KAREL 華PEK
OSIEM TWARZY MISTRZA FOLTYNA
PRZE艁O呕Y艁A EMILIA WITWICKA
TYTU艁 ORYGINA艁U 珟IVOT A DILO SKLADATELE FOLTYNA
I
S臋dzia okr臋gowy Szimek
PRZYJACIEL Z M艁ODYCH LAT
Kiedy pozna艂em Bed臋 Foltena wtedy oczywi艣cie na szkolnych zeszytach podpisywa艂
si臋 jeszcze: Bedrzych Foltyn mia艂em troch臋 ponad szesna艣cie lat. Zosta艂em
w艂a艣nie przeniesiony z innej szko艂y do sz贸stej klasy gimnazjum, gdzie ucz臋szcza艂
Foltyn, a przypadek, kt贸ry tak cz臋sto decyduje o losach ludzkich, zrz膮dzi艂, 偶e
posadzono mnie z nim w tej samej, porysowanej i poci臋tej scyzorykiem 艂awce.
Sz贸stoklasist臋 Foltyna pami臋tam tak dok艂adnie, jak bym go widzia艂 wczoraj:
wybuja艂y ch艂opiec o delikatnej cerze i g臋stych, wij膮cych si臋, kasztanowych
w艂osach, kt贸re stanowi艂y przedmiot jego dumy i szczeg贸lnej troski; oczy
kr贸tkowidza, wypuk艂e, jasnob艂臋kitne, d艂ugi nos i silnie cofni臋ta broda, du偶e,
wiecznie spocone r臋ce, z kt贸rymi nie wiedzia艂, co pocz膮膰 typowy nieporadny
dryblas w okresie dojrzewania. Wygl膮da艂 zawsze, jak by si臋 czu艂 czym艣 ura偶ony i
odpowiada艂 na to cich膮 a wynios艂膮 pogard膮. Na pierwszy rzut oka nie wyda艂 mi si臋
zbyt sympatyczny; wkr贸tce te偶 spostrzeg艂em, 偶e nie ma w klasie ani jednego
przyjaciela i starannie unika wszelkiego zetkni臋cia z gromad膮 koleg贸w. Ja sam
nie by艂em 艣wietnym uczniem, ale w ka偶dym razie ponuro i uparcie zmaga艂em si臋 ze
szko艂膮, nauk膮 i belframi. By艂em raczej brzydki, ma艂y i mia艂em krzywe nogi, a
wszystko to sprawi艂o, i偶 powzi膮艂em twarde postanowienie, 偶e si臋 nikomu nie dam.
Pewnie te偶 dlatego wynios艂em ze szko艂y pe艂no blizn, ale przebrn膮艂em przez ni膮
zwyci臋sko. Gorzej by艂o z Foltynem. Jego nami臋tn膮 ambicj膮 by艂a ch臋膰 wybicia si臋,
cierpia艂 przy tym jednak na beznadziejn膮 trem臋. W domu obkuwa艂 si臋 jak szalony,
ale kiedy w szkole wywo艂ywano go do odpowiedzi, zaczyna艂a mu si臋 trz膮艣膰 broda,
nie m贸g艂 z siebie s艂owa wydoby膰, prze艂yka艂 tylko nerwowo 艣lin臋, a偶 grdyka
podskakiwa艂a w jego d艂ugiej, mi臋kkiej szyi.
Siadaj, Foltyn cedzi艂 profesor niemal z obrzydzeniem. Zamiast fryzury
lepiej pilnowa艂by艣 matematyki.
Foltyn siada艂 zmia偶d偶ony, prze艂yka艂 艣lin臋, a do jego wodnistomodrych oczu
nap艂ywa艂y 艂zy. Porusza艂 przy tym wci膮偶 jeszcze wargami, jak gdyby teraz dopiero
formu艂owa艂 poprawn膮 odpowied藕. Nie chc膮c okaza膰, 偶e jest bliski p艂aczu,
przybiera艂 min臋 chmurn膮 i obra偶on膮. Mia艂o to oznacza膰, 偶e w g艂臋bokiej pogardzie
ma dw贸j臋, kt贸r膮 oberwa艂, profesora, matematyk臋 i w og贸le ca艂膮 szko艂臋. Belfrowie
go nie lubili i dokuczali mu na ka偶dym kroku.
Bra艂a mnie lito艣膰, kiedy tak sta艂 obok mnie z trz臋s膮c膮 si臋 brod膮 i podskakuj膮c膮
grdyk膮, tote偶 usi艂owa艂em mu podpowiada膰. Z pocz膮tku, nie wiem czemu, obra偶a艂 si臋
za to.
Przesta艅 wyszepta艂 偶 w艣ciek艂o艣ci膮 i oczyma pe艂nymi 艂ez, kiedy nasz 艂acinnik
kaza艂 mu usi膮艣膰 i postawi艂 s艂ab膮 tr贸jk臋. Ja nikogo o nic nie prosz臋.
Ale wkr贸tce przyzwyczai艂 si臋 do tego, 偶e mu pomagam. Uczy艂 si臋 o wiele
sumienniej ni偶 ja, by艂 zdolny, niezwykle poj臋tny i ambitny, ale brak mu by艂o
ca艂kowicie pewno艣ci siebie. Ja wiedzia艂em du偶o mniej, za to mia艂em wi臋cej
tupetu. W kr贸tkim czasie Foltyn liczy艂 ju偶 tylko na mnie, przyjmowa艂 moj膮 pomoc
jako sam przez si臋 zrozumia艂y haracz. Pewnego razu, kiedy nie napisa艂em mu
zadania, obrazi艂 si臋 艣miertelnie, a wygl膮da艂 przy tym tak naburmuszony i
nieszcz臋艣liwy zarazem, 偶e omal nie zacz膮艂em go przeprasza膰. I s艂u偶y艂em mu dalej.
O ile mi wiadomo, pochodzi艂 tak jak i ja z niezamo偶nej rodziny. Ojciec jego by艂
kancelist膮 albo czym艣 w tym rodzaju. Mieszka艂 Foltyn u ciotki, starej panny,
nale偶膮cej niegdy艣 do miejscowej elity. Bogu tylko wiadomo, E czego si臋
utrzymywa艂a,
chyba z odnajmowania pokoju. Ale jak kto艣 mo偶e wy偶y膰 z tego, 偶e odnajmuje pok贸j
jednemu biednemu studentowi to mi si臋 w g艂owie nie mie艣ci. Na mnie zawsze
robi艂a wra偶enie mola 偶eruj膮cego w starych pelerynach i salopkach. Swego
"Frycka", jak go nazywa艂a, kocha艂a ogromnie i rozpieszcza艂a, o ile to przy
takiej n臋dzy by艂o mo偶liwe.
Na Frycka si臋 uwzi臋li skar偶y艂a si臋 nieraz bo jest o wiele zdolniejszy od
nich. Ale on jeszcze kiedy艣 poka偶e, co w nim siedzi. Dopiero b臋dzie im wstyd.
Mnie tam, ciociu, wszystko jedno, co kto o mnie my艣li odpowiada艂 Frycek
wynio艣le i bole艣ciwie i potrz膮sa艂 swoj膮 wypiel臋gnowan膮 grzyw膮. 呕eby nie tatu艣,
to bym uciek艂 z tej idiotycznej budy! Wiem, co bym zrobi艂, dopiero wszyscy
wytrzeszczyliby oczy!
Chodzi艂em do nich odrabia膰 z Fryckiem lekcje. Mieszkali w pokoju z kuchni膮.
Po艂ow臋 pokoju zajmowa艂o przyjemnie zachrypni臋te pianino, pami膮tka z czas贸w,
kiedy ciotka, ufryzowana w loczki taka spogl膮da艂a na nas ze starej fotografii
uczy艂a si臋 wygrywa膰 Modlitw臋 dziewicy i Dzwonki wieczorne.
Powolutku, jak to zwykle mi臋dzy dorastaj膮cymi ch艂opakami bywa, zaprzyja藕nili艣my
si臋. Tworzyli艣my dziwn膮 par臋: on chudy dryblas o dziewcz臋cej cerze i
b艂臋kitnych oczach, ze z艂otymi, we艂nistymi jak baranie runo w艂osami; ja krepy,
ciemny, z czupryn膮 ostrzy偶on膮 na je偶a. Ch艂opcy pokpiwali sobie z tej przyja藕ni.
Pewnego dnia siedzieli艣my u Frycka i gadali o tym i owym. Zmierzch ju偶 zapada艂,
w piecu 偶arzy艂 si臋 ogie艅 i serce 艣ciska艂o mi si臋 od nadmiaru nag艂ego,
nieokre艣lonego wzruszenia. Frycek milcza艂 i tylko przegarnia艂 w艂osy d艂ug膮, bia艂膮
r臋k膮.
Zaczekaj chwil臋 szepn膮艂 nagle tajemniczo i znikn膮艂 w kuchni.
Po chwili wr贸ci艂; mia艂 na sobie jak膮艣 fioletow膮 jedwabn膮 kurtk臋 i kroczy艂 jak
lunatyk, jak by unosi艂 si臋 nad ziemi膮. Bez s艂owa podni贸s艂 wieko pianina, usiad艂
na taborecie i zaczai improwizowa膰. Wiedzia艂em, 偶e uczy si臋 gra膰 na fortepianie,
ale to by艂o dla mnie co艣 nowego.
Frycek gra艂, przechodz膮c od melodii do melodii, z odrzucon膮 w ty艂 g艂ow膮 i
zamkni臋tymi oczyma. Potem jak z艂amany pochyla艂 si臋, ledwo muskaj膮c klawisze. A
gdy melodia pot臋偶nia艂a, prostowa艂 si臋 i on, jak gdyby go to forte unosi艂o i
porywa艂o. Wreszcie ha艂a艣liwie, z ca艂ych si艂, zm膮ci艂 klawiatur臋 i odrzuci艂 g艂ow臋
do ty艂u. Tak pozosta艂, p贸ki melodia nie przebrzmia艂a. Oczy mia艂 blade,
wytrzeszczone, jak by ogl膮da艂 inny 艣wiat; wyczerpany, oddycha艂 ci臋偶ko.
Nie znam si臋 na muzyce; katarynka mo偶e mnie wzruszy膰 tak samo jak ch贸ry
anielskie, ale co jest lepsze tego nie potrafi膮 oceni膰. Ekstaza muzyczna
Foltyna nape艂ni艂a mnie niemal przera偶eniem; by艂o mi czego艣 wstyd, a jednocze艣nie
ogarnia艂 mnie zachwyt.
To by艂o bajeczne o艣wiadczy艂em z uznaniem,
Frycek ockn膮艂 si臋 jak ze snu, przesun膮艂 r臋k膮 po czole i wsta艂.
Wybacz usprawiedliwia艂 si臋 ale kiedy t o na mnie przychodzi, musz膮 To
jest silniejsze ode mnie.
A dlaczego masz tak膮 fioletow膮 kurtk臋? wyrwa艂em si臋.
Frycek wzruszy艂 ramionami.
.Wk艂adam j膮 zawsze, kiedy gram. Inaczej nie mog臋 tworzy膰, rozumiesz?
Nie rozumia艂em ani w z膮b, ale nie by艂em tak zupe艂nie pewny, czy si臋 to jednak w
jaki艣 spos贸b nie wi膮偶e z muzyk膮. Foltyn zbli偶y艂 si臋 do mnie i poda艂 mi r臋k臋.
S艂uchaj, Szymek, nikomu o tym ani s艂owa. To nasza tajemnica.
Niby co? zapyta艂em nie rozumiej膮c.
呕e jestem artyst膮 wyszepta艂 Foltyn. Wiesz, ch艂opcy by si臋 艣mieli, a belfry
jeszcze gorzej by si臋 na mnie w艣cieka艂y. I tak widz膮, 偶e gwi偶d偶臋 sobie na ich
nauk膮. Nie masz poj臋cia, jak mnie to upokarza, kiedy musz臋 wykuwa膰 te ich s艂贸wka
i wzory.
Ja siedz臋 w klasie i s艂ysz臋 muzyk膮, muzyk臋
A dawno ju偶 wiesz, 偶e jeste艣 artyst膮?
Dawno. Dwa lata temu dosta艂em si臋 przypadkowo na koncert. Powiadam ci, to by艂o
co艣 nadzwyczajnego. Ten cz艂owiek gra艂, a偶 mu W艂osy opada艂y na klawisze. Wtedy
w艂a艣nie zrozumia艂em Zaczekaj szepn膮艂 tajemniczo dotknij o tu, do skroni.
Czujesz?
Co? zdziwi艂em si臋. Namaca艂em tylko jego w艂osy k臋dzierzawe jak sier艣膰 pudla.
Mam wypuk艂e skronie. To oznacza rzadko spotykany talent muzyczny. Znana rzecz
doda艂 niedbale. : Tak samo rozpi臋to艣膰 palc贸w. Dziesi臋膰 klawiszy obejm臋 jak
nic. Widzisz, ja chc臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e w sztuce dojd臋 do czego艣. I czuj臋 to,
wiem
Pami臋tam, jak by to by艂o dzi艣: w ciotczynym pokoiku zrobi艂o si臋 ju偶 zupe艂nie
ciemno, tylko co jaki艣 czas b艂yska艂 spadaj膮cy przez ruszt roz偶arzony w臋gielek.
Siedzieli艣my trzymaj膮c si臋 za r臋ce, dwaj biedni, zak艂opotani ch艂opcy; jego d艂o艅
by艂a nieprzyjemnie ch艂odna i wilgotna, ale 艣ciska艂em j膮 w tej chwili pe艂en
zachwytu, z sercem wezbranym wzruszeniem i mi艂o艣ci膮.
Frycku szepta艂em Frycku
M贸w mi: Beda poprawi艂 mnie Foltyn 艂agodnie. Ale nie w szkole, tylko tak,
kiedy jeste艣my sami, rozumiesz? To m贸j artystyczny pseudonim: Beda Folten.
Nikomu nie wolno o tym wiedzie膰. Beda Folten powt贸rzy艂 z lubo艣ci膮. A ty,
jaki pseudonim by艣 sobie wybra艂?
Szymon powiedzia艂em bez wahania. Bedo, a ty nie piszesz wierszy?
Wierszy? powt贸rzy艂 niepewnie, przeci膮gaj膮c sylaby. Dlaczego w艂a艣ciwie
mia艂bym pisa膰 wiersze? A ty piszesz?
Pisz臋. Tak, wreszcie zosta艂o powiedziane to, co ju偶 od d艂u偶szej chwili mnie
dr臋czy艂o. Niech mu si臋 nie zdaje, 偶e tylko on ma swoj膮 wielk膮 tajemnic臋! Jest
tego na razie par臋 zeszyt贸w doda艂em skromnie.
Frycek otoczy艂 mnie ramieniem.
To z ciebie poeta! No, widzisz! Nie domy艣la艂em si臋 tego, Szymonie. Poka偶esz mi
swoje wiersze?
Tak kiedy艣 b膮kn膮艂em zak艂opotany. A ty, dlaczego ty nie piszesz?
Frycek utkwi艂 wzrok w ciemno艣ci.
Ja? Wiesz, to dziwne, czasami my艣l臋 wierszem: nagle zaczynam co艣 sobie mrucze膰
i to w艂a艣nie jest wiersz. Nie nad膮偶y艂bym nawet tego zapisywa膰, tak jako艣 to we
mnie rozbrzmiewa i p艂ynie samo z siebie
Troch臋 mnie rozz艂o艣ci艂o, 偶e mu idzie tak 艂atwo; ja, ka偶dy sw贸j wiersz musia艂em
ci臋偶ko i krwawo wypoci膰, gryz膮c obsadk臋 i gor膮czkowo przekre艣laj膮c wszystko, co
napisa艂em. To chyba dlatego, 偶e by艂 ze mnie taki uparty, ponury, proletariacki
ch艂opak. Nie mia艂em wida膰 prawdziwej iskry bo偶ej. Nigdy si臋 specjalnie nad
swoimi wierszami nie zastanawia艂em, ale teraz zacz臋艂a mnie gn臋bi膰 my艣l, 偶e ja
si臋 do poezji tylko zmuszam, 偶e nie ma jej we mnie.
Dzi艣 oczywi艣cie zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e by艂a to jedynie egzaltacja w艂a艣ciwa
wiekowi dojrzewania. Dzisiejsza m艂odzie偶 wymiguje si臋 z tego krytycznego okresu
przy pomocy sportu i cynizmu, ale za czas贸w mojej m艂odo艣ci tak wiele tego sportu
nie by艂o; u nas ten kryzys dokonywa艂 si臋 raczej w sferze ducha: prawie po艂owa
ch艂opc贸w z naszej klasy potajemnie uprawia艂a poezj臋. Co prawda, pr臋dko to
zarzuci艂em, tak samo jak inni. P贸藕niej jeszcze tu i 贸wdzie wydrukowa艂em jaki艣
wierszyk, ale dzi艣 nikt ju偶 o tym nie pami臋ta, nawet ja sam. My艣l臋 sobie tylko,
jakie te偶 te moje sztubackie wiersze musia艂y by膰 nieporadne i zielone!
Wiesz odezwa艂 si臋 z ciemno艣ci g艂os Frycka taki na przyk艂ad wiersz:
Naga stan臋艂a艣 w srebrnym kr臋gu brz贸z
Zaczerwieni艂em si臋, cho膰 by艂o ciemno.
Ty ty widzia艂e艣?
Widzia艂em.
Gdzie?
Tego ci nie powiem. Nazywa艂a si臋
Manuela. Przegania艂 palcami w艂osy. Nie masz poj臋cia, Szymonie, co ja ju偶
prze偶y艂em. Ka偶dy artysta musi prze偶y膰 okropnie du偶o. Pozna艂em ju偶 tyle kobiet
Tutaj? spyta艂em nieufnie. Wydawa艂o mi si臋 ta dziwne. Zna艂em przecie偶
nie艣mia艂o艣膰 Frycka i zak艂opotanie, jakie 臋ogarnia艂o go przy zetkni臋ciu z
kimkolwiek.
Nie, u nas w domu. Tam jest zamek hrabiowski. M贸j ojciec jest dyrektorem
zarz膮dzaj膮cym u hrabiego. Kiedy艣 wieczorem hrabina s艂ysza艂a, jak gra艂em
preludia, i od tego dnia ci膮gle mnie zaprasza do zamku. Te brzozy to w艂a艣nie tam
w parku, rozumiesz? Mam do parku sw贸j w艂asny klucz Sk膮d偶e tutaj! Tutaj bym z
nikim nie rozmawia艂. To nie jest 艣rodowisko dla mnie. Tam, na zamku, jest taki
stary klawicymba艂, ma ju偶 ze dwie艣cie lat, i ja na nim grywam. W czerwonym
salonie pal膮 si臋 tylko 艣wiece w srebrnych lichtarzach. Hrabina jest bardzo
muzykalna, zawsze zanurza mi r臋k臋 we w艂osy Tu Frycek sykn膮艂 lubie偶nie.
艁adna? W tych ciemno艣ciach, z oddali, wszystko wydawa艂o mi si臋 jako艣
mo偶liwe.
To taka dojrza艂a pi臋kno艣膰 okre艣li艂 Foltyn ze znawstwem. Ja, widzisz, ucz臋
muzyki jej c贸rk臋. Wychowa艂a si臋 w hiszpa艅skim klasztorze
I nazywa si臋 Manuela?
Nie. Nazywa si臋 Isabel Maria Dolores. To jeszcze dziecko, bracie. Ma
szesna艣cie lat doda艂 z m臋sk膮 wyrozumia艂o艣ci膮. Zdaje si臋, 偶e si臋 we mnie
zakocha艂a, ale widzisz, ja Wzruszy艂 ramionami. Hrabia tak mi ufa. To trudna
sprawa. Tylko raz j膮 poca艂owa艂em; nie masz poj臋cia, co za ogie艅 w tej
dziewczynie. C贸偶 my艣lisz? Artysta nie mo偶e by膰 skr臋powany 偶adnymi wzgl臋dami. Ma
nieograniczone prawo do 偶ycia. Przecie偶 tworzy tylko z tego, co sam prze偶y艂. By膰
artyst膮 to wielka rzecz, prawda? Daj mi r臋k臋, Szymonie, 偶e nikomu o tym nie
powiesz o tej hrabinie, no i w og贸le. S艂owo?
S艂owo!
Jego d艂o艅 by艂a ch艂odniejsza, bardziej wilgotna ni偶 zwykle i dr偶a艂a ze
zdenerwowania.
No wi臋c, 偶eby艣 wiedzia艂 偶eby艣 wiedzia艂 Hrabina r贸wnie偶 ofiarowa艂a mi swoj膮
mi艂o艣膰. Jeste艣 poet膮, Szymonie, wi臋c to zrozumiesz. Ty te偶 przecie偶 gwi偶d偶esz na
przes膮dy. Ach, gdyby艣 wiedzia艂, jaka ta Isabel jest pi臋kna! Ty nie znasz mego
podw贸jnego 偶ycia, Szymku, znasz mnie tylko ze szko艂y; wi臋c 偶eby艣 wiedzia艂: ja
ja 偶yj臋 jak artysta, rozumiesz? Szale艅czo, nieokie艂znanie, wszystkimi nerwami.
M贸wi膮c to, kurczowo zaciska艂 i prostowa艂 swoje du偶e ch艂opi臋ce 艂apy, jak by co艣 w
nie chwyta艂.
By艂em w rozterce. Mia艂em ochot臋 wierzy膰 we wszystko, co romantyczne, a zarazem
nie opuszcza艂o mnie m臋cz膮ce wra偶enie czego艣 sztucznego i nieprawdziwego.
Jednocze艣nie okropnie wstyd mi by艂o za m贸j brak fantazji i przyjacielskiego
zaufania.
No, m贸w dalej mrucza艂em ponuro.
Powiem ci Frycek szcz臋ka艂 z臋bami jak w febrze. Najlepiej mi si臋 tworzy,
kiedy prze偶yj臋 co艣 wielkiego. Wielk膮 mi艂o艣膰 albo wielki wyst臋pek. To nale偶y do
sztuki Ty te偶 si臋 o tym przekona艂e艣, co? Musisz mi kiedy艣 opowiedzie膰, co艣
prze偶y艂 jako poeta. Ale muzyka to jeszcze co艣 wi臋cej, muzyka to co艣, co jest w
nas, a czego nie spos贸b wyrazi膰, rozumiesz? Wiesz, Szymonie, ja mam usposobienie
Dionizosa. Ja jestem Poczekaj powiedzia艂 nagle innym g艂osem ciotka idzie.
Stara panna otworzy艂a drzwi i wesz艂a z p艂on膮c膮 艣wiec膮 w r臋ku. Ch艂opcy,
ch艂opcy, tak tu siedzicie po ciemku?
My艣my tylko powtarzali histori臋 b膮kn膮艂 Frycek mrugaj膮c o艣lepionymi oczami
kr贸tkowidza. Z t膮 swoj膮 d艂ug膮, bia艂膮 szyj膮 i cofni臋t膮 brod膮 przypomnia艂 mi naraz
obra偶on膮 g臋艣.
Tak si臋 zacz臋艂a przyja藕艅 na 艣mier膰 i 偶ycie. Pierwsza wielka przyja藕艅 to co艣
r贸wnie pot臋偶nego i pi臋knego jak pierwsza mi艂o艣膰.
Role nasze by艂y dobrze podzielone: Foltyn mia艂 natur臋 Dionizosa, kipi膮c膮 od
nadmiaru poryw贸w i wzrusze艅, rozwi膮z艂膮, szalon膮, sk艂onn膮 do upoje艅; zapu艣ci艂
sobie grzyw臋 niczym Papuas i chodzi艂 z kapeluszem w r臋ce i z rozwian膮 przez
wiatr czupryn膮. Dla mnie, ku ca艂kowitemu memu zadowoleniu, wyszukali艣my natur臋
Hefajstosa; by艂 ze mnie czarny, poczochrany smyk. Ku艂em swe wiersze w ku藕ni i
reprezentowa艂em si艂臋 trze藕w膮, szorstk膮 i sceptyczn膮. Usi艂owa艂em nawet kule膰 jak
Hefajstos.
Tak wi臋c w艂贸czyli艣my si臋 po ma艂ym mie艣cie i okolicy jako dwaj bogowie. W
bezgranicznej pogardzie mieli艣my innych, Beot贸w i Feak贸w. Wieczorem na korso
spotykali艣my p艂oche nimfy lub nami臋tne menady, a czasem zakradali艣my si臋 w
pobli偶e miejscowego lokalu o w膮tpliwej reputacji, 偶eby cho膰 przez szpar臋 w
drzwiach zerkn膮膰 z bij膮cym sercem na czerwon膮 艂un臋 groty Wenery.
C贸偶 za znaczenie wobec tych antycznych upoje艅 mia艂a jaka艣 dw贸ja z 艂aciny czy
greki!
W szkole Dionizos z podskakuj膮c膮 grdyk膮 i trz臋s膮c膮 si臋 brod膮 rozpaczliwie
usi艂owa艂 utrzyma膰 si臋 na powierzchni, podczas gdy pos臋pny Hefajstos gor膮czkowo
艂owi艂 pod 艂awk膮 strz臋py wiadomo艣ci ze szkolnych ksi膮偶ek i bryk贸w. W ko艅cu
Dionizos obci膮艂 si臋 przy czasownikach nieregularnych i usiad艂 z oczami pe艂nymi
艂ez, z rozpaczliw膮 godno艣ci膮, a Hefajstos pod 艂awk膮 u艣cisn膮艂 mocno i wiernie
jego spocon膮 d艂o艅. Nawet bog贸w nie oszcz臋dza zawistny los!
Klasowy mot艂och ze z艂o艣liw膮 rado艣ci膮 napawa艂 si臋 widokiem naszych zmaga艅 z
profesorskimi harpiami. Czeg贸偶 innego oczekiwa膰 mog膮 bogowie od ma艂odusznych
Mirmidon贸w?
Raz jednak Dionizos bohatersko stawi艂 czo艂o bezmy艣lnemu 艣wiatu, kt贸ry nie
rozumia艂 go i dr臋czy艂. Sta艂o si臋 to wtedy, kiedy nasz 艂ysy wyk艂adowca czeskiego
zatrzyma艂 si臋 przy nim i j膮艂 prawi膰 karc膮cym tonem:
Ej, Foltyn, Foltyn, kiedy偶 ty wreszcie dasz sobie ostrzyc w艂osy, 偶eby
przewietrzy膰 to, co masz w g艂owie zamiast m贸zgu?
Frycek zaczerwieni艂 si臋, poderwa艂 i z p艂on膮cymi oczami trzasn膮艂 pi臋艣ci膮 w
pulpit.
Panie profesorze! krzykn膮艂 histerycznie za艂amuj膮cym si臋 g艂osem. Tu jest
szko艂a, nie zak艂ad fryzjerski! Nic panu do moich w艂os贸w! Prosz臋, si臋 ich nie
czepia膰! Wypraszam to sobie!
Oberwa艂 za to zuchwalstwo bur臋 od dyrektora, ale na pewien czas sta艂 si臋
bohaterem gimnazjum. Swoje prawo do posiadania artystycznej czupryny mimo
wszystko obroni艂, a na dodatek sprawi艂 sobie artystyczny krawat. Belfrowie si臋
od niego odczepili i nie protestowali nawet, kiedy w czasie lekcji przeczesywa艂
grzebieniem swoj膮 wypieszczon膮 fryzur臋.
Po pewnym czasie nasze drogi si臋 rozesz艂y, Sta艂o si臋 to w艂a艣nie z powodu moich
wierszy. M臋czy艂 mnie o nie tak d艂ugo, a偶 zak艂opotany, do艣膰 niech臋tnie
przynios艂em mu wyt艂uszczone, g臋sto zapisane zeszyty. Ju偶 wtedy mia艂em dziwn膮
awersj臋 do popisywania si臋 przed kimkolwiek. Nie chcia艂em go pyta膰, co s膮dzi o
moich wierszach, a on sam tego tematu nie podejmowa艂. Dopiero po paru miesi膮cach
napomkn膮艂em mimochodem, 偶e chcia艂bym je mie膰 z powrotem. Frycek zdziwi艂 si臋.
Jakie wiersze?
Te zeszyty, co ci po偶yczy艂em.
Ach tak przypomnia艂 sobie. Przynios臋 ci je jutro, skoro mi nie dowierzasz
mrukn膮艂 i nad膮艂 si臋 pe艂en urazy.
Szli艣my dalej w milczeniu. Frycek tylko parska艂 z oburzenia i potrz膮sa艂 g艂ow膮
jak cz艂owiek, kt贸ry spotka艂 si臋 z bolesnym niezrozumieniem i brakiem
wdzi臋czno艣ci. Nagle zatrzyma艂 si臋 i poda艂 mi ch艂odn膮 d艂o艅.
Do widzenia, id臋 sobie.
Ale偶 s艂uchaj, co ja ci zrobi艂em?
Nic odpar艂 niech臋tnie, po艂ykaj膮c 艂zy. Ja ja chcia艂em do niekt贸rych twoich
wierszy napisa膰 muzyk臋, a ty zupe艂nie, jak bym ci je chcia艂 ukra艣膰.
Nic mi o tym nie m贸wi艂e艣!
Chcia艂em ci zrobi膰 niespodziank臋.
Zn贸w sam, zn贸w sam pod niebem pochmurnym
艢cisn膮艂em jego chude rami臋.
Nie gniewaj si臋, Frycek, przecie偶 ja nie wiedzia艂em. Tak si臋 ciesz臋, 偶e ci si臋
co艣 w moich wierszach cho膰 troch臋 podoba艂o. Ale nigdy mi o tym nie wspomina艂e艣
Jestem tego pe艂en, ci膮gle mi to huczy w g艂owie, a ty Artysta tak nie
post臋puje! krzykn膮艂 p艂aczliwie. To ma艂oduszny brak zaufania! Nie b贸j si臋,
oddam ci te twoje zeszyty! I w og贸le nie potrzebuj臋 nikogo! Wystarcz臋 sobie sam!
Gwa艂townie wykr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i odszed艂 w przeciwnym kierunku. Dop臋dzi艂em go
i przekonywa艂em przez dobr膮 godzin臋, 偶e wcale tak nie my艣la艂em, 偶e mo偶e sobie te
zeszyty zatrzyma膰, jak d艂ugo zechce Nie powiniene艣 by艂 tego m贸wi膰, Szymku
powtarza艂 z gorycz膮. Wiesz przecie偶, 偶e mam usposobienie artysty. Jak ja mog臋
pami臋ta膰 o tym, 偶e mam komu艣 co艣 odda膰? Tak to jest, kiedy cz艂owiek zadaje si臋 z
lud藕mi, kt贸rzy nie s膮 na jego poziomie!
C贸偶 by艂o robi膰? Pozosta艂 mi臋dzy nami rozd藕wi臋k i Frycek prawie si臋 do mnie nie
odzywa艂.
By艂y akurat p贸艂roczne egzaminy i Foltyn zgarnia艂 dw贸j臋 za dw贸j膮. Na pr贸偶no
stara艂em si臋 mu podpowiada膰. Uparcie nie przyjmowa艂 do wiadomo艣ci moich wysi艂k贸w
i siada艂, z trudem prze艂ykaj膮c 艣lin臋, z oczyma pe艂nymi 艂ez i wyrazem wyrzutu na
twarzy; na nosie mia艂 wypisane, 偶e ca艂膮 win臋 ponosz臋 tylko ja.
W si贸dmej klasie na p贸艂rocze Frycek obla艂 z trzech przedmiot贸w. Zblad艂
zobaczywszy swoje 艣wiadectwo, a broda zacz臋艂a mu si臋 trz膮艣膰 偶a艂o艣nie, ale kiedy
chcia艂em mii powiedzie膰, 偶eby si臋 nie przejmowa艂, odwr贸ci艂 si臋 do mnie ty艂em.
"To twoja wina" m贸wi艂y jego plecy wstrz膮sane t艂umionym 艂kaniem.
By艂o mi okropnie 偶al i jego, i siebie.
Wkr贸tce potem Frycek zawar艂 now膮 przyja藕艅. Tym razem by艂 to prymus naszej klasy,
wzorowy ucze艅 i beniaminek grona profesorskiego. Delikatny, blady i w膮t艂y
ch艂opiec, 艂adny jak dziewczyna, schludny i grzeczny. Ch艂opcy uwa偶ali go za
艣wi臋toszka, nie ufali mu i darzyli go 艂agodn膮 pogard膮 z powodu jego
doskona艂o艣ci. W jaki spos贸b ci dwaj si臋 zaprzyja藕nili, co w sobie znale藕li nie
wiem. Wiem tylko, 偶e by艂em w艣ciekle, rozpaczliwie zazdrosny, pewnie dlatego, 偶e
w g艂臋bi duszy sam marzy艂em o przyja藕ni naszego wzorowego klasowego Adonisa.
Czu艂em si臋 bezgranicznie nieszcz臋艣liwy i opuszczony, kiedy widzia艂em, jak ci
dwaj spaceruj膮 razem. Raz umy艣lnie ordynarnie krzykn膮艂em za Fryckiem:
Mo偶e by艣 mi wreszcie odda艂 moje zeszyty?
Ale Frycek nie odpowiedzia艂, tylko wzruszeniem ramion wyrazi艂 sw膮 pogard膮.
Nast臋pnego dnia w czasie lekcji zblad艂 nagle 艣miertelnie i wsta艂 chwytaj膮c si臋
艂awki, jak by mia艂 zemdle膰.
Co ci jest, Foltyn? zapyta艂 profesor.
Panie profesorze wykrztusi艂 Frycek ja nie mog臋 tu siedzie膰. Szymek
艣mierdzi.
Zaczerwieni艂em si臋, jak by mi kto艣 da艂 w twarz.
To nieprawda! broni艂em si臋, nieprzytomny ze wstydu i oburzenia. Niech inni
powiedz膮!
艢mierdzi od brudu powt贸rzy艂 Frycek.
Profesor zmarszczy艂 czo艂o.
Wi臋c siadaj gdzie indziej i nie przerywaj lekcji!
Foltyn zebra艂 swoje ksi膮偶ki i z triumfuj膮cym u艣mieszkiem przeszed艂 na palcach do
艂awki swego prymusa, jak gdyby si臋 unosi艂 w powietrzu. Od tego czasu nie
rozmawia艂em z nim. A tych moich zeszyt贸w nie zwr贸ci艂 mi nigdy.
Nie wiem mo偶e na moje wspomnienia o Bedrzychu Foltynie rzuci艂a cie艅 ta
przygoda, kt贸ra mnie wtedy tak bole艣nie zrani艂a i upokorzy艂a. Dzi艣, jako s臋dzia,
z wi臋ksz膮 wyrozumia艂o艣ci膮 patrz臋 na ludzkie post臋pki, a szczeg贸lnie je艣li chodzi
o m艂odych, ich k艂amstwa i sprzeniewierzenia, nie bior臋 tych rzeczy tragicznie.
