„JOKO ŚWIĘTUJE ROCZNICĘ”
ROLAND TOPOR
SCENA 1
Pokój Joko. Bohater śni.
Matka: Joko, bo się spóźnisz!
Joko: Dobrze wiesz, że nigdy się nie spóźniam!
Matka: No, to spóźnisz się po raz pierwszy(Joko wstaje i jakiś mężczyzna skacze mu na
plecy)
Joko: Co pan wyprawia? Proszę zejść!
SB:W którą stronę pan idzie? Co pana napadło? Oszalał pan! Spadnę!
Joko:Nic mnie to nie obchodzi! Niech pan schodzi natychmiast!
SB: Nie jestem znowu taki ciężki. A poza tym dobrze płacę...
Joko: No, złaźże pan w końcu. Złaź!(SB spada z hukiem)
SB: Proszę! Mało brakowało, a byłby mnie pan zabił! Kretyn!
Joko: Sam pan jesteś kretyn! To wstyd, w pańskim wieku jeździć komuś na barana! I to
jeszcze w takim stroju! Pan się powinien leczyć.(SB znowu go dosiada) Znowu?
Jeszcze panu mało?
SB: Puśćmy to zajście w niepamięć. Musieliśmy się nie zrozumieć. Ja dobrze zapłacę.
Dokąd pan idzie?
Joko: Pracuję przy cysternie. Proszę zejść. Już jestem spóźniony!
SB: Co to za cysterna?
Joko: Cysterna pana Boroty...No, złaź pan!(Joko zrzuca SB)
SB: Obiecuję, że już więcej na pana nie wsiądę...niech pan przestanie...litości...przestań
pan...to boli...
Joko: Trzeba było nie włazić mi na plecy! Sam żeś pan sobie winien.
SB: (uwalniając się) Przeklęty! Bądź przeklęty! Złamał mi pan rękę, okaleczył,
pobrudził! Niech klątwa spadnie na pana!(Odchodzi, a na plecy Joko wskakuje jakaś
kobieta)
Joko: Proszę zejść.
W: Dokąd pan idzie?
Joko: Do cysterny. Proszę zejść. Nie mam chwili do stracenia. Jestem spóżniony.
W: Co to za cysterna?
Joko: Cysterna pana Boroty.
W: Świetnie, wysadzi mnie pan tuż obok, przed hotelem Concordia.
Joko: Pani chyba zwariowała! Proszę sobie wziąć taksówkę!
W: Mowy nie ma! Przecież to nic trudnego. Nie ważę wiele i dobrze płacę. Złotem.
Joko: Jeżeli pani nie zsiądzie, zrzucę panią jak tamtego.
W: Jak SB? Na to proszę nie liczyć! Czuje pan te szpilkę? Dość tej zabawy. W drogę!
Nazywam się Wanda Igorowna Matrikoff. Jestem przekonana, że uda się panu dotrzeć
do hotelu Concordia. Pan jest silniejszy niż przypuszcza, tylko że leniwy, zaniedbał się
pan. Trzeba się pozbyć tego tłuszczyku. Zobaczy pan, o ile lepiej się poczuje.
Joko: Dlaczego właśnie hotel Concordia?
W: To oczywiste- bo tam odbywa się zjazd.
SCENA 2
Pan Baptista:...więc wziąłem go na plecy i zaniosłem do hotelu Concordia. I co
powiecie, dał mi dziesieć sztuk złota!
Pracownik: Dziesięć sztuk złota!!!
PB: Dokładnie. Zaproponował mi taką samą kwotę za przyjście po niego w południe.
To nie wszystko. ”Może pan przyprowadzić przyjaciół – powiedział- znajdzie się praca
dla każdego”
Joko: Proszę wybaczyć, panie Baptista, zaniósł pan kogoś na plecach aż do hotelu
Concordia?
PB: Właśnie tak, Joko. Biedny starzec był ranny. Kostium miał cały poplamiony.
Postąpiłem tak, jak postąpiłby każdy na moim miejscu. Musiałem przyjąć te dziesięć
sztuk złota, z grzeczności. Kiedy pomyślę o tym bydlaku, tym wykolejeńcu, który
ośmielił się podnieść rękę na staruszka, płakać mi się chce nad całą młodzieżą. Proszę
pójść z nami pod hotel w południe. Skorzysta pan z okazji.
