KATHERINE
STONE
DWIE
GWIAZDY
DlaPauliEykelhofzwyrazamiuznania,podziwuiwdzięczności
Prolog
WśnieżnymcieniaPopocatepetl
MiałnaimięRafaelibyłurodzonymwojownikiem,prawdziwymspadkobiercąswychprzodków,
chodnieczystejkrwi.Byłpotomkiemodwiecznychwrogów-zwyciężonegoizwycięzcy,niewolnika
ipana,pokonanegoimperatoraitriumfującegokonkwistadora.Wjegosercuciągletoczyłasię
wojna.
Starszyznawioski,wktórejRafaelprzyszedłnaświat,znałapochodzeniekażdegomieszkaocatej
ziemi.Rodowodyzachowywanownáhuatl,językuprzodków.
WRafaelupołączyłasiękrewimperatoraikonkwistadora,astałosiętozasprawądaremnejofiary:
córki,księżniczki,oddanejprzezdumnegowładcęczłowiekowi,którygomiałzniszczyd.Przodkowie
RafaelazestronyojcabyliczystejkrwiNahuaodtrzystulat;późniejitenródzacząłmieszadsięz
potomkamihiszpaoskichnajeźdźców.
MieszkaocywioskinieznalipochodzeniaRafaela.Alestarszyzna,ci,którzystrzeglikrólewskiego
roduiświętejwiedzy,przewidzielijegonarodziny.
Kiedypierworodnyprapraprawnuczkiksiężniczkiprzyszedłnaświat,karnacjęmiałbardzojasną.
Dopierogdydorósłicałedniespędzałnawiosennymsłoocu,jegoskórazbrązowiałaipozostała
smagłaprzezcałyokresletnichdeszczów.Starszyznawiedziała,żealabastrowaskóratospuścizna
pobiałychprzodkachwywodzącychsięzeuropejskiejarystokracji.MatkaRafaelabyłaniemal
równieblada.Awłosy,takjakusyna,opadałyjejnaramionaciemnymijaknoclokami.Aleoczy
miałaczarnejakheban.Takjakjegoojciec.Takjakwszyscy,którzygniewniepatrzylinaRafaela
przezcałejegodzieciostwo.
Bojegooczybyłybłękitne.
Piędwiosekprzycupnęłoupodnóżastromejgóry,gdzienarodziłsięRafael.Jegowieśbyła
najstarsza,założonojąpiędsetlattemu,najwyżejpołożonainajbardziejoddalonaodinnych.
PodobniejakRafael,wielujejmieszkaocównosiłozarównohiszpaoskie,jakiindiaoskieimiona.Ale
nikttamnieznałhiszpaoskiego,pozastarszyzną.
Pohiszpaoskumówionowwioskachleżącychniżej.Iwświeciepozanimi.Tylkonajstarsizwioski
Rafaelaznaliniebezpiecznądrogę,którawiodłaniemalpionowowdółiodcinałaosadęod
współczesności.Minęłycałepokolenia,odkiedyostamiprzybyszdotarłdoczwartejzwiosek-wyżej
nigdyniedopuszczanoobcych.WXIXwiekuwędrowcyczasamizapuszczalisięwtestronyw
poszukiwaniuzabytkowychXVI--wiecznychprzedmiotów.
Jedenznich,czarnowłosy,błękitnookiSzkotpoznałtamprababkęRafaelazestronyojca.W
potomkuwalecznychCeltówtakżepłynęłakrewwojowników.Onsamjednakbyłczłowiekiem
łagodnymiuzdolnionymjęzykowo;wiernieprzetłumaczyłnaangielskiindiaoskiewierszemiłosne.
ZwiązekindiaoskiejdziewczynyzpoetązEdynburgapozostawałtajemnicą.Niktniewiedziałteż,po
kimRafaelodziedziczyłbłękitneoczy.Abyłtośladpozawartymwodległejprzeszłościmałżeostwie
skandynawskiejksiężniczkiikastylijskiegoksięcia.WżyłachRafaelapłynęławięctakżekrew
wojowniczegowikinga.
Zdumieniizaniepokojenistarcyniemieliwątpliwości,żebłękitnookiedzieckozesłałnaziemię
jedenzbogówNahua.
Poostatniejbitwiezhiszpaoskimiżołnierzamibogowieopuścilisweziemie,wrócilidoczarnego
niebaistamtądgrzmieligniewem.Aterazjedenznichzesłałchłopca.Czytoznak,żezamierzał
powrócid?Amożedzieckoniejestdarem,leczwrogiem?Możegniewnybógpostanowił
przypomniedwszystkimotragicznymbłędzie,jakipopełniłkrólewskiprzodekRafaela?
KrólmylnieuznałkonkwistadorazadługooczekiwanegobogaNahua.Starcywiedzieli,żeniewolno
impopełnidtegosamegobłędu.
NarodzinyRafaelapowitanowięcnieufnie.Pojonogowiedząisprawdzanobezustanku.
Starcyniemieliwyboru,musieliodsłonidprzednimwybranetajemniceantycznegokrólestwa.
Tylkowtensposóbmoglisięprzekonad,kimnaprawdęjest.
Wierzyli,żeodpowiedzidostarczyimzachowanieRafaela,jegoreakcjanato,comupowiedząlub
nato,czegomuniepowiedzą.AleRafaelpostępowałrównieostrożniejakoni.
Niczegowięcsięniedowiedzieliodniezmienniepoważnegochłopca.Zawszeuczyłsiędoskonale.
RecytowałwierszeNahuatak,jakbysambyłichautorem.Wprawnierysowałuświęconeznaki.
Zawiłeopowieściobogachopowiadałpłynnie,jakbymówiłosobie.
Alerównieszybkoidoskonalenauczyłsięjęzykakonkwistadorów.*
Niektórzyzestarszyznyuważalijednak,żewolijęzyknahuatl.Innidostrzegaliból,któregonie
potrafiłukryd,kiedyopowiadanomuospustoszeniach,jakiepoczyniliwjegokrajuhiszpaoscy
żołnierze.
Starcymusielisięupewnid.Zejdązeswymuczniemdozewnętrznegoświata.Odbędąpodróżw
czasie.Naprzód,aleiwstecz.Powędrujądrogą,jakąodmorzaprzemierzyłhiszpaoskiprzodek
Rafaela...domiasta,któreunicestwił.
Wyruszązatrzydni.Wdniuczternastychurodzinchłopca.
KiedyRafaeldowiedziałsięoplanowanejwyprawie,ukryłzdumienie,jakzawsze.
Czegoodniegochcą?Czegooczekują?
Nieznałodpowiedzi,chodcałeżycieuważniechłonąłsłowanauczycieli.Słuchałteżichmilczenia,
próbowałdosłyszedwnimto,coukryte.
Rafaelniechciałoglądadświatazdobywcy.Niemusiałgopoznad,bynienawidzid.Chciałnazawsze
zostadnaukochanejgórze,zrodziną.
Zojcem,któregoimięnosił.Ojcieccałeżycieuprawiałniewielkiskrawekziemi,bywyżywidżonęi
dzieci.
Zmatką,któracodzieogotowałakukurydzę.Takjakojciec,zezdumieniempatrzyłanasyna
powierzonegostarszyźnie.Niemieliwyboru-chodioniniewiedzieli,jakienadziejewiążąz
Rafaelemstarcy.
Izdwiemamłodszymisiostrami.Rafaeljeuwielbiał,aoneodwdzięczałymusięwielkąmiłością.
Rafaelmałoczasuspędzałzrodziną.Byłytotylkocennechwilemiędzylekcjami,którebardzo
różniłysięodnauk,jakiepobieraliinnichłopcy.Gdybyijegouczono,jakbydmężemiojcem.
Jakuprawiadziemię.
Rafaelwiedział,żewjegożyłachpłyniekrewzdobywcy.Kipiiwrze.Nienawidziłtegowsobie,tak
jaknienawidziłświatapozawioską.Gdybymógł,zabiłbywsobiekonkwistadora.Wswoimsercujuż
touczynił.
Gdybyzasprawąmagiipotrafiłwezwadduchaswegoukochanegoprzodka,indiaoskiegowładcy,
przywróciłbyświetnośddomowinagórzeiwszystkiemuwkoło,cozdobywcazniszczył.Wskrzesiłby
zakazanąprzezuzurpatoramuzykęipoezję.Odnowiłbyopowieściprzekazywanezpokoleniana
pokolenieowalczącychsłoocachilatającychwężach,ibogach,którzyspaliwchmurach.
PrzodkowieRafaelakochalitelegendy.Jegosiostromteżbysięspodobały.Irodzicom.
Jakiezłomogłobywyrządzidpozwolenie,byzakazanehistorieznowuzostałyopowiedziane?
Idlaczegostarcyuśmiechalisię,mówiącopodróży,aichoczylśniłynadzieją?
Ponieważprzemówił.Odkryłswojetajemnice.Głębokoskrywanepragnienia.
Czytegowłaśnieoczekiwalinauczycieleodwielulat?Tychkilkuprostychprawd?
Tak.Tak!Nieufnośdwreszciezniknęła.
Rafaelodczułradośdtakwielkążezapragnąłchwilisamotności.
Wędrowałpolesie.Szukałmiejscatakodludnego,bywykrzyczedsweszczęście,atylkoniebiosai
ptakiusłyszałybyjegogłos.Możeptakizechciałybynawetzaśpiewadwrazznim...
Rafaelznalazłmiejsce,jakiegoszukał.Aleniekrzyczał.Pieśozamarłamunaustach,kiedydostrzegł
cośniezwykłego,czegosięniespodziewałujrzed.Posągbyłobrośniętydzikimwinem.Rafaelz
wielkimtrudemzdołałgouwolnid.Alemusiałtozrobid.Samzostałwłaśnieuwolnionyzsieci
samotności,wktórejtkwiłoddniaswychnarodzin.Posągpozostawałskrępowanyjeszczedłużej-
piędsetlattakjakbóg,októregoprzygodachIndianomNahuanakazanomilczed.
DopierokiedyRafaelzerwałwiększączęśdpnączy,zobaczyłkogouwolnił.ByłtoTialoc.Bóg
Deszczu.Rafaelpotrafiłdoskonalenakreślidjegoznak-wybałuszoneoczy,wielkiekłyigrzechotki,
którewydawałydźwiękgrzmotu.
Rafaelniewątpił,żestarszyźniespodobasięjegoodkrycie.
Alebardzosięmylił.
Starcyzebralisięwokółrzeźbyprzygarbieni,jakbykażdyznichdźwigałciężkigłaznaplecach..W
koocuprzemówili.
-Czegoodnaschcesz?-spytałbłagalnieRafaelajedenzmężczyzn.
-Łeznaszychdzieci?
Rafaeldostał,czegochciał...izaraztozniszczył,utracił.
-Łezdzieci?-powtórzyłzniedowierzaniem.Odpowiedziałomumilczenie.Alepotem,zbytpóźno,
uczeousłyszałprawdę.
Zakazanehistorieniebyłylegendami.Abogowieistnielinaprawdę.Władcawierzyłwe
wszechmocnychbogów.IndianieNahuawnichwierzyli.
Dotejpory.
Starcysądzili,żeRafaelotyrawie...chybażewrzeczywistościjestwiernymsługązdobywcy.
Nie.RafaelbyłIndianinemNahua.Rolnikiem.Jakjegoojciec.Nikiminnymnigdyniechciałbyd.
Wierzyłwrodziców,siostry,pieśni,któreśpiewał,zboże,którerosło,gwiazdy,którelśniłyna
niebie,wulkan,którywypuszczałdymwlazuroweniebo.
Rafaelafascynowałypradawnelegendy-aleczywniewierzył?Nie.
Starcyprzygotowalisięnaspotkanieprzeznaczenia,ciężkiegolosu,chodniecałkiemmylilisięcodo
Rafaela.Onistotniebyłznakiem,żebógzamierzapowrócid.Pomylilisiętylkocodoboga.Nic
jednakdziwnego,biorącpoduwagępomyślnośd,jakąodczternastulatcieszyłasięwioska.
Nawetdobrodusznebóstwamiałyprzywaryinapadyzłości.Tlaloc,którydodobrodusznychsięnie
zaliczał,potrafiłbydszczególniezłośliwy.Podwpływemjegonagłegokaprysuniebociemniało,
obiecującdeszcz,apotemanijednakroplaniespadłazciężkichchmurnaspragnionąziemię.A
kiedybyłwzłymnastroju,ciskałzniebagrom,byrozpętadniszczącąburzę.
SprowokowanyBógDeszczumógłnawetzesładnaziemięognistąulewęwulkanicznejlawy.A
prawdziwierozgniewany-aterazmusiałbydrozwścieczony,żejegodarzostałtakradośnie
przyjętyjakosymbolinnegoboga-couczyni?
Starcyspodziewalisięzabójczejsuszy.
AleTlalocznowuznichzakpił.
Spadłbowiemdeszcz,jakiegonigdyprzedtemniebyło.Niebopłakałonieprzerwanie,zalewając
ziemięswymiłzami.
Chwilęprzedtym,jakziemiazaczęłaosuwadsięzezboczagóry,powietrzewypełniłrykgrzmotu.
Obrażonebóstwodomagałosięzemsty.
Potemzeszłapotężnalawinamułu.Oceanbłotaniósłkuzagładziechaty,drzewa,polauprawne.
Iludzi.Całerodziny.RodziceRafaelaniewiedzieli,umierając,kimbyłichsyn.Pojęlijednak,że
nastąpiłkresnadziei,jakiewnimpokładano.Dręczyłyichwyrzutysumieniazpowoduistoty,którą
wydalinaświat.
SiostryniezwątpiływRafaela.Trzymałysięgokurczowo.Ufałymudokooca.Rafaelbiegłztym
cennymciężarem.Odwagawojownikaibraterskamiłośddodawałymłodzieocowisił.Aletonie
wystarczyło.Walącasięgóra,pchniętarękąznieważonegoboga,zbliżałasięnieubłaganie.
Nieutonęliwlawiniebłota.Potężnafalawyniosłaichnapowierzchnię.Płynęlinajejgrzbieciejak
Quetzalcoatlsunąłkumorzunapierzastychwężach.
Rafaelmocnoprzycisnąłsiostrydosiebieiniepuściłichnawetwtedy,gdyfalawkoocusię
załamała.
Zgodniezindiaoskimiwierzeniaminieboskładałosięwieluwarstw.BógDeszczukryłsiętużnad
wierzchołkamigór,wpołyskliwejprzestrzenimiędzyśniegiemachmurami.WniebieTlalocamieli
miejsceci.którzyzginęlioduderzeniapiorunaalboutonęliwmorzu.
Ajeślibrataisiostrypochłonieoceanbłota?
Byłojużzapóźno,byRafaeluwierzyłwBogaDeszczu.Ajednakmodliłsięzaswojesiostry.Pozwól,
błagam,byżyływieczniewmigotliwychchmurach.Wtedypoczułspokój,chodbłototamowałomu
oddechizalewałobłękitneoczy.Czuł,jakwstępująwniebo,wszyscytroje.Lecieliwpierzaste
chmuryiwtejkrótkiejchwili,poktórejnastąpiłaciemnośd,byłwdomu.
Oprzytomniałwielegodzinpóźniejnapowierzchnibłotnegooceanu.Lawazastygła,spalona
słoocem.
Bóg,którydręczy!ziemięiwstrzymywałdeszcz,pokazałRafaelowirajtylkopoto,byodebradmu
tęłaskę.Rafaelwiedział,żebyłatokarazato,żenieusłyszałwmilczeniustarcówprawdy.
Terazjednak,wmartwej,gorącejciszy,słyszałto,copowinienusłyszed.Jegosiostryżyją.Wołają
go.Musikopad,rozgarnądschnącebłoto,byjeodnaleźd.
-Czegoodnaschcesz?-pytaliprzerażenistarcy.-Łezdzieci?
JeślitegowłaśniechciałBógDeszczu,jegopragnieniezostałowpełnizaspokojone.Pogrzebane
siostryRafaelapłakały.Łkały.Pomóżnam,Rafaelu!Prosimycię,pomóżnam!
Rafaeltakżepłakał,kopiącwbłocie.Kopałikopał.Takdługo,ażkrewzjegopalcówzabarwiła
ziemię.
Wiedział,żepłaczsióstrjesttylkozłudzeniem.Byłymartwe,chodwjegouszachciąglebrzmiałich
krzyk.Niktnieprzeżył.Rafaelzostałsam.
Tylkoon.
ITlaloc.
KiedyRafaeloderwałwkoocuwzrokodziemi,wokółpanowałajużnoc.Posągtakżeprzetrwał.
Wznosiłsięwpobliżu.Lśniłsrebrzyściewświetleksiężyca.Jegowytrzeszczoneoczybłyszczały,
zaspokojone,uśmiechodsłaniałostrekły.
Rafaelzacząłkrzyczeddoposągu-tak,jakjeszczeniedawnochciałwykrzyczedwnieboswoją
radośd.Krzyczałikrzyczał,ażdoczekałsięodpowiedzi.
Górawydałakolejnyrykidrgnęła.
Znowu.
Kiedyposągzacząłsięchylid,Rafaelstałnieruchomo.Czekał.Niekrzyczałjuż,niepróbowałuciekad.
Czekał,czekał,czekał,ażTlalocgozmiażdży...
Rozdział1
Forsythe,Wirginia8kwietnia,piątek
Osiemlatpóźniej
Miałdwadzieściadwalata.Oddnianarodzinbyłwojownikiem.Aleci,którzygoznali,sądzili,żema
dwadzieściasześd.InazywałsięRafe,nieRafael.
NiezamierzałpokonadTlalocatamtejksiężycowejnocywielelattemu.Igoniepokonał.Toziemia
rozstąpiłasiępodBogiemDeszczuwostatniejchwiliiwcałościpochłonęłaposąg.
Rafejakojedynyprzeżyłkatastrofę.Caławieśzniknęłazpowierzchniziemi.Podobniejakcztery
pozostałe.Ci,którzyuszlizżyciem,zebralisięupodnóżagóryi...niepowitalibłękitnookiejsierotyz
otwartymiramionami.
Nawetnajbardziejprzerażeninalegali,byRafepierwszyopuściłzniszczonyteren.Ubranywstrójze
spłowiałegodżinsuzostałzabranydomiasta,któregonigdyniechciałzobaczyd.
Cywilizacyjnyprzeskokopiędstuleciwprzódbyłtrudnymprzeżyciem,aduszaRafe'aopłakiwała
ukochanąrodzinę,którąutracił.Aleterazznajdowałsiętutaj.WMexicoCity.Wnowoczesnej
metropoliiwybudowanejnagruzachstarożytnegomiasta-grobowcajegoprzodków.
Rafekrążyłpozatłoczonychulicach.Niesłyszałniczegopozarozdzierającymkrzykiem
dobywającymsięspodtonbetonowychchodników.Jegosiostryniebyłysame.Rafesłyszałchór
głosów,młodychistarych,kobiecychimęskich,awszystkiebłagałygoopomoc,liczyłynaniego...
nadaremnie.
Wiedział,żejużzawszebędziesłyszałkrzykskazanegonazagładękrólestwa-płaczjegodziecii
poetów,matekirolników.Zasłużyłnatękarę.
PowinienopuścidMexicoCity,zostawidjedalekozasobą.Czułtowyraźnie,jaknigdyniczego
przedtem.Musijechadnapółnoc,wkierunkuodwrotnymdotego,wjakimodbywałasięodyseja
jegoprzodków,wędrującychzpustkowiaAztJandoTenochtitlan.
Rafespodziewałsięnapółnocypustkowia.Aledolinaokazałasiękwitnącąkrainą.Iznajdowałysię
tampiękne,majestatycznestworzenia,jakichwcześniejniewidział.
KoniezbliżyłysiędoRafe'aufnie.Wtulałyaksamitnepyskiwjegodłonieiogrzewałyjeoddechem.
Koniedawałymupoczucieulotnegowytchnienia.Tymczasowegospokoju.Musiałjechaddalej,ale
łaska,jakągoobdarzyły,zostałaprzynim.Stanowiłapokarmdlajegoduszy,niezbędnyjak
powietrzeibardziejistotnyodsnu.
RafebyłjużwielednizaMexicoCity,kiedyzatrzymałsięprzynimsamochód.Przezoknowychyliła
siędziewczynaztwarząmokrąoddeszczu.
-Podwieźdcię?-spytałazuśmiechem.
Rafenieznałtegojęzyka.Podejrzewałjednak,żewpodróżynapółnocmożemusięprzydad.
Domyśliłsię,coproponujedziewczyna,ipohiszpaoskuodpowiedział„tak".
TrzystudentkizTeksasubyłytrochęzaskoczone.Zakładały,żejestAmerykaninem.Pewniepokłócił
sięzeswojądziewczyną—doszłydowniosku,rozważając,czyzaproponowaniemuwspólnej
podróżybędziebezpieczne.Jegodziewczynazpewnościączekawsamochodziekilkakilometrów
dalej.
Niewycofałyswojegozaproszenia.Wyglądałokropnie,bladyiwygłodzony,ajednak...byłteż
bardzoprzystojny,nawetwtakopłakanymstanie.
Mokreoddeszczuwłosyopadałymuczarnymilokaminatwarzpięknąisurową.Miałwyraziste
rysy.Piękneoczy.Usta,które...Byłmłody.Dlanichzbytmłody.Oceniałygonajwyżejna
siedemnaścieczyosiemnaścielat.
Itakosłabionyniestanowiłzagrożenia.Dziewczętazdecydowałysięwięcnasympatycznąprzygodę
naostatnimetapiemeksykaoskiejeskapady.Powiedziałim,żejegowioskazostałazniszczona-nie
sprecyzował,wjakisposób.Poprosił,żebynauczyłygomówidpoangielsku.Bardzomunatym
zależało,jakbymiałrodzinę,przyjaciół,kogoś,zkimbędziemusiałrozmawiadwStanach.
Uczyłsięszybko,zdumiewającoszybko.Niemiałżadnegoobcegoakcentu,tylkotakjaktrzy
studentkizTeksasulekkorozciągałsłowa.
Kiedydojechalidogranicy,mógłjużbardzoprzekonywającoodegradrolęamerykaoskiego
nastolatka.Dziewczętazdecydowały,żepowiniennazywadsięRafe,nieRafaelinosidangielskie
nazwisko.Najlepiejjednejznich.McCIurewydawałosięnajodpowiedniejsze.
Rafewysłuchałhistoryjkiwymyślonejprzezswojewybawicielki.Byłmłodszymbratem,którego
portfelwrazzdokumentamizaginąłpodczasewakuacjihotelu,spowodowanejgwałtownie
podnoszącymsiępoziomemwodyElRioSantaMaria.Wszystkobrzmiałobardzologicznie,kiedy
dwiczyliscenęwsamochodzie.Aleprzedgranicądziewczętazaczęłysięwahad.
Rafeniezdawałsobiesprawyzkonsekwencjiokłamywaniawładzfederalnych.Wiedziałtylko,że
musijechadnapółnoc.
WięctoRafe,poangielsku,płynnieopowiedziałswojąhistorię.Brzmiałabardzowiarygodnie..
Wieluniefortunnychturystówzgubiłobagażepodczaspowodzi.
OsiemnastoletniRafeMcCIurerozstałsięzestudentkamiprzyranczunapołudnieodDallas.
RanczoniebyłoAztlanemaniteżdomem.Aległos,którykazałRa-fe'owiruszydwdrogę,tu
pozwoliłmusięzatrzymad.Rafebłogosławiłprzerwęwpodróży.Byłytukonie,tałaska,tenpokarm
dladuszy...Dopókinieusłysząkrzyczącychwnimgłosów,niezacznąuciekadwpopłochu.
ŻadenkoonigdynieprzestraszyłsięRafe'a,botylkoonsłyszałkrzyk.
To,comiałobydkrótkąprzerwąwpodróży,trwałoosiemlat.Właścicielranczachciałzatrzymad
Rafe'anastałe.Chłopakmiałrękędokoni,zwłaszczanajcenniejszychwyścigowychchampionów,
dumyrancza.Iciężkopracował.Jakniktdotąd.
Dziwnewydawałosię,żeRafeniemażadnychdokumentów.Ajeszczedziwniejsze,żepochodziz
Meksyku.KiedyRafedowiedziałsię,jakpoważnymwykroczeniemjestnielegalneprzejściegranicy,
odważniewyznałprawdęwładzom-ipozwolonomuzostad.Byłwkoocusierotąiutraciłwszystko
wstraszliwejpowodzi.
WłaścicieleranczaiwspółpracownicyRafe'aniemogliteżnadziwidsięwytrwałości,zjakąchłopak
starałsięuzyskadamerykaoskieobywatelstwo.Wkoocumusięudało.Podziwianogoteżzato,że
częstodopóźnawnocysiedziałwswoimpokojuzesłownikiem.Uczyłsięnowychwyrażeo,
których,jaksięwydawało,używałtylkomówiącdokoni.Pozatymprawieznikimnierozmawiał.
Byłajeszczekwestiakobiet,córekTeksasu,którychkonietrenował...
Rafeznalazłbysobiekochanki,gdybyonenieznalazłygopierwsze.Nieinteresowałogo,żesą
dziedziczkami.
Pochodzenieniemiałoznaczenia.Liczyłsiętylkoseks-nacochętniegodziłysiędziedziczki.
PociągałajedzikośdiśmiałośdRafe'a.
Seksbyłdlaniegoniezbędną,chodulotnąformąucieczki.Zbiegiemczasucorazbardziejulotną.
Nawetnajgorętszeuściskiniemogłyzagłuszydjegosamotności.Niekiedyczułsiębardziejsamotny
niżwówczas,gdyrzeczywiściebyłsam.
Mijałymiesiące,potemlata.Rafezaczynałwątpid,czykiedykolwiekopuściranczo.Niemiał
powodutegorobid.Byłstworzonydopracyzkoomi.Niczegowięcejniechciał.Nicteżnie
wskazywałonato,żejegoprawdziwydomistniejegdziekolwiekindziej.Wręczprzeciwnie.
Późniejjednakwewnętrznygłosrozległsięznowu,zjeszczewiększąsiłąniżwMexicoCity.Ale
mówiłtosamo.Kazałznowujechadnapółnoc.
Rafemógłmusięoprzed.Niebyłjużprzerażonymnastolatkiem.Postanowiłjednakusłuchadgłosu
serca.Pójśdzanim,dokądkolwiekpoprowadzi.
Napółnocinawschód,zTeksasudoTennessee.PotemdoKentucky.Idalej,dozielonejWirginii.
Podrodzewidziałkonie.Wydawałosię,żegoprzywołują.
SpragnionaduszaRafe'apotrzebowałaspokojufarmerskiegożyciaitowarzystwakoni.Alebyłotak,
jakbybóg,któryobiecywałziemideszcz,bygopotemwstrzymad,postanowiłdręczydRafe'a...
JakbyTlalocznowuodnalazłswąofiarę.
Jechałwięcprzedsiebienawetwówczas,gdywpółnocnejWirginii,zaczęłysiępojawiadznaki
informacyjne:
WASZYNGTON,D.C.100KILOMETRÓW
Potem70.
50.
Rafeciąglewidziałwokółsiebiekonie.Aleczuł,żezbliżasiędometropolii.Nienawidziłwielkiego
miasta.Potempojawiłasiętablica:
WITAMYWFORSYTHE,STANWIRGINIAROKZAŁOŻENIA1764POPULACJA
4228(WRAZZKOOMI)
Rozdział2
Forsythebyłouroczym,zabytkowymmiasteczkiem,ategokwietniowegopopołudniatonęłow
śnieżnobiałychpłatkachkwitnącychwiśni.PodróżRafe'adobiegłakooca.Wkażdymraziepowinna.
Aleczychłopakznikądznajdzietuzatrudnienie?
Tylkogdybyzdarzyłsięcudiktośinnypostanowiłodejśd.Niewielebrakowało,azatrzymałbysię
przysiodłami.Wydawałasięwłaściwymmiejscem,byzapytadopracę.Niechciałjednak,by
ktokolwiekpozarecepcjonistkąwSilverFoxInnwidziałgobrudnegoizmęczonegopodróżą.A
kiedyonagozobaczyła,natychmiastzacząłprzepraszad.
-Bzdura!-odparłarecepcjonistka,azarazemgospodynizajazdu.Harrietdoskonalepotrafiłaocenid
charakterczłowieka.Całemiastoprzyznawałojejrację.Otopojawiłsięmłodyczłowiekz
charakterem.
Zameldowałagoiwszystkowyjaśniła,zanimzdążyłzadadpytania.
Tak,mogłowydawadsiędziwne,żemawolnypokójwpiątek.Zwłaszczażewłaśniezaczęłasię
przerwawiosenna.
AleForsythe,naszczęście,niejestturystycznymmiastem,chodmogłobytakimbyd,gdybyktośsię
otopostarał.MieszkaocyForsythe,zktórychwielupracowałowWaszyngtonie,robilijednak
wszystko,byzachowadciszęispokójwokółswoichwiejskichposesji.
SilverFoxInn,jedynyhotelwokolicy,miałosiemnaściepokoi.Nieplanowanojegorozbudowy.
Nigdy.
Pozatąkrótkąkwietniowąprzerwą-czyżtonieszczęśliwyzbiegokoliczności,żeprzyjechałwłaśnie
teraz?-wszystkiepokojewzajeździebyłyzarezerwowanezkilkumiesięcznymwyprzedzeniem.
Wtajemniczeni,główniemieszkaocyWaszyngtonu,wiedzieli,żeForsythetonajlepszemiejscena
romantycznewypady.
Forsythesłynęłotakżezbzów,cowyjaśniało,dlaczegowzajeździeznalazłsięwolnypokój.To
spokójprzedburzą-kwiatówiturystów,którazaczniesięzamniejwięcejdwatygodnieipotrwa
dokoocalipca.
RadamiejskaniezgodziłasięnaorganizowanieoficjalnegoFestiwaluBzów,aleludzieitak
przyjeżdżalitłumnieoglądadkwiaty.GardenClubcorocznieprzyjmowałwielewycieczek.Idobrze.
Bzybyłypoprostuzbytwspaniałe,byniepodzielidsięnimizinnymi.Pozatymdziękitakiemu
rozplanowaniuwizytnietworzyłysiękorkinawąskichwiejskichdrogach.
-Przyjedźzakilkatygodni-zachęciłaHarriet.-Chodniesądzę,niestety,żebyzostałmiwtedychod
jedenwolnypokój.
-Mamnadzieję,żezakilkatygodninadalbędęwmieście.Chciałbymtuznaleźdpracę.
-Jaką?
-Przykoniach.
-No,toniemogłeśtrafidlepiej!Cośpowinnosięznaleźd.Zarazsięprzekonamy.
LilacCottage,firmazarządzającanieruchomościami,zapewniałapracownikówdlawszystkich
posiadłości.Właścicieleuważalitozabardzowygodne.Większośdznichbyłazbytzajęta,by
zajmowadsięcodziennymisprawami,niemówiącjużosytuacjachwyjątkowych.DziękiMarliBlair,
właścicielceLilacCottage,wszystkochodziłojakwzegarku.
PodaniezestaranniewydrukowanymimienieminazwiskiemRafe'aczekałonaniegowLilac
Cottage.Harrietzdążyłajużzadzwonid.Wcześniejporadziłamu,byspisałswojereferencjewrazz
numeramitelefonów,takbyLorraine,zastępującaMarlę,którabyławSzwajcarii,mogłaje
sprawdzid.Rafewypełniłszczegółowąankietę.
Harrietudzieliłamuteżbardzopomocnychinformacjiodwudziesto-ośmioletniejkobiecie,wktórej
rękachspoczywałjegolos.Lorrainedobrzeznałasięnatym,corobiła.Prawdziwaprofesjonalistka.
Umiałazachowaddyskrecję.Kontrowersyjnesprawyzwyklepomijałamilczeniem.
Jeśliniemiałanicmiłegodopowiedzenia,wogóleniezabierałagłosu.
Zczasemstawałasięjednakcorazbardziejbezpośrednia.Wkoocuuczyłasięodnajlepszych.Nikt
niepotrafiłbydbardziejuprzejmyiotwartyniżMarlaBlair.HarrietuprzedziłajednakRafe'a,żeby
śmiałopytałwprost,jeślijegozdaniemLorrainecośprzemilczy.
Harrietpowiedziałateż,żeLorrainejestbardzoładna-jakbyczułasiętrochęwinna,żezdradziłajej
słabepunkty.Iszybkododałajeszcze,żeLorrainebędzieprzepięknąpannąmłodą.Wczerwcu
wychodzizamążzapilotaDeltaAirlines.
DwadzieściaminutpóźniejkwestionariuszRafe'atrafiłdobiuraLorraine.WkrótcesamRafezostał
tamzaproszony.
-Chciałabymwyjaśnidkilkaspraw-powiedziałaprawdziwaprofesjonalistka,kiedyusiadł.-
PrzyjechałpandoForsythedzisiaj,alechcepantuzostadconajmniejrok.
-Tak.
-Chociażniemapanwtejokolicyżadnejrodziny?-Tak.
-Aniprzyjaciół?-Tak.
-DlaczegowłaśnieForsythe?
-Botobardzomiłemiejsce.
-Toprawda.-UśmiechrozjaśniłtwarzLorraine.Rzeczywiściebyłabardzoładna.-Napisałpan,że
jestzainteresowanypracązkoomi.
-Tak.Oileniejesttozwiązanezrobieniemimkrzywdy.
-Ależskąd...mynigdybyśmy...Chciałbysiępanzajmowadkoomiużywanymidogrywpolo?
-Niekoniecznie.
-Apracowadprzypolowaniach?
-Szczerzemówiąc,wolałbymnie.
-Acobypanpowiedziałnaopiekęnadstarymikoomi?Takimi,którewymagająszczególnejtroski?
-Chętnie.
-Mapankonia?-Nie.
-Alemógłbypankupidkonia,gdybychciałpanjeździd.
-Mógłbym.Aleniezamierzam.
-Cóż.Mapandoskonałereferencje.PanaprzełożonyzTeksasu,Ed,mówił,żechętnieprzyjąłby
panazpowrotem.
-Wolęzostadtutaj.
-Wporządku.Mamywolnemiejsce.NafarmieFoxHaven.Tonajwspanialszaposiadłośdw
Forsythe.Możepantamzamieszkad,wdawnejpowozowniprzystajniach.
Rafewyczułby,żecośprzemilczała,nawetgdybyHarrietgonieuprzedziła.Lorrainewyraźnie
zbierałasięwsobie,bycośdodad.Czekał.
-Jestjeszczepewna...sprawa,októrejpowinienpanuwiedzied.Dośddelikatna.DotyczyMarli
Blair.TowłaścicielkaLilacCottage.Mieszkanafarmie.Ale,jakonasamabysięwyraziła,„żadnych
niespodzianek".Wubiegłymtygodniu,przedwyjazdemwdłuższąpodróżdoGenewy,Marla
zatrudniłapewnegoczłowieka,Jareda,doopiekinadkoomi.Wczorajrzuciłpracę.Nieznam
szczegółów.Jaredniechciałnicpowiedziedpozatym,żejegodecyzjamiałajakiśzwiązekzBrooke.
-ABrooketo...?
-SiedemnastoletniacórkaMarli.Jeszczezniąnierozmawiałam.Jestwszkole.AFaye,któratakże
mieszkanafarmie,niewiedziała,żeJaredodszedł.Dopierojajejotympowiedziałam.Takwięcto,
cosięstało,wydajesiędośdzagadkowe.
Anitrochę.Rafemiałzasobąosiemlatdoświadczeozdziedziczkami.
-ProszęopowiedziedmioBrooke.
-Tobardzointeligentnadziewczyna.JakMarla.Wczerwcuskooczyszkołę,manajlepszewynikiz
całejklasy.Jeszczewczorajpowiedziałabym,żejest...inna.Alenietrudna.Nieznamjejdobrze.
Właściwiecaływolnyczasspędzazkoomi.
-Ileichtamjest?
-Sześd.Trzystare,októrychjużwspomniałam,dwamłode,wychowanenafarmie.TylkoBrookena
nichjeździ.IRhapsody.Tonajnowszynabytek.Jedynykoo,jakipojawiłsięnafarmieodsiedmiulat.
Pięciolatek.Sądzę,żemarodowód,któryprzydmiłbywiększośdkoniwhrabstwie.Skaczepodsamo
niebo.Tylkożeniechce,byktośgodosiadał.Ciąglezrzucałswojąpoprzedniąwłaścicielkę.Więc
postanowiłasięgo...pozbyd,chodbyłbardzokosztowny.Wieluludziratujeterazskazanenaśmierd
konie,aleniktniechciałzawracadsobiegłowyRhapsody.PozaBrooke.Marlasięzgodziła,pod
warunkiemżeBrookenigdyniespróbujenaniegowsiąśd.ZezwoliłanatonatomiastJaredowi.
Jesieniąmiałteżjeździdnadwóchpozostałychkoniach,kiedyBrookewyruszydoVassar.-Lorraine
wzruszyłaramionami.—JaredjestdobrzeznanyiszanowanywForsythe.Wswojejdziedzinie
należydonajlepszych.
-Więcnieodszedłbyzpracy,gdybyBrookeniechciałasięzgodzid,bydosiadałjejuratowanego
ogiera.
-Napewnonie.Więctaktowygląda.Pięknaposiadłośd.Trzyświetnekonie,włączającRhapsody,
naktórychbędziealboniebędziepanmógłjeździd.Izagadka,któramożeokazadsięproblemem...
albonie.
IzepsutanastoletniadziedziczkaoimieniuBrooke,dodałwmyślachRafe.
Rozdział3
Rafeniemógłzasnądcałąnoc.Wkoocuwstałipojechałzobaczydfarmęoświcie,uprogunowego
dnia.
ZaparkowałsamochódprzywejściunaCanterfieldRoad.Przezchwilęprzyglądałsięniezwykłemu
ogrodzeniuposiadłości.JadącprzezWirginię,widziałbiałeparkany.Iczarne.Atakżepomalowane
naczerwonoizielono.AleogrodzenieFoxHavenmiałobarwębzu.
Wschodzącesłooceoświetlałokamienistąprywatnądrogęwijącąsięwśródzieleni.Rafeszedł
wśródpastwisk,lasówikwiatów.
Nigdyniezajmowałsięogrodnictwem.Alebyłsynemfarmera.Wspomnieniepracyubokuojcana
zboczugóryprzydmiłapamiędochwilach,kiedygołymirękamirozgarniałziemię,którakrzyczałai
płakała.Terazjednakwiosnąprzypomniałsobieradośdpracynaroli,doglądaniazboża,zbierania
plonów.
Ziemięuznawalizanajwyższąwartośd.Żylizupraw.Agdybycelemichpracyniebyłoprzetrwanie,
leczpiękno?
Rafeotworzyłramiona,jakbychciałpozdrowidkwiaty.Chętnieotoczyłbyopiekąteogrody.
RafeniemyślałzbytwieleoBrooke,odkądopuściłLilacCottagezeszłegopopołudnia.Terazjednak,
kiedypomyślałodziedziczcemieszkającejzabzowymogrodzeniem,przypomniałsobieostatnią
pannę,którejbyłkochankiem.Zacisnąłdłoniewpięści.
Niczymsięnieróżniłaodinnych.Miałakilkalatwięcejniżon,ajejzainteresowanieRafe'em
ograniczałosiędoseksu.Takjakjegozainteresowanienią,szczerzemówiąc.
Pewnegodniapowiedziała,żemożebydznimwciąży.Niewydawałasięzaniepokojona.
Zdecydowała,żepoddasięaborcjiipokłopocie.Najakiśczasprzerwąigraszki,alezatojak
wspanialebędziepotem.
Przeraziłasięjednak,kiedyRafezasugerował,żemogłabyurodziddziecko.Niebyłtostrachprzed
skandalem.Biorącpoduwagępieniądze,jakimidysponowała,niktnigdybysięotymnie
dowiedział.OstatniemiesiąceciążyspędziłabywswojejposiadłościnapołudniuFrancji.Potem
RafezabrałbydzieckozTeksasuisambyjewychował.
