Korekt
a
Barbara
Cywińska
Hanna
Lachowska
Zdjęcie
na
okładce
©
Connor
Evans/Shutterstock
Projekt
graficznyokładki
MałgorzataCebo-Foniok
Tytułoryginału
Colli
n
Colli
n
Copyright
©2014bySandiLynn.
Published
byarrangementwithBrowne&MillerLiteraryAssociates,LLC.
All
rightsreserved.
For
thePolishedition
Copyright
©2015byWydawnictwoAmberSp.zo.o.
ISBN
978-83-241-5411-1
Warszawa
2015.WydanieI
Wydawnictwo
AMBERSp.zo.o.
02-952
Warszawa,ul.Wiertnicza63
tel.620
4013,6208162
Konwersja
dowydaniaelektronicznego
P.U.OPCJ
A
juras@evbox.p
l
Moim
wielbicielom,wszystkimrazemikażdemuzosobna.
Obyście
pokochali
Collinatakjakjegotatę!
Rozdział1
S
pojrzałem
na
zegarek w telefonie, tkwiąc w jednym ze słynnych nowojorskich
korków.Mamazpewnościąmniezabije,jeśliznowuspóźnięsięnakolację.Dwarazy
wtygodniumiałembyćwdomunakolacji.Wtedwawieczory,kiedyprzychodziłado
nasJuliazJakiem,jedliśmywspólnierodzinnąkolację.PowinienembyłwyjśćzBlack
Enterpriseswcześniej,alepojawiłsięnieoczekiwanygość.Niesamowitalaska.Jedno
prowadziło do drugiego, był seks, no i teraz spóźnię się na kolację. Zaparkowałem
range rovera i pojechałem windą do penthouse’u. Poszedłem prosto do kuchni, skąd
dobiegałarozmowa.DziękiBoguniezaczęlijeszczejeść.
– O, jesteś – powiedziała
mama, kiedy
podszedłem do niej i pocałowałem ją w
policzek.
Musiało się wydarzyć coś niezwykłego.
Wszyscy
byli zdecydowanie zbyt radośni.
Juliauśmiechnęłasię,kiedypocałowałemjąwpoliczekiuścisnąłemdońJake’a.
–
Co
jest?Czuję,żeświętujemy,czycośwtymrodzaju.
Julia
spojrzałanamnieichwyciłamniezarękę.
–
Jestem
wciąży.Zostanieszwujkiem!–uśmiechnęłasię.
–
Co?
Gratulacje!–wykrzyknąłem,obejmującjąiprzyciągającdosiebie.
–Dziękuję,braciszku.
UściskałemteżJake’a.
–Gratuluję,stary.Rany.Myślałem,że
poczekacie
ztymjeszczeparęlat?
–
Tak,my
też.Alestałosięiniemoglibyśmybyćszczęśliwsi–uśmiechnąłsięJake.
Odwróciłemsię
do
taty,któryuśmiechałsięoduchadoucha.
–Cóż,
zdaje
się,żebędzieszdziadkiem–powiedziałemiobjąłemgoramieniem.
–
Tak,i
chybajedenwnuknaraziewystarczy.Zalatujeszperfumamiidomyślamsię,
żetozjejpowodusięspóźniłeś.
–Pracowałem,tato.Przygotowywałem
kontrakt
najutrzejszespotkanie.
– Naprawdę?
Kiedy
trzy godziny temu wychodziłem z biura, miałeś już prawie
wszystkoskończone.
Westchnął.
Odszedłem,
bo
nie miałem ochoty tego słuchać. Nie rozumiał, przez co
przechodziłem, a nie byłem w nastroju na kazanie Connora Blacka. Mama i Julia
zawołały nas do stołu i usiedliśmy razem do rodzinnej kolacji. Cieszyłem się
szczęściem Julii i Jake’a; na pewno będą wspaniałymi rodzicami. Julia promieniała,
Jake był cały w uśmiechach, rodzice tryskali radością, a ja byłem zadowolony, że
ConnoriEllerywreszciemającośpozamną,naczymbędąmoglisięskupić.
Nie
byłemwzoremsyna,odkądHaileywyjechała.Zależałomi,żebynamsięudało,
ale stwierdziła, że skoro ona wyjeżdża do Włoch, a ja zostaję w Nowym Jorku, nie
możenamsięudać.Wyjechała,żebystudiowaćmodę,kiedyzostałaprzyjętadojednej
znajlepszychszkółprojektowania,ibyłateraznastażuujakiegośznanegoprojektanta,
wschodzącej gwiazdy designe’u. Wyjechała, nie mówiąc nawet „przepraszam”. W
następnym tygodniu przypadały moje dwudzieste drugie urodziny, a chodziliśmy ze
sobą prawie sześć lat. Jak można tak po prostu wyrzucić przez okno sześć lat?
Myślałem,żecośnasłączy,ibyłempewny,żedlaniejtakżematoznaczenie.Imdłużej
o tym myślałem, tym bardziej byłem wściekły. No cóż, teraz to już przeszłość. Nigdy
więcejniepozwolę,żebykobietazrobiłamicośtakiego.OdkądHaileywyjechała,za
dużoimprezowałem,zadużopiłem,uprawiałemsekszkażdąkobietą,któraspojrzała
w moim kierunku, i doczekałem się etykiety Pierwszego Playboya Nowego Jorku.
Kobietyprzepadałyzamnątakjakzamoimtatą.MamanazywałatoKlątwąBlacków.
Doszedłem do wniosku, że wiele kobiet to lepszy pomysł niż jedna. Żadnych
związków, żadnych zobowiązań, nic. Po prostu dobry seks i buziak na do widzenia.
Kiedyjednakobietaznikała,pojawiałasięnastępna.
–
Wszystko
wporządku,Collin?–spytałamama.
Spojrzałem
na
nią.Patrzyłanamnieniebieskimioczami.
–Tak,oczywiście.
Dlaczego
pytasz?
–
Wydajesz
się nieobecny. Twoja siostra zadała ci pytanie, a tym nie
odpowiedziałeś.
Prawda
byłataka,żezatopionywrozmyślaniachoHailey,nawetjejnieusłyszałem.
–
Przepraszam,Julio.Co
mówiłaś?
Popatrzyła
na
mnie,wydymającusta.
–Później
pogadamy,po
kolacji.
–
W
porządku–uśmiechnąłemsię,kończącjedzenie.
Wyciągnąłem
telefon
zkieszeniiposzedłemnagórę,doswojegopokoju.Usiadłem
nałóżku.Juliazapukałalekkododrzwiispytała,czymożewejść.
–
Hej
–uśmiechnąłemsię,wyciągającdoniejrękę.
Ujęłają
i
usiadłaobok.
–Martwięsię
o
ciebie,Collin.
–
Nie
martwsię,siostrzyczko.Nicminiejest–powiedziałemzuśmiechem.
–Minęłojuż
kilka
miesięcy,odkądHaileywyjechała.Rozmawiałeśznią?
–Nie.Dała
mi
jasnodozrozumienia,żelepiejbędzie,jeślisobieodpuścimy,boto
tylkoutrudnisprawę.Zresztą,dodiabłaztym.Mamtojużzasobą,idędoprzodu.
Julia
objęłamnieramieniem.
–Myślę,że
wcale
niemaszjeszczetegozasobą,comniezresztąniedziwi.Niebyło
toażtakdawnotemu,ajadoskonalewiem,żejeślibyłosięwzwiązkutyleczasuco
wydwoje,niełatwozostawićtozasobą.
–
No
cóż,myliszsię.Zmarnowałemsześćlatżyciawjakimśidiotycznymzwiązku.
Nigdy więcej tego nie zrobię. Teraz poznaję świat, imprezuję i dobrze się bawię.
Robięto,copowinienembyłrobićprzezostatniesześćlat,zamiastdaćsięuwiązaćdo
jednejlaski.
–Wiem,że
wcale
takniemyślisz,Collin.
Prawda
jednakbyłataka,żemożerzeczywiścietakwłaśniemyślałem.Nadalbyłem
złynaHaileyzato,żezerwałanaszzwiązek.Spojrzałemnazegarekizobaczyłem,że
jużczaswybraćsiędobaruzAidenem.PocałowałemJulięwpoliczekiwstałem.
–Posłuchaj,muszęjużiść.
Za
półgodzinymamsięspotkaćzAidenem.Jeszczeraz
gratuluję.Będziecieświetnymirodzicami.
–Dziękuję,
Collin.A
tynienapytajsobiekłopotów.
–
Tego
niemogęobiecać–mrugnąłemdoniej,wychodzączpokoju.
Poszedłem
do
łazienki i umyłem zęby. Skropiłem się wodą kolońską i zacząłem
schodzićnadół,kiedyzatrzymałamniemama.
–Collin,dokądsię
wybierasz?
–spytała.
–Umówiłemsię
z
Aidenem.
– Naprawdę choć
jednego
wieczoru nie mógłbyś spędzić w domu? Prawie cię już
niewidujemy?–Wydęławargi.
–
Daj
spokój, mamo. Mam prawie dwadzieścia dwa lata. Ostatnią rzeczą, na jaką
mam ochotę, jest siedzenie w domu z rodzicami, jeśli mogę wyskoczyć gdzieś ze
znajomymi.Pozatymtatawidzimniecodzienniewbiurze,przezcałydzień.
–Cóż,
a
janie,itęsknięzasynem.
–
Kocham
cię, mamo – powiedziałem, pocałowałem ją w policzek i wsiadłem do
windy.
Kiepsko
sięztymczułem.Bardzokochałemmamęinieznosiłemczućsięprzeznią
winny, ale czekała mnie dobra zabawa i tym właśnie zamierzałem się zająć, bez
względunato,comówiła.
Do
ClubSpojechałemtaksówką,bowiedziałem,żesięnapijęiniebędęwstanie
prowadzić. Tata właśnie starał się zatrudnić nowego szofera. Denny przeszedł na
emeryturę; tata go do tego zmusił, bo Denny miał problemy zdrowotne i to zaczynało
być dla niego zbyt męczące. Tata wyraźnie nie spieszył się z zatrudnieniem nowego
szofera, chyba dlatego, że nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek poza Dennym mógł
wozićjegoalbojegorodzinę.
Kiedy
taksówkapodjechałapodClubS,Aidenjużtamnamnieczekał.Wysiadłem,
przybiliśmy piątkę i weszliśmy do środka. Muzyka ryczała, podłoga drżała pod
stopami. Tłok był większy niż zwykle i tańczyły piękne dziewczyny. Od samego
patrzenia na nie czułem, że mi staje. Podszedłem do baru i zamówiłem, jak zawsze,
szkocką, a Aiden whisky. Od kilku miesięcy zwykle tu właśnie się spotykaliśmy.
Przychodziłytufantastycznelaski,któreumiałysiędobrzezabawić.Gdybymoirodzice
wiedzieli, że to tu bywam, nie byliby zachwyceni. Usiedliśmy przy stoliku i
wychyliliśmy swoje szklaneczki. Jakaś ładna dziewczyna przyglądała mi się ze
swojegobarowegostołka.Kiedyuśmiechnąłemsiędoniejizmrużyłemoko,podeszłai
usiadłaobok.
–Słodkijesteś–uśmiechnęłasię.
–Dzięki,mała.
Ty
teżjesteśsłodka.
–Mogę
ci
postawićdrinka?–spytała.
–
Nie.Ale
jamogępostawićtobie.
Podniosłemrękę
i
dałemznakAmber,naszejkelnerce,żebyprzyniosładlakażdegoz
nas po dwie wódki. Kiedy tylko postawiła je na stoliku, stuknęliśmy się, a potem
wychyliliśmytakszybko,jaksiędało.Podrugimdziewczynachwyciłamniezarękęi
pociągnęła na parkiet. Objąłem ją w pasie, a ona przesunęła po mnie tym swoim
seksownym tyłeczkiem w górę i w dół. Od razu mi stanął. Miała naprawdę krótką
sukienkę,dziękiczemumogłembeztruduwsunąćpodniąręceipołożyćjenajejgołym
tyłku.Wydawałasięzadowolona;odrzuciłagłowęwtył,kiedyścisnąłemjejpośladki.
Kiedy zmieniła się piosenka, wróciliśmy do stolika, żeby jeszcze się napić. Aiden
siedziałtamjużznaprawdęgorącąlaseczkąnakolanach.Wszyscywypiliśmywięcej,
niżpowinniśmy,izanimzdążyłemsięzorientować,cosiędzieje,znalazłemsięprzed
klubemiprzypierałemswojądziewczynędościanybudynku.
–Jedźmy
do
ciebie–uśmiechnęłasięiugryzłamnielekkowdolnąwargę.
Odwróciłemsię
i
zawołałemtaksówkę,którąpojechaliśmydopenthouse’u.
–
Musimy
zachowywaćsiębardzocicho.Moirodziceśpią–wyszeptałem,ostrożnie
zamykajączasobądrzwi.
Zaśmiała się,
kiedy
wziąłem ją na ręce i spróbowałem wnieść na schody.
Oczywiście potknąłem się i przewróciliśmy się oboje. Wybuchnęliśmy śmiechem.
Zakryłem jej usta ręką i w końcu dotarliśmy do mojego pokoju. Cicho zamknąłem
drzwi.
–Collin,zejdźtu,natychmiast!–wołał
tata
zdołu.
Przewróciłem
oczami
izszedłemdojegogabinetu.
–Co?
–
Wiesz
co,Collin.
Westchnąłem, krzyżując
ramiona
na piersi. Wiedziałem, o co chodzi. O tę gorącą
brunetkę,zktórąwróciłempoprzedniegowieczorudodomu.
–Uspokójsię,
tato.To
miładziewczyna–powiedziałemzuśmiechem.
–Naprawdę?
A
jakona,dodiabła,manaimię?
Cholera,przygwoździłmnie.Jeśli
mnie
pamięć nie zawodziła, nie dotarło do mnie
jej imię, ale gdybym przyznał się do tego tacie, dostałby szału, więc szybko ją
ochrzciłem.
–
Ma
naimięDarcy.
– Gówno
prawda! Ma
na imię Renee. Zapytaj, skąd to wiem, Collin. No, dalej,
zapytaj!–wrzasnął.
–Skąd
znasz
jejimię,tato?
–
Bo
przedstawiłamisiędziśrano,kiedyprzechodziłemkorytarzem,aonawyszłaz
twojegopokoju,nago!Mamajestwkuchni,gotowacięzabić.Całkiemciodbiło,kiedy
Hailey wyjechała, ale od dziś koniec z tym. Rozumiesz? A teraz zabieraj tyłek do
kuchniiprzeprośmamę,może,możeudacisiętoprzeżyć.
Po
wczorajszym wieczorze miałem koszmarny ból głowy, a wrzaski ojca tylko
pogorszyły sytuację. Teraz musiałem jeszcze stawić czoło mamie. Ostatnią rzeczą,
jakiej chciałem, było sprawić jej zawód, ale ostatnio nic innego nie robiłem.
Wyszedłemzgabinetuiruszyłemprostodokuchni.Mamasiedziałaprzystole.
–
Siadaj,ale
już!–rzuciła,patrzącnamniegniewnie.
–Mamo,ja…
–
Milcz.Nie
ważsięodezwaćsłowem,dopókiniepowiemwszystkiego,comamci
dopowiedzenia.
Celowała
we
mniepalcem.Niepamiętam,żebykiedykolwiekwcześniejtozrobiła.
Byłanaprawdęwkurzonaiwpewnymsensieprzeraziłomnieto.
– Wiem, że cierpisz, Collin. Wiem, że
jest
ci ciężko od czasu, kiedy wyjechała
Hailey,aleprzestałeśchybanadsobąpanować.Wychodziszcowieczór.Wracasznad
ranem, zajeżdżając alkoholem. Nie mam ochoty oglądać nagich dziewczyn,
wychodzącychranoztwojejsypialni.Tobrakszacunkuiniebędętegotolerowaław
swoimdomu.Cotysobie,dodiabła,wyobrażasz?
Patrząc
w
jejrozgniewane,aleteżbardzosmutneoczy,nienawidziłemsiebiezato,
żetaksięprzezemnieczuła.
–
Przepraszam,mamo.Nie
pomyślałem;tosięjużwięcejniepowtórzy.
–
Masz
rację;tosięwięcejniepowtórzy.Connor,chodźtutaj!–zawołała.
Do
kuchniwszedłtataispojrzałnamnie.
–Ciągleżyjesz,
jak
widzę.
Przewróciłem oczami. Miałem wrażenie, że
moja
głowa zaraz eksploduje. Mama
wstała z krzesła i zaczęła przygotowywać składniki koktajlu na kaca, który zawsze
robiła.Boże,nieznosiłemtego.
–
Connor,nie
maszczasemczegośdopowiedzeniaCollinowi?–spytała.
Tata
spojrzałnamnie,siadającnakrześle.
–Postanowiłem,żebędziesz
dzisiaj
naspotkaniuwbiurze,apotemomówimykilka
rzeczy,którymibędzieszmusiałsięzająć.
–
Mowy
niema,tato.Mamdzisiajwolnydzień.
Nie
wysiedziałbym na spotkaniu z tym kacem. Mało spałem ostatniej nocy i
marzyłemtylkootym,żebywrócićdołóżka.
–Zmieniłem
termin
twojegodniawolnegoinieprzypadaondzisiaj–poinformował
mnietata,podnoszącsięzkrzesła.
Mama
podałamiszklankęzkoktajlem.
– Proszę,
syneczku, wypij
wszystko, bo w biurze będziesz musiał dać z siebie
wszystko–uśmiechnęłasię.
Tata
dopiłkawę.Wychodzączkuchni,odwróciłsiędomnieispojrzałnazegarek.
–
Masz
jakieśpiętnaścieminut,żebysięprzygotować.Czekamprzywindzie.Lepiej,
żebyśsięniespóźnił.
Rozdział2
W
itaj,Collin–powiedziałaValerie,kiedywchodziłemdogabinetuojca.
–Dzieńdobry,Valerie.Ilezostałocijeszczednidoemerytury?
–DziesięćijadędoArizony–odparłazuśmiechem.
–Fajnie.–Zmrużyłemoko.
Otworzyłemdrzwi.Przybiurku,naprzeciwojca,siedziałabardzoseksownakobieta,
ubranacałanaczarno.Kiedyodwróciłasię,żebynamniespojrzeć,oczamiwyobraźni
natychmiastzobaczyłem,jakpochylamjąnadbiurkiemibioręodtyłu.
–Collin,prowadzęwłaśnieważnąrozmowękwalifikacyjną.
–Przepraszam,tato,alemusisztoprzejrzeć,jakjużskończysz.
Usiadłemnakrześleobokdziewczynyiwyciągnąłemdoniejrękę.
–Witaj.JestemCollinBlack,aty…?
Uśmiechnęłasiędomnieiuścisnęłalekkomojądłoń.
–Witaj.JestemBriana.
–Miłomiciępoznać,Briano–powiedziałem,całującjąwrękę.
Tataprzewróciłoczamiiwstałzzabiurka.
–Nodobra,Collin,dzięki,żemitopodrzuciłeś.Aterazwracajdosiebieiweźsię
doroboty.
MrugnąłemdoBriany,apotemwyszedłemizamknąłemzasobądrzwi.Byłagorąca,
a po sposobie, w jaki na mnie patrzyła, poznałem, że ma na mnie ochotę. Valerie
pokręciłagłową,kiedymijałemjejbiurko.
–Co?–spytałem.
–Niedalekopadajabłkoodjabłoni,topewne.
Ruszyłem korytarzem do biura, które zajmowała Julia, i otworzyłem drzwi, ale nie
byłojejtam.Usłyszałemjednakjakieśdźwiękidobiegającezjejłazienki.Podszedłem
tamizapukałemdelikatnie.
–Julio?Wszystkowporządku?
UsłyszałemszumspuszczanejwodyiJuliawyszła,ocierającustaserwetką.
–Porannemdłości–westchnęła.
–Och.Niedobrze.
Usiadłempodrugiejstroniejejbiurka.Otworzyłaszufladęiwyciągnęłamiętówkę.
–Cotyturobisz?Czytoniejesttwójwolnydzień?
–Miałbyć,aletatazmieniłtopoubiegłejnocy.
–Acosięznowustało?–spytała.
–Wróciłemdodomuzdziewczyną.Ranoonawyszłazpokojuinakorytarzuwpadła
natatę.Niewiem,czywspomniałemjuż,żebyłanaga.
–Collin!Cotywyrabiasz?
–Tak,wiem.Oszczędźmikazania,wysłuchałemjużpojednymodtatyimamyinie
jestemwnastrojunawięcej.Mamkacaijestemwykończony.Nierozumiem,dlaczego
mamponieśćkaręzato,żesiędobrzebawiłem.
–Możedlatego,żewtwoimprzypadkudobrazabawanaogółkończysiękatastrofą
– uśmiechnęła się. – Żałuję, że nie mogłam być dziś rano muchą na ścianie waszej
kuchni.
– Tak, no cóż. Było, minęło. Muszę tylko jakoś przetrwać ten dzień. Masz może
noweplanysiłowni?
–Tak,mamjetutaj–powiedziała,podającmirysunki.
Zwinąłemje,podszedłemdoniejipocałowałemwczubekgłowy.
–Mamnadzieję,żepoczujeszsięlepiej,siostrzyczko.
–Dzięki,Collin–powiedziałazuśmiechem.
Wsunąłem plany pod pachę i wyszedłem. Właśnie wykonywałem zwrot o sto
osiemdziesiątstopni,kiedyzobaczyłemtatę.Szedłwmojąstronę.
–Zaczekaj,synu.
Wziąłemgłębokioddechiodwróciłemsiępowoli.
–Tak,tato?
–Możeszjużwracaćdodomu.
–Mówiszpoważnie?
–Tak.TylkonajpierwmusiszpodrzucićteplanydobiurawChicago–uśmiechnął
się.–Samolotjużczeka.
–Ha,ha.Bardzozabawne,tato–zaśmiałemsię.
–Przykromi,aletonieżart.
–Możeszwysłaćjepocztą,dostanąjejutrorano–oznajmiłem.
–Mógłbym.Alechcę,żebydostalijedzisiaj–uśmiechnąłsiępodnosem.
Pokręciłemgłową,wyrwałemteczkęzjegorąkiodszedłem,prychając.
Byłemnagórze,pakowałemakurattorbępodróżną,kiedydopokojuzapukałamama.
–Wejdź,mamo.
–AwięctatawysyłaciędoChicago.
–Tak.Natowygląda–westchnąłem.–Wie,żenieczujęsiędzisiajdobrze,alenic
gotonieobchodzi.
–Wiesz,żetonieprawda,Collin.Chcesz,żebymztobąpoleciała?–spytała.
–Nie.Jestemjużdużymchłopcem,mamo.MogępoleciećdoChicagosam.
Położyładłońnamoimpoliczku.
–Zawszebędzieszmoimmałymchłopczykiem,bezwzględunawiek–powiedziała
zuśmiechem.
Objąłemjąimocnouścisnąłem.
–Wiem.Kochamcię,mamo.
–Jateżciękocham.NapiszmiSMS,kiedyjużwylądujesz.Bezdyskusji.
Westchnąłem,apotemuśmiechnąłemsiędoniejszeroko.
–Mamlepszypomysł.Zadzwoniędociebie.
Jużwychodziłem,kiedyzadzwoniłmójtelefon.Wyjąłemgozkieszeni.Dzwoniłtata.
–Słucham–mruknąłemniechętnie.
– Zmiana planów, Collin. Polecisz liniowym, bo z samolotem coś jest nie tak,
mechanikmusigoobejrzeć.
–Żartujesz?
–Abrzmitotak,jakbymżartował?
Stałem,kręcączniedowierzaniemgłową.
–Maszlotzadwiegodziny.Sugeruję,żebyśszybkopojechałnalotnisko.Biletjuż
tamnaciebieczeka.
Słyszałemwjegogłosie,żebyłzachwyconycałątąsytuacją.Miałemzapłacićzato,
żeprzyprowadziłemdziewczynędodomu,wtakiczyinnysposób.
– Świetnie, właśnie wychodziłem. A tak przy okazji, kiedy zatrudnisz nowego
szofera?
–Niewiem.Późniejpogadamy–odparłisięrozłączył.
Chwyciłemtorbęiruszyłemposchodachnadół.
– Lecę samolotem liniowym, bo z odrzutowcem coś się stało – powiedziałem do
mamyiruszyłemdowindy.
–Wszystkobędziedobrze,kochanie.Miłegolotu–życzyłamiipocałowałamniew
policzek.
Przewróciłem oczami i zjechałem windą na parking. Wsiadłem do range rovera i
pojechałem na lotnisko. Zaparkowałem w niedozwolonym miejscu, chwyciłem torbę
leżącąnasiedzeniuobokipobiegłemdokasy.
–Wczymmogępomóc?–spytaładziewczynazablatem,uśmiechającsięszeroko.
–JestemCollinBlack,mamtuodebraćbiletdoChicago.
–Muszęzobaczyćdokumenttożsamości,panieBlack.
Byłaślicznaioblizywałapełnewargi.Gapiłemsięnajejusta,wyobrażającjesobie
na swoim penisie. Dziewczyna wystukała coś na komputerze, a potem wręczyła mi
biletrazemzezłożonąkartkąpapieru.Rozłożyłemją–wśrodkubyłjejnumertelefonu.
Spojrzałemnaniązuśmiechem.
– Może zadzwoni pan do mnie po powrocie do Nowego Jorku – odezwała się
niewinnie.
–Myślę,żetozrobię.–Skinąłemgłowąizacząłemodchodzić,niespuszczajączniej
wzroku.
Spojrzałemnabilet.Co,udiabła!Klasaekonomiczna!Tochybadowcip?
W drodze do bramek wyciągnąłem z kieszeni telefon i zauważyłem, że przyszedł
SMSodtaty.
„Zapomniałem ci powiedzieć, że na pierwszą i biznes klasę nie było już miejsc.
Miłegolotuekonomicznąsynku”.
Nie miałem zamiaru odpowiadać, bo wiedziałem, że zrobił to celowo. Jezu,
naprawdę postarał się, żebym zapłacił za swój błąd. Przy bramce podszedłem do
dziewczyny za blatem. Błysnąłem uśmiechem i spytałem, czy mogę dopłacić do
pierwszejklasy.
– Nie, przykro mi, ale nie ma miejsc ani w pierwszej klasie, ani w biznesowej.
Przyszedłpanwostatniejchwili.Jużwpuszczamypodróżnychnapokład.
Przewróciłemoczami,westchnąłem,podnoszączpodłogitorbę,istanąłemwdługiej
kolejce ludzi czekających na wejście do samolotu. Dzisiaj wieczorem naprawdę się
upiję. Byłem ciekaw, czy spotkam się z Ellie. Znalazłem swoje miejsce i wcisnąłem
się jakoś. Przynajmniej było przy oknie. To jakiś absurd, żebym musiał latać w ten
sposób. Ale może mi się poszczęści i obok usiądzie jakaś gorąca laska. Nic z tego.
Jakiśzaziębionydzieciak,którykaszlał,jakbymiałzarazwyplućpłuca.
–Hej,możezasłoniszusta?
Spojrzałnamniespodzmarszczonychbrwi.
–Nietwójzakichanyinteres,frajerze.
–Gdziejesttwojamama,mały?–spytałemzirytacją.
–Niewiem.Siedzigdzieśztyłu.
Założył słuchawki i podkręcił muzykę na swoim iPodzie. Była tak głośna, że
słyszałem rapera mimo ryku silników samolotu. Pokręciłem głową i spojrzałem w
okno. Kiedy można już było korzystać z telefonów, wyjąłem komórkę z kieszeni i
zacząłem przeglądać zdjęcia. Było jedno zdjęcie Hailey, którego nie usunąłem. Moje
ulubione.Poprostuniepotrafiłemgousunąć.
–Ktoto?Twojalaska?–spytałchłopak.
Spojrzałemnaniegoostro.
–Tochybanietwójzakichanyinteres?
–Dupek–mruknął,spoglądającnaswojegoiPoda.
Włączyłemaparatipodniosłemtelefon.
–Hej,mały.Uśmiech,proszę.
Jaktylkoodwróciłgłowę,zrobiłemmuzdjęcie.
–Cojest,kurczę–powiedział,aleznowudostałatakukaszlu.
–Napamiątkętegolotu–mruknąłemzuśmiechem.
–Dupek–wymamrotał.
WysłałemjegozdjęcieJuliirazemzwiadomością.
„Tatawysłałmniesamolotemliniowym,iproszęzkimutknąłem”.
„Orany!Przezabawne.Bądźmiłydlategodzieciaka.Pamiętaj,żeniedługobędziesz
wujem.Aletodziwne,żeonlecipierwsząklasą”.
„Nie – lecę klasą ekonomiczną, bo na pierwszą i biznes nie było już miejsc.
Pieprzyćto”.
„LOL!Zuchtata”.
„Ha,ha.Cieszęsię,żeciętobawi”.
„Przepraszam.Miłegolotu.Kochamcię”.
„Jaciebieteż,siostrzyczko”.
Spojrzałemnamłodego,któryznowukaszlał.
–Jesteśchory,czyco?–spytałempoważnie.
Odwróciłgłowęispojrzałnamnie.
–Ta.Mamcysticfibrosis.
Wiedziałem,cotojest,bowcollege’umusiałemzrobićotymprezentacjęwPower
Poincienazajęciazezdrowiaihigieny.
–Przykromi,chłopie.
–Niepotrzebujętwojejlitości–odparł.
– Nazywam się Collin i nie mam w ofercie litości – powiedziałem z uśmiechem i
wyciągnąłemdoniegorękę.
Skrzywiłsięispojrzałnamojądłoń,apotempowolijąuścisnął.
–JestemJacobKline.
–Miłomiciępoznać,JacobieKline.
–Jasne–mruknąłsmutno.
Naprawdę było mi go teraz żal. Rozumiałem już, skąd ta szorstka poza. Musiał
ukrywaćjakośsmutek,którymiałwśrodku.
–PocoleciszdoChicago?
–Dokolejnegospecjalisty–odrzekł.
–Ilemaszlat?
–Dwanaście.
Odwróciłemgłowędookna.Byłomiżaltegodzieciakainiemogłemuwierzyć,że
jegomatkaniesiedziobokniego.Cotowogólezamatka?
–Mogęzamienićsięmiejscamiztwojąmamą,jeślichcesz,żebysiedziałaztobą–
zaproponowałem.
–Nie.Jesteśwporzo–uśmiechnąłsię.
Przegadaliśmy z Jacobem cały lot. Opowiedziałem mu o Hailey, a on o swojej
chorobie.Powiedział,żeniemawieluprzyjaciół,bodzieciakisięboją.Kiedysamolot
wylądował,siedziałemnaswoimmiejscu,ażpoJacobaprzyszłamama.
–Cześć,mamo.TojestCollin.Mójnowykumpel!–zawołałzuśmiechem.
–Miłomiciępoznać,Collin.JestemDiana–uśmiechnęłasię.
Była to starsza kobieta, wyglądała na zmęczoną. Kiedy wysiadaliśmy razem z
samolotu,sięgnąłemdokieszeniiwyjąłembanknotdwudziestodolarowy.Podałemgo
Jacobowi.
–Trzymaj,ikupsobiecośfajnegowChicago–mrugnąłemdoniego.
–Rany!Dzięki!–wykrzyknąłJacob.
–Tobardzomiłoztwojejstrony,Collin,aleJacobniemożetegoprzyjąć.
–Ależmoże.Proszę,niechmupanipozwolitoprzyjąć.
–Dziękuję.Jestpanbardzomiły.
PrzybiłempiątkęzJacobem,apotempomachałemdoniegoijegomamy.Wsiadając
dosamochodu,zauważyłem,żeJacobiDianastojąkawałekdalej.WsamolocieJacob
powiedział mi, że nie mają pieniędzy, bo jego mama właśnie straciła pracę, a całe
swojeniewielkieoszczędnościwydałanatępodróżdlaniego.Poprosiłemkierowcę,
żebyzaczekał,iwysiadłemzauta.PodszedłemdoDianyizapytałem,czyniemógłbym
podrzucićichdohotelu.Opierałasiętrochęnapoczątku,aleJacobuprosiłjąwkońcu,
żebysięzgodziła.
Spytałem,gdziesięzatrzymają.Niepatrzącnamnie,odpowiedziała:
–Chciałamprosićtaksówkarza,żebyzawiózłnaspoprostudonajtańszegomotelu.
To wszystko zdarzyło się tak szybko, naprawdę w ostatniej chwili, więc nie miałam
czasuwszystkiegoprzygotować.
Nie mogłem pozwolić, żeby Jacob mieszkał w jakimś brudnym hotelu. Nie w jego
stanie.Miałemjużnawetpomysł.
– Proszę posłuchać, zanim mi pani odmówi, muszę coś wyjaśnić. Nie powinniście
zatrzymywać się gdzieś, gdzie może nie być zbyt czysto, nie przy chorobie Jacoba.
Zabioręwasdohotelu,gdziesamsięzatrzymam,iopłacęwaszpokójnatakdługo,jak
będzietokonieczne.
Dianapodniosłarękęiodrazuprzybrałatondefensywny.
– Nie, to absolutnie wykluczone. Nie. Nie mogę na to pozwolić. To bardzo miłe z
pańskiejstrony,aleprzecieżjestpanobcy,nieznanaspan,amypana.Noinigdynie
mogłabymsięsięnatozgodzić.
Jacobopierałgłowęojejramięiwyglądałnazmęczonego.
– Posłuchaj, Diano. Jacob powiedział mi, że straciłaś pracę i wydałaś całe swoje
oszczędności na wyjazd do specjalisty do Chicago. Zaraz się przedstawię i już
będziemysięznali.
Wyciągnąłemdoniejrękę.
–Cześć,Diano,jestemCollinBlack,pracujędlaBlackEnterpriseswNowymJorku.
PrzyleciałemdoChicago,żebydostarczyćdokumentydonaszegotutejszegobiura.Moi
rodzice kochają się jak wariaci, moja siostra i jej mąż spodziewają się swojego
pierwszego dziecka, a moja dziewczyna, z którą byłem przez sześć lat, właśnie mnie
rzuciła i poleciała do Włoch studiować modę. Proszę pozwolić mi sobie pomóc, bo
naprawdęlubięJacoba,tomójprzyjaciel.
Przekrzywiłagłowęipatrzyłanamnie.
–JesteśsynemConoraBlacka?–zapytała.
–Tak,toja.Znaszmojegoojca?
–Nie,nieosobiście,alewiem,ktotojest.Corokuorganizujeimprezycharytatywne
narzeczdziecizautyzmem.
–Toprawda.Nototerazjużznaszmojąrodzinęiwiesz,żelubimypomagaćinnym.
Więcproszęcię,Diano,pozwól,żebymwampomógł.
– Rodzice byliby z ciebie bardzo dumni – uśmiechnęła się. – Dziękuję, Collin.
Obiecuję,żeoddamdług.
WyciągnąłemtelefoniwysłałemwiadomośćdoEllie.
„Hej,mała.Jestemwmieście.Copowiesznamałyclubbingdziświeczorem?”
„Najwyższyczas,panieBlack.Zastanawiałamsię,kiedyznowusięzobaczymy”.
„Dziświeczorem,maleńka.Osiódmej?”
„Super.Będęwcentrum,więcspotkamysięwtwoimhotelu”.
„Będęczekał”.
Elliebyłaseksownądziewczynąiniemogłemsiędoczekać,kiedyznowupójdęznią
dołóżka.Odezwałsięmójtelefon–dzwoniłamama.Cholera,zapomniałemzadzwonić
doniejpowylądowaniu.
–Cześć,mamo.
–Żyjesz?Mówiłeś,żezadzwonisz,jakjużbędziesznamiejscu.
–Przepraszam,mamo,alebyłembardzozajęty.
–Naprawdę?
– Naprawdę, mamo. Obiecuję, że wyjaśnię wszystko, jak wrócę do domu. Teraz
muszękończyć.Właśnieprzyjechałemdohotelu.
Kierowca wyjął nasze torby z bagażnika i podał nam. Diana i Jacob stanęli przed
TrumpHotelinieodrywaliwzrokuodfasady.
–Chodźcie,spodobawamsiętu–zachęciłemzuśmiechem.
Weszlizamnądośrodkaipodeszlidorecepcji.
–Witam,panieBlack.Apartamentjestjużgotowy–oznajmiłapracownicahotelu.
–Dziękuję.Będępotrzebowałjeszczedodatkowegopokojudlamoichgości.
–Oczywiście,panieBlack.Najakdługozatrzymająsięunaspańscygoście?
SpojrzałemnaDianę.
–Tylkodwienoce–odparła.
–Napewno?Naprawdęmożeciezostaćdłużej.
–Napewno.Jutromamywizytęutegospecjalisty,anastępnegorankawracamy.Nie
mogęzostaćtudłużejniżtoabsolutniekonieczne.
–Dwienoce–powtórzyłemrecepcjonistce.
DianaiJacobpodeszlidoszklanejwindyiwpatrywalisięwnią.Nachyliłemsiędo
recepcjonistkiiszepnąłem:
– Proszę im powiedzieć, że minibar w pokoju jest darmowy, tak jak posiłki do
pokoju.Wszystkoproszęzapisaćnamójrachunek.
–Naturalnie,panieBlack.
ZawołałemDianęirecepcjonistkapodałajejklucz,apotemwyjaśniła,żeminibari
posiłkidopokojusąjużzawartewcenie.
–Napewno?–dopytywałaDiana.
–NatympolegaurokTrumpHotel–mrugnąłemdoniej.
Chłopiechotelowypodszedłiwziąłtorby.Dianauściskałamnieizełzamiwoczach
podziękowałazapomoc.
–Odwagijutro–powiedziałemdoJacobaiprzybiliśmypiątkę.
–Bułkazmasłem–odparł.
Weszlidowindyimachali,kiedyruszyładogóry.Wyciągnąłemzkieszenitelefoni
zadzwoniłemdotaty.
–Halo–odpowiedział.
–Cześć,tato.MusiszpojutrzeprzysłaćpomniesamolotdoChicago.
–Collin,kupiłemcibiletpowrotny.
–Wiem,alecośsięwydarzyło.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał. – Nie możesz nawet polecieć do
Chicago,żebyniewładowaćsiępodrodzewjakieśkłopoty?
–Niewładowałemsięzżadnekłopoty,tato.Poznałemkogoś.
–JezuChryste,Collin,tomiwystarczy…
–Nie,tato,pozwól,żeciwyjaśnię.Poznałemdziecko.Choredziecko.
–Co?–spytałspokojnie.
OpowiedziałemmuoJacobie,Dianieiotym,żestraciłapracę.
– To bardzo miłe, co dla nich zrobiłeś, synu. Jestem z ciebie dumny – oznajmił
ojciec.
– Dzięki, tato. Muszę już kończyć. Muszę podrzucić te plany do biura, a potem
spotkaćsięzeznajomymi.
–Niepakujsięwżadnekłopoty.
–Niewpakujęsię,tato.
Rozdział3
P
rzeszedłem przez drzwi Black Enterprises i jak zawsze zostałem ciepło powitany
przezwszystkiepanie.PojechałemwindądobiuraMac.
–Aniechmnie,jeślitonienaszpanprzystojniak–uśmiechnęłasię,kiedywszedłem
dośrodka.
–Wiesz,comożeszzdobyćdziękitakimpochlebstwom–powiedziałem,chwytając
sięzakrocze.
–Mampowiedziećtwojemutacie,żemniemolestujesz?–uśmiechnęłasię,całując
mniewpoliczek.
– Smutne, ale pewnie by ci uwierzył. – Wydąłem usta. – Tu są plany – dodałem,
podającjejteczkę.
Mac – Mackenzie – była dyrektorem biura w Chicago. Doglądała wszystkiego i
pilnowała,żebydziałałobezzarzutu.Miałajużswojelata,pracowaładlataty,odkąd
postawiłtenbudynek,iznałamnieoddziecka.Byłacałkiemniezłajaknaswójwieki
lubiliśmysobiepożartować;tymwiększaszkoda,żenieinteresowalijejchłopcy.
–Cozrobiłeś?–spytała.
Usiadłemnakrześlenaprzeciwjejbiurkaiskrzyżowałemręcenapiersi.
–Comasznamyśli?
– Twój tata nie kazałby ci lecieć aż do Chicago, gdybyś nie zrobił czegoś, co go
wkurzyło.
– Wyszedłem, upiłem się i przyprowadziłem do domu dziewczynę. Chyba nic
wielkiegobysięniestało,gdybyniewyszłazmojegopokojunagainiewpadłaprosto
natatę.
Macusiadłazabiurkiemipokręciłagłową.
– Collin, zacznij myśleć głową. Co się z tobą dzieje? Nie możesz tak po prostu
sprowadzać obcych dziewczyn do domu, w którym śpią twoi rodzice. Mogłeś
przynajmniejzabraćjądohotelu.Chybacięnatostać.
Zaśmiałemsię.
– Tak, tak, tak. To się więcej nie powtórzy. Naprawdę wkurzyłem mamę, a to
ostatniarzecz,jakąchciałemzrobić.
–Dostałeśnauczkę.Rozumiem,coczujeszwzwiązkuzHailey.Wierzmi,znamto.
Alerzucaniesięnakażdąkobietę,któranaciebiespojrzy,nieuleczyzłamanegoserca.
Przewróciłemoczamiiwestchnąłem.
–Wiem,aleniechcęrozmawiaćoHailey.Onanależyjużdoprzeszłościitamjest
jejmiejsce.
– Świetnie, ale pamiętaj, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Teraz trudno to
dostrzec,alepewnegodniazrozumiesz–mrugnęładomnie.
Wstałemipocałowałemjąwpoliczek.
– Szkoda, że nie lubisz facetów. Zobacz, co tracisz – mrugnąłem, łapiąc się za
krocze.
–Zabierajmisięstąd,zanimzadzwoniędotwojegotaty–uśmiechnęłasię.
–Niezrobiłabyśtego–zauważyłem,otwierającdrzwi.
–Pewnienie–mruknęłazuśmiechem.
WyszedłemzbiuraMaciposzedłemkorytarzemdowind.Odezwałsięmójtelefon.
Wyjąłemgozkieszeniizobaczyłem,żemamwiadomośćodEllie.
„Cześć,przystojniaku.Jestemwholutwojegohotelu.Atygdzie,dodiabła,jesteś?”
„Już jadę, maleńka. Coś mnie zatrzymało w biurze. Powiedz, żeby wpuścili cię do
mojegopokoju.Będęzakwadrans”.
Kiedy tylko dotarłem do hotelu, otworzyłem drzwi, ale nie zauważyłem Ellie.
Przeszedłemdosypialniipokręciłemzuśmiechemgłową,rozpinającguzikikoszuli.
–Najwyższyczas,przystojniaku.Zaczynałamsięczućsamotnawtymwielkimłóżku
–uśmiechnęłasię.Byłazupełnienaga.
– Nie ma problemu. Już jestem i obiecuję, że więcej nie poczujesz się samotna –
powiedziałem z uśmiechem. Chwyciłem butelkę, zrzuciłem spodnie i wskoczyłem na
łóżko.
Oddzwonkamojegotelefonugłowarozbolałamniejeszczebardziej.Wysunąłemsię
spodramieniaEllieiwyjąłemkomórkęzkieszenispodni.
–Halo–szepnąłem.
–Śpisz?!–wrzasnąłtata.
–Jużnie.
– Musisz jechać do biura i odebrać dzisiaj te plany. Mackenzie załatwi
wprowadzenietychzmianibędziemożnaruszyćztymdoprzodu.
–Dobra–mruknąłem.
–Późnosięwczorajpołożyłeś,Collin?
–Tak,tato.Mogęoddzwonićpóźniej?
–Jasne,synu.Zadzwoń,jakjużniebędziesztakiskacowany.
–Narazie,tato.
Odłożyłem telefon na nocną szafkę i spojrzałem na Ellie, która ciągle spała.
Wyszliśmy wczoraj na miasto, wypiliśmy za dużo, a potem przez całą noc
uprawialiśmyseks.TęskniłemzaHailey,niemogłemtemuzaprzeczyć.Ilekroćszedłem
dołóżkazjakąśdziewczyną,myślałemoniej.Dlategozawszenajpierwmusiałemsię
upić. Kiedy byłem pijany, nie musiałem o niej myśleć. Kiedy byłem trzeźwy, miałem
wrażenie,żejązdradzam,chociażtoonamnieporzuciła.Niemogłemteżniepomyśleć
o Jacobie i Dianie. Dzisiaj miał wizytę u specjalisty, więc przyszło mi do głowy, że
fajnie byłoby się potem z nimi spotkać. Ellie poruszyła się, kiedy wstałem z łóżka i
zacząłem wciągać spodnie. Podszedłem do okna w salonie apartamentu i rozsunąłem
zasłony.Wyjrzałemnazewnątrz–słońcejużjaśniałonaniebie.Pochwiliwróciłemdo
sypialni,wziąłemkomórkęizacząłempisaćdoHailey.
„Hej, jak…” – wystukałem. A potem cisnąłem telefon na kanapę i przeczesałem
włosypalcami.
–Cojest,przystojniaku?–spytałaEllie,obejmującmniezpasieramionami.
– A, mam teraz tyle na głowie. Jest kilka spraw, które muszę załatwić, wezmę
prysznicispadam.Możeszzamówićsobiecośdopokoju,jeślimaszochotę.
–Nie,wezmętylkorzeczyiuciekam.Dobrzesięwczorajbawiłam.Możeznowusię
dzisiajspotkamy?
Odwróciłemsiędoniejiuśmiechnąłemlekko.
–Chciałbym,aleniemogę.Mamjużcośzaplanowanenawieczór,ajutrowcześnie
ranowylatuję.Aledziękujęcizawczorajszywieczór.
–Kiedytylkopojawiszsięwmieście,przystojniaku!–uśmiechnęłasięiwróciłado
sypialni.
Wszedłempodprysznic,akiedyspodniegowyszedłem,Elliejużniebyło.Ubrałem
sięiposzedłemdopokojuDiany,zobaczyć,czywyszlijużdospecjalisty.Zapukałem,
aleniktnieodpowiedział,więczszedłemnadółdorecepcjiizostawiłemwiadomość
dla niej i Jacoba. Wezwałem samochód, a kiedy byłem już w drodze do Black
Enterprises,zadzwoniłaJulia.
–Halo–odebrałem.
–Jaktwojagłowa?
–Doskonale,adlaczegopytasz?
–Paręminuttemurozmawiałamztatą,powiedział,żepóźnosięwczorajpołożyłeśi
ranoniebyłoztobąkontaktu.Chybanaprawdęsięociebiemartwi.
Przewróciłemoczamiiwestchnąłem.
–Niemapowodu,żebysięomniemartwił.Nicminiejest.Jeślilubięsięzabawić,
coztego.Możejemuteżprzydałobysiętrochędobrejzabawy.
–Myślę,żetatawidziwtobiesiebie,kiedybyłmłodszy.Słyszałeśplotki.
–Icoztego?Niejestemniminicminiebędzie.
–Obiecajmi–poprosiła.
–Obiecuję.Aterazmuszękończyć,bojestemwbiurze.
Rozłączyłem się i pokręciłem głową, wychodząc z samochodu. Kiedy wchodziłem
do budynku, Mac właśnie wychodziła. Wsunęła rękę pod moje ramię i obróciła mnie
dosiebie.
–Jadłeśjużśniadanie?–spytała.
–Nie,aco?
– Świetnie. W takim razie pójdziesz ze mną. Umieram z głodu, a przy okazji
przejrzymyprojekty.Rozmawiałamwczorajwieczoremztwoimtatą.
Weszliśmy do restauracji, zamówiliśmy śniadanie, ale kiedy tylko zaczęliśmy
oglądaćplany,zadzwoniłamojakomórka.Wyjąłemjązkieszeni–dzwoniłaDiana.
–Halo–odebrałem.
–Collin,mówiDiana.Dostałamtwojąwiadomośćwrecepcji.
– Cześć, Diano, Zastanawiałem się, czy nie mielibyście ochoty spotkać się ze mną
popołudniu.Pomyślałem,żemoglibyśmypójśćdoFieldMuseum.Jacobowinapewno
bardzo by się tam spodobało. Ja byłem zachwycony, kiedy byłem w jego wieku.
Prawdęmówiąc,nadaljestem.
–Tobardzomiłoztwojejstrony,Collin,aleniechcemycizabieraćczasu.Wiem,że
jesteśbardzozajęty.
–Szczerzemówiąc,niejestemażtakzajętyinaprawdęmamnatoochotę.Jacobowi
siętamspodoba.Zaparęgodzinbędęwhotelu.Wporządku?
–Dziękuję,Collin.Będziemyczekali.
Rozłączyłemsię,aMacspojrzałanamniedziwnie.
–Terazspotykaszsięzkimś,ktomadziecko?–spytała.
– Nie, poznałem ich w samolocie. Jacob jest chory, przylecieli tu do specjalisty.
Diana właśnie straciła pracę i wydała wszystkie oszczędności na tę podróż. Żal mi
tegodzieciaka,więcpomyślałem,żewyprawadomuzeumdobrzemuzrobi.
–No,nie…patrzcietylko,CollinBlackzachowujesięjakdorosły,odpowiedzialny
człowiek.–Zmrużyłaoko.
–Nodobrzejuż,dobrze,możemyterazprzejrzećteplany?
Rozdział4
R
any! Mamo, patrz! – Jacob podbiegł do Sue
, największego i najsławniejszego
tyranozaurareksanawystawie.
Ruszyli przodem, a ja zostałem z tyłu i uśmiechnąłem się do siebie. Jacob był tak
podekscytowany, jak przypuszczałem. Rodzice często przyprowadzali tu Julię i mnie,
kiedy byliśmy dziećmi. Kiedyś przyszedłem tu z Hailey, ale nie była zachwycona;
powiedziała, że to nie jej klimaty. Byłem trochę zraniony, bo to muzeum to jedno z
moich ulubionych miejsc. Podszedłem do Diany i Jacoba, który spojrzał na mnie z
szerokim uśmiechem na twarzy. Wyciągnąłem telefon i zrobiłem zdjęcie Sue,
dinozaura,apotemwysłałemjeJulii.
„Suezarazciępożre,Julio!”
„Lol,cotyrobiszwtymmuzeum?”
Kiedyśstraszyłemjątakzawsze,kiedytubyliśmy,aonanaprawdęsiębałaiszukała
ratunku u taty. Mama mówiła, żebym jej nie straszył, ale nie potrafiłem się
powstrzymać. Była to jedyna rzecz, której Julia nie była tak naprawdę pewna w tym
muzeum, więc wykorzystywałem to jak mogłem. Poprosiłem Jacoba i Dianę, żeby
stanęliprzeddinozauremizrobiłemimzdjęcie.ToteżprzesłałemJulii.
„PrzywiozłemtuJacobaiDianę”.
„Tatamionichmówił.Tomiłeztwojejstrony”.
„Pogadamyotym,jakwrócędoNowegoJorku”.
KiedyweszliśmydoDinosaurHalliJacobpobiegłdowłochategomamuta,spytałem
Dianęowizytęuspecjalisty.
–Jakwamposzło?
– Jak zawsze. Tak naprawdę nie ma nic nowego, co mogliby dla niego zrobić.
Lekarzdałmireceptęnanowyantybiotyk,nawypadekgdybyznowupojawiłasięjakaś
infekcjapłucnaimazamiaromówićinnemetodyleczeniaznaszymlekarzemzNowego
Jorku.
–Przykromi,Diano.Naprawdęchciałbymwamjakośpomóc.
– Jesteś bardzo miły, Collin, dziękuję. Ale poradzimy sobie. Wychowuję go
samotniejużpięćlat,odkądojciecJacobazginąłwwypadkusamochodowym.
Boże,niebyłempewny,czywytrzymamwięcej.Dianaprzypominałamimojąmamę.
Była silna i chyba umiała walczyć. Jacob spojrzał na nas, chwycił nas za ręce i
pociągnął w stronę kolejnej grupy dinozaurów. Wyszliśmy z sali i poszliśmy po
kanapkidoFieldBistro.Widziałem,żeJacobjestjużzmęczony.Zacząłkaszleć.
– Może zajrzymy jeszcze na kilka wystaw i będziemy się zbierać – zwróciła się
DianadoJacoba,przeczesującmuwłosypalcami.
–Mamo,nie,inieróbmitakzwłosami.
–Możetwojamamamarację,bracie.Wydajeszsięzmęczony–stwierdziłem.
Znowuzacząłkaszleć.
–Nodobra,tomożechodźmyjuż.–Znowuzakaszlał.
Diana wzięła go za rękę i wyszliśmy z muzeum. Samochód czekał na nas przy
krawężniku. W hotelu Diana podziękowała mi i powiedziała, że weźmie prysznic, a
Jacob trochę w tym czasie odpocznie. Zaproponowałem, żeby zamówiła kolację do
pokoju,aspotkamysięranonaśniadaniuwrestauracji.PrzybiłempiątkęzJacobem,a
Dianasięuśmiechnęła.
Jadącwindąnagórę,wyjąłemtelefonipostanowiłemnapisaćdoEllie.
„Hej,seksi.Potrzebujęciędzisiaj.Proponujęalkoholidzikiseks”.
„Brzmidobrze,przystojniaku.SpotkajmysięwStingray’skołoósmej”.
„Włóżdlamniecośseksownego”.
„Zawszewkładam”–odpowiedziała.
Wpokojuodrazusięrozebrałemiwszedłempodgorącyprysznic.Miałemjeszcze
kilka godzin do spotkania z Ellie, więc postanowiłem się zdrzemnąć. Śniła mi się
Hailey. Byliśmy na plaży w Hamptons, graliśmy w siatkówkę i jedliśmy hamburgery.
Zbudziłemsięzlanypotem.Cholera,pomyślałem,usiadłemnałóżkuizasłoniłemtwarz
rękami. Wstałem i się ubrałem. To nic takiego, nic, czego morze alkoholu i napalona
kobieta nie mogłyby uleczyć. Kiedy czesałem się przed lustrem, Ellie przesłała mi
swoje nagie zdjęcie. Uśmiechnąłem się, patrząc na jej idealnie krągłe piersi. Nie
mogłemsiędoczekać,kiedydotknęichustami.Poczułem,żemistaje,imiałemochotę
zwalićkoniaprzytymzdjęciu.Alepotemdoszedłemdowniosku,żewolępoczekać,aż
będęjąmiałdlasiebiecałą.Odpowiedziałemnajejwiadomość.
„Niemogęsiędoczekać,kiedycięprzelecę”.
„Jateż.Mamkilkazabawek,któresobiewypróbujemy”.
O Boże. Mój członek, który już opadał, znowu stanął na baczność. Uśmiechnąłem
się,odkładająctelefon,iwtymsamymmomenciektośzapukał.Podszedłemdodrzwii
otworzyłemje.
–Tata!
–Witaj,synu.Wybieraszsięgdzieś?–spytał,wchodzącdopokoju.
–Hm,prawdęmówiąc,tak.
–Świetnie,przyłączęsiędociebie–powiedział,stawiająctorbęnapodłodze.
–Cotyturobisz?
–Sprawdzam,coplanujesz.
–PrzyleciałeśażdoChicago,żebysprawdzić,coplanuję?
–Owszem–odparłikiwnąłgłową.
–Tato,dajspokój.
Westchnąłiusiadłnakrześle.
– Słuchaj, mama martwi się o ciebie. Więc żeby sprawić jej przyjemność,
powiedziałem,żepolecęzatobąisprawdzę,coporabiasz.
–Jeślitaksięmartwiła,dlaczegosamanieprzyleciała?
–MiałajużjakieśplanyzPeyton,którychniemogłaodwołać.Pomyślotymwten
sposób–możemyspędzićtrochęczasurazem,jakojcieczsynem–uśmiechnąłsię.
ChwyciłemtelefoninapisałemdoEllie.
„Przykro mi, mała. Muszę odwołać nasze spotkanie. Właśnie pojawił się tu mój
tata”.
„Weźswojegoseksownegotatusiazesobą.Zabawimysię”.
„Bardzośmieszne.Odezwęsię,kiedybędęnastępnymrazemwChicago”.
„Świetnie, przystojniaku, ale będzie mi cię dzisiaj brakowało. Naprawdę miałam
ochotęwypróbowaćtezabawki”.
„Następnymrazem,maleńka”.
Westchnąłemiodłożyłemtelefon.
– Pozwól, że zgadnę. Właśnie odwołałeś spotkanie z Sarah, Tru, Bellą, Ellie albo
Riley.
Przekrzywiłemgłowęizmarszczyłembrwi.
–No,któraztychuroczychdziewcząttobyła?–zapytał.
–Ellie.
Uśmiechnął się. Nie tym swoim ciepłym, kochającym uśmiechem. To był uśmiech,
którymówił„znamtentyp”.
–Niemusiałeśodwoływaćspotkaniazmojegopowodu,Collin.
–Owszem,tato,musiałem.Umieramzgłodu.Możemyiśćnakolację?
Zachichotał, wstając, i wyszliśmy razem z pokoju. Poszliśmy do Joe’s Seafood,
jednej z naszych ulubionych restauracji, w której zwykle jadaliśmy, kiedy byliśmy w
Chicago. Usiedliśmy, zamówiliśmy po szkockiej i zaczęliśmy przeglądać menu. Tata
odchyliłsięnaoparciekrzesłairzuciłmitoswojespojrzenie.Takie,jakbypróbował
mniewybadać,ajanaprawdęniebyłemwnastrojunakazanie.Uśmiechnąłemsiędo
niego,kiedykelnerkapostawiłaprzednamiszklaneczkiiprzyjęłazamówienie.Potem
wyjąłemtelefoniwysłałemSMSdoJulii.
„Wiedziałaś, że tata jest tu, w Chicago, i właśnie jem z nim kolację, zamiast
uprawiaćclubbingzEllie?”
„LOL,bardzomnietocieszy.Terazwiem,żeniewpakujeszsięwżadnekłopoty”.
„Dzięki,siostrzyczko.Doceniamtwojewsparcie”.
„Miłegoczasuztatusiem,braciszku”.
Westchnąłem,odkładająctelefon,ispojrzałemnaojca.
Rozdział5
O
tworzyłem oczy i nie mogłem uwierzyć, jak bardzo boli mnie szyja. Tata spał na
łóżku,amniewysłałnadostawkę,botoonwkońcupłaciłzatenpokój.Poszedłemdo
łazienki, ale akurat brał prysznic. Cholera. Wziąłem telefon, żeby sprawdzić
wiadomości.Byłajednaodmamy.
„Mam nadzieję, że miło spędziłeś czas z tatą. Poleciałabym z nim, ale nie mogłam
odwołać spotkania z Peyton. Wiem, że źle się czuł z tym, że kazał ci zmienić plany i
leciećdoChicago,imartwiłsięociebie.Dozobaczenia,skarbie.Kochamcię”.
Stałemigapiłemsięwtelefon.Awięctoonsięmartwił,aniemama.Okłamałmnie,
alewiedziałem,żenigdybysiędotegonieprzyznał.Wyszedłzłazienkiispojrzałna
mnie.
–Dobrzespałeś,synu?–zapytał.
Uśmiechnąłemsię,bowiedziałem,jakbardzokochamnieiJulię.
–Tak,tato.Doskonale.
–Todobrze.Copowiesznaśniadanie?
– Mam się spotkać na śniadaniu z Dianą i Jacobem. Zjedz z nami, proszę.
Odwołałem też ich lot do Nowego Jorku i poprosiłem w recepcji, żeby odebrali dla
nichpieniądze.Wrócąznami,jeśliniemasznicprzeciwtemu?Zaplanowałemtojuż
wcześniej.
– Oczywiście, że nie ma nic przeciw temu. Nie mogę się doczekać, kiedy ich
poznam.
