www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=98635
2009-01-23
"Opór". (Nie)prawdziwa historia braci Bielskich
Istnieją pisemne i ustne przekazy, które potwierdzają udział "partyzantów" żydowskich w pacyfikacji
Naliboków i wymordowaniu ok. 130 polskich mieszkańców
Leszek Żebrowski
Od miesięcy robiono medialny szum wokół superprodukcji Hollywoodu, czyli filmu "Opór" ("Defiance") z
Danielem Craigiem w roli głównej. Aktor ten jest znany przede wszystkim jako kolejne wcielenie "Agenta
007", czyli fikcyjnego Jamesa Bonda, dokonującego na ekranach rzeczy niemożliwych i to z niezwykłą
łatwością. Był to trafny wybór. Aktor w filmie "Opór" miał bowiem pokazać również rzeczy, które tak
naprawdę nie miały miejsca w rzeczywistości. Twórcom nie przeszkadzało jednak informować widzów już w
zwiastunach, że film jest oparty na faktach. A więc - prawda czy nieprawda? Czy to, co zobaczymy na
ekranach, wydarzyło się w rzeczywistości, czy też jest to kolejna fikcja literacka nastawiona na toporną
propagandę i indoktrynację w ustalonym z góry kierunku?
"Badacze" z "Wyborczej"
Rzecz komplikuje się jeszcze bardziej, bo oto "Gazeta Wyborcza" oddelegowała dwóch swych redaktorów do
zbadania i opisania historii braci Bielskich. Autorzy, Piotr Głuchowski i Marcin Kowalski, zatytułowali książę
tak: "Odwet. Prawdziwa historia braci Bielskich" (Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2009). Czy z
prawdą można polemizować? Jeśli rzecz została zbadana starannie i jest odpowiednio udokumentowana, bez
pomijania czegokolwiek, co rzuca choćby cień na tok rozważań autorów, to oczywiście polemika nie ma
sensu. Wystarczą same pochwały. Ale jeśli tak nie jest? Jeśli film, a w ślad za nim książka aż tak prawdziwa
nie jest, to jak najbardziej - nie tylko można, ale po prostu trzeba stawić opór czarnej, jednostronnej
propagandzie.
W 1994 r. Adam Michnik ogłosił na łamach swej gazety, że "zdolność do konfrontowania się z ciemnymi
epizodami własnego dziedzictwa jest dla każdego narodu egzaminem z dojrzałości demokratycznej. Twierdzę,
www.radiomaryja.pl
Strona 1/9
że Polacy dojrzeli do demokracji, co znaczy, że mają prawo do pełnej prawdy o własnej przeszłości". Wtedy
chodziło o osławioną sprawę Powstania Warszawskiego i podparcie jakimś autorytetem tego, co na łamach
"Wyborczej" napisał jej ówczesny kierownik działu kulturalnego Michał Cichy. Później wyszło na jaw, że
autor paszkwilu na powstańców warszawskich preparował dokumenty, fałszował cytaty i - choć sam historyk
z wykształcenia - wykonał pracę nie tyle historyczną, co histeryczną. Następnie zniknął na wiele lat...
Nie była to jedyna taka dyskusja na łamach tejże gazety. Tak samo było bowiem ze sprawą Jaffy Eliach i tym,
co napisała o Ejszyszkach, jak to oddziały AK gromiły Żydów w nowej, sowieckiej już rzeczywistości. W tym
przypadku również dyskusja została przerwana w miejscu najmniej wygodnym, gdy ukazały się rzeczowe
publikacje, podparte solidną faktografią i badaniami źródłowymi, które gazetowe "ustalenia" obracały w
perzynę.
Przypuszczam, że teraz będzie podobnie - już rozpoczęła się dyskusja. Nawet na forum internetowym "Gazety
Wyborczej" czytelnicy wzięli pod lupę ustalenia jej dziennikarzy, jak choćby kłamliwe twierdzenie o
rzekomym istnieniu "polskiego batalionu SS" na froncie wschodnim.