Aleniechciałajegodzieckawswoimciele.Czybałasię,żecośzalchemiiodwiecznychwrogówiich
bóstw,którestworzyłyRafe'a,możejąskazid?Nie.Niewiedziałanicojegopochodzeniu.
Onajestdziedziczką,onkowbojeminigdyniełączyłoichnicosobistego.Onto,oczywiście,
rozumie!
Okazałosięjednak,żeniebyławciąży.
Mogłaprzestadsiębad.ARafe?Onnieodczuwałstrachu.Przeciwnie,żyłnadzieją.Askoronie
będziedziecka,nauka,jakąpobrałupodnóżagóry,odezwałasięznowuwjegopamięci:bydmoże
nigdynieodnajdziemiejsca,któremógłbynazwaddomem.
Dziedziczkawpadławzłośd,kiedyoznajmił,żejużnigdyjejniedotknie.Aletaboginibyłatylko
zepsuta,niemściwa.
RafeopuściłTeksaskilka,tygodnipóźniej.
Aterazznalazłsięwkwietnymrajuichciałtupozostad.Nastoletniadziedziczkaniezdołazmusidgo
doodejścia.
Zaostatnimzakrętemdrogatworzyłaszerokiekoło.NieopodalRafezobaczyłrezydencję,letni
domekistajnię.Wszystkietrzybudynki,utrzymanewstylukolonialnym,byłybiałezakcentamiw
kolorzebzu.
Najbardziejpociągałagostajnia.Bezwalkiuległjejhipnotyzującemuzaproszeniu.
Podszedłbliżejdobudynkuzbiałejcegły.Tammieszkałykonie.Obokznajdowałasiępowozownia.
Możebędzienależaładoniego.Rozluźniłzaciśniętedłonie.Obolaładuszaodczułaulgę.
Napadokuodbywałsiępokazjazdykonnej.Jedynąuczestniczkąparadybyłamłodakasztanka,trzy-
lubczteroletnia.Przyglądałyjejsięczteryogiery.Trzyznich,najpewniejteuratowaneodśmierci,
wydawałysiębardzostare.
Onewłaśnieobserwowałynajbardziejuważnie.
Nakasztanowejklaczcesiedziaładziewczynazkasztanowymilokami.Rudobrązowewłosykołysały
sięipodrygiwaływrytmkłusa.
Rafeniewyczułwahaniaklaczy.Dziewczynatakże.Koowostatniejchwilipostanowiłniewziąd
przeszkody.Pannaopadłanakooskąszyjęitakleżałaprzezmoment,zdłoomizaplątanymiw
grzywę.Potemzgrabniezeskoczyłanaziemię.
Odgarnęłazczołalśniącewsłoocurudelokiizaczęłazniepokojemprzemawiaddokonia.
-Ustawiłampoprzeczkęzawysoko?Przepraszam.Niechciałamcięprzestraszyd.Wieszotym,
prawda?
Rafeoczekiwałodpowiedzi.Zrozumiałbyjąpodobniejakdziewczyna.Zewszystkichjęzyków,jakimi
sięposługiwałnahuatl,hiszpaoskiego,angielskiego-językkoniznałnajlepiej.
Odezwałosięnajstarszezezwierząt,siwaklacz.Zarżałacicho...doniego.
Dziewczynaodwróciłasięszybkoizobaczyłasylwetkęwysokiegomężczyznynatlewschodzącego
słooca.
Rafepodszedłdoniejpowoli,spokojnie,takjakzbliżyłbysiędopłochliwegokonia.
Żadenkoonigdysięgonieprzestraszył.
Nigdy.AlekiedyRafewysunąłsięzcienia,dziewczynacofnęłasięnagle,leczprzystanęła.Coś
kazałojejpozostadwmiejscu.
On.Ijegociemnoniebieskieoczy.Czegośszukały,pragnęły...
-Kimjesteś?
-NazywamsięRafeMcClure.
-Och.Przyszedłeśwsprawiepracy?
-Tak.TyjesteśBrooke?
Kiwnęłagłowąiwzruszyłaramionami,jakbyprzepraszała.
Żadnychniespodzianek.WedługLorraine,ulubionepowiedzenieMarliBlair.Cóż,wszystkowcórce
Marlibyłozaskakujące.Jejpoważnebrązoweoczy.Zwichrzoneciemnorudewłosy.Piegina
policzkachinosie.
Rafemiałbogatesłownictwo.Znałwięcejsłów,niżtakisamotnyczłowiekikochanekmógł
potrzebowad.Szybkoprzypomniałsobiesłowo,któredoskonaleokreślałodziewczynę.Nigdygonie
używał.Niesądził,żekiedykolwiekjewypowie.
Śliczna.
Zarumieniłasięonieśmielonamilczącymspojrzeniemmężczyzny.Tozachwytwjegooczach
wprawiłjąwzakłopotanie.Śliczna.
Kasztankamiaławięcejśmiałości.Szturchnęłagodelikatnieidostałato,czegochciała,ciepłą
pieszczotę.
-Spodobałeśsięjej-mruknęłaBrooke.
-Todopieropoczątek-odparłRafe.-Jaksięnazywa?
-Fleur.
-Witaj,Fleur.
-Przyjmiesztępracę?
-Tozależyodciebie.
-Odemnie?
-Zostanę,jeślizechcesz.
-Możeniebędzieciodpowiadała.Pokręciłgłową.
-Znamjużzasady,jakietupanują.Tylkotyjeździsznakoniach.NaFleuri...-Spojrzałnacztery
stojąceobokkonie.Zatrzymałwzroknanajmłodszejklaczy.-1jejmatce.
-Meg.
-Meg.Wiemteż,żestarszekoniewymagająspecjalnejopieki.
-Toprawda.Alejamogęsięnimizajmowad.Zawszetorobiłam.
-Widzę,żedobrzeoniedbałaś.Tasiwaklaczmapewniezetrzydzieścilat.
-Trzydzieściipół.Alejestwdobrejformie.
-Wyglądanabardzozadowolonązżycia.Jaksięnazywa?
-Minerwa.DlaprzyjaciółMinnie.
-Atamtedwie?
Przedstawmnie,Brooke,wszystkimswoimprzyjaciołom.
-KasztankanazywasięSnow.Niemampojęciadlaczego.AtaszaratoGrace.
Rafepowtórzyłwszystkieimiona.PrzywitałsięzMeg,Minnie,SnowiGrace.
-NiewidzęRhapsody-zwróciłsiędoBrooke.
-Onniespędzaznami,dziewczętami,zbytwieleczasu.Zastajniąjestcieplarnia,adalejpastwiskoi
staw.Tojedynemiejsce,gdzieRhapsodylubiprzebywad.Musiałprzeżydjakiśwstrząs,chodniktnie
wie,comusięprzydarzyłoikiedy.
Brookezmarszczyłabrwi,alezarazznowusięuśmiechnęła.
-Cieszęsię,żeodpowiadamupastwiskonadstawem.
Koo,któregouratowała,znalazłmiejsce,wktórymmógłsięschronidprzeddemonami.Ito
wystarczałotejślicznejdziewczynie.Alejeszczetylemożnabyzrobid,bygouleczyd.Musiałbytylko
pozwolidjejpogłaskadsiępogrzywie,kiedycichoiłagodniedoniegoprzemawiała.
-Niemogęuwierzyd,żeRhapsodycięnielubi.
-Och,dziękuję.Wsumienieźlesięmiędzynamiukłada.Jestnieufny,alebardzogrzeczny.
-WprzeciwieostwiedoJareda?
-Lorrainecipowiedziała?
-Nie.Onaniewie,cosięstało.Jaredodszedłbezsłowawyjaśnienia.Byłokrutny?
Rafemiałnamyśliokrucieostwowobeckonia,alenagleprzyszłomudogłowy,żeJaredmógłźle
potraktowadBrooke.Wyrazjejtwarzyniepotwierdziłjednaktegoprzypuszczenia.
-Jaredcieszysięświetnąopinią.Pracowałzbardzotrudnymikoomi,alenigdynieuciekałsiędo
przemocy.WprzypadkuRhapsodytechnika,jakązawszestosował,nieprzynosiłarezultatów.
Myślę,żezamierzałzłamadjegoducha,bypotemcałkowiciepodporządkowadsobiezwierzę.-
Potrząsnęłagłową.-Niejestempewna,czyRhapsodykiedykolwiekdałbysięzłamad.
AjednakJaredzraniłBrooke.Ponieważzraniłjejkonia.
-Niepozwoliłaśmuspróbowad.
-Właśniepróbował,kiedywróciłamdodomuzeszkoływczwartekpopołudniu.
-Iprzekonałaśgo,żebyprzestał.Jaktozrobiłaś?
-Zagroziłam,żeCurtisFranklin,prokurator,oskarżygooznęcaniesięnadzwierzętami.
PostanowiłamteżzawiadomidszeryfaiTowarzystwoOpiekinadZwierzętami.
-Jaredniezadzwoniłdotwojej...Toniebyłblef.-Nie.
RafeprzybyłdoForsythedlakoni.AlesynfarmerachciałmieszkadwFoxHavendlakwiatów.
Aterazszukałpowodu,byzostadtunazawsze.
-Todobrze-powiedziałmiękko.-Tobardzodobrze.
Rozdział4
Rafebyłsamotnikiemipotrafiłsłuchad.Takjakona.AlezachęconaprzezniegoBrookezaczęła
mówid.Miaładoopowiedzeniawieleprawdziwychhistorii,któresłyszałajakodzieckoiznałana
pamięd.
NapoczątkuposiadłośdnazywałasięForsythe,nieFoxHaven,itakjakcałemiastobyłaojedno
pokoleniestarszaodsamegonarodu.Farmaimiasteczkostanowiłyzimowąbazęgenerała
Waszyngtonaijegooddziałów.DanielForsythewrazztrzemasynamiprzyłączyłsiędowalkio
niepodległośd.Danielzginąłnawojnie.Jegonajmłodszysynrównieżpoległwbitwie.
Wczasiepierwszegostuleciapowojnieposiadłośdprzeszłazojcanapierworodnegosyna.W1879
rokuprzejęłająCharlotte.ZaczęłasięerakobietForsythe'ów-inaniejmogłasięskooczyd.
Charlotteprzeżyławieleporonieo,rokzarokiemtraciłakolejnedzieci,narażającnaszwankswe
delikatnezdrowie.
Krucha,leczsilnaduchemkobietaniebałasięjednakryzyka.Wkoocu,wwiekuczterdziestulat,
onaijejmążJameszostalirodzicamipierwszegoijedynegodziecka.Alecóżtobyłozadziecko,ta
długooczekiwanaEmmaAnne!
WdomuForsythe'ównarodziłasięosoba,którawstrząsnęłacałąpółnocnąWirginią.
Fakt,żeEmmawyszłazamążzmiłości,nikogoniezaskoczył.Postąpiłazgodniezrodzinnątradycją.
Zaskoczeniemdlacałejspołecznościbyłjednakjejuprzejmy,leczstanowczyzakazpolowaona
okolicznychterenach.Wcześniejzawszeistniałoniepisanepozwolenienaprzekraczaniegranic
ForsytheFarmwtrakciepolowao.
AleEmmazabroniławkraczanianaswojąogromnąposiadłośdwtymcelu.Żadenczłowiek,kooani
piesuganiającysięzalisemniemógłzapuścidsięwrejonyfarmy.Przyinnychokazjach,oczywiście,
wszyscybylimilewidziani.Zwłaszczakonie.Emmaniepolowała,aleuchodziłazadoskonałą
amazonkę.
Kiedystałosięjasne,żeEmmaniecofniezakazu,farmęzaczętonazywadczuleFoxHaven-Lisia
Przystao.WłaścicielkaWzmocniłajednakogrodzenieizasadziłażywopłotzbzów,nawszelki
wypadek.
Zresztąniepoprzestawałanasadzeniuulubionychkwiatów.Przezwielelat,wciąguktórych
podobniejakmatkatraciłakolejneciąże,stworzyławielenowychodmianbzu.
Emmanierobiłategodlazysku.CharlotteiJames,odmianynazwanetaknacześdrodziców,
kwitłybytylkowogrodachprzyjaciół,gdybywłaśnieoni,przepełnienizachwytem,niewzięlispraw
wswojeręce.
OdtądCanterfieldNurserykwitło,podobniejakwszyscyartyścizForsythe,którzypostanowili
specjalizowadsięwmotywiebzów.
Emmatakżekwitła.Wkoocudoczekałasiędziecka,jedynego-córki.Carolyn.
GłosBrookezadrżał,kiedywypowiadałatoimię.
-Carolyn-powtórzyłRafe.-Sądziłem,żetwojamatkamanaimięMarla.
-Tak.Och...-westchnęła,zakłopotana.-AlejaniejestemcórkąCarolyn.AniwnuczkąEmmy.Jaw
ogóleniepochodzęzrodzinyForsy-the'ów.Przepraszam.Niechciałamcięwprowadzidwbłąd.
-Niewprowadziłaśmniewbłąd,Brooke.
Byłatoprawda,aleinieprawda.Kiminnymmogłabydtaprześlicznadziewczyna,jeśliniewnuczką
EmmyAnne?WystarczyłozapytadotoRhapsody.AlboJareda.Brookewydawałasięrównie
nieprzejednanaiodważna,jakkobietyForsythe'ów,kiedybroniłazwierzątidawałaimnafarmie
bezpiecznąprzystao.
-TwojąmatkąjestMarla.
-Tak.OnaiCarolynpoznałysięnaostatnimrokustudiówwGeorgetown...
Inatychmiastsięzaprzyjaźniły.Carolynwyszłazamążwmajunastępnegoroku.Wzięłaślubz
JohnempodoplecionymbzamidachemwFoxHaven.Marlastałaobokniejjakodruhna.
JohnRuthledge,prokuratorokręgowy,przezpewienczasdojeżdżałdopracy.Takjakwieluinnych
mieszkaocówForsythe.
AledlaJohnabyłotozadaleko.Zbytwieleczasuspędzałzdalaodżony.Carolynchciałamieszkad
nafarmie,zEmmą.Matkaczułasiębardzosamotnapośmiercimęża,zktórymprzeżyłaprawie
pięddziesiątlat.Pozatymzaczęłajużpodupadadnazdrowiu.
JohnotworzyłkancelarięwForsythe.Dużoryzykował.Zamożniwłaścicieleziemscyoczywiście
potrzebowaliprawników.Aleodpokoleoichsprawamizajmowałysięznanewaszyngtooskiefirmy,
takiejakta,którąopuściłJohn.Najbardziejjednakliczyłsięprofesjonalizm,aJohnwykonywał
swojąpracędoskonale.TakjakiCurtisFranklin,przyjętydospółki,kiedyklientówzaczęło
przybywad.
TakwięcJohnszybkoprzestałdojeżdżaddoWaszyngtonu.AlenajlepszaprzyjaciółkaCarolyn
jeździłatambardzoczęsto.NajpierwstudiowałaMBAwGeorgetown,apóźniejpracowaławfirmie
zarządzającejnieruchomościamiwpobliżuEmbassyRow.
AkiedyMariazaszławciążęipostanowiłaopuścidWaszyngton,CarolyniJohnprzekonaliją,by
zamieszkałazniminafarmietakdługo,jakzechce.Carolynmiałanadzieję,żenazawsze.
-DlaczegopostanowiławyjechadzWaszyngtonu?-spytałRafe.Całyczassłuchałwmilczeniu.Ale
terazwyczuł,żehistoriazbliża
siędokooca,aonchciałdowiedziedsięwięcejodziecku,którenosiławsobieMarla.
-Zpowodumojegoojca...Takmyślę.Niconimniewiem.Matkamówiła,żeonniejestwart
wspomnieo.Zresztąwogólemnienieobchodził.PonieważbyłJohn.Traktowałamgojakojca.
Dopierokiedymiałamsześdlat,zdałamsobiesprawę,żenimniejest.
-I?-RafełagodniezachęciłBrookedodalszychzwierzeo.
-Bardzodługowierzyłamteż,żeCarolynjestmojąmatką,aLilymłodsząsiostrą.
-Lily?
-CórkaCarolyn.IJohna.Odrazuwzięłamjąpodswojeskrzydła.Jakkażdastarszasiostra.Nie
musiałam,oczywiście.Carolynzawszebyławdomu,zLilyizemną.Zawsze...
Carolynmiaładwadzieściaosiemlat,kiedyurodziłaLily.Wprzeciwieostwiedoinnychkobiet
Forsythe'ów,doskonaleczułasięwciąży.Byłatodlaniejczystaradośd.Podobniejakresztakobiet
wrodzinie,Carolynprzyjęłaswojedzieckojakcud.Niecałedwalatawcześniejzrówniewielką
miłościąpowitałanaświeciecóreczkęMarli.
Carolynmatkowałaobudziewczynkom.Spędzałaznimicałednieitęskniłazamałymipociechami,
kiedywieczoremkładłysięspad.Drugamatka,kobietasukcesu,takżekochałaobiedziewczynki.Ale
MarlaniepotrafiłabawidsięzdziedmitakjakCarolyn.Poprostujejtoniewychodziło.
Carolynbyławspaniałąmatką,takjakCharlotteiEmma.GdybynatomiastMarlaBlairposzław
śladyswojejmatki,wychodziłabyzamążczęstoibogatoirozwodziłabysięztakimwdziękiem,że
każdyzporzuconychmałżonkówuwielbiałbyjapokresswoichdni.
-BabciaEliseniepotrafiłanawetzrobidlistyzakupów.Wkażdymrazietakmówiła-dodałaBrooke.
-Ludzienazywalijąstalowąmagnolią.
-Acotyoniejsądzisz?
-Nieznamjejdobrze.ZamieszkaławBeverlyHills,kiedymiałamsiedemlat.Onaimojamatka
rozmawiajązesobąprzynajmniejrazdziennie-powiedziałaBrookezżalem,jakbyjejsamej
brakowałotakiegoporozumieniazwłasnąmatką.-Jateżczasamidoniejdzwonię.Wydajesię
bardzomiła.1inteligentna,jakmojamatka.Obiesąbardzopiękne.
MarlaBlairmogłasięustawid,dobrzewychodzączamąż.Alewybrałabardziejnowoczesnądrogę
dosukcesu.PoczątkifirmyLilacCottagebyłydośdskromne.ZbłogosławieostwemCarolyniJohna
Marlaprzejęłaobowiązkizwiązanezzarządzaniemfarmą.Przeprowadziławposiadłościwiele
zmian.Nadzikichpastwiskachpojawiłysięrównoprzystrzyżonetrawniki,zogrodówzniknęły
chwasty,abzyzaczęłykwitnądjeszczewspanialej,przycinanezręcznymirękamifachowca.
MieszkaocyForsythenatychmiastzapragnęliwprowadzidpodobnezmianywswoichmajątkach.
Aleci,którzypróbowalidziaładnawłasnąrękę,szybkoodkryli,żeopróczsiłyroboczejkonieczny
jesttakżenadzórnadpracami.
Marla,chodpełnawdzięku,takżeuchodziłazastalowąmagnolię.Potrafiłazewszystkich
pracownikówwydobydto,cownichnajlepsze.Wiedziałateż,jakpielęgnowadkontaktyzawodowe.
Listajejklientówstalerosła.PopewnymczasieMarlaprzeniosłaswojądziałalnośddodomkudla
gości,awkoocuotworzyłabiurowmieście.
Planowałatakżezałożeniefiliiswojegoprzedsiębiorstwa.WMiddleburgu.WWarrebton.Nawetw
Waszyngtonie.
Ale...
Wtedy...
Brookeumilkła.
RafeiBrookesiedzielinazalanymsłoocempastwiskunadstawem.Niedalekopasłysięklacze,azza
gładkiejjaklustropowierzchnistawuprzyglądałimsięczarnyjaknocogier.
Rhapsodynatychmiastzareagowałnaprzybyciegości,chodktoś,ktonieznasięnakoniach,nie
dostrzegłbyżadnejzmianywjegozachowaniu.AleBrookeiRafezauważyli,żechodstałnadal
nieruchomojakposąg,cośwnimdrgnęło.
Piękny,silnykoobyłspokojny,leczczujny.Isłuchał,pomyślałRafe.Swojegowewnętrznegokrzyku,
którygodręczył.
KrzykwduszyRafe'azostałtegodniaprzytłumiony.Wyciszony.
KiedyBrookeprzerwałaopowieśd,obojeprzezchwilęmilczeli.
Ajednakwtejciszyrozbrzmiewałygłosy.Rafewyraźniejesłyszał.
-Alewtedy,co?
-Carolynumarła-wyszeptałaBrooke.
Rozdział5
-Powiedzmi,cosięstało-nalegałdelikatnieRafe.Brookepłynnieopowiadałazasłyszanew
dzieciostwiehistorieopatriotachikoniach,najlepszychprzyjaciółkachikochającychmatkach.Ale
terazmiałaprzedstawidwydarzenia,któreżyływjejsercu.TakjakRafemiałabogatesłownictwo.
Alezdołałapowiedziedtylko:Carolynumarła.
Rafewidziałsmutekślicznejdziewczyny.Czułgo.
-Mówdalej,Brooke.Zaufajmi.
-Tobyłosiedemlattemu.Podkonieclipca.Tegorankazbierałyśmymaliny.WlecieCarolyn
najbardziejlubiłanaśniadanietostyzowocami.
StałosiętoteżulubionymdaniemBrookeiLily...
FayeHollowaykrzątałasięwkuchni,kiedyCarolynzdziewczynkamiwróciłydodomuzmalinami.
Fayeprzybyłanafarmęwczerwcu.Dziewczynkijejnieznały,aleniebyłtopierwszypobytFayena
farmie.
Bywałatuczęstymgościem,kiedyżyłjeszczeojciecCarolyn,Charles.PojegośmierciEmmatakże
kilkakrotniekorzystałazjejpomocy.
FayeiCarolynpoznałysię,kiedyobiemiałyniewieleponaddwadzieścialat.Wtedyteżokazałosię,
żeCharlesjestpoważniechorynaserce.Dokoocażyciamusiałbardzoograniczydspożywaniesolii
przestrzegaddietybogatejwpotas.Posiłkiniebyłyzbytsmaczne-ażdochwili,kiedyFayezajęła
siękuchnią.
Niedawnouzyskałatytułdietetyka,alegotowałaodwielulat.Byłacórkąpiekarzaigdybypozwoliła
natosytuacjafinansowarodziny-alboteżgdybyFayemiaławięcejodwagi-kształciłabysiędłużej
wukochanejsztucekulinarnej.
Aleitakgotowałazprawdziwąpasjąimaestrią.Przyrządzałaspecjalnepotrawywszpitalnej
kuchni,wedługprzepisówopracowanychtylkodlaCharlesa,akiedywróciłdodomu,całetygodnie
gotowaładlaniegonafarmie.
FayedbałarównieżojadłospisEmmy.JejkuchniadodawałaEmmiesiłichęcidożycia.
FayeupiekłatortweselnydlaCarolyn-pięciowarstwowedziełosztukizdobnewmarcepanowe
kwiatybzuikokardyzcukru.
RokpóźniejFayewyszłazamążzaneurochirurgaiprzeniosłasiędoNowegoJorku.Zostałażonąna
całyetatinapółetatumatkąjegopięcioletniejcórki,Jen-chodserceoddałajejcałe.
CarolyniFayepisałydosiebieczęsto.CarolynwkażdymUścieserdeczniezapraszałaFayeijej
rodzinęnafarmę.Byłajednakpewna,żejeśliFayekiedykolwiekpostanowiichodwiedzid,
przyjedziesama.Wieleweekendówspędzałasamotnie,gdyjejmążmiałdyżur,aJenodwiedzała
swojąmatkę.
KilkamiesięcyprzedtymlipcowymporankiemFayezostałanaprawdęsama.Mążpowiedział,żejuż
jejniekochainiepotrzebuje.Odkryłwłaśnieprawdziwąmiłośdubokukogośinnego.
Dziękidobremuadwokatowi,któregoJohnwyszukałnaManhattanie,Fayezostałazabezpieczona
finansowo,adziękiCarolynznalazłateżdom.Nastałe,jeślitylkozechce.
Fayeniemusiaładlanichgotowad.Byłagościem.Alewielkakuchnia,którejmożliwościnawetw
połowieniewykorzystywano,pozostawaładojejdyspozycji.Możezechcepiectortyweselne?
Fayepiekłatorty-weselneiurodzinowe-alegotowałateżdlacałejrodziny.Chciałatorobid.
Gotowaniepozwalałojejoderwadsięodniewesołychmyśli.Naprzykładtakiej,żebyłatakgłupiai
zgadzałasięnawszystkieżądaniamęża,którymiędzyinnyminieżyczyłsobie,byzaszławciążę.
Jegonoważona,prawdziwamiłośd,zakilkatygodnioczywiścieurodzimudziecko.
DlaFayeniebyłojeszczezapóźno,bymieddzieci.Mogłapoczekaddziesięd,nawetpiętnaścielat.
Aleponieudanymmałżeostwieniewyobrażałasobie,bywprzyszłościpotrafiłaobdarzydkogoś
zaufaniem.
PozatymFayejużmiaładziecko.Jen.Kiedyśbyłysobietakbliskie...doczasu,kiedydziewczynka
weszławbuntowniczywiekdojrzewania.AkiedyrozpadłosięmałżeostwoFaye,nadwątlonawięź
takżepękła.
JenobwiniałaFaye.Rozumowaławsposóbcharakterystycznydlazdezorientowanejpiętnastolatki.
Może,myślałaFaye,kiedyniegotowała,torzeczywiściebyłajejwina.
Zajmowałasięwięckuchnią.Starałasiękoncentrowaduwagęwyłącznienapracy.
Dziewczynkiprzyniosłymaliny.Tostybyłyjużciepłe,posmarowanemasłem,gotowe,bywyłożydna
nieświeżeowoce,zgnieśdjelekkoiposypadcukrem.
Przysłodkimposiłkurobionoplanynacałydzieo.Carolynidziewczynkimiałypójśddostajni.
PoprosiłyFaye,bydonichdołączyła.
AleFayeodmówiłazuśmiechem.Czekałynaniątrzyciastaurodzinoweitortweselny.
Więcjakzwyklezarazpouprzątnięciuzestołuposzłydostajniwtrójkę.
ToznaczyCarolyniBrookeszły.
Lilybiegła,podskakiwała,frunęła.Amiędzytanecznymifiguramirobiłanatrawiegwiazdy.
Brookezuśmiechempatrzyłanaswojąniezwykłąmłodsząsiostrę.Byłyjakwiosnaijesieo,żonkili
sekwoja,baletnicaijejniezdarneprzeciwieostwo-cośsilnegoikrępego.
DlaLilyniemiałoznaczenia,żeBrookebyłaniezgrabna.Iduża.Młodszadziewczynkaubóstwiała
przybranąsiostrę.
CarolyntegorankajeździłanaMeg.Lekkobraławszystkieprzeszkody.Albotakimsięwydawało.
Dlapięcioletniejrasowejklaczyniestanowiłynajmniejszejtrudności.Ale,jakwyznałaCarolyn
podczaslunchu,takieskokitowielkiwysiłekdlakogośrówniewiekowego,jakona.
-Niejesteświekowa!-oburzyłasięcórka.
-Trzydzieścisześdlatniewydajecisiępoważnymwiekiem,Lily?-Nie!
-Wieszco?Mnieteżnie.-Carolyndotknęłabrzuchatużpodprawąkieszeniądżinsów.-Alemoje
ciatojestinnegozdania.Jeślipanieniemająnicprzeciwkotemu,możepopołudniupobawimysię
nagórze?
Dziewczynkiprzyjęłypomysłzradością.Nagórzeznajdowałasiębawialnią,któraprzylegaładoich
wspólnejsypialni.Wdomubyłomnóstwowolnychpokoi.AleaniośmioletniaLily,aniprawie
dziesięcioletniaBrookeniesądziły,żekiedykolwiekzechcązajmowadoddzielnepokoje.
Niewyobrażałyteżsobie,bynadszedłczas,kiedybawialniąprzestanieimsięwydawadnajlepszym
miejscemdozabawy...itworzenia.
Lilybyłaprawdziwąartystką.Wtymczasiefascynowałyjąmozaiki.JeszczezanimLilyodkryłaten
rodzajsztuki,pielęgnowałazdeptanekwiaty,takjakCarolynzajmowałasięskazanyminaśmierd
koomiinieszczęśliwymiprzyjaciółkami.
Lilymiałazdumiewającytalent.Brooke,przeciwnie,nieprzejawiałażadnychzdolności
artystycznych,takjakniepotrafiłarobidgwiazd.
Aleodkryciezestawówdomalowania,wktórychnumeryfarboróżnychkolorachodpowiadały
numeromposzczególnychfragmentówgotowegoszkicu,sprawiło,żeBrooketeżpoczułasię
artystką...takjakwtedy,gdyjeździłakonno,jejwrodzonybrakwdziękuznikał.Koniedodawałyjej
lekkościiuroku.
Tegolipcowegodnia,wtajemnicyprzedCarolyn,obiedziewczynkiwspólniepracowałynad
artystycznymprojektem.PrzygotowywałyprezentdlaCarolynnaBożeNarodzenie.Były
przekonane,żespodobajejsiętakbardzo,iżmusiałyzwolnidtempo.Wiedziały,żejeśliskooczągo
przedświętami,niezdołająutrzymadniespodziankiwtajemnicy.
PrezentdlaCarolynbyłukrytywbiurkuBrooke.Innepraceleżałynawidoku.
BrookeiLilyniemiałynicprzeciwkotemu,byspędzidpopołudnienapracyartystycznej.Wtym
czasieCarolynpozwoliodpocządswojemunadwyrężonemumięśniowi,któryzpewnościąwkrótce
przestaniejejdokuczaddziękizażytejpigułce.Carolynrzadkobrałalekarstwa.PodobniejakMarla.
Obieprzyjaciółkicieszyłysiędotąddoskonałymzdrowiem.
AlekiedyFayezaproponowałajejśrodekrozkurczowy,Carolyngoprzyjęła.
Carolynteżpracowałanadartystycznymprojektem.Miałanadzieję,żepodobniejakEmma,
stworzynowąodmianębzu.Dysponowałakilkunastomaksiążkamiogrodniczymiijedynymbardzo
szczególnymdziennikiem.
PrzygodyogrodniczeEmmydokładnieopisywały,jakpowstałyodmianyCharlotteiJames,oraz
wynikiwszystkich,mniejibardziejobiecującychzapyleo,którychdokonała.Dziennikstanowiłdla
Carolynbogateźródłowiedzyibezcennąpamiątkępoukochanejmatce.
Carolynrównieżzaczęłapisaddziennik,chodnarazieniezostałonopatrzonytytułem.Zpomocą
dwóchpełnychzapałumłodychogrodniczekstworzyłaniedawnotrzykrzyżówkizsześciustarannie
dobranychodmian,wśródktórychznalazłasiętakżeCharlotteiJames.Wysianieichnasionmiało
nastąpidwewrześniu,wdniuurodzinBrooke.Ktowie,czycokolwiekznichwyrośnie?
Lilybyłaabsolutniepewna,żepracaCarolynzostanieuwieoczonasukcesem.Porzuciłanawetswoje
mozaikiizajęłasiętworzeniemkolorówodmiantychbzów.
KwiatyEmmymogłybydwdowolnymodcieniu,odpastelowegopobardzonasycony.Mieszając
pozostałościfarbzzestawuBrooke,Lilywypróbowywałaróżnemożliwości,anajpiękniejsze
odcienieumieściłanastroniedziennikazatytułowanejEmma.PotemzajęłasięCharlesem.Mama
powiedziałajej,żeulubionymkoloremdziadkabyłniebieski.Kobaltzdomieszkąszafiru.Carolynna
pewnorozpoznaodpowiedniodcieo...itegopopołudniataksięstało.
-Udałocisię,Lily!Mogłabyśwprowadzidtenkolordomojegodziennika?
Lilyzrobiłaśladfarbąnakartcezeszytu,uśmiechnęłasięipodniosławzrok.
-Jaksięczujesz,mamo?
-Dużolepiej,kochanie.LekarstwoFayeświetniezadziałało.
Carolynwzięłanastępnątabletkę,zgodniezzaleceniamidotyczącymidawkowania,którewidniały
nafiolce.PotemwrazzJohnemiMarląposzłanakolacjęwSilverFoxInnwydanąnacele
charytatywne.LilyiBrookespędziływieczórzFaye.Pomagałyjejwprzygotowywaniu
marcepanowychozdóbdoweselnegotortu.PrzyjęcieweselnemiałosięodbydwPoloClub,
ponieważobojepaostwomłodzibylizapalonymimiłośnikamitegosportu.
Dziewczynkizasnęły.Zkuchnidolatywałyzapachypieczonegochleba,któryobiecywałimtostyz
malinaminastępnegoporanka.Wiedziały,żeranoobudzijewaniliowyaromatświeżoupieczonego
tortu.
KiedyBrookeotworzyłaoczy,wdomurzeczywiściepachniałowanilią.Aletoniezapachjązbudził,
leczdźwięk.
Wpierwszejchwilipomyślała,żetenokropnyodgłosmusiałjejsięprzyśnid.Istotazranionatak
bardzoumarłabyprzecieżzbólu.
Aletoniebyłsen.BrookepostanowiłazbudzidCarolyn,odnaleźdiuratowadcierpiącezwierzę.
Carolyn...spaławpokojunakoocukorytarza...stamtąddobiegałtenstrasznydźwięk.
GłosJohna.BólJohna.
ACarolynspała.Snemwiecznym.
Wyglądałaspokojnie.Uśmiechałasię,jakbyjejostatnisenbyłpięknyiszczęśliwy.
AleCarolynumarłainiemogłauratowadJohna,którycałowałjąpozimnejtwarzyituliłjejciało.
Szeptałdoniesłyszącegoucha,szlochał.KilkachwilpóźniejrozległsięrozdzierającypłaczLily:
-Mamusiu,mamusiu,mamusiu!
Rozdział6
-Cojejsięstało?
BrookespojrzałanaRafeàzaskoczonaizmarszczyłabrwi.Przecieżpowiedziaławyraźnie,prawda?
-Wiem,żeumarła.Chodzimioto,czywiesz...-Dlaczego?Rafeniezdołałwypowiedziedtego
słowa.„Dlaczego"jestpytaniemotwartymimożezapoczątkowadlawinękolejnychdręczących
pytao.Samdobrzeotymwiedział.Dlaczegospadłtenulewnydeszcz?Dlaczegozaczęłasięosuwad
ziemia?Dlaczegojegorodzinautonęła?-Chodzimioto,czywiesz,cozmedycznegopunktu
widzeniaspowodowałojejśmierd?
-Nie,niewiem.Alelekarzepostawilijakąśdiagnozę.Słyszałam,jakmojamatkamówiładobabci,
żeCarolynnigdyniewzięłabytabletkirozkurczowej,gdybytylkowiedziała,cojejdolegało.Gdyby
ktokolwiekwiedział.
Mogłaztegowyjśd.Wszystkiete„gdyby"zwiększałycierpienietych,którzymusieliżyddalej.Rafe
znałtouczucie.Gdybytylkoonsamuważniejsłuchałnaukstarszyzny...
Brookepatrzyławtrawę,przygryzającwargi.Historianiedobiegłajeszczekooca.
-Brooke?
-Potembardzosiębałam.
-Zasnąd?Myślałaś,żejużsięnieobudzisz?
-Bałamsię,kiedyLilyspała.
AlecórkaCarolynnieznałategolęku.Pogrążonawrozpaczyośmiolatkawsnachspotykałasięz
matką.
Lilyspała,aBrookeczuwaławciemnościach-takjakJohn.Stałnadcórkąisłuchałjejoddechu.
WszyscytroszczylisięoLily.Bezustanku.Ajednaknaichoczachzachorowała,takpoważnie,że
omalnieumarła.
Znalazłasięnagranicyżyciaiśmierci.
Temperaturapodskoczyłajejgwałtownie.Zakażenieobjęłocałyorganizm.Ciśnieniekrwispadło,
obniżyłsiępoziomczerwonychciałekkrwi.Krwawiławwynikuzespołuwewnątrznaczyniowego
wykrzepiania,którymożepowodowadzarównokrwotoki,jakiskrzepy.Straciłaprzytomnośd,nerki
przestałyfunkcjonowad.Całyorganizmuległsilnemuzakwaszeniu.Sercezwalniałotakradosny
niegdyśrytm.
Lilyodpewnegoczasuczułalekkibólwpodbrzuszu,oczymdowiedzielisiępóźniej,poprawej
stronie,dokładnietam,gdzieodczuwałagoCarolyn.AlewyrostekrobaczkowyCarolynzostał
usunięty,kiedybyławwiekuLily.
KiedywyrostekrobaczkowyLilypękł,bólnapewienczasminął.Uciskzelżał.Aleniezliczone
bakteriezaatakowałyotrzewną.Zaczęłysięmnożydwzdumiewającymtempie.Kiedyzaczęłoim
brakowadmiejsca,rozprzestrzeniłysięnapłuca,nerki,kościiukładkrwionośnyLily.
Bólwpodbrzuszuwrócił.Towarzyszyłmuwstrząsseptycznywrazzeswyminiezliczonymi
następstwami.
Mimośrodków,jakimidysponujewspółczesnamedycyna,iopiekizestronynajlepszychlekarzy,
życieLilywisiałonawłosku.Akiedylekarzezostrożnymoptymizmempoinformowalirodzinę,że
Lilynajgorszemajużzasobą,pojawiłsiękolejnyproblem.Wystąpiłoniebezpieczeostwozapętlenia
jelitacienkiegozpowoduzrostów.
Natychmiastprzeprowadzonokolejnąoperację.Czwartązkolei.Lilyprzeżyła.Znowu.Iwkoocu
wróciładodomu.
Nafarmiepojawiłsięcałyarsenałtabletek,proszkówipłynów,któredotądbyływprowadzanedo
krwiobieguchorejzapomocąkroplówki.
Lilynależałopodawadróżneśrodkiprzezcałądobę.John,FayeiMarlapodjęlisiętegozadania.
PragnęlizawszelkącenęzatrzymadukochanąLilywdomu,gdziebyłojejmiejsce,isprawid,by
wyzdrowiała.Maładziewczynkabyłarówniezdeterminowana.Martwiłoją,żeprzysparza
wszystkimtylutrosk,zwłaszczaojcu,któryniedawnoponiósłtakwielkąstratę.
Obiecałabradlekicodojednegoiszybkowróciddozdrowia.Aleniemogłaprzełykadtabletek,chod
bardzosięstarała.Przełyksamsięzamykał.Lilykrztusiłasięidławiła.
NiebałasięusypiadpośmierciCarolynizestoickimspokojemznosiłabólwpodbrzuszu.Chciała
spadjakCarolynicierpiedjakCarolyn.Gorzkożałowała,żetamtegoferalnegodnianiekrzyczała:
Niebierztejtabletki,mamo!Niebierz,proszę!
TensamżaldręczyłFaye,chodwszyscypowtarzalijej,żeniepowinnasięobwiniad.Itowłaśnie
Faye,doświadczonakucharkaidietetyczka,znalazłasposób,byLilyprzyjmowałaleki.
Przygotowywałakoktajle,pysznemieszanki,doktórychwsypywałapokruszonepigułki,wlewała
kropleizawiesiny.
CzyLilywiedziałaolekarstwachwkoktajlach?Może.Amożepoprostuwolałaniewiedzied.
Popewnymczasiejednakpotrafiłasamaprzełknądkażdązprzepisanychtabletek.Aleczasami,
kiedybyłabardzoosłabiona,Fayeznówmieszałalekizkoktajlami.Lilypotrzebowaładodatkowych
kalorii.Codziennie.Akoktajleprzygotowywałyjejpodrażnionyukładtrawiennynaprzyjęcie
zwykłychposiłków.
JednakpragnienieLily,byoszczędzidojcukolejnychtrosk,niespełniłosię.Niktniewiedział,co
powodujenieoczekiwanenawrotyzłegosamopoczucia.
Chorobaatakowałacałyorganizm-jakbyniezaleczoneranyotwierałysiępodwpływemjakiegoś
kaprysuizaczynałyznowukrwawid.
LekarzeLilyzeszpitalaSwedishMedicalCenterwWaszyngtonieprzypuszczali,żeniedyspozycjama
podłożeautoimmunologiczne.
