Dogs Of War by Oparski
Tu jest czesc pierwsza
a tu czescdruga
Dog's OF War
Autor : OparskiHTML :
Argail
- K-wa - stwierdził Bar.- K-wa - przytaknął książę.Mag
postanowił, że tym razem się nie wyłamie.- K-wa.Książę po tej deklaracji
porzucił na chwilę troskę o przyszłość księstwa i pomyślał o sobie. Pod pachą
wciąż trzymał odcięte ramię, z którym trzeba było coś zrobić.- Lecę do
przeora, żeby sobie przyszyć rękę. Bar mamrotał coś pod nosem. Z cierpliwą
regularnością wykonywał te same ruchy dłońmi, jakby strzepywał z klaty
zaschniętą krew demona. Raz po razie po ciele barbarzyńcy spływała lekka
poświata. Rany Bara zasklepiały się. Po rzuceniu sześciu zaklęć Bar ocenił stan
swoich ran, mruknął "k-wa" i poprawił sobie z grubej rury, trzema silniejszymi
czarami.Książę dyskutował z magiem. Miał w sumie prawie dziesięć minut,
podczas których barbarzyńca trzepał rękoma.- K-wa, - zaczął Don, - nie
podoba mi się to.Ross spojrzał na księcia z wyrazem twarzy, który mówił "no,
gratulacje, odkryłeś Karameikos".- Ależ dlaczego? - zapytał przekornie. -
Zawsze chciałem mieć pod wieżą jezioro płynnego żelaza. Dobrze robi na korzonki,
wiesz. Dlatego demony nie mają z nimi kłopotów. Słyszałeś kiedyś, żeby jakiś
demon narzekał na korzonki?Książę zerknął na maga.- No tak. Tylko takie
jezioro ma jedną dużą wadę. Kąpiel powoduje rozległe obrażenia ciała. Spójrz na
moją nogę.- Twoja noga to efekt czynników towarzyszących. Należy stosować
zasadę ograniczonego zaufania w stosunku do różnych takich pętających się, wiesz
sejlsów, nie?- Nie p-dol. Inaczej. Kąpiel w czymś takim bardzo źle wpływa na
cerę. Poza tym, nie znasz lepszych sposobów na te swoje korzonki? Na przykład
wisha?- A reumatyzm? Czy spotkałeś kiedyś demona, który miałby reumatyzm?
Jak myślisz, dlaczego?- A spytałeś kiedyś któregoś? Nie, k-wa. Zawsze przed
nimi sp-dalasz.
Bar wyprostował się i wyszczerzył zęby. Rozprostował mięśnie aż
chrupnęły stawy. - No, k-wa - skonstatował. - Coś bym z-bał.Książę
poprawił rękę pod pachą i stwierdził, że dużo wygodniej było mu z nią
przytwierdzoną do ramienia.- Wyłazić, k-wa, ćwoki! - ryknął
barbarzyńca.- Poczekaj, k-wa - uspokoił go Don. - Lecę do przeora.Bar
podrapał się pod lewą pachą, podziwił swój biceps i podążył za odlatującymi w
stronę świątyni magiem i księciem.
Przeor siedział na ołtarzu i oglądał złotą posadzkę świątyni. Wielki
platynowy krzyż biegł przez całą długość nawy głównej, jego ramiona kończyły się
pod wielkimi witrażami ze szlachetnych kamieni umieszczonymi na bocznych
ścianach. Przeor patrzył z zadowoleniem. "Gdyby tak jeszcze wstawić tu w środek
jakiś duży klejnot. Rubin na przykład. Hm, to by wyglądało godnie."Drzwi do
świątyni otworzyły się z hukiem i stanął w nich Bar. Zarechotał i rzekł:-
Cześć przeor! Mówiłem, że trzeba tu wstawić taki wygłuszacz, bo drzwi ci
trzaskają.Przeor westchnął.- To dlatego, żebym zawsze słyszał jak ktoś
wchodzi.Głos przeora zahuczał majestatycznie. Wypełnił świątynię i zdawał
się rozlegać ze wszystkich stron.W drzwiach pojawili się książę i mag.-
Ty, przeor, jak ty fajnie mówisz - zachwycił się Don. - Skąd to masz?- Od
Banna.- Żartujesz. Ja też jestem biskupem. Też chcę takie mieć.Ross
stuknął księcia łokciem. Książę analizował sytuację.- Przeor, - zaczął po
chwili, - kupiłeś sobie nagłośnienie i nic księciu nie powiedziałeś? To
karygodnie. Książę musi wiedzieć o wszystkim pierwszy.- No tak, - przeor
usiadł wygodniej na ołtarzu, - to już książę wie. Poza tym naprawdę chce książę
wiedzieć za każdym razem jak mnie swędzi tyłek?- Przeor, nie bądź cwany.
Chodzi mi o to, że powinieneś mi powiedzieć, że kupujesz nowy gadżet. W końcu
daję ci dotacje.- Co się książę tak denerwuje? Nagłośnienie kupiłem z
nadwyżki budżetowej, znaczy z tacy. Dam księciu kontakt, jak książę tak
strasznie chce, tylko książę się uspokoi, bo złość szkodzi na cerę. Niech książę
zobaczy jak ja wyglądam. Pięknie. Bo jestem spokojny.Ross, Don i Bar lecieli
w kierunku przeora. Przeor zeskoczył z ołtarza, poprawił szatę i po schodkach
zszedł z podwyższenia.- Pokażę księciu jak to działa, tylko najpierw, jak
widzę, trzeba księcia naprawić - przeor obejrzał Dona dokładnie. - Ma książę
nogę?- Zapomniałem zabrać, bo wiesz, przeor, żelazo lało mi się na
głowę.Przeor pokiwał głową ze zrozumieniem.- Potrzebuję relikwię -
powiedział Bar.Przeor spojrzał na barbarzyńcę dziwnym wzrokiem.-
Relikwię.- Czyli dobrze usłyszałem. W jakimś konkretnym celu?- Żeby
pozamykać te dziury w niebie, wiesz przeor, bo się zalejemy.- Chcesz zatkać
dziurę w niebie relikwią Banna?- No.Przeor rozejrzał się po
świątyni.- Aktualnie mam tylko ramię jednego biskupa, który jeszcze nie jest
świętym, ale można by spróbować - uśmiechnął się. - Tylko chyba biskup wolałby
się na razie z ramieniem nie rozstawać.- Tym jego ramieniem nie można się
nawet porządnie podrapać po dupie - stwierdził Bar. - Nie masz jakiegoś zęba
mlecznego Banna, albo włosa z łona, powiedzmy, Bannicji?- Niestety.- Bo
widzisz, przeor, sytuacja wygląda tak, że zalało jedną świątynię Banna i Bann
powinien się wk-wić. Nie miałeś ostatnio jakichś snów?Przeor miał ostatnio
jeden sen, ale wolałby o nim nie opowiadać. - Bann pewnie poszedł na dupy i
znowu, k-wa, będziemy musieli zabijać jakichś leszczy, szkoda na nich moich
mięśni. Bann pierdnąłby ze dwa razy i byłby spokój a ja bym sobie spokojnie
popukał, k-wa.Przeor wziął księcia za ramię (lewe) i poprowadził po
schodkach do podziemi. Bar klepnął maga, aż ten się zgiął i powiedział:-
Chodź, idziemy na zakupy. I się wyleczysz.
