Madeline Harper
TYM RAZEM NA ZAWSZE
(This Time Forever)
ROZDZIAŁ 1
Kayla Hartwell spóźniała się. Przechodziło to w stan
chroniczny, który nasilał się w trakcie tej jazdy przez cały
kraj.
Między zachodnim i południowym wybrzeżem Stanów
było tak wiele nęcących widoków, tak wiele do zobaczenia,
tyle rozwidlających się dróg. Tydzień, który przeznaczyła na
tę podróż, przeciągnął się do dziesięciu dni, a ona jeszcze nie
dotarła do celu.
Już trzykrotnie dzwoniła do biura prawnika ciotki, aby
zmienić termin spotkania. Każdy następny telefon wprawiał ją
w coraz większe zakłopotanie. Nie chciała jeszcze raz
dzwonić, ale chyba będzie musiała. Już i tak była bardzo
spóźniona, a do przebycia miała jeszcze ponad trzydzieści
kilometrów.
Nie powinnam się zatrzymywać w Salem, pomyślała. To
tylko kolejna historyczna miejscowość, jedna z wielu w tych
stronach. Ale ponieważ pochodziła z Kalifornii, gdzie
„historyczny” znaczyło z reguły kilkudziesięcioletni, ciągle
miała ochotę na zwiedzanie prawdziwych zabytków.
Salem zaciekawiło ją również z innego powodu.
Nigdy nie fascynowany „ją czarownice, a tym bardziej
muzea czarownic. Ale po lunchu w Hawthorne Hotel doszła
do wniosku, że może sobie pozwolić na krótką wycieczkę.
Bardzo krótką. Przecież Muzeum Czarownic znajdowało się
naprzeciwko hotelu.
Mieściło się w budynku sprawiającym wrażenie na poły
gotyckiego, na poły romańskiego i, sądząc po tłumie
oczekującym na wejście, było najwyraźniej dużą atrakcją
turystyczną. Nie cierpiała kolejek i chciała już zrezygnować,
gdy usłyszała fragment intrygującej rozmowy.
– To przygnębiające – mówiła jakaś kobieta. – Wszyscy ci
niewinni ludzie skazani na śmierć. I za co? Przecież
czarownice nie istnieją.
– Może i tak – odparła jej sąsiadka z błyskiem w oku.
– A może nie – dorzucił jej mąż.
– Ja w każdym razie w to nie wierzę – oświadczył kolejny
rozmówca.
– To dlaczego stoi pan w kolejce?
– Po prostu z ciekawości.
Usłyszawszy to Kayla dołączyła do oczekujących. Również
była ciekawa.
Godzina spędzona w muzeum tylko wzmogła tę ciekawość.
Kayli nie mieściło się w głowie, że niecałe trzysta lat temu
dziewiętnaścioro mężczyzn i kobiet zostało powieszonych w
Salem. Było to znacznie bardziej fascynujące, niż się
spodziewała. Nie tylko fascynujące. Intrygujące i zatrważające
również.
W samochodzie spojrzała na zegarek. Postanowiła, że
przejedzie jeszcze Trasą Pamięci, ale nie może sobie pozwolić
na kolejne postoje.
Skąd miała wiedzieć, że trasa wiedzie obok Domu Siedmiu
Szczytów? Zamierzała tylko zwolnić i rzucić okiem. Doszła
jednak do wniosku, że powinna zatrzymać się na kilka minut.
Oto ten legendarny, dumnie wznoszący się gmach, z
szarymi szczytami malującymi się na tle błękitnego nieba.
Kayla pospieszyła do wnętrza z grupą turystów.
Przewodnik inteligentnie powiązał fakty historyczne z
powieścią Hawthorne’a. Dom był piękny, ale Kayla wyszła z
niego z uczuciem niepokoju, którego nie mogła się pozbyć.
Znów czarownice, stwierdziła w duchu ponuro. Opowieść
Hawthorne’a nawiązywała do procesów w Salem w 1692
roku, kiedy to niewinny mężczyzna został oskarżony o czary,
tylko dlatego żeby pułkownik Pyncheon mógł przejąć jego
majątek.
Kayla uruchomiła samochód i włączyła ogrzewanie. Drżała.
Czy sprawiła to pogoda, czy myśli wywołane niedawną
podróżą w przeszłość?
Książka przynajmniej zakończyła się szczęśliwie. Po
wiekach rodziny pułkownika i jego ofiary połączyły się. Kayla
włączyła światła i z niepokojem patrzyła w zapadający mrok.
Niestety, jej wypad w świat czarownic z Salem wpłynie na
teraźniejszość. Spóźni się na spotkanie z Benem
Montgomerym. Naprawdę miała wyrzuty sumienia, zwłaszcza
że odwołała poprzednie spotkania.
Będzie zły, przypuszczała, lecz grzeczny. Odpędziwszy
myśli o Salem i czarownicach, Kayla skoncentrowała się na
osobie prawnika. Ich korespondencja była tak sztywna i
formalna, że mogła go sobie niemal wyobrazić: chudego i
przygarbionego, w okularach w rogowej oprawie, łysiejącego i
w lekko zalatującym stęchlizną ubraniu, ale szarmanckiego.
No cóż, będzie musiała stawić mu czoło, uprzejmie
przeprosić, wziąć klucze do domu ciotki i udać się tam.
Chyba że pan Montgomery zmęczył się oczekiwaniem i
poszedł do domu na herbatę.
Nagle zobaczyła zieloną tablicę z białym, dobrze
widocznym napisem: New Sussex, Massachusetts. Liczba
mieszkańców: 9621.
– Od dziś 9622 – powiedziała na głos Kayla i uśmiechnęła
się.
Benjamin Montgomery odepchnął krzesło od biurka i
spojrzał na zegarek, a później na terminarz. Kayla Hartwell
miała tu być o czwartej. Dochodziła piąta, a ona tym razem
nawet nie raczyła zadzwonić.
Podniósł swoje metr dziewięćdziesiąt z krzesła, przeciągnął
się i opuścił rękawy koszuli. Był zirytowany, mimo iż
przypomniał sobie, że jego klientka pochodzi z Kalifornii i
zapewne nie ma nawyku punktualności. Wynikało to z jej
dotychczasowego zachowania.
– Długo jeszcze posiedzisz? – W drzwiach stała sekretarka,
Theresa Fiore, zapinając płaszcz i wkładając rękawiczki.
– Trudno powiedzieć, Terrie. Czekam na panią Hartwell.
Ben podszedł do okna i wyjrzał. Ulica była spokojna i
pusta.
– Mam nadzieję, że nie miała wypadku.
– Może po prostu utknęła w korku. Gdzieś tam są godziny
szczytu, choć nie domyśliłbyś się tego, sądząc po ulicach New
Sussex – odparła. – Czy mam zostać?
– Ależ nie. Idź do domu. Andy i dzieciaki pewnie już cię
wyglądają.
– Mam nadzieję, że zaczęli szykować kolację. Dziś kolej na
nich. – Terrie owinęła szalik wokół szyi. – Do zobaczenia
rano, szefie.
Ben kiwnął głową i pomachał do pleców Terrie, a jego
myśli zaprzątnęła Kayla Hartwell. Ta nieznajoma i dotychczas
nie widziana klientka zaintrygowała go, choć uosabiała to,
czego zawsze unikał – brak poczucia odpowiedzialności. Bez
wątpienia, gdy ją pozna, zareaguje tak jak zawsze. Do tego
czasu pozwoli sobie na błądzenie myślami wokół nieznanego,
co nie zdarzało mu się zbyt często.
Tymczasem Terrie wyszła, a Ben nie przejął się tym, że
nawet nie powiedział jej „do widzenia”. W ciągu dziesięciu lat
pracy w biurze, a nawet wcześniej, gdy jeszcze spotykała się z
Andym, Terrie stała się niemal członkiem rodziny.
Ben i Andy Fiore chodzili razem do szkoły średniej,
występowali w zwycięskich zespołach koszykówki i piłki
nożnej, a od czasu do czasu wciąż jeszcze grywali we dwójkę.
W New Sussex w ciągu tych lat niewiele się zmieniło.
Chwilami Ben bolał, że tak było, ale coraz łatwiej
przychodziło mu się z tym godzić.
Popatrzył na odjeżdżającą Terrie, a potem znów opadł na
krzesło pod olejnym portretem ojca. Klienci często wygłaszali
uwagi na temat wyjątkowego podobieństwa rodzinnego – taki
sam prosty nos, mocno zarysowane szczęki, chłodne zielone
oczy i stanowczy podbródek.
W sekretariacie wisiał portret dziadka Bena. Kilkoro
staruszków jeszcze go pamiętało i wszyscy byli zgodni co do
tego, że Ben to „wypisz wymaluj współcześnie ubrany starszy
pan”.
Ben znów spojrzał na zegarek i jego gniew na Kaylę
Hartwell zaczął narastać. Gdyby nie ona, byłby już w domu i
siedziałby przy kominku ze szklaneczką szkockiej, słuchając
muzyki. Myślałby o telefonie do jednej z przyjaciółek z
sąsiedniego miasteczka i wspólnej wyprawie na kolację.
Ben, urodzony i wychowany w New Sussex, aż za dobrze
znał komplikacje związane z umawianiem się z miejscowymi
dziewczętami. Ciotka Lii i cała reszta rozplotkowanego
miasteczka zaręczyłyby go w ciągu tygodnia, a ożeniły po
miesiącu. Jego taktyka była lepsza. Zapewniała mu swobodę i
niepodejmowanie zobowiązań. Lubił kobiety, a im chyba też
odpowiadały jego niewymuszone, choć nieco ceremonialne
maniery. Dotychczas jednak nie spotkał nikogo, na kim by mu
naprawdę zależało, nikogo, kto wywołałby przyspieszone
bicie serca, jak wówczas, gdy był zakochanym nastolatkiem.
Ben czasami musiał sobie przypominać, że serca
trzydziestopięcioletnich mężczyzn rzadko tak biją. Nauczył się
żyć ze świadomością, że miłość od pierwszego wejrzenia
nigdy mu się nie przytrafi, a zaangażowanie się to luksus, na
który nie może sobie pozwolić, w każdym razie jeszcze nie
teraz.
Poza tym zawsze mam swoją „ucieczkę”, pomyślał i
uśmiechnął się do siebie.
Rozważał włączenie wysłużonej maszynki do kawy, ale
zrezygnował. Postanowił pójść do domu. Nie zamierzał dłużej
czekać.
Szybko zmienił plany na wieczór. Kolacja, długi gorący
prysznic, a później łóżko. Poprzedniej nocy nie spał dobrze.
Znów nawiedził go ten przeklęty sen, w którym tajemnicza
kobieta przyzywała go do siebie. Prześladujące go od kilku
tygodni sny były denerwujące, a jednak intrygowały go. Nie
mógł wytłumaczyć sobie ich znaczenia.
Były to zawsze te same krótkie sceny. Ścigał w nich
kobietę, nieuchwytną jak poranna mgła. Gdy próbował jej
dotknąć, budził się. Doskonale ją jednak pamiętał. Miała w
sobie pierwotną siłę, która paliła niczym ogień. Przyciągała i
groziła zarazem.
Po tym śnie nigdy już nie był w stanie się zdrzemnąć, nawet
w środku nocy. Może dziś będzie spał jak kłoda. Tego właśnie
potrzebował – ale czy na pewno? Tajemnicza kobieta ze snu
fascynowała go bardziej niż ktokolwiek, kogo znał na jawie.
Ben znów spojrzał na zegarek i sięgnął po płaszcz. Wtedy
ujrzał światła samochodu, zatrzymującego się przed biurem.
Zanim gość doszedł do stopni, Ben był już w sekretariacie.
Otworzył drzwi. Gwałtowny podmuch wiatru niemal wwiał
do środka młodą kobietę. Ben zaniemówił.
Przez jedną cudowną chwilę jego serce tłukło się jak
oszalałe... Szybko opanował się z nadzieją, że jego reakcja
pozostała nie zauważona, i popatrzył badawczo, ale mniej
natarczywie, na stojącą przed nim kobietę.
Była niezwykła. Jej potargane blond włosy wiły się wokół
twarzy. Miała oczy koloru niewiarygodnie błękitnego letniego
nieba, a policzki zaróżowione od zimna. Ubrana była w
dżinsy, sweter i żakiet, elegancki, lecz niedostatecznie ciepły
na przedwiośnie w Massachusetts. Dostrzegł zgrabną, a
zarazem po kobiecemu zaokrągloną sylwetkę.
Bena poruszyło jednak coś innego. Stojąca przed nim
kobieta była ucieleśnieniem zjawy, która ostatnio nawiedzała
go w snach.
– Pan Montgomery? – spytała, wyciągając rękę i marszcząc
lekko czoło na widok jego uporczywego spojrzenia. Ben
oprzytomniał i ujął jej dłoń. Była miękka, lecz silna.
– Tak. Nazywam się Ben Montgomery, a pani jest zapewne
panią Hartwell? – Czuł się jak idiota. Kim innym mogłaby
być?
– Tak, jestem Kayla – odparła z uśmiechem. – Przepraszam
za spóźnienie, ale coś mnie zatrzymało...
– Nie szkodzi. I tak miałem pracować dziś wieczór –
skłamał. Wreszcie z ociąganiem puścił jej dłoń. Weszli do
gabinetu.
Popatrzyła na krzesła o wysokich oparciach, biurko z
ruchomym blatem i półki pełne oprawnych w skórę tomów.
Potem zatrzymała wzrok na portrecie.
– Pański ojciec?
– Tak – kiwnął głową Ben. – A w sekretariacie wisi portret
mego dziadka. Prawnicy z rodziny Montgomerych działali już
w czasach purytańskich. – Z zaskoczeniem usłyszał
przepraszającą nutę w swoim głosie.
– Ciotka Elinor była jedyną moją krewną z Nowej Anglii,
którą kiedykolwiek widziałam. Gdy byłam małą dziewczynką,
przyjechała raz do Kalifornii na święta Bożego Narodzenia.
– Czy była pani kiedyś w New Sussex? Potrząsnęła
przecząco głową.
– To moja pierwsza podróż.
– Zabawne. Mam wrażenie, że gdzieś już panią widziałem.
– Musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie tego, że śnił o niej,
zanim się spotkali, pomyślał.
– Nie, nie spotkaliśmy się. – Kayla zmarszczyła lekko brwi,
a jej oczy nagle stały się czujne i podejrzliwe.
Ben odwrócił wzrok, wiedząc, że jego słowa zabrzmiały jak
wyświechtany frazes. Zakłopotany, zmienił temat.
– Z testamentu pani ciotki wynika, że bardzo panią lubiła.
– Myślę, że tak, choć nigdy mnie nie wyróżniała. Mama
wysyłała jej od czasu do czasu zdjęcia rodziny i
wymienialiśmy karty na święta.
Ben westchnął. Może widział fotografię Kayli u jej ciotki.
Kiedy dowiedział się, że dziewczyna przyjeżdża do New
Sussex, podświadomość podsunęła mu jej obraz.
– Mam starszego brata i siostrę – powiedziała. – Nie wiem,
dlaczego ciotka Elinor zapisała dom właśnie mnie.
Ben wziął do ręki testament.
– To wyjątkowo jasna sprawa. Jest pani jedyną właścicielką
domu i umeblowania. Pani rodzeństwo otrzymuje trochę akcji
i biżuterii, ale dom należy wyłącznie do pani.
– A ja nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć. Właściwie
zamierzam wprowadzić się tam już dzisiaj.
– Nie jestem pewien, czy to rozsądne – zmarszczył brwi
Ben.
– Dlaczego? Czy coś jest nie tak? – W błękitnych oczach
pojawił się niepokój, który zmienił ich barwę na
szaroniebieską.
– Nie, wszystko w porządku – zapewnił i przerwał,
podziwiając, jak jej oczy znów promienieją. – Po prostu dom
był przez pewien czas nie zamieszkany i myślę, że lepiej go
obejrzeć po raz pierwszy przy świetle dziennym. Radzę pani
pojechać do Salem i przenocować w motelu.
– Nie – szybko i z naciskiem odparła Kayla. – Nie ma
powodu. Ponieważ zamierzam tu osiąść i prowadzić sklep z
antykami, mogę równie dobrze zacząć przyzwyczajać się do
domu już teraz.
Ben, zajęty obserwowaniem Kayli, nie zwracał zbytniej
uwagi na jej słowa. Był zafascynowany zmieniającym się
kolorem jej oczu, dołeczkami, które pojawiały się niemal
magicznie, gdy się uśmiechała, i piegami na nosie. Ciekaw
był, jak by zareagowała, gdyby powiedział, że wyszła prosto z
jego snu.
Ponownie koncentrując się na rozmowie, pojął znaczenie
jej ostatnich słów.
– Niech mi pani nie mówi, że zamierza pani osiedlić się w
New Sussex?
– Oczywiście, że tak. Dlaczego, u licha, miałabym
sprzedawać dom ciotki Elinor? Właśnie go odziedziczyłam.
– No cóż, ponieważ nigdy tu pani nie mieszkała i wydaje
się pani taka... taka...
– Młoda? – wpadła mu w słowo. – Niedoświadczona?
Słaba? Nieudolna?
Ben podniósł rękę, przerażony, że w oczach koloru letniego
nieba mogą pojawiać się również chmury burzowe.
– Nie. Po prostu... – wycofał się szybko i szukał słów
zachęty. – Jestem pewien, że ma pani doświadczenie w handlu
antykami – zaryzykował.
– Nie mam żadnego doświadczenia w prowadzeniu tego
rodzaju sklepu. – Kayla podniosła na niego wyzywająco oczy.
Nie spodziewała się takich pytań od sympatycznego prawnika
rodziny. Musiała jednak przyznać, że Ben Montgomery nie
przypominał osoby, którą sobie wyobraziła. Nie myślała, że
będzie młody, wysoki i przystojny, o wspaniałych,
szarozielonych, zmysłowych oczach.
To było całkiem miłe. Nie podobał jej się natomiast dziwny
sposób, w jaki na nią patrzył, niemal tak jakby widział zjawę.
Zaczynała się czuć nieswojo. Zastanawiała się, czy wie o niej
coś, o czym nie mówi.
– W każdym razie pewnie prowadziła pani jakiś sklep –
sondował.
Zabrzmiało to raczej jak pytanie niż stwierdzenie i
zirytowało ją. Naprawdę nie widziała potrzeby tłumaczenia się
przed nim. Zawahała się przez chwilę, a potem odparła:
– Niezupełnie, ale do dwudziestego szóstego roku życia
podejmowałam się różnych prac, niektóre były całkiem
odpowiedzialne. – I zanim zadał kolejne pytania, dodała: – To
naprawdę nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, że zamierzam
osiągnąć tu sukces. Każdy musi gdzieś zacząć. A wiec –
ciągnęła z wymuszonym uśmiechem – chciałabym dostać
klucze teraz, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu. Jestem na
nogach od piątej rano i marzę o odpoczynku.
– Oczywiście. – Ben zaczął szperać w szufladzie w
poszukiwaniu kluczy do domu Elinor Hartwell. – Po prostu
przypuszczałem, że przyjechała pani uporządkować sprawy
ciotki, obejrzeć dom i sprzedać go.
– Niech pan nigdy nie przypuszcza – powiedziała Kayla,
tym razem z gorzko-słodkim uśmiechem. – Nie nauczyli pana
tego na studiach? Założę się, że był to Harvard – dodała
niemal złośliwie.
– Istotnie – odparł Ben, zarumieniwszy się lekko. Kayla
odczuła satysfakcję. A jednak mu dopiekła.
Nie wiedziała, dlaczego tak ją to cieszy. Chyba go jednak
nie zniechęciła.
– Powinna pani zrozumieć, że kancelaria „Montgomery”
próbuje troszczyć się o coś więcej niż podstawowe sprawy
swoich klientów – wyjaśnił. – Zawsze byliśmy z tego dumni.
Miałbym wrażenie, że źle wykonałem swoją pracę, gdybym
nie
poinformował
pani
o
ryzyku
związanym
z
rozpoczynaniem interesów w New Sussex, zwłaszcza przy
pani niewielkim doświadczeniu.
Zabrzmiało to wyniośle i bardzo protekcjonalnie. Kayla
chciała znów zaatakować, lecz zdobyła się na ponury uśmiech
i przypomniała mu:
– Nie niewielkim doświadczeniu, panie Montgomery –
braku doświadczenia.
Ben na swoje nieszczęście zignorował ton jej głosu, ale był
podniecony i zdecydowany podzielić się swą wiedzą.
– Jestem pewien, że zna pani dane statystyczne dotyczące
nowych przedsięwzięć. Niemal dziewięćdziesiąt procent z
nich upada. Większość jest niedoinwestowana, a to akurat
nam nie grozi.
– Nam? – Kayla nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Gdyby zechciała pani przyjść jutro, przejrzę aktywa,
opracuję dla pani kilka opcji i sporządzę wykaz sklepów w
okolicy... – ciągnął ze znawstwem.
– Wyjaśnię pani, jak zdobyć klientelę – to bardzo ważne.
Chciałbym też skomputeryzować inwentarz pani ciotki. – Być
może się popisywał, ale był przeświadczony o swojej wiedzy.
Usłyszawszy to Kayla wstała gwałtownie, a jej niebieskie
oczy ciskały błyskawice.
– Panie Montgomery – skandowała każdą sylabę –
przyszłam tu po klucze do domu mojej ciotki, nie na wykład z
ekonomii. Proszę mi wierzyć, dość się już nasłuchałam od
rodziców i przyjaciół w Kalifornii i niech pan sobie nie
wyobraża, że jest pan w stanie namalować czarniejszy obraz
niż oni.
Kayla poczuła tak gwałtowny przypływ nieoczekiwanego
gniewu, że głos jej drżał, choć próbowała się opanować. Ten...
ten nieznajomy pouczał ją, jak ma żyć. Nie, nie tylko pouczał,
próbował przejąć kontrolę. O, nie, tego nie mogła ścierpieć –
ani ze strony rodziny, ani od przyjaciół, ani od Bena
Montgomery’ego.
Ben próbował odpowiedzieć, ale nie dała mu szansy.
– W końcu – ciągnęła – oni znają mnie bardzo dobrze i
mają prawo udzielać rad. Chciałabym zauważyć, że jest pan
wyjątkowo zarozumiały. Dziś zobaczyłam pana po raz
pierwszy w życiu. Dotychczas kontaktowaliśmy się listownie i
kilkakrotnie rozmawiałam przez telefon z pańską sekretarką.
– A czy ja mogę zauważyć, że te rozmowy dotyczyły
odwoływania spotkań, co niezbyt dobrze świadczy o kimś, kto
chce odnieść sukces w interesach? – przerwał jej gwałtownie
Ben.
To cios poniżej pasa, pomyślała Kayla, a jego zadowolenie
z siebie rozzłościło ją na tyle, że odpowiedziała, choć miała
świadomość. że stoi na niepewnym gruncie:
– Obawiam się, że wyciąga pan zbyt pochopne wnioski,
panie Montgomery, a to nie wystawia panu najlepszego
świadectwa. Naprawdę miałam powody do odwoływania
spotkań.
– To brzmi trochę defensywnie, pani Hartwell.
– Jeśli tak, mam do tego powód. Znam pana od kilkunastu
minut, a pan już zdecydował, że sklep prawdopodobnie
splajtuje z powodu mego braku doświadczenia. Nawet gdyby
pan miał prawo mnie osądzać – a nie ma pan – jest pan w
błędzie. Mogę odnieść sukces i wiem, że tak będzie.
Ben Montgomery zazwyczaj nie wpadał szybko w złość.
Teraz jednak miał ochotę złapać Kaylę za te prześliczne
ramiona i potrząsnąć nią. Była tak irytująca w swym
zdecydowaniu, aby go nie słuchać. Gdyby się uspokoiła,
zrozumiałaby, że on chce jej pomóc.
Najwidoczniej nie miała zamiaru się uspokoić. Głęboko
odetchnąwszy spytała?
– Da mi pan klucze czy będę je musiała wziąć sama?
Potrafię to zrobić, naprawdę... – zawiesiła dramatycznie głos –
mam czarny pas w karate.
Ben poczuł drgający mu na wargach uśmiech, ale starał się
go stłumić.
– Ponieważ zniszczyła mnie pani werbalnie, nie chcę
dopuścić do rękoczynów. Oto klucze.
Kayla pochwyciła je i wepchnęła do kieszeni.
– Zwalniam pana od dalszej odpowiedzialności za
posiadłość – powiedziała sztywno. – Ewentualny rachunek
proszę przesłać pod adresem mojej ciotki. – Z tymi słowami
obróciła się na pięcie i wyszła z podniesioną głową.
Ben popatrzył za nią, zastanawiając się, co się z nim, u
licha, stało. Kiedy wiatr wwiał do biura potarganą piękność,
która wyglądała jakby wyszła wprost z jego snu, doznał szoku.
Ale nawet wtedy, gdy przezwyciężył oszołomienie na widok
dziwnie znajomej uroczej twarzy, nic nie poszło tak jak
należy.
Nie zamierzał jej zrażać. Chciał tylko pomóc. Westchnął.
No, niezupełnie. Chciał zrobić na niej wrażenie. Zamiast tego
rozwścieczył ją. Sprawy wyśliznęły mu się z ręki.
Ale, do licha, ona mogła doprowadzić do szału. Rozmyślnie
ignorowała wszystko, co mówił. Nie był do tego
przyzwyczajony. Dziwna kobieta. Przybyła do obcego miasta,
uważając, że wie wszystko, nie chcąc słuchać rad, najlepszych
rad.
Ben opadł na krzesło i uśmiechnął się do siebie. Jedno było
pewne: nie wyszła jeszcze z jego życia. Czekał cierpliwie.
Po kilku minutach drzwi otworzyły się i przed biurkiem
pojawiła się Kayla. Spojrzał na nią i stłumił uśmiech, próbując
nie okazywać zbyt wielkiej satysfakcji.
– Musi pani pojechać główną ulicą obok poczty i skręcić w
ulicę Mulberry, drugą poprzeczną na prawo. Dom stoi na
rogu. Jest duży, biały, drewniany. Nie można nie trafić. – Gdy
wychodziła, rzucił za nią: – Witam w New Sussex, pani
Hartwell.
Podszedł do okna i patrzył na odjeżdżający samochód,
pewny, że ją jeszcze zobaczy. Kayla Hartwell wyszła z jego
snu wprost w jego życie. Była niewiarygodnie pociągająca, a
zarazem niebezpieczna, i miał przeczucie, że z jej powodu
jego życie już nigdy nie będzie takie samo.
Kayla skręciła w opustoszałą główną ulicę. Żałowała
nagłego wybuchu. Nie miała zwyczaju się złościć i teraz czuła
się zakłopotana. Po prostu nie mogła się powstrzymać. To
właśnie było tak dziwne i niezrozumiałe. Ten mężczyzna miał
w sobie coś, co ją intrygowało.
Ben był pierwszą osobą, którą spotkała w New Sussex, i,
było to okropne spotkanie. Straciła zupełnie panowanie nad
sobą. Wszystko przez to, że udzielił jej rady – być może nie w
porę i zbyt obcesowo, ale miał pewnie dobre intencje. Nie
mógł wiedzieć o tym, że tylko powtarza przestrogi jej bliskich
z Kalifornii: Ależ Kaylo, kochanie, miałaś już tyle prac... Nie
masz żadnego doświadczenia w prowadzeniu interesów...
Znudzi cię to w miesiąc...
Teraz słyszała ich głosy podobnie jak podczas drogi do
New Sussex. Nikt nie chciał, żeby tu przyjeżdżała. Wszyscy
sądzili, że poniesie klęskę.
Ben Montgomery najwidoczniej dołączył do nich po
spędzeniu z nią zaledwie kilkunastu minut. Gniew Kayli znów
dał znać o sobie. Kim był, żeby tak szybko osądzać ludzi?
Pomyślała o swym upokorzeniu, gdy musiała wrócić po
wskazówki, jak dojechać. Zachował się tak wyniośle, że
postanowiła nie przepraszać. W New Sussex muszą być inni
prawnicy.
Zmyliła drogę, co jeszcze bardziej popsuło jej humor.
Ponownie przeczytała zanotowane wskazówki. Nie były
skomplikowane. Po prostu nie uważała. Następstwa spotkania
z Benem Montgomerym dawały o sobie znać.
Wreszcie odnalazła ulicę i zobaczyła dom. W tym
momencie zapomniała o całym świecie. Dwupiętrowy,
tajemniczo oświetlony nikłym światłem księżyca, zdawał się
zapraszać do wejścia.
Kayla wjechała na żwirowany podjazd i wyłączyła światła
samochodu.
– Cóż – powiedziała miękko do siebie. – Witaj w domu,
Kaylo.
Trudno byłoby to nazwać radosnym przyjazdem. Nie było
nikogo, kto odpowiedziałby na jej powitanie, ani otwartych
zapraszająco drzwi, ani nawet światła oświetlającego podjazd.
Kayla sięgnęła po latarkę i otworzyła drzwi samochodu.
Właśnie wtedy wschodzący księżyc skrył się za chmurami i jej
niepokój nasilił się. Była jednak podekscytowana. Ten dom
stanowił klucz do nowego życia. Czuła to i nie miała zamiaru
dać się zniechęcić. Nikomu.
Wiedziała, że sklep z antykami zajmuje parter frontowej
części domu, pchnęła więc skrzypiącą metalową furtkę i
skierowała się na tyły. Droga była zarośnięta zielskiem i
trawą, ale Kayla jakoś dotarła do tylnej werandy.
Stopnie trzeszczały, a podłoga werandy lekko się ugięła.
Kayla nie przeraziła się tym. Wypróbowała kilka kluczy,
zanim znalazła właściwy.
Odetchnąwszy głęboko pchnęła drzwi i weszła do domu.
Przekręciła kontakt.
– Do licha – mruknęła. Powinna była się domyślić, że
wyłączono elektryczność. Dom był też prawie na pewno
pozbawiony ogrzewania i wody.
Przesunęła światłem latarki po kuchni. Była duża i
zatrważająco staroświecka. Ale zobaczyła też całkiem nowy
piecyk i lodówkę. Przekręciła kurek nad zlewem. W rurach
niepokojąco zabulgotało i zajęczało, a potem popłynął
strumień rdzawej wody.
Zakręciła kurek i ponownie rozejrzała się po kuchni. W
pobliżu drzwi zauważyła termostat piecyka. Odważyła się go
włączyć. Na próżno. Ale w kuchni był kominek i to napełniło
ją otuchą, zanim nie zobaczyła, że stojący obok pojemnik na
drewno jest pusty.
W kuchni było jednak coś, co podniosło ją na duchu. W
rogu w pobliżu kominka stało biurko. Być może ciotka Elinor
siadywała wieczorami przy ogniu, prowadząc rachunki. Kayla
postanowiła zatrzymać w pamięci ten obraz. Sądząc po
wyglądzie domu, będzie potrzebowała tego rodzaju wizji, aby
się nie załamać.
Otworzyła drzwi obok kominka i znalazła się w ciemnej
wąskiej sieni. Krążyła po niej, aż znalazła kolejne drzwi.
Pchnąwszy je weszła do pokoju.
Krzyk trwogi uwiązł w jej gardle, a potem sparaliżował ją
strach – ktoś tu był.
Trwało to moment. Potem odwróciła się i zaczęła biec
przez sień. Biegnąc zobaczyła w myśli siebie w drzwiach
pokoju w niebieskim żakiecie i z burzą jasnych włosów.
Zatrzymała się. Obca postać w pokoju była jej odbiciem.
Odważnie powróciła, otworzyła drzwi i stanęła
naprzeciwko bogato zdobionego lustra w pozłacanej ramie.
Znów zobaczyła swoje odbicie w zmatowiałym szkle, ale tym
razem roześmiała się.
– Widać, jaka jesteś zmęczona – powiedziała do siebie –
skoro dostrzegasz to, czego nie ma. – Głos odbił się echem,
szarpiąc jej nerwy.
– Lepiej stąd wyjdę – oznajmiła głośno, by dodać sobie
otuchy – zanim całkiem zwariuję.
Ale ciekawość zatrzymała ją. Pokój był interesujący, mogła
to ocenić na podstawie jednego mignięcia latarką. Sądząc po
niskim suficie i poczerniałych kamieniach na kominku, był
prawdopodobnie starszy od reszty domu. Meble pochodziły z
różnych epok, od siedemnastego do dziewiętnastego wieku.
Niektóre pewnie należą do sklepu, pomyślała, ale nie miała
zamiaru oglądać ich teraz. Dość emocji na jeden wieczór.
Wycofała się do sieni i właśnie doszła do kuchni, gdy
usłyszała pukanie. Opanowała przerażenie i spróbowała
myśleć rozsądnie. Demony na ogół nie pukają, podobnie jak
złodzieje i mordercy. Był to więc ktoś znajomy. A do tej pory
poznała w New Sussex tylko jedną osobę.
ROZDZIAŁ 2
Kayla oświetliła latarką drzwi kuchni. Przez zmatowiałe
szkło ujrzała Bena Montgomery’ego w trenczu z
podniesionym kołnierzem i z brązowymi, wilgotnymi od mgły
włosami.
Ucieszyła się na widok Bena, ale mocno przeżyła ich
pierwsze spotkanie i postanowiła tego nie okazywać. A już na
pewno nie zamierzała przyznać się, że widziała duchy.
Otworzyła ostrożnie drzwi.
– Przyniosłem prezenty – oznajmił Ben. Wszedł do kuchni i
skierował się w stronę kominka z naręczem drewna do
podpałki i kilkoma małymi polanami. – Podejrzewałem, że
pojemnik na drewno jest pusty. – Przyklęknął i natychmiast
zaczął rozniecać ogień.
Kayla zastanawiała się, czy wiedział również o tym, że nie
ma elektryczności i leci tylko wąska strużka rudej wody, ale
nic nie powiedziała. Dobrze, że będzie miała ogień, który
zapewni trochę ciepła na pierwszą noc w New Sussex.
– Dzięki – wykrztusiła wreszcie. – To ciepło pomoże mi
przetrwać noc.
Ben uniósł głowę znad ognia, który szybko rozpalił.
– Chyba nie zamierza pani tu zostać?
– Oczywiście, że tak – odparła buntowniczo.
– Myślałem, że jak zobaczy pani dom... Właściwie nie
zdecydowała jeszcze, czy trwać przy pierwotnym planie, czy
nie, ale gdy tylko o tym wspomniał, klamka zapadła.
– Zostaję. Będę tu koczować w śpiworze.
– Nie sprawia pani wrażenia osoby... – zaczął i przerwał.
– Pozory mogą mylić – powiedziała oschle. – A czy nie
postanowiliśmy, że najlepiej niczego nie przypuszczać?
– Przynajmniej jedno z nas to zrobiło – odparł. To dziwne,
pomyślał, że samo przebywanie w towarzystwie tej kobiety
przyprawia go o zawrót głowy.
Gdy ogień rozpalił się na dobre, ogrzewając kuchnię i
rozpraszając mrok, wstał z klęczek. W nikłym świetle nie
widział jednak Kayli tak wyraźnie, jak tego pragnął.
Stała przy ogniu i ogrzewała dłonie. Blask bijący od
kominka tańczył na jej włosach i chwilami kusząco
opromieniał twarz. Ben postanowił zignorować napięcie
między nimi. Wcześniejsza utarczka nie doprowadziła do
niczego.
– Może rzucimy nieco światła na całą sprawę? –
zaproponował na swój najbardziej niedbały sposób, po czym
podszedł do drzwi i przekręcił kontakt, oświetlając pokój.
– Jak pan... ? – Kayla otworzyła szeroko oczy ze
zdziwienia.
– Zaraz po pani wyjściu zadzwoniłem do elektrowni.
– Ale jest już po godzinach pracy.
– Chodziłem do szkoły średniej z kierownikiem nocnej
zmiany – roześmiał się Ben. – Wie pani, jak to jest w małych
miasteczkach.
– Nie, nie wiem. Ale jeśli właśnie tak, myślę, że to mi się
spodoba. Dzięki – dodała miękko. – Mam nadzieję, że
wybaczy mi pan moje zachowanie w biurze. Proszę mi
wierzyć, zazwyczaj taka nie jestem. To był naprawdę ciężki
dzień.
Spojrzał na nią z góry, taką małą, kruchą i słabą. Miał
ochotę wyciągnąć rękę, poprawić jej potargane jasne włosy i
zdjąć pajęczynę z policzka. Zamiast tego powiedział:
– Właściwie przyszedłem, żeby panią przeprosić za moje
kazanie. Miała pani rację, zachowałem się nieodpowiednio.
To pani sprawa, co pani robi. Na swoją obronę muszę jednak
powiedzieć, że jestem przyzwyczajony do dawania rad.
– I do tego, że ludzie się do nich stosują? – zażartowała.
– Właśnie. W ten sposób zarabiam na życie. Ale pani nie
prosiła o radę. Jestem przekonany, że bardzo starannie
przemyślała pani całe przedsięwzięcie.
– Tak – potwierdziła. Usiłowała nie zauważać wielkiej
staroświeckiej kuchni. – Przez ostatnie miesiące otrzymałam
tyle rad, że wystarczą mi do końca życia. Pan jednak nie mógł
o tym wiedzieć.
– Zacznijmy więc od nowa. – Ben wyciągnął rękę. –
Nazywam się Ben Montgomery. Witaj w New Sussex.
– Halo, Ben. Jestem Kayla Hartwell. – Znów zobaczyła, jak
zielone są jego oczy, i przez chwilę miała wrażenie, że się
zarumienił.
Musiał to być blask ognia na jego twarzy. Mężczyźni tak
pewni siebie i tak przystojni jak Ben Montgomery nie
rumienią się. W każdym razie Kayla nie miała takich
doświadczeń. Przeciwnie, zazwyczaj w takiej chwili
przechodzili do ofensywy. To pokrzepiające, że Ben chciał
tylko służyć pomocą, bez żadnych ukrytych zamiarów. Nie
miała pojęcia, w jaki sposób ich pierwsze spotkanie wymknęło
się im spod kontroli, ale teraz wszystko wydawało się w
porządku.
– Czego jeszcze potrzebujesz? – spytał. – Oczywiście,
telefonu.
– Przydałoby się też ogrzewanie.
– Ma się rozumieć.
– I mogą być kłopoty z wodą.
– Zanotowałem. Zajmę się wszystkim z samego rana.
– Żartujesz.
– Ależ nie – uśmiechnął się szeroko. – Jak widzisz, to nie
jest duże miasto. Pogadam z Andym Fiore, a on przyśle tu o
świcie ekipę.
Zauważywszy jej zdziwione spojrzenie dodał:
– Andy i ja jesteśmy starymi przyjaciółmi, a jego żona
pracuje u mnie. Andy jest też szefem służb miejskich.
– Dobrze mieć przyjaciół na stanowiskach. Bardzo
dziękuję.
– Jestem po prostu dobrym sąsiadem – zażartował,
stawiając ekran przed kominkiem. – Teraz wyjmiemy twoje
rzeczy z samochodu i odpoczniemy przy kolacji.
– To brzmi wspaniale – powiedziała Kayla. Lunch zdawał
się tak odległy. – Przyjmij moje zaproszenie do najlepszej
restauracji wmieście jako propozycję pojednania.
Ben zaczął się śmiać.
– O co chodzi? – nie wiedziała, co go tak rozbawiło.
– W New Sussex jest tylko jedna restauracja, którą
otwierają wyłącznie w porze śniadania i lunchu – wyjaśnił. –
Na obrzeżach miasta jest bar przy parkingu ciężarówek, ale to
daleko stąd.
– Och, wiec dlaczego...
– Zaprosiłem cię na kolację? – dokończył. – Ponieważ mam
jedną z najlepiej zaopatrzonych lodówek w mieście i chociaż
nie mogę ci zaproponować żadnej nowinki kulinarnej,
gwarantuję, że znajdzie się coś ciepłego i pożywnego.
– Nie, nie mogłabym... – zaczęła Kayla.
– Oczywiście, że mogłabyś – przerwał. – I ja też. To moja
gałązka oliwna. A teraz rozładujmy samochód, zanim
umrzemy z głodu. Ja również nic nie jadłem. Miałem kłopoty
z nową klientką. – Uniósł jedną brew i uśmiechnął się
ujmująco. Kayla nie była w stanie odmówić.
Odchyliwszy się do tyłu w wielkim fotelu na biegunach,
Kayla westchnęła z zadowoleniem. Pokój wypełniała muzyka
Mozarta, a na kominku buzował jasny ogień. Pociągnęła łyk
francuskiego koniaku i usiłowała ukryć zdziwienie, które
towarzyszyło jej przez cały wieczór.
Ben Montgomery z pewnością nie był zasuszonym
staruszkiem. Również pod innymi względami znacznie się
różnił od osoby, którą sobie wyobraziła. Był dobrym
kucharzem – wprawdzie nie smakoszem, ale steki i sałatka
były znakomite i pożywne. Jego zamiłowanie do muzyki
klasycznej nie zaskoczyło Kayli, a upodobanie do utworów
Mozarta wyjątkowo jej odpowiadało, ponieważ był to również
jej ulubiony kompozytor.