Przywyk艂em patrze膰 na m艂odo艣膰 prawie wy艂膮cznie jako na stan zmniejszonej
odpowiedzialno艣ci karnej.
Wtedy jednak by艂em zupe艂nie z艂amany. Chcia艂em si臋 utopi膰 albo uciec. Dzi艣
wyt艂umaczy艂bym sobie prawdopodobnie, 偶e Foltyn po prostu chcia艂 dosta膰 si臋 jak
najbli偶ej swego prymusa, aby ten pomaga艂 mu w lekcjach wydatniej i pewniej ni偶
kolega tak b膮d藕 co b膮d藕 przeci臋tny jak ja. Istotnie, od tej pory podci膮gn膮艂 si臋
w nauce. Ale mo偶e by艂o w tym co艣 wi臋cej? Jakie艣 wsp贸lne zainteresowania albo
romantyczna przyja藕艅, jak to nieraz w tym wieku bywa. Przypominam sobie, 偶e raz
wezwano ich obu do dyrektora na audiendum verbum. By艂o to tajne 艣ledztwo, a o co
w艂a艣ciwie sz艂o, tego si臋 nigdy nasza klasa nie dowiedzia艂a.
Nie mog臋 twierdzi膰, 偶e po tych ch艂opi臋cych do艣wiadczeniach znam naprawd臋
charakter Bedrzycha Foltyna. Zar贸wno 偶ycie, jak m贸j zaw贸d nauczy艂y mnie
ostro偶no艣ci w os膮dzaniu ludzkich dusz.
Dzi艣 tak podsumowa艂bym swoje uwagi:
Ch艂opiec przeczulony, ambitny i troch臋 rozpieszczony, o artystycznych
sk艂onno艣ciach, a mo偶e i z prawdziwym talentem muzycznym tego nie potrafi臋
oceni膰. Zarozumia艂o艣膰 posuni臋ta do granic manii wielko艣ci, a przy tym spo艂eczny
i fizyczny kompleks ni偶szo艣ci oraz brak wiary w siebie. Troch臋 nadmierna
sk艂onno艣膰 do k艂amstwa i pysza艂kowato艣膰, nie Bedaca zreszt膮 niczym niezwyk艂ym w
tym wieku. W normalnych okoliczno艣ciach m贸g艂by wyrosn膮膰 na kogo艣 mo偶e nie
wybitnego, ale w ka偶dym razie na cz艂owieka o nieprzeci臋tnych i szlachetnych
zainteresowaniach. Wyra藕na sk艂onno艣膰 do duchowego sybarytyzmu. Typ asteniczny i
sentymentalny.
Oto wszystko, co mog臋 o nim z ca艂ym przekonaniem powiedzie膰.
II
Pani Jitka Hudcowa
ARIEL
Pana Bed臋 Foltyna pozna艂am, kiedy by艂 w si贸dmej klasie gimnazjalnej. My,
pensjonarki, interesowa艂y艣my si臋 nim ju偶 przedtem, oczywi艣cie tylko z daleka,
tak jak to normalnie bywa w ma艂ym mie艣cie. Mi臋dzy sob膮 nazywa艂y艣my go "ten 艂adny
z si贸dmej klasy艂艂 i m贸wi艂y艣my o nim, 偶e na dziewcz臋ta nie zwraca uwagi. By艂 to
oczywi艣cie jeszcze jeden pow贸d, by zwi臋kszy膰 nasz膮 ciekawo艣膰.
Mia艂 przepi臋kne k臋dzierzawe w艂osy, wielkie jasnob艂臋kitne oczy, by艂 wysoki i
szczup艂y; chodzi艂 zawsze jak we 艣nie, zapatrzony gdzie艣 hen, przed siebie, z
kapeluszem w r臋ce i jasn膮 czupryn膮 rozwian膮 na wietrze. Ogromnie si臋 nam,
licealistkom, podoba艂; tak w艂a艣nie wyobra偶a艂y艣my sobie poet臋. A dla pensjonarki
w tamtych czasach to nie by艂o byle co. Teraz na przyk艂adzie swojej c贸rki widz臋,
偶e dzisiejsze dziewcz臋ta maj膮 zgo艂a inne, mniej zwariowane i nie takie
sentymentalne idea艂y. Mo偶e w tym w艂a艣nie jest post臋p, ale ja tego nie rozumiem.
Poznali艣my si臋 na lekcjach ta艅ca. By艂am pierwsz膮, kt贸r膮 zaprosi艂 do ta艅ca pan
Foltyn. Jak dzi艣 widz臋 przed sob膮 k艂aniaj膮cego si臋 zmieszanego dryblasa
mamrocz膮cego swoje nazwisko. Zdaje si臋, 偶e by艂am r贸wnie onie艣mielona jak on, ale
mam nadziej臋, 偶e nie by艂o tego po mnie wida膰. Musz臋 stwierdzi膰, 偶e nie by艂 z
niego dobry tancerz; po kilku pierwszych pas przybra艂 ponur膮 min臋 i mrukn膮艂, 偶e
nienawidzi ta艅ca, 偶e nie znosi tego b臋bnienia na fortepianie, a zaraz potem
doda艂:
Lubi pani muzyk臋?
W tym w艂a艣nie czasie zmaga艂am si臋 rozpaczliwie ze szko艂膮 fortepianow膮 Tibich
Maleta i nie cierpia艂am muzyki z ca艂ego serca, ale bez namys艂u o艣wiadczy艂am, 偶e.
wielbi臋 muzyk臋 nade wszystko. Dzisiaj nie mog臋 si臋 nadziwi膰, dlaczego m艂odzi
ludzie tak ch臋tnie k艂ami膮.
B臋dziemy si臋 wi臋c dobrze rozumieli rozpromieni艂 si臋 pan Foltyn i ze
wzruszenia nadepn膮艂 mi na nog臋.
W tym momencie okropnie mi si臋 nie podoba艂, mo偶e dlatego 偶e uprzytomni艂am sobie,
i偶 k艂ami臋. Jego nos wyda艂 mi si臋 za d艂ugi, broda za kr贸tka, r臋ce za du偶e i w
og贸le wszystko mnie w nim denerwowa艂o. Od tej silnej antypatii zacz臋艂a si臋 moja
pierwsza mi艂o艣膰. Przedtem by艂am ju偶 co najmniej dwa razy 艣miertelnie zakochana,
ale to si臋 nie liczy. Prawdziwa pierwsza mi艂o艣膰 polega nie na tym, 偶e jest si臋
zakochan膮, ale na 艣wiadomo艣ci, 偶e si臋 ma swego ch艂opca. Pan Foltyn odprowadza艂
mnie z lekcji ta艅ca; a p贸藕niej chodzili艣my niekiedy wieczorem na spacery. To
by艂o wa偶niejsze, bo musia艂am w domu k艂ama膰, 偶e wychodz臋 z jak膮艣 Marysi膮 czy
El偶uni膮. Dzi艣 jest inaczej; kiedy pytam swoj膮 c贸rk臋, odpowiada mi spokojnie, 偶e
wychodzi z ch艂opcem.
Podoba艂 mi si臋 ogromnie, kiedy tak szed艂 ko艂o mnie powa偶ny, ko艂ysz膮cym si臋
krokiem i m贸wi艂 mrukliwym g艂osem. Przed dziewcz臋tami che艂pi艂am si臋, 偶e zdoby艂am
"tego 艂adnego z si贸dmej klasy". Z Marysi膮 chodzi艂 wprawdzie o艣mioklasista, ale
nie mia艂 d艂ugich w艂os贸w i w og贸le nie by艂 taki interesuj膮cy. El偶uni膮 pokaza艂a
si臋 raz nawet z kadetem w mundurze, ale to by艂 tylko jej kuzyn. By艂am
bezgranicznie dumna, 偶e mam artyst臋; wyzna艂 mi, 偶e jest poet膮 i 偶e toczy si臋 w
nim straszna walka wewn臋trzna, czy po艣wi臋ci膰 si臋 ca艂kowicie muzyce, czy poezji.
Nie ma pani poj臋cia, Jitko m贸wi艂 podrzucaj膮c czupryn臋 : jaka to dla mnie
rozpaczliwie trudna decyzja. A pani co by wybra艂a?
W g艂臋bi duszy by艂o mi wszystko jedno; poezja i muzyka by艂y dla mnie czym艣, czego
my, dziewcz臋ta, musia艂y艣my si臋 uczy膰, poniewa偶 nale偶a艂o to do wykszta艂cenia;
pewnie te偶 dlatego jedno i drugie strasznie mi imponowa艂o.
Niech pan pos艂ucha, Bedo m贸wi艂am z g艂臋bok膮 powag膮, do jakiej zdolny jest
cz艂owiek tylko w szesnastym roku 偶ycia. Dlaczego mia艂by si臋 pan czego艣
wyrzeka膰? M贸g艂by pan na przyk艂ad na przyk艂ad jednocze艣nie sam pisa膰 i
komponowa膰 opery jak Ryszard Wagner, no nie? (By艂am wtedy niezmiernie dumna z
tego, 偶e wiem, kto to by艂 Wagner.)
Beda zarumieni艂 si臋 z rado艣ci i po raz pierwszy w 偶yciu uj膮艂 mnie pod rami臋;
mo偶e zreszt膮 zrobi艂 to tak偶e i dlatego, 偶e艣my zaszli alej膮 daleko, dalej ni偶
kiedykolwiek, i czuli艣my si臋 niemal gdzie艣 poza ca艂ym 艣wiatem.
Jitko mrucza艂 z przej臋ciem i wzruszeniem jeszcze 偶adna kobieta nie
rozumia艂a mnie tak jak pani
A potem tak ju偶 jako艣 samo wysz艂o, 偶e chwyci艂 mnie za 艂okcie i usi艂owa艂
poca艂owa膰. Co prawda w tym wzruszeniu poca艂unek wypad艂 gdzie艣 na nosie, nie
mia艂o to jednak znaczenia. By艂am nieprzytomna z dumy, 偶e rozumiem tak膮 dusz臋 jak
Beda, no i 偶e mam ju偶 za sob膮 pierwszy poca艂unek. By艂o to gwa艂towne uczucie
dojrza艂o艣ci czy zwyci臋stwa nie wiem sama, jak to nazwa膰. Potem nagle
przypomnia艂am sobie jego s艂owa: "Jeszcze 偶adna kobieta tak mnie nie rozumia艂a",
i zacz臋艂am udawa膰 zazdro艣膰, kt贸rej zupe艂nie nie czu艂am. Wyrwa艂am mu 艂okie膰,
przesz艂am na drug膮 stron臋 alei i kroczy艂am pogr膮偶ona w milczeniu, kt贸re mia艂o
sprawia膰 wra偶enie zagadkowego.
Beda by艂 przera偶ony, wprost nieszcz臋艣liwy.
Jitko pyta艂 trz臋s膮cym si臋 g艂osem co pani jest?
Nieruchomo wpatrywa艂am si臋 przed siebie. Mia艂am nadziej臋, 偶e w tym p贸艂mroku
wygl膮dam tragicznie blada.
Bedo powiedzia艂am cicho wi臋c pana kocha艂a ju偶 jaka艣 inna kobieta?
Ledwo to wyrzek艂am, zl臋k艂am si臋 i zapragn臋艂am zapa艣膰 si臋 pod ziemi臋 ze wstydu,
policzki mi p艂on臋艂y. O Bo偶e, jak ja mog艂am takie g艂upstwo paln膮膰! Przecie偶 to
brzmia艂o jak wyznanie mi艂osne, kt贸re chcia艂am trzyma膰 w rezerwie, a偶 on o nie
poprosi. Po raz pierwszy w 偶yciu poczu艂am si臋 kobiet膮. By艂o to uczucie tkwi膮ce
we mnie gdzie艣 bardzo g艂臋boko, straszne, a zarazem niemal upajaj膮ce.
Beda nie spostrzeg艂 chyba mego zak艂opotania. Zwiesi艂 g艂ow臋 i przegarn膮艂 w艂osy
palcami.
Tak powiedzia艂 g艂ucho kocha艂a.
Jak mia艂a na imi臋?
Szymonka mrukn膮艂 niepewnie.
"Jak mo偶e kobieta nazywa膰 si臋 Szymonka? pomy艣la艂am sobie. Ale w艂a艣ciwie to
艂adne imi臋. 艁adniejsze ni偶 Jitka."
Kocha艂 j膮 pan szalenie?
Mo偶e to pani nazwa膰 nami臋tno艣ci膮 powiedzia艂 i machn膮艂 r臋k膮. Jitko, pani
jest jeszcze dzieckiem nie mo偶e pani tego zrozumie膰
Nie jestem dzieckiem odpar艂am dotkni臋ta i usi艂owa艂am wzbudzi膰 w sobie
uczucie zazdro艣ci o co艣, co si臋 nazywa nami臋tno艣ci膮. Zdaje si臋 jednak, 偶e mi si臋
to nie uda艂o, chocia偶 z wysi艂kiem marszczy艂am czo艂o.
Czy pani mo偶e mi przebaczy膰? mrucza艂 Beda pokornie.
Bez s艂owa u艣cisn臋艂am mu r臋k臋. Ty g艂up"i, przecie偶 to wspania艂e, 偶e jeste艣 ju偶
taki doros艂y! Gdyby dziewcz臋ta o tym wiedzia艂y, dopiero by zrobi艂y oczy. "Jitka,
naprawd臋? pyta艂yby. A jaka by艂a ta Szymonka?" "Mia艂a dwadzie艣cia lat
odpowiedzia艂abym im a 艂adna by艂a, powiadani wam, zupe艂nie Madonna
Torricellego. Nie, Botticellego; Torricelli to s膮 jakie艣 rurki. Taka, wiecie,
zagadkowa, blada pi臋kno艣膰." Wtedy chorowity wygl膮d by艂 bardzo modny. Dzisiejsze
dziewcz臋ta s膮 inne, prozaiczne i zdrowe jak rzepa, ale jako matka wol臋 chyba, 偶e
tak jest.
Od tego pami臋tnego wieczoru zacz臋艂a si臋 nasza wielka, bezgraniczna mi艂o艣膰.
Spacerowali艣my razem alej膮 nad brzegiem rzeki, a nasze dusze, jak si臋 to m贸wi,
zespala艂y si臋 w jedno, szczeg贸lnie kiedy mrok g臋stnia艂. Potem trzeba by艂o biec
bez tchu, 偶eby zd膮偶y膰 na czas do domu, a tam musia艂am zmy艣la膰, gdzie si臋 tak
d艂ugo wa艂臋sa艂am. Bardzo to by艂o denerwuj膮ce.
W Bedzie by艂am zakochana po uszy, ale rzecz dziwna: by艂o mi nieprzyjemnie, kiedy
chcia艂 mnie wzi膮膰 za r臋k臋 czy pod rami臋 albo nawet poca艂owa膰 ukradkiem. Wydawa艂o
mi si臋, 偶e ma zimne i jakie艣 za du偶e r臋ce, a ju偶 zupe艂nie g艂upio i nieswojo
robi艂o mi si臋, kiedy na policzki wyst臋powa艂y mu gor膮czkowe rumie艅ce i broda
zaczyna艂a trz膮艣膰 si臋 nerwowo. "O Bo偶e my艣la艂am ze strachem, t艂umi膮c chichot, a
mo偶e by艂o to jakie艣 m臋cz膮ce, nerwowe wsp贸艂czucie, sama dobrze nie wiem. O
Bo偶e, zaraz zn贸w mnie poca艂uje! Co on w tym znajduje za przyjemno艣膰?" Wiele
czasu up艂yn臋艂o, zanim zrozumia艂am, jaka w tym jest przyjemno艣膰, wtedy jednak
wykr臋ca艂am si臋, jak tylko mog艂am. W ko艅cu Beda tr膮ca艂 mnie niezdarnie zimnym
nosem gdzie艣 ko艂o ucha. Najch臋tniej wytar艂abym potem twarz, ale najwa偶niejsze,
偶e mia艂am ju偶 wszystko za sob膮.
Jaka pani ch艂odna mrucza艂 Beda z wyrzutem, a ja z jednej strony okropnie si臋
wstydzi艂am, 偶e taka jestem ch艂odna (Szymonka z pewno艣ci膮 taka nie by艂a), z
drugiej za艣 dopatrywa艂am si臋 w tym B贸g wie jakiej romantycznej i niezwyk艂ej
w艂a艣ciwo艣ci, kt贸r膮 stara艂am si臋 podkre艣la膰 w spos贸b mo偶liwie najbardziej
interesuj膮cy, szczeg贸lnie w rozmowach z kole偶ankami. D艂ugo jeszcze by艂am
przekonana, 偶e mam rzeczywi艣cie natur臋 ch艂odn膮 i nieprzyst臋pn膮. B贸g raczy
wiedzie膰, dlaczego w m艂odo艣ci cz艂owiek tyle zastanawia si臋 nad swoimi
szczeg贸lnymi w艂a艣ciwo艣ciami, a najwi臋cej nad tymi, kt贸re sobie przypisuje w
wyobra藕ni.
A jednak by艂a to wielka mi艂o艣膰. Przepe艂nia艂a mnie radosna duma, 偶e mam ju偶 swego
ch艂opca, 偶e jest o g艂ow臋 wy偶szy ode mnie, 偶e taki z niego artysta i poeta, 偶e
takie ma pi臋kne w艂osy, 偶e tak ze mn膮 powa偶nie rozmawia, zupe艂nie jak w powie艣ci.
Szcz臋艣liwa kroczy艂am u jego boku, kiedy m贸wi艂 o muzyce, o swoich planach i o
samym sobie. Ch臋tnie zwierza艂 si臋 przede mn膮 z tego, co nazywa艂 "losem artysty".
Musia艂 chyba niewymownie cierpie膰 w艣r贸d otoczenia, kt贸re go przygn臋bia艂o, i w
szkole, kt贸ra jak m贸wi艂 d艂awi艂a jego wolno艣膰 artysty i mo偶no艣膰 tworzenia.
Je艣li chodzi p te sprawy, to my艣la艂am sobie, 偶e ca艂kowicie si臋 z nim zgadzam,
chocia偶by co do tego braku zrozumienia ze strony otoczenia, co do szko艂y. Ja te偶
bym wola艂a, 偶eby艣my mogli razem ugania膰 po kwitn膮cych 艂膮kach, wolni jak ptaki, i
nie musieli ba膰 si臋 mamy i egzamin贸w.
Pani tak mnie rozumie, Jitko szepta艂 Beda z podziwem.
Sama o sobie niewiele mia艂am do powiedzenia, tote偶 ani pary z ust nie
puszcza艂am, kiedy si臋 tak rozwodzi艂 o swoich walkach wewn臋trznych i o m臋kach
tworzenia.
Pani mnie tak inspiruje mawia艂 niekiedy, a ja by艂am niewypowiedzianie
szcz臋艣liwa.
Czasem w swych zwierzeniach napomyka艂 niejasno, 偶e zanim mnie pozna艂, wi贸d艂
偶ycie szalone i rozwi膮z艂e.
Bo ja jestem strasznie nami臋tny, Jitko mamrota艂 zaciskaj膮c pi臋艣ci. Ka偶dy
artysta jest okropnie zmys艂owy i impulsywny.
My艣la艂am sobie wtedy, 偶e nami臋tno艣膰 przejawia si臋 czerwienieniem uszu i
trz臋sieniem r膮k; poza tym Beda ze swymi baranimi k臋dziorami i nieporadnymi
艂apami wygl膮da艂 w moich oczach raczej na cheruba. Nie wiem, sk膮d si臋 to bierze u
takiej smarkuli, ale w mojej mi艂o艣ci do niego by艂o co艣 niemal macierzy艅skiego:
jaka艣 potrzeba kojenia, dodawania otuchy i podziwiania go, 偶eby mu sprawi膰
przyjemno艣膰. Przed przyjaci贸艂kami chwali艂am si臋 oczywi艣cie, jaki ten Beda
nami臋tny, 偶e dla mnie wyrzek艂 si臋 rozwi膮z艂ego 偶ycia, i opowiada艂am, jak to on
szalenie cierpi. Czego bo te偶 takie dziewcz臋ta mi臋dzy sob膮 nie wygaduj膮!
Odczyta艂am im tak偶e jego wiersze, kt贸re mi ofiarowa艂. Jeden z nich znalaz艂am
jeszcze niedawno. Zaczyna艂 si臋 od s艂贸w:
Zn贸w sam, zn贸w sam pod niebem pochmurnym
M贸j m膮偶 twierdzi艂, 偶e w tym co艣 jest, ale c贸rka 艣mia艂a si臋 i orzek艂a, 偶e to
jaka艣 艂zawa szmira. Spali艂am go; wstyd mi by艂o, 偶e mnie ta krytyka po tylu
latach jako艣 zabola艂a.
Jedna rzecz gn臋bi艂a Bed臋 najbardziej: 偶e nie mo偶e dla mnie zagra膰 na pianinie
jakiego艣 utworu Chopina, kt贸rego ub贸stwia艂 (ja te偶 jak go .entuzjastycznie
zapewnia艂am), albo swojej w艂asnej kompozycji, o kt贸rej mi du偶o i niejasno
opowiada艂. Nazwa艂 j膮 Ariel.
Gdy o tym m贸wi艂, o ma艂o sobie w艂os贸w nie rwa艂 z g艂owy. Twierdzi艂, 偶e go w og贸le
nie znam, skoro nie znam jego muzyki, no i jak by go to inspirowa艂o, gdyby m贸g艂
gra膰 przy mnie. Je艣li o mnie chodzi, to wprawdzie 偶ywi艂am niemal 偶e l臋k przed
powa偶n膮 muzyk膮, ale wyobra偶a艂am sobie, jak Beda graj膮c potrz膮sa swoj膮 z艂ot膮
czupryn膮, i my艣la艂am, 偶e mi to zupe艂nie wystarczy. Okropnie byli艣my
nieszcz臋艣liwi. A偶 kiedy艣 zrobi艂o mi si臋 go ju偶 nazbyt 偶al.
Wie pan co? powiedzia艂am bohatersko. Ja kiedy艣 do pana przyjd臋; przecie偶
mnie za to w domu nie zabij膮.
Sp膮sowia艂, zmieszany, i wyj膮ka艂, 偶e to niemo偶liwe, 偶e mieszka u cioci, no i co
by sobie ciocia pomy艣la艂a; ale potem ci膮gle na nowo powraca艂 do tego, 偶eby tak
cho膰 raz w 偶yciu m贸g艂 mi dowie艣膰, 偶e jest artyst膮 Wreszcie tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e
rodzice wyjechali na kilka dni. Wkr贸tce m贸j plan by艂 got贸w.
Bedo o艣wiadczy艂am jutro po po艂udniu przyjdzie pan do mnie i zagra mi
Ariela. Jestem sama, wszyscy wyjechali. My艣la艂am, 偶e si臋 nie wiem jak ucieszy, a
on tymczasem zaczerwieni艂 si臋 i zacz膮艂 b膮ka膰, 偶e przecie偶 nie mo偶e tego zrobi膰,
偶e co by ludzie powiedzieli itd. Tak sobie my艣l臋, o ile to wszystko dzisiaj jest
prostsze. Przychodz臋 do domu, a z krzes艂a podnosi si臋 jaka艣 tyka, cud prawdziwy,
偶e 偶yrandola nie str膮ci. "To jest Honza, mamusiu" m贸wi moja c贸rka
najzwyczajniej w 艣wiecie, a ja podaj臋 mu r臋k臋 i nawet nie wiem, jak si臋 nazywa.
Wiele si臋 zmieni艂o przez tych dwadzie艣cia lat.
To nic powiedzia艂am wtedy chc臋 us艂ysze膰 pa艅skiego Ariela.
Musia艂am jeszcze ca艂膮 spraw臋 za艂atwi膰 ze s艂u偶膮c膮. Powiedzia艂am jej, 偶e po
obiedzie przyjdzie jeden pan, muzyk, 偶eby sprawdzi膰 nasz fortepian, czy nie jest
rozstrojony. Ale naszej Anusi by艂o to wyra藕nie oboj臋tne. Po obiedzie ogarn臋艂y
mnie w膮tpliwo艣ci, . czy dobrze zrobi艂am. Na domiar wszystkiego, zasta艂am Anusi臋
ubieraj膮c膮 si臋 do wyj艣cia.
Anusiu, dok膮d idziesz?
Wychodz臋 wyszczerzy艂a spr贸chnia艂e z臋by. Jak pa艅stwa nie ma, to chyba mam
wychodne, no nie?
By艂am zdruzgotana, ale nie by艂o ju偶 rady. Po raz pierwszy poczu艂am si臋 w domu
sama w jakim艣 m臋cz膮cym i denerwuj膮cym tego s艂owa znaczeniu, a za chwil臋 mia艂
przyj艣膰 Beda. By艂am z艂a .na siebie, 偶e tak mi serce 艂omoce, i czu艂am si臋
nieswojo w tej martwej ciszy pustego mieszkania.
Wtem nie艣mia艂o, prawie l臋kliwie odezwa艂 si臋 dzwonek u drzwi. Musia艂am otworzy膰.
Na progu sta艂 Beda zupe艂nie jak z艂odziej.
Ach, to pan? powiedzia艂am. Mia艂o to brzmie膰 niewymuszenie, ale wydawa艂o mi
si臋, 偶e jaka艣 ci臋偶ka kula podchodzi mi do gard艂a; jednocze艣nie ze zgroz膮 i
w艣ciek艂o艣ci膮 poczu艂am, 偶e czerwieni臋 si臋 jak burak.
To ja wyszepta艂 Beda, zdenerwowany i blady, jak by mia艂 zemdle膰, i na
palcach, jako艣 zanadto na palcach, wsun膮艂 si臋 do 艣rodka.
By艂 tak roztrz臋siony, 偶e naraz wr贸ci艂y mi si艂y i mog艂am ju偶 z powodzeniem
odgrywa膰 rol臋 ma艂ej damy.
Prosz臋, niech pan wejdzie, panie Foltyn rzek艂am uprzejmie i wypowiedzia艂am
jeszcze par臋 grzeczno艣ciowych frazes贸w. Nie wiem, sk膮d mi si臋 to wzi臋艂o, ale
kobietom jest to wida膰 wrodzone. Tak si臋 ciesz臋 na tego Ariela!
Jitko wyszepta艂 Beda pani jest zupe艂nie sama?
Tak odrzek艂am swobodnie i naturalnie. A teraz niech pan gra, po to pan
przecie偶 przyszed艂.
W ko艅cu jako艣 go posadzi艂am na taborecie przy pianinie. Przegarn膮艂 obiema r臋kami
w艂osy i przebieg艂 palcami kilka klawiszy.
Ten Ariel zacz膮艂 niepewnie widzi pani, to jestem ja sam. To w艂a艣nie to
oczyszczone, odkupione 偶ycie wewn臋trzne. Wie pani, od chwili gdy pani膮 pozna艂em
jestem jaki艣 du偶o czystszy M贸wi膮c to uderzy艂 kilka akord贸w. To dopiero
pocz膮tek. Niech si臋 pani nie gniewa, ale ja tego jeszcze nie doko艅czy艂em.
Napisa艂em na razie allegro i rondo.
Wi臋c niech b臋dzie allegro.
Uderza艂 w klawisze poczynaj膮c od ton贸w najni偶szych w g贸r臋 i par臋 razy nacisn膮艂
jeden klawisz o najwy偶szym tonie.
Ma z艂y d藕wi臋k powiedzia艂 marszcz膮c czo艂o a ja go tak potrzebuj臋! Rozumie
pani? W tym motywie, gdzie Ariel 艣mieje si臋 zwyci臋sko Wie pani co? Zagram
nokturn Chopina.
A Ariela nie?
Dzisiaj nie, Jitko. Dzisiaj nie mog臋. Desperacko zanurzy艂 r臋ce we w艂osach.
Jest pani zbyt blisko. My艣l臋 tylko o pani. Dlaczego mnie pani dr臋czy?
Widzia艂am, jak czerwienieje mu kark. "Jezus, Maria pomy艣la艂am sobie zaraz
zn贸w b臋dzie mnie chcia艂 poca艂owa膰!"
Bedo wykrztusi艂am niech pan gra, niech pan gra cokolwiek!
Wsta艂 od pianina. Trz膮s艂 si臋 jak li艣膰.
Jitko szepn膮艂 i wyci膮gn膮艂 ku mnie te swoje zimne, wilgotne r臋ce. Jitko,
przecie偶 pani mnie kocha!
Broda trz臋s艂a mu si臋 nerwowo, a na policzkach wyskoczy艂y czerwone plamy. B贸g
艣wiadkiem, 偶e by艂am w nim zakochana, ale w tej chwili wyda艂 mi si臋 nagle taki
odra偶aj膮cy, 偶e gdyby zrobi艂 jeszcze krok, wymierzy艂abym mu policzek. Wyczyta艂 to
widocznie z mojej twarzy; sama czu艂am jaki艣 twardy, pe艂en napi臋cia grymas wok贸艂
ust. Zatrzyma艂 si臋 i poczerwienia艂 tak, 偶e zrobi艂o mi si臋 go 偶al; moje napi臋cie
zel偶a艂o i by艂abym uczyni艂a wszystko, 偶eby tylko nie by艂 taki obra偶ony. Ale Beda
par臋 razy z wysi艂kiem prze艂kn膮艂 艣lin臋, nad膮艂 si臋 i z nienawi艣ci膮 wytrzeszczy艂 na
mnie oczy.
Nie wiedzia艂em, 偶e z pani taka drobnomieszczanka wycedzi艂 i odwr贸ci艂 si臋 do
okna.
Trz臋s艂am si臋 ca艂a. Nie wiem, czy potrafi臋 dzi艣 powiedzie膰, co czu艂am: by艂am
okropnie z艂a na siebie, na niego, a jednocze艣nie
Zbiera艂o mi si臋 na p艂acz. "Tylko nie p艂aka膰 powtarza艂am sobie tylko nie
p艂aka膰!"
Niech pan ju偶 idzie, Bedo wyj膮ka艂am z trudem. Niech pan idzie, niech pan
idzie!
Obr贸ci艂 si臋 do mnie; oczy mia艂 pe艂ne 艂ez, broda mu si臋 trz臋s艂a i z trudem
prze艂yka艂 艣lin臋. Ogarn臋艂o mnie przera偶enie na my艣l, 偶e m贸g艂by mnie poca艂owa膰.
No wi臋c, niech pan ju偶 idzie! krzykn臋艂am raz jeszcze, ze 艂zami w oczach.
A kiedy za nim ostro偶nie, jako艣 nazbyt ostro偶nie, stukn臋艂a klamka, wybuchn臋艂am
g艂o艣nym p艂aczem. P艂aka艂am z upokorzenia, ze z艂o艣ci i chyba z 偶alu. Chcia艂am
potem napisa膰 do niego d艂ugi list; nie pami臋tam ju偶, co tam mia艂o by膰,
prawdopodobnie wyrzuca艂am mu jego zachowanie, a jednocze艣nie przebacza艂am
wszystko kr贸tko m贸wi膮c, jaka艣 kobieca dyplomacja. Nie do wiary, jak szybko
dojrzewa takie dziewcz膮tko! Zanim jednak zd膮偶y艂am ten list wys艂a膰, spotka艂am
Bed臋 na ulicy. Sz艂am w艂a艣nie z Marysi膮 i zmusza艂am si臋 do g艂o艣nego 艣miechu z
jakiego艣 g艂upstwa, 偶eby nie my艣la艂, 偶e si臋 martwi臋; ale serce wali艂o mi a偶 w
gardle ze strachu i z mi艂o艣ci. Beda przeszed艂 ko艂ysz膮cym krokiem, nad臋ty i
obra偶ony; nawet na mnie nie spojrza艂. Marysia stan臋艂a jak wryta, z
wytrzeszczonymi oczami.
To wy ju偶 ze sob膮 nie rozmawiacie?
Po raz pierwszy w 偶yciu nie mog艂am wymy艣li膰 nic, co by mog艂o uratowa膰 moj膮
reputacj臋 przed kole偶ank膮.
Bo on jest wstr臋tny powiedzia艂am sucho dla mnie jest wstr臋tny wyrwa艂o mi
si臋 nieoczekiwanie i to by艂a prawda.
Marysia opowiada艂a potem dziewcz臋tom, 偶e by艂am przy tym blada jak 艣mier膰. No,
nie wiem, mo偶e i tak; ale mi臋dzy nami wszystko by艂o sko艅czone. Raz tylko jeszcze
pop艂aka艂am si臋, kiedy mi powt贸rzono, 偶e kiedy艣 pogardliwie powiedzia艂 do Eli:
Jitka? Ale偶 to drobnomieszczanka!
Teraz my艣l臋, 偶e opowiada艂am wi臋cej o sobie ni偶 o panu Foltynie. Ale na to wida膰
nie ma rady. By艂am wtedy m艂oda, a m艂odzi ludzie bardziej ni偶 kimkolwiek
interesuj膮 si臋 sob膮; wszyscy inni s膮 dla nich jedynie pretekstem, by sami mogli
u艣wiadomi膰 sobie swoje w艂asne 偶ycie. Dlatego m艂odzi nie bardzo dobieraj膮 sobie
towarzystwo; jest to u nich raczej kwestia przypadku i okoliczno艣ci ni偶
艣wiadomego wyboru.
Dzi艣 wydaj臋 mi si臋, 偶e do pana Foltyna rzeczywi艣cie nie pasowa艂am; on by艂 z
pewno艣ci膮 artyst膮, natur膮 nieprzeci臋tn膮 i poetyczn膮, ze wszystkimi jej wadami i
zaletami; by艂 subtelniejszy, g艂臋bszy i bardziej uczuciowy ni偶 ja zwyk艂a,
p艂ytka dziewczyna. Mia艂 chyba racj臋 nazywaj膮c mnie drobnomieszczank膮. Dzisiaj
jestem z tego zadowolona i chce mi si臋 艣mia膰, 偶e tak mnie to wtedy bola艂o. Ka偶dy
m艂ody cz艂owiek nie wiedzie膰 co my艣li o sobie. Chyba i to, co mnie w nim
nape艂nia艂o takim instynktownym l臋kiem, to, 偶e by艂 jak by powiedzia艂a moja
c贸rka taki "okrrropnie errrotyczny", chyba i to wyp艂ywa艂o z jego egzaltowanego
i artystycznego usposobienia. Ale kiedy sobie przypomn臋, jaki by艂 niezgrabny i
艣mieszny, chocia偶by wtedy, kiedy mnie chcia艂 poca艂owa膰, my艣l臋 sobie: "Pod tym
wzgl臋dem nie by艂 ani troch臋 bardziej do艣wiadczony, ani dojrzalszy ni偶 ty, moja
kochana. Chcia艂 ci wida膰 zaimponowa膰 tym, 偶e pozowa艂 na B贸g wie jakiego
uwodziciela i rozpustnika. Dzi艣 by ci pewnie opowiada艂, 偶e prowadzi auto
wy艣cigowe albo 偶e siedzi w jakiej艣 robocie politycznej. Dwadzie艣cia lat temu
bardziej w modzie by艂a literatura i takie r贸偶ne rzeczy. Czasy si臋 zmieniaj膮, ale
m艂odo艣膰 zawsze musi si臋 czym艣 puszy膰 i che艂pi膰, cho膰 w ka偶dej epoce jest to co艣
zupe艂nie innego."