Zmedycznegopunktuwidzeniabyłotobardzoprawdopodobne.Zakażenie,jakiemuuległaLily,
spowodowałowytworzeniesięprzeciwciał.Bakteriebyłydlaorganizmuobce,podobniejakliczne
farmaceutyki,któreprzyjmowała.Systemobronnyzacząłwytwarzadprzeciwciała,byzwalczyd
każdegointruza.
OstateczniezwróciłsięprzeciwkoLily.Atakowałnawetzdrowekomórki,
-Zawszebyłatakazdrowa-powiedziałaBrooke.-Iszczęśliwa.Jakbykażdakomórkacieszyłasię,że
stanowicząstkęjejżycia.Ateraz...zastanawiasię,dlaczegowłasneciałotakjązdradziło.Napewno
ciąglezadajesobietopytanie.
Rafesłuchałwmilczeniu.Starałsięzapamiętadmedyczneterminy,którychużywałazdużąwprawą.
Chybawierzyła,żegdybymogławszystkieteprzypadłościwziądnasiebie,zdołałabyuleczydLily.
Rafepostanowił,żepóźniejsprawdzinieznanewyrazywodpowiednimsłowniku.Domyślałsię,że
„hematemesis"oznaczawymiotowaniekrwiąWprzypadkuLilybyłatokonsekwencjaciągłych
podrażnieoprzełyku.
Rafestwierdził,żepoznanieznaczeniaterminówpomożemulepiejzrozumiedistotęchorobyLily.
Aleto,conajważniejsze,jużbyłodlaniegojasnejaksłooce:Brookecierpiaławrazzeswojąmłodszą
siostrą.
TęskniłazaLily.
Iobwiniałasamąsiebie.Lilyzachorowałanajejoczach.Brookeokazałasięniedośdczujnai
spostrzegawcza.
Gdybytylkouważniejobserwowałasiostrę.
Rafepostanowiłprzerwadnachwilętęsmutnąopowieśd.Zadałpytanie,naktórewłaściwieznałjuż
odpowiedź.
-RozmawiałaśzLilyotym,żeczujesięzdradzonaprzezswojeciało?
-Myjużzesobąnierozmawiamy.
-Gdzieonaterazjest?
-WSzwajcarii,zmojąmatkąiJohnem.NefroiogLilyuważa,żetomożebydnefropatia,przyktórej
dochodzidoutratypotasu.JedenzinstytutówmedycznychwGenewiespecjalizujesięw
zaburzeniachelektrolitowych.
-Tyniepojechałaś?
-Nie.NigdynieodwiedzamLilywszpitalu,nawettutaj.Najpierwbyłamzamała,później...moja
matkauznała,żeniepowinnam.Pewniemarację.Niewiem,czyumiałabymukrydniepokój.Nawet
Johnowisprawiatotrudnośd,chociażtrzymasię,kiedyjestzLily.Aleczasem,kiedylekarze
wysyłajągododomu,żebytrochęodpoczął,wyglądatak,jakwtedy,kiedyumarłaCarolyn.Bardzo
cierpizakażdymrazem,kiedyLilymanawrót.
-Atwojamatka?
-Och,onajestniesamowita,twardajakskała.Oczywiścietakżezamartwiasię,kiedyLilychoruje.
Alezawszepowtarza,żewszystkobędziedobrze.StarasięchronidLily,noiwspieraJohna.
Emocjonalnieiwrozmowach.
-Wrozmowach?
-Tak,zlekarzami.Umiebydbardzobezpośrednia,aleprzytymnikogonieobraża.Zawszewie,oco
pytad.Przeczytaławszystkonatematobjawów,któremiałaLily.OczywiścieFayeiJohnteżciągle
wertująpodręczniki.
-Aty?
-Ja?
-Ty.
Ty,ty,ty.
-Cóż,jateżprzeczytałamwszystko,cosiędało.
RafeiBrookespędzilirazemdziewiędcudownychdni.Przebywalizesobąodświtudozmierzchu.
Napastwisku.Aleniejeździlikonno.
Postanowilipoczekad,ażRhapsodybędziegotów,bydosiadłgoRafe.Wkoocujazdatotylkojeden
zesposobówspędzaniaczasuzezwierzętami.
Podczastychwiosennychdniwogierzezaszłypewnezmiany.Zwlekałzoddaleniemsięna
pastwiskotakdługo,ażbyłojasne,żewszyscypójdątamzanim,akiedyklaczewracaływieczorem
dostajni,wchodziłnapagórek,skądmógłwidziedistaw,istajnię.
Jedzeniedlaklaczyprzypominałokoktajle,któreFayerobiładlaLily.Prawdęmówiąc,owocei
warzywabyłyrozdrabniane,wjednymzestarszychrobotówkuchennychFaye.Potemdodawano
donichciepłepłatkiowsiane.
Minnie,SnowiGracelubiłypłatkilekkopodgrzane.Minniezazwyczajwahałasiętrochę,zanim
zaczęłajeśd,jakbywtrzydziestympierwszymrokużycianiepamiętałajuż,jaktosięrobi.
Brookezaczęładodawadsyropklonowydojejporcji.JegoaromatpobudzałapetytMinnie.Czasem
jednaktrzebabyłopodetknądjejgarśdsłodkiejpapkipodsamnos.
-Ajeśliitoniepodziała,wtedynajlepiejprzezchwilękarmidjązręki-wyjaśniłaBrooke.-Jakjuż
zacznie,zjewszystko,tylkopowoli.
Lubisięnamyślad...prawda,Minnie?-Brookeobjęłaaksamitnągłowękoniaispojrzałaz
uśmiechemwuważnebrązoweoczy.-Zawszezostajęzniątakdługo,ażzje.Niechcę,żebyczuła
sięporzucona.
Napewnosiętaknieczuła.Byłagłaskanaitulona.Asamotnadziewczyna?Ktojądosiebietulił?
-Brooke?-Tak?
-Powiedzmicoś.
-Przecieżcałyczasmówię!
-Alechciałbym,żebyśpowiedziałamicośosobie.Tylkoosobie.
Kiedyjestemztobączujęsięjakbaletnica.Niemogłamutegowyznad,chodtobyłanajważniejsza
prawdajejżycia.Odwróciławzrok.Spuściłagłowę.Spojrzałanaswojedżinsy,kowbojskiebuty.
-Wszkolemuszęnosidmundurek-mruknęłazniezadowoleniem.-Spódniczkęisweter.
Obowiązkowo.Odprzeszłostułatstrojewtejszkolesąjaskrawozielone.
-Sąludzie,którzywierzą,żejaskrawazieleotobarwamagiczna.
-Naprawdę?-Tak.
-Rafe?
-Brooke.
-Powiedzmicoś.
Kiedyjestemztobąmojeserceniekrzyczy.
-Jestemjednymznich-dodał.
Rozdział7
-Ktochciałbybrylantów,jeślisągwiazdy?–spytałaBrooke,patrzącwgwiaździsteniebo.
Byłatoostatnianocwiosennychferii.PierwszyrazBrookeiRafezostalirazempozmroku.
-Mojamatkauwielbiabiżuterię-wyjaśniła.-Zwłaszczadiamenty.Domnietojakoś...nie
przemawia.
Głos,którychwilępóźniejrozległsięwciemności,należałdoRafe'a.Alejęzyk,wktórym
przemówił,byłmuzyką.
-Copowiedziałeś?Codlamnieśpiewasz?
-Powtórzyłem:ktochciałbybrylantów,jeślisągwiazdy.
-Acotozajęzyk?
-Náhuatl.MówiononimwMeksykuwczasiekonkwisty.
-Konkwista.Uczyłamsięotymwczwartej,nie,wtrzeciejklasie.Alenieprzypominamsobie,żeby
ktośnammówił,jaknazywałsięjęzyktamtejszejludności.
-AlenapewnowieszoMontezumieijegoimperium,orolnikachipoetach...
-Atak.ByłwładcąAzteków.
-NahuatowłaśnieAztekowie.IwłaśniejajestemAztekiem.IndianinemNahua.Rolnikiem.
-Nie,niemożliwe!
Jegoodmiennywyglądtam,nagórze,miałwielkieznaczenie.Czyidlaniejtaróżnicajestistotna?
-Wiem,żeniewyglądamjakAztek.Alenimjestem.
-Bzdura!Oniniebylirolnikami,Rafe.Anipoetami.Tobrutalnisadyści,którzy...-Skądwniejtyle
gniewu?IjakmogłazranidRafe'a?-Przepraszam.
-Dokoocz.
-Nie.Napewnocośmisiępoplątało.-Niccisięnigdynieplącze,Brooke.Nigdy.
-Cóż,totylkohistoria.Niemanicwspólnegoztobą.
Aletomiałoznimwielewspólnego,ahistoriarodziny,którautonęławbłotnejlawie,niebyłatak
odległa.
-Rafe?Wybaczmi,proszę.-Niemamciczegowybaczad.
-Owszem,masz.
Rafeszedłobokniejwmroku,ajednakbyłbardzodaleko.
-Jużpóźno,Brooke.Odprowadzęciędodomu.-Rafe...
Aleonwycofałsięwgłąbsiebie,jakRhapsody.
-Jutroidzieszdoszkoły,Brooke.Chodźmy.
StarcyopowiedzieliRafe'owiomagiijasnozielonychpiór.Niewspomnielijednakobrutalnych
sadystachaniotym,żewierzyliwbogów.Opisalimunatomiastnocnewalkisłoocazsiłami
ciemności.Wyniktychciężkichbitewnigdyniebyłprzesądzony.PrzodkowieRafe'adopieroo
świciedowiadywalisię,żesłoocezwyciężyłoiświatprzeżyjekolejnydzieo.
Terazsiłyciemnościzawładnęłyniebem.KlejnotyBrooke,gwiazdy,zniknęływrazzdziewczyną.
Ciężkiechmuryzwiastowałydeszczowydzieo,zakładając,żenadranemsłooceznowuzwycięży.
Będziedeszcz.
Nastanienowydzieo.
Słoocewzejdzie,jakzawsze,dlaBrooke...idlaniego.Inieprzegra,przynajmniejdoczasu,ażRafe
poznaprawdę.
MiłabibliotekarkazaprowadziłagododziałuzliteraturąoAztekach.Pozycje,którychtubrakowało,
możnabyłozamawiadzinnychfiliiwcałymhrabstwie.
Rafeniemusiałskładadtakiegozamówienia.Jużnapoczątkupierwszejksiążkiznalazłwszystko,co
chciałwiedzied.
Współczesnailustracjaprzedstawiałastarożytnyrytuał.Artystawiernieoddałwszystkie
przerażająceszczegółyceremonii.
Stopnieświątynistanowiłynajjaskrawsząplamęnaobrazku.Byłyszkarłatne.Akapłani,ztwarzami
pomalowanyminaczarno,mielinasobiepoplamionekrwiąszaty,obszyteczaszkami.Ofiarowywali
niebubijącejeszczeserceofiary.
Ilustracjamówiławszystko.Bardzowyraźnie.
AleRafeuważnieobejrzałilustracjewewszystkichksiążkach.Niezatrzymywałsięzbytdługoprzy
tych,któreprzedstawiałymniejbrutalnesceny.Wkoocudotarłdofotografiiposągu,identycznego
jakten.którystałwlesie.Niebyłtojednaktensam,obrośniętypnączem,Tlaloc.Posągnazdjęciu
zostałodkrytyw1908roku.
BógDeszczużądałłez,głosiłnapispodzdjęciem.Najlepiejdziecięcych.Poświęcanomudeszczz
niewinnychoczu.
Przerażenirodzicenakłuwalidelikatnąskóręswoichdziecicierniamialbotrzymaliichtwarzyczki
nadpłonącymiziarnamipieprzu.ŁzyzbieranodlaTlalocaiumieszczanowświątyniachokrutnego
bogawnadziei,żeuniknąjegozemsty.
Rafepomyślał,żeżądaniaBogaDeszczumogłybydjeszczegorsze.+czasamibyły.Wedługpodpisu
podfotografią,tylkołzyzdziecięcychsercmogłygozadowolid.
StarcynigdyniewymagaliodRafe'a,byopowiedziałsiępojednejzestronbiorącychudziałw
walce,jakatoczyłasięwjegoduszy.Sampodjąłdecyzję,wybrał,któregozprzodkówkochad,a
któregonienawidzid.
PostanowiłczcidAztekaMontezumę,władcękapłanów,którzywycinalisercazludzkichpiersi
obsydianowyminożami.
Rafewybiegł,uciekł,zbiblioteki.Zniebalałysięłzydeszczu.Sercebiłomudzikowpiersi,chodmiał
wrażenie,żeniemajużserca.Ajegoduszaumiera.
To,żejegoprzodkowiebylipotworami,niepowinnomiedznaczenia.Brookesamatakpowiedziała,
mimożedoskonalepamiętaławłasneprzerażenie.Rafezgadza!sięzjejzdaniem.Ajednaknie
mógłjużzapomniedoilustracjach.
PierwszegodniapobytuwFoxHavenprzysiągłsobie,żeniciniktniezmusigodoopuszczeniatego
rajupełnegokwiatówikoni,którywreszcieodnalazł.Zwłaszczazepsutanastolatka.
Aletowłaśniezpowodutejślicznej,niewinnejistotymusiałterazodejśd.Wyjedzieizabierzeze
sobądeszcz,aTlalocijegogniewpójdązanim.
Rafepostanowiłwyjechadjaknajszybciej.AlenajpierwchciałporozmawiadzBrooke.
Chododdzieckatylkosłuchał,dlaniejzaczniemówid.Powie,żeteobrazyzawszebędąjużstałyim
obojguprzedoczami.
Będziemówiłimówił,wyznajejcałąprawdę.NapróżnoBrookebędziegoprosiła,byzostał.W
koocuuratowałaRhapsody.Niczegonieżądaławzamianodudręczonegozwierzęciapozatym,by
pozwoliłosobieofiarowadmiejscewstajniispokój.
Brookemogłabynawetdojśddowniosku,żezawiodłaRafe'a,takjakLily.Gdybyokazałasię
bardziejwrażliwa,dobra,rozważna,niepowiedziałabyniczegooAztekach.
Wczasietychpierwszychdziewięciudnipowitanianajważniejszabyłaprawda.Aleprzypożegnaniu
prawdaokażesiębezużyteczna,wręczszkodliwa.
Musiskłamad.Powie,żewTeksasiezostawiłkobietę,którazaszłaznimwciążę.Wyjechał,aleteraz
postanowiłdoniejwrócid.
Trudnobędziewtouwierzyd.Rafenigdynieopuściłbyswojegodziecka.AleprzekonaBrooke...
którauznajegochędwypełnieniaojcowskichobowiązkówzaniecospóźnionebohaterstwo.
Rafeczuł,żemusiwymyślidhistorię,wktórejodegrarolęosobynie-zasługującejnawspółczucie.
Dobrze.Więcuderzyłswojąkochankę.Zareagowałagresywnie,gdysiędowiedział,żeonajestw
ciąży.Możenawetporoniłaztegopowodu.Takiezachowaniasąuniegonaturalne,wyznaz
nonszalancjąpsychopaty.Brookeprzecieżpamiętajegoprzodków,kapłanówznożamiwdłoniach?
Rafeskręciłwkamienistypodjazdpodfarmę.Droga,pierwszegodniaoświetlonapromieniami
wschodzącegosłooca,terazlśniłaoddeszczu-ajednaktutaj,wtymraju,człowiekbezsercaiduszy
odczułnadzieję.
Nadzieja.
MroczneobrazydawnominionejprzeszłościodpłynęłyiRafezobaczyłnaglewizjęjaśniejącejprzed
nimniedalekiejprzyszłości.
OniBrookewstajni.Nakarmilijużkonie.Siedząnasianie,słuchajądeszczu,aRafeopowiadajej
historięRafaela.Wmiaręjakmówi,straszneobrazyznikajązichserc.Brookewidziwnimteraz
tylkojegosamego,Rafe'a,nieskażonegoczyraczejoczyszczonegoprzeztedziewiędcudownych
dni.
Ajeślitaksięstanie,onjejdotknie,chociażwcześniejprzysięgałsobie,żezaczeka.Iczekał.
Aletozrobi,aonategowłaśniebędziepotrzebowała.Dotykwyrazitylkopragnienie.
Brookemiałasięprzebradposzkoleiprzyjśddostajniowpółdoczwartej.Rafeprzypuszczał,że
dziewczynaprzyjdziewcześniejwjaskrawozielonymmundurku.
AleBrookeniepojawiłasięwstajniprzedwpółdoczwartej.Aniowpółdoczwartej.Anipiędpo
wpółdoczwartej.Anizakwadranspiąta.Anizadziesiędpiąta,kiedyustałdeszcz.
Zapiędpiąta,wciszy,któranastałapodeszczu,uważnienasłuchującyRafeusłyszałzbliżającesię
kroki.
Rozdział8
Dziewczyna,któranadeszłabyładelikatna.Etetyczna.Wbiałejjakalabastertwarzylśniłyzielone
oczy.Włosymiałybarwęsłooca.
Brookemówiła,żeLilystraciławłosy,niewszystkie,aleznacznączęśd,czterylatatemu.Włosy
odrosływsposóbrównieniewytłumaczony,jakkiedyśzaczęływypadad.Odtejporyichnie
obcinała.Sięgałybyjejdopasa,gdybybyłazdrowa.Alerosłynierównomiernie,jaksamaLily,itylko
wokresachwolnychodnawrotówchoroby.
-Cześd.JestemLily.AtypewnieRafe.
-Tak.Cześd.
-Szukałamsiostry.Fayeprzypuszczała,żeBrookewrócipóźniejzpowodudeszczuiżeposzkoleod
razuprzyjdziedostajni.Mogętunaniązaczekad?
LilybyłacórkąForsythe'ów.Ajednakprosiłaopozwolenie,byzostadwswojejstajni.
-Oczywiście.Chciałabyśmipomócnakarmidkonie?
-Tak.Dziękuję.
Lilyniewielemiaładoroboty.Rafezdążyłjużrozdrobnidjabłka,podgrzadowsiankęidodaddo
każdejporcjiwitaminy,minerałyorazsyropklonowy.
Wziąłwiadra.Lilyposzłazanimdostarychklaczy.
SnowiGracenatychmiastzaczęłyjeśd.AleMinniedumałanadswojąporcją.Wydawałasię
zainteresowana,obwąchiwaławiadro,aleniepotrafiłasięzdecydowad.
Rafezaczekałkilkaminut,poczymnabrałsłodkiejpapkidorękiipodstawiłzwierzęciupodnos.
PatrzyłnaMinnie.Lilyteż.Wstajnipanowałaprzyjaznacisza.
AleniebyłoBrooke,takbardzoutęsknionej.,.
-JakbyłowSzwajcarii?
-Świetnie.Dzięki.Topięknykrajiludziesątambardzomili.Pozatymczujęsięzdrowaisilna...jak
nowonarodzona-dodałamiękko.-ZłotaGwiazdkaniechsięlepiejmanabaczności.
-Aktoto?
-Brooke.JakwwierszykudladzieciGwiazdkoSrebrna,GwiazdkoZłota.
-Nieznam.
-Cóż,torymowankadlamałychdziewczynek.
RafenauczyłsięwielunowychsłówizwrotówodZłotejGwiazdki.Autoimmunologiczny.Hemoliza.
Obniżonypoziompotasu.Zespółwewnątrznaczyniowegowykrzepiania.
Nauczyłsięteżwłaściwejdefinicjisłowa,którejużznał-Aztek.
AterazLily...
-Powieszmitenwierszyk?
-Jasne!GwiazdkoSrebrna,GwiazdkoZłota,pierwsza,którawschodzisznocąmeżyczenie,me
marzenie,spełnij,proszą,swojąmocą.
-Ładne.
-Mnieteżsiępodoba.Tobyłulubionywierszykmojejmatki,więctakżemójiBrooke.Itakbardzo
donaspasował.Jajestemjasna,srebrna,aBrooketakaciepła,złota.Pozatymmazłoteserceijest
inteligentna.Potemmojamatkaumarła,jazachorowałami...
GwiazdkaSrebrnaiGwiazdkaZłotaoddaliłysięodsiebie.
Lilytakżeczułasięzatoodpowiedzialna;jąrównieżdręczyłymyślizaczynającesięod„gdyby...".
Gdybytylkopotrafiłazmusidzdradzieckieprzeciwciaładoodwrotu.
-Aterazjesteśjużzdrowa-zagadnąłRafe.
-Tak-mruknęłaLily.-Naprawdę.Odkryławłaśnie,żejejojciecteżotymwie.
Byławkuchni,kiedyJohnwróciłdodomupoinspekcjimajątku.Sprawdzał,czynigdzieniezebrała
sięwoda,któramogłabyzaladniższepiętrabudynków.Szedłwstrugachdeszczuzezmarszczonymi
brwiami.Alekiedystanąłnaprogukuchni,wydawałsięrozpogodzony.Twierdził,żewszystkow
porządku.
Lilyspodziewałasię,żeojcieczabronijejiśddostajniwposzukiwaniuBrooke.Czułasięjednak
dobrze.Naprawdę.Adeszcz-jakideszcz?Wciągukilkuchwilulewaprzeszławmżawkę,jakby
postanowiłaodejśdwrazzezłymnastrojemojca.
Johnniepowiedziałjednakanisłowa,tylkonasunąłcórcekapturnagłowę,takjakuczyniłabyto
Carolyn,chodwiedział,żeLilyzdejmienakrycie,gdytylkowyjdzienazewnątrz.
ToznaczydawnaLily.Dziewczyna,któracieszyłasiędoskonałymzdrowiem.
-Bawsiędobrze,Lily-powiedziałniespodziewanie.Bawsiędobrze.
-DlaczegoZłotaGwiazdkapowinnasięmiednabaczności?-spytałRafe,kiedyMinniezaczęłajeśd.
-Bowkrótceniebędziejużjedynąamazonkąnafarmie.Chodpewniepoproszęją,żebynauczyła
mnieznowujeździdkonnoiskakad.
Lilyniesiedziałanakoniu,odkądzachorowała.Terazjednakrobiłaśmiałeplany.Będzieżyła,
jeździłakonno.Ibędziewtymświetna.
-Brookenapewnochemiecipomoże.
-Mamnadzieję.-Jatowiem,Lily.-Skąd?
-Poprostuwiem.
-Tyteżbędzieszmnieuczył,Rafe?
Lilyratowałakiedyśudręczonestworzeniaiwyrzuconeprzedmioty.Aterazsamaprosiłaopomoc.
Awjejcichejprośbiekryłosięcośjeszcze-przekonanie,żetylkozjegopomocąudasięodnowid
więźmiędzydwiemasiostrami.
RafeuśmiechnąłsiędoSrebrnejGwiazdki,uwierzyłwjejnadzieję.
-Oczywiście,żetak.
Brooke.ZłotaGwiazdka.Gdzieona,ulicha,jest?
Byłakilometroddomu.Tylkokilometr.Nareszcie.Przejedziegopowoli,takjakpoprzednie,lśniącą
oddeszczuokrężnądrogą.
Kiedydotarładoogrodzeniafarmy,deszczprawieustał.
BrookebardzochciałajużbydzRafelem.Miałamutyledopowiedzenia.
MyliłasięcodoAzteków.Byłaniesprawiedliwa.Terazwiedziaładlaczego.Czas.Programszkoły
wprowadzałhistorięMeksykuwsemestrzejesiennym,zaledwiesześdtygodnipośmierciCarolyni
kilkadnipotym,jakLilyzostałazabranawciężkimstaniedoszpitala.
Byłtookropnyokres.Niddziwnego,żeazteccywojownicywracalidoBrookewkoszmarnychsnach
iporywaliLilynajejoczach.Niepotrafiłatemuzapobiec.BałasięAzteków.Nienawidziłaich.Stali
sięsymbolemwszystkiego,coutraciła.Cozostałojejodebrane.Ukradzione.
Możezesmutkuistrachuuznałaichnawetzazłodziei.
Nicdziwnego,żewyolbrzymiaławszystko,cozłe,iniezwracałauwaginato,codobre.Nie,nic
dobregonatematAztekówniezapamiętała.Alepostanowiła,żeodnajdziecośwszkolnej
bibliotecewczasiedługiejprzerwyipóźniejopowieotymRafe'owi.
Szybkoznalazłato,czegoszukała.WiększośdAztekówrzeczywiściezajmowałasięrolnictwem.Byli
teżwśródnichpoeci.Imuzycy,iarchitekci.Wyplataczekoszyibudowniczowie.
Aztekowiezpasjąhodowalikwiaty.Iukładalimozaiki.Ichartyściskładalijezturkusów,ametystów
ikawałkówzłota,atakżepiórpodniesionychzziemi,nigdyniezeskradzionychptakom.
Podczasceremoniizaślubinwiązalisięzesobądosłownie.Związywalibluzępannymłodejz
płaszczemślubnymoblubieoca.Pobieralisięmłodo,dziewczynawwiekuszesnastulat,mężczyzna
dwudziestu.KiedymielitylelatcoterazBrookeiRafe,witalipierwszezwieluswoichdzieci,
specjalnienatęokazjęnapisanymiwierszami.
CzyBrookepowieRafe'owi,żeazteccyprzodkowie,wjegowieku,mielijużzasobąślub?
Może.
Alenapewnopoprosigo,bynauczyłjąmówidwswoimśpiewnymjęzyku:Ktochciałbybrylantów,
jeślisągwiazdy?iKtochciałbypereł,jeślijestksiężyc?
WczerwcuBrookepowinnawygłosidpożegnalneprzemówieniezokazjiukooczeniaszkoły.Zadanie
tobardzojąmartwiło.Niemiałanicistotnegoaniinspirującegodopowiedzeniaswojejklasie.
ZnalazłajednakwierszprzetłumaczonyznahuatlwXIXwiekuprzezjakiegośSzkota.Gdybymogła
gowyrecytowad...
Deszczustałzupełnie.AlenapastwiskuRhapsodypewniepojawiłysięnowejeziorka.OnaiRafe
zostanąwstajni,pachnącejkoomiisianem.Brookepowie,czegosiędowiedziała.Podzielisięznim
swojąradością.Wyjaśni,dlaczegobyłatakaniesprawiedliwa,aonjejwybaczyiznowubędzietak,
jakprzedtem.
Możenawetposunąsiędalej.Możeporazpierwszysiędotkną.
Wciągutychcudownychdziewięciudniniedotknęlisięnigdy,nawetprzypadkiem.Rafe
utrzymywałmiędzynimiuprzejmydystans.
Aleczyzastanawiałsię,jakibyłbytendotyk?Iczychciał,takrozpaczliwiejakona,siętego
dowiedzied?
Możedzisiaj,kiedysięgnąpotosamoźdźbłotrawy,ichdłoniezetknąsięi...
OczwartejBrookeskręciławprowadzącąnafarmędrogę.PostanowiłazarazspotkadsięRafe'em.
Tak,wmundurku.ZielonybyłbarwąkrólewskądlastarożytnychAztekówimagicznądlatego
współczesnego...
Alekiedypodjechałapoddom,zmieniłaplany.Wokniepokojujejmatkiwzachodnimskrzydle
świeciłosięświatło.Takjakwsypialniwewschodnimskrzydle,wktórejzmarłaCarolynigdzie
ciąglesypiałJohn.
AlewpokojuLiiybyłociemno,takjakuBrooke,sześdokiendalej.Siedemlattemudziewczynki
zajęłyosobnesypialnie.Miałatobydtylkochwilowarozłąkądoczasu,ażLitycałkiemwrócido
zdrowia.Oczywiścietakjużzostało.
Brookedostrzegłakątemokajakiśruch.Spojrzaławstronęzachodniegoskrzydła.Woknie
przesunęłasięsylwetkajejmatki.Piętroniżej,wswoimgabineciestałJohn.Bezruchu,zpochyloną
głowąjakbyczytałjakiśdokumentleżącynabiurku.Ajednak...wjegonieruchomejpostawiebyło
cośzłowróżbnego.Ostatecznego.TakwyglądałaCarolyn.Takwyglądaśmierd.
JohniMartapojawilisięwdomupięddniprzedplanowanympowrotem.Poruszającysięspokojnie
wokniecieoMarliniestanowiłżadnejpociechy.Matkazawszepanowałanademocjami.
Ale...nie.Brookeznalazłainnelogicznewytłumaczenie.JohnpopowrociespotkałsięzCurtisem
Franklinem.Napewnowkancelariipojawiłasięjakaśnowa,skomplikowanasprawa.IpewnieJohn
przeglądazwiązanezniądokumenty.
ALilyjestwkuchniiwitasięzFaye.
Brookezarazzobaczyjeobie.
Minęłastajnięizaparkowałasamochód.
Weszłazpociemniałegoodchmurdworudojasnooświetlonejkuchni.
Fayebyłasama.NieusłyszałakrokówBrooke,zagłuszyłjeszumlejącejsięwody.
-Faye?
-Brooke!Jużjesteś.Todobrze.-CzyLity...?
-Co?Czywróciładodomu?Nopewnie!Poszładostajni,żebyspotkadsięztobą.
-Więcczujesiędobrze?
-Lepiejniżdobrze.Johnmówi,żedziewczynajestnadrodzedocałkowitegowyzdrowienia.
-Och,Faye.-Awięctowyjaśnia,dlaczegoJohnstalwoknietaknieruchomo.Modliłsię.Rozmawiał
zeswojąukochanąCarolyn.Naszedzieckowróciłodozdrowia,najdroższa.Naszamaładziewczynka
odzyskałasiły.-Idędostajni.
-Brooke?-Tak?
-Żebyniktniepoczułsięurażony,możeskoczyłabyśnajpierwnagórę?Przywitadsięzmamą?
-Dobrypomysł,Faye.Dziękuję.Jużbiegnę!
Rozdział9
DrzwidopokojówMarlibyłyszerokootwarte.Brookezdjęłabutyiweszładosalonu.
Wczasach,kiedynafarmierządzilimężczyźni,wapartamentachtakichjaktengościlibezprzerwy
różnidygnitarze.Charlottedużouważniejdobierałagości.To,żektośjestprezydentem,pierwszą
damą,królemczysędziąsądunajwyższego,nieznaczyjeszcze...AEmmawogóleniezapraszałado
domuobcych.
ApartamentMarlibyłprzestronny,kremowyzdodatkamiwodcieniulila.Ijasny,nawetwtaki
deszczowydzieo.AleBrookezawszewydawałosię,żewpomieszczeniupanujecieo,półmrok.
Tukryłysiętajemnice,chod...znajdowałysięnawidoku.
WciągulatchorobyLilyalkowakołokominkazmieniłasiębiblioteczkęmedyczną.
Każdastrona,naktórejznajdowałysięważneinformacje,zostałaoznaczona-przezMarlę-dla
Johna,Brooke,Faye.IdlaLily,gdybychciałapoczytadoobjawach,jakieuniejwystępowały,i
zabiegach,jakimmiałasiępoddad.
Dodziśksiążkileżałynawidoku,ajednakwpewiensposóbukryte.TakjakchorobaLiiy...To
właśnierzucałocieonatenpokój.
Alewkrótcemrokzniknie.Jużsamawiadomośd,żeLiryczujesiędobrze,rozpraszałaciemnośd.
Ainnatajemnica,skrytawszafcenocnejprzyłóżkumatki?Nietakistotnajakpoprzednia.Cóżz
tego,żeBrookeczujejejmrocznąobecnośdzakażdymrazem,kiedywchodzidopokoju?Tenlęk
jestniczymwporównaniuzbiopsjąszpikukostnegoczynieustającymstrachem,żewłasneciało
znowuzdradzi.
Brookezuśmiechem,bezszelestniepodeszładootwartychdrzwi.ZanimMarlajązauważyła,
dziewczynaprzystanęłaipatrzyłanamatkę.
MarlaBlairbyłapiękna.Rano,wpołudnieiwnocy.Zmakijażemibez.Wyspanainiewyspana.
Teraz,podługimlocie,wyglądałaświeżo,ajejubranie,jakbywłaśniezostałowyprasowane.
Skryta,chodpozorniebezpośrednia.Potrafiłaukrydstrachizmęczenie.Robiłatoprzezcałyczas
chorobyLily.Wspieraławszystkichswymniewzruszonymoptymizmem-jaksięterazokazało,
słusznym.
Jeślipozytywnenastawieniejestrzeczywiścienajlepszymlekarstwem,towłaśnieMarlaBlair
uzdrowiłaLily.
-Witaj!-Marlaodwróciłasięodstertyporządnieposkładanychrzeczy,wypranychwSzwajcariituż
przedpodróżą,iuścisnęłacórkę.
Brookebyłaznaczniewyższaodmatkiiważyładużo,dużowięcej.Włosy,oczyiskóręmiaływ
identycznymkolorze,chodtylkonanosieBrookewidniałypiegi.Pozatymobieniewydawałysię
podobne.
-Taksięcieszę,żejużwróciłaś,Brooke.-Marlapodniosłagłowę,żebyspojrzedcórcewtwarz.-Już
zaczynałamsięniepokoid.
-Jestemcałaizdrowa.Jateżsięcieszę,żejużprzyjechaliście.-Tak,nareszcie.Izewspaniałymi
wieściami.
-ZLilywszystkowporządku?-Brookeniechciałapopsudmatceprzyjemnościprzekazaniatej
wspaniałejwiadomości.
-Wjaknajlepszym.Czujesiętakdobrze,żeobowiązkidruhnybędądlaniejczystąprzyjemnościąa
wkażdymrazienapewnojejniezmęczą.
-Lilymabyddruhną?
-Tak,razemztobą.Naślubietwojejmatkiijejojca.
-TyiJohn?
-Niebądźtakazaskoczona.-Nie,tylko,że...
-Sądzisz,żeJohnijajesteśmyjużzastarzynatakierzeczy?Możeterazwydajecisię,żeczterdzieści
trzylatatobardzopodeszływiek,alekiedysamagoosiągniesz,będzieszinnegozdania.A
czterdzieścisześd...Cóż.Johnnicsięniezmieniłodczasu,kiedyspotykaliśmysiędwadzieściapięd
lattemu.
-ChodziłaśzJohnem?
-Tak,wcollege'u.Nadługoprzedtym,jakobojepoznaliśmyCarolyn.Byłamwtedynapierwszym
roku,aonnaostatnim.Curtisumówiłnasnarandkę.Icośzaiskrzyło.
-Apotem,kiedysiętoskooczyło?
-Dobrzesięstało.Dlanasobojga.Dlawszystkich.Johnijaprzestaliśmysięspotykadnadługoprzed
tym,jakoniCarolynzakochalisięwsobie.
Marlaspoważniała.
-JohntęsknizaCarolyninigdynieprzestaniejejkochad.Jateż.Aleonabyłabyszczęśliwa,gdybyo
naswiedziała.Niechciała,żebyzostałsam,czułsięopuszczony,niesądzisz?
-Chybatak.
CarolynzpewnościąpragnęłaszczęściaJohna.Możeterazwszystkietajemniceujrząświatłodnia.I
taukrytawsalonie.Iwsypialni.
Brookespojrzaławstronęszafkinocnej.
-Oczymmyślisz?-spytaławkoocuMarla.-Zastanawiałamsię,czyzachowałaśjeszczerewolwer.
-NalitośdboskąBrooke!Ciąglemaszobsesjęnatympunkcie?
-Tonieobsesja.
-Aleniezapomniałaśorewolwerze,chociażjaodlatonimniepamiętam.Tak,jeszczejest.Ale
wieszco?GdybyJohnonimwiedział,teżnabawiłbysięobsesji.Więcmożezokazjiślubuwkoocu
sięgopozbędę.
-Byłobywspaniale.
-Nodobrze.Acopowiesznato,żebyśjużwkrótcenazywałasięBrookeRuthledge?
-Johnchcemnieadoptowad?
-Oczywiście.
-Tobardzomiłozjegostrony.
Marlazroztargnieniemrozejrzałasiępopokoju,jakbysięnadczymśnamyślała.Znowuspojrzałana
córkę.
-Pozatym,Brooke,tomadużeznaczeniedlaprzyszłościLilyifarmy.-Nierozumiem.
-Możekiedyśobowiązkizwiązanezfarmąprzypadnątobie.Zasłona,którazaczęłasięjużunosid,
znowuopadłairzuciłacieona
pokój.
-PosiadłośdnależydoLily.ALilyodzyskujesiłyiniedługocałkiemwyzdrowieje.TakmówiłaFaye.
SłyszałatoodJohna.
-Naprawdę?Cóż,wszyscyżywimytakąnadzieję,AskoroJohnchcetonazywadwyzdrowieniem...
czemunie?Długoczekałnatendzieo.
-WięcLilyniewyzdrowiała?
-Niezupełnie.Nadalniewiadomo,cojejwłaściwiebyło.Lekarzewoląnazywadobecnystantrwałą
remisją.Aledoczasu,gdynicnienaruszydelikatnejrównowagiorganizmuLily,dlanasjestto
wyzdrowienie.
-Acomogłobynaruszydtęrównowagę?
-Wielerzeczy,anapewnociąża.
-Zpowodutego,codziałosięzCharlotteiEmmą?
-Świadomośd,przezcooneprzeszły,bardzoobciążałabyLily.Zresztąkażdego.Aleto,żetylerazy
poroniły,byłozapewnetypowedlaczasów,wjakichżyły.Wtedymedycynastałananiezbyt
wysokimpoziomie,aogenetyceniktnawetniesłyszał.Dopierowubiegłymrokudowiedzieliśmy
sięodginekologaLily,żepęknięcieciążypozamacicznejuCarolynniezwiększaryzykawystąpienia
tegosamegouLily.
-Pęknięcieciążypozamacicznej?
-DlategowłaśnieCarolynumarła.Naskutekkrwotokuwewnętrznego.Myślałam,żewiesz.Byłam
pewna,żeLilycipowiedziała.
GwiazdkaSrebrnaiGwiazdkaZłotanierozmawiajązesobą...odlat.Ajednaktegopochmurnego
popołudniaLilyposzładostajni,żebyodszukadBrooke.
-Nie.Nicminiepowiedziała.
-PewnieniechciałaciprzypominadośmierciCarolyn.Przywoływadsmutku.Jateżnie
zamierzałam...
-Nieszkodzi.WięcLilymogłabyzajśdwciążę.
-Tak.Alewiązałobysiętozogromnymryzykiem.Wczasieciążyworganizmiezachodziwiele
zmian,naprzykładwystępujenaturalnaimmunosupresja.Układodpornościowymatkimusizostad
uśpionynatyle,bynieuznałdzieckazaciałoobce.Alezdrugiejstronyniemożedopuścid,by
matkaczydzieckobylibardziejpodatninainfekcje.Ponieważniktniewie,cowłaściwiedolegało
Lily,pozatym,żechorobamiałapodłożeautoimmunologiczne,trudnoprzewidzied,jakjejorganizm
zareagowałbynaciążę.Wszyscyjednakobawiająsię,żeskutkibyłybykatastrofalne...DlaLilyalbo
dlajejdziecka.Albodlaobojga.
-Więcnigdyniepowinnazajśdwciążę.
-Owszem.Topoprostuzbytniebezpieczne.Aleonapodjęłabyryzyko,gdybyprzyszłośdfarmy
zależaławyłącznieodniej.
Takjakod1879rokuzależałatylkoodkobietzroduForsythe'ów.Lilyurodziłasię,byzostadmatką
potembabkąipaniąnafarmieFoxHaven.TegochciałabyCarolyn.TegochciałbyJohn.
Towłaśnieoznaczałajegonieruchomasylwetkawoknie.
-Uważam,żeJohnniepowinienmnieadoptowad.
-Słucham?
-Iniesądzę,żebyrzeczywiścietegochciał.
-Alechce,zapewniamcię,Brooke.
-Niemapowodu!LekarzemogąwkażdejchwilizdiagnozowadchorobęLily.Awtedybędą
wiedzieli,jaksięniąopiekowadwczasieciąży,nawetjeśliokażesię,żetonieuleczalnachoroba.A
jeśliJohnmnieterazadoptuje,tobędziewyglądałotak,jakbymachnąłrękąnadiagnozę,jakbyjuż
niewierzył,żeLilywrócidozdrowia.JakbynasamąLilymachnąłręką.Nieuważasz?