W przeciągu minuty ramię księcia było znowu na swoim miejscu.
Wprawdzie książę miał wątpliwości, czy rzeczywiście jest wszystko jedno, którą
stroną ręka przylega do ciała w momencie rzucania zaklęcia, ale przeor mu
wyjaśnił, że wystarczy aby chociaż trochę dotykała odciętym końcem do miejsca, z
którego została odcięta a moc Banna sprawi resztę. Książę jednak dla własnego
spokoju przypilnował, żeby łokieć był dobrze odwrócony, bo ciągle miał
świadomość, że nie najlepiej by się czuł, gdyby ręka zginała mu się do
tyłu.- Z nogą to trochę poważniejsza sprawa - rzekł przeor. - Bo jej nie ma.
Poza tym miałem dziś tylko jedną regenerację a jakiś tydzień temu sprzedałem
ostatniego skrola jednemu wojownikowi, który udawał się na północ do Jaskiń
Brzytwoostrych Stalaktytów*. - Wziął jednego skrola?- Hm, nie, wziął
dziesięć.- Okay. Ile to potrwa, z tą nogą? - Powiedzmy, jak książę
przyjdzie jutro rano, poleży z godzinkę to nóżka będzie jak nowa.- Poważnie?
Tak krótko? Przeor jesteś boski. Chyba ci zrobię jakąś dotację.- Moc Banna
jest wielka.- Ona jest.
Barbarzyńca i mag poszli do świątynnego laboratorium. Ross się
wyleczył a Bar obejrzał dokładnie półki, czy nie wynaleźli czegoś
interesującego. Kupili miksturę heala i trzy extra-healingi, barbarzyńca pouczył
kapłanów, że powinni być bardziej kreatywni i wymyślić coś niestandardowego,
potem sprawdził czy siłownia nie rdzewieje i wyszli. Spotkali księcia stojącego
pośrodku świątyni i machającego toporem. Wzbudzał zainteresowanie kilku
wiernych, siedzących na ławkach. Bar podfrunął do księcia od tyłu i
powiedział:- Bu!Don odwrócił się i odpowiedział:- Bu!Kiedy już
sobie pogadali, polecieli za Rossem do wieży magusa.
Magus stał przy stole i przelewał z pustego w próżne. Z jednej fiolki
odmierzał coś precyzyjnie do drugiej i wydawał się być szalenie pochłonięty tym
zajęciem.- Cześć magus - powiedział książę.Magus odstawił obie fiolki i
pokazał im fotele. Przyniósł skocza i usiadł razem z nimi. Ross z ciekawością
spoglądał na stojące na stole pod ścianą dwie puste fiolki. Jedna z nich drgała,
jakby coś w niej bulgotało.- Witam. Towarzysko czy w interesach?-
Potrzebuje stoneskin na szyję - powiedział Bar.- Aha.- I czym masz
zabezpieczoną wieżę, bo jak zacznie się lać to żelazo, to trzeba by zabezpieczyć
Wersal.- Mhm...- I czy masz jakiś pomysł na to, co zrobić z tą
chmurą.- Hm...- I co tam masz w tych fiolkach? - zapytał mag.Magus
zastanowił się przez chwilę.- Dam ci stoneskin na szyję, nie ma problemu.
Wieżę zabezpieczałem przez rok i to nie sam i nie wiem, czy wytrzyma żelazo, bo
ona raczej jest antymagiczna. Nad chmurą nie myślałem, ale można porzucać różne
rzeczy, spróbowałbym nawet holy worda. A w fiolkach mam olej niewidzialności.
Tylko, że na razie doszedłem do tego, że nie tyle sprawia, że przedmioty robią
się niewidzialne, ale sama jest niewidzialna. Wciąż nad tym pracuję.
* Caves of Razorsharp Stalactites. Leżą w masywie Altan Tepe, w
centrum kontynentu, niedaleko Kamiennych Komnat krasnoludów. Słyną z tego, że
stalaktyty tam występujące są dobrym komponentem do robienia sharpnessów (przyp.
DM).
Arcyksiążę Dis stał nad Don van Powermanem i śmiał się. Jego dudniący,
basowy głos wypełniał czaszkę Księcia i Don czuł, jak jego wnętrzności drżą wraz
z rechotem demona. Posadzka, na której leżał Książę parzyła jego plecy. W
zasięgu ręki znajdował się topór i cały sprzęt Dona. Pas siły. Zbroja.
Pierścienie. Książę spróbował poruszyć ręką lecz nie zdołał. Chciał szarpnąć
nogami lecz nie mógł wykonać ruchu. Nie czuł na sobie żadnych więzów a mimo to
był bezsilny. Spojrzał na swoje ciało i ogarnęła go trwoga. Miał odcięte
wszystkie członki. Arcyksiążę Dis górował nad nim i jego demoniczna postura
przesłaniała widok. Wokół panowała ciemność. Jedynie podłoga jarzyła się na
czerwono i Książę poczuł, że ból oparzeń staje się nie do wytrzymania.