Poszedł ubrać się do sypialni, a ja wszedłem pod prysznic. Kiedy zeszliśmy do
restauracji,DianaiJacobjużtamczekali.Kiedypodeszliśmydostolika,Dianawstała
ipodałaojcurękę.
–Miłomipanapoznać,panieBlack–uśmiechnęłasię.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Diano. To musi być Jacob – powiedział
ojciec,kładącdłońnajegogłowie.
Usiedliśmy i zamówiliśmy śniadanie. Diana była spanikowana, mówiła, że jej lot
zostałodwołanyimuszączekaćnakolejnydoNowegoJorku.
–Niemusicieczekać.Polecicienaszymprywatnymsamolotem–uśmiechnąłsiętata.
– Panie Black, nie mogłabym. Collin już i tak wiele zrobił dla Jacoba i dla mnie.
Naprawdęmożemyzaczekać.
–Bzdura.Lecicieznami.
SpojrzałemnaDianę.
– Nie ma sensu się z nim spierać. Zawsze wygrywa. Chyba że spiera się z mamą.
Wtedytoonawygrywa.
–Collin…
–Nawetniepróbujzaprzeczać,tato–przerwałemmu,aonsięroześmiał.
Zjedliśmywczwórkęwspaniałeśniadanie,akiedyspojrzałemnazegarek,okazało
się, że czas wyjeżdżać z hotelu. Chłopiec hotelowy przyszedł do pokoju po nasze
bagaże,atatasprowadziłpodhotelsamochód.
Wsiedliśmydosamolotu.Jacobbyłzachwycony.
–Rany!Alesuper!–wykrzyknąłizacząłkaszleć.
Tataspojrzałnamnie,apotemnaJacoba.
–Usiądź,gdzietylkomaszochotę,ajaktylkowystartujemy,pokażęci,gdziesągry
komputerowe.
–Tusągrykomputerowe?Alesuper!Słyszałaś,mamo?
–Tak,kochanie–uśmiechnęłasięDiana.
Wszyscyzajęliśmymiejsca,akiedytylkoznaleźliśmysięwpowietrzutataiDiana
odpięlipasyiusiedliprzyokrągłymstoliku,ajapokazałemJacobowigrywideo.
–Gdziepracowałaś,Diano?–spytałtata.
–WRogersMediaCorp.ByłamsekretarkąGlennaWilliamsa,wiceprezesa.
Ustawiłem system dla Jacoba i usiadłem z nimi przy stoliku. Tata odchylił się na
oparciekrzesłaipotarłbrodędłonią.
–Słyszałemjakiśczastemu,żetoną–powiedział.
–Tak,tostałosiętaknagle.Pewnegodniaprzyszłamdopracyidowiedziałamsię,
żezwalniająwszystkich,pozakilkomaosobami.
Jacobzacząłkaszlećprzyswojejgrzeitataspojrzałwjegostronę.
–WktórejczęściNowegoJorkumieszkacie?–zapytałDianę.
–WBrooklynie–odparła.–Przeprowadziłamsiętamzmężemzarazpoślubie.
–Przykromizpowodutwojegomęża.Jacobmówił,żenieżyje.
–Dziękuję,panieBlack.–Odwróciławzrok.
–Mojasekretarka,Valerie,przechodziwłaśnienaemeryturę,więcszukamkogośna
jej miejsce. Na razie nikt nie zrobił na mnie specjalnie wrażenia, aż do tej pory.
Miałabyś ochotę pracować dla Black Enterprises jako moja sekretarka? Dostaniesz
pełne ubezpieczenie zdrowotne i bardzo dobrą pensję. Gwarantuję, że będziesz
zarabiaładwarazytylecowRogersMediaCorp.
–PanieBlack,jestpanpewny?
–Absolutnie.Przyjdźjutrodobiurakołodziewiątej,aValeriewszystkocipokaże–
uśmiechnąłsię.
– O mój Boże, panie Black, nie wiem, jak panu dziękować! – powiedziała Diana,
wstałaiuściskałaojca.–Niemapanpojęcia,iletodlamnieznaczy.
Spojrzałemnatatę,kiedyDianaposzłaopowiedziećotymJacobowi.
–Dzięki,tato.Jesteśnaprawdęwspaniały.
–Nie,synu,tojacidziękuję.Totyjąznalazłeśipomogłeśjej.Gdybyniety,ciągle
niemiałbymsekretarki–mrugnąłdomnie.
Kiedytylkorozsunęłysiędrzwiwindy,rzuciłemtorbynapodłogę.Mamanadeszła
odstronykuchni,wyciągającdomnieramiona.
–Witajwdomu,Collin.Jakąmiałeśpodróż?
–Wporządku,mamo.Dobrzebyćznowuwdomu.
Mamapodeszładoojcaipocałowałagonamiętnie;byłtodługipocałunek,zdawał
sięniemiećkońca.
–Uch,możebyścieprzestali,wydwoje,alboposzlinagórę.
–Wierzmi,synu,właśniesiętamwybieraliśmy.–Tatazmrużyłoko.
Przewróciłem oczami, chwyciłem torby i poszedłem do swojego pokoju.
Usłyszałem, jak mama chichocze za moimi plecami. Rzuciłem torby na łóżko i
wyciągnąłemtelefon.ZauważyłemSMSodAidena.
„Cześć, stary, jesteś już w mieście? Kroi się duża impreza u Tiny Brian. Wszyscy
będą”.
„Cześć,właśniewróciłem.Októrejtaimpreza?”
„Oósmej”.
„Spotkamysiętam”.
Bingo.Imprezabyładokładnietym,czegobyłomiteraztrzeba.Dobrzeznaliśmysię
zTiną.Spotykaliśmysięodczasudoczasuimiłospędzaliśmyrazemczas.Aleniebyła
w moim typie. Nie zrozumcie mnie źle, to miła i seksowna dziewczyna, ale nie było
między nami tego iskrzenia, które miałem z Hailey. Iskrzenia, które – jak sądziłem –
nigdy się nie skończy. Usiadłem na łóżku i wyciągnąłem zdjęcie, na którym byliśmy
razem. Chowałem je w nocnej szafce. Przypomniały mi się nasze najlepsze czasy, co
bolało jak wszyscy diabli. Podniosłem telefon i odszukałem jej imię. I – cholera –
wysłałemdoniejwiadomość.
„Cześć,couciebie?”
„Cześć,Collin.Wporządku.Auciebie?”
Żałowałem,żeniemogęnapisaćjejtegosamego.Niechciałemjejokłamywać.
„Niedobrze,Hailey,tęsknięzatobąjakwszyscydiabli”.
„Niezaczynajznowu.Musiszzostawićtozasobą,Collin”.
Zostawićzasobą?Czyonajestpoważna,docholery?
„Atyzostawiłaśtozasobą,Hailey?”
„Tak,zostawiłam.Przepraszam,jeślitocięzaboli,alepoznałamkogoś”.
Kiedytoprzeczytałem,zrobiłomisięniedobrzeipoczułemnieznośnybólwsercu.
„Cieszęsiętwoimszczęściem.Niebędęcięwięcejniepokoił”.
„Przykromi,alesądzę,żeniebyłonamtopisane”.
Jakmogłabyćtakązimnąsuką?Jakbypewnegorankaobudziłasięjakozupełnieinna
osoba. Nie wiedziałem już nawet, kim tak naprawdę była. Ale na pewno nie
dziewczyną,którąpoznałemwszystkietelatatemu.Nieodpowiedziałemnajejostatnią
wiadomość.Jeśliuważała,żeniebyłonamtopisaneiznalazłakogośinnego,niechtak
będzie. Nie będę kłamał, że nie byłem zdruzgotany – bo byłem, znowu. Jej słowa
bolałymniebardziej,niżkiedykolwiekwyobrażałemsobie,żemogąmnieboleć.Jeśli
jednak chciała, żebym zostawił to za sobą, to właśnie tak zrobię, ale jednego byłem
pewny–jużnigdyniepozwolę,żebyktośtakbardzomniezranił.
Położyłem rękę na gałce i przekręciłem, a kiedy drzwi się otworzyły, drgnąłem,
zaskoczony,bozanimistałaJulia.
–Witajzpowrotem–powiedziałaiuściskałamnie.
–Jezu,Julio,przestraszyłaśmnie.
–Przepraszam,aletotyotworzyłeśdrzwi.Właśniemiałamzapukać.Gdziemamai
tata?
–Ajakmyślisz?–mruknąłem,wyszedłemzpokoju,zamknąłemdrzwiispojrzałem
wgłąbkorytarza.
–Och–powiedziałaJulia,schodzączamnąposchodach.
Poszedłemdokuchni;Juliausadowiłasięprzystole.
–Jaksięczujesz?–zapytałem.
–Wporządku.Aty?
–Fantastycznie,Julio!
–Tak,jasne.Niezemnątenumery.
Przewróciłem oczami, nalałem sok do szklanek i pchnąłem jedną w stronę Julii po
blaciestołu.
–Soku?–spytałem.
–Dzięki.Aterazpowiedzmi,cosiędzieje.
–Nic,Julio.Dlaczegouważasz,żecośsiędzieje?
Juliaoparłałokcienastoleipchnęłaszklankęzpowrotemdomnie.
–Bocięznamipotwojejtwarzywidzę,żecośsięstało.Mnienieoszukasz.
Westchnąłem.
– Doskonale. Wysłałem SMS do Hailey, a ona kazała mi zostawić to wszystko za
sobąipowiedziała,żekogośpoznała.
–Och,Collin,takmiprzykro.
– Przykro z jakiego powodu? – spytał tata, wchodząc do kuchni z szerokim
uśmiechemnatwarzy.
SpojrzałemnaJulięidyskretniepokręciłemgłową.
–Och,zżadnego,tato.Mówiłamwłaśnie,żebardzomiprzykrozpowoduchoroby
Jacoba.
–Och,notak.Tookropnachoroba.Miłocięwidzieć,księżniczko–uśmiechnąłsię,
całującjąwczoło.–Jesteściegotowidokolacji?
Spojrzałemnaniego,zdezorientowany.
–Kolacja?Mamjużplanynawieczór,tato.
–Opowiedzotymswojejmatce,synu.
–Oczymmamiopowiedzieć?–spytałamama,wchodzącdokuchni.
–Collinchcecicośpowiedzieć.–Tatauśmiechnąłsięiuniósłjednąbrew.
–Ocochodzi?
Cholera.Jejnigdyniepotrafiłemodmówić.
–Onic,mamo.Mówiłemwłaśnietacie,żeniemogęsiędoczekać,kiedypójdziemy
razemnadobrąkolację.Jużdawnonigdzieniebyliśmy.
–Och,świetnie.Bałamsię,żemożeszmiećjużplanynawieczór–uśmiechnęłasię
mama.
–Cóż,mam,aledopieronapóźniej.Jakeidzieznami?–zapytałemJulię.
–Nie,musidzisiajpomócswojemutacie.
Spojrzałemnazegarek.
–Doskonale,więcchodźmy.Umieramzgłodu–uśmiechnąłemsię,próbująctrochę
ichpogonić,żebyzdążyćpóźniejnaimprezę.Niechciałemsięspóźnić.
–Spieszyszsięgdzieś,synu?–spytałtata.
–Uch,nie.Tylkojestemnaprawdęgłodny–uśmiechnąłemsię,wchodzącdowindy.
Rozdział6
P
ocałowałem mamę i Julię na pożegnanie i wyszedłem z restauracji. Ponieważ tata
wziąłlandrovera,musiałempojechaćdoTinytaksówką.
–Nareszcie,stary–powitałmnieAidenzuśmiechem.Przybiliśmypiątkę.
–Przepraszam.Musiałemiśćzrodzinąnakolację.Wiesz,żemoirodzicemająfioła
napunkcierodzinnychkolacji.
–Jasne,żewiem.Chodź,napijmysięiimprezujmy!–wykrzyknął.
Weszliśmy do środka, a potem od razu do kuchni, gdzie Tina i kilkoro naszych
znajomychzebrałosięwokółstołu.Przygotowywalidrinki.
–Collin,rusztyłekichodźsięnapić!–zawołałaTina.
Czułem, że muszę zapomnieć o Hailey raz na zawsze. No dobrze, pewnie nie
zapomnę na dobre, ale przynajmniej na tę noc, jeśli naprawdę porządnie się nawalę.
Wziąłemwódkęzsokiemcytrynowymipodniosłemkieliszek.
–Pieprzyćzwiązki!–powiedziałemiwychyliłemzawartośćkieliszka.
–Tak,ipieprzyćwieleróżnychkobiet!–Aidenuśmiechnąłsię,podnosząckolejny
kieliszek.
Stałemprzystole,wlewającwsiebiejedenkieliszekzadrugim,kiedyktośpoklepał
mnieporamieniu.OdwróciłemsięizobaczyłemYasmin.
– Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś ani nie odpowiedziałeś na żadną z moich
wiadomości?
–Pocomiałbymdociebiedzwonić?–odparłem.
Chwyciła mnie za nadgarstek i wyciągnęła do ogródka na tyłach domu, gdzie było
ciszej.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?Kochaliśmysię,powiedziałeś,żetobyłnajlepszy
seks,jakipamiętasz,iżenaprawdęcisiępodobam.
Cholera.Cozawieczór.Westchnąłemispojrzałemwjejzieloneoczy.
–Yasmin,seksztobąbyłfantastycznyinaprawdęuważam,żejesteśurocza,aleto
byłtylkoseks.Wiedziałaśotym.
–Nie,niewiedziałam!–krzyknęła.–Niejestempanienkąnajednąnoc,tydraniu!
Mówiłeś, że jestem piękna, myślałam, że to dla ciebie coś znaczy. – Po jej twarzy
zaczęłypłynąćłzy.
Nie miałem ochoty stać tam i słuchać jej zawodzenia. Miałem ochotę na piwo, ale
kiedychciałemodejść,chwyciłamniezaramię.
– Wal się, Collin! Jesteś tylko zimnym draniem bez serca i mam nadzieję, że
dostanieszto,nacozasługujesz.Naprawdęmyślałam,żejesteśinnyniżreszta.
Patrzyłemnajejmokrąodłeztwarz.Tak,czułemsięźle,alenicniemogłemnato
poradzić.
–Przykromi,Yasmin,aleźlemyślałaś–powiedziałem,kręcącgłową,iodszedłem.
Wróciłem do środka, zostawiając ją, łkającą, w ogródku. Wyjąłem piwo z lodówki i
wypiłemtakszybko,jakpotrafiłem.
–Rany,zwolnij,brachu–rzuciłmójkumpelBrett.–Chybaniejestażtakniedobrze.
–Nawetniewieszjak–odparłem,dokończyłembutelkęisięgnąłemponastępną.
Spojrzałemnazegarek;byłapierwszawnocy.Cholera.Jutroosiódmejmiałembyć
w biurze na spotkaniu. Impreza trwała w najlepsze; Aiden był już w sypialni z jakąś
laseczką.OdszukałemBretta ispytałem,czy możewezwaćmi taksówkę,żebymmógł
wrócićdodomu.Zaśmiałsięizaprowadziłmniedoswojegosamochodu.
–Zapomnijotaksówkach,Collin.Jacięzawiozę.Dzisiajmamrolęszofera.
–Dzięki,chłopie.Jestemtwoimdłużnikiem.
Poprosiłem,żebyBrettwysadziłmnienadolnymparkingu,żebymmógłpojechaćna
górę windą. Kiedy ruszyła ogarnęły mnie mdłości. Uch. Nie wiedziałem, czy
wytrzymam. Zdecydowanie za dużo wypiłem. Kiedy drzwi się otworzyły,
spróbowałempójśćdoswojegopokoju,alepotknąłemsięnaschodachiupadłem.Było
mi wszystko jedno. Musiałem się tylko położyć, i to właśnie zrobiłem. Film urwał u
szczytuschodówizasnąłemnakorytarzu.
Poczułem,żecośdźgamniewbok,akiedyostrożnieotworzyłemoczy,zobaczyłem
tatę,którystałipatrzyłnamnie.
–Cojest,dodiabła,Collin!–wrzeszczał.
Przyłożyłemdłońdoczołaizamknąłemoczy.
–Przestań,tato.
– Natychmiast zabieraj stąd swój żałosny tyłek! Śmierdzisz wódą, a za godzinę
musiszbyćwbiurze.Weźprysznicisięogarnij.Niemamczasuterazsiętobązająć,
aletojeszczeniekoniec–powiedział,przechodzącnademną,izszedłwdółschodów.
Leżałem tam, w głowie mi huczało i wibrowało, jakbym jechał pociągiem. Nie
miałemochotywstaćiiśćdobiura.Miałemochotęspędzićresztędniawwygodnym
łóżku.Naglektośchwyciłmniezaramię.
– Chodź, Collin. Wstawaj. – Mama pomogła mi się podnieść. Zabrała mnie do
łazienki i posadziła na sedesie. Puściła wodę z prysznica i zaczęła mi zdejmować
koszulę.
–Wporządku,mamo,przestań.Sampotrafięsięrozebrać.
–Bądźostrożny.Przygotujęcikoktajl,będzieczekałwkuchni.Lepiejsiępospiesz,
botatajestwściekły.
–Tak,tak,tak–wymruczałem.
–Czasamipatrzęnaciebieiniewiemjuż,kimjesteś–stwierdziłaznutązawoduw
głosie,apotemwyszłazłazienkiizamknęłazasobądrzwi.
Wstałemostrożnieiwszedłempodprysznic,pozwalając,byciepławodaspływała
pomoimciele.Umyłemsięiubrałem.Zszedłemnadółdokuchni,gdzietatasiedział
przystoleamamastałaprzyblacie,trzymającszklankętegoohydnegokoktajlu,który
ostatniopijałembardzoregularnie.
–Wypijtonatychmiast!–poleciłasurowo.
–Mamo…
–Niedenerwujmnie,młodyczłowieku.Siadajprzystole,ianisłowa.Zrozumiano?
Skinąłem głową i usiadłem. Tata tylko patrzył na mnie gniewnie z drugiej strony
stołu.
–Porozmawiamyotympóźniejinapewnocisiętarozmowaniespodoba.
–Tato…
– Nie denerwuj mnie. Szybko dokończ koktajl i zabieraj tyłek do garażu. Mamy
spotkanie.–Pokręciłciężkogłowąiwstał.
Dopiłemkoktajl.Włożyłembutyipocałowałemmamęnapożegnanie.
–Przepraszam,mamo.
–Zawszeprzepraszasz,Collin,aletojużniewystarczy.
Wszedłemdowindyispuściłemwzrok,czekając,ażdrzwisięzasuną.
Kolejny raz z trudem udawało mi się skupić na spotkaniu. Z drugiej strony stołu
patrzyłanamnieJulia;wjejoczachteżwidziałemrozczarowanie.Zdajesię,żeniktjuż
niebyłzemniezadowolony.Kiedyspotkaniedobiegłokońca,tatapowiedział,żebym
poszedłznimdojegogabinetu.Poprosił,żebymusiadł,apotemspojrzałnazegarek.
– Niedługo przyjdzie Diana, więc załatwię to szybko. Myślę, że jesteś jednym z
najinteligentniejszych ludzi, jakich znam, i masz znakomity zmysł biznesu. Musisz
wziąć się w garść i przestać się zachowywać jak bogaty rozpieszczony dzieciak, bo
inaczejzwolnięcięztejfirmyikompletnieodetnęodpieniędzy.Niesądź,żeblefuję.
Rozumiesz?
Kiwnąłemgłową,wstałemzkrzesłairuszyłemdodrzwi.
– Hailey powiedziała mi wczoraj, że muszę zostawić to za sobą i że spotyka się z
kimś innym. Wyobraź sobie tylko, jakbyś się czuł, gdybyś usłyszał coś takiego od
mamy. – Powoli otworzyłem drzwi i poszedłem do swojego biura. Usiadłem przy
biurku, odwróciłem fotel i spojrzałem przez okno na ruchliwe miasto w dole. W
głowie ciągle mi huczało, więc otworzyłem szufladę biurka i wyjąłem fiolkę
ibuprofenu.Jużmiałemwrzucićkilkatabletekdoust,kiedydopokojuweszłaJulia.
–Hej–uśmiechnęłasię.
–Hej.Jeśliprzyszłaśpalnąćmikolejnekazanie,darujsobie.Tatawłaśniezagroził,
żewylejemniezpracyiodetnieodpieniędzy.
–Nigdybytegoniezrobił,Collin.–Juliausiadła.
– Dawno temu też bym tak myślał. Ale teraz nie jestem już taki pewny –
powiedziałem,spuszczającwzrok.
– Myślę, że musisz poszukać pomocy i porozmawiać z kimś o Hailey. Idź do
psychiatry.
Parsknąłemśmiechem.
–Jasne,jasne.Niepójdędopsychiatry.Poradzęsobie.
– Radzisz sobie, kiedy pijesz. Nie widzisz, Collin, że to tylko plaster, i bez niego
nigdynieprzestanieszoniejmyśleć.
–Nierozumiesz,Julio.Niktnierozumie,jaktojest,coterazczuję.Możeoszalałem.
Ktowie,docholery.
–Onabyłatwojąpierwsząmiłością,apierwsząmiłośćtrudnozapomnieć.Alenie
możesz zapijać problemów. Mama i tata zawsze nas uczyli, że problemy należy
rozwiązywać.Aalkoholniejestrozwiązaniem.
–Mówisz,jakbymbyłalkoholikiem.Niejestemalkoholikiem,Julio.
–Niepowiedziałam,żejesteś.Tylkomartwięsię,żewszedłeśnadrogędonikąd.
Westchnąłem,wstałemzkrzesłaiwyjąłembutelkęwodyzminiaturowejlodówki.
–Niemartwsięomnie.Nicminiebędzie.Naprawdę.
–Zapomniałeś,żezakilkadnimaszurodziny?–spytała.
–Nie,niezapomniałem,amamaitataotymniewspominali.
Uśmiechnęłasięipodniosła.
– To dlatego, że przygotowują dla ciebie przyjęcie niespodziankę. Nie waż się
powiedzieć im, że coś wiesz. Jake i ja zabieramy cię na kolację, a potem wrócimy z
tobądodomu.Mówięciotymtylkodlatego,żebyśniezaplanowałczegośiniezepsuł
imtego.Więcdajęcicynk.
Podszedłemdoniejiuściskałemją.
–Dzięki,żemiotympowiedziałaś.Bonapewnocośbymzaplanował.
–Wiem–uśmiechnęłasię.
Położyłemdłońnajejbrzuchuipoczułemniewielkiewybrzuszenie.
–Jaksięmiewamójsiostrzeniecalbosiostrzenica?
–Świetnie,muszękupićsobiejużjakieściążoweubrania.Wswojeprzestałamsię
mieścić.
–Mamapewnieniemożesięjużdoczekać,kiedyzabierzecięnazakupy.
–Toprawda.Wybieramysięjutro–powiedziałaJulia,otwierającdrzwi.–Kocham
cię,mójmałybraciszku.
–Jateżciękocham,mojastarszasiostro–odparłemzuśmiechem.
Rozdział7
Connor
S
iedziałem przy biurku, rozmyślając o Collinie i o tym, co, do diabła, mam z nim
zrobić.WkońcupodniosłemsłuchawkętelefonuizadzwoniłemdoDenny’ego.
–Cześć,Connor.
–Cześć,Denny.Jaksięmasz,przyjacielu?
–Znaszmnie;nienarzekam.
–Dobrzesiębawisznaemeryturze?–spytałem.
–Możebyć.
– Zastanawiałem się, czy nie mógłbym wpaść do ciebie później. Muszę z tobą
pogadaćoCollinie.
–Jasne.Będętucałydzień.
–Doskonale.Więcdozobaczenia.
Zawsze mogłem liczyć na dobrą radę Denny’ego. W końcu zawsze dorzucał swoje
trzygrosze,kiedychodziłoooEllery.
Spotkałem się z Dianą, która zaakceptowała moją propozycję i zgodziła się zostać
moją sekretarką. Valerie spędziła z nią cały dzień i pokazała jej wszystko co trzeba.
Skończyłem papierową robotę i zajrzałem do Collina, żeby sprawdzić, co porabia, i
powiedzieć,żewychodzęitegodnianiewrócęjużdobiura.Kiedywszedłemdojego
gabinetu, stał i patrzył w okno z rękami w kieszeniach. Bardzo przypominał mi mnie
samegozczasów,kiedybyłemwjegowieku.
–Synu–powiedziałem,wchodzącdopokoju.
–Cześć,tato.
–Mamspotkanie,więcwychodzęidzisiajjużmnietuniebędzie.
– Dobrze. Wezmę taksówkę albo pojadę do domu z Julią. Wiesz, naprawdę
powinieneśzatrudnićjużkogośnamiejsceDenny’ego.
–Tak,wiem.Zobaczymysięwdomu.
Wyszedłemzbudynku,wsiadłemdolandroveraipojechałemdoDenny’ego.Kiedy
tam dotarłem, siedział w ogródku na tyłach domu. Podszedłem i uściskałem go. Nie
widziałemgoodmiesiącainaprawdęmigobrakowało.
–SiadajiopowiedzmioConnorzejuniorze–powiedział.
Westchnąłem,usiadłemiwziąłemszkocką,którąjużdlamnieprzygotował.
–Dlaczegotaknazywaszmojegosyna?
– Bo niedaleko pada jabłko od jabłoni. Mówiłem ci, że pewnego dnia przeszłość
wrócidociebieiugryziecięwtyłek–uśmiechnąłsię.
Przewróciłemoczami.
–Mazłamaneserceizadużoimprezuje.Bógjedenwie,zilomakobietamiuprawiał
jużseks.
– Jak już mówiłem, niedaleko pada jabłko od jabłoni – zaśmiał się Denny. –
Chłopak ma twoje geny, Connor. Postaraj się postawić na jego miejscu, bo
przeżywałeśkiedyśtosamo.Wieszjuż,jaktojest.Miałeśzłamaneserce,bouważałeś,
że jesteś odpowiedzialny za śmierć Amandy. On ma złamane serce, bo miłość jego
życia,aprzynajmniejontakuważa,porzuciłagoiwyjechaładoinnegokraju.Próbuje
się jakoś bronić, tak jak ty kiedyś. Tłumi ból alkoholem i seksem. Tak jak ty kiedyś.
Różnica polega na tym, że ty możesz mu pomóc. Twojego ojca nie było przy tobie,
więc starałem się go zastąpić tak, jak umiałem. Ale ty przeżywałeś kiedyś to samo,
więcmożeszdoniegodotrzeć.
–Próbowałem.Niechcemniesłuchać.
–Tak,znamtouczucie–uśmiechnąłsięipodniósłswojąszklaneczkę.–Myślę,że
musisz zagrać z synem w otwarte karty i powiedzieć mu o zasadach, jakimi się
kierowałeśwstosunkudoswoichkobiet.
Spojrzałemnaniegozprzerażeniem.
–Niemamowy,żebympodzieliłsiętymzeswoimsynem.
–Porzućswójdoskonaływizerunek,Connorze.Collinokropniecierpi.Robitosamo
co ty kiedyś. Musisz pokazać mu, że to droga donikąd i że jeśli z niej nie zejdzie,
pożałujetego.Byłeśżałosnymdraniem,dopókiniepoznałeśEllery.Musiszpowiedzieć
muoAshlyniotym,cozrobiłatwojejrodzinie.Nigdyniewiadomo,możesięzdarzyć,
żeonteżspotkapsychopatkętakąjakona,jeślisięwporęnieopamięta.
Wychyliłemwhisky.
– Myślałem już o tym. Różnica polega na tym, że ja w jego wieku byłem bardziej
odpowiedzialny, jeśli chodzi o pracę, Zagroziłem mu, że go zwolnię i odetnę od
pieniędzy,jeślinieweźmiesięwgarść.
– Czy to na pewno było mądre posunięcie? Po prostu bądź z nim, Connor. A co
mówiotymwszystkimEllery?
–Denerwujesię,oczywiście,imartwioniego.
–ChłopakmananazwiskoBlackipochodzizwybitnejikochającejsięrodziny.Da
sobieradę.Alebędziepotrzebowałdotegotwojegoprzewodnictwa.
– Dzięki, stary. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – uśmiechnąłem się. –
Będziesznajegoprzyjęciuurodzinowym,prawda?
– Za nic bym tego nie przepuścił. Może nawet trochę sobie z nim pogadam. –
Zmrużyłoko.
Wstałemzkrzesła,uścisnąłemgolekkonapożegnanieipojechałemdodomu.
Piłemkawęwkuchni,kiedyCollinzszedłnadół.
–Dzieńdobry,Collin–przywitałagoEllery,kiedypocałowałjąwpoliczek.
–Dzieńdobry,mamo.Tato…–powiedział,spoglądającnamnie.
–Będzieszmusiałwrócićnagórę,żebysięprzebrać–stwierdziłem.
–Dlaczego?
–Bopojedziemydzisiajzagraćwgolfa.
Spojrzałnamniedziwnie.
–Hm?
–Niejedziemydobiura.Urwiemysiędzisiajzpracyispędzimytrochęczasurazem,
jakojcieczsynem.
–Och–mruknął,zaskoczony.–Dobrze.CzyJuliaotymwie?
–CzyJuliawieoczym?–spytała,wchodzącdokuchni.
–Witaj,księżniczko–uśmiechnąłemsię,kiedypodeszła,żebymniepocałować.
–Tataijaniebędziemydzisiajwbiurze.Zamiasttegojedziemypograćwgolfa.
–Wamtodobrze!–uśmiechnęłasię.–Jawybieramsięzmamąpociążoweubrania.
–Zdajesię,żedzisiajcałarodzinawagaruje–zaśmiałasięEllery.
Wstałemzkrzesłaiobjąłemjąramionami.Mimożeminęłojużtylelat,jejzapach
nadaldoprowadzałmniedoszaleństwa.Przysunąłemustabliżejjejuchaiszepnąłem:
–Mymożemypowagarowaćrazempóźniej.Całąnoc,jeślimaszochotę.
–Mhm–jęknęła.–Niemogęsiędoczekać.
–Halo!Tusądzieci!–krzyknęłaJulia.
Zaśmialiśmy się z Ellery i pocałowaliśmy na do widzenia. Potem ja i Collin
wsiedliśmydorangeroveraipojechaliśmynaśniadanieprzedpartiągolfa.
–Uwielbiamteichomlety–powiedziałCollin,wkładająckawałekdoust.
–Zawszetunajbardziejlubiłeśjeśćśniadania–uśmiechnąłemsię.
Collinspojrzałnamnieiupiłłykkawy.
–No,dobra,tato.Przyznajsięjuż.Wczorajbyłeśgotówmniezwolnićiodciąćod
kasy,adzisiajzabieraszmnienaśniadanieigolfa.Ocochodzi?Maszzamiarpalnąć
mikazanie?
Rozdział8
S
iedziałem tam i słuchałem, jak ojciec opowiada o swojej przeszłości. O swoich
kobietach, swojej prześladowczyni i o tym, jak to się stało, że jest tym, kim jest.
Rozwaliłmnie,kiedyzacząłmówićoswoichzasadach.Trudnomibyłotegosłuchać.
Rozumiałem, dlaczego przypominałem mu jego samego. Zauważył, że zachowuję się
dokładnietaksamojakonkiedyś.Byłomigożal.Żałowałem,żedoprowadziłemgodo
tego,żemusiałjeszczerazwrócićdoswojejprzeszłości.Powiedziałemmu,żenicmi
niejestiżebysięniemartwił.Aleonwiedział,żejestinaczej,iprzyznał,żejednaksię
martwi.
–Pewnegodnia,synu,spotkaszmiłośćswojegożycia.
–Jużspotkałem,tato.
– Przykro mi to mówić, ale nie, nie spotkałeś. Hailey nie była miłością twojego
życia.Zrozumieszto,kiedywreszciespotkasztęjednąszczególnąosobę.
To,comówił,niemiałożadnegoznaczenia.Haileybyłamiłościąmojegożyciainikt
nie przekonałby mnie, że jest inaczej. Nikt inny nie wiedział, co się dzieje w mojej
głowie i w moim sercu. Nikt nie miał pojęcia, jak bardzo kochałem tę dziewczynę –
kiedyśiteraz.Pośniadaniuniemalprzezcałydzieńgraliśmywgolfa.Tobyłoświetne
spędzić cały dzień z tatą. Ale bez względu na to, ile czasu spędzałem z kimkolwiek
innym,Haileyciąglebyłanajważniejszainiemogłemprzestaćoniejmyśleć.
–Muszęporozmawiaćztobąotwoichurodzinach–oznajmiłtata.
–Toznaczy?
– My z mamą musimy być na imprezie charytatywnej, z której nie możemy się
wykręcić.Więczabierzemycięgdzieśnastępnegodnia.
Uśmiechnąłemsiędosiebie,bogdybymjużnieznałprawdy,chybabymmuuwierzył.
–Niemasprawy,tato.
–JuliaiJakechcącięzaprosićnakolację,więcnieplanujnicinnego.
–Wporządku–powiedziałem.
Spojrzał na mnie dziwnie i wrócił do golfa. Dokończyliśmy grę i wróciliśmy do
domu, a potem zabraliśmy mamę, Julię i Jake’a na kolację. Po kolacji wróciłem do
domu i spędziłem resztę wieczoru z mamą i tatą. To wywołało uśmiech na twarzy
mamy,amniebyłomiło,żebyłazadowolona.
–Stolat,mójkochanymałychłopczyku–życzyłamimama,kiedyweszładomojego
pokojuipocałowałamniewpoliczek.
–Dzięki,mamo–uśmiechnąłemsię.
–Przygotowałamcinaśniadaniewszystko,conajbardziejlubisz.Więcubierajsięi
chodźnadół.
Sięgnąłem po telefon leżący na nocnej szafce w nadziei, że Hailey przynajmniej
przysłałamiżyczeniaurodzinowe.Przejrzałemwiadomości,aleanijednaniebyłaod
niej,cosprawiłomiwielkizawód.Wstałemzłóżka,wziąłempryszniciubrałemsię,a
potem zszedłem na dół na wspaniałe śniadanie, które przygotowała dla mnie mama.
Wchodzącdokuchni,przywołałemnatwarzwymuszonyuśmiech.
–Mamo,jaktupiękniepachnie.
–Dziękuję.Siadaj,ajaprzyniosęcitalerz.
–Wszystkiegonajlepszegowdniuurodzin,synu–uśmiechnąłsiętata.
–Dzięki,tato.
Mamapostawiłanastoletalerzzjajkamiifrancuskimigrzankami,apotemusiadła
obokmnie.
–Takżałuję,żeniemożemybyćdzisiajztobą–stwierdziłazesmutnąminą.
– Nie ma sprawy, mamo. Możemy pójść gdzieś kiedy indziej. To żaden problem.
Jestemjużdużymchłopcem.–Puściłemdoniejoko.
–Cóż,przynajmniejspędziszdzisiajczaszJuliąiJakiem.
Tak, pomyślałem w duchu. Bardzo kochałem swoją rodzinę, ale jedynej osoby, z
którąnaprawdęchciałemspędzićswojeurodziny,tutajniebyło.
Resztę dnia spędziłem z biurze, nadrabiałem zaległości z kilku ubiegłych tygodni.
Uznałem, że może już czas rzucić się w wir pracy, bo pewnego dnia to będzie moja
firma, a chciałem odnosić takie sukcesy jak tata, no i chciałem, żeby był ze mnie
dumny.
–Wszystkiegonajlepszego,bracie–życzyłmiJakeipodałmirękę.
–Dzięki.–Usiadłemprzystole.
Zjedliśmy w trójkę wspaniałą kolację i nie mogłem się doczekać, kiedy wrócę do
domu i naprawdę zacznę pić na swoim przyjęciu. Jeśli był jakiś wieczór, kiedy
naprawdępotrzebowałemsięupić,towłaśnieten.Minąłcałydzieńbezjednegosłowa
odHailey.Kolejnyrazudałojejsięzłamaćmiserce,itojajejnatopozwoliłem.Po
kolacjiwsiadłemdorangeroveraJuliiiJake’airazempojechaliśmydodomu.
–Aterazpamiętaj,żebyśudawałzaskoczenie–przypomniałamiJulia.
Drzwi windy się otworzyły, nagle rozbłysły światła i wszyscy zawołali:
„Niespodzianka!”. Uśmiechnąłem się szeroko, zrobiłem krok do przodu i udałem, że
jestemwszoku.
– O mój Boże! Nie mogę uwierzyć, że to zrobiliście – uśmiechnąłem się do
rodziców.
–Jesteśzaskoczony,kochanie?–spytałamamazszerokimuśmiechem.
–„Zaskoczony”niejestwłaściwymsłowem,mamo.Rany.Dziękujęwamobojgu.
Kiedy rodzice już mnie wyściskali, a mama obdarzyła mnie dwudziestoma dwoma
urodzinowymicałusami,podeszładomniePeytoniwyciągnęłaramiona.
–Wszystkiegonajlepszegozokazjiurodzin,Collin–powiedziałaiucałowałamnie
wobapoliczki.
–Dziękuję,Peyton.AgdzieHenry?
–Wdrodze.Pacjentgozatrzymał.Niemuszępytać,jaksięczujesz.
Wziąłemgłębokioddech.
–Jakośsiętrzymam.
– Przykro mi z powodu zachowania Hailey, ale chcę, żebyś wiedział, że moje
uczuciadociebienigdysięniezmienią.Kochamciębardzoinic,comogłabyzrobić
mojacórka,nigdytegoniezmieni.
–Jateżciękocham,Peyton.Dziękuję–uśmiechnąłemsię.–Ateraz,wybacz,bardzo
potrzebujęscotcha.
Poszedłemdobaru,gdziebarmannalałmiszklaneczkę.Upiłemłykiusłyszałemza
sobąmęskigłos.
–Mamnadzieję,żepodobającisiętwojeurodziny.
–WujekDenny,jakmiłocięwidzieć.Couciebie?
–Wszystkowporządku,synu.Aleniemówmyomnie.Pytaniewieczorubrzmi,cou
ciebie?
Niemogłempowstrzymaćuśmiechu,boczułemjuż,żezbliżasiękazanie.Pamiętamz
czasów, kiedy dorastałem, że mój ojciec ciągle słuchał jego kazań. Denny miał taki
specjalny ton głosu, którego używał tuż przed wygłoszeniem kazania. Nie wyglądał
dobrzeiwiedziałem,żetatabardzosięoniegomartwi.
–Wszystkowporządku.
– Chodź, usiądziemy – powiedział, objął mnie ramieniem i pociągnął w stronę
kanapy,naktórejniktniesiedział.–Twójtatabardzosięociebiemartwii,szczerze
mówiąc,jateż.
–Radzęsobie,wujku.Jestdobrze,niemasięocomartwić.
– Naprawdę? Bo zalewasz się i uprawiasz seks ze wszystkimi kobietami w tym
stanie.
–Ciszejtrochę,wujkuDenny–mruknąłem,rozglądającsiędookoła.
Dennyzaśmiałsięgłośno.
–Wrodziłeśsięwojca,topewne.Pewnegodnia,mójchłopcze.Pewnegodniaona
zwalicięznóg.Iwierzmi,toniebędzieHailey.Onaitaknigdyniebyłatąjedynąi
pewnegodniawreszcietozrozumiesz.Aterazwybaczmi,muszęporozmawiaćztwoją
mamą.
Wstał i zostawił mnie, a ja siedziałem jak zamurowany. Jestem pewny, że miałem
takisamwyraztwarzy,jakiwidywałemzawszeuojca.
– Chodź, Collin. Czas, żebyś zdmuchnął świeczki. – Mama uśmiechnęła się i
zaprowadziłamniedokuchni.
Wszyscy zebrali się dookoła, śpiewając „Sto lat”, a ja zdmuchnąłem dwadzieścia
dwiepłonąceświeczki.
–Pomyślałeśsobiejakieśżyczenie,synu?–spytałtata.
–Tak,pomyślałem–odparłemzuśmiechem.
Nazewnątrzmogłosięwydawać,żeświętujęswojeurodziny,alewśrodkubyłem
złamanymczłowiekiem,zpustkątakgłęboką,żewszelkieemocjeginęływniej,bysię
jużnigdynieodnaleźć.Kiedyodkroiłempierwszykawałektortu,podałemnóżmamiei
poszedłem do baru po kolejnego scotcha. Jeszcze raz, ostatni raz, musiałem się
znieczulić.Jutrobędzieinaczej.Aletegowieczoruchciałemowszystkimzapomnieć.
Rozdział9
Trzymiesiącepóźniej…
P
ourodzinachipoważnychprzemyśleniachpostanowiłemtrochęwyhamować.Mam
namyślito,żezacząłembardziejuważaćnato,corobię.Nieupijałemsięjużwśrodku
tygodnia, bo byłem skoncentrowany na firmie i swojej pracy. Ale nadrabiałem to w
weekendy. Zaczynałem imprezować koło szóstej w piątkowe wieczory i kończyłem o
dwudziestej w niedziele. Chodziłem do klubów, na imprezy u znajomych i często
uprawiałem seks. Ciężko mi się do tego przyznać, ale złamałem kilka serc. Kobiety
wiedziały, że chodzi tylko o jedną noc, więc to nie moja wina ani nie mój problem,
jeśli nie potrafiły tego zrozumieć. Jeśli chodzi o rodziców, uporządkowałem trochę
swoje życie i zacząłem zachowywać się jak odpowiedzialny dorosły człowiek. Ale
Juliinieudałomisięnabrać.Znałamniezadobrze.Zdarzałomisięnocowaćunieji
Jake’a, bo nie chciałem, żeby rodzice widzieli, jak bardzo jestem pijany. Właściwie
nieźle się bawiłem. W końcu zacząłem też zapominać o Hailey, bo im więcej było
kobiet, z którymi spałem, a potem zostawiałem, tym lepiej się czułem. Miałem to co
najlepsze z obu światów, fantastyczną pracę i mnóstwo kobiet, na które wystarczyło
pstryknąćpalcami.Niepotrzebowałemstałegozwiązku.Mojesercegoiłosięiporaz
pierwszy od czasu, kiedy Hailey ode mnie odeszła, czułem się dobrze. Moje nowe
życiowemottobrzmiało:stałezwiązkiniesłużąszczęściumężczyzny.
–Dzieńdobry,Diano.Jesttam?
–Jest,Collin–uśmiechnęłasię.
– Wysłałem wczoraj wieczorem wiadomość do Jacoba, ale nie odpowiedział.
Wszystkoznimwporządku?
– W jak najlepszym. Wczoraj przyszedł do niego kolega, grali w jakąś grę wideo,
więcpewniepoprostuzapomniał.
–Todobrze.Cieszęsię,żemałynawiązujenoweznajomości.
–Bardzodziękuję.Jestznacznielepiej,odkiedymogłamgoprzenieśćdoprywatnej
szkoły.Dziękitwojemuojcuitobie.
–Niewspominajotymnawet.–Zmrużyłemoko.
Otworzyłemdrzwiizobaczyłemtatę,którysiedziałtyłem,zwróconydookna.
–Cześć,tato.Wszystkowporządku?
Odwróciłsięispojrzałnamnie.
–Tak,synu.Wjaknajlepszym.TylkomyślałemoDennym.
–Czytoznaczy,żezatrudniłeśnowegoszofera?
–Owszem,synu,zatrudniłem.Znaszgo.
–Tak?–spytałem,zdezorientowany.
–Tak.ZatrudniłemRalphazdziałutransportu.
Niemogłempowstrzymaćśmiechu.
–MówiszoRalphiem?
Tataspojrzałnamniesurowo.
–Zgadzasię,inienazywajgotak.Tobardzodobrypracownik,ipracujetuodwielu
lat.Myślę,żebędziebardzodobry.
Przewróciłemoczami.
–Skorotakmówisz.AleniejestDennym,topewne.
–NigdyniebędziedrugiegotakiegojakDenny–powiedziałtataiznowuodwrócił
siędookna.
– Dzień dobry, tato. Dzień dobry, braciszku – powiedziała Julia, wchodząc do
gabinetu.
–Dzieńdobry,księżniczko.
–Hej,siostrzyczko.Rany.Jesteśgrubszaniżwczoraj!
Szturchnęłamniewramię.
– Idziemy dzisiaj z Jakiem na USG i chciałam zapytać, czy ty i mama nie
poszlibyścieznami.
Oczymojegoojca,jeszczeprzedchwilątakiesmutne,rozbłysły.
–Bardzochętniebymposzedł.Rozmawiałaśjużzmamą?
– Tak, była zachwycona. Chciała, żebym najpierw zapytała ciebie. Jesteśmy tam
umówieninatrzecią.Możeciespotkaćsięznamiulekarza.
–Doskonale.WyślęRalphadodomupotwojąmamę.
ZnowuzacząłemsięśmiaćiJuliateżniemogłapowstrzymaćśmiechu.
–Cozaokropnezwasdzieci.Mamnadzieję,żeotymwiecie–stwierdziłtata.
WstałemzkrzesłaipocałowałemJulięwpoliczek.
–No,uciekamstąd.Czekamniejeszczespotkanieitrochępapierkowejrobotyprzed
weekendem. Lepiej zadzwoń do mnie, kiedy będziesz już wiedziała, czy będę miał
siostrzeńcaczysiostrzenicę–rzuciłemjeszcze,wychodzączbiura.
Kiedykończyłemprzeglądaćdokumenty,zadzwoniłmójtelefon.ByłatoJulia.
–Noi?–spytałem.
–Będzieszmiałsiostrzeńca!–powiedziałaJulia,podekscytowana.
–Och,towspaniaławiadomość,Julio.Gratuluję.Mamaitatasąpewniewsiódmym
niebie.
–Owszem.Tatamiałłzywoczach,amamawybuchnęłapłaczem.
–Nojasne.Tofantastycznie.Niemogęsiędoczekać,kiedygopoznam.
–Idziemyteraznakolację.Dołączyszdonas?–spytała.
–Nie,mamjużplany.Zobaczymysięjutro.
–Dobrze.Niewpakujsięwkłopoty.
–Tegoniemogęobiecać–zaśmiałemsię.
Zamknąłem komputer, chwyciłem teczkę i wyszedłem z budynku, żeby zacząć
weekend.Wybierałemsiędodomkunaplaży;mieliśmyzamiarzAidenemzajrzećdo
nowegoklubu,któryotwartowokolicy.Niechciałemmartwićrodziców,pokazującsię
wdomu,bonastępnegodniamielileciećdoChicago.
Kiedy wjechałem na podjazd, Aiden siedział w swoim samochodzie i czekał na
mnie.
–Najwyższyczas,chłopie–powiedział.Wysiadłiprzybiliśmypiątkę.
– Przepraszam, musiałem dokończyć to, co robiłem w biurze, a potem utknąłem w
koszmarnymkorku.
Wsunąłem klucz w zamek i otworzyłem drzwi. Zaniosłem torby prosto do mojego
pokoju,podczasgdyAidenrozsiadłsięnakanapieiczekał.
–Stary,muszęnajpierwwziąćprysznic.Zamówdlanaspizzę.Umieramzgłodu!–
krzyknąłemwdółschodów.
Wziąłemprysznic,ubrałemsięizszedłemnadół.
–Zamówiłeś?
–Tak,powinnabyćzakilkaminut–odparłAiden.
Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi. Chwyciłem portfel, otworzyłem i
zostałemzaskoczonyprzezpięknądziewczynę,którastałanaprogu.Spojrzałanamniei
uśmiechnęłasięszeroko.
– Przywiozłam pizzę. To będzie dwadzieścia dolarów, proszę – odezwała się
nieśmiało.
Wyciągnąłemtrzydzieściipodałemjej.
–Proszę,dziesięćtotwójnapiwek.–Mrugnąłemdoniej.
Zagryzła wargę i podziękowała. Już odchodziła, ale zatrzymała się nagle i
odwróciła.
–Normalnienierobiętakichrzeczy,alemożemiałbyśochotępóźniejgdzieśwyjść?
Aniechto!Niebyłemtujeszczenawetgodziny,ajużbyłemumówiony!
– Jasne. Mój przyjaciel Aiden i ja wybieramy się właśnie do tego nowego klubu,
który właśnie otworzyli w Northpoint. Będziemy tam koło dziewiątej, gdybyś miała
ochotęsięznamispotkać.
– Świetnie. Spytam znajomych, czy nie chcieliby tam pójść. Możesz dać mi swój
numer?Napiszę,kiedyjużtambędziemy.
–Jasne,dajmiswójtelefon–uśmiechnąłemsię.
Wystukałemswójnumeriwcisnąłem„zapisz”.
–Atakprzyokazji,jakmasznaimię?
–Alexis.Aty?
–Collin.
–Więcdozobaczenia,Collin.–Uśmiechnęłasięizabrałaswojefantastyczneciało
zpowrotemdosamochodu.
Zatrzasnąłemdrzwiiposzedłemzpizządokuchni.
–Nieźle.Naprawdęnieźle,brachu.Niewidziałemjej.Laska?
–Cholera,naprawdęświetnalaska!
–Lepiejuważaj,chłopie.Tinamówiłaminiedawno,żekilkajejprzyjaciółekuważa
cięzakobieciarza.
–Skądimprzyszłodogłowycośtakiego?
–Jejdwiekoleżanki,zktórymisięprzespałeś,sąwściekłe,bonieodpowiadałeśna
ichtelefony–zachichotał.
–Noi?Niepowinnybyćzaskoczone.Znająmnie,wiedziały,czegosięspodziewać.
– Tylko mówię, bracie – uśmiechnął się. – Kocha je i porzuca. Taki jest Collin
Black.
–Porzucamje,tak.Kocham–nie–powiedziałem.
Zjedliśmy pizzę, usiedliśmy na kanapie, obejrzeliśmy mecz hokejowy, wypiliśmy
kilkapiw,apotemposzliśmydoklubu.
– Hej, myślałam już, że nigdy was tu nie znajdziemy. Ale tu tłumy – powiedziała
Alexis.
–Hej.Dzięki,żeprzyszłaś–uśmiechnąłemsięiobjąłemjąlekko.
Wyglądała bardzo seksownie w krótkiej, obcisłej, czarnej spódniczce, czarnej
bluzce bez rękawów i czarnych butach na wysokich obcasach. Przedstawiłem ją
Aidenowi, a ona mnie swoim znajomym. Gadaliśmy, piliśmy i tańczyliśmy. Alexis
umiała się ruszać. Zastanawiałem się, jak by wyglądała, tańcząc na rurze. Na samą
myślotympoczułem,żemistaje.Tenogi,owinięteciasnowokółrury,zsuwającesię
wdół.
–Chodźzemną–powiedziałem,chwyciłemjązarękęipociągnąłemnatyłyklubu.
Był tam długi korytarz z toaletami, a na końcu drzwi po lewej stronie z napisem
„Magazyn”. Przekręciłem gałkę i, o dziwo, drzwi się otworzyły. Wciągnąłem ją do
środkaizamknąłemdrzwi.Wgórześwieciłomętneświatło.
–Comyturobimy?–spytałazuśmiechem.
–Chciałembyćztobąsam.Caływieczórpatrzyłemnatwojeciało.
Zarzuciła mi ręce na szyję i pocałowała mnie. Podniosłem ręce do jej wielkich
piersi,akiedyzacząłemjeściskać,jejrękapowędrowaładomoichspodni.
–Ach–jęknąłem,przerwałempocałunekiprzylgnąłemustamidojejszyi.
Podniosłemjejbluzkęirozpiąłemstanik,czującpodpalcamijejpiersi.
–OmójBoże.Zarazskończę–powiedziała.
–Mówiszpoważnie?–spytałem.
–Tak–wyjęczała.Całyczasugniatałemjejpiersi.
Wsunąłemjednąrękępodspódniczkęichwyciłemjązacipkę.
–Nie!Niedotykajmnietamnadole.Chcętylko,żebyśdotykałcycków.
Podniosłemrękędogóry,najejpiersi,podczasgdyonaszybkoprzesuwałarękąw
góręiwdółmojegoczłonka.Czułem,żenaprawdęmuszęsięjużzniąkochać,aona
najwyraźniej na razie nie zamierzała mi na to pozwolić. Zsunąłem trochę spodnie,
zacisnąłem wargi na jej stwardniałym sutku i zacząłem ssać. Wtedy jęknęła głośno i
nagle zesztywniała. Skończyła. Nie mogłem uwierzyć, że jest już po wszystkim.
Podniosłemnaniąwzrok,aonasięuśmiechnęła.
–Dobra,terazciobciągnę.Itobybyłonatyle.
Stałemigapiłemsięnaniązniedowierzaniem.
–Eee…toniechceszsiękochać?
–Nigdyjeszczeniemiałamwsobieczłonka.Niejestemjeszczenatogotowa.Ale
mogęciobciągaćtakdługo,ażskończysz.Zawszetakrobięiniktjeszczenienarzekał.
Tadziewczynabyładziwna,ajazprędkościąświatłatraciłemochotęnaseks.
–Wieszco?Dajsobiespokój.Jużniejestemwnastroju.
–Napewno?
–Tak,napewno–odparłem,marszczącbrwi.
Miałemochotęjaknajszybciejsięstamtądzmyć.Wciągnąłemspodnie,zapiąłemje,
otworzyłemdrzwiiszybkoprzeszedłemprzezkorytarzdobaru.Alexistruchtałatużza
mną.Aidenprzybarzepodniósłdłoń,żebyprzybićzemnąpiątkę.Spojrzałemnaniego
zukosaiusiadłemobok.
–Cojest,bracie?Niestrzeliłeśgola?
–Niechcęotymmówić.Talaskajeststuknięta.Muszęsięnapić.
Podniosłemrękę,żebyprzywołaćbarmana.Aidenobserwowałjakąśdziewczynęw
rogusaliiwkońcuzebrałsięnaodwagę,żebydoniejzagadać.Wychyliłemscotchai
usłyszałemzasobągłosAlexis.
– My już idziemy, Collin. Wybieramy się jeszcze do innego klubu. Takiego, który
lepiejznamy.Idzieszznami?
– Nie, tu mi dobrze. Miłej zabawy – uśmiechnąłem się i życzyłem sobie z duchu,
żebyjaknajszybciejzeszłamizoczu.
–Wporządku,dziękujęjeszczerazza…no,wieszzaco–uśmiechnęłasię.
Odpowiedziałem wymuszonym uśmiechem, a po chwili Alexis i jej znajomych już
niebyło.Przewróciłemoczamiizamówiłemjeszczejednąszkocką.Aidenpodszedłdo
mnie i powiedział, że zabiera dziewczynę, którą tu poznał, do domu, i że po drodze
może podrzucić mnie do domku na plaży. Odparłem, że nie chcę jeszcze wracać i że
złapiętaksówkę.Niebyłemjeszczewystarczającopijany,żebyzakończyćwieczór.
Rozdział10
Amelia
N
ocbyłapiękna,doskonałanaspacerpoplaży.Musiałampomyślećiuspokoićumysł,
a spacer nad wodą zawsze pomagał. Było ciemno, ale światło księżyca w magiczny
sposób odbijało się w wodach oceanu. Spojrzałam na pudła stojące w kuchni i łzy
napłynęłymidooczu.Tobyłwyczerpującydzieńichciałamsięodprężyć,jeślitow
ogóle było jeszcze możliwe. Wyszłam przez drzwi na patio, na ciepły piasek. Lekki
wietrzyk,któryowiewałmitwarz,działałkojąco.Wzięłamgłębokioddechizaczęłam
się uspokajać. Woda polizała mi stopy, więc szybko uniosłam sukienkę, żeby jej nie
zamoczyć. Kiedyś woda była moim życiem, a teraz stała się tylko odległym
wspomnieniem,którewypełniałomojesercesmutkiemirozpaczą.
Idąc, nie mogłam oderwać oczu od gwiazd na niebie. Orion tak jasno świecił.
Obserwacja gwiazd dobiegła końca, kiedy potknęłam się o coś i upadłam. Zaraz też
zdałamsobiesprawę,żepotknęłamsięomężczyznę,któryleżałtwarządoziemi.
– Przepraszam… Wszystko w porządku? Nie widziałam cię. To całkowicie moja
wina.
Nieodpowiedział,więctrąciłamgolekko.
–Hej,wszystkowporządku?
Nie ruszał się, a ja zaczynałam wpadać w panikę. Przysunęłam się bliżej i
przewróciłam go na plecy. Jego twarz zajaśniała w świetle księżyca, a ja po prostu
przezchwilętylkosięnaniągapiłam.Potemnachyliłamsięiprzyłożyłamuchodojego
ust, żeby sprawdzić, czy oddycha. Jego oddech cuchnął alkoholem, więc domyśliłam
się, że stracił przytomność. Wstałam, otrzepałam sukienkę z piasku i ruszyłam dalej.
Czymogęgotuzostawić?Zastanawiałamsię,czyniepowinnamspróbowaćgoobudzić
i zapytać, gdzie mieszka. No ale skoro wypił tak dużo, że zasnął na plaży, to jest na
właściwym miejscu. Szłam dalej w swoją stronę, kiedy usłyszałam jęk. Odwróciłam
sięipatrzyłamprzezchwilęnapostaćleżącąnapiasku,pijanąibezradną.Zawróciłam
ipotrząsnęłamgozaramię.
–Nodobra,musiszwstać!
Otworzyłoczyispojrzałnamnie.
–Kimjesteś?–wybełkotał.
–Kimś,ktosięociebiepotknął.Maszszczęście,żenicsobieniezłamałam.
–Cholera,mojagłowa.Całaplażawiruje…
–Taktobywa,jaksięzadużowypije.Jesteśstąd?–zapytałam.
Odwróciłgłowęiwskazałpobliskidom.
–Totwójdom?Jesteśpewny?
Skinąłgłowąispróbowałusiąść,aleznowusięprzewrócił.
– Chodź, spróbujemy cię dostarczyć do domu – powiedziałam, próbując go
podnieść.–Nodobra,będzieszmusiałmipomóc.Uklęknij,ajachwycęcięzaramiona
ipomogęciwstać.
Zrobiłto,ocogopoprosiłam,ajaostrożniepomogłammusiępodnieść.Potknąłsię
iomalnieprzewróciliśmysięrazem.Aletrzymałamgomocno.Objęłamgoramieniem
wpasie,ajegoramięzarzuciłamsobienaszyję.
–Idziemy.Tylkomałymikroczkami.
–Dlaczegotorobisz?–spytał.
–Szczerzemówiąc,niewiem.Poprostuniemogłamzostawićcięnaplażynacałą
noc.
Potykał się ciągle i narzekał, że go mdli. Powiedziałam mu, że jeśli zwymiotuje,
zostawięgotuibędziespałnadworze.Kiedydotarliśmydopatio,otworzyłamdrzwii
pomogłammuwejśćdośrodka.
–Terazjużpójdę.Wdomubędzieszbezpieczny.
Odwrócił się, pomachał mi ręką na pożegnanie, a potem upadł na schodach i leżał
tam. Przewróciłam oczami, podeszłam do niego i pomogłam mu wejść na schody. U
szczytuspytałamgo,którypokójjestjego.Wskazałdrzwinawprost.Pomogłammutam
wejśćidopilnowałam,żebypołożyłsięnałóżku.Ziewnął,alekiedychciałamodejść,
złapałmniezarękę.Odwróciłamsięispojrzałamnaniego.
–Jesteśpiękna.
Uśmiechnęłamsięlekkoipołożyłamrękęnajegodłoni.
–Założęsię,żemówisztowszystkim.
Wyszłam z pokoju, ale ciągle czułam dotyk jego ręki. Jakby nadal mnie za nią
trzymał. Czułam jego miękkie palce wokół nadgarstka. Zanim wyszłam z domu,
zatrzymałam się w pokoju na dole i spojrzałam na porozstawiane tam zdjęcia. Jego
mamabyłapiękna,atatabardzoprzystojny.Terazwiedziałamjuż,pokimodziedziczył
urodę.Jegosiostrateżbyłapiękna.Patrzyłamnatępięknąrodzinęiczułam,żeserce
mipęka.Ruszyłamzpowrotemdosiebietakszybko,jakpotrafiłam,zoczamipełnymi
łez.
