NORA ROBERTS
Tajemnicza gwiazda
ROZDZIAŁ 1
Twarz kobiety na płótnie przyciągała wzrok. Była to twarz
niezwykła. Tak bliska ideału, jak tylko pozwala natura. Na jej
widok każdemu mężczyźnie mocniej biło serce. Zapamiętywał
ją na zawsze. Jawiła mu się w snach.
Jasne, niebieskie oczy kobiety na portrecie, osłonięte firan
ką gęstych rzęs, błyszczały radością życia. Miała pięknie za
rysowane brwi. Przy jednej z nich tkwił urokliwy pieprzyk.
Delikatną, niemal przejrzystą cerę ożywiał lekki rumieniec,
sprawiający, że mężczyzna wpatrzony w twarz kobiety był prze
konany, iż ciepło bijące spod alabastrowej skóry jest przezna
czone wyłącznie dla niego.
Miała prosty, idealnie zgrabny nos. Najważniejsze jednak
były usta. Wyraziste, a zarazem miękkie i zmysłowe. Sam ich
widok budził pożądanie.
Tę zdumiewająco piękną twarz okalały czarne, długie wło
sy, opadające na obnażone alabastrowe ramiona. Włosy jedwa
biste, bujne i połyskliwe, które aż się prosiły, by wsunąć w nie
palce.
Seth miał przed sobą obraz olejny przedstawiający właści-
cielkę domu. A więc tak wyglądała Grace Fontaine. Ideał kobie
cej urody. Nie mógł oderwać oczu od portretu.
6 * TAJEMNICZA GWIAZDA
Cholernie szkoda, że pozbawiono ją życia, pomyślał. Z tru
dem odwrócił głowę. Znajdował się na miejscu przestępstwa.
Przez chwilę chciał pozostać tu sam. Ekipa techników już zakoń
czyła swoją robotę, a lekarz policyjny pobieżnie zbadał ciało
ofiary i pozwolił je zabrać. Dom opustoszał. Na błyszczącym
parkiecie przestronnego salonu bielał zaznaczony grubą kredą
kontur ludzkiej sylwetki.
Dość łatwo było ustalić przyczynę śmierci.
Leżała pod zerwaną balustradą piętra, obok wejścia na we
wnętrzne schody. Duży kawał wyłanianego i ostro zakończone
go drewna zmiażdżył głowę ofiary, która spadając uderzyła twa
rzą w ogromny, szklany stół, rozbijając go na tysiące ostrych
odłamków.
Śmierć sprawiła, że Grace Fontaine przestała być doskonała,
pomyślał Seth, gdy patrzył na zniekształconą nie do rozpoznania
twarz kobiety z portretu.
Łatwo było też stwierdzić, że ktoś dopomógł spaść jej z pię
tra, wykonać ostatni w życiu skok.
Seth rozejrzał się wokoło. Dom był wytworny i na wskroś
nowoczesny. W wysokich sufitach rozmieszczono liczne
świetliki, przez które do przestronnego wnętrza przedostawały
się teraz jasne, lekko zaróżowione promienie zachodzącego
słońca.
W całym domu wszystko miało obły kształt. Wewnętrzne
schody biegły z piętra łagodnym półkolem, drzwi zastępowały
przejścia o łukowatych sklepieniach, okna były zaokrąglone.
Zdaniem Setha wszędzie wyczuwało się kobiecą rękę. Nie tylko
w projekcie samego domu, lecz także w jego wystroju.
Usiłował wyobrazić sobie, jak było tu przedtem, zanim czło
wiek, przez którego Grace Fontaine spadła . piętra, zdewasto
wał całe wnętrze.
Nie było wówczas rozbitych rzeźb ani poszarpanych w strzę-
TAJEMNICZA GWIAZDA 7
py poduszek. Kwiaty stały starannie ułożone w wazonach, a nie
leżały połamane i rozrzucone wśród kryształowych odłamków
na wschodnich dywanach, tworząc na nich dodatkowy, prze
dziwny wzór.
I z pewnością nie było tu przedtem śladów krwi ani potłuczo
nego szkła. Ani też warstw daktyloskopijnego proszku.
Jeszcze przed wezwaniem do tego domu Seth wiedział, że
jego młoda właścicielka wiodła dostatnie życie. Mogła sobie na
to pozwolić. Mając dwadzieścia jeden lat, otrzymała pokaźny
spadek. Należała do uprzywilejowanej, znanej rodziny Fontai-
ne'ów. I z pewnością otrzymała staranne wychowanie i wy
kształcenie w najlepszych szkołach. Potem stała się bywalczy-
nią ekskluzywnych klubów oraz, jak Seth mógł się domyślać,
bezustannym źródłem niepokoju i niezadowolenia rodziny o za
chowawczych, staroświeckich poglądach.
Nie było tygodnia, aby Grace Fontaine nie poświęcono choć
by paru wierszy w kronice towarzyskiej publikowanej na ła
mach „Washington Post". Niemal wszędzie ukazywały się jej
zdjęcia, robione przez paparazzich i sprzedawane redakcjom po
pularnych czasopism. Wszystko to znajdowało pełne uzasadnie
nie. Młoda dama miała na swym koncie nie lada ekscesy.
Teraz prasa znów zacznie szaleć, gdy tylko dowie się o ostat
niej, tym razem tragicznej, przygodzie Grace Fontaine. Seth
był przekonany, że przy okazji brukowce wywloką ponownie
na światło dzienne wszystkie jej wcześniejsze wybryki. Pozo
wanie nago na rozkładówkę „Playboya", gdy miała dziewiętna
ście lat. Bardzo ognisty i niczym nie skrępowany romans z żo
natym lordem. Związek z jednym ze słynnych hollywoodzkich
aktorów.
W życiorysie Grace Fontaine były także inne wyczyny. Pięk
na kobieta na prawo i lewo uwodziła mężczyzn. Z jej licznych
kochanków opisywanych w prasie Seth zapamiętał wybitnego
8 TAJEMNICZA GWIAZDA
senatora, autora bestsellerów, znanego malarza, któremu pozo
wała, a także gwiazdora rocka, który, gdy go rzuciła, podobno
usiłował popełnić samobójstwo.
Grace Fontaine znała wielu mężczyzn w swym krótkim ży
ciu. Gdy się z nim pożegnała, miała zaledwie dwadzieścia sześć
lat.
Seth westchnął. Do jego służbowych obowiązków należało
teraz nie tylko ustalenie przyczyny śmierci tej kobiety, lecz także
wykrycie, kto ją spowodował. Nie było już tajemnicą, dlaczego
Grace Fontaine pozbawiono życia. Chodziło o Trzy Gwiazdy
mitycznego boga Mitry. O bezcenne niebieskie brylanty, rodem
ze starożytności, odkryte niedawno przez jednego z archeolo
gów. Nagła śmierć Grace Fontaine była także pośrednim skut
kiem desperackiego i nierozważnego czynu jednej z jej najbliż
szych przyjaciółek.
Przechadzając się po opustoszałych pomieszczeniach, Seth
usiłował odtworzyć w myśli chronologię wydarzeń, które spro
wadziły go dziś do tego domu, na miejsce zbrodni. Od dziecka
interesował się mitologią, dlatego co nieco wiedział o Trzech
Gwiazdach. Na ich temat krążyły różne legendy. Trzy Gwiazdy
były wprawione w wierzchołki szczerozłotego trójkąta, który
trzymał w rękach bóg Mitra.
Jeden brylant oznaczał miłość, przypomniał sobie Seth,
wchodząc półkolistymi schodami na piętro. Drugi - wiedzę,
a trzeci hojność. Mity mówiły, że człowiek, któremu uda się
zdobyć Trzy Gwiazdy, zyska boską potęgę i stanie się nieśmier
telny.
Było to oczywiście, zdaniem Setha, pozbawione logiki. Ale
czy to nie dziwne, że ostatnio śniły mu się właśnie skrzące się
trzy niebieskie brylanty, ponury kamienny zamek wyłaniający
się z gęstej mgły i jakaś błyszcząca złotem komnata? Śnił mu się
także mężczyzna o zimnych oczach. I kobieta o twarzy bogini.
TAJEMNICZA GWIAZDA 9
I jego własna, gwałtowna śmierć.
Z trudem uwolnił się od przytłaczającego uczucia, które to
warzyszyło fragmentom dziwacznych snów. Teraz były mu po
trzebne nie przywidzenia, lecz fakty. Niezaprzeczalne. Dające
się ułożyć w logiczną całość.
Faktem było istnienie trzech ogromnych, niebieskich brylan
tów, z których każdy miał ponad sto karatów. Faktem było też,
że ktoś zapragnął odebrać je prawowitym właścicielom. I gotów
był na wszystko, aby dostać brylanty w swe ręce. Nie wahał się
nawet zabijać.
W tej ponurej sprawie trup słał się gęsto, uprzytomnił sobie
Seth, zdesperowanym gestem przeczesując palcami ciemne wło
sy. Pierwszy został zamordowany niejaki Thomas Salvini,
współwłaściciel znanej firmy jubilerskiej specjalizującej się
w dokonywaniu ekspertyz i wycenie kamieni szlachetnych.
Firma ta - na zlecenie Smithsonian Institute - miała spraw
dzić autentyczność Trzech Gwiazd i dokonać ich skrupulat
nych pomiarów, zanim te bezcenne kamienie znajdą się w mu
zeum.
Niestety, jak wykazało policyjne śledztwo, to, co zamierzali
uczynić jubilerzy Thomas Salvini i jego bliźniaczy brat Timo
thy, znacznie wykraczało poza zlecone im czynności.
Znaleziony w firmie Salvinich milion dolarów w gotówce
wskazywał niezbicie, że bracia mieli nie tylko inne plany, lecz
także klienta, który chciał posiąść Trzy Gwiazdy.
Inny dowód stanowiło zeznanie kobiety, niejakiej Bailey Ja
mes, uznanego eksperta w dziedzinie badania kamieni szlachet
nych. Przyrodniej siostry braci Salvinich, a zarazem naocznego
świadka bratobójstwa. Z dużym opóźnieniem, dopiero po kilku
dniach, Bailey James zawiadomiła policję, że odkryła plany
swych przyrodnich braci. Zamierzali sporządzić idealne kopie
Trzech Gwiazd dla Smithsonian Institute, sprzedać prywatnemu
10 TAJEMNICZA GWIAZDA
klientowi oryginalne brylanty i z niebagatelną zapłatą natych
miast opuścić kraj.
Ta kobieta zachowała się niefrasobliwie. Gdy tylko wykryła
spisek, poszła do przyrodnich braci, przypomniał sobie Seth.
Sama, nie powiedziawszy o tym nikomu, zamiast natychmiast
wezwać policję. Przedtem jednak zdobyła się na desperacki
czyn. Aby chronić oryginalne klejnoty, wysłała dwa brylanty do
najbliższych przyjaciółek. Postąpiła bardzo nierozsądnie. Po
winna niezwłocznie zawiadomić władze. Seth z dezaprobatą po
kiwał głową. Myśli zwykłych śmiertelników, nawet inteligen
tnych i wykształconych, chadzały dziwacznymi drogami.
Bailey James drogo okupiła swe nie przemyślane działanie.
Uciekając przed mordercą, ledwie uszła z życiem. W wyniku
tego wstrząsającego przeżycia przez wiele dni cierpiała na
amnezję. Wymazała z pamięci nie tylko własny wypadek, lecz
także poprzedzające go wydarzenia.
Seth wszedł do sypialni Grace Fontaine. Spod ciężkich, opu
szczonych powiek bez emocji, na zimno, rozglądał się po zde
wastowanym pomieszczeniu.
I co zrobiła Bailey James? - kontynuował wewnętrzny mo
nolog. Czy od razu poszła na policję? Ponownie postąpiła głu
pio. Zamiast oddać sprawę w ręce kompetentnych przedstawi
cieli prawa, z książki telefonicznej wybrała na chybił trafił jakie
goś prywatnego detektywa i skontaktowała się z nim. Seth zacis
nął gniewnie wargi. Nie darzył szacunkiem ani tym bardziej
podziwem prywatnych łapsów.
Bailey James jednak sprzyjał los. Szczęśliwy przypadek
sprawił, że natrafiła na przyzwoitego faceta. Cade Parris okazał
się sensowniejszym i uczciwszym człowiekiem niż większość
jego kolegów po fachu. I znów tylko szczęśliwy traf sprawił,
Seth był o tym głęboko przekonany, że prywatnemu detektywo
wi udało się wywęszyć właściwy ślad.
TAJEMNICZA GWIAZDA 11
Kiedy to robił, o mały włos sam dałby się zabić. Nie stał się
jednak następną, to znaczy drugą ofiarą mordercy. Okazał się nią
jubiler, bliźniaczy brat Thomasa Salviniego, Timothy.
Cade'owi Parrisowi, prywatnemu detektywowi wynajętemu
przez Bailey James, udało się ujść z życiem i obronić przed
nożownikiem. Niestety, śmierć drugiego z braci Salvinich spo
wodowała, że urwał się wszelki ślad. Prywatne śledztwo Cade'a
Parrisa utknęło w martwym punkcie.
Tuż przed obfitującym w wydarzenia przedłużonym lipco
wym weekendem z okazji Święta Niepodległości przyjaciółka,
do której Bailey James wysłała na przechowanie jedną z dwu
Gwiazd, niejaka MJ 0'Leary, wyjechała z Waszyngtonu w nie
znanym kierunku, mając na karku jakiegoś łowcę nagród. Seth
postanowił, że w najbliższym czasie przesłucha ją osobiście.
I będzie zmuszony oznajmić tej kobiecie, a także Bailey James,
że została zamordowana ich wspólna znajoma Grace Fontaine,
z którą utrzymywały bardzo zażyłe stosunki. Oba te przykre
zadania należały do jego obowiązków.
Od sobotniego wieczoru MJ 0'Leary, będąca w posiadaniu
drugiej Gwiazdy, ukrywała się gdzieś poza Waszyngtonem w to
warzystwie łowcy nagród. Ustalono, że jest nim Jack Dakota,
z którym jakimś cudem skumała się po drodze. Mimo że był
dopiero poniedziałek wieczór, zdołali kilkakrotnie zmienić
miejsce pobytu. Z ucieczką 0'Leary miała związek śmierć dal
szych trzech osób.
Seth pomyślał z niechęcią o nieuczciwym, przekupnym
urzędniku sądowym, który zlecił łowcy nagród odnalezienie MJ
0'Leary i sprowadzenie jej za wszelką cenę do Waszyngtonu
pod fałszywym pretekstem, że jest ścigana przez prawo. Urzęd
nik sądowy podjął się tego za grubszą forsę otrzymaną od jakie
goś mężczyzny. Nie zdając sobie sprawy, że ma do czynienia
z prawdziwym gangsterem, usiłował go szantażować, co przy-
12 * TAJEMNICZA GWIAZDA
płacił życiem. W pościg za MJ 0'Leary i Jackiem Dakotą ruszy
ło dwóch innych wynajętych morderców. Zginęli w wypadku
samochodowym na śliskiej drodze.
Policji urwał się jedyny ślad. I tym razem śledztwo utknęło
w martwym punkcie.
Na zabójstwie Grace Fontaine kończył się następny, już trze
ci z kolei trop. Seth nie miał pojęcia, czy uda mu się wydeduko-
wać coś sensownego po obejrzeniu jej zdewastowanego domu.
Zamierzał jednak przeszukać go niezwykle dokładnie. Centy
metr po centymetrze. Zawsze tak pracował i nie było żadnego
powodu, aby tym razem miał postępować inaczej.
Będzie skrupulatny, ostrożny i zrobi wszystko, aby znaleźć
odpowiedzi na nurtujące go pytania. Polegał na systematycznym
działaniu. Wierzył prawu i bezgranicznie ufał sprawiedliwości.
Seth Buchanan pozostał wierny rodzinnej tradycji - podob
nie jak przedstawiciele dwóch poprzednich pokoleń zatrudnił się
w policji. Dzięki wrodzonym zdolnościom śledczym, wręcz nie
samowitej cierpliwości i obiektywizmowi osądów dopracował
się wysokiego stanowiska. Został porucznikiem, a zarazem kie
rownikiem wydziału dochodzeniowo-śledczego komendy. Pod
władni szanowali, a jednocześnie obawiali się służbistego szefa.
Wiedział, że za plecami nazywają go Automatem i wcale się o to
nie obrażał. Na emocje i poczucie winy, tak typowe reakcje
zwykłych ludzi, nie było miejsca w jego trudnej i odpowiedzial
nej pracy.
Opinię, że jest człowiekiem obojętnym na wszystko, zimnym
i obdarzonym stalowymi nerwami, uważał za komplement.
Na chwilę przystanął w drzwiach. W wiszącym naprzeciw
lustrze w mahoniowej ramie zobaczył odbicie własnej sylwetki.
Był wysoki i postawny. Dobrze zbudowany. Ciemna marynarka
opinała umięśniony tors. Był sam, więc pozwolił sobie na wy
gląd mniej formalny. Rozluźnił węzeł krawata. Od bezustannego
TAJEMNICZA GWIAZDA 13
przeciągania palcami po głowie miał lekko zwichrzone włosy.
Były bujne i falujące. Odgarnął je z czoła, odsłaniając poważną,
nieruchomą twarz o śniadej cerze.
Przed laty, gdy jeszcze w mundurze patrolował ulice, złama
no mu nos. Nadawał teraz jego twarzy surowy wyraz. Dość
wąskie usta nie były skłonne do uśmiechu. Oczy o barwie cie
mnego, starego złota pozostawały nieprzeniknione i bez wyrazu.
Spod czarnych, prostych brwi patrzyły obojętnie i zimno.
Na palcu szerokiej, silnej dłoni nosił sygnet odziedziczony
po ojcu z wyrytym w grubej warstwie złota napisem: Służ
i chroń.
Oba te obowiązki Seth Buchanan traktował niezwykle po
ważnie.
Pochylił się i ze sterty ubrań wyrzuconych z szafy Grace
Fontaine podniósł delikatny jak mgiełka, czerwony, jedwabny
peniuar. Był długi i powiewny. Stanowił komplet z krótką, czer
woną koszulką, którą miała na sobie ofiara.
Tak. Ofiara. O Grace Fontaine chciał myśleć tylko jako
o ofierze, a nie urodziwej, młodej damie z portretu. A zwłaszcza
nie o pięknej kobiecie o twarzy bogini, która ostatnio niepokoiła
go w snach. Dziwiło go, że ciągle miał przed oczyma jej nie
zwykłą twarz. Twarz stanowiącą o sile tej kobiety. Drążyła
umysł i przenikała do najgłębszych zakamarków mózgu męż
czyzny, dopóki nie zdobyła nad nim całkowitej przewagi. Dopó
ki nie stała się jego obsesją.
Trzymając nadal w ręku delikatny jak obłok czerwony strój,
Seth uznał, że nikt nie byłby w stanie oprzeć się Grace Fontaine.
Nikt nie potrafiłby o niej zapomnieć.
Była niebezpieczna.
Czy tę czerwoną, długą szatę zrzuciła z siebie w oczekiwaniu
na mężczyznę? Spodziewała się kochanka i wieczoru w jego
objęciach?
14 TAJEMNICZA GWIAZDA
Gdzie podziewała się Gwiazda, którą otrzymała na przecho
wanie? Czy odnalazł ją i wykradł nieoczekiwany gość?
Sejf w bibliotece na parterze ktoś otworzył siłą i opróżnił.
Było bardzo prawdopodobne, że właścicielka domu zamierzała
właśnie zamknąć w nim jakieś kosztowności. Ale zginęła nie na
parterze, lecz na piętrze. Stąd zepchnięto ją w dół.
Uciekała przed napastnikiem? Gonił ją? A w ogóle dlacze
go wpuściła go do domu? Solidne zamki pozostały nietknię
te. Czyżby była aż tak nieostrożna, aby otwierać drzwi przed
nieznajomym, i do tego w kusej, jedwabnej koszulce?
A może znała tego człowieka?
Wygadała się i przyznała, że ma brylant, a nawet mu go
pokazała. Czy miejsce męskiej namiętności zajęła chciwość?
Najpierw kłótnia, a potem walka. I upadek z piętra. A zdewasto
wanie domu miało jedynie zmylić ślady. Seth uznał, że możli
wości jest wiele. Na parterze znalazł gruby notes z telefonami
należący do pani domu. Sprawdzi wszystkie nazwiska. Poroz
mawia z zapisanymi w nim ludźmi. On sam i grupa policjantów,
którym przydzieli tę robotę, przeszukają centymetr po centyme
trze cały opustoszały dom.
Teraz jednak czekały go ważne rozmowy. Musiał przekazać
informację o tragedii. I poprosić kogoś z rodziny Grace Fontaine
lub przyjaciół o przyjście do kostnicy i zidentyfikowanie jej ciała.
Pomyślał z przykrością, że ktoś, kto był z nią związany uczu
ciowo, będzie teraz musiał oglądać zniekształconą twarz.
Seth jeszcze raz omiótł wzrokiem sypialnię. Ogromne łoże,
porozrzucane kwiaty i walające się po dywanie szczątki stylo
wych, kryształowych flakonów. Wiedział, że zapach unoszący
się w powietrzu nie da mu spokoju i będzie prześladował go
przez długi czas. Podobnie jak idealna kobieca twarz z portretu
w salonie.
TAJEMNICZA GWIAZDA 15
Nad prowadzonymi sprawami pracował zazwyczaj do późna.
Nie miał prywatnego życia i nigdy nie starał się go sobie zorga
nizować. Z rozmysłem, ostrożnie dobierał kobiety, z którymi
spotykał się w celach towarzyskich i romansowych. Żadna nie
była w stanie zaakceptować jego pracy wymagającej pełnej dys
pozycyjności. Rzadko kiedy decydowały się przedłużać lub za
cieśniać znajomość. Seth dobrze zdawał sobie sprawę, jak trud
ne musi być pogodzenie się z wymaganiami jego zawodu i bez
ustanne czekanie. Nerwowe i w ciągłym napięciu. Wszelkie
skargi i utyskiwania kobiet, które czuły się zaniedbywane, uzna
wał za uzasadnione, chociaż nie zamierzał niczego zmieniać
w swoim życiu zawodowym. Z tych to powodów nigdy się nie
wiązał i nikomu nie składał żadnych obietnic ani przyrzeczeń.
Prowadził samotne życie.
Wiedział, że w domu Grace Fontaine nie ma już nic
do roboty. Powinien wrócić do komendy lub nawet do własne
go mieszkania, choćby tylko po to, aby odświeżyć umysł i na
brać dystansu do sprawy. Coś jednak przyciągało go do tego
niezwykłego domu. Nie do budynku, stanowiącego skądinąd
interesujące połączenie drewna i szkła, lecz do tej kobiety. To
ona, młoda dama z portretu przyciągnęła go z powrotem, jak
magnes.
Zostawił samochód na końcu stromego podjazdu i wszedł do
domu otoczonego starymi, rozrośniętymi drzewami i wysoką
zielenią. Tuż przy wejściu znalazł wyłącznik. W przestronnym
holu rozbłysły ostre światła.
Ludzie Setha rozpoczęli już mozolne przesłuchiwanie miesz
kańców okolicznych, równie eleganckich rezydencji. Pukali do
drzwi w nadziei, że któryś z sąsiadów zobaczył lub usłyszał coś
niezwykłego.
Praca w laboratorium policyjnego patologa posuwała się po-
woli. Był przecież weekend i większość ludzi miała wolne. Z te-
16 TAJEMNICZA GWIAZDA
go samego względu trochę dłużej niż zwykle potrwa sporządza
nie służbowych raportów.
Ale to nie brak oficjalnych sprawozdań dręczył Setha, który
odruchowo skierował kroki do salonu, gdzie nad kamiennym
kominkiem wisiał portret młodej damy.
Grace Fontaine była osobą kochaną przez bliskich. Na twa
rzach dwóch kobiet, którym dopiero co mówił o jej śmierci,
malowała się prawdziwa rozpacz.
Setha zdumiała głębia uczuć łączących trzy zaprzyjaźnione
kobiety. Bailey James, MJ 0'Leary i zmarłą. Żałował, a przyda
rzało mu się to niezwykle rzadko, że obcesowo i bez ogródek
przekazał im tragiczną wiadomość.
„Bardzo współczuję z powodu straty". Był to typowy zwrot.
Mówiąc o stracie, policjanci mają na myśli śmierć, z którą się
spotykają. Słowa te Seth wypowiadał wielokrotnie. Teraz, gdy
znów przyszło mu je powtórzyć, uważnie obserwował reakcję
Bailey James i MJ 0'Leary. Drobnej blondynki i zielonookiej
rudowłosej. Na twarzach obu widniała głęboka rozpacz. Przy
warły do siebie, jakby chciały nawzajem się podeprzeć. Zdruz
gotane i bliskie załamania.
Towarzyszący im dwaj mężczyźni nie musieli prosić Setha, aby
zostawił je sam na sam ze smutkiem. Tego wieczoru nie zamierzał
zadawać pytań ani spisywać zeznań. Jego słowa nie byłyby w stanie
przebić ściany rozpaczy dzielącej go od obu kobiet.
Stojąc teraz przed portretem i patrząc w niezwykłe, niebie
skie oczy Grace Fontaine, przypomniał sobie reakcję przyjació
łek na wiadomość o jej nagłej śmierci. Była nie tylko pożądana
przez mężczyzn, lecz także kochana przez kobiety. Co kryło się
za tą zdumiewającą twarzą? Co sprawiało, że ta kobieta potrafiła
wzbudzać tak silne emocje?
- Kim ty, do licha, właściwie jesteś? - zapytał szeptem,
wpatrzony w portret.
TAJEMNICZA GWIAZDA ft 17
Odpowiedziała mu śmiałym, zmysłowym uśmiechem.
- Zbyt piękna, aby być rzeczywista. Zbyt świadoma swe
go uroku, aby być łagodna i wspaniałomyślna. - Jego głę
boki głos, ochrypły ze zmęczenia, odbijał się głośnym
echem w pustym domu. Seth wsunął ręce do kieszeni i lekko
zakołysał się na obcasach. - Zbyt martwa, aby się nią prze
jmować.
Chociaż odwrócił się plecami do obrazu, nadal miał przykre
wrażenie, że młoda kobieta uważnie obserwuje go ze ściany.
Obserwuje i ocenia.
Czekał go jeszcze obowiązek skontaktowania się z najbliższą
rodziną, to znaczy z jej stryjem Nilesem Fontaine'em i jego
żoną Helen, mieszkającymi w Wirginii. To oni po nagłej śmierci
rodziców Grace wzięli ją na wychowanie. Policja ustaliła, że
Helen Wilson Fontaine spędza lato w jakiejś willi we Włoszech
i na razie nie sposób się z nią porozumieć.
Wille we Włoszech, niebieskie brylanty, olejne portrety wi
szące nad wyszukanymi kominkami. Dla Setha był to obcy,
odległy świat. Nie mający nic wspólnego ze światem, z którego
pochodził, ani życiem, na które składała się wyłącznie służba
w policji.
Wiedział jednak, że przemoc dla nikogo nie robi wyjątków.
Właściwie mógłby pojechać do siebie, do małego domku na
terenie osiedla stłoczonych na niewielkim obszarze kilkunastu
podobnych siedzib. Jak zwykle, zastanie puste pokoje, bo jesz
cze nie spotkał kobiety, z którą zechciałby dzielić życie. W każ
dym razie mały domek będzie na niego czekał, dając poczucie
bezpieczeństwa.
A ta imponująca rezydencja na wzgórzu, w jakiej teraz się
znajdował, zbudowana z gładkiego, wypolerowanego drewna
i ogromnych tafli połyskliwego szkła, z biegnącymi w dół
wypielęgnowanymi trawnikami, basenem i starannie przycięty-
18 TAJEMNICZA GWIAZDA
mi krzewami, nie dała żadnej osłony jej właścicielce. Nie za
pewniła bezpieczeństwa.
Seth ostrożnie ominął zaznaczony kredą kontur ludzkiej syl
wetki i znów wspiął się schodami na piętro. Był w złym nastroju
i zdawał sobie z tego sprawę. Najlepszym lekarstwem na taki
nastrój i przygnębienie nieodmiennie była praca.
Przyszło mu na myśl, że kobieta pokroju Grace Fontaine, wio
dąca ożywione, ekstrawaganckie, pełne przygód życie, prowadziła
dziennik. Może notowała w nim nie tylko wydarzenia, lecz także
własne zwierzenia, uwagi czy spostrzeżenia.
Rozpoczął szukanie od sypialni. Pracował w milczeniu. Me
todycznie i sprawnie. Przez cały czas świadomy charaktery
stycznego, odurzającego zapachu, który po sobie zostawiła.
Ściągnął krawat i wetknął go do kieszeni. Tak przywykł do
kabury z bronią zawieszoną pod ramieniem, że nawet nie czuł
jej ciężaru.
Starannie obejrzał wszystkie półki i szuflady, chociaż były
w większości prawie puste. Ich zawartość, wyrzucona na podło
gę, walała się po całym pokoju. Szukał pod półkami i szuflada
mi, za nimi i pod materacem.
Przyszło mu na myśl, że Grace Fontaine tą masą ubiorów
mogła wyposażyć całą drużynę modelek. Najbardziej lubiła
miękkie tkaniny. Jedwabie, kaszmiry, satyny i cienkie, delikatne
wełny. Śmiałe, ostre barwy. Odcienie szlachetnych kamieni.
Preferowała błękit.
Nic dziwnego, z takimi oczami, pomyślał Seth, wciąż pod
wrażeniem niebieskiego spojrzenia z portretu.
Zaczął się zastanawiać, jaki miała głos. Czy pasował do
alabastrowej, delikatnej twarzy? Nisko brzmiący i lekko zachry
pnięty? Uwodzicielski i zmysłowy, stanowiący jeszcze jedną
pokusę dla mężczyzn? Seth wyobrażał go sobie właśnie tak.
Głęboki i zmysłowy, jak zapach unoszący się wszędzie w po-
TAJEMNICZA GWIAZDA 19
wietrzu. Jej ciało harmonizowało z twarzą i zapachem, uznał,
zagłębiając się w ogromnej, wbudowanej w ścianę szafie. Oczy
wiście, Grace Fontaine pomagała naturze. Nigdy nie potrafił
zrozumieć, dlaczego na przykład kobiety wypychają sobie piersi
silikonem po to, aby uwieść mężczyznę. Tylko tępy facet wolał
by sztuczny biust od naturalnego.
On sam stawiał na uczciwość. Wymagał jej od kobiet. I dla
tego pewnie nadal żył samotnie.
Przeglądając stroje pozostawione na wieszakach, ze zdzi
wieniem kręcił głową. Wyglądało na to, że nawet bandycie za
brakło cierpliwości, aby wyrzucić je z szafy. Wieszaki były ściąg
nięte razem, tak że suknie i inne ubiory tworzyły zwartą masę.
Napastnik nie zadał sobie trudu, aby wyciągnąć je i dokładnie
przeszukać.
W komodzie Seth natrafił na swetry, szaliki i apaszki, sztucz
ną biżuterię. Był przekonany, że Grace Fontaine miała także
dużo prawdziwych klejnotów. Część z nich musiała znajdować
się w okradzionym sejfie w bibliotece na parterze. Resztę pew
nie przechowywała w bankowej skrytce.
Postanowił sprawdzić to jutro z samego rana.
Ta kobieta uwielbiała muzykę, pomyślał spoglądając na rozsta
wione głośniki. Znajdowały się we wszystkich pokojach w całym
domu. W salonie na parterze pełno było płyt kompaktowych, taśm,
a nawet albumów starych płyt. Jeśli chodzi o muzykę, pani tego
domu miała eklektyczne gusta. Słuchała dosłownie wszystkiego.
Od Bacha do najnowszych zespołów młodzieżowych.
Czy często spędzała samotnie wieczory, z muzyką rozlegają
cą się w całym domu? Czy siadywała na kanapie przed stylo
wym kominkiem z jedną z setek książek stojących na półkach
okalających ściany biblioteki?
Tak widział ją Seth. W kusej, jedwabnej, czerwonej koszul
ce, z podciągniętymi pod siebie długimi, wspaniałymi nogami.
20 TAJEMNICZA GWIAZDA
Z kieliszkiem brandy, książką w ręku, rozbrzmiewającą wokół
muzyką i światłem gwiazd sączącym się przez okna w dachu.
Świetnie potrafił to sobie wyobrazić. Aż za dobrze. Niemal
widział, jak Grace Fontaine podnosi wzrok, odgarnia z pięknej
twarzy czarny kosmyk niesfornie opadający na czoło i zauważy
wszy, że się jej przygląda, uwodzicielsko się uśmiecha. Odkłada
na bok książkę i wyciąga rękę. Śmiejąc się zniewalająco, przy
ciąga go do siebie.
Seth miał przed oczami tę scenę, jakby zdarzyła się napra
wdę.
Potrafił jednak wziąć się w garść. Zaklął pod nosem, uspoka
jając głośne bicie serca.
Żywa czy martwa, ta kobieta musiała być czarownicą! Pie
kielne brylanty stanowiące klucz do całej sprawy, o absurdal
nych, mitycznych właściwościach bądź bez nich, tylko potęgo
wały jej złą moc.
A on? On sam tracił tylko czas na bzdurne rozważania.
Sprawował nadzór nad całym śledztwem. Powinien teraz jechać
do laboratorium i zmusić policyjnego lekarza, żeby jak najszyb
ciej ustalił przybliżony czas śmierci Grace Fontaine. Należało
także niezwłocznie zadzwonić pod numery telefonów zapisane
w notesie ofiary.
Musiał jak najszybciej opuścić ten dom przesycony odurza
jącym zapachem właścicielki. I trzymać się z dala, dopóki nie
zapanuje nad niezdrowo pobudzoną wyobraźnią.
Zaniepokojony własną reakcją, zły na siebie za bezsensowne
zachowanie, chciał wrócić do sypialni. Znajdował się prawie
u szczytu schodów, gdy nagle kątem oka dojrzał poniżej jakiś
ruch. Błyskawicznie sięgnął po broń.
Było już na to za późno.
Powolnym ruchem opuścił rękę i nie ruszając się z miejsca,
spojrzał w dół. Zamarł. Nie na widok wycelowanego w siebie
TAJEMNICZA GWIAZDA 21
automatycznego pistoletu, lecz dlatego, że trzymała go mocno
i pewnie, w obu rękach, zmarła kobieta.
- A więc nakryłam cię, złodzieju - powiedziała, wchodząc
w jasny krąg światła padającego z żyrandola w holu. Wpatrywa
ły się w Setha tak dobrze mu już znane szokująco niebieskie
oczy. - Czy istnieje jakiś powód, dla którego nie miałabym
zastrzelić cię z miejsca, zanim wezwę policję?
Idealnie pasowała do jego wyobrażeń. Miała głęboki, zmy
słowy głos. Jak na ducha, zdumiewająco dźwięczny. I lekko
zaróżowione policzki.
Było niewiele rzeczy, które potrafiły zaskoczyć Setha. Tym
razem tak właśnie się stało. Widział kobietę spowitą w biały
jedwab, z połyskującymi w uszach brylantowymi kolczykami
i błyszczącym, srebrnym pistoletem w ręku.
Z trudem wziął się w garść, starając się nie okazać żadnych
emocji. Bez cienia uśmiechu odparł spokojnym głosem:
- Nie musi pani nikogo wzywać. Jestem funkcjonariuszem
policji.
Wydęła drwiąco wargi.
- Jasne, że jesteś, przystojniaku. Bo kto mógłby łazić po
zamkniętym domu pod nieobecność właściciela jak nie przepra
cowany gliniarz z ulicznego patrolu? - zakpiła.
- Od dawna nie patroluję ulic. Pracuję w komendzie policji.
Nazywam się Buchanan. Seth Buchanan. Jestem porucznikiem.
Jeśli przesunie pani lufę trochę w lewo od mojego serca, będę
mógł pokazać policyjną odznakę.
- Marzę, aby ją zobaczyć - kpiła dalej młoda kobieta, lecz
nie spuszczając wzroku z Setha, powoli przesunęła lufę w bok.
Kiedy zszedł na dół i wsunął dwa palce do kieszeni, zbliżyła
się i obejrzała odznakę. Wyglądała na prawdziwą. Niewiele
zresztą można było wywnioskować ze złoconej blaszki, którą
mężczyzna trzymał w ręku.
22 TAJEMNICZA GWIAZDA
W tym momencie poczuła się bardzo źle. Znów dostała skur
czów żołądka. Takich samych jak wtedy, kiedy podjechała pod
dom i zobaczyła, że jest rzęsiście oświetlony.
Oderwała wzrok od odznaki i utkwiła go w mężczyźnie. Uz
nała, że mimo wszystko wygląda bardziej na policjanta niż na
włamywacza. Był przystojny. Postawny, o szerokich ramionach
i wąskich biodrach, fizycznie bardzo atrakcyjny. I chyba zdy
scyplinowany.
Takie oczy, zimne i bez wyrazu, zdające się dostrzegać wszy
stko, mogły należeć tylko do policjanta lub kryminalisty. W każ
dym razie do człowieka niebezpiecznego.
Zwykle pociągali ją niebezpieczni mężczyźni. Ale w tej
chwili, zważywszy na niecodzienną sytuację, nie była w nastro
ju do flirtu.
- W porządku. Wobec tego proszę wyjaśnić, poruczniku, co
robi pan w moim domu. - Przypomniała sobie nagle, co ma
w torebce. Przesyłkę od Bailey. Zrobiło się jej nieswojo.
W jakie wpakowałyśmy się kłopoty? - zastanawiała się
w myśli. I jak uda mi się to ukryć przed okiem policjanta?
- Czy oprócz odznaki ma pan także nakaz rewizji? - spytała
ostrym tonem.
- Nie. Nie mam. - Seth poczułby się znacznie lepiej, gdyby
odłożyła pistolet. Nadal jednak trzymała go pewnie, mierząc
trochę niżej niż poprzednio. Nie dał jednak poznać po sobie
zdenerwowania. Nie spuszczając oczu z kobiety, powoli prze
szedł do przestronnego foyer. - Pani jest Grace Fontaine -
stwierdził bez cienia emocji.
Obserwowała, jak oficer policji chowa odznakę do kieszeni,
bez przerwy wpatrując się w nią nieprzeniknionym wzrokiem.
Chce zapamiętać moje rysy, pomyślała rozdrażniona. Dostrzec
każdy charakterystyczny znak. Do licha, co tu się w ogóle dzie
je? O co chodzi temu gliniarzowi ?
TAJEMNICZA GWIAZDA 23
- Tak. Nazywam się Grace Fontaine - potwierdziła sucho. -
I to jest moja posiadłość. Mój dom. Wszedł tu pan bez nakazu
rewizji, to znaczy, że naruszył pan przepisy. W tej sytuacji wzy
wanie policji nie miałoby większego sensu, więc dzwonię po
mojego adwokata.
Seth odchylił głowę. Znów uderzył go w nozdrza odurzający,
charakterystyczny zapach. Może właśnie dlatego, że miało to
natychmiastowy i niepożądany wpływ na jego system nerwowy,
nie zastanawiając się, wypalił:
- No cóż, jak na trupa wygląda pani cholernie ładnie.
ROZDZIAŁ 2
Jeśli to jakiś policyjny dowcip, obawiam się, że będzie pan
musiał mi go wytłumaczyć. - Grace Fontaine przymrużyła oczy
i uniosła brwi.
Setha zaniepokoiła własna reakcja. Ta kobieta sprowoko
wała go do nieprofesjonalnego zachowania. Powoli wyciągnął
rękę i jeszcze bardziej w lewo odchylił wymierzoną w siebie
lufę.
- Pozwoli pani? - zapytał i zanim zdołała odpowiedzieć,
błyskawicznym ruchem wyjął broń z jej dłoni. Sprawnie wysu
nął magazynek i włożył go do kieszeni. Zwrócił rozładowany
pistolet. Uznał, że nie jest to najwłaściwsza chwila, aby pytać
Grace Fontaine o pozwolenie na broń.
- Lepiej zawsze trzymać broń w obu rękach - poradził obo
jętnym tonem i z kamienną twarzą. - A jeśli nie chce pani, aby
ktoś ją wyrwał, należy stać w odpowiedniej odległości.
- Piękne dzięki za lekcję samoobrony. - Rozdrażniona otwo
rzyła torebkę i włożyła do niej pistolet. - Ciągle jednak, porucz
niku, nie wiem, co robi pan w moim domu.
- Zdarzył się wypadek, pani Fontaine.
- Jaki wypadek? Było włamanie? - spytała.
Dopiero teraz odwróciła się i obrzuciła wzrokiem hol. W tej
TAJEMNICZA GWIAZDA 25
chwili dostrzegła przewrócone krzesło i kawałki porcelany
w przejściu do salonu. Zaklęła i ruszyła ostro przed siebie. Seth
przytrzymał jej ramię.
- Pani Fontaine...
- Puszczaj pan - warknęła, nie pozwalając mu dokończyć. -
Będę robić, co mi się podoba. To mój dom.
- Wiem. - Nie rozluźnił uchwytu. - Kiedy była tu pani
ostatnim razem?
- Niech pan da spokój. Złożę zeznanie dopiero wtedy, kiedy
się przekonam, co zginęło. - Zrobiła następne dwa kroki i zoba
czyła fragment zdewastowanego wnętrza. Było jasne, że nie
była to tylko zwykła kradzież, szybka i profesjonalna. - Jak
widzę, ktoś tu zdrowo narozrabiał. Mam rację? Moje sprzątaczki
nie będą uszczęśliwione. - Grace spojrzała wymownie na ramię,
którego Seth nie puszczał. - Sprawdza pan, poruczniku, moje
mięśnie? - spytała cierpkim tonem. - Lubię myśleć, że są wy
robione.
- Ma pani dobre mięśnie. - Z tego, co zdołał dostrzec, pa
trząc na obcisłe, białe spodnie, mógł spokojnie stwierdzić, że ma
także wspaniałą figurę. - Pani Fontaine, proszę mi powiedzieć,
kiedy była tu pani ostatnim razem?
- Tutaj? - Westchnęła. Przez cały czas myśli jej krążyły
wokół spraw, które będzie zmuszona pozałatwiać w związku
z włamaniem. Zadzwonić do ajenta z firmy ubezpieczeniowej,
wypełnić formularze, złożyć zeznania. - W środę po południu.
Potem na parę dni wyjechałam z miasta.
Była bardziej wstrząśnięta zdewastowaniem domu, niż chciała
się do tego przyznać. Robiła jednak dobrą minę do złej gry.
- Nie zamierza pan notować tego, co mówię? - spytała
z bladym uśmiechem.
- Zamierzam. I niebawem to zrobię. Kto mieszkał w tym
domu podczas pani nieobecności?
26 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Nikt. Kiedy wyjeżdżam, nie zostawiam tu nikogo. A te
raz proszę wybaczyć, że... - Gwałtownym ruchem wyswo
bodziła ramię i dopadła łukowatego przejścia z holu do salo
nu. Stanęła jak wryta. Z przerażeniem patrzyła na pobojowi
sko, w jakie zamieniło się eleganckie, wysmakowane wnętrze.
- Boże! -jęknęła. Ogarnęła ją wściekłość. - Dlaczego zniszczy
li wszystko, czego nie mogli zabrać? - Uniosła głowę i ujrza
ła wyłamaną balustradę na piętrze. - Do diabła, a co tam
się działo? Po co mi domowy alarm, jeśli każdy może... -
Urwała.
Zatrzymała się gwałtownie, gdyż na orzechowym parkie
cie zobaczyła zaznaczony grubą kredą zarys ludzkiej sylwet
ki. Stała jak zahipnotyzowana, nie mogąc oderwać wzroku od
koszmarnego rysunku. Z twarzy odpłynęła jej cała krew. Żeby
zachować równowagę, oparła się jedną ręką o tył poplamionej
krwią kanapy. Nadal wpatrywała się w podłogę, a potem prze
niosła wzrok na połyskujące odłamki szkła, które jeszcze tak
niedawno było blatem niskiego stolika, i na plamę zaschniętej
krwi.
- Może przejdziemy do jadalni? - zaproponował Seth.
Poczuła nieznośne kłucie w żołądku. Najpierw igły lodu,
a zaraz potem fale gorąca przebiegające przez ciało.
- Kto tutaj zginął? - spytała nienaturalnie ostrym tonem.
- Jeszcze pięć minut temu byłem przekonany, że to pani -
oświadczył Seth.
Na sztywnych nogach ruszyła w głąb pokoju. Podniosła
z podłogi przewróconą butelkę brandy, niezdarnie otworzyła ba
rek i wyciągnęła kieliszek. Nalała do pełna.
Pierwszy łyk wypiła tak, jakby to było lekarstwo. Aż nią
wstrząsnęło. Nadal była blada jak ściana, ale alkohol chy
ba sprawił, że jej wewnętrzny mechanizm znów zaczął funkcjo
nować.
TAJEMNICZA GWIAZDA 27
- Pani Fontaine, sądzę, że będzie lepiej, jeśli o tym poroz
mawiamy w innym pokoju.
- Nic mi nie jest - odparła. Wychyliła następny kieliszek. -
Dlaczego pan przypuszczał, że to byłam ja?
- Ofiara znajdowała się w pani domu, ubrana tylko w ko
szulkę. Odpowiadała pani rysopisowi. W wyniku wypadku jej
twarz uległa... poważnemu zniekształceniu. Była w pani wieku.
Miała podobną figurę, ten sam wzrost i taki sam kolor włosów
oraz identyczną karnację.
A więc, na szczęście, nie była to ani Bailey, ani MJ, pocieszy
ła się w duchu Grace, a głośno powiedziała:
- Opuszczając dom, nie pozostawiłam w nim żadnego go
ścia. Nie mam pojęcia, kim mogła być ta kobieta. Może należała
do bandy włamywaczy? Ale w jaki sposób...? Ktoś ją zrzucił? -
Grace podniosła wzrok i spojrzała na wyłamaną balustradę.
- To ustali śledztwo.
- Nie potrafię panu pomóc, poruczniku. Nie wiem, kim była
zabita. Nie mam bliźniaczki. Mogę tylko... - Urwała nagle
i znów pobladła. - Och, nie! Tylko nie ona! O Boże!
- O kogo chodzi? - zapytał Seth.
- To... to mogła być... Miała zwyczaj zatrzymywać się
tutaj podczas mojej nieobecności. - Grace odwróciła wzrok
od zarysu ludzkiej sylwetki, wycofała się spośród szczątków
szkła i przedmiotów. Przysiadła na bocznym oparciu kanapy. -
Moja stryjeczna siostra. - Wypiła powoli następny łyk brandy.
Poczuła rozgrzewające ją ciepło. - Melissa Bennington. Nie,
nie Bennington, Fontaine. Po rozwodzie, kilka miesięcy temu
chyba wróciła do rodowego nazwiska, ale nie jestem tego
pewna.
- Czy jest do pani podobna?
- Przez całe życie stawała na głowie, żeby tak było. - Grace
uśmiechnęła się słabo. - Trochę mi to pochlebiało, a trochę
28 TAJEMNICZA GWIAZDA
drażniło. W ostatnich łatach uważałam to za żałosne. Chyba
jesteśmy do siebie nieco podobne.
Seth słuchał w milczeniu.
- Zapuściła włosy, żeby wyglądały jak moje - ciągnęła
Grace. - Ufarbowała na identyczny kolor. Różniłyśmy się trochę
budową ciała, ale ona robiła wszystko, aby zatrzeć różnice. Ku
powała stroje w tym samym stylu co moje i niemal identyczne.
Wybierała nawet podobnych mężczyzn. Wychowywałyśmy się
razem. Melissa zawsze zazdrościła mi wszystkiego. Uważała, że
mam więcej szczęścia.
Seth nadal się nie odzywał.
- Tym razem miałam - dodała słabym głosem. Odwróciła
się i spojrzała na parkiet. Ogarnął ją smutek.
- Czy ktoś, kto nie znał pani zbyt dobrze, mógł was po
mylić?
- Tak. Ale tylko jakiś przelotny znajomy. Nikt, kto... -
Grace ponownie urwała w pół zdania i stanęła na równe nogi. -
Uważa pan, że ktoś zabił ją przez pomyłkę? Sądził, że to jestem
ja? Wziął Melissę za mnie, podobnie jak pan? To absurd. Po
prostu jakiś bandyta włamał się do domu, żeby mnie obrabować.
A śmierć Melissy to był... nieszczęśliwy wypadek.
- Całkiem możliwe - przyznał spokojnie Seth. Wyciągnął
notes i coś w nim zapisał, a potem spojrzał prosto w oczy stoją
cej naprzeciw kobiecie. - Jest także więcej niż prawdopodobne,
że ktoś tu przyszedł, pomylił Melissę z panią i był przekonany,
że to ona ma trzecią Gwiazdę.
Grace Fontaine była świetną aktorką, musiał to przyznać.
Skłamała bez mrugnięcia okiem.
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi - oświadczyła
sztywno.
- Świetnie pani wie - zaprzeczył. -I jeśli rzeczywiście nie
była pani w domu od środy, to nadal ją pani ma.
TAJEMNICZA GWIAZDA 29
Rzucił okiem na torebkę, którą trzymała w ręku.
- Nie mam zwyczaju noszenia gwiazd w portmonetce.
- Uśmiechnęła się słabo. - Ale to piękny pomysł, bardzo
poetyczny. Być może kiedyś z niego skorzystam. A te
raz, poruczniku, proszę mi wybaczyć. Jestem bardzo zmęczo
na...
- Pani Fontaine. - Głos Setha przybrał stanowczy ton. -
Melissa jest szóstą ofiarą, z jaką miałem do czynienia w tej
sprawie. Wszystkie śmierci mają związek z trzema niezwykły
mi, niebieskimi brylantami.
Grace złapała go gwałtownie za rękę.
- Co z MJ i Bailey?
- Pani przyjaciółki żyją i nic im nie grozi, mimo że spędziły
niecodzienny weekend. Przykrych przygód mogłyby uniknąć,
gdyby skontaktowały się z policją i współpracowały z nią. Pani
postąpi inaczej - dodał z naciskiem.
Odgarnęła włosy opadające na twarz.
- Gdzie są? Co pan z nimi zrobił? W więzieniu? Mój adwo
kat natychmiast je wyciągnie. Szybciej, niż pan potrafi wyrecy
tować formułkę o przysługujących im prawach.
Ruszyła w stronę telefonu, ale na stylowym stoliku aparatu
nie było.
- Pani przyjaciółki nie zostały aresztowane. - Dotknęła go tą
uwagą. - Chyba właśnie teraz organizują pani pogrzeb.
- Organizują mój pogrzeb... - Piękne oczy Grace zrobiły się
ogromne. - O Boże, powiedział im pan, że nie żyję? Gdzie one
są? I gdzie się podział ten piekielny telefon? Muszę natychmiast
do nich zadzwonić. - Rozglądała się nerwowo po zdewastowa
nym wnętrzu.
Seth znów przytrzymał ją za ramię.
- Nie ma ich w domu.
- Mówił pan przecież, że nie siedzą w więzieniu.
30 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Nie siedzą. - Uznał, że niczego więcej od niej nie wyciąg-
nie, dopóki sama się nie uspokoi. - Zawiozę panią do przyjació
łek. A potem, pani Fontaine, wspólnie rozwiążemy tę sprawę.
Ma pani moje słowo.
Podczas jazdy na jedno z przedmieść Waszyngtonu Grace nie
odezwała się ani słowem. Towarzyszący jej porucznik Seth Bu
chanan zapewnił, że Bailey i MJ czują się dobrze. Uwierzyła mu,
nadal jednak była zdenerwowana i spięta. Tak mocno zaciskała
złączone dłonie, że rozbolały ją palce.
Czuła wyrzuty sumienia. Przyjaciółki opłakiwały jej tragicz
ną śmierć, podczas gdy ona, nic nikomu nie mówiąc, wyjechała
z miasta. Potrzebowała samotności.
Co działo się z Bailey i MJ podczas tego długiego weekendu?
Czy próbowały się z nią skontaktować? Już teraz wiedziała na
pewno, że przyczyną wszystkich kłopotów są trzy bezcenne,
niebieskie brylanty, których autentyczność badała Bailey na zle
cenie Smithsonian Institute.
Przed zamkniętymi oczyma Grace ukazał się zarys ludzkiej
sylwetki, wykreślony kredą na lśniącym parkiecie. Jej ciałem
wstrząsnęły dreszcze. Melissa. Biedna, żałosna dziewczyna.
Grace nie potrafiła jednak teraz się nad nią litować. Myślała
tylko o przyjaciółkach.
- Nic im się nie stało? - wydobyła z siebie z trudem.
- Nic. - Seth nie zamierzał mówić więcej. Skupił
uwagę na prowadzeniu samochodu, ponieważ panował duży
ruch. Wnętrze wozu wypełniał zapach tej kobiety, drażnią
cy powonienie i zmysły. Seth otworzył okno, żeby się go
pozbyć.
- Gdzie była pani przez ostatnie dni? - zapytał.
- Poza miastem. - Odchyliła głowę i zamknęła oczy. -
W jednym z moich ulubionych miejsc.
TAJEMNICZA GWIAZDA 31
Jechali w milczeniu. Kiedy samochód skręcił w boczną ulicę
i podjechał pod stylowy dom z cegły, Grace znów się wyprosto
wała. Zobaczyła błyszczącego jaguara, a obok niego jakiś zdeze
lowany samochód.
- Nie ma tu ani wozu Bailey, ani MJ - zauważyła, rzucając
Sethowi pełne wyrzutu spojrzenie.
- Ale one są.
Wyskoczyła z samochodu i podbiegła do frontowego wej
ścia. Zapukała głośno. Po chwili w otwartych drzwiach stanął
nieznajomy mężczyzna. Wydawał się wstrząśnięty jej wido
kiem, lecz szybko się opanował. Na jego twarzy ukazał się ciepły
uśmiech.
- Jesteś Grace.
- Tak. Ja...
- To prawdziwy cud, że mogę cię oglądać. - Z uczuciem wziął
w objęcia oniemiałą Grace. Zauważyła, że ma świeżo obandażowa
ne ramię. - Jestem Cade - oznajmił. Ponad jej głową napotkał
spojrzenie Setha. - Cade Parris. Wchodźcie do środka.
- Gdzie Bailey i MJ?
- Tutaj. Oszaleją z radości.
Wziął Grace za ramię. Poczuł, jak drży. Zatrzymała się
w drzwiach saloniku i oparła o niego.
Obie przyjaciółki były całe i zdrowe. Stały zwrócone twarza
mi w przeciwną stronę, trzymając się za ręce. Rozmawiały przy
ciszonym, pełnym rozpaczy głosem. W pobliżu nich krążył obcy
mężczyzna. Z rękoma w kieszeniach i wyrazem bezradności na
świeżo pokiereszowanej, zawadiackiej twarzy. Jego szare, po
chmurne oczy rozjaśniły się na widok Grace. Nabrała głęboko
powietrza i wypuściła je powoli.
- Miło wiedzieć, że na tym świecie istnieją ludzie, którzy
szczerze żałują mojego odejścia - powiedziała czystym, opano
wanym głosem.
32 TAJEMNICZA GWIAZDA
Bailey i MJ błyskawicznie odwróciły się w stronę drzwi.
Przez chwilę wszystkie trzy stały bez ruchu, wpatrując się w sie-
bie błyszczącymi oczami. Seth zobaczył, że kobiety poruszyły
się jednocześnie. Rzuciły się przez pokój ku sobie. Ich ruchy
miały zdumiewający urok. Chwilę potem padły sobie w objęcia,
mówiąc i płacząc równocześnie.
Trójkąt, odruchowo pomyślał Seth i zmarszczył czoło. Trzy
połączone punkty stanowiące zamkniętą, geometryczną figurę. Zu
pełnie jak złoty trójkąt, w którego wierzchołki wprawiono przed
wiekami bezcenne kamienie, mogące, jak głosiła legenda, obdarzyć
człowieka boską potęgą i uczynić nieśmiertelnym.
- Sądzę, że powitanie trochę potrwa - spokojnie oznaj
mił Cade. Gestem wskazał Sethowi drzwi do holu. Widząc
jego wahanie, uniósł brwi. - Nie sądzę, aby zamierzały stąd
wyjść.
Seth wzruszył lekko ramionami i wycofał się z pokoju. Po-
stanowił dać kobietom dwadzieścia minut.
- Chciałbym skorzystać z telefonu - powiedział do Cade'a.
- Jeden aparat jest w kuchni - odparł gospodarz. - Zwrócił
się do mężczyzny o pokiereszownej twarzy: - Jack, napijesz się
piwa?
Jach uśmiechnął się szeroko.
- Z największą przyjemnością.
- A więc miałaś amnezję - chwilę później Grace powtórzyła
dopiero co zasłyszane słowa. Obie z Bailey siedziały przytulone
na kanapie. MJ zajęła miejsce na podłodze, u ich stóp. - Nic nie
pamiętałaś?
- Absolutnie nic. - Bailey nie puszczała ręki Grace, jakby
obawiała się, że przyjaciółka zaraz zniknie. - Ocknęłam się
w okropnym, małym pokoju hotelowym, nie pamiętając ani
o milionie dolarów w gotówce, ani o brylantach. Wzięłam
TAJEMNICZA GWIAZDA 33
książkę telefoniczną i z listy detektywów na chybił trafił wybra
łam Cade'a Parrisa.
- Co było dalej?
- Cade bardzo mi pomógł. Bez niego nie dałabym sobie rady
- ciągnęła Bailey. Szczególny ton jej głosu sprawił, że Grace
i MJ wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Uznały, że na ten
temat szerzej pogadają później. - Zaczęłam sobie przypominać
oderwane fakty. Was pamiętałam jak przez mgłę. Nic nie ukła
dało się w logiczną całość. To Cade wydedukował genialnie, że
moja amnezja ma coś wspólnego z firmą Salvinich. A potem
mnie tam zawiózł. No i... włamał się do środka.
- Zjawiliście się na krótko przed nami - wtrąciła MJ. - Jack
zauważył uszkodzone zamki przy tylnym wejściu.
