób wie, że podczas pobytu na Uniwersytecie Wi-sconsin dr
Rogers nawrócił się na chrześcijaństwo, a następnie podjął studia

religijne w seminarium teologicznym. Akademickie podejście do teologii

rozczarowało go jednak, zajął się więc psychologią i terapią dziecięcą.

Pewnego dnia, rozmawiając z matką trudnego dziecka, które leczył na
seansach psychoterapeutycznych, dr Rogers zrozumiał coś bardzo ważnego.

Skończywszy rozmowę o problemach swojej pociechy, kobieta wstała i

zaczęła zbierać się do wyjścia. Przy drzwiach jednak zawahała się, a

następnie powiedziała: „Zostało nam jeszcze kilka minut. Czy przez ten
czas mogłabym opowiedzieć panu coś o sobie?". Rogers na chwilę odłożył

skomplikowane teorie psychologiczne i zaczął uważnie słuchać matki małego

pacjenta. Jak później powiedział, „dopiero wtedy rozpoczęła się właściwa

terapia". Odkrył, że w wyniku - jak to nazwał - bezwarunkowo pozytywnego
stosunku jednej osoby do drugiej, w człowieku uruchamia się wrodzone

dążenie do stawania się osobą w pełni funkcjonującą. Nie wiem, czy dr

Rogers kiedykolwiek

49
wspomniał, że inspiracją jego teorii były słowa Jezusa; wiem natomiast,

iż jego rozumowanie wykazuje cechy wspólne z nauką

0 bezwarunkowym umiłowaniu bliźniego, głoszoną dwa tysiące lat temu

przez Jezusa.
Jezus mówił o boskiej miłości, która nie zna granic. Rogers mówił o

bezwarunkowo pozytywnym stosunku do drugiego człowieka jako o niezbędnym

elemencie w procesie leczenia. Jezus nauczał, że człowieczeństwo jest

odbiciem Boga w człowieku i jako takie jest wartością samą w sobie.

Rogers we wszystkich ludziach zauważał wrodzone wewnętrzne dążenió do
samorozwoju

1 samorealizowania się. Jezus mówił, że on sam jest uosobieniem prawdy.

Rogers zaś twierdził, że autentyzm człowieka ma swoje źródło w życiu w

zgodzie z własnym „ja".
Nauki Jezusa mogą służyć za dowód słuszności humanistycznego przekonania

o wrodzonej dobroci człowieka, ale ich rola na tym się nie kończy. Jezus

wspominał też o problemach związanych z takim przekonaniem. Aby je

poznać, będziemy musieli czytać dalej...
MYŚL DO ZAPAMIĘTAN1A: Dobrzy słuchacze są zazwyczaj dobrymi ludźmi.

Problem traktowania ludzi jako dobrych z natury

Tak ostatni będą, pierwszymi, a pierwsi ostatnimi.

Mt20, 16
Tyler to obiecujący młody biznesmen z perspektywami. Jest bystry,

przystojny i ambitny. Chce myśleć, że się samorealizuje, ponieważ jest

niezależny i dobry we wszystkim, co robi. Jego definicja siły to

poleganie na samym sobie nawet w najbardziej niesprzyjających
okolicznościach.

Zgłosił się na terapię ze swoją dziewczyną, ponieważ uważała, że ich

związkowi przyda się kilka porad. Osobiście Tyler był innego zdania,

zgodził się jednak, gdyż zawsze był gotów uczyć się, jak odnosić w życiu
jeszcze większe sukcesy.

50

background image

- Przyszliśmy tu tylko po to, by się trochę podregulować -oznajmił mi. -

Nie chcę przeciągać tego w nieskończoność, dyskutując z panem o moich

uczuciach względem matki czy czymś w tym rodzaju.
Tyler nie lubił oglądać się za siebie, ponieważ w swoich oczach zawsze

parł do przodu. Omawianie wydarzeń z przeszłości wyda-wało mu się

zaprzeczeniem własnej natury.

Widział swój związek w kategoriach partnerstwa w interesach. Dążył do
fuzji potencjałów. Był skłonny inwestować w związek, ale tylko pod

warunkiem, że inwestycja zwróci mu się z nawiązką. Nie życzył sobie

kogoś, kto byłby od niego zależny; chciał partnera, który wniesie równy

wkład we wspólne przedsięwzięcie.
- Być może tradycyjny podział ról sprawdzał się w poprzednich

pokoleniach. Dzisiaj jednak do niczego się nie dojdzie bez przestrzegania

zasady PDŻD - „Podwójny Dochód, Żadnych Dzieci". Jesteśmy postępowi i

niezależni, bo to się sprawdza w naszym związku - twierdził.
Wiedziałem, że pary wyznające zasadę „Podwójny Dochód, Żadnych Dzieci",

osiągają wyższą stopę życiową niż rodziny utrzymujące się z jednego

dochodu. Zastanawiałem się jednak, czy na dłuższą metę Tylerowi wystarczy

jedynie satysfakcja finansowa.
- Czy myślicie, że kiedyś moglibyście mieć dzieci? - zapytałem.

- Może kiedyś - odparł Tyler. - Teraz jednak za bardzo cieszymy się naszą

wolnością.

Dla Tylera niezależność była wartością najwyższą. Rozmyślał nad tym, jak
związać się z drugą osobą, nie poświęcając jednocześnie nic ze swojej

wolności. Małżeństwo brał pod uwagę jedynie jako wspólne przedsięwzięcie

dwóch odrębnych jednostek, eksperymentalną spółkę z ograniczoną

odpowiedzialnością, którą mógłby rozwiązać, gdyby nie przynosiła
oczekiwanych zysków.

Mimo iż Tyler sam nigdy by tego nie przyznał, jego wizja związku opierała

się właśnie na tradycyjnym podziale ról, który uważał za tak

anachroniczny. Marzył o związku, który byłby za-
51

przeczeniem małżeństwa jego rodziców. Ironia polegała jednak na tym, że

związek rodziców stał się wzorcem określającym jego związki. Chociaż tak

bardzo nienawidził oglądać się za siebie, musiał to robić, chcąc określić

i zrozumieć swoją własną przyszłość.
W trakcie terapii zrozumiał, że jego dążenie do bycia „odrębną jednostką"

wynikało z rozczarowania postępowaniem innych ludzi; chciał, by jego

życie było zupełnie inne. Stopniowo zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że

wcale nie jest wolny od przeszłości. Uświadomił sobie, że zamiast być
niezależnym, staje się coraz bardziej uzależniony od przeszłości własnej

oraz innych ludzi -do tego stopnia, że podświadomie zaczyna ich unikać.

W tej chwili związek Tylera i jego dziewczyny funkcjonuje już znacznie

lepiej. Obojgu łatwiej przychodzi mówienie o uczuciach, zmieniły się
również ich oczekiwania co do związku. Wciąż mają dość duże ambicje

finansowe, rozmawiają o nich jednak jak o jednym z wielu celów, jakie

chcieliby osiągnąć. Tyler nauczył się zależeć emocjonalnie od drugiej

osoby i przekonał się, że owa zależność przynosi mu więcej korzyści, niż
się spodziewał. Zamiast „starać się być numerem jeden", uczy się „być

jednością" ze swoją dziewczyną i daje mu to o wiele większą satysfakcję.

Indywidualizm to wiara w samego siebie i swoją osobistą niezależność. U

jego podstaw leży przekonanie, że wszyscy ludzie są z natury dobrzy, a
wszelkie osiągnięcia i osobiste sukcesy można zdobyć samodzielnie, nie

polegając na innych. Wszystko, czego człowiek potrzebuje, to on sam.

Dla ludzi wyznających zasady indywidualizmu, ich własne zdrowie

psychiczne staje się współczesnym substytutem zbawienia. Gdy cokolwiek
narusza ich osobiste prawa, odcinają się od tego. Są gotowi osiągnąć

doskonałość za wszelką cenę.

background image

Coś takiego nazywam „mitem" indywidualizmu, ponieważ ludzie nie

funkcjonują w ten sposób. Aby poczuć swoją odrębność, człowiek potrzebuje

grupy, od której mógłby się zdystansować. Indywidualizm wymaga zatem
tworzenia więzi z innymi. Jako istoty ludzkie czujemy wewnętrzną potrzebę

pokazania otoczeniu, kim naprawdę jesteśmy. Tak jak potrzebujemy luster,

by od-

52
bijały nasze twarze, tak też potrzebujemy ludzi, aby znaleźć w nich

odbicie własnych emocji i przekonać się, kim jesteśmy pod względem

psychicznym.

Teoria Jezusa, mówiąca, iż „pierwsi będą ostatnimi", jest dokładnym
zaprzeczeniem indywidualizmu. Mimo iż Jezus dostrzegał wewnętrzne dobro w

każdym człowieku, podkreślał także, iż o tym, czy jesteśmy dobrzy,

decydują nasze więzi z Bogiem i ludźmi. Jezus nigdy nie twierdził, że

możemy być dobrzy „sami w sobie". Mówił, że doskonałość osiąga się nie
poprzez rywalizację, lecz poprzez związki z innymi.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Jednostka jest częścią całości.

Ludzie nie są ani dobrzy, ani źli

'' Nazwałem was przyjaciółmi.
J 15, 15

W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie Jezus przedstawił swój pogląd

na naturę człowieka. Nie powiedział, że jesteśmy z gruntu źli jak zbójcy,

ale też nie jesteśmy automatycznie dobrzy jak Samarytanin. Nasza
prawdziwa natura zależy od stosunku do innych. Zaś naszą największą

potrzebą jest budowanie więzi, dzięki którym osiągamy pełnię.

Ze względu na swój stosunek do pobitego człowieka, Samarytanin na zawsze

zapisał się w historii jako „dobry". Z kolei lewita i kapłan nie byli źli
- byli po prostu zbyt zajęci sobą. Często korzystamy z tej wymówki -

mówiąc, że jesteśmy zbyt zajęci, bronimy się przed świadomością, iż

jesteśmy nierozerwalnie związani z innymi ludźmi. Oni potrzebują nas, a

my - co jest dla nas jeszcze bardziej przerażające - potrzebujemy ich.
Dla mnie takim trudnym związkiem, który nie dawał mi pogodzić się z

myślą, iż zależę od drugiego człowieka, był mój związek z ojcem. Rzadko

się ze sobą zgadzaliśmy i często kłóciliśmy. Pamiętam, że tylko kilka

razy w życiu czułem się swobodnie w je-

53
go obecności. Nasze stosunki były bardzo napięte aż do dnia jego śmierci.

Pamiętam dzień, w którym dowiedziałem się, że u mojego ojca stwierdzono

raka. Byłem w szoku: po części dlatego, że aż do tej pory byłem pewien,

iż takie rzeczy zdarzają się innym ludziom, a po części - ponieważ nie
byłem gouwy na jego śmierć. Wiedziałem, że nasz związek nie jest taki,

jaki być powinien, i nie chciałem, by ojciec odszedł z mojego życia,

zanim jakoś tego nie naprawię.

Od czasu gdy się usamodzielniłem, nie kontaktowaliśmy się zbyt często.
Jednak gdy tylko lekarze wypisali go do domu, postanowiłem polecieć do

Tulsy i spędzić z nim weekend. W szpitalu stwierdzili, że nic już nie

mogą dla niego zrobić.

Nie wiedziałem, co mu powiem, chciałem jednak odbyć z nim taką rozmowę,
która żadnego z nas nie wprawiłaby w złość. To miał być jeden z

przełomowych momentów mojego życia.

Nigdy nie zapomnę naszego ostatniego wspólnego wieczoru. Siedziałem na

skraju jego łóżka, daremnie szukając słów, które wyraziłyby mój żal z
powodu naszych nieudanych relacji. Nagle, zupełnie niespodziewanie,

ojciec powiedział: - Mark, wiesz, że nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt

często od czasu twojego wyjazdu z domu. Chcę, żebyś opowiedział mi o

swoim życiu.
Nie zastanawiając się, wyrzuciłem z siebie: - Nigdy nie umieliśmy ze sobą

rozmawiać.

background image

Ojciec odparł spokojnie: - Cóż, jeśli chcesz, pochylimy głowy i pomodlisz

się o to, byśmy nauczyli się ze sobą rozmawiać. Robisz to przecież tak

dobrze.
Modliłem się ze łzami w oczach. W ciągu kolejnych kilku godzin odbyłem z

ojcem najlepszą rozmowę w swoim życiu. Tak naprawdę była to nasza jedyna

prawdziwa rozmowa. Dowiedziałem się o nim rzeczy, których dotąd nie

wiedziałem, i sam opowiedziałem mu wiele o sobie. Poprosiłem, by wybaczył
mi gniew, z jakim lata temu porzuciłem rodzinny dom, i już zawsze będę

żył ze świadomością, że ostatnie słowa, jakie wypowiedziałem do ojca,

brzmiały „Kocham cię".

54
Tego dnia dowiedziałem się ważnej rzeczy: musiałem uzdrowić swój związek

z ojcem, podobnie jak on musiał naprawić swoje stosunki ze mną. W dniu, w

którym ^6^^6111 z Tulsy, ojciec zapadł w śpiączkę i już się nie obudził.

Zakończył wszystkie niedokończone sprawy i był gotów odejść. Zrozumiałem
wówczas, że ja również zakończyłem pewną niedokończoną sprawę. Póki nie

naprawiłem naszych relacji, w pewnym sensie tkwiłem w miejscu i nie

potrafiłem żyć pełnią życia. Dla własnego dobra musiałem wybaczyć ojcu.

Związki z innymi ludźmi mają na nas olbrzymi wpływ. Potrzebujemy ich, aby
być zdrowymi. To, że się na kogoś gniewamy, nie oznacza, że nie łączy nas

żadna więź. Pół kontynentu, dzielące mnie i ojca, w niczym nie

umniejszyło tego, w jaki sposób nasz związek wpłynął na moje życie. Teraz

jest ono lepsze, ponieważ miałem okazję pogodzić się z ojcem przed jego
śmiercią. Pomogło mi to uświadomić sobie wagę wszystkich moich związków,

nawet tych, które sprawiały mi ból. Wszystkie złożyły się na to, kim

jestem.

Spoglądając teraz wstecz na mój związek z ojcem, widzę, że żaden z nas
nie był „tym złym". Obaj ponosiliśmy winę za dzielące nas problemy i

odpowiedzialność za poprawę sytuacji spoczywała na nas obu. Nic nie

zmuszało nas do ciągłej walki. Na drodze do wzajemnego porozumienia stały

jedynie nasze urazy i ból, jaki sobie zadawaliśmy. Zupełnie jak w
przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, odgrywaliśmy na przemian rolę

pobitego człowieka (kiedy się nawzajem raniliśmy), zbójców (kiedy

zaognialiśmy nasze stosunki) oraz lewity i kapłana (kiedy byliśmy zbyt

zajęci, aby spróbować naprawić to, co było między nami). Na szczęście na

koniec obaj staraliśmy się być miłosiernymi Samarytanami - na krótko
przed śmiercią ojca przystanęliśmy, aby odnowić zerwaną więź.

Jezus nauczał, że nie wystarczy kochać ludzi - najbliższe osoby trzeba

traktować jak przyjaciół. Jest to często o wiele trudniejsze niż kochanie

ich. Mimo iż Jezus uważał się za Króla, Proroka, Syna Bożego, powiedział
swoim uczniom: „Nazwałem was

55

przyjaciółmi", definiując w ten sposób sens człowieczeństwa. Nie ma nic

ważniejszego od budowania więzi z otaczającymi nas ludźmi, bez względu na
to, jak trudne może się to okazać. Tą zasadą kieruję się w mojej pracy,

pomogła mi też bardzo w życiu osobistym.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Ludzi, których kochamy, czasami traktujemy w

sposób, w jaki nigdy nie potraktowalibyśmy naszych przyjaciół. Powinniśmy
prosić, by zostało nam to wybaczone.

Wizerunek Boga na ziemi

Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu.

J 10, 38
Darren jest doświadczonym bywalcem gabinetów psychoterapeutycznych.

Jeszcze w liceum zaczął chodzić na terapię i odtąd -z przerwami - leczył

się u różnych terapeutów. Mimo iż pod wieloma względami terapia okazała

się skuteczna, Darren ucierpiał na skutek anachronicznych - moim zdaniem
- metod leczenia.

background image

Był bardzo nieśmiały i zamknięty w sobie. Cierpiał na niską samoocenę i

uważał, że nikt tak naprawdę nie jest nim zainteresowany. Miał niewielki

krąg przyjaciół, ale potrafił się z nimi dobrze bawić dopiero wtedy, gdy
tłumił zahamowania dużymi ilościami alkoholu. Co oczywiście stwarzało

zupełnie nowe problemy.

W pewnym momencie spotkał się z formą terapii, która dała mu ogromne

poczucie wyzwolenia. Kazano mu wejść do pokoju pełnego pacjentów i
uzewnętrznić wszystkie emocje, jakie tylko chciał wyrazić. Zachęcony

przez publiczność, Darren zaczął krzyczeć wniebogłosy i rzucać się na

podłogę. Nagle uzewnętrznił całą wściekłość, którą kontrolował i tłumił

przez całe życie. Wbrew jego obawom, nikt nie miał mu za złe okazywania
gniewu - przeciwnie, chwalono go, że z taką łatwością potrafi wyrażać

negatywne uczucia. To dało mu poczucie wyzwolenia. Darren wprost nie mógł

uwierzyć, że pokazuje innym swoje najgorsze, najbar-

56
dziej godne potępienia oblicze i mimo to jest akceptowany. Gdy obawiamy

się odrzucenia, akceptacja naszego najgłębszego „ja" działa uzdrawiająco.

Mimo to dobre samopoczucie Darrena nie trwało długo. Nie potrafił

uwierzyć, że otoczenie naprawdę go akceptuje. Podejrzewał, że tylko
udają, jak wszyscy, których znał. Podświadomie chciał się przekonać, czy

jest w nim coś, czego inni by nie zaakceptowali. Jego wybuchy gniewu

zaczęły się więc nasilać. Nie tylko krzyczał na innych pacjentów, ale

również przewracał meble i z wściekłością sprzeciwiał się terapeutom, gdy
próbowali wy-znaczyć mu granice spontanicznego zachowania.

- Przecież ja tylko wyrażam swoje prawdziwe uczucia -wrzeszczał.

- Nie możesz tego robić tutaj - usłyszał w końcu. Ostatecznie został

poproszony o zrezygnowanie z zajęć, co
bardzo go zraniło. Terapeuci rozumieli jego potrzebę wyrażania uczuć, nie

dostrzegli jednak znaczenia swojej więzi z Darrenem w chwili, gdy je

wyrażał.

Samo wyrażanie uczuć nie gwarantuje uzdrowienia. Taką gwarancję może dać
jedynie wyrażanie ich w kontekście związku z drugim człowiekiem. Dopóki

Darren traktował uzewnętrznianie swoich emocji jako sposób na akceptację

przez innych, terapia pomagała mu w zabliźnianiu starych ran. Kiedy

jednak poczuł się odrzucony z powodu wyrażania gniewu, terapia stała się

dla niego powtórką dawnych traumatycznych przeżyć. Obecnie psycholodzy
zdają sobie sprawę, że człowiek jest taki, jak jego związki z otoczeniem.

W terapii zawsze musimy brać to pod uwagę.

Jezus nauczał, że nie moglibyśmy żyć bez więzi z Bogiem, tak jak nie

moglibyśmy żyć bez powietrza. Ta więź jest dla nas powietrzem. Życie w
separacji od innych byłoby pogwałceniem istoty ludzkiej natury. Aby żyć w

zgodzie ze sobą, musimy zatem uznać naszą fundamentalną zależność od

drugiego człowieka.

Wielu psychologów dochodzi do podobnych wniosków. Uświadamiamy sobie, że
nasze „ja" może istnieć wyłącznie w re-

57

lacji z innymi12. Teoria dyferencjacji zaczyna tracić wyznawców i jest

stopniowo zastępowana przez pogląd, że ludzie potrzebują innych, by
zachować zdrowie psychiczne.

Jezus podtrzymywał prawdę głoszoną przez żydowską historię Stworzenia - a

mianowicie, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga13.

Nauczał jednak, że na początku był Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. A
to oznacza, że Bóg wyst^-puje pod trzema postaciami, będącymi ze sobą w

nierozerwalnym związku. Krótko mówiąc, Bóg jest Istotą, której byt

określają wzajemne więzi. Zatem nasza umiejętność budowania związków jest

niczym innym jak wizerunkiem Boga na ziemi.
Jezus mówił, że łączy Go z Ojcem nierozerwalna więź. Nauczał: „Ojciec Mój

jest we Mnie, a Ja w Nim jestem". Mimo iż był odrębną Osobą, stanowił

background image

równocześnie Jedność z Bogiem. Owa głęboka więź powinna być dla nas

wzorem postępowania. Ludzie nie mogą bowiem funkcjonować w izolacji.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Wizerunek Boga w nas to nic innego jak nasza
umiejętność budowania więzi.

Błędna interpretacja sensu życia Jezusa

Z początku Jego uczniowie nie zrozumieli tego.

J 12, 16
Niedziela Palmowa w Kościele katolickim upamiętnia początek

najważniejszego tygodnia w życiu Jezusa. Właśnie tego dnia Jezus wjechał

do Jerozolimy, aby wypełniły się Jego ostatnie dni na ziemi. Gdy

mieszkańcy usłyszeli o Jego przybyciu, wylegli na ulice, każdy z gałązką
palmową, symbolizującą zwycięstwo wielkiego wodza - podobnie jak Stanach

Zjednoczonych witano bohaterów wojennych podczas parady zwycięstwa.

Co ciekawe, Jezus wjechał do Jerozolimy na osiołku. Zamiast wkroczyć do

miasta godnie, w otoczeniu orszaku, wybrał najprostszy środek transportu,
aby wypełniło się dane proroctwo.

58

W ten sposób chciał coś wyrazić: to mianowicie, że jest kimś, z kim

zwykli ludzie mogą się identyfikować. Nawet najdroższy Jezusowi uczeń Jan
napisał później, że tego „nie zrozumiał". Współcześni Jezusowi, podobnie

jak my dzisiaj, rozumowali, że skoro Jezus ma moc zbawienia świata, nie

może nie widzieć całego zepsucia drzemiącego w człowieku. Musi mieć zatem

jakiś drastyczny plan unieszkodliwienia zła panoszącego się na ziemi. On
tymczasem powtarzał, że człowiek przede wszystkim potrzebuje kontaktu z

Bogiem.

Mój przyjaciel Steve nie interesuje się religią w ogóle, a

chrześcijaństwem w szczególności. Jego zdaniem Jezus był moralizują-cym
rabinem, który zachowywał się, jakby był „świętszy niż sam Bóg", i

wpędzał ludzi w poczucie winy, jeśli nie postępowali tak jak On. Steve

uważa, że religia uwalnia w człowieku to, co w nim najgorsze, i żeruje na

jego niskiej samoocenie.
Niestety, uważam, że wielu wierzących postępuje w ten sam sposób. Wierzą,

ponieważ czują się winni, i mają nadzieję, że dzięki religii będą mieli

lepsze zdanie na swój temat. Uczestniczą w obrzędach religijnych, rozdają

pieniądze ubogim i starają się wieść przykładny żywot po to tylko, aby

nie mieć poczucia winy. W tym kontekście teoria mówiąca, iż Jezus wytykał
ludziom ich grzeszną naturę i zachęcał do prowadzenia bardziej moralnego

życia, jest kompletnie bez sensu.

Jezus rzeczywiście krytykował zachowanie niektórych ludzi, jednak

obiektem jego krytyki byli najczęściej ludzie religijni. Rzadko osądzał
zwykłych ludzi, a jeśli na swojej drodze spotykał kogoś, kto źle

postępował, mówił mu, aby „odszedł i więcej nie grzeszył", nie czyniąc z

jego postępków tematu swoich nauk. Sensem życia Jezusa nie było

udowodnienie ludziom, jak bardzo są grzeszni, lecz uświadomienie im, że
potrzebują więzi z Bogiem. Wierzył, że gdy odkryjemy w sobie tę

najważniejszą z ludzkich potrzeb, nie będziemy chcieli grzeszyć. Łatwo

błędnie zinterpretować sens życia Jezusa, gdy postrzegamy je jako moralną

krucjatę i wierzymy, że Jezus widział w nas jedynie grzeszników, których
mogą zbawić wyłącznie zasady religijne i religijna filozofia.

59

Sens życia Jezusa nie polegał na tym, by uczynić ludzi bardziej moralnymi

- lecz by zachęcić nas do budowania więzi między sobą. Jezus zakładał, że
moralność ma swoje źródło w udanych związkach; odwrotna relacja nie

zawsze jest możliwa.

A: Moralność ma swoje źródło w udanych związkach między ludźmi.

Powrót do raju
i/a przyszedłem po to, aby [owce] miały życie, i miały

je w obfitości.

background image

J 10, 10

Michael od lat nie rozmawia ze swoim bratem Tomem. Wszyscy w rodzinie

wiedzą o ich wzajemnej antypatii, nikt jednak nie wie, jak jej zaradzić.
Obaj są uparci i każdy wierzy, że został ciężko obrażony przez drugiego.

Ostatnim razem gdy żona Michaela próbowała z nim porozmawiać, skończyło

się na tym, że zaczął krzyczeć: - Nie chcę, aby imię tego człowieka

kiedykolwiek było wy-powiadane w moim domu.
Tak naprawdę ani Michael, ani Tom nie pamiętają, od czego wszystko się

zaczęło. Obaj jednak pielęgnują w sobie pamięć licznych przykrych

incydentów, aby móc podsycać wzajemną nienawiść. Michael jest wciekły na

Toma, że nie był takim starszym bratem, jakiego potrzebował, Tom zaś ma
równie wielki żal do Michaela za jego pretensje. Każdy z nich jest

przekonany, że należy mu się zadośćuczynienie od drugiego, żaden jednak

nie chce zrobić pierwszego kroku.

Michael i Tom nie zdają sobie sprawy z jednej rzeczy: że potrzebują
siebie nawzajem, aby żyć pełnią życia. Jedynym efektem ich wojny są

zranione dusze. W przeciwieństwie do wczesnych poglądów Freuda, agresja

występująca między członkami rodziny nie jest zjawiskiem naturalnym.

Wzajemna antypatia oznacza, że coś jest nie w porządku.
60

<il ."

Michael dla własnego dobra powinien pogodzić się z Tomem. Wzdraga się

jednak przed wyciągni^ciem do niego ręki, ponieważ wydaje mu się, iż w
ten sposób mu „ulegnie". Ironia polega na tym, że podsycając niezgodę,

Michael sam odbiera sobie coś bardzo cennego. Naprawiając zerwane więzi,

leczymy rany własnej duszy. W sercu Michaela mieszkają żal i gniew, które

wpływają na pozostałe związki w jego życiu - a wszystko z powodu zerwanej
więzi z Tomem. Życie Michaela nie zmieni się tylko dlatego, że będzie

miał rację. Może się natomiast zmienić po naprawieniu stosunków z bratem.

Pogodzenie ludzi z Bogiem Jezus uważał za cel swojego życia. W Starym

Testamencie czytamy, że Adam i Ewa zostali wygnani z raju, gdyż okazali
Bogu nieposłuszeństwo. Teolodzy nazywają to wydarzenie „pierwszym

upadkiem człowieka", ponieważ człowiek pozbawił się wówczas bożej łaski.

Celem Jezusa było wskazanie nam drogi do domu.

Myśląc o upadku człowieka z perspektywy psychologa, zadaję sobie pytanie:

„Upadek - ale w jakim sensie?". Odpowiedź, jaką daje nam Jezus, brzmi:
„Upadkiem było zerwanie więzi z Bogiem". Okazując w raju

nieposłuszeństwo, człowiek zerwał swój związek ze Stwórcą. Jezus chciał

być pomostem łączącym nas z Bogiem. Na tym miało polegać nasze zbawienie

- na odnowieniu więzi z Bogiem.
Jestem przekonany, że nasze życie byłoby o wiele lepsze, gdybyśmy myśleli

o zbawieniu w kategoriach odbudowywania wzajemnych relacji. Kiedy jakiś

związek się rozpada, ludzie zazwyczaj szukają winnego. Gdy ktoś nas

krzywdzi, domagamy się zadośćuczynienia. Gdy czujemy się źle z czyjegoś
powodu, osoba ta jest w naszych oczach złym człowiekiem. Wówczas jedynym

sposobem na poprawę samopoczucia wydaje się ukaranie winnego. Jezus

tymczasem nauczał, że wszystko można naprawić, dając innym i nie żądając

od nich zapłaty.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Zbawienie to odnowienie więzi.

Rozdziać 3

Zrozumieć rozwój

Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania, gdyż lata
obrywa ubranie, i gorsze staje się przedarcie. Nie wlewają też młodego

wina do starych bukłaków. W przeciwnym razie bukłaki pękają, wino

wycieka, a bukłaki przepadają. Ale młode wino wie' wają do nowych

bukłaków, a tak jedno i drugie się za-
chowuje.

Mt9, 16-17

background image

Jezus nauczał, że ludzie, którzy się rozwijają, zawsze są gotowi do

zmiany utartego sposobu myślenia. W miarę jak dojrzewamy i zmieniamy się,

nasze dawne przekonania okazują się zbyt „sztywne", ograniczone i
przestają się sprawdzać - podobnie jak stare skórzane bukłaki, które

pękają pod naporem młodego wina.

Przekonania, jakim podświadomie hołdujemy, wyznaczane są przez system

struktur poznawczych. Idąc przez życie, formułujemy zasady, które
pomagają nam uporządkować nasze uczucia związane z nami samymi i

otaczającym światem. Owe nieuświadomione mechanizmy działają w sposób

automatyczny, popychając nas do określonych zachowań i podejmowania

określonych decyzji; mają także wpływ na kształtowanie się naszej
samooceny.

Jedynie uświadamiając sobie istnienie podświadomych mechanizmów naszego

zachowania, możemy otworzyć się na zmianę sposobu myślenia. To zaś

umożliwia nam dojrzewanie, podobnie jak nowe wino dojrzewa i pęcznieje w
nowych bukłakach14.

Gdy świadomość jest źródłem rozwoju

Nie wlewają też młodego wina do starych bukłaków.

Mt9, 17
Podczas każdego spotkania ze mną David cierpiał z powodu braku poczucia

bezpieczeństwa. Doszło do tego, że bał się otworzyć usta

62

w obawie, iż powie coś, co mogłoby postawić go w złym świetle. Jego lęk
przed odrzuceniem sprawiał, że nasze rozmowy były przeplatane długimi

okresami przykrego dla nas obu milczenia.

David wciąż żywo pamiętał, jak będąc dzieckiem, wchodził do gabinetu ojca

i stał tam w ciszy z nadzieją, że ojciec poświęci mu trochę czasu i
porozmawia z nim. Niestety, ojciec często był zbyt zajęty, by w ogóle

zauważyć jego obecność. A ponieważ David nigdy się pierwszy nie odzywał,

nie chcąc przeszkadzać ojcu, ten nigdy nie wyprosił go z gabinetu. Ta

sytuacja zrodziła w Davidzie następujące przekonanie: „Jeżeli nie będę
nikomu przeszkadzał, nie zostanę odrzucony". Niebezpieczeństwo takiego

podejścia polegało na tym, iż David nigdy nie starał się zdobyć niczyjej

akceptacji - zamiast tego nieustannie próbował uniknąć odrzucenia, co

jest zadaniem praktycznie niewykonalnym.

Po pewnym czasie David zauważył, iż automatycznie zakłada, że zostanie
odrzucony, jeśli powie coś niewłaściwego. Ponieważ zaś zawsze bardzo

uważał, aby nikogo nie urazić, nigdy nie otworzył się przed nikim na

tyle, by przekonać się, czy jego założenie jest słuszne. W rezultacie nic

się w jego życiu nie zmieniało. Co prawda nieśmiałość chroniła go przed
odrzuceniem, ale jednocześnie nie pozwalała mu się przekonać, czy może

zostać zaakceptowany.

Życie Davida zmieniło się z chwilą, gdy uświadomił sobie, że jego lęk

przed odrzuceniem ma swoje źródło w przekonaniu tkwiącym w
podświadomości. W momencie gdy zdał sobie sprawę z podświadomych

mechanizmów kierujących jego zachowaniem, zaczął inaczej myśleć o swoich

związkach z ludźmi. Zamiast rozumować: „Muszę siedzieć cicho, żeby nie

zostać odrzucony", zaczął myśleć: „Zawsze bałem się pierwszy odezwać, ale
dopóki tego nie zrobię, nigdy nie dowiem się, jak ludzie naprawdę na mnie

reagują". To dodało mu odwagi, aby otworzyć się na innych, dzięki czemu

jego kontakty towarzyskie uległy znacznej poprawie. Szybko zrozumiał, że

zabieranie głosu wcale nie musi się wiązać z odrzuceniem. Przeciwnie,
często spotykał się z akceptacją - czyli tym, czego tak bardzo pragnął od

swojego ojca. Po-

63

czucie akceptacji dało mu siłę, by się rozwijać i na wiele sposobów
zmieniać swoje życie. Większa samoświadomość zaowocowała osobistym

rozwojem.

background image

Jezus miał plan. Chciał, byśmy uświadomili sobie więź łączącą nas z

Bogiem. Wiedział jednak, że nie będzie to łatwe. Jedną z największych

przeszkód było nasze przywiązanie do utartych sposobów myślenia. Jezus
musiał uświadomić ludziom, iż kurczowo trzymają się swych dawnych

przekonań - dopiero wówczas mógł pomóc im się otworzyć na nowe idee.

Człowiek dojrzewa w sposób żywotny i gwałtowny, jak młode wino. Jezus

wiedział, że stare ramy myślenia, podobnie jak stare bukłaki na wino,
pękają i nie wytrzymują procesu dojrzewania. Wiedział, że aby cieszyć się

owocami swojego rozwoju, człowiek musi najpierw uświadomić sobie, że jego

dotychczasowe poglądy wymagają przewartościowania. Jak mówi stare

porzekadło: „Ile wody można wlać do pięciolitrowej puszki oleju? Ani
kropli. Najpierw trzeba wylać trochę oleju".

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Mądrzy ludzie muszą odkrywać wiedzę, również na

własny temat.

Gdy rozwój jest źródłem świadomości
Bo po owocu poznaje się drzewo.

Mt 12. 33

Na jakiej podstawie można stwierdzić, że jabłoń jest zdrowa? Po jakości

jabłek, które rodzi. Jezus wiedział, że tak samo rzecz ma się z ludźmi.
Może nam się wydawać, że się rozwijamy, możemy tak twierdzić, a

jednocześnie wcale się nie rozwijać. Możemy również sądzić, że nasze

życie stoi w miejscu, a następnie, widząc owoce swojego rozwoju w postaci

większej samoświadomości, przekonać się, że ów rozwój miał jednak
miejsce.

Donna przychodzi do mnie na terapię od kilku lat. Nigdy nie miała wielu

przyjaciół i nasze spotkania, podczas których pracuje nad sobą, są dla

niej niemalże jedyną okazją w tygodniu, aby
64

otworzyć się przed drugim człowiekiem. Początkowo wydawało mi się, że

Donna nie jest osobą zbyt refleksyjną. Później jednak zrozumiałem, że po

prostu nie przywiązuje wielkiej wagi do refleksji. Jej zdaniem czyny
mówią więcej niż słowa.

Podczas większości sesji z Donną po prostu jej słuchałem. Upłynęło trochę

czasu, zanim zrozumiałem, że jest to dokładnie to, czego ona potrzebuje.

Długo sądziłem, że moja analiza jej życia będzie tym, co pomoże jej się

zmienić. Okazało się jednak, że moje refleksje niewiele jej pomagają.
Donna zdawała się oczekiwać ode mnie jedynie całkowitej i niepodzielnej

uwagi.

Podczas jednego ze spotkań zaczęła opowiadać: - Robiłam akurat zakupy,

kiedy to do mnie dotarło. W końcu zrozumiałam, dlaczego czuję się tak
niezręcznie, stojąc w tym sklepie. Miałam idiotyczną pewność, że gdy

podejdę do kasy, kasjer okaże mi swoją niechęć. Teraz dopiero rozumiem,

co starał mi się pan uświadomić przez te wszystkie lata. Ja oczekuję, że

ludzie nie będą mnie lubili. Wreszcie to do mnie dotarło!
Poczułem ulgę, a jednocześnie byłem nieco zażenowany. Przez lata starałem

się wmusić Donnie swoją interpretację jej podświadomego lęku przed

odrzuceniem. Tymczasem ona potrzebowała jedynie, bym jej słuchał - tak

długo, dopóki nie poczuje się przeze mnie zaakceptowana. Dopiero gdy
wyczuła moją sympatię, poczuła się na tyle komfortowo, by zrozumieć to,

co starałem się jej przekazać. Dojrzała do myśli, że mogę ją lubić, i

poczuła się wystarczająco pewna siebie, by pojąć, iż do tej pory zawsze

spodziewała się odrzucenia. Czasami dojrzewanie i wewnętrzny rozwój
poprzedzają samoświadomość.

Jezus nie był takim zwolennikiem filozofii, by nie zachęcać ludzi do

nawiązywania ze sobą kontaktów. Nie wystarczało Mu, że człowiek jest

świadomy; chciał, abyśmy budowali trwałe więzi z Bogiem i sobą nawzajem.
W Jego oczach wiedza była mniej istotna od osobistych więzi z innymi

ludźmi.

background image

Jezus nauczał, że nasza samoświadomość zależy od tego, czy czujemy się

kochani przez Boga. Wierzył, że tylko nawiązując bliski kontakt z Bogiem

możemy zrozumieć znaczenie Jego słów.
65

Rozwijamy się, gdy czujemy się kochani, a rozwijając się zaczynamy

rozumieć, co to znaczy być kochanym.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Samoświadomość to owoc rozwoju naszej osobowości.
Zawzięty umysł to owoc zawziętego serca

Tak otępiałe są wasze umysły?

Mk8, 17

Mimo iż pani Adams regularnie chodzi do kościoła, poznawszy ją,
natychmiast ma się wrażenie, że nie darzy ludzi zbytnią sympatią. Jej

ambicją jest studiowanie Biblii, ma jednak niewiele tolerancji dla tych,

którzy są od niej mniej biegli w Piśmie. W rozmowach na tematy religijne

pani Adams zdaje się nie dysponować żadnymi argumentami - po prostu daje
ludziom do zrozumienia, że to oni nie mają racji.

Jedno z ulubionych powiedzonek pani Adams brzmi: „Bóg pomaga tym, którzy

pomagają sami sobie". Ten aksjomat pomógł jej przetrwać w życiu - nie

osiągnęłaby tego, co ma, nie wierząc w cnotę ciężkiej pracy. Problem w
tym, że ciężka praca jest jedyną rzeczą, jaka wzbudza jej szacunek.

Najbliżsi pani Adams obawiają się, że nigdy nie uda im się sprostać jej

oczekiwaniom, zaś członkowie jej wspólnoty kościelnej mają wyrzuty

sumienia, iż ich znajomość Biblii nie jest taka, jak być powinna. Pani
Adams sama ogranicza kontakty z ludźmi, ponieważ nie bierze pod uwagę

żadnego innego punktu widzenia poza własnym.

W dążeniu pani Adams do zgłębiania Biblii nie ma niczego złego. Jej

problem polega na tym, że boi się otworzyć na coś nowego. Stwarzane przez
nią pozory pewności siebie i dobrej znajomości Biblii wynikają z lęku, że

mogłaby wszystkiego nie wiedzieć. Potrafi godzinami przepytywać innych z

Biblii - nie dlatego, że jest pewna swojej racji, lecz tak naprawdę boi

się, że jej nie ma. Jej ograniczone podejście do rozmów z ludźmi jest
bardziej związane z tym, co dzieje się w jej sercu, niż z tym, w co

wierzy swoim umysłem.

Pani Adams wcale nie zgłębia Biblii z powodu zamiłowania do Słowa Bożego,

lecz ze względu na podświadome przekonanie, że

66
„Trzeba ciężko pracować, aby zasłużyć na miłość". Niestety, osoby, które

tego przekonania nie podzielają, często czują się niezręcznie w jej

obecności. Gdyby tylko pani Adams potrafiła zaakceptować inny niż swój

sposób na życie, być może byłaby bardziej tolerancyjna dla otoczenia. Nie
wiedząc, że jej zachowaniem steruje podświadome przekonanie, a nie

posłuszeństwo biblijnym naukom, pani Adams raczej nie ma szans się

zmienić.

Stare wino osiągnęło najwyższy stopień dojrzałości. Czasami taki stan
jest dobry: nie moglibyśmy funkcjonować bez podświadomych mechanizmów,

które wykształciły się w nas pod wpływem życiowych doświadczeń i sterują

naszym zachowaniem. Jezus nauczał jednak, że sztywne ramy myślenia są

przeszkodą w tworzeniu prawidłowych związków z innymi, ponieważ podstawą
udanego związku jest otwarcie się na drugą osobę. Uważał, że ograniczone

horyzonty myślowe mają korzenie w sercu człowieka; w tym przypadku

„serce" należy rozumieć jako coś głębszego niż świadome myślenie.

Gdy jako psycholog zastanawiam się, co Jezus starał się nam uświadomić,
dochodzę do wniosku, iż nie potępiał podświadomych mechanizmów, jakimi

się kierujemy - twierdził po prostu, że nie powinniśmy się do nich

ograniczać. Jezus nie chciał, byśmy odrzucali dawne reguły i przekonania;

chciał, byśmy do starych dodawali nowe. Martwili Go ludzie, którzy nie
chcieli nauczyć się niczego nowego. Osoby „wszystkowiedzące" zachowują

background image

się tak a nie inaczej, ponieważ kieruje nimi podświadomy lęk, iż tak

naprawdę nie wiedzą wszystkiego.

MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Ci, którzy uważają się za wszystkowiedzących, muszą
się jeszcze wiele dowiedzieć o sobie.

Dlaczego ludzie nie potrafią się zmienić

To wy właśnie wobec ludzi udajecie sprawiedliwych.

Lk 16, 15
Dopiero po rozwodzie Aaron zainteresował się terapią. Ironia losu

polegała na tym, iż żona całymi latami namawiała go na indy-

67

widualne leczenie, Aaron jednak zdecydował się na ten krok dopiero po jej
odejściu. Uważał, że nie tylko on ponosi odpowiedzialność za problemy,

jakie przeżywali w małżeństwie, i nie zgadzał się wziąć na siebie całej

winy - a jego zdaniem, właśnie temu równało się pójście na terapię.

Pierwsze spotkanie ze mną Aaron rozpoczął od przedstawienia swoich
zastrzeżeń.

- Miałem szczęśliwe dzieciństwo - powiedział stanowczo. -Szanowałem ojca

za to, że tak ciężko na nas pracował, nie żywię nienawiści do swojej

matki i mam dość wysoką samoocenę. Właściwie nie wiem, w jaki sposób
mógłby mi pan pomóc.

Mogłem na to jedynie odpowiedzieć:

- Jest pan zatem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Zastanawiam się,

dlaczego pan do mnie trafił.
- No cóż, nie chcę, aby rozwód negatywnie na mnie wpłynął - odparł. -

Chcę się przekonać, czy potrafi dać mi pan jakąś radę dotyczącą tego, jak

powinienem teraz żyć.

Tak naprawdę Aaron wcale nie potrzebował moich rad i prawdopodobnie w
ogóle by się do nich nie zastosował. Chciał lepiej zrozumieć samego

siebie, tak by móc samodzielnie kierować swoim życiem. Właśnie do tego

byłem mu potrzebny. Wydawało mu się, że zna siebie na tyle, na ile jest

to konieczne, musiałem więc zaproponować mu nowe, świeże spojrzenie.
Potrzebował mojej pomocy, by lepiej zrozumieć samego siebie i w ten

sposób odkryć nowe możliwości. Wcześniej jednak musiał uświadomić sobie,

że jego wiedza na swój temat nie jest tak duża, jak mu się wydaje. Bardzo

trudno jest pomagać ludziom, którzy sądzą, że nie potrzebują niczyjej

pomocy.
Aaron zakończył swoją krótką terapię jako mniej więcej ten sam człowiek,

jakim był, gdy ją rozpoczynał. Pomimo zapewnień, iż nasze spotkania dużo

mu dały, nie byłem przekonany, że dowiedział się wiele o sobie samym.

- Teraz mogę już powiedzieć, że chodziłem na terapię - obwieścił dumnie
podczas ostatniej wizyty. - Potwierdziło się kilka rzeczy, o których od

pewnego czasu myślałem, i dzięki temu poczułem się lepiej.

68

Zazwyczaj cieszę się, słysząc, że moi pacjenci czują się lepiej, jednak w
wypadku Aarona tak nie było. Miałem nadzieję, że nie poprzestanie jedynie

na poprawie samopoczucia, lecz lepiej pozna samego siebie.

Jezus dobrze wiedział, że ludzie mają skłonność do „udawania

sprawiedliwych". Wszyscy lubimy myśleć, że jesteśmy lepsi niż w
rzeczywistości, umniejszamy więc nasze problemy, by poczuć się lepiej.

Jednak umniejszanie problemów nie jest tym samym, co stawianie im czoła.

Próbując się usprawiedliwiać, Aaron zamykał sobie drogę do zrozumienia

samego siebie i dopóki to trwało, nie mógł się zmienić.
Trudno jest zmienić coś, czego nie rozumiemy. Aby zmienić życiowe

przyzwyczajenia, musimy najpierw lepiej zrozumieć samych siebie. Kiedy

słyszę ludzi mówiących: „Nikt nie zna siebie lepiej niż ja" albo „Dużo

myślałam o moim dzieciństwie i już wiem, dlaczego jestem, jaka jestem",
zazwyczaj czuję się bardzo zakłopotany. Przekonuję się bowiem na każdym

kroku, że nasza wiedza na własny temat jest bardzo ograniczona, zaś

background image

przekonanie, iż poznaliśmy już samych siebie, nakłada nam na oczy klapki,

znacznie utrudniające rozwój i poszerzenie ram myślenia. Jednym z

głównych powodów, dla których ludzie nie potrafią się zmienić, jest brak
zrozumienia samego siebie, uniemożliwiający stwierdzenie, co powinniśmy w

sobie zmienić.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Postęp jest hamowany przez przekonanie, iż już

nastąpił.
Przestać żyć przeszłością

Zosraw umarłym grzebanie ich umarłych.

Lk 9, 60

Żona Burta nalegała, aby poddał się terapii. Burt zgodził się, ponieważ
chciał być dobrym mężem i ojcem.

- Wiem, że nie jestem ideałem - powiedział mi. - Chciałbym popracować nad

swoim charakterem. Czasami bywam wybuchowy.

69
- To dobre na początek - odpowiedziałem.

- Ale nie chciałbym rozdrapywać starych ran - ciągnął Burt. — Chcę

zapomnieć o przeszłości i iść naprzód.

Ku jego wielkiemu zaskoczeniu, odpowiedziałem:
- Zgadzam się z tym całkowicie. Jeśli jakaś rana się zabliźniła, nie ma

sensu jej rozdrapywać.

Burt nie wiedział, co na to odpowiedzieć, zwłaszcza iż żona powiedziała

mu, że psycholodzy lubią grzebać się we wspomnieniach z dzieciństwa.
Dodałem więc:

- Ale czasami pod strupem rana jest wciąż żywa.

Burt nie zdawał sobie sprawy, że wydarzenia z przeszłości mogą mieć wpływ

na naszą teraźniejszość. Psycholodzy rozmawiają z pacjentami o
przeszłości nie tylko dlatego, że mają chorobliwe upodobanie do bolesnych

wspomnień, na które nic nie mogą poradzić. Starają się zrozumieć przeszłe

wydarzenia, aby móc stwierdzić, w jakim stopniu wciąż żyją w

podświadomości pacjenta.
Mimo iż Burt o tym nie wiedział, jego odmowa analizowania minionych

wydarzeń więziła go w przeszłości. Nie rozmyślał o przeszłości, lecz

nadal w niej tkwił. Dopiero gdy wrócił do bolesnych wydarzeń z

dzieciństwa, stopniowo zaczął rozumieć przyczynę swoich nagłych wybuchów

gniewu. Te sprawy, które nie wzbudzały w nim emocji, były rzeczywiście
martwe i pogrzebane. Te zaś, które wywoływały silną reakcję emocjonalną,

były wciąż żywe i należało się z nimi uporać. Pogodziwszy się z nimi,

Burt zyskał swobodę i mógł inaczej reagować, gdy mu o nich przypominano.

Dopiero wówczas mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że nie żyje
przeszłością i idzie naprzód, nie oglądając się za siebie.

Gdy nie potrafimy uwolnić się od podświadomych mechanizmów sterujących

naszym życiem, zaczynamy żyć przeszłością. Jedynie analizując podświadome

przekonania, których korzenie tkwią w naszej przeszłości, możemy zyskać
wolność kształtowania nowych poglądów potrzebnych nam w teraźniejszości.

Bez nich nie mamy innego ^ścia jak tylko podążać za starymi, pod-

70

świadomymi przekonaniami. Jezus głosił coś, w co wierzą współcześni
psycholodzy: lepiej świadomie wybrać to, w co obecnie chcemy wierzyć, niż

podświadomie podążać szlakiem dawnych przekonań.

Ludzie, u których sfera duchowa jest bardzo żywa, rozwijają się i uczą

nowych rzeczy. Życie w sztywnych ramach dawnych poglądów powoduje duchową
śmierć na długo przed odejściem z tego świata. W ten właśnie sposób

„umarli grzebią swoich umarłych". Jezus nie widział w tym żadnego

pożytku. Chcąc pozostać żywymi w duchu, musimy świadomie rozwijać nowe

poglądy, które przychodzą wraz z dojrzałością.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Ci, którzy nie wyciągają wniosków z przeszłości,

wciąż w niej tkwią.

background image

W jaki sposób ludzie się rozwijają

Moc (...) w słabości się doskonali.

2 Kor 12, 9
Fred wszystko zawdzięcza sobie. Jest oczytany, odnosi sukcesy, jego forma

fizyczna jest bez zarzutu. Większość ludzi sądzi, że Fred „ma wszystko

poukładane", on sam również jest o tym przekonany. Jest mistrzem w

eliminowaniu negatywnych myśli ze swojego życia i potrafi wyobrazić sobie
pozytywne zakończenie prawie każdej sytuacji, w jakiej się w danej chwili

znajduje. Lubi myśleć o sobie jako o prawdziwym „człowieku Renesansu",

zdolnym wykonać wszystko, czego się podejmie.

Dla Freda bardzo istotnym słowem jest „kontrola". Kontroluje swoją wagę,
swoje emocje, chciałby również kontrolować swój los. Uważa, że brak

kontroli równa się słabości. By zademonstrować umiejętność sprawowania

kontroli, Fred nieustannie dodaje kolejne osiągnięcia do życiorysu. Jego

portfolio staje się coraz grubsze, w miarę jak wspina się po szczeblach
kariery; uczy się też na studiach wieczorowych, aby zdobyć kolejny

dyplom.

71

Życie Freda nabiera rumieńców, lecz równocześnie jego umiejętność
cieszenia się nim jest coraz mniejsza. Jego motto „Ten, kto ma najwięcej,

wygrywa" przestało się sprawdzać. Fred nie zdaje sobie sprawy z tego, że

wciąż na nowo przeżywa ten sam rok swego życia. Okoliczności się

zmieniają, on nie. Przyrost to nie to samo co rozwój.
Jego potrzeba odnoszenia sukcesów jest głęboko zakorzeniona w

podświadomym przekonaniu, iż więcej znaczy lepiej. Nigdy nie zdobył się

na to, by przystanąć i zastanowić się nad prawdziwością tego przekonania;

po prostu realizował je. Mimo iż każdego roku zarabiał więcej pieniędzy,
zdobywał kolejne dyplomy i ustanawiał nowe rekordy, tak naprawdę wcale

się nie rozwijał. Żył po prostu w zgodzie z tymi samymi podświadomymi

mechanizmami, które kierowały nim w poprzednim roku. Zmieniały się

jedynie liczba i szczegóły odnoszonych przez niego sukcesów. Nie żył
naprawdę. Aby się rozwijać, Fred musiałby nauczyć się czegoś nowego na

swój temat. W związku z tym musiałby przyznać się przed innymi i przed

samym sobą, że wcale nie ma „wszystkiego poukładanego", to zaś jest dla

niego zbyt wielkim wyzwaniem.

Aby mógł dojrzeć duchowo, Fred musiałby przyznać, że nie potrafi
wszystkiego zrobić samodzielnie. Aby zyskać siłę duchową, musiałby

najpierw stać się słaby, przynajmniej w swoich oczach. Musiałby przyznać,

że potrzebuje pomocy innych, aby zrozumieć w sobie to, czego do tej pory

nie dostrzegał. Doskonalenie się według swoich własnych zasad nie pomoże
Fredowi; tym, co może mu pomóc, jest otwarcie się na innych i na to,

czego mogą go nauczyć o nim samym. Fred od dawna wie, że nie można dostać

tego, czego się pragnie, nie prosząc o to. Nie wie jednak, jak prosić o

to, czego potrzebuje.
Jezus nauczał, że rozwój duchowy nie jest czymś, co możemy osiągnąć

samodzielnie. Potrzebujemy do tego Boga. Nie jest to oznaka słabości -

przeciwnie, to początek siły. Wielu ludzi wierzy, że potrafią sami się

zmienić i nie muszą prosić nikogo o pomoc. To przekonanie zazwyczaj staje
na drodze do ich dalszego rozwoju.

72

Prawda jest taka, że sami nie potrafimy dobrze zrozumieć samych siebie.

Podświadome mechanizmy kształtujące nasze zachowanie i życie najczęściej
wymykają się naszemu poznaniu. W związku z tym potrzebujemy kogoś, kto

wskazałby nam te cechy, których sami nie dostrzegamy. Jezus chciał, byśmy

zrozumieli że aby się rozwijać, musimy prosić innych o pomoc. Czasami

jedyną przeszkodą, jaką wówczas napotykamy, jest lęk, że prosząc o pomoc,
dowiedziemy swojej słabości.

background image

MYŚL DO ZAr^ĘWiiA: Nawet ci, którzy dostają to, czego chcą, muszą prosić

o to, czego potrzebują.

Terapeuci i żarówki
Kto ma uszy, niechaj słucha!

Mt II, 15

Jest taki stary dowcip: Ilu terapeutów potrzeba, żeby zmienić żarówkę?

Żadnego. Żarówka sama musi chcieć się zmienić.
Oprócz tego, że potrzebujemy innych, aby pomagali nam się rozwijać, sami

musimy tego chcieć. A często wcale tego nie chcemy, ponieważ rozwój

oznaczałby spojrzenie w głąb siebie, a my boimy się tego, co moglibyśmy

tam zobaczyć.
Kaitlyn już w dzieciństwie nauczyła się, że wszystko trzeba utrzymywać w

sekrecie. Nikt w szkole nie wiedział o chaosie panującym w jej domu i

wstydliwych sprawach, jakie miały tam miejsce. Wracając do domu po

lekcjach, Kaitlyn nigdy nie wiedziała, czy zastanie swoją matkę
nieprzytomną na podłodze ani czy jej ojciec będzie miał akurat swoje

„humory". Nie wiedząc, jak poradzić sobie z alkoholizmem rodziców, po

prostu dusiła wszystko w sobie.

Po kilku latach spędzonych w grupie wsparcia dla dorosłych dzieci
alkoholików, postanowiła zgłosić się na terapię. Wiedziała, że nie ponosi

winy za swoją niską samoocenę, sądziła jednak, że grzechem byłoby

pozostawienie takiego stanu rzeczy bez zmian.

Chociaż uważa się za osobę bojaźliwą, w moich oczach Kaitlyn jest bardzo
odważną kobietą. Odwaga oznacza dla mnie by-

73

cie świadomym własnych lęków i jednoczesne mówienie życiu „tak" - mimo

wszystko. Decyzja Kaitlyn o podjęciu terapii była właśnie takim aktem
odwagi. Bardzo bała się mówić o swoim dzieciństwie; to był koszmar,

którego nie chciała przeżywać na nowo. Jednocześnie chciała podejmować w

życiu lepsze decyzje i była zdecydowana dokonać tego z pomocą terapii.

Z początku jej retoryczne pytanie: „Dlaczego wciąż robię takie rzeczy?",
wyrażało jej potępienie dla samej siebie. Kaitlyn wstydziła się bowiem

wszystkich złych decyzji w swoim życiu. Wkrótce jednak jej pytanie

przybrało odcień zaciekawienia - naprawdę chciała się dowiedzieć,

dlaczego. Chociaż omawianie wy-darzeń z dzieciństwa, które ukształtowały

jej osobowość, było bolesne, Kaitlyn była gotowa rozmawiać na ten temat w
nadziei, że pomoże jej to zmienić swoje życie.

Dziś Kaitlyn nie jest już tą samą nieśmiałą dziewczyną, jaką była

dawniej. Potrafi skoncentrować się na pracy, jest otwarta na innych, a

dysfunkcyjne związki nie pociągają jej już tak jak dawniej. Kaitlyn
dojrzała. Jednym z głównych powodów tej zmiany była jej chęć zrozumienia,

w jaki sposób trudne dzieciństwo wpłynęło na to, kim jest obecnie. Wciąż

ma wiele lęków, których korzenie sięgają dzieciństwa, nie pozwala im

jednak stawać na drodze do poznania samej siebie. To nie brak strachu
czyni Kaitlyn na tyle odważną, by się rozwijać; to jej chęć zrozumienia

spraw, które ten strach w niej wywołały.

Jezus dzielił ludzi na tych, którzy chcą zmienić swoje życie, i na tych,

którzy nie chcą. Dlatego powiedział: „Kto ma uszy, niechaj słucha!".
Zakładał, że każdy człowiek może się zmienić, i proponował ludziom

możliwość rozwoju wyłącznie poprzez ich chęć zaakceptowania tego rozwoju.

Dojrzewanie jest związane z gotowością wsłuchania się w samego siebie i

chęcią uporania się z tym, co tam znajdziemy. Jezus nauczał, że
potrzebujemy odwagi, by móc się rozwijać. Ale najpierw musimy tego

chcieć.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Odwaga nie oznacza braku lęku, lecz wiarę pomimo

lęku.
74

,! , :,. Czasami nie można wrócić do domu

background image

Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być

prorok lekceważony.

Mt 13, 57
Gdy Emily zgłosiła się do mnie na terapię, była bardzo zmartwiona swoim

brakiem umiejętności nawiązywania kontaktów w pracy. Uważała, że brakuje

jej pewności siebie i dlatego nie potrafi porozumieć się z ludźmi.