Rozdział11
C
holera–wyjęczałem,przewracającsięnabokiusiłującotworzyćoczy.Leżałemna
kołdrze, całkowicie ubrany, i zastanawiałem się, jak, do diabła, się tu dostałem.
Przesuwającsiępołóżku,poczułemcoś.Piasek.Jak,dodiabła,dostałsiętupiasek?
Cholera,nieznosiłemupijaćsiętak,żeurywałmisięfilm.
Zwlokłemsięzłóżkaizeschodów,żebyzrobićsobiefiliżankękawy.Spojrzałemna
zegar – było południe. Wrzuciłem kawę do ekspresu, wziąłem kubek z szafki i
wcisnąłemguzik.Pokręciłemgłową–całyczasczułemzapachróż.Rozejrzałemsiępo
kuchni, próbując dociec, skąd może dochodzić, ale nigdzie nie było żadnych róż.
Chwyciłemsięzakoszulęnapiersiipodciągnąłemjądonosa.Notak,toja.Cosię,do
diabła, wydarzyło ubiegłej nocy? Podniosłem kawę, wróciłem na górę i wziąłem
prysznic. Potem podniosłem koszulę z podłogi i powąchałem ją jeszcze raz, przed
wrzuceniemdopralki.Zapachbyłprzyjemny.Mogłabygoużywaćkobieta.Jakaśwoda
toaletowa albo balsam do ciała. Z kim ja wczoraj byłem? Westchnąłem i zrobiłem
sobie jeszcze jeden kubek kawy. Wyszedłem na zewnątrz na plażę. Stałem tam i
patrzyłem, jak fale rozbijają się o brzeg. Wyjąłem z kieszeni telefon i spojrzałem na
datę.ByłtodzieńurodzinHailey.Postanowiłem,żenicmnietonieobchodzi;teżnie
wyślę jej życzeń. Ona zostawiła to już za sobą i ja też, a po wszystkim, co się
wydarzyło, nie moglibyśmy zostać przyjaciółmi. Kiedy tak gapiłem się w swoją
komórkę,usłyszałemgłos.
– Dobrze, że dzisiaj nikt się o ciebie nie potknie. – Dziewczyna uśmiechnęła się i
pobiegładalej.
Niezwolniłanawet,ajaniemiałempojęcia,ocojejchodzi.
–Przepraszam?Comówiłaś?
Zatrzymałasięiodwróciła.
–Powiedziałam,żetodobrze,żeniktsiędzisiajociebieniepotknie.
Pokręciłemgłową.
–Przykromi,alemusiałaśmniezkimśpomylić.
Zaśmiałasięiruszyławmojąstronę.Byłapiękna,zwłaszczakiedysięuśmiechała.
–Nie.Znikimcięniepomyliłam–odparła,podchodzącbliżej.
–Nierozumiem.Przykromi.
Powiałwiatripoczułemdelikatnyzapachróż.Tensam,którybyłprzedtemnamojej
koszuli.
– Za dużo wypiłeś i straciłeś przytomność na plaży wczoraj wieczorem. Byłam na
spacerze i potknęłam się o ciebie. Więc cieszę się, że doszedłeś do siebie i stoisz
pewnienanogach,takżeniktsięociebieniepotknie.
Zmarszczyłem brwi i przekrzywiłem głowę. Ta dziewczyna. Ta dziewczyna, która
pachniałaróżami,zaintrygowałamnie.
–Bardzomiprzykro.Niccisięniestało?–zapytałem.
–Nic.Ajaktysięczujesz?
Kopnąłemstopąpiasekispuściłemoczy,zakłopotany.
–Nienajgorzej.
–Pewniemaszkoszmarnegokaca.Zupełnieniekontaktowałeś.Samaniewiem,jak
udałomisiędoprowadzićciędodomu,apotemwciągnąćnaschody.
–Typołożyłaśmniedołóżka?–spytałemzdezorientowany.
– Tak. Pomyślałam, że nie powinieneś spędzić nocy na plaży. No, muszę lecieć.
Cieszęsię,żelepiejsięczujesz–uśmiechnęłasięipobiegładalej.
–Zaczekaj!–zawołałem.–Mieszkasztuwokolicy?
–Wdomunarogu,polewejstronie.
–Maszjakieśimię?Czymamcięnazywaćdziewczyną,którasięomniepotknęła?
–MamnaimięAmelia–roześmiałasię.
–JestemCollin–powiedziałemzuśmiechem.
–Miłociępoznać,Collin,facet,którypodłożyłmisięnaplaży.
Zachichotałem i patrzyłem, jak odbiegała. Rany, pomyślałem. Jaka fantastyczna
dziewczyna.
Telefon w mojej ręce zaczął wibrować. Spojrzałem na ekranik – przyszła
wiadomośćodAidena.
„Bracie, poznałem świetną dziewczynę! Wychodzimy dzisiaj razem, może się
przyłączysz?”
„Nie,bawciesiędobrze.Chybazostanędzisiajwdomu”.
WróciłemdodomkunaplażyiniemogłemprzestaćmyślećoAmelii.Jejuśmiechi
zapachzostałyzemnąiprzezresztędnianieumiałemsięskupićnaniczyminnym.Ale
musiałem zrobić małe zakupy, więc wskoczyłem do samochodu i pojechałem do
miejscowegosupermarketu.
Mójtelefonznowuzabrzęczał;przyszłanowawiadomośćodAidena.
„Napewnoniechcesziśćznami?”
„Napewno”,odpisałem.
Patrzyłemwtelefoniprzeznieuwagęwjechałemwczyjśwózek.
–OBoże,przepraszam–powiedziałem,podniosłemwzrokizobaczyłemAmelię.
– Najpierw podłożyłeś mi się na plaży, a teraz niemal stratowałeś wózkiem w
sklepiespożywczym.
–Bardzoprzepraszam–zacząłemsięśmiać.–PisałemakuratSMSdoprzyjacielai
niezauważyłemcię.
–Oczywiście,żemnieniezauważyłeś.Oczymiałeśwbitewtelefon,zamiastpatrzeć
przed siebie. Jeśli chcesz pisać wiadomości, pchając wózek, przynajmniej się
zatrzymaj.
Lubiłasięprzekomarzać.Wywoływałanamojejtwarzyuśmiech,aoddawnanikomu
siętonieudało.
– Cieszę się, że na ciebie wpadłem, dosłownie – zaśmiałem się. – Chcę ci
podziękować za to, że nie zostawiłaś mnie na noc na plaży. Nie zrozum mnie źle,
uwielbiam spędzać noce na plaży, pod gwiazdami. Tylko nie pijany do
nieprzytomności.Miałemnadzieję,żezjeszzemnąkolację.
Spojrzałanamnie,apotemodwróciławzrok.
–Przykromi.Niemogę.
–Dlaczego?–spytałem,zmieszany.
–Bopoprostuniemogę–rzuciłaizaczęłapchaćwózekalejką.
Chwyciłemswójwózekidogoniłemją.
–Och,rozumiem;twójmążalbochłopakniebyłbyzachwycony.
–Niemammężaanichłopaka.
Super,pomyślałem.Jestsama.Dobrze.
–Więcdlaczegoniemożesz?
Zatrzymaławózek,odwróciłasięispojrzałanamnie.
–Słuchaj,Collin,wydajeszsiębardzomiły,aleniejestemzainteresowana.
Wporządku,więcniejestzainteresowana.Toniemożliwe.
–Wporządku,niejesteśzainteresowana.Jateżniejestemzainteresowany.Chcęci
tylkopodziękowaćzato,żepomogłaśmiwczorajdotrzećdodomu,iprzeprosićzato,
że wjechałem w ciebie wózkiem – uśmiechnąłem się. – Nie rozumiem, dlaczego
kobiety zawsze uważają, że jeśli facet zaprasza je na kolację, to automatycznie musi
byćzainteresowany.
–Bozwyklejest–powiedziała,krzywiącsię.
–Cóż,nieja.Myślępoprostu,żejesteśfajnądziewczynąichcęcipodziękować.Co
wtymzłego?Czypróbujęzaciągnąćciędołóżka?Wżadnymrazie.Czychcęsięztobą
związać? W żadnym razie. Czy chcę ci się odwdzięczyć, jako nowy przyjaciel? Jak
najbardziejtak!
Stałaipatrzyłanamnie,zagryzającdolnąwargę.Próbowaławysondować,ocomi
chodzi.
–Nodobrze,zjemztobąkolację.
– Dobrze. Dziękuję. Może ugotuję coś u siebie w domu? Nie mam ochoty dzisiaj
wychodzić.
–Wporządku,mnieteżniechcesięnigdzieiść.Możepomogęcigotować.
–Nie.Będęgotowałdlaciebie.Pamiętaj,żetomojepodziękowanie.
–Dobrze–uśmiechnęłasię.–Więcmożeprzyniosędeser?
–A,todobrypomysł.–Odpowiedziałemjejuśmiechem.–Jeszmięso?
–Tak,jemmięso.
–Świetnie,bomamzamiarprzyrządzićsteki.Maszjakieśalergiepokarmowe?
–Nie–roześmiałasię.
–Nieśmiejsię.Wtymtempiepewnieprzygotowałbymcoś,nacojesteśuczulona,i
pewniedostałabyśwstrząsuanafilaktycznego.
–Niemartwsię.Niejestemnanicuczulona.
–Wtakimraziewporządku.Dokończęzakupyispotkamysięumniekołosiódmej.
–Dozobaczenia,Collin.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i odjechaliśmy ze swoimi wózkami w dwie różne
strony.Przezcałezakupyuśmiechałemsiędosiebie.
Upewniłem się, że mam wszystko, łącznie z dwoma butelkami wina. Nakryłem do
stołudladwóchosóbirzuciłemstekinapatelnię.Kończyłemdoprawiaćsałatkę,kiedy
odezwałsiędzwonek.Serceprzyspieszyłominagle,kiedypodchodziłemdodrzwi.
–Hej–rzuciłem,niemalbeztchu.
–Cześć–powiedziała.
–Cotammasz?–spytałem,odbierającodniejtorbę.
–Deser.Kupiłambrowniesundae.Mamnadzieję,żelubiszczekoladę.
–Kocham.Wejdź.
Weszła do kuchni i położyła talerz z ciastkami na blacie. Wyjąłem z lodówki bitą
śmietanęikarmelowąpolewę.
–Pachnietuwspaniale–zauważyłaAmelia.
–Dziękuję.Przygotowałemdlanasstekizpolędwicywołowejzsosem,brokułami
na parze, pieczonymi pomidorami i sałatką Cezara. Ale zaczniemy od skampi z
marynowanychkrewetek.
–Rany–uśmiechnęłasię.–Gdzienauczyłeśsiętakgotować?
–Odmojegoniania,Masona.
–Miałeśniania?
–Tak,byłnajlepszy.Doskonalegotowałinauczyłmnieimojąsiostręwszystkiego,
cosamumiał.Ateraz,woliszczerwonewinoczybiałe?Bojestpinotimerlot.
–Możebyćpinot.
Wyglądałatakpięknie.Miałanasobieślicznąbiałąsukienkębezpleców;wniejjej
opalona skóra pięknie się złociła. Długie i proste jasne włosy opadały jej luźno na
ramiona. Była dość wysoka, ale drobna. Przyłapałem się na tym, że gapię się na nią
więcej,niżpowinienem.Nalałemwinodokieliszkówipowiedziałem,żebywyszłana
patio.
–Pomyślałem,żemożemyzjeśćtutaj,wieczórjesttakipiękny.
–Jestrzeczywiściepiękny–zgodziłasięzuśmiechem.
Usiadłazkieliszkiemwręce,ajaprzyniosłemscampizkrewetek.
–Wyglądawspaniale.
–Dzięki.Alezaczekaj,ażspróbujesz.–Zmrużyłemoko.
Patrzyłem w jej niebieskie oczy, pociągając łyk wina. Owładnęła mną; było to
uczucie,któregooddawnaniezaznałem.Prawdęmówiąc,niewiem,czykiedykolwiek
wcześniejczułemcośpodobnego.Zjadłakawałekkrewetkiiuśmiechnęłasiędomnie.
–Och,Collin.Tojestprzepyszne!
–Dziękuję.–Skinąłemgłową.
Wstałemiposzedłemdodomuporesztęnaszejkolacji.Denerwowałemsię,żenie
będziejejsmakowała,ajawyjdęnatotalnegoidiotę.Możepowinienembyłpoprostu
zaprosićjądorestauracji.
Rozdział12
P
owtórzę. Och! Wspaniałe jedzenie. Musisz być szefem kuchni. Jesteś zawodowym
kucharzem,prawda?
Zaśmiałemsię.
–Nie,niejestemkucharzem,alelubięgotować.
–Takichmężczyznlubię–uśmiechnęłasię,kładącdłońnasercu.
PodniosłemswójkieliszekipokazałemAmelii,żebyzrobiłatosamo.
–Dziękujęci,żebyłaśwczorajdlamnietakdobra,iproszęcię,byśprzyjęłamoje
przeprosinyzato,żewjechałemwciebiedzisiajwózkiemwsupermarkecie.
Ameliaroześmiałasiępromiennie,stuknęliśmysiękieliszkami.
– Dziękuję za tę wspaniałą kolację i przyjmuję twoje przeprosiny za to, że
podłożyłeśmisięnaplażyistratowałeśmniewózkiem.
Mrugnąłem do niej i zabraliśmy się do jedzenia. W tej dziewczynie było coś, co
sprawiało, że czułem się przy niej szczęśliwy. Dokończyliśmy kolację, poszliśmy
razemdokuchniizajęliśmysięciastkami.Iwtedyzmartwiałem,boktośnagleotworzył
frontowe drzwi. Podniosłem wzrok i otworzyłem usta, bo zobaczyłem mamę i tatę,
którzywłaśniewchodzilidokuchni.
–Och,wybacz,synu…Niewiedzieliśmy,żemaszdzisiajtowarzystwo–uśmiechnął
siętata.
– Mamo? Tato? Co wy tu robicie? Myślałem, że jesteście w Chicago? – spytałem
przezzaciśniętezęby.
– Postanowiliśmy, że polecimy tam w przyszłym tygodniu – oznajmiła mama. –
Witaj,jestemElleryBlack,mamaCollina–powiedziałamamazuśmiechem,podając
Ameliirękę.
–Dobrywieczór,jestemAmelia.–Ameliatakżesięuśmiechnęła,potrząsającręką
mamy.
–AjajestemConnor,tataCollina.
–Miłomipanapoznać,panieBlack.
–Synu,przykromi,jeśliwczymśprzeszkodziliśmy–powiedziałtata.
–Mogliścienajpierwzadzwonić–mruknąłem.
– Szczerze mówiąc, pomyśleliśmy, że nie będzie cię w domu. Naprawdę nas
zaskoczyłeś.
OdwróciłemsiędoAmelii.
–Przepraszam.Niemiałempojęcia,żesiętupojawią.
–Naprawdęniemaproblemu.Dałabymwszystko,żebymoirodzicenagletuweszli.
Usłyszałem w jej głosie nutę smutku. Nie chciałem zadawać jej żadnych pytań, bo
byliznamimoirodzice,ipewnieusłyszałbym,żetoniemojasprawa.
–Weźmykocizjedzmydesernaplaży–zaproponowałem.
–Dobrze–uśmiechnęłasięAmelia.
–Collin,naprawdęnamprzykro.Możemysobiepójść.Prawda,Connor?
–Nieprzejmujsię,mamo.Idziemynaplażę.
Tata podał mi koc, a Amelia i ja wzięliśmy nasze brownie sundea i poszliśmy na
plażę. Kiedy rozłożyłem koc na piasku, Amelia podała mi ciastko i usiedliśmy obok
siebie,twarządooceanu.Wodabyłaspokojnaiwiałlekki,kojącywietrzyk.
–Niepowiedziałaśmi,jakmasznanazwisko–powiedziałem,zerkajączukosana
Amelięzuśmiechem.
–Cóż,miałam zamiarcipowiedzieć, dopókinieusłyszałam twojego.Będziesz się
śmiał.
–Dlaczego?NazywaszsięBlack?–spytałemżartem.
Odłożyłaciastkoiwyciągnęładomnierękę.
–Miłomipanapoznać,panieBlack.NazywamsięAmeliaJeanGray.
Przekrzywiłemgłowęiuścisnąłemjejdłoń.
–Miłomipaniąpoznać,pannoGray.
Pokręciłemgłowąiobojesięroześmialiśmy.
–Mówiłam,żebędzieszsięśmiał.
–Nodobrze,terazkiedyznamjużtwojenazwisko,powiedzmiosobiecoświęcej.
– Nie ma nic więcej do powiedzenia. Nazywam się Amelia i myślę, że to ci
powinnowystarczyć.Kiedyludziezaczynająopowiadaćnawzajemosobie,tworzysię
więź,ajaniejestemtymzainteresowana.
–Więcniejesteśzainteresowananawetprzyjaźnią?–zapytałem.
–Przyjaźń?Dałamsobieztymspokójjużdawnotemu.
Cośbyłoztądziewczynąnietak.Byłajakbyzłamanaimiaławsobietensamsmutek
cojakiedyś.Amożejeszczeteraz.
–Właśnietozrobiłaś–oznajmiłem.
–Cozrobiłam?–spytałaispojrzałanamnie.
–Powiedziałaśmicośosobieinawettegoniezauważyłaś.
–Cóż,wtakimraziemożepowinnamprzestaćmówić.
–Świetnie.Możeszrobić,cochcesz,alejamamzamiaropowiedziećciosobie.
Zaśmiałasięipopatrzyłanamniedziwnie.
–Askądprzyszłocidogłowy,żechcęcokolwiekotobiewiedzieć?
– To bez znaczenia, czy chcesz, czy nie. I tak ci opowiem – uśmiechnąłem się. –
Mieszkam w Nowym Jorku i pracuję w firmie mojego taty, Black Enterprises. Tata
chce,żebymprzejąłją,kiedyonodejdzienaemeryturę.Mamsiostrę,którąuwielbiami
która właśnie spodziewa się dziecka; synka, jeśli chodzi o ścisłość. Ukończyłem
zarządzanienauniwersytecieColumbiaimammnóstwoprzyjaciół.Zadużoimprezuję,
co próbuję zmienić, a na tych imprezach zwykle za dużo piję. Ale to już wiesz, gdyż
potknęłaśsięomniewczorajwieczorem–dodałemzuśmiechem.
–Pocomiotymwszystkimmówisz?Adlaścisłości,tymisiępodłożyłeś.
–Nie.Powinnaśbyłapatrzećpodnogi.
–Patrzyłamwgwiazdy,bouwielbiamjeidziałająnamnieuspokajająco.Totynie
powinieneśbyłsięupićizasnąćnaplaży.
–Touché,Amelia.Touché–uśmiechnąłemsię.
Odwróciłagłowę,alesięuśmiechała.Tojabyłemodpowiedzialnyzatenuśmiechi
bardzobyłemztegozadowolony.Trąciłemjąłokciem,aonawodpowiedzizrobiłato
samo.
– No dobrze, panie Black. Przyjdź do mnie jutro rano o dziewiątej i przynieś mi
kawę i śniadanie. Usiądziemy i porozmawiamy jeszcze trochę. Pojutrze wyjeżdżam –
powiedziała,podniosłasięiruszyławstronęswojegodomu.
–Dokądwyjeżdżasz?!–zawołałemzanią.
–Dodomu!–odkrzyknęła.
–Agdzietojest?
–WNowymJorku.
Patrzyłem, jak odchodziła plażą. Nie chciałem, żeby odchodziła, ale musiałem
przygotować się do naszego jutrzejszego spotkania. Wstałem, podniosłem koc i
talerzyki po ciastkach i ruszyłem z powrotem do domu. Wiedziałem, że teraz będę
musiałwytłumaczyćrodzicom,kimonajestijakjąpoznałem.Gdybymskłamał,itakw
końcubytoodkryli,więcpostanowiłempowiedziećprawdę.
–Jużzpowrotem?–spytałtata,kiedywszedłemdokuchni.
–Tak,Ameliamusiałajużiśćdodomu.
–Czyonamieszkawokolicy?–zapytałamama.
–Tak,dalejprzytejsamejulicy,narogu.
– Hm. Od dwóch lat nikt tam nie mieszkał. Właściciele kupili ten dom, wstawili
trochęrzeczy,apotemanirazusięniepokazali.Jesteśpewny,żetamwłaśniemieszka?
–Takpowiedziała,tato.
–Opowiesznam,jaksiępoznaliścieikiedy?–uśmiechnęłasięmama.
Notak.Wiedziałem,żeniebędęmusiałdługoczekać.
–Jesteśpewna,żechceszznaćprawdę,mamo?
–Oczywiście,żetak,Collin.
–Niespodobacisięto.
–No,puśćjużfarbę!–rozkazałamama.
–Dobrze,alemożeszbyćnamniezła–odparłem,podnoszącręcedogóry.–Byłem
wczoraj z Aidenem w nowym klubie. Wypiłem za dużo, straciłem przytomność na
plaży, Amelia mnie znalazła, przyprowadziła do domu i pomogła wejść na górę. No
dobrze, niezupełnie mnie znalazła, potknęła się o mnie, a potem, dzisiaj, w
supermarkecie,niechcącywjechałemwniąwózkiem.Więczaprosiłemjąnakolację,
żebypodziękowaćjejiprzeprosić.
Mamaspojrzałanatatęisięuśmiechnęła.
–Jużjąpolubiłam.
–Tahistoriabrzmiznajomo–uśmiechnąłsiętata.
–Lubiszją?–spytałamama.
–Myślę,żetomiładziewczyna.Niejestzainteresowanazwiązkiemaniprzyjaźnią.
–Hm,bardzoznajomo–mruknąłtataispojrzałnamamę,unoszącjednąbrew.
Uśmiechnęła się do niego; to wystarczyło, żeby pochylił się i pocałował ją.
Pocałunekzdawałsięniemiećkońca.
–Idędołóżka.Dozobaczeniarano–oznajmiłem,przewracającoczami,iposzedłem
doswojegopokoju.
Następnegorankawstałemwcześnie,bezociągania.Niespałemwiele,bocałąnoc
myślałem o Amelii. Cholera. O co chodzi? Zszedłem na dół i zastałem tatę na patio,
gdziepiłwłaśniekawę.
–Cześć,tato.Wcześniewstałeś.
–Dzieńdobry,synu.Zawszewcześniewstaję.Mamajeszcześpi.Chybazmęczyłem
jąwnocy–uśmiechnąłsię.
–Tato,naprawdę.Wydajemisię,żecelowomówisztakierzeczy–powiedziałem,
siadając.
Zachichotałiupiłłykkawy.
–NaprawdępodobacisięAmelia,prawda?
–Właściwiejejnieznam.
– To bez znaczenia. Jak tylko wszedłem tu wczoraj, od razu zauważyłem, że jesteś
jakiśinny,apotem,kiedywróciłeśzplaży,wydawałeśsięnaprawdęszczęśliwy.Od
dawnaciętakiegoniewidziałem.
Patrzyłemprzedsiebie,zastanawiającsię,czypowiedziećmu,coczuję.
–Jestwniejcoś,tato.Coś,comanamniedobrywpływ.
Spojrzałnamnieisięuśmiechnął.
– Znam to uczucie. Zrób wszystko, co w twojej mocy, żeby ją zdobyć, jeśli
naprawdęjąlubisz.Gdybyśpotrzebowałmojejpomocy,poprostudajmiznać.
–Dzięki,tato.Aleniesądzę,żebynękaniejejcokolwiekdało.
–Hej,mniedało.–Zmrużyłjednooko.
Wstałemzkrzesłaipołożyłemdłońnajegoramieniu.
–MuszępojechaćpokawęiśniadaniedlaAmelii.Pogadamypóźniej.
–Bawsiędobrze,synu.
Rozdział13
W
jechałemnapodjazdizatrzymałemsamochód.Wziąłemdużąbrązowątorbęidwie
kawy,którekupiłemwkafejcejakąśmilędalej.Niewszedłemjeszczenawetnaganek,
kiedyAmeliaotworzyładrzwi.Boże,wyglądałacudownieimojeserceprzyspieszyło
trochę.
–Jesteśpunktualnie–uśmiechnęłasię.
–Zawsze–odpowiedziałemuśmiechemipodałemjejtorbę.
Kiedy wszedłem do domu, zaskoczyły mnie stojące wszędzie kartonowe pudła;
zapieczętowaneiopisane.Nadoleniebyłożadnychmeblipozakuchennymstołem.
–Przepraszam,mamtumałytorprzeszkód.Wybaczmitenbałagan.
–Niemasprawy.
Chciałem ją spytać, co się tu dzieje, ale bałem się, że mnie odprawi. Postawiłem
kawynastoleiusiadłemnakrześle,podczasgdyAmeliaotwierałatorbę.
–Przywiozłeśmnóstworzeczy.
– Nie wspomniałaś, co lubisz jeść na śniadanie, więc musiałem zgadywać. I
postanowiłemprzywieźćwszystkiegopotrochu.Musibyćtucoś,cozjesz.
Najpierwwyjęłabajgleimuffiny.Potemstyropianowepojemnikizkawałkamitarty.
– Lubię wszystko, co tu jest. Dobra robota, panie Black. – Otworzyła szufladę i
wyjęłazniejpapierowetalerzykiiplastykowesztućce.
–Super.Rozumiem,żesięwyprowadzasz–powiedziałem.
–Niewiem,skądcitoprzyszłodogłowy–mrugnęładomnie.
OBoże,zacząłmistawać,musiałemsięopanować.
– Stwierdziłaś wczoraj, że dałabyś wszystko, żeby twoi rodzice nagle tam weszli.
Czyonijużtuniemieszkają?
– Kto dał ci prawo, żeby o to pytać? Prawie cię nie znam, nie masz prawa! –
warknęła.
Podniosłemrękędogóry.
– No, Amelia. Przepraszam. Powiedziałaś, żebym przyszedł, to usiądziemy i
porozmawiamy. Najwyraźniej zmieniłaś zdanie, więc po prostu pójdę sobie, a ty
zajmiesz się swoimi sprawami. Przepraszam, że chciałem poznać cię trochę lepiej –
powiedziałem,wstałemiruszyłemdodrzwi.
–Zaczekaj,Collin.Przepraszam.Nierozumiesz.Zostań,proszę–powiedziała,idąc
zamną.
Wziąłemgłębokioddech.Wjejgłosie,kiedyprosiła,żebymzostał,byładesperacja.
Odwróciłemsięispojrzałemwsmutnebłękitneoczy.Takbardzochciałemjąobjąći
mocnouścisnąć.
– Uch – jęknęła, przykładając dłonie do głowy. – Ten dom należał do moich
rodziców.Zginęlidwalatatemuwwypadkunałodzi.
–Amelia…–wyszeptałemipodszedłembliżej.
Podniosłaręce,żebymniezatrzymać.
–Nie.Niechcęlitości–powiedziała,wróciładostołuiusiadła.
–Naprawdębardzomiprzykro.Niemiałempojęcia.Przepraszam–powiedziałem,
kręcącgłową.
–Usiądźidokończkawęiśniadanie.Przepraszam,żebyłamtakaniegrzeczna.Nie
lubięotymmówićizamknęłamsiębardzopotymwypadku.Przestałamsięwidywaćz
przyjaciółmi i przez cały czas właściwie siedzę sama w swoim mieszkaniu w
kampusie.Toznaczy,kiedyniejestemnazajęciach.
Usiadłemiwziąłembajgla.
–Zajęcia?
– Studiuję na Uniwersytecie Nowy Jork i mieszkam w mieszkaniu w kampusie.
Jestem na ostatnim roku. Naprawdę trudno było mi po tym wszystkim skupić się na
nauce.
Zabrzęczałakomórka,którąmiałemwkieszeni.
–Przepraszam–powiedziałem,wyjąłemjąizobaczyłem,żenapisaładomnieJulia.
„Dlaczegoniepowiedziałeśmiotejuroczejdziewczynie,którąpoznałeś?”
„Nie miałem dotąd okazji. Dopiero się poznaliśmy. Niech zgadnę – tata ci
powiedział?”
„Tak,ipowiedział,żenaprawdęjąlubisz.Taksięcieszę”.
„Nie podniecaj się na razie za bardzo. Pogadamy później. Teraz właśnie z nią
jestem”.
„Och,przepraszam.Niemogęsiędoczekać,kiedywszystkiegosiędowiem.Kocham
cię”.
„Jaciebieteż,siostrzyczko”.
–Przepraszamcię,tomojasiostra,Julia.
–Niemasprawy.Nigdynieprzepraszajzachwilerozmowyzrodziną.
Odgryzłem kawałek bajgla, który trzymałem w ręce, i zastanawiałem się, co
powiedzieć.
–Posłuchaj,Amelia,będęztobązupełnieszczery.Niewiem,copowiedzieć,bonie
chcęsprawićciprzykrości.
Spojrzałanamnieiłagodniepołożyładłońnamoimramieniu.
–Przykromi,żetaksięprzymnieczujesz.
Jej dotyk sprawił, że całe moje ciało przeszył dreszcz. Jej miękkie palce na mojej
skórze…Uświadomiłemsobie,żepatrzęnajejusta.Wyobraziłemsobie,żejecałuję,i
byłemciekaw,jakbytobyło.Jedynązasadą,jakiejzawszeprzestrzegałem,byłazasada
niecałowania. Kobiety, z którymi sypiałem, nigdy nie dotykały moich ust. Dla mnie
pocałunek był czymś wyjątkowym i namiętnym, nie chciałem dzielić tego z kimś
przypadkowym.Patrzyłem,jakmoirodzicesięcałująmilionyrazy,kiedydorastałem,i
zawsze było w tym dużo pasji. Jedyną dziewczyną, z którą się kiedykolwiek
całowałem, była Hailey, a odkąd się rozstaliśmy, moje wargi nie dotknęły ust żadnej
kobiety. Ale kiedy siedziałem tam i gapiłem się na Amelię, czułem obezwładniające
pragnienie,żebyjąpocałować.Chciałempoczućjejmiękkiewarginaswoich.
–Wszystkowporządku?–zapytała.
Wyrwanyzesnunajawie,uśmiechnąłemsiędoniej.
–Tak,wjaknajlepszym.
–Przyglądałeśmisię.Dlaczego?
Cholera.Zauważyłato.Musiałemszybkocośwymyślić.
–Próbujęcięrozgryźć.
–Możejaniechcę,żebyśmnierozgryzł.
–Myślę,żechcesz–stwierdziłem.
–Jestpanbardzobezpośredni,panieBlack.
–Apanijestbardzozamkniętawsobie,pannoGray.
–Muszętakabyć.
–Dlaczego?
–Powypadkuodsunęłamsięodżycia.Wszyscyiwszystko,cokochałam,zostałomi
odebrane.Nietylkorodzice,takżemojasiostraichłopak.
Spuściłemwzrok,boniechciałemwidziećbóluwjejoczach.
–Jakisensmażycie,jeślijesteśsaminiemaszzkimgodzielić?Jakjużmówiłam,
odsunęłam się od przyjaciół. Czy też raczej powinnam powiedzieć, że to oni się ode
mnie odsunęli. Nie byli w stanie znosić dłużej moich łez i tego, że nie chciałam
wychodzić z mieszkania. Nie mam im tego za złe. Nie jestem najprzyjemniejszym
towarzystwem.
Niemogłemdłużejwytrzymać.Musiałemjejdotknąć,pocieszyćją,ukoić.Sięgnąłem
nadstołemichwyciłemjązarękę.Otworzyłaszerokooczyispojrzałanamnie,alenie
zabraładłoni.
– Jesteś dobrym człowiekiem. Nie pozwolę ci siedzieć tu i użalać się nad sobą.
Mamydzisiajcałydzieńibędzieszsiędobrzebawiła,czycisiętopodoba,czynie.
–Nie,niebędę.Rządziszsięiwcalemisiętoniepodoba!
–Będziesz,atyjesteśupartaiwcalemisiętoniepodoba!–odparłem.
Przezchwilętylkostałaipatrzyłanamnie.
–Mammnóstworoboty–zauważyłacicho.
–Obiecuję,żepomogęciztymwszystkimpopowrocie–uśmiechnąłemsię.
–Więcdobrze.Wezmętylkotorebkęimożemyiść.
–Hej,Amelia?Możewolałabyśsięprzebraćwjakiśluźniejszystrój.Sukienkanie
jestodpowiednianato,cozaplanowałem.
–Och,nodobrze.Zarazwracam.
Kiedyposzłanagóręsięprzebrać,rozejrzałemsiępoparterze.Wyglądałonato,że
wszystkojestjużspakowaneigotowedodrogi.Podszedłemdobiurka,którestałow
rogu salonu. Był to antyk, który na pewno spodobałby się mojej mamie. Podniosłem
zdjęcie, na którym była Amelia i jakiś facet. Pewnie jej chłopak. Wyglądali na
naprawdę szczęśliwych, jak kiedyś ja i Hailey. Taka tragedia i taka strata w tak
młodym wieku. Czułem, że z czasem powie mi o tym więcej. Odstawiłem zdjęcie na
miejsceiwróciłemdoholu.
–Jestemgotowa–uśmiechnęłasię.
–Wyglądaszwspaniale.
–Dziękuję–odparłanieśmiało.
Rozdział14
Z
abrałem ją do Deep Hollow Ranch, żeby pojeździć konno. Rodzice zabierali tam
mnie i Julię, kiedy byliśmy dzieciakami. Nie byłem tam od paru lat, bo Hailey nie
lubiłakonnejjazdy.ChciałempodzielićsiękońmizAmeliąimiałemnadzieję,żejej
siętospodoba.
–Ranczo?–spytała,kiedyskręciliśmywbitądrogę.
–Mamnadzieję,żelubiszkonie.
–Uwielbiamkonie,alenigdynażadnymniesiedziałam.
Spojrzałemnanią.
–Nigdyniejeździłaśkonno?
–Nie.Spędziłamcależyciewwodzieinawodzie.
–Cóż,więctotwójszczęśliwydzień,bodzisiajbędzieszjeździłanakoniu.
–Mogęcięocośprosić?–zapytała.
–Jasne.Oco?
–Czymogłabymusiąśćnakoniuztobą?Trochęsięboję.
–Oczywiście.Chciałemtozaproponować.
Uśmiechnęła się, otworzyła drzwiczki i wysiadła, a potem wzięła głęboki oddech.
NaprzeciwnaswyszedłMurray.
– No, no, no, Collin Black. Od lat cię widziałem, chłopie – powiedział i uściskał
mnie.
–Murray.Miłocięwidzieć,przyjacielu.TojestAmelia–uśmiechnąłemsię.
–Miłociępoznać,Amelio.
–Przyjechaliściepojeździć?
– Nie inaczej. Ale tylko na jednym koniu. Amelia nigdy dotąd nie jeździła konno,
więcnajpierwusiądziezemną.
–Chodźciezemnądostajni.OsiodłamMajestic.Będziedlawasdoskonała.
Poszliśmyzanim.Murraywyprowadziłklaczzboksuiosiodłałją.Wskoczyłemna
niąpierwszy.Ameliatrochęnerwowopopatrywałanaklacz.
– Chodź, moja droga – zachęcił Murray. – Najpierw się z nią zaprzyjaźnij, wtedy
poczujeszsiępewniej.Mówdoniej,pogłaszczją.Musiszsięzniąoswoić.
AmeliapodeszładoMajesticizaczęłajągłaskać.Przesunęładłoniąpojejgrzywie,
przywitała się z nią. Patrzyłem na nią z uśmiechem, aż w końcu podniosła głowę i
spojrzałanamnie.
–Jesteśgotowa?–zapytałem.
–Tak.Chyba.
Włożyła stopę w strzemiono, a ja podciągnąłem ją do góry. Usiadła za mną, a ja
powiedziałem, żeby się trzymała. W chwili, kiedy objęła mnie w pasie ramionami
ogarnęłomnieuczucie,jakiegonigdywcześniejniezaznałem.Nieumiałbymgonawet
opisać.
Ruszyliśmywzdłużbrzegupobiałej,piaszczystejplaży.Zapierałomidechwpiersii
poczułem,jakbardzomitegobrakowało.Byłemszczęśliwy,żemogędzielićtęchwilę
zAmelią.
–Collin,jaktupięknie–zachwyciłasię.
–Prawda?Tęskniłemzatym.
–Dlaczegoprzestałeśtuprzyjeżdżać?–zapytała.
–Mojabyładziewczynanieznosiłajeździćkonno,więcnieprzyjeżdżaliśmytutaj.
–Wieletraciła.
Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, kiedy tak jechaliśmy wzdłuż plaży. Nie
poganiałem konia, bo nie chciałem przestraszyć Amelii. Mniej więcej po godzinie
pomyślałem,żeAmeliamiałabymożeochotępoprowadzić.
–Możezamienimysięmiejscami?–spytałem,zatrzymującklacz.
–Naprawdę?–Ameliabyłapodekscytowana.
ZeskoczyłemzkoniaipowiedziałemAmelii,żebyprzesunęłasiędoprzodu.Miała
na twarzy uśmiech, którego nigdy nie zapomnę. Jej błękitne oczy były pełne światła i
szczęścia. Pierwszy raz, odkąd się poznaliśmy, widziałem ją taką. Usiadłem za nią i
poprosiłem, żeby wzięła wodze. Powiedziałem jej, co ma robić, a potem położyłem
ręcenajejbiodrach.Spojrzałanamnieprzezramięiuśmiechnęłasię,kiedyMajestic
ruszyłazmiejsca.
–OBoże–zaśmiałasię.–Tojestfantastyczne.Uwielbiamjeździćkonno.Dziękuję
ci,Collin.Dziękujęcizato.
–Cieszęsię,żecisiępodoba.Proszębardzo.
Jeździliśmy jeszcze około godziny. Potem chwyciłem wodze i nakazałem Amelii,
żebysiętrzymała.
–Dalej,Majestic!–zawołałem.
Końprzeszedłwgalop,aAmeliamocnochwyciłamniezaramiona.
–Wszystkowporządku?–zapytałem.
– Tak. To jest wspaniałe – uśmiechnęła się i odwróciła głowę, żeby na mnie
spojrzeć.
Wróciliśmynaranczo.ZeskoczyłemzkoniaipomogłemzsiąśćAmelii.
–No,icootymmyślisz?–spytałMurray,podchodzącdonas.
–Byłocudownie!–zawołałaAmelia.
–Dobrze.Towłaśnielubięsłyszeć.
Uścisnąłemjegodłoń,aonpowiedział,żebymsięznowupokazał.Przykazałmiteż,
żebymprzysłałrodziców.WróciłemzAmeliądosamochodu.Naniebiegromadziłysię
chmury.
– Zanosi się na deszcz – zauważyłem. – Chodźmy do restauracji, zanim zacznie
padać.
–Dorestauracji?
–Niemów,żeniejesteśgłodna.
–Szczerzemówiąc,jestem–uśmiechnęłasię.
–Todobrze.Jateż.Zabioręciędomojejulubionejknajpy.
Usiedliśmy przy cichym stoliku w rogu sali w Nick and Toni’s. Amelia przejrzała
menuizapytałamnie,cojestdobre.
–Majątunajlepszegokurczakaznajlepszymipomidoramizapiekanymizczosnkiem,
jakiegokiedykolwiekjadłem.
Zaśmiałasię.
–Uwielbiamkurczaka,więctozamówię.
Kelnerkaprzyniosładlanaspokieliszkuwinaiprzyjęłazamówienie.Spojrzałemna
Amelięipodniosłemkieliszek.
–Zaniezwykłyifantastycznydzień.
–Niezwykły,toprawda–zgodziłasięzuśmiechemitakżepodniosłakieliszek.
–Daszmiswójnumertelefonu?–spytałemnagle.
Patrzyłanamnieprzezchwilę,zagryzającdolnąwargę.
–Chceszdomniekiedyśzadzwonić?
–Takimiałemzamiar,aletylkojeślitytegochcesz.
Wmilczeniuprzyglądałamisięponadstolikiem.
–Tak,chciałabym,żebyśzadzwonił.
Kiedy to usłyszałem, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Wyjąłem
komórkę i zapisałem numer, który mi podała. Potem wcisnąłem zielony guzik i jej
telefonzadzwonił.Wyjęłagozmałejtorebkiispojrzałanamniezuśmiechem.
–Halo?–odebrała.
–Cześć.Terazmaszmójnumer,nawypadekgdybyśchciaładomniezadzwonić.
–Dziękuję–wyszeptała.
Pojawiły się zamówione dania i oboje odłożyliśmy telefony. Amelii smakował
kurczak i panna cotta z białą czekoladą, którą zamówiłem dla nas na deser.
Skończyliśmy jeść, a kiedy wyszliśmy na zewnątrz, lunął deszcz. Pobiegliśmy do
samochodu,aleniemogłemwymacaćkluczykówwkieszeni.Niebyłoichtam.
–Collin,przemokniemy–zaśmiałasięAmelia.
–Zostawiłemkluczykinastoliku.
Podbiegłem do niej, chwyciłem ją za rękę i powiedziałem, żeby zaczekała pod
daszkiem,asamwpadłemdośrodka.Kelnerkabyłatakmiła,żeczekałajużnamniez
kluczykami.WyszedłemnazewnątrziuśmiechnąłemsiędoAmelii,biorącjązarękę.
–Gotowanapowtórkę?
–Jasne.
Pobiegliśmydosamochoduwdeszczu,którypadałjeszczemocniejniżprzedchwilą.
SzybkootworzyłemdrzwiczkiiAmeliawskoczyładośrodka.Wskoczyłempodrugiej
stronie,zatrzasnąłemdrzwiczkiiobojezaczęliśmysięśmiać.Byliśmyprzemoczenido
suchejnitki.Zwłosówściekałamiwoda,dżinsylepiłymisiędonóg.Niemiałemw
samochodzie ręcznika, ale wziąłem bluzę leżącą na tylnym siedzeniu i podałem ją
Amelii.
–Proszę,wytrzyjsiętym.
–Niechcęzniszczyćcibluzy–odparła.
–Nieprzejmujsię.Totylkowoda.
–Proszę–powiedziała,wzięłabluzę,otarłaminiątwarziodłożyłanabok.
Spojrzała mi w oczy, a jej dłoń musnęła mój policzek. Uśmiechnąłem się lekko i
położyłemmojąrękęnajej.Naszeustaniemalsięstykały.Iwtymmomencieodezwała
się moja komórka. Hailey. Po co, do cholery, ona do mnie dzwoni? Odrzuciłem
połączenieispojrzałemnaAmelię.
–Wszystkowporządku?–zapytała.
– Tak. Pomyłka – odparłem, przekręciłem kluczyk w stacyjce i wyjechałem z
parkingu.
AleodwożącAmeliędodomu,niemogłemprzestaćmyślećotelefonieHailey.
–Dziękujęci,Collin,tobyłwspaniałydzień.Naprawdętodoceniam.
–Pojadętylkododomuprzebraćsięwcośsuchegoizarazwracam,żebycipomóc,
takjakobiecałem.
–Naprawdę?
–Tak.Myślałaś,żekłamię?
–Nie.Alewydajeszsiętakinieobecnypotymtelefonie.
–Och,nie.Wszystkowporządkuipostaramsięjaknajszybciejprzyjechać.
–Dobrze.Więcdozobaczenia.
Patrzyłem,jakbiegławdeszczudodrzwi.Potemwyjechałemzpodjazduiruszyłem
ulicąwstronęmojegodomu.
–Jesteśprzemoczony!–wykrzyknęłamama,kiedywszedłemdośrodka.
–Wiem.Dlategoprzyjechałem,żebysięprzebrać.
–Notosiępospiesz.Niechcę,żebyśzłapałprzeziębienie-powiedziałamama.–A
potemzejdźnadół.Chcę,żebyśopowiedziałmiwszystkooAmelii.
–Przykromi,mamo.Niemamczasu.Muszęjejjeszczepomóczrzeczami.Opowiem
wamwszystkopóźniej.Tato,wracaciewieczoremdomiasta?
–Tak,ilepiej,żebyśzabrałsięznami.Jutroranomusiszbyćwbiurze.
– Nie martw się, będę – powiedziałem, pobiegłem na górę i zrzuciłem mokre
ubranie.
Przebrany zszedłem na dół i powtórzyłem rodzicom, co powiedział mi Murray z
rancza. Uśmiechnęli się i odparli, że może później się tam wybiorą. Pocałowałem
mamę w policzek i pojechałem z powrotem do Amelii. Kiedy otworzyłem drzwi,
schodziławłaśniezeschodów,niosącdużepudło.
–Dlaczegonamnieniezaczekałaś?–spytałem,odbierającodniejpudło.
–Nagórzezostałojużtylkoto,więcpomyślałam,żezniosęjenadół.
Postawiłempudłonapodłodzewholu,przystercieinnych.
–Comaszzamiarznimizrobić?
– Agent z biura nieruchomości ma wezwać organizację charytatywną, która to
wszystkoweźmie.
–Niemawnichnic,cochciałabyśzatrzymać?
– Nie. Przejrzałam wszystko, zanim zaczęłam pakować. Naprawdę muszę sprzedać
tendom.Szybkokończąmisiępieniądze.Kiedyzginęlimoirodzice,niebyłożadnego
testamentu ani funduszu powierniczego, więc to wszystko, i wszystko, co mieli na
kontach, trzeba było uwierzytelnić. Kiedy spłaciłam długi ojca, okazało się, że został
mitylkotendom.Najwyraźniejmoirodzicemielikłopotyfinansowe.Takczyinaczej,
tendomjutroranozostaniewystawionynasprzedażiterazpozostajemitylkoczekać,
ażktośgokupi–zakończyła.
– Rynek nieruchomości to grząski teren. Kiedy już dostaniesz ofertę, może
chciałabyś,żebymjaalbomójtatająprzejrzał.Niechcę,żebyktościęoszukał.
–Dziękuję.Aleniktmnienieoszuka.Mambardzodobregoagenta.
Podszedłemdoniejipołożyłemjejdłonienaramionach.
–Poprostubądźmądra.
Spojrzałanamnie,przekrzywiłagłowęizmarszczyłabrwi.
–Chceszpowiedzieć,żeniejestemmądra?
Cholera.
– Nie, nie to miałem na myśli. Myślę, że jesteś bardzo mądra, ale na świecie jest
mnóstwoludzi,którzymająochotęwykorzystaćinnych.Aterazpowiedzmi,cojeszcze
trzebazrobić.
–Hm.Nic–powiedziała,odwracającsię.
– Jak to nic? Wcześniej mówiłaś, że masz mnóstwo pracy i dlatego nie chciałaś
nigdziewyjść.
–Notak…powiedziałamtak,bochciałamsięwykręcić.
–Och.–Zmarszczyłembrwi.
–Przepraszam,Collin.Alecieszęsię,żejednakwyszłam,bonaprawdędobrzesię
bawiłam.
Marsnamoimczolezmieniłsięwuśmiech,kiedyusłyszałem,żeAmeliadobrzesię
bawiła.Wyjrzałemprzezoknoizauważyłem,żeprzestałopadaćiwyszłosłońce.
–Hej,miałabyśochotęwyskoczyćnakawę?MoglibyśmyprzejśćsiędoStarbucksa
narogu.Jużniepadaisłońceświeci.
–Jasne–rzuciła,włożyłabutyiwyszłaprzeddom.
Rozdział15
W
zięliśmy kawy i usiedliśmy przy stoliku w kącie. Te kilka dni, które właśnie
minęły, były najszczęśliwsze od bardzo dawna. Naprawdę polubiłem Amelię i
żałowałem,żeniemożemyspędzićzesobąwięcejczasu.
–Niepowiedziałaśmi,costudiujeszwNowymJorku–zauważyłem.
–Pielęgniarstwo.OdjutrazatydzieńzaczynamstażwMountSanaiHospital.
–Towspaniale,Amelio.Pielęgniarstwotoświetnyzawód.
–Mójtatazawszemówił,żebyłabymdobrąpielęgniarką.Pamiętam,żekiedybyłam
mała,prosiłam,żebyudawał,żemazłamanąrękęalbojakąśranę,izarazbrałamsiędo
bandażowania.Zawszechciałamopiekowaćsięinnymiipomagaćim.
Amelia zaczynała się otwierać, a mnie to naprawdę cieszyło. Miała kojący, słodki
głos i było w niej coś łagodnego. Uczucia, z którymi tak długo walczyłem, zaczęły
budzić się do życia, a to oznaczało tylko jedno: ból. Nie mogłem przestać myśleć o
pocałunku, do którego prawie doszło wcześniej. Ciągle odtwarzałem ten moment w
pamięci.Pocałowalibyśmysię,gdybynietelefonHailey.Dodiabłaznią.
–WięcjutrowracaszdoNowegoJorku?–zapytałem.
–Tak.Zajęciazaczynająsiępojutrze.Aty?
–Jateż.Jutroranomuszębyćwbiurze.
Naglecośmnieuderzyło.
–Niewidziałemtwojegosamochodu.Jaktuprzyjechałaś?
–Autobusem–odparła.
–Możeszpojechaćzemnąjutrorano–zaproponowałemzuśmiechem.
–Naprawdę?
–Tak,naprawdę.Niemasensu,żebyśtraciłapieniądzenaautobus.
–Dziękuję,Collin.Jestemtwojądłużniczką–uśmiechnęłasiędomnie.
Dopiliśmy kawę i spacerem wróciliśmy do jej domu. Nie chciałem się z nią
rozstawać,aleniechciałemteżprzesadzić.
–Cóż,terazchybajużpójdę.Podjadępociebiejutrokołosiódmej.
–Świetnie.Będęgotowa–powiedziałazuśmiechem.
Odwróciłemsięiwyszedłem.
–Miłegowieczoru.
–Dzięki.Nawzajem.
Wsiadłem do range rovera i pojechałem do domu. Mamy i taty nie było, więc
założyłem,żepojechalidoMurrayanaranczo.Wyciągnąłemtelefonizauważyłem,że
mamwiadomośćodHailey.
„Cześć,próbowałamsiędodzwonić,alenieodpowiadałeś.Byłamtylkociekawa,co
słychać”.
Dlaczego nagle zaczęło ją to interesować? Ile razy do niej dzwoniłem, odrzucała
połączeniealboradziłami,żebym„zostawiłtozasobą”.Napewnoniepotrzebowałem
teraz,żebyzaczęłamieszać.Poszedłemwkońcudoprzoduzeswoimżyciem.Życiem
bez niej – i takiego życia właśnie teraz chciałem. Położyłem się na łóżku i zacząłem
przeglądać zdjęcia w komórce. Kiedy jeździliśmy z Amelią konno, zrobiłem nam
zdjęcie na Majestic. Uśmiechnąłem się teraz na widok uśmiechu Amelii. Miała taki
ładny uśmiech. W jakiś sposób przypominał mi uśmiech mamy. Postanowiłem
zadzwonićdoJulii.
–Cześć–odebrała.
–Cześć,siostrzyczko.Couciebie?
–Wszystkowporządku.Pytaniebrzmi:couciebie?
–Chybamamkłopoty–powiedziałem.
–Coznowu?Cozrobiłeś?
–Poznałemdziewczynęionanaprawdęmniezauroczyła.
Usłyszałemśmiech.
–Tomająbyćkłopoty?Uważam,żetowspaniale.
–Nie,nierozumiesz,Julio.Niechcęznowuprzeztoprzechodzić.
–Posłuchaj,Collin.Czas,żebyśposzedłzeswoimżyciemdoprzodu,iwyglądana
to, że to właśnie zrobiłeś. Ta dziewczyna musi być wyjątkowa, jeśli tak cię
zainteresowała.Idźzatym.Jeślicośmaztegobyć,będzie.Miłośćznajdziedociebie
drogę. Nie można jej pomóc i nie można jej powstrzymać. A teraz przestań się
zachowywaćjakdzieckoipozwól,żebywszystkodziałosięnaturalnie.
Przewróciłemoczamiprzyjejostatnimzdaniu.
–Muszękończyć.Wydajemisię,żemamaitatawrócili.
–Zobaczymysięjutrowbiurze,braciszku.
–Narazie,Julio.
Ale prawda była taka, że nie chciałem więcej myśleć o Amelii. Zamknąłem oczy i
postanowiłemuciąćsobiedrzemkę.
Zbudziłmniedźwięktelefonu.Spojrzałemnazegariuświadomiłemsobie,żespałem
ponaddwiegodziny.Podniosłemkomórkę–przyszławiadomośćodAmelii.
„Cześć,tuAmelia.Wybieramsięnaspacerpoplażyipomyślałam,żejeśliniemasz
nic do roboty, może miałbyś ochotę się przyłączyć. Będę przechodziła koło twojego
domu.Jeślichcesziśćzemną,wyjdźnaplażę.Tylkoniekładźmisiępodnogami.Nie
odpowiadajnatenSMS”.
Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Byłem ciekaw, dlaczego nie chciała, żebym
odpowiedział.Wydałomisiętodziwne.Wstałem,przeczesałemwłosyiposzedłemna
plażę.Niemogłemuwierzyć,żenaprawdęzaproponowałamispacerpoplaży.Zresztą
to nie miało znaczenia. Byłem uszczęśliwiony, że to zrobiła. Usiadłem na piasku,
patrzyłem, jak fale liżą brzeg, i czekałem na Amelię. Odwróciłem głowę i
uśmiechnąłemsię,widzącjąwoddali.Mojeserceprzyspieszyłoizjakiegośpowodu
poczułemsięzdenerwowany.Kiedypodeszłabliżejwstałemipodszedłemdoniej.Na
twarzymiałapięknyuśmiech.
–Niebyłampewna,czydostałeśmojąwiadomość–odezwałasię.
–Napisałaś,żebymnieodpowiadał.
Zaśmiałasięiruszyliśmyrazemwzdłużbrzegu.
–Dziękuję,żepostanowiłeśmitowarzyszyć.
–Dziękuję,żemitozaproponowałaś–uśmiechnąłemsię.
Ameliaszłaobokzewzrokiemspuszczonymnapiasek.Takbardzochciałemwziąć
ją za rękę, nie chciałem jednak przekroczyć jakiejś granicy. Słońce już zaszło i nad
wodą robiło się coraz ciemniej. Amelia opowiedziała mi trochę o Uniwersytecie
Nowojorskim,ajajejomoichdoświadczeniachzColumbią.
– Mam pomysł. Może wrócimy do domu i rozpalimy ognisko. Moglibyśmy piec
marshmallows.
–Możezrobimys’mory?–spytałemzszerokimuśmiechem.
– Jasne. Muszę zobaczyć, czy mamy wszystko, co potrzebne, ale wydaje mi się, że
tak.
–Jeślinie,możemypobiecdosklepuikupić,cotrzeba–zauważyła.
Wróciliśmy do domu i zaczęliśmy szukać w kuchni batoników czekoladowych,
krakersówipianekmarshmallows.Niebyłokrakersów.Cholera.
–Zaczekaj!–zawołałem,wyciągająctelefon.
„Wracaciedodomunaplażyczydomiasta?”–napisałemdomamy.
„Dodomunaplaży.Będziemyzajakieśpięćminut.Aco?”
„Moglibyście wstąpić do sklepu i kupić pudełko krakersów? Amelia i ja chcemy
zrobićs’mory,alezabrakłonamkrakersów”.
„Oczywiście,kochanie.Świetnazabawa!”
OBoże.Miałemnadzieję,żemamaniebędziechciałasiędonasprzyłączyć.
„Dzięki,mamo”.
– Problem rozwiązany. Moi rodzice właśnie jadą do domu. Zatrzymają się przy
sklepieikupiąnamkrakersy.
–Twoirodzicewydająsięfantastyczni–uśmiechnęłasięAmelia.
–Isą.Polubiszichnapewno.Anaraziechodźmyrozpalićognisko.
Wróciliśmy na plażę, gdzie mój tata wiele lat temu przygotował dołek na ogień.
Nagleprzypomniałomisię,jaksiadywałemtuprzyogniskuzHailey.Ztąróżnicą,że
tymrazemnicwzwiązkuztymnieczułem.Kiedyogieńjużpłonął,pobiegłemdodomu
po szpikulce i pianki. Podałem jeden szpikulec Amelii i oboje wystawiliśmy pianki
nadpłomienie.
–Nierobiłamtegoodlat.–Ameliaspojrzałanamniezuśmiechem.
–Totakiefajneimiłorobićtorazemzkimś.
Postanowiłem,żezapytamozdjęciezjejchłopakiem.Musiałempoznaćjejhistorięi
miałemnadzieję,żenieprzekroczęjakiejślinii.
– Kiedy byłem wcześniej u ciebie w domu, widziałem zdjęcie, na którym jesteś z
chłopakiem.Tobyłtwójchłopak?
–Nierozmawiamonim.–Odwróciławzrok.
– Wiem, że to coś zupełnie innego, ale dziewczyna, z którą byłem sześć lat,
zostawiłamnie,żebystudiowaćmodęweWłoszech.
–Tak,tocośzupełnieinnego.Niemożnatychsytuacjiporównywać–rzuciłaAmelia
izaczęłasiępodnosić.
Chwyciłemjązanadgarstek.
–Nieodchodź.Tylkozapytałem.Wystarczyłobyprostetaklubnie.
Usiadłaipatrzyłanamniechwilęwmilczeniu.
–Tak,tobyłmójchłopak.
–Przykromizpowodutegowypadku,Amelio.
–Mnieteż.
Siedzieliśmywciszy,ażusłyszałem,żemamaitataidąwnasząstronę.
– Proszę, synu. Pudełko krakersów. Witaj, Amelio. Miło znowu cię widzieć –
uśmiechnąłsiętata.
–Dobrywieczór.Mnietakżemiłopaństwawidzieć.
–Proszę,nazywajnasConnoriEllery–odezwałasięmama.
–Przyłączyciesiędonas?–zapytałaAmelia.
O mój Boże, nie mogłem uwierzyć, że właśnie zaprosiła moich rodziców, żeby z
namiusiedli.Spojrzałemnanichznacząco.
–Bardzochętnieposiedzielibyśmyzwami,Amelio,alezarazwracamydomiasta.
–Wyjeżdżacie?–spytałem.
– Tak. Pomyśleliśmy, że lepiej będzie pojechać dzisiaj wieczorem. Nie zapomnij
jutroranodobrzezamknąćdrzwi.Mogęsięciebiespodziewaćwbiurzekołoósmej?–
spytałtata.
– Nie, przyjadę później. Zaproponowałem Amelii, że odwiozę ją na uniwersytet,
żebyniemusiałajechaćautobusem.Wyjeżdżamyosiódmej.
– A więc dobrze. Zobaczymy się, kiedy już dotrzesz. Przyjdź od razu do mojego
gabinetu,musimyprzejrzećplanytegonowegobudynkudlaTrichoEnterprises.
–Wiem,tato,przyjdę.
–WięcstudiujesznauniwersyteciewNowymJorku?–spytałazuśmiechemmamai
usiadła.
Tatalekkoująłjąpodramięipomógłwstać.
– Chodź już, kochanie, zostaw ich samych. Porozmawiasz z Amelią innym razem.
Naprawdęchciałbymjużwyjechać.
– Och, dobrze już, Connor – powiedziała mama z irytacją. – Miło było znowu cię
zobaczyć,Amelio.Musiszkiedyśprzyjśćdonasnakolację.
–Dziękuję,Ellery,ciebieteżbyłomiłowidzieć.
Tata mrugnął do mnie, a potem odwrócił się i razem z mamą weszli do domu.
Widziałem,żesprawiłemAmeliiprzykrość,pytającojejchłopaka.Niemiałemtakiego
zamiaru. Chciałem tylko, żeby trochę się przede mną otworzyła. Postanowiłem
opowiedziećjejoHailey.Niebyłempewny,czytonaprawdętakidobrypomysł,ale
musiałemzaryzykować.Wbiłemdwiepiankinaszpikuleciuniosłemgonadogniem.