- A więc znaleźliśmy się w środku - ciągnęła Bailey. Jej
oczy, zaczerwienione od płaczu, znów wypełniły się łzami. -
I wtedy przypomniałam sobie wszystko. Jak moi przyrodni bra
cia postanowili ukraść trzy niebieskie brylanty, a zamiast nich
zostawić wykonane własnoręcznie kopie. Przypomniałam sobie,
że aby im to uniemożliwić, wysłałam do was dwa z tych kamie
ni. Byłam potwornie głupia... Jak mogłam zrobić coś tak idioty
cznego?
- To wcale nie było złe - zaprotestowała Grace, czule obej
mując Bailey. - Uważam, że postąpiłaś sensownie. Miałaś za
mało czasu, aby wymyślić lepsze rozwiązanie.
- Powinnam od razu zawiadomić policję, ale byłam przeko
nana, że sama sobie poradzę. Poszłam do biura Thomasa powie
dzieć mu, iż przejrzałam ich brudne machinacje. I wtedy zoba
czyłam. .. - Zaczęła drżeć na całym ciele. - Ujrzałam, jak się
biją. Walczyli na śmierć i życie. To było straszne. Za oknami
szalała burza. Co chwila błyskawice rozjaśniały wnętrze
i oświetlały ich twarze. W pewnej chwili Timothy złapał z biur
ka nóż do otwierania listów. Zgasło światło, ale przez błyskawi-
34 TAJEMNICZA GWIAZDA
ce nadal było jasno jak w dzień. Widziałam, co Timothy zro
bił... Thomasowi. To było okropne. Tyle krwi...
- Przestań - szepnęła MJ, poklepując Bailey po kolanie. -
Zapomnij o wszystkim. Nawet myślami nie wracaj do tamtej
koszmarnej sceny.
- Muszę. - Bailey pokręciła głową. - Timothy mnie zo
baczył, Grace. Zamierzał mnie też zabić, żeby pozbyć się świad
ka. Rzucił się w moją stronę, ale zdążyłam porwać torbę z ich
pieniędzmi i po ciemku uciekłam z pokoju. Ukryłam się w małej
niszy pod schodami. Przez szpary widziałam, jak mnie szuka.
Miał ręce umazane krwią. Nadal nie wiem, co działo się potem.
I jak dostałam się do tego okropnego hotelowego pokoju.
Grace słuchała tej opowieści z przerażeniem. Bailey, jej spo
kojną i zrównoważoną przyjaciółkę, ścigał morderca.
- Najważniejsze, że udało ci się uciec - powiedziała. - Teraz
jesteś bezpieczna. - Grace spojrzała na MJ siedzącą na podłodze.
- Wszystkie jesteśmy całe i zdrowe. Nie stanie się nam nic
złego. - Uśmiechnęła się z trudem.... - A jak ty spędziłaś
weekend? - spytała drugą, milczącą dotychczas przyjaciółkę.
- Uciekałam z łowcą nagród, byłam przykuta kajdankami
do łóżka w tanim, obskurnym motelu i strzelało do mnie dwóch
zbirów. No, a potem odbyłam krótką podróż do twojego wiej-
skiego domu.
Grace z trudem zachowywała spokój. Mówiąc o łowcy na
gród, MJ miała pewnie na myśli mężczyznę o imieniu Jack.
O długich, brązowych włosach ściągniętych z tyłu głowy, poka
leczonej twarzy i szarych oczach. Oraz zabójczym uśmiechu.
Kajdanki, motele i strzelanina. Skupiła uwagę na ostatnich sło-
wach MJ.
- Byłaś w moim domu? Kiedy?
MJ opowiedziała zwięźle, co się wydarzyło od jej pierwszego
spotkania z Jackiem. O tym, jak najpierw usiłował ją uprowa-
TAJEMNICZA GWIAZDA 35
dzić, przekonany, że jest ścigana przez sąd za niezapłacenie
kaucji. I jak wreszcie się dogadali, połączyli siły i usiłowali
dojść do sedna tej zagadkowej sprawy.
- Dużo myśleliśmy na ten temat - oświadczyła. - I doszli
śmy do wniosku, że istnieje ktoś, kto z ukrycia pociąga za wszy
stkie sznurki. Ale w naszym śledztwie nie posunęliśmy się dale
ko. Urzędnik, który wręczył Jackowi fałszywy nakaz doprowa
dzenia mnie do sądu, jest martwy. Nie żyją też dwaj faceci,
którzy nas ścigali. Zginęli w wypadku samochodowym. A także
bracia Salvini.
- I Melissa - szeptem dodała Grace.
- Melissa? - zdziwiła się Bailey. - Czy to ona była tą martwą
kobietą znalezioną w twoim domu?
- To więcej niż pewne. Kiedy wróciłam do siebie, zastałam
policjanta. Cały dom był przewrócony do góry nogami oraz
kompletnie zdewastowany. Policja znalazła w nim zamordowa
ną kobietę. Była przekonana, że to ja. - Grace urwała. Musiała
się uspokoić. Ostrożnie wciągnęła do płuc powietrze i po chwili
je wypuściła. - Melissa wypadła przez balustradę na piętrze,
a raczej została zepchnięta. Gdy to się stało, byłam daleko od
domu.
- Gdzie? - spytała MJ. - Dokąd właściwie pojechałaś? -
Kiedy z Jackiem dotarliśmy do twojego wiejskiego domku, był
zamknięty na cztery spusty. Byłam jednak pewna, że dopiero co
go opuściłaś. Czułam w powietrzu zapach twoich perfum.
- Wyruszyłam stamtąd wczoraj rano. Nagle zachciało mi
się popatrzeć na morze, więc zjechałam na wschodnie wybrze
że. Zatrzymałam się w małym pensjonacie. Spacerowałam
wzdłuż plaży, oglądałam sklepy ze starociami i zwiedzałam
miasteczko. Wyjechałam wieczorem. Z pensjonatu dzwoniłam
do was, ale odpowiedziały mi automatyczne sekretarki. Miałam
jakieś złe przeczucia, więc ruszyłam w drogę powrotną. - Za-
36 TAJEMNICZA GWIAZDA
mknęła na chwilę oczy. - Byłam półprzytomna. Tuż przed
weekendem stała się straszna rzecz. Straciliśmy jedno z dzieci.
- Och, Grace, bardzo ci współczuję.
- Właściwie powinnam się do tego przyzwyczaić. Moi pod
opieczni mają od urodzenia AIDS, dziury w sercu lub inne stra
szne choroby. Wielu z nich umiera, ale ja ciągle nie mogę się
z tym pogodzić. Chyba dlatego wyjechałam z miasta. Dopiero
pod koniec wyprawy zaczęłam sensowniej myśleć. Martwiłam
się o was. A gdy wróciłam, zastałam w domu gliniarza, który
mnie tu przywiózł. Pytał o brylant. Nie miałam pojęcia, co mogę
mu powiedzieć, więc milczałam.
- Złożyłyśmy już na policji pełne zeznania - oświadczyła
Bailey. Westchnęła głęboko. - Ani Cade, ani Jack chyba nie
przepadają za porucznikiem Buchananem, ale przyznają, że jest
świetnym policjantem. Oba brylanty są już bezpieczne. Podob
nie jak my.
- Jest mi niezmiernie przykro, że przeżyłyście tak okropne
rzeczy. I mam wyrzuty sumienia, że mnie tu nie było.
- Twoja obecność niczego by nie zmieniła - oświadczyła
MJ. - Byłyśmy rozdzielone. Podobnie jak brylanty. Może tak
chciał los.
- Teraz już jesteśmy razem. - Grace wzięła za ręce przyja
ciółki. - Co jeszcze się nam przydarzy?
Do pokoju wszedł Seth. Obojętnym spojrzeniem obrzucił
kobiety, a potem zatrzymał wzrok na Grace.
- Pani Fontaine - zwrócił się do niej - gdzie jest brylant?
Podniosła się i wzięła torebkę leżącą na brzegu kanapy.
Otworzyła ją, wyciągnęła aksamitny woreczek i wysunęła bry
lant na rozwartą dłoń.
- Prawda, że wspaniały? - Wpatrywała się w kamień mie
niący się w świetle chłodnym, niebieskim blaskiem. - Mówi się,
że brylanty są zimne, kiedy się ich dotyka. Bailey, czy to pra-
TAJEMNICZA GWIAZDA 37
wda? Ten jest inny. Tkwi w nim jakieś wewnętrzne ciepło. -
Grace podniosła głową i napotkała wzrok Setha. - Ilu jeszcze
ludzi zginie z jego powodu?
Podała kamień Sethowi. Kiedy biorąc brylant, dotknął jej
dłoni, doznała wstrząsu.
- Robi wrażenie - wydusiła po chwili z trudem.
Seth pozostał obojętny i oficjalny.
- Tak, jest niesamowity - przyznał. - I chyba nawet pani,
pani Fontaine, nie byłoby na niego stać - dodał z nutką złośliwo
ści w głosie.
Nie, pomyślała rozczarowana, nie poczuł niczego. Musiało
się jej przywidzieć. Była przemęczona i zdenerwowana.
- Wolę precjoza mniej rzucające się w oczy - odrzekła.
Bailey podniosła się z kanapy.
- Ja odpowiadam za Gwiazdy, chyba że dyrekcja Smithsonian
postanowi inaczej. - Spojrzała na Cade'a stojącego w drzwiach.
- Umieścimy je w skarbcu. A jutro z samego rana skontaktuję się
z przedstawicielem Smithsonian, doktorem Linstrumem.
Seth obrócił w dłoni bezcenny kamień. Chyba mógł go skon
fiskować, podobnie jak pozostałe. Bądź co bądź, stanowiły do-
wody rzeczowe w kilku sprawach o morderstwo. Nie miał jed
nak ochoty wracać teraz do komendy i wieźć samemu, własnym
samochodem, takich kosztowności.
Drażnił go Cade Parris. Nie lubił faceta, ale uważał za uczci
wego. No i, formalnie rzecz biorąc, brylanty znajdowały się pod
opieką Bailey James, dopóki przedstawiciele Smithsonian ich
nie zabiorą. Zastanawiał się, co będą mieli do powiedzenia, gdy
usłyszą o podróżach, które ostatnio odbyły Trzy Gwiazdy. Ale to
już nie jego sprawa.
- Dobrze go zamknij - mruknął do Cade'a, wręczając mu
brylant. Zwrócił się do Bailey: - Pani James, jutro rano sam
porozmawiam z doktorem Linstrumem.
38 TAJEMNICZA GWIAZDA
Cade zrobił krok w kierunku Setha.
- Słuchaj, Buchanan... - zaczął gniewnym tonem.
- Cade. - Bailey stanęła między najeżonymi mężczyznami.
- Porucznik ma rację. Ta sprawa należy teraz do niego.
- Należy także do mnie - warknął detektyw, rzucając Setho-
wi jeszcze jedno nieprzyjazne spojrzenie.
- Dziękuję, poruczniku, że tak szybko przywiózł pan Grace.
Seth spojrzał na wyciągniętą rękę Bailey James. Jak do po
żegnania. Ta kobieta go odprawiała.
- Przykro mi, że zakłóciłem pani spokój - odparł zdawko
wo. Zatrzymał wzrok na MJ. - Pani 0'Leary, proszę nie opusz
czać miasta.
- Nigdzie się nie wybieram - oświadczyła MJ. I niech pan
jedzie ostrożnie, poruczniku.
Odprawiony po raz drugi, spojrzał na Grace.
- Zabiorę panią, pani Fontaine.
- Ona nigdzie nie wychodzi. - MJ w mgnieniu oka stanęła
przed Grace, jak tygrysica osłaniająca swe młode. - Nie wróci
dziś do domu. Zostanie z nami.
- Jeśli nie chce pani jechać do domu, może będzie wygod
niej złożyć zeznanie w komendzie - sucho zaproponował Seth.
- Chyba nie mówi pan poważnie... - zaczęła Bailey.
Zmierzył ją ostrym wzrokiem.
- Mam ciało w kostnicy. To poważna sprawa i tak ją tra
ktuję.
- Wielki z ciebie służbista, Buchanan - wtrącił się Jack.
W jego głosie zabrzmiała groźba. - Może obaj przejdziemy do
sąsiedniego pokoju i... pogadamy inaczej?
Grace zrobiła krok w przód. Na jej wargach ukazał się
uśmiech.
- Ty jesteś Jack, mam rację?
- Tak. - Oderwał wzrok od Setha i odwzajemnił uśmiech. -
TAJEMNICZA GWIAZDA 39
Jack Dakota - przedstawił się. - Miło mi poznać... Miss Kwiet
nia.
- Jak widzę, odżywa moja niechlubna młodość. - Jack przy
pomniał Grace nagie zdjęcie na rozkładówce „Playboya". Roze
śmiała się i pocałowała go w pokaleczony policzek. - Doceniam
twoją gotowość do walki z porucznikiem. Ale, Jack, sam wyglą
dasz tak, jakbyś już miał za sobą dobre parę rund.
Z zawadiackim uśmiechem przeciągnął palcem po pokiere
szowanej szczęce.
- Jeszcze stać mnie na kilka następnych.
- Nie wątpię. Niestety, ten gliniarz ma rację. - Grace uśmie
chnęła się teraz chłodno do Setha. - Jest raczej nietaktowny, ale
to inna sprawa. Musi wyjaśnić kilka rzeczy. Powinnam z nim
pojechać.
- Nie wrócisz do domu - oświadczyła Bailey.
- Nic mi się nie stanie. Jeśli jednak nie macie nic przeciwko
temu, to załatwię sprawę, wezmę z domu trochę niezbędnych
rzeczy i wrócę. - Spojrzała na Cade'a. - Czy masz jakieś zapa
sowe łóżko?
- Jasne, że mam. Pojadę z tobą, pomogę spakować rzeczy i
z powrotem tu cię przywiozę. Zgoda?
- Lepiej zostań z Bailey. - Grace podeszła do detektywa
i wargami musnęła jego policzek. - Jestem pewna, że porucznik
i ja damy sobie radę. - Wzięła torebkę i serdecznie uściskała
przyjaciółki. - Nie martwcie się o mnie. Bądź co bądź, będę pod
opieką policji. - Cofnęła się i obdarzyła Setha uwodzicielskim
uśmiechem. - Czy mam rację, poruczniku?
- Jak najbardziej.
Odsunął się od drzwi i przepuścił Grace. Milczała, dopóki nie
znaleźli się w jego wozie.
- Chcę zobaczyć ciało - oświadczyła. Uniosła rękę na widok
czterech osób stłoczonych we frontowych drzwiach i obserwu-
40 TAJEMNICZA GWIAZDA
jących ich odjazd. - Musi pan... to znaczy powinno się ją ziden
tyfikować, prawda?
Zaskoczyła go ta propozycja, ale nie dal nic po sobie poznać.
Skinął głową.
- Więc zróbmy to od razu. A potem odpowiem na pańskie
pytania. Wolałabym, abyśmy załatwili to w komendzie. Mój
dom nie jest jeszcze gotowy na przyjęcie gości - dodała ze
sztucznym uśmiechem.
Przewidywała, że to będzie trudne, a nawet okropne. Zmo
bilizowała całą odwagę, a przynajmniej tak się jej wydawało.
Spoglądając w kostnicy na zwłoki, uznała, że na nic była wszel
ka mobilizacja. Nie mogła się przygotować na tak przerażający
widok.
Trudno było dziwić się policji, że pomylili ją z Melissą.
Z twarzy stryjecznej siostry właściwie nie pozostało nic. Śmierć
okazała się okrutna. Ze względu na swe stałe szpitalne kontakty
Grace zdawała sobie z tego sprawę.
- To jest Melissa - oznajmiła zbielałymi wargami. Jej głos
odbił się echem w zimnym, białym pomieszczeniu. - Moja stry
jeczna siostra, Melissa Fontaine.
- Czy jest pani tego pewna?
- Tak. Chodziłyśmy razem na gimnastykę. Znam świetnie jej
ciało. Na plecach, trochę na lewo od kręgosłupa, ma znamię
w kształcie sierpu, a na lewej stopie małą bliznę. Jako dziecko
weszła boso na rozbite szkło.
Seth odsunął się od Grace, odnalazł bliznę, a potem skinął na
asystenta policyjnego lekarza.
- Współczuję pani z powodu tej straty.
- Tak. Jestem tego pewna. Przepraszam.
Grace odwróciła się nagle i ruszyła sztywno do wyjścia. Przy
drzwiach nogi się pod nią ugięły.
TAJEMNICZA GWIAZDA 41
Przeklinając w myśli własną głupotę, Seth złapał ją w ostat
niej chwili. Wyprowadził na korytarz i posadził na krześle. Po
chylił jej głowę, tak że znalazła się między kolanami.
- Nie zemdleję.
Walczyła z ogarniającą ją słabością. Było jej niedobrze.
- Zmyliła mnie pani.
- Jestem kobietą zbyt wyrafinowaną, aby pozwolić sobie na
tak prostacką reakcję jak omdlenie. - Głos Grace się załamał.
Opuściła ramiona i przez chwilę trzymała nisko głowę. - Och,
Boże! Melissa nie żyje. Dlatego, że mnie nienawidziła.
- Co takiego?
- Nieważne. Już jej nie ma. - Grace wzięła się w garść,
wyprostowała na krześle i oparła głowę o zimną, białą ścia
nę. Tak samo bezbarwna stała się jej twarz. - Muszę zadzwo-
nić do ciotki. To znaczy do matki Melissy. Powiedzieć, co się
stało.
Seth wpatrywał się w nią ze współczuciem. Mimo niezwy
kłej bladości wciąż była uderzająco piękna.
- Proszę podać mi adres i numer telefonu pani Helen Fon
taine. Zajmę się tą sprawą.
- Sama zawiadomię ciotkę.
Dopóki się nie poruszyła, nie zdawał sobie sprawy, że trzyma
ją za rękę. Wziął się w garść. Podniósł się.
- Z panią Fontaine ani z jej mężem nie udało mi się skonta
ktować - oznajmił. - Podobno są w Europie.
- Wiem, gdzie jest ciotka. - Grace odrzuciła w tył włosy, ale
nie próbowała wstać. Uznała, że jest na to jeszcze za wcześnie.
- Ja ją znajdę. - Na samą myśl, że będzie musiała wykonać ten
koszmarny telefon, Grace ścisnęło w gardle. - Czy mogę dostać
trochę wody? - spytała słabym głosem.
Kroki Setha niosły się głośnym echem, gdy szedł po wyłożo
nej kafelkami podłodze. A potem zapanowała cisza. Piekielna
42 TAJEMNICZA GWIAZDA
cisza, przywodząca na myśl czynności wykonywane w tym po
nurym budynku. W powietrzu unosił się mdły zapach, mimo
ostrej woni środków dezynfekcyjnych.
Grace wzięła od Setha papierowy kubek. Trzymała go w obu
dłoniach i piła powoli, koncentrując się wyłącznie na prostej
czynności, jaką było przełykanie zimnego płynu.
- Dlaczego pani nienawidziła?
Grace ledwie usłyszała pytanie.
- O czym pan mówi?
- Powiedziała pani, że stryjeczna siostra pani nienawidziła.
- Tak.
- Dlaczego?
- Och, to rodzinne - z pozorną obojętnością odparła
Grace, nieznacznie wzruszając ramionami. Oddała Sethowi pu
sty kubek. Podniosła się. - Chciałabym stąd wyjść.
Przyjrzał się jej uważnie. Nie była już blada, ale miała niena
turalnie rozszerzone źrenice i szklane oczy. Wątpił, czy wytrzy
ma jeszcze godzinę, zanim się załamie.
- Odwiozę panią do Parrisa - zdecydował. - Rzeczy z domu
będzie można zabrać jutro rano. Potem przyjedzie pani do mnie
na komendę i złoży zeznanie.
- Mówiłam, że zrobię to jeszcze dzisiaj.
- A ja mówię, że zrobi to pani jutro rano. Dziś nie nadaje się
pani do niczego.
Zdobyła się na blady uśmiech.
- Poruczniku, jest pan chyba pierwszym mężczyzną, który
oznajmił mi coś takiego. Jestem zdruzgotana pańską wypowie
dzią - zakpiła.
- Niech pani da spokój tym gierkom. Szkoda czasu. - Wziął
ją mocno pod rękę i poprowadził do wyjściowych drzwi. - Szko
da czasu. I energii. Ma pani jej zbyt mało.
Ten człowiek miał rację i to rozzłościło Grace. Gdy tylko
TAJEMNICZA GWIAZDA 43
wyszli z budynku i znaleźli się na powietrzu, gwałtownym ru
chem wyrwała mu rękę.
- Nie lubię pana - oznajmiła.
- Wcale pani nie musi. - Otworzył drzwi samochodu i cze
kał na Grace. - Podobnie jak ja sam.
Podeszła bliżej. Napotkała jego zimny wzrok.
- O, jest różnica. Bo gdybym miała teraz wystarczająco
dużo energii lub po prostu ochotę, rzuciłabym pana na kolana.
Musiałby pan błagać, żebym zgodziła się jechać z panem. -
Wsuwała już do samochodu długie nogi.
Mało prawdopodobne, uznał Seth w duchu, głośno zatrza-
skując drzwi za Grace. Nie był jednak całkowicie pewny, czy się
Unie oszukuje.
ROZDZIAŁ 3
Grace ledwie trzymała się na nogach. Nie wróciła do zdewa
stowanego, pustego domu z ludzką sylwetką wyrysowaną kredą
na podłodze. Wolała znaleźć się wśród przyjaciół, poczuć się
bezpiecznie w gronie życzliwych i bliskich ludzi.
Jack dotrzymał obietnicy. Przywiózł do domu Cade'a osobi
ste rzeczy Grace, wyjęte z bagażnika jej samochodu. Na razie
będą musiały wystarczyć.
Jechała teraz do komendy policji. Na spotkanie z porucznikiem
Sethem Buchananem przygotowała się bardzo starannie. Włożyła
nową garsonkę, dopiero co kupioną na wschodnim wybrzeżu. Kusa
spódniczka i sięgający zaledwie talii żółty żakiecik nie wyglądały
szczególnie dostojnie, ale Grace wcale na tym nie zależało. Dużo
czasu zajęło jej splecenie włosów w warkocz. Starannie zrobiła
makijaż. Działała z ogromnym skupieniem i determinacją, niczym
generał przygotowujący się do decydującej bitwy.
Tak właśnie - jak bitwę - traktowała spotkanie z poruczni
kiem Sethem Buchananem. Jeszcze nie otrząsnęła się po drama
tycznej rozmowie telefonicznej z ciotką. Nadal była rozbita
i chora. Nie udało się jej szybko zasnąć, jednak nie spała źle.
W jednym z gościnnych pokoi Cade'a, w otoczeniu przyjació
łek, czuła się bezpiecznie.
TAJEMNICZA GWIAZDA 45
Z krewnymi spotka się później, postanowiła, wprowadzając
samochód na parking przed komendą policji. Będzie to przykre,
ale jakoś przez to przejdzie. Na razie jednak musi poradzić sobie
z własną osobą. I z porucznikiem Sethem Buchananem.
Gdyby ktoś obserwował uważnie, jak wysiada z samochodu
i idzie przez parking w stronę frontowego wejścia budynku, ze
zdumieniem dostrzegłby zachodzącą w niej przemianę. Stopnio
wo z oczu Grace znikało zmęczenie. Jej wzrok stawał się coraz
bardziej skupiony. Rozluźniła mięśnie, zwolniła i zaczęła iść
leniwie, kołysząc zalotnie biodrami, krokiem mającym przy
ciągnąć męskie spojrzenia. Na jej twarzy ukazał się uwodziciel
ski uśmiech.
Nie była to maska, lecz inne oblicze Grace Fontaine. W ciągu
zaledwie paru sekund niemal odruchowo potrafiła tak się zmie
niać. Spod długich rzęs obrzuciła teraz powłóczystym spojrze
niem policjanta, z którym prawie zderzyła się w wejściu do
gmachu komendy. Młody człowiek poczerwieniał, cofnął się
i niemal zaklinował w wahadłowych drzwiach, tak bardzo się
spiesząc, by przepuścić Grace.
- Bardzo dziękuję, panie oficerze - powiedziała głosem peł
nym słodyczy.
Łuna oblała szyję i twarz policjanta, a ona uśmiechnęła się
jeszcze szerzej. A więc jej urok działał jak zawsze. Na każdego
mężczyznę. Była już przygotowana na spotkanie. Dziś rano
porucznik Seth Buchanan nie zobaczy przed sobą drżącej, po
bladłej kobiety. Ujrzy inne oblicze Grace Fontaine.
W holu podeszła do sierżanta dyżurującego za biurkiem.
- Mogę zająć panu chwilkę? - spytała miękkim głosem.
- Tak, proszę pani. Oczywiście. - Zanim zdołał przełknąć
ślinę, z wrażenia trzykrotnie podskoczyło mu jabłko Adama.
- Czy byłby pan uprzejmy mi pomóc? Jestem zupełnie bez
radna. Szukam niejakiego porucznika Buchanana. Pan jest tu
46 TAJEMNICZA GWIAZDA
szefem? - Omiotła spojrzeniem sylwetkę sierżanta. - Oczywi
ście, jest pan komendantem.
- Tak, proszę pani. To znaczy nie - poprawił się szybko. -
Mara stopień sierżanta. - Nerwowo rozglądał się za rejestrem
wejść na teren komendy i szukał plakietek dla gości. - Ja... To
znaczy on... Porucznika znajdzie pani w wydziale dochodzenio-
wo-śledczym. Proszę pójść schodami na piętro, a potem koryta
rzem w lewo.
- Rozumiem. - Grace wpisała do rejestru swoje nazwisko. -
Bardzo panu dziękuję, komendancie. Przepraszam, chciałam
powiedzieć, sierżancie.
Kiedy odwróciła się od biurka, usłyszała, jak policjant głośno
wypuszcza z płuc powietrze. Wchodząc na schody, czuła na
nogach jego palący wzrok.
Bez trudu znalazła wydział dochodzeniowo-śledczy. Weszła
na dużą salę. Obrzuciła wzrokiem liczne biurka ustawione na
przeciw siebie. Siedzieli przy nich głównie mężczyźni. Mimo
piekielnego upału, który tu panował pewnie na skutek wadliwie
działającej klimatyzacji, wszyscy mieli na sobie koszule z długi
mi rękawami. Grace rzuciło się w oczy mnóstwo pistoletów, do
połowy zjedzonych kanapek i pustych kubków po kawie. Na sali
panował duży ruch - policjanci co chwila podnosili się zza
biurek i szli gdzieś szybkim krokiem, kręcili się interesanci,
dzwoniły telefony.
Upatrzyła sobie jednego z młodszych pracowników wydzia
łu, policjanta z rozluźnionym pod szyją krawatem, nogami opar
tymi nonszalancko o blat biurka, jakimś raportem w jednej ręce,
a bułką w drugiej. Ruszyła w jego kierunku.
Na jej widok ucichł gwar rozmów w zatłoczonym, obszer
nym pomieszczeniu. Ktoś cicho gwizdnął. Mężczyzna, do które
go się zbliżyła, zsunął nogi z blatu biurka i szybko przełknął
ostatni kęs bułki.
TAJEMNICZA GWIAZDA 47
- Słucham panią.
Wytarł palce o koszulę, aby pozbyć się okruszyn. Kątem oka
dostrzegł, jak jeden z kolegów wykrzywia w uśmiechu twarz,
bijąc się pięścią w okolice serca.
- Mam nadzieję, że pan mi pomoże. - Grace nie spuszczała
wzroku z ofiary wybranej na odstrzał. Policjantowi zaczął drgać
mięsień twarzy. - Mam do czynienia z detektywem? - spytała
słodziutkim głosem.
- Aha. Tak. Jestem Carter. Detektyw Carter. Czym mogę
pani służyć?
- Sądzę, że trafiłam we właściwe miejsce. - Dla wywołania
większego efektu odwróciła głowę i rozejrzała się po sali, omia-
tając wzrokiem wszystkich obecnych. Na ten widok kilku poli-
cjantów odruchowo wciągnęło brzuchy. - Szukam porucznika
Buchanana. Myślę, że na mnie czeka. - Wdzięcznym ruchem
odgarnęła kosmyk opadający na czoło. - Obawiam się jednak, że
nie znam obowiązującej procedury...
- Jest u siebie w pokoju. - Nie odrywając wzroku od Grace,
Carter pstryknął palcem. - Belinski, zamelduj porucznikowi, że
ma gościa. Przyszła do niego pani...
- Mam na imię Grace. - Przysiadła na rogu biurka, świado-
ma, że skraj kusej spódniczki znalazł się niebezpiecznie wysoko,
odkrywając niemal całe jej uda. - Jestem Grace Fontaine. Czy
mogę tutaj poczekać? A może przeszkadzam panu w pracy?
- Tak. Nie. Jasne, że nie.
- Och, to takie podniecające. - W ciągu zaledwie paru chwil
swym uwodzicielskim uśmiechem Grace podniosła i tak już
wysoką temperaturę na sali o dobre kilka stopni. - Mam na myśli
pracę detektywa. Prowadzi pan takie interesujące życie...
Gdy zameldowano mu, że przyszła Grace, Seth akurat koń
czył rozmowę przez telefon. Odłożył słuchawkę, włożył mary-
48 TAJEMNICZA GWIAZDA
narkę, którą zdjął ze względu na upał, i poszedł na ogólną salę.
Już z daleka zobaczył, że wokół biurka Cartera zgromadzili się
niemal wszyscy pracownicy wydziału. Ze środka tłumku dobie
gał niski, gardłowy, kobiecy śmiech.
Pokaźna grupa najlepszych ludzi Setha zachowywała się
idiotycznie. Jak stado baranów. A właściwie jak szczeniaki. Dy
szeli na widok smakowitej kości.
Rozdrażniony Seth zacisnął zęby. Wiedział, że ta kobieta jest
gotowa zatruć mu życie.
- Jak widzę, nie macie nic do roboty. Skończyły się przestę
pstwa. W mieście nastąpił prawdziwy cud - oświadczył z sarka
zmem.
Słowa szefa wywarły zamierzony skutek. Kilku policjan
tów stanęło na baczność. Inni, mniej onieśmieleni, z głupimi
uśmiechami na twarzach wrócili do własnych biurek. Czerwony
jak burak Carter, opuszczony przez kolegów, tkwił na swoim
miejscu.
- Grace, to znaczy chciałem powiedzieć pani Fontaine, przy
szła zobaczyć się z panem, poruczniku.
- Widzę. Skończył pan raport? - ostrym tonem zapytał Seth.
- Właśnie go opracowuję. - Carter złapał papiery, które po
przyjściu Grace odsunął na brzeg biurka, i wsadził w nie nos.
Seth spojrzał na Grace. Uniósł brwi i gestem wskazał kierunek.
- Proszę za mną, pani Fontaine.
Zdążyła jeszcze przeciągnąć palcem wzdłuż ramienia
Cartera.
- Michael, miło było cię poznać - rzuciła na odchodnym.
- Może już pani dać sobie spokój z tymi gierkami - powie
dział Seth cierpkim tonem. - Nie będą potrzebne.
- Nigdy nic nie wiadomo, poruczniku - odparła z uśmie
chem.
Gdy wchodzili do gabinetu, przepuścił ją przed sobą. Przesz-
TAJEMNICZA GWIAZDA ft 49
ła tak blisko, że otarła się o niego całym ciałem. Odniosła wra
żenie, że na chwilę odrobinę zesztywniał. Jego oczy pozostały
jednak obojętne, zimne i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu.
Zawiedziona Grace westchnęła cicho. Rozejrzała się po nie
wielkim pomieszczeniu.
Wszystko wokół było bezbarwne i nijakie. Beżowe ściany
zlewały się ze zniszczonym, beżowym linoleum. Pośrodku po
koju stało biurko zawalone papierami, a obok szare, metalowe
szafki z kartotekami. Jedno małe okno, a także komputer i tele
fon, nie były w stanie ożywić wnętrza.
- A więc tu urzęduje pan i władca - mruknęła Grace.
Rozczarował ją brak jakichkolwiek osobistych przedmio
tów, z których można by czegoś się dowiedzieć o szefie wydzia
łu dochodzeniowo-śledczego. Nie było ani fotografii, ani dyplo
mów czy trofeów sportowych. Niczego, co by choć trochę od
krywało naturę służbisty, za jakiego uznała Setha Buchanana.
Podobnie jak na ogólnej sali, Grace przysiadła na rogu
biurka.
Powiedzenie, że ta kobieta jest jak promień słońca, byłoby
określeniem zbyt pospolitym. A ponadto nieprawdziwym, uznał
Seth. Promienie słońca są ciepłe i przyjazne. A Grace Fontaine
miała w sobie skumulowaną energię pioruna. Palącą i niszczącą.
Nawet ślepy zwróciłby uwagę na długie, zgrabne nogi, wido
czne w całej okazałości spod kusej, żółtej spódniczki. Seth ob
szedł je wokoło i spojrzał Grace prosto w twarz.
- Będzie pani wygodniej na krześle - zauważył.
- Tu jest mi dobrze. - Leniwym ruchem podniosła długopis
leżący na biurku i obracała go w palcach. - Sądzę, że przesłu
chuje pan podejrzanych gdzie indziej.
- Do tego służy specjalne pomieszczenie na parterze.
W innych okolicznościach spodobałby się Grace suchy i cał
kowicie obojętny ton oficera policji.
50 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Czy jestem podejrzana?
- Dowie się pani niebawem. - Seth Buchanan odchylił gło
wę. - Szybko odzyskała pani formę, pani Fontaine.
- Ma pan do mnie jakieś pytania, poruczniku?
- Tak. Proszę usiąść na krześle.
Wargi Grace ułożyły się jak do zmysłowego pocałunku. Seth
był zły na tę kobietę, bo samą swoją obecnością wprowadzała
tyle zamieszania i wszystkich mężczyzn, nie wyłączając jego
samego, potrafiła owinąć sobie wokół paluszka. Był także zły na
siebie, że poddał się jej seksapilowi. Powoli, kocim ruchem
zsunęła się z biurka i zajęła miejsce na krześle. Jeszcze więcej
czasu zajęło jej zakładanie nogi na nogę.
- Lepiej? - spytała z uśmiechem, lekko wyzywającym
tonem.
Nie podjął gry.
- Gdzie była pani w sobotę między północą a trzecią nad
ranem?
A więc wtedy zginęła Melissa. Grace poczuła bolesny skurcz
żołądka. Szybko wzięła się w garść.
- Nie zamierza pan, poruczniku, odczytać należnych mi
praw? - spytała drwiącym tonem.
- Nie jest pani postawiona w stan oskarżenia. Niepotrzebny
pani adwokat. Zadałem łatwe pytanie.
- Przebywałam poza Waszyngtonem. Mam wiejski domek
w zachodnim Maryland. Byłam tam sama. Czy teraz powinnam
już mieć adwokata?
- Pani Fontaine, czy zależy pani na tym, aby skomplikować
całą tę sprawę?
- Nie ma sposobu, aby ją uprościć. A może jest? - Machnęła
ręką. Sypnęła skrami wysadzana brylantami cienka bransoletka,
zdobiąca przegub jej dłoni. - Dobrze, poruczniku. Zgadzam się.
Załatwmy wszystko w sposób jak najmniej skomplikowany.
TAJEMNICZA GWIAZDA ft 51
Niepotrzebny mi adwokat. Na razie. Co mi szkodzi pokrótce
zrelacjonować panu, co robiłam? W środę wyjechałam z miasta.
Pod swoją nieobecność nie spodziewałam się w domu żadnych
gości. Podczas weekendu w górach zetknęłam się z kilkoma
osobami. Zrobiłam małe zakupy. Odwiedziłam też ogrodnika.
Wszystko to działo się w piątkowe popołudnie. W sobotę
odebrałam korespondencję. To małe miasteczko. Listonosz
ka powinna mnie zapamiętać. Przyszła przed południem. Aha,
i jeszcze jedno. W piątek zjawił się posłaniec z przesyłką od
Bailey.
- Nie zaskoczyło to pani? Przyjaciółka przekazuje pani cen
ny niebieski brylant, a pani traktuje to jak coś zupełnie zwyczaj
nego i wybiera się na zakupy?
- Zaraz zadzwoniłam do Bailey. Nie zastałam jej w domu. -
Grace uniosła brwi. - Ale o tym pewnie pan wie. Ma pan rację.
Zdziwiłam się, lecz w tym czasie absorbowały mnie inne
sprawy.
- Jakie?
Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały poważne.
- Nie muszę panu mówić, o czym wtedy myślałam. Powta
rzam, przesyłka od Bailey zdziwiła mnie i trochę zaniepokoiła.
Przyszło mi nawet do głowy, że brylant jest fałszywy, ale szybko
zmieniłam zdanie. Sztuczny nie wyglądałby tak wspaniale. In
strukcja Bailey dołączona do przesyłki była wyraźna. Mam
przechowywać kamień i nie rozstawać się z nim, dopóki ona
sama nie skontaktuje się ze mną. I tak też zrobiłam.
- Nie miała pani żadnych wątpliwości?
- Rzadko kwestionuję posunięcia ludzi, których darzę za
ufaniem.
Seth stuknął ołówkiem w kant biurka.
- A więc aż do poniedziałku pozostawała pani sama na odlu
dziu i dopiero wtedy wyruszyła w drogę powrotną do miasta?
52 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Nie. W sobotę pojechałam na wschodnie wybrzeże. Pod
wpływem impulsu. - Uśmiechnęła się znowu. - Często tak
robię. Nad morzem zatrzymałam się w małym pensjonacie.
- Nie przepadała pani za swoją stryjeczną siostrą?
- Fakt. - Grace przyszło do głowy, że nagła zmiana tematu
jest jedną z metod praktykowanych podczas przesłuchania. -
Trudno było lubić Melissę, a ja nie należę do osób, które robią
wszystko, aby dogadać się z ludźmi. Po śmierci moich rodziców,
którzy zginęli w wypadku, wychowywałyśmy się razem, ale
nigdy nie byłyśmy zaprzyjaźnione. Kiedy stryj i jego żona wzię
li mnie do siebie, Melissa poczuła się zagrożona. Stałam się
intruzem w jej domu. Ograniczałam życiową przestrzeń. Tę nie
dogodność rekompensowała sobie wrogością wobec mnie. Ja też
często odpłacałam jej pięknym za nadobne. Byłam niemiła.
A kiedy dorosłyśmy, Melissa znacznie gorzej... dawała sobie
radę z mężczyznami. Chyba uznała, że odnoszę sukcesy ze
względu na wygląd. I dlatego stawała na głowie, aby się do mnie
upodobnić.
- Udało się? Zaczęła odnosić sukcesy?
- To zależy od punktu widzenia. Melissa lubiła mężczyzn. -
Grace ogarnęły wyrzuty sumienia. Żeby nie dać nic po sobie
poznać, przeciągnęła się niedbale. - Tak. Lubiła męskie towa
rzystwo. Był to zresztą jeden z powodów jej niedawnego rozwo
du. Przedkładała ilość nad jakość.
- A jak na to reagował mąż?
- Ech, Bobbie to... - Grace urwała. - Jeśli sądzi pan, poru
czniku, że to Bobbie, były mąż, wyśledził u mnie Melissę, za
mordował ją, a potem zdemolował wnętrze i pogwizdując ra
dośnie, opuścił dom, to popełnia pan wielki błąd. Bobbie to złoty
chłopak. O ile się nie mylę, właśnie bawi w Anglii. Uwielbia
tenisa i nigdy nie opuszcza pucharowych rozgrywek na kor
tach Wimbledonu. Może pan to łatwo sprawdzić.
TAJEMNICZA GWIAZDA 53
Oczywiście, że sprawdzę, pomyślał Seth, robiąc odpowied
nią notatkę.
- Niektórzy ludzie nie są zdolni do popełnienia zbrodni
własnymi rękami. Wolą zlecić to komuś i wynajmują płatnego
mordercę.
- Oboje wiemy, poruczniku, że chciano zabić nie Melissę, lecz
mnie. Ona padła ofiarą, znalazłszy się przypadkiem w moim domu.
- Wdzięcznym, kocim ruchem Grace podniosła się z miejsca. Pode-
szła do małego okna i wyjrzała. - Melissa dwukrotnie zatrzymywa-
ła się u mnie pod moją nieobecność. Pierwszy raz jakoś to zniosłam.
Za drugim razem za bardzo się szarogęsiła jak na mój gust. Powie-
działam to i doszło do sprzeczki. Wyniosła się obrażona, a ja prze-
stałam zostawiać zapasowe klucze. Rozsądniej było zmienić zamki,
ale nie przyszło mi do głowy, że mogła dorobić sobie dodatkowy
komplet.
- Kiedy widziała pani stryjeczną siostrę lub rozmawiała
z nią po raz ostatni?
Grace westchnęła. Przez jej głowę przewijali się teraz jak
w kalejdoskopie ludzie oraz zdarzenia i nic nie znaczące towa
rzyskie spotkania.
- Jakieś sześć, a może nawet osiem tygodni temu. W klubie,
do którego chodziłam ćwiczyć. Wpadłyśmy na siebie w saunie,
ale nie rozmawiałyśmy. W gruncie rzeczy nigdy nie miałyśmy
sobie wiele do powiedzenia.
Seth pomyślał, że Grace teraz żałuje chłodnych stosunków ze
stryjeczną siostrą. Wyrzuty sumienia jeszcze pogorszą jej i tak
już wystarczająco złe samopoczucie.
- Czy pani stryjeczna siostra otworzyłaby drzwi komuś, ko
go nie znała?
- Odpowiedź brzmi: tak. Gdyby był mężczyzną, i do tego
choć trochę atrakcyjnym. - Zmęczona przesłuchaniem, Grace
odwróciła głowę. - Nie wiem, co jeszcze przydatnego byłabym
54 TAJEMNICZA GWIAZDA
w stanie panu powiedzieć. Melissa była beztroska i nierozważ
na. Kiedy naszła ją ochota, potrafiła bez żenady podrywać w ba
rach obcych mężczyzn. Tej koszmarnej nocy nieopatrznie wpu
ściła do domu jakiegoś człowieka i przypłaciła to życiem. Bez
względu na to, jaka była, w żadnym razie nie zasługiwała na
śmierć.
Seth milczał.
Grace odruchowo przygładziła włosy. Usiłowała zebrać myśli.
- Może ten człowiek zażądał, aby oddała mu brylant. Oczy
wiście, nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Drogo zapłaciła za
beztroskę, nieświadomość i wdzieranie się do cudzego domu.
Brylant wrócił do Bailey i tak powinno być. Jeśli jeszcze nie
rozmawiał pan dziś z doktorem Linstrumem, nie wie pan, że
właśnie w tej chwili mają spotkanie. To chyba tyle, ile potrafię
powiedzieć.
Seth zachowywał kamienną twarz. Gdyby w tej sprawie nie
wchodziły w grę bezcenne kamienie, wszystko mogłoby wyglą
dać zupełnie inaczej. Dwie kobiety, które nie znosiły się przez
całe życie. Jedna z nich wraca niespodziewanie i nakrywa drugą
we własnym domu. Zaczynają się sprzeczać. Kłótnia przeradza
się w bijatykę. I wtedy jedna z nich wypada przez balustradę na
piętrze i ląduje kilka metrów niżej, na szklanej tafli stolika.
Druga nie wpada w panikę. Opuszcza natychmiast własny dom
i wyjeżdża z miasta, aby znaleźć się jak najdalej od miejsca,
w którym zdarzył się nieszczęśliwy wypadek.
Czy Grace Fontaine była aż tak dobrą aktorką, by udać
przerażenie, jakie poprzedniego wieczoru widział na jej twarzy?
Tak. Była z pewnością doskonałą aktorką. O tym Seth był
przekonany. Mimo to taki przebieg wydarzeń był mało prawdo
podobny. Śmierć Melissy miała powiązanie z brylantami.
A ponadto Seth przypuszczał, że gdyby to Grace spowodowa
ła nieszczęśliwy wypadek, bez większego wahania wzięłaby
TAJEMNICZA GWIAZDA 55
do ręki słuchawkę i opanowanym głosem doniosła o wy
darzeniu.
- W porządku. Na razie wystarczy.
- Mimo wszystko to nie było takie okropne - przyznała
Grace. Odetchnęła z ulgą.
Seth podniósł się z miejsca.
- Proszę panią o pozostanie w mieście. Chciałbym, żeby by
ła pani pod znanym nam adresem, gotowa przybyć na każde
wezwanie.
Znów zaczynała grać. Stała się czarująca i uwodzicielska.
- Zawsze jestem gotowa, poruczniku. Niech pan zapyta,
kogo chce. - Wstała, wzięła do ręki torebkę i oboje ruszyli
w stronę drzwi. - Kiedy będę mogła zająć się domem? Chciała
bym jak najszybciej doprowadzić go do porządku.
- Proszę skontaktować się ze mną, kiedy tylko oceni pani
straty i zrobi wykaz brakujących rzeczy.
- Zamierzam od razu zabrać się do tego.
Ze zmarszczonym czołem Seth zastanawiał się przez chwilę,
czy ze względów bezpieczeństwa ma zezwolić Grace Fontaine
na powrót do domu. Mógł przydzielić jej ochronę. Wolał jednak
zająć się nią sam.
- Pojadę za panią własnym samochodem - oświadczył.
- Policyjna ochrona?
- Można to tak nazwać.
- Zaraz rozpłaczę się ze wzruszenia - zakpiła. - A może
zabierze się pan moim wozem, poruczniku?
- Pojadę za panią - powtórzył.
- Jak pan woli. - Kokieteryjnym gestem przeciągnęła dłonią
po policzku Setha. Poczuła stalowy uścisk jego palców na nad
garstku. - Nie lubi pan głaskania? - spytała zmysłowym głosem,
zdziwiona, jak głośno nagle zaczęło bić jej serce. - Większość
zwierząt to uwielbia.
56 TAJEMNICZA GWIAZDA
Ich twarze były tuż obok siebie. Niemal dotykali się czołami.
Chyba to upał panujący w pokoju sprawił, że jakaś magnetyczna
siła pchała ich ku sobie.
Powoli Seth odsunął rękę Grace, nadal trzymając jej nadgar
stek w żelaznym uścisku.
- Niech pani uważa, na jakie naciska pani sprężyny.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że ogarnia ją podniecenie. Od
czucie czyste i pierwotne.
- Na nic pańska rada - odparła aksamitnym głosem, wytrzy
mując jego wzrok. - Bawi mnie naciskanie nowych sprężyn. I,
jak widać, kilka z nich u pana aż prosi, aby się nimi zająć. -
Z całą premedytacją skupiła wzrok na ustach Setha. - Aż pro
si... - powtórzyła znacząco.
Mógł natychmiast przyprzeć ją do ściany i przyglądać się, jak
mięknie jak wosk. Ponieważ jednak był pewny, że ta kobieta
tylko go prowokuje, odsunął się i otworzył przed nią drzwi.
- Niech pani nie zapomni zostawić przy wyjściu plakietki
dla gości - powiedział na pożegnanie.
Co za drętwy facet. I zimny, pomyślała Grace podczas jazdy.
Atrakcyjny, odnoszący życiowe sukcesy, nieżonaty. Te informa
cje wyciągnęła w komendzie od niczego nie podejrzewającego
Cartera. Na dodatek nieprzystępny, raczej unikający jakichkol
wiek więzów i piekielnie opanowany. Pracoholik.
Mijając eleganckie rezydencje w sąsiedztwie własnego do
mu, Grace uznała, że świetnie by jej teraz zrobiło podjęcie
rękawicy i pobawienie się w kotka i myszkę z interesującym
mężczyzną. Po ostatnich przeżyciach należały się jej odprężenie
i jakaś godziwa rozrywka.
Za parę godzin stanie przed Helen Wilson Fontaine, a nieba
wem przed resztą szacownej rodziny. Ze wszystkich stron posy
pią się pytania, żądania i oskarżenia. I to wyłącznie na jej głowę.
TAJEMNICZA GWIAZDA 57
Tak właśnie zawsze zachowywali się wszyscy jej krewni. Nicze
go innego nie mogła się po nich spodziewać. Spytaj Grace, weź
od Grace, niech to załatwi Grace, wytknij palcem Grace, to wina
Grace. Zastanawiała się, w jakim stopniu zasłużyła na takie
traktowanie, a w jakim wynikało ono po prostu z tego, że po
rodzicach odziedziczyła fortunę. Wyjaśnienie tej kwestii nie
miało zresztą żadnego znaczenia. Liczyło się tylko nieprzyjazne
nastawienie rodziny, a ona choćby stawała na głowie, nie była
w stanie go zmienić.
Wjechała na podjazd. Rozejrzała się po znajomym otoczeniu.
Zawsze chciała mieć własny dom. Elegancki i nowoczesny. Je
dyny w swoim rodzaju. Z drewna i szkła. Ozdobiony wieżycz
kami i gzymsami. Otoczony ogromnym, doskonale utrzymanym
trawnikiem. Pragnęła mieć dom przestronny, idealny do przyj
mowania gości. Oprócz domu na pokaz potrzebowała także
czegoś dla siebie. Właśnie takie schronienie znajdowała w gó
rach, w wiejskim domku. To był jej azyl. Krewni nie mieli
pojęcia o jego istnieniu. Nikt z Fontaine'ow nie potrafiłby jej
tam odnaleźć.
Zatrzymała samochód. Miała przed sobą wytworny, bogaty
dom niejakiej Grace Fontaine. Spadkobierczyni dużych pienię
dzy, pięknej, ekscentrycznej i udzielającej się towarzysko mło
dej kobiety. Starannie wykształconej absolwentki renomowanej
uczelni, Uniwersytetu Radcliffe. Wydającej słynne przyjęcia dla
śmietanki towarzyskiej Waszyngtonu.
Grace zastanawiała się, czy potrafi nadal mieszkać w swym
domu po tym, co się stało. Uznała, że pokaże to czas. Na razie
postanowiła zająć się przystojnym oficerem policji, jedynym
mężczyzną nieczułym na jej wdzięki. Musi przedrzeć się przez
mur, którym się odgrodził od ludzi i świata.
Po co miałaby się nim zajmować?
Odpowiedź była prosta. Wyłącznie dla zabawy.
58 TAJEMNICZA GWIAZDA
Usłyszała, że zatrzymał samochód. Odwróciła się, opuściła
na nos przyciemnione okulary i zaczęła otwarcie i wyzywająco
przyglądać się wysiadającemu mężczyźnie.
Musiała przyznać, że jest bardzo przystojny. Idealnie zbudo
wany i umięśniony. Idąc pewnym krokiem, kontrolował każdy
ruch. Grace zaczęła się zastanawiać, ile czasu zajmie uwiedzenie
go. Podejrzewała, a w odniesieniu do mężczyzn jej podejrzenia
najczęściej okazywały się uzasadnione, że pod spokojną, opano
waną i surową powłoką policyjnego służbisty kryje się pełen
temperamentu mężczyzna.
Będzie się nim bawiła i podniecała. Aż wybuchnie.
Podszedł blisko. Wręczyła mu klucze do domu.
- Pewnie już ma pan własne. - Poprawiła okulary na nosie.
- Proszę skorzystać z moich... tym razem.
- Kto jeszcze ma klucze do tego domu?
Czubkiem języka przeciągnęła po górnej wardze. Z zadowo
leniem spostrzegła, że na ten widok przystojny oficer policji
szybko opuścił wzrok. Wprawdzie tylko na chwilę, ale był to już
jakiś postęp.
- Bailey i MJ. Nie daję kluczy mężczyznom. Wolę sama
otwierać im drzwi.
- Świetnie. - Wetknął klucze w rękę Grace. Kiedy zdziwio
na uniosła brwi, popatrzył na nią z lekkim rozbawieniem.
-Proszę więc otworzyć.
No cóż, zrobiła jeden krok w przód, lecz dwa wstecz. Prze
kręciła klucz w zamku. Mimo że psychicznie starała się przygo
tować na to, co znów zobaczy, już prawie na progu poczuła się
źle. Tylko hol znajdował się w jakim takim stanie. Spojrzenie
Grace powędrowało odruchowo w górę i zatrzymało się na zer
wanej balustradzie.
- Długa droga do ziemi - wyszeptała. - Zastanawiam się,
czy gdy się tak spada, jest czas zrozumieć, co się dzieje.
TAJEMN1CZAGWIAZDA 59
- Ona nie miała.
- Tak. W jakimś sensie to chyba lepiej. - Grace weszła do
salonu. Zmusiła się, aby spojrzeć na zarys ludzkiej sylwetki.
- Od czego by tu zacząć?
- Na parterze złoczyńca włamał się do sejfu i opróżnił go.
Będzie pani potrzebny wykaz skradzionych przedmiotów.
- Ma pan na myśli sejf w bibliotece. - Łukowatym przej
ściem weszła do przestronnego, widnego pokoju pełnego półek
z książkami. Większość z nich leżała teraz na podłodze, a piękna
secesyjna lampa o kształcie wydłużonej kobiecej sylwetki, ulu
biona lampa Grace, leżała rozbita na kawałki.
- Facet nie był szczególnie subtelny - zauważyła z wes
tchnieniem.
- Podejrzewam, że bardzo się spieszył. I był wystraszony.
- Pan wie lepiej. - Podeszła do otwartego sejfu. Stwierdziła,
że jest pusty. - Przechowywałam tu trochę biżuterii. Szczerze
mówiąc, sporo. I parę tysięcy dolarów gotówką.
- A świadectwa giełdowe i obligacje?
- Wszystkie papiery wartościowe trzymam w skrytce depo
zytowej w banku. Nikt nie wyjmuje ich w domu po to, aby
nacieszyć się pięknym wyglądem. Właśnie w zeszłym miesiącu
kupiłam sobie piękne brylantowe kolczyki. - Grace westchnęła.
Wzruszyła ramionami. - Też ich już nie ma. W skrytce banko
wej jest pełny wykaz biżuterii, wraz z fotografią i opisem każdej
sztuki oraz papierami potwierdzającymi ubezpieczenie. Od razu
da się wszystko... - Urwała nagle, wydała okrzyk niepokoju
i wybiegła z biblioteki.
Ta kobieta potrafi być szybka, stwierdził Seth, idąc schodami
w górę w ślad za panią domu. I nie traci przy tym swego uroku
zgrabnej lisiczki. Wszedł do sypialni, a potem do garderoby.
Stanął za plecami Grace.
- Nie mógł tego znaleźć. Nie mógł - powtarzała z niepoko-
60 TAJEMNICZA GWIAZDA
jem w głosie. Pochyliła się i przekręciła gałkę wbudowanej
w ścianę szafeczki. Odwróciła się, odkrywając ukryty w ścianie
sejf.
Palcami drżącymi z emocji Grace nastawiła odpowiednią
kombinację cyfr i szarpnęła za klamkę. Ujrzawszy nietkniętą
zawartość skrytki, odetchnęła z ulgą. Uklękła na ziemi i wyjęła
ze środka obite aksamitem pudełeczka i woreczki.
Tu też trzymała biżuterię. Było jej wiele. Seth ze zdziwie
niem pokręcił głową. Ile par kolczyków może nosić jedna kobie
ta? Patrzył, jak Grace ostrożnie otwiera każde pudełko i spraw
dza zawartość.
- Ta biżuteria należała do mojej matki - wyjaśniła prawie
szeptem. W jej głosie słychać było rozczulenie. - Jest dla mnie
bezcenna. O, tę szpilkę z szafirem mama dostała od taty w piątą
rocznicę ich ślubu. A ten naszyjnik, kiedy urodziła mnie. Perły.
Nosiła je w dniu ślubu. - Grace przeciągnęła sznur pereł po
policzku z taką czułością, jakby to była dłoń kochanka. - Spe
cjalnie na pamiątki po mamie kazałam wykonać ten schowek.
Nie chciałam trzymać ich z własną biżuterią. Są zbyt cenne.
Mają dla mnie szczególną wartość.
Przysiadła na stopach, trzymając na kolanach kosztowności.
Seth obserwował ją w milczeniu.
- Całe szczęście, że nie zginęły - powiedziała po chwili
głosem schrypniętym z emocji. - Nadal tu są.
Odchrząknął.
- Pani Fontaine...
- Och, proszę, mów mi po imieniu - przerwała Sethowi
zniecierpliwionym tonem. - Jesteś tak samo sztywny i nadęty
jak mój stryj Niles. - Przycisnęła rękę do czoła. Ból głowy
zaczynał rozsadzać czaszkę. - Pewnie nie potrafisz zaparzyć
kawy.
- Potrafię.
TAJEMNICZA GWIAZDA 61
- No to biegnij do kuchni, przystojniaku, zrób kawę i przy
nieś mi na górę.
Zadziwił ją, podobnie zresztą jak samego siebie. Nachylił się
i położył rękę na jej ramieniu.
- Gdybyś nawet straciła te perły i inne kosztowności, i tak
pozostałyby ci wspomnienia - powiedział z całym spokojem.
Od razu jednak się zreflektował. Uznał, że chyba nie powi
nien mówić takich rzeczy. Wyprostował się i szybko opuścił
sypialnię.
Poszedł wprost do kuchni. Żeby dojść do zlewu, musiał
odgarnąć nogą porozrzucane na podłodze przedmioty i stosy
szkła. Znalazł ekspres i napełnił go wodą. Wsypał kawę i włą
czył urządzenie.
Do licha, co się z nim działo? Zamiast zająć się śledztwem
w tej trudnej i skomplikowanej sprawie, dał się wodzić za nos
rozkapryszonej, bogatej damie z najlepszego towarzystwa,
w dodatku zamieszanej w całą tę aferę z bezcennymi brylanta
mi. Komenderowała nim i manipulowała. Sprawiła, że, wbrew
rozsądkowi, był pod wrażeniem jej różnych sztuczek. Raz opa
nowana i zimna, a innym razem delikatna i wrażliwa. I za każ
dym razem piekielnie pociągająca fizycznie.
Jaka była naprawdę?
I dlaczego od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzał jej twarz na
portrecie, bez przerwy nawiedzała go w snach?
Przyznał przed sobą, że nie powinien w ogóle przychodzić do
domu Grace Fontaine. Nie było żadnego powodu, aby szukać
towarzystwa tej kobiety. To prawda, że śledztwo postanowił
nadzorować osobiście. Istniały po temu uzasadnione powody.