-Nie.Naprawdę.IJohnteżtaknieuważa.Nieprzestaniemyszukadodpowiedzi.Lilyotymwie.Ale
jeślinawetnieznajdziesięleknajejchorobę,farmazostaniewrodzinie.Takaperspektywabyłaby
dlaniejwielkąulgą.Jednatroskamniej.
-AlejanienależędorodzinyForsythe'ów.Marlauśmiechnęłasięlekko.
-Tylkozbiologicznegopunktuwidzenia.ACarolynnigdynieprzywiązywaławagidogenów.
Kochałamniejakrodzonąsiostrę,aciebiejakwłasnącórkę.Farmatotwójdom.Kochaszgo
niemniejniżLily,prawda?
-Tak.
Pozatymmatkamówiłaprawdę:niktniemógłbymachnądrękąnaLily.Nigdy.Więcdlaczegopokój
naglewydałsięjeszczemroczniejszy?
-Dobrze.SłyszałamodLorraine,żezaczęłaśjużwprowadzadnafarmiepewnezmiany.Podobno
zwolniłaśJaredaizatrudniłaśnajegomiejsceniejakiegoRafe'a.
-Jaredsamodszedł,aRafe'aprzyjęładopracyLorraine.-1onnadaltujest?
On.Rafe.PrzyktórymBrookeczułasięjakbaletnica.Któregotakrozpaczliwiepragnęładotknąd.Z
powoduktóregopostanowiła,żetejjesieniniepójdziedocollege'u.Jejżyciejesttutaj,zRafe'em-
chodmatkanigdygoniezaakceptuje.Brookeniechciałaotymmyśled,alewiedziała,żetaksię
stanie.Marlaniezgodzisięnazwiązekcórkizprostymkowbojem,zwłaszczajeślifarmaprzypadnie
wudzialeBrooke.
Aledotegoniedojdzie.Lekarzeodkryjąwkoocu,nacochorujeLily,ijąwyleczą.
Kobieta,którapowinnabydmatką,urodzidzieci.
Aletylkowtedy,ostrzegłyjąmrocznecieniespowijającepokój,jeśliJohnnieprzeprowadziadopcji,
jeślinicniebędziewskazywałonato,żektokolwieksądzi,iżLilymożnazastąpidkimśinnym.
Brookedoskonalewiedziała,coutrudniłobyadopcję.Znałaprzeszkodętrudnądopokonania.Dla
matki.
-Musiałabyśskontaktowadsięzmoimbiologicznymojcem,prawda?Ipoprosidgo,żebyzrzekłsię
prawrodzicielskich.
-Teoretycznietak.Alejanawetniewiem,ktonimjest.WcześniejMarlamówiła,żeniewarto,by
Brookepoznałaojca.
Dziewczynazakładaławięc,żejestowocemkrótkotrwałegozwiązku,któregoMarlażałowała.Może
nawetwstydziłasięswojegowyboru?Złegosmaku?MożeojcemBrookebyłjakiśprostykowboj?
Aleteraz...CzyMarlanaprawdęmiałatylukochanków,żenieorientowałasięnawet,zkimzaszław
ciążę?
-Niewiesz?
-Nie.
Marlausiadłaciężkonałóżkuiprzezdługąchwilęwpatrywałasięwswojenogiwnylonowych
pooczochach.Kiedypodniosłagłowę,Brookezobaczyłanajejtwarzyzmęczenie,zawszedotąd
dobrzeskrywane.
-Właśniedlategotrzymamrewolwer.Kupiłamgo,poniewczasie,zpowodutegoczłowieka.
-Czyon...?
-Zgwałciłmnie.
-Och,nie!Takmiprzykro.Marlauśmiechnęłasięsłabo.
-Toprzecieżnietwojawina.Azresztą,inaczejniemiałabymciebie.Niezaprzeczam,tobyło
straszneprzeżycie.Aleuporałamsięztymdawnotemu.-Spojrzałananocnąszafkę,gdzie
przechowywałabroo.-Tostałosięwmoimwłasnymłóżku,niedalekoEmbassyRow.
BrookeniewielewiedziałaodomuwGeorgetown,wktórymmatkamieszkała,zanimsprowadziła
sięnafarmę.MarlaiCarolyntylkoonimwspomniały.Nicdziwnego.
-Mieszkałaśsama?
-Nie.Byłonastamsześcioro-pięciorolekarzyzeSwedishMedicalCentręija.Iniezgwałciłmnie
żadenztrzechwspółlokatorów.Byliśmyprzyjaciółmi,ufaliśmysobienawzajem.Wszyscy.Pewnego
razuzorganizowaliśmyprzyjęciesylwestrowe.Bezżadnychekscesów.Niedospanipodyżurach
lekarzeniemająsiłyszaled.Jateżbyłambardzozmęczona.Poszłamspadjeszczeprzed,dwunastą.
Akiedysięzbudziłam...cóż,zostałamzgwałcona.Pewnieprzezjednegozzaproszonychgości.
Czyjegośmęża,brataalboprzyjaciela.Możeprzyjechałdomiastatylkonaprzerwęświąteczną.
-Ajeślinie?JeślitenczłowieknadaljestlekarzemwSMC?
-Niesądzę,bywogólebyłlekarzem,Brooke.AjużnapewnoniewSMC.Owszem,wśródlekarzy
teżzdarzająsięludzieniezasługującynaszacunek.Wystarczy,żewspomnęeksmężaFaye.Możesą
wśródnichnawetzboczeocy.AleSMCzatrudniatylkonajlepszychznajlepszych.Psychopatanigdy
bysiętamniedostał.
-Wciąguostatnichsiedmiulatspędziłaśwtymszpitaluwieleczasu.Tomusiałobyddlaciebie
bardzotrudne.
-Anitrochę!-ZmęczenieMarlizniknęło.-Spotkałamsięzestarymiprzyjaciółmi.Moje
wspomnieniazwiązaneztymszpitalemsąbardzomiłe.Lubiętamwracad.Alerozumiesz,dlaczego
Johnnigdyniemożesięotymdowiedzied.
-Więconniewie?
-Niktniewie,pozamnąitobą.NiepowiedziałamotymnawetCa-rolyn.Johnnapewnobardzoby
sięzmartwił,apocomuwięcejproblemów.Zachowajwięctowtajemnicy.Zgoda?
-Zgoda.
-Dziękuję.-Marlapotrząsnęłazniedowierzaniemgłową.-Poruszyłambardzopoważnetematy,
chodwcaleniezamierzałam.Alejestjeszczecoś,oczymchciałabymztobąporozmawiad.Nie
martwsię,tonictakiego!Amożesięmylę?
-Ocochodzi?
-Wiesz,żeniejestemnajlepsząmatkąnaświecie.
-Ależjesteś!
-MożedlaLily,niedlaciebie.
-Naprawdędobrzesobieradzę.
-TOtwojazasługa,niemoja.Zawszebyłaśbardzodojrzała.Możeteraz,kiedyLilyczujesięlepiej,
spędzałybyśmytrochęczasurazem,jeszczeprzedtwoimwyjazdemdoVassar?
NiejadędoVassar.
-Chcesz?Chciała.Zawsze.-Tak.
-Todobrze.Jateżtegopragnę.Ateraz...Fayeprzygotowujewspaniałąkolację.Wezmęprysznici
włożęcośeleganckiego.
-Jateżpowinnam?
-Ładniesięubrad?Nie,chybażemaszochotę.Tokolacjanacześdnaswszystkichirodziny,jakąsię
wkrótcestaniemy.-MariapodeszładoBrookeiodgarnęłaniesfornylokzjejczoła.-Alety,mój
ślicznyniedźwiadku,możeszwłożydstaredżinsy.
Brookepostanowiłaprzebradsiępóźniej.TerazchciałajaknajszybciejspotkadsięzRafe'em.
Zbiegłazeschodówiwyszłanazewnątrzfrontowymidrzwiami.Niezatrzymałasięnawet,żeby
wziądpłaszcz.
Aszkoda.Nadworzebyłotakwietrznieizimno,jakwjejsercupotym,cousłyszała.
Carolynwykrwawiłasięnaśmierd.Zabiłojąnoweżycie,dziecko,którewszyscypowitalibyz
radością.
Marlatakżezapewnekrwawiłatamtejnocy,kiedyBrookezostałapoczętazprzemocyobcego
mężczyzny.Wtedydziewczynaodziedziczyłaumysłmatkiibudowęojca.
Mójślicznyniedźwiadek.Brookeniemiałanicprzeciwkotemu,bynazywanojąniedźwiadkiem,
zwłaszczatakczule,jakrobiłatoMarla.Alewciąguostatnichdziewięciudniczułasięjakbaletnica.
Przestałabydjużniedźwiadkiem.AjeśliRafewidziwniejociężałezwierzątko,aniezwiewnąistotę,
jakąsięstała?Jeśliwłaśniedlategoutrzymujeuprzejmydystans?
Lilyniepowinnamieddzieci.Brookeprzypomniałasobiesłowamatki,coniemaljąucieszyło,bo
chodbyłaszczerzezmartwionatąnowinąnachwilęprzestałamyśledoRafie.
Azarazpotemnaprawdęsięucieszyła.Bowystarczyłowyrzucidjednosłowo,byzmienidstraszny
wyrok.Brookenaglezrobiłosięcieplej,mimolodowategowiatru.
Lilyniepowinnarodziddzieci.Iniebędziemusiała.Brookezrobitozasiostrę.Rozwiązaniebyłotak
oczywiste.Gdybyniezmęczenie,Marlapewniesamabynatowpadła.Brooketeżpomyślałabyo
tymwcześniej,gdybywtamtympokojunieczaiłosiętylecieni.
Terazmrokzostałrozproszony.Niemiałojużznaczenia,czychorobaLilyzostaniewkoocu
opatrzonajakąśnazwąiczyznajdziesięlekarstwo.Wystarczytrwałaremisja,byprzyszłamatka
Forsythe'ówzawszeczułasiędobrze.
Brookemiałaochotępodzielidsięzmatkąodkryciem.Natychmiast.Napiętrzeciąglewidziałajej
cieo.
Alewjasnooświetlonymokniepojawiłasiędrugasylwetka.John.
Brookemogłapowiedziedimobojgu.Ale...to,cociągnęłojądostajni,okazałosięsilniejsze.
Rafezobaczywniejtancerkę,aonaznowusięzbliżydoLily.
Brookeuśmiechałasiędosiebie,biegnącpodwiatrwstronęstajni.Czuła,żejestślicznaipełna
wdzięku.Gdybyzechciała,zdołałabynawetrobidgwiazdy,takjakLily.
Hukwystrzału,głośnyiostry,rozdarłpowietrze,kiedybyłazaledwieparękrokówodstajni.Drugi
strzałnastąpiłkilkasekundpopierwszym.
Brookeodwróciłasięgwałtownie.Spojrzaławoknosypialni,skądrozległysięstrzały.Byłopuste,
obiesylwetkizniknęły.Fayepędziładozachodniegoskrzydła.Brooketeżpognaławkierunku
domu.WyprzedziłjąRafe.Lily,któraodiatnieporuszałasięzbytszybko,teraztakżebiegłado
domu...
Rafekazałkobietomzostadwholu,samposzedłnagórę.-Żadnaznichgonieposłuchała.
Więcwszyscyzobaczyli,coleżałonabiałymjakśniegdywanie.AserceBrooke,którewtedypękło,
szeptałocicho:ktochciałbyrubinów,jeślijesttylekrwi?
Rozdział10
FarmaFoxHavenWkwietnia,środa
Czasyobecne
Rafespojrzałnazegarnabudynkucieplarni-byłatrzecia-iprzeniósłwzroknapastwiskoza
stawem.WczasiecudownychdziewięciudnitopastwiskonależałodoRhapsody.Idopozostałych
koni.Idoniej,idoniego.
Zakładając,żesamolotsięniespóźni,Brookepowinnadotrzednafarmęwciągugodziny.Jeszcze
przedczwartą.Kiedyśbyłatoporapodwieczorkustarychklaczy.Dwanaścielattemuczwartastała
sięteżgodzinąśmierciirozpaczydlaSrebrnejiZłotejGwiazdy.
BrookeniezaczęłakrzyczednawidokswojejmatkiiojcaLily,którzyleżelimartwinapodłodze
sypialni.Patrzyłatylkonazakrwawionezwłoki,przerażającopodobnedotychzobrazków,jakie
Rafeoglądałwbiblioteceranotegosamegodnia.
Lilytakżeniekrzyczała.Upadłanapodłogę,apotemprzywarładoRafe'a,jakkiedyśjegosiostry,
szukającuniegowsparcia.Wyprowadziłjązobryzganejkrwiąsypialniizniósłdokaretki,któraz
wyciemsyrenyzahamowałaprzeddomem.PojechałrazemzLily.Przezcałądrogędziewczyna
kurczowotrzymałagozarękę,ażdoszpitalaSMC.Dopierokiedydostałaśrodkiuspokajającei
zasnęławznajomymszpitalnymłóżku,opuściłją,byposzukadBrooke...którejjużdawnoniebyło.
EliseBlair,zawiadomionaośmiercicórki,przysłałapoBrookesamochód.OsieroconawnuczkaElise
zostałazabranadoDulles,gdzieczekałnaniąjedenzbyłychmężówbabki.RazempolecielidoLos
Angeles.
ToCurtisFranklinpowiedziałRafe'owigdziejestBrooke.PrzyjacieliwspólnikJohnacałąnocspędził
nafarmie.Rozmawiałzzabezpieczającymiśladypolicjantami,koroneremidziennikarzami.
CurtisbyłteżdlaRafe'aźródłeminformacjioBrookeprzeznastępnedwanaścielat,jedynymdo
czasuupowszechnieniaInternetu.
Prawnikznałtylkogołefakty.WsieciRafeznalazłnatematBrooketrochęwięcejdanych.Została
archeologiem.Zrobiładoktorat.OtrzymałastanowiskoadiunktawBerkeley,gdziestudiowała,ale
porzuciławieżęzkościsłoniowejdlakurzuibruduwykopalisk.
Kurzu,bruduipiasku.BrookespecjalizowałasięwhistoriistarożytnegoEgiptu.Byłaprawdziwą
„czarodziejką"-jaknazwałjąjedenzkolegów-tam,gdziewgręwchodziłoodcyfrowywanie
hieroglifów,zwłaszczatekstówodkrytychwpiramidach,i„znaczącoposunęła"pracenad
zrozumieniemegipskiej„fascynacjigwiazdami".
OdCurtisaRafedowiedziałsiętakżeniecoobabceBrooke,tejstalowejmagnolii.EliseBlair
oskarżyłaJohnaośmierdcórkiiwytoczyłaprocesjegorodzinie,domagającsięwysokiego
odszkodowania.
Niemiałoznaczenia,żewdochodzeniuustalono,iżtoMarlastrzeliłapierwsza.Trafiłaprostow
serceJohna,którywostatnichsekundachprzedśmierciązdołałzwrócidbroowjejstronę.
Wpozwiestwierdzono,żetoJohnbyłagresorem.PrzestraszyłMarlę.Groziłjej.Marladziałaław
obroniewłasnej.
Takateoria,zdaniemadwokatówpowódki,wydawałasiębardzologiczna-zapewniałarównież
największyzysk.Przedwypadkamitegofatalnegopopołudniapodejrzenie,żeJohnRuthledge
zachowałbysięagresywnie,uznanobyzaniedorzeczne.Aletragedianafarmiebyłafaktem.
Niktwmieścieniewierzył,żeMarlamogłaprzerazidsięJohnanatyle,bypociągnądzaspust.
Dopierokiedypodanodopublicznejwiadomości,żemorderstwoniezostałopopełnioneprzez
osobętrzecią,społecznośdForsytheprzestałałudzidsięnadziejążeaniJohn,aniMarlanawetnie
dotknęlirewolweru.
Późniejwieluzwolennikówzyskałateoria,zgodniezktórąichśmierdnastąpiławwynikuwypadkuz
bronią.MarlapokazywałaJohnowirewolwer.Niewiedziała,żebroojestnaładowana.Przypadkowy
wystrzałśmiertelnieraniłJohna.
Opinienatemattego,cowydarzyłosiępotem,byłypodzielone.Jednisądzili,żeśmierdMarlito
równieżnieszczęśliwyzbiegokoliczności.Umierając,Johnodruchowozacisnąłpalcena
rewolwerze.Inniprzypuszczali,żeśmiertelnierannymógłcelowostrzeliddoMarli.Przecieżnawet
najłagodniejszezwierzętawobliczuniebezpieczeostwazachowująsięagresywnie.Niemożnago,
oczywiście,zatowinid.
ZarównoMarla,jakiJohnbylizażyciakochani.Kochanoichteżpośmierci.Ci,którzyniepotrafili
uwierzydwteorięwypadku,twierdzili,żeJohniMarlazginęlizpowoduchwilowegoszaleostwa.
Drobnasprzeczkaprzerodziłasięnaglewgwałtownąwalkęzasprawąjakiegośmetafizycznego
zjawiska,wywołanegoprzezburzę.Znanesąprzypadkilunatyków,zachowującychsięnieobliczalnie
przypełniksiężyca,atakżehisteriipowodowanejprzezprzypływymorza.Stądjużtylkokrokdo
uznania,żezaagresjęwczasieburzyodpowiedzialnesąpromieniekosmiczne.
NiktwForsytheniebrałnawetpoduwagę„działaniawobroniewłasnej".Każdemutawersja
wydawałasiębzdurąbezwzględunato,jakprzekonującozostałabyprzedstawionaprzez
adwokatówElise.
AleprawnicyzKaliforniiniemieliokazjiwytoczydswoichargumentów.Jakoegzekutortestamentu
JohnaikuratormajątkupoEmmie,CarolyniJohniedoczasu,ażLilyukooczydwadzieściajedenlat,
Curtisbyłupoważnionydozawarciaugody,zanimsprawatrafidosądu,niewspominającotymani
Lily,aninikomuinnemu.Nigdy.
AleCurtispowiedziałotymobcemumężczyźniezniebieskimioczami,doktóregoLilyprzylgnęłapo
kwietniowejtragedii.RafezgodziłsięnaplanCurtisa,byzawrzedugodę,nieinformująconiczym
Lily.Curtisniewątpił,żeElisetakżetrzymałaBrookewniewiedzynatematswoichpoczynao.
PozewbyłjedynąrzecząjakąCurtisukryłprzedLily.Nigdywięcejnierozważałnawettakiej
możliwości-ażdotegodnia,sześdtygodnitemu,kiedyBrookezwróciłasiędoniegozpytaniem,
czymożeodwiedzidfarmę.
RzeczyMarli,któreznajdowałysięwdomu,zostaływysłanedoBelAirwciągumiesiącapojej
śmierci.Aleto,cobyłowdomku-którypoprzeniesieniubiuradomiastastałsięjejprywatną
kryjówką-nie.
Fayezaproponowała,żewszystkoprześleElise.AlematkaMariibyławtedytakporuszona
otrzymaniempierwszychpaczekzpamiątkamipocórce,żewysłaniekolejnychpostanowiono
odłożydnabliżejnieokreślonyczas.
Wstrzymanoteżdziałaniazwiązanezsamymdomkiem.LorraineodkupiłafirmęLilacCottageod
Elise.Utrzymaławysokiestandardywprowadzoneprzezpoprzedniąwłaścicielkę.Nauczyłasię
nawetrozwiązywadproblemywsposóbbezpośredni,aprzytymuprzejmy.Niepozwoliławięc,by
dziełoMarliumarłowrazznią.
BrookeoznajmiłaCurtisowi,żechciałabyprzejrzedpozostałerzeczymatki.
CurtisprzedyskutowałtęprośbęzRafe'em.
Rafewiedział,copowieLily.Oczywiścieniebędziemiałanicprzeciwkotemu.Wporządku.
Aieteraz,spoglądającznowunazegar,zacząłsięzastanawiad,czyrzeczywiściepodjęlisłuszną
decyzję.
Wkrótcesięotymprzekona.
Paniarcheologzamierzałazostadnafarmiepięddni.
SamolotzSanFranciscodoDulleswylądowałzgodniezplanem.Brookeodebrałaswójbagaż,
potemautobusemlotniskowymdojechałanaparking.Tamwynajęłasamochód.Tegopopołudnia
nadrodzeUS-50ruchbyłniewielki.Jeszczechwila,askręciwlewonaCanterfield,niecodalejzaśw
prawo,nadrogęprowadzącąnafarmę.
Jedynąprzeszkodąwtejpodróżybyłojejwłasneserce.Biłonierówno.Zatomózgpracowałna
najwyższychobrotach.
Dlaczegowraca,pytałyszarekomórki.
Dlatego,żeniepotrafiruszyddoprzodu,jeślinajpierwsięniecofnie.Napoziomieemocjonalnym
utknęławmartwympunkcie,chodwinnychdziedzinachpozornieodnosiłasamesukcesy.
Świetnieradziłasobienastudiach.Zpowodzeniempracowałateżw„prawdziwym"świecie-
chociażitensukceswydawałsiępozorny.
Boczyspotkaniazfaraonamisprzedtysięcylatistotnienależądo„prawdziwegoświata"?
TerazBrookejechałanaspotkaniezmniejodległąprzeszłością.Prowadziłasamazesobą
niekooczącesiędyskusje.Sądziła,żewtensposóbzgłębiławszystkiemożliwekwestie.Alewtej
chwilipoczuła,żejestzupełnienieprzygotowananato,coczekananiązaliliowymogrodzeniem
farmy.
Czylinaco?Araczejnakogo?
NaLilyiRafe'a.
LilyiRafe.
Wiedziałaniewiele,tyletylko,ilepowiedziałjejCurtis.Znajomymatki,drogiprzyjacielbyłbardzo
miłydlaBrookeodjejpierwszegotelefonu.Kiedyzadzwoniła,roztrzęsiona,bysięupewnid,żeLily
przetrwałaszokpośmierciojcaiMarli-ażdowczorajszejrozmowy,kiedypytała,czyLilynie
zmieniłazdaniacodojejprzyjazdu.
TamtegofatalnegokwietniaLilybyławszpitaluporazostatni.Najwyraźniejzupełniewyzdrowiała.
Aleczynieutknęławmartwympunkcie?CzytakjakBrookeniepotrafiłaruszydzmiejsca?
Brookemiałanadzieję,żetakniejest.AleniezręczniebyłobypytadotoCurtisa,anigdynieprzyszło
jejdogłowy,żebyzwrócidsięosobiściedoLilyalbodoRafe'a.
FayeprzeprowadziłasiędoChicago,kiedyLilyskooczyładwadzieścialat.Jenzadzwoniłakiedyś
niespodziewanie.Fayeijejprzybranacórkaznowusiędosiebiezbliżyły.Terazbywajączęstymi
gośdminafarmie.RazemprowadządobrzeprosperującąfirmęwWietrznymMieście.Piekątorty
weselne.
BrookenigdyniepytałaoRafe'a.Niemusiała.Otrzymywałaonimwiadomości,ilekrodpytała
CurtisaoLily.
Lilynieutknęławmartwympunkcie,oczymBrookeprzekonałasię,gdyzobaczyławspaniałą
mozaikęprzywjeździenafarmę.
Lilywróciładosztuki.Uratowałateżprezentbożonarodzeniowy,niespodziankę,nadktórą
dziewczynkipracowałyprzedśmierciąCaro-lyn.Prezentten,gdybyzostałukooczony,byłby
miniaturową,malowanąwersjąmozaikiprzedwjazdem.Lilywiernietrzymałasiępierwowzoru
wspólnegoprojektu.
Zanimdziewczynkizaczęływspółpracowad,Brookewypełniłakoloramiczteryidentyczneplanszez
rysunkiemgalopującychkoni.Różniłysięmiędzysobąnieznacznie,gdyżBrookestopniowo
ulepszałaswojątechnikę.
Nigdynieośmieliłasięjednakzmienidżadnegozkolorówprzypisanychpolomoznaczonym
numerami.Byłapewna,żetozepsułobyefektkoocowy.
Lilynatomiastniemiałapodtymwzględemżadnychoporówientuzjastycznieprzedstawiała
własnepropozycje.Brookemożeużydgłębszegoodcieniazłota-oznaczonegonumeremsześd,
zamiastzalecanejpiątki-dopomalowaniagrzywyiogona,wówczaskłusującykoobędziewyglądał
dokładnietak,jakukochanaprzezCarolynMeg.Ajeślistajniazostaniepomalowananabiałoi
liliowo,anienabrązowo,Megbędziekłusowałanafarmie.Toprawda,wtymzestawiefarb
brakowałoodpowiedniegoodcienialila-wogólefioletów-aleprzecieżmogązmieszadróżz
błękitem...
WkoocuLilyprzestaładoradzadBrookeiprzeszładotego,corazemmogłybyzrobid.Itaknarodził
siępomysłnaprezentdlaCarolyn,
Lilypostanowiłateżumieścidnaobraziebzy.Odmiany,którematcenapewnoudałobysię
stworzyd.
Iotonamozaiceprzywjeździenafarmękwitłytebzy.Carolynniezdążyłazdecydowad,jakiodcieo
różubyłbynajbardziejodpowiednidlaodmianyEmma.ToLilymiaładokonadwyboru.Osiągnęła
wspaniałyefekt,mieszającodcienieróżuibrzoskwini.Charlesaprzedstawiłanamozaicew
głębokimodcieniubłękitu,któryLiływprowadziładodziennikaCarolyntegoostatniego
popołudnia,jakiedziewczynkizniąspędziły.
Lilyukooczyłaprezent,zostawiłazasobąrozpaczizwróciłasiękuszczęśliwejprzyszłości.Uratowała
to,cozostałozradosnychchwil,zebrałaodłamkiistworzyłaznichobrazpiękna,którepamiętała.
IMeg.
Megmaterazdwadzieściaczterylata.Albomiałaby.
BrookenigdyniepytałaCurtisaokonie.PrzyjacielMarlipewnieniewiedziałby,cosięznimidzieje.
Aleprzecieżmógłzapytadmieszkaocówfarmyiudzielidodpowiedzi.
-1cowtedy?
Brookecierpiałabyjeszczebardziej.Takjakteraz.
-Dalej-szepnęła,patrzącnamozaikęLily.Dalejwprzeszłośd.
Rozdział11
Jadąckamiennympodjazdem,Brookeodkryła,żeprzeszłośdstałasięteraźniejszością.Byławiosna,
jakzawszenafarmie.Pełnaobietnic.Niezmienna,alezakażdymrazemnowa.
Anapastwiskuzapadokiem...chodziłaMeg.Jejciemnozłotagrzywalśniławpopołudniowym
słoocu,takjakhebanowasierśdRhapsody.Awtymzamglonym,leczradosnymobrazie,Brooke
dostrzegłateżmłodąkasztankęikaregoogiera.WnukiMeg.DzieciRhapsodyRafe'aiFleur.Jej
Fleur.Którejtuniebyło.
Kooczyłabydopieropiętnaścielat.Brookemiałanadzieję,żeukochanaklaczniecierpiała.1nie
czułastrachu.
Zpewnościąniecierpiała.ByłzniąRafe,głaskałzwierzęiprzemawiałuspokajająco.
Nie,niemusiał.FleurWbiegłanapadok,czujnaiszybka,jakbyczegoślubkogośszukała.Brooke
wysiadłazsamochoduipozwoliłasięodnaleźd.
Klaczpowitałająaksamitnymipocałunkami.MuskałatwarziręceBrooke,radośniepodrzucając
głową.
Byłotodobrzeznanepowitanie.Zawszewitałysięwtensposób.Aposzczególniedługiejrozłące,
odzmierzchudośwituipocałymdniuspędzonymwszkoleBrookeobejmowałasilnąkooskąszyję.
Teraztakżeobjęła.
-Mojakochanadziewczynka-wyszeptała.
-Pamiętacię-odezwałsięcichy,znajomygłos.Jegogłos.
Stawczołoprzeszłości.Wszystkimjejcieniom.Zwłaszczatemuwieczornemucieniowi,jakimbył
Rafe.Pamiędonimwydawałasięterazbardziejrzeczywistaniżonsam.
Nienależywyolbrzymiadznaczeniawspomnieo.Brookewielerazytosobiepowtarzała.CieoRafVa
niepowinienwykraczadpozaczas,któryrzeczywiściezesobąspędzili,pozadziewiędcudownych
dni,jednąnocpełnągwiazdirozmówoAztekach,iburzliwepopołudnieśmierci.
Niepowinien.
Alewykraczał.
Byłtojeszczejedenpowód,bystawidczołoprzeszłości,rzeczywistości,jemusamemu.Dalej...do
Rafe'a.Któryciągleznaczyłtakwiele.
Wydawałsięsilniejszy.Poważniejszy.Bardziejsurowy.Bardziejmęski.
Jegooczylśniłyciemniejszymbłękitem.Byłybardziejprzenikliweitakjaktamtegopierwszego
rankadwanaścielattemuwyrażałyjakieśpragnienie...czego?
WtedyBrookesięcofnęła.Zrobiłaniepewnykrokwtył.Terazniemiaładokąduciec.Brooke
przytuliłasiędokooskiejszyi.Fleurradośniepotrząsnęłagłową.
-Tęskniłazatobą.
Jateżzatobątęskniłem.
Myśltapojawiłasięwjegogłowienagle,bezostrzeżenia.Iprzyniosłazesobąwspomnienie
dorastającejdziewczyny,zimowegokwiatubudzącegosięznadejściemwiosny.
Terazstałaprzednimkobieta.Elegancka.Ibiałajakśnieg.Paniarcheologmusiałaprzyzwyczaidsię
donoszeniakapeluszazszerokimrondemirękawiczek,kiedypracowałanapustyniwpromieniach
palącegosłooca.
Piegizniknęły,aciemnorudewłosy,kiedyśfalujące,byłyprzystrzyżonekrótko,niemalproste.
Brookeniestałasiędzikimkwiatem,jaktosobiewyobrażał,leczhodowlanąroślinąpoddaną
nadmiernymzabiegomogrodniczym,którehamująwzrost,zamiastgopobudzad.
AletociąglebyłajegoBrooke.Dobrzeskrojonyniebieskikostiumnawetpodługimlociewyglądał
tak,jakbygodopierowyprasowano,aleterazgdzieniegdziepokrywałagokrótkakasztanowasierśd
konia.Modneczółenkanaobcasieieleganckiepooczochybyłynatomiastzakurzone.
Tak,tociąglejegoBrooke,zaktórątęskniłi...
Inne,złewspomnienianiepozwoliłymudokooczydmyśli.
-Więcwróciłaś-powiedziałchłodno.-Tak.
-Dlaczego?
-Chcęprzejrzedrzeczymatki.
-Mogliśmyjedociebiewysład.My.LilyiRafe.
-Wiem.-Ale?
-Pomyślałam,żedowiemsięwięcej,jeśliprzejrzęjenamiejscu,wdomku...
-Dowieszsięwięcejoczym?
-Oniej.
-Toznaczy,dlaczegozastrzeliłaJohna?-Nie.Ja...nie.
-Aleczynietymwłaśniesięzajmujesz,doktorBlair?Kopieszikopiesztakdługo,ażznajdziesz
odpowiedzinapytania?
-Tak,kiedyprzypuszczam,żetomożliwe.
-Awtymwypadkujestinaczej?
-Niesądzę,żebyśmykiedykolwiekrozwiązalitęzagadkę.
-Niewierzysz,żetobyłwypadek.-Nie.Aty?ILily?
-Nie.
Jednosłowo.Rafeodpowiadałzanichoboje.Brookespojrzaławstronędomu,zktóregowkażdej
chwilimogławyjśdLily.
-Wyjechałanakilkadni.
Brookeutkwiławzrokwokniesypialni,gdziekiedyśporuszałysiędwacienie-zanimobaumarłyna
białymjakśniegdywanie.
-Doponiedziałku,kiedybędęjużwdrodzedoEgiptu?
-Biorącpoduwagęto,copowiedziałaśCurtisowi,doszładowniosku,żewolałabyś,żebyjejnie
byłonafarmie.
-Niechciałamtylko,byczuła,żemusitubyd.
-Brooke?
Niespojrzałananiego.Niemogła.Zaskoczyłją,zraniłchłódwjegozachowaniu.
Owszem,przypuszczała,żeRafebędzieutrzymywałdystans.Spodziewałasięuprzejmego,lecz
niezbytciepłegopowitania.Niesądziłajednak,żezostaniepoddanaostremuprzesłuchaniu.Chod
możepowinna.RafebyłtakdociekliwyzewzględunaLily.Brookeoderwaławzrokodokienpokoju,
wktórymrozegrałasiętragedia,ispojrzaławstronędomku.Chciałasiętamjaknajszybciejskryd.
Znowu.
-Tak?
-Powiedzmiprawdę.
Tookrutnewspomnienieprzeszłościzraniłojąjeszczegłębiej.Wszystko,cocipowiedziałam,jest
prawdą!-wykrzyknęłatamtegodnia.Terazniemogłaodeprzedatakutakstanowczo.Nieokłamała
Rafe'a...narazie.Alebalansowałanacienkiejkrawędzimiędzyprawdąakłamstwem-zapewnetak
niezgrabnie,żeRafezauważyłjejzmagania.
Chciałusłyszedodniejprawdę.
Dokonaławyboru.
Spojrzałamuwtwarzipostanowiławbidraniącejąostrzejeszczegłębiej.Wsamoserce.
-TyiLilyjesteściemałżeostwem.
-TobyłabyprawdaomnieioLily,nieotobie.-Oczywiście.
-Przyjechałaśtu,żebyzakooczydpewnesprawy?
-Tak.
-Więcpowiedz,cosięwydarzyłotamtegopopołudnia.
-Cóż,mojamatkazastrzeliłaJohna,aonjązastrzelił.
-Miałemnamyślito,cosięwydarzyłomiędzynami.Dlaczegoodemnieuciekłaś?Dlategożeza
bardzoprzypominałemciazteckiegokapłana?
-Co?!
-Wiem,żebyłaśjeszcze,kiedyzeszliśmydokaretki.Aleprzedtemklęczałemprzynichwsypialni.
Każdemu,ktowidziałobrazyprzedstawiająceazteckierytuały,mogłosięwydawad,żesam
dokonałemtejzbrodni.
-Nie,Rafe!Nie.Byłamciwdzięcznazato,żetamposzedłeś,próbowałeśodnaleźdwnichjeszcze
iskrężycia.Naprawdęmyślałeś,że...
-Żemojeindiaoskiekorzeniewydałycisięodrażające?Przezpewienczaswłaśnietaksądziłem.
Łatwiejmibyłoobwiniadswoichokrutnychprzodków,niżspojrzedwoczyprawdzieiwinidsiebie
samego.
-Jakiejprawdzie?
-Żenieufałaśminatyle,bypozwolid,żebymcipomógł.Powiemcicośjeszcze.Wtedybyłotodla
mniebardzoważne.
-Takmiprzykro.
-Niepotrzebnie.Poradziłemsobie.Zresztą,jakmogłemoczekiwadodciebiezaufania.Wkoocu
prawiesięnieznaliśmy.
-Alejaciufałam.
-Wtakimraziemotywytwojegodziałaniasąjeszczebardziejniejasne.Dlaczegoniepowieszmi
prawdy,Brooke?Jakietoterazmożemiedznaczenie?
Niepowinnomiedżadnego.Przecieżprzyjechałatu,byzapanowadnadcieniem.Acóżpomożejej
wtymbardziejniżrzucenienaniegoświatłaprawdy?
Nic.AleBrookeniechciała,bytencieoznikł.Jeszczenie.Pragnęłaspędzidwięcejczasuz
człowiekiem,którysądził,żemunieufała.Terazdużołagodniejzadawałpytania.
Wyznałamuprawdę,chodniecałą.
-Byłamwszoku.
-Wiem.Aledziałałaśzżelaznąkonsekwencją.Możewtedyotymniemyślałaś,alemusiałybyd
jakieśpowody,dlaktórychpodjęłaśtakie,anieinnedecyzje.Byłobydziwne,gdybyśwciągu
dwunastulatniespróbowałachodrazzastanowidsięnadmotywamiswojegopostępowania.
Raz?Bezprzerwy.
-Chybatak.
-Właśnie.Zgodziszsięzemnążeanalizaprzeszłościmożeprzynieśdpewnekorzyści.Zwłaszczaże
natymprzecieżzbudowałaśswojąkarierę.Pozatym,doktorBlair,masznaocznegoświadka.Mnie.
Możewysłuchasztego,cojapamiętamztamtychwydarzeo?
-Muszę?
-Jużdokonałaśwyboru,Brooke.Postanowiłaśwrócid.-Urwałnachwilę.-Niestety,zacznęod
sypialni,odmomentu,kiedyukląkłemprzytwojejmatceiJohnie.Patrzyłemnanich,więcmogęci
powiedziedtylkoto,cosłyszałem.Fayedzwoniłanapogotowieinapolicję.Tymilczałaś.Lily
szeptała„nie,nie,nie",apotemkrzyknęłaiupadła.Wszyscysiędoniejrzuciliśmy.Tyznalazłaśsię
przyLilypierwsza.
-Aleonaprzylgnęładociebie.
-Tylkodlatego,żesięodsunęłaś.OdeszłaśodLily,żebyzrobidmiejscedlamnie.Zarazpotem
usłyszeliśmywyciesyren.Bezsłowawybiegłaśzpokoju.Domyślamsię,żechciałaśprzyprowadzid
lekarzynagórę.
-Tak.Aleniemusiałam.Kiedyweszlidodomu,tyjużznosiłeśLily.-Niebyłopowodu,żebyczekad
nanichwsypialni.Powiedzmi,ile
pamiętaszztego,codziałosiępóźniej.
-Lilycałyczaspłakała,alewydawałasiębardziejprzytomna.Zapewnedlatego,żecośjej
powiedziałeś.Kiedylekarzejązabrali,natychmiastwpadławhisterię...ażznowuobjąłeśLilyi
zacząłeśdoniejmówid.Pamiętasz,prawda?
-Tak,aleniepotrafięwyjaśnidzachowaniaLily.Możezareagowaławtensposóbdlatego,że
przedtemrazemkarmiliśmykoniewstajni.Tobyłomiłewspomnienie.Możezwracającsiędo
mnie,Lilypodświadomiepróbowałaprzywoładtamtechwilei,coważniejsze,wymazadzpamięci
to,cozdarzyłosiępóźniej.Takczyinaczej,czułasięlepiej,kiedybyłemwpobliżu.Musiałem
pojechadzniądoszpitala.Niemiałemwyboru.
-Wiem.Chciałam,żebyśjejtowarzyszył.
-Aledlaczegotyznaminiepojechałaś?Przecieżcięoprosiłem.Słyszałaśto...chociażnawetna
mnieniespojrzałaś.
-Więcdlategozastanawiałeśsię,czywsypialniwydałeśmisiępodobnydoazteckiegokapłana.
-Nietrudnobyłotoodgadnąd.Naszaostatniarozmowaodbyłasięwieczorem,wdniu
poprzedzającymtragedię.Awtedydyskutowaliśmyomoichbrutalnychprzodkach.Takczyinaczej,
zpowodów,które,mamnadzieję,miwyjawisz,niechciałaśnamniespojrzed.Potrząsnęłaśtylko
głowąiuciekłaś.Dostajni?
-Nie.Dodomku.Byłzamknięty,stałamnaprogu.Takdługo,ażtyiLiłyodjechaliściedoszpitala.
-Awięczgadzamysięcodonajistotniejszychfaktówiwiemyjuż,żenieprzypominałemci
azteckiegokapłana.Wiemynawet,żemiufałaś.Więcocochodziło,Brooke?Dlaczegouciekłaś?
Dlategożenienależałamjużdofarmy.Dociebie.Lily.Moichmarzeo.
Idlategożenicnafarmienienależałojużdomnie.
-Brooke?
-Patrzyłam,jakznosiłeśLily,jakjąobejmowałeś,aonatuliłasiędociebie.Wyglądaliścietak...
naturalnie.