– Moja była dziewczyna, Hailey, i ja znaliśmy się od dzieciństwa. Nasze matki są
najlepszymiprzyjaciółkami.Zaczęliśmysięumawiać,kiedymieliśmyposzesnaścielat
ipopewnymczasiezrobiłsięztegopoważnyzwiązek.ObojeskończyliśmyColumbię,
a Hailey wkrótce potem dostała propozycję stypendium i wyjazdu do Włoch, żeby
studiowaćmodę.Nieprzeszkadzałomito,bosądziłem,żenaszamiłośćjestdośćsilna,
żeby wytrzymać związek na odległość. Ale Hailey była innego zdania. Pewnego dnia
przyszła do mnie, powiedziała, że to się nie uda, że związki na odległość nie mają
szans. Że jej przykro, ale czas, żeby ruszyła ze swoim życiem dalej i skupiła się na
studiach.Wyleciaładwadniwcześniej,niżplanowała,inawetsięniepożegnała.
–Tonaprawdęwstrętnezjejstrony–powiedziałaAmelia.
–Tak,wstrętne,prawda?
–Musiałeśbyćzdruzgotany.
– Byłem. Zacząłem imprezować niemal każdego wieczoru. Piłem zdecydowanie za
dużoi…
Urwałem i nie powiedziałem tego, co zamierzałem, bo nie chciałem, żeby Amelia
źleomniepomyślała.
–Sypiałeśzwielomakobietami,prawda?–spytała.
Spuściłemzewstyduwzrokilekkoskinąłemgłową.Ameliapołożyładłońnamojej
ręce.Byłemzaskoczony,aleteżzachwycony.
– Każdy na swój sposób radzi sobie z bólem. Wygląda na to, że ty próbowałeś
zapomnieć,ajaodcięłamsięodwszystkich,boniechciałamotymrozmawiać.
–Czasamimusimyrozmawiaćorzeczach,którenasnajbardziejbolą,żebyodnaleźć
spokój.
Ameliaprzekrzywiłagłowęiuśmiechnęłasiędomnie.
–Niepodobamisię,żetomówisz,alewiem,żemaszrację.
Uśmiechnąłemsięipodałemjejdwakrakersyitrochęczekolady.
–Twojepiankisągotowe.
Wsunęła je z czekoladą między krakersy i odgryzła kawałek. Trochę czekolady
dostało się na jej policzek. Pochyliłem się i starłem ją kciukiem. Amelia natychmiast
podniosłarękędomojej.
–Przepraszam.Miałaśtuczekoladę.
–Dziękuję–szepnęła.
Odsunąłem się i powiedziałem, że zaraz wrócę. Poszedłem do domu, wziąłem
serwetki,dwakieliszkiibutelkęwina.Alekiedywróciłemnaplażę,Ameliawłaśnie
wstałaizbierałasiędoodejścia.
–Dokądidziesz?–zapytałem.
–Przepraszam,Collin.Muszęiść.Zobaczymysięrano.
Ruszyła przed siebie, ale pobiegłem za nią. Zaszedłem jej drogę i delikatnie
złapałemjązaramiona.
–Cotakiegozrobiłem?Albopowiedziałem?Proszę,nieidźjeszcze.
–Niczegoniezrobiłeśaniniepowiedziałeś.Poprostuniemogętegoztobąrobić.
Przepraszam–odparła,odepchnęłamnienabokiruszyładalej.
–Dodiabła,Amelia!Zasługujęnajakieśwyjaśnienie!
Zatrzymałasięistałaprzezsekundę.Potemnaglesięodwróciła.
–Chceszwyjaśnienia?Doskonale,dostanieszwyjaśnienie.Znamciędwadni.Tylko
dwadni,ajużczujęsięwinna,żespędzamztobączasidobrzesiębawię.Czujęsię
winna,botojapowinnambyłazginąćwtamtymwypadku.Niemoirodzice,niemoja
siostrainapewnonieBilly!–krzyknęła.–Niezasługujęnaszczęścieanizabawę!
Sercemipękało,kiedysłuchałemtegokrzyku.Podszedłemdoniejpowoli,choćnie
miałempojęcia,comożezarazzrobić.Aleniezrobiłanic,tylkotamstała.Zbliżyłem
siędoniejostrożnie,spojrzałemwsmutneniebieskieoczyiująłemwdłoniejejtwarz.
–Zasługujesznaszczęście.Nigdyniemyślnawet,żetakniejest.Niewiem,cosię
wydarzyło,alewiem,żedotegowypadkuniedoszłoztwojejwiny.Niemamywładzy
nadlosem.Przeżyłaśzjakiegośpowodu.Nigdyotymniezapominaj–zakończyłemi
objąłemją.
–Oniniepowinnibylizginąć,Collin.Poprostuniepowinni.–Zaczęłapłakać.
Trzymałemjąmocnoibardzobyłomijejżal.Czułemjejból,kiedytakpłakałana
mojejpiersi.Wkońcuprzestałaipodniosławzrok.
–Przepraszam–powiedziała.
–Nieprzepraszaj.Nigdynieprzepraszajzato,coczujesz.
Staliśmytam,patrzącsobiewoczy.Miałemwielkąochotęjąpocałować,aleniew
takich okolicznościach. Odsunąłem się. Musiałem to zrobić, bo w przeciwnym razie
pocałowałbymjąimożezepsułto,copojawiłosięmiędzynamiwtejchwili.
–Wrócimy,żebyzjeśćpianki?
–Amożemyzamówićpizzę?–zapytałazesłabymuśmiechem.
Zaśmiałemsięiprzytknąłemmojeczołodojejczoła.
–O,tak.Pizzatoświetnypomysł.
Objąłemjąramieniem,onapołożyłagłowęnamoimramieniuiposzliśmywstronę
domu. Wyciągnąłem menu pizzerii i kiedy już oboje wiedzieliśmy, co chcemy zjeść,
zadzwoniłemiczekaliśmynapizzę.
Rozdział16
Z
adzwoniłbudzikipobiegłempodprysznic.NiemogłemprzestaćmyślećoAmeliii
ubiegłym wieczorze. Zamówiliśmy pizzę i rozmawialiśmy o muzyce. Okazało się, że
mamy podobny gust. Po prysznicu ubrałem się, wziąłem torbę, zamknąłem dom i
pojechałemdoAmelii.Kiedywjechałemnapodjazd,stałajużnagankuzbagażami.
–Dzieńdobry–uśmiechnąłemsię.
–Dzieńdobry.Proszę,jakświetniewyglądaszwgarniturze.
Uśmiechnąłemsię,chwyciłemjejtorbyipołożyłemobokmoichnatylnymsiedzeniu.
OtworzyłemdrzwiczkiiAmeliawsiadła.
–Gotowawracaćdomiasta?–zapytałem.
–Niebardzo.Wolałabymzostaćtutaj.Uwielbiamtomiejsce.
–Jateż–odparłemidotknąłemjejręki.
Odwróciła się i spojrzała na mnie z uśmiechem. Mógłbym oglądać ten uśmiech
każdegoranka.
–Myślę,żeprzydałbynamsięStarbucks,zanimwyruszymywdrogę.Cotynato?
–Czytapanwmoichmyślach,panieBlack.
Podjechałempodokienkodlakierowcówizamówiłemdlanaskawęimuffiny.Przez
całądrogędomiastaśpiewaliśmykilkazmoichulubionychpiosenekiodbyliśmydługą
rozmowęopolityce.Byłtotemat,naktórynigdywięcejniepowinniśmyrozmawiać.
–MieszkamprzyThirdAvenue75,wbudynkuThirdAvenueNorth.
–ToniedalekoBlackEnterprises.
Kiedydotarliśmynamiejsce,wysiadłemiwziąłemjejbagaż.
– W porządku, Collin, wezmę torby. Dziękuję za podwiezienie. Doceniam to –
powiedziałaipocałowałamniewpoliczek.
–Drobiazg.Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
–Dozobaczenia–pożegnałasięAmelia.
– Odezwij się czasem – odparłem, wsiadłem do samochodu i zacisnąłem ręce na
kierownicy.
Mdliło mnie ze zdenerwowania, kiedy patrzyłem, jak Amelia znika w drzwiach
budynku. A jeśli to koniec naszej znajomości? Jeśli to, co zdarzyło się w Hamptons,
było tylko snem i teraz, po powrocie do rzeczywistości, nic z tego snu nie zostanie?
Pojechałemdobiuraiodrazuruszyłemdogabinetuojca,alenajpierwzatrzymałemsię
nachwilęuDiany.
–Jakciminąłweekend?–zapytała.
–Fantastycznie!JakJacob?
–Kiepskosięczuł.Alewszystkobędziedobrze.
–Powiedzmu,żeprzyjdędzisiajwieczorempograćznimnakomputerze.
–Ucieszysię–uśmiechnęłasięDiana.–Tatajużnaciebieczeka.
Westchnąłem.
–Wiem.
Kiedy wszedłem do gabinetu, rozmawiał przez telefon. Gestem pokazał mi, żeby
usiadł. Podszedłem do ekspresu i nalałem sobie filiżankę kawy, a potem usiadłem na
krześle.
–Jakąmieliściepodróż?–zapytał,kiedysięrozłączył.
–Świetną.Awy?
–Niezmieniajtematu,synu.Widzę,żejesteśzauroczonytądziewczyną.
–Zauroczony?Naprawdę,tato?Powiedziałeś„zauroczony”?
–Collin,przecieżwiesz,comamnamyśli–westchnąłtata.
– Bardzo lubię Amelię. Jest wspaniałą dziewczyną, ale jest skomplikowana, i to
mnieniepokoi.
Tataodchyliłsięnaoparciefotela.
–Skomplikowana?Toznaczy?
–Jejrodzice,siostraichłopakzginęliwwypadkunałodzidwalatatemu.Wczoraj
wieczoremAmeliapowiedziałami,żetoonapowinnabyłazginąć,anieoni.Zamknęła
sięwsobieiwidać,żesięboi.
– Tak jak ty – rzucił tata. – Hailey zostawiła na tobie ślad, to dlatego twoje
zachowaniebyłoostatnionieakceptowalne.Alerozumiemto,wiem,skądsiętowzięło.
Jeślinaprawdęlubisztędziewczynęichceszzniąbyć,spraw,żebytaksięstało.Jatak
zrobiłem, a wierz mi, byłem bardziej poplątany niż ty. Nauczyłem się przezwyciężać
strachipozwalać,byrzeczydziałysiętak,jakpowinny.
– Dzięki, tato, za twoją mądrość. A teraz weźmy się do tych planów. Mam dzisiaj
mnóstworoboty.
Tata uśmiechnął się, wyjął z szuflady dokumenty i przez następną godzinę
pracowaliśmyrazem.
–Puśćfarbę,braciszku–powiedziałaJulia,wchodzącdomojegogabinetu.
–Rany,jesteśjeszczegrubszaniżostatnio–uśmiechnąłemsię.
– Nie przyszłam tu rozmawiać o mojej wadze. Przyszłam po relację z twojego
romantycznegoweekendu.
–Chceszzobaczyćjejzdjęcie?
–Zamknijsię!Jużmaszjejzdjęcie?
OdblokowałemtelefonipokazałemjejnaszezdjęcienaMajestic.
–Toona.Amelia–powiedziałem,podająctelefonJulii.
–Jesttakaładna,Collin.Jeździliściekonno?
–Tak.Ameliarobiłatopierwszyrazitrochęsiębała,więcpojechaliśmynajednym
koniu.
–Och,tosłodkie.–Juliauśmiechnęłasięipołożyładłonienasercu.
–Przestań,Julio.Jesteśmytylkoprzyjaciółmi.
–Uprawialiścieseks?
–Nie!Nigdybymtegoniezrobił.
Przewróciłaoczami.
–Naprawdę,Collin?Uprawiaszsekszkażdą,któranaciebiespojrzy.
–Alenieznią.Onajestinna.Nawetjejjeszczeniepocałowałem.
Juliaotworzyłaszerokooczy.
–Rany.Onamusicisięnaprawdębardzopodobać.
–Tak.Bardziejniżmamochotęprzyznać.Och,zapomniałemcipowiedzieć,Hailey
dzwoniładomnieiprzysłałaSMS.
–Poco?Czegochciała?
–Ktotomożewiedzieć,dodiabła?–powiedziałem,wstającodbiurka.–Chciała
wiedzieć,coumnie.Jakbyjątowogóleobchodziło.
Juliapodniosłasięipołożyłamiręcenaramionach.
–Posłuchaj,idźzagłosemserca.Nieoglądajsięwprzeszłość.
Uśmiechnąłem się do siebie, kiedy wychodziła. Nie mogłem przestać myśleć o
Amelii, a najgorsze było to, że strasznie za nią tęskniłem. Rany, co ja miałem teraz
zrobić?Wróciłemdogabinetutaty.
–Comogędlaciebiezrobić,synu?
–Chciałbym,żebyśkupiłdom.
Podniósłwzrokznaddokumentówitylkopatrzyłnamnie.
–Żebymcozrobił?
– Tato, posłuchaj. Dom na plaży należał do rodziców Amelii, a ona musi go
sprzedać, bo zostało jej już bardzo mało pieniędzy. Boję się, że sprzedaż potrwa za
długo.Możeszgokupić,apotemznowuwystawićnasprzedaż?
Tataspojrzałnamnietak,jakczęstotorobił,kiedybyłemdzieckiem.Nazywałemto
wtedy „spojrzeniem wyjaśniającym”. Miał ten sam wyraz twarzy, kiedy zaczynał mi
cośwyjaśniać.
– Collin, synu, posłuchaj. Wiem, że chcesz pomóc tej dziewczynie. Nie dziwię ci
się.Aleprzychodzitakimoment,kiedytrzebasobieuświadomić,żeniezdołaszpomóc
wszystkim. Nie mogę tak po prostu kupić jej domu tylko dlatego, że ona potrzebuje
pieniędzy.
–Dlaczegonie?Maszichjaklodu.
–Niewtymrzecz,synu.Nodobrze,zaproponujęcicoś.Jeślitendomniesprzeda
sięwtrzymiesiące,kupięgo.
–Trzymiesiącetozadługo,tato.
–Ajeśliwamsięniepoukładaizatrzymiesiącejużniebędzieciesięspotykali?
–Dobrzewięc.Trzymiesiące–zgodziłemsię.
Minęłokilkadni,ajaniemiałemżadnejwiadomościodAmelii.Niedzwoniłemdo
niej ani nie pisałem, bo bałem się, że teraz, kiedy wróciliśmy do Nowego Jorku, nie
będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Fakt, że nie zadzwoniła ani nie przysłała
SMS-asprawiał,żeczułemsiębardzoniepewnie.PoszedłemdoJacobaizagraliśmyw
Xboksa. Kaszlał tego dnia bardziej niż zwykle. Diana powiedziała, że lekarz zmienił
mulekarstwonanowe,któreniedziała.
–Notomaszjużdziewczynę?–spytałJacob.
–Możejestktoś,ktomnieinteresuje.
–Taknapoważnieczytotylkoniezobowiązującyflirt?
Niemogłempowstrzymaćśmiechu.
–Jeszczeniewiem.Właśniejąpoznałem,aletoraczejniebędzieniezobowiązujący
flirt.Onaniejestwtymtypie.
–Super.Umówiliściesięjuż?
– Tylko kilka razy, w Hamptons. Nie rozmawiałem z nią jeszcze po powrocie do
miasta.
–Och.Cóż,mamnadzieję,żesięwamułoży.
–Dzięki,bracie.
– Nie ma sprawy. Moja mama lubi jednego takiego faceta. Poznałem go. Ja go nie
lubię.
–Dlaczego?
–Bonie.
–Alejeślitwojamamajestznimszczęśliwa,tylkotosięliczy.
–Nieobchodzimnieto.Niechcę,żebysiętukręcił.
Słyszałemwjegogłosiezłość,kiedyotymmówił.Podejrzewałam,żenielubiłtego
faceta,boniebyłjegotatą.Kiedyskończyliśmygrę,Jacobspojrzałnamnie.
–Myślę,żepowinieneśzadzwonićdoniejigdzieśjązaprosić.
–Sądzę,żeniebardzowiesz,oczymmówisz.
–Serio,chłopie.Zadzwoń.Możecięzaskoczy–zachęcałizacząłkaszleć.
–Przepraszam,ailetymaszlat?
–Poprostuzróbto.Chybaniemaszcykora?
–Nie!
– A więc masz cykora! – zawołał, chodząc po pokoju i udając, że trzęsie się ze
strachu.
–Tymałydraniu.Niemaszpojęcia,oczymmówisz.
–Więczadzwońdoniej.Teraz.
–Świetnie.Zadzwonię!–rzuciłemiwyjąłemtelefonzkieszeni.
Wybrałemnumer,aJacobusiadłnałóżku.
–Cześć,Collin–przywitałasięAmelia.
Boże,takcudowniebyłousłyszećjejgłos.
–Cześć,Amelia.Couciebie?
–Wporządku.Auciebie?
–Wporządku.Posłuchaj,możeposzłabyśjutrozemnąnakolację?
–Jasne,bardzochętnie.Aleniemogęwrócićzbytpóźno.Mamdużonauki.
– Nie ma sprawy. Dopilnuję, żebyś wróciła wcześnie. Może przyjadę po ciebie o
szóstej?
–Dobrze.Dojutra.
–Narazie,Amelia.
SpojrzałemnaJacoba,którysiedziałnałóżku,podnosząckciukdogóry.
–Dzięki,brachu.
–Spoko–uśmiechnąłsię.
OdJacobaposzedłemprostododomu.Mamabyławsalonie,pracowałanadjednym
zeswoichobrazów,tatasiedziałnakanapiezlaptopem.
–Cześć,Collin.DobrzesiębawiliściezJacobem?–spytałamama.
Podszedłemdoniejipocałowałemjąwpoliczek.
–Tak,świetnie.
–Couniego?–zapytałtata.
–Dzisiajkiepskosięczuł.Dianamówiła,żelekarzzmieniłmulekarstwo.
–Cholera,żałuję,żeniemogęczegośdlaniegozrobić–denerwowałsiętata.
–Atakzinnejbeczki,zadzwoniłemdoAmeliiiidziemyjutronakolację.
–O,świetnie,możeszprzyjśćzniąnakolacjęrodzinną–uśmiechnęłasięmama.
–Uch.Zapomniałem,żetojutro.Mamo…
– Nie opuścisz chyba rodzinnej kolacji, Collin. Oczekuję tu jutro was obojga –
oznajmiłamama,wstałaiwyszłazpokoju.
Odwróciłemsięispojrzałemnatatę,którysiedziałzszerokimuśmiechemnatwarzy.
–Matkitrzebasłuchać,synu.Niezróbjejzawodu–dorzucił,spoglądającnaekran
laptopa.
Przewróciłemoczamiiposzedłemdosiebie.Wyjąłemzkieszenitelefoniwysłałem
doAmeliiSMS.
„Zjemy jutro kolację w mnie w domu. Zapomniałem, że to wieczór rodzinnego
spotkania,imamachce,żebymnanimbył.Ztobą.Przykromiinaprawdęzrozumiem,
jeślizmieniszzdanie”.
„Niemazacoprzepraszać.Myślę,żerodzinnakolacjabędziebardzomiła.Jużsię
naniącieszę”.
„Naprawdę?”
„Tak,naprawdę”.
„Aleitakpociebieprzyjadę”.
„Dobrze.Będęczekała”.
Rozdział17
L
imuzyna zatrzymała się przy krawężniku pod Third Avenue Building North.
Wysłałem SMS do Amelii, że już czekam. Spojrzałem na Ralpha, który siedział w
samochodzie.
–Ralph,musiszwysiąśćiotworzyćdrzwiprzedAmelią.
–Och,przepraszam,panieBlack–powiedziałiwyskoczyłzlimuzyny.
Przewróciłem oczami i westchnąłem. Myślę, że tata popełnił błąd, zatrudniając
Ralphiego. Spojrzałem w okno i zobaczyłem Amelię, która schodziła właśnie po
schodach.KiedyRalphieotworzyłdrzwiczki,usiadłaobokmnie.Wyglądałapiękniew
czarno-różowej letniej sukience. Jej włosy wyglądały inaczej niż zwykle, nie były
proste,tylkofalowałylekko.Cholera.Czułem,żestajemiodsamegopatrzeniananią.
Niewspominającjużotym,żeznowupachniałaróżami.
–Wyglądaszwspaniale–uśmiechnąłemsię.
–Dziękuję.Tyteż.
Po drodze rozmawialiśmy trochę o jej studiach. Potem wjechaliśmy windą do
penthouse’u i widziałem, że zrobiło to na niej wrażenie. Kiedy tylko drzwi się
otworzyłyiweszliśmydoholu,zkuchniwybiegłaJulia.
–Cześć,jestemJulia,siostraCollina.AtymusiszbyćAmelia.
–Tak,toja.Miłomiciępoznać.Gratulujępotomka.
Juliauśmiechnęłasięipołożyłaręcenabrzuchu.
–Dziękuję.CzyCollinmówiłcijuż,żetochłopczyk?
–Owszem.Totakieekscytujące.
Julia wzięła ją pod ramię i pociągnęła do kuchni. Poszedłem za nimi, wdychając
wspaniały aromat, który wypełniał mieszkanie. W kuchni podszedłem do mamy i
pocałowałemjąwpoliczek.
–Pięknietupachnie,mamo.
–Dzięki,skarbie–uśmiechnęłasię.
Odwróciłemsięizobaczyłem,żetata,JakeiJuliarozmawiajązAmelią.Jużmiałem
przyłączyćsiędorozmowy,kiedyusłyszałem,żedokuchniwchodziDenny.
–Cudownietupachnie,Ellery!–powiedziałdośćgłośno.
Podszedłemiuściskałemgo.
–Niewiedziałem,żetudzisiajbędziesz.
– Poczułem się trochę lepiej, więc postanowiłem, że przyjdę pomęczyć trochę
twojegostaruszka–uśmiechnąłsię.
–Wszystkosłyszałem,Denny.–Tatateżsięuśmiechnąłiuścisnąłjegodłoń.
PodszedłemdoAmeliiipoprosiłem,żebypoznałaDenny’ego.
–Denny,tojestmojaprzyjaciółka,Amelia.
Dennyzmierzyłjąwzrokiem,apotemsięuśmiechnął.
–Miłomiciępoznać,Amelio–powiedziałipocałowałjąwrękę.
–Dziękuję.Mnietakżemiłociępoznać,Denny.Dużootobiesłyszałam.
–Niesłuchajich.Niewiedzą,comówią.
ObojezAmeliąroześmialiśmysięwtejsamejchwili.Apotemmamaoznajmiła,że
kolacjajestgotowaiżemamysiadaćdostołu.Dennywziąłmniepodrękęiodciągnął
nabok.
–Jestolśniewająca,synu.Przypominamitwojąmatkęsprzedlat.Tojestktoś,itona
pewnojesttawłaściwa.
–Chybajeszczenatozawcześnie,wujkuDenny–zachichotałem.
–Zabawne,twójojciecmówiłtosamo.–Dennyzmrużyłoko.
Poklepałem go po plecach i zajęliśmy miejsca przy stole. Po kolacji i pysznym
owocowymflanie,którymamakupiławpiekarninadeser,Ameliaijaprzesiedliśmy
sięnakanapę.
–Mamnadzieję,żedobrzesiębawisz?
– O, tak. Masz wspaniałą rodzinę. I tyle szczęścia, że są obecni w twoim życiu.
Nigdynieuważaj,żetooczywiste–dodałazesmutkiem.
–Przykromi,Amelia.Tomusibyćdlaciebietrudne.
Odwróciłasiędomnieipołożyłaswojądłońnamojej.
–Trochęjest,bosprawia,żezaczynamtęsknićzaswojąrodziną.Alejestteżmiłe,
bo dobrze czuć się częścią czegoś, choćby przez kilka godzin. Chciałabym zobaczyć
twójpokój–oznajmiła.
Spojrzałemnanią,zmieszany.
–Naprawdę?
– Nie wiedziałeś, że można wiele powiedzieć o człowieku na podstawie tego, jak
maurządzonypokój?
– Nie, nie wiedziałem. Ale możesz przeprowadzić u mnie taką analizę, jeśli tylko
chcesz–uśmiechnąłemsię.
Amelia też się uśmiechnęła. Wstaliśmy i poszliśmy do mojego pokoju. Otworzyła
drzwi i kiedy tylko weszliśmy do środka, zaczęła się rozglądać. Podeszła do mojego
łóżkaiprzesunęłaponimręką.Potempodeszładookien,wyjrzała,odwróciłasiędo
toaletki,apotemspojrzałanazdjęciawiszącenaścianie.
– Jesteś zdeterminowany i lubisz rywalizację. Wiesz, czego chcesz, i wiesz, jak to
zdobyć.Tenpokójmówiteż,żejesteśzmysłowyiseksowny.Lubiszseksiszukaszgo
wszędzie,gdzietylkomożesz.
–No,toniejestprawda–przerwałemjej.–Toseksszukamnie–uśmiechnąłemsię.
Onateżlekkosięuśmiechnęłaipokręciłagłową.
–Twojanajwiększasiłajestteżtwojąnajwiększąsłabością–pragnieniefizycznych
przyjemności.
–Nodobra,zkimomnierozmawiałaś?
Spojrzałanamnieizagryzładolnąwargę,apotemspuściławzrok.Podszedłemdo
niejpowoli.
– Nie ma mowy, żebyś odgadła to wszystko z wyglądu mojego pokoju. –
Uśmiechnąłem się i zacząłem ją łaskotać. Postanowiłem, że nie przestanę, dopóki się
nie przyzna. Upadła na łóżko, a ja na nią, łaskocząc ją bez ustanku, aż w końcu się
poddała.
–Nojużdobrze,dobrze–odezwałasięześmiechem.–Wyguglałamcięipopytałam
trochęwkampusie.
– Dlaczego to zrobiłaś? – Uśmiechałem się, nie przestając jej łaskotać. Potem
przestałemispojrzałemwjejbłękitneoczy.–Dlaczegoniespytałaśmnie?
–Bowtedywiedziałbyś,żejestemzainteresowana.
Tobyłatachwila;niczegoniepragnąłembardziej,niżmusnąćjejwargiustami.W
jej oczach widziałem, że ona też tego chciała. Przesunąłem wierzchem dłoni po jej
policzku i pochyliłem się nad nią. A zaraz potem jej miękkie wargi dotknęły moich.
Pocałowałemjądelikatnie,apotemspojrzałemnanią,żebyupewnićsię,żewszystko
jest w porządku. Uśmiechnęła się do mnie, więc wiedziałem, że jest dobrze. Znowu
dotknąłemustamijejwarg,tymrazemjerozchyliła,zapraszającmójjęzykdośrodka.
Czułem,żeuśmiechasiędomniewtympocałunku.Przerwałemgo,zanimposunęliśmy
siędalej,ispojrzałemwoczyAmelii.
–Chybapowinniśmyprzestać.Musiszsięjeszczeuczyć.
–Dobrypomysł–wyszeptała.
Wstałem,wziąłemjązarękęipomogłemjejwstaćzłóżka.
–Zobaczymysięjeszcze?–zapytałem.
–Bardzobymchciała.
Nachyliłemsięijeszczerazdelikatniejąpocałowałem.
–Chodźmy,odwiozęciędodomu.
–NieRalphie?–zapytała.
–Nie.NieRalphie.Tylkotyija.
Zeszliśmy po schodach na dół, Amelia pożegnała się z moimi rodzicami, Julią i
Jakiem.Potemwskoczyliśmydorangeroveraiodwiozłemjądodomu.
–Chceszwejśćnagórę?–zapytała.
– Bardzo, ale nie chcę ci przeszkadzać w nauce. Więc idź, poucz się trochę i
obiecaj,żejutrogdzieśzemnąwyjdziesz.
–Obiecuję,żegdzieśztobąjutrowyjdę–uśmiechnęłasięiprzekrzywiłagłowę.
–Ajaobiecuję,żeniebędzietammoichrodziców.
–Dobranoc,panieBlack–powiedziałaAmeliaimusnęławargamimojeusta.
– Dobranoc, panno Gray – odpowiedziałem i pocałowałem ją po raz ostatni tego
wieczoru.
Wchodziłemwłaśnienaschody,kiedymamawyszłazsypialniizatrzymałamnie.
–Wydawałomisię,żesłyszałam,jakwchodziłeś–uśmiechnęłasię.–Dziękuję,że
przyprowadziłeśdzisiajAmelięnakolację.Touroczadziewczyna,Collin.
–Tak,toprawda.
Mamaposzłazamnądopokoju.Kładłemakurattelefoniportfelnatoaletce.
–Mogęcicośpowiedzieć?–spytała.
–Jasne,mamo.Cotakiego?–odparłem,zdejmująckoszulę.
–Przypominaszmibardzotwojegotatę,kiedybyłmłodszy.
– Na litość boską, Ellery, mówisz tak, jakbym był starym ramolem. – Tata
uśmiechnąłsię,stającwdrzwiach.
Spojrzałemnaniegoiparsknąłemśmiechem.
–Niejesteśramolem,tato.
–Kochamcię,Connor,alewłaśniepróbujęporozmawiaćznaszymsynem.Wracaj
dołóżka,ajazarazdociebiedołączę.
–Czekamniecierpliwie,Elle.–Zmrużyłjednooko.
Przewróciłemoczamiicisnąłemwniegopoduszką.
–Przestań,tato!
Zaśmiałsię,odrzuciłpoduszkędomnieiposzedłdosypialni.
–Mamo,jestjakiśceltejrozmowy?–zapytałem.
– Tak, jest. Masz wiele cech swojego ojca i równie wielkie serce. Każda kobieta
chciałaby mieć kogoś takiego w swoim życiu. Trzeba jednak kogoś wyjątkowego, by
umiałwytrwaćwzwiązkunadobreinazłe.Chcętylko,żebyśpamiętał,nawypadek
gdybyśchciałporozmawiać,żetujestem.Twójojciecijaprzeszliśmybardzowielew
ciągu tych wszystkich wspólnych lat. Gdyby nie był takim człowiekiem, jakim jest,
nigdybyminiewybaczyłiniewytrwałprzymnie.Pękniętychludzimożnauleczyćinie
mapotrzebybaćsięspróbowaćtozrobić.
Patrzyłem na nią zdezorientowany. O co w tym wszystkim chodzi? Czy ona
zauważyła, że mam pewne obawy związane z Amelią? Że czuję, jak bardzo jest
zamknięta w sobie i obciążona śmiercią najbliższych, co może później wywoływać
problemywzwiązku?Wkońcujestmojąmatkąiniktnieznamnietakdobrzejakona.
–Dzięki,mamo–uśmiechnąłemsięipocałowałemjąwpoliczek.–Tatanaciebie
czeka.Wyświadczciemitylkoprzysługęiniehałasujciezabardzo.
Roześmiałasięiobjęłamnie.
–Takmiprzykro,żecitorobimy.Dobranoc,skarbie.
–Dobranoc,mamo.
Położyłem się do łóżka, ale w chwili, kiedy kładłem telefon na nocnej szafce,
przyszławiadomośćodJulii.
„Naprawdę polubiłam Amelię. Myślę, że świetnie do siebie pasujecie, i nie chcę,
żebyścośschrzanił”.
„Ja też naprawdę ją lubię. Jest inna, Julio. Nigdy jeszcze nie czułem się tak przy
żadnejdziewczynie”.
„Wiem,braciszku.Widaćtopotobie”.
„Trochęsięboję”.
„Mamtamprzyjśćiciprzyłożyć?”
Roześmiałemsię.
„Nieradzę.Mamaitatasąwpokojuobok.Naprawdęmuszęsięjużwyprowadzić!”
„Ha,ha.Dobrypomysł.Zatkajuszy,Collin.Dobranoc”.
Uśmiechnąłem się, odłożyłem telefon i naciągnąłem na siebie kołdrę, a potem
założyłem ręce za głowę. Nie mogłem przestać myśleć o Amelii. I nie mogłem się
doczekać,kiedyjąjutrozobaczę.Całkowiciezdominowałamojemyśliimodliłemsię
tylko,żebymjazdominowałjej.
Rozdział18
Z
anim pojechałem po Amelię, wstąpiłem po chińskie jedzenie na wynos i butelkę
wina.Ameliamyślała,żezjemyuniej,alejamiałeminnyplan.Byłpięknywieczóri
należałosięnimcieszyć.Podszedłemdojejdrzwiizapukałem.Otworzyłazszerokim
uśmiechemnatwarzyizaprosiłamniedośrodka.
– Cześć – uśmiechnąłem się, położyłem dłonie na jej biodrach i pocałowałem ją
delikatnie.
–Cześć.
Rozejrzałem się po małym mieszkanku, które nazywała domem. Zrobiło na mnie
wrażenie,żewydawałosiętakprzytulne.
–Niemówiłaś,czymieszkaszzkimś.Niemaszwspółlokatorki?–zapytałem.
– Miałam, kiedy mieszkałam w innym budynku. Ale po wypadku przeprowadziłam
się tutaj. Chciałam być sama. Więc odpowiadając na twoje pytanie, nie, nie mam
współlokatorki.
– Cóż, twoje mieszkanie jest bardzo ładne. Podoba mi się – powiedziałem z
uśmiechem.
–Dziękuję.Jestwporządku.Przyniosłeśjedzenie?
–Tak.Alezostawiłemjewsamochodzie.Postanowiłem,żezjemygdzieindziej.
–Zdajesię,żemaszjużplan–uśmiechnęłasięAmelia.
–Mam.Więcjeślipójdzieszzemną,zobaczyszjaki–zachęciłem,podającjejramię.
Droga do Central Parku zajęła nam pięć minut. Zaparkowałem i spojrzałem na
Amelię,którauśmiechnęłasiędomnie.
–CentralPark?
–Tak.CentralPark.Jednozmoichulubionychmiejsc.
Wysiedliśmy z samochodu. Wziąłem koszyk z tylnego siedzenia, podałem Amelii
koc,wziąłemjązarękęipowędrowaliśmyprzedsiebie.
–Powiedzmi,dlaczegotaklubisztenpark.
–Tojednozulubionychmiejscmojejmamy,aJuliaijazawszespędzaliśmytudużo
czasu. Kiedy byliśmy dzieciakami, mama zabierała nas tu ze sobą, kiedy malowała
swoje obrazy. Nasz opiekun, Mason, bawił się tu z nami, a całą rodziną
przyjeżdżaliśmytunapikniki.Wpewnymsensietodlanasjakbydrugidom.
–Tonaprawdęfajniebrzmi,Collin.–Ameliasięuśmiechnęła.
–Przepraszam.Chybastajęsięsentymentalny.
Ameliażartobliwietrzepnęłamniewramię.
–Nie.Maszpapierowetalerzyki?
–Poco?
–Nachińskiejedzenie.
Uśmiechnąłemsięszeroko.
–Niepotrzebujemytalerzyków.Zjemyzkartoników.
–Tobarbarzyństwo.
–Nie–zaśmiałemsię.–Tofajneibędziemymoglisiędzielić.Ująłempałeczkami
kawałek kurczaka w sosie słodko-kwaśnym i podniosłem do jej ust. – Uważaj, jest
bardzogorący.
Podmuchałananiegoostrożnie,apotemwzięładoust.Boże,byłatakaseksowna,że
mójumysłzacząłprodukowaćnieprzyzwoitewizje.Rozmawialiśmy,śmialiśmysię,a
Amelia mówiła, jak się denerwuje przed stażem w szpitalu. Po jedzeniu włożyliśmy
kartonikizpowrotemdokoszyka,ajanalałemnampojeszczejednymkieliszkuwina.
Tymczasemzapadłaciemnośćiwgórzejasnoświeciłygwiazdy.Ameliapołożyłasię
nakocuipoklepałago,żebymzrobiłtosamo.Wyciągnęliśmysięwięcoboksiebiei
patrzyliśmywniebo.
–Widzisztegoczłowiekanaksiężycu?–zapytałaAmelia.
–Tak,widzęgo.Dzisiajwyglądanaszczęśliwego.
–Jestemdzisiajszczęśliwa.–Odwróciłagłowęispojrzałanamnie.
–Jateż–uśmiechnąłemsięiwziąłemjązarękę.
Leżeliśmy tak przez chwilę, a potem Amelia zaczęła pokazywać różne konstelacje.
Śmialiśmy się, kiedy pokazałem coś, co, jak sądziłem, było Małą Niedźwiedzicą, a
okazałosię,żetocośzupełnieinnego.Apotem,nagle,jejgłosprzycichł.
– Żeglarstwo było całym życiem mojego ojca. Jego pasją. Zaczął uczyć mnie
żeglować,kiedymiałamtrzylata.Mojastarszasiostra,Alana,nigdysięjakośdotego
nieprzekonała,alejatak.Mojąulubionączęściąłodzibyłzawszeżagiel.Fascynowało
mnie,jaktakikawałekmateriału,napędzanywiatrem,wprawiałódźwruch.Takjakto
jesttwojemiejsce,moimbyłaotwartawoda.Mojarodzinaczasamiżeglowałacałymi
dniami.Pewnegorazumójojciecwziąłwolnenacałymiesiąciwypłynęliśmyłodzią
na otwarte wody. Na cały miesiąc – powiedziała i spojrzała na mnie. – Byłam
zachwycona. Moja mama i siostra uważały, że to za długo, i chciały wracać. Ja
mogłabymzostaćtamnazawsze.
Zacisnąłempalcenajejdłoni.Ameliapowolizamknęłaoczy.
– Moja rodzina wzięła udział w regatach w Kalifornii. To było coś, czego mój
ojciec wyczekiwał każdego roku. Dwa lata temu pierwszy raz popłynął z nami Billy.
Tego dnia zapowiadali sztormy, ale według radaru do naszego rejonu miały dotrzeć
dopiero po wyścigach. Postawiliśmy żagiel, a mój ojciec miał plan. Bardzo chciał
wygrać te regaty. Stałam obok niego przez cały czas. Byłam drugim oficerem, a on
nigdy się nie mylił. Dobrze nam szło i wszyscy świetnie się bawiliśmy. Mijaliśmy
kolejnełodzie,kiedynagle,dosłownieznikąd,nadpłynęłyciemnechmuryipodniosły
się wielkie fale. Tata krzyknął do mnie, żebym usiadła nisko i mocno się trzymała.
Mama wpadła w panikę, więc krzyknął do niej, żeby przestała i trzymała się tak
mocno,jakpotrafi.Nigdyniezapomnęstrachuwjegooczach.Słyszałamtylkokrzyki
ludzinainnychłodziach.Wiałbardzosilnywiatr,falemiotałynami,ażwkońcujedna
nas zalała. Tata tracił kontrolę nad łodzią, zaczęliśmy się przechylać. Nigdy w życiu
tak bardzo się nie bałam. Billy krzyknął moje imię, wołał, żebym do niego przyszła.
Alejaniemogłam.Tataskręciłostrowstronęwyspy,którąbyłowidaćwoddali.Inne
żaglowce popłynęły w przeciwnym kierunku. Cały czas powtarzałam tacie, żeby
zawrócił, bo wokół wyspy nie było żadnych plaż. Przez lornetkę widziałam tylko
poszarpane,skalistebrzegi.Wiedziałam,żejeśliuderzymywteskały,niebędziedla
nasodwrotu.
Leżałemipatrzyłemnapłynącepojejtwarzyłzy.
–Amelia,nicwięcejniemusiszmówić.
Aleonaniesłuchała.Dalejopowiadałaostrasznymdniu,którynazawszeodmienił
jejżycie.
– Pociągnęłam ojca za ramię. Błagałam go, żeby zawrócił. Wyrwał mi się, a jego
łokieć uderzył mnie w twarz i przewrócił. Billy krzyknął. Próbowałam się podnieść,
aleniebyłamwstanie.Billywstałipuściłsięburty.Wtedywłaśniewłódźuderzyła
kolejna fala i zabrała go do wody. Krzyknęłam i próbowałam podpełznąć tam po
pokładzie.Pamiętamdeszcz,biłtakmocno,żebolałymnieoczy.Mojamamaisiostra
obejmowałysię,krzyczałyipłakały,ajausiłowałamdotrzećdoburty,żebyzobaczyć,
cosięstałozBillym.
Amelia podniosła rękę do twarzy i otarła łzy. Sięgnąłem i otarłem tę jedną, którą
ominęła.
– Zbliżyliśmy się do wyspy. Łódź płynęła prosto na wielką skałę. Ostatnie słowa
mojego ojca, które usłyszałam, brzmiały: „kocham cię”. Łódź uderzyła w skałę,
przewróciłasięi wszyscywpadliśmydo wody.Nigdynie zapomnę,jakpróbowałam
wypłynąćnapowierzchnięizaplątałamsięwwodorosty.Omalnieutonęłam.
Przesunąłem palcem po bliźnie, ciągnącej się wzdłuż jej ramienia. Zauważyłem ją
podczasnaszegospotkanianaplaży,dzieńpotym,jakmipomogła,aleniechciałemo
topytać,aonasamanigdyoniejdotądniemówiła.Terazpodejrzewałem,żebyłato
pamiątkapotamtymwypadku.
–Rozcięłamsobieramięnaskale,kiedyłódźsięrozbiła,iwpadłamdowody.Stąd
ta blizna. W końcu udało mi się wydostać spod łodzi i wypłynąć na powierzchnię.
Zaczęłam wołać innych, ale nikogo nie widziałam. Zanurkowałam znowu, ale nic nie
widziałam. Woda była mętna, pełna gęstych wodorostów. Nagle usłyszałam w górze
helikopter.Wypłynęłamnapowierzchnięizaczęłamkrzyczećimachaćrękami.Zrany
tryskałakrew,wodawokółmnierobiłasięczerwona.Następnąrzeczą,jakąpamiętam,
jest chwila, kiedy obudziłam się na szpitalnym łóżku, a obok siedziała moja ciocia i
płakała.
Odwróciłagłowęispojrzałanamnie,azkącikajejokaspłynęłakolejnałza.
–Jesteśpierwsząosobą,którejopowiedziałamotymwypadkutakszczegółowo.
Otarłemjejłzę,apotemobjąłemjąramieniemiprzyciągnąłemdosiebie.
–Słowaniesąwstanieopisać,jakbardzociwspółczuję.
–Przedtymwypadkiemplanowałam,żewnastępnymrokusamawystartujęwtych
regatach.Aleterazśmiertelniebojęsięwodyimogętylkopatrzećnaniązdaleka.
Objąłem ją mocniej, a ona spojrzała na mnie z takim smutkiem, że niewiele
brakowało,azapłakałbymrazemznią.Mojewargimusnęłylekkojejusta,wczułym
pocałunku, który nagle zmienił się w namiętny. Ogarnęło mnie pożądanie i zanim
zdążyłemsięzorientować,mojeręcezaczęływędrowaćpowszystkichwygięciachjej
ciała.Ameliaprzerwałanaglepocałunekiodsunęłasię.
–Przepraszamcię,Collin.Niemogę.
–Nietojacięprzepraszam.Posunąłemsięzadaleko.
ObojeusiedliśmyiAmeliaspojrzałanamnie.
–Wporządku.Niemazacoprzepraszać.Poprostuzrobiłosięzagorącoizaciężko,
a ja nie jestem na to gotowa. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy kiedykolwiek będę –
powiedziała i odwróciła się ode mnie. – Wiesz co, po prostu zabierz mnie do domu,
proszę.Niepowinnambyłategorobić.
Osłupiałem.
–Robićczego,Amelia?
–Proszę,odwieźmniedodomu.Chcędodomu.–Zaczęłapłakać.
–Poco?Żebyśsiedziałatamcałkiemsama,odciętaodżycia,takjakrobiłaśtoprzez
ostatniedwalata?
–Nietwojasprawa!–rzuciłaostro.
–Moja,ponieważnaprawdęcięlubięiniechcę,żebyśdłużejcierpiała.
Wstałapowoliiruszyłaprzedsiebie.
–Nietybędzieszmimówił,kiedymamprzestaćcierpieć.
– Doskonale. Jeśli tego chcesz, doskonale. – Wstałem, pozbierałem koc i koszyk i
poszedłemdosamochodu.Ameliaszłazamną.Rzuciłemwszystkonatylnesiedzeniei
odjechaliśmy w milczeniu. Kiedy podjechaliśmy pod jej dom, wysiadła, trzasnęła
drzwiczkamiiweszładośrodka.
Odjechałemstamtąd,mocnozaciskającpalcenakierownicy.Skręciłemzarógisię
zatrzymałem.Otworzyłasięprzedemną,atodopieropoczątek.Kiedyopowiadałamio
tym, wszystko do niej wróciło, spychając ją znowu w rozpacz i strach. Cały czas
miałem w uszach słowa mojej mamy: nawet złamanych ludzi można naprawić. Nie
tylko Amelia była połamana, ja też, choć w inny sposób. Potrzebowaliśmy siebie
nawzajem. Wysiadłem z samochodu i poszedłem za nią. Ktoś akurat wychodził z
budynku, więc przytrzymałem drzwi, a potem poszedłem prosto na drugie piętro.
Zapukałemzwahaniem,niepewny,cojeszczeczekamnietegowieczoru.
Rozdział19
D
rzwiotworzyłysięiAmeliawestchnęła.
–Niewiemczemu,byłampewna,żetuprzyjdziesz.
–Isłusznie,dodiabła!–odparłem.–Niechcęsiękłócićiniechcęodchodzićstąd
zły.Niechcęrobićnicpozatym,żebybyćztobą.Jestemszczęśliwy,kiedytrzymamcię
wramionach,bowtejchwiliuważam,żetamwłaśniepowinnaśsięznajdować.
Sąsiedzi zaczęli otwierać drzwi i wyglądać na korytarz. Amelia złapała mnie za
koszulęiwciągnęładomieszkania.
–Wejdźdośrodka.Robiszprzedstawienie.
Chwyciłem ją za ręce. Próbowała się oswobodzić, ale tylko mocnej ją
przytrzymałem.
– Spójrz na mnie, Amelia – poprosiłem. – Tak mi przykro z powodu tego, co się
wcześniejstało.Niechcę,żebyścierpiała,iniechcę,żebyśsięmniebała.
–Niebojęsięciebie,Collin.Tylkoże…
–Żeco?
Wzięłagłębokioddechispojrzałamiwoczy.
–Bojęsiężycia.
Przyciągnąłemjądosiebieiprzytuliłem.
– Ja też, Amelia. Ja też. Ale chyba oboje najbardziej boimy się tego, co
niespodziewane.
–Codzienniebojęsię,żestaniesięcośzłego,bojużtegodoświadczyłam,iwiem,
żeżyciemożezmienićsięwułamkusekundy.–Wysunęłasięzmoichobjęć.–Skoro
jużtujesteś,comogęcizaproponować?
– Nic, Amelia. – Przeczesałem włosy palcami. – Czy kiedykolwiek rozmawiałaś z
jakimślekarzemotym,coczujesz?
– Nie. Z nikim nie rozmawiałam. Jak już mówiłam, tobie pierwszemu tak
szczegółowoopowiedziałamowypadku.
–Dlaczegotozrobiłaś?
Spojrzałanamnie,apotemodwróciłaoczy.
–Niewiem,Collin.Poprostuczułam,żemogę,żetakjestdobrze
–Właśnie.Czułaś,żetakjestdobrze.Takjakdobrzebyćztobą.
Wtymmomenciemójtelefonzacząłdzwonić.Wyjąłemgozkieszeniizobaczyłem,
że to Hailey. Odrzuciłem połączenie i wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni.
UsiadłemnakanapieipoprosiłemAmelię,żebyusiadłazemną.Wyciągnąłemdoniej
ramionaiusiadłaminakolanach.
–Jeślimamyspędzaćrazemczas,musimytrochęzwolnić–powiedziała,opierając
głowę na mojej piersi. – Naprawdę cię lubię, Collin. Mimo, że stratowałeś mnie na
plażyiprzejechałeśwózkiem.
Roześmiałemsię.
–Nieprzejechałem.
Spojrzała na mnie z uśmiechem, a ja pocałowałem ją delikatnie w usta. Nigdzie
indziej nie chciałem wtedy być. Wystarczało mi, że trzymam ją w ramionach. Ale
niepokoiłmniefakt,żeHaileyciągledomniewydzwania.
–Jestemzaskoczony,żewróciłeśwczorajdodomu–powiedziałtata,wchodzącdo
kuchniinalewającsobiekawy.
–Adokądmiałbympójść?
Spojrzałnamniezezdumieniemiupiłłykzkubka.
–Myślałem,żezostanieszuAmelii,skorowidziałeśsięzniąwieczorem.
–Nie.Idziemydoprzodupowoli.Bardzopowoli.
– To dobrze, synu. Tak powinno być. Nie jest dobrze poruszać się za szybko. Nie
spieszciesięidobrzesiępoznajcie.
–Onanaprawdęmaproblemy,tato.Poważneproblemy.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?–zapytał,odstawiająckubek.
– Opowiedziała mi o tym wypadku na łodzi i prawie mnie to wykończyło. To
straszne,coprzeżyła.Naprawdęniewiem,czysambyłbymwstaniepozbieraćsiępo
czymśtakim.
–Zdajesię,żeonasięniepozbierała,ajeślitotakpoważnyproblem,jakmówisz,i
jeśli naprawdę ją lubisz, może uda ci się jej pomóc. Biedna dziewczyna pewnie nie
dostałażadnegowsparciapotymwypadku.
Siedziałem, kręcąc głową i zastanawiając się, czy powiedzieć mu, że Hailey do
mniedzwoni.
–Haileyzadzwoniładomniewczoraj,kiedybyłemzAmelią,iniezdarzyłosiętopo
razpierwszy.
Tataspojrzałnamnieznadtelefonuiuniósłjednąbrew.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?Czegoonachce?
–Niewiem.Kiedyrozmawialiśmyostatnimrazem,była…wiesz,copowiedziała.
–Ciąglecośdoniejczujesz?
–Chceszznaćprawdę?Nie.Nicnieczuję.Prawdęmówiąc,przyAmeliiczujęsię
tak,jaknigdywcześniej.
–Ach,znamtouczucie–uśmiechnąłsiętata.
– Wiem. Mama jest twoją pokrewną duszą i tą jedyną, a kiedy ją poznałeś,
całkowiciezmieniłatwojeżycie…itakdalej,itemupodobne…
–Collin!–wykrzyknęłamama,wchodzącdokuchni.
– Przepraszam, mamo. Tato, przykro mi, ale słyszałem to już milion razy od was
obojga,ibardzowaskocham,ale…
–Aleco,synu?–spytałcichotata.
–Niewiem–powiedziałem,wstajączkrzesła.–Sampojadędzisiajdobiura.
–Dlaczego?Ralphiejestnadole–zauważył.
–Nie,dzięki,tato,pojadęsam.Kochamcię,mamo–powiedziałemipocałowałem
jąwpoliczek.
Im więcej myślałem o Hailey i jej telefonach, tym bardziej byłem ciekawy.
Wsiadłem do samochodu i wybrałem jej numer. Jeśli mam być z Amelią, muszę
załatwićsprawyzHailey.
–Cześć,Collin.Próbowałamsiędociebiedodzwonić.
–Tak,widziałem.Czegochcesz,Hailey?
–Cosięstało?
–Nicsięniestało.Dlaczegodomniewydzwaniasz?
– Chciałam tylko sprawdzić, co u ciebie. Może pogadalibyśmy kiedyś wieczorem
przezSkype’a?
Niewiedziałem,skądwzięłasiętazmiana,aleHaileyrozmawiałazemnąinaczej.
–Przepraszam,Hailey,aleczytyprzypadkiemniemaszchłopaka?Chybaniebędzie
zachwycony,żesiedzisznaSkypiezeswoimbyłym?
–Nieułożyłomisięznim.
Szybkotoposzło,pomyślałem.
–Przykromitosłyszeć.
–WkażdymraziezakilkatygodniwracamdoNowegoJorkuimożejużtamzostanę.
Cholera. Co takiego stało się we Włoszech, że chce wrócić do domu? Chyba nie
chciałemwiedzieć.
–Tomiło.Twoirodzicenapewnobardzosięucieszą.
–Aty?–zapytała.
–Coja?Hailey?Jesteśtam?Halo?–Klik.
Niemiałemnajmniejszegozamiaruodpowiadaćnatopytanie,więczrobiłemto,co
musiałem,żebyprzerwaćrozmowę.WdrodzedobiuranapisałemSMSdoAmelii.To
oniejmusiałemterazmyśleć,nieoHailey.
„Dzień dobry, piękna. Wiem, że zaczynasz dzisiaj zajęcia w szpitalu, ale miałem
nadzieję,żemógłbymtampociebiepodjechaćizjedlibyśmyrazemkolację”.
„Dzieńdobry.Bardzochętnie.Kończęosiódmej”.
„Świetnie!Podjadępodszpital.Miłegodnia”.
„Dzięki,Collin.Nawzajem”.
Samo czytanie jej słów wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Wszystko w niej
kazałomisięuśmiechać.Ciężkopracowałemprzezcałydzieńipoprowadziłemważne
spotkanie, co zrobiło wrażenie nawet na moim tacie. Zostałem w biurze do czasu, aż
mogłempojechaćpoAmelię,izałatwiłemjeszczekilkaważnychspraw.
Rozdział20
Z
atrzymałemsięprzedwejściemdoszpitalawchwili,kiedywdrzwiachpojawiłasię
Amelia.Wsiadładosamochoduiuśmiechnęłasiędomnie.
–Cześć.
–Cześć.–Odpowiedziałemuśmiechem.–Jaktwójpierwszydzieńwszpitalu?
–Tobardzointeresujące,aletrudniejsze,niżsądziłam.
Wyciągnąłemrękę,chwyciłemjejdłońipocałowałem.
–Będzieszwspaniałąpielęgniarką.Nigdyotymniezapominaj.
Ameliazachichotałaipołożyłagłowęnamoimramieniu.
–Wszystkowporządku?–spytałem,odjeżdżającspodszpitala.
–Tak.Poprostucieszęsię,żemamtendzieńjużzasobąiżecięwidzę.
Uśmiechnąłemsięimusnąłemwargamijejczoło.Jateżcieszyłemsię,żejąwidzę.
Oboje mieliśmy ochotę na pizzę, więc pojechaliśmy do Pizzapopolous. Kiedy
weszliśmy do środka, zobaczyliśmy Julię i Jake’a, którzy siedzieli przy jednym ze
stolików.Juliapodniosłagłowęisięuśmiechnęła.
–Hej!–zawołała,wstajączkrzesła.
–Cześć,siostrzyczko.Zdajesię,żemieliśmyochotęnatosamo.Cześć,Jake.
–Witajcie.Miłowaswidzieć–uśmiechnąłsięJake.
–Siadajcieznami–zaproponowałaJulia.
SpojrzałemnaAmelię,którasięuśmiechnęła.
–Dobrze–powiedziałem,odsuwająckrzesłodlaAmelii.
ZjedliśmyfantastycznąkolacjęzJuliąiJakiem,którzywyszlijednakdośćszybko,bo
Julianieczułasięnajlepiejibyłazmęczona.Podniosłemsięipocałowałemjąnado
widzenia.
–Zobaczymysięjutrowbiurze–powiedziałemdonichobojgazuśmiechem.
PotemusiadłemznowuichwyciłemAmelięzarękę.
–Miłobyłozjeśćkolacjęzsiostrąiszwagrem.
–Toprawda.Bardzoichlubię.Prawdęmówiąc,lubięcałątwojąrodzinę.Wszyscy
sątacymili.
– Są w porządku – uśmiechnąłem się. – Miałaś już jakieś wiadomości o domu? –
zapytałem.
– Nie – odparła i spuściła wzrok. – Agent dzwonił do mnie wczoraj i mówił, że
oglądałygotrzyosoby,alecenabyładlanichwszystkichzawysoka.
–Zawysoka?ToHamptons,dodiabła.Czegosięspodziewali?
–Niewiem.Żałuję,żeniemogęgozatrzymać.Mieszkaliśmytambardzokrótko,ale
tobyłoszczególnemiejscedlamoichrodziców.
–AtendomwNowymJorku,wktórymdorastałaś?–zapytałem.
Spojrzałanamnie,zdezorientowana.
–NigdyniemieliśmydomuwNowymJorku.DorastałamwPalisadesPark,wNew
Jersey.Wydawałomisię,żeciotymmówiłam–zaśmiałasię.
–Nie.Alechybaniebyłookazji,bozawszerozmawialiśmyoHamptonsiNowym
Jorku.Więczałożyłem,żezawszetumieszkałaś.
Kiedytaksiedzieliśmyirozmawiali,zadzwoniłtelefon.Wyciągnąłemgozkieszeni.
PrzyszedłSMSodmamy.
„Cześć, kochanie. Jedziemy w ten weekend do domu na plaży całą rodziną, żeby
uczcić urodziny Jake’a. Więc nie planuj nic innego i weź ze sobą Amelię. Bardzo
chcielibyśmy,żebytakżeprzyjechała”.
SpojrzałemnaAmelięisięuśmiechnąłem.
– Mama pisze, że cała rodzina wybiera się na weekend do domu na plaży i
chciałaby,żebyśteżprzyjechała.OrganizujemytamurodzinyJake’a.Cotynato?
Ameliazawahałasię,apotemzgodziła.
–Będziefajnie–uśmiechnęłasię.
– Tego możesz być pewna! Tam gdzie ja jestem, zawsze jest fajnie. – Zmrużyłem
oko.
Odpisałemmamie.
„Świetnypomysł,Ameliachętniesięprzyłączy”.
„Doskonale”.
Dokończyliśmy kolację i odwiozłem Amelię do domu. Odprowadziłem ją na górę,
położyłemdłonienajejbiodrachidelikatniepocałowałemjąnapożegnanie.
–Miłospędziłemdzisiajczas–oznajmiłem.
–Jateż–odparłazuśmiechem.
Przyciągnąłemjądosiebieiobjąłem.Jejzapachdoprowadzałmniedoszaleństwai
odrazupoczułem,żestajęsięgotowy.Ameliawysunęłasięzmoichobjęćispojrzała
namnie.
– Przepraszam – powiedziałem. – Nic nie mogę na to poradzić, kiedy jestem przy
tobie.
Ameliasięroześmiała.
–Wporządku,rozumiem,Collin.Niemusiszprzepraszać.
–Lepiejjużpójdę.Musiszsięjeszczeuczyć,ajapowinienemwracać.
–Dziękujęzakolację.Następnymrazemjastawiam–uśmiechnęłasię.
Pochyliłemsięidelikatniemusnąłemjejustaswoimi.
–Nigdy.Jazawszepłacę–mrugnąłemdoniejiwyszedłem.
Słyszałem jej śmiech jeszcze przez zamknięte drzwi. Uśmiechałem się do siebie
przezcałądrogędodomu.
Przez kilka kolejnych dni widywaliśmy się z Amelią po jej zajęciach w szpitalu.
Podjeżdżałem po nią, kupowaliśmy gdzieś jedzenie na wynos i jechaliśmy do niej.
Przywoziłemzesobąlaptopipracowałemtrochę,podczasgdyonaodrabiałazadania
domowe.Pomagałemjejnawetprzygotowaćsiędokonkursu,wktórymmiałaniedługo
wziąć udział. Chciała zrobić wszystko, co musiała, przed wyjazdem na weekend.
Czułem,żezbliżasiędomnieicorazbardziejsięprzedemnąotwiera.Rozmawialiśmy
dużoodzieciństwieiotym,jakdorastaliśmy.Dzieliliśmysięrodzinnymihistoriami,a
AmeliapowiedziałaminawettrochęoBillym.