Bądź co bądź, chodziło o morderstwo, a ściślej kilka mor
derstw. Niemniej jednak w łańcuchu wydarzeń, które teraz ba
dała policja, Grace Fontaine stanowiła tylko jedno, i to niewiel
kie ogniwo.
62 TAJEMNICZA GWIAZDA
A on okłamywał sam siebie. Nie trzymał się blisko tej kobiety
tylko ze względu na prowadzone śledztwo.
Wynalazł dwie nie potłuczone filiżanki. Wszędzie walały się
skorupy kosztownej porcelany. W jego domu był swego czasu
podobny stylowy serwis, który bardzo ceniła matka. Właśnie
nalewał kawę, gdy nagle wyczuł obecność Grace.
- Bez cukru? - zapytał.
- Może być. - Weszła do kuchni i rozejrzała się. Zdemolo
wane wnętrze robiło przygnębiające wrażenie. - Niczemu nie
przepuścił - zauważyła. - Pewnie sądził, że wetknęłam brylant
do puszki z kawą lub słoika z ciastkami.
- Ludzie chowają cenne przedmioty w przeróżnych dziwa
cznych miejscach. Kiedyś uczestniczyłem w śledztwie w spra
wie włamania, gdy poszkodowana uratowała pieniądze tylko
dlatego, że trzymała ją w zaklejonej plastikowej torbie pod sto
sem brudnych pieluch. Który szanujący się złodziej będzie je
przetrząsał?
Grace roześmiała się. Po tej historyjce poczuła się lepiej
i upiła nawet łyk kawy.
- To potwierdza opinię, że przechowywanie kosztowności
w sejfie jest bezsensowne. Złodziej, który tu był, nie wziął ani
srebrnych przedmiotów, ani urządzeń elektronicznych. Pewnie
masz rację, że działał w pośpiechu. Brał tylko to, co mógł zmie
ścić w kieszeniach.
- Chyba tak.
Grace podeszła do kuchennego okna i wyjrzała.
- Ubrania Melissy są na górze. Nigdzie jednak nie zauważy
łam jej torebki. Albo bandyta wziął ją z sobą, albo leży gdzieś
pod stosem rzeczy poprzewracanych lub wyrzuconych z szaf.
- Znaleźlibyśmy torebkę, gdyby była w domu.
- Racja. Zupełnie zapomniałam, że policja przeszukała moje
rzeczy. - Grace odwróciła się, oparła o ścianę i znad kubka
T/UEMNICZA GWIAZDA 63
popatrzyła na Setha. - Czy przetrząsałeś je osobiście, porucz
niku?
Przypomniał sobie czerwony, jedwabny peniuar.
- Niektóre. Masz tu, Grace, cały magazyn ze strojami.
- Nazbierało się sporo. Mam słabość do ubrań - wyznała. -
I do bibelotów. Parzysz świetną kawę, poruczniku. Czy jest ktoś,
kto robi ci ją każdego ranka?
- Obecnie nie ma nikogo. - Seth odstawił na bok kubek. -
To było mało delikatne.
- Takie miało być. Nie w głowie mi pojedynek. Nie zamie
rzam krzyżować z tobą szpady. Ale przyjemnie jest wiedzieć, że
mnie na to stać. Nadal chyba cię nie lubię, ale to da się zmienić.
- Grace uniosła rękę i wzięła w palce koniec swego warkocza. -
Nie zaszkodzi być przygotowanym. Mam rację, poruczniku? -
spytała zalotnie.
- Obchodzi mnie tylko zamknięcie dochodzenia. Grace, nie
zamierzam brać udziału w twoich gierkach.
Osadził ją tak zimno i beznamiętnie, że jeszcze bardziej
wzmógł ochotę na walkę. Wyzwolił w niej ducha przekory.
- Coś mi się zdaje, że nie przepadasz za agresywnymi kobie
tami. Lubisz je?
- Nieszczególnie.
Grace podeszła do Setha.
- A więc to, co zaraz zrobię, bardzo ci się nie spodoba -
oświadczyła z uśmiechem na twarzy.
Zręcznym i wypraktykowanym ruchem wsunęła rękę w jego
włosy i przycisnęła wargi do jego ust, jednoznacznie domagając
się pocałunku.
ROZDZIAŁ 4
W ułamku sekundy znikło opanowanie i dystans, jaki Seth
sobie narzucił. Jej miękkie, wilgotne i pachnące usta pobudziły
do życia każdy zakamarek jego ciała. Była jak wspaniałe wino,
które momentalnie uderza do głowy. Oszołomiony i zdespero
wany, musiał użyć całej swej woli, aby nie objąć jej i nie zmiaż
dżyć w uścisku. Zapach perfum działał odurzająco, jak silny
narkotyk. Z ust Grace wydobył się zmysłowy szept. Był zapo
wiedzią wspaniałych doznań, jakie mogłyby go czekać, gdyby
poddał się sile, która pchała ich ku sobie.
Wolno policzył do pięciu, zacisnął pięści, a potem rozluźnił
dłonie. Oderwał wargi od jej ust z mocnym postanowieniem, że
nie ulegnie i nie stanie się zabawką w rękach tej zepsutej powo
dzeniem, rozkapryszonej kobiety. Nie uda się jej postawić go
w rzędzie licznych, zniewolonych jej urokiem wielbicieli.
Grace uświadomiła sobie, że źle oceniła mężczyznę i sytu
ację. Wiedziała o tym już wtedy, kiedy podchodziła do Setha.
Przedtem zdarzało się jej popełniać omyłki, ale nigdy nie miała
do siebie pretensji o to, co zrobiła.
Tym razem jednak żałowała. Bliskość Setha zrobiła na niej
większe wrażenie, niż oczekiwała, chociaż od początku coś ją do
niego ciągnęło. Planowała zakpić sobie z niego, dając jedynie
TAJEMNICZA GWIAZDA 65
przedsmak rozkoszy, jaką mogłaby zaofiarować, gdyby zechcia
ła. Chciała jednym pocałunkiem udowodnić, że przy niej nawet
ten opanowany i sztywny mężczyzna traci głowę. Przeliczyła się
- podniecona dotykiem jego warg, dała więcej, niż zamierzała,
nie otrzymując w zamian niczego.
Przytrzymała zębami dolną wargę Setha i lekko ugryzła.
A potem, starannie maskując rozczarowanie, bo nie zareagował,
odsunęła się, rzucając mu rozbawione spojrzenie.
- Zimny z ciebie facet, poruczniku, mam rację?
Wrzała w nim krew, ale trzymał się dzielnie.
- Nie jesteś przyzwyczajona do tego, żeby opierał ci się
mężczyzna, mam rację?
- Tak. - Na ustach czuła jeszcze smak jego warg. - Ale wię
kszość mężczyzn, których całowałam, nie miała w żyłach lodo
watej wody. Wstydź się, przystojniaku. Masz takie ładne usta.
- Przyłożyła do nich palec. - Potrafiłyby zdziałać wiele...
A może po prostu nie interesujesz się kobietami?
Zaskoczył ją nagły, szeroki uśmiech Setha. Całkowicie zmie
nił się wyraz jego twarzy. Rozbłysły złote oczy. Usta stały się
miękkie i kuszące. W jednej chwili stracił całą sztywność, bił od
niego niemal chłopięcy urok. Na ten widok serce Grace zaczęło
bić szybciej.
- A może po prostu nie jesteś w moim typie? - spytał.
Roześmiała się krótko i nienaturalnie.
- Jestem w typie każdego mężczyzny. To, co stało się przed
chwilą, uznajmy za nieudany eksperyment i przejdźmy nad tym
do porządku. - Chociaż wiedziała, że głupotą jest narażać się na
ponowne odrzucenie, poprawiła mu krawat, który przed chwilą
rozluźniła.
Nie chciał, żeby go dotykała. Zwłaszcza teraz, gdy ledwie
trzymał na wodzy pobudzone zmysły.
- Jesteś piekielnie pewna siebie.
66 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Też tak sądzę.
Spojrzała mu prosto w oczy. Do licha, pomyślała, jeśli nie
mogą zostać kochankami, niech przynajmniej się zaprzyjaźnią.
Mężczyzna, którego miała przed sobą, byłby na pewno oddanym
przyjacielem. Odprężyła się. I po raz pierwszy obdarzyła Setha
uśmiechem pełnym słodyczy. Naturalnym i szczerym. Bez krzty
sztuczności. Uśmiechem, który w jednej chwili całkowicie nim
zawładnął. Przestał nad sobą panować. Szybkim ruchem, niemal
nieświadomie, przyparł ją do ściany i pożądliwymi ustami roz
gniótł miękkie wargi.
Grace serce podeszło do gardła. Nie mogła złapać tchu. Aby
utrzymać równowagę, chwyciła Setha za ramiona. Odczuwała
jego gwałtowne pożądanie. Sprawiło, że przywarli do siebie.
Wreszcie się poddał, pomyślała, oszołomiona tym, co się z nią
działo. Wreszcie miała go dla siebie.
Dłonie Setha przesuwały się po jej ciele. Owładnęła
nim namiętność. Zapragnął znaleźć się w niej i zatracić do
końca. Całował ją zapalczywie i zachłannie jak człowiek, któ
ry głodował od miesięcy. Sycił się i rozkoszował jej smakiem.
Była mu przeznaczona. I znajdowała się tak blisko. Zdawał so
bie jednak sprawę, że jeśli zaraz nie zapanuje nad zmysłami, już
nigdy nie potrafi obyć się bez tej kobiety. Aby odzyskać oddech
i zebrać myśli, oderwał się od gorących, miękkich ust i cofnął
o krok.
Nadal stała oparta o ścianę. Z zamkniętymi oczyma i rozog
nioną twarzą. Zanim poruszyła rzęsami i otworzyła nieziemsko
piękne oczy, Seth zdołał wziąć się w garść.
- Nieprzewidywalny - wyszeptała.
- Ostrzegałem, abyś nie naciskała nieodpowiednich sprężyn.
- Jego głos był znowu zimny. Obcy i obojętny.
Podziałał na Grace jak uderzenie biczem. Gdyby nie była
oparta o ścianę, pewnie by się zatoczyła. Seth przyglądał się jej
TAJEMNICZA GWIAZDA 67
zmrużonymi oczyma. Przyszło mu nagle na myśl, że może ją
uraził. Nie, to byłoby śmieszne. W damsko-męskich zabawach
ta kobieta była doświadczoną zawodniczką. Znała wszystkie
chwyty. Także niedozwolone.
- Tak. Ostrzegałeś. - Wyprostowała się. Wrodzona duma
nakazała Grace nie dać po sobie poznać, jak boleśnie ją dotknął.
Uśmiechnęła się z przymusem. - Ale ja jestem wyjątkowo odpo
rna na wszelkie ostrzeżenia.
Przyszło mu na myśl, że sama powinna nosić plakietkę z na
pisem: Uwaga! Niebezpieczeństwo!
- Mam mnóstwo roboty - oznajmił oficjalnym tonem. -
Daję ci pięć minut na spakowanie rzeczy, jeśli w ogóle chcesz,
żebym na ciebie poczekał.
Co za drań, pomyślała. Jak może się tak zachowywać?
- Jedź od razu. Bez ciebie świetnie dam sobie radę.
- Wolę, żebyś tu sama nie zostawała. Poczekam. Idź się
spakować.
- To mój dom.
- Na razie jest to miejsce przestępstwa. Masz już tylko czte
ry i pół minuty.
Rozzłościła się okropnie. Odwróciła się do wyjścia. Seth
chwycił ją za ramię.
- O co chodzi?
- Potrzebujesz osobistych rzeczy - przypomniał. - Na dzień
lub dwa.
- Czy rzeczywiście sądzisz, że włożę na siebie coś, czego
dotykał zbir, który splądrował dom?
- To niemądra reakcja. Łatwa do przewidzenia. - Głos Setha
nadal brzmiał sucho i obojętnie. - A ty nie jesteś ani kobietą
niemądrą, ani tuzinkową. Grace, nie rób z siebie ofiary. Biegnij
szybko na górę po swoje rzeczy.
Musiała mu w duchu przyznać słuszność. Już za to miała
68 TAJEMNICZA GWIAZDA
prawo go nie znosić. Znacznie lepszym powodem było jednak
to, iż ją odtrącił. W milczeniu odwróciła się i wyszła z kuchni.
Nie słysząc trzasku zamykanych frontowych drzwi, uznał, że
poszła na piętro. Posłuchała, pomyślał z satysfakcją. Wyłączył
ekspres do kawy i wypłukał kubki, a potem przeszedł do salonu,
aby tam poczekać na Grace.
Musiał przyznać, że jest kobietą fascynującą i niezwykłą.
Pełną energii i temperamentu, bardzo pewną siebie. Podeszła
go, zaczynając od rozluźnienia starannie zawiązanego krawata.
Sprawiła, że przestał nad sobą panować. Skąd tak świetnie wie
działa, jak z nim postąpić, aby stracił samokontrolę? Było to
jeszcze jedną jej tajemnicą.
Kierował śledztwem. Osobiście się w nie zaangażował i dla
tego poznał Grace Fontaine. Wprawdzie udział tej kobiety
w sprawie był niewielki, jednak powinien traktować ją z identy
cznym obiektywizmem, z jakim podchodził do każdego innego
elementu dochodzenia.
Podniósł wzrok. Jego spojrzenie przyciągnął znów portret,
z którego uśmiechała się kusząco. Musiałby naprawdę być auto
matem, a nie mężczyzną z krwi i kości, żeby nie reagować na
wdzięki Grace Fontaine i zachować pełen obiektywizm.
Zapadał już wieczór, gdy zdołał jako tako uporać się z papier
kową robotą. Zaraz czekało go ostatnie spotkanie. Kluczem do
rozwiązania sprawy były bezcenne brylanty, chciał więc jeszcze
raz rzucić na nie okiem. Nie zdziwiło go telefoniczne oświadcze
nie doktora Linstruma ze Smithsonian Institute, że uważa Bailey
James za osobę ze wszech miar uczciwą, godną zaufania i kom
petentną. Trzy Gwiazdy, o które tak bardzo się troszczyła, pozo
stawały nadal w firmie Salvinich, tym razem pod jej opieką.
Seth wjechał na mały parking przed eleganckim, narożnym
budynkiem, w którym mieściła się znana firma jubilerska. Ski-
TAJEMNICZA GWIAZDA 69
nął głową mundurowemu policjantowi, pilnującemu frontowego
wejścia. Młody człowiek stanął na baczność.
- Czy jest w środku pani James? - zapytał Seth.
- Tak, panie poruczniku. Salon sprzedaży został zamknię
ty dla publiczności do końca następnego tygodnia. - Ru
chem głowy wskazał dość ciemne wnętrze, widoczne przez
grube, szklane drzwi. - Pilnujemy każdego wejścia. Pani
James jest w podziemiu, w pracowni. Łatwiej się tam dostać od
tyłu.
Seth obszedł budynek. Po krótkiej wymianie zdań z policjan
tem przy tylnym wejściu nacisnął guzik domofonu. Przedstawił
się, usłyszawszy głos Bailey.
- Chciałbym z panią chwilę porozmawiać - oznajmił.
Trochę czasu trwało, nim dotarła do wejścia. Seth wy
obrażał sobie, jak wychodzi z podziemnej pracowni, skręca
w krótki korytarz i mija schody prowadzące na parter i pię
tro, pod którymi, w małej komórce, zaledwie parę dni temu
ukrywała się przed mordercą. Dwukrotnie był w tym budynku.
Obejrzał go od podziemia aż po strych. Wiedział, że nie każdy
zdołałby zachować się tak dzielnie jak ta kobieta. Przeżyła
wiele.
Usłyszał trzask otwieranych zamków. Po chwili w drzwiach
stanęła Bailey James.
- Witam pana, poruczniku. Proszę wejść.
W świeżo wyprasowanej bluzce i spodniach, ze ściągnięty
mi do tyłu jasnymi włosami wyglądała schludnie. Tylko głębo
kie cienie pod oczami wskazywały na dramatyczne przejścia
sprzed paru dni i ustawiczne napięcie, w jakim ostatnio przyszło
jej żyć.
- Rozmawiałem z doktorem Linstrumem - powiedział Seth.
- Byłam przekonana, że pan to zrobi. Jestem mu bardzo
wdzięczna za wyrozumiałość. Nie ma do mnie pretensji.
70 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Gwiazdy wróciły na swoje miejsce.
- To znaczy tu, gdzie znajdowały się kilka dni temu - spro
stowała z bladym uśmiechem. - Jest okropnie gorąco. Napije się
pan czegoś zimnego? - Wskazała oświetlony automat z napoja
mi stojący pod ścianą.
- Zaraz coś sobie wezmę. - Wyciągnął z kieszeni monetę. -
Chciałbym obejrzeć brylanty i zamienić z panią parę słów.
- Bardzo proszę. Kamienie są w skarbcu. - Prowadząc Se-
tha, mówiła dalej: - Wzmocniłam ochronę budynku i system
alarmowy. W salonie sprzedaży od lat mieliśmy kamery. Poleci
łam umieścić dodatkowe przy drzwiach zarówno na parterze, jak
i na piętrze. Teraz monitorujemy całe wnętrze.
- Mądre posunięcie - pochwalił Seth. Ta drobna kobieta
była osobą sensowną i praktyczną. - Teraz pani sama prowadzi
firmę?
Otworzyła jakieś drzwi. Zawahała się.
- Tak. Ojczym zostawił ją w spadku całej naszej trójce. Moi
przyrodni bracia mieli łącznie osiemdziesiąt procent udziałów.
Mnie przypadła reszta. Zgodnie z warunkami testamentu, gdy
jedno z nas umrze, nie pozostawiwszy spadkobierców, jego
udziały przechodzą na resztę rodzeństwa. - Bailey James ode
tchnęła głęboko. - Przeżyłam tylko ja.
- I powinna pani być za to wdzięczna losowi. Nie może pani
poczuwać się do winy.
- To samo twierdzi Cade. Aleja się łudziłam, że wraz z Tho
masem i Timothym jesteśmy rodziną. Proszę usiąść, poruczniku.
Zaraz pokażę panu Gwiazdy.
Wszedł do warsztatowej części pomieszczenia. Rzucił okiem
na wyposażenie i długi, roboczy stół. Zaintrygowany podszedł
bliżej, żeby przyjrzeć się lśniącym, barwnym kamieniom, rzuca
jącym złote błyski. Zdał sobie sprawę, że utworzą naszyjnik.
Przeciągnął palcem wzdłuż łańcuszka o ściśle przylegających
TAJEMNICZA GWIAZDA 71
do siebie ogniwach. Powstawał naszyjnik o niezwykłych, śmia
łych kształtach. Tak prosty, że niemal prymitywny.
- Musiałam jak najszybciej zabrać się do pracy - wyjaśniła
Bailey James, stając za plecami Setha. - Zrobić coś własnego,
zanim znów zajmę się Gwiazdami.
Postawiła przed Sethem wyłożone aksamitem pudełko,
w którym leżały bezcenne brylanty.
- To pani własny projekt? - Seth wskazał na roboczy stół.
- Tak. Kształt naszyjnika rodzi się w głowie. Nie potrafię
wykonać porządnego szkicu żadnej biżuterii, ale umiem go so
bie świetnie wyobrazić. Chcę zrobić coś dla MJ i Grace, aby... -
westchnęła i przysiadła na wysokim stołku - no, powiedzmy,
aby uczcić fakt, że nadal żyjemy.
- Ten naszyjnik jest dla Grace.
- Tak. - Bailey James uśmiechnęła się, zadowolona, że Seth
odgadł jej intencje. - Do MJ pasuje coś spokojniejszego, mniej
agresywnego. Ale ten jest dla Grace. - Ostrożnie ułożyła na
tacce nie dokończoną biżuterię i przysunęła pudełko z Trzema
Gwiazdami. - Są niesamowite. Niezmiennie wywierają wraże
nie. Za każdym razem, gdy je oglądam.
- Ile czasu potrzeba pani na wykonanie ostatecznej eksper
tyzy?
- Kiedy się za nią zabrałam, niemal od razu nastąpiły tamte
wydarzenia. Musiałam przerwać pracę. - Odchrząknęła. - Zdą
żyłam już jednak zbadać kamienie i potwierdzić ich autentycz
ność. Są to niebieskie brylanty najczystszej wody. Zarówno
przedstawiciele Smithsonian, jak i firma ubezpieczeniowa życzą
sobie, abym wykonała dokładniejszą ekspertyzę. Oprócz typo
wych testów przeprowadzę jeszcze dodatkowe. Specjalista od
metaloplastyki właśnie bada złoty trójkąt, ale za dzień lub dwa
otrzymam go do dalszej ekspertyzy. Oceniam, że mniej więcej
za tydzień Smithsonian będzie mógł zabrać swą własność.
72 TAJEMNICZA GWIAZDA
Z zagłębienia w pudełku Seth wyjął jeden brylant. Gdy tylko
ułożył go na dłoni, wiedział, że to ten kamień przechowywała
Grace. Wyczuł? A może rozpoznał? Nie, to niemożliwe. Jako
laik nie byłby w stanie odróżnić jednego brylantu od pozosta
łych. Mimo to, trzymając w dłoni jedną z trzech Gwiazd, odczu
wał więź łączącą go z Grace. Podniósł głowę i spojrzał na jej
przyjaciółkę.
- Czy będzie pani trudno z nimi się rozstać? - zapytał.
- Po ostatnich przeżyciach powinnam mieć dość tych ka
mieni. Mimo to będzie mi ich brak.
Sethowi przyszły na myśl oczy Grace. Miały identyczny
odcień. Rzadkiego, niebieskiego brylantu.
- Warto dla niego popełnić morderstwo - powiedział spo
kojnie, nie odrywając spojrzenia od kamienia spoczywającego
na jego rozwartej dłoni. - I umrzeć. - Zaraz potem, zaniepoko
jony swą zdumiewającą reakcją, szybko włożył brylant z powro
tem do aksamitnego pudełka. - Pani przyrodni bracia znali
człowieka, który chciał je kupić - zmienił temat, powracając do
śledztwa.
- Tak. Wspominali o jakimś kliencie. Posprzeczali się nawet
na jego temat. Thomas chciał ukraść zaliczkę i wziąć nogi za
pas.
Pieniądze od nieznanego klienta właśnie badano w policyj
nym laboratorium, ale na wykrycie, skąd pochodzą, była słaba
nadzieja.
- Timothy powiedział Thomasowi, że jest głupi. I że nigdy
nie uda mu się uciec z kamieniami, bo ten klient wszędzie go
znajdzie. Jest nieludzki. I potężny. Chyba tak właśnie go okre
ślił. Obaj moi bracia trzęśli się ze strachu. Byli zdesperowali
i przerażeni.
- Człowiek, któremu obiecali Gwiazdy, przerastał ich o głowę.
- Och, z pewnością.
TAJEMNICZA GWIAZDA 73
- To musi być jakiś kolekcjoner. Nikt inny nie mógłby liczyć
na odsprzedanie takich unikatów. - Seth znów spojrzał na ka
mienie. - Pani ma na co dzień do czynienia z różnymi kolekcjo
nerami - zauważył.
- Tak. Ale, oczywiście, nie takimi, którzy są gotowi zdobyć
Trzy Gwiazdy. - Bailey James odruchowo przeciągnęła palcami
po włosach. - Mamy klientów przynoszących kamienie do eks
pertyzy i wyceny bądź chcących nabyć coś nowego. Czasami
kupujemy też kamienie lub klejnoty z myślą o jakimś szczegól
nym kliencie.
- Tak więc dysponuje pani ich listą, uzupełnioną notatką
o tym, co przede wszystkim ich interesuje?
- Tak. I skrupulatnie zapisujemy, co nabył lub sprzedał jakiś
klient. Rejestr trzymał Thomas u siebie w biurze. Duplikat po
winien być u Timothy'ego. Zaraz poszukam i dam panu oba
egzemplarze.
Seth dotknął lekko ramienia Bailey, zanim zdążyła zsunąć się
ze stołka.
- Sam wezmę rejestry - oznajmił spokojnie.
Odetchnęła z ulgą. Jeszcze nie mogła zmobilizować się psy
chicznie do wejścia na piętro, do pomieszczenia, w którym była
świadkiem morderstwa.
- Dziękuję.
Wyjął z kieszeni notes.
- Gdybym teraz poprosił o wymienienie najbardziej zna
nych kolekcjonerów kamieni szlachetnych, pani najlepszych
klientów, jakie nazwiska od razu przyszłyby pani na myśl, bez
zaglądania do rejestru, tak po prostu z głowy?
Bailey James zamyśliła się na chwilę, po czym wymieniła:
- Peter Morrison z Londynu, Sylvia Smythe-Simmons z No
wego Jorku, Henry i Laura Muller stąd, to znaczy z Waszyngtonu,
Matthew Woliński z Kalifornii. I chyba jeszcze Charles Van Horn.
74 TAJEMNICZA GWIAZDA
Mieszka w Waszyngtonie, ale znamy go od niedawna. Sprzeda
liśmy mu trzy niezwykle piękne kamienie. Jednym z nich był
imponujący opal, który sama chciałabym mieć. Ciągle się łudzę,
że zleci mi jego oprawienie. Mam projekt w głowie.
Seth słuchał w milczeniu.
Bailey James otrząsnęła się z zamyślenia. Uprzytomniła so
bie cel pytania.
- Poruczniku - dodała po chwili, spoglądając mu prosto
w twarz - znam tych ludzi osobiście. Jestem z nimi w ciągłym
kontakcie. Mullerowie byli przyjaciółmi mego ojczyma. Pani
Sylvia Smythe-Simmons jest damą ponad osiemdziesięcioletnią.
To uczciwi ludzie. Nie są złodziejami.
Nie podnosząc głowy znad notesu, Seth pisał dalej.
- Będziemy mogli wyeliminować ich z listy podejrzanych.
Prowadząc dochodzenie, zawsze jednak trzeba sprawdzić fakty
- wyjaśnił. - Pozory mogą mylić, pani James. Popełniliśmy już
dość błędów.
- Z moim na czele. - Nie usłyszawszy zaprzeczenia, mówi
ła dalej: - Powinnam od razu iść na policję. Przekazałabym
władzom informację, a co najmniej powiedziała o swoich podej
rzeniach. Gdybym to uczyniła, kilka osób nie straciłoby życia.
- To prawdopodobne, ale nie pewne. - Seth podniósł wzrok
i w brązowych, łagodnych oczach młodej kobiety zobaczył bez
brzeżny smutek. Zrobiło mu się jej żal. - A czy wie pani, że
jeden z panów Salvinich był szantażowany przez tego samego
nieuczciwego urzędnika, który z fałszywym nakazem sądowym
wysłał Jacka Dakotę w pościg za MJ?
- Nie.
- A czy pani wie - pytał dalej Seth - że ktoś manipulował
ludźmi, i to tak umiejętnie i przebiegle, że z pani przyrodniego
brata uczynił mordercę?
- Nie miałam pojęcia, co jest sednem sprawy. - Bailey Ja-
TAJEMNICZA GWIAZDA 75
mes przygryzła wargi. Naraziłam dwie bliskie mi osoby na
śmiertelne niebezpieczeństwo i wymazałam to z pamięci.
- Amnezja to nie świadomy wybór, lecz chorobowy stan
mózgu. A przyjaciółki dały sobie radę. I nadal dają. Dziś rano
widziałem się z panią Fontaine. Wcale nie wyglądała na zgnę-
bioną czy załamaną.
W głosie porucznika Bailey wyczuła przyganę. Spojrzała na
niego.
- Nie zna pan Grace - oświadczyła z miejsca. - Sądziłam, że
taki człowiek jak pan, doświadczony funkcjonariusz policji, jest
bardziej spostrzegawczy i lepiej zna się na ludziach.
- Uważałem się zawsze za człowieka właściwie oceniające
go innych - oświadczył sztywno.
- Ludzie rzadko właściwie oceniają Grace. Widzą tylko to,
co ona sama chce im pokazać, chyba że przyjrzą się jej uważniej.
Grace jest osobą o gołębim sercu. Najlepszą, z jaką kiedykol
wiek miałam do czynienia - zakończyła z emfazą.
W oczach Setha dojrzała niedowierzanie zabarwione lekkim
rozbawieniem. Ogarnął ją gniew. Rozzłoszczona, zsunęła się ze
stołka.
- Nic pan nie wie o Grace, a już ma pan o niej złe zdanie.
A czy może pan sobie wyobrazić, co teraz przeżywa? Została
zamordowana jej stryjeczna siostra. Zginęła zamiast niej.
- Pani Fontaine nie powinna się o to obwiniać.
- Łatwo powiedzieć! Ale czuje się winna. I za odpowie
dzialną za śmierć Melissy uznają ją wszyscy Fontaine'owie.
Zawsze mają pretensje do Grace. O wszystko. Bez przerwy ją
krytykują.
- Pani tego nie robi.
- Bo ją znam. I wiem, że przez całe życie miała do czynienia
z fałszywymi i niesprawiedliwymi opiniami na własny temat,
podobnymi do pańskiej. Przyjęła specyficzną metodę obrony.
76 TAJEMNICZA GWIAZDA
Robi to, na co ma ochotę, gdyż jej postępowanie, choćby nie
wiem jak wzorowe, ma niewielki wpływ na jej ocenę. Rodzina
zawsze odsądzała ją do czci i wiary. Uważała za czarną owcę.
I zarazem chłopca do bicia. Właśnie w tej chwili Grace jest
u Helen Fontaine, która, jak zwykle, znęca się nad nią psychicz
nie. - Głos Bailey był pełen przejęcia. - Dziś wieczorem odbędą
się uroczystości pogrzebowe Melissy. Wszyscy krewni jak hieny
rzucą się na Grace. Robią to zresztą zawsze, przy każdej okazji.
- Dlaczego?
- Bo udaje im się to znakomicie. Najlepiej ze wszystkiego.
- Bailey odwróciła głowę i popatrzyła na Trzy Gwiazdy. Uzmy
słowiła sobie, co mówi legenda: że symbolizują miłość, wiedzę
i hojność. Dlaczego tak niewiele tych cnót widzi się w otaczają
cym nas świecie? - Może jeszcze raz powinien pan spojrzeć na
te kamienie, poruczniku.
Już i tak zbyt długo im się przyglądał. Niepotrzebnie tracił
cenny czas.
- Grace Fontaine ma lojalnych przyjaciół - zauważył. -
Pójdę teraz poszukać rejestrów, o których pani wspomniała.
- Proszę. Drogę pan zna. - Bailey wzięła ze stołu pudełko
z brylantami i odniosła do skarbca.
Dochodziła szósta wieczorem. Padał drobny deszcz. Zanosi
ło się na to, że zamiast ochłodzić powietrze, przekształci roz
grzane upałem miasto w jedną wielką saunę.
Ból głowy, który od wielu godzin Grace utrzymywała w ry
zach dzięki aspirynie, odżył ze zdwojoną siłą. Miała na so
bie czarną suknię. Za godzinę zaczynały się uroczystości po
grzebowe. Sama je szybko zorganizowała na życzenie ciot
ki. Helen Fontaine przeżywała śmierć córki na swój spo
sób. Przywitała Grace bez jednej łzy, lodowatym, oskarżyciel-
skim spojrzeniem, odmawiając przyjęcia ofiarowanej pomocy
TAJEMNICZA GWIAZDA 77
i wyrazów współczucia. A także żądając, aby uroczystości po
grzebowe odbyły się natychmiast, na koszt i zlecenie Grace.
Zewsząd zjadą się krewni. Bliscy i dalecy, pomyślała Grace,
przechadzając się po przestronnej, jeszcze pustej sali domu po
grzebowego, bogato przybranej kwiatami oraz ciężkimi, wiśnio
wymi kotarami, pełnej dywanów i pluszowych kanap. Uroczy
stości musiały mieć wspaniałą oprawę, ponieważ rodzina doma
gała się przepychu ze względu na późniejsze relacje w prasie.
Fontaine'owie nigdy nie dawali mediom żadnego powodu do
krytyki, niczego na żer.
Z wyjątkiem, oczywiście, samej Grace.
Ją rzucano zawsze lwom na pożarcie.
Łatwo było zorganizować ceremonię. W najwykwintniej-
szym domu pogrzebowym, z muzyką, kwiatami i tacami pełny
mi wytwornych przekąsek. Wystarczył tylko jeden telefon i wy
mienienie nazwiska Fontaine. Helen przyniosła z domu fotogra
fię córki. Duże, kolorowe zdjęcie w błyszczącej, srebrnej opra
wie, które ustawiono pośrodku wypolerowanego, mahoniowego
stołu w otoczeniu ciężkich, srebrnych waz z czerwonymi róża
mi, ulubionymi kwiatami Melissy.
Ze zrozumiałych względów postanowiono nie wystawiać
ciała.
Na życzenie ciotki Grace zleciła, aby wprost z kostnicy od
dano je do kremacji. Z góry zapłaciła czekiem, podobnie jak za
urnę na prochy, którą wybrała Helen. Grace nie usłyszała słowa
podziękowania. Zresztą nie spodziewała się tego. Od lat w jej
stosunkach z rodziną nie zmieniło się nic. To znaczy od chwili,
gdy stryj Niles, mąż Helen, stał się prawnym opiekunem małej
bratanicy, której rodzice zginęli w wypadku. Grace wychowy
wano w stylu typowym dla Fontaine'ow. Przebywała w różnych
krajach, w imponujących rezydencjach. Nosiła szykowne stroje
i otrzymała staranne wykształcenie.
78 TAJEMNICZA GWIAZDA
I bez przerwy była pouczana. Co przystoi młodej damie, a co
nie. Jak jeść, jak się ubierać i zachowywać w towarzystwie.
A także z kim utrzymywać stosunki. Bezustannie przypominano
Grace, że ma szczęście należeć do tak szacownej rodziny. Szczę
ście całkowicie nie zasłużone. Ciągle wypominano jej, że jest
sierotą, na łasce wychowującej ją rodziny. Żyła bezlitośnie drę
czona przez stryjeczną siostrę, którą miała teraz pożegnać na
zawsze.
Od najmłodszych lat Grace buntowała się przeciw wszelkim
nakazom i zakazom. Nie spełniała żadnych oczekiwań. Nie da
wała się ani nagiąć, ani tym bardziej złamać i całkowicie podpo
rządkować rodzinie i kultywowanym w niej obyczajom. Po
pewnym czasie zmalał ból po utracie rodziców, lecz nadal roz
paczliwie pragnęła miłości i akceptacji.
Potem, gdy dorosła, stała się łakomym kąskiem dla brukowej
prasy. Bezustannie opisywano jej ekstrawagancje. Szalone przy
jęcia, szokujące romanse i szastanie pieniędzmi.
Okazało się, źe beztroskie życie nie zmniejszyło bólu, nie
zrekompensowało odtrącenia przez rodzinę, więc Grace zaczęła
szukać gdzie indziej życiowej satysfakcji. Czegoś, co sprawiło
by, że poczułaby się człowiekiem odpowiedzialnym i wartościo
wym. Udało się. Odnalazła siebie. Dzisiejszego wieczoru będzie
się jednak zachowywała dokładnie tak, jak spodziewała się ro
dzina. W domu pogrzebowym spędzi trudne chwile, ciągną
ce się w nieskończoność, nie dopuszczając do tego, aby Fontai
ne'o wie znów ją zranili.
Usiadła na pluszowej kanapie. Z bolącą głową i ściśniętym
żołądkiem. Zamknęła oczy. Usiłowała się zrelaksować. W jesz
cze pustym domu pogrzebowym spędzi samotnie godzinę
i przygotuje się psychicznie na wszystkie przykrości i afronty,
które nieuchronnie ją spotkają.
Ledwie jednak wykonała drugi uspokajający oddech, usły-
TAJEMNICZA GWIAZDA 79
szała zbliżające się kroki, przytłumione grubym dywanem. Na
tychmiast zesztywniała. Otworzyła oczy.
Zobaczyła przed sobą Bailey i MJ.
Z ulgą ponownie opuściła powieki. Ogarnęło ją uczucie
wdzięczności.
- Mówiłam, żebyście nie przyjeżdżały.
- I sądziłaś, że cię posłuchamy? - MJ usiadła obok Grace.
Wzięła ją za rękę.
- Cade i Jack parkują. - Bailey zajęła miejsce po drugiej
stronie. Ujęła wolną dłoń Grace. - No i jak się trzymasz?
- Nieźle. - Do oczu Grace napłynęły łzy. Uścisnęła obie
podane ręce. - Teraz już lepiej. Znacznie lepiej.
W wytwornej rezydencji, nie tak daleko od miejsca, w któ
rym teraz znajdowała się Grace, zamyślony mężczyzna wpatry
wał się w padający za oknami deszcz.
Analizował ostatnie wydarzenia. Uznał, że wszyscy ponieśli
porażkę. Niektórzy przypłacili życiem popełnione błędy. Dla
niego nie miało to jednak żadnego znaczenia. Nie było w stanie
zrekompensować braku Trzech Gwiazd Mitry, które powinien
już mieć. Oczywiście, braku tymczasowego, szybko poprawił
się w myślach. Te brylanty były mu przeznaczone. Bezustannie
marzył o nich i śnił.
Powoli sączył wino. Wpatrując się w deszcz za oknami, rozważał
dalsze ruchy. Dotychczasowe działania opóźniły trzy kobiety. Na
samą tę myśl mężczyznę ogarnęła wściekłość. Odważyły mu się
przeciwstawić! Poniżyły go i upokorzyły. Zapłacą za to wysoką cenę.
Bracia Salvini byli martwi. Nie dostarczyli mu kompletu
Gwiazd. Winę za to ponosiła niejaka Bailey James. Jeden brylant
był w jej posiadaniu.
Zginęli ludzie wynajęci po to, aby odnaleźć drugą z Gwiazd.
Na przeszkodzie stanęła następna kobieta. 0'Leary.
80 TAJEMNICZA GWIAZDA
Człowiek, który otrzymał polecenie odzyskania trzeciej
Gwiazdy, też pożegnał się z życiem. Brylant ukryła Grace Fon
taine.
Mężczyzna, powoli sącząc wino, uśmiechnął się do swoich
myśli. Sam pozbył się tego kłamliwego łobuza. Oświadczył, że
ta kobieta szarpała się z nim i uciekając, spadła z wewnętrznej
galerii na piętrze, ginąc na miejscu. Twierdził też, że przeszukał
dokładnie cały dom Grace Fontaine i brylantu nie znalazł.
Mężczyzna zirytował się tym niepowodzeniem, ale rozzło
ścił dopiero wtedy, kiedy okazało się, że zginęła niewłaści
wa kobieta i że jego człowiek, nie odzyskawszy Gwiazdy,
ukradł pieniądze i biżuterię, oczywiście nie przyznając się do
tego. Takiej nielojalności u najmowanych ludzi nie mógł tole
rować.
Z uśmiechem wyciągnął z kieszeni brylantowy kolczyk, któ
ry zalśnił w świetle. Należał do Grace Fontaine. Nosiła go pięk
na kobieta. Zatrzymał klejnocik jako maskotkę.
Przystąpił do układania planu dalszego działania.
Czasu było niewiele. Za kilka dni Trzy Gwiazdy Mitry przej
mie Smithsonian Insitute. Znajdą się w muzeum. Wydobycie ich
stamtąd byłoby bardzo trudne. Próby mogłyby potrwać całe
miesiące, a nawet lata, i nie dać pożądanego rezultatu. A on
musiał posiąść te brylanty i nie zamierzał czekać.
Dlaczego do tej pory mu się nie powiodło? Czy był nadmier
nie ostrożny? Trzymał się z dala od całej akcji? A może bogowie
życzyli sobie, aby podjął większe ryzyko i zaangażował się oso
biście?
Uznał, że nadeszła właściwa chwila, aby wynurzył się z cie
nia i stanął oko w oko z kobietą, która pokrzyżowała mu plany.
Kobietą piękną i ponętną. Ponownie uśmiechnął się do siebie.
Podniecony samą tą myślą, rozważał otwierające się przed nim
wspaniałe perspektywy.
TAJEMNICZA GWIAZDA 81
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, był już w doskonałym
nastroju.
Sztywny kamerdyner, ubrany przepisowo na czarno, zatrzy
mał się na progu.
- Przepraszam, ekscelencjo, że pana niepokoję. Przyszli
pańscy goście - oznajmił. Miał idealną, czysto angielską wymo
wę, bez żadnych naleciałości.
- Dobrze. - Mężczyzna dopił wino i odstawił na stół kry
ształowy kieliszek. - Zaraz do nich zejdę.
Kiedy za kamerdynerem zamknęły się drzwi, podszedł do
lustra i spojrzał na swą wytworną sylwetkę. Był ubrany w nie
skazitelnie leżący smoking. W mankietach koszuli połyskiwały
brylantowe spinki, a na przegubie błyszczał cienki, złoty zega
rek najlepszej światowej marki.
Potem przyjrzał się twarzy. Łagodnie zarysowanemu owalo
wi, jasnozłotej skórze, arystokratycznemu nosowi i zdecydowa
nym, aczkolwiek nieco za wąskim ustom. Przeciągnął dłonią po
wspaniale utrzymanych, bujnych, czarnych włosach, poprzety-
kanych siwizną.
Potem, uśmiechnięty, napotkał w lustrze własny wzrok.
Uśmiech odbijał się w oczach. Bladoniebieskich, niemal przezro
czystych. Goście, do których zaraz zejdzie, zobaczą przed sobą
pięćdziesięciodwuletniego, eleganckiego mężczyznę w doskonałej
kondycji fizycznej. Wykształconego, uprzejmego, o nieskazitel
nych manierach światowca. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy,
kim naprawdę jest i jakie ma plany. Nikt nie ujrzy krwi na jego
rękach, mimo że przed zaledwie dobą zabił nimi człowieka.
Sama myśl, że wkrótce zasiądzie do kolacji z przedstawicie
lami elity towarzyskiej i najbardziej wpływowymi osobistościa
mi kraju, napawała go radością. Jednym ruchem rąk potrafiłby
każdemu z nich bez trudu skręcić kark. Z absolutną bezkarno
ścią. Chroniony immunitetem.
82 TAJEMNICZA GWIAZDA
Roześmiał się. Głos miał niski i zmysłowy. Wsunął brylanto
wy kolczyk do kieszeni i opuścił pokój.
Był nietykalny.
Jego ekscelencja ambasador był także człowiekiem sza
lonym.
ROZDZIAŁ 5
Gdy Seth stanął na progu głównej sali domu pogrzebowego,
od razu odniósł wrażenie, że przyszedł na nudne, koktajlowe
przyjęcie, a nie uroczystość pożegnania zmarłej. Przybyli stali
lub siedzieli w małych grupach, posilając się kanapkami i sącząc
wino. Rozbrzmiewającej w pomieszczeniu dostojnej muzyce
Chopina towarzyszył głośny szmer rozmów, od czasu do czasu
przerywanych wybuchami śmiechu.
Seth nie słyszał niczyjego płaczu. Na twarzach eleganckich,
zadbanych ludzi nie widział rozpaczy. Były znudzone i bezna
miętne.
Nagle dostrzegł Grace. Stała wyprostowana, patrząc w twarz
wysokiemu, szczupłemu mężczyźnie, którego jasnobrązowa ce
ra harmonizowała z włosami o barwie złota i niebieskimi oczy
ma. Z uśmiechem trzymał swą rozmówczynię za rękę. Mówił
coś szybko. Sethowi wydawało się, że przekonuje Grace. Poufa
łym gestem oparła dłoń na jego torsie, lecz zaraz potem dała się
komuś innemu wciągnąć do foyer.
Na wargach Setha ukazał się pogardliwy uśmiech. Grace
Fontaine nie traciła czasu. Do licha, przecież pogrzeb to nie
miejsce do flirtów.
- Cześć. - Na salę wszedł Jack Dakota i zatrzymał się obok
84 TAJEMNICZA GWIAZDA
Setha. Rozejrzał się wokoło. - Niezłe przyjęcie. Nie wyglądasz,
Buchanan, na załamanego - zauważył drwiącym tonem.
- Mam tu robotę - mruknął Seth.
Sprawa, którą miał do załatwienia, mogła poczekać do ra
na. Nawet powinien odłożyć ją na później. Niepokoiło go,
że przez cały czas myśli o Grace. Co gorsza, nie potrafił prze
stać. Wyciągnął z kieszeni jakieś zdjęcie i pokazał Jackowi
Dakocie.
- Znasz tego człowieka?
Jack przyjrzał się mężczyźnie na fotografii. Z południowej
Europy. Szczupły, z czarnymi włosami, ciemnymi oczyma i
o ostrych rysach twarzy. Śliski facet, uznał.
- Nie. Wygląda jak kiepski amant lub model na plakacie
reklamujący drugorzędną wodę kolońską.
- Nigdzie go nie widziałeś podczas ostatniego weekendu?
Jack jeszcze raz spojrzał na zdjęcie i zwrócił je Sethowi.
- Nie. Jest powiązany z tą sprawą?
- W domu Grace znaleziono liczne odciski jego palców.
- Chcesz powiedzieć, że ten facet sprzątnął jej stryjeczną
siostrę? - Jack ożywił się nieco.
Seth zmierzył go zimnym wzrokiem.
- Trzeba to jeszcze udowodnić.
- Nie do mnie taka gadka. Co facet miał do powiedzenia?
Tłumaczył się, że poszedł tam sprzedać odkurzacz?
- Niczego nie wyjaśnił. Był zbyt zaabsorbowany pływaniem
po rzece twarzą w dół.
Jack zaklął pod nosem. Ponownie omiótł wzrokiem salę.
Na widok MJ, zajętej rozmową z Cade'em, wyraźnie się od
prężył.
- W kostnicy zrobił się wam tłok - zauważył ze skrzywioną
miną. - Znacie nazwisko tego topielca?
Początkowo Seth nie zamierzał odpowiadać na pytanie.
TAJEMNICZA GWIAZDA 85
Ale przecież Dakota, podobnie jak Parris, byli wplątani w do
chodzenie.
- Carlo Monturri.
- Nic mi to nie mówi.
Policji, i to na paru kontynentach, to nazwisko było jednak
dobrze znane.
Rozmawiając półgłosem, Seth ani na chwilę nie spusz
czał wzroku z uczestników ceremonii. Z profesjonalną dokład
nością rejestrował w pamięci wszelkie szczegóły, gesty i atmo
sferę.
Jack Dakota milczał. Miał nadzieję uzyskać od stojącego
obok oficera policji więcej informacji. I nie przeliczył się.
- Monturri pracował za grube pieniądze dla różnych ludzi,
wynajmowany do brudnej roboty. Zawsze działał sam, bo nie
lubił z nikim dzielić się ani frajdą, ani forsą - wyjaśnił Seth.
- Kto go wynajął? Ma tutaj jakieś powiązania?
- Właśnie ich szukamy.
W przejściu z holu ukazała się Grace w towarzystwie męż
czyzny poufale obejmującego ją i całującego.
Na ten widok Setha ogarnęła wściekłość.
- Przepraszam - mruknął do Jacka Dakoty.
Grace spostrzegła go, gdy ruszał w jej stronę. Coś szepnęła
obejmującemu ją mężczyźnie i odsunęła się od niego. Prostując
plecy, uśmiechnęła się sztucznie do podchodzącego Setha.
- Nie spodziewaliśmy się ujrzeć cię tutaj, poruczniku.
- Przepraszam za wtargnięcie na tę... jakże smutną uroczy
stość. - Rzucił okiem w stronę jasnowłosego młodzieńca, który
raczył się winem.
Grace musiała wyczuć sarkazm w głosie Setha, lecz nawet
nie drgnęła.
- Jak sądzę, miałeś powód, aby tu przyjść.
- Chciałbym zająć ci chwilę. Gdzieś na osobności.
86 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Dobrze. - Odwróciła się i wyprowadziła Setha z sali.
W foyer stanęła twarzą w twarz z ciotką.
- Grace, jeśli uda ci się na chwilę przestać zabawiać aman
tów, chciałabym zamienić z tobą parę słów - lodowatym
tonem oznajmiła Helen Fontaine. Zimnymi oczyma zmie
rzyła bratanicę męża. Miała spokojną, gładką twarz, na któ
rej staranny makijaż ukrywał ślady smutku, i doskonale roz
jaśnione popielate blond włosy. A także świeżo wymanikiu-
rowane palce. Na jednym nosiła wysadzaną brylantami ślubną
obrączkę, mimo że od blisko dziesięciu lat łączyło ją z mężem
tylko nazwisko. Na drugiej ręce Helen Fontaine połyskiwał
pierścionek z imponującym szafirem, prezent od ostatniego ko
chanka.
Grace zwróciła się do Setha:
- Wybacz, proszę.
Cofnęły się z ciotką w głąb foyer. Weszły do małej wnęki.
Seth zastanawiał się, czy odejść. Coś jednak nakazywało mu
pozostać tam, gdzie stał, niewidoczny z wnęki, dwa kroki od
obu kobiet. Powiedział sobie, że w dochodzeniu w sprawie mor
derstwa nie ma miejsca na subtelności. Mimo że starały się
mówić cicho, dość wyraźnie słyszał ich głosy.
- Przywłaszczyłaś sobie rzeczy należące do Melissy -
oświadczyła Helen.
- Nie wiem, co tam jest. Nie zdołałam sprawdzić.
- Oddaj wszystko, co należało do mojej córki - nakazała
lodowatym tonem.
- Nigdy nie chciałam niczego, co do niej należało - tłuma
czyła się Grace.
- Mam w to uwierzyć? - Ostry głos Helen Fontaine jak bicz
przeciął powietrze. - Sądzisz, że nie opowiedziała mi o twoim
romansie z jej mężem?
Temat był nowy, ale w jakże znajomym tonie. Małżeństwo
TAJEMNICZA GWIAZDA 87
Melissy się rozpadło i należało znaleźć kozła ofiarnego. Kto był
winien? Oczywiście, Grace.
- Nie romansowałam z nim. Ani przed ich ślubem, ani w tra
kcie małżeństwa.
- Jak sądzisz, czyim słowom dam wiarę? Twoim czy własnej
córki? - zimnym, drwiącym tonem spytała Helen.
- Oczywiście, że własnej córki. Jak zawsze.
- Przez całe życie byłaś kłamczuchą, intrygantką i donosi-
cielką. Wzięłam na swoje barki ciężar wychowania krnąbrnego
dziecka, za co nigdy niczym się nie odwdzięczyłaś. Zawsze
byłaś z gruntu zła i zepsuta. Nadal jesteś.
- Ma ciocia zapewne rację - odparła Grace opanowanym
głosem.
- Gdyby nie ty, nadal żyłaby moja córka.
- Tak, to moja wina.
- Ciągle wabiłaś do siebie Melissę, grając na jej uczuciach.
- Jakich uczuciach, ciociu? - Z nerwowym, urywanym śmie
chem, spytała Grace. - Twoja córka nigdy nie darzyła mnie ani
odrobiną sympatii. Nic zresztą dziwnego. Brała przykład z włas
nej matki.
- Jak śmiesz mówić o Melissie w taki sposób! Przecież to
tyś ją zabiła! - wykrzyknęła Helen z nienawiścią, nie bacząc na
okoliczności, które ją tu sprowadziły. - Przez całe życie zazdro
ściłaś wszystkiego mojej córce, miałaś na nią fatalny wpływ.
A teraz swym grzesznym, rozwiązłym trybem życia doprowa
dziłaś do jej śmierci. Znów wywołałaś skandal i ściągnęłaś hań
bę na całą rodzinę. Zbezcześciłaś rodowe nazwisko - wyliczała
bezlitośnie Helen.
- Rozumiem, o co przede wszystkim chodzi - powiedziała
po chwili Grace, wyraźnie znużona i przybita. - Dla cioci liczą
się tylko nazwisko i reputacja Fontaine'ow. No, i oczywiście
pieniądze. Twoja córka nie żyje, a ty zamiast rozpaczać, wście-
88 * TAJEMNICZA GWIAZDA
kasz się, że z tego powodu zrobił się duży szum i piszą o tym
w gazetach.
Rozległ się odgłos siarczystego policzka. Nietrudno było się
domyślić, kto go wymierzył.
- To właściwie zakończenie naszych wzajemnych stosun
ków - skwitowała Grace. - Każę odesłać rzeczy Melissy tak
szybko, jak to będzie możliwe - dodała z ironią.
- Masz natychmiast stąd wyjść. - Po raz pierwszy głos
Helen Fontaine zadrżał lekko. Ze smutku czy z wściekłości,
trudno to było ocenić. - Nie ma tu miejsca dla ciebie.
- Znów masz rację. Nie ma. I nigdy nie było.
Grace opuściła wnękę. Na widok stojącego tuż obok Setha jej
kredowobiała twarz pokryła się ledwie dostrzegalnym rumień
cem. Spojrzeli sobie w czy. Nie potrafiła odczytać ich wyrazu,
a zresztą wcale tego nie chciała. Nie zwolniwszy kroku, minęła
Setha i poszła do wyjścia.
Z ulgą przyjęła siąpiący deszcz. Nawet wilgoć i upał były
przyjemniejsze niż lodowate, sztucznie chłodzone powietrze
w domu pogrzebowym. Sięgała właśnie do torebki po kluczyki
do samochodu, kiedy na ramieniu poczuła rękę Setha.
W milczeniu obrócił Grace ku sobie. Uważnie przyjrzał się
jej twarzy. Nadal była kredowobiała. Tylko na policzku widniał
duży, czerwony ślad palców Helen Fontaine.
Pełne udręki niebieskie oczy, pociemniałe od emocji, kontra
stowały z bladą cerą. Grace drżała na całym ciele.
- Nie miała racji - stwierdził spokojnie.
A więc słyszał wszystko! Upokorzenie to był dla Grace do
datkowy cios. Szarpnęła ramieniem, lecz ręka Setha pozostała
na miejscu.
- Czy takie postępowanie należy, poruczniku, do twoich
metod śledczych? Podsłuchujesz prywatne rozmowy?
Seth zastanawiał się, czy ta kobieta zdaje sobie sprawę, że
TAJEMNICZA GWIAZDA 89
z jej głosu przebija rozpacz. Zapragnął nagle unieść rękę i przy
łożyć do jej piekącego, zaczerwienionego policzka, by go ochło
dzić. Wymazać uderzenie.
- Nie miała racji - powtórzył. -I była okrutna. Za to, co się
stało z Melissą, nie ponosisz żadnej odpowiedzialności.
- Jasne, że ponoszę. - Grace szarpnęła się ponownie. Pod
biegła do samochodu. Usiłowała włożyć kluczyk do zamka. Nie
dała rady, tak trzęsły się jej ręce. Kiedy odwróciła się, wpadając
w męskie ramiona, kluczyki uderzyły z brzękiem o mokrą płytę
chodnika. - O Boże! -jęknęła z rozpaczą. Drżąc na całym ciele,
przytuliła się do Setha. - O Boże!
Nie zamierzał obejmować Grace, a jednak mimo woli oto
czył ją ramieniem.
- Nie zasłużyłaś na takie traktowanie. Nie zrobiłaś nic
złego.
- To nie ma znaczenia.
- Oczywiście, że ma. - Seth zapomniał, że miał się trzymać
z daleka od tej pięknej i niebezpiecznej kobiety. Przyciągnął
Grace bliżej ku sobie, usiłując sprawić, aby przestała drżeć. -
Zawsze ma znaczenie.
- Nic mi się nie stało - wyszeptała. - Jestem tylko bardzo
zmęczona - powiedziała Grace, ale trzymała głowę przyciśniętą do
piersi Setha, a drobny deszcz wsiąkał w jej włosy. Czuła, że w tym
mężczyźnie tkwi jakaś siła. Dawał poczucie bezpieczeństwa. - Bar
dzo zmęczona - powtórzyła udręczonym głosem.
Uniosła głowę. I zanim zdali sobie sprawę z tego, co robią,
ich usta się spotkały. Z gardła Grace wydarł się cichy jęk. Głębo
kiej ulgi i wdzięczności. Oddając się we władanie temu
mężczyźnie, otworzyła przed nim zranione serce.
Czekała na Setha i ofiarowała mu siebie. Pragnienie pocie
szenia i ukojenia, a także wszechogarniające, palące jak ogień
pożądanie, były wystarczającym powodem. Miał mocne usta.
90 * TAJEMNICZA GWIAZDA
Od dawna pragnęła poczuć je na swoich. Ten silny mężczyzna
idealnie do niej pasował.
A więc wreszcie jest przy mnie, pomyślał Seth z radością,
trzymając Grace w objęciach. Zapomniał o wszelkich wcześ
niejszych postanowieniach. Liczyła się tylko jej bliskość. Grace
nadal drżała. Miał nieprzepartą chęć wziąć ją na ręce i przenieść
w jakieś spokojne miejsce, gdzie nie mżyłby deszcz i gdzie by
liby sami, tylko we dwoje. Serce biło mu jak szalone, a pożąda
nie odebrało zdolność myślenia. Nigdy w życiu niczego nie
pragnął tak bardzo, jak teraz bez reszty zatracić się i zapomnieć
o konsekwencjach.
Grace, spragniona czułości, ogarnięta namiętnością, mocno
obejmowała Setha.
- Weź mnie do domu - wyszeptała tuż przy jego ustach. -
Zabierz stąd i kochaj się ze mną. Tak bardzo pragnę twoich
pieszczot. Być z tobą. Blisko. Bardzo blisko.
Jej usta znów znalazły się na jego wargach. Rozpaczliwie
pragnęła zbliżenia. I prosiła o nie, po raz pierwszy w życiu zdol
na błagać mężczyznę.
Niemal szaleńcze pożądanie sprawiło, że Seth poczuł się
nagle bezwolny i bezbronny niczym kukiełka w rękach artysty.
Na samą tę myśl ogarnęła go złość. Położył ręce na ramionach
Grace i odsunął ją od siebie.
- Nie dla każdego seks jest odpowiednim lekarstwem.
Głos nie był tak zimny, jak powinien, lecz na tyle odpychają
cy, że powstrzymał Grace. O czym on mówi? O seksie? - pomy
ślała półprzytomnie. Czy rzeczywiście sądził, że zależy jej wy
łącznie na czymś tak prymitywnym jak pójście do łóżka?