Joko: To znaczy... Nie wiem, czy... nie uważam, żeby to było właściwe!
PB: Co pan chce przez to powiedzieć?
Joko: Noszenie ludzi jest poniżające. I to nie z powodu sutego napiwku...
PB: Świetnie, Joko. Znakomicie. Ma pan poczucie godności. Jeszcze tylko musi je pan
właściwie pojmować. O ile mi wiadomo, święty Krzysztof niósł Chrystusa, i to bez
żadnego wstydu. Rodzice noszą swoje dzieci, a one nie gardzą nimi za to. Silniejszy
niesie słabszego. To sprawiedliwe i miłosierne.
Joko: Tak, ale kiedy to właśnie silniejszy każe się nosić...
Pracownik: Ja osobiście wolę nosić jakiegoś gościa niż byle gówno.
Bavastro: Zwłaszcza za takie pieniadze!(Pewnym krokiem na scenę wchodzi Pozzi-
podchodzi do Joko)
Pozzi: Proszę mnie stad wydostać!...Szybko, do Pałacu Handlu, spieszę się.
Joko: Do Pałacu Handlu? Ale to na drugim końcu miasta.
Pozzi: Jest pan wolny, tak czy nie?
Joko: Tak, ale to bardzo daleko...a pan nie wygląda na lekkiego.
Pozzi: Bez zbędnego gadania. Chce mnie pan zanieść do Pałacu Handlu czy nie?
Joko: Tak...(P wchodzi mu na plecy i rozkłada gazetę) Bardzo przepraszam, czy nie
mógłby pan inaczej trzymać gazety? Nic nie widzę.
Pozzi: Nie musi pan. Proszę iść, uprzedzę, jeśli natrafimy na jakąś przeszkodę.
Joko: Ale to bardzo nieprzyjemne! Przecież mógłby pan złożyć gazetę.
Pozzi: Nie znoszę składać gazet. Nie cierpię ludzi, którzy każą innym składać gazety.
Nie chcę już dłużej słuchać pańskich głupich propozycji. Jeśli będę potrzebował rady, z
pewnością nie zwrócę się do pana. Niechże pan idzie, to wszystko czego od pana
wymagam, i nie zaszkodzi trochę szybciej.
Joko: Czuję nieodpartą chęć, żeby pana zrzucić. Co za kawał gbura. Nie jestem pańskim
niewolnikiem.
Pozzi: Sam chętnie zejdę. Nigdy nie spotkałem takiego ślimaka. Który z panów chce
zarobić?(odjeżdża na plecach pracownika)
SCENA 3
Pracownik: A mnie dał sześć sztuk złota. I na dodatek paczkę fajek, w której jeszcze
kilka zostało.
Bavastro: A ja miałem panienkę. Na imię miała Wanda. Dała mi piętnaście sztuk złota,
a poza tym...
PB: Wystarczy, Bavastro, proszę źle nie mówić o tych państwu. To niegodne
pracownika.
Bavastro: Z pewnością panie Baptista, ale ona jest diabelnie ładna i zupełnie
niepłochliwa. Przez całą drogę ocierała się o mnie...
PB: No cóż, kiedy dżentelmenowi trafi się miłosna przygoda, nie trąbi o niej na
wszystkie strony. Sprawę uważam za zamkniętą.(odchodzi)
Bavastro: Zabieram ją z hotelu Concordia. Od razu załapałem, że jest mną ostro
zainteresowana. W pewnej chwili pyta mnie, czym się zajmuję. To jej odpowiadam:
”Pracuję przy cysternie”. Ona na to, że się domyślała, że nie jestem jakimś pospolitym
facetem. A potem zaczęła mówić, że się ześlizguje, że boi się spaść. Na to ja, żeby się
mocniej złapała. Ścisnęła, jakby mnie chciała udusić. Poczułem jej piersi obijające mi
się o uszy. Szeptała takie tam: ”Niech pan chwyci pod uda, wyżej, bo spadnę”. Jak tylko
to usłyszałem, od razu wiedziałem, co jest grane. W pewnej chwili przechodziliśmy
obok parku. Zażądała, żeby ją posadzić na ławce. Wokoło krzaki, nie ma
nikogo...Szybko uwinąłem się z jej kostiumem i wtedy zaczęła prosić, żeby ja bić. Z
początku nie śmiałem, ale kiedy zobaczyłem, że to sprawia jej przyjemność, użyłem
sobie do woli. Zupełnie odjechała! Co za kobieta! Piętnaście złotych monet!(wchodzi
Pozzi i SB)
Pozzi: (wskazując Joko) Uwaga, tamten jest niebezpieczny.