Siedzieliśmyrazemnakanapie.Miałemnakolanachlaptop,aonasiedziałaobokz
nosem w swoim podręczniku. W końcu zamknęła go, spojrzała na mnie i się
uśmiechnęła.
–No,tobybyłonatyle.Skończyłam.Terazbędęmiałaspokojnągłowęwweekend.
– To świetnie – odparłem, odłożyłem na bok komputer i przyciągnąłem Amelię do
siebie.Delikatniepocałowałemjąwczubekgłowy.–Taksięcieszę,żepojedzieszz
nami.
–Jateż.Czybędzietamktośjeszczepozatwojąrodziną?
–ChybatylkoPeytoniHenry.
–Czytoniesąrodzicetwojejbyłejdziewczyny?
–Tak.
–Niesądzisz,żetomożebyćdlanichniezręcznasytuacja,jeśliprzywiezieszswoją
dziewczynę?
Uśmiechnąłem się do siebie. Nigdy dotąd nie było mowy o tym, kim dla siebie
jesteśmy.
–Nie,wszystkowporządku.PeytoniHenrytonaprawdęfajniludzie.
Mójtelefon,któryleżałnastole,zacząłbrzęczeć.Ameliapodniosłasięisięgnęłapo
niego.PrzyszedłSMSodJacoba.
„Nigdy nie zgadniesz. Twój tata właśnie zaprosił mnie i mamę do domu na plaży.
Czytoniesuper,chłopie?”
Zaśmiałemsięiodpisałem:
„Fantastycznie,człowieku.Niemogęsiędoczekać,kiedysięzobaczymy”.
„Będzieekstra.Tezniemogęsiędoczekać”.
„Przyjeżdżaciejutroczywsobotę?”
„Mamamówi,żemożemydopierowsobotę,bojutromamywizytęulekarza”.
„Dobrze.Najpierwzobaczsięzlekarzem.Toważniejsze.Dozobaczeniawsobotę,
koleżko”.
–ToJacob.TatazaprosiłjegoiDianęnaweekend.
–Super.Nareszcieichpoznam–uśmiechnęłasięAmelia.
Spojrzałemjejwoczyipołożyłemdłońnajejpoliczku.
–Więcjesteśmojądziewczyną?–zapytałemzuśmiechem.
Przygryzławargę,zanimmiodpowiedziała.
–Więcjesteśmoimchłopakiem?
Zaśmiałemsięipocałowałemją.
–Jestem.
– W takim razie ja jestem twoją dziewczyną – uśmiechnęła się i objęła mnie za
szyję.
–Więctojużoficjalnie.
–Oficjalnie.
Niczegoniepragnąłemwtejchwilibardziej,niżkochaćsięznią,alewiedziałem,
żeonaniejestnatogotowa,iniemiałemnicprzeciwtemu,żebypoczekać.
– Wyjeżdżamy rano, nie masz jutro żadnych zajęć ani wykładów, więc może
przenocujeszunasipojedziemyrazem.
–Naprawdę?Twoirodziceniebędąmielinicprzeciwtemu?
–Napewnonie.
–Możenajpierwichzapytasz?
Uniosłemjednąbrew.
–Serio?Chcesz,żebymichzapytał?
–Tak.Totwoirodziceiichmieszkanie.Więcnależytouszanowaćizapytaćicho
zdanie.
–Maszrację.
WysłałemSMSdomamy.
„Czy Amelia może przenocować dzisiaj w pokoju gościnnym, skoro wyjeżdżamy
jutrorano?”
„Świetnypomysł.Serdeczniezapraszamy”.
SpojrzałemnaAmelięipokazałemjejwiadomośćnaekranikukomórki.
Uśmiechnęłasięiwstała,żebyspakowaćtorbęnaweekend.
–Pomócciwczymś?–spytałem.
– Nie, to potrwa tylko chwilę. Och, możesz wziąć moją ładowarkę z szuflady
biurka?
Wstałemzkanapyiotworzyłemszufladę.Byłowniejzdjęcie,ananimAmelia,jej
tata i siostra przed dinozaurem Sue. Wyjąłem je, a kiedy na nie patrzyłem, Amelia
stanęłazamoimiplecami.
–ToSue–powiedziała.
– Wiem – odparłem, wyjąłem swój telefon i otworzyłem zdjęcie zrobione w Field
Museum.
–O,tyteżmaszzdjęcieSue!–uśmiechnęłasię.
–Tojednozmoichulubionychmuzeów–powiedziałem.
–Imoich.Tatazabrałnastamporazpierwszyczterylatatemu.Byłamzachwycona.
–Pojedziemytamrazemizrobimysobiezdjęciepodtymdinozaurem–przyrzekłem
zuśmiechem.
–Byłobysuper–odparłaipocałowałamniewusta.
Wydawałamisięcorazbardziejidealnaitakświetniepasowaładomojegoświata.
ByłomibardzomiłopodzielićsiętymmiejscemzJacobemiDianą,alepojechaćtamz
kimś,wkimbyłemzakochany,będziejeszczewspanialej.Założyłemkosmykwłosów
zajejuchoiwsunąłempalecpodjejpodbródek.
–Jesteśdoskonała.
–Nie,niejestem.Niktniejestdoskonały.
–Cóż,możetoprawda,aletyjesteśdoskonaładlamnie–uśmiechnąłemsię.
Nasze usta znowu się spotkały i tym razem było to coś więcej niż przelotny
pocałunek. Był namiętny i gorący. Przesunąłem się do przodu, Amelia cofnęła się i
oparła o ścianę. Jedną rękę oparłem o ścianę nad jej głową. Drugą oparłem o jej
biodro,żebyniezawędrowałatam,gdziejąwyraźnieciągnęło.Mójjęzykwysunąłsię
zjejust,akiedyprzywarłemwargamidojejszyi,wydałacichyjęk,któryposłałmnie
nadrugąstronę.
–Musimyprzestać–powiedziałembeztchu.
–Wiem–wyszeptała.
Westchnęła,kiedysięodsunąłem,ispojrzałanamnie.
–Przepraszam–powiedziała.
–Nieprzepraszaj.Niemaszzacoprzepraszać.Zaczekamtyle,ilebędzietrzeba.
–Niechodzioto,żeniemamochotynaseksztobą,Collin.Bomam.Tylkoczuję,że
toniejestodpowiednimoment.
Uśmiechnąłemsięlekkoiująłemjejtwarzwdłonie.
– Oboje będziemy wiedzieli, kiedy nadejdzie właściwy czas, i wtedy będzie
cudownie.
–Niewątpię.Przytobiezawszeczujęsięcudownie.
Przytknąłemczołodojejczołaipocałowaliśmysięostatnirazprzedwyjazdemdo
penthouse’u.
Wyszliśmyzwindywchwili,kiedymamaschodziłazgóryzuśmiechemnaustach.
–Cześć,Amelio.Witajwnaszymdomu.
–Dziękuję,Ellery.
–Mamo,onajużtubyła.
–Wiem,Collin.Alenigdydotądniezostawałatunanoc.–Mamaspojrzałanamnie
zukosaiwyjęłamizrąktorbęAmelii.–Pokażęjej,gdziejestpokójgościnny,atyidź
porozmawiaćztatą.Jestwsalonie.
Amelia spojrzała na mnie z uśmiechem i poszła z mamą na górę. Poszedłem do
salonu.Tatasiedziałnakanapiezlaptopem.
–Cześć,synu.Couciebie?
–Wporządku,tato.
–JakcisięukładazAmelią?
–Naprawdędobrze.Bardzojąlubię–oznajmiłemzuśmiechem.
–Chybapowinieneświedzieć,żeHaileyprzyleciaładzisiajdoNowegoJorku.
– Kiedy z nią ostatnio rozmawiałem, coś o tym wspominała. Ale rozłączyło nas,
kiedyspytała,czysięztegopowoducieszę.
– Och. – Tata się uśmiechnął. – Też kilka razy wykorzystałem tę sztuczkę. Zawsze
przerywarozmowęwtakimważnymmomencie.
–Prawda?Uczyłemsięodnajlepszych–uśmiechnąłemsiędoniego.
JużmiałdodaćcośjeszczenatematHailey,kiedydopokojuweszłamamazAmelią.
–Oczymrozmawiacie?–spytałamama.
–Omawialiśmyjeszczesprawyzwiązanezpracą–odparłtata.
WstałemizaprowadziłemAmeliędokuchni.
–Jesteśgłodna?Mogęcicośprzygotować?
– Nie, Collin – uśmiechnęła się i objęła mnie ramionami. – Twoja mama jest
fantastyczna.Powiedziała,żegdybymkiedykolwiekchciałaoczymśpogadać,mogędo
niejprzyjść.Totakaciepła,troskliwaosoba.
– To prawda. Miała naprawdę trudne dzieciństwo, oboje jej rodzice umarli, kiedy
była jeszcze bardzo młoda. Przeszła wiele, więc wiele rozumie – tłumaczyłem,
założyłempasmowłosówzauchoAmeliiipocałowałemjąwusta.
– Robi się późno, a jutro trzeba wcześnie wstać. Może pójdziemy na górę –
zaproponowała.
Poszliśmy na piętro. Pocałowałem ją na dobranoc i poszedłem do swojego pokoju
podrugiejstroniekorytarza.Rozebrałemsię,włożyłemspodnieodpiżamyiposzedłem
dołazienki,żebyumyćzęby.Drzwibyłyzamknięte,więczapukałem.
–Amelia,jesteśtam?
–Tak,chciałamwłaśnieumyćzęby–powiedziała,otwierającdrzwi.
–Jateż.Mogęsiędociebieprzyłączyć?–spytałemzuśmiechem.
–Totwojałazienka,głuptasie–zaśmiałasięAmelia.–Wchodź.
Chwyciłem szczoteczkę do zębów i stanąłem przed umywalką obok Amelii.
Widziałem, że mierzy mnie wzrokiem z góry na dół, podczas gdy ja starałem się nie
patrzeć na nią, bo wyglądała tak seksownie w krótkich spodenkach i obcisłym
podkoszulku.Odrazupoczułem,żemistaje.OBoże,nieteraz.Skończyłemmyćzęby,
wypłukałem usta i odłożyłem szczoteczkę. Potem odwróciłem się i spojrzałem na
Amelię,któraszczotkowaławłaśnieswojepięknejasnewłosy.
–Notodobranoc–pożegnałemsię,chcącjaknajszybciejucieczłazienki.
–Zaczekaj–powiedziała.
Odwróciłemsięispojrzałemnanią.
–Cosięstało?
–Myślę,żemożepowinieneśpocałowaćmniejeszczeraz.
Przezchwilępatrzyłemnaniązuśmiechem,apotempołożyłemręcenajejbiodrach.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – oświadczyłem, pochyliłem się i
pocałowałemją.
Amelia podniosła dłonie i położyła je mojej nagiej piersi. Głaskała ją delikatnie,
podczas gdy nasze usta zajmowały się sobą nawzajem. Jeśli chodzi o mnie, była to
tortura, bo tak bardzo chciałem znaleźć się w niej. Przerwałem pocałunek i
spojrzeliśmysobiewoczy.Podniosłemjąiposadziłemnablacie.Wzięłamniezarękę,
wsunęła ją pod swoją koszulkę i położyła na swojej piersi. Zacząłem pieścić ją
miękko,czując,jakjejsutektwardniejepodmoimdotykiem.Ameliawydałacichyjęk,
ajanatychmiastzabrałemrękę.
–Zabijaszmnie.
–Przepraszam.Tylkoże…
–Wiem–powiedziałem,ująłemjejtwarzwdłonieipocałowałemjejwargi.–Nie
tutaj.Niewmojejłazienceinapewnoniewtymmieszkaniu,kiedywpokojuoboksą
moirodzice.Obejmijmnienogami–dodałemzuśmiechem.
Zrobiła to, o co prosiłem, a ja podniosłem ją do góry i zaniosłem do łóżka.
Położyłemjąipocałowałemwczoło.
–Prześpijsiętrochę–przykazałem.
Kiedy wstawałem z łóżka, Amelia chwyciła mnie nagle za rękę. Odwróciłem się i
spojrzałemnanią.
–Kiedyjestemztobą,zapominamowszystkichzłychrzeczach,którespotkałymnie
wżyciu.
–Jateż–uśmiechnąłemsię.
–Dobranoc,Collin.
–Dobranoc,Amelia.
Wróciłemdoswojegopokojuipołożyłemsiędołóżka.Niemogłemprzestaćoniej
myśleć. I o tym, że gdybym się nie powstrzymał, może dzisiaj po raz pierwszy
uprawialibyśmysekswmojejłazience,przyrodzicachwpokojuobok.Niemogłemna
to pozwolić. Seks z Amelią musiał być inny. Ona nie była typem na jedną noc, bara-
bara-a-teraz-już-pani-dziękuję. Chciałem, żeby była w tym magia, żeby było to coś,
czego nigdy nie zapomni. Zasługiwała na to – i na wiele więcej. Zamknąłem oczy,
wyobrażając sobie, jak kocham się z nią, i nagle ze snu wyrwał mnie jej głos, który
wołałmniepoimieniu.
–Collin,nieśpisz?
Otworzyłemoczyizobaczyłemjejsylwetkętużobokłóżka.
–Cosięstało?
–Miałamkoszmarnysenowypadku–wyszeptała.
–Chodźtutaj–poklepałemmateraciprzesunąłemsiętrochę.
Wsunęłasiępodkołdrę,apotemwmojeramiona.Drżałanacałymciele,ajejtwarz
byłamokraodłez.
– Ćśś. Wszystko w porządku. Jestem tutaj – powiedziałem, całując jej głowę.
Leżałemobok,chroniącjąprzedkoszmarem,któryprzywiódłjąwmojeramiona.
Rozdział21
O
budziłem się sam. Wstałem, poszedłem do pokoju Amelii i lekko zapukałem do
drzwi.Nieodpowiedziała,więcpchnąłemdrzwi.Niebyłojejtam.Zszedłemnadółi
znalazłemjąwkuchnizmamą,przygotowywałyśniadanie.
–Dzieńdobry,Collin–odezwałasięmama,kiedypodszedłemipocałowałemjąw
policzek.
–Dzieńdobry,mamo.
Ameliauśmiechnęłasiędomnie,ajapocałowałemjądelikatniewusta.
–Dzieńdobry.
–Dzieńdobry–uśmiechnęłasięznowu.
–Gdzietata?
–Zarazzejdzie.Ubierasię,cotyteżpowinieneśjużzrobić,mójpanie–oznajmiła
mama,celującwemniechochelką.
–Terazpójdęwziąćszybkiprysznic.Wracamzapiętnaścieminut.
–Pośpieszsięiwróćzadziesięć.Śniadaniejestjużprawiegotowe.
Wbiegłemzpowrotemnaschodyiwskoczyłempodprysznic.Kiedywychodziłemz
łazienki,tataszedłwłaśniekorytarzem.
–Dzieńdobry,synu–powiedział.
–Dzieńdobry,tato.Lepiejsiępospieszizejdźnadół,zanimmamazaczniewołać.
– Wysłuchałem już swoje, kiedy brałeś prysznic. Może gdyby ktoś wstał trochę
wcześniej,zamiast…
Zasłoniłemuszy.
–La,la,la…
Tatazachichotałizszedłnadół.Kilkaminutpóźniejruszyłemzanimiusiadłemprzy
stole.NaśniadaniemamazAmeliązrobiłynaleśnikizowocami,poktórychmieliśmy
wyruszyćnadmorze.
Wsiadłem z Amelią do swojego range rovera, a mama z tatą do swojego. Tata
zaproponował, żebyśmy pojechali jednym samochodem, ale ja lubię prowadzić sam.
Nigdy nie wiadomo, czy nie trzeba będzie wrócić wcześniej. Amelia wzięła mnie za
rękę.Spojrzałemnaniąisięuśmiechnąłem.
–Niemiałamjeszczeokazjipodziękowaćcizato,żepozwoliłeśmiwczorajspaćze
sobą.Naprawdęprzykromi,żecięniepokoiłam.
–Niemaszzacoprzepraszać.Iproszębardzo.Wierzmi,kiedymówię,żebyłato
dlamnieprzyjemność.Zawsześniącisiękoszmaryowypadku?
–Czasami.
Podniosłemjejdłońdoustiprzycisnąłemdoniejwargi.
–Zrobięwszystko,cowmojejmocy,żebytosięniezdarzało.
Podjechaliśmypoddomnaplaży.Zaparkowałemkołotaty,chwyciłemtorbyAmelii
iruszyłemnagórędoswojegopokoju.
–JuliaiJakezajmąpokójJuliipodrugiejstroniekorytarza,atymożeszzająćpokój
gościnny, obok mojego. Kiedyś był to pokój moich rodziców, ale później tata
rozbudował dom, dodając kolejne sypialnie na tyłach. To było naprawdę irytujące,
ciągleuprawialiseks,ajamusiałemtegosłuchać.
–Twoirodzicesąświetniitacywsobiezakochani–zaśmiałasięAmelia.
– Tak, cóż, czasem nie potrafią utrzymać rąk przy sobie, zwłaszcza przy innych
ludziach.
–Myślę,żetowspaniałe.
Wziąłemjejtorbydopokojuipostawiłemnałóżku.
–JuliaiJakepowinnituniedługodotrzeć.
Zeszliśmynadół.Mamaitatabyliwkuchni.Całowalisię.Przewróciłemoczami.
–Widzisz,mówiłemci.Przepraszambardzo,rodzice.Mamytowarzystwo,aAmelia
nie jest przyzwyczajona do tak otwartych zachowań seksualnych, więc może
wyhamujcie trochę i nie wprawiajcie swojego syna w zakłopotanie przy jego
dziewczynie,dobrze?
Obojespojrzelinamniewosłupieniu.
–NieprzygotowałeśAmeliinanas?–spytałamama.
–Przygotowałem.Alemimowszystko…
–Niemasprawy.Uważam,żetofantastyczne–uśmiechnęłasięAmelia.
–Widzisz,synu?–zachichotałtata.–Onaniemanicprzeciwtemu.
–Dlaczegoimtopowiedziałaś?
Ameliazachichotała,kiedychwyciłemjązarękęipociągnąłemnaplażę.Wbiegłem
do wody po kolana, ale kiedy się odwróciłem, zobaczyłem, że ona zatrzymała się na
brzegu.
–Chodźtutaj–zachęciłem,wyciągającrękę.
–Nie.Tumidobrze.
–Amelia?Ocochodzi?
Patrzyłaprostoprzedsiebie,nawodę,inaglemnieolśniło.Wypadek.Towszystko,
coprzeżyławwodzie.Onasięboi.Zabardzo,żebywejśćdowody.Wróciłemdoniej
iobjąłemjąramionami.
–Nicnieszkodzi.Zrobimytoinnymrazem.
– Już nie wchodzę do wody, Collin. Od wypadku nie wchodzę do wody, i tak już
zostanie.
Chciałemcośpowiedzieć,alewtejsamejchwilizawołałamnieJulia.
–Collin!Amelia!–Pomachaładonasspoddomu.
–Chodź,pójdziemydoJuliiiJake’a–uśmiechnąłemsięiwziąłemjązarękę.
Pobiegliśmyzpowrotem.PotrząsnąłemdłoniąJake’aiuściskałemsiostrę.
– Rany – mruknąłem, kiedy położyła sobie moją rękę na brzuchu. – Nie można cię
jużobjąć.
Juliazaśmiałasięiżartobliwietrzepnęłamniewramię.ZabrałaAmeliędośrodka,
a ja zostałem na zewnątrz z Jakiem. Kilka chwil później tata wyszedł do nas, niosąc
kilkapiw.Jednopodałmnie,drugieJake’owi.
–Dzięki,tato–uśmiechnąłemsięiusiadłemprzystole.
–Widziałem,jakstaliściezAmeliąnabrzegu–odezwałsię.
–Niechciaławejśćdowody.Nieruszysiędalejniżnabrzeg.Powiedziała,żeteraz
niewchodzidowodyiżetakjużzostanie.
Tataspojrzałnamnieiwestchnął.
– Cóż, rozumiem to, biorąc pod uwagę, co ją spotkało, ale czy to będzie problem,
kiedybędziemywchodzićwieczoremnałódź?
–Niewiem,tato.Będęmusiałjązapytać.
–Naprawdęmijejżal–stwierdziłJake,odstawiającpiwo.
–Mnieteż,stary.
Kobiety wyszły z domu i Amelia usiadła mi na kolanach. Uśmiechnęła się, kiedy
pocałowałem ją w policzek. Zbliżyłem swoje piwo do jej ust i zapytałem, czy
chciałaby się napić. Skinęła głową, a ja lekko przechyliłem butelkę. Wyglądała
piekielnieseksownie,pijącpiwoprostozbutelki.Denerwowałemsięnamyślotym,
żemuszęzapytaćjąołódź.Skoroniechciaławejśćdowody,byłemniemalpewny,że
niezechceteżwejśćnałódź.
Julia,Jakeimoirodzicepojechalidomiastanazakupy.Chcieli,żebyśmypojechali
razemznimi,alewolałemzostaćiodprężyćsiętrochęzAmelią.Pozatymdawałomi
tookazję,żebyspytaćjąołódź.Trzymającsięzaręcezeszliśmynaplażęiusiedliśmy
napiasku.
–Mojarodzinapopłyniedziświeczoremłodzią.
–Och.–Ameliaspuściławzrok.
–Niechcesziśćznami?–zapytałem.
–Nie.Niewejdęjużnażadnąłódź.
Zauważyłem,żezaczęładrżeć.
–Uspokójsię,Amelia.Niemusisztegorobić.
–Zostanętuizaczekamnaciebie.
–Jeślityniepójdziesz,jateżzostanę.
–Totwojarodzina.Musiszpójść.
–Onitozrozumieją–uznałem.
Ameliawstałairuszyłaprzedsiebie.
–Dokądidziesz?Wracaj.
–Możetobyłjednakbłąd,żeprzyjechałamtuwtenweekend.
Wstałemszybkoipodszedłemdoniej.
–Dlaczegotakmówisz?
– Bo twoja rodzina lubi robić rzeczy, których ja nie mogę robić, i to jest nie w
porządkuwobecciebie.
–Masznamyślirzeczy,którychnierobisz,anie„niemożesz”robić.
Odwróciłasięodemnieiniepowiedziałaanisłowa.
–Amelia,spójrznamnie.
– To nie podlega dyskusji, Collin. Taka jestem i nic, zwłaszcza ty, nie może tego
zmienić.Aterazwybacz,pójdęsiętrochępołożyć.
Wróciładodomuizostawiłamniesamegonaplaży.Byłazdenerwowana,widziałem
w jej oczach strach, kiedy wspomniałem o łodzi. Wsadziłem ręce do kieszeni i
poszedłem za nią. Wziąłem piwo z lodówki i usiadłem na zewnątrz. Chciałem dodać
jejotuchy,alewidziałem,żechciałazostaćterazsama,imusiałemtouszanować.Jej
lękibyłyzrozumiałe,aleniemogłaprzecieżprzestaćżyćzpowodutamtegowypadkui
naprawdę chciałem, żeby to zrozumiała. Może przekraczałem granicę, ale nie
zamierzałemsiedziećipatrzeć,jakumierazażycia.
JakiśczaspóźniejprzyszłaJuliaiusiadłaobokmnie.
–GdzieAmelia?–spytała.
–Poszłasiępołożyć.
–Wszystkowporządku?Cośsięmiędzywamistało?
Westchnąłemispuściłemwzroknabutelkę.
–Boisięwchodzićdowodyiniechcewejśćnałódź.Niewiem,coztymzrobić.
Juliapołożyłarękęnamojej.
–Musiszwspieraćjąwjejdecyzjach.Onawyraźniemaurazpotym,cojąspotkało,
i nie ma w tym nic dziwnego. Wiem, że zareagowałabym podobnie, gdybym
doświadczyłaczegośtakiego.Nigdyniebyłeśwtakiejsytuacji,braciszku,więctrudno
citozrozumieć.
–Myliszsię,Julio.Rozumiemto.Ichcęjejpomóc.
–Rozumiesz,alejakoktośzzewnątrz.Nieprzeżyłeśtego.Niewidziałeśtegocoona
i na pewno nie przeszedłeś przez to, przez co ona musiała przejść. Rozumiem, że
chcesz jej pomóc, ale zmuszanie jej, żeby robiła coś, na co nie jest gotowa, sprawi
tylko,żeodsuniesięodciebie.
Niebyłemwstanienicpowiedzieć.PodniosłemsięzkrzesłaipocałowałemJulięw
policzek.
–Dziękujęzatęrozmowę.Pójdęzobaczyć,couniejsłychać.
Cichouchyliłemdrzwipokojuiwetknąłemgłowędośrodka.Ameliaodwróciłasięi
spojrzałanamnie.Wszedłemiusiadłemobokniej,objąłemjąiprzytuliłem.
–Przykromi.–Pocałowałemjąwczubekgłowy.
–Niepotrzebnie.Tojamamproblemy.
– Wszyscy mamy problemy, kochanie. Niektórzy więcej niż inni, ale prawda jest
taka,żekażdysobiezczymśnieradzi.Jednakmożnanadtympracować.
–Proszę,możemyterazotymniemówić?–zapytała.
Mójtelefonzacząłbrzęczeć.Wyciągnąłemgoizobaczyłem,żeprzyszławiadomość
odAidena.
„Cześć,brachu,jestemwHamptons.Tyteż?”
„Tak,jestemwdomuzAmeliąicałąrodziną”.
„Super.Chodźmywieczoremdoklubu”.
Może to nie był taki zły pomysł, skoro Amelia nie chciała iść na łódź. Zapytałem,
czychciałabyiśćdoklubu,aonasięzgodziła.
„Spotkajmysiętamkołoósmej”.
„Ekstra.PrzyjdęzSonyą.Niemogęsiędoczekać,kiedyjąpoznasz”.
Rozdział22
A
meliaijawyszliśmyzeswoichpokoiwtymsamymmomencie.Stanąłemjakwryty,
kiedyjązobaczyłem.Wyglądałatakseksownie,żemusiałemwłożyćrękędokieszeni.
–Rany,wyglądaszcudownie–uśmiechnąłemsięiprzesunąłemponiejwzrokiem.
Krótka czarna spódniczka odsłaniała długie nogi, a srebrzysty top na cieniutkich
ramiączkachpięknieprzylegałtojejkobiecychkształtów.Włosy,upiętepobokach,z
tyłuopadałyjejfalaminaplecy.
–Dzięki–powiedziała,podeszładomnieiprzesunęładłoniąpomojejjedwabnej
koszuli.–Tyteż.
Uśmiechnąłemsię,pocałowałemjąizeszliśmynadół.Mojarodzinaposzłajużsię
bawićnałodzi,więcwziąłemklucze,zamknąłemdomipojechaliśmydoklubu.
–Chłopie!–Aidenuśmiechnąłsięipodszedłdonaspodbudynkiem.
–Cześć,bracie–powiedziałemiprzybiliśmypiątkę.–TojestAmelia.Amelio,to
mójnajlepszyprzyjaciel,Aiden.
Aidenująłjejdłońipocałowałjądelikatnie.
–Miłomiciępoznać.
–Dziękuję,mnieteżmiłociępoznać–odparła.
–GdzieSonya?–zapytałem.
– Pokłóciliśmy się i poszła sobie. Nic wielkiego. Pełno tu dupek; jest na co
popatrzeć.
Spojrzałemnaniegoostro.
–Aiden,nieprzymojejdziewczynie.
Amelia zaśmiała się i powiedziała, że nie ma sprawy. Wzięła pod rękę mnie i
Aidena i razem weszliśmy do klubu. Aiden odwrócił się do mnie i powiedział
bezgłośnie:
–OmójBoże…Tycholernyszczęściarzu.
ZajęliśmystolikwrogusaliiAidenposzedłdobarupodrinkidlanaswszystkich.
PostawiłprzedAmeliąkieliszekwina,amniepodałszkocką.
– Chłopie, pamiętasz, jak byliśmy tu ostatnio z tą dziewczyną z pizzerii. Najpierw
zrobiłeśjejdobrze,apotemonapowiedziała,żejestjeszczedziewicąiniejestgotowa
naseks?Tobyłnumer!–roześmiałsię.
Przymknąłemoczy.Mójtakzwanyprzyjacielbyłidiotą.Ameliaspojrzałanamnie,
unoszącjednąbrew.
–Tobyłotamtejnocy,kiedysiępoznaliśmy–uśmiechnąłemsięipocałowałemjąw
rękę.
–Przepraszam,Amelia.Mojawina–powiedziałAiden.
Zawsze mówił niewłaściwe rzeczy w niewłaściwym czasie. Byłem zakłopotany i
widziałem, że Amelia jest zdecydowanie niezadowolona. Kelnerka podeszła do
naszegostolikaizapytała,czyjeszczecośnampodać.Ameliapodniosłaswójkieliszek
i poprosiła o kolejny. Ja zamówiłem jeszcze jedną szkocką, a Bałwan zamówił dla
każdegopodwiecytrynowewódki.Kiedyjejużwypiliśmy,spojrzałemnaAmelię.
–Zatańczymy?–uśmiechnąłemsięiwyciągnąłemdoniejrękę.
Uśmiechnęłasię,podałamidłońiwyszliśmynaparkiet.Powódcewypiłajeszcze
dość szybko swoje wino i było to już po niej widać. Parkiet należał do niej.
Chwyciłemjązabiodraiprzyciągnąłemdosiebie.Zaczęłaprzesuwaćsięwgóręiw
dółmojegociała, cobyłobardzo podniecające.Wziąłemgłęboki oddechizagryzłem
dolnąwargę,żebyodwrócićswojąuwagęoderekcji.Ameliaodwróciłasiędomniei
zarzuciłamiręcenaszyję.
–Chybatroszkęzadużowypiłaś–uśmiechnąłemsięipocałowałemjąwczoło.
–Moimzdaniemciąglezamało.Chodź,napijemysięjeszczewódki!–zawołała.
Wróciliśmy do stolika. Aiden rozmawiał z jakąś laleczką. Była ruda, a więc
zupełnieniewjegotypie,imocnosiędoniegokleiła.
–Słuchajcie,chciałbym,żebyściepoznaliAmberlyn.Amberlyn,tojestmójkumpel
Collinijegodziewczyna,Amelia.
PrzywitaliśmysięiAmeliaodwróciłasiędoAidena.
–Jeszczepowódce?–spytała.
–Jasne,dodiabła,pięknapani!–ryknąłAideniprzybiłzAmeliąpiątkę.
–Idźcie,jamamdość.Będęmusiałwasodwieźćdodomu.
–Serio?Nigdywcześniejcitonieprzeszkadzało.
Kopnąłemgopodstolikiem.
–Powiedziałem–mamdość.
Aiden wyciągnął rękę i pokazał kelnerce, żeby przyniosła jeszcze wódki.
Zamówiłembutelkępiwaipatrzyłem,jakresztatowarzystwaidziewtango.
– Chodź, trzeba cię położyć do łóżka – odezwałem się, podnosząc Amelię z
siedzeniadlapasażera.
Objęłamnieramionamiispojrzałanamniezuśmiechem.
–Jesteścholernieprzystojny.Mogęsobiewyobrazić,jakizciebieogierwłóżku.
–Dzięki.Nierozmawiajmyjużotym.Musiszsięterazprzespać.
Kiedywnosiłemjąnaschody,przywarłanaglewargamidomoichustizaczęłasię
śmiać.
–Ćśś,wszyscyjużśpią.
Posadziłem ją na łóżku, ale wtedy chwyciła mnie za koszulę, opadła na plecy i
pociągnęłamnienasiebie.
–Chcę,żebyśmnieterazwypieprzył–oznajmiłaipocałowałamnie.
–Amelia,przestań.
–Nie,mówięserio.Chcętego.Chcęciępoczućwśrodku.
– Jesteś pijana, a ja nie chcę spać z tobą, kiedy jesteś pijana. Przynajmniej nie za
pierwszymrazem.–Podniosłemsięiodsunąłemnabokkołdrę.Zacząłemzdejmować
jejbuty,alewtedypowiedziała,żejąmdli.Pomogłemjejdojśćdołazienki.Pochyliła
sięnadtoaletąizaczęławymiotować.Przykląkłemobokniejidelikatnierozcierałem
jej plecy. Kiedy już skończyła, oparła się o ścianę, a ja zmoczyłem ściereczkę do
naczyń.Uniosłemjejtwarzistarłemrozmazanytuszwokółjejoczu,apotemwytarłem
jejusta.Uśmiechnąłemsię,pocałowałemjąwczubekwnosaipomogłemjejwstać.
–Przepraszam–powiedziała,kiedykładłemjądołóżka.
–Jesteśnaswójsposóburocza,kiedysięupijesz–stwierdziłem,nakryłemjąkołdrą
ipocałowałemwczoło.–Zobaczymysięrano,maleńka.
Zamknęła oczy, a ja wyszedłem z pokoju. Z kuchni dobiegały jakieś dźwięki.
Zszedłemnadółizobaczyłem,żetatawłaśniewyciągabutelkęwodyzlodówki.
–Cześć,synu.Dopierowróciliście?
–Nie,jużjakiśczastemu.Byłemnagórze,zAmelią.Wypiłazadużoizrobiłojej
sięniedobrze.
Zaśmiałsię.
– Znamy to, znamy. Powiem twojej mamie, żeby zrobiła dla niej jutro rano swój
koktajl.
–Lepiejdlaniej,niżdlamnie–uśmiechnąłemsię.–Dobranoc,tato.
–Dobranoc,synu.
Położyłemsiędołóżka,alezarazrozległosięcichepukaniedodrzwi.
–Collin?–usłyszałemszeptJulii.–Nieśpisz?
–Nie,wchodź.
– Właśnie szłam na dół, żeby coś zjeść, kiedy wydało mi się, że cię słyszę. Teraz
wróciliście?
–Czywtymdomuniktnigdynieśpi?–roześmiałemsię.
Juliapodeszłaiusiadłanabrzegułóżka.
– Ostatnio źle mi się śpi, bardzo niewygodnie. I nie mogę się powstrzymać, kiedy
twójsiostrzeniecjestgłodny.
–Chceszpowiedzieć,kiedytyjesteśgłodna.–Zmrużyłemoko.
–No,jestemnaprawdęciekawa…CzytyiAmelia…
–Nie,Julio,jeszczenie–przerwałemjej.
Uśmiechnęłasięipoklepałamnieporamieniu.
–Jestemzciebiedumna.Niespieszyszsiędoniczego.Grzecznychłopiec.
–Zdajeszsobiesprawę,żemnietozabija?
–Tak,alebędzieszzadowolony,żeczekałeś–powiedziała,wstajączłóżka.
–Tak.Wiem,żebędęiżeonateżbędzie.
–Dobranoc,mójmałybraciszku.
–Dobranoc,mojadużasiostro.
Następnego ranka wstałem z łóżka, zajrzałem do Amelii i poszedłem na dół na
śniadanie. W kuchni pachniało bekonem i jajkami, to znaczy tym, co Jake lubił
najbardziej.
–Stolat,chłopie–uśmiechnąłemsię,kiedyjużgouściskałem.
–Dzięki.AgdzieAmelia?
–Jeszcześpi–odparłem,nalewającsokupomarańczowegodoszklanki.
–Jużprzygotowujędlaniejkoktajl–odezwałasięmama.–Tatapowiedziałmi,że
sięprzyda.
TatawszedłdokuchniramięwramięzAmelią.
–Ellery,ktośbardzopotrzebujetwojejmikstury,itozaraz–oznajmił.
–Jużpodaję,kochanie.
SpojrzałemnaAmelię,starającsięnieroześmiać,aleniemogłemsiępowstrzymać.
Podszedłemiobjąłemjąramionami.
–Wyglądaszjakuroczaofiaralosu,kochanie.
Trzepnęłamnierękąwpierś.
–Dzięki.
–Proszę,kochanie.Wypijdodna.
WziąłemszklankęzrąkmamyipodałemAmelii.Powąchałająispojrzałanamnie.
–Cotojest?
– Słynny koktajl na kaca autorstwa mojej mamy. Nie będę kłamał i mówił, że
smakujewspaniale,bomówiącszczerze,jestohydny.Aleobiecuję,żepoczujeszsiępo
nimznacznielepiej.
Tatawziąłswojąkawęiusiadłprzystole.
– Pragnę cię oficjalnie powitać w naszej rodzinie, Amelio. Każdy, kto to wypije,
jestprzyjęty.–Zmrużyłoko.
–Spokojnie,Amelio,niejesttakizły–przekonywałaJulia.
–Żartujesz?Jestwstrętny–zaoponowałJake.
Amelia usiadła przy stole i zaczęła pić. Ściągnąłem usta, bo czułem, przez co
przechodzi.
–Musiszwychylićtoduszkiem.Udawaj,żetowódka,czycośwtymrodzaju.Nie
możesztakcedzić.Jednymhaustem,wierzmi,takbędzielepiej.
Spojrzała na mnie ze strachem w oczach, a potem przechyliła szklankę. Wypiła
wszystko,odstawiłaszklankęnastółiskrzywiłasięwuroczymgrymasie.
–Wiem,kochanie.Wiem,żetoohydne,alenaprawdędziała–zapewniłem.
– Pamiętaj o jednym, Amelio – odezwał się tata. – Jeśli kiedykolwiek będziesz
miałakacaprzyEllery,napewnobędzieszmusiałatowypić.
–Tonieprawda,Connor–zaprotestowałamama.
–Naprawdę,Elle?
–Właśnie,mamo,naprawdę?–powiedzieliśmyjednocześnie–Jake,Juliaija.
Ameliawybuchnęłaśmiechemizjadłakawałeksuchegotostu.Resztaznaswsunęła
wspaniałe śniadanie, a potem zaczęliśmy przygotowania do przyjęcia urodzinowego
Jake’a.
Usłyszałempukaniedodrzwiiodrazuwiedziałem,żetoJacobiDiana.Zerwałem
sięzfotelaiotworzyłem.
–Cześć,kumplu!–zawołałemzuśmiechem.
–Cześć,Collin.
PocałowałemDianęwpoliczekwmomencie,kiedydoholuweszłaAmelia.
– Diana, Jacob, chciałbym, żebyście poznali moją dziewczynę, Amelię. Amelio, to
sąJacobiDiana.
–Takmiłowreszciewaspoznać.Collinciąglemiowasopowiada.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie–uśmiechnęłasięDiana.–Niemogłaśtrafić
lepiej.Collintoanioł.
– Nie posuwałbym się chyba tak daleko, Diano – roześmiał się tata, wchodząc do
holu.
FajniebyłozobaczyćznowuJacoba.Dośćdługosięniewidzieliśmy.
–Jaksięczujesz?–spytałem,mierzwiącmuwłosy.
–Wsumiedośćdobrze,człowieku.
–Natyledobrze,żebytrochęposerfować?
–Poserfować?Mówiszpoważnie?
–Jasne.Jeślitylkotwojamamaniebędziemiałanicprzeciwtemu.
–Mamo,proszę.Mogępójść?Mogę?–błagałJacob.
Dianaspojrzałanamnieniepewnie.
–Samaniewiem…
–Diano,proszę,możeszmizaufać–uśmiechnąłemsię.–Będziewdobrychrękach,
pójdzieznamiteżJake.
–Nodobrze,tylkobądźciebardzoostrożni.
–Hurra!–wrzasnąłJacob.
–Przebierzemysięwkostiumykąpieloweiruszamynaplażę.–Ameliaspojrzałana
mnieisięuśmiechnęła.–Pójdzieszznami?Proszę?
–Nie.Zprzyjemnościąpopatrzęsobienawaszplaży.
Westchnąłem i pocałowałem ją w czoło. Jacob i ja pobiegliśmy się przebrać, a
Ameliawzięłakoc,kilkaręcznikówizeszłanaplażę.
–Chodź,bracie!Weźmiemydeskizgarażu.
–Uważajcie,Collin.Wiesz,jaksięboję–przypomniałamama.
– Tak. Nie martw się, mamo. Wszystko będzie w całkowitym porządku –
stwierdziłem,kiedyprzebiegaliśmyprzezkuchnię.
ZdjąłemdeskiześcianygarażuizabraliśmyjezJacobemnaplażę.Jakejużsiedział
wwodzie,aJuliasiedziałanakocuirozmawiałazAmelią.
–Falewydająsięwporządku!–zawołałemdoJake’a.
–Sąekstra,bracie.Pospieszciesię.
PrzykląkłemobokJacobaipołożyłemmurękęnaramieniu.
– Posłuchaj, chłopie. Chcę, żebyś oddychał oceanicznym powietrzem, żebyś
naprawdęgłębokojewciągał.Zgoda?
–Jasne,żezgoda.
Dałemmukilkawskazówekipochwilijużbyłnadesce.Spadłkilkarazy,alejai
Jaketeżspadaliśmy.Wsumiebyłonieźle.Jacobniespieszyłsięiuważniesłuchał,co
do niego mówiłem. Wydawał się szczęśliwy, że jest na powietrzu i w wodzie. Julia
zawołała Jake’a i powiedziała mu, że muszą wracać do domu i przygotować się do
przyjęcia.Jacobijazostaliśmytrochędłużej.
–Chodź,kolego.Musimywracaćnabrzeg.Niedługozaczniesięprzyjęcie.
Wróciliśmy na plażę i kiedy tylko wyszliśmy z wody, Amelia podbiegła do nas,
podała Jacobowi ręcznik i wzięła od niego deskę. Potem podeszła do mnie i
pocałowałamojezimnewargi.
–Świetnietamwyglądaliście–uśmiechnęłasię.
–Dzięki,mała.Jacobnieźlesobieradziłichybadobrzesiębawił.
Usiedliśmywtrójkęnakocu,żebysięwysuszyć,apotemruszyliśmydodomu.
–Dobrzesięczujesz,bracie?–spytałem.
–Fantastycznie.Lepiejniżkiedykolwiek–odparłzuśmiechem.
Położyłemmurękęnagłowie.
–Tosuper,kolego.
Amelia wzięła mnie za rękę i uścisnęła ją mocno. Spojrzała na mnie, a potem
pochyliłasięipocałowałamnie.
–Jesteśnajwspanialsząosobą,jakąznam.
–Przestań–uśmiechnąłemsię.–Myślę,żetotyjesteśnajwspanialsząosobą,jaką
znam.
Dianawyszładonas.Jacobwstałipodbiegłdoniej.
–Mamo,tobyłosuper!Niemogęsięjużdoczekać,kiedyznowutozrobię!Iwiesz
co?
–Co,kochanie?–uśmiechnęłasięDiana.
–Świetniesięczuję!Nietak,jakzwykle.
–Towspaniale,Jacobie.Aterazchodź,zdejmiemytenmokrystrójiwłożyszsuche
ubranie.Zobaczymysięwdomu,Collin.
Ameliaodwróciłasięimusnęłaustamimojewargi.
–Skądwiedziałeś?
–Co?
–ŻesłonawodaudrożnidrogioddechoweJacoba?
–Czytałemtrochę.Nicwielkiego.
– Nie, to coś wielkiego. Bardzo wielkiego – szepnęła, pocałowała mnie znowu i
obojeprzewróciliśmysięnapiasek.
Rozdział23
Z
aczęli przybywać goście i przyjęcie się rozkręcało. Mama zapewniła mnóstwo
jedzeniaidośćalkoholu,bynapoićniewielkąarmię.Kiedyjużzebrałasięcałarodzina
iprzyjaciele,przybyliwreszciemoidziadkowie.PrzedstawiłemichAmelii,jaktylko
babciazakończyławykładotym,żerzadkomniewidują.Dennyniemógłprzyjechać,
ponieważznówczułsięnienajlepiej,atopoważniezaniepokoiłomojegotatę.Kiedy
nakładaliśmyzAmeliąjedzenie,usłyszałemzasobąjakiśgłos.
–CześćCollin.
Zamarłemnachwilę,słyszącjejgłos.Odetchnąłemgłębokoisięodwróciłem.
–Hailey,cotyturobisz?
– Rodzice powiedzieli, że tu będą, więc się do nich przyłączyłam. Muszę z tobą
porozmawiać.
SpojrzałemnaAmelię,któramierzyławściekłymwzrokiemHailey.
–Hailey,tomojadziewczyna,Amelia.
–Dziewczyna?Niewiedziałam,żesięzkimśspotykasz–odparła.
– Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz, Hailey. A teraz przepraszam, ale idziemy coś
zjeść.
Wziąłem Amelię za rękę i wyprowadziłem na zewnątrz, do stołu, przy którym
siedzieliJacobiDiana.Zauważyłem,żezkątasalipatrząnanasmoirodzice.
–Nopięknie.Niepowiedziałeś,żebędzietutwojabyła–prychnęłaAmelia.
–Todlatego,żeniewiedziałem,żeprzyjdzie.
–Myślałam,żejestweWłoszech.
–Jesttutwojabyła?Nieładnie,Collin–wtrąciłsięJacob.
Posłałem mu ponure spojrzenie, na co się roześmiał. W oczach Amelii widziałem,
jakbardzosięzdenerwowała.
–Wiedziałeś,żewróciła?
–Dowiedziałemsiękilkadnitemu.Pozatymkogotoobchodzi?Mnienapewnonie
–stwierdziłem.
–Czemuminiepowiedziałeś?–zapytałaAmelia.
–Acomiałempowiedzieć?Hej,atakprzyokazji,tomojabyławróciładomiasta?
–Tak,mniejwięcej.Możewtedyniewzięłabymniezzaskoczenia.
–Niechcęjużotymgadać.Poprostuzjedzmy–westchnąłem.
Teraz się rozzłościłem. Byłem zły na Hailey za to, że pojawiła się na moim
rodzinnym przyjęciu. Co ona sobie myślała po całym tym czasie? Nie dość, że mnie
wkurzyła, to jeszcze zdenerwowała Amelię i bałem się, że to może doprowadzić do
kłótni.Spojrzałemnadrugąstronępatioizauważyłem,żerozmawiazJulią.Podeszła
domniePeytoniobjęłaramieniem.
–TakmiprzykroCollin.Mówiłamjej,żebynieprzychodziła,aleniechciałamnie
słuchać–szepnęłamiwucho.
–NieszkodziPeyton.Niemartwsiętym.
Uściskałamnieiposzładomoichrodziców.SpojrzałemnaHaileyistwierdziłem,że
wygląda jakoś inaczej. I to nie zewnętrznie. Chodziło o jej nastrój. Wydawała się
niepewnasiebieismutna.Kiedyjużwszyscyzjedli,odśpiewaliśmyStolatJake’owii
każdy dostał kawałek tortu. Próbowałem namówić Amelię, ale odmówiła. Jej
wcześniejszaradośćzniknęłaiterazbyławponurymnastroju.
– Hej, myślisz, że moglibyśmy teraz porozmawiać? – zapytała Hailey, podchodząc
domnie.
SpojrzałemnaAmelię.
– Jasne. Pogadajcie i miejmy to już za sobą, żebyśmy mogli się skupić na naszym
wieczorze–powiedziała.
–Amelia,chceszwejśćdośrodkaipograćzemnąwX-boksa?–zapytałJacob.
–Pewnie,bardzochętnieJacobie.
NaodchodnymAmeliadałamicałusaipowiedziała,żebędzienamnieczekać.Nie
chciałemrozmawiaćzHailey,aleniemiałemwyjścia.
–Nieprzeciągajmytego,Hailey.Oczymchceszrozmawiać?
– A możemy przynajmniej iść w jakieś spokojniejsze miejsce? Na przykład na
plażę?
Przewróciłemoczamiiwestchnąłem.
–Dobrze.
Poszliśmy na plażę. Hailey usiadła na piasku. Usiadłem obok niej i zapytałem, o
czymchciałazemnąporozmawiać.
–Jestemwciąży–odezwałasięispuściławzrok.
Sercenamomentmistanęło,niewiedziałem,copowiedzieć.
–Rany.Twoirodzicewiedzą?
–Nie,jeszczenie.Niewiem,jakimtoprzekazać.
–Acozojcem?Wie?
–Tak,wieiniebyłzachwycony.Kiedyodmówiłampoddaniasięaborcji,zerwałze
mną.
–Jakmiło–rzuciłem.
Położyładłońnamojejdłoni.Natychmiastjącofnąłem.
– Posłuchaj Hailey, przykro mi, że musisz przez coś takiego przechodzić, ale mam
dziewczynę, na której mi bardzo zależy, i to ona jest na najważniejszym miejscu w
moimżyciu.
–Przepraszam,Collin.Takmiprzykro,żecięzraniłam.–Zaczęłapłakać.
Wstałemiruszyłemprzedsiebie,poczymodwróciłemsiędoniej.
– Przeprosiny tym razem nie pomogą, Hailey. Dokonałaś wyboru w chwili, gdy
wsiadłaśdotamtegosamolotu.
Odwróciłem się i poszedłem do domu. Wziąłem piwo z lodówki i powiedziałem
Amelii,byprzyszładomojegopokoju,gdyjużskończązJacobemgrać.Poszedłemna
górę i usiadłem na łóżku. Pociągnąłem łyk piwa i w tym momencie weszła Amelia i
usiadłaobokmnienałóżku.
–Jakposzło?–zapytałazniepokojem.
–Jestwciąży.
–Todzieckoniejest…
–Boże!Nie!–przerwałemjej.–Podobnofacet,zktórymbyła,nieucieszyłsięna
wieśćodzieckuichciał,abydokonałaaborcji.Agdyodmówiła,wyrzuciłją.
–Tookropne.Jakmożnabyćtakokrutnym?
–Niewiem,aletoniemojasprawa–odparłem,odstawiającpiwo.
Amelia położyła mi rękę na piersi i przytuliła się do mnie. Objąłem ją i złapałem
mocnozaramię.Zniąwszystkowydawałosiędobre.Byłemszczęśliwyiniktniemógł
mitegopopsuć.
Obudziłem się z Amelią w ramionach. Zasnęliśmy razem po rozmowie na temat
Hailey.Ostrożnieprzesunąłemramięicichowysunąłemsięzłóżka,byjejniezbudzić.
Stanąłem obok i patrzyłem na nią przez chwilę, po czym przykryłem ją kołdrą.
Zakochiwałemsięwtejdziewczynieitakbardzochciałemjejtopowiedzieć,alesię
bałem.Zszedłemnadółizaparzyłemdzbanekkawy.Juliaweszłaakuratwchwili,gdy
kawabyłagotowa.
–Dzieńdobry,Collin.
– Dzień dobry, Julio. Wyglądasz na większą niż wczoraj – uśmiechnąłem się i
nalałemjejfiliżankękawy.
–Dzięki.Taksięczuję.Haileycipowiedziała?
–Tak.
–Chceszotymporozmawiać?
–Niemaoczymrozmawiać.Toniemazemnąnicwspólnego.
–Nieruszacięwcale,żeonajestwciąży?
–Aczemumiałoby?Rzuciłamnieipowiedziała,bymżyłdalej.Więctakzrobiłem.
Nic do niej nie czuję. Jestem szczęśliwy z Amelią. To jej pragnę. Hailey będzie
musiałasamasobieporadzićzdzieckiem.Toniemojawina,żewpadła.
–Rany.Powiedzlepiej,conaprawdęczujesz–roześmiałasię.
–Właśnietozrobiłeminiechcęwracaćdotegotematu.Ateraz,jeślipozwolisz,to
zaniosęmojejdziewczyniekawy.
Zrobiłem Amelii kawę dokładnie taką, jaką lubiła – z odrobiną mleka i łyżeczką
cukru.Wróciłemdosypialni,agdyotworzyłemdrzwi,ujrzałem,jakleżyisięwemnie
wpatruje.Uśmiechnąłemsięiodstawiłemkubkinanocnystolik.
–Witaj,piękna–nachyliłemsięipocałowałemją.
–Witaj,przystojniaku.Niemogęuwierzyć,żeobojezasnęliśmy.
–Przyniosłemcikawy.
Usiadła,gdypodawałemjejkubek.
–Dziękuję–uśmiechnęłasię.
Wdrapałemsięzpowrotemdołóżka,aonaoparłagłowęnamoimramieniu.
–Niechcęwracaćdomiasta.Bardzomisiętupodoba.
–Wiem,mnieteż.Alejutromaszszkołęipraktyki.Ajamuszępracować.Narazie
niemusimywracać,więcdziśbędziemyrobićto,nacomaszochotę.Wybórnależydo
ciebie–oznajmiłemipocałowałemjąwczoło.
–Chcępojeździćkonno.
–Naprawdę?–zapytałem.
–Tak.Tamtegodniabyłowspanialeichciałabymtopowtórzyć.
–Wtakimraziewybierzemysięnakonie.
–Świetnie.Aterazchciałabymwziąćprysznic–stwierdziła.
–Jasne.Spotkamysięnadole.
Ucałowała mnie w usta, a potem wstała. Złapałem ją za rękę i przyciągnąłem z
powrotem.Roześmiałasię,padającnałóżko.Nachyliłemsięiznówjąpocałowałem.
Tymrazemgłębokoizpasjąiwcaleniechciałemjejpuszczać.Kiedyodsunąłemsię,
uśmiechałasiędomnie.
–Czułempoprostu,żemuszętozrobić–odpowiedziałemuśmiechem.
–Możesztorobić,kiedytylkozechcesz.
–Itakbędzie,obiecuję.Aterazlećpodprysznic.
Wstała, a ja klepnąłem ją lekko w jej doskonałą pupę. Zachichotała i wyszła z
pokoju.
Kiedyzszedłemnadół,ujrzałemsiedzącychprzystolerodziców.Mieliopuszczone
głowy.Rozejrzałemsiępokuchni.Mamawyjęłajużczęśćskładnikównaswójkoktajl
nakaca.OmójBoże,wprostidealnie!
–Dzieńdobry,drodzyrodzice!–wrzasnąłem.
–OBoże,Collin.Zamilknij!–odezwałasięmama,unoszącgłowę.
–Synu,jaktysięzachowujeszprzymatce.
–Cosięstało?Czyżbyściezadużowypilipoprzedniegowieczoru?–wyszeptałem
douchamamy.–Maszkaca?–szepnąłemwuchotaty.
Do kuchni weszła Julia, więc uniosłem palec do ust, dając jej do zrozumienia, by
zachowałaciszę.
–Pozwólcie,żewampomogę,drodzyrodzice,idamwamcoś,cowamulży.
Julia roześmiała się bezgłośnie, podając mi odpowiednie składniki. Wrzuciłem
wszystkodoblenderaiwłączyłemnamaksymalneobroty.Obojerodzicepodskoczyli.
–Chryste!Collin!–krzyknąłtata.
–Przepraszam,tato–roześmiałemsię.
Nalałemnapójdoszklanekiwręczyłemrodzicom.Aonitylkosiedzieliisięnamnie
gapili.
–Nacoczekacie?Pijcie–nakazałem.
PrzysiadłasiędonichJulia.
–Mamszczerąnadzieję,żewaszwnuknigdyniezobaczywaswtakimstanie.Coby
sobiepomyślał?–uśmiechnęłasię.
–Zróbmyto,Connorze–oznajmiłamamaiuniosłaszklankę.
Obojewypiliakuratwmomencie,gdydokuchniweszłaAmelia.Nawidokblendera
zrobiłaprzerażonąminę.
–Wiesz,żejategoniepotrzebuję.
–Wiem,kochanie.Todlanich–roześmiałemsię,wskazującrodziców.
–Fuj–odpowiedziała.
Moi rodzice, Julia, Jake, Diana i Jacob wyjechali dość wcześnie z powrotem do
miasta.Tatachciałwrócićisprawdzić,jaktamDenny.Powiedziałemim,żezAmelią
zostaniemyażdowieczoraispędzimydzieńnajeździekonnejiwypoczynkunaplaży.
PrzezcałyczasnaszejprzejażdżkiAmeliauśmiechałasięoduchadoucha.
–Uwielbiamto–odezwałasię,gdyjechaliśmybrzegiemmorza.
–Torelaksujące,prawda?
–Otak.
Wyciągnąłemdoniejrękę,aonająwzięła.Jechaliśmytużoboksiebieitrzymaliśmy
się przez resztę drogi za ręce. Nie da się wyrazić słowami tego, co czułem. Kiedy
zakończyliśmy przejażdżkę, podjechaliśmy do domku na plaży i przebraliśmy się w
kostiumy. Aż przygryzłem wargę, gdy ujrzałem Amelię w jej skąpym bikini. Cholera,
robiłem się twardy na sam jej widok. Poszliśmy na plażę i położyliśmy się na kocu.
Wziąłemjązarękę,gdytakleżeliśmywsłońcu.Cośmiprzyszłodogłowy.
–Hej–odwróciłemsiędoniej.
–Tak?
–Wstań.
–Poco?
– Zobaczysz – Boże, bałem się tego, co zamierzałem zrobić, ale czułem, że to
konieczne.
Obojewstaliśmy.Nachyliłemsię,wziąłemjąpodkolanaipodniosłem.
–Cotyrobisz?–roześmiałasię.
–Ufaszmi?–zapytałempoważnie.
Zamilkłaispojrzałanamnie.Zjejtwarzyzniknąłuśmiech,zupełniejakbywiedziała,
cozamierzamzrobić.
–Ufaszmi?–Spytałemponownie.
–Nie,Collin,proszę.–Wjejoczachpojawiłysięłzy.
–Pytamostatniraz.Ufaszmi?
–Tak,ufamci,ale…
–Żadnychale,Amelia–stwierdziłemiruszyłemwstronęwody.
Zacisnęłamocniejręcenamojejszyi.
– Nie, Collin! Proszę, błagam cię! Jeśli ci na mnie zależy, nie rób tego. Proszę! –
krzyknęła.
–Zależyminatobieidlategotorobię–rzuciłemiwszedłemdowody.
Czułem,jaksercejejwalizprzerażenia,azoczupłynąłzy.
–Proszę,zanieśmniezpowrotem.
Woda sięgała mi już powyżej pasa. Amelia płakała, a ja czułem się jak jakiś
cholerny potwór, ale wiedziałem, że tego właśnie potrzebuje, by mogła znów zacząć
normalnieżyć.
– Kochałaś wodę. Powiedziałaś, że to był twój żywioł. Nie możesz pozwolić, by
jedenwypadekcitoodebrał.
–Tybydlaku!Nienawidzęcięzato!–krzyknęła,gdyopuściłemjądowody.
Zaciskała mocno powieki i się trzęsła. Nie dlatego, że woda była chłodna, ale ze
strachu.
–Trzymamcięiniepuszczę.Obiecuję.Kochanie,proszę,rozluźnijsię.
Trzymałemjąrówniemocnojakonamnie.
–Nienawidzęcię–stwierdziła,wciążnieotwierającoczu.
– Nieprawda. Poczuj to. Poczuj wodę, fale. Wszystko, co kiedyś tak kochałaś.
Wiem, że się boisz, ale otwórz oczy. Tu jest pięknie, kochanie, a ja chcę to z tobą
dzielić.
–Chrzańsię!–wrzasnęła.
Serce mi pękało, ale to był jedyny sposób, by znów pokochała wodę, miejsce, w
którym kiedyś czuła się bezpiecznie i dobrze. Musiała zrozumieć, że znów może tak
być.
–Możeszmnienienawidzić.Alemusisztozrobić.Robięto,ponieważciękocham,
Ameliaichcę,abycisiępoprawiło.
Powiedziałem to. Powiedziałem jej, że ją kocham, i mówiłem szczerze.
Znieruchomiała,zrękamioplatającymimojąszyję.Wyciągnęłajednądłoń,zanurzyław
wodzie,powoliporuszałaniąwprzódiwtył.Odetchnąłemgłęboko,bowreszciesię
uspokoiła.
–Jestcudowna,prawda?–zauważyłem.
Uniosłagłowęzmojegoramieniaispojrzałanamnie,azoczuwciążpłynęłyjejłzy.
Starłemjedelikatnieiuśmiechnąłemsię,poczympocałowałemjąwusta.