Wkrótce przekonaliśmy się, że jej poczucie nieprzystosowania ma swoje
korzenie w kontaktach z matką. To z jej powodu Emily zaczęła uważać, że

jest ciężarem dla innych. Gdy ktoś jest przekonany, że rodzona matka

uważa go za ciężar, może wówczas dojść do wniosku, iż wszyscy postrzegają

go tak samo.
Emily była ofiarą swojego podświadomego przekonania, brzmiącego: „Moje

uczucia są ciężarem dla innych". To sprawiało, że w kontaktach z ludźmi

zawsze przyjmowała pozycję obronną. W rezultacie większość ludzi nie była

pewna stanowiska Emily i dlatego trudno im było się z nią porozumieć.
Przekonanie Emily stało się, niestety, samospełniającą się przepowiednią.

Podczas terapii Emily zdała sobie sprawę z istnienia podświadomych

mechanizmów kierujących jej zachowaniem. W chwili, gdy je sobie

uświadomiła, zaczęła inaczej je postrzegać. Mimo iż wyrażanie uczuć wobec
innych nadal przychodziło jej z dużą trudnością, Emily przestała z góry

zakładać, że są one dla kogoś ciężarem. Zmiana w sposobie myślenia

pomogła jej być bardziej otwartą i lepiej radzić sobie w kontaktach z

ludźmi.
Prawie wszyscy cieszyli się ze zmiany w zachowaniu Emily -z wyjątkiem jej

matki. Jeśli chodzi o ich kontakty, nowa umiejętność Emily jawnego

okazywania uczuć okazała się fatalna w skutkach. Od momentu, w którym

Emily zaczęła głośno mówić o swoich uczuciach, również tych negatywnych,
jej kłótnie z matką stały się częstsze niż zwykle. Emily zaczęła mieć

własne zdanie.

- Czy to właśnie tego uczą cię na terapii? Jak zrzucać całą winę na

własną matkę? - wykrzykiwała matka Emily.
75

- Czy zawsze musisz odbierać moje odmienne zdanie jako atak na swoją

osobę? - odpowiadała Emily. Kłótnie te rzadko kończyły się w sposób

zadowalający którąkolwiek ze stron.

Chociaż Emily nigdy nie czuła się swobodnie w obecności matki, dopiero
teraz zdała sobie z tego sprawę. Nie chciała czuć się w ten sposób, nie

chciała też, by matka źle się czuła w jej towarzystwie. Tymczasem matka

Emily wciąż zachowywała się tak, jak gdyby uczucia córki były dla niej

ciężarem. Zanim cokolwiek mogło się zmienić w ich wzajemnych relacjach,
Emily musiała uświadomić matce ów stan rzeczy; niestety matka nie

uważała, by jakakolwiek zmiana była potrzebna. Im bardziej Emily starała

się jej uświadomić potrzebę zmian, tym bardziej matka się na nią

gniewała.
Emily i jej matka musiały zbudować swój związek od podstaw. Chociaż Emily

wciąż była „córką swojej matki", nie była już dzieckiem. Ponieważ

nauczyła się inaczej postrzegać swoje emocje, musiała zmienić zasady

rządzące jej kontaktami z matką. Nie była już podświadomie przekonana, że
jej uczucia mogą być dla kogoś ciężarem. Teraz musiała przekonać do tego

samego swoją matkę. To, co matka Emily uważała za brak szacunku i

kłótliwość, było dla Emily czymś bolesnym, o czym należy rozmawiać. Emily

rozpaczliwie starała się naprawić swoje stosunki z matką, lecz ta uważała
jej postępowanie za próbę zburzenia ich związku.

Od chwili gdy Emily się zmieniła, powrót do dawnych stosunków z matką nie

był możliwy. Czasami nie można już wrócić do domu. Emily nie zamierza

rezygnować z kontaktów z matką -chce jedynie, aby były one lepsze niż do
tej pory. Zmiany zachodzą bardzo powoli, ale Emily wciąż wierzy, że obie

z matką są tego warte.

background image

Jezus nauczał, że ludzie, którzy nawiążą kontakt z Bogiem, nigdy już nie

spojrzą na świat w ten sam sposób. Czasami rozwój duchowy oznacza

radykalną zmianę spojrzenia. Taki rodzaj zmiany perspektywy ma wpływ na
nasze związki z innymi. Jezus osobiście przekonał się, że „prorok" nie

może wrócić do rodzinnego domu.

76

W chwili gdy ludzie uświadamiają sobie istnienie podświadomych
mechanizmów sterujących ich życiem, zaczynają inaczej patrzeć na świat.

Terapia może nam coś uświadomić, może pomóc nam na zawsze zmienić sposób

postrzegania rzeczywistości. Czasami przyjaciele i rodzina cieszą się, że

dojrzewamy i zmieniamy swoje życie, a czasami nie. Gdy nasze otoczenie
niechętnym okiem spogląda na nasz wewnętrzny rozwój, powrót do domu może

się okazać bardzo trudny.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Zmiana bywa niepożądanym gościem w domu rodzinnym.

Rozwój to praca
[Jeśli kto chce pójść za Mną], niech (...) weźmie krzyż

swój i niech mnie naładuje.

Mk 8,34

Rozwój nie oznacza, że podświadome mechanizmy kierujące naszym życiem
przestają istnieć. Pamięć przeszłości jest wciąż żywa, nawet jeśli

świadomie się od niej odcinamy. W sprzyjających okolicznościach możemy

nawet reagować w ten sam, dawny sposób. Połączenia nerwowe w naszych

mózgach czekają w gotowości na stymulację właściwymi bodźcami. Nie możemy
zastąpić dawnych podświadomych mechanizmów nowymi, możemy jednak nauczyć

się polegać na nowych mechanizmach, dopóki te wcześniejsze nie staną się

odległym wspomnieniem. Jezus głosił, że rozwój jest owocem ciężkiej

pracy. Chcąc zbierać plony, musimy być gotowi wziąć na swoje barki
należną nam część odpowiedzialności.

Megan postanowiła ponownie poddać się terapii, ponieważ zauważyła w swoim

życiu niepokojącą prawidłowość: mężczyźni, z którymi się spotykała,

silnie jej potrzebowali i oczekiwali, że zadba o ich dobre samopoczucie.
Ponieważ Megan chodziła wcześniej na terapię, wiedziała, że jej tendencja

do „pocieszania" in-

77

nych i zapewniania im dobrego samopoczucia jest efektem jej związku z

ojcem cierpiącym na poważną depresję. Będąc jego ulubienicą, Megan
nieustannie czuła się odpowiedzialna za jego szczęście. W rezultacie

nigdy nie pozwalała sobie na gorsze nastroje w nadziei, że uda jej się

podnieść ojca na duchu.

- Chcę się zmienić - usłyszałem od niej pewnego dnia. - Mam już dość tych
wszystkich nieudaczników. Chcę zrzucić z siebie bagaż przeszłości i iść

naprzód. Gdzie się podziali wszyscy przyzwoici faceci?

Poczułem, że Megan chce zobaczyć we mnie swojego „pocie-szyciela",

odpowiedziałem więc w sposób, jakiego się nie spodziewała:
- Nie możesz się zmienić, ale możesz dojrzeć.

Moje słowa nie spodobały się Megan. Ich znaczenie dotarło do niej dopiero

po kilku miesiącach dzięki naszym rozmowom. Prawda jest bowiem taka, że

podświadome mechanizmy, które wykształciły się w dzieciństwie Megan,
stanowią nieodłączną część jej podświadomości. Żadne z nas nie może tego

zmienić. Prawdopodobnie serce Megan będzie żywiej biło za każdym razem,

gdy spotka ona mężczyznę przypominającego jej w jakiś sposób ojca. Tym,

co może się zmienić, jest jej stosunek do własnej przeszłości. Będąc
obecnie świadomą tego, iż jako dziewczynka czuła się odpowiedzialna za

samopoczucie swojego ojca, Megan nie musi się już zachowywać tak, jakby

wciąż w to wierzyła. Za każdym razem, gdy kusi ją, by „zaopiekować się"

kolejnym potrzebującym jej mężczyzną, może zadać sobie pytanie, czy
odpowiada na potrzeby mężczyzny obecnego w jej życiu w tej chwili, czy

też mężczyzny, który był obecny w jej życiu wiele lat temu. Dojrzewa w

background image

niej świadomość, że można dbać o mężczyznę swojego życia nie musząc się

nim jednocześnie „opiekować". Odpowiedzialność oznacza „umiejętność

reagowania", zaś automatyczne postępowanie w zgodzie z podświadomymi
mechanizmami z przeszłości wykluczało u Megan umiejętność reagowania i

zastępowało ją przymusem postępowania w taki sam sposób jak zwykle.

78

Mówiąc: „Chcę się zmienić", tak naprawdę Megan chciała powiedzieć: „Chcę
przestać czuć się w ten sposób, chcę, żeby bolesne uczucia znikły".

Tymczasem rozwój polega na dążeniu do pozytywnych uczuć, nie zaś na

ucieczce przed uczuciami negatywnymi. Nie możemy wymazać obecnych w

podświadomości Megan mechanizmów, ale możemy jej pomóc w stworzeniu no-
wych. Megan może się nauczyć, że potrzeby mężczyzn, których spotyka w

swoim życiu, powinny być dla niej możliwościami, na które może

zareagować, nie zaś wymaganiami, które powinna spełnić. I chociaż w

związku z tym Megan wciąż musi pamiętać ból, jaki odczuwała z powodu
depresji ojca, pamięć ta może jej pomóc wyzwolić się spod wpływu, jaki

jego choroba miała na jej życie.

Jezus mówił o procesie duchowej przemiany jako o zadaniu, które każdego

dnia musimy wciąż na nowo podejmować. Zachęcając ludzi, by się rozwijali,
pouczał ich, by „wzięli swój krzyż" -wiedział bowiem, że rozwój wymaga

pracy. Jezus nie twierdził, że lepsze życie pozwoli nam uwolnić się od

negatywnych uczuć. Nie gwarantował nikomu natychmiastowej przemiany. W

jego oczach lepsze życie oznaczało trud pójścia w jego ślady. Jednym z
owoców takiego życia jest ciągły rozwój.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Zmiany, które szybko następują, zwykle bywają

krótkotrwałe; o wiele trwalsze są efekty powolnego rozwoju.

Rozdział
Zrozumieć grzech i psychopatologie

Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: „Ojcze,

daj mi część własności, która, na mnie przypada". (...) Niedługo potem

młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam
roztrwonił swoją własność, żyjąc rozrzutnie. (...) Wtedy zastanowił się i

rzekł: (...) Zabiorę się i pójdę do mego ojca. (...) A gdy był jeszcze

daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw

niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego:

„Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i względem ciebie (...)". Lecz ojciec
powiedział do swoich sług: „Przynieście szybko najlepszą szatę i

ubierzcie go (...). Będziemy ucztować i weselić się, ponieważ ten syn mój

był umarły, a znów ożył;

zaginął, a odnalazł się.
Lk 15, 11-24

W przypowieści o synu marnotrawnym Jezus uczy nas, że najważniejszą

przyczyną grzechu jest egoizm. Bezpośrednim skutkiem grzechu w tej

przypowieści nie jest zejście na złą drogę, lecz zgubienie tej właściwej.
Syn marnotrawny poszedł swoją własną drogą i skończył samotny i

zagubiony. Przedstawiony w tej historii ojciec ani słowem nie wspomina o

dziedzictwie syna roztrwonionym wskutek rozrzutnego stylu życia. Nie

uważa nawet, że swoim zachowaniem syn zasłużył na karę. W przypowieści o
synu marnotrawnym nie chodzi o odpowiedzialność za zawiedzione

zaufanie15; jest w niej mowa o tym, jak walczyć z ludzkim grzechem. W ten

sposób Jezus chciał nam coś powiedzieć. Grzech to egoizm, którego

rezultatem jest zerwanie więzi, zbawienie zaś to moment ich odnowienia.
U podłoża wszystkich duchowych i psychicznych problemów leży nasza

skłonność do stawiania samego siebie w miejsce Boga;

80

grzech i psychopatologie to skutek prób ocalenia siebie za wszelką cenę.
Niniejszy rozdział mówi o tym, że grzech i psychopatologie są efektem

background image

zerwanych więzi oraz że zbawienie i zdrowie psychiczne mogą zaistnieć

jedynie po ich odnowieniu16.

Patologia egoizmu
Kto chce znaleźć swe życie, straci je.

Mt 10,39

Dora już wiele lat temu straciła wiarę w ludzi. Rodzice ją zawiedli,

podobnie jak jej przyjaciele; Bóg również nie spełnił jej oczekiwań. Dora
doszła w końcu do przekonania, że jeśli chce się coś w życiu osiągnąć,

trzeba się o to postarać samemu.

Dora wszystkich uważa za swoich wrogów. Zupełnie jak gdyby wciąż musiała

z każdym o wszystko rywalizować, chce mieć pewność, że nie zostanie
oszukana. Jej problem polega na tym, że nawet gdy uda jej się zdobyć to,

czego pragnie, i tak czuje się oszukana. Gdy nie ma się nikogo, z kim

można by się podzielić, zdobywanie upragnionych rzeczy szybko przestaje

być satysfakcjonujące.
Dora zbudowała wokół siebie mur obronny, aby mieć pewność, że nikt jej

nie wykorzysta. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że odgradzając się

od innych, jednocześnie sama żywcem się zamurowała. Prawda wygląda

następująco: Dora jest zła, ponieważ jest samotna. Usiłując obronić się
przed niecnymi zamiarami otoczenia, Dora stworzyła sobie swoje własne,

prywatne piekło. Stara się chronić samą siebie, nie ufając innym, leczyć

swoje rany, izolując się od świata, i planować przyszłość, walcząc o to,

na czym jej zależy. Dora nie ma zbyt wielu przyjaciół, ponieważ wiecznie
przyjmuje pozycję obronną, zaś w jej życiu brakuje sensu, ponieważ ona

sama nie wierzy w nic ani nikogo poza sobą.

Dora zachowuje się tak, jakby była całkowicie pewna, czego chce, a

wszelkie próby przekonania jej, że tak nie jest, zazwyczaj spełzają na
niczym. Jednak pozory pewności siebie nie wynikają

81

z jej zadowolenia z życia, lecz z czegoś dokładnie przeciwnego. Dora jest

tak skoncentrowana na tym, by nic w jej życiu nie zmieniło się na gorsze,
że nie pozwala niczemu zmienić się na lepsze. Nie zdaje sobie sprawy, że

trzymając innych na dystans może nawet czuje się bezpieczniej, ale nie

jest w stanie zdobyć tego, czego potrzebuje, aby poczuć się w pełni

człowiekiem. Zarówno pod względem duchowym, jak i psychicznym Dora

zgubiła swoją drogę i bez pomocy otoczenia nie będzie mogła znaleźć tego,
czego naprawdę potrzebuje.

Punktem wyjścia zarówno dla zbawienia, jak i dla zdrowia psychicznego

jest uświadomienie sobie, że potrzebujemy innych ludzi. Jeśli chodzi o

pełnię duchową, potrzebujemy kontaktu z Bogiem. Jeśli chodzi o pełnię
zdrowia psychicznego, potrzebujemy umiejętności budowania więzi z innymi.

Uważając wszystkich za wrogów, przed którymi trzeba się bronić,

przyjmujemy pozycję obronną i ryzykujemy zniszczenie tego, co tak bardzo

staramy się chronić.
Jezus nauczał, że człowiek potrzebuje związków z innymi ludźmi. Często

wypowiadał się na temat tego, jak ważny jest nasz kontakt z Bogiem na

płaszczyźnie wertykalnej oraz więzi z ludźmi na płaszczyźnie

horyzontalnej. Mówiąc słowami Jezusa, zdrowie psychiczne jest możliwe
wtedy, gdy więzi te są nietknięte, zaś grzech pojawia się, gdy zostaną

one zerwane.

Obawiając się, że nasze potrzeby nie zostaną zaspokojone, dopuszczamy do

głosu instynkt samozachowawczy i uruchamiamy mechanizmy obronne by siebie
chronić. Mechanizmy te stają się niestety źródłem psychopatologii

izolujących nas zarówno od otoczenia, jak i od naszego prawdziwego „ja".

Jezus głosił, że żaden człowiek nie jest wyspą - psycholodzy uczą, iż nie

możemy osiągnąć pełni człowieczeństwa, nie nawiązując więzi z innymi
ludźmi. Zarówno grzech jak i psychopatologie wynikają z rozpaczliwych

background image

prób ocalenia samych siebie, co sprawia, że egoizm jawi się jako główny

powód duchowych i psychicznych proble-

mów.
MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Egoizm jest grzechem oraz psychopatologią.

82

„ai Zdrowie i zbawienie to ukierunkowanie się na innych

Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz •'*'?
nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest

* -'?? z każdym, który narodził się z Ducha.

J3, 8

Uczestniczyłem kiedyś w wykładzie prowadzonym przez pewnego antropologa,
który wyjaśniał, dlaczego niektóre kultury nie mogły zrozumieć idei

chrześcijaństwa głoszonych przez amerykańskich misjonarzy. Powiedział, że

w Ameryce ludzie rozumują w kategoriach zamkniętych kręgów. Aby to

wyjaśnić, narysował na tablicy kilka okręgów, które miały zademonstrować,
w jaki sposób przypisujemy ludzi do różnych grup. Chrześcijanie należą do

jednego okręgu, a przedstawiciele innych wyznań znajdują się poza nim.

Wchodząc do kręgu chrześcijaństwa jesteś zbawiony; nie wchodząc

ryzykujesz potępienie. Gdy amerykańscy misjonarze starali się przekonać
innych, by dołączyli do ich kręgu, mogli napotkać problemy, spotykając

ludzi, którzy nie myśleli kategoriami zamkniętych kręgów,.

Sposób, w jaki poszczególne kultury postrzegają chrześcijaństwo, ma wiele

wspólnego z więziami międzyludzkimi. Można to wyjaśnić na przykładzie
krzyża otoczonego różnej długości strzałkami, skierowanymi w różne

strony. Jeżeli przyjmiemy, że krzyż symbolizuje Jezusa, wówczas strzałka

skierowana w stronę krzyża oznacza dla innych kultur chrześcijanina. Nie

ważne, jak długa jest ta strzałka ani jak blisko krzyża się znajduje, ani
nawet od jak dawna tam tkwi. Liczy się jedynie to, że w chwili obecnej

dany człowiek kieruje się w stronę krzyża. Wierzę, że Jezus chciał nam

coś takiego przekazać w przypowieści o synu marnotrawnym. Nauczał, że

grzechem jest odejście od Ojca i zerwanie z nim więzi, zbawienie zaś jest
możliwe, gdy zawrócimy ze swej drogi i skierujemy się w Jego stronę.

Zawsze uważałem, że terapia to rodzaj duchowej wędrówki. Ani terapeuta,

ani pacjent nie muszą być świadomi obecności Boga, ale to nie

powstrzymuje Go przed nadawaniem naszemu życiu określonego kierunku. Gdy

moi pacjenci zauważają brak tego
83

kierunku w terapii, to znaczy, gdy nie czują, że sprawy idą ku dobremu,

mówią, że „tkwią w miejscu". Kiedy zaś zaczynają dostrzegać sens i czują,

że terapia przynosi efekty, mówią: „Teraz do czegoś dochodzimy." Mimo iż
większość pacjentów nie ma tak naprawdę sprecyzowanego pomysłu na to,

dokąd iść, to jednak każdy z nich chce gdzieś dojść - tak szybko, jak to

tylko możliwe.

Kiedy Derek zjawił się u mnie, miał bardzo silną motywację. Był szczerze
zainteresowany pracą nad sobą i chciał się w tym wesprzeć terapią.

Podszedł jednak do naszych spotkań z nastawieniem osoby myślącej

kategoriami zamkniętych kręgów. Chciał usłyszeć ode mnie co robi źle, a

następnie po prostu skorygować swoje zachowanie. Wierzył w istnienie
kręgu ludzi zdrowych psychicznie i chciał się do niego dostać. Kiedy

zaczynaliśmy analizować jego życie, zdawał się być szczerze zadowolony,

że będzie mógł się czegoś o sobie dowiedzieć; rzadko jednak zdawał się

być tą wiedzą usatysfakcjonowany. Zazwyczaj po chwili refleksji mówił:
„Świetnie. To co teraz powinienem zrobić?" Nie sądzę, aby celowo

utrudniał terapię; sądzę, że uważał zdrowie psychiczne za zestaw

określonych zachowań, z którymi starał się identyfikować i które chciał

sobie przyswoić.
Jak każdy z nas, Derek jest produktem swojej kultury. Nawet własną

terapię rozpoczął od pytania: „Jak pan myśli, ile czasu to potrwa?"

background image

Zazwyczaj słysząc coś takiego spodziewam się problemów. Reaguję, używając

metafory codziennej gimnastyki. Kiedy można przestać się gimnastykować?

Chyba każdy rozumie po- j trzebę ruchu w codziennym życiu. To, że należy
stale pracować nad kondycją i wytrzymałością naszych mięśni wydaje się

oczywiste. Z „gimnastyką emocjonalną" jest dokładnie tak samo. Celem nie

jest „odbębnienie" ćwiczeń, lecz wzmocnienie psychiki. Posługując się tą

samą metaforą, psychoterapeuta przypomina trenera. Gimnastykę fizyczną i
emocjonalną kontynuujemy przez całe życie, jednak na pewnym etapie

większość z nas nie potrzebuje już na każdym kroku obecności trenera.

W chwili gdy Derek przestał uważać zdrowie psychiczne za coś, czego można

się nauczyć, przestał mieć również wrażenie, że
84

„tkwi w miejscu" - w życiu i podczas terapii. Gdy zaś uświadomił sobie,

że zdrowie psychiczne oznacza otwarcie się na innych, jego samopoczucie

zdecydowanie się poprawiło. Mniej się teraz koncentruje na przeniknięciu
do jakiegoś mistycznego grona ludzi, a bardziej na swoim stosunku do osób

obecnych w jego życiu. Derek coraz rzadziej pyta mnie, co powinien

zrobić, wie bowiem, że na takie pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

Jezus nauczał, że grzechem jest to wszystko, co odsuwa nas od Boga i
ludzi. Takie jest przesłanie przypowieści o synu marnotrawnym. Kierując

się ku Bogu, kierujemy się w stronę duchowej pełni. Odwracając się od

Boga, zmierzamy ku duchowej pustce. Właśnie dlatego ojciec z przypowieści

był gotów wydać ucztę, widząc syna zmierzającego w jego kierunku.
Jezus porównał też Ducha Świętego do ruchu powietrza. Zgodnie z jego

hebrajskim sposobem myślenia, Boga można było opisać czasownikiem.

Oznaczało to, że Bóg jest działaniem, a życie w zgodzie z Bogiem wymaga

działania. Jezus uważał, że pełnię człowieczeństwa można osiągnąć jedynie
kierując się ku Bogu.

Jedną z duchowych prawd psychoterapii jest to, iż tak naprawdę liczy się

nie dotarcie do celu, lecz droga, jaką musimy przebyć, aby go osiągnąć.

Sukcesem w terapii nie jest zakwalifikowanie się do kręgu osób zdrowych
psychicznie, lecz wykształ-cenie w sobie umiejętności otwarcia się na

innych. Pacjenci, którzy to rozumieją, w największym stopniu korzystają z

terapii i doskonale pojmują, dlaczego ojciec syna marnotrawnego wydał

ucztę na jego cześć.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: W języku Jezusa „Bóg" jest czasownikiem. Rola
pokuty w terapii

Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię.

Mk 1, 15

Dr Smith zgodził się poddać terapii na skutek ultimatum, jakie postawiła
mu żona. Był odnoszącym sukcesy zawodowe chirur-

85

giem, lecz jako mąż radził sobie znacznie gorzej. Żona nieustannie się na

niego skarżyła; terapia miała mu pomóc załagodzić wszystkie małżeńskie
konflikty. Dr Smith zdecydował się przyjść do mnie, ponieważ miał wyrzuty

sumienia z powodu swych nieudanych relacji z żoną i ponieważ nie

wiedział, co innego mógłby zrobić.

Chirurg musi być bardzo dokładny w swojej pracy. Dr Smith był bardzo
wymagający wobec personelu pomocniczego, miał jednak ważny powód: ich

najmniejsze zaniedbanie mogłoby spowodować śmierć pacjenta. Niestety, owa

surowość i precyzja, której zawdzięczał swoje sukcesy w pracy była

jednocześnie przyczyną jego problemów w domu. Dr Smith odczuwał wyrzuty
sumienia na myśl, że żona nie jest z nim szczęśliwa; jednocześnie jednak

uważał jej pretensje za nielogiczne i nieuzasadnione. Był wiernym mężem,

utrzymywał dom i zawsze zaspokajał potrzeby żony i dzieci. Uważał się

również za otwartego człowieka i był gotowy w każdej chwili zmienić swoje
zdanie na sporny temat, gdyby tylko żona potrafiła udowodnić mu, że nie

ma racji.

background image

Chociaż spotykałem się z dr. Smithem przez kilka miesięcy, prawdziwa

terapia rozpoczęła się na długo po jego pierwszej wizycie. Było to

możliwe dopiero, gdy zmienił swój sposób myślenia. Podczas jednej sesji,
gdy zmagaliśmy się akurat z pretensjami jego żony, dr Smith wybuchnął

sfrustrowany:

- Dlaczego ona się ode mnie nie odczepi? Czy przez całe życie ktoś musi

mi siedzieć na karku?
- Nie wiem - odparłem. - A czy zawsze tak było?

- Tak - odpowiedział, a jego twarz stawała się coraz bardziej czerwona. -

Mój ojciec nigdy nie był ze mnie zadowolony, a teraz moja żona mówi mi to

samo. Jak idealny muszę się stać?
Dr Smith nareszcie przejrzał na oczy. Im ciężej pracował zawodowo, tym

lepszym był chirurgiem; strategia ta nie sprawdzała się jednak w jego

prywatnym życiu. Musiał zmienić swoje podejście. Zamiast starać się być

szczęśliwym w małżeństwie, starał się nie być nieszcz^śliwym. Stosował tę
samą strategię, jaką przyswoił sobie jako dziecko chcąc uniknąć krytyki

ojca. Sądził, że je-

86

śli tylko będzie się bardziej starał i dokładniej wszystko wykonywał,
uniknie przykrości. Dr Smith zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek

zrobił coś dlatego, że naprawdę tego chciał. Być może wszystkie jego

działania były ukierunkowane na to, aby inni nie poczuli się

rozczarowani, nieszczęśliwi lub by nie stracili życia. Trudno jest żyć w
ten sposób. Dr Smith nie dążył do szczęścia -przez cały czas starał się

uniknąć nieszczęścia, a to naprawdę syzyfowa praca.

Dr Smith postanowił zmienić swoje podejście do życia. Zdecydował, że nie

chce postępować zgodnie z zasadą: „Żyję, aby uniknąć krytyki innych".
Potrzebował nowego życiowego motta. Chciał wreszcie robić coś tylko

dlatego, że szczerze tego chciał. Żeby jednak wiedzieć, czego się chce,

trzeba najpierw poznać swoje uczucia. Dr Smith zyskał nowy powód by

przychodzić na terapię. Nie przychodził już, by dowiedzieć się, w jaki
sposób może uszczęśliwić żonę; przychodził, by dowiedzieć się, jak samemu

być szczęśliwym. Przestał potrzebować porad jak zmienić żonę i z moją

pomocą zaczął zmieniać samego siebie. Na tym właśnie polega rola pokuty w

psychoterapii.

Co ciekawe, żona dr. Smitha już tak bardzo się na niego nie skarży. Im
bardziej on koncentruje się na swoich uczuciach, tym częściej z nią o

nich rozmawia. Okazało się, że pani Smith tak naprawdę wcale nie chodziło

o to, by mąż robił pewne rzeczy lepiej; chciała po prostu znać jego

stosunek do wspólnych przedsięwzięć.
Większości ludzi pokuta kojarzy się z wyrzutami sumienia w związku z

jakimś złym postępkiem. Pokuta jest dla nich rodzajem karania samych

siebie lub poczuciem winy wynikającym z tego, że zrobiło się coś, czego

nie powinno się zrobić. Jezus widział to inaczej. Mimo iż w przypowieści
o synu marnotrawnym niewdzięczny syn ma wyrzuty sumienia i utrzymuje, iż

zgrzeszył przeciw swemu ojcu, ten zdaje się nie pamiętać o jego winie i

skupia się na jednym: syn zmienił się i wrócił do domu. Według Jezusa akt

pokuty syna miał miejsce nie w chwili, gdy błagał ojca o przebaczenie,
lecz wówczas, gdy postanowił zmienić swoje ży-

87

cie i wrócić do domu. Wyrzuty sumienia niewiele znaczyły w porównaniu z

decyzją o zmianie stylu życia.
W Biblii „pokuta" wyrażona jest greckim słowem metanolu, oznaczającym

„zmianę sposobu myślenia". Znaczy to, że idąc drogą w określonym kierunku

w pewnym momencie postanawiamy zawrócić i obrać nowy kierunek. Jezus tak

właśnie rozumiał pokutę i nawrócenie. Nie chciał, by ludzie zadręczali
się wyrzutami sumienia, lecz chciał pomóc im się zmienić. Tego samego

chcą terapeuci, gdy pacjenci przychodzą do nich prosząc o pomoc.

background image

Pokuta tylko wtedy ma znaczenie w terapii, gdy interpretujemy ją tak samo

jak robił to Jezus. Jezus uważał, że akt pokuty ma miejsce wówczas, gdy

zmieniamy swoje postępowanie i przestajemy robić wszystko po swojemu. Aby
terapia odniosła skutek, pacjent musi widzieć potrzebę zmiany. Aby się

rozwijać, musi zmienić się zarówno pod względem duchowym, jak i

psychicznym.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Mądrzy ludzie zawsze są gotowi zmienić zdanie;
głupcy - nigdy.

Prawdziwe i fałszywe poczucie winy

On zaś (...) przekona świat o grzechu...

J 16,8
Wielu ludzi żyje w przekonaniu, że gabinet psychoterapeuty jest miejscem,

gdzie można pozbyć się swego poczucia winy. Wierzą, że poczucie winy jest

przejawem neurozy, a terapeuci są specjalnie szkoleni, by przywracać

pacjentom spokój sumienia. W końcu to, z powodu czego czują się winni,
prawdopodobnie wcale nie było ich winą. Uważają poza tym, że ludzie o

zdrowej psychice nie powinni tracić czasu płacząc nad rozlanym mlekiem.

Chip podszedł do spotkań ze mną z takim samym entuzjazmem i determinacją,

jakie przejawiał w pozostałych sferach swojego życia. Był człowiekiem
elokwentnym, ambitnym i odnoszącym sukcesy we wszystkim, czego się tylko

podjął. Mimo iż na sa-

mym początku zapewnił mnie, iż kocha swoją żonę, zwierzył mi sie również

ze swego romansu. Żona odkryła zdradę i była na niego naprawdę wściekła.
Wysłała go w końcu na terapię, żeby zrozumiał, o co mu tak naprawdę

chodzi. Na myśl o ewentualnym rozpadzie swojego małżeństwa Chip odczuwał

głęboki niepokój. Nienawidził przegrywać.

Chociaż Chip jasno oświadczył żonie i mnie, że ma ogromne wyrzuty
sumienia z powodu swojego postępku oraz że chce ratować małżeństwo przed

rozpadem, nie potrafiłem mu pomóc. Było dla mnie oczywiste, że ma

poczucie winy, nie wiedziałem tylko, z jakiego powodu. W końcu

zrozumiałem, że rzeczywiście czuł się winny, ale nie dlatego, że źle
postąpił, lecz ponieważ dał się przyłapać. Poczucie winy, jakie odczuwał

Chip, nie miało nic wspólnego z żalem, jaki czujemy na myśl, że

skrzywdziliśmy ukochaną osobę, miało za to wiele wspólnego z obawą przed

konsekwencjami swojej wpadki. To, czego doświadczał Chip, można nazwać

fałszywym poczuciem winy.
Trudno jest w psychoterapii zajmować się fałszywym poczuciem winy,

ponieważ nic nie jest wówczas takie, jakie się z pozoru wydaje. Chip

wiedział, że czuje się winny z powodu swojego romansu, nie umiał jednak

powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Gdyby miał być ze sobą zupełnie
szczery, musiałby przyznać, że jego zdaniem mężczyźni nie są stworzeni do

tego, by żyć w mo-nogamicznych związkach i że od czasu do czasu dobrze

jest „ożywić" nieco swoje małżeństwo małym skokiem w bok. Chip nie mógł

się jednak przyznać do swoich poglądów, ponieważ dobrze wiedział, co żona
oraz ja moglibyśmy o nich pomyśleć. Bał się, co by się z nim wówczas

stało.

Chip zakończył swoją terapię po kilku miesiącach ze znacznie lepszym

samopoczuciem. Oświadczył swojej żonie i mnie, że dobrze się stało, iż
zdecydował się na terapię, ponieważ dzięki niej wiele się o sobie

dowiedział. Chip nigdy nie zgodził się ze mną co do przyczyn swojego

poczucia winy. Sądził też, że w moim podejściu do terapii za bardzo

skupiam się na uczuciach. Radził abym spróbował metod bardziej
skoncentrowanych na rozwiązywaniu

89

problemów, takich, o których słyszał w audycjach radiowych.

„Najważniejsze jest to" - mówił - „żeby nie zamykać się w swoim poczuciu
winy w związku z czymś, co należy do przeszłości. Chodzi o to, żeby jak

najlepiej wykorzystać to, co się ma w danej chwili. Żona kiedyś będzie

background image

musiała się z tym w końcu pogodzić i znowu mi zaufać. Czas zapomnieć o

tym, co było."

O ile wiem, Chipowi udało się uniknąć rozwodu. Wątpię jednak, by jego
żona kiedykolwiek odzyskała poczucie bezpieczeństwa. Można zapomnieć o

fałszywym poczuciu winy, dopóki jednak nie nazwiemy go po imieniu, żyć

będą lęki, które je wywołały. Chociaż z pozoru wszystko wróciło do normy,

Chip i jego żona wciąż mieli wrażenie, że jakiś problem nie został
rozwiązany.

Jezus mówił, że nie przyszedł na świat, aby go potępić (J 3, 17). Wierzył

jednak, że bywają chwile, gdy człowiek powinien mieć poczucie winy.

Patrząc na to z tej perspektywy, nie każde poczucie winy jest złe17.
Jezus rozróżniał dwa rodzaje poczucia winy. To, co psycholodzy nazywają

prawdziwym poczuciem winy, On nazywał poczuciem winy wypływającym z

miłości. To zaś, co nazywamy fałszy-wym poczuciem winy, nazywał poczuciem

winy wypływającym ze strachu. Prawdziwe poczucie winy pojawia się wtedy,
gdy zranimy ukochaną osobę; nasze sumienie podpowiada nam abyśmy

zadośćuczynili pokrzywdzonemu. Fałszywe poczucie winy jest natomiast

strachem przed karą, który podpowiada nam abyśmy bronili się przed

konsekwencjami swego złego uczynku.
Odczuwając fałszywe poczucie winy nie bierzemy pod uwagę innych ludzi, co

nie najlepiej wpływa na łączące nas z nimi stosunki. Fałszywe poczucie

winy godzi w nas samych, stajemy się bowiem trudniejsi w kontaktach z

otoczeniem. Natomiast prawdziwe poczucie winy odczuwamy wtedy, gdy ważne
są dla nas związki z innymi i gdy zależy nam na uleczeniu zadawanych im

przez nas ran. Właśnie takiego poczucia winy oczekuje od nas Jezus.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Poczucie winy wypływające z miłości leczy rany;

poczucie winy wypływające ze strachu jedynie sprytnie je maskuje.
90

,.K, Gdybyśmy wszyscy byli doskonali, któż by grzeszył?

' .ci '

Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec
wasz niebieski.

Mt 5, 48

W szkole Melissa dostaje najlepsze stopnie, nauczyciele ją uwielbiają, a

w jej pokoju zawsze panuje nieskazitelny porządek. Czegóż więcej można

wymagać od uczennicy gimnazjum? W oczach wszystkich Melissa jest idealnym
dzieckiem.

Pozory mogą jednak mylić. Melissa ma przyjaciół, ale tylko takich, którzy

bawią się w to co ona zaakceptuje. Czasami dzieci mówią o niej, że „się

rządzi". Tak naprawdę Melissa woli przebywać w towarzystwie dorosłych.
Oni zawsze zwracają uwagę na jej inteligencję i dobre wychowanie. Jednak

większość z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, że stwarzając pozory

dziewczynki dojrzałej ponad wiek, Melissa stara się zaspokoić swoją

potrzebę kontroli, pod którą kryją się głębsze problemy. Melissa nie jest
idealnym dzieckiem, dlatego że sprawia jej to przyjemność; Melissa jest

perfekcjonistką, ponieważ musi nią być.

Wiele dzieci z zaburzoną samooceną prześlizguje się przez system

edukacyjny nie zwracając niczyjej uwagi, ponieważ nie sprawiają problemów
wychowawczych. Podczas gdy ich hałaśliwi i nieposłuszni koledzy i

koleżanki są diagnozowani jako „trudne" dzieci, mali perfekcjoniści

siedzą cichutko w swoich ławkach przez nikogo nie zauważeni. Brak

elastyczności w zachowaniu bywa jednak taką samą oznaką niskiej samooceny
jak hałaśliwe zwracanie na siebie uwagi. Perfekcjonizm jest po prostu

bardziej akceptowanym społecznie sposobem osiągnięcia tego samego celu.

Bycie chodzącym ideałem nigdy nie było dowodem zdrowia psychicznego.

Wręcz przeciwnie: człowiek mający dość odwagi, aby pozwolić sobie na
bycie niedoskonałym, ma zdrowszą samoocenę niż ten, który udaje, że

wszystko jest z nim w porządku. Dzieci w rodzaju Melissy często starają

background image

się zwrócić na siebie uwagę swoim wzorowym zachowaniem, ponieważ boją

się, że w przeciwnym razie nie będą kochane. Gdy dziecko nie czuje się

kochane za to, kim jest, zadowala się uwagą okazywaną mu, gdy
91

się czymś wykaże. Lepsze to niż nic. Nie chodzi o to, czy jego zachowanie

jest doskonałe czy nie - liczy się motywacja, która popycha je do

takiego, a nie innego zachowania.
Czasami napotykam w Biblii wersety, które na pierwszy rzut oka mnie

niepokoją. Jeden z nich brzmi: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały

jest Ojciec wasz niebieski". Mogłoby się wydawać, że Jezus stawia swoim

uczniom nierealne wymagania. Wymagania, których uczniowie nie będą w
stanie spełnić, przez co poczują się grzeszni i nic nie warci. Przez

wieki ludzie mylili perfekcjonizm moralny z duchową prawością, definiując

swoją wiarę listą rzeczy, których się dla niej wyrzekli: palenia

papierosów, picia alkoholu, przeklinania i tak dalej. Czasami jednak ci,
którzy najbardziej starają się osiągnąć doskonałość, są najbardziej

grzeszni.

Greckie słowo przetłumaczone w powyższym wersecie jako „doskonali" może

również oznaczać „dojrzali"18. Kiedy się tego dowiedziałem, od razu
poczułem się lepiej. Wiem, że nigdy nie będę doskonały, wierzę jednak, że

mogę ciągle się rozwijać. Dojrzałość oznacza pogodzenie się ze

świadomością, że będziemy grzeszyć. Udawanie doskonałości jest tak

naprawdę oznaką niedojrzałości. Jezus nie nauczał, że duchowa dojrzałość
oznacza brak wad. Dla Niego wiązała się ona z obecnością w naszym życiu

nadprzyrodzonej mocy.

Jezus starał się przekazać nam następującą mądrość: miłości nie można

kupić, można ją jedynie otrzymać. Usiłując osiągnąć doskonałość pod
względem moralnym nie stajemy się wcale bardziej godni bożej miłości.

Bezinteresowną miłość otrzymujemy za to, kim jesteśmy, a nie za to, co

robimy. Ludzie posiadający zdrową samoocenę tak właśnie traktują samych

siebie. Oto, co zrozumiałem z nauk Jezusa: będąc doskonałymi nie czujemy
się wcale bardziej kochani - pragniemy jednak być bardziej dojrzali,

ponieważ czujemy się kochani.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Perfekcjonizm to tworzenie pozorów, a nie dążenie

do doskonałości.

92
Gdy mieć rację znaczy grzeszyć

Lecz kto by się stal powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy

wierzą we Mnie, temu byłoby Łe-piej kamień młyński zawiesić u szyi i

utopić go w głębi '??'% morza.
;,-,,,.

MT 18.6

Nancy to bardzo inteligentna i elokwentna kobieta, która nie potrafi

pohamować swych wybuchów gniewu za każdym razem, gdy rozmowa zbacza na
tematy religijne. Znakomicie orientuje się we wszystkich

niegodziwościach, jakie zostały popełnione w historii w imię Boga.

Chociaż Nancy nigdy by się do tego nie przyznała, w rzeczywistości jest

dość religijną osobą. Nie jest agnostyczką twierdzącą, że istnienia Boga
nie można udowodnić. Nancy to ateistka, co oznacza, że z całej siły

wierzy, iż Bóg nie istnieje. Takie przekonanie wymaga dużej wiary.

Nancy uważa, że Bóg nie istnieje - takie przekonanie wynio-sła z

dzieciństwa. Ironia tej sytuacji polega na tym, że oboje jej rodzice byli
bardzo religijnymi ludźmi, aktywnie uczestniczącymi w życiu swojego

kościoła. Dorastając, Nancy co niedziela chodziła na mszę, razem z innymi

dziećmi uczyła się na pamięć wersetów z Biblii i starała się żyć jak

najlepiej, wierząc, że Bóg ją za to wynagrodzi.
Niestety, w chwili gdy Nancy skończyła 13 lat, jej rodzice się rozwiedli.

Sam fakt rozwodu rodziców nie zranił Nancy aż tak bardzo; zranił ją

background image

natomiast charakter ich rozstania. Dwie najbardziej pobożne osoby, jakie

znała, stały się z dnia na dzień najbardziej zaciekłymi i żądnymi zemsty.

Jednocześnie rodzice Nancy wciąż chodzili regularnie do kościoła, a nawet
zaczęli mówić o Bogu więcej niż dotychczas. Teraz jednak ich rozmowy z

Nancy na temat religii koncentrowały się na szukaniu w Biblii wytłu-

maczenia, dlaczego jedno z nich „straciło łaskę bożą" i dlaczego ich

wzajemna nienawiść jest tak naprawdę uzasadniona. Rodzice Nancy nie
stracili wiary, stracili natomiast wzajemną miłość.

Ojciec Nancy zaczął chodzić do innego kościoła i w końcu ponownie się

ożenił. Matka Nancy powiedziała wówczas, że ojciec

93
żyje w grzechu i kazała jej uczyć się na jego błędach. Z kolei ojciec

zaczął nazywać matkę dewotką i powtarzał, że w piekle przygotowane jest

miejsce dla osób takich jak ona. Ostrzegał też Nancy, aby czasem nie

poszła w jej ślady. Nie wiedząc, czyje poglądy religijne wyznawać, Nancy
postanowiła nie opowiadać się po żadnej stronie. Jej rodzice wierzyli, że

postępują słusznie, ponieważ każde z nich było przekonane o swojej racji.

To, że z tego powodu ucierpiały ich wzajemne kontakty, było w tej

sytuacji drugorzędne.
Nancy nienawidzi religii z powodu ludzi, którzy stawiają własną rację

ponad związkami z innymi. Co ciekawe, Jezus miał podobne odczucia.

Pewnego razu zaatakował współczesnych mu przywódców religijnych słowami:

„Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo podobni jesteście
do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz

pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wyda-

jecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i

nieprawości" (Mt 23, 27-28). Nancy nie dlatego jest ate-istką, że sprawia
jej to satysfakcję intelektualną, lecz ponieważ może w ten sposób

obwiniać religię za to, co stało się z jej rodzicami. Prawda jest taka,

że krytykując religię, Nancy czuje ucisk w żołądku i potajemnie marzy, by

wszystko mogło być tak jak dawniej, gdy była dzieckiem. Biorąc pod uwagę
wpływ, jaki wy-warło to na życie Nancy, dążenie jej rodziców do

udowodnienia swoich racji było grzechem.

Jezus w bardzo ostrych słowach wypowiadał się o ludziach, którzy

wyrządzali krzywdę dzieciom. Nasze egoistyczne dążenie do tego, by mieć

rację kosztem tych, którzy na nas polegają, jest w oczach Jezusa grzechem
zasługującym na karę „utopienia w otchłani morskiej". Dowodzenie naszych

racji nigdy nie powinno nam przesłonić szczęścia dzieci. Krzywdzenie ich

zawsze jest grzechem.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Dorosły nie ma racji, jeśli dowodząc jej, podważa
wiarę dziecka.

94

,3Czy zaparcie się samego siebie to przejaw duchowej dojrzałości czy

raczej nieprawidłowo funkcjonującej psychiki?
Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia

bierze krzyż swój i niech mnie

*• naśladuje.

,.
Lk 9,23

W przypowieści o synu marnotrawnym Jezus uczy nas bezwarunkowej

akceptacji drugiego człowieka, w innym jednak miejscu wspomina, że chcąc

Go naśladować powinniśmy zaprzeć się samych siebie. I jedno, i drugie
jest bardzo ważne w życiu wierzącego człowieka. Aby zrozumieć pozorną

sprzeczność pomiędzy zaleceniami Jezusa, musimy najpierw zrozumieć

różnicę między „ja" prawdziwym i fałszywym.

Prawdziwe „ja" to obraz Boga w każdej ludzkiej istocie; łączy się z
pragnieniem bliskich kontaktów z Bogiem i ludźmi. Fałszywe „ja" to obraz

sztucznie tworzony przez nas w relacji do otaczającego nas świata;

background image

narzuca nam pozycję obronną i każe chronić samych siebie. Mówiąc o

bezwarunkowej akceptacji drugiego człowieka, Jezus miał na myśli

prawdziwe „ja", nasze człowieczeństwo będące odbiciem Boga. Mówiąc zaś o
zaparciu się samego siebie, miał na myśli fałszywe „ja", pancerz naszego

egoizmu utrudniający kontakty z Bogiem i bliźnimi. Aby nasze relacje z

innymi były szczere i oparte na duchowych więziach, aby nasze prawdziwe

„ja" mogło nawiązać kontakt z prawdziwym „ja" drugiego człowieka, trzeba
wyeliminować z życia wszelkie pozory.

Jacob marzył o odnoszeniu sukcesów w zawodzie adwokata, nie wierzył

jednak w swoją umiejętność przekonywania innych. Swoją niepewność ukrywał

przesiadując do późna w biurze i studiując prawnicze księgi. Chciał
przewyższyć wiedzą swoich oponentów. W kontaktach z ludźmi Jacob zawsze

postępował tak, jak należało, i nigdy nie przywłaszczał sobie cudzych

zasług. Wierzył, że dzięki ciężkiej pracy uda mu się wygrywać kolejne

sprawy. Był przekonany, że ktoś, kto się nie stara, nie zasługuje na
wygraną. Jacob zawsze stawiał innych ludzi na pierwszym miejscu -

postępując inaczej czułby się niezręcznie. Często zdarzało mu się rów-

95

nież wyr^czać w pracy swojego wspólnika Connora, któremu nie potrafił
odmówić.

Connor także chciał odnosić sukcesy jako adwokat, był jednak głęboko

przekonany, że ze względu na duże wyrobienie towarzyskie trudno jest mu

się oprzeć. Uważał, że dysponując odpowiednią ilością czasu potrafi
każdego przekonać. Connor bez wahania zbierał laury za pracę wykonywaną

przez Jacoba i gdy tylko było to możliwe, wybierał najkrótszą drogę do

celu. Wierzył bowiem, że w życiu wygrywają najsilniejsi. Skoro więc mógł

nakłonić Jacoba by go wyręczył, to dlaczego miałby tego nie robić?
Przecież nie zmuszał go do pracy, grożąc mu pistoletem.

Z pozoru mogłoby się wydawać, że poświęcenie Jacoba ma więcej wspólnego z

dojrzałą duchowością niż arogancja Connora. Prawdą jest, że Connor

wypiera się agresywnego stosunku do Jacoba, zaś jego fałszywe „ja",
sankcjonujące wykorzystywanie przez niego innych, jest dokładnie tym

rodzajem egoizmu, który Jezus potępiał. Jednak zaparcie się samego siebie

nie jest tym samym co niska samoocena. Jacob również cierpi z powodu

fałszywego „ja", które zaniża prawdziwą wartość jego osoby. Jezusowi nie

chodziło o to, byśmy cenili siebie niżej niż na to zasługujemy. Chciał
abyśmy widzieli się takimi, jakimi naprawdę jesteśmy i żyli zgodnie z tym

wewnętrznym wizerunkiem. Fałszywe „ja" Jacoba, zaniżające jego samoocenę,

wpływa równie negatywnie na jego związki z innymi, co fałszywe „ja"

Connora, nadmiernie zawyżające jego zdanie na swój temat. Żaden z nich
nie pokazuje innym swojego prawdziwego „ja", ponieważ nie jest to coś, co

przychodzi łatwo. Jezus powiedział swoim uczniom, że chcąc Go naśladować,

będą musieli „wziąć swój krzyż i pójść za nim" ponieważ życie w prawdzie

wymaga bardzo wiele wysiłku.
Jezus wzywa nas, abyśmy zaparli się swojego fałszywego „ja" i naprawdę

poszli za Nim. Jest to korzystne zarówno pod względem duchowym, jak i

psychicznym. Otwierając się na innych i nawiązując z nimi więzi oparte na

prawdzie, umacniamy nasze prawdziwe „ja" i stajemy się takimi, jakimi
zostaliśmy przez Boga stworzeni. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Odrzucając pozory

odsłaniamy człowieka.

96

O;; « Grzech jest osobistym problemem
Jeśli 6rat twój zawini, upomnij go; i jeśli będzie

żałował, przebacz mu.

Lk 17. 3

Jezus mówił o grzechu jako o „nie trafieniu do celu" lub popełnieniu
błędu19. Mniej jednak interesowały go błędy popełniane przez ludzi, a

bardziej zerwane więzi będące konsekwencją tych błędów. Dlatego tak łatwo

background image

wybaczał grzesznikom. Uważał, że powinniśmy się skoncentrować przede

wszystkim na naszych związkach z innymi ludźmi. Koncentrowanie się na

popełnionych błędach Jego zdaniem mijało się z celem.
Laila i Kerry były przyjaciółkami. I jak to przyjaciółki, zwierzały się

sobie ze swoich osobistych spraw. Laila sądziła, że nie musi przy tej

okazji zaznaczać, co Kerry powinna zachować dla siebie - uważała, że jest

to oczywiste. Niestety, to co jest oczywiste dla jednej osoby, dla
drugiej wcale nie musi być tak samo jasne. Nie przypuszczając, że zdradza

zaufanie Laili, Kerry podzieliła się szczegółami ich rozmowy ze wspólną

znajomą. Kiedy Laila się o tym dowiedziała, była na Kerry naprawdę

wściekła.
Laila stwierdziła, że nie może już ufać Kerry, i zaczęła rozpowiadać

wśród wspólnych znajomych nieprzyjemne rzeczy na jej temat - zupełnie jak

gdyby chciała wyrównać rachunek krzywd. Laila została zraniona przez

Kerry, czuła się więc upoważniona do mówienia na jej temat rzeczy, które
mogłyby ją zranić. „Zasłużyła na to" - powtarzała sobie Laila za każdym

razem, gdy obma-wiała Kerry - „Po tym wszystkim, co mi zrobiła".

Gdy Kerry dowiedziała się, co Laila rozpowiada na jej temat, była w

szoku. Nie mogła uwierzyć, że uważała ją za swoją przyjaciółkę i tak się
przed nią otwierała. „Jak mogłam być taka głupia - myślała. - Laili

zależy tylko na tym, by kosztem innych dobrze wypaść w towarzystwie.

Wcale nie jest moją przyjaciółką".

Napięte stosunki pomiędzy Lailą i Kerry wkrótce stały się tajemnicą
poliszynela. Nikt nie domyślał się, dlaczego tak bardzo się nie lubią,

dla wszystkich było jednak oczywiste, że tak właśnie jest. Laila i Kerry

podsycały wzajemną wrogość ponieważ każda

97
z nich zadawała sobie niewłaściwe pytanie. Nie brzmiało ono bowiem „Kto

zaczął?", lecz „Kto kontynuuje?"

W przypadku Laili Kerry „nie trafiła do celu" i popełniła błąd. Laila

miała prawo poczuć się z tego powodu zraniona i zła. Jednak, mówiąc o
grzechu, Jezus nie roztrząsał, co wydarzyło się w przeszłości, lecz

zastanawiał się, jak obecnie można rozwiązać problem. Laila i Kerry wciąż

na nowo grzeszyły, ponieważ bardziej zależało im na ochronie samych

siebie niż na naprawieniu zła, które je poróżniło.

„Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia (...)- mówił Jezus. - Uważajcie
na siebie!" (Łk 17, 1). Lecz zaraz też dodawał: „Jeśli brat twój zawini,

upomnij go; i jeśli będzie żałował, przebacz mu". Liczy się przede

wszystkim odnawianie więzi pomiędzy ludźmi. Jezus często oceniał grzech z

perspektywy psychologa, uważając, że nie jest to problem tkwiący w
ludziach, lecz dzielący ich.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Czasami grzech jest problemem dzielącym ludzi, a

nie tkwiącym w nich samych.

Kto idzie do pieklą?
Jak wy możecie ujść potępienia w piekle?

Mt 23, 33

W duszy człowieka toczy się ciągła walka pomiędzy grzechem a duchowością,

jak również pomiędzy różnymi przejawami psychopatologii a przejawami
zdrowia psychicznego. W przypadku większości z nas, zmagania te mają

charakter podświadomy i nie przybierają form ekstremalnych. Są jednak

ludzie, w których duszy walka ta toczy się jak najbardziej świadomie i ma

ekstremalny charakter. Używamy wówczas określeń „zły człowiek" lub
„socjopata", aby opisać kogoś, kogo nie można wyleczyć. Zmuszeni do

dokonania wyboru między dobrem a złem, ludzie ci sami skazują się na

piekło.

98
Ted Bundy zamordował ponad trzydzieści osób. Był aresztowany, dwa razy

uciekał, w końcu na Florydzie odbyła się jego egzekucja. Był człowiekiem

background image

inteligentnym, umiał żyć w społeczeństwie, a czasami potrafił być nawet

czarujący. Bundy rozumiał innych, ale nie miał dla nich współczucia. W

jego oczach ludzie byli przedmiotami, którymi można manipulować, nie zaś
żywymi istotami, z którymi należy tworzyć więzi.

Jako dziecko Bundy był ofiarą przemocy i nigdy nie uporał się z jej

konsekwencjami. Wykształciło się w nim poczucie niższości, które

rekompensował sobie poczuciem władzy. Próbując kontrolować innych,
zatracił umiejętność traktowania ich jak żywych ludzi. Za każdym razem

gdy dopuszczał się wobec kogoś aktu okrucieństwa, jego zdolność

odczuwania wyrzutów sumienia ginęła coraz głębiej w pokładach

nieświadomości. W pewnym momencie Bundy uzależnił się od aktów przemocy w
taki sam sposób, w jaki narkoman uzależnia się od codziennej dawki

narkotyku. Dla Bundy'ego narkotykiem stało się uczucie ogarniające go w

chwili, gdy zabijał swoją ofiarę. Ludzie nie budzili w nim żadnych uczuć;

liczyło się tylko uczucie, jakiego doświadczał odbierając im życie. Bundy
zatracił kontakt ze swoim człowieczeństwem. Jego psychika stała się dla

niego ważniejsza niż życie ofiar. Przypadek Teda Bundy'ego to skrajny

przykład próby ocalenia siebie za wszelką cenę.

Przekraczając granicę swojej agresji wobec innych, niektórzy zaczynają
postępować tak, jak gdyby byli pozbawienia sumienia i nie potrafili

odczuwać żalu za swoje czyny. Ci, którzy przekraczają tę granicę,

wkraczają w bezduszny świat socjopatii. Możemy nie wiedzieć dokładnie,

gdzie przebiega owa granica, ale dzięki ludziom takim jak Ted Bundy
wiemy, że ona istnieje. Osobom jego pokroju nie można pomóc, ponieważ nie

chcą niczyjej pomocy. Nie zmienia to jednak faktu, że socjopaci w rodzaju

Bun-dy'ego istnieją i że nie ma dla nich lekarstwa.

Niektórzy nie potrafią się wyleczyć ze swoich psychopatologii. Wskutek
pewnej kombinacji wpływów środowiskowych i genetyki oraz braku możliwości

uzyskania właściwej specjalistycz-

99

nej pomocy, ludzie ci nigdy nie znajdują wytchnienia od swoich
psychicznych cierpień. Teoretycznie wierzę, że można pomóc każdemu, kto

tej pomocy szuka, niektórzy jednak muszą w porę spotkać właściwego

terapeutę - zanim będzie za późno na jakąkolwiek pomoc.

Jezus nauczał, że nie każdy będzie zbawiony (Mt 13, 41-42). Chociaż

wszyscy zostaliśmy zaproszeni, by nawiązać duchowy kontakt z Bogiem, nie
wszyscy z tego zaproszenia korzystamy. Smuciło to Jezusa (Łk 19, 41),

wiedział jednak, że niektórym trudno jest się wyrzec pozycji Boga w

swoich własnych oczach. Ludzie, którzy tak postępują, stwarzają na ziemi

piekło, z którego nie ma dla nich ucieczki.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Ci, którzy stwarzają innym piekło, sami do niego

trafiają.

Zbawienie i psychoterapia ^j

Ponieważ ten syn mój byi umarły, a. znów ożył; zagi'
nąŁ, a odnalazł się.

Lk 15.24

- Chyba coś jest nie tak z moim wzrokiem - powiedziała Sarah na początku

naszego pierwszego spotkania.
- Ze wzrokiem? - zapytałem.

- Tak. Muszę być ślepa skoro wybieram takich, a nie innych mężczyzn na

swoich partnerów. Czy może pan coś na to poradzić? - zapytała.

Jako terapeuta mogłem z tej pierwszej wypowiedzi Sarah wyczytać dobre i
złe wieści. Dobre było to, że chciała przyjrzeć się samej sobie, co w

przypadku terapii zawsze dobrze rokuje. Niedobre było jednak jej

przekonanie o jakimś wewnętrznym defekcie. Wiem z doświadczenia, że

przekonanie o własnym nieprzystosowaniu przynosi więcej szkód, niż
mogłoby przynieść odkrycie u siebie jakiejś prawdziwej wady.

100

background image

W miarę jak nasza terapia posuwała się do przodu, dowiedziałem się, że

gdy Sarah była w szkole podstawowej jej rodzice rozwiedli się, a jej

matka musiała iść do pracy, aby utrzymać Sarah i jej siostry. Ponieważ
rodzice nie mogli już poświęcać jej tyle uwagi co dawniej, Sarah zaczęła

szukać akceptacji u rówieśników w szkole.