W Kalifornii Kayla byłaby czujna. Nie bez powodu.
Wspaniała kolacja, zainteresowanie Mozartem, wszystko to
mogło stanowić uwerturę do seksualnej opery. Ale ten wieczór
nie był zaplanowany i jego przebieg nie budził zastrzeżeń.
Czuła się wspaniale. Ben usadowił się na kanapie
naprzeciwko, pociągnął łyk koniaku i uśmiechnął się. Śmiało
wpatrywała się w swego gospodarza i podziwiała jego urodę.
Miał wyraziste rysy twarzy, wystające kości policzkowe,
mocny podbródek, wydatny nos i zmysłowe usta o pełnej
dolnej wardze. I te oczy, szarozielone o długich czarnych
rzęsach.
Zdjął marynarkę, rozluźnił krawat i podwinął rękawy
koszuli. Ujrzała smukłe, lecz dobrze umięśnione ręce i duże
dłonie o długich, zwężających się palcach. Wspomniał, że
grywa w koszykówkę, i Kayla z łatwością wyobraziła go sobie
na boisku.
Ben również przyglądał się Kayli. Uśmiechał się beztrosko,
słuchał muzyki i cieszył się tą chwilą. Oboje milczeli.
Wszystko przebiegało tak naturalnie! Poprzednie napięcie
zniknęło i Kayla nie czuła się wcale skrępowana.
– Było bardzo miło – przerwała wreszcie ciszę. – Nie
spodziewałam się, że mój pierwszy wieczór w New Sussex tak
przyjemnie się zakończy.
– Nie jestem pewien, czy mój poczęstunek był odpowiedni
dla mieszkanki Kalifornii – odparł Ben. – Nie zawierał
kiełków, płatków róży ani kiwi. Zdaje się, że to najnowsze
szaleństwa kulinarne?
Uśmiechnęła się, usłyszawszy ten żart.
– W pewnych kręgach, ale nie w moim, choć mama
próbowała swego czasu każdej kuchni. My, dzieci, byliśmy
królikami doświadczalnymi.
– Ilu było małych Hartwellów?
– Troje. Starsza siostra, która jest lekarzem, i młodszy brat
– student w szkole biznesu w Stanford. Są najlepsi we
wszystkim. W przeciwieństwie do ich siostry. – Na jej
wargach ukazał się wymuszony uśmiech.
– Nie wierzę – sprzeciwił się Ben.
– Och, to prawda. Nie ukończyłam college’u, bo miałam
wrażenie, że nie uczę się niczego pożytecznego. A co do prac,
które podejmowałam, cóż, mój ojciec powiedziałby ci, że to
więcej niż mi się należało w mojej krótkiej karierze.
– Podejrzewam, że chciałaś się trochę rozejrzeć, zanim się
ustatkujesz.
– Podoba mi się taki sposób myślenia. – Kayla uniosła
szklankę jak do toastu. Uśmiechnął się do niej ciepło i po
przyjacielsku i znów pomyślała, jak różni się od innych
znanych jej mężczyzn. Nie podrywał jej. Naprawdę się nią
zainteresował. Świadczyły o tym nawet jego rady.
– Co to były za prace? – spytał.
Kayla odstawiła szklankę i zaczęła wyliczać na palcach.
– Pracowałam w kwiaciarni, w butiku, uczyłam gry ‘ w
tenisa w klubie, do którego należą moi rodzice. Ostatnio
założyłam z przyjaciółką agencję reklamową.
– I co się stało?
– Przyjaciółka wyszła za mąż, a mnie chyba przeszło.
Właśnie wtedy odziedziczyłam dom ciotki i postanowiłam
przyjechać tutaj. – Kayla nagle się zmieszała. Chyba ojciec
miał rację. Nigdy nie wytrwała przy niczym wystarczająco
długo. Ben na pewno odkrył w niej tę wadę.
– Zazdroszczę ci – powiedział ku jej zdziwieniu.
– Jak to?
– Naprawdę. Świat stoi przed tobą otworem.
– A przed tobą nie? – spytała zaskoczona. – Miałeś tyle
okazji w życiu co ja.
– Może – zamyślił się przez chwilę – ale nie rozglądałem
się za nimi. Chwyciłem tę, która była mi dana. W końcu każdy
mężczyzna z rodziny Montgomerych, jak sięgnąć pamięcią,
był prawnikiem.
– Ależ to wspaniale – skomentowała Kayla – mieć taką
ciągłość i tradycję. To naprawdę godne podziwu.
– Masz rację – uśmiechnął się Ben. – Ja z pewnością nie
chciałem być tym, który złamie tradycję. Ale z tego powodu
spędziłem niemal całe życie w New Sussex.
– Nie ma nikogo, kto przejąłby pałeczkę? – spytała Kayla. –
Żadnych braci ani sióstr?
– Jestem jedynakiem – odparł. – Przejąłem firmę
walkowerem... – urwał w połowie zdania.
– Czego byś chciał?
– Cokolwiek by to było – rzucił ze śmiechem – ty pewnie
chciałabyś, żebym tyle nie mówił. – Zaczął grzebać w
kominku i Kayla domyśliła się, że nie pozna skrytych życzeń
Bena Montgomery’ego. W każdym razie nie teraz.
Obserwując go pochylonego nad ogniem, widząc
kasztanowate błyski w ciemnych włosach i mięśnie pleców
odznaczające się pod koszulą, zapragnęła pochylić się,
dotknąć jego szerokich ramion i przegarnąć palcami gęstą
czuprynę.
Szybko zwalczyła tę pokusę i sięgnęła po kieliszek
koniaku, aby zająć czymś ręce. Nie miała pojęcia, skąd wzięły
się te zachcianki, ale trudno było im się oprzeć. I pomyśleć, że
przed trzema godzinami miała ochotę go udusić.
Ben wstał, oparł łokieć na gzymsie kominka i patrzył na
nią. Miała nadzieję, że nie dostrzega wyrazu jej oczu.
– Ty też możesz czerpać z tradycji, Kaylo – powiedział. –
Hartwellowie również mieszkali w New Sussex od wieków.
– Ale mój ojciec wyjechał na stałe na zachód.
– Gdzie spotkał twą matkę, osiedlił się i wychował troje
prześlicznych jasnowłosych dzieci – dokończył, a potem
spojrzał na nią. – Przynajmniej jedno z nich jest jasnowłose i
bardzo piękne.
Ben mógłby przysiąc, że Kayla zarumieniła się, ale szybko
doszedł do wniosku, że mu się tylko wydawało. Mieszkanki
Kalifornii, zwłaszcza tak urocze jak Kayla, na pewno są
przyzwyczajone do komplementów. Pewnie nie mają
zwyczaju się rumienić. Rzeczywiście pochodziła z Kalifornii,
była jednak kobietą zupełnie niepodobną do tych, które
spotykał dotąd.
Była pełna werwy i z pewnością niezależna. Ale miała też
w sobie jakąś kruchość, która przyciągała go niczym magnes.
Kręciło mu się w głowie z pożądania. Pragnął zanurzyć ręce w
jej włosach, przejechać palcami po policzku, otoczyć rękami
smukłą talię i poczuć bliskość giętkiego ciała. Chciał jej
mówić rzeczy, których nie mówił nigdy i nikomu. Więź
między nimi stawała się z minuty na minutę silniejsza; był
pewny, iż ona odczuwa to samo. Czuł się przy niej jak na
podniecającej przejażdżce kolejką górską w wesołym
miasteczku.
Oczywiście nic takiego nie zrobił ani nie powiedział. Po
prostu zebrał się w sobie i zadał jej pytanie, które
prześladowało go przez cały wieczór.
– Powiedz mi, Kaylo, czy naprawdę masz czarny pas
karate?
Odrzuciła głowę w tył i roześmiała się, zaskoczona
pytaniem.
– Szczerze mówiąc: nie. Nie mam czarnego pasa. Ale
trenowałam karate i potrafię zatroszczyć się o siebie.
– O tak, wierzę w to. Pewnie opanowałaś sztukę
samoobrony choćby po to, aby odpierać ataki tych wszystkich
mężczyzn w twoim życiu. – Nie dbał o to, że podtekst tej
uwagi jest aż nadto wyraźny.
– W takim razie musiałam wykonać kawał roboty – odparła
– bo w moim życiu nie ma nikogo.
– Cóż, może teraz, w New Sussex, coś się zmieni.
– Ben starał się nie pokazać po sobie, jaką ulgę sprawiły mu
te słowa.
– Och, oczekuję całej masy cudownych zmian – rzuciła.
Ben uświadomił sobie, że ukrywa swoje uczucia, i
zastanawiał się, czy Kayla robi to samo. Miał taką nadzieję,
więc znów odezwał się niewinnie:
– Zawsze możesz liczyć na mnie.
Kayla wciąż nie mogła wytłumaczyć sobie różnicy między
Benem a innymi mężczyznami, którzy w takiej chwili
usiłowaliby zaciągnąć ją do łóżka.
– Będę o tym pamiętać – powiedziała po prostu – ale teraz
chcę tylko wydostać się z twego wygodnego fotela i
przytulnego domu. Już późno i muszę wracać do siebie.
Ben nie był w stanie wymyślić niczego, co mogłoby ją
zatrzymać. Nigdy przedtem nie był w takiej sytuacji. Pragnął
tej kobiety tak gorąco i tak rozpaczliwie – i nie wiedział, jak
jej o tym powiedzieć.
Z pozorną obojętnością zgodził się, że czas wracać.
Gdy dojechali do domu Hartwellów, nastrój się zmienił.
Budynek wyglądał posępnie na tle nocnego nieba i w żadnym
razie nie zachęcał do wejścia.
– Wejdę i pomogę ci się urządzić – powiedział, ale w tej
samej chwili nabrał pewności, że nie może zostawić jej tu
samej.
Wnętrze domu było równie ponure. Kayla zdawała się tego
nie zauważać.
– Spójrz, ogień jeszcze się tli – powiedziała niemal z
entuzjazmem. – Jeżeli dołożymy kilka polan, powinno
wystarczyć do rana. Gdybym tylko je miała – dodała.
– Chyba coś jeszcze zostało – odparł Ben. – Zobaczę.
Gdy powrócił z dwoma sporymi klocami, nie mógł
uwierzyć w jej radość.
– To już koniec – oznajmił, kierując się w stronę kominka.
– W zupełności wystarczy na noc, a jutro zamówię kolejną
porcję – przerwała i popatrzyła na niego z zakłopotaniem. –
Jeśli powiesz mi, do kogo zadzwonić.
– Oczywiście, że powiem – odparł. Przesunął ekran i
umieścił kłody na przygasającym ogniu. – Ale szczerze
mówiąc, myślę, że wszystko może zaczekać do jutra. Również
twoja obecność tutaj. Nie ma ogrzewania, mało wody...
– Poradzę sobie – upierała się. – Mam bardzo ciepły i
wygodny śpiwór. Chyba że – dodała, patrząc na niego
żartobliwie – w New Sussex grasuje szaleniec.
– Tutaj największym przestępstwem jest parkowanie w
niewłaściwym miejscu – roześmiał się Ben. Podtrzymywał
żartobliwy nastrój, ale wciąż martwił się o Kaylę. – Po prostu
zostawienie cię tu nie wydaje mi się w porządku.
– Doceniam twój kodeks dżentelmena, ale nic mi się nie
stanie – orzekła stanowczo. – A teraz pomogę ci przy tych
kłodach.
Wspólnie dołożyli do ognia i przestawili ekran. Wówczas
nie pozostało mu nic innego, jak wyjść. Była to ostatnia rzecz,
jakiej pragnął na ziemi.
Szukając pretekstu do pozostania choć przez chwilę,
zaproponował:
– Może powinniśmy obejrzeć resztę domu, piętro i sklep?
– Nie sądzę, aby to było konieczne, Ben. Znaleźlibyśmy
tam tylko kurz i pajęczynę – odparła i Ben znów poczuł się
bezradny.
– Jeśli jednak masz ochotę przyjść jutro ze szczotką i
szmatą, możemy zrobić obchód. – Znów żartowała, ale już
nieodwołalnie postanowiła spędzić pierwszą noc tutaj i Ben
wiedział, że nic na to nie poradzi. Kayla Hartwell była bardzo
upartą kobietą.
– Och, wrócę. Możesz być tego pewna. – Spoważniał i
zatopił wzrok w jej oczach.
Oczarowany Kaylą, był niezbyt świadomy tego, co działo
się wokół. Gdzieś tam, w innym świecie, trzaskał ogień i
rytmicznie uderzało jego serce. Te odgłosy nie rozpraszały go.
Widział puls bijący na jej szyi i zapragnął ucałować to
miejsce. Tak całkowicie owładnęła nim od pierwszej chwili,
że dziwił się, jak kiedykolwiek mógł wątpić w miłość od
pierwszego wejrzenia. Pierwszego wejrzenia, do licha. Była w
jego snach. Była jego przeznaczeniem.
Nie mógł przestać na nią patrzeć, pożerać jej oczami.
Wreszcie, zaniepokojona, lekko rozchyliła usta i koniuszkiem
języka oblizała spieczone wargi. Ten ruch podziałał na niego
jak afrodyzjak. Instynktownie pochylił się ku niej, chcąc ją
ucałować.
Wtedy właśnie Kayla przerwała ciszę.
– Jeszcze raz dziękuję za wszystko, Ben. Nie dziw się, jeśli
wezmę cię za słowo i poproszę o pomoc w sprzątaniu domu.
Mówiła szybko, zdławionym głosem. Był pewien, że ona
również odczuwa to dziwne napięcie. Ale ręka, którą
wyciągnęła w przyjaznym geście na pożegnanie, nie drżała.
Ujął jej dłoń, a kiedy chciała ją oswobodzić, ścisnął ją,
przyciągnął do ust i zaczął całować. Przepełniała go radość.
Kayla miała zamknięte oczy. Był pewien, że jej również
sprawia to przyjemność.
– Kaylo – zaczął, ale nie mógł znaleźć słów. Nic nie
wydawało się odpowiednie, nic nie wydawało się właściwe
prócz wzięcia jej w ramiona – i właśnie to zrobił. Z łatwością,
która go zaskoczyła, objął Kaylę i pocałował.
Miała miękkie i słodkie usta, tak jak tego oczekiwał.
Wtuliła się w jego objęcia i ledwie mógł uwierzyć, jak
doskonale do siebie pasują.
Wyczuwał jej uda, brzuch, piersi i pożądanie rosło, w miarę
jak natężenie pocałunku zmieniało się. Przyciągnął ją jeszcze
bliżej, aż przylgnęli do siebie.
Czuł, że odpowiada na jego pocałunki, ciasno splata
ramiona wokół jego szyi, tuli się do niego. Wsunął język w jej
usta i usłyszał, jak szybko złapała oddech. Po chwili napięcia
oddała pocałunek.
Krew Bena pulsowała w żyłach, a serce waliło jak młotem.
Trzymał ją jednak mocno i nie przestawał całować.
To ona pierwsza się oderwała. Ale Ben nie pozwolił jej się
wyśliznąć ze swoich ramion, a po chwili przemówił:
– Mam wrażenie, że czekałem na ciebie całe życie. Wyszłaś
z moich snów.
Gdy wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę z ich
prawdziwości. Była kobietą z jego snów, ale nie wiedziała o
tym i pewnie uważała je za banał.
Kayla nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
Musiała jednak przyznać, że ich wspólny wieczór prowadził
właśnie do takiego końca. Podświadomie pragnęła tego tak
samo jak Ben, a teraz całkowicie poddała się magii
pocałunków.
Była podniecona, trochę przestraszona i nie panowała nad
sobą. Jej serce wciąż tłukło się w piersiach jak oszalałe.
Całował ją głęboko i namiętnie słodkimi, ciepłymi wargami i
tulił w mocnych ramionach. Wiedziała, że gdyby ją puścił, nie
utrzymałaby się na nogach. Oszołomił ją, a to nieczęsto się jej
przytrafiało. Na ogół było odwrotnie. A teraz po jednym
pocałunku Bena Montgomery’ego czuła się jak ogłuszona.
Była też zła na siebie i na niego. Okazał się taki sam jak
inni. Nawet to, co powiedział o wyjściu z jego snu, brzmiało
jak oklepany frazes, a co gorsza, zachwyciła się tym. Czekała,
mając nadzieję na przeprosiny, na coś, co pozwoliłoby
zapomnieć o pocałunkach i udowodniło jej, że jest inny niż
wszyscy.
Nic takiego nie nastąpiło. Wprost przeciwnie, kolejne słowa
Bena napełniły ją jeszcze większym sceptycyzmem.
– Kayla – powiedział. – Nie chcę, żebyś zostawała tu sama.
Wróć do mnie.
Usłyszawszy to Kayla zesztywniała i odsunęła się od niego.
– Wiesz, że tego właśnie chcemy oboje – dodał. W głębi
duszy Kayla uważała, że Ben ma rację, ale nie mogła tego
głośno przyznać. Nie mogła też wyznać, co myśli. Ten
wieczór, który tak wiele dla niej znaczył, zakończył się
rozczarowaniem wraz z pocałunkiem, którego chciała i nie
chciała zarazem. Wszystko było zbyt zagmatwane i nie była w
stanie o tym myśleć. W każdym razie nie dziś.
– Nie – odparła. – Chcę, jak już mówiłam, spędzić noc w
moim własnym domu. Nie nalegaj, Ben. Pozostaw sprawy ich
własnemu biegowi.
– Nie, Kaylo – zaprotestował. – Nie mogę. Nie teraz, kiedy
wiem, co naprawdę czujesz.
– Wydaje ci się, że wiesz, co jest dla mnie najlepsze –
powiedziała oschle. Wyczerpanie jeszcze bardziej pogłębiało
jej zamęt uczuciowy.
– Zamierzasz ukryć swoje uczucia tylko po to, by postawić
na swoim? – raczej stwierdził, niż zapytał. Kayla wyczuła
zniecierpliwienie w głosie Bena i zorientowała się, że on nie
zamierza się łatwo wycofać.
– Niczego nie ukrywam – odparła ze złością. – Ale tu
właśnie zamierzam żyć i pracować... jeśli mi wolno
przypomnieć. – Uniosła wyzywająco podbródek.
– Już to zrobiłaś – rzucił oschle, sięgając po marynarkę – i
masz rację. Nigdy nie spotkałem bardziej nieznośnej kobiety –
wymamrotał pod nosem.
Widząc gniewną, a zarazem rozczarowaną twarz Bena,
Kayla ze zdziwieniem i przestrachem uświadomiła sobie, że
ten świeżo poznany mężczyzna bardzo ją pociąga. Nie była w
stanie opanować swoich reakcji. Jednego była pewna. Nie
wróci do jego domu. Zostanie w domu ciotki – nie, w swoim, i
zostanie sama.
– Będziemy w kontakcie – powiedział Ben wychodząc i
dodał niepotrzebnie: – Nie zapomnij zamknąć drzwi, Kaylo.
Kayla zrobiła wściekłą minę.
– Nie zapomnę – rzuciła. Patrzyła, jak odchodzi, i
zastanawiała się, czy uważa ją za ostatnią ofiarę.
– Do licha, do licha, do licha – mruczała Kayla. – Nie mogę
w to uwierzyć. Od szesnastego roku życia miała do czynienia
z mężczyznami i nigdy nie dopuszczała do tego, aby sytuacja
wymknęła jej się spod kontroli. Dlaczego przy Benie była taka
porywcza i zła? Wiedziała dlaczego. Miała wrażenie, że po
niewiarygodnie trudnym starcie idą po omacku ku prawdziwej
przyjaźni. Była pewna, że on jest inny niż natarczywi
mężczyźni z Kalifornii. Rozczarowana, zezłościła się na siebie
za tak szybkie poddanie się i za tak dziecinne zachowanie
później.
Pragnęła go i broniła się przed nim. Żar jego namiętności
przyciągał ją i zarazem odpychał. Gdy byli razem,
natychmiast pomiędzy nimi pojawiało się napięcie, i to bardzo
określone. Atmosfera wokół nich iskrzyła się. Nie mogła tego
zrozumieć. Nie pojmowała siły, która zdawała się nimi
kierować. I nie była teraz w stanie zastanawiać się nad tym.
Wyczerpanie już ją niemal pokonało. Stłumiła ziewnięcie i
wyciągnęła z torby flanelową koszulę nocną. Potem
poszperała w poszukiwaniu szczoteczki do zębów i powlokła
się do łazienki na parterze.
W powrotnej drodze do kuchni zerknęła z ukosa na drzwi
do salonu, skąd wcześniej o mało nie uciekła ze strachu. Co za
dzień, pomyślała, spotkanie Bena Montgomery’ego i widma –
obu w ciągu zaledwie kilku godzin.
Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy przeprowadzka
do New Sussex nie jest pomyłką. Ale szybko odrzuciła tę
myśl. Nie miała ochoty rozpamiętywać popełnionych błędów.
Wybieganie w przyszłość było bardziej w jej stylu.
A nie można było zaprzeczyć, że częścią tej przyszłości w
New Sussex będzie Ben. O nim też nie chciała myśleć. Ani o
stanowczości, z jaką próbował pokierować jej życiem, ani o
ich ostatnich, pełnych zawziętości słowach.
Ale trudno było zapomnieć o innym Benie, jego
opiekuńczości, sile, ramionach, cieple warg...
Kayla odsunęła zamek błyskawiczny śpiwora i wśliznęła
się do środka z głową zaprzątniętą myślami o Benie
Montgomerym.
Ben przyjechał do domu wściekły. Wpadł z impetem do
salonu i zatrzasnął za sobą drzwi. Co takiego było w tej
kobiecie, że tak na niego działała?
Mógł na palcach jednej ręki policzyć, ile razy stracił zimną
krew w ciągu ostatnich dziesięciu lat, z tego dwa razy
przydarzyło mu się to podczas jednego dnia z Kaylą Hartwell.
Ale, u licha, przecież tego nie chciał.
Chciał tylko jej pomóc i okazać, że się nią interesuje. Był
nią zafascynowany, gdy tylko jednak próbował jej to
powiedzieć, zaczęli się kłócić. Jak na mężczyznę, który
szczycił się powściągliwością, wyjątkowo szybko przestał nad
sobą panować. Ale przecież wszystko, co zdarzyło się, odkąd
wiatr przywiał Kaylę do biura, było dziwne, niezwykłe.
Mimo gniewnych słów przy pożegnaniu nie przestawał
myśleć o Kayli. Jak wspaniale było trzymać ją w uścisku,
całować i czuć jej ciało przy swoim.
To był dzień, zamyślił się Ben, już w łóżku. Nigdy
przedtem nie spotkał kobiety takiej jak Kayla. Nie był
zaskoczony, gdy tej nocy pojawiła się ponownie w jego śnie.
Tym razem sceneria zmieniła się. Był mglisty poranek
późnego lata, a on spacerował ulicami New Sussex, ale w
innych czasach. Nie zastanawiał się nad tym, świadom jedynie
gorąca i ciężkiego staromodnego ubrania.
Ujrzał ją w oddali, gdy schodził ku strumieniowi. Jej jasne
falujące włosy spływały na ramiona i błyszczały w porannym
słońcu.
Nie chcąc jej niepokoić, odwrócił się i spiesznie podążył w
przeciwną stronę. Ale gdy odszedł na pewną odległość,
spojrzał na nią ponownie. Stała na brzegu strumienia w
rozpiętej sukni i pochylona polewała chłodną wodą twarz,
szyję i ramiona.
Ten widok pobudził jego zmysły. Zawładnęło nim
pragnienie, które nie znało granic. Pocił się pod grubym
ubraniem. Wstrzymywał oddech, gdy przesuwała powolnym
ruchem wzdłuż ramion. Gdy uniosła rękę, suknia zsunęła się i
ujrzał jej pierś, doskonale zaokrągloną, białą i gładką, o
ciemnoróżowej sutce, lekko zmarszczonej w porannym
powietrzu.
Ben zacisnął szczęki. Drżał. Gdyby tylko mógł jej dotknąć.
Gdyby tylko mógł poczuć miękkość jej skóry pod swoimi
dłońmi, słodycz jej piersi przy swoich ustach. Jego pożądanie
pulsowało niczym nie hamowane. Musiał ją mieć. Nieważne
jak.
Zawołał zduszonym, ochrypłym głosem. Zaskoczona
odwróciła się i zobaczył ją całą, złote włosy, alabastrową
skórę, doskonale gładkie i gibkie ciało. Suknia opadła
zapomniana w płytką wodę na brzegu strumienia. Skierował
się ku niej ponownie.
Zobaczyła go i jej twarz przybrała nagle wyraz pogardy.
Spojrzenie paliło go. Zawołał znów, próbując ją uspokoić.
Wtedy obudził się, zlany potem. Nie śnił tak erotycznego
snu od czasów szkoły średniej, a z pewnością nigdy nie trapił
go sen tak pogmatwany.
Leżał na mokrych prześcieradłach, analizując sen. Kobietą
była oczywiście Kayla. W tym, że o niej śnił, nie było niczego
dziwnego. Przecież budziła w nim pożądanie. Tajemniczość
tkwiła w szczególnych okolicznościach, tak odmiennych od
tych z poprzednich snów. Nie mógł wytłumaczyć sobie
scenerii z innej epoki, powodów, dla których Kayla kąpała się
w strumieniu, ani swego dziwnego stroju.
To intrygujące, w jaki sposób sny wiążą w całość
wydarzenia minionego dnia, przeszłość, teraźniejszość i
wszelkie doznania, pomyślał. Były dziwne, ale również
cudowne – gdy pojawiała się w nich Kayla.
Nadejdą inne noce z Kaylą, nie tylko w snach. Ale musi
zdobyć jej zaufanie. Kiedyś nastanie dzień, w którym ona go
nie odepchnie. A wtedy ze snu zstąpi w jego ramiona.
ROZDZIAŁ 3
Słońce wkradło się przez okiennice i obudziło Kaylę.
Wygrzebała się ze śpiwora, dołożyła kolejne polano do ognia i
znów wśliznęła się w ciepłe legowisko. Zamierzała wstać, gdy
w pokoju zrobi się cieplej, ale znowu zmorzył ją sen.
Delikatne pukanie do drzwi obudziło ją ponownie.
Nasłuchiwała przez chwilę. Podejrzewała, że to Ben.
Wreszcie wstała, naciągnęła płaszcz od deszczu, który miał
posłużyć za szlafrok, i powlokła się do drzwi.
– Ben... – zawołała z wahaniem, uchylając je. W końcu był
jedyną znaną jej osobą w mieście. Któż inny mógłby to być?
– Nie Ben, ale w każdym razie Montgomery. Czy wpuścisz
mnie do środka?
Kayla ujrzała kobietę wyższą od niej o dobre dziesięć
centymetrów. Ciemne oczy błyszczały w czerstwej,
pomarszczonej twarzy, okolonej krótkimi, kręconymi siwymi
włosami.
– Och... przepraszam – wyjąkała.
– Ależ nie, moja droga. To ja powinnam przeprosić za
wdzieranie się do ciebie o tej godzinie. Jestem Lilith, ciotka
Bena. Mogę wejść?
– Tak, proszę. – Kayla, przejęta, cofnęła się, a kobieta
wkroczyła do kuchni z dużym koszykiem, który umieściła bez
ceremonii na stole.
Zdejmując żakiet, uśmiechnęła się szeroko do Kayli i
zaczęła rozpakowywać koszyk.
– Pomyślałam, że będziesz miała ochotę na śniadanie.
Przypuszczam, że nie zrobiłaś zakupów.
– Dobrze pani przypuszcza – odparła Kayla. – To pewnie
Ben napomknął, że niczego tu nie mam.
Lilith Montgomery spojrzała na Kaylę szczerymi,
ciemnymi oczami.
– Nie, nie zrobił tego, ale musiał dziś rano pojechać do
Salem po zeznanie i spytał, czy mogłabym wpaść. Zgodziłam
się z prawdziwą przyjemnością – dodała. – Kawy?
– Bardzo chętnie. Żebym tylko znalazła filiżanki.
– Kayla zajrzała do kilku szafek i wreszcie wyszukała dwie
filiżanki. Umieściła je na stole obok termosu, wciąż nieśmiała
w obecności obcej kobiety.
Lilith nalała kawę.
– A co powiesz na domową bułeczkę z jagodami,
posmarowaną masłem i jeszcze ciepłą?
– Och, panno Montgomery, pani jest cudowna! –
wybuchnęła Kayla ze szczerym zachwytem.
– Mów do mnie Lii. Wszyscy tak mnie nazywają.
– Lilith usiadła przy stole obok Kayli, jeszcze raz spojrzała
na nią badawczo i stwierdziła: – Cóż, Ben powiedział mi, że
jesteś ładna, i miał rację.
– Zdaje się, że powiedział również parę innych rzeczy –
odparła Kayla z przekąsem.
– Tylko to, że przyda ci się pomoc.
– Domyślam się, że to widać.
– Nie. Mój bratanek jest po prostu trochę nadgorliwy. To
rodzinne. Nawiasem mówiąc, prosił o przekazanie ci, że
zadzwonił do służb telefonicznych i ciepłowniczych. – W
ciemnych oczach Lii pojawiły się iskierki humoru. – Czy
jesteś zła?
– Nie – odparła Kayla. – Dlaczego pytasz?
– Ben stwierdził, że pewnie będziesz.
– Może bym była, gdybym znajdowała się w innym
położeniu, ale teraz jestem wdzięczna za to rządzenie się. To
znaczy troskliwość – poprawiła się i roześmiała razem z Lii.
– Nie jestem w stanie wyrazić, jak się cieszę, że w tym
domu mieszka znowu ktoś z Hartwellów – powiedziała Lii. –
Mam nadzieję, że uda nam się zatrzymać ciebie w New
Sussex.
– Na pewno, jeśli tylko powiedzie mi się ze sklepem –
odparła Kayla z powagą. – Czy jestem szalona, uważając, że
to możliwe?
– W tego typu interesach przydaje się trochę szaleństwa –
powiedziała Lii z uśmiechem.
– Czy to znaczy tak, czy nie?
– Dlaczego nie odpowiesz sobie sama? – spytała Lii. – Czy
widziałaś już „Otwierające się Drzwi”?
– Wieczorem nawet nie próbowałam, ale teraz jestem
gotowa.
– Ubierz się więc. Będę twoją przewodniczką.
Po paru minutach Kayla podążyła za Lii przez sień w
kierunku frontu domu.
– Elinor wykorzystywała na sklep salon od frontu.
– Salon? Wieczorem byłam w pokoju po drugiej stronie
kuchni, który sprawiał wrażenie salonu.
– Bo nim jest – potwierdziła Lii. – Salon na tyłach stanowi
część starego domu. Elinor uwielbiała go, ale przyjmowała
tam tylko rodzinę i przyjaciół. – Otworzyła drzwi i odsunęła
się na bok. – Oto sklep.
Kayla stała w progu niezdolna przemówić słowa. Duży
pokój był zapchany bieliźniarkami, kredensami, stołami,
biurkami i krzesłami. Stały tam też biblioteczki ze starymi
książkami, serwantki wypełnione szkłem i porcelaną, a także
lichtarze, lampy, laski z miedzianymi rączkami i lustra w
miedzianych ramach.
– Jestem przytłoczona – powiedziała wreszcie.
– Elinor nigdy nie była dobrą organizatorką – zauważyła
Lii.
– Hm – mruknęła pod nosem Kayla, przeciskając się
między meblami i zastanawiając się, jak klienci – jeśli jacyś w
ogóle byli – mogli się tu poruszać. Zatrzymała się obok pary
krzeseł i potarła jedno z nich rękawem żakietu. – Te są niezłe.
Krzesła w stylu Windsor w dobrym stanie.
– A więc znasz się na antykach?
– Trochę zajmowałam się dekorowaniem, nic poważnego,
niestety – przyznała Kayla. Gdy uważniej przyjrzała się
zawartości pokoju, jej podniecenie stopniowo przeszło w
rozczarowanie. Wiele mebli było uszkodzonych albo niedbale
wykonanych, nie można ich było uznać za antyki. Wszystko to
sprawiało wrażenie, jakby ciotka Elinor wykupiła pchli targ.
Kayla była bliska rozpaczy.
– Może Ben miał rację – przyznała na głos. – Może
powinnam wszystko sprzedać i wracać do domu.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto ucieka.
Kayla nie odpowiedziała. Lii nie mogła wiedzieć, że często
w życiu uciekała. Ale tym razem będzie inaczej.
– Może – powiedziała z namysłem – powinnam
zorganizować wyprzedaż. To byłoby jakieś rozwiązanie. Po
prostu wystawić te śmieci przed dom, sprzedać co można,
wyrzucić resztę i rozpocząć wszystko od nowa.
– Niezły pomysł – zgodziła się Lii. – Pomogę ci to
posegregować i wystawić na sprzedaż. Teraz, gdy już nie
uczę, mam trochę wolnego czasu.
– Angielski? – starała się zgadnąć Kayla.
– Biologia. Moja specjalność to botanika. – Ujęła Kaylę
pod rękę i poprowadziła w kierunku schodów. – Chodź i
zobacz resztę domu. Tam widać prawdziwy gust Elinor.
Niezapomniane wrażenie wywarła na Kayli sypialnia,
usytuowana na wprost schodów.
Gdy tylko weszła do środka, doznała dziwnego uczucia.
Pokój okazał się wspaniały, ale przypominał raczej muzeum
niż sypialnię.
– Jest zachwycający – przyznała. – Ale nie sądzę, żebym
się w nim dobrze czuła. To wciąż pokój Elinor.
– No cóż, poszukajmy więc sypialni dla ciebie. Można
wybierać w trzech pozostałych.
Starając się ukryć niepokój, Kayla odwróciła się do wyjścia
i właśnie wówczas zobaczyła olejny obraz wiszący w pobliżu
drzwi. Był to portret kobiety, pociemniały ze starości, ale
wciąż przykuwający uwagę. Zbliżyła się, nie odrywając od
niego wzroku.
Kobieta miała na sobie siedemnastowieczny odświętny
strój, a z jej twarzy, złotej skóry, błękitnych oczu i blond
włosów, utrwalonych na płótnie, emanował niezwykły urok.
Kayla cofnęła się o krok, a potem podeszła znów,
oniemiała. Kobieta na portrecie wyglądała dokładnie jak ona.
– Ja... – nie mogła znaleźć słów.
– Wiem, o czym myślisz – powiedziała Lii, lecz Kayla nie
była tego pewna. Ilu ludzi kiedykolwiek spojrzało w
przeszłość i zobaczyło siebie?
– Elinor mówiła mi, że jesteś szalenie podobna do kobiety z
portretu. Ona nazywała się Katherine. Jest twoją antenatką.
Prawda, że dziedziczenie jest czymś fascynującym? – Dla Lii
podobieństwo było sprawą genów, chromosomów i DNA.
Dla Kayli oznaczało to coś całkiem innego. Nie mogła
oderwać oczu od obrazu.
– Czy wiesz coś o Katherine? – spytała.
– Znam tylko jej imię.
Kayla dotknęła lekko płótna koniuszkami palców.
– Ten obraz ma co najmniej trzysta lat. – Ustaliła to na
podstawie ubrania kobiety, pochodzącego z czasów procesów
w Salem.
Oczy Katherine patrzyły na nią bez wyrazu, ale nie było to
martwe spojrzenie. Kayla zadrżała. To niepokojące uczucie
ujrzeć własną twarz na portrecie pochodzącym sprzed
wieków. Wreszcie doszła do siebie i uśmiechnęła się
promiennie do Lii.
– Kończmy ten obchód – powiedziała, pewna, że ten portret
przyciągnie ją jeszcze nieraz.
Lii wyszła przed południem, obiecawszy, że wkrótce ją
odwiedzi. Udzieliła Kayli rad dotyczących miejscowych
sklepów.
– Po prostu powiedz, że jesteś bratanicą Elinor, a będziesz
lepiej obsłużona. Pamiętaj, teraz jesteś stąd. Bądź
nieustępliwa.
Kayla zastosowała się tylko częściowo do rad Lii.
Przedstawiła się właścicielowi sklepu z artykułami
gospodarstwa domowego, rzeźnikowi, właścicielowi sklepu
spożywczego i aptekarzowi. Ten osobisty kontakt był dla niej
czymś nowym i z pewnością nie zamierzała być
„nieustępliwa”. Przeciwnie, słuchała, kiwała głową i starała
się nie sprawiać wrażenia obcej.
Po powrocie z zakupów Kayla odgrzała zupę z puszki na
szybki lunch. Nie miała czasu do stracenia. To był wielki
dzień. Lata odkładania spraw na później były poza nią.
Nadeszła pora na ustatkowanie się.
Chciała zacząć od kuchni, następnie sprzątnąć sypialnię,
którą sobie wybrała, a potem łazienkę. Gdy tylko pokoje będą
się nadawały do zamieszkania, zacznie się martwić o sklep z
antykami, który – jak miała nadzieję – pozwoli jej zarabiać na
życie. Ale wszystko w swoim czasie, powiedziała sobie i
sięgnęła po szczotkę.
Szybko uporała się z kurzem i sadzą w kuchni. Potem
wrzuciła barwne dywaniki do pralki automatycznej –
zadowolona, że ciotka miała przynajmniej to nowoczesne
urządzenie – wyczyściła stół i szafki, napełniła pojemnik na
drewno i wypolerowała sprzęt kominkowy. Wreszcie stanęła,
aby podziwiać swoje dzieło.
Światło słoneczne przedostawało się przez lśniące okno i
odbijało w błyszczącym blacie dębowego stołu sprawiając, że
cała kuchnia wyglądała schludnie. Kayla uśmiechnęła się, ale
bez chwili zwłoki udała się na górę.
Na sypialnię wybrała największy pokój w starej części
domu. Po obu stronach znajdowały się okna, które wychodziły
na zapuszczony tylny dziedziniec i walący się garaż. Kayla nie
zraziła się tym widokiem. Garaż mógł uchodzić za
malowniczy, a podwórze wyglądać będzie lepiej, gdy
zakwitną pierwsze wiosenne kwiaty.
Wyłożyła świeżą pościel na duże łóżko z baldachimem,
zdjęła zasłony i dorzuciła je do prania, a potem wypolerowała
komodę, biurko i szafę, nie zauważając nawet, jak cienie
zaczęły się wydłużać i nie myśląc o bólu w plecach.
Wyczyściła wyłożoną biało-czarnymi kaflami łazienkę i
właśnie miała zabrać się do starej wanny na nóżkach, gdy
usłyszała syk kotła do centralnego ogrzewania. Dziś wreszcie
będzie ciepło i będzie spała w prawdziwym łóżku, w
prawdziwej pościeli. Ale przedtem weźmie gorącą kąpiel. Na
razie dość pracy.
Wkrótce wanna lśniła i spływała do niej przejrzysta gorąca
woda. Z błyskiem w oku Kayla wlała do niej pół butelki
ulubionego płynu do kąpieli. Czas na przyjemność. Ściągnęła
brudne ubranie i zanurzyła się w spienionej wodzie,
zamierzając zostać tu na zawsze.
I zrobiłaby to, gdyby woda nie zaczęła stygnąć, co zmusiło
ją do wytarcia się, otulenia w bawełniany szlafrok i przejścia z
pozycji horyzontalnej w wannie do podobnej w łóżku. Polezę
sobie tylko przez chwilę, pomyślała, aż znów nabiorę sił.
Zamknęła oczy.
Ben późno wrócił z Salem. Zamierzał jechać prosto do
domu i stamtąd zadzwonić do Kayli, ale bezwiednie skręcił w
ulicę Mulberry. Gdy dojechał do rogu, zobaczył światła w
kuchni i w jednym z górnych pokojów domu Hartwellów.
Kayla najwidoczniej jeszcze nie spała, więc postanowił
wstąpić. Muszą wreszcie zawrzeć pokój, a im wcześniej, tym
lepiej.
Myślał o niej cały dzień – i całą noc. Tajemniczą kobietą
we śnie była z pewnością Kayla, choć sceneria wydawała się
niecodzienna.
Jedno wszakże było oczywiste: to, co czuł poprzedniego
wieczora, trzymając Kaylę w ramionach, ciepłą i uległą,
jeszcze przed tym nieszczęsnym nieporozumieniem.
Zdecydował w końcu, że wina leżała po jego stronie, choć z
Kaylą nie było łatwo dojść do ładu. Był gotów przeprosić,
pewien, że potrzebują tylko trochę czasu, aby się lepiej
poznać. Miał nadzieję, że Kayla myśli tak samo.
Zajechał
na
podjazd
i
zaparkował
obok
jej
jaskrawoczerwonego fiata. Obszedł go, zauważył, że przednie
prawe koło siada, i zanotował w myśli, aby jej o tym
powiedzieć. Uśmiechnął się szeroko do siebie, zastanawiając
się, czy to też zostanie potraktowane jako przejaw
nadopiekuńczości.