-Doszłaświęcdowniosku,żetoodpowiednimoment,byodegradrolęswatkiispróbowad
skojarzydmnieztwojąpiętnastoletniąsiostrą?Iniepojechałaśdoszpitala,żebyśmymieliwięcej
czasutylkodlasiebie?Musiszwymyślidcoślepszego.Brooke.
-Może...tomniezaniepokoiło.Zabolało.
-ŻeobejmowałemLily?-Tak.
-Chociażsamapchnęłaśjąwmojeramiona?Wtoteżniewierzę.Niedlategouciekłaś.Ale...-Jego
głosstałsięjednocześniebardziejsurowyibardziejmiękki.-Podobamisiętakawersja.Pozwala
przypuszczad,żepragnęłaśmnietak,jakjaciebie.
-Pragnąłeśmnie?
-Zawsze.Każdegodnia.Ikażdejnocy.
-Niezauważyłam.
-Niemiałaśtegozauważyd.Sądziłem,żebędzieszchciała...
-Atoźle?
-Źle.Niedlamnie.Dlaciebie...dlanas.Zadużo.Zaszybko.Przynajmniejtakmyślałem,zanim
nastąpił...tamtendzieo.Wtedyzamierzałemcipowiedzied.
NagleBrookestraciłajedyneoparcie.Fleurwybraławłaśnietęchwilę,bynapidsięwody,ibez
uprzedzeniaodeszłazaspokoidpragnienie.BrookezachwiałasięiRafemusiałbyjąpodtrzymad,
gdybysamanieodzyskałarównowagi.
Szybkoizezdumiewającymwdziękiem.Koniezawszedodawałyjejuroku...nawetkiedy
niespodziewaniesięoddalały.
-Wporządku?
-Oczywiście.Dziękuję.-BrookespojrzałanasiorbiącągłośnoFleuriuśmiechnęłasię.—Onanigdy
niepotrafiłasięnaniczymdłużejskoncentrowad.
-Aleczywogóledobrzesięczujesz,Brooke?Jaktwojezdrowie?Jesteśtakaszczupła,chybanie
maszdużegozapasuenergii.
-Czujęsiędoskonale!Znacznielepiejniżwtedy,kiedybyłammałym,grubymniedźwiadkiem,
któregoznałeś.
-Nieznałemżadnegomałego,grubegoniedźwiadka.Pragnąłemcię,pamiętasz?Zawsze.Lilyijanie
jesteśmymałżeostwem.Niebyliśmynawetkochankami.Pozostaliśmyprzyjaciółmi.Niczymmnieji
niczymwięcej.Więcpomyślotym.
Pragnąłemcię.Powiedziałtodwarazy.Czasprzeszły.Amożenie?
-Oczymmampomyśled?
-Onas.Obiecuję,żeniezajdzieszzemnąwciążę.-Niemógłbyś...toniemożliwe.
Uśmiechnąłsięszeroko,swobodnie.
-Czytowyzwanie?
-Biorępigułki.
-Terazchybajapowinienemsięzaniepokoid.
-Co?Och,nie.Nieużywamichjakośrodkaantykoncepcyjnego.Chodzioto,żemamdługie
miesiączki,więczewzględówpraktycznych...Pocojacitowszystkomówię?
-Ponieważchcesz,żebymtowiedział-odparłmiękko.
Rozdział12
Domekbyłjakstarożytnygrobowiec.Pozbawionypowietrza.AleBrookeitaknieoddychała.Rafe
pragnąłjejdwanaścielattemu.Ipragnąłjejteraz.
Rozpaczliwie?Takjakonajego?Nie.Właściwiegdybyjejotymniepowiedział,niedomyśliłabysię,
takjakwtedy.
Skorojużprzyjechałanafarmę,możewartobyłobyspróbowad.Takiwydźwiękmiałajego
swobodnapropozycja.
Dorośliludzieczęstotorobiąwprawdziwymświecie,któregoBrookeBlairprawienieznała.
NiebyłajednakdziewicąprzestałaniąbydjużsześdtygodnipośmierciJohnaiMarli.Wciągutych
strasznychkilkutygodnizrzuciławielekilogramów.Kiedyosiągnęłaobecnąwagę,postanowiła
obciądswojedługierudewłosy.
Zapragnęłateż,byktośjądotykał.Chciaławiedzied,jaktojest.Beztruduznalazłamężczyznę
gotowegonatakąprzygodę.Aletojejsięniespodobało.PartnerniebyłRafe'em.Niewycofałasię
jednak,niestchórzyła.Późniejjednakunikałabliższychkontaktówzmężczyznami.
ARafezapytałtakswobodnie,czychciałaby,żebytoonjądotykał.
Kiedyśtegopragnęła,aterazciąglejeszczebyłaciekawa.
Więcczemunie?
Rafeniespodziewałsię,żetakzareagujenajejwidok.Anitrochę.
OdkądopuściłTeksas,żyłwcelibacie.Dwanaścielat.NapoczątkuzpowoduLily.Stale
potrzebowałajegoobecności,bliskości,którąchętniejejzapewniał.
Aleodtegoczasuminęłycałelata.Aonciągłezachowywałwstrzemięźliwośd.Takwybrał.
Zanimukooczyłdwadzieściadwalata,miałtylekobiet,żemogłobymutowystarczyddokooca
życia.Tylekobiet,przyktórychczułsięsamotny.Zbytwiele.
Aleczybyłtoprawdziwypowód?CzyteżchodziłooBrooke?
Może.Tak.Dodiabła.
Poprostupostanowiłnieprzyjmowaddowiadomości,jakbardzomujejbrakuje...żebyłczas,kiedy
wierzył,żeistniejekobietąprzyktórejnieczułbysięsamotny...Ona.
Brookezmusiłasiędooddychania.Izwprawą,jakiejnabraławciągulatpracy,zamknęław
oddzielnychszufladkachumysłuwszystkopozazadaniem,któremiaławykonad:rozejrzedsiępo
domkuirozpakowadbagaże.
Dopieroranozbadapozostawioneprzezmatkęprzedmioty.
BrookeBlair,archeolog,znałasięnarzeczy.Umiałanarzucidsobiesurowądyscyplinęinie
pozwolid,bycokolwiekoderwałojąodmetodycznieustalonejkolejnościdziałao.Najpierw
lokalizowałaścisłecentrumwykopalisk,gdziespodziewanosięodkrydnajcenniejszepozostałości,
alezbadanietegomiejscazostawiałanasamkoniec.Byłaznanaztego,żepotrafiłaprzezcałydzieo
studiowadodłamkiglinianychskorup,nawetwtedygdytużobokznajdowałsięsarkofagpełny
prawdziwychskarbów.
Stojącwdrzwiach,Brookeomiotławzrokiemgłówneelementywyposażeniapozostającena
widoku:wygodnasofa,miękkidywan,porcelanowelampy.ToCarolynurządziładomek,nieMarla.
Zszufladki,którejjakocórkanieumiaładokładniezatrzasnąd,wydostałysięnagleemocje.Śladypo
mamieCarolynbyływidocznenakażdymkroku.Onasamatubyła.Atadruga,prawdziwamatka?
Brookespojrzałanazamykanebiurko.Marlabardzojelubiła.Świetniesięwszystkiebawiły,obie
mamyicórki,szukającodpowiedniegomebla,iwszystkiewiedziały,żetoteniżadeninny,kiedygo
wkoocuznalazły.Biurko,wykonanezjasnejsosny,byłokobieceibardzofunkcjonalne:miało
przepastneszuflady,szerokiblat,liczneprzegródki...izamykałosięnaozdobnymosiężnyklucz.
Tegosamegodniadostarczonojedodomkunafarmie.Dwamiesiącepóźniejprzyjechałybiurkadla
córek,mniejsze,alepozatymidentycznejakto,którenależałodoMarli.Dziewczynki
przechowywaływprzegródkachswojeskarby.Carolyndoradziłaim,żebywkładałytamkarteczkiz
życzeniami-co,jaksięwydawało,gwarantowałoichspełnienie.
Brookenigdyniezapisałażadnegożyczenia,któremogłabyschowaddobiurka.DośmierciCarolyn
miaławszystko,czegopragnęła.Apotem?Wróddonas,Carolyn.Proszę.Jeszczepóźniej:Lily,
wyzdrowiej.Błagam.
Brookenigdynieprzelałatychżyczeonapapier.Alebyływyrytewjejsercu.
Czywbiurkumatkiznajdująsiękarteczkizżyczeniami?NagleBrookepostanowiłatosprawdzid.
Natychmiast.
Aleoparłasiępokusie.Tamtegoburzliwegopopołudniapoznałaniebezpieczeostwaulegania
impulsom.Jejmatkanajwyraźniejimuległaiskooczyłosiętotragicznie.Zperspektywyczasustało
sięjasne,żeprzyczynazachowaniaMarliniemogłabydracjonalna.
Brooketakżeuległaimpulsowi.UciekłaodRafe'aiLily.Wtedynierozumiała,dlaczego.Teraz
wiedziała,żekierowałyniąbardzoracjonalnepobudki.
Jejżycienafarmiesięskooczyło.Wrazzpierwszymstrzałem.Wnagłymprzebłyskuujrzała
wówczas,jakbędziepóźniejwyglądałożyciewFoxHaven,jakpowinnowyglądad.
LilyiRafe.
Idlategobezwalkipoddałasięwewnętrznemugłosowi,którykazałjejwyjechad.
PodwpływemimpulsuMarlazabiła.ABrookeuciekła.Takjakmatkanauczyłasiętłumidemocje,
wszystkie.
Nieruszyłasięoddrzwi.Ażdojutrzejszegorankaniczegoniedotknie.Azakładając,żewdomku
znajdujesięwielerzeczywartychzbadania,biurkozostanieotwarteostatnie.
Nagzymsiekominkastałyalbumzwycinkamizgazetirocznikuniwersytecki.Elisemiałamnóstwo
pamiątekzradosnegodzieciostwacórki.
Atuznajdowałosiętylkoto,coMarlapostanowiłazatrzymad.
Niewieletegobyło.
Jakamatka,takacórka.Znowu.
Brookenaglezdałasobiesprawę,żeodkrywającnanowoswojąmatkę,będzieodkrywadsamą
siebie.Myśltawywołałauniejzdumiewającosilneemocje,chodprzecieżniepowinnotodziwid.
Rafezrobiłnawetdotegoaluzjęwrozmowienapadoku.Odkrywanieprzeszłości,bynadadsens
teraźniejszości,stanowiłowkoocusednojejzawodu.
Archeologtoktoś,ktozczciąrabujegroby.Ajeślijesttogróbwłasnejmatki,spodziemi
wydobywająsiętakżeemocje.Brookeczekałananieipowitałajeradośnie.
Jeszczejedenpowód,bytejnocyporządniesięwyspad.
Poszładokuchni.Przykuchencestałamiskaztorebkamicytrynowejherbaty.Nazlewieznajdował
siękubekzlogofirmyLilacCottage.Matkakorzystałazkuchninapewnotylkowtedy,kiedychciała
zrobidsobieherbatę.Brookeniemusiałasięmartwidprzygotowywaniemposiłków.Lily,jakzawsze
gościnna,dobrzezaopatrzyłalodówkę.
NieobecnapanidomuFoxHavenzostawiłanawetkrótkiliścik.
DrogaBrooke!
Czujsię,jakusiebie(Curtiswspominał,żemaszkluczedodomu).Częstujsięteż,proszę,czym
zechcesz,ikorzystajzewszystkiego,cobędziecipotrzebne.
Lily.
CzyLilyzastanawiałasięnadzwrotemwnagłówku?Czyzaczynałalistwięcejniżjedenraz?
Trudnepytania.Spróbujejednaksobienanieodpowiedzied,aledopiero,kiedysięporządniewyśpi.
Wsypialni,zktórejMarlanigdyniekorzystała.
Przezchwilęmiałaochotęzostawidwszystkowwalizce.Zprzyzwyczajenia,tłumaczyłasobie,ale
uparteszarekomórkiznowusięwtrąciły.Botaknaprawdęspakowanawalizka,jaknabity
rewolwer,możesięprzydad,gdybyBrookenagle,podwpływemimpulsu,postanowiłarzucidsiędo
ucieczki.
Musijąrozpakowad.Wyjądkażdąrzecz.NawetubraolazabranezmyśląoEgipcie:strójnoszonyna
pustyni,lekki,leczokrywającycałeciało,igrube,ciepłeswetry,przydatnewewnątrzpiramid.
WbagażuBrookeznajdowałosięwięcejużytecznychdrobiazgówniżubrao.Krem
nieprzepuszczającypromienisłonecznych.Herbatawaniliowaigrzałka.Batonikinaśniadanie.
Długopisywróżnychkolorachisamoprzylepnekarteczki.Lekiniezbędnepodczaspodróżydo
ciepłychkrajów.
Itabletkiantykoncepcyjne,którehamowałymiesiączkę,kiedyBrookepracowałaprzy
wykopaliskach.
Nawetniezajdzieszwciążę,obiecuję.
Ajeślichcęzajśd?
Brookewyjęłatabletki,azarazpotemczterygrubezeszyty,którewzięłazesobąpodwpływem
impulsu...Nie,wtrąciłsięnatychmiastjejumysł,powiedzsobieprawdę.
Wporządku.Dobrze.ZeszytydlaRafe'aspakowałazrozmysłem.
Postawiłajenatoaletce.Anirazuniespojrzaławlustro.Patrzyłanasiebietylkowtedy,kiedy
musiałasprawdzid,czywszystkojest,jaknależy-wgranicachwyznaczonychprzezstylistę.
GdybyniebabkaElise,Brookeniewiedziałaby,żetacyeksperciodwygląduwogóleistnieją.Elise
niebyłazachwyconakrótkąfryzurąwnuczki.Wolałabywłosydoramion,takie,jakienosiłaMarla.
AleBrookenieustąpiła.Wolałanieupodabniadsiędomatki-poniosłabyporażkę.Niemogłabyteż
jużmiedtakichwłosów,jakwtedy,gdymieszkałanafarmie.
Dałasięjednakprzekonaddonowychubrao.Zakładałaodpowiedniestroje.Idomakijażu.Bardzo
dyskretnego.Brookeniebyłaartystką.Stosowaniekolorystycznejpaletyopracowanejprzez
znawcówwydawałosięłatwiejszeniżpodejmowaniewłasnychprób.
Kiedybyłasama,nosiłastare,niedźwiedziedżinsy.
Nigdyniewidziałemwtobieniedźwiadka.Pragnąłemcię.Każdegodnia.Każdejnocy.
Pragnąłjej-cowyznałtaklekko-takżeitejnocy.Możejeszczeteraznaniączeka.Jestprzekonany,
żeonaprzyjdzie.Pewny,żemusięnieoprze.
Towkoocuonaprzyjechałatu,żebyzamknądpewnesprawy.AlebyciezRafe'emznaczyłodlaniej
owielewięcej.Znaczyłowszystko.Ajednak...Czemunie?Niemiałajużnicdostracenia.
Niemożepoczudsiębardziejsamotna-każdegodniaikażdejnocy.
Rozdział13
Brookeposzładoniegopodosłonąciemności.Drzwidawnejpowozownibyłyotwarte,zapraszając
downętrzaciepłyletniwiatr...iją.Zbliżającsię,usłyszaładzwonektelefonu.Rafeodebrałw
połowiepierwszegosygnału,jakbyczekałnatentelefon.
-Lily-powiedziałzulgąpoczymnastąpiłachwilaciszy.-Awięcdojechałaśbezpiecznie?Jesteścała
izdrowa?
Uciekaj,odezwałsięgloswsercuBrooke.Uciekajischowajsię.Miaławielkąochotęposłuchad
intuicji.Alezwalczyłapokusęprawdą.RafetroszczysięoLily.
Posłuchaj.Posłuchajtejprawdy.
Brookerozpracowywałazniszczonepismoobrazkowenaścianach.Częstobrakowałowielu
fragmentówtekstu,aleonamiałaprawdziwydarczytaniamiędzywierszami.Byłytooczywiście
przypuszczenia,alepotwierdzałysłusznośdwstępnejinterpretacji.
Narazieniewszystkiejejhipotezydoczekałysiępotwierdzenia.AleBrookemiałanaswoimkoncie
wieleosiągnięd,aintuicjarzadkojązawodziła,więcjeślinieznalezionodowodównato,żesię
myliła,nawetnajwięksisceptycyuważalikażdezprzypuszczeozapewnik.
Brookewiedziała,jakrozszyfrowadwyrytewgraniciesagifaraonów.Akiedytrzebabyłorozwikład
znaczeniekrótkiegowspółczesnegodialogu?Kiedywgręwchodziłyemocje,ahistoriadotyczyłajej
samej?
-Jakimaszpokój?-WnocnympowietrzurozległsięznowugłosRafe'a.-Todobrze.Awidok?Toci
siępodoba?
Brookebeztrududomyśliłasię,żeLilyjestwhotelu.Najwyraźniejdostaładobrypokój,chodnawet
gdybybyłoinaczej,Lilyzapewnebytegoniepowiedziała.
AlewwidokuzoknacośzaniepokoiłoRafe'a,jakbyobawiałsię,żeLilymożebydtrudnonato
patrzed.Brookeprzyszłodogłowytylkojednorozwiązanie:szpital,wktórymLilyzniosłatyle
bolesnych,chodkoniecznychzabiegów,igdziewięcejniżrazomalnieumarła.
-Tak-mówiłRatę.-Jesttu...Nie,jeszczeniewiem.Takmisięwydaje.Jutrobędęwiedziałwięcej...
Sądzę,żewpiątekalbowsobotę...Wponiedziałek,oilewiem.
RozmawialiopowrocieLilydodomuprzedponiedziałkowymwyjazdemBrookedoEgiptu.Rafew
zasadzieuważał,żenicniestoinaprzeszkodzie,alepotrzebowałwięcejczasu,żebysięupewnid...
zadadBrookejeszczekilkapytao.
Uciekaj!Ukryjsięgdzieś!Takdaleko,jaktotylkomożliwe,inazawsze.Wydawałosię,że
wewnętrznygłosudzielajejmądrejrady.Ale...
Nieważsięuciekad.Atakprzyokazji,samapowiedziałaśCurtisowi,żeLilyniemusibydnafarmie
podczastwojejwizyty.1kierowałaśsięwtedytakimisamymimotywami,jakterazRafe?Onteż
chcechronidLilyprzedbólem,jakiegomogłabydoświadczydnatwójwidok.
-Idzieszjużspad?--pytałopiekunLily.-Tak,dobrze...Jatobierównież.
Ityle.Rozmowazostałazakooczona.LilyżyczyłaRafe'owi„dobrejnocy"albo„miłychsnów".
Jakkolwiekbrzmiałowieczornepożegnanie,byłoimobojgudobrzeznane.Powtarzalijesobieco
wieczórprzezdwanaścielat.
RafeiLily.
LilyiRafe.
Spójrzprawdziewoczy.Spojrzała.
Iterazmogławyjechad.Byłtowybór,nieodruch.Odejdziepowoli,niebiegiem.
Poprostuwrócidodomku,zrobisobiefiliżankęherbaty,życzysamasobiedobrejnocyipójdzie
spad.MusiporządniewypocządprzedjutrzejszymprzeglądemrzeczyMarliikolejnym
przesłuchaniem,jakiezaplanowałRafe.
WpiąteklubwsobotęzobaczysięzLily.Chciałasięznią.spotkad,podwarunkiem,żeLilyteż
będziemiałanatoochotę.Awponiedziałekwyjedzie.Inatymkoniec.Wszystkosięwyjaśni.Cienie
zmalejądowłaściwychrozmiarówwostrymświetleprawdy.Ale...
RafeiLilyniesąkochankami,leczprzyjaciółmi.Niczymmniejiniczymwięcej.Łączyichcudowna
przyjaźo.Troskaiprzywiązanie.
Zaufanie,niepożądanie.
RafeoddałLitywszystko,pozapożądaniem:tozaofiarowałBrooke.Dlaniegoniebyłatosprawa
życialubśmierci.Jegoserceniepęknieiniewyskoczyzpiersi.
Totylkotrochęchemii,ciekawościiwielkaochota,byzamknąd,nazawszezapieczętowadciągle
uchylonedrzwiprzeszłości.
Brookewzięłagłębokioddech.Zapukała.
Zarazpotemzabrakłojejpowietrzaipoczuła,żejużnigdyniezdołagonabradwpłuca.Bo
pożądanie,którezobaczyła,niezostałoukryte-ijużniewydawałosięswobodneanilekkie.
Nicdziwnego,żeskrywałswojepragnieniaprzedniewinnąsiedemnastolatką,półniedźwiadkiem,
półbaletnicą,któramarzyłatylkooprzypadkowychmuśnięciachdłoniiprzelotnychpocałunkachw
pachnącejsłomąstajni.
Dwanaścielattemuobawiałsię,żejegonamiętnośdjestzbytwielka,zbytwczesnadlanastolatki...
bezwzględunato,jakbardzoonbyłbydelikatny,aBrookechętna.
Aonaciąglebyłatamtąnastoletniądziewczyną.Zatrzymałasięwprzeszłościiniepotrafiłaruszyd
dalej.
Jakdawniejmarzyłaosubtelnychpieszczotach.Rafenatomiastzmieniałsięzczasem.Stałsię
bardziejmęski,surowy.
Imiałbardzokonkretne,dojrzałeoczekiwania.Opartenadoświadczeniu.Tenzmysłowymężczyzna
robiłtowszystko,znałtowszystko,lubiłtowszystko-ichciałtegowszystkiego.
Znią...kobietą,którąpoprosił,byspędziłaznimnoc.
-Brooke,przyjdzieszdomnie?
Mówiłcicho.Miękko.Głosem,jakiegonigdywcześniejniesłyszała.Nieznałategoczłowieka.Tego
Rafe'a.
-Niezrobimyniczego,naconiebędzieszmiałaochoty.
...ajednocześnieznałagotakdobrze.Kiedyśspędziłaznimdziewiędcudownychdni.
-Tak.Imamochotęnawszystko.
Czekałznadzieją,alebałsię,żeBrookenieprzyjdzie.Powtarzałsobie,żemożebyłobylepiejdla
niej,gdybysięniepojawiła.
Ateraztubyła,kwitnącabiało,starannieprzyciętaroślina,alejednakBrooke.JegoBrooke.Śliczna
zbawicielkaudręczonychkoniidusz.
Bardzojejpragnął.Ponadwszystko.
Jegodłonieiustadrżałylekko,kiedydotknąłzarumienionychpoliczkówBrooke,kiedyjąpocałował.
Byłjejtakgłodny.Aonajego.
Dotykalisięjużkiedyś,dawnotemu,nawieleinnychsposobów.
Atejnocyzetknęłysięichciała.Odkryłynawzajemswojąjedwabistąmiękkośd,upojneciepłoi
niezbadaneobszary.Towarzyszyłytemujękipożądania,westchnieniarozkoszy...iśpiewneszepty.
Cicho,głośno,miękko,twardo,Rafeszeptałjejimię.Brooke,Brooke,Brooke.
Jeszczeraz.
Tjeszczeraz.
Onateżcichutkowymawiałajegoimię.
Alemilczaławciemności,kiedywstałazłóżkaizaczęłasięubierad.Rafeteżwstał.Ubrałsię.
Wtejciemnościrozległsięnagległos.Należałdoodnoszącejsamesukcesy-pozorne-panidoktor.
-Niemusiszmnieodprowadzad.
Głos,któryjejodpowiedział,należałdokowboja,któryzulgąopuszczałłóżkakochanek.
-Odprowadzęcię,oczywiście.
Rozdział14
HotelWindChimesWaszyngtonB.C.czwartek,12kwietnia
WspaniałaprzygodaLily.Lilywymyśliłatentytuł,zanimjeszczezdecydowałasięspisadswój
dziennikpodróży.NawetgdybywkoocupostanowiłaspędzidpięddniwzajeździeSilverFoxInn,ku
radościHarriet,itakbyłabytoprzygoda.
AleLily,podobniejakBrooke,podróżowaławprzeszłośd.Chciaładokooczydto,cozaczęławielelat
temu.
WróciłajużdoprzeszłościzwiązanejzFoxHaven.Byławsypialni,gdzieCarolynprzypłaciłażyciem
drugąciążę.Wbawialni,doktórejoddawnaniktniewchodził.Wapartamenciewzachodnim
skrzydle.
Lilybałasiętego,comogłabyznaleźdwtychzakazanychmiejscach-duchów.AleduchyFoxHaven
okazałysięłagodne,niegroźne,nawettezamieszkującepokójMarli,gdziekiedyśzginęłamiłośd.
DuchyzeSwedishMedicalCentretobyłajużzupełnieinnasprawa.Narodziłysięzewspomnieo
pełnychbóluicierpienia,aniemiłości.Lilypostanowiłajednakodnaleźdspokójwśródcieni
kryjącychsięwsalachzabiegowych.
Jeślimierzydwkilometrach,byłatokrótkaiłatwapodróżzForsythedoWaszyngtonu.Wejściedo
szpitalazostałodobrzeoznaczone.AznowootwartegohoteluWindChimesdoklinikiprowadził
zamkniętyoszklonypomost.
Zdwudziestegoczwartegopiętra,naktórymznajdowałsięjejpokój,rozciągałsięwidoknacały
szpital.Teraz,oświcie,budynekSMCspowijałaróżowapoświata.
Czyszpitalzawszemiałtakiłagodnypastelowykolor?Możliwe.AlewewspomnieniachLilywidziała
potężnąszarąkonstrukcję,wnajsmutniejszymodcieniuciemnegodymu.Iwyobrażałająsobiejako
żywąistotę,wielką,złośliwąbestięzostrymikłamiizakrzywionymipazurami.
LilyumówiłasięzdoktorRachelDaviesdopieronajedenastą.Dospotkaniapozostałojeszczewiele
godzin.MiałazobaczydsięzdoktorDavieswnowejczęściszpitala,zwanejTessierTower.Dopiero
potemodbędziewędrówkępodobrzesobieznanychobszarachcentrum.Będziemiałanatocały
dzieo,ajeślizechce,takżenoc.Gdybyjednakwspomnieniaokazałysięzbytbolesne,aduchy
męczące,udasięnawycieczkędoBiałegoDomu.
RafewiedziałopianachLily.Dokładniejeomówili.AleLilynawetjemu,najdroższemu
powiernikowi,niepowiedziała,żepostanowiłaspotkadsięzdoktorDavies.
NieokłamałaRafe'a.Nigdytegoniezrobi.Poprostuniewspomniałaoumówionymspotkaniu.
Aletozrobi.Później.Jeśliokażesię,żeWspaniałaprzygodaLilymożestadsięprzygodąLilyiRafe'a.
Brookeniemogłazasnąd.Nawetwmiękkim,wygodnymłóżkuletniegodomku,chodtozpowodu
nadciągającegowidmasnuopuściłaRafe'a.
Zaproponowałjejseks.Akiedypowszystkimzaczęłazasypiad,nagleokropnawizjakazałajej
oprzytomnied.WizjaporankawsypialniRafe'a.
Wswoichwyobrażeniachciągleleżaławjegołóżku,aonstałnadnią,ubrany,trochęzły,aleprzede
wszystkimrozbawiony.Tegodorośliludzienierobią.Zwłaszczaprzygodniznajomi.Cóż,sądził,że
Brookeznazasady,biorącpoduwagę,jakświetniesprawdziłasięwrolikochanki.
Jakaśniezwykletrzeźwomyślącaczęśdjejumysłuwiedziała,żetakiezasadyistniejąaona
niewątpliwiejepogwałciła.
OpuściławięcRafe'a,zgodniezjegooczekiwaniami,jaksądziła.Kiedydotarlidodomku,
mężczyzna,którytakdokładnieodkrywałzakamarkijejciała,uśmiechnąłsięswobodnie.
-Dobranoc-powiedział.
Brookewstaławkoocu,wyczerpanabezsennością.Zatrzymałasięprzytoaletce,usiadłanakrześlei
spojrzaławlustronazmęczonątwarz.
-Otoefektyuleganiapożądaniu-mruknęładoswegoodbicia.Miałaszarącerę,zaczerwienione
oczyizmierzwionewłosy.Niezbytmiływidok.
Dlaczegowięc,odezwałsięnaglewewnętrznygłos,widzęprzedsobąkobietęzakochaną?
Złudzenieoptyczne.
Alboiluzja.Możepatrzyłatylkonaosobęoszołomionązmianączasuimiejsca.Możedlatego
znalazłasięnaproguszaleostwa.
Alejeszczegonieprzekroczyła.Inieprzekroczy.Jakoskrupulatnynaukowieczawszepotrafiła
wszystkoodpowiednioposegregowad,umieścidwewłaściwychprzegródkach.Terazwięcwłoży
swojefantazjedociemnejszuflady,którązamknienawieki.
Najpierwjednakmusizebradtefantazje.Naraziebłąkałysiępojejumyśle,lekkieinieuchwytne.
Aledoczasu,kiedywyjdziespodprysznica,wszystkiespocznąwswoimgrobowcu.
Iluzjeożyływkłębachparyipachnącejmgiełki,takjakwspomnieniechwil,kiedysiękochali.
Uprawialiseks,poprawiłasięsurowowmyślach.Napróżno.Obrazynadalwyraźniestałyjejprzed
oczami.
Istniejewielewulgarnychsłów,naopisanietego,corobiłatejnocyzRafe'em.Dużodosłownych
określeo.Brookeniechciałazamknądichwszufladceprzeznaczonejdlaswoichfantazji.Będzie
jednakmusiałatozrobid,jeślinie...
Groźbazadziałała.Jednymskokiemwszystkiewizjeznalazłysięwceli,którąBrookenatychmiast
dokładniezamknęła.
DoktorBlairwyszłaspodprysznicagotowadopracy.Jakzawszezaczęłaodzrobieniasobiefiliżanki
herbaty.WybrałacytrynowąMarliizaparzyłająwfirmowymkubkumatki.
Popijającaromatycznynapar,poszładosalonu.Zteraźniejszościwprzeszłośd.
AlbumMarlibyłmarzeniemkażdegobadacza.Ikażdejcórki.Zawierałwszystko,oczymsamaMarla
chciałapamiętad.
Pamiątkiposukcesachwnauce,odszkolnychświadectw,naktórychwidniałysamepiątki,po
odpisydyplomówwyższychuczelni,znajdowałysięwalbumieElisewBelAir.
AlbumMarlipokazywałjejżyciemiędzyjednymsukcesemadrugim.TubyłamatkaBrookejako
dziewczynka.Nastolatka.Imłodakobieta.
Miaławieluprzyjaciół.Zdjęciawszystkichosóbiwydarzeozostałypodpisane:przyjęcieurodzinowe
ośmioletniejCaroleeSwannabasenie;balmaskowyzokazjiHalloweenuDebryLessing.
Potemnastąpiłypamiątkizczasówliceum.Teraznafotografiachzaczęlipojawiadsięrównież
chłopcy.AleprzyjaciółkiMarliniezniknęłyzezdjęd,chodchłopcówbyłocorazwięcej-jakteż
biletówwstępudoróżnychmiejsc,wktórejązabierali.Zdjęciazkolejnychspotkaonabasenie
Caroleeibardzowieluinnychpotaocówek.
Imprezymiałyswojenazwy,umieszczonewwydrukowanychprogramach.Słodkamelodia,O
północy,Pięknełato,Szalona.NakażdymprogramieMarlapisała,zkimszłanaimprezę.Notowała
takżeimionatychchłopców,zktórymitaoczyła.
Pamiątkiwalbumiekooczyłysięnagle,przedwcześnie,wdniuświętegoWalentego,kiedyMarla
byławostatniejklasie.PrzynazwieSerceiduszawidniałoimięinazwiskotegosamegochłopca,z
którymchodziłanawszystkiepotaocówki,filmyimeczeprzezostatniedwalata.StephenAames.
Cośsięstało.Napewno.Resztastronwalbumieświeciłapustką.
Nawetwtedy,gdyarchiwumniebyłotakosobisteizostałozbadanebardzodokładnie,doktor
BrookeBlairzezdumieniemdokonywałanowychznaczącychodkrydprzydrugimczytaniu,potem
trzecim,czwartym...dziesiątym.
Brookeprzejrzyalbumponownie.Wielerazy.Zrobiłabytonawet,gdybyStephenAamesnie
wzbudziłjejniepokoju.Miałanadzieję,żeniczłegomusięnieprzytrafiło.Aleterazpostanowiła
zajądsięszkolnymrocznikiem.
DrugialbumszybkowyjaśniłkwestięStephena.Alfabetycznalistaabsolwentówznajdowałasięna
wewnętrznejstronieokładki.AamesStephenfigurowałtamjakopierwszy.
Dobrze.Niedoszłodożadnejtragedii.Poprostusięrozstali.
Brookeniemiaładoświadczeniaanizrocznikami,anizprogramamipotaocówekczyrandkamiw
ciemno.NawetgdybyskooczyłaszkołęwForestRidge,jejrocznikznacznieróżniłbysięodrocznika
Marli.Podobniejakalbumzczasówszkołyśredniej.
KoleżankizklasyMarlizostawiłyposobiewieleróżnychwpisównakażdejstronie-odkrótkich
Kochamcię!,popoważne,aczasemwręczprzesadnerefleksjenatematprzyjaźnizMarlą.
Marlateżpisaławswoimroczniku.Przyzapewnieniujakiejśdziewczyny,któranigdyniepojawiła
sięnazdjęciachwalbumie,żejestnaprawdęWspaniałąMarlą,widniałkomentarzHal,napisany
turkusowymatramentem.Jateżciękocham!,wkolorzefuksji,napisałaMarlaprzyswojej
przyjaciółceCarolee.Właściwienakażdejstroniebyłyjejkomentarze.Marlaużywałaróżnych
kolorów,takjakBrookewswoicharcheologicznychnotatkach.Brookewiedziała,żebędziemusiała
przejrzedrocznikkilkarazy,zanimzdołaodszyfrowadkodMarli.Nawetstosowanyprzezniąsystem
kolorówwydawałsiębardzozłożony.
PrzedzbioremfotografiiabsolwentówznajdowałasięstronazatytułowanaUlubionemaksymy.Nie
wiadomo,wedługjakiegokluczauczniowiedobieralipowiedzenia.
MarlaBlairmiaładwieulubionemaksymy.
„Tajemnicatokłamstwo".
„Jeśliniemasznicdoukrycia,niczegonieukrywaj".
CzyMarlastosowałasięwżyciudomaksym,którymipodzieliłasięzeswojąklasą?Wpracyna
pewno.Jejuczciwośdiszczerośd,złagodzoneprzezwrodzonywdzięk,leżałyupodstawsukcesu
firmyLilacCottage.
AleMarlaukryłatajemnicęgwałtu.Żyłaztymkłamstwem.
Czydlategowłaśniezginęła?Czydlategozabiła?
Rozdział15
DopieropodłuższejchwiliBrookeprzewróciłastronę,zaktórązaczynałasięgaleriafotografii
absolwentów.TakżeitutajStephenAamesbyłpierwszy.
Brookewiedziałajuż,żeprzyjegozdjęciunieznajdzieczarnego,żałobnegoelementu.
Otaczałajezatoramka,narysowanaodręcznie,czerwona,wkształcieserca.Marlaobwiodłatwarz
chłopcapióremtylerazy,żewłaściwiezamazałarysy.Apotemprzeciągnęłapoziomekreskiprzez
jegooczy,nosiusta.
Nietrzebabyłoznadsięnahieroglifach,byzrozumiedznaczenieprzekreślonegoserca.Nienawiśd
zajęłamiejscemiłości.
Archeologzatrzymałbysiędłużejnadtymzpasjąwykreślonymsymbolemmiłości-żądzy?-która
zboczyłazdrogi.Alecórkamusiałaruszyddalej.Nanastępnejstroniewidniałodciśniętyznakserca.
Podobniejaknakilkukolejnych.Zagłębieniapostalówceiśladyatramentuzniknęłycałkiem
dopierowpołowietejczęścialbumu,wktórejznajdowalisięuczniowieonazwiskachzaczynających
sięnaliterę„B".
PortretowafotografiaMarliBlairbyłaczystaiznajoma.Takiesamozdjęcie,wsrebrnejramce,stało
nafortepianiewdomuElise.Brookeznałatakżeosiągnięciawypisanepodspodem-pozajednym.
Byłtotytułprzyznanymatceprzezkolegów.Skazananasukces.
CzyMarlarzeczywiścieodniosłasukces?
Otak.Przetrwałagwałt,założyławłasnąfirmę,radziłasobiedoskonalejakosamotnamatka.
PomagałaJohnowiizostałajegonarzeczoną.
Odniosłasukcesżyciowy,jeślipominądchwiloweszaleostwo,kiedyzamazałatwarzchłopakaztaką
furiążepiórorozdarłopapier...Atakżeinnyimpuls,tenostatni,którysprawił,żestrzeliłaz
rewolweruprostowserceukochanegomężczyzny.
WgabinecienaosiemnastympiętrzeTessierTowerwszystkojakbysięuśmiechało.
Nawetrybkiwakwariumwesołoporuszałyogonami.Czemunie?
DoktorRachelDaviesijejkoledzywybralinajmilsząspecjalizacjęzewszystkich,chodrzadkie
wyjątkipotwierdzającetęregułębyłyczasemtragiczne.
Uśmiechniętapielęgniarka—Fran-zaprowadziłaLilydopoczekalni.Wyjaśniła,żeRachelchce
najpierwporozmawiadzLily.PotemFranzabierzeLilydopokojuzabiegowego,zmierzyjej
temperaturęiciśnienie,ajeśliwystarczyczasu,pobierzekrew.
RachelDaviestakżebyłauśmiechnięta.1przygotowana.
-Tojestpiątytomhistoriichoroby.-Wskazałazeszytnabiurku.-Zawieraopistwojegoostatniego
pobytuwSMC,streszczenieleczeniawklinicewGenewieikopiewszystkichwcześniejszych
dokumentów,ponieważbrakujepierwszychczterechtomów.
-Jakto?
-Sądzę,żezostałymylniesklasyfikowane.Tosięniestetyczasamizdarza.Naszczęściewtym
przypadkuniejesttodużyproblem.Tumamywłaściwiewszystko.
Poklepałazeszyt.
-Twoilekarzesporządzalibardzodokładneopisy,ponieważ,ztegocowiemoddoktoraHarta,
poprzednichtomówbrakujejużodjakiegośczasu.
DoktorHart.ToonbyłzłymduchemzewspomnieoLily.
-Lily?
-Przypomniałamsobiebiopsjeszpikukostnego.
-DoktorowiHartowibyłobardzoprzykro,żemusiciętakmęczyd.Kontaktowałamsięznim,żeby
odpowiedziałminakilkapytao.Ośmiercitwojegoojcadowiedziałsiędopieropopowrociez
Londynu.Niezadzwoniłdociebiewtedytylkodlatego,żewiedział,iżkojarzycisięzbólemi
strachem.Wrzeczywistościtobardzomiłyczłowiekioczywiściewspaniałylekarz.Prosiłmnie,
żebymprzekazałacipozdrowienia.Niezmierniesięcieszy,żetwójstantaksiępoprawił.
-Togozdziwiło?
-Anitrochę.Zjawiskaautoimmunologicznemogązanikadtaktajemniczo,jaksiępojawiają.Ale
chętnierzuciłbyokiemnatwojewyniki.Ponieważpoprzednieczęścizaginęły,nigdyniemiałokazji
przejrzedichdokładnie...toznaczywszystkichnarazipokolei.
-1terazchciałbyjeprzeczytad?
-Bardzo.Przypadektrudnydozdiagnozowaniadwanaścielattemumożeokazadsięcałkiemprosty
dzisiaj.Wieletakzwanychnowychchoróbtopoprostuchorobyniedawnorozpoznane.Czasem
dziejesiętodosłowniezdnianadzieo.Ktoścałkiemanonimowypracujenadczymścałymilatami,
ażpewnegodniatrafiawsedno.Zmedycznegopunktuwidzeniachorobamożeistniedpraktycznie
nierozpoznanatakdługo,ażniezostanieopisanawystarczającodużaliczbaprzypadkówalbo
nastąpigwałtownywzrostzachorowalności.A*DS,szoktoksyczny,chorobalegionistówtowłaśnie
przykładychorób,którepojawiałysięodczasudoczasujakoodosobnioneprzypadkiprzezwiele
lat.