Gdy Sarah rozpoczęła naukę w liceum, jej kontakty z chłopcami nabrały

charakteru erotycznego. Stosunek płciowy stał się dla niej ceną, jaką
musiała zapłacić, aby poczuć czyjąś bliskość - to, czego tak bardzo

potrzebowała. Sarah doszła do wniosku, że jedynym sposobem, by zdobyć to,

czego się pragnie, jest dawać innym to, czego chcą w zamian. Ta

„warunkowa" miłość utrwaliła w Sarah przekonanie, że swoim postępowaniem
może zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Nie wiedziała jednak, czy można ją

pokochać za to, kim jest.

Wiele czasu upłynęło, zanim Sarah nauczyła się, jak ma mnie traktować

podczas naszych spotkań. Przez pewien czas wyobra-żała sobie, że
moglibyśmy mieć romans. Następnie doszła do wniosku, że spotykam się z

nią dla pieniędzy, w sekrecie zaś uważam ją za odrażającą z powodu jej

dawnych przygód erotycznych. W końcu po wielu godzinach, podczas których

opowiadała mi o sobie najgorsze rzeczy i odsłaniała przede mną swoje
najbardziej ponure i szokujące tajemnice, Sarah zaczęła sobie

uświadamiać, że ktoś - mężczyzna - może interesować się nią z innego

powodu, niż mając na uwadze to, co mógłby od niej dostać w zamian. Sarah

zaczęła odkrywać swoje prawdziwe „ja" - to, które chciało tworzyć
bezwarunkową więź z drugim człowiekiem, kochającym ją za to, jaka jest, a

nie za to co robi.

To co Sarah robiła, aby zdobyć miłość, wcale nie świadczyło o istnieniu w

niej jakiegoś defektu - były to po prostu próby odnalezienia utraconego
uczucia. Sarah na tyle głęboko cofnęła się w swoją przeszłość, że udało

jej się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego jest właśnie taka. Jej

rozwiązłość niczego nie wyja-śniała - był to po prostu niefortunny skutek

niezaspokojonej potrzeby. W chwili gdy Sarah odnalazła w sobie małą
dziewczynkę

101

pragnącą ojcowskiej miłości, jej życie zaczęło nabierać sensu. Nie była

nieprzystosowana - była niekochana. Mała zagubiona dziewczynka odnalazła

się, Sarah zaś poczuła się tak, jak gdyby powróciła do domu i odnalazła
swoje prawdziwe „ja".

Sarah nie czuje już potrzeby zachowywania się w taki sposób, jakby coś

było z nią nie tak. Problem nie leżał w niej; problemem było to, czego

potrzebowała, a czego nie otrzymała. Ponieważ Sarah nie uważa się już za
„wybrakowany egzemplarz", powoli dostrzega, że potrafi dać innym coś

bardzo cennego. Nic więc dziwnego, że przyciąga teraz zupełnie inny

rodzaj mężczyzn.

Jezus głosił, że grzech odsuwa nas od Boga, zaś zbawienie polega na
odnowieniu z Nim więzi. W przypowieści o synu marnotrawnym porównał

odpuszczenie grzechów do powrotu do domu, tam, gdzie jest nasze miejsce.

Psychoterapia przynosi efekty, ponieważ działa zgodnie z zasadą nazwaną

przez Jezusa procesem zbawienia. Związki z innymi mają moc uzdrawiania.
Człowiek nie może być zdrowy psychicznie, nie tworząc zdrowych więzi z

innymi. Tak już zostaliśmy stworzeni - musimy czuć więź z innymi, aby być

w pełni ludźmi.

Psychoterapia to proces, podczas którego pomagamy zagubionym ludziom
odnaleźć drogę do domu. Nawiązując więź z pacjentem my, terapeuci, możemy

pomóc mu zrozumieć, w którym miejscu zboczył z drogi prawidłowego

rozwoju, zaś oceniając jego postępy w tworzeniu więzi z nami i innymi

ludźmi, możemy nawrócić go na drogę zdrowia psychicznego.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Zagubioną duszę należy odnaleźć, a nie naprawiać.

Zrozumieć religię

background image

Pewnego razu Jezus przechodzi! w szabat pośród zbóż. Uczniowie Jego,

odczuwając głód, zaczęli zrywać kłosy i jeść [ziarna). Gdy to ujrzeli

faryzeusze, rzekli Mu: „Oto twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno
czynić w szabat". A On im odpowiedział: „Czy nie czytaliście, co uczynił

Dawid, gdy poczuł głód, on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego i

jadł chleby pokładne, których nie było wolno jeść ani jemu, ani jego

towarzyszom, tylko samym kapłanom? Albo nie czytaliście w Prawie, że w
dzień szabatu kapłani naruszają w świątyni spoczynek szabatu, a są bez

winy? Oto powiadam wam: Tu jest coś większego niż świątynia. Gdybyście

zrozumieli, co znaczy: «Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary», nie

potępialibyście niewinnych. Albowiem Syn
Człowieczy jest Panem szabatu".

Mt 12. I-S

Jezus głosił, że religia została stworzona dla ludzi, nie zaś ludzie dla

religii. Mimo iż to, co zrobił w święty dzień szabatu, naruszało
żydowskie prawo, Jezus nawet przez chwilę się nie wahał. Co więcej, pytał

faryzeuszy: „Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie

uratować czy zabić?" (Mk 3, 4). Jezus często stawał twarzą w twarz z

ludźmi, którzy myśląc sztywnymi kategoriami dawno stracili z oczu cel,
jakiemu powinna służyć religia.

Psycholodzy zaobserwowali, że w miarę, jak u dorastających dzieci rozwija

się umiejętność abstrakcyjnego myślenia, wzrasta również ich zdolność

pojmowania złożonych kwestii moralnych. Zarówno rozwój intelektualny, jak
i moralny człowieka zmierza od konkretu ku abstrakcji. Oznacza to, że

dojrzewając uświadamiamy sobie istnienie pewnych wytycznych,

ułatwiających nam nawiązywanie kontaktów z innymi ludźmi. Jezus stawiał

religijną
103

praktykę miłosierdzia ponad religijną praktyką ofiary; Jego podejście

jest bardzo podobne do tego, co współcześni psycholodzy nazywają

dojrzewaniem moralnym20. Kierując się miłosierdziem, zawsze bierzemy pod
uwagę drugiego człowieka. Ofiara zaś służy czasami wyłącznie naszym

interesom.

Rytuały religijne

Czyńcie to na moją pamiątkę.

1 Kor 11,24
Katherine i Brandon zgłosili się na terapię małżeńską, aby poprawić swoje

stosunki. Wiedzieli, że darzą się miłością i byli dumni z osiągnięć

swoich dzieci; oboje wiedzieli jednak również, że ich wzajemne relacje

mogłyby być lepsze.
Katherine wychowywała się w rodzinie, w której wyrażanie emocji w sposób

otwarty było na porządku dziennym, była więc przyzwyczajona do jawnego

okazywania zarówno czułości, jak i gniewu. Natomiast rodzina Brandona

bardziej się kontrolowała. Jego zdaniem słowa niewiele znaczyły; liczyły
się przede wszystkim czyny. Katherine wielokrotnie starała się wciągnąć

Brandona w rozmowę na temat jego uczuć, ponieważ chciała się czuć kochana

- tak, jak była do tego przyzwyczajona. Brandon starał się jednak wyrazić

swoją miłość do Katherine poprzez ciężką pracę - tak, aby nie musieć już
o tym mówić.

- Czasami chcę po prostu wiedzieć, co do mnie czujesz - prosiła

Katherine.

- Przecież się z tobą ożeniłem, prawda? - odpowiadał zazwy-czaj Brandon.
-Jak myślisz, dla kogo to wszystko robię?

W trakcie naszych wspólnych spotkań odkryliśmy pewien rytuał, który

okazał się dla Katherine i Brandona bardzo pomocny. Brandon wolał wyrażać

swoje uczucia czynami, musiał jednak robić to w taki sposób, aby
Katherine właściwie odczytała jego sygnały. Wiedział, że żona nie jest

background image

szczęśliwa, często jednak nie potrafił znaleźć właściwych słów by ją

pocieszyć. W takich właśnie

104
chwilach rozpoczynał swój „rytuał przytulania". Nie wyrażał w ten sposób

ochoty na seks, nie próbował również zmieniać te-niatu - po prostu

komunikował Katherine, że bardzo ją kocha.

Po wspólnym namyśle Katherine i Brandon doszli do wniosku, że przytulanie
stało się dla nich ważnym rytuałem, pomagającym im przetrwać trudne

chwile. Czasami brakuje im słów, aby opisać, jak się akurat czują, i w

takich momentach, przytulając się, mogą podkreślić łączącą ich silną

więź. Obojgu jest to bardzo potrzebne. Jezus nauczał, że rytuały są po
to, by przypominać nam o Bogu; w podobny sposób możemy wykorzystywać

własne rytuały, by przypominać sobie i innym o łączącej nas miłości.

Rytuał to konkretna czynność, symbolizująca rzeczywistość duchową. Jezus

uważał, że rytuały religijne tylko wówczas spełniają swoją rolę, gdy
przypominają nam o naszych związkach z Bogiem i innymi - zwłaszcza wtedy,

gdy o nich zapominamy. Człowiek ma krótką pamięć, zaś rytuały dają nam

coś namacalnego, co może nam pomóc w ulotnej sferze naszych związków.

Jezus dobrze wiedział, że bywają chwile, gdy człowiek potrzebuje czegoś
konkretnego, co przypomniałoby mu, że więzi łączące go z innymi są

prawdziwe. Czasami potrzebujemy namacalnego dowodu na istnienie miłości -

takim dowodem mogą być konkretne rytuały. Rytuały religijne spełniają

swoją rolę tak długo, jak długo pamiętamy, jaki jest ich cel.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Rytuały pomagają nam pamiętać o miłości.

Im dalej, tym gorzej

W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile

mogli [ją] rozumieć.
Mk 4,33

Rodzice Jonathana rozwiedli się, gdy był jeszcze w szkole podstawowej i

od tamtej pory widywał ojca tylko w weekendy. Do dziś dnia Jonathan

wspomina, jak siedział przed domem matki, czeka-
105

jąc, aż ojciec po niego przyjedzie. Zawsze było mu bardzo przykro, gdy

ojciec się spóźniał. Sytuację pogarszały jeszcze komentarze matki w

rodzaju: „Wygląda na to, że twój tatuś ma na głowie ważniejsze litery niż

spędzanie czasu z własnym synem". Jona-than czuł wówczas, że nie jest dla
ojca wystarczająco ważny i nienawidził tego. Jego dziecięce rozumowanie

było bardzo proste: „Gdyby mnie kochał, przyjeżdżałby po mnie o tej

godzinie,

0 której obiecał przyjechać".
Obecnie Jonathan wysoko ceni sobie punktualność. O ile to możliwe, sam

nigdy się nie spóźnia i oczekuje podobnego szacunku od innych. Uważa, że

niepunktualność można wytłumaczyć tylko w jeden sposób: człowiek, który

się spóźnia, najwidoczniej nie uważa osoby, z którą był umówiony za
wystarczająco ważną. Jonathan ma jasno ustalone poglądy na kwestię

spóźniania się.

Jest też bardzo dokładny w innych kwestiach. Wymaga od ludzi, by

precyzyjnie przedstawiali fakty, zawsze mówili prawdę
1 dotrzymywali złożonych przez siebie obietnic (nawet tych

najdrobniejszych) - wszystko to bowiem świadczy o tym, że uważają go za

wystarczająco ważnego. Zdarza mu się zrywać przyjaźnie z powodu

niedociągnięć w którejś z tych dziedzin. Jonathan wymaga od swoich
przyjaciół dokładności, ponieważ tylko w ten sposób może być pewien, że

go cenią.

Jonathan nie zdaje sobie niestety sprawy z tego, że poszanowanie cudzego

czasu, mówienie prawdy i dotrzymywanie obietnic jedynie symbolizują nasz
szacunek dla drugiej osoby, nie są zaś żadnym dowodem tego szacunku. Jest

wiele powodów, dla których można być nieprecyzyjnym w czynach, słowach

background image

lub dotrzymywaniu terminów. Ponieważ we wczesnym dzieciństwie Jonathan

tak boleśnie się rozczarował, kurczowo trzyma się teraz konkretnych

symboli. Jego zdaniem dokładność nie jest jedynie symbolem naszego
szacunku dla drugiej osoby, lecz konkretnym jego dowodem. Jonathan

zniszczył już kilka swoich życiowych związków i nadal niepotrzebnie

zadaje sobie ból przestrzegając w rygorystyczny sposób zasady

punktualności. Jezus uważał symbole za pożyteczne, ponieważ dzięki nim
można zacieśniać związ-

106

ki z ludźmi. Nigdy jednak nie twierdził, że powinno się je wyko-rzystywać

do zrywania więzi łączących nas z innymi.
Jezus mówił, że symbolizm religijny może być pomocny ludziom o różnym

stopniu wykształcenia i różnym poziomie inteligencji. Nauczał poprzez

przypowieści, abyśmy mogli wydobyć z Jego słów znaczenia w danej chwili

nam potrzebne. Podsuwając swoim słuchaczom konkretne obrazy pomagał im
zrozumieć nawet najbardziej abstrakcyjne koncepcje wiary. Jezus był

mistrzem opowieści, ponieważ znał moc symboli jeśli chodzi o

przekazywanie pewnych idei.

Człowiek wierzący wciąż się rozwija, a jego postrzeganie świata
nieustannie ewoluuje od konkretu do poziomu abstrakcji. To co dawniej

było „biało-czarne", w miarę jak dojrzewamy przybiera „różne odcienie

szarości." Jezus ustanowił rytuały religijne po to, abyśmy Go pamiętali,

a nie by w jakiś magiczny sposób obdarzyły nas mocą. Niektórzy ludzie tak
kurczowo trzymają się konkretnych form poznania, że umyka im cały sens

religijnych zasad i rytuałów. Wypełnianie ich dla zasady, bez głębszego

zrozumienia roli, jaką odgrywają w ułatwianiu nam kontaktu z Bogiem i

bliźnimi, jest pustą religią, ograbiającą ludzi z ich duchowego życia.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Rytuały pomagają miłości; nie mogą jej jednak

zastąpić.

Dlaczego Freud krytykował fundamentalizm religijny

Byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza.
Mt 9,36

Dylan zdecydował się na terapię, ponieważ jego małżeństwo się rozpadało i

przyjaciele stwierdzili, że może mu to pomóc. Był człowiekiem towarzyskim

i lubiącym rozmawiać, nie mógł jednak zrozumieć, dlaczego właśnie on

powinien poddać się terapii. Dylan uważał, że jest facetem lubiącym dobrą
zabawę, który po-

107

pełnił błąd żeniąc się z bardzo zasadniczą kobietą - zasadniczą zwłaszcza

w kwestii jego stosunku do alkoholu. „Po prostu dokonałem złego wyboru.
Cóż innego mogę powiedzieć?"- tak Dylan tłumaczył swoje małżeńskie

problemy.

Po kilku tygodniach spotkań i moich intensywnych prób wy-dobycia z niego

prawdy, doszliśmy z Dylanem do bardzo istotnej konkluzji. Dylanowi nie
chodziło jedynie o to, by się dobrze bawić. Robił co mógł, żeby nie czuć

się źle. W istocie do tego stopnia koncentrował się na tym, by uniknąć

złego samopoczucia, że przy każdej okazji przy pomocy alkoholu tłumił

swoje frustracje. Dylan usilnie starał się przekonać samego siebie, że
jest po prostu człowiekiem nie stroniącym od alkoholu, który przechodzi

gorszy okres i dlatego więcej pije. Ostatecznie jednak doszedł do

wniosku, że jest alkoholikiem. Określenie „alkoholik" nie wyszło ode

mnie, Dylan sam zaczął tak o sobie mówić.
W ciągu kolejnego roku Dylan stał się innym człowiekiem. Zaczął chodzić

na spotkania klubu AA, odstawił alkohol i stał się bardzo religijny. Od

czasów dzieciństwa, gdy uczęszczał do szkółki parafialnej, Dylan raczej

nie interesował się sprawami wiary. Coś się jednak zmieniło. Teraz
potrafił się już przyznać, że w pewnych życiowych sprawach jest bezradny

i potrzebuje pomocy Boga. Umiał głośno mówić o swoich brakach, otworzył

background image

się na emocje w sposób, w jaki dotąd tego nie robił i po raz pierwszy w

życiu nauczył się ufać innym. Świadomość własnej bezradności i głęboka

potrzeba bożej pomocy odmieniły życie Dylana. Mógłby powiedzieć wam, że
Bóg dosłownie ocalił mu życie. Dylan nie wstydzi się także mówić innym,

że właśnie dzięki religii stał się lepszym człowiekiem.

Freud nienawidził religii. Nie sądzę, aby konieczne było w tym miejscu

analizowanie jego religijnego wychowania i powodów, dla których zaczął
atakować religię, jest jednak faktem, że nazywał religię iluzją, którą

ludzie posługują się jako tarczą przeciw własnej bezradności wobec

świata21. Zgodnie z tą teorią nasze życie jest powierzchowne, my zaś

zasłaniamy się rytuałami i zasadami religijnymi zamiast stawić czoła
głębszym znaczeniom

108

i uczuciom. Niektórzy rzeczywiście tak postępują - z reguły są to

religijni fundamentaliści22. Jednak w życiu Dylana religia odegrała rolę
dokładnie odwrotną do tej, jaką przewidział dla niej Freud.

Jezus nie zgodziłby się z poglądami Freuda na sprawy religii. W Jego

oczach przyznanie się do własnej bezradności było oznaką duchowej

dojrzałości, zaś najlepszą możliwą decyzją było szukanie pomocy u Boga.
Zadaniem religii nie jest obrona człowieka przed poczuciem bezradności.

Właśnie emocjonalna reakcja na naszą bezradność sprawia, iż otwieramy się

na drugiego człowieka, który może nam pomóc w potrzebie. W oczach Jezusa

wszyscy jesteśmy bezradni i potrzebujemy obecności Boga w naszym życiu.
MYŚL DO ZAPAMIĘT^AI Proces uzdrawiania rozpoczyna się wraz z

uświadomieniem sobie, że nie jesteś Bogiem.

Dlaczego Jezus krytykował fundamentalizm religijny

Biada wam, uczeni w Piśmie i Faryzeusze obłudnicy!
Mt 23, 27

Mimo iż Jezus generalnie nie zgodziłby się z poglądami Freuda na temat

religii, przychyliłby się jednak prawdopodobnie do jego krytyki

fundamentalistów religijnych, którzy w swych działaniach zasłaniają się
religią jak tarczą. Jezus nie tolerował fałszu w religii. Była ona dla

Niego narzędziem ułatwiającym człowiekowi kontakt z Bogiem, nie zaś

zbiorem sztywnych zasad sprawiających, że czujemy się dobrze lub źle.

Małżeństwo Rachel i Noah przeżywało kryzys. Noah wdał się w romans.

Znalazł się w niedwuznacznej sytuacji z kobietą, którą znał od wielu lat
i zdradził z nią żonę. Po tym fakcie czuł się okropnie, chciał zrozumieć,

jak coś takiego mogło się przydarzyć jemu i jego małżeństwu. Mimo iż był

to jednorazowy „skok w bok", Noah czuł potrzebę wyznania całej prawdy

Rachel, któ-
109

rą chciał następnie błagać o przebaczenie. Jednak Rachel wpadła we

wściekłość.

Jako gorliwa chrześcijanka Rachel poczuła się znieważona tym, że Noah
mógł zbezcześcić ich małżeństwo uprawiając seks z inną kobietą. Tym samym

popełnił grzech, który w świetle nauk biblijnych dawał jej prawo

domagania się rozwodu. Rachel zamierzała „być posłuszną Słowu Bożemu".

Noah żałował swego postępku, jednak jego uczucia były mieszane. Nie mógł
uwierzyć, że popełnił zdradę jedynie wskutek swojej słabej woli. Sądził,

że czyn ten świadczył również o złej kondycji jego małżeństwa. Dla Rachel

teoria ta stanowiła jedynie dowód zatwardziałego serca Noah, zagroziła mu

więc rozwodem.
Terapia małżeńska była w tym przypadku bardzo trudna: Rachel była

przekonana, że stała się niewinną ofiarą grzesznego aktu rozwiązłości,

Noah zaś nie był pewien, co tak naprawdę się z nimi dzieje. Ponadto

Rachel okazała się znawczynią wersetów Biblii, dotyczących niewierności i
przysięgi małżeńskiej, i szafowała nimi do woli podczas naszych spotkań.

background image

- Gdybyś poświęcał więcej czasu na czytanie Słowa Bożego, nie uległbyś

pokusie - tłumaczyła mężowi. - Wiedziałbyś, że twoje ciało wcale do

ciebie nie należy.
W takich chwilach Noah spuszczał wzrok, nie wiedząc, co ma :

odpowiedzieć.

Chociaż Rachel i Noah ostatecznie postanowili zostać razem, żadnemu z nas

terapia nie dała satysfakcji. Dla Noah ważne były dwie sprawy: uzyskanie
przebaczenia za grzech popełniony przeciwko żonie i rozwiązanie

małżeńskich problemów, które pchnęły go do zdrady. Rachel chodziło tylko

o jedno i wszystkie próby Noah mające na celu zwrócenie jej uwagi na

cokolwiek poza zdradą odbierała jako dowód jego niechęci do wzięcia na
siebie winy za grzech rozwiązłości. Noah zgrzeszył przeciwko niej,

oczekiwała więc, że przez resztę ich wspólnego życia będzie starał się

jej to wynagrodzić. Biblia dawała jej prawo opuszczenia męża i gdyby

zdecydowała się z niego skorzystać, mogłaby to zrobić, kierując się
uzasadnionym gniewem.

110

Jezus uważał zdradę małżeńską za grzech, za coś bardzo szkodliwego dla

związku dwojga ludzi. Jednocześnie nauczał, że Pismo Święte ma służyć
zacieśnianiu więzi z Bogiem i bliźnimi, nie zaś stawianiu się ponad

wszystkim i wszystkimi. Czasami jesteśmy przekonani, że Pismo potwierdza

nasze racje, możemy się jednak bardzo mylić. Rachel posłużyła się

religią, aby nie dopuścić do analizy swojego postępowania w kontekście
kryzysu małżeńskiego, religia zaś nie powinna być w tym celu

wykorzystywa-na. Reprezentowany przez nią religijny fundamentalizm wyżej

stawia zasady niż ludzi i uniemożliwia człowiekowi życie zgodne z

wartościami moralnymi. Zarówno Jezus, jak i Freud zdecydowanie go
potępiali.

Jezus nie widział problemu w religijnej żarliwości, potępiał jednak

podejście niektórych ludzi do spraw religii. Gdy zasady religijne stają

się ważniejsze od ludzi, którzy ich przestrzegają, religia może stać się
toksyczna. Jezus nie tolerował tych, którzy wykorzystywali zbawczy dar

religii, jednoczący człowieka z Bogiem i bliźnimi, aby poprzez fałszywą

pobożność podnosić swoją wartość we własnych oczach i chronić się przed

przykrym poczuciem nieprzystosowania. Jego zdaniem religia powinna

wywoływać w nas poczucie małości i więzi z innymi ludźmi, nie zaś
przekonanie o własnej wielkości i dumę religijną.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Prawdziwa religia wywyższa Boga, a nie nas samych.

Kłopoty z religią

Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary.
Mt 12.7

"ani Johnson pracuje w opiece społecznej. Zajmuje się przypad-

ami maltretowania dzieci i bardzo poważnie traktuje swoją pra-

ce- Zajmuje się większą liczbą spraw niż jej współpracownicy,
Pracuje również po godzinach. Ma osobowość typu „A" charak-

111

teryzującą się obsesyjnym zwracaniem uwagi na detale. Mimo iż nie jest

osobą wierzącą, pani Johnson jest fanatycznie oddana swojej pracy.
Hannah jest nową pracownicą socjalną, niedawno zatrudnioną w biurze pani

Johnson, pełną entuzjazmu dla swojej nowej pracy. Chociaż w

przeciwieństwie do pani Johnson nie wykazuje szczególnego zamiłowania do

detali, uważa jednak, że wybrała właściwy zawód: bardzo kocha dzieci.
Hannah ma idealistyczny stosunek do swojej pracy w opiece socjalnej.

Liczy na to, że optymizm pomoże jej w trudnych chwilach. Jeśli chodzi o

pracę z dziećmi, Hannah wykazuje wręcz religijny zapał. Niestety, pani

Johnson nie akceptuje poglądów Hannah i jej stosunku do pracy. Uważa za
swój obowiązek bronić system opieki społecznej przed idealistami pokroju

Hannah. Sądzi, iż nie zdają sobie sprawy z tego, jak ciężka i

background image

skomplikowana jest to praca. „Nie wystarczy przeczytać o tym w książce.

Życie tutaj to nie bajka. Dobrym pracownikiem socjalnym może być tylko

ktoś, kto spędził wiele lat na linii frontu i przykłada wagę do
szczegółów" - lubi powtarzać pani Johnson.

Ponieważ pani Johnson od początku nie lubiła Hanny, ich stosunki stawały

się coraz bardziej napięte. Pani Johnson strofowała nową pracownicę za

każdym razem, gdy ta zrobiła jakiś błąd w dokumentacji i nigdy nie
przepuściła żadnej okazji, by strofować ją w kwestii polityki biura. W

końcu Hannah zrezygnowała z pracy. Czuła się zniechęcona i przytłoczona

nadmierną krytyką. „Chyba nie nadaję się do tego zawodu" - powiedziała w

dniu swego odejścia - „Mój światopogląd jest zupełnie inny od waszego".
Prawdziwą tragedią jest to, że, mając odpowiednie wsparcie, Hannah

mogłaby pewnego dnia stać się bardzo dobrym pracownikiem socjalnym.

Ponieważ jednak nie umiała być drugą panią Johnson, nie można jej było

tolerować. Pani Johnson wiele poświęciła dla swojej pracy, czuła się więc
upoważniona do decydowania, kto powinien odnieść sukces w biurze, a kogo

należało zniechęcić. Niestety, wszystkie ofiary, jakie złożyła na ołtarzu

swojego życia zawodowego, wynikały raczej z jej wewnętrznej

112
potrzeby postępowania w zgodzie ze sztywnymi zasadami niż z jej

współczucia dla bliźnich. Ludzie potrafią wykazywać religijną dewocję w

wielu dziedzinach życia - w przypadku pani Johnson była to jej praca.

Jezus nauczał, że w konfrontacji ze sztywnymi zasadami ktoś zawsze będzie
musiał zapłacić. W tej historii taką osobą była niestety Hannah.

Przez wieki ludzie składali rozmaite ofiary, czyniąc z tego element swych

praktyk religijnych. Rezygnacja z własnych pragnień na rzecz drugiej

osoby może być dowodem szczerego współczucia tylko wtedy, gdy kieruje
nami miłość. Ofiara składana bez miłości świadczy o tym, że nasza wiara

jest bardzo płytka.

Jezus głosił, że religia pozbawiona miłości jest religią pozbawioną

jakiegokolwiek sensu. Dlatego właśnie pragnął „miłosierdzia raczej niż
ofiary". To, w jaki sposób praktykujemy naszą religię, ma decydujące

znaczenie. Sztywne trzymanie się praktyk religijnych sprawia, że tracimy

z oczu ich właściwy cel, którym jest zbliżenie nas do drugiego człowieka;

taka religia jest złą religią. Jezus miłował religię, nie tolerował

jednak braku elastyczności. Sama w sobie religia nie stwarza problemów.
Stwarzają je ludzie, których sztywne zasady ograbiają z duchowych

wartości.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Religia nie jest problemem, w przeciwieństwie do

sztywnych zasad.
Konserwatywny fundamentalista

Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: „Oto

żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników".

Mt II, 19
Od pierwszego spotkania z Matthew wiedziałem, że czekają mnie kłopoty.

„Czy jest pan chrześcijaninem? Do którego kościoła pan chodzi? Co pan

sądzi o modlitwie? Jaka jest pana teoretyczna orientacja?" - tak brzmiało

zaledwie kilka pytań, jakimi zasypał mnie na samym początku terapii.
Pytania jako takie nie stanowi-v dla mnie problemu, zaniepokoił mnie

jednak sposób ich zadawania - z prędkością karabinu maszynowego.

113

Wkrótce stało się jasne, dlaczego Matthew starał się dowiedzieć o mnie
jak najwięcej w jak najkrótszym czasie: chciał się upewnić, czy w jakiś

sposób się od siebie różnimy. Sama myśl

0 tym zdawała się go przerażać. Odpowiedziałem szczerze na jego pytania i

przez pewien czas wydawało mi się, że jest tym usatysfakcjonowany. Jednak
bardzo szybko zaczai zadawać kolejne pytania, starając się za wszelką

cenę odkryć jakąś dzielącą nas różnicę poglądów. Wyglądało to tak, jakby

background image

z góry założył sobie, że powinien się mnie bać i szukał potwierdzenia dla

swoich obaw.

Matthew bardziej zależało na tym, by zrozumieć postępowanie innych ludzi
niż swoje własne. Przez większość czasu rozmawialiśmy o tym, że żona nie

spełnia jego oczekiwań i że jego współpracownicy żyją w sposób niemoralny

i bezbożny - oczywiście według jego standardów. Matthew miał wręcz

obsesję na punkcie oceniania zachowania innych i wszyscy wypadali w jego
oczach bardzo mizernie.

Mimo iż było to trudne dla nas obu, udało nam się w końcu osiągnąć pewien

postęp. Zamiast koncentrować się na innych ludziach, skupiliśmy się na

problemach Matthew - co prawda w mniejszym stopniu, niż bym tego chciał,
lecz z pewnością w większym, niż on sobie tego życzył. Matthew zrozumiał,

że czasami zbyt surowo osądza żonę i że nie jest to dobra rzecz. Przyznał

również, że aby czuć się swobodnie, wymaga od swoje-1 go otoczenia dużego

stopnia konformizmu. Pod koniec terapii i Matthew zaczął dokładniej
analizować swój stosunek do religii

1 to, jak wpływał on na jego zachowanie.

Pedantyczne przestrzeganie zasad i ocenianie zachowania innych było w

przypadku Matthew próbą wykorzystania religii do stłumienia obawy, iż on
sam mógłby okazać się grzeszny w oczach Boga. Upewniając się, że

pozostali wierzący zachowują się dokładnie tak samo jak on, Matthew

nabywał pewności, że Bóg go akceptuje. Gdyby okazał się inny, mógłby mieć

kłopoty i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Każdy, kto postępował tak
samo jak Matthew, postępował słusznie. Tylko to dawało mu poczucie

bezpieczeństwa. Mimo iż mój pacjent nie porzucił w stu procentach swo-

114

ich poglądów, to i tak wydaje mi się, że terapia ułatwiła mu otwarcie się
na problemy, a w przyszłości pozwoli na ich rozwiązanie.

Konserwatywni fundamentaliści są niezwykle zasadniczy, jeśli chodzi o

kwestie religijne, ponieważ tylko dzięki temu mogą być pewni, że mają

kontakt z Bogiem. W głębi duszy szczerze pragną więzi z Bogiem, lecz ich
zamknięte horyzonty nie dopuszczają indywidualnych różnic. Każdy, kto nie

przestrzega ich zasad religijnych, stanowi dla nich zagrożenie. Patrząc z

perspektywy funda-mentalisty, wszyscy ludzie powinni żyć w zgodzie z

określonymi, konkretnymi zasadami, aby móc być blisko Boga. Nie

przestrzegając tych zasad, tracą z Nim kontakt.
Jezus miłował ludzi. Chętnie przebywał z nimi w ich domach, odwiedzał

ich, gdy pracowali, i korzystał z ich gościny. Współcześni mu

konserwatywni fundamentaliści nie uważali go za religijnego człowieka,

ponieważ obcowanie z ludźmi stawiał ponad sztywnymi zasadami religijnymi.
Nazywali go więc „żarłokiem i pijakiem, przyjacielem grzeszników." Jezus

wiedział, że religia powinna wypływać z serca, nie zaś z naszego

konformizmu. Kochał ludzi takimi, jacy byli, i akceptował wyst^pujące

między nimi różnice. Nie twierdził, że aby być religijnymi, wszyscy
powinniśmy być tacy sami.

Jezus głosił też, że szczera praktyka religijna możliwa jest jedynie

wtedy, gdy różni ludzie łączą się ze sobą więzią braterstwa, opartą na

wspólnym umiłowaniu Boga i bliźnich.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Prawdziwa wspólnota nie ma nic wspólnego z

konformizmem - to miłość.

Liberalny fundamentalista

Uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa swego
pana.

Mt 10. 24

Andrew jest bardzo inteligentny. Czasami nasze spotkania przypominają

bardziej dyskusje intelektualne niż psychoterapię. Początkowo niełatwo
było mi zdobyć jego zaufanie, ponieważ wy-

115

background image

dawało mi się, że nieustannie ocenia moją inteligencję pod kątem tego,

czy będę w stanie mu pomóc. Pytał mnie na przykład, jakich znanych

pisarzy czytuję albo wysuwał filozoficzne teorie, które następnie
roztrząsaliśmy.

Chociaż poczucie intelektualnej równości było dla niego bardzo ważne,

akceptował jednocześnie fakt, że pod pewnymi względami bardzo się od

siebie różnimy. Mam wrażenie, że po dziś dzień Andrew jest przekonany o
swej nieznacznej przewadze intelektualnej nad innymi. Jest to cecha

odróżniająca go od otoczenia, którą się w głębi duszy rozkoszuje.

Andrew uważa się za bardzo otwartego człowieka, dlatego też nie znosi

osób myślących w sposób konserwatywny. Jego zdaniem tradycyjne wartości
religijne i konserwatywny stosunek do wiary były na przestrzeni wieków

przyczyną wielu niesprawiedliwości. Andrew uważa, że postępowanie w

zgodzie ze sztywnymi zasadami religijnymi świadczy o bezmyślnym stosunku

do życia i kurczowo trzyma się tego przekonania.
Andrew nie zgłosił się jednak na terapię szukając pomocy w związku ze

swoimi poglądami. Pchnęła go do tego rozpacz. Andrew cierpi na łagodną

depresję, chociaż nieustannie angażuje się w różnego rodzaju chwalebne

akcje. Uważa, że jego życie ma sens, czuje się jednak przytłoczony.
Niełatwo jest wierzyć, że jest się mądrzejszym od innych; przekonaniu

temu towarzyszy bowiem poczucie wielkiej odpowiedzialności za to, by

jakoś ten fakt spożytkować. Andrew wierzy w Boga, traktuje Go jednak jako

abstrakcyjną ideę. Nie pokłada w Nim ufności, ponieważ wystar-czająco
często zawodzili go ci, których w życiu podziwiał. Andrew ufa potędze

swojej inteligencji - ona nigdy go nie zawiodła.

Andrew ma w zasadzie dość ustalone poglądy, chociaż są to poglądy

liberalne. Ponieważ nie jest konserwatywny, mało kto uważa go za
fundamentalistę. W rzeczywistości jednak Andrew jest liberalnym

fundamentalistą. To nie charakter wyznawanej przezeń religii czyni go

fundamentalistą, lecz sztywność, z jaką trzyma się swoich przekonań.

Andrew nie akceptuje nietolerancji.
116

Liberalny fundamentalista nie wierzy w życie zgodne z konkretnymi

zasadami religijnymi ani w surowe przestrzeganie własnych przekonań.

Fundamentalista tego rodzaju pogardza konserwatystami uważając ich za

stado bezmyślnych owiec, które muszą trzymać się utartych ścieżek,
ponieważ brakuje im intelektualnych możliwości ich bardziej liberalnych

braci. Liberalni fun-damentaliści na miejscu Boga nieświadomie stawiają

bystrość swego umysłu. Czyż prawdziwie oświeceni ludzie powinni być

zmuszani do postępowania zgodnie z zasadami szarych mas?
Jezus nauczał, że wyższość intelektualna nie jest warunkiem duchowej

dojrzałości. Często stawiał czoła wykształconym głupcom. Uwielbienie

własnego umysłu to niebezpieczna religia -w trudnych chwilach nie mamy

nikogo, do kogo moglibyśmy się zwrócić. Liberalni fundamentaliści często
sprawiają wrażenie, że chcą zmienić świat, jednak w głębi duszy

rozpaczają, że muszą tego dokonać osobiście. Jezus chciał, aby religia

była dla ludzi narzędziem służącym do zjednywania sobie w życiu bożej

pomocy, nie zaś sposobem pomagania Panu Bogu.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Prawdziwego ukojenia nie można znaleźć w bogu

własnego umysłu.

Cel religii

Idź i pojednaj się z bratem Swoim. Potem przyjdź i dar
swój ofiaruj.

Mt 5, 24

Wiele lat temu wybrałem się z moim znajomym o imieniu Vern do więzienia

stanowego, aby porozmawiać z przebywającymi tam więźniami. Vern odwiedzał
ich regularnie i w pewne niedzielne popołudnie zaproponował mi wspólną

wypraw^, mówiąc, że będzie to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie.

background image

Kiedy przyjechałem na miejsce okazało się, że mogę wejść tylko w

towarzystwie Verna. Strażnicy przez lata obserwowali różne poczciwe

duszyczki, przybywające, by nieść więźniom ducho-
117

we wsparcie, doświadczenie mówiło im jednak, że długo nie wy-trzymają.

Vern był jedynym człowiekiem, któremu pozwalano poruszać się po więzieniu

bez nadzoru, ponieważ tylko on wyka-zał wystarczająco dużo uporu i
wytrwał ze swoją trzódką. Nie było to zadanie, któremu mógłby sprostać

ktoś słaby duchem.

Vern miał szczegółowo opracowany plan swoich wizyt w więzieniu.

Podchodził kolejno do każdej celi, podawał jej mieszkańcowi małą,
oprawioną na zielono Biblię i pytał, czy chciałby porozmawiać z nim o

Bogu. Jeżeli więzień wyrażał taką chęć, Vern wdawał się z nim w rozmowę

na temat korzyści wypływających z kontaktu z Bogiem używając słów, które

tylko więźniowie mogli zrozumieć. Przyszło mi do głowy, że Vern używa
najbardziej wulgarnego języka, jaki zdarzyło mi się słyszeć. Mimo iż

początkowo byłem tym nieco zszokowany, dziś wspominając tamten dzień

wiem, że mówił do nich ich własnym językiem.

Nigdy nie zapomnę widoku Verna stojącego w swoim niemodnym letnim
garniturze i przemawiającego do więźniów szorstkim i niewyszukanym

językiem. Zważywszy jego wygląd i manieryzmy językowe, wątpię, czy

zasłużyłby na pochwałę j większości kół religijnych. Na szczęście taka

myśl nie zaprzątała mu wówczas głowy. Nie głosił religii po to, by
dopasować się do j tradycyjnych wspólnot religijnych. Religią Verna była

jego więź ze skazanymi, ze strażnikami i z Bogiem. Wszyscy bardzo go sza-

j nowali i sądzę, że Bóg również go szanował.

Wspominając moją wyprawę do więzienia z Vernem odczu-1 wam wdzięczność za
to, że miałem okazję na własne oczy zobaczyć człowieka żyjącego na co

dzień swoją religią. Jezus wiedział, że są ludzie, którzy posługują się

religią, i tacy, który nią żyją. Nie życzył sobie byśmy posługiwali się

religią w celu zdobycia pozycji społecznej, możliwości pracy lub władzy
nad innymi. Religia miała dać nam życie. Z nauk Jezusa jasno wynika, że w

sytuacji gdy praktyka religijna komplikuje nasze związki z bliźnimi,

powinniśmy odłożyć nasze rytuały na bok i w pierwszej kolejności odnowić

zerwane więzi. Jezus sformułował jasny priorytet: „Pier-1 wej pojednaj

się z twoim bratem."
118

Jezus pragnął, aby religia zbliżała nas do Boga oraz do siebie nawzajem.

Nie ma w niej „pędu do przodu" ani wynoszenia się ponad innych; są za to

głębokie więzi. Mamy wielbić Boga i szanować się nawzajem. Ów wzajemny
szacunek na płaszczyźnie horyzontalnej miał być duchowym odwzorowaniem

uwielbienia Boga na płaszczyźnie wertykalnej. Jezus pragnął, aby

wspólnota religijna opierała się na osobistych praktykach religijnych

każdego człowieka. Na płaszczyźnie duchowej wszyscy jesteśmy jednością.
MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Religia nie stwarzałaby problemów, gdyby nie ludzie;

bez nich jednak by nie istniała.

Cel zasad religijnych

Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo.
Mt5, 17

Psycholodzy zajmujący się rozwojem moralnym człowieka doszli do

interesującego wniosku. Rozpoczynamy życie wyposażeni w bardzo konkretne

zasady dotyczące kwestii moralnych. Po prostu musimy postępować zgodnie z
nimi. W miarę upływu lat nasz stosunek do moralności staje się coraz

bardziej abstrakcyjny. Im bardziej człowiek jest dojrzały moralnie, tym

bardziej jest świadomy, że zasady należy traktować jak wskazówki

wytyczające pewien kierunek, a nie jak prawa, których należy sztywno
przestrzegać.

background image

Z pozoru mogłoby się wydawać, że im wyżej wspinamy się po drabinie

moralnego rozwoju, tym częściej robimy to, na co mamy ochotę. Tymczasem z

badań wynika, że po osiągnięciu najwyższego stopnia moralnego rozwoju
zwracamy uwagę nie tylko na własne potrzeby, ale także na potrzeby innych

ludzi. Psycholodzy odkryli, że ludzie, którzy osiągnęli najwyższy stopień

moralnego rozwoju są altruistami. I właśnie w życiu tej garstki ludzi,

którym udało się osiągnąć najwyższy stopień moralnego rozwoju, można
zaobserwować to czego nauczał Jezus - zasady istnieją Po to, by pomagać

nam kochać się nawzajem.

119

Państwo Tompkinsowie poprosili mnie o pomoc, gdyż stracili kontrolę nad
swoją nastoletnią córką Amandą. Amanda to nie-zwykle bystre dziecko i

jeszcze dwa lata temu była wzorową uczennicą. Teraz oblewa egzaminy z

większości przedmiotów, częściej Wagaruje niż przesiaduje w klasie i ma

nieustanne kłopoty w związku ze swoim niezrównoważonym zachowaniem.
Idealne dziecko stało się chodzącym koszmarem.

Tragedia sytuacji państwa Tompkinsów polega na tym, że oboje są bardzo

życzliwymi i kochającymi osobami. Wydaje się niesprawiedliwe, że tacy

dobrzy ludzie muszą znosić takie zachowanie swojego dziecka.
Gdy rozmawialiśmy o napiętych stosunkach panujących w ich rodzinie,

zdałem sobie sprawę, że państwo Tompkinsowie wy-znają pewną

niewypowiedzianą definicję miłości, która to definicja może być jedną z

przyczyn ich trudnej sytuacji. Oboje byli wy-chowywani przez bardzo
zasadniczych rodziców, którzy stosowali wobec nich system surowych reguł

i kar. Nie doświadczywszy | w dzieciństwie miłości, zarówno pani, jak i

pan Tompkinsowie postanowili stosować we własnej rodzinie zasady

całkowicie odmienne od tych, jakie wynieśli z rodzinnego domu.
- Zakładając rodzinę, wiedziałem jedno: że nie chcę być taki jak mój

ojciec - wyjaśnił mi pan Tompkins.

- Zawsze staraliśmy się być sprawiedliwi wobec Amandy - dodała pani

Tompkins. - Jako dziecko nigdy nie wymagała kar cielesnych. Nie możemy
zrozumieć, skąd u niej taki brak szacunku dla wszystkiego i wszystkich.

My na pewno jej tego nie nauczyliśmy.

Państwo Tompkinsowie starali się okazywać Amandzie jak najwięcej miłości,

a ich definicja tego uczucia była całkowitym zaprzeczeniem tego, czego

sami doświadczyli w dzieciństwie. Sądzili, że miłość powinna być
bezgraniczna, dlatego też kochali Amandę i podświadomie nie wyznaczali

jej żadnych granic. Wydawało im się, że okazują swojej dorastającej córce

szacunek, pozwalając jej podejmować własne decyzje dotyczące sposobu

ubierania się, pory kładzenia się spać i zasad korzystania z telefonu.
120

Mieli nadzieję, że gdy zobaczy, iż rodzice mają do niej zaufanie, poczuje

się kochana. Nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, że miłość potrzebuje

wyznaczania granic tak samo, jak potrzebuje szacunku i zaufania.
Dzięki terapii Tompkinsowie wprowadzili do swoich stosunków z Amandą

kilka reguł. Przywileje, jakimi ją obdarzali, wiązały się teraz z

koniecznością przestrzegania pewnych rodzinnych zasad dotyczących

zachowania, a także z określonymi konsekwencjami w przypadku ich nie
przestrzegania. Były one jasno sformułowane i dotyczyły zwracania się do

starszych z szacunkiem, przestrzegania pory powrotów do domu oraz

wypełniania obowiązków szkolnych i domowych. Początkowo Amanda była

wściekła na rodziców, lecz z czasem zaczęła się zmieniać. Jej wy-niki w
szkole poprawiły się, rzadziej bywała wzywana do gabinetu dyrektora, a

jej słownictwo stało się nieco bardziej cywilizowane. Najważniejsza

zmiana polegała jednak na tym, że po kilku tygodniach Amanda zaczęła

sprawiać wrażenie o wiele szczęśliwszej osoby. Zasady, których
wprowadzenia wszyscy w domu Tompkinsów starali się uniknąć, ułatwiły im

wzajemne okazywanie sobie miłości. Tompkinsowie odkryli odwieczną prawdę,

background image

którą wieki temu głosił Jezus: odpowiednio stosowane, zasady istnieją po

to, aby pomóc nam kochać.

Jezus nauczał, że najwyższą formą rozwoju człowieka jest miłość
bliźniego. I chociaż jest to stan, do którego wszyscy powinniśmy dążyć,

niełatwo jest go osiągnąć. Każda religia dysponuje pewną strukturą

rytuałów lub zasad, które mają służyć organizowaniu praktyk religijnych

jej wyznawców. Zgodnie z zasadami głoszonymi przez Jezusa miłość
bliźniego jest czymś, do czego wszyscy powinniśmy dążyć. Jego zdaniem Bóg

dał nam przykazania po to, byśmy mogli osiągnąć najwyższy stopień rozwoju

polegający na „miłowaniu się nawzajem".

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Gdy prawem jest miłość, sami sobie jesteśmy
policjantami.

121

Tajemnica sensownego życia

Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak go-
lębie.

Mt 10, 16

Ethan zawsze się czegoś bał. W dzieciństwie bał się, że będzie obiektem

zaczepek szkolnych kolegów. Często budził się przerażony w mokrym łóżku,
bo w jego szafie mieszkało coś potwornego, co wychodziło tylko w nocy.

Niestety, dorastając, Ethan nie nauczył się mówić głośno o swoich lękach,

nikt więc nie mógł pomóc mu ich opanować. Sam musiał wymyślać sposoby

radzenia sobie ze swoim strachem.
Jego najlepszym sposobem uspokajania się i opanowywania I strachu było

liczenie. Liczył kratki na swojej piżamie, rysy w podłodze lub to, ile

razy gasił światło przed pójściem spać. Liczenie dawało mu poczucie, że w

jakiś sposób kontroluje sytuację. Ponieważ nikt inny nie mógł go obronić,
Ethan wykorzystywał w celach obronnych swoją umiejętność liczenia.

Problem Ethana polegał na tym, że tak naprawdę liczenie nie chroniło go

przed niebezpieczeństwem; dawało mu jedynie poczucie, że robi coś by się

obronić. Był to raczej symbol ochrony niż prawdziwa ochrona. Z tego też
powodu, gdy tylko przestawał liczyć, Ethan znowu zaczynał się bać i

jedynym ratunkiem było liczenie od początku. W chwili gdy Ethan zgłosił

się na terapię, jego życiem rządziły już rytuały związane z liczeniem.

Nie potrafił przestać liczyć. Liczył, jak gdyby od tego zależało jego

życie.
Dzięki intensywnej terapii i właściwie dobranym lekom Ethan nie oddaje

się już liczeniu tak często jak kiedyś. Zrozumiał, że rytuał ten stał się

dla niego symbolem bezpieczeństwa, którego jako dziecko tak bardzo

potrzebował w samotne, przerażające noce. Problem polegał na tym, że
Ethan nigdy nie przywiązywał większego znaczenia do swoich rytuałów. Była

to dla niego ma-| giczna sztuczka, której potrzebował, by się chronić.

Teraz Ethar rozumie już, że obecne w jego życiu rytuały posiadają głębsz

znaczenie i gdy się boi potrafi stosować sposoby inne niż Uczeniej aby
opanować swój strach. Dzięki temu nie czuje już lęku tak częj

122

sto jak dawniej. Mógłby wam powiedzieć, że pod wieloma względami jego

życie nabrało sensu. Ma to związek z tym, że w swoim postępowaniu Ethan
doszukuje się teraz głębszych znaczeń. Dawniej liczenie wydawało mu się

sprytnym sposobem walki ze strachem; teraz, gdy zna już znaczenie swego

rytuału, przekonuje się, że wcale go nie potrzebuje.

Jezus nauczał, że religia, podobnie jak życie, nie mają sensu dopóty,
dopóki nie zrozumiemy ich symbolicznej wymowy. Życie człowieka powinno

łączyć w sobie konkretne rytuały i abstrakcyjne doświadczenia. Tajemnica

polega na tym, by posługiwać się konkretem w taki sposób, aby ożywić

ukryte znaczenia. Jako psycholog uważam, że zachęcając nas byśmy byli
„roztropni jak węże" Jezus miał na myśli właśnie ten rodzaj naszej

background image

percepcji. Sensowne życie polega na dążeniu do sedna spraw, nie zaś na

zadowalaniu się powierzchownym poznaniem.

Jezus wierzył, że religia może wnieść do naszego życia wiele sensu, o ile
będziemy wykorzystywać rytuały religijne do pogłębiania naszego

zrozumienia Boga i nas samych. Musimy starać się pojąć abstrakcyjne

znaczenia ukryte w konkretnych zasadach. Na tym właśnie polega tajemnica

sensownego życia.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Módl się o miękkie serce i wyostrzony umysł.

Zrozumieć uzależnienie

Zapytał Go pewien dostojnik: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby

osiągnąć życie wieczne?". Jezus mu odpowiedział: „Czemu nazywasz Mnie
dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: «Nie

cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie zeznawaj fałszy-wie, czcij swego

ojca i matkę»". On odrzekł: „Tego wszystkiego przestrzegałem od

młodości". A Jezus usłyszawszy to, powiedział do niego: „Jednego ci jesz-
j cze brak: sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał

skarb w niebie; potem przyjdź i chodź za Mną". On zaś, gdy to usłyszał,

mocno się zasmucił, gdyż był bardzo bogaty.

Jezus zobaczywszy go [takim] rzekł: „Jak trudno tym, którzy mają
dostatki, wejść do królestwa Bożego. La.' twiej jest wielbłądowi przejść

przez ucho igielne, niż

bogatemu wejść do królestwa Bożego".

Lk 18, 18-25
Niektórzy z nas mają trudności z budowaniem więzi z Bogiem i w odpowiedzi

na swą wewnętrzną potrzebę odniesienia się do czegokolwiek, w miejsce

Boga stawiają przedmioty. W taki sposób Jezus definiował bałwochwalstwo.

Wiedział, że zanim ów bogaty człowiek mógł znaleźć w swym sercu miejsce
dla Boga, musiał je najpierw oczyścić z uwielbienia dla własnych bogactw.

Niektórzy z nas mają trudności w budowaniu więzi z innymi ludźmi. Gdy owe

więzi są zagrożone lub zostają zerwane, zastępują je przedmiotami. To

jest definicja uzależnienia. Odwieczny problem bałwochwalstwa w
dzisiejszych czasach przybrał oblicze uzależnienia. Bogaty człowiek z

przypowieści przekonał się, że gdy już zastąpimy więzi przedmiotami,

bardzo trudno jest z nich zrezygnować.

Przedmioty mogą zaspokoić naszą niezaspokojoną potrzebę

124
miłości - ale tylko na jakiś czas. Euforia płynąca z posiadania pewnych

tzeczy może sprawić, że zapomnimy o naszej głębszej potrzebie. Jednak,

ponieważ przedmioty jedynie zastępują miłość, jaką moglibyśmy czerpać z

udanego związku z drugim człowiekiem, uczucie zadowolenia nigdy nie trwa
długo. Musimy coraz częściej wracać do tego, co nam poprawia samopoczucie

i w ten sposób odsuwać od siebie uczucie pustki i niezadowolenia. Mówiąc

słowami Jezusa, bożek może zastąpić miłość, gdy próbujemy zastąpić

prawdziwe więzi martwym przedmiotem. Uzależnienie może zastąpić miłość
dokładnie z tej samej przyczyny.

Rozmowy z ludźmi, których brak miłości popchnął do uzależnienia, mogą być

dla nich pomocne, ale tylko chwilowo. Pocieszanie ludzi, którzy znaleźli

się w sytuacji uzależnienia, pomaga im, lecz także tylko na jakiś czas.
Jedno może uzdrowić człowieka z uzależnienia i odciągnąć go od

bałwochwalstwa: prawdziwa miłość. Człowiek ma to do siebie, że jedynie

obcując z „oryginałem", odczuwa pełną satysfakcję.

Uzależnienie i bałwochwalstwo
Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze.

Lk 12,34

Tim jest inteligentnym, odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą. Na terapię

zdecydował się za namową żony, która uważała, że sytuacja w ich związku
wymaga pomocy specjalisty. Nie przeżywali co prawda typowych małżeńskich

problemów, takich jak częste kłótnie czy spory na temat wydatków lub

background image

wychowania dzieci. Ich małżeństwo po prostu wydawało się martwe. Wkrótce

odkryłem, dlaczego żona Tima chciała, by poddał się terapii: otóż miał on

tendencję do „wycofywania się" w chwilach kryzysu. W takich momentach pił
tyle whiskey, że każda poważna rozmowa przestawała być poważna. Tim

twierdził, że picie pozwala mu się odprężyć i odreagować stresy. Jego

żona zaś uważała, że w ten sposób

125
ukrywa przed nią swoje uczucia, które rozpaczliwie chciała poznać.

Zaproponowałem Timowi pewien eksperyment. Poprosiłem, by na czas terapii

zaprzestał picia; chodziło o to, aby oboje mogli skonfrontować ze sobą

swoje uczucia. Tim przystał na tę propozycję, jednak za każdym razem
wytrzymywał zaledwie kilka dni. Gdy nie mógł już dłużej ignorować

gromadzących się w nim uczuć, pokusa powrotu do dawnego nawyku okazywała

się nie do odparcia i Tim sięgał po alkohol, aby uporać się z tym co nie

dawało mu spokoju.
Jak często dzieje się w podobnych przypadkach, terapia małżeńska Tima i

jego żony również powoli stawała się martwa. Jeżeli dwie osoby nie

potrafią przyznać się do swoich prawdziwych uczuć, nie pomoże im nawet

najlepszy terapeuta. Punktem zwrotnym w moich kontaktach z Timem był
dzień, w którym powiedziałem mu, że dopóki nie przestanie pić, terapia

nic mu moim zdaniem nie pomoże. Rzadko mówię takie rzzcTy swoim

pacjentom, tym razem byłem jednak przekonany, że „to" zagraża jednemu z

najważniejszych związków w życiu Tima. Niestety, Tim nie potrafił
przestać pić. Zaproponowałem mu, aby poszedł na spotkanie klubu AA, ale

odmówił. Zamiast porozmawiać o swoich uczuciach z żoną lub ze mną, wolał

wrócić do szklaneczki szkockiej. Mimo iż nigdy by się do tego nie

przyznał, alkohol odgrywał w jego życiu tak ważną rolę, że pod względem
psychicznym stał się jego uzależnieniem, a pod względem duchowym - jego

bogiem.

Nie wiem, jak potoczyły się dalsze losy Tima. Zakończył terapię zanim

cokolwiek w jego życiu mogło się zmienić. Jak bogacz z przypowieści
Jezusa, wolał zrezygnować i odejść. Wszyscy mamy wybór pomiędzy

„bogactwami" a związkami z innymi ludźmi. Wybierając „bogactwa", oddajemy

się we władanie bogom, którzy zamiast wolności oferują nam niewolę.

Jezus nie nazywał uzależnienia po imieniu, wiedział jednak, że oddając

cześć „bogom" żądającym od nas całkowitego oddania i rezygnacji z więzi
istniejących w naszym życiu, pakujemy się

126

w poważne tarapaty. Takie zachowanie Jezus nazywał bałwochwalstwem.

W rozmowie z bogaczem na temat tego, jak dostać się do królestwa
niebieskiego, Jezus powiedział coś, czego nigdy nikomu wcześniej nie

mówił: „Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim." Jezus nie był

zainteresowany dobytkiem tego człowieka. Chciał mu jedynie udowodnić, że

posiadane bogactwa stanowią dla niego najwyższą wartość. Zastępowały mu
one prawdziwą więź z Bogiem. Bogacz stał się uzależniony od swoich

„bożków."

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nic, co zastępuje nam miłość, nie trwa wiecznie.

To przeklęte myślenie
Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.

Lk 18, 19

Zastępowanie więzi łączących nas z innymi ludźmi konkretnymi substytutami

wymaga od człowieka sporej gimnastyki umysłowej. Ludzie uzależnieni muszą
znajdować kolejne dowody na to, że tak naprawdę wcale nie ulegli

nałogowi. Starają się przekonać otoczenie i samych siebie, że chcą się

jedynie dobrze bawić. Prawda jest jednak taka, że rzeczy lub substancje,

od których są uzależnieni, służą im jako tarcza, za którą mogą się skryć
w trudnych chwilach. Anonimowi Alkoholicy nazywają te intelektualne

background image

wysiłki „cholernym myśleniem": racjonalizując pewne sprawy w swoim umyśle

ludzie uzależnieni starają się uniknąć emocjonalnego bólu.

Samantha i Kevin zgłosili się na terapię małżeńską, ponieważ nie
wiedzieli, co zrobić z kwestią posiadania dzieci. Od pewnego czasu

bezskutecznie starali się o dziecko. Samantha chciała, by Kevin poddał

się specjalistycznym badaniom, Kevin jednak robił Wszystko, żeby uniknąć

wizyty u lekarza. Pozornie wydawali się szczęśliwą i zgodną parą, ale ich
zachowanie dowodziło czego innego.