Spojrzała Sethowi prosto w twarz. Kiedy dojrzała zaciśnięte
wargi, a w oczach gniewne błyski, uznała, że tak właśnie było.
Uraził jej godność. Dotknął ją boleśnie. Starała się jednak do
końca nie tracić twarzy.
TAJEMNICZA GWIAZDA 91
- Jak widać, nie dla ciebie. - Przeciągnęła dłonią po włosach
mokrych od deszczu. - A jeśli nawet byłby dla ciebie odpowied
nim lekarstwem, to i tak byś go nie użył. Jesteś człowiekiem,
który zawsze chce mieć inicjatywę we własnych rękach. I zrobi
wszystko, aby tak właśnie było.
Seth milczał.
Z trudem wydęła wargi, były zimne i sztywne.
- Byłoby świetnie, gdybyś zdobył się na pierwszy ruch. Ale
kiedy ja cię wyręczam, od razu staję się... Jak wy to nazywacie?
Kobietą tanią? Rozpustną? Rozwiązłą?
- Chyba nie użyłem żadnego z tych określeń - oświadczył
sztywno.
- Och, oczywiście, że nie. Za bardzo się kontrolujesz, aby
sobie pozwolić na obraźliwe słowa. - Grace pochyliła się i pod
niosła z chodnika kluczyki do samochodu. Stała teraz, obracając
je w dłoni. Nie spuszczała wzroku z Setha. - Ale przed chwilą
też mnie pożądałeś. Widocznie nie do końca potrafisz panować
nad swymi pragnieniami.
- Nie uważam za słuszne brać wszystko, na co przyjdzie mi
ochota.
- A czy to ma sens? - roześmiała się krótko i niewesoło.
- Jesteśmy żywymi ludźmi. Z krwi i kości. Kto jak kto, ale tyś
powinien najlepiej wiedzieć, jak rozpaczliwie krótkie bywa lu
dzkie życie.
- Mojego sposobu na życie nie muszę ci wyjaśniać.
- Oczywiście, że nie. To twoja sprawa. Jest jasne jak słoń
ce, że mój sposób ci się nie podoba. - Spojrzenie Grace prze
sunęło się dalej, w stronę oświetlonych okien domu po
grzebowego. - Wiem, że mnie potępiasz. Nie przejmuj się,
jestem do tego przyzwyczajona. Robię, na co mam ochotę,
bez względu na konsekwencje. Egoistycznie i nieodpowie
dzialnie.
92 TAJEMNICZA GWIAZDA
Seth w milczeniu przyglądał się Grace. Odwróciła się wresz
cie i tym razem sprawnie otworzyła drzwi swego wozu.
- Więc dlaczego miałabym zasługiwać na czyjeś uczucie? -
Wsunęła się do środka. Po raz ostatni zmierzyła wzrokiem Set-
ha. Na jej wargach ukazał się blady uśmiech, ale w oczach
pozostał głęboki smutek. - Może jeszcze kiedyś się spotkamy,
przystojniaku.
Stał bez ruchu i patrzył, jak odjeżdża w deszczu. Spotkają
się, i to niedługo. Jeśli nie z innego powodu, to dlatego, że nie
pokazał Grace fotografii Carla Monturriego. Nie zrobił tego, bo
nie miał serca jeszcze bardziej jej martwić. Dość wycierpiała
dzisiejszego wieczoru.
Przyszły mu na myśl jej słowa. Mówiła o uczuciu. Czyżby na
nie zasługiwała? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Wes
tchnął i ruszył w stronę własnego samochodu, zaparkowanego
w pobliżu. Ze zdziwieniem odkrył, że ta kobieta jest uczuciowa.
I to bardzo. Trzeba tylko umieć odczytać jej emocjonalne re
akcje. Wsiadł do wozu i zatrzasnął za sobą drzwi. Sam chciałby
zrozumieć własne.
Po raz pierwszy w życiu przydarzyło mu się, że jakaś kobieta
dosięgła jego serca. Zrobiła szczelinę w murze, którym się oto
czył, i zajrzała w głąb jego duszy.
Postanowił, że nie będzie odkładał spotkania z Grace. Nastę
pnego dnia pracowicie spędził całe przedpołudnie. Kiedy wresz
cie udało mu się oderwać od biurka, pojechał do MJ. Wprawdzie
od szefa policji otrzymał polecenie nadzorowania całego docho
dzenia i analizowania poszczególnych etapów śledztwa, ale
przesłuchanie MJ mógł polecić któremuś z podwładnych. Na
przykład Mickowi Marshallowi, zdolnemu detektywowi, który
pierwszy został wciągnięty w tę sprawę.
Seth musiał przyznać przed samym sobą, że chciał osobiście
TAJEMNICZA GWIAZDA 93
przesłuchać tę kobietę, by przy okazji wydobyć z niej trochę
informacji na temat Grace. 0'Leary była właścicielką baru,
w którym podawano wyśmienite irlandzkie piwo. W lokalu
ościanach wyłożonych ciemną boazerią, połyskujących mosią
dzem ladach oraz o miękkich, wyłożonych grubym obiciem
stołkach i ławach raz w tygodniu przygrywał zespół.
W godzinach popołudniowych w barze panował wpraw
dzie ruch niewielki, ale ciągły. Dwóch młodych ludzi, wyglą
dających na studentów, popijało piwo i z przejęciem oddawa
ło się grze w szachy. Przy barze starszy mężczyzna rozwiązy
wał krzyżówkę z porannej gazety, a trzy kobiety, obstawione
zakupami, pochylały się nad szklankami z jakimś napojem; ich
rozmowę przerywały co chwila wybuchy śmiechu.
Barman rzucił okiem na policyjną odznakę Setha i poinfor
mował go, że szefową znajdzie w biurze, na piętrze.
Jeszcze zanim Seth ujrzał MJ, usłyszał jej głos:
- Słuchaj, koleś, gdybym chciała dostać od ciebie miętówki,
to zamówiłabym miętówki. A ja zamówiłam orzeszki do piwa.
Ichcę je mieć przed szóstą. Jasne, jasne. Dobrze wiem, czego
życzą sobie moi klienci. Przywieź mi te cholerne orzeszki. I to
galopem.
Stanąwszy w drzwiach Seth rozejrzał się wokoło. Małe
pomieszczenie było zapchane skrzyniami, kartotekami i pa
pierami. Stało tu jedno sfatygowane krzesło. MJ siedziała za
biurkiem zawalonym papierami. Miała na sobie lekko wy
gniecioną bluzkę. Potargane, krótkie, rude włosy sterczały
w różne strony. Seth patrzył, jak raz po raz przeczesuje je palca
mi po odłożeniu słuchawki i zgarnięciu na bok biurka stosu
rachunków.
- Dzień dobry, pani 0'Leary.
Miała zafrasowaną minę. Na widok Setha zmarszczyła brwi.
- Jeszcze mi tu dziś trzeba gliniarza - rzekła z niechęcią. -
94 TAJEMNICZA GWIAZDA
Buchanan, o co chodzi? Dobrze wiesz, że mam kupę roboty po
tych paru straconych dniach.
- Wiem. Spróbuję się streszczać. - Wyciągnął z kieszeni
zdjęcie i podetknął je pod nos MJ. - Zna pani tego człowieka?
- zapytał.
Wydęła wargi. Uważnie przyjrzała się niesympatycznej twa
rzy o mdłej urodzie taniego amanta.
- To o nim mówił mi Jack? On zabił Melissę?
- Dochodzenie w sprawie śmierci Melissy Fontaine nie jest
jeszcze zamknięte. Ten człowiek jest tylko podejrzany. Czy pani
go rozpoznaje?
MJ odsunęła fotografię w stronę Setha.
- Nie. nigdy nie widziałam tego faceta. Sprawia wrażenie
niezłego łajdaka. Czy Grace wie, kto to jest?
- Czy pani Fontaine zna wielu mężczyzn, którzy sprawiają
takie wrażenie?
- Zbyt wielu - mruknęła pod nosem MJ. - Jack mówił, że był pan
wczoraj w domu pogrzebowym, żeby pokazać Grace to zdjęcie.
- Tak, byłem, ale nie miałem okazji do rozmowy. Była
zbyt... zajęta.
- To był dla niej ciężki wieczór - przyznała MJ.
- Możliwe. Chociaż na początku dość dobrze dawała sobie
radę. - Seth spojrzał na fotografię i przypomniał mu się mężczy
zna, który wczoraj publicznie obcałowywał Grace. - Ten czło
wiek na zdjęciu jest chyba w jej typie - zauważył.
MJ popatrzyła na niego zwężonymi oczyma.
- Co ma pan na myśli? - spytała podejrzliwie.
- Nic specjalnego. - Seth schował fotografię. - Z wyglądu
nie odbiega bardzo od mężczyzny, do którego umizgiwała się
w domu pogrzebowym.
- Umizgiwała? - W zielonych oczach MJ pojawiły się groźne
błyski. - Grace nigdy by czegoś takiego z nikim nie robiła.
TAJEMNICZA GWIAZDA 95
- Mężczyzna był wysoki, dobrze zbudowany. Blondyn
o niebieskich oczach. We włoskim garniturze za pięć tysięcy
dolarów. Z wyszczerzonymi zębami.
Szybko zorientowała się, o kogo chodzi. W każdej innej sy
tuacji pewnie wybuchnęłaby śmiechem. Ale zimny wzrok i od
raza malująca się na twarzy oficera policji rozzłościły ją jeszcze
bardziej.
- Ale z ciebie kretyn, gliniarzu! To był jej stryjeczny brat,
Julian. To on mizdrzył się do Grace, bo jak zwykle chciał wy
ciągnąć od niej forsę.
Seth zmarszczył czoło. Jeszcze raz wyobraził sobie tamtą
scenę.
- Brat stryjeczny Grace? A kim jest dla ofiary?
- Przyrodnim bratem. Synem jej ojca z poprzedniego mał
żeństwa.
- I ten człowiek na pogrzebie przyrodniej siostry prosi Grace
o pieniądze?
W głosie Setha MJ wyczuła odrazę. Nie miała mu tego za złe.
- Jest obmierzły i cwany. Dlaczego miałby przepuścić tak
świetną okazję? Większość członków rodziny ciągle nagabuje ją
o pieniądze. - MJ podniosła się. Znów ogarnęła ją złość. - A pan
ma czelność przychodzić tutaj z miną moralisty? Wczoraj Grace
wystawiła czek na kilka tysięcy zielonych temu obmierzłemu
facetowi, żeby się go pozbyć. Podobnie postępowała z Melissą
i resztą tych bezwartościowych ludzi.
- Byłem przekonany, że rodzina Fontaine'ow opływa we
wszelkie dostatki.
- Bogactwo to rzecz względna. Zwłaszcza jeśli żyje się
ponad stan lub kiedy gra się zbyt ostro w Monte Carlo. A Grace
ma więcej zielonych papierków niż każdy inny członek za
kłamanego, parszywego klanu Fontaine'ów, bo jej rodzice ży
li oszczędnie i nie wyrzucali pieniędzy w błoto. Jest zamożna
96 TAJEMNICZA GWIAZDA
i to rozwściecza pozostałą część rodziny. Stąd bierze się ich
wrogość. A jak pan sądzi, kto zapłacił za wczorajszą uroczy
stość? Nie tatuś ani mamuśka ukochanej zmarłej. Ta jędza Helen
naciągnęła Grace na niezłą sumkę, a potem miała czelność ob
winiać ją o śmierć Melissy. A Grace, jak to ona, z pokorą przyj
muje swój los, bo uważa, że tak jest lepiej, i idzie dalej swoją
drogą. O Grace Fontaine nie wiesz, gliniarzu, absolutnie nic.
Jeśli o nią chodzi, jesteś ciemny jak tabaka w rogu.
Zdaniem Setha, MJ nie miała racji, ale informacje, jakie
zgromadził na temat Grace, zupełnie do siebie nie pasowały.
- Nie ponosi winy za śmierć swej stryjecznej siostry.
- Fakt. Ale spróbuj pan wytłumaczyć to Grace. Wiem, że
płakała zamknięta w swoim pokoju, ale nikt z nas nie potrafi jej
pomóc. I to dlatego, że łajdacy, z którymi jest na nieszczęście
spokrewniona, znęcają się nad nią psychicznie. Robią wszystko,
żeby ją pognębić.
Robią tak nie tylko krewni. Na chwilę ogarnęły Setha wyrzu
ty sumienia. On sam miał też w tym udział. Niechlubny.
- Wygląda na to, że ma więcej szczęścia do przyjaciół niż do
rodziny.
- Bo mamy w nosie pieniądze Grace i nie robi na nas żadne
go wrażenia jej nazwisko. Bo jej nie osądzamy. Kochamy ją
i tyle. A teraz, jeśli to wszystko, po co tu przyszedłeś, gliniarzu,
to bierz nogi za pas. Muszę zabierać się do roboty.
- Powinienem porozmawiać z panią Fontaine. - Głos Setha
brzmiał sucho i obojętnie. - Czy wie pani, gdzie teraz jest?
MJ zacisnęła wargi. Wahała się przez chwilę, wiedząc, że
Grace wcale nie będzie zachwycona, gdy dowie się, iż to od niej
Buchanan wyciągnął tę informację. Z drugiej jednak strony po
kusa, aby ten drętwy gliniarz poznał prawdziwe oblicze Grace
była zbyt silna, aby jej nie ulec.
- Wiem. Poszukaj jej pan w szpitalu Świętej Agnieszki. Po-
TAJEMNICZA GWIAZDA 97
winna być teraz na pediatrii lub na położnictwie. - W tej chwili
na biurku MJ odezwał się telefon. Podniosła słuchawkę. - Tak,
mówi 0'Leary - warknęła, odwracając się plecami do Setha.
Przypuszczał, że poszła odwiedzić dziecko kogoś znajome
go, ale gdy w pokoju pielęgniarek zapytał o Grace Fontaine,
natychmiast ożywiły się wszystkie twarze.
- Chyba jest na oddziale intensywnej opieki nad niemowlę
tami. - Dyżurna pielęgniarka spojrzała na zegarek. - Jak zwykle
o tej porze. Czy wie pan, jak tam trafić?
- Nie. Nie wiem.
Słuchał wskazówek, równocześnie zastanawiając się, co spro
wadza Grace do tego szpitala i dlaczego o określonej porze chodzi
oglądać chore niemowlaki. Wymyślił z dziesięć powodów, jednak
żaden z nich nie wydawał się prawdopodobny, więc machnął ręką
i poszedł korytarzem we wskazanym kierunku.
Zza szklanej ściany dobiegał płacz dzieci. Seth zatrzymał się
na chwilę na wprost sali z najmniejszymi i nieco łagodniejszym
niż zwykle okiem popatrzył na niemowlęta leżące w łóżeczkach.
Jedne spały, drugie zawzięcie wierzgały nóżkami, jeszcze inne
zanosiły się od płaczu. Wszystkie miały maleńkie twarzyczki.
Obok Setha stała przy szybie jakaś para. Mężczyzna obejmo
wał ramieniem swą towarzyszkę.
- Nasz jest trzeci od lewej. Joshua Michael Delvecchio.
Cztery kilo i dziesięć deko wagi. Ma jeden dzień.
- Jest ładny - dorzucił Seth.
- A który jest pański? - spytała kobieta.
- Tylko tędy przechodziłem - odparł. - Gratuluję wspaniałe
go syna.
Ruszył dalej, pokonując chęć odwrócenia się i popatrzenia na
rodziców z zachwytem wpatrujących się w potomka. Przeszedł
jeszcze dwa odcinki korytarza i znalazł się obok innej, mniejszej
98 TAJEMNICZA GWIAZDA
sali z niemowlętami. Była pełna aparatury medycznej, między
którą przemykały się pielęgniarki.
Za szklaną ścianą stało sześć łóżeczek. Przy jednym z nich
siedziała Grace, tuląc do siebie drobniutkie, drżące ciałko. Otar
ła łzy z bladego policzka i, kołysząc niemowlę, czule pocierała
twarzą o łysą główkę. Obraz ten do głębi wstrząsnął Sethem.
Stanął nieruchomo i jak urzeczony przyglądał się kobiecie
z dzieckiem na rękach. Miała włosy splecione w warkocz z tyłu
głowy i była ubrana w bezkształtny, zielony fartuch. Kiedy ko
łysała w ramionach zapłakane dziecko, jej twarz nabrała nie
zwykłego uroku. Całą uwagę skupiła na maleńkiej buźce z błę
kitnymi oczkami pełnymi łez.
- Przepraszam pana. - Do Setha podeszła pielęgniarka. -
Tutaj nie wolno nikomu przebywać. To oddział zamknięty.
Nie odrywając wzroku od Grace, Seth sięgnął po swą policyj
ną odznakę.
- Przyszedłem porozmawiać z panią Fontaine.
- Powiem jej, że jest pan tutaj, poruczniku.
- Proszę nie przeszkadzać pani Fontaine. - Nie chciał, żeby
cokolwiek zakłóciło ten niezwykły obraz, jaki miał przed sobą.
- Mogę poczekać. Czy dziecko, które trzyma na rękach, jest na
coś chore?
- Peter urodził się z AIDS. Pani Fontaine załatwiła mu przy
jęcie na ten oddział.
- Pani Fontaine? - Ścisnęło go w dołku. - To jej dziecko?
- Ma pan na myśli naturalne? Nie. - Surowa twarz
pielęgniarki rozpogodziła się nieco. - Ale ona wszystkie te
dzieci traktuje tak, jakby były jej własne. Zupełnie nie
wiem, jakbyśmy tu sobie poradzili bez pomocy pani Fontaine.
Mam na myśli nie tylko fundację, lecz także jej osobiste zaanga
żowanie.
- Co to za fundacja?
TAJEMNICZA GWIAZDA 99
- Spadającej Gwiazdy. Pani Fontaine ustanowiła ją kilka lat
temu, przeznaczając pokaźne środki na pomoc chorym dzieciom
i ich rodzinom. Ale tak naprawdę to najbardziej liczy się dla nas
jej stała obecność. - Pielęgniarka ruchem głowy wskazała na
salę za szybą. - Takiej serdeczności i kołysanki nie zastąpią
żadne pieniądze.
Seth patrzył, jak chore niemowlę powoli zasypia w ramio
nach Grace.
- Często tu bywa?
- Gdy tylko znajdzie czas. Jest naszym aniołem opiekuń
czym. Przepraszam, poruczniku, ale muszę wracać do pracy.
Po odejściu pielęgniarki Seth podszedł bliżej szklanej tafli.
Grace zamierzała włożyć niemowlę do łóżeczka. Podniosła się
z krzesła. I wtedy spotkały się ich oczy.
W pierwszej chwili na jej twarzy ujrzał absolutne zaskocze
nie. Mimo aktorskich umiejętności nie potrafiła ukryć wrażenia,
jakie wywołała jego obecność. Na jej twarzy odmalowały się po
kolei zdziwienie, zaniepokojenie i konsternacja. Szybko jednak
opanowała emocje. Delikatnie ułożyła dziecko i pogłaskała je
lekko po policzku. Podeszła do bocznych drzwi i znikła z pola
widzenia Setha.
Na korytarzu pojawiła się dopiero po kilku minutach. Już bez
zielonego fartucha. Seth miał teraz przed sobą pewną siebie,
światową kobietę w czerwonym kostiumie, starannie umalowa
ną, ze szminką na wargach idealnie dobraną do barwy stroju.
- Tak więc, poruczniku, spotykamy się w dziwnych miej
scach.
Zanim Grace udało się dokończyć chłodne powitanie, wystu
diowane przed chwilą w samotności, Seth uniósł jej podbródek.
Zajrzał jej głęboko w oczy.
- Oszukujesz - stwierdził spokojnie. - Ciągle się zgrywasz.
Kim ty, do diabła, właściwie jesteś?
1 0 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Kim mi się tylko podoba. - Nie przestawał badać jej wzro
kiem. Przeciągle, intensywnie i z napiętym wyrazem twarzy. -
A ponadto sądzę, że to nie miejsce na przesłuchanie. Chciała
bym, abyś pozwolił mi teraz odejść - powiedziała opanowanym
tonem. - Nie życzę sobie tutaj żadnych scen.
- Nie zamierzam robić żadnych scen.
Grace uniosła brwi.
- Ale ja mogę. - Odepchnęła od siebie jego rękę i ruszyła
korytarzem w stronę wyjścia. - Jeśli zamierzasz rozmawiać ze
mną na temat śledztwa lub zadać mi jeszcze jakieś dodatkowe
pytania, załatwmy to poza budynkiem. Tutaj nie chcę żadnych
dyskusji na ten temat.
- Byłaś zrozpaczona, trzymając to dziecko na rękach - po
wiedział cicho. - Masz złamane serce.
- To moje serce. - Wcisnęła guzik, aby ściągnąć windę. -
Jest twarde, Seth. Bardzo twarde. Każdy to potwierdzi.
- Masz jeszcze wilgotne rzęsy.
- To nie twoja sprawa. - Mówiła teraz głosem niskim i wi
brującym od z trudem powstrzymywanej złości. - W żadnym
razie nie jest to twój interes.
Weszła do windy pełnej ludzi i odwróciła się plecami do
drzwi. Przyrzekła sobie, że o tej części swego życia nie będzie
rozmawiała z Sethem. Nie dalej jak ostatniego wieczoru otwo
rzyła się przed tym człowiekiem, a on ją odtrącił. Było to bardzo
przykre odczucie. Nie chciałaby ponownie przeżywać podo
bnych rozczarowań. Ani ponownie dzielić się z Sethem swymi
przeżyciami, zwłaszcza tak silnymi jak te, które dotyczyły cho
rych dzieci.
Był funkcjonariuszem policji. I nikim więcej.
Czyż nie spędziła niemal całej wczorajszej nocy na przekony
waniu się, że nie jest i nigdy nie będzie dla niej nikim innym?
Zaczął ją interesować. Poruszył nie tylko zmysły. Musiała położyć
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 0 1
temu kres. A jeśli to się nie uda, chociaż stłumić budzące się
uczucie.
Nie będzie rozmawiała z Sethem na żadne osobiste tematy.
Już mu nie zaufa. Nie będzie dzieliła z nim intymnych przeżyć.
Wychodząc z budynku, była już znacznie spokojniejsza.
Z nadzieją, że uda się jej szybko pozbyć intruza, energicznym
krokiem ruszyła w kierunku parkingu.
Wziął ją za ramię i zwrócił w inną stronę.
- Idziemy tam - oznajmił, wskazując ruchem głowy stojące
nieopodal ławki.
- Nie mam czasu.
- Musisz się odprężyć. Jesteś za bardzo zgnębiona, aby pro
wadzić samochód.
- Nie mów mi, jaka jestem.
- Właśnie nad tym się zastanawiam. I brakuje mi paru rzeczy
do stworzenia pełnego obrazu. To nietypowe postępowanie jak
na mnie, ale tym się nie przejmuj. Siadaj.
- Nie chcę...
- Siadaj, Grace - powtórzył. - Bardzo cię przepraszam.
Zdziwiona, zajęła miejsce na ławce. Znalazła w torebce prze
ciwsłoneczne okulary i założyła je.
- Za co?
Usiadł obok, zsunął okulary z jej nosa i spojrzał na nią uważnie.
- Przepraszam za powierzchowną ocenę twojej osoby. Za to,
że nie chciałem dojrzeć niczego więcej poza sztuczną fasadą.
I za pretensję do ciebie o to, że nie potrafię od tego się powstrzy
mać. - Ujął w dłonie twarz Grace i dotknął wargami jej ust.
ROZDZIAŁ 6
W a r g i Grace poddały się wprawdzie pocałunkowi, ale oparła
rękę o tors Setha, tak jakby chciała zachować bezpieczną odle
głość, jakby bała się zanadto zbliżyć. Była tak poruszona nie
oczekiwaną wizytą i słowami mężczyzny, który wczoraj ją od
rzucił, że nie chciała ryzykować. Tym razem powstrzymała się
od okazania emocji. Seth wyczuł to z oporu, jaki stawiała ręka
na jego piersi, a także z tego, że co prawda Grace nie wzbraniała
się przed pocałunkiem, lecz nie demonstrowała entuzjazmu
i starała się zachować dystans.
Mając pełną świadomość, że postawa Grace jest w pełni
uzasadniona jej nastrojem, a także sposobem, w jaki ją do
tychczas traktował, Seth całował delikatnie i czule. Nie
myślał o zaspokojeniu pragnienia, choć było ono dojmujące.
Przede wszystkim chciał ukoić i pocieszyć Grace. Należało się
jej to.
- Przestań - zdołała wreszcie wyszeptać.
Od pocałunku plątały się jej myśli, a ciało zareagowało jed
noznacznie. Było tego zbyt wiele. Odsunęła się od Setha, odesz
ła i stanęła nieruchomo, wpatrując się w wąski pasek trawy,
dopóki nie odzyskała równowagi ducha.
- Co się dzieje, że nie potrafimy reagować równocześnie? -
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 0 3
zastanawiał się na głos Seth. - Dlaczego tak trudno jest postępo
wać właściwie?
- Nie mam pojęcia.
Grace odwróciła się w stronę Setha i zaczęła mu się
przyglądać. Nie po raz pierwszy uznała, że jest atrakcyjny. Z cie
mnymi włosami i wyrazistymi rysami twarzy, o zdumiewa
jących, złotych, teraz ciepłych w wyrazie oczach. Przez jej ży
cie przewinęło się wielu atrakcyjnych mężczyzn. Nie zrobili
na niej takiego wrażenia. Jaka tajemna moc tkwiła w tym czło
wieku, że potrafił zachwiać posadami jej dotychczasowego
życia?
Milczał.
- Niepokoi mnie pan, poruczniku Buchanan - powiedziała.
Obdarzył Grace jednym ze swych rzadkich uśmiechów.
- A więc oboje mamy ten sam problem, pani Fontaine. Przez
panią nie sypiam nocami. I ciągle o pani rozmyślam. Męczę się
jak nad układanką, do której mam wszystkie elementy, ale ich
kształty się zmieniają, gdy tylko na nie spoglądam. I jeśli nawet
uda się je ułożyć w poprawną całość lub człowiek jest przekona
ny, że mu się to udało, obraz ulega zmianie.
- Seth, nie mam w sobie nic tajemniczego.
- Jesteś najbardziej fascynującą kobietą jaką zdarzyło mi się
spotkać. - Gdy zaskoczona Grace uniosła brwi, lekko skrzywił
wargi. - To niezupełnie jest komplement, bo fascynacja pociąga
za sobą rozczarowanie. - Podniósł się z ławki, ale nie zbliżył do
Grace. - Powiedz, dlaczego byłaś tak bardzo zrozpaczona, gdy
odnalazłem cię tutaj?
- To wyłącznie sprawa osobista. - Głos Grace stał się znów
suchy i nieprzyjazny. - Utrzymanie jej w tajemnicy kosztuje
mnie sporo zachodu.
- Czy pozostali Fontaine'owie wiedzą o twojej działalności
na rzecz chorych dzieci?
1 0 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
Na twarzy Grace pojawiła się złość. Jej oczy zaczęły ciskać
błyskawice.
- Moja rodzina nie ma z tym nic wspólnego! Absolutnie nic.
To nie jest jedna z tych rozdętych akcji charytatywnych, które
organizują po to, żeby mieć dobrą prasę i ulgę podatkową. Fun
dacja i to, co robię w szpitalu, są wyłącznie moją sprawą.
- Zauważyłem - spokojnie skomentował Seth. Fontaine'o-
wie krzywdzili Grace znacznie bardziej, niż do tej pory sądził. I,
co gorsza, ona się z tym godziła. - Dlaczego wybrałaś właśnie
dzieci?
- Bo są bezbronne i niewinne - odparła bez chwili namysłu.
Zamknęła oczy i westchnęła.
- Ale dlaczego Spadającej Gwiazdy? Mam na myśli nazwę
ustanowionej przez ciebie fundacji. Chodzi o to, że gwiazdy
spalają się i spadają zbyt szybko?
A więc jednak rozumiał ją. Zaczynał widzieć, jaka naprawdę
jest, pomyślała z wdzięcznością.
- Sprawy szpitala nie mają nic wspólnego z dochodzeniem.
Czemu mnie wypytujesz?
- Bo się tobą interesuję.
Obdarzyła go uśmiechem. Na wpół kokieteryjnym, a na wpół
sarkastycznym.
- Naprawdę? Nie wydawałeś się zainteresowany pójściem
ze mną do łóżka, kiedy cię o to prosiłam. Ale gdy tylko ujrzałeś
mnie z dzieckiem na ręku, od razu zmieniłeś zdanie. - Podeszła
do Setna i czubkiem palca powoli przeciągnęła w dół gorsu
koszuli. - Jeśli więc, poruczniku, podniecają cię kobiety macie
rzyńskie, to...
- Przestań, proszę. - Głos pozostawał nadal opanowany i spo
kojny. Seth przytrzymał rękę błądzącą po koszuli. - To głupie.
I irytujące. Tam, w szpitalu, byłaś naturalna, nie stosowałaś swoich
gierek. Odkryłem dlaczego. Bo ci na tych dzieciach zależy.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 0 5
- Tak. Ogromnie. Ale to nie robi ze mnie bohaterki i nie
czyni mnie inną, niż byłam ostatniego wieczoru. - Odsunęła
rękę. - Pragnę cię, Seth. Chcę iść z tobą do łóżka. Takie stawia-
nie sprawy bardzo cię drażni. Uważasz, że zachowuję się zbyt
obcesowo i wulgarnie. A więc jednak wolałbyś, abym bawiła się
w te moje gierki, nie możesz temu zaprzeczyć. Chciałbyś, że
bym najpierw broniła się i opierała, a dopiero potem łaskawie
pozwoliła ci się zdobyć?
Żeby to było takie proste, pomyślał zgnębiony Seth.
- A nie przyszło ci do głowy, że może chciałbym lepiej cię
poznać, zanim znajdziemy się w łóżku? Spędziłem wiele czasu,
wpatrując się w twoją twarz na portrecie w salonie. Długo zasta
nawiałem się, jaka jesteś. Grace, ja też cię pożądam i pragnę się
z tobą kochać. Ale chcę także wiedzieć, z kim mam do czynie
nia. Dopasować wszystkie elementy układanki, aby się przeko
nać, jak wygląda całość.
- Produkt końcowy może ci się nie spodobać - zauważyła.
- Takiej ewentualności wykluczyć się nie da - przyznał.
Grace nagle przyszła do głowy nowa myśl.
- Dziś wieczorem będę gościem na koktajlu wydawanym
przez głównego sponsora szpitala. Tego spotkania opuścić nie
mogę. Mam propozycję. Pójdź ze mną, a potem zastanowimy
się, jak spędzić resztę wieczoru.
Starannie rozważał wszystkie za i przeciw, bo zdawał sobie
sprawę, że ten krok może pociągnąć za sobą skutki, z jakimi
łatwo się nie upora. Miał do czynienia z kobietą niezwykłą, a
i sam nie należał do mężczyzn tuzinkowych. To, co działo
się między nimi, mogło mieć dalekosiężne i poważne konse
kwencje.
Milczał. Grace obserwowała jego twarz.
- Czy zawsze tak długo się zastanawiasz, zanim podejmiesz
jakąś decyzję? - spytała, nie odrywając od niego wzroku.
1 0 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Tak - odparł. Nagle zdał sobie sprawę, że nawet najbar
dziej racjonalne i wnikliwe rozumowanie nie ma żadnego zna
czenia w odniesieniu do tej kobiety. - Nie mogę zagwarantować,
że do chwili zamknięcia dochodzenia będę miał wolne wieczory.
- Pomyślał o wyznaczonych terminach, czekających go spotka
niach i furze papierkowej roboty. - Przyjadę po ciebie, jeśli tylko
uda mi się oderwać od pracy.
- Dobrze. O ósmej. Jeśli nie zjawisz się w ciągu kwadransa,
uznam, że zatrzymały cię ważne sprawy.
Zauważył, że powiedziała to naturalnym, spokojnym tonem.
Bez żalu i nalegania na spotkanie. Większość znanych mu
kobiet niemal machinalnie zaczynała narzekać, gdy dawał pier
wszeństwo swojej pracy.
- Jeśli nie będę mógł przyjechać, uprzedzę cię o tym telefo
nicznie - obiecał.
- Rób, jak ci wygodnie. - Grace usiadła, rozluźniona, na
ławce. - Dzisiaj mnie zadziwiłeś. Nawet nie przyszło mi do
głowy, że zechcesz przyjechać do szpitala lub że dasz się wy
ciągnąć na przyjęcie. Powiedz szczerze, dlaczego tu się zja
wiłeś?
Seth sięgnął do kieszeni po fotografię. Przez ułamek sekundy
widziała pod jego pachą kaburę, a także wsuniętą do niej broń.
Chwilę zastanawiała się, czy miał kiedyś okazję posłużyć się
pistoletem.
- Przypuszczam, że większość czasu zajmuje ci kierowanie
zespołem ludzi i obowiązki administracyjne. - Grace wzięła do
ręki zdjęcie, nadal jednak patrzyła na Setha. - Chyba osobiście
nie uczestniczysz w wielu dochodzeniach i... bezpośrednich
akcjach?
Wydawało się jej, że w oczach Setha dostrzegła lekkie rozba
wienie.
- Lubię trzymać rękę na pulsie.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 0 7
- Rozumiem. - Potrafiła wyobrazić go sobie z pistoletem
w rękach. - To do ciebie pasuje. - Oderwała wzrok od twarzy
Setha i spojrzała na fotografię. - Co to? Twardy Joe? A raczej
Juan lub Jean-Paul.
- Znasz go?
- Nie, ale ten typ człowieka jest mi dobrze znany. To połu
dniowiec z Europy. Z cienką warstwą ogłady. Zapewne wysła
wia się poprawnie w trzech językach, gra z powodzeniem w ba-
karata, lubi pociągać brandy i nosi czarną, jedwabną bieliznę.
Rolex na przegubie ręki, złote spinki przy mankietach, z mono
gramem, i sygnet z brylantem to rzucające się w oczy prezenty
od wielbicielek.
Zaintrygowany słowami Grace, Seth usiadł ponownie na ławce.
- A co im mówi?
- „Och, jest pani najpiękniejszą kobietą na tej sali. Uwiel
biam panią. Gdy patrzę w pani oczy, śpiewa moje serce. Twój
mąż, o pani, nie jest ciebie wart. To głupiec. Kochana, za bardzo
rozpieszczasz mnie tymi wspaniałymi prezentami. Musisz prze
stać". I temu podobne dyrdymały. Repertuar niespecjalnie boga
ty, ale dobrze opanowany. Może robić wrażenie.
- Słyszałaś takie teksty?
- Tak. Tyle że w nieco innych wariantach. Nigdy nie byłam
mężatką i nie kupuję mężczyznom błyskotek. - Spojrzała znów
na zdjęcie. - To człowiek bezwzględny. Ma zimny wzrok -
dodała - ale większość kobiet, zwłaszcza samotnych, zauważy
tylko jego pozorną ogładę i da się wziąć na lep słodkich słówek.
Kobiety dostrzegą wyłącznie to, co chcą dostrzec. - Nabrała
powietrza. - To ten człowiek zabił Melissę? - spytała jednym
tchem.
Seth zamierzał dać wymijającą odpowiedź, ale wtedy Grace
podniosła wzrok. Była na tyle blisko, że mimo przyciemnionych
okularów osłaniających jej oczy odczytał wymowę spojrzenia.
1 0 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Chyba tak - przyznał. - W całym twoim domu znaleź
liśmy jego odciski. Sporo miejsc wytarł, ale jeszcze więcej
pominął. To nasunęło przypuszczenie, że bardzo się spieszył,
a nawet w pewnej chwili wpadł w panikę. Albo ze względu na
śmierć Melissy, która mogła być nie zamierzonym przez niego
nieszczęśliwym wypadkiem, albo dlatego, że nie udało mu się
znaleźć rzeczy, której szukał.
- A ty za bardziej prawdopodobną uważasz drugą możli
wość, bo ten mężczyzna nie należy do wpadających w panikę po
uśmierceniu jakiejś kobiety.
- Tak.
- Melissa nie mogła oddać mu tego, po co przyszedł. W ogó
le nie wiedziała, o co chodzi.
- To nie czyni cię w żadnej mierze odpowiedzialną za jej
śmierć. Jeśli chcesz nadal się obwiniać, to powinnaś mieć pre
tensję także do Bailey James.
Grace otworzyła usta, aby z miejsca zaprotestować, ale
szybko je zamknęła. Odetchnęła głęboko.
- To sprytne rozumowanie, poruczniku - odezwała się po
chwili. - Powinnam więc zrzucić z siebie pokutną szatę i strząs-
nąć popiół z głowy, a całą winą obciążyć tego człowieka.
Znaleźliście go?
- Nie żyje. - Seth wziął zdjęcie i schował do kieszeni. -
Moje sprytne rozumowanie każe mi zakładać, że ktoś, kto wyna
jął tego człowieka, zdecydował się na zawsze go pozbyć.
- Rozumiem. - Nie odczuwała ani satysfakcji, ani ulgi. Nie
odczuwała nic. - A więc znaleźliśmy się w ślepym zaułku.
- Trzy Gwiazdy są pod całodobową strażą. Ty, MJ i Bailey
jesteście bezpieczne, a muzeum za parę dni dostanie to, co do
niego należy.
- Ta sprawa kosztowała życie sporej liczby osób. Czyżby
miała to być ofiara złożona mitycznemu bóstwu?
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 0 9
- Z tego, co czytałem na temat Mitry, można wnioskować,
że nie jest żądny krwi.
- Miłość, wiedza i hojność - wyrecytowała Grace. - To
potężne moce. Brylant, który był u mnie, emanował witalnością.
Może to jest właśnie jego potęgą? Czy człowiek, który za wszel
ką cenę chce wejść w posiadanie Trzech Gwiazd, pragnie ich
tylko dlatego, że są bardzo stare, piękne i bezcenne? A może
święcie wierzy w to, że gdy wszystkie trzy znajdą się w wierz
chołkach złotego trójkąta, sam zdobędzie boską moc i stanie się
nieśmiertelny?
- Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć. W to, co bardziej
im odpowiada. W każdym razie dowiedzieliśmy się jednej rze
czy: człowiek, który zapragnął tych brylantów, nie cofa się przed
niczym. Zabija. - Seth odstąpił od jednej ze swych żelaznych
reguł i podzielił się myślami z Grace. - Dla niego pieniądze nie
są rzeczą najważniejszą. Już wydał miliony, aby zdobyć Trzy
Gwiazdy. Zapragnął posiąść je bez względu na koszty. To więcej
niż pożądanie.
Nagle przed oczami stanął Sethowi niezwykły obraz. Na
marmurowym ołtarzu ujrzał szczerozłoty trójkąt, w którym jaś
niały trzy niebieskie brylanty. Zobaczył także czarnowłosego
mężczyznę o bladych oczach, trzymającego w ręku zakrwawio
ną szpadę.
- Sądzisz, że ten człowiek nadal będzie usiłował zdobyć
kamienie? - spytała Grace.
Seth wrócił do rzeczywistości.
- Tak. Niebawem podejmie następną próbę.
Do domu Cade'a Parrisa dotarł wieczorem, dokładnie o ós
mej czternaście. Ostatnia rozmowa z szefem policji skończyła
się dopiero po siódmej. Ledwie zdążył się przebrać. Powtarzał
sobie, że wolałby zostać w domu, odłożyć na bok wszelkie
1 1 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
raporty i spokojnie spędzić wieczór w samotności, relaksując się
i regenerując umysł. Nazajutrz o dziesiątej rano czekała go kon
ferencja prasowa, musiał więc być w formie. Zamiast jednak dać
sobie trochę wytchnienia, jechał teraz do domu Cade'a Parrisa,
dziwnie podminowany i niespokojny.
Wielokrotnie prowadził dochodzenia. Ścigał zabójców
i przesłuchiwał bezwzględnych zbrodniarzy. Czynił to zawsze
profesjonalnie, z opanowaniem i chłodną obojętnością. Dziś za
chowywał się zupełnie inaczej. Był zdenerwowany i roztrzęsio
ny. Czuł się jak sztubak przed pierwszą randką.
Nie znosił przyjęć. Bezsensownych i drętwych konwersacji,
dziwacznego jedzenia, nadętych i sztucznych twarzy ludzi uda
jących, zależnie od potrzeby, entuzjazm lub znudzenie. To jed
nak nie perspektywa spędzenia paru godzin w otoczeniu obcych
denerwowała Setha. Obawiał się bliskości intrygującej i za
chwycającej młodej kobiety w sytuacji wykraczającej poza jego
służbowe obowiązki.
Jeszcze nigdy żadna kobieta nie wywarła na nim aż takiego
wrażenia jak Grace Fontaine. Od chwili gdy jego wzrok padł na
portret pięknej nieznajomej o zniewalającym spojrzeniu, nie po
trafił przestać o niej myśleć.
Nie pomagało tłumaczenie sobie, że ma do czynienia z ko
bietą ekstrawagancką, płytką i zepsutą, przywykłą do uległości
adorujących ją mężczyzn i igrającą z ich uczuciami. Jeszcze
mniej pomogło odkrycie, że pod tą maską kryje się inny czło
wiek - wrażliwy i dobry.
Seth zdawał sobie sprawę z tego, że nadal nie potrafi zrozu
mieć Grace Fontaine. Zaczynał jednak odkrywać różne strony
jej osobowości, które składały się na pełen sprzeczności obraz.
I wiedział jeszcze jedno. Że zanim skończy się najbliższa
noc, zostaną kochankami.
Wyszła z domu. W szafirowej, krótkiej sukni bez ramiączek,
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 1 1
ściśle przylegającej do ciała. Z falą hebanowych włosów opada
jących na obnażone ramiona. I idealnie zgrabnymi nogami, któ
re w całej okazałości uwidoczniał kusy strój.
Czy wygląd tej kobiety potrafi zelektryzować każdego męż
czyznę? - zastanawiał się Seth. A może tylko on okazał się tak
czuły na jej wdzięki? Uznawszy obie twierdzące odpowiedzi za
zbyt trudne do przyjęcia, wysiadł z samochodu.
Usłyszała odgłos otwieranych drzwi wozu. Na widok Setha
jej piękna twarz rozjaśniła się promiennym uśmiechem.
- Sądziłam, że nie uda ci się wyrwać z kieratu. - Podeszła
i dotknęła wargami jego ust. - Cieszę się, że jesteś.
- Obiecałem uprzedzić, jeśli nie będę mógł przyjechać.
- To prawda. - Grace nie sądziła jednak, że Seth rzeczywi
ście to zrobi. Na wszelki wypadek zostawiła mu w domu adres,
pod którym miało odbyć się przyjęcie, ale już zdążyła pogodzić
się z myślą o spędzeniu wieczoru bez niego. - Jedziemy do
Georgetown. Moim samochodem czy twoim?
- Ja poprowadzę - zaproponował Seth.
Wiedząc, że Grace spodziewa się usłyszeć z jego ust komen
tarz na temat swojego olśniewającego wyglądu, umyślnie więcej
się nie odezwał. Obszedł wóz, aby otworzyć przed nią drzwi.
Wsunęła się do środka, z wdziękiem wciągnęła długie nogi.
Seth zapragnął nagle dotknąć miejsca, w którym podciągnięta
spódniczka odsłaniała uda. Miejsca, w którym skóra była deli-
katna jak dojrzała gruszka i gładka jak satyna.
Zamknął drzwi, obszedł samochód i usiadł za kierownicą.
- Dokąd w Georgetown? - zapytał krótko.
Był to piękny, stary dom o wysokich sufitach, stylowych
meblach i ciepłej kolorystyce wnętrz. Kryształowe żyrandole
oświetlały ludzi ważnych i wpływowych. Majętnych. Roztacza
jących swą potęgę jak zapach perfum i wody kolońskiej.
1 1 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
Seth uznał, że Grace Fontaine idealnie pasuje do tego środo
wiska. Gdy tylko znalazła się w sali i wymieniła grzecznościo
wy pocałunek z panią domu, wtopiła się w otoczenie.
A przecież się wyróżniała, doskonale widoczna na tle wy
twornej elegancji męskich strojów i delikatnych pasteli pań.
Była jak płomień grożący poparzeniem każdemu, kto tylko od
waży się go dotknąć.
Była jak te brylanty, pomyślał Seth. Jedyna w swoim rodzaju,
emanująca siłą. Pociągająca i... zniewalająca. Nie sposób było
się jej oprzeć.
- Czy to pan porucznik Buchanan?
Seth oderwał wzrok od Grace. Zobaczył przed sobą niskiego,
łysiejącego mężczyznę przysadzistej budowy, ubranego w gar
nitur z najlepszej angielskiej firmy.
- O, pan Rossi. Witam słynnego adwokata. - Seth skłonił się
lekko. - Obrońcę ludzi o pełnych kieszeniach.
Rossi roześmiał się, wcale nie urażony.
- Od razu pana rozpoznałem. Wspólnie występowaliśmy
w sądzie, ale po przeciwnej stronie barykady. Groźny z pana
przeciwnik. Nie potrafiłem podważyć pańskiego zeznania, a by
łem przekonany, że uda mi się załatwić uniewinnienie Tremai-
ne'a lub przynajmniej rozpędzić ławę przysięgłych.
- Ten człowiek był winny.
- I to bardzo - pogodnie przyznał Rossi. - Pan uniemożliwił
mi nawet odroczenie sprawy.
Znany adwokat zaczął rozwodzić się nad przebiegiem proce
su. Seth słuchał w milczeniu. Mało go to interesowało.
Po drugiej stronie sali Grace z kieliszkiem w ręku jednym
uchem słuchała plotkującej pani domu. Świetnie wiedziała, kie
dy się roześmiać, unieść brwi, lekko wydąć wargi bądź pozwolić
sobie na jakiś dowcipny komentarz. Wszystko to było dla niej
rutyną. Chlebem powszednim.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 1 3
Miała nieprzepartą ochotę natychmiast opuścić przyjęcie.
Odrzeć Setha z ciemnego, eleganckiego stroju i przesuwać dłoń
mi po obnażonym męskim ciele, które tak bardzo ją podniecało.
Łyk szampana nie ochłodził zmysłów. Przeciwnie, sprawił, że
jeszcze silniej zawrzała krew.
- Dobry wieczór, moja droga Sarah. - Obok Grace jakiś
męski głos witał panią domu.
- Gregor, jak miło, że przyszedłeś.
Grace cofnęła się o krok. Obdarzyła grzecznościowym
uśmiechem ciemnowłosego mężczyznę o bladoniebieskich
oczach i egzaltowanym głosie, nachylającego się szarmancko
nad ręką pani domu. Południowiec z Europy, odgadła Grace ze
sposobu jego zachowania i po akcencie. Miał wprawdzie około
pięćdziesiątki, ale był bardzo zadbany i w świetnej formie.
- Wyglądasz dziś jeszcze piękniej niż zwykle - powiedział,
przytrzymując rękę Sarah. - Twoja gościnność jest, jak zawsze,
niezrównana. A goście... - doskonali. Cudowni.
- Chyba jeszcze się nie znacie. - Sarah odwróciła się do
Grace. - Ekscelencjo, pozwalam sobie przedstawić panu Grace
Fontaine, moją bliską przyjaciółkę. Grace, poznaj ambasadora
DeVane'a. Ale, moja droga, z góry cię uprzedzam, bądź ostroż
na. To wielki uwodziciel.
- Jestem zaszczycony. - Gregor DeVane podniósł do ust dłoń
Grace. Wargi miał ciepłe i miękkie. I pełen zachwytu wzrok.
- Jest pan ambasadorem? - Bez skrępowania podjęła rozmo
wę. - Byłam przekonana, że ambasadorowie są sztywni i starzy.
Do dzisiaj - dodała kokieteryjnie.
- Przepraszam, Gregor - wtrąciła pani domu. - Zostawiam
cię z Grace. Muszę powitać spóźnionych gości.
- Z pewnością jestem w dobrych rękach. I takich pięk
nych... - Gregor DeVane niechętnie puścił dłoń Grace. - Czy
może jest pani krewną Nilesa Fontaine'a?
1 1 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
- To mój stryj.
- Ach, tak. Kilka lat temu miałem przyjemność poznać go na
Capri. To uroczy człowiek. Mamy wspólne kolekcjonerskie upo
dobania. Numizmatykę.
- Tak, stryj Niles ma duży zbiór monet. To jego prawdziwa
pasja. - Grace odgarnęła włosy. Opadały teraz na jej obnażony
kark. - A skąd pan pochodzi, ambasadorze?
- Proszę mówić mi po imieniu. Gregor. Czy mogę nazywać
panią Grace?
- Oczywiście. - Obdarzyła swego rozmówcę uśmiechem.
- Wątpię, czy kiedykolwiek słyszałaś o moim niewielkim
państewku. Na mapie stanowimy ledwie widoczną plamkę na
morzu. Jesteśmy znani tylko z oliwy i wina.
- Chodzi o Terresę?
- Tak. Pochlebia mi, że tak piękna dama zna nazwę państwa,
które reprezentuję.
- To malownicza wyspa. Byłam tam dwa lata temu. Niestety,
krótko. Wygląda jak piękny klejnot pośrodku morza. Ze stro
mym urwiskiem z zachodu, bogatą zielenią winnic od strony
wschodniej i wspaniałymi, piaszczystymi plażami.
Gregor De Vane uśmiechnął się do Grace. Ponownie ujął jej
rękę. Ta kobieta bardzo mu się podobała. Zapragnął ją posiąść.
I zatrzymać dla siebie.
- Obiecaj, proszę, że ponownie odwiedzisz Terresę. W zachod
niej części wyspy mam małą willę. Z widokiem zapierającym dech.
Wartym twojej osoby.
- Z przyjemnością tam pojadę. Wyobrażam sobie, jak bar
dzo musisz męczyć się latem w dusznym Waszyngtonie, za
miast rozkoszować widokami na Terresie i powiewami morskiej
bryzy.
- Wcale się nie męczę. Przynajmniej w tej chwili. - Znów
dotknął ręki Grace. - Coraz bardziej zachwyca mnie twoje towa-
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 1 5
rzystwo - dodał z galanterią. - Czy zechcesz poświęcić mi jakiś
wieczór? Lubisz operę?
- Bardzo.
- Wobec tego pozwól, abym ci towarzyszył. Może... - Gre
gor DeVane zamilkł nagle. Na widok podchodzącego Setha
Buchanana przez jego gładką twarz przemknął cień niepokoju.
- Ekscelencjo - odezwała się Grace - proszę pozwolić mi
przedstawić sobie porucznika Setha Buchanana.
- A więc jest pan wojskowym - skomentował Gregor DeVane,
wyciągając rękę.
- Policjantem.
Od pierwszego wejrzenia ten śliski człowiek nie spodobał się
Sethowi. Gdy zobaczył DeVane'a obok Grace, miał ochotę wy
ciągnąć broń. Sięgnąć jednak nie po pistolet, lecz niżej. Tam,
gdzie mężczyzna nosiłby szpadę.
- Policjantem? - Na twarzy ambasadora odmalował się wy
raz zaskoczenia. Udawanego, gdyż DeVane świetnie wiedział,
kogo ma przed sobą. Dysponował pełnym dossier Buchanana. -
To fascynujące. Mam nadzieję, że wybaczy mi pan oświadcze
nie, iż nigdy nie chciałbym mieć potrzeby korzystania z pań
skich usług. - Zręcznym ruchem DeVane zdjął kieliszek z tacy
przechodzącego obok kelnera, wręczył go Sethowi, a potem
wziął drugi dla siebie. - Może jednak powinniśmy wznieść
toast. - Uniósł w górę kieliszek i spojrzał na Setha. - Wypijmy
za zbrodnię. Bez niej byłby pan bezużyteczny.
Seth wytrzymał spojrzenie DeVane'a. Zaskoczyło go wy
zwanie czające się w jasnych, niebieskich oczach. Nie podjął
toastu.
- Wolę wypić za sprawiedliwość - oświadczył oschłym tonem.
- Rozumiem. A więc za oba przeciwieństwa i stałą potrzebę
zachowywania równowagi między nimi. - Gregor DeVane opróżnił
kieliszek. Zaraz potem skłonił się lekko. - Proszę wybaczyć, poru-
1 1 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
czniku, że pana pożegnam. Muszę jeszcze złożyć uszanowanie
pani domu. - Zwrócił się do Grace: - Było mi miło cię poznać.
- Pocałował ją w rękę. - Dziękuję za rozmowę. Była sympaty
cznym urozmaiceniem obowiązków.
- Mnie też było miło.
- Mam nadzieję, że się zobaczymy. - Gregor De Vane zajrzał
Grace głęboko w oczy i dodał wymownie: - Wkrótce.
Zrobiło jej się nieswojo. W spojrzeniu ambasadora kryło się
coś złowieszczego. Czuła, jak wzrokiem bierze ją w posiadanie.
- Co za szarmancki człowiek - powiedziała cicho.
Setha ogarnęła jeszcze większa niechęć do śliskiego faceta,
lepiącego się do Grace. Był na nią zły.
- Czy wszystkich mężczyzn, którzy publicznie cię obłapują,
nazywasz szarmanckimi?
Usłyszawszy w głosie Setha zaniepokojenie, Grace odczuła
przypływ zadowolenia.
- Oczywiście - odparła z uśmiechem. - Ponieważ nie zno
szę, gdy obłapiają mnie w innych okolicznościach. - Zwróciła
się w stronę Setha, lekko ocierając się o jego bok. A potem spod
gęstych rzęs rzuciła mu wymowne, zalotne spojrzenie. - Sam
nie zamierzasz tego robić? - spytała miękkim, niskim głosem.
Za podniecenie go do ostatecznych granic chętnie zażądałby
dla niej najwyższego wymiaru kary.
- Kończ drinka - polecił ostrym tonem - i żegnaj się, z kim
chcesz. Byle szybko. Wychodzimy.
Grace westchnęła głęboko.
- Och, co to za rozkosz móc podporządkować się silnemu
mężczyźnie - oznajmiła drwiącym tonem.
- Zaraz będziesz miała okazję się przekonać. - Seth wyjął
z ręki Grace na wpół opróżniony kieliszek i odstawił na bok. -
Idziemy.
Gregor De Vane nie spuszczał ich z oka. Zauważył, że Seth,
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 1 7
trzymając rękę na plecach Grace, kieruje ją w stronę wyjścia.
Ambasador postanowił surowo ukarać tego bezczelnego oficera
policji za to, że ośmiela się dotykać kobiety, którą posiądzie on
sam. Z wściekłością zacisnął zęby. Grace Fontaine była prze
znaczona wyłącznie dla niego. Przekonał się o tym, gdy dotknął
jej ręki i zajrzał głęboko w oczy. Była kobietą piękną. Bez skazy.
Oczywiście, nie tak dla niego cenną, jak Trzy Gwiazdy, ale
z pewnością przydatną. Światowa kobieta pokroju Grace Fon
taine potrafi docenić moc tych kamieni, ich wartość. I wraz
z Trzema Gwiazdami stanie się ozdobą jego bezcennej kolekcji.
Na twarzy Gregora DeVane'a ukazał się szeroki uśmiech.
To ona właśnie, Grace Fontaine, dostarczy mu Gwiazdy.
A potem sama stanie się jego wyłączną własnością. Na zawsze.
Po wyjściu z przyjęcia Grace poczuła przykry dreszcz prze
biegający całe ciało. Ściągnęła łopatki i przystając u stóp scho
dów, mimo woli spojrzała za siebie. W wysokich oknach rzęsi
ście oświetlonej sali było widać sylwetki ludzi.
Nagle zobaczyła Gregora DeVane'a. Bardzo wyraźnie. Mo
głaby przysiąc, że na krótką chwilę spotkały się ich oczy. Tym
razem jednak we wzroku ambasadora nie dostrzegła ani odrobi
ny uśmiechu. Ogarnął ją irracjonalny strach. Odwróciła się
i szybko ruszyła przed siebie.
Kiedy Seth otworzył przed nią drzwi wozu, w milcze
niu wsiadła do środka. Chciała szybko odjechać sprzed oświet
lonego domu i znaleźć się jak najdalej od mężczyzny, który
obserwował ją z okna. Poczuła przenikający ją chłód. Roztarta
ramiona.
- Byłoby ci cieplej, gdybyś się normalnie ubrała. - Seth
kluczykiem uruchomił zapłon.
Ta uwaga, poczyniona obojętnym głosem, sprawiła, że Grace
miała ochotę się roześmiać. Od razu poczuła się lepiej.
1 1 8 ft TAJEMNICZA GWIAZDA
- Właśnie się zastanawiałam, poruczniku, jak długo jeszcze
będę musiała czekać na komentarz na temat mojego stroju -
powiedziała z lekką kpiną w głosie.
- Już ani chwili dłużej - odparł Seth.
Wyjechał z parkingu i włączył się w uliczny ruch.
- To świetnie. - Odwróciła się i zaczęła językiem drażnić
jego ucho. - Pogwałćmy przepisy - szepnęła kusząco.
- Już mógłbym wystawić sobie mandat za same intencje -
mruknął.
Grace roześmiała się lekko, pogodnie. Widziała, jak bardzo
jest podniecony.
Nie miał pojęcia, jak w takim stanie mógł prowadzić samo
chód, jak mu się udało przejechać zatłoczone ulice Waszyngtonu
i wrócić do Maryland. Po drodze Grace rozluźniła mu krawat
i rozpięła połowę guzików koszuli. Czuł wszędzie jej ręce. War
gami drażniła ucho, szyję, policzki. Lekko gardłowym, uwodzi
cielskim głosem szeptała obietnice...
Erotyczne wizje, jakie roztaczała przed Sethem, sprawiły, że
ledwie nad sobą panował.
Wreszcie stanął przed własnym domem. Szybko zaparkował
na podjeździe i gwałtownym ruchem niemal wyciągnął Grace
z samochodu. Bez jednego pantofla, który został pod siedze
niem, i drugiego, który spadł z nogi na chodniku, gdy niósł ją na
rękach.
W uszach dźwięczał mu jej śmiech. Zmysłowy i szalony.
