George R R Martin Człowiek w kształcie gruszki

background image

George R.R. Martin

Człowiek w kształcie gruszki

Człowiek w kształcie gruszki mieszka pod schodami. Ramiona ma wąskie i pochyłe, za to

pośladki imponująco wielkie. Może to tylko efekt jego ubrania, bo nikt nigdy nie przyznał, że

widział go nago, ani nawet że miałby na to ochotę. Nosi brązowe, poliestrowe spodnie z

tkaniny o podwójnym splocie, o szerokich mankietach i wytartym siedzeniu. Zawsze były

workowate, a do tego mają wielkie, głębokie, obwisłe kieszenie, tak pełne różnych różności,

że odstają mu od boków. Wciąga je bardzo wysoko, nad wydatny brzuch, i zapina na piersi

wąskim, brązowym paskiem ze skóry. Dlatego widać opadające skarpetki, a czasami nawet

trzy lub cztery centymetry nagiej skóry o niezdrowym, białawym odcieniu.

Zawsze nosi koszulki z krótkimi rękawkami, najczęściej białe albo jasnoniebieskie, a w

kieszeni na piersi ma pełno pisaków, tych najtańszych, które piszą niebieskim tuszem.

Pogubił nasadki albo je wyrzucił i teraz na wszystkich koszulkach ma w okolicy kieszeni

mnóstwo plam. Jego głowa jest drugą gruszką osadzoną na szczycie pierwszej: ma podwójny

podbródek oraz szerokie, pełne, mięsiste policzki, a jej szczyt zwęża się niemal do punktu.

Nos ma szeroki i płaski pełen wielkich, brudnych porów, a oczy małe, jasne i osadzone blisko

siebie. Jego włosy są rzadkie i ciemne, zwisają w strąkach i pełno w nich łupieżu. Nigdy nie

sprawiają wrażenia umytych i niektórzy opowiadają, że obcina je sobie sam, posiłkując się

miską i tępym nożem. Człowiek w kształcie gruszki ma też charakterystyczny zapach, słodki,

kwaśny i intensywny. Pachnie zjełczałym masłem, gnijącym mięsem i jarzynami

rozkładającymi się w pojemniku na śmieci. Gdy się odzywa, jego głos ma wysoką tonację,

brzmi słabo i piskliwie. Podobny głosik wydobywający się z ust tak wielkiego i brzydkiego

mężczyzny brzmiałby śmiesznie, gdyby nie fakt, że jest w nim coś niepokojącego, coś, co

wywołuje jeszcze silniejszy dreszcz niż jego uśmieszki. Rozciąga w uśmiechu zaciśnięte usta,

background image

nigdy nie pokazując zębów, ale wargi ma szerokie i wilgotne.

Na pewno go znacie. Każdy spotkał kiedyś człowieka w kształcie gruszki.

* * *

Jessie swojego spotkała pierwszego dnia po przeprowadzce na nowe miejsce. Obie z

Angelą przeniosły się do pustego mieszkania na parterze. Angela i jej chłopak Donald, który

uczył się na psychoanalityka, wnieśli do środka leżankę, niechcący odsuwając przy tym cegłę,

która przytrzymywała drzwi do budynku w pozycji otwartej. Tymczasem Jessie przytaszczyła

o własnych siłach szezlong, weszła tyłem na schody i wniosła go ze stukiem na górę tylko po

to, by się przekonać, że drzwi są zamknięte, gdy oparła się o nie plecami, trzymając mebel w

ramionach. Była spocona, obolała i poirytowana, gotowa krzykiem dać wyraz swej frustracji.

Wtedy właśnie ze swego mieszkania w piwnicy pod schodami wyszedł człowiek w

kształcie gruszki. Wylazł na chodnik u podstawy ganka i skierował na nią spojrzenie

załzawionych oczek. W żaden sposób nie próbował pomóc jej z meblem. Nie powiedział

„cześć” ani nie zaproponował, że wpuści ją do budynku. Zamrugał tylko powiekami i

rozciągnął usta w wilgotnym uśmieszku, nie odsłaniając zębów.

– Aaa. To ona – oznajmił głosem piskliwym i drażniącym jak zgrzyt paznokci o tablicę.

Potem odwrócił się i odszedł, kołysząc się lekko na boki.

Jessie wypuściła z rąk szezlong, który zsunął się o dwa stopnie i odwrócił do góry

nogami. Choć panował lipcowy upał, nagle zrobiło się jej zimno. Śledziła wzrokiem

człowieka w kształcie gruszki. Zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. Weszła do środka i

opowiedziała o nim Donaldowi oraz Angeli, ale nie zrobiło to na nich większego wrażenia.

– W życiu każdej dziewczyny musi się pojawić człowiek w kształcie gruszki – stwierdziła

Angela z cynizmem zblazowanej mieszkanki miasta. – Założę się, że spotkałam go kiedyś na

randce w ciemno.

Donald, który zasadniczo z nimi nie mieszkał, ale spędzał z Angelą tyle nocy, że czasami

wydawało się, że jest inaczej, miał na głowie ważniejsze sprawy.

– Gdzie chcesz postawić ten szezlong? – zapytał.

Potem wypili kilka piw, przyszli też Rick, Molly i Heathersonowie, żeby pomóc im

ogrzać mieszkanie. Rick zaproponował, że będzie dla niej pozował – mrugając znacząco i

trącając ją łokciem – kiedy Molly nie słyszała, Donald wypił za dużo i zasnął na sofie, a

Heathersonowie się pokłócili. Geoff wyszedł, trzaskając drzwiami, a Lureen się rozpłakała.

Innymi słowy, to był wieczór jak każdy inny i Jessie zapomniała o człowieku w kształcie

gruszki. Ale nie na długo.

Rano Angela obudziła Donalda i oboje wyszli, Angie do wielkiej firmy w śródmieściu,

gdzie pracowała jako asystentka w kancelarii prawniczej, a Don na uczelnię. Jessie była

background image

zawodowym grafikiem i wykonywała pracę w domu, co w opinii Angeli, Donalda, jej matki i

całej cywilizacji zachodniej oznaczało, że nie pracuje w ogóle.

– Zrobisz zakupy? – zapytała Angie przed wyjściem. W ciągu dwóch tygodni

poprzedzających przeprowadzkę niemal całkowicie opróżnili lodówkę, żeby nie taszczyć

wielkich zapasów żywności na drugi koniec miasta. – Przecież cały dzień siedzisz w domu.

Naprawdę trzeba kupić coś do jedzenia.

Tak oto Jessie trafiła do marketu Santina na rogu. Gdy pchała tłocznym przejściem wózek

pełen zakupów, po raz drugi zobaczyła człowieka w kształcie gruszki. Stał przy kasie i

odliczał drobne dla Santina. Jessie miała ochotę zawrócić i zająć się oglądaniem półek,

dopóki sobie nie pójdzie. To jednak byłaby głupota. Miała już wszystko, czego potrzebowała,

a poza tym była dorosłą kobietą, a on stał przy jedynej czynnej kasie. Dodawszy sobie w ten

sposób odwagi, stanęła w kolejce za nim.

Santino wsypał monety otrzymane od człowieka w kształcie gruszki do szuflady starej

kasy i podał mu papierową torbę na zakupy: wielką plastikową butelkę coca-coli oraz

półkilową paczkę chrupek Cheez Doodles. Człowiek w kształcie gruszki wziął torbę,

zauważył Jessie i obdarzył ją tym swoim wilgotnym uśmiechem.

– Cheez doodles są najlepsze – oznajmił. – Chce pani trochę?

– Nie, dziękuję – odparła uprzejmie Jessie.

Człowiek w kształcie gruszki włożył brązową, papierową torbę do wielkiej, bezkształtnej,

skórzanej teczki – takiej, w jakiej dzieci noszą książki do szkoły – podniósł ją i kaczkowatym

krokiem opuścił sklep. Santino, potężnie zbudowany mężczyzna o rzedniejących, upstrzonych

siwizną włosach, zaczął rejestrować zakupy Jessie.

– Niezły z niego numer, co? – zapytał.

– Kto to jest?

Santino wzruszył ramionami.

– Cholera wie, nie mam pojęcia. Wszyscy mówią na niego „człowiek w kształcie

gruszki”. Mieszka tu od zawsze. Przychodzi co rano, kupuje butelkę coca-coli i wielką torbę

cheez doodles. Raz nam ich zabrakło i poradziłem mu, żeby spróbował chrupek Cheetos albo

nawet czipsów ziemniaczanych, no wie pani, dla urozmaicenia. Ale on nie chciał nawet o tym

słyszeć.

– To niemożliwe, żeby kupował tylko colę i cheez doodles – zaprotestowała zdumiona

Jessie.

– Chce się pani założyć?

– Na pewno robi zakupy gdzie indziej.

– Następny supermarket jest dziewięć przecznic stąd. Charlie ze sklepu ze słodyczami

background image

mówił mi, że człowiek w kształcie gruszki przychodzi tam po południu o czwartej trzydzieści

i kupuje porcję lodów czekoladowych z syropem i wodą sodową, ale o ile mi wiadomo, to

wszystko, co je. – Podliczył. – Siedemdziesiąt dziewięć dolarów osiemdziesiąt dwa centy.

Jest pani tu nowa?

– Mieszkam tuż nad człowiekiem w kształcie gruszki – wyznała Jessie.

– Gratuluję – odparł Santino.

Nieco później, gdy już ustawiła wszystko na półkach i schowała zakupy, urządziła sobie

pracownię w wolnej sypialni, maznęła od niechcenia kilka kresek na okładce, którą miała

malować dla Pirouette Publishing, zjadła lunch, pozmywała naczynia, włączyła gramofon i

słuchając trochę Carly Simon, przestawiła połowę mebli w salonie. W końcu przyznała przed

samą sobą, że czuje się trochę podenerwowana. Doszła do wniosku, że to byłby najlepszy

moment, żeby przejść się po budynku i przedstawić nowym sąsiadom. Wiedziała, że w

mieście niewielu ludzi zawraca sobie tym głowę, ale ona w głębi duszy nadal pozostała

dziewczyną z małego miasteczka i czuła się lepiej, znając ludzi, którzy ją otaczali.

Postanowiła, że zacznie od piwnicy, od człowieka w kształcie gruszki. Zeszła po schodach do

jego drzwi, ale nagle nawiedziło ją dziwne uczucie. Zauważyła, że na drzwiach nie ma nawet

nazwiska. Pożałowała swego impulsu i wróciła na górę przywitać się z resztą lokatorów.