127

Już na początku terapii zauważyłem, że Kevin ma na wszystko gotową

odpowiedź. Wydawał się być bardzo towarzyski i zawsze miał w zanadrzu
jakąś dowcipną replikę. Gdy Samantha próbowała skłonić go, aby zgłosił

się na badania, za każdym razem wysuwał kolejne argumenty, dlaczego

akurat nie jest na to dobra pora. Zapewniał, że zaraz na początku

następnego tygodnia umówi się na wizytę.
Im więcej ze sobą rozmawialiśmy, tym więcej rzeczy niepokoiło mnie w ich

związku. Kevin nie najlepiej radził sobie w pracy. Wyjaśnił, że ma to

związek z niekompetencją jego współpracowl ników i dziwnymi pomysłami

szefa oraz dodał, że wszystko zmie-J ni się na lepsze. Późno kładł się
spać twierdząc, że nie może zmrużyć oka, po czym spóźniał się na poranne

spotkania. Nie sta-j nowiło to jednak dla niego żadnego problemu.

Samantha i Kevir zawsze mieli kłopoty finansowe. Kevin tłumaczył to

mówiąc, że lepiej radzi sobie z ludźmi niż z liczeniem i dlatego
pieniądze sie, go nie trzymają. Samantha wierzyła natomiast, że miłość

oznacz zaufanie do drugiej osoby, nigdy więc nie kwestionowała wyja-j

śnień Kevina. Poza tym zawsze zdawał się mówić tak szczerze. Sądziła, że

powinna pomóc mu być lepiej zorganizowanym i nigdy nie przyszło jej do
gło^ aby podejrzewać go o nieuczciwość.

Okazało się jednak, że Kevin był nieuczciwy, najbardziej! w stosunku do

samego siebie. Kevin miał problemy z narkotyka-l mi, ale nie potrafił się

do nich przyznać. Uważał się za dobrego! człowieka i rozrywkowego faceta.
Jak każdy w jego branży lubił! się zabawić i nie uważał tego za problem.

Będąc sam w domu brał! narkotyki i tłumaczył sobie, że odreagowuje w ten

sposób stresy:! te z pracy i te związane z namawianiem go przez Samanthę

nal dziecko, na które nie mogli sobie pozwolić. Kevin nie dopuszczał! do

siebie myśli, że uzależnienie od narkotyków podkopuje jego" sytuację
zarówno w pracy, jak i w domu. Potrafił dostrzegać problemy innych, lecz

nie potrafił zauważyć swojego.

Kevin starał się przekonać swoje otoczenie, że wszystko jest „w

porządku", chociaż wcale tak nie było. Podtrzymywanie pozorów stało się
dla niego ważniejsze niż załagodzenie napiętych

128

stosunków z Samanthą. Życie Kevina zaczęło się zmieniać dopiero wówczas,

gdy dotarła do niego prawda, jaką Jezus wyjawił bogaczowi w przypowieści.
Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg - nie ma wiec sensu udawać. Każdy

miewa problemy, zatem trzeba przestać się koncentrować na stwarzaniu

pozorów i zadbać o dobry kontakt z Bogiem i innymi ludźmi. Dopiero gdy

Kevin to zrozumiał, mogliśmy rozpocząć właściwą terapię.
Jezus wiedział, że ludzie lubią stwarzać pozory w obawie, że tak naprawdę

wcale nie są tacy wspaniali. Odpowiadając bogaczowi słowami: „Czemu

nazywasz mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg", Jezus starał

się dać mu do zrozumienia, że nie ma zamiaru pomagać ludziom w stwarzaniu
pozorów. Jego celem było ułatwienie im kontaktu z Bogiem. Wiedział, że

bogacz był niewolnikiem pozorów. Ponieważ był to człowiek zamożny, Jezus

uderzył w to, co - jak mógł się domyślać - było jego bogiem. Chociaż

rozmówca Jezusa uważał się za człowieka prawego, to zastępując więzi
emocjonalne rzeczami materialnymi, oddawał się bałwochwalstwu - mimo iż

swoimi racjonalizacjami starał się stworzyć odmienne wrażenie.

background image

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nadmierne skupianie się na pozorach psuje cały

efekt, jaki chcemy wywołać.

Problem z narkotykami
Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż

bogatemu wejść do królestwa Bożego.

Lk 18,25

Bardzo trudno jest wyzwolić się z uzależnienia, ponieważ - przynajmniej
przez pewien czas - daje nam to, czego potrzebujemy. Możliwość powracania

raz za razem do czegoś, co wywołuje oczekiwany skutek, daje człowiekowi

poczucie bezpieczeństwa. Dzięki temu nie musi stawiać czoła bólowi

związanemu ze swymi niezaspokojonymi i niewyrażonymi potrzebami. Nie
można

129

w ten sam sposób polegać na naszych związkach, ponieważ wciąż ulegają

zmianom i stawiają nam coraz to nowe wymagania. Rzeczy materialne nie
zmieniają się i zawsze wiemy czego możemy się po nich spodziewać.

Mimo wszystko satysfakcja, jaką czerpiemy z zastępowania więzi

międzyludzkich rzeczami materialnymi, nie trwa zbyt długo. Prędzej czy

później ból związany z naszymi niezaspokojonymi potrzebami dochodzi do
głosu. Lecz człowiek uzależniony wie, jak sobie z nim poradzić. Raz za.

razem sięga po sprawdzone rozwiązanie, które z czasem okazuje się jednak

niewystarczające. Ponieważ nie rozwiązujemy naszych problemów, a jedynie

znajdujemy substytut, jego dawka stopniowo zaczyna się zwiększać. W głębi
duszy czujemy, że nie jest to coś czego naprawdę nam trzeba, aby zatem

odgonić od siebie te myśli, podwajamy dawkę substytutu. Pomaga nam to

zachować pozory. Dlatego właśnie uzależnienie nazywane jest chorobą

postępującą.
W szkole średniej grywałem w piłkę nożną z Ricardem. Ciekawostką był

fakt, że poza boiskiem Ricardo sprawiał wrażenie najbardziej opanowanego

i najlepiej wychowanego człowieka pod słońcem; na boisku zaś stawał się

najbardziej brutalnym i agresywnym zawodnikiem, jakiego widziałem.
Wychodząc na murawę całkowicie zmieniał osobowość, zupełnie jak Clark

Kent23 zmieniający się w Supermana. Znałem Ricarda dość dobrze i

wiedziałem, że pochodzi z rodziny, w której przemoc była na porządku

dziennym. Miał wiele ran do ukrycia i muszę przyznać, że był mistrzem w

tworzeniu pozorów. Kiedy teraz go wspominam wiem już, skąd brała się
agresja, którą wyłac^owywał na zawodnikach z przeciwnej drużyny.

Ricardo był w porządku. Zachowywał się jak dżentelmen, był dobrze ubrany

i wszyscy bardzo go szanowali. Chłopcy podziwiali go za wyczyny na

boisku, a dziewczyny za wyszukane maniery. Większość z nas wiedziała, że
Ricardo pali marihuanę, ale w jakiś sposób potrafił on obrócić ten fakt

na swoją korzyść i sprawić, że jeszcze bardziej nam imponował. Zawsze

zdawał się panować nad sytuacją i ze wszystkim świetnie sobie radził.

Jeśli ktoś wpa-
130

dal w kłopoty, Ricardo zaraz go z nich wyciągał. Każdy chciał być uważany

za jego przyjaciela.

Kilka lat po skończeniu szkoły odwiedziłem moje rodzinne miasteczko.
Wstąpiłem do Ricarda mając nadzieję, że utniemy sobie pogawędkę o piłce

nożnej i powspominamy stare dobre czasy. Byłem bardzo podekscytowany, że

go zobaczę i nie mogłem się już doczekać rozmowy z nim. Niestety, srodze

się zawiodłem. Okazało się, że uzależnienie Ricarda pogłębiło się -
przeszedł do „twardych" narkotyków. Mimo że była dopiero dziesiąta rano,

nie był dość przytomny, aby podtrzymać rozmowę. Mówiąc, odpływał gdzieś

myślami, a jego słowa często nie miały sensu. Powiedział, że w tej chwili

nie pracuje i odniosłem wrażenie, że trudno było mu znaleźć stałą pracę.
Ricardo zmienił się, niestety nie na lepsze. Chłopak, którego tak bardzo

background image

podziwiałem w liceum, nie był już „w porządku." Rozstałem się z nim w

bardzo smutnym nastroju.

Prawdziwą tragedią w życiu Ricarda były bolesne, a nie zawinione
wspomnienia z dzieciństwa, z którymi starał się uporać przy pomocy

narkotyków. W liceum pomogły mu one stać się jedną z najbardziej

lubianych osób w szkole. Ale radzenie sobie z problemami nie jest tym

samym, co ich rozwiązywanie. Prędzej czy później jego demony wracały, aby
go nękać. Dotychczasowe sposoby walki z nimi okazywały się nieskuteczne,

Ricardo szukał więc nowych, skuteczniejszych. Jednak nawet najsilniejszy

narkotyk nie zagłuszy emocjonalnego cierpienia. Ricardo sięgał po używki,

aby uporać się z uczuciami, z którymi można się uporać jedynie wchodząc w
związki z innymi ludźmi. Jak bogacz z przypowieści, który nie potrafił

wyrzec się swego uzależnienia od bogactw materialnych, tak Ricardo nie

umiał zrezygnować z poczucia euforii, jakie wywoływały w nim narkotyki.

Gdy tylko owo poczucie słabło, powracał przed ołtarz swego boga -
uzależnienia ~ by po raz kolejny odsunąć od siebie swój ból. Tak jak

zapowiedział Jezus, bardzo trudno jest wyrzec się bałwochwalstwa.

Jezus doskonale wiedział, że gdy tylko nauczymy się polegać na rzeczach

materialnych i czerpać z nich poczucie bezpieczeń-
131

stwa, trudno nam będzie z nich zrezygnować. To właśnie miał na myśli

mówiąc: „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż

bogatemu wejść do królestwa Bożego". Interpretując Jego słowa w
kategoriach duchowości wiemy, że nie chodziło mu o pieniądze, lecz o

bałwochwalstwo. Łatwo jest uzależnić się od rzeczy materialnych i

uwierzyć, że mogą nam zastąpić nasze duchowe i emocjonalne potrzeby. Gdy

już się tak stanie, niezwykle | trudno jest zawrócić z obranej drogi.
DO ZAPAMIĘTANIA: Problem z narkotykami polega na tym, że na pewien czas

poprawiają nasze samopoczucie.

Narkotyki nie pomogą ci dojrzeć

Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na
życie wieczne.

i 6, 271

Ashley to niezwykła kobieta. Odnosi sukcesy jako prawniczka,! ma

klasyczne wykształcenie pianistyczne, a kondycji mogłoby jej!

pozazdrościć wiele młodszych od niej kobiet. Nie ma niczego,! czemu by
nie umiała sprostać.

Ambicją Ashley jest odnoszenie sukcesów w każdej dziedzinie! i zazwyczaj

jej się to udaje. Na terapię zdecydowała się ze wzglę-j du na gnębiące ją

uczucie niepokoju. Chciała dowiedzieć się odj specjalisty jak sobie z tym
poradzić.

- Czy poddaje pan pacjentów hipnozie? - zapytała podczasl swojej

pierwszej wizyty.

- Nie - odpowiedziałem.
- Myślę, że w ten sposób szybciej osiągnęlibyśmy cel - odparła.|

- Którym jest? - zapytałem.

- Osiągnięcie przeze mnie takiego sta mu, w którym nie odczu-l wałabym

już niepokoju. To przecież oczywiste - odrzekła zasko-| czona.
Chociaż Ashley wiodła skomplikowane życie, jej stosunek dc

132

terapii był dość nieskomplikowany: wytyczyć cel i osiągnąć go tak szybko,

jak to tylko możliwe. System ten sprawdzał się w pozostałych sferach jej
życia, spodziewała się więc, że da się go zastosować również w terapii.

Szybko zauważyłem, że Ashley i ja mamy zupełnie różne, rywalizujące ze

sobą oczekiwania. Ona zatrudniła mnie, abym pomógł jej pozbyć się

przykrych odczuć. Ja natomiast chciałem jej pomóc zrozumieć samą siebie.
Ona starała się uciec przed swoimi uczuciami, ja próbowałem nakłonić ją,

aby stawiła im czoło. Mieliśmy poważny problem.

background image

Ashley była uzależniona od sukcesu. Starała się być jak najlepsza,

posiadać to, co najnowsze, wiedzieć jak najwięcej. Wierzyła, że Bóg chce,

aby odnosiła sukcesy. Problem polegał jednak na tym, że Ashley stworzyła
sobie Boga na własne podobieństwo. Tym, w co naprawdę wierzyła, były

sukces i euforia, jaką wywoływały w niej symbole sukcesu.

Uwielbienie, jakie Ashley żywiła dla wszelkiego rodzaju sukcesów,

skutecznie odsuwało od niej czarne myśli związane z jej życiem. Miała
wszystko, czego chciała. Ponieważ jednak skupiała się wyłącznie na

„rzeczach", satysfakcja, jaką z nich czerpała była ograniczona. Gdy tylko

zaczynała mieć gorsze samopoczucie, szła na zakupy albo planowała ^azd.

Gdy nachodziły ją rozważania o sensie jej życia, zaczynała myśleć o
swoich zawodowych osiągnięciach. Sukcesy Ashley stanowiły wspaniałe

antidotum na wszystkie bolesne uczucia.

Podczas naszej terapii odkryliśmy pewien ciekawy fakt: mimo iż co roku

Ashley osiągała coraz więcej, pozostawała wciąż tą samą osobą. Jej cele
pozostawały te same, było ich tylko coraz wię-ceJ- JeJ pragnienia się nie

zmieniały, ale coraz trudniej było je zaspokoić. W sferze materialnej

Ashley z każdym rokiem zyskiwała coraz więcej, lecz w sferze duchowej i

emocjonalnej przeżywała wciąż na nowo ten sam rok. Nie potrzebowała
nowego narkotyku, by poczuć się lepiej; potrzebowała nowego boga.

W końcu wspólnie z Ashley doszliśmy do wniosku, że odczuwany przez nią

niepokój jest symptomem tego, iż będąc zadowo-

133
loną ze swoich sukcesów nie jest tak naprawdę szczęśliwa. Ashley

potrzebowała w życiu czegoś, czemu mogłaby się poświęcić i co hojnie

odpłaciłoby jej za to poświęcenie. Sukces jest samolubnym bogiem - zubaża

duchowo swoich wyznawców. Może im pomóc w kolekcjonowaniu symboli, nie
pomoże im jednak stać się lepszymi ludźmi. Tak się składa, że to ostatnie

można osiągnąć dzięki porażce. Ashley w końcu zrozumiała, że chociaż jej

portfolio było coraz bogatsze, ona nie stawała się bogatsza. Zamiast

wiecznie odpychać od siebie swoje prawdziwe uczucia, musiała ich wreszcie
posłuchać.

Ashley postanowiła znaleźć sobie nowego boga, ponieważ ostatni, którego

wyznawała, żądał od niej więcej niż była gotowa mu dać. Jej definicja

osobistego rozwoju ma w tej chwili mniej wspólnego z wytyczaniem sobie

kolejnych celów, a więcej z przyjaciółmi nadającymi sens jej życiu.
Ashley przestała się spieszyć, ponieważ jej obecny Bóg jest ponad czasem.

Ciekawe, że chociaż nie odnosi już tylu sukcesów co dawniej, Ashley ma

poczucie, iż

żyje pełnią życia.
Jezus nieustannie zwraca naszą uwagę na to, co jest wieczne. Wiedział że

dążąc do natychmiastowego zaspokojenia, człowiek odczuwa jedynie chwilową

satysfakcję. Wiedział też, że euforia związana z bałwochwalczym kultem

różnych bożków jest niczym innym jak antidotum na nasz ból i
rozczarowanie. Ból ustaje, lecz tylko na pewien czas. Odtrutka

neutralizuje symptomy, ale nie leczy przyczyn.

Jezus nigdy nie zachęcał ludzi, by odsuwali od siebie cierpienie, nie

interesowała go „błyskawiczna kuracja." Nie chodziło mu o to byśmy się
lepiej poczuli, lecz byśmy wyzdrowieli. Bałwochwalstwo nie tylko tłumi

ból, ale także uniemożliwia wszelki rozwój. Dopóki będziemy czcić naszych

bożków, dopóty nie będziemy mogli dojrzeć. Bałwochwalstwo umożliwia nam

unikanie przykrości, ale tylko stawiając im czoła możemy się rozwijać.
Nieważne, czym się odurzamy - i tak nie pomoże nam to dojrzeć. MYŚL DO

ZAPAMIĘTANIA: Ludzie uzależnieni czczą samolubnego boga.

<.-..,-. Uzależnienie od seksu

A Ja powiadam wam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w
swoim sercu dopuścił z nią cudzoló'

stwa.

background image

Mt 5, 28

Uczucie erotycznego pożądania jest normalnym zjawiskiem w sytuacji, gdy

pragniemy bliskości ukochanej osoby. Pożądliwość jest zaś uczuciem
erotycznym, którym staramy się pokryć nasze lęki lub bolesne poczucie

nieprzystosowania. Pożądanie odczuwane wobec osoby, którą kochamy

świadczy o tym, że nasz związek rozkwita. Pożądliwy stosunek do drugiego

człowieka dowodzi, że coś w naszym życiu jest nie w porządku i seks ma
nam pomóc o tym zapomnieć. Nadając związkowi czysto seksualny charakter

traktujemy naszego partnera przedmiotowo, seks zaś staje się naszym

bożkiem. Łatwo można się wówczas od niego uzależnić.

Luis rzadko umawiał się z kobietami na randki. Nie chodzi o to, że
kobiety go nie interesowały; po prostu nie wierzył, że jakakolwiek

dziewczyna mogłaby się nim zainteresować. Luis jest nieśmiały, nigdy nie

był wysportowany i później niż jego rówieśnicy wszedł w okres

dojrzewania. Często myśli o tym, by się z kimś umówić, jednak jego
marzenia zazwyczaj pozostają niezrealizowane.

Luis ma w zwyczaju „zakochiwać się" w znajomych kobietach, które nic nie

wiedzą o jego uczuciach. Dzieje się tak zazwyczaj w wyniku bliższego

kontaktu z jakąś koleżanką z pracy. Wystarczy, by kobieta, która mu się
podoba, choć przez chwilę zwróciła na niego uwagę, a Luis natychmiast

zaczyna fantazjować na jej temat i w myślach nawiązuje z nią romans. Gdy

tylko jakaś osoba wkroczy w świat jego marzeń, fantazje i uczucia Luisa

zaczynają żyć własnym życiem. Zupełnie jak gdyby w pewnym momencie tracił
nad nimi kontrolę.

Mimo iż Luis miał już w swoim życiu kilka „wymyślonych" związków,

zazwyczaj był w swojej wyobraźni monogamistą. Większość ludzi uznałaby go

za wariata, lecz Luis traktuje swoje fantazje jako objaw zakochania.
Ponieważ nie wierzy, że w rze-

135

czywistości miałby szansę związać się z kobietą swoich marzeń, woli żyć w

świecie własnych fantazji. W ten sposób może kontrolować zarówno reakcje
swojej partnerki, jak i swoje własne zachowanie wobec niej. Podczas gdy w

rzeczywistości uważa się za nieudacznika w stosunkach z kobietami, w

fantazjach jest praw-dziwym Casanovą.

Luis jest uzależniony od swoich fantazji seksualnych. Wraca do nich, by

zapomnieć o swoim poczuciu nieprzystosowania. Robił to tak długo, że
teraz nie potrafi już przestać. Luis znalazł się w szponach nałogu

wyjątkowo trudnego do wyleczenia: tym, od czego jest uzależniony, są

wymyślone związki, które tworzy we własnym umyśle. Problem z

uzależnieniem od seksu polega na tym, że uzależnionemu trudno jest
przestać myśleć o seksie.

Luis uczynił pierwszy krok na drodze do bardziej satysfakcjonującego

życia: przyznał przed samym sobą, że ma poważny problem. Zdecydował się

na terapię, by nauczyć się żyć w rzeczywistym świecie. Chociaż seks jest
tematem naszych rozmów, problem Luisa ma raczej wymiar duchowy niż

seksualny. Stopniowo zaczyna zdawać sobie sprawę, że jego uzależnienie od

fantazji seksualnych to nic innego jak kult bożka, który zabiera jego

czas i energię dając w zamian jedynie niską samoocenę. Luis chce się
nauczyć właściwych kontaktów z ludźmi - takich, które sprawiłyby, że

poczułby się lepiej. Odwaga, jaką wykazał prosząc o pomoc jest pierwszym

krokiem na drodze do tego celu.

Mówiąc „każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę", Jezus chciał zwrócić
naszą uwagę na niebezpieczeństwo traktowania ludzi jak obiektów

seksualnych. Ostrzegał przed czynieniem z seksu narkotyku, wiedział

bowiem, że prawie wszystko może stać się naszym bożkiem - nawet związek z

drugim człowiekiem. Pokusa uzależnienia od seksu może wciągnąć nas w
świat, w którym możemy czuć się dobrze, ale gdzie nigdy nie będzie nam

naprawdę dobrze.

background image

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Pożądanie może wzbogacać miłość, lecz nigdy nie

może jej zastąpić.

136
;• Uzależnienie od religii

Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i

faryzeuszów, nie wejdziecie do

królestwa niebieskiego-
Mt 5, 20

Ryan regularnie chodzi do kościoła, zgłasza się na ochotnika do różnych

odpowiedzialnych zadań i zawsze chętnie rozmawia na tematy religijne z

każdym, kto wyrazi taką ochotę. W mieszkaniu i samochodzie Ryana można
znaleźć mnóstwo obrazków i symboli religijnych, on jednak nie uważa tego

za bałwochwalstwo. Lubi cytować Biblię, żeby nadać odpowiednią wagę swoim

słowom, jest jednak bardzo sceptycznie nastawiony do ludzi robiących to

samo, jeśli ich interpretacja różni się od jego.
Ryan ma jasno określone poglądy na to, w jaki sposób można stać się

chrześcijaninem i co to znaczy żyć po chrześcijańsku. Wie, co

chrześcijanin powinien mówić i co powinien czytać, jakie formy rozrywki

są dla niego dozwolone i jakie powinny być jego poglądy społeczne.
Chociaż Ryan twierdzi, że zawierzył swoje życie Bogu, większość znających

go osób uważa, że w każdej sytuacji stara się kontrolować siebie i

innych.

Ryan nie potrzebuje, niestety, związków z ludźmi, potrzebuje za to
uczniów. Chce, aby inni potwierdzali jego przekonania religijne,

przyjmując je za swoje. Ryan nie traktuje religii jako sposobu na

zbliżenie się do drugiego człowieka; wykorzystuje ją, aby wymusić na

innych konformistyczne zachowania. To zaś nigdy nie było celem Jezusa.
Starając się, by inni podziwiali jego wiedzę religijną, Ryan ukrywa wiele

wątpliwości dotyczących samego siebie. Mówi, że interesuje go jedynie

doktrynalna czystość poglądów jego rozmówców, lecz tak naprawdę chce

porwierdzić własne przekonania, których nie jest pewien. Chociaż; głośno
twierdzi, że chce, aby inni poszli za Jezusem, w rzeczywistości pragnie,

aby poszli za nim.

Kiedyś, gdy Ryan miał problemy w związku z kobietą, na której mu

zależało, jeden z jego znajomych zasugerował mu, że po-

137
winien poszukać pomocy u terapeuty. Ryan ma jednak sceptycz-1 ny stosunek

do psychologii. Uważa, że wszystkie problemy są I skutkiem braku wiary i

że rozmowa z kimś, kto studiował świeckie teorie, w żaden sposób nie może

mu pomóc. Prawda jest jednak taka, że Ryan nie chce porozmawiać ze
specjalistą, gdyż musiałby się wówczas przyznać do swoich wątpliwości,

braku pewności siebie i poczucia chaosu. On zaś lubi czuć, że jest silny

| i wszystko kontroluje.

Ryan nie zdaje sobie jednak sprawy, że religia również może być formą
bałwochwalstwa - wtedy, gdy nie służy tworzeniu więzi z Bogiem i ludźmi,

lecz tłumieniu bolesnych uczuć. Zamiast starać się zrozumieć swoje

uczucia, Ryan zagłusza je biblijnym językiem i religijnymi rytuałami. W

ten sposób wykorzystuje religię, by znieczulić swój ból i cierpienie, co
jest dokładnym zaprzeczeniem roli, jaką dla religii przewidział Jezus.

Ryan uzależnił się od poczucia kontroli, religia zaś stała się dla niego

skutecznym narkotykiem, zapewniającym mu owo poczucie. Aby Ryan zmienił

swoje podejście do religii, w jego życiu musiałby nastąpić poważny
kryzys: Dopiero wówczas mógłby zwrócić się ku niej w nowym celu - by

umocnić swoją więź z Bogiem.

Jezus nie widział w religii miejsca na bałwochwalstwo. Faryzeusze i

uczeni w Piśmie byli prawdopodobnie szczerze wierzącymi ludźmi, którzy
nie uważali swoich praktyk religijnych za bałwochwalstwo - czcili wszak

Boga. Jezus ostrzegał jednak, by nie wy-korzystywać religii do stwarzania

background image

pozorów prawości i ukrywania naszych prawdziwych uczuć. Prawość, którą On

miał na myśli, była czymś zupełnie innym. W Jego oczach prawość oparta na

więzi z innymi stała ponad prawością opartą na religijnych rytuałach. To
co Jezus nazywał religijnym bałwochwalstwem, ja jako psycholog obserwuję

w gabinecie i nazywam uzależnieniem od religii.

Celem religii było dla Jezusa umacnianie więzi z Bogiem i bliźnimi, nie

zaś zastępowanie ich. Niektórzy ludzie wykorzystują religię by poprawić
swoje samopoczucie, podobnie jak narkomani wykorzystują narkotyki. W obu

przypadkach zwracając się ku

138

czemuś „namacalnemu", zagłuszamy swoje bolesne uczucia. W przypadku
religijnego bałwochwalstwa, zasady i rytuały religijne stają się

„narkotykiem" dającym ludziom złudzenie, że są lepsi niż w

rzeczywistości. „Narkotyk" ten może się wydawać społecznie nieszkodliwy,

wywołuje jednak równie silne uzależnienie jak prawdziwe substancje
odurzające.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Religia powinna być podróżą, a nie jej celem.

Czy można się uzależnić od terapii?

Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie!
J 14, I

Nie każdy, kto decyduje się rozpocząć terapię, chce stawić czoło swoim

prawdziwym uczuciom. Niektórzy przychodzą po to, aby ból obecny w ich

życiu po prostu zniknął. Osoby traktujące terapię jako sposób na
uzyskanie lepszego samopoczucia, ryzykują, że stanie się ona dla nich

narkotykiem, od którego się uzależnią. Co ciekawe, uzależnienie od

terapii najczęściej dotyka tych, którzy twierdzą, że „nie chcą się od

niej uzależnić". Do uzależnienia prowadzi ucieczka przed kłopotliwymi
emocjami, a nie ich swobodne i szczere wyrażanie.

Julia wychowywała się w konserwatywnym miasteczku na środkowym zachodzie

Stanów. Tam wpojono jej poszanowanie dla ciężkiej pracy i tradycyjne

wartości religijne. Julia bardzo poważnie podchodzi do wszystkiego, co
robi, a gdy coś komuś obieca, zawsze dotrzymuje słowa. Łączył ją

toksyczny związek z matką, miała też wiele problemów z mężem, nie chce

jednak żadnego z nich obwiniać za swoje nieszczęśliwe życie.

- To już przeszłość - odpowiedziała, gdy zapytałem ją o jej dzieciństwo.

- Sama ponoszę odpowiedzialność za swoje życiowe pomyłki; nikt inny nic
tu nie zawinił.

Julia nie jest zadowolona z tego, jak ułożyło się jej życie, nie ma

jednak pomysłu na to, jak je zmienić.

139
- Wszystkie moje nieudane związki mają jedną cechę wspólną. Mnie! -

wyjaśniła mi. - Muszę się po prostu bardziej starać być lepszym

człowiekiem.

Ironia jej sytuacji polega na tym, że przez całe swoje życie Julia była
osobą zbyt odpowiedzialną. Chcę przez to powiedzieć, że obwiniała się o

wszystko, co tylko było nie tak w jej życiu. Julia nie przyszła na

terapię, aby poznać swoje prawdziwe uczucia; uważała, że zna je

wystarczająco dobrze. Czuła się winna i chciała usłyszeć ode mnie, co
powinna zrobić, aby zmienić wszystko na lepsze. Julia nie wiedziała

mnóstwa rzeczy na swój temat, lecz trudno było jej to uświadomić. Na

przykład to, co uważała za swoje poczucie obowiązku było w rzeczywistości

poczuciem winy. Julia winiła siebie za swoje nieudane małżeństwo i trudne
stosunki z matką. Obwiniała się o wiele meczy w życiu, a zrzucając całą

winę na siebie, podświadomie wymierzała sobie karę. Terapia miała jej,

niestety, posłużyć do uwolnienia się od tych uczuć, nie zaś do wydobycia

ich na światło dzienne.
Terapia bywa najbardziej skuteczna w przypadku tych, którzy przychodzą po

pomoc z całym mnóstwem pytań, nie zaś tych, którzy przynoszą gotowe

background image

odpowiedzi. Julia była przekonana, że jej największym życiowym problemem

jest ona sama i że analizowanie jej uczuć i przeszłości to zwykła strata

czasu.
- Świetnie, a więc jest mi przykro z tego powodu - powiedziała, gdy

pomogłem jej uświadomić sobie uczucie żalu związane z jej nieudanym

małżeństwem. - Co powinnam zmienić w swoim postępowaniu?

Jej prawdziwe uczucia związane z wydarzeniami z jej życia niezbyt ją
interesowały. Julia była przekonana, że ponosi winę za wszystkie

problemy, a koncentrowanie się na własnych emocjach pogorszy jedynie jej

już i tak złe samopoczucie.

Terapia Julii zaczęła przynosić efekty dopiero wtedy, gdy otworzyła się
na swoje uczucia i zrozumiała, że pomoże jej to dojrzeć. Wcześniej

wydawało jej się, że mówienie o uczuciach jest równoznaczne z odrzuceniem

odpowiedzialności za swoje czyny i brakiem zaufania w boski plan

dotyczący jej życia. Chociaż nie była
140

1

tego świadoma, traktowała terapię jak narkotyk. Terapia, mająca na celu

ucieczkę przed bolesnymi uczuciami, nie pomaga ludziom sie zmienić. I jak
przekonała się Julia, nie sprawia, że stają się bardziej ufni w swoich

kontaktach z Bogiem i innymi ludźmi.

Julia zaczęła inaczej postrzegać swoje życie, gdy przestała pytać mnie,

co powinna zrobić. Zamiast tego zaczęła się zastanawiać nad swoimi
uczuciami w związku z tym, co już zrobiła. W miarę upływu czasu odkryła,

że to poczucie winy sprawia, iż jest dla siebie tak surowa. Nauczyła się

także odróżniać prawdziwą odpowiedzialność od potępiania samej siebie. W

końcu przestała traktować terapię jako środek znieczulający na swój ból,
a zaczęła wykorzystywać nasze spotkania, by dowiedzieć się, jak

konstruktywnie posługiwać się emocjami w związkach z innymi ludźmi.

Początkowo Julia sądziła, że potrzebuje terapii, zupełnie jakby była

chora i potrzebowała leczenia. Z czasem zaczęła przychodzić do mnie, bo
tego chciała, i nauczyła się wykorzystywać nasze spotkania w taki sposób,

aby być coraz lepszą osobą. Ten ostatni rodzaj zależności od terapii

pomógł jej umocnić związki z matką, mężem i Bogiem.

Jezus głosił, że powinniśmy zaufać Bogu i uwierzyć w Niego. W Jego oczach

Bóg był nieskończonym źródłem siły, dawał nam moc, by żyć pełnią życia.
Niektórzy ludzie są krytycznie nastawieni do terapii, ponieważ sądzą, że

pacjenci uzależniają się od niej zamiast polegać na Bogu. Ludzie, którzy

tak uważają, zazwyczaj niewiele wiedzą o terapii lub posługiwali się nią

jak narkotykiem. Wiem z doświadczenia, że terapia indywidualna jest
bezcenna jeśli chodzi o pomoc w poznawaniu swoich prawdziwych uczuć i

pogłębianiu ufności względem Boga i ludzi.

Jezus nie widział żadnej sprzeczności w jednoczesnym zaufaniu Bogu i

zdaniu się na innych. On sam polegał na swoich najbliższych przyjaciołach
i zachęcał ich, by polegali na Nim, umacniając w ten sposób swoją wiarę w

Boga. Umiejętność polegania na bliźnich i dzielenia się z nimi naszymi

najintymniejszymi uczuciami pogłębia naszą wiarę. MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA:

Terapia to proces tworzenia zdrowych zależności.
141

Posiadanie potrzeb nie uzależnia cię od innych

/ we ATnie wierzcie!

JI4,
- Chciałabym popracować nad swoją samooceną - oznajmiła ml Grace podczas

naszego pierwszego spotkania. - Wiem, że potraf fię być trudna w

kontaktach z innymi, ale większość osób po prol stu mnie nie rozumie. Mam

nadzieję, że pan mi pomoże.
Grace poddawała się już wcześniej terapii i sądziła, że poczyj niła

znaczne postępy. Wciąż jednak nie była z siebie zadowoloną i chciała nad

background image

tym popracować. W towarzystwie obcych czuła sia bardzo niepewnie, nie

miała też wielu przyjaciół. Uczestniczyła w kilku spotkaniach

organizowanych w jej parafii, lecz nigdy sid z nikim nie zaprzyjaźniła.
Grace uważała się za odmieńca i roz-j paczliwie starała się dopasować do

innych. Gdy ktoś okazywał jej swoje zainteresowanie, czepiała się go

kurczowo, jak gdyby by jedynym człowiekiem na świecie, z którym mogła

nawiązać kon-l takt. Grace nie znosiła sprawiać wrażenia osoby zależnej
od in-l nych, nic jednak nie mogła na to poradzić.

Od poprzedniego terapeuty Grace usłyszała, że w zbyt dużyr stopniu polega

na swoim otoczeniu i że powinna być mniej zależ-| na, a bardziej

samodzielna. Dowiedziała się, że powinna przejąć odpowiedzialność za
swoje życie, ponieważ ma osobowość zależ-l ną i ważne jest, aby „wyszła

na zewnątrz" i skoncentrowała się nal kimś innym poza sobą. Grace bez

większego powodzenia próbo-j wała rozwinąć w sobie jakieś

zainteresowania, wciąż jednak była| nieszczęśliwa.
Początkowo Grace dzwoniła do mnie stosunkowo częstol w przerwach między

naszymi spotkaniami, aby porozmawiać! o kolejnej kryzysowej sytuacji.

Zwiększyliśmy zatem częstotli-l wość spotkań, co trochę jej pomogło,

wciąż jednak miewała sta-1 ny emocjonalne, z którymi nie potrafiła sobie
poradzić. Grace nie I znosiła tego, że tak bardzo mnie potrzebuje,

sądziła jednak, że sa-j ma się ze wszystkim nie upora. Nie chciała się do

tego przyznać, I obawiała się jednak, że robi ze mnie swego bożka, bo

jest zbyt sła-l
142

«:*;,

by się t>eze mnie obyć. Grace zaczęła sprawiać wrażenie uza-l śnionej od

kontaktów ze mną. Potrzebowała kolejnych „dawek", aby przetrwać.
Z czasem wspólnie z Grace doszliśmy do wniosku, że jej problemem nie jest

zbytnia zależność ode mnie, lecz nienawiść, jaką czuje do samej siebie za

to, że jest ode mnie zależna. Gdy w ciągu tygodnia zdarzało się coś, co

wytrącało ją z równowagi, Grace starała się sama uporać ze swoimi
uczuciami. Mówiła sobie, że nie zadzwoni do mnie i że powinna sama sobie

radzić. To jedynie pogarszało jej samopoczucie, ponieważ nie tylko

denerwowała się tym, co wytrąciło ją z równowagi, ale dodatkowo walczyła

ze sobą, aby do mnie nie zadzwonić. Rosnące zdenerwowanie sprawiało, że

tym bardziej chciała ze mną porozmawiać i tym bardziej ze sobą walczyła.
Wkrótce sytuacja stawała się nie do zniesienia i Grace wpadała w panikę.

Czuła się jak narkoman na odwyku i rozpaczliwie pragnęła usłyszeć mój

głos, żeby się uspokoić.

Życie Grace zaczęło się zmieniać z chwilą, gdy przestała się uważać za
osobę zbyt zależną od innych i zrozumiała, że potrzeba kontaktu ze mną

jest naturalnym elementem terapii. Gdy tylko zaakceptowała swoją

zależność ode mnie, zaczęła sobie lepiej radzić ze swoimi uczuciami i nie

czuła już wstydu na myśl, że chciałaby ze mną o nich porozmawiać. Jej
telefony stały się coraz rzadsze, ponieważ nie wpadała już w panikę

obwiniając się za chęć zatelefonowania do mnie. Coraz częściej dzwoniła

na pocztę głosową, aby po prostu usłyszeć mój głos albo zostawiała

wiadomość, nie prosząc, bym oddzwonił. Wystarczyła jej świadomość, że
może na mnie polegać. Gdy tylko Grace przestała winić się za to, że mnie

potrzebuje, przestała jednocześnie źle o sobie myśleć. Dotarło do niej,

że nie jest osobą o słabej woli, lecz kobietą, której zdarza się

przeżywać intensywne emocje i która chce się nimi podzielić z kimś, kto
je zrozumie.

Chociaż trwało to jakiś czas, Grace zrozumiała w końcu podstawową cechę

swego człowieczeństwa, z którą tak bardzo wal-czyła. Ludzie zależą od

siebie nawzajem. Potrzebujemy innych, aby odczuwać pełnię swego
jestestwa. Grace na własnym przy-

143

background image

kładzie pojęła coś bardzo ważnego: prosząc nas, byśmy Mu zaufali, Jezus

nie mówił tego, gdyż uważał nas za słabych i niesamodzielnych, lecz

ponieważ tylko w ten sposób możemy stać się tacy, jacy powinniśmy być.
Jezus zachęcał ludzi, by w Niego wierzyli i by na Nim polegali. Nie

uważał, aby zależność od drugiego człowieka była problemem; przeciwnie,

twierdził, iż jest niezbędna do osiągnięcia duchowej pełni. Wiedział, że

aby przeżyć, musimy zdać się na Boga i innych. Próby usamodzielnienia się
byłyby w tym przypadku sprzeczne z naszą naturą. Jezus głosił, że pełnię

można osiągnąć jedynie akceptując własną słabość i potrzebę zdania się na

drugiego człowieka. Ci, którzy nie chcą być od nikogo zależni, udają

jedynie, że mają wszystko, co jest im potrzebne.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Posiadanie potrzeb nie uzależnia cię od innych.

Jak odnaleźć spokój ducha

Nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał.

J8, 16
Rudy był uzależniony od swojego złego humoru. Wzrost poziomu endorfin

związany z wybuchami gniewu wywoływał w nim niemal euforyczne poczucie

władzy i pewności siebie, ułatwiające mu radzenie sobie z życiowymi

problemami. Gdy tylko Rudy czuł się niepewny lub zagrożony, miał w
zasięgu ręki swój sprawdzony narkotyk. Nigdy nie czuł się zbyt długo mały

i słaby, gdyż wpadając we wściekłość, mógł obrócić każdą sytuację na

swoją korzyść i znów poczuć się dużym i silnym.

Rudy dorastał w domu, w którym ojciec był w zasadzie nieobecny. Matka
była w stosunku do niego nadopiekuńcza, prawdopodobnie chcąc mu w ten

sposób zrekompensować brak emocjonalnej więzi z ojcem. W kontaktach z

obojgiem rodziców Rudy czuł się niepewnie: z jednej strony miał wrażenie,

że nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań ojca, z drugiej zaś strony
nad-

144

opiekuńczość matki wywoływała w nim poczucie, iż jej zdaniem nie jest w

stanie sam niczego zrobić. Mimo że był bardzo inteligentny i szybko uczył
się nowych rzeczy, Rudy bał się wszystkiego, co nowe. Chociaż nienawidził

swojego strachu, przez większość czasu bał się i nic nie mógł na to

poradzić.

Szef Rudy'ego polecił mu, żeby zgłosił się na terapię, gdyż wy-buchowy

charakter źle wpływał na jego wyniki w pracy. Rudy nie lubił rozmawiać ze
mną na temat swojej przeszłości i przez większość czasu trudno było mi

się zorientować, co naprawdę czuje. Podczas kilku pierwszych spotkań

starałem się go nakłonić do zwierzeń - dopóki nie odkryłem pewnej ważnej

cechy jego osobowości. Rudy potrafił odczuwać tylko dwie emocje: gniew i
apatię.

Przez większość czasu Rudy w skrytości ducha przeżywał swoje

niezadowolenie z życia. Czuł się wówczas nieszczęśliwy, mając wrażenie,

że marnuje swoje możliwości. Tylko podczas ataków wściekłości Rudy czuł,
że naprawdę żyje. Gniew pomagał mu się skoncentrować i budził w nim

ukrytą pasję.

Nietrudno było zauważyć, że uzależnienie od gniewu jest dla Rudy'ego

sposobem na ukrycie głęboko zakorzenionego poczucia braku pewności
siebie. Rudy nie miał najlepszego zdania na swój temat, łatwo więc było

zranić jego uczucia. To zaś wprawiało go we wściekłość, a gdy już wpadał

w gniew, nie umiał się uspokoić. Gdy było już po wszystkim, Rudy obwiniał

się za to, że stracił nad sobą panowanie, co z kolei czyniło go bardziej
podatnym na zranienie w przyszłości. I tak cykl się zamykał.

Z czasem wspólnie z Rudym zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jego brak

pewności siebie wynika z poczucia całkowitego osamotnienia. Od dziecka

Rudy był przekonany, że ojciec go nie kocha, a matka nie ma do niego
zaufania. Nigdy nie miał nikogo, do kogo mógłby się zwrócić o pomoc. Nie

mając nikogo bliskiego, czuł, jakby na jego barkach spoczywały problemy

background image

całego świata, a niewiele osób miałoby siłę je udźwignąć. Skąd więc miał

czerpać swoją pewność siebie?

Stopniowo Rudy pozwolił mi wziąć na siebie część swojego emocjonalnego
bagażu. Zaufawszy mi, poczuł się mniej osamotnio-

145

ny i niepewny. Coraz rzadziej wpadał w gniew, ponieważ coraz rz dziej

czuł się zraniony. Nie potrzebował więc znieczulać się swoim narkotykiem
- agresją. Zrozumiał, że jest w nim mnóstwo emocii

0 których może porozmawiać z kimś, kto pomoże mu się z nimi uporać. Rudy

potrzebował kogoś, kogo mógłby wziąć za rękę, by poczuć się bezpiecznie.

Pozwalając mi „zastąpić" swoich rodziców
1 czyniąc mnie swoim powiernikiem, Rudy uświadomił sobie ważną prawdę o

naturze człowieka - prawdę, którą głosił Jezus. Prawdziwy spokój ducha

przychodzi wtedy, gdy wiemy, że jest ktoś, na kim możemy polegać i kto

sprawia, że czujemy się bezpiecznie.
Dzięki kojącej miłości ludzi, którzy nas kochają, uczymy się kochać

samych siebie. Wiele osób skłania się ku różnego rodzaju uzależnieniom,

ponieważ nigdy nie wykształciła się w nich umiejętność uspokajania

siebie. Wykorzystują więc swoje uzależnienia, żeby się w sztuczny sposób
uspokajać lub zagłuszać swoje lęki. Ponieważ w przeszłości nie było

nikogo, kto dałby im poczucie bezpieczeństwa, szukają antidotum na swój

strach, aby jakoś się z nim uporać.

Jezus wiedział, gdzie szukać spokoju ducha: w bliskości Boga. Wszyscy
pragniemy poczucia bezpieczeństwa i znajdujemy je jedynie wówczas, gdy

czujemy się chronieni przed niebezpieczeństwami czyhającymi na nas w

życiu. A czy może być bezpieczniejsze miejsce we wszechświecie niż u boku

naszego Stwórcy? Jezus nauczał, że tylko w Bogu możemy znaleźć prawdzwy
spokój ducha. Mówił, że ci, którzy go odnajdą, nigdy nie będą sami.

MYŚL DO ZAPAMIĘ™>JIA: Ci, którzy znaleźli prawdziwy spokój ducha, nigdy

nie są sami.

Nie możesz sam siebie uleczyć
Lekarzu, ulecz samego siebie.

Lk4,23

Problem z uzależnieniem od substancji chemicznych polega na tym, że nie

jest to zależność per se, lecz zależność od „substancji"-Jedynie

zależność od Boga i innych ludzi pozwala nam poznać
146

wdę o samych sobie. Zależność występująca w związkach jest

cesem wzajemnych interakcji, których owocem jest osobisty

zwój. Zależność od jakiejś substancji lub rzeczy jest zaś proce-m
jednokierunkowym, prowadzącym donikąd. Aby żyć pełnią ? ia musimy zależeć

od innych. Zależność od martwych przedmiotów prowadzi natomiast

nieuchronnie do duchowej i psychicznej śmierci.

Douglas był alkoholikiem, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy- Nie pił
codziennie, lecz gdy już to robił, dawka alkoholu była na tyle duża, by

znieczulić go na wszystko, co go akurat bolało. Gdy po raz pierwszy

zapytałem, czy nie martwi go jego stosunek do alkoholu, szybko

odpowiedział:
- Nie. Chyba pan żartuje? Ten rok jest najlepszy w mojej karierze

zawodowej. Oczywiście, lubię się napić dobrego wina do posiłku, ale nie

mam nic wspólnego z pijaczynami jakich widuje się na ulicach.

Douglas pił wino nie tylko do posiłków. Pił po pracy, żeby odreagować
stres, pił w porze lunchu, gdy był zdenerwowany, pił też czasami w

samotności, zupełnie nie wiedząc dlaczego. Większość alkoholików z reguły

nie kończy tak, jak pijaczkowie na ulicy, a część z nich odnosi nawet

spore sukcesy w swoim życiu za-wodowym. Gdy jednak alkohol służy nam do
zagłuszania uczuć niezbędnych w kontaktach z innymi ludźmi, wówczas picie

staje się problemem - tak jak miało to miejsce w przypadku Douglasa.

background image

Wmawiał sobie, że pije, bo to lubi, ale w rzeczywistości pił, bo nie

podobało mu się, jak się czuł, będąc trzeźwy. Douglas zagłuszał alkoholem

swoje prawdziwe uczucia, co sprawiało, że odsuwał się od ludzi, i trudno
było zgadnąć, co tak naprawdę myśli.

Chociaż Douglas nie zdawał sobie z tego sprawy, jego pierwszym krokiem na

drodze do zerwania z uzależnieniem była decyzja poddania się terapii.

Potrzebował pomocy w wyrażaniu swych naj-intymniejszych uczuć, a gabinet
terapeuty okazał się w tym celu idealnym miejscem. Nie było to łatwe, ale

w końcu wspólnie z Dougla-sem wydobyliśmy na światło dzienne głęboko

ukryte uczucia, które nosił w sobie przez wiele lat. Jednak w czasie,

jaki upływał mię-
147

dzy naszymi kolejnymi spotkaniami, Douglas skutecznie je w sobie

zagłuszał i musieliśmy zaczynać terapię od początku. W końcu poradziłem

mu, żeby poza terapią poszukał dodatkowej pomocy. Zasugerowałem, by
poszedł na spotkanie klubu AA. Zdecydowałem, że potrzebne jest mu coś, co

oferowało AA, a czego ja nie mogłem mu zapewnić:

dwudziestoczterogodzinne, całotygodniowe wsparcie. W sytuacji, gdy

dopadała go pokusa sięgnięcia po alkohol, by zagłuszyć targające nim
uczucia, Douglas musiał mieć możliwość zatelefonowania do kogoś, kto

mógłby mu pomóc.

- Nie chcę przesiadywać z bandą nieudaczników i słuchać, jak narzekają na

swoje życie - usłyszałem jednak od Douglasa. -- Nie mam z nimi nic
wspólnego.

- Być może - odparłem. - Ale nie zmienia to faktu, że potrzebuje pan

tego, co oni mogą panu dać. Nie zrozumie pan, o czym mówi, dopóki nie

pójdzie pan na kilka spotkań i sam się pan nie przekona.
Niechętnie, lecz w końcu poszedł.

Przez kolejnych kilka miesięcy Douglas odkrył parę rzeczy na I swój

temat. Zrozumiał, że pije żeby zagłuszyć swoje prawdziwe uczucia,

szczególnie uczucie smutku. Uświadomił sobie, że nigdy nie czuł z nikim
prawdziwej więzi, gdyż w towarzystwie innych ludzi zawsze znieczulał się

alkoholem. Przebywając w jednym pomieszczeniu z ludźmi bardzo od niego

różnymi, nauczył się od-| najdywać z nimi wspólny język - nauczył się być

szczery.

Czasami podczas spotkań klubu AA Douglasowi nadal wyda-l je się, że
otaczają go sami nieudacznicy. Uczucie to jednak szybko I mija, gdyż

Douglas uświadamia sobie bardzo ważną rzecz: po-1 trzebuje tych ludzi,

żeby przeżyć. Choć wcześniej nie zdawał so-l bie z tego spra^ teraz już

wie, że miał poważny problem alko-l holowy i był na dobrej drodze do
całkowitej izolacji od otocze-l nia. Mówi, że było jedynie kwestią czasu,

aby picie zaczęło wpty'l wać również na jego pracę. Wszystko to jest już

poza nim, ponie-f waż Douglas nauczył się czerpać siłę z czegoś

potężniejszego odl siebie. Dopóki będzie to robił, dopóty dzień po dniu
będzie [^ dował uzdrowienie.

148

Jezus nigdy nie mówił, że samodzielnie możemy przebyć naszą duchową

drogę. We wszystkim co robił podkreślał swoją zależność od Boga. Nauczał,
że nikt, w tym również On sam, nie tnoże funkcjonować w odosobnieniu. Nie

zareagował na kpiące żądanie tłumu „Ulecz samego siebie!" ponieważ

wiedział, że nie może zrobić niczego bez pomocy Boga. W Jego oczach

wszelkie próby uzdrawiania samego siebie były naruszeniem fundamentalnych
praw stworzenia.

Najpopularniejsza i najbardziej rozpowszechniona w Stanach Zjednoczonych

metoda leczenia alkoholizmu kieruje się tymi samymi założeniami, które

głosił Jezus. Krok Drugi z Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików - ich
swoistego wyznania wiary - brzmi: „Uwierzyliśmy, że moc potężniejsza od

nas może nam wrócić zdrowie." Chociaż w deklaracji AA nie pada definicja

background image

Boga w formie podawanej przez Jezusa, jednak członkowie stowarzyszenia

zgadzają się co do tego, że chcąc wyleczyć się z alkoholizmu, trzeba

zaufać sile potężniejszej od nas samych. Ani kluby AA, ani Jezus nie
zaleciliby nikomu, aby sam się uleczył.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Ten kto szuka uzdrowienia, szuka drugiego

człowieka.

Lekarstwem jest miłość
To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie milo-

waŁi, tak jak Ja was umiłowałem.

J 15, 12

Jordan sama siebie nazywa narkomanką na najlepszej drodze do wyleczenia.
- Dzięki odwykowi od dwóch lat nie zażywam kokainy. Wydaje mi się, że

nadszedł czas, by przy pomocy terapii przeanalizować moje problemy -

powiedziała podczas naszego pierwszego spotkania.

- Wiem z doświadczenia, że terapia indywidualna bywa bardzo pomocna w
przypadku osób będących na odwyku - zapewniłem ją. Niektórzy pacjenci

obawiają się, że terapeuta nie zapewni im takiego wsparcia jak program

Dwunastu Kroków, chciałem Więc by wiedziała jak sprawy się mają.

149
Jordan jest atrakcyjną kobietą, która do niedawna żyła szybko i

intensywnie. Jej uzależnienie od narkotyków miało związek z

ekstrawaganckim stylem życia: szalonymi imprezami, egzotycznymi podróżami

i nadmierną rozrzutnością. Teraz, niestety, była bez grosza przy duszy.
Wdzięczna za otrzymaną szansę nowego życia, ale bez grosza.

- Cała ta zabawa miała swoją cenę - powiedziała kiedyś. - Staram się

jednak podchodzić do tego w sposób filozoficzny. Widocznie konieczne

było, żebym znalazła się w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj.
W czasie gdy była jeszcze uzależniona, Jordan wdawała się w intensywne,

lecz powierzchowne związki z mężczyznami. Teraz starała się nauczyć

nowych wzorców postępowania.

- Wcześniej wszystko było o wiele prostsze - tłumaczyła mi. -- Nigdy nie
oczekiwałam od facetów niczego poza dobrą zabawą, więc żaden z nich nie

złamał mi serca. Teraz wszystko się skomplikowało.

Biorąc narkotyki Jordan dążyła do jednego: by znaleźć się „na haju". Gdy

jej znajomi nie mogli tego zrozumieć, zmieniała towarzystwo. Jordan nie

była złą osobą - miała po prostu bardzo zdecydowane poglądy na związki z
ludźmi. Potrafiła się do nich zbliżać jedynie dzięki seksowi i

narkotykom. Były to jej dwa sprawdzone i bardzo konkretne sposoby na

kontakty z innymi.

Ostatnio Jordan odkryła w swoim życiu całą gamę nowych emocji. Gdy teraz
spogląda wstecz na czas, gdy była uzależniona, czuje ból i wstyd z powodu

tego, jak zachowywała się w swoich związkach. Nawiązała nawet kontakt z

kilkoma osobami, aby wynagrodzić im swoje wcześniejsze postępowanie.

Jordan pamięta, że dawniej mówiła każdemu „Kocham cię!", jak gdyby był to
rodzaj zaklęcia pozwalającego jej natychmiast zbliżyć się do drugiego

człowieka. Teraz już tego nie robi, nie dlatego że ma w sobie mniej

miłości dla innych, lecz ponieważ dopiero zaczyna rozumieć, co znaczy

naprawdę kogoś kochać.
Obecnie w swoich kontaktach z innymi ludźmi Jordan posługuje się

emocjami. Potrafi wsłuchać się w uczucia drugiego czło-

150

. . a ponieważ ma w tej chwili większą tolerancję dla ludzkich
uć nie uszczęśliwia nikogo na siłę i pozwala każdemu w spo-

. • prZeżywać swój smutek. Nie mówi też obcym ludziom, że ich

kocha, wie bowiem, że aby kogoś pokochać, trzeba go najpierw

oznać. Jordan przyjaźni się teraz częściej z mężczyznami, ponieważ
nauczyła się wiązać z nimi bez konieczności uprawiania seksu czy brania

narkotyków. Jej związki są trwalsze, gdyż Jordan uczy się kochać ludzi za

background image

to kim naprawdę są. Pamięta euforię związaną z narkotykowymi odlotami,

lecz wcale za nią nie tęskni. Uczucie, jakie daje jej dojrzały związek i

świadomość bycia kochaną, jest zbyt wspaniałe by z niego rezygnować.
Jordan nie szuka substytutów miłości, może mieć bowiem prawdziwą miłość.

Ludzie uzależnieni obdarzają uczuciem bożka, on jednak nie może im

odpowiedzieć tym samym. Uzależnienie nie pozwala naszej miłości

dojrzewać. Gdy decydujemy się zastąpić miłość jakimś materialnym
substytutem, sami również przestajemy się rozwijać. Z chwilą, gdy blokada

zostaje przełamana, a rozwój wznowiony, uzależnieni porzucają swoje

bóstwa i dążą do związków z ludźmi, którzy mogą ich pokochać. Jezus

nauczał, że aby dojrzeć duchowo człowiek musi kochać i być kochanym, nie
jest to zaś możliwe w przypadku bałwochwalczego uzależnienia.

Jezus uważał miłość za największą siłę we wszechświecie. Głosił, że Bóg

jest miłością i że stwórcza siła miłości pomoże rozwiązać wszystkie

problemy na świecie. Miłość znajduje się w centrum nauk Jezusa, jest też
niezbędna w procesie uzdrawiania ludzkiego serca.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Miłość uzdrawia.

Dlaczego Bóg nie toleruje bałwochwalstwa

Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól
i rdza niszczą.

Mt6. 19

Być świadkiem narodzin człowieka to niezwykłe przeżycie. Nie mogłem tego

pojąć, dopóki sam nie byłem świadkiem narodzin
151

mojego syna Brendana. Wspólnie z żoną Barbarą latami przyo towywaliśmy

się na tę chwilę. Chodziliśmy na intensywny ku do szkoły rodzenia,

nauczyliśmy się resuscytacji krążeniowo-od dechowej niemowląt i
przeczytaliśmy tony fachowej literatury Nagrałem nawet kasetę z bajkami,

którą Barbara odtwarzała naszemu nienarodzonemu dziecku, gdy byłem w

pracy, aby jeszcze w łonie matki oswoiło się z moim głosem. Nie mógłbym

się le. piej przygotować na narodziny mojego syna, a jednak wciąż nie
byłem gotowy. Bycia ojcem nie można się nauczyć; jest to coś czego trzeba

po prostu samemu doświadczyć.

Niestety, poród był bardzo skomplikowany. Nasza położna była

zaniepokojona wielkością dziecka, zaproponowała więc, by wywołać poród

tydzień przed wyznaczonym terminem. Miała nadzieję, że wówczas możliwy
byłby poród naturalny. Lecz po trzydziestu trzech godzinach bolesnych,

powtarzających się co trzy minuty skurczy, stało się jasne, że Brendan

jest po prostu zbyt duży i niezbędne jest przeprowadzenie cesarskiego

cięcia. Dla wszystkich było to bardzo wyczerpujące przeżycie, byłem
jednak niezmiernie wdzięczny najnowszym osiągnięciom medycyny. Boję się

nawet myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdybyśmy żyli w innych czasach.

Nigdy nie zapomnę chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyłem mojego syna.

Biorąc pod uwagę to, przez co musiał przejść, wyglądał zupełnie nieźle i
już po kilku sekundach rozkrzyczał się w niebogłosy. „Cud" - tak do tej

pory nazywam to, co się wówczas wydarzyło. Barbara dochodziła do siebie

po zabiegu, mnie zatem przypadł w udziale zaszczyt wzięcia go na ręce i

pokazania mamie w kilka minut po narodzinach. Chociaż byłem wykończo-ny i
znajdowałem się w pewnym szoku na skutek tego, co się właśnie wydarzyło,

zauważyłem, że między mną a Brendanem niemal natychmiast wytworzyła się

silna więź. Skupiając na nim cała swoją uwagę uświadomiłem sobie, że on

robi dokładnie to samo. Nie było to jednokierunkowe zainteresowanie.
Zaczynaliśmy budować nasz związek.

Kiedy robiłem dyplom, z badań na temat rozwoju niemowląt wynikało, że

noworodek nie odróżnia siebie od otoczenia.