III
Dr V. B.
NA UNIWEESYTECIE
Obawiam si臋, 偶eby moje wspomnienie o Bedrzychu Foltynie nie by艂o
niesprawiedliwe. Nie lubi艂em go bowiem od pierwszego wejrzenia. Przyjecha艂em z
wakacji na czwarty rok studi贸w i moja gospodyni oznajmi艂a mi, 偶e Bed臋 mia艂
nowego wsp贸艂lokatora, kt贸ry zamieszka艂 w tzw. "pokoju z pianinem", klitce takiej
samej jak moja, gdzie jednak jakim艣 dziwnym cudem mie艣ci艂o si臋 jeszcze
zachrypni臋te pianino. Foltyn przyszed艂 mi si臋 przedstawi膰. By艂 to m艂odzieniec o
du偶ym nosie i d艂ugich w艂osach, z cofni臋t膮 ma艂膮 brod膮, z szyj膮 d艂ug膮 jak kiszka i
uderzaj膮co aroganckim wyrazem wyblak艂ych oczu. Zrobi艂 w艂a艣nie matur臋 i zapisa艂
si臋 na prawo; ale, jak m贸wi艂, chce studiowa膰 przede wszystkim muzyk臋. Czy nie
b臋dzie mi to przeszkadza膰, 偶e komponuje w艂a艣nie poemat symfoniczny Ariel?
Zale偶y, co to jest powiedzia艂em ja bowiem tak偶e znam si臋 troch臋 na muzyce,
m艂ody cz艂owieku.
Chcia艂 zaraz rozmawia膰 ze mn膮 o muzyce; widocznie nie wiedzia艂 jeszcze, jaka
przepa艣膰 dzieli na uniwersytecie pierwszy rok od czwartego. Da艂em mu wi臋c to
delikatnie do zrozumienia; ura偶ony, nad膮艂 si臋 i od tego czasu na wszelkie
sposoby stara艂 si臋 mi czym艣 zaimponowa膰. Wraca艂 na przyk艂ad do domu o czwartej
nad ranem i kopa艂 meble, 偶eby zrobi膰 wra偶enie okropnego hulaki. Albo o jakiej艣
nieprawdopodobnej godzinie zaczyna艂 gra膰, 偶e niby komponuje; ale by艂y to tylko
jakie艣 preludia albo wariacje na obce tematy kto troch臋 opanowa艂 pianino, temu
ju偶 klawisze same chodz膮 pod palcami. Albo gl臋dzi艂 o sztuce. Przyswoi艂 sobie z
tuzin wielkich s艂贸w, jak intuicja, pod艣wiadomo艣膰, pramateria oraz B贸g raczy
wiedzie膰 co jeszcze, i mia艂 tego pe艂n膮 g艂ow臋. (Ciekawe, jak z wielkich s艂贸w
艂atwo daj膮 si臋 uformowa膰 wielkie my艣li. Upro艣膰cie s艂ownik niekt贸rych ludzi, a
nie Beda mieli w og贸le nic do powiedzenia. Kiedy s艂ysz臋 albo czytam takie
brednie o prainstynkcie, praistocie materii, syntezie tw贸rczej, czy jak si臋 to
tam nazywa, zbiera mi si臋 na md艂o艣ci. "M贸j Bo偶e my艣l臋 sobie 偶eby艣cie tak,
ludzie kochani, wetkn臋li nos do chemii organicznej (nie m贸wi臋 ju偶 o matematyce),
dopiero by wam potem ci臋偶ko sz艂o pisanie!" To w艂a艣nie, moim zdaniem, jest
najwi臋kszy absurd naszego stulecia: z jednej strony nasze m贸zgi pracuj膮 nad
mikronami i wielko艣ciami niesko艅czonymi z precyzj膮 niemal 偶e doskona艂膮, z
drugiej za艣 pozwalamy zaw艂adn膮膰 naszymi m贸zgami, naszymi my艣lami i uczuciami
s艂owom najbardziej mglistym.
Zawsze rozumia艂em muzyk膮, wyczuwa艂em w niej co艣 architektonicznie wielkiego i
czystego, zupe艂nie jak w cyfrach, nawet kiedy si臋 do niej czasem przypl膮cze co艣
a偶 obrzydliwie, namacalnie ludzkiego. Dlatego nienawidzi艂em wprost m艂odego
Foltyna z jego g贸rnolotnymi sentencjami o muzyce jako przejawie prainstynktu.
Nie wiem, sk膮d wyci膮gn膮艂 on teori臋, 偶e wszelka sztuka bierze pocz膮tek z prasi艂y
erotycznej i wchodzi w zakres 偶ycia seksualnego. Artysta jak twierdzi艂
op臋tany jest przez b贸stwo erotyzmu. Tego bogactwa nie mo偶e wy艂adowa膰, nie mo偶e
wy偶y膰 si臋 inaczej jak tylko przez tw贸rczo艣膰, poprzez m臋k臋 i rozkosz tworzenia.
Dobrze, ale nie powinien tego robi膰 publicznie z艂o艣ci艂em si臋.
Foltyn jednak nie ust臋powa艂.
Ot贸偶 to w艂a艣nie m贸wi艂 ka偶da sztuka to ekshibicjonizm. Tw贸rczo艣膰 artysty to
boski egoizm: jak najpe艂niej, szale艅czo i bez granic wy艂adowa膰 samego siebie,
swoj膮 ja藕艅, ca艂e swoje ja.
A te d艂ugie kud艂y mrukn膮艂em te偶 pan nosi po to, 偶eby si臋 wy艂adowa膰?
M艂odzieniec poczu艂 si臋 troch臋 ura偶ony. Chyba ma prawo r贸偶ni膰 si臋 czym艣 od stada
zwyk艂ych zjadaczy chleba.
Nie mogli艣my po prostu znale藕膰 wsp贸lnego j臋zyka. Foltyn czu艂 przy tym potrzeb臋
wyg艂aszania przed kim艣 wielkich s艂贸w i dzielenia si臋 swoimi pogl膮dami oraz
stallami ducha. By艂 bowiem do艣膰 samotny, mimo 偶e na dodatek zacz膮艂 si臋 che艂pi膰
swoimi stosunkami towarzyskimi i mi艂osnymi.
Nie lubi臋, kiedy kto艣 przechwala si臋 sukcesami u kobiet. Mam wstr臋t do wszelkiej
tzw. don偶uanerii nie za to, w czym szuka rozrywki, ale za to, 偶e si臋 tym
bezwstydnie i zarozumiale che艂pi niby wyczynem sportowym. Z艂odziej nie chwali
si臋 publicznie, ile kas obrabowa艂, a taki seksualny zdobywca ma tego pe艂n膮 g臋b臋.
Foltyn co chwil臋 zaznacza艂 tajemniczo, 偶e ma romans z jak膮艣 dam膮 albo 偶e kocha
si臋 w nim do szale艅stwa jaka艣 baron贸wna. Wystarczy艂o zobaczy膰 go na ulicy
rozmawiaj膮cego z jak膮艣 panienk膮, 偶eby zaraz dawa艂 do zrozumienia, i偶 to dziewcz臋
nie odmawia mu 偶adnych dowod贸w przyja藕ni.
Bajeczna dziewczyna, co? stwierdza艂 potem ze znawstwem. A zbudowana, nie
wyobra偶a pan sobie nawet!
Faktem jest, 偶e ubiera艂 si臋 z wyzywaj膮c膮 wprost elegancj膮 i nie opuszcza艂
偶adnego balu, 偶eby jak m贸wi艂 "nawi膮za膰 stosunki". Do dzi艣 jest dla mnie
zagadk膮, sk膮d bra艂 na to pieni膮dze. By艂 biedny jak mysz, przez cale tygodnie
偶ywi艂 si臋 tylko bu艂kami, ale za to chodzi艂 wystrojony, wyperfumowany i
ufryzowany. Domy艣la艂em si臋, 偶e nale偶y do ludzi, kt贸rzy potrafi膮 偶y膰 na kredyt.
Ja sam nie umia艂em sobie, nawet wyobrazi膰, jak si臋 to robi, 偶eby kto艣 po偶yczy艂
mi par臋 koron.
Mia艂 zadziwiaj膮c膮 ambicj臋, 偶eby si臋 dosta膰 do bogatego towarzystwa. W domu
jednak偶e przybiera艂 poz臋 za偶artego cygana, cz艂owieka, kt贸ry gwi偶d偶e na ca艂膮 t臋
forsiast膮 ho艂ot臋 i w pogardzie ma wszystko pr贸cz sztuki. Co i rusz brz臋cza艂 mi
nad uchem o jakich艣 baronowych i m艂odych m臋偶atkach i robi艂 intymne aluzje do
pewnej dziewczyny, kt贸ra wydawa艂a mi si臋 zbyt wiele warta dla takiego
d艂ugonosego pozera jak on. Jako艣 mnie to rozz艂o艣ci艂o i powiadam:
Nie gadaj pan, 偶adna kobieta nie spojrza艂a jeszcze nawet na pana. W艂a艣nie
dlatego, 偶e 偶膮dna pana nie chce, wymy艣la pan takie spro艣no艣ci.
Zaczerwieni艂 si臋 i 艂zy nap艂yn臋艂y mu do oczu. Wiedzia艂em, 偶e zrani艂em go zbyt
bole艣nie, ale nie by艂o ju偶 rady. Skoro艣 si臋 obrazi艂, to niech tak zostanie;
przynajmniej wiesz, 偶e ci臋 przejrza艂em.
Od tej chwili nienawidzi艂 mnie skrycie i 艣miertelnie; spotykali艣my si臋, ale
byli艣my ze sob膮 na no偶e. Koniec ko艅c贸w 偶y膰 obok cz艂owieka, kt贸ry si臋 wprost
d艂awi nienawi艣ci膮 to jest swego rodzaju mord臋ga. Wreszcie zem艣ci艂 si臋 na mnie;
nigdy bym nie uwierzy艂, 偶e mo偶na cz艂owieka obrazi膰 muzyk膮. By艂o to tak:
Mia艂em na uniwersytecie kole偶ank臋, 艂adn膮, mi艂膮 dziewczyn臋. Studiowa艂a botanik臋,
ja za艣 by艂em quasi asystentem na wydziale chemii organicznej. Poznali艣my si臋 w
ten spos贸b, 偶e kiedy艣 w naszym laboratorium ordynarnie jej nawymy艣la艂em, bo nie
mog艂a sobie poradzi膰 ze sprawdzeniem jakiej艣 glukozy. Ch臋tnie przebywa艂em w jej
towarzystwie; by艂a 艣wie偶a i weso艂a, podczas gdy ja uwa偶a艂em si臋 raczej za mola
ksi膮偶kowego. Nawet do g艂owy nam nie przysz艂a my艣l o mi艂o艣ci ani o czym艣 podobnym
by艂o mi tylko przyjemnie po sko艅czonych wyk艂adach wa艂臋sa膰 si臋 z ni膮 po Pradze.
Na imi臋 mia艂a Pavla. Pewnego dnia nie wiadomo co jej strzeli艂o do g艂owy;
spakowa艂a jakie艣 ksi膮偶ki, kt贸re ode mnie po偶yczy艂a, i przysz艂a, 偶eby mi je
odda膰. Nie zasta艂a mnie w domu. Zadzwoni艂a i otworzy艂 jej Foltyn w aksamitnej
kurtce. Przypadkowo spotka艂em j膮 jeszcze tego偶 wieczoru. Wspomnia艂a tylko
mimochodem, 偶e odnios艂a mi ksi膮偶ki. Nagle z pionow膮 zmarszczk膮 na czole spyta艂a:
Ten pa艅ski przyjaciel, muzyk, to jaki艣 dziwny cz艂owiek, prawda?
We mnie zbudzi艂a si臋 podejrzliwo艣膰.
Co si臋 sta艂o? Chcia艂 czego艣 od pani?
Ach, nie odrzek艂a wymijaj膮co. Czy on naprawd臋 jest takim wielkim artyst膮?
Nie podoba艂o mi si臋 to. "Aha powiedzia艂em sobie. Foltyn si臋 pewnie
produkowa艂."
Niech pani powie, Pavlo, czy nie bredzi艂 co艣 o pramaterii erotycznej i temu
podobnych banialukach? Nie zagra艂 pani jakiego艣 nokturnu? Nie m贸wi艂 pani nic o
boskim op臋taniu i szale艅czym wy艂adowaniu swego ja?
Dlaczego? spyta艂a.
Dlatego wycedzi艂em przez z臋by 偶e je艣li tkn膮艂 pani膮, to mu 艂apy
poprzetr膮cam.
Trudna rada, to by艂 wybuch zazdro艣ci. Pavla zatrzyma艂a si臋.
A czy pan nie wie, 偶e ja nie potrzebuj臋 偶adnego obro艅cy? odpar艂a wyra藕nie
rozz艂oszczona.
Pok艂贸cili艣my si臋. No, dobrze, jedna sprawa za艂atwiona. Potem ruszy艂em do domu,
by si臋 rozprawi膰 z Foltynem. Siedzia艂 po ciemku w swoim pokoju i sennie
przegrywa艂 jakie艣 preludia.
S艂uchaj, Foltyn wybuchn膮艂em nie by艂o tu Pavli?
Nie przerwa艂 gry, s艂ysza艂em tylko, jak g艂o艣niej zasycza艂 jego oddech.
By艂a odpar艂 po chwili oboj臋tnie i brzd膮ka艂 dalej jak膮艣 nieokre艣lon膮 melodi臋.
Nic nie m贸wi艂a?
Nie, nic specjalnego.
Nagle przeszed艂 na jakiego艣 walca z operetki. Poczu艂em si臋, jak by mi da艂 w
twarz, taka to by艂a wulgarna, gruchaj膮ca melodia, obrzydliwie wyzywaj膮ca i
oble艣na.
Co to ma by膰?! wrzasn膮艂em.
Tra
la
la 艣piewa艂 Foltyn i wybija艂 na pianinie t臋 napomadowan膮 spro艣no艣膰,
jak by to by艂 marsz triumfalny.
Ba艂em si臋, 偶e w tej ciemno艣ci b臋d臋 musia艂 艣cisn膮膰 jego mi臋kk膮 szyj臋 lubie偶nika.
Po omacku odnalaz艂em kontakt i zapali艂em 艣wiat艂o. Foltyn zamruga艂 tylko w moj膮
stron臋 o艣lepiony i gra艂 dalej, gra艂 ko艂ysz膮c si臋 ca艂ym cia艂em, z wykrzywionymi
ustami, z wyrazem rozkoszy i upojenia to 艂kaj膮ce walczykowe 艣wi艅stwo.
Wiedzia艂em, 偶e w ten spos贸b bruka i l偶y Pavl臋, 偶e j膮 przede mn膮 do naga
rozbiera, 偶e drwi ze mnie: by艂a tutaj, by艂a tutaj, a reszt臋 w艂a艣nie s艂yszysz.
Wiedzia艂em, 偶e k艂amie, 偶e chce mnie tylko zrani膰 i 偶e po prostu skr臋ca si臋 z
rozkoszy w poczuciu zemsty. Mog艂em go zadusi膰 albo sam zreszt膮 nie wiem. Ale
nie mo偶na przecie偶 wybija膰 komu艣 z臋b贸w za to, 偶e wygrywa na pianinie pomyjowate
walczyki.
Ty 艂ajdaku! rykn膮艂em w ko艅cu, ale nim zd膮偶y艂em zatrzasn膮膰 za sob膮 drzwi,
Foltyn obr贸ci艂 si臋 do mnie z drwi膮co przymru偶onymi oczami i zwyci臋skim
u艣mieszkiem. Zarozumiale potrz膮sn膮艂 grzyw膮, jak gdyby m贸wi艂: "Aha, dobrze ci
tak!"
Nazajutrz wyprowadzi艂em si臋. Pavli oczywi艣cie nic nie powiedzia艂em, ale nasze
kole偶e艅skie stosunki jako艣 si臋 popsu艂y. Mo偶e to przez t臋 zazdro艣膰? Nie umia艂em
ju偶 nawet samego siebie przekonywa膰, 偶e to nic, 偶e po prostu przyjemnie mi z ni膮
wraca膰 po wyk艂adach. Kiedy pewnego wieczoru szli艣my po Piotrowym Bulwarze,
op臋ta艂 mnie nagle ten motyw Foltynowego walczyka z ca艂膮 swoj膮 ohydn膮, obsesyjn膮,
natarczyw膮 zmys艂owo艣ci膮. Zachowa艂em si臋 idiotycznie, naprawd臋 obrazi艂em Pavl臋 i
rozstali艣my si臋 w gniewie. By艂a z niej wspania艂a, m膮dra dziewczyna, a ja w tym
momencie chyba zupe艂nie zwariowa艂em.
Wydaje mi si臋, 偶e w Foltynie musia艂 jednak tkwi膰 jaki艣 geniusz, je艣li potrafi艂
przekl膮膰 cz艂owieka muzyk膮. Widocznie i talent mo偶e by膰 czym艣 w rodzaju wyst臋pku.
Po pewnym czasie dosz艂y mnie s艂uchy, 偶e Foltyn jeszcze przed "uko艅czeniem
studi贸w o偶eni艂 si臋. Wzi膮艂 sobie podobno c贸rk臋 bogatego stolarza, w艂a艣ciciela
pi臋ciu kamienic. Musz臋 przyzna膰, 偶e mnie ta wiadomo艣膰 specjalnie nie zdziwi艂a.
IV
Pani Karla Foltynowa
M脫J MA艁呕ONEK*
Z moim zmar艂ym m臋偶em spotka艂am si臋 po raz pierwszy na balu prawnik贸w. By艂
w贸wczas przystojnym, wysokim, niebieskookim m艂odzie艅cem z baczkami, o jasnej
cerze, wysokim czole i wij膮cej si臋, artystycznej czuprynie; ze mnie by艂a
dwudziestoletnia, okr膮g艂awa i niedo艣wiadczona panienka, wychowana na pensji,
taka raczej kurka domowa. Gdyby rodzice nie zmuszali mnie do bywania w
towarzystwie, nigdzie bym najch臋tniej nie chodzi艂a, wola艂abym siedzie膰 bez ko艅ca
w domu nad rob贸tk膮 i snu膰 spokojnie marzenia. Tak wtedy wychowywano dziewcz臋ta.
Uwa偶ano, 偶e mog膮 nic nie umie膰, nic na serio nie robi膰, tylko wyciera膰 kurze,
brzd膮ka膰 na pianinie i szy膰 sobie wypraw臋.
Bywa膰 w towarzystwie, to znaczy艂o mie膰 za plecami mam臋, dusi膰 si臋 w gorsecie,
nosi膰 za ciasne pantofle i wstydliwie m贸wi膰 do tancerza: "Ach, niech偶e pan da
spok贸j!" Poza tym co jaki艣 czas nale偶a艂o mdle膰, 偶eby wszyscy widzieli, jakie
jeste艣my subtelne, delikatne i anemiczne. Przyznam si臋 rada jestem, 偶e mam to
ju偶 poza sob膮. Dzisiaj mam pi臋膰dziesi膮t lat, jestem gruba i (Niech pan da
spok贸j, nie musi pan sili膰 si臋 na galanteri臋. Przecie偶 to wygodniej, kiedy
ludzie m贸wi膮 sobie prawd臋.)
Kr贸tko m贸wi膮c, porz膮dna panienka by艂a wtedy tak wychowywana, 偶e musia艂a si臋
zakocha膰 w pierwszym swoim adoratorze; a zanim go rzeczywi艣cie pozna艂a, by艂o ju偶
dawno po 艣lubie. I widzi pan, nie by艂o przy tym tylu nieudanych ma艂偶e艅stw co
dzisiaj.
Pan Foltyn mi si臋 podoba艂; by艂 taki grzeczny, elegancki i nosi艂 monokl. Od razu
zacz膮艂 mi okropnie nadskakiwa膰, a mam臋 tak oczarowa艂, 偶e go z miejsca do nas
zaprosi艂a. Bo te偶 si臋 mamusia, biedaczka, pomyli艂a: my艣la艂a, 偶e on jest z tych
Foltyn贸w z Ma艂ej Strany, z takiej bogatej rodziny cukiernik贸w. A nim si臋
wyja艣ni艂o, 偶e Bedrzych jest tylko sierot膮 po administratorze ziemskim, by艂o ju偶
za p贸藕no. Zakocha艂am si臋 w nim po uszy i chcia艂am skaka膰 do We艂tawy, gdyby mi w
domu mieli robi膰 trudno艣ci. Bo tatu艣 nawet s艂ysze膰 nie chcia艂 o panu Foltynie.
Dopiero mamusia jako艣 go w ko艅cu uprosi艂a. 呕e to przecie偶 prawnik, prawie
adwokat, b臋dzie przynajmniej wiedzia艂, jak sobie poradzi膰 z naszymi pi臋cioma
kamienicami. Tatu艣 wobec tego chcia艂, 偶eby przynajmniej zrobi艂 dyplom, chocia偶by
dla samego tytu艂u. Potem jednak stan臋艂o na tym, 偶e na to b臋dzie czas po 艣lubie,
bo ja z 偶alu tak zacz臋艂am kaszle膰 i s艂abn膮膰, 偶e si臋 o mnie bali. Tak si臋 to
wszystko sta艂o raz dwa, 偶e nie wiem, nawet zastanowi膰 si臋 nie by艂o kiedy.
Dlaczego go kocha艂am? Czy to cz艂owiek kiedy wie? Szalenie mi imponowa艂o, 偶e to
artysta i kompozytor; podoba艂o mi si臋, 偶e by艂 wykszta艂cony, 艣wiatowy i
delikatny; ale najwi臋cej chyba to, 偶e jako cz艂owiek taki by艂 mi臋kki i s艂aby. Ja
sama by艂am g艂upia, sentymentalna g膮ska, ale jako艣 si臋 jednak zorientowa艂am, 偶e
on jest jeszcze s艂abszy i 偶e potrzebuje kogo艣, kto by si臋 o niego troszczy艂. Bo
on tylko tak wygl膮da艂, jak by na wszystko patrza艂 z g贸ry; ludzie sobie
wyobra偶ali, 偶e jest B贸g wie jaki zarozumia艂y i arogancki, a on tymczasem by艂
nie艣mia艂y i serce mia艂 mi臋kkie a偶 strach.
Taki si臋 przy pani czuj臋 bezpieczny, Charlotto mawia艂. Podoba艂o mi si臋, 偶e
mnie nazywa Charlott膮; Karla wydawa艂o mi si臋 imieniem strasznie g艂upim, dobrym
dla pos艂ugaczki.
Taki si臋 przy pani czuj臋 bezpieczny, pani jest taka spokojna i cierpliwa
To dopiero p贸藕niej zepsuli go koledzy. 艁adni koledzy, prosz臋 pana! M贸wili o
sobie: arty艣ci A pan Foltyn by艂 za mi臋kki. Kto go mia艂 w r臋ku, m贸g艂 go ugniata膰
jak wosk. Wtedy, kiedy do mnie przychodzi艂, ci膮gle m贸wi艂 o 艣mierci. To na mnie
robi艂o du偶e wra偶enie. Sama nie by艂am zdrowa, a w 偶yciu ka偶dej m艂odej dziewczyny
s膮 takie okresy, kiedy, nie wiedzie膰 dlaczego, chcia艂aby umrze膰. M艂odzi nie
umiej膮 ceni膰 偶ycia.
Pan Foltyn m贸wi艂 mi, 偶e jestem bia艂a r贸偶a. Strasznie mi si臋 to podoba艂o i po
kryjomu pi艂am ocet, 偶ebym by艂a jeszcze bledsza. On sam wtedy troch臋 pokas艂ywa艂,
a wieczorami mia艂 r臋ce rozpalone. My艣l臋, 偶e to dlatego, 偶e si臋 kiepsko od偶ywia艂
p贸藕niej mi m贸wi艂, 偶e czasem przez par臋 dni 偶ywi艂 si臋 tylko bu艂kami, 偶eby m贸c
mi przynie艣膰 bukiecik tuberozy albo kilka bia艂ych r贸偶. Takie rzeczy to on lubi艂.
No, by艂y z nas jeszcze dzieciaki. Trzymali艣my si臋 za r臋ce i m贸wili艣my, 偶e
nied艂ugo umrzemy. Cz艂owiek wtedy tak 艂adnie si臋 nad sob膮 lituje i ma wra偶enie,
偶e jest za dobry dla tego 艣wiata. To nas zbli偶y艂o.
Kiedy艣my si臋 pobrali, rozmowy o 艣mierci oczywi艣cie sko艅czy艂y si臋 jak uci膮艂.
Rodzice urz膮dzili nam pi臋kne sze艣ciopokojowe mieszkanie; to ju偶 tatu艣 si臋 o to
postara艂. A pan Foltyn przechadza艂 si臋 po pokojach w jedwabnym szlafroku,
rozpromieniony. By艂o wida膰, jak dobrze si臋 czuje w dobrobycie. I korzysta膰 z
niego umia艂. Lepiej, ni偶 gdyby si臋 w nim urodzi艂. Ca艂y ten dostatek, wszystkie
drogie, najlepsze rzeczy przyjmowa艂 jako co艣 zupe艂nie naturalnego. I w
pieni膮dzach zasmakowa艂. Przy ca艂ym swoim zami艂owaniu do przepychu zacz膮艂
pilnowa膰, 偶eby nie wydawa膰 niepotrzebnie, 偶eby s艂u偶ba oszcz臋dza艂a na wszystkim
itd. Niemal si臋 ba艂am, 偶e si臋 z niego zrobi sk膮piec, ale rodzice m贸wili: "Daj mu
spok贸j, to w艂a艣nie dobrze, zamo偶ni ludzie musz膮 by膰 oszcz臋dni." Chcieli tylko,
偶eby ju偶 zrobi艂 ten dyplom. Ale pierwszy rok to niby miodowe miesi膮ce, wi臋c nikt
o tym nie wspomina艂. Tylko pan Foltyn sam czasem zaczyna艂: zanosi艂 si臋 kaszlem i
skar偶y艂 si臋, 偶e jeszcze nie jest zdrowy, 偶e studia by go zabi艂y W og贸le, m贸wi臋
panu, a偶 dziwne, jak naraz zacz膮艂 dba膰 o swoje zdrowie. Starczy艂o, 偶e kichn膮艂
zaraz do 艂贸偶ka. A piel臋gnowa膰 go trzeba by艂o jak ma艂e dziecko.
Tak, swoim zdrowiem rzeczywi艣cie bardzo si臋 przejmowa艂, ale u zamo偶nych ludzi to
si臋 zdarza, taki okropny strach przed chorob膮 i przed 艣mierci膮. A mnie si臋
zdawa艂o, 偶e kiedy mu robi臋 ok艂ady albo podaj臋 lemoniad臋, to wtedy jest
najbardziej m贸j. Tote偶 jeszcze go w tym podtrzymywa艂am i nawet nie spostrzeg艂am,
jak staj臋 si臋 jego niewolnic膮. Zorientowa艂am si臋, kiedy ju偶 by艂o za p贸藕no, kiedy
zacz臋艂o si臋 to jego inne 偶ycie. No, c贸偶 robi膰!
Muzyce nie po艣wi臋ca艂 ju偶 tyle czasu; prawda, czasem grywa艂 i m贸wi艂, 偶e w lewej
r臋ce nie ma w艂a艣ciwego uderzenia, 偶e powinien by wzi膮膰 sobie najlepszego
nauczyciela, ale nigdy si臋 na to nie zdecydowa艂. Czasami, gdy by艂 w dobrym
humorze, co艣 nam zagra艂. Tatu艣, biedaczek, s艂ucha艂 z przej臋ciem i zawsze si臋
zachwyca艂:
Bedrzychu, to brzmi zupe艂nie, jak by kto przesypywa艂 pere艂ki!
Strasznie mi si臋 podoba艂, kiedy tak gra艂 z temperamentem i potrz膮sa艂 t膮 swoj膮
k臋dzierzaw膮 czupryn膮; by艂am z niego dumna i m贸wi艂am sobie: "No, przynajmniej
tatu艣 da mu spok贸j z tym jego dyplomem; przecie偶 to Bedrzychowi niepotrzebne!
Artysta nie musi by膰 magistrem." A gdy potem przeje偶d偶a艂 r臋k膮 po w艂osach i z
takim nieznacznym zwyci臋skim u艣miechem wstawa艂 od pianina to by艂y dla mnie
najszcz臋艣liwsze chwile. Kiedy indziej zamyka艂 si臋 w swoim pokoju i wtedy za nic
w 艣wiecie nie wolno mu by艂o przeszkadza膰. M贸wi艂, 偶e co艣 komponuje. Ca艂y dom
musia艂 chodzi膰 na palcach. Raz przypadkowo tam wesz艂am: le偶a艂 na kanapie, z
r臋kami pod g艂ow膮 Strasznie si臋 wtedy rozz艂o艣ci艂, 偶e nie mamy 偶adnych wzgl臋d贸w
dla jego pracy tw贸rczej, z艂apa艂 kapelusz, wyszed艂 i trzasn膮艂 za sob膮 drzwiami.
Od tego czasu, kiedy sz艂o o sztuk臋, nie by艂o do pomy艣lenia, 偶eby ktokolwiek
odwa偶y艂 si臋 mu sprzeciwia膰. A偶 raz przyszed艂 do nas znowu tatu艣, chwil臋 m贸wi艂 o
tym i owym, a potem wprost zapyta艂 pana Foltyna, kiedy zamierza w艂a艣ciwie zrobi膰
ten dyplom. Bedrzych zblad艂 i podni贸s艂 si臋 z krzes艂a.
Panie Maszek powiedzia艂 o艣wiadczam panu, 偶e postanowi艂em po艣wi臋ci膰 si臋
wy艂膮cznie sztuce, bez wzgl臋du na to, czy to komu艣 odpowiada, czy nie. Niech pan
sobie robi, co chce; ja widz臋 jasno moj膮 drog臋.
Wzi膮艂 kapelusz i wyszed艂.
Tatu艣, jak si臋 艂atwo domy艣li膰 wpad艂 w gniew. Sztuka nie zapewnia 偶adnej
egzystencji, a on nie b臋dzie taki g艂upi, 偶eby pana zi臋cia ci膮gle utrzymywa膰;
jeszcze sobie z ja艣nie panem pogada, a偶 mu w pi臋ty p贸jdzie. Ja oczywi艣cie
zacz臋艂am p艂aka膰, a mamusia wzi臋艂a w obron臋 mego m臋偶a. Ona, biedaczka, ci膮gle
sobie wyrzuca艂a, 偶e to jej wina, 偶e ja za niego wysz艂am, a jednocze艣nie
schlebia艂o jej, 偶e zi臋膰 po dziesi臋膰 razy na dzie艅 ca艂owa艂 j膮 w r臋k臋. Tak d艂ugo
przekonywa艂a tatusia, a偶 go przekona艂a. 呕eby nie niszczy艂 mego szcz臋艣cia
ma艂偶e艅skiego, 偶e taki kompozytor czy dyrygent, nawet je艣li mu to nie daje
dochod贸w, zawsze ma powa偶n膮 pozycj臋 towarzysk膮, a mo偶e nawet zosta膰 profesorem
konserwatorium albo czym艣 w tym rodzaju. Tatu艣 wprawdzie zrz臋dzi艂, ale potem
wida膰 powiedzia艂 sobie, 偶e za jego pieni膮dze mo偶e kto艣 ostatecznie zajmowa膰 si臋
i sztuk膮. Akurat w tym czasie jaka艣 ksi臋偶niczka uciek艂a z muzykiem. By艂 to
wielki skandal, a na muzyk贸w patrzano odt膮d podejrzliwie, ale jednocze艣nie z
odrobin膮 podziwu. Jednym s艂owem, tatu艣 pogodzi艂 si臋 z tym, 偶e ma zi臋cia artyst臋,
i wi臋cej si臋 o tym nie m贸wi艂o. Tylko pan Foltyn dawa艂 do zrozumienia, 偶e nale偶y
jednak do innego 艣wiata ni偶 moi rodzice.
Od tego czasu kaza艂 do siebie m贸wi膰: mistrzu. Mistrz Beda Folten nie inaczej.
Nie podoba艂o mi si臋 to. O nim m贸wi艂o si臋: "mistrz Folten", a o mnie: "pani
Foltynowa", jak bym nie by艂a jego 偶on膮. Potem zacz膮艂 sprasza膰 ca艂e towarzystwo
muzyk贸w i literat贸w. Raz, a czasem dwa razy na tydzie艅 odbywa艂y si臋 u nas
kwartety albo recitale fortepianowe, bywa艂o nieraz po pi臋膰dziesi膮t os贸b a sam
pan rozumie, dla m艂odej gospodyni to nie jest byle co.
Pan Foltyn przyjmowa艂 go艣ci w aksamitnej kurtce i szerokim czarnym krawacie, na
przegubie r臋ki nosi艂 z艂oty 艂a艅cuszek. Przy go艣ciach musia艂am m贸wi膰 do niego:
"Bedo, niech pan", on za艣 zwraca艂 si臋 do mnie: "Pani Foltyn", 偶eby by艂o
wytworniej. Niekiedy dawa艂 si臋 uprosi膰 i zagra艂 sam co艣 na pianinie, ale nigdy
nic w艂asnego. Nie chcia艂, i ju偶. Czasem grano u nas po raz pierwszy kompozycje
m艂odych muzyk贸w albo czytano nowe sztuki teatralne. M贸wi艂o si臋 wtedy: "premiery
u Foltyn贸w". Kosztowa艂o to mas臋 pieni臋dzy, tyle si臋 przy tym jad艂o i pi艂o. To
byli przewa偶nie zupe艂nie mili, skromni i pro艣ci ludzie ci arty艣ci. No tak,
niekt贸rzy sterczeli potem u nas do p贸藕nej nocy i, z przeproszeniem, chlali. Jak
te dywany p贸藕niej wygl膮da艂y, a firanki! Wszystko takie by艂o przesi膮kni臋te dymem,
偶e szkoda m贸wi膰! Ja tego nie lubi艂am, ale pan Foltyn m贸wi艂: . Sama rozumiesz,
arty艣ci. Musisz do nich stosowa膰 inne kryteria. Pozw贸l, niech si臋 cho膰 czasem
na偶r膮 do syta. Ja wiem m贸wi艂 co to jest g艂贸d.
Sprawia艂o mu przyjemno艣膰 udawanie takiego troch臋 mecenasa, troch臋 magnata.