Nie doczekał się odpowiedzi na pukanie, ale był pewien, że
Kayla jest w domu. Przekonując sam siebie, że jako sąsiad ma
obowiązek sprawdzić, co się dzieje, nacisnął klamkę i wszedł
do kuchni. Oczywiście zignorowała jego radę, aby zamykać
drzwi na klucz. To typowe dla tej upartej i niezależnej
dziewczyny. Zawołał ją.
Odpowiedziała mu cisza. Znów zawołał i jego głos odbił się
echem. Przypomniawszy sobie o świetle na piętrze, wszedł do
sieni i wspiął się na schody, nie tyle zaniepokojony, co trochę
zaskoczony.
Gdy dotarł do półpiętra, domyślił się wszystkiego. Po
drodze widział przecież lśniącą kuchnię, wypolerowany stół,
wyczyszczony i napełniony polanami miedziany pojemnik na
drewno. Spędziła cały dzień na sprzątaniu, a teraz pewnie
poszła na górę odpocząć, może nawet usnęła.
Wiedząc, że powinien zawrócić i wyjść, albo przynajmniej
zawołać i obudzić ją, Ben nie zrobił ani jednego, ani drugiego.
Światło z drzwi sypialni przedostawało się do sieni. Zbliżył
się. cicho.
Kayla spała na łóżku zwinięta na boku, zjedna ręką pod
poduszką. Końce palców drugiej ręki lekko dotykały ust,
jakby została zaskoczona w trakcie przesyłania pocałunku.
Piękne jasne włosy rozsypały się na poduszce. Kilka
kosmyków opadło na czoło i muskało policzek. Wyglądała tak
niewinnie jak dziecko i tak kusząco jak bogini.
Zaschło mu w gardle i czuł, jak serce mu zamiera. Szlafrok
Kayli rozchylił się lekko, odkrywając skrawek opalonego
ramienia i długą gładką szyję. Doświadczał czegoś więcej niż
wrażenia déjà vu. Była jego snem, który się zmaterializował.
Tak jak we śnie, pragnął zbliżyć się do niej. Chciał dotknąć
miękkiego ramienia i wodzić po szyi i w dół do zagłębienia
między piersiami. Chciał całować nie tylko jej usta, ale
policzki, oczy i smukłą szyję.
Stał w progu i patrzył na nią przez długą chwilę, snując
erotyczne marzenia. Co by się stało, gdyby podszedł i obudził
ją? Czy otworzyłaby ramiona i pociągnęła go za sobą na
łóżko? Czy też popatrzyłaby na niego tak jak we śnie, z
pogardą w szaroniebieskich oczach?
Nagle, jakby słysząc jego myśli, Kayla drgnęła i otworzyła
oczy. Potem zamknęła je znowu, nie wierząc temu, co
zobaczyła. Zamrugała jeszcze raz i popatrzyła wprost na
niego, nie ruszając się.
– Ben – odezwała się wreszcie.
Ben poczuł się jak mały chłopczyk z ręką w słoju z
ciastkami.
– Wołałem – powiedział – ale chyba nie słyszałaś. Kayla
przekręciła się i usiadła, machinalnie naciągając szlafrok na
ramię.
– Nie, nie słyszałam. Musiałam spać jak zabita. Która
godzina?
Ben spojrzał na zegarek.
– Dochodzi siódma.
– Wielkie nieba, chciałam poleżeć i odpocząć przez parę
minut, a spałam ponad godzinę – roześmiała się i
przeciągnęła.
Przy tym ruchu napięła szlafrok na piersiach, ukazując ich
zarys. Ben odczuł to jak prowokację. Usiłował skierować
wzrok gdzie indziej i próbował coś powiedzieć, aby
usprawiedliwić swoją obecność tutaj.
– Przepraszam za najście – wykrztusił wreszcie. – Ale
myślałem, że może potrzebujesz pomocy...
– Zganił się w myśli za głupotę wymówki.
Przesunęła się na skraj łóżka i zwiesiła stopy nad podłogą.
– Przynajmniej raz nie potrzebuję pomocy, ale dzięki za
propozycję. – Jej uśmiech rozświetlił pokój.
– Podoba ci się? – spytała nagle.
– Co? – wyjąkał zaskoczony.
– Mój pokój.
– Jest... sympatyczny. – Potem roześmiał się. – To znaczy
uważam, że to wspaniały pokój.
– Myślę, że będę tu szczęśliwa. – Znów się uśmiechnęła i
Ben odpowiedział uśmiechem. Była tak serdeczna, że poczuł
się bardziej pewnie, prawie swojsko w tym intymnym
otoczeniu.
Kayla nie zdziwiła się, widząc Bena w drzwiach sypialni.
Gdy zdała sobie z tego sprawę, nie mogła pojąć, co wpłynęło,
że nie czuła zaskoczenia. To, że Ben się pojawił, wydawało
się po prostu naturalne. I miłe.
Pomyślała, że dobrze wygląda w granatowym garniturze z
kamizelką, koszuli i wyczyszczonych do połysku czarnych
butach, prawdziwy prawnik. Potem przypomniała sobie ich
rozstanie poprzedniej nocy i spróbowała przybrać mniej
przyjazną postawę.
– Myślę, że jestem na ciebie zła – powiedziała z namysłem.
– Ale nie bardzo – odparł Ben z nadzieją w głosie.
– Nie – przyznała – nie bardzo. Tak naprawdę doceniam
wszystko, co zrobiłeś. Zwłaszcza przysłanie ciotki Lii.
Pożytecznie spędziłyśmy czas.
– Miałem wrażenie, że znajdziecie wspólny język.
Pasujecie do siebie.
– Bardzo mi pomogła – powiedziała Kayla. – Zdaje się, że
rodzina Montgomerych traktuje mnie jak żywą maskotkę.
Kayla nie wiedziała, jak rozumieć uśmiech Bena.
Przypomniała sobie poprzedni wieczór i zaniepokoiła się, że
jednak rozumie ten uśmiech. Zanim zareagowała, pośpieszył z
wyjaśnieniem, które przekonało ją, że nie miała racji.
– Przepraszam za wczorajszy wieczór. Byłem zbyt
natarczywy. To nie jest w moim stylu.
– Nie podejrzewałam cię o to, że jest. Ja też zachowałam
się irracjonalnie, co również jest niepodobne do mnie.
– Może powinniśmy to złożyć na karb tego, co się dzieje,
gdy jesteśmy razem.
– Przynajmniej nie jesteśmy nudni i konwencjonalni. Ben
roześmiał się.
– Czy myślisz, że kiedykolwiek będziemy? – Zanim
zdążyła odpowiedzieć, dodał: – Razem... to znaczy...
jeśli będziemy się widywać... jako przyjaciele... rozumiem
przez to...
Kiedy stało się oczywiste, że Ben nic więcej nie powie,
odparła:
– Chciałabym, żebyśmy zostali przyjaciółmi, ale niczym
więcej. Najpierw muszę uporządkować swoje życie.
– Ja też tak to odczuwam – powiedział Ben i kiwnął głową
ze zrozumieniem. – Nie miałem czasu angażować się na serio.
Nawet gdybym, ty pewnie... ostatniej nocy...
Tym razem przerwy były bardziej prowokacyjne. Kayla
czuła, jak jej ciało sztywnieje, i bezwiednie otuliła się
szlafrokiem. Ben zauważył to i urwał w środku zdania.
Zrozumiał, że to nieodpowiedni czas i miejsce, tutaj, w jej
sypialni, gdy była całkiem bezbronna. Ben nigdy w życiu nie
postąpił nieszlachetnie i tym bardziej nie chciał zaczynać
teraz, u progu przyjaźni z Kaylą. Pamiętał swój sen i wyraz
pogardy we wzroku kobiety. Nie chciał ujrzeć go w oczach
Kayli.
– Ostatnia noc to ostatnia noc – powiedziała Kayla wstając
– a dzisiejszy dzień to dzisiejszy dzień, a raczej wieczór –
poprawiła się, patrząc przez okno w mrok. – Chyba powinnam
się ubrać i przygotować dla nas kolację, nie sądzisz? Jestem ci
to winna.
– To brzmi wspaniale, ale wiem, gdzie czeka na nas gotowe
spaghetti.
– Słyszałam, że nie ma tu restauracji...
– Nie ma, ale to wieczór spaghetti u Fiore’ów. Chętnie
ugoszczą dodatkową dwójkę.
– Ben, nie możemy...
– Oczywiście, że możemy. Andy i Terrie chcą cię poznać.
Im wcześniej, tym lepiej. Chodźmy.
– Czy pozwolisz mi się chociaż ubrać? – spytała Kayla ze
śmiechem.
– W porządku. Poczekam na dole. Pięć minut?
– Dziesięć – zażądała, popychając go delikatnie w kierunku
drzwi.
Gdy ubrała się i wyszczotkowała włosy, uśmiechnęła się do
siebie. Właśnie takiej przyjaźni potrzebowała. Na początku
obawiała się, że Ben wszystko zniszczy, zbyt wcześnie
domagając się czegoś więcej. Ale teraz wycofał się i Kayla z
jakiegoś powodu ufała mu.
Nagle zorientowała się, że przez jej głowę przebiegają inne
myśli. To dlatego, że Ben jest tak bardzo atrakcyjny. Gdy
obudziła się i ujrzała go stojącego w drzwiach, opanowało ją
trudne do zwalczenia pragnienie, by wyciągnąć ramiona i
zaprosić go do łóżka. Zamiast ubierać się, mogła teraz być w
jego ramionach.
Na szczęście, pomyślała, odkładając szczotkę, oparła się
pokusie – i będzie tak robiła. Ma i tak zbyt wiele na głowie.
Zna Bena od dwudziestu czterech godzin i nie zdążyła się
zastanowić nad swymi uczuciami.
Potrząsnęła głową i popatrzyła na włosy spływające w
naturalnych falach na ramiona. Dobrze jest jak jest, bez
wikłania się w związek, który odebrałby jej energię i skazał na
uczuciową huśtawkę. Nie potrzebowała tego. Miała dość
komplikacji i kłopotów.
Odłożyła szczotkę, wzięła torebkę i wyłączyła światło.
Czuła się wspaniale i była bardzo opanowana. Gdyby jeszcze
mogła zignorować te erotyczne marzenia Bena, które wciskały
się do jej tak pod innymi względami rozważnego umysłu.
ROZDZIAŁ 4
Kayla wróciła od Fiore’ów zdumiona, że tak szybko
zyskała nowych przyjaciół.
Andy i Ben nie mogli bardziej różnić się miedzy sobą. Ben
był wysoki i dobrze zbudowany, natomiast Andy był szczupły
i zwinny, z kręconymi czarnymi włosami i młodzieńczą,
niemal dziecinną twarzą. I bez przerwy żartował.
W pewnej chwili spytał Kaylę:
– Teraz, gdy nas poznałaś, powiedz, o której odlatuje twój
samolot do Kalifornii?
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale chyba pozwolę mu
odlecieć beze mnie – roześmiała się Kayla. – Od dziś to moje
miasto.
– To pewnie z powodu mojego sosu do spaghetti?
– Raczej ze względu na twoją żonę i dzieci – odparła.
Synowie gospodarzy, pięcio- i siedmioletni, szybko przypadli
jej do serca.
– Dobrze ich wychowałem.
– Andy – zaprotestowała Terrie – oni jeszcze nie są
„wychowani”. Zwróciła się do Kayli: – Myślę, że teraz
powinniśmy napić się kawy i usłyszeć, jakie masz plany co do
sklepu.
Kayla westchnęła.
– Może pomogę przygotować kawę – powiedziała
wymijająco.
– Och, nie – zaprotestował Andy. – Tym zajmie się Ben.
Tylko to zdołał opanować w pełni.
Ben, już wcześniej pokonany w rozgrywce słownej,
skierował się milcząco do kuchni i tylko jego wzniesiony ku
niebu wzrok świadczył o tym, że usłyszał.
– Mów, Kaylo – nalegała Terrie.
– Myślę, że aby otworzyć sklep, trzeba dokonać dwóch
rzeczy. Obie są niemal niewykonalne.
– To na pewno przytłaczające – pokiwała głową Terrie.
– Delikatnie mówiąc. Przede wszystkim muszę zrobić spis
towarów. Potem chcę sprzedać przedmioty, które nie
odpowiadają profilowi sklepu – jeśli ktokolwiek je kupi.
– Kupią na wyprzedaży – zapewniła Terrie – jeżeli ceny
będą wystarczająco niskie. Oczywiście nie zyskasz dużo
pieniędzy...
– Ale przynajmniej zyskam trochę miejsca.
– Miło będzie zobaczyć sklep znów otwarty. Elinor była
bardzo życzliwa, choć nigdy nie zrobiła olśniewających
interesów. Pamiętam komplet filiżanek, które kupiłam dla
matki. Elinor wiedziała o nich wszystko włącznie z
nazwiskiem pierwszego właściciela. Dzięki temu prezent
nabrał bardziej osobistego charakteru.
– To mogłoby być interesujące – odezwał się
nieoczekiwanie Ben. – Gdybyś znała historię każdego
przedmiotu, mogłabyś spisywać ją na dołączonej karcie,
nadając ten osobisty charakter, o czym mówiła Terrie.
– Gdybym tylko znała te historie! – zawołała Kayla.
– Może poznasz – rzucił Ben. Trzy pary oczu skierowały
się pytająco ku niemu. – Elinor prawdopodobnie prowadziła
notatki dotyczące zakupów.
– Teraz, kiedy mamy nową koncepcję, może warto zmienić
nazwę sklepu – zastanawiała się Kayla. – Zawsze intrygowało
mnie wyrażenie „Otwierające się Drzwi”, ale nie mam
pojęcia, co się za nim kryje. To brzmi tak niesamowicie.
– Ale jest rzeczywiście intrygujące – zgodził się Andy.
– I gdzieś nawet możesz znaleźć wytłumaczenie tej nazwy.
– Jeśli je znajdziesz, zatrzymaj dla siebie – odezwała się
Terrie. – Niech to pozostanie tajemnicą.
– Dobrze – powiedziała Kayla. – Jest jednak inna
tajemnica, którą chcę poznać. Chodzi o portret. –
Zobaczywszy zdziwione spojrzenia wyjaśniła: – To olejny
portret kobiety z połowy siedemnastego wieku. Ona wygląda
dokładnie jak ja.
– To niesamowite – powiedział Andy. – Co o niej wiesz?
– Tylko to, że miała na imię Katherine.
– Cóż, jej przeszłość nie pozostanie długo tajemnicą. W
każdym razie nie tutaj.
– To prawda – wtrąciła się Terrie. – W Salem jest
doskonała biblioteka.
– Tutejsi mieszkańcy są niesłychanie zainteresowani swoją
przeszłością – zażartował Andy. – Zwłaszcza ci, których
przodkowie przybyli tu kilkaset lat temu, w epoce
purytańskiej, jak w przypadku Bena.
Ben zareagował ripostą, która wznowiła słowny pojedynek.
Ciągnął się on aż do późnego wieczora i obejmował kilka
wybranych historyjek o Benie, z którymi on sam nie zamierzał
Kayli zapoznawać.
– Wszystko po to, żeby mnie wprawić w zakłopotanie –
narzekał Ben podczas powrotu do domu. – Mam nadzieję, że
nie wierzysz w te wszystkie opowieści.
– Wprost przeciwnie – odparła. – Ale nie jestem
zaskoczona. Od samego początku podejrzewałam, że masz
drugą naturę.
– Ależ, Kaylo – zaprotestował Ben – to są historie z
dzieciństwa.
– Raz szalony, zawsze pozostanie szalony – pamiętasz, jak
zostałeś złapany na nurkowaniu nago...
Ben potrząsnął głową, skręcając na podjazd Kayli.
– Co miałaś na myśli mówiąc „od samego początku”?
– Po prostu. Natychmiast rozpoznałam opiekuńczego Bena,
chętnie udzielającego porad prawnych.
– Niezależnie od tego, czy o nie prosiłaś – uzupełnił.
– Właśnie. Zobaczyłam też serdecznego i chętnego do
pomocy Bena, który potrafi być dobrym przyjacielem. Jeszcze
nie widziałam innego, szalonego Bena, ale domyślałam się
jego istnienia. – I, zakłopotana swą bezpośredniością, dodała:
– Na ogół nie analizuję ludzi w ten sposób.
Ben nie miał hic przeciwko temu – tak naprawdę zgodziłby
się na wszystko, co zatrzymałoby ją w samochodzie. Chciał,
żeby wieczór trwał.
– Podoba mi się to. Opowiedz mi coś jeszcze.
– Nie wiem nic więcej. Na razie – odparła. Potraktował to
jako zachętę. Aby dowiedzieć się czegoś o nim, będzie
musiała spędzać z nim dużo czasu. To zabrzmiało wspaniale,
ale wiedział, że musi być ostrożny. Mieli za sobą długi
wieczór. Czuł, że Kayla chce go zakończyć. Nie był jednak w
stanie jej zostawić.
– Robi się późno... – zaczęła.
– Wiem – odparł, nie ruszając się z miejsca. Zareagował
dopiero, gdy Kayla wzięła za klamkę.
Szybko wysiadł, obszedł samochód i pomógł jej wysiąść.
Nie miał zamiaru żegnać się na odległość.
Gdy szukała klucza, stał oczekująco, zmuszając się do
cierpliwości. Światło padające z werandy utworzyło aureolę
wokół jej głowy. To wystarczyło, by poczuć gwałtowną chęć
złamania milczącej obietnicy i wzięcia jej w ramiona. Wtedy
klucz obrócił się w zamku i Kayla otworzyła drzwi. Ben
stłumił westchnienie ulgi. Przetrzyma! kolejny niebezpieczny
moment.
Kayla, nieświadoma, co z nim się dzieje, powiedziała
pogodnie:
– To był uroczy wieczór, Ben. Było mi miło poznać twoich
przyjaciół.
– Cieszę się. Teraz to również twoi przyjaciele. – Przez
chwilę oboje zastanawiali się, co powiedzieć. Potem,
dokładnie w tym samym momencie, Kayla wyciągnęła rękę, a
Ben pochylił się, aby pocałować ją w policzek. Zderzyli się
głowami.
– Przepraszam...
– Przepraszam... Pochwycił jej dłoń.
– Dobranoc, Kaylo.
– Dobranoc, Ben.
Gdy skierowała się do sieni, zawołał na nią.
– Kaylo...
– Tak? – W jej głosie wyczuł oczekiwanie.
– Zauważyłem dziś po południu, że twoje przednie koło
siada. Powinnaś to sprawdzić. – Nie mogąc odczytać wyrazu
jej twarzy, Ben zastanawiał się, czy nie zepsuł wszystkiego tą
nieproszoną radą. Wtedy usłyszał jej śmiech.
– Dzięki – powiedziała. – Jutro zajrzę na stację obsługi. –
Wciąż uśmiechnięta odwróciła się do drzwi.
– Nie zapomnij zamknąć drzwi na klucz – zawołał i w
duchu zwymyślał się od idiotów. Kolejna rada.
Kayla, świeża po dobrze przespanej nocy, była gotowa
zabrać się energicznie do „Otwierających się Drzwi”. Ale
przede wszystkim poszperała w biurku Elinor w kuchni, gdzie
miała nadzieję odszukać wykaz zakupów. Nie znalazła nic
poza stertą starych rachunków i kwitów. Z westchnieniem
wstała z krzesła. Wtedy właśnie zauważyła pod biurkiem dwie
zakurzone książki. Jedną z nich był rejestr.
– Dzięki Bogu! – zawołała po chwili. Elinor spisywała w
nim wszystkie nabytki, daty i miejsca zakupów, nazwiska
poprzednich właścicieli i ciekawostki związane z każdym
przedmiotem.
Teraz czekało ją trudne zadanie – dopasowanie numerów w
rejestrze do rzeczy w sklepie, zlokalizowanie ich i podjęcie
decyzji, które powinny zostać, a które trzeba usunąć.
Kayla spędziła większą część przedpołudnia, odnajdując
niektóre ze spisanych przedmiotów, począwszy od dużej
brzydkiej szafy, która, jak podejrzewała, była w sklepie od
dnia otwarcia. Udało jej się też zidentyfikować komplet
pucharków z ciętego szkła wraz z karafką i krzesła w stylu
Windsor, które zauważyła poprzedniego dnia.
Już wyobrażała sobie kartę, którą dołączy do każdej
pozycji, wypisaną, czarnym atramentem na solidnym
kremowym papierze.
Tuż przed dwunastą odkryła rzeźbiony kufer, stół w stylu
Chippendale i starą latarnię sztormową. Zidentyfikowała w ten
sposób tuzin przedmiotów, które mogły stanowić zalążek jej
sklepu. Należało je tylko doprowadzić do stanu używalności.
Ale jeszcze nie teraz. Na razie dość, postanowiła. Czas na
lunch. Odłożyła rejestr i otworzyła dyżurną puszkę zupy. Gdy
zupa się grzała, powodowana ciekawością, wzięła drugą
książkę. Historia rodziny Hartwellów. Może dowie się czegoś
o Katherine, kobiecie z portretu.
Zupa już bulgotała, gdy Kayla odnalazła zdjęcie portretu.
Najpierw spojrzała na daty – urodzona w 1666, zmarła w
1692. Miała dwadzieścia sześć lat, gdy zmarła. Po plecach
Kayli przebiegł dreszcz. Była dokładnie w jej wieku.
Chciwie przeczytała kilka krótkich zdań, w których zawarło
się życie Katherine.
Córka Edwarda i Sarah Hartwell.
Zaręczona z Johnem Marstonem. Oskarżona o czary.
Powieszona w dwudziestym szóstym roku życia.
Powieszona jako czarownica! Kayla utkwiła wzrok w
tekście, a dreszcz przenikał teraz całe jej ciało. To wszystko
było tak nieprawdopodobne.
Gryzący zapach napełnił kuchnię i Kayla zobaczyła kipiącą
zupę. Wyłączyła palnik, sięgnęła po łapkę do garnków i
wylała wszystko do zlewu. Oto cena za zagłębianie się w
dzieje Hartwellów.
Jednak książka wciąż ją przyciągała. Przechodząc obok
stołu, Kayla przystanęła i spojrzała na zdjęcie. Powinna być
ubawiona podobieństwem. Ale nie była. Powinna pomyśleć,
jak wykorzystać portret do reklamy sklepu. Ale nie mogła. Nie
czuła się ani rozbawiona, ani zaciekawiona. W jej głowie
panował zamęt.
Natrętny dzwonek telefonu wyrwał ją z zadumy.
– Czy rozmawiam z nową właścicielką „Otwierających się
Drzwi”? – spytał kobiecy głos.
– Tak – odparła, dodając dla wyjaśnienia: – Jestem
bratanicą Elinor Hartwell.
– Miło mi. Właśnie prowadzę wyprzedaż w pewnej
posiadłości. Zawsze zawiadamiałam „Otwierające się Drzwi”,
więc...
– Cieszę się, że pomyślała pani o tym teraz. Proszę mi
powiedzieć, gdzie to jest. Zaraz tam będę.
Opuściła dom z ulgą. Może należało pójść na górę i
spojrzeć na portret, spróbować zebrać myśli i poszukać
odpowiedzi na wiele pytań, ale nie miała siły. Chciała tylko
poddać się przemożnemu impulsowi odizolowania się od
domu, który wydawał się tak pełen przeszłości.
Słońce świeciło, a chmury płynęły wysoko po niebie. Kayla
wdychała świeże powietrze i czuła się uwolniona od
niepokojących opowieści, które odnalazła na kartach
zakurzonej książki.
Zatrzymała się na przedmieściach New Sussex, gdzie
nabrała paliwa i sprawdziła koła, a potem pojechała do Lower
Bostick.
Dom był wyjątkowo szkaradny. Na zewnątrz parkował
długi szereg samochodów. Kayla miała nadzieję, że nie
spóźniła się. Mimo nie zachęcającej fasady budynku
podejrzewała, że wewnątrz kryją się skarby. I nie pomyliła się.
Chociaż wiedziała, że to lekkomyślne, opuściła dom z
pudełkiem na biżuterię, parą lichtarzy i starym fotelem na
biegunach sprzed wojny secesyjnej. Była z siebie zadowolona.
Cieszyła ją jazda do domu krętą szosą o czarnej
nawierzchni, obsadzaną po obu stronach wysokimi wiązami,
które właśnie zaczynały się zielenić. Przez długi czas miała
drogę tylko dla siebie. Nagle pojawił się motocyklista, który z
każdym zakrętem przybliżał się do niej. Kayla zwolniła, żeby
mógł ją wyprzedzić. Nie skorzystał z tego. Gdy przyspieszyła,
zrobił to samo. Gdy zwolniła, on też.
Jechał na wielkim, czarno-srebrnym motocyklu, który
wyglądał groźnie, nie bardziej jednak niż jego właściciel,
ubrany w czarną skórzaną kurtkę i metaliczny kask z maską
zasłaniającą twarz.
Postanowiła nie dać się przestraszyć, była jednak
zirytowana nie chcianym towarzystwem. Gdy pojawił się znak
postoju dla ciężarówek, gwałtownie skręciła na parking przed
restauracją.
Sądząc z liczby samochodów na parkingu, było to
najwyraźniej
popularne
miejsce,
co
Kayli
bardzo
odpowiadało. Nagle poczuła dotkliwy głód.
Najwidoczniej motocyklista był także głodny – albo ją
ścigał. Przejechał zakręt, zawrócił i wjechał za nią na parking.
Kayla zastanowiła się. Mogła zrobić przedstawienie i nacisnąć
klakson. Mogła uciekać. Mogła też wyjść z samochodu, wejść
do restauracji i coś zjeść. Było późne popołudnie, a ona nie
jadła lunchu.
Zdecydowała się na ostatni wariant. Przed wypełnioną
ludźmi restauracją nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo.
Poza tym chciała, żeby tajemniczy mężczyzna wiedział, że
ona się go nie boi.
Otworzyła drzwi samochodu i patrzyła kątem oka, jak się
zbliża. Wciąż miał na głowie kask, ale coś w jego sposobie
poruszania się zastanowiło Kaylę. Gdy podszedł bliżej, zdjął
kask i chciał chwycić ją za rękę.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Odzianym w czarną
skórę motocyklistą okazał się Ben Montgomery.
– Nie mogę w to uwierzyć! – zawołała. Uśmiechnął się do
niej szeroko.
– To słabo zaludniony okręg. Ciągle spotykam znajomych.
– Wiesz, że nie to mam na myśli – powiedziała Kayla,
zerkając przez ramię na czarno-srebrny pojazd.
– Ach, to – odparł. – Cóż, musiałem odebrać dokumenty w
Gloucester, więc wziąłem motocykl. Jest ładna pogoda i...
– To też nie o to chodzi – przerwała Kayla. – To, w co nie
mogę uwierzyć, to Ben Montgomery na motocyklu.
Tym razem Ben roześmiał się głośno.
– Właśnie wczoraj odkryłaś, że bywam szalony.
– Rzeczywiście – przyznała. – Widzę, że znam się na
ludziach.
– Więc znasz mnie na tyle dobrze, żeby wybrać się ze mną
na przejażdżkę.
– Może później. – Kayla przyglądała się nieufnie
motocyklowi.
– Pozwól więc, że postawię ci kawę.
– Myślałam o czymś konkretnym. Nie jadłam lunchu –
ostrzegła.
– Wchodzimy – zdecydował Ben. Otworzył drzwi i poszedł
za nią w głąb sali restauracyjnej, w której znajdowała się szafa
grająca i stół do bilardu. Kelnerka, która najwidoczniej znała
Bena, nie ukrywała swego zainteresowania nim.
Kayla nie dziwiła się. Ben wyglądał niesamowicie
seksownie w dżinsach opinających długie nogi i wąskie
biodra. Obcisła czarna koszulka, którą nosił pod skórzaną
kurtką, podkreślała muskuły klatki piersiowej i ramion.
Czuł się tu jak u siebie. Rzucił kurtkę na wolne krzesło i
Kayla patrzyła z ledwo skrywanym zafascynowaniem na
mięśnie, które drgały na odsłoniętych rękach. Była w nim
jakaś siła, coś niemal niebezpiecznego. Wydawał jej się jakiś
inny. Nie spodziewała się jednak, że druga strona jego natury
będzie tak przytłaczająca.
Ale swobodna rozmowa przypomniała jej, że to ten sam
Ben Montgomery, z którym jadła kolację wczoraj wieczór.
– Co robisz w tych stronach? – spytał. – Dostarczasz coś
klientowi? Widziałem fotel w twoim bagażniku.
– Niezupełnie – odpowiedziała wymijająco. – Raczej
kupuję.
Ben uniósł jedną brew.
– Czy nie powiedziałaś nam wczoraj, że „Otwierające się
Drzwi” są wypełnione do granic możliwości?
– I tak jest istotnie – westchnęła. – Ale nie mogłam się
oprzeć. Te rzeczy tak pasują do twego pomysłu.
– Mojego pomysłu? – zdziwił się Ben.
– Żeby nadać każdemu przedmiotowi osobisty charakter.
Odnalazłam rejestr Elinor i sądzę, że to możliwe. To nada
mojej działalności nowy wyraz bez zrywania z tradycją.
– Zależy ci na tym, prawda?
– Tak – potwierdziła stanowczo.
– Cieszę się więc, że pomogłem, choć niewiele.
– Nie wygłosisz jednego ze swych słynnych wykładów z
ekonomii, dlatego że kupiłam, zamiast sprzedać?
– Czyżbym ci tego nie powiedział, Kaylo? Skończyłem z
wykładami – odparł Ben z łagodnym uśmiechem.
Nadeszła kelnerka ze smażoną rybą dla Kayli oraz
ciastkiem i kawą dla niego.
Kayla wyglądała na lekko zakłopotaną, pałaszując rybę.
Ben roześmiał się.
– Lubię dziewczęta o zdrowym apetycie. Zabrałbym cię
także na kolację, gdybym nie musiał dziś pracować nad tymi
dokumentami. Wyjeżdżam jutro na parę dni do Bostonu –
dodał.
– Nie jesteś za mnie odpowiedzialny – zapewniła go Kayla.
– Mogę się sama o siebie zatroszczyć i idzie mi to bardzo
dobrze. – Pomyślała o portrecie i zaskakujących informacjach
o Katherine. – Dość dobrze – poprawiła.
Ben zauważył nutę niepewności w głosie Kayli i spojrzał
pytająco.
Aby uprzedzić pytania, zagadnęła go sama.
– Czy znasz jakieś dobre księgarnie w Bostonie?
– Około tuzina. Chcesz, żebym wybrał coś dla ciebie:
książki o marketingu, rozpoczynaniu biznesu, takie rzeczy?
– Niezupełnie. Myślałam raczej o czarownicach.
– Czarownice? Nie mów mi tylko, że chcesz powiązać
sklep z tym okropnym Muzeum Czarownic w Salem?
– Nie jest okropne – sprzeciwiła się Kayla – chociaż był to
z pewnością tragiczny okres w historii. Wizyta w muzeum
podobała mi się.
Ben w milczeniu skończył ciastko i popił kawą.
– Być może się mylę, ale mam wrażenie, że to właśnie
Muzeum Czarownic było przyczyną twego spóźnienia na
nasze pierwsze spotkanie.
Kayla uniosła hardo podbródek.
– Oraz Dom Siedmiu Szczytów. Uznałam oba miejsca za...
intrygujące.
– Tylko dla turystów. – Ben machnął lekceważąco ręką.
– Wtedy mogłam być turystką, ale już nie jestem i chcę
wiedzieć więcej o procesach czarownic.
– Czarownice, słudzy szatana, czarna magia – to wszystko
śmieszne, Kaylo, obliczone na zysk.
Kayla popatrzyła na niego z powagą.
– Przyrzekłeś, zenie będziesz mnie pouczać – przypomniała
mu. – I nie wszystko jest zmyślone – dodała.
– Nie zaprzeczam, że w Massachusetts rozegrała się
tragedia i zginęło wielu niewinnych ludzi, ale teraz to tylko
fakt historyczny.
Kayla wiedziała, że nie powinna się spierać, tylko miło się
uśmiechnąć i zmienić temat. Ale on mówił tak niefrasobliwie
o kobiecie noszącej nazwisko Hartwell, którą powieszono jako
czarownicę. Nie mogła milczeć.
– Historia ubarwia zarówno teraźniejszość, jak przyszłość,
nie sądzisz?
Ben utkwił w niej uważne spojrzenie.
– W porządku, Kaylo, o co chodzi? Książki, czarownice,
historia, to wszystko tworzy jakąś całość.
Chociaż wiedziała, że Ben będzie sceptyczny, poczuła ulgę,
mówiąc mu o swoim odkryciu.
– Pamiętasz ten portret, który zobaczyłam w sypialni
Elinor?
– Oczywiście, że pamiętam – skinął głową.
– Dziś odnalazłam jego zdjęcie w książce historycznej i
dowiedziałam się czegoś o Katherine. – Kayla nie była w
stanie zapanować nad głosem. – Ona zginęła, gdy była w
moim wieku, Ben. Została powieszona jako czarownica.
Ben nie ukrywał zaskoczenia.
– Rozumiem, dlaczego interesujesz się tym rozdziałem
dziejów rodziny, ale czy nie za bardzo się w to wgłębiasz?
Kayla najeżyła się.
– Nie wgłębiam się. Po prostu opowiadam ci, jak się czuję.
Nawet przedtem, zanim dowiedziałam się o Katherine, miałam
takie dziwne uczucie przy zwiedzaniu muzeum i Domu
Siedmiu Szczytów.
– To ich atmosfera, Kaylo – powiedział sucho.
– Ale odniosłam to samo wrażenie, gdy zobaczyłam portret
– tłumaczyła. – To było jak dotknięcie zimnej ręki. Gdybym
nie czuła się tak niepewnie, powiesiłabym go w sklepie. Ale
nie zrobiłam tego. Zostawiłam go na miejscu i więcej tam nie
poszłam. – Nie wspomniała nawet o starym salonie i
nieprzyjemnym wrażeniu, jakiego w nim doznała. Do tego
pokoju również więcej nie weszła od wieczora, w którym
przyjechała do New Sussex.
Ben siedział nad wystygłą kawą, milcząc przez długi czas.
Wreszcie zapytał z troską:
– Czy myślisz, że jesteś w jakiś sposób powiązana z
Katherine?
Jako rasowy prawnik nie pozwolił jej odpowiedzieć.
Założył, że potwierdza, i zadał następne pytanie:
– Czy mówimy o energii paranaturalnej i psychicznej i
temu podobnych bzdurach?
Kayla milczała, ciągnął więc delikatniej.
– Czy trochę nie przesadzasz?
– Być może – przyznała. – Ale czy ty nie zachowujesz się
protekcjonalnie?
– Nie sądzę.
– Posłuchaj mnie, Ben. Przyjechałam tu nic nie wiedząc o
Katherine ani o New Sussex i niewiele o czarownicach. Potem
poszłam do muzeum. Później zobaczyłam jej portret.
Odczułam, że coś mnie z nią wiąże. Chcę o niej wiedzieć
więcej. Chcę zrozumieć, dlaczego ten portret tak silnie na
mnie działa. Nie uważam, że to dziwne.
– Nie mówiłem, że to dziwne – sprostował.
– Czy nie chciałbyś dowiedzieć się czegoś więcej o swym
przodku, który wyglądał dokładnie tak samo jak ty? – spytała
Kayla.
Usłyszawszy to Ben zaczął się śmiać.
– Wszyscy mężczyźni z rodziny Montgomerych wyglądają
tak samo, Kaylo. I tak wyglądali od wieków. Zdążyliśmy się
do tego przyzwyczaić. – Ujrzawszy chmury, które zbierały się
w jej błękitnych oczach, dodał: – Ta historia rodziny z Nowej
Anglii jest dla ciebie czymś nowym i rozumiem, dlaczego się
nią interesujesz.
– Mimo że uważasz to za głupie – uzupełniła.
– Tego nie powiedziałem – odparł Ben. – Wygłaszałem
tylko racjonalną opinię.
– Która ma sens, jeśli wygłasza ją prawnik, a nie facet
szalejący na czarnym motocyklu – rzuciła ze śmiechem. –
Skoro ja nie kpię z twoich dziwactw, dlaczego ty nie miałbyś
akceptować moich? Sięgnął przez stół i wziął ją za rękę.
– Spróbuję być bardzo tolerancyjny – powiedział, ale widać
było, że myśli o czymś innym. Dłoń Kayli była ciepła i
miękka i samo trzymanie jej sprawiło, że czuł dreszcz
przebiegający przez ciało. W tym nie dostrzegał niczego
nienormalnego. Było to doprawdy bardzo zwyczajne i ludzkie.
Jak dobrze byłoby zapomnieć o pracy, mieć wolny wieczór i
objąć Kaylę ramionami. Posadziłby ją na motocykl i pojechał
ciemnymi krętymi drogami do tajemniczych miejsc, których
żadne z nich nie widziało. Robiliby wspaniałe rzeczy nie
znane im przedtem, przeżywaliby magiczne chwile, których
nawet sobie nie wyobrażali.
– Och, jesteś tu, prawda? – spytała Kayla. Ben otrząsnął się
z zamyślenia.
– Tak, będę tak tolerancyjny, że nawet przywiozę ci
książki, o które prosiłaś. Czy po tej łapówce jesteś gotowa na
przejażdżkę?
Spojrzała w okno.
– Robi się ciemno i oboje mamy dużo pracy. Ale wezmę to
pod uwagę przy pierwszym słonecznym weekendzie.
– Umowa stoi. – Kelnerka pojawiła się z rachunkiem i
mniej przyjaznym spojrzeniem. Ben zorientował się, że wciąż
trzyma Kaylę za rękę. Puścił ją niechętnie.
Na dworze stali przy jej samochodzie w zapadającym
zmierzchu. Nad ich głowami zamrugała słabo pierwsza
wieczorna gwiazda. Łagodny powiew zburzył włosy Kayli.
Odgarnęła je z twarzy tak zachwycającym gestem, że Ben
poczuł ból.
– Dzięki, że zatroszczyłeś się o mój żołądek – powiedziała.
– Teraz na mnie kolej, będzie to domowy posiłek.
– Nie mogę się doczekać.
– Możesz się wycofać, gdy spróbujesz mojej kuchni –
roześmiała się Kayla.
– Nie boję się twojej kuchni – powiedział żartobliwie. –
Lubię żyć niebezpiecznie, pamiętasz?
– Tak, i zaczynam w to wierzyć – odparła miękko i
podniosła głowę, żeby spojrzeć na niego.
Nie mógł się powstrzymać. Gdy pochylał się do jej ust,
usłyszał, jak lekko westchnęła. Ale nie odwróciła się, uniosła
twarz ku niemu i ich usta się spotkały.
Smakowała jak nektar. Otworzył usta i poczuł, jak jej wargi
rozchylają się zapraszająco. Żarliwie oddawała mu pocałunek.
Zamknął ją w ramionach. Przylgnęła do niego właśnie tak, jak
tego pragnął.
Wyczuwał jej piersi, brzuch, uda, bliżej, bliżej, aż w głowie
mu się kręciło od czarownego dotyku jej ciała. Jej ręce
przesunęły się przez jego włosy, paznokcie drapały go w
szyję, a język stykał się z jego językiem. To była odpowiedź,
o której marzył, ale nigdy naprawdę jej się nie spodziewał.
Przyciągnął Kaylę jeszcze bliżej, pragnąc, by stopili się w
jedno. Nigdy dotychczas nie czuł się tak z żadną kobietą.
Nigdy w życiu nie pragnął tak żadnej kobiety. Pragnął do
bólu, aby ta chwila trwała, ale w końcu oderwali się od siebie.
Oparła czoło na jego ramieniu, a on przytulił ją delikatnie,
słuchając, jak ich serca powracają do normalnego rytmu.
– Myślę, że ty też lubisz żyć niebezpiecznie – szepnął.
– Mogłabym to polubić – odpowiedziała zdławionym
głosem.
– Może więc pójdziemy w jakieś spokojniejsze miejsce, na
przykład do mnie?
Ramiona Bena wciąż ją otaczały, ciepłe i kojące. W głowie
jej się kręciło na wspomnienie jego pocałunków. Tak łatwo
byłoby powiedzieć: „tak” i dać się porwać do krainy śmiałych
erotycznych marzeń.
– Powiedz: tak, Kaylo. Od naszego pierwszego spotkania
było nieuniknione, że zostaniemy kochankami. Wiem, czego
chcę i, co ważniejsze, wiem, czego ty chcesz.
Kayla zesztywniała w jego ramionach. Gdy pochylił się,
aby znów ją pocałować, jego wargi napotkały jej policzek.
– Słucham? – spytała.
Ben zdał sobie sprawę z błędu i próbował go naprawić. Na
próżno.
– Oczywiście, mogę się mylić, Kaylo.