Wszyscy oni go znali, a większość nawet z nim raz czy dwa rozmawiała, próbując okazać

uprzejmość. Stara Sadie Winbright, ich sąsiadka z naprzeciwka, która od dwunastu lat

zajmowała drugie mieszkanie na parterze, powiedziała, że jest bardzo spokojny. Bill Peabody,

który dzielił wielkie mieszkanie na pierwszym piętrze z kaleką matką, uważał, że człowiek w

kształcie gruszki jest odrażający, zwłaszcza ten jego uśmieszek. Pete Pumetti pracował na

drugą zmianę i powiedział jej, że światła w piwnicy zawsze się palą bez względu na to, o

której godzinie wraca do domu. Co prawda, trudno to było zauważyć, bo człowiek w kształcie

gruszki zabił okna deskami. Jess i Ginny Harris nie lubili, kiedy ich bliźniaki bawiły się na

schodach prowadzących do jego mieszkania, i zabronili im z nim rozmawiać. Jeffries, fryzjer,

mający mały zakład z dwoma fotelami za sklepem Santina, znał go, ale nie wyrażał zbyt

wielkiej ochoty, by mieć go za klienta. Wszyscy bez wyjątku nazywali go człowiekiem w

kształcie gruszki i tym właśnie był.

– Ale kim on jest? – pytała Jessie. Nikt z nich tego nie wiedział. – Z czego się utrzymuje?

– Chyba żyje z zasiłku – stwierdziła stara Sadie Winbright. – Biedaczyna na pewno jest

upośledzony umysłowo.

– Niech mnie szlag, jeśli to wiem – odparł Pete Pumetti. – Na mur beton nigdzie nie

pracuje. Założę się, że to ciota.

– Czasami podejrzewam, że jest dilerem – wyznał fryzjer Jeffries, który nic nie wiedział o

background image

żadnych narkotykach, chyba żeby uznać za taki oczar wirginijski.

– Założę się, że pisze w tej norze książki pornograficzne – snuł przypuszczenia Billy

Peabody.

– Nie ma żadnej pracy – zapewniła Ginny Harris. – Rozmawialiśmy o tym z Jessem. To

na pewno całkowity nędzarz.

Wieczorem, przy kolacji, Jessie opowiedziała Angeli o człowieku w kształcie gruszki i o

tym, co mieli na jego temat do powiedzenia inni lokatorzy.

– To pewnie adwokat – stwierdziła Angie. – A czemu to cię aż tak obchodzi?

Jessie nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.

– Nie wiem. Dostaję gęsiej skórki, kiedy na niego patrzę. Nie podoba mi się myśl, że pod

nami mieszka jakiś maniak.

Angela wzruszyła ramionami.

– Tak to już jest w wielkich, pełnych blichtru miastach. Był ten facet z firmy

telefonicznej?

– Może w przyszłym tygodniu – odparła Jessie. – Tak to już jest w wielkich, pełnych

blichtru miastach.

* * *

Jessie wkrótce uświadomiła sobie, że przed człowiekiem w kształcie gruszki nie ma

ucieczki. Kiedy przyszła do samoobsługowej pralni po drugiej stronie domu, prał właśnie

wielki ładunek bokserek w paski i brudnych od tuszu koszulek, posilając się coca-colą i cheez

doodles z automatu. Próbowała go ignorować, ale gdy tylko się odwróciła, uśmiechał się do

niej obrzydliwie i gapił się na nią czy może na bieliznę, którą ładowała do suszarki.

Kiedy pewnego popołudnia zajrzała do sklepu ze słodyczami na rogu, żeby kupić gazetę,

siedział tam, siorbiąc lody z wodą sodową. Pośladki zwisały mu ze stołka po obu stronach.

– Są domowej roboty – zapiszczał do niej.

Zmarszczyła brwi, zapłaciła za gazetę i wyszła.

Pewnego wieczoru, gdy Angela poszła spotkać się z Donaldem, Jessie wzięła starą

książkę w miękkiej oprawie i usiadła na ganku, żeby trochę poczytać, może z kimś pogadać i

nacieszyć się chłodnym wietrzykiem. Zatopiła się w lekturze aż do chwili, gdy nagle poczuła

jakiś nieprzyjemny zapach. Uniosła spojrzenie i zobaczyła go. Stał niecały metr od niej,

gapiąc się na nią.

– Czego pan chce? – warknęła, zamykając książkę.

– Chciałaby pani obejrzeć moje mieszkanie? – zapytał człowiek w kształcie gruszki

wysokim, płaczliwym głosem.

– Nie – odpowiedziała i wróciła do domu. Gdy jednak wyjrzała przez okno po pół

background image

godzinie, stał dokładnie w tej samej pozycji, ściskając swój brązowy sakwojaż i gapiąc się na

jej okna, mimo że już zapadał zmierzch. Zaniepokoiło ją to bardzo. Chciałaby, żeby Angela

już wróciła, ale wiedziała, że nastąpi to najwcześniej za kilka godzin. Niewykluczone też, że

jej przyjaciółka postanowi spędzić noc u Dona.

Jessie zamknęła okna, mimo że był upał, sprawdziła, czy drzwi są zamknięte na klucz i

poszła do pracowni. Malowanie pomoże jej zapomnieć o człowieku w kształcie gruszki. Poza

tym pod koniec tygodnia miała oddać okładkę do Pirouette.

Resztę wieczoru spędziła na wykańczaniu tła i dodawaniu pewnych szczegółów do sukni

bohaterki. Kiedy skończyła, doszła do wniosku, że bohater nie wygląda jak trzeba, poprawiła

więc również i jego. To był standardowy męski brunet o mocno zarysowanej szczęce, ale

Jessie postanowiła, że trochę go zindywidualizuje. Pozwoliło jej to przyjemnie spędzić czas

aż do chwili, gdy usłyszała w zamku szczęk klucza Angie.

Odłożyła farby i umyła się. Postanowiła, że napije się jeszcze herbaty, zanim położy się

spać. Angela była w pokoju. Stała z rękami splecionymi za plecami i chichotała. Wyglądała

na zdrowo ubzdryngoloną.

– Co cię tak śmieszy? – zapytała Jessie.

Angela znowu zachichotała.

– Ukrywasz coś przede mną – stwierdziła. – Masz nowego adoratora i o niczym mi nie

powiedziałaś.

– Co ty pleciesz?

– Kiedy wróciłam, stał na ganku – wyjaśniła z uśmiechem Angela. Podeszła do Jessie. –

Powiedział, żeby ci to dać. – Wysunęła rękę zza pleców. Pełna była grubych,

pomarańczowych robaków, łuszczących się chrupek z kukurydzy i sera, które owijały się jej

wokół palców, zostawiając na skórze ślady posypki. – To dla ciebie – powtórzyła ze

śmiechem Angie. – Dla ciebie.

* * *

Nocą Jessie miała długi, straszliwy sen, ale gdy nadszedł dzień, pamiętała tylko jego

maleńki fragment. Stała przed drzwiami mieszkania człowieka w kształcie gruszki pod

schodami, stała tam w mroku i czekała, czekała, aż coś się wydarzy, coś straszliwego,

najgorsza rzecz, jaką mogła sobie wyobrazić. Powoli, bardzo powoli, drzwi zaczęły się

otwierać. Na jej twarz padło światło i... obudziła się, drżąc.

* * *

Rankiem, jedząc płatki Rice Krispies i popijając je herbatą, Jessie doszła do wniosku, że

człowiek w kształcie gruszki może być niebezpieczny. Może był karany. Albo jest chory

psychicznie. Powinna to sprawdzić. Ale w tym celu musiała najpierw poznać jego nazwisko.

background image

Nie mogła pójść na policję i zapytać: „Czy macie coś na człowieka w kształcie gruszki?”.

Angela poszła do pracy, a Jessie przysunęła krzesło do okna, usiadła na nim i zaczęła

obserwować wejście. Pocztę zwykle przynoszono około jedenastej. Zobaczyła, jak listonosz

wchodzi na ganek, usłyszała, jak wrzuca przesyłki do dużej skrzynki w korytarzu. Wiedziała

jednak, że człowiek w kształcie gruszki ma własną skrzynkę, wiszącą na drzwiach tuż pod

dzwonkiem. O ile dobrze sobie przypominała, to była jedna z tych, które się nie zamykają.

Gdy tylko listonosz się oddalił, wstała i zeszła szybko na dół. Człowieka w kształcie gruszki

nigdzie nie było widać. Drzwi do jego mieszkania znajdowały się pod gankiem. Widziała

stojące dalej, przepełnione puszki na śmieci, czuła bijącą z nich intensywną woń zgnilizny.

Górną połowę drzwi stanowiło zabite deskami okno. Pod gankiem było ciemno i Jessie otarła

sobie kostki dłoni o cegły, próbując wymacać skrzynkę. Wreszcie znalazła luźną metalową

pokrywę, otworzyła ją i wyciągnęła dwie cienkie koperty. Musiała przymrużyć powieki i

podejść bliżej słońca, żeby odczytać, co jest na nich napisane. Obie były zaadresowane do

Lokatora.

Gdy wkładała je z powrotem do skrzynki, drzwi nagle się otworzyły i na tle bijącego z

mieszkania światła zarysowała się sylwetka człowieka w kształcie gruszki. Uśmiechnął się do

niej. Stał tak blisko, że mogłaby policzyć mu pory na nosie, widziała ślinę ściekającą po

dolnej wardze. Nie odezwał się ani słowem.

– Mam... – zaczęła zaskoczona. – Mam... mam parę listów do pana. Wrzucili je przez

pomyłkę do mojej skrzynki. To na pewno był nowy listonosz. Chciałam... chciałam je oddać.

Człowiek w kształcie gruszki wsadził rękę do skrzynki. Jego dłoń musnęła w przelocie

dłoń Jessie. Miał miękką, wilgotną skórę, która wydawała się znacznie zimniejsza, niżby

należało. Całą kończynę dziewczyny pokryła gęsia skórka. Wziął oba listy, rzucił na nie

okiem i wsadził je do kieszeni spodni.

– To tylko reklamy – pisnął. – Nie powinno się im pozwalać na wysyłanie takich głupot.

Powinno się tego zabronić. Chce pani zobaczyć moje rzeczy? Mam w środku rzeczy do

obejrzenia.

– Hm – odparła Jessie. – Hm, dziękuję, ale nie mogę. Przepraszam.

Odwróciła się pośpiesznie, uciekła spod schodów w światło słońca i wbiegła z powrotem

do budynku, czując na plecach jego spojrzenie.

Resztę dnia spędziła na pracy i cały następny dzień również. Nawet nie wyglądała przez

okno, bojąc się, że nadal tam stoi. W czwartek skończyła obraz. Postanowiła, że sama

zawiezie go do Pirouette, zje kolację na mieście i może też wybierze się na zakupy. Dzień

spędzony z dala od mieszkania i człowieka w kształcie gruszki uspokoi jej nerwy. Miała zbyt

bujną wyobraźnię. W końcu on nic jej nie zrobił. Był po prostu cholernie niesamowity.

background image

Adrian, kierownik działu grafiki w Pirouette, jak zwykle ucieszył się na jej widok.