–Wszystkowporządku?–zapytałem.
–Niewiem–wyszeptała.
–Niejesttakźle,prawda?–Tymrazemzmoichoczuzaczęłypłynąćłzy.
Położyłamidłońnapoliczkuidelikatniegopogłaskała.
–Powiedziałeś,żemniekochasz.
–Bociękocham.
–Jeszczesięniekochaliśmy.
–Niemuszęsięztobąkochać,bywiedzieć,żesięwtobiezakochałem.
–Jesteśpewien?Niepróbujeszsamsiebieprzekonaćdlatego,żewróciłaHailey?
–Oczywiście,żenie.Zacząłemsięwtobiezakochiwaćodnaszejpierwszejrandki.
Haileyniemaztymnicwspólnego.
–Todobrze,bojateżciękocham–uśmiechnęłasięiprzytuliłamnie.
Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się, bo ona kochała mnie tak, jak ja ją.
Pocałowałemjąiuwolniłemzobjęć.
–Gotowadopowrotunabrzeg?–spytałem.
–Jeszczenie–uśmiechnęłasię.–Chcępobyćztobąwwodzie.
–Więcwszystkowporządku?
–Ztobączujęsiębezpieczna–oznajmiłaiochlapałamniewodą.
–Ach,więctotakchceszsiębawić?–roześmiałemsięiochlapałemjejtwarz.
Pisnęła wesoło i znów zaczęła chlapać, a potem naprawdę mnie zaskoczyła, bo
zaczęłaodemnieodpływać.
–Wracajtutaj!–zawołałemizacząłemzaniąpłynąć.Boże,ależbyłaszybka.
Zwolniła, a ja zdołałem ją dogonić. Złapałem ją od tyłu i oboje poszliśmy pod
wodę. A kiedy się wynurzyliśmy, roześmiała się. Uwielbiałem tę jej stronę, ukrytą
przedwszystkiminaostatniedwalata.
Przestałasięśmiaćipołożyładłoniepoobustronachmojejtwarzy.
–Dziękuję.Dziękujęcizawszystko.
Rozdział24
W
róciliśmy do domku na plaży, bo musieliśmy się przebrać i wracać do miasta.
Poszedłem do swojego pokoju, a Amelia do swojego. Wyciągałem akurat szorty z
szuflady, gdy usłyszałem jej wołanie. Gdy otworzyłem drzwi do jej pokoju, stała na
środku, owinięta w prześcieradło. Przechyliłem głowę i uśmiechnąłem się do niej.
Odpowiedziała uśmiechem. Nigdy jeszcze nie wyglądała tak seksownie. Jej blond
włosy były wciąż wilgotne i zaczynały się skręcać. Prześcieradło podkreślało jej
idealnekształty.Podszedłemdoniejipogłaskałemjąpotwarzy.
–Jesteśpewna?
– Niczego w życiu nie byłam pewna bardziej. Trochę się denerwuję, bo seks
uprawiałamtylkozBillym.
–Mnąsięniemusiszdenerwować,kochanie.Będętaki,jakbędzieszchciała.
Naszeustaspotkałysięwnamiętnympocałunku,ajapołożyłemdłońnajejkarku.To
byłoto.Chwila,naktórączekałemoddnia,kiedyjąujrzałem.Mogłemzbadaćcałejej
ciało, i to nie tylko rękami, ale i językiem. Kochanie się z nią miało być spokojne i
delikatne, ponieważ na to zasługiwała. Zamierzałem skupić się na wszelkich jej
potrzebachidopilnować,bynigdyniezapomniałatejchwili.
Puściła prześcieradło, które zsunęło się na podłogę. Przerwałem pocałunek i
zagapiłem się na jej piękne nagie ciało. Była bardziej idealna, niż myślałem, a nie
sądziłem, że to w ogóle możliwe. Wpatrywała się we mnie, biorąc mnie za rękę i
kładąc ją na swojej piersi. Byłem taki twardy i pragnąłem się w niej zanurzyć.
Poprowadziłem ją do łóżka. Położyła się na plecach, a nogi zwisały jej z łóżka.
Uśmiechnąłem się, zsuwając szorty i kładąc usta na jej krągłej piersi. Jęknęła, gdy
delikatnie uszczypnąłem zębami twardy sutek, a potem oblizałem go, by złagodzić
pieczenie. Złapałem drugą pierś i zacząłem pieścić, wprawiając ją w większe
podniecenie,poczymzsunąłemsięwzdłużjejbrzuchaizatrzymałem,gdymojepalce
dotknęły jej łechtaczki. Jęknęła i odrzuciła głowę do tyłu, gdy zataczałem palcami
malutkiekółka.Oderwałemustaodjejpiersiispojrzałemnanią.
– Dopilnuję, byś była w pełni usatysfakcjonowana, i nie będę się śpieszył.
Zapewniam,żenicniebędzienaprędce.Zasługujesznacałąprzyjemność,jakąmogęci
zapewnić.
–Kochamcię–wyszeptała.
–Jaciebieteż–odparłem,biorącdoustjejdrugąpierś.
Przesunąłem palce w dół i poczułem jej wilgoć. Jęknąłem, wsuwając w nią palec.
Czułem,jakajestciasna.
–Chcę,abyśtakdoszła–powiedziałem.
–Proszę–uśmiechnęłasię.
Włożyłemwniądrugipalecizacząłemporuszaćnimiwprzódiwtył,ajejbiodra
zaczęłysięporuszaćwtymsamymrytmie.Jęczałacorazgłośniej,corazbardziejmnie
podniecając. Przyłożyłem kciuk do jej łechtaczki i pocierałem nim tak długo, aż nie
mogła już dłużej wytrzymać, odrzuciła głowę do tyłu i krzyknęła gwałtownie.
Natychmiast się do niej przysunąłem i wylizałem do ostatka całą przyjemność, jaka z
niejwyciekła.Wsunęłamipalcewewłosyiprzytrzymałagłowę.
–OBoże–powtarzaławkółko.
Podniosłem się i pozbyłem resztek odzieży. Uśmiechnęła się, widząc mój sprzęt.
Oblizałaustaiusiadłanałóżku.Wzięłagodoustizaczęłassać.Zaskoczyłamnie,ale
nie zamierzałem narzekać. Złapałem ją za włosy i stałem, patrząc, jak jej głowa
poruszasięwgóręiwdół.Cudowniebyłoczućnasobiejejustaimogłemsobietylko
wyobrażać, jak bym się czuł, gdyby wokół mnie zaciskały się ścianki jej cipki.
Powstrzymałem ją, bo musiałem to poczuć. Sięgnąłem po gumkę, ale ona mnie
powstrzymała.
–Bioręśrodkiantykoncepcyjne.Oddawna.
Położyłasię,ajawepchnąłemsięmiędzyjejnogi.
–Jeślicościęzaboli,powiedz,aprzestanę.
–Collin,uwielbiamtwojądelikatność,alenalitośćboską,zerżnijmniewreszcie–
uśmiechnęłasię.
Zachichotałem, pocałowałem ją w usta, a potem spojrzałem w jej piękne oczy i
wsunąłemsięwnią.Chciałemrobićtopowoli,byjejniezranić.Wsunąćsięostrożnie,
ale ona miała inne plany. Położyła dłonie na moim tyłku i jednym ruchem wepchnęła
mniegłębokowsiebie.Ażjęknąłem.
–Amelia,jesteśniesamowita.
–Tyteż.
Na początku przyjąłem powolne tempo, ale gdy objęła mnie nogami w pasie,
przyspieszyłem, zagłębiając się w nią jeszcze bardziej. Nasze usta spotkały się, a
językirozpoczęłyerotycznytaniec.Byłemnaskrajuorgazmu.
–Zarazdojdę.Dojdzieszzemną?
– Tak! – krzyknęła, spinając się. Czułem, jak dochodzi. Pchnąłem po raz ostatni i
spuściłemsięwnią.
Sercanamłomotały,oddechybyłypłytkie.Opadłemnaniąitrzymałemmocno.Nie
chciałemjejjużnigdywypuścić.Kiedyopanowaliśmyoddechy,usiadłemiodgarnąłem
jejwłosyztwarzy.
–Jesteścudowna–uśmiechnąłemsię.
Pogłaskałamniedelikatniepopoliczku.
–Tobyłnajlepszysekswmoimżyciu.Niesądziłam,żewogólemożnacośtakiego
poczuć.
–Starałemsię–uśmiechnąłemsię.
–Jestpandoskonaływłóżku,panieBlack.Niemamsłównato,coczułam.Posłałeś
mniewmiejsca,wjakichjeszczeniebyłam.
Nachyliłem się i pocałowałem ją jeszcze raz, po czym musieliśmy się ubierać i
ruszaćdomiasta.
WciągunastępnegomiesiącastaraliśmysięzAmeliąbyćjaknajwięcejczasurazem.
Widywaliśmysiępraktyczniecodziennie.Spędzałemzniąwiększośćnocy,chociażnie
byłozbytwygodnie,biorącpoduwagę,jakmałemiałałóżko.Niechciałazostawaćna
noc u mnie z powodu rodziców. Wciąż pojawiała się kwestia szacunku. Naprawdę
musiałemsobiesprawićwłasnemieszkanie.
KtóregośdniapodczasrodzinnegoobiaduzadzwoniłtelefonAmelii.Wstałaodstołu
iodebrałago.Naglezrobiłasięniesamowiciepodekscytowana.
–Cosiędzieje?–zapytałem,gdysięrozłączyła.
– Dom moich rodziców w Hamptons został sprzedany. Kupiec zapłacił gotówką i
jutromamsięspotkaćzpośrednikiem,żebyodebraćpieniądze.
Wstałemiprzytuliłemją.
–Towspaniaławiadomość,kochanie.Taksięcieszę.
– Dzięki. To idealny moment. Teraz mogę spłacić pożyczki studenckie i wciąż
zostaniemidośćpieniędzynażycie,dopókiniezacznęzarabiaćjakopielęgniarka.
Wszyscyjejpogratulowaliiznówusiedliśmydoobiadu.Kiedykobietysprzątałyze
stołu, podszedłem do barku i nalałem sobie szkockiej. Chwilę później obok mnie
pojawilisięJakeitata.
–Nalaćwampojednym?–zapytałem.
–Nie,dzięki–odparłJake.
–Pewnie.Maszchwilę?–spytałtata.
–Ocochodzi?
– Wiem, że chcesz mieć własne mieszkanie i mam propozycję. Jeśli by ci to
odpowiadało, to chciałbym ci kupić mieszkanie na tym samym piętrze co to Julii i
Jake’a.
Przysięgam,żeserceprzestałomibić.
–Mówiszpoważnie?–zapytałem,podającmuszkocką.
–Rozmawiałemztwojąmamąiuznaliśmy,żepowinieneśmiećwłasnemieszkanie.
Doskonale sobie radzisz i zaskoczyłeś mnie swoimi osiągnięciami w Black
Enterprises.Jestemzciebienaprawdędumny,synu.
–Tato,niewiemcopowiedzieć.Dziękuję–uścisnąłemgo.
–Niemazaco,ajakjużsięwyprowadzisz,tobędziemyzmamąmoglisiębzykaćw
dowolnymmiejscuiczasie,niemartwiącsię,żektośnaglewrócidodomu.
Natychmiastzasłoniłemuszy.
–Tato!
Roześmiałsięiuniósłbrew.Dopokojuweszłymama,JuliaiAmelia.Mamaposłała
miciepłyuśmiech.Podszedłemdoniejimocnojąprzytuliłem.
–Dziękujęmamo.Kochamcię.
–Jaciebieteż,mójdrogi.
–Cosiędzieje?–chciaławiedziećAmelia.
Odwróciłemsięipołożyłemdłonienajejbiodrach.
–Będęmiałwłasnemieszkanie.
–Tocudownie.Gdzie?
–Piętroniżej.ObokJuliiiJake’a.
Uśmiechnęłasięimniepocałowała.
–Towspaniale.
–Lepiejodwiozęciędodomu,robisiępóźno–puściłemdoniejoko.
–Maszrację,robisiępóźno–uśmiechnęłasię.
–Późno?Jestdopierowpółdodziewiątej–odezwałsiętata.
Posłałemmuponurespojrzenie,byzrozumiał,comiałemnamyśli.
– Och, masz rację, robi się późno. Lepiej już idźcie. Skontaktuję się jutro z
pośrednikiemiobejrzymymieszkanienadole.
–Jeszczerazdziękuję,tato.
Pożegnaliśmysięzewszystkimiipowiedziałemmamie,żewrócęnanoc.Ucieszyła
się,ponieważchciałamiranozrobićśniadanie.
Wsiedliśmy do mojego range rovera i odwiozłem Amelię do jej mieszkania. Gdy
tylkoprzekroczyliśmypróg,odwróciłasię,złapałamniezakoszulęiwpiłasięustami
w moje wargi. Natychmiast zsunąłem ręce do dołu jej bluzki, a ona przerwała
pocałunekiuniosłaręce.
–Boże,muszęcięzerżnąćopartąościanę–oświadczyłemirozejrzałemsięwokół.
–Cholera,kochanie,tuniemaanijednejwolnejściany.–Iroześmiałemsię.
– Obiecuję ci wspaniały seks pod ścianą, gdy tylko wprowadzisz się do nowego
mieszkania – uśmiechnęła się i przygryzła mi delikatnie dolną wargę. Rozpiąłem
spodnie.
–Trzymamzasłowo–rozpiąłemjejstanikizrzuciłemnapodłogę.
Ściągnęła mi spodnie i złapała mojego twardego kutasa. Zaczęła przesuwać dłonią
wgóręiwdół,ajastraciłemjakikolwiekkontaktzrzeczywistością.
–Inietylkosekspodścianą–dodała,nieprzerywająccałowania.–Wkuchni,na
stole,włazience,napodłodze.Poprostupieprzonysekswkażdymmożliwymmiejscu.
To było to. Po tych słowach musiałem się w niej zanurzyć. Zerwałem z niej
majteczkiipchnąłemjąnałóżko.Gdywsunąłemwniądwapalce,byupewnićsię,że
jestgotowa,jęknęła.
– Chcę, żebyś mnie wziął od tyłu – oznajmiła, wypychając z siebie moje palce i
przewracającsięnabrzuch.
–Cholera,kochanie.Jatukonam.
–Toproszęsięruszać,panieBlack.Chcęcięnatychmiast!
Wsunąłemsięwnią,ażobojejęknęliśmy.Poruszałemsięwprzódiwtyłszybko,aż
oboje w tym samym momencie osiągnęliśmy orgazm. Opadłem na nią i delikatnie
zacząłemcałowaćpokarku.
–Jesteścudowna,kochanie.Naprawdęcudowna.Kochamcię–wyszeptałem.
–Jaciebieteż,Collin.
Sturlałem się z niej na drugą stronę wąskiego łóżka. I chociaż uwielbiałem
przebywać z nią tutaj, to było tu zdecydowanie za mało miejsca jak na dwie osoby.
Leżeliśmytakoboksiebie,objąłemjąramieniem,aonazaczęłamniegłaskaćpopiersi.
–Toładniezestronytwojegotaty,żekupicimieszkanie.Bardzosięcieszę.
–Maswojepowody–roześmiałemsię.
–Comasznamyśli?
– Rodzice bardzo się cieszą, że z nimi mieszkam, ale utrudniam im pożycie, bo
zawsze wpadam na nich, jak zaczynają coś robić poza swoją sypialnią i krzyczę na
nich.Pozatymtatauważa,żejestemjużdośćdojrzałyiodpowiedzialny,byzamieszkać
samemu. Nie mówiąc o tym, że wiecznie narzekam, jak małe jest twoje mieszkanie –
uśmiechnąłemsię.
–Tak,toraczejbeznadziejne,prawda?
–Nie.Ztobąwszędziejestdoskonale.Nomożepozatym,żeniemożemysiębzykać
podścianą.
Zachichotała.Przesunąłemrękę,nachyliłemsię,zacząłemlizaćjejpierśiwsunąłem
doustsztywnysutek.
–Kochanie,muszęiść.Obojemusimyjutrowcześniewstać.
–Niemożeszzostać?–posmutniała.
–Chciałbym,aleobiecałemmamie,żewrócęnanoc.Niedługoniebędziemymusieli
siętakżegnać.Będzieszmogłazostawaćnanoc,ajaranoodwiozęciędoszkołyina
praktyki.
–Niemogęsiędoczekać–uśmiechnęłasięipocałowałamnienapożegnanie.
Rozdział25
G
adałem z Amelią przez telefon do drugiej nad ranem. Następnego dnia, jeszcze
zanimwstałemzłóżka,sięgnąłempokomórkęizobaczyłemSMSodHailey.
„Cześć Collin. Chciałam spytać, czy moglibyśmy porozmawiać. Powiedziałam
wczorajrodzicomisąbardzozdenerwowani,ajamuszęzkimśpogadać”.
Westchnąłem.Niebyłempewien,czytodobrypomysł.Nawetniechodziłooto,jak
bardzo mnie skrzywdziła. Pogodziłem się z tym, a nic nie dzieje się bez przyczyny.
Razem dorastaliśmy i znaliśmy się od urodzenia. Więc uznałem, że mogę jej
wysłuchać.
„Nodobra.Damciznać,jakbędęmiałchwilę”.
„Dzięki.Doceniamto”.
Wziąłem prysznic, ubrałem się, zbiegłem na dół i podążyłem za cudownym
zapachemfrancuskichtostówikawy.
–Dzieńdobry,mamo–uśmiechnąłemsięipocałowałemjąwpoliczek.
–Dzieńdobry,tato–dodałem,nalewającsobiekawy.
–Jesteśdziśwdoskonałymhumorze,synu–odezwałsię.
–Todlatego,żewszystkojestdobrze.
Usiadłemdostołu,amamapostawiłaprzedemnątalerzzfrancuskimitostami.
–RozmawiałeśzHailey?–zapytałamama.
–Niebardzo,aco?
– Peyton i Henry martwią się o nią. Ostatnio cały czas siedzi zamknięta w swoim
pokoju.CzyweWłoszechcośsięstało?
–Tak,wpadła–rzuciłem,wgryzającsięwtost.
–Co?!–wykrzyknęłamojamama.
–Dziwięsię,żeciociaPeytondociebieniedzwoniła.Haileypowiedziałaimotym
wczorajwieczorem.
–Jakaszkoda–odezwałsiętataipociągnąłłykkawy.
– Peyton dzwoniła do mnie wieczorem, ale nie odebrałam, bo byliśmy z twoim
ojcemwpołowie…
–Stop!Niemożeszpoprostupowiedzieć,żebyliściezajęci?Naprawdęmusiciesię
zawszewdawaćwtakieszczegóły?
Spojrzałemnamojegoojca,któryśmiałsiędorozpuku.
–Toniejestśmieszne,tato.Jakbyściesięczuli,gdybymprzyprowadziłtuAmelięi
uprawialibyśmysekstakgłośno,żesłychaćbynasbyłowkażdympokoju?
–Collin,towcaleniejestzabawne–odezwałasięmama.
– No właśnie! I teraz rozumiesz, jak się czuję. Nie podoba mi się wizja moich
rodzicówuprawiającychseks.Topoprostu…poprostu…
–Dobrzesynu.Rozumiemy.Postaramysiębardziejzważaćnasłowa–oświadczył
tata.
–Mówisztoodlat–przewróciłemoczami.
–WtakimraziezadzwoniędoPeyton.Czujęsięokropnie.–Mamapocałowałamnie
wczołoiruszyłanagórę.
Tatawstałischowałtalerzdozmywarki.
–Ralphodwieziemniedziśdobiura.Jedzieszznami,czywoliszsam?
–Pojadęsam.
–Todozobaczeniawbiurze.
–BawsiędobrzezRalphiem–roześmiałemsię.
Tatazatrzymałsięispojrzałnamnie.
–Jesttrochędziwny.
Wybuchnąłemśmiechem,poczymzłapałemkluczykizkuchennegoblatu.
Akurat gdy zaparkowałem w garażu Black Enterprises, zadzwonił mój telefon.
Wyciągnąłemkomórkęispojrzałemnawyświetlacz–mojadziewczyna.
–Dzieńdobry,kochanie.
–Dzieńdobry.Ijakśniadanie?
–Byłoświetne.Szkoda,żeniebyłotamciebie.
– Odwołali mi dziś praktyki, więc idę z Giną do biblioteki pouczyć się do
egzaminów.Pozatymmuszęnapisaćpracęnajutro.
–Dobrzeskarbie.Miłegodniaidozobaczeniapóźniej.Kochamcię.
–Jaciebieteż.
Gdytylkowszedłemdobiura,zatrzymałamniemojasekretarka,Blythe.
–PanieBlack,pańskiojciecchcepanawidziećwswoimgabinecie.
–Widzieliśmysięledwiepółgodzinytemu.
Wzruszyłaramionamiiznówzaczęłacośpisaćnakomputerze.Wszedłemdobiura,
odstawiłemteczkę,złapałemkubekkawyiruszyłemdogabinetuojca.
–Dzieńdobry,Diano,jaksięmasz?
– Dzień dobry, Collin. Dobrze. Czy mógłbyś zamienić ze mną kilka słów po
spotkaniuzojcem?
–Pewnie.Anaraziesprawdzę,czegochcestaruszek.–Puściłemdoniejoko.
Otworzyłemdrzwi.Tatawłaśniekończyłrozmowętelefoniczną.
–Siadaj.
–Cosiędzieje?
–Gratulacjesynu.WłaśniepodpisaliśmyumowęzFirmanem–uśmiechnąłsię.
–Jakto?Mówiszpoważnie?
–Tak,śmiertelniepoważnie.
– Jak to się stało? Przecież ja właściwie powiedziałem panu Firmanowi, żeby
spadałpotym,jakpróbowałmiwciskaćkit.
–Wyglądanato,żespodobałeśmusiętyitotwojepodejście,żemaszwnosie,jeśli
nasoleją.
Siedziałemtak,patrzącnauśmiechniętegoojca.Wiedziałem,żebyłdumny,itomnie
cieszyło.PewnegodniaBlackEnterprisesbędziemojeizamierzałemdopilnować,by
dalejbyłorówniesilneiprzynosiłozyski,taksamojakrobiłtotata,gdyprzejąłfirmę
oddziadka.
–Dostanieszdużąpremię,synu.Późniejzabioręcięnalunchibędziemyświętować
–uśmiechnąłsię.
–Dzięki,tato.–uśmiechnąłemsięiuścisnąłemmudłoń.
Kiedywychodziłemodojca,zatrzymałemsięprzybiurkuDiany.
–Słyszałamdobrewieści.Gratuluję.
–Dzięki.Oczymchciałaśporozmawiać?JaksięczujeJacob?
– Wczoraj był na wizycie lekarskiej i powiedziałam doktorowi, że Jacob czuł się
znacznie lepiej po tym, jak zabrałeś go na surfing. Niestety pogorszyło mu się po
powrocie do miasta. Lekarz powiedział, że woda morska na pewno pomogłaby
Jacobowi,ponieważzawieradużosoli.Wiedziałeśotym,prawda?
Uśmiechnąłemsiędelikatnie.
–Miałemnadzieję,żetopomoże.Trochęposzperałemiznalazłemkilkaartykułówo
naturalnych sposobach pomagania pacjentom z mukowiscydozą. Obawiam się, Diano,
żemusiszsięprzeprowadzićnadocean.
– Jasne. Nie stać mnie na to. Poza tym musiałabym się wyprowadzić gdzieś, gdzie
jestciepłoprzezcałyrok.
–DoKalifornii–powiedziałempoważnie.
– Nie wygłupiaj się. Wracaj do biura. Muszę tu dokończyć coś dla twojego ojca,
zanimmniezwolni–puściładomnieoko.
Położyłemjejrękęnaramieniuiuśmiechnąłemsię,poczymruszyłemdosiebie.Nim
dotarłemdoswojegobiura,zawołałazamną.Odwróciłemsię.
–Dziękuję–uśmiechnęłasię.
Skinąłemgłową,włożyłemręcedokieszeniiwróciłemdosiebie.
– Za twój czasem nieznośny temperament. – Tata uśmiechnął się, unosząc
szklaneczkęzwhisky.
Trąciłemjegoszklankęswoją.
–Dzięki,tato.Doceniamto.
– Zadzwoniłem do twojej mamy, by się do nas przyłączyła, ale jest u Peyton.
Ciekawe,cosiętamdzieje.
–Okurczę.ZapomniałemoHailey.
–Oczymtymówisz?
– Rano dostałem od Hailey SMS z pytaniem, czy mógłbym z nią porozmawiać, bo
PeytoniHenrysąnaprawdęzmartwienitym,żejestwciąży,ajasięzgodziłem.
–PowieszAmelii?
–Niemyślałemotym.Poco?Przecieżtotylkokrótkarozmowa.
–Synu,jeśliczegośsięwżyciunauczyłem,totego,abynigdyniekryćniczegoprzed
kobietą,którąsiękocha.Nawetnajmniejszegodrobiazgu.Zaufajmiwtejkwestii.
Zadzwoniłakomórkataty.WyciągnąłemswojąiwysłałemSMSdoAmelii.
„Kochamcięskarbie”.
„Jaciebieteżkocham.Mamnadzieję,żedzieńmijaciprzyjemnie”.
„To najwspanialszy dzień mojego życia. Poza tym, kiedy cię zobaczyłem po raz
pierwszy.Opowiemciowszystkimpóźniej”.
„LOL.Niemogęsiędoczekać”.
Tatarozłączyłsięiuśmiechnął.
– Pośredniczka jest już w drodze do mieszkania. Powiedziałem, że spotkamy się z
niąnamiejscuzakwadrans.
–Świetnie,chodźmy.–Sięgnąłempokluczyki.
Pojechaliśmy do domu. Gdy wysiedliśmy z windy, ujrzałem pośredniczkę i serce
zaczęło mi walić jak oszalałe. Cholera. Odwróciła się i spojrzała na nas, otwierając
drzwinaprzeciwkomieszkaniaJuliiiJake’a.
–Dzieńdobry,panieBlack.Jakitenświatmały.
–Owszem–odparłemiwszedłemztatądomieszkania.
–Znapanimojegosyna?–zapytałtata.
Kurczę.
– Owszem. Dopiero co podpisaliśmy umowę sprzedaży domu w Hamptons –
uśmiechnęłasię.
Ojcieczłapałmniezakark.
–Doprawdy?–Spojrzałnamnie.
Wykręciłemsięzjegouściskuiuśmiechnąłemdopośredniczki,Macy.
–Obejrzyjmytopięknemieszkanie,dobrze?
Oprowadziła nas, a ja zakochałem się w tym miejscu. Wyobraziłem sobie, jak
zamieniamjewmójdom.DomdlamnieizczasemdlaAmelii.
–Cootymsądzisz,synu?
– Jest świetne, tato. A do tego wy jesteście piętro wyżej i gdybyście mnie
potrzebowali,towkażdejchwilimogęprzyjść.Jestemzachwycony,żejesttakblisko
do rodziny. Julia i Jake są naprzeciwko. Muszę być blisko mojej rodziny. – Starałem
siętrochępokadzić,abyniekrzyczałnamniezatendomnaplaży.
Ojciecspojrzałnamnieiprzewróciłoczami.
–Weźmiemyje.Mogęodrazuwypisaćczek,abysyndostałklucze.Jestempewien,
żewprostniemożesiędoczekać,kiedysiętutajwprowadzi.
– Wspaniale. Pobiegnę na dół, przyniosę z samochodu papiery i zaraz się tym
zajmiemy.
Gdytylkowyszła,tatapodszedłdomnieipacnąłwtyłgłowy.
–Cośtyulichazrobił?
–Aj,tato.Przestań.Nodobrze,kupiłemdomrodzicówAmeliiwHamptons.
–Acocipowiedziałem,gdymnieotoprosiłeś?
–Wiem,aleposłuchajmnie.Tendomjestdlaniejbardzoważnyismutnojejbyło,
gdy musiała go sprzedać, ale potrzebowała pieniędzy. Chcę, aby kiedyś ten dom stał
sięnaszymdomem.Takjaktyzrobiłeśdlamamy.
Ojciecwestchnąłipodszedłdookna.
–Onajesttąjedynądlaciebie,prawda?
–Taktato.Jestdlamniecałymświatem.KiedybyłemzHailey,myślałem,żejestem
w niej zakochany, ale tak nie było. Owszem, kochałem ją, naprawdę. Ale nie
wiedziałem,czymjestprawdziwamiłość,dopókiniepoznałemAmelii.Czujędoniej
coś, czego nie czułem do Hailey. Odkrywam nowe uczucia i emocje, rzeczy, których
nie potrafię wytłumaczyć. Chcę ją chronić przed złem na świecie. Pomagać jej i
spędzićzniąresztężycia.Tato,wyobrażamsobiezniąprzyszłośćidzieci.Wiem,że
zabrzmi to dla ciebie dziwnie i uważasz, że jeszcze na to za wcześnie, ale ona jest
miłością mojego życia i zrobię wszystko, by ją uszczęśliwić. A jeśli zakup domu, z
którym łączy swoje ostatnie dobre wspomnienia przed stratą rodziny, sprawi jej
przyjemność,towłaśnietakzrobię.
Pośredniczka wróciła z papierami, a tata podpisał odpowiednie dokumenty i
wypisałczek.Dziewczynapodałamikluczeiuśmiechającsięszeroko,wyszła.
–Toniejestdziwne–odezwałsięmójtata.
–Co?–zapytałemzaskoczony.
– Nie uważam, aby to, co powiedziałeś, było dziwne, bo to samo zrobiłbym dla
twojej mamy. Całe życie poświęciłem temu, by ją uszczęśliwiać, bez względu na
koszty. Znam to uczucie, synu. Jestem z ciebie dumny. Kupiłeś swoją pierwszą
nieruchomość – uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. – A teraz możemy
porozmawiaćospłatachtegomieszkania.
–Jakto?Myślałem,żejedlamniekupujesz,takjakdlaJulii.
–TylkożeJulianiekupiłasobiejużdomu–uśmiechnąłsię.
–Tato,nieżartuj.
Roześmiałsięizabrałmnienagórę.
Rozdział26
E
llery,gdziejesteś?!–krzyknąłtata,gdyweszliśmydopenthouse’u.
–Tutaj,Connor!–zawołała,schodzączeschodów.
–Zapytajswojegosyna,cozrobił.
–Pozatym,żezawarłświetnąumowędlaBlackEnterprises?–Mamauśmiechnęła
sięipocałowałamniewpoliczek.–Gratuluję,kochanie.
–Dzięki,mamo.
–Tak,Ellery,pozatym.
–Cozrobiłeś?
Nabrałemgłębokopowietrza,poczympowiedziałem.
–KupiłemdomrodzicówAmeliiwHamptons.
–Och.Itąinformacjąchciałeśsiętakbardzozemnąpodzielić,Connor?
–Tatabyłwściekły–odparłem.
–TendomwieledlaAmeliiznaczył.Rozmawiałyśmyotymniedawno,gdypytałam,
jak się miewa. Powiedziała, że naprawdę przykro jej było, że musi go sprzedać,
chociaż wolałaby go zostawić, by jeździć tam latem i czuć bliskość rodziny. Jesteś
zupełniejaktwójojciec.Widzętozkażdymdniemcorazwyraźniej–uśmiechnęłasięi
pogłaskałamniepopoliczku.–Bardzosłusznie!Powieszjej?
– Jeszcze nie. Chcę zaczekać i zobaczyć, jak sprawy się między nami ułożą. Poza
tymniechcę,bysięnamnieotowściekała.
– Uzna, że jesteś najbardziej niezwykłą i szczodrą osobą na całym świecie –
uśmiechnęłasięmama.
–Jeszczerazdziękuję,mamo.Przepraszam.Muszęsięczegośnapić–powiedziałem
iruszyłemdokuchni.Słyszałem,jakmamapodnosigłos,więcstanąłempozazasięgiem
ichwzrokuizacząłemnasłuchiwać.
–Acodociebie,szanownypanie,tojakmogłeśsiędenerwowaćnasynazato,że
zrobiłdokładnieto,cosambyśzrobił?Powinieneśbyćzniegodumny,Connor.Jesteś
wspaniałymojcemidobrzewychowałeśswojegosyna.
–Jestemzniegodumny,Ellie.Jestświetnymfacetem,poprostuwolałbym…
–Wolałbyś,abynajpierwzapytałcięozdanie,prawda?Niewkurzyłeśsięoto,że
kupiłtendom.Zabolałocię,ponieważtwójsynsampodjąłrozsądną,dojrzałądecyzję.
Connor,boiszsię,żeCollinniebędziecięjużpotrzebował,prawda?
–Tak,cośwtymguście–odparł.
Niezastanawiałemsięwcześniejnaduczuciamiojca.Bałsię,żepuścimnietak,jak
Julię.Cholera,terazpożałowałem,żewcześniejznimotymnieporozmawiałem.Nie
sądziłem, że poczuje się niepotrzebny. Gdy tylko skończyli rozmowę, podszedłem do
nich.
–Tato,przepraszam,żeniezapytałemcięozdaniewsprawiekupnadomu.Wiem,że
pewnie powinienem był się z tobą naradzić, ale naprawdę chciałem zrobić coś
samodzielnie.Przepraszam.
–Chodźtu,synu–przytuliłmnie.–Nieprzepraszaj.Jesteśdorosłyimożeszrobić,
cocisiętylkopodoba.Wiedzjednak,żezawszemożesznamnieliczyć,bezwzględu
nawszystko.
–Dzięki,tato–uśmiechnąłemsię.
–Aterazwynośsięstąd.Mamztwojąmamąpewnesprawydozałatwienia–puścił
domnieoko.
Pokręciłemgłowąiprzewróciłemoczami.
–Bawciesiędobrze.
–O,zamierzamy–odparłiruszyłnagórę.
PowiedziałemAmelii,abyzamknęłaoczy,iwsunąłemkluczdozamka.Otworzyłem
drzwi,wziąłemAmelięzarękęiwprowadziłemdośrodka.
–Dobrze,terazmożeszotworzyćoczy.
–OBoże!Jestniesamowite!–zawołała,rozglądającsiępomieszkaniu.
–Cieszęsię,żecisiępodoba–uśmiechnąłemsię.
Przeszła przez salon do kuchni. Myślałem, że dostanie zawału, gdy ujrzała część
jadalnązpięciomadużymioknamiskładającymisięnajednąześcian.
–Och,jakieromantyczneobiadymożemysobietutajurządzać–uśmiechnęłasię.
Podszedłemdoniejiobjąłemjąwpasie.
–Będziesztuspędzaćwieleczasu.
–Mamnadzieję–odrzekłaiodchyliłagłowędotyłu,ajaucałowałemjejusta.
–Rozejrzyjsięwokół.Cowidzisz?–zapytałem.
Wysunęłamisięzobjęćiobeszłamieszkanie,rozglądającsięwokół.
–Hm…Nicpozamnóstwempustychścian.
Uśmiechnąłemsię.
–Nowłaśnie.Awiesz,cotooznacza?–zapytałem,rozpinającspodnie.
Odwróciłasiędomnieiprzygryzającwargę,uśmiechnęłasięoduchadoucha.
–Mnóstwoseksuprzyścianie!–zawołała,zdejmującbluzkę.
– Właśnie tak. Mnóstwo seksu przy ścianie i myślę, że powinniśmy od razu się do
niegozabrać–zrzuciłemkoszulęispodnie.
Amelia stała na środku pustego pokoju, z dżinsami spuszczonymi do kostek i
rozpinałastanik.Zaczęłasiępowolicofaćdościany.
–Kurczę–rzuciłem,idącwjejstronę.
Byłem już twardy jak skała, a jeszcze nawet jej nie dotknąłem. Rozebrałem się do
końca i szybko do niej podszedłem. Oparłem dłonie o ścianę po obu stronach głowy
Amelii i zacząłem ją powoli całować. Ona odwdzięczyła się, delikatnie przesuwając
pomniedłonią,wgóręiwdół.Doprowadzałamnietymdoszaleństwa.Przesunąłem
rękędojejmokrejcipkiiwsunąłemwniąpalce.
–Kochanie,jesteśtakawilgotna.
–Mhm.Tylkodlaciebie–wyszeptała.
– Muszę cię skosztować – jęknąłem. Uklęknąłem i przyłożyłem do niej usta,
smakującjejsoki.
Złapałamniezawłosyizaczęłagwałtownieporuszaćbiodrami.
–Boże,zarazdojdę!–krzyknęła.
–Tak,skarbie,chcęcięusłyszećipoczuć–powiedziałem,liżącjąszybko.
Tużprzymoichustachjejciałonapięłosię,uwalniającorgazm.
–OBoże!Boże!–wołała.
–Jesteśgotowa,kochanie?–zapytałem.
–Tak–odparłazduszonymgłosem.
Wsunąłemwniąmojegofiutaiwszedłemgłęboko.Objęłamnienogami,wsuwając
mniejeszczegłębiej.
–Ah!–ażjęknąłem.
Trzymałem ją za tę doskonałą pupę i pompowałem. Piersi podskakiwały jej na
wszystkie strony, aż poprosiła, bym zaczął je ssać. Zwolniłem, wziąłem je do ust,
przygryzającissącsutki,takjaksobietegożyczyła.
–Szybciej,Collin.Szybciej!Zarazznówdojdę!–zawołała.
Tymrazemprzytrzymałemjąjednąręką,adrugąoparłemościanę.Wsuwałemsięi
wysuwałem najszybciej, jak mogłem, dążąc do spuszczenia. Jęczała coraz bardziej i
mocniejzaciskałanogi.Czułem,jakdoszła,zalewającmnieswoimisokamiwchwili,
gdysamdoszedłem.Sercanamwaliłyjakoszalałe,niemogliśmyzłapaćtchu.Wtuliłem
twarzwjejszyję.Pogłaskałamniepowłosach.
–Kochamcię,Collin.
–Jaciebieteż,Amelia.Mocniej,niżmożeszsobiewyobrazić.–Uniosłemgłowęi
delikatnie pocałowałem ją w usta. – A teraz chodźmy kupić meble, co ty na to? –
uśmiechnąłemsię.
–Świetnypomysł–odpowiedziałauśmiechem.
Byliśmy w sklepie meblowym, gdy zadzwoniła moja komórka. Dzwoniła Hailey.
Westchnąłem,gdyspojrzałanamnieAmelia.
–Czemudociebiedzwoni?
–Pewniedlatego,żejądziśspławiłem.
–Jakto?Oczymtywogólemówisz?
– Przysłała mi rano SMS i pytała, czy moglibyśmy porozmawiać, bo powiedziała
rodzicomodzieckuibardzosięzdenerwowali.
–Imusiotymporozmawiaćztobą?–odezwałasięlekkorozłoszczonaAmelia.
– Kochanie, posłuchaj. Nie przejmuj się Hailey. Wiesz, że cię kocham. Po prostu
staramsiębyćmiły.Iwcaleniejestempewien,czyrobięsłusznie.
–Wyciągniebłędnewnioski.
– Nawet jeśli, to jej to wyjaśnię. To nic takiego. A teraz chodźmy, pora wybrać
łóżko–puściłemdoniejoko.
Kupiłemwszystkiemeble,jakichpotrzebowałem.FajniesięrobiłozakupyzAmelią.
Mieliśmy taki sam gust, jeśli chodzi o meble. W drodze powrotnej kupiliśmy
tajszczyznę na wynos. W mieszkaniu położyliśmy na podłodze koc i zjedliśmy obiad
pałeczkamizkartonowychpudełek,rozmawiająciśmiejącsięzżycia.
– Oddzwoń do Hailey. Spotkaj się z nią jutro i porozmawiajcie. Nie będzie mi to
przeszkadzało–stwierdziłaAmelia.
–Jesteśpewna?Boniemuszętegorobić,jeślimiałobyciętozdenerwować.
–Niezdenerwuje.Zróbto.
Sięgnąłem po komórkę i zadzwoniłem do Hailey. Odebrała po drugim dzwonku i
umówiliśmy się na dziesiątą rano następnego dnia w Starbucksie. Spojrzałem na
Amelięisięuśmiechnąłem.
–Poczekaszchwilę?Muszętylkozajrzećnadrugąstronękorytarza.
–Jasne–roześmiałasię.
WstałemiposzedłemdomieszkaniaJulii.Zapukałemlekko.OtworzyłmiJake.
–Cześćsąsiedzie,cotam?
– Macie może kilka dodatkowych koców, które mógłbym pożyczyć na kilka nocy?
Niechcęwchodzićnagórę,żebymnierodziceprzesłuchiwali.
–Ha,ha!–roześmiałsięJake.–Oczywiście,żemamykoce.Wchodź.
ZsypialniwyszłaJuliaiuśmiechnęłasięnamójwidok.OBoże,wkoszulinocnej
wyglądałanaolbrzymią,alenieodważyłemsięnicpowiedzieć.
–Coturobisz,przystojniaku?–zapytała,całującmniewpoliczek.
– Twój młodszy brat postanowił spędzić noc w swoim nowym apartamencie i
poprosiłopożyczeniekoców.Podejrzewam,żebędziemiałgościa–odezwałsięJack.
–Czytoprawda?–spytałaJulia.
–Tak.Ameliazostajenanoc–potwierdziłem,biorącodJake’akoce.
–Bawciesiędobrze–życzyłanamJulia,gdyotworzyłemdrzwi.
Odwróciłemsięiuśmiechnąłemdoniej.
–Byzacytowaćtatę–zamierzamy.
Juliazasłoniłauszy.
–Przestań!Iwypierztekoce,zanimjeoddasz!
Roześmiałem się i zamknąłem drzwi. Wróciłem do siebie, rozłożyłem koce w
sypialniiznówkochałemsięzmojądziewczyną.
Rozdział27
S
pojrzałemnazegarek.Byłkwadranspodziesiątej.Siedziałemnadfiliżankąkawyi
wyglądałem przez okno, czekając, kiedy pojawi się Hailey. Wyciągnąłem komórkę i
wysłałemjejSMS.
„Hej,gdziejesteś?Muszęwracaćdopracy”.
Poczekałem jeszcze dziesięć minut, ale Hailey mi nie odpisała. Westchnąłem i
wstałemodstołuakuratwchwili,gdyzaczęładzwonićmojakomórka.Zdziwiłomnie,
żeAmeliadzwonipodczaspraktyk.
–Hej,skarbie.Czycośsięstało?
–Collin,mampraktykinaoddzialepołożniczym.JesttuHailey.Widziałamją,ajej
mamaprosiła,bymdociebiezadzwoniła.
–Wszystkozniąwporządku?
–Straciładziecko.Myślę,żepowinieneśprzyjechaćdoszpitala.
–Dzięki,skarbie.Jużjadę.Kochamcię.
–Jaciebieteżkocham.Dozobaczenia.
Orany.Niemogłemuwierzyćwto,żestraciładziecko.Natychmiastpojechałemdo
szpitala. Tam pielęgniarka powiedziała mi, w którym pokoju leży Hailey. Byli z nią
PeytoniHenry.
–Cześć,Collin.Tomiłe,żeprzyszedłeś–przytuliłamniePeyton.
–Cześć,Collin.Dzięki,stary.–Henryuścisnąłmojądłoń.
Wyszli z pokoju, a ja podszedłem do łóżka Hailey. Nie spojrzała na mnie.
Wpatrywałasięwciążwścianę.
–Hej,Hailey.
–Hej–wyszeptałaiotarłałzę.
–Przykromizpowodudziecka.
–Amnienie.Coturobisz?–zapytała,odwracającsiędomnie.
–Twojamamaprosiła,bymprzyjechał.
–Jakcholerniecudownie.Ajaproszę,abyśsobieposzedł.
–Czemu?
–Boniechcęciętutaj.Jesteśostatniąosobą,jakąchciałabymwidzieć.
–NaprawdęHailey?Bowczorajchciałaśzemnąrozmawiać.
–Tobyłowczoraj,adziśjestdzisiajiniechcęcięwidzieć.Potrzebowałamcię,gdy
wróciłam,atysięodemnieodwróciłeś.
Byłem coraz bardziej rozzłoszczony. Nie mogłem na nią krzyczeć, bo właśnie
straciładzieckoibyłabardzoroztrzęsiona.Położyłemrękęnajejdłoni.
– Mam nadzieję, że czujesz się lepiej, Hailey – wyszedłem z pokoju. Na końcu
korytarzaujrzałemAmelię.Podszedłemdoniejiwziąłemjązarękę.
–Wiem,żejesteśzajęta,więczobaczymysiępóźniej,dobrze?
–Dobrze.Wszystkowporządku?–zapytała.
–Doskonale,kochanie–odparłem,pocałowałemjąwczołoiposzedłemdobiura.
Minęło kilka tygodni. Spędziliśmy je z Amelią na spotkaniach z przyjaciółmi i
ustawianiu rzeczy, które mama przyniosła mi do mieszkania. Posłałem po Amelię
Ralpha,ponieważszykowałemdlaniejobiad.Usłyszałemdźwiękotwieranychdrzwii
natychmiast się uśmiechnąłem. Otarłem dłonie w ściereczkę i poszedłem do
przedpokoju.
–Cześć,skarbie–pocałowałemją.–DobrzecisięjechałozRalphiem?
Zachichotała.
–Bądźmiły.Cośpachniewprostcudownie.
–Dziękuję.Jakciminąłdzień?–zapytałem.
–Dobrze.Atwój?
–Teraz,kiedytujesteś,jestznacznielepiej–złapałemjązabiodraipocałowałem.
Rozległosiępukaniedodrzwi.
–Spodziewaszsiękogoś?–spytałaAmelia.
– Nie – odparłem i otworzyłem drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu na progu stała
Hailey.
–Cześć,maszchwilę?
–Właściwienie.Jestemwpołowie…
–Jużdobrze,kochanie.Porozmawiajcie.PójdęprzywitaćsięzJulią.CześćHailey–
powiedziałaAmeliaiprzeszłanadrugąstronęholu.
Zamknąłemdrzwiiwestchnąłem.
–Czegochcesz,Hailey?
–Chcęprzeprosićzato,copowiedziałamwszpitalu.Tobyłoniegrzeczneiniena
miejscu.
Skinąłemgłową.
–Dobrze,przeprosinyprzyjęte,aterazwybacz.–Skierowałemsiędokuchni.
–Collin,wciążciękochamichcę,abyśdałnamjeszczejednąszansę!–krzyknęła.
Zamarłem.
–Co?Mamdziewczynę.
–Noicoztego,zerwijznią.Wiem,żenadalmniekochasz.
Nie mogłem uwierzyć, że w ogóle to słyszę. Ona nie miała pojęcia, co mi zrobiła.
Odwróciłemsięizmierzyłemjąwzrokiem.
– Nie chcę cię martwić, Hailey, ale cię nie kocham. I prawdę mówiąc, nigdy nie
kochałem.
–Jakmożesztakmówić,skoroprzezsześćlatbyliśmywzwiązku?
– Byłem młody. Żadne z nas nie wiedziało, czym naprawdę jest miłość, a
podejrzewam,żetynadalniewiesz.
–Och,atyowszem?–zapytała.
–Tak.Wiem,ponieważdziewczyna,wktórejjestemnazabójzakochany,jestteraz
podrugiejstroniekorytarza.Hailey,gdybyśmnienaprawdękochała,toniezrobiłabyś
tego,cozrobiłaś.Niemogłabyśottakodejść.Aletakwłaśniezrobiłaśizłamałaśmi
serce.Wielokrotniemówiłaśmi,żeniebyłonampisaneiżemamżyćwłasnymżyciem.
I tak właśnie robię. A teraz wracasz do Nowego Jorku i uważasz, że możesz zacząć
tam,gdzieprzerwaliśmy?Naprawdęmyślałaś,żebędęnaciebieczekałpotym,comi
zrobiłaś?
–Przepraszam.Popełniłambłąd.Proszę,wybaczmi.–Zaczęłapłakać.
Widzącstrumieniełez,poczułemsięźle.Aleniemogłemdlaniejniczrobić.
– Jedyny błąd, jaki zrobiłaś, to założenie, że możesz mnie odzyskać. Znajdziesz
sobiekogoś,Hailey.
–Jużkogośznalazłam,Collin.Ciebie.Chcęcięznówwmoimżyciu.Chcęciętulić,
całowaćikochaćsięztobą–łkała.
–Przykromi.
Podeszła do mnie i przycisnęła usta do moich. Odepchnąłem ją i spojrzałem w
czerwoneodłezoczy.
–Powiedzmiteraz,żenicnieczułeś–odezwałasię.
Stałemtak,gotówporazostatnizłamaćjejserce.
–NieHailey.Nicnieczułem.Tomiędzynamiskończyłosięjużdawnotemu.Ateraz
proszę,wyjdź,bomuszędokończyćobiad.
Podbiegła do drzwi mieszkania, otworzyła je na oścież i pognała korytarzem,
płacząc w głos. A ja stałem z opuszczoną głową. Miałem wyrzuty sumienia, że ją
zraniłem, chociaż wiedziałem, że nie powinienem ich mieć. Amelia weszła do
mieszkaniaiobjęłamniemocno.
–Nicjejniebędzie,Collin.
–Wiem–odparłemipocałowałemjąwczoło.–Chodź,obiadczeka.
Kilka dni później pielęgniarka, którą tata wynajął do opieki nad Dennym
poinformowałanas,żezmarłzpowoduatakuserca.Nigdyjeszczeniewidziałemtaty
w takim stanie. Kiedy otrzymał wiadomość, byłem u niego w gabinecie i widziałem,
jakzoczupłynąmułzy.MamateżnieprzyjęłatejwiadomościdobrzeichociażJuliai
ja kochaliśmy Denny’ego, wiedzieliśmy, że musimy wspierać rodziców. Wszyscy
ponieśliśmy ciężką stratę, ale to moi rodzice odczuli ją najmocniej. Mieliśmy się
wszyscy spotkać w penthousie rodziców, ponieważ prawnik Denny’ego, który był też
prawnikiem mojego ojca, miał przyjść i przeczytać to, co zostawił Denny. Zgodnie z
instrukcjąlistymiałyzostaćotwartedzieńpojegośmierci.
Zanim poszedłem na górę, wziąłem prysznic. Kiedy spod niego wyszedłem,
owinąłem się ręcznikiem i usiadłem na brzegu łóżka. Amelia była ze mną w pokoju.
Przebierałasię.
–Wszystkowporządku,kochanie?–zapytała.
Wkońcuzłamałemsięiodpuściłem.Zopuszczonągłowąhuśtałemsięwprzódiw
tył,azoczupłynęłymiłzy.
– Collin. – Amelia usiadła obok i przytuliła mnie mocno. – Tak mi przykro, że
musiszprzeztoprzechodzić.
Objąłem ją i ścisnąłem mocno. Wtuliłem głowę w jej ramię i płakałem. Głaskała
mnie i mówiła, że wszystko będzie dobrze. Byłem jej za to wdzięczny, bo teraz
potrzebowałemjejbardziejniżkiedykolwiek.Kiedydoszedłemdosiebie,ubrałemsię
iposzliśmydopenthouse’u.JuliaiJakewychodziliwtymsamymczasiezmieszkaniai
zobaczyłem,żeJuliamaopuchnięte,czerwoneoczy.Pocałowałemjąiobjąłem.
Zebraliśmysięwszyscywjadalniprzystole.
–Dziękuję,żewszyscysiętuzjawiliścieiprzykromizpowoduwaszejstraty.Mam
tu list napisany przez Denny’ego jakiś miesiąc temu. Jesteście gotowi, by go
wysłuchać?
–Tak–odezwałsiętataispuściłwzrok.
Prawnik odchrząknął i rozwinął kartkę. Okulary miał zsunięte nisko na nos. Zaczął
czytać.
„Cześć,rodzino.Jeślisiedzicieterazprzystolewjadalniisłuchacietego,tomoże
to oznaczać tylko jedno – wreszcie kopnąłem w kalendarz. Connor, upewnij się, że
wziąłeś sobie podwójną whisky, bo zawsze tego potrzebowałeś podczas moich
wykładów. A teraz chcę, abyście wszyscy słuchali uważnie, co mam wam do
powiedzenia.Tomójpogrzebijatujestemgospodarzem.Chcę,abyściewszyscyotarli
łzy,bonamoimpogrzebieniebędziepłaczu.Więcdamwamterazchwilę,byściesię
ogarnęliibędziemykontynuować”.
Siedzieliśmy wszyscy i patrzyliśmy na siebie. Prawnik powiedział, że mamy pięć
minut na rozmowę i wzięcie tego, co jest nam niezbędne. Tata wstał i poszedł do
salonu,wprostdobarku.Podążyłemjegośladem.
–Twojamatkachcekieliszekczerwonegowina.Zanieśjej,ajanalejęciszkockiej.
–Jasne,tato.Nalejpodwójnąporcję–uśmiechnąłemsiędelikatnie.
Poszedłem do kuchni i przygotowałem dwa kieliszki dla mamy i Amelii. Wziąłem
teżzlodówkibutelkęwodydlaJuliiiwróciłemdojadalni.
–Proszę,mamo.–Postawiłemprzedniąkieliszekwina.
–Dziękujękochanie–odparła.
Usiadłem, podałem wino Amelii, a wodę Julii. Prawnik wrócił do pokoju, zajął
swojemiejsceizacząłznówczytać.
„Teraz,kiedywszyscyjużmająto,czegopotrzebują,możemykontynuować.Connor,
zakładam,żeterazmniejużprzeklinasziwziąłeśsobiepodwójnąszkocką.Wkażdym
razieotomojeżyczenia.Kiedyjużskremujeciemojeciało,chcę,abyścierozsypalije
nad Pacyfikiem. Dziękuję wam, Connor i Ellery, że opiekowaliście się mną przez te
wszystkie lata. Nie da się wyrazić słowami, jak bardzo was oboje kocham. Julia,
Collin, obserwowanie, jak dorastacie, było najwspanialszą częścią mojego życia, a
patrzenie, jak Connor biedzi się, próbując być idealnym ojcem, jeszcze dodało temu
blasku. Connor, dobrze sobie radziłeś i mam nadzieję, że trochę pomogłem ci w
podejmowaniu prawidłowych decyzji dotyczących życia. Jake, ty i Julia będziecie
wspaniałymirodzicami,awaszedzieckobędzieniesamowitymszczęściarzem.Ellery,
byłaś dla mnie zawsze jak córka i przez te wszystkie lata wiele przeszliśmy. Prawdę
mówiąc, razem z Connorem wykończyliście mnie swoim uporem więcej razy, niż
jestem w stanie spamiętać. Ale tej części mojego życia nigdy bym nie zmienił. Jakby
Connorzachowywałsięnieodpowiednio,dajmuEllerykilkarazyprzezłebipowiedz,
żetoodemnie”.
Roześmieliśmysięwszyscycicho.
„Collin,jesteśprawdziwym synemswojegoojca. Jestemzciebie dumny,taksamo
jak z niego. Obserwowanie, jak wyrastasz na mężczyznę, było dla mnie wspaniałą
przygodąijestemdumny,żemogłemnazywaćcięwnukiem.Julio,jesteśpięknąmłodą
kobietąiżałuję,żeniemogłemdoczekaćdnia,kiedynaświeciepojawisiętwójsynek,
ale bogowie wezwali mnie do domu. Jesteś zupełnie jak twoja matka i patrzenie, jak
rośniesz i przeciwstawiasz się swojemu tacie, było bezcenne. Jestem dumny, że
mogłemnazywaćcię wnuczką.Connor,dla ciebienapisałemoddzielny list,byśmógł
goprzeczytaćwsamotnościisięniedenerwować.Możesznazwaćmniegłupcem,ale
takiesąmojeżyczenia.RodzinoBlacków,daliściemizżyciatyle,żenigdyniezdołam
się wam za to odwdzięczyć. Kocham was wszystkich bardzo, więc nie
przyzwyczajajciesięzabardzodotego,żemnieniema.Zawszebędęwpobliżuibędę
nad wami czuwał. Słyszałeś, Connor? Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. A teraz
pijcie,jedzcieiradujciesię,rodzinoBlacków.
Pokójwamwszystkim.
Całuję
Denny”
Prawnik wyciągnął z teczki zaklejoną kopertę. Tata wziął ją i schował do kieszeni
marynarki.Wstaliśmyiuściskaliśmysięwszyscy.Patrzyłem,jakmamamocnotulitatę.
Objąłem Amelię i przeszliśmy do kuchni, gdzie zacząłem z Julią szykować jedzenie.
Rodzice weszli i przytulili nas, po czym usiedliśmy do jedzenia i rozmów o życiu z
Dennym.
Rozdział28
T
ydzieńpóźniejsiedziałemwswoimgabinecie,gdyweszłaJuliaipodałamijakieś
dokumentydopodpisania.Usiadła.Wyglądałanaprawdęniedobrze.
–Wszystkowporządku?–zapytałem.
–Tak.Poprostujestemgotowawypchnąćzsiebietodziecko.
–Domyślamsię–roześmiałemsię.
Przejrzałempapieryipodpisałemje.KiedyoddawałemteczkęJulii,onawstała,po
czymzgięłasięwpół,trzymajączabrzuch.Natychmiastdoniejpodbiegłem.
–Julio,cosiędzieje?–zapytałem,mocnotrzymającjązaramię.
–Totylkoskurcz.Nicminiejest.
–Jesteśpewna?
–Tak,takmisięwydaje–powiedziała,prostującsię.
Puściłemją,agdyruszyładodrzwi,nagleznówzgięłasięwpół.
–Collin,chybazaczynamrodzić–zawołała.
–Co?Toniemożliwe.Maszjeszczemiesiąc.
–Powiedztoswojemusiostrzeńcowi.
Wpadłemwpanikę.Toniemogłosięterazdziać.
–ZadzwoniędoJake’a.
–Jestpodrugiejstroniemiastanaspotkaniu.
–Cholera,Julio,zadzwoniędotaty.
Złapałemkomórkęiwybrałemnumertaty.Nieodebrał.Zadzwoniłemdomamy.Też
nie.Juliaznówkrzyknęłarozdzierająco.Podbiegłemdoniej.
–Niktnieodbiera.Comamrobić?
–Zabierzmniedoszpitala!–wrzasnęła.–Niepanikuj,bojeślityspanikujesz,toja
też.
–Jasne.Chodźmy.Zabioręcię.–Pomogłemjejwstać.
Podtrzymywałem ją, gdy czekaliśmy na windę. Znów złapał ją skurcz i wszyscy
zebralisięwokół,byzobaczyć,cosiędzieje.
–Wracajciewszyscydopracy.ZabieramJuliędoszpitala.Rodzi.
Otworzyły się drzwi i weszliśmy do środka. Gdy tylko dotarliśmy do garażu,
pomogłemJuliiwsiąśćdosamochodu.Akuratgdyruszałem,zadzwoniłtata.
–Tato!
–Synu,cosiędzieje?
– Julia rodzi. Jesteśmy w drodze do szpitala. Musisz złapać Jake’a. Julia
powiedziała,żejestnaspotkaniupodrugiejstroniemiasta.
–OBoże.Dobrze.RazemzmamąpojedziemypoJake’aispotkamysięzwamiw
szpitalu.PowiedzJulii,żebyzaczekałazporodem,ażprzyjedziemy.
–Tatapowiedział,żebyśzaczekałazporodem,ażprzyjadą.–Spojrzałemnanią.
–Jasne,zrobięcowmojejmocy–prychnęłazirytowana.
TegodniaAmelianiemiałapraktykiwiedziałem,żejestnawykładzie,alemimoto
wysłałemjejSMS,gdytylkostanęliśmynaczerwonymświetle.
„JadęzJuliądoszpitala.Rodzi”.
„OBoże!Przyjadę,jaktylkoskończąsięzajęcia.Jakietoekscytujące!”
–OBoże!Toboli!–krzyknęłaJulia.
Złapałemjązarękę.
–Będziedobrze,Julio.
–Niebędzie!–wrzasnęła.