Strasznie lubi艂 si臋 z nimi k艂贸ci膰. Nie pi艂 prawie zupe艂nie, ale nami臋tnie
dyskutowa艂 o nowoczesnej sztuce. Dla mnie to by艂y rozmowy za trudne i wola艂am
zawsze po艂o偶y膰 si臋. spa膰. Czasem a偶 do rana by艂o s艂ycha膰, jak m贸j m膮偶 peroruje,
a tamci be艂koc膮 coraz bardziej pijanymi g艂osami. "No, c贸偶 my艣la艂am sobie
je艣li jemu to sprawia przyjemno艣膰 Ze mn膮 nie mo偶e m贸wi膰 o tych rzeczach."
W tym czasie tatu艣, biedaczysko, umar艂 na udar serca. W domu by艂a 偶a艂oba, wi臋c
urwa艂y si臋 te artystyczne wieczory. Panu Foltynowi bardzo by艂o ich brak i zacz膮艂
bywa膰 z muzykami i literatami poza domem. W艂a艣ciwie to si臋 nawet cieszy艂am, 偶e
ma jak膮艣 rozrywk臋. Prawd臋 m贸wi膮c, w tym artystycznym towarzystwie zawsze . si臋
czu艂am nieswojo, zw艂aszcza teraz, po 艣mierci ojca. W takich chwilach cz艂owiek
sobie jako艣 lepiej u艣wiadamia, do jakiego 艣wiata nale偶y.
Potem do mego m臋偶a zacz臋li przychodzi膰 r贸偶nego rodzaju literaci i muzycy; m贸wi艂,
偶e z nimi pracuje, ale mnie si臋 zdaje, 偶e po偶ycza艂 im pieni膮dze. Czasami
o艣wiadcza艂, 偶e 艣l臋czy nad jakim艣 wielkim dzie艂em, i ca艂e dnie i noce siedzia艂
zamkni臋ty w swojej pracowni. Ba艂am si臋, 偶eby zn贸w nie zacz膮艂 kaszle膰.
Prosz臋 ci臋, nie pracuj tyle m贸wi艂am mu przecie偶 nie musisz.
To go wyprowadza艂o z r贸wnowagi. Krzycza艂, 偶e nie mam poj臋cia, co to znaczy
tworzy膰. Artysta musi po prostu sp艂on膮膰 w swoim dziele i po艣wi臋ci膰 mu wszystko,
ca艂e swoje ja, ca艂e swoje 偶ycie
A potem zn贸w tygodniami nie robi艂 absolutnie nic, tylko leniuchowa艂 albo gdzie艣
si臋 wa艂臋sa艂. M贸wi艂, 偶e si臋 koncentruje. No, ja si臋 na tym nie znam, ale z tego,
co widzia艂am, zdaje mi si臋, 偶e tworzenie to jaka艣 bardzo dziwna praca.
Nie wygl膮da艂 dobrze, sta艂 si臋 wra偶liwy i wybuchowy. Twierdzi艂, 偶e to tylko
artystyczny temperament, ale mnie si臋 zdaje, 偶e musia艂 si臋 czym艣 martwi膰. Ci膮gle
m贸wi艂 O tej swojej pracy, 偶e to b臋dzie dzie艂o ca艂ego jego 偶ycia. Mia艂a to by膰
opera; dziwi艂o mnie tylko, 偶e raz nazywa艂 j膮 Judyta, a kiedy indziej Abelard i
Heloiza, Teraz pracuje nad librettem, a zaraz potem zacznie pisa膰 muzyk臋. Ju偶 ma
to w g艂owie zupe艂nie gotowe, tylko napisa膰. I naraz trzask, prask, zostawia艂
wszystko i przepada艂 na ca艂e dnie i noce, nie wiedzie膰 gdzie. Wraca艂 blady i
rozgor膮czkowany. Dopiero teraz m贸wi艂 wpad艂 we w艂a艣ciwy trans. A偶 pewnego
dnia znikn膮艂 na dobre; zostawi艂 tylko list, 偶e idzie za swoim artystycznym
powo艂aniem. Mo偶e pan sobie wyobrazi膰, jak si臋 czu艂am! Na drugi dzie艅
dowiedzia艂am si臋, 偶e uciek艂 z jak膮艣 zagraniczn膮 艣piewaczk膮. Nie b臋d臋 wymienia艂a
jej nazwiska, ale by艂 to starzej膮cy si臋, wielki i gruby babsztyl, kt贸ry traci艂
ju偶 g艂os i tylko jeszcze w艂贸czy艂 za sob膮 po 艣wiecie strz臋py dawnej s艂awy. Ludzie
chodzili, 偶eby j膮 obejrze膰, i 艣mieli si臋. To dziwne, ale zazdro艣膰 nie le偶y w
moim charakterze; wida膰 tak膮 mam rybi膮 krew, a mo偶e to dlatego, 偶e ju偶 od dawna
moje stosunki z m臋偶em nie by艂y tego rodzaju, 偶ebym mia艂a by膰 zazdrosna nie
wiem.
By艂o mi tylko wstyd, 偶e uciek艂 tak g艂upio jak zakochany smarkacz i 偶e to by艂
taki publiczny skandal. Ona ta stara diwa, mia艂a podobno takie afery w ka偶dym
mie艣cie, do kt贸rego przyjecha艂a. Po dziesi臋ciu dniach wr贸ci艂 skruszony. Ukl膮k艂
przede mn膮 i wyzna艂, 偶e musia艂 to zrobi膰, 偶e w tej kobiecie odnalaz艂 typ swojej
Judyty i 偶e ona ogromnie inspirowa艂a go jako artyst臋. Artysta musi swemu dzie艂u
po艣wi臋ci膰 wszystko, wszystko twierdzi艂 ze 艂zami w oczach i me wolno mu na
nic zwa偶a膰, byle tylko to dzie艂o doprowadzi艂 do ko艅ca.
Artysta ma do tego prawo! krzycza艂 rozpaczliwie i chwyta艂 mnie za r臋ce.
Musisz mnie zrozumie膰 i wybaczy膰. Przy tobie jestem taki bezpieczny
Wcale si臋 z nim nie k艂贸ci艂am, zastanawia艂am si臋 tylko, ile te偶 pieni臋dzy musia艂o
go to kosztowa膰.
No, wi臋c s艂uchaj powiedzia艂am mo偶esz zosta膰, tam jest tw贸j pok贸j, a wobec
ludzi wszystko zostaje po staremu. Ale moim maj膮tkiem zarz膮dza膰 ju偶 nie
b臋dziesz; na twoje wydatki ci dam, a o swoje sprawy b臋d臋 troszczy膰 si臋 sama.
A偶 si臋 dziwi艂am, jaka te偶 kobieta potrafi by膰 twarda.
Odszed艂 obra偶ony i od tego czasu na nosie mia艂 wypisane, 偶e wyrz膮dzi艂am mu
g艂臋bok膮 i niezas艂u偶on膮 krzywd臋.
Ludzie s膮 dziwni. Przedtem, kiedy mia艂 pieni臋dzy, ile dusza zapragnie, by艂
niemal 偶e sk膮py; teraz przepuszcza艂 swoje apana偶e, ledwo je dosta艂, a potem z
ostentacyjnym wyrzutem zamyka艂 si臋 w swoim pokoju i tworzy艂. Schud艂 bardzo i
nawet zacz膮艂 pi膰. Raz czy dwa stwierdzi艂am, 偶e wzi膮艂 mi z torebki troch臋
pieni臋dzy. Nic nie powiedzia艂am, ale chyba zorientowa艂 si臋, 偶e co艣 zauwa偶y艂am,
bo zacz膮艂 napomyka膰, 偶ebym uwa偶a艂a na swoje pieni膮dze przed s艂u偶b膮. No, a potem
umy艣lnie zostawia艂am czasem troch臋 pieni臋dzy tu czy tam, 偶eby sobie wzi膮艂. Ka偶de
z nas wiedzia艂o, 偶e to drugie o tym wie, ale nie zdradzali艣my si臋 z tym, 偶eby艣my
si臋 przed sob膮 nie musieli wstydzi膰.
W tym czasie spotyka艂 si臋 te偶 z dziwnymi lud藕mi, jak na przyk艂ad ten 艣lepy
Kanner. Tego to si臋 po prostu ba艂am. Pan Foltyn zawsze go spija艂 koniakiem, a on
potem wrzeszcza艂 i b臋bni艂 na fortepianie, 偶e a偶 strach cz艂owieka ogarnia艂. Ja
wiem, by艂am s艂aba, trzeba by艂o jako艣 z tym sko艅czy膰, takiego zwierz臋cia przecie偶
nie mo偶na wpuszcza膰 do domu. Ale, widzi pan, my艣la艂am sobie: "To s膮 arty艣ci,
muzycy, nie wtr膮caj si臋. Dobrze chocia偶, 偶e Bedrzych ma t臋 swoj膮 sztuk臋 i 偶e j膮
tak powa偶nie traktuje."
Bo to prawda; w tym okresie ci膮gle co艣 pisa艂 i kre艣li艂, przegrywa艂 na
fortepianie i zn贸w bieg艂 zapisa膰. Ca艂e noce s艂ysza艂am, jak szele艣ci papierami i
chodzi po pokoju. Schud艂 okropnie, tylko nos wystawa艂 z twarzy, a w艂osy to mu
stercza艂y doko艂a g艂owy, o tak.
Teraz poka偶臋 wszystkim m贸wi艂 co we mnie siedzi. Zobaczycie, kto to jest
Beda Folten, wszyscy zobaczycie!
Oczy mu wtedy po prostu p艂on臋艂y, jak gdyby nas, co艣my mu tylko s艂u偶yli jak
niewolnicy, nienawidzi艂 z ca艂ej duszy. i ci膮gle z tym 艣lepym Kannerem. Nieraz to
nawet w nocy znalaz艂 go gdzie艣 w knajpie i zaci膮gn膮艂 do domu, i tu krzyczeli, i
t艂ukli w fortepian. Rano znajdowali艣my tego Kannera 艣pi膮cego na przyk艂ad na
korytarzu. Widzi pan, wszystko cierpliwie znosi艂am. ,,Mo偶e naprawd臋 pan Foltyn
komponuje co艣 wielkiego m贸wi艂am sobie i musi si臋 wyszumie膰. Jak to bohema."
Razu jednego strasznie si臋 jako艣 pok艂贸cili. S艂ysz臋 krzyk, narzuci艂am szlafrok i
biegn臋 do pokoju m臋偶a. Kanner siedzi w fotelu, kopie na wszystkie strony i
wrzeszczy jak zarzynane prosi臋, a z policzka cieknie mu krew. Pan Foltyn stoi
nad nim z no偶em w r臋ce, pian臋 ma na ustach i toczy oczami jak ob艂膮kany. No,
wtedy zrobi艂am z tym wszystkim porz膮dek.
Od tego czasu Kanner wi臋cej si臋 u nas nie pokaza艂. Pan Foltyn zacz膮艂 p艂aka膰, 偶e
ten 艂ajdak go wyzyskiwa艂, 偶e krad艂 jego pomys艂y. W艂a艣nie dlatego wpad艂 w tak膮
w艣ciek艂o艣膰 i chyba by艂by go zabi艂, gdybym ja tam nie przysz艂a. Ledwo go
uspokoi艂am, taki by艂 zrozpaczony, nawet przez okno chcia艂 wyskoczy膰. Oj, nie
mia艂am z nim lekkiego 偶ycia, prosz臋 pana!
Jaki艣 czas wszystko by艂o dobrze: pan Foltyn gorliwie pisa艂, cichy, jak by go nie
by艂o. M贸wi艂, 偶e ko艅czy swoj膮 oper臋 o Judycie i Holofernesie i 偶e to wspania艂y
temat. Przegrywa艂 mi na fortepianie niekt贸re arie i fragmenty. Ja si臋 na muzyce
co prawda tak bardzo nie znam, ale powiem panu, ta scena na przyk艂ad, jak Judyta
i Holofernes s膮 w namiocie a偶 strach cz艂owieka ogarnia艂. Jaka艣 dzika
nami臋tno艣膰 czy spazm; nie wiem, sk膮d si臋 to w moim m臋偶u wzi臋艂o. I znowu mia艂 na
ustach ten nieznaczny, triumfalny u艣miech, kt贸ry tak lubi艂am. M贸wcie, co
chcecie, to jednak musia艂 by膰 wielki muzyk, mo偶e nawet geniusz kto wie. "No,
szcz臋艣liwe to nasze ma艂偶e艅stwo nie jest m贸wi艂am sobie ale je艣li Bedrzych
napisze co艣 wielkiego, to przynajmniej nie 偶y艂am na pr贸偶no."
W tym czasie przychodzi艂 do nas ju偶 inny muzyk, nazywa艂 si臋 Trojan; ale ten to,
m贸wi臋 panu, wcale nie wygl膮da艂 jak artysta: wysoki, chudy, w okularach, pr臋dzej
jak jaki uczony, taki cichy, nie艣mia艂y, solidny cz艂owiek. By艂 w operze
korepetytorem czy co艣 takiego, a muzyk podobno 艣wietny. Przesiadywali z panem
Foltynem ca艂ymi popo艂udniami, rozmawiali po cichu i tylko leciutko brzd膮kali na
fortepianie. Zawsze im sama przynosi艂am kaw臋 i ciasteczka, a ten Trojan zrywa艂
si臋 z takim szacunkiem i tak si臋 k艂ania艂, a偶 ba艂am si臋, 偶e si臋 z艂amie na p贸艂.
Wsz臋dzie pe艂no by艂o porozrzucanego papieru nutowego, a pan Foltyn doczeka膰 si臋
nie m贸g艂, kiedy ju偶 sobie p贸jd臋. Tak go poch艂ania艂a ta robota. O niczym nie
mo偶na by艂o z nim m贸wi膰, tylko o tej operze. Podobno to straszna praca robi膰 t臋
instrumentacj臋 czy jak tam si臋 to nazywa.
Raz w drzwiach o ma艂o nie wpad艂am na tego Trojana, kiedy wychodzi艂; zatrzyma艂
si臋 i zacz膮艂 b膮ka膰:
艁askawa pani 艂askawa pani, niech mu pani powie, 偶eby to zostawi艂 albo
przerobi艂! Prosz臋 pani膮, niech pani mu to powie!
Zrobi艂o mi si臋 偶al Bedrzycha, 偶e tyle si臋 napracowa艂.
My艣li pan zapyta艂am 偶e on nie ma talentu?
Ach nie powiedzia艂 zniecierpliwiony , talent ma, ale co z tego? Sam talent
to jeszcze nic. W muzyce trzeba czego艣 wi臋cej nie tylko uszu
Machn膮艂 r臋k膮, nie wiedzia艂, jak to powiedzie膰.
Niech mu pani powie 偶eby z siebie zrobi艂 innego cz艂owieka. 呕egnam!
I ju偶 go nie by艂o. Taki dziwak!
Przy kolacji wspomnia艂am panu Foltynowi, 偶e Trojan ma, zdaje si臋, jakie艣
zastrze偶enia co do jego opery.
Zaczerwieni艂 si臋 i od艂o偶y艂 widelec.
M贸wi艂 ci co艣?
Ale偶 nie odpar艂am tylko mam takie wra偶enie. Czy on rzeczywi艣cie tak dobrze
zna si臋 na muzyce?
Pan Foltyn wzruszy艂 ramionami.
Tak tylko nie ma za grosz fantazji. Oratoria komponowa膰, to i owszem, ale do
opery trzeba mie膰 wprost diabelsk膮 fantazj臋. Gdzie偶 do tego Trojanowi! To taki
naukowy fakir, wyschni臋ty jak wi贸r. Artysta przecie偶 nie mo偶e 偶y膰 jak zakonnik!
M贸wi艂 sam, a przy tym zupe艂nie, jak by si臋 z tym Trojanem k艂贸ci艂: 偶e sztuki nie
mo偶na tworzy膰 bez nami臋tno艣ci, 偶e artysta musi wybiczowa膰 z siebie uczucia i
instynkty, i tak dalej, i tak dalej.
Co do tego biczowania powiadam to ja co艣 wiem. Ju偶 s艂ysza艂am, 偶e zn贸w
latasz za jak膮艣 艣piewaczk膮.
By艂a to podobno zupe艂nie m艂oda dziewczyna, 艣wie偶o upieczona absolwentka
konserwatorium, kt贸ra raz czy dwa za艣piewa艂a co艣 tam na pr贸b臋 w teatrze. Jak ju偶
powiedzia艂am, nie umiem by膰 zazdrosna, ale skoro sam zacz膮艂 o tym m贸wi膰, to
przecie偶 nie b臋d臋 udawa膰 g艂uchej, prawda?
Pan Foltyn ani okiem nie mrugn膮艂.
Wyobra藕 sobie krzycza艂 ten Trojan uwa偶a, 偶e Judyta to rola nie dla niej!
Taka wymarzona, po prostu kapitalna Judyta! Tylko jeszcze rozbudzi膰 w niej t臋
otch艂a艅 kobieco艣ci, tego biesa erotyzmu Sama nie wiem, co tam jeszcze
wygadywa艂. Ja, wie pan, za takimi rzeczami nie przepadam.
I to ty chcesz w niej to wszystko rozbudzi膰? powiadam.
Obruszy艂 si臋, jak by to by艂o zupe艂nie oczywiste.
Dlaczeg贸偶 by nie? 呕eby艣cie wiedzieli: ja zrobi臋 z niej wielk膮 artystk臋, ja,
Beda Folten! Powinna si臋 cieszy膰, 偶e mnie pozna艂a! We mnie jest co艣 z
barbarzy艅cy, co艣 z Holofernesa! Ja z niej zrobi臋 Judyt臋 cia艂em i dusz膮
Niech pan pomy艣li m贸wi to przy stole do swojej prawowitej ma艂偶onki! Nigdy
jeszcze nie widzia艂am go tak bezgranicznie pewnego siebie. Gada艂 o sobie, o
swojej sztuce, o tym, jak wszyscy chcieliby go ujarzmi膰, nawet taki Trojan i
jemu podobni. A potem znowu, jak to on pogardza tym ma艂ym, drobnomieszcza艅skim
艣rodowiskiem. Gdzie indziej, w wielkim 艣wiecie, kim by艂by tam Beda Folten! Ale
odt膮d ju偶 b臋dzie szed艂 do swego celu bez wzgl臋du na wszystko! Teraz dopiero
czuje w sobie straszliw膮, barbarzy艅sk膮 pot臋g臋 tw贸rcy
Na usta wyst膮pi艂a mu piana, broda mu si臋 trz臋s艂a i wali艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂. M贸wi臋
panu, 偶al mi si臋 go naraz zrobi艂o. "M贸j Bo偶e pomy艣la艂am sobie. A wi臋c tak
臋kiepsko z t膮 twoj膮 oper膮, biedaku? Pewno nic ju偶 z niej nie b臋dzie!" Sama nie
wiem dlaczego, ale odgad艂am to nagle z niezbit膮 pewno艣ci膮. Chyba dlatego, 偶e si臋
tak gwa艂townie, tak rozpaczliwie wprost przechwala艂. "Ju偶 chyba nic nie zrobisz,
m贸j drogi, i b臋dziesz si臋 z tym musia艂 pogodzi膰". Odczu艂am niemal jak膮艣 ulg臋:
zostawi ca艂膮 t臋 sztuk臋 i b臋dzie przynajmniej spok贸j. Mamy z czego 偶y膰, nie mamy
ju偶 po dwadzie艣cia lat, po co wi臋c tak si臋 szarpa膰? To nie znaczy, 偶e nie
by艂abym najszcz臋艣liwsza w 艣wiecie, gdyby Bedrzych stworzy艂 co艣 naprawd臋
wielkiego, gdyby mu si臋 to uda艂o. Ale w nas, kobietach, jest czasem jakie艣
pragnienie czy potrzeba rezygnacji. Jako艣 si臋 wtedy bardziej bezpiecznie czujemy
czy co
Oczywi艣cie, przez jaki艣 czas prawie wcale nie pokazywa艂 si臋 w domu; lata艂 za t膮
艣piewaczk膮. Tylko co rano s艂yszeli艣my, jak gwi偶d偶e i 艣piewa w 艂azience, 偶eby
pokaza膰, jaki to on jest m艂ody i szcz臋艣liwy. Zawsze z kwiatkiem w butonierce, w
艣wie偶o odprasowanym ubraniu, wyperfumowany i promieniej膮cy. Ale zdaje mi si臋, 偶e
wiele nie osi膮gn膮艂. Do domu wraca艂 dopiero nad runem, 偶eby wygl膮da艂o, jak by noc
sp臋dzi艂 u niej. Tymczasem podobno wysiadywa艂 po kawiarniach albo w barach nad
szklank膮 lemoniady, sam jak ko艂ek, a偶 do zamkni臋cia, a potem jeszcze do 艣witu
wa艂臋sa艂 si臋 po ulicach. S艂u偶膮ca widzia艂a, jak w domu przed lustrem malowa艂 sobie
na policzkach szmink膮 plamy: mia艂o to wygl膮da膰 na 艣lady poca艂unk贸w. Do obiadu
zjawia艂 si臋 w szlafroku, ziewaj膮c na ca艂e gard艂o. Taka komedia!
My艣la艂am sobie, 偶e robi to wszystko po to, by odwr贸ci膰 swoj膮 uwag臋 od tej opery,
kt贸r膮 zarzuci艂. Ale nie nie zarzuci艂 jej. Nie wiem sk膮d, wytrzasn膮艂 jakiego艣
Molend臋 i o ma艂y w艂os nie sprowadzi艂 go do nas na sta艂e. Znowu zamyka艂 si臋 z nim
w pokoju, a nam o艣wiadczy艂, 偶e pracuje nad uko艅czeniem Judyty. Kiedy艣 natrafi艂 w
gazecie na nazwisko tej swojej m艂odej 艣piewaczki. Od艂o偶y艂 gazet臋 i wycedzi艂
niedbale:
Ta dziewczyna podobno opowiada, 偶e b臋dzie 艣piewa艂a parti臋 mojej Judyty.
G艂upia! Daleko jej do tego! Tak si臋 ta historia sko艅czy艂a.
Molenda by艂 medykiem, ale bardziej poci膮ga艂a go muzyka i hulanki. Podobno grywa艂
medykom po knajpach i komponowa艂 r贸偶ne parodie i piosenki. By艂 to m艂ody kpiarz i
b艂azen o twarzy jak gdyby obrz臋k艂ej. Niczego nie bra艂 powa偶nie. Ale muzyk by艂 z
niego urodzony, a pomys艂贸w mia艂! Sypa艂 nimi jak z r臋kawa. Rzuci艂 medycyn臋 i
pisa艂 szlagiery, tanga i takie tam r贸偶no艣ci. Podobno zrobi艂 na tym 艂adne
pieni膮dze. Potem znikn膮艂 nagle i ni st膮d, ni zow膮d wyp艂yn膮艂 gdzie艣 w Ameryce, w
jakim艣 variete w艣r贸d murzy艅skiej ho艂oty czy te偶 jako klown muzyczny. Potem znowu
wr贸ci艂. Podupad艂, w艂贸czy艂 si臋 bez zaj臋cia i pi艂 na um贸r. W tym w艂a艣nie okresie
znalaz艂 go pan Foltyn i zrobi艂 z niego swego kumpla. Po p贸艂 dnia przesiadywali
nieraz w pracowni, k艂贸cili si臋 i grali na fortepianie. Ale zawsze wychodzi艂 z
tego w ko艅cu jaki艣 walczyk albo tango. Szkoda, 偶e pan nie widzia艂, jakie ten
Molenda wyczynia艂 miny i jak podskakiwa艂, kiedy gra艂 i 艣piewa艂 te swoje kawa艂ki!
Cz艂owiek musia艂 si臋 z艂o艣ci膰 i 艣mia膰 jednocze艣nie, taki to by艂 b艂azen i
komediant. Nie mam poj臋cia, co ich mog艂o po艂膮czy膰. Bedrzych by艂 przecie偶 z
natury raczej powa偶ny i uroczysty.
Wieczorami szli na lumpk臋, oczywi艣cie je艣li pan Foltyn na to akurat mia艂.
Czasami ten b艂azen Molenda wpada艂 jak gdyby w rozpacz i pi艂 jeszcze 臋Wi臋cej.
Potem przychodzi艂 blady, rozczochrany i gra艂 dziko. Ale zawsze, wychodzi艂o z
tego w ko艅cu to jego tim
tam
ta
ram.
Po takim zwariowanym okresie nagle obydwaj trze藕wieli i tylko co艣 tam ze sob膮
szeptali. Wkr贸tce z pracowni pana domu rozlega艂y si臋 zn贸w same fokstroty, tanga
jakie艣 mi艂osne, serenady. Ja tam, prawd臋 m贸wi膮c, lubi臋 weso艂膮 muzyk臋, nawet wol臋
ni偶 powa偶n膮, ale nie wiem, jak to powiedzie膰 do Bedrzycha jako艣 mi to nie
pasowa艂o.
Zacz臋li do nas przyje偶d偶a膰 wielcy panowie, sami dyrektorzy. Ka偶dy wygl膮da艂, jak
by p贸艂 Ameryki do niego nale偶a艂o. Pan Foltyn przybiera艂 wtedy okropnie powa偶n膮
min臋 i nazywa艂 to "konferencjami". Podczas tych konferencji by艂o s艂ycha膰, jak
m贸j m膮偶 co艣 g艂o艣no opowiada, a Molenda wygrywa swoje fokstroty. Nie by艂am tym
zachwycona.
Pewnego wieczoru pan Foltyn po kr贸tkim wst臋pie o艣wiadczy艂, 偶e ju偶 czas
najwy偶szy, 偶eby zacz膮艂 na serio co艣 robi膰, i 偶e teraz wreszcie poka偶e, co
potrafi Beda Folten. Ze w ko艅cu chce ju偶 zarabia膰 w艂asne pieni膮dze i 偶y膰 jak
ksi膮偶臋. No i w podnieceniu zacz膮艂 opowiada膰. Ma kapitalny plan: napisz膮 razem z
Molenda operetk臋 filmow膮. Libretto jest ju偶 prawie gotowe, a co do muzyki to
maj膮 szlagiery na sto dwa. Dzisiaj idzie tylko film powiada a ju偶 czas, 偶eby
to wreszcie wzi臋li w swoje r臋ce prawdziwi arty艣ci. Na pocz膮tek trzeba oczywi艣cie
da膰 co艣 l偶ejszego.
A偶 mi si臋 gard艂o 艣cisn臋艂o, tak mi go by艂o 偶al. Widocznie to zauwa偶y艂, bo zacz膮艂
mnie skwapliwie zapewnia膰, 偶e to przyniesie fantastyczne pieni膮dze i 偶e potem
znowu zabierze si臋 do swojej Judyty. Przegarnia艂 w艂osy r臋kami i krzycza艂, jak
zawsze kiedy sam siebie chcia艂 o czym艣 przekona膰. Jak ju偶 odniesie 艣wiatowy
sukces m贸wi艂 z t膮 operetk膮, to i Judyta b臋dzie mia艂a zapewnione powodzenie.
Tylko dlatego, tylko dlatego to robi.
呕eby艣 wiedzia艂a zapewnia艂 mnie gor膮co dzisiaj i Mozart, i Smetana pisaliby
dla filmu. A poza tym libretto jest takie poetyckie
S艂uchaj no m贸wi臋 mu wi臋c teraz z kolei masz romans z jak膮艣 aktork膮
filmow膮?
Przestraszy艂 si臋 i zaczerwieni艂.,
Dlaczego tak my艣lisz? To jasne, 偶e musz臋 odbywa膰 konferencje z filmowcami.
Jest tam wspania艂a rola kobieca Heloiza. Mamy do niej bajeczn膮 艣piewaczk臋;
nazwisko nowe, ale ta dziewczyna ma ruchy, g艂os, a sex
appeal Do filmu
konieczny jest sex
appeal, rozumiesz? Nic si臋 nie b贸j, to b臋dzie fantastyczny
sukces! Ta kobieta kiedy艣 trafi do Hollywood, za to ci mog臋 r臋czy膰!
Chwileczk臋 m贸wi臋 mu. To mnie zn贸w tak bardzo nie interesuje. Chcia艂abym
tylko wiedzie膰, dlaczego przychodzisz z tym do mnie.
No, bo widzisz, to jest tak zacz膮艂 i zaraz wysz艂o szyd艂o z worka.
Producenci filmowi s膮 zachwyceni pomys艂em i bezwarunkowo chc膮 go realizowa膰. To
ju偶 jest uzgodnione. Ale je艣li to ma by膰 sukces na skal臋 艣wiatow膮, trzeba by do
tego wspania艂ej wystawy, no i tak dalej. Rozumie si臋, 偶e pieni膮dze si臋 zwr贸c膮 w
tr贸jnas贸b. Przedtem jednak potrzeba got贸wki, 偶eby ca艂y pomys艂 zrealizowa膰 tak,
jak na to zas艂uguje.
Ile? pytam si臋.
Pan Foltyn par臋 razy prze艂kn膮艂 艣lin臋, a偶 mu grdyka podskoczy艂a.
Nie tak wiele powiada. Starczy艂oby p贸艂tora miliona. 艢miesznie ma艂o w
stosunku do murowanego zysku, jaki to musi przynie艣膰.
A masz te p贸艂tora miliona? pytam.
Pan Foltyn dalej prze艂yka艂 艣lin臋 i przegarnia艂 w艂osy r臋kami. W艂a艣nie w艂a艣nie,
liczy艂 na to, 偶e mog艂abym sprzeda膰 jeden albo dwa domy. A musz臋 panu powiedzie膰,
偶e z tych pi臋ciu dom贸w po tatusiu dwa ju偶 by艂y sprzedane. 呕e to powiada
b臋dzie dla mnie bajeczna inwestycja. Podpisze mi tu czarno na bia艂ym, 偶e nim rok
minie, wyp艂aci mi jeszcze raz tyle.
Skoro ja ci to m贸wi臋 krzycza艂 to mo偶esz na tym polega膰! Przecie偶 to jest
moje dzie艂o, wi臋c i tobie musi zale偶e膰, 偶ebym si臋 nareszcie wybi艂!
Czekaj, czekaj m贸wi臋 mu. Ja ju偶 za nasze ma艂偶e艅stwo, zap艂aci艂am dwoma
domami, nie licz膮c swoich do艣wiadcze艅.
Mniejsza z tym. No, ale tak dalece wszystko jedno mi nie jest, 偶ebym ci mia艂a
pomaga膰 zniszczy膰 ciebie samego jako muzyka. Nie! Nie dam na to z艂amanego
grosza. I wi臋cej mi o tym nie wspominaj!
Pan Foltyn wsta艂 z oczyma pe艂nymi 艂ez i udawa艂, 偶e chce odej艣膰.
Tego si臋 nie spodziewa艂em powiedzia艂 obra偶ony 偶e tak ma艂o b臋dziesz mia艂a
do mnie zaufania. Przysi臋gam ci, 偶e robi臋 to tylko dla swojej Judyty! Tyle razy
j膮 oferowa艂em setki i tysi膮ce wyda艂em na przepisywanie, ale dop贸ki cz艂owiek nie
wybije si臋 czym艣 jako kompozytor to wszystko na nic. No, wi臋c koniec ze mn膮
wyszepta艂 i machn膮艂 r臋k膮. Koniec! Koniec! Podszed艂 do drzwi i zatrzyma艂 si臋
z r臋k膮 na klamce. 呕eby艣 wiedzia艂a wymamrota艂 teraz b臋d臋 si臋 musia艂
zastrzeli膰!
Ty? powiadam. Absurd.
Sta艂 ze zwieszon膮 g艂ow膮, jak ch艂opak, kt贸ry si臋 do czego艣 przyznaje.
Bo ja bo ja ju偶 podpisa艂em weksle b膮kn膮艂.
Na ile?
Na siedemset tysi臋cy.
Potem si臋 okaza艂o, 偶e na milion dwie艣cie tysi臋cy, ale to ju偶 by艂 dla niego
drobiazg.
B贸j si臋 Boga! powiadam. Jakie weksle, kiedy nie masz ani grosza?
Ja im powiedzia艂em, 偶e jestem wsp贸艂w艂a艣cicielem twoich dom贸w mamrota艂
zgn臋biony. Liczy艂em na to, 偶e ty zainwestujesz te pieni膮dze skoro to jest
taki murowany sukces
Na Boga powiadam ty idioto, przecie偶 to, co艣 zrobi艂, to zwyczajne
oszustwo!
A on na to:
Ja wiem. Ale zrobi艂em to dla Judyty. Wiem, 偶e jestem zgubiony. No, wi臋c
dobrze! krzykn膮艂 z w艣ciek艂o艣ci膮 i odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u. Zabijcie mnie!
Beda Folten o nic nie prosi!
Mia艂am ju偶 tego dosy膰. "Jeszcze mi si臋 tu b臋dzie stawia艂" my艣l臋 sobie.
R贸b, co chcesz powiadam ale ja t臋 spraw臋 oddam swemu adwokatowi. A na
razie nie widz臋 potrzeby d艂u偶ej o tym m贸wi膰.
Ca艂膮 noc ha艂asowa艂 pan Foltyn w swojej pracowni. Stuka艂 szufladami, a co jaki艣
czas przegrywa艂 par臋 akord贸w na fortepianie, jak by si臋 z nim 偶egna艂. Rano
znikn膮艂 i przez dziesi臋膰 dni nie pokaza艂 si臋 wcale. W pokoju zosta艂 tylko sw膮d
po papierach, kt贸re spali艂. Na dywanie ko艂o pieca le偶a艂a osmalona kartka papieru
z napisem: "Judyta, opera w pi臋ciu aktach. Muzyk臋 i libretto napisa艂 Beda
Folten." W piecu znalaz艂am pe艂no spalonego papieru. Ogl膮da艂am go by艂 to tylko
czysty papier nutowy.
Naszym adwokatem by艂 stary, m膮dry pan, przyjaciel ojca nieboszczyka. Jako
prawnik radzi艂 mi: "Niech pani to zostawi, niech go, 艂obuza, zaskar偶膮." Ale jako
stary przyjaciel rodziny zgodzi艂 si臋 ch臋tnie, kiedy go poprosi艂am, 偶eby raczej
wszystko jako艣 uregulowa艂.
Pod jednym warunkiem, pani Karolciu powiedzia艂 mi. 呕e si臋 pani z tym
fanfaronem rozwiedzie. Inaczej, jeszcze troch臋, a nie zostanie pani nawet klamka
z tych pi臋ciu kamienic, co je pani tatu艣 nieboszczyk zostawi艂.
Nie wiem, jak to zrobi艂. W ko艅cu wykupi艂 te weksle, zdaje si臋 za czterysta
tysi臋cy, i zamkn膮艂 je w swojej kasie.