– Brawo, Jessie – powiedział, gdy już uściskał ją na powitanie. – Gdyby tylko wszyscy

nasi graficy byli tacy jak ty. Zawsze dotrzymujesz terminów i dostarczasz prace najwyższej

jakości. Jesteś prawdziwą profesjonalistką. Chodź do mojego gabinetu. Obejrzymy ten obraz,

porozmawiamy o nowych zamówieniach i poplotkujemy trochę.

Powiedział sekretarce, żeby kazała ewentualnym interesantom zadzwonić później, i

poprowadził Jessie przez labirynt małych pokoików, w których pracowali redaktorzy. Sam

miał wielki, narożny gabinet z dwoma dużymi oknami, symbol jego statusu w Pirouette

Publishing. Wskazał Jessie krzesło, nalał jej filiżankę ziołowej herbaty, a potem wziął teczkę,

wyjął obraz i uniósł go w wyciągniętej ręce.

Cisza trwała stanowczo za długo.

Adrian przesunął krzesło, oparł o nie płótno i odsunął się o kilka stóp, żeby przyjrzeć mu

się z daleka. Głaskał się po brodzie, kręcąc głową na obie strony. Na ten widok Jessie poczuła

lekki dreszcz niepokoju. Z reguły Adrian przyjmował jej obrazy z entuzjastyczną aprobatą.

Nie podobała się jej ta cisza.

– Co się stało? – zapytała, odstawiając filiżankę. – Nie podoba ci się?

– Hm – odparł Adrian. Uniósł przed siebie otwartą dłoń i poruszył lekko palcami. – Z

pewnością jest świetnie namalowany. Twoja technika jest bez zarzutu. Bardzo dobrze oddałaś

szczegóły.

– Sprawdziłam wszystkie stroje – zapewniła poirytowana. – To autentyczne ubrania z

epoki, wiesz, że tak jest.

– Nie wątpię w to. A twoja bohaterka jak zwykle jest piękna. Sam z chęcią rozerwałbym

jej gorsecik. Potrafisz dokonać zdumiewających rzeczy z gruczołami sutkowymi, Jessie.

Wstała z krzesła.

– To o co chodzi? – zapytała. – Robię dla ciebie okładki już od trzech lat, Adrian, i nigdy

nie było żadnych problemów.

– No cóż – mruknął. Potrząsnął z uśmiechem głową. – Właściwie to drobiazg. Może po

prostu zrobiłaś już za dużo takich okładek. Wiem, jak to jest. Są tak bardzo podobne do

siebie, że to robi się nudne. Wciąż malujesz te same namiętne uściski i w pewnej chwili

nachodzi cię ochota, żeby poeksperymentować, spróbować czegoś trochę innego. – Pogroził

jej palcem. – Ale to nie przejdzie. Nasze czytelniczki chcą widzieć na okładkach wciąż taki

sam syf. Rozumiem cię, ale to nie przejdzie.

– W mojej okładce nie ma nic eksperymentalnego – upierała się nadal poirytowana Jessie.

– Wygląda tak samo, jak setki innych, które robiłam dla ciebie.

Adrian miał szczerze zdziwioną minę.

background image

– Mówię o tym facecie, oczywiście – wyjaśnił. – Myślałem, że zrobiłaś to celowo. –

Wskazał na obraz. – Popatrz na niego. On prawie nie jest atrakcyjny.

– Słucham? – Jessie podeszła do obrazu. – To ten sam ociekający męskością głąb,

którego zawsze malowałam.

Adrian zmarszczył brwi.

– Daj spokój – powiedział. – Przyjrzyj się. – Zaczął jej pokazywać różne szczegóły. –

Tutaj, przy kołnierzyku, czy to nie jest ślad podwójnego podbródka? I przyjrzyj się jego

dolnej wardze! Jest pięknie namalowana, to prawda, ale wygląda, hm, obrzydliwie. Jakby

była wilgotna czy coś. Bohaterowie książek Pirouette gwałcą, plądrują, uwodzą i grożą, ale

nigdy się nie ślinią, moja droga. I może to tylko perspektywa, ale mógłbym przysiąc... –

Przerwał, pochylił się nad obrazem i potrząsnął głową.

– ...nie, to nie perspektywa. Szczyt jego głowy jest węższy od dolnej części. Spiczasty

łeb! Nie możemy mieć spiczastych łbów w książkach Pirouette, Jessie. Ma też za pełne

policzki. Wygląda, jakby chował w nich orzechy na zimę. – Adrian potrząsnął głową. – To

nie przejdzie, kochanie. Posłuchaj, to nie problem. Reszta okładki jest w porządku. Weź obraz

do domu i popraw go. Co ty na to?Przerażona Jessie gapiła się na płótno, jakby widziała je po raz

pierwszy. Wszystko, co

mówił Adrian, było prawdą. Wszystkie wskazane przez niego szczegóły się zgadzały. Co

prawda, było to bardzo subtelne, na pierwszy rzut oka mężczyzna wyglądał zupełnie jak

typowy bohater z okładek Pirouette, ale coś w nim było leciutko nie tak. Jeśli przyjrzeć się

uważniej, stawało się to zupełnie oczywiste. Człowiek w kształcie gruszki w jakiś sposób

przeniknął do jej obrazu.

– Tak – zaczęła – tak, masz rację. Poprawię to. Nie wiem, jak to się stało. U mnie w

bloku mieszka taki facet. Jest naprawdę paskudny, wszyscy nazywają go człowiekiem w

kształcie gruszki. On działa mi na nerwy. Daję słowo, że nie zrobiłam tego specjalnie. Pewnie

za dużo o nim myślałam i to podświadomie przesączyło się w mój obraz.

– Rozumiem – odparł Adrian. – Nie ma sprawy, tylko to popraw. Ale będziemy mieli

problem z terminem.

– Poprawię wszystko w weekend i przyniosę ci obraz w poniedziałek – obiecała Jessie.

– Znakomicie – ucieszył się Adrian. – W takim razie pomówmy o innych zamówieniach.

Nalał jej więcej herbaty Red Zinger i zaczęli rozmawiać. Kiedy Jessie wychodziła z jego

gabinetu, czuła się już znacznie lepiej.

Potem wypiła trochę w swym ulubionym barze, spotkała kilku znajomych i zjadła z nimi

dobrą kolację w świetnej, nowej japońskiej restauracji. Kiedy wróciła do domu, było już

ciemno. Człowieka w kształcie gruszki nigdzie nie było widać. Wzięła teczkę pod pachę,

background image

wyciągnęła klucze i otworzyła drzwi do budynku.

Gdy weszła do środka, usłyszała słaby chrzęst i poczuła, że coś rozdeptała. Na

wyblakłym, niebieskim dywanie widać było gniazdo pomarańczowych robaków

zmiażdżonych jej stopą.

* * *

Znowu jej się przyśnił. To był ten sam bezładny, straszliwy sen. Była na dole, w

ciemnościach, pod gankiem, nieopodal puszek na śmieci pełnych najróżniejszego

paskudztwa. Czekała pod jego drzwiami. Bała się, za bardzo się bała, żeby zapukać albo je

otworzyć, ale nie była też w stanie odejść. W końcu drzwi uchyliły się same. Stał w nich i

uśmiechał się. Uśmiechał.

– Chciałaby pani tu zostać? – zapytał. To ostatnie słowo poniosło się echem: „zostać,

zostać, zostać, zostać”. Wyciągnął ku niej rękę, a gdy dotknął jej policzka, poczuła, że jego

palce są miękkie i papkowate jak dżdżownice.

Rankiem Jessie dotarła do biura Miejskiego Centrum Wynajmu Nieruchomości, gdy tylko

zaczęły się godziny urzędowania. Recepcjonistka powiedziała jej, że Edward Selby pojechał

pokazać klientom mieszkania i nie wie, kiedy wróci.

– Nie szkodzi – odparła Jessie. – Zaczekam.

Usiadła i zaczęła wertować czasopisma, patrząc na zdjęcia domów, na które nie było ją

stać.

Selby zjawił się tuż przed jedenastą. W pierwszej chwili wyglądał na zaskoczonego jej

widokiem, ale na jego twarzy zaraz pojawił się profesjonalny uśmiech.

– Jessie – przywitał ją. – Miło cię zobaczyć. Czy mogę ci w czymś pomóc?

– Chcę z tobą porozmawiać – oznajmiła, odkładając czasopisma.

Usiedli przy jego biurku. Nadal był tylko pracownikiem niższego szczebla i dzielił

gabinet z inną agentką, ale ona akurat wyszła w teren, mieli więc pomieszczenie tylko dla

siebie. Selby usiadł na krześle i oparł się wygodnie. Był miło wyglądającym mężczyzną o

brązowych, kędzierzawych włosach i białych zębach. Oczy miał schowane za srebrnymi

lustrzankami.

– Masz z czymś problem? – zapytał.

Jessie pochyliła się ku niemu.

– Z człowiekiem w kształcie gruszki – odparła.

Selby uniósł jedną brew.

– Rozumiem. To nieszkodliwy ekscentryk.

– Jesteś tego pewien?

Wzruszył ramionami.

background image

– Nikogo dotąd nie zamordował. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.

– Co właściwie o nim wiesz? Na początek, jak się nazywa?

– To celne pytanie – przyznał z uśmiechem Selby. – Tutaj, w centrum, wszyscy

nazywamy go człowiekiem w kształcie gruszki. Nie wydaje mi się, żeby udało mi się kiedyś

wydusić z niego nazwisko.

– Co ty chrzanisz, do licha? – oburzyła się Jessie. – Chcesz mi wmówić, że na jego

czekach jest napisane CZŁOWIEK W KSZTAŁCIE GRUSZKI?

Selby odchrząknął.

– Nie, nie. Właściwie, to on w ogóle nie używa czeków. Przychodzę do niego po

należność pierwszego każdego miesiąca. Pukam do drzwi, a on płaci mi gotówką.

Jednodolarowymi banknotami. Stoję sobie przed drzwiami, a on odlicza mi do ręki całą sumę,

dolar po dolarze. Przyznaję, że nigdy nie byłem w jego mieszkaniu, Jessie, i nie mam na to

wielkiej ochoty. No wiesz, tam trochę dziwnie pachnie. Ale to dobry lokator, przynajmniej z

naszego punktu widzenia. Zawsze płaci regularnie. Nigdy nie uskarża się na podwyżki

czynszu, a już z pewnością nigdy nie wystawia czeków bez pokrycia. – Uśmiechnął się

szeroko, pokazując mnóstwo zębów, by jej zademonstrować, że to był żart.

Jessie to jednak nie rozśmieszyło.

– Musiał podać nazwisko, kiedy się wprowadzał.

– Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparł Selby. – Zajmuję się tym budynkiem dopiero

od sześciu lat, a on mieszka w tej piwnicy znacznie dłużej.

– Czemu nie sprawdzisz umowy?

Selby zmarszczył brwi.

– Pewnie mógłbym ją wygrzebać, ale właściwie co ci do jego nazwiska? Na czym polega

kłopot? Co ci zrobił człowiek w kształcie gruszki?

Jessie oparła się i skrzyżowała ramiona na piersiach.

– Patrzy na mnie.

– Hm – zaczął ostrożnie Selby. – No wiesz, jesteś atrakcyjną kobietą Jessie. Pamiętam, że

sam się kiedyś z tobą umówiłem.

– To co innego – nie ustępowała. – Ty jesteś normalny. Chodzi o to, jak on na mnie

patrzy.

– Rozbiera cię wzrokiem? – zasugerował Selby.

– Nie – zaprzeczyła skonsternowana Jessie. – Nie o to chodzi. To nie jest seksualne

spojrzenie, przynajmniej nie w zwyczajnym sensie. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ciągle

mnie prosi, żebym przyszła do jego mieszkania. Zawsze kręci się w okolicy.

– W końcu tam mieszka.

background image

– On mi się nie podoba. Zakradł się do moich obrazów.

Tym razem Selby uniósł obie brwi.

– Do twoich obrazów? – zapytał. W jego głosie pojawił się dziwny ton.

Jessie czuła się coraz bardziej sfrustrowana. Rozmowa nie rozwijała się tak, jak tego

pragnęła.

– Zgoda, to nie brzmi szczególnie groźnie, ale on jest naprawdę okropny. Mówię ci.

Zawsze ma wilgotne wargi. Ten jego uśmieszek. Oczy. Piskliwy głosik. I smród. Jezu

Chryste, sam wiesz najlepiej. W końcu pobierasz od niego czynsz.

Selby rozłożył ręce w geście bezradności.

– Prawo nie zabrania brzydko pachnieć. To nawet nie jest pogwałcenie warunków umowy

najmu.

– Ostatniej nocy zakradł się do budynku i zostawił garść chrupek Cheez Doodles, tak

żebym na nie nadepnęła.

– Cheez doodles? – powtórzył Selby z sarkazmem w głosie. – Boże, tylko nie cheez

doodles! No nie, to skandal! Zawiadomiłaś policję?

– To nie jest śmieszne. Co on robił na klatce schodowej?

– On tam mieszka.

– Mieszka w piwnicy. Ma własne drzwi i nie musi wchodzić na naszą klatkę. Nikt poza

sześcioma regularnymi lokatorami nie powinien mieć kluczy do tych drzwi.

– I, o ile mi wiadomo, nikt ich nie ma – zapewnił Selby. Wyjął notes. – No, ale to już coś.

Wiesz co, każę zmienić zamek w drzwiach na klatkę. Człowiek w kształcie gruszki nie

dostanie klucza. Czy to ci wystarczy?

– Być może – odparła nieco udobruchana Jessie.

– Nie mogę ci obiecać, że nie wejdzie do środka – ostrzegł Selby. – Wiesz, jak to jest.

Gdybym dostał pięciocentówkę za każdy przypadek, gdy jakiś lokator zalepił zamek taśmą

klejącą albo oparł o odbój otwarte drzwi, bo tak było wygodniej, no wiesz...

– Mniejsza z tym. Dopilnuję, żeby nic takiego się nie wydarzyło. A co z jego

nazwiskiem? Sprawdzisz dla mnie tę umowę?

Selby westchnął.

– To naprawdę będzie pogwałcenie prywatności. Ale zrobię to. Jako przysługę dla ciebie.

Będziesz musiała spłacić mi dług.

Podszedł do czarnej metalowej szafy na dokumenty stojącej po drugiej stronie pokoju,

otworzył szufladę, pogrzebał w niej i wyjął teczkę. Wrócił do biurka, przerzucając jej

zawartość.

– I co? – zapytała zniecierpliwiona Jessie.

background image

– Hm – mruknął Selby. – Jest tu twoja umowa najmu. I inne też. – Wrócił do początku i

sprawdził kolejno wszystkie dokumenty. – Winbright, Peabody, Pumetti, Harris, Jeffries. –

Zamknął teczkę, spojrzał na Jessie i wzruszył ramionami. – Nie ma umowy. No cóż, to mała,

nędzna nora, a on mieszka w niej od zawsze. Albo zgubiliśmy gdzieś jego umowę, albo nigdy

jej nie miał. Takie rzeczy się zdarzają. Płaci co miesiąc...

– Świetnie – mruknęła Jessie. – Czy nic w tej sprawie nie zrobisz?

– Zmienię zamek – zapewnił Selby. – Nie wiem, czego więcej ode mnie oczekujesz. Nie

mogę go wyeksmitować za to, że dał ci cheez doodles.

* * *

Kiedy Jessie wróciła do domu, człowiek w kształcie gruszki stał na ganku, trzymając pod

pachą swą wytartą teczkę. Uśmiechnął się, kiedy ją zobaczył. „Niech no tylko mnie dotknie”

– pomyślała. „Niech tylko mnie dotknie, a postaram się, żeby go zamknęli tak szybko, że aż

zakręci mu się w tym spiczastym łbie”. Ale człowiek w kształcie gruszki nie próbował jej

napastować.

– Mam na dole rzeczy. Chcę je pani pokazać – oznajmił, gdy Jessie weszła na schody.

Musiała przejść niecałe pół metra od niego. Śmierdział dziś strasznie. Jego intensywny fetor

przywodził na myśl drożdże i gnijące jarzyny. – Chce pani zobaczyć moje rzeczy? – zawołał

za nią.

Jessie otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą.

„Nie będę o nim myślała” – powiedziała sobie, gdy była już w mieszkaniu i popijała

herbatę z filiżanki. Poszła do pracowni, zasunęła zasłony i zabrała się do pracy, zdecydowana

usunąć ze swego obrazu wszelkie ślady po człowieku w kształcie gruszki. Zamalowała

podwójny podbródek, wzmocniła zarys szczęki, przerobiła wilgotne wargi, pociemniła włosy,

uczyniła je czarniejszymi, bujniejszymi i bardziej potarganymi przez wiatr, żeby głowa nie

kończyła się już spiczasto. Dała mu ostro zarysowane, wysoko ustawione kości policzkowe,

przywodzące na myśl klingi noży. Teraz jego twarz wydawała się niemal wychudła. Zmieniła

nawet kolor oczu. Dlaczego właściwie namalowała te słabe, jasne oczy? Przerobiła je na

zielone. To była ostra, czysta, władcza zieleń, pełna witalności.

Kiedy skończyła, była już prawie północ. Czuła się zmęczona, ale kiedy odsunęła się od

obrazu, by mu się przyjrzeć, ogarnął ją zachwyt. Mężczyzna był teraz prawdziwym

bohaterem książek z Pirouette. Rozpustnikiem, draniem i rozrabiaką o krzepkim ciele, w

którym skrywała się posępna, melancholijna, poetyczna dusza. Nie było w nim nic, co

przypominałoby gruszkę. Adrian padnie z wrażenia.

To było miłe zmęczenie. Jessie położyła się spać usatysfakcjonowana. Być może Selby

miał rację. Po prostu miała zbyt bujną wyobraźnię, za bardzo przejmowała się człowiekiem w

background image

kształcie gruszki. Najlepszym lekarstwem na takie lęki była praca, dobra, staromodna praca.

Była pewna, że dzisiaj będzie spać dobrze i nic się jej nie przyśni.

* * *

Myliła się. Sen nie przyniósł jej bezpieczeństwa. Znowu stała, drżąc, na progu. Było tam

tak strasznie ciemno i brudno. Obezwładniał ją intensywny fetor bijący z puszek na śmieci.

Miała wrażenie, że słyszy jakieś poruszające się w mroku stworzenia. Drzwi zaczęły się

otwierać. Człowiek w kształcie gruszki uśmiechnął się do niej i dotknął jej zimnymi,

miękkimi palcami, przypominającymi gniazdo pędraków. Wziął ją za ramię i pociągnął do

środka, do środka, do środka, do środka...

* * *

Angela zapukała do drzwi o dziesiątej rano.

– Niedzielny brunch – zawołała. – Don robi gofry. Z czekoladowymi czipsami i świeżymi

truskawkami. I z boczkiem. I kawą. I sokiem pomarańczowym. Chcesz trochę?

Jessie usiadła w łóżku.

– Don? Czy on tu jest?

– Został na noc – wyjaśniła Angela.

Jessie wylazła z łóżka i wciągnęła brudne od farby dżinsy.

– Wiesz, że nigdy sobie nie odmawiam brunchów Dona. Nawet nie słyszałam, kiedy

przyszliście.

– Wsadziłam głowę do pracowni, ale malowałaś jak szalona i w ogóle mnie nie

zauważyłaś. Zrobiłaś tę swoją skupioną minę, no wiesz, z koniuszkiem języka wystającym z

kącika ust, doszłam więc do wniosku, że lepiej nie przeszkadzać artystce w pracy. –

Zachichotała. – Ale nie rozumiem, jak to się stało, że nie słyszałaś skrzypienia tapczanu.

Śniadanie okazało się rewelacyjne. Były chwile, gdy Jessie nie potrafiła zrozumieć, co jej

przyjaciółka widzi w przyszłym psychoanalityku Donaldzie, ale nigdy nie zdarzało się jej to

podczas posiłków. Był znakomitym kucharzem. O jedenastej Angela i Donald nadal siedzieli

nad kawą, a Jessie nad herbatą. Nagle usłyszeli na korytarzu jakiś hałas. Angela poszła

sprawdzić, co się dzieje.

– Jakiś facet przyszedł zmienić zamek – oznajmiła po powrocie. – Nie mam pojęcia

dlaczego.

– Niech mnie szlag – odezwała się Jessie. – I to w weekend. Dzisiaj płacą półtorej stawki

godzinowej. Nie spodziewałam się, że Selby zadziała tak szybko.

Angela popatrzyła na nią z zainteresowaniem.

– Wiesz coś na ten temat?

Jessie odpowiedziała im o rozmowie z przedstawicielem firmy i o swych spotkaniach z

background image

człowiekiem w kształcie gruszki. Angela zachichotała raz czy drugi, a Don zrobił mądrą minę

psychoanalityka.

– Powiedz mi, Jessie – zapytał, gdy skończyła – czy nie uważasz, że to była przesadna

reakcja?

– Nie – odparła krótko Jessie.

– Unikasz odpowiedzi – skwitował Donald. – Spróbuj spojrzeć obiektywnie na swoje

postępowanie. Co ten człowiek ci zrobił?

– Nic mi nie zrobił i chodzi mi o to, żeby tak zostało – warknęła Jessie. – Nie pytałam cię

o zdanie.