Nie trzeba było długo czekać. Jeden z autorów, Marcin Głuchowski, "przedstawił się", odpowiadając jednemu
z krytyków: "Jak mniemam, jesteś historykiem, ja - tylko dziennikarzem, pewno wszystkie szczegółowe
kwestie, o których piszesz, przedstawiają się tak jak twierdzisz, mimo to - sądzę, że książka Cię nie rozczaruje
pełno w niej oczywiście skrótów (typu batalion SS zamiast pomocniczy batalion policyjny pozostający
częściowo pod dowództwem SS) ale zważ, że napisaliśmy powieść dla ludzi, a nie pracę historyczną - to ma
się czytać" (http://forum.gazeta.pl/forum /72,2.html?f=521089).
I właściwie wszystko jest jasne - tak samo jak prawdziwym założeniem filmu "Opór" nie było pokazanie
prawdy, tak samo dziennikarze "Wyborczej" zamiast "prawdziwej historii" dali nam "powieść dla ludzi", z
ideowym uzasadnieniem takiego podejścia: "to ma się czytać". Ale w takim razie po co dobudowywać do
wszystkiego ideologię, że jest w tym jakaś prawda?
100 km od miejsca zbrodni...
Jeśli tak zasobna gazeta, którą stać przecież na wynajęcie profesjonalistów, mających lepsze przygotowanie do
badania historii niż to, jakie nam zaprezentował jeden z autorów, traktuje sprawę po macoszemu, powierzając
ją osobom w ogóle do tego nieprzygotowanym, to rezultaty muszą być takie, jakie są. A są bardzo marne. Oto
co według własnego mniemania ustalili dziennikarze "Gazety Wyborczej": "Pojechaliśmy na Białoruś,
odnaleźliśmy ludzi, którzy pamiętają Bielskich oraz sowieckie dokumenty, gdzie partyzanccy dowódcy
opisują mord w Nalibokach jako zwycięstwo w walce z 'niemieckim garnizonem'. W archiwach są nazwiska
czterech dowódców akcji nagrodzonych za ten 'bój' - to towarzysze Gulewicz, Muratow, Szaszkin i Surkiew.
Paweł Gulewicz wymieniony jest jako ten, który osobiście zabił czterech 'faszystowskich pachołków'.
www.radiomaryja.pl
Strona 2/9
Znaleźliśmy też ostatnich żyjących partyzantów Bielskiego: mieszkają na Białorusi, w USA i w Anglii. Ich
relacje zgadzają się z zawartością sowieckich archiwów - w dniu pacyfikacji Naliboków (8 maja 1943 r.) -
oddział Tewjego Bielskiego stacjonował 100 kilometrów dalej.
- Byli wtedy w miejscowości Stara Huta - opowiada Tamara Wiarszycka, historyk i dyrektor muzeum
regionalnego w Nowogródku, gdzie znajduje się największy zbiór dokumentów pozostałych po Bielskich. -
Do Puszczy Nalibockiej przeszli dopiero parę miesięcy później, o czym można przeczytać w opublikowanych
już dawno relacjach"
(http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,6124559,Prawdziwa_historia_Bielskich.html).
Na oko wszystko wygląda wiarygodnie: pojechali, sprawdzili, zbadali, rozmawiali i wszystko opisali najlepiej,
jak tylko potrafili. Ale z poznawczego punktu widzenia znacznie ważniejsze jest to, czego nie sprawdzili, nie
zbadali i nie opisali. Pominięte jest bowiem wszystko to, co przeczyło z góry założonej tezie: że oddział
Bielskich nie uczestniczył w masakrze. Ważne jest zatem to, co mówi jakaś Tamara Wiarszycka z Białorusi
(czy znane są jej jakiekolwiek poważne publikacje na ten temat, skoro autorzy mianują ją historykiem?). Ale
nie jest ważne to, co można znaleźć w dokumentach i relacjach, a co przeczy jedynie słusznej wersji.