Tymczasem pan Foltyn wr贸ci艂 do domu taki wyn臋dznia艂y i zaniedbany, jak by
nocowa艂 w parku na 艂awce. O艣wiadczy艂, 偶e przychodzi tylko po niekt贸re rzeczy,
ale bardzo si臋 ucieszy艂, kiedy mu s艂u偶膮ca przynios艂a obiad na tacy. M贸wi艂a, 偶e o
ma艂o si臋 nie rozp艂aka艂a, tak jej dzi臋kowa艂 i tak mu Si臋. broda trz臋s艂a ze
wzruszenia. Siedzia艂 w swoim pokoju cicho jak mysz. Bez przerwy pisa艂 albo
cichute艅ko gra艂 na fortepianie. Potem zabra艂 swoje nuty i gdzie艣 z nimi poszed艂.
By艂 listopad, a on umy艣lnie nie wzi膮艂 palta, tylko poszed艂 tak, w aksamitnej
kurtce, z powiewaj膮cym krawatem, 偶eby wygl膮da膰 jak g艂oduj膮cy artysta. Taki by艂
ju偶 jego styl. Kiedy nasz adwokat powiedzia艂 mu o rozwodzie, pan Foltyn podobno
p艂aka艂.
Ja rozumiem powiedzia艂. Ja rozumiem. Z艂膮czy膰 swoje 偶ycie z losem artysty
to piek艂o. Niech pan powie pani Charlotcie, 偶e zwracani jej wolno艣膰.
Nie robi艂 偶adnych trudno艣ci. By艂 podobno bardzo pokorny i grzeczny. Tylko kiedy
mu adwokat powiedzia艂, 偶e wyznaczy艂am mu ma艂膮 miesi臋czn膮 kwot臋, kt贸r膮 mo偶e
odbiera膰 w jego kancelarii podobno wyprostowa艂 si臋, zaczerwieni艂 i obra偶ony
krzykn膮艂:
Co? Pieni膮dze? My艣li pan, 偶e jestem 偶ebrakiem? Pr臋dzej z g艂odu zdechn臋, ni偶
mia艂bym przyjmowa膰 ja艂mu偶n臋!
No, wi臋c dobrze powiada adwokat. Powt贸rz臋 to pani Karolci.
Wtedy z艂apa艂 si臋 za g艂ow臋 i zacz膮艂 艣mia膰 si臋 jak desperat.
Ma pan racj臋 be艂kota艂 . jestem 偶ebrak! Jestem artysta! Czy m贸g艂by mi pan
da膰 z g贸ry pi臋膰set koron?
Od tej pory wiem o nim niewiele. Raz spotka艂am go na ulicy. Co tam b臋d臋 panu
opowiada膰, jak si臋 czu艂am! Wygl膮da艂 jak pomyleniec: ta jego kud艂ata g艂owa
zadarta wysoko, na szyi brudna tasiemka, a pod pach膮 nuty Co miesi膮c
przychodzi艂 do kancelarii po pieni膮dze, dumny podobno jak b贸g. Pieni膮dze
niedbale wtyka艂 do kieszeni i opowiada艂, 偶e w艂a艣nie pertraktuje z Salzburgiem
albo z Metropolitan Opera w Ameryce w sprawie premiery Judyty. Albo .m贸wi艂, 偶e
dopiero teraz czuje si臋 wolny, 偶e artysta jest prawdziwym, artyst膮 dopiero w
n臋dzy i b艂ocie, i takie tam r贸偶ne historie. Razu jednego przyszed艂 jakby w
gor膮czce. Ju偶 za tydzie艅 odb臋dzie si臋 pr贸ba Judyty w jakim艣 atelier filmowym
tylko dla zaproszonych go艣ci. Maj膮 tam by膰 dyrygenci i managerowie operowi z
ca艂ego 艣wiata. Da艂 te偶 memu adwokatowi dwa bilety.
Jeden dla pana powiedzia艂 a drugi, gdyby kogo艣 to interesowa艂o.
No, jasne, 偶e nie posz艂am.
Mniej wi臋cej w tydzie艅 p贸藕niej dosta艂am wiadomo艣膰, 偶e go odwieziono do Bohnic.
Po dw贸ch tygodniach umar艂 tam, biedak. W gazetach nie by艂o nawet wzmianki o jego
艣mierci
Urz膮dzi艂am mu przyzwoity pogrzeb W krematorium. Zawsze 偶yczy艂 sobie, 偶eby by膰 po
艣mierci spalonym. "Jak Feniks" m贸wi艂. Jednak偶e przysz艂o go po偶egna膰 za
dwadzie艣cia, a mo偶e trzydzie艣ci os贸b, przewa偶nie muzycy, ci, co to do nas
przychodzili na te wieczory muzyczne. Pan Trojan by艂 tak偶e i smutnie spogl膮da艂
przez swoje okulary. Nie brak艂o i tego b艂azna Molendy. Przyszed艂 z ca艂膮 swoj膮
band膮 i p艂aka艂 jak ma艂y ch艂opak. Przysz艂a i ta m艂oda 艣piewaczka, za kt贸r膮
nieboszczyk kiedy艣 lata艂, teraz ju偶 s艂awna i wielka. Bardzo to by艂o 艂adnie z jej
strony. Ale co najdziwniejsze nagle, m贸wi臋 panu, rozlegaj膮 si臋 organy i graj膮
Largo Handla, ale jak pi臋knie! To gra艂 jeden znany profesor konserwatorium. A
potem kwartet smyczkowy. Nasi najwi臋ksi muzycy, niech pan pomy艣li, zagrali mu
kwartet Beethovena. Nie wiem, kto si臋 postara艂, 偶eby tak by艂o uroczy艣cie, pan
Trojan czy mo偶e kto inny. Ale takie to by艂o pi臋kne i podnios艂e, 偶e jako艣 mi si臋
zrobi艂o l偶ej na duszy i nareszcie mog艂am p艂aka膰.
Pan Foltyn musia艂 jednak .by膰 wielkim artyst膮, skoro go tacy arty艣ci chowali i
nawet nic za to nie chcieli. Mia艂 pogrzeb jak prawdziwy muzyk.
I tak sobie czasem m贸wi臋: "A mo偶e naprawd臋 m贸g艂 co艣 stworzy膰?" Nie by艂am na
pewno odpowiedni膮 偶on膮 dla artysty, wiem o tym, ale da艂am mu chocia偶 dobrobyt i
przeszkadza艂am tak ma艂o, jak to tylko dla kobiety mo偶liwe. Widocznie nie do艣膰 go
rozumia艂am, ale zwyczajny cz艂owiek mo偶e da膰 tylko to, co ma.
Kaza艂am mu zrobi膰 przynajmniej 艂adny nagrobek. Br膮zowa lira, na niej ga艂膮zka
wawrzynu, a napisane tylko: "Beda Folten". Nic wi臋cej.
V
Prof. uniw, dr Strauss
獳BELARD I HELOIZA
Pana Foltyna pozna艂em w dniu, kiedy zorganizowa艂 u siebie koncert z udzia艂em
naszego prywatnego "profesorskiego" kwartetu (dw贸ch profesor贸w, jeden prezes
s膮du i nasz znakomity pierwszy skrzypek, pracownik instytutu anatomii). W
kwartecie tym gra艂em na alt贸wce. W domu pana Foltyna bowiem odbywa艂y si臋
interesuj膮ce wieczory muzyczne. Po sko艅czonym koncercie, kiedy pan Foltyn
dowiedzia艂 si臋, 偶e specjalno艣ci膮 moj膮 jest w艂a艣ciwie historia por贸wnawcza
literatury, zaci膮gn膮艂 mnie do s膮siedniego pokoju; zrobi艂 na mnie wra偶enie
wykszta艂conego, zamo偶nego i uduchowionego m艂odego cz艂owieka, pe艂nego entuzjazmu
dla muzyki i wszystkiego, co pi臋kne. Wzi膮艂 mnie wi臋c na bok i wyzna艂 mi, 偶e
zafascynowa艂 go temat Abelarda i Heloizy i 偶e mia艂by ochot臋 zrobi膰 z tego
powie艣膰 albo nawet oper臋. Czy zechcia艂bym by膰 tak dobry i powiedzie膰 mu par臋
s艂贸w o Abelardzie i jego epoce.
Przypadkowo jedenasty i dwunasty wiek ze swoj膮 scholastyk膮 i rozkwitem zakon贸w
to troch臋 m贸j konik. Obawiam si臋, 偶e nieco si臋 wtedy zagalopowa艂em i zupe艂nie
jak na seminarium ex cathedra perorowa艂em o nominalizmie 艣redniowiecznym,
analizowa艂em Glossulae super Parphyrium i polemizowa艂em ze Schmeidlerem. Jestem
bowiem zdania, 偶e listy Abelarda i Heloizy, przynajmniej cz臋艣ciowo, s膮
autentyczne.
Pan Foltyn s艂ucha艂, jak by go to ogromnie interesowa艂o, chocia偶 nie wiem, w jaki
spos贸b Glossulae Abelarda albo Introductio in theologiam mog艂y mu si臋 przyda膰 do
opery. Ale w tym profesorskim ferworze nie zastanawia艂em si臋 nad tym. Obieca艂em
mu nawet, 偶e je艣li go ten temat zajmuje, po偶ycz臋 mu odno艣n膮 literatur臋, by j膮
sobie przestudiowa艂. Pan Foltyn by艂 wzruszony i z g贸ry mi dzi臋kowa艂. Podoba艂o mi
si臋, 偶e kompozytor czy poeta tak powa偶nie odnosi si臋 do swego dzie艂a i 偶e stara
si臋 opracowa膰 je w spos贸b naukowy, tote偶 pos艂a艂em mu ca艂膮 pak臋 materia艂贸w
藕r贸d艂owych, r贸偶ne edycje Abelarda: Haustratha, Carriere艂a i temu podobne.
Po jakim艣 czasie spotka艂em pana Foltyna i pytam, co porabia Heloiza. O艣wiadczy艂
mi, 偶e bez przerwy nad ni膮 pracuje. Mi艂o艣膰 Abelarda i Heloizy to chyba
najbardziej p艂omienny, a jednocze艣nie najwznio艣lejszy, jaki sobie mo偶na
wyobrazi膰, temat na oper臋.
Sprawi艂o mi to przyjemno艣膰; dwunasty wiek z jego konfiktem mi臋dzy systemem
ko艣cielnym a pierwiastkami 艣wieckimi, troch臋 ju偶 przedrenesansowymi to okres
naprawd臋 ciekawy i wspania艂y. Nie chcia艂em odbiera膰 mu tych materia艂贸w, jak
d艂ugo mog膮 by膰 dla艅 inspiracj膮 czy pomoc膮. Niestety, p贸藕niej straci艂em pana
Foltyna z oczu, tak 偶e nie mog艂em pos艂a膰 mu nowo wydanego przez Geyera traktatu
Abelarda De unitate et trinitate divina, opatrzonego krytycznym komentarzem.
By艂a tam ciekawa wzmianka o tym, dlaczego Abelard zosta艂 zamkni臋ty w klasztorze.
P贸藕niej ku wielkiemu swemu 偶alowi dowiedzia艂em si臋, 偶e pan Foltyn zmar艂 w n臋dzy;
moje ksi膮偶ki, a szczeg贸lnie rzadkie i niedost臋pne ju偶 wydanie Cousina z roku
1849, prawdopodobnie po jego 艣mierci zagin臋艂y. Szkoda ogromna, 偶e m艂ody,
utalentowany kompozytor nie doko艅czy艂, jak si臋 wydaje, swojej opery o Abelardzie
i Heloizie; mam wra偶enie, 偶e rzadko si臋 zdarza, by artysta przyst臋powa艂 do
tematu, kt贸ry zaprz膮ta jego wyobra藕ni臋, z tak g艂臋bok膮 powag膮 i z tak gruntownym
przygotowaniem naukowym.
VI
Dr J. Petri
TEKST DO 獼UDYTY
Panu Foltenowi zosta艂em przedstawiony w foyer teatru na jakiej艣 premierze. Ju偶
przedtem s艂ysza艂em o nim jako o niezwykle zamo偶nym, a przy tym rozmi艂owanym w
sztuce m艂odym cz艂owieku. Przy pierwszym zetkni臋ciu zrobi艂 na mnie wra偶enie
m艂odzie艅ca nieco afektowanego i zarozumia艂ego, ,ale jednocze艣nie bardzo
serdecznego; nie podoba艂y mi si臋 jego baczki, jego monokl, jego uperfumowana
elegancja i z艂oty 艂a艅cuszek na przegubie r臋ki. M贸wi膮c szczerze, pomy艣la艂em
sobie: "Snob". U艣cisn膮艂 mi d艂o艅 niezwykle gor膮co, ze wzruszeniem i od razu
zaprosi艂 "do pani Charlotty i do mnie na nasze intymne wieczory muzyczne" jak
powiedzia艂. Nalega艂 tak bardzo, 偶e, acz niech臋tnie, obieca艂em jednak przyj艣膰;
potem dosta艂em jeszcze drukowane zaproszenie na Soir閑 musicale chez Mme et
Ma顃re Beda Folten. Comme chez soi.
Prze偶y艂em zaledwie jeden taki wiecz贸r muzyczny. Folten, w powiewaj膮cym krawacie
i aksamitnej kurtce, wita艂 mnie z wylewn膮 serdeczno艣ci膮.
Prosz臋 dalej, prosz臋 wo艂a艂 jest pan tu mi臋dzy artystami!
Jego 偶ona, kobieta troch臋 bez wyrazu, anemiczna, ale zdecydowanie mi艂a, zrobi艂a
ha mnie wra偶enie Marty, kt贸ra jest tu jedynie po to, aby si臋 troszczy膰 o
jedzenie i picie i od czasu do czasu u艣miecha膰 si臋 z dala macierzy艅skim i
nie艣mia艂ym u艣miechem do jakiego艣 osamotnionego go艣cia, z kt贸rym, za Boga, nie
wiedzia艂a, o czym m贸wi膰.
Mieli za to dw贸ch wypo偶yczonych z kawiarni kelner贸w, kt贸rych zna艂em. Ubrali ich
w kr贸tkie spodnie, jedwabne po艅czochy, nawet bia艂e pudrowane peruki powsadzali
im na 艂by, chyba tylko po to, 偶eby si臋 jeszcze bardziej pocili przy roznoszeniu
herbaty i szampana. By艂o tam oko艂o czterdziestu os贸b zna艂em wi臋kszo艣膰 z nich.
Po艂owa by艂a tak samo zak艂opotana jak ja, druga za艣 usi艂owa艂a w po艣piechu jak
najwi臋cej zje艣膰 i wypi膰. Czu艂o si臋 w tym wszystkim jaki艣 przymus i dysharmoni臋.
Folten w swojej aksamitnej kurtce kr膮偶y艂 w艣r贸d go艣ci, jednego poklepa艂 jowialnie
po 艂opatkach, drugiego zaci膮gn膮艂 do bufetu, to znowu umizga艂 si臋 do jakiej艣
muzykalnej m艂odej damy dziwna mieszanina jowialno艣ci, kole偶e艅stwa, pompy i
zbyt rzucaj膮cej si臋 w oczy pogoni za familijnym sans
fa鏾n czy te偶 typowym dla
bohemy pas de chichi.
Po jakim艣 czasie wp臋dzono nas do "pokoju muzycznego", pousadzano na pod艂odze, na
poduszkach i kanapach, oparto o kominek i zacz臋艂o si臋. Pewien m艂ody kompozytor
wykona艂 swoj膮 suit臋 fortepianow膮, a jaka艣 panna odegra艂a kompozycj臋 na skrzypce
d艂ugow艂osego m艂odzie艅ca w okularach, kt贸ry jej akompaniowa艂 na fortepianie.
Zdaje si臋, 偶e to by艂o niez艂e. Ale moj膮 uwag臋 bardziej absorbowali Folten i jego
偶ona. Siedzieli po艣rodku pokoju w fotelach, niczym kr贸lewska para ma艂偶e艅ska, a
wok贸艂 nich na ziemi i na poduszkach roz艂o偶yli si臋 "ci arty艣ci". Folten kiwa艂
g艂ow膮, ze znawstwem przymykaj膮c oczy, podczas gdy pani Foltyn zaciska艂a usta i
najwyra藕niej rozmy艣la艂a o dyspozycjach dla s艂u偶by. Sam nie wiem, dlaczego mnie
to wszystko dra偶ni艂o i irytowa艂o; wida膰 nie jestem stworzony do takiej pompy.
Po sko艅czonym koncercie Folten poufale uj膮艂 mnie pod rami臋 i zaci膮gn膮艂 do ma艂ego
saloniku.
Tak si臋 ciesz臋, 偶e pana pozna艂em zapewnia艂 gor膮co. By艂bym doprawdy
szcz臋艣liwy, gdybym m贸g艂 co艣 dla pana zrobi膰.
Mimo najlepszych ch臋ci nie wiedzia艂em o niczym, co m贸g艂by zrobi膰 dla mnie
Folten. On za艣 w dalszym ci膮gu zapewnia艂 mnie, 偶e niezwykle i wyj膮tkowo ceni m贸j
s膮d jako krytyka teatralnego i estety. Bo widzi pan, mam w艂a艣nie rozpocz臋t膮
kompozycj臋 opery Judyta oznajmi艂, lekko si臋 rumieni膮c. Sam napisa艂em do
.niej libretto. Moim zdaniem tu przegarn膮艂 czupryn臋 palcami moim zdaniem,
kompozytor sam powinien pisa膰 tekst. Tylko wtedy dzie艂o jego stanowi jednolit膮
ca艂o艣膰, nie ma w nim bowiem 偶adnej obcej indywidualno艣ci, 偶adnej impresji, kt贸ra
by nie pochodzi艂a od niego.
Nic nie mo偶na by艂o w ko艅cu zarzuci膰 temu, co m贸wi艂 Folten; powtarza艂 to
kilkakrotnie z upodobaniem, r贸偶nymi s艂owami rozwija艂 t臋 sam膮 my艣l, a偶 wreszcie
wykrztusi艂, czego ode mnie chce. 呕ebym by艂 tak niesko艅czenie 艂askawy i zechcia艂
przeczyta膰 sobie to jego libretto. I 偶ebym mu szczerze powiedzia艂, gdyby pod
jakimkolwiek wzgl臋dem nie mog艂o si臋 osta膰 wobec najostrzejszej krytyki.
Rozumie pan t艂umaczy艂 si臋 jestem raczej muzykiem ni偶 poet膮. I znowu, jak
ogromnie ceni moj膮 opini臋, i tak dalej, i tak dalej.
C贸偶 robi膰? Zjad艂em u niego dwie kanapki, musia艂em wi臋c powiedzie膰, 偶e
oczywi艣cie, z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮, i temu podobne rzeczy. Gor膮co u艣cisn膮艂
mi r臋k臋.
Jutro przy艣l臋 panu r臋kopis, a teraz, prosz臋, p贸jd藕my mi臋dzy t臋 m艂od膮 band臋.
M艂oda banda tymczasem zacz臋艂a ju偶 pi膰 jak stado smok贸w i wrzeszcza艂a, a偶 szyby w
oknach dzwoni艂y. Pani domu przyjmowa艂a to z bezradnym, wymuszonym u艣miechem,
Folten za艣 wo艂a艂:
Tylko weso艂o, dzieci, jak u siebie w domu! Jeste艣cie tu mi臋dzy artystami!
Na drugi dzie艅 przyszed艂 r臋kopis umieszczony w ogromnym koszu z winem,
winogronami i langust膮. Mia艂em szalon膮 ochot臋 odes艂a膰 mu to wszystko z powrotem.
Libretto by艂o okropne: kilka pi臋knych wierszy, jaki艣 zno艣ny ust臋p, a potem jedna
lub dwie strony ob艂膮kanego be艂kotu; dalej znowu obiecuj膮cy kawa艂ek dialogu lub
.scena jako tako plastyczna i zn贸w te m臋tne, g贸rnolotne tyrady. Mia艂o to by膰
demoniczne, nami臋tne, ale by艂o wr臋cz wariackie i wynaturzone w swojej
patetycznej napuszono艣ci. Postacie pojawia艂y si臋 ni st膮d, ni zow膮d, bez
jakiegokolwiek zwi膮zku, i nagle znika艂y; po艂owy z nich autor w og贸le . zapomnia艂
wprowadzi膰 do spisu os贸b. W pierwszym akcie kocha Judyt臋 pasterz imieniem Ezron,
w akcie trzecim robi si臋 z niego w贸dz Roboan, a jeszcze dalej obydwaj gdzie艣
znikaj膮. Zupe艂ny chaos. Nie mia艂em poj臋cia, co w艂a艣ciwie Folten mia艂 na my艣li.
Przerzuca艂em dalej kartki r臋kopisu i natrafi艂em na jeden dialog Holoferoesa,
kt贸rego strofy d藕wi臋cza艂y ob艂ud膮 i ironi膮. I nagle ol艣ni艂a mnie my艣l: to m贸g艂
napisa膰 tylko Franta Kupecky!
Nie dawa艂o mi to spokoju. W ko艅cu wzi膮艂em r臋kopis i wieczorem poszed艂em do
knajpy, w kt贸rej bywa艂 Kupecky.
Przeczytaj no sobie te wiersze, Frantiku m贸wi臋. Co o nich powiesz?
Kupecky zerkn膮艂 na r臋kopis i u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie.
Niez艂e. Ale dalszy ci膮g ju偶 do tego nie nale偶y. Przerzuca艂 kartki r臋kopisu 艂
kr臋ci艂 g艂ow膮. Potem zacz膮艂 rechota膰. Ludzie rycza艂 ludzie, a to mu si臋
uda艂o!
Frantiku powiedzia艂em popatrz tylko: ten dialog Judyty wygl膮da, jak by go
napisa艂 Tereba, nie wydaje ci si臋?
Kupecky pokiwa艂 g艂ow膮. Tak, ja i Tereba mamrota艂. Ju偶ci, prawda, on te偶
nie mia艂 co 偶re膰!
Ile wam za to da艂? On? burcza艂 Franta. Mnie da艂 trzy tysi膮ce za ca艂e
libretto ten bydlak, ale w tym bigosie tylko trzy kawa艂ki s膮 moje. Najlepsze
wiersze wyrzuci艂. Zacz膮艂 si臋 u艣miecha膰 krzywo jak chi艅ski bo偶ek. .
Gesamtkunstwerk! Tak na moje oko musia艂o mu to pisa膰 przynajmniej z pi臋膰 os贸b.
To jest na przyk艂ad Vosmik. A to duma艂 nad jedn膮 stronic膮 czyje to mo偶e by膰?
"Judyto, Judyto, czemu si臋 waha tw贸j krok" Tego nie znam. "W mej piersi
kosmatej" to b臋dzie chyba Lhota. Pami臋tasz ten jego _ wiersz: "jak dudni
krok m臋偶贸w kosmatych"? Nie znasz Lhoty? Taki m艂ody, drobniutki jak piskl臋.
Powiedz mi, prosz臋 ci臋 pyta艂em dalej w jaki spos贸b zamawia艂 u was t臋
prac臋?
Kupecky wzruszy艂 ramionami.
W jaki spos贸b? Przyszed艂 tutaj niby przypadkowo. Naturalnie strasznie si臋
ucieszy艂, 偶e widzi "drogiego poet臋"
Nie zaprasza艂 ci臋 na wieczory muzyczne?
Nie : odrzek艂 Franta z godno艣ci膮 takich* p臋tak贸w on nie zaprasza. Dla niego
musisz by膰 cygan, ale w lakierkach. Taki salonowy, rozumiesz? Tu, w knajpie,
siedzia艂 za mn膮 ten mecenas. Umy艣lnie udawa艂em zalanego, 偶eby mu m贸wi膰 per ty;
skr臋ca艂 si臋, powiadam ci rechota艂 Kupecky. No, a potem m贸wi: "Przyjacielu,
w艂a艣nie komponuj臋 oper臋. Libretto pisz臋 sam"
偶eby to by艂a jednolita ca艂o艣膰.
Mniej wi臋cej. Ale, powiada, g艂ow臋 ma przepe艂nion膮 pomys艂ami muzycznymi i nie
mo偶e si臋 dostatecznie skoncentrowa膰 na tym libretcie. Mo偶e bym mu tak z grubsza
skleci艂 akcj臋 tudzie偶 zanotowa艂 kilka pomys艂贸w i par臋 monolog贸w wierszem 呕eby
mia艂 prowizoryczny punkt oparcia przy komponowaniu muzyki. Okropnie du偶o
nagada艂, m贸j kochany! Ten ci dopiero musi prze偶ywa膰 m臋ki tworzenia taki
kompozytor!
A ty艣 go poprosi艂 o zaliczk臋.
Sk膮d wiesz? zdziwi艂 si臋 Kupecky. S艂uchaj no, nie mia艂by艣 dla mnie jakiej
roboty?
Nie odpowiedzia艂em. A te idiotyczne bzdury napisa艂 chyba sam autor, co?
Ale偶 sk膮d! odburkn膮艂 Franta. Do tego wytrzasn膮艂 sobie jakiego艣 m艂odego
poet臋, takiego w lakierkach, jednego z tych, co to u niego bywaj膮.
Wariat?
Chyba nie zastanowi艂 si臋 Kupecky. Chocia偶 z poetami to nigdy nie wiadomo.
Kiedy Folten przyszed艂 po r臋kopis, powiedzia艂em mu mniej wi臋cej tak:
Niech pan pos艂ucha, panie Folten. Tak to by膰 nie mo偶e. Jak pan sam raczy艂
nadzwyczaj trafnie zauwa偶y膰, dzie艂o sztuki musi Stanowi膰 jednolit膮 ca艂o艣膰. A to,
co pan nazywa swoim librettem, robi wra偶enie, jak by je pisa艂o pi臋ciu ludzi. Jak
by pan wzi膮艂 pi臋膰 tekst贸w, ka偶dy sk膮din膮d, i nieudolnie po kawa艂ku po艂膮czy艂 je
ze sob膮. Nie ma to r膮k ani n贸g. Nie ma jednolitej akcji. Ka偶da scena jest w
innym stylu, ma inny charakter, inne postacie. Mo偶e pan to wyrzuci膰, panie
Folten.
Zgn臋biony, prze艂kn膮艂 kilka razy 艣lin臋 jak nieszcz臋艣liwy sztubak.
Panie doktorze j膮ka艂 si臋 nie zechcia艂by pan tego troch臋 sam poprawi膰? Nie
my艣l臋, oczywi艣cie, za darmo
Nie. W og贸le jak pan mo偶e od kilku ludzi kupowa膰 teksty, a potem wydawa膰 to
jako w艂asne libretto? Tak si臋 przecie偶 nie robi!
Zdziwi艂 si臋, a nawet troch臋 obrazi艂.
Czemu nie? Judyta jest przecie偶 moj膮 duchow膮 w艂asno艣ci膮. Zrobi膰 z Judyty
dzie艂o poetyckie czy oper臋 to przecie偶 m贸j pomys艂, prosz臋 pana!
Oczywi艣cie odrzek艂em. Tylko 偶e przed panem mia艂 ju偶 ten pomys艂 niejaki
Joachim Graf f i Miko艂aj Konacz,. i Hans Sachs, i Opitz, i Hebbel, i Nestroy, i
Kaiser, a oper臋 o Judycie skomponowa艂 niejaki Sierow i Wetz, i Honegger, i
Goosens, i Emil Nikolaus von Reznicek. To nie znaczy, 偶e nie mo偶na napisa膰
jeszcze przynajmniej tuzina oper o Judycie doda艂em szybko, widz膮c, jaki jest
przygn臋biony. Wszystko zale偶y od tego, jak si臋 rozumie temat, prawda?
Wyra藕nie si臋 ucieszy艂. Rozpromieni艂 si臋 po prostu.
No, w艂a艣nie! A uj臋cie jest przecie偶 wy艂膮cznie moje w艂asne! Na przyk艂ad to, jak
Holofernes w dziewiczej Judycie budzi kobiet臋 jakie艣 w艣ciek艂e op臋tanie mi艂osne,
i za to Judyta morduje go. To przecie偶 wspania艂y pomys艂, co?
Czu艂em dla niego niemal 偶e lito艣膰. Najwyra藕niej nie mia艂 poj臋cia, jakie to
wszystko jest ju偶 oklepane.
No, tak powiedzia艂em. My艣l臋 jednak, 偶e wa偶niejsza jest tu muzyka. Wie pan
co, niech pan poprosi jakiego艣 porz膮dnego dramatopisarza, 偶eby panu po prostu
napisa艂 ca艂e libretto. Ale niech i jego nazwisko pod tym figuruje, rozumie pan?
Gor膮co u艣cisn膮艂 mi r臋k臋 i ze wzruszeniem dzi臋kowa艂.. Jakoby zrozumia艂em go i
natchn膮艂em nowym zapa艂em do pracy. W jaki spos贸b, nie wiem. I znowu przys艂a艂
taki wspania艂y kosz z ananasami, kuropatwami i "Marie Brizard". Pewno dlatego,
偶e m贸wi艂 o sobie, i偶 jest nami臋tnym sensualist膮 i hedonikiem.
Mniej wi臋cej w miesi膮c p贸藕niej zjawi艂 si臋 znowu, rozpromieniony bardziej ni偶
kiedykolwiek.
Panie doktorze oznajmi艂 g艂osem przypominaj膮cym zwyci臋skie surmy przynosz臋
panu moj膮 Judyt膮. Teraz jest nareszcie tak, jak by膰 powinno. Zawar艂em w tym ca艂膮
swoj膮 koncepcj臋. Mam nadziej臋, 偶e tym razem b臋dzie pan zadowolony i z
kompozycji, i z akcji
Wzi膮艂em od niego r臋kopis. Sam pan to napisa艂, panie Folten?
Nieznacznie prze艂kn膮艂 艣lin臋.
Sam. Zupe艂nie sam. Nikomu nie mog艂em powierzy膰 mojej wizji Judyty. Jest ona
tak bardzo moja w艂asna
Przerzuca艂em r臋kopis. Po chwili by艂em w domu. Zwyczajnie, po 艂obuzersku
przet艂umaczona, a miejscami haniebnie zepsuta Judyta Hebbla. Troch臋 na wtykanych
suchych, wierszowanych parodii Kupeckiego, "kosmata pier艣" Lhoty i znowu 臋kilka
krety艅skich tyrad.
To mi wystarczy, panie Folten powiadam. Kto艣 z pana zakpi艂. Przecie偶 to w
czterech pi膮tych plagiat Judyty Hebbla! Nie ma pan prawa tego publikowa膰!
Folten zaczerwieni艂 si臋 i zn贸w prze艂kn膮艂 艣lin臋.
A czy nie mo偶na by po prostu zaznaczy膰: "Wed艂ug dramatu Hebbla napisa艂 Beda
Folten"?
Niech pan tego nie robi ostrzeg艂em go. Z Hebblem obeszli si臋 tu tak, 偶e to
wo艂a o pomst臋 do nieba. Za to nale偶a艂aby si臋 kara 艣mierci. I wie pan co?
Najlepiej b臋dzie, jak ja to od razu spal臋.
Wyrwa艂 mi r臋kopis z r臋ki i przycisn膮艂 do piersi niby skarb.
Niech si臋 pan nie wa偶y go tkn膮膰! krzycza艂, i oczy b艂yszcza艂y mu rozpaczliw膮
nienawi艣ci膮. To jest moja Judyta! Moja! To jest m贸j, wy艂膮cznie m贸j pomys艂! To
niewa偶ne, 偶e 偶e
偶e kto艣 to ju偶 napisa艂, co? Widzia艂em, 偶e w og贸le nie rozumie moralnej
strony zagadnienia, 偶e w swojej Judycie . jest zakochany jak dziecko; ten
cz艂owiek chybaby si臋 zabi艂, gdyby mu j膮 chcia艂 kto艣 wyperswadowa膰. Wzruszy艂em
ramionami.
Mo偶e ma pan i racj臋 rzek艂em. Kiedy cz艂owiek co艣 kocha, to w pewnym ,
sensie jest to rzeczywi艣cie jego. Niech pan pos艂ucha, co艣 panu zaproponuj臋: ja
b臋d臋 o pa艅skim libretcie zdania, 偶e to sznura i plagiat, a pan b臋dzie uwa偶a艂
mnie za idiot臋 albo za kogo艣 w tym rodzaju. I sprawa za艂atwiona.
.Odszed艂 g艂臋boko ura偶ony. Od tego czasu by艂em dla niego wy艂膮cznie nudziarzem,
艂amag膮, pedantem i nie wiem czym tam jeszcze. Bo to mu trzeba przyzna膰:
nienawidzi膰 potrafi艂 jak prawdziwy literat. Pod tym wzgl臋dem nie by艂 wcale
gorszy od Innych.
VII
Vasza Ambro偶
MECENAS
By艂o nas W klasie mistrzowskiej konserwatorium trzech biednych ch艂opc贸w:
skrzypek Prochazka, kt贸rego nazywali艣my Ladiczek, gruby i ospa艂y Mikesz, zwany
Fatty, i ja. B贸g jeden wie, z czego 偶yli艣my. Chyba z tego, 偶e jeden od drugiego
po偶ycza艂 stale jedn膮 dwudziestokoron贸wk臋, kt贸r膮 pewnego szcz臋艣liwego wieczoru
Fatty "wygra艂" na fortepianie w nocnym lokalu.
Pewnego razu wezwa艂 nas do siebie nasz ukochany nauczyciel i mistrz i
rozradowany oznajmi艂:
M艂odzie艅cy, mam dla was mecenasa! Przyszed艂 podobno do niego pewien bogaty
mi艂o艣nik sztuki i o艣wiadczy艂, 偶e mia艂by ch臋膰 wspomaga膰 dw贸ch czy trzech zdolnych
przysz艂ych kompozytor贸w.
Sto pi臋膰dziesi膮t koron miesi臋cznie, ch艂opcy powiedzia艂 nasz przyjaciel.
Nie jest to du偶o, ale je艣li poka偶ecie, co jeste艣cie warci, mo偶e by膰 potem
wi臋cej. A wi臋c, 艂obuzy, nie zr贸bcie mi wstydu zako艅czy艂 stary poczciwiec ze
wzruszeniem i zachowujcie si臋 przyzwoicie! Pami臋tajcie o czystych
ko艂nierzykach i o tym, 偶e kapelusza nie k艂adzie si臋 na pianinie. No, ju偶 was tu
nie ma, id藕cie si臋 przedstawi膰!
Naturalnie, 偶e ju偶 nas tam nie by艂o. Sto pi臋膰dziesi膮t koron to by艂 niewiarygodny
dar niebios.
Kiedy zadzwonili艣my do drzwi pana Foltena, zdawa艂o nam si臋, 偶e jest nas ca艂e
stado, jeden w drugiego sami rokuj膮cy najlepsze nadzieje kompozytorzy w
czarnych, wy艣wieconych ubraniach; starali艣my si臋 wi臋c zrobi膰 jak najchudsi, 偶eby
nie wygl膮da艂o, 偶e jest nas tylu. Pokoj贸wka w bia艂ym fartuszku zaprowadzi艂a nas
do pana Foltena. Siedzia艂 przy biurku w z艂otym brokatowym szlafroku i pisa艂.