SB: Tak, wiem. Próbował mnie zabić.
SCENA 4
Matka: Co ci jest, moje dziecko? Chyba nie jesteś chory?
Joko: Ależ skąd, mamo. Tylko trochę zmęczony.
Matka: Niczego przede mną nie ukrywasz, prawda Joko? Jeśli masz jakieś zmartwienie,
powiedz mi. Czy to nie z powodu tej lafiryndy Suzanne?
Joko: Nie, to nie z powodu Suzanne. Mieliśmy dużo pracy przy cysternie, to wszystko.
(wchodzi Amica z dzbankiem)
Matka: Amica, nie zapomniałaś o grubej soli?
Amica: Nie, mamo, wsypałam tyle, ile pokazywałaś.
Matka: To dobrze. Przynieś szybko kapcie swojemu bratu, który tak ciężko dla nas
pracuje. No dalej, leć!
Joko: Co jest do jedzenia?
Matka: Ugotowałam kartoflankę, taką jak lubisz, na obierkach, i kupiłam dużą butelkę
musującego wina. Dziś jest rocznica. Urządzimy sobie małe święto.
Joko: Święto? Rocznica? Z jakiej to okazji?
Matka: Minęły dwa lata, odkąd zatrudniłeś się przy cysternie pana Boroty. Masz, to
prezent dla ciebie. Otwórz kochanie. Wiem, że miałeś na niego ochotę.
Joko: Długopis z panienką, która się rozbiera. Och, dziękuję, mamo.
Matka: Mój kochany, cieszę się, że ci sprawiłam przyjemność!(do Amiki, która myła
nogi brata) A ty nie patrz. To nie jest długopis dla takich małych dzieci jak ty.
SCENA 5
Pracownik: Co wy mi tu mówicie o klocach! Ja dzisiaj niosłem Pozziego. Cały czas
ciamkał jakąś cholerną gumę do żucia. Ten to potrafi wkurzyć! Ale kiedy chciał
przykleić mi ją za uchem, no to tu już powiedziałem nie.
Bavastro: Sam bym dokładnie tak powiedział. A on co na to?
Pracownik: Mało brakowało, a by się rozbeczał. Powiedział, że mam rację, że
przesadził i że dobrze zrobiłem, przywołując go do porządku. Wiecie, bywają jednak
nie tylko paskudne kloce. Wanda na przykład jest przyjemnym klocem.
Bavastro: Dobrze płaci i można ją przelecieć.(wchodzi pan Baptista)
PB: Joko, proszę tu przyjść!
Joko: Już idę, panie Baptista!
PB: Pan nie był ze mną szczery, Joko. To wielki błąd. Rozmawiałem z panem Borotą,
delegaci wciągnęli pana na czarną listę.
Joko: Na czarną listę? Mnie? To niesprawiedliwe!
PB: Cóż pan chce? Nie zamierzają puścić tego w niepamięć. Według nich jest pan
niebezpieczny. Twierdzą, że brutalnie napadł pan na SB i zranił Wandę. Przykro mi, ale
oni pana nie lubia.
Joko: Czy rozmawiał pan z Wandą?
PB: Z nią i z innymi. Wszyscy są tego samego zdania. Nie życzą sobie pana. I jeśli to,
co mi opowiadali, jest prawdą, nie można mieć im tego za złe. Są pewne granice, a pan
przesadził! Być może przebaczą panu kiedyś...Jeśli wykaże pan dobrą wolę...Proszę mi
wierzyć, to nie są jakieś potwory!(wchodzi dwoje delegatów)
Delegaci: Halo, tragarz!
Pracownicy: Zechce pan wsiąść.
SCENA 6
Joko: Przepraszam, czy pamięta mnie pani. Przyszedłem prosić, by wybaczyła mi pani
moje zachowanie. Gorzko tego żałuję. Niech mi pani wierzy...mówię szczerze.
Wanda: Proszę nie robić takiej żałosnej miny, przecież pana nie zjem!
Joko: To dlatego, że się wstydzę, bo byłem głupi i źle wychowany. Myślałem, że pani...