152
tko jest dla niego amorficznym nagromadzeniem różnych

ń Teraz wiem, że autorzy tych badań nigdy nie trzymali

background image

mionach nowonarodzonego dziecka. Gdy starałem się oddy-

h ć jego rytmem, on słuchał mego oddechu; gdy wsłuchiwałem

• w wydawane przez niego dźwięki, on reagował na dźwięki
wydawane przeze mnie. Sądzę, że kaseta z nagranymi przez mnie

bajkami musiała mieć jakiś wpływ na mojego syna, ponieważ gdy

rylko po raz pierwszy usłyszał mój głos, instynktownie spojrzał

w moją stronę.
Wiem, że nie mogę zapytać Brendana o jego pierwsze wrażenia zaraz po

przyjściu na świat, doskonale jednak pamiętam to, co sam wtedy czułem.

Wydawało mi się, że przez mgnienie oka dostrzegłem wcielenie Boga na

Ziemi. W małej istotce, liczącej sobie zaledwie sześć minut, ujrzałem
wewnętrzną potrzebę nawiązania kontaktu z drugą osobą. Od momentu swojego

pierwszego krzyku człowiek stara się nawiązywać więzi ze swoim

otoczeniem. Rodzimy się, by wiązać się z innymi i to jest właśnie ta

boska cecha, którą nosimy w sobie. Bez względu na to jakim bożkom i
pokusom będę musiał stawić czoła w życiu, nigdy nie zapomnę, ile znaczy

dla mnie miłość mojego syna i mój z nim związek. Tak zostaliśmy stworzeni

i nic nie jest w stanie zastąpić nam prawdziwej miłości.

Jezus znał przykazanie Starego Testamentu: „Nie będziesz czynił żadnej
rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko..." (Wj 20, 4).

Nauczał, że Bóg jest Bogiem zazdrosnym, lecz nie w sensie małostkowego

lęku przed utratą swojej własności na rzecz kogoś innego. Bóg pragnie

zachować świat w takim kształcie, w jakim go stworzył i gniewają Go
wszelkie próby naruszania naturalnego porządku wszechświata.

Jezus głosił, że odbiciem Boga na Ziemi nie jest konkretny wizerunek,

lecz nasza umiejętność budowania związków. Bałwochwalstwo budzi gniew

Boga, ponieważ jest próbą zastąpienia tej tkwiącej w nas boskiej
umiejętności jakąś „rzeczą". Tak jak osoby Trójcy Świętej pozostają ze

sobą w nierozerwalnym związku, tak też my otrzymaliśmy od Boga

umiejętność nawiązywania więzi

153
z innymi ludźmi oraz z Nim samym. Tak więc wizerunek Boga na Ziemi nie

jest materialnym obiektem, który prędzej czy później ulegnie rozpadowi i

zostanie zniszczony, lecz odwieczną i ponadczasową umiejętnością

budowania związków.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Kochać przedmioty jest rzeczą ludzką; kochać innych
- boską.

Część II

Poznać samego siebie

t. ,
Poznać swoje uczucia

W owym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa, pyta.' ląc: „Kto właściwie

jest największy w królestwie nie' bieskim?". On przywołał dziecko,

postawił je przed ni' mi i rzekł: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie
odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do 11

królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziec' ko, ten jest

największy w królestwie niebieskim. A kto > . . by

jedno takie dziecko przyjął w imię moje, Mnie
, przyjmuje. Lecz kto by się stal powodem grzechu dla

jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień

młyński zawiesić u szyi i utopić go

w głębi morza". *•*
?j <|, Mt 18, l-ć

Jezus nauczał, że to, kim jesteśmy, zależy od tego, co czujemy w swoim

sercu. Mówił o ponownych narodzinach, o życiu w wierze i o tym by mieć

serce jak dziecko. Pragnął, byśmy byli jak dzieci, ponieważ są one
niewinne, ufne i otwarcie okazują swoje emocje. Zaś głęboko wierzący

ludzie są zawsze świadomi swoich uczuć.

background image

Jezus często atakował utarte sposoby ludzkiego myślenia. Mówił, że aby

być wielkim, trzeba być małym. Aby rządzić, trzeba służyć innym. Aby być

wielkim myślicielem, trzeba umieć odczuwać. Jezus nauczał, że tożsamość
człowieka zależy od jego serca. Aby opisać uczucia nie używał

specjalistycznych psychologicznych terminów, jakimi się obecnie

posługujemy, jasne jest jednak, że pragnął, byśmy nigdy nie tracili

kontaktu z tym co naprawdę czujemy.
Jezus kochał, odczuwał gniew, doświadczał lęku, płakał ze smutku i żył

kierując się odwagą. Dobrze wiedział, kim jest i zawsze postępował

zgodnie z tym, co czuł - nawet gdy jego postępowanie wszystkim innym

wydawało się nielogiczne. Nasze emo-
157

cje stanowią klucz do poznania nas samych i sprawiają, że postępujemy tak

jak postępujemy. Jezus pragnął, byśmy poznali całą gamę naszych emocji24.

• wswx
""'.'?^..^ Bądź jak dziecko, ale nie bądź dziecinny

u,, Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie iak

dzieci...

«•>??'«-•
M,18,3

Niektórzy z nas boją się okazywać emocje, ponieważ uważają to za

dziecinne. Jest jednak różnica pomiędzy byciem dziecinnym, a byciem jak

dziecko. Być dziecinnym oznacza być niedojrzałym i odmawiać wzięcia
pełnej odpowiedzialności za swoje czyny. Być jak dziecko znaczy być

odpowiedzialnym dorosłym człowiekiem, zdolnym do okazywania swoich uczuć.

Jezus kładł ogromny nacisk na to, byśmy byli jak dzieci.

Bycie „jak dziecko" nie wymaga wielkiego wysiłku, wymaga natomiast siły,
by na wzór dziecka otworzyć się na swoje emocje. Jezus przez całe swoje

życie okazywał dojrzałość wytyczając granice i będąc świadomym

konsekwencji swoich czynów. Miał jednak w sobie tyle odwagi, by ulegać

emocjom. Będąc jak dziecko otwartym na uczucia, Jezus był bliski ludziom,
zaś Jego olbrzymie poczucie odpowiedzialności sprawiało, że czuli się

bezpiecznie w Jego obecności.

Harriet ma za sobą serię intensywnych, burzliwych związków, z których

żaden nie był udany. Gdy ktoś ją rozczarował, często wpadała we

wściekłość. Nie pomogła jej nawet długa terapia, podczas której
uświadomiła sobie swoje poczucie porzucenia. Podczas spotkań ze mną

Harriet miała trudności ze skoncentrowaniem się na swoim zachowaniu,

które przyczyniło się do jej nieudanych związków, nie miała natomiast

żadnych kłopotów ze wskazaniem winnych tego stanu rzeczy - ludzi, którzy
byli przyczyną jej problemów.

Początkowo Harriet często zostawiała mi wiadomości w prze" rwach między

naszymi spotkaniami, zawsze w związku z czymś, co

158
nazywała „nagłym wypadkiem" emocjonalnym. Była wściekła na wszystkich, w

tym również na mnie i czuła, że ma prawo wyrażać swoją wściekłość

przeklinając, krzycząc i robiąc sceny. Nasze spotkania często pełne były

takich wybuchów. Harriet uważała, że terapeuta powinien umieć sobie
radzić w tego typu sytuacjach i rozpaczliwie starała mi się uświadomić

ogrom swego bólu.

Te dziecinne reakcje nie ułatwiały jej kontaktów z ludźmi, podobnie jak

nie ułatwiały jej zrozumienia własnych uczuć. Harriet była nękana
poważnymi wątpliwościami na swój temat i uważała, że wszyscy odwróciliby

się od niej, gdyby się przed nimi otworzyła. Żeby nie doświadczać

odrzucenia ze strony otoczenia, wolała sama zachowywać się w agresywny i

wrogi sposób. Odrzucając innych, czuła się zdecydowanie lepiej.
Z chwilą, gdy Harriet zdała sobie sprawę z tego, że wiecznie spodziewając

się odrzucenia, uniemożliwia sobie prawidłowe kontakty z ludźmi, zmienił

background image

się jej stosunek do wyrażania uczuć. Zamiast wybuchać gniewem i w ten

sposób dystansować się od wszystkich, Harriet otworzyła się na dziecięce

uczucia bólu i strachu, dzięki którym mogła nawiązać więź z innymi. Po
raz pierwszy w swoim życiu zdała sobie sprawę, że wyrażając uczucia na

sposób dziecka staje się bardziej atrakcyjna. Otwierając się i pokazując

swoje słabe strony sprawiła, że ludzie zaczęli darzyć ją większą sympatią

zamiast odwrócić się od niej tak jak się tego zawsze obawiała.
Największy przełom spowodowany zmianami wyrażania emocji przez Harriet

miał związek z tym, jak zaczęła oceniać samą siebie. Przestała

automatycznie obawiać się odrzucenia i zaczęła wierzyć, że może jednak

nie jest taka najgorsza - będąc sobą.
Właśnie o tego typu dziecięcych reakcjach mówił Jezus. Nakazywał nam,

byśmy „stali się jak dzieci", tak jak one ufni i niebo-jący się okazać

słabość. Chociaż może to być zaskakujące, właśnie tacy ludzie są

najsilniejsi.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Dziecinne zachowania izolują nas od innych ludzi,

dziecięce zaś ich przyciągają.

II

159
Rola uczuć w rozwoju człowieka

Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie.

U 18, Ifi

Siedmioletnia Brittany była trudnym dzieckiem. Często wpadała w złość i
zachowywała się agresywnie wobec otoczenia, co utrudniało jej kontakty z

innymi dziećmi. Gryzła, kopała i drapała każdego, kto jej przeszkodził, a

jej ataki wściekłości były dla wszystkich bardzo wyczerpujące - nie

wyłączając jej samej. Rodzice Brittany byli bardzo zaniepokojeni takim
zachowaniem i nie wiedzieli, co o nim myśleć. Postanowili więc poprosić o

pomoc specjalistę. Obawiali się, że ich córka może - jak inne agresywne

dzieci - skończyć w zakładzie, gdzie będzie miała zapewnioną stałą opiekę

i gdzie uniemożliwi jej się krzywdzenie siebie samej oraz innych.
Gdy Paula po raz pierwszy spotkała się z Brittany, natychmiast wiedziała,

że będzie miała pełne ręce roboty. Dziewczynka siedziała pośrodku pokoju

na podłodze, rozbijając swoje zabawki i niszcząc wszystko, co jej wpadło

w ręce. Pytanie Brittany o przyczyny jej destrukcyjnego zachowania nie

miało większego sensu, ponieważ sama tego nie wiedziała. Wyładowywała
uczucia, których nie potrafiła wyrazić w inny sposób. Gdy dziecko nauczy

się wyrażać swoje emocje poprzez agresywne zachowanie, bardzo trudno jest

je tego oduczyć. Wzorzec fizycznego uzewnętrzniania uczuć łatwo się

bowiem utrwala.
Paula wiedziała, że Brittany chce wyrazić emocje, których nie potrafiła

nazwać słowami. Każdy widział, że dziewczynka wpada w gniew, ktoś musiał

jednak zauważyć, że się boi. Zapewniając jej poczucie bezpieczeństwa,

Paula chciała sprawić, żeby Brittany otworzyła się. Jej agresywne
zachowanie wynikało z tego, że wy-1 rażaniu głęboko ukrytych emocji

towarzyszył ból. To prawda, że nikt z otoczenia Brittany nie potrafił jej

kontrolować, ona jednak | również kontrolowała samą siebie w minimalnym

stopniu.
Brittany fizycznie uzewnętrzniała swoje uczucia, Paula musiała więc

znaleźć z nią wspólny język. Gdy dziewczynka zaczynała!

160

krzyczeć, Paula mówiła: „Tak, widzę, jak bardzo jesteś teraz zła." Gdy
jednak próbowała drapać lub gryźć, Paula przytrzymywała ją dopóki

Brittany się nie uspokoiła. Ponieważ dziewczynka odczuwała jednocześnie

złość i strach, w swoim związku z nią Paula musiała wziąć pod uwagę obie

te emocje. Starała się przekazać małej, iż pragnie usłyszeć wszystkie jej
uczucia, nie tylko te związane z gniewem i strachem.

background image

Z czasem, pod wpływem terapii z Paulą, Brittany zmieniła się. Wciąż jest

nieco społecznie nieprzystosowana, ale nie okazuje już takiej agresji jak

dawniej. Łatwiej przychodzi jej nazywanie uczuć po imieniu, nie musi
zatem tak często ich uzewnętrzniać. Nauczyła się, że można okazywać lęk i

nie być odrzuconą przez otoczenie, co daje jej większe poczucie

bezpieczeństwa. Brittany dojrzała jako człowiek, potrafi bowiem teraz

wyrażać więcej emocji niż kiedyś. Dzięki temu, iż Paula umiała dostrzec w
Brittany cechy dziecka i zwróciła na nie uwagę, udało jej się sprowokować

rozwój ludzkiej tożsamości. Więź łącząca ją i Brittany jest przykładem na

to, że rozwój bywa możliwy tylko wtedy, gdy zaakceptujemy wszystkie

uczucia okazywane nam przez drugiego człowieka - tak, jak chciał tego
Jezus.

Jezus okazywał swoją miłość wszystkim dzieciom. Wiedział, jak ważna jest

reakcja na dziecięcą otwartość. Dzisiaj wiemy, że aby móc się prawidłowo

rozwijać, nasz mózg wymaga reakcji drugiego człowieka na okazywane przez
nas emocje25.

Za każdym razem, gdy dziecko rozpoznaje swoje uczucia - na przykład:

„Jestem smutny" lub „Jestem szczęśliwy" - rozwija w sobie świadomość tego

kim jest owo odczuwające „ja". Uczy się myśleć: „To ja jestem w danej
chwili smutny lub szczęśliwy" i wie, że uczucie to nie pochodzi od nikogo

ani niczego innego. Zwracając baczną uwagę na uczucia swojego dziecka,

rodzice połgają mu formować tożsamość, z jaką pójdzie przez życie.

Pomagając dzieciom - a także dorosłym - rozpoznawać ich emocje, Pomagamy
im się rozwijać.

Serdeczny stosunek Jezusa do dzieci powinien być dla nas psychologicznym

wzorcem. Akceptując ich spontaniczne zachowa-

161
nia, wspomagał ich rozwój. Otwartość była cechą charaktery! styczną Jego

uzdrawiającej obecności i odczuwali ją wszyscj z którymi się spotykał.

MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Tożsamość dziecka formuje się raczej w jego sercu niż

w jego umyśle.
Rola uczuć w naszych kontaktach z innymi

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglą

dać będą.

Mt 5,

Jezus nauczał, że ludzie wierzący powinni znać swoje serca. Zrc zumienie
emocji drugiego człowieka wytwarza między nim a nal mi szczególną więź.

Odczuwamy poparcie tych, którzy zgadzają się z nami pod względem

intelektualnym i czujemy się bezpieczl nie w obecności tych, którzy

bronią nas fizycznie. Jednak prawi dziwa więź łączy nas z tymi, którzy
dzielą z nami nasze przeżycia emocjonalne. Ludzie czyści sercem są

połączeni z Bogiem specjał] ną więzią nie z powodu swej szczerości, lecz

ponieważ potrafią nazwać swoje uczucia.

Saundra i Ben zgłosili się na terapię małżeńską, gdyż cierpieli na jedną
z najczęstszych obecnie małżeńskich przypadłości: kiepl ską komunikację

emocjonalną. Zanim się pobrali, oboje praco! wali zawodowo i odnosili

sukcesy w swojej pracy. Zakładając roi dzinę zgodnie postanowili, że

Saundra zostanie w domu i będzid zajmować się dziećmi. Oboje wciąż byli
zadowoleni z tej decyzji! usatysfakcjonowani sumą pieniędzy, jaką Ben

łożył na utrzymania domu, i dumni z postępów dzieci. Nie mogli jedynie

znieść ciąj głych kłótni jakie wybuchały między nimi.

Saundra i Ben nie potrafili rozwiązywać swoich konfliktów ponieważ nie
rozumieli roli, jaką w związku dwojga ludzi odgry-l wają emocje. Oboje

sądzili, że w małżeńskich sprzeczkach należy stosować te same metody

negocjacji, jakie z powodzeniem stosoj

162
wali w swojej pracy zawodowej. Niestety, zasady postępowania w biurze nie

są takie same jak zasady postępowania w domu. Osiągnięcie kompromisu

background image

przestaje się liczyć, jeśli po fakcie obie strony czują do siebie

wzajemny żal i niechęć. To w jaki sposób małżonkowie ze sobą rozmawiają,

jest równie ważne jak to, o czym rozmawiają.
Saundra poruszała na przykład temat, który niepokoił ją w związku z

jednym z dzieci. Ben przedstawiał swoją propozycję rozwiązania problemu.

Saundra czuła się zlekceważona jego zwięzłą odpowiedzią, która

przypominała jej, jak mało ważna czuła się dorastając. W rezultacie
Saundra zajmowała odmienne stanowisko, co z kolei spychało Bena na

pozycję obronną i przypominało mu krytykę jakiej doświadczał w

dzieciństwie ze strony ojca - perfekcjonisty; tym mocniej zatem obstawał

przy swoim. Tego rodzaju kłótnie kończyły się zwykle w ten sam sposób:
jedno z dwojga z oburzeniem podnosiło do góry dłonie mówiąc: „Świetnie!

Zrobisz, jak zechcesz!" i z hałasem wychodziło z pokoju. Decyzja

zostawała podjęta, lecz jej ceną był małżeński kryzys.

W końcu Saundra i Ben zdali sobie sprawę z tego, że podejmowanie decyzji
za cenę utraty więzi pomiędzy nimi do niczego nie prowadzi. Szczerość w

wyrażaniu uczuć nie jest konieczna w kontaktach z kolegami z pracy, lecz

jest absolutnie niezbędna w kontakcie ze współmałżonkiem. Dlatego właśnie

zasady, które sprawdzają się w biurze, nie sprawdzają się w domu. Inna
jest umowa społeczna. W pracy naszym celem jest załatwienie pewnych

spraw. W małżeństwie zaś chodzi o to, by załatwiać pewne sprawy nie

przestając kochać siebie nawzajem. Jest to możliwe wyłącznie wtedy, gdy

zwracamy uwagę na uczucia drugiej osoby.
Saundra i Ben są teraz szczęśliwszym małżeństwem, ponieważ pamiętają, że

uczucia towarzyszące każdej ich rozmowie są równie ważne, jak jej treść.

Ben nie spieszy się już tak bardzo z propozycjami gotowych rozwiązań, wie

bowiem, że presja „wykaza-nia się" ma swoje źródło w jego dzieciństwie, a
nie w oczekiwaniach żony. Saundra natomiast dwa razy się zastanawia przed

za-

163

jęciem przeciwnego stanowiska, ponieważ nie musi sobie już niczego w ten
sposób udowadniać. Teraz, gdy czuje się lekceważona przez Bena, może

opisać mu swoje uczucia i powiedzieć, że przypomina jej to wcześniejsze

doświadczenia. Ben zaś może wy-razić skruchę z tego powodu i powiedzieć,

że wcale nie starał się jej zlekceważyć. Ze względu na to, jak był

traktowany przez ojca, czuje po prostu potrzebę sprostania każdej
sytuacji i czasami ponosi go entuzjazm. Saundra i Ben poznali ważną

prawdę dotyczącą naszych związków z innymi ludźmi: prawdziwa bliskość

jest możliwa tylko wtedy, gdy otwarcie wyrażamy nasze emocje. Nie- j

umiejętność rozmawiania o swoich uczuciach w przypadku Saun-dry i Bena
wynikała z emocjonalnych doświadczeń, które przytrafiły się każdemu z

nich na długo przed tym, jak się pobrali. Dopóki ich serca nie stały się

„czyste", nie mogli się cieszyć wzajemną bliskością. Jak wiele wieków

temu powiedział Jezus, szczę-1 śliwy związek jest kwestią czystych serc.
Jeśli ktoś nie podziela naszego zdania, możemy go zlekcewa- ] żyć. Gdy

jednak ktoś podważa prawdziwość naszych uczuć, mo- ] żemy się poczuć

głęboko zranieni. Jezus nigdy nie stawiał intelek-1 tualnej poprawności

ponad czystością serca. Wiedział, że ludzie budują więzi między sobą w
oparciu o emocje i że najpoważniej-1 sze spory nie wynikają z różnicy

poglądów, lecz są efektem tego, jak głęboko zraniono nasze uczucia.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Zasady, które sprawdzają się w pracy, nie zawsze |

sprawdzają się w domu.
,v Jak przetrwać cierpienie

; Niech się nie trwoży serce

wasze. Wierzycie w Boga?|

/ we ATnie wierzcie.
J 14, II

background image

Jezus nauczał, że cierpienie można przetrwać pozostając w bli-l skim

kontakcie z Bogiem. Pozwalając Mu pozostać z nami w na-l

164
szym cierpieniu - bez względu na to, jak bardzo cierpimy - dojrzewamy

wewnętrznie. Wszystko da się znieść, o ile nie musimy tego znosić

samotnie.

Rick był jednym z najniższych dzieci w swojej klasie. Był zawsze
ostatnim, którego wybierano do składu drużyny i często padał ofiarą

zaczepek większych od siebie. Rick starał się unikać sytuacji, w których

inne dzieci mogłyby się wyśmiewać z jego niskiego wzrostu, lecz i tak

bardzo często się to zdarzało.
To że kompleksy z powodu niskiego wzrostu nie uczyniły z niego

zgorzkniałego człowieka, Rick zawdzięcza swojej przyjaźni z Gregiem.

Czasami przyjaźnie z dzieciństwa potrafią trwać całe życie. Rick i Greg

byli takimi właśnie przyjaciółmi.
Pewnego razu Rick niemalże umarł ze wstydu, ponieważ jakiś wielki

chuligan wsadził go do kosza na śmieci na oczach Grega. Nie mówiąc ani

słowa, Greg spojrzał na niego wymownie, jak gdyby chciał powiedzieć:

„Tak, wiem. Ten gość to straszny palant." Tego właśnie potrzebował Rick -
kogoś, kto byłby przy nim w trudnych chwilach. Miał wrażenie, że obaj są

ofiarami i to w pewien sposób zmniejszało ból, jaki odczuwał.

Rick nie chciałby nigdy ponownie przeżyć swojego dzieciństwa, nie traci

jednak czasu roztkliwiając się nad sobą. Okropnie było być najniższym
dzieciakiem w klasie, lecz świadomość tego, iż Greg rozumie jego uczucia

pomogła Rickowi przetrwać najgorsze. Rick jest obecnie szczęśliwszym

człowiekiem, ponieważ w trudnych chwilach był przy nim ktoś z kim mógł

podzielić swoje uczucia. Na tym właśnie polega sekret znoszenia cierpień,
który chciał nam przekazać Jezus.

Kilku najmądrzejszych ludzi jakich znam wiele wycierpiało w życiu,

podobnie jak kilku najbardziej zgorzkniałych, których kiedyś poznałem.

Jezus wiedział, że cierpienie może sprawić, że staniemy się albo lepsi,
albo zgorzkniali. Jego własne cierpienie było nieodłączną częścią Jego

życia, a godne jego znoszenie -głównym celem Jego misji na Ziemi.

Jezus dał nam przykład, jak znosić cierpienie. Nie napisał na ten temat

książki ani nie zorganizował serii wykładów, lecz sam stał się

165
wzorem godnego cierpię nia. Nawet w najtrudniejszych chwilach nie stracił

kontaktu z Bogiem. Nie próbował przejść przez swoje cierpienie samotnie i

nie chciał, byśmy my tego próbowali.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Cierpienie można znieść, jeśli nie musimy znosić go
w samotności.

Dlaczego cierpienie rodzi traumę?

*; Gdy duch nieczysty opuści

człowieka, błąka się (...)
szukając wypoczynku, a/e nie znajduje. Wtedy mówi:

t Y/rócę do swego domu (...)

Przychodzi i zastaje go

niezajętym, wymiecionym i ozdobionym. Wówczas idzie i zabiera ze sobą
siedmiu innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I

staje się późniejszy stan tego człowieka gorszy, niż byt

'? - poprzedni.

Mt 12, 43
Bywa, że dzieci dotknięte trudnymi doświadczeniami wyrastają na zupełnie

normalnych dorosłych, podczas gdy te, które doznały znacznie mniejszych

cierpień, wychodzą z nich ze zniszczoną psychiką. Można to wytłumaczyć za

pomocą różnicy pomiędzy urazem psychicznym a psychiczną traumą.
Uraz psychiczny to krzywda, jaką ponosimy, gdy zostaną zranione nasze

uczucia. Każdy z nas przeżył coś podobnego. Nasi opiekunowie mogą nie

background image

zaspokajać naszych potrzeb, możemy znaleźć się w sytuacji która nas

przerasta albo ktoś może nas zaatakować w sposób, który dogłębnie nas

zrani. Życie jest pełne niebezpieczeństw, a nas łatwo jest skrzywdzić.
Z psychiczną traumą natomiast mamy do czynienia wtedy, gdy nie ma przy

nas nikogo, kto by okazał nam swoje wsparcie i pomógł zrozumieć

wyrządzoną nam krzywdę. Również urazy psychiczne mogą być dowodami naszej

słabości, niekompetencji, nieprzystosowania lub po prostu naszego pecha.
Bolesne wyda-rzenie przekształca się w wydarzenie traumatyczne wówczas,

gdy niesie ze sobą negatywny obraz nas samych. Traumatyczne wydarzenia z

przeszłości mogą nas prześladować przez całe życie. Sy-

166
tuacja zmienia się całkowicie, gdy mamy przy sobie kogoś, kto rozumie

nasz ból. Jezus dobrze wiedział, że człowiek, który został zraniony,

potrzebuje pomocy innych, by oddalić od siebie dręczące go demony.

Candice to atrakcyjna i inteligentna kobieta. Chociaż patrząc na nią
trudno się tego domyślić, ma za sobą traumatyczne wydarzenie. Jako

nastolatka została zgwałcona, gdy pewnego wieczoru wracała do domu od

przyjaciółki. Było to najbardziej wstrząsające doświadczenie w jej życiu.

Na ile mogła, wymazała je ze swej pamięci.
Przed rozpoczęciem terapii Candice nigdy nikomu szczegółowo nie

opowiadała o wydarzeniach tamtego wieczoru. Powiedziała rodzicom, ci zaś

zgłosili sprawę policji i na tym sprawa się skończyła. Candice nie

chciała skorzystać z pomocy psychologa, jak jej to sugerowali policjanci.
Rodzice natomiast uważali, że wszelkie rozmowy na ten temat przyniosą

Candice jedynie kolejne upokorzenia, nigdy więc nie podejmowali tego

tematu.

Z powodu gwałtu Candice ma problemy w intymnych kontaktach z mężczyznami.
Nie chce, żeby tamto wydarzenie wpływało na jej życie, lecz nie potrafi

temu zapobiec. Na myśl o fizycznym zbliżeniu Candice cała się spina, a

obecność silnych i asertywnych mężczyzn napawa ją lękiem. Nie wie, że

pewnych tajemnic nie należy zachowywać dla siebie.
Candice wpadła w pułapkę, w jaką wpada wiele zgwałconych kobiet. Nie

potrafiła przestać myśleć: „Gdyby tylko ktoś odwiózł mnie tamtego

wieczoru do domu", „To wszystko przez moją sukienkę, była zbyt

wyzywająca", albo „Jak mogłam być taka głupia?". Zaczęła obwiniać samą

siebie. Gdy chcemy zrozumieć jakiś niespodziewany i bezsensowny akt
przemocy, czasami obwiniamy jego ofiarę. Jednak w przypadku Candice takie

myślenie zmieniło uraz psychiczny w długotrwałą traumę.

Może gdyby Candice mogła z kimś porozmawiać o swojej tajemnicy nie

miałaby ona tak niszczącego wpływu na jej psychikę. Osoba ta mogłaby jej
uświadomić, że jej reakcja jest jak najbardziej normalna i że nie zrobiła

nic, co mogłoby sprowokować tamto wydarzenie. Gwałt był czymś złym, lecz

nie przydarzył jej

167
się dlatego, że to ona była zła. Gdyby Candice nie została sama ze swoimi

uczuciami, jej dramatyczne przeżycie nie zmieniłoby się w niekończącą się

traumę, ona zaś nie obwiniałaby się każdego dnia. Demony lubią działać w

ukryciu, lecz gdy tylko zostaną wyciągnięte na światło dzienne, uciekają.
Ostatnio Candice odczuwa już mniejszy lęk w obecności mężczyzn, ponieważ

podczas terapii uczy się analizować swoje uczucia. Musiała porozmawiać z

kimś o tym, co jej się przydarzyło i podzielić się swoimi uczuciami z

drugim człowiekiem. Odcięcie się od bolesnych przeżyć nie pomogło jej
uwolnić się od demonów - odeszły dopiero wówczas, gdy pozwoliła

terapeucie otworzyć drzwi do ciemnych zakamarków swojej przeszłości.

Jezus wiedział, że każdy z nas musi cierpieć, lecz nasze życie nie musi z

tego powodu zmieniać się w pasmo traumatycznych doświadczeń. Uważał, że
dzieląc się bagażem naszych krzywd z zaufaną osobą możemy zapobiec

background image

zmianie urazu w traumę. Sam czas nie jest w stanie nas uleczyć. Jeśli nie

poszukamy pomocy, demony przeszłości mogą powrócić.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Sam czas nie jest w stanie nas uleczyć. Ludzie są
racjonalizującymi zwierzętami

Przecież z obfitości serca usta mówią.

Mt 12,34

Christopher uważa, że okazywanie uczuć jest oznaką słabości. Gdy był
dzieckiem, jego matka zmagała się z depresją, ojciec zaś często bił go w

napadach wściekłości. Christopher poprzysiągł sobie, że nigdy nie będzie

taki jak jego rodzice. Po czterech latach małżeństwa żona rozwiodła się z

nim, ponieważ „nie zaspokajał jej potrzeb emocjonalnych", co tylko
upewniło go, że ludzie podporządkowujący życie swoim emocjom niszczą

wszystkich dookoła.

Christopher wie, że do większości rozwodów dochodzi z inicjatywy kobiet,

które w swoich decyzjach kierują się emocjami-Jego zdaniem jest to
wystarczający dowód na to, że ludzie racjo-

168

nalnie myślący są godni zaufania, zaś kierujący się emocjami -słabi i

żałosni. Za swój jedyny błąd uważa to, że w porę nie zorientował się w
charakterze żony, zanim jeszcze ją poślubił.

Christopher nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że jego poglądy

dotyczące okazywania uczuć są wcześniejsze od dowodów, które gromadził

latami obserwując różne małżeństwa. Ból jaki odczuwa w związku z
dzieciństwem wciąż pozostaje za zamkniętymi drzwiami. Właśnie dlatego

Christopher nie potrafił się zdobyć w swoim związku na emocjonalną

bliskość, co spowodowało koniec jego małżeństwa na długo przed tym, jak

opuściła go żona. Utrzymując, że to jej zbytnia „uczuciowość" była
przyczyną ich rozwodu, starał się racjonalnie wytłumaczyć sobie całą

sytuację i w ten sposób uniknąć zranienia. Po tym, co wycierpiał od

swoich rodziców, zbyt się bał, by ryzykować, że żona go zrani. Nie

chodziło o to, że okazywała „zbyt wiele uczuć", lecz o to, że sam nie
okazywał ich wystarczająco dużo.

Christopher potrafił przedstawić racjonalny dowód na to, w jaki sposób

emocje zniszczyły mu życie. Nie dostrzegał jednak roli, jaką sam odegrał

w tym akcie zniszczenia. Jego postanowie-by unikać okazywania uczuć,

zostało podjęte w oparciu
nie

o emocje - Christopher zdołał jednak przekonać samego siebie, że jest to

racjonalna decyzja. Ponieważ sam wyeliminował uczucia ze swojego życia,

przekonanie o ich niszczycielskim wpływie stało się niestety
samospełniającą się przepowiednią.

Agencje reklamowe, politycy, handlowcy - słowem wszyscy, którzy analizują

sposób podejmowania przez nas decyzji, doskonale wiedzą, że w procesie

tym decydującą rolę odgrywają hasze impulsy, pragnienia i emocje. Często
udajemy, że jesteśmy obiektywni i racjonalni, zupełnie jakbyśmy chcieli w

ten sposób zwiększyć wiarygodność swoich decyzji. Prawda jest jednak

taka, że w pierwszej kolejności słuchamy swojego serca (nawet jeśli

twierdzimy coś innego) i dopiero później dopisujemy ideologię do już
podjętych postanowień.

Ludzie nie są myślącymi zwierzętami - jesteśmy zwierzętami

racjonalizującymi. Jezus sam często szedł za głosem serca, mimo

169
iż jego otoczenie nie widziało w tym żadnego sensu. Wiedział, że

najważniejsze decyzje w życiu podejmujemy w oparciu o uczucia.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Umysł usprawiedliwia decyzje, jakie podejmujemy

w sercu.
Granice logicznego rozumowania

Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie króle-

background image

stwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego.

Lk 18. I

Dianę zadzwoniła do mnie w sprawie terapii małżeńskiej z powc du
nieustannych sprzeczek ze swoim mężem Chuckiem. Podcza^ naszej pierwszej

sesji ogromne wrażenie zrobiła na mnie inteligencja ich obojga. Mogłem

sobie tylko wyobrazić, jak zażarte mogą być ich kłótnie, każde bowiem w

niezwykle elokwentny sposób potrafiło przedstawiać argumenty oraz bronić
swojego zdania. Dianę rozpoczęła swój „akt oskarżenia" słowami:

- Chcę porozmawiać o tym, co stało się we wtorek. Straciłeś nad sobą

panowanie i zacząłeś na mnie krzyczeć.

Chuck na to aż podskoczył:
- Dlaczego nie trzymasz się faktów? Ustaliliśmy, że we wtorek wspólnie

wyliczymy podatki, a ty nie wywiązałaś się z danego przez siebie słowa!

- Ustaliliśmy również, że pomogę ci zorganizować służbowe przyjęcie i

właśnie tym się wtedy zajmowałam - odparła jego zarzuty Dianę.
Często oboje zdawali się mieć rację i gdy jedna ze stron prezentowała

swój logiczny wywód, niejednokrotnie gubiłem się w opisywanych

szczegółach.

Czasami wysoki iloraz inteligencji może być jednocześnie
błogosławieństwem i przekleństwem. Ludzie logicznie rozumujący są

zazwyczaj dobrze zorganizowani i efektywni w działaniach, jednak ta sama

logika może sprawić, że będą analizować swoje

170
związki z mechaniczną precyzją, co może spowodować problemy. Fakt, że

istniały logiczne przyczyny nieporozumień Chucka i Dianę w niczym nie

pomagał ich małżeństwu. Gdyby natomiast jedno okazało drugiemu

współczucie na widok jego zdenerwowania, wszystko mogłoby się zmienić na
lepsze.

Sprawy zaczęły się układać z chwilą, gdy Chuck i Dianę przestali szukać

logicznych przyczyn swego zdenerwowania, a zamiast tego otworzyli się na

dziecięce uczucia bezbronności i podatności na zranienie, które
wywoływały ich gniew.

- Wściekłem się, bo często mam wrażenie, że nie jestem dla ciebie ważny.

We wtorek wydawało mi się, że to, czego chcę, nie ma dla ciebie znaczenia

- wyznał Chuck.

- Wydaje ci się, że nie jesteś dla mnie ważny? - odparła Dianę. - Nigdy
nie przypuszczałam, że możesz się tak czuć. Myślałam, że gniewasz się na

mnie, bo cię zawiodłam. Nic nie jest dla mnie ważniejsze niż ty. Przykro

mi, że tak się wtedy poczułeś.

Chuck i Dianę powoli uczyli się, że rola logicznego myślenia w
rozwiązywaniu problemów jest ograniczona. Aby uzyskać rozwiązanie,

którego tak rozpaczliwie potrzebowali, musieli przyznać, że łatwo jest

ich zranić.

Nasze życie byłoby bardzo trudne bez korzyści płynących z racjonalnego
myślenia. Gdy jednak w grę wchodzą nasze związki z innymi ludźmi,

logiczne rozumowanie tylko w pewnym stopniu może nam pomóc zdobyć to,

czego potrzebujemy.

Mówiąc o królestwie Bożym Jezus nie miał na myśli istniejącego fizycznie
miejsca; mówił o nim jakby był to kierunek wyty-czony przez nasze serce,

coś w co wchodzimy z otwartą duszą, pełni ufności do Boga. Rozum może

zbliżyć nas do Boga, lecz prawdzhvy z Nim kontakt możemy nawiązać jedynie

poprzez wiarę, jaką mamy w sercu. Jezus nauczał, że logiczne rozumowanie
przydaje się w życiu tylko do pewnego stopnia. Prędzej czy później

następuje taki moment, gdy trzeba zaufać i uwierzyć całym sercem, aby móc

iść dalej.

Jezus nigdy nie twierdził, że logiczne myślenie jest czymś złym; odgrywa
ono jednak drugorzędną rolę w procesie leczenia

171

background image

naszego bólu. Aby zgłębić tajemnicę naszych związków, musimy zrezygnować

z logicznego rozumowania, gdy ono nas zawodzi i uwierzyć, że uczucia

jakie nosimy w sercu poprowadzą nas w dobrym kierunku.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Sercem możemy ogarnąć sprawy, których nie ogar-|

niamy umysłem.

Dlaczego robimy to, co robimy

!."?)'? ..'.
Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy za-1

r., i bić nie mogą.

'??'?' " '

Mt IO,28|
sfwoje pierwsze spotkanie ze mną Charles rozpoczął słowami:

- Moja żona uważa, że za dużo pracuję i nie panuję nad sobąJ Często

zdarza się, że mężczyźni zgłaszają się na terapię, ponieś

waż ich żony sądzą, iż jest im to potrzebne. W takich przypadł kach musi
minąć trochę czasu zanim mężczyźni ci uświadomią so-j bie, że terapia

jest im naprawdę potrzebna.

Charles zapewnił mnie, że zdaje sobie sprawę z niedoskonałol ści swego

charakteru, uważał jednak, że wcale nie potrzebuje tej rapii. Twierdził,
że pracuje tak dużo jak jest to potrzebne, b\ opłacić rachunki, a w gniew

wpada jedynie wtedy, gdy zostanie do tego sprowokowany.

- Moje zachowanie jest całkowicie naturalne - przekonywał mnie. - Wie

pan, przetrwają tylko najsilniejsi.
Charles wierzył w prawo naturalnej selekcji, podziwiał agresję, a

biernością gardził. Był święcie przekonany, że zamiłowanie do ciężkiej

pracy wynika z jego charakteru, agresja zaś jest nie zbędna, żeby odnosić

sukcesy. Jeżeli żona nie może tego zrozu mieć, to znaczy, że nie ma
pojęcia o tym, jaki naprawdę jest światj

Podczas naszych kolejnych spotkań zacząłem zauważać, że poi wody, dla

których Charles zachowywał się tak a nie inaczej nil miały nic wspólnego

z jego „charakterem". Chociaż nie lubił roz
172

mawiać o przeszłości, opisał swoje relacje z ojcem jako nieudane. Ojciec

Charlesa surowo egzekwował wydawane przez siebie polecenia i często

stosował wobec syna kary cielesne. Charles nie przypomina sobie, aby

kiedykolwiek usłyszał od niego słowa „Kocham cię".
Charles pracował tak zawzięcie i z taką agresją, ponieważ starał się w

ten sposób coś sobie udowodnić. Próbował pokazać, że nie jest słaby i że

coś w życiu osiągnął, zupełnie jak gdyby chciał stanąć z ojcem twarzą w

twarz i powiedzieć mu: „Popatrz!" Oczywiście Charles nigdy nie przyznałby
się, że ojciec wciąż ma na niego tak olbrzymi wpływ. W końcu jednak

zrozumiał, że samo unikanie wymieniania imienia ojca nie oznacza, że

wyzwolił się spod jego wpływu.

Charles był taki jaki był nie dlatego, że pchał go do tego naturalny
instynkt nakazujący mężczyźnie zajęcie przywódczej pozycji. Kierowała nim

jego niska samoocena, będąca efektem nieudanych relacji z ojcem. Nie

wpadał we wściekłość z powodu zbyt wysokie-go poziomu testosteronu;

wściekał się, ponieważ w dzieciństwie umniejszano jego wartość, on zaś do
tej pory tego nie przebolał.

Wszystko zaczęło się zmieniać z chwilą, gdy Charles uświadomił sobie, że

kierują nim pewne emocje. Nadal pragnął odnosić sukcesy, przestał jednak

postrzegać sukces jako wygraną i skoncentrował się na tym, by dobrze
wykonywać swoją pracę. Charles zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że nie

musi już być agresywny, aby dowieść swojej siły. To, w jaki sposób

pokonuje kolejne szczeble kariery, stało się dla niego równie ważne jak

to, czy w ogóle pnie się w górę. Charles poświęca teraz więcej czasu na
analizę własnych uczuć, zrozumiał bowiem, że odgrywają one -i zawsze

background image

odgrywały - bardzo ważną rolę w jego życiu, motywując go do takich a nie

innych zachowań.

Jezus nauczał, że emocje człowieka są bardziej skomplikowane niż
instynkty, którymi kierują się zwierzęta - na przykład instynkt

nakazujący ptakom odlatywać przed zimą na południe. Ludzie nie dokonują

aktu prokreacji kierując się instynktownym Popędem, lecz się ze sobą

kochają. Nie ewoluujemy dzięki in-
173

stynktowi samozachowawczemu; ludzie na najwyższym szczeblu ewolucji

potrafią oddać swoje życie za przyjaciół. Ludzkie serce to naprawdę

niezwykły mechanizm.
Jezus głosił również, że jako ludzie jesteśmy wyjątkowi nie tylko ze

względu na swoją inteligencję czy posiadanie przeciwstawnych kciuków,

lecz przede wszystkim z powodu umiejętności głębokiego odczuwania różnych

spraw w naszych sercach. Mówił abyśmy „nie bali się tych, którzy zabić
mogą ciało, lecz duszy zabić nie mogą" ponieważ to nie biologia decyduje

o tym kim jesteśmy, lecz właśnie dusza. Serce kieruje postępowaniem

człowieka, ponieważ podstawą wszystkiego co robimy są nasze uczucia.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Uczucia to energia, która ożywia ludzką duszę.
Inteligencja emocjonalna

(...) żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli,

ani swym sercem nie rozumieli.

Mt 13, 15
Laura i James zdecydowali się na rozwód. Niestety, wiele małżeństw osiąga

ten punkt zanim postanawia zgłosić się na terapię małżeńską. Dla obojga z

nich byłby to już drugi rozwód, byli więc przerażeni, znalazłszy się

ponownie na krawędzi rozpadu związku.
Laura i James byli na siebie bardzo źli, każde zaś było głęboko

przekonane, że jego gniew jest uzasadniony. Ona cierpiała z powodu jego

emocjonalnego chłodu, on z powodu jej ciągłej krytyki. Oboje doszli do

wniosku, że pora z tym skończyć. Terapia była ostatnią próbą, jaką
podjęli, żeby ratować swoje małżeństwo.

Po kilku tygodniach spotkań, podczas których pełniłem rolę sędziego,

odgwizdywałem faule i pokazywałem żółte kartki, osiągnęliśmy etap, na

którym Laura i James potrafili wyznać sobie pewną ważną prawdę. Żadne z

nich tak naprawdę nie chciało rozwodu -jedno myślało, że pragnie tego
drugie i nie chciało zostać na lodzie.

Oboje chcieli natomiast, by ich stosunki uległy zmianie. Laura nie

chciała, aby James odszedł, lecz żeby się do niej zbliżył. James nie

chciał żyć bez Laury; chciał by była z nim szczęśliwa. Nie-
174

wiele brakowało, a popełniliby największy błąd swojego życia dlatego, że

podejmując decyzję o rozwodzie, nie wzięli pod uwagę wszystkich

dostępnych faktów. Powinni byli zastanowić się nad tym, co naprawdę do
siebie czują. Tymczasem za bardzo skupili się na własnym bólu i

rozczarowaniu.

Laura i James wciąż mają problemy, lecz ich relacje są teraz nieco

lepsze. Zgodzili się nadal wspólnie pracować nad tym, co im się nie
podoba w ich małżeństwie, z jednym zastrzeżeniem: obiecali, że przestaną

grozić sobie nawzajem rozwodem. Chociaż nie jest to łatwe, Laura i James

potrafią wśród uczuć bólu i gniewu odnaleźć uczucie wzajemnej tęsknoty,

którego potrzebują, aby podejmować słuszne decyzje dotyczące swojego
małżeństwa. Okazało się, że najinteligentniejszą rzeczą jaką mogą zrobić

jest wsłuchanie się we wszystkie swoje uczucia, nawet te głęboko ukryte.

Psycholodzy odkryli, że ludzie odnoszą w życiu sukcesy dzięki właściwemu

wykorzystywaniu swoich emocji oraz intelektu. Daniel Goleman nazwał to
zjawisko „inteligencją emocjonalną"26. Żyjący pełnią życia człowiek w

inteligentny sposób wykorzystuje zarówno emocje, jak i fakty, z jakimi ma

background image

do czynienia. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, nasze uczucia nie tylko nas

nie zwodzą, lecz stanowią cenne źródło informacji niezbędnych dla

prawidłowego rozumienia zdarzeń. Nie korzystając z wiedzy jaką,
dostarczają nam emocje, podejmujemy decyzje na podstawie niepełnych

informacji - co nie jest zbyt mądre.

Gdy Jezus postanowił wybrać spośród swoich uczniów dwunastu najbliższych

sobie przyjaciół, nie brał pod uwagę ich wykształ-cenia ani inteligencji.
Wybrał tych, którzy potrafili Go „swym sercem zrozumieć". Nie próbował

zmieniać świata za pomocą nowej filozofii lub kodeksu nowych, lepszych

zasad religijnych, które można by wyłożyć w sposób naukowy. Wiedział, że

królestwo Boże będzie się rozciągać wszędzie tam, gdzie znajdą się
czujące serca. Jezus doskonale rozumiał potęgę inteligencji emocjonalnej.

MftL DO ZAPAMIĘTANIA: Najlepsze decyzje podejmowane są w oparciu o

wszystkie dostępne informacje - zarówno te pochodzące z głowy, jak i z

serca.
175

Poznać swoją podświadomość

Warn dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo

kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu
zabiorą nawet to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypO' wieściach, że

patrząc nie widzą i słuchając nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia

się na nich przepowied' nia Izajasza: „Słuchać będziecie, a nie

zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie".
Mt 13,11-14

Możemy patrzeć prosto w czyjąś twarz i go nie widzieć, albo słuchać kogoś

i go nie słyszeć. Jezus wiedział, że siły istniejące poza naszą

świadomością wpływają na nasz umysł, uniemożliwiając nam często
dostrzeżenie tego, co mamy tuż przed oczami. Rozumiał ten aspekt

ludzkiego umysłu, który dziś nazywamy podświadomością.

Podświadomość określa sposób, w jaki umysł filtruje nasze myśli. Jest to

rodzaj zabezpieczenia, abyśmy nie myśleli o wszystkim jednocześnie.
Ponieważ nie potrafimy uporać się na raz z nawałem wszystkich naszych

myśli, nie jesteśmy w pełni świadomi wszystkiego, co dzieje się w danym

momencie w naszym umyśle. To że nasz umysł funkcjonuje na płaszczyźnie

podświadomej nie jest problemem; problemy pojawiają się, gdy nie zdajemy

sobie z tego sprawy.
Nasza podświadomość stara się uporać z tym, co jest w naszym życiu

niedokończone. Kłopotliwe lub niezamknięte sprawy z przeszłości często

powracają w podświadomości i żyją w niej do tej pory, dopóki coś się nie

zmieni. Bezwiednie powtarzamy wtedy swoje zachowania z przeszłości w
nadziei, że tym razem nam się uda. Dlatego tak ważną rzeczą jest poznać

swoją podświadomość. Bez tej wiedzy „słuchać będziecie, a nie

zrozumiecie" -podświadomość kryje bowiem wiele ważnych faktów, które

nale-
ży zrozumieć

xi

176

Żyjemy dzięki wierze, nie dzięki wzrokowi
Albowiem według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy.

2 Kor 5, 7

Jezus wiedział, że to, co ludzie myślą, jest niewspółmierne do tego, w co

w głębi serca wierzą. Czasami to, co uważamy za fakty, jest w
rzeczywistości naszym przekonaniem, które podświadomość ukazuje nam jako

niezbitą prawdę.

Josef Breuer był XIX-wiecznym wiedeńskim lekarzem, zafascynowanym

zjawiskiem „histerii rękawiczkowej". Było to uczucie drętwienia dłoni od
nadgarstka aż po palce, jak gdyby pacjent miał na sobie rękawiczkę

powodującą zanik czucia. Breuera ciekawiło szczególnie to, że chociaż -

background image

na ile się orientował w ludzkiej anatomii - zjawisko „histerii

rękawiczkowej" było niemożliwe z neurologicznego punktu widzenia, to

jednak niektórzy pacjenci często zgłaszali mu tę dolegliwość. Byli
przekonani, że ich dłonie są pozbawione czucia, chociaż Breuer wiedział,

iż jest to niemożliwe.

Breuer odkrył w końcu, że zjawisko to występowało u pacjentów, którzy

czuli się winni z powodu tego, co zrobili swoimi „bezwładnymi" dłońmi lub
co chcieli nimi zrobić. Objawy braku czucia ustępowały u nich po rozmowie

na temat tłumionych fantazji lub uczuć seksualnych. W purytańskich

czasach, w jakich żyli, otwarte rozmowy na temat seksu były zakazane i w

związku z tym stosunkowo rzadkie. Breuer nazwał ów sposób leczenia
pacjentów, polegający na uświadamianiu im ich podświadomych myśli i

uczuć, „metodą katartyczną".

Jego praca z pacjentami skomplikowała się, gdy zaczęli oni odczuwać do

niego pociąg seksualny zakorzeniony w ich podświadomych myślach i
uczuciach z przeszłości. Pacjenci owi byli przekonani, że kochają

Breuera. „Transfer" uczuć z podświadomości pacjentów na jego osobę okazał

się dla Breuera zbyt kłopo-tliwry. Przekazał zatem większość badań swemu

młodszemu Współpracownikowi, który czuł się swobodniej, obcując z
ludzkimi przekonaniami i fantazjami. Współpracownik ten nazywał się

Zygmunt Freud. Reszta to już historia.

177

W społeczeństwach, w których wiedza na temat podświadomości jest jako
tako rozwinięta, rzadko mamy do czynienia z objawami w rodzaju „histerii

rękawiczkowej". Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasze przejęzyczenia, sny

i fantazje seksualne mają korzenie w naszej podświadomości, potrafimy

więc w bardziej otwarty sposób analizować ich znaczenie. Ponieważ łatwiej
przy-1 chodzi nam uświadamianie sobie naszych podświadomych przekonań,

nie mają one nad nami takiej władzy jak dawniej. Rzeczy, których

prawdziwości byliśmy pewni, łatwo mogą stać się rzeczą- j mi, które

jedynie wydawały nam się prawdziwe.
Mówiąc „według wiary postępujemy", Jezus chciał wyjawić! nam duchową

prawdę dotyczącą wiary w Boga. Jednocześnie, być może, chciał podkreślić

psychologiczną prawdę dotyczącą! ludzkiego życia. Ludzie, którzy kurczowo

trzymają się swoich po-1 glądów, w obliczu faktów nie zmienią zdania,

ponieważ doszli do I niego „według wiary, a nie dzięki widzeniu". Jeśli
jednak uświa-1 domią sobie swoje podświadome przekonania, ich

doświadczenia! ulegają zmianie. W chwili, w której zdajemy sobie sprawę z

tego, j że to, co uważaliśmy za fakt, jest jedynie kwestią naszego

przeko-j nania, otwierają się przed nami możliwości zmian. Fakty nie ule-
j gają zmianie, poglądy - owszem.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Widzimy to, co chcemy zobaczyć.

Jesteśmy niewolnikami swoich przyzwyczajeń

(...) trzymacie się ludzkiej tradycji.
Mk7,1

Miguel zgodził się przyjść na terapię małżeńską po latach próśb! ze

strony swojej żony Adrienne. Uważała, że jest zbyt wymagają-f cy i

krytyczny. Miguel nie uważał, aby była im potrzebna czyja-kolwiek pomoc,
jednak w końcu zgodził się ustąpić. Oboje uważali swój związek za

„tradycyjny" ponieważ Miguel utrzymywaij rodzinę, a Adrienne prowadziła

dom i wychowywała dzieci. Ta

178
układ jej odpowiadał, z czasem jednak zaczął ją drażnić apodyktyczny

stosunek Miguela do dzieci i do niej samej. Miguel był przekonany, że

powinni żyć według zasad jakie wyniósł ze swojego rodzinnego domu, lecz

Adrienne odbierała jego zachowanie jako apodyktyczne i poniżające dla
innych.

background image

- Moi rodzice żyli ze sobą przez pięćdziesiąt lat, dłużej niż większość

znanych mi małżeństw - bronił się Miguel. - Dlaczego nie mielibyśmy brać

z nich przykładu?
- Zapominasz, jak to było, gdy z nimi mieszkałeś, Miguel - odpowiadała

Adrienne. - Twoja rodzina wcale nie była taka idealna.

Po kilku spotkaniach Miguel przyznał, że mimo iż szanował swego ojca,

szacunek ten przyszedł po kilku latach buntowania się przeciw jego
dominującej pozycji w rodzinie.

- To prawda, że był dla mnie suro^ Ale tylko dzięki temu czegoś się

nauczyłem - stwierdził.

Ojciec Miguela wierzył w skuteczność kar cielesnych i często bił go
pasem. Te bolesne doświadczenia wycisnęły w podświadomości Miguela

fatalne piętno: uwierzył, że aby być szanowanym przez swoich bliskich,

mężczyzna musi wzbudzać w nich strach.

Miguel podświadomie starał się postępować tak, jak jego apodyktyczny
ojciec, zapominając, jak bardzo sam nienawidził takiego postępowania. Nie

zdając sobie z tego sprawy obawiał się, że gdy przestanie dominować w

rodzinie, straci szacunek żony i dzieci. W jego podświadomości szacunek i

strach zlały się w jedno. Miguel uwierzył, że jeśli nie będzie sprawował
władzy nad swymi najbliższymi, zawiedzie jako mąż i ojciec.

Niedawno Miguel zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że tradycja, której

starał się być wierny, ma związek z jego podświadomymi przekonaniami na

swój temat. Teraz rozumie już, w jak niewygodnej sytuacji stawiał
Adrienne: musiała się godzić z tym, że Miguel najlepiej wie, jak powinna

funkcjonować ich rodzina i że jej zdanie nie ma większego znaczenia. To

było przyczyną ich małżeńskich problemów. Obecnie Miguel nie opiera już

swego autorytetu męża i ojca na strachu, Adrienne zaś powoli zaczyna
czuć, że jej zdanie również się liczy. Miguel musiał zrozumieć, że

179

podświadome postępowanie w zgodzie z tradycją może być niebezpieczne.

Pomogło mu w tym uświadomienie sobie, że był więźniem swoich
podświadomych przekonań.

Człowiek jest niewolnikiem swoich przyzwyczajeń. Rutyna codziennych

czynności daje nam poczucie bezpieczeństwa, a tradycja umacnia naszą

tożsamość. Niektóre przyzwyczajenia są dobre -Jezus zalecał postępowanie

zgodne z tradycją, gdy służy ono poprawie naszych relacji z Bogiem i
bliźnimi. Wiedział, że czasami potrzebujemy czegoś namacalnego, aby

poczuć, że nasza miłość jest prawdziwa.

Problemy pojawiają się wówczas, gdy podświadomie zaczynamy postępować

zgodnie z naszymi przyzwyczajeniami. Zaczynamy wówczas powielać wzorce z
przeszłości, często nie wiedząc dlaczego. Jezus nie chciał abyśmy

postępowali zgodnie z przy-zwyczajeniami czy tradycją, nie będąc

świadomymi, dlaczego to robimy. Wierność tradycji może być dobrą rzeczą,

lecz podświadome podążanie za nią dobre nie jest.
Jezus ostrzega nas, byśmy nie trzymali się kurczowo tradycji -nie

dlatego, że jest w niej coś złego, lecz ponieważ bardzo często robimy to

podświadomie. Nie chodzi o to, czy przestrzegamy rodzinnej tradycji, lecz

o to, dlaczego jej przestrzegamy. Jeśli wzbogaca ona nasze życie
rodzinne, wówczas jest czymś dobrym. Jeśli tak nie jest, wtedy powinniśmy

posłuchać ostrzeżenia Jezusa.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA•. Przyzwyczajenia wynikające ze strachu profanują

tradycję wynikającą z szacunku.
Nie bądź tak pewny siebie

(...) ponieważ mówicie: „Widzimy", grzech wasz trwa.

nadal.

„,
J9.4I

background image

Podświadome przekonania odbieramy jako niezbite fakty. Znaczy to, że nie

myślimy, iż coś podświadomie wiemy, lecz jesteśmy pewni, że jest to

prawda. Gdy naszym życiem kierują nieuświadomione myśli i emocje, wydaje
się nam, że wiemy, co robimy>

180

w rzeczywistości jednak nie jesteśmy do końca świadomi przyczyn naszego

postępowania. Jezus nie wymagał od ludzi, żeby zawsze byli pewni siebie i
swoich czynów; prosił jedynie, aby zastanawiali się nad sobą.

Tommy'ego poznałem w ośrodku wychowawczym dla chłopców, znajdował się

bowiem pod opieką państwa. Chociaż miał zaledwie siedemnaście lat jego

poglądy na życie były jasno sprecyzowane. Nikomu nie ufał i niczego od
nikogo nie oczekiwał. Kradł, jeśli wiedział, że ujdzie mu to na sucho,

kłamał w żywe oczy, a przyłapany na gorącym uczynku nie okazywał nawet

cienia skruchy. Tommy uważał się za prawdziwego spryciarza i był głęboko

przekonany, że wszyscy inni to głupcy.
W żaden sposób nie można go było przekonać, że nie ma racji. Jako dziecko

został odebrany matce, nigdy też nie poznał swojego ojca. We wczesnym

dzieciństwie Tommy przerzucany był z jednej rodziny zastępczej do

drugiej. Brakowało mu poczucia stabilizacji, wskutek czego nabrał
przekonania, że w życiu nic nie jest pewne i nikomu nie można ufać. „Bez

względu na to co ludzie mówią, zawsze dbają przede wszystkim o siebie -

mawiał Tommy. - Wszyscy są nic niewarci". To było jego motto.

Trudno było pomóc takiemu chłopakowi jak Tommy. Nie był zainteresowany
otrzymaniem pomocy. Przeciwnie - był całkowicie przekonany, że nie myli

się w swojej ocenie innych ludzi i nie interesowały go odmienne opinie na

ten temat. Ufać komuś znaczyło tyle samo, co być frajerem. Bezkarne

wykorzystywanie innych ludzi dowodziło jedynie tego, że był od nich
mądrzejszy.