– Nie musisz mnie pytać – obruszył się Donald. – Jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie tak?

Martwię się, że gryziesz się bez powodu. Mam wrażenie, że rozwija się u ciebie fobia na

punkcie nieszkodliwego sąsiada.

Angela zachichotała.

– On po prostu na ciebie leci. Zawsze byłaś pożeraczką serc.

– Nie uważałabyś tego za śmiesznie, gdyby to dla ciebie zostawiał cheez doodles –

warknęła gniewnie Jessie, którą zaczynało to już irytować. – Coś tu jest... hm... nie tak. Czuję

to.

Donald rozpostarł dłonie.

– Coś nie tak? Z pewnością. Nie ulega wątpliwości, że jest bardzo źle przystosowany

społecznie. Jest nieatrakcyjny, niechlujny, nie przestrzega ogólnie przyjętych norm ubioru i

higieny osobistej, ma osobliwe nawyki żywieniowe i wielkie trudności w nawiązywaniu

kontaktów z innymi. Jest zapewne bardzo samotny, a do tego straszliwie znerwicowany. Ale

nic z tego nie oznacza, że to zabójca albo gwałciciel, prawda? Dlaczego masz taką obsesję na

jego punkcie?

– Nie mam żadnej obsesji.

– Nie ulega wątpliwości, że masz – zapewnił Donald.

– Zakochała się w nim – zadrwiła Angela.

Jessie wstała.

– Nie mam żadnej obsesji! – zawołała. – Skończmy z tą rozmową.

* * *

Nocą, we śnie, Jessie po raz pierwszy ujrzała wnętrze jego mieszkania. Wciągnął ją do

środka, a ona była za słaba, żeby mu się oprzeć. Paliło się tam bardzo jasne światło. Było też

ciepło i okrutnie wilgotno. Miała wrażenie, że powietrze się porusza, jakby znalazła się w

paszczy jakiejś wielkiej bestii. Pomarańczowe ściany łuszczyły się i wydzielały dziwny,

słodki zapach, wszędzie też pełno było pustych butelek po coli oraz misek z niedojedzonymi

background image

cheez doodles.

– Możesz zobaczyć moje rzeczy – oznajmił człowiek w kształcie gruszki. – Możesz je

dostać.

Zaczął się rozbierać. Rozpiął koszulkę z krótkimi rękawkami i zdjął ją, odsłaniając

martwą, białą, bezwłosą skórę oraz parę obwisłych piersi. Na prawej miał niebieską plamę od

cieknących pisaków. Uśmiechał się, uśmiechał, i rozpiął cienki pasek, a potem rozporek

brązowych spodni z poliestru. Jessie obudziła się z krzykiem.

* * *

W poniedziałek rano spakowała poprawiony obraz, zadzwoniła do firmy kurierskiej i

kazała go zawieźć do Pirouette. Nie czuła się na siłach na następną wyprawę do miasta.

Adrian chciałby z nią pogadać, a ona nie była w towarzyskim nastroju. Angela wciąż

wygłaszała złośliwe uwagi na temat człowieka w kształcie gruszki i Jessie czuła się mocno

poirytowana. Nikt nic nie rozumiał. Z nim coś było nie w porządku, naprawdę nie w

porządku. Kryło się w nim coś okropnego. Człowiek w kształcie gruszki nie był tematem do

żartów. Był przerażający. Musiała jakoś tego dowieść. Poznać jego nazwisko, dowiedzieć się,

co ukrywa.

Mogłaby wynająć detektywa, ale to by drogo kosztowało. Z pewnością istniało coś, co

mogła zrobić o własnych siłach. Może znowu sprawdzi jego skrzynkę na listy. Ale lepiej

będzie, jak zaczeka na dzień, gdy przyniosą rachunki za prąd i gaz. Miał w mieszkaniu

światło, w elektrowni musieli więc znać jego nazwisko. Kłopot w tym, że rachunek za prąd

przyniosą dopiero za jakieś dwa tygodnie.

Jessie zauważyła nagle, że okna w salonie są szeroko otwarte. Nawet zasłony były

odsunięte. Z pewnością Angela zostawiła je tak przed wyjściem do pracy. Zawahała się, a

potem podeszła do okna. Zamknęła je, zasłoniła, przeszła do drugiego i zrobiła z nim to samo.

Poczuła się bezpieczniej. Powiedziała sobie, że nie będzie wyglądać przez okno. Że lepiej

tego nie robić.

Jak jednak mogła się oprzeć? Zrobiła to. Stał na chodniku, spoglądając w górę.

– Może pani zobaczyć moje rzeczy – oznajmił słabym, piskliwym głosem. – Kiedy tylko

panią zobaczyłem, zrozumiałem, że będzie pani chciała je dostać. Spodobają się pani.

Możemy coś zjeść.

Wyciągnął z wypchanej kieszeni jedną chrupkę i uniósł ją w jej stronę, poruszając

bezgłośnie ustami.

– Zjeżdżaj stąd albo zawiadomię policję! – zawołała Jessie.

– Mam coś dla pani. Niech pani przyjdzie po to do mnie. Mam to w kieszeni. Dam to

pani.

background image

– Nic mi nie dasz. Ostrzegam, lepiej stąd znikaj. Zostaw mnie w spokoju.

Odsunęła się od okna i zaciągnęła kotary. W pokoju zapanował półmrok, ale lepsze to niż

pozwolić, żeby człowiek w kształcie gruszki zaglądał do środka. Jessie zapaliła światło,

wzięła książkę i spróbowała czytać. Złapała się na tym, że tylko przewraca szybko kartki i w

ogóle nie rozumie czytanych słów. Zatrzasnęła książkę, poszła do kuchni i nałożyła sobie na

całą grzankę sałatki z tuńczyka. Miała ochotę dodać do kanapki coś jeszcze, ale nie była

pewna co. Wyjęła ogórek konserwowy, pokroiła go na ćwiartki i ułożyła je równo na talerzu.

Potem znalazła w kredensie czipsy ziemniaczane, nalała sobie szklankę świeżego mleka i

zasiadła do lunchu.

Ugryzła kanapkę, skrzywiła się i odsunęła ją od siebie. Smakowała jakoś dziwnie. Jakby

majonez skisł czy coś w tym rodzaju. Ogórek był za kwaśny, a czipsy wydawały się jej

wilgotne, miękkie i stanowczo za słone. Zresztą wcale nie miała ochoty na czipsy

ziemniaczane. Chciała zjeść inne. Te pomarańczowe, z serem. Widziała je oczyma

wyobraźni, niemal czuła ich smak. Do ust napłynęła jej ślinka.

Nagle uświadomiła sobie, o czym myśli, i omal nie zwymiotowała. Wstała i wyrzuciła

lunch do śmieci. Pomyślała, jak szalona, że musi na chwilę wyjść. Pójdzie zobaczyć jakiś film

czy coś, zapomni na kilka godzin o człowieku w kształcie gruszki. Może wybierze się do baru

dla samotnych, poderwie kogoś i prześpi się z nim. U niego. Daleko stąd. Daleko od

człowieka w kształcie gruszki. To był świetny pomysł. Dobrze jej zrobi noc spędzona poza

mieszkaniem.

Podeszła do okna, odsunęła zasłony i wyjrzała na zewnątrz.

Człowiek w kształcie gruszki uśmiechnął się do niej, przestępując z nogi na nogę.

Trzymał pod pachą tę swoją pokraczną teczkę. Miał wypchane kieszenie. Jessie poczuła, że

przebiegły ją ciarki. Pomyślała, że jest naprawdę obrzydliwy. Nie zamierzała jednak

pozwolić, żeby zrobił z niej więźnia.

Zebrała rzeczy, włożyła na wszelki wypadek do torebki mały nóż kuchenny i wyszła napostanowiła

go ignorować. Jeśli zamiast próbować z nim rozmawiać będzie po prostu

udawała, że go nie widzi, może w końcu się znudzi i zostawi ją w spokoju. Zeszła z ganku i

ruszyła szybko ulicą. Człowiek w kształcie gruszki szedł tuż za nią. – Otaczają nas ze

wszystkich stron – wyszeptał. Czuła jego zapach. Podążał pośpiesznie tuż za nią, sapiąc z

wysiłku. – Tak jest. Śmieją się ze mnie. Nic nie rozumieją, ale chcą dostać moje rzeczy.

Pokażę pani dowód. Mam go w mieszkaniu. Wiem, że chce pani go zobaczyć.

Jessie konsekwentnie nie zwracała na niego uwagi. Szedł za nią aż na przystanek

autobusowy.

* * *

background image

Film był do chrzanu. Jessie nie zjadła lunchu i teraz była głodna. Kupiła sobie w kiosku

ze słodyczami coca-colę oraz torebkę prażonej kukurydzy. Cola składała się w trzech

czwartych z kruszonego lodu, ale i tak smakowała dobrze, ale dziewczyna nie mogła

przełknąć prażonej kukurydzy. Fałszywe masło, którego używali, miało lekko zjełczały

zapach, który przywodził jej na myśl człowieka w kształcie gruszki. Spróbowała dwóch

ziaren i zrobiło się jej niedobrze.

Potem jednak poszło jej lepiej. Powiedział, że ma na imię Jack. Był specjalistą od

dźwięku w lokalnych wiadomościach i miał interesującą twarz: swobodny uśmiech, uszy jak

Clark Gable i ładne, szare oczy z małymi, sympatycznymi zmarszczkami w kącikach.

Postawił Jessie drinka i dotknął jej dłoni, ale zrobił to trochę niezgrabnie, jakby był odrobinę

skrępowany tą sytuacją. To spodobało się dziewczynie. Wypili razem kilka drinków, a potem

zaproponował, że zjedzą kolację u niego. Powiedział, że nie ma nic specjalnego, ale znajdzie

w lodówce trochę wędliny, zrobi parę wielkich kanapek i pokaże jej swój sprzęt grający, jakiś

specjalny zestaw, który sam zmajstrował. Brzmiało to dla niej całkiem nieźle.

Jego mieszkanie znajdowało się na dwudziestym drugim piętrze śródmiejskiego

wieżowca. Przez okna można było zobaczyć żaglówki płynące gdzieś na horyzoncie. Jack

położył na gramofonie najnowszą płytę Lindy Ronstadt i poszedł zrobić kanapki. Jessie

patrzyła na jachty. Wreszcie zaczęła się uspokajać.

– Mam piwo i mrożoną herbatę – zawołał z kuchni Jack. – Czego się napijesz?

– Coca-coli – odpowiedziała z roztargnieniem w głosie.

– Nie mam coli – odkrzyknął. – Tylko piwo i mrożoną herbatę.

– Och – odparła lekko poirytowana. – Niech będzie mrożona herbata.

– Już się robi. Chleb biały czy razowy?