Arcyksiążę Dis przesunął się w prawo. Podłoga rozstąpiła się i przedmioty Dona
wpadły w płonącą otchłań, której żar zapierał dech w piersi. W oddali horda
oślizgłych demonów pożerała ręce i nogi Księcia, walcząc bez litości o każdy
kawałek mięsa. Książę odchylił głowę i chciał wydać bojowy ryk, lecz jedyne co
zdołał z siebie wydobyć to jęk rozpaczy. Poczuł na swojej szyi płonący dotyk
łapy Arcyksięcia Dis i brutalne szarpnięcie uniosło jego okaleczone ciało do
góry. Pazury wbijały mu się głęboko w skórę i Książę poczuł krew spływającą mu
po klacie. 'Krzycz, śmiertelniku,' usłyszał w głowie ponury głos. 'Wyj z
rozpaczy, bowiem to już twój koniec. Twój świat się kończy a ty umierasz wraz z
nim.''Spójrz.'Ciemność rozpłynęła się niespodziewanie i oczom Księcia
ukazał się widok płonącego miasta. Szalejące płomienie pożerały budynki
wypełniając powietrze ciężkim, czarnym dymem. Płonęła świątynia Banna, płonęła
wieża Magusa, płonęły domy. Wersal stał w ogniu. Wrak latającego zamku tonąc,
dopalał się w morzu. Hordy demonów unosiły się w powietrzu ścigając biegających
w panice, oszalałych ludzi.Przed oczami Książę zobaczył zbroczone jego
własną krwią pazury Arcyksięcia Dis.'Dość już się
napatrzyłeś.'Oślepiony, poczuł jak jego ciało pada na podłogę ciśnięte z
pogardą przez Arcyksięcia Dis.'Moje hordy niszczą twoje państwo. Potem
zniszczą twój świat. A potem zjem na obiad zupę żółwiową. A ty będziesz się temu
przyglądał jako jeden z moich najplugawszych niewolników.'Książę poczuł na
twarzy cuchnący oddech Arcyksięcia Dis. Pazury demona z impetem wbiły się w
serce Dona i wyrwały je z klatki piersiowej. Arcyksiążę Dis spojrzał na bijące
jeszcze serce wojownika i zmiażdżył w łapie a potem z obojętnością odrzucił za
siebie.
Zlany zimnym potem Książę obudził się w swoim łożu. Coś mu mówiło, że
dzień ostatecznej rozgrywki zbliża się bardzo dużymi krokami.
Bar stał przed wejściem do labiryntu i już trafiała go k-wa. Nie
znosił labiryntów. Za mało przestrzeni, żeby się porządnie rozmachać i dobrze
komuś wp-dolić. Wyskoczy na przykład jakiś ćwok demon i trzeba się nieźle k-wa,
naschylać, żeby mu łeb up-dolić. Ani porządnego smoka nie można w środku
spotkać, bo się tam, k-wa, nie zmieści. Sufity sp-dalają się na łeb, wszędzie
jakieś, k-wa, dziurawe podłogi, toczące się kamienie, komnaty wypełniające się
płynnym żelazem, strzelające ze ścian strzały. Albo szyby do środka Żółwia i
inne podobne gówna. K-wa. Swoją drogą ciekawe jak wygląda Żółw od
środka.Bar zaklął pod nosem. Przed nim wznosiła się potężnych rozmiarów
góra. Wewnątrz jamy, przed którą stał Bar miał znajdować się Zapomniany Skarbiec
Potężnego Władcy Okolicy, który żył gdzieś w okolicy jakoś tak dawno temu.
Odniósł podobno dużo sukcesów, tylko w pewnym momencie zapomniał rzucić na
siebie czar odmładzający i umarł. A że przy okazji zapomniał też, że ostatnio
dawał na klona 250 lat wcześniej i skóra zdążyła już zgnić, więc od tamtej pory
zamiata podłogi w Pałacu Pyłu, chociaż to chyba akurat plotka, bo żadne dusze
nie idą do Pyłu, chyba że Potężny Władca Okolicy wyemigrował tam, bo mu bardziej
gorący klimat nie odpowiadał, albo irytowało go, że jakiś baatezu widłami
szturcha go w dupę, żeby było klimatycznie i jak w bajkach. Bar podsumował sobie
w głowie, że Władca był ćwokiem, jak wszyscy Władcy zresztą, im bardziej mówią,
że są Potężni, tym większymi są ćwokami, zwłaszcza różni Książęta, to
największe, k-wa, ćwoki i po utwierdzeniu się w tej myśli wszedł do środka.
Bar przeszedł dziesięć metrów wiodącym nieco w dół korytarzem. Przed
nim otworzyła się komnata, do której Bar wszedł bez wahania. Z komnaty wiodły 3
wyjścia, lecz Bar wcale się tym nie przejął a nawet spodziewał się czegoś
podobnego, oni tak k-wa, budują te labirynty, zamiast zrobić prostą drogę ze
strzałkami 'do skarbu' to nie, narobią tych, k-wa, tuneli a wystarczyłoby, żeby
postawili porządnego potwora to żaden leszcz by nie doszedł, a tak wystarczy
odpowiednio cierpliwy mag i też znajdzie, zabijając po drodze 3 gobliny i
sp-dalając przed bandą 10 orków. K-wa.Bar poszedł prosto. Postanowił nie
reagować na żadne takie niby chytre zagrywki tylko cały czas iść prosto. Skarb
musi być na wprost. Ten j-bany Władca miał przecież sklerozę, musiał mieć prostą
drogę do skarbca.
Kolejne rozgałęzienie Bar przyjął bardzo spokojnie. Prosto. P-dolić te
j-bane odnogi. To musiał być pop-dolony architekt. Jakby tak mi zbudowali Weral
to przecież nie tylko bym zaj-bał ale potem kazał wszystkie kamienie odnieść z
powrotem do kopalni.
No tak... Cwaniaczki, k-wa. Podstępni się zrobili. Chcą mnie, k-wa,
zmylić, ale ja się nie dam. Bar wyjął różdżkę i p-dolnął passwallem. Poszedł
prosto.
A nie mówiłem, pomyślał Bar. Sytuacja zaczyna się klarować. Taktyka
przynosiła skutek.
A to niby jak możliwe, k-wa. Przecież tam była ściana. I tu też?
Moment, pomyślał Bar. Musi być magiczne przejście. No to passwall.