-CzydoktorHartpodejrzewacośkonkretnego?
-Tegoniewiem.Możetojeszczenierozpoznaneschorzenie.Jeślijednakwynikibadaokrwibędą
wyglądałytakładniejakty,założymy,żeniebezpieczeostwojużminęło.Postawieniekonkretnej
diagnozyzmieniłobyzałożeniewpewnośd.Poprosiłamwarchiwum,żebydobrzeposzukali
brakującychdokumentów.Jeśliwjakiścudownysposóbzostanąodnalezione,doktorHartchętnie
jeprzejrzy.
-Będziemiałprzytymmnóstwopracy.
-Owszem,alebardzochceprzestudiowadcałąhistorięchoroby.Madużoczasu.Jegożona,Joanna,
zmarławubiegłymroku.Bylimałżeostwemprzezprawietrzydzieścilat.Niemielidziecianinawet
zbytwieluprzyjaciół.Wystarczalisobienawzajem.Ateraz...doktorHartstarasięjaknajwięcej
pracowad.Aleniemożebydnadyżurzeconociwkażdyweekend.Takczyinaczej,zjegopomocą
opracowałamzestawbadao,któremusimywykonad.Ichwynikiwrazztym,czegodowiemysię
dzisiaj,powinnybydbardzopomocne.Dobrze?
-Tak.Dziękuję.-Lilywstała.
-Zaraz,zaraz-powiedziałaRachel.-Przyjmijmy,żewszystkiewynikisąwporządku,i
porozmawiajmyprzezchwilęotym,dlaczegoprzedewszystkimtutajprzyjechałaś...
Rozległosiępukaniedodrzwi.Bardzociche,aleBrookedrgnęła,wyrwanazrozmyślaonadtwarzą
StephenaAamesaobwiedzionączerwonymatramentem.Wróciładorzeczywistości.Byłana
farmie,wletnimdomku.Zegarekwskazywałgodzinędrugą.
Popołudniu,sądzącpowpadającymprzezoknaświetle.AleBrooketakgłębokotkwiław
przeszłościmatki,żerówniedobrzemogłatobyddrugawnocy.
Druga.Popołudniu.Cichepukaniedodrzwi?
Rafe,uświadomiłasobienagle.Szufladkapełnafantazjiotworzyłasięszeroko.
Brookepowinnabydobolałapowielugodzinachsiedzenianieruchomonapodłodzeze
skrzyżowanyminogami.
Alenie,jejciałośpiewało,każdaczęśd,którejdotknął.
CzyRafezatęskniłzatymdotykiem?
Brookeotrzymałaodpowiedź,kiedyotworzyładrzwi.
Jegociekawośdzostałajużzaspokojona.Dostałto,czegochciał.
Przyszedł,bomusiał.ZewzględunaLily.
-Cześd,Rafe.
-Cześd.
Powiedziałtotakcicho,jakona.Tęskniłzatym,cozostałoutracone.
Anajgorsze,żemusięudało.Byłzkobietąinieczułsięprzyniejsamotny.AleBrookewyszłazjego
łóżka.
Zastanawiałsię,czyniepowiedzied,jakbardzotęskni.Ijakijestnaniązły.Idlaczego:dlategożew
przeciwieostwiedoBrooke,niepotrafitakłatwoporzucidspokoju,którywreszcieodnalazł.Ale
postanowiłtegoniemówid.Towkoocutylkojegoproblem,żeonaumiałaodejśd.
-Pomyślałem,żewartobyzabradtowarzystwonaspacer,zanimzaczniepadad.Będzienammiło,
jeślidonasdołączysz.
Towarzystwooznaczałopięcioosobowąkooskąrodzinę.Koniebyłybezuprzęży.Przyszłyzwłasnej
woli,przyjęłyzaproszenieRafe'anapowolnąprzechadzkępodbezchmurnympopołudniowym
niebem.
-Będziepadad?
-Tak.
Rafe'anajwyraźniejciąglełączyłaniewidzialnawięźzBogiemDeszczu.Zaufajmi,Brooke.Niewiele
brakowało,awypowiedziałbytepełnebólusłowanagłos.Zamiasttegospojrzałtylkonakobietę,
któraniechciałazasnądwjegołóżku.Popatrzyłuważnie.Iwydawałomusię,żezobaczyłwjej
oczachcierpienie.
-Wszystkowporządku?
-Oczywiście!Tylko,żetotrudniejsze,niżsądziłam.
~Co?
Dobrzewiedział.Chciałtylko,żebyonapotwierdziła.Dziewczyna,którejpragnąłzawcześnie,
przyszładoniegojakokobieta.Zapóźno.
-Przeglądanierzeczymojejmatki.Chociażminęłojużtylelatimimotego,żenigdyniebyłyśmy
sobiezbytbliskie.
-Możetoniejestnajlepszymoment,żebyśzrobiłasobieprzerwę?Nigdyniebędzielepszejchwili,
bypoddadsięocenietychdalekich,niebieskichoczu.Anigorszej.
-Ależskąd!Mogęiśdzwami?
-Właśniedlategoprzyszliśmy.Maszkurtkę?-Tak.
-Lepiejjąweź.
Brookewłożyławiatrówkę,alenieodrazuruszylinaspacer.Najpierwmusiałasięprzywitad.Z
Fleur.Należałoprzyjądiodwzajemnidmnóstwoaksamitnychpocałunków.Potem,kiedyBrooke
witałasięzMeg,Fleurciągleopierałapysknajejramieniu.
DwudziestoczteroletnieoczyMeg,łagodneimądre,przypomniałyBrookeinnestarekonie,które
kiedyśkochała.
CierpliwąGrace.
SpokojnąSnow.
IMinnie.Och,Minnie.Ukochaną,zabawnąMinnie.
-Umarłyspokojnie-powiedziałRafe.
Ponieważon,jejRafe,niepozwoliłbynigdy,bykochanestworzeniaodchodziłyinaczej.
-Tomusiałobyddlaciebiebardzotrudne.
-Pożegnaniazawszesątrudne.
Jegospojrzeniebyłonieodgadnione.Wydawałsięjednaktrochęwytrąconyzrównowagi.Jakbynie
chciał,żebymusięprzyglądała.Brookeodwróciławzrokispojrzałanaogiera,któregokiedyś
uratowała.
-Wydajesię...przyjazny.Wkażdymraziebardziejniżkiedyś.Rhapsodywiedział,żeonimmowa.
Parsknąłcichoipopatrzyłzukosa.
-Jestbardzoprzyjazny,alechybauważa,żemusidbadoswojąreputację.
Mimodbałościozachowaniedostojeostwa,Rhapsodyniewytrzymał.Zarżałgłośno,słyszącczuły
głosRafe'a.
-Pozatymjestprawdziwągłowąrodziny-dodałRafe.
-BardzokochaFleur?-spytałaBrooke,takjakspytałabytamtegoRafe'a,zktórymspędziła
dziewiędcudownychdni,kiedyrazemmartwilisięoudręczonegoogiera.-1dzieciaki?
-Bardzo-odpowiedziałzuśmiechemRafe.-Niezmierniepoważniepodchodzidoojcowskich
obowiązków.
Uśmiechznikł.JejRafeodszedł.Brookespojrzałanadwamłodekonie.Wyraźniemiałyochotę
zaszaled.
-Dziecizachowująsięgrzecznie.Jaksięnazywają?
-KlaczmanaimięLark.AogierShadow.
-Piękneimionadlapięknychdzieci.
-Lilytakjenazwała.
Lily.Lily.Spójrzprawdziewoczy.
-Dużojeździszterazkonno,Brooke?
-Wcale.
-Achciałabyś?-Tak.
-Więcwybierzemysięnaprzejażdżkę.Zanimodjedziesz.Wybierzemysię.My.Obiecalitosobie
dwanaścielattemu.Aletamtenburzliwydzieowszystkozniszczył.
AterazRafepowtórzyłpropozycję.
Toniepoczątek,leczkoniec.Jeszczejedenpunktzlistyrzeczy,którenależyzaliczyd.Kolejnedrzwi
dozamknięcia.
„Zanimodjedziesz"zabrzmiałodlaBrooketak,jakbypowiedział:Żebyśmogłaodjechad.
Rozdział16
Powolizmierzalidomiejsca,doktóregojużnienależeli.Doczasu,kiedyrodziłysiępragnienia
nieznającejeszczesmakurozczarowania,aśmiałewyznaniakwitłyjakkwiatywciepleufności.
Zanimjednakdotarlinapastwisko,natknęlisięnabudynekopuszczonyizapomnianynadługo
przedtamtymidziewięciomadniami-toznaczyodśmierciCarolyn.Jednakwciąguostatnich
dwunastulatodzyskałdawnąświetnośd.
Oszkloneścianycieplarni,kiedyśzamgloneibrudne,lśniłyterazczystością.Wewnątrzpaliłysię
lampy.-Zająłemsięhodowląbzów.
-Naprawdę?
-Tak.-Rafebezchwiliwahaniapoprowadziłjądomiejsca,zktórymniewiązałosiężadnezich
wspólnychwspomnieo.—Chceszzobaczyd?
-Oczywiście.
-Proszę.
Miniekilkamiesięcy,zanimsadzonkizakwitną.Alewcieplarnibyłyjużkwiaty—naekranie
komputera-przygotowanespecjalniedlaBrooke.
-Mamydwiekrzyżówki.-Rafewyjąłdwiepłytyzpudełkapełnegokompaktów.-Sągotowe.
-Dosprzedaży?
-Tak.CanterfieldNurseryzaczniejerozsyładnajesieni,wokresiesadzenia.
-Córki—mruknęłaBrooke.-TakCarolynnazwałakrzyżówki,jakieplanowałastworzyd.
-Istworzyła.Obiepochodząznasion,którezapyliłaprzedśmiercią.Atypotemjezebrałaś-dodał
miękkoRafe.
Brookepatrzyła,jakdłonie,któredotykałyjejnocą,terazwyciągajątrzykopertyzszufladybiurka.
-Poznajesz?
Oczywiście.CharlotteXJames,CharlotteXRochesteriJamesXMr.Lincoln.Doskonalerozpoznała
własnepismo.
Nigdyniebyłonajpiękniejsze.Alekiedymiaładziesiędlat,stawiałaliteryszczególniekrzywei
niezdarne.Wtedyniemiałotoznaczenia.Aletegodnia,tydzieopośmierciCarolyn,starałasiępisad
ładniej.Bardzosięstarała...alenicztegoniewyszło.Wcalejednaksiętymnieprzejmowała.
Carolynznajdowałasięgdzieśbardzobliskoibyładumna,żeBrooke,mimosmutku,pamiętała,by
zebradnasiona.
-Brooke?
Dobreznałatengłos.Słyszałagojużnapastwiskunadstawem.Należałdoczłowieka,którychciał
usłyszedjejwłasnehistorie,wzbudzałzaufanie.
Zaufanie...niepożądanie.
Brookeoderwaławzrokodkopert,takjakkiedyśodoświetlonejsłoocemtrawy,izobaczyłate
sameniebieskieoczy.
-Myślałam,żerazemzLilyzasadzimytenasionawdniumoichurodzin.Wcześniejchciałyśmyto
zrobidwetrójkę,zCarolyn.AleLilyzachorowała.
-I?
-Cóż...-Brookewzruszyłaramionami.-Pomyślałam,żejeślijezasadzę,aoneumrą,Lilytakże
umrze.Ajeśliichniezasadzę,LUywyzdrowieje.
-Agdybyśjezasadziła,aonebywzeszły?
-Właściwieniebrałampoduwagętakiejmożliwości.Brakowałomiwtedyoptymizmu.I
racjonalnegopodejściadowielurzeczy.MożegdybyLilyposadziłanasiona...Onatozrobiła?
-Nie.Ja.-Rafeuruchomiłpłytęikliknąłwodpowiedninumerpliku.
Naekranieukazałsiębezwtymsamym,niezwykłym,brzoskwiniowymodcieniuróżu,któryLily
wybraładlaEmmyiumieściłanaswojejmozaice.
-ToEmma.
-Tak,jakprawdziwa.Delikatna,aleśmiała.Cotozakolor?
-Koral.
-Nowyodcieowśródbzów.
-Owszem.AlezostałjużoficjalnieuznanyprzezStowarzyszenieHodowcówBzów.Totakżebardzo
wstyluEmmy,prawda?Obrazoburczyniwśródtradycjonalistów.
Tobyłyjejsłowa,mniejwięcej.TakwłaśnieopisałamuEmmętam,nazalanymsłoocempastwisku.
-Pamiętasz.
-Czemumiałbymzapomnied?
Nieczekałnaodpowiedź.Cóżchciałbyusłyszed?Otworzyłkolejny
plik.
-Charles-mruknęłaBrooke,kiedynaekraniezakwitłbezwodcieniugłębokiego,ciemnegobłękitu.
Oczywiście,zachowałeśmojesłowawpamięci.Wtedysądziłeś,żebędzieszmniepragnął,każdego
dniaikażdejnocy.Aleteraz...Pokazywałjejniezwykłerzeczy.Dalej.
-AjakStowarzyszenienazwałotenegzotycznyodcieo?Rafeuśmiechnąłsięlekko.
-Niebieski.
Brooketeżsięuśmiechnęła.
-Carolynbyłabyzachwycona.Możejestzachwycona.
-Mamnadzieję.-Ale...
-Tak?
-Chybanieposadziłeśnasionottak,apokilkulatachpoprostuzadzwoniłeśdoStowarzyszenia?
-ZEmmąrzeczywiścieposzłołatwo.
-AzCharlesem?
-Trudniej.MusiałemskrzyżowadJamesa-Lincolnazkwiatem,któryuzyskałem,krzyżując
MontaignezDappledDawn.
-WięcCharlestokrzyżówkaczterechodmian?Jestnatojakiśnaukowytermin?
-Kwadrybryda.
-Pamiętam,jakCarolynostrzegałanas,żeutworzenienowychodmianbzumożenigdyniedojśddo
skutku.
-IjakzareagowałanatoLily?
-Wysłuchaławszystkiegozuwagąpokiwałazezrozumieniemgłowąazarazpotemzaczęłaznowu
mówidonowychbzach,którejużwkrótcestworzyCarolyn.Ale....jestemzaskoczona,żeLilynie
brałaudziałuprzypracy.
Brookespojrzałanarzędysadzonek.
-Aterazcipomaga?
-Nie.Wspólniewybraliśmykrzyżówki,którechcemypokazadświatu,aLilywymyśladlanichnazwy.
-Ale?Tylkotyle?
Rafestałtużprzyniej,takblisko,żemógłjejdotknąd.Aleniedotknął.Nawetprzypadkiem.I
dobrze.Tekolorowe,kwitnącechwiledałyimspokojnąradośd,jakąkiedyśznajdowaliwswoim
towarzystwie.
Byliprzyjaciółmi.Znowu.Niczymmniej...iniczymwięcej.
ToRafezachęciłjądozwierzeowtedy,napastwisku.Aleteraz,kiedyteraźniejszośdzaczęłamieszad
sięzprzeszłością,toonachciałacośodniegowydobyd.
Iudałosię.
-Myślę,żeLilyniechcebradnasiebieodpowiedzialnościzanic,cożyje-powiedziałcicho.
-Nawypadek,gdybyumarła?
-Chybatak.
-Przecieżjestzdrowa.
-Tak.Alezanimzachorowała,teżbyłazdrowa.
-Boisię?
~Śmierci?Niebardziejniżinni.Starasięjednakunikaddługoterminowychzobowiązao.
WięctoRafezająłsięnowągeneracjąbzówikoniFoxHaven.Lilynadawałaimimionai
obserwowałajezzachwytem,alezdaleka.
AgdybyRafe'atuniebyło?
Nadaluprawiałabyradosnątwórczośd.Alemozaikiniepłakałybyzaniągdybyumarła.TakjakLily
rozpaczałazaswoimirodzicami.Wielobarwneceramiczneelementyprzetrwają...CarolyniJohnnie
przetrwali.
-Alezależyjejnanowychbzach,prawda?IdzieciachFleur?
-Tak-odparłcichoRafe.-Bardzo.
-Maszczęście,żetujesteś.
-Nierobięniczegowbrewsobie.
Wiem.Sytuacjastałasiętrochęniebezpieczna.Brookespróbowałasięuśmiechnąd.
-Jaksiętegowszystkiegonauczyłeś?Rafewzruszyłramionami.
Iwyznałcośjeszcze.
-Mójojciecbyłrolnikiem.Wiedziałwszystkookrzyżowaniukukurydzy.Wykorzystałemjego
techniki,magię.
-Istworzyłeśwłasną.-Brookezawahałasię.-Byłbyzciebiebardzodumny.
Rafewestchnął.
-Może.
Mijałydługiesekundy.Brookeczekała.Miałanadzieję,żeRafepowiecoświęcejoswoimojcu.Ale
onpatrzyłwniebo.Terazjużwyraźniezanosiłosięnadeszcz,któryRafeprzepowiedział,kiedynie
byłojeszczeanijednejchmurki.Zastanawiałsiępewnie,ileczasuzabierzeimodprowadzeniekoni
dostajni.
-Chciałbymcipokazadjeszczejedenbez.
Przesunąłkursornainnyplik,alezawahałsię,zanimgootworzył.Jakoartystazapewneniechętnie
prezentowałnieukooczonąpracę.
-ZnaszodmianęPrimrose?-Tak.
Przypomniałasobie,żetojedynybez,którykwitłżółto.Jegopięknekwiatymiałybladyodcieo
piasku.
-Dlaczegopytasz?
Rafeotworzyłplikiwszystkostałosięjasne.Pojawiłsiękolejnyzłotybez.Ajegokwiaty-kwiaty
Rafe'a-lśniłyjaksłooce.-Och,Rafe...
-Takwyglądanawiosnę.Atak...-Rafekliknąłponownie-...jesienią.
-Kwitniedwarazywroku?
-Mójojciecciężkopracował,żebywyżywidrodzinę-wyznałzuśmiechemRafe.-Znalazłsposób,
żebyzbożerodziłoprzezokrągłyrok.
OjciecRafe'autrzymywałrodzinęprzyżyciu,aterazsynrolnikaożywiłpragnieniacórki,która
tworzyłatylkomozaiki.
-Jesteśzadowolonyztegobzu,prawda?Podobacisiętaki,jakijest.
-Tak.Alepotrzebujenazwy.Maszjakiśpomysł?
-Mamgonazwad?Ja?
-Ty.
-Nie.Toznaczy,musiałabymsięzastanowid.PrzecieżtoLiływybieranazwy.
-Owszem.Nadtąteżsięzastanawia.-Rafeznowuspojrzałnapociemniałeniebo.-Lepiejjuż
chodźmy.Koniecałkiemdobrzeznosząburzę,podwarunkiemżesąwstajni,zanimsięzacznie.
-Będzieburza?-Tak.
Tlalocpostanowiłdadosobieznad.
Rozdział17
ChmurynadFoxHavenbyłygołębioszare.AlenawschodzienadWaszyngtonemwydawałysię
czarnejakwęgiel.
Chłodnywiatrdodałkoniomwigoru.Rozwiewałichgrzywyiniósłzesobątyleinteresujących
zapachów.UcieszyłysięnawidokRafe'a.IBrooke.Gdybybyłypsami,zaczęłybyradośniemerdad
ogonami.
-Niejestcizimno,Brooke?
-Trochę.
-Włóżjeszczeto.
Zarzuciłswojąkurtkęnajejramiona.Brookepoczułajegociepło,jakbytoonsamjąotulił.Wcisnęła
ręcedokieszeni.Wlewejznalazłatelefonkomórkowy.NosigozewzględunaLily,pomyślała.Na
wypadek,gdybyczegośpotrzebowała.Zawsze,nawetwtedy,gdyjestdaleko.
Lilymuufała.Wiedziała,żezawszemożenaniegoliczyd.Tegopopołudniatakżebyjejniezawiódł.
-Zastanawiamsię,czyzdamtenegzamin.
Rafewyczułrozpaczwjejsłowach.Onsamprzeszedłwieleegzaminówjakochłopiec.Teżsię
zastanawiał,czyzostaniezaakceptowany,kiedywreszciezdawszystkie.
-Jakiegzamin,Brooke?
-Wiem,żechceszsprawdzid,czyspotkaniezemnąbędziebezpiecznedlaLily.Podsłuchałamwaszą
rozmowę,Rafe.Powiedziałeś,żepotrzebujeszjeszczetrochęczasu.
-Dlaciebie,Brooke,aniepoto,żebycięsprawdzid.-Nierozumiem.
-Zamierzamsięupewnid,czydlaciebiespotkaniezLilyniebędziezbytbolesne.
-Dlamnie?
-Cóż,zdajesię,żeJohnzabiłtwojąmatkę.
-Myślisz,że...Toznaczy,Lilysądzi...żemogłabymjązatoobwiniad?
-Aczytobiesięwydaje,żeonawiniłabycięzato,cozrobiłatwojamatka?
-Tak.TymbardziejżetoMarlazabiłaJohna...strzeliłapierwsza.-1tojesttwojawina?-spytałRafe
iumilkł.
Czekałnaodpowiedź.Aleusłyszałtylkowyciewiatru.
-Wporządku.Wtakimrazieciwyjaśnię,dlaczegoLilyjestprzekonana,żeponosiprzynajmniej
częściowąodpowiedzialnośdzato,cosięzdarzyłotamtegodnia?
-Proszę.
-Twojamatkamiaławieleplanówzwiązanychzfirmą.ChciałazałożydfiliewcałejWirginiiiw
Waszyngtonie.Porzuciłajednakwszystko,boLilyzachorowała.
-MojamatkakochałaLily!Nieprzestałapracowadtylkodlatego,żebyżycieLilywydawałosiętakie
jakprzedtem,normalne.Johnzajmowałsiękancelariąztegosamegopowodu.AkiedyLilynie
mogłażydnormalnie,mojamatkachciałabydprzyjejłóżkuprzezcałądobę.Nigdynieżałowała
swojejdecyzji.Aniprzezchwilę.CzyLilytegonierozumie?
-Rozumie.Aleciągleanalizowałato,cowydarzyłosiętamtegodnia.Rozważałaróżnesytuacje.
MożetwojamatkapostanowiłaopuścidfarmęalbowogólewyjechadzForsythe,akiedy
poinformowałaotymJohna,onzareagowałgniewem?
-Gniewem?Toniemożliwe...NieJohn.
-Aninietwojamatka.Samamówiłaś,żebyłajakskaławczasiechorobyLily.WspierałaJohna.
-Ontegoniepotrzebował.Miałdośdsiły.
-Aleznalazłsięwbardzotrudnej,stresującejsytuacji.Straciłżonę,azanimzdążyłprzeboledśmierd
Carolyn,jegocórkazachorowała.OdtegoczasuchorobaLilystanowiładlaniegoźródło
nieustannychtrosk.
--Nie,Johnwżadnymwypadkuniezachowałbysięagresywnie.Amojamatkaniezamierzała
nigdziewyjeżdżad.Chcielisiępobrad.
-Pobrad?
-Tak.Myślałam,żeLilyotymwie.
-Nie.Niewie.
-Apowinna.
Brookerozluźniłalewąpięśd,oddłuższejchwilizaciśniętątakmocno,żeażzdrętwiałyjejpalce.
ChwyciłatelefonRafe'a.
-Powiedzjejodrazu,dobrze?Proszę.
WtejsamejchwilinadWaszyngtonemzadudniłgrzmot.Liłyusłyszałago,mimohermetycznie
zamkniętychokienhotelu.Patrzyłanazachmurzonenieboirozmyślałaotym,cowydarzyłosięod
rana.
Pozajednąnieprzyjemnąchwiląbyłolepiej,niżsięspodziewała...
Jutrodostaniewynikimorfologiczne.Awprzyszłyczwartekbadaniazostanązakooczone.Rachel
przekażewszystkiedanedoktorowiHartowi.Musisiętylkoumówid,apotemruszydalejw
przeszłośd.
Doszładowniosku,żeszpitalneduchybędąprzyjazne.Niespotkażadnegodemona.Nawet
najgorszepotworyczającesięwjejpamięciokażąsięwrzeczywistościtakmiłe,jakdoktorHart.
RecepcjonistkadoktorDavisrozmawiałaakuratzinnympacjentem,więcLilyzaczęłaprzyglądadsię
wesołymrybkomwakwarium.
Mężczyznawszedłdobiura,kiedypodchodziładoszklanegozbiornikazlustremnatylnejściance.
Najpierwzobaczyłajegoodbicie.Byłlekarzem,awkażdymraziemiałnasobiestrójlekarza.Na
błękitnąpłóciennąbluzęzarzuciłśnieżnobiałykitel.
Ibyłzły.
Wściekły.
Lilyodwróciłasięszybko,awjejmyślachnastąpiłnatychmiastowyzwrot.Dlaczegouznała,żeten
człowiekjestwściekły,czychodbytyikozły?Wydawałsięzupełniespokojnyiopanowany.Niemiała
przecieżżadnychdoświadczeo,które...
Ależmiała.Kiedyświdziałajużtakąhamowanąwściekłośdnatwarzyojca,kiedyszedłwdeszczuw
stronędomu.Wtedyźlezinterpretowałasytuację.Ato,cowydarzyłosiępóźniejowegofatalnego
popołudnia,zatarłowjejpamięciwspomnieniewyrazutwarzyojca...ażdotejchwili.
UtwierdzonawswoimprzekonaniuLilywyszłazpoczekalni.
-Fran!
-Cześd,Lily.Zapomniałaśczegoś?
-Nie.Ja...wpoczekalnijestjakiśczłowiek.Wydajesiębardzozły...pomyślałam,żemożezachowad
sięgwałtownie.-Niejestemzły.
Lilyodwróciłasięitymrazemdostrzegławszarychoczachmężczyznyprawdziwygniew-tak
ulotny,żerówniedobrzemogłagouznadzazłudzenie.Tojednak,żejązlekceważył,odwracającsię
zarazpotemdoFran,jużzłudzeniemniebyło.
-MuszęporozmawiadzRachel,Fran.Jaknajszybciej.
-JestwgabinecieB.Zarazjejpowiem.
-Dziękuję.Zaczekamwbiurze.
Ruszyłprzedsiebie.Alezarazprzystanął.ŻebyrzucidLilypożegnalnespojrzenie?Nie.Jegowzrok
zatrzymałsięnalekkopowiększonymbrzuchuFran.
-Tocośnowego.
-Prawiepiątymiesiąc.-Frandotknęłarękąbrzucha.-Fajnie,nie?
-Bardzofajnie.
Iposzedłsobie.NawetniezerknąłnaLily.
-Och-mruknęłaLily.-Głupiasytuacja.
-Nieprzejmujsię!Napewnojużotymzapomniał.IniemartwsięoRachel.Pewniechodziojakąś
sprawęzawodową,nieosobistą.
-Dobrzegoznasz.
-Nie.Chybaniktgodobrzeniezna.Wiemtylko,żejestzabójczoprzystojny.Inieżonaty.Nie,żebym
byładowzięcia.Pozatymbardzotroszczysięoswojemaleostwa.
-Jakiemaleostwa?
-Jestordynatoremwnaszymregionalnymcentrumdziecięcejchirurgiiurazowej.Przyjmujemy
przypadkinajgorszeznajgorszych.Tonaprawdęodpowiedzialnapraca.Kiedydostałtostanowisko,
trochęponadroktemu,miałdopierotrzydzieścipiędlat,więcniewszystkimsiętopodobało.Byłza
młody,oczywiście.Izbytprzystojny,chodtego,rzeczjasna,niktgłośnoniepowiedział.
Podejrzewano,żebardziejbędziezaabsorbowanyżyciemtowarzyskimniżzawodowym.Cóż,teraz
jużniktnienarzeka.Zwyjątkiemosób,któremusięnaraziły.
-Jakja.
-Nicpodobnego.Mówięci,przestaosiętymmartwid.
AleLilyniepotrafiłaprzestad.Obraziłaczłowieka,twierdząc,żemógłbyzachowadsięgwałtownie.
Onjednakjązignorował.
Nocóż,pewnierzeczywiściejużzapomniałoincydencie.Miałprzecieżważniejszerzeczynagłowie.
Takczyinaczej,należąmusięprzeprosiny.Najegokitluwidniałtylkonapis„salaoperacyjna".Ale
niebędzietrudnopoznadnazwiskaordynatoraoddziałuchirurgiidziecięcej.
Chybaże...postanowizdadsięnalos.
Oddziałchirurgiinapediatriiznałajakwłasnydom,chodniezawszeprzyjeżdżaładoSMCna
operacje.Dobrzeteżznałapielęgniarki.Tamteżspotykalisięzawszelekarzeróżnychspecjalizacji,
którzysięniązajmowali.
Napewnospotkaordynatora,kiedypójdzienaoddział.Ajeślinie,będzietoznaczyło,żeniejestjej
pisanegoprzeprosid.
Lilyjednaknietrafiłanaordynatora.Zagłębiłasięwświatprzeszłościidawnychemocji.
Pamiętałastrach.Alezapomniałauczuciebezradności,niemocy,zjakąmusiałapoddawadsięwielu
bolesnymzabiegom.
Nigdyjednaknieskapitulowałaprzedchorobą.Walczyłaodważniewwojnie,jakatoczyłasię
wewnątrzjejciała.Zagrzewaładowalkikomórki,którepozostaływobecniejlojalne,ibroniłasię
przedsilnieuzbrojonąarmiązdrajców.
Otrząsnęłasięzemocji.Dopieroterazodkryła,żepawilonpediatriiwyglądazupełnieinaczejniż
latatemu.
Spodziewałasię,żezostałodremontowany,alewidokdziełsztukizupełniejązaskoczył.Byłybardzo
różne,wzależnościododdziału.Kilimy,grafiki,rzeźby.
Ajejoddział,siódmypółnocny,przyozdobionokilkomadużymiobrazami.Drogimi.Namalowanymi
przezartystę,któregopraceznałaiceniła.
Malowidłamogłybyjejsięspodobad,gdybywisiałygdzieindziej.Aledomiejsca,wktórymchore,
przerażonedziecipotrzebująotuchyiwsparcia,wielkiepłótnapoprostuniepasowały.
Lilywpadłanapewienpomysł.
Rozdział18
Rafe?Proszę.CokolwiekLilysobiewyobraża,niepowinnaczudsięodpowiedzialnazato,cosię
wtedystało.
Rafeniespojrzałnawetnatelefon.PatrzyłnaBrooke.Bladaizmarznięta,leczikrucha,chciała,
żebyzadzwoniłdoLily,rozwiałjejwątpliwości.Natychmiast.
Podawałamutelefon,aleofiarowywałaznaczniewięcej:możliwośduratowaniasióstr.Byłato
drugaszansa.DwanaścielattemuLilypoprosiłagootosamo.
Ajednakniezupełnie.Owszem,Brooke,takjakLily,chciałajegopomocy.Zdawałosięnawet,żejest
pewna,iżtylkoonmożepomóc.
AleLilyszukałaratunkudlaobusióstr;wierzyła,żeobiemożnauratowad.Brookenatomiast
uważała,żetylkoLilyudasięocalid.
Rafemożepomóc.Aleimobu.GwieździeSrebrnej...iGwieździeZłotej.
-NiechodziowyobraźnięLily,tylkotwoją,Brooke.
-Moją?
-Copodsuwacitwojawyobraźnia?-Nic.Zupełnienic.
Mówiłaprawdę.Takbyłozawsze-ażdoostatniejnocy.Jakodziewczynka,bardzosięstarała,bynie
wyjechadpędzlempozaszkic.PóźniejteżżyławewnątrzwyznaczonychUnii...ażdoostatniejnocy.
Wtedywyrwałasiępozagranice.Stałasięartystką.Malowałapejzażeustami,palcami...
-Brooke?
-Jużcipowiedziałam.Zupełnienic.
-Ajednakprzypuszczasz,żewpewnymsensiejesteśodpowiedzialnazato,cozrobiłatwojamatka.I
właśniedlategouciekłaśodemnietamtegodnia.Prawda?
Prawda.
Ciągletrzymałatelefonkomórkowywręce,zupełniejużzgrabiałejzzimna.Rafeniezamierzał
zadzwoniddoLily.Nietutaj.Nieteraz.Aonaniechciałaodpowiedziednajegopytanie.Nietutaj.
Nieteraz.
Wsunęłatelefondokieszeniiruszyłaprzedsiebie.Obojemilczeli.DopierowstajniBrookewyznała
cośbardzoważnego.
-MyliłamsięcodoAzteków.
-Przeciwnie,miałaśrację.Chodniewątpię,żeistniejejakaśrewizjonistycznateoria,wedługktórej
ciamoralni,leczszlachetnidzicyludzieniesąodpowiedzialnizapotworności,jakichsiędopuszczali.
Dziwięsiętylko,żedałaśsięnabrad.
-Tonieteoria,Rafe.Toprawda.
-Hieroglifyniekłamią.
-Aletrzebajepoprawnieinterpretowad.
-Składanieofiarzludzijestjednoznaczne.
-Owszem,itosięzdarzało.
-Takmyślisz?
-Jatowiem.Biorącpoduwagęichwierzenia.
-Chceszpowiedzied,żenieznaliniclepszego?
-Nie,nieznalinicinnego.Praktykikarmieniabogówsięgałyconajmniejtysiącalatwstecz.Może
nawetczterechtysięcy.Dlanichtakibyłświat.Odzawsze.
-Karmieniebogów?Interesującyeufemizm.
-Tonieeufemizm.Wprzeciwieostwiedowiększościinnychreligii,wiaraAztekówzakładała,że
bogowiesąśmiertelni.Umarliby,gdybyniepodtrzymywanoichprzyżyciu.Takjakazteckiesłooce.
Czterypoprzedniesłoocazginęły.Aztekowiewierzyli,żeichsłooce.PiąteSłooce,jestostatnie.
Gdybyzniknęło,całyświatpogrążyłbysięwwiecznejciemności.-Brookeurwałaidodałaze
smutkiem:-Alechodsłooceświeciło,ciemnośdogarnęłacałyświatAzteków,kiedyprzybyłCortez.
-Cortez-powtórzyłRafe.-Mójprzodek.-Naprawdę?
-Takmówili.-Kto?
-Starcyzwioski,gdziemieszkałemdoczternastegorokużycia.Brookezaczęłacośmówid,ale
przerwała.Wzruszyłaramionami.Rafe
jednakczuł,żechciałatopowiedzied.
-Co?-spytał.
-Istniałatakawieśwgórach,którazostałazniszczonaprzezlawinębłotną,dwadzieścialattemu.
Wioskijużniema,aletomiejscestałosięmekkąarcheologów.
-Byłaśtam?-Tak.
-Dlaczego?
-Cóż,wkoocuznampewnegoAzteka.Imbardziejutwierdzałamsięwprzekonaniu,żemyliłamsię
codoAzteków,tymbardziejfascynowałamnieichcywilizacja.
-Prowadziłaśnatejgórzewykopaliska?-Nie.Tozabronione.
-Więcpocopojechałaś?
-Ponieważtopięknaokolica.Spokojna.Tammożnanaprawdębyd,czud.Imożnazobaczyd...
-PosągTlaloca?
-Nicniewiemożadnymposągu.
-Przepraszam.Niepowinienemciprzerywad.Więccomożnazobaczyd?
-Kukurydzę.Nietypowąodmianę,krzyżówkęstworzonąprzezpewnegorolnikazapomocą...magii
jegobłękitnookiegosyna.Takmówiąfolkloristas.
-Sąwbłędzie.Syntylkopatrzyłiuczyłsięodojca.
-Totyjesteśtymbłękitnookimchłopcem.-Winnymklęski.
-Niktniewie,żeprzeżyłeś.
-Owszem,wiedzą.Tylkowoląwierzyd,żezginąłem.
-Co?Dlaczego?ZpowoduCorteza?
-Może.
-Alemówiłeś,żejesteśteżAztekiem.
-Starcytwierdzili,żeinnymmoimprzodkiembyłMontezuma.
-WładcaAzteków.
-Nadobreinazłe.Aleanijedno,anidrugiemożeniebydprawdą.
-Myślisz,żestarcycięokłamali?Rafezastanawiałsięprzezchwilę.
-Nie.Chybanie.Tylkopominęlikilkaistotnychinformacji.
-Słyszałam,żetwojawioskabardzoprzypominałaXVI-wieczneazteckiewsiesprzedkonkwisty.
-Możliwe.
-NaszawiedzaoAztekachpochodzinaogółzprzekazówmnichówwysłanychdoNowejHiszpaniiw
celunawrócenianielicznychIndian,którzyprzetrwali.Zdobywcypotrzebowaliświadectw
barbarzyostwatakstrasznego,byusprawiedliwiałozniszczeniecałejcywilizacji.Przypuszczasię
nawet,żeazteccyskrybowiebylizmuszanidotworzeniaprac,którebypotwierdzałyróżne
okrucieostwa.Ostatecznieogromnaczęśdczystoazteckiegodziedzictwauległazatraceniu,ato,co
pozostało,powstałowefekciewymieszaniarodzimychwierzeoidoktrynyKościoła.
-Więcuważasz,żestarcyprzekazalimiprawdziweazteckiedziedzictwo?
-Atynie?
-Niewiem.Zdawalisobieprzecieżsprawęznastępstwkonkwisty.Wszystkotomusiałomiedwpływ
nanauki,którychmiudzielali.
-Mogęcięocośzapytad?
Byłaśliczna.Izdecydowanaodnaleźddlaniegoskarbwbłocie.JegoBrooke...którazostawiłago
ubiegłejnocy,potrafiłatozrobidizrobitoznowuzakilkadni.Aledotegoczasu...
-Oczywiście,pytaj.
-PowiedzielicioAztlan?
-Tojałowaziemianapółnocy,skądpochodziliAztekowie.
-Awiesz,dlaczegoprzenieślisięnapołudnie?
-Huitzilopochtli,BógKolibrów,kazałimsięprzenieśd.
-Askądwiedzieli,żedotarlijużnamiejsce,wktórym,zgodniezjegowolą,mielisięosiedlid?
-Zobaczyliorłasiedzącegonakaktusie.-Tak?
-Tak.NazwaliswójnowykrajTenochtitlan:miejscemkolczastegokaktusa.
-Atenkaktusrodziowoce,którewyglądembardzoprzypominająludzkieserce.Domyślamsię,że
starcyotymniewspomnieli.
-Cóż,pomijaliwszystko,cowjakikolwieksposóbwiązałosięzkarmieniembogów.
-Asłyszałeścoświęcejnatematorła?-Nie.
-Nietrzymałniczegowszponach?-Nie.
-Aniwdziobie?
-Nie.Wporządku,doktorBlair.Cotakiegotrzymałorzeł?
-Tosamo,cotrzymadziś,nafladzeMeksyku.Węża.Dlamnichówbyłtosymbolzła.
-Aztekowienieutożsamialiwężazezłem.
-Oczywiście.Quetzalcoatł,PierzastyWąż,byłnajbardziejkochanymspośródwszystkichbogów...
przynajmniejwedługwspółczesnychteorii.
-Iteoriistarców.
-Mówiłeś,żewwioscestałposągTlaloca?
-Wlesie.Kiedygoostatniowidziałem,ginąłpodlawinąbłota.Chybazawszewierzyłem,żeprędzej
czypóźniejznowusiępodniesie.
-Wróciłeśkiedyśnagórę?
-Nie.
-AczytałeśoAztekach?-Nie.
-Mamtrochęnotatek.Przywiozłamjezesobą
-Poco?
-Żebycijepokazad,dad,jeślibędzieszchciał.
-Pytałem,dlaczegowogólerobiłaśnotatkioAztekach?-odezwałsięmiękkoRafe.
-Jużcimówiłam.Imwięcejsięonichdowiadywałam,tymbardziejbyłamnimizafascynowana.
-Noiwkoocu...znałaśpewnegoAzteka.
Rozdział19
RafebardzochciałzobaczydnotatkiBrooke.Alepostanowili,żenajpierwzadzwonidoLily.
Brookemogłabydprzytejrozmowie.Jednakwdomkuczekałonaniąpieczenie.