– Wszystko jedno – odparła. Jachty były bardzo piękne. Chciałaby je kiedyś namalować.

Jacka też mogłaby namalować. Robił wrażenie mężczyzny o pięknym ciele.

– Proszę bardzo – powiedział, przynosząc z kuchni tacę. – Mam nadzieję, że jesteś

głodna.

– Jak wilk – potwierdziła, odwracając się od okna. Podeszła do stołu i zamarła w

bezruchu.

– Co się stało? – zapytał Jack. Trzymał w rękach białą kamionkową tacę. Leżała na niej

naprawdę ogromna kanapka z szynką i serem szwajcarskim na świeżym chlebie razowym,

posmarowana wielką ilością musztardy, a obok niej kupka pomarańczowych chrupek

serowych. Jessie miała wrażenie, że wiją się jak robaki, pełznąc ku kanapce i ku niej. –

Jessie? – odezwał się Jack.

Z jej ust wyrwał się zdławiony, nieartykułowany krzyk. Odepchnęła tacę tak mocno, że

background image

aż wypadła Jackowi z rąk. Szynka, ser, chleb i cheez doodles posypały się na wszystkie

strony. Jedna z chrupek musnęła nogę Jessie. Dziewczyna odwróciła się i wybiegła z

mieszkania.

* * *

Noc spędziła w hotelu, sama. Spała źle. Nawet tutaj, w odległości wielu kilometrów od

mieszkania, nie mogła uciec przed swoim snem. Był taki sam jak poprzednio, ale z każdą

nocą zdawał się trwać dłużej, z każdą nocą docierała dalej. Stała na ganku, czekała, bała się.

Drzwi się otworzyły i wciągnął ją do środka, gdzie czekały na nią pomarańczowe ciepło,

powietrze przywodzące na myśl cuchnący oddech oraz człowiek w kształcie gruszki, który

uśmiechnął się i powiedział: „Możesz teraz zobaczyć moje rzeczy, mogę ci je dać”, a potem

zaczął się rozbierać: najpierw ściągnął koszulę, odsłaniając trupiobiałą skórę i obwisłe piersi z

niebieską plamą od tuszu; potem rozpiął pas i spodnie opadły, zatrzymując się wokół kostek,

a wszystkie śmieci z jego kieszeni wysypały się na podłogę, i okazało się, że naprawdę miał

kształt gruszki, to nie był tylko efekt ubrania, a na koniec zsunął bokserki i Jessie mimo woli

spojrzała w dół i zobaczyła, że nie rosną tam włosy i że ma małego jak robak i takiego jakby

żółtawego, jak serowa chrupka, i zobaczyła, że nagle poruszył się lekko, a człowiek w

kształcie gruszki powiedział: „Chcę teraz dostać twoje rzeczy, oddaj mi je, pokaż mi swoje

rzeczy”, i dlaczego nie mogła uciec, jej nogi nie chciały się ruszyć, ale ręce, ręce się ruszały, i

zaczęła się rozbierać.

Obudził ją hotelowy detektyw, który walił w drzwi, chcąc się dowiedzieć, w czym

problem i dlaczego krzyczała.

* * *

Obliczyła czas tak, by wrócić do domu w chwili, gdy człowiek w kształcie gruszki

wyruszy na swą poranną wyprawę do marketu Santina. Mieszkanie było puste. Angela poszła

już do pracy, znowu zostawiając okna w salonie otwarte. Jessie je zamknęła i zasłoniła. Jeśli

będzie miała szczęście, człowiek w kształcie gruszki nawet nie zauważy, że wróciła.

Na dworze już w tej chwili było gorąco i parno. Zanosiło się na wyjątkowo upalny dzień.

Jessie czuła się spocona i zbrukana. Rozebrała się, wrzuciła rzeczy do wiklinowego kosza

stojącego w sypialni i weszła na długi czas pod zimny prysznic. Lodowata woda sprawiała jej

ból, ale to był dobry ból, który przynosił oczyszczenie. Kąpiel ją orzeźwiła. Jessie wysuszyła

włosy i owinęła się wielkim, niebieskim, mechatym ręcznikiem. Potem poszła do sypialni,

zostawiając na parkiecie ślady mokrych stóp.

Doszła do wniosku, że w taki upał wystarczy jej koszulka z wyciętymi plecami oraz

obcięte dżinsy. Miała już cały dzień zaplanowany. Ubierze się, pomaluje trochę w pracowni, a

potem poczyta albo poogląda jakieś opery mydlane lub coś w tym rodzaju. Nie będzie

background image

wychodziła z mieszkania, nie wyjrzy nawet przez okno. Jeśli człowiek w kształcie gruszki

znowu stał na czatach, czeka go długie, gorące, nudne popołudnie.

Rozłożyła na łóżku dżinsy i białą koszulkę, zawiesiła mokry ręcznik na słupku i poszła do

szafki po nowe majtki. Gdy wyjęła z szuflady różowe figi, przez głowę przemknęła jej myśl,

że pora już zrobić pranie.

Z majtek wypadła żółta chrupka.

Jessie wzdrygnęła się z gwałtownym drżeniem. „Był w środku” – pomyślała jak szalona.

W jej majtkach. Serowy proszek zostawił na tkaninie żółtą plamę. Chrupka leżała tam, gdzie

upadła, w otwartej szufladzie na jej bieliźnie. Dziewczyną zawładnęło coś przypominającego

przerażenie. Zwinęła figi w pięści i odrzuciła ze wstrętem. Złapała następną parę, potrząsnęła

nią i wysypała z niej drugą chrupkę. A potem trzecią. I czwartą. Z jej ust wyrwało się słabe,

histeryczne zawodzenie, nie zaprzestała jednak sprawdzania. Pięć par, sześć, dziewięć, to już

były wszystkie. Ktoś otworzył jej szufladę, wyjął wszystkie pary majteczek i zawinął w każdą

z nich po chrupce, a potem schował je z powrotem do szuflady.

„To tylko makabryczny dowcip” – pomyślała. Angela, to musiała być Angela, być może

na spółkę z Donaldem. Uważali, że cała ta sprawa z człowiekiem w kształcie gruszki to był

tylko jeden wielki żart, postanowili więc sprawdzić, czy uda im się naprawdę wyprowadzić ją

z równowagi.

Tyle że to nie była Angela. Jessie wiedziała, że to nie była ona.

Zaczęła łkać niepowstrzymanie. Rzuciła zwinięte w kulę majteczki na podłogę i wybiegła

z pokoju, wdeptując cheez doodles w dywan.

Wpadła do salonu, nie wiedząc, dokąd się skierować. Nie mogła wrócić do sypialni, nie

mogła, nie w tej chwili, nie przed powrotem Angeli. Nie mogła też podejść do okien, mimo że

były zasłonięte. On tam był, Jessie go wyczuwała, czuła, że gapi się na okna. Nagle

uświadomiła sobie własną nagość i zasłoniła się dłońmi. Odsunęła się niepewnym krokiem i

schroniła w pracowni.

W środku stała wielka, kwadratowa paczka oparta o drzwi. Angela przylepiła do niej

taśmą klejącą kartkę. Napisała tam: „Jess, przynieśli to dla ciebie wieczorem” i podpisała się

swym wielkim, skrzydlatym A. Jessie gapiła się na paczkę bez zrozumienia. Przysłali ją z

Pirouette. To był jej obraz, okładka, którą tak pośpiesznie dla nich poprawiała. Adrian ją

odesłał. Dlaczego?

Nie chciała tego wiedzieć. Musiała się dowiedzieć.

Zerwała gwałtownym ruchem brązowy papier, drąc go na długie, nierówne pasy, i

odsłoniła swoją okładkę. Adrian nabazgrał coś na odwrocie, poznała jego pismo. „To nie jest

śmieszne, moja droga. Zapomnij o tym”.

background image

– Nie – zaskomliła Jessie, odsuwając się od obrazu.

Poznawała go: znajome tło, banalny uścisk, stroje z epoki, które tak starannie sprawdzała,

ale nie, ona tego nie zrobiła, ktoś to zmienił, to nie był jej obraz. Kobietą była ona, ona, ona –

szczupła i silnie zbudowana, rudawoblond włosy i zielone oczy wypełnione zachwytem, a on

przyciskał ją do siebie, do siebie, do swych wilgotnych ust i białej skóry, na koronkowym

gorsie miał niebieską plamę, na aksamitnej marynarce łupież, jego głowa była ostro

zakończona, włosy przetłuszczone, zanurzone w jej lokach palce pokryte żółtymi plamami,

uśmiechał się słabo, przyciągał ją do siebie, usta miała otwarte, a oczy przymknięte; to był on

i ona, a z dołu obrazu widniał jej podpis.

– Nie – powtórzyła. Odsunęła się, potknęła o sztalugę i upadła. Zwinęła się na podłodze

w ciasny kłębek i leżała tam, łkając. W takiej pozycji po kilku godzinach znalazła ją Angela.

* * *

Położyła ją na leżance i przyłożyła do czoła zimny kompres. Donald stał w drzwiach

między salonem a pracownią. Spoglądał z zasępioną miną to na Jessie, to na obraz. Angela

szeptała jej uspokajające słówka, trzymała ją za rękę i zrobiła filiżankę herbaty. Histeria

zaczęła powoli mijać. Donald skrzyżował ramiona na piersiach i patrzył na nią wilkiem.

– Ta twoja obsesja naprawdę posuwa się za daleko – oznajmił wreszcie, gdy już wyschły

ostatnie łzy.

– Don, daj jej spokój – zaprotestowała Angela. – Ona jest przerażona.

– Widzę to – odparł Donald. – Dlatego właśnie trzeba coś zaradzić. Ona sama to sobie

robi, kochanie.

Jessie, która właśnie unosiła do ust filiżankę gorącej herbaty Morning Thunder, zamarła

w całkowitym bezruchu.

– Sama to sobie robię? – powtórzyła z niedowierzaniem.

– Oczywiście – potwierdził Donald.

Jego ociekający samozadowoleniem ton przebudził w niej nagły gniew.

– Ty głupi, ignorancki, grubiański sukinsynu – ryknęła. – Sama to sobie robię, sama,

sama, jak śmiesz tak mówić!

Cisnęła filiżanką, celując w jego tłusty łeb. Donald się uchylił, filiżanka się potłukła, a po

ścianie w kolorze złamanej bieli spłynęły trzy długie, brązowe strugi.

– Tak jest, daj wyraz swojemu gniewowi – pochwalił ją. – Wiem, że jesteś

zaniepokojona. Jak już odzyskasz równowagę, będziemy mogli porozmawiać racjonalnie i

może uda się nam dotrzeć do źródła problemu.

Angela wzięła ją za ramię, ale Jessie strąciła jej dłoń i wstała, zaciskając pięści.