Wanda: Co pan myślał mój przyjacielu?
Joko: Myślałem, że pani zwariowała. Nie wiedziałem, że chodzi o zjazd...Pani jest taka
piękna. Z pewnością jest pani bardzo wykształcona, skoro bierze pani udział w zjeździe.
Wanda: Przyznam, ze pańskie zachowanie wydało mi się raczej dziwne.
Joko: Jeśli sobie pani życzy, zaniosę panią do hotelu Concordia. Zobaczy pani, będę
szedł o wiele szybciej i dobrze panią przytrzymam.
Wanda: No dobrze, zgoda. Jak się pan nazywa?
Joko: Nazywam się Joko, proszę pani, a pani jest Wanda.
Wanda: Dlaczego pan tak na mnie patrzy?
Joko: Pani jest taka piękna...
Wanda: Proszę mówić do mnie Wando.
Joko: Wando!
Wanda: Joko!(wpadają sobie w ramiona) Bij mnie! Bij!
Joko: Spóźnię się do pracy.
Wanda: Łajdak!
SCENA 7
Joko: „Jak dobrze żyć
I wolnym być...”
Matka: Jaką masz wesołą minę moje dziecko! Widziałeś się z Suzanne? Opowiedz
wszystko, mój mały, niczego przede mną nie ukrywaj. Twoje szczęście jest moim
szczęściem. Czy wkrótce ożenisz się z Suzanne?
Joko: Ależ skąd, mamo, nie ożenię się z Suzanne! Do diabła z nią! Nie, dzisiaj
zdobyłem czterdzieści sztuk złota.
Matka: Czterdzieści sztuk złota!
Joko: Ależ, mamo, nie zrobiłem nic złego, zdobyłem je uczciwie.
Matka: Nie opowiadaj mi bajek. Co zrobiłeś, żeby zdobyć taką sumę? To złe
towarzystwo doprowadziło cię do tego. Zawsze wierzyłam, że jesteś uczciwym
chłopcem. Co stanie się z nami, kiedy pójdziesz do więzienia? O ja nieszczęśliwa, Boże
mój!
Joko: Nie jestem przestępcą! Wygrałem na niedzielnej loterii. Miałem szczęście!
Matka: A to co innego. Zaraz sobie urządzimy małe święto. Amica, biegnij kupić
porządną butelkę musującego wina. Twój brat wygrał na niedzielnej loterii!
Joko: (licząc monety) Jedna dla mamy, jedna dla taty...nie, dla Amiki nie... (liczy
dalej)Wkrótce stąd wyjedziemy. Człowiek się tu dusi. Tym powietrzem nie da się
oddychać. Przeprowadzimy się gdzieś indziej.
Matka: O mój synu, co za radość! Od zawsze nienawidziłam tego miejsca, tego domu,
tego miasta, razem z jego mieszkańcami. Z ciężkim sercem zgodziłam się, by
zamieszkać tutaj.
Joko: Pojedziemy na południe. Zobaczysz, jak nam będzie dobrze. Ciepło. Będziemy
mieli ogródek. Amica będzie mogła kontynuować naukę. Jeszcze tyle przed nami!
Matka: Niestety, moje dziecko, nie wystarczy nam pieniędzy. Trzeba by ich dużo
więcej, niż możesz zarobić przy cysternie!
Joko: Nie mów tak. Wkrótce wyjedziemy. Nie martw się, w pocie czoła, ale zdobędę te
pieniądze.(obejmują się, gdy wchodzi Amica z winem)
Amica: Och, Joko, masz pełno czerwonych plam.
Joko: Czerwonych plam?(oglądają Joko)
SCENA 8
Gonitwa przy akompaniamencie muzyki- na scenie pozostaje SB i Joko.
SB: Co się dzieje? Ma pan jakieś kłopoty?
Joko: Nie, to tylko małe załamanie.
SB: Rozumiem, potrzebuje pan pokrzepienia. Źle się pan czuje?
Joko: Nie wiem, co mi jest...Zakręciło mi się w głowie, przepraszam.
SB: Za dużo pan pracuje. Trzeba odpocząć, bo inaczej pan zachoruje. Powali pana
pierwsze lepsze choróbsko.
Joko: Wkrótce będę mógł odpocząć. Tylko najpierw muszę jeszcze trochę zarobić.