Dziwne, pomyślał Bar. Skoro tam była magiczna komnata, to dlaczego nie
było w niej skarbu? I gdzie są te wszystkie pętające się zazwyczaj stadami po
labiryntach badziewia?'DZIWI CIĘ TO?' usłyszał w głowie Bar.O, pomyślał
barbarzyńca, nareszcie coś gada.- Wyłaź ćwoku! - krzyknął Bar - No chodź!
Sklepię ci puszkę!'TO DO MNIE TRAF'- Pewnie, że do ciebie trafię, ćwoku!
- odparł Bar - Bez problemu. Jak się boisz do mnie wyjść, to zaj-bię cię tam,
gdzie żeś się schował!'PO CO TAK SIĘ WYDZIERASZ? NIE UMIESZ MYŚLEĆ?'Bar
zignorował tą jawną prowokację.- Nie możesz wyjść, bo jesteś uwięziony,
ćwoku. Musisz być zaj-biście cienki, jeśli nie możesz złamać jakiejś prostej
bariery.'NO TO PATRZ'
- Jaka piękna iluzja - stwierdził Bar - Ale spróbuj postarać się
lepiej.Bar skupił się w sobie i nawet zamknął oczy, przekonując sam siebie,
że tunel skręca w prawo. A potem spojrzał przed siebie.
K-wa.'NO I CO, ĆWOKU?'Bar wzruszył ramionami i wyciągnął
różdżkę. - No to patrz.
'BARDZO ŁADNIE'- Wiem.'BAATEZU LUBISZ?'- A które to? -
zapytał przekornie Bar - Te co zdychają w dwie rundy, czy te lepsze
trzyrundowe?Rozległ się ryk. Bar spojrzał przed siebie i z komnaty, która
otworzyła się na wprost (patrz niżej) wyskoczył demon.
Bar zarąbał demona w dwie rundy i wkroczył do sali zostawiając za sobą
cuchnące ścierwo.- Masz coś jeszcze?Cisza.- To już? Wszystko? -
zapytał z przekąsem Bar.Z tunelu wychodzącego z komnaty rozległ się tupot
nóg. Dużej ilości nóg. Barbarzyńca z nonszalancją odwrócił głowę w tamtą stronę.
Do sali wpadła banda orków.- Co?! - krzyknął Bar - Czy ty sobie ze mnie
kpisz?!Orki zaatakowały z furią, lecz Bar przyjął ich wysiłki na spokojnie.
Postanowił dać im fory i jednocześnie pozwolić na chwilę refleksji, więc przez
pierwszą rundę stał nieruchomo, odbijając ich ciosy od klaty. A potem uderzył.
Dziesięć ciosów. Dziesięciu orków leżało porąbanych w kałużach krwi. Pozostałych
dziesięciu zaczęło uciekać, lecz Bar był naprawdę zdenerwowany tak lekceważącym
podejściem do jego osoby. Rzucił się za nimi w pościg i ze spokojnym
wyrachowaniem wyciął wszystkie stwory do nogi. A potem stanął i rozejrzał się
dokoła.
Sala rzeźbiona była w mające budzić przerażenie pyski demonów
powykrzywiane w krwiożerczej żądzy. Bardzo oryginalne, stwierdził Bar. Zobaczmy,
po której stronie są bardziej przerażające. Aha... A więc jednak prosto.
Bar wszedł do komnaty i zachwycił się. 5 baatezu i następnych 5 w sali
dalej. Cudownie.
Bój był zacięty, lecz jednostronny. Bar dominował zarówno w walce
jedną ręką, oburęcznie, przodem, bokiem jak i tyłem. Na ziemi i unosząc się w
powietrzu. Nawet warczenie i porykiwanie wychodziło mu zupełnie przyzwoicie,
chociaż umierające demony potrafią ryczeć bardzo klimatycznie. Tak. A potem Bar
otarł miecz, ramieniem starł krew z klaty i zajrzał w obydwa wychodzące z
komnaty korytarze. Poruszył głową aż chrupnęły kręgi szyi i wyciągnął różdżkę.
- A, tu żeś się schował.Katakliczny z wyglądu, mega-potwór, stał
pośrodku komnaty. Dziesięć macek cięło powietrze wydając mrożące krew w żyłach
dźwięki. Wielkie, skórzaste skrzydła wypełniały połowę sali a były zaledwie w
połowie rozwinięte. Nieopisanie przerażająca morda potwora przywodziła na myśl
najbardziej nieludzkie koszmary.Ze ścian komnaty umęczone twarze ras
ludzkich ze wszelkich znanych światów zdawały się wyrywać w bezsilnej próbie
ucieczki od niewysłowionych męczarni. Krwistoczerwona poświata wypełniała salę
makabrycznym blaskiem.Potwór wyciągnął przed siebie łapy, zakończone
półmetrowej długości pazurami. Dziesięciometrowy topór zdawał się pochodzić z
najgłębszych otchłani Baatoru. 'JESTEM SYNEM ARCYKSIĘCIA DIS' usłyszał w
swej głowie Bar. Dudniący głos zdawał się blokować myśli barbarzyńcy.'A MOJĄ
MATKĄ BYŁA BESTIA NUKLEARNEGO CHAOSU. PRZYGOTUJ SIĘ NA ŚMIERĆ,
ŚMIERTELNIKU.'Ładnieś to powiedział, ocenił Bar, chociaż skupienie się
przychodziło mu z trudem. Ponieważ brzmienie głosu potwora nieco go irytowało a
nawet zakłócało swobodę myślenia, barbarzyńca postanowił nie myśleć, tylko iść
na żywioł. Zresztą obmyślanie jakiejkolwiek bardziej skomplikowanej strategii
bojowej niż 'zaj-bać-wszystko-wokół' nie leżało w jego naturze. Nie
zastanawiając się niepotrzebnie Bar rzucił się w wir macek. Uniknął
kataklicznego cięcia ogromnym toporem, uchylił się przed grubą jak jego udo
macką i ciął okrutnie celując w głowę. Miecz zadrżał mu w ręku i Bar zdał sobie
sprawę, że musi dobrze pociągnąć, bo miecz węszy coś, o czym Bar jeszcze do
końca nie wie. Przeskakując z lewej nogi na prawą Bar mocno chwycił miecz
oburącz i wykonując obrót poprowadził ostrze zdając się na doświadczenie swej
broni w trafianiu takich jak ten tutaj w czułe miejsca. Naszyjnik rozgrzał się
na chwilę w bojowym upojeniu.Czarna posoka sycząc polała się po posadzce,
ścianach, suficie. Bar poczuł jak jego skóra parzy w zetknięciu z wypalającą
kamień krwią potwora. Łeb Syna Arcyksięcia Dis, Bękarta Nuklearnego Chaosu
wirując, poleciał w powietrze. Strumień krwi spryskał nogi Bara depilując je w
jednej chwili. Barbarzyńca miał przez chwilę przebłysk biznesowej intuicji ale
przypomniał sobie, że przecież tradycyjnie nie wziął żadnej beczki na ewentualne
płyny ustrojowe zabijanych stworzeń. Potwór z łomotem padł na podłogę. Ściany
labiryntu jęknęły. Za plecami stwora otworzyło się przejście.