Rafepowiedziałjej,żebabeczkizmalinamisąwpudełkuwzamrażalniku.Fayezrobiłajewlecie,
kiedybyłaostatnionafarmiezJenijejrodzinąDzieci,JeniLilynazbierałymalinizjadłyjeztostami
naśniadanie.Resztaowocówposłużyłazanadzieniedobabeczek.
CzyLilywspominaławtedytostyzmalinami,którejadływdniuśmierciCarolyn?
Możliwe,pomyślałaBrooke.Ułożyłazamrożoneciastkanablasze.Napewno.
KiedyprzyszedłRafe,wcałymdomkupachniałociepłymciastemimalinami.
-ULilywszystkowporządku.
-WięcpowrótdonawiedzonychsalSMCokazałsięudany?
-Bardzo.Aleto,coprzekazałemLilyodciebie,sprawiłojejjeszczewiększąradośd.
-Och,todobrze!Dziękuję.
-Byłemtylkoposłaocem.Lilychce,żebyśnatychmiastprzestałasięobwiniadzato,cosięstało.
-Mimożeniewie,dlaczegotorobię?
-Onanawetniechcetegowiedzied.-Ale...
-WięcLilyniejestwinna,atytak?AtwojamatkaiJohnwogólenieponosząodpowiedzialności?
-Jaichnieobwiniam.Zastanawiamsiętylko,dlaczegodotegodoszło.
TakjakosieroconyRafael.Ontakżenieobwiniałstarców,żeniepowiedzielimuwszystkiego.Winił
tylkosiebie,bonieusłyszałtego,copowinienusłyszedwichmilczeniu.
-Możeci,którzypozostaliprzyżyciu,zawszesięczująwinni,zwłaszczakiedycałeichrodzinyuległy
zagładzie.
-Chybatak-odparłaBrooke.Napewnotak.-Lilywracadodomu?
-Przyjedziewsobotęrano.Dzisiajpracujenadprojektemmozaikidooddziałudziecięcegoszpitala.
Pewniespędzinadtymcałąnoc.JutroojedenastejmagopokazaddoktorowiHartowi.Tojedenz
lekarzy,którzyjąkiedyśleczyli.
-Amusisięjeszczewyspad,zanimusiądziezakierownicą.
-Obiecała,żeporządniewypocznie.
-Dziękuję,Rafe.Razjeszcze.
-Proszębardzo.Rozpalidogieowkominku?
-Tak.Przygotujęcośdopicia.Lubiszgorącączekoladę?-Owszem.Dlaczegopytasz?
-ChocolatlbyłulubionymnapojemAzteków.Piliczekoladęnazimno,gęstąispienionąprzezzłote
słomki.Aty?
-Czypiłemczekoladęwtensposób?Tak.Tyleżesłomkaniebyłazezłota.
ChmuryTlalocapłakałydeszczem.Wkominkupłonąłogieo.
NadywanieleżałynotatnikiBrookezzebranymiprzezniąinformacjamioAztekach.Kolorynotesów
zostaływybranecelowo:jaskrawozielony-magiczny,turkusowy-jakkamieniewykorzystywanew
mozaikach,różowy-jakpałaczmuszli,izłoty-jakniezwykłaodmianakukurydzystworzonaprzez
pewnegorolnika...ojcaniebieskookiegochłopca.
Każdytomdotyczyłinnejdziedzinyazteckiegożycia.Zielony,oczywiście,zawierałinformacjeo
mitachireligii.Turkusowyosztuceipoezji.Wróżowymbyłowszystkooarchitekturzei
budownictwie.Awzłotymokonkwiścieijejnastępstwach.
WkażdymnotatnikuBrookeróżnymikoloramipodkreśliłaniekonsekwencje,jakichzdołałasię
dopatrzyd,awielobarwnesamoprzylepnekarteczkiłączyłytematyzróżnychzeszytów.Fragmenty
podkreślonenaniebieskotowyjątkiz...NagleRafepowiedział:
-Byłobywspaniale.-Co?
-Gdybyśmyprzejrzelinotatkirazem.Tylkożejeślipomożeszmigrzebadwmojejprzeszłości,nie
będzieszmogłazajądsięswoją.
-Skooczyłamjużto,comiałamnadzisiajdozrobienia.Muszęsięteraztrochęzdystansowad.Zrobid
sobieprzerwę.
WięcrazemzagłębilisięwhistorięAzteków.Brookenawetniezaglądaładonotatek.Znałana
pamiędmityNahuatak,jaksagęludzizamieszkującychfarmę.
Tłumaczyładokładnie,jakpodtrzymywanoprzyżyciusłooce.Chciała,żebyRafezrozumiał.Byłto
zaszczyt.Azteccywojownicyczęstoofiarowywalisiebiedobrowolnie.
-Tojakobrywaniepłatkówzkwiaturóży-mówiła.
-Tylkożeróżamożeprzeżydbezpłatków.
-Ci,dziękiktórymsłoocenadalświeciło,także.WstępowalidoSłonecznegoPałacu,najwyższego
poziomunieba,iżyliżyciemwiecznymwświetlistymraju.Każdypoziombyłprzeznaczonydla
innegorodzajuzmarłych.DoniebaMlecznegoDrzewaszłyniemowlęta.Natych,którzyutonęlilub
zginęlioduderzeniapioruna,czekałoNieboDeszczu.Tochybamojeulubioneniebo,chod
właściwiepowinnosięnazywadNiebemTęcz,bo...Rafe?Cosięstało?
-Nic.Pozwól,proszę,bymojesiostryżyływieczniewtychświetlistychchmurach.Zapomniałemo
tęczach,Brooke-wyznałcicho.-Cieszęsię,żemiprzypomniałaś.Opowiedzmiotymwięcej.
-Wedługazteckichwierzeo,życiepośmiercizależałowyłącznieodsposobu,wjakiczłowiekumarł.
Bezwzględunato,jakwzorowewiódłżycienaziemi,jeślinierozstałsięzeświatemżywychw
jedenzopisanychsposobów,jegoduszawędrowaładopiekła.Samozejściedopodziemnego
światabyłojużkoszmarem.Podrodzenanieszczęsnąduszęczyhałowieleniebezpieczeostw,na
przykładWiatrNoży.
-Tobardzowymowne-stwierdziłRafe.
-Prawda?Ciekawe,jaksiężyłojakoAztek.Cosięczuło.
-Cosięczuło?
-Jakpostrzegałosięświat?Czywydawałsięprzerażający?Pewnietak.Bogowie,legendy,to
wszystkobrzmijakbaśo.Alejeśliwierzysz,żetoprawda,możeszcałyczasżydwstrachu,żejakiś
rozgniewanybógześlekatastrofę.Towarzyszycilęk,żesłoocezajdzieijużwięcejsięniepokaże.
Istniejeteżdużeprawdopodobieostwo,żespędziszpośmiercicałąwiecznośdwpiekle,bez
względunato,jakszlachetniestaraszsiężyd.Tomogłobyrodzidhedonistycznenastawieniedo
życia.Alenie.Aztekowiepracowaliciężkoiżyligodnie.Wierzyliwmiłośd,małżeostwo,dzieci.
Muzykę,poezjęikwiaty.Tobyłaradośdichżycia.Aleczypotrafiłastłumidstrach?Czykażdego
rankabudzilisięznadzieją?
ChłopiecoimieniuRafaelcodzienniewstawałznadzieją,żepozdrowizwycięskiesłooce.Że
przejdziepróbystarców,aonipozwoląmuwreszciepracowadnaroliubokuojcaiopowiadad
legendysiostrom...
-Pozastarszyznąniktwmojejwsiniewiedziałnicostarożytnychbogach.Aniotym,żesłooce
mogłobyniewzejśd.Aniopoziomachniebaipiekła.Alestarcywiedzieliiżyliwstrachu.Kiedy
znalazłemposągTlaloca,byłotak,jakbymodkryłsamegoBogaDeszczualbojakbymnimbył.
-Tlalokiem,nieCortezem?
-Ktowie?Czykonkwistadorbudziłtakiesamoprzerażenie,jakbóg?
-Tak...aletylkodlatego,żemylniewziętogozaboga.
Znaki,żezbliżasięprzeznaczenie,objawiałysięMontezumienadługoprzedtym,jakCortezzatknął
hiszpaoskąflagęnaplażywokolicyVeracruz.Świątyniepłonęły,widmaokobiecychkształtachłkały
izawodziły,akamienieprzepowiadałyupadekkróla.WewzburzonychwodachjezioraTexcoco
wodneptactwowyglądałojakzwycięskaarmiawroga.
Montezumazrozumiałteznakidopierowówczas,kiedydotarłydoniegowieścioflocieCorteza-
tychpływającychświątyniach.Quetzalcoatłpowrócił.
Quetzalcoatl...BógKwiatów...któryprzybierałczasempostadczłowiekazbladątwarzą.Został
oszukanyprzezrywalizującegoznimbogaizmuszonydoucieczkinatratwiesplecionejzwęży.Ale
przysiągł,żewróci,podałnawetdokładnądatę.MiałotonastąpidwPierwszymRoku
Trzciny,który,poprzezzdumiewającyzbiegokoliczności,byłwEuropierokiem1519.Wtedy
właśniedoMeksykuprzybyłCortez.
-MontezumapowitałCortezanieufnie.Aleoddawałmucześdnależnąbogowi.Hiszpanazapewne
todziwiło.Czegoodniegooczekują?Icobędzie,jeśliichzawiedzie?Zapomniałjednakowszelkich
obawach,kiedyzobaczyłkapiącyzłotempałacindiaoskiegowładcy.Montezumaijegolud
zrozumieliswójbłąd.Zapóźno.Ichkrólestwoprzepadło.
Powitaligonieufnie.
Czegoodniegooczekiwali?
Starcyzrozumieliswójbłąd.Zapóźno.
-Rafe?
-Cortezmiałjasnąskórę.
-Tak.Ajegoporucznik,Alvorado,niebieskieoczy.Otocichodzi,prawda?Zastanawiaszsię,czy
starcyniewzięlicięzawcielenieCorteza,któryprzybyłponownie,byzniszczydto,cozostałoz
imperium?
-ZamierzalizabradmniezVeracruzdoMexicoCity,ślademCortezaktóryszedłodstronymorza.
Niechciałemiśd.Powiedziałemim,żewioskajestmoimdomemiżepowinniopowiedziedhistorie
bogówinnymmieszkaocomwsi.Wtedyzobaczyłemradośdwichoczach.
-Wierzyli,żejesteśQuetzalcoatlem.
-Przezkilkacudownychchwiltakwłaśniemyśleli.
-Możenaprawdęnimjesteś.
-Brooke.
-ToBógKwiatów,Rafe.
-OdnalazłemposągTlalocairadośdstarcówzmieniłasięwprzerażenie.Zacząłpadaddeszcz.Zgóry
zeszłalawinabłota.Najpierwsądzili,żejestemQuetzalcoatlem,potempojęli,żesiępomylili.Zbyt
późno.Zrozumieli,żejestemTlalokiem.
-Starcysięniepomylili.-Zabrzmiałotojaknaukowypewnik.-PowrótQuetzalcoatlapoprostu
zbiegłsięwczasiezburzą.
-Totylkotwojabujnawyobraźnia.Cudownadlaniego....istrasznadlaniej.
-Powiedzmicoś,Brooke.Dlaczegouważasz,żewpewiensposóbponosiszodpowiedzialnośdzaich
śmierd?
Idlaczegouciekłaś?
Apotemjacipowiem,GwiazdoZłota,dlaczegoniemożeszsięotoobwiniad.
Rozdział20
Mojamatkachciała,żebyJohnmnieadoptował.Bydmożetamtejnocyposzedłdoniej,by
powiedzied,żesięniezgadza.Oczywiścietoszaleostwosugerowad,żedlategogozastrzeliła,ale...
to,cozrobiła,byłoszalone.
-Jednaknietyjesteśtemuwinna.
-Tylkożemojamatkazapomniałaorewolwerze.Jajejonimprzypomniałamnakilkachwilprzed
tym,jakstrzeliładoJohna.Onniewiedział,żeMarlamabroo.Niechciała,żebywiedział.Dlatego
niewierzę,żetobyłwypadek.Nigdyniepokazałabymurewolweru.Zamierzałasięgopozbyd.
-Tonietywłożyłaśmatcerewolwerdoręki,Brooke.Tynawetnieschowałaśgowjejsypialni.
-Aleonimprzypomniałam,Rafe.Byłazmęczonapopodróży,aja,nadomiarzłego,zmusiłamjądo
rozmowynatematmojegoojca.Pamiętasz,jakcipowiedziałam,żegonieznam?Cóż,onatakżego
nieznała...
BrookeopowiedziałaRafe'owiogwałcie.Iogwałcicielu.
-Mojamatkatwierdziłazabsolutnąpewnością,żeniebyłlekarzem.Alejasięzastanawiam,czyz
jegopowoduniechciała,żebymodwiedzałaLilywszpitalu.Nigdynietłumaczyła,dlaczegonie
powinnamtamjeździd.Mówiłatylko,żetakbędzielepiej.Możejednakniemiałapewności,czyten
psychopataniebyłtakżelekarzem.Aco,jeślizobaczyłbysiebiewemnie?Totrochęnaciągane,
prawda?Teoriapodsycanamyśleniemżyczeniowym.
-Aczegobyśsobieżyczyła,Brooke?
-Byprawdziwympowodem,dlaktóregomiałamniezbliżadsiędoLily,niebyłfakt,żeonanie
chciałamniewidzied.
EkspertemodprzeszłościAztekówbyłaBrooke.AlehistorięGwiazdySrebrnejiGwiazdyZłotej
lepiejznałRafe.
-Lilybardzopragnęła,żebyśjąodwiedzała.
-Myślała,żetojaniechcędoniejprzyjśd?
-Rozumiałaciebie.Czuła,żecięzawiodła,kiedyzachorowała.
-Zaczynałachorowadnamoichoczach.ChciałambydwszpitalurazemzLily.Onamusisięotym
dowiedzied.
-Jużwie.Mówiłemjejto,Brooke,wielerazywciąguostatnichlat.Ale,jeślicinatymzależy,
powtórzęrazjeszcze,jakwszystkoinne,cokolwiek...
-Wszystko.Proszę.Powiedzjejorewolwerze.Gwałcie.Adopcji.Jestjeszczejedno.„gdyby...".Zaraz
porozmowiezmatkąszłamdostajni.ZobaczyłamJohnawokniejejsypialni.Przezchwilę
zastanawiałamsię,czyniepójśddoniego,żebypowiedzied,żeniemusimnieadoptowad.Żenie
będęmiałamuzazłe,jeślizmienizdanie.Ale...aleja...
-Wolałaśpójśddostajni.-Tak.
Dociebie.
-Toniezbrodnia,Brooke.Nicztego,cozrobiłaś,niejestzbrodnią.AlemyliszsięcodoJohna.Nie
zmieniłzdania.Chciałcięadoptowad.Znaleźliśmywjegogabinecienotatkę.Niebyłojejtam,kiedy
przebywałwSzwajcarii,więcmusiałjązrobidtużprzedśmiercią.Odtwojegoimieniapoprowadził
strzałkędonazwiskaCurtisa.
-Myślisz,żezamierzałporozmawiadzCurtisemomnie?
-Próbowałsięznimskontaktowadtamtegopopołudnia.AleCurtiswyjechałakuratdo
Waszyngtonu.Niewiedzieliśmy,dlaczegoJohnchciałznimrozmawiadotobie.Aleterazjuż
wszystkojasne.Mogłomuchodzidtylkooadopcję.
-Chybatak.
-Niewiemy,dlaczegodoszłodotragedii,Brooke.Nigdyniepoznamyprawdy.Aletwojamatka
samawzięłarewolwerdoręki.Itoonapociągnęłazaspust.
-Toracjonalne.Aleciąglesięnadtymzastanawiam,szukamwyjaśnienia.Nieumiemsię
powstrzymad.
-Rozumiem.Gdybymnieodnalazłposąguwlesie,mojarodzinaniezginęłabywpowodzi.
-Chybaniewierzysz,żemiałeścokolwiekwspólnegoztąburzą!
-Atychybaniewierzysz,żemiałaścokolwiekwspólnegoześmierciąJohnaitwojejmatki-odparł
miękko.
Brookespróbowałasięuśmiechnąd.Byławyczerpana.
-Jużczas,żebyśposzładołóżka.Musiszsięprzespad.
-Sama?-spytałapodwpływemnagłegoimpulsu,płynącegozgłębiserca.
-Sądziłem,żetakwolisz.-Nie.
-Alezostawiłaśmnieubiegłejnocy.
-Niewiedziałam,żechcesz,żebymzostała.
-Och,Brooke.
-Chciałeś?
-Chciałem.Pragnąłemspadprzytobie.Śnidprzytobie.Nadaltegopragnę...imógłbymzacządjuż
dziś.Jeślimaszochotę.
-Tak-wyszeptała.-Otak.
Rozdział21
Wstolicycałąnocpadałdeszcz.Ciężkiekropleuderzaływhoteloweokno.Wpokoju,gdzietrwały
pracenadprojektemmozaik,brzmiałotojakmuzyka.
DlaLilybyłtożwawymarsz,którydoskonalepasowałdojejnastrojuizapału.
Paradaodmuzykidomozaiki.Dożycia.
Lilynigdydotądniezarwałanocy,bypracowadnadmozaiką.Wogóleprzesypiałakażdąnoc.Sen,
takjakzdroweodżywianieizagrzewaniedowalkiswojegoorganizmu,uważałazarzeczświętą.
Nagleprzypomniałasobiechirurga.Ijegooczy,szarejakburzowechmury.
Zakładając,żepomysłwykonaniamozaikdlaoddziałudziecięcegospotkasięzainteresowaniem,on
będzieoglądałjejpracecodzieo.Mozaikizrobionez...cukierków.
Szławłaśniedohotelu,żebywksiążcetelefonicznejposzukadadresówsklepówzmateriałamidla
artystów,kiedywpadłanatenpomysł.Wykorzystaniecukierkówdomozaiksprawiałowprawdzie
pewneproblemy,aleszybkojerozwiązała.
Każdycukierekprzykleitakmocno,bynawetnajbardziejzdeterminowanedzieckoniezdołałogo
oderwad.Całośdbędziepowleczonabezbarwnymlakieremakrylowym.Samecukierkitakżezostaną
zalakowane.Faye,mistrzynipieczenia,napewnobędziewiedziała,jaktozrobid.
MateriałydopróbkiLilyznalazławhotelowymsklepiku.Przyokazjiuratowała...całąpartię
pastelowychsłodyczy,któreleżałytamodWielkiejNocyiwkrótcemiałybydwyrzucone.
Postanowiławykorzystadbezbarwnylakierdopaznokci,awlokalnymcentrumhandlowymkupiła
arkusztekturyiklej.Naprawdziwychmozaikachzastosujezaprawywróżnychkolorach.Na
próbkachwystarczykolorowypapier...prezentowałsięnaprawdębardzoładnie.Lilyśmiało
realizowałaswojąartystycznąwizję,mimonękającychjąmyśliopediatrzezeskalpelem.Czy
spodobająmusięlandrynkoweptakiiksiężyce?Albozamekzmiętóweknaniebiezgumdożucia?
Raczejnie.
Napewnonie.
Cóż,trudno.Lilywierzyła-nie,wiedziała-żetakiemozaikiwywołająuśmiechnasmutnychbuziach
chorychiwystraszonychdzieci.
Tobezznaczenia,żechirurgniedostrzeżewjejpracachtego,cozobacządzieci;żeniepamiętajuż,
jaksambyłmałymchłopcem.
Niemógłnimbyd.Lilynagledoznałaolśnienia.
Takjakprzedtemzcałąpewnościąwidziaławnimzłegoiniebezpiecznegoczłowieka,takteraz
wiedziałajuż,dlaczego:ordynatoroddziałudziecięcegonigdyniebyłmałymchłopcem.
Ontakżetworzyłmozaikętejdeszczowejnocy.Aletam,gdziepracował,niedocierałamuzyka
deszczu.Nasalioperacyjnej,wabsolutnejciszyskładałwcałośdfragmentyciałazmaltretowanego
dziecka.Połamanychłopiecprzeżyje.
Alejakietobędzieżycie?
Chirurgbałsię,bardzosiębał,ojegoserce.Podwzględemfizycznympozostałonienaruszone.Ale
zniszczyłaje,złamałaprzemoc.
Myślę,żemógłbyzachowadsięgwałtownie.Tesłowawisiałynadnimjakciężki,mrocznycieo.Tak
samojakwspomnienielękuwjejoczach.
Dostrzegłgowodbiciulustrzanejściankiakwariumijużchciałpodejśd,byzaoferowadpomoc,
kiedysięzorientował,żedziewczynaprzestraszyłasięwłaśniejego.
Bałasię,alemimotozdobyłasięnaodwagę,bydziaład.
Wwalceprzeciwprzemocystalipotejsamejstroniebarykady.
Ajednak:Myślę,żemógłbyzachowadsięgwałtownie.Tesłowaniepokoiłygonajbardziej.Bonie
powiedziałaprawdy?
Nie.Gorzej.Bopowiedziałaprawdę.
Byłgwałtowny.Stosowałprzemoc.Aletylkowobecsamegosiebie.Potrafiłdoprowadzidsiędo
stanuskrajnegowyczerpania,apotemsprawdzał,czystadgonajeszczewięcej.Biegałwiele
kilometrówwzdłużrzeki,szybko,bardzoszybko.Awdni,kiedyniepowinienoddaladsięod
szpitala,przezwielegodzinuderzałwbokserskiworekwswoimapartamencie.
Miałsilneciało.Tmocneserce.Sportowca...iskrzywdzonegodziecka.Tkwiłownimwiele
odłamków,takostrych,żeniemożnabyłoichdotknąd,takprzejrzystych,żeniemożnabyłoich
zobaczyd,itakgłębokoosadzonych,żeniemożnabyłoichwyjąd.
Takmusięwkażdymraziewydawało...ażdotegodnia.
WmałymdomkunafarmiedeszczbrzmiałjakkołysankaNahua.Rafesłyszałjąwyraźnie.Takjak
wyraźniewyczułtęchwilę,kiedyBrookezaufałamuwystarczająco,bymógłnadniączuwad,gdy
podróżowaławkrainęsnu.
Rafechciałdołączyddojejsennychmarzeo.Aleprzecieżjużśnił.Comogłobyokazadsięlepszeod
trzymaniawobjęciachjejśpiącegociała?Nic...Tylkopoddaniesięsenności.Zaufaniejej,takjak
onazaufałajemu.Kiedysięobudził,słoocejużpokonałomrokinocy.Poruszyłsię.Brooketakże
drgnęłalekko.
-Jużrano-wyszeptałdojejucha.
Musipójśddokoni.Aleonaniechdalejśpi,niechśni.Spaławięciśniła,ażdodziesiątejczterdzieści
pięd.Ciąglewnocnymstrojuposzładosalonu,ogrzanegopłonącymwkominkuogniemi
pachnącegociepłymibabeczkami.Rafewstał,bysięzniąprzywitad.Byjądotknąd.
-Dzieodobry.
-Nigdyniespałamtakdobrze.
-Jateżnie.
-Towarzystwowstajnizadowolone?
-Bardzo,zwłaszczażedeszczprawieustał,więcmogłemwypuścidwszystkiekonienatrawę.A
potemrozmawiałemzLily.
-Skooczyłato,coplanowała?
-Tak.Ijestzadowolonazrezultatów.Wydawałasiębardzoożywiona,chodprawiewcaleniespała.
-Lepiej,żebyzaczekałazpowrotemdodomudojutra.
-Zrobitak.Stwierdziła,żewystarczyjejenergiijużtylkonaspotkanie,którezaczniezapiętnaście
minut.
-Powiedziałeśjej?
-Wszystko.Odpowiedziałanatychmiast,bardzostanowczo.Absolutnienic,costałosiętamtego
dnia,niejesttwojąwiną.
-Miłozjejstrony.
-Powiedziałateż,żewSzwajcariitwojamatkaiJohnwydawalisięsobieszczególniebliscy,więcto
bardzoprawdopodobne,żeplanowaliślub.
-Tymtrudniejznaleźdwyjaśnienietego,cosiępotemwydarzyło.
-Więcchybadobrze,żeniepróbujemyniczegowyjaśniad.Prawda?
-Prawda.Niepróbujemy.
-Lilyteżniematakiegozamiaru.
-Dziękuję,Rafe.Razjeszcze.
Rafepociągnąłjądokominka.Leżałyprzynimjejnotatkiibabeczki,i...
Brookeuklękłaprzyznakachsymbolizującychposzczególnychbogów.Ostatnizazteckichskrybów
zmarłnapoczątkuXVIIwieku,awrazznimodeszłopismoobrazkowe.Przynajmniejtaksądziłcały
świat.
-Totyjenarysowałeś.Dzisiajrano?-Rafekiwnąłgłową.
-Nauczyłemsiętegonajednejzpierwszychlekcji.
-Sąpiękne,Rafe.Niezwykłe.-Pozdrowiławszystkiebóstwapoimieniu.-Witaj,Tlalocu,czarny
charakterzetejhistorii.IHuitzilopochtli,gniewnyjakzwykle.1ty,zwodniczeDymiąceZwierciadło.
Kiedydoszładoostatniegoznaku,przedstawiającegoQuetzalcoatla,spojrzałanabłękitnookiego
artystę.
-Totwójautoportret-dodała.-Mogęzatrzymadterysunki?
-Zrobiłemjedlaciebie.
Zaczęłamudziękowad,aleurwała,widzącjegouśmiech.Podziękowanieniebyłokonieczne.Takjak
wszystkiepoprzednie.
-Czujęsięjakwtedy,kiedyrazemzLilyschodziłyśmydosalonuwszlafrokachwdniuBożego
Narodzenia.Płonąłogieowkominku,nastoleczekałośniadanie,amysiedziałyśmynadywaniei
otwierałyśmyprezenty.-BrookezmarszczyłabrwiispojrzałanabiurkoMarli.-Itokoniecanalogii.
-Boiszsięotworzydbiurko.Dlaczego?
-Chybazpowodutego,czegosiędowiedziałamtamtegopopołudnia.Żemojamatkamiała
tajemnice.Przerażamniegwałt...ifakt,żepotrafiłazastrzelidczłowieka.Ajaprzecieżjestemjej
córką.
-Tybyśtegoniezrobiła.-Ale...
-Takjakjanieużyłbymnożazobsydianu,byirozkroidkomuśklatkępiersiową.
-Torodzinnahistoria,znaczniebliższateraźniejszości.Wydarzyłasiędwanaścielattemu,anie...
Rafedelikatniepołożyłpalcenajejustach.
-MampropozycjęcodonaszegokwietniowegoBożegoNarodzenia.Zaczniemyodbabeczeki
gorącejczekolady,żebywzmocnidsięprzedpracą.Potemotworzymybiurko.Apóźniejbędziemy
siękochali-dodałmiękko.-Przezresztędnia.
Rozdział22
LilyprzeszłaoszklonymłącznikiemzhoteludoSMC.Znalazłasięnasiedemnastympiętrze,na
oddzialedziecięcym,wbiurzedoktoraHarta.Umówiłasięnaspotkanieprzeztelefon.Rozmawiała
zsekretarkąHarta,Edith.Niewspomniałaomozaikach.Powiedziałatylko,żekiedyśdoktorjąleczył
ichcesięznimprzywitad.
OsobiścieEdithbyłarówniemiła,jakprzeztelefon.Miałaniecoponadsześddziesiątlatimnóstwo
energii.WyjęłaczęśdmozaikzrąkLilyinatychmiastwpadławzachwyt.
-Jakiepiękne!Gdziemająwisied?
-Dziękuję.Zrobiłamjezmyśląooddzialedziecięcym.Najpierwjednakpokażęjedoktorowi
Hartowi.Jeślipomysłmusięspodoba,możewskażemikogoś,zkimpowinnamporozmawiadna
tentemat.
-Wskażecisamegosiebie.Proszęzamną
EdithzaprowadziłaLilydoprzestronnegobiuraowdowiałegohematologaktórebyłotakponure,
jakponuremusiałobydżycieHartapoutracieukochanejJoanny.
-Peterajeszczeniema.
-Przyszłamzawcześnie.
-Tylkokilkaminut.-Edithpołożyłamozaikinaowalnymstole.—Natomiastontrochęsięspóźni.
-Niemasprawy.Niespieszymisię.
-Todobrze.Mamyczas,żebyułożydprace.Naprawdęniewiedziałaś,żejestniezadowolonyz
obrazów,któretuterazwiszą?
-Nie,niewiedziałam.
-Cóż,wogólemusięniepodobająUważa,żenienadająsięnaoddziałdziecięcy.
-Zgadzamsię.
-Aletwojedziełagozachwycą.Napewno.Niemogłaśteżwybradlepszejchwili,żebytuprzyjśd.
Peterzawiadomiłjużadministracjęszpitala,żewielkiemalowidłaniemogątudłużejwisied.Niebrał
udziałuwwyborzeprac.Nikomunieprzyszłodogłowy,żetobygointeresowało.
Rachelpowiedziała,żedoktorHartniemożebydnadyżurzekażdejnocyiwkażdyweekend.Co
oznacza,żewpewnenoceiniektóreweekendyhematologczujesięsamotny.Lilyodkryła,żeda
radępracowadjeszczedługopogodzinie,októrejzazwyczajkładziesięspad,aweekendyzawsze
miaławolne.
Edithrozejrzałasięposmutnympomieszczeniu.
~Kilkamozaikpostawimynaparapecie,resztępowiesimynaramiedooglądaniazdjęd
rentgenowskich.Uchwytyniepowinnychybaniczegozniszczyd.
-Nawetgdyby,tobezznaczenia.Totylkopróbki.Zrobiłamje,żebydoktorHartmógłzobaczyd,co
tobędzie.
-Napewnopowieci,żebyśmówiłamupoimieniu,ilepiejnieodrzucajpropozycji.
-Mogęodtworzydwszystkieteprace.
-Izechcesztozrobid?
-Zradością.Mamteżmnóstwoinnychpomysłów.
-Uważaj,comówisz-ostrzegłajązuśmiechemEdith.-Wtymszpitalujestdośdpustychścian,żeby
dostarczydcipracydokoocabardzodługiegożycia.
Możemamprzedsobącałedługieżycie.Możejespędzę,pracującnafarmie...
Nadszedłczas,byotworzydbiurkoMarli.Brookeprzekręciławzamkuozdobnykluczyk,zdjętyz
kółkazkluczamiMarli,pamiątkiprzysłanejkilkatygodnipojejśmiercidodomuElisewBelAir.
Brookewahałasięchwilę.Czyznajdziewśrodkuskarb?Czypustątrumnę?
CzyotworzypuszkęPandory?
Naprzód.Brookewzięłagłębokioddechipodniosładrewnianąpokrywę,którapodjechaładogóry.
I?
Zobaczyłaczteryrzeczy.Trzyznich-kasetkanabiżuterię,papierowybloczekidługopis-leżałyna
blacie.Czwarta-koperta-byławetkniętawjednązprzegródek.Tuznajdowałosięepicentrum
wykopalisk.Brookepostanowiła,żezajmiesięnimnakoocu.Najpierwsprawdzizawartośdszuflad,
zajmującychcałąprzestrzeoodpodłogidoblatubiurka.
Szufladypo-lewejstroniemieściłyprzyborybiurowekobietyinteresu...orazkolorowe
samoprzylepnekarteczkiidługopisy.MarlawybierałabardziejjaskrawekoloryniżBrooke,takjak
wolałazdecydowanysmakherbatycytrynowejoddelikatnegoaromatuwanilii.
Alewidniejącenakarteczkachszerokie,zamaszysteliterybardzoprzypominałypismoBrooke.
Otworzyłajedynąszufladępoprawejstronie,bardzogłęboką,iuśmiechnęłasiędosiebie.W
środkuleżałastertanotatnikówpodobnychdotych,któreBrookezrobiładlaRafe'a.Odwróciłasię
wstronękominka,żebysprawdzid,czyRafenadaltamsiedzi.
-Jestemcórkąswojejmatki,czyżnie?RafestałtużzaBrooke.
-Niemawtymniczłego-powiedziałłagodnieipocałowałjejciemnorudewłosy.
Niemaniczłegoaniwtym,aniwniczyminnym,pomyślała,takdługo,jakdługotujesteś.
-Ciekawe,jakąstarożytnącywilizacjęonabadała.-Brookewyjęłazszufladyczteryopasie
segregatoryipołożyłajesobienakolanach.-Och!TohistoriachorobyLily...Pocojejtobyło?
PewniepojechałaztymdoSzwajcarii.Amożenie.
-Dlaczegonie?
-NefrologLilyzSMCnapewnosamwysłałbywszystkodoszwajcarskiegocentrum.
Brookedotknęłaróżnychrzędówkolorowychkarteczek.
-Pozatymnakarteczkachznajdująsiękomentarzedoopisówobjawówimożliwychdiagnozoraz
informacje,wktórymmiejscuznajdujesięcośjeszczenadanytemat.
WtakisamsposóbBrookekomentowałafaktyzhistoriiAztekówidotycząceichteorie-dlaRafe'a.
-Ciekawe,czyznalazłacoś,copomogłobywrozpoznaniuchorobyLily...
Rozdział23
PeterHartnielubiłsięspóźniad.Alecóż,takiwybrałzawód.Nigdynieżałowałswojejdecyzji,
jednakbyłomuprzykro,żenaspotkaniewyznaczonenagodzinęjedenastąprzybyłdopierokoło
południa.TymbardziejżeEdithmusiaławyjśdprzedwpółdodwunastej,byzdążydnauroczysty
lunchdladziadkówibabdwydawanywszkole,doktórejuczęszczanejwnuk.
-Przepraszamzatookropnespóźnienie-powiedział,wchodzącdobiura.
-Nicnieszkodzi!-Lilywstałazfotelaiuśmiechnęłasięlekko.–Topan.
-Topani-odparł.Dziwne,alenatychmiastzatęskniłzauśmiechem,którytakszybkozniknąłzjej
twarzy.
-PrzyszłamzobaczydsięzdoktoremHartem.
-Właśniesięznimpaniwidzi.
Lilyoderwaławzrokodjegoszarych,trochęsmutnychoczuispojrzałanahaftnabiałymfartuchu,
który,takjakpoprzedniegodnia.zostałnarzuconynastrójchirurga.Aledziśnakieszenikitla
widniałnapis„PeterHart,drn.med."
-Chybazaszłojakieśnieporozumienie.Sądziłam,żeumówiłamsięzinnymdoktoremHartem.
-Jesttukilkulekarzyotymnazwisku.Znapaniimię?
-Nie.Byłamjegopacjentkąjakodziecko.Zdawałomisię,żeniewidziałaminnegodoktoraHartaw
spisieprzywejściunapediatrię,alemusiałamgoprzeoczyd.
-Nie,tutajtylkojasiętaknazywam.
-Wiem,żeonciąglepracujewtymszpitalu.Jestpediatrąhematologiem.
-HematologiemjestRobertHart.Aletointernista.
-Więctopewnieon.Świetnylekarzibardzomiłyczłowiek?
-Zgadzasię.
Lilyodniosławrażenie,żewgłosielekarzausłyszaładumęiciepło.
-Topaoskiojciec?
Pomyliłasię.Jegoszareoczypociemniały.
Głostakże.
-Nie.
-Cóż,powinnampanaprzeprosidzato,cowczorajpowiedziałam-mruknęłaLily.-1zatocałe
dzisiejszezamieszanie.
Należałododadcośjeszcze.Jakieśeleganckiepożegnanie.Miłomibyłoznowupanaspotkad.Do
zobaczenia,życzęmiłegodnia.AleLilyniezdołałajużpowiedziednicwięcej.Nicwięcej.
Uciekłazbiurazwdziękiem-aleuciekła.
-Mojamatkanajwyraźniejwłożyłabardzowielepracywodszukaniebrakującychelementówtej
układanki.-Brookepatrzyłanasegregatory.-Byłabardzointeligentna.Możeudałojejsięodkryd
coś,copomogłobyzyskadpewnośd,żechorobaLilyostatecznieminęła.Ktośpowinientozobaczyd,
niesądzisz?
-Typierwszapowinnaś.
Rafespojrzałnaszczupłepalcemuskającekolorowekarteczki,którewystawałyzzamkniętych
segregatorów.
-Chcesztoprzejrzed,prawda?
-Tak.Możedowiemsięjeszczeczegośomatce.Bozmedycznegopunktuwidzenianiezdołam
niczegoocenid.
-Sądziłem,żetytakżeprzeczytałaśnatematsymptomówLilywszystko,cosiędało-powiedział
miękkoRafe.Przypomniałjejichrozmowęsprzeddwunastulat.-Niesugeruję,żetylkoty
powinnaśtoprzeczytad.Alenieodrzucamteżzgórypomysłów,jakietobiemogąprzyjśddogłowy.
-Dziękuję.
Rafeuśmiechnąłsiędotejpięknejimądrejkobiety,którazanicniemusiałamudziękowad.
-Proszębardzo.
-NajpierwmuszępoprosidLilyopozwolenie.
-Wiesz,żeonasięzgodzi.
-Tak.Ztwojegopowodu.Alejutrozapytamjąotosama.Brookewłożyłasegregatoryzpowrotem
doszufladyiwyciągnęła
kopertęzprzegródki.
Byłagruba,jakbypełnażyczeo.
Wzłożonymnapółszerokimkawałkupergaminuznajdowałysięzdjęcia-awięcnieżyczenia,ale
cennepamiątki.
Napoczątkuwidniaładataósmylutego.Martastudiowaławtedynapierwszymroku.Zarównoona,
jakiJohn,poznaliCarolyndopieroczterylatapóźniej.
ZdjęcieprzedstawiałoMarlęiJohna.Najwyraźniejdobrzesięzesobąbawili,aleczybyliwsobie
zakochani?Ktośobcymógłbytwierdzidstanowczo,żetak.Alewspółczesnefotografie,takjak
starożytnepismoobrazkowe,trzebaumiedpoprawniezinterpretowad.
NastępnebyłozdjęcieMarliiCarolyn,któremieszkaływjednympokojuwinternacie.Zarazpotem
fotografiaześlubuCarolyniJohna.Tudopierowidadbyło,jakwyglądaJohnRuthledge,kiedyjest
zakochany.Brookeniemusiałanawetporównywadtegozdjęciaztymwcześniejszym,JohnaiMarli.
Niebyłoporównania.
JohnkochałCarolyn.Aonajego.Ajeślipierwszadruhna,Marla,kiedykolwiekkochałaJohna,
miłośdzmieniławuczuciedonajlepszejprzyjaciółkiijejmęża.
Międzywiosennymdniem,kiedyzrobionotozdjęcie,aBożymNarodzeniem,uwiecznionymna
następnejfotografii,minęłodwadzieściamiesięcy.Naniebieskichdrzwiachdomuwstylu
kolonialnymwGeorge-townwisiałzielonywieniec.Naschodkach,któredonichprowadziły,stało
sześciorowspółlokatorów.Różnilisięubiorem,alewszyscywydawalisięzmęczeni.
Dwieosobymiałynasobiedżinsyisportowekurtki,aichtwarzebyłyposzarzałezwyczerpania.
Tegogrudniowegodnianiepracowaływszpitalu,alezpewnościąspędziływnimostatnie
dwadzieściaczterygodziny.Trójka,którawłaśniewybierałasięnadyżurdoSMC,nosiłazimowe
płaszcze,apodnimibiałelekarskiefartuchy.Uśmiechalisięzezmęczeniem,jakbyjużmyślelio
długichgodzinachciężkiejpracy.
Szóstaosoba,studentkaMBA,byłaubranabardzoelegancko.Stosowniedoporyroku.
Ciemnoszarywełnianypłaszcz.Lśniąceczarnekozaki.Inonszalancko,jakbydlażartuzarzuconyna
szyjęmiękkibiałyszal.Wydawałosię,żeMarlawłaśniewychodzidopracy,możetylkonakilka
godzin,apopołudniuwybierzesięjeszczenaszybkiezakupy.