Tommy nie zdawał sobie sprawy z jednej rzeczy: że jego życiem kierują

podświadome przekonania. Podświadomie sam uważał się za bezwartościowego

i właśnie to sprawiało, że zachowywał się tak gwałtownie i agresywnie.
Nikt nigdy nie dbał o niego tak jak tego potrzebował, w podświadomości

Tommy'ego utrwaliło się więc przekonanie, że nie zasługuje na to, by o

niego dbano. Ze względu na podświadomy charakter tego przekonania ?fommy

odbierał je jako niezbity fakt. Gdy jesteśmy przekonani, Ze Jesteśmy

bezwartościowi, nie mamy wówczas nic do stracenia.
Tommy uważał, że nic nie jest w stanie mu pomóc, chciał więc trzymać

wszystkich na dystans, żeby nie dostrzegli tego, co dla niego było tak

oczywiste.

Osoby, które podświadomie nisko się cenią, nie widzą niestety, że ich
przekonanie jest jedynie wytworem ich umysłu. Uważają, że przekonanie to

odzwierciedla rzeczywistość. W przypadku Tommy'ego i przypadkach jemu

podobnych skutki takiego myślenia mogą być fatalne. Zachowując się w

sposób autodestruk-cyjny Tommy przez całe swoje życie zmierzał donikąd.
Zaczęło się to zmieniać dopiero w momencie, gdy uświadomił sobie, że

przyczyną jego zachowania wcale nie było przekonanie, iż wszyscy poza nim

są bezwartościowi. W rzeczywistości Tommy zmagał się z podświadomą

pewnością, że sam jest niewiele wart. Ciekawe, że gdy podczas terapii
zdał sobie sprawę ze swojej niskiej samooceny, nie był już tak bardzo

skory do oceniania innych.

Ludzie pokroju Tommy'ego postępują w taki sposób, jakby by-1 li

całkowicie pewni swoich racji. Jezus często nawoływał, by porzucić
sztywne ramy myślenia i otworzyć się na innych. Wiedział,! że ci, którzy

zbyt kurczowo trzymają się swych przekonań, często I czują się winni na

myśl, że umyka im coś bardzo ważnego. Najczę-S ściej brakuje im prawdy na

temat drugiego człowieka, ale czasami! również prawdy o sobie samych.
Ludzie ci „trwają w grzechu",| chociaż sami są całkowicie przekonani, że

wiedzą co robią.

background image

MYŚL DO ZAPAMIĘTAN1A: Jeśli jesteś całkowicie pewien, że masz rację,

pomyślj raz jeszcze.

Przecież zawsze robiliśmy to w ten sposób!
Dlaczego i wy przekraczacie przykazanie Boże z po

wodu waszej tradycji?

Mi 15. 3

Ojciec Dirka był odnoszącym sukcesy, ciężko pracującym budowniczym, który
zawsze dawał z siebie wszystko i tego samego wymagał od syna. Dirk

podziwiał go, tak jak ojciec grał więc w szkole średniej w futbol, ożenił

się z kobietą bardzo podobną do swojej matki

182
i jak ojciec zatrudnił się w branży budowlanej. Ojciec zawsze był dla

niego bardzo surowy, groził nawet, że „skręci mu kark", jeśli nie będzie

mu posłuszny. Dirk starał się więc za wszelką cenę unikać sytuacji, w

których ojciec mógłby być z niego niezadowolony.
W życiu Dirka dużą rolę odgrywała siła fizyczna. Ćwiczył na siłowni, aby

wzmocnić swoją muskulaturę i czasami wdawał się w bójki z innymi

mężczyznami w lokalnym barze. Dirk wiedział, że jego ojciec nie znosi

wszelkiej słabości, nauczył się więc przed nikim ani przed niczym nie
ustępować.

Pewnego dnia Dirk wybrał się z rodziną na festyn. Próbował akurat

szczęścia na strzelnicy, gdy spostrzegł kątem oka, że jakiś człowiek mu

się przygląda. Dirk znieruchomiał, po czym gwałtownie odwrócił się w jego
stronę gotowy do konfrontacji. Dokładnie w tym samym momencie mężczyzna

obrócił się w stronę Dirka. Dirk przeraził się jego potężnych ramion i

twardego, agresywnego spojrzenia. Zrobił krok w tył, po czym zdał sobie

sprawę, że spogląda w lustro stojące tuż obok strzelnicy. Dirk
przestraszył się samego siebie.

Tego dnia dowiedział się czegoś na swój temat. Zrozumiał, że zachowując

się w sposób mający na celu zastraszenie innych, stara się ukryć swoje

własne lęki związane z tym, że nie sprosta oczekiwaniom ojca. Żył tak,
jak nauczył go ojciec - nie dlatego, że sprawiało mu to satysfakcję, lecz

ponieważ było to coś, co dobrze znał.

Ludzie często wybierają to, co dobrze mają, nawet jeśli nie jest to dla

nich dobre. Zdarza się, że z nieuświadomionych do końca przyczyn trzymają

się kurczowo starych przyzwyczajeń, co uniemożliwia im poprawę swojej
sytuacji. Jezus nalegał byśmy dobrze przyjrzeli się naszym zwyczajom i

zadali sobie pytanie: czy naprawdę chcemy dalej tak żyć?

Jezus powiedział: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie

miłowali" (J 13, 34). Bóg nakazuje nam miłować bliźniego swego,
podświadomość zaś nakazuje nam podążać drogą, którą dobrze znamy. Czasami

trudno jest pogodzić te dwie rzeczy. Aby przekonać się, czy nasze

przyzwyczajenia są dobre, po-

183
winniśmy zastanowić się, czy dzięki nim możemy bardziej kochać Boga i

innych ludzi. Jeśli nie, to znaczy, że musimy poszukać w naszej

podświadomości przyczyn, które czynią z nas niewolników naszych

przyzwyczajeń.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Wybieraj miłość, a nie wygodę dobrze znanego

szlaku. Lekarstwo pochodzi z wnętrza

Oczyść wpierw wnętrze kubka., żeby i zewnętrzna Je

go strona staŁa się czysta.
Mt 23, 26

Marty cierpi na nagłe ataki paniki. Podczas szczególnie ciężkich ataków

myśli, że to zawał i że za chwilę umrze. Jej serce bije jak oszalałe,

Marty nie może swobodnie oddychać, poci się, miękną jej kolana i wydaje
jej się, że mdleje.

background image

Marty stara się panować nad tymi atakami, niestety bezskutecznie. Często

w drodze do mojego gabinetu obiecuje sobie, że tym razem jej się to nie

zdarzy. Prędzej czy później jednak trafia na czerwone światło na
skrzyżowaniu, skręca w ślepy zaułek albo inny kierowca wymusza na niej

pierwszeństwo. Każda z tych rzeczy wywołuje u Marty niepokój - i tu

zwykle zaczynają się kłopoty. Gdy tylko Marty poczuje cień niepokoju,

stara się go stłumić, co tylko wprawia ją w jeszcze większy niepokój.
Zaczyna się wtedy obawiać ataku paniki i oczywiście ogarnia ją coraz

silniejszy strach. Na tym etapie jej próby opanowania lęku zwykle kończą

się przeciążeniem systemu, czyli atakiem paniki. Starając się nad nim

zapanować, Marty sama go wywołuje.
Kłopot Marty polegał na tym, że starała się rozwiązać swój problem „od

zewnątrz". Innymi skwy, skupiała się na swoim zachowaniu, nie zaś na

własnych odczuciach. Starając się kontrolować swoje zachowanie (swój

niepokój) potwierdzała jedynie swoje wewnętrzne przekonanie (niepokój
jest niebezpieczny). Pomoc nadeszła w chwili, gdy Marty zdała sobie

sprawę z tego, że lekarstwo na jej strach pochodzi „ze środka". Pierwszym

krokiem było uświadomienie sobie, że podświadomie wierzyła, iż wszelki

niepo-
184

kój jest niebezpieczny i wywołuje ataki paniki. Gdy ta kwestia została

wyjaśniona, Marty dopuściła do siebie nową możliwość: może jest to tylko

jej przekonanie, które wcale nie musi być prawdziwe? Kiedy znowu
wydarzyło się coś, co wywołało u niej niepokój, nie odczuwała już tak

silnej potrzeby zapanowania nad swoim strachem. Zrozumiała, że może

odczuwać lęk jak wszyscy inni. Nauczyła się, że niepokój mija, gdy nie

stara się go kontrolować.
W najgłębszym wymiarze życiem każdego z nas kierują mechanizmy naszej

podświadomości. Sterują naszym zachowaniem w sposób automatyczny, tak, że

nawet się nad nimi nie zastanawiamy. Gdy nasze podświadome przekonania w

negatywny sposób dotyczą nas samych lub budzą w nas poczucie winy,
wówczas nasze zachowanie nabiera cech autodestrukcyjnych. Uświadomienie

sobie tych podświadomych przekonań to jedyna droga by skutecznie i w

trwały sposób zmienić swoje zachowanie.

Jezus wiedział, że jedynym sposobem, by ludzie trwale zmienili się „na

zewnątrz" jest zmiana tego, w co wierzą „wewnątrz". Dopóki nie poznamy
najgłębszych zakamarków naszej duszy, będziemy żyć obciążeni bagażem

przeszłości. Dopóki nie uda nam się zrozumieć motywów kierujących nami z

wewnątrz, dopóty nie uda nam się wytrwać w podjętym postanowieniu zmiany

zachowania ani nawet zachować zewnętrznych pozorów. Dlatego właśnie Jezus
kazał nam najpierw oczyścić wnętrze kubka.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Trwała zmiana pochodzi z wnętrza.

'?"

?? To, o czym nie wiesz, może cię zranić
v

Każde królestwo od wewnątrz skłócone, pustoszeje. I nie ostoi się żadne

miasto ani dom, wewnętrznie

skłócone. ",<. .
MtI2,25

Darlene rozpoczęła terapię, ponieważ chciała popracować nad swoimi

związkami z mężczyznami. Marzyła, aby spotkać „tego jedynego", z którym

mogłaby związać się na stałe i w przyszłości mieć dzieci, lecz mimo iż
miała już trzydzieści kilka lat, nie związała się dotąd z żadnym

mężczyzną.

185

- Moim największym problemem - zwierzyła mi się - jest to, że nie uważam
się za atrakcyjną kobietę.

background image

Wyznanie Darlene zdumiało mnie, ponieważ uważałem, że jest atrakcyjna i

że przykłada dużą wagę do swojego wyglądu i zachowania. Ona jednak

kontynuowała, zwierzając mi się ze swojego skrępowania, jakie odczuwała
zawsze w towarzystwie mężczyzn i lęku na myśl, że mogłaby z którymś z

nich związać się bliżej.

- Wiem, że nie jestem głupia i że można ze mną porozmawiać na ciekawe

tematy. Nie mogę jednak przestać myśleć, że każdy mężczyzna, który mi się
spodoba, uzna mnie za fizycznie odpy-j chającą. Jestem pewna, że

znaleźliby się tacy, którzy chcieliby pójść ze mną do łóżka, ale nie

wierzę, aby ktoś, kto mi się podo-j ba, mógł naprawdę coś do mnie czuć.

Ojciec Darlene łatwo wpadał w gniew i bardzo uprzykrzał je życie, gdy
dorastała. Nigdy nie wiedziała, co może ją czekać pc powrocie do domu ze

szkoły, mogła się tylko domyślać, że ojcied znowu ją poniży. Gdy popił,

zaczynał się głośno i agresywnie za| chowywać w stosunku do Darlene i jej

matki; dziewczynka mai rzyla wtedy, by stać się niewidzialną. Gdyby
mogła, zamieniłaby) się na życie z każdym, kto tylko miałby na to ochotę.

Niestety, matka Darlene w niewielkim stopniu jej pomagałal Była bierna i

nie potrafiła poskromić męża ani ochronić córki przed jego wybuchami.

Pozostawiona sama sobie Darlene wahaj ła się między nadzieją, że pewnego
dnia ojciec zauważy jak dc brym jest dzieckiem i przestanie się nad nią

znęcać, a pragnie! niem by padł trupem na miejscu. Ani jedno, ani drugie

nie napal wało jej dumą z samej siebie. W końcu doszła do wniosku, że

^ ma w niej nic na tyle wartościowego, by mogło skłonić ojca d(j zmiany
zachowania; to wewnętrzne przekonanie w połączeniij z wyrzutami sumienia,

jakie odczuwała, życząc mu śmierci, spraj wiło, że Darlene zaczęła czuć

się brzydką osobą.

Darlene była uwikłana w konflikt pomiędzy podświadomym' przekonaniami na
swój temat, a w pełni uświadomionym codziennym życiem. Podświadomie

uważała się za osobę nieatrakcyjną i niewiele wartą, choć wiedziała, że

jej życie nie jest już takie jak

186
dawniej. Dopiero gdy sobie uświadomiła swoje podświadome przekonanie o

własnej brzydocie, będące skutkiem upokarzania jej przez ojca, Darlene

dostrzegła toczącą się w niej walkę świadomości z podświadomością. Wciąż

miała ojcu za złe to, jak ją traktował, gdy była dzieckiem, zaczęła

jednak rozumieć, że nie musi się z tego powodu uważać za nieatrakcyjną
kobietę.

Każdy z nas nieustannie przenosi swoje podświadome przekonania wynikające

z wcześniejszych doświadczeń na otaczającą nas rzeczywistość, patrząc na

teraźniejszość poprzez pryzmat swojej przeszłości. Zazwyczaj nie zdajemy
sobie z tego sprawy, ponieważ robimy to całkowicie automatycznie. Jedynym

sposobem otwarcia się na naprawdę nowe doświadczenia jest uświadomienie

sobie, w jaki sposób te stare przekonania wpływają na nasze obecne życie.

Czasami może to być przyczyną wewnętrznego konfliktu. Nasza rzeczywistość
mówi nam co innego niż nasza podświadomość. Niestety, ta ostatnia zwykle

wygrywa. Jest to powodem wielu problemów które mogą mieć wyniszczające

konsekwencje dla psychiki człowieka. Fakt, że nie jesteśmy czegoś

świadomi nie znaczy, że to coś nie może nas zranić.
Jezus wzywa nas do większej samoświadomości. Głosił, że świadomość jest

tajemnicą ratującą „dom w sobie rozdwojony" przed upadkiem. Gdy

podświadomie wierzymy w coś, co stoi w sprzeczności z naszą świadomością,

zaczynamy walczyć ze sobą i stajemy się „w sobie rozdwojeni." To o czym
nie wiemy może nas zranić, zwłaszcza jeśli ma swe korzenie w

podświadomości. Jezus pragnął byśmy uwolnili się od wszystkiego, co

uniemożliwia nam bycie w pełni świadomym.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie wygrasz z samym sobą.
Pamięć to nie to samo co rzeczywistość

Pójdźcie za Mną.

background image

Mi 4, 19

Eunice i Joe zgłosili się na terapię po czterdziestu pięciu latach

małżeństwa. Ich dzieci były już dorosłe, Joe zaś niedawno prze-
187

szedł na emeryturę. Mieli teraz dużo czasu dla siebie i jak to się często

zdarza w takich sytuacjach potrzebowali kogoś, kto pomógłby im rozpocząć

nowy etap w ich życiu.
Jeden z problemów, jakie napotkałem w terapii Eunice i Joego polegał na

tym, że od lat kłócili się ze sobą o te same sprawy. Potrafili ni z tego,

ni z owego zacząć się zawzięcie spierać o coś, co wydarzyło się wieki

temu.
- To się zdarzyło w niebieskim chevrolecie, kiedy mieszkaliśmy w Kansas

City - zaczynał Joe.

- Nieprawda! Jechaliśmy wtedy zielonym fordem i ciągle jeszcze

mieszkaliśmy w Chicago - zaprzeczała Eunice. I tak w kółko...
Oboje kierowali się założeniem, że przyznanie racji przez drugą stronę

położyłoby kres kłótni.

- Powiedziałem, że będę w domu piętnaście po ósmej - krzyczał Joe.

-Wyraźnie powiedziałeś, że będziesz o siódmej! - odpowiadała Eunice w tym
samym tonie.

W końcu Eunice i Joe zrozumieli, że precyzyjne rekonstruowanie przeszłych

wydarzeń nie pomoże im zakończyć sporu. Zresztą po tylu latach

odtworzenie faktów było praktycznie niemożliwe. Ich kłótnie stawały się
coraz rzadsze w miarę jak uświadamiali sobie, że dokładne szczegóły

wydarzeń są mniej ważne niż znaczenie, jakie każde z nich im przypisuje.

Gdy Joe po raz kolejny się spóźnił, Eunice zdobyła się na to, by

powiedzieć:
- Bałam się, że coś ci się stało. Nie chciałabym jeszcze zostać wdową.

Na co Joe odpowiedział:

- Nie miałem pojęcia, że tak się tym zdenerwujesz. Myślałem, że

denerwujesz się, bo znowu o czymś zapomniałem. Nie chcę, żebyś martwiła
się czekając, aż wrócę.

Ustalanie, które z nich ma lepszą pamięć, przestało być tak bardzo

istotne. Gdy Eunice i Joe zrozumieli, że pamięć to nie to samo co

rzeczywistość, zaczęli uważniej słuchać siebie nawzajem, co okazało się

bardzo pomocne dla ich związku.
188

W przeciwieństwie do większości przywódców religijnych, którzy zaistnieli

w historii świata, Jezus nigdy niczego nie napisał, a ustanawianie zasad

religijnych, według których powinno się żyć, nigdy nie było jego głównym
celem. Jezus zdawał się doskonale rozumieć zasadę, którą znają

współcześni psycholodzy: cokolwiek by powiedział, ludzie zapamiętają to

poprzez pryzmat swoich podświadomych przekonań. Uważał, że prawda nie

jest czymś, co można zapamiętać czy przeanalizować intelektualnie. Dla
niego było to coś, co każdego dnia trzeba odkrywać na nowo.

Jezus wiedział, że starając się, by ludzie zapamiętali jego słowa nie

zmieni tak naprawdę ich życia. Nauczał, że trzeba żyć Jego słowami.

Dlatego właśnie powiedział: „Pójdźcie za mną", a nie „Pójdźcie za moją
duchową nauką". Psycholodzy wiedzą, że niemożliwością jest zmuszenie

człowieka, by zapamiętał coś w bardzo szczegółowy sposób. Jeden z moich

przyjaciół, będący ekspertem w branży marketingowej, lubi mawiać:

„Postrzeganie jest tym samym, co rzeczywistość". Nie jest to twierdzenie
filozoficzne, lecz praktyczne. Ludzie zapamiętują wszystko poprzez

pryzmat własnych doświadczeń. Chcąc zatem mieć udane związki, musimy

bardziej polegać na ludziach niż na swojej pamięci.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie myl pamięci z rzeczywistością.
i i y-

Leczenie nienawiści ;

background image

Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie

dostrzegasz belki we własnym oku?

Mt7,3
U innych nienawidzimy tego, czego nie znosimy u siebie. Jedno z

najczęściej zadawanych mi pytań brzmi: „Skąd mogę wiedzieć, że w mojej

podświadomości istnieje coś, co wyrządza mi krzywdę?". Odpowiadając na

nie, proszę moich pacjentów, żeby zastanowili się, czego nie lubią u
innych. Następnie proszę ich o sporządzenie listy pięciu cech, których

najbardziej nienawidzą. Najczęściej okazuje się, że owe pięć cech należy

do sfery, którą psycholodzy ze szkoły Junga nazywają „mroczną stroną"

podświadomości.
189

Bili tak zawzięcie nienawidzi wszelkich przejawów niemoral-ności w

przemyśle filmowym, że nikt nie waży się rozpocząć z nim rozmowy na ten

temat. I tak wszystkim znane jest jego stanowisko. Zdaniem Billa,
czystość duszy i ciała jest w naszych czasach dowodem głębokiej

duchowości, zaś Hollywood, które nie przyjmuje tego do wiadomości, stacza

się w otchłań zła. Aktorów, którzy grają w filmach zawierających

prowokujące sceny erotyczne, Bili nazywa „niemoralnymi" i
„zdegenerowanymi". Uważa, że nie mają za grosz charakteru, ponieważ godzą

się na filmowanie ich w otoczeniu osób niekompletnie ubranych.

Jego trzynastoletnia córka Susan boi się przyznać, że chciałaby pójść do

kina, ponieważ nie chce skupić na sobie jego gniewu. Jak większość
dzieciaków w jej wieku, Susan ma swoich ulubionych aktorów i nie uważa,

by wszystkie filmy były tak niemoralne jak twierdzi jej ojciec.

Bili uważa, że ludzie, którzy kręcą filmy zawierające sceny erotyczne,

chcą zyskać nad nami kontrolę poprzez nasze fantazje i że każdy, kto
płaci za to, by taki film obejrzeć, ulega swoim grzesznym pragnieniom.

Susan chciałaby żyć normalnie, tak jak jej znajomi. Nie chce mieć

wyrzutów sumienia z powodu swoich uczuć erotycznych i chęci chodzenia do

kina. Bili nie zauważa jednak jednej rzeczy: nie ogranicza swego
potępienia dla seksu w filmach jedynie do niedwuznacznych scen

erotycznych, lecz kieruje je także przeciwko ludziom pracującym w branży

filmowej. Właśnie dlatego Susan boi się mu powiedzieć o swoich uczuciach;

obawia się, że ojciec ją również potępi. W wieku, w którym najbardziej

potrzebuje kontaktu z ojcem, Susan zaczyna się od niego coraz bardziej
oddalać. Chciałaby porozmawiać z Billem na tematy dotyczące seksu, ale po

prostu nie śmie tego zrobić.

Bili nie dostrzega, że jego nienawiść do aktorów, którzy - jak mu się

wydaje - starają się kontrolować innych, wykorzystując ich erotyczne
pragnienia, jest tak naprawdę sposobem kontrolowania samego siebie. Od

lat Bili zmaga się regularnie ze swymi fantazjami seksualnymi i

nienawidzi samego siebie za to, że im ulega. W miarę upływu czasu doszedł

do wniosku, że jedynym
190

sposobem kontrolowania pociągu do pornografii jest potępienie uczuć,

jakie ona w nim wzbudza. W głębi ducha Bili jest do tego stopnia

kontrolowany przez swoje popędy, że na zewnątrz rozpaczliwie stara się
kontrolować wszystkich innych. Jego stosunek do własnych uczuć

seksualnych ma dwie olbrzymie wady: po pierwsze, jest nieskuteczny; po

drugie zaś buduje coraz grubszy mur pomiędzy nim a córką. Bili musi

przestać się tak bardzo koncentrować na potępianiu erotyki w kinie i
zamiast tego skupić się na pełnym potępienia stosunku do samego siebie i

swoich fantazji seksualnych.

Jezus dobrze wiedział, że zamiast szukać wad u innych powinniśmy się

zastanowić, czy sami ich nie mamy. Potępianie kogoś za cechę, której nie
akceptujemy u samych siebie przypomina znajdowanie w czyimś oku „drzazgi"

na którą nic nie możemy poradzić, a nie dostrzeganie we własnym „belki"

background image

która wymaga natychmiastowego usunięcia. Czasami leczenie nienawiści do

innych powinniśmy rozpoczynać od uczciwej analizy tego, co kryje się w

naszej podświadomości.
MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Nienawiść, jaką czujemy do innych ludzi, często bywa

symptomem ran, jakie nosimy w sercu.

Historia się powtarza, chyba że...

,..:.,,, Jak może ktoś wejść do domu mocarza
i sprzęt mu za'

grabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże? ??':t

Mtl2,29

Gdy po raz pierwszy rozpocząłem terapię, wiedziałem, że moim największym
problemem jest konflikt z ojcem. Wciąż się kłóciliśmy, ja zaś miałem do

niego żal za to, jak mnie traktował, gdy dorastałem. Jako dorosły

człowiek praktycznie przestałem się z nim kontaktować, a podczas świąt

starałem się jak najbardziej skracać swoje wizyty w domu, aby uniknąć
kolejnej, bezsensownej kłótni z ojcem.

191

Pamiętam, jak podczas jednej z sesji próbowałem wytłumaczyć mojemu

terapeucie, jak nieszczęśliwe miałem dzieciństwo.
- To był syndrom „kopania psa" - wyjaśniłem mu. - Po ciężkim dniu w pracy

ojciec wyżywał się na nas. Ponieważ w naszej rodzinie byłem najbardziej

wygadany, wystarczyło kilka minut, żeby zaczął na mnie wrzeszczeć z

jakiegoś powodu.
Aby lepiej mu to zobrazować opowiedziałem, jak w wieku osiemnastu lat

ukradkiem zmierzyłem czas jednej z tyrad mojego ojca.

- Tego dnia wiedziałem, że czeka mnie długie kazanie, na samym początku

spojrzałem więc na zegarek. Dwie i pół godziny później ojciec nadal darł
się na mnie, podczas gdy ja nie powiedziałem jeszcze ani jednego słowa.

Uwierzy pan? Dwie godziny wrzasku bez najmniejszej prowokacji z mojej

strony!

Nigdy nie zapomnę słów mojego terapeuty. Powiedział:
- Pański ojciec musiał pana bardzo kochać.

- Co takiego? - zapytałem, niemal tracąc dech.

- Ależ to prawda - odparł. - Z jakiego innego powodu wkładałby tyle

wysiłku w strofowanie pana? Mógł po prostu wyrzu-cić pana z domu, był pan

już wystarczająco dorosły. Moim zdaniem ojciec nie walczył z panem, on
walczył o pana - tak jak potrafił.

Nigdy o tym w ten sposób nie myślałem. Miałem wrażenie, jak gdyby mój

terapeuta wdarł się do najciemniejszego zakamarka mojej psychiki i

powalił na ziemię potwora, z którym sam nie mogłem dać sobie rady. Do tej
pory jednoznacznie postrzegałem zachowanie ojca zakładając, iż czuł do

mnie odrazę. Być może jednak strofował mnie, pragnąc, by moje życie było

lepsze. Na swój własny sposób starał się zwrócić moją uwagę na to, co

uważał za istotne.
Podczas każdego kolejnego spotykania z ojcem historia się powtarzała,

ponieważ za każdym razem w ten sam sposób interpretowałem jego gniew.

Dzięki mojemu terapeucie otworzyła się przede mną możliwość przerwania

tego błędnego koła. Gdy ponownie stanąłem z ojcem twarzą w twarz,
poczułem pokusę, by

192

jak zwykle wdać się z nim w kłótnię, coś się jednak zmieniło. Ponieważ

wiedziałem już, że podświadomie interpretuję jego gniew jako formę
odrzucenia mnie, dotarło do mnie, że mogę zmienić swoją interpretację.

Nasze stosunki nie poprawiły się nagle, jak za dotknięciem magicznej

różdżki, ale nie były też takie same jak dawniej.

Jezus nauczał, że historia nie musi się powtarzać - jest to jednak
nieuniknione bez pomocy z zewnątrz. Ponieważ postrzegamy rzeczywistość z

własnej perspektywy, musimy poznać punkt widzenia drugiego człowieka,

background image

żeby naprawdę zrozumieć samych siebie. Dopiero potem możemy rozpocząć

nowe, odmienione życie, z większą świadomością wpływu podświadomych

mechanizmów na nasz umysł.
Owocem duchowej misji Jezusa były niezliczone korzyści dla psychiki tych

wszystkich, którzy się z nim stykali. Dziś taki zbawienny kontakt nosi

miano psychoterapii. Jezus był urodzonym psychologiem. Wiedział, że tylko

dzięki pomocy drugiego człowieka możemy poznać swoją podświadomość.
Czasami „mocarzem" którego możemy związać jedynie z czyjąś pomocą jest

nasza własna podświadomość.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Historia nie zmienia się; zmienia się punkt

widzenia.

Poznać duchową pełnię ^'

Opowiedział też niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a
innymi gardzili, tę przypowieść: „Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby

się modlić, jeden faryzeusz, a c/rugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w

duszy się modlił: «Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie:

zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję
post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam». A

celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił

się w piersi, mówiąc: «Boźe, miej litość dla mnie grzesznikal». Powiadam

wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto
się wywyższa, będzie

poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony".

Lk 18,9-14

Jezus krytykował ludzi przekonanych o własnej prawości, wierzył bowiem,
że jedynie pokładając ufność w Bogu, nie zaś będąc sa-mowystarczalnym,

człowiek może zdobyć klucz do pełni życia. Trzeba pokory, by przyznać, że

nie jesteśmy Bogiem i że tylko dzięki więzi z Nim możemy osiągnąć duchową

pełnię. Ta sama pokora pomaga nam zrozumieć, że potrzebujemy siebie
nawzajem, aby osiągnąć pełnię emocjonalną. Gdy boimy się przyznać, że

potrzebujemy innych ludzi, tracimy pokorę i udajemy, że jesteśmy od nich

lepsi.

Współczesne trendy w psychologii również podkreślają wagę naszej

zależności od otoczenia. Przestarzałe określenia w rodzaju „pokolenie Ja"
lub „W Poszukiwaniu Najlepszego" odstawiane są na bok w miarę jak

uświadamiamy sobie, że człowiek posiada fundamentalną potrzebę polegania

na kimś innym poza sobą. Nie jesteśmy samowystarczalnymi mechanizmami,

lecz stworzeniami powiązanymi ze sobą siecią współzależności28.
194

Częstym punktem wyjścia w dążeniu do duchowej i psychicznej pełni jest

nasza potrzeba więzi z kimś potężniejszym od nas. Zdrowa zależność w

związkach to zdrowi psychicznie ludzie. Potrzebując drugiego człowieka,
stajemy się silniejsi, a nie słabsi. Uczniowie Jezusa usłyszeli, że nigdy

nie powinni uważać się za lepszych od innych, ponieważ potrzebują ich,

aby osiągnąć życiową pełnię. W przeciwieństwie do faryzeusza powinniśmy

dziękować Bogu za to, że jesteśmy jak inni ponieważ dzięki temu możemy
poznać pełnię.

Wojna psychologii z religią

" " Opowiedział też niektórym, co dufhi

byli w siebie, że
' :', są sprawiedliwi, a innymi

gardzili, tę przypowieść.

Lk 18,9

Przez lata miałem wielu religijnych pacjentów, którzy przychodzili do
mnie na psychoterapię. W niektórych przypadkach musiałem być bardzo

ostrożny ze względu na uprzedzenie moich pacjentów do psychologii, w

background image

końcu jednak udało mi się opracować kilka skutecznych metod. Chcąc

podzielić się tym, czego się nauczyłem z moimi kolegami po fachu,

napisałem artykuł i wysła-łem go do cenionego pisma dla psychoterapeutów.
Ku memu oburzeniu artykuł został odrzucony. Wydawca pisma odesłał mi go

wraz z komentarzem recenzenta. Byłem zaskoczony jego uwagami, które były

lakoniczne, wrogie i umniejszały mój twórczy wysiłek. Pod koniec

recenzji, w której zawzięcie dowodził, że dla opisywanego przeze mnie
tematu nie ma miejsca w piśmie psychologicznym, człowiek ten był już tak

wściekły, że pisał niepełnymi zdaniami. Było dla mnie oczywiste, że nie

przeczytał mojego artykułu w całości, ponieważ wiele jego zarzutów

odpierałem w drugiej części swojej pracy.
Powodem napisania artykułu była chęć uświadomienia psycho-terapeutom

uprzedzeń, jakie do terapii żywi wielu religijnych pacjentów. Niestety,

jednak niektórym psychoterapeutom przydała-

195
by się pomoc w związku z ich uprzedzeniami w stosunku do religii.

Narcystyczna tendencja spoglądania z góry na tych, których nie potrafimy

zrozumieć, jest skutkiem przekonania o naszej własnej prawości, które

szkodzi naszemu zdrowiu duchowemu i psychicznemu. W świetle tego co
napisałem, odrzucenie mojego artykułu zakrawało na ironię - twierdziłem

bowiem, że niezależnie od tego czy wierzymy w religię, czy w psychologię,

uważając się za lepszych od innych i lekceważąc to, co mają nam do

zaoferowania, sami sobie wyrządzamy krzywdę. Artykuł ujrzał w końcu
światło dzienne w piśmie psychologicznym znanym ze swego zainteresowania

sprawami psychologii i religii. Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że

czytelnicy pierwszego pisma bardziej by skorzystali, czytając to, co

miałem im do powiedzenia.
To, co Jezus krytykował jako fałszywe przekonanie o własnej prawości, w

żargonie psychologicznym nazywane jest narcyzmem. Zjawisko to ma miejsce,

gdy wyolbrzymiamy własną war- j tość, by ukryć swoje braki. Prędzej czy

później staje się ono przeszkodą w naszych kontaktach z innymi ludźmi.
Fałszywe poczu-1 cie własnej wysokiej wartości zagraża zarówno zdrowiu

duszy, jak j i psychiki.

Niektórzy nie wierzą, że psychologia i religia mogą wzajemnie I się

uzupełniać. Posuwają się nawet do tego, by określać dzielące je antypatie

jako „wojnę". Jeśli między psychologią i religią toczy! się jakakolwiek
wojna, to jest ona wynikiem fałszywego poczucia! własnej wysokiej

wartości. Psycholog, który jest zbyt zapatrzony! w siebie, by uznać wkład

religii w poznanie zachowań człowieka,! grzeszy nadmierną pychą. Człowiek

religijny, który jest zbytnio! przekonany o swojej prawości, by uznać
wkład psychologii! w zrozumienie ludzkiego serca i umysłu, grzeszy swoim

narcy-l zmem. Ci, którzy mają w sobie dość pokory, aby przyznać, że mo-i

gą się czegoś nauczyć od innych bez patrzenia na nich z góry, sąl na

najlepszej drodze do zdrowia duchowego i psychicznego,] o którym mówił
Jezus.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Arogancją jest wierzyć, że jesteśmy lepsi od

innych; ta-j ka wiara wynika z obawy, że jesteśmy od nich gorsi.

196
, f. ( Gdy religia staje się sposobem obrony

Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie.

'*' "?«'»'"

Lk 18, II
- Bóg zaspokaja wszystkie moje potrzeby - oświadczyła Taylor podczas

pierwszego spotkania ze mną.

Z teologicznego punktu widzenia rozumiałem, co miała na myśli, nie

podobał mi się jednak sposób, w jaki to powiedziała. Miałem wrażenie, że
Taylor zgłosiła się do mnie, bo tak jej kazał pastor, a nie dlatego, że

uważała, iż terapia jest jej naprawdę potrzebna. Jej małżeństwo rozpadało

background image

się i z pewnością potrzebowała pomocy, lecz nawet jej duszpasterzowi nie

udało się przebić przez głoszone przez nią frazesy.

Taylor była przekonana, że jej mąż nie spełnia swych ducho-wych
obowiązków małżeńskich. Twierdziła, że jego nieposłuszeństwo czyni ich

podatnymi na działanie Szatana. Taylor uważała, że sama wypełnia duchową

rolę żony jak należy i miała za złe mężowi, iż nie sprawdza się jako

głowa rodziny. Jednak problemem nie był tradycyjny podział ról w ich
małżeństwie. Przyczyną wszystkich nieporozumień w tym związku było

zachowanie Taylor. Wymagała od męża, aby wypemiał należące do niego

obowiązki małżeńskie, sama zaś wypełniała swoje, nie żądając od niego

niczego w sensie emocjonalnym. Uważała, że w kwestii wszystkich swoich
potrzeb powinna zdać się na Boga, równocześnie jednak czuła się

nieszczęśliwa i obwiniała za to męża.

Taylor nie zdawała sobie sprawy z tego, że „podpiera się" językiem

religii, aby nie czuć się zależną od męża. Wcześniej zawiodło ją wiele
ważnych dla niej osób, postanowiła więc nigdy więcej nie polegać na

żadnym człowieku. Taylor chciała wierzyć, że może być szczęśliwa, ufając

wyłącznie Bogu. Nie potrafiła zaakceptować tego, że jedynym sposobem na

osiągnięcie szczęścia w małżeństwie jest zaufanie niedoskonałemu mężowi i
wiara, iż zaspokoi on również jej potrzeby emocjonalne.

Ponieważ przerażała ją perspektywa zaufania komukolwiek, a ryzyko

niepowodzenia było dla niej zbyt duże, Taylor skupiła

197
całą swoją uwagę na podziale ról i zasadach obowiązujących w ich

małżeństwie. W rezultacie czuła, że przewyższa męża wiedzą religijną i

jednocześnie była coraz bardziej nieszczęśliwa w swoim związku.

Korygowanie religijnych braków męża nie mogło jej uszczęśliwić. Szczęście
mogła jej dać jedynie emocjonalna zależność od niego, jakkolwiek

ryzykowne by to dla niej było. Jezus nie życzył sobie, aby ludzie

wykorzystywali religię jako formę obrony, by czuć się lepszymi od innych.

Pragnął, aby posługiwali się nią w celu zacieśniania swojej więzi z
Bogiem. Tylko gdy posługujemy się religią tak, jak chciał tego Jezus,

może mieć ona zbawienny wpływ na nasze więzi z innymi ludźmi.

Niektórzy posługują się religią, żeby zagłuszyć swoje bolesne poczucie

nieprzystosowania i udowodnić samym sobie, że „nie są tacy źli jak

wszyscy inni". Udając, że nie są „jak inni ludzie", mają wrażenie, że
dzięki swej wyższości mogą osiągnąć duchową dojrzałość. Religia służy im

wówczas jako sposób obrony - odrzucają myśl, że aby osiągnąć pełnię,

muszą być zależni od Boga i bliźnich.

Jezus często kierował ostrze swojej krytyki przeciwko ludziom religijnym.
Uważał, że religia może ułatwić nam umocnienie naszej więzi z Bogiem.

Czuł jednak wielki smutek i gniew widząc, że wykorzystuje się ją do

innych celów. Religia może być sposobem obrony, lecz wówczas przestaje

być religią Jezusa.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Świadomość tego, że jesteśmy tacy jak inni, czyni

nas wyjątkowymi.

Gdy psychologia staje się sposobem obrony

(...) kto nie wierzy, już zosta! potępiony, bo nie uwierzył w imię
Jednorodzonego Syna Bożego.

J3, 18

Madison jest na najlepszej drodze do zrobienia kariery w branży

reklamowej. Ma własny dom i regularnie wpłaca odsetki na fundusz
emerytalny, co pozwoli jej być dobrze zabezpieczoną na starość.

Wygląd Madison zmienia się zgodnie z wymogami mody, podobnie jak jej

poglądy. Nosi najmodniejsze ubrania i czyta wszyst-

198
kie modne książki. Kiedyś przez krótki czas chodziła na terapię, uważa

jednak, że więcej dały jej weekendowe szkolenia dotyczące pracy nad sobą.

background image

Madison twierdzi, że nie należy koncentrować się na przeszłości ani

ulegać emocjom, trzeba natomiast podkreślać pozytywne aspekty każdej

sytuacji. Jej zdaniem najważniejszym rodzajem miłości jest miłość własna,
ponieważ nie można pokochać drugiego człowieka, nie kochając samego

siebie.

Madison szybko podejmuje decyzje, sprawia jednak wrażenie dosyć chłodnej.

Jej zawodowi rywale boją się jej, podobnie jak mężczyźni, z którymi się
spotyka. Madison narzeka, że odstrasza ich jej niezależność, lecz tak

naprawdę odstrasza ich jej lęk przed byciem od kogoś zależną. Mężczyźni,

z którymi umawia się na randki, mniej się boją jej inteligencji i

profesjonalizmu, a bardziej tego, że nie będą jej potrzebni. Madison
posługuje się wiedzą psychologiczną, aby ukryć swoją potrzebę zależności

od mężczyzny. Ów pozorny brak wrażliwości czyni ją skutecznym

przeciwnikiem w interesach, odbiera jej jednak wszelkie szansę powodzenia

w życiu osobistym. Madison nie potrafi zrozumieć, że w miłości i na
wojnie zasady postępowania wcale nie są takie same. Tak się niefortunnie

składa, że psychologia służy jej do obrony przed związkami, podczas gdy

powinna jej służyć do czegoś zupełnie innego: powinna uczynić ją bardziej

wrażliwą i otwartą na więź z drugim człowiekiem. Psychologia służy
Madison do obrony przed zależnością od partnerów, nie pomaga jej jednak

uzyskać od nich tego, czego potrzebuje.

Ludzie pokroju Madison wierzą, że powinni sami siebie pokochać, nie

czekając, by ktoś zrobił to za nich. Powtarzają, że każdy człowiek jest
tak naprawdę samotny i tylko słabi nie przyjmują tego faktu do

wiadomości. Mimo iż twierdzą, że pokładają w sobie olbrzymią wiarę, Jezus

nazywa ich niedowiarkami, ponieważ nie wierzą w nic większego od siebie.

Sami skazują się na potępienie, gdyż brak im wiary w Boga i innych.
Jezus głosił, że istoty ludzkie muszą zaufać Bogu, aby osiągnąć pełnię.

Wielu osobom trudno jest to zaakceptować. Aby zagłuszyć w sobie potrzebę

więzi z drugim człowiekiem, z pomocą psy-

199
chologii wmawiają sobie, że powinni być samowystarczalni i sa modzielnie

zaspokajać swoje potrzeby.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Wznosząc mury wygrywamy wojny, lecz przegrywamy

miłość.

# ??
f Jezus głosił miłość, nie zasady

Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli

11 będziecie się wzajemnie

miłowali.
J 13, 35

Jack zgłosił się na terapię ponieważ obiecał sobie, że jeśli jeszcze raz

zdarzy mu się stracić nad sobą panowanie i coś zniszczyć, poszuka pomocy

u specjalisty. Jack zaś zawsze dotrzymuje słowa. Tak naprawdę, wcale nie
uważa się za nazbyt agresywnego. Jego zdaniem większość osób kieruje się

w życiu zbyt luźnymi zasadami, co bardzo go irytuje. On sam zawsze stara

się postępować tak, jak należy. Dlaczego zatem nie miałby oczekiwać tego

samego od innych? Jack uważa, że ma prawo wpadać w gniew, gdy inni go
zawodzą.

Na początku terapii Jack miał poważny problem - nie mógł się zorientować

w obowiązujących zasadach. Chciał wiedzieć, jak powinny się rozpoczynać

nasze spotkania - czy powinniśmy kontynuować przerwany wątek? - oraz o
czym właściwie mamy ze sobą rozmawiać. Jack uważał, że dobrzy ludzie

postępują zgodnie z zasadami, podczas gdy źli komplikują życie wszystkim

naokoło. Dlatego z niemal fanatyczną gorliwością starał się przestrzegać

zasad w każdej dziedzinie swego życia.
Trochę to trwało zanim Jack pojął, że dobra terapia, podobnie jak dobra

religia, korzysta z zasad w jednym tylko celu: aby umacniać więzi.

background image

Przestrzeganie zasad „dla zasady" nie ma żadnego sensu. Spełniają one

swój cel jedynie wówczas, gdy pomagają nam w naszych związkach. Inni

ludzie doprowadzali Jacka do wściekłości, ponieważ przestrzeganie zasad
decydowało w jego mniemaniu o tym, czy ktoś jest dobrym człowiekiem. Nie

podobała mu się myśl, że dobrzy ludzie muszą czasami łamać zasady, aby

ratować związek z drugą osobą. Jack wyżej cenił zasady niz

200
związki, co nigdy nie jest dobre, gdy w grę wchodzą inni ludzie.

Jack zrozumiał, że jego problemem jest agresja, gdy zorientował się, że

podczas naszych spotkań bardziej liczy się łącząca nas więź niż

obowiązujące w terapii zasady. Poczuł gniew, że nie spełniam jego
oczekiwań w kwestii ich przestrzegania, lecz jednocześnie doszedł do

wniosku, że dobrze jest być przez kogoś rozumianym - nawet, jeśli ta

osoba nie przywiązuje takiej wagi do zasad jak on. Jack uznał, że jestem

dla niego ważny, nie z powodu mojej umiejętności spełniania jego
oczekiwań, lecz ze względu na to, kim jestem. Dopiero wówczas zrozumiał,

że chciałby być podobnie traktowany. Jego surowe przestrzeganie zasad

wynikało z oba-wy, że jeśli nie będzie ich przestrzegał, ludzie przestaną

go uważać za dobrego człowieka. Teraz Jack już wie, że wcale nie musi tak
być. Zaczyna wierzyć, że może być szanowany za to kim jest, nawet jeśli

nie udaje mu się spełniać oczekiwań innych. Zaczyna pojmować różnicę

pomiędzy swoją religią, w której najważniejsze są zasady, a religią

Jezusa, w której najważniejsze są więzi.
Jezus nie głosił filozofii życia i nie pozostawił po sobie kodeksu

religijnych zasad, których powinniśmy przestrzegać. Nauczał poprzez

przypowieści, wytyczał zasady duchowe i głosił, że miłość powinna być

najważniejsza dla tych, którzy chcą pójść za Nim. Powiedział: „Po tym
wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie

miłowali" ponieważ w tych słowach zawiera się najdoskonalsza definicja

głoszonej przez Niego religii. Była to religia miłości, a nie zasad.

Psycholodzy dochodzą do wniosku, że człowiek nie może funkcjonować
wyłącznie w związku z samym sobą. Zaczynamy rozumieć, że więzi z innymi

są nam niezbędne, aby przeżyć. Dzieci, których nikt nie przytula, nie

rozwijają się prawidłowo; ludzie, którzy spędzili ze sobą całe życie,

umierają w odstępie kilku miesięcy po sobie, zaś najczęstszą przyczyną

samobójstw jest samotność. Religia Jezusa opiera się na miłości, a nie na
zasadach, ponieważ właśnie miłości potrzebujemy, aby żyć.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Związki uczuciowe z innymi ludźmi dowodzą głębi

naszej wiary.

201
Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten.

Lk 18. H

Jezus nauczał, że nie musimy się zmieniać, aby Bóg nas pokochał; właśnie

dlatego, że nas kocha, zachęca nas byśmy się zmienili. Każdy z nas w
skrytości ducha pragnął kiedyś stać się lepszym człowiekiem i przyznawał

przed samym sobą, że daleko mu do ideału. Właśnie w takich chwilach

świadomość bożej miłości skłania nas do pracy nad sobą. Jego zachęta

motywuje nas, byśmy dążyli do duchowej pełni.
Początkowo sądziłem, że terapia Jessiki zapowiada się pomyślnie - zdawała

się mieć do mnie pozytywny stosunek.

- Wygląda pan na kogoś, kto wie, co robi - powiedziała. -Chyba mam

szczęście, że trafiłam na kogoś, kto jest równie dobry w swoim zawodzie
jak ja w moim.

Jednak w miarę upływu czasu stało się jasne, że jej komplementy w

przedziwny sposób obracają się przeciwko niej. Zamiast czuć się lepiej w

mojej obecności, zdawała się czuć o wiele gorzej. Chociaż nadal uważała
mnie za znakomitego terapeutę, źle się z tego powodu czuła.

background image

- Wybór zawodu terapeuty był bardzo dobrym posunięciem z pana strony.

Jestem pewna, że nie przeżywa pan w swojej pracy takich frustracji jak ja

- żaliła się. - Wokół mnie pracują sami idioci. Jestem
najinteligentniejszą osobą w biurze i nikt tego nie docenia.

Jessica sprawiała wrażenie, że wstydzi się tego, iż jej życie nie

potoczyło się tak jak moje.

W końcu zrozumiałem, że za każdym razem, gdy na mnie patrzyła - gdy
patrzyła na osobę, która w jej mniemaniu odniosła sukces - coraz mocniej

utwierdzała się w tym, co na swój temat myślała: że jest nieudacznicą.

Chociaż wielokrotnie zapewniała mnie, że w jej życiu wszystko świetnie

się układa i że jej problemy w pracy wynikają z osobistych problemów jej
współpracowników, w rzeczywistości Jessica nie była zadowolona z tego,

jaka naprawdę była. W skrytości ducha odczuwała zniechęcenie i nie

chciała, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział.

202
Jessica nie potrzebowała terapeuty, który wie, co robi, lecz człowieka

który byłby nią zainteresowany nawet jeśli ona sama nie była sobą

zainteresowana. Niepotrzebne były jej rozmowy o moich czy jej sukcesach;

potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, aby porozmawiać o tym, jak bardzo
pragnie być lepsza niż jest. Nasza terapia przybrała zupełnie inny wymiar

z chwilą, gdy Jessica zaczęła mówić o wątpliwościach względem siebie

samej,

0 pragnieniu bycia docenianą przez innych i obawie, że tak nie jest.
Zamiast koncentrować się na jej lub moich wyidealizowa-nych zdolnościach,

skupiliśmy się na jej rzeczywistej i niezaspokojonej potrzebie

akceptacji.

Paradoksalnie nasze kontakty zmieniły się w sposób, jakiego Jessica się
nie spodziewała. Zamiast czuć się gorzej, opowiadając mi o swoich

brakach, zaczęła czuć się lepiej. Próbując zwrócić na siebie uwagę

poprzez koncentrowanie się na swoim rzekomo doskonale poukładanym życiu,

Jessica traciła pewność siebie i stawała się zniechęcona; zachętę do
działania dało jej dopiero podzielenie się ze mną tęsknotą za rozwojem i

doskonałością. Jessica nauczyła się, że bardziej potrzebna jest jej

zachęta otoczenia niż imponowanie innym. Był to dla niej ważny krok w

procesie dążenia do osiągnięcia pełni.

Jezus nauczał, że Bóg interesuje się wszystkim, co ma z nami związek, nie
dlatego, że chce nas osądzać za nasze potknięcia, lecz ponieważ zależy mu

na tym, byśmy byli szczęśliwi. Jesteśmy dla Niego ważni. Gdy powierzymy

mu nasze najskrytsze myśli

1 uczucia, przyjmie nas takimi, jakimi jesteśmy. Świadomość tego jest
niewyczerpanym źródłem zachęty dla człowieka.

Jezus mówił także, że człowiek ma wrodzoną potrzebę rozwoju i aby się

rozwijać, potrzebuje bożej zachęty. Każdy, kto wycho-wywał dziecko, zna

tę podstawową ludzką potrzebę. Bez względu na to, czy uczymy się budować
z klocków, czy ubiegamy się o nagrodę Nobla, chcemy żeby nasz wysiłek

miał znaczenie dla kogoś poza nami. Potrzebujemy zachęty, aby się

rozwijać.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie zmieniaj się, aby być kochanym; rozwijaj się
ponieważ jesteś kochany.

203

r

Bezpieczeństwo ?.>TitVi ,,,.,
Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego.

Lk23,46

Nicholas jest bardzo niespokojnym człowiekiem. Cierpi z powodu nagłych

ataków paniki, podczas których wydaje mu się, że za chwilę dostanie
zawału. Nicholas wstydzi się swojej przypadłości i często rezygnuje z

background image

wyjść z domu lub robienia rzeczy, które mogłyby wywołać u niego kolejny

atak paniki.

Nicholas wspomina swoje dzieciństwo jako bardzo trudne. Nie miał nikogo,
w kim mógłby znaleźć oparcie. Nicholas bał się swego ojca, matka zaś była

zbyt zajęta jego rodzeństwem, żeby zwracać uwagę na jego problemy. Za

każdym razem, gdy się bał, Nicholas wymyślał różne sposoby radzenia sobie

z własnym lękiem.
W przypadku gdy dziecko nie ma nikogo, kto by ukoił jego strach, dorasta

pozbawione zdolności uspokajania samego siebie. Obecne problemy Nichołasa

wynikają z tego, że jako dziecko nie nauczył się, iż czasami można się

bać, że uczucie strachu z czasem mija i że można je pokonać. Kiedy się
bał lub był zdenerwowany, rozpaczliwie pragnął mieć przy sobie kogoś, kto

byłby dla niego autorytetem i kto dałby mu poczucie bezpieczeństwa.

Ponieważ nikogo takiego nie było, Nicholas ma teraz problemy z zachowy-

waniem spokoju - zwłaszcza gdy się boi lub jest zdenerwowany.
Obecnie dzięki psychoterapii Nicholas rzadziej miewa ataki paniki.

Stopniowo uczy się ufać innym ludziom i w potrzebie szukać u nich pomocy.

Uważa swojego terapeutę za autorytet. Sądzi, że dysponuje on

wystarczająco dużą wiedzą, aby mu pomóc. Od czasu gdy znalazł kogoś, kto
dał mu poczucie bezpieczeństwa, Nicholas nauczył się panować nad swoim

lękiem - ma bowiem świadomość, że jeśli sam sobie z tym nie poradzi, może

liczyć na czyjąś pomoc. Po raz pierwszy w życiu Nicholas czuje się

bezpieczny. Na płaszczyźnie emocjonalnej jego terapia stanowi doskonały
przykład tego, co na płaszczyźnie duchowej wyraził Jezus, szepcząc w

obliczu śmierci: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego".

204

Człowiek ma wrodzoną potrzebę poczucia bezpieczeństwa. Gdy w dzieciństwie
nie została ona zaspokojona, nie możemy stać się zdrowymi dorosłymi.

Dzieci, którym rodzice nie zapewnili poczucia bezpieczeństwa, często mają

w dorosłym życiu pro-. bierny emocjonalne. Z kolei dorośli, których

przeraża myśl o przyszłości, cierpią z powodu nadmiernego niepokoju.
Każdy z nas potrzebuje więzi z drugim człowiekiem, na tyle idealnym, aby

dał nam poczucie bezpieczeństwa.

Jedną z najbardziej pocieszających rzeczy, jaką powiedział Jezus, było

to, że Bóg, posiadający moc by stworzyć wszechświat, tak bardzo nas

kocha, że interesuje się każdą naszą potrzebą. Świadomość, że nasz los
znajduje się w rękach wszechmogącego Boga, powinna dawać nam olbrzymie

poczucie bezpieczeństwa. Właśnie dzięki tej świadomości Jezus był w

stanie dokonać wszystkiego, czego dokonał.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nikt nie jest pozbawiony bożej opieki.
•>< '..:.-'* Nie jesteś sam ^ ,.,

, Bo gdzie są dw&j albo trzej zebnni w imię moje, tam

jestem pośród nich.

I .' ?' ."'i-ff,
'* Mt 18,20

Austin jest inteligentnym, pełnym energii absolwentem wyższej uczelni,

marzącym o zawodzie psychologa. Uważa, że jedynym sposobem, żeby stać się

znakomitym terapeutą, jest samemu poddać się terapii (jest to również mój
pogląd). Od kilku lat Austin przychodzi do mnie na psychoterapię, a ja

nie mogę wyjść z podziwu, jak wielkie przez ten czas poczynił postępy i

jak bardzo zmieniło się jego życie.

Początkowo Austin potrzebował zachęty z mojej strony, ponieważ jako
początkujący terapeuta pod wieloma względami odczuwał niepewność. Moja

gotowość słuchania bez wydawania osądu o jego słabościach i lękach

związanych z rozpoczęciem praktyki okazała się bardzo pomocna na samym

początku naszej terapii. Następnie potrzeby Austina zmieniły się -
pragnął więzi

205

background image

ze starszym od siebie terapeutą, który pomógłby mu zachować zimną krew

podczas kolejnych etapów jego rozwoju zawodowego. Świadomość istnienia

bezpiecznego miejsca, w którym mógł analizować swoje reakcje na
zachowania pacjentów i współpracowników, pomogła mu zachować spokój w

najtrudniejszych sytuacjach. W końcu Austin osiągnął etap, na którym

potrzebne mu było poczucie wspólnoty ze mną. Chciał poczuć, że na świecie

jest ktoś podobny do niego. Ktoś, kto tak samo jak on kocha swoją pracę,
podobnie odczuwa i ma podobny sposób patrzenia na świat. Austin wiedział,

że jesteśmy dwiema różnymi osobami, które łączy jednak wiele wspólnych

cech. Nasze spotkania dawały mu poczucie wspólnoty, ta zaś z kolei dawała

mu siłę psychiczną i zdrowe podstawy do rozpoczęcia pracy jego życia.
Pod koniec terapii stałem się w tym samym stopniu mentorem, co terapeutą

Austina. Wzajemny szacunek, jaki dla siebie czuliśmy, ułatwił mu

nawiązywanie kontaktów z kolegami po fachu, z których to kontaktów

czerpał poczucie zawodowej wspólnoty. Nasze relacje terapeuty i pacjenta
zakończyły się tak jak powinny, jednak Austin nadal chciał mieć pewność,

że nie jest sam.

Każdy człowiek pragnie mieć poczucie, że nie jest sam i że istnieją

ludzie podobni do niego. Nikt nie chce być odmieńcem. Chcemy, aby inni
mogli się z nami identyfikować, aby wiedzieli „co mamy na myśli". Oprócz

poczucia, że ktoś nas rozumie, potrzebujemy pewności, że są ludzie,

którzy - w najważniejszych kwestiach - myślą tak jak my.

Jezus rozumiał ludzką potrzebę wspólnoty. Potrzebujemy drugiego
człowieka, aby mieć poczucie duchowej pełni. Nauczał, że ludzie, którzy

wierzą w Boga, w nadprzyrodzony sposób stają się jednością. Jeśli chodzi

o duchową pełnię, nie istnieją „samotni jeźdźcy". Żyjąc w prawdziwej

duchowej wspólnocie, odczuwamy łączącą nas obecność Boga.
Polecając uczniom by „zbierali się w imię Jego" Jezus odniósł się do

jednej z najważniejszych potrzeb człowieka. Wystarczyło, by rozejrzeli

się wokół siebie, a dostrzegliby grupę ludzi różniących się wyglądem,

lecz połączonych ze sobą głęboką więzią.
206

Świadomość, że są ludzie podobni do nas, jest nam bardzo por trzebna. Aby

osiągnąć duchową pełnię musimy wiedzieć, że nie-jesteśmy sami.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie można osiągnąć życiowej pełni bez pokrewnej

duszy.
j«r.r jxi

u ' żztr.tr, n

- , . ,? Być kochanym za to, kim się jest

U was zaś policzone są nawet wszystkie włosy na
głowie.

Mt 10, 30

Dobrze się stało, że Mary i Daniel zgłosili się na terapię małżeńską.

Mary kochała Daniela, lecz życie z nim pod jednym dachem bardzo ją
stresowało. Daniel był człowiekiem o surowych zasadach moralnych, który

przestrzegał nakazów religijnych i dbał

0 swoje dobre imię we wspólnocie. Mary natomiast ceniła wolność, była

wrażliwa i otwarta na innych. Daniel był człowiekiem myślącym kategoriami
„czarne - białe", podczas gdy Mary przez większość czasu żyła wśród

„różnych odcieni szarości." Oboje musieli wiele się od siebie nauczyć,

każde jednak uważało kontakt z drugim za frustrujący.