Niemal wyłamał własne drzwi, aby jak najszybciej wnieść ją do
środka.
Kiedy tylko tam się znaleźli, przyparł ją do ściany i zgłodnia
łymi wargami przywarł do jej ust.
Nie myślał o niczym. Nie był w stanie. Ta kobieta wyzwoliła
w nim prymitywne, niemal zwierzęce pożądanie. W ciemnym
przedpokoju nerwowymi ruchami podciągnął spódnicę Grace
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 1 9
i zerwał koronkowe majteczki. Zrzucił z siebie spodnie i, chwy
tając ją mocno za biodra, wszedł w nią natychmiast.
Krzyknęła. Nie był to jednak głośny protest ani wyraz dozna
nego szoku, lecz okrzyk czystej przyjemności. Całkowicie pod
dała się Sethowi.
Nie myśleli o niczym. Kierowało nimi wyłącznie pożądanie.
Było tak silne i wszechogarniające, że kompletnie się zatracili.
Chcieli tylko jednego: wspiąć się razem na szczyt i rzucić
w przepastną rozkosz, jakiej nigdy przedtem nie zaznali. Tak też
się stało.
Zaraz potem ciało Grace zadrgało i osłabło.
Żeby utrzymać równowagę, Seth oparł się dłonią o ścianę.
Usiłował oprzytomnieć, z trudem łapiąc oddech. Uświadomił
sobie ze zdumieniem, że gdy jak zwierzę rzucił się na Grace, byli
zaledwie o krok od frontowych drzwi.
Nie było sensu teraz przepraszać. Pogorszyłoby to sprawę.
Pożądali się nawzajem. Pożądali? Nie było to odpowiednie sło
wo. Nagle zapragnęli siebie tak jak powietrza. I rzucili na siebie
jak wygłodniałe zwierzaki.
Nigdy przedtem Sethowi nie przyszło nawet do głowy, że
w taki sposób potrafiłby obejść się z kobietą. A teraz zrobił to,
nie zważając na konsekwencje.
- Chciałem tylko, abyś pozbyła się tej sukienki - wykrztusił
po chwili.
Usłyszawszy w odpowiedzi śmiech Grace, odetchnął z ulgą.
- Zaraz o to zadbamy - zapewniła rozbawiona.
- Jest jeszcze coś, o co sam powinienem był zadbać, ale tego
nie zrobiłem - dodał ponurym tonem. Cofnął się o krok i w przy
ćmionym świetle popatrzył Grace w twarz. - Czy może to po
ciągnąć za sobą jakieś konsekwencje?
Było jasne, co miał na myśli.
- Nie. - Chociaż wszystko odbyło się błyskawicznie i w wa-
1 2 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
riacki sposób, poczuła nagły żal, iż w wyniku ich beztroski nie
powstanie w niej nowe życie. - Sama o siebie dbam.
- Nie chciałem, żeby to się stało w taki sposób. - Seth ujął
w dłoń twarz Grace. - Powinienem bardziej się kontrolować.
Tak aby móc trzymać ręce z daleka od ciebie.
Oczy Grace rozbłysły w ciemności. Dostrzegł w nich rozba
wienie.
- Chyba nie sądzisz, że będzie mi przykro z tego powodu.
Chcę, aby twoje ręce znów znalazły się na moim ciele. A moje
na twoim.
Popatrzył uważnie w jej oczy.
- Kiedy ja cię obejmuję, nikt inny nie może tego robić.
Z nikim się nie podzielę.
Grace wytrzymała badawcze spojrzenie Setha.
- Ja też nie.
Powoli skinął głową.
-
Idziemy na górę - oznajmił.
Po chwili była już w jego ramionach.
ROZDZIAŁ 7
W n i ó s ł Grace do sypialni. Zapalił światło. Tym razem musiał
widzieć jej reakcje - rozbłyskujące bądź ciemniejące oczy, roz
chylone usta, rumieniec na twarzy i ciele, uśmiech lub grymas.
Tym razem będzie pamiętał o przewadze, jaką mężczyzna ma
nad zwierzęciem, i o tym, że w zbliżeniu dwojga ludzi mogą
odgrywać rolę także umysł i serce.
Grace zobaczyła, że są w średniej wielkości pokoju z koloro
wymi zasłonami w oknach i porządnie ustawionymi tradycyjny
mi meblami. A także z dużym łóżkiem, na którym leżała narzu
ta, rozpostarta z wojskową precyzją.
Na ścianach wisiały akwarele. Przedstawiały sceny zarówno
z życia miasta, jak i wsi. Ich delikatne, jasne kolory kontrasto
wały z surowym wyposażeniem pokoju. Grace obiecała sobie,
że przyjrzy im się później, gdy trochę oprzytomnieje, a serce
przestanie jej tak mocno bić.
Wszystkie myśli o wystroju wnętrza ulotniły się błyskawicz
nie, gdy Seth wypuścił ją z objęć i postawił na podłodze tuż
obok łóżka. Wyciągnęła ręce i rozpięła mu resztę guzików przy
koszuli.
1 2 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
Pozbył się marynarki. Na widok broni Grace uniosła brwi.
- Nosisz nawet na przyjęciach? - spytała zdziwiona.
- Z przyzwyczajenia - odparł krótko. Zdjął kaburę i prze
wiesił przez poręcz krzesła. - Czy to dla ciebie jakiś problem?
- Nie. Właśnie myślałam, że do twarzy ci z takim wyposaże
niem. I zastanawiałam się, czy wyglądasz równie seksownie,
kiedy przypinasz kaburę. - Odwróciła się i odgarnęła włosy
z karku. - Potrzebna mi twoja pomoc.
Spojrzenie Setha wędrowało powoli po jej plecach. Za
miast rozpiąć zamek przy sukni, dotknął wargami obnażonego
ramienia.
Westchnęła. Z lubością odchyliła głowę. Objął ją w talii,
a potem przesunął dłonie na piersi.
- Chcę zobaczyć cię najpierw błagającą, potem pełną pożą
dania, a wreszcie słabnącą z emocji.
Jego palce ocierały się o kontury piersi, widoczne tuż ponad
szafirowym jedwabiem sukni. Kiedy jednak Grace chciała się
odwrócić, przytrzymał ją w miejscu.
Rozsunięte palce Setha objęły piersi, a środek dłoni zaczął
drażnić sutki, rozpalając je i wywołując drżenie w całym ciele.
Grace jęknęła i poruszyła się niespokojnie.
- Chcę cię dotykać - szepnęła.
- A ja chcę zobaczyć cię błagającą... - powtórzył, przecią
gając dłonie w dół, aż do rąbka sukienki, a potem wsuwając
głęboko pod miękki jedwab. - Jesteś pełna pożądania. - Jego
ręce powędrowały wyżej. -I słabniesz z emocji. O, tak. Właśnie
tak. - Palce Setha znalazły się u kresu drogi.
Doznała niewypowiedzianej rozkoszy. Jedna, długa fala
szczęścia ogarnęła całe ciało. Błaganie o więcej, na które czekał
Seth, wyrwało się z jej drżących warg. Powoli zaczął rozpinać
na plecach jej suknię. Jego palce muskały ukazującą się skórę.
Obrócił Grace twarzą do siebie. Cofnął się o krok.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 2 3
Stała przed nim tylko w wąziutkim, szafirowym pasku, o od
cieniu identycznym z suknią leżącą teraz na podłodze, i w po
ńczochach cienkich jak mgiełka.
Miała ciało o zachwycających kształtach i satynowej skórze.
Jej włosy czarną, gęstą chmurą opadały na ramiona.
- Zbyt wielu mężczyzn mówiło ci, jaka jesteś piękna. Więc
moje wyznanie nie zrobi już żadnego wrażenia.
- Powiedz tylko, że mnie pragniesz. To liczy się najbardziej.
- Pragnę cię.
Znów zbliżył się i wziął Grace w ramiona. Zamiast jednak
namiętnie ją pocałować, delikatnie złożył wargi na jej ustach.
Dłonie Grace zacisnęły się bezwiednie wokół jego karku.
Poczuła, jak uginają się pod nią nogi.
- Pocałuj jeszcze raz - poprosiła szeptem, gdy męskie wargi
wędrowały w stronę jej szyi. - Tak samo jak przed chwilą.
Wargi Setha wróciły do jej warg. Grace znów zatraciła się
w pocałunku. Było to obezwładniające odczucie, jakiego nie
doznała nigdy przedtem.
W radosnym uniesieniu zsunęła z ramion Setha koszulę i po
zwoliła rękom wędrować po jego ciele. Czuła się znakomicie.
Od tego wspaniałego mężczyzny otrzymała wielki dar w postaci
wciąż żarzącego się pożądania, a także budzącego się zaufania.
Centymetr po centymetrze poznawał jej ciało. Pełne i jędrne
piersi, najpierw rękoma, a potem wargami. Później zaczął odpi
nać pończochy od paska. Za każdym razem gdy rozlegał się
trzask otwieranej sprzączki na podwiązce, Seth słyszał, jak
Grace chwyta ustami powietrze. Wsunął dłonie pod pończochę.
Ciało miała ciepłe i gładkie. Powoli położył ją na łóżku
i nakrył sobą. Poczuł, jak się pod nim porusza. Miękka i sprag
niona pieszczot. O wargach chcących odwzajemnić każdy poca
łunek. Gotowa.
W świetle lampy przyglądali się sobie uważnie. Chwilę po-
1 2 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
tern zaczęli się pieścić. Najpierw z westchnieniami, potem z ję
kami wyrywającymi się z ust. Grace wyczuła jakieś zgrubienie
na skórze pozostałe po starej bliźnie. Ściągnęła z Setha slipki
i po chwili znalazła się na jego twardym, sprężystym torsie. Gdy
ponownie ujął w dłonie krągłe piersi, przyciągnął je do ust i za
czął ssać, ramiona Grace zadrżały, a opadające włosy pokryły
kaskadą ich oboje.
Czuła, że zaczyna wrzeć w niej krew. Była jak w gorączce,
miała oddech krótki i płytki. Słyszała własny głos. Wymawiała
jego imię. Powtarzała je i powtarzała, gdy Seth spokojnie, po
woli i z rozmysłem doprowadzał ją do szaleńczego podniecenia,
jakiemu nie była w stanie się oprzeć.
Mimo że sam szaleńczo pragnął spełnienia, wciąż pieścił ją
niespiesznie. Wreszcie wziął ją w ostateczne posiadanie.
Ściemniały niebieskie oczy. Miały teraz magnetyczną moc.
Wargi Grace zaczęły lekko drżeć, podobnie jak reszta ciała.
Wygięła się w łuk. Czuła, jak całe ciało ożywa. Przyje
mność, jakiej doznawała, była czymś oszałamiającym i zupełnie
nowym.
- Seth - wyszeptała z trudem. Ledwie mogła oddychać. -
Nigdy... Jeszcze nigdy w życiu... Nie było mi tak... Seth...
Zanim udało się Grace wypowiedzieć następne słowa, za
mknął wargami jej usta. Dał rozkosz i mógł teraz pozwolić sobie
na ostateczne spełnienie.
Gdy wreszcie zasnęła, miała przedziwny sen.
Była w górach, w ogrodzie przy własnym domku, otoczonym
zewsząd drzewami i bujną, wysoką zielenią. Kwitły dorodne
malwy. Maleńki koliber o połyskliwych szafirowych i szmarag
dowych piórkach pił nektar wprost z kielicha kwiatu. Dalie, cy
nie i inne kwiaty tworzyły wielobarwny, wesoły kobierzec.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 2 5
Tutaj Grace była szczęśliwa. Pogodzona wewnętrznie. Sama,
ale nie osamotniona. W panującej wokół ciszy było słychać jedy
nie wiatr szumiący w gałęziach, bzyczenie pszczół i delikatne
szemranie strumienia toczącego się po kamieniach.
Grace obserwowała sarny, które przyszły z lasu do wodo
poju. Ich kopytka ginęły w cienkiej warstwie mgły unoszącej
się tui nad ziemią. Światło wczesnego poranka rozjaśniało kro
ple rosy, tchnąć w nie blask, we mgle rozszczepiało się na ma
łe tęcze.
Rozpogodzona i szczęśliwa, przechadzała się wśród kwiatów.
Muskała je palcami, żeby wydobyć odurzający zapach. Naraz
wśród zieleni i kolorowych barw ujrzała u stóp jakiś błyszczący
kamień. Zatrzymała się i podniosła go z ziemi.
Leżąc na rozwartej dłoni Grace, emanował siłą. Czuła to
wyraźnie. Doznanie było czyste jak źródlana woda, a moc
ne jak wino. Przez chwilę stała nieruchomo. Mieniąc się
w świetle porannego słońca, kamień ożył. Bił od niego niezwykły
blask.
Jest mój, pomyślała Grace. Będzie chronić ją i strzec. Usły
szawszy za plecami szelest gałęzi, odwróciła się roześmiana.
Była pewna, że nadchodzi on. Ten jeden, jedyny, na którego
czekała całe życie. Zapragnęła wyjść mu naprzeciw i rzucić się
w ramiona. Wiedziała, że przygarnie ją do serca.
Ruszyła przed siebie z kamieniem rozgrzewającym dłoń. Wy
czuwała jego drobne drgania. Wędrowały wzdłuż ręki ku sercu.
Podaruję mu ten kamień, postanowiła. Dałaby mu wszystko, co
posiadała. Wraz z samą sobą.
Kochała tego człowieka. A miłość nie zna granic.
Nagle, niemal w ciągu sekundy, zmienił się otaczający ją
świat. Przygasło poranne światło. Powietrze stało się zimne.
Miotał nim ostry wiatr. Zaniepokojone sarny u wodopoju wy
ciągnęły szyje i podniosły głowy. Wyczuły niebezpieczeństwo, bo
1 2 6 ft TAJEMNICZA GWIAZDA
jedna po drugiej umknęły w pobliskie zarośla. Bzyczenie pszczół
zagłuszył odgłos grzmotu. Błyskawica przecięła poszarzałe
niebo.
W nagle pociemniałym lesie coś się poruszyło. Zaczęło zbli
żać się do kwiatowego kobierca. Palce wystraszonej Grace od
ruchowo zacisnęły się wokół kamienia.
Wtem wśród gęstwiny liści ujrzała jakieś oczy. Rzucały złow
rogie błyski. Przed skamieniałą ze strachu Grace rozchyliły się
zarośla, wciągając ją w głąb ponurego lasu.
Nie!
Gwałtownym ruchem szarpnęła się w tył, uwalniając z obez
władniającego ją uścisku.
Nie oddam kamienia! Nie oddam! Nie jest dla ciebie!
- Uspokój się. - Seth przytulił Grace. Pogłaskał po głowie.
- To tylko zły sen.
- On mnie śledzi. - Rozgorączkowaną twarzą przywarła do
obnażonego ramienia Setha. - Ukryty w lesie, czyha na mnie -
nadal szeptała zbielałymi wargami.
- Jesteś tutaj, ze mną. - Serce Grace biło jak szalone. Seth
zaniepokoił się. Chcąc wymazać z jej pamięci jakiś wstrząsają-
cy obraz, przygarnął ją mocniej do siebie. - To tylko sen. Poza
mną nie ma tutaj nikogo. Niczego się nie obawiaj. Jesteś bez
pieczna.
- Nie pozwól, aby mnie wziął. Jeśli to zrobi, umrę.
- Nie pozwolę. - Seth obrócił ku sobie przerażoną twarz
Grace. - Jesteś tylko ze mną. - Dotknął ustami jej rozdygota
nych warg.
- Och, to ty. - Poczuła nagłą ulgę. Przywarła mocno
do Setha. - Czekałam na ciebie. Czekałam na ciebie w ogro
dzie.
- W porządku. Jestem przy tobie. - Żeby ochraniać, dorzucił
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 2 7
w myśli. A także po to, aby cię pieścić. Wstrząśnięty własnymi
emocjami, odsunął się trochę. Odgarnął włosy opadające Grace
na twarz. - Musiał cię męczyć okropny sen. Często miewasz
jakieś koszmary?
- Słucham? - Zawieszona w przestrzeni między rzeczywi
stością a snem, zdezorientowana popatrzyła na Setha.
Zapalił lampę stojącą na nocnym stoliku. Grace odwróciła
twarz od rażącego światła i przycisnęła do serca dłoń zwiniętą
w pięść.
- Uspokój się. Rozluźnij. - Wziął ją za rękę i delikatnie
rozginał podkurczone palce.
- Nie! - Wyrwała dłoń. - On chce mi ją odebrać.
- Co chce ci odebrać?
- Gwiazdę.
- Kto?
- Nie wiem... Nie wiem. - Oszołomiona popatrzyła na za
ciśniętą dłoń. Powoli rozwarła palce. - Trzymałam w ręku ka
mień. - Nadal czuła ciepło bijące od brylantu. - Miałam go.
Sama znalazłam.
- To był tylko sen. Wszystkie Gwiazdy znajdują się w skarb
cu. Są bezpieczne. Tobie też nic nie grozi.
- To był tylko sen - powtórzyła powoli. Dopiero teraz dotarł
do niej sens tych słów. Odetchnęła z ulgą. Oprzytomniała. Po
czuła zakłopotanie. - Przepraszam.
- Nie ma za co. - Badawczo przyglądał się Grace. Miała
bladą, udręczoną twarz i zmęczone, smutne oczy. Poczuł nagły
przypływ czułości do tej kruchej istoty. Dotknął jej policzka. -
Miałaś ostatnio kilka ciężkich dni, mam rację?
Wystarczył cieplejszy ton głosu Setha i wyczuwalna w nim
troska, aby oczy Grace wypełniły się łzami. Zamknęła je szybko
i odetchnęła głębiej. Ostrożnie i powoli, gdyż ciężar, jaki poczu
ła w piersiach, był nie do zniesienia.
1 2 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
Przyciągnął ją do siebie. Głęboko ukrywała własne niepokoje
i troski. Robiła to bardzo dobrze. Aż do tej chwili.
- Pozwól popłynąć łzom - powiedział cichym głosem.
Odetchnęła nerwowo.
- Pójdę napić się wody - szepnęła.
- Pozwól sobie na łzy - powtórzył, układając jej głowę na
swoim ramieniu.
Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Chwilę potem przywarła do
Setha. Zaczęła płakać. Nie wypowiedział żadnych słów pocie
szenia. Milcząc przytulił ją do siebie.
Już o ósmej rano zostawił Grace w domu Cade'a. Protesto
wała, wyrwana o świcie ze snu. Seth bez trudu wziął ją na ręce,
zaniósł pod prysznic i odkręcił kran z zimną wodą. Dał pół
godziny na ubranie się i wzięcie w garść. Zaraz potem wsadził ją
do samochodu.
- Jesteś potworem - powiedziała, gdy zatrzymał wóz przed
domem Cade'a, obok małego samochodu MJ. - Mam jeszcze
mokre włosy. Nie zdążyłam nawet zrobić makijażu - narzekała
dalej.
- Jest zbyteczny.
- Rozumiem, że to komplement.
- Nie, tylko stwierdzenie faktu.
Grace odwróciła się do Setha. Nie umalowana, w pomiętej
koktajlowej sukience bez ramiączek czuła się okropnie.
- Za to ty jesteś czysty. I jak spod igły.
- Wysiadaj. Mam mnóstwo roboty.
Zrobiła nadętą minę. Sięgnęła po torebkę.
- Dziękuję za podwiezienie, poruczniku - powiedziała
sztywno. Zaraz jednak zaśmiała się, gdyż przyparł ją do opar
cia fotela i całował długo, namiętnie, do utraty tchu. Czekała
na to.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 2 9
- No, szanowny pan odkupił nieco poranne winy. Daruję ci
tę cienką kawę, którą łaskawie pozwoliłeś mi wypić przed
wyjściem. - Zajrzała Sethowi w oczy. - Chcę cię widzieć wie
czorem.
- Przyjadę tu po ciebie. Jeśli mi się uda.
- Będę tutaj. - Otworzyła drzwi wozu. Rzuciła mu krótkie
spojrzenie przez ramię. - Jeśli mi się uda.
Odprowadził Grace wzrokiem. Gdy tylko zamknęły się za nią
frontowe drzwi, westchnął głęboko.
Mój Boże, był po uszy zakochany w tej kobiecie! Równo
cześnie jednak zdawał sobie sprawę, że jest to absolutnie nie
możliwe.
Tanecznym krokiem Grace przemierzyła hol. Była nałado
wana energią i pełna radości. Zakochała się. Było to wspaniałe
uczucie. Zupełnie nowe i świeże. Czekała na nie przez całe
życie. Rozpromieniona weszła do kuchni. Bailey i Cade siedzie
li przy stole, popijając kawę.
- Dzień dobry, kochani - niemal wyśpiewała powitanie.
Ruszyła w stronę dzbanka z kawą.
- Dzień dobry, dziecinko - odparł Cade. - Podoba mi się ta
nocna koszulka, którą masz na sobie - zakpił na widok kusej
sukienki.
Grace parsknęła śmiechem. Postawiła na stole pełną filiżan
kę, a potem uściskała Cade'a.
- Bailey, uwielbiam cię - oświadczyła z entuzjazmem. -
I kocham faceta siedzącego obok ciebie. Lepiej szybko go zaob
rączkuj, bo kto wie, co przyjdzie mi do głowy... - Usiadła
i wypiła łyk gorącej kawy.
Bailey uśmiechnęła się z rozmarzeniem. Podniosła oczy znad
filiżanki. Błyszczące i podejrzanie wilgotne.
- Pobieramy się za dwa tygodnie - powiedziała cicho.
1 3 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Co takiego?! - Grace poderwała się z miejsca. - Co takie
go? - powtórzyła. Opadła ciężko na krzesło.
- On nie chce dłużej czekać - wyjaśniła Bailey.
- A niby dlaczego miałbym chcieć? - Cade sięgnął nad
stołem i wziął Bailey za rękę. - Kocham cię.
- A więc się pobieracie. - Grace popatrzyła na złączone
dłonie. Pasowali do siebie idealnie. Westchnęła lekko. - To
wspaniale. Naprawdę cudownie. - Podniosła się i na złączonych
dłoniach położyła swoją rękę. Spojrzała Cade'owi w oczy. Zo
baczyła dokładnie to, co pragnęła w nich ujrzeć. - Będziesz dla
niej dobry. - Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie faktu.
Zakochani milczeli.
Grace usiadła na swoim miejscu.
- Musimy zaplanować wesele - oznajmiła z ożywieniem. -
Mamy na to dwa tygodnie. Strasznie mało czasu. Wszyscy
powariujemy.
- Ślub odbędzie się tutaj, w domu. Cichy, bez żadnej pompy
- oświadczyła Bailey.
- Powiem tylko jedno - odezwał się Cade żałosnym głosem.
- Jedyny ratunek widzę w ucieczce.
- Przede mną? - spytała zdumiona Bailey.
- Nie. Nazwijmy to uprowadzeniem panny młodej.
- Nic z tego - zaprotestowała kategorycznie. - Nie zamie
rzam rozpoczynać naszego wspólnego życia od obrażania two
ich bliskich.
- To nie ludzie, więc nie można ich obrazić - argumentował
Cade. - Muffy przyprowadzi z sobą wszystkie bestie.
- Siostrzeńca i siostrzenicy nie nazywaj bestiami. To nie
grzecznie.
- Zaraz, chwileczkę. - Grace zmarszczyła czoło.
- Powiedziałeś: Muffy? Czyżbyś miał na myśli Muffy Parris
Westlake? Jest twoją siostrą?
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 3 1
- Tak, proszę Wysokiego Sądu, przyznaję się do winy -
z pokorą w głosie oświadczył Cade.
Grace z trudem stłumiła śmiech.
- A więc to znaczy, że twoją drugą siostrą jest Doro Parris
Lawrence. - Wzniosła oczy, gdyż wyobraziła sobie reakcję
dwóch szacownych i niezwykle ekscentrycznych waszyngtoń
skich dam, mających o sobie przesadne wyobrażenie. - Bailey,
uciekaj, jeśli ci życie miłe. Jedźcie do Las Vegas. Da wam ślub
jakiś miły facet przebrany za Elvisa Presleya, a potem gdzieś na
pustyni będziecie mogli wieść urocze, spokojne życie. Aha, nie
wolno wam zapomnieć o zmianie nazwiska. To bardzo ważne.
I nigdy więcej tu się nie pokazujcie.
- A nie mówiłem? - Cade uderzył ręką w stół, zadowolony,
że znalazł w Grace sojusznika. - Ona je zna.
- Przestańcie wreszcie. Oboje. - Bailey z trudem zachowy
wała powagę. W jej głosie drżały nutki śmiechu. - Będziemy
mieli ślub skromny, ale godny. Z udziałem rodziny Cade'a. -
Uśmiechnęła się do Grace.
Cade podniósł się z miejsca. Spojrzał wymownie na sojusz
niczkę.
- Postaraj się przekonać swoją przyjaciółkę. Przemów jej do
rozumu - poprosił błagalnym tonem. - Na mnie już czas.
- Nie znam dobrze jego rodziny - oznajmiła Grace. Wypiła łyk
kawy. - Do tej pory jakoś udało mi się uniknąć bliższej znajomości.
Ale uważam, że z Cade'em trafiło ci się znakomicie.
- Kocham go tak bardzo. Wiem, że to wszystko stało się za
szybko, ale...
- Za szybko? A co czas ma z tym wspólnego? - Grace czuła,
że zaraz obie się rozkleją i popłaczą ze wzruszenia. Nachyliła się
w stronę Bailey. - Musimy zacząć od omówienia podstawowych
spraw związanych z powstałą sytuacją. - Nabrała głęboko po
wietrza. - Dokąd wybierzemy się na zakupy?
1 3 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
Do kuchni wsunęła się MJ. Usłyszawszy wybuch śmiechu,
popatrzyła z urazą na Bailey i Grace.
- Rano nie cierpię wesołków - oznajmiła grobowym
głosem. Nalała sobie kawy, a potem uważnie przyjrzała się
Grace. - No, no... - zaczęła suchym, karcącym tonem - wi
dzę, że ostatniej nocy ty i ten gliniarz zdążyliście dobrze się
poznać.
- Na tyle dobrze, żebym teraz wiedziała, że za służbową
odznaką i po wojskowemu wyprostowaną sylwetką kryje się
znacznie więcej. - Zirytowana Grace odsunęła od siebie filiżan
kę. - Jest coś, co ci się w nim nie podoba?
- Absolutnie nic. Poza tym, że jest niesympatyczny, arogan
cki, despotyczny i drętwy. Jack mówi, że nazywają go Automa
tem. Nic dziwnego.
Grace zmierzyła MJ niechętnym spojrzeniem.
- To zdumiewające, jak często ludzie oceniają innych wyłą
cznie po wyglądzie nosa. Wszystkie wymienione cechy opisują
mężczyznę, którego wcale nie znasz.
- MJ, napij się kawy. - Bailey podniosła się, aby wziąć
śmietankę. - Dobrze wiesz, że dopóki nie wlejesz w siebie litra,
jesteś do niczego.
MJ pokręciła głową. Ubrana w zniszczony podkoszulek
i równie sfatygowane szorty, oparła rękę na biodrze.
- To, że przespałaś się z tym gliniarzem, wcale nie oznacza,
iż go znasz. Grace, zwykle jesteś znacznie ostrożniejsza. Ludzie
gadają, że każdej nocy idziesz do łóżka z innym mężczyzną, ale
my wiemy, jak jest naprawdę. Do diabła, dlaczego tym razem
postąpiłaś aż tak nierozważnie?
- Pragnęłam Setha - wyznała Grace. - Był mi potrzebny.
Jest w gruncie rzeczy pierwszym mężczyzną w moim życiu. Nie
pozwolę, byście się na mnie wyżywały i obrzydzały to, co było
piękne.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 3 3
W kuchni zapanowało milczenie. Bailey stała w pobliżu sto
łu, ze śmietanką w ręku. MJ powoli wyprostowała się przy
blacie.
- A więc wpadłaś po uszy - stwierdziła, wstrząśnięta tym
odkryciem. - Naprawdę się w nim zakochałaś.
- Już mi to przyszło do głowy - potwierdziła Grace. - Zako
chałam się. Co w tym złego?
- Chyba nic. - MJ zaczęła się wycofywać. Odstąpiła od
dalszego ataku. Nie musi przecież lubić tego gliniarza. Wystar
czy, że kocha go Grace. - Facet coś w sobie ma, skoro tak cię
wzięło. Jesteś pewna, że to ci odpowiada?
- Nie, wcale nie jestem pewna.-Grace uspokoiła się trochę.
Równocześnie jednak pojawiło się zwątpienie. - Nie mam poję
cia, dlaczego tak się stało, i co powinnam z tym zrobić. Wiem
" tylko, że to fakt dokonany. I nie chodzi wyłącznie o seks. -
Przypomniała sobie, jak Seth trzymał ją w ramionach, gdy pła
kała. Jak z myślą o niej zapalił lampkę. Wcale nie musiała go
o to prosić. - Czekałam na niego całe życie.
- Wiem, jak to jest. - Bailey ujęła Grace za rękę. - Wiem
bardzo dobrze.
- Ja też. - MJ z głębokim westchnieniem zrobiła krok
w przód. - Co się z nami dzieje? Przecież jesteśmy rozsądny
mi, zdrowo myślącymi kobietami, a tu nagle zaczynamy wy
czyniać irracjonalne rzeczy. Strzeżemy bezcennych, mitycz
nych kamieni, uciekamy przestępcom i, jak ostatnie idiotki, za
kochujemy się w dopiero co poznanych facetach. Czysty non-
sens.
- Nie. To jest w porządku - spokojnym tonem zaprotesto-
wała Bailey. - Same wiecie, że nie ma w tym nic głupiego.
- Tak. - MJ położyła rękę na złączonych dłoniach przyjació
łek. - Chyba masz rację.
1 3 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
Powrót do własnego domu był dla Grace silnym przeży
ciem. Na szczęście, nie była sama. Mężnie wspierali ją MJ
i Jack.
- O rany, czeka cię niezła robótka - uznała MJ, spoglądając
na pobojowisko w salonie. - Przedtem sądziłam, że to u mnie
spisali się najlepiej, jak potrafili, przewracając wszystko do góry
nogami. Jak się okazuje, byłam w błędzie. Masz tutaj znacznie
więcej cacek, którymi musieli się pobawić.
Spojrzenie MJ powędrowało w górę. Zatrzymało się na wy
łamanej balustradzie na piętrze, a potem przesunęło nisko, na
zaznaczony kredą ślad ludzkiej sylwetki. Wzdrygnęła się nie
znacznie i zwróciła do Grace:
- Nie powinnaś teraz się tym zajmować.
- Policja już zwinęła manatki i opuściła miejsce przestę
pstwa. A ja i tak wcześniej czy później muszę zabrać się za
porządki.
MJ pokiwała głową.
- Od czego chcesz zacząć?
- Od sypialni. - Grace z trudem zdobyła się na uśmiech. -
Coś mi się zdaje, że dzięki mnie sprzątaczki dorobią się majątku.
- Zobaczę, co da się zrobić z uszkodzoną balustradą - ode
zwał się Jack. - Zanim zrobią ci nową, postaram się założyć
jakieś prowizoryczne zabezpieczenie.
- Zrób to, proszę. Będę ci bardzo wdzięczna.
- No to chodźmy na górę - zaproponowała MJ. - Wezmę
tylko szczotkę. Przydałby się też buldożer - pozwoliła sobie na
żart. Poczekała, aż Grace wejdzie na piętro, a potem szepnęła do
Jacka: - Zostanę na parterze i zacznę od... pozbędę się tego... -
Spojrzała wymownie na zarys postaci na podłodze. - Grace nie
powinna dłużej go oglądać.
Nachylił się i pocałował ją w czoło.
- MJ, prawdziwa z ciebie przyjaciółka.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 3 5
- Jasne. - MJ odetchnęła głęboko. Jeszcze raz obrzuciła
wzrokiem pobojowisko. - Najpierw sprawdzę, czy nie uda się tu
gdzieś znaleźć magnetofonu lub telewizora. Przydałoby mi się
trochę muzyki.
Robili porządki przez całe popołudnie. Wreszcie Grace uzna
ła, że ciąg dalszy sprzątania może już powierzyć fachowcom
w tej dziedzinie. Chciała, aby wyczyścili każdy kąt, zanim znów
będzie w stanie tu zamieszkać.
Postanowiła tak właśnie postąpić. Pozostać w tym domu
i żyć jak przedtem. Żeby uczynić pierwszy krok ku normalności,
zostawiła MJ z Jackiem, a sama pojechała zrobić niezbędne,
wstępne zakupy. Nabyć rzeczy, które zastąpią bezpowrotnie zni
szczone. Potem, ponieważ po całym dniu pracy czuła się wykoń
czona także psychicznie, postanowiła wstąpić do Bailey.
Podjechała pod firmę Salvinich. Odczuwała potrzebę rozmo
wy z przyjaciółką i chciała obejrzeć Gwiazdy.
Wcisnęła guzik domofonu i po chwili została wpuszczona do
środka. Zastała Bailey w gabinecie na piętrze, rozmawiającą
przez telefon. Mówiła do słuchawki:
- Tak, panie doktorze, raport już wysyłam panu faksem.
Oryginał dostarczę osobiście przed piątą. Potem zajmę się wyko
naniem dodatkowych testów. - Przez chwilę słuchała w milcze
niu. - Nic mi nie jest. Czuję się dobrze. Doceniam pańską troskę
i zrozumienie. Dla mnie jednak pierwszeństwo mają Gwiazdy.
Kopie ekspertyz i sprawozdań dla towarzystwa ubezpiecze
niowego będą gotowe w piątek, pod koniec dnia pracy. Tak,
doktorze, dziękuję. Do zobaczenia.
- Jak widzę, działasz szybko i sprawnie - zauważyła Grace.
- Mimo tego, co się stało, czasu straciłam niewiele.
Gdy Gwiazdy znajdą się w muzeum, wszyscy poczują się raź
niej.
1 3 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Bailey, chcę je zobaczyć. - Grace roześmiała się nerwowo.-
Sama nie wiem, co mnie naszło, ale naprawdę muszę obejrzeć te
niesamowite kamienie. Ostatniej nocy miałam dziwny sen. Wła
ściwie koszmar.
Grace przysiadła na krawędzi biurka i opowiedziała o noc
nych przywidzeniach. Mówiła wprawdzie opanowanym głosem,
ale z wrażenia drżały jej ręce.
- Też miałam sny - przyznała się Bailey. - Nadal miewam.
Podobnie jak MJ.
Grace poruszyła się niespokojnie.
- Takie jak mój?
- Zbyt podobne, aby uznać to za zbieg okoliczności. - Bai
ley podniosła się z miejsca. Wyciągnęła rękę do Grace. - Chodź.
Rzucimy okiem na kamienie.
- Czy wolno ci je pokazać? Nie złamiesz żadnych prze
pisów?
Schodząc po schodach, Bailey rzuciła Grace rozbawione
spojrzenie.
- W porównaniu z tym, co już zrobiłam, będzie to drobne
przewinienie.
Kiedy znalazły się na ostatnim odcinku schodów, nad miej
scem, w którym Bailey ukrywała się przed mordercą, jej ciałem
wstrząsnął nagły dreszcz.
- Czy będziesz tutaj dobrze się czuła? - z niepokojem zapy
tała Grace, obejmując przyjaciółkę. - Na samą myśl o tym, co
cię spotkało, robi mi się słabo. A gdy pomyślę, że tutaj pracujesz
i bez przerwy przypominasz sobie...
- Już jest lepiej, Grace. Ciała przyrodnich braci poleciłam
poddać kremacji. Prawdę powiedziawszy, wyręczył mnie w tym
Cade. I we wszystkich innych sprawach związanych z ich śmier
cią. Nie pozwolił mi załatwiać niczego.
- Chwała mu za to. Przyzwoity facet. Bailey, przestań myśleć
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 3 7
o braciach. Niczego im nie zawdzięczasz. To my jesteśmy twoją
rodziną i zawsze będziemy.
- Wiem.
Bailey weszła do pomieszczenia, w którym mieścił się skar
biec, i podeszła do solidnych, stalowych drzwi. System alarmo
wy należał do najdoskonalszych. Wszelkie pozostałe zabezpie
czenia też były skomplikowane. Mimo dużej wprawy, wyłącze
nie ich zajęło Bailey pełne trzy minuty.
- Może coś takiego powinnam założyć we własnym domu -
powiedziała Grace. - Ten łajdak otworzył mój sejf w bibliotece
tak łatwo, jakby to był automat z gumą do żucia. Ukradł biżute
rię. Straciłam wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
- Nie przejmuj się. Zrobię ci coś nowego. Właściwie to... -
Bailey wyciągnęła aksamitne puzderko - możemy zacząć od
zaraz.
Oczom zaciekawionej Grace ukazała się para ciężkich kol
czyków. W gładkich, złotych półksiężycach lśniły po trzy szla
chetne kamienie. Szmaragd, rubin i szafir.
- Bailey, kolczyki są fantastyczne.
- Właśnie je kończyłam, kiedy to wszystko... No, dobrze,
przed tym. Gdy tylko były gotowe, od razu wiedziałam, że
należą się tobie.
- To nie moje urodziny.
- Myślałam, że nie żyjesz. - Głos Bailey zadrżał niebezpie
cznie. - Byłam przekonana, że już nigdy więcej cię nie zobaczę.
Tak więc uznaj ten prezent za uczczenie tego, iż jesteśmy całe
i żywe.
Grace zdjęła z uszu kolczyki i nałożyła nowe.
- Kiedy nie będę ich nosiła, znajdą się w najbezpieczniej
szym sejfie, wraz z pamiątkową biżuterią po mamie - oświad
czyła. - Wśród rzeczy, które cenię najbardziej.
- Na tobie wyglądają idealnie - stwierdziła Bailey, okiem
1 3 8 * TAJEMNlCZA GWIAZDA
znawcy przyglądając się klejnotom w uszach Grace. - Od po
czątku wiedziałam, że tak będzie.
Odwróciła się, zdjęła z półki w skarbcu ciężkie, wywatowa-
ne pudełko, i otworzyła je przed oczyma przyjaciółki.
Na widok kamieni Grace nerwowo wciągnęła powietrze.
- Wierz mi, byłam przekonana, że jednej z Gwiazd tu nie
będzie. I że pojadę do domku w górach i znajdę ją w ogrodzie.
Bailey, ten obraz był taki realny... - Grace wyjęła z pudełka
jedną Gwiazdę. Była pewna, że trzyma w ręku tę, którą widziała
we śnie. Swoją.
- Czułam ją na dłoni - mówiła dalej. - Tak jak teraz. Pulsu
jącą jak serce. - Roześmiała się krótko. - Moje serce. Już teraz
wiem, do czego ten kamień wydawał mi się podobny. Przedtem
nie zdawałam sobie z tego sprawy. Czułam się tak, jakbym
trzymała w ręku własne serce.
Bailey lekko pobladła. Wyjęła z pudełka drugą Gwiazdę.
- Zupełnie tego nie pojmuję, ale wiem, że między tymi
kamieniami a nami trzema jest jakiś dziwny związek. - Wska
zała gestem trzymany w ręku brylant. - Tę Gwiazdę miałam
ja. Gdyby była tu MJ, wybrałaby trzecią. Tę, którą przecho
wywała.
- Nigdy nie wierzyłam w takie niesamowite historie - po
wiedziała Grace, obracając kamień w ręku. - Dziś już wiem, że
coś w nich jest. Łatwo dać im wiarę. Bailey, czy my trzymamy
pieczę nad Gwiazdami, czy to one chronią nas?
- Sądzę, że oddziaływanie jest obustronne. Dzięki Gwiaz
dom poznałam Cade'a. - Delikatnie odłożyła bezcenny ka
mień na miejsce. Czubkiem palca dotknęła trzeciego z bry
lantów. - A ten sprawił, że MJ spotkała Jacka. - Na bladej
twarzy Bailey ukazał się ciepły uśmiech. - Byli dziś u mnie
w pracowni - dodała. - Jack siłą ją tu przyciągnął, żeby kupić jej
pierścionek.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 3 9
- Pierścionek? - zdziwiła się Grace. - Masz na myśli zarę
czynowy?
- Tak. MJ wykłócała się z Jackiem. Wymyślała mu od idio
tów. Mówiła, że nie chce pierścionka. Twierdziła, że to głupi
przesąd i wyrzucanie pieniędzy w błoto.
- Co na to Jack?
- Zignorował wyrzekania MJ i wybrał pierścionek z turma-
linem otoczonym wianuszkiem brylancików. Zaprojektowałam
go kilka miesięcy temu. Pomyślałam wtedy, że byłby świetnym
zaręczynowym pierścionkiem dla niekonwencjonalnej, intere
sującej kobiety. Jack wie, że taka właśnie jest MJ.
- Jack nadaje się dla niej. Idealnie. - Grace otarła łzy wzru
szenia. Jej twarz pojaśniała. - Uświadomiłam to sobie od razu,
gdy tylko ujrzałam ich razem.
- Och, szkoda, że dzisiaj nie mogłaś ich zobaczyć. MJ maru
dziła, robiła głupie miny. Wyrzekała, że cały ten cyrk z zaręczy
nami to tylko strata czasu i wysiłku. Gadała i gadała. Nawet nie
zauważyła, że w tym czasie Jack założył jej pierścionek na
palec. Trzeba było potem widzieć szeroki, radosny uśmiech na
twarzy MJ. Wiesz jaki.
- Tak. - Grace potrafiła go sobie doskonale wyobrazić- Je
stem taka szczęśliwa, że MJ spotkała Jacka, a ty Cade'a. To tak,
jakby miłość tkwiła w was obu, uwięziona do tej pory. I że to
właśnie Gwiazdy... - znów spojrzała na kamienie -ją wyzwo
liły. Otworzyły drzwi przed tym uczuciem.
- A czy wyzwoliły także twoją miłość? - spytała Bailey.
-Nie wiem, czy jestem już na nią przygotowana. - Grace
ogarnął niepokój. Odłożyła Gwiazdę na miejsce. - Seth z pew
nością jeszcze nie dojrzał do bliskiego związku. Nie jest gotowy.
Sądzę, że nie uwierzyłby w żadną magię. A co do miłości...
Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach i, jak to
określiłaś, przy otwartych drzwiach, łatwo się jej nie podda.
1 4 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Łatwo czy nie... - Bailey zamknęła pudełko i odłożyła
Gwiazdy na miejsce. - Kiedy człowiekowi jest pisana miłość, to
się zakochuje. Seth Buchanan jest mężczyzną dla ciebie. Dziś
rano powiedziały mi to twoje oczy.
Grace ogarniał coraz większy niepokój.
- Coś mi się zdaje, że będę musiała dość długo poczekać, aż
on to sobie uzmysłowi - powiedziała.
ROZDZIAŁ 8
W domu Cade'a na Grace czekały kwiaty. Kryształowy
wazon pełen wytwornych, długich białych róż. Z łomoczą
cym sercem sięgnęła po bilecik. Pełna nadziei rozdarła małą
kopertę.
I zaraz ogarnęło ją rozczarowanie.
Róż nie przysłał Seth. Głupotą z jej strony było choć przez
chwilę myśleć, że ten twardy i przyziemny mężczyzna potrafił
by zdobyć się na tak romantyczny gest.
Na bileciku doączonym do kwiatów widniał tylko następują
cy krótki tekst: „Do zobaczenia, Gregor".
Nachylając się nad imponującym wazonem, aby poczuć za
pach rozchylających się płatków, Grace przypomniała sobie cie
mnowłosego ambasadora o dziwnie bladych oczach. To miło, że
przysłał jej kwiaty. Były jednak nieco pretensjonalne. Liczba
róż, bo aż trzy tuziny, świadczyła o przesadzie ofiarodawcy. Był
to mimo wszystko ze strony DeVane'a sympatyczny gest.
Grace uzmysłowiła sobie nagle, że gdyby kwiaty pochodziły
od Setha, zachwycałaby się nimi jak zakochana nastolatka.
Z pewnością zasuszyłaby jedną z róż i może nawet uroniła ze
wzruszenia parę łez. Zirytowała ją własna reakcja. W duchu
nawymyślała sobie od idiotek.
1 4 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
Ostatnio bez przerwy znajdowała się na emocjonalnej huś
tawce. Co chwila wpadała w krańcowo różne nastroje. Jeśli był
to uboczny skutek zakochania się, spokojnie mogłaby jeszcze
poczekać.
Miała właśnie odłożyć bilecik, gdy zadzwonił telefon. Zawa
hała się. Cade i Jack byli chyba w domu. Po trzecim dzwonku
zdecydowała się jednak podnieść słuchawkę.
- Tu mieszkanie pana Parrisa - oznajmiła.
- Czy zastałam Grace Fontaine? - odezwał się suchy, kobie
cy głos. - Mówi sekretarka ambasadora DeVane'a.
- Tak. To ja.
- Proszę uprzejmie chwilę poczekać. Już panią łączę.
Z zaciśniętymi wargami, zamyślona Grace obracała bilecik
w ręku. Gregor De Vane bez trudu odkrył miejsce, w którym
przebywała. Jak ma się zachować w stosunku do tego czło
wieka?
- Witaj, Grace. Miło znów rozmawiać z tobą - popłynął ze
słuchawki egzaltowany głos z cudzoziemskim akcentem.
- Dzień dobry. - Przysiadła na rogu stolika. - Właśnie wesz
łam do domu i zobaczyłam róże od ciebie. Są wspaniałe.
- Drobiazg. Wczoraj wieczorem byłem rozczarowany, nie mo
gąc dłużej z tobą porozmawiać. Wcześnie opuściłaś przyjęcie.
Grace przypomniała sobie wariacką jazdę do domu Setha
i jeszcze bardziej szalone godziny, które spędzili w swoich ra
mionach.
- Byłam umówiona.
- Może zrekompensujemy to sobie jutro wieczorem? Mam
lożę w operze. Właśnie grają „Toskę". To taka ładna, tragiczna
opera. Chciałbym ją z tobą obejrzeć. A potem moglibyśmy zjeść
kolację.
- To brzmi zachęcająco. - Grace popatrzyła na kwiaty. -
Bardzo mi przykro, ale nie mogę się z tobą spotkać. Nie jestem
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 4 3
wolna. - Bez cienia żalu odłożyła bilecik. - Szczerze mówiąc,
jestem związana poważnie z innym mężczyzną.
Poważnie, przynajmniej dla mnie, pomyślała. Spojrzała
w stronę frontowego wejścia. Przez szybki w drzwiach ujrzała
znajomy samochód podjeżdżający pod dom. Na ten widok roz
jaśniła się jej twarz.
- Rozumiem. - Była zbyt przejęta niespodziewanym poja
wieniem się Setha, aby wyczuć, że głos ambasadora DeVane'a
stał się lodowaty. - Masz na myśli, jak sądzę, swego towarzysza
z wczorajszego przyjęcia.
- Tak. Przepraszam, Gregor. Twoje zainteresowanie bardzo
mi pochlebia. Gdybym nie była zajęta kim innym, z radością
skorzystałabym z zaproszenia. Mam nadzieję, że mnie zrozu
miesz. I wybaczysz mi. - Ledwie mogła ustać przy telefonie.
Rozpromieniona pomachała ręką Sethowi, gestem zapraszając
go do środka.
- Oczywiście - wycedził Gregor De Vane. - Jeśli twoja sytu
acja ulegnie zmianie, mam nadzieję, że ponownie rozważysz
moją propozycję spotkań.
- Tak. Na pewno to zrobię. - Uśmiechnięta, głaskała poli
czek Setha, który zdążył już wejść do domu. - I jeszcze raz
dziękuję ci za róże. Są boskie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł sztywno.
Odłożywszy słuchawkę, ze złością zacisnął pięści. Ta kobieta go
poniżyła. Odrzuciła. Słono za to niebawem zapłaci, przyrzekł sobie.
Grace w sekundę zapomniała o istnieniu DeVane'a. Podnios
ła głowę i nadstawiła policzek do pocałowania.
- Cześć, przystojniaku - powitała Setha.
Nie pocałował jej, lecz spojrzał na kwiaty, a potem na leżący
obok bilecik.
- Jeszcze jeden wielbiciel? - zapytał obojętnie.
- Na to wygląda. - Nie wiedziała, czy powinna się cieszyć,
1 4 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
że jest zazdrosny, czy niepokoić. - Ambasador De Vane miał
ochotę na wspólny wieczór w operze i... i nie tylko.
Seth poczuł przypływ zazdrości. Rozzłościł się, bo po raz
pierwszy zareagował w ten sposób. Sprawiła, że nagle miał
ochotę postąpić jak facet prymitywny: zapragnął zaciągnąć
Grace do samochodu, wywieźć gdzieś daleko i zamknąć na czte
ry spusty. Tak aby tylko on mógł ją oglądać. A także mieć
w łóżku.
Setha ogarnęło równocześnie inne, też nietypowe dla niego
uczucie. Obawa o Grace. Nad jej głową zawisło jakieś niebez
pieczeństwo. Był o tym przekonany. A przeczucia nie myliły go
nigdy.
- Wygląda na to, że pan ambasador, podobnie zresztą jak ty,
działa szybko - wycedził.
Grace ogarnął gniew. Wziął górę temperament i nic nie było
w stanie jej powstrzymać. Zsunęła się z rogu stolika. Na jej
twarzy ukazał się nieprzyjemny uśmiech.
- Zawsze działam tak szybko, jak mi się podoba. Powinieneś
już o tym wiedzieć.
- Tak. - Seth wsunął ręce do kieszeni, żeby utrzymać je
z daleka od Grace, bo miał nieprzepartą ochotę ją uściskać. -
Powinienem. I wiem.
Uniosła hardo podbródek i zmierzyła Setha niebieskimi, bły
szczącymi oczami.
- Więc kim teraz dla ciebie jestem, poruczniku? Dziwką czy
boginią? Księżniczką na piedestale czy łazęgą? Grałam już te
wszystkie role. W zależności od tego, z jakim mężczyzną mia
łam do czynienia, i co wolał oglądać.
- Teraz ja cię oglądani - z całym spokojem stwierdził Seth.
-I nie wiem, kogo mam przed sobą.
- Daj znać, kiedy się dowiesz - odparła Grace.
Zrobiła krok, żeby go obejść, lecz przytrzymał ją za ramię.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 4 5
- Nie prowokuj mnie.
- Mógłbym powiedzieć to samo.
- Powiedziałam DeVane'owi, że nie mogę się z nim spoty
kać, bo jestem związana z innym mężczyzną. Jak widać, myli
łam się. - Odepchnęła rękę Setha, rzuciła mu lodowaty uśmiech
i wbiegła na wewnętrzne schody prowadzące na piętro.
W pierwszej chwili chciał ją dogonić i w taki czy inny sposób
zakończyć sprzeczkę, ale się rozmyślił. Miał za sobą ciężki
dzień. Pod koniec ciągnących się niemiłosiernie dziesięciu go
dzin pracy usiadł znów przy biurku i popatrzył na plik rozłożo
nych przed sobą fotografii. Zdjęć ludzi, którzy właśnie zginęli.
Musiał wykryć, co łączyło ich nagłe śmierci. Gdzie tkwił klucz
do rozwiązania tej ponurej sprawy?
Polecił już zebrać informacje na temat DeVane'a. Postano
wił sprawdzić tego człowieka. Był zły na siebie, gdyż nie wie
dział, czy kieruje nim instynkt policjanta, czy też odruch niechę
ci i zawiści do mężczyzny, który wkroczył na jego terytorium.
Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. W każdym razie
odczuwał rozterkę, z jaką nigdy wcześniej nie miał do czy
nienia.
Jedno było pewne. Źle mu poszło z Grace. Pokpił sprawę.
Z głębi domu wynurzył się Cade.
- O, Buchanan. - Zaskoczony widokiem porucznika, stoją
cego z grobową miną pośrodku holu, Cade zatrzymał się gwał
townie. Podrapał się w brodę. - Nie wiedziałem, że pan tu jest. -
Bądź co bądź, był to jego własny dom.
Seth uzmysłowił sobie, że nie przyszedł tu służbowo.
- Przepraszam za najście - wymamrotał. - Wpuściła mnie
Grace.
- Aha. - Tym krótkim słowem Cade rozdawał napięcie jesz
cze wiszące w powietrzu. - Aha - powtórzył. Uśmiechnął się
krzywo. - Mogę w czymś pomóc?
1 4 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Właśnie wychodziłem - oznajmił Seth. Miał niepewną
minę.
- Pokłóciliście się?
Oficer policji odwrócił głowę. Napotkał lekko rozbawiony
wzrok Cade'a.
- Słucham?
- Pytałem, czy się poprztykaliście. Strzelałem w ciemno, ale
wygląda na to, że mam rację. Czym pan tak ją wkurzył? - Seth
milczał. Cade zauważył jednak, że omiótł niechętnym wzrokiem
kryształowy wazon z różami. - Już chyba wiem, o co poszło -
dodał po chwili. - Te kwiaty nie są od pana. Gdyby jakiś fagas
przysłał mojej Bailey trzy tuziny białych róż, pewnie wepchnął
bym mu je naraz do gardła.
W oczach Setha pojawił się nagły błysk, świadczący o tym,
że oficer policji nie miałby nic przeciw takiemu postępowaniu,
a nawet je pochwala.
Ten facet nie jest chyba taki zły, na jakiego wygląda, uznał
Cade. Może nawet mimo wszystko da się polubić.
- Napije się pan piwa? - zaproponował pojednawczo.
Naturalne, niemal przyjacielskie zaproszenie Cade'a zasko
czyło Setha. Nie wiedział, co powiedzieć.
- Ja... Nie, dziękuję. Właśnie wychodziłem.
- Przejdźmy na tyły domu. Wraz z Jackiem wychylili
śmy sobie po dwa piwka. Zaraz rozpalimy pod grillem i pokaże
my kobietom, jakie to jedzenie przygotowują prawdziwi
mężczyźni. - Cade uśmiechnął się szeroko. - A ponadto jeśli
pan trochę się naoliwi, będzie łatwiej się czołgać. Czy płaszczyć,
jak pan woli. I tak pana to czeka, więc lepiej ulżyć sobie w nie
szczęściu.
Seth odetchnął głęboko. Był wdzięczny za zrozumienie.
- Chętnie.
TAJEMNICZA GWIAZDA 147
Grace przez godzinę tkwiła z uporem w swoim pokoju. Sły
szała dochodzące z dołu śmiech, muzykę i uderzenia w piłkę
graczy w krykieta. Widziała, że samochód Setha nadal stoi na
podjeździe. Przyrzekła sobie święcie, że zejdzie na dół dopiero
wtedy, kiedy już go nie będzie.
Czuła się osamotniona i, na domiar złego, chciało się jej jeść.
Wreszcie powzięła decyzję. Przebrana w szorty i cienką, ba
wełnianą bluzkę poprawiła przed lustrem makijaż i spryskała się
perfumami. Tylko po to, żeby cierpiał, tłumaczyła sobie. Zbiegła
po schodach i po chwili była już na parterze. Wyszła na tyły
domu.
Cade z gigantycznym widelcem do barbecue sterczał na war
cie przy grillu, na którym skwierczały steki. Bailey i Jack z oży
wieniem dyskutowali na temat meczu krykieta. Przy pikniko
wym stole siedziała MJ i z ponurą miną skubała ziemniaczane
chipsy.
- Jack mnie ograł - poskarżyła się przyjaciółce. - Nadal
twierdzę, że oszukiwał. - Pociągnęła następny łyk piwa.
- Mówisz tak zawsze, kiedy przegrywasz - wytknęła jej
Grace, biorąc do ust chipsa.
Jej spojrzenie zatrzymało się na wysokiej, znajomej postaci.
Seth pozbył się krawata, a także marynarki. Nadal jednak miał
pod pachą kaburę. Pomyślała, że nie rozstał się z nią tylko
dlatego, że nie chciał wieszać broni na drzewie. On też trzymał
piwo w ręku i z zainteresowaniem przyglądał się zgromadzo
nym w ogrodzie.
- Jeszcze tu jesteś? - nie wytrzymała Grace.
Miał wprawdzie za sobą dwa piwa, ale nadal nie był przeko
nany, że łatwiej będzie mu ukorzyć się przed tą kobietą, jeśli
wypije więcej.
- Zostałem zaproszony na kolację.
Grace wypatrzyła dzbanek z margaritą przyrządzoną przez
1 4 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
MJ, i nalała sobie solidną porcję. Alkohol był lodowaty. Miał
doskonały, ostry smak. Wolnym krokiem zbliżyła się do grilla,
żeby pokibicować kucharzowi.
- Znam się na tej robocie - dumnie oznajmił Cade, dając
Grace do zrozumienia, że wkroczyła na jego terytorium. Ujrzał
podchodzącego Setha. - Własnoręcznie przygotowałem. -
Wskazał mięso z przyprawami. - Grace, przestań gadać i kręcić
się tutaj. Odejdź. Zostaw tę pracę fachowcowi.
- Ja tylko chciałam spytać, czy lubisz jeść spalone.
Cade rzucił jej jadowite spojrzenie. Błagalnym tonem zwró
cił się do Setha.
- Uwolnij mnie, bracie, od tej kobiety. Żaden artysta nie jest
w stanie tworzyć, gdy ktoś sterczy mu nad głową i bez przerwy
krytykuje jego dzieło.
- Nic tu po nas. - Seth wziął Grace za łokieć. Przekonany, że
zaraz zacznie się wyrywać, trzymał mocno. Poprowadził ją
w głąb różanego ogrodu.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać - burknęła ze złością.
- Nie szkodzi. Ja będę mówił. - Jeszcze się wahał przez
minutę. Człowiekowi, który nie ma zwyczaju popełniać błędów,
przyznawanie się do nich przychodzi z największą trudnością. -
Przepraszam cię. Zachowałem się zbyt impulsywnie.
Grace w milczeniu złożyła ręce. Czekała na ciąg dalszy.
- Powiedziałem za mało? To ci jeszcze nie wystarczy?
A więc dobrze, usłyszysz więcej. Powodowany zazdrością,
uczuciem zupełnie mi nie znanym, zareagowałem nietypowo.