Skarb, pomyślał Bar.
Wyniesienie wszystkich skrzyń i magicznych przedmiotów, złota i
klejnotów nie mieszczących się w skrzyniach zajęło Barowi tydzień. Barbarzyńca
nawet był ciekawy jakie magiczne moce mają te tony żelastwa tak zawzięcie
teleportowanego do skarbca, kiedy się obudził.- K-WA! - zaklął siarczyście
siadając na swym skórzanym posłaniu. - K-WA! Może któryś z tych 15 bastardów
miałby w sobie coś fajnego, miałbym pomysł na nową moc do swojego miecza,
pomyślał rozeźlony. Muszę iść do dżakuzi, żeby się uspokoić. A potem trzeba
komuś zaj-bać.
Ross the Boss nie mógł uwierzyć w to co się stało. Wymyślił nowe
zaklęcie. Nie tylko zadawało ilość poziomów d8 ran ogniem, elektrycznością,
zimnem albo kwasem w zależności od tego co było skuteczniejsze, ale jeszcze
powodowało, że okoliczne świeczki zaczynały świecić na zielono a nad losowo
wybraną dziewicą starszą niż 30 lat, znajdującą się w promieniu ilość poziomów/2
d4 rund zaczynały unosić się różnokolorowe koncentryczne kręgi energii.
Czarownik był z siebie dumny.
Ross the Boss umył się i wyperfumował. W sumie była okazja. No i
zasłużył na to. Potem postawił stół, który jakoś tak kiedyś mu się przewrócił,
chyba jak coś kiedyś wybuchło, już dokładnie nie pamiętał. Potem usiadł na
krześle i zastanowił się. Postanowił zjeść coś oryginalnego, ale nic nie
przychodziło mu do głowy, więc w końcu wyczarował sobie jajecznicę z cebulą i
kiełbasą. Wyszła mu z glutami, co go nieco zirytowało, bo lubił bardziej ściętą.
Dla wprawy wyczarował więc jeszcze cztery kolejne jajecznice, wybrał jedną a
resztę zepchnął ze stołu. Ach, jeszcze skocz. Chciał podejść do barku ale
poślizgnął się na jajecznicy. Pozbierał się z podłogi i zdjął z ucha krążek
cebuli. Well... Jeden dispel nie wystarczył, więc poprawił kolejnym i jajecznica
zniknęła z posadzki. Przy okazji zniknęło też krzesło, co Rossa nieco zasmuciło,
gdyż zdążył je już nawet polubić. Hm, może dlatego to krzesło za cholerę nie
dawało się przewrócić, a ilekroć je przestawiał, zawsze po jakimś czasie wracało
na swoje miejsce. Pewnie dlatego. Ross zjadł jajecznicę i wypił kilka kolejek
skocza, żeby zabić jej smak w ustach. Zdecydowanie musi potrenować
wyczarowywanie jedzenia, bo jak tak dalej pójdzie to będzie musiał schodzić do
pałacowej jadalni i przebywać z tymi dwoma ćwokami więcej niż to naprawdę
niezbędne.
Zadzwoniła kula. Ross the Boss chciał wypróbować pilota do niej, co to
go jakiś czas temu wyprodukował a którego, jeśli dobrze pamiętał, położył
ostatnio gdzieś koło łóżka, ale za cholerę nie mógł go znaleźć pomimo, że kupa
skarpetek, brudnych szat magicznych i jakiejś dziwnej gąbczastej substancji
wcale nie była taka duża. Podszedł więc w końcu do stolika, zdjął szlafmycę,
którą przykrył kulę aby się nie kurzyła i powiedział:- Halo.W kuli
pojawiła się twarz prezesa klubu 25. Ross zawsze podziwiał kształt jego głowy,
który sugerował, że prezes połknął kiedyś dużych rozmiarów menzurkę, tylko mu
się odbiło i menzurka cofnęła się w tajemniczy sposób wypełniając czaszkę maga.