– Pójdź do mojej sypialni, ty głąbie, pójdź tam, rozejrzyj się, a potem wróć i powiedz mi,

background image

co tam zobaczyłeś.

– Jak sobie życzysz – odparł Donald. Poszedł do sypialni i wrócił po paru chwilach. – Już

– oznajmił cierpliwym tonem.

– I co? – zapytała Jessie.

Wzruszył ramionami.

– Okropny bałagan – stwierdził. – Majtki walają się po podłodze razem z mnóstwem

rozdeptanych serowych chrupek. Powiedz mi, co to twoim zdaniem oznacza.

– On się tu włamał! – zawołała Jessie.

– Człowiek w kształcie gruszki? – zapytał ze spokojem Donald.

– Pewnie, że on! – wrzasnęła dziewczyna. – Zakradł się tu, kiedy nas nie było, przeszukał

moje rzeczy i schował cheez doodles w mojej bieliźnie. On tu był! Dotykał moich rzeczy.

Mina Donalda wyrażała cierpliwą, pełną współczucia mądrość.

– Jessie, moja droga. Chcę, żebyś zastanowiła się nad tym, co przed chwilą powiedziałaś.

– Nie ma się nad czym zastanawiać!

– Oczywiście, że jest – nie ustępował. – Przemyślmy to razem. Myślisz, że człowiek w

kształcie gruszki tu przyszedł?

– Tak.

– A po co?

– Żeby... żeby zrobić to, co zrobił. To obrzydliwe. On jest obrzydliwy.

– Hm – mruknął Don. – Ale jak tu się dostał? Zamki zmieniono, pamiętasz? Nie może

nawet wejść do środka. Nigdy nie miał klucza do tego mieszkania. Nie ma śladów włamania.

To jak zdołał tu wejść ze swoją torbą serowych chrupek?

Jessie nie dała się zaskoczyć.

– Angela zostawiła w salonie otwarte okna – oznajmiła.

– To prawda – przyznała wstrząśnięta Angela. – Och, Jessie, kochanie, tak mi przykro.

Był upał. Chodziło mi o przeciąg. Nie chciałam...

– Okna są zbyt wysoko, żeby dostać się do nich z chodnika – zauważył Donald. –

Musiałby mieć drabinę albo coś, na co mógłby się wspiąć. Musiałby to zrobić w biały dzień,

na ruchliwej ulicy, gdzie ciągle chodzą ludzie. Jest jeszcze problem siatki na muchy. Poza

tym on raczej nie wygląda na zbyt wysportowanego.

– Zrobił to – nie ustępowała Jessie. – Przecież tu był, prawda?

– Wiem, że tak sądzisz. Nie chcę zaprzeczać twoim wrażeniom, tylko je zanalizować.

Czy zaprosiłaś tego człowieka w kształcie gruszki do mieszkania?

– Ależ skąd! – zawołała dziewczyna. – Co chcesz zasugerować?

– Nic, Jessie. Zastanów się nad tym. Wszedł przez okno z tymi chrupkami, które chciał

background image

podrzucić do twoich szuflad. Świetnie. Skąd wiedział, który pokój jest twój?

Jessie zmarszczyła brwi.

– Nie... nie mam pojęcia. Pewnie przeszukał mieszkanie.

– I co mu to dało? Macie tu trzy sypialnie, jedna z nich jest pracownią, a w dwóch

pozostałych jest pełno kobiecych ubrań. Jak poznał właściwy pokój?

– Może zrobił to w obu.

– Angelo, czy mogłabyś sprawdzić swoją sypialnię?

Angela wstała niepewnie.

– Hm – powiedziała. – zgoda. – Jessie i Donald spoglądali na siebie, aż wreszcie po

jakiejś minucie wróciła. – Wszystko w porządku – oznajmiła.

– Nie wiem, w jaki sposób odgadł, że to mój cholerny pokój – upierała się Jessie. – Wiem

tylko, że to zrobił. Musiał to zrobić. Jak inaczej wytłumaczysz to, co się zdarzyło, hę?

Myślisz, że to wszystko moja robota?

Donald wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia – odparł ze spokojem. Obejrzał się przez ramię, zaglądając do

pracowni. – Ale to dziwne. Ten obraz, na którym jesteś ty i on. Musiał go przemalować

innym razem, po tym, jak go skończyłaś, ale jeszcze przed odesłaniem go do wydawnictwa.

W dodatku to dobra robota. Prawie tak samo dobra jak twoja.

Jessie ze wszystkich sił starała się nie myśleć o obrazie. Otworzyła usta, żeby rzucić w

Dona jakąś uwagą, ale nic nie chciało z nich wyjść. Zamknęła je. W kącikach jej oczu

pojawiły się łzy. Nagle poczuła się bardzo zmęczona, zbita z tropu i samotna. Angela

podeszła do Donalda i stanęła obok niego. Oboje patrzyli na nią. Jessie spojrzała bezradnie na

własne dłonie.

– I co mam teraz zrobić? – zapytała. – Boże, co mam teraz zrobić?

Bóg jej nie odpowiedział, ale zrobił to Donald.

– Masz tylko jedno wyjście – oznajmił. – Musisz stawić czoło własnym lękom.

Wyegzorcyzmować je. Zejdź na dół i porozmawiaj z nim. Poznaj go. Kiedy wrócisz na górę,

będziesz czuła do niego litość, pogardę albo niechęć, ale nie będziesz już się go bała.

Zrozumiesz, że jest tylko człowiekiem i do tego raczej żałosnym.

– Jesteś tego pewien, Don? – zapytała Angela.

– Absolutnie. Staw czoło swojej obsesji, Jessie. Tylko w ten sposób będziesz się mogła

od niej uwolnić. Zejdź do piwnicy i złóż wizytę człowiekowi w kształcie gruszki.

* * *

– Nie masz się czego bać – powtórzyła Angela.

– Łatwo ci mówić.

background image

– Posłuchaj, Jess, kiedy tylko wejdziesz do środka, wyjdziemy z Donem z mieszkania i

usiądziemy na ganku. Wystarczy, że cichutko krzykniesz, a natychmiast przybiegniemy ci na

pomoc. Nie będziesz sama, nie tak naprawdę. A poza tym wciąż masz w torebce ten nóż,

zgadza się?

Jessie skinęła głową.

– No widzisz? Pamiętasz, jak ten złodziej próbował ci wyrwać torebkę? Zdrowo go

dziabnęłaś. Jeżeli człowiek w kształcie gruszki spróbuje coś ci zrobić, jesteś wystarczająco

szybka. Pchnij go nożem. Ucieknij. Zawołaj nas. Nic ci nie grozi.

– Pewnie macie rację – przyznała Jessie z cichym westchnieniem. Mieli rację. Wiedziała

o tym. Jej obawy nie miały sensu. Człowiek w kształcie gruszki był brudnym, cuchnącym,

nieatrakcyjnym mężczyzną, być może trochę upośledzonym umysłowo, ale z pewnością

potrafi sobie z nim poradzić, nie miała powodu się go bać, nie chciała stracić zmysłów, a

pozwalała, żeby ta śmieszna obsesja pożerała ją żywcem, pora już była z tym skończyć.

Donald miał absolutną rację, sama to sobie robiła, ale teraz weźmie się w garść i położy temu

kres. No jasne... to miało sens... nie miała powodów do obaw... Co w końcu mógł jej zrobić

człowiek w kształcie gruszki, co aż tak przerażającego mógł jej zrobić? Nic. Nic.

Angela poklepała ją po plecach. Jessie zaczerpnęła głęboko tchu, złapała mocno za

klamkę i wyszła na dwór, w gorące, parne, wieczorne powietrze. Wszystko było pod kontrolą.

Dlaczego więc tak się bała?

* * *

Noc jeszcze nie zapadła, ale pod schodami było już zupełnie ciemno. Tu dzień nigdy nie

docierał. Rankiem słońce zasłaniał ganek, a po południu sam budynek. Było tu ciemno,

bardzo ciemno. Potknęła się o szparę w cemencie i z głośnym brzękiem uderzyła stopą o

metalową puszkę na śmieci. Zadrżała, wyobrażając sobie muchy, czerwie i inne, gorsze

stworzenia, które lęgły się i roiły tam, gdzie nigdy nie docierało światło słońca. „Nie, nie

wolno mi o tym myśleć, to tylko śmieci, rozkładające się i psujące w ciepłej, wilgotnej

ciemności. Nie wolno mi się nad tym zastanawiać”.

Uniosła rękę, żeby zapukać, i nagle znowu zawładnął nią strach. Nie mogła się ruszyć.

„Nie ma się czego bać” – powtarzała sobie. „Co może mi zrobić?” Mimo to nie potrafiła

zdobyć się na to, żeby zastukać do jego drzwi. Stała przed nimi z uniesioną ręką, a oddech

uwiązł jej w gardle. Tu było tak strasznie gorąco, duszno i gorąco. Musiała zaczerpnąć tchu.

Musiała uciec spod tego ganku, wrócić tam, gdzie będzie mogła oddychać.

Ciemność przeszyła wąska, pionowa szczelina żółtego światła.

„Nie” – pomyślała Jessie. „Błagam, nie”.

Drzwi się otwierały.

background image

Dlaczego musiały to robić tak powoli? Powoli, jak w jej śnie. Dlaczego w ogóle musiały

się otwierać?

Było tam okropnie jasno. Gdy drzwi się otworzyły, Jessie musiała przymrużyć powieki.

Człowiek w kształcie gruszki uśmiechał się do niej.

– Chciałam – zaczęła Jessie. – Chciałam, hm...

– To ona – oznajmił swym piskliwym głosikiem.

– Czego pan ode mnie chce? – zdołała zapytać.

– Wiedziałem, że do mnie przyjdzie – mówił, jakby jej tu nie było. – Wiedziałem, że

przyjdzie po moje rzeczy.

– Nie – zaprotestowała Jessie. Zapragnęła stąd uciec, ale jej nogi nie chciały się ruszyć.

– Może pani wejść – rzekł. Uniósł dłoń ku twarzy Jessie i dotknął jej. Pięć białych,

tłustych czerwi przechodziło przez jej policzek i wiło się we włosach. Jego palce pachniały

serowymi chrupkami. Dotknął małym palcem jej ucha i spróbował wepchnąć go do środka.

Nie zauważyła, kiedy poruszył drugą dłonią, a tylko poczuła nagle, że złapał ją za ramię nad

łokciem i pociągnął do środka. Skórę miał zimną i wilgotną. Jęknęła ze strachu. – Niech pani

wejdzie zobaczyć moje rzeczy – mówił. – Musi pani. Wie pani, że pani musi.

Nagle w jakiś sposób znalazła się wewnątrz. Drzwi zamykały się za nią, a ona została

sam na sam z człowiekiem w kształcie gruszki.

Spróbowała wziąć się w garść.