I to nie wyszło. Przepraszam.
Grace z dezaprobatą pokręciła głową.
- To są najmarniejsze przeprosiny, jakie kiedykolwiek sły
szałam. Chodzi mi, Seth, nie o słowa, lecz o ich wymowę i spo
sób przekazania. Ale zgoda, przyjmuję przeprosiny. W takim
samym duchu, w jakim je przekazałeś.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 4 9
- O co ci chodzi? Czego ode mnie chcesz? - Sfrustrowany
nieświadomie podniósł głos i złapał Grace za ramiona. - Do
diabła, czego?
- Pytasz, czego chcę? - Odrzuciła głowę w tył. - Odpowiedź
jest prosta. Właśnie tego. Odrobiny emocji. Pasji. Możesz się
wypchać swoimi sztywnymi i drętwymi przeprosinami. Tak jak
możesz się wypchać zimnym i antypatycznym traktowaniem,
które zafundowałeś mi z powodu kwiatów. Twoje idealne pano
wanie nad sobą zupełnie mi nie odpowiada. Jeśli coś czujesz,
okaż to, do diabła. Bez względu na to, co to jest.
Straciła oddech, gdyż niemal rzucił się na nią. Przywarł
wargami do jej ust. Żarliwy pocałunek był pełen różnych od
czuć. Głównie pożądania i gniewu. Grace udało się wyswobo
dzić, ale Seth zaraz gwałtownym ruchem przyciągnął ją do
siebie. Kiedy wreszcie ją puścił, była wstrząśnięta. Ledwie trzy
mała się na nogach.
- Teraz ci wystarczy? - warknął. - Masz dość? - Oczy Setha
przestały być obojętne i zimne. Odzwierciedlały wewnętrzną
walkę, jaką z sobą toczył. Stały się bardziej ludzkie. - Czy teraz
dostałaś to, na czym ci zależy? Wystarczy emocji i pasji? Nie
lubię tracić panowania nad sobą. W mojej pracy to niedopusz
czalne.
Oddychała ciężko i nierówno. Serce biło jej jak oszalałe.
- Teraz nie pracujesz - zauważyła.
- Tak, ale powinienem. Niestety, nie mogę. Czy wiesz, co się
ze mną dzieje? Nie potrafię wybić sobie ciebie z głowy. Do
licha, Grace, nie mogę przestać o tobie myśleć!
Położyła dłoń na jego policzku. Poczuła, jak drga napięty
mięsień.
- Ze mną jest podobnie. Może z jedną różnicą. Chcę, żeby
tak właśnie było.
Jak długo? - chciał zapytać Seth, ale się powstrzymał.
1 5 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Jedźmy do domu.
- Bardzo bym chciała. - Uśmiechnęła się, wsunęła mu palce
we włosy. - Sądzę jednak, że powinniśmy tu jeszcze zostać.
Przynajmniej na kolacji. W przeciwnym razie wyrządzimy Ca-
de'owi ogromną przykrość.
- Zgoda. Pojedziemy zaraz potem. - Podniósł ręce Grace do
ust, przytrzymał chwilę, a potem zajrzał jej głęboko w oczy.
O dziwo, wcale nie okazało się to trudne. - Wybacz mi, ale... -
zaczął niepewnie.
- O co chodzi?
- Jeśli De Vane jeszcze raz do ciebie zadzwoni lub przyśle
kwiaty...
-
To
co?
- To go zamorduję.
Roześmiała się głośno. Zarzuciła Sethowi ręce na szyję.
- No, wreszcie rozmawiamy jak normalni ludzie - stwier
dziła z zadowoleniem.
- To był miły wieczór. - Rozluźniona Grace zagłębiła się
w fotelu samochodu Setha. Obserwowała przez szybę księżyc na
niebie. - Lubię oglądać w komplecie tę całą czwórkę. To zabaw
ne. Wydaje mi się, że zaledwie na sekundę zamknęłam oczy,
a obie moje przyjaciółki zrobiły w tym czasie gigantyczny krok
w przód.
- Czerwone światło, zielone światło.
Nie zrozumiawszy słów Setha, Grace obrzuciła go zdziwio
nym spojrzeniem.
- Co takiego?
- To taka dziecięca zabawa. Nie pamiętasz? Jeden gracz
mówi: „zielone światło" i odwraca się plecami do reszty. Wtedy
inni uczestnicy zabawy mogą iść w przód. W pewnej chwili
pierwszy gracz oznajmia: „czerwone światło" i natychmiast się
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 5 1
odwraca. Każdy, kto nie zamarł w bezruchu, musi cofnąć się do
linii startu.
Grace roześmiała się z przymusem. Teraz Seth spojrzał na nią
ze zdziwieniem.
- Nigdy nie bawiłaś się w tego rodzaju gry?
- Nie. Byłam tylko bez przerwy pouczana. Co robić i jak się
zachowywać. Rozrywkę stanowiły codzienne, intensywne spa
cery. Czasami biegałam - mówiła miękkim głosem, przypomi
nając sobie dawne czasy - tak szybko, że serce waliło mi jak
szalone. Ale mimo to chyba zawsze musiałam się cofać do linii
startu - dodała z westchnieniem. Szybko jednak wzięła się
w garść. Wzruszyła ramionami. - To, co mówię, brzmi żałośnie,
ale wcale tak nie było.
Seth milczał.
Grace odrzuciła w tył włosy i uśmiechnęła się do niego.
- W jakie jeszcze inne gry bawił się mały Buchanan?
- W takie jak większość dzieci. - Czy ta kobieta nie zdawa
ła sobie sprawy, jak przykro było mu słyszeć żal w jej głosie,
i zaraz potem widzieć, jak szybko, jednym beztroskim wzrusze
niem ramion kwituje niedobre wspomnienia? - Miałaś przyja
ciół? - zapytał.
- Oczywiście - odparła bezwiednie. Zaraz potem odwróciła
wzrok. - Nie, nieprawda. Ale to zresztą bez znaczenia, bo teraz
mam. Wspaniałych.
- Czy jeśli jedna z was powie pół zdania, to pozostałe dwie
potrafią je dokończyć?
- Nigdy tego nie robimy.
- Robicie, robicie. I to często. Dzisiejszego wieczoru co naj
mniej dziesięć razy. Nie zdajecie sobie z tego sprawy. Macie też
własny zakodowany język w postaci całego arsenału nieznacz
nych gestów i sztuczek. MJ uśmiecha się półgębkiem lub wy
wraca oczyma. Bailey mruga lub nakręca włosy na palec. A ty
1 5 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
unosisz lewą brew, odrobinkę, lub przygryzasz dolną wargę.
Kiedy tak robisz, dajesz przyjaciółkom do zrozumienia, że spra
wa ma pozostać waszym małym sekretem.
Grace odetchnęła. Nie była wcale pewna, czy jest zadowolo
na z tego, że Seth tak łatwo ją rozszyfrował.
- Czy nie jesteś zbyt... wścibski?
- Muszę być spostrzegawczy. Na tym między innymi polega
moja praca. - Podjechał pod dom i zatrzymał samochód. - Nie
powinnaś się tym przejmować.
- Jeszcze nie wiem, czy się przejmować, czy nie. Zostałeś
gliniarzem dlatego, że jesteś spostrzegawczy, czy jesteś spo
strzegawczy, bo zostałeś gliniarzem?
- Trudno powiedzieć. Nigdy nie byłem nikim innym.
- Nawet jako mały chłopiec?
- Tak. W pewnym sensie. Miałem to w genach. Mój dziadek
był policjantem. Tak zresztą jak potem ojciec i stryj. Cały nasz
dom był zawsze pełen gliniarzy.
- I od ciebie oczekiwano, że pójdziesz do policji?
- To było zrozumiałe samo przez się. Gdybym jednak został
hydraulikiem lub mechanikiem samochodowym, nikt nie miał
by mi tego za złe. Ale ja chciałem być gliniarzem.
- Dlaczego?
- Istnieje albo dobro, albo zło.
- To takie proste?
- Nie, ale powinno być. - Seth spojrzał na sygnet, który nosił
na palcu. - Mój ojciec był dobrym policjantem. Uczciwym,
solidnym i odpowiedzialnym. Czego więcej trzeba?
Grace nakryła dłoń Setna.
- Straciłeś ojca.
- Tak. Zginął podczas pełnienia obowiązków służbowych.
To było dawno temu. - Żal z powodu śmierci minął przed laty,
pozostawiając miejsce na dumę. - Był także dobrym ojcem, i
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 5 3
w ogóle człowiekiem. Zawsze powtarzał, że jest możliwy wybór
między postępowaniem dobrym a złym. Każde ma swoją cenę.
Ale gdy człowiek zdecyduje się na pierwsze i za nie zapłaci,
każdego następnego ranka będzie mógł nadal patrzeć sobie
w oczy.
Grace nachyliła się i lekko pocałowała Setha.
- Ojciec miał na ciebie dobry wpływ.
- Tak. Zawsze. Moja matka była wzorową żoną policjanta,
twardą jak skała. Teraz jest matką policjanta i nadal silną kobie
tą. Kiedy otrzymałem służbową odznakę, było to dla niej tak
samo ważne jak dla mnie.
Matkę i syna łączy bliski związek, pomyślała Grace. Głęboki
i prawdziwy.
- Martwi się o ciebie.
- Czasami. Ale się z tym godzi. Musi - dodał Seth. Na jego
twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Mam jeszcze młodsze ro
dzeństwo. Brata i siostrę. Też pracują w policji.
- Naprawdę macie to we krwi. Łączą was bliskie stosunki?
- Tworzymy rodzinę - odparł Seth i zaraz uprzytomnił so
bie, że stosunki rodzinne Grace były znacznie bardziej złożone.
- Tak, jesteśmy sobie bliscy.
Był najstarszym z dzieci. Grace wiedziała, że swoje
miejsce w domowej hierarchii traktował poważnie. Podobnie
jak rolę głowy rodziny, gdy po śmierci ojca przejął jego obo
wiązki.
To zdumiewające, jak naturalnie Seth łączył w sobie trzy
cechy, niezwykle cenne i ważne. Autorytet, poczucie odpowie
dzialności i obowiązkowość. Grace pomyślała o broni, którą no
sił przy sobie. Dotknęła skórzanego paska kabury.
- Czy zawsze... - Podniosła wzrok i spojrzała Sethowi
w twarz. - Czy zawsze musisz to nosić?
- Tak. Ale nadal każdego ranka mogę sobie spojrzeć w oczy.
1 5 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
To wyjaśnienie przyjęła bez dyskusji. Następny temat, jaki
postanowiła poruszyć, był znacznie trudniejszy.
- Masz bliznę. O, tutaj. - Przez ubranie dotknęła miejsca,
które zapamiętała. Pod prawym ramieniem. - To postrzał?
- Pięć lat temu. W jednej z akcji. Poszło nie tak jak trze
ba. - Seth nie zamierzał wdawać się w szczegóły. Chwi
la przerażenia i ostry, przejmujący ból. - Większość roboty
policyjnej to zajęcia rutynowe. Praca papierkowa, nużące
czynności.
- Ale to nie wszystko.
- Tak, nie wszystko. - Seth zapragnął nagle zobaczyć
uśmiech na twarzy Grace. I przedłużyć serdeczny, intymny na
strój panujący w ciemnym wnętrzu samochodu. Rozmawiali ot,
tak sobie. Zupełnie zwyczajnie. Bez żadnych niedomówień
i podtekstów. Także seksualnych. - Masz tatuaż na swojej ślicz
nej pupce.
Grace parsknęła śmiechem. Odrzuciła w tył włosy.
- Łudziłam się, że nie zauważysz.
- Ale zauważyłem. Dlaczego wytatuowałaś sobie uskrzyd
lonego konia w takim miejscu?
- Och, pod wpływem impulsu. To jedno ze szczeniackich,
głupich posunięć, na które namówiłam MJ i Bailey.
- One też mają wytatuowane skrzydlate konie na...?
- Nie. I to, co mają, jest ich słodką tajemnicą. Kazałam sobie
zrobić tatuaż w postaci uskrzydlonego konia dlatego, że to wol
ne stworzenie. Daje się złapać tylko wtedy, kiedy samo tego
chce. - Podniosła rękę i dotknęła twarzy Setha, subtelnie zmie
niając nastrój. - Nigdy nie chciałam dać się złapać. Zanim
poznałam ciebie.
Prawie uwierzył jej słowom. Przysunęła się bliżej. Objęła go
za szyję. Tuląc się, mruczała z zadowolenia.
- Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz obściskiwałam się
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 5 5
z chłopakiem na przednim siedzeniu samochodu - oświadczyła
ze śmiechem.
Odgarnął jej włosy, aby odnaleźć urocze, wrażliwe zagłębie
nie między szyją a ramieniem.
- Może chcesz spróbować na tylnym?
Roześmiała się jeszcze głośniej.
- Jasne.
Setha ogarnęło pożądanie. Wzburzyło krew. Przyspieszyło
pracę serca.
- Lepiej wejdźmy do domu - zaproponował schrypniętym
głosem.
Oddech Grace był trochę nierówny, gdy odchyliła się w tył.
W blasku księżyca na jej twarzy dostrzegł rozbawienie.
A w oczach wyzwanie.
- Tchórzysz?
Zmrużył oczy, co jeszcze bardziej rozweseliło Grace.
- W domu jest świetne łóżko - kusił.
Roześmiała się, a potem musnęła wargami jego usta.
- Poudawajmy - zaproponowała szeptem, przywierając do
Setha całym ciałem. - Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się na
ciemnej, pustej drodze, a ty oświadczasz, że popsuł się samo
chód.
Wyszeptał jej imię. To jeszcze bardziej podnieciło Grace.
Stało się następnym wyzwaniem.
- Będę udawała, że uwierzyłam w twoje słowa, bo chcę
zostać na tej ciemnej, pustej drodze. Powiesz, że zatrzymałeś
samochód tylko dlatego, żeby mnie popieścić, a ja udam, że w to
też wierzę. - Ujęła rękę Setha i położyła ją na własnej piersi. Aż
drgnęła z wrażenia, gdy ujął w palce jej pierś. - Chociaż wiesz,
że to nie jest wszystko, czego chcesz. Pragniesz znacznie więcej.
Prawda, Seth?
W tej chwili pragnął już tylko jednego. Błyskawicznie po-
1 5 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
siąść tę kobietę. Wsunął ręce pod bawełnianą bluzeczkę i do
tknął jej ciała.
- Nie będziemy tego robić na tylnym siedzeniu - zastrzegł.
W odpowiedzi tylko się roześmiała.
Otwierając frontowe drzwi, Seth nie wiedział, czy powinien
się cieszyć własną reakcją, czy też być nią tylko zaskoczony.
A może taki wyczyn, jak kochanie się przed domem w samocho
dzie był dla Grace jeszcze jedną znajomą ekstrawagancją?
Weszła do środka. Zebrała na karku wszystkie włosy, uniosła
je i puściła luźno, tak że rozsypały się na ramionach. Wyglądała
zachwycająco.
- Jutro, najpóźniej pojutrze mój dom będzie nadawał się do
użytku - oznajmiła ze spokojem. - Musimy tam pojechać. Bę
dziemy moczyć się w basenie. Jest tak piekielnie gorąco.
- Jesteś śliczna.
Dosłyszawszy w głosie Setha mieszaninę pożądania i niechę
ci, zdziwiona odwróciła się w jego stronę. Stał w drzwiach i wy
glądał tak, jakby zaraz zamierzał wyjść, zostawiając ją samą.
Milczała, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Taka uroda to niebezpieczna broń. Śmiercionośna.
- Wobec tego mnie zaaresztuj. - Uśmiechnęła się z trudem.
- Nie lubisz, gdy ci się mówi, co masz robić - stwierdził. -
I nie lubisz, gdy ci się mówi, że jesteś śliczna.
- Bo to nie jest moja zasługa.
Powiedziała to tak, jakby uroda była czymś złym, a nie darem
losu, pomyślał Seth. W tej chwili poczuł, że potrafi lepiej niż
przedtem zrozumieć tę kobietę. Osiągnął wyższy stopień wtaje
mniczenia.
Podszedł do Grace, delikatnie ujął w dłonie jej twarz i uważ
nie na nią popatrzył.
- No, masz chyba trochę za blisko osadzone oczy.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 5 7
Jej perlisty śmiech zaskoczył go.
- To nieprawda.
- A wargi - ciągnął - są odrobinę przesunięte w bok. Po
zwól, niech sprawdzę. Pocałował Grace. - Tak, miałem rację.
Zachwiana symetria. Popatrzmy, co więcej... - Odwracał na
boki jej głowę. Zamyślił się na chwilę. - Już widzę. Masz nieco
gorszy lewy profil od prawego. Robi ci się drugi podbródek?
Uderzyła go w rękę.
- Oczywiście, że nie - odparła jeszcze się śmiejąc, lecz
z urazą w głosie.
- Muszę dokładnie zbadać tę sprawę. Nie jestem pewny, czy
zechcę to wszystko ciągnąć, jeśli pod brodą rośnie ci coś duże
go... Chwycił Grace, ostrożnie odgarnął jej włosy, aby móc
swobodnie drażnić delikatną skórę u nasady szyi. Łaskotało,
więc zachichotała, całkiem jak młoda dziewczyna, i zaczęła się
wyrywać.
- Przestań. Przestań, głuptasie.
Krzyknęła, kiedy porwał ją w ramiona i podniósł do góry.
- I, co więcej, nie jesteś lekka jak piórko - dodał do poprze
dniego wyliczenia.
- Dość tej zabawy. Wychodzę - oznajmiła. Przymrużyła
oczy. Cudownie było obserwować, jak Seth się wykrzywia. Zu
pełnie jak młody chłopak.
Ze słodkim ciężarem w ramionach ruszył w stronę schodów.
- Zapomniałem ci powiedzieć, że właśnie popsuł mi się
samochód. Nie mam benzyny i w ogóle. Zaraz będę cię pieścił.
Udało mu się wejść zaledwie na dwa schodki, gdy zadzwonił
telefon.
- Do licha. - Przesunął wargami wzdłuż brwi Grace. - Mu
szę odebrać.
- W porządku. Potem ci przypomnę, w którym miejscu
przerwałeś.
1 5 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
Postawił ją na podłodze, ale wcale tego nie odczuła. Miłość
to potężna siła. Potrafi unosić człowieka w powietrzu.
Uśmiech na twarzy Grace zgasł nagle, gdy zobaczyła zmie
nioną twarz Setha. Oczy obojętne i bez wyrazu. Idąc przez pokój
w jego kierunku, widziała, jak w zaledwie kilka sekund prze
istoczył się w policjanta.
- Gdzie? - Głos miał opanowany i zimny. - Czy zabezpie
czono miejsce? - Zaklął pod nosem. - Zróbcie to natychmiast.
Zaraz tam będę. - Odłożył słuchawkę. Spojrzał na Grace. -
Przykro mi, muszę jechać.
- Czy to coś poważnego? - spytała, zwilżywszy zaschnięte
wargi.
- Muszę jechać - powtórzył, nie zamierzając mówić nic
więcej. - Zadzwonię po radiowóz. Odwiezie cię do Cade'a.
- Czy mogę tutaj na ciebie poczekać?
- Nie wiem, jak długo będę zajęty.
- To bez znaczenia. - Wyciągnęła do Setha rękę, ale już był
poza jej zasięgiem. - Chcę poczekać na ciebie.
Żadna kobieta nigdy tego nie chciała. Ta myśl przebiegła
Sethowi przez głowę, ale szybko się jej pozbył.
- Jeśli zmęczy cię czekanie, zadzwoń na komisariat. Zosta
wię tam wiadomość dla patrolu, żeby odwieźli cię do Cade'a,
gdy tylko sobie tego zażyczysz.
- Dobrze. - Postanowiła, że nie zatelefonuje na policję.
Będzie czekała. - Seth. - Podeszła bliżej i musnęła wargami
jego usta. - Do zobaczenia po twoim powrocie.
ROZDZIAŁ 9
W łączyła telewizor i usiadła na kanapie. Wytrzymała tyl
ko pięć minut, podniosła się ze swojego miejsca i ruszyła w ob
chód domu. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o jego właści
cielu.
Przekonała się, że Seth nie lubi ozdób ani bibelotów. Pew
nie uważa, że tylko gromadzi się na nich kurz. Nie było też roślin
doniczkowych ani domowych zwierzaków. Może to i dobrze,
skoro Seth, ze względu na obciążenie pracą, był raczej go
ściem w domu. Salon urządzono skromnie, ale meble były stara
nie dobrane i dobrej jakości. Najsympatyczniej wyglądała kana
pa, o zgniłozielonym obiciu. Żeby ożywić wnętrze, Grace rzuci
łaby na nią kolorowe poduszki. Pod narożnym oknem zobaczyła
półkę z książkami. Zaczęła przeglądać tytuły. Ucieszyła się, bo
okazało się, że mieli zbliżone gusta. Wybierali książki o podo
bnej tematyce. Był nawet poradnik ogrodniczy, który jako zapa
lona miłośniczka pracy w ogrodzie sama studiowała. Seth
w ogrodzie? Czy potrafiłaby go sobie tam wyobrazić? Tak. Z ło
patą w ręku, kopiącego ziemię i sadzącego jakieś trwałe krzewy
lub inne, wieloletnie rośliny. Rozejrzała się po pokoju. Jedną
1 6 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
ścianę zdobiły portrety. Akwarele. Grace była pewna, że wszy
stkie wyszły spod pędzla tego samego artysty, który namalował
krajobrazy wiszące w sypialni Setha.
Zbliżyła się do najbliższej akwareli. Znalazła sygnaturę ukry
tą w dolnym rogu. Marylin Buchanan. Siostra, matka czy ktoś
inny z rodziny? W każdym razie ktoś bliski. Grace podniosła
wzrok i zaczęła przyglądać się twarzy pierwszej z odtworzonych
postaci. Odgadła natychmiast. Miała przed sobą ojca Setha.
Podobieństwo było uderzające. Prawie identyczne oczy, silnie
zarysowana, mocna szczęka. Malarka dojrzała jeszcze coś wię
cej. Wewnętrzną siłę, odrobinę smutku i wielką godność tego
człowieka. Kąciki ust, lekko wygięte w górę, świadczyły o po
czuciu humoru, a uniesiona głowa o pewności siebie.
Drugi obraz był portretem kobiety. Mniej więcej czterdzie
stoletniej. O ładnej twarzy. Malarka nie starała się jednak usunąć
drobniutkich zmarszczek i lekkiej siwizny ciemnych, falujących
włosów. Orzechowe oczy kobiety patrzyły wprost przed siebie.
Przebijały z nich poczucie humoru i cierpliwość. Usta miała
takie same jak Seth. Łatwo było odgadnąć, że to jego matka.
Grace zastanawiała się, ile wewnętrznej siły miała w sobie ta
kobieta o spokojnych oczach. Ile kosztowała ją ciągła świado
mość, że wszyscy, których kocha, są codziennie narażeni na
niebezpieczeństwo? Jak radziła sobie z obawą i strachem?
Jak widać dobrze, uznała Grace, wpatrując się w portret.
Miała przed sobą wspaniałego, silnego człowieka.
Na ścianie salonu wisiał jeszcze jeden obraz. Przedstawiał
młodego, dwudziestokilkuletniego mężczyznę o zawadiackim
uśmiechu i oczach śmiałka, znacznie ciemniejszych niż oczy
Setha. Przystojnego i seksownego, z gęstą czupryną czarnych
włosów opadających na czoło. To z pewnością brat, pomyślała
Grace.
Rodzinną kolekcję uzupełniał czwarty portret. Ujrzała na nim
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 6 1
młodą kobietę o długich, ciemnych włosach opadających na
ramiona. O bystrych, brązowych oczach i delikatnie zarysowa
nych wargach, na których widniał cień uśmiechu. Kobieta miała
wiele uroku, a zarazem znacznie więcej powagi niż młody czło
wiek. Była to z pewnością siostra Setha.
Grace zastanawiała się, czy kiedykolwiek uda się jej poznać
osobiście jego rodzinę, czy też będzie musiała zadowolić się
portretami. Seth z pewnością przedstawiłby matce i rodzeństwu
kobietę, którą by pokochał. Zawiózłby ją do rodzinnego domu
i przyglądał się, jak nawiązuje stosunki z jego bliskimi. Na samą
tę myśl poczuła bolesne ukłucie serca. Uczyniłby tak dlatego, że
jest tradycjonalistą? Nie. Zdaniem Grace, miałoby to dla nie
go głębsze znaczenie. Tak postąpiłby w stosunku do ukocha
nej kobiety. A jak w odniesieniu do seksualnej partnerki? Nigdy
nie zabrałby jej do rodzinnego domu. Grace była o tym prze
konana.
Uznała, że musi przestać użalać się nad sobą. Jeśli nie można
mieć wszystkiego, czego się potrzebuje bądź chce, należy zado
wolić się tym, co się ma, i cieszyć się życiem.
Jeszcze raz przyjrzała się portretom. Ciekawe, uczciwe twa
rze. Uczciwa, przyzwoita rodzina. Ale dlaczego w kolekcji bra
kowało portretu Setha? Musiał gdzieś tu być. Co dojrzała w nim
malarka? Uwieczniła zimne i obojętne spojrzenie policjanta czy
pełen uroku uśmiech, tak rzadko rozpromieniający jego twarz?
Grace przystąpiła do poszukiwań. Zostawiła włączony tele
wizor i zaczęła myszkować po domu. Dość szybko ustaliła, że
Seth jest człowiekiem systematycznym. W każdym pokoju miał
telefon z leżącym obok notesem. Dodatkowa sypialnia na pię
trze służyła za pokój gościnny, a zarazem gabinet do pracy.
W trzecim pomieszczeniu urządził sobie miniaturową siłownię.
Lubił ciemne barwy i wygodne meble.
Grace odkryła jeszcze kilka akwarel tej samej malarki, lecz
1 6 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
nigdzie nie natknęła się na portret Setha. Tylko w pokoju gościn
nym, a zarazem gabinecie pana domu Grace odkryła w wystroju
wnętrza akcent bardziej osobisty. Na wąskich półkach umiesz
czono kolekcję figurek drewnianych i kamiennych. Smoki, gry-
fony, jednorożce i centaury. Rzucał się w oczy uskrzydlony koń
z alabastru.
Obrazy na ścianach przedstawiały tajemniczy krajobraz, za
snuty mgłą, z widocznym na bladoróżowym niebie zarysem
zamku oraz miejscami zacienione jezioro, a nad nim białą łanię.
W biblioteczce Grace zauważyła sporo książek. O królu Ar
turze, irlandzkie baśnie i legendy oraz greckie i rzymskie mito
logie. Na małym biurku stała kula z niebieskiego kryształu,
a obok leżała książka na temat Mitry, boga światła.
Na ten widok Grace zadrżała. Czy Seth kupił ją ze względu
na prowadzone dochodzenie? A może miał ją już wcześniej?
Dotknęła niewielkiego tomiku. Czuła, że od dawna należał do
Setha.
To jeszcze jedna z rzeczy, jakie nas połączyły, pomyślała. I to
zanim się poznaliśmy. Z radością zaakceptowała ten fakt. Nie
była jednak pewna, czy Seth zareagowałby tak samo.
Po inspekcji piętra zeszła na dół. Zaczynała się czuć swobod
nie, niemal jak we własnym domu. Uśmiechnęła się na widok
nie umytych filiżanek po porannej kawie, pozostawionych
w zlewie. Przypomniały jej miłe, wspólnie spędzone chwile.
W lodówce odkryła butelkę wina. Nalała kieliszek i wzięła go
do salonu.
Znów podeszła do półek z książkami. Żeby wypełnić czas,
zamierzała rozsiąść się wygodnie na kanapie w towarzystwie
telewizora i jakiejś książki. Nagle poczuła na ciele chłód. Tak
intensywny i przejmujący, aż kieliszek z winem zadrżał w jej
ręku. Akurat spoglądała w okno. Tracąc oddech, drugą ręką
przytrzymała się krawędzi półki.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 6 3
Ktoś ją obserwował.
Ktoś śledził.
W ciemnościach panujących za oknami trudno było coś do
strzec. Na niebie połyskiwał srebrzysty księżyc, oświetlając za
rys domu po drugiej stronie ulicy. Grace wydawało się, że ktoś
zagląda przez okna. Szybko zaciągnęła zasłony. Zobaczyła, jak
bardzo drżą jej ręce.
Sącząc wino, usiłowała śmiać się z samej siebie. Z telewizora
powoli zaczęły do niej docierać wieczorne wiadomości. W po
bliskiej dzielnicy Bethesda zginęła czteroosobowa rodzina To
było morderstwo.
Już teraz wiedziała, dokąd pojechał Seth. Mogła sobie tylko
wyobrażać, czym musi się teraz zajmować.
Gregor De Vane znajdował się w skarbcu. Zamyślony gładził
jasny posąg bogini Wenus. Od pewnego czasu utożsamiał ją
z Grace Fontaine. Wyobrażał sobie, że są razem. Oboje piękni
i nieśmiertelni. Obdarzeni boską mocą.
Postanowił, że Grace Fontaine stanie się najcenniejszą zdo
byczą. Jego własną boginią. A Trzy Gwiazdy uzupełnią wspa
niałą kolekcję skarbów. Bezcennych przedmiotów, jakich miał
bez liku. Najpierw jednak będzie musiał ukarać Grace. Świetnie
wiedział, jak to uczynić, żeby najbardziej cierpiała. Zresztą obie
zaprzyjaźnione z nią kobiety też nie były bez winy. Pokrzyżowa-
ły mu plany, zaprzepaściły szansę.
To oczywiste, że będą musiały umrzeć. Zgładzi je wówczas,
gdy zarówno brylanty, jak i Grace staną się jego niepodzielną
własnością. Pozostałe kobiety zasłużyły na śmierć. I taka spotka
je kara.
Grace była teraz sama. Z łatwością mógł uprowadzić ją
i przywieźć do własnego domu.
Najpierw odczuwałaby strach. To doskonale. De Vane uznał,
1 6 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
że powinna się bać. Przerażenie byłoby częścią kary. Potem ją
omami i zdobędzie. A wreszcie posiądzie. Nie musi się spieszyć.
Nieśmiertelni mają przecież dużo czasu.
Później zawiezie Grace na Terresę. I uczyni królową. Jako
bogini nie mogłaby zresztą zadowolić się niczym innym. We
wnętrzny głos podpowiadał mu, że powinien uprowadzić ją
jeszcze dzisiejszej nocy. Głos ten nękał go coraz bardziej. Nie
mógł mu jednak zaufać. De Vane uspokoił się. Zamknął oczy.
Nie wolno mu przyspieszać biegu wydarzeń. Musiał dopraco
wać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół dalszej akcji, od któ
rej powodzenia zależała jego nieśmiertelność.
Sprowadzi do siebie Grace, kiedy będzie na to przygotowany.
A ta kobieta dostarczy mu Gwiazdy.
Seth wychylił ostatni kubek wodnistej kawy i roztarł obolały
kark. Po tym, co niedawno oglądał w schludnym, podmiejskim
domku, nadal było mu niedobrze. Cywile i świeżo upieczeni
policjanci sądzą, że starzy gliniarze są uodpornieni na widok
nagłej śmierci.
Nie była to prawda.
Nikt nie potrafiłby przyzwyczaić się do tak makabrycznych
scen, jakie Seth oglądał. A jeśliby potrafił, to nie wolno by mu
było, zdaniem Setha, nosić policyjnej odznaki. Przedstawiciele
prawa i porządku publicznego nie powinni zatracać wrażliwości
i popadać w rutynę. Nie powinni też uważać się za nieosiągal
nych czy też nietykalnych. Taka postawa mogła ich narazić na
niebezpieczeństwo w walce z przestępcami, którzy najczęściej
stawiali wszystko na jedną kartę, ponieważ nie mieli już nic do
stracenia.
Co kazało temu mężczyźnie pozbawić życia własne dzieci
oraz kobietę, z którą je spłodził, a potem samego siebie?
W schludnym, podmiejskim domku nie pozostał nikt, kto mógł-
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 6 5
by odpowiedzieć na to pytanie. Seth nie mógł opędzić się od
ponurych myśli. Przeczuwał, że widok, który oglądał, będzie
prześladował go przez wiele miesięcy.
Dosłownie padał ze zmęczenia i nadmiaru wrażeń. Z trudem
podniósł się zza biurka, przeciągnął się, a potem ruszył do szatni.
Zastał tam Micka Marshalla. Młody detektyw rozcierał obolałe
stopy. Jego sprężyste, rude włosy domagały się strzyżenia. Był
blady ze zmęczenia. Miał podkrążone oczy i zaciśnięte wargi.
Gestem powitał porucznika. Z powrotem wciągnął skarpetki.
- Nie musiał pan tam chodzić - odezwał się Seth.
- Usłyszałem strzały, siedząc u siebie na ganku - odparł
Marshall. - To wydarzyło się tak blisko mojego domu. Jezu,
moje dzieciaki ciągle bawiły się z tamtymi. Do diabła, co im
teraz powiem? Jak wytłumaczę, co się stało?
- Znał pan dobrze ojca tych dzieci?
- Właściwie to nie. Był spokojny i grzeczny. Zwykle trzy
mał się na uboczu. - Marshall mimo woli roześmiał się nerwo
wo. - Oni wszyscy zawsze tacy są.
- Śledztwo prowadzi Mulrooney. Może pan mu pomagać,
jeśli pan chce. Ja jadę teraz do domu, bo muszę się trochę
przespać. Niech pan uściska swoje dzieciaki.
- Dobrze. - Marshall przeciągnął palcami po włosach. -
Aha, poruczniku, zdobyłem trochę informacji na temat De-
Vane'a.
Seth zesztywniał.
- Jest coś ciekawego?
- Trudno powiedzieć. Zależy, co pana interesuje. Ma pięć
dziesiąt dwa lata i nigdy nie był żonaty. Po ojcu odziedziczył
duży majątek. Cenne winnice na wyspie, która nazywa się Ter-
resa. A także gaje oliwne i hodowlę bydła.
- A więc to farmer-dżentelmen?
- Och, nie tylko. Ten facet prowadzi rozmaite interesy na
1 6 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
całym świecie, i to na dużą skalę. Transport morski, telekomuni
kacja, import-eksport. Jego firmy handlują wszystkim, co przy
nosi największe dochody. Trzy lata temu został u nas ambasado
rem Terresy. I chyba tu mu się spodobało. Kupił imponującą
rezydencję przy Foxhall Road. Często wydaje wystawne przyję
cia. Jest znany, ale nikt nie chce rozmawiać na jego temat. Pytani
o DeVane'a ludzie, od razu stają się nerwowi.
- Osoby wpływowe nie bywają na ogół lubiane.
- Być może. Tyle udało mi się dowiedzieć. Na razie nie
wiele. Pięć lat temu był podobno blisko związany z jakąś Włosz
ką. Sławną śpiewaczką operową. Ale potem ta kobieta nagle
zniknęła.
- Zniknęła? - Zaintrygowany Seth nadstawił ucha. - Jak to
się stało?
- W bardzo dziwny sposób. Rozpłynęła się jak we mgle.
Policji włoskiej nie udało się wykryć, co się z nią stało. W swej
rezydencji w Mediolanie pozostawiła wszystko. Biżuterię, stro
je i inne wartościowe rzeczy. Śpiewała tam właśnie w operze
i nie zjawiła się na wieczornym występie. Po południu poszła na
zakupy, kupiła mnóstwo rzeczy, które kazała odesłać do domu,
i już więcej jej nie widziano.
- Czy brano pod uwagę uprowadzenie?
- Tak, ale nikt nie żądał okupu. Przez pięć lat nie natrafiono
na żaden ślad. Nie znaleziono ciała. Miała... - Marshall wytężył
pamięć - trzydzieści lat. Była u szczytu sławy. Podobno była
piękna. Na swoich bankowych kontach zostawiła mnóstwo pie
niędzy. Nadal tam leżą.
- Przesłuchiwano DeVane'a?
- Tak. Kiedy to się stało, podobno akurat pływał swym
jachtem po Morzu Jonskim, ciesząc się słońcem i popijając
szampana. Miał na pokładzie kilku gości. Rozmawiałem z wło
skim policjantem, który przesłuchiwał wtedy DeVane'a, wiel-
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 6 7
kim miłośnikiem opery. Był zdania, że De Vane specjalnie sienie
zdziwił i nie przejął zaginięciem śpiewaczki. Policjant podejrze
wał, że facet maczał w tym palce, ale nie sposób było cokolwiek
mu udowodnić. De Vane obiecał nawet nagrodę w wysokości
pięciu milionów lirów dla kogoś, kto wskaże miejsce pobytu tej
kobiety. Ale nikt nigdy nie zgłosił się po pieniądze.
- To intrygująca historia. Niech pan postara się pogrzebać
jeszcze głębiej - powiedział Seth. Równocześnie postanowił
sam zainteresować się bliżej ambasadorem DeVane'em.
- Aha, jest jeszcze jedna rzecz - dodał Marshall. - Facet jest
kolekcjonerem. Zbiera praktycznie wszystko, co ma dużą war
tość. Monety, znaczki, biżuterię, wszelkiego rodzaju dzieła sztu
ki, a nawet stylowe meble. Mówią, że jest właścicielem wspa
niałej kolekcji kamieni szlachetnych. Na tym polu rywalizuje ze
Smithsonian Institute.
- A więc zbiera także brylanty.
- Tak. Podobno kamienie szlachetne to jego namiętność.
Mniej więcej dwa lata temu kupił szmaragd za trzy miliony
dolarów. Wspaniały, ale, jak słyszałem, zapłacił za niego dwa
razy więcej, niż był wart, bo kamień ma rzekomo jakąś magiczną
moc. - Marshall skrzywił się drwiąco. - De Vane wygląda mi na
faceta, który mógł zainteresować się Trzema Gwiazdami. Czyż
by wierzył w legendę o nieśmiertelności człowieka, który je po
siądzie? - roześmiał się głośno.
- To prawdopodobne.
Seth uprzytomnił sobie, że nie widział nazwiska ambasa
dora na liście sporządzonej przez Bailey. Dlaczego? To było
dziwne.
- Niech pan zbiera informacje. Chciałbym sam porozma
wiać z tym włoskim policjantem, który go przesłuchiwał. I dzię
kuję, że wkłada pan w tę sprawę tak dużo wysiłku.
Marshall zamrugał ze zdumienia. Porucznik wprawdzie za-
1 6 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
wsze dziękował podwładnym za dobrą robotę, ale zwykle robił
to zdawkowo. Tym razem w słowach szefa wyczuł serdeczność.
- Nie ma za co. I tak nie dobierzemy się temu facetowi do
skóry. Jest przebiegły i śliski jak wąż. A poza tym chroni go
immunitet.
- Najpierw sprawdźmy szczegółowo De Vane'a, a potem bę
dziemy martwić się o resztę. - W drzwiach szatni ukazał się
policjant, który przyszedł na nocną zmianę. - Niech pan idzie się
przespać - powiedział Seth do Marshalla.
W tej chwili na drzwiczkach szafki, którą otworzył przybyły,
zobaczył ogromną fotografię Grace. Pięknej, roześmianej i...
kompletnie nagiej.
Miała odrzuconą w tył głowę, na ustach zmysłowy uśmiech,
a w oczach błyski. Jej skóra przypominała wypolerowany
marmur. Ponętne, piękne ciało, z udrapowaną na nich falą cie
mnych włosów, mogło doprowadzić do szaleństwa każdego
mężczyznę.
Marshall też zobaczył zdjęcie Grace i westchnął. Od Cade'a
Parrisa dowiedział się o bliskich stosunkach łączących poruczni
ka z tą kobietą. Widząc teraz kolegę, stojącego przed szafką
i pogwizdującego beztrosko jakąś melodię, pomyślał, że są to
chyba jego ostatnie chwile.
- Poruczniku... - zaczął głośno, chcąc jakoś dać znać
koledze.
Seth podniósł rękę, aby uciszyć Marshalla, i podszedł do
otwartej szafki. Przebierający się policjant spojrzał przez ramię.
- O, pan porucznik.
- Witaj, Bradley - powiedział Seth. Nie odrywał wzroku od
błyszczącej fotografii.
- Prawda, że ładna kobitka? Kolega z dziennej zmiany opo
wiadał, że była u nas w wydziale. Widział ją z bliska. Wyglądała
równie szałowo jak na tej fotografii.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 6 9
- Tak mówił?
- Właśnie tak. Więc w stosie starych czasopism leżących
u mnie w garażu wynalazłem tę fotografię. Jest na czym zawie
sić oko, no nie?
- Bradley... - syknął ostrzegawczo Marshall i pomyślał, że
nieświadomy niczego kolega załatwił sobie zwolnienie ze służby.
Seth odetchnął głęboko. Musiał się opanować. Aż go korci-
ło, żeby jednym ruchem zerwać zdjęcie Grace. Spojrzał na
Bradleya.
- Z tej szatni korzystają też policjantki - przypomniał obo
jętnym tonem. - Ze względu na kobiety nie powinien pan przy
klejać w szafce takiej fotografii. To niestosowne. - Gdzie po
dział się tatuaż Grace? - pomyślał, nadal oszołomiony widokiem
jej nagiego ciała. Ile miała wtedy lat? Dziewiętnaście? - Brad
ley, znajdź sobie lepsze miejsce na to zdjęcie.- dodał równie
spokojnie.
- Dobrze, panie poruczniku.
Odwracając się, Seth jeszcze raz rzucił okiem przez ramię.
- A poza tym jest lepsza w naturze - dodał. - Znacznie
lepsza.
Po wyjściu szefa z szatni Marshall nabrał głęboko powietrza.
Spojrzał na kolegę.
- Bradley - mruknął - masz więcej szczęścia niż rozumu.
Świtało, gdy Seth wrócił wreszcie do domu. Przez cały czas
zajmował się koszmarnym morderstwem w dzielnicy Bethesda.
Będzie mógł zamknąć śledztwo, gdy otrzyma raport lekarza
sądowego i wyniki autopsji potwierdzające to, czego sam
wcześniej zdołał się dowiedzieć. Trzydziestosześcioletni męż
czyzna, który prowadził spokojne i wygodne życie, dobrze zara
biając jako programista, nagle przestał oglądać telewizję, pod
niósł się z kanapy, załadował rewolwer i w ciągu mniej więcej
1 7 0 ft TAJEMNICZA GWIAZDA
dziesięciu minut pozbawił życia trzech członków najbliższej
rodziny, a zaraz potem samego siebie.
Zdaniem Setha motywy tej zbrodni były nie do ustalenia.
Mógł wrócić do domu dwie godziny wcześniej, ale postanowił
wykorzystać różnicę między czasem lokalnym a europejskim na
przeprowadzenie kilku rozmów telefonicznych. Zadawał pyta
nia, zdobywał informacje. Mozolnie dopasowywał elementy
układanki. Powoli w jego głowie tworzył się obraz Gregora
DeVane'a - człowieka bardzo bogatego, mającego prestiż i wła
dzę; obcującego z ludźmi równie majętnymi i wpływowymi jak
on sam; prowadzącego wielkie interesy; bez rodziny.
W tych wszystkich informacjach nie da się wynaleźć niczego
podejrzanego, myślał Seth, zamykając za sobą frontowe drzwi.
Był zawiedziony.
Nie było też żadną zbrodnią posyłanie róż pięknej, młodej
damie. Nie nasuwał także większych podejrzeń fakt, iż DeVane
był kiedyś związany z kobietą, która potem zniknęła. Ale to, że
żył z jeszcze inną, zainteresowało Setha. Tym razem chodziło
o Francuzkę. Piękną primabalerinę, uchodzącą za najlepszą tan
cerkę dziesięciolecia. Znaleziono ją martwą we własnym pary
skim domu, zmarła w wyniku przedawkowania narkotyków.
Sąd uznał jej śmierć za samobójczą, chociaż wszyscy przyja
ciele zgodnie oświadczyli, że piękna tancerka nigdy nie zażywa
ła narkotyków. Prowadziła zdrowy tryb życia i bardzo dbała
o kondycję fizyczną. Policja przesłuchiwała DeVane'a, ale była
to tylko czysta formalność. Dokładnie o tej porze, o której mło
da primabalerina zapadła w narkotyczną śpiączkę i zaraz potem
zmarła, ambasador przebywał w Białym Domu, zaproszony na
audiencję.
Zarówno jednak Seth, jak i włoski policjant, uznali, że mają
do czynienia ze zdumiewającą zbieżnością.
DeVane jest kolekcjonerem, pomyślał Seth. Amatorem pięk-
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 7 1
nych przedmiotów i pięknych kobiet. Człowiekiem, który potra
fił dwukrotnie przepłacić wartość drogocennego szmaragdu dla
tego, że z tym kamieniem była związana jakaś legenda. Seth
postanowił przekonać się, ile jeszcze wątków dotyczących am
basadora uda mu się ze sobą powiązać. Zaraz potem odbędzie
rozmowę z tym człowiekiem.
Wszedł do salonu. W świetle lampy ujrzał Grace. Zwinięta
w kłębek, spała na kanapie. Był przekonany, że pojechała do
Cade'a. Co tutaj, do licha, jeszcze robiła?
Została. Powiedziała, że będzie czekać. Jeszcze nigdy żadna
kobieta na niego nie czekała. I nigdy nie życzył sobie, aby to
robiła. Setha ścisnęło w gardle. Poczuł przypływ wzruszenia
i czułości. Jego serce było zagrożone, przestawało do niego
należeć. Za wszelką cenę musi je odzyskać. Zapragnął nagle
odwrócić się na pięcie, zostawić Grace i wrócić do swej upo
rządkowanej, stabilnej egzystencji.
Gdy okazało się, że stał się całkiem bezwolny, przeraził się
jeszcze bardziej. Nie potrafił zdobyć się na żaden ruch.
Pomyślał, że ta kobieta wkrótce się nim znudzi. Straci zain
teresowanie związkiem, na który zdecydowała się pod wpływem
impulsu, kierowana porywem zmysłów. A jak zakończy znajo
mość? Będzie robić uniki? Nie, to nie było w jej stylu. Na pewno
uczyni to odważnie i bez żadnych niedomówień. Tak właśnie
postępowała. Początkowo chciał wierzyć, że jest zimna i wyra
chowana, ale okazało się to nieprawdą. Była kobietą ciepłą,
spontaniczną i o gołębim sercu. Równocześnie jednak, jak są
dził, nietrwałą w uczuciach.
Nachylił się nad kanapą i badawczo przyglądał się śpią
cej. Miała napiętą twarz, a na czole pionowe zmarszczki. Coś
musiało ją dręczyć we śnie. Co za koszmary nękały ją po no
cach? Jakie miała zmartwienia? Biedna, mała, bogata dziew
czynka, pomyślał. Zrobiło mu się jej żal. Delikatnie roztarł
1 7 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
palcem zmarszczki na czole śpiącej, a potem ostrożnie wziął ją
w objęcia.
- Chodź, dziecino - szepnął. - Czas iść do łóżka.
- Nie. - Zaczęła się wyrywać i odpychać Setha. - Nie.
Czyżby nadal męczył ją jakiś koszmar senny? Szczerze zmar
twiony, przygarnął ją do siebie.
- To ja, Seth. Nie masz się czego obawiać. Jestem z tobą.
- Obserwuje mnie. - Skryła twarz w zagłębieniu męskiego
ramienia. - Z zewnątrz. Z każdej strony. Bez przerwy śledzi.
- Ciii... Nie ma tu nikogo.
Ruszył w stronę schodów. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego
zastał oświetlony cały dom. Zapaliła wszystkie lampy, obawia
jąc się ciemności. A jednak nie uciekła.
- Nikt nie zrobi ci krzywdy. Przyrzekam, Grace.
- Seth. - Z trudem otworzyła oczy i popatrzyła na niego. -
Seth - powtórzyła. Dotknęła ręką zarośniętego policzka. - Źle
wyglądasz. Jesteś wykończony.
- Możemy zaraz zamienić się rolami. Ty weźmiesz mnie na
ręce - zażartował.
Objęła Setha i przytuliła policzek do jego twarzy.
- Słuchałam wiadomości. Wiem, co stało się z tą rodziną.
- Nie musiałaś tu na mnie czekać.
- Seth. - Odsunęła się i spojrzała mu w oczy.
- Nie zamierzam mówić o tym, co się stało - powiedział
zdecydowanym tonem. - Więc nie pytaj.
- Nie chcesz mówić, bo sprawia ci przykrość rozmowa na
ten temat? A może dlatego, że nie zamierzasz dzielić się ze mną
niczym, co cię martwi?
Doniósł ją do sypialni. Postawił obok łóżka. Odwrócił się
i zaczął zdejmować koszulę.
- Grace, jestem skonany. Za parę godzin znów muszę być na
nogach. Chcę się zdrzemnąć.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 7 3
- W porządku. Ja już trochę pospałam. Zaraz zamówię sobie
taksówkę.
Powiesił koszulę na krześle. Usiadł, żeby ściągnąć buty.
- Rób, na co masz ochotę.
- Nie mam ochoty stąd wychodzić, lecz, jak widzę, tobie
odpowiada takie rozwiązanie.
Cisnął butem w drugi koniec pokoju.
- Nigdy mi się to nie zdarza - syknął przez zęby. - Nie robię
takich rzeczy.
- Dlaczego? To zawsze poprawia samopoczucie. - Seth na
prawdę wyglądał okropnie. Krańcowo wyczerpany, a zarazem
zły na siebie. Grace postanowiła dać spokój. Podeszła blisko
i zaczęła rozmasowywać mu mięśnie na karku. - Czy wiesz,
poruczniku, czego teraz najbardziej ci potrzeba? - Pocałowała
go w czubek głowy. - Oczywiście, oprócz mnie. Powinieneś
zrobić sobie kąpiel z bąbelkami, aby odprężyć całe ciało. Na
razie sama zobaczę, co da się z tobą zrobić.
Jej sprawne ręce masowały mięśnie Setha. Rozluźniały ra
miona.
- Dlaczego?
- To jedno z twoich ulubionych pytań, mam rację? No, kładź
się na brzuchu i pozwól mi popracować nad tą zwalistą skałą,
którą nazywają plecami.
- Potrzebuję tylko snu.
- Hm... - Popchnęła Setha na łóżko i uklękła tuż obok
niego. - Przewróć się na brzuch, przystojniaku.
- Teraz mam lepszy widok. - Usiłując się uśmiechnąć, bawił
się włosami Grace. - Chodź do mnie. Jestem zbyt zmęczony, aby
się ciebie pozbyć.
- Zapamiętam to sobie. - Pchnęła go lekko. - No, obróć się
wreszcie.
Z głębokim westchnieniem przekręcił się na brzuch. Jęknął
1 7 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
jeszcze głośniej, gdy poczuł, jak Grace siada mu na plecach
i zaczyna ugniatać rękoma obolałe mięśnie.
- Na twoim miejscu brałabym regularne masaże. - Naciska
ła go mocno nadgarstkiem i rozmasowywała palcami. - Jeśli
przyniesiesz ulgę własnemu ciału, będzie ci lepiej służyło. Co
tydzień biorę w klubie masaże. Stefan zdziałałby cuda z twoimi
mięśniami. Zlikwidowałby stałe napięcie.
- Stefan. - Seth zamknął oczy i usiłował nie myśleć o ob
cym facecie i jego rękach wędrujących po ciele Grace. - Już to
sobie wyobrażam - mruknął.
- To profesjonalista - wyjaśniła. - Jego żona jest terapeutką
na pediatrii. Cudownie radzi sobie z małymi pacjentami i bardzo
im pomaga.
Pomyślał o dzieciach i to osłabiło jego samokontrolę. Nie
bez znaczenia były też błądzące po ciele dłonie Grace i jej
kojący głos. Nadal jednak pod zamkniętymi powiekami miał
przed oczami tamten straszliwy obraz.
- Te dzieci leżały w łóżku - powiedział nagle matowym
głosem.
Ręce Grace na chwilę znieruchomiały. Zaraz jednak, ode
tchnąwszy głęboko, ponownie wprawiła je w ruch. Masowała
wzdłuż kręgosłupa i łopatek.
Czekała w napięciu, czy Seth powie coś więcej.
- Młodsza dziewczynka miała szmacianą lalkę - mówił da
lej. - Starą i zniszczoną. Nadal ściskała ją w rączkach. Na ścia
nach pokoju wisiały plakaty do filmów Disneya. Z postaciami
z bajek, które kończą się szczęśliwie. Starsze dziecko miało
obok łóżka czasopismo dla nastolatek. Małe dziewczynki zwy
kle je czytają, nie mogąc się doczekać, aż jeszcze trochę podros
ną. - Seth zamilkł na chwilę. - Już się nie obudziły. Nieświado
me, że żadna z nich nigdy nie stanie się nastolatką.
Grace milczała. Bo cóż w takiej sytuacji mogłaby powie-
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 7 5
dzieć? Nachyliła się i wargami dotknęła ramienia Setha. Poczu
ła, jak nerwowo wypuścił z płuc powietrze.
- Najgorzej, gdy chodzi o dzieci. Człowieka wtedy aż skrę
ca. Nie znam policjanta, który potrafiłby bez emocji patrzeć na
ofiary zbrodni. Matka dziewczynek leżała na schodach. Usły
szawszy strzały, pewnie biegła na piętro do dzieci. Ojciec zszedł
potem na parter, usiadł na kanapie w saloniku i dokończył swe
go dzieła.
Grace przywarła do pleców Setha.
- Spróbuj zasnąć - szepnęła do ucha.
- Zostań. Proszę.
- Dobrze. - Zamknęła oczy i wsłuchiwała się w jego od
dech, coraz bardziej miarowy. - Zostanę.
Obudził się. Był sam. Przez chwilę zdawało mu się, że poło
żywszy się nad ranem, miał sen. Nadal jednak powietrze było
przesycone charakterystycznym zapachem. Czuł go też na włas
nej skórze. Tam, gdzie leżała Grace.
Podniósł do oczu rękę z zegarkiem, żeby sprawdzić, która
godzina. Wczoraj zapomniał go zdjąć. Bez względu na to, co
przeżywał, jego wewnętrzny zegar działał niezawodnie. Dwie
minuty dłużej pozostał pod prysznicem, żeby do końca pozbyć
się zmęczenia. Goląc się, przyrzekł sobie, że gdy tylko będzie
miał wolny dzień, odda się całkowitemu lenistwu.
Zaraz potem zaklął pod nosem. Zapomniał nastawić ekspres do
kawy. W ten sposób stracił dziesięć cennych minut i potem na łeb
na szyję przyjdzie mu gnać do pracy. Do jednej rzeczy w żadnym
razie nie mógł dopuścić. Nie zamierzał rozpoczynać dnia od tej
brązowej trucizny, jaką podawano w policyjnej kantynie.
Tak intensywnie myślał o kawie, że kiedy nagle poczuł jej
aromat, jak za kuszącym syrenim śpiewem ruszył po schodach
w dół, przekonany, że to złuda.
1 7 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
Gdy stanął na progu kuchni, jego oczom ukazał się zdumie
wający widok. Na stole stał dzbanek pełen gorącej, czarnej jak
smoła kawy, której wspaniały zapach rozchodził się po całym
domu. Obok siedziała Grace. Czytała poranną gazetę i skubała
świeżą bułkę. Zaczesała włosy w tył. Wyglądało na to, że ma na
sobie tylko jedną z koszul Setha.
- Dzień dobry - przywitała go uśmiechem, a potem z niedo
wierzaniem pokręciła głową. - Czy ty naprawdę jesteś zwykłym
śmiertelnikiem? Po niecałych trzech godzinach snu wyglądasz
idealnie.
- Długoletnia wprawa - mruknął Seth. - Sądziłem, że sobie
poszłaś.
- Mówiłam, że zostanę. Kawa jest gorąca. Chyba nie masz
mi za złe, że sama się obsłużyłam?
- Nie. - Nie ruszył się z miejsca. - Nie mam.
- Jeśli pozwolisz, posiedzę trochę przy kawie, zanim pójdę
się ubrać. Potem pojadę do Cade'a. Zamierzam dziś odwiedzić
szpital, a później wrócę do siebie, do domu. Najwyższa pora. Do
popołudnia sprzątaczka powinna skończyć robotę, więc... -
Grace zamilkła w pół zdania, skonsternowana milczeniem Se
tha. Nadal wpatrywał się w nią badawczo. - O co chodzi? -
spytała, uśmiechając się niepewnie.
Nie spuszczając z niej wzroku, zdjął z widełek słuchawkę i
z pamięci wystukał jakiś numer.
- Mówi Buchanan. Przyjadę za godzinę - oznajmił. - Mam
do załatwienia sprawy osobiste. - Odwiesił słuchawkę i odwró
cił się do Grace. - Wracaj do łóżka. Proszę.
Podniosła się i wzięła go za rękę.
Gdy ubrania leżały na podłodze, pościel była odrzucona na
bok, a zasłony zaciągnięte, Seth położył się obok Grace.
Czuł nieprzepartą chęć obejmowania i pieszczenia tej kobie
ty. Podarował sobie godzinę na poddanie się emocjom, jakie
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 7 7
w nim wywoływała. Zaledwie godzinę, mimo to wcale się nie
spieszył. Całował ją bardzo powoli i łagodnymi ruchami pieścił
jej ciało.
W tej chwili należała do niego. Gotowa, żądna pieszczot
i odwzajemniająca pocałunki. Miał przed sobą nie wysychające
źródło serdeczności i ciepła. Z jej ust wyrywały się krótkie,
radosne westchnienia, a ciałem wstrząsały dreszcze. Pieścił de
likatnie. Z niewiarygodną cierpliwością. Za każdym razem, gdy
spotykały się ich wargi, serce Grace kołatało w piersi. Pieszczo
tom kochanków towarzyszyły westchnienia, jęki i szepty. Zato
pili się w świecie cudownych wrażeń, dotychczas im nie zna
nych. Tak bardzo potrzebował Grace, jak ona jego. Leżała bez
wolna, chłonąc pieszczoty i pozwalając prowadzić się tam,
gdzie zechciał. Dłonie Setha wędrowały po jej rozgrzanej, saty
nowej skórze.
- Powiedz, że mnie pragniesz. - Sunął po jej piersi wargami.