Jechałem tak szybko, jak tylko się dało w południowym ruchu Nowego Jorku.
Prawdęmówiąc,byłemzaskoczony,żeniespowodowałemwypadku.Skakałemzpasa
na pas i przejeżdżałem na prawie każdym czerwonym świetle. Julia cierpiała, a ja
skupiłemsięnatym,bydowieźćjądoszpitala,zanimwodyodejdąjejwmoimrange
roverze.ZadzwoniłJake.
–Jake!–odebrałemkomórkę.
–Collin,Julianieodbieratelefonu.
–Chybazostawiłagowpracy.Masz,porozmawiajznią.
Wyglądałonato,żegłosJake’auspokoiłJulię,gdynaglekrzyknęła:
–Lepiejżebyśzdążyłdowieźćswójzadnaczasdoszpitala,Jake’uJensen!
Rzuciławemnietelefonem,ajapodniosłemgozmoichkolan.
–Chłopie,onastraszniecierpi,niemyślaławcaletego,copowiedziała.
–Właśnieżetak!–wrzasnęła.
Kiedydotarliśmywkońcudoszpitala,złapałemwózekinwalidzkiipomogłemjejna
nim usiąść. Wprowadziłem wózek na izbę przyjęć, gdzie pielęgniarka natychmiast
zabrała nas na oddział położniczy. Podała mi dokumenty do wypełnienia i nazwała
panemJensenem.
–Och,niejestemjejmężem.Jestemjejbratem.Jejmąż,Jake,jestwdrodze.
Pielęgniarkaprzeprosiłanasinakazałamiwyjśćzsali,byJuliamogłasięprzebrać
w szpitalną koszulę. Chwilę później byłem znów przy niej. Wziąłem ją za rękę,
ucałowałemiusiadłemobok.
–Jestzawcześnie,Collin.Bojęsię.Aco,jeślibędzieznimcośnietak?
– Będzie wszystko w porządku. Jest po prostu niecierpliwym maluchem i chce jak
najszybciejzobaczyćświat–uśmiechnąłemsię.
Pielęgniarka podłączyła Julię do monitora płodu i powiedziała, że wszystko
wyglądadoskonale.Juliamiałajeszczekilkaskurczy,któreprawiepołamałymirękę.
Przyszedł lekarz, więc wyszedłem z sali, by mógł ją zbadać. Gdy wróciłem, Julia
uśmiechałasięszeroko.
–Mogędostaćznieczuleniezewnątrzoponowe.Lekarzjużsiętymzajął.
– To świetnie, zaraz przestaniesz cierpieć – powiedziałem i wybrałem numer taty.
Nieodpowiadał.
Kilka minut później przyszedł anestezjolog ze znieczuleniem. Nadszedł kolejny
skurcz, a Julia zacisnęła palce na moim ręku tak mocno, że aż wbiła mi paznokcie w
skóręizacząłemkrwawić.Przygryzłemtylkowargęinawetniepisnąłem.Kiedyminął
skurcz,anestezjologpodałjejznieczulenie.Musiałemsięodwrócić,bonawidokigły
zrobiłomisięsłabo.Boże,dobrze,żeonategoniewidziała.Położyłasięzpowrotemi
wyraźniepoczułasięlepiej.Kiedywyszedłanestezjolog,dośrodkawpadlimama,tata
iJake.PodbieglidołóżkaJulii.Jakewciążjącałował,amamacochwilębiegałado
łazienki,byzmoczyćokłady.Tataspojrzałnamnieisięuśmiechnął.Podszedłdomnie,
objąłmnieramieniemiwyprowadziłnakorytarz.
–Synu,dziękuję,żezająłeśsięswojąsiostrą.
–Nopewnie,tato.Miałaszczęście,żebyłemnamiejscu.
Tataspojrzałnamojezakrwawioneramię.
–Wszystkowporządku?Wyglądanato,żenieźlecisięoberwało.
–Tak–uśmiechnąłemsię.–Jestpoprostutrochęwystraszona.Boże,atewszystkie
krzykiiprzeklinania!Zupełniejakbyjącośopętało.
–Tak.Pamiętam,jakwaszamamarodziła.Tobardzomęczącasprawasynu.
Wróciliśmydosali,amamamnieprzytuliła.
–Jaktodobrze,żetambyłeś.
–Wielkiedzięki,stary.Jestemtwoimdłużnikiem.–Jakeuściskałmnie.
Odciągnąłemgonabokipokazałemmuramię.
–Ojtak,jesteś–uśmiechnąłemsię.
–Auć,przykromistary.
Pocałowałem Julię w czoło i powiedziałem, że idę sprawdzić, czy przyjechała już
Amelia.Siostrauśmiechnęłasiędomnieinimzdążyłemwyjść,zawołała.
–Hej,Collin!
Odwróciłemsiędoniej.
–Tak?
–Kochamcię.
–Jaciebieteż,siostrzyczko.
SpotkałemAmelięwholu.Poszliśmydokafejki.
–Cocisięstałowramię?–zapytała.
–Julia–roześmiałemsię.
Wysłałem do taty SMS z pytaniem, czy któreś z nich chciałoby coś z kafejki.
Odpisał, że właśnie schodzi z mamą na dół. Kupiłem nam po kawie i usiedliśmy w
oczekiwaniunarodziców.
–Niemogęuwierzyć,żeniedługozostanęwujkiem.
–Wiem.Niesądziłam,żetakszybkonadejdzieporód.
–Lekarzstwierdził,żezdzieckiemjestwszystkowporządkuizamierzaprzyjśćna
świat–uśmiechnąłemsię.–Chceszmiećdzieci?–zapytałemniztego,nizowego.
Oparłagłowęnamoimramieniu.
–Tak.Uwielbiamdzieci.
–Ilebyśchciałamieć?
–Aczemupytasz?–zapytała,spoglądającnamnie.–Boiszsię,żepowiempięćlub
sześć?
–Nie.Aleniechceszchybatakwielu,co?–odparłemzaniepokojony.
Roześmiała się, ale ponieważ w tym momencie przyszli moi rodzice nie
odpowiedziała mi na pytanie. Chociaż kochałem dzieci i chciałem je mieć, to moim
zdaniemdwójkazupełniewystarczała.
– Nie mogę uwierzyć w to, że zostanę babcią! – zawołała podekscytowana mama,
ściskającAmelię.
–Czypowinienempytać,corobiłeśwśrodkudniaidlaczegoniebyłocięwbiurze?
–zapytałemtatę.
Spojrzałnamnieisięuśmiechnął.
–Naprawdęchceszusłyszećodpowiedź?
Przewróciłemoczami,bojużwiedziałem.Spojrzałemnaniegoimamęipokręciłem
głową.
–Co?–zapytała.–Twójtatawróciłdodomu,bozapomniałjakiśdokumentów.
–Dobrze.Darujsobieszczegóły.Jużznamodpowiedź.
WtymmomenciewszyscydostaliśmySMS-y.WiadomośćodJake’abyłakrótka.
„Jużczas!”
Rodzice poderwali się z miejsc i pognali do windy. Wziąłem Amelię za rękę i
zostaliśmywpoczekalni,podczasgdyrodziceposzlidoJulii.Powiedziałaim,żechce,
abyobojebyliświadkaminarodzinichpierwszegownuka.
–Nieodpowiedziałaśminapytanie.–PocałowałemAmelięwrękę.
–Jakiepytanie?–uśmiechnęłasię.
–To,ilechceszmiećdzieci.
–Więcsięzacząłeśdenerwować?–roześmiałasię.
–Wcalenie–skłamałem.
–Spokojnie,panieBlack.Myślę,żedwójkatoidealnerozwiązanie.Agdybyjeszcze
przydarzyłosiętrzecie,toteżnieszkodzi.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w policzek. Miała takie samo zdanie na temat
dziecijakja.
– Mam nadzieję, że pasuje ci moja odpowiedź – uśmiechnęła się i delikatnie
ścisnęłamniezarękę.–Kochamcię.
–Owszemijaciebieteżkocham.
Czekaliśmy spokojnie, a po jakiejś godzinie z sali wyłonił się mój tata z
największymuśmiechem,jakikiedykolwiekwidziałem.
–Jużjest!
Wstałemiuściskałemojca.Byłtakiszczęśliwy.Poszliśmyznimdosali.Stanąłemw
drzwiachipatrzyłem,jakmojastarszasiostratrzymaswojenowonarodzonedziecko.
Oczyzaszłymiłzami,gdynamniespojrzała.
–Chodźipoznajswojegosiostrzeńca,BraydenaConnoraJensena.
Spojrzałem na tatę. Miał łzy w oczach. Podszedłem do Julii, a ona podała mi
dziecko. Byłem przerażony, że mam je wziąć. Było takie malutkie. Sądząc z tego, jak
dużazrobiłasięJulia,spodziewałemsięczegoświększego.Alenieodważyłemsięnic
powiedzieć.
–Brayden,poznajswojegowujka,Collina.Będzienajlepszymwujkiemnaświeciei
będzieciębardzorozpieszczał.
– Właśnie tak, mały. Już jesteś kochany. – Delikatnie uścisnąłem jego malutką
rączkę.
Juliadotknęłamojegoramienia.
–Dziękuję,żezająłeśsięmnądoprzyjazduJake’a.Przepraszamzatwojeramię.
–Nieprzejmujsię,siostro,niemazaco.–Puściłemdoniejoko.
Rozdział29
O
tworzyłemoczyipoczułemzapachróż,którytakkochałemnaAmelii.Wtulałasię
we mnie. Miałem wyrzuty sumienia, że nie powiedziałem jej o domku na plaży.
Nadchodziła zima, więc domek został zamknięty aż do następnego lata. Amelia
poruszyłasięwmoichramionachiziewnęła,otwierającswojepiękneniebieskieoczy.
–Dzieńdobrykochanie–uśmiechnąłemsię,całującjąwgłowę.
–Dzieńdobry.
–Wciążwyglądasznazmęczoną.
–Biorącpoduwagętrzyzestawyćwiczeń,którewczorajzafundowałeś,totrudnosię
dziwić–odparłazuśmiechem.
–Alejakieprzyjemnezestawy.
Pocałowała mnie w pierś i wstała z łóżka. Wyglądała niesamowicie seksownie w
jedwabnejhaleczce,którąjejkupiłem.
–Gdzieidziesz?
–Zrobićnamkawę.Zostańtuisięnieruszaj.
–Takjest,proszępani–zasalutowałem.
Uśmiechnąłem się, kładąc ręce pod głowę i wspominając wczorajszy wieczór.
Odezwałasięmojakomórka;dzwoniłtata.
–Cześćtato.
– Dzień dobry, synu. Chciałem cię poinformować, że Diana wzięła dziś wolne,
ponieważJacobjestwszpitalu.Weźwolneprzedpołudnieiodwiedźgo,co?
–Dzięki,tato,takzrobię.
–Dozobaczeniapopołudniu.
Ameliaweszładopokojuipodałamikubekzkawą.
–Wydawałomisię,żezkimśrozmawiasz.
–Owszem.Zmoimtatą.Jacobznówjestwszpitalu.
–Onie,tookropne.
–Gdycięodwiozę,pójdęgoodwiedzić.
–Todoskonałypomysł,kochanie.–Nachyliłasię,bymniepocałować.–Jacobna
pewnoucieszysięnatwójwidok.
Podjechałem na parking, zaparkowałem range rover i wszedłem z Amelią do
szpitala.
–Papa,kochanie.Miłegodnia.–Pocałowałemjąnapożegnanie.
–Pa,skarbie.Dajznać,jaksięczujeJacob.
–Dobrze.
Skręciła w prawo, a ja w lewo. Podjechałem na oddział pediatrii. Jedna z
pielęgniarekzaprowadziłamniedopokojuJacoba.Kiedywszedłem,leżałnałóżku,z
maskątlenowąnatwarzy,aobokniegosiedziałaDiana.
–Cześć,stary–uśmiechnąłemsięodwejścia.
–Cześć,Collin.Coturobisz?–zapytałaDiana.
– Tata zadzwonił i powiedział, że Jacob trafił do szpitala, więc przyjechałem
sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. – Podszedłem do niego i położyłem mu
rękęnaramieniu.
Uniósłobakciukiwgórę.
– To bardzo miło z twojej strony i jestem pewna, że Jacob jest zachwycony twoją
wizytą.
Znówuniósłwgórękciuki.Zpowodumaskiniemógłrozmawiać.Współczułemmu
inaprawdęprzykromibyłonaniegopatrzećwtakimstanie.Onmierzyłsięztymprzez
całe życie, ale dla mnie to była nowość i nie wiedziałem, czy zdołam się do tego
kiedyśprzyzwyczaić.
– Wiesz, jak tylko stąd wyjdziesz, to przyjadę i spędzimy razem cały dzień. I
będziemyrobić,cotylkozechcesz.
ZaproponowałemDianie,byposzłacośzjeść.Siedziałatutajprzezcałąnociwidać
było, że jest wykończona. Przyjęła tę propozycję, wiedząc, że nie zostawię Jacoba
samego. Na stoliku nocnym przy łóżku leżała książka Dziennik cwaniaczka.
Podniosłemjąiprzejrzałem.
–Mamacitoczytała?
Skinąłgłową.Otworzyłemwzałożonymmiejscu.
–Chcesz,żebymcipoczytał?
Znówskinąłgłową.Uśmiechnąłemsięizacząłemczytać.
Spędziłem z Jacobem pół dnia. W końcu musiałem iść, bo miałem umówione
spotkanie.PocałowałemDianęwpoliczek,pożegnaliśmysięipogłaskałemJacobapo
głowie.
–Zadzwoń,jakstądwyjdziesz,jasne?–Wskazałemgopalcem.
Skinąłgłową.
Kiedy wszedłem do sali posiedzeń, tata był już na swoim miejscu i przeglądał
notatki.
–JaksięmiewaJacob?–zapytał,spoglądającnamnie.
–Niewiem,tato.Okropnietowygląda,jaktakleży.Musimypogadaćpospotkaniu.
–Dobrze,synu.
Kiedy tylko skończyło się spotkanie, poszedłem z tatą do jego gabinetu. Wyjąłem
butelkęwodyzlodówki.
–Siadaj.Oczymchciałeśrozmawiać?–zapytał.
–Myślę,żepowinieneśwynająćDianiedomwKalifornii.
–Cotakiego?–Spojrzałzaskoczony.
– Myślałem o tym, od kiedy zabrałem Jacoba na surfing. Było mu tam znacznie
lepiej.Nawettymiotymwspominałeś,pamiętasz?
–Tak,pamiętam.
– Mają związane z wodą programy dla dzieci z mukowiscydozą i życie tam na
pewnobyłobydlaobojgaznacznielepsze.
Tataspojrzałnamnie,przechylającgłowę.
–Collin,chcesz,żebymprzeniósłtammojąsekretarkę?
– Tak. Wiem, że tutaj doskonale się sprawdza, ale równie dobrze sprawdzi się w
Kalifornii. Wiem, że Reese odeszła ostatnio z galerii sztuki, by zająć się swoim
dzieckiem. Możesz dać tę robotę Dianie. Jest inteligentna i na pewno sobie z tym
poradzi. Będzie miała blisko do domu, a Jacob będzie mógł się widywać z innymi
dziećmi w takich programach. Uważam, że Kalifornia byłaby dla nich lepszym
miejscem.
– Synu, wiem, że chcesz im pomóc, ale nie możesz po prostu kazać komuś
przeprowadzićsięnadrugąstronękraju.
–Czemunie?JacobjestdlaniejwszystkimiDianazrobiwszystko,bymupomóc.
PozatymMasonjestblisko,boznówsiętamprzeprowadzili,imógłbybyćdlaniego
jakstarszybrat.Jestempewien,żebymusiętospodobało.
–Noniewiem,Collin.Topoważnykrok.
– Możemy im pomóc, tato. Nie proponowałbym tego, gdybym nie był o tym
przekonany. Poza tym chciałbym, aby nasza firma zaczęła organizować imprezy
charytatywne na rzecz chorych z mukowiscydozą. Przez te wszystkie lata nigdy nie
zajęliśmysięniczympozaautyzmem.
Ojciecodchyliłsięnakrześleizałożyłręcezagłowę.
–Todoskonałypomysł.Dopilnuję,abyBarbsiętymzajęła.
–Dzięki,tato–uśmiechnąłemsię.
–Zastanowięsiępoważnienadtwojąsugestiąiwrócimydotegotematuzakilkadni.
–Świetnie.–Wstałem.
–Awłaśnie,powiedziałeśAmelii,żekupiłeśdom?
–Nie.
–Synu.
–Wiem,tato.
Powiedziałemmu,żebysięniemartwił,chociażsamcałyczassięotomartwiłem.
Gdywyszedłemzbudynkunamróz,zadzwoniłamojakomórka.
–Cześć,mamo.
–Cześć,kochanie.UrządzamdziśobiadrodzinnyioczekujęciebiezAmelią.Wiem,
że informuję cię w ostatniej chwili, ale właśnie to wymyśliłam. Będą też Julia z
dzieckiem, Jake. Więc jeśli masz coś w planach, to to odwołaj. Do zobaczenia o
szóstej.
Nie miałem planów, a nawet gdybym miał, to musiałbym je odwołać, bo mamy
zdaniejestnajważniejsze.
–Przyjedziemy,mamo.Kochamcię.
–Jaciebieteż,mójdrogi.
Kiedy szedłem ulicą do Starbucksa, minąłem kwiaciarnię. Zatrzymałem się i
postanowiłem kupić Amelii róże. Bez specjalnej okazji. Po prostu chciałem jej
pokazać,żejąkocham.Kiedyzastanawiałemsięnadwyboremróż,dostałemSMSod
Amelii.
„Cześć,skarbie.Skończyłamwcześniejpraktyki.Muszępodskoczyćdobibliotekipo
książkę.ApotemwezmęzCheritaksówkęipodjadędociebie”.
„Amelia, zostań z Cheri w szpitalu. Poślę po was Ralpha i on odwiezie was tam,
gdziesobiezażyczycie”.
„Jesteśpewien?”
„Tak.Dozobaczeniapóźniej.Kochamcię”.
„Dziękujękochanie.Teżciękocham”.
Natychmiast zadzwoniłem do Ralpha i powiedziałem, żeby zabrał dziewczyny.
Poprosiłemsprzedawczynięodwatuzinyczerwonychróż.Gdyjeukładała,usłyszałem
zasobąjakiśgłos.
–Tozabawne,żetusięspotykamy.
Odwróciłemsię.
–CześćHailey.
–Kupujeszkwiatyswojejdziewczynie?–zapytała.
–Tak.Coturobisz?
– Nic. Po prostu przechodziłam obok i zobaczyłam, że tu stoisz, więc uznałam, że
zajrzęisięprzywitam.
Sprzedawczynipodałamizuśmiechemróże,ajawręczyłemjejkartękredytową.
–Notosięprzywitałaś,aterazsiępożegnamy.
–ZakilkadnilecędoParyża.
–Todobrze.ZawszelubiłaśParyż.
– Tak. Może spotkam jakiegoś francuskiego przystojniaka, który zwali mnie z nóg
swoimfrancuskimakcentem.
– Mam nadzieję, że ci się uda, Hailey. A teraz przepraszam, ale muszę iść.
Powodzenia.
Ruszyłemdowyjścia,alezatrzymałemsięnajejsłowa.
–Powiedzmijedno.Czyonauszczęśliwiaciębardziejniżja?
–Tak–powiedziałem,zamykającoczyiopuszczającgłowę.
–Wtakimraziecieszęsię,żejesteśszczęśliwy.Dozobaczenianastępnymrazem–
powiedziała,kładącmirękęnaplecach,apotemwyszła.
Zadzwoniłamojakomórka.Tobyłmójtata.
–Halo?
–Gdziejesteś?–zapytał.
–Wkwiaciarni.
– To świetnie. Zrób mi przyjemność i wybierz jakieś róże dla mamy, a potem
będzieszmógłodwieźćmniedodomu,boodesłałeśRalpha.
Okurczę.Całkiemzapomniałem,żenieprzyjechałdziśsam.
–Dobrze,tato.Jakiegokoloruróżewybraćdlamamy?
–Ruszwyobraźniąizestawjakąśmieszankę.Spotkamysięnaparkingupodziemnym.
Rozłączyłemsięizawróciłemdolady.Sprzedawczyniuśmiechnęłasiędomnie.
–Przepraszam,alepotrzebujędwatuzinyróżwróżnychkolorach.
–Jasne,panieBlack.Niekupujeichpanprzypadkiemdlaswojejmamy?
–Tak–uśmiechnąłemsię.
Ułożyła bukiet z kolorowych róż i podała mi go. Wyszedłem z kwiaciarni, wciąż
myśląc o pytaniu, które zadała mi Hailey, i o smutku w jej głosie, gdy jej
odpowiedziałem.Zadzwoniłtelefon.Znowutata.
–Halo?
–Weźteżtrochęróżowychróżdlatwojejsiostry.
Przewróciłemoczamiiwestchnąłem.
–Dobrze,tato.
Wróciłemdokwiaciarni,akwiaciarkaznówsiędomnieuśmiechnęła.
–Poproszęjeszczeodwatuzinyróżowychróż.
–Siostra?
–Tak.
–Panaojcieczawszekupujedlaniejróżoweróże.Zarazwrócę.
Podałamibukiet,ajaprzedopuszczeniemkwiaciarnizadzwoniłemdotaty.
–Cześć,synu.
–Zanimwyjdę,powiedz,czyjeszczedlakogośmamkupićkwiaty?
– Nie. Tylko dla mamy i Julii. Zakładam, że poszedłeś tam po kwiaty dla Amelii,
prawda?
–Tak.
–Notomaszjużwszystko.Wracajszybko.
–Jużidę.–Rozłączyłemsię.
Wszedłem do mieszkania, a z kuchni wyszła do mnie Amelia. Na widok róż
uśmiechnęłasięszeroko.
–Todlamnie?
–Nie.Dostałemjeodjakiejśdziewczynywbiurze.
Wyrazjejtwarzybyłbezcenny.Spojrzałanamniespodzmrużonychpowiek.
–Jakadziewczyna?
–Niewiem.Jestnowa.Wkażdymraziepowiedziała,żemniekocha,imijedała.
Ładne,prawda?
–Powiedziała,żeciękocha?
–Tak.Dziwne,prawda?Bardzomibyłomiło.Byłaniesamowicieładna.Alejeślije
chcesz,mogęcijeofiarować.
Uśmiechnąłemsię.
–Nie,dziękuję–prychnęłaiodeszła.
Nodobrze,możetrochęprzesadziłem.Musiałemnaprawićsytuację.
–Oczywiście,żesądlaciebie,kochanie.Tylkożartowałem.
–Odejdź,Collin.Właściwietodziśwracamdosiebie.
Okurczę.Cojatakiegozrobiłem?
– Amelia, tylko żartowałem. Proszę, kochanie. Mama zaprosiła nas dziś na obiad.
Oczekująnas.
–Tomożeszpowiedziećrodzicomotejdziewczyniezbiura!–warknęła.
Rozglądałasięzaswoimibutami.
–Amelia,proszę.Sądlaciebie.Przepraszam,żetakżartowałem.
–Nie.Uważam,żewcalenieżartowałeś,ichcęterazzostaćsama,Collin.
–Naprawdę?Ajakwróciszdosiebie?
–Wezmętaksówkę,jakkażdyinnynowojorczyk.–Otworzyładrzwi.
Wyszedłemzanią.
–Proszę,nieróbtego.
Odwróciłasięispojrzałanamnie.
–Zabolało?
–Tak,itobardzo.
Uśmiechnęłasię.
– I dobrze. To cię nauczy nie żartować ze mnie, panie Black – roześmiała się i
weszładomieszkania.
–Amelia!–krzyknąłemizacząłemjągonićwokółmieszkania.
Roześmiałasięipobiegładokuchni.
–Gdybyświdziałswojąminę.
–Niechciętylkodopadnę,czekaciękara.
– Tylko jeśli oznacza to, że będziesz trzymał moje dłonie nad moją głową i będę
opartaościanę.
Zamarłemnaśrodkupokoju.Onateżsięzatrzymałaiodwróciładomnie.
–Serio?–zapytałem.
–Tak,serio–uśmiechnęłasię.
–Terazczypopowrocieodmoichrodziców?
Zrobiłaminęirozejrzałasięwokół.
–Jednoidrugie.
–Jasne!–powiedziałemizacząłemrozpinaćspodnie.
Rozdział30
C
hryste,alezciebiegorącalaska–powiedziałem,próbujączłapaćoddech,gdysięz
niejwynurzyłem.
–Widzisz,cosiędzieje,kiedyzabardzomnienakręcisz?–uśmiechnęłasię.
Puściłemjejnadgarstkiipocałowałemje.
–Chybaniezrobiłemcikrzywdy,co?
–Owszem,aletobyłsłodkiból,skarbie.–Puściładomnieoko.
Pocałowałemjąwczubeknosaizerknąłemnawiszącynaścianiezegar.
– Cholera! Już kwadrans po szóstej. Matka mnie zabije! – krzyknąłem, biegając
wokółisięgającpospodnie.
PodniosłemzziemiubranieAmeliiirzuciłemwjejstronę.
– Pośpiesz się i ubieraj. Mieliśmy tam być piętnaście minut temu. Moja matka
nienawidzispóźnialskich.
–Collin,wyluzuj–roześmiałasię.
– O, nie. Nie ma się z czego śmiać – powiedziałem, kiedy zadzwonił telefon.
Podniosłem go ze stolika. To była matka. – A nie mówiłem – rzuciłem, pokazując na
telefon.
–Aniechto–mruknęłaAmelia,sięgającpobuty.
Wybiegliśmy z pokoju i popędziliśmy do apartamentu na górze. Nie było czasu, by
czekaćnawindę.Otworzyłemdrzwi,ijaktylkoweszliśmy,matkawyszłazkuchni.
–Czemunieodbierałeś,kiedydzwoniłam?–zapytała,wskazującnamniepalcemi
ściskającAmelię.
–Byliśmyjużprawienamiejscu.
–Spóźniliściesię!
–Wiem,przepraszam.
–Usiądźcie,obiadzarazbędziegotowy.
Weszliśmydojadalni,aojciecposłałmiszyderczyuśmiech.PodszedłemdoJuliii
pocałowałemjąwpoliczek,apotemprzywitałemzsiostrzeńcem.
–Cześć,Brayden–uśmiechnąłemsię.
PoobiedziewziąłemBraydenaodJuliiiposzedłemdosalonu.Ojciecjużtambyłz
poobiedniąszklaneczkęwhiskywręku.
– Masz źle zapiętą koszulę. Czy to dlatego się spóźniłeś? Amelii najwyraźniej
spodobałysięteróże.–Mrugnąłdomnie.
Namojejtwarzypojawiłsięszerokiuśmiech.
–Owszem,spodobałyjejsięidlategosięspóźniłem.Straciłemrachubęczasu.
–Gratuluję–uśmiechnąłsię,podnoszącszklankę.
Braydenzacząłmarudzićipróbowałemgoukołysać.Aletoniepomagało.
–Tato,pomóżmi.Czemuonpłacze?
Ojcieczachichotał.
– Może jest głodny. Daj mi go na chwilę. – Wstał i wziął ode mnie niemowlę.
Trzymanie Braydena w ramionach sprawiało mu frajdę. Od czasu śmierci Denny’ego
nie był sobą. Rozmawiałem o tym z mamą, którą stwierdziła, że on potrzebuje czasu.
Podszedłemdokominka,naktórymstałaurnazprochamiDenny’ego.
–Tato,kiedyrozsypieszjegoprochy?
– Pomyślałem, że moglibyśmy wszyscy pojechać w przyszłym miesiącu. Brayden
będziemiałwtedyponaddwamiesiące,aAmeliabędziemiałaferie,prawda?
–Aha.
– W takim razie ustalone. Pojedziemy zaraz po świętach i spędzimy tam dwa
tygodnie.Będęmiałczas,żebywszystkozorganizować.
–Cotakiego,tato?
–DlaJacobaiDiany.
–Naprawdę?
–Przemyślałemtopotwoimwyjeździeidoszedłemdowniosku,żemaszrację.Tak
będziedlanichnajlepiej.Oczywiście,jeśliDianazgodzisiępojechać.
–ZabierzjąiJacobaznamidoKalifornii.Wtensposóbbędziemogłaspędzićtam
trochęczasuiwczućsięwatmosferę.
–Jużotympomyślałem,synu.
Podszedłemdoniegoilekkogouścisnąłem,uważając,żebyniezgnieśćBraydena.
–Wiem,żezarzadkotomówię,alekochamcię,tato.
–Jaciebieteż,Collin.
–Cotusiędzieje?–zapytałaJulia.
–Zwyczajnarozmowaojcazsynem–odparłojciec.
DopokojuweszłaAmeliazmatkąimamazabrałaodojcaBraydena.
– Chcę wam o czymś powiedzieć – oznajmił ojciec, kiedy wszyscy usiedli. –
Postanowiłem,żepoświętachpolecimywszyscydoKaliforniiiwspólnierozsypiemy
prochy Denny’ego. W ten sposób będziemy mogli spędzić święta w Nowym Jorku, a
sylwestrawKalifornii.
–Acozfirmą,tato?–zapytałaJulia.
–Niemartwsię,księżniczko.Przezdwatygodniefirmasobiebeznasporadzi.
Amelia zerknęła na mnie i się uśmiechnęła. Marzyłem o tym, by zabrać ją do
Kalifornii. Jedyne, co mnie martwiło, to tragiczne wspomnienie tego, co się tam
wydarzyło.
SpacerowaliśmyzAmeliąulicamiNowegoJorku,trzymającsięzaręceioglądając
świąteczneświatłaidekoracje,którerozświetlałymiasto.Ameliabyławwyśmienitym
humorze, ponieważ właśnie skończyła zajęcia i zaliczyła pierwszy semestr praktyk.
Chciałem, by te święta były dla niej wyjątkowe i niezapomniane. Powiedziała mi, że
ostatnie dwie Gwiazdki spędziła sama. Myślałem, że pęknie mi serce, ponieważ nikt
nie powinien spędzać świąt samotnie. Przed spotkaniem z moją rodziną w FAO
Schwarz, wstąpiliśmy do Starbucksa. Julia i Jake chcieli pokazać Braydenowi
Świętego Mikołaja i zrobić zakupy. Chcieli spędzić ten czas z rodziną, a tata chciał,
żebyśmypotemwszyscyrazemzobaczylichoinkęprzyRockefellerCenter.
–Takawasmakujewyjątkowodobrze–stwierdziłaAmelia.
–Czemu?
–Boumieramzzimnaimiłojestwypićcościepłego.
–Mogęcięrozgrzaćiwstrzyknąćcitrochęciepłychpłynów–uśmiechnąłemsię.
–Przypomnęciotym,kiedywrócimydociebie.
–Przeprowadźsiędomnie–wypaliłem.
–Cotakiego?–roześmiałasię.
–Mówiępoważnie,Amelia.Chcę,żebyśsiędomniewprowadziła.
–Jużitakprawietammieszkam–powiedziała.
Chwyciłemjązarękę.
–Tonietosamo.Chcę,żebyśmiałatamwszystkieswojerzeczy.Ciuchy,kosmetyki,
wszystkieteswojekobiecegadżety.Chcę,żebyzalałymójpokójiszafę.Chcęcięmieć
wswoimłóżkudwadzieściaczterynadobę,siedemdniwtygodniu,ichcęwiedzieć,że
nie ma innego miejsca, do którego mogłabyś pójść. Chcę, żeby mój dom był twoim
domem,naszymdomem.
– O Boże, jakie to słodkie – powiedziała siedząca obok dziewczyna. Amelia
spojrzała na nią i się roześmiała. – Czemu ty nigdy nie mówisz mi takich rzeczy? –
zapytaładziewczynachłopaka,zktórymbyłaiplasnęłagowtwarz.
Chłopakobrzuciłmnieponurymspojrzeniem.
–Dzięki,stary.
Zachichotałem i ścisnąłem Amelię za rękę. Wpatrywała się w mnie ślicznymi
niebieskimi oczami, które wprawiały mnie w zachwyt za każdym razem, gdy na nią
patrzyłem.
– Dobrze. Wprowadzę się do ciebie, ale tylko dlatego, że jesteś niezły w łóżku! –
Mrugnęładomnie.
Siedząca obok dziewczyna ponownie wyciągnęła rękę i plasnęła w twarz swojego
chłopaka.
WstałemzszerokimuśmiechemnatwarzyiobjąłemAmelię.
–Takbardzociękocham,skarbie.Dziękuję.
–Jateżciękocham.
Objąłem ją i wyszliśmy ze Starbucksa. Przez całą drogę do FAO Schwarz
całowałemjąwpoliczekituliłemdosiebie.WeszliśmydośrodkaizauważyłemJulię
iJake’aprzypółcezpluszakami.
–Hej,siostra!–krzyknąłem.
Uśmiechnęłasięipomachaładonas.Schyliłemsię,bypocałowaćBraydena,który
leżałwwózku.
–Aniołekzniego–powiedziałemdoJuliiiJake’a.
–Cieszęsię,żetakmyślisz.Zadzwoniędociebiedziśwnocy,kiedybędziesiędarł
wniebogłosyotrzeciejnadranem.
–Nie,dzięki–zachichotałem.
Mamaitatapodeszlidonasodtyłu.Mamapocałowałamniewpoliczekispojrzała
namniepodejrzliwie.
–Masztendziwnywyraztwarzy.
–Jaki?–zapytałem.
–Tensam,którymatwójojciec,kiedysięzczegośnaprawdęcieszy.Cosiędzieje?
–uśmiechnęłasię.
Spojrzałemnaojca,aletentylkoprzewróciłoczami.
–Cóż,mampewnewieści,zktórychnaprawdęsięcieszę.
– Błagam, tylko nam nie mów, że Amelia jest w ciąży – odezwał się poważnym
tonemojciec.
– Skąd, tato! Poprosiłem Amelię, żeby się do mnie przeprowadziła, a ona się
zgodziła!
Ojciecwyraźnieodetchnąłzulgą.
–Gratuluję,synu.Gratuluję,Amelio.
–Tocudownie–powiedzieliJakeiJulia.
Mamawpatrywałasięwemniezełzamiwoczach.
–Mamo,cosięstało?
– Nic. Cieszę się. Ale chodzi o to, że mój mały chłopiec jest już mężczyzną,
wyprowadziłeśsięzdomu,ateraz…
–Oj,mamo.–Objąłemją.
– Chodźmy, Ellery. Zabierzmy naszego wnuka do Świętego Mikołaja – powiedział
ojciec,obejmującmamę.
Juliapchnęławózekiwszyscyruszyliśmyzanią.WtedyzobaczyłemBigPiano.
–Julio,patrz!
Uśmiechnęłasięizatrzymała.
–Pamiętasz,jaknatymgraliśmy,gdybyliśmydziećmi?–zapytała.
–Chodź,zagramy.
–Okej!–krzyknęła.
Weszliśmynapianino.
–Pamiętasz,cozawszegraliśmy?–zapytałem.
–Jasne–odparła,wchodzącnaodpowiedniąnutę.
Mamastanęłaprzednamiizaczęłanasnagrywaćtelefonem.Ojciecstałobokniejz
szerokimuśmiechemnatwarzy.Kiedyskończyliśmynasząpiosenkę,wciągnęliśmydo
zabawyJake’aiAmelięiwygłupialiśmysię,wygrywającróżnemelodie.
– Przepraszam was dzieci, ale jest tu pewne niemowlę, które chce zobaczyć
ŚwiętegoMikołaja,akolejkarobisięcorazdłuższa–przerwałanammama.
Roześmialiśmy się i zeszliśmy z pianina. Kiedy Julia położyła Braydena na rękach
Mikołaja, mały zaczął wrzeszczeć, a ja wybuchnąłem śmiechem. Jak tylko zrobili mu
zdjęcie,zawołałemAmelięicałąrodzinęiwszyscyzrobiliśmysobiewspólnezdjęcie
zeŚwiętymMikołajem.
–Wesołychświąt,skarbie–uśmiechnąłemsię,kładącsięnaniejicałującjąwusta.
–Mmm…Wesołychświąt.
Zsunąłemsięzniejisięgnąłempodłóżko,gdzieschowałemjedenzprezentów.
–Chciałbym,żebyśtootworzyła–uśmiechnąłemsię,wręczającjejmałe,atłasowe
pudełko.
–Collin.
–Poprostujeotwórz.
Powoliotworzyławieczkoispojrzałanapierścionek.
–Topierścionekprzedzaręczynowy
.Mamnadzieję,żecisiępodoba.
Oczywypełniłyjejsięłzami,kiedywyciągnęłapierścionekzpudełka.
–Jestprzepiękny.
–Przeczytajnapis.
–Nazawszeztobą–przeczytała.
Po jej policzku spłynęła łza. Wziąłem od niej pierścionek i sięgnąłem po jej lewą
dłoń.
–Mogłabyśgonosićnalewejdłoni?
–Tak.Niewyobrażamsobie,bymmogłagonosićgdziekolwiekindziej.
Wsunąłem więc pierścionek na palec jej lewej dłoni, uniosłem ją do góry i
delikatniepocałowałem.
– Ten pierścionek jest moją obietnicą. Obietnicą wspólnej przyszłości i tego, że
będę tylko z tobą. Jest też obietnicą, że któregoś dnia się z tobą ożenię, bo nie
wyobrażam sobie życia bez ciebie. Tym pierścionkiem przyrzekam ci moją wieczną
miłość.
Trzymałemjązarękę,kiedypłakała,aonaobjęłamnieiprzyciągnęładosiebie.
– Zmieniłeś całe moje życie, Collin. Byłam w fatalnym miejscu, a ty byłeś jedyną
osobą, której udało się mnie stamtąd wydostać. Obiecuję, że nigdy nie zdejmę tego
pierścionka.Maszmojądozgonnąmiłość.
Uśmiechnąłemsię,wpijającsięwjejusta,ikochaliśmysięprzeznastępnągodzinę.
Oczywiście spóźniliśmy się na górę, żeby uczcić święta z moją rodziną, ale kiedy
weszliśmy, a mama zobaczyła na palcu Amelii pierścionek, uśmiechnęła się i
pocałowałamnie.
Rozdział31
L
ecieliśmysamolotemdoKalifornii.Jacobbyłwswoimżywiole,gdyżgrałnanowej
konsoligier,którąkupiłemmunaGwiazdkę.GralirazemzJakiemimogliśmyzJulią
porozmawiać.
–Bojęsię,jakAmeliazareagujenaKalifornię–przyznałem.
–Rozmawiałeśzniąnatentemat?
–Nie,onateżnicotymniemówi.
–Niemartwsię,Collin.Będzieszprzyniej,gdybyzaczęłapanikować.
– Nie była jeszcze na łódce i boję się, jak zareaguje, kiedy będziemy chcieli
rozsypaćprochyDenny’ego.
– Jest teraz o wiele silniejsza, niż wtedy, gdy ją poznałeś. Zauważyłam w niej
ogromną zmianę. Daj jej szansę, a nic jej nie będzie. A jeśli coś pójdzie nie tak,
będzieszwiedział,jakjejpomóc.
Spojrzałemnarodziców,którzyzajmowalisięBraydenem.
– Popatrz tylko na nich – powiedziałem. – Tak się cieszą, że mają przy sobie
Braydena.
–Wiem–roześmiałasięJulia.–Mamajużzapowiedziała,żezajmiesięnim,kiedy
wrócędopracy.Niemogęsięjużdoczekać,żebyznowuzobaczyćMasonaiLandona.
–Wiem,żeoniteżciesząsięnatospotkanie.RozmawiałemzMasonemoJacobiei
powiedział, że jeżeli ich przeprowadzka do Kalifornii wypali, chętnie zabierze go
czasamidonas.
Ameliapodeszłaiusiadłaznami.
– Powinniście zobaczyć, jak Jake i Jacob grają w tę grę. Są naprawdę dobrzy –
roześmiałasię.
Objąłemjąipocałowałemwgłowę.
– Kocham cię, skarbie – powiedziałem, chociaż im bliżej byliśmy Kalifornii, tym
bardziejsięobawiałem.
Na lotnisku czekał na nas samochód Masona i Landona. Jak tylko wysiedliśmy z
samolotu,Masonkrzyknął:
–OBoże,dajciemitodziecko!
JuliapodałamuBraydenairesztaznasprzestałaistnieć.
–Acozemną,wujkuMasonie?Kiedyśteżbyłemtwoimdzidziusiem,pamiętasz?
– Phi, Collin. Teraz jesteś już mężczyzną. Zajmę się tobą i księżniczką, jak tylko
skończęztymmałymksięciem.
Landon uściskał nas wszystkich i przedstawiłem go Amelii, Dianie i Jacobowi.
Wsiedliśmydolimuzynyipojechaliśmydodomu.Gospodyni,Louise,niskakobietao
krótkich czarnych włosach, zajmowała się domem, kiedy nikt w nim nie mieszkał.
Znałemjąoddziecka.ZwyklepodróżowaliśmydoKaliforniitrzy,czteryrazywroku,
żeby zajrzeć do galerii i odwiedzić przyjaciół. Zazwyczaj wtedy, kiedy mieliśmy z
Juliąferieszkolne.OstatnimrazembyłemtujeszczeprzedrozstaniemzHailey.
–Mojemaleństwa–powiedziałaLouise,kiedyszliśmypopodjeździe.
–Cześć,Louise–uśmiechnąłemsięiuściskałemją.
–Atokto?ToniejestHailey?
– Nie, Louise. Nie jestem już z Hailey od niemal roku. To jest Amelia, miłość
mojegożycia.
LouisewyciągnęłaręcedoAmelii.
–Jeśligouszczęśliwiasz,towitajwrodzinie.
–Dziękuję–uśmiechnęłasięAmelia.
Weszliśmydodomu,ajaruszyłemnagórę,żebyzanieśćbagaże.
–Ehm–odezwałasięJulia.
–Ocochodzi?–zapytałem,zatrzymującsięnaschodach.
– Chyba nie zamierzacie spać w jednym pokoju? – uśmiechnęła się. – Ponieważ z
tego,copamiętam,kiedypojechaliśmyzJakiemdoAspennaŚwiętoDziękczynienia,
tatuśniepozwoliłnamspaćwjednympokoju,ponieważniebyliśmyjeszczepoślubie.
– Naprawdę, Julio? Ponieważ z tego, co ja pamiętam, miałaś wtedy tylko
osiemnaście lat. Nie, czekaj. Przypominam sobie, że Jake wślizgiwał się do twojego
pokoju każdego wieczoru po tym, jak mama i tata poszli spać, więc chyba jednak
dzieliliściepokój.–Mrugnąłemdoniej.
–JulioRose!–krzyknąłojciec.
–Zabijęcię,Collin!–krzyknęłaJulia,goniącmnieposchodach.
Usłyszałemśmiechmamy.
–Toniejestśmieszne,Ellery.
Juliasiłowałasięzemnąnałóżku,kiedyusłyszałempłaczBraydena.
–Twójdzidziuśpłacze.Niepowinnaśzobaczyć,cosiędzieje?–uśmiechnąłemsię.
– Jeszcze cię dorwę, mały braciszku. Kiedy nie będziesz się tego spodziewał –
uśmiechnęłasięiwyszłazpokoju.
Usiadłemnałóżku,próbujączłapaćoddech,aAmeliapołożyłasięobokmnie.
– Macie z Julią wspaniały kontakt. Przypomina mi się moja relacja z siostrą.
Chryste,jakjazaniątęsknię.
– Wiem, skarbie – powiedziałem, nachylając się, by ją pocałować. – Chodź,
zejdziemy na dół i zobaczymy, co się dzieje. – Wziąłem ją za rękę i pomogłem jej
wstaćzłóżka.
Poszła do kuchni z resztą kobiet, a ja wyszedłem na tył domu. Spojrzałem przed
siebienawodęiobserwowałempłynącąłódkę.Zakilkadnimieliśmyrozsypaćprochy
Denny’ego,ajamiałempewienpomysł,jaksprawić,byAmeliapoczułasięlepiejna
pokładzie łodzi. Jutro zamierzałem wprowadzić mój plan w życie. Dziś wieczorem
chciałemspędzićkażdąchwilęzmojądziewczynąirodziną.
–Gdzieidziemy?–zapytałazuśmiechemAmelia.
–Zobaczysz–odparłem,jadącwdółdrogi.
Obawiałem się jej reakcji po dotarciu do celu. Nie wiedziałem, co zrobi.
Zatrzymałemsięnaparkingu,aonaspojrzałanamnie.
–Czemujesteśmynaprzystani?
–Chciałbymcicośpokazać–stwierdziłem.
–Tusąjedyniełódki.
Spojrzałem na nią i zauważyłem w jej oczach strach. Nie tylko strach, mógłbym
przysiąc, że widziałem też błysk nienawiści. Zaparkowałem samochód i kiedy
otworzyłemdrzwi,Ameliaoznajmiła:
–Nieruszamsięzsamochodu.
–Amelia,skarbie,proszę.
–Nie!–wykrztusiła,krzyżującramiona.
–Dobrze.Możeszzostać.Alejaidę.
Wysiadłem i zamknąłem za sobą drzwi. Ruszyłem w stronę przystani, mając
nadzieję, że zmieni zdanie. Ale tak się nie stało. Usiadłem na jednym z doków, w
pobliżuparkingu.Możetobyłbłąd.Amożenie.Nawetjeślipodjęładecyzję,żenigdy
więcejniewejdzienapokładłodzi,decyzjesąpoto,byjezmieniać.Siedziałemprzez
dwie godziny i myślałem o Amelii i o tym, że może nie miałem racji. Może
powinienem uszanować jej decyzję. To był jej wybór, by nie wchodzić więcej na
pokład.Niemogłemjejzmusićdoczegoś,czemubyłaprzeciwna.Ichociażudałosię,
kiedy za pierwszym razem zabrałem ją do wody, tym razem chodziło o coś innego.
Wziąłem głęboki oddech i zacząłem się podnosić, kiedy usłyszałem za plecami czyjś
głos.
–Cotakiegochciałeśmipokazać?
Wstałemiuważniesięjejprzyjrzałem,apotemwziąłemjązarękę.
–Totam–oznajmiłem.
Zaprowadziłemjądożaglówki,którąwynająłemnacałydzień.Stanęłananadbrzeżu
iwpatrywałasięwłódź.
– Kiedyś mówiłaś mi, jak bardzo kochasz żeglować i jak cudownie czujesz się na
wodzie.Chcęcitozwrócić.Niechcę,żebyśsięczegokolwiekbała.
Nieodezwałasięanisłowem,alemocniejścisnęłamojądłoń.Weszliśmynapokład,
aonanatychmiastusiadła,zcałejsiłytrzymającsięburty.Stałemipatrzyłem,jakjej
nogizaczęłysiętrząść.
Cojadocholeryzrobiłem?Oczymmyślałem?
– Tak mi przykro, skarbie – powiedziałem, kiedy ukląkłem przed nią i położyłem
ręcenajejkolanach.–Niechciałemsprawićciprzykrości.Chodźmy.Zabieramciędo
domu–dodałem,wyciągającrękę.
Pokręciłagłową.
– Zdecydowałam się tu przyjść i zostanę. Przez ostatnie dwie godziny o tym
myślałam i nie zamierzam się teraz wycofać. Nie mogę. Muszę to zrobić. Nie mogę
dłużej żyć w strachu. Nauczyłeś mnie znowu cieszyć się życiem. Dałeś mi nadzieję,
poczuciebezpieczeństwaimiłość.Mogęprzynajmniejspróbować.
–Och,skarbie.–Objąłemjąimocnoprzytuliłem.–Jesteśniesamowitąkobietą,ale
niechcę,żebyśażtaktoprzeżywała.
–Umieszżeglować?–zapytałaszeptem.
–Ja?Oczywiście,żeumiemżeglować.Jestemwtymmistrzem.
–Toodcumujłódźipłyniemy.Musisztozrobićteraz,zanimzmienięzdanie.
–Jużsięrobi!–powiedziałem,całującjąwusta,izacząłemszykowaćżagle.
Musiałemsięnieźlenatrudzić,żebyuzyskaćodpowiedniąprędkość.
–Collin,cosiędzieje?
–Nicskarbie,niemartwsię.
–Wiatrwiejezdrugiejstrony.Musiszzmienićkierunek–zauważyła.
–Próbuję,skarbie,poczekajchwilę.
–Bożeświęty–parsknęła,wstajączmiejsca.–Mówiłeś,żeumieszżeglować.
–Boumiem.
–Przesuńsię–nakazała,zajmującmojemiejsce.
Poszłojakpomaśle,uśmiechnąłemsiędosiebie.
Stanąłemzaniąimocnojąobjąłem,kiedywypłynęłanaocean.Lekkiwiatrpieścił
naszetwarze,amorskiepowietrzebyłojakzawszeorzeźwiające.
–Tujestpięknie–westchnęła.
–Maszrację.Wszystkowporządku?
–Niezupełnie.Aledamsobieradę.
–Przypomnijsobie,jaktobyłoprzedwypadkiem.
–Próbuję,aletotrudne,wiesz?
–Wiem.Aleświetnieciidzie.Małymikroczkami,skarbie.Małymikroczkami.
Odwróciłasięispojrzałanamniezuśmiechem.Nachyliłemsię,ipocałowałemjej
miękkieustaiżeglowaliśmyprzezkilkagodzin.Aninachwilęjejniepuściłem.Albo
obejmowałem ją w pasie, albo trzymałem za rękę, chciałem tylko, by czuła się
bezpiecznie.
Zacumowaliśmy łódź, a jak tylko zeszliśmy z pokładu, Amelia chwyciła mnie i z
całejsiłyprzytuliła.
–Cosięstało,skarbie?
–Dziękuję.Towszystko–wyszeptała.
Zamknąłemoczyipocałowałemjąwczubekgłowy.
–Niczegoniezrobiłem.Totydokonałaśwyboru.
–Niezrobiłabymtego,gdybyniety.
Odsunąłemsięodniejipocałowałemwusta.
–Kochamcięichcę,żebyśbyłapogodzonazeswoimżyciem.
–Jestem,dziękitobie–uśmiechnęłasię.
Rozdział32
W
szyscygotowi?–spytałojciec.
–Gotowi.–Juliauśmiechnęłasię,trzymającBraydena.
To był dzień, w którym mieliśmy rozsypać prochy Denny’ego po Pacyfiku.
ŚcisnąłemAmelięzarękę,kiedywchodziliśmynapokładjachtu.
–Wszystkowporządku?–zapytałem.
–Nicjejniejest.–Ojciecuśmiechnąłsię,obejmującjąramieniem.
–Wszystkowporządku–uśmiechnęłasiędonas.
To był idealny dzień. Na błękitnym niebie mocno świeciło słońce. Na pokładzie
czekaładeskaserów,krakersów,owoceorazbutelkizwinemiszampanem.
– No dobrze, posłuchajcie wszyscy – oznajmił ojciec. – Chciałbym wszystkim
podziękowaćzato,żetudzisiajjesteście.TakiebyłożyczenieDenny’ego,ichociażz
początku nie byłem zachwycony, teraz jestem szczęśliwy, że mogę to zrobić. Dzięki
temu jesteśmy wszyscy razem, a Denny był częścią naszej rodziny. Chciałbym więc,
żeby wszyscy jedli, pili i cieszyli się żeglugą. Jak tylko wypłyniemy odpowiednio
daleko,rozsypiemywwodziejegoprochy,takjaksobietegożyczył.
Mama podeszła i usiadła obok mnie, gdy obserwowałem Amelię i Jacoba. Oboje
oparlisięobarierkęiwpatrywaliwwodę.
–Jakcisiętoudało?
–Cotakiego?–zapytałem.
–PomócAmeliiprzezwyciężyćstrachprzedżeglowaniem?
–Zabrałemjąnaprzystańimodliłemsię,byzechciałazemnąpopłynąć.Zajęłojej
tokilkagodzin,alewkońcuzgodziłasię,ajapomogłemjejprzeztoprzejść.
–Tocudownadziewczyna.Taksięcieszę,żejąznalazłeś–uśmiechnęłasię.
–Toonamnieznalazła,pamiętasz?
– Tak jak ja znalazłam twojego ojca. Wygląda na to, że zostałeś nagrodzony za
swojegrzechy.Jesteśzupełniejakojciec,ajajestemzciebiebardzodumna.Mówiłmi
otejfundacjinarzeczchorychnamukowiscydozę.Myślę,żetodoskonałypomysł,że
chcesz ją założyć. A to, co już zrobiłeś dla Diany i Jacoba, jest wspaniałe. Jesteś
niesamowitym mężczyzną, Collin, i moim słodkim chłopcem – uśmiechnęła się przez
łzy,głaszczącmniepopoliczku.
–Mamoprzestań.
–Nicnatonieporadzę.JesteśmyzojcemtacydumnizciebieizJulii.
Objąłemjąipocałowałemwpoliczek.
–Todlatego,żemamynajlepszychrodzicównaświecie.
Ojciec oznajmił, że już czas rozsypać prochy i wszyscy zgromadziliśmy się wokół
niego.Najpierwupewniłsię,żewszyscytrzymamykieliszki.Ameliapodeszładomnie
i objęła mnie w pasie. Patrzyliśmy, jak ojciec otworzył urnę i wysypał prochy
Denny’ego.
–Żegnaj,przyjacielu.Spoczywajwspokojuiszczęściunawieki.
–ZaDenny’ego–powiedziałem,podnosząckieliszek.
–ZaDenny’ego–powtórzyliwszyscy.
Kiedy prochy zostały rozsypane, a ojciec osuszył łzy, podszedł do mnie i Julii i
mocnonasprzytulił.
–Bardzowaskocham.
–Myteżciękochamy,tato–powiedzieliśmyrównocześnie.
Poklepałnaspoplecachisięuśmiechnął.
–AterazpójdęuratowaćmojegownukaprzedMasonem.
Głaskałemjejwłosyitrzymałemwramionach,gdyspała.Patrzyłem,jakjejklatka
piersiowaunosisięwgóręiwdółprzykażdymoddechu.Myśl,żeniepowiedziałem
jejjeszczeodomkunaplaży,niedawałamispokoju.Niemogłemczekaćdolata,byjej
towyznać.MusiałemtozrobićzarazpopowrociedoNowegoJorku.Otworzyłaoczyi
zarazjezamknęła,anajejtwarzypojawiłsięuśmiech.Przesunęłarękę,którależałana
moim torsie, i dotknęła slipek. Delikatnie chwyciła mój członek i z uśmiechem
otworzyłajednooko.
–Maszerekcję–uśmiechnęłasię.
–Zawszemam,kiedyjestemprzytobie.
–Tomożecośztymzrobimy,cotynato?–zapytała,wysuwającsięzmoichramion
isiadającnamnieokrakiem.
–Tomisiępodoba–uśmiechnąłemsięichwyciłemzębamijejpierś.
–Mnieteż–powiedziała,wsuwającczłonekdośrodka.
Pchnąłem ją biodrami, pieszcząc jej nabrzmiały sutek. Wyprostowała się,
rozkoszując się pełną długością mojej erekcji, i wydała z siebie lekkie westchnięcie.
Jej biodra poruszały się rytmicznie, gdy delikatnie się poruszała. Odrzuciłem do tyłu
głowę,oddającsięrozkoszy,którąmidawała.Byłabardzomokraiczułemjejwilgoć
spływającąpomoichjądrach.
–Kochanie,jestmicudownie.
–Mnieteż–szepnęła,nieprzestającsięporuszać.
Chwyciłem ją za piersi i zacząłem je ugniatać, skupiając się na twardych sutkach,
którymi lubiłem się bawić. Jej biodra zaczęły poruszać się szybciej i czułem, jak się
wokółmniezaciska.
–Dalej,kochanie,pokaż,jakcidobrze.
– Collin, Collin. O Boże – szepnęła, gdy jej ciało znieruchomiało i rozluźniło się,
sprawiając,żejarównieższczytowałem.
–Ach–jęknąłem,podrzucającbiodraidługozniejniewychodząc.
Upadłanamnieizanurzyłatwarzwmojejszyi.
–Dzieńdobry.
–Bardzodobry–uśmiechnąłemsię,całującjąwgłowę.
Naglerozległosiępukaniedodrzwi.
–Śniadaniegotowe–powiedziałojciec.
–Dobrzetato,zarazprzyjdziemy.
Ameliasturlałasięzemnieiwybuchłaśmiechem.
–Agdybywszedłdośrodkaizobaczył,jaknatobieleżę?
–Wtedyzrobilibyśmymumałypokaz.–Mrugnąłemdoniej.
–Collin,toniejestśmieszne.
– Właśnie, że jest. Mówiłem ci już o tym, jak nakrył Julię, kiedy po raz pierwszy
uprawiałaseks?
–SłodkiBoże!Mówiszpoważnie?
–Jaknajbardziej.Zapytajjąkiedyśoto.Myślałem,żejązamorduje.Chodź,lepiej
sięubierzmyizejdźmynadół,zanimktośprzyjdzieiwyważydrzwi.
Louise jak zwykle przygotowała na śniadanie prawdziwą ucztę. Wziąłem talerz i
dołączyłemdoojca,matkiiAmeliinapatio.SpojrzałemnaplażęizobaczyłemJacoba,
którybawiłsięwwodziezMasonem.
–Synu,chciałbym,żebyśbyłprzymnie,kiedybędęrozmawiałzDianą.Chcemyją
też zabrać do galerii. Przy plaży jest też dom na sprzedaż. Jest mniejszy, ale
niepotrzebny im przecież ten duży dom. Należy do mnie i jeśli Diana zdecyduje, że
chcesiętuprzeprowadzić,wynajmęgojej.
–Jasnetato.Dajmiznać,jakbędzieszgotowy.
– Rozmawiałem z nią wczoraj wieczorem na plaży i mówiła, że jej się tu podoba,
więc zobaczymy. Dzwoniłem do galerii, do Joela, i powiedziałem mu o naszych
planach. Mówił, że chętnie pozna Dianę i pomoże jej we wszystkim. Jedliśmy też
wczoraj kolację z Ianem i Rory i mówili, że będą mieli ją i Jacoba na oku, jeśli
zdecydujesiętuprzeprowadzić.
–Wspaniale.Wyglądanato,żewszystkojużzorganizowałeś.
Rodzicewstaliodstołu.
– Jak tylko skończysz jeść, porozmawiamy z nią. Amelia może spędzić ten dzień z
mamąiJulią.Wybierająsięnazakupy.
–Och,uwielbiamzakupy–uśmiechnęłasięAmelia.
–Majątucudownebutiki.Niemogęsięwprostdoczekać,żebycijepokazać.Nie
zawracaj sobie głowy pieniędzmi, bo Connor sponsoruje naszą dzisiejszą wyprawę,
prawda,skarbie?–uśmiechnęłasię,głaszczącgopopoliczku.
–Natowygląda.Możeszkupić,cotylkochcesz–zadeklarowałojciec.
Weszlidodomu,ajanachyliłemsiędoAmelii.
–Tylkosięnieograniczaj,ajeślizobaczysz,coścowedługciebiemisięspodoba,
kupto.
–Collin,przestań–zachichotała.
–Mówiępoważnieiwierzmi,mamaitakzrobiwszystko,żebyścośkupiła.
Skończyliśmy śniadanie i zabraliśmy talerze do środka. Pocałowałem Louise w
policzekipodziękowałemzawspaniałyposiłek.Ameliaposzłanagóręprzebraćsięw
letniąsukienkę,wktórejmiałazamiarwybraćsięnazakupy,ajapostanowiłempójść
naplażędoJacobaiMasona.Kiedyzszedłemnadół,zobaczyłem,żeJacobrozmawia
zjakąśdziewczynką.PodszedłemdoMasona,którystałniecozboku.
–Cześć,Mason.Ktotojest?