Niewątpliwie "historycy" z "Wyborczej" mają poważne problemy z geografią. Choćby z publikacji Nechamy
Tec wiemy, gdzie grupa Bielskiego przebywała w kwietniu i maju 1943 roku. Były to m.in. lasy jasionowskie,
nieco na zachód od Wsieluba i rodzinnej wsi Bielskich - Stankiewicz. To niespełna 50 km od Naliboków! A
skądinąd wiemy, że na osławione "operacje gospodarcze" uzbrojone grupy od Bielskiego wyprawiały się w
promieniu nawet 80-90 km od swych obozów, nie odległość stała więc na przeszkodzie ich udziału w
opisywanej pacyfikacji.
Do tego jeden ze znanych historyków młodszego pokolenia natychmiast po artykule Głuchowskiego i
Kowalskiego autorytatywnie oświadczył w informacyjnym serwisie telewizyjnym, że grupa Bielskiego w tym
czasie stacjonowała "100 km od Naliboków", więc udziału w tym nie brała. A szacunek dla słowa i własnej
reputacji to już się nie liczy?
Mijają lata, śledztwo stoi w miejscu
Niepokojące jest również to, że prawdopodobnie i śledztwo IPN, mimo początkowych ustaleń, zmierza w
stronę wykluczenia partyzantów żydowskich z udziału w masakrze. Świadczyć o tym może informacja
Polskiej Agencji Prasowej z 14 stycznia br.: "Rzecznik IPN Andrzej Arseniuk poinformował, że kilku
świadków mordu dokonanego w 1943 r. przez partyzantów sowieckich na polskich mieszkańcach wsi
Naliboki zeznaje, iż wśród atakujących byli partyzanci od Bielskiego, jednak zeznania te 'nie są poparte
dokumentami archiwalnymi'. (...) Pytany przez PAP, jaką wiedzę na temat udziału Żydów z oddziału
Bielskiego w zbrodni w Nalibokach posiada IPN, Arseniuk wyjaśnił, że, 'kilku świadków lakonicznie zeznaje,
www.radiomaryja.pl
Strona 3/9
że wśród atakujących byli partyzanci od Bielskiego; świadkowie nie wskazują jednak, na jakich przesłankach
opierają to twierdzenie; ponadto zeznania te nie są poparte żadnymi innymi dowodami, np. dokumentami
archiwalnymi'. Arseniuk zaznaczył jednocześnie, że część historyków również wskazuje na udział
partyzantów z Oddziału Bielskiego w ataku na Naliboki, jednak autorzy nie przywołują w swych
opracowaniach źródeł tych informacji".
Należy tu rozróżnić dwie rzeczy: naszą wiedzę o wydarzeniach (która zawsze będzie niepełna, ale z bardzo
dużą dozą prawdopodobieństwa można je przecież zrekonstruować) od wymogów procesowych i stawiania
zarzutów konkretnym osobom. W końcu jak świadkowie mają pamiętać, po kilkudziesięciu latach, twarze i
dokładne nazwiska (oraz inne dane personalne) sprawców? Ale ewentualne umorzenie sprawy przez IPN nie
będzie wcale oznaczać, że grupy "bojców" od Tewje Bielskiego nie były obecne w Nalibokach.
Skąd się biorą kontrowersje
Jaki jest stan wiedzy o "obozie rodzinnym" braci Bielskich? Bohater filmu i gazetowej "powieści dla ludzi"
Tewje Bielski doczekał się sporej literatury, także historycznej. Występuje również w wielu materiałach
uznawanych za źródła historyczne (niezależnie od konieczności przeprowadzenia ich krytyki). Dwie rzeczy są
niewątpliwie prawdziwe: że Tewje Bielski istniał naprawdę oraz że trzymał żelazną ręką (wraz ze swymi
młodszymi braćmi i grupą najbardziej zaufanych osób) "obóz rodzinny", w którym uratowało się 1200 osób
pochodzenia żydowskiego. Rzecz nie wzbudzałaby prawdopodobnie żadnych kontrowersji (nawet
fantastyczne opisy walk z niemieckimi kolumnami pancernymi), gdyby nie fakt, że od kilku lat toczy się (co
prawda bardzo niemrawo) śledztwo Instytutu Pamięci Narodowej w sprawie pacyfikacji polskiego kresowego
miasteczka położonego na skraju Puszczy Nalibockiej. Wydarzenia, jakie miały miejsce wczesnym rankiem 8
maja 1943 r., zapadły głęboko w pamięć mieszkańców, a na skutek wielu publikacji z ostatnich lat sprawa
stała się w miarę głośna.