– Cóż, to możliwe – odparła. Ciepło, które tak niedawno
czuła, nagle zmieniło się w przejmujący chłód. – Zadziwiasz
mnie swoją wiedzą o tym, co jest dla mnie najlepsze.
Oczywiście, twoim zdaniem, to Ben Montgomery. Niestety,
mylisz się. – Jej oczy błyszczały gniewem.
Oczy Bena odpowiedziały ogniem.
– Dlaczego zawsze tak pospiesznie i źle mnie osądzasz? To
prawda, że cię pragnę. Ale ty też mnie pragniesz. Twoje ciało
nie umie kłamać, Kaylo. Jesteś po prostu zbyt uparta, by się
do tego przyznać. Albo się boisz.
– Nie boję się – odparowała. – Ale nie mogę się
zdecydować. Nie chcę, żebyś to robił za mnie. Choć raz
pozwól mi myśleć i mówić za siebie. Wiem, czego chcę.
– Czy naprawdę, Kaylo? – Dotknął delikatnie jej włosów i
wówczas znów znalazła się przy nim. Jej usta miażdżył
brutalny pocałunek, jego wargi paliły jej wargi, a język
poruszał się zmysłowo i z absolutną pewnością.
Gdy w końcu oderwali się od siebie, Kayla ledwo trzymała
się na nogach. Przepełniała ją namiętność.
Nigdy nie była bardziej świadoma swego stanu niż teraz,
gdy każdy nerw palił ją od żaru, który wzbudził w niej Ben.
Odsunęła się chwiejnie, przerażona wpływem, jaki Ben na
nią wywiera. Nie wiedząc, co powiedzieć, spojrzała na niego,
wciąż czując smak jego ust, i dotyk jego ciała przy swoim.
– Pomyśl o tym, Kaylo – powiedział. W milczeniu patrzył
na nią przez długą chwilę. Wreszcie ujął ją pod ramię i
otworzył drzwi samochodu. – Porozmawiamy o tym znów,
zapewniam cię. Teraz wsiadaj i zamknij drzwi. Nigdy nie
wiadomo, jakie niebezpieczne typy można spotkać na tych
ciemnych drogach. – Pochylił się, ale nie dotknął jej. – A
nawiasem mówiąc, to, że zostaniemy kochankami, jest
nieuchronne. Uwierz mi.
Kayla patrzyła, jak odchodzi, wsiada na motocykl, wkłada
kask i odjeżdża w mrok z rykiem silnika. Przez długi czas
siedziała nieruchomo z drżącymi wciąż rękami, myśląc o tym,
co zaszło między nimi. Jego pocałunki poruszyły ją do głębi.
Nigdy tak zachłannie nie odpowiadała na pocałunki. Ale też
nigdy nie była tak namiętnie całowana. Chciała, żeby to się
zdarzyło jeszcze raz i jeszcze.
A więc dlaczego tak trudno było to przyznać? Ben miał
rację – pragnęła go. Co powstrzymało ją od powiedzenia: tak?
Zawsze było tak samo: to, co wydawało się tak dobrze
zaczynać, kończyło się klęską. Czyżby specjalnie
prowokowała to napięcie, żeby trzymać go na dystans? Czy
bała się, jak on twierdził?
Kayla musiała przyznać, że myśl o całkowitym oddaniu się
komuś była przerażająca. A zdawała sobie sprawę, że z
Benem nie będzie mowy o półśrodkach.
Już zajął ważne miejsce w jej życiu. A potrafił być
przytłaczający. Gdy byli razem, gniew i namiętność stapiały
się niemal w jedno. Wiedziała, że ich zbliżenie fizyczne
byłoby tak bezgraniczne jak ich zaangażowanie, i
zastanawiała się, ile z siebie może dać Benowi. Odetchnęła
głęboko, przerażona, a zarazem podniecona tym, co może
przynieść przyszłość.
W głębi duszy wiedziała, że on ma rację. Ich zbliżenie jest
nieuniknione. Nieuchronne, powiedział Ben. Brzmiało to
dramatycznie, ale chyba zmierzali w tym kierunku.
Powzięła decyzję. Następnym razem powie te słowa.
Powiedziała je teraz, głośno:
– Pragnę cię, Benjaminie Montgomery.
Raz wypowiedziane, nie wydawały się wcale trudne.
Wiedziała, że obawy przed nieznanym zniknęły. Teraz
nadszedł czas, aby otworzyć drzwi dla siebie i dla Bena.
ROZDZIAŁ 5
Ben odsunął stos książek na biurku i nalał kolejną filiżankę
kawy. Nie chciało mu się spać. Nigdy nie był tak przytomny.
Potrzebował kofeiny, by skoncentrować się na pracy. Podczas
długich godzin spędzonych nad aktami myślał głównie o
Kayli, a nie o tym, co go czeka w sądzie.
Wspomnienie popołudniowego spotkania z Kaylą nie
opuszczało go. Jak każde spotkanie z nią, również i to było
pełne niespodzianek, napięcia erotycznego. Miało posmak
zmysłowej przygody.
Ich pocałunki za każdym razem pozostawiały wrażenie
niedosytu, potęgowały jego namiętność.
Ale pamiętał nie tylko pocałunek – pamiętał również wyraz
jej oczu, gdy rozmawiali o tajemniczym portrecie Katherine
Hartwell.
Oczywiście powinien być ostrożniejszy i nie drażnić jej.
Niestety, gdy wszystko szło dobrze, nie mógł powstrzymać się
od słów, które wywoływały jej gniew.
Istniało też coś innego. W każdym z nich tkwiła jakaś siła,
która sprawiała, że się ciągle kłócili. Cokolwiek to było,
zastanawiało go i frustrowało, ale nigdy nie nudziło.
Ben wypił łyk kawy, skrzywił się, czując jej gorzki smak i
obiecał sobie solennie, że w obecności Kayli będzie trzymał
język za zębami. Uśmiechnął się. Zdał sobie sprawę, że nie raz
składał to ślubowanie, po to, aby je łamać przy każdym
spojrzeniu w jej twarz. Kusiła go, a zarazem rzucała
wyzwanie. Wkrótce musi wydarzyć się coś, co rozwiąże tę
patową sytuację. Byli skazani na siebie – tego był pewny.
Teraz pozostawało mu przekonać o tym Kaylę. Zadzwoni z
samego rana. Do tego czasu Kayla się uspokoi. Jej wybuchy
były jak letnia burza, gwałtownie nadchodziły, rozświetlały
niebo, ale kończyły się po najkrótszym z deszczy.
Ben odchylił się w krześle, oparł nogi na biurku i nawet nie
przyszło mu do głowy sięgnąć po dokumenty. Myślał o swych
snach i zastanawiał się, co by się stało, gdyby opowiedział o
nich Kayli. Byłaby z pewnością zaciekawiona i oczywiście
miałaby gotową interpretację.
Nie, nie wspomni Kayli o snach, dopóki ich nie zanalizuje.
W marzeniu sennym po ich pierwszym spotkaniu znalazł
odbicie pociąg seksualny, który do niej odczuwał. Jeśli chodzi
o te wszystkie sny przed jej pojawieniem się, cóż, do tej pory
nie znalazł logicznego wytłumaczenia i wciąż nie mógł sobie
przypomnieć, gdzie widział zdjęcie Kayli. Ale przypomni to
sobie. Teraz mógł myśleć tylko o przyjemniejszych sposobach
wspólnego spędzania czasu.
Z westchnieniem sięgnął po najbliższy tom. Właśnie udało
mu się odrobinę skoncentrować, gdy do jego uszu dobiegł
warkot samochodu, zatrzymującego się przed biurem. Gdy
usłyszał, jak drzwi wejściowe otwierają się, serce zaczęło mu
bić szybciej. Wiedział, że to nie może być Kayla, miał jednak
nadzieję, I że się myli.
I Przez krótką, lecz zachwycającą chwilę oddał się
erotycznym marzeniom. Wreszcie okiełznał wyobraźnię,
wstał, przeszedł do sekretariatu i otworzył drzwi.
Stała tam ciotka Lilith. Rozczarowanie na jego twarzy
musiało być widoczne.
– Nie, mój drogi – zaczęła Lii – to nie Kayla, tylko twoja
stara ciotka wpadająca z wizytą.
Ben wziął się w garść, przeszedł przez pokój i złożył
pocałunek na jej policzku.
– Ogromnie się cieszę, że cię widzę, Lii, ale czy to trochę
nie za późno na wizytę?
– Być może, lecz grałam dziś w triktraka u Crowellów.
Wracając do domu, zobaczyłam u ciebie światło i
pomyślałam, że przyda ci się odrobina wytchnienia. Czy to
poważna sprawa?
– Bardzo. Jutro w Bostonie jest rozprawa.
Lii weszła z Benem do gabinetu i usiadła na wygodnym
skórzanym fotelu obok biurka.
– Musisz być bardzo pewny siebie – zauważyła.
– Jest bardzo późno, Lii, a ja jeszcze ślęczę nad aktami. Czy
twoim zdaniem tak wygląda pewność siebie?
– Cóż, myślałam, że skoro popołudnie spędziłeś na tym
postoju ciężarówek w pobliżu Bostick...
Ben milczał. Czekał, siedząc na krawędzi biurka. Lii
uśmiechała się niewinnie, co oznaczało, że już dłużej nie
wytrzyma.
– ... to musisz być przygotowany – dokończyła.
Ben odpowiedział uśmiechem.
– Słyszałam, że Kayla też tam była.
– Aha – przytaknął. – Wreszcie doszliśmy do sedna sprawy.
Pytanie tylko, w jaki sposób wiadomości rozchodzą się tak
szybko? Nie przypominam sobie, żebym widział tam kogoś z
twego towarzystwa do triktraka.
– Może przypomnisz sobie, że widziałeś szwagra Mary
Crowell.
– O tak. Grał w bilard.
– On zawsze był taki nietaktowny – dodała dla porządku
Lii.
– Co zrobił? Zadzwonił do Mary czy odwiedził ją? –
dociekał Ben.
– Cóż, wpadł do niej. Oczywiście w porze kolacji. Nie będę
ukrywała, że widział, jak całujesz Kaylę.
– Nie mogę powiedzieć, żebym był zaskoczony.
– Na samym środku parkingu! Do jutra to się rozniesie po
całym mieście.
– Wiesz co? Nic mnie to nie obchodzi – oświadczył Ben.
– Tak też sądziłam – odparła Lii – ale nie byłam pewna.
Zawsze byłeś bardzo ostrożny.
– Tym razem to co innego. Nigdy w stosunku do nikogo nie
czułem tego, co czuję do Kayli. Chwilami doprowadza mnie
do szału, ale jestem całkowicie pod jej urokiem. I wiesz, co
jeszcze? Nie obchodzi mnie, jeśli twoi znajomi się o tym
dowiedzą.
Lii odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.
– Już wiedzą – powiedziała. – Do jutra będzie wiedziało
całe New Sussex. Myślę, że to wspaniale.
Ben nie zaryzykowałby takiego stwierdzenia. Ale też nie
zamierzał przejmować się opinią publiczną. To samo w sobie
było już wielką zmianą, bo dotychczas był bardzo na to czuły.
– Ja też lubię Kaylę – mówiła Lii. – Jutro pomogę jej
uporządkować sklep na sobotnią wyprzedaż.
– To chyba dobry plan. Razem będziecie nie do pobicia.
– Tak myślę – zgodziła się Lii. Spojrzała na zegarek. – Już
prawie północ. – Wstała i pogładziła bratanka po policzku. –
Powodzenia w Bostonie, Ben. Ty też będziesz nie do pobicia.
Zawsze byłeś – zawahała się przez chwilę, nim dodała: – w
sądzie.
Ben odczekał, aż znalazła się w holu, a potem zawołał za
nią:
– Hej, co to znaczy?
Lii wychodząc rzuciła zdanie, z którego najwidoczniej była
bardzo zadowolona.
– To znaczy, że jako profesjonalista nie masz sobie
równych, ale prywatnie chyba spotkałeś godnego siebie
przeciwnika. Moim zdaniem, już najwyższy czas.
Ben stał w progu i patrzył, jak Lii odjeżdża. Trafiła w
sedno. Jego przeciwnikiem jest Kayla. Omal nie roześmiał się
głośno. Był gotów poddać się. Nadszedł czas, aby zawrzeć
pokój i przejść do następnego etapu znajomości.
Dla Kayli popołudnie na postoju zaczęło się i skończyło
niespodzianką. Ale rozstanie z Benem w gniewie skłoniło ją
do pewnych przemyśleń. Nie chciała przestać go widywać.
Musiała tylko zdobyć się na większą szczerość. Wszystko
wskazywało na to, że koleje ich życia muszą się połączyć. Los
i przypadek najwyraźniej popychały ich ku sobie.
Udało jej się złapać Bena telefonicznie, zanim wyjechał do
Bostonu. Ich rozmowa była lekka i przyjazna. Ben obiecał
odezwać się natychmiast po powrocie.
Postanowiwszy, że tym razem go nie odepchnie, Kayla
przestała myśleć o Benie i skoncentrowała się na wyprzedaży,
którą planowała na weekend. Razem z Lii usunęły zbędne
przedmioty z „Otwierających się Drzwi”. Przy pomocy dwóch
dawnych uczniów Lii wystawiły je na podwórko o szóstej
rano w sobotni poranek. Tłum już się zbierał. Pod koniec dnia
na podwórzu nie było ani ludzi, ani mebli.
– Nie mogę uwierzyć, że tego dokonałaś – powiedziała Lii,
opadłszy na krzesło przy kuchennym stole.
– Dokonałyśmy – poprawiła Kayla. Liczyła po raz drugi
pieniądze i nawet nie próbowała ukryć zadowolenia. – To
chyba najbardziej udana wyprzedaż podwórzowa w dziejach
New Sussex, jak sądzisz?
– Oczywiście – zgodziła się Lii. – Wątpię, czy ci jankescy
łowcy okazji kiedykolwiek widzieli tyle rupieci w jednym
miejscu.
– Rupieci? – powtórzyła Kayla.
– Cóż, myślę, że to co jest dla jednego rupieciem, dla
drugiego może być skarbem.
– Na nasze szczęście – powiedziała zupełnie wykończona
Kayla. – Jak ty to robisz?
– Co robię? – odpowiedziała pytaniem starsza pani.
– Funkcjonujesz – wyjaśniła Kayla. – Ja mogę mieć tylko
nadzieję, że starczy mi sił, by wgramolić się do wanny.
– A ja myślałam, że zajmiemy się polerowaniem mebli.
Żartowałam – dodała szybko Lii, zauważywszy zaskoczone
spojrzenie Kayli. – Sama mam ochotę na odprężającą kąpiel.
A nie pracowałam ani w połowie tak ciężko jak ty. Wy,
młodzi, nigdy nie znajdujecie czasu na odpoczynek. Jutro jest
niedziela. Wykorzystaj ją dla siebie.
– Jeszcze zostało tyle do roboty...
– Rzymu nie zbudowano w jeden dzień, Kaylo. Dokonałaś
cudów, a teraz czas zwolnić tempo. Poza tym – dodała z
szerokim uśmiechem – czy Ben nie wrócił dziś z Bostonu?
– Nie – odparła Kayla. – Miał czegoś poszukać wmieście.
Będzie w domu wieczorem. – Poczuła, że się rumieni.
– Ach, tak? – Lii nie miała dalszych uwag. Obrzuciła Kaylę
przenikliwym spojrzeniem, uścisnęła ją i sięgnęła po żakiet. –
Przyszłość „Otwierających się Drzwi” jest na dobrej drodze.
Przewiduję wielki sukces.
– Wierzę, że masz rację – uśmiechnęła się Kayla.
– Oczywiście, że mam. Członkowie rodziny Montgomerych
zawsze mają rację. Czyżby Ben ci tego nie powiedział? –
rzuciła Lii ze śmiechem.
Po zamknięciu za nią drzwi Kayla nalała sobie duży
kieliszek wina i skierowała się do swego pokoju. Już szła się
kąpać, ale nagle zmieniła zdanie. Nie mogła iść spać, zanim
jeszcze raz nie rzuci okiem na sklep.
Przekonała się, że można już w miarę swobodnie poruszać
się wśród pięknych mahoniowych, dębowych i orzechowych
mebli, wprawdzie wymagających pokrycia woskiem, ale
wyglądających wspaniale w łagodnym świetle lampy.
– To już lepiej – powiedziała głośno. – Teraz „Otwierające
się Drzwi” mają szyk. – Chodziła po pokoju i dotykała każdej
sztuki, nie bacząc na kurz. To będzie teraz jej życie, a jeśli Lii
się nie myliła i sklep będzie miał powodzenie, przyszłość
rysuje się zachęcająco.
Nie tylko sklep był wypełniony antykami. Myślała o tym
od kilku dni. W starym salonie i na strychu stało ich całe
mnóstwo. Mogłaby przeznaczyć część na sprzedaż. W końcu
musi przecież z czegoś żyć.
Właśnie zamykała drzwi, gdy usłyszała telefon. Idąc do
kuchni, miała wrażenie, że wie, kto dzwoni.
Myliła się.
– Pomyślałam, że jeszcze nie śpisz – oznajmiła Lii – więc
postanowiłam przypomnieć ci, żebyś schowała pieniądze. W
biurku jest sejf.
– Znalazłam go – odparła Kayla. – Ale dziękuję za
przypomnienie. – Uśmiechnęła się do siebie. Ta rodzina
uwielbia dawać instrukcje.
– Dobrze – powiedziała Lii. – Więc możesz iść do łóżka.
Jeśli nie planowałaś późnej randki – dodała z nadzieją.
– Żadnych widoków. Poza tym Ben się nie odezwał –
odparła Kayla, zauważając, że zabrzmiało to nieco smutno.
Byłoby cudownie móc powiedzieć mu dobranoc przez telefon.
– Prawdę mówiąc, chciałam obejrzeć salon na tyłach domu i
zobaczyć, co mogę przenieść do sklepu.
– Nie jestem taką tradycjonalistką, żeby krzywo patrzeć na
wyprzedaż schedy rodzinnej, ale nie zaczynaj dziś, Kaylo. Idź
do łóżka, zanim padniesz.
– Tylko jeden rzut oka na pokój. Obiecuję. – Kayla nie
zamierzała dotrzymać obietnicy. Wiedziała, że samo
zerknięcie nie zaspokoi jej ciekawości.
Gdy szła przez sień, przejął ją dreszcz, choć ogrzewanie
działało bez zarzutu. W pobliżu starego salonu temperatura
zdawała się spadać. Zapięła żakiet, pchnęła drzwi i zapaliła
światło.
Odniosła wrażenie, że przeniosła się w odległą przeszłość.
Nie chodziło o umeblowanie. W tym pokoju z niskim sufitem,
okopconymi belkami i wilgotnymi kamieniami kominka
panowała inna atmosfera. I ten wyczuwalny chłód w
powietrzu.
Oczy Kayli instynktownie powędrowały do lustra, które tak
ją przestraszyło pierwszej nocy. Znów ujrzała w nim swoje
odbicie. Wyglądała na zmęczoną. Jej twarz była bez makijażu,
włosy potargane. Podeszła bliżej, najpierw ciekawa, a potem
zahipnotyzowana swym własnym odbiciem. Wydała się sobie
nierzeczywista, zupełnie inna.
Lustro odbijało jej twarz i oczy, ale wyraz twarzy był inny.
Poczuła, jak jej czoło przecięła zmarszczka, której nie
zobaczyła w lustrze. Zaczęła dygotać. Chciała zetrzeć kurz ze
szkła, lecz jej ręka zastygła w powietrzu.
W lustrze odbijał się nie jej żakiet, tylko bladozielony
rękaw z szerokim białym mankietem. Opuściła rękę i z
dziwnie beznamiętną ciekawością pochyliła się ku przodowi,
patrząc uważniej.
Odbicie w lustrze pochodziło z siedemnastego wieku.
Blond włosy były częściowo zakryte purytańskim,
zawiązanym pod brodą czepkiem. Suknia z białym
kołnierzykiem była zapięta wysoko pod szyją.
Serce Kayli waliło w piersi i czuła, jak drżą jej nogi. Ale
nie poruszyła się. Próbowała zastanowić się nad tym, co
widzi.
– To ten obraz – powiedziała półgłosem. – Wyobrażam
sobie obraz. – Zmęczony umysł płatał jej figle. Właśnie tak,
nic innego.
Próbowała odejść, jednak oczy w lustrze nie pozwalały jej.
Zmuszały ją do ponownego spojrzenia i uwierzenia w to, co
widzi. To była jej twarz, jej rysy, lecz należały do kobiety o
niespokojnych, przerażonych oczach. Patrzyła w twarz
Katherine Hartwell.
Z cichym jękiem Kayla próbowała zasłonić dłonią oczy i
zimny strach zmroził jej krew w żyłach. Ręce w lustrze były
miękkie i białe. Na jednym palcu dostrzegła pierścionek, który
próbowała rozpoznać. Ale nie mogła z powodu drżenia rąk,
które nie były jej rękami.
Z walącym sercem, miękkimi kolanami i urywanym
oddechem Kayla wreszcie odwróciła się i wybiegła,
zatrzasnąwszy za sobą drzwi salonu. Przebiegła przez kuchnię,
złapała klucze i wypadła na zewnątrz. Potykając się w
ciemności, skierowała się do samochodu.
To było beznadziejne. Nie mogła nawet otworzyć
samochodu, tak drżały jej ręce. Rzuciwszy spojrzenie za siebie
na dom, uciekła w noc.
Po przyjeździe z Bostonu Ben rozpakował się, przygotował
sobie kanapkę i przejrzał pocztę. Powrócił myślami do Kayli,
od czego powstrzymywał się podczas rozprawy. Nie było to
łatwe. Cały czas wspomnienie o niej tkwiło w jego
podświadomości.
Byłoby wspaniale ją zobaczyć, pomyślał i sięgnął po
telefon. Ale powstrzymał się. Robiło się późno, ona miała za
sobą ciężki dzień i prawdopodobnie chciała odpocząć. Jutro
będzie dość czasu.
Z ociąganiem wziął do ręki bestseller, który już od dawna
zamierzał przeczytać. Spróbuje dzisiaj po zimnym prysznicu,
który powinien ochłodzić jego umysł.
Prysznic nie na wiele się zdał. Nałożywszy dżinsy i golf,
Ben wrócił do wcześniejszego pomysłu i sięgnął po telefon.
Właśnie zaczął nakręcać numer, gdy usłyszał gorączkowe
stukanie we frontowe drzwi.
Boso, z wilgotnymi po prysznicu włosami, zszedł na dół,
całkowicie nie przygotowany na widok Kayli. Stała przed nim
z wypiekami na policzkach i patrzyła przestraszonymi oczami.
Ben wziął ją za rękę i pociągnął do środka.
– O co chodzi, Kaylo? Jakiś wypadek? Czy coś się stało
Lii?
Kayla potrząsnęła głową, nie była w stanie wykrztusić z
siebie słowa.
Objąwszy ją ramieniem, Ben poprowadził Kaylę do sofy i
posadził obok siebie. Poruszała się niczym automat, chwytała
powietrze jak po biegu. Cokolwiek się stało, było to coś złego.
Wyglądała na śmiertelnie przerażoną.
– Już w porządku – zapewnił, chwytając ją za ramiona i
patrząc jej w oczy. Nie odpowiedziała na jego spojrzenie i Ben
zdał sobie sprawę, że dziewczyna może być w szoku. – Weź
się w garść i opowiedz mi, co się wydarzyło – zażądał.
Kayla odetchnęła głęboko i wydawała się powracać do
życia.
– Biegłam przez całą drogę – powiedziała zdumiona. – Nie
myślałam, że będę w stanie, a jednak.
Ben mocniej ścisnął jej ramiona.
– Dlaczego biegłaś, Kaylo?
– Nie chodzi o Lii. – Wciąż nie odpowiadała wprost. – U
Lii wszystko w porządku.
– Kaylo...
To nie był szok, jak podejrzewał. Nie mogła jednak się
zmusić do opowiedzenia mu, co jej się przydarzyło.
– Nie uwierzysz w to – powiedziała wreszcie.
– Spróbuj – odparł, wciąż mocno ją trzymając. Zaczerpnęła
tchu.
– Nie jestem nawet pewna, czy sama w to wierzę.
– Wierzyłaś na tyle, żeby się przerazić i biec tu całą drogę.
Opowiedz mi, Kaylo – nalegał.
– Widziałam coś... nieprawdopodobnego. Ale widziałam to.
Naprawdę widziałam – dodała pospiesznie. Jej oczy błagały
go o coś, prosiły, by zrozumiał to, czego nawet nie była w
stanie wytłumaczyć.
Ben posadził ją wygodniej na sofie i otoczył ramieniem.
Potem czekał cierpliwie, bez dalszych pytań.
– Po wyprzedaży rozmawiałam przez chwilę z Lii, a potem
zostałam sama. Byłam bardzo zmęczona, ale chciałam
rozejrzeć się po domu. – Mówiła wolno, dobitnie, starając się,
aby zabrzmiało to logiczne.
– Przyszło mi do głowy, że niektóre rzeczy można by
sprzedać w „Otwierających się Drzwiach”.
– To dobry pomysł – zgodził się Ben.
– A więc nalałam sobie kieliszek wina, zamknęłam sklep i
postanowiłam rzucić okiem na salon z tyłu domu. Potem
zadzwoniła Lii i powiedziałam jej, co zamierzam zrobić. –
Kayla zdobyła się na uśmiech.
– Kazała mi iść do łóżka.
Ben przytaknął niecierpliwie, lecz nie przerywał.
– Wreszcie poszłam do starego salonu. – Zadrżała i głos jej
się załamał.
Ben trzymał ją mocno, obejmując ramieniem.
– W porządku, Kaylo, jestem tutaj. Ciągnęła pospiesznie:
– Rozejrzałam się i wtedy spojrzałam w lustro. Zobaczyłam
tam moje odbicie. Ale to nie byłam ja.
– Nie ty?
– Ona, odbicie w lustrze, wyglądała jak ja – próbowała
wyjaśnić Kayla. – Ale tylko na pozór. Wyraz twarzy był inny,
pełen udręki. A jej ubranie było starodawne. Ben, ona była
ubrana jak purytanka. – Kayla spuściła głowę, unikając jego
wzroku.
– Czy chcesz mi powiedzieć, że zobaczyłaś w lustrze
Kathenne? – Ben nie był pewny, czy zrozumiał, do czego ona
zmierza.
– Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale wiem również, co
widziałam. – Spojrzała na niego, unosząc wojowniczo brodę
dobrze mu już znanym ruchem.
– Co myślałaś, że widzisz – poprawił delikatnie. – Czy
paliło się światło?
– Tylko lampa przy drzwiach.
– Najprawdopodobniej ze słabą żarówką.
– Chyba tak – odpowiedziała Kayla, nie przygotowana na
to wypytywanie.
– Lustro jest stare ze zmatowiałym szkłem... – naprowadzał
ją teraz.
Kayla tylko przytaknęła.
– A ty byłaś zmęczona, wypiłaś wino...
– Tylko jeden kieliszek – przypomniała mu. – I to nawet
niepełny. Byłam wykończona, ale myślałam jasno – upierała
się, gotowa stawić mu teraz czoło. – Spojrzałam w lustro i
zobaczyłam Katherine.
Tym razem Ben nie odpowiedział. Kayla kontynuowała
opowieść:
– To ręce mnie przekonały. Spójrz na moje ręce, Ben. –
Wyciągnęła je przed siebie. – Są opalone i nawykłe do pracy.
Jej dłonie były miękkie i białe, delikatniejsze od moich. Miała
smukłe palce, nosiła pierścionek. Mignął mi tylko, lecz teraz
przypominam go sobie wyraźnie. Były to trzy złączone złote
kółka. Nie mam takiego pierścionka, Ben.
Ben nie odzywał się, świadom, że nie ma sensu spierać się
z Kaylą w takiej chwili. Jego pytania tylko by ją rozzłościły.
Było oczywiste, że naprawdę wierzy w to, co widziała.
Potrzebowała jednak słuchacza, bo jej niepokój był aż nadto
realny.
– Jak myślisz, co to znaczy, Kaylo? – spytał łagodnie.
– Nie wiem, mogę się najwyżej domyślać.
Ben nie był tym zaskoczony. Rozluźnił uścisk i słuchał.
– Wierzę, że chce się ze mną skontaktować. Myślę, że to
ona mignęła mi w tym samym lustrze pierwszej nocy, gdy się
wprowadziłam, ale wtedy nie spostrzegłam tego. To
wydarzyło się, zanim zobaczyłam portret, Ben – przypomniała
mu triumfująco, jakby udowodniła swą rację. – Nawet nie
wiedziałam wówczas o istnieniu Katherine.
– Dlaczego pragnęłaby się z tobą skontaktować, Kaylo?
Jeszcze mi tego nie powiedziałaś. – Ben ze zdumieniem
stwierdził, że zaczyna go to wciągać. – Czego ona chce? –
spytał, choć uważał to pytanie za absurdalne.
– Może widzi we mnie pokrewną duszę, bo jestem do niej
podobna.
– Kaylo! – Ben nie mógł już dłużej tego znieść. Wstał z
sofy i przeszedł parę kroków, a potem odwrócił się i spojrzał
na nią. Nadszedł czas, aby ją przywołać do rzeczywistości.
Ale musi postępować ostrożnie. Inaczej nic z tego nie będzie.
Znów usiadł i ujął jej rękę.
– Wiem, że jesteś zmęczona – powiedział miękko. – Wiem,
że dom wzbudza wiele wspomnień rodzinnych. Myślałaś o
Katherine, o czarach. Jeśli wyglądasz jak ona, to naturalne, że
wyobrażasz sobie...
Wiedział, że popełnił błąd, zanim dokończył zdanie.
– Wyobrażam! – prychnęła. – Ja sobie nie wyobrażam, Ben.
Ja widziałam.
Ben westchnął. Racjonalne tłumaczenie nic tu nie pomoże.
Oczywiście, że widziała Katherine, ale tylko dlatego, że
odczuwała taką potrzebę. Zdecydował się zatrzymać dla siebie
tę opinię. Zamiast tego spróbował praktycznego podejścia.
– Czy chciałabyś, żebym obejrzał dom?
Kayla potrząsnęła głową.
– Nie, nie zostawiaj mnie. Nie teraz.
– To właśnie chciałem usłyszeć. – Znów przyciągnął ją do
siebie. – Cieszę się, że przyszłaś do mnie, Kaylo.
Spojrzała na niego i jeszcze raz poczuł się zniewolony
magnetyczną siłą jej spojrzenia. Uśmiechnęła się i oparła mu
głowę na ramieniu.
– Zostań dziś tutaj – zaproponował, wiedząc, że
dziewczyna potrzebuje raczej pocieszenia niż miłosnych
uniesień. Zwróciła się do niego, szukając pomocy, i był
zadowolony, że jest przy niej. Potem uśmiechnął się. – Raz cię
już o to prosiłem i spotkałem się z odmową.
– Nie znałam cię wówczas – odpowiedziała Kayla. – I mój
dom nie był nawiedzany przez duchy – dodała ze śmiechem.
Był szczęśliwy, że słyszy ten śmiech. Oznacza to, że
powróciło jej poczucie humoru.
– Zagrzeję ci mleko.
– Mleko? – jęknęła Kayla.
– Oczywiście. Czy twoja matka nigdy nie dawała ci
szklanki ciepłego mleka przed snem?
– Nigdy – potrząsnęła głową.
– Cóż, może to nie jest kalifornijskie lekarstwo. Ale według
mojej matki to środek na wszystko.
– Niech będzie – powiedziała szybko Kayla. – Podoba mi
się ten twój instynkt macierzyński – dodała z lekką ironią.
Ben zamyślił się melancholijnie, grzejąc mleko.
Postanowił, że dzisiaj zapanuje nad swoimi uczuciami. Kayla
była wytrącona z równowagi. I wierzyła mu. Nie chciał
nadużyć jej zaufania.
Gdy nalewał ciepłe mleko do kubka, myślał o ich ostatnim
spotkaniu na postoju ciężarówek i o gorących pocałunkach. To
nie będzie łatwa noc, mimo wszystkich szlachetnych
postanowień.
Kayla pojawiła się w drzwiach kuchni, a jej widok
wystarczył, aby Ben zachwiał się w swym postanowieniu.
– Och, Kaylo – wykrztusił wreszcie. – Proszę, mleko dla
ciebie. – Wziął ją za rękę. – Chodź, znajdę ci coś do spania.
Po kilku minutach Kayla wyszła z łazienki ubrana w górę
od piżamy Bena. Sięgała jej do połowy uda.
– Scena jak z filmu z lat czterdziestych – powiedziała z
uśmiechem, podwijając rękawy. – Bohaterka popada w
tarapaty i ląduje w cudzym mieszkaniu bez koszuli nocnej.
Ben mógł dostrzec okrągłości piersi i zarys sutek. Kayla
miała długie, opalone, kształtne nogi. Więcej widywał tylko w
snach. Musiał teraz przyznać, że jego wyobrażenia nie
dorównywały rzeczywistości.
– Chodź – powiedział burkliwie. – Położysz się do łóżka, a
ja cię otulę. – Przynajmniej nie będzie widział jej skóry, a te
piękne piersi będą bezpiecznie schowane pod kocem. Kayla
wśliznęła się do łóżka w gościnnym pokoju i Ben podał jej
mleko. Patrzył, jak pije.
– To dobrze robi – przyznała.
– Matki mają zawsze rację – odparł Ben. Ale nie myślał o
swojej matce. Kayla miała odrobinę mleka na górnej wardze i
rozważał pomysł scałowania go.
Wiedział jednak, że gdy raz dotknie jej warg, nie będzie w
stanie się od nich oderwać. Będzie chciał dotykać piersi i ud,
czuć jej ciało przy swoim. To zmaganie z własną namiętnością
stawało się niemal heroiczne.
Z udaną obojętnością podał jej serwetkę. Ze śmiechem
otarła usta, dopiła mleko i oddała mu kubek.
Ułożyła się wygodnie i Ben owinął koc wokół niej,
próbując nie zauważać intymności sytuacji.
– Zostań ze mną przez chwilę – poprosiła.
– Jasne. – Opadł na krzesło obok łóżka.
– Jestem zmęczona – powiedziała. Zamknęła oczy,
otworzyła je na kilka sekund i zamknęła znowu. – Dzięki, Ben
– zamruczała sennie. – Cieszę się, że tu byłeś.
– Jestem tu wciąż, Kaylo – poprawił i został, aż zapadła w
głęboki sen. Patrząc na nią, wiedział, że wciąż jej
bezgranicznie pragnie. Doszło jednak nowe, inne uczucie.
Chciał ją chronić, opiekować się nią, osłaniać przed krzywdą i
strachem. Było to wspaniałe, podniosłe uczucie, a
jednocześnie wielka odpowiedzialność. Bardziej niż
kiedykolwiek czuł, że są sobie przeznaczeni, że Kayla jest
jego przyszłością.
Patrzył na nią przez długi czas. Wreszcie wstał i pocałował
lekko w policzek.
– Śpij dobrze, kochanie – szepnął.
Poruszyła się jak śpiące dziecko i znieruchomiała. Ben
wyszedł cicho i poszedł do swojej sypialni, mając nadzieję, że
jego sen będzie tak głęboki i kojący jak sen Kayli, ale to
życzenie się nie spełniło.
Śniła mu się piękna blondynka o włosach tak lśniących jak
włosy Kayli i tak samo niebieskich oczach, ubrana w
starodawny, siedemnastowieczny strój. Ale nawet w mrokach
snu czuł, że to nie Kayla.
Ten
sen
przeraził
go.
Kobiecie
zagrażało
niebezpieczeństwo. Była ścigana i prześladowana. Rzucano w
nią kamieniami. Ben ujrzał siebie, jak próbuje powstrzymać
ten atak. Odepchnięto go. Im bardziej walczył, aby do niej
dotrzeć, tym bardziej oddalała się. Bezskutecznie wyrywał się
w jej stronę.
Obudził się w środku nocy, zlany potem i drżący. Czuł się
bezradny. Leżąc w zupełnej ciemności, próbował
wytłumaczyć sobie sen. Może to dowód na to, jak bardzo
pragnie troszczyć się o Kaylę?
Przekonując się o słuszności tego wytłumaczenia,
ponownie zapadł w sen i otworzył oczy dopiero wtedy, gdy do
pokoju zajrzało poranne słońce.
ROZDZIAŁ 6
Gdy Ben zszedł rano do kuchni, kawa była już gotowa.
Kayla spojrzała na niego z promiennym uśmiechem.
– Znalazłam w szafce konfitury jagodowe i syrop klonowy i
doszłam do wniosku, że przepadasz za naleśnikami. Ja też,
więc... – wskazała na miskę z rzadkim ciastem.
– Odkryłaś jedną z moich skrywanych słabości –
powiedział lekko. Myślał o tym, jak to wspaniale obudzić się i
ujrzeć Kaylę w swojej kuchni.
– Znam jeszcze inną – przekomarzała się. – Twój motocykl.
Ciekawa jestem, ile ich jeszcze masz?
– Motocykli? Roześmiała się.
– Nie, słabości.
– Mnóstwo – zażartował. Podszedł do Kayli i objął ją
ramieniem. – Jak się dziś czujesz?
– Wspaniale! Wypoczęta i znacznie spokojniejsza. Wczoraj
byłam wykończoną. Jestem ci nieskończenie wdzięczna za
wyrozumiałość. Wielu mężczyzn zachowałoby się inaczej.
– Powiedzmy po prostu, że czasem jestem w stanie postąpić
jak należy.
Kayla spojrzała mu z uśmiechem w oczy.
– Myślę, że znów miałeś rację, gdy sugerowałeś, że
poniosła mnie wyobraźnia. Dziś to wszystko wydaje się snem.
– Wiem, że miałem rację – odparł, choć lekko się
wzdrygnął na słowo „sen”. Nie wypuszczając jej z uścisku,
nalał obojgu po filiżance kawy. – Hej, jest wspaniała –
powiedział po spróbowaniu. – Jaki jest twój sekret?
– Nigdy go nie zdradzę – odparła z szerokim uśmiechem i
zaczęła smażyć naleśniki.
– Jeśli dokonasz takich samych cudów z naleśnikami, co z
kawą, mogę cię nigdy stąd nie wypuścić, Kaylo.
– Jestem tylko taką sobie kucharką – przyznała. – Ale mam
styl. – Przerzuciła zręcznie naleśnik na talerz, posmarowała
masłem i podała Benowi.
Ugryzł duży kęs i pokiwał głową z uznaniem.
– Poproszę o największą porcję.
– Już się robi.
Spałaszowali po pół tuzina naleśników i kończyli po
drugiej filiżance kawy, zanim zaczęli rozmawiać o
wydarzeniach z ubiegłego wieczora.
– Muszę wrócić i spojrzeć w oczy temu, co zobaczyłam w
lustrze – oświadczyła Kayla.
– Ale nie sama – powiedział Ben. – Zostanę tam przez
chwilę.
– Tylko przez chwilę? – spytała z żalem.
– Tak. Potem wyjeżdżamy. Jest niedziela, świeci słońce i
wyruszamy w drogę.
– Motocyklem?
Ben skinął głową, sięgając po ostatni ociekający syropem
kawałek naleśnika.
– To właściwy czas, ja jestem właściwym mężczyzną, a ty
jesteś z pewnością właściwą kobietą.
– To kuszące, ale mam tyle pracy w domu.
– Kaylo – powiedział surowo – nie dziś.
– Mówisz jak twoja ciotka. Roześmiał się.
– Nikt mi tego wcześniej nie powiedział, ale może coś w
tym jest. Jestem przekonany, że poradziła ci, abyś czasem
pozwoliła sobie na odpoczynek. Co do mnie, jest odpowiedni
czas, jestem odpowiednim mężczyzną...
– Wiem, a ja odpowiednią kobietą. Przekonałeś mnie.
Kiedy wyruszamy?
– Po jeszcze jednej filiżance kawy, ale już bez naleśników.
Sześć to granica moich możliwości – roześmiał się. –
Zatrzymamy się przy domu, ja się rozejrzę, a ty się
przebierzesz. Czy masz coś z czarnej skóry, kochanie? –
powiedział przeciągle.
Kayla uśmiechnęła się prowokacyjnie.
– Może cię to zdziwić, doradco.
W jaskrawym słońcu dom wyglądał sympatycznie, ale
Kayla była zadowolona, że towarzyszy jej Ben. Wewnątrz
było ciepło i przytulnie.
– Zacznijmy od nowa. Najpierw spójrzmy w lustro –
zaproponował Ben.
– Ben...
– Chodź, Kaylo – nalegał. – Czy to tędy? – Przeszedł przez
sień z ociągającą się Kaylą. Pokój zalewało poranne słońce.
Przez chwilę oswajał się z blaskiem, który zdawał się bić nie
od okna, lecz od antycznego zwierciadła.