SB: Mój biedny chłopcze, pieniądze nie są najważniejsze w życiu. Nie zastąpią miłości
ani zdrowia.(Joko mdleje, oboje padają) Joko, Joko! Ocknął się pan? Nareszcie.
Joko: Okropnie mnie zabolało, upadłem. Dlaczego tu jesteśmy? Nie odszedł pan?
SB: Nie dlatego, żebym nie chciał! Teraz sobie wrócimy do domu.
Joko: Dlaczego mnie pan nie zostawił?
SB: Leży pan na mojej nodze. Będzie pan łaskaw się podnieść.
Joko: Niech pan wstanie, tak będzie prościej.
SB: To pańska wina. Teraz nie będę już mógł wrócić do siebie. To pańska wina...Nie
chcę zostać przy panu.
Joko: Dlaczego pan tak mówi? Co się dzieje?
SB: No cóż, trudno to wytłumaczyć.
Joko: Dalej...niechże pan mówi.
SB: Jesteśmy...jesteśmy sklejeni.
Joko: Jak to, sklejeni? Co pan mi tutaj opowiada? Proszę mnie w końcu puścić.
SB: Nie mogę. Próbowałem, szarpałem ze wszystkich sił, ale to nic nie dało. Wygląda
to tak , jakby pańska marynarka i mój kostium nasączone były jakimś czerwonym
klejem. Kiedy się ciągnie za mocno, zaczyna boleć.
Joko: Och, boję się proszę pana!
SB: To wszystko co ma pan do powiedzenia? Trzeba coś z tym zrobić. Nie możemy
wiecznie tkwić na chodniku. Da pan radę wstać?
Joko: Ciężko... Tak, dam radę.
SB: Musimy się gdzieś schronić.
Joko: Mieszkam w pobliżu...dwa kroki stad...ale co na to powie moja matka?
SB: Zobaczymy. Chodźmy. Zastanowimy się później.
SCENA 9
Matka: Gdzie byłeś mój synu? Tak się bałam. Spotkałeś się z Suzanne?
Joko: Mamo, przedstawiam ci SB...Jest moim znajomym.
Matka: Miło mi...hmm...Proszę usiąść.
Joko: Dziękuję, nie róbmy ceregieli...Joko dużo mi o pani opowiadał...
Matka: Dobranoc, Joko...Dobranoc panu...(wychodzi)
SB: Ejże, ostrożnie!
Joko: Niech pan zamilknie!
Amica: Mogę wejść?
Joko: Tak.
Amica: (wchodząc) Kto to jest?
Joko: Delegat.
SB: Kto to jest?
Joko: Moja siostra, Amica.
SB: Czy można jej zaufać?
Joko: Tak, oczywiście.
SB: Niech pan ją wyśle po doktora Fersena do hotelu Concordia, tylko niech się nie
ociąga. Nie chcę tutaj zapuścić korzeni.
Joko: Dalej Amico, pospiesz się.(po chwili Amica przynosi Fersena na plecach)
DF: A więc zobaczmy sobie naszych chorych. Doprawdy, to nadzwyczaj dziwny
przypadek. Co odczuwacie?
Joko: Jakby zmęczenie.
SB: Wrażenie wygody.
DF: A ból?
SG: Tylko wtedy, kiedy próbujemy się rozdzielić.
DF: Zaraz wsunę rękę za pański pasek
Joko: I co?
DF: Nie...nie... Nie mogę wyciągnąć ręki!
Joko: Zwariował pan! Proszę natychmiast ją zabrać!
DF: Zapewniam pana, że nie kłamię! Ona się przykleiła! Chociaż ciągnę...(okrzyk bólu)
Matka:(zza drzwi) Wołałeś mnie, kochanie?
Joko: Nie, mamo, to nic takiego.
Matka: Sądziłam, że mnie wołałeś. Nie wołałeś?
Joko: Ależ nie, mamo, śpiewałem sobie.
Matka: Ktoś jest u ciebie?
Joko: Tak, przyjaciele.
Matka: Przed chwilą słyszałam Amikę. Nie poszła do szkoły?
Joko: Skądże, mamo, poszła, musiało ci się wydawać.
Matka: Ach tak, dziwne. Gdybyś czegoś potrzebował, zawołaj mnie. Dzisiaj nie idziesz
do cysterny?
Joko: Nie, jest nieczynna z powodu jakiegoś remontu...