W tym dniu Naliboki zostały bowiem brutalnie zaatakowane przez oddziały partyzantki sowieckiej. Zginęło
około 130 mieszkańców, w tym kobiety i dzieci. To również nie wzbudzałoby tak wielkich emocji i z
pewnością "Gazeta Wyborcza" nie chciałaby poświęcać tak wiele sił, środków i miejsca na swych łamach
jednej z wielu wojennych zbrodni. Kontrowersje pojawiają się dlatego, że wedle niektórych źródeł (w tym
także żydowskich), a także pamięci poszkodowanych, w pacyfikacji Naliboków brali udział również
partyzanci żydowscy, pełniący służbę w ramach partyzantki sowieckiej. I zapewne tylko tym da się
wytłumaczyć takie medialne zaangażowanie wielkiego koncernu prasowego.
Wacław Nowicki - świadek niewygodny, więc niewiarygodny
Najbardziej przejmujący i pełny opis wydarzeń zawarty jest we wspomnieniach Wacława Nowickiego,
www.radiomaryja.pl
Strona 4/9
bezpośredniego świadka zbrodni: "Godzina 5 rano, 8 maja 1943 roku. Długa seria z kaemu rozpruła poniżej
okien frontową ścianę naszego domu, stojącą pod nią kanapę, przeleciała przez pokój i ugrzęzła w
przeciwległej ścianie zaledwie kilka centymetrów nad naszymi głowami. (...) Mama dopadła okna.
- Wieś płonie! - krzyczy. (...)
O godzinie 7.00 strzały i jęki ucichły. Zewsząd wiało grozą śmierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli
teraz zobaczyć tragedię swego miasteczka i dokonanego w nim ludobójstwa. W niespełna 2 godziny zginęło
128 niewinnych ludzi. Większość z nich, jak stwierdzili potem naoczni świadkowie, z rąk siepaczy Bielskiego
i 'Pobiedy'. Mordercy obojga płci wpadali do mieszkań i seriami z automatów unicestwiali we śnie całe
rodziny, a obrabowane w pośpiechu (nawet z zegarków) domostwa palili i pijani od krwi, z okrzykiem 'hura!'
szli dalej mordować. Wielu zbudzonych nagłą strzelaniną i jękiem sąsiadów wylatywało na podwórko. Tych
rozstrzeliwano z dziećmi pod ścianami chat. Jedni i drudzy wraz z domostwem obracali się w popiół. Daleko
słychać było ryk bydła i rżenie zagrabianych koni. Podczas dantejskiego pogrzebu trudno było zidentyfikować
pozostałe czasem tylko kończyny dzieci, rodziców, dziadków z rodów Karniewiczów, Łojków, Chmarów i
wielu innych" (W. Nowicki, Żywe echa, Warszawa 1993, s. 99-100).
Głuchowski i Kowalski w "Gazecie Wyborczej" całkowicie deprecjonują relację Wacława Nowickiego:
"Odwiedziliśmy i Nowickiego - mieszka w Warszawie. Przyjął nas w pokoju zasypanym starymi
egzemplarzami 'Naszego Dziennika'. Przyznał, że nigdy nie widział żadnego z Bielskich, nie ma też dowodów
na ich udział w zbrodni, a plotkę o winie Tewjego i braci przekazał mu, przy wódce, niejaki 'Lowa z
Nowogródka', potwierdził zaś 'Wania z Lubczy'. Wyniki śledztwa IPN autor 'Żywych ech' nazwał 'mydleniem
oczu'. Film - wielkim antypolskim skandalem". Może się więc wydawać, że dochowali wszelkiej staranności,
dają się wypowiedzieć wszystkim stronom. Nie napisali jednak, że przedstawili się panu Nowickiemu nie jako
dziennikarze "Wyborczej", lecz jako "studenci historii" (a przynajmniej jeden z nich nic wspólnego z historią
nie ma), którzy jego adres rzekomo otrzymali od nalibockiego proboszcza. Nie sprawdzili, ile pan Nowicki ma
lat, jak się z nim obecnie rozmawia. Wystarczy, że powtórzy zasłyszane pytanie (w którym zawarta jest
sugerowana odpowiedź), aby już mieć zmanipulowaną relację.