- Tak. - Przyciągnęła go mocno do siebie. - Pragnę.
- Powiedz, że jestem ci potrzebny. - Przeciągnął językiem
po naprężonym sutku.
- Tak. - Jęknęła, gdy zaczął delikatnie ssać pierś. - Jesteś mi
potrzebny.
Powiedz, że mnie kochasz. To życzenie wyraził tylko w my
ślach, kiedy zatapiał usta w rozchylonych wargach Grace, obie
cujących rozkosz.
- Teraz? - Wpatrywał się w jej twarz.
- Tak - wyszeptała. - Teraz.
Połączył się z nią powoli. Równocześnie zadrżeli z rozkoszy.
Seth zobaczył, jak oczy Grace wypełniają się łzami, i po raz
pierwszy w życiu poczuł gwałtowny przypływ czułości. Pocało
wał jeszcze raz. Zaczął poruszać się wolno i ostrożnie.
Było to doznanie tak cudownie delikatne i słodkie, że po rozpło
mienionych policzkach Grace popłynęły łzy. Zadrżały jej wargi.
1 7 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Nie zamykaj oczu - poprosił Seth, scałowując łzę płynącą
po jej policzku. - Muszę je widzieć, gdy wezmę cię całą.
Nie potrafiła powstrzymać płaczu. Poddała się fali rozczule
nia. Ledwie go widziała przez łzy. Raz po raz powtarzała jego
imię. Ciałem wstrząsnął spazmatyczny dreszcz.
- Oddaj mi się- wyszeptał gardłowym głosem. Opadł na nią
całym ciałem. Poruszał się powoli i rytmicznie. Wreszcie zatopił
twarz w jej włosach. - Oddaj mi się. Cała.
ROZDZIAŁ 10
Na oddziale dla niemowląt Grace kołysała dziewczynkę.
Tak malutką, że mieściła się na ręku między łokciem a prze
gubem. Dużymi, niebieskimi oczętami niemowlę wpatrywa
ło się w opiekunkę. Dopiero co przeszło operację. Zlikwido
wano dziurę w serduszku. Lekarze mieli nadzieję, że wydo-
brzeje.
- Carrie, wszystko będzie dobrze - Grace przemawiała do
drobniutkiej dziewuszki. - Wyzdrowiejesz.
Poklepała czule policzek niemowlaka. Wydawało się jej, że
Carrie odpowiedziała uśmiechem. Grace miała ochotę coś zanu
cić, aby dziecko szybciej zasnęło. Wiedziała, że dyżurne pielęg
niarki niemal zatykały sobie uszy, gdy tylko zaczynała śpiewać
jakąś kołysankę. Maluchy rzadko jednak reagowały na fałszywe
tony, więc półgłosem nuciła Carrie do ucha, dopóki nie opadły
jej powieki.
Kiedy maleństwo już smacznie spało, nadal kołysała je w ra
mionach. Teraz robiła to dla siebie. Każdy, kto lulał dziecko do
snu, wie, że wywiera to dobroczynny wpływ na obie strony.
Z niemowlęciem śpiącym w ramionach, Grace myślała o swoim
największym pragnieniu.
Marzyła o własnych dzieciach. Pragnęła nosić je w sobie,
1 8 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
czując, jak rosną i poruszają się w brzuchu, a potem urodzić,
przyłożyć do piersi i stać się ich karmicielką.
Pragnęła bawić się z dziećmi i przyglądać się im, gdy śpią.
Wychowywać je i obserwować, jak dorastają, marzyła dalej,
z zamkniętymi oczyma kołysząc na rękach cudzą małą dziewu
szkę. Troszczyć się o nie i uspokajać, gdy z lękiem obudzą się
w nocy, a nawet przeżywać pierwsze rozstanie.
Macierzyństwo było największym pragnieniem Grace. I naj
skrytszym. Gdy po raz pierwszy znalazła się na pediatrii z zamia
rem podjęcia tu pracy, miała obawy, że robi to tylko dlatego, aby
ukoić własny ból. Szybko jednak stwierdziła, że tak nie jest. Kiedy
tylko wzięła na ręce chore dziecko i zaczęła je pocieszać, zrozumia
ła, że to, co czyni, znaczy dla niej samej znacznie więcej.
Miała wiele do zaofiarowania. Rozpierał ją nadmiar miłości,
którą chciała dać innym. A tutaj, w szpitalu, nikt nie kwestiono
wał jej intencji. Mogła robić coś pożytecznego, co miało głębszy
sens. Podniosła się z krzesła i delikatnie włożyła Carrie do łóże
czka.
- Niedługo cała i zdrowa wrócisz do domu - szepnęła. -
I nie będziesz pamiętała, że to ja kołysałam cię do snu, gdy twoja
mama nie mogła być przy tobie. Ale ja to zapamiętani. Chyba
Carrie jest w lepszej formie - powiedziała do podchodzącej
pielęgniarki.
- To dzielna dziewczynka. Ma pani cudowną rękę do dzieci,
pani Fontaine.
- Wpadnę za dwa dni - obiecała Grace. - Gdybym była
wcześniej potrzebna, proszę dzwonić do mnie do domu.
Pielęgniarka popatrzyła uważnie. Morderstwo u pani Fon
taine stało się ostatnio tematem szpitalnych rozmów.
- O co chodzi?
- Czy w domu będzie się pani czuła bezpiecznie? - spytała
z troską.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 8 1
- Postaram się, żeby tak było. - Grace pożegnała spojrze
niem Carrie i opuściła salę.
Postanowiła wstąpić jeszcze na chwilę na pediatrię i odwie
dzić starsze dzieci. A potem zadzwoni do Setha do biura i zapy
ta, czy zechce zjeść u niej w domu małą kolację.
Odwróciła się i niemal wpadła na DeVane'a.
- Gregor? - Uśmiechem starała się pokryć niepokój, który
nagle ją ogarnął. - Ty tutaj? Co za zbieg okoliczności! Ktoś ci
zachorował?
Coś dziwnego działo się z jego oczyma. Były rozbiegane
i przekrwione.
- Zachorował? - powtórzył.
- Jesteśmy w szpitalu - uprzytomniła mu Grace. Położyła
dłoń na ramieniu ambasadora. - Nic ci się nie stało?
Drgnął nerwowo. Przyszedł tu tylko dla tej kobiety.
- Nie, nic - zapewnił. - Na chwilę się zamyśliłem. Nie
spodziewałem się, że tu cię zobaczę. - Oczywiście, mówił nie
prawdę. Niezwykle starannie zaplanował to spotkanie. Ujął rękę
Grace i egzaltowanym gestem podniósł do ust. - To wielka
przyjemność móc cię spotkać, nawet w takim miejscu. Przyja
ciele namówili mnie, abym zainteresował się chorymi dziećmi.
Ich los leży mi na sercu.
- Mnie też. - Uśmiech na twarzy Grace stał się cieplejszy. -
Chcesz przejść się po oddziale?
- Z największą przyjemnością. - Odwrócił się i dał jakiś
znak dwóm rosłym mężczyznom, którzy stali parę kroków dalej.
- Moja ochrona - wyjaśnił. - A co ciebie tu sprowadza?
Starym zwyczajem Grace nie powiedziała prawdy.
- Rodzina Fontaine'ów wspiera finansowo oddział dziecię
cy. Lubię tu czasami wpaść i przekonać się na własne oczy, co
robi szpital z otrzymywanymi pieniędzmi - wyjaśniła lekkim
tonem. W jej oczach pojawiły się filuterne błyski. - A ponadto,
182 TAJEMNICZA GWIAZDA
kto wie, może przypadkiem uda mi się natknąć na jakiegoś
przystojnego lekarza lub... ambasadora - dodała kokieteryjnie.
Oprowadzając DeVane'a po szpitalu, zastanawiała się, w jaki
sposób wyciągnąć od niego pieniądze dla chorych dzieci.
- Ogromnie żałuję, że nie mam potomstwa - oświadczył,
chociaż nie znosił dzieci. - Ale do tej pory nie udało mi się
znaleźć odpowiedniej kobiety... A że staję się coraz starszy,
jestem skazany na bezdzietność.
- Jesteś jeszcze młodym człowiekiem - zaprotestowała Grace.
- Silnym i żywotnym. Możesz mieć tyle dzieci, ile zapragniesz.
- Ach. - Ambasador zajrzał jej głęboko w oczy. - Do tego
jest jeszcze potrzebna odpowiednia kobieta.
Poczuła się nieswojo. Przenikliwy wzrok DeVane'a i nie
dwuznaczne aluzje robiły przykre wrażenie.
- Na pewno znajdziesz odpowiednią partnerkę. A tutaj, po
patrz, są wcześniaki. - Podeszła do szklanej ściany. - Są takie
maleńkie. I bezradne.
- Zwłaszcza te upośledzone - zauważył De Vane.
Grace źle odebrała jego słowa.
- Niektóre z tych dzieci wymagają szczególnych warunków
i długotrwałej opieki lekarskiej, żeby mogły normalnie się roz
winąć. Nie nazywałabym ich jednak upośledzonymi.
Popełniam błędy, uznał zirytowany De Vane. W obecności tej
kobiety, której zapach perfum działał mu na zmysły, chwilami
tracił bystrość umysłu.
- Przepraszam, ale czasami zawodzi mnie znajomość an
gielskiego. Zdarza mi się używać nieodpowiednich określeń.
Grace uśmiechem skwitowała wyjaśnienie ambasadora. Nie
chciała, aby czuł się skrępowany.
- Twój angielski jest doskonały.
- Mam nieśmiałe pytanie. Czy dasz się namówić na lunch?
Wyłącznie przyjacielski. Łączą nas przecież wspólne zaintereso-
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 8 3
wania. - Spojrzał wymownie na maleństwa leżące za szklaną
taflą.
Grace musiała przyznać, że propozycja DeVane'a miała swo
je plusy. Był mężczyzną eleganckim i kulturalnym. Bogatym
i wpływowym. Może dałby się namówić na pomoc w utworze
niu międzynarodowej części Fundacji Spadającej Gwiazdy? Po
mysł ten nurtował ją od pewnego czasu i bardzo chciała go
wprowadzić w życie.
- Z największą przyjemnością poszłabym z tobą coś zjeść -
odparła z uśmiechem - ale mam na głowie mnóstwo spraw i ani
chwili wolnego czasu. Właśnie wychodziłam ze szpitala, gdy
natknęłam się na ciebie. Muszę nadzorować w domu pewne...
naprawy. - Uznała, że to wyjaśnienie jest odpowiednie. - Ale
mam nadzieję, że niedługo uda mi się skorzystać z twojej miłej
propozycji. Mamy przecież wspólne zainteresowania i w związ
ku z nimi chcę poradzić się ciebie w pewnej sprawie.
- W każdej chwili jestem do dyspozycji - szarmancko oz
najmił De Vane.
Pocałował Grace w rękę. Powziął nieodwołalną decyzję. Po
cząwszy od dzisiejszej nocy, będzie miał tę kobietę wyłącznie
dla siebie i nie będzie musiał już dłużej wysilać się na żadne
gierki ani grzeczne słówka.
- To miło z twojej strony. - Poczuła się winna, bo przecież
okazywał przychylność i zainteresowanie sprawom leżącym jej
na sercu. Pocałowała go w policzek. - Muszę uciekać. Zadzwoń.
W przyszłym tygodniu możemy umówić się na lunch. - Jeszcze
jednym uśmiechem pożegnała De Vane'a i szybko odeszła.
Z wściekłością zacisnął pięści. Skinął na jednego ze swych
ochroniarzy.
- Śledź tę kobietę - nakazał. - Ani na chwilę nie spuszczaj
jej z oczu i czekaj na dalsze instrukcje.
1 8 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
Zważywszy na to, z jak stoickim spokojem znosił własną,
ekscentryczną rodzinę, Cade był głęboko przekonany, że jest
jednym z nąjcierpliwszych mężczyzn pod słońcem. Był jednak
również całkowicie pewny, że jeśli Grace każe mu po raz dzie
siąty przesunąć jeszcze jeden mebel w salonie, żeby przekonać
się naocznie, gdzie pasuje najlepiej, to on sam usiądzie w kącie
i, załamany, rozbeczy się jak dziecko.
- Wygląda świetnie - mruknął.
- Hmm...
Niepewność w oczach Grace wystarczyła, aby Cade'a ogar
nęła czarna rozpacz. Był wykończony. Bolały go wszystkie
mięśnie.
- Jest wspaniale. Naprawdę - przekonywał. - Zrób zdjęcie.
Oczyma duszy już widzę je na okładce „House and Garden".
- Za bardzo się entuzjazmujesz - skarciła go Grace. - Chyba
byłoby lepiej inaczej umeblować ten kąt. - Cichy jęk rozpaczy,
jaki wyrwał się z ust udręczonego pomocnika, skwitowała lek
kim grymasem. - Oczywiście, trzeba by również przesunąć niski
stolik i te dwie rzeczy... A palma - prawda, że to prawdziwe
cudo - powinna stanąć tam. - Wskazała ręką.
Cudo w wielkiej donicy było ciężkie jak diabli. Cade zrzucił
dumę z serca i wymamrotał słabym głosem:
- Mam jeszcze świeże szwy na ciele.
Grace zbagatelizowała wyznanie.
- Och, co znaczy trochę wysiłku dla tak potężnego i silnego
mężczyzny? - Podbiegła do niego, poklepała po policzku i przy
glądała się, jak Cade mężnie walczy z bólem kręgosłupa. Posta
nowiła dać spokój. Roześmiała się wesoło. - Nie przejmuj się
niczym. Jest dobrze. Idealnie.
- Naprawdę? - W znękanych oczach Cade'a pojawił się
błysk nadziei. - To już wszystko?
- Tak. I zaraz sobie usiądziesz, wysoko położysz nogi, a ja
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 8 5
przyniosę ci pyszne, zimne piwo, które trzymam w lodówce
wyłącznie dla wysokich i przystojnych prywatnych detek
tywów.
- Jesteś wspaniała.
- Już mi to mówiono. Rozgość się. Czuj się jak w domu.
Zaraz do ciebie przyjdę.
Kiedy po chwili wróciła z tacą w rękach, zobaczyła, że Cade
w całej rozciągłości zastosował się do udzielonych mu rad. Roz
siadł się na grubych poduchach imponującej, nowej kanapy
w kształcie litery „U", oparł stopy na wypolerowanym blacie
hebanowego stolika i zamknął oczy.
- Chyba naprawdę cię wykończyłam. Mam rację?
Cade mruknął coś pod nosem i otworzył jedno oko. Chwilę
potem uniósł drugą powiekę. Na widok tacy, którą przed nim
postawiła Grace, rozjaśniła mu się twarz.
- Jedzenie! - Z zachwytem rzucił się na zawartość tacy.
Rozbawiona Grace patrzyła, jak błyskawicznie sprzątnął
jabłko i ser brie z krakersami, a potem zabrał się za grzanki
z kawiorem czekającym na lodzie w małej miseczce.
- To najmniej, co mogłam uczynić dla tak atrakcyjnego
mężczyzny. - Usiadła obok Cade'a i nalała sobie kieliszek wina.
- Jestem twoją dłużniczką.
Z pełnymi ustami rozejrzał się po pokoju. Oceniwszy ogrom
swojej roboty, z uznaniem skinął głową.
- Święta prawda.
- Mam na myśli nie tylko pracę fizyczną - wyjaśniła. -
Ofiarowałeś mi schronienie. Bezpieczną przystań, gdy tak bar
dzo jej potrzebowałam. Najbardziej jednak jestem ci wdzięczna
za Bailey.
- Zupełnie niepotrzebnie. Kocham tę kobietę.
- Wiem. Ja też. I nigdy nie widziałam jej szczęśliwszej niż
teraz. Wygląda na to, że całe życie na ciebie czekała. - Grace
1 8 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
musnęła wargami policzek Cade'a. - Zawsze chciałam mieć
brata. A teraz mam dwóch. Ciebie i Jacka. On i MJ też do siebie
pasują, prawda? Zachowują się tak, jakby od zawsze tworzyli
zgraną parę.
- Fakt - przyznał Cade. - Nie odstępują się na krok. Patrze
nie na nich to duża frajda.
- Tak. Skoro już mowa o Jacku, sądziłam, że przyjdzie tu,
żeby ci pomóc.
Cade nałożył łyżeczkę kawioru na następną grzankę.
- Nie mógł. Miał inną robotę. - Z błogim wyrazem twarzy
przełknął smakowity kęs. - Ten facet nie wie, co traci.
- Pozwolę mu się o tym przekonać - z uśmiechem zapowie
działa Grace. - Czeka mnie jeszcze urządzenie od nowa dwóch
pokoi na piętrze.
- Słuchaj, wydaje mi się, że trochę za bardzo spieszysz się
z przemeblowaniem domu - zaczął ostrożnie Cade. - Doprowa
dzenie go do porządku musi pochłonąć sporo czasu. Bailey i ja
chcielibyśmy, żebyś przeniosła się do nas na jakiś czas.
Do nas. Tak nazywali dom Cade'a. To miłe, pomyślała Grace.
- Tutaj już z powodzeniem można mieszkać - oświadczyła
zdecydowanie. - Rozmawiałam z MJ. Wraz z Jackiem ulokują
się w jej apartamencie. Najwyższy czas, abyśmy wszyscy wró
cili do stałych zajęć i zaczęli prowadzić normalne życie.
Ale MJ nie zostanie sama, pomyślał Cade. W milczeniu
przez chwilę popijał piwo.
- Jakiś człowiek chce za wszelką cenę posiąść Trzy Gwiaz
dy. I, jak dotychczas, nie cofnął się przed niczym. Będzie działał
nadal, równie bezwzględnie. Pociągając z ukrycia za wszystkie
sznurki.
- Nie mam tych kamieni - przypomniała Grace. -I nie mogę
ich mieć. Nie istnieje żaden powód, aby ten człowiek nadal mnie
niepokoił.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 8 7
- Grace, nie wiem, czy facet działa zgodnie z regułami logi
ki. Ale to, co robi, bardzo mi się nie podoba. W każdym razie nie
chciałbym, żebyś sama przebywała w tym domu.
- Już zachowujesz się jak brat - śmiejąc się, powiedziała
Grace. Ścisnęła Cade'a za ramię. - Kazałam zainstalować nowy,
podobno świetny system alarmowy, a ponadto zamierzam kupić
sobie psa. Wielkiego i groźnego. - Już miała powiedzieć o re-
wolwerze w szafce nocnej i o tym, że potrafi celnie strzelać, ale
. się rozmyśliła. Cade mógłby zaniepokoić się jeszcze bardziej. -
Jestem bezpieczna. Nic mi się nie stanie - zapewniła.
- A co o tym myśli Buchanan?
- Nie pytałam go o zdanie. Powiedział, że później tu wpad-
nie, tak że nie będę sama.
- Martwi się o ciebie.
- Naprawdę?
- Nie znam bliżej tego człowieka, bo jest zamknięty w so
bie. Zresztą chyba nikt nie wie, jaki naprawdę jest. Kiedy jednak
natknąłem się wczoraj na niego, gdy pobiegłaś na piętro, stał
i gapił się w miejsce, na którym przed chwilą stałaś. - Cade
uśmiechnął się lekko. - Tym razem twarz Buchanana nie była
nieprzenikniona jak zwykle. Malowały się na niej uczucia, i to
całkiem ludzkie. Zobaczyłem nie Automat, lecz prawdziwego
Setha Buchanana... - Cade wypił łyk piwa. - Przepraszam, nie
zamierzałem być wścibski.
- W porządku. Wiem świetnie, co miałeś na myśli. Seth do
perfekcji opanował samokontrolę.
- Coś mi się wydaje, że udało ci się nieco wyszczerbić jego
stalową zbroję. Było mu trzeba akurat czegoś takiego. Jesteś mu
potrzebna.
- Mam nadzieję, że jest identycznego zdania. Okazał się
mężczyzną, jakiego sama potrzebowałam. Zakochałam się
w nim. - Grace roześmiała się nerwowo. - Aż nie mogę uwie-
1 8 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
rzyć, że ci się do tego przyznaję. Nie zdradzam mężczyznom
własnych sekretów.
- Co innego braciom - zauważył Cade. - Im można zaufać.
Mam nadzieję, że Seth docenia swoje szczęście.
- Nie sądzę, aby w ogóle w nie wierzył.
Grace podejrzewała, że Seth nie wierzy także w legendę
dotyczącą Trzech Gwiazd Mitry. Ona sama zdumiewająco szyb
ko przyjęła ją do wiadomości, uruchamiając nieco własną wy
obraźnię. Gwiazdy miały tajemną moc. Doświadczyły jej zarów
no Bailey wraz z MJ, jak i związani z nimi mężczyźni. Grace nie
miała wątpliwości, że ktoś, kto chce posiąść tajemną moc tych
kamieni, nie cofnie się przed niczym. To, że należą do muzeum,
nie miało dla niego żadnego znaczenia. Nadal będzie ich pożą
dał. I obmyślał nowe sposoby zdobycia.
Jedno mu się nie uda, uznała Grace. Nie dostanie Gwiazdy za
jej pośrednictwem, bo już jej nie ma. Przestała się liczyć w tej
grze. Była więc bezpieczna we własnym domu i mogła powoli
wracać do normalnego życia.
Ubrała się starannie. W długą suknię z białego jedwabiu, od
słaniającą ramiona. Pod cieniutką tkaniną, delikatną jak mgieł
ka, nie miała na sobie nic.
Rozpuściła włosy i srebrnymi grzebieniami spięła je po bo
kach. Kolczyki z szafirami, pamiątka po matce, połyskiwały
w uszach jak gwiazdki. Pod wpływem impulsu założyła wysoko
nad łokciem grubą, srebrną bransoletę. Przypominała w niej
pogańską boginię.
Przeglądając się w lustrze, Grace poczuła lęk. Przez chwilę
wydawało się jej, że w posrebrzanej tafli szkła widzi jakąś zja
wę. Szybko się otrząsnęła, wyśmiała własne obawy i wzięła się
w garść.
W urządzonych na nowo pokojach poustawiała świeczniki
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 8 9
i kwiaty. Stół pod oknem wychodzącym na boczną część ogrodu
nakryła starannie dla dwóch osób. Zapaliła wszystkie świece.
Na lodzie chłodził się szampan. W pokoju rozbrzmiewała
cicha, nastrojowa muzyka. Przyciemnione światło tworzyło ro
mantyczny nastrój. Wszystko było gotowe na pojawienie się
upragnionego gościa.
Podjeżdżając pod dom, Seth zobaczył przez okna palące
się świece. Nie wychodząc z wozu, przetarł bolące oczy. Był
sfrustrowany i wykończony. Drgające płomienie przyciągały
wzrok.
Po raz pierwszy w swym dojrzałym życiu był zmuszony
przyznać, że wokół niego dzieje się coś, nad czym nie panuje.
Nie miał zwłaszcza żadnego wpływu na postępowanie kobiety,
która zapaliła świece i czekała teraz na niego w przyćmionym
wnętrzu.
Przeszłość Gregora De Vane'a zaczął sprawdzać niemal in
stynktownie. Wiedział jednak, że czyni to także dlatego, iż
ambasador zainteresował się Grace. Takie postępowanie nie le
żało w zwyczajach i charakterze Setha. Coraz więcej myślał
o tej kobiecie. Stawała się dla niego kimś najważniejszym w ży
ciu. Czyżby miał obsesję na jej punkcie? Czy przyjechał do niej
dlatego, że nie potrafił trzymać się z daleka? Czy z zazdrości
interesował się DeVane'em?
Tak, chyba dlatego skupił szczególną uwagę na osobie amba
sadora. A poza tym nie ulegało wątpliwości, że ten człowiek ma
wiele na sumieniu. Seth był przekonany, że uda mu się odkryć
fakty wiążące DeVane'a ze śmiercią ludzi mających do czynie
nia z Gwiazdami. Potrzebował na to jeszcze trochę czasu. Mu
siał przeprowadzać wnikliwsze śledztwo.
Gdyby DeVane'a nie chronił immunitet dyplomatyczny, to,
co wiedział Seth, wystarczyłoby w zupełności do przesłuchania.
1 9 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
Był kolekcjonerem. Gromadził dzieła sztuki. Rzadkie i cenne,
owiane tajemnicą. Będące tematem mitów.
Przed rokiem De Vane sfinansował wyprawę naukową, mają
cą na celu odnalezienie legendarnych Gwiazd. Nie miał szczę
ścia, gdyż w poszukiwaniach ubiegł go jakiś inny archeolog.
Znalazł słynne kamienie, które przeszły na własność Smithso
nian Institute.
Ekspedycja kosztowała DeVane'a dwa miliony dolarów
i skończyła się fiaskiem. Upragnione Gwiazdy wymknęły mu się
z rąk. A archeolog, który je odkrył, trzy miesiące później zginął
śmiercią tragiczną w Kostaryce. Seth nie wierzył w zbiegi oko
liczności. Człowiek, który uniemożliwił DeVane'owi zdobycie
Gwiazd, stracił życie. Identyczny los spotkał także - o czym
Seth zdołał się już dowiedzieć - kierownika nieudanej wyprawy.
To też nie mógł być przypadek.
De Vane mieszkał w Waszyngtonie od dwóch lat i przez ten
czas nigdy nie zwracał żadnej uwagi na Grace, chociaż musiał
spotykać ją na przyjęciach. A teraz, gdy okazało się, że była
mimo woli zamieszana w sprawę nieszczęsnych Gwiazd, zaczął
się nagle nią interesować. Było to mocno podejrzane.
Jeszcze trochę czasu, pomyślał Seth, rozcierając bolące skro
nie, a ustali związek między DeVane'em a Salvinimi, nieuczci
wym urzędnikiem sądowym, zbirami, którzy zginęli w rozbitej
furgonetce, i Carlem Monturrim. Sethowi był jeszcze potrzebny
jakiś fakt świadczący niezbicie o tych powiązaniach. Wtedy uda
łoby mu się połączyć wszystkie ogniwa łańcucha zbrodni.
Na razie jednak musiał wysiąść z dusznego samochodu,
wejść do domu, w którego oknach widniały zapalone świece,
i mężnie stawić czoło huraganowi miotającemu jego osobistym
życiem.
Roześmiał się nerwowo. Osobiste życie. Czy nie stanowiło
ono części problemu? Nigdy nie miał osobistego życia i nie
TAJEMNICZA GWIAZDA ft 1 9 1
pozwalał sobie na nie. A teraz, zaledwie parę dni po poznaniu
Grace, zachwiała się w posadach cała jego dotychczasowa egzy
stencja. Ku swemu przerażeniu odkrył, że nie potrafi dłużej
rezygnować z osobistego życia i że pociąga go ono coraz bar
dziej. W tej sprawie też był mu potrzebny czas. Powinien cofnąć
się o krok i nabrać dystansu, tak aby móc obiektywnie ocenić to,
co się dzieje. A zaraz potem naprawić dotychczas dobrze działa
jący mechanizm. Mężczyzna, który potrafił zakochać się w cią
gu jednej nocy, nie mógł dłużej ufać samemu sobie. Seth uznał,
że musi znów, i to szybko, zacząć kierować się logiką.
Między nim a Grace istniała ogromna różnica. Co do pocho
dzenia i środowisk, w jakich się wychowali, a także stylu życia
i dążeń. W miarę upływu czasu pociąg fizyczny zmaleje, w naj
lepszym razie ulegnie stabilizacji. Seth potrafił już teraz wyob
razić sobie zniechęcenie Grace, gdy tylko minie początkowe
zafascynowanie. Zrobi się nerwowa, no i coraz gorzej będzie
znosiła jego stałą nieobecność i inne niedogodności wynikające
ze służby w policji kryminalnej. On sam nie będzie w stanie
sprostać wymaganiom życia towarzyskiego, do jakiego była
przyzwyczajona, i nie będzie miał na nie ochoty.
Powinna poszukać sobie kogoś, kto spełni jej oczekiwania
i wymagania. Kobiety tak pięknej jak Grace, adorowanej i pożą
danej, na długą metę nie zadowoli monotonne życie. I ciągłe
czekanie na powrót do domu ukochanego mężczyzny.
Seth uznał, że opierając się rozwojowi wypadków, robi przy
sługę nie tylko sobie, lecz także jej. Stukając mosiężną kołatką,
starał się zagłuszyć wewnętrzny głos, który mówił, że jest tchó
rzem i kłamcą.
Grace natychmiast stanęła w drzwiach. Miękkie światło
z wnętrza domu przeświecało przez długą, powiewną, białą suk
nię. Widok tej kobiety i emanująca z niej siła zaparły Sethowi
dech.
1 9 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Och, jak dobrze, że jesteś! - Musnęła palcami zapadnięte
policzki Setha i dostrzegła głębokie cienie pod oczyma. - Miałeś
dziś, poruczniku, ciężki dzień. Wejdź, proszę, i odpocznij.
- Wpadłem tylko na chwilę. Mam mało czasu i jeszcze mnó
stwo roboty - zastrzegł się od razu.
Bacznie obserwował Grace, spodziewając się zobaczyć roz
czarowanie w jej oczach. Pomogłoby mu utwierdzić się w prze
konaniu, że to, co postanowił, jest absolutnie słuszne. Ale na jej
twarzy dostrzegł tylko promienny uśmiech.
- Wobec tego nie traćmy cennych chwil. - Wzięła go za
rękę.- Na pewno nic nie jadłeś. Mam rację?
Czemu Grace nie pyta, dlaczego nie będzie mógł dłużej
zostać? - zastanawiał się, irracjonalnie rozdrażniony. Dlaczego
się nie skarży i nie narzeka?
- Tak. Masz.
- Wobec tego siadaj i napij się czegoś. A może jesteś jeszcze
na służbie? - Przeszła z holu do salonu. Ze srebrnego kubełka
z lodem wyjęła schłodzonego szampana. - Sądzę jednak, że
jeden kieliszek ci nie zaszkodzi. Nie powiem o tym nikomu.-
Zręcznie wysunęła korek z butelki. - Tu masz kanapki. Częstuj
się, proszę. - Gestem wskazała tacę na niskim stoliku, a potem
nalała szampana do kieliszków. - Mów, jak ci się teraz podoba
to wnętrze. Niemal zamęczyłam biednego Cade'a, każąc mu
dziesiątki razy przesuwać meble po całym pokoju. Chciałam jak
najszybciej doprowadzić do porządku przynajmniej tę część
domu.
Wnętrze było idealne. Każdy mebel i każdy drobiazg znajdo
wały się tam, gdzie wyglądały najlepiej. Doskonały zestaw
barw, tkanin i dzieł sztuki świadczył o znakomitym i wyrafino
wanym guście gospodyni. Wszystkie elementy wyposażenia
sprawiały wrażenie, jakby pieczołowicie kolekcjonowano je
przez całe lata. A ta kobieta zrobiła to w ciągu paru dni! Było to,
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 9 3
zdaniem Setha, wynikiem wychowania, stylu życia oraz, oczy
wiście, ogromnej zamożności.
Mimo to przestronny salon wcale nie wyglądał na bezosobo
wy czy urządzony z wykalkulowanym rozmysłem. Wręcz prze
ciwnie. Stwarzał ciepłe, sympatyczne wrażenie.
Seth patrzył na staroświeckie flakony barwy szlachetnych
kamieni, zwiniętego w kłębek kota z chińskiej porcelany i bujną
paproć w mosiężnej donicy. Na kwiaty w kryształowych wazo
nach. I migocące płomienie świec. Wszędzie odczuwało się do
tyk ręki Grace.
Spojrzał w górę na drewnianą balustradę.
- Jak widzę, jest cała. Kazałaś ją naprawić.
Coś jest nie tak, pomyślała Grace, podchodząc i wręczając
mu kieliszek z szampanem.
- Tak. Bardzo zależało mi na tym, aby zrobili to jak najszyb
ciej. Mam już też nowy system alarmowy. Sądzę, że ocenisz go
pozytywnie.
- Jeśli chcesz, rzucę na niego okiem.
- Wolałabym, żebyś odpoczął i rozluźnił się. Mogę przy
nieść kolację?
- Własnej roboty? - ze zdziwieniem zapytał Seth.
- Och, nie zrobiłabym ci takiej przykrości.-Roześmiała się.
- Świetnie potrafię zamawiać dobre rzeczy, a potem je podać.
Spróbuj trochę się odprężyć. Zaraz wrócę.
Kiedy zniknęła, spojrzał na tacę. Stały na niej miseczka
z kawiorem i wytworne, maleńkie kanapki. Odwrócił się i z kie-
liszkiem w ręku przeszedł przez pokój. Stanął przed portretem
Grace i wpatrywał się uważnie.
Gdy wróciła, popychając stylowy stolik na kółkach, nadal
przyglądał się jej twarzy uwiecznionej na płótnie.
- On był w tobie zakochany, prawda? Mam na myśli
malarza.
1 9 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
Grace odetchnęła niepewnie. Chłodny i beznamiętny głos
Setha niepokoił ją coraz bardziej.
- Tak. Kochał się we mnie, ale wiedział, że bez wzajemno
ści. Często żałowałam, że nie darzę go uczuciem. Charles to
jeden z najmilszych ludzi, jakich znam.
- Spałaś z nim?
Ciało Grace przeszył zimny dreszcz, ale nie dała tego po
sobie poznać. Spokojnie rozstawiała talerze na stoliku.
- Nie. To nie byłoby uczciwe. Za bardzo cenię Charlesa jako
człowieka.
- Częściej sypiasz z mężczyznami, na których ci nie zależy
- nie zapytał, lecz z kamiennym spokojem po prostu stwierdził
Seth.
Grace nie wyczuła burzy wiszącej nad jej głową. Chociaż
przykro zaskoczona, zmobilizowała się wewnętrznie.
- Nie, ale nie sypiam z mężczyznami, których w ten sposób
mogłabym skrzywdzić. Tak byłoby z Charlesem, gdybym zosta
ła jego kochanką, więc stałam się jego przyjacielem.
- A co z żonami? - Seth odwrócił się od portretu i zmrużo
nymi oczyma zaczął przyglądać się Grace. - Co z żoną lor
da, z którym romansowałaś? Nie martwiło cię, że robisz jej
krzywdę?
Grace wzięła do ręki drugi kieliszek. Nigdy nie spała ani
z lordem, o którym mówił Seth, ani z żadnym innym żonatym
mężczyzną. Nigdy jednak nie dementowała plotek na własny
temat ani żadnych gazetowych bredni. Teraz też nie zamierzała.
- Dłaczego miałabym się nią przejmować? - spytała wyzy
wającym tonem.
- A co z facetem, który usiłował się zabić, gdy z nim zer
wałaś?
Podniosła kieliszek do ust i przełknęła łyk szampana. Miał
gorzki smak.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 9 5
- Czy to z jego strony nie był zbyt dramatyczny gest? Coś mi
się zdaje, poruczniku, że nie jesteś w nastroju, aby zjeść tę
sałatkę i stek. Solidne jedzenie nie idzie w parze z policyjnym
przesłuchaniem.
- Nikt cię nie przesłuchuje, Grace.
- Właśnie to robisz. Ale zapomniałeś o jednym. Nie odczy
tałeś przysługujących mi praw.
Jej lodowaty ton i zimna wściekłość pomogły Sethowi uspra
wiedliwić własny gniew. Rozdrażnili go nie mężczyźni, o któ
rych uwiedzenie przed chwilą oskarżał Grace, lecz to, że w ogó
le się dla niej nie liczyli. Myślała tylko o sobie.
- Dziwne, że tak od razu się najeżasz. Przecież nawet
nie starałaś się ukryć przed otoczeniem swoich licznych związ
ków.
- Rozczarowujesz mnie. - Powiedziała to miękkim, ledwie
dosłyszalnym głosem, a potem uśmiechnęła się chłodno. - Po
stępowałam głupio. Masz rację, przedtem nie zależało mi, aby
coś ukrywać, chyba że miało to dla mnie szczególne znaczenie.
Na ogół mężczyźni nie odgrywali w mym życiu ważnej roli.
Chcesz usłyszeć, że z tobą to zupełnie inna sprawa? Że liczysz
się dla mnie? A czy uwierzyłbyś, gdybym ci to powiedziała?
Pomyślał z obawą, że pewnie by uwierzył.
- To zbędne. Grace, nasza znajomość postępuje zbyt szybko.
Muszę przyznać, że mi to nie odpowiada.
- Rozumiem. - Sądziła, że naprawdę rozumie Setha. -
Chcesz, aby to, co dzieje się między nami, odbywało się wolniej.
- Odstawiła kieliszek, gdyż wiedziała, że za chwilę zaczną
trząść się jej ręce. - Niedawno rozmawialiśmy o dziecięcej za
bawie w skradanie. Wygląda na to, że za moimi plecami zrobiłeś
kilka gigantycznych kroków. Szkoda, że jako dziecko nie zna
łam tej gry. Byłabym teraz bardziej czujna.
- To nie gra.
1 9 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Też tak uważam. - Miała godność, lecz także serce. A ono
bolało. Musiała poznać prawdę.
- Seth, dziś rano szaleńczo się ze mną kochałeś, a teraz
mówisz tak przykre rzeczy. Jak możesz? Jeszcze nikt nie zranił
mnie tak bardzo, jak przed chwilą ty.
Zrobił to właśnie dlatego, że tego ranka tak szaleńczo się
z nią kochał, uzmysłowił sobie nagle. Stracił panowanie nad
sobą i wobec pożądania ogarniającego go na widok tej kobiety
stawał się zupełnie bezradny, a to wywoływało irytację i złość.
- Wcale nie chcę cię skrzywdzić.
- To jeszcze gorzej. Czyżbyś wobec tego zamierzał nam
obojgu oddać przysługę? Postanowiłeś się wycofać, zanim sta
niemy się sobie bliżsi? Za późno. - Załamał się jej głos. - To już
się stało.
- Do diabła z tym wszystkim! - Seth zrobił krok w jej stro
nę, gdy nagle zobaczył w jej oczach lodowate błyski. Zatrzymał
się.
- Nie waż się mnie dotykać - wycedziła. - Idź dalej, porucz
niku, własną, ściśle wytyczoną drogą, a ja pójdę swoją. Nie
wierzę w zwalnianie tempa. Albo się idzie do przodu, albo zosta
je w miejscu. - Grace szybko otarła łzę spływającą po policzku.
- My, jak widać, wybraliśmy to drugie rozwiązanie.
ROZDZIAŁ 11
Stał jak ogłuszony i zastanawiał się, co najlepszego zrobił.
Miał przed sobą ukochaną kobietę, która dziwnym zrządzeniem
losu może rzeczywiście odwzajemniała jego uczucie. Pojawiła
się szansa założenia rodziny i gniazda. Może jedyna, jaka była
mu dana... A on odepchnął Grace, zranił ją i zraził do siebie.
A dlaczego? Z pychy. Powodowany obawą, iż wyda się słaby,
lękiem przed bliskością i zażyłością. Nie powstrzymał autode-
strukcji.
- Chciałem tylko dać nam czas na zastanowienie się nad
tym, co robimy, i dokąd może to nas zaprowadzić.
- Nieprawda. Czy myślisz, że to, że znam cię zaledwie parę
dni, oznacza, iż nie mam pojęcia, kim jesteś? Nigdy nie byłam
z nikim tak blisko jak z tobą. Znam cię. Wiem, na czym ci
zależy. To, co się dzieje, wymknęło się spod twojej kontroli, a ty
za wszelką cenę chcesz ją odzyskać, ponieważ lubisz sam
o wszystkim decydować.
- Może to prawda, ale ona niczego nie zmienia. Nie mogę
obiektywnie prowadzić śledztwa, bo jestem zainteresowany
twoją osobą. A kiedy sprawa się skończy...
To co wtedy? - ostrym tonem spytała Grace. - Zaczniemy
od punktu, w którym przerwaliśmy? Nie sądzę, poruczniku.
1 9 8 ft TAJEMNICZA GWIAZDA
A co się stanie, gdy zaczniesz następne śledztwo? I jeszcze jed
no? Uważasz, że będę spokojnie czekała, dopóki nie znajdziesz
właściwej chwili i właściwego miejsca na podejmowanie naszej
znajomości?
- Nie. - Zesztywniał. - Moja praca ma pierwszeństwo.
- A czy kiedykolwiek prosiłam cię, abyś to zmienił? To, że
z takim oddaniem i poświęceniem wykonujesz swoje zadania,
jest godne największego podziwu. Bardzo mnie w tobie pocią
ga. - Uśmiechnęła się blado. - Ale to bez znaczenia, podobnie
zresztą jak nasza rozmowa. - Odwróciła się od Setha. - Nie
muszę cię odprowadzać. Znasz drogę do wyjścia.
Rzeczywiście, nigdy nie prosiła, aby cokolwiek zmienił
w swoim życiu. O jego pracy nigdy nie powiedziała ani jednego
złego słowa. Do diabła, jak mógł tak pokpić sprawę! W kieszeni
odezwał się brzęczyk wzywający do telefonu, ale Seth nie zwró
cił na to uwagi.
- Należałoby porozmawiać... - zaczął ostrożnie.
- Co ty sobie właściwie myślisz? Uważasz, że możesz tu
przychodzić? - Głos Grace zadrżał lekko. - Łamać mi serce,
odrzucać mnie i jeszcze spodziewać się dyskusji na ten temat?
Wyjdź. Natychmiast.
- Nie możemy się rozstać w taki sposób - zaprotestował
Seth.
- Możemy, i zaraz to zrobimy. Uważasz mnie za idiotkę?
Przecież widzę, że przyszedłeś tu dzisiaj bojowo nastawiony.
Chcesz zawsze trzymać się na dystans? Kwestionować moje
zachowanie? W porządku, zacznij od analizy sytuacji, do której
właśnie doprowadziłeś. Byłam gotowa dać ci wszystko, czego
tylko byś zechciał. A teraz możesz spędzić sobie resztę życia na
zastanawianiu się, co straciłeś dzisiejszego wieczoru.
Grace podeszła do frontowych drzwi i otworzyła je szeroko.
Miał ochotę ją przytulić, ale się powstrzymał.
TAJEMNICZA GWIAZDA 1 9 9
- Załatwię sprawę i jeszcze tu wrócę - oświadczył.
- Nie będziesz mile widziany.
- To nie ma znaczenia. Przyjadę.
Więcej się nie odezwała. Zatrzasnęła z hukiem drzwi i oparła
się o framugę. Przeszyła ją fala bólu. Po wyjściu Setha czuła się
jeszcze gorzej. Sama w ukwieconym domu i wśród nadal płoną
cych świec.
Wszystko, co wydarzyło się od powrotu z gór i poznania
Setha, nieuchronnie prowadziło do tej właśnie chwili, której
towarzyszyły smutek i ból rozstania. Była bezsilna. Nie potrafiła
zmienić siebie i tego, co się stało, ani też wpłynąć na przyszłość.
Tylko głupcy wierzą, że są w stanie kontrolować swoje losy.
Ona sama też jeszcze niedawno była przekonana, że może stero
wać własnym życiem.
Bezsensownie oddała się marzeniom o życiu z Sethem.
Wspólnym domu i rodzinie. I nagle, gdy brakowało tylko osta
tecznego kroku z jego strony, rojenia o szczęśliwej przyszłości
rozprysły się jak mydlana bańka. Pomyślała z goryczą o mitycz
nej potędze Trzech Gwiazd, mających oznaczać miłość, wiedzę
i hojność. Ich magia okazała się dla niej okrutna, dając przed
smak spełnienia najskrytszych pragnień, a zaraz potem odbiera
jąc wszelką nadzieję.
Usłyszała stukanie do drzwi. Jak on śmie wracać do tego
domu! Po tym, jak zniweczył wszystkie jej marzenia! I jak to się
dzieje, że ona mimo wszystko go kocha?
W każdym razie nie zobaczy, że płakała. Wytarła mokre
policzki. Zachowa się obojętnie i z godnością. A zresztą Seth
w ogóle jej nie zobaczy. Postanowiła nie otwierać drzwi.
Zdecydowanym krokiem podeszła do telefonu. Zadzwoni na
policję i zgłosi, że ktoś podejrzany usiłuje włamać się do jej
domu. Nie uszczęśliwi tym Setha, ale sama poczuje się lepiej.
Trochę się na nim odegra.
2 0 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
Podnosiła właśnie słuchawkę, gdy rozległ się donośny brzęk
rozbijanej szyby. Błyskawicznie odwróciła się w stronę prze
szklonych drzwi wychodzących na taras. Zdążyła zobaczyć ob
cego mężczyznę, który wtargnął do pokoju, a także usłyszeć
syrenę urządzenia alarmowego. Usiłowała nawet przez chwilę
wyrywać się z rąk potężnego napastnika. Zaraz potem zarzucił
jej na twarz jakąś szmatę. Grace poczuła obezwładniającą woń
chloroformu. Straciła przytomność.
Był zaledwie kilka kilometrów od domu Grace, gdy w samo
chodzie odezwał się telefon.
- Poruczniku, tu znowu Mick Marshall. Przed chwilą wpły
nęła wiadomość o podejrzeniu włamania przy East Park Lane,
numer domu 2918.
- Co takiego? - Z wrażenia Sethowi na chwilę odjęło mowę.
- U Grace?
- Po dokonanym tam morderstwie ten adres utkwił mi
w głowie. Został uruchomiony system alarmowy, a pani Fon
taine nie odpowiada na telefon.
- Jestem blisko jej domu. - Z piskiem opon, na pełnym gazie
Seth zawrócił samochód. - Ściągnij tam ze dwa wozy patrolowe.
A więc system alarmowy zadziałał. Na początku miewają
różne fanaberie. A Grace nie odebrała telefonu, bo była zgnębio
na ich wcześniejszą rozmową. I nie zareagowała na dźwięk
syreny. To do niej podobne. Pewnie właśnie teraz nalewa sobie
następny kieliszek szampana i przeklina pewnego porucznika.
Może nawet sama uruchomiła nowiutki alarm, połączony z po
sterunkiem policji, aby go ukarać. Żeby zjawił się przerażony,
z sercem w gardle. To też było w jej stylu.
Nieprawda. Ani jedno, ani drugie nie było w jej stylu. W sza
lonym tempie wziął ostatni zakręt i podjechał pod dom Grace.
Przez okna nadal było widać palące się świece, więc chyba nie
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 0 1
stało się nic złego. Wyskoczył z wozu. Kolacja jest pewnie
jeszcze gorąca. A w salonie stoi rozzłoszczona Grace.
Z furią zaczął walić we frontowe drzwi. Bez skutku. Było
jasne, że mu nie otworzy. Zbyt jest rozeźlona, aby reagować.
Podjechał pierwszy radiowóz. Seth pokazał policyjną od
znakę.
- Sprawdźcie wschodnią stronę - polecił. - Ja zajmę się
przeciwną.
Ruszył wzdłuż ściany domu. Za zakrętem dostrzegł rozbitą
szybę w drzwiach tarasu. Zamarł. Z pistoletem gotowym do
strzału dostał się do wnętrza. Słyszał, jak młody człowiek z pa
trolu wykrzykuje nazwisko Grace, w wyraźnej panice szukając
jej na parterze. Seth wbiegł na górę. Ze szczytu schodów zoba
czył, jak w salonie policjant podnosi z podłogi jakąś szmatę.
- Poruczniku, to chyba chloroform - powiedział głośno.
Seth nie mógł wydobyć z siebie głosu. Był przerażony. Z naj
większym wysiłkiem wziął się w garść.
- Przeszukaj dom. - Spojrzał na drugiego policjanta. - A po
stem przetrząśnijcie cały teren - polecił.
Wracała do przytomności. Było jej niedobrze. Gdzie jest?
Nie znała tego pokoju. Z trudem zbierała myśli. Leżała na ogro
mnym łożu, w luksusowej pościeli z białej satyny. Wokół unosił
się zapach jaśminu, róż i wanilii. Ściany pokoju miały barwę
kości słoniowej i połysk jedwabiu. Grace przeszło nagle przez
myśl, że leży w trumnie. Ogromnej i wytwornej. Z przerażenia
zaczęło walić jej serce.
Zmusiła się, aby usiąść, cały czas przekonana, że uderzy
głową o zamknięte wieko i będzie krzyczeć, domagając się
uwolnienia. O dziwo, nad sobą nie wyczuła niczego oprócz
powietrza o odurzającej woni.
Przypomniała sobie brzęk wybijanej szyby i postawnego
2 0 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
mężczyznę o grubych ramionach. Zadrżała z przerażenia. Ode
tchnęła głęboko. Powoli, ze względu na ból rozsadzający czasz
kę, zsunęła nogi z łóżka. Pod stopami poczuła puszysty dywan.
Też był biały, jak wnętrze pokoju. Stanęła, ledwie utrzymując
równowagę. Nadal ją mdliło. Powoli, chwiejnie, ruszyła w stro
nę drzwi.
Były zamknięte od zewnątrz. Oddychając z trudem, bezsku
tecznie szarpała klamkę. A potem oparła się ciężko o framugę
i rozejrzała po swym więzieniu. Tonęło w bieli. W oknach do
strzegła kraty, przez które prześwitywały paski nocnego nieba,
osrebrzonego światłem księżyca. Teren otaczały rozległe trawni
ki, krzewy i wysokie drzewa. Miejsce było obce.
W pokoju były jeszcze drugie drzwi. Prowadziły do łazienki
wyłożonej białymi kafelkami. Także o okratowanych oknach. Na
długiej półce stały kosmetyki w słoiczkach i flakonach. Dokładnie
te, których używała. Ogarnęła ją panika. A więc została uprowa
dzona. Przez kogoś, kto liczył na solidny okup od jej rodziny.
Nie, to nie była prawda. Chodziło o Gwiazdy. Zacisnęła war
gi, żeby z ust nie wydobył się jej żaden jęk. Te kamienie miały
stanowić okup za jej uwolnienie! Pod Grace ugięły się kolana.
Starała się opanować, aby zacząć logicznie myśleć. Przecież
musiała istnieć jakaś możliwość wydobycia się z opresji. Za
wsze jest. Przypomniała sobie syrenę wyjącą we własnym domu.
Przecież alarm był połączony z policją! Seth musiał dowiedzieć
się o jej zniknięciu. I bez względu na to, co wydarzyło się mię
dzy nimi, zrobi wszystko, aby ją odnaleźć. Na razie jednak była
zdana na siebie.
Chwiejnym krokiem wróciła do pokoju. Chwilę później usły
szała odgłos otwieranego zamka. W drzwiach stanęło dwóch
mężczyzn. Weszli do środka. Jednego rozpoznała od razu. To on
uprowadził ją z domu. Drugi, niższy, był ubrany w czarny strój.
Miał nieruchomą twarz.
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 0 3
- Pani Fontaine - zwrócił się do niej nienaganną angielsz
czyzną. - Czy zechce pani łaskawie pójść ze mną?
Kamerdyner. Grace miała ochotę histerycznie się roześmiać.
Aż za dobrze znała tego typu służących. Wiedziała, jak z nimi
postępować. Z lekko rozbawionym spojrzeniem spytała:
- Dlaczego?
- Pan zaraz panią przyjmie.
Nawet nie drgnęła. Wyższy z mężczyzn, przypominający go
ryla, wysunął się naprzód i palcem wskazał drzwi. Zrobiła krok,
rozważając, na jak szybką ucieczkę byłoby ją stać.
- Jesteśmy na drugim piętrze - oznajmił kamerdyner. - Na
parterze są strażnicy. Mogą zrobić pani krzywdę, jeśli to się
okaże konieczne. Proszę wybaczyć tę uwagę, ale osobiście odra
dzałbym podejmowanie tego rodzaju ryzyka.
Zaryzykowałaby znacznie więcej. Musiałaby mieć jednak
choćby minimalną szansę. Rzuciła krótkie spojrzenie na stojące
go za nią goryla i podążając za kamerdynerem, opuściła biały
pokój. Idąc oświetlonym korytarzem, nieznacznie się rozglądała.
Budynek był stary, lecz starannie odrestaurowany. Duży. Rzuci
ła okiem na zegarek. Od chwili uprowadzenia upłynęły niecałe
dwie godziny. Przez ten czas można było jednak przebyć dość
dużą odległość i opuścić Waszyngton. Widok z zakratowanego
okna nie przedstawiał jednak wiejskiego krajobrazu. Między
gałęziami dostrzegła liczne światła domów. Znajdowała się w ja
kiejś zamożnej dzielnicy. To, że nadal pewnie jest dość blisko
domu, napełniło Grace odrobiną otuchy.
Poprowadzono ją w dół szerokimi, biegnącymi łukiem scho
dami. Na dole stał wartownik z bronią w kaburze. Hol przypo
minał muzeum, tyle w nim było dzieł sztuki. Stylowe meble,
obrazy i inne cenne przedmioty. Wprawne oko Grace wyłowiło
na ścianie Moneta, bardzo starą chińską wazę na postumencie
i nigeryjską głowę z terakoty.
2 0 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
Pan tego domu miał wielkie pieniądze. A także doskonały
gust, musiała przyznać Grace. Eklektyczny. Skarby, które tu
zgromadził, małe i duże, lecz wszystkie cenne, pochodziły
z przeróżnych kontynentów i epok. Miała więc do czynienia ze
zbieraczem. Gdy to sobie uzmysłowiła, poczuła się jeszcze bar
dziej nieswojo. Teraz do kolekcji dołączył ją i miał nadzieję
przehandlować ten nowy nabytek za bezcenne Trzy Gwiazdy
Mitry.
Kamerdyner otworzył szeroko dwuskrzydłowe drzwi i wy
konał przepisowy, sztywny ukłon.
- Pani Grace Fontaine - zaanonsował doprowadzonego
gościa.
Nie widząc innej możliwości, Grace przekroczyła próg. Zna
lazła się w ogromnej, wysokiej sali jadalnej z freskami na sufi
cie, oświetlonej kryształowymi żyrandolami. Jej wzrok prze
ślizgnął się po długim, mahoniowym stole, zapalonych kandela
brach, rozstawionych starannie w równych odstępach, i zatrzy-
mał się na mężczyźnie, który ujrzawszy Grace, z uśmiechem na
twarzy podniósł się z miejsca.
Poczuła nagle, jak nakładają się na siebie oba jej światy.
Rzeczywistości i koszmarnych przywidzeń.
Ubrany w wytworny smoking, podszedł i ujął sztywną dłoń
Grace.
- Jak to cudownie móc cię znów widzieć - powiedział
i poprowadził ją do stołu. - Jestem pewny, że jeszcze nie jadłaś
kolacji.
Seth wiedział, gdzie jest Grace. Nie miał żadnych wątpliwo-
ści. W porywie wściekłości chciał wtargnąć do luksusowej wa-
szyngtońskiej posiadłości i własnoręcznie rozerwać jej właści
ciela na strzępy. Musiał jednak opanować mordercze zapędy.
Mógł zagrozić życiu Grace. Sprawić, że zostanie zabita. De Vane
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 0 5
miał na swoim koncie mejedno morderstwo i nie cofnąłby się
przed następnym.
Wezwanie Setha do telefonu, które przerwało jego kłótnię
z Grace, też dotyczyło tego człowieka. Nadeszło potwierdzenie
informacji o jeszcze jednej kobiecie związanej z DeVane'em.
Piękną Niemkę znaleziono zamordowaną w Berlinie we włas-
nym domu.
Była antropologiem. Naukowcem interesującym się bogiem
Mitrą. Przez sześć miesięcy ubiegłego roku ta kobieta była
kochanką DeVane'a. Wraz z jej tragiczną śmiercią zginęły
wszystkie jej zapiski dotyczące Trzech Gwiazd. Seth był przeko-
nany, że to De Vane jest odpowiedzialny za śmierć Niemki.
Podobnie jak o tym, że w rękach tego bezwzględnego człowieka
znajduje się teraz Grace. Niestety, nie mógł tego dowieść. Żaden
sędzia nie wydałby zgody na przeszukanie rezydencji ambasa
dora obcego państwa.
Seth stanął przed portretem Grace i zastanawiał się, czy jesz
cze żyje. Tym razem jednak nie był w stanie rozumować jak
funkcjonariusz policji. Zwrócił się do Micka Marshalla:
- Tutaj nie znajdziemy niczego, co łączy faceta z tą sprawą.
Za dwanaście godzin Trzy Gwiazdy zostaną przekazane z firmy
Salvinich do Smithsonian Institute. Żeby temu zapobiec, De Va
ne posłuży się Grace. Zamierzam go powstrzymać.
- Jak mogę panu pomóc? - spytał krótko Marshall.
- Nie potrzebuję policji.
- Ależ poruczniku, jeśli ten człowiek naprawdę uprowadził
Grace, w pojedynkę jej pan nie uwolni. Będzie do tego niezbęd
na grupa wyszkolonych ludzi. I specjalny negocjator.
- Nie ma na to czasu. Obaj o tym dobrze wiemy. - Oczy
Setha przestały być chłodne i obojętne. Były teraz pełne niepo
koju. - Grace jest inteligentna i bystra. Zrobi wszystko, żeby
utrzymać się przy życiu, ale gdy tylko uczyni choćby jeden
2 0 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
nierozważny ruch, De Vane ją zabije. Opinia psychologa nie jest
mi potrzebna. Sam wiem, że to socjopata z kompleksem, że nie
ma mocy boga. I z obsesją, aby nim się stać. Chce zdobyć Trzy
Gwiazdy, a wraz z nimi nadprzyrodzoną potęgę. W tej chwili
DeVane'owi zależy na Grace, ale jeśli mu się nie przyda, skoń
czy tak jak tamte kobiety. Mick, to nie może się stać. - Seth
sięgnął do kieszeni i wyjął służbową odznakę. Tym razem niej
zamierzał postępować według policyjnego regulaminu. - Weź
i przechowaj. Może zechcę dostać ją z powrotem.
- Potrzebuje pan pomocy - z uporem powtórzył Mick.
- Żadnej policji. - Seth wetknął odznakę w rękę podwładne
go. - Nie tym razem.
- Jeśli pójdzie pan sam, będzie to samobójstwo.
Seth ostatni raz spojrzał na portret Grace.
- Nie będę sam - oznajmił silnym głosem.
Muszę zachować zimną krew, pomyślała przerażona Grace.