Podni贸s艂 g艂ow臋, w艂o偶y艂 okulary, kt贸re go postarza艂y i nadawa艂y mu bardziej
surowy wyraz, i uwa偶nie zlustrowa艂 po kolei ka偶dego z nas. Widocznie (nie wiem
w艂a艣ciwie dlaczego) zrobili艣my na nim dobre wra偶enie, poniewa偶 skin膮艂 nam
przyja藕nie g艂ow膮 i rzek艂:
A wi臋c to wy? Poleci艂 mi was wasz profesor. To wielki artysta, panowie! Wielki
artysta i wielki cz艂owiek!
B膮kali艣my, 偶e tak, 偶e naturalnie.
Folten zadzwoni艂 i wsta艂. Zadr偶a艂em, 偶e widocznie co艣 偶e艣my przeskrobali i 偶e
nas ka偶e wyrzuci膰. Fatty sapa艂 nerwowo, a Ladiczek wielkimi oczami rozgl膮da艂 si臋
po tym aksamitnym pokoju. Nie wyrzucili nas jednak, tylko przysz艂a ta elegantka
pokoj贸wka i wykona艂a dyg, zupe艂nie jak w teatrze.
Anno, prosz臋 przynie艣膰 panom herbat臋! poleci艂 Folten. Siadajcie, panowie!
Tutaj, prosz臋.
B膮kali艣my wprawdzie, 偶e ch臋tnie postoimy, ale musieli艣my usi膮艣膰 w fotelach, w
jakich jeszcze nigdy nie siedzieli艣my. Fatty zapad艂 si臋 tak g艂臋boko, 偶e
zdr臋twia艂 z przera偶enia, Ladiczek nie wiedzia艂, co pocz膮膰 z d艂ugimi nogami, a ja
wzi膮艂em na siebie inicjatyw膮 rozpocz臋cia rozmowy w ten spos贸b, 偶e nie艣mia艂o
zakaszla艂em.
Pan Folten opad艂 na sw贸j fotel i z艂o偶y艂 d艂ugie palce obu r膮k, tak 偶e styka艂y si臋
czubkami.
Wielki mistrz powt贸rzy艂 jeszcze raz. Gratuluj臋 wam, panowie, takiego
nauczyciela. W og贸le po艣wi臋ci膰 si臋 sztuce to pi臋kna droga .偶ycia Pi臋kna i
trudna. Ja wiem najlepiej, jaka to m臋ka by膰 artyst膮. M贸wi膮c to przegania艂
czupryn臋 swoj膮 d艂ug膮 r臋k膮. Musicie by膰 przygotowani na 偶ycie twarde, pe艂ne
wyrzecze艅
Fatty Mikesz mruga艂 przestraszony, a Ladiczek b艂膮dzi艂 wzrokiem po kotarach i
dywanach. Pan Folten m贸wi艂 o niezrozumieniu, z jakim spotyka si臋 wielki artysta,
a ja co jaki艣 czas wydawa艂em r贸偶ne odg艂osy wyra偶aj膮ce potwierdzenie.
W trakcie tego wesz艂a pokoj贸wka z wielk膮 tac膮. Ladiczek rzuci艂 si臋 jej
naprzeciw, 偶eby od niej elegancko wzi膮膰 t臋 tac膮, ale widocznie by艂o to nie na
miejscu, bo nawet nie zwr贸ci艂a na niego u wagi. i postawi艂a te herbaciane
wspania艂o艣ci przed nami. Nigdy w 偶yciu nic podobnego 偶e艣my nie widzieli:
fili偶anki jak mgie艂ka, pe艂no cieniutkich talerzyk贸w, dzbanek z esencj膮, dzbanek
z gor膮c膮 wod膮, karafka rumu, karafka soku cytrynowego, dzbanuszek 艣mietanki,
p贸艂misek kanapek, talerz z biszkoptami, pl膮ta s艂odyczy i r贸偶ne r贸偶no艣ci. I teraz
oto pokoj贸wka stawia艂a to wszystko przed nami na stole. Ladiczek przygl膮da艂 si臋
jej zupe艂nie bezwstydnie swoimi wielkimi oczami poety i wygl膮da艂o na to, 偶e chce
j膮 wzi膮膰 za r臋k臋. Fatty ze zdumienia wstrzyma艂 oddech i tr膮ca艂 mnie pod sto艂em,
a ja podtrzymywa艂em rozmow臋, m贸wi膮c od czasu do czasu: "Tak." Pocz臋stujcie
si臋, panowie zach臋ca艂 nas pan Folten i sam nalewa艂 herbat臋. Mocnej? S艂abej?
pyta艂. My艣my tego dnia jeszcze nic w ustach nie mieli. Fatty wpakowa艂 r臋k臋
mi臋dzy kanapki i z艂apa艂 jedn膮, grubo ob艂o偶on膮 szynk膮 i 艂ososiem. W por臋 zd膮偶y艂em
go kopn膮膰, 偶eby jeszcze poczeka艂. Pan Folten tymczasem nala艂 sobie herbaty i
powoli miesza艂 j膮 srebrn膮 艂y偶eczk膮. Uczyni艂em to samo. Fatty, skonfundowany,
po艂o偶y艂 swoj膮 kanapk臋 na koronkowym obrusie, 偶eby nie pobrudzi膰 talerzyka, i te偶
miesza艂. Pan Folten Ci膮gle porusza艂 艂y偶eczk膮, pogr膮偶ony w zadumie nad trudn膮
rol膮 artysty w dzisiejszych czasach; wzi膮艂 przy tym ma艂y herbatnik i odgryza艂 po
kawa艂ku, popijaj膮c gor膮c膮 herbat膮. Uczyni艂em to samo, gryz艂em herbatnik i
popija艂em gor膮c膮 herbat膮. Fatty popatrzy艂 na mnie pytaj膮co i wzi膮艂 sobie tak偶e
herbatnik. S膮dz臋, 偶e zrobili艣my na gospodarzu dobre wra偶enie. Potem Ladiczek
ockn膮艂 si臋 ze swego zachwytu, dola艂 sobie rumu do fili偶anki i zacz膮艂 si臋 opycha膰
kanapkami; nie mog艂em go niestety kopn膮膰. Zawsze m贸wi臋, 偶e ci skrzypkowie nie
potrafi膮 si臋 zachowywa膰 i 偶e s膮 zbyt dobrego mniemania o sobie.
Kiedy Fatty to zobaczy艂, wzi膮艂 swoj膮 kanapk臋 i ugryz艂. Widocznie 藕le zrobi艂, bo
pan Folten spojrza艂 na niego i zapyta艂:
A wi臋c pan jest pianist膮, panie panie.,.
Nieszcz臋sny Fatty zaczerwieni艂 si臋, prze艂kn膮艂 p贸艂 kanapki, kt贸re mia艂 w ustach,
a drugie p贸艂 od艂o偶y艂 z powrotem na obrus.
Mikesz wykrztusi艂 d艂awi膮c si臋. Tak.
Pan Folten wypytywa艂 go przez chwil臋, podczas gdy Ladiczek spokojnie po偶era艂
jedn膮 kanapk臋 za drug膮.
Potem przysz艂a kolej na mnie. Pan Folten pyta艂 uprzejmie, sk膮d pochodz臋, kim by艂
m贸j ojciec, jaki rodzaj muzyki lubi臋 najbardziej. Takie i temu podobne, stosowne
do mego wieku pytania. Potem spojrza艂 na Ladiczka. Ladiczek wsta艂, przeci膮gn膮艂
si臋 jak ob偶arty kocur i jakby nigdy nic podszed艂 do fortepianu, gdzie le偶a艂y
ciemnobr膮zowe skrzypce. Wzi膮艂 je do r臋ki, uderzy艂 ze znawstwem w struny i od
niechcenia zapyta艂:
Mittenwald? To by艂o pierwsze s艂owo, jakie wym贸wi艂. Pan Folten rozpromieni艂
si臋.
Tak. W艂asnor臋czna robota Mathiasa Klotza. Chwileczk臋, zaraz poka偶臋 panu
metryk臋.
Spojrzeli艣my z Mikeszem na siebie. Czekaj, Ladiczku, tego ci nie darujemy!
Tymczasem Ladiczek Prochazka opar艂 skrzypce pod brod膮, par臋 razy przeci膮gn膮艂
smyczkiem i .zacz膮艂 gra膰 pie艣艅 De Fally. Ten ch艂opak umia艂 si臋 znale藕膰, jak by
przez ca艂e 偶ycie mia艂 do czynienia wy艂膮cznie z mecenasami.
Pan Folten usadowi艂 si臋 wygodnie w fotelu i s艂ucha艂 z zamkni臋tymi oczami,
kiwaj膮c g艂ow膮 z uznaniem.
Dobre powiedzia艂, gdy Ladiczek sko艅czy艂. Nie ma pan czego艣 w艂asnego?
Ladiczek nawet nie mrugn膮艂 i zacz膮艂 gra膰 swoje wariacje na temat motyw贸w
dzieci臋cych. Odegra艂 trzy, powiedzia艂: "Tak", od艂o偶y艂 skrzypce i znowu zasiad艂
do kanapek.
Pan Folten spojrza艂 na mnie. Ju偶 siedzia艂em przy fortepianie i ca艂kiem odwa偶nie
zacz膮艂em gra膰 swoje andante. Dzi艣 wiem, 偶e przyw艂aszczy艂em w nim sobie co艣 tam
od naszego drogiego nauczyciela, ale wtedy by艂em z tego opusu nr 3 dosy膰 dumny.
Potem przysz艂a kolej na naszego genialnego Fatty. Mia艂 okropn膮 trem膮 i 藕le
zagra艂 swoj膮 doskona艂膮 ciaccon臋 o przepi臋knym temacie. Pan Folten nic na to nie
powiedzia艂. Przyznam si臋, 偶e troch臋 mnie to zgniewa艂o wprawdzie Fatty gra艂
tego dnia bardzo n臋dznie, a przy ka偶dej pomy艂ce marszczy艂 twarz jak t艂usty
dzieciak, kt贸ry ma za chwil臋 wybuchn膮膰 p艂aczem, ale ta jego ciaccona to by艂a
kompozycja tak czysta, 偶e kto cho膰 troch臋 zna si臋 na muzyce Tylko 偶e kto si臋 na
niej naprawd臋 zna?
W sumie wypad艂o wszystko dobrze. Pan Folten o艣wiadczy艂, 偶e 偶ywo go interesujemy,
l bardzo taktownie wr臋czy艂 nam zaklejone koperty. Jak si臋 okaza艂o, w ka偶dej
znajdowa艂y si臋 po dwie nowiutkie setki. U艣cisn膮艂 serdecznie nasze d艂onie i
poleci艂, 偶eby艣my za miesi膮c znowu przyszli i zagrali mu co艣 nowego.
Wracali艣my pijani szcz臋艣ciem. Mieli艣my swego mecenasa, mieli艣my, w naszym
poj臋ciu, pieni臋dzy jak lodu, i w og贸le zdawa艂o nam si臋, 偶e s艂yszymy z nieba
ch贸ry anielskie. Tylko Ladiczek ci膮gle z 偶alem powraca艂 do pokoj贸wki.
Ch艂opcy przypomina艂 zauwa偶yli艣cie te jej pantofelki, a ten czapeczek?
Ciekawe, ,ale kiedy byli艣my tam po raz drugi i trzeci, ju偶 ani w przybli偶eniu
nie wydawa艂a si臋 nam taka 艂adna. A co jeszcze ciekawsze, 偶e z tymi dwiema
setkami nie powodzi艂o nam si臋 ani troch臋 lepiej ni偶 be偶 nich. Jak to si臋 dzieje,
nie wiem.
W miesi膮c p贸藕niej przymaszerowali艣my, ka偶dy z paroma arkuszami nut pod pach膮:
kompozycja dedykowana "Mistrzowi B臋dzie Foltenowi". Ladiczek skomponowa艂
fandango na skrzypce z akompaniamentem fortepianowym, ja napisa艂em muzyk臋 do
jednego wiersza, a Fatty przyni贸s艂 ma艂e romantyczne rondo na fortepian.
Pan Folten cieszy艂 si臋 szczerze i serdecznie. Sam siad艂 do fortepianu i przegra艂
moj膮 pie艣艅, nuc膮c jednocze艣nie melodi臋; zagra艂 te偶 rondo Mikesza i z
zadowoleniem kiwa艂 g艂ow膮. Gra艂 w spos贸b niewyszkolony, ale z du偶膮 rutyn膮 i
wyczuciem.
Potem gra艂em z Ladiczkiem jego fandango. Ladiczek wpl贸t艂 w to jeszcze szata艅sko
zaimprowizowane pizzicato alla chitarra, i pan Folten po prostu promienia艂.
Brawo, ch艂opcy powiedzia艂 mam z was pociech臋! Potem rozgada艂 si臋 o
sztuce kompozycji. My艣l膮, panowie, 偶e b艂臋dem jest komponowa膰 co艣, co akurat
przyjdzie do g艂owy. Ja bym takiemu m艂odemu kompozytorowi zada艂 jaki艣 temat i
teraz poka偶, zuchu, co z tego zrobisz!
Na w艂asn膮 inwencj臋 masz do艣膰 czasu, kiedy znajdziesz sw贸j styl. Zamy艣li艂 si臋,
a po chwili doda艂: Dla mnie by艂oby interesuj膮ce, gdyby艣cie na przyk艂ad wszyscy
trzej opracowali ten sam temat. M贸g艂bym was wtedy lepiej pozna膰 i poradzi膰, w
jakim kt贸ry powinien i艣膰 kierunku. R臋k膮 przesun膮艂 po czole. Na przyk艂ad
taka ma艂a uwertura: Noc w obozie wojennym. Noc przed bitw膮. To pot臋偶na wizja
muzyczna, co? Fatty wytrzeszczy艂 oczy.
A gwiazdy tam 艣wiec膮? Pan Fo艂ten zas艂oni艂 oczy d艂o艅mi.
Nie. Raczej nadci膮ga burza. Widz臋 czerwone b艂yskawice na widnokr臋gu. W obozie
warcz膮 b臋bny i tr膮bi膮 stra偶nicy
Jakie to ma by膰 wojsko? spyta艂 sucho Ladiczek.
Dlaczego pan pyta?
Ze wzgl臋du na instrumenty.
S艂usznie pan Folten z aprobat膮 skin膮艂 g艂ow膮. Powiedzmy wojsko kr贸la
Nabuchodonozora. 呕eby w tym by艂o sporo egzotyki.
Fatty siedzia艂 zupe艂nie zgn臋biony.
Ale przecie偶 to byli poganie! wykrztusi艂.
Pan Fo艂ten spojrza艂 na niego ze zdziwieniem.
Panu to przeszkadza?
Fatty si臋 zaczerwieni艂; wyra藕nie cierpia艂.
No, bo cz艂owiek w艂a艣ciwie nic o nich nie wie b膮ka艂. Gdyby tam chocia偶 by艂y
gwiazdy To ju偶 jako艣 艂atwiej wyrazi膰.
P艂odny artysta potrafi wyobrazi膰 sobie wszystko zauwa偶y艂 nasz mecenas. Ale
ja was nie zmuszam. To by艂 tylko taki m贸j pomys艂.
Tym razem w kopercie by艂o dla ka偶dego po trzy setki. O dziwo, nie starczy艂y nam
wcale na d艂u偶ej ni偶 te dwie poprzednie. Na pieni膮dzach ci膮偶y chyba jaka艣 dziwna
kl膮twa: zawsze jest ich za ma艂o, czy masz ich wi臋cej, czy mniej.
Oczywi艣cie, zabrali艣my si臋 do pracy nad tym obozem Nabuchodonozora, 偶eby zrobi膰
przyjemno艣膰 panu Foltenowi. Ladiczek kr贸tko zdecydowa艂, 偶e to musi by膰 "co艣
sarace艅skiego", i wpakowa艂 do partytury same b臋bny tureckie, tympany i jakie艣
dalekie wycie, "jak kiedy 艣piewa muezin" (tylko 偶e Ladiczek uparcie wymawia艂:
muzein). Mnie wysz艂o co艣 w rodzaju lirycznego nokturnu ze wstydliwymi symptomami
wojskowego capstrzyku. Za to Fatty ca艂ymi nocami poci艂 si臋 nad obozem
Nabuchodonozora i w艂osy rwa艂 z g艂owy, zrozpaczony, 偶e nie mo偶e wydoby膰
czerwonych b艂yskawic na widnokr臋gu.
Ci膮gle mam te gwiazdy skar偶y艂 si臋 zdesperowany. Noc tez gwiazd to przecie偶
nie 偶adna noc, tylko pusta, czarna dziura.
W ko艅cu wysz艂o z tego ma艂e bohaterskie largo na fortepian, chyba najlepsza
rzecz, jak膮 dot膮d Fatty napisa艂. Ale, prawd臋 m贸wi膮c, z obozem wojennym nie mia艂o
to wiele wsp贸lnego.
Nasz 艂askawy mecenas bardzo by艂 zadowolony. Studiowa艂 te utwory poprzez okulary
i po cichu porusza艂 ustami.
Wcale niez艂e mrucza艂 nad partytur膮 Ladiczka. Ten motyw szakala to dobry
pomys艂.
Ladiczek kopn膮艂 nas, 偶eby艣my nic nie m贸wili o jego muzeinie. Mnie pochwali艂 za
ten capstrzyk; ale nad largiem Fatty艂ego marszczy艂 brwi i d艂uba艂 sobie w uchu
wyka艂aczk膮.
Troch臋 ch艂odne oceni艂 nie ma w tym wielko艣ci.
Tak przyzna艂 zgn臋biony Fatty.
Niech pan pos艂ucha rozstrzygn膮艂 Folten panu by raczej le偶a艂o jakie艣 ma艂e
pastorale. Niech pan sobie wyobrazi stado owiec m艂ody pasterz gra na flecie
pie艣艅 mi艂osn膮
Tak szepta艂 Fatty mrugaj膮c oczyma z oddaniem, ale na jego puco艂owatym
obliczu malowa艂o si臋 przera偶enie. A偶 pot mu wyst膮pi艂 na czo艂o, kiedy wyobrazi艂
sobie to stado owiec i pastersk膮 pie艣艅 mi艂osn膮.
Ladiczkowi "zada艂 pan Folten triumfalny marsz barbarzy艅skiego wodza.
Co艣 w tym rodzaju powiedzia艂 Ladiczek przytomnie i palcami na stole zab臋bni艂
barbarzy艅skiego marsza.
Mnie przypad艂y w udziale jakie艣 wiersze. Pan Folten chcia艂, 偶ebym spr贸bowa艂
napisa膰 do nich muzyk臋. Mia艂 to by膰 ch贸r niewiast lamentuj膮cych nad
okropno艣ciami wojny. Wiersze wyda艂y mi si臋 straszne. Ci膮gle tylko: "Co za b贸l,
co za b贸l!", i temu podobne. Ale tym razem pan Fo艂ten mia艂 jeszcze bardziej
szczodr膮 r臋k臋, wi臋c starali艣my si臋 jak najlepiej mu dogodzi膰.
Wiesz co, Fatty . powiadam ja ci zrobi臋 to stado z fletem i pie艣ni膮
mi艂osn膮; beczenie owiec i sny o mi艂o艣ci to moja specjalno艣膰. A ty za to napisz
mi muzyk臋 do tego "co za b贸lu". Jeste艣 wprost stworzony do "co za b贸lu" i do
ch贸ru matek. Przecie偶 pan Folten i tak nie pozna, co kto zrobi艂.
Ta pie艣艅 mi艂osna tak mi si臋 uda艂a, 偶e cnotliwy Fatty a偶 si臋 rumieni艂, takie to
by艂o gruchaj膮ce nami臋tnie i zawodz膮ce.
S艂uchaj broni艂 si臋 Fatty ja mu tego nie mog臋 da膰, przecie偶 by mnie
wy艣mia艂. Czy ja wygl膮dam na co艣 takiego?
Za to "co za b贸l" wykontrapunktowa艂 pierwszorz臋dnie jako cantus firmus, doda艂
echo i zako艅czy艂 takim przeci膮g艂ym, monotonnym altem, 偶e a偶 mr贸z szed艂 po
ko艣ciach.
Kiedy oddali艣my panu Foltenowi nasze zadania, nie kry艂 przed nami zadowolenia.
Tylko znad mego pastorale spojrza艂 niemal z wyrzutem na Fatty艂ego.
Ch艂odne rzek艂 z 偶alem bardzo 艂adnie opracowane, ale zupe艂nie pozbawione
nami臋tno艣ci.
Tak mrucza艂 nieszcz臋sny Fatty. Mecenas uwzi膮艂 si臋 chyba na niego.
Pan jeszcze nie kocha艂, prawda?
Nie szepn膮艂 Fatty z min膮 winowajcy.
To b艂膮d orzek艂 pan Folten. Artysta musi kocha膰, nami臋tnie, wyuzdanie, .jak
Dionizos
Tak szepn膮艂 Fatty i przestraszony mruga艂 ma艂ymi oczkami. Pewno ba艂 si臋, 偶e
nasz mecenas za偶膮da od niego na przysz艂y raz dowod贸w jakiej艣 wyuzdanej
nami臋tno艣ci. Zamiast tego jednak da艂 mu tylko za zadanie opracowa膰 motyw
dziewicy id膮cej z amfor膮 do studni. Fatty wyra藕nie odetchn膮艂. To by艂o co艣 dla
niego.
Mnie przypad艂o w udziale recitativo herolda, kt贸ry wypowiada komu艣 wojn臋, a
Ladiczkowi zada艂 mecenas duet mi艂osny pasterza Ezrona i jakiej艣 Judyty. Ten duet
napisa艂em ja, a Ladiczek zrobi艂 herolda, bo lubi艂 fanfary; doda艂 mu sze艣ciu
tr臋baczy.
Sze艣膰 tr膮b, bracie zachwyca艂 si臋 to ju偶 s艂ycha膰!
Pa艅 Folten ma艂o nas nie u艣ciska艂, kiedy przynie艣li艣my mu swoje partytury. By艂 z
nas po ojcowsku zadowolony.
Te partyturki, ch艂opcy, schowam sobie, a偶 Beda z was wielcy muzycy. Widz臋, 偶e
robicie post臋py.
Lubili艣my go naprawd臋. By艂 wspania艂omy艣lny i ogromnie kocha艂 muzyk臋. Czeg贸偶
wi臋cej mo偶na wymaga膰 od cz艂owieka? Wypytywa艂 nas, jak 偶yjemy, jakie mamy
znajomo艣ci.
Tak nie mo偶e by膰, ch艂opcy rzek艂 energicznie. Powinienem was troch臋
wprowadzi膰 w 艣wiat. Wielki artysta musi umie膰 obraca膰 si臋 nawet w najlepszym
towarzystwie. Musi by膰 niby ksi膮偶臋. Przyjdzie kiedy艣 czas, 偶e ucztowa膰 b臋dziecie
z kr贸lami i kocha膰 b臋dziecie najdumniejsze ksi臋偶niczki.
Fatty wytrzeszczy艂 oczy ze strachu, Ladiczek za艣 tylko mrukn膮艂, jak by chcia艂
powiedzie膰: "Co do tych ksi臋偶niczek, to mo偶na cho膰by i zaraz."
Poczekajcie ci膮gn膮艂 pan Folten. U mnie prawie co tydzie艅 zbiera si臋 ca艂e
towarzystwo na wieczorach muzycznych. Wybitni arty艣ci, intelektuali艣ci, krytycy
i tego rodzaju ludzie. Jak najbardziej intymne grono, ale wam mogliby kiedy艣 si臋
przyda膰, co? Porobiliby艣cie tu szereg znajomo艣ci, a to dla artysty konieczne.
B臋dziecie przynajmniej mieli otwart膮 drog臋 do sukces贸w. Jakie macie ubrania,
ch艂opcy?
Okaza艂o si臋, 偶e najlepsze to. te, kt贸re mamy na sobie.
Pan Folten zlustrowa艂 nas krytycznym wzrokiem i zmarszczy艂 nos.
To do niczego. Wiecie co? Ka偶臋 wam uszy膰 eleganckie smokingi. A wy wmieszacie
si臋 potem mi臋dzy moich go艣ci i zagracie co艣 ze swoich kompozycji, zgoda? To
b臋dzie dla was najlepszy start w 偶ycie.
Wyra藕nie si臋 cieszy艂, 偶e mo偶e nam wy艣wiadczy膰 t臋 przys艂ug臋. Pos艂a艂 nas do
pierwszorz臋dnego krawca i kaza艂 przyj艣膰 pokaza膰 si臋 w nowych ubraniach.
Dobra, przyszli艣my. By艂 upalny letni dzie艅, a nam si臋 zdawa艂o, 偶e wszyscy si臋
ogl膮daj膮 za trzema m艂odzie艅cami id膮cymi ulic膮 w bia艂y dzie艅 w wieczorowych
strojach. Wysoki Ladiczek kroczy艂 niedbale艂 niby pi臋kny, dumny ksi膮偶臋, ja mia艂em
uczucie, jak bym szed艂 do bierzmowania, a Fatty poci艂 si臋 i, nieszcz臋艣liwy,
nadyma艂 policzki, jak by pod膮偶a艂 na miejsce ka藕ni i jak by go na dodatek ten
smoking uwiera艂 pod pachami.
Pan Folten na widok naszych koszul i but贸w za艂ama艂 r臋ce.
To do niczego, panowie o艣wiadczy艂. Musicie jeszcze kupi膰 sobie porz膮dne
muszki, koszule i lakierki. A w przyca艂y czwartek przyjd藕cie tu o 贸smej wiecz贸r
Beda go艣cie. Chcia艂bym, 偶eby艣cie zagrali te utwory, kt贸re艣cie mi ofiarowali.
Dobra, z uderzeniem 贸smej stawili艣my si臋 w pe艂nej gali. Ladiczek nonszalancki
niczym ksi膮偶臋, ja uroczy艣cie podniecony, a Fatty Mikesz zdr臋twia艂y od tremy,
kompletnie sztywny. Nacisn臋li艣my dzwonek u drzwi pa艅stwa Folten. Otworzy艂 nam
lokaj w jedwabnych po艅czochach i bia艂ej peruce.
Jezus, Maria szepn膮艂 Fatty, ale Ladiczek wszed艂 z tak膮 min膮, jak by u siebie
w domu mia艂 co najmniej dziesi臋ciu lokaj贸w. Sk膮d si臋 to bierze u "tych
skrzypk贸w?
Poza tym w przedpokoju nikogo.
Panowie muzycy? spyta艂 lokaj. Panowie pozwol膮, zamelduj臋 was panu.
Wepchn膮艂 nas do ma艂ego pokoju i zostawi艂 samych. Patrzyli艣my jeden na drugiego w
milczeniu. Po chwili zjawi艂 si臋 pan Folten w br膮zowej aksamitnej kurtce, z
powiewaj膮cym krawatem.
Serwus, ch艂opcy, serwus rzek艂 z roztargnieniem, wyra藕nie si臋 艣piesz膮c.
Zaraz ka偶臋 wam przynie艣膰 co艣 do zjedzenia. I ju偶 go nie by艂o.
Za chwil臋 wp艂yn臋艂a pokoj贸wka z tac膮.
Maj膮 si臋 panowie naje艣膰 oznajmi艂a.
Ladiczek wpakowa艂 do ust kanapk臋 i zacz膮艂 si臋 zaleca膰 do pokoj贸wki. Przyjmowa艂a
to jako co艣 zupe艂nie naturalnego, piszcz膮c: "Ale z pana" albo "Niech pan da
spok贸j."
Fatty mia艂 tak 艣ci艣ni臋te gard艂o, 偶e nic nie m贸g艂 wzi膮膰 do ust, a ja, beniaminek
naszego tria, by艂em jako艣 dziwnie zaniepokojony, sam nie wiedzia艂em czym.
Kiedy pokoj贸wka si臋 ulotni艂a pokazuj膮c Ladiczkowi j臋zyk, ten uni贸s艂 brwi i
powiedzia艂:
Panowie, co艣 mi si臋 zdaje
呕e co? szepn膮艂 Fatty przygn臋biony.
Ladiczek wzruszy艂 ramionami.
呕e najlepiej by艂oby p贸j艣膰 sobie do domu.
W drzwiach zjawi艂 si臋 lokaj.
Mistrz Folten czeka na pan贸w. Szli艣my za nim g臋siego. W ogromnym salonie sta艂
pan Folten w swojej br膮zowej kurteczce, obok niezbyt 艂adnej, pospolicie
wygl膮daj膮cej i niepewnie u艣miechni臋tej pani.
Moja droga rzek艂 szarmancko pozw贸l, 偶e ci przedstawi臋 moich m艂odych
przyjaci贸艂.
B膮kali艣my co艣 tam o niezmiernym szacunku i ca艂owali艣my j膮 w kr贸tk膮, mi臋kk膮 r臋k臋.
Tymczasem pan Folten wita艂 rozradowany pierwszego go艣cia.
Prosimy, prosimy! wykrzykiwa艂 z przej臋ciem. Prosz臋 si臋 czu膰 jak u siebie w
domu!
Potem przyszed艂 go艣膰 drugi i trzeci. Pan Folten ju偶 nie zwraca艂 na nas uwagi.
Ladiczek tr膮ci艂 mnie 艂okciem.
Popatrz, ani jednego smokingu! Tkwili艣my wszyscy trzej w k膮cie niby czarna
wysepka, podczas gdy pan Folten, stoj膮c w drzwiach, wydawa艂 serdeczne okrzyki
powitalne, a jego ma艂偶onka podawa艂a przyby艂ym r臋k臋, u艣miechaj膮c si臋 mile.
Schodzili si臋 go艣cie, jeden za drugim, ka偶dy rzuca艂 pytaj膮ce, obce spojrzenia na
nasz膮 czarn膮 grupk臋 i maszerowa艂 spr臋偶y艣cie do przyleg艂ego salonu, gdzie
widocznie znajdowa艂 si臋 bufet. Robi艂o si臋 nam coraz gor臋cej. Nikt nie mia艂
smokingu. I nikt si臋 do nas nie odzywa艂.
Co mamy robi膰? szepn膮艂em.
Poczekaj sykn膮艂 Ladiczek i da艂 sujk臋 w bok Fatty艂emu, kt贸ry sta艂 os艂upia艂y,
bez ruchu, niby ma艂y, gruby bo偶ek. Porusz偶e si臋 troch臋, cz艂owieku!
Istotnie, Fatty zamruga艂 powiekami i zachwia艂 si臋.
Powinni艣my si臋 porozchodzi膰 w r贸偶ne strony m贸wi艂 dalej Ladiczek w艣ciek艂ym
szeptem 偶eby si臋 tak nie rzuca膰 w oczy.
Gdzie? spyta艂 cicho przera偶ony Fatty.
Wida膰 by艂o, 偶e cierpi tak, a偶 zbiera mu si臋 na p艂acz z upokorzenia czy co.
Jego usta, wykrzywione dziecinnie, dr偶a艂y.
Ladiczek zblad艂 i uni贸s艂 brwi. Wygl膮da艂 w tym momencie naprawd臋 imponuj膮co. W
tej w艂a艣nie chwili pan Folten prowadzi艂 do bufetu jak膮艣 osobisto艣膰 bardzo
znaczn膮, s膮dz膮c po wylewnej serdeczno艣ci, z jak膮 j膮 wita艂.
Ladiczek zrobi艂 dwa kroki naprz贸d i lekko si臋 uk艂oni艂.
Pozwoli pan powiedzia艂 g艂o艣no 偶e przedstawi臋 mu kompozytora Mikesza.
Znana osobisto艣膰 spojrza艂a zaskoczona, a Fatty, biedaczysko, wystraszony,
sk艂oni艂 si臋 jak przewracaj膮cy si臋 worek m膮ki.
"Pan Folten poczerwienia艂 na twarzy i co艣 jak by prze艂kn膮艂.
Tak, tak rzek艂 z nerwowym po艣piechem. Bardzo uzdolniony kompozytor. A to
jest pan pan Prochazka.
Ladiczek bezwstydnie, ksi膮偶臋cym gestem, wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do s艂awnej osobisto艣ci.
Bardzo mi przyjemnie!
Kto to by艂? wyszepta艂 w chwil臋 potem przera偶ony Fatty.
Nie wiem odpar艂 Ladiczek oboj臋tnie, chmurz膮c czo艂o.
Pan Folten wraca艂 od bufetu wprost do nas.
Panowie rzek艂 cicho, z w艣ciek艂o艣ci膮 nie zapominajcie, 偶e nie jeste艣cie tu
jako go艣cie, ale jako jako
P艂atni muzykanci podpowiedzia艂 spokojnie Ladiczek. Prosz臋 bardzo.
Pan Folten odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i poszed艂 z powrotem do drzwi wej艣ciowych.
Tymczasem wielki salon zape艂nia艂 si臋 ju偶 grupami go艣ci powracaj膮cych z bufetu.
Ch艂opcy szepn膮艂 Ladiczek chod藕cie do salonu muzycznego!
Na 艣rodku sta艂o pianino Steinwaya, a na nim le偶a艂y ciemnobr膮zowe skrzypce
Mittenwald. By艂y tam te偶 nasze utwory z wykaligrafowan膮 dedykacj膮: "Mistrzowi
B臋dzie Foltenowi".
Ja wiem, to by艂 z naszej strony bunt s艂ugus贸w, ale nie mogli艣my inaczej.
I naraz si臋 zacz臋艂o: pam, pam
ram
pam, pam. Ja i Fatty na cztery r臋ce na
fortepianie, Ladiczek ze skrzypcami Mittenwald pod brod膮. Jednym s艂owem,
pierwszorz臋dna orkiestra z nocnego lokalu.
Fatty wykrzywia艂 g臋b臋 w zachwycie, a Ladiczek kr臋ci艂 si臋 i ko艂ysa艂 jak urodzony
cyga艅ski skrzypek. Jeszcze sobie, 艂ajdak, zsun膮艂 na czo艂o pukiel w艂os贸w.
W drzwiach pojawi艂y si臋 przera偶one twarze. B臋bnili艣my z tym wi臋kszym ogniem, a
Ladiczek jeszcze bardziej si臋 puszy艂 i k艂ania艂, i najwyra藕niej szykowa艂 si臋, by
zagra膰 go艣ciom "od ucha".
Ale ju偶 wpad艂 pan Folten i zatrzasn膮艂 za sob膮 drzwi. By艂 blady i trz膮s艂 si臋 z
w艣ciek艂o艣ci.
Zwariowali艣cie, wy wy
Pan wybaczy rzek艂 Ladiczek unosz膮c ze zdziwieniem brwi. Czy偶 nie jeste艣my
tu w charakterze domowej kapeli?
W p贸艂 minuty p贸藕niej znajdowali艣my si臋 na ulicy. Ale ul偶y艂o nam!