Do tego w książce posłużyli się innym "świadectwem", czyli wypowiedzią osiemdziesięcioletniej Leonardy
Juncewicz, która do dziś mieszka w Nalibokach. Usłyszeli od niej to, co usłyszeć chcieli, a mianowicie:
"Myślę, że wielu ludzi, co Bielskich oskarżają, że się tą książką [Wacława Nowickiego - przyp. L.Ż.]
zasugerowali. A przecież... co ten Nowicki mógł wiedzieć? On wtedy naście lat miał". Wacław Nowicki miał
już wówczas 18 lat i był zaprzysiężonym żołnierzem AK. Można to więc odwrócić: co "mogła wiedzieć" pani
Juncewicz, kilka lat młodsza od niego, o napastnikach?
"Wioska już nie istnieje" - relacja Sulii Wołożyńskiej-Rubin
www.radiomaryja.pl
Strona 5/9
Przejdźmy więc do tego, czego dziennikarze "Wyborczej" w swych analizach przyjąć nie chcieli. Oto przed
prawie 30 laty ukazała się w Jerozolimie książka Sulii Wołożyńskiej-Rubin. Jej mąż Borys Rubiżewski był
żydowskim partyzantem w grupie Izraela Keslera, podporządkowanej Tewje Bielskiemu. Sulia też była w tej
grupie. Oto jak ona wspomina mord w Nalibokach:
"Nieopodal [dworzeckiego] getta znajdowała się wioska. Żydzi musieli przez nią przechodzić po drodze do
lasu, a partyzanci [sowieccy] w drodze z lasu. Ci wieśniacy ostrzegali biciem w dzwony i waleniem w
miedziane garnki o przemarszu takich osób, aby ostrzec pobliskie wioski. Chłopi wybiegali z siekierami,
sierpami - czymkolwiek, co może służyć do zabijania - i rżnęli każdego, a potem rozdzielali między siebie
cokolwiek ci nieszczęśliwi mieli. Grupa Borysa [Rubiżewskiego] zdecydowała, aby położyć raz na zawsze
kres takiej działalności. Wysłali kilku ludzi do tej wioski, a sami zaczaili się w zasadzce. Wkrótce rozległy się
sygnały alarmowe i uzbrojeni chłopi wybiegli, aby zabić 'przeklętych Żydów'. No, ale rozległy się salwy i
skoszono ich ze wszystkich stron. Trzy dni zajęło, aby zbić trumny [dla poległych chłopów] i ponad 130 osób
pochowano. Nigdy już więcej żaden Żyd czy partyzant nie zginął na tych drogach" (S. Wolozhinski Rubin,
Against the Tide: The Story of an Unknown Partisan, Jerusalem 1980, s. 126-127). Możemy spokojnie
pominąć drastyczne opisy, jak to mieszkańcy wypadali z siekierami na przechodzących spokojnie Żydów,
którzy przecież dysponowali bronią palną. Ale te wspomnienia, choć nazwa Naliboki w nich nie pada,
jednoznacznie wskazują na opisywaną pacyfikację. Zgadza się też liczba ofiar. Nigdzie w pobliżu nie było
takiej zbrodni. Przez prawie 30 lat nikt tych wspomnień nie zakwestionował.
Co więcej, mamy nowe informacje, że miał to być akt żydowskiej zemsty na polskiej miejscowości. Z czasem
Sulia Rubin dopowiadała nowe, coraz bardziej drastyczne szczegóły, aby bardziej ubarwić swą opowieść.