Podobno prezes miał też więcej niż 25 inteligencji i Ross byłby nawet skłonny w
to uwierzyć, gdyby nie fakt, że zachowanie prezesa nie odbiegało zwykle od
zachowania przeciętnego członka klubu. Chociaż zastanowiwszy się kiedyś nad tym
fenomenem, Ross skłaniał się ku teorii, że ponadprzeciętna inteligencja
powoduje, że człowiek zaczyna dostrzegać zabawność życia i nabiera
ironicznie-lekceważącego podejścia do multiwersum.- Czołem - odezwał się
prezes.- Witam pana prezesa.- No. Posłuchaj młody, - zaczął prezes, -
mam do ciebie biznes.Ross the Boss słuchał spokojnie, milcząc.- Mój syn
chce koniecznie zostać magiem.- Bardzo chwalebnie. Idzie w ślady ojca.-
W tym właśnie problem. Mógłby zostać przedsiębiorcą jakimś, biznesmenem, ale
nie, on się uparł. Wyobraża sobie, że bycie magiem to rzucanie wishów i
zabijanie demonów czarami wywołującymi trzęsienie planów. Myśli o jakichś
krucjatach, wzięciu światów w posiadanie, rządzeniu kosmosem i takich tam
rzeczach.- I?- Co i? Szczeniakowi się pop-doliło w głowie, zupełnie nie
wiem po kim to ma. Za moich czasów początkujący mag ledwo wiązał koniec z
końcem. Rzucał cantripy na jarmarkach w jakichś zapadłych wiochach, spał po
stodołach i cieszył się jak go wynajęli, żeby dzieciom na zabawie urodzinowej
wyczarował kolorowe kółka.- Co w tym złego, że mały ma ambicje? -
zaryzykował Ross.- Bo źle ją ogniskuje. Mówię mu, żeby założył jakąś
centralę handlu interplanarnego, nazwał jakoś po marketingowemu, Interplantrade,
czy podobnie, ale ten mi w kółko nawija o jakichś wieżach na Porphatysie, czy
Colothysie, jakbym wiedział gdzie to jest.Ross the Boss pokiwał ze
zrozumieniem głową.- No więc pomyślałem sobie, że przyślę go do ciebie na
nauki.Ross zakrztusił się własną śliną.- Echem, słucham? Panie
prezesie?- Też od razu pomyślałem, że to świetny pomysł.- Tak?-
Właśnie. U ciebie idealnie wyleczy się z chęci zostania
Magiem-Władcą-Multiwersum.Ross nie powiedział głośno tego, co sobie
pomyślał.- Przyślę go do ciebie na początku przyszłego tygodnia. Będziesz w
wieży?Ross szybko główkował.- Nie za bardzo. Jadę zabić Arcyksięcia Dis,
potem ruszam na Takhisis, po drodze jeszcze wpadam na chwilę na Gehennę, przez
Curst, tam się ostatnio schował jeden taki półdemon, nad miastem stoi burza
głowotnącego metalu, więc gość czuje się tam jak u siebie w domu, potem lecę na
Pył rozprawić się wreszcie z tymi yugolothami-najemnikami, cóż, przykro mi,
jestem zajęty.Prezes zastanowił się przez chwilę.- To co, za dwa
tygodnie?Rossowi opadły ręce. Postanowił grać na czas.- A co pociecha
pana prezesa już potrafi?Prezes machnął ręką z lekceważeniem.- E tam, no
wiesz. Ledwo teleportu bez błędu się nauczył, rozumiesz, musiałem, bo mały do
nocnika nie mógł czasem zdążyć.- Do CZEGO?- Do nocnika.- Pociecha
pana prezesa jest raczej młoda? - zapytał Ross niepewnie.- Trzy latka
skończy za dwa miesiące.Aha, pomyślał mag. W jego wieku, oczywiście
relatywnie myśląc, bom elf, to może zaczynałem mówić. Magiczny pocisk zacząłem
rzucać jak miałem 20 lat.- Magiczny pocisk to on mi rzucił, jak chciałem go
podrapać po brodzie, kiedy się urodził.Ross zastanowił się, co to takiego
pomyślał wcześniej, czego nie chciał powiedzieć, żeby się prezes nie dowiedział,
ale postanowił się dodatkowo nie stresować.- Aha.- No to na razie młody.
Podeślę ci go w przyszły poniedziałek. Czołem.- Ale...Kula wyłączyła
się. No tak, pomyślał Ross i rozejrzał się po swojej wieży. To nie rozumiem.
Posprzątać tu, czy nie posprzątać?
Ross the Boss obudził się zlany zimnym potem. Doszedł do wniosku, że
to chyba musiała być sugestia, żeby wyruszyć rozprawić się z kim trzeba, na co
tak naprawdę miał bardzo średnią ochotę.
Bar von Barian zjadł udziec dzika i rozejrzał się za czymś do picia.
Dzbanek piwa wydał mu się jakiś dziwnie mały i Bar zaczął się zastanawiać, czy
wydali ostatnio jakiś ukaz o zracjonalizowaniu wydatków publicznych i czy ktoś
czasem opatrznie go nie zrozumiał.- Dużo rzeczy trzeba załatwić - stwierdził
Książę w zamyśleniu.Ross the Boss przyjrzał mu się uważnie.-
Czyżby?Donowi zdawało się, że usłyszał ironię w głosie maga, ale postanowił
chwilowo to zignorować.- Hm... W zasadzie może i nie. Potrzebuję tylko
ZIF-a.Barbarzyńca skończył pić i rzucił pustym dzbankiem o ścianę. Wyciągnął
miecz i obejrzał uważnie jego ostrze. Mag uśmiechnął się dziwnie.- Może na
skrolu?- Mhm. Na wszelki wypadek wziąłbym ze trzy.- Śmiało. Chyba
pamiętam, że jeden gość sprzedaje takie na straganie przy dokach. Tylko, że w
pakietach po pięć.Książę spojrzał na czarownika.- A miałeś ostatnio
topór w dupce?- Przedwczoraj.- Chodźmy im zaj-bać - włączył się do
dyskusji Bar.- Zaraz.- Jutro.- Czemu jutro?- Bo muszę trochę
pomedytować.- Miałeś się wyspać ostatnio.- Niby kiedy?- OSTATNIO,
K-WA.- Sp-dalaj.Bar wzruszył ramionami. - To ja idę do po holy
worda. I do Magusa.- To ja też - odparł Książę.Mag wstał z
huśtawki.- No to chodźmy.Bar spojrzał na niego groźnie.- SPAĆ, K-WA!
- powiedział.- Co?- SPAĆ, K-WA.- To w nocy.- TERAZ, K-WA. Przez
ciebie nabieramy opóźnienia.- Potrzebuję heala w butelce a najlepiej dwa,
względnie dużą ilość healingów. I coś na baatezu i na tanar'ri. I na yugolothy.
I coś na Disa. I na Takhisis. I...Bar wciąż się na niego patrzył.- Ty
idź, k-wa, spać i mnie nie wk-wiaj. Trzeba będzie jutro wywołać parę moldków i
wezwać tego ćwoka, co chciał, żeby mu wp-dolić dwa razy tyle co dostał. I można
by pokrzyczeć trochę nad rzeką jak bardzo p-dolimy Disa, może się pojawi.-
No - dodał Książę. - Można by też zrobić jakiś risercz odnoście tej Takhisis, na
przykład kopnąć się do tych śpiących smoków, albo do Sigil. I dowiedzieć się co
działa na Disa. I muszę mieć life stealera w toporze. I te skrole z ZIF-em.