Rano odes艂ali艣my panu Foltenowi nasze nowe ubrania. M艣ciwy Ladiczek postara艂 si臋
jeszcze przedtem o 艣wieczk臋, 偶eby sw贸j smoking pok膮pa膰 woskiem.
Mieli艣my wtedy uczucie, 偶e zawiedli艣my si臋 na swoim mecenasie. Ale od tej pory
niejedn膮 gorzk膮 pigu艂k臋 przysz艂o nam prze艂kn膮膰 jako muzykom i wcale nie by艂o nam
du偶o l偶ej ni偶 w贸wczas.
Zreszt膮 i pan Folten zawi贸d艂 si臋 na nas: 偶aden z nas nie zosta艂 kompozytorem.
Biedny Fatty, genialny Mikesz, zmar艂 wkr贸tce na chorob臋 Parkinsona, kt贸rej
nabawi艂 si臋 po grypie. Ladiczek Prochazka przepad艂 gdzie艣 w Rosji, a ja jestem
tylko kim艣, o kim opiewaj膮 afisze: "Przy fortepianie Vasza Ambro偶."
VIII
DWIE NOTATKI
W opowiadaniu pani Karoliny Foltyn pad艂a wzmianka o dw贸ch osobach, kt贸re w 偶yciu
Bedy Foltena odegra艂y pewn膮 okre艣lon膮, acz epizodyczn膮 rol臋. Z przyczyn 艂atwo
zrozumia艂ych nie uda艂o si臋 nam uzyska膰 od nich 偶adnych wspomnie艅 o zmar艂ym
kompozytorze. Z uwagi jednak na utrzymanie ci膮g艂o艣ci czasowej i rzeczowej,
zamieszczamy w miejsce ich wypowiedzi przynajmniej nieliczne epizody, kt贸re w
zwi膮zku z powy偶szymi osobami zdo艂ali艣my po艣rednio lub bezpo艣rednio ustali膰.
Pierwsz膮 z tych os贸b by艂a owa "zagraniczna 艣piewaczka", jak okre艣li艂a j膮 pani
Karolina Foltyn. By艂a to kiedy艣 rzeczywi艣cie jedna z najs艂awniejszych gwiazd
operowych, a na temat kaprys贸w tej primadonny, jej romans贸w, bi偶uterii,
honorari贸w i zerwanych kontrakt贸w opowiadano nieprawdopodobne historie.
Oczywi艣cie w tym czasie gdy wyst臋powa艂a go艣cinnie na naszej scenie, jej s艂awa
mocno ju偶 przygas艂a. Mia艂a w贸wczas dobrze ponad pi臋膰dziesi膮tk臋, podczas gdy Beda
Folten uko艅czy艂 zaledwie lat trzydzie艣ci. Niemniej jednak by艂a wci膮偶 jeszcze
imponuj膮cym zjawiskiem, a wyst臋p jej nie by艂 wcale tak膮 kl臋sk膮, jak twierdzi艂y
pewne osoby; chocia偶by sama jej sztuka aktorska robi艂a ci膮gle jeszcze ogromne
wra偶enie.
Autor tych s艂贸w sam by艂 w贸wczas w teatrze, na owym wyst臋pie go艣cinnym, kiedy
艣piewa艂a w Carmen. W antrakcie spotka艂 w foyer Bed臋 Foltena.
Jak偶e si臋 panu podoba艂a? spyta艂em.
Folten skrzywi艂 si臋 lekko.
Wcale rzek艂 sucho. Za stara.
C贸偶 w tym dziwnego? odpar艂em. Niech pan sobie obliczy, 偶e otacza艂a j膮 ju偶
s艂awa, kiedy jeszcze by艂a kochank膮 Tu wymieni艂em nazwisko jednego z
najg艂o艣niejszych kompozytor贸w operowych 艣wiata, kt贸ry w danym momencie nie 偶y艂
ju偶 od jakich艣 lat dwudziestu. Cz艂owiek nawet nie m贸wi takich rzeczy przez
z艂o艣liwo艣膰, ale dlatego, 偶e go co艣 korci. Beda Folten wytrzeszczy艂 na mnie oczy.
Naprawd臋? Ale偶 to nadzwyczajne! Sk膮d pan to wie?
Wszyscy przecie偶 o tym wiedz膮 rzek艂em. P贸藕niej mia艂a tego i tego
Wymieni艂em kolejno nazwiska jednego monarchy, pewnego wielkiego tenora i jednego
s艂awnego pisarza.
Na Foltenie wywar艂o to najwyra藕niej ogromne wra偶enie.
Ale偶 to musi by膰 bajeczna kobieta! zawo艂a艂 pe艂en podziwu. Chcia艂bym j膮
pozna膰.
Kiedy spad艂a kurtyna po ostatnim akcie, zobaczy艂em Foltena, jak sta艂 w pierwszym
rz臋dzie krzese艂 i bi艂 brawo jak szalony; cud, 偶e nie wpad艂 do pomieszczenia dla
orkiestry. Dopi膮艂 w ko艅cu tego, 偶e s艂awna diwa z艂o偶y艂a uk艂on specjalnie dla
niego przeznaczony i przes艂a艂a mu r臋k膮 ca艂usa.
W dwa dni p贸藕niej uciek艂a z nim gdzie艣 w Alpy, chocia偶 mia艂a jeszcze 艣piewa膰 w
Madame Butterfly czy w jakiej艣 innej operze. By艂a to znowu jedna z jej
legendarnych eskapad. Po up艂ywie dalszych trzech dni Beda Folten zjawi艂 si臋 u
mnie przybity i roztrz臋siony, a偶 mu broda dygota艂a.
B艂agam pana szepta艂 b艂agam, niech mi pan pozwoli pozosta膰 par臋 dni u
siebie. Teraz nie chc臋 jeszcze wraca膰 do domu
Za艂ama艂em r臋ce.
B贸j si臋 Boga, cz艂owieku, ju偶 pana ta stara Wenus wyrzuci艂a?
Spurpurowia艂 i ura偶ony zmarszczy艂 czo艂o.
Co te偶 pan wycedzi艂 przez z臋by. Ona si臋 we mnie tak nami臋tnie zakocha艂a
Okropna baba! Zobaczy pan, 偶e przyjedzie tu za mn膮 Nie chc臋, 偶eby mnie
znalaz艂a!
Folten pytam po co pan z ni膮 w艂a艣ciwie uciek艂?
Wargi mu si臋 trz臋s艂y i z wysi艂kiem prze艂yka艂 艣lin臋.
Bo bo my艣la艂em, 偶e jest w niej co艣 B贸g wie co. Przecie偶 sam mi pan
opowiada艂, kto to si臋 w niej nie kocha艂
Zosta艂 u mnie chyba z tydzie艅; z niekt贸rych napomkni臋膰 i p贸艂s艂贸wek
wywnioskowa艂em, 偶e wynaj臋li will臋 gdzie艣 nad Wolfgangssee. Ale ju偶 pierwszej
nocy wybuch艂a mi臋dzy nimi straszna awantura, a nieposkromiona bogini opery
rzuci艂a mu na g艂ow臋 ca艂y komplet kryszta艂owych szklanek. Nazajutrz rano, zdaje
si臋, wyjecha艂a do W艂och, a Folten po cichutku wr贸ci艂. By艂o mi go w艂a艣ciwie 偶al w
ca艂ej tej historii. Wydaje mi .si臋, 偶e nie by艂a to z jego strony nawet, jak si臋
to m贸wi, pomy艂ka mi艂osna, ale raczej jaka艣 g艂upia ambicja. Dlatego 偶e by艂a
kochank膮 jednego z najwi臋kszych kompozytor贸w, jakiego艣 monarchy i paru innych
albo dlatego 偶e sama by艂a tak znana i s艂awna, kt贸偶 to mo偶e wiedzie膰?
Czasem my艣l臋 sobie, 偶e mo偶e w ten spos贸b chcia艂 zosta膰 czym艣 w rodzaju nast臋pcy
tego doskona艂ego muzyka i kompozytora, kt贸ry kiedy艣 j膮 kocha艂. Mo偶e zdawa艂o mu
si臋, 偶e to los godny wielkiego artysty opali膰 .sobie skrzyd艂a w tym historycznym
niemal p艂omieniu. Jeszcze po latach ch臋tnie pokazywa艂 jaki艣 艣lad po skrofu艂ach
na szyi i twierdzi艂, 偶e to pami膮tka po pchni臋ciu sztyletem z zazdro艣ci. Po
czym tajemniczo podkre艣la艂, 偶e zrobi艂a to owa boska no, wiecie, ta, co to by艂a
kochank膮 tego s艂awnego kompozytora. I mnie r贸wnie偶 opowiada艂 t臋 bajeczk臋,
zapomniawszy wida膰, 偶e owa przygoda by艂a mi znana troch臋 bli偶ej.
Drug膮 postaci膮, o kt贸rej wspomnia艂a pani Foltyn w swym opowiadaniu, by艂 "艣lepy
Kanner". Chodzi tu najprawdopodobniej o W艂adys艂awa Kannera, kt贸ry obecnie gdzie艣
znikn膮艂, a kt贸ry swego czasu cieszy艂 si臋 do艣膰 du偶膮 popularno艣ci膮 w pewnych
ko艂ach muzycznych tudzie偶 w po艣ledniejszych o艣rodkach nocnego 偶ycia w Pradze.
By艂 on rzeczywi艣cie niemal zupe艂nie 艣lepy i by艂 muzykiem. Gdzie jednak nauczy艂
si臋 gra膰, tego nikt nie wie. 呕ywi艂 fanatyczn膮 wprost nienawi艣膰 do konserwatorium
i pogardza艂 ,,uczonymi panami muzykami". Wystarczy艂o wskazuj膮c kogo艣 powiedzie膰,
偶e to "pan z konserwatorium", a natychmiast by艂 got贸w udusi膰 go niemal w ataku
furii. By艂 niski, 艂ysy i niesamowicie brzydki. Twarz jego przypomina艂a co艣
po艣redniego mi臋dzy Verlaine艂em a Sokratesem.
Mieszka艂, zdaje si臋, gdzie艣 za Olszanami w budzie z desek, gdzie oczywi艣cie nie
mia艂 ani fortepianu, ani w og贸le 偶adnych rzeczy. Z czego 偶y艂 nie wiadomo, ale
ko艂o p贸艂nocy mo偶na go by艂o zawsze znale藕膰 w kt贸ej艣 z knajp na przestrzeni od
呕i偶kowa a偶 do Koszir, o ile by艂a tam cho膰 jedna gruba kelnerka i jakiekolwiek
b膮d藕 n臋dzne i zachrypni臋te pianino.
By艂 ju偶 najcz臋艣ciej pijany w sztok, be艂kota艂 i nieprzytomnie wyba艂usza艂 te swoje
szklane, niewidome oczy. Od czasu do czasu wstawa艂 i podchodzi艂 do fortepianu,
by gra膰. Kiedy si臋 upi艂, musia艂 gra膰, tak jak inni musz膮 i艣膰 do klozetu. By艂o to
u niego czym艣 w rodzaju procesu wydzielania.
Niekiedy z w艣ciek艂o艣ci膮 i drwin膮 parodiowa艂 utwory "pan贸w muzyk贸w". B贸g raczy
wiedzie膰, gdzie przy swoim trybie 偶ycia m贸g艂 je us艂ysze膰. Kiedy indziej znowu
improwizowa艂 dziko i ponuro tylko dla siebie. Albo te偶 gra艂 za pieni膮dze, ale
nigdy cudze utwory czy pie艣ni.
Kiedy mu kto艣 powiedzia艂: "Kanner, zagraj mi walczyka z Kawalera srebrnej r贸偶y"
czy co艣 takiego, zgrzyta艂 resztkami swoich sczernia艂ych z臋b贸w i sycza艂: "Kanner
nie gra!" Wtedy trzeba by艂o powiedzie膰: "Kanner, Kanner, zagraj mi, 偶e mam w
nosie ca艂y 艣wiat! Kanner, zagraj, 偶e chc臋 cisn膮膰 do czorta swoj膮 dziewczyn臋, t臋
wstr臋tn膮 kurw臋! Kanner, zagraj mi co艣 okropnie ordynarnego!" I Kanner
natychmiast zaczyna艂 gra膰.
Ja r sam nie jestem muzykiem, chocia偶 muzyk臋 ogromnie lubi臋, ale kiedy艣
specjalnie przyprowadzi艂em do nocnego lokalu, gdzie akurat Kanner b臋bni艂 na
rozstrojonym pianinie, pewnego wielkiego dyrygenta. S艂ucha艂 w takim napi臋ciu,
tak gor膮czkowo, 偶e twarz jego robi艂a chwilami wra偶enie twarzy wariata.
Cz艂owieku! krzycza艂 ochryp艂ym g艂osem, mia偶d偶膮c w u艣cisku moj膮 r臋k臋. Ten
ch艂op to geniusz! Chryste Panie, to bydl臋 nawet samo nie wie, co gra! Zaraz,
zaraz i znowu twarz jego przebieg艂 jaki艣 kurczowy tik poczekaj pan, co to
on gra? Jezus, Maria, to ci 艣winia! S艂yszy pan? O teraz teraz!
Tymczasem pod palcami Kannera barbarzy艅ska rapsodia pulsowa艂a coraz bardziej
rozko艂ysanym, bezwstydnym rytmem, Kanner za艣 rechota艂 gdakliwie.
Jeszcze, jeszcze : skrzecza艂 podskakuj膮c jak op臋tany na taborecie przy
pianinie. Jeszcze! O tak!
Nie mog艂em utrzyma膰 mojego dyrygenta. Zerwa艂 si臋, podszed艂 do Kannera i po艂o偶y艂
na pianinie tysi膮ckoronowy banknot.
Ty, 艣winio powiedzia艂 blady ze zdenerwowania teraz masz zagra膰 co艣, co
przystoi takiemu wielkiemu, genialnemu muzykowi jak ty!
Kanner podni贸s艂 si臋 siny i naje偶ony.
My艣la艂em, 偶e rzuci si臋 na mego dyrygenta, 藕e zacznie go dusi膰, ale on
tymczasem
cofa艂 si臋 tylko i j膮ka艂:
Kanner nie gra! Kanner nie gra!
Mistrz chwyci艂 go za ko艂nierz.
Kanner powiedzia艂 z pogr贸偶k膮.
I nagle Kanner zacz膮艂 si臋 jako艣 dziwnie 偶a艂o艣nie u艣miecha膰.
Ja wiem wykrztusi艂 trze藕wiej膮c nieoczekiwanie. Pan jest ten a ten. Tu
wymieni艂 nazwisko wielkiego dyrygenta. W jaki spos贸b pozna艂 go ten na wp贸艂 艣lepy
cz艂owiek tego nie mog臋 poj膮膰.
No, wi臋c co wycedzi艂 dyrygent przez zaci艣ni臋te z臋by b臋dziesz pan porz膮dnie
gra艂?
Kanner sprawia艂 wra偶enie, jak by chcia艂 pa艣膰 na kolana.
Mistrzu, prosz臋 pana! Nie! Prosz臋 Przed panem nie!
Dlaczego?
Kanner dygota艂 jak li艣膰. Ja jestem 艣winia, mistrzu Ja ju偶 nie potrafi臋
Prosz臋, niech mnie pan pu艣ci!
Siadaj tu ze mn膮, Kanner rzek艂 maestro. I mo偶esz mi m贸wi膰 po imieniu. Ja
te偶 znam si臋 troch臋 na muzyce, wiesz?
Dziwny to by艂 wiecz贸r. Kanner z trudem be艂kota艂 i z rozpaczliwym, fanatycznym
uwielbieniem wlepia艂 w mistrza swoje wypuk艂e oczy, przes艂oni臋te m臋tnym, zielonym
艣luzem katarakty. Kiedy mistrz wymawia艂 przy nim nazwisko Bacha, Beethovena,
Smetany albo inne tej miary Kanner t艂uk艂 czo艂em o blat sto艂u i mamrota艂:
Mistrzu, nie jestem godzien
A potem wszystko si臋 jako艣 nagle po.pl膮ta艂o. Przy naszym stole siedzia艂 jaki艣
malarz pokojowy i m贸wi艂 do nas wszystkich per ty.
Ja te偶 jestem mistrz! krzycza艂. Kanner, graj!
Kanner, dzi艣 ja b臋d臋 gra艂 dla ciebie rzek艂 maestro i zasiad艂 do pianina.
Pami臋tasz to?
Kanner wali艂 czo艂em o st贸艂 i 艂ka艂:
Nie jestem godzien!
Pami臋tasz to, Kanner? A to jeszcze poznajesz? To jest Gluck. A to znasz? To
Handel. Maestro nie by艂 nadzwyczajnym pianist膮, ale mia艂 niebywa艂膮 pami臋膰. A
tego Bacha te偶 znasz? Poczekaj, zaraz b臋dzie to miejsce S艂yszysz, Kanner?
Robi艂o to .wra偶enie, jak gdyby celebrowa艂 jak膮艣 zwariowan膮 msz臋 za stracon膮
ludzk膮 dusz臋 albo jak by gor膮czkowo wy艣wi臋ca艂 diab艂a. By艂 blady, poczochrany, a
twarz jego wykrzywia艂 ustawiczny tik. Nigdy jeszcze nie widzia艂em go tak surowo
i zapami臋tale skoncentrowanego na muzyce.
A teraz uwa偶aj, Kanner. S艂yszysz? Bo偶e wielki, to jest muzyka! No co, Kanner,
jeszcze nie jeste艣 godzien?
Ale Kanner wci膮偶 rozpaczliwie kr臋ci艂 g艂ow膮.
Nad ranem odprowadza艂em mistrza do domu. By艂 ponury jak wszyscy diabli.
Szkoda tego przekl臋tego drania mrucza艂 z rezygnacj膮. Ten ch艂op ma wi臋cej
muzyki w jednym palcu ni偶 ja w tych obu r臋kach.
A mistrz nie nale偶a艂 bynajmniej do ludzi b臋d膮cych skromnego mniemania o sobie.
Przypominam t臋 ma艂膮 historyjk臋 dlatego tylko, 偶e mo偶e wyja艣ni膰 ona, jakiego
rodzaju cz艂owiekiem by艂 Kanner. Tym bardziej dziwny musi si臋 wydawa膰 fakt, 偶e
zwi膮za艂 si臋 z Bed膮 Foltenem czy raczej, 偶e Folten zwi膮za艂 si臋 z nim. Kto zna艂
eleganckiego, l艣ni膮cego czysto艣ci膮 Foltena z jego artystyczn膮 czupryn膮, monokiem
w oku i z艂otym 艂a艅cuszkiem na przegubie r臋ki, Foltena
艣wiatowca, wspania艂ego i
towarzyskiego ten w 偶aden spos贸b nie m贸g艂 poj膮膰, jak mo偶e tolerowa膰 obok
siebie taki 偶a艂osny, wyniszczony strz臋p ludzki, i to nie tylko tolerowa膰, ale
wchodzi膰 z Kannerem w najbardziej poufa艂膮 komityw臋. Widywa艂o si臋 ich razem w
n臋dznych kawiarenkach, gdzie grywa艂 Kanner. Z regu艂y Folten wyci膮ga艂 go stamt膮d,
pakowa艂 do auta i wi贸z艂 do siebie do domu. Wyja艣nia艂, 偶e stara si臋 uratowa膰
cz艂owieka i artyst臋. Jednocze艣nie jednak spija艂 go do nieprzytomno艣ci i sam przy
tym marnia艂 jako艣, jak gdyby uleg艂 jego niszczycielskiemu wp艂ywowi.
Najwyra藕niej, niemal ostentacyjnie si臋 zaniedbywa艂. Prawie 偶e zale偶a艂o mu na
tym, aby wygl膮da膰 jak kto艣 nale偶膮cy do lekkomy艣lnej, podupad艂ej bohemy. Gor膮co
wt贸rowa艂 Kannerowi w jego pogardzie dla uczonych "pan贸w muzyk贸w".
Muzyk臋 musi mie膰 cz艂owiek o tu mawia艂 bij膮c si臋 w piersi a nie na szkolnym
艣wiadectwie. Czekaj, Kanner, my im jeszcze poka偶emy, tym pedantycznym belfrom.
Cz艂owiek musi by膰 op臋tany muzyk膮! krzycza艂 i wywraca艂 oczami. Tworzy膰 to
szale艅stwo i upojenie!
Kanner potrz膮sa艂 na to g艂ow膮 i gdaka艂 co艣 bez zwi膮zku. Folten za艣 pakowa艂 go do
auta i odje偶d偶ali. Dziwna by艂a z nich para.
Dlaczego si臋 po pewnym czasie rozeszli nie wiem.
Spotykam raz Foltena, znowu 艣wiatowca, uperfumowanego, z monoklem, i pytam go,
co porabia Kanner. Folten nachmurzy艂 si臋 i zmarszczy艂 nos.
Niemo偶liwy facet mrukn膮艂 niech臋tnie. Beznadziejny przypadek. Stara艂em si臋
go ratowa膰, ale Tu machn膮艂 wypiel臋gnowan膮 r臋k膮 ze z艂otym 艂a艅cuszkiem na
przegubie.
P贸藕niej, kiedy艣 w nocy, spotka艂em na ulicy Kannera. By艂 oczywi艣cie pijany.
Mimochodem spyta艂em o Foltena. Be艂kota艂 co艣 tam, jakoby Folten chcia艂 go zabi膰
no偶em. I ci膮gle pl贸t艂 o jakiej艣 Judycie.
Judyta by艂a przecie偶 moja mamrota艂 i on nie mia艂 prawa nie mia艂 prawa Ja
gwi偶d偶臋 na jego pieni膮dze, prosz臋 pana zgrzyta艂 z w艣ciek艂o艣ci膮 z臋bami niech
mu pan to powt贸rzy! I niech mu pan powie, 偶e ja mu Judyty nie oddam!
Z pocz膮tku my艣la艂em, 偶e m贸wi o tej operze, o kt贸rej tyle gada艂 Folten, ale potem
przypomnia艂o mi si臋, 偶e w jednej z kawiar艅, do kt贸rej razem chodzili, by艂a
kelnerka, kt贸r膮 oni sami nazywali Judyt膮: wysoka, czarna, z twarz膮 grzesznicy.
S膮dz臋, 偶e obydwaj si臋 do niej zalecali, a w ka偶dym razie Kanner by艂 w niej
p艂omiennie zakochany. S艂ysza艂em raz, jak improwizowa艂 tam Pie艣艅 o Judycie, pie艣艅
jakiego艣 dzikiego, seksualnego triumfu, czy jak to nazwa膰. 呕a艂owa艂em, 偶e nie
s艂ysza艂 tego m贸j maestro
dyrygent. Mo偶e wi臋c z powodu tej Judyty rozeszli si臋 w
z艂o艣ci. Ale wspomnienia pani Foltyn przemawiaj膮 raczej za pierwszym domys艂em
autora.
Jak ju偶 powiedzia艂em, w kr贸tki czas potem Kanner znikn膮艂. Przesta艂 po prostu
zjawia膰 si臋 w swoich lokalach, a zanim kto艣 z jego kompan贸w sobie o nim
przypomnia艂, up艂yn臋艂o ju偶 troch臋 wody i Kanner przepad艂 bez 艣ladu.
Ka偶da generacja artyst贸w ma swoich dziwak贸w. Ten zwariowany, na wp贸艂 艣lepy muzyk
znikn膮艂 jednak偶e zbyt szybko, aby zd膮偶y艂 zaj膮膰 zas艂u偶one miejsce chocia偶by w
kronice swoich czas贸w.
IX
Jan Trojan
INSTRUMENTACJA 獼UDYTY
Moja znajomo艣膰 ze zmar艂ym panem Foltenem trwa艂a nied艂ugo i w艂a艣ciwie mia艂a
charakter raczej zawodowy. Kiedy艣 przyszed艂 do mnie do opery, gdzie pracowa艂em
w贸wczas jako korepetytor, z dziwn膮 pro艣b膮: 偶ebym pom贸g艂 mu w instrumentacji jego
opery Judyta, kt贸ra jakoby by艂a ju偶 gotowa. O艣wiadczy艂 mi, 偶e w muzyce jest
w艂a艣ciwie samoukiem, 偶e od dziecka gra i nami臋tnie kocha muzyk臋, ale 偶e
okoliczno艣ci nie pozwoli艂y mu na studia w konserwatorium.
By膰 mo偶e powiedzia艂 jestem raczej poet膮; op臋ta艂 mnie temat Judyty i
chcia艂em napisa膰 dramat. Nic na to nie poradz臋, v ale przy ka偶dej scenie, jak膮
tworzy艂em, przy ka偶dym dialogu, kt贸ry opracowywa艂em, narzuca艂a si臋 mojej
wyobra藕ni sama, nieodparcie i zwyci臋sko muzyka. Tam , gdzie mia艂y by膰 tylko
s艂owa, zjawia艂 si臋 艣piew. Bezradnie wzruszy艂 ramionami. Musia艂em .napisa膰 to
jako utw贸r muzyczny. Krok za krokiem samo to ros艂o: tekst i muzyka. W tej chwili
dzie艂o moje jest prawie gotowe, ale nie wiem, co robi膰 z tym dalej. Przecie偶
brak mi pewnych technicznych wiadomo艣ci, powiedzia艂bym rzemios艂a. Na przyk艂ad
opracowanie na orkiestr臋
Pan wybaczy odpar艂em ale w sztuce nie ma nic z rzemios艂a. Ca艂a sztuka musi
by膰 doskona艂ym rzemios艂em i ca艂a musi by膰 sztuk膮. W ten spos贸b nie wolno m贸wi膰
powiedzia艂em mu. Opracowanie na orkiestr臋 to nie 偶adne rzemios艂o. Prosz臋
spojrze膰 na Berlioza albo przeczyta膰 sobie partytur臋 Don Juana, c贸偶 to za
rzemios艂o! W ten spos贸b nie mo偶na m贸wi膰, na tej p艂aszczy藕nie w og贸le nie
b臋dziemy mogli rozmawia膰.
T艂umaczy艂 si臋, 偶e nie to mia艂 na my艣li, 偶e po prostu zdaje sobie spraw臋 z
dotkliwego braku technicznych wiadomo艣ci i niedostatku znajomo艣ci praw
muzycznych, 偶e w艂a艣ciwie potrzebuje tylko wskaz贸wki czy rady, wed艂ug kt贸rych
pracowa艂by dalej, i dlatego zwraca si臋 do mnie o pomoc. Ponadto zaproponowa艂 mi
honorarium, kt贸rego wysoko艣膰 zaskoczy艂a mnie.
Nic z tego, panie Folten powiedzia艂em. Nie mog臋 tego przyj膮膰. Mog臋 panu
najwy偶ej udziela膰 lekcji, dop贸ki nie znajdzie pan sobie kogo艣 lepszego; ja
osobi艣cie radzi艂bym panu tego i tego. Tu wymieni艂em mu nazwiska kilku dobrych
muzyk贸w. Moj膮 specjalno艣ci膮 s膮 raczej kompozycje wokalne powiedzia艂em ale
lekcji tak偶e udzielam. Tyle a tyle za godzin臋. Je艣li jednak chodzi panu o
instrumentacj臋, to doprawdy radzi艂bym kogo innego. Instrumenty to nie moja
dziedzina, panie Folten, mnie wystarczy ludzki g艂os. Nic chyba z tego nie
b臋dzie.
Kiedy mnie zale偶y w艂a艣nie na pa艅skiej pomocy nalega艂. M贸wi膮 o panu, 偶e
jest pan najsurowszym i najbardziej ascetycznym muzykiem, a mnie w艂a艣nie brak
tej wielkiej dyscypliny. Boj臋 si臋, aby w mojej wypowiedzi muzycznej nie by艂o
zbyt wiele anarchizmu. Przyznam si臋 panu, 偶e ze mnie troch臋 barbarzy艅ca. Wiem,
偶e mam nadmiar si艂 tw贸rczych i fantazji ale nie jestem pewny, czy w moim
utworze jest ten w艂a艣ciwy, przejrzysty 艂ad.
. Na to nie ma rady, panie Folten powiedzia艂em mu. T臋 rzecz musi pan mie膰
o tu, w sobie. Wie pan co? Przejrz臋 t臋 pa艅sk膮 oper臋. Nie mog臋 jednak pana
nauczy膰 niczego, czego nie ma w panu. 呕a艂uj臋 bardzo, ale po prostu nie mog臋.
Taki biblijny temat jak Judyta to ogromnie powa偶na rzecz, panie Folten
ci膮gn膮艂em dalej. Nawet je艣li to tylko apokryf. Ja sam usi艂owa艂em pisa膰 psalmy
i wiem, co to znaczy. Trudna rzecz. Niezmiernie trudna.
Um贸wili艣my si臋, 偶e przyjd臋 do niego i 偶e zagra mi g艂贸wne fragmenty ze swojej
Judyty. A potem zobaczymy co dalej.
Przyszed艂em w ustalonym terminie. Pan Folten przywita艂 mnie serdecznie i zacz膮艂
m贸wi膰 o og贸lnej koncepcji swego utworu.
Nie, nie przerwa艂em mu najpierw akcja, a zaraz potem prosz臋 mi to zagra膰.
Kawa艂ek po kawa艂ku, panie Folten. Linijka po linijce. Czego nie ma w linijkach,
tego nie ma i w koncepcji.
. Jak pan chce odrzek艂. A wi臋c najpierw jest uwertura przed bramami
Bethulii. Prosz臋 sobie wyobrazi膰 pastersk膮 okolic臋 i pie艣艅 mi艂osn膮 gran膮 na
flecie. Jest ranek, dziewczyna Judyta idzie z dzbanem po wod臋.
Przed bramy? spyta艂em. To b艂膮d. W obwarowanych miastach studnie musia艂y
znajdowa膰 si臋 wewn膮trz mur贸w, prosz臋 pana. Tak nie mo偶e zosta膰.
Ale偶 to chyba niewa偶ne broni艂 si臋 Folten. Tu idzie o muzyk臋, a nie o
histori臋! Wydawa艂 si臋 zagniewany. No, a p贸藕niej przybywa herold Holofernesa
w otoczeniu tr臋baczy i wzywa Bethuli臋 do poddania si臋. Miasto odmawia. Rozlegaj膮
si臋 tr膮by na alarm, a ch贸r niewiast lamentuje nad rozpoczynaj膮c膮 si臋 wojn膮. To
jest uwertura.
Pan b臋dzie 艂askaw mi j膮 zagra膰 rzek艂em. Jak na muzyk臋 jest tego a偶 za
wiele.
Gra艂 na fortepianie wprawdzie niezbyt czysto, ale z do艣膰 du偶膮 bieg艂o艣ci膮. Po
owym fragmencie z dziewczyn膮 przy studni przerwa艂. Brak mi tutaj przej艣cia do
tr臋baczy i herolda usprawiedliwia艂 si臋. Nie wiem, jak od tego pastorale
przej艣膰 do fanfar.
To ju偶 musi pan wiedzie膰 sam, panie Folten powiedzia艂em. Musi pan
wiedzie膰, co si臋 tam dzieje. No, ale niech pan gra dalej.
Gra艂 i sam nuci艂 ari臋 herolda. Potem znowu przerwa艂.
Teraz miasto odrzuca 偶膮danie Holofernesa. Tego jeszcze nie mam. A teraz
przychodzi ten alarm rzek艂 i uderzy艂 w klawisze oraz lament niewiast.
Wszystko to razem trwa艂o osiemna艣cie minut.
To na nic, panie Folten rzek艂em, gdy sko艅czy艂. Po prostu do niczego. Mo偶e
pan to wyrzuci膰 i zacz膮膰 od pocz膮tku.
By艂 zupe艂nie z艂amany i z trudem prze艂yka艂 艣lin臋.
My艣li pan, 偶e to takie z艂e?
Bardzo z艂e odpar艂em. Przykro mi, ale musz臋 to panu powiedzie膰. Przewa偶nie
ma pan tam dobre rzeczy, wszystko jednak z艂o偶one razem jest z艂e, To pastorale
to Debussy, ale ten pasterz z fletem jest do niczego. To jest rokokowy
pastuszek, a nie mo偶e pan tam mie膰 przecie偶 rokokowego pastuszka. Biblijny
pasterz to by艂 nomad, prosz臋 pana, nomad z kopi膮. Muzyk musi my艣le膰. Ta
dziewczyna z dzbanem jest dobra, niemal 偶e klasyczna. Czysta robota. Ale ten
flet do niej nie pasuje. Ma w sobie co艣 z fauna. To tam nie siedzi, prosz臋 pana,
to nie brzmi wystarczaj膮co powa偶nie i czysto. Tak, to po prostu wykluczone. Te
fanfary to Verdi, to Aida. Zgrabna rzecz, prosz臋 pana, efektowna, dramatyczna,
ale ja bym tam tego nie dawa艂. W tym miejscu powinno by膰 co艣 bardziej surowego.
Alarm w mie艣cie jest zupe艂nie z艂y. Niech pan wybaczy, ale to jest weryzm, to
jest naturalizm, a nie 偶adna muzyka. Dalej ma pan tam ten ch贸r niewiast do s艂贸w:
"Co za b贸l" Bardzo to dobre, panie Folten. Znakomite. Ale szkoda tego do opery.
To powinna by膰 samodzielna kompozycja wokalna. Ja na pa艅skim miejscu w og贸le
da艂bym spok贸j operze, panie Folten. Opera to nie jest czysta sztuka. To teatr i
wszystko razem, a nie sama muzyka. Pan m贸g艂by tworzy膰 czyst膮 muzyk臋, prosz臋
pana, jak na przyk艂ad ta dziewczyna u studni czy ten ch贸r niewiast. Sam nie
wiem, co jeszcze panu powiedzie膰. S艂ucha艂 i cichutko muska艂 klawisze.
Mo偶e ma pan racj臋 rzek艂 z wysi艂kiem. Jest we mnie tego tak wiele Mo偶e nie
potrafi臋 dostatecznie zapanowa膰 nad wszystkim i uporz膮dkowa膰 tego
Naraz wsta艂 i podszed艂 do okna. Jego plecy zdradza艂y, 偶e p艂acze.
Niech pan pos艂ucha rzek艂em.
Tak nie mo偶na. Nie wolno p艂aka膰. Sztuka to nie zabawka, 偶eby p艂aka膰 z jej
powodu. Nie wolno my艣le膰 o sobie. Nie to jest wa偶ne, co jest w panu, ale to, co
pan z tego zrobi. Je艣li chce pan pisa膰 oper臋, niech pan pisze oper臋, ale p艂aka膰
Nie m贸g艂bym tu d艂u偶ej zosta膰. 呕adne tego rodzaju roztkliwiania si臋, panie
Folten. Sztuka to praca. Tworzenie to praca, i tylko praca. Niech wi臋c pan siada
do fortepianu i gra wariacje na temat motywu swego pastorale. Niech pan to
wypr贸buje w largo i w dur.
Wysmarka艂 nos jak dziecko po p艂aczu, pos艂usznie siad艂 do fortepianu i nie
patrz膮c si臋gn膮艂 do klawiszy.