Pojawiły się one w filmie dokumentalnym "The Bielsky Brothers: The Unkown Partisans" (Soma Productions,
1993). Sulia wypowiada się w nim: "Wioska już nie istnieje. (...) Tego dnia pochowano 130 osób". W filmie
tym (w którym wystąpił również jej mąż i inni uczestnicy grupy Keslera, który pochodził z Naliboków i też
miał brać udział w masakrze) przyznano również, że grupy żydowskie dokonywały rabunków okolicznej
ludności: "Największym kłopotem było (...) wyżywienie tylu ludzi. Grupy 10 do 12 partyzantów
wymaszerowywały na odległość 80 do 90 kilometrów, aby rabować wioski i przynieść żywność dla
partyzantów". Sulia pochwaliła przedsiębiorczość swego przyszłego męża Borysa za to, że obdarował ją
futrem, ubraniami i butami.
Wypowiedzi partyzantów żydowskich, jakie padły w tym filmie (w tym samej Sulii), też nigdy nie były
kwestionowane. Dlaczego więc miałyby nie być prawdziwe? A według Głuchowskiego i Kowalskiego, nie są
(o filmie w ogóle nie wspominają). Dlaczego? Bo jakoby "z grubsza zgadza się ilość zabitych, ale nie zgadza
się co innego - opodal Nalibok nie było w czasie wojny żadnego getta". Ale słowo "opodal" jest bardzo
względne.
www.radiomaryja.pl
Strona 6/9
"Antysemici, którzy twierdzą, że zabijaliśmy Polaków, po prostu kłamią"
Mamy również ustne przekazy, które potwierdzają udział ludzi Bielskiego. W 1996 r. "Gazeta Wyborcza"
przytoczyła wypowiedź Longina Kołosowskiego "Longinusa", partyzanta AK: "Zaczęły się masowe rabunki
wsi. I to nie było raz czy dwa, ale jedni wychodzili, drudzy wchodzili. Miejscowi zaczęli więc walczyć o
chleb, organizowali polsko-białoruską samoobronę. (...) W Nalibokach wyrżnęli 127 ludzi z samoobrony.
Wszyscy mówili, że Naliboki zrobił Bielski" (J. Hugo-Bader, A rewolucja to przecież miała być przecież
przyjemność, "Gazeta Wyborcza", "Magazyn Gazety", 15 listopada 1996 r.). Dlaczego mamy im nie wierzyć
właśnie teraz, skoro wcześniej takie przekazy były afirmowane?
Świadkowie - Polacy mieszkający w Nalibokach - nawet w ostatnich latach bali się zeznawać. Maria Chilicka
w liście do mnie z 3 marca 2004 r. napisała: "Faktem jest, że boją się zeznawać, bo ci bandyci są przy władzy
w Polsce. (...) Myśmy wszystko stracili, raz spalili [nas] Sowieci z Żydami. Za trzy miesiące (...) spalili nas
Niemcy. (...) Dla mnie wojna się nie skończyła, do dziś nie mamy spokoju w Polsce". Czy można się dziwić
wszechobecnemu strachowi w tamtym pokoleniu? Po tym, co przeżyło podczas okupacji?
Historyk Bogdan Musiał, badacz m.in. partyzantki sowieckiej na Kresach, przytacza dokument - rozkaz dla
Brygady im. Stalina (z 3 czerwca 1943 r.), który jednoznacznie potwierdza, że byli mieszkańcy Naliboków
byli wykorzystywani przez Sowietów w ataku na tę miejscowość: "Trzeba wskazać na fakt, że partyzant
oddziału Dzierżyńskiego Józef Szymanowicz, który jako mieszkaniec Naliboków miał oddziałowi pokazać
drogę w czasie marszu do tej miejscowości, zabłądził i nie doprowadził jednej z grup partyzantów na czas do
miejsca wyjścia".
Skoro w tym samym rozkazie są wymieniani liczni Żydzi, którzy zostali wyróżnieni za swą postawę "w
partyzantce", to trudno zakładać, aby Sowieci nie wykorzystywali znających teren i miejscowe układy byłych
mieszkańców tej miejscowości (zob. Bogdan Musiał, Sowjetische Partisanen in Weißrußland: Innenansichten
aus dem Gebiet Baranovi˘ci, 1941-1944. Eine Dokumentation, Mün-chen: Oldenbourg, 2004, s. 190-191).