Daniel wierzył w dobro i zło; Mary przede wszystkim brała pod uwagę
uczucia drugiej osoby. W wielu przypadkach trudno było stwierdzić, czyja

strategia była skuteczniejsza. Czasami Daniel okazywał się rozsądniejszy,

czasami Mary bardziej czuła. Ich problem polegał na tym, że różnice

charakterów stawały się przy- • czyną ich kłótni. Stąd brały się
wszystkie ich małżeńskie kłopoty.

background image

Daniel uważał, że mąż i żona powinni być „jednym ciałem", zgodnie żyć i

jednomyślnie podejmować decyzje. Mary jednak nie zawsze miała takie samo

zdanie jak on. Daniel odbierał to jako przejaw prowokacji i buntu
przeciwko niemu. Mary zaś uważała, że Daniel jest nazbyt skory do

osądzania innych.

Mimo iż Mary szanowała Daniela za jego zasady i wierność, pragnęła, aby

się zmienił. Daniel kochał Mary za współczucie
1 intuicję, uważał jednak jej brak przywiązania do szczegółów za

207

wadę charakteru. Zarówno Mary jak i Danielowi nie podobało się to, że ich

partner tak bardzo się od nich różni. Oboje uważali, że prawdziwa
bliskość polega na jedności poglądów, zadawali więc sobie pytanie o sens

ich małżeństwa w sytuacji takiej niezgodności charakterów. Zarówno Mary,

jak i Daniel byli zdania, że ich małżeństwo było pomyłką, żadne jednak

nie wiedziało co z tym fantem zrobić.
Z chwilą, gdy Daniel i Mary zmienili swój stosunek do dzielą-1 cych ich

różnic - chociaż Daniel miał z tym pewne trudności -zaczęli rzadziej się

ze sobą kłócić. To że się od siebie różnili, wca-1 le nie musiało

oznaczać, że coś jest nie w porządku - a nawet mogło świadczyć o sile ich
związku. Daniel przekonał się, że „sznur! potrójny niełatwo się zerwie"

(Koh 4, 12), gdy tylko zrozumiał, że mogą wykorzystać dzielące ich

różnice, aby umocnić swoje | małżeństwo. Zrozumiał, że więź oparta na

miłości jest zawsze silniejsza od tej, u której podstaw leży konformizm.
Gdy Daniel i Mary zastosowali tę zasadę w praktyce, ich małżeństwo

osiągnęło duchową i psychiczną pełnię. Oboje nauczyli się szanować J

swoją odmienność zamiast ją potępiać i chociaż nadal mieli odmienne

zdania w różnych kwestiach, ich sprzeczki rzadziej kończyły się
kłótniami.

Jezus nauczał, że Bóg tak bardzo ceni naszą odmienność i nasz I

indywidualizm, że zna nawet liczbę naszych „włosów na głowie". Nie

uważał, że powinniśmy żyć w izolacji, lecz dostrzegał wyjątkowość cech,
które są naszym wkładem w związki z innymi. Różnice charakterów muszą być

szanowane, jeśli nasz związek ma J osiągnąć pełnię.

Niektórym ludziom trudno jest pojąć ten paradoks. Sądzą, że I skoro

jesteśmy częścią tej samej wspólnoty, nie powinniśmy w ża-1 den sposób

się od siebie różnić: powinniśmy tak samo się poruszać, mówić, ubierać,
zachowywać i pachnieć, aby przynależeć do danej grupy. Jezus nie zgadzał

się z takim rozumowaniem. Uważał, że najsilniejsze związki uwzględniają

różnice pomiędzy ludźmi. Nasza umiejętność tolerowania tych różnic jest

dowodem duchowego i emocjonalnego zdrowia. Nie musimy upodabniać się
208

do drugiej osoby, aby móc być z nią w związku. Przeciwnie, ci których

związki są naprawdę dojrzałe, najwyżej cenią sobie swoją odmienność.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Różnice nie muszą być przyczyną niezgody.
*'U "-.-V. ..

,,„.,, . Misja Jezusa a psychologia

TaK bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jed' norodzonego dal, aby

każdy, kto w Niego wierzy, nie
' " zginął, ale miał życie wieczne.

J3, 16

Zachary zdecydował się na terapię, ponieważ chciał się dowiedzieć,

dlaczego wszystkie jego związki z kobietami kończą się tak niefortunnie.
Okazało się jednak, że jego problem był zupełnie inny. Zachary miał

fatalne relacje z matką.

Miał jej za złe, że nigdy nie interesowała się jego sprawami, gdy chodził

do szkoły i wiecznie go krytykowała, gdy dorastał. Zachary nie
przypominał sobie, by kiedykolwiek usłyszał z ust matki słowa „Kocham

cię". Gdy myślał o tym, jak go traktowała, czuł się oszukany. Ich

background image

ostatnia rozmowa zakończyła się tak jak wszystkie inne - rozczarowaniem.

Zachary miał tego dosyć. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego.

- A niby po co? - utyskiwał. - Nigdy się mną nie interesowała, dlaczego
więc miałbym przelewać z pustego w próżne?

Swoje frustracje, wynikające z nieudanych relacji z matką, Zachary

przenosił na kontakty z kobietami. Nie minęło wiele czasu, a zaczął je

przenosić również na mnie podczas naszych sesji terapeutycznych. Gdy choć
trochę się spóźniłem na spotkanie, Zachary wpadał we wściekłość, gdy zaś

mówiłem zbyt wiele lub zbyt mało - irytował się.

- Słuchaj pan, to jest mój czas! - wyrzucał mi. - Płacę i oczekuję, że

poświęci mi pan całą swoją uwagę.
Zachary niewiele potrzebował, aby uznać, że jestem nim tak samo

niezainteresowany jak jego matka. Rozumiałem już, skąd brały się jego

problemy w kontaktach z kobietami.

209
Minęło sporo czasu zanim udało nam się porozmawiać o jego nieudanych

relacjach z matką. Najpierw musieliśmy uporządkować nasze stosunki. Za

każdym razem gdy odczytywał moje zachowanie jako dowód braku

zainteresowania dla jego osoby, przerywaliśmy i tak długo rozmawialiśmy
na ten temat, aż znów potrafił mi zawiać. Stopniowo Zachary zaczął

wierzyć, że interesuję się nim na tyle, aby mu pomóc. Zrozumiał, że z

góry zakładał, iż nie będę się nim interesował, co sprawiało, że

dostrzegał mój brak zainteresowania nawet wówczas, gdy poświęcałem mu
całą swoją uwagę. Moja gotowość znoszenia jego ataków w końcu go

przekonała, że być może uważam go za wartościowego na tyle, by płacić

cenę, jakiej ode mnie wymagał. Dzięki nieustannej pracy nad naszym

związkiem Zachary uświadomił sobie, że warto byłoby popracować także nad
innymi związkami w jego życiu. Ostatecznie zaczął nawet inaczej

postrzegać przyczyny postępowania swojej matki.

- Zawsze była introwertyczką - zastanawiał się podczas jednego z naszych

spotkań. - Być może była zbyt nieśmiała, żeby angażować się w moje
szkolne sprawy, może bała się mówić o swoich uczuciach. Tak naprawdę

wcale nie wiem, czy matka darzyła mnie miłością czy nie - nigdy nie

wiedziałem, o czym myślała.

Zachary postanowił zaproponować matce nowy model związku, oparty w

większym stopniu na szczerych rozmowach o uczuciach, a w mniejszym na
pozbawionych znaczenia pogawędkach mających wypełnić czas. Przyznał, że

nie potrafi rozszyfrować myśli matki na podstawie jej zachowania i że tak

naprawdę ma wyrzuty sumienia z powodu ich zerwanych kontaktów. Podczas

terapii Zachary dowiedział się, że odbudowywanie zniszczonych więzi może
pomóc mu uleczyć jego duszę. Skoro mogła tego dokonać poprawa stosunków z

terapeutą, człowiekiem, który jeszcze kilka lat temu był mu zupełnie

obcy, jak wielką korzyścią dla niego mogło być odbudowanie związku z

matką, najważniejszą osobą w jego życiu?
Celem misji Jezusa było odnowienie więzi łączącej ludzi z Bogiem. Bóg

posłał Go ponieważ „tak umiłował świat", że chciał, aby Jego Syn pojednał

z Nim wszystkich ludzi. Jezus miał tego

210
dokonać poprzez głoszoną przez siebie religię. Nauczał, że odnowienie

osobistej więzi z Bogiem jest kluczem do duchowej pełni. Wielu

psychologów uważa, że to samo jest kluczem do zdrowia psychicznego. Ich

misja polega na leczeniu ran będących wynikiem zerwanych związków i jest
możliwa dzięki narzędziu zwanemu terapią. W oczach psychologów kluczem do

pełni zdrowia psychicznego jest odnowa emocjonalnych więzi. Można by

powiedzieć, że ich misja odnowy zerwanych związków na czysto ludzkiej,

horyzontalnej płaszczyźnie jest analogiczna do duchowej misji Jezusa,
polegającej na odnowie zerwanych więzi w wy-miarze wertykalnym, pomiędzy

background image

ludźmi a Bogiem. W tym sensie misja Jezusa i misja psychologii mają ze

sobą wiele wspólnego.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Odnowa zerwanych więzi to wspólnota z Bogiem.
Przebaczenie i uzdrowienie

Cóż jest łatwiej powiedzieć: „Odpuszczone są ci twoje

grzechy", czy powiedzieć: „ Wstań i chodź"?

Lk5,23
Maltretowana i porzucona przez rodziców jako dziecko, Emma dorastała w

systemie rodzin zastępczych. Jej dzieciństwo było wy-jątkowo trudne,

zarówno ze względu na to, jak potraktowali ją jej prawdziwi rodzice, jak

też z powodu postępowania jej rodzin zastępczych. Emma zawsze obwiniała
swoich prawdziwych rodziców za wszystkie cierpienia, których musiała

doświadczyć, ostatnio jednak postanowiła raz na zawsze rozprawić się z

przeszłością.

- To wszystko jest już za mną - oświadczyła mi. - Moi rodzice byli
prawdopodobnie parą dzieciaków, których przerosła sytuacja. A może po

prostu nie mieli pieniędzy. To już bez znaczenia. Teraz chcę się

skoncentrować na teraźniejszości i zostawić przeszłość za sobą. Nie

interesuje mnie długotrwała psychoterapia. Potrzebuję jedynie kilku
szybkich sesji, żeby się z tego wszystkiego otrząsnąć.

Jednak przeszłość Emmy nie pozwalała o sobie zapomnieć. Przez większość

czasu Emma odczuwała gniew, nikomu nie ufa-

ła, źle sypiała i dokonywała pomyłek przy wyborze kolejnych partnerów.
Usprawiedliwiła postępowanie swoich rodziców, ale im nie wybaczyła.

Chciała iść do przodu, nie oglądając się za siebie. Odgrzebywanie

bolesnych wspomnień z dzieciństwa nie było, jej zdaniem, warte wysiłku,

jaki musiałaby w to włożyć.
Terapia Emmy trwała dłużej niż się tego spodziewała. Musiało minąć wiele

lat, podczas których poddawała się psychoterapii i uczestniczyła w

spotkaniach grup wsparcia, zanim Emma zrozumiała, jak ważne jest dla niej

zamknięcie wciąż otwartego rozdziału w jej życiu, jakim było dzieciństwo,
nie mówiąc o przebaczeniu rodzicom. Jeśli miałaby być szczera, jej

zdaniem wcale nie zasługiwali na przebaczenie. Emma nie chciała wybaczyć

swoim rodzicom, ponieważ uważała, że tym samym przyznałaby im rację.

Tymczasem przebaczenie wcale nie usprawiedliwia winy. Można komuś

wybaczyć i na zawsze usunąć go ze swojego życia, jeśli uważamy, że jego
obecność by nam zaszkodziła. Emmie potrzebna była pewność, że to, co

zrobili jej rodzice, było złe, nie musiała jednak wciąż ich za to

nienawidzić. Jedyną ofiarą tej nienawiści była ona sama. Emma musiała

wybaczyć rodzicom dla swojego własnego dobra, a nie ze względu na nich.
Podczas swojej terapii i spotkań grup wsparcia Emma mogła podzielić się z

innymi wspomnieniami z dzieciństwa i uwierzyć, że nie jest już sama ze

swoimi uczuciami. Zrozumienie okazane jej przez ludzi dało jej odwagę,

żeby inaczej spojrzeć na swój stosunek do rodziców. Zamiast ich
usprawiedliwiać i w skrytości ducha nienawidzić za to, co zrobili, Emma

zdobyła się na wielki wy-siłek przebaczenia im - chociaż na to nie

zasługiwali. Przebaczając, odcięła ich i siebie od życia pełnego wyrzutów

i nienawiści. Nie było to łatwe, lecz nie było innej możliwości. Emma
wie, że wybaczyła rodzicom, ponieważ życzy im szczęścia gdziekolwiek są.

Dzięki wysiłkowi przebaczenia życie Emmy osiągnęło nowy wymiar duchowej i

psychicznej pełni.

Niektórzy z moich pacjentów zgłaszają się na terapię oczekując
natychmiastowego rozwiązania swoich problemów. Chcą usłyszeć ode mnie

magiczną formułę, która pozwoli im od razu

212

„wstać i chodzić". Tymczasem prawda jest taka, że ludzie, którzy zostali
naprawdę głęboko zranieni, potrzebują długotrwałego leczenia,

wymagającego ich czynnego udziału. Muszą zdobyć się na wysiłek nazwania

background image

tego, co ich boli - zarówno w sercu, jak i w związkach - oraz

przebaczenia. Nie jest to łatwe i rzadko przychodzi natychmiast. Jednak

na dłuższą metę uzdrowienie będące efektem procesu wybaczania i godzenia
się z przeszłością jest najlepszą drogą do duchowej i psychicznej pełni.

Również w czasach Jezusa ludzie pragnęli natychmiastowych rozwiązań.

Woleli cuda od ciężkiej pracy. Jezusowi nie zależało jednak na tym, by

lepiej się poczuli, lecz by stali się lepsi. Dla Niego oznaczało to
konieczność zaleczenia ran w naszych sercach i związkach, które jest

możliwe tylko dzięki „ciężkiej pracy" polegającej na wybaczeniu i

pojednaniu. Jezus wiedział, że czasami łatwiej jest powiedzieć komuś

fizycznie upośledzonemu: „Wstań i chodź!" niż grzesznikowi: „Twoje
grzechy są odpuszczone." Fizyczne uzdrowienie ciała jest łatwe w

porównaniu z pokutą i wy-baczeniem, których każdy człowiek powinien

doświadczyć w swoim sercu.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Łatwiej jest usprawiedliwiać ludzi niż im wybaczać
- ale wcale nie jest to lepsze.

-TS7

Rozdział 1O

Poznać swoją wewnętrzną moc
fiv w*. '\

? !

[Wówczas] nadeszła kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Jezus rzeki do

niej: „Daj Mi pić!". Jego uczniowie bowiem udali się przedtem do miasta
dla zakupienia żywności. Na to rzekła do Niego Samarytanka: „Jakżeż Ty,

będąc Żydem, prosisz mnie. Samarytankę, [bym Ci dala] się napić?". (...)

W odpowiedzi na to rzeki do niej Jezus: „Każdy, kto "1 pije tę wodę, znów

będzie pragnął. Kto zaś będzie pił • | wodę, którą Ja mu dam, nie będzie
pragnął na wieki (???)"? Rzekła do Niego kobieta: „Daj mi tej wody,

abyra| Już nie pragnęła (...)". A On jej odpowiedział: „Idź, zawołaj

swego męża i wróć tutaj!". A kobieta odrzekła mu na to: „Nie mam męża".

Rzekł do niej Jezus: „Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem
pięciu mężów, a ren, którego masz teraz, nie jest twoim mężem (...)".

Rzekła do Niego kobieta „Panie, widzę, że jesteś prorokiem. (...) Wiem,

że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam

wszystko". Powiedział do niej Jezus: „Jestem nim Ja, który z tobą mówię".

Na to przyszli Jego uczniowie i dziwili się, iż rozmawiał j z kobietą.
Żaden jednak nie powiedział: „(...) Czemu z nią rozmawiasz?". Kobieta zaś

zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła ludziom: „Pójdźcie,

zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co

uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?".
J 1, 7-30

W zdobywaniu władzy nad innymi jest coś upajającego, lecz stan ten nie

trwa długo. Jezus w swym życiu na ziemi przeżywał wieczne szczęście,

dzieląc się swoją potęgą z ludźmi. Jego wewnętrzną mocą była moc dzielona
z innymi. Dla wielu uczniów Jezusa było to frustrujące, oczekiwali

bowiem, że ich Nauczyciel obwoła się przywódcą politycznym i przydzieli

im zaszczytne sta-

214
nowiska w swoim nowym królestwie. Jezus wiedział jednak, że naprawdę

potężny władca bardziej interesuje się ludźmi niż polityką. Według Niego

prawdziwym sprawdzianem naszej wewnętrznej mocy nie jest sprawowanie

kontroli nad innymi, lecz umacnianie ich swoją siłą.
Będąc jednym z największych przywódców religijnych w historii świata,

Jezus był rzadkim gościem w przybytkach religijnych. Najwięcej czasu

spędzał w miejscach, gdzie żyli ludzie. Okazywał im swoje zainteresowanie

i wywierał olbrzymi wpływ na życie tych, których spotykał na swojej
drodze.

background image

Jezus wiedział, że empatia jest kluczem do prawdziwej wewnętrznej mocy.

Empatia nie polega na okazywaniu innym współczucia, lecz na ciągłym

okazywaniu im swego zainteresowania. Dzięki temu możliwe jest pełne ich
zrozumienie. Prawidłowo wyrażana, empatia może odmieniać ludzi29.

Definicja wewnętrznej mocy ; t;

Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, E

a Bogu to, co należy do Boga.
Mt22,21

Justin ma wielką władzę. Jest wysokim urzędnikiem państwo-wym, ma kilka

tytułów naukowych i z powodu swojej politycznej działalności jest znany w

całym kraju. Justin sam opłacił swoje studia i tylko sobie zawdzięcza
zajmowaną obecnie pozycję. Jego osiągnięcia napawają go dumą, ponieważ

wierzy w stwarzanie szans dla siebie; nigdy nie czekał, aż ktoś otworzy

mu drzwi.

Justin postarał się, aby nikt nie wiedział, że rozpoczął terapię -
obawiał się, że mogłoby to źle wpłynąć na jego karierę. W politycznej

dżungli, w jakiej się na co dzień obracał, wizyty u terapeuty mogłyby być

odebrane jako oznaka słabości i Justin zostałby żywcem zjedzony.

Moim pierwszym zadaniem było wyjaśnienie Justinowi celu terapii
indywidualnej. Wytłumaczyłem mu, że w swoim gabinecie

215

nie „naprawiam" ludzi. Dla Justina była to całkowita nowość. Był

przyzwyczajony do nazywania problemów po imieniu i usuwania ich. Nie
potrzebował jednak ode mnie rad, jak rozwiązać swoje problemy.

Potrzebował mojej pomocy, aby lepiej zrozumieć samego siebie i samemu

sformułować potrzebne rady.

Mimo iż Justin w wielu dziedzinach posiadał olbrzymią władzę, myślał o
niej w kategoriach hierarchicznych. W jego rozumieniu władza służyła

temu, aby wspiąć się na szczyt. Justin uważał ją za coś w rodzaju towaru

deficytowego: im więcej jej posiadał, tym mniej zostawało jej dla innych.

Nieustannie starał się równoważyć podział władzy w swoich związkach,
uważając, że jeśli odda jej zbyt wiele drugiej osobie, znajdzie się na

słabszej pozycji. W rezultacie w prywatnym życiu Justina trwała ciągła

walka o władzę.

Celem moich spotkań z Justinem jest wykszta}cenie w nim nowego

postrzegania władzy. Chociaż początkowo czuł się zagrożony różnicą w
podziale władzy podczas naszych spotkań, teraz mniej mu już to

przeszkadza. Justin zaczyna rozumieć, że moja władza może go umocnić. Nie

chodzi tu o moje metody lub sugestie, lecz o wnioski do których wspólnie

dochodzimy dzięki łączącej nas więzi. Początkowo Justin czuł, że mam nad
nim władzę, ponieważ jestem lekarzem, a on mi płaci. Stopniowo jednak

uświadamia sobie, że dzielę z nim swoją władzę, ponieważ nasze kontakty

pozwalają mu lepiej zrozumieć samego siebie. Justin uczy się, że moja

władza nie jest dla niego żadnym zagrożeniem. Zaczyna rozumieć wewnętrzną
moc w taki sposób, jak chciał tego Jezus.

Istnieją różne rodzaje władzy: władza fizyczna, polityczna, ekonomiczna,

intelektualna, duchowa, wewnętrzna moc... Lista jest naprawdę długa. I

chociaż niektórzy z nas dążą do władzy we wszystkich jej przejawach,
Jezus interesował się tylko tym rodzajem władzy, który może trwać

wiecznie. Wierzył w prawdziwą wewnętrzną moc.

Niektórym wydaje się, że wewnętrzna moc to coś, co emanuje z człowieka,

rodzaj wewnętrznej siły pozwalającej mu osiągnąć
216

to, czego chce. Jezus nie myślał w ten sposób. Dla Niego wewnętrzna moc

była niczym innym jak więzią łączącą człowieka z innymi ludźmi, której

owocem było coś znacznie ważniejszego od osobistych osiągnięć. Wewnętrzna
moc jest to duchowa więź łącząca ludzi, pozwalająca każdemu być znacznie

lepszym niż mógłby być w samotności. Wewnętrzna moc jest tym większa, im

background image

więcej jej dajesz ponieważ nie pochodzi z wnętrza człowieka, lecz jest

tworzona pomiędzy nim a drugą osobą.

Jezus wiedział, że dla Cezara liczy się ten rodzaj władzy, który umrze
wraz z nim, dlatego też powiedział: „Oddajcie więc Cezarowi, to, co do

Cezara należy". Jezus głosił potęgę władzy, która jest silniejsza od

śmierci. Nauczał, że wewnętrzna moc polega na dzieleniu się władzą z

innymi ludźmi, a nie na sprawowaniu jej nad nimi czy odbieraniu jej im.
Uważał, że błędem jest starać się zdobyć władzę dla siebie. Władza, do

której chciał nas przekonać, jest odczuwana jedynie wówczas, gdy ją

oddajemy innym.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: wewnętrzna moc polega na dzieleniu się władzą z
innymi ludźmi, a nie na sprawowaniu jej nad nimi.

Moc indywidualnego poznania

(...) poznałem was.

. . o:
J 5, 42

Olivia zdecydowała się na terapię, chcąc popracować nad swoją samooceną.

Zdawała sobie sprawę z tego, że brakuje jej pewności siebie i chciała

pokonać swoją nieśmiałość. Przeczytała kilka poradników na temat
samooceny i starała się wprowadzać w życie zawarte w nich sugestie,

niestety bez większych rezultatów. Ale chociaż potrafiła zmusić się do

zmiany sposobu myślenia, wciąż dręczyły ją wątpliwości na swój temat.

Olivia pragnęła jak najlepiej wykorzystać nasze spotkania, dlatego też
pod koniec naszej pierwszej sesji poprosiła mnie o pracę domową.

217

- Chciałabym każdego dnia trochę popracować nad swoją samooceną -

powiedziała. - Jeśli więc zleci mi pan jakieś zadanie, pomoże mi to
szybciej uporać się z moim problemem.

- Wydaje mi się, że wie pani już całkiem sporo na temat samooceny -

odparłem. - Być może na tym etapie bardziej przydałoby się pani

pogłębienie wiedzy na temat samej siebie, ale aby to było możliwe, musimy
pracować razem.

Widziałem, że Olivia nie potrzebuje fachowych informacji lecz głębszej

wiedzy na swój temat. Proces zrozumienia samej siebie był w jej przypadku

możliwy tylko dzięki indywidualnemu poznaniu. Właśnie do niego

zmierzaliśmy przez kolejnych kilka miesięcy.
Podczas naszych spotkań zauważyłem, że Olivia sądzi, iż całkiem dobrze

zna samą siebie. Problem polegał jednak na tym, że nie miała o sobie

najlepszego zdania. Dlatego też rzadko otwierała się przed ludźmi i

ukrywała przed nimi swoje negatywne emocje w obawie, że inni będą czuć w
stosunku do niej to samo, co czuła względem siebie. Niestety, bardzo

trudno jest zmienić to, co staramy się trzymać w ukryciu. Fachowe

poradniki, z których Olivia dowiadywała się, jaka powinna być, pogarszały

jedynie jej samopoczucie związane z tym, kim była. Musiała ujawnić przed
kimś swoje sekrety, aby poczuć, że ktoś ją naprawdę poznał. Był to

początek drogi prowadzącej do zmiany jej samooceny. Udając kogoś innego

niż była w rzeczywistości, Olivia budowała fundamenty swojego wizerunku

na ruchomych piaskach. Potrzebna jej była świadomość, że na początek
trzeba zaakceptować siebie takim jakim się jest, aby później móc

stopniowo zgłębiać prawdę o sobie.

Terapia Olivii wyglądała zupełnie inaczej niż to sobie wcześniej

wyobrażała. Myślę, że wpłynęła na nią bardziej niż mogła przypuszczać.
Podczas naszych kolejnych spotkań Olivia przestała się koncentrować na

wyciąganiu ode mnie fachowych informacji, skupiła się natomiast na tym,

by być przeze mnie poznaną. Obecnie nie nazwałbym jej już nieśmiałą;

również inni ludzie zauważają różnice, jakie w niej zaszły. Moim zdaniem
Olivia jest sil-

218

background image

niejsza, ponieważ czuje się zrozumiana. Nie było to tak przerażające, jak

się spodziewała. I chociaż czasami nadal odczuwa lęk na myśl o otwarciu

się przed drugim człowiekiem, przyznaje, że daje jej to sporą
satysfakcję.

Ludzie nie mogą żyć w odosobnieniu, dlatego tak bardzo starają się

nawiązywać kontakty z innymi. Tak jak konkretne liczby dają nam poczucie

bezpieczeństwa, tak dogłębne poznanie daje nam wewnętrzne przekonanie, że
wszystko jest w porządku. Musimy otwierać się przed innymi aby móc

prawidłowo się rozwijać. Aby osiągnąć psychiczną pełnię, potrzebujemy

pewności, że ktoś zna nie tylko nasze czyny, ale także nas samych -

takich jakimi naprawdę jesteśmy. Tego rodzaju wiedza nie pozostaje
zamknięta w umyśle człowieka; jest to coś, czym dzielimy się z innymi.

Aby indywidualne poznanie mogło mieć miejsce, potrzeba dwojga ludzi; a

gdy już zaistnieje, każda ze stron zostanie odmieniona. Doświadczenie

poznawania i bycia poznawanym jest pierwszym krokiem do zdobycia
wewnętrznej mocy.

Jezus nauczał, że zostaliśmy stworzeni, aby poznać Boga i być przez niego

poznanymi. Jego uczniowie nazywali Go „Słowem Bożym", najdoskonalszym

pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. W swoich naukach pragnął przekazać
nam, że Boga nie można poznać poprzez intelekt, lecz poprzez bliską z Nim

więź, i że ta droga poznania odmieni nasze życie.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Indywidualne poznanie jest możliwe pomiędzy

ludźmi, a nie wewnątrz każdego z osobna.
Moc empatii

Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co

uczyniłam.

J4.29
John zmuszony był poddać się terapii z powodu swoich problemów z

nawiązywaniem kontaktu z ludźmi. Był o krok od utraty pracy, żona groziła

mu rozwodem. Nie żywił sympatii do psychologów, terapię zaś uważał za

stratę pieniędzy. Bał się jednak, że je-
219

I

i

śli nie okaże gotowości do pracy nad sobą, żona naprawdę od niego

odejdzie, a to jedynie pogorszy jego sytuację.
Szybko zrozumiałem, że John jest typem człowieka, którego trudno mi

będzie polubić. Uważał, że ma prawo być niegrzecznym w stosunku do innych

i często uciekał się do gróźb, wierząc, że zastraszanie ludzi zapewni mu

zwycięstwo. Podczas naszych spotkań John często miał odmienne zdanie, jak
gdyby szukał powodu do sprzeczki. Był zawsze skory do kłótni i nie

wstydził się tego.

Chociaż trudno było mi utożsamić się z Johnem i nie potrafiłem współczuć

mu z powodu trudności, jakie sam sobie stwarzał, z czasem zacząłem go
jednak rozumieć. Był człowiekiem, który doświadczył w życiu wielu

upokorzeń i dlatego odczuwał gniew. Mimo iż niezbyt chętnie dzielił się

ze mną szczegółami swoich przykrych przeżyć, dowiedziałem się o nich

wystarczająco dużo, by uświadomić Johnowi, że częste wybuchy gniewu,
którymi reaguje na wydarzenia w swoim obecnym życiu, mają swoje korzenie

w wydarzeniach z przeszłości, których wspomnienie wciąż wzbudza w nim

żądzę odwetu. Został zraniony, ktoś więc musiał mu za to zapłacić.

Chciałbym móc powiedzieć, że w swoich kontaktach z Johnem stałem się kimś
na wzór Chrystusa i uleczyłem go z agresji; niestety, pod wieloma

względami daleko było mi do tego, co zrobiłby Jezus. W jednym

rzeczywiście mu pomogłem - zrozumiałem go na tyle, aby pomóc mu nieco

lepiej poznać samego siebie, wskutek czego zmienił swoje zachowanie. Gdy
się rozstawaliśmy, John rozumiał przyczyny swojej złości i bardziej

potrafił panować nad swoimi uczuciami. Nie nazwałbym go wyleczonym, jest

background image

jednak na najlepszej drodze do tego, by tak się stało. Chociaż nie było

to dla mnie łatwe, moja empatia i zrozumienie dla jego bolesnych przeżyć

odmieniły życie Johna. Przekonał się, że przed potęgą empatii nie sposób
jest uciec.

Kobietę przy studni tak bardzo poruszyło pełne empatii zrozumienie Jezusa

dla jej uczuć, że poczuła się tak, jakby wiedział o „wszystkim, co

uczyniła". W ten sposób Jezus okazał jej swą wewnętrzną moc. Przy innych
okazjach często objawiał moc du-

220

chowa, intelektualną oraz moc czynienia cudów, szczególnie jednak

umiłował dzielenie się z ludźmi wewnętrzną mocą poprzez okazywaną im
empatię.

Jezus potrafił wywołać podziw tłumu, okazując publicznie swą boską moc,

znacznie bardziej jednak interesował Go bezpośredni kontakt z

człowiekiem. Nie uważał, by cudem było praktyczne wykorzystywanie Jego
nadprzyrodzonej mocy30; cudami nazywał te chwile, gdy życie ludzkie

odmieniało się na skutek okazywanej przez Niego empatii. Empatia jest

zrozumieniem, a nikt w historii świata nie potrafił jej lepiej okazywać

niż Jezus.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Najdoskonalszym wyrazem empatii jest okazanie

zrozumienia komuś, kogo się nie lubi.

Moc współczucia

Tak bowiem Bóg umiłował świat...
J3, 16

W mojej poradni praktykuje kilku studentów, którymi się opiekuję.

Uwielbiam pracować z początkującymi terapeutami, ponieważ wnoszą do

praktyki psychoterapeutycznej mnóstwo entuzjazmu. Z oczywistych względów
ci początkujący terapeuci nie mają zbyt dużego doświadczenia, zauważyłem

jednak, że swoje braki w tym względzie nadrabiają, okazując pacjentom

wiele współczucia.

Jedna z moich podopiecznych o imieniu Mary na samym początku praktyki
trafiła na kobietę - Connie - która miała za sobą straszliwe dzieciństwo.

Connie nie poddawała się wcześniej terapii i nigdy nikomu nie opowiadała

o przemocy i molestowaniu, jakich doświadczyła, będąc dzieckiem. Z czasem

poczuła się jednak na tyle bezpiecznie, aby podzielić się z Mary

wspomnieniami, które ukrywała przez całe życie. Jej opowieść o
upokarzających aktach przemocy i poniżeniach, jakie ją spotykały, była

bolesna również dla Mary, obie jednak wiedziały, że rozmowa na ten temat

jest dla Connie niezbędnym elementem procesu leczenia.

221
Podczas jednego ze spotkań Mary przestała nad sobą panować i choć

obawiała się, że jest to nieprofesjonalne, zaczęła płakać. Pod koniec

sesji zarówno Connie, jak i Mary miały łzy w oczach. Rozmawiały o tym,

jak bolesne musiało być dla Connie jej dzieciństwo i to, że musiała przez
nie przejść samotnie. Mary szczerze jej współczuła i obie o tym

wiedziały.

Gdy rozmawiałem z Mary na ten temat, odkryliśmy, że jej spontaniczna

reakcja miała dla Connie znaczenie terapeutyczne. Pacjentka bała się
podzielić z kimkolwiek swoją historią, ponieważ za bardzo się jej

wstydziła. Obawiała się, że gdy ktoś dowie się o jej molestowaniu, będzie

się na nią gniewał - tak, jak gniewała się na nią matka, gdy Connie

opowiedziała jej o nikczemnym zachowaniu ojca. Łzy Mary świadczyły jednak
o czymś innym. Connie odebrała ich wspólny płacz jako dowód na to, że nie

była winna przemocy, jaka ją spotkała i że ktoś mógł ją kochać nawet

wtedy, gdy czuła się najmniej godna miłości. Conni bała się, że negatywne

emocje, jakie odczuwa czynią ją złym człowiekiem, lecz współczucie Mary
sprawiło, że poczuła się kimś wartościowym i zasługującym na troskę -

chociaż sama uważała się za osobę bezwartościową.

background image

Mary i Connie odkryły tego dnia coś, czego Jezus nauczał wiele wieków

temu. Współczucie daje nam wewnętrzną moc. W przypadku Mary współczucie

dało jej wewnętrzną moc uzdrowienia Connie - dokonała czegoś, co nikomu
się wcześniej nie udało.

Współczucie nie jest tym samym co empatia. To współodczu-wanie z drugim

człowiekiem, które może przybrać formę życzliwości, litości, czy nawet

żalu nad kimś. Możemy współczuć ludziom nawet wówczas, gdy ich nie
rozumiemy. Jezus obdarzał wszystkich swoją miłością i życzliwością z

czystej dobroci serca. Współczucie było jednym ze składników Jego

wewnętrznej mocy.

Jezus nie przyszedł na świat dlatego, że uważał ludzkość za odrażającą.
Narodził się, ponieważ „Bóg tak umiłował świat". Nigdy nie głosił, że

musimy się zmienić, aby On nas pokochał. Nie trzeba było nic robić, aby

zasłużyć na Jego miłość. Jezus ko-

222
chał ludzi za to kim byli, wraz ze wszystkimi ich niedoskonalo-ściami.

Miał wielką wewnętrzną moc, ponieważ współczuł każ* demu człowiekowi.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Brak wiedzy zawsze można nadrobić współczuciem.

Moc identyfikowania się z innymi
Ja żyję i wy żyć będziecie.

J 14, 19

Kilka lat temu zadzwonił do mnie przyjaciel i poinformował mnie, że

właśnie kończy czterdzieści lat. Powiedziałem, że mu współczuję. Odparł,
że wybiera się na wycieczk^ do Milwaukee i zapytał, czy nie chciałbym z

nim pojechać.

- Do Milwaukee? - zapytałem. - Dlaczego akurat tam?

- Ponieważ Milwaukee słynie z dwóch rzeczy: piwa i motocykli Harley-
Davidson.

- Jadę - zdecydowałem.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do Milwaukee z zamiarem kupienia nowiutkich

motocykli, na których planowaliśmy wrócić do Kalifornii, towarzyszyło nam
dwudziestu ośmiu naszych znajomych. Sprzedawca z salonu Harleya-Davidsona

w Milwaukee nigdy wcześniej nie sprzedał naraz tylu motocykli.

Większość osób w naszej grupie stanowili mężczyźni pracujący zawodowo

(było wśród nas kilku psychologów, dentysta, kilku pastorów, księgowy i

tak dalej), lecz każdy miał ochotę przez kilka tygodni robić coś zupełnie
niezwiązanego ze swoim zawodem. W powrotnej drodze rozpoczynaliśmy każdy

dzień modlitwą, prosząc Boga o bezpieczną podróż. Żaden z nas nie jeździł

wcześniej na harleyu. Pod koniec wyprawy modlili się nawet niewierzący. W

obliczu śmierci człowiek uczy się doceniać życie.
Pewnego dnia zatrzymaliśmy się w małym miasteczku, żeby zobaczyć film,

który akurat w tym tygodniu wszedł na ekrany kin. Zaparkowaliśmy

motocykle przed kinem i weszliśmy do środka. Usłyszałem, jak jakiś

dzieciak siedzący przed nami szep-
223

cze do kolegi: „Patrz, harleyowcy!", po czym obaj wstali i przesiedli się

dalej od nas. Wspaniale było móc się identyfikować z tak groźnymi

facetami jak prawdziwi harleyowcy. Następnego dnia, podczas gdy moi
towarzysze zsiadali ze swoich nowiutkich, lśniących maszyn przed salonem

harleya, znalazłem się w bliskiej odległości od rosłego, wytatuowanego i

grubo ciosanego członka pewnego klubu motocyklowego, którego nazwę

przemilczę. Muszę przyznać, że odczułem lekką konsternację, słysząc, jak
mówi do swojego kumpla: „To jakaś wycieczka biznesmenów, czy co?".

Widocznie nie we wszystkich napotkanych ludziach budziliśmy jednakowy

respekt.

Podczas tej wyprawy dowiedziałem się czegoś na temat identyfikowania się
z innymi. Nie znałem wcześniej wielu mężczyzn z naszej grupy, a podczas

wspólnej drogi nie dowiedziałem się o nich zbyt dużo. Trudno jest

background image

rozmawiać, jadąc na harleyu. Dlatego mężczyźni tak kochają ten sport.

Lecz pod koniec podróży czułem, że łączy nas silna więź. Zrobiliśmy

wspólnie coś niezwykłego - coś co wzbudziło w każdym z nas silne emocje,
które można poznać jedynie przez doświadczenie. Identyfikowaliśmy się ze

sobą, ponieważ wiedzieliśmy przez co razem przeszliśmy. Zdarzało się, że

powierzaliśmy sobie nawzajem swoje życie. Dzieliliśmy się ze sobą swoją

wewnętrzną mocą poprzez łączące nas poczucie wspólnoty.
Identyfikowanie się z drugim człowiekiem to nie to samo, co empatia czy

współczucie. Polega ono na przeżywaniu tego samego, co druga osoba.

Pomiędzy ludźmi, którzy mieli te same doświadczenia, wytwarza się potężna

więź - mimo iż mogli nigdy wcześniej nie rozmawiać o swoich myślach czy
uczuciach. Ufamy ludziom, którzy potrafią się z nami identyfikować w

bólu, nawet jeśli ich nie znamy.

Jezus chciał wiedzieć, czego ludzie doświadczają w swoim życiu. Bóg o

którym nauczał nie zamykał się w niebie i nie wydawał z góry edyktów
swoim wiernym. Zesłał na ziemię swego Syna, aby stał się człowiekiem i

mógł się osobiście przekonać, jak żyją ludzie. Chociaż wypowiadając słowa

„Ja żyję i wy żyć będziecie", Jezus

224
miał na myśli życie wieczne, zawarł w nich jednocześnie ważną

psychologiczną prawdę na temat wewnętrznej mocy człowieka. Doświadczając

wszystkiego, co przeżywali ci, których miłował, Jezus budował swą

wewnętrzną moc. Potrafił identyfikować się z ludźmi w bólu, ponieważ sam
również odczuwał ból31. Identyfikowanie się z innymi było składnikiem

wewnętrznej mocy Jezusa.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: wspólne doświadczenia wiążą silniej niż słowa.

?ą.
Ludzie czy polityka?

Największy z was niech będzie waszym sługą.

Mt 23, 11

Halle to odnosząca sukcesy bizneswoman, której udało się udowodnić, że
kobieta może się sprawdzić w branży zdominowanej przez mężczyzn; jej

kariera miała jednak swoją cenę. Wiedząc, że gdyby podczas spotkań

zachowywała się „zbyt emocjonalnie" nikt w brutalnym środowisku biznesu

nie brałby jej poważnie, Halle do perfekcji opanowała sztukę tłumienia

swoich uczuć. Stała się bardzo skuteczna, jeśli chodzi o osiąganie celów
wyznacza-nych jej przez firmę, zapomniała jednak o celach, które wyzna-

czyła samej sobie.

Podczas terapii wspólnie z Halle odkryliśmy w jej życiu kilka paradoksów.

Jeden z nich polegał na tym, że musiała podejmować decyzje, które służyły
jej pod względem zawodowym, ale szkodziły pod względem emocjonalnym.

Dzięki temu, że nie wy-powiadała się na temat nieuczciwego i czasami

bezdusznego postępowania swoich zawodowych wspólników, Halle utrzymywała

swoją pozycję w firmie, ale traciła zdrowie psychiczne. Gdyby przestała
tłumić swoje prawdziwe uczucia byłoby to z korzyścią dla jej sfery

emocjonalnej, lecz mogłaby stracić pracę.

Gdy tak analizowaliśmy różne aspekty dokonywanych przez nią życiowych

wyborów, Halle doszła do niewygodnego wniosku. Widziała przed sobą jasną
przyszłość pod warunkiem, że w swoich decyzjach nadal będzie się kierować

zasadą poprawno-

225

ści politycznej - i tylko wtedy. Pozostałe wyznawane przez nią zasady
zamykały jej drogę do kariery. Wszyscy którzy byli jej bliscy - włączając

ją samą - cierpieli z powodu dokonywanych przez nią wyborów. Najbardziej

korzystali zaś na nich ci, których najmniej szanowała. Halle postanowiła,

że nie chce dalej żyć w taki sposób. Stwierdziła, że dopóki polityka
będzie dla niej ważniejsza od ludzi, jej życie nie będzie miało sensu.

background image

Dziś Halle odnosi sukcesy jako szefowa nieukierunkowanej na zyski

organizacji i uwielbia swoją pracę. Odchodząc z sektora prywatnego,

musiała dostosować swój styl życia do nowych, mniejszych zarobków, spędza
za to teraz o wiele więcej czasu z najbliższymi. W tym sensie jej życie

zmieniło się na lepsze. Halle nie jest już tak znerwicowana ani

przygnębiona jak dawniej; prawdę mówiąc przez większość czasu jest

naprawdę szczęśliwa. Jeszcze kilka lat temu osobiste szczęście nie było
czymś, co brała pod uwagę, podejmując swoje decyzje. Teraz jest to dla

niej najważniejszy warunek.

Czasami polityczne, moralne, duchowe i psychologiczne implikacje naszych

decyzji mogą być ze sobą sprzeczne, a my będziemy zmuszeni dokonać
właściwego wyboru. Być może ktoś inny nie musiałby zmieniać pracy, tak

jak zrobiła Halle. Osobistych rozterek nie da się rozwiązać w jeden

konkretny sposób, lecz w przypadku Halle poprawność polityczna nie była

warta ceny, jaką musiała za nią płacić.
Ambicja skłania niektórych z nas do szukania władzy w polityce. Ludzie

bywają ambitni z różnych powodów - niektóre z nich są dobre i zdrowe. Do

poszukiwania wewnętrznej mocy skłania nas miłość. Jezus zrezygnował z

władzy politycznej na rzecz zachowania swej wewnętrznej mocy.
Nie rozumieli tego nawet ci najbliżsi Jezusowi. Jego uczniowie spierali

się ze sobą o to, który z nich będzie najważniejszy w królestwie, jakie

nadejdzie32. Byli przekonani, że ktoś tak potężny jak Jezus może zdobyć

wszelkie zaszczyty oraz zdobyć taką sławę i fortunę, jakie tylko będzie
chciał. Jezus jednak wybrał ludzi a nie politykę, gdy powiedział:

„Największy z was niech będzie

226

waszym sługą". Dla Niego był to jedyny sposób przeżywania wnętrznej mocy.
P

MYŚL DO ZAPAMIĘT^A: Za poprawność polityczną płacimy osobistą cenę." Moc

zdrowej samooceny

Wiem, skąd przyszedłem i dokąd idę.
??•'~Ą'<

J8, 14

Latem 1941 roku, podczas drugiej wojny światowej, młody sierżant James

Allen Ward otrzymał za swoją odwagę Krzyż Wiktorii. Podczas jednej z

bitew silnik na skrzydle jego bombowca typu Wellington stanął w
płomieniach wskutek ostrzału nieprzyjaciela. Mając w swoich rękach życie

całej załogi Ward, asekurowany jedynie sznurem zawiązanym w pasie,

wczołgał się na skrzydło samolotu lecącego na wysokości czterech tysięcy

metrów. Walcząc z wiatrem i artylerią wroga zdołał ugasić ogień i
wczołgać się z powrotem do kadłuba samolotu.

Kiedy wieść o jego bohaterskim czynie dotarła do Winstona Churchilla,

wezwał on nieśmiałego Nowozelandczyka do swojej rezydencji przy Downing

Street 10. Premier lubił wynagradzać podobne akty odwagi i osobiście
dziękować bohaterom. Gdy jednak spróbował nawiązać rozmowę ze swoim

gościem, zauważył, że Ward, oszołomiony bliskością premiera, nie potrafi

odpowiedzieć na żadne pytanie.

Churchill powiedział wówczas:
- Musi się pan czuć bardzo onieśmielony w mojej obecności. Wpatrując się

w czubki butów, Ward odparł cicho:

- Tak, sir. Tak właśnie się czuję. Churchill rzekł na to bez chwili

wahania:
- A zatem może pan sobie wyobrazić, jak onieśmielony ja się czuję w

pańskiej obecności.

Winston Churchill udowodnił wówczas, że ma zdrową samoocenę. Było to

doskonale widoczne w sposobie, w jaki potraktował Warda. Zdrowa samoocena
skłania innych, by docenili swoją

227

background image

wartość. Fałszywa samoocena natomiast wywołuje u nich poczucie własnej

niedoskonałości. Zdrowa samoocena umacnia drugiego człowieka, podczas gdy

fałszywa stara się go kontrolować.
Nie można mieć zbyt wiele zdrowej samooceny. Ci, którzy sprawiają

wrażenie, że „nazbyt kochają samych siebie" lub są zbyt siebie pewni, są

w rzeczywistości ofiarami fałszywej samooceny. To arogancja,

przejawiająca się skupianiem uwagi na sobie samym. Zdrowa samoocena to
wyważona pewność siebie, dająca nam swobodę interesowania się innymi.

Ponieważ Jezus dobrze siebie znał, potrafił otwierać się na innych. Nie

musiał im imponować, więcej, wątpił w szczerość tych, którzy szli za nim

ze względu na cuda, jakie czynił. Nie chciał wy-korzystywać Swojej
władzy, aby sprawować kontrolę nad ludźmi. Był wystarczająco pewny

siebie, aby wiedzieć, że prawdziwa wewnętrzna moc płynie z otwarcia się

na innych, którzy w ten sposób mogą nas poznać. Jezus słuchał ludzi, lecz

nie dlatego, że był nieśmiały; służył im, ale nie dlatego, że nisko się
cenił; zachęcał ich do mówienia, jednak nie dlatego, że sam nie miał nic

do powiedzenia. Jezus sprawiał, że inni dobrze się przy Nim czuli,

ponieważ sam czuł się dobrze ze sobą. Na tym polega potęga zdrowej

samooceny.
Trudno jest zachować swoją wewnętrzną moc. Większość z nas woli

poszukiwać innych form władzy. Jezus dysponował wewnętrzną mocą, o czym

dobitnie świadczy jego zdrowa samoocena. Powiedział: „Bo wiem, skąd

przyszedłem i dokąd idę." Ponieważ wiedział kim jest, miał tyle pewności
siebie, aby skoncentrować się na innych.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Zdrowa samoocena to szacunek dla innych. Różnica

między pewnością siebie a arogancją

Wszyscy, którzy za. miecz chwytają, od miecza giną.
Mt 26, 52

Brian przeczytał mnóstwo książek na temat pewności siebie. Uważał, że

należy stale rozwijać swój potencjał, zwyciężać poprzez zastraszanie i

programować się na osiąganie sukcesów. Pew-
228

ność siebie była dla niego wewnętrzną siłą, pozwalającą zdobyć to, czego

się pragnie, bez wyrzutów sumienia.

Wyznawana przez Briana koncepcja pewności siebie pchała go do ciężkiej

pracy zawodowej, nie pozwalając mu na zbyt wiele wątpliwości.
Jednocześnie jednak jego życie osobiste zaczęło podupadać. Przyjaciół

zastąpili mu wspólnicy i kontakty zawodowe. Ludzie częściej się go bali

niż go lubili, a coraz szybsze tempo życia nie sprzyjało jego relacjom z

kobietami. I choć Brian powtarzał, że teraz lubi samego siebie bardziej
niż kiedykolwiek, wszyscy inni zdawali się lubić go coraz mniej.

Stopniowo w trakcie indywidualnej terapii Brian zdał sobie sprawę z tego,

że jego koncepcja pewności siebie jest niczym więcej, jak próbą ukrycia

braku tejże pewności. Chciał mieć coraz więcej, lecz nie dlatego, że czuł
się dobrze sam ze sobą; rzeczy materialne były mu potrzebne, ponieważ bez

nich źle się czuł. Przez cały czas próbował tłumić swoje negatywne emocje

zamiast podążać za pozytywnymi. Obecnie Brian poznaje nowe znaczenie

pewności siebie. Uczy się, że pewność siebie określana jest przez stopień
zadowolenia z własnej osoby, a nie przez osobiste sukcesy. Stara się

mniej koncentrować na tym, żeby gdzieś dojść, a bardziej na tym, żeby być

autentycznym tu i teraz.

Brian zrozumiał, że - o ironio - dążenie do sukcesów wcale nie umacniało
jego pewności siebie; czyniło go jedynie aroganckim. Koncentrując się na

tym by być lepszym od innych, nie czuł nigdy, że sam jest w danym

momencie lepszy. Wyglądało to tak, jakby musiał siłą wydzierać światu

swoje dobre samopoczucie -nie było to coś, co przychodziło mu łatwo, w
naturalny sposób.

background image

Brian zaczyna rozumieć, co miał na myśli Jezus, mówiąc: „Wszyscy, którzy

za miecz chwytają, od miecza giną". Traktując świat jak pole

psychologicznej bitwy, gdzie zwyciężają najsilniejsi psychicznie, Brian
opierał własną samoocenę na tym co robił, a nie na tym kim był. Problem

polega jednak na tym, że stosując tego typu podejście, oceniamy się

zazwyczaj na podstawie swoich ostatnich dokonań i czujemy się tylko tyle

warci, ile warte było nasze ostatnie osiągnięcie. W przypadku Briana
zwycięstwa w psychologicznej bitwie wcale nie podnosiły

229

jego samooceny; zwiększały jedynie jego arogancję, co odstraszało

wszystkich wokół. Teraz Brian uczy się opierać własną samoocenę na tym
kim naprawdę jest, co przyciąga do niego ludzi. Wciąż odnosi sukcesy w

interesach i pnie się po szczeblach zawodowej kariery, nie chce j jednak

być samotny gdy już dotrze na sam szczyt.

Ludzie, którzy spotykali na swojej drodze Jezusa, natychmiast i wyczuwali
Jego wewnętrzną moc. Nie mieli wątpliwości, że mają do czynienia z pewnym

siebie Człowiekiem. Jego niezwykle sil- j na osobowość była źródłem Jego

pewności siebie, pozwalającej, Mu z równą łatwością przykuwać uwagę

tłumów oraz koncen-j trować uwagę na małym dziecku. Jezus miał wyjątkową
umiejęt- j ność zaznaczania swojej pewności siebie, nie sprawiając

jednocześnie wrażenia osoby aroganckiej czy żądnej władzy nad innymi.

Bardzo łatwo jest sprawdzić, czy ktoś jest arogancki, czy pewny siebie -

wystarczy przeprowadzić prosty test. Będąc w towarzystwie osoby o zdrowej
samoocenie i pewnej siebie czujemy się silniejsi i bardziej wartościowi.

Natomiast osoba o fałszywej samoocenie, starająca się nadrobić swoje

braki arogancją sprawia, że czujemy się przytłoczeni. Jezus nie odczuwał

potrzeby umniejszania innych, aby samemu poczuć się dobrze. Sprawiał, że
ludzie byli wdzięczni, iż Go spotkali.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Pewność siebie umacnia, podczas gdy arogancja

przytłacza.

Cena wewnętrznej mocy
Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie

swoje oddaje za. przyjaciół swoich.

J 15, 13

Rosyjski pisarz Fiodor Dostojewski jest autorem kilku powieści o

niezwykłej psychologicznej głębi. Bohaterem jednej z moich ulubionych
jest książę Myszkin, który w naiwny, lecz jakże świeży sposób patrzy na

życie. Będąc całkowicie ufnym i otwartym na innych staje się obiektem

kpin i celem ataków. W miarę jak akcja powieści się rozwija, zaczynamy

dostrzegać, że dziecięca ufność księcia czyni go symbolem dobra w świecie
pełnym kłamstwa

230

i egoizmu. Myszkin staje się w naszych oczach kimś na wzór Chrystusa,

kogo podziwiamy za uczciwość. Ironiczny w tej sytuacji zdaje się być
tytuł powieści Dostojewskiego - „Idiota".

Dostojewski chciał nam w ten sposób przekazać coś bardzo istotnego.

Otwierając się na innych, można zdobyć wewnętrzną moc, ale trzeba za to

zapłacić wysoką cenę. Książę Myszkin wycisnął silne piętno w życiu
pozostałych bohaterów, ponieważ był wobec nich tak podatny na zranienie.

Ci, którzy chcieli go wyko-rzystać zrobili to, a ci, którzy chcieli

czegoś się od niego nauczyć bardzo na kontakcie z nim skorzystali. Książę

Myszkin nie mógł i nawet nie próbował kontrolować tego, jak inni na niego
reagowali. Postanowił być słabym w świecie silnych, co dało mu moc

wpływania na życie tych, których spotykał. Wszyscy w jakimś sensie

jesteśmy idiotami. Książę Myszkin godził się, by nazywano go idiotą, gdyż

było to ceną jego wewnętrznej mocy.
Niełatwo jest zrozumieć drugiego człowieka - czasami, aby tego dokonać,

musimy zagłuszyć własne myśli i uczucia. Okazanie własnej słabości jest

background image

niezbędne, jeśli chcemy okazać drugiej osobie pełne empatii zrozumienie

będące kluczem do wewnętrznej mocy. Aby osoba ta mogła się otworzyć na

naszą empatię, musimy najpierw sami się przed nią otworzyć. Na tym polega
paradoks wewnętrznej mocy. Tylko okazując słabość możemy podzielić się z

kimś swoją wewnętrzną mocą, lecz jednocześnie możemy zostać przez nią

najbardziej zranieni. Konieczność otwierania się przed innymi czyni próby

ich zrozumienia bardzo niebezpiecznymi. To cena, jaką musimy zapłacić za
posiadanie wewnętrznej mocy.

W słynnych słowach „Nikt nie ma większej miłości od tej, że ktoś życie

swoje oddaje za przyjaciół swoich" Jezus jasno sprecyzował cenę, jaką

czasami przychodzi zapłacić za posiadanie wewnętrznej mocy. Wiedział, że
aby ją zdobyć trzeba coś poświęcić. Jezus miał wewnętrzną moc, ponieważ

był gotów zapłacić za nią cenę jaką była Jego słabość. Nie tylko głosił

prawdę, lecz również nią żył.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Podatność na zranienie umożliwia dzielenie się z
innymi swoją wewnętrzną mocą; jest także ceną, którą musimy za to

zapłacić.

231

TKoz.dz.iaA 11
'•u*

Poznać swoje duchowe „ja"

•&?

W dalszej ich drodze zaszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta,
imieniem Marta, przyjęła Co w swoim domu. Miała ona siostrę, imieniem

Maria, która siadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa. Marta zaś uwijała

się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: „Panie, czy

Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu?
Powiedz jej, żeby mi pomogła". A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto,

martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego.

Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie

będzie pozbawiona".
tk 10,38-42

Marta uważała, iż Maria postępuje egoistycznie, nie pomagając jej; ona

tymczasem koncentrowała całą swoją duchowość na więzi z Jezusem. Paradoks

nauk Jezusa polega na tym, że człowiek może odnaleźć swoje duchowe „ja"

wyłącznie w swojej relacji z Bogiem, który jest poza nim. Jezus nazywał
to prawością. Prawość duchowa to poleganie na kimś potężniejszym od nas

samych. Poczucie własnej prawości pojawia się zaś wtedy, gdy polegamy

wyłącznie na sobie. Podczas gdy Marta uważała się za osobę prawą, w

rzeczywistości była skupioną na sobie egoistką.
Jezus nauczał, że prawość to dobry kontakt z Bogiem. Podobnie jak Marta

wielu ludzi nie wie, co to tak naprawdę oznacza. Starają się więc na

różne sposoby utwierdzać w przekonaniu, że ich kontakt z Bogiem jest

dobry i w rezultacie zaczynają wierzyć we własną prawość. Jezus dobrze
wiedział, że autentyczna prawość nie wymaga wysiłku, lecz jest efektem

udanych życiowych związków. Nasze dobre uczynki powinny wynikać z

prawości, a nie odwrotnie.

Pojęcie „prawości" dotyczy zarówno naszych kontaktów z innymi ludźmi, jak
i więzi z Bogiem. Aby połączyła nas silna więź

232

z drugim człowiekiem, musimy zrozumieć, że to, iż go potrzebujemy, jest

oznaką naszej siły, a nie słabości33. Tylko dzięki bliskim kontaktom z
Bogiem i innymi ludźmi możemy najpełniej zrealizować swój potencjał i

odnaleźć swoje duchowe „ja". Próbując robić wszystko samemu kończymy jak

Marta, przekonani o własnej prawości i rozczarowani swoim egoistycznym

życiem.
Prawość

53. '?'*?•

background image

Potrzeba mało albo tylko jednego.

Lk 10, 42

Philip zapytał mnie:
- Czy modli się pan razem z pacjentami?

- To zależy od pacjenta - odpowiedziałem. - Czy pan modli się ze swymi

lekarzami?

- Już nie - odparł szorstko.
Chociaż znałem go zaledwie kilka minut, zdążył w ten sposób wiele mi o

sobie powiedzieć.

Philip poddawał się już terapii u pewnego chrześcijańskiego psychologa.

Ponieważ powiedziano mu, że również jestem wierzący, chciał się
zorientować, czy nasze spotkania będą wygląda-ły podobnie.

- Jestem pewien, że dr Richmond to naprawdę dobry terapeuta, po prostu

zupełnie się ze sobą nie dogadywaliśmy. Dokładnie wiedział, co mi dolega

i co powinienem w sobie zmienić. Ale mnie chyba aż tak na tym nie
zależało. Nie chciałem marnować jego czasu i swoich pieniędzy, więc

zrezygnowałem z terapii.