I...Bar nie zmieniając wyrazu twarzy spojrzał na Księcia.- Idziesz,
k-wa, czy nie?Książę wziął topór i poszedł z Barem. Mag odczekał chwilę i
wyszedł za nimi.
Ross w sumie nawet uważał, żeby być w świątyni, kiedy Don i Bar będą u
maga i na odwrót. Ale i tak spotkali się, kiedy mag właśnie wybierał healingi w
magazynie przeora.- Jak tam twój life stealer? - zwrócił się szybko do
Księcia, starając się, żeby zabrzmiało to jak gdyby nigdy nic i zdecydowanie nie
patrzył na barbarzyńcę.- Miałeś spać - powiedział Bar.- Załatwiliście
coś?- Miałeś spać - powtórzył Bar.- Myślałem o tych moldkach. Na
yugolotha pewnie się przydadzą i na Takhisis pewnie też, ale na te tanar'ri mogą
być nieskuteczne.- Jak żeś na to wpadł?- Inteligencja.- Moja
inteligencja mi mówi, k-wa, - zaczął Bar, - że moldek to moldek i ma się
słuchać.- A ile jej masz?- Mnie nie wk-wiaj.- Idę zaraz do Magusa
się upewnić. I może wie coś o...- Nic, k-wa, nie wie - rzucił Książę
sfrustrowanym głosem. - I rzuca jakieś absurdalne terminy na umagicznienie
przedmiotów, miesiąc na life stealera, a podobno to zaj-bisty mag.Mag
patrzył na Księcia.- ZIF-a też, k-wa, nie wymyślił. Dobrze, że przynajmniej
ma pierścień odporności na ogień. Ale chciałbyś to przewalić w inny pierścień?
Tydzień, k-wa?- Magia jest skomplikowaną materią - rzekł uczenie Ross.-
Nie p-dol.Bar, Don i Ross zabrali ze świątyni dwie mikstury z healem, sześć
healingów, skrol z holy wordem i wyszli. Bar przed wyjściem upewnił się, czy
przeor nie miał ostatnio jakichś snów z przesłaniem od Banna i doszedł do
wniosku, że przeor albo się op-dala a na pewno się op-dala, bo co to jest jeden
skrol z holy wordem na taką dużą świątynię, albo stracił więź z Bannem, więc na
wszelki wypadek barbarzyńca pouczył przeora o konieczności wykonywania
codziennie ćwiczeń podnoszących sprawność fizyczną, bo Bann nie lubi mięczaków.
A potem Bar zaciągnął maga do jego wieży i powiedział, że osobiście mu wp-doli,
jeżeli ten spróbuje się z niej ruszyć i zaproponował, że jeśli Ross będzie miał
jakiekolwiek problemy z zaśnięciem to on, Bar, z przyjemnością ułoży go do snu.
Czarownik wprawdzie uważał, że korzystniej będzie, jeżeli najpierw uda się do
Magusa i dowie się wszystkiego, bo oni na pewno nie zadawali odpowiednich pytań
a on, jako mag, z pewnością lepiej się z Magusem dogada, lecz Bar był nieugięty.
Ross zamknął się więc w wieży, wszedł do sypialni i teleportował się pod wieżę
Magusa. Wziął od Magusa miksturę kontroli złych smoków i dwa skrole z ochroną
przed smoczym oddechem, wypił dwie kolejki skocza a następnie zadowolony wrócił
do wieży w ten sam sposób, jak się z niej wydostał.
Następnego ranka Książę obudził się niewyspany. W nocy dręczyły go
koszmary i doszedł do wniosku, że z całym tym zamieszaniem wokół jego księstwa
trzeba coś zdecydowanie zrobić. Bar rozpoczął dzień od wizyty w dżakuzi a Ross
zszedł na śniadanie zadowolony z własnej przebiegłości.- Dobra, k-wa, -
powiedział Bar, kiedy już zjedli, - idziemy wywoływać moldki.- Moldka -
poprawił Ross.- Co to znaczy moldka? - obruszył się barbarzyńca.- Nie
popadajmy w przesadyzm.- Ty, k-wa, czarownik, dobrze spałeś?-
Doskonale.- To mi tu nie p-dol. Mają być moldki. Liczba mnoga.- Pogadaj
z tym, co go wywołam, może sprowadzi kolegów. Zawsze znajdywałeś z nimi wspólny
język.Bar skierował na maga zogniskowane spojrzenie.- Jeszcze raz
usłyszę coś kiedyś o potędze twojej magii to osobiście ci zaprezentuję jak jest
ch-owa.Upewniwszy się, że koledzy nie podejmą raczej żadnej konstruktywnej
konwersacji Książę wstał od stołu i poszedł do Magusa zaopatrzyć się w
stoneskiny. Ross the Boss udał się do jamy odkurzyć pentagram a Bar usiadł
wygodnie na trawie i krytycznym wzrokiem obserwował poczynania
czarownika.Moldek wyszedł pięknie, tak jak zazwyczaj i nawet się długo nie
targował, kiedy usłyszał, że może zarobić duszę smoka za tydzień służby. Ross
doszedł bowiem do wniosku, że jeżeli przyjdzie im walczyć z hordami Takhisis,
jakiś smok na pewno wcześniej czy później się pojawi. Następnie Ross starał się
roztoczyć przed Donem i Barem uroki przeprowadzenia należytego rytuału
przywołania yugolotha, z dymiącymi kadzidłami w mrocznej piwnicy, ogniami
rzucającymi pełgające po ścianach cienie i odpowiednią oprawą dźwiękową, lecz
Bar uciął:- Wypowiedz, k-wa, to jego imię i nie p-dol.Ross the Boss
wypowiedział kilka słów i fragment polany zapłonął ogniem. Mag sięgnął do
kieszeni szaty i wyciągnął dziwny medalion, który wręczył mu yugoloth. Spojrzał
na niego jeszcze raz, poczym wrzucił w płomienie. Następnie stanął w
dramatycznej pozie, chociaż łąka pod jamą moldka nie wydawała mu się być
miejscem wywołującym wystarczająco dramatyczne reakcje u przywoływanych istot z
innych planów i zaczął:- Demonie wzywam cię! Na me wezwanie przybywaj z
otchłani zaświatów! Przybywaj z mroków odległych planów, gdyż taka jest moja
wola. Demonie, mocą twego imienia nakazuję ci...- Nie wk-wiaj mnie, k-wa,
tylko powiedz to imię!- Karfhud.Przez moment nic się nie działo i Bar
już chciał powiedzieć coś o pukaniu chłopców w kontekście jego wpływu na moc
magii, kiedy płomienie na moment buchnęły wysoko i w chmurze szarego obłoku
pojawił się nycaloth z trzema piscolothami. Bar sięgnął po miecz.- A ci tu
po co? Zabrałeś sobie ćwoków do sklepania im puszki?- I ja was witam -
odparł spokojnie Karfhud.- Nikt ich tu nie zapraszał. Ale może to nawet
lepiej. Walka będzie trwała ze dwie minuty dłużej.Nycaloth nie zmienił
wyrazu twarzy tylko wskazał ręką moldka.- Tego psa też nikt tu nie
zapraszał.- My go zaprosiliśmy.- No wiec właśnie.- Up-dolę ci ten
twój j-bany łeb, ty ch-ju - rzucił grobowym głosem molydeusz sięgając po topór.