Zbliżył się do lustra, przysłaniając ręką oczy. Ujrzał swoje
odbicie, ale ponad ramieniem dostrzegł też inne.
Była to kobieta o blond włosach przykrytych czepkiem,
ubrana w zieloną suknię z białym kołnierzem. Wstrzymał
oddech. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
Po chwili wizja ustąpiła. Odwrócił się do Kayli z całym
spokojem, na jaki mógł się zdobyć, i odetchnął z ulgą. Stała
obok niego, a w lustrze odbijała się jej postać. Podszedł bliżej
do lustra.
– Co tam widzisz? – spytała.
– Nic. To znaczy nasze odbicia. To wszystko. – Ben
obejrzał dokładnie lustrzaną taflę. Była zmatowiała i stara,
zasnuta w jednym rogu pajęczyną. Tamten przelotny obraz był
z całą pewnością złudzeniem.
– Moim zdaniem wszystko w porządku, Kaylo. Nie widzę
niczego niezwykłego.
– Wiem – powiedziała, już przekonana. – To tylko moja
bujna wyobraźnia. – Rozejrzała się po oświetlonym słońcem
pokoju. – Jak w ogóle można sobie wyobrazić ducha w tym
blasku? – uśmiechnęła się do niego, szukając potwierdzenia.
– Wyobraźnia to zabawna rzecz, prawda? – wypowiedział
te słowa bardziej do siebie niż do niej. – Dobrze się czujesz?
Oczekiwał twierdzącej odpowiedzi. Kayla wydawała się
być w świetnym humorze – co innego on. Zdobywszy się na
uśmiech, zaproponował:
– Dość już duchów. Zbierajmy się do drogi.
– Dobry pomysł – zgodziła się. – Jeśli dasz mi dziesięć
minut, przebiorę się i możemy ruszać.
– Czy mam iść z tobą na górę?
– Nie, duchy czmychnęły i nic mi się nie stanie. – Po chwili
zażartowała: – Przyjdź, jeśli nie wrócę za dziesięć minut.
Ben popatrzył na nią, a potem wszedł do sklepu, który
prezentował się zupełnie inaczej niż dawniej. Uśmiechnął się
na ten widok, lecz jego myśli wciąż błądziły wokół obrazu w
lustrze. Wydawał się zbyt realny jak na twór wyobraźni. Ale
czym innym mógł być? Po raz pierwszy nie znalazł
racjonalnego wytłumaczenia.
Wyszedłszy ze sklepu, zatrzymał się u stóp schodów.
– Czy jesteś gotowa, Kaylo? – Miał ochotę zapytać, czy
wszystko w porządku. Nie chciał jej jednak niepokoić.
– Prawie. Jak myślisz, czy powinniśmy zrobić kanapki?
– Dobry Boże, nie! – zawołał. – Po dzisiejszym śniadaniu
nie będę w stanie niczego przełknąć. Czy mam ci w czymś
pomóc?
– Mam wrażenie, że chcesz przyjść – zawołała.
– Zgadłaś.
– Więc chodź. Już jestem ubrana.
– A to pech – zażartował, przeskakując po dwa stopnie
naraz.
– Rzuć okiem na portret Katherine. Wisi w pierwszym
pokoju po prawej.
Ben zatrzymał się na progu. Portret był godny uwagi ze
względu na podobieństwo do Kayli. To były jej rysy, jej
włosy, jej owal twarzy. Marszcząc brwi, spojrzał na suknię.
Była taka sama, jak ta, którą nosiła kobieta z jego ostatniego
snu i kobieta, której obraz ujrzał przelotnie w lustrze. Głęboko
odetchnął i próbował zlekceważyć ogarniający go niepokój.
Ale był naprawdę przejęty. Patrząc na portret, przypomniał
sobie, że odzież purytanów była tego właśnie kroju. Kayla
zasiała ziarno w jego umyśle i naturalnie wyobraził sobie taką
suknię, jaką nosiła Katherine.
Jednak nie było przyjemnie stać przed portretem kobiety,
która wyglądała jak Kayla, a jednocześnie przypominała mu
kobietę ze snu.
Cofnął się i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Skierował się z ulgą do pokoju Kayli.
Przez uchylone drzwi ujrzał inne lustro, a w nim odbicie
prawdziwej Kayli, jego Kayli. Była boso, miała na sobie
obcisłe, czarne spodnie i jaskrawoczerwony sweter. Otworzył
szerzej drzwi i chciał ją zawołać, gdy nagłe ściągnęła sweter i
sięgnęła do szuflady komody po inny.
Koronkowy biały biustonosz więcej odsłaniał, niż
zakrywał. Jej skóra była lekko opalona i delikatna. Kayla
wciąż trzymała w ręku sweter, odcinający się plamą czerwieni
od czarnych spodni.
Ben przybliżył się o krok, z bijącym sercem i spieczonymi
ustami. Pożądanie przenikało go na wskroś i wiedział, że tym
razem nie odejdzie.
Właśnie wtedy odwróciła się, wyczuwając jego obecność.
Patrzyła mu prosto w oczy, a ręka trzymająca sweter
przesunęła się ku piersiom.
Wreszcie odważył się przemówić.
– Myślałem, że jesteś ubrana. To znaczy byłaś ubrana,
kiedy otworzyłem drzwi...
– Wiem. W porządku. – Głos jej drżał, jakby nie mogła
złapać tchu. – Zmieniłam zdanie co do swetra...
– Lubię czerwony.
– Tak?
– A te spodnie są fantastyczne.
– Czarna skóra – powiedziała, nie odrywając oczu od jego
twarzy. Miała niski, miękki i lekko ochrypły głos.
– Skóra... – Zrobił kolejny krok i zwilżył usta językiem.
– Miękka i delikatna i... – nie dokończyła zdania. Zamiast
tego postąpiła krok ku niemu i znalazła się w jego ramionach.
Ręce mężczyzny leniwie gładziły nagą skórę jej pleców,
przesuwając się wzdłuż kręgosłupa i niżej.
Ujął w dłonie jej pośladki i przyciągnął ją mocno do siebie.
Przez obcisłe spodnie wyczuwał kuszący zarys jej pupy i
urocze wklęśnięcie, tam gdzie łączyła się z udami.
Przytulił ją jeszcze mocniej i jego usta odnalazły jej wargi.
Kayla rozchyliła usta.
Była jego sennym marzeniem, które w nieprawdopodobny
sposób się urzeczywistniło.
– Och, Kaylo, moja Kaylo... – Ocierał się o jej szyję i
policzki i powtarzał bez końca jej imię.
Odpowiadała mu całą sobą, zamierając w jego uścisku,
wpierając się nabrzmiałymi piersiami w jego tors, oplatając
ramionami szyję. Potem przemówiła, a jej słowa rzuciły na
niego czar:
– Kochaj mnie, Ben. Teraz. Tak cię pragnę. – Mówiła
szeptem, ale jej słowa brzmiały w uszach Bena jak krzyk.
Wypowiedziała
je
spontanicznie,
pod
wpływem
namiętności, którą w niej rozpalił. Wszędzie, gdzie jej
dotykał, była erotycznie naładowana – czuła jego wargi na
ustach, ręce na piersiach, ramionach i plecach, biodra
napierające na jej biodra.
Gdy tylko ujrzała go w otwartych drzwiach, wiedziała, co
się stanie.
Wziął ją za rękę i poprowadził do łóżka. Uśmiechnęła się i
chciała rozpiąć biustonosz, ale Ben powstrzymał ją.
– Pozwól mi – powiedział, delikatnie odsuwając jej ręce.
Odpiął zameczek, uwalniając jej piersi. Kayla patrzyła, jak
palcami muska jej sutki. Drobne fale rozkoszy przebiegały
przez skórę.
Ben powoli zsunął stanik z jej ramion i znów pieścił jej
sutkę. Kayla zadrżała. Wszystkie zakończenia włókien
nerwowych zdawały się zbiegać tu, pod jego palcami. Czując
lekki jak piórko dotyk, myślała tylko o tym, co by się stało,
gdyby ją posiadł. Zadrżała w oczekiwaniu.
– Jesteś piękna – wyszeptał. – Ale chcę cię widzieć całą. –
Sięgnął do błyskawicznego zamka jej spodni i ściągnął je,
zdziwiony, jak łatwo skóra zsuwała się z ud, bioder, łydek,
odsłaniając ciało piękniejsze teraz niż wówczas, gdy
pozostawało ukryte pod ubraniem.
Jedwab cicho zaszeleścił, gdy ściągał jej majteczki. Dłońmi
leniwie wodził po jej ciele. Niespiesznie podniecająco gładził
jej nogi, tylko odrobinę bardziej zmysłowo niż wcześniej
piersi. Kayla zatracała się w swym pragnieniu. Właśnie wtedy
jednak przerwał, odsunął się i wstał, nie spuszczając z niej
oczu.
Rozebrał się szybko. Kayla nie czuła zakłopotania.
Podziwiała jego ciało, smukłe, ale zdumiewająco mocne.
Opadli na łóżko.
Z wolna pochylił się nad nią, aż jego usta dotknęły jej uda,
a potem stopniowo sunęły ku górze.
Gdy dotarł do bioder Kayli, zaczął delikatnie kąsać
wewnętrzną stronę uda, a po chwili odnalazł źródło rozkoszy.
– Och, Ben – zawołała głosem, który wyzwolił wszystkie
powstrzymywane dotychczas uczucia. – Ben, Ben – jęczała.
Wbiła mu paznokcie w ramiona. W końcu porwały ją fale
rozkoszy, która przeszła w krzyk pod wpływem
wypełniających ją całą przeżyć.
Ben wolno wodził ustami w górę do jej talii, a w końcu do
piersi. Pocałował wyprężoną różową sutkę. Znów jęknęła.
Wszystko w niej wołało o niego. Nie było już odwrotu.
Wreszcie uniósł głowę, przyciągnął Kaylę jeszcze bliżej i
ucałował jej oczekujące usta.
Kayla żarliwie oddała pocałunek. Językiem wolno i
delikatnie badała jego usta, a ręce błądziły po plecach, wcięciu
w pasie, twardych pośladkach. Ciała przylegały do siebie.
Przejęła teraz inicjatywę. Odnalazła własne pragnienia i
wtajemniczała go w nie. Było to dla niej zupełnie nowe
odczucie. Pożądanie ogarnęło ją z nie znaną dotąd siłą.
Ben nie był zaskoczony tą żarliwością. Od początku
wyczuwał w niej wielką namiętność, oczekiwał jej, a jednak
rzeczywistość przeszła jego najśmielsze wyobrażenia.
– Cudowne – powiedział na głos z ustami wciąż przy jej
wargach. – Cudowne – szepnął jej wprost do ucha.
Kayla pieszcząc go, upajała się jego okrzykami niekłamanej
rozkoszy.
Wreszcie Ben ubrał w słowa wszystkie swoje odczucia.
– Tak bardzo cię pragnę – wyszeptał. – Niemal za bardzo,
by to znieść. Nie mogę już czekać, Kaylo.
Ona również nie mogła czekać. Powiedział mu o tym jej
uśmiech, gdy uniosła twarz do kolejnego pocałunku.
Wypowiedział to w imieniu ich obojga – cudownie było
zespalać się w ten sposób i wiedzieć, że należą do siebie.
Chciała mu o tym powiedzieć, lecz nie była w stanie
wymówić tych słów, żadnych słów. Mogła tylko poddać się tej
szalonej namiętności, która prowadziła do oczekiwanej,
niewyobrażalnej rozkoszy.
Ben poruszał się teraz szybciej, a ona uniosła biodra na jego
spotkanie, krzycząc, gdy ich ciała, jak ich pragnienia, spotkały
się i złączyły, aż nadeszło spełnienie, które przeobraziło oboje.
Później Ben tulił ją do siebie, odgarniając jej wilgotne
włosy z twarzy, całując oczy, szyję, a wreszcie miękko,
delikatnie, usta.
– Pasujemy do siebie, prawda, Kaylo? – Jego głos był pełen
satysfakcji i dumy.
Kayla przeciągnęła się i ułożyła wygodnie obok niego.
– Jaką byłam idiotką – stwierdziła, gryząc go delikatnie w
ramię – tropiąc duchy i cienie, gdy powinnam szukać krwi –
ugryzła mocniej, nie zważając na jego jęk – i kości.
– Ponieważ nie chcę uważać cię za idiotkę, proponuję,
żebyśmy zostali w łóżku przez cały dzień, nadrabiając
stracony czas. – Ben pogładził ją po biodrze.
Ale Kayla usiadła i odgarnęła wilgotne pasma włosów,
wijące się wokół jej twarzy.
– Później – zdecydowała. – Teraz mam nieprzezwyciężoną
chęć na trochę podniecenia...
– Proszę bardzo – zaproponował.
– Potęgi...
Ben napiął muskuł. Kayla stłumiła uśmiech.
– I siły.
– Jestem do usług.
Kayla pocałowała go szybko, wyskoczyła z łóżka i otuliła
się szlafrokiem.
– Po pierwsze, ciepły prysznic, a potem – przejażdżka na
twoim słynnym motocyklu!
Ben odchylił się na łóżku i roześmiał.
– Poważnie?
– Ależ tak. Czuję przypływ odwagi i mam ochotę
poeksperymentować. Oczywiście, jeśli jesteś zbyt zmęczony...
Ben odrzucił koce.
– To śmiałe słowa, moja pani. Gdzie jest prysznic?
Kaylę zachwyciło to przelatywanie z łoskotem po wąskich
krętych drogach, z rękami otaczającymi ciasno Bena, z udami
obejmującymi jego uda. Oczekiwała szybkości, ryku motoru,
ale nie dreszczu, który ją przenikał. Powietrze pachniało
wiosną. Wszystko poza tą jazdą wydawało się tak odległe!
Chciało jej się krzyczeć z radości.
Mknęli brzegiem rzeki, a słońce szło ich śladem, odbijając
się od wody i muskając skały. Właśnie wtedy gdy pomyślała,
że mogłaby tak pędzić bez końca, Ben zawołał:
– Jadę do Rockbridge. Myślę, że ci się spodoba. Znów
wyjechali na szosę. Wkrótce dotarli do miejsca równie
malowniczego jak poprzednie.
Poprzez drzewa ujrzała spienione morze, na którym
nieliczne żaglówki zmagały się z wiatrem, kołysząc się na
grzywiastych falach. Mewy igrały nad wodą. Kayla wciąż
była w wyśmienitym humorze.
W parę chwil później Ben zwolnił i dołączył do strumienia
samochodów jadących w kierunku Rockbridge. Na miejscu
zajechał na parking i wyłączył silnik.
Nagła cisza zaskoczyła Kaylę.
– Wciąż mam wrażenie, że nie usłyszysz mnie, jeśli nie
będę krzyczeć – powiedziała.
– Wiem – przytaknął Ben. – Czy hałas cię zmęczył?
– Bałam się, że tak będzie – przyznała. – Ale on tak jakby
zrasta się z jazdą.
– To szczera prawda. – Ben roześmiał się i poklepał
motocykl. – Z cicho mruczącym silnikiem wydawałby się
beznadziejnie zniewieściały. – Spojrzał na Kaylę i odgarnął jej
włosy z twarzy. – A więc podobała ci się przejażdżka?
– Szalenie.
– Spodoba ci się też mój następny pomysł.
– Och, wszystkie twoje dzisiejsze pomysły mi się podobają
– odparła z figlarnym uśmiechem.
Uściskał ją.
– Więc spróbuj tego – bułeczki z homarem.
– Co? – Kayla nie mogła uwierzyć, że Ben jest głodny.
– W Rockbridge można dostać najlepsze owoce morza na
całym wybrzeżu, a homar to ich specjalność.
– Nie mogłabym przełknąć ani kęsa.
– Ja jestem głodny jak wilk, więc przynajmniej dotrzymaj
mi towarzystwa.
Gdy dotarli do małej restauracji i Ben złożył zamówienie,
Kayla doszła do wniosku, że jednak się skusi.
– Wiedziałem – roześmiał się i podzielił się z nią swoją
porcją – ale potem pójdziemy na długi spacer.
– Zgoda – odparła i ugryzła duży kawałek homara.
W drodze do doków zatrzymała się nagle.
– Patrz, Ben. Księgarnia.
Popatrzył na okno wystawowe, wypełnione książkami o
siłach nadprzyrodzonych, czarownicach i reinkarnacji.
– Chodź – nalegała. – Wejdźmy.
– Nie. – Nie miał ochoty na zgłębianie sił
nadprzyrodzonych. Zwłaszcza dziś, gdy wszystko tak dobrze
się układało.
– Dlaczego nie? – Kayla potrafiła być uparta. – Wciąż mnie
to interesuje, nawet jeśli moja czarownica jest tworem
wyobraźni. – Nieznaczny ruch brody przypominał o jej
uporze. Świadczył, że wciąż nie miała pewności co do swojej
czarownicy. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, Ben chciał
uniknąć tego tematu.
Ale gdy zaczęła wchodzić na schodki wiodące do księgarni,
złapał ją za rękę.
– Nie musisz tam wchodzić, Kaylo. Kupiłem ci książki w
Bostonie.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
– Kupiłeś dla mnie książki?
Przytaknął, trochę zły na siebie i, jak przyznał, bardziej niż
trochę zażenowany.
– Chciałaś je mieć, a ja nie popieram cenzury w żadnej
postaci. Nigdy nie popierałem – dodał z dumą – nawet gdy
chodzi o lekko absurdalne obsesje pewnej całkiem dorosłej
kobiety.
– Cóż, nie jestem pewna, czy to absurd czy obsesja. Ale nie
będę się spierać, skoro masz te książki.
– Mam je naprawdę. To przynęta na ciebie, abyś wróciła ze
mną do domu.
– Obiecuję – powiedziała, wdzięczna za jego troskliwość. –
Wiesz, Benie Montgomery, czasem mnie zaskakujesz. –
Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
Ben otoczył ją ramieniem i tak przytuleni weszli na molo.
Stali tam ramię w ramię, aż zaczęło się zmierzchać.
Ben pochylił się i pocałował ją delikatnie w usta.
– Nie wiem, co w tobie jest, Kaylo Hartwell, ale mam
niepohamowaną chęć całowania cię w miejscach publicznych.
Rozejrzała się. Na nabrzeżu było tylko kilkoro maruderów.
– Może moglibyśmy poczekać, aż wszyscy się wyniosą –
zaproponowała, unosząc twarz do kolejnego pocałunku. – A
może nie...
Tym razem pocałunek odebrał jej dech w piersi. Czuła
smak morza na wargach Bena i zapach słonego powietrza na
jego skórze.
– A jednak szkoda, że nie jesteśmy sami – zauważył.
– Istotnie – zgodziła się, opierając mu głowę na piersi,
gdzie mocno biło jego serce. Spojrzawszy w górę zmrużyła
oczy na widok zachodzącego słońca, które tańczyło
gorejącymi refleksami na jego ciemnych włosach. Jej ciało
zadrżało na wspomnienie dzisiejszego ranka. Ogarnęło ją
pożądanie, które domagało się zaspokojenia.
– Wracajmy do domu, Ben. Chcę być tylko z tobą. Bez
słowa wziął ją za rękę.
Byli w połowie drogi do New Sussex, gdy Kayla usłyszała
pierwszy grzmot i zobaczyła, jak strzępiasta błyskawica
przecięła niebo. W powietrzu wisiała burza.
Ben włączył reflektor. Samotny snop światła prowadził ich
wzdłuż krętej drogi miedzy majaczącymi po obu stronach
wysokimi drzewami. Słychać było tylko ryk silnika, ale nawet
on wydawał się przytłumiony. Niczym widmo zbliżył się
samochód, minął ich i zniknął. Gdy zapadła ciemność, znów
byli sami. Przez tę chwilę byli jedynymi ludźmi na świecie.
Kaylę przenikało ciepło bijące od ciała Bena i nadal czuła
się bezpieczna, nawet gdy dopadła ich burza. Zamknęła oczy i
poddała się nastrojowi chwili.
I wtedy, w ułamku sekundy nie dłuższym niż czas, w
którym kolejna błyskawica przecięła niebo, zrozumiała,
dlaczego Ben kocha swą ucieczkę od realnego świata.
Motocykl dawał mu poczucie przygody, a czasem nawet
posmak szaleńczego niebezpieczeństwa. Był jego wolnością.
Gdy dojeżdżali do New Sussex, niebo otwarło się i lunął na
nich wiosenny deszcz. Był ciepły, gwałtowny, pachniał ziemią
i morzem.
Struga deszczu chlusnęła za zapięcie kurtki Kayli. Jej ręce
uczepione Bena były śliskie, a woda bryzgała na spodnie i
buty. Nie przeszkadzało jej to. Przeciwnie, zachwycało.
Odrzuciła w tył głowę i roześmiała się.
Ben uniósł maskę kasku do góry, żeby widzieć drogę.
Kayla pomyślała o podniesieniu swojej i pocałowaniu go.
Groziło to jednak wypadkiem. Oparła się więc pokusie. Ale
nie mogła powstrzymać śmiechu. Ogarnął ją znowu, gdy
pomyślała, że zaledwie parę dni temu była jak najdalsza od
myśli o szalonej jeździe motocyklem z własnym prawnikiem.
W końcu był to ten sam mężczyzna, którego wyobraziła sobie
jako chudego i przygarbionego starszego pana, popijającego
herbatę w gabinecie.
Gdy Ben wziął ostry zakręt na podjazd przed swoim
domem i wjechał do garażu, znów powróciła do
rzeczywistości. Ben chwycił ją za rękę i pobiegli do ciepłej
kuchni.
Zdjęli kaski i buty, ściągnęli mokre kurtki. Krople deszczu
lśniły na czole Bena i połyskiwały w jego włosach.
– Przykro mi... – zaczął.
– Nie ma powodu. – Kayla zaczęła się śmiać i przegarnęła
palcami swoje wilgotne włosy. – Chyba mi się kręci w głowie.
Ale jazda była wspaniała, fantastyczna. Poczułam się tak
wolna, odważna i szalona... – Spojrzała na niego, unosząc
głowę.
Jej blond włosy ściemniały od deszczu i zwisały
wilgotnymi pasmami wokół twarzy. Przód czerwonego swetra
miała przemoczony, a mimo to była pełna kobiecego wdzięku,
krucha i bardzo pociągająca.
– To będzie bardzo prywatny pocałunek – powiedział Ben.
Pochylił się ku niej, ujmując jej twarz w dłonie i dotknął jej
ust najpierw delikatnie, a potem z całej mocy. Czuła jego
pożądanie, gdy wyszeptał przy jej wargach:
– Tak bardzo cię pragnę. Bardziej niż dzisiejszego ranka,
jeśli to w ogóle możliwe.
– Ja też cię pragnę, Ben – powiedziała. Całowała jego twarz
i szyję, podczas gdy ręce walczyły z guzikami koszuli Bena.
Jesteś mokry – wyszeptała tuż przy jego piersi.
– Ty też – odparł. – Przeziębimy się, jeśli nie ściągniemy
ubrań.
Z prowokacyjnym uśmiechem zdjęła czerwony sweter i
stała przed nim tak jak dzisiejszego ranka. Czuła, jak pod
głodnym spojrzeniem mężczyzny jej skóra napręża się w
oczekiwaniu pieszczot.
Odczytując pożądanie na jej twarzy, Ben chwycił ją na ręce
i ruszył ku schodom. Jej usta były znów na jego wargach,
gorące i spragnione. Aby odpowiedzieć na pocałunek,
zatrzymał się u stóp schodów i postawił ją.
Pod cieniutką koronką biustonosza ujrzał naprężone i
twarde sutki. Pochylił głowę i przypadł do jednej z nich
ustami. Kayla zatraciła się w jego ramionach, poddając się
pocałunkom. Była oszołomiona. Nogi uginały się pod nią i
tylko mocne ręce Bena podtrzymywały ją, gdy błądził ustami
po jej wrażliwej skórze.
– Nigdy nie dojdę na górę – szepnął, wtórując myślom w jej
wirującej głowie. Wolno położył ją, ściągnął koszulę i wcisnął
za plecy Kayli, aby osłonić ją od twardych schodów.
Widziała, jak pulsuje mu żyła na skroni, gdy pochylił się,
usiłując uwolnić ją z oblepiających ciało spodni. Słyszała
gwałtowne bicie jego serca.
Waliło jak młotem, a krew wrzała mu w żyłach. Ukląkł i
pocałował najpierw jej kolano, a potem jedwabistą skórę na
udzie. Wreszcie dotarł do źródła rozkoszy, a ona wplotła palce
w jego włosy, wijąc się spazmatycznie i łapiąc powietrze.
Przestało dla niej istnieć wszystko poza dotykiem Bena.
Uwolnił tkwiące w niej szaleństwo.
Wiedział, że jest gotowa, podobnie jak on. Rozpiął dżinsy,
ale daremnie usiłował je ściągnąć. Kayla powstrzymała go.
Wciąż klęcząc z rękami na schodku za nią, Ben patrzył z
bijącym sercem, jak uniosła biodra na spotkanie z jego ciałem.
Czuł, jak oddech więźnie mu w gardle.
– Och, Kaylo – wykrztusił wreszcie. – Kaylo.
Po chwili, prowadzony tylko jej kochającymi rękami,
wszedł w oczekującą miękkość. Jego dżinsy ocierały się o nią,
ale przyciągnęła go jeszcze bardziej.
Poruszali się razem gwałtownie, szaleńczo. Ich ciepłe i
wilgotne ciała prężyły się, serca waliły jak młotem. Kayla
objęła Bena nogami, jakby chciała wciągnąć go jeszcze
głębiej. Wahał się, próbując chronić ją przed intensywnością
własnego pożądania, ale wygięła się zapraszająco w łuk.
Kochali się zupełnie inaczej niż rano, namiętnie, niemal
brutalnie, lecz doznali równie doskonałego zaspokojenia.
Potem Kayla przytuliła się do Bena. Ukryła głowę na jego
ramieniu.
– Skoro mowa o podniecającym i szaleńczym... –
Pocałowała go w ramię. – Jesteś najbardziej zmysłowym
mężczyzną, jakiego znałam, Benie Montgomery.
– A ty najbardziej niezwykłą kobietą. – Opadł obok niej i z
zakłopotanym uśmiechem zaczął zapinać spodnie.
– Dlaczego ich nie zdejmiesz? – spytała prowokująco. –
Moja szaleńcza faza właśnie się zaczyna. – Z tymi słowy
wstała i weszła na górę, ukazując Benowi sprężyste pośladki,
mocne, kształtne nogi i szczupłe kostki. Idąc odpięła
biustonosz i rzuciła go na schody.
Ben szybko ściągnął dżinsy i podążył za nią. Gdy wszedł
do pokoju, leżała już otulona pościelą.
– Chodź – zaprosiła. – W końcu to twoje łóżko. Wśliznął
się pod kołdrę i przyciągnął ją do siebie.
Była uległa, giętka i ciepła w jego ramionach.
– Uwielbiam cię dotykać, Kaylo – powiedział, gładząc jej
plecy, wcięcie w talii, krągłe pośladki.
– Ja też – pocałowała go w ramię i smakowała językiem
słoną skórę. – A wiesz, co mi się najbardziej podobało?
Ben spojrzał na nią żartobliwie.
– Mam nadzieję, że to prośba o więcej.
– Mhm – zamruczała jak kotka. – Ale nie teraz.
– Cóż to – krytyka mojej techniki miłosnej?
– Och, nie – zawołała. – Jak mogłabym krytykować coś tak
doskonałego?
Ben próbował się skromnie uśmiechnąć, lecz mu się nie
udało.
– A więc co?
– Naprawdę podobało mi się, że przez cały dzień ani razu
się nie pokłóciliśmy – odparła.
– Proszę, jaki ze mnie wyrozumiały facet. Kayla przerzuciła
przez niego nogę.
– Gdy stawiasz na swoim – przypomniała mu.
– Co rzadko zdarza się przy tobie – zażartował.
– Z wyjątkiem dzisiejszego dnia i za to jestem ci
wyjątkowo wdzięczny.
– Ja także.
– Widzisz, że możemy się ze sobą zgodzić bardzo, bardzo
dobrze. – Znów ją delikatnie pocałował.
– Tak, możemy, zwłaszcza kiedy nie jesteś taki arbitralny.
– Arbitralny? Ja? Daj spokój, Kaylo.
– Nie zaprzeczaj, Ben. To prawda, ale to chyba po prostu
silniejsze od ciebie – stwierdziła ze smutkiem.
– Mówisz to tak, jakbym był chory. Kayla roześmiała się.
– „Arbitraloza”. – Uniosła się na łokciu i spojrzała na
niego. – Ale wiesz co? – powiedziała uroczyście.
– Nie dbam o to. – Dotknęła jego twarzy, a potem pochyliła
się i pocałowała go.
Nie był to delikatny pocałunek, jak zamierzała. On o to
zadbał, a Kayla nie pozostała obojętna.
– Och, Ben – wyszeptała – czy znów możemy się kochać?
ROZDZIAŁ 7
Koło północy zwlekli się z łóżka i poszli do kuchni. Ben
usmażył jajka na bekonie. Kayla zjadła wszystko,
oświadczając między kolejnymi kęsami, że to znacznie
zdrowsze niż naleśniki.
– Nie jestem taki pewny – zaprotestował Ben, wyskrobując
talerz. – Mnóstwo w tym cholesterolu.
– Mhm – mruknęła wymijająco Kayla.
– Pomyśl tylko – przypomniał – naleśniki, bułeczka z
homarem, a teraz jajka na bekonie. Nie można powiedzieć, że
to zdrowe jedzenie.
– A stek, który przygotowałeś pierwszego wieczora?
– Znów cholesterol.
– W każdym razie wypełnia żołądek.
– Wszystko, co jedliśmy, wypełnia żołądek, Kaylo. Zupa ze
skorupiaków i ta smażona ryba, którą jadłaś na postoju
ciężarówek.
– I to mówi facet, który zmiótł największy na świecie
kawałek ciasta z jabłkami.
– Możemy się chyba przyznać, że nie należymy do
miłośników zdrowej żywności – powiedział Ben. – Choć
moglibyśmy kiedyś spróbować.
– Po co się męczyć? – spytała Kayla ze śmiechem. – Potem
i tak bylibyśmy głodni.
Uprzątnęli naczynia. Ben spostrzegł ze zdziwieniem, że
Kayla zbiera się do wyjścia.
– O tej godzinie? To szaleństwo – zauważył. – Twoje
miejsce jest przy mnie.
– Ależ nie – zaprzeczyła. – Moje miejsce jest w moim
domu. Poza tym chcę tam być. Chcę stawić czoło temu
wszystkiemu.
– Nie w środku nocy – sprzeciwił się.
– Ben, jest dopiero za kwadrans pierwsza. Późno, ale nie
środek nocy. Lepiej, żebym wyszła teraz, bo sąsiedzi będą
plotkować.
– Nie obchodzi mnie to.
– Ani mnie – przyznała. – Ale nie mogę przyzwyczajać się
do zostawania u ciebie. Mam teraz własny dom, zapomniałeś?
Ben przejechał ręką po potarganych włosach. Gdy wstali,
włożył dżinsy, ale wciąż był boso.
– Poczekaj, aż nałożę buty – powiedział – i odwiozę cię do
domu. Nie chcę, żebyś weszła tam sama.
– Doceniam to – przyznała Kayla.
Za chwilę wrócił z butami i torbą na zakupy.
– To dla ciebie. Książki, z Bostonu. Choć nie jestem
przekonany, czy powinienem popierać te bzdury Kayla
postanowiła nie zwracać uwagi na lekceważenie, które
wyczuła w jego głosie.
– Gdybyś nie kupił mi książek, zdobyłabym je w inny
sposób. – Otworzyła torbę i wyłożyła je na stół. – Są świetne –
powiedziała po chwili. – Dokładnie o to mi chodziło.
– Tak, tu znajdziesz wszystko, co chciałaś wiedzieć o
czarownicach. – Wstał, wyjął jej z rąk książkę, którą
wydawała się najbardziej zainteresowana, i objął Kaylę
ramionami. – Nie mówmy o czarownicach. Mówmy o nas.
– W porządku – roześmiała się Kayla. – Nie sprzeciwiam
się, gdy przychodzi do uścisków.
– Spędziliśmy miły dzień – przypomniał.
– Więcej niż miły – przyznała, tuląc się do niego.
– A teraz czas do łóżka.
– Tak.
– U ciebie czy u mnie?
Kayla nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
– Ty u siebie, ja u siebie.
– Jesteś pewna? – Zanim odpowiedziała, pocałował ją
wolno i namiętnie.
– Cóż – westchnęła – teraz nie jestem już taka pewna. Ale
wciąż uważam, że tak będzie najlepiej, Ben. Jutro mam ciężki
dzień.
– Ja też – przyznał z żalem. – Nie znoszę poniedziałków.
– Będą inne weekendy. Dużo wspólnych weekendów.
– Nie pozwolę ci zapomnieć o tej obietnicy – powiedział
Ben.
Tej nocy Kayla zaczęła czytać pierwszą książkę, ale minęły
dwa dni, zanim mogła znów do niej sięgnąć. Były to dwa
bardzo czynne dni, spędzone na decydowaniu, jakie meble z
domu sprzedać, na przenoszeniu ich ze strychu i salonu do
sklepu, przygotowywaniu do sprzedaży, a wreszcie obsłudze
klientów.
Drugiego dnia, gdy Lii poszła do domu, Kayla skorzystała z
chwili spokoju. Usiadła w starym fotelu i otworzyła jedną z
książek o czarownicach.
Mimo intrygującego tematu nie mogła się skoncentrować.
Może była zbyt zmęczona. A może jej myśli błądziły gdzie
indziej.
Tak było rzeczywiście. Od niedzieli wiele myślała o Benie.
Wpadł dwa razy do sklepu i dzwonił, gdy tylko miał wolną
chwilę. Kayla zauważyła, że czeka na te telefony. Cały wolny
czas wypełniało jej wspominanie wspólnie spędzonych godzin
i intymnych przeżyć. Ben był namiętnym mężczyzną, który
odkrył w niej, ku jej zaskoczeniu, podobny temperament.
Ale ta namiętność zastąpiła przyjaźń. Co się stało,
pomyślała posępnie, z postanowieniem o utrzymywaniu z
Benem wyłącznie przyjacielskich kontaktów? Westchnęła.
Powzięła je, zanim się pierwszy raz kochali. Uśmiechnęła się.
Która kobieta nie uległaby urokowi odzianego w czarną skórę
Bena Montgomery’ego?
Zaprzeczanie nie miało sensu. Wciąż doskonale pamiętała
szaloną jazdę podczas burzy, namiętne pieszczoty, chwile
nieopisanej rozkoszy. Nie, Kayla, zwolnij. Wszystko dzieje się
zbyt szybko.
Ben stał się jej obsesją, myślała o nim ciągle, pragnęła go,
wciąż na nowo przeżywała ich zbliżenie. Była bliska
zakochania się w nim, a wiedziała, co dzieje się z miłością,
która wybucha gwałtownie, nieokiełznanie. Równie szybko
się wypala, zwłaszcza gdy związek jest tak burzliwy jak ich.
Nie chciała, żeby tak się stało. Ona i Ben mieli szansę na
coś więcej, jeśli jej nie zmarnują i postarają się dobrze siebie
poznać i zrozumieć. Znów westchnęła.
Zaprosiła
go tego wieczoru na kolację. Muszą
porozmawiać. Ale najpierw kolacja, a ona obiecała coś
ugotować. To będzie dla niej nowe doświadczenie. Zamierzała
przyrządzić coś zdrowego. Przypuszczała, że Ben doceni tę
zmianę. Żadnych smażonych ryb i naleśników.
A więc co? Będzie musiała o tym pomyśleć, może trochę
poeksperymentować w kuchni. Jeszcze nie nadeszła pora
zamknięcia sklepu, a na podjazd wjechał właśnie samochód z
rejestracją Ohio, z którego wysiadła para w średnim wieku.
– Witam w „Otwierających się Drzwiach” – zawołała, gdy
wchodzili na schody.
– Jak dobrze być tu znowu – odparła kobieta, która
przedstawiła się jako Ada. – Jesteśmy od dawna klientami
Elinor. Przejeżdżamy tędy kilka razy w roku. Będzie nam jej
brakować. – Zapadła chwila ciszy. – Ale cieszymy się, że
sklep znów funkcjonuje. Po prostu uwielbiam kupować.
– A ja sprzedawać – odparła Kayla, nie będąc całkiem
pewna, czy to prawda.
Oglądając zawartość sklepu, Ada wydawała okrzyki
zachwytu, ale niczego nie kupiła. Kayla czuła, że coś jest nie
w porządku i Ada w końcu wyjaśniła, o co chodzi.
– Elinor miała o wiele więcej... o wiele więcej rzeczy. Co
się stało? Czy jakiś magnat naftowy wszystko wykupił?
Kayla poczuła ucisk w żołądku. Jeśli tacy ludzie byli
poważnymi klientami, to znaczy, że wpakowała się w kabałę.
Możliwe, że popełniła błąd, organizując wyprzedaż, bo klienci
szukają rupieci.
– Postanowiłam wszystko uporządkować – wyjaśniła – i
zorganizowałam wielką wyprzedaż.
– Niemożliwe? Kiedy?
– W ubiegłym tygodniu.
– Słyszysz, Charlie? A my byliśmy w Maryland.
Ośmielona Kayla podtrzymywała rozmowę, pokazując
Adzie nowe nabytki i ręcznie spisane historie.
– Świetny pomysł – stwierdziła Ada. – Ale brak mi tych
drobiazgów, które znajdowałam po kątach, zakurzonych i
brudnych.
Wtedy Kayla przypomniała sobie o przyniesionych ze
strychu akcesoriach kuchennych, które miała oczyścić.
– W magazynie mam trochę wyposażenia kuchennego z
przełomu wieków.
– To brzmi interesująco – zawołała Ada i udała się z Kaylą
na tyły domu.
Gdy Ada oglądała z zainteresowaniem rozmaite sprzęty,
Kayla zdała sobie sprawę, że ta kobieta po prostu jest
zachwycona, kiedy sądzi, że sama coś odkryła.
– To już lepiej – mówiła Ada. – Gdyby jeszcze były jakieś
historie...
– Szczerze mówiąc, jest jedna – powiedziała Kayla, w
myśli dziękując Lii za wspomnienia z jej wizyt w kuchni
panny Hartwell. – Ten pojemnik na ciasto należał do matki
Elinor, a mojej prababki. – Wskazała na drewnianą skrzynkę z
zardzewiałymi metalowymi drzwiczkami. – Pewnego lata
ciasto i ciastka zaczęły znikać. Matka Elinor podejrzewała
dzieci, ale okazało się, że to sprawka oswojonego szopa.
Nauczył się podnosić uchwyt i uciekać z porcją ulubionych
ciasteczek.
Ada była zachwycona. Kayla podała umiarkowaną cenę i
natychmiast sprzedała pojemnik. Obiecała nawet spisać
historię i przesłać ją później.
– Nie ma pośpiechu – zapewniła Ada.
Gdy Kayla pożegnała klientów, uświadomiła sobie, że dla
dobra sprawy musi zostawić parę zakurzonych rzeczy
upchniętych po kątach, aby umożliwić ich „odkrycie”.
Zanim samochód zniknął za rogiem, podjechał następny.
Kayla z ulgą powitała Terrie Fiore. Chwilowo miała dość
klientów.
– Czy spóźniłam się? – zawołała Terrie.
– Tylko jeśli chcesz coś kupić. Na kieliszek wina przybyłaś
w samą porę.
– To właśnie miałam nadzieję usłyszeć – oznajmiła Terrie.
– Mam ochotę na plotki.
– To świetne miejsce na coś takiego – odparła Kayla.
Odwróciła napis na drzwiach i powiedziała:
– Wreszcie zamknięte. A teraz chodź ze mną do
prywatnego skrzydła, które składa się wyłącznie z kuchni, –
Moje ulubione miejsce w każdym domu – oświadczyła Terrie,
idąc obok Kayli.
– Och, pewnie chciałaś obejrzeć sklep?
– Niekoniecznie – odparła Terrie. – Nie wiem nic o
antykach, poza tym, że są stare. Czekały długo, mogą jeszcze
zaczekać. Zobaczę sklep kiedy indziej.
Kayla roześmiała się.
– To mi się podoba. Ja też mam dosyć sklepu na dziś.
– Ale to był dobry dzień?
– Dobre dwa dni. Jak tak dalej pójdzie, będę potrzebowała
księgowego, Lii radzi mi zatrudnić osobę o takich
kwalifikacjach. – Wyciągnęła z kieszeni ostatnie czeki.
– Sukces – zauważyła Terrie. – Wypijmy za to. – Trąciły
się kieliszkami, a potem Terrie zawołała: – Och, byłabym
zapomniała. Mam ci powiedzieć, że Ben spóźni się na kolację.
– To dobrze.
Terrie popatrzyła na Kaylę ze zdziwieniem.