SB: ...który potrwa kilka dni.
Joko: Będzie zamknięte przez kilka dni.
DF: Jako ostatnia deska ratunku pozostaje zabieg chirurgiczny, ale to jest
niebezpieczne, ryzykujemy życiem, dlatego tez nie należy się spieszyć. Najlepiej będzie
poprosić o poradę wybitnego uczonego, profesora Kranka.
Krank: Sir William Barnett! Doktor Fersen! Co tu robicie, w tej ruderze?(uściska dłoń)
To niedorzeczne! Zwabiliście mnie w pułapkę! Puśćcie mnie, słyszycie? Chwili dłużej
nie zostanę w tej norze.
Matka: (zza drzwi) Wołałeś mnie moje dziecko?
Joko: Nie, mamo. Rozmawiamy sobie.
Matka: A wiec urządziłeś przyjęcie?
Joko: Tak, właśnie tak.
Matka: Może chcesz, żebym przyniosła butelkę musującego wina? Jeszcze mi jedna
została.
Joko: Nie.
SB: Ależ tak, niech pan się zgodzi.
Joko: Dobrze, dziękuję, mamo. Postaw przed drzwiami, zaraz ja zabiorę.(wchodzi
Wanda z Pozzim)
Wanda: (zza drzwi) Dzień dobry pani, czy zastaliśmy Joko?
Matka: Tak, naturalnie. Z kim mam przyjemność? Proszę, niech państwo wejdą.
Wanda: Co się stało? Dlaczego nie chcecie się przywitać? Och! Ależ myśmy się skleili!
(wszyscy tańczą w rytmie walca)
SCENA 10
SB: Niech pan prosi o wybaczenie.
Joko: Przepraszam!
SB: Nie tak, na kolanach niech pan prosi!
Joko: Przepraszam pana.
SB: Ukarać go, ukarać.
DF: Jak on się właściwie nazywa?
Pozzi: Joko. Nie do wymówienia.
Pozzi: Czym się zajmuje?
DF: Pracuje przy cysternie pana Boroty.
Krank: Nieszczęsny chłopak, posada na miarę jego możliwości, to znaczy miernych
możliwości.
Wanda: Jest głupi jak but. Gdybyście wiedzieli, co on mi za bzdury potrafi opowiadać!
Pozzi: Że kot znaczy pewne terytorium, a kantyczka to mały kościółek.
SB: Że bączek to takie ciastko.
Wanda: I sama nie wiem, ile jeszcze podobnych głupot.
Joko: To nieprawda!
DF: Skoro to nieprawda, więc proszę nam powiedzieć, co to jest torpedowiec?
Joko: Okręt wojenny służący do zwalczania innych jednostek pływających.
Krank: Co za kretyn. To pędzące stado owiec! Pan jest naprawdę niedouczony!
Joko: To pan na niczym się nie zna! Wiem dobrze, co oznacza słowo torpedowiec!
Zresztą mam tu słownik.
Pozzi: Torpedowiec: stado owiec w pędzie. No proszę, mylił się pan.
Joko: Proszę pokazać mi to objaśnienie.(sprawdza)Wydawało mi się...Byłem pewien...
Pozzi: Nie mówi się byłem pewien, tylko byłem srewien.
Joko: Pan tak uważa?
Krank: Pan tak uważa – jest błędne. Należy mówić- ban da wraża.
Joko: Żartuje pan sobie ze mnie.
Wanda: Zostawcie go. Przecież widzicie, że niczego nie da się go nauczyć. Szanowny
pan jest ponad to. Wie wszystko i zna się na wszystkim. To największy uczony naszego
stulecia!
Joko: Nie utrzymuję, że wszystko wiem. Jednak są rzeczy, których się nauczyłem i
których jestem pewien...(dostaje w łeb) Których jestem srewien.
(walc)
Amica: Joko, mogę wejść?
Joko: Nie...(Amica wchodzi)
Amica: Chciałabym z tobą porozmawiać...na osobności.
Joko: Przykro mi, Amiko, to niemożliwe.
Wanda: Przejdź tędy moja mała, porozmawiamy jak kobieta z kobietą.
Joko: Nie, cofnij się, Amiko.
Krank: Zbliż się malutka, to się poznamy. Bardzo sobie cenię pani brata.