–Niejestempewien.Właśniewychodziliśmyzwody,kiedydonaspodeszła.
–Fajnie.Miłyzniejdzieciak.
Pochwilidziewczynkaodeszła,aJacobpodszedłdomnieiMasona.
–Cześć,stary.Ktotobył?–zapytałem.
–ManaimięLexiimieszkawdomuprzyplaży.
–Próbowałaciępoderwać?–uśmiechnąłemsię.
– Daj spokój, Collin. – Odwzajemnił uśmiech. – Też ma mukowiscydozę –
powiedział,kiedyruszyliśmywstronędomu.
–Naprawdę?Powiedziałaciotym?
–Zaczęłakaszleć,itobrzmiałozupełniejakmójkaszel,więcpowiedziałemjej,że
teżtakczasamikaszlęiwtedymipowiedziała.
Widziałem, że Jacob cieszył się, że w końcu spotkał kogoś takiego jak on. Kiedy
weszliśmy do domu, kobiety szykowały się na zakupy, a tata zadbał o to, by Jake
spędziłdzieńzMasonemiJacobem.PrzytuliłemAmelięipocałowałemnapożegnanie.
–Pamiętaj,żeojcieczawszystkopłaci.Kupujbezograniczeń.
Roześmiałasięipchnęłamniewklatkępiersiową.
–Postaramsię.Kochamcię.
–Jaciebieteż,skarbie.
– O czym chciałeś porozmawiać, Connor? – zapytała Diana, kiedy usiedliśmy na
zewnątrz.
–Collin,możetyzaczniesz?
–Zaczynamsięprzezwasdenerwować–stwierdziłaDiana.
Chwyciłemjązarękę.
–NiedenerwujsięDiano.Niewiemtylko,jaktopowiedzieć.
–Chceciemniezwolnić?–spytała,awjejoczachpojawiłsięstrach.
–SłodkiBoże,skąd!–wykrzyknąłem.Odchrząknąłemiwziąłemgłębokioddech.–
Myślę,żepowinnaśsięzJacobemprzeprowadzićdoKalifornii.
Roześmiałasię.
–Tak,jasne.Niemogęsięprzeprowadzić–oznajmiła,spoglądającnamojegoojca.
–Samawidziałaś,żeJacobczułsięowielelepiejwdomkunaplażywHamptons,i
widzisz, że czuje się lepiej, od kiedy przyjechaliśmy do Kalifornii. Myślę, że to dla
niegonajlepszemiejsce.
–Tomiłe,żetakmyślisz,Collin,iwierzmi,bardzobymchciałatuzamieszkaćze
względunaJacoba,aletoniemożliwe.
–Acojeślimójojciecijasprawimy,żetobędziemożliwe?
–Cotakiego?Oczymtymówisz?–dopytywałaskołowanymgłosem.
Tataprzejąłpałeczkę.
–Diano,mamtutajdomprzyplaży,którywynajmuję,ichciałbymgowynająćtobie.
Myślę,żemogłabyśtustworzyćwspaniałydomdlasiebieiJacoba.
–AleConnor,cozmojąpracą?
Ojciecodwróciłwzrok,boniechciałtracićswojejsekretarki.
–Mamtudlaciebieinnąpracę.Zarabiałabyśtrochęwięcejizachowałabyśtesame
świadczeniazdrowotne.Ztymżezamiastpracowaćwbiurze,pracowałabyśwmojej
galerii.Tozaledwiedwadzieściaminutdrogisamochodem.
Jejoczynapełniłysięłzami.
– Ja… nie mogę. Już i tak za dużo dla mnie zrobiliście i nie mogłabym przyjąć
niczegowięcej.
–Majątuodpowiednieprogramy,Diano.Takie,którepomagajądzieciakomchorym
namukowiscydozę.OwielelepszeniżwNowymJorku.Jacobuwielbiawodę,kocha
plażę.Samawidziałaś,jakijestszczęśliwy,adzisiajpoznałdziewczynkę,któracierpi
natęsamąchorobę.ManaimięLexiimieszkagdzieśprzyplaży–tłumaczyłem.
Pojejpoliczkachpociekłyłzy.Ojciecspojrzałnamnieipokręciłgłową.Położyłjej
rękęnaramieniu.
– Nie płacz, Diano. Jeśli będziesz chciała się tu przeprowadzić, zrobimy to dla
ciebieiJacoba.Aledecyzjanależydociebie.Możechciałabyśobejrzećdom?Potem
zabierzemyciędogalerii.
Pokiwałagłową,aojciecpodałjejchusteczki.
–Świetnie,chodźcieobejrzećdom–uśmiechnąłemsię.
Resztę popołudnia spędziliśmy na oglądaniu domu i galerii. Ojciec przedstawił
Dianę Joelowi i od razu się polubili. Szturchnąłem ojca, ale kazał mi przestać.
Wydawałosię,żeDianiespodobałsiędomigaleria.Byłemniemalpewien,żebędzie
chciałasiętuprzeprowadzić.
–Dajsobietrochęczasuiprzemyślto–zwróciłsiędoniejojciec.–Porozmawiajz
Jacobemizapytajgo,czegochce.
–Connor,Collin,bardzowamdziękuję.Niewiem,czymsobiezasłużyłam,żewas
spotkałam.Jesteścienajcudowniejszymiludźmi,jakichpoznałam.
–Dajspokój–uśmiechnąłemsię.
Wróciliśmy do domu, a Diana powiedziała Jacobowi, że zabiera go na pizzę, bo
musząoczymśporozmawiać.
Rozdział33
W
róciliśmy do Nowego Jorku, do śniegu i zimna. Chciałem jeszcze zostać w
Kalifornii, ale czekały na nas obowiązki i każdy musiał wrócić do szkoły albo do
pracy. Amelia miała jeszcze tydzień wolnego przed rozpoczęciem zajęć i praktyk.
DianaodbyładługąrozmowęzJacobemiwspólniezdecydowali,żeprzeprowadząsię
doKalifornii.Zjednejstronycieszyłemsię,ponieważJacobowibędzietamlepiej,ale
zdrugiejstronybyłomismutno,bowiedziałem,żebędęzanimitęsknił.
–Cosiędzieje?–zapytałaAmelia,siadającobokmnienasofie.
–Nictakiego.Myślałemtylkootym,żedziwniebędzieniemiećprzysobieJacoba.
– Wiem, ale sam mówiłeś, że jemu będzie lepiej w Kalifornii. Poza tym pomyśl o
tym,żebędzieszczęśliwyizdrowszy.
– Chodź tutaj – poprosiłem, sadzając ją na kolanach. – Mówiłem ci już dzisiaj, że
ciękocham?
–Zdajesię,żenie.Więclepiejmipowiedz–uśmiechnęłasię.
–Kochamcię,pannoGray,ajutrowybierzemysięnamałąwycieczkę.Tylkotyija.
–Kochamcię,panieBlack.Adokądsięwybieramy?
–Dowieszsięjutro,skarbie.Ateraz,dośćjużgadania.Pocałujmnie.
Posłała mi swój cudowny uśmiech i musnęła ustami. Kiedy pocałunek zrobił się
bardziej namiętny i niemal udało mi się zdjąć z niej bluzkę, usłyszałem pukanie do
drzwi.
–Collin,tojaJulia.Próbowałamsiędociebiedodzwonić,alenieodbierałeś.
Zerknąłem na Amelię, a ona się roześmiała. Wstałem, poprawiłem ubranie i
otworzyłemdrzwi.
–Cześć,Julio.Cosięstało?
–MożeszsięnachwilęzająćBraydenem?MusimyzJakiemzałatwićparęspraw,a
pójdzienamszybciejbezmałego.
Spojrzałem na nią, gdy tak stała z niemowlęciem na rękach. Dobrze znałem swoją
siostrę.
–ChceciezJakiemuprawiaćseksbezdzieckawdomu.
SpojrzałanaBraydena.
–Nie,czemuprzyszłocitodogłowy?
–Wiem,kiedykłamieszJulio.
– W porządku – powiedziała surowym głosem i weszła do mojego mieszkania. –
Chcemy z Jakiem spędzić trochę czasu sami, ponieważ za każdym razem, kiedy
zaczynamy się kochać, nasz kochany synek zaczyna wrzeszczeć. Nie mogę mieć
orgazmu,kiedymójsynkrzyczy!Chcękochaćsięzmężembezprzeszkód.Czyproszęo
zbytwiele?
–Julio,wyluzuj!–poprosiłem.Wziąłemodniejmojegosiostrzeńcaipocałowałem
ją w policzek. – Idź spędzić trochę czasu z mężem. Możecie się kochać nawet kilka
razyinieprzejmujciesięBraydenem.Gdziesąrodzice?
–WyszlinakolacjęzPeytoniHenrym.Dziękuję,Collin.Jestemciwinnaprzysługę.
–Nieprawda.Wiesz,żezawszechętniecipomogę.
Postawiła na stole torbę z pieluchami, pocałowała Braydena i wróciła do siebie.
Stałem na środku pokoju i patrzyłem na Amelię, która siedziała na sofie i się
uśmiechała.
–Co?
– Wyglądasz bardzo seksownie, kiedy go trzymasz. Będziesz kiedyś wspaniałym
ojcem.
Podszedłemdosofyiusiadłem.
–Atybędzieszcudownąmatką.
Nachyliłem się, by ją pocałować, ale Brayden zaczął płakać. Roześmieliśmy się i
zrozumiałem,oczymmówiłaJulia.
–Powieszmi,dokądsięwybieramy?–zapytałaAmelia.
– Zobaczysz, jak będziemy na miejscu – uśmiechnąłem się i dotknąłem palcem jej
nosa.
Wsiedliśmy do range rovera i ruszyliśmy do Hamptons. Byłem pełen obaw, bo nie
miałempojęcia,jakzareaguje,gdypowiemjej,żetojakupiłemdom.Zjednejstrony
myślałem,żebędziezachwycona,alecośmimówiło,żemogłasięteżnieźlezirytować.
–JedziemydoHamptons?–zapytała.
Niepotrafiłemjejokłamać.
–Tak–odparłem.
–Poco?Jestśrodekzimy.
–Wiem,alechciałbymcicośpokazać.
Zatrzymaliśmysięprzeddomemnaplaży.
–Czemutuprzyjechaliśmy?
–Chodźzamną,skarbie–poprosiłem,biorącjązarękęiotwierającdrzwi.
–Skądmaszkluczedomojegostaregodomu?
–Teraztomójdom.Naszdom.Tojagokupiłem.
– Co takiego? Czemu to zrobiłeś? Wiesz, kiedy to było i przez cały ten czas
ukrywałeśtoprzedemną?–spytałapodniesionymgłosem.
–Tak,przepraszamcięzato.Chciałempoczekaćnaodpowiedniąporę.
–Itojestwedługciebieodpowiedniapora?
–Niewiem.Alewiem,żejużdłużejniemogłemtegoprzedtobąukrywać.
Zmierzyłamniewzrokiemipokręciłagłową.
–Niewierzę.Pocomiałbyśgokupować?
– Ponieważ wiem, ile dla ciebie znaczy. Sama mówiłaś, że nie chcesz go
sprzedawać.
–Aleniechciałam,żebyśtygokupił.Niechcięszlag,Collin.Jestemnaprawdęzła!
Wdodatkuukrywałeśtoprzedemnąprzeztewszystkiemiesiące.
Byłanaprawdęwściekła.Nigdyprzedtemniewidziałemjejwtakimstanie.
–Amelia,przepraszam.
–Jakmogłeścośtakiegoprzedemnąukryć?Skorozataiłeścośtakiego,zaczynamsię
zastanawiać,oczymjeszczeminiepowiedziałeś.
– To niesprawiedliwe. Nigdy niczego przed tobą nie ukrywałem poza tym –
odparłem,podnoszącgłos.
–Chcęjużwracać.
–Dopieroprzyjechaliśmy.
Otworzyła drzwi i wsiadła do range rovera. Westchnąłem i pokręciłem głową.
Zamknąłemdrzwifrontoweiwsiadłemdowozu.Chwyciłemjązarękę,alewyrwała
dłoń.
–Kochanie,proszę.Takmiprzykro.
– To nie był ot tak, zwyczajny zakup. To coś o wiele większego, czego nie robi
zwyczajnychłopak.
–Owszem,jeślimapieniądze–rzuciłem.
–Więcwydajecisię,żeskoromaszpieniądze,tomożeszrobić,cocisiępodoba?
Collin,jestemnaciebietakawściekła.Proszę,nieodzywajsięjużdomnieizabierz
mniedodomu.Chcęjużjechać.
Włączyłemsilnikizpiskiemoponwyjechałemzpodjazdu.Podczasdrogipowrotnej
panowałagrobowacisza.Kiedyweszliśmydomieszkania,Ameliapodeszładoszafyi
wyjęłaswojątorbę.
–Coty,dodiabła,robisz?
–PrzezkilkadnizatrzymamsięuCheri.Niemogętuzostać.
–Amelia,błagam.Nieróbtego.Niezrobiłemniczłego.Dodiabła,zrobiłemtodla
ciebie!–wrzasnąłem.
–Muszętoprzemyśleć.Potrzebujętrochęczasu.Boże,Collin,niemogęuwierzy,że
tozrobiłeś–powiedziała,wychodzączadrzwi.
Chodziłem w tę i z powrotem po mieszkaniu, próbując zrozumieć, co się stało.
Podszedłem do barku i sięgnąłem po butelkę whisky. Chwyciłem za szklankę i
usiadłem na kanapie. Spojrzałem na szklankę i odstawiłem ją na stolik. Co tam
szklanka. Piłem prosto z butelki. Wypiłem niemal całą butelkę i byłem kompletnie
pijany. Wstałem z kanapy i upadłem na podłogę. Pokój zawirował, ale kiedy
zamknąłemoczy,byłojeszczegorzej.Naglerozległosiępukaniedodrzwiiusłyszałem
głosojca.
–Collin?Cosiętamulichadzieje?Wszystkowporządku?
Drzwiniebyłyzamknięteikiedynieodpowiedziałem,wszedłdośrodkaizobaczył,
żeleżęnapodłodze.
–Synu,cosięstało?GdziejestAmelia?
–Odeszła.
–Boże,zionieszwhisky.
Wyciągnąłtelefoniusłyszałem,jakrozmawiałzJakiem.
–Jake,chcężebyśtuprzyszedłipomógłmizanieśćCollinadoapartamentunagórze.
Jestkompletniepijany.
–Tato,niechcęiśćnagórę–wymamrotałem,próbującsiępodnieść,coskończyło
siękolejnymupadkiem.
–Alepójdziesz.Niechcę,żebyśbyłsamwtakimstanie.Cosięstało?
ZjawiłsięJakeipodszedłdomnie.
–Podejdźzdrugiejstronyichwyćgozaramię–poprosiłojciec.
–Cześć,stary,wszystkogra?–zapytałJake.
–Spakowałasięiwyszła.
–Amelia?
– Tak, pokłóciliśmy się – wymamrotałem, kiedy mnie podnieśli i zaprowadzili do
apartamentu.
Kiedyweszliśmydośrodka,ojcieczawołałmatkę.
–Cholera,tato.
–Cichobądź,synu.
–Bożesłodki.Cosięstało?–zapytałamama,biegnącwmojąstronę.
– Najwyraźniej twój syn i jego narzeczona pokłócili się, ponieważ ona spakowała
sięiodeszła,aonwypiłcałąbutelkęwhisky.
–Niecałą–wymamrotałem.
–Och,Collin.Zabierzciegonagórę–zaordynowała.
OjcieciJakeposadzilimnienałóżku.Mamaweszłazanimiizdjęłamikoszulę.
–Połóżsięnaboku–nakazała.
Zamknąłem oczy, ale widziałem tylko twarz Amelii, przepełnioną bólem, kiedy
dowiedziałasię,żetojakupiłemdom.Musiałemsięprzespać,żebyotymzapomnieć.
Rozdział34
O
budziłemsięispojrzałemnazegarek.Byłapiątatrzydzieścinadranem.Głowami
pękała i postanowiłem wziąć prysznic. Stałem pod strumieniem gorącej wody przez
niemaldwadzieściaminut,wyszedłemiwłożyłemdres,któryznalazłemwszufladzie.
Zszedłem na dół, włączyłem ekspres i poszukałem składników na koktajl. Rodzice
wciążspali,więcstarałemsiębyćcichojakmysz.Pobiegłemnagórę,żebyposzukać
telefonu. Leżał na podłodze w kieszeni spodni. Sięgnąłem po aparat, modląc się w
duchu, by była jakaś wiadomość od Amelii. Ale nic nie było. Wróciłem do kuchni,
żebydokończyćkoktajl.Paręchwilpóźniejzjawilisięrodzice.
–Daj,jadokończę.Usiądźskarbie.
–Dzięki,mamo.
–Jaksięczujesz?–zapytałojciec,nalewająckawy.
–Nienajlepiej–odparłem.
–Chceszporozmawiaćotym,cowydarzyłosięmiędzytobąaAmelią?
Mamapostawiłaprzedemnąkoktajliwypiłemgoduszkiem,bymiećtozgłowy.
–ZabrałemjąwczorajdoHamptons,dodomu.Powiedziałem,żegokupiłem,aona
sięwściekła.Naprawdęsięwkurzyła,ajaniewiemdlaczego–stwierdziłem,kładąc
głowęnastół.
–Możedlatego,żetoprzedniązataiłeś,aniepowinieneś–zasugerowałamama.
–Mówiłemci,synu,żepowinieneśjejotympowiedzieć–zawtórowałojciec.
– Pamiętam, że kiedyś ktoś zrobił dokładnie to samo. Nie raz, nie dwa, ale co
najmniejtrzyrazy,Connor.
–Wiem,Elle,aledobrzewiesz,żeżałujękażdegorazu.
–Dobrze,jużdobrze.Sknociłemsprawę.Cojeszcze?Comamnibyzrobić?
Matkapodeszładomnieipocałowaławgłowę.
– Alkohol nie rozwiązuje problemów, tylko stwarza kolejne. Więc pierwsze, co
zrobisz,toodstawiszwhisky.Podrugie,musiszznaleźćsposób,bywszystkonaprawić.
Jesteśsynemswojegoojca,cośwymyślisz.
Wyszłazkuchni,aojciecusiadłnaprzeciwkomnie.
–Dajjejtrochęczasu.Musitoprzemyśleć.Tyteż.NiewysyłajSMS-ów.Dajjejpo
prostutrochęczasu.Kiedybędziegotowa,odezwiesię.
–Łatwocimówić,tato.Tęsknięzaniąjakcholera.
– Wiem, synu, ale zaufaj mi. Możesz jej wysłać krótką wiadomość, napisz, że ją
kochasz i tyle. Liczą się takie drobiazgi, wiesz? Wybaczy ci. Kocha cię, a miłość
wszystkozwycięża.
–Dzięki,tato.Pójdęterazdobiura.Pojedzieszzemną?
–Nie,Ralphmniezawiezie.Mampopołudniuspotkaniepodrugiejstroniemiasta.
–Okej,zobaczymysiępóźniej.
Siedziałemprzybiurku,próbującskoncentrowaćsięnapracy,którąnależałozrobić.
Wkońcurzuciłemdługopisnabiurkoiwyciągnąłemtelefon.
„Kochamcię”.
Żadnejodpowiedzi.Westchnąłemipostanowiłempójśćnasiłownię.Trzymałemw
gabinecietorbęnawypadektakichspontanicznychwypadów.Wszedłemnasiłownięi
udałem się prosto do naszej prywatnej przebieralni, żeby włożyć spodenki do
pływania. Wziąłem ręcznik i poszedłem na basen. Kiedy otworzyłem drzwi, ze
zdumieniemzobaczyłemwwodzieJulię,mamęiBraydena.
–Collin,cotyturobisz?–zapytałamama.
–Muszępoćwiczyć.
–Ojciecwie,żeniemacięwbiurze?
–Mamo,dajspokój.Wszystkojestwporządku.
WskoczyłemdowodyipopłynąłemdoJuliiiBraydena.Wziąłemodniejniemowlęi
przytrzymałemmałegowwodzie.
–Pierwszalekcjapływania?–chciałemwiedzieć.
–Tak.Nigdyniejestzawcześnienanaukę.Jaksięczujesz?Mamamówiłami,co
sięstało.
–Jestemwdołku.Aletonicnowego,prawda?
–Niemówtak.Ameliaciękochainapewnosięodezwie.
–Nierozumiemtylko,czemutaksięzdenerwowała.Myślałem,żerobiędobrze.
–Możewściekłasię,botoprzedniązataiłeśizniąnieporozmawiałeś.
–Chciałemjejzrobićniespodziankę.Onazasługujenaniespodzianki.
BraydenzacząłmarudzićioddałemgoJulii.
– To nie Hailey, Collin. Wiem, co ci chodzi po głowie, i wiem, że się boisz. To
waszapierwszakłótnia,prawda?
–Tak–przyznałem,spoglądającwdół.
–Pierwszekłótniesązawszenajtrudniejsze.Niemartwsię,wrócidociebie,zanim
sięobejrzysz.
–Dzięki,Julio.Popływamteraztrochę.Niechcęprzesadzać,boojciecsięzirytuje.
– Zdaje się, że Brayden zaczyna się zamieniać w suszoną śliwkę. Chyba lepiej
wyjmęgozwody–roześmiałasię.
–Gdziejestmama?–spytałem,kiedywyszłazbasenu.
–Niemampojęcia.Todziwne,żetakpoprostuwyszła.
Ellery
Nie chciałam widzieć, jak mój syn znowu cierpi. Bardzo przeżywał rozstanie z
Hailey i nie chciałam, by znowu przez to przechodził. Ukradkiem wyszłam z basenu,
kiedyCollinrozmawiałzJuliąiposzłamdoprzebieralni,żebyzadzwonićdoAmelii.
–Halo?–odebrała.
–Witaj,Amelia,mówiEllery.Zjadłabyśzemnąpóźnylunch?Możebyćowpółdo
trzeciej?
–WitajEllery.Jasne.Zprzyjemnością.
–Świetnie.SpotkajmysięwAureole.Zadzwonięizarezerwujęnamstolik.
–Dozobaczenia,Ellery.
–Dowidzenia,Amelio.
Wróciłam na basen i zobaczyłam, że Julia z Braydenem obserwują Collina, który
pływałwokółbasenu.
–SkończyłaśjużpływaćJulio?
–Tak,Braydenowibyłojużzimno.Gdziebyłaś?
–Musiałamzadzwonić–uśmiechnęłamsię.
–Niemów,żedzwoniłaśdoAmelii.
– Owszem, umówiłyśmy się na lunch na wpół do trzeciej. Tylko nie waż się tego
mówićbratuaniojcu.
–Niepowiem.Powodzenia,chociażwedługmnieniepowinnaśsięwtrącać.
– Cóż, nie chcę, żeby mój syn cierpiał. Zrobiłabym to samo dla ciebie –
uśmiechnęłamsię.–Lepiejubierzmyjużtegomalucha.Cześć,Collin,kochamcię.
–Cześć,mamo,Julio.Jateżciękocham.
Dotarłyśmydorestauracjiwtymsamymczasie.
–Witaj,kochanie–przywitałamsię,ściskającją.
–Cześć,Ellery.
Weszłyśmydorestauracjiiodrazuusiadłyśmy.SpojrzałamnaAmelięidostrzegłam
wjejoczachsmutek.
–Jaksięczujesz?–zapytała.
–Collinmówiłci,cosięstało?–odpowiedziała.
– Tak. Po tym, jak Connor i Jake znaleźli go kompletnie pijanego, leżącego na
podłodzewswoimmieszkaniu.Przynieśligonagórę,żebyodespał.
Spuściławzrokizaczęłabawićsięłyżką.
–Niepowinienbyłtylewypić.
– Owszem, nie powinien, ale nie chciał już cierpieć. Rozumiem, że byłaś na niego
wściekła, że nie powiedział ci o domu. Naprawdę. Czasami ludziom wydaje się, że
robią dobrze, kiedy wcale tak nie jest. Powinien najpierw z tobą porozmawiać.
Niestety,matoposwoimojcuitrochępomnie.
–Comasznamyśli?
– Kiedy poznałam Connora, zataiłam przed nim wielki sekret, a kiedy się
dowiedział,zostawiłmnie.TaknaprawdęzostawiłmniewMichigan,samąwhotelu.
MusiałamsamawracaćdoNowegoJorku.
–Rety,naprawdę?
– Tak, ale tak bardzo go wtedy zraniłam, że nie sądziłam, że kiedykolwiek go
zobaczę.To,cozrobiłam,byłoniewybaczalne.AleConnortakbardzomniekochał,że
wkońcumiwybaczył.Chodzimioto,żeludziepopełniająbłędy.
–Wiem,Ellery,aleonniemożetakpoprostukupowaćdomupomoichrodzicach,
ponieważjapotrzebujępieniędzy.Poczułamsięjakżebraczka,apozatymoniczymmi
niepowiedział.Todowódnato,żedobrzewiedział,żerobiźle.
–Znamtouczucie.Aletyniejesteśżebraczką.Chciał,żebyśmiałatendomimogła
zachowaćpamięćoswojejrodzinie.Chciałcipodarowaćichcząstkę.Wprzeciwnym
raziedałbycipoprostupieniądze,prawda?Wiedział,żesącipotrzebne,aleniccinie
zaoferował,kiedydombyłnasprzedaż,prawda?
Ameliapokręciłagłową.
–Nie.
– Jeśli jeszcze się tego nie domyśliłaś, to powiem ci, że mój syn jest bardzo
szczodrąosobą.Towykapanyojciec.
–Zauważyłam–uśmiechnęłasię.
Wyciągnęłamdoniejrękę.
–Ucieczkaniczegonierozwiąże.Wierzmi.Niebronięgo,alechybapowinnaśgo
wysłuchać,aonciebie.Onciękocha,Amelio.Nigdywcześniejniewidziałam,bybył
takszczęśliwy.
–Dziękuję,Ellery.
–Niemazaco,skarbie.Wiesz,żezawszemożesznamnieliczyć.
Rozdział35
D
zień ciągnął się w nieskończoność. Wyglądałem przez okno gabinetu i myślałem o
Amelii. Nie odpowiedziała na moje wiadomości. Naprawdę sknociłem sprawę i
bardzo za nią tęskniłem. Serce pękało mi z bólu i za każdym razem, gdy o niej
pomyślałem, pojawiała się na nim kolejna rysa. A ponieważ myślałem o niej
bezustannie,niedługozmojegosercanicniezostanie.Musiałemnakilkadniwyrwać
się z Nowego Jorku. Zadzwoniłem do linii lotniczych, zarezerwowałem bilet do
Chicago i wróciłem do domu, żeby spakować się na weekend. Nie chciałem prosić
ojcaosamolot.Łatwiejbyłopoleciećsamolotemrejsowym.
Wsiadłemnapokładizająłemswojemiejsce.Klasapierwszaibiznesowabyłyjuż
zajęte, ale nic mnie to nie obchodziło, chciałem po prostu uciec z Nowego Jorku. Po
chwiliobokmnieusiadłastarszakobieta.
–Witam.Ależzciebieprzystojniaczek–uśmiechnęłasię.
– Dzień dobry i dziękuję. – Odwzajemniłem uśmiech i odwróciłem się do okna.
Obserwowałemstartującesamoloty,kiedynagleusłyszałemznajomygłos.
–Cholera,czemuniemogętegozmieścić?
OdwróciłemgłowęiujrzałemAmelię,którapróbowaławcisnąćtorbędoschowka.
–Codo…?–zacząłem.
Spojrzaławmojąstronęzezdumionymwyrazemtwarzy.
–Cotyturobisz?–zapytałaznadąsanąminą.
–LecędoChicago.Aty?
–Jateż.
Niemogłemwtouwierzyć.Ameliausiadłanaswoimmiejscuoboksiedzącejobok
mniestarszejpaniiodwróciławzrokwdrugąstronę.Kiedysamolotstartowałiunosił
się w górę, wpatrywałem się w okno. Jak tylko mogłem skorzystać z telefonu,
wyciągnąłemaparatiwysłałemAmeliiwiadomość.
„CzemuleciszdoChicago?”
Widziałem,jakzerknęłanatelefoniodpisała.
„Aty?”
„Nieodpowiadajpytaniemnapytanie”.
„Mogęrobić,cochcę”.
„Odpowiedzmi”.
„Nie”.
–Dodiabła,Amelia.–Spojrzałemnanią.
–Niemówtakdomnie–warknęła.
Siedzącamiędzynamistaruszkapopatrzyłananaszezdumieniem.
–Możechcąpaństwozamienićsięmiejscami?–zapytałaAmelię.
–Nie.
Ameliaspojrzaławmojąstronę.
–Czemuleciszklasąekonomiczną?Niepowinieneśbyćwsamolocieojcaalboco
najmniejwpierwszejklasie?
– Pierwsza klasa była już zabukowana, a nie chciałem korzystać z samolotu ojca.
ChciałemjaknajszybciejwyleciećzNowegoJorku.
Siedząca obok mnie starsza kobieta wstała i poszła do toalety. Amelia nie ruszyła
się miejsca i patrzyła przed siebie, a ja wpatrywałem się w okno. Kiedy kobieta
wróciła,stanęłanaśrodkuprzejścia.
–Przepraszam,młodadamo,alemusisiępaniprzesunąć.Mamproblemyżołądkowe
i byłoby mi wygodniej, gdybym mogła usiąść z brzegu i nie musiała pani za każdym
razemfatygować.
Ameliaspojrzałananią,mrużącoczy.Westchnęłaiusiadłaobokmnie.
–Dziękuję,kochanie–powiedziałastarszapani.
–Niewierzę,żelecisztymsamolotem–syknęłaprzezzaciśniętezębyAmelia.
–Ajaniewierzę,żetytujesteś.
–Dziwnesąkolejelosu.–Staruszkasięuśmiechnęła.
Ameliazałożyłasłuchawki,ajaoparłemgłowęooknoiprzymknąłemoczy.Nagle
samolotobniżyłlotizacząłsiętrząść.Ameliachwyciłamniezarękę.
–Zapnijpasy–poradziłem.
–Niechcęciępuścić–wyznałazprzerażeniemwoczach.
Nachyliłemsięizapiąłemjejpas,apotemswój.Kapitanprzeprosiłzaturbulencje,
którymiałyjeszczetrochępotrwać.Byłototrochęniepokojące,alebiorącpoduwagę,
ilelatałem,byłemdotegoprzyzwyczajony.Miałemochotęwziąćjąnakolana,mocno
przytulić i powiedzieć, że nic nam nie będzie. Spojrzałem na starszą panią, siedzącą
obok Amelii, i zapytałem, czy dobrze się czuje. Uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
Turbulencje ustały i Amelia puściła moje ramię. Ponownie założyła słuchawki, jak
gdybynicsięniewydarzyło.
–Nie,takniemożeszrobić–stwierdziłem,wyciągającjejsłuchawkizuszu.
–Oczymty,dodiabła,mówisz?–warknęła.
– Nie możesz chwytać się mnie, ponieważ umierasz ze strachu, a potem mnie
ignorować. Albo wiesz co? Zapomnij, że to powiedziałem. Przepraszam. Zajmij się
sobą,ajasobą.
–Onie,kolego.Samtozacząłeś,więclepiejotymporozmawiajmy.
–Niechcęjużztobąrozmawiać.Lepiejposłuchajsobiemuzyki–warknąłem.–A
tak przy okazji, nie zrobiłem nic złego poza tym, że cię kocham. Może bardziej, niż
powinienem.
–Sprawiłeś,żepoczułamsięjakżebraczka.
–Jakimcudem?–zapytałem.
– Kupiłeś dom moich rodziców, ponieważ potrzebowałam pieniędzy. Nie mogłeś
pozwolić,byktośinnygokupił?
–Kupiłemtendomdlanas.Chciałem,żebyśmiałacośponich.Ichociażsaminie
mielitegodomudługo,byłdlanichważny,atoznaczy,żebyłważnydlaciebie.Nie
chciałem, żebyś go straciła. Przykro mi, jeśli poczułaś się jak żebraczka, ale nie taki
byłmójcel.Chciałem,żebyśmiałacoś,coprzypominałobyciorodzinie,apieniądze
były tylko dodatkiem. A teraz skończyłem już z tobą rozmawiać, bo najwyraźniej nie
maszpojęcia,ocomichodziło–zakończyłemiodwróciłemsiędookna.
–Kupiłcidom,atysięnaniegowściekasz?–zapytałastaruszka.
–Toskomplikowane–odparłaAmelia.
– Nie widzę nic skomplikowanego w tym, że mężczyzna kocha kobietę na tyle
mocno,żekupujejejcoś,cobyłodlaniejważne.
Dalejpaniusiu,dalej,dopingowałemjąwmyślach.
Samolot wylądował. Wzięliśmy z Amelią walizki i wysiedliśmy. Szliśmy obok
siebieprzezlotnisko.
–Gdziesięzatrzymałaś?–spytałem.
–WHolidayInnExpress.
–Och.Czemu?
Roześmiałasięlekko.
–Bojesttani.Atygdzie,wTheTrump
–Tak.
–Oczywiście–uśmiechnęłasię.
–Chciałbym,żebyśposzłazemną.
To był daleki strzał, ale postanowiłem zaryzykować. Nie chciałem, by była w tym
mieściesama.Niebyłobezpieczne.
–NigdyniebyłamwTheTrump.
– Wszystkiego trzeba w życiu spróbować i chciałbym, żebyś spróbowała tego ze
mną–uśmiechnąłemsię.
Spojrzałanamnie,awjejoczachpojawiłysięłzy.
–Przepraszamcię,Collin.
–Słucham?–zapytałemlekkopodenerwowany.
– Przepraszam za to, że zachowałam się jak suka. Za to, że nagadałam ci tyle
przykrychrzeczy.
–Ajaprzepraszam,żeniepowiedziałemciokupniedomu.
Wyszliśmyzbudynku.Nazewnątrzczekałszoferwlimuzynie.
–Dobrywieczór,panieBlack.Miłopanaznowuwidzieć.
–Dobrywieczór,Tom.Dziękuję,żepomnieprzyjechałeś.
–Czystaprzyjemność,proszępana.
Wsiedliśmydolimuzyny,aTomzamknąłzanamidrzwi.
–Dokądjedziemy,panieBlack?
SpojrzałemnaAmelię,którauśmiechnęłasiędomnieszeroko.
–DoTheTrump,Tom.
Uśmiechnąłem się i delikatnie pogłaskałem jej policzek, a potem pocałowałem w
usta.
Po cudownym seksie na pogodzenie leżeliśmy z Amelią w wannie i włączyliśmy
jacuzzi. Nie było nic przyjemniejszego niż dotyk jej miękkiej, mokrej skóry. Objąłem
ją, kiedy oparła się plecami o moją klatkę piersiową, a jej kształtna mała pupa
wpasowała się między moje nogi. Delikatnie muskała palcami moje ramię, kiedy ją
przytulałem.
– Czy to nie dziwne, że oboje zdecydowaliśmy się przylecieć do Chicago i
znaleźliśmysięwtymsamymsamolocie?–zapytała.
–Tak,alejakmówiłatastaruszka–tolos.
–Jadłamdziślunchztwojąmatką.
–Naprawdę?Czemu?
– Ponieważ do mnie zadzwoniła i mi to zaproponowała. Odbyłyśmy bardzo miłą
pogawędkęotobieiotym,żejesteśpodobnydoswojegoojca.
–Boże,całyczasotymmówi.
– Twój ojciec jest wspaniałym mężczyzną i powinieneś być dumny, że jesteś do
niego podobny. Tak czy owak, chciałam się wyrwać na kilka dni i dojść ze sobą do
ładu,zanimbymdociebiezadzwoniłaibłagała,byśprzyjąłmniezpowrotem.
–Amelia–wyszeptałemjejdoucha.–Nigdyniemusiałabyśmnieotobłagać.
–Twojamamapowiedziałamiotwojejwczorajszejalkoholowejprzygodzie.
–Jakżebyinaczej–rzuciłem,kąsającjąwkark.
Ameliazachichotała.
–AczemutypoleciałeśdoChicago?
–Siedziałemwbiurze,wyglądałemprzezoknoimyślałemotobie.Przypomniałem
sobie, jak kiedyś rozmawialiśmy o Muzeum Historii Naturalnej i tyranozaurze Sue.
WtedypostanowiłemwsiąśćdosamolotuiprzyleciećdoChicago.
–Awięcchciałeśpójśćdomuzeumbezemnie?
–Chybatak.
–Tybestio!Jakśmiałeś?Obiecałeśmi,żepojedziemytamrazem.
–Amelia,chceszmipowiedzieć,żesamaniemiałaśzamiarusiętamwybrać?
–Nigdywżyciu!–krzyknęła.
–Kłamczucha–uśmiechnąłemsięipochlapałemjąwodą.
Odwróciłasięwmojąstronęiobjęłamnienogamiwpasie.
– Tak bardzo cię kocham. Zachowałam się jak idiotka, wściekając się z powodu
domu.
–Jużdobrze,skarbie,jateżciękocham–uśmiechnąłemsię,odgarniającjejwłosy
zauszy.
–Nie,toniejestwporządku.Jesteśnajbardziejkochającymiszczodrymmężczyzną,
jakiegokiedykolwiekpoznałam.Jakmogłamsięotonaciebiezłościć?Aleczujęsię
winnazpowodutegodomu,botomoirodzicepowinnisięnimcieszyć,nieja.
– Amelia, przestań tak mówić. Ty przeżyłaś. Musisz się z tym pogodzić i przeżyć
resztężycianajlepiej,jakpotrafisz.Zemnąuswegoboku,oczywiście.–Puściłemdo
niejoko.
Objęłamojątwarzipotarłaswoimnosemomójnos.
–Tęskniłamzatobąwczorajwnocyijużnigdywięcejniechcęspaćbezciebie.
–Teżzatobątęskniłemiwierzmi,niebędziesz.Musimysobieobiecać,tuiteraz,że
nigdyniepołożymysięspaćpokłóceni.Jeślisiępokłócimy,będziemymusielitosobie
wyjaśnićprzedspaniem.Zgoda?–zapytałem.
–Zgoda–powiedziałazuśmiechemipocałowałamniewusta.
Rozdział36
A
melia i ja spędziliśmy cudowny czas w Chicago. Zwiedziliśmy muzeum i
poprosiliśmy kogoś, by zrobił nam zdjęcie przed tyranozaurem Sue. Zabrałem ją do
galeriirodziców,pokazałemBlackEnterprisesiprzedstawiłemMac.
–Mac,cotyturobisz?Jestsobota.
– Cześć, Collin. Właśnie miałam cię zapytać o to samo. Co ty, u licha, robisz w
Chicago?
– Mac, to moja dziewczyna, Amelia. Amelia, to jest Mackenzie. Kieruje tutejszym
biurem.
–Miłociępoznać,Amelia–uśmiechnęłasię.–Musiałamcośzrobić.Wprzyszłym
tygodniuwybieramsięnaurlop.
–Tocudownie.Jedzieszzkimśznajomym?–zapytałem.
–Tak,jedziemyzCarląnaBahamy.
Spojrzałemnaniązdziwnymwyrazemtwarzy.
–ZCarlązdziałuprojektowego?
–Znikiminnym–uśmiechnęłasięMac.
–Niewiedziałem,żeonajest…
– Cóż, nikomu jeszcze nie mówiła, więc na razie lepiej, żeby nikt nie wiedział o
naszymwyjeździe.
–Rozumiem,będęmilczałjakgrób.
– Miło było cię znowu zobaczyć, skarbie – powiedziała i pocałowała mnie w
policzek.–ImiłobyłociępoznaćAmelio.Jużzmieniłaśtegochłopca.Towidać.
–Miłejpodróży–życzyłemjejiruszyliśmywzdłużkorytarza.
–Wydajesiębardzomiła–zauważyłaAmelia.
–Bojest.Jestjednąznajlepszychosóbwfirmie.
Tego wieczoru poszliśmy na kolację, a po powrocie do hotelu zamówiłem butelkę
szampanaiprzezcałąnocpiliśmyisiękochaliśmy.
Ojciec wysłał po nas samolot do Chicago i wróciliśmy do Nowego Jorku. Amelia
skończyłaferieinastępnegodniawróciłanazajęciaipraktyki.Jaktylkowróciliśmydo
domu,odwiedzilinasmoirodzice.
–Cieszęsię,żesiędogadaliście–powiedziałojciec.
–Jateż,tato.Jateż.
– Jakie to dziwne, że oboje lecieliście do Chicago i to tym samym samolotem.
Wszechświatrządzisięswoimiprawami.Wciągutychwszystkichlatnierazsięotym
przekonałem.Atakprzyokazji,jutrozaczynamrozmowyzludźminastanowiskoDiany
ichciałbym,żebyśprzytymbył.
–Dlaczego?
–Ponieważdoskonaleznaszsięnaludziachipotrzebnamitwojaopinia.
–Dzięki,tato.Będętamjutrozsamegorana,jaktylkozawiozęAmeliędoszpitala.
– Ellery, jesteś gotowa, by pójść do domu? Zdaje się, że coś mi obiecałaś –
uśmiechnąłsię.
Mamaspojrzałananiegoizagryzładolnąwargę.
– Rzeczywiście, mój drogi. Obiecałam. Mam tylko nadzieję, że sobie ze mną
poradzisz.
–Dobrze,dośćtego,wynocha!Możeciesobieflirtować,aleniewmoimmieszkaniu.
Niemamzamiarutegosłuchać.
Rodzice roześmieli się i pocałowali mnie i Amelię na pożegnanie. Przewróciłem
oczamiipokręciłemgłową.
–Uwielbiamtwoichrodziców.–Ameliauśmiechnęłasięiobjęłamnie.
–Jateż,mimożesąnieźleszurnięci.
Rodzice wyprawili przyjęcie pożegnalne dla Diany w hotelu Waldorf Astoria.
Zostałazaproszonacałafirmaichybakażdysięzjawił.Wszyscypodlizywalisięojcu,
więctomniewcaleniezdziwiło.Bawiliśmysięnieźle,alezauważyłem,żeDianajest
zdenerwowana.
–Cosiędzieje?–zapytałem,podchodzącdoniej.
– Nic takiego. Będę za wami tęsknić, to wszystko. Boję się zaczynać wszystko od
nowawnowymmiejscu.
Objąłemjąramieniemilekkouścisnąłem.
– Wiem, ale pomyśl o tym, że tam będzie wam lepiej. Poza tym to nie jest tak, że
nikogotamnieznasz.ZnaszchociażbyMasonaiLandona.
–Wiem,codziennierozmawiamteżzJoelem,alboprzeztelefon,albonaSkypie.
Spojrzałemnaniąpodejrzliwymwzrokiem.
–Doprawdy?
–Tak.Towspaniałyiinteresującyfacet.Mamywielewspólnego–uśmiechnęłasię.
–Doprawdy?–zapytałemponownie.
–Czemutociętakdziwi?
–Samniewiem.Towspaniałyfacet,ajegożonazmarłaparęlattemu.
–Rozmawialiśmyoniejiomoimmężu.
Odniosłem wrażenie, że między nią a Joelem coś zaczęło się dziać albo zacznie,
kiedybędziejużwKalifornii.
NastępnegopopołudniaodebrałemAmelięzzajęćipojechaliśmynalotnisko,żeby
pożegnać się z Dianą i Jacobem. Obawiałem się tego dnia, odkąd zgodziła się na
przeprowadzkę do Kalifornii. Rodzice już tam byli, podobnie jak Julia i Jake.
PodszedłemdoJacoba,uklęknąłemprzednimipołożyłemmuręcenaramionach.
–Cześć,kolego.Chcę,żebyśmniedobrzewysłuchał.
–Jasne,Collin.Ocochodzi?
– Chcę, żebyś cudownie bawił się w Kalifornii. Nawdychaj się morskiego
powietrza.Będęczęstodociebiewpadał,żebysprawdzić,jaksobieradzisz.Tonowy
początekdlaciebieitwojejmamyimusiszjąwspierać.Masonbędziewampomagał,
alewiem,żedaszsobieradę–stwierdziłem,czując,żeoczywypełniająmisięłzami.
–Będęzatobątęsknił,Collin.
Uścisnąłemgo.
–Jazatobąteż.Będziemycodzienniewkontakcie,przeztelefonalboSMS-y,ajeśli
będzieszchciał,toiprzezSkype’a.
–Dobrze–powiedział,apopoliczkuspłynęłamułza.
Porazostatnigouścisnąłemipoklepałempogłowie.
–Noidźjużiruszajnaspotkaniegorącychkalifornijskichlasek–uśmiechnąłemsię.
Odwzajemniłuśmiechipodniósłdogórypięść.Zrobiliśmyżółwikaiwstałem,żeby
pożegnaćsięzDianą.Objąłemjąipocałowałem.
–OdzywajsięicieszsięKalifornią.NiedługowasodwiedzimyzAmelią.
– Dziękuję, Collin. Nigdy nie zapomnę tego, co dla nas zrobiłeś. To nie jest
pożegnanie.Narazie.
Uśmiechnęłasię.
Ruszylidosamolotu.PrzedwejściemnapokładJacobzatrzymałsięipomachałdo
mnie. Amelia objęła mnie w pasie i położyła głowę na moim ramieniu, kiedy
machaliśmyimnapożegnanie.
Rozdział37
Dwamiesiącepóźniej
K
ochanie,jesteśgotowa?Samolotnanasczeka.
–Jużidę.Przepraszam.Niemogłamsięzdecydować,cozesobązabrać–odparła.
Jechałem do Vegas w interesach i postanowiliśmy zrobić sobie długi weekend.
AmelianigdywcześniejniebyławVegasibyłabardzopodekscytowana.
–Grałaśkiedyśwkasynie?–zapytałem,kiedysiedzieliśmyjużwsamolocie.
–Nie,aleniemogęsięjużdoczekać–uśmiechnęłasię.
–Jeślimaszjakieśnałogi,hazardmożeokazaćsięproblemem.Lepiejuważaj.
–Hm.Mamjedennałóg:ciebie–zamruczałaipocałowałamnie.
Czułem,żemamerekcję,azarazmieliśmylądować.
–Jestpanibardzoniegrzecznądziewczynką,pannoGray.Obawiamsię,żejaktylko
dotrzemydohotelu,będęmusiałpaniąukarać.
–Podwarunkiemżezrobitopannaprawdęmocno–uśmiechnęłasię.
– Chryste, Amelia, ty mnie wykończysz – powiedziałem, całując ją w skroń i
zapinającpasy.
Zachichotała.
Dojechaliśmy do hotelu Bellagio i musiałem się przygotować do spotkania. Kiedy
byłemwłazience,Ameliarzuciłasięnaolbrzymiełóżko.
–Zdajesię,żemiałeśmnieukarać?
–Zrobięto,alepospotkaniu.Obiecuję,żeniedługowrócę.Topowinnozająćokoło
godziny.Zarezerwowałemcimasażiwizytęukosmetyczkinadole.
–Wspaniale.Dziękuję–rzuciła,podchodzącdomnieodtyłu.
–Niemazaco,skarbie.Spotkaniemamtu,whotelu.Jeśliskończysz,zanimwrócę,
wróćdopokoju,apotempójdziemytrochępograć.
–Brzmicudownie,skarbie–powiedziała,całującmniewplecy.
WłożyłemmarynarkęiodprowadziłemAmeliędospa.
–Tutajsięrozstaniemy,alewkrótcesięzobaczymy.Bawsiędobrze.
–Będę.Bawsiędobrzenaspotkaniu.
–Toraczejniemożliwe–uśmiechnąłemsię,pocałowałemjąiudałemsiędopokoju
konferencyjnego.
Spotkanie trochę się przedłużyło, ale udało mi się podpisać kontrakt i ojciec
powinien być bardzo zadowolony. Poszedłem do spa, żeby zobaczyć, czy Amelia
skończyła,izobaczyłem,jakwychodzi.
–Idealnewyczucieczasu.Jaktwójmasaż?–zapytałem,całującją.
–Cudowny,odprężający,niesamowity–uśmiechnęłasię.
Zachichotałem.
–MożeprzedwyjazdemzVegasskorzystamyzmasażudlapar?
–Bardzobymtegochciała–przyznała,kładącgłowęnamoimramieniuiobejmując
mniewpasie.
Pierwszą noc spędziliśmy przy stoliku do blackjacka i pokazałem Amelii, jak się
gra.Albomiaładużoszczęścia,albowciskałamikit,mówiąc,żenieumiegrać.Karta
szłajejwyjątkowodobrze.Kochałemjąbardziejniżkiedykolwiek,agranieprzeciwko
niej i obserwowanie, jaką jej to sprawia frajdę, sprawiło mi wiele radości.
Wyciągnąłem rękę i pogłaskałem ją po jasnych włosach. Zapytałem, czy chce już
wrócićdopokoju.
–Jesteśgotowa,skarbie?Zdajesię,żemamycoświętować.–Mrugnąłemokiem.
–Tak,jestemgotowa–uśmiechnęłasię.
Wziąłem ją za rękę i weszliśmy do windy. Kiedy znaleźliśmy się na dziesiątym
piętrze,nacisnąłemprzyciskstop.
–Cotyrobisz?
Odwróciłemsięwjejstronęipołożyłemręcenajejudach.Przesunąłempalcamipo
krawędzi jej majtek i rozsunąłem materiał. Wsunąłem palce do środka, czując jej
podniecenie.
–Chcęcidaćmałeconieco,zanimpójdziemydopokoju.Sądzącpotym,jakajesteś
mokra,myślę,żetegowłaśniechcesz.
Oparłemjąościanęwindy,aonapodniosłakolano.
–Collin,niegrzecznyzciebiechłopiec.
–Powiedz,cochcesz,żebymcizrobił?–wyszeptałem,pieszczącjęzykiemjejszyję.
–Chcę…–rzuciłabeztchu.
–Tak?
–Chcę,żebyśdoprowadziłmniedoorgazmuteraz,apotemkilkarazywpokoju.
Odsunąłem ramiączko jej sukienki, uwalniając jej nagą pierś, i szybko poruszałem
palcami.Próbowałastłumićjęk,aledałasobiespokój,kiedyobjąłemustamijejsutek.
Położyłem palec na jej łechtaczce, czując, jak nabrzmiała pod moimi palcami.
Wiedziałem,żewystarczyłobyparęruchów,amiałabyorgazm.
–No,skarbie,pokaż,jakcidobrze.
–Nieprzestawaj.Błagam,nieprzestawaj–błagała.
Poruszyłem palcami wkoło i znalazłem punkt G. Wydała z siebie jęk, a jej ciało
zacisnęłosięwokółmnie.
–OBoże!–krzyknęła,szczytując.
Uśmiechnąłem się, patrząc na nią, i podciągnąłem jej ramiączko od sukienki.
Pocałowałem ją w usta i nacisnąłem przycisk, żeby pojechać na górę, do naszego
pokoju.Drzwiodwindyotworzyłysię,anazewnątrzstałasporagrupkaludzi.
–Nicpaństwuniejest?–zapytałjakiśmężczyzna.–Windasięzacięła.
–Nie,wszystkowporządku.–WziąłemAmelięzarękęiposzliśmydopokoju.
Oczywiścietejnocyniemalniezmrużyliśmyoka.
Odwróciłemsięiotworzyłemoczy,kiedyusłyszałemwibrującytelefon.Podniosłem
gozestolikaizobaczyłemwiadomośćodojca.
„Dzień dobry, synu. Gratuluję zawarcia transakcji. Uczcimy to, kiedy wrócisz do
NowegoJorku.Mamnadzieję,żedobrzesięzAmeliąbawicie”.
„Dzięki, tato. Bawimy się świetnie. Amelia pokochała Vegas, a zeszłej nocy
wymiatałaprzystolikudoblackjacka.Zobaczymysięzadwadni”.
Odwróciłem się na drugi bok i patrzyłem, jak spokojnie spała. Wstałem z łóżka,
włożyłem coś na siebie i poszedłem na dół do recepcji. Kiedy wróciłem, Amelia
odwróciłasięispojrzałanamnie.Stałemwdrzwiachzbukietemczerwonychróż.
–Dzieńdobry,skarbie–uśmiechnąłemsię.
–Gdziebyłeś?
– Poszedłem do kwiaciarni, żeby przynieść ci kwiaty – odrzekłem, wręczając jej
bukiet.
Podniosłakwiatyipowąchałaje.
–Sąpiękne.Dziękuję–powiedziała,podnoszącsięicałującmnie.
–Niemazaco.Zarazbędzieśniadanie.Zamówiłemtwojeulubionedanie.
–Naleśnikizczekoladą?–uśmiechnęłasię.
–Zgadzasię.Naleśnikizczekoladą–odparłemipocałowałemjąwnos.
Kiedybyłapodprysznicem,zjawiłasięobsługaiprzygotowałanamstolik.
–Amelia,śniadanieczeka–ponagliłemją,wchodzącdołazienki.
–Zarazprzyjdę.Nieważsięzaczynaćbezemnie.
Usiadłem przy stole i czekałem na Amelię. Po chwili wyszła ubrana w jedwabny
szlafrokiusiadłanaprzeciwkomnie.
–Umieramzgłodu–rzuciła.
–Jateż.
Podniosła srebrne wieczko z talerza i zerknęła na swoje naleśniki. Zakryła dłonią
ustaispojrzałanamniezełzamiwoczach.
Wstałemipodniosłempięciokaratowydiamentowypierścionek,któryleżałnastosie
naleśników.Uklęknąłemnajednokolanoichwyciłemjązarękę.
–Amelio,chcęztobąspędzićresztężycia.Dałaśmito,cowżyciunajważniejsze,
prawdziwąmiłość.Zakochałemsięwtobieodchwili,gdyujrzałemcięobokdomkuna
plaży,potymjakmnieuratowałaś.Zanimciępoznałem,mójświatległwgruzach,ale
tyzmieniłaśmojeżycie.Zrobiłbymdlaciebiewszystkoiwszystkocipodarował.Chcę
z tobą zbudować przyszłość. Chcę, żebyś była matką moich dzieci, i chcę się z tobą
zestarzeć.Kochamciętakmocno,żeczasamiażboli.Nieznoszęsięztobąrozstawać,
akiedywidzęcięnakoniecdnia,światponownienabierablasku.
Położyłempalecnapierścionkuprzedzaręczynowym.
–Dałemcitenpierścionekwdowódmojejmiłościiobietnicy,żesięztobąożenię.
Teraz, chcę spełnić tę obietnicę, dając ci ten pierścionek i prosząc, byś została moją
żoną.Pobierzmysię,skarbie.Zróbmytotutaj,wVegas.Niechcęczekaćcałegoroku,
żeby zaplanować idealny ślub. Chcę, żebyś już teraz była moją żoną, panią Amelią
Black.Cotynato,skarbie?Wyjdzieszzamniedzisiaj?
Zjejoczupłynęłyłzy.
– Oczywiście, że wyjdę za ciebie. Tak. Tak, wyjdę za ciebie choćby dzisiaj! –
krzyczałapodekscytowanymgłosem.
Zdjąłem z jej lewej ręki pierścionek przedzaręczynowy i wsunąłem go na prawą
dłoń. Włożyłem diamentowy pierścionek na palec i pocałowałem go. Wstaliśmy i
okręciłemjąwokół,tulącjąwramionachicałując.
–Sprawiłaś,żejestemnajszczęśliwszymfacetemnaziemi!–stwierdziłem.
–Atysprawiłeś,żejestemnajszczęśliwsząkobietą.Takbardzociękocham,Collin,
iniemogęsiędoczekać,żebyzaciebiewyjść.
–Jateżciękocham.Wszystkojużzaplanowałem.
Spojrzałanamniezuśmiechem,kiedypostawiłemjąnaziemi.
–Agdybymsięniezgodziła?
–Cóż,podjąłemtoryzyko.Alecośmimówiło,żesięzgodzisz.
–Alecojamamnasiebiewłożyć?Niemamdlaciebiepierścionka!Kwiaty?Moje
włosy,makijaż!OBoże,chybazaczynampanikować.
Roześmiałemsię.
– Amelia, uspokój się. Wszystkim się zająłem. W lobby jest sklep z biżuterią.
Możemytampójśćiwybraćdlamniepierścionek.Zorganizowałemteżdwiekobiety,
które się tobą dzisiaj zajmą. Pomogą ci wybrać sukienkę i zajmą się włosami i
makijażem.
Wzięłagłębokioddech.
–Wporządku.Jesteśnaprawdęniesamowity.Wieszotym?
–Owszem,paręrazytojużsłyszałem–uśmiechnąłemsię.
Usiedliśmyprzystoleizjedliśmyśniadanie.
–Collin,bojęsię.
–Czego?
–Twoirodzicepoczująsięurażeni,niewspominającjużoJulii.
– Kiedy wrócimy do Nowego Jorku, pozwolę mamie przygotować przyjęcie dla
naszej rodziny i przyjaciół. Będzie w swoim żywiole. Posłuchaj, Amelia, nie chcę
czekać.KiedywrócimydoNowegoJorku,będzieszmiałazajęcia,praktyki,azaparę
miesięcykończyszszkołę.Niebędzieczasunaplanowanieślubu.
– Masz rację, poza tym też nie chcę czekać – powiedziała, podchodząc do mnie.
Usiadłanamoichkolanachiobjęłamniezaszyję.–Niemogęsiędoczekać,byzostać
twojążoną,panieBlack–dodała,muskającmniewargami.
AmeliaijapobraliśmysięwKaplicyKwiatów.Tobyłapięknauroczystośćibyłem
gotówwydaćkażdygrosz,bywszystkobyłozapiętenaostatniguzik.Miałemnasobie
czarnysmoking,aonabiałąsukienkędopółłydkiozdobionąkoralikami,którelśniły,
gdy szła do ołtarza. Jej piękne jasne włosy spływały kaskadą w dół, niosła bukiet
różowych i białych róż. Była najpiękniejszą panną młodą na świecie i byłem nią
kompletnie zauroczony. Ceremonia była idealna i oboje uroniliśmy kilka łez.
Ślubowałemkochaćją,szanowaćipoświęcićdlaniejswojeżycie.Pocałowaliśmysię
jakomążiżonaitrzymającsięzaręce,ruszyliśmyspodołtarza.Wyszliśmyzkaplicyi
stanęliśmyprzeddługąbiałąlimuzyną,którajużnanasczekała.
–Takbardzociękocham,paniBlack.
–Jaciebieteż,panieBlack.
Jeszcze raz pocałowaliśmy się i wsiedliśmy do limuzyny. Uczciliśmy to wspaniałą
kolacją, tańcami i małżeńskim seksem. Była moją wiecznością i wybawicielką. Nie
chciałembyćznikiminnym.Zapierałamidechwpiersiachwkażdymmomenciedniai
sprawiała,żebyłemszczęśliwy.Teraz,kiedybyłaumojegobokujakomojażona,moje
życie było spełnione, i zamierzałem zbudować z nią wspaniałą rodzinę i przyszłość.
Leżeliśmy wtuleni w siebie po nocy przepojonej seksem i szampanem. Otworzyłem
oczy, kiedy słońce błysnęło przez szparę w zasłonie. Tego dnia wracaliśmy do
NowegoJorkuipowoliogarniałamniepanika.Uderzyłamniejednamyśl:Cholera,jak
japowiemrodzicom,żewzięliśmyślubwVegas?
Przypisy
Słynny,niemalkompletnyszkielettyranozaurazwanegoSue,któryznajdujesięw
MuzeumHistoriiNaturalnejwChicago(przyp.tłum.).
Promise ring (ang.) pierścionek obietnica, wręczany przed zaręczynami, z
obietnicąprzyszłychzaręczyniślubu(przyp.tłum.).
Luksusowy, pięciogwiazdkowy hotel, położony w samym centrum Chicago,
należącydoamerykańskiegomultimiliarderaDonaldaTrumpa(przyp.tłum).