– Będę miała więcej czasu na zastanowienie się, co
przygotować.
– Zapewniam cię, że nie musisz się spieszyć. Ben zajmuje
się jednym z naszych najbardziej gadatliwych klientów, który
właśnie po raz kolejny zmienia swój testament.
– Ciężkie życie – zażartowała Kayla.
– Nie dla mnie. Ja mówię: do widzenia i znikam. A więc co
gotujesz? – zmieniła nagle temat Terrie.
– Chciałam ugotować coś zdrowego.
– To byłaby miła odmiana dla Bena.
– Dla mnie też – przyznała Kayla. – Myślałam o
warzywach duszonych na sposób chiński.
– Dobry pomysł.
– Szczerze mówiąc, nie jestem najlepszą kucharką na
świecie, ale tego nawet dziecko nie może zepsuć.
– Czy masz chiński garnek?
Kayla wyjęła z szafki duży, wysłużony garnek.
– Pokroić warzywa, dodać oleju arachidowego, sosu
sojowego i gotowe – wyrecytowała.
– A może trochę mięsa? – podsunęła Terrie. Kayla
potrząsnęła głową.
– Próbuję wyeliminować cholesterol.
– Kurczak?
– Masz rację – zgodziła się Kayla. – Wkroję trochę białego
mięsa.
Zmieniając znów temat, Terrie spytała:
– A wiec w niedzielę odbyłaś przejażdżkę motocyklem?
Kayla roześmiała się.
– Wiadomości szybko rozchodzą się w New Sussex.
– Czy jesteś zaskoczona?
– Ależ nie. Dobrze się bawiliśmy, choć złapał nas deszcz.
– Gdy Ben pozwala sobie na luz, potrafi być zabawny –
powiedziała Terrie.
Kayla uśmiechnęła się do siebie.
– Tak, potrafi.
– On cię naprawdę lubi.
– Ja go też.
Terrie zdawała się czekać, że Kayla rozwinie ten wątek.
– Tb wszystko, co zamierzam powiedzieć – uśmiechnęła się
szeroko do Terrie. – Ben i ja jesteśmy po prostu przyjaciółmi.
Terrie roześmiała się.
– Zrozumiałam. Ale ja naprawdę nie wścibiam nosa w nie
swoje sprawy. Po prostu bardzo lubię Bena. To nasz najlepszy
przyjaciel i świetny facet.
– Wiem. – Teraz Kayla miała okazję porozmawiać o Benie,
lecz powstrzymała się. Za wcześnie na ujawnianie uczuć.
Zamiast tego postanowiła pokazać Terrie książki o
czarownicach.
– W tej natknęłam się na coś bardzo interesującego –
powiedziała, podając Terrie książkę.
– Jak to?
– Znalazłam coś o tym wyrażeniu, które mnie zaciekawiło.
Pierwszy rozdział opisuje „otwierające się drzwi”. To wejście
do świata mistycyzmu i czarów.
– Poważnie? – zdziwiła się Terrie, najwyraźniej
zaintrygowana. – Czy dowiedziałaś się czegoś więcej o
Katherine?
Kayla skinęła głową. W ułamku sekundy zdecydowała się
nie wspominać o zjawie, choć był to temat, który
zainteresowałby Terrie. Ale Kayla wciąż próbowała przekonać
samą siebie, że Ben miał rację, mówiąc, iż zjawa jest tworem
jej wyobraźni.
– Cóż więc nowego na temat tajemniczej antenatki?
– ponaglała Terrie.
– Zdaje się, że Katherine Hartwell została powieszona za
„przestawanie z czarownicami”.
– „Przestawanie z czarownicami”? Jaki dziwny zwrot.
– Odkryłam, że Katherine organizowała coś w rodzaju
podziemnego szlaku dla czarownic i przemycała oskarżone
kobiety poza obręb miasta. Została ujęta, skazana i
powieszona.
– Jak sądzisz, czy ktoś ją wydał, czy też złapano ją na
gorącym uczynku?
– Nie wiem, ale miejscowa społeczność najpewniej była
wzburzona jej zachowaniem. Jak się wydaje, nie należała do
osób, które podporządkowują się komukolwiek.
– Wspaniałe – powiedziała Terrie ze śmiechem.
– Bratnia dusza. Podoba mi się.
– Bardzo nowoczesna kobieta – dodała Kayla.
– Prawdopodobnie to ją zgubiło – zamyśliła się Terrie. –
Sprawia również wrażenie silnej. Chciałabym o niej wiedzieć
więcej.
– Postanowiłam wszystko dokładnie zbadać. Te książki
tylko o niej napomykają. Gdy znajdę wolną chwilę, zajrzę do
miejscowej biblioteki.
– Nie jest, niestety, największa – poinformowała ją Terrie.
– Będziesz miała większe szanse w Salem, gdzie
dokumentacja jest pełniejsza. Tam możesz uzupełnić to, co już
masz. To wspaniała historia, młoda kobieta odważnie i
samotnie przeciwstawiająca się ówczesnemu prawu i
konwenansom. – Uśmiechnęła się szeroko. – Czy ona kogoś
nie przypomina?
Kayla roześmiała się.
– Ciekawa jestem, czy w jej życiu nie było wysokiego,
przystojnego mężczyzny?
– Tylko bez porównań, Terrie.
– Cóż, między tobą a Katherine jest fizyczne
podobieństwo...
– To prawda, ale na tym podobieństwa się kończą.
Zamierzam jednak posłuchać twojej rady i pojechać do Salem.
Gdy zwiedzałam muzeum i Dom Siedmiu Szczytów, nie
miałam pojęcia, jak blisko jestem związana z tą historią.
– Teraz będziesz miała inny punkt widzenia – powiedziała
Terrie.
– Moja ciekawość niewątpliwie została rozbudzona. Muszę
się dowiedzieć wszystkiego o Katherine – postanowiła Kayla.
Terrie spojrzała na zegarek.
– Skoro mowa o apetycie, dziś ja gotuję i mam wrażenie, że
kolejka już się ustawia. – Szybko dokończyła wino i wstała.
– Proszę, wpadnij wkrótce – zapraszała Kayla.
– Nie zachęcaj mnie, bo będziesz miała we mnie
codziennego gościa.
– Jeśli moje duszone warzywa okażą się smaczne, to
odważę się zaprosić na nie ciebie i Andy’ego.
– Bardzo chętnie – odparła Terrie. – Jemy wszystko.
– Szczęśliwie Ben tak samo.
Kayla miała rację. Ben spałaszował kolację w rekordowym
tempie.
– Doskonałe warzywa i świetne przyprawy – stwierdził. –
Jestem zaskoczony, że dotychczas nie ujawniłaś talentu do
gotowania.
– To właściwie moje jedyne danie – przyznała się Kayla.
– Och, nie – zaprzeczył. – Robisz wspaniałe naleśniki.
Kayla roześmiała się.
– Wystarczy tylko rozgrzana patelnia. A tutaj wszystko
zależy od dobrze nagrzanego chińskiego garnka.
– Czy to znaczy, że wystarczy kupić takie naczynie?
– spytał, wskazując garnek.
– Wątpię, czy w sklepie znajdziesz dużo chińskiego sprzętu
kuchennego. Ale będę szczęśliwa, mogąc służyć ci swoim.
Przez długi czas Ben nie odpowiadał. Myślał o Kayli.
Włożyła naczynia do zlewu i podała wielką miskę owoców na
deser. Patrzył na nią z przyjemnością. Chciał jej powiedzieć,
jaka jest wspaniała, jak bardzo się nią zachwyca.
– Mam lepszy pomysł – odezwał się wreszcie.
– Możemy co wieczór jeść razem. W ten sposób to, co moje
jest twoje i odwrotnie. W porządku?
Gdy tylko wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że
popełnił duży błąd. Kayla milczała.
– Domyślam się, że znów działam zbyt szybko –
powiedział. – Jak za pierwszym razem. Nie mogę się nauczyć,
prawda?
Kayla usiadła obok niego.
– Myślę, że oboje działamy zbyt szybko, Ben.
Przeskoczyliśmy stadia pośrednie. Głównym wrogiem
kochanków jest pośpiech.
– Czy możemy zwolnić?
– Myślę, że tak. Musimy – dodała.
– Spróbuję – oświadczył Ben. – Ale to nie będzie łatwe, bo
tak dobrze gotujesz – dodał, natychmiast rozładowując
atmosferę.
Właśnie tego potrzebowała.
– Szybko znudziłyby ci się naleśniki i duszone warzywa.
– Wypróbuj mnie. Nie, zapomnij, że to powiedziałem –
doradził Ben – i opowiedz mi, jak idą interesy w
„Otwierających się Drzwiach”.
– Lepiej niż przypuszczałeś.
– Tego nie powiedziałem – odparł.
– Ale pewnie pomyślałeś. W porządku, ja też tak myślałam.
– Podeszła do biurka i wyjęła kasetkę na pieniądze. – Spójrz
na to. Wszystkie czeki, jakie otrzymałam od dnia otwarcia –
rozpostarła je. – Nieźle, prawda?
– Całkiem nieźle.
– Zatrudniam księgowego – oznajmiła z dumą. Ben wziął
czeki z jej ręki i przejrzał je pobieżnie, marszcząc brwi.
– O co chodzi? – spytała i szybko dodała: – Teraz nie
prowadzę wyprzedaży podwórzowej, Ben. Nie mogę.
– Jasne, że nie. – Oddał jej czeki.
– Więc o co chodzi?
– Kaylo, powinnaś odnotować nazwiska tych ludzi, ich
prawa jazdy i numery kart kredytowych.
Kayla zacisnęła usta, zła na siebie.
– Nie pomyślałam o tym. Ale to naprawdę nie ma
znaczenia – dodała. – Większość z nich mieszka w New
Sussex i nie wygląda na oszustów.
– Nigdy nie można być pewnym.
– Ja jestem pewna – powiedziała buntowniczo.
– No wiesz, Lii zna wszystkich miejscowych klientów.
– A co z przyjezdnymi? – Nie chciał się sprzeczać, ale nie
mógł powstrzymać się przed udowodnieniem swojej racji.
– Oni wszyscy byli bardzo mili, Ben, starsze panie,
małżeństwa, które tu kiedyś bywały...
– Kaylo, najsympatyczniejsi ludzie czasem okazują się
kryminalistami.
– Nie ci ludzie, Ben. Istotnie, nabywcy pojemnika na ciasto
mieszkają w Ohio, ale bywali tu poprzednio.
– Tak powiedzieli.
– I ja im wierzę, Ben. Tym razem – podniosła głos – nie
masz racji.
– Mam nadzieję. Ale jeśli zamierzasz prowadzić interesy,
zmusisz być bardziej praktyczna. To wszystko, co mam do
powiedzenia. – Z wyrazu oczu Kayli i jej niezadowolonej
miny powinien się zorientować, że wchodzi z nią w konflikt,
lecz tym razem nie zamierzał się wycofać. Chciał, żeby Kayla
odniosła sukces. A nie osiągnie go, jeśli pozostanie tak
naiwna.
Jednak nie zamierzała łatwo przyznać mu racji.
– A więc znów mnie osądzasz. Krytykujesz, zamiast się
cieszyć. Mówisz mi, że nie wiem, jak prowadzić interesy…
– Kaylo...
Nie pozwoliła mu dokończyć.
– Prowadzę je po swojemu, Ben. A jeśli tak się składa, że
wierzę ludziom, to moja sprawa.
– Ale później mógłby z tego wyniknąć problem. –
Powinien milczeć. Nie mógł się jednak powstrzymać.
– Mój problem, nie twój – rzuciła. Ben podniósł rękę do
góry. Bez skutku.
– Dopóki to tylko zabawa i przejażdżki motocyklem,
dogadujemy się wspaniale. Ale gdy przychodzi do czegoś
poważnego, po prostu nie możesz się ze mną zgodzić, czy tak?
– Wszystko w tobie aprobuję, Kaylo. Gdybyś chwilę
pomyślała, wiedziałabyś, że to, co jest ważne dla ciebie, jest
ważne również dla mnie. Poza tym – dodał z półuśmiechem –
przeżyliśmy chyba coś więcej niż tylko zabawę, prawda?
Kayla uparcie milczała.
– Troszczę się o ciebie, Kaylo. Ponieważ się troszczę,
próbuję ci radzić. – Ben zdawał sobie sprawę, że zajmuje
obronną pozycję. Nie miał jednak wyboru. Zdawała się go nie
rozumieć.
– Nie prosiłam o radę, prawda? – Uśmiechnęła się słodko i
ugryzła duży kęs jabłka.
– Jesteś nierozsądna, Kaylo. Myślę, że wiem dlaczego.
– Jestem pewna, że mi powiesz. – Zacisnęła usta.
– Tak, powiem. Zaczęłaś tę kłótnię, ponieważ nie chcesz
rozmawiać o niedzieli. Próbujesz stawiać przeszkody i znów
ode mnie uciekasz.
Kayla przez długą chwilę milczała, a potem odparła:
– A więc doszła jeszcze psychologia. Zadziwiasz mnie,
Ben..
– Robisz uniki – stwierdził.
Kayla z westchnieniem odchyliła się do tyłu i spojrzała na
niego zamyślona.
– Gdybyś się zastanowił, zrozumiałbyś, że chcę nam dać
czas na przemyślenia. Kochanie się to wspaniała rzecz, ale są
też inne sprawy.
– Wymień choć jedną – wyzwał ją Ben.
– W porządku. Spójrzmy prawdzie w oczy. Po pierwsze,
zawsze oceniasz moje decyzje bez wysłuchania moich racji.
Chciał przerwać, ale zrezygnował. Słowo „po pierwsze”
wskazywało, że to dopiero początek.
– To mnie rani i złości, odkąd się poznaliśmy. Myślę, że
posunęliśmy się zbyt daleko i zbyt szybko w naszej
znajomości.
Nie to chciał usłyszeć. Nie był jednak zaskoczony.
– Tak, niedziela była wspaniała, tak, chcę się z tobą
widywać. Ale potrzebuję trochę przestrzeni i czasu, żeby się
zastanowić. Ty też, Ben.
– Ty mi mówisz, żebym to przemyślał? – uśmiechnął się
ponuro.
– Tak. Jesteś prawnikiem, a nie typem człowieka, który
działa irracjonalnie, złości się i nie panuje nad sobą. Ja też
zachowałam się irracjonalnie – przyznała.
– Nic podobnego – zaprzeczył Ben, chcąc uniknąć kolejnej
utarczki.
– Zdajesz sobie sprawę, co jest powodem naszych kłótni,
prawda? – Zanim zdążył odpowiedzieć, Kayla zrobiła to sama.
– Próbujesz rządzić moim życiem.
– Chwileczkę – przerwał Ben. – Czy mogę ci przypomnieć,
że to, co ty nazywasz rządzeniem, ja określam mianem
przyjaźni. Chcę się o ciebie troszczyć. Chcę dla ciebie
wszystkiego, co najlepsze. Jak myślisz, jak się czuję, gdy ty
odpowiadasz atakiem? – Nie mógł opanować narastającego
gniewu.
– Tak samo jak ja się Czuję, gdy mnie osądzasz i mówisz,
co mam robić – odparła. – Wtedy mam ochotę wysłać cię do
wszystkich diabłów. Tak byłoby łatwiej. – Kayla zamilkła na
chwilę. – To znów się zaczyna, prawda? Powinniśmy zbliżać
się do siebie, a uderzamy na oślep. Coś złego pojawia się
między nami.
– Niekoniecznie złego, ale z pewnością niezwykłego –
powiedział Ben. – Żadna inna kobieta nie wyprowadziła mnie
tak szybko z równowagi ani tak mocno mnie nie pociągała.
Pragnąłem cię od pierwszej chwili. To się nie zmieniło.
Kayla westchnęła. Pojmowała jego namiętność, bo sama też
ją odczuwała.
– Nawet, jak się złościmy, coś nas do siebie przyciąga,
prawda? Wściekam się na ciebie i emocje są prawdziwe. A
kiedy zastanowię się nad tym później... – pokręciła głową,
niezdolna ubrać myśli w słowa. Wreszcie powiedziała w
zamyśleniu:
– Gniew i namiętność są tak powiązane, a moje uczucia tak
intensywne, że nie mogę uwierzyć, że są moje.
– Wiem, co masz na myśli, bo ja czuję to samo. Wszystko
przydarza się mnie, a jednak reakcje są jakby kogoś innego –
potrząsnął głową Ben. – Nie wiem, co o tym myśleć. Odkąd
cię spotkałem, zdaje mi się, że jestem na przejażdżce kolejką
górską.
Kayla uśmiechnęła się.
– Ja też mam takie wrażenie.
– Dokąd zajedziemy? – spytał Ben. – Czy będziemy zbliżać
się do siebie, a potem uderzać na oślep, aż zdarzy się wybuch,
którego skutków nie zdołamy naprawić? Czy w tej sytuacji
możemy coś przedsięwziąć?
– Możemy, choć nie wiem co.
– Wyrwijmy się – zaproponował Ben. – Z tego domu i tego
miasta.
– Nie wiem, Ben...
– Nie teraz. Za parę dni. Moglibyśmy pojechać do
Gloucester albo Salem. Moglibyśmy pójść do kina, zjeść
homara. To jest zdrowe – dodał żartobliwie.
– Rzeczywiście – zgodziła się z uśmiechem.
– A więc?
– Bardzo bym chciała. Porozmawiamy na ten temat za parę
dni.
Odprowadziła go do drzwi. Pocałował ją lekko w policzek i
doradził:
– Nie zapomnij...
– Wiem. Zamknąć drzwi.
Ben uśmiechnął się szeroko. Wszystko będzie w porządku,
pomyślał.
– Jeszcze jedno, Kaylo – powiedział niemal surowym
głosem.
– Tak, Ben? – czekała cierpliwie.
– Moje gratulacje z powodu sklepu. Jestem z ciebie dumny.
ROZDZIAŁ 8
Kayla otworzyła nagle oczy. Obróciła się i spojrzała na
zegarek. Piąta trzydzieści – nawet nie świt. Wtuliła się w
pościel. Mogła jeszcze pospać przynajmniej godzinę, gdyby
tylko zdołała zasnąć.
Na próżno. Gdy zamykała oczy, otwierały się znów. Nigdy
nie miewała takich kłopotów. Zwykle natychmiast zasypiała
kamiennym snem. Co stało się teraz? To przez Bena,
pomyślała. Jeśli chciała zrzucić na kogoś winę za swoją
bezsenność, on był właściwym kandydatem.
Mimo że rozstali się w przyjaźni, ubiegły wieczór nie
zadowolił żadnego z nich. Znała powód. Wciąż ich znajomość
przypominała przejażdżkę górską kolejką, w górę i w dół, ze
szczytu w przepaść. Miała nadzieję, że wspólny wyjazd im
pomoże. Ale zastanawiała się, czy kiedykolwiek będą w stanie
żyć ze sobą bez wstrząsów.
Wciąż go pragnęła. To się nie zmieniło. Nawet teraz
pamiętała, co czuła, gdy go obejmowała, całowała, kochała się
z nim. Doznawała wtedy czegoś nowego, nieznanego i
wspaniałego.
W takim razie dlaczego wszystko jest tak skomplikowane?
Pytanie pozostawało bez odpowiedzi. Ben zaprzątał jej myśli.
Teraz już na pewno nie zaśnie.
Wiec co robić? Z westchnieniem powzięła decyzję.
Odrzuciła kołdrę i sięgnęła po ubranie. Było tylko jedno
wyjście.
Wygodny dres był jej codziennym strojem w Kalifornii.
Służył do wszystkiego, od tenisa, przez zakupy, do
odpoczynku w domu. Dziś spełni swą podstawową funkcję.
Włożyła skarpetki, tenisówki, związała włosy i zeszła na dół.
Powietrze było krystaliczne i chłodne, doskonała pora na
bieg. Rozpoczęła od rozgrzewki w dół stromego wzgórza.
Wiedziała, że u stóp wzgórza płynie strumień.
Odetchnęła głęboko powietrzem przesyconym aromatem
wiosny. W taki poranek mogła biec bez końca. Przedarła się
przez drzewa rosnące nad strumieniem i pobiegła wzdłuż
brzegu.
Potem strumień gwałtownie skręcił, spłynął po kamieniach
i zwęził się tak, że drzewa nad nim niemal się stykały. Kayla
zwolniła, szukając miejsca do przejścia i zachwyciła się
otaczającym ją pięknem. Słońce wynurzało się wolno zza
horyzontu, pokrywając czerwienią szczyty drzew, powietrze
stawało się cieplejsze, a niebieskawa mgła podnosiła się znad
strumienia. Wszystko wyglądało tajemniczo i jak z innego
świata. Zwolniła, zaczęła iść, wreszcie się zatrzymała.
Mgła, która kłębiła się nad wodą, zdawała się przybierać
kształty, gdy tak wznosiła się i opadała, wirując w oszalałym
tańcu. Serce Kayli zaczęło walić w piersi. Odczuła znajome
ukłucie na karku jak dotknięcie zimnej, wilgotnej ręki.
Wiedziała, co się dzieje, i nie była w stanie temu zapobiec.
Z mgły wyłaniała się kobieta. Kayla stała nieruchomo.
Patrzyła, jak mgła przybiera znajome kształty, sylwetki
kobiety, w ubraniu z grubego, zielonkawo-szarego materiału.
Katherine – bo nie ulegało żadnej wątpliwości, że to ona –
patrzyła wprost na nią z napięciem w oczach. Kayla
oniemiała, stała jak zahipnotyzowana.
Nie było słychać żadnego dźwięku. Wydawało się, że
ucichło nawet bulgotanie strumienia. Wreszcie Kayla zdołała
wykrztusić:
– Czego... czego... ty... chcesz ode mnie?
Mogłaby przysiąc, że Katherine zamierzała odpowiedzieć.
Jej oczy błagały o coś, ręka wyciągała się ku Kayli, która
chciała uciec, ale miała wrażenie, że coś ją przyciąga ku tej
nieszczęsnej postaci.
Nigdy się nie dowiedziała, co mogłoby nastąpić. Nagły
podmuch wiatru rozwiał mgłę i Katherine zniknęła.
Kayla stała jak zamurowana. Cała drżała. Nie próbowała się
ruszyć. Patrzyła na mgłę, jakby czekając na coś jeszcze.
Wreszcie przez opary przedarło się słońce.
Wówczas odwróciła się i wolno udała się w kierunku domu,
potykając się co krok. W głowie miała zamęt. Nie chciała
wierzyć własnym oczom. Ale wiedziała, że to, czego była
świadkiem, zdarzyło się naprawdę.
Gdy do sklepu zajrzała Lii, Kayla pracowała w magazynie.
– Usiłuję wypolerować to krzesło – zawołała. – Czy
mogłabyś zastąpić mnie w sklepie?
Lii zgodziła się, ale była zaintrygowana. Zazwyczaj przed
otwarciem sklepu plotkowały. Kayla nie była jednak w stanie
rozmawiać.
Wtarła szczotką środek czyszczący w poręcz dębowego
krzesła i poczekała, aż wsiąknie, a potem starła powłokę
farby, odsłaniając naturalne drewno. Jest piękne, pomyślała.
Czyszcząc je, nagle uświadomiła sobie, że to krzesło,
własność rodziny Hartwellów, pochodzi z siedemnastego
wieku. Mogło nawet należeć do Katherine.
Cofnęła rękę jak oparzona. Potem przywołała się do
porządku i znów zabrała do pracy. To przecież tylko krzesło.
Ale odstawiła je i gdy około pierwszej Lii znów wetknęła
głowę do magazynu, Kayla wymieniała guzy na pikowanej
kanapie.
– Co powiesz na lunch? – spytała Lii. – Przyniosłam trochę
grochówki.
Kayla już miała odmówić, ale zmieniła zdanie.
– Z chęcią zjem zupę – przyznała – i potrzebuję
odpoczynku.
– Na pewno – zgodziła się Lii. – Pracowałaś ciężko cały
ranek.
W tym momencie Kayla zdecydowała się opowiedzieć Lii,
co się wydarzyło.
Nie było łatwo ująć w słowa wrażenia ze spotkania nad
strumieniem. Nawet Benowi zwierzyła się ze swoich przeżyć
dopiero pod wpływem autentycznego przerażenia.
Słuchała, jak Lii plotkuje o ludziach szukających prezentów
ślubnych, oglądających, lecz nie kupujących.
– Ale tworzymy sobie dobrą, solidną klientelę – stwierdziła.
– Wrócą tu. Jestem tego pewna.
– Mam nadzieję – odparła Kayla. Wiedziała, że powinna
okazać więcej entuzjazmu, ale nie była w stanie go w sobie
wzbudzić. Musiała przestać myśleć o zjawie, którą ujrzała nad
strumieniem, a na to był tylko jeden sposób – opowiedzenie o
niej.
Kolejne pytanie Lii umożliwiło jej zmianę tematu
rozmowy.
– Nie myślisz teraz o interesach, prawda? – zauważyła
starsza pani.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza – przyznała Kayla.
– Każdy by się zorientował, że jesteś wytrącona z
równowagi. Mam nadzieję, że nie z powodu mego bratanka.
Kayla zawahała się przez moment. Mogła odpowiedzieć
twierdząco i sprowadzić pogawędkę na inne tory. Rozmowa o
Benie byłaby pretekstem, aby zaniechać zwierzeń. Kayla
postanowiła jednak zaryzykować.
– Nie, to nie Ben – odparła. – To Katherine.
– Katherine? – Przez chwilę Lii nie wiedziała, co
powiedzieć. Potem przypomniała sobie. – Och, Katherine, ta z
portretu.
– Właśnie ta. Trochę poszperałam i dowiedziałam się, że
powieszono ją jako czarownicę.
Lii skończyła zupę, a zmarszczki na jej twarzy się
pogłębiły.
– Słyszałam o tym – powiedziała.
– Naprawdę? Nie sądziłam, że wiesz coś o Katherine. –
Kayla była podniecona. Może uda jej się pobudzić pamięć Lii
i usłyszeć stare historie rodzinne.
– Wiesz, jacy są starzy ludzie. Pamiętają tylko to, co ich
interesuje, a czasem nawet i tego nie. Czarownice i magia
nigdy nie zaprzątały mojej uwagi. Elinor była inna. Często
rozmawiała z moją matką o dziejach New Sussex. Zdaje się,
że rodzina Montgomery eh była wplątana w tę sprawę. – Lii
pokiwała głową. – Powinnam była przysłuchiwać się tym
opowieściom, ale nigdy tego nie robiłam.
– A więc nie pamiętasz niczego z rozmów matki i Elinor?
– Ani słowa poza tym, że Katherine została powieszona.
Tak, to pamiętam. Obawiam się, że dla mnie to stare dzieje.
Przykro mi, Kaylo. Ty jesteś zafascynowana tą sprawą, a ja
nie mogę ci pomóc.
– Rzeczywiście, zafascynowana. Ale nie ogarnięta obsesją
– dodała szybko.
Lii spojrzała na nią.
– Och, moja droga, nie powiedziałam, że to obsesja.
– Wiem, że nie. – Kayla zmusiła się do uśmiechu. – Myślę,
że się trochę bronię. Ale historia jest szokująco niezwykła.
Kiedy się nią zainteresowałam, nie mogłam już przestać –
roześmiała się. – To brzmi jak przyznanie się do nałogu.
– Nie – zaprzeczyła Lii. – To po prostu ciekawość.
– Prosiłam Bena o wyszukanie w Bostonie książek o
czarach.
– Co, jak podejrzewam, zrobił niechętnie. Kayla
przytaknęła.
– Chciałam wiedzieć o tym więcej, bo... bo...
– Mów, dziecko. Teraz ja zaczynam być ciekawa.
– Ponieważ zobaczyłam Katherine, to znaczy zjawę... albo
coś w tym rodzaju... – Kayla umilkła. Potem pod wpływem
zachęcającego spojrzeniem Lii szybko opowiedziała, jak po
raz pierwszy zobaczyła Katherine w lustrze.
– Powiedziałam Benowi – przyznała się. – Właściwie nie
miałam wyboru, bo z mojego zachowania domyślił się, że
zdarzyło się coś naprawdę niezwykłego.
– Wyobrażam sobie, że miał na to jakieś racjonalne
wyjaśnienie.
– Mnóstwo – odparła Kayla. – I wierzyłam w każde z nich,
a przynajmniej się starałam. Aż do dzisiejszego ranka...
– Znów ją zobaczyłaś?
– Nad strumieniem, wyłaniającą się z mgły. Lii, widziałam
ją jak teraz ciebie i przysięgam, że próbowała mi coś
powiedzieć.
Wreszcie to z siebie wyrzuciła. Teraz czekała na reakcję
Lii. Starsza pani milczała.
– Widzę, że mi nie wierzysz. Myślisz, że oszalałam –
prowokowała Kayla. – Myślisz, że mam halucynacje...
Lii
uniosła
rękę, aby powstrzymać Kaylę, ale
odpowiedziała dopiero po chwili.
– Sądzę, że nie oszalałaś. Mądrzejsi ode mnie próbowali
obcować ze światem duchów...
Kayla skrzywiła się w myśli.
– I niektórzy z nich twierdzą, że im się to udało. Życie jest
tak pełne tajemnic, że nigdy nie powiedziałabym, iż nie
widziałaś... czegoś.
– Widziałam ją, Lii – upierała się Kayla.
– Hm. – Lii odsunęła na bok talerz i oparła podbródek na
ręku. – Nie wiem, co widziałaś, ale mam tylko jedną radę.
Zbadaj to. Cokolwiek to było, nie próbuj się przed tym
chować albo odsuwać od siebie. Zbadaj to, Kaylo.
Kayla odetchnęła z ulgą.
– Och, Lii. Sprawiasz, że czuję się normalnie. To właśnie
zamierzałam zrobić. Książki kupione przez Bena traktują o
czarownicach, ale nie o mojej rodzinie. Książka, którą
znalazłam w biurku Elinor, zawierała pewne fakty, ale ja
potrzebuję o wiele więcej. Potrzebuję dowodów, szczegółów.
– Jest przecież Salem, Kaylo.
– Wiem i zamierzam jechać tam podczas weekendu. Czy
mogłabyś zająć się sklepem?
– Oczywiście – odparła uszczęśliwiona Lii.
Ben zerknął na kalendarz. Upewnił się, że to koniec
przedpołudniowych zajęć. Terrie wyszła na zakupy, a za
chwilę w drzwiach pojawi się Andy. Ben przeciągnął się z
zadowoleniem. Zamierzali pograć w koszykówkę.
W
oczekiwaniu
na przyjaciela Ben postanowił
porozmawiać z Kaylą. Sygnał odezwał się kilkakrotnie, zanim
odebrała.
– Cieszę się, że cię zastałem – powiedział. – Myślałem, że
wyszłaś.
– Polerowałam krzesło na zapleczu – odparła.
– Tęskniłem za tobą. – Ben przeszedł od razu do rzeczy.
– Od ubiegłego wieczora?
– Tak. – Ben nie dbał o to, że sprawia wrażenie
zakochanego smarkacza. – Wiem, mieliśmy odczekać parę
dni, zanim się znów zobaczymy. Ale tak się składa, że za parę
dni będzie weekend. Co ty na to?
– Cóż, ja... – zawahała się Kayla.
– Nie mów tylko, że odmawiasz. Uzgodniliśmy, że
spędzamy czas razem.
– Wiem, ale myślę o czymś, co chcę zrobić. Ben, ty nie...
– O czym, Kaylo?
– Powiedziałeś, że moglibyśmy pojechać do Salem.
– Albo do Bostonu albo do Gloucester na kolację i do kina
– dodał.
– To musiałoby być Salem, Ben. Chcę czegoś poszukać w
bibliotece. Wiem, że miałeś inne plany.
– Przyznaję – powiedział Ben beznamiętnie. – Ale chcę być
z tobą. Jak możemy dojść do porozumienia?
– Mogę pójść na kompromis. Może zwiedziłbyś Dom
Siedmiu Szczytów, a ja poszłabym do biblioteki –
zażartowała.
– Czy jesteś zdecydowana?
– Jestem i doceniam twoją cierpliwość. Po prostu wiem, że
w Salem znajdę odpowiedź na moje wątpliwości.
– Czy znów coś się wydarzyło, Kaylo? – spytał. Czuł
instynktownie, że tak i że to coś złego.
– Tak jakby – odparła z rezerwą. – Opowiem ci w czasie
weekendu, jeśli się wybierzemy razem.
– Nie zamierzam tracić takiej okazji – zapewnił, choć
pomysł wizyty w bibliotece wydał się mu podejrzany. –
Wyjaśnimy wszystko.
– Dobrze.
– Wpadnę po ciebie w piątek po południu i pojedziemy do
Rockbridge. Jest tam wspaniała gospoda. Ręczę, że ci się
spodoba.
Teraz kiedy Ben mówił o tym, że spędzą razem cały
weekend, Kayla uświadomiła sobie, że ona również tego
pragnie.
– W sobotę, jeśli wciąż będziesz chciała jechać do Salem,
pójdę raczej do Muzeum Czarownic – zażartował.
Kayla odprężyła się.
– Czy gospoda jest zwyczajna, czy luksusowa?
– Jedno i drugie – stwierdził Ben. – Zwyczajna w ciągu
dnia, a luksusowa wieczorem. Jest tam orkiestra i dancing,
jeśli lubisz takie rzeczy. – Nagle uświadomił sobie, że tak
mało o niej wie.
– Uwielbiam tańczyć i uwielbiam się stroić. Och, Ben –
powiedziała ciepło. – Dokładnie takiego weekendu potrzebuję.
– Ja też. – Instynktownie zniżył głos. Terrie wprawdzie
wyszła, ale to, co zamierzał powiedzieć, miało zdecydowanie
intymny charakter. – Nie mogę się doczekać, żeby cię porwać
na dwa dni. – Zaczął snuć fantazje. – Może przez cały czas nie
wypuszczę cię z łóżka. Może będę cię tam trzymać, aby ci
pokazać, jak bardzo za tobą tęskniłem.
– Od wczoraj? – spytała znów.
– Już mówiłem – odparł.
Kayla roześmiała się cicho i gardłowo.
– Pomysł wycieczki coraz bardziej mnie intryguje.
Ben myślał o tym, jak się pierwszy raz kochali, i wyobraził
sobie jej smukłe, lekko opalone ciało. Odsunął od siebie tę
wizję. Była zbyt kusząca. Przecież dopiero skończył się ranek.
Takie obrazy mogłyby zniszczyć resztę dnia.
– Ben – spytała – czy wciąż tam jesteś?
– Tak – roześmiał się. – Jestem. Myślałem właśnie o
kochaniu się z tobą...
– Ben – powiedziała ostrzegawczo, wiedząc, że dzwoni z
biura, gdzie ktoś może go usłyszeć.
– I zacząłem sobie wyobrażać, że widzę cię, jak leżysz...
– Ben... – Tym razem jej głos zdradzał tajoną namiętność.
– W moich marzeniach patrzysz na mnie dokładnie tak jak
wtedy, gdy się kochaliśmy, a ja dotykam cię, i całuję. I co ty
na to?
– To brzmi zachęcająco – przyznała.
– To właśnie chciałem usłyszeć. Zaraz zadzwonię i
zarezerwuję pokój. Mam tylko nadzieję, że wytrzymam do
weekendu – dodał.
– Ja też – odpowiedziała miękko Kayla. Miała niski,
kuszący głos.
– Mów jeszcze – poprosił.
– O czym?
– O czymkolwiek. Lubię słuchać twego głosu. Właśnie
zaczęła spełniać jego prośbę, gdy inny głos, bynajmniej nie
kuszący, przywrócił Bena do rzeczywistości.
– W porządku, bracie – usłyszał. – Kończ ten telefoniczny
flirt i zmień ciuchy. Czas ucieka.
Ben spojrzał na zegarek, a potem na stojącego w drzwiach
przyjaciela.
– Właśnie mam gościa – powiedział Kayli. – Zgadnij, kto
to?
– W porządku. Nie zamierzam wtrącać się w utarczkę
między tobą a Andym.
– Dobrze odgadłaś – roześmiał się Ben.
– Ben...
– Do piątku – powiedział głosem, z którego jasno wynikało,
że nie dba o to, czy Andy słucha, czy nie.
Ben zmarnował pierwszy rzut i odtąd Andy stale miał
przewagę.
– Nie uważasz – ostrzegł przyjaciela, gdy kolejne podanie
Bena okazało się niecelne. Pochwycił piłkę z szerokim
uśmiechem.
– Czas na przerwę, mądralo.
Obaj mężczyźni skierowali się ku ławce i ręcznikami otarli
pot z twarzy.
– Ona naprawdę ci się podoba, co? – spytał Andy. Ben
napił się kawy z termosu.
– Kto?
– Kelnerka z Lobster House w Bostonie.
– O czym ty mówisz?
– Co się z tobą dzieje, Ben? Doskonale wiesz, mówię o
Kayli. Widzę, że jesteś również umysłowym wrakiem. Mam
nadzieję, że nie musisz być dziś w sądzie.
Ben nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
– Nie, na szczęście nie muszę. Tak, ogromnie mi się
podoba. Bardzo się jednak różnimy.
– Tak jak Terrie i ja, a popatrz, jak zgraną tworzymy parę.
– Kayla i ja świetnie się zgadzamy. Chyba że walczymy ze
sobą.
Andy roześmiał się.
– Znam to. Ona się nie poddaje, prawda?
– Z całą pewnością, i ja to podziwiam.
– Widzę – odparł sarkastycznie Andy.
– Tak. Ale zarazem irytuje mnie to – przyznał Ben. –
Byłoby tak łatwo, gdyby wszystko szło po mojej myśli.
Jednak z Kaylą to wykluczone. Dałem jej dobrą radę w
sprawie sklepu...
– Ale zrobiła po swojemu i, z tego co słyszę, nieźle na tym
wychodzi. W czym problem, boisz się, że ona nie będzie cię
potrzebować?
Ben w pierwszej chwili zaprzeczył. Pomyślał jednak, że coś
w tym jest.
– Może – odparł.
– A więc może cię potrzebuje, ale na inny sposób. Ben
potrząsnął głową.
– Nie jestem Pigmalionem, Andy. Dawałem jej tylko rady.
– Dlaczego?
– Dlaczego dawałem jej rady?
– Nie, dlaczego ona ci się podoba?
– Andy, nie zmieniaj tematu.
– Zawsze tak rozmawiam. Jesteś dziś po prostu zbyt tępy,
żeby nadążyć – odparł Andy.
Ben nie odpowiedział na zaczepkę i odparł:
– Jest piękna.
– Bez wątpienia. – Andy parę razy odbił piłkę, a potem
rzucił ją do kosza. – Trzy punkty – powiedział zdawkowo.
Ben ciągnął, nie zauważywszy strzału.
– Inteligentna, dowcipna, seksowna...
– Zgadza się – powiedział Andy.
– Obdarzona wyobraźnią – dodał Ben – i niepodobna do
żadnej innej.
– Wiec w czym problem?
– Czy mówiłem, że istnieje jakiś problem? – spytał Ben, a
potem odpowiedział sam sobie: – Istotnie jest. Tylko trudno
ująć to w słowa.
– Ale ty sobie poradzisz.
Ben zignorował komentarz Andy’ego.
– Jest wspaniale, a potem... to będzie brzmiało idiotycznie.
– Wyrzuć to z siebie – poradził Andy. – Jestem pewien, że
mówiłeś mi bardziej idiotyczne rzeczy.
– To tak, jakby ktoś inny sprawiał, że ja wściekam się na
nią, a ona na mnie. To się nie mieści w głowie, Andy.
– Rozumiem, że wasza kłótnia nie przypomina zwykłej
sprzeczki zakochanych?
– Naprawdę nie jestem w stanie tego wyjaśnić. –
Postanowił nie mówić Andy’emu o swoich snach. Skierował
rozmowę na inne tory: – Na przykład Kayla i sprawa
czarownicy.
– Co to za sprawa? – spytał Andy.
– Czy Terrie nie mówiła ci o Katherine, którą powieszono
w Salem?
– Ach, tak.
– Kayla uważa, że widziała tę kobietę.
– Co to znaczy „widziała”?
– Widziała – podkreślił Ben – zjawę czy coś w tym rodzaju.
– No no.
– Właśnie. Chce spędzić część naszego wspólnego
weekendu w bibliotece w Salem, szukając informacji o
Katherine Hartwell. Myślę, że powinna dać temu spokój, u
licha.
– Mam wrażenie, że chcesz, żeby myślała tak jak ty. –
Andy wszedł na boisko i wziął piłkę. – Pozwól jej być sobą.
– Mimo czarów?
– Mimo. Chce się dowiedzieć, o co w tym wszystkim
chodzi. To normalne.
– Może masz rację.
– Ben, ja zawsze mam rację.
Ben nauczył się nie zwracać uwagi na takie zaczepki.