- A tych twoich sk-synów rozerwę gołymi pazurami.Ross the Boss zastąpił
molydeuszowi drogę i spojrzał na niego groźnym wzrokiem.- Ty, k-wa, czekasz
z tym swoim toporem, dopóki ci nie powiem, że nie czekasz. Czy to wystarczająco
dla ciebie jasne? I dla ciebie? - rzekł do obu głów potwora.Molydeusz
zatrzymał się tuż przed czarownikiem. Łeb węża zasyczał i spojrzał na łeb psa. A
potem tanar'ri postąpił krok wstecz.Mag odwrócił się w stronę
yugolotha.- Chcemy pogadać.- Doprawdy?- Doprawdy.- Powiedz więc
coś, żeby mnie przekonać, że chce mi się z wami gadać.Bar wsparł się na
mieczu a Książę stanął obok niego z toporem w dłoniach. Nycaloth nawet nie
drgnął.- To ty powiedz coś, żeby nas przekonać, że warto z tobą gadać -
odparł mag. - Ci panowie zaj-bali nie pamiętam już nawet ilu takich jak ty. A
ten z tyłu - czarownik wykonał ruch głową w kierunku molydeusza - up-doli ci łeb
w jednej chwili i nie byłbym taki pewien, czy zdołasz się potem
odrodzić.Karfhud uśmiechnął się ohydnie.- Nie świadczy to za dobrze o
twojej wiedzy o nas, czarowniku.- Nie świadczy to za dobrze o twojej wiedzy
o jego możliwościach, Karfhudzie.Nycaloth spojrzał na maga wnikliwym
spojrzeniem.- Dobrze bluffujesz, śmiertelniku.- Sprawdź mnie - Ross
podniósł do góry prawą rękę. Piscolothy postąpiły nieco bliżej.Karfhud
zastanowił się przez chwilę, zanim odparł.- Czy po to mnie wzywaliście,
żebyśmy się mieli tu tak po prostu porozp-dalać? Przetoczył spojrzeniem po
Donie, Barze i Rossie.- Oczywiście można, ale czasu macie coraz mniej i
nawet jeśli uda wam się mnie pokonać nie przyniesie wam to żadnych korzyści.
Wam, być może uda się uratować, lecz wasz świat zginie, zapewniam was, bo nie
powstrzymacie kataklizmu. Nie macie, k-wa, pojęcia jak to zrobić.- A ty
wspaniałomyślnie chcesz nam pomóc.- Nie wspaniałomyślnie.Ross myślał
szybko.- Skąd niby ty wiesz, jak to powstrzymać?- Wiem.- Dlaczego
mam w to wierzyć?- A masz inne wyjście?- Są moce potężniejsze niż ty, na
których pomoc możemy liczyć, jeżeli w grę wchodzi zagłada Żółwia.- To gdzie
one są teraz?- Bo nie będzie żadnej zagłady świata, yugolothu. To tylko
prywatna wendetta przeciwko nam. Więc nie p-dol.Nycaloth roześmiał się.-
Nic nie pojmujesz, czarowniku, a twoje domysły są błędne, zrozumiał byś to,
gdybyś wiedział to co ja.- P-dolenie.- Bann jest zajęty ratowaniem
własnej dupy, ćwoku. Nie przyjdzie wam z pomocą. Nie teraz.Ross uśmiechnął
się ukradkiem.- Żaden bóg nie pozwoli, żeby zniszczony został jego
świat.Nycaloth rozprostował z łopotem skrzydła i złożył je z powrotem.-
Udzieliłem ci już jednej informacji za darmo. Wystarczy. Żeby otworzyć ci oczy,
śmiertelniku, powiem jeszcze czego możesz się ode mnie dowiedzieć, jeśli masz
pieniądze. Wyjaśnię ci jak zamknąć te kondukty. Powiem ci co czeka was, kiedy
one się do końca uformują. Powiem ci kto rozdaje kto gra w tej rozgrywce jaką
rolę. Powiem ci dlaczego. I powiem ci dlaczego chcę wam pomóc, bo widzę, że
zaraz miałeś się o to zapytać. Nycaloth rozejrzał się wokół.- Za 200.000
złotych monet. To niezbyt dużo, zważywszy że samo to państwo przynosi pewnie
tyle dochodu w miesiąc.
CDN ;-))))
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Dogs Of War by Oparski 2Dogs Of War by OparskiWarhammer 40K [Dawn of War 01] Dawn of War by C S Goto (Undead) (v1 6)The Art of War by 6th cent B C SunziThe Art of War by Sun TzuWarhammer 40K [Dawn of War 01a] Trials of Isador by C S Goto (Undead) (v1 0)Axis of War Night Raid 2010 DVDRip XviDAtlas of?rsaive by Telarus KSCfortunes of wargene wolfe the horars of war (v1 0)Sun Tzu The Art Of WarFlames of War Za Stalina Terrain ChartProof of God by Kurt GödelGrooming, Gossip, and the Evolution of Language by Robin DunbarIlya Tolstoy Reminiscences of Tolstoy by His Son (txt)The Demons of Magick by Morton Smith [ENG]więcej podobnych podstron