Autorzy skupili się jednak na wybiórczych relacjach tych Żydów z grupy Bielskiego, którzy obecnie usilnie
zaprzeczają swemu udziałowi w masakrze. Jeden z nich, Jakow Abramowicz, napisał: "Antysemici, którzy
twierdzą, że zabijaliśmy Polaków, po prostu kłamią". Jest to "argument" mocny i obecnie bardzo skuteczny.
Drugi - Jack-Idel Kagan, napisał mniej napastliwie, ale jednoznacznie: "Rozmawiałem po wojnie z wieloma
byłymi partyzantami Bielskich i zapewnili mnie, że ich w Nalibokach nie było". Tenże sam Kagan
kategorycznie wykluczył też udział Rubiżewskiego, opierając się na geografii: "Powtarzam, że cały maj
spędziliśmy w okolicy wsi Stara Huta. To gdzie indziej". To jednak za mało, aby całkowicie wykluczyć udział
partyzantów narodowości żydowskiej w masakrze. Tym bardziej że 14-letni Kagan do końca września 1943 r.
przebywał w getcie w Nowogródku i na temat obozu Bielskich tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia!
www.radiomaryja.pl
Strona 7/9
I jeszcze jedno - Zvi Bielski (syn Zusa Bielskiego) stwierdził, że "Bielscy sprzątnęliby wszystkich
mieszkańców wioski, jeśliby musieli, (...) ci ludzie byli okrutnymi zabójcami, kiedy musieli". Czy naprawdę
musieli?
Z pewnością konieczne są dalsze badania i poszukiwania, choć nieubłagany upływ czasu bardzo szybko
zaciera resztki śladów.
O wszystkim decydowali Sowieci, ale...
Mimo wszystko dyskusja na te tematy - choć niepotrzebnie sprowadzona przez "Wyborczą" wyłącznie do
zagadnienia: Żydzi czy nie-Żydzi? - jest bardzo potrzebna. Nie można oskarżać Żydów o zaplanowanie tej
akcji czy kierowanie nią. O wszystkim, co istotne, decydowali przecież Sowieci. Ale grupy żydowskie były
ich znaczącą częścią, trudno więc zdjąć z nich odpowiedzialność za wspólne dokonania.
Partyzantka sowiecka, pokrywająca olbrzymie połacie północno-wschodnich krańców RP, była wielokrotnie
silniejsza od partyzantki polskiej, która nie była w stanie w pełni chronić ludności polskiej i polskiego stanu
posiadania. Należy przy tym pamiętać, że warunki okupacji i działalności partyzantki na tych ziemiach były
zupełnie inne niż w centralnej Polsce. Tu Niemcy panowali jedynie nad strategicznymi drogami i liniami
kolejowymi, ich garnizony stacjonowały tylko w większych miejscowościach. Wokół zaś była "ziemia
niczyja", wydana na łup wszelkich band rabunkowych i sowieckich "otriadów". Były to dla nich Dzikie Pola,
na których można było bezkarnie hasać: kraść, rabować, napadać, gwałcić, mordować.
Raporty Delegatury Rządu i Armii Krajowej z tych terenów nie pozostawiają złudzeń co do istoty "sowieckiej
partyzantki" oraz działającej ściśle w jej ramach "partyzantki żydowskiej". Jeden z nich tak to ujmuje:
"Akcja band bolszewickich jest tak ściśle związana z działalnością band rabunkowych i tyle ma wspólnych z
nimi cech, że trudno jest nieraz (je) rozróżnić. Specjalną kategorię, jak gdyby pośrednią, stanowią bandy
żydowskie, szczególnie znienawidzone przez ludność za swą bezwzględną i pełną nienawiści postawę, przede
wszystkim do wszystkiego, co jest polskie".