Zdumiewające, jak jesteście do siebie podobni, ale coś słabo widzę pani oczy.
Joko: Odejdź, Amiko! Nie mogę ci teraz wytłumaczyć, ale odejdź natychmiast. Uciekaj
i nie wracaj.
Wanda: Co za bohaterstwo! Powiedziałby kto, że jesteśmy potworami, które czyhają,
aby pożreć jego siostrzyczkę. Niezmiernie wzruszająca rodzinna scena.
Joko: Amiko, uciekaj!
Amika: Nie, mam już dosyć twoich rozkazów...
DF: O! Ależ to już duża dziewczyna.
Wanda: Chodź ze mną. Jaka ona ładna!
Krank: Tak! Nikt by nie powiedział, że to jej brat...
Joko: Amiko, dlaczego nie odeszłaś!
DF: Czego się pan boi, nie jesteśmy dzikusami, chcemy tylko porozmawiać z tym
uroczym dzieckiem. Jak się nazywasz, moja mała?
Amica: Amica...
Wanda: Nie bój się Amiko...(krzyk, pożerają Amikę)
Joko: Amiko, jesteś tam? Odpowiedz mi, jesteś tam? Dlaczego jesteście tacy okrutni.
Co za rozkosz znajdujecie w zabijaniu, torturowaniu, poniżaniu? Nienawidzę was!
Krank: Widzicie go, święty! Nie prawił tylu morałów, kiedy zgarniał napiwki.
Joko: Amico! Mamo!
Krank: Chodź zgromadzić członki swojej rodziny!
Joko: Mamo! Amica nie żyje, ja jestem ranny. Nosiłem ludzi na plecach. To było
dobrze płatne. O, mamo, jestem taki nieszczęśliwy!
Matka: (za kulisami) Nie zyje! Moja córka nie żyje! Przeczuwałam to! Zobacz, dokąd
zaprowadziło cię złe postępowanie. Trudno, będę dzielna. Nieszczęście to
przeznaczenie nas, kobiet. Dajemy życie i dajemy śmierć. Ale ty ocalałeś, moje
dziecko, nie opuszczę cię.(wyskakuje zza kulis) Trzymaj się, Joko! Już idę.
SCENA 11
Matka: Joko!...Joko!... Jak się czujesz, moje dziecko?
Joko: Boli mnie... A co z delegatami, odeszli?
Matka: Tak, nie żyją. Zobaczysz, jacy odtąd będziemy szczęśliwi we dwoje.
Joko: Zabiłaś ich? Wszystkich?
Matka: Och, to nie było takie trudne...Musiałam tylko walić w tę kupę. Nie wyobrażasz
sobie, jacy byli niezdarni.
Joko: Dobrze im tak! Och, mamo, tak się cieszę, że się od nich uwolniliśmy!
Matka Moje dzieciątko! Pójdę po butelkę musującego wina, urządzimy sobie małe
święto...
DF: ( głos zza kulis) Stara pijaczka, nigdy nie przepuści okazji, żeby się upić!
Joko: Co?
Pozzi: Niech się udławi tym paskudnym winem!
Joko: Gdzie? Kto mówi?
Wanda: A kuku, Joko! Zgadnij, gdzie jesteśmy, pieszczochu?
Krank: Chyba nie sądziłeś, że się tak łatwo wykręcisz.
Joko: Schowaliście się? Jesteście duchami?
Krank: Duchami? Co za niedouczony głupek! Posłuchajcie tylko, on wierzy w duchy!
DF: Joko, popatrz na swoją lewą rękę.
Joko: No i co, co jest z moją lewą ręką?
DF: Zaraz da ci w gębę, żebyś się nauczył grzeczności. Mówi się „panie doktorze
Fersen”.
SB: Nogi Joko, zatańczcie!
Joko: Nie! To niemożliwe...Nie wróciliście...
SB: A tak! Jesteśmy wewnątrz twojej nędznej doczesnej powłoki.
Wanda: Wewnątrz ciebie samego, biedaku drogi!
Krank: Joko, w imieniu wszystkich delegatów biorę twoje ciało w posiadanie. Ty
będziesz naszym hotelem Concordia!
Joko: Mamo!
Matka: Wiesz, Joko, minęły dokładnie trzy lata, odkąd zatrudniłeś się przy cysternie
pana Boroty!
Głosy delegatów: Gratulacje, Joko!