Nie, dzi艣 nie mog臋. Niech mi pan poka偶e, co pan mia艂 na my艣li.
Niech臋tnie improwizuj臋, ale zagra艂em heroiczn膮 wariacj臋 z jego motywem.
Promienia艂 niemal ze szcz臋艣cia.
To niez艂e! zawo艂a艂. S膮dzi pan, 偶e ta uwertura mog艂aby tak zosta膰?
Niech pan sam spr贸buje odrzek艂em.
Siad艂 do fortepianu i zagra艂 dok艂adnie, niemal co do joty moj膮 wariacj臋 w dur.
Musia艂 posiada膰 niezwyk艂膮 pami臋膰 muzyczn膮. Ale偶 tak by膰 nie mo偶e, panie Folten
powiedzia艂em przecie偶 to by艂a moja wariacja. Musi pan spr贸bowa膰 zagra膰 co艣
w艂asnego.
Usi艂owa艂 gra膰 ze zmarszczonym czo艂em, ale by艂a to znowu ta sama wariacja, tyle
偶e wpl贸t艂 do niej 贸w dziwny motyw fletu. Pokr臋ci艂em g艂ow膮. Przesta艂 gra膰 i
powiedzia艂:
Pan wybaczy, nie mam dzi艣 natchnienia.
Nie wolno panu miewa膰 偶adnych natchnie艅 rzek艂em. Muzyka, prosz臋 pana, musi
by膰 tak precyzyjna jak nauka. Pan musi wiedzie膰, co tam ma by膰. Przemy艣le膰 to
rozumie pan? 呕adne natchnienia. Tylko praca.
Wyd膮艂 wargi jak rozgniewane dziecko.
Tego nie potrafi臋. Nie umiem tworzy膰 na zimno.
A to szkoda rzek艂em. Wobec tego nie mog臋 niczego pana nauczy膰, panie
Folten. Przykro mi, ale nie mam tu nic do roboty.
Do oczu znowu nap艂yn臋艂y mu 艂zy.
Wi臋c co mam robi膰? szepta艂 przygn臋biony. Przecie偶 musz臋 doko艅czy膰 swoj膮
Judyt臋.
By艂 tak dziecinnie nieszcz臋艣liwy, 偶e a偶 mi go by艂o 偶al.
Mech pan pos艂ucha rzek艂em. Zrobimy w ten spos贸b: B臋d臋 przerabia艂 z panem
pa艅sk膮 oper臋 nuta po nucie i b臋d臋 panu m贸wi艂, co gdzie jest niedobrze, albo te偶,
jak napisa艂by to zawodowy kompozytor. A z tego pan ju偶 sam wyci膮gnie wnioski,
jak i co trzeba zrobi膰, dobrze?
Przysta艂 na t臋 propozycj臋 i tak si臋 zacz臋艂y moje lekcje z panem Foltenem.
Opisuj臋 tak obszernie nasz膮 pierwsz膮 rozmow臋, s膮dz臋 bowiem, 偶e rzuca ona pewne
艣wiat艂o na szereg spraw. Wida膰 z niej, po pierwsze, 偶e Folten rzeczywi艣cie
kocha艂 muzyk臋 w spos贸b fatalistyczny i 偶e op臋tany by艂 偶膮dz膮 napisania opery.
Wyskoczy艂by chyba przez okno, gdyby mu kto tego broni艂. Po drugie, 偶e by艂
rzeczywi艣cie tylko samoukiem i dyletantem, stoj膮cym bezradnie wobec zagadnie艅,
kt贸re ka偶dy przeci臋tny ucze艅 konserwatorium musi mie膰 w ma艂ym palcu. Po trzecie,
偶e s膮dz膮c z nielicznych fragment贸w, kt贸re mi zagra艂 obdarzony by艂 godnym
uwagi talentem. Tym bardziej wi臋c zdumiewa艂o mnie i zastanawia艂o, 偶e obok dw贸ch
nad podziw czystych kompozycji, jak ta dziewczyna u studni i ch贸r niewiast,
zadowala艂 si臋 innymi raczej banalnymi albo przej臋tymi z drugiej r臋ki i 偶e nawet
nie zdawa艂 sobie sprawy, jaka jest mi臋dzy nimi r贸偶nica.
Z tej pierwszej lekcji wynios艂em niestety tak偶e wra偶enie, 偶e z panem Foltenem
nie zrozumiemy si臋 nigdy. Nale偶a艂 najwidoczniej do gatunku artyst贸w, kt贸rzy
uwa偶aj膮 sztuk臋 za jaki艣 spos贸b wyra偶ania i ukazania siebie samych, za 艣rodek,
przy pomocy kt贸rego objawiaj膮 bez ogranicze艅 swe w艂asne ja.
Nigdy nie mog艂em pogodzi膰 si臋 z tym pogl膮dem. Nie mog臋 ukrywa膰, 偶e .wszystko, co
osobiste, sprawia na mnie wra偶anie czego艣 bezczeszcz膮cego dzie艂o sztuki.
Wszystko, co jest w tobie twoje cz艂owiecze艅stwo, twoja indywidualno艣膰, ty sam
to tylko materia, a nie forma. Je艣li jeste艣 artyst膮, to istniejesz nie po to,
by rozmna偶a膰 t臋 materi臋, ale by nada膰 jej form臋 i kszta艂t. Zawsze zapiera mi
dech, gdy czytam w Pi艣mie 艣wi臋tym: "Na pocz膮tku stworzy艂 B贸g niebo i ziemi臋. A
ziemia by艂a pusta i pr贸偶na a Duch Bo偶y unosi艂 si臋 nad wodami." Unosi艂 si臋 w
rozpaczy, albowiem by艂a tam jeno materia bez kszta艂tu, materia pusta i pr贸偶na.
"I rzek艂 B贸g: 玁iech si臋 stanie 艣wiat艂o艣膰. I sta艂a si臋 艣wiat艂o艣膰." Trzeba to
rozumie膰 jako pierwszy akt samopoznania: materia u艣wiadamia sobie sam膮 siebie i
ze zdumieniem przygl膮da si臋 sobie o pierwszym 艣wicie. To w艂a艣nie jest pocz膮tek
wszelkiej formy. ,,I ujrza艂 B贸g 艣wiat艂o艣膰, 偶e by艂a dobra. I przedzieli艂
艣wiat艂o艣膰 od ciemno艣ci." Powiedziane jest: "przedzieli艂", to znaczy wyodr臋bni艂,
ograniczy艂 i oczy艣ci艂. "I przedzieli艂 wody, kt贸re by艂y pod utwierdzeniem, od
tych, kt贸re by艂y nad utwierdzeniem. I nazwa艂 B贸g utwierdzenie niebem. Potem
rzek艂 B贸g: 玁iech si臋 zbior膮 wody, kt贸re s膮 pod niebem, na jedno miejsce, a
niech si臋 uka偶e sucha." I sta艂o si臋 tak. I nazwa艂 B贸g such膮 Ziemi膮 I widzia艂
B贸g, 偶e by艂o dobre."
Je艣li za艣 powiedziano, 偶e "na pocz膮tku stworzy艂 B贸g niebo i ziemi臋", to tym
samym powiedziane jest, 偶e nie samo powstawanie, ale dopiero owo rozdzielanie i
porz膮dkowanie stanowi prawdziwy pocz膮tek i jest tw贸rczym dzie艂em bo偶ym.
Nie jestem badaczem Pisma 艣wi臋tego, tylko muzykiem, i rozumiem to w ten spos贸b:
Na pocz膮tku jeste艣 ty sam, materia pusta i pr贸偶na. Ty sam, twoje ja, twoje
偶ycie, twoje uzdolnienia to wszystko tylko materia, nie 偶aden pierwiastek
tw贸rczy.
I cho膰by艣 nie wiedzie膰 jak wyolbrzymi艂 swoje ja, i nie wiem jak膮 tre艣ci膮
wype艂ni艂 swoje 偶ycie, nie jeste艣 niczym wi臋cej jak tylko materi膮 pust膮 i
chaotyczn膮, nad kt贸r膮 Duch Bo偶y unosi si臋 w rozpaczy, nie maj膮c gdzie spocz膮膰.
Musisz oddzieli膰 艣wiat艂o od ciemno艣ci, aby materia przemieni艂a .si臋 w kszta艂t.
Musisz przedziela膰 i ogranicza膰, aby powsta艂y wyra藕ne kontury, a rzeczy stan臋艂y
przed tob膮 w pe艂nym 艣wietle, pi臋kne jak w dniu swego stworzenia. Tworzysz
jedynie tak d艂ugo, jak d艂ugo nadajesz kszta艂t materii. Tworzy膰 to znaczy
wyodr臋bnia膰 i stale, stale zakre艣la膰 ostateczne i mocne granice materii, kt贸ra
jest niesko艅czona i pusta.
Przedzielaj! Przedzielaj! Inaczej 艣wiat tw贸j rozpadnie si臋 w bezkszta艂tn膮
materi臋, na kt贸rej nie spocz臋艂a 艂aska bo偶a. Przecie偶 ju偶 patrz膮c lub nastawiaj膮c
swe ucho, obserwuj膮c i poznaj膮c, oddzielasz od siebie rzeczy lub d藕wi臋ki. A c贸偶
dopiero, kiedy jeste艣 artyst膮! Jak czysto i wyra藕nie, jak dok艂adnie i uroczy艣cie
musisz je rozgranicza膰 ty, kt贸ry usi艂ujesz i艣膰 w 艣lady Boga! Przedzielaj,
przedzielaj! A chocia偶 dzie艂o twoje od ciebie pochodzi, musi mie膰 w艂asny
pocz膮tek i koniec.
Jego kszta艂t musi by膰 zamkni臋ty tak doskonale, 偶eby nie by艂o w nim ju偶 miejsca
na nic, nawet na ciebie. Nawet na twoj膮 indywidualno艣膰, nawet na twoj膮 ambicj臋,
na nic, w czym znalaz艂oby upodobanie twoje ja.
Nie w tobie, ale w dziele samym znajdowa膰 si臋 musi jego o艣. Ca艂a sztuka z艂a i
nieczysta pochodzi st膮d, 偶e zosta艂o w niej co艣 osobistego, co艣, co nie sta艂o si臋
kszta艂tem ani rzecz膮 wyodr臋bnion膮. Nie jest to miejsce suche, kt贸re B贸g nazwa艂
by艂 Ziemi膮, ani zebranie w贸d, kt贸re nazwa艂 by艂 Morzem, ale jest to b艂oto,
materia nie rozdzielona i pusta.
Wi臋kszo艣膰 artyst贸w, podobnie jak wi臋kszo艣膰 ludzi, w niesko艅czono艣膰 rozmna偶a
materi臋 zamiast nada膰 jej kszta艂t. Jedni wyrzucaj膮 j膮 z siebie niby law臋
piekieln膮, inni nape艂niaj膮 mu艂em niby 艣liskim bagnem na brzegach w贸d. Ci膮gle od
nowa wre i kipi ziemia pusta i nie odkupiona w oczekiwaniu na tchn膮cy groz膮,
uroczysty nakaz tworzenia. Przedzielaj, przedzielaj! Nigdy nie utraci swej mocy
i grozy owo surowe prawo, prawo Dnia Pierwszego.
Albowiem szatan miesza si臋 i wkrada do sztuki. Poznacie .go 艂atwo po tym, 偶e z
natury pr贸偶ny jest i pyszny. Che艂pi si臋 materi膮, ol艣niewa oryginalno艣ci膮 lub
si艂膮.
Wszystko, co nazbyt wybuja艂e, wszystko, co nadto wyolbrzymione, ska偶one jest
jego zepsutym oddechem. Wszelka mania wielko艣ci, wszelka okaza艂o艣膰 rozd臋ta jest
jego nieczyst膮, zapami臋ta艂膮 pych膮. Wszystko, co w sztuce tanie, b艂yszcz膮ce i
powabne to skradzione 艣wiecide艂ka jego ma艂piej pr贸偶no艣ci. Wszystko, co nie
doko艅czone, nie dopracowane to 艣lady jego gor膮czkowej niecierpliwo艣ci i
艂ajdactwa. Wszelka forma fa艂szywa i pyszna to wypo偶yczona maska, kt贸r膮 na pr贸偶no
przes艂oni膰 usi艂uje w艂asn膮 rozpaczliw膮 ja艂owo艣膰.
Wsz臋dzie, gdzie pracuje artysta, jak wsz臋dzie tam, gdzie w gr臋 wchodzi ch臋膰
wybicia si臋, skrada si臋 z艂y duch, szukaj膮c sposobno艣ci, by siebie ukaza膰, a
ciebie zwie艣膰 na pokuszenie lub op臋ta膰.
Poniewa偶 sam tworzy膰 nie mo偶e, stara si臋 zaw艂adn膮膰 tob膮. Aby skazi膰 dzie艂o
twoje, kazi ciebie i prze偶era twoj膮 dusz臋 samochwalstwem i samouwielbieniem. Aby
ci臋 oszuka膰, aby艣 nie rozpozna艂 go w jego prawdziwej, bezkszta艂tnej postaci,
przybiera twoj膮 w艂asn膮 posta膰, a twoje sprawy przyjmuje za swoje.
To jestem ja szepce ci do ucha ja, tw贸j daimonion, twoje genialne, ambitne
ja. Dok膮d masz mnie, jeste艣 wielki i niezale偶ny, b臋dziesz robi艂, co ci si臋
podoba, nie b臋dziesz s艂u偶y艂 nikomu poza sob膮 samym.
Albowiem szatan nie 偶膮da nigdy, by s艂u偶y膰 jemu, ale by s艂u偶y膰 samemu sobie. Wie
on dobrze, po co to czyni, wie, jak okie艂zna膰 dusz臋 i czyny cz艂owieka. Ca艂e jego
nieszcz臋艣cie, ale zarazem i si艂a polega na tym, 偶e nic nie posiada. 艢wiat bowiem
nale偶y do Boga, a duch nieczysty nie ma w nim swego domu. Mo偶e jedynie burzy膰
to, co nie nale偶y do niego. Nigdy nie wiesz, czy nie wmiesza ci si臋 do twojej
roboty. Jednego tylko nie potrafi: wykona膰 pracy czystej i doskona艂ej.
Chwa艂a Bogu, mog臋 wreszcie m贸wi膰 tylko o sztuce. Musia艂em jednak m贸wi膰 o Bogu i
o szatanie, albowiem niechaj nikt z was nie s膮dzi, 偶e sztuka istnieje poza
dobrem i z艂em. Na odwr贸t: w sztuce jest miejsce zar贸wno dla cn贸t wzniosie j
szych, jak dla ma艂o艣ci i wyst臋pku ohydniejszego ni偶 w jakimkolwiek innym
powo艂aniu. Istnieje sztuka czysta, kt贸ra usi艂uje tworzy膰 rzeczy czyste i
doskona艂e, sztuka, w kt贸rej kszta艂t rzeczy jest wyodr臋bniony i odkupiony, ba
rzek艂bym: u艣wi臋cony. Albowiem ka偶da rzecz mo偶e na sobie nosi膰 pi臋tno wyra藕nej
艣wi臋to艣ci lub przekle艅stwa. Zale偶y to tylko od ciebie. Im wi臋cej kochasz t臋
rzecz, tym usilniej przedziera膰 si臋 b臋dziesz ku jej pe艂nej i doskona艂ej istocie.
Nie po to zadanie twe stan臋艂o przed tob膮, by艣 si臋 w nim wypowiedzia艂, ale aby艣
si臋 przez nie oczy艣ci艂 i wyzwoli艂 od samego siebie.
To, co tworzysz, nie z ciebie jest jest ponad twoj膮 miar臋. Uparcie i
cierpliwie d膮偶ysz do tego, by lepiej widzie膰 i s艂ysze膰, ja艣niej rozumie膰, by
mocniej kocha膰 i g艂臋biej odczuwa膰 ni偶 w chwili, gdy艣 przyst臋powa艂 do swej pracy.
Tworzysz po to, by w dziele swoim pozna膰 kszta艂t i doskona艂o艣膰 rzeczy. Twoje
s艂u偶enie rzeczom to s艂u偶ba bo偶a. A przeciwie艅stwem jej jest sztuka nieczysta i
przekl臋ta
OD 呕ONY AUTORA
Wypowiedzi paru innych jeszcze 艣wiadk贸w mia艂y poprzez pewne szczeg贸艂y wyja艣ni膰
koniec, jaki spotka艂 kompozytora Foltyna. Niestety, autor nie m贸g艂 ju偶 wys艂ucha膰
tych os贸b ani poprosi膰 ich o materia艂y. Pozosta艂o zaledwie kilka notatek na
kartce papieru, cichych i niemych jak 艣mier膰. Kilka rz膮dk贸w zapisanych
najdro偶szym pismem, znacz膮cym wi臋cej ni偶 twarz i wi臋cej ni偶艂 g艂os cz艂owieka,
kt贸rego si臋 utraci艂o. Nie wtajemniczonemu trudno by艂oby odczyta膰 z nich
doko艅czenie tej historii, gdyby nie tragiczne szcz臋艣cie niedawnych wieczor贸w,
kiedy to jeszcze dwoje ludzi pod jednym dachem m贸wi艂o z sob膮 o swej pracy.
Dla Karola Czapka ten, o kim pisa艂, by艂 zawsze czym艣 wi臋cej ni偶 偶ywy cz艂owiek;
on, taki ma艂om贸wny, potrafi艂 opowiada膰 o nim godzinami, z p艂on膮cymi oczyma, z
owym wyrazem, kt贸ry sprawia艂, 偶e ilekro膰 m贸wi艂 o sztuce, twarz jego stawa艂a si臋
pi臋kna.
Dlatego wiem tak wiele o kompozytorze Foltynie; ale o艣mielam si臋 jedynie
uzupe艂ni膰 poprzednie wypowiedzi pomijaj膮c wszelkie szczeg贸艂y, s膮dz臋 bowiem, 偶e
po chwilach milczenia, kt贸re spowodowa艂a 艣mier膰, nie powinno nast臋powa膰 zbyt
wiele cudzych s艂贸w.
Wiem, 偶e autor chcia艂, by Foltyn z艂o偶y艂 w ko艅cu w ca艂o艣膰 oper臋 Judyta. Z
plagiat贸w, fa艂szerstw i kradzionych pomys艂贸w mia艂 uformowa膰 n臋dzny niewydarzony
dziwol膮g muzyczny, kt贸ry przez ca艂e lata by艂 jego mani膮.
Sam Foltyn cz艂owiek, kt贸ry ani w szkole, ani p贸藕niej w mi艂o艣ci, ani w
jakiejkolwiek innej dziedzinie nie umia艂 powiedzie膰 nic od siebie nie wni贸s艂
tak偶e nic do tej opery pr贸cz chorobliwej ambicji, aby by膰 artyst膮.
Mo偶liwe, 偶e kiedy艣 by艂o w nim jednak co艣, co tak go op臋ta艂o m贸wi艂 mi Karol
Czapek pewnego dnia o zmierzchu, kiedy ju偶 nie widzieli艣my swoich twarzy ale
zgubi艂o go, biedaka, zak艂amanie; dosta艂 si臋 w 艣wiat k艂amstwa i nigdy ju偶 si臋
stamt膮d nie zdo艂a艂 wydosta膰. Wszystko w nim by艂o zmy艣leniem i fantazj膮, nie by艂o
w nim za grosz rzeczywisto艣ci, oderwa艂 si臋 od niej ca艂kowicie, wi臋c, sama
powiedz jak i z czego chcia艂 potem ten g艂upiec nieszcz臋sny tworzy膰?
Oczywi艣cie nikt tej jego opery nie przyj膮艂, chocia偶 w swoim czasie jako cz艂owiek
bogaty stara艂 si臋 za pomoc膮 pieni臋dzy zwalcza膰 przeszkody i wynagradza膰 krzywdy.
A偶 wreszcie, kiedy by艂 ju偶 bardzo wyniszczony i popad艂 w n臋dz臋, znalaz艂 "swoich
ludzi", kt贸rzy mu dopomogli, by Judyta ujrza艂a 艣wiat艂o dzienne.
By艂o to tak:
Beda Folten, w owym czasie schorowany ju偶 i zbiedzony, chodzi艂 po knajpach i
wyszukiwa艂 starych i nowych przyjaci贸艂. P艂aka艂, przechwala艂 si臋, gada艂, pi艂 i
ka偶demu opowiada艂 o swojej operze. Potem szed艂 do domu bez kapelusza,
podrzucaj膮c wspania艂ym ruchem swoj膮 artystyczn膮 czupryn臋, tu i 贸wdzie wprawiaj膮c
w podziw sp贸藕nionego przechodnia, m贸wi艂 bowiem g艂o艣no sam do siebie. Cz臋sto
opiera艂 si臋 o zimn膮 艣cian臋 domu i z afektacj膮 przyciska艂 r臋k臋 do serca.
Ulicznicy i durnie, mijaj膮cy go przypadkiem, podrwiwali sobie z niego, nikt
bowiem nie wierzy艂, 偶e naprawd臋 go co艣 boli i d艂awi.
A偶 kiedy艣 taka weso艂a banda uknu艂a spisek na Foltyna i jego Judyt臋. C贸偶, wariat,
zagraj膮 z nim bajeczn膮 komedi臋, a sami b臋d膮 mieli zabaw臋.
T臋 krzywd臋 trzeba naprawi膰, panie Foltyn, my panu w tym dopomo偶emy!
Biega艂 jak szalony i zaprasza艂, kogo si臋 da艂o, ze swego dawnego 艣wiata, przede
wszystkim za艣 tych, kt贸rzy w. jego Judyt膮. nie wierzyli.
Jeden z dobrych "przyjaci贸艂" wystara艂 si臋 o lokal na ten ukartowany spektakl,
jakie艣 atelier, gdzie wy艣wietlano filmy tylko dla zainteresowanych. Za ekranem
mie艣ci艂a si臋 tam ma艂a scenka, zaledwie par臋 metr贸w powierzchni, ale i tak nie
by艂o pieni臋dzy na op艂acenie wi臋kszego zespo艂u orkiestrowego. Foltyn sam
wyszukiwa艂 cz艂onk贸w orkiestry i 艣piewak贸w spo艣r贸d pomniejszych lub
pocz膮tkuj膮cych artyst贸w, biega艂 na pr贸by, 艂apa艂 si臋 co chwila za serce i 偶y艂 jak
w gor膮czce.
Na sw贸j wiecz贸r przyszed艂 w wypo偶yczonym fraku i par膮 razy podrzuci艂 wdzi臋cznie
grzyw膮 w stron臋 pierwszych rz臋d贸w, gdzie siedzieli "przyjaciele", kt贸rzy pomogli
mu w zorganizowaniu tej imprezy.
Nie wiedzia艂 oczywi艣cie, 偶e od dawna ju偶 nikt nie uwa偶a go za normalnego
cz艂owieka, 偶e da艂 si臋 straszliwie nabra膰, 偶e czas zrobi艂 z niego wariata,
b艂azna, figur臋 komiczn膮, gadu艂膮, 艂garza, oszusta i n臋dzarza, albowiem prawdziwa
twarz ka偶dego cz艂owieka, cho膰by nie wiem jak d艂ugo ukrywa艂 j膮 pod mask膮 frazes贸w
i szminki zostanie koniec ko艅c贸w ods艂oni臋ta.
Opera spotka艂a si臋 oczywi艣cie u zaproszonej publiczno艣ci z burzliwym i
entuzjastycznym przyj臋ciem. Oklaski i okrzyki wywo艂a艂y Bed臋 Foltena przed
kurtyn臋, gdzie dzi臋kowa艂 podrzucaj膮c grzyw臋 i okazuj膮c, nerwowe wyczerpanie,
nieod艂膮czne od tw贸rczego napi臋cia. Spogl膮da艂 z wielkoduszn膮 wdzi臋czno艣ci膮 na
rz臋dy tych, kt贸rzy dopomogli mu do tego triumfu, i dalej, na rz臋dy wiwatuj膮cej
publiczno艣ci i naraz rumieniec wywo艂any na jego spoconym obliczu sukcesem,
przeszed艂 w trupi膮 blado艣膰.
Beda Folten ujrza艂 nagle sw贸j 艣wiat, ujrza艂 go po raz pierwszy wyra藕nie, bez
fa艂szu i zak艂amania, tak jak wygl膮da艂 naprawd臋 st膮d, z teatralnej rampy: sto
znajomych twarzy, kt贸re zna艂 ze swych herbatek i muzycznych wieczor贸w, stu
ludzi, kt贸rych wtajemnicza艂 w swoj膮 fa艂szyw膮 i nieuczciw膮 prac臋, twarz krytyki,
kt贸r膮 na pr贸偶no usi艂owa艂 pozyska膰 udan膮 pokor膮 czy pych膮.
Szcz臋ka zacz臋艂a mu dziwnie jako艣 opada膰 w d贸艂, nie mia艂 si艂y utrzyma膰
zamkni臋tych ust, jak przysta艂o na chwil臋 tak uroczyst膮, albowiem widzia艂 jasno i
wyra藕nie, 偶e ca艂y ten klaszcz膮cy t艂um wy艣miewa si臋 z niego: znajomi z knajpy,
kt贸rzy urz膮dzili dzi艣 sobie nieco dro偶sz膮 ni偶 zazwyczaj zabaw臋, dawni
przyjaciele, kt贸rzy przyj臋li zaproszenie, aby m贸c do syta na艣mia膰 si臋 z wariata.
Jego widzowie zagrali z nim tak膮 sam膮 komedi臋, jak膮 on gra艂 偶 nimi. Widzi to
teraz z tego miejsca ten zgn臋biony, z艂amany k艂amca i n臋dzarz, widzi, jak jeden
drugiego zach臋ca do wi臋kszego krzyku i entuzjazmu, widzi 艂okcie, kt贸re si臋
tr膮caj膮, szereg twarzy wykrzywionych drwin膮, a wszystko to ko艂ysze si臋 tam i z
powrotem, jak gdyby ta niewielka widownia by艂a pok艂adem okr臋tu p艂yn膮cego w艣r贸d
burzyli
Wymota艂 si臋 za kulisy os艂ab艂y z przera偶enia, wstydu i rozpaczy, serce zwija si臋
w nim niby skopany pies i trudno, strasznie trudno oddycha膰.
Drwi膮ce oklaski na sali pot臋偶niej膮, jakie艣 nogi tupi膮 nieprzyzwoicie, a j臋kliwe
g艂osy znowu z bezlitosn膮 ironi膮 powtarzaj膮 jego imi臋.
Beda Folten wstydzi si臋 zemdle膰, a nie ma si艂, by uciec zreszt膮 nie ma dok膮d.
Ma艂e kulisy zat艂oczone s膮 cia艂ami aktor贸w, kt贸re zatrzymuj膮 go niby mi臋kka,
nieprzenikniona 艣ciana.
Wo艂aj膮 pana, mistrzu!
Niech偶e pan wyjdzie podzi臋kowa膰!
Niech si臋 pan im poka偶e, Bedo Folten!
Niech si臋 pan im poka偶e, Bedo Folten! wrzeszcz膮 niedo偶ywione g艂osy ubogich
muzykant贸w, kt贸rzy za par臋 setek wynaj臋li si臋 do tej weso艂ej komedii.
"Niech si臋 pan poka偶e! wo艂aj膮 ich drwi膮ce oczy. Niech si臋 pan poka偶e tej
rycz膮cej zgrai tam w krzes艂ach, kt贸ra tu przysz艂a zgotowa膰 panu owacj臋! Bo
przecie偶 pan, biedaku, przez ca艂e 偶ycie nie dba艂 o nic innego! Niech si臋 pan im
poka偶e, niechaj nareszcie ujrz膮 pana takim, jaki pan jest, niech si臋 ubawi膮 tak
jak my tutaj, kt贸rym tak samo chce si臋 z pana po艣mia膰."
Jeszcze par臋 razy wypchni臋to go przed kurtyn臋, jeszcze par臋 razy powr贸ci膰 musia艂
do drwi膮cych twarzy aktor贸w.
Nic ju偶 nie zosta艂o ze starego Bedy Foltena; ca艂a jego postawa i spos贸b
trzymania g艂owy gdzie艣 si臋 zapodzia艂y, w艂osy opadaj膮 na blad膮 twarz inaczej ni偶
wtedy, gdy panowa艂 jeszcze nad swoj膮 d艂ug膮 szyj膮, pot sp艂ywa po klapie n臋dznego
fraka, a nogi 艣miesznie uginaj膮 si臋 w kolanach. Jaka偶 to 艣wietna, kapitalna
zabawa dla klaszcz膮cego t艂umu! Najwi臋kszy za艣 艣miech wybucha, gdy Foltyn obiema
r臋kami chwyta si臋 za serce; ten pajac bowiem dotychczas wszystko udawa艂 i t艂um
bierze to oczywi艣cie tylko za dalszy ci膮g udanego wyczerpania geniusza
przyt艂oczonego s艂aw膮.
"Czy to mo偶liwe?" my艣li Foltyn, kt贸ry czuje ucisk w sercu. Pod艂oga sceny
zdradziecko i 艂obuzersko ucieka mu spod n贸g. Co si臋 to sta艂o z jego i z ich
oczyma, 偶e nagle oni jego, a on ich widzi takimi, jacy s膮 naprawd臋? Jakim z艂ym,
brutalnym i wrogim t艂umem jest ta publiczno艣膰, kt贸rej krzyk i oklaski
przykr臋caj膮 艣rub臋 na jego sercu i gardle!
Zbiera mu si臋 na p艂acz jak ma艂emu dziecku; opiera si臋 o rami臋 fagocisty, a drug膮
r臋k膮 ociera pot brudn膮 chusteczk膮 i my艣li, kogo by tu poprosi膰 o zmi艂owanie, by
m贸g艂 w ko艅cu przesta膰 wychodzi膰 i pokazywa膰 si臋 tej pod艂ej, z艂o艣liwej bandzie na
widowni. Fagocista cierpliwie podtrzymuje spocone i os艂ab艂e cia艂o i Beda Folten
ma kilka sekund czasu na my艣l o Panu Bogu.
Przez ca艂e 偶ycie harowa艂em i zamartwia艂em si臋, gryz艂em si臋 i p艂aci艂em, aby
doczeka膰 tego dnia! Przez ca艂e 偶ycie s艂u偶y艂em czemu艣, co uwa偶a艂em za swoje
powo艂anie!"
My艣li, 偶e wyciera nos, a tymczasem g艂o艣no p艂acze; serce jak skopany pies kuli
si臋. w straszliwym b贸lu.
Czy to mo偶liwe, 偶e za to zap艂aci艂em ca艂ym 偶yciem, o Bo偶e, ca艂ym tym n臋dznym i
niepotrzebnym czasem, kt贸ry艣 mi wymierzy艂!"^
Tego wieczoru nie doko艅czono Judyty, poniewa偶 Beda Folten zwariowa艂. Z pewno艣ci膮
nie 偶yczyli sobie tego ci z widz贸w, kt贸rzy ju偶 dawno uwa偶ali go za szale艅ca.
Odwie藕li go, biedaka, do Bohnic, tak jak sta艂, w wypo偶yczonym fraku, a dyrektor
zak艂adu, kt贸ry, jak wynika z notatek autora, przewidziany by艂 jako przedostatni
艣wiadek, mia艂 wyda膰 o nim ostateczne 艣wiadectwo. Ja mog臋 powiedzie膰 tylko to, co
wiem od autora i z wypowiedzi pani Foltynowej: 偶e Folten umar艂 tam po dw贸ch
dniach.
B臋dzie mia艂 pi臋kny pogrzeb m贸wi艂 g艂os Czapka w g臋stym zmierzchu pewnego
wieczoru, kiedy byli艣my jeszcze razem. Wielu znajomych przyjdzie go pochowa膰,
Beda nawet wzruszeni. Widzisz, 偶ycie musi mie膰 w ko艅cu tak偶e swoich
nieszcz臋艣liwych wariat贸w, a 艣mier膰 powoli staje si臋 ostatnim ju偶 zrz膮dzeniem
bo偶ym, dla kt贸rego ludzie maj膮 jeszcze troch臋 szacunku.
Pani Foltynowa to by艂a jednak poczciwa dusza: urz膮dzi艂a mu pi臋kny pogrzeb, jak
przystoi i wypada ze wzgl臋du na dobre imi臋 jej rodziny. W krematorium jeden
s艂awny profesor konserwatorium zagra艂 mu nawet na organach Largo Handla, a na
zako艅czenie nasz najlepszy kwartet smyczkowy wykona艂 Beethovena. Zobaczysz,
zapytam ich, dlaczego tak si臋 sta艂o, i ju偶 z g贸ry wiem, co mi odpowiedz膮:
"Nie by艂 wprawdzie artyst膮, ale w ko艅cu to w艂a艣nie go zabi艂o."
Przecie偶 niejeden z nas stawia sobie zadania, do kt贸rych nie dor贸s艂, i wtedy
zawsze ko艅czy si臋 to tragicznie.
"A poza tym powie na pewno kto艣 z nich z tym Foltynem to troch臋 dziwna
sprawa. Sam plagiat, n臋dza, szmira, a jednak by艂o w nim jakie艣 ziarenko Prawda,
偶e to za ma艂o na ca艂e 偶ycie, 偶a艂o艣nie ma艂o, prosz臋 pana, ale na s膮dzie
ostatecznym ani ziarnko z艂ota przepa艣膰 nie mo偶e. A Foltyn zostawi艂 nam a偶 dwa w
tej swojej pogmatwanej, n臋dznej Judycie. Jest tam jedno takie miejsce z bardzo
艣miesznym tekstem: 獵o za b贸l, co za b贸l!, no i ten motyw dziewicy czysta
muzyka, kryszta艂owa jak 藕r贸d艂o. Du偶o艣my ju偶 my艣leli, prosz臋 pana, sk膮d on to
wzi膮艂!"
To napisa艂 dla niego Fatty, co? Ten, kt贸remu pozwoli艂e艣 umrze膰 na chorob臋
Parkinsona?
Tak, on. Widzisz, kiedy艣 nikt nie chcia艂 uzna膰, 偶e ten ch艂opiec ma talent, ale
jednak co艣 po nim pozosta艂o, i to jest najwa偶niejsze. Nawet je艣li za to ten
wariat Foltyn mia艂 pogrzeb jak artysta
* Na podstawie ustnej relacji.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
zestawy cwiczen przygotowane na podstawie programu Mistrz Klawia 6Jack London Mistrz Tajemnicy26 Mistrz mistrz贸wmistrzowiemotywacja po mistrzowskuosiem b艂ogos艂awie艅stwbiznes i ekonomia mistrz sprzedazy wydanie ii rozszerzone arkadiusz bednarski ebook2014 mistrzostwa pomorza i kujaw zestaw 2Kartel Rezerwy Federalnej (Fed) Osiem rodzinCzas mistrz贸wEckhart Mistrz Ksi臋ga Boskich pociesze艅wi臋cej podobnych podstron