„Nie ma się czego bać” – powtarzała sobie. To była jej litania, zaklęcie, recytacja. „Nie

ma się czego bać, co on może ci zrobić, co on może zrobić?”.

Pokój miał kształt litery L. Sufit był niski i panował tu straszliwy brud. W powietrzu

unosił się słodki, przyprawiający o mdłości zapach. Pod sufitem paliły się cztery nagie

żarówki, a pod jedną ze ścian stał szereg starych lamp bez abażurów. Ich nagie żarówki

również świeciły. Pod przeciwległą ścianą ustawiono trójnogi stolik do kart. Czwarty róg

blatu opierał się o zepsuty telewizor. Ze szczeliny w pękniętym kineskopie sterczały

przewody. Na stoliku stała wielka miska z cheez doodles. Jessie odwróciła wzrok, dręczona

mdłościami. Spróbowała się cofnąć i uderzyła stopą o pustą butelkę po coca-coli. Omal się

nie przewróciła, ale człowiek w kształcie gruszki złapał ją miękkimi, wilgotnymi dłońmi.

Wyrwała się z jego uścisku i odsunęła od niego. Wsunęła rękę do torebki i zacisnęła dłońtak blisko

– to również jej pomogło. Zebrała całą swą determinację.

– Jak pan może tak mieszkać? – zapytała. – Potrzebna panu pomoc w sprzątaniu? Czy jest

pan chory?

Trudno jej było wykrztusić słowa.

– Chory – powtórzył człowiek w kształcie gruszki. – Powiedzieli pani, że jestem chory?

background image

Powtarzają kłamstwa na mój temat. Cały czas powtarzają kłamstwa. Ktoś powinien ich

powstrzymać. – Gdyby tylko przestał się uśmiechać. Miał takie wilgotne wargi. Cały czas się

uśmiechał. – Wiedziałem, że pani przyjdzie. Proszę. To dla pani.

Wyjął z kieszeni chrupkę i podsunął jej.

– Dziękuję – odparła Jessie. – Nie jestem głodna. Naprawdę. – Uświadomiła sobie

jednak, że jest głodna. Jak wilk. Wbiła wzrok w grubego pomarańczowego zawijasa, którego

trzymał w palcach, i raptem zapragnęła go rozpaczliwie. – Nie – powtórzyła, ale tym razem

jej głos zabrzmiał słabiej, prawie jak szept. Serowa chrupka była bardzo blisko.

Opadła jej żuchwa. Poczuła jej dotyk na języku, szorstki serowy proszek i słodkawy

smak. Rozgniotła ją delikatnie między zębami i zlizała ostatnie pomarańczowe okruszki z

dolnej wargi. Chciała więcej.

– Wiedziałem, że to pani – ucieszył się człowiek w kształcie gruszki. – Teraz pani rzeczy

należą do mnie.

Jessie gapiła się na niego. Wszystko wyglądało zupełnie jak w jej koszmarze. Człowiek w

kształcie gruszki zaczął rozpinać plastikowe guziki. Nie mogła wydobyć z siebie głosu.

Zrzucił koszulkę, odsłaniając żółty podkoszulek z wielkimi plamami od potu pod pachami.

Ściągnął go i cisnął na podłogę. Podszedł bliżej, kołysząc ciężkimi, białymi piersiami. Na

prawej miał dużą niebieską plamę. Spomiędzy jego warg wysunął się drobny, ciemny

języczek. Grube, białe paluchy pracowały nad paskiem niczym grupa tańczących glist.

– Te są dla pani – oznajmił.

Kostki zaciśniętej na rękojeści noża dłoni Jessie zrobiły się zupełnie białe.

– Dość tego – wyszeptała ochryple. Jego spodnie opadły na podłogę. Nie mogła już tego

znieść. Ani chwili dłużej. Wyjęła nóż z torebki i uniosła go nad głową. – Dość tego!

– Ach – mruknął człowiek w kształcie gruszki. – Tu go ma. – Pchnęła go nożem.

Ostrze wbiło się aż po rękojeść, przecinając miękką, białą skórę. Wyszarpnęła nóż,

kierując go w dół. Skóra rozstąpiła się, tworząc wielką, mięsistą szramę. Z ust człowieka w

kształcie gruszki nie znikał uśmieszek. Nie było krwi, ani jednej kropelki. Jego miękkie,

grube ciało składało się tylko z jasnego, martwego mięsa. Podszedł bliżej i Jessie uderzyła

nożem po raz drugi. Tym razem uniósł rękę i odtrącił jej dłoń na bok. Nóż został w szyi.

Kiedy człowiek w kształcie gruszki szedł ku niej, rękojeść kołysała się w rytm jego kroków.

Wyciągnął martwe, białe ramiona. Spróbowała go odepchnąć, ale jej dłoń zapadła się w jego

ciało, jakby był zrobiony z mokrego, gnijącego chleba.

– Och – powtarzał – och, och, och.

Otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale przycisnął do jej ust swe grube, wilgotne wargi,

tłumiąc wszelki dźwięk. Jego jasne oczy zdawały się ją wysysać. Poczuła, jak wysunął język,

background image

który był okrągły, czarny i oleisty. Wniknął w nią niczym wąż, dotykając, smakując i

poznając wszystkie jej rzeczy. Tonęła w morzu miękkiego, wilgotnego ciała.

* * *

Ocknęła się, słysząc trzask zamykających się drzwi. To był tylko cichy odgłos zamka, ale

to wystarczyło. Otworzyła oczy i usiadła. Bardzo trudno jej było się ruszać. Czuła się ciężka i

zmęczona. Z zewnątrz dobiegały śmiechy. Śmiali się z niej. Brzmienie było słabe i odległe,

ale wiedziała, że to z niej się śmieją.

Jej dłoń wspierała się na udzie. Popatrzyła na nią, mrugając powiekami. Poruszyła

palcami, które wyglądały jak pięć tłustych czerwi. Pod paznokciami miała coś miękkiego i

żółtego, a przy koniuszkach palców brudne, ciemnożółte plamy.

Zamknęła oczy i przebiegła dłońmi po ciele, po jego miękkich, masywnych krzywiznach,

wypukłościach, nieznanych górach i dolinach. Naciskała na nie, a ono ustępowało,

ustępowało i ustępowało. Podniosła się chwiejnie. Na podłodze walało się jej ubranie.

Włożyła je, jedną część po drugiej, a potem podeszła do drzwi. Leżała tam jej teczka.

Podniosła ją i wsadziła pod pachę. Może będzie czegoś potrzebowała, tak jest. Dobrze było

mieć teczkę. Otworzyła drzwi i wyszła w ciepłą noc. Słyszała dobiegające z góry głosy.

– ...miałeś rację – mówiła kobieta. – Nie potrafię uwierzyć, że byłam taka głupia. Nie ma

w nim nic złowrogiego, jest po prostu godny politowania. Donaldzie, nie wiem, jak ci

dziękować.

Wyszła spod ganku i zatrzymała się. Stopy ją okropnie bolały i cały czas musiała

przestępować z nogi na nogę. Przestali rozmawiać i gapili się teraz na nią. Angela, Donald i

szczupła, ładna kobieta w niebieskich dżinsach i roboczej koszuli.

– Niech pani wróci – zażądała od niej. Jej głos brzmiał wysoko i piskliwie. – Proszę mi je

oddać. Zabrała pani moje rzeczy. Musi je pani oddać.

Śmiech kobiety brzmiał jak kostki lodu pobrzękujące w szklance z coca-colą.

– Chyba już za długo niepokoił pan Jessie – odezwał się Donald.

– Ona ma moje rzeczy – nie ustępowała. – Proszę.

– Widziałem, jak wychodziła, i nie miała nic, co należałoby do pana.

– Zabrała wszystkie moje rzeczy – powtórzyła.

Donald zmarszczył brwi. Kobieta o rudoblond włosach i zielonych oczach znowu się

roześmiała i położyła dłoń na jego ramieniu.

– Nie rób takiej srogiej miny, Don. On ma trochę nie po kolei w głowie.

Spoglądając na ich twarze, zrozumiała, że wszyscy są przeciwko niej. Przycisnęła teczkę

do piersi. Zabrali jej rzeczy, nie pamiętała dokładnie jakie, ale nie dostaną jej teczki, miała

tam coś i nie dostaną jej. Odwróciła się od nich. Uświadomił sobie, że jest głodna. Chciała

background image

coś zjeść. Przypomniał sobie, że zostało jej jeszcze pół torby cheez doodles. Na dole. Pod

gankiem.

Schodząc na dół, człowiek w kształcie gruszki słyszał, jak o niej rozmawiają. Otworzył

drzwi i wrócił do siebie. W pokoju pachniało domem. Usiadł, położył sobie teczkę na

kolanach i zaczął jeść. Wpychał sobie serowe chrupki do ust całymi garściami, popijając je ze

szklanki ciepłą coca-colą przelaną z butelki, którą otworzył dziś rano albo może wczoraj. To

było dobre. Nikt nie wiedział, jakie to dobre. Śmiali się z niego, ale nic nie wiedzieli, nic nie

wiedzieli o wszystkich ładnych rzeczach, które miał. Nikt o nich nie wiedział. Nikt. Ale

pewnego dnia ujrzy kogoś innego, kogoś, komu będzie mógł dać swoje rzeczy i kto w zamian

odda mu swoje. Tak. To by mu się spodobało. Pozna ją, kiedy ją zobaczy.

Będzie wiedział, co jej powiedzieć.

Przełożył Michał Jakuszewski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
George R R Martin Nie wolno zabijać człowieka
Czytanie Pisma Święteg1-rozdz.1, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
Czytanie Pisma Święteg2-rozdz.5-Słowo Boga przychodzi w słowie ludzi, George Martin-Czytanie Pisma Ś
Czytanie Pisma Święteg1-rozdz.3-słuchanie, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
Czytanie Pisma Święteg2-Dodatek, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
Czytanie Pisma Święteg1-rozdz.2-zrozumienie, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
Czytanie Pisma Święteg2-rozdz.6-Bóg jest Tym, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożeg
Czytanie Pisma Święteg1-wstęp, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
Czytanie Pisma Święteg2-rozdz.7-Kościól jest tym, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa B
-Czytanie Pisma Świętego-Przedmowa, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
Czytanie Pisma Święteg2-Zakończenie, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
Czytanie Pisma Święteg1-rozdz.4-modlitwa, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
Opowiadania po polsku 1, George R R Martin - Piaseczniki
Czytanie Pisma Święteg1-rozdz.1, George Martin-Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
George R R Martin A Peripheral Affair
CZYTANIE PISMA ŚWIĘTEGO JAKO SŁOWA BOŻEGO GEORGE MARTIN 2
George Martin Czytanie Pisma Świętego jako Słowa Bożego
George R R Martin Małpia kuracja

więcej podobnych podstron