Gdy dziś czytamy w zachodnich publikacjach o "polskich obozach koncentracyjnych", o "nazistowskiej AK",
o współudziale Polaków w zagładzie Żydów, trudno oprzeć się przekonaniu, że mamy do czynienia z jakąś
ogromną ofensywą propagandową. Bardzo często pojawiają się zarzuty (także w publikacjach dotyczących
obozu Bielskiego), że AK dokonywała na nich mordów. Tylko że są to insynuacje bez pokrycia. Natomiast
udział grup partyzantów żydowskich (w ramach oddziałów sowieckich) w bezwzględnym zwalczaniu
oddziałów AK jest przecież bezsporny.
Partyzantka sowiecka była dla ludności polskiej tych ziem "drugą okupacją", często groźniejszą i bardziej
okrutną. Niemieckie pacyfikacje, choć straszliwe w skutkach, dokonywane były co jakiś czas w ramach akcji
odwetowych lub zastraszających. Partyzanci sowieccy i żydowscy mogli przychodzić noc w noc. Zabierali
www.radiomaryja.pl
Strona 8/9
dosłownie wszystko - nawet rzeczy, które w ogóle w ich leśnym życiu były nieprzydatne, ale przecież miały
jakąś wartość. Ich działalność przeciwko Niemcom - w porównaniu do możliwości kadrowych i posiadanego
uzbrojenia - była doprawdy znikoma. Do tego dochodziły gwałty na kobietach dokonywane z ogromnym
okrucieństwem. Nie było przed tym obrony - polska partyzantka była nieporównanie słabsza, gorzej
uzbrojona, mogła operować tylko silnymi oddziałami.
"Ludność chwyta za broń w swej obronie"
Głuchowski i Kowalski wiedzą o tym, ale tak naprawdę bagatelizują problem. W obozie Bielskiego wygląda
to wręcz na sielankę: "Sam Tewje nie zaprzeczał po wojnie, że sypiał z wieloma kobietami, ale - przynajmniej
w obozie - starał się unikać mężatek, obojętnie, czy mąż był w lesie, czy w getcie". To, co robił on i jego
"bojcy" poza obozem, w ich opowieści właściwie nie istnieje. A przecież sprawa gwałtów na kobietach stała
się jednym z głównych problemów w rozmowach polsko-sowieckich w połowie 1943 roku, gdy Polacy chcieli
jakoś unormować stosunki z Sowietami. Apelowali o "(...) niewysyłanie Żydów na rekwizycje (ludność się
skarży) samorzutnie chwyta za broń w swej obronie, bo ci się znęcają, gwałcą kobiety i małe dzieci (...)
obrażają ludność, straszą późniejszą zemstą Sowietów, nie mają miary w swej nieuzasadnionej złości i w
rabunku".
Czy można to wszystko pominąć milczeniem, gdy bada się skomplikowane dzieje Kresów w tamtych latach?
Czy można w ogóle mówić o klasycznej partyzantce w odniesieniu do grup żydowskich, które bardziej były
"grupami przetrwania" i nie prowadziły walki z okupantem niemieckim? Czy można pomijać całkowitym
milczeniem skomplikowane, nieformalne porozumienia grup żydowskich z Niemcami w Puszczy Nalibockiej
(wspomina o nich choćby Sulia Rubin), a jednocześnie pisać o oddziałach AK por. Adolfa Pilcha, ps. "Góra",
"Dolina", jako faktycznych niemieckich kolaborantach: "Polacy wespół z Niemcami konwojują transporty
mąki idące do Mińska. Gdy napadają ich Sowieci - bronią się ramię w ramię". Dlatego tak łatwo
Głuchowskiemu i Kowalskiemu udało się napisać o "polskim batalionie SS", którego przecież nie było.
Należy życzyć autorom, aby w jakichkolwiek badaniach, w tym także historycznych, wykazali więcej
staranności i nie pomijali niczego, co może być istotnym objaśnieniem. A przede wszystkim - aby nie szli na
tak skandaliczne "skróty", które mają usprawiedliwić skandaliczne błędy. Widzowie zaś, którzy na film
"Opór" mimo wszystko się wybiorą, powinni potraktować go z przymrużeniem oka jak filmową bajkę, która z
historią prawdziwą, która jest nauczycielką życia - naprawdę nie ma nic wspólnego.
www.radiomaryja.pl
Strona 9/9