Nie okażę zdenerwowania ani tym bardziej strachu. Pozornie
beztroskim ruchem odgarnęła włosy z ramienia.
- Czy pan, ambasadorze, zawsze uprowadza ludzi z ich
własnych domów i pozbawia przytomności, a potem zaprasza
do stołu? - spytała z przekąsem.
- Proszę, wybacz mi tę niezręczność. - Gregor De Vane ele
gancko wysunął Grace krzesło. - Trzeba było działać szybko.
Mam nadzieję, że nie odczuwasz żadnych skutków ubocznych.
- Żadnych. Poza dużym niepokojem. - Usiadła przy stole,
zatrzymała wzrok na talerzu z przekąską, który w milczeniu
postawił przed nią służący. -I utratą apetytu.
- Och, musisz przynajmniej spróbować tych potraw. - Sie
dzący u szczytu stołu De Vane wziął do ręki widelec. - Kosztowa
ło mnie sporo trudu, żeby podać to, co lubisz najbardziej. Jedz,
Grace.
TAJEMNICZA GWIAZDA ft 2 0 7
- Dobrze, skoro tak się starałeś. - Zmusiła się do przełknię
cia jednego kęsa, pilnując się, żeby nie zadrżała jej ręka.
- Mam nadzieję, że twój pokój jest wygodny. Przygotowy
wałem go w pośpiechu. Ubiory znajdziesz w szafie. Jeśli jeszcze
będziesz sobie czegoś życzyła, wystarczy, że poprosisz.
- Wolę okna bez krat i nie zamknięte drzwi.
- Och, zapewniam cię, że to tylko tymczasowe środki
ostrożności. Nie będą konieczne, z chwilą gdy poczujesz się
jak w domu... - Ręka DeVane'a, którą nakrył dłoń Grace, zacis
nęła się mocno, z okrucieństwem, gdy tylko spróbowała wyciąg
nąć swoją. - A życzę sobie, abyś to miejsce uznała za własny
dom.
Nawet nie drgnęła, a De Vane rozluźnił uchwyt i po chwili
cofnął dłoń.
- Jak długo zamierzasz mnie tutaj trzymać? - spytała.
Uśmiechnął się, wziął do ręki kieliszek i podał go Grace.
- Całą wieczność. Ty i ja, Grace, jesteśmy sobie przeznacze
ni. Odtąd zawsze będziemy razem.
Jej zwilgotniała od potu, obolała ręka zadrżała pod stołem.
- Całą wieczność? To spory kawałek czasu. - Już chciała
odstawić na stół nietknięty kieliszek, gdy nagle w oczach DeVa
ne'a ujrzała stalowe błyski. Z trudem się przemogła. Wypiła łyk
wina. - To mi pochlebia, ale muszę uczciwie przyznać, że jestem
trochę skonsternowana.
- Przestań udawać, że nie rozumiesz. Trzymałaś Gwiazdę
w dłoni. Uniknęłaś śmierci i zjawiłaś się u mnie. Widziałem
w snach twoją twarz.
Grace czuła, jak odpływa z niej cała krew. Przypomniała
sobie nękające ją koszmary. Złowrogą postać ukrytą wśród
drzew. Groźne, śledzące ją oczy.
- Grace, dostarczysz mi Gwiazdy, a wraz z nimi ich magicz
ną moc. Już teraz wiem, dlaczego do tej pory nie udało mi się
2 0 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
zdobyć tych kamieni. Los przesądził o naszym spotkaniu. Zbli
żało nas każde moje posunięcie. Razem wejdziemy w posia
danie Trzech Gwiazd, a ja posiądę ciebie. - Ujrzawszy grymas
na twarzy Grace, dodał szybko: - Nie martw się. Zostaniesz
moją żoną. Ale jestem bardzo niecierpliwy i mam słabość do
pięknych rzeczy... - Przeciągnął palcem po obnażonym ramie
niu Grace i zaczął się bawić srebrną bransoletą na jej ramieniu.
- Uwielbiam też doskonałość. A ty, moja droga, spełniasz oba
moje pragnienia. Jesteś doskonale piękna. Zrozum jednak, że
gdy tylko wyczerpie się moja cierpliwość, nie będziesz miała
żadnego wyboru. Moi ludzie w tym domu są... są dobrze wy
szkoleni.
Grace przeszył lodowaty strach. Mimo to zapytała głosem
przepełnionym niesmakiem:
- Czyżbyś zamierzał uciec się do gwałtu?
- Nie lubię, gdy o takich rzeczach mówi się przy stole.
DeVane gestem nakazał służbie podawać następne danie. - Ko
bieta tak zmysłowa jak ty szybko poczuje głód i zacznie pożądać
mężczyzny. A wrodzona inteligencja podpowie ci, że będzie
najmądrzej przystać na przyjacielski związek.
- Tobie, Gregor, wcale nie zależy na seksie. - Nie mogła
patrzeć na bladoróżowego łososia na swoim talerzu. - Chodzi
tylko o to, abym była ci bezwzględnie uległa. Mojej naturze jest
obca niewolnicza postawa.
- Źle mnie zrozumiałaś. - Zjadł z apetytem kawałek ryby. -
Zrobię z ciebie boginię, a nie niewolnicę. Będę miał absolutnie
wszystko. Żaden śmiertelnik nie stanie między nami. - Uśmie
chnął się znowu. - Także porucznik Buchanan. Staje się kłopot
liwy. Zaczyna węszyć wokół moich spraw. Widziałem go... -
głos DeVane'a przeszedł w szept - w nocy. Powraca. Zawsze
powraca. Bez względu na to, ile razy uda mi się go zabić. -
Ambasador zamilkł na chwilę. Wypił łyk wina o barwie płynne-
TAJEMNICZA GWIAZDA ft 2 0 9
go złota. - Teraz ten człowiek rozgrzebuje dawno zapomniane
sprawy i chce się doszukać czegoś, co dotyczy mnie.
Serce Grace biło jak szalone.
- Zaraz zacznie szukać mnie - oznajmiła z pozorną obojęt
nością.
- Całkiem możliwe. Kiedy nadejdzie właściwa pora, pozbę-
dę się tego człowieka. Mógłbym uczynić to dzisiejszego wieczo-
ru, gdyby tak nagle nie opuścił twego domu. Już nawet wiem,
w jaki sposób rozprawię się z Buchananem. Najpierw jednak
i muszę wejść w posiadanie Gwiazd. A może nawet... - De Vane
sięgnął po serwetkę i otarł wargi. - Może nawet daruję mu życie,
gdy tylko zdobędę to, na czym mi zależy. Oczywiście, jeśli
zechcesz. Wiedz, moja droga, że potrafię być wspaniałomyśl
ny... w sprzyjających okolicznościach.
Serce podeszło jej do gardła. Prawie się dusiła.
- A jeżeli zrobię to, czego sobie życzysz, zostawisz go
- w spokoju?
- Całkiem możliwe. Na ten temat jeszcze porozmawiamy. Oba-
wiam się jednak, że nie potrafię zmienić swego stosunku do tego
człowieka. Od pierwszej chwili czuję do niego niechęć. I nadal
jestem niezadowolony z twego postępowania, droga Grace odrzu-
ciłaś moje zaproszenie dla tak prymitywnego osobnika.
Potwornie obawiała się o los Setha, nie mogła więc sobie
pozwolić na chwilę wahania. Na jej wargach ukazał się przepra-
szający uśmiech.
- Och, Gregor, jestem pewna, że wybaczysz mi to małe
potknięcie. Byłam... rozczarowana, że bardziej nie nalegałeś na
nasze spotkanie. Każda kobieta to lubi.
- Ja nie nalegam. Ja biorę.
-
Zauważyłam.-Wydęła wargi.-Okropnie ze mną postąpi-
łeś. Wystraszyłam się śmiertelnie. Nie wiem, czy potrafię ci to
wybaczyć.
2 1 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Daj spokój, nie igraj z ogniem. Nie jestem żółtodziobem.
Głos DeVane'a stał się teraz niski i gardłowy. Był w nim
złowieszczy ton. Grace wyczuła także zaciekawienie.
- Oczywiście, że nie jesteś. - Wysunęła rękę i zanim pod
niosła się zza stołu, musnęła nią policzek ambasadora. - Wiek
dojrzały ma tak wiele zalet... - Nogi miała jak z waty. Wypro
stowana rozglądała się po sali, rozpaczliwie szukając wzrokiem
okien i innych możliwych dróg ucieczki. - Masz piękny dom.
I wiele skarbów. - Miała nadzieję, że rzucone przez nią wyzwa
nie okaże się warte ryzyka. - Uwielbiam piękne przedmioty. Ale
ostrzegam, sama nie stanę się ładną zabawką w rękach żadnego
mężczyzny. - Podeszła powoli do DeVane'a, przeciągając czub
kiem palca wzdłuż szyi między piersiami. - Przyparta do muru,
potrafię... drapać.
Milczał. Oparła rękę na stole i nachyliła się w jego stronę.
- Pragniesz mnie? - spytała zmysłowym głosem, wpatrując
się w ciemniejące oczy prześladowcy i równocześnie sięgając
po nóż leżący obok jego talerza. - Chcesz mnie pieścić? Po
siąść? - Zacisnęła palce na trzonku noża. - Nigdy tego nie
zrobisz. Przenigdy - oznajmiła, zadając mu cios.
Zdesperowana, działała szybko, mimo to DeVane'owi udało
się przesunąć w bok, tak że nóż wbił mu się w ramię, a nie
w serce.
Krzyknął z bólu i wściekłości. Grace porwała ciężkie krzesło
i uderzyła nim w wysokie okno, rozbijając szybę. Kiedy jednak
rzuciła się przed siebie, jakieś silne ręce chwyciły ją od tyłu,
uniemożliwiając ucieczkę.
Walczyła zaciekle. Podarła jedwabną sukienkę. Dopiero gdy
poczuła na gardle zimne ostrze, zastygła w miejscu. Uznała
walkę za bezskuteczną. Stojąc z unieruchomionymi ramionami,
widziała przed sobą wykrzywioną twarz DeVane'a, o oczach
rozwścieczonego szaleńca.
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 1 1
- Powinienem od razu cię zabić - wysyczał. - Ale to byłoby
za mało. Będę robił z tobą wszystko, co tylko zechcę. Dopóki mi
się nie znudzisz.
- Gwiazd nigdy nie zdobędziesz - oświadczyła opanowa
nym głosem. -I nigdy nie dosięgniesz Setha.
- Zrobię to, co zechcę. A ty mi w tym pomożesz.
Poruszyła głową, żeby zaprzeczyć, lecz w tym momencie
poczuła ostrze noża wbijające się w szyję.
- Nie zrobię niczego, co mogłoby ci pomóc.
- Zrobisz. Jeśli nie wykonasz mego polecenia, podniosę słu
chawkę. Wystarczy tylko jedno moje słowo, a Bailey James i MJ
0'Leary umrą jeszcze tej nocy.
W oczach Grace pojawił się dziki strach. Jeszcze nigdy nie
była tak przerażona. Zamilkła.
- Moi ludzie czekają na rozkaz. Są gotowi do działania.
Powtarzam, wystarczy jedno moje słowo, a w domu Cade'a
Parrisa zaraz wybuchnie bomba. Druga eksploduje w małym
barze, tuż przed porą zamknięcia. Trzecia rozniesie w pył dom
pewnego porucznika policji, niejakiego Setha Buchanana, wraz
z jego jedynym mieszkańcem. Los tych ludzi, Grace, jest w two
ich rękach. Zależy od ciebie.
Chciała wierzyć, że to blef, spojrzawszy w oczy DeVane'a,
zrozumiała jednak, iż ten człowiek ani na chwilę się nie zawaha
i spełni swoją groźbę. Co więcej, uczyni to z prawdziwą satysfa
kcją. Życie ludzi, których wymienił, nie przedstawiało dla niego
żadnej wartości. A dla niej było wszystkim.
- Co mam zrobić? - spytała.
Kiedy zadzwonił telefon, Bailey walczyła z ogarniającą ją
paniką. Modląc się w duchu, podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Cześć, Bailey.
2 1 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Cześć, Grace. - Spojrzała na Setha. Gestem nakazał
ostrożność i rozwagę. - Jak się masz?
- Jak dotąd dobrze. Słuchaj uważnie. Od tego zależy moje
życie. Rozumiesz, co mówię?
- Nie, to znaczy tak - szybko poprawiła się Bailey. Kazano
jej jak najdłużej przeciągać rozmowę. - Grace, porządnie mnie
wystraszyłaś. Co się stało? Gdzie jesteś?
- Nie mogę teraz tego wyjaśnić. Musisz być opanowana
i dzielna. Zresztą zawsze taka byłaś. Pamiętasz, jak na studiach
razem zdawałyśmy egzamin z historii sztuki? Mnie tak bardzo
onieśmielał profesor Greenbalm, ale ty byłaś opanowana i ideal
nie spokojna. Teraz musisz zachowywać się identycznie i do
kładnie wykonać moje polecenia.
- Dobrze. Wykonam. To znaczy spróbuję. - Bezradnym wzro
kiem spojrzała na Setha, który gestem nakazywał, żeby przeciągała
rozmowę. - Powiedz tylko, czy jesteś zdrowa i cała.
- Tak. Na razie. Ale on zrobi mi krzywdę. Zabije mnie, jeśli
nie postąpisz dokładnie tak, jak chce. Daj mu to, sama wiesz, co.
Wiem, że proszę o wiele. Chce mieć te kamienie, a ty musisz mu
je dostarczyć. Nie możesz wziąć z sobą Cade'a. I pod żadnym
pozorem nie wolno ci zawiadamiać... policji.
Muszę przeciągać rozmowę, powiedziała sobie Bailey. Zmu
sić Grace do mówienia.
- Mam nie dzwonić do Setha?
- Nie dzwoń. To byle jaki gliniarz. Dobrze wiesz, że się nie
liczy. Masz czekać do pierwszej trzydzieści i punktualnie o tej
godzinie opuścić dom. Jedź prosto do swojej firmy. I w żadnym
razie nie ciągnij z sobą MJ. Zrozumiałaś?
Nie spuszczając wzroku z Setha, Bailey skinęła głową.
- Tak.
- W firmie włóż Gwiazdy do walizki. I czekaj na telefon
z dalszymi instrukcjami. Nie bój się, nic ci się nie stanie. Pamię-
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 1 3
tasz, jak wymykałaś się z akademika na samotne nocne przejaż
dżki? To, co masz teraz zrobić, potraktuj identycznie. Jeśli po
stąpisz inaczej, on pozbawi mnie wszystkiego. Rozumiesz, co
mam na myśli?
- Tak. Grace... - Zanim Bailey usłyszała odgłos odkładanej
słuchawki, zdołała jeszcze powiedzieć: - Kocham cię.
- Nic z tego - mruknął Cade, spoglądając na wykrywacz
rozmów. - Ten drań włączył urządzenie kodujące. Nie można
sprawdzić, skąd był telefon.
- Grace chce, żebym pojechała do firmy - oznajmiła Bailey.
- Ani mi się waż - warknął Cade, ale Bailey położyła mu
rękę na ramieniu i spojrzała na MJ.
- Zrozumiałaś, o co jej chodziło? - spytała przyjaciółkę.
- Chyba tak. - Mimo przerażenia MJ starała się rozumować
logicznie, - Ty i Grace nigdy nie wyłączałyście mnie z żadnych
waszych poczynań, więc chce, żebym pojechała z tobą. Poza
tym nigdy nie wychodziłaś nocą z akademika.
- Próbowała przekazać jakieś informacje - odezwał się Jack.
- Ten człowiek oświadczył jej, że coś się z nami stanie,
jeśli nie. zgodzi się z nim współpracować - powiedziała Bai
ley. - 1 chce, abyśmy skontaktowały się z tobą, Seth. Dlate
go powiedziała, że się nie liczysz, bo my wiemy, że jest prze
ciwnie.
Seth nie miał wyboru. Musiał zaufać instynktowi siedzących
obok kobiet. A także Grace.
- W porządku. A więc Grace chce, żebym był w kursie spra
wy i żebyście się stąd wyniosły - podsumował dyskusję.
- Uważa, że w firmie Salvinich będziemy bezpieczniejsze.
- Bezpieczniejsze będziecie wyłącznie w komisariacie.
I tam obie macie jechać.
- Nie. - Głos Bailey brzmiał spokojnie, lecz stanowczo. -
Mamy być w firmie. Grace podkreśliła to wyraźnie.
2 1 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
Seth rozważał możliwe warianty postępowania. Mógł za
wieźć obie kobiety w bezpieczne miejsce, co byłoby logicznie
uzasadnionym posunięciem. Mógł także pozwolić im robić, co
same postanowiły. Było to ryzykowne, ale, jeśli życzyła sobie
tego Grace, gra była warta świeczki.
- Zgoda. Pojedziecie do firmy, ale wywiadowca Mick Mar
shall załatwi wam ochronę. Zostaniecie tam aż do odwołania.
- Mamy siedzieć bezczynnie, podczas gdy Grace jest w nie
bezpieczeństwie? - obruszyła się MJ.
- Wykonacie dokładnie moje polecenie - oświadczył Seth. -
Grace ryzykuje własne życie, chcąc ocalić wasze. Nie zamie
rzam jej zawieść.
- MJ, porucznik ma rację - odezwał się Jack. - Zostałaś
przegłosowana. Zrobicie to, co każe.
- O co chodziło Grace z tym egzaminem? - spytał Seth.
- Profesor Greenbalm miał na imię Gregory - odparła Bailey.
- Gregory, Gregor. Prawie to samo. - Seth spojrzał na obu
mężczyzn. Byli mu teraz potrzebni. - Mamy niewiele czasu.
ROZDZIAŁ 12
sądziła, że zginie tej nocy. Ogarnął ją żal. Było tak wiele
rzeczy, których do tej pory nie zdołała uczynić. I nigdy nie
będzie miała dziecka. Od tak okrutnej niesprawiedliwości losu
bolało serce. Miała zaledwie dwadzieścia sześć lat, a już musiała
pożegnać się z życiem.
W oczach DeVane' a wyczytała dla siebie wyrok śmierci.
Zamierzał zamordować także wszystkich, których kochała.
Pozostawała jedyna, nikła nadzieja, że Bailey zrozumiała zako
dowaną wiadomość, jaką jej przekazała.
Nagle dobiegł ją znienawidzony głos:
- Zaraz ci pokażę, co utraciłaś bezpowrotnie.
Z obandażowanym ramieniem i w nowym smokingu, DeVane
poprowadził ją do ukrytego wejścia, a potem po schodach w dół.
Przyjął jakiś środek przeciwbólowy, od którego błyszczały mu
oczy. Gorączkowo i złowieszczo. Te same oczy widziała w kosz
marach. Wydobyła z pamięci inne obrazy z makabrycznego snu.
Widziała światła pochodni. Trzy Gwiazdy jaśniejące w złotym trój
kącie. I czyhającą śmierć. Przypominała sobie z trudem dalsze frag
menty przerażających majaków. Jakieś tajemne pomieszczenie,
2 1 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
całe w bieli i złocie. Zamknięte. Została w nim uwięziona do
końca życia.
Przerażona i wstrząśnięta, zatrzymała się na ostatnim zakrę
cie schodów. Nie, to działo się nie tutaj, uzmysłowiła sobie, lecz
w jakimś innym miejscu.
Palce DeVane'a wpiły się jej w ramię, ale prawie nie poczuła
bólu. Miała teraz jeszcze jedno przywidzenie. Zobaczyła Setha,
a właściwie wojownika w stalowej zbroi. Przyszedł po nią.
A także po Gwiazdy. I za nie zginął.
Och! Żeby zachować równowagę, Grace przywarła do zi
mnej ściany. Seth! Tylko nie on! Nie może umrzeć!
DeVane pchnął ją brutalnie i po chwili znalazła się u stóp
schodów. Zatrzymał się przed masywnymi drzwiami. Nie pusz
czając ramienia Grace, ciężkim kluczem otworzył staroświecki
zamek. Nie wiadomo dlaczego, przyszła jej na myśl nora Króli
ka z „Alicji w Krainie Czarów".
- Ujrzysz, co tracisz. Byłoby to naszą wspólną własnością.
DeVane znów pchnął Grace, tak silnie, że potknęła się
w drzwiach.
Na widok tego, co zobaczyła, stanęła jak wryta.
O, nie, to nie nora Królika. To była jaskinia Ali Baby. Pełna złota
i drogocennych klejnotów. Na ścianach wisiały jeden przy drugim
obrazy, dzieła największych mistrzów. Wszędzie było pełno posą
gów i rzeźb, a także innych bezcennych przedmiotów. Jedne, małe,
cudownej roboty, stały na złotych postumentach. Inne, wysokie,
sięgały sufitu. Każde wolne miejsce zajmowały skarby. Były tu
otwarte skrzynie pełne sznurów pereł i naszyjników, a także króle
wskie insygnia. Z ukrytych głośników rozbrzmiewała muzyka Mo
zarta. To wcale nie była jaskinia z bajki, uzmysłowiła sobie Grace.
Znajdowała się w tajemnej komnacie należącej do obłąkanego ko
lekcjonera. Ukrył tu największe dzieła sztuki, aby napawać się
świadomością, że należą wyłącznie do niego.
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 1 7
Ile z tych skarbów zdobył w niecny sposób? Ile popełnił
morderstw, aby wejść w ich posiadanie?
Tutaj nie umrę, przysięgła sobie. Seth też nie straci tu życia.
Koszmary nie staną się rzeczywistością. Nie podda się. Nigdy.
Będzie walczyła w każdy sposób. Każdą dostępną bronią.
- Masz tu imponujące zbiory - powiedziała do De Vane'a -
ale ich ekspozycja przedstawia wiele do życzenia. - Pierwszą
bronią, jaką zastosowała, było opanowanie, a także niesmak
w głosie. - Nawet największe skarby nie robią odpowiedniego
wrażenia, gdy są tak stłoczone.
- Zgromadzenie tych przedmiotów to dzieło mojego życia.
- Wziął do ręki szczerozłoty puchar i podał Grace, aby mogła
podziwiać go z bliska. - Piła z niego królowa Ginewra, zanim
zdradziła Artura. Powinien wyrwać jej za to serce.
Grace w milczeniu obracała puchar w rękach. Nie odczuwała
niczego. Złoty kielich był pozbawiony nie tylko wina, lecz także
magicznej mocy.
- Spójrz na to. - De Vane wyciągnął parę brylantowych kol
czyków misternej roboty i podsunął pod oczy Grace. - Miała je
na sobie Maria Antonina, gdy szła na szafot. Możesz założyć te
kolczyki.
- Bo już mnie skazałeś? - Grace nie wzięła klejnotów do
ręki i odwróciła się od De Vane'a. - Nie, dziękuję.
- Mam też strzałę, z którą polowała bogini Diana. I pas Ju-
nony.
Serce Grace zabiło szybciej. Cicho się roześmiała.
- Naprawdę w to wierzysz? - spytała drwiącym tonem.
Rozzłoszczony jej reakcją, De Vane wszedł w głąb komnaty.
- Zdobędę też Gwiazdy - oświadczył. - Sam je tutaj umiesz
czę. Wtedy będę miał już wszystko. Stanę się wszechpotężny.
- Te kamienie ci nie pomogą. Nie zmienią twego życia. - Na
twarzy De Vane'a Grace ujrzała zdziwienie. - Twój los jest już
2 1 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
przesądzony - mówiła dalej. - A Trzy Gwiazdy nigdy nie staną
się twoją własnością. Znajdą się tam, gdzie ludzie będą mogli je
podziwiać, a nie w ciemnym podziemiu. Tutaj nigdy ich nie
zobaczysz.
De Vane poczuł ucisk w żołądku. Z postawy stojącej obok
kobiety, która powinna drżeć ze strachu, emanowała jakaś siła.
Rozwścieczyło go to jeszcze bardziej.
- Zanim wzejdzie słońce, Gwiazdy będą moje. - Zbliżył się
do Grace. - Posiądę także ciebie. I będę używał twego ciała, gdy
tylko przyjdzie mi na to ochota. Zrobię z tobą wszystko, co tylko
zechcę.
Ręka DeVane'a dotykająca jej policzka była trupio zimna, ale
Grace nawet nie drgnęła. Hardo uniosła głowę.
- Nigdy nie posiądziesz ani Gwiazd, ani mnie. Nigdy nie
będziesz miał nas na własność, jeśli nawet ukryjesz tutaj. Taka
jest prawda. To cię będzie dręczyć każdej nocy i każdego dnia.
Aż wreszcie zniszczy tak, że pozostaniesz wyłącznie szaleńcem.
Człowiekiem obłąkanym.
Dostała w twarz. Tak mocno, że uderzyła głową o ścianę.
- Twoi przyjaciele umrą tej nocy - oświadczył. - Z własnej
woli wyprawisz ich na tamten świat. Staniesz się morderczynią.
I z tą świadomością będziesz musiała żyć.
DeVane wziął Grace za ramię i, otworzywszy drzwi, wy
pchnął ją z komnaty.
- Na pewno kamerami monitoruje cały dom - odezwał się
Seth. Przystępowali do forsowania muru na tyłach posiadłości
DeVane'a. -I ma straże patrolujące teren.
- Będziemy uważać. - Jack wetknął nóż za cholewę, a po
tem sprawdził pistolet i umieścił go za pasem.
- Na razie trzymajmy się razem. - Cade miał w głowie plan
działania. - Odnajdę alarm i unieruchomię go. Jeśli to nie wypa-
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 1 9
li, zawalimy sprawę. Chyba że uda się coś zdziałać podczas
zamieszania. Natychmiast zjawią się gliniarze. Jeśli nasz plan
weźmie w łeb, będziesz miał niewąskie kłopoty - powiedział do
Setha.
- Chodźmy. Mam nadzieję, że nie ma tu psów. - Jack zaklął
szpetnie. - Wkurzają mnie takie sytuacje.
Przedostali się przez mur i wylądowali na trawie. Istniała
możliwość, że już w tej chwili wykryto ich obecność. Było to
jednak ryzyko, które musieli podjąć. Poruszali się jak cienie,
przemykając pod osłoną otaczających teren drzew.
Seth spoglądał z ukrycia na rzęsiście oświetlony dom. Gdzie
znajdowała się Grace? W jakim była stanie? A może De Vane już
zrobił jej krzywdę? Zgwałcił ją?
Zacisnął zęby. Po raz pierwszy od lat czuł ciężar broni.
Wiedział, że nic nie powstrzyma go przed jej użyciem, jeśli
okaże się to konieczne.
Ujrzał wartownika idącego wzdłuż linii drzew. Dał znak
przyczajonemu Jackowi, który jednym susem dopadł go od tyłu
i ogłuszył. Nieprzytomnego odciągnął szybko w cień.
- O jednego mniej - szepnął i wetknął za pas dopiero co
zdobytą broń.
- Pełnią regularne warty - cicho powiedział Cade. - Nie
wiemy, kiedy się zorientują, że kogoś brak.
- Ruszajmy.
Seth wskazał Jackowi północną, a Cade'owi południową
stronę. Pochyleni, ruszyli biegiem w stronę domu.
Strażnik, który prowadził Grace do białej sypialni, był mil
czący i potężny jak niedźwiedź. W walce z nim nie miałaby
żadnych szans. W jego oczach dojrzała jednak lubieżne bły
ski. Miała na sobie poszarpaną suknię, obnażającą częściowo
ciało.
2 2 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
Był to jedyny oręż w jej rękach. Rozpoczęła grę. Przerażo
nym wzrokiem popatrzyła na strażnika.
- Bardzo się boję... - wyszeptała. - Nie krzywdź mnie.
Zrobię wszystko, co zechcesz.
Milczał nadal, lecz nie spuszczał z niej wzroku. Językiem
zwilżyła prowokująco wargi.
- Zrobię, co zechcesz - powtórzyła. - Jesteś taki duży i silny.
Rządzisz tutaj wszystkim. - Stanąwszy przed drzwiami swej
luksusowej celi, odwróciła się i westchnęła głęboko.
- Nie zostawiaj mnie samej. Potrzebuję... ciebie. - Zaryzy
kowała. Przesunęła palcem po wargach strażnika. - On o niczym
się nie dowie - dodała ledwie słyszalnym szeptem. - To będzie
nasza tajemnica.
Starając się ukryć obrzydzenie, ujęła rękę mężczyzny i poło
żyła na piersi. Uśmiechnęła się zachęcająco.
Strażnik nachylił się i rozgniótł wargami usta Grace.
Ledwie wytrzymywała, gdy po jej ciele przesuwały się silne,
męskie ręce.
- Wejdźmy do środka - kusiła. Miała nadzieję, że dreszcz
wstrętu, który przeszył jej ciało, strażnik odczytał jako objaw
podniecenia. - Chodź ze mną. Będziemy sami.
Otworzył drzwi. Nadal wodził zgłodniałym wzrokiem po jej
ciele. Wygram albo przegram, pomyślała. Niewiele miała do
stracenia. Zamknął drzwi od środka i rzucił się na Grace.
- Och, nie tak szybko. - Wysunęła się z objęć olbrzyma. -
Mamy czas. Poczekaj chwilę, chciałabym trochę odświeżyć się
dla ciebie.
Mężczyzna nadal milczał. W jego zmrużonych oczach do
strzegła zniecierpliwienie, a także cień podejrzliwości. Bez
przerwy się uśmiechając, sięgnęła po ciężki, kryształowy flakon
z perfumami, stojący na toaletce. Oto kobieca broń, pomyślała,
rozpylając wokół siebie delikatną mgiełkę. Zacisnęła palce na
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 2 1
flakonie i błyskawicznie odwróciła się w stronę strażnika. Pod
niosła wysoko ręce, nacisnęła spust i wycelowała wprost w jego
oczy silny strumień perfum.
Gdy odruchowo zakrył piekącą twarz, Grace zebrała wszy
stkie siły i uderzyła go flakonem w głowę, a kolanem w pod
brzusze.
Olbrzym zachwiał się, lecz nie przewrócił. Miał krew na
czole. Zrobił się trupio blady. Kiedy sięgnął do kabury po pisto
let, Grace kopnęła go jeszcze raz. Nisko. Osunął się na kolana,
lecz nadal usiłował wyciągnąć broń.
Porwała ciężki stołek i rąbnęła nim go w twarz, a potem
wytworny, stylowy mebelek rozbiła na jego głowie.
Rzuciła się na strażnika, chcąc odebrać pistolet. Spoconymi
z wrażenia dłońmi wysunęła go z kabury. Ujęła broń w drżące
ręce i wyciągnęła przed siebie, gotowa zrobić to, co nieuniknio
ne. Zobaczyła jednak, że olbrzym stracił przytomność. Z ust
Grace wyrwał się mimowolny, histeryczny śmiech.
- Coś mi się wydaje, że nie jestem najlepszą z dziewczyn -
powiedziała do siebie niemal bezwiednie.
Zabrała strażnikowi pęk kluczy. Po kilku nieudanych pró
bach udało się jej otworzyć pokój od środka. Oświetlonym kory
tarzem pobiegła ku wyjściu.
Na górnym podeście schodów zamajaczyła w mroku wysoka
postać. Na jej widok z gardła przerażonej Grace wydobył się
cichy jęk. Podniosła do góry pistolet.
- Mierzysz do mnie już po raz drugi.
Zachwiała się z wrażenia. To był głos Setha! Zobaczyła go
wyraźniej dopiero wtedy, kiedy wyszedł z cienia.
- To ty - szepnęła zbielałymi wargami. - Przyszedłeś.
Choć niezbyt przytomna Grace zauważyła jego strój. Nie
miał na sobie zbroi wojownika, lecz był ubrany na czarno.
Zamiast szpady miał pistolet.
2 2 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
Tym razem nie było to przywidzenie. Odetchnęła z ulgą.
Seth patrzył na Grace. W strzępach sukni, z pokrwawioną
twarzą i nieprzytomnymi oczyma, wyglądała przerażająco. Że
by wedrzeć się do wnętrza tego silnie strzeżonego domu, musiał
zabić dwóch mężczyzn. Teraz, widząc, do jakiego stanu De Vane
bądź jego ludzie doprowadzili Grace, pomyślał, że na tym nie
skończy. Będzie zabijał nadal.
- Już wszystko dobrze. - Ledwie oparł się pokusie, aby
porwać ją w ramiona. Wyglądała tak krucho, jakby od lekkiego
dotknięcia mogła rozpaść się na kawałki. - Wyciągniemy cię
stąd. Nie masz się czego bać.
- On je zamorduje. - Odetchnęła z trudem. - Bez względu
na to, co zrobię i co stanie się ze mną. To chory człowiek.
Szaleniec. Jest dla nich śmiertelnie niebezpieczny. Dla nas też.
Już przedtem odebrał ci życie - dodała szeptem. - Zrobi to
jeszcze raz.
Seth wyjął ostrożnie pistolet z rąk Grace.
- Gdzie jest De Vane? - zapytał krótko.
- W podziemiach. W komnacie. Ukrytym przejściem w bib
liotece idzie się do czarnych schodów. Zupełnie jak... jak
w dawnych wiekach. Pamiętasz? - Mieszały się jej obrazy. Rze
czywiste oraz urojone. - On tam jest. W skarbcu. Bawi się
błyskotkami. Zraniłam go nożem.
- Dzielna dziewczynka. - Seth nie spuszczał wzroku z Grace.
Zastanawiał się, ile krwi na podartej sukni i ciele pochodzi z jej
własnych zranień. - Chodź ze mną.
Poprowadził ją w dół. U stóp schodów leżał strażnik. Grace
przeszła ponad nim, odwracając głowę. Już mocniej trzymała
się na nogach. Przeszłość, jaką zapamiętała z makabrycz
nych przywidzeń, nie musiała się powtarzać. Ludzie mogli ją
zmienić.
- To tam - wskazała - na dół i trzecie drzwi po lewej.
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 2 3
Drgnęła nerwowo, dostrzegłszy jakiś ruch. Na korytarzu pojawił
się Jack.
- Droga wolna - zakomunikował Sethowi.
- Zabierz Grace. - Kiedy Seth niemal wpychał ją w ramiona
Jacka, jego oczy dopowiadały resztę: Zaopiekuj się nią. Nie
zawiedź mego zaufania.
Jack przesunął półprzytomną Grace, tak aby nie krępowała
ruchów ręki, w której trzymał broń.
- Słonko, już wszystko dobrze - szepnął cicho.
- Nie. - Zaprzeczyła ruchem głowy. - On ich zabije. Bailey,
MJ i Cade'a. Umieścił bomby w domu i w barze. Musisz po
wstrzymać tego szaleńca. Zaraz pokażę ukryte wejście do pod
ziemi. - Wyrwała się Jackowi i, zataczając się jak pijana, ruszyła
w stronę biblioteki. - Tutaj. - Obróciła rozetę w bogatym orna
mencie boazerii. - Widziałam, jak to robił.
Przed ich oczyma bezszelestnie rozsunęła się ściana, odsła-
niając tajemne przejście.
- Wyprowadź ją stąd - powiedział Seth do Jacka. -I dzwoń
na policję. Sam rozprawię się z tym człowiekiem.
Grace wydawało się, że płynie. Unosiła się tuż pod powierz-
chnią jakiejś ciepłej wody.
- Musi go zabić - powiedziała słabym głosem, kiedy Seth
zniknął w ukrytym przejściu. - Tym razem mu się uda
- Seth wie, co robi.
- Tak. Wie. Zawsze mu się udaje. - Pokój zawirował jeszcze
raz, gwałtowniej niż poprzednio. - Przepraszam, Jack - zdołała
jeszcze powiedzieć Grace, zanim ogarnęła ją ciemność.
De Vane nawet nie pofatygował się, żeby zaryglować drzwi, za
uważył Seth. Ten tak pewny siebie, arogancki łajdak był przekona
ny, że nikt nie dostanie się do jego fortecy. Unosząc broń, Seth
otworzył ciężkie odrzwia. Błysk złota niemal go oślepił.
2 2 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
Wszedł do podziemnej komnaty. Jego wzrok przyciągnęła
nieruchoma postać mężczyzny siedzącego jak na tronie na wy
sokim fotelu pośrodku zgromadzonych skarbów.
- Gra skończona, De Vane - oznajmił Seth.
Ambasador nawet nie drgnął. Wiedział, że ten człowiek się tu
zjawi.
- Wiele ryzykujesz, Buchanan - powiedział z przylepionym
do warg uśmiechem. W jego oczach czaiło się szaleństwo. - Nie
pierwszy raz. Chyba pamiętasz swój sen. Już tu byłeś, żeby
ukraść Gwiazdy i tę kobietę. Miałeś przy boku szpadę.
Sethowi jak przez mgłę przypomniały się senne rojenia.
Dziwne obrazy. Kamienny zamek, ciemne, burzowe niebo
i komnata pełna skarbów. A także ukochana kobieta. Na ołtarzu
ozdobionym brylantami jasnymi jak gwiazdy, tkwiącymi w zło
tym trójkącie wyrwanym z rąk pogańskiego boga.
- Zabiłem cię. - De Vane roześmiał się krótko. - A ciało
rzuciłem krukom na pożarcie.
- To było w przeszłości. - Seth nieznacznie posuwał się
w przód. - Teraz będzie inaczej.
Uśmiech na twarzy obłąkanego ambasadora stał się jeszcze
szerszy.
- Zaraz zginiesz. - Mówiąc to, podniósł rękę z wycelowa
nym pistoletem.
Padły dwa strzały. Niemal równocześnie, tak że zabrzmiały
jak jeden. Zadrżały ściany komnaty, a wraz z nimi zgromadzone
skarby. Seth podszedł powoli do fotela i popatrzył na DeVane'a.
Padł twarzą na stos złota. Martwy.
Grace usłyszała strzał. Zamarło jej serce. Zerwała się z ławki
przed domem, na której posadził ją Jack. Jakimś cudem wiedzia
ła, że wystrzelona kula nie dosięgła Setha. Gdyby zginął, od razu
by to wyczuła. Przestałaby istnieć jakaś jej część. Czekała w na
pięciu, z oczyma utkwionymi we frontowe drzwi.
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 2 5
Ponad jej głową niebo jaśniało od gwiazd. Nad drzewami
ukazał się księżyc. Gdzieś z oddali dochodził śpiew nocnego
ptaka, zwiastujący radość i nadzieję.
W drzwiach domu ukazał się Seth. Żywy i cały. Po policz
kach Grace popłynęły łzy. Zacierały obraz, a ona musiała prze
cież bardzo wyraźnie widzieć człowieka, którego pokochała,
a który odrzucił jej miłość.
Podszedł blisko. Oczy miał ciemne i zimne. Już odzyskał
samokontrolę. To, co stało się przed chwilą, zdążył zaliczyć do
przeszłości, tak żeby nie zakłócało toku jego myśli i dalszego
postępowania.
Grace nie rzuciła mu się w objęcia. Skuliła się jeszcze bar
dziej, nieświadoma, że ten gest powstrzymał Setha od przy
tulenia jej do siebie. Stanął w odległości wyciągniętej ręki.
Wpatrywał się w kobietę, którą pokochał, lecz odepchnął od
siebie.
Była blada jak ściana. Widział, jak wstrząsają nią dreszcze.
Miała jednak zaskakująco silny głos.
- Czy to koniec? - spytała.
- Tak.
- Ten człowiek zabije moich przyjaciół.
- Już tego nie zrobi.
Seth jeszcze bardziej zapragnął wziąć Grace w objęcia. Po
czuł obezwładniającą go słabość. Ugięły się pod nim kolana.
Odwróciła się i zatopiła wzrok w otaczających ich ciemno
ściach.
- Muszę zobaczyć się z Bailey i MJ.
- Wiem.
- I jest ci potrzebne moje zeznanie - oznajmiła rzeczowym
tonem.
O Boże, co działo się z tą kobietą? Seth przyłożył dłonie do
nagle zwilgotniałych oczu.
2 2 6 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Zeznanie może poczekać.
- Chcę jak najszybciej skończyć z tą sprawą. Muszę mieć
wszystko poza sobą. - Zesztywniała jeszcze bardziej, a potem
powoli odwróciła się w stronę Setha. Kiedy na niego spojrzała,
był już opanowany. Miał wyrazisty wzrok. - Muszę mieć wszy
stko poza sobą - powtórzyła z mocą.
Dała jednoznacznie do zrozumienia, że ma na myśli także
jego. Zdawał sobie z tego sprawę.
- Grace, jesteś poraniona. I w szoku. Za chwilę nadjedzie
karetka.
- Nie jest mi potrzebna.
- Do licha, nie rozmawiaj ze mną w taki sposób! Sam wiem,
czego ci teraz trzeba. - Setha ogarnęła złość. Huczało mu w gło
wie. - Powiedziałem, że to cholerne zeznanie może poczekać.
Cała drżysz. Usiądź, na litość boską!
Chciał wziąć ją za ramię, ale się odsunęła.
- Nie dotykaj mnie. Zostaw mnie w spokoju.
Gdyby teraz nie posłuchał, pewnie by się załamała. Słowa
Grace były jak cios w żołądek, a pełne rozpaczy spojrzenie jej
niebieskich oczu niczym uderzenie w twarz. Trzęsły mu się ręce,
więc wsunął je do kieszeni. Cofnął się o krok.
- W porządku. Ale usiądź, proszę.
Miała kredowobiałą, pokrwawioną twarz i rozszerzone
źrenice. Była tak krucha, że wydawało się, iż zaraz się rozpad
nie. A on nie mógł jej pomóc, bo niczego od niego nie chciała.
Nie zamierzała mu na nic pozwolić.
Usłyszał zawodzący sygnał nadjeżdżającej karetki, a za ple
cami czyjeś kroki. Do Grace podszedł Cade. Zarzucił na jej
ramiona koc, wyniesiony z domu DeVane'a.
Seth patrzył, jak Grace odwraca się w stronę Cade'a, wiotcze-
je i pada w jego rozwarte ramiona. Po chwili usłyszał rozpaczli
wy, urywany płacz.
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 2 7
- Zabieraj ją stąd - warknął Seth. Odwrócił się i wszedł do
domu DeVane'a, aby zrobić to, co do niego należało.
Kiedy Grace wyszła rankiem do ogrodu, ptaki powitały ją
radosnym świergotem. Powietrze było przezroczyste. Drzewa
nieruchome i zielone. Bujne klomby i rabaty mieniły się wszy
stkimi kolorami.
Było tu pięknie. I bezpiecznie.
Wróciła do wiejskiego domu w górach, bo był to prawdzi
wy azyl. Chciała być sama, z dala od wszystkich ludzi. Bai
ley i MJ zrozumiały i uszanowały tę potrzebę i zostawiły Grace
w spokoju. Za kilka dni wróci do Waszyngtonu i skontaktu
je się z przyjaciółkami. Zaprosi do domu całą czwórkę. Wie
działa, że niedługo do nich zatęskni. Na razie jednak chciała być
sama.
Wystarczyło, aby zamknęła oczy, a przerażające obrazy wra
cały z całą wyrazistością. Tego, co przeżyła w rezydencji obłą
kanego DeVane'a, nie udawało jej się zapomnieć. Gdy usłyszała
odgłos wystrzału, była głęboko przekonana, że od kuli zginął
ambasador. Po prostu o tym wiedziała.
Od tamtej pamiętnej nocy nie widziała Setha. W zamiesza
niu, które potem nastąpiło, unikanie go było sprawą łatwą. Od
powiedziała na wszystkie pytania, jakie zadano jej w komisaria
cie, i złożyła zeznanie przed przedstawicielami wymiaru spra
wiedliwości. Potem poprosiła, żeby Cade i Jack zawieźli ją do
firmy Salvinich, gdzie czekały Bailey i MJ.
A także do Trzech Gwiazd.
Schodząc ukwieconymi tarasami ze wzgórza, wspominała
radosną scenę spotkania. Wszystkie trzy znajdowały się w ja
kimś pustym i słabo oświetlonym pomieszczeniu, a ona miała na
sobie podartą i pobrudzoną krwią sukienkę. Każda z nich przy
trzymywała jeden z wierzchołków szczerozłotego trójkąta
2 2 8 TAJEMNICZA GWIAZDA
z tkwiącą w nim Gwiazdą. Odczuwały płynącą z nich moc,
a także widziały zdumiewający blask.
- Mam wrażenie, że coś podobnego wydarzyło się już kie
dyś - szeptem odezwała się Bailey. - Tyle że działanie było
słabsze.
- Teraz jest mocne. Takie, jakie powinno być. - MJ uniosła
wzrok. Popatrzyła przyjaciółkom w oczy. - Zamknął się obwód.
Łańcuch o kształcie trójkąta. Dziwne to, ale prawdziwe.
- Tym razem Trzy Gwiazdy trafią do muzeum, a nie do
antycznej świątyni. - Na twarzy Grace odmalowały się żal,
a zarazem ulga, gdy odkładały złoty trójkąt. - Chyba właśnie
takie jest przeznaczenie tych kamieni. - Odwróciła się do Bailey
i MJ. Objęła je ramionami. Przyjaciółki tworzyły drugi trójkąt.
- Zawsze was kochałam i zawsze byłyście mi potrzebne.
Czy wszystkie trzy możemy pójść w jakieś spokojniejsze miej
sce? - Po twarzy Grace popłynęły łzy. - Muszę z wami poroz
mawiać.
Opowiedziała im o wszystkim. Przed Bailey i MJ otworzyła
serce. Wyznanie podziałało kojąco. Trochę się uspokoiła. Był to
jednak dopiero początek. Czekało ją jeszcze inne zadanie.
Musiała zacząć sama leczyć głębsze rany.
Wiedziała, że zrobi to tutaj, w domku na pustkowiu. Zamknę
ła oczy i raz po raz wciągała w płuca powietrze.
Postawiła na trawie koszyk z narzędziami ogrodniczymi i za
jęła się pielęgnacją kwiatów. W pewnym momencie usłyszała
warkot silnika, a potem skrzypienie opon na żwirowej drodze
wiodącej do domku. Zdziwiona, uniosła brwi. Miała niewielu
sąsiadów. Mieszkali w dużej odległości i odwiedzali ją rzadko.
Nie miała ochoty na żadne rozmowy. Stała wyprostowana wśród
kwiatów, zdecydowana jak najszybciej pozbyć się intruza, który
zamierzał zakłócić upragnioną samotność.
Nagle rozpoznała samochód. Z bijącym szaleńczo sercem
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 2 9
patrzyła, jak zatrzymuje się na wąskiej drodze, jak wysiada
z niego Seth, który kieruje kroki w jej stronę.
Wyglądała teraz jak bogini. Z rozwianymi włosami, w mio
tanej wiatrem długiej, szerokiej spódnicy, w powodzi kwiatów.
Widok ten do żywego poruszył Setha. A kiedy ujrzał świeżą
szramę przecinającą jej policzek, zabolało go serce.
- Odbyłeś długą podróż - powiedziała obojętnym tonem,
gdy zatrzymał się dwa kroki przed nią.
- Trudno było cię znaleźć.
- I dobrze. Nie jest mi potrzebne żadne towarzystwo.
- Zauważyłem. - Aby trochę się uspokoić, a także ze zwy
kłej ciekawości, rozejrzał się wokoło. Omiótł wzrokiem domek
przylepiony do zbocza i zwartą ścianę lasu. - To piękne miejsce.
- Tak.
- Odludne. I ciche. Zasłużyłaś na trochę spokoju.
- Dlatego tu jestem. - Uniosła brwi. - A co sprowadza
ciebie?
- Grace, musimy porozmawiać. Ja...
- Zamierzałam zobaczyć się z tobą po powrocie do miasta -
powiedziała szybko. - Tamtej nocy mówiliśmy niewiele. Chyba
byłam bardziej wstrząśnięta tym, co się stało, niż mi się wyda
wało. Nawet ci nie podziękowałam.
Było gorzej, niż przewidywał. Chłodny i całkowicie opano
wany głos Grace był gorszy niż gniewny krzyk, którego się
spodziewał.
- Nie masz za co dziękować.
- Ocaliłeś mi życie. I, jak sądzę, życie najbliższych mi ludzi.
Wiem, że złamałeś obowiązujące cię zasady, a nawet prawo,
żeby mnie odnaleźć i wyrwać z rąk tego człowieka. Jestem ci za
to bardzo wdzięczna.
Sethowi stanął przed oczyma cały koszmar tamtej nocy. Wró-
ciły wściekłość i przerażenie.
2 3 0 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Wiesz przecież, że zrobiłbym wszystko, aby cię uwolnić.
- Tak. wiem. - Musiała odwrócić wzrok. Patrzenie Sethowi
w oczy było zbyt bolesne. Przysięgła sobie, że już nigdy nie da
się skrzywdzić nikomu. - Chyba oboje nie mieliśmy wtedy
żadnego wyboru. Mam nadzieję, że twoja zawodowa kariera
zbytnio nie ucierpi.
Każde słowo Grace było jak uderzenie.
- Nie ucierpi.
- To dobrze. - Uznała, że powinien już odejść. Od razu,
zanim ona się załamie. - Mimo to zamierzam napisać list do
twoich zwierzchników. Pewnie wiesz, że mój stryj jest senato
rem. Nie byłabym zdziwiona, gdybyś, kiedy ucichnie wrzawa,
dostał za swój wyczyn awans.
Zaschło mu w gardle. Miał kłopoty z mówieniem.
- Do licha, popatrz na mnie - wykrztusił. - Kiedy poczuł na
sobie jej spojrzenie, zacisnął dłonie, żeby jej nie dotknąć. -
Uważasz, że ma to jakieś znaczenie?
- Tak. Przynajmniej dla mnie. Na razie jednak muszę trochę
wypocząć. Wybacz, pójdę popracować w ogrodzie, zanim słoń
ce zacznie zbyt mocno przygrzewać.
- Sądzisz, że tak zakończysz sprawę? - zapytał Seth.
Grace wyjęła z koszyka ogrodnicze nożyce.
- Sądzę, że to ty już ją zakończyłeś.
- Nie odwracaj się ode mnie. - Wziął ją za ramię i przyciąg
nął do siebie. Ogarnęła go złość. - Nie możesz tak mnie odpy
chać. Ja tego nie... - Urwał. Podniósł rękę i przyłożył do świeżej
szramy na policzku Grace. - Och, Boże! Ten szaleniec zrobił ci
krzywdę!
- Drobiazg. - Cofnęła się szybko, tak że ręka Setha opadła.
- Blizny goją się i bledną. A tego człowieka już nie ma. Dzięki
tobie. Trzy Gwiazdy są w muzeum, tam, gdzie ich miejsce,
i wszystko jest jak dawniej. Tak jak powinno być.
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 3 1
- Zrobiłem ci krzywdę, a ty nie chcesz mi tego wybaczyć.
Wysiliła się na lekki ton.
- Rachunek wypada na twoją korzyść. Ocalenie mi życia to
znacznie więcej niż...
- Przestań. - Odwrócił się, potykając o ukwieconą grządkę.
Nie miał pojęcia, że będzie cierpiał aż tak bardzo. Nie odrywając
wzroku od krajobrazu, znowu się odezwał: - Czy wiesz, co się
ze mną działo, gdy uświadomiłem sobie, że jesteś w rękach tego
potwora? A potem, gdy przez telefon usłyszałem twój przerażo
ny głos?
- Nie zamierzam do tego wracać.
- A ja nie potrafię myśleć o niczym innym. Kiedy tylko
zamknę oczy, widzę ciebie. W tamtym korytarzu, w poszarpanej
sukni, pokrwawioną i poranioną. A ja nie wiem, co on ci zrobił.
I pamiętam, że we śnie już raz nie udało mi się go powstrzymać.
- To wszystko skończone. - Grace czuła, że nogi ma jak
z waty. - Przestań o tym myśleć.
- Pewnie uciekłabyś stamtąd bez mojej pomocy - ciągnął
Seth. - Pokonałaś potężnego strażnika. Chyba dałabyś sobie radę
beze mnie. Może wcale nie byłem ci potrzebny. I to mnie gnębi
ło. Okazuje się, że potrzebuję cię znacznie bardziej, niż ty mo
głabyś potrzebować mnie. I tego się obawiałem. To idiotyczne,
ale tak właśnie było. Kiedy człowiek się przekona, czym napra
wdę jest strach, i że w ciągu jednej sekundy może stracić to, co
w jego życiu najważniejsze, nie złamie go już nic.
Milczała.
- Nie odtrącaj mnie. Nie każ odjeżdżać. - Przygarnął do
siebie Grace, zbyt przejęty, aby zważać na jej opór.
- Nie wyniknie z tego nic dobrego. - Z jednej strony chciała,
aby się odsunął, z drugiej jednak pragnęła stać tak jak najdłużej,
czując na skórze ciepłe promienie słońca i jego twarz wciśniętą
w swoje włosy.
2 3 2 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Pragnę cię. - Zaczął szukać jej ust.
Pod Grace ugięły się kolana. Poczuła się nagle słaba i bez
wolna. Zamknęła oczy i zarzuciła Sethowi ręce na szyję. Pragnął
jej i to powinno wystarczyć. Za bardzo go kochała, aby pozwolić
mu odejść.
- Nie każę ci odjeżdżać. Cieszę się, że jesteś. Chodźmy do
domu. I do łóżka.
Była przekonana, że chciał się tylko z nią przespać! Bardzo
go to zabolało.
- Przyjechałem tu nie po to, aby iść z tobą do łóżka. -
Dlaczego przedtem nie dostrzegł uczucia malującego się
w oczach tej kobiety? Dlaczego ją odtrącił? I odmówił, w tak
brutalny sposób, przyjęcia tego, co chciała mu tak hojnie ofiaro
wać? - Przyjechałem błagać o przebaczenie.
- A więc czego ode mnie chcesz?
Chyba dopiero w tej chwili pojął, po co naprawdę tu przyjechał.
- Chcę usłyszeć, czego potrzebujesz. I czego pragniesz.
- Odpowiedź jest prosta. Spokoju. - Grace wskazała na widok
rozciągający się wokół pagórka. -I przyjaźni. Ją także mam.
- To ci wystarcza?
- Wystarczało. Do tej pory.
Zanim zdążyła się cofnąć, ujął w dłonie jej twarz.
- A gdybyś mogła mieć więcej, czego być chciała?
- Pragnienie rzeczy nieosiągalnych unieszczęśliwia czło
wieka.
- Proszę, powiedz szczerze, na czym naprawdę ci zależy? -
Patrzył jej prosto w oczy.
- Pragnę mieć rodzinę. Dzieci. I mężczyznę, który mnie ko
cha i chce założyć wspólny dom. Dziwi cię, że marzę o znie
kształconej ciążą figurze? O zmienianiu pieluch?
- Nie. - Trzymał ją teraz za ramiona, bo wyczuł, że szykuje
się do ucieczki. - Wcale mnie to nie dziwi.
TAJEMNICZA GWIAZDA 2 3 3
- Naprawdę? To świetnie. Chodźmy do domu. Chce mi się pić.
- Kocham cię, Grace.
Patrzył, jak kamienieje.
- Co takiego?!
- Kocham cię. - Wypowiadając te słowa, odczuwał potęgę
swego uczucia. - Zakochałem się w tobie, zanim zobaczyłem cię
po raz pierwszy. W kobiecie z portretu. Nie wiem, czy to było
zrządzenie losu, świadomy wybór czy szczęście. Ale uczucie
ogarnęło mnie tak szybko i było tak głębokie, że się go wypar
łem. Nie uwierzyłem w tę miłość, nie dopuściłem, by mną za
władnęła. - Grace milczała, a on mówił dalej: - Tyś zachowała
się inaczej. Poddałaś się uczuciu. A ja postanowiłem go nie
odwzajemniać. Dlatego cię odrzuciłem. - A teraz przyjechałem,
żeby to powiedzieć. - Dłonie Setha zsunęły się wzdłuż ramion
Grace i zacisnęły na jej palcach. - Proszę, abyś jeszcze raz
uwierzyła w nasz związek i zaufała mi. I... i wyszła za mnie.
Cofnęła się o krok. Przycisnęła rękę do łomoczącego serca.
- Chcesz się ze mną ożenić.
- Wróć dziś ze mną do miasta, bardzo o to proszę. Wiem, że;
jestem staroświecki, ale chcę, żebyś poznała moją rodzinę.
Zamarła.
- Mam poznać twoją rodzinę - powtórzyła niemal bez-
wiednie.
- Tak. Niech zobaczą kobietę, którą kocham i z którą pragnę
związać się na całe życie. Nowe życie. Czekałem na nią, aby
móc je rozpocząć. - Ujął jej dłoń i przyłożył sobie do policzka.
Zajrzał jej głęboko w oczy. - Założyć rodzinę. Mieć dzieci.
- Ach. - Po policzkach Grace potoczyły się łzy.
- Nie płacz. - Seth westchnął. To był dopiero początek.
Długo będzie musiał błagać, aby mu zaufała. Przygotował się na
to. - Grace, nie płacz. Powiedz, że nie jest za późno. - Niezdar
nie starł łzy z jej policzka.
2 3 4 TAJEMNICZA GWIAZDA
- Kocham cię. Bardzo. - Zacisnęła palce wokół jego dłoni.-
Widziała, jak wyraz bólu i niepokoju powoli ustępuje z jego
twarzy. - Byłam nieszczęśliwa. Przekonana, że straciłam cię na
zawsze.
- Jestem przy tobie. - Musnął ustami jej policzek. -I zosta
nę. Na zawsze. Powiedz, że się zgadzasz. Chcę to usłyszeć
z twoich ust.
- Tak. Zgadzam się. Na wszystko.
Przytuleni do siebie stali nieruchomo w porannym słońcu,
a wokół roztaczał się upojny zapach kwiatów. Czuli, że ostat
nie ogniwo długiego łańcucha znalazło się wreszcie na swoim
miejscu.
- Seth.
Nadal miał zamknięte oczy. Jego rozjaśnioną, spokojną twarz
opromieniał uśmiech.
- Grace.
- Osiągnęliśmy to, co najważniejsze. Prawda? - Odetchnęła
głęboko i dodała z radością w głosie: - Bailey i Cade, MJ i Jack.
Wszyscy. - Grace uniosła głowę. Usta Setna były gotowe do
pocałunku.
- A teraz rozpoczynamy nowe życie - dodał spokojnie.