– Jeśli ją kocham – zamyślił się, nieświadom, że to
powiedział – dlaczego nie pozwalam jej być sobą? – Jednym
płynnym ruchem odebrał piłkę Andy’emu, podryblował do
kosza i perfekcyjnie strzelił. Potem spojrzał na przyjaciela z
szerokim uśmiechem, ale nie myślał o grze. Myślał o Kayli. –
Kocham ją – powiedział półgłosem, gdy Andy pognał za
piłką.
Gospoda „The Windswept Inn” wznosiła się na skalistym
cyplu, który otaczały wody oceanu. Miała trzy piętra i była
zbudowana z szarego kamienia, takiego samego jak skały. Ben
zarezerwował narożny pokój na najwyższym piętrze z
widokiem na morze.
Rzuciwszy okiem na fale uderzające o brzeg pod nimi,
Kayla zapragnęła iść na spacer. Ben stał obok niej i
obejmował ją ramieniem. Nie pamiętał, kiedy czuł się tak
cudownie. Spacer będzie na pewno wspaniały.
Powietrze było wiosennie ciepłe i świeciło słońce, lecz od
oceanu wiała silna bryza. Kayla miała na sobie wiatrówkę i
długi szal, którym okręciła głowę. Trzymając się za ręce,
schodzili po skałach i brnęli potem przez piach na plaży.
Czasem przystawali, zbierali muszle, puszczali kaczki albo
patrzyli w milczeniu na fale.
Na końcu cypla wyrastała latarnia morska, a jej samotne,
niebieskawe światło mrugało jednostajnie.
Dobiegli do niej i siedzieli przez jakiś czas w milczeniu,
ciesząc się pięknem przyrody. Wreszcie Kayla powiedziała:
– Widok jest wspaniały. Ale latarnia mnie rozczarowała.
– Pewnie trochę zbyt nowoczesna jak na twój gust?
– Właśnie. Gdzie jest stary latarnik?
– Zastąpił go automat, niestety.
– Jak nieromantycznie – narzekała Kayla.
– Hej – powiedział Ben, przyciągając ją do siebie. – Zaraz
może być romantycznie. – Pochylił się i pocałował ją.
Kayla objęła go ramionami za szyję i oddała pocałunek.
Czuła ciepło słońca na skórze i morski wiatr we włosach.
Słyszała szum fal. Ale to nie otoczenie sprawiło, że była w tak
wspaniałym nastroju. To bliskość Bena oszołamiała.
Kayla rozchyliła usta. Złączyli się w pocałunku. Ogarnęło
ich bezgraniczne szczęście.
– Och, Ben, jaki to cudowny weekend.
– Prawda? A to dopiero początek – zapewnił ją. – Będzie
jeszcze lepiej – obiecał. Potem, patrząc na Kaylę z błyskiem w
oku, dodał: – Umawiamy się: ja nie będę cię pouczał, a ty nie
będziesz się kłócić.
Oparła głowę na jego ramieniu, a ich ręce splotły się.
– Zgoda. Ale nie wykluczasz dyskusji, prawda?
– Oczywiście, że nie. Jeśli nie przeradzają się w kłótnie.
– A więc opowiem ci o Katherine.
– Och – jęknął Ben. – Nie wiem, czy jestem gotów. To
zepsuje nastrój.
– Obiecałeś – przypomniała mu Kayla. – Żadnych pouczeń.
– Nie pouczałem cię.
– Ale miałeś ochotę.
– Pewnie masz rację – zgodził się. – Opowiedz mi o niej. –
Odwrócił rękę Kayli i ucałował wnętrze jej dłoni. – To dobry
moment. Jestem spokojny i zrelaksowany. – Pocałował jej
przegub i zaczął wodzić ustami w górę ramienia.
– Ben...
– W porządku. Mów. – Niechętnie puścił jej rękę.
– Widziałam ją znów – oznajmiła.
Ben milczał. Ostatnia rzecz, o jakiej chciał usłyszeć, to
kolejne odwiedziny Katherine. Gdyby mógł postawić na
swoim, ta kobieta z przeszłości nie zakłócałaby weekendu.
– To się zdarzyło nad strumieniem za moim domem...
Ben milczał.
– Wiem, że ją widziałam, więc się nie spieraj.
– Nawet o tym nie myślałem – powiedział niewinnie i
rzeczywiście nie myślał. Tym razem potraktuje wszystko
bardzo lekko. Jeśli Kayla podzieli jego nastawienie, może
zapomni o wyprawie do Salem i do biblioteki. Podejrzewał, że
jej poszukiwania mogą zepsuć weekend. Ujął znów jej rękę i
lekko powiódł językiem po nadgarstku.
– Ben...
– Mów dalej. Nie będę przerywał.
– Wiem, ale mógłbyś...
– Mógłbym – zgodził się ze śmiechem. Kayla próbowała
się opanować.
– Oszczędzę ci szczegółów – powiedziała. – Ale naprawdę
wierzę, że ona chce się ze mną skontaktować.
– Ja też. – Ben nie zamierzał zaprzeczać. Nie mógł jednak
zdobyć się na powagę.
– Ben, ja myślę, że ona czegoś ode mnie chce. Przyciągnął
ją do siebie i objął ramionami.
– To nie jest takie dziwne – stwierdził.
– Nie? – Poczuła, jak wali jej serce.
– Nie. Ja też czegoś od ciebie chcę. – Pocałował ją wolno i
namiętnie, a potem jego usta powędrowały na jej podbródek,
szyję i znów dotknęły warg.
Gdy uniósł głowę, Kayla zdołała wyszeptać:
– Obawiam się, że nie traktujesz tego poważnie.
– Ależ tak.
– Nie mam na myśli nas.
– Sądziłem, że o to chodzi. – Znów ją pocałował.
– Myślę o Katherine.
– A czy ty traktujesz ją poważnie? – spytał.
– Tak – odparła i delikatnie dotknęła jego twarzy.
– Byłem pewien. Ale teraz czas na kolację i dancing –
powiedział i pomógł Kayli wstać. Oczywiście nie obeszło się
przy tym bez kolejnego pocałunku. To był ich weekend i Ben
obiecał sobie, że Katberine go nie zepsuje.
– Może potem... – poddała Kayla, otrzepując się z piasku.
– Jasne, że tak – odparł. – Ponieważ po kolacji zamierzam...
– zaczął szeptać jej do ucha.
– Benie Montgomery, nie mógłbyś!
– Poczekaj, a przekonasz się, Kaylo.
ROZDZIAŁ 9
Po kolacji dźwięki orkiestry zwabiły ich do dużej sali, w
której na środku królował parkiet. Wybrali stolik przy oknie
wychodzącym na wzburzony ocean zalany blaskiem księżyca.
Jego promienie tańczyły na grzywiastych falach. Ben nie
zwracał jednak uwagi na nic, dostrzegał tylko Kaylę.
Wszystko bladło w porównaniu z nią. Liczyła się tylko ona.
Kochał ją. Był tego pewny, choć jeszcze jej o tym nie
powiedział. Przyznał się tylko Andy’emu – i sobie – tamtego
dnia na boisku. Teraz wyzna jej miłość. Właśnie miał zamiar
to zrobić, gdy przy stoliku bezszelestnie pojawiła się kelnerka.
Wciąż trzymając Kaylę za rękę, Ben zamówił kawę. Kayla
spojrzała na niego. Zatonęli w sobie oczami i zdał sobie
sprawę, że jej uczucia są równie głębokie jak jego. Przez
długą chwilę siedzieli w milczeniu.
– Tu jest jak w raju – powiedziała wreszcie Kayla. – Po
wspaniałej kolacji mam urzekający widok, piękną muzykę i –
ciebie.
– To ostatnie to niewiele – odparł.
– Nieprawda – sprzeciwiła się. – Jesteś...
– Tak? – spytał Ben z szerokim uśmiechem, domagając się
pochwał.
Chciała powiedzieć coś bardzo czułego, ale, nagle
onieśmielona, zdołała tylko wykrztusić:
– Najbardziej atrakcyjnym mężczyzną na sali. Ben rozejrzał
się.
– To bardzo niewielkie zgromadzenie – zauważył. – Ale ty
jesteś...
– Tak? – spytała, naśladując go. Odpowiedział bez
wahania:
– Najpiękniejszą kobietą na świecie. – Pokręcił głową. –
Już od dawna nie zachowywałem się jak zakochany
nastolatek. – Odważył się użyć słowa „zakochany” i
zabrzmiało to tak, jak powinno.
– Trochę mi się kręci w głowie. Jak myślisz, czy to z
powodu wina do kolacji?
– A jak ci się wydaje?
– Nie – odparła. – To z twojego powodu, Ben. Miała ochotę
krzyczeć z radości. Była z Benem, a on patrzył na nią takim
zakochanym wzrokiem! Zapomniała o swoim przyrzeczeniu.
Jej uczucia dla Bena okazały się silniejsze. Kochała go i
świadomość tego napełniała ją bezmiernym szczęściem.
Jakiekolwiek są ich problemy, stawią im czoło. Nie ma innego
wyjścia.
Nie tknęli kawy, którą kelnerka postawiła na stoliku. Ale
przemówiła do nich muzyka. Grano znaną melodię z lat
czterdziestych.
– Chciałbym z tobą zatańczyć – powiedział Ben i znów
poczuł się jak zakochany nastolatek.
Weszli na parkiet. Początkowo poruszali się spokojnie w
takt muzyki. Jednak bliskość ich ciał wkrótce ich usidliła. Ben
zsunął ręce na jej talię i przycisnął ją do siebie. Kayla objęła
go za szyję i uniosła głowę.
Zatrzymali się, zapominając o całym świecie. Jej uniesiona
twarz była zaproszeniem, którego potrzebował.
Pochylił się i pocałował ją. Chciał, żeby pocałunek był
krótki i delikatny. Ale stało się inaczej. Gdy oderwali się od
siebie, rozejrzał się szybko.
– Nie zauważyli – wyszeptał.
– Zauważyli.
– Ale są po prostu dyskretni?
– Tak myślę.
– Co powinniśmy zrobić? – Przysunął usta do jej ucha i
poczuła jego ciepły oddech.
– Wydostać się stąd? – odpowiedziała pytaniem.
– Wspaniały pomysł.
Orkiestra wciąż grała, lecz nie zwracali na to uwagi– Nie
chcę z tobą tańczyć – powiedział, nie odrywając oczu od jej
twarzy. – Chcę się z tobą kochać.
Gdyby jej nie dotykał, wypowiadając te słowa, Kayla
mogłaby wziąć go za rękę i przejść przez parkiet jak każda
inna kobieta na sali. Ale dotykał jej, i czuła, że słabnie. Była
po uszy zakochana. Kiedyś Ben zwierzył się, że jest kobietą z
jego snów. Co powiedziałby teraz, gdyby wyznała, że on jest
mężczyzną z jej snów, fantazji i nadziei?
Spojrzała w górę na twarz, którą kochała najbardziej na
świecie.
– Ja też tego chcę, ale chyba będziesz musiał mnie zanieść
– szepnęła.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł z uśmiechem.
Wreszcie Kayla opanowała się. Wzięła go za rękę i skierowali
się przez hol do windy.
Zanim drzwi się za nimi zamknęły, znów była w jego
ramionach. Przywarł do jej ust w długim, namiętnym
pocałunku.
Rękami pieścił plecy, a potem odnalazł suwak przy
sukience.
– Ben – próbowała protestować Kayla – zaczekaj, aż
wejdziemy do pokoju. Ktoś mógłby...
Nie dokończyła zdania. Zamknął jej usta pocałunkami.
– Droga wolna – powiedział, gdy drzwi się otwarły. Gdy
jednak porwał ją w ramiona i zaczął iść przez korytarz, zza
rogu wyszła jakaś para.
– Dobry wieczór – powiedział Ben, gdy ich mijali, a Kayla
uśmiechnęła się ponad ramieniem Bena do zaskoczonych
ludzi.
Śmiejąc się dotarli do pokoju, ale gdy tylko drzwi zamknęły
się za nimi, Ben spoważniał, pospiesznie rozpiął suwak u
sukienki Kayli i przyglądał się, jak opada.
– Piękna suknia – zauważył, patrząc na lśniący, czerwony
jedwab, który leżał wokół jej stóp. – Ale nie wytrzymuje
porównania z właścicielką. – Wyciągnął rękę i dotknął jej
nagich piersi. – Wiedziałem, że nie masz nic pod spodem. To
mnie doprowadzało do szaleństwa przez cały wieczór.
Kayla westchnęła głęboko, gdy ujął w dłonie jej piersi.
Potem przypomniała mu:
– Mam na sobie pończochy i majtki.
– Nie na długo.
Miał rację. Wkrótce Kayla zdjęła pantofle, a za chwilę Ben
odpiął jej pończochy i zsunął je szybko wraz z majteczkami i
koronkowym pasem, nie zatrzymując się przy gładkich
wygięciach od biodra do kostki.
– Później – powiedział głośno, gdy kładł ją na łóżku.
Leżała przed nim, ucieleśnienie jego snów, i pragnął jej tak
bardzo, że zapierało mu dech. Szarpnął gorączkowo krawat.
– Pozwól mi – powiedziała Kayla. Usiadła na krawędzi
łóżka i pociągnęła go bliżej. Zwinne palce rozpięły mu
koszulę, pasek i przez chwilę marudziły przy suwaku od
spodni. Wolno skończyła rozbierać Bena, otoczyła rękami
jego biodra i przytuliła go do siebie.
Badała jego ciało z początku z wahaniem, potem ze
śmiałością, o którą nigdy się nie podejrzewała. Wargi musnęły
zagłębienie pępka, a potem przesunęły się niżej.
Ben jęknął głucho. Ukrył dłonie we włosach Kayli i
przycisnął ją do siebie. Odrzucił w tył głowę i zamknął oczy.
Kręciło mu się w głowie. Nerwy miał napięte do ostatnich
granic.
– Och, Kaylo – powiedział półgłosem. – To, co ze mną
robisz...
Uniosła głowę i popatrzyła na niego. Jej oczy wyrażały
ogromną namiętność. Skóra płonęła. Krew wrzała. Czuła go
każdą cząsteczką ciała. Narastało w niej dzikie, szaleńcze
podniecenie, gwałtownie, jakby miało za chwilę wybuchnąć,
wywołując nowe, niezwykłe wrażenia.
Ben spojrzał na nią zamglonymi z pożądania oczami.
– Tak cię pragnę. Och, Kaylo, tak cię pragnę.
Pochylił się, objął ją i uniósł, aż stanęła na palcach, a jej
nagie ciało przyciskało się do jego ciała. Ich usta spotkały się
w pocałunku tak głębokim i tak namiętnym, że oboje zadrżeli.
Czuła jego pożądanie.
Kayla zanurzyła palce w kędzierzawych włosach i
przywarła ustami do jego warg, tak jakby chciała wchłonąć go
całego. Potem znaleźli się w łóżku i usłyszała jego szept:
– Kocham cię, Kaylo. Kocham cię.
– I ja cię kocham, najdroższy – szepnęła. Teraz nie
brakowało już niczego. Ich zbliżenie było całkowite.
Westchnienie wydarło się z ust Bena, gdy nie ustawała w
pieszczotach. Całowała jego usta, policzki, podbródek.
Odkryła wyjątkowo wrażliwe miejsce za uchem, co
przyprawiło go niemal o spazm.
Kayla wydała cichy okrzyk satysfakcji, szczęśliwa, że tak
na niego działa.
Wolno powiodła ustami wzdłuż szyi do obojczyka.
Smakowała go językiem i ustami, aż wreszcie przesunęła usta
ku szerokiej piersi. Drażniła twardą sutkę i uśmiechnęła się,
gdy gwałtownie złapał oddech. Jęknął z rozkoszy, a ona nie
odrywając ust przesunęła niżej rękę.
Upajała się zmysłową radością. Dzielili tę radość. Im
więcej przyjemności dała Benowi, tym więcej odczuwała jej
sama. Miała wrażenie, że nie istnieje doznanie zbyt intymne,
by je dzielić, żadna cząsteczka ich ciał zbyt skryta, by ją
badać. Stanowili jedność.
Ben dotykał jej we wszystkich sekretnych miejscach, co
sprawiło, że płonęła. Odnalazł źródło jej rozkoszy. Kayla
krzyknęła, a potem szepnęła cicho:
– Proszę, Ben. Teraz, proszę...
Namiętnie, a zarazem czule uniósł ją, trzymając ręce na jej
biodrach. Z początku Kayla leżała nieruchomo. Wreszcie
zaczęła poruszać się wraz z nim wolno, potem szybciej, aż ich
ciała odnalazły rytm dla tego cudownego aktu miłości.
Kayla z trudnością chwytała oddech. Narastała w niej
szalona rozkosz, aż wreszcie nastąpiło spełnienie o
nieopisanej sile.
Ben drżąc tulił ją do siebie, rękami przegarniał wilgotne
loki, ustami sunął po miękkich brwiach. W końcu ich oddechy
uspokoiły się, a serca zaczęły bić zwykłym rytmem.
Znów wypowiedział te słowa, napawając się nimi:
– Tak bardzo cię kocham, Kaylo. Jesteś kobietą z moich
snów i nie mogę wyobrazić sobie życia bez ciebie.
Przytuliła się jeszcze mocniej.
– Och, Ben, ja też cię kocham. Dzień, w którym weszłam
do twego biura, był najszczęśliwszym dniem w moim życiu.
Pojechali zalanymi słońcem drogami w kierunku Salem.
Drzewa zaczynały się zielenić, a niekiedy przy murku czy
furtce ogrodowej złociła się kępa żonkili. Ben zastanawiał się,
czy kiedykolwiek przepełniała go taka radość. Spojrzał na
Kaylę.
– Powiedz mi, jak się czujesz – zażądał.
– Prawdę?
– Oczywiście – odparł, nagle zaskoczony. Wyraz jej twarzy
nie powiedział mu niczego.
– Czuję się... – zdradziła swój sekret, rumieniąc się lekko –
jak zakochana kobieta.
Ben z ulgą pokiwał głową.
– Przez chwilę się zaniepokoiłem.
– A ty? – spytała.
– To samo, w męskiej wersji – zażartował.
– Niezły sposób na uniknięcie wyznań – zauważyła.
Usłyszawszy to, zawołał głośno w wiosenny poranek:
– Kocham Kaylę Hartwell! – Potem zaczął się śmiać. –
Nigdy w życiu czegoś takiego nie robiłem, nawet jako
nastolatek. Nigdy nie robiłem również tego. – Zatrzymał
samochód na skraju szosy i wziął ją w ramiona, obsypując
pocałunkami.
– Nigdy nie całowałeś dziewczyny w zaparkowanym
samochodzie? – spytała podejrzliwie Kayla, gdy skończyli się
całować. – A teraz powiedz prawdę.
– Cóż, nigdy nie całowałem dziewczyny wiosną na drodze
do Salem o dziesiątej rano w zaparkowanym samochodzie –
oznajmił i dodał po kolejnym pocałunku: – Dwukrotnie.
– Ale zdarzało ci się zrobić to chociaż raz?
– Być może – odparł – ale nie z piękną blondynką z
Kalifornii.
– Widzę, że jestem tylko pozycją na długiej liście –
roześmiała się Kayla.
Wyjechawszy znów na drogę, Ben powiedział:
– Lista kończy się na tobie, Kaylo. „Oczarowany” to
właściwe słowo, aby opisać, jaką władzę masz nade mną.
– Może wyglądam jak Katherine, ale nie mam jej magicznej
mocy.
– Nie jestem tego taki pewien. – Ben pogładził jej rękę.
Kayla nagle spoważniała.
– Właściwie mogę mieć z nią coś wspólnego.
– Tak?
– Tak. Czytałam, że wiele czarownic z Massachusetts było
prześladowanych za... – szukała właściwego słowa – ...
zbytnią wyniosłość.
– Wyniosłość? – Ben nie mógł powstrzymać śmiechu.
– To prawda – zapewniła go Kayla. – Niektóre z nich to
zamożne kobiety, które postanowiły nie wychodzić za mąż i
nie przekazywać majątku swoim mężom, kobiety, które nie
chciały się poddać dyktatowi mężczyzn. Były więc
prześladowane.
Benowi nie podobał się obrót, który przybrała rozmowa, i
spróbował znów skierować ją ku samej Kayli.
– Były takie jak ty, prawda? Silne, niezależne i uparte.
– Tak twierdzą autorzy jednej z moich książek.
– A więc możemy wywieść twoją skłonność do
niezależności od Katherine.
– Mam nadzieję – odparła Kayla. – Nie mogę się doczekać,
żeby dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Co mi przypomina –
dodała, patrząc na zegarek – że biblioteka czeka.
– Więc nie zapomniałaś. – Ben zmarszczył brwi. – Upierasz
się, żeby tam iść?
W jej oczach pojawiło się zaskoczenie.
– Myślałam, że to uzgodniliśmy.
– Załóżmy, że mam lepszy pomysł. Na przykład
przejażdżka do Maine albo Cape, znalezienie małej gospody z
kominkiem w sypialni i dużym podwójnym łóżkiem.
Moglibyśmy wskoczyć do łóżka i przytulić się...
– W biały dzień? – przekomarzała się. Zanim odpowiedział,
położyła mu rękę na ramieniu i po raz pierwszy uświadomiła
sobie, jaki jest zmęczony.
W ostrym słońcu ujrzała koła pod oczami.
– Biedactwo – powiedziała. – Potrzebujesz odpoczynku.
Nie dawałam ci spać aż do późnej nocy.
Ben uśmiechnął się.
– Za taką noc jak ta wyrzekłbym się snu na zawsze. Ale nie
jestem zmęczony – skłamał. – Myślę po prostu, że ta wyprawa
do biblioteki to wielka strata czasu.
– To dla mnie ważne, Ben.
– Babskie gadanie i przesądy. Czy nie lepiej byłoby dać
sobie z tym spokój?
Oczy Kayli zwęziły się.
– Czy jest coś, o czym mi nie mówisz, coś, o czym wiesz?
Co się stało?
– Nic, Kaylo, na litość boską – odpowiedział porywczo. –
Po prostu nie uważam tego za najlepszy pomysł.
– Mogę przecież pojechać sama. Jeśli zabierzesz mnie do
domu, mogę wziąć mój samochód i pojechać do Salem.
– To absurdalne – powiedział z irytacją. – Mieliśmy spędzić
ten weekend razem.
– I pojechać do Salem – przypomniała mu.
– W porządku – odparł i uruchomił silnik. – Jesteśmy już w
połowie drogi, więc równie dobrze możemy zmierzać dalej. –
Wyjechał na drogę, udając, że nie zauważał przenikliwego
spojrzenia Kayli. Wiedziała, że coś jest nie w porządku, ale
nie podzielała jego niepokoju.
Oczywiście nic nie wiedziała o śnie, który miał ostatniej
nocy. Nie odważył się jej o nim opowiedzieć. Nadałaby mu za
duże znaczenie i znowu skończyłoby się kłótnią.
Bez względu na to, jak starał się przekonać samego siebie o
bezsensowności tej całej historii, widok biblioteki w Salem
napełnił go szczególnym niepokojem. Był to zwyczajnie
wyglądający stary budynek z czerwonej cegły, o białych
kolumnach i wysokich, wąskich oknach. Z biblioteką
sąsiadował rozległy park.
– Może spotkamy się w parku za dwie godziny? –
zaproponował.
– Doskonale. – Kayla wzięła notatnik i otworzyła drzwiczki
samochodu. – Jesteś pewny, że nie chcesz mi towarzyszyć?
Potrząsnął głową.
– Myślałem, że poszukam dla nas noclegu – odpowiedział,
co nawet dla niego samego brzmiało mało przekonująco.
Odczekał chwilę i patrzył, jak Kayla wchodzi po schodach.
Potem skręcił za róg, odszukał parking i wyłączył silnik.
Odetchnął głęboko i próbował uporządkować myśli.
Zamierzał odwieść ją od zamiaru odwiedzenia biblioteki,
zwłaszcza po swoim ostatnim śnie. Ale łatwiej było obiecać
sobie, że wpłynie na zmianę zdania Kayli, niż to zrobić. Teraz
miał przeczucie, że stanie się coś złego. Stanie się coś
strasznego, a on nie może temu zapobiec – a to był stan,
którego Ben Montgomery nie znosił.
To sen wzbudzał jego niepokój, ten cholerny sen, który
pojawił się właśnie wówczas, gdy wszystko szło tak dobrze,
po wspaniałej nocy spędzonej z Kaylą. W tym świecie
rzadkością było znalezienie kobiety, którą można było tak
kochać. Jeszcze rzadziej miłość ta bywała odwzajemniona.
Kayla była jego drugim ja, a ostatnia noc byłaby
najpiękniejszą w jego życiu.
Gdyby nie sen. Łatwo zasnął z Kaylą w objęciach. Tuż
przed świtem miał sen. Kobieta wyglądała jak Kayla.
Wiedział jednak, że to Katherine. Tym razem nie była sama.
We śnie pojawił się mężczyzna w sędziowskiej todze, który
przewodniczył rozprawie. Był to proces Katherine, a Ben był z
całą pewnością sędzią, ponieważ widział salę sądową z pulpitu
sędziowskiego.
Widział Katherine na ławie oskarżonych z dumnie
uniesioną piękną głową, której nie spuściła nawet, gdy został
ogłoszony wyrok – głosem, który był mu nie znany, a jednak
należał do niego. Bronił się przed wypowiedzeniem tych słów,
ale wiedział, że nie ma wyjścia. Czuł się tak, jakby zatapiano
mu nóż w piersi. Zaczął mówić.
Zanim skończył, obudził się zlany potem. Leżąc
nieruchomo, by nie niepokoić Kayli, na nowo przeżywał sen,
nie rozumiejąc jego znaczenia.
Zastanawiał się, czy jest mniej odważny od Kayli. Ona była
podobna do Katherine, szukała prawdy, gotowa stanąć z nią
oko w oko.
– Do diabła – powiedział na głos, otwierając drzwiczki
samochodu. – Może nie mam racji. – Tak czy inaczej musiał
się dowiedzieć. Za biurkiem przy drzwiach biblioteki siedział
młody mężczyzna. Poprosił Bena o wpis w książce
czytelników i poinformował go, że panna Hartwell jest w
dziale mikrofilmów.
Zapytany, czy chciałby do niej dołączyć, Ben potrząsnął
głową.
– Nie, chyba że dokumenty, których potrzebuję, są również
na
mikrofilmach.
Szukam
informacji
o
rodzinie
Montgomerych z New Sussex.
Mężczyzna chętnie wskazał Benowi żądane książki.
Dwie godziny później blada, wstrząśnięta Kayla stanęła
przed Benem w otoczonym murem ogrodzie przed biblioteką.
W ręku ściskała odbitki z przejrzanych książek.
Ben oparł się o mur z rękami wbitymi w kieszenie i patrzył,
jak Kayla chodzi tam i z powrotem. Wreszcie usiadła na
marmurowej ławce. Podszedł, usiadł obok niej i słuchał, jak
czyta.
– „Sędzią na procesie Katherine Hartwell był Benjamin
Montgomery z New Sussex, który w trybie doraźnym skazał
ją na karę śmierci”.
Wzięła jedną z kartek i wymachiwała mu nią przed nosem.
– Kaylo... – zaczął, próbując ją uspokoić albo być może
powstrzymać słowa, które, jak wiedział, zaraz zostaną
wypowiedziane.
– Nigdy mi nie powiedziałeś, nigdy. Dlaczego? Widział jej
ból i złość, i jak podejrzewał, głęboko ukryty strach.
– Nie wiedziałem, Kaylo. A jeśli nawet, to zapomniałem.
Może słyszałem, jak dziadek opowiadał o przodku
powiązanym z procesami czarownic, ale to nie miało dla mnie
znaczenia.
– Więc dlaczego zakradłeś się za moimi plecami do
biblioteki? Dlaczego, Ben?
– Nie zakradłem się, Kaylo. Gdy wysiadłaś z samochodu,
postanowiłem dowiedzieć się czegoś o moim przodku. To nie
miało nic wspólnego z tobą ani z Katherine.
Spojrzenie Kayli nie pozostawiało wątpliwości, że nie
wierzy w ani jedno słowo.
– Wiec teraz, gdy wiesz, że był sędzią na moim procesie...
– Jak to na twoim procesie, Kaylo? Rozmawiamy o
Katherine. – Bena przebiegł zimny dreszcz.
– No tak. Ale fakt pozostaje faktem – upierała się Kayla. –
Twój przodek wydał na nią wyrok. Czy to dla ciebie nic nie
znaczy?
Ben czuł, że musi opanować tę niesamowitą sytuację.
– Dla mnie znaczy to tyle, że wyciągnęłaś na światło
dzienne ciekawy kawałek historii, który nas nie dotyczy.
Kayla uczuła nagle chłód mimo pięknej słonecznej pogody.
Jej ręce, wciąż ściskające te przerażające kartki, były wilgotne
i zimne.
– To znaczy – mówiła powoli – że to twój przodek był
odpowiedzialny za śmierć Katherine.
– Uwierz mi, Kaylo, to nie ma nic wspólnego z nami.
– Ależ ma – upierała się. – To nas w jakiś sposób z nimi
wiąże. Ja wyglądam jak Katherine, ty jak sędzia. Tu jest zbyt
dużo zbiegów okoliczności. Nawet ty – powiedziała, starając
się, by nie brzmiało to sarkastycznie – będziesz musiał wziąć
to pod uwagę.
– Ależ biorę. – Ben był najwyraźniej rozdrażniony. – O co
ci właściwie chodzi? Twoja antenatka została powieszona jako
czarownica, mój przodek był sędzią. Wiele lat później
spotykamy się. To jasne, że masz powiązania z New Sussex, a
więc nic nie wydaje mi się naciągane.
– To nie jest naciągane – zgodziła się. – Jest tak, jakby to
musiało się stać, jakby było przeznaczone.
– Dobrze – powiedział Ben. – Podoba mi się ta
interpretacja. Było mi pisane, żebym cię spotkał, i jestem
szczęśliwy. A więc kontynuujmy nasz weekend. Mam ochotę
na lunch – oświadczył, pragnąc odwrócić jej myśli.
Kayla potrząsnęła głową.
– Musimy stanąć z tym oko w oko, Ben, nie chować się
przed tym. Pamiętasz, jak początkowo kłóciliśmy się, jaką do
siebie czuliśmy antypatię?
Pamiętał, a ona o tym wiedziała.
– To nie było naturalne zachowanie żadnego z nas –
ciągnęła. – Może te uczucia przeszły z Katherine i sędziego. –
Odetchnęła głęboko i cała spięta czekała na odpowiedź Bena.
Twarz Bena wyrażała najpierw niedowierzanie, później
oburzenie, a wreszcie wybuchnął:
– Kaylo, nie chcę więcej o tym słyszeć. Próbujesz mnie
przekonać, że żyjemy cudzym życiem...
– Nie próbuję przekonywać cię o niczym – odparowała. –
Szukam wyjaśnienia. Usiłuję wszystko dopasować do siebie i
nic więcej.
– Ależ to nonsens.
– Dzięki za niearbitralną postawę – odparła z ironią. –
Teraz widzę, co odziedziczyłeś po swoim przodku.
– Ta uwaga była zupełnie zbyteczna – powiedział. Wstał i
zaczął spacerować, aby się opanować.
– Ale to prawda, Ben – upierała się. – Właśnie tak
reagujesz, gdy się ze mną nie zgadzasz.
– A ty rzucasz się bez namysłu na pierwszy lepszy pomysł.
Prawdą jest, że wiele lat temu niewinni ludzie zostali
powieszeni. To przykre, że mój przodek brał w tym udział, ale
my nie mamy z tym nic wspólnego. Uwierz mi.
– Ależ mamy! – upierała się Kayla. – Czy tego nie widzisz?
Czy nie czujesz? – błagała, zniżywszy głos, bo w ogrodzie
pojawiła się inna para. – To jest tak oczywiste.
Kayla wiedziała, że ma rację bez względu na prawa logiki.
Między nimi a dwiema istotami sprzed wieków istniało silne
powiązanie, tajemnica, która teraz wychodzi na światło
dzienne. Ben nie pomoże jej w wyjaśnieniu tej sprawy – i nie
chce. To zabolało ją najbardziej. Mężczyzna, z którym była
już tak blisko, jest teraz po przeciwnej stronie.
– Chodź – rzucił – potrzebujemy chwili spokoju. W
samochodzie napięcie pomiędzy nimi wzrosło.
Kayla wiedziała, że Ben chce zapomnieć o tym, czego się
dowiedzieli. Budziło to jej sprzeciw. Ich znajomość znalazła
się w punkcie krytycznym.
Bardzo jej zależało, aby go skłonić do słuchania. Z ręką
opartą o jego ramię wyznała, jak się męczyła od początku,
choć o niczym nie wiedziała.
– Gdy przyjechałam do New Sussex, wszystko zostało
jakby wprawione w ruch. Odczułam to natychmiast – w domu
i między nami.
– To oczywiste. Czuliśmy do siebie tak silny pociąg, że
żadne z nas nie mogło się oprzeć.
– Właśnie – powiedziała, prawie uspokojona.
– Kaylo, to chemia, bioprądy czy jak chcesz to nazwać. To
się zdarza i cieszę się, że zdarzyło się nam. Należymy do
szczęśliwców. Ale to nie ma nic wspólnego z naszymi
przodkami.
Kayla czuła, jak jej rozczarowanie rośnie. Spróbowała
znów.
– Te uczucia były czymś więcej. Czasami moje uczucia
były tak pogmatwane, że przerażały mnie. Wiesz o tym, Ben.
Westchnął głęboko.
– Bardzo cię pragnę, Kaylo. Ale to ja, nie sędzia.
– Nawet chęć kontrolowania, przeświadczenie, że zawsze
masz rację, jest typowe dla ciebie?
Ben milczał, a Kayla ciągnęła:
– Gdy zobaczyłam Katherine albo zdawało mi się, że
zobaczyłam – poprawiła się, chcąc uniknąć dalszej dyskusji –
potrzebowała pomocy.
– I przyszła do ciebie? – Ben nie krył sceptycyzmu.
– Dlaczego nie? Jestem jej krewną, a ty jesteś potomkiem
sędziego. Ty też jesteś z tym powiązany.
– Jestem związany z tobą, Kaylo, nie z Katherine – upierał
się. Zaczynał się spór, którego się tak obawiał. Był
zadowolony, że nie opowiedział Kayli o swoich snach. To
tylko dolałoby oliwy do ognia.
Ale Kayla nie zamierzała dać za wygraną.
– Sędzia przyczynił się do jej śmierci, Ben. Wierzę, że ona
chce, byśmy wszystko uporządkowali.
– Świetnie – powiedział Ben. – Możemy to zrobić.
Zamieszkajmy razem, zaręczmy się. Do licha, pobierzmy się.
Czy to zadowoli ducha Kathenne i usunie ją z naszego życia?
W oczach Kayli ujrzał ból.
– W tych okolicznościach chyba nie oczekujesz, że
potraktuję twoją propozycję poważniej, niż ty traktujesz całą
tę sprawę. Chcesz, żeby to się skończyło, prawda?
– Tak, do diabła – potwierdził złym głosem.
– Ja też.
– A wiec dobrze.
– Ale chcę skończyć to na jej sposób. Ona otwiera dla mnie
drzwi, Ben, a ja chcę przez nie wejść.
– Jak, Kaylo?
– Nie wiem.
Ben uniósł w irytacji ręce.
– Wiem tylko, że Kathenne próbuje mówić do nas albo
przez nas – argumentowała.
– I chcesz, żebyśmy – nie, nie mów mi, o czym myślisz,
Kaylo. Tylko nie seans.
– Tego nie powiedziałam, Ben.
– Ale pomyślałaś, prawda? – odparował.
– Nie – powiedziała stanowczo, po czym dodała mniej
pewnie: – Nie wiem. Chciałabym tylko, żebyś nie był taki
uparty i nietolerancyjny.
– Nie wierzę w to, że jesteśmy wcieleniami naszych dawno
nieżyjących przodków.
– Ja tylko twierdzę, że powinniśmy być gotowi na to, by ich
wysłuchać.
– Ja słuchałem, a wszystko, co usłyszałem, to bzdury o
zjawach, czarownicach i duchach zza grobu. – Ben uruchomił
samochód. – Nie mogę tego zaakceptować, Kaylo. Nie zrobię
tego.
Kayla westchnęła. Spór trwał i nie było w nim zwycięzcy.
– Chciałabym tylko – powiedziała żałośnie – żebyś przez
chwilę pozwolił, aby te drzwi się choć trochę uchyliły.
Ben odwrócił się i spojrzał w kierunku Salem.
– Dzieje się coś niezwykłego – ciągnęła Kayla. – Jeśli
zaakceptujesz ten fakt, możesz być zaskoczony.
– Jestem zaskoczony wyłącznie tym, że nasz weekend tak
się zakończył. Wracamy do New Sussex, Kaylo.
Ben przemierzał godzinami kuchnię, pijąc kawę i myśląc,
dlaczego nie opowiedział Kayli o swoich snach. W końcu
przestał krążyć i opadł na krzesło, zastanawiając się, co
począć.
Doszedł do jednego wniosku: Kayla mogła mieć rację, gdy
powiedziała, że jest władczy i arbitralny. A jeśli tak, to pewnie
przez upór nie opowiedział jej o wszystkim co przeżył. To nie
było w porządku.
Wiedział jednak, że gdyby wspomniał o snach i kobiecie,
którą w nich widywał, Kayla nie przepuściłaby okazji. W tej
chwili znajdowaliby się w Bostonie w gabinecie jakiegoś
medium i cofali w inne życie. Nie mógł się na to zgodzić.
A może jednak?
Ze złością odsunął filiżankę letniej kawy, wstał i poszedł
się położyć.
Szczęśliwie jutro niedziela i może pospać dłużej. Obudzi
się silny, pewny siebie i zdolny do tego, aby zająć się Kaylą.
Choć oświadczyny nie nastąpiły we właściwym czasie i
miejscu, zamierzał je ponowić. Kochał Kaylę i chciał z nią
być. Nie radziłby nikomu – ani żadnemu duchowi – stanąć na
swojej drodze.
Dziwne, że po tylu kawach Ben zasnął twardo, gdy tylko
przyłożył głowę do poduszki. Tuż przed świtem obudziło go
światło padające na łóżko. Przekręcił się i spojrzał na zegarek.
Była dopiero piąta, daleko do wschodu słońca. A jednak...
Uniósł się na łokciu, a drugą ręką przysłonił oczy. Drzwi
zaczęły otwierać się szerzej i szerzej, wpuszczając więcej
światła.
Przysłonił oczy ręką i zawołał:
– Kto tam?
Usłyszał te słowa, ale jego usta się nie poruszyły. Pomyślał
je tylko, a myśl zmieniła się w dźwięk. Ben zadrżał. To było
niesamowite. Ale działo się i musiał wiedzieć więcej. Oderwał
rękę i spojrzał wprost w światło, które natychmiast zbladło.
Wtedy zobaczył ją. Nie wymówił jej imienia. Pomyślał je
tylko.
Katherine.
Słowo odbiło się echem w pokoju. Znów myśl stała się
słowem. Kobieta podeszła do niego ubrana w purytański strój,
z rękami złożonymi na piersiach. Na smukłym bladym palcu
widniały trzy złączone złote kółka.
Potem zobaczył za nią kogoś. Gdy mężczyzna wynurzył się
z mroku, Ben ujrzał twarz, której nie widział w ostatnim śnie.
Nie zaskoczyła go. Mężczyzna miał białą perukę i sędziowską
togę. Sędzia Benjamin Montgomery.
Zatrzymał się obok Katherine i stali oboje skąpani w
blasku, wzywając go przez otwierające się drzwi.
– Nie, nie – wołał Ben, wiedząc, że to tylko sen. Ale po raz
pierwszy w życiu poczuł strach. Jeśli był to sen, nie mógł się z
niego obudzić.
Potem drzwi zamknęły się i zapanowała ciemność.
ROZDZIAŁ 10
Gdy tylko w pokoju Kayli zapaliło się światło, Ben wysiadł
z samochodu. Siedział w nim ponad godzinę, czekając, aż
Kayla się obudzi, i cały zesztywniał. Zanim dotarł do tylnych
drzwi, również okno kuchenne rozbłysło światłem.
– Wiem, że jest wcześnie, ale... – zaczął, gdy otworzyła
drzwi.
– Nie tłumacz się – przerwała. – Nie spałam dobrze w nocy
i cieszę się, że przyszedłeś. Musimy porozmawiać.
Wszedł za nią do kuchni.
– Chcesz kawy? – spytała przez ramię.
– Och, nie. Wypiłem wieczorem chyba dziesięć filiżanek.
Ale chętnie napiłbym się soku.
Podeszła do lodówki i nalała mu szklankę soku
pomarańczowego. Zaniósł ją do stołu, odsunął krzesło i usiadł
w milczeniu, próbując uniknąć nieuchronnego. Tak przytulnie
i swojsko było w kuchni Kayli. Chciał się przez chwilę tym
nacieszyć.