Philip jest chrześcijaninem. Odnosi sukcesy w wielu dziedzinach życia, ma

jednak osobisty problem w związku z którym potrzebuje fachowej pomocy. Od
czasu do czasu miewa myśli samobójcze i chociaż nigdy nie próbował ich

zrealizować, jest nimi mocno zaniepokojony.

Podczas jednego z naszych spotkań rozpłakał się:

- Wiem, że według Biblii grzechem jest zabić człowieka, nawet samego
siebie. Czasami jednak ogarnia mnie takie przygnębienie,

233

? !

że zaczynam myśleć o tym, aby odebrać sobie życie. Wcale nie chcę mieć
takich myśli. Mówię sobie, że to grzech, ale one wcale nie odchodzą.

Philip cierpiał z powodu uczuć których nie rozumiał. Nie chciał umrzeć,

lecz czasami po prostu nie potrafił przestać myśleć o śmierci i to

wprawiało go w przerażenie. Rozpaczliwie starał się kontrolować depresję
i myśli samobójcze, co tylko wpędzało go w jeszcze większe przygnębienie.

W końcu jedynym sposobem zakończenia tej emocjonalnej szarpaniny stało

się dla niego samobójstwo. Ironia sytuacji polegała na tym, że Philip

uznał samobójstwo za najlepsze rozwiązanie, aby pozbyć się grzesznych,

samobójczych myśli. Uważał, że Biblia, podobnie jak poprzedni terapeuta,
nakazuje mu, aby wy-rzekł się swoich uczuć i zmienił swój stosunek do

samego siebie. Philip sądził, że prawość polega na robieniu tego, co

słuszne i odczuwał wstyd, nie potrafiąc zdobyć się na to, w prywatnej

sferze swego życia.
Potrafiłem pomóc Philipowi po części dlatego, że inaczej niż on

pojmowałem prawość. Moim zdaniem prawość nie polega na mówieniu sobie, co

jest dobre, a następnie dążeniu do tego całą siłą naszej woli. Jako

psycholog postrzegam prawość raczej jako dobre stosunki z Bogiem i
bliźnimi.

Ze względu na stosunek Philipa do wiary i jego wcześniejsze doświadczenia

związane z terapią, postanowiłem nie koncentrować się na tym co

powinniśmy wspólnie osiągnąć, a skupiłem całą swoją uwagę na tym, jakim
Philip był człowiekiem. Zamiast zajmować się standardami prawości i

zdrowia psychicznego, którym nie potrafił sprostać, zaczęliśmy analizować

jego emocje i wszystkie wydarzenia z jego życia, które mogły się do tego

przyczynić. W ten sposób udało nam się odkryć kilka ciekawych faktów.
Po pierwsze ustaliliśmy, że samobójcze myśli Philipa nie były dowodem

jego grzesznej natury ani choroby psychicznej. Jego depresja miała

korzenie we wcześniejszych doświadczeniach, które tłumaczyły, dlaczego

czuł się tak a nie inaczej. Gdy Philip uświadomił sobie, skąd bierze się
jego depresja, przestał się nią

234

background image

zadręczać i nie próbował już tak bardzo nad nią zapanować. Zaczął

traktować ją jako stały element swojego życia, pojawiający się i

znikający w naturalny sposób, dzięki czemu czuł się wobec niej mniej
bezradny i nie czuł już rozpaczliwej potrzeby kontrolowania swoich

„grzesznych" uczuć. W miarę upływu czasu odkryliśmy, że Philipowi wcale

nie zależało na tym, żeby myśleć i postępować we właścnYy sposób;

ważniejsze było dla niego poczucie, że jest prawym człowiekiem, który
uczciwie stara się uporać z samym sobą. W końcu obaj zauważyliśmy, że im

bardziej Philip nad sobą panował, tym rzadziej zdarzało mu się myśleć o

samobójstwie.

Okazało się, że myśli samobójcze wcale nie były w jego życiu
najważniejszym problemem. Były jedynie symptomem. Koncentrowanie się na

symptomach jego niepokojącego stanu ducha nie mogło mu pomóc. Pomocna

okazała się analiza jego emocji związanych z nim samym, z jego terapeutą

oraz Bogiem. Również zmuszanie się do tego, aby sprostać sztucznie
wytyczonym standardom prawości nie mogło Philipowi pomóc. Pomogło mu

zbudowanie dobrej więzi ze mną i z Bogiem.

Jezus doskonale rozumiał to, co my odkryliśmy w teorii psychologii: więzi

są niezbędnym elementem procesu leczenia. Ślepe trzymanie się teorii
kosztem więzi z pacjentem przypomina zachowanie neurochirurga,

odczuwającego dumę z udanej operacji, mimo iż pacjent zmarł. Nie chodzi o

to, że teoria nie jest ważna; przeciwnie, jest ona do tego stopnia ważna,

że wciąż powinniśmy się zastanawiać, jak jej stosowanie wpływa na
pacjenta. Musimy być zawsze gotowi poświęcić nasze teorie zanim

poświęcimy dobro pacjenta.

Z punktu widzenia Jezusa prawość polega na podtrzymywaniu prawidłowych

więzi z innymi, grzech zaś jest tym wszystkim, co oddala nas od Boga i
bliźnich. Wielu osobom wierzącym trudno jest przyjąć tę koncepcję,

ponieważ prawość oznacza dla nich właściwe postępowanie, a nie właściwe

związki z ludźmi.

Jezus zawsze stawiał ludzi na pierwszym miejscu. Nie wierzył, że
przestrzeganie litery prawa może odmienić ludzkie serce. Pra-

235

wością nazywał dobre odruchy serca, a nie nieskazitelne postępowanie.

Marta nie miała racji sądząc, że to co „robi" dla Jezusa jest w jakiś

sposób lepsze od zwykłego „przebywania" z Nim, które wybrała Maria. Gdy w
grę wchodzi prawość, „mało potrzeba, albo jednego".

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Prawość to dobre związki z ludźmi.

pi Tylko grzesznicy mogą być prawi

Kto z was Jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią
" kamieniem.

J8. 7

Dalton i Miranda sprawiali wrażenie idealnej pary. Oboje byli bardzo

atrakcyjni i lubili się dobrze bawić. Mieli przepiękny dom i urocze
dzieci, wszyscy chcieli bywać na wydawanych przez nich przyjęciach. Z

pozoru ich życie doskonale się układało.

Jednak pozory mogą mylić. Miranda zdawała sobie sprawę z tego, że Dalton

jest fantastycznym facetem, ale nie czuła się przy nim tak dobrze jak
inni. To prawda, że był zabawny - lepiej jednak wychodziło mu opowiadanie

własnych historyjek niż słuchanie tego, co miała mu do powiedzenia.

Miranda była bardzo j zadowolona, że Dalton jest tak przystojny, ale

uważała, że w łóż-1 ku poświęca jej zbyt mało uwagi. Wiedziała, że wyszła
za mąż za „duszę towarzystwa", pragnęła jednak czegoś więcej. Chciała aby

Dalton poznał najskrytsze zakamarki jej serca, chciała poczuć, że ją

naprawdę rozumie. Miranda tęskniła za większą bliskością j i obawiała

się, że Daltona niestety na nią nie stać.
Początkowo Miranda nie zauważyła, że w jej życiu coś się I zmieniło.

Coraz częściej zdarzało jej się rozmawiać na osobiste tematy z jednym z

background image

sąsiadów, a ich kontakty stawały się coraz bardziej intensywne. Sheldon

był przyjacielem Daltona i Mirandy, je-1 dynym, z którym tak dobrze jej

się rozmawiało.
- Coś między nami zaiskrzyło - tłumaczyła mi później. - Miałam wrażenie,

że znamy się całe życie. Tak łatwo mi się z nim roz- j mawiało. To było

całkowicie naturalne.

236
W pewnym momencie Miranda zdała sobie sprawę z tego, że ma romans. Nie

zbliżyła się do Sheldona fizycznie, łączyło ich jednak poczucie wzajemnej

intymnej bliskości, gdyż Miranda dzieliła się z nim najskrytszymi

emocjami.
Decydując się na rozpoczęcie terapii małżeńskiej, która miała im pomóc

rozwiązać ten problem, Dalton i Miranda podjęli słuszną decyzję. Miranda

wyznała mężowi jakiego rodzaju związek łączy ją z Sheldonem i zgodziła

się zerwać z nim, aby próbować ratować ich małżeństwo. Dalton czuł się
głęboko zraniony i wściekły, ponieważ tak naprawdę nie zrobił niczego

złego. Gdy w grę wchodzi romans, zazwyczaj powodem odejścia naszego

partnera nie jest coś co zrobiliśmy, lecz to jacy jesteśmy - świadomość

tego jest trudna do zniesienia.
Mimo wszystko Dalton stanął na wysokości zadania. Być może dała o sobie

znać jego ambicja (nie chciał przegrać rywalizacji z Sheldonem), a być

może przynajmniej częściowo zadecydowała prawdziwa miłość, jaką czuł do

kobiety, z którą się ożenił. Tak czy owak, Dalton postanowił walczyć.
Walczył o swoją żonę i o swoją rodzinę, lecz nie w sposób defensywny czy

destrukcyjny. Wyznając Mirandzie, jak bardzo czuł się przez nią

upokorzony, Dalton zdobył się na wielkie ryzyko; nie cofnął się jednak

przed tym, aby dać jej do zrozumienia, jak bardzo czuje się zraniony i
zły. Następnie zmusił się do wysłuchania tego, co miała mu do

powiedzenia: słuchał o jej samotności w małżeństwie i starał się

zrozumieć swoją w tym rolę. Często kusiło go, aby „rzucić kamieniem" w

Mirandę, powstrzymywał się jednak przed krzywdzeniem jej tylko dlatego,
że sam został skrzywdzony. Wiedział, że również nie jest bez winy i że

udając niewinnego w żaden sposób nie przyczyni się do poprawy sytuacji.

W trakcie terapii małżeńskiej Dalton dowiedział się czegoś nowego na swój

temat. Odkrył, że potrafi jednocześnie kochać i odczuwać wściekłość.

Uczył się, na czym polega prawdziwa namiętność. Zrozumiał, że
przeciwieństwem miłości nie jest gniew, lecz apatia i że to właśnie

apatia zagroziła jego związkowi z Mi-randą.

237

Miranda również dowiedziała się czegoś o sobie samej. Zrozumiała, że
przywłaszczając sobie potajemnie coś, co do niej nie należało (Sheldon

był żonaty) oraz oddając coś, czego nie miała prawa oddawać, starała się

w egoistyczny sposób rozwiązać swoje problemy. Odkryła, że nie jest tak

otwarta, jak jej się dotychczas wydawało i że niesprawiedliwie osądziła
Daltona, uważając go za mniej wrażliwego psychicznie. Co jednak

najważniejsze Miranda nauczyła się, że może być kochana nawet wówczas,

gdy najmniej na to zasługuje. Gdy zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo

skrzywdziła Daltona, wdając się w romans, nie mogła uwierzyć, że potrafi
nadal ją kochać.

Miranda i Dalton stanowią popisowy przypadek w terapii małżeńskiej.

Rozpoczęli ją jako ludzie niedoskonali - oboje przyczynili się do

powstania problemów w swoim małżeństwie. Przyznając się do winy uznali
się za „grzeszników", jeśli chcielibyśmy się posłużyć terminologią

Jezusa. Stwierdzając, że źle dotąd postępowali, uczynili pierwszy krok na

drodze do uzdrowienia swojego związku. Obecnie w ich małżeństwie wciąż

„trwają prace" mające na celu poprawę sytuacji. Komunikacja między nimi
jest coraz lepsza, ich miłość bardziej namiętna, oboje są zdania, że ich

relacje nigdy nie były bardziej udane. Ich małżeństwu daleko jest do

background image

ideału, z pewnością jednak spełnia wymogi „prawości" w takim sensie, jak

pojmował to Jezus.

Pewnego razu przed oblicze Jezusa przyprowadzono kobietę przyłapaną na
cudzołóstwie. Żydowscy kapłani chcieli w ten sposób wypróbować Jego

szacunek dla doktryny religijnej. Aby zasłużyć na miano sprawiedliwego,

Jezus powinien był postąpić zgodnie z żydowskim prawem, wedle którego

kobieta zasługiwała na ukamienowanie. On jednak inaczej pojmował prawość.
Skłonił zgromadzonych, by zajrzeli w głąb swych serc i sumień, mówiąc:

„Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem." Tego

dnia nikt nie rzucił kamieniem.

W ten sposób Jezus sprecyzował swoją definicję prawości. Ludzie prawi
postępują zgodnie z zasadami religijnymi ze względu na więź łączącą ich z

Bogiem, a nie dlatego, żeby stać się prawy-

238

mi. Ludzie często robią różne rzeczy odwrotnie. Dbając o własne
bezpieczeństwo posługujemy się prawami, dzięki którym nasze związki miały

pozostać nietknięte i wykorzystujemy je, aby udowodnić swoją rację.

Tymczasem pierwszym krokiem w stronę prawości jest przyznanie, że wszyscy

jesteśmy grzesznikami.
Nie oznacza to wcale, że wszystko jest dozwolone. Gdy tłum się rozszedł,

Jezus powiedział kobiecie, aby „od tej chwili już nie grzeszyła".

Wierzył, że dzięki miłości ludzie stają się silniejsi i mogą zmienić

swoje życie na lepsze. Jeżeli nasze związki z innymi są dobre, my sami
również dobrze postępujemy. Moralność ulega zaś zepsuciu, gdy nasze

związki się rozpadają.

Jako psycholog w pełni podpisuję się pod tą teorią. Leczeni przeze mnie

pacjenci, którzy w jakimś momencie swojego życia dopuścili się zdrady
małżeńskiej, postąpili tak, ponieważ ich związki nie były takie, jakie

być powinny. Nie zagojone rany, rozczarowania albo brak miłości pchnęły

ich na drogę destrukcyjnych zachowań. Wskazanie takim ludziom zasad

postępowania zazwyczaj niewiele zmienia. Lepiej jest okazać im miłość.
MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Dzięki czyjejś miłości stajemy się dobrzy nawet

wtedy, gdy źle postępujemy.

Falszywe poczucie własnej prawości

Biada wam, uczonym w Prawie...

Lk 11,52
Lucy zgłosiła się na terapię, aby uporać się ze stresami, jakie

przeżywała w małżeństwie.

- Mój mąż strasznie mnie kontroluje - ^aśniła mi. - A przecież mam prawo

do własnego życia. Można by się spodziewać, że po tym wszystkim, co dla
niego poświęciłam, będzie bardziej wy-rozumiały.

Przez ostatnich kilka lat Lucy wychowywała dzieci i w nienaganny sposób

prowadziła gospodarstwo. W tym celu zrezygno-

239
wała ze swojej kariery. Teraz, gdy dzieci już podrosły, chciała móc

wreszcie robić to, o czym marzyła latami, lecz na co nigdy nie miała

czasu. Lucy uważała, że nadeszła jej kolej, aby korzystać z życia.

- Znosiłam te jego nudne służbowe przyjęcia i zajmowałam się wszystkimi
szkolnymi sprawami dzieci. Gdybym miała wycenić wszystko, co przez lata

dla niego zrobiłam, okazałoby się, że dzięki mnie zaoszczędził majątek!

Lucy miała rację, ale nie było w tym nic dziwnego - Lucy z reguły miała

rację. Była niezwykle przenikliwa w swoim rozumowaniu i wiedziała, co
jest sprawiedliwe, a co nie. Lucy domagała się swych praw; mogłem sobie

tylko wyobrazić, jak trudno jej mężowi było z nią polemizować.

Lucy poświęciła się wychowaniu dzieci ponieważ uważała, że jest to

słuszna decyzja. Zrezygnowała z własnej kariery dla dobra kariery męża
również dlatego, że uważała to za słuszne. Jak widać Lucy zawsze robiła

to, co uważała za właściwe, i nigdy nie pozwalała się do niczego zmuszać.

background image

Teraz Lucy doszła do wniosku, że słuszną rzeczą będzie zająć się własnymi

sprawami, nie związanymi z rodziną, i była zła, że mąż i dzieci nie

okazują jej większej wdzięczności za wszystko, co dla nich zrobiła.
- Gdybym chciała wrócić do pracy, dzieci są już wystarczająco duże, by

same się sobą zajmować. A jeśli chcę spotkać się z przyjaciółkami, mój

mąż powinien być zadowolony, że dobrze się bawię - narzekała.

Lucy nie dostrzegała, że najbardziej doskwiera jej potrzeba udowodnienia
własnej racji, a nie zachowanie jej męża. W trakcie naszych kolejnych

spotkań dowiedziałem się, że zawsze starała się w życiu właściwie

postępować, lecz próby te nigdy nie były wystarczająco doceniane przez

innych. Poczucie niedowartościowania nie było dla Lucy niczym nowym;
teraz po prostu wy-rażała je w nowy sposób. Lucy próbowała zadbać o

siebie ponieważ nie wierzyła, że ktoś inny zrobi to za nią. Latami

poświęcała się dla rodziny, nie otrzymując w zamian tego, czego

najbardziej potrzebowała.
240

Lucy nie potrzebowała potwierdzenia, że ma rację; potrzebowała właściwych

związków. Przez cały czas starała się właściwie postępować, niestety,

często z niewłaściwych powodów. Jak się okazało, jej najbliżsi nie mieli
nic przeciwko temu, aby rozwijała swoje zainteresowania - po prostu nie

chcieli być odsunięci na drugi plan. Czuli się zranieni tym, że chciała

się od nich odseparować, jak gdyby zrobili coś złego. Koncentrowanie się

na sobie samej nie mogło zaspokoić potrzeb Lucy. Tym, czego potrzebowała,
były lepsze relacje z kochającymi ją ludźmi.

W wyniku trwającej wiele miesięcy terapii Lucy nie jest już tak wrogo

nastawiona do swojego męża. Nie mówi też tyle co przedtem o swoich

prawach. Zamiast tego częściej wyraża swoje potrzeby. Pracuje na pół
etatu, starając się równoważyć potrzeby swoje i swojej rodziny - i dobrze

się z tym czuje. Lucy jest teraz bardziej zadowolona ze swojego życia,

mimo iż nie zastanawia się już tak często nad tym, czy właściwie

postępuje. Ważniejsze jest dla niej to, czy jej postępowanie wynika z
miłości. Lucy wpadła w pułapkę narcyzmu i próbowała się z niej wyzwolić.

Sądziła, że powinna domagać się swoich praw, ponieważ inni nie cenią jej

na tyle, by zaspokajać jej potrzeby. Obecnie Lucy rzadziej czuje się w

ten sposób i jednocześnie wydaje się mniej pewna własnej prawości.

Jezus nauczał, że potrzeba udowadniania własnych racji jest oznaką
fałszywego poczucia własnej prawości. Ludzie naprawdę prawi są pełni

pokory. W biblijnej historii Marty i Marii (Łk 10, 38-42) Marta oburza

się, sądząc, że Maria się nią wysługuje, i uważa, że ma prawo prosić

Jezusa, by zganił jej zachowanie. Czasami domaganie się swoich praw jest
dowodem fałszywego poczucia własnej prawości lub, w terminologii

psychologicznej, narcyzmu udającego sprawiedliwość.

Nie chodziło o to, że Maria postępuje słusznie, a Marta niesłusznie;

Jezusa interesowało przede wszystkim to, co obie nosiły w swoich sercach.
Marta mogła z powodzeniem okazywać swą prawość pracując w kuchni i

ciesząc się z więzi łączącej ją z Jezusem. Była jednak tak bardzo

skupiona na tym, żeby właściwie postępować, że czuła się upoważniona do

krytykowania Marii za jej
241

pozorną nieprawość. Marta potępiała Marię ponieważ była skoncentrowana

wyłącznie na sobie. Fałszywe poczucie własnej prawości narzuca nam

egoistyczny punkt widzenia, podczas gdy autentyczna prawość nigdy nie
traci z oczu drugiego człowieka.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Gdy domagasz się swoich praw wiedz, że dzięki temu

twoje potrzeby wcale nie muszą zostać zaspokojone.

Mit indywidualizmu
Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich

najmniejszych, mnieście uczynili.

background image

Mt 25, 40

Kyle jest bardzo niezależny w swoich sądach. Uczy w szkole średniej,

aktywnie uczestniczy w działalności swojej partii politycznej, napisał
kilka książek. Z powodu jego stylu ubierania się, niektórzy uważają go za

nieco ekscentrycznego; również jego zachowanie często odbiega od normy.

Jednak wszyscy, którzy znają Kyle'a, są pewni, że to jeden z

najinteligentniejszych ludzi, jakich zdarzyło im się w życiu spotkać.
Kyle jest zdania, że trzeba myśleć niezależnie; sądzi, że „myślenie

grupowe" jest dobre dla miernot. Uważa, że podstawą rozwoju społeczeństwa

jest przetrwanie najsilniejszych i ceni myślenie wyzwolone ze sztywnych

ram. Kreatywność i indywidualizm stanowią dla niego nierozerwalną parę.
Lubi myśleć, że zależy tylko od siebie i „maszeruje w innym rytmie niż

wszyscy".

Jego umiłowanie indywidualizmu utrudnia jednak jego relacje z ludźmi.

Kyle bywa kłótliwy, ponieważ nie chce dostosowywać się do tego, co myślą
inni. Dwukrotnie się rozwodził i uważa, że żadna kobieta nie potrafi go

zrozumieć. W kontaktach z innymi mężczyznami Kyle bywa trudnym kompanem,

ponieważ podświadomie z nimi rywalizuje. Woli uważać się za innego niż

wszyscy, bo dzięki temu łatwiej znosi swoją samotność.
242

Kyle nie zdaje sobie sprawy z tego, że aby czuć się indywidualistą, kimś

„innym" niż wszyscy, potrzebuje obecności innych ludzi. Nieustannie

kontroluje wszystko, co robią i mówią, aby utwierdzać się w przekonaniu,
że nie jest do nich podobny. W rzeczywistości Kyle jest w olbrzymim

stopniu uzależniony od innych ludzi - to dzięki nim wie, kim jest

naprawdę. Woli jednak udawać, że nie obchodzi go opinia otoczenia.

Pozwala mu to uważać się za człowieka, który jest całkowicie niezależny w
tym, co robi.

Kyle nie wie jeszcze, że indywidualizm jest mitem. Jest głęboko

przekonany, że żyje poza społeczeństwem, tymczasem jest jego częścią, tak

jak wszyscy inni. Kyle pozostaje w relacjach z ludźmi - chociaż są to
relacje „opozycyjne". Nie mając się przeciw komu buntować, nie mógłby

określać się jako „inny".

Dopóki Kyle nie zrozumie podstawowej prawdy dotyczącej ludzkiej natury,

będzie wiódł życie pełne frustracji. Jezus nauczał, że człowiek został

tak stworzony, żeby tworzyć więzi z innymi. Możemy traktować owe więzi na
miliard różnych sposobów, nie uciekniemy jednak przed faktem, że bez nich

nie uda nam się osiągnąć duchowej pełni.

Zdanie się na innych, nawet na Boga, przeraża nas i dlatego szukamy

schronienia w micie indywidualizmu. Wmawiamy sobie, że Bóg nie istnieje,
a my możemy polegać na samych sobie. W ten sposób unikamy ryzyka

rozczarowania, które jest nieodłącznym elementem kontaktów opartych na

zaufaniu. Udajemy więc, że udowadnianie swoich racji czyni nas prawymi

ludźmi i że aby poczuć się bezpiecznie wystarczy poznać zasady lub wy-
myślić swoje, a następnie surowo ich przestrzegać.

Indywidualizm jest mitem - ma nas bronić przed ryzykiem związanym z

zaufaniem drugiemu człowiekowi i powierzeniem mu swojego życia. Nikt nie

da nam tego, czego - jak nam się wy-daje - potrzebujemy, dokładnie wtedy,
kiedy tego potrzebujemy; nie można jednak osiągnąć duchowej pełni,

pozostając w izolacji. Indywidualizm jest złudzeniem, ateizm zaś obroną

przeciw naszym lękom związanym ze świadomością, iż nasza wrodzona po-

243
trzeba kontaktu z drugim człowiekiem może stać się dla nas źródłem

frustracji. Bojąc się samotności udajemy, że właśnie jej najbardziej

potrzebujemy.

Jezus nauczał, że wszyscy zostaliśmy stworzeni, aby żyć w związkach z
innymi. Nasza potrzeba zależności jest siłą, która popycha nas do

budowania więzi z Bogiem i ludźmi, dzięki którym udaje nam się osiągnąć

background image

duchową pełnię. Mówiąc: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci

moich najmniejszych, mnie-ście uczynili", Jezus ujął w słowa wielką

psychologiczną prawdę - taką mianowicie, że wszyscy jesteśmy jednością.
Łudzimy się udając, że tak nie jest.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Człowiekiem można się poczuć tylko we wspólnocie z

innymi.

Nie jesteś bogiem
? Panu, Bogu swemu, będziesz oddawaj pokłon i Jemu

samemu służyć będziesz.

Lk 4, 8

Chloe jest bardzo udręczoną kobietą. Każda decyzja kosztuje ją mnóstwo
nerwów, nieustannie męczy ją poczucie winy, a jej kontakty z ludźmi

ograniczają się do coraz rzadszych spotkań z nielicznymi przyjaciółmi.

Chloe nie lubi wychodzić z domu, bo wy-maga to od niej zbyt dużego

wysiłku. Obawia się, że gdy wyjdzie na zewnątrz, wydarzy się coś, co
zepsuje jej cały dzień. Woli zatem nie opuszczać bezpiecznego azylu

własnego mieszkania.

Chloe panicznie boi się zarazków. Każdego dnia poświęca mnóstwo czasu na

zabiegi higieniczne. Nie może po prostu raz umyć rąk tak jak inni ludzie;
musi umyć je pięć razy, aby mieć pewność, że są naprawdę czyste. Obawa

przed zarazkami jest również powodem, dla którego Chloe nikogo do siebie

nie zaprasza. Gdyby ktoś czegoś dotknął, zostawiłby na tym masę zarazków,

które trzeba by usunąć poprzez wielokrotne mycie. Ponie-
244

W&i zarazków nie widać gołym okiem, Chloe musi bardzo się ttapracować,

aby jej mieszkanie było całkowicie sterylne. ?U Chloe cierpi na nerwicę

natręctw. Gdy do głowy przychodzą jej obsesyjne myśli na temat zarazków
zanieczyszczających jej otoczenie, odczuwa przymus wielokrotnego

wykonywania pewnych czynności, które mają ją przed nimi ochronić. Chloe

nie może na to nic poradzić. Kiedy dopada ją obsesja na temat zarazków,

odczuwa kompulsywną potrzebę oczyszczenia się z nich.
Chloe nie zdaje sobie sprawy z tego, że jej największym wrogiem wcale nie

są zarazki. Chociaż wiele razy ma autentyczne podstawy, aby się ich bać,

jej choroba zaczęła się o wiele wcześniej zanim pierwszy raz pomyślała o

zarazkach. Chloe była jedynym dzieckiem w domu, w którym nieustannie

wybuchały awantury. Do tej pory pamięta, jak do snu kołysał ją jej własny
płacz spowodowany lękiem, że któremuś z rodziców stanie się krzywda lub

że się ze sobą rozwiodą. Bała się, że cały jej świat się zawali i nie

miała pojęcia, co się wtedy z nią stanie. Każdego wieczoru modliła się:

„Boże, proszę Cię - jeśli sprawisz, że moi rodzice przestaną się kłócić,
do końca życia będę dobra".

Niestety, awantury się nie skończyły, więc po pewnym czasie Chloe

znalazła schronienie w ukrytym świecie własnych fantazji - pomagało jej

to zapanować nad swoimi lękami. Wmawiała sobie, że jeśli wracając do domu
ze szkoły uda jej się ominąć wszystkie rysy na chodniku, rodzice nie będą

się tego wieczora kłócić. Kiedy indziej, słysząc odgłosy awantury

wyobrażała sobie, że rodzice przestaną na siebie krzyczeć, jeśli

wystarczająco intensywnie skoncentruje się na jakimś słowie. Ponieważ
rodzice nie zapewniali jej poczucia bezpieczeństwa, Chloe była zdana

tylko na siebie. Nie mając nikogo starszego i silniejszego komu mogłaby

zaufać, musiała zaufać swoim magicznym umiejętnościom.

Na nieszczęście przekonanie Chloe o magicznych zdolnościach jej umysłu
przestało z czasem dotyczyć jedynie prób powstrzymania domowych awantur.

Jako dorosła kobieta przeniosła je również na inne sfery swojego życia,

starając się stworzyć sobie bezpieczną enklawę w świecie pełnym zagrożeń.

Obecnie
245

background image

jej największą obsesją są zarazki. Jest przekonana, że postępując zgodnie

z nakazami swojego umysłu, uchroni się przed niebezpieczeństwem jakie dla

niej przedstawiają. Nie mogąc zaufać rodzicom - ani nawet Bogu - że
obronią ją przed złem, Chloe nauczyła się pokładać całą ufność w potędze

swojego umysłu.

Jezus przypominał, że należy czcić Boga. Oddawanie czci czemuś lub komuś

innemu zwyczajnie się nie sprawdza. Każdy człowiek chce mieć poczucie
bezpieczeństwa, nie może go jednak osiągnąć, nie mając przy sobie nikogo,

kto byłby od niego potężniejszy i kto mógłby pomóc mu w potrzebie. Z

psychologicznego punktu widzenia potrafimy wykształcić w sobie

umiejętność panowania nad swoimi lękami pod warunkiem, że w dzieciństwie
mieliśmy oparcie w kimś silniejszym od siebie. Jezus pragnął byśmy

pokładali ufność w Bogu, ponieważ tylko wtedy możemy wieść spokojne

życie. Któż mógłby dać nam większe poczucie bezpieczeństwa niż stwórca

wszechświata? Chloe próbowała czcić potęgę własnego umysłu, ale wciąż
odczuwała lęk i była nieszczęśliwa. Jezus nauczał, że cześć, jaką

oddajemy Bogu, nie jest potrzebna Bogu, lecz nam samym.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Oddając cześć swojemu umysłowi, czcimy bardzo

małego boga.
i]'

x- Klucz do naszego duchowego „ja"

Ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje.

Lk 7, 47
Wierzę, że trzeba spoglądać w przeszłość, ale nie należy nią żyć. Chcę

przez to powiedzieć, że nie analizując swojego życia, tkwimy w miejscu,

podczas gdy wpływ naszych doświadczeń na naszą teraźniejszość pozwala nam

dokonywać innych wyborów, niż gdybyśmy zamknęli się na swoją przeszłość.
Moja pacjentka Re-becca nie potrafiła zrozumieć, jak jej dzieciństwo może

ograbiać ją z dorosłości. Tymczasem paradoksalnie właśnie dzięki

analizowaniu przeszłości możemy się od niej uwolnić.

Rebecca wychowywała się w konserwatywnej społeczności na Srodkowym
Zachodzie, gdzie wpojono jej tradycyjne rodzinne

246

wartości. Rebecca jest za to bardzo wdzięczna swoim rodzicom i bardzo ich

kocha. Gdy dorastała, jedynym problemem - chociaż wówczas nie uważała

tego za problem - był fakt, że jej jedyna siostra Sabrina była
upośledzona umysłowo. Choroba Sabriny stanowiła dla rodziców olbrzymie

obciążenie, zarówno finansowe, jak i psychiczne. Rebeka wiedziała, że

było im ciężko; zawsze podziwiała ich poświęcenie i troskliwość z jaką

opiekowali się jej siostrą.
- Byli zawsze tacy dobrzy - mówiła o swoich rodzicach. -Wiem, jak trudno

im było zajmować się Sabriną, ale nigdy nie narzekali. Ani razu nie

słyszałam, żeby czegokolwiek żałowali. Moi rodzice są niezwykłymi ludźmi.

Aż trudno uwierzyć, że właśnie podziw dla rodziców stał się przyczyną
problemów Rebeki. Ponieważ nigdy nie słyszała, by na cokolwiek narzekali,

sama również uważała, że nie powinna narzekać. Miała jednak do nich żal

za to, że poświęcają Sabrinie tak wiele czasu i energii oraz za to, że

podczas ich nieobecności cała odpowiedzialność za siostrę spadała na nią.
Rebecca potajemnie żałowała, że nie urodziła się w normalnym domu, do

którego mogłaby zapraszać przyjaciół, nie czując się zażenowana. Rebecca

nigdy nie przyznałaby się rodzicom do takich myśli: „Nie mogłabym, po tym

wszystkim, co dla nas zrobili".
- Mam okropne wyrzuty sumienia. Chyba tylko potwór mógłby mieć żal do

chorej umysłowo siostry. Przecież to ja z nas dwóch miałam więcej

szczęścia: byłam inteligentna, zdrowa i tak dalej. Wszystko dzięki bożej

łasce...
Rebecca miała olbrzymie poczucie winy z powodu swojego stosunku do

Sabriny. Obwiniała się za swoje myśli, uważając się za złego człowieka.

background image

Terapia zmusiła ją do stawienia czoła kolejnemu trudnemu wyzwaniu. Aby

znaleźć lekarstwo na swój ból, Rebecca musiała przebaczyć komuś, kto jej

zdaniem najmniej zasługiwał na przebaczenie - sobie samej. Musiała
wybaczyć sobie niechęć, jaką czuła do Sabriny, swoje oczekiwania wobec

rodziców, których oni nie mogli zrealizować, wreszcie to, że urodziła się

zdrowa. Aby mogła pokochać siebie i innych z otwartością i ufnością, tak

jak tego pragnęła, musiała pozbyć się pancerza winy
247

i niechęci otaczającego jej serce. Jedynym sposobem, aby tego dokonać

było przebaczenie samej sobie.

Prawdziwe przebaczenie opiera się na zrozumieniu, które z kolei wymaga
pewnego wysiłku oraz zmiany sposobu myślenia. Przebaczenie rzadko bywa

wydarzeniem jednorazowym - najczęściej jest wynikiem całej serii rozmów.

Im więcej rozumiemy, tym łatwiej jest nam zmienić swój sposób myślenia i

tym więcej wybaczamy. Na szczęście tradycyjne wartości wyznawane przez
Rebekę sprawiają, że podczas terapii naprawdę się stara, proces

wybaczania samej sobie postępuje więc sprawnie. Tak jak przewidział

Jezus, w życiu Rebeki istnieje niezwykle silny związek pomiędzy

świadomością uzyskania przebaczenia a zdolnością kochania. Z tym
wyjątkiem, że osobą, której musiała wybaczyć, była ona sama.

Jezus nauczał, że umiejętność przebaczania jest jednym z

najpotężniejszych darów, jakie otrzymał człowiek. Wiele osób nie docenia

psychologicznej roli przebaczenia. Na przestrzeni stuleci życie
niezliczonych istot ludzkich uległo całkowitej transformacji dzięki temu,

że otrzymali oni przebaczenie. Jezus głosił również, że człowiek, który

wybacza, korzysta z owoców swego przebaczenia. Przebaczenie usuwa tkwiący

w nas żal i gniew, czyli przeszkody stojące na drodze do duchowej pełni.
Jak przekonała się Rebecca, w przypadku, gdy osobą potrzebującą

przebaczenia jesteśmy my sami, powiedzenie „Ten, komu mało się odpuszcza,

mało miłuje" jest szczególnie prawdziwe.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Czasami największym dowodem miłości jest wybaczyć
samemu sobie.

Miłość własna

Będziesz milowej swego bliźniego jak siebie samego.

Mt22.39

Pierre stara się być dla swoich uczniów wzorem do naśladowania. -
Dzisiejsze dzieciaki potrzebują autorytetów i pod tym względem bardzo

poważnie traktuję swoje nauczycielskie powołanie -zakomunikował mi

dumnie.

248
Podziwiałem Pierre'a za to, że poświęcił swoje życie, żeby pomagać

dzieciom, a jeszcze bardziej za to, że zdecydował się poddać terapii, gdy

poczuł, iż zaczyna się wypalać.

- Wiem, że moja praca z dziećmi jest bardzo ważna. Potrzebuję jednak
pomocy, aby odzyskać energię i móc dalej to robić - powiedział z nutą

smutku w głosie.

Po wzięciu udziału w seminarium poświęconym pracy nad sobą oświadczył:

- Negatywne myślenie nie pozwala nam iść do przodu. Muszę wyobrazić
sobie, że jestem szczęśliwy, a wtedy naprawdę stanę się szczęśliwy.

Jesteśmy tym, w co wierzymy.

W pewnym sensie zgadzałem się z tym, co powiedział Pierre, ale

jednocześnie miałem wrażenie, że o czymś zapomniał. W swojej koncepcji
pracy nad sobą koncentrował się wyłącznie na tym, co sam myślał na swój

temat, jak gdyby to inni nie pozwalali mu się rozwijać.

- Muszę wymazać z pamięci lekcje pobrane od rodziców -mówił o swoim

dzieciństwie. - To już przeszłość. Muszę pokochać samego siebie nie
czekając, aż ktoś zrobi to za mnie.

background image

Pierre uważał, że może narzucić sobie miłość własną wbrew temu, jak był

dotąd traktowany przez innych. Gdy był dzieckiem, rodzice nie zajmowali

się nim, wcześnie więc nauczył się nie polegać na innych w kwestii
zaspokajania swoich potrzeb. W rzeczywistości jednak Pierre czuł się

niekochany i pragnął odsunąć od siebie to uczucie. Pozytywne myślenie i

pozytywne działania były jego sposobem na tłumienie bolesnych uczuć.

Niestety, strategia Pierre'a nie była tak skuteczna, jak by sobie tego
życzył. Ponieważ rodzice nie dali mu poczucia własnej wartości, jako

dorosły człowiek musiał zmagać się z negatywnymi myślami na swój temat.

Jego próby pokochania samego siebie były w rzeczywistości próbami

uciszenia wewnętrznego głosu, podsuwającego mu słowa zwątpienia i
potępienia. Problemem Pierre'a nie był brak miłości własnej, lecz

nienawiść, jaką czuł do samego siebie. Usiłując wzbogacić swoje życie

miłością do samego siebie, próbował tak naprawdę ukryć trawiącą go

nienawiść do własnej osoby.
249

Na pewnym etapie terapii Pierre zaprzestał prób przekonywania siebie i

mnie, że miłość własna jest kwestią odpowiedniego nastawienia umysłu,

które można osiągnąć poprzez praktykę i ćwiczenia, tak jak się to dzieje
przy zapamiętywaniu długich cytatów. Zamiast tego coraz częściej

rozmawialiśmy o tym, czego Pierre w sobie nie lubi. I stało się coś

ciekawego: im częściej Pierre dzielił się ze mną przemyśleniami na swój

temat, tym częściej przekonywał się, że nie musi już tak wiele ukrywać.
Chociaż rodzice wpoili mu przekonanie, że jest niewiele wart, świadomość,

iż ktoś uważnie słucha jego zwierzeń, wzbudziła w nim nadzieję: może mimo

wszystko można go za coś polubić? Rodzice nauczyli go, że związek z

drugim człowiekiem może wzbudzić w nim nienawiść do samego siebie;
terapia przekonała go, że ten sam związek może obudzić w nim miłość

własną.

W tej chwili zawód nauczyciela daje Pierre'owi więcej szczęścia. Nie

odczuwa już frustracji związanej z próbami przekonywania dzieci, że
powinny same siebie pokochać, aby odnieść w życiu sukces. Teraz Pierre po

prostu okazuje im swoją miłość. Nauczył się, że jest to najcenniejsza

rzecz, jaką może im i sobie podarować.

Jezus jasno sprecyzował swoją definicję miłości własnej: nie ma ona nic

wspólnego z egoizmem. Miłość własna była dla Niego nierozerwalnie
związana z miłością bliźniego, tak jak nienawiść do samego siebie

nierozerwalnie wiązała się z agresją wobec bliźnich. Mówiąc: „Będziesz

miłował swego bliźniego, jak siebie samego" próbował wytłumaczyć nam, że

nie można kochać siebie, nie kochając innych; miłość własna i miłość
bliźniego zależą jedna od drugiej.

Oznacza to, że umniejszając własną wartość krzywdzimy również tych,

którzy nas otaczają. Nienawiść, jaką odczuwamy w stosunku do samego

siebie, nie ułatwia życia naszym najbliższym. Na tej samej zasadzie
nienawiść okazywana przez nas bliźnim sprawia, że zaczynamy nienawidzić

również samych siebie. Tak jak miłość mnoży się, gdy rozdzielamy ją

między ludzi, tak też nienawiść niszczy wszystko wokół nas tak długo, jak

pozwalamy jej istnieć.
250

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Nie można oddzielić miłości do samego siebie od

miłości bliźniego - jedna bez drugiej nie istnieje.

?"!?,
Skupienie się na swoim „ja" to nie to samo co egoizm

Wy we mnie [jesteście] i Ja w was.

J 14,20

Niektórzy ludzie czekają niemal do chwili, gdy jest już za późno, by
poszukać pomocy w terapii. Jake zgłosił się do mnie, bo opuściła go żona.

Od kilku lat przeżywali problemy małżeńskie, ale starali się radzić sobie

background image

sami. Jake był wygadanym, obdarzonym charyzmą biznesmenem, podczas gdy

jego żona była raczej typem introwertyczki. Jake zdecydowanie dominował w

tym związku, co drażniło jego żonę; nie potrafiła mu jednak okazać, jak
bardzo jest nieszczęśliwa.

- W ogóle nie chce ze mną o tym rozmawiać - skarżył się po jej odejściu.

- Nie mam pojęcia, co myśli i czuje.

Żona Jake'a zatrzymała się u przyjaciółki do czasu, aż wszystko
„przemyśli". Jake był zrozpaczony:

- Jak mogła zrobić coś takiego naszym dzieciom?

Jake przyznawał, że nie był ideałem, nie sądził jednak, że zasłużył sobie

na coś takiego. Uważał, że powinni postarać się wspólnie rozwiązać ten
problem, a żona okazała się egoistką, zostawiając go w taki sposób. Oboje

poświęcili wiele lat na zbudowanie swojego związku i Jake'owi trudno było

uwierzyć, że coś takiego mogło im się przydarzyć.

Początkowo Jake chciał ze mną rozmawiać prawie wyłącznie o swojej żonie.
Nasze spotkania upływały pod znakiem jego roz-paczliwych próśb, bym

pomógł mu ją odzyskać. Jake starał się przede wszystkim zrozumieć żonę i

wpłynąć na zmianę jej decyzji. Terapia miała mu posłużyć do tego by

zmienić jej sposób myślenia.
W miarę upływu czasu, Jake zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że traktuje

terapię w taki sam sposób, w jaki traktował przez

251

te wszystkie lata swoje małżeństwo - i że to nie przynosi pożądanych
rezultatów. Jake chciał tego, czego sam chciał. Nie był złym człowiekiem,

ani nawet szczególnie wielkim egoistą, ale jego szczęście w dużej mierze

zależało od tego, czy ludzie realizowali jego pragnienia. Jake pragnął,

aby żona chciała do niego wrócić, ona jednak potrzebowała samotności, aby
móc się przekonać, czy również tego chce. Jake żądał, aby żona go

kochała, lecz miłość dawana na żądanie nie jest wiele warta.

Chociaż nie było to dla niego łatwe, Jake zmienił swoje nastawienie do

naszych spotkań. Przestał się koncentrować na próbach zmieniania żony, a
zaczął się starać zrozumieć samego siebie. W ciągu paru przykrych godzin

zdał sobie sprawę z tego, że próbował kontrolować innych z lęku, że jeśli

nie będzie tego robił, zostanie zupełnie sam. W końcu wyjaśniło się,

dlaczego Jake odczuwał tak wielki gniew po odejściu żony: obawiał się, że

sobie na to zasłużył. W miarę, jak uczył się stawiać czoła własnym
emocjom, coraz mniej chętnie obwiniał żonę. Ostatecznie nawet doszedł do

wniosku, że powinna do niego wrócić tylko jeśli sama uzna to za właściwe.

Chociaż cierpiał z powodu porzucenia, jeszcze większy ból sprawiała mu

świadomość, że sam do tego doprowadził.
Na szczęście żona Jake'a zdecydowała się do niego wrócić. W domu zastała

odmienionego człowieka. Jake słucha teraz uważniej tego, co żona ma mu do

powiedzenia i częściej mówi jej, co na ten temat myśli. Jest o wiele

spokojniejszy niż dawniej, ma niższe ciśnienie, a w soboty częściej pyta
żonę, na co ma ochotę, ponieważ przywiązuje teraz mniejszą wagę do

stałego planu zajęć. Jake jest obecnie bardziej skupiony na swoim „ja",

ponieważ problemy małżeńskie zmusiły go do bolesnej konfrontacji z samym

sobą, której przez długi czas starał się uniknąć. Stanąwszy twarzą w
twarz ze swoim cierpieniem, nauczył się głębiej kochać żonę i dzieci.

Jake nauczył się czegoś, co Jezus głosił na przykładzie własnego życia.

Miłość otrzymujemy co prawda za darmo, ale nie jest ona tania. Aby

pokochać kogoś prawdziwie i na całe życie musimy być gotowi zapłacić za
to każdą cenę, włącznie ze swoim

252

życiem. Płacąc ją stajemy się takimi, jakimi w chwili stworzenia widział

nas Bóg.
Jezus nie uważał by nasze duchowe „ja" można było oddzielić od innych

ludzi. Powiedział: „Wy we mnie [jesteście] i Ja w was" - jeżeli wierzycie

background image

w Boga. Nie pochwalał tych sposobów pracy nad sobą, które lekceważyły

więź z Bogiem i bliźnimi. Nauczał, że należy kochać wszystkich ludzi,

gdyż od tego zależy osiągnięcie przez nas duchowej pełni. Twierdził, że
jedynie czując się kochanym przez Boga, możemy naprawdę poznać samych

siebie. Głoszony przez Niego rodzaj duchowości nie koncentrował się na

jednostce, lecz na łączącej ludzi więzi, pozwalającej im być jednością.

Powodem, dla którego wielu ludzi stara się odnaleźć sens własnego życia w
związku z drugim człowiekiem jest to, że otwierając się na miłość innych,

stajemy się bardziej podatni na zranienie. Życie Jezusa jest najlepszym

przykładem głębokiego związku pomiędzy miłością a cierpieniem. Cierpienie

jest ceną, jaką płacimy, wchodząc w relacje z innymi ludźmi, a miłość
nagrodą. Ci, którzy są gotowi zapłacić tę cenę odnajdują swoje duchowe

„ja"; ci, którzy nie chcą jej zapłacić stają się egoistami.

MYŚL DO ZAPAMIĘTANIA: Skupienie się na swoim „ja" to nie to samo co

egoizm.

-.L .,,"< "?;.»,<!" V* ;. 'i > t %MV-" ? >? ?

Zakończenie

Wiele jeszcze można by na ten temat napisać. Ograniczają mnie czas,
miejsce i moja własna perspektywa. Pomost, łączący nauki Jezusa ze

współczesnymi teoriami psychologicznymi, jest solidny, a przeprawa po nim

bezpieczna. Chętnie wysłucham opinii innych psychologów, którzy wraz ze

mną chcieliby po nim wędrować. Moim zamiarem było przedstawienie
przykładów na to, w jaki sposób nauki Jezusa i zawarta w nich wiedza

psychologiczna mogą pozytywnie wpływać na nasze życie. Przez stulecia ci,

którzy studiowali Jego przypowieści, korzystali z zawartych w nich

perełek mądrości. Ponieważ zaś nasza umiejętność psychologicznej analizy
ludzkich zachowań staje się coraz bardziej wyrafinowana, sądzę, że

możliwości korzystania z tej mądrości będą coraz większe.

Mam nadzieję, że w waszych sercach toczy się w tej chwili dialog. Może

jest to dialog ze słowami Jezusa, o których właśnie przeczytaliście, a
może z waszym terapeutą lub grupą wsparcia. Jezus utwierdza nas jednak w

przekonaniu, że rozmowa - zarówno z Bogiem, jak i z innymi ludźmi - jest

czymś bardzo dobrym. Niedobrze jest być samotnym. Ta książka przybliża

dialog pomiędzy naukami Jezusa a rozwijającą się naukową myślą

psychologiczną. Mam nadzieję, że uczestnicząc w tym dialogu, w jakimś
sensie na tym skorzystaliście.

Zdaję sobie sprawę z tego, że książka omawiająca nauki Jezusa może

wywołać kontrowersje. W przypadku każdego cytatu z Biblii starałem się

zostawić miejsce na odmienne duchowe i teologiczne interpretacje. Piszę z
perspektywy psychologa, ponieważ ta perspektywa przynosi korzyści zarówno

moim pacjentom, jak i mnie samemu. Mimo iż psychologia jako dziedzina

nauki liczy sobie zaledwie nieco ponad sto lat, jej teorie ewoluowały w

umysłach wybitnych myślicieli przez czas o wiele dłuższy. I gdy myślę o
tych wszystkich znamienitych postaciach z przeszłości, których dzieła

współcześni nam określają jako „pełne psychologicznej głębi", nie

przychodzi mi do głowy nikt, kto bardziej niż Jezus zasługiwałby na miano

Najlepszego z Psychologów.
255

i i

V,

i •( f
j 4

a.-.-

/'J

10
nr. ".-

•mi/w

background image

i ^ t

!?fi

Przypisy
, i

1 Polskie przekłady cytatów pochodzą z Biblii Tysiąclecia w opracowaniu

zespołu polskich biblistów z inicjatywy benedyktynów tynieckich, Przegląd

Reader's Digest i Wydawnictwo Pallotinum, Warszawa - Poznań 2000 [przyp.
tłum.].

2 Ważne informacje na temat tego, w jaki sposób nasza perspektywa

ogranicza naszą wiedzę, można znaleźć w psychoanalitycznej pracy George'a

Atwooda i Roberta Stolorowa Structures of Subjectwity (Hillsdale, NJ:
Analytic Press, 1984).

Więcej na temat podświadomości w rozdziale 8.

4 „Bo muszę im wydać świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie

opartą jednak na pełnym zrozumieniu" (Rz 10, 2).
5 Heinz Kohut, The Restoration ofthe Self (Madison: International Uni-

versities Press, 1977), s. 68.

6 Allan Bloom, profesor uniwersytecki, przez ponad 30 lat obserwował

swoich uczniów. W końcu doszedł do wniosku, że „prawie każdy człowiek
rozpoczynający studia wierzy - lub mówi, że wierzy - w to, iż prawda jest

względna". Profesor Bloom był tak poruszony swoim odkryciem, że napisał

książkę, w której stawił czoło niepokojącemu go twierdzeniu, zatytułowaną

The Closing of the American Mind: How Higher Education Has Failed
Democracy and lmpoverished the Souls ofToday's Students (Nowy Jork:

Simon&Schuster, 1987).

7 Stephen Mitchell, Relational Concepts in Psychoanalysis (Cambridge, MA:

Harvard University Press, 1988).
8 Zaburzenia znane również jako osobowość „z pogranicza" i osobowość

graniczna [przyp. tłum.].

9 Przełomową pracą psychoanalityczną na temat potrzeby więzi i związ-

ków, charakterystycznej dla ludzkiego „ja", jest książka Heinza Kohu-ta
TheAnalysis ofthe Self (Madison: International Universities Press 1971).

257

10 „[Jahwe] żałował, że stworzył ludzi, i zasmucił się" (Rdz 6, 6).

11 Carl Rogers O stawaniu się sobą, wyd. Rebis 2002.

12 Heinz Kohut How Does Analysis Curef (Chicago: University of Chicago
Press, 1984).

13 „Tak stworzył Bóg człowieka na swe wyobrażenie (...) stworzył

mężczyznę i niewiastę" (Rdz 1, 27).

14 Koncepcja systemu struktur poznawczych została wyjaśniona przez
Roberta Stolorowa i George'a Atwooda w Contexts ofBeing (Hillsda-le, NJ:

Analytic Press, 1992), rozdz. 2.

15 O rozsądnym korzystaniu z pieniędzy mówi Jezus również w innym

miejscu (zob. Mt 25, 14-30).
16 Więcej na temat psychopatologii rozumianych jako formy instynktu

samozachowawczego można znaleźć w pracy Heinza Kohuta „Intro-spection,
Empathy and the Semi-Circle of Mental Health" w International Journal of

Psychoanalysis 63 (1982): 395-407.
17 „Bo smutek, który jest z Boga, dokonuje zbawiennego nawrócenia" (2 Kor

7, 10).

18 Teleos może oznaczać „sięgający końca, ukończony lub dojrzały".

19 W Nowym Testamencie słowem najczęściej używanym w znaczeniu „grzechu"
jest grecki wyraz hamartia. Można go przetłumaczyć jako „nie trafić do

celu" lub „popełnić błąd wskutek nieświadomości".

20 Więcej informacji na temat religijnej ortodoksji w psychoterapii można

znaleźć w pracy Marka Bakera „The Loss of the Self-Object Tie

background image

v and Religious Fundamentalism", w Journal Psychology and Theology ń 26,

nr 3 (1998): 223-231. George Atwood i Robert Stolorow wyja-* śniają,

dlaczego ludzkie myślenie dąży do konkretu w Structures of
Subjectwity (Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1984), rozdz. 4, „Pathways ,:

of Concretization".

** Zygmunt Freud, „The Future of an Illusion" w The Standard Edition -<

ofthe Complete Psychological Works ofSigmunt Freud, ed. J. Strachey
(London: Hogarth Press, 1927).

22 Definicję fundamentalizmu religijnego można znaleźć w pracy Marka

Bakera „The Loss of the Self-Object Tie and Religious Fundamentalism".

23 Bohater komiksu „Superman", posiadający nadprzyrodzone zdolności
[przyp. tłum.].

258

24 Tych, którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej na temat wiodącej

roli uczuć w związkach między ludźmi, odsyłam do książki Jose-pha Jonesa
Affects as Process: An Inąuiry into the Centrality of Affect in

Psychological Life (Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1995).

25 Allan Schore, Affect Regulation and the Origin of the Self

(Hillsdale, NJ: Lawrence Erlbaum, 1994).
26 Daniel Goleman, Inteligencja emocjonalna, z ang. przeł. Andrzej Jan-

kowski (Poznań, Media Rodzina of Poznań, 1997).

27 Naukową analizę pojęć transferu i podświadomości można znaleźć w

pracy R. Stolorowa, B. Brandchafta oraz G. Atwooda Psychoanaly-tic
Treatment: An Intersubjectwe Approach (Hillsdale, NJ: Analytic Press,

1987), rozdz. 3, a także w książce tych samych autorów Conte-xts ofBeing

(Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1992), rozdz. 2.

28 Więcej informacji na temat roli współzależności w życiu człowieka
można znaleźć w pracy Daniela Sterna The Interpersonal World ofthe Infant

(Nowy Jork: Basic Books, 1985) oraz w książce Stephena Mit-chella

Relational Concepts in Psychoanalysis (Cambridge, MA: Harvard University

Press, 1988).
29 Ważną pracą na temat psychoanalizy i empatii jest artykuł Heinza Ko-

huta „Introspection, Empathy and Psychoanalysis" w Journal of American

Psychoanalytic Association 7 (1959): 459—483.

30 „Plemię złe i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu

dany, prócz znaku Jonasza" (Mt 16, 4).
31 „W czym bowiem sam cierpiał, będąc doświadczany, w tym może przyjść z

pomocą tym, którzy są poddani próbom" (Hbr 2, 18).

32 „(...) w drodze sprzeczali się między sobą o to, kto jest

największy." (Mk 9, 34).
33 Więcej na temat znaczenia związków międzyludzkich w terapii można

znaleźć w psychoanalitycznej pracy Lewisa Arona A Meeting ofthe Minds:

Mutuality in Psychonalysis (Hillsdale, NJ: Analytic Press, 1996).

•?V'
,fsj

* <*.} :'»-!^a

»' t!"J

5» . s J.aii'
I*.; ? /- '

ł;'kf»* *. *''*».« r-'»»ł h <?>*>of i u :wn .q f\-h

i ibvc t


ix\ ?»' i" ^ ttf „I -.

> i M r,

r! («f

JJ>'t
rei* i*- '?•

V ii*5

background image

o,'. ?-»- - r* . ...

AlłOO
1

Największy psycholog wszech czasów

(...) Analiza współczesnych teorii psychoanalitycznych umożliwiła mi

spojrzenie pod innym kątem na naukę Jezusa i wzbogaciła życie moje oraz
moich pacjentów. Odkryłem, że najnowsze odkrycia psychologiczne nie tylko

nie kłócą się z przesłaniem Jezusa, lecz czynią je wręcz bardziej

zrozumiałym, pełnym psychologicznej głębi, której wcześniej nie

dostrzegałem. Książka ta rzuca świeże spojrzenie na dobrze znane
przypowieści, pozwalając nam w świetle współczesnej myśli psychologicznej

czerpać nową mądrość ze słów Jezusa. (...)

Dr Mark Baker jest dyrektorem znanego centrum terapeutycznego La Vie

Counseling Centre w Pasadenie, prowadzi też własną praktykę w Santa
Monica. Jest cenionym prelegentem, występującym z wykładami w kościołach,

na wyższych uczelniach oraz podczas konferencji psychologicznych.

Wydawnictwo Jacek Santorski & Co

www.jsantorski.pl
00=

wrm

Największy psycholog wszech czasów
(...) Analiza współczesnych teorii psychoanalitycznych umożliwiła mi

spojrzenie pod innym kątem na naukę Jezusa i wzbogaciła życie moje oraz

moich pacjentów. Odkryłem, że najnowsze odkrycia psychologiczne nie tylko

nie kłócą się z przesłaniem Jezusa, lecz czynią je wręcz bardziej
zrozumiałym, pełnym psychologicznej głębi, której wcześniej nie

dostrzegałem. Książka ta rzuca świeże spojrzenie na dobrze znane

przypowieści, pozwalając nam w świetle współczesnej myśli psychologicznej

czerpać nową mądrość ze słów Jezusa. (...)
Dr Mark Baker jest dyrektorem znanego centrum terapeutycznego La Vie

Counseling Centre w Pasadenie, prowadzi też własną praktykę w Santa

Monica. Jest cenionym prelegentem, występującym z wykładami w kościołach,

na wyższych uczelniach oraz podczas konferencji psychologicznych.

Wydawnictwo Jacek Santorski & Co
www.jsantorski.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Spignesi Stephen Sto największych katastrof wszech czasów
Duch w sieci Autobiografia najwiekszego hakera wszech czasow
Największy przekręt prawny wszech czasów staliśmy się niewolnikami korporacji o nazwie III RP
Odkrycia naukowe wszech czasów, dokumentalno naukowe, Odkrycia naukowe wszech czasów (2004)
Najsłynniejsze piramidy finansowe wszech czasów
TALIZMANY WSZECH CZASÓW, Free
Spisek wszech czasów Jak wygląda nowy porządek świata
Odkrycia naukowe wszech czasów, dokumentalno naukowe, Odkrycia naukowe wszech czasów (2004)
Najbardziej kasowe biograficzne filmy wszech czasów
Lista anime wszech czasów według głosów

więcej podobnych podstron