Kayla usiadła naprzeciwko niego w przyjaznym milczeniu.
– Wczorajszy dzień to kolejny przykład na to, że wszystko
wymyka się nam spod kontroli – powiedziała po dłuższej
chwili. – Ale myślę, że możemy to zmienić.
– Ja też tak sądzę, Kaylo. Ja ponoszę winę za to, co się
stało.
– Nie – zaprotestowała. – To moja wina. Nalegałam, abyś
mnie słuchał, a nie wysłuchałam ciebie.
Ben z przyjemnością wypił chłodny, orzeźwiający sok.
Czuł się teraz lepiej i umysł miał jasny, gdy odparł:
– Nie winię cię za to. Nie mówiłem prawdy. Kayla
zaskoczona zmrużyła oczy.
– Prawdy o czym?
– O tobie i o mnie – powiedział po prostu. – O Katherine i
sędzi.
– Nie rozumiem.
– Och, Kaylo, oczywiście, że nie – odparł, a słowa więzły
mu w gardle – bo nie byłem szczery.
W myślach Kayli panował taki zamęt, że nawet nie
próbowała ich uporządkować. Mogła tylko czekać na
wyjaśnienia.
– Czy mam opowiedzieć od początku?
– Proszę. – Kayla upiła łyk kawy.
– To zaczęło się wtedy, gdy weszłaś do mojego biura. –
Zawiesił głos. – Znałem cię.
– Co? Nie rozumiem. Kiedy się spotkaliśmy?
– Ty mnie nie znałaś, ale ja widziałem ciebie. W moich
snach. Wiem, że to brzmi jak banalny komplement – nawet mi
to kiedyś powiedziałaś. Ale tak nie jest. Śniłem o tobie, zanim
się spotkaliśmy. Więc wtedy, gdy ujrzałem cię w biurze jako
kogoś z krwi i kości, oszołomiło mnie to.
– Śniłeś o mnie? – Kayla wciąż była zaintrygowana.
– O kimś, kto wyglądał dokładnie jak ty.
– Dlaczego nie opowiedziałeś mi o tych snach?
– Z wielu powodów – przyznał Ben. – Gdy próbowałem ci
powiedzieć pierwszego wieczora, zabrzmiało to jak frazes.
Gdy zaczęliśmy się spierać o zjawiska paranaturalne, byłem
zbyt uparty, aby przyznać się, że doświadczam czegoś... – nie
dokończył. – Pomyśl o tym, Kaylo. Znasz mnie przecież.
Chciałem wszystko przemyśleć i osądzić logicznie i
racjonalnie. Wtedy i tylko wtedy wyjaśniłbym ci to i
przedstawił rewelacyjne wnioski.
– Nie jestem pewna, czy rozumiem – powiedziała Kayla. –
Co twoje sny mają wspólnego z sędzią i Katherine?
– W końcu doszedłem do wniosku, że nigdy nie śniłem o
tobie. Pamiętaj, powiedziałem, że kobieta ze snów wygląda
jak ty. Ale to była Katherine.
– Katherine? W twoich snach? Opowiedz mi wszystko, Ben
– nalegała.
Ben wreszcie był gotów to właśnie zrobić.
– Na kilka tygodni przed twoim przybyciem do New
Sussex zacząłem śnić o ślicznej blondynce, która była zawsze
poza moim zasięgiem. Była fascynująca i intrygująca i
pragnąłem nieodparcie kochać się z nią. Potem ujrzałem ciebie
i cóż, po prostu wzięło mnie.
– Tak jak mnie – szepnęła Kayla.
– Tamtej nocy po spotkaniu miałem kolejny sen. Był
erotyczny i sądziłem, że znam powód. Seksualna fantazja była
łatwa do wytłumaczenia, bo ogromnie mnie pociągałaś. Z
wyjątkiem tego, że – jak sobie teraz przypominam – sen
odnosił się do realiów z innej epoki. – Zmienił wątek,
próbując wszystko wyjaśnić. – Sny to dziwne zjawiska,
prawda? Nic wówczas nie wiedziałem o Katherine i nie
zwracałem uwagi na scenerię snów.
– To niesamowite, Ben.
– Jest coś więcej. Śniłem, że ta kobieta jest prześladowana i
sądzona. Ponieważ jestem realistą – to również zignorowałem,
tłumacząc sobie, że twoje fantazje o Katherine w jakiś sposób
wdarły się w moją podświadomość. Prawda jest taka, że wcale
nie chciałem o tym myśleć.
– Powiedziałeś, że dotyczyło to sędziego Montgomery’ego
i Katherine – wtrąciła Kayla. – Czy śnił ci się sędzia?
– Teraz zaczynam rozumieć, co znaczyły te sny – przyznał
Ben z ociąganiem. – Myślę, że to było tak, jakby śnił je
sędzia. To nie ja marzyłem o tobie. To sędzia marzył o
Katherine. Nie mogę uwierzyć, że to mówię, ale to ona była w
moich snach.
Kayla czuła, jak wali jej serce. Te rewelacje przeraziły ją.
Ale sprawiły też, że nie czuła się już osamotniona. Między
nią, Benem i przeszłością musiał istnieć jakiś szczególny
związek.
– Sprawiasz wrażenie przekonanego, Ben.
– Po ostatniej nocy jestem. Widziałem sędziego i Katherine
razem. Nie wiem, czy był to sen, wizja czy zmora nocna. Ale
byli w moim pokoju i przywoływali mnie do siebie przez
otwarte drzwi.
Gdy wypowiedział te słowa, w kuchni zrobiło się nagle
bardzo cicho.
– Boję się, Kaylo. Spojrzała na niego zaskoczona.
– Och, nie duchów ani istot nadprzyrodzonych, choć
przyznaję, że ostatni sen wstrząsnął mną. Boję się o nas.
Jestem przerażony, że los naszych przodków mógłby w jakiś
sposób wpłynąć na nasze życie.
Czuł, jak jej ręka drży.
– Oczywiście, nie do tego stopnia, ale moglibyśmy zostać
rozdzieleni, rozłączeni. Czy rozumiesz, co mam na myśli,
Kaylo?
Kiwnęła głową.
– Może coś zburzyłoby nasz związek. – Powiedziawszy to
Ben zdał sobie sprawę, jak dramatycznie zabrzmiały jego
słowa.
– To się nie stanie – powiedziała stanowczo Kayla.
– Jak temu zapobiec? – zapytał, uświadamiając sobie, że
teraz ona jest silniejsza. Nie miał nic poza kilkoma niejasnymi
sugestiami. – Moglibyśmy wciąż mieć sny, widzieć zjawy i
spierać się. Możemy też zaakceptować Katherine i sędziego i
zaprosić ich na kolację.
Wyobraziwszy to sobie, Kayla wybuchnęła śmiechem. Po
chwili Ben jej zawtórował. Kayla z trudem łapała oddech.
– Przynajmniej mamy oboje wciąż jeszcze poczucie
humoru.
– Mamy więcej. – Pocałował ją wolno w usta. – Ale nie
mamy rozwiązania.
Kayla westchnęła.
– Znajdziemy je – powiedziała z przekonaniem.
– Przede wszystkim musimy ustalić, czego chcą.
– Doprowadzić nas do szaleństwa – poddał Ben.
– Zdaje się, że widziałem Katherine również w lustrze.
– Ben, i nic mi nie powiedziałeś?
– Jak miałem to zrobić, gdy nie mogłem przyznać się przed
samym sobą? Ja, Ben Montgomery, widzący zjawy? Do
diabła, nie. Jeśli jednak widziałem, musi być jakiś powód.
– I jest. Zawsze myślałam, że Katherine potrzebuje
pomocy, ale teraz, gdy pojawił się sędzia...
– Proszę, Kaylo – powiedział Ben. – Nie bądźmy zbyt
mistyczni.
Kayla rzuciła mu wyzywające spojrzenie, ale nie
odpowiedziała, nie chcąc wszczynać kłótni teraz, gdy byli
bliscy porozumienia.
– Może oni chcą nam powiedzieć coś o sobie, coś, czego
nie wiemy. – Zmarszczyła czoło w napięciu.
– Może czekali setki lat, abyśmy znaleźli się razem, we
właściwym czasie i miejscu. Teraz, kiedy to się stało,
skorzystali z okazji. To ma sens, prawda?
– Nic nie ma sensu – zaprzeczył Ben. – Ale jestem skłonny
próbować wszystkiego.
– Więc jak sprawimy, żeby się z nami porozumieli? –
spytała Kayla. – Czy w New Sussex są jacyś spirytyści?
Ben potrząsnął głową.
– Wątpię. Muszę jednak przyznać, że nic nie wiem na ten
temat.
Kayla uśmiechnęła się i wstała, aby nalać sobie kolejną
filiżankę kawy.
– Dla mnie też – poprosił Ben.
– Myślałam, że masz dość kawy.
– Już nie – odparł z uśmiechem. – Teraz potrzebuję czystej
kofeiny.
Gdy znalazła filiżankę i nalała mu kawy, powiedziała:
– Dużo o tym czytałam.
– Wiem.
– Zazwyczaj kontakt z postaciami z zaświatów nawiązuje
się, gdy podmiot jest wprowadzony w trans albo gdy istota
przemawia przez kogoś innego, na przykład medium.
Ben wzdrygnął się.
– Co za słownictwo – istota, podmiot, medium. To brzmi
coraz dziwniej.
– Ben...
– Nie martw się – pocieszył ją. – Ja się nie wycofuję. Tylko
powiedz mi, co teraz zrobić? Czy powinniśmy jechać do
Bostonu i poszukać hipnotyzera?
Kayla uśmiechnęła się do niego.
– Nigdy nie myślałam, że usłyszę od ciebie coś takiego.
Pomysł jest szalony.
– Szalony, zgadzam się – potwierdził. – Ale co teraz? Czy
spróbujemy znaleźć kogoś, kto by nam pomógł?
Kayla westchnęła.
– Chciałabym, żebyśmy mogli poradzić sobie sami, tylko
we dwoje. Albo we czworo – dodała. – Będziemy jednak
potrzebować pomocy. Zastanawiam się, czy powinnam
poszukać w książce telefonicznej? – zażartowała, próbując
rozładować atmosferę.
– Pozwól mi się tym zająć – powiedział Ben. – Ja zdobędę
nazwisko i numer telefonu, jeśli ty nawiążesz kontakt.
– Umowa stoi – zgodziła się Kayla. – Ale od czego chcesz
zacząć?
– Nie od książki telefonicznej – zapewnił ją – ani ogłoszeń
w gazetach. Mam kontakty z innymi prawnikami, lekarzami,
psychologami. Powinienem za ich pośrednictwem kogoś
znaleźć.
Kayla próbowała ukryć uśmiech, ale udało jej się to tylko
częściowo.
– O co chodzi?
– Właśnie myślałam, jak będziesz dzwonił do jednego ze
swoich statecznych kolegów po fachu i pytał, czy nie zna
jakiegoś dobrego hipnotyzera. To naprawdę nie pasuje do
twego wizerunku, Ben. Przynajmniej nie do wizerunku
dawnego Bena.
Uśmiechnął się szeroko.
– Odkąd cię spotkałem, Kaylo Hartwell, całe moje życie
przewróciło się do góry nogami. Robię i mówię rzeczy, o
które nigdy się nawet nie podejrzewałem. A więc załóżmy, że
te poszukiwania to część mojego, hm, duchowego
dojrzewania. Oczywiście jeśli się rozniesie, że mam coś
wspólnego z mistycyzmem, mogę stracić klientów.
– Nigdy ci nie zabraknie klientów. Wiesz o tym. – Kayla
podeszła do Bena i pocałowała go delikatnie w usta. – Czy ci
ostatnio nie mówiłam, że jesteś prawdziwym mężczyzną i
bardzo cię kocham?
– Tak – odparł z niespodziewanym rumieńcem – ale mogę
tego słuchać ciągle. To właśnie pozwala mi funkcjonować.
Teraz powiedz, gdzie jest telefon. Zacznę dzwonić już teraz.
– Kayla na drugiej linii do ciebie, Ben – zawołała Terrie.
– Hej, co się dzieje? – Ben próbował mówić spokojnie,
choć serce mu biło mocno. Dziś właśnie miał przyjechać
hipnotyzer, z którym Kayla się umówiła. Ben czekał na ten
telefon i zastanawiał się, jak, u licha, wplątał się w coś
takiego, i jak ma się z tego wyplątać. Uzgodnili z Kaylą, że
doprowadzą sprawę do końca. Teraz godzina prawdy
nadeszła.
– On tu jest – szepnęła Kayla. – Pije właśnie herbatę w
kuchni. Pan Leo Justice jest tutaj.
– I... – podsunął Ben.
– Jest bardzo miły i bardzo normalny – ciągnęła z ulgą w
głosie. – Zachwycił się sklepem i mógłby nawet kupić...
– Kaylo – przerwał Ben – a co z... no wiesz?
– Rzucił ostrożne spojrzenie w stronę drzwi. Usiłował
ukryć przed wszystkimi to, co z Kaylą planowali.
– Wiem – zapewniła go Kayla – seans. On będzie gotowy,
jak tylko przyjedziesz. Zamierzam pokazać mu portret
Katherine, a potem zabrać do starego salonu. Przyjedź zaraz.
– Jestem trochę zajęty – mruknął Ben.
– Nie, nie jesteś – powiedziała Kayla. – I nie czekasz na
żadnych klientów. – Jej głos złagodniał. – Ja też jestem
zdenerwowana, najdroższy, ale nadszedł czas. Naprawdę
musimy doprowadzić sprawę do końca. Mogę na ciebie liczyć,
prawda?
Ben wziął głęboki oddech.
– Jeśli jest ktokolwiek, na kogo możesz liczyć, to ja. Myślę,
że to po prostu trema. Za pięć minut ruszam. I, Kaylo, nie
zaczynaj beze mnie.
Kayla miała rację. Leo Justice był zwyczajnie
wyglądającym mężczyzną. Ben poczuł się natychmiast
raźniej. Justice, polecony jako jeden z najlepszych
hipnotyzerów w okolicy, był niewysoki i łysiejący, o rumianej
twarzy i bladoniebieskich oczach. Miał niski, melodyjny głos,
a jego maniery były bez zarzutu. Staroświecki dżentelmen,
pomyślał Ben. Wszystko wyglądało na przypadkowe
spotkanie towarzyskie, a nie na seans, którego rezultaty mogły
zaważyć na ich przyszłości.
– Pomyślałem, że przeniesiemy portret Katherine do salonu
– poinformował go Leo. – Kayla opowiedziała mi, jak ważną
rolę odegrał ten wizerunek w waszym życiu.
Przeszli przez sień i weszli do salonu. Nad niskim stołem
wisiał portret, który odbijał się w lustrze. Ben uśmiechnął się.
Kayla i Leo już stworzyli odpowiednią atmosferę w starym
pokoju.
Salon oświetlały tylko świece umieszczone na gzymsie
kominka, komodzie i stole obok sofy. Było późne popołudnie i
na dworze zapadała ciemność. Migotanie świec działało na
nich niezwykle kojąco.
– Wykonaliście niezłą robotę – zauważył Ben. Kayla
podeszła i wzięła go za rękę.
– Pomyśleliśmy, że to najlepsze miejsce na naszą... sesję.
Tutaj najsilniej odczuwam obecność Katherine.
– Usiądźcie na sofie – zaproponował Leo.
A więc za chwilę się zacznie. Benem zawładnął nagle
strach. Chrząknął z niepokojem.
– Myślę, że już to pan parę razy robił? – zwrócił się do Leo.
– Tak, istotnie – odparł Leo – choć za każdym razem jest
inaczej. Opowieść Kayli jest jedną z ciekawszych, jakie
słyszałem. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś wyjątkowego.
– My też jesteśmy podekscytowani – powiedziała Kayla.
Ściskała mocno rękę Bena, który czuł emanujące z niej
napięcie. – I trochę przestraszeni.
– Spojrzała na Bena, który uspokajająco ścisnął jej dłoń.
– To dobrze – powiedział łagodnie Leo. – Ta energia może
nam pomóc. Naprawdę wyczuwam energię w tym pokoju.
Myślę, że wy też. – Nagle, jakby zdał sobie sprawę z tego, że
jego słowa zwiększyły tylko niepokój Kayli i Bena,
uśmiechnął się uspokajająco.
– Jak wiecie, zjawisko hipnozy jest znane od tysięcy lat. W
rękach właściwych ludzi to całkowicie bezpieczne. Chcę,
żebyście oboje odprężyli się. Chcę, żebyście cieszyli się na to,
co ma nastąpić.
– Cieszymy się. To znaczy, ja się cieszę – odparła Kayla.
– A ja mam opory – wyznał Ben. – Nie dlatego, że wątpię
w istnienie duchów. Tak naprawdę nigdy nawet o nich nie
myślałem. Jednak ostatnie wydarzenia sprawiły, że zacząłem
rozważać możliwość...
– A więc pan zgadza się na to doświadczenie z pewną
obawą? – spytał Leo.
– Nie tyle obawą, ile sceptycyzmem. Ale kocham Kaylę na
tyle, aby przezwyciężyć tę niewiarę. Jeśli jest to w ludzkiej
mocy – przerwał, zastanawiając się nad doborem słów – to
chcę spróbować skontaktować się z Katherine i sędzią. Jeśli
wyświetlenie tajemnic przeszłości ochroni naszą miłość, to
jestem za tym bez zastrzeżeń.
– Ja też – zgodziła się Kayla. – Chcę, żeby Katherine i
sędzia wiedzieli, że ten pokój jest wypełniony miłością i
zrozumieniem, i że z radością ich tu widzimy.
Leo uśmiechnął się łagodnie.
– Wyczuwam tę miłość. Myślę, że czas już zacząć. Teraz
chcę, żebyście oboje zamknęli oczy i słuchali mego głosu –
polecił. – Musicie całkowicie się odprężyć.
Kayla, uspokojona, spełniła jego polecenie. Ale następne
słowa Leo znów napełniły ją niepokojem.
– Benie i Kaylo, zapadniecie teraz w głęboki i kojący sen,
najbardziej kojący w waszym życiu. Odprężcie się. Zapadacie
się głębiej i głębiej.
To wydało się Kayli sztuczką podrzędnego hipnotyzera.
Oczekiwała czegoś więcej. Próbowała jednak zrobić to, o co
prosił Leo, i skoncentrowała się na jego monotonnym głosie.
– Myślcie o pływaniu w ciepłym i spokojnym morzu, na
falach, które was unoszą i kołyszą. Płyniecie dalej i dalej.
Jesteście spokojni i zrelaksowani, stanowicie część morza.
Dalej i dalej...
Ma rację, pomyślała Kayla. Była coraz bardziej spokojna i
zrelaksowana, tak jakby naprawdę płynęła przez cudowne
morze. Przyjemnie było słuchać głosu Leo. Czuła, jak powieki
robią się ciężkie. Próbowała je otworzyć, ale na próżno.
– Teraz, gdy policzę do dziesięciu, zaśniecie, ale będziecie
mnie słyszeć. Odpowiecie szczerze na wszystkie moje pytania
i będziecie to pamiętać. Zapamiętacie wszystko.
ROZDZIAŁ 11
Leo zaczął wolno liczyć. Kayli wydawało się, że jego głos
płynie z oddali. A jednak był wyraźny, bardzo wyraźny.
– ... dziewięć, dziesięć. Czy słyszysz mnie, Kaylo?
Odpowiedz.
– Tak, słyszę.
– A ty, Ben?
– Słyszę cię. – Ben odpowiedział wolniej niż Kayla.
– Dobrze – powiedział Leo. – Teraz chcę, żebyście się
cofnęli w czasie. Chcę, abyście powrócili do dnia swoich
szesnastych urodzin. Czy widzicie się? Czy pamiętacie?
Ben i Kayla odpowiedzieli niemal jednym głosem:
– Tak, tak.
Stopniowo Leo przeniósł ich do pierwszych dni w szkole, a
wreszcie do okresu niemowlęctwa.
– Teraz chcę od was czegoś więcej. Cofnijcie się dalej,
dalej, aż do czasów, gdy byliście innymi ludźmi.
Na chwilę zapadła cisza, a potem Leo znów przemówił.
– Kaylo, czy wiesz, kim jesteś? Odpowiedz.
– Tak, wiem. – Głos był inny, niższy, z obcą intonacją.
– Kim jesteś? Jak się nazywasz?
– Jestem Kathenne – powiedziała ostrożnie. – Kathenne
Hartwell – powtórzyła. Teraz w jej głosie nie było wahania.
Mówiła prawdę.
– A ty, Benie? Kim ty jesteś? Padła natychmiastowa
odpowiedź.
– Jestem Benjamin Montgomery.
– Ach tak, Benjamin Montgomery. A który mamy rok,
szanowny panie?
Znów
odpowiedź
była
błyskawiczna,
z
nutą
zniecierpliwienia.
– Jest rok pański 1692 w Massachusetts.
– Tak – zgodził się Leo. – A czym się pan zajmuje?
– Jestem sędzią w New Sussex i wszyscy mnie znają.
– Niewątpliwie. A czy zna pan Kathenne Hartwell?
– Kathenne, Kathenne. – Głos był niemal zduszony. – Tak
ją kochałem. Była najpiękniejszą kobietą w New Sussex, a
jednak dręczyła mnie.
– Dręczyła pana? W jaki sposób?
– Tak jej pragnąłem. Tak ją kochałem... – urwał. – Wiele
razy stałem pół dnia na rynku, aby tylko ujrzeć ją w przelocie.
Czasem rozmawiała ze mną, czasem nie. Wyśmiewała się ze
mnie. Myślałem o niej nawet w kościele. Pragnąłem jej.
Chciałem ją poślubić, ale nie chciała mnie. Wybrała innego.
Westchnął głęboko i boleśnie.
– A potem... gdy przyszli i powiedzieli, że jest czarownicą,
nie mogłem uwierzyć. Moja Kathenne nie mogła nią być.
– Czy byłaś czarownicą, Kathenne? Czy te opowieści były
prawdziwe? – spytał Leo.
Zaśmiała
się
niskim,
melodyjnym
śmiechem
przypominającym szmer strumienia.
– Oczywiście, że nie. Nie byłam czarownicą. Nie były nimi
też kobiety, którym pomagałam. Udzielałam im pomocy, gdy
musiały uciekać spod szubienicy.
– Nawet tej, która przyrządzała napoje lecznicze? – Sędzia
zwrócił się wprost do Katherine. Leo westchnął z satysfakcją.
Sędzia ciągnął:
– Dawała wywary lecznicze połowie kobiet w mieście
wbrew zakazom ich mężów.
– Były skuteczniejsze niż te z apteki – odparła Katherine. –
Nie żałuję, że pomagałam jej i wszystkim innym.
Głos Benjamina był pełen goryczy.
– Nie, to ja żałuję, Katherine, że złapałaś mnie w pułapkę.
Twoja wyniosłość i lekceważenie członków rady miejskiej
zwróciły ich przeciwko tobie. Przyszli do mnie i zażądali,
żeby cię poddać próbie czarownic. Spierałem się z nimi.
Powiedziałem, że okażesz skruchę. Próbowałem cię uratować.
Och, moja Katherine. Dałem ci szansę, dałem ci szansę.
– Moją wolność, gdybym wyszła za ciebie? Żaden
mężczyzna nie ustanawiał dla mnie reguł, Benjaminie
Montgomery. Wiedziałeś o tym, ale wciąż nalegałeś.
– Byłem opętany myślą o tobie. Jak mogłem nie nalegać?
Gdybyś tylko mnie słuchała, gdybyś... – Do goryczy w głosie
doszedł wielki ból. – Nikogo nie słuchałaś. Nosiłaś ten
pierścionek, choć ostrzegłem cię, że wszyscy o tym mówią.
– Ładna błyskotka, którą dostałam od wędrownego
handlarza. Dlaczego miałam się przejmować tym, co ludzie
plotą? Och, wiem, opowiadali, że to pierścionek diabła z
trzema kręgami zła. To mnie bawiło.
– Mówiono, że to talizman szatana.
Tym razem śmiech jej zabrzmiał szczerze i wyraźnie.
– Ich pomysły były tak śmieszne i głupie jak oni sami.
Dlaczego miałam ich słuchać?
– Nie słuchałaś nikogo, Katherine. Nie chciałaś przyznać
się do błędu.
– Ty też nie, Benjaminie, ty też nie. Och, byliśmy zbyt
podobni do siebie, aby się zgodzić. Nasze dusze nie
pozwoliłyby nam być razem, a jednak ty nalegałeś.
– Tak cię kochałem, Katherine. Chciałem cię uratować i
zrobiłbym to, nawet bez małżeństwa. Mogłaś wydać
czarownice, powiedzieć mi, gdzie się ukrywają...
– Nigdy bym tego nie zrobiła. Wiedziałeś o tym.
– Tak, i to złamało mi serce. Wszystko w tobie złamało mi
serce, twój uśmiech, sposób poruszania się. Dlaczego nie
chciałaś mej miłości?
Nastąpiła długa cisza. Wreszcie Katherine odpowiedziała z
wysiłkiem:
– Ponieważ twoja miłość przeraziła mnie. Gdybym jej się
poddała... Nie widzisz tego? Oddałabym cząstkę siebie. Za
bardzo bałam się pokochać ciebie. Ja, która nie bałam się
niczego.
– I wybrałaś innego. – Głos Benjamina był oschły.
– Jego miłość była subtelna, lecz nigdy nie czułam do niego
tego, co do ciebie, Benjaminie.
Z ust sędziego wyrwał się bolesny okrzyk.
– Och, Katherine, życie nas obojga zostało zmarnowane.
Gdybyś mnie poślubiła, uchroniłbym cię przed gniewem
miasta, przed procesem. Do ostatniej chwili myślałem, że
wyrazisz skruchę. Ale nie było skruchy, tylko twoja
przedwczesna śmierć i moje lata cierpień, zanim mnie także
zabrała śmierć. – Spojrzał na nią błyszczącymi oczami. – Nie
pozwolę ci odejść, nie po tylu latach. Uwierz w to, moja
miłości.
Pokój wypełnił się niemal dotykalną ciszą, a potem
przemówiła Katherine, niskim i niepokojącym głosem.
– Och, Benjaminie, widzę, co utraciłam, wszystkie nasze
wspólne lata. Zawsze myślałam, że jestem dzielna i odważna.
Teraz jednak widzę, że byłam tchórzem, uciekając się przed
twoją miłością.
– Będziemy mieć jeszcze jedną szansę, Katherine. Musimy
tylko z niej skorzystać. Czy wybaczysz mi przeszłość?
– Jeszcze jedną szansę. – Głos Katherine załamał się, a po
policzkach zaczęły jej płynąć łzy. – Ja także potrzebuję
przebaczenia za odrzucenie tak bezgranicznej miłości.
– Wybaczam... wybaczam...
Znów nastąpiła cisza, zakłócana jedynie tykaniem zegara i
głębokimi, wolnymi oddechami. I wtedy przemówił Leo.
– Nadszedł czas, żebyście się obudzili, oboje, pamiętając o
tym, co się zdarzyło, nie czując lęku. Gdy policzę do
dziesięciu, będziecie znów Kaylą i Benem. I odzyskacie
spokój.
Kayla otworzyła oczy i poczuła smak łez, które spłynęły po
policzkach do kącika ust. Spojrzała na Bena i ujrzała ślad łez
na jego twarzy. Z cichym okrzykiem rzuciła się w jego
ramiona.
Godzinę później przechadzali się po New Sussex. Leo
zachęcał ich, aby porozmawiali o tym, co się stało, ale
początkowo nie mogli znaleźć słów. Spacerowali w milczeniu,
ściskając się za ręce, podekscytowani, zakłopotani,
niespokojni.
– Czy to zdarzyło się naprawdę? – zaczęła wreszcie Kayla.
– Tak – odparł Ben.
– Nie byłam pewna, czy słyszałeś. Myślałam, że może tylko
ja...
– Nie, obydwoje byliśmy katalizatorami.
– A więc słyszałeś wszystko, co powiedziałam?
– Wszystko, co ona powiedziała – poprawił. – To nie był
twój głos. To było niesamowite uczucie – dodał – wiedzieć, że
siedzisz obok mnie, a jednocześnie słyszeć słowa i poznać
myśli Katherine. – Wzdrygnął się lekko i Kayla uściskała go.
Potem znów wzięli się za ręce i spacerowali, aż nagle Ben
powiedział: – Nie wierzę w to.
– Co masz na myśli? – spytała zaskoczona Kayla.
– Ze naprawdę rozmawiamy o tej... wizycie i że w nią
wierzymy.
– Byliśmy tam, Ben. Nie możemy temu zaprzeczyć.
– Ale czy to byli naprawdę Katherine i sędzia?
– Tak – powiedziała stanowczo. – Mówili za naszym
pośrednictwem, bo tego chcieliśmy.
– Wiec wywołaliśmy ich z naszej wyobraźni przy pomocy
Leo?
– Tak sądzę – odparła Kayla z namysłem. – Czy to ważne,
dlaczego tak się stało, czy liczy się tylko to, że tak się stało?
– Jeśli się stało – dodał Ben.
– Może nawet to nie ma znaczenia.
– Może – powtórzył. – Wiem tylko, że coś czułem. Było to
zbyt silne, aby mogło być opisane słowami. Czułem tę miłość
do Katherine. On kochał ją tak bardzo jak ja ciebie.
Kayla mocniej ścisnęła go za rękę.
– Zobaczyłem siebie w nim, Kaylo – powiedział Ben.
Potem stanął i spojrzał na nią. – To było przerażające, to
pragnienie kontrolowania, posiadania.
– Ale ty nie jesteś taki jak on – zaprotestowała Kayla. – Z
wyjątkiem tej chwili – dodała prawie z uśmiechem – gdy mnie
osądzasz.
– Są inne podobieństwa – przypomniał jej Ben. –
Oczarowałaś mnie tak, jak Katherine oczarowała jego.
Wdarłaś się w moje myśli i sny i zmusiłaś mnie, bym poszedł
twoją drogą.
Spacerowali przez chwilę, trzymając się za ręce.
– Kto wie – powiedział z półuśmiechem. – Trzysta lat temu
mógłbym uważać kogoś tak niezależnego i wolnego jak ty za
czarownicę.
Kayla roześmiała się niepewnie.
– Dzięki Bogu, że nie żyjemy trzysta lat temu. Jestem
pewna, że ten rodzaj niezależności przysporzyłby mi
kłopotów.
– Pewnie masz rację – zgodził się Ben.
– Biedna Katherine – zadumała się Kayla. – Nie mogła
nagiąć się, podobnie jak sędzia. Żadne z nich nie uznawało
kompromisu.
– Tak samo jak nie uznawali siły swej miłości –
przypomniał jej Ben. – To była potężna siła.
– To także lekcja dla mnie – powiedziała Kayla.
– Dla nas obojga – poprawił Ben. – Teraz rozumiem
napięcie między nami i to przemożne wrażenie, gdy po raz
pierwszy się spotkaliśmy, że musisz być moja. To było tak,
jakby sędzia znów spotkał Katherine.
– Przeżywaliśmy ich uczucia i nasze własne jednocześnie.
Nic dziwnego, że było to zawsze tak zmienne.
– Jakbyśmy odbywali przejażdżkę kolejką górską –
zauważył Ben.
– Sędzia i czarownica – zamyśliła się Kayla.
– W połączeniu z prawnikiem i piękną dziewczyną z
Kalifornii. Niezła czwórka, Stali przed domem Hartwellów,
oświetlonym srebrnym blaskiem księżyca.
– Wiesz – powiedział Ben z namysłem – myślę, że nie ma
znaczenia, czy Katherine była czarownicą, czy nie.
Kayla przytaknęła.
– Ani czy sędzia uzyskał przebaczenie. Ben spojrzał na nią.
– Rozumiesz mnie, prawda? Przytaknęła.
– Liczy się tylko to, że nauczyliśmy się walczyć o naszą
miłość wszelkimi sposobami, zawsze pamiętając, że
kompromis jest częścią miłości.
– I zrozumienie. To mnie zmieniło – dodała Kayla.
– I mnie – odparł Ben i pochylił się, aby ją pocałować. –
Jestem tak szczęśliwy, że cię mam, Kaylo. Gdybyś mnie
kiedykolwiek opuściła, byłbym tak zrozpaczony jak sędzia.
Kayla uśmiechnęła się chytrze.
– Cóż, myślę, że...
– Że co? – powiedział oczekująco.
– Że cię nigdy nie opuszczę.
Usłyszawszy to, pocałował ją znów, a potem szepnął:
– Chcę się z tobą kochać, Kaylo, za te wszystkie lata, gdy
nasze dusze były osobno, i za te lata, gdy będziemy razem.
Dotykali się, ale nie tak jak poprzednio. Wtedy nagliła ich
świeżo odkryta namiętność. Teraz odczuwali niesłychaną
bliskość, poprzednio żadnemu z nich nie znaną. Nadeszła z
przeszłości i była przyszłością.
Kayla pieszcząc Bena, miała wrażenie, że dotyka siebie, bo
odczuwała to co on. Jego skóra była ciepła i sprężysta. Jej
piersi wspierały się o jego pierś. Wiedziała, że ogromna
rozkosz wkrótce będzie ich udziałem.
– Zawsze powinniśmy być tak blisko – szepnęła.
– Będziemy, Kaylo. Nigdy nie pozwolę ci odejść. Zawsze
będzie tak jak teraz. Obiecuję.
Jego usta dotknęły jej warg w długim namiętnym
pocałunku, a potem zwróciły się ku jej szyi. Przebiegał
językiem po wrażliwej skórze do ucha, policzka i z powrotem
do ust. Kayla wygięła się w łuk.
Ben nade wszystko pragnął połączyć się z Kaylą, stać się
jej częścią i kochać ją swym ciałem tak całkowicie, jak kochał
ją swym sercem.
Nie odrywał oczu od jej twarzy, którą chciał widzieć
każdego dnia przez resztę życia. Jej rozkosz była jego
rozkoszą, jej radość – jego radością. Razem wznosili się na
wyżyny.
Chciał pokazać Kayli, że każda chwila z nią jest cenna i
wspaniała. Czuł, jak jej ręce przywarły do niego. Wykrzyknęła
jego imię, a jej wygięte zapraszająco ciało mówiło, że
nadszedł czas spełnienia. Była kochająca, pełna pasji, radości i
pragnęła go tak jak on jej.
Ich obopólna rozkosz przyszła nie w silnym crescendo, ale
jak intensywne zaspokojenie, które trwało i trwało, zanim
oboje doznali ukojenia. Potem objął ją mocno i wyszeptał jej
imię.
– Kaylo, najdroższa, moja najdroższa Kaylo. Uniosła usta
do kolejnego pocałunku.
– Mógłbym się z tobą kochać tysiąc razy i nigdy nie mieć
dość – powiedział półgłosem.
Przytuliła się do niego i oparła mu głowę na piersi.
– Czuję się tak blisko ciebie, Ben. To tak jakby... –
przerwała, niezdolna dokończyć myśli.
– Tak jakby nie tylko nasze ciała były złączone?
– Tak – odpowiedziała prawie nieśmiało.
– Tak jakby złączone były również nasze dusze.
– Tak, tak – powiedziała, szczęśliwa, że zrozumiał.
– Czuję to także. Mam wrażenie, że czekałem na ciebie całe
życie. – Roześmiał się na te słowa. – Naprawdę.
– To przeznaczenie, prawda, Ben?
– Tak – odparł cicho.
– Żadnych zbiegów okoliczności?
– Żadnych – powiedział stanowczo. – Było zapisane w
gwiazdach, że się spotkamy... i pobierzemy.
Uniosła lekko głowę i spojrzała na niego.
– To twoje drugie oświadczyny.
– Wciąż te same. Wtedy naprawdę miałem to na myśli,
choć nie rozumiałem, co się dzieje. Wiedziałem, że zawsze cię
pragnąłem. Teraz rozumiem wszystko i wciąż cię pragnę na
zawsze. Będę pytał i pytał, aż odpowiesz: tak. Powiedz „tak”,
Kaylo.
– Tak – odpowiedziała po prostu. – Tak, tak, tak. Pocałował
ją znów.
– Jest tylko jeden problem – zauważyła Kayla.
– Co takiego? – spytał bez większego niepokoju. Nic nie
mogło im teraz przeszkodzić.
– Jak sądzisz, czy arbitraloza jest dziedziczna? Nie
chciałabym, żeby nasze dzieci na nią cierpiały.
Ben wziął ją w ramiona, patrząc na nią z udawanym
gniewem.
– Nie jestem arbitralny – powiedział. Kayla zaczęła się
śmiać i Ben jej zawtórował.
– No dobrze – poprawił. – Nie będę już nigdy dyktatorski.
Ten etap mojego życia dobiegł końca – przyrzekł.
– Może naprawdę tak – odparła poważnie Kayla.
– Zaufaj mi – poprosił Ben. – Nie chcę jednak utracić nic z
tego wszystkiego, co nas łączy, nawet sporów. To dodaje
pikanterii.
– Czasem trochę za dużo. – Kayla przypomniała sobie
niektóre z ich poprzednich spotkań. – Ale chyba masz rację.
Żadne z nas nie może całkowicie poddać się woli drugiego.
Ale to już nie ma znaczenia. Teraz potrafimy rozmawiać i
rozwiązywać problemy. Znamy alternatywę – rozstanie. Nie
sądzę, żeby któreś z nas wybrało takie wyjście.
– Nigdy. – Ułożył ją sobie wygodniej w ramionach. –
Gdzie będziemy wychowywać te niearbitralne dzieci? Masz
jakiś pomysł?
– Myślę, że powinniśmy zamieszkać tutaj. Dom jest
wystarczająco duży i wydaje się właściwe, żeby potomkowie
Montgomerych i Hartwellow wychowywali się w Sussex. Są
sprzeciwy?
– Ani jednego – odparł i dodał: – Myślałaś, że będę się
spierać, prawda?
– No, szczerze mówiąc... Ben roześmiał się.
– Nie, cudownie byłoby mieszkać tu z tobą. Mógłbym
przenieść biuro do mojego domu i powiększyć je.
– Ben, to wspaniały pomysł.
– Wszystko więc ustalone – powiedział i pocałował kącik
jej ust. – Z wyjątkiem pierścionka.
– Mam pewien pomysł – rzuciła Kayla.
– Czy mogą być trzy złote kółka?
– Myślę, że to wyjątkowo stosowne – mruczała
zadowolona.
– A co z „Otwierającymi się Drzwiami”?
– Chciałabym zatrzymać sklep – powiedziała.
– Dobrze.
Kayla przytuliła się mocniej do Bena.
– Gdy to wszystko odziedziczyłam, nie miałam pojęcia,
jakie drzwi naprawdę się dla mnie otworzą.
– Dla nas obojga – przypomniał. – Do całkiem nowego
świata. Chcę, żebyś odniosła sukces, Kaylo, i wiem, że tak
będzie. Ale chcę też, żebyś miała dla mnie czas.
Jego głos był odrobinę smutny. Uniosła się na łokciu,
spojrzała na swego mężczyznę i zapewniła go:
– Zawsze będę miała dla ciebie czas, najdroższy. Całe
wieki czasu.
Ich usta spotkały się, gdy księżyc uniósł się wysoko w
nocne niebo.
EPILOG
Na skraju łąki przy strumieniu światło księżyca
opromieniało mgłę unoszącą się nad wodą. Migocąc i tańcząc,
prześliznęła się po łące, a potem nabrała kształtu.
Pojawiły się dwie niewyraźne postacie, które zniknęły, by
za chwilę znów wynurzyć się z mglistej nocy. Kobieta miała
na sobie strój purytanki. Biały kołnierz jej sukni lśnił
widmowo w świetle księżyca, a złote włosy tworzyły aureolę
wokół głowy.
Płynęła w noc z pełnym wdzięku zdecydowaniem. Nie była
sama.
Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany, ubrany w
czarną sędziowską togę, o surowej twarzy. Ale gdy patrzył na
nią, jego wzrok łagodniał.
Nagle ich spojrzenia przyciągnął dom Hartwellów. Stał
wysoko na wzgórzu skąpany w blasku księżyca. Przez długi
czas obserwowali dom, a potem zwrócili się ku sobie.
Kobieta rozchyliła usta w półuśmiechu. Uniosła rękę i
podała mu ją. Na smukłym palcu błyszczał pierścionek. Jej
ręka musnęła jego twarz cieniem dotyku tak delikatnym jak
wiosenny deszcz, tak miękkim jak podmuch wiatru.
I wówczas, wraz z pojawiającym się wiatrem, dwie postacie
zniknęły, rozpływając się we mgle, z której powstały. Pozostał
tylko ledwie słyszalny szept wiatru, tak delikatny jak ruch
gałązki, tak zduszony jak wołanie stworzeń nocy.
– Wciąż cię kocham, Katherine. Wciąż cię kocham...
Potem zapadła cisza.