Marlaniezapisałanazdjęciuimionwspółlokatorów.Wiedziała,żezapamiętaprzyjaciółnacałe
życie,takjakCarolyniJohna.ItakjakCarolyniJohn,przyjacielecibylibyprzerażeni,gdyby
wiedzieli,jakilosspotkaMarlęzaledwietydzieopóźniej.
Jednaktegodnianiktniemógłdostrzecwidmagwałtu.AMarlaniezachowaławkopercieżadnych
zdjędzprzyjęciasylwestrowego,tegospotkaniazawszezmęczonychlekarzyiichznajomych,które
powinnoprzecieżbydzupełniebezpieczne.
Następnezdjęciezrobionoczwartegostycznia.Marlaijakaśinnakobieta,ładnablondynka,
siedziałyprzykuchennymstole.WpierwszejchwiliBrookeuznała,żetądrugąkobietąjestCarolyn.
Miałanadzieję,żetowłaśnieona.
Alebyłatozupełniejejnieznanaosoba.NieCarolyn.Aniżadnazewspółlokatorek.Możepsycholog,
którapomagałaMarlipogwałcie?Sprawiaływrażenie,żerozmawiająnabardzopoważnytemat.
AleprzecieżMarlanigdyniepowiedziałanikomu,żezostałazgwałcona.
-Wyglądadobrze,prawda?Dośddobrze-poprawiłasięBrooke.-Pięddnipogwałcie.Wkażdym
razienietakjakosoba,któramyśli,bykupidsobiebroo.
-Możejużczułacięwsobie.
Niemożliwe.Znaukowegopunktuwidzeniarównienieprawdopodobne,jakwyhodowanieżółtego
bzu-zwłaszczatakiego,którykwitłbywiosnąijesienią.
Aletoczarodziejkwiatówwyraziłopinię,żejejmatkamogłapoczudwswoimcieletakmalutkipąk.
Brookewtowierzyła.Wierzyłajemu.
Alekilkachwilpotemprzekonałasię,żeniemiałracji.
BezpośredniopogwałcieMarlawyglądałamoże„dośddobrze",boinstynktsamozachowawczy
pozwoliłjejpokonadszokidotrwaddochwili,kiedybyłagotowastawidczołoskutkomagresji.
DodniaświętegoWalentegoemocjeMarlizostałyodblokowane.Ostatniafotografiaprzedstawiała
autoportret.Aparatzostałprawdopodobnieustawionynaszafcenocnej,naktórejtamtego
fatalnegosylwestraniestetyniebyłobroni.
Brookenigdyniepotrafiładostrzecusiebiefizycznegopodobieostwadomatki.Zamkniętywsobie
niedźwiadekanitrochęnieprzypominałpięknej,energicznejkobietysukcesu.
Alerozpaczczyniłaznichbliźniaczki.Zpotarganymiciemnorudymiwłosamiipopielatątwarzą
Marlawyglądałataksamo,jakBrookesześdtygodnipośmiercimatki.
Kiedyniemasznicdoukrycia,radziładziewczynaskazananasukces,niczegonieukrywaj.
Ijeszcze:tajemnicatokłamstwo.
Marlaniczegonieukryłanaswoimautoportrecie.Pokazaławszystko,nawetbroo,którąchowaław
tajemnicyprzedwszystkimi-pozacórką-ażdodniaswojejśmierci.
NazdjęciuMarlatrzymałarewolwerwręce,aleniewycelowałagowżadnymokreślonymkierunku.
Jednakjejcórka,doktorarcheologii,potrafiłazinterpretowadtenwizerunekzdniaświętego
Walentego.Marlazłatwościąmogłabywypalidwsercepsychopaty...wswojąskroo...albowe
własneciężarnełono.
Rozdział22
Lilybyłajużwpołowieoszklonegopomostu,kiedypostanowiławróciddoSMC-chodoczywiście
nienaoddziałdziecięcy,którytakpospiesznieopuściła.
Sprawategochirurgazostałajużzakooczona.Jejwina,niejego.
Niepopisałasię.Owszem,zdobyłasięnaprzeprosiny.Ztrudem.Ichodprzezpomyłkę,widziałasię
zosobą,zktórąpowinnaporozmawiadomozaikach-zPeteremHartem.
Nieskorzystałajednakzokazji,byprzedstawidopracowanyjużpomysł.Gdybyodniósłsiędoniego
chłodno,zpogardą-trudno.
Przynajmniejdałabyszansęswojejsztuce.
Isobiesamej.
IPeterowiHartowi.
Pozatym,żebyłnieprzenikniony-dlaczegowięcsądziłażepotrafigoprzejrzed?-zachowywałsię
bardzouprzejmie.Wydawałojejsięnawet,żedostrzegawnimemocje.Smutek.Dlaczego?Pasję.
Dlaczegonie?
Idlaczegozapytała,czyjestonsynemRobertaHarta?Wiedziałaprzecież,żeowdowiałyhematolog
niemadzieci.
Niepotrafiłaznaleźdwytłumaczenia.Zapewneztejsamej,niejasnejprzyczynypobiegławcześniej
donieśdFranospotkaniuzpotencjalnymmordercąiwyobraziłasobie,żedostrzegagwałtowne
uczuciawjegospokojnychszarychoczach.
NawetgdybyPeterowiHartowispodobałysięmozaikiichciałnimiprzyozdobidswójponury
gabinet,Lilyczuła,żejejpracepoprostutamniepasują.
Całeżyciespędziłajakwklasztorze.Nielicznimężczyźni,którychznała,wiedzielioniejwszystkoi
trzymalijąpodkloszem.Teraz,wtrakciewspaniałejprzygodyzaczęłarozumied,wjakimoderwaniu
odrealnegoświatażyłanafarmie.
Niebyłajeszczegotowanawielkiewejściewtenświat.Aleniezamierzałateżsięzniegowycofad.
Spotkasięztymdrugimlekarzem.ŻenującykontaktzPeterempodniósłpoziomadrenalinywjej
krwi.
NietrudnobyłoznaleźdRobertaHarta,jeślisięwiedziało,gdzieszukad.Internamieściłasięw
AsquithTower.ZespisuprzywejściunaoddziałLilydowiedziałasię,żeRobertHarturzędujew
gabinecieAT11-801.AsquithTower,jedenastepiętro,pokój801.
Miłyhematolog,którywywiercałkiedyświelkieotworywjejdelikatnychkościach,stałnakorytarzu
przeddrzwiami.WkażdymrazieLilyzałożyła,żetomusibydon.Jakochoredzieckonieprzyglądała
sięzbytuważnielekarzom.
Aleznałaichnazwiska.Igłosy.Ibolesnezabiegi,którewykonywali.DoktorNewman,dożylna
sonda.DoktorMaitlin,punkcjardzeniakręgowego.DoktorFarley,endoskopia.DoktorRovers,
arteriogrammózgu.
DoktorHart,biopsjaszpikukostnego.
Mężczyzna,którystałprzedgabinetemAT11—801,nicniemówił.Słuchał.Młodakobieta,
prawdopodobniestudentkamedycyny,dzieliłasięznimswoimiprzemyśleniami.Onzapoznawał
sięzwynikamibadaolaboratoryjnych.
Miałpodzielnąuwagę.Potrafiłjednocześnieuważniesłuchadiprzeglądaddane.Takjakjejojciec.
Lilyogarnęłanaglefalatęsknoty.Takbardzobrakowałojejojca.Takbardzogokochała.Takwiele
bymupowiedziała,gdybywtedy,kiedynaciągnąłnajejgłowękapturiżyczyłdobrejzabawy,
wiedziała,żeporazostatniwidzigożywego.
Lekarzstojącynakorytarzubyłwwiekujejojca,gdybyojciecżył.Miałokołopięddziesięciupięciu
lat.Tylkookulary,którewłożyłdoczytania,zdradzałyjegowiek.
Lilyznówpoczułatęsknotę,kiedysobieprzypomniałanieśmiałyuśmiechojcawchwili,kiedy
pierwszyrazzałożyłokulary.Ijegoradośd,gdysięokazało,żetanie,kupionewdrogeriiszkła
doskonalespełniająswojąfunkcję.
NamówiłnaokularyFaye,apotemtakżeMarlęiCurtisa.
-Lily?
TengłosnależałdodoktoraHarta.Zdecydowanie.AleprzedjedencudownyułameksekundyLily
widziałatwarzJohnaijegouśmiechnięteoczyspoglądająceznadokularów.
-DoktorHart.Dzieodobry.Niechciałamprzeszkadzad.
-Niemasprawy-wtrąciłasięmłodakobieta.-Itakjużmuszębiecdokliniki.Dziękujęza
konsultację,doktorze.
-Zawszemożesznamnieliczyd,Julie.
RobertHartpodszedłdoLily.Onatakżezrobiłakilkakrokówwjegostronę.
-Wspanialewyglądasz,Lily.
-Dziękuję.Czujęsięwspaniale.Pókicowynikibadaomambardzodobre.
-Niejestemzaskoczony.Wiem,żeoddwunastulatniewystąpiłyuciebieżadneniepokojące
objawy.Wejdź,proszę.
Wprzytulnymgabineciepanowałaciepła,domowaatmosfera.Tulekarzmiałswójdrugidom,z
dalaodtego,którydzieliłzukochanąJoanną.Tutakżenakażdymkrokubyłyjejślady.Dlaczego
miałbyjekiedykolwiekzatrzed?
HartpokazałLilyślubnąfotografię.
„JoannaiRobert"-głosiłnapiswygrawerowanynasrebrnejramce.Idata.Ślubodbyłsięwmaju,
dwalataprzednarodzeniemLily.Wpełnymkwitnącychbzówmiejscu,któreLilydobrzeznała.
-Pobraliściesięnafarmie.
-Tak.Dziękitwoimrodzicom,którzynamtozaproponowali.Marlaichotopoprosiła.
ZnałMarlę,wyjaśnił,bowrazzczteremainnymilekarzamizSMCmieszkałzniąwjednymdomuw
Georgetown.MarlaiJoannabyłysobiebardzobliskiewczasie,którybezpośredniopoprzedzał
wyjazdMarlinafarmę.KiedyMarladowiedziałasięoplanowanymślubie,zaprosiłanakolację
swoichprzyjaciółzFoxHavenitychzGeorgetown.Właśniewtedypadłapropozycjazorganizowania
ślubuiprzyjęciaweselnegowśródbzów.
-Tonajlepszemiejsce,byzawrzedzwiązekmałżeoski,twierdziłatwojamatka.Atwójojciecsięznią
zgodził.Mielirację.
Robertspojrzałnaślubnezdjęcie,potemnaosieroconącórkę.
-NigdywięcejniewidziałemCarolyn.Bardzożałuję.Byłaniezwyklemiła.Alepoślubie
przeprowadziliśmysiędoBostonu.JoannacierpiałanachorobęHodgkina,aponieważoboje
mieliśmywBostonierodzinę,postanowiliśmytamkontynuowadleczenie.TylkoJoannawierzyła,że
nastąpiremisja.Itaksięstało.Dostałaodlosudwadzieściadziewiędlat.Przezpierwszedziesięd
mieszkaliśmywBostonie,potemwróciliśmydoWaszyngtonu.ZacząłempracowadwSMCna
tydzieoprzedtym,jakzachorowałaś.AniJohn,aniMarlaniewiedzieli,żejestemznowuwmieście,
dopókiniespotkaliśmysięprzytwoimłóżku.
-Niepoprosili,żebymniepanzobaczył?
-Napoczątkunie.Alezrobilitoinnilekarze.Jazawszespecjalizowałemsięwhematologii
dorosłych.ZajmowałemsięjednakbadaniaminadD1C.Atoschorzeniemożesięujawniduludziw
każdymwieku,naróżnymtle.Niekiedyprzyczynąjestjakiśuraz,guzalbosepsa,takjakwtwoim
przypadku.
-Akiedysięujawni,zostajeworganizmiejużnazawsze?
-Czasami.Zazwyczajjednakznikapozastosowaniuleczeniaprzyczyny.Takjakuciebie.Później
jednakprzezsiedemlatlepiejokresowowykonadbiopsjęszpiku.
-Aleniezewzględunabadania,jakiepanprowadzi.
-Nie.Uciebiewystępowałytakżeinnezaburzeniahematologiczne,dlategobiopsjebyłykonieczne.
Zajmowałemsiętobąponieważchciałtegotwójojciec,atakżeMarlaipediatrzy.Nielubięrobid
biopsji,Lily.Wiem,żetobardzobolesne.Aleniedaradyichuniknąd.
-1wżadeninnysposóbniemożnauzyskadpotrzebnychinformacji?
-Obawiamsię,żenie.Takmiprzykro.
-Amnienie.Boinaczej,skądbypanwiedział,jakielekipowinnambrad?
Cudownelekiutrzymywałymnieprzyżyciudoczasu,kiedyzdradzieckieprzeciwciaławreszciesię
poddały.
Lilyuśmiechnęłasiędoczłowieka,którystraciłukochanążonę.takjakojciecstraciłCarolyn.Iktóry
wpewnymsensieprzypominałJohna.
-Miałbypanochotęprzyjechadnafarmę?-Och,ja...tak.Dziękuję,Lily.Chętnie.
-Kiedy?
-Wczasiewolnymodpracy.Czylidokoocategomiesiąca,potemcałyczerwiec,apóźniejdopiero
wewrześniu.
Niemożebezprzerwypracowad,powiedziałaRachelDavies.Alepracujewlipcuisierpniu,podczas
wakacji,kiedyjegokoledzy,którzymajążonyidzieci,chcąwyjechadnaurlop.
-Mógłbypanprzyjechadwtenweekend?
-Oczywiście.-Robertzamyśli!się,jakbyperspektywapodróżywprzeszłośdwydałamusięnagle
niepokojącobliska.-Tak.Aletychybajeszczeniejesteśpewna.czy...
-Brookebardzochętniebypanapoznała,skoroprzyjaźniłsiępanzMarlą.Aleniewiem,jakiema
pianynatenweekend,więclepiejnajpierwjąotozapytam.
-Powiedzmi,Brooke.
-KiedystrzeliładoJohna,musiałamyśledotamtejstrasznejchwili.Johnnigdyniezrobiłbyniczego,
comogłobyjązranid.Alboprzerazid.Alecośwywołałodramatycznewspomnienie.Chciałabymjapo
prostuobjądizapewnid,żewszystkobędziewporządku.
-Czynietowłaśnierobisz?
TowłaśnierobiłRafe,obejmowałBrooke,chodnawetjejniedotykał.
-Tak-mruknęła.-Tak.
Przezchwilęjeszczetrzymaławrękachzdjęcie,potemdelikatnieodłożyłajenabokizlękiem
spojrzałananastępne.Aletobyłopogodne,radosnezdjęcieślubne,zrobionenafarmiedziesięd
tygodnipóźniej.Panmłody,lekarz,wcześniejmieszkałzMarlą.Natejfotografiimiałnasobie
smoking,napoprzedniej,tejzWigiliiBożegoNarodzenia,byłwdżinsachiwydawałsiębardzo
niewyspany.Pannąmłodąokazałasięblondynka,którarozmawiałazMarląpięddnipogwałcie.W
styczniuwyglądałanasilnąizdrową.Wmaju,naswoimślubie,sprawiaławrażeniesłabej,krucheji
bardzozakochanej.
Marlawróciładosiebie.Ciemnorudewłosy,terazdłuższe,tworzyływokółuśmiechniętejtwarzy
lśniącąaureolę.Kwitła,bydmożezasprawąrozwijającegosięwjejcielenowegożycia.
Amożenie.
—Niemożliwe,żebybyłatuwpiątymmiesiącuciąży.
-Niewyglądanato-zgodziłsięRafe.-AlewprzypadkuLorraineteżniktsięniezorientowałażdo
szóstegomiesiąca.Wiemyprzecież,żeurodziłaśsięwewrześniu.Codotegoniemawątpliwości,
prawda?
Niebyło.ZdjęciaBrookezrobionetużpojejnarodzeniu,wrazzdatami,znajdowałysięwalbumach
Elise.ABrookemiałaodpisaktuurodzenia.
-Tak,topewne.
Kolejnafotografia,ostatniajuż,stanowiłaniepodważalnydowód.Zrobionapodkoniecsierpnia,
dwatygodnieprzedprzyjściemnaświatBrooke,przedstawiałaMarlęwzaawansowanejciążyprzy
biało-lilio-wymłóżeczkudziecięcym.
—Sprawiawrażeniebardzoszczęśliwej.
—Mamnadzieję,żebyłaszczęśliwa.
-Jatowiem-powiedziałRafe,patrzącnaniązuśmiechem.Dostrzegłwjejtwarzyzmęczenie,
mimożeobojetakdobrzespaliubiegłejnocy.-Możepowinniśmyzrobidsobieprzerwęnababeczki
iczekoladę.
-Chybatak.Alechciałabymnajpierwtoskooczyd.Niewielenamjużzostało.
Brookewsunęłakopertęzpowrotemdoprzegródkiispojrzałanarzeczyleżącenablaciebiurka.
Długopisipodręcznynotatniknależałydozwykłychbiurowychprzyborów.Niezwykływydawałsię
natomiastsposób,wjakijetampozostawiono:notatnikbyłotwarty,nakrętkadługopisuleżała
obok,jakbyMarlazapisałacośbardzopilnego,azarazpotempobiegłasięzajądjakąśsprawą.
Notatnikbyłpusty.AleBrookewyczułaodciśnięteśladydługopisu,kiedywprawnymipalcami
przesunęłapopierwszejstronie.Mogłaodrazuzacządtobadad,bydowiedziedsię,coporaz
ostatnizałatwiałakobietasukcesu.
Archeologzabrałbysiędotegonatychmiast.Córkamiałainnepriorytety.Chciałajaknajszybciej
przejrzedjedynypozostałyprzedmiot,kasetkęnabiżuterię,imiedtojużzasobą.
Brookebałasięotworzydkasetkę.Bolałoją,żeMarlabardziejdbałaobezpieczeostwoklejnotów
niżdokumentówzwiązanychzchorobąLily.Byłateżtrochęzaskoczona,żematkamiałajeszcze
jakąśbiżuterię.Wszystko,cokiedykolwiekzakładała,znalezionowjejpokojachwzachodnim
skrzydledomu.
Możewkasetcesądziecięceozdobyalboplastykowabiżuteria.Amożematka,odnoszącasukcesy
wtakwieludziedzinach,takjakBrookemarzyłaosztuce,*jakcórkauległazłudzeniu,żestaniesię
twórcza,jeślibędzieściśleprzestrzegadinstrukcji,któreznajdująsięprzyzestawachbiżuteriido
samodzielnegowykonania.
Brookemiałanadzieję,żewkasetceodkryjezrobioneprzezmatkębransoletki.
Znalazłatamjednakzupełniecoinnego.
Całemnóstwotabletek.Ułożonychwwyściełanychaksamitemprzegródkach,takstaranniejak
najbardziejcenioneprzezMarlęklejnoty.
-LekarstwaLily.Tedodatkowe,dlaFaye.Lekarzezawszezapisywaliwszystkiegotrochęwięcej,
żebyFayemogłanauczydsięmieszadlekizkoktajlami.
Brookesądziłażewkasetcesątylkotabletki-dochwili,kiedywdolnejszufladceznalazła
buteleczkęzkroplamidooczu.
-Dziwne-powiedziała.-Lilynigdyniemiałażadnychproblemówzoczami.Chodwpewnymokresie
istniałoryzykowystąpieniauniejzespołuSjórgena.Przypuszczam,żematkatrzymałatekroplena
wszelkiwypadek.
Alemożebyłinnypowód.
Możekobieta,któraponadwszystkokochałaklejnoty,wiedziałajednak,żeprawdziwymiskarbami
sątabletkiutrzymująceLilyprzyżyciu?Komupotrzebnesądiamenty,kiedymożnauratowad
SrebrnąGwiazdę?
Rozdział25
-KtotojestBrooke?-spytałRobert.-CórkaMarli.
-Niewiedziałem,żeMarlamiałacórkę.
-Dlaczegomiałbypanotymwiedzied?-odparłaLily.
Dlaniejbyłojasne,dlaczegoniesłyszałoBrooke.TakjakCarolyniJohn,martwiłbysięoMarlę,
gdybypoznałprawdę.
-Brookenieodwiedzałamniewszpitalu.Aponieważzawszecieszyłasiędobrymzdrowiem,Marla
niemówiłaoniej,kiedychorowałam.
-Onateżmieszkanafarmie?
-Nie.Prawdęmówiąc,przyjechałaporazpierwszyoddnia,kiedyMadaimójojcieczginęli.Przez
całytenczasnieutrzymywałyśmyzesobąkontaktu.
-Więctospotkaniepolatach?-Tak.
-Niebędziedlaciebietrudne?
-Nie.—DziękiRafe'owi.-Wszystkodobrzesięułoży.
-Napewnobędzieciemiałysobiedużodopowiedzeniawczasieweekendu.
-Może.AleBrookezpewnościąbardzochętniepanapozna.
-AjazprzyjemnościązobaczęcórkęMarli.Jeślinietymrazem,tonastępnym.Podamcinumer
swojegopagera.-ZapisałciągcyfrnakartceiwręczyłjąLily.-Tonajprostszysposób,żebysięze
mnąskontaktowadokażdejporzedniainocy.
-Świetnie.-Lilyschowałakartkędotorebki.-Cóż,namniejużczas.
-Cieszęsię.żedomniewstąpiłaś,Lily.
-Jateż.Chociażtrafiłamdopanadośdokrężnądrogą.Przezpomyłkęumówiłamsięzinnym
doktoremHartem.Pediatrą.
-ZPeterem.
Wjegogłosiepojawiłasięnutaciepła.AwgłosiePeterabrzmiałchłód,kiedymówiłoRobercie.
Jednakwichreakcjachbyłopewnepodobieostwo.Słowaobumężczyznskrywałygłębokieisilne
uczucia.
-CojestzLilyRuthledge?
-Peter.
RachelDavisrozpoznałajegogłos,zanimpodniosławzrokznadkartypacjenta.
Byławłaśniewtrakciepołudniowegoobchodunaoddziale,naktórymchirurgdziecięcyraczejsię
niepojawiał.PeterHartwytropiłjąjednak,jakzawszewtedy,kiedyczegośchciał.Wszedłizamknął
zasobądrzwipokojulekarzy.
-Franpodałacijejnazwisko?-spytałaRachel.
-Nie,niemartwsię.Niktniezdradziłmiżadnychpoufnychdanych.Lilysamasięprzedstawiła,
kiedyumawiałasię,przezEdith,zemnąnaspotkanie.
Rachelzrobiłazdziwionąminę.
-Pewniechciałacięprzeprosidzato,żedostrzegłacoś,czegoniktinnyniezauważył:burzępod
maskąspokoju.
-Przeprosiłamnie,rzeczywiście,aleniepotoprzyszła.
-Więcjużsięzniąwidziałeś?
-Tak.Sytuacjabyładośdniezręczna.Lilysądziła,żespotkasięzRobertem.Mówiła,żekiedyśją
leczył.
-I?
-Tomożeoznaczad,żecierpiała,albocierpi,nazespółwewnętrznegowykrzepianiazwiązanyz
nowotworemzłośliwym.
-Wiesz,żeniemogęcinicpowiedziedojejchorobie.Takjakjawiem,żenigdyniepoprosiłbyśo
dokumentyLily,żebysięczegośdowiedzied.
-Toprawda.Niezrobiłbymtego.Aleniechodzimioszczegóły,Rachel.Chcętylkowiedzied,czyjest
jużzdrowa.
-Dlaczego?
-Przyniosłamozaiki,naprawdęniezwykłe,któresamazrobiła.Wpadłanapomysł,żebyozdobid
nimioddziałdziecięcy.Zanimzacznęzniąrozmawiadnatentemat,wolałbymmiedpewnośd,że
ona...
-Och,Peter.
-Awięcjestchora.-Nie.Niewtymrzecz.
-Więcwczym,Rachel?Powiedzmi,proszę.
-Wporządku.Jeślirzeczywiściemusiszmiedjejmozaikiibardzopragnieszozdobidnimiswój
oddział,pozwól,żebyktośinnyzająłsiętymprojektem.Takbędzielepiej.
-DlaLily?
-Owszem.
-Zpowodu?
-Nodobrze,tocimogępowiedzied,bobezpośrednioniedotyczyjejchoroby.KiedyLilymiałaosiem
lat,jejmatkazmarła.Siedemlatpóźniejjejojcieczostałzamordowany,zastrzelony,wewłasnym
domu.Lilyzobaczyłaciałokilkaminutpotragedii.Biorąctowszystkopoduwagę,Lilyjestwbardzo
dobrymstanie.
-Awięcchodzioto,żeniepowinnabydnarażonanakontaktyzemnąpotym,cojużprzeszła.
-Upraszczasz,Peter.„Narażona"niejestodpowiednimsłowem.Poprostuchybaniepotrzebuje
teraz,żebyśnamieszałjejwgłowie.
-Namieszałwgłowie?Rachelwestchnęła.
-Chcesz,żebymciwytłumaczyła?
-Tak,proszę.Jakośtozniosę.
-Niewątpię.Wporządku.Pamiętasz,jakkiedyśpewnastudentkatrzeciegorokumedycynyprzez
sześdtygodnitowarzyszyłaciwierniejakcieo?
-Wiesz,żepamiętam.
-Aletyniewiesz,żewtymczasie,kiedytakwielesięodciebienauczyłam,uważałamtakże,że
zostaliśmyprzyjaciółmi.
-Bozostaliśmyprzyjaciółmi.Tychciałaś?...
-Czegoświęcej?Tak.Iniemówięoseksie.Chodnieprzeczę,żeotymmyślałam.Itychybateż.
-Często.Alewtedybyłaśzwiązanazeswoimkolegązroku.ZeScottem.
-Niezapomniałeś,jaksięnazywał.Zdumiewające.
-Niebardzo.Amożesądzisz,żecięniesłuchałem?
-Nie.Zawszeinteresowałocię,comiałamdopowiedzenia.Takijużjesteś,Peter.Tojednazwielu
zalet,jakieposiadasz.Angażujeszsięwrelacjezkażdym,ktopojawisięnaekranietwojegoradaru.
Alepozakontaktamizpacjentamiwyznajeszzasadę:cozoczu,tozserca.Nieprzypuszczałam,że
nasza„przyjaźo"przestanieistniedzchwilą,kiedyskooczępraktykę.Japodtrzymujęprzyjaźniez
ludźmi,zktórymispędziłamznaczniemniejczasuniżztobą.Aczasspędzonyztobąbyłbardzo
wartościowy.
-Jateżtakuważałem.Aleniezrobiłemnic,żebypodtrzymadznajomośd,tak?
-Otóżto.Aobecnie,dziesiędlatpóźniej,pracujemyrazemwjednymszpitalu.
-Teraztotystwarzaszdystans.Racheluśmiechnęłasięlekko.
-Zapierwszymrazemdostałamnauczkę.Jatraktujęprzyjaźopoważnie,tynie.
-Niemawtymnicosobistego.
-Towłaśniejesttakieinteresujące.Nietylkojasięprzekonałam,żetwojeznajomościkoocząsię
bardzogwałtownie.Zrozumiałytotakżekobiety,którebyłytwoimikochankami.Takijesteś.Taki
chceszbyd.
-Przykromi,Rachel.
-Wierzę.Idlategonigdywcześniejotymniewspominałam.Jeślichodziomnie,niemasprawy,
Peter.Znamzasady.
Rachelurwałaiwzruszyłaramionami.
-BydmożeLilychemiepracowałabyztobąnadczymś,copasjonujewasoboje...apotem,kiedy
zakooczyciewspólneprzedsięwzięcie,nieprzejmowałabysiębrakiemwiadomościodciebie.Ale
obawiamsię,żebyłobyinaczej.
-Jestemzniejtakadumna.
BrookezamknęłabiurkoispojrzałanaRafe'a.Mówiłaoswojejmatce,dlaktórejnajcenniejszymi
skarbamiokazałysiętabletki.WielobarwneklejnotywspółczesnejmedycynyuratowałyżycieLily.
-Aonabyłabybardzodumnazciebie.
-Byładumna,Rafe.Wdniu,kiedyzginęła,powiedziała,żejestemtakadojrzała.Jaknaniedźwiadka.
-Nigdyniezauważyłemwtobieniedźwiadka.
-Chłopcywmoimwiekuwidzieli.Takmyślę.
-Ichstrata.
-Ocochodzi,Rafe?Cośsięstało?
-Nie.Chciałemsiętylkoupewnid,żenaszekwietnioweBożeNarodzeniespełniatwojenadzieje.
-Pókico,tak.
Rafeuśmiechnąłsięidotknąłjejpoliczka.
-Acozrobimyteraz?-Niemówiłeśczegośo...
-Babeczkach?Chybatak.
-Aniewspominałeśczasemoczymśjeszcze?
-Owszem-odparłmiękkoRafe.-Chcęsięztobąkochad,Brooke.Potrzebujętego.
-Jateż.Chcę.Ipotrzebuję.
-Alemusimytakżeporozmawiad,prawda?Powiedziedsobiecałąprawdę.
-Tak-wyszeptała.-Możemyzrobidijedno,idrugie?Rozmawiad.Kochadsię.Kochadsię.
Rozmawiad.Pożądanieizaufanie.
Miłośdiprawda.
Iszelestogniawkominku.Kołysankadeszczu.Dzwonektelefonu.Niekomórki.Tego,którystałna
stoliku.
-Niewiedziałam,żejestpodłączony-powiedziałaBrooke.
-Jateżnie.
AwięctoLilychciała,byBrookemogłakorzystadztelefonu.Możenawetcieszyłasięnatęchwilę,
kiedyzadzwonidodomku.BoteraztakdobrzebędzierozmawiadzBrooke.Takłatwo...Dzięki
Rafe'owi.
-Lily?
-Brooke?MówiLorraine.
-Och.Cześd,Lorraine.
-Witaj.SzukamRafe'a.Nieodbierażadnegotelefonu,łączniezkomórkąajanaprawdęmuszę...
-CośsięstałoLily?
-Nie.Chodzioklaczmojejcórki.Wpadładożlebu.Trzebająunieśd.Dźwigjestjużwdrodze,aleto
trochępotrwa.Narazieklaczjestwszoku.Niewie,cosiędzieje.Alewkrótcewpadniewpanikę.
Rafeznająbardzodobrze.Miałamnadzieję,żezechceprzyjechadijąuspokoid.
-Napewno.Jesttutaj.
RozmowaRafe'azLorrainetrwałabardzokrótko.Zada!tylkodwapytania.JakczujesięSarah?
GdziejestTom?Brookedomyśliłasię,żeSarahtocórkaLorraine,aTomtomąż,pilot,którego
pewnieakuratniebyłowdomu.
-Jużjadę,Lorraine.-RafeodłożyłsłuchawkęispojrzałnaBrooke.-Muszęimpomóc.
-Oczywiście!MartwiszsięzwłaszczaoSarah,prawda?
-Onaprzypominamipewnąmałądziewczynkę,którąkiedyśznałem.-Rafeuśmiechnąłsię
znacząco.-Sarahtojejmłodszawersja.Madopierojedenaścielat.Alejestbardzopoważna,
odpowiedzialnainapewnowinisiebiezato,żeDafnewydostałasięzaogrodzenie.Uważa,że
gdybytylkobyłabardziejczujna...samawiesz,jaktojest.
-Jasne.NaszczęścieDafnenicsięniestanie,dziękitobie.Zarazsięprzebiorę.
-Chciałbym,żebyśzostałatutajizajęłasięnaszymikoomi.Mówdonich.Uspokajajje.Przypomnij
im,żegrzmotyibłyskawiceniesąwcaletakiegroźne.
-Aletyniemożeszstadwwodziepodczasburzy!
Alebędziestałobokprzerażonegokoniaiszeptałdoniegoczule.
-Rafe?
-Nicminiebędzie,Brooke.Obiecuję.-Ale...
-Przysięgam.
Rafedotknąłjejzmartwionejtwarzyiuśmiechnąłsię.
-Wrócę,Brooke.
-Nababeczki?
-Dociebie.
Rozdział26
-Mówdokoni,powiedziałjejRafę.Uspokajajje.-Cześd,koniki-powiedziała,otwierającdrzwi
stajni.-Wiecieco?Niemożemywyjśdnaspacer,bociąglelejeimyteżmoglibyśmywpaśddo
jakiejśdziury.Alezatoprzejdziemysiętrochępostajni,rozruszamynogiiprzekąsimymałeco
nieco.
Konieuznałytozadoskonałypomysł.Niezwracałyuwaginabębniącywdachdeszczidalekie
pomrukigrzmotów.
-Chciałampójśdznim.Alesamewiecie,onnigdybyniepozwolił,żebymtakbardzozmokła.Wolał,
żebymzostałatu,gdziejestciepłoibezpiecznie.Pragnął,żebyściewybyłybezpieczne.Bardzosięo
nastroszczy-mówiłaBrooke,głaszcząckonie.-Amygokochamy,prawda?-Odwróciłasiędo
Rhapsody.-Cootymmyślisz?
Czarnyogierniewydawałsięzdumionyanizaniepokojony.Właściwiesprawiałwrażenie,żesięz
niązgadza.Akiedywyciągnęłarękę,bypogłaskadgopopysku,niecofnąłsię,nieuciekłprzed
pieszczotą.
-Czasspad-oznajmiławkoocu.-Deszczzaoknem,ciepłastajnia,trzebasiętrochęzdrzemnąd.
Onatakżetrochęsięprześpi,czekającnapowrótRafe'a.
Gdywyszłazestajni,zauważyłazłotawegorange-rovera.Lśniłjakmałesłoneczko.Światładomu
błyszczały'wmroku.Piękniejaśniałateżuśmiechniętamłodakobieta,którapodeszładoBrookew
strugachdeszczu.
Lilybyłatakwysoka,jakBrooke.Jejciało,uwolnioneodchoroby,stałosięsmukłeisilne.Delikatną
twarzyczkęokalałygęstejasneloki.
Córawiosnyrozkwitławpromieniachsłooca,podczasgdyjejjesiennasiostrazbladła,zmarniaław
mrokachgrobowców.
Obieprzypuszczały,żeichspotkanieokażesięłatwe,łatwiejsze,dziękiRafe'owi,którypomógłim
rozwiadwielewątpliwości.Ibyłołatwe.Niezmąconeżadnyminegatywnymiemocjami.Płynęły
słowa,tamowaneczasemnadmiaremuczud.
Wyglądaszjak...Tyteż....
Naprawdę...Tocudowne...Wiem....
Niemusiałykooczydzdao.Obieznałybrakującesłowa.Wkoocumłodszazsióstr,tazdrowsza,
zaproponowałaszybkispacerwdeszczu.
-Dodomku?
-Dodomku.
-Maszochotęnababeczkę?Gorącączekoladę?Herbatę?-spytałaBrooke,kiedyjużpowiesiły
mokrekurtkinawieszakuprzydrzwiach.-Amożechciałabyścośinnegoztychwszystkich
pyszności,któredlamniezostawiłaś?
-Poproszęgorącączekoladę.-Lilywybrałanapójazteckiejksiężniczkiizarazpotemzainteresowała
sięazteckimksięciem.-NiezauważyłamfurgonetkiRafe'aprzeddomem.
WdrodzedokuchniBrookewyjaśniła,cosięstało.Lilywyraziłaniepokójisympatiędlawszystkich,
októrychbyłamowa.DodałateżkilkasłównatematDaphne.
LorraineiRafedoszlidowniosku,żekiedyprzyjdzieczas,bypokrydklacz,reproduktoremzostanie
Shadow.Sarahbardzosięucieszyła.
-Mamnadzieję,żetonieproblem,żeprzyjechałamwcześniej-powiedziałaLily,kiedywróciłydo
salonuzparującymikubkami.
-Cudownie,żejużjesteś,Lily!Aletooznacza,żeprowadziłaśsamochódniewyspana,podczas
burzy,wpiątekpopołudniu,kiedypanujenajwiększynich.
-MówiszjakRafe.Czyteżmożeraczejonwciąguostatnichdwunastulatmówiłjakty.Czujęsię
świetnie,Brooke.Jechałambardzoostrożnie.Pozatymwcaleniechcemisięspad.Mammnóstwo
energii.
Lilyzwdziękiemopadłanakanapę,którąkiedyśwybrałaCarolyn.Brookeusiadłaoboksiostry.
Odniosławrażenie,jakbysamaCarolynobejmowałajeobie.
-Podobałyimsiętwojemozaiki?
-Właściwienieim,tylkojemu!1wydajemisię,żekiedyzauważyjewswoimspartaoskim
gabinecie,jeśliwogólezauważy,raczejniebędziezachwycony.Spotkaliśmysięwczoraj,ajana
podstawieprzelotnegospojrzeniauznałam,żemamdoczynieniazpotencjalnymmordercą.
-Aonpoznałtwojezdanie?
-Niestetytak!
-Wtakimraziebyłaśbardzoodważna,żeumówiłaśsięznimnaspotkanie.
-Byłabym,gdybymwiedziała,żetoznimsięspotkam.Alezaszłonieporozumienie.DoktorHart,z
którymchciałamsięzobaczyd,manaimięRobert,niePeter.Jajednakwyszłamzzałożenia,że
skorojestpediatrątowłaśnieonsięmnązajmował,kiedychorowałam.
-DoktorRobertHartrobiłcibiopsjeszpikukostnego,prawda?
-Tak.Sądzę,żezabiegisprawiaływięcejcierpieniajemuniżmnie.Tobardzomiłyczłowiek.
Widziałamsięznimwkoocu,poporażcezPeteremHartem.
Lilyspojrzaławswójkubekzczekoladą.
-TensympatycznydoktorHartmieszkałztwojąmatkąwGeorgetown.DziękiMarlijegoślubodbył
sięwogrodzienafarmie.
-Jegożonabyławtedychora?
-Tak.Skądwiesz?
-Znalazłamzdjęciewbiurku.
-Cierpiałanaziarnicęzłośliwą,leczyłasięiwkoocuwyszłaztego.MiałanaimięJoanna.Zmarłarok
temu.DoktorHartczujesiębezniejbardzosamotny.Onteżmawsobiecośzarcheologa.Obiecał,
żejeszczerazposzukamoichszpitalnychdokumentów,którezaginęły.Możesięznajdą.
Brookebezsłowapodeszładobiurka,wyciągnęłasegregatoryiwróciładoLily.
-Jużsą.-Położyłasiostrzenakolanachczterygrubetomy.
-Brooke-mruknęłaLily.-Tonaprawdęwspaniale.Chybaniktjużniewierzył,żejeodzyskamy,
zwłaszczawszystkienaraz.Wyobrażamsobietwojąmatkę,jakrozmawiazpracownikami
szpitalnegoarchiwumiwyrażatakiezaufaniedonich,żenatychmiastznowuzaczynająszukadtych
dokumentówiwkoocujeznajdują.Pewniechciałazrobidkopie,aoryginałyzwróciddoszpitala.
-Tynaprawdęnieczujeszdoniejnienawiści.
-Nie,Brooke.Myślałam...Rafeciniepowiedział?
-Powiedział.Ale...
-Atynienawidziszmojegoojca?
-Nie,Lily.Anitrochę.Aniprzezchwilę.Chwilemijały.Jakżycie.
WkoocuLilyotworzyłajedenzsegregatorów.Napierwszejstronieznajdowałysięinformacje
ogólne.Choroby,któreLilyprzechodziławdzieciostwie,numerpolisyubezpieczeniowej,dane
najbliższejrodziny.Byłatamteżzgodanawszelkieniezbędnekonsultacje,podpisanaprzezJohna.
Niezależałomunatym,byzachowadprawodopozwaniaszpitaladosądu.Dbałtylkoodobro
swojegodziecka.
WkoocuLilydoszładodokumentówzprzedostatniegopobytuwszpitalu.Zostałaprzyjętaz
powodunagłegonawrotuchorobyispędziłatamdziesięddni.Wtedywłaśniezorganizowanojej
wyjazddoGenewy.
-Historiachoroby-przeczytała.-Płedżeoska.Lat15.Rasabiała.Opisobecnychobjawów.Szczupła,
słaba.Sprawiawrażeniechroniczniechorej.Wzłymstaniepsychicznym.T36.9.BP64,HR170,RR
28.WiKnasukience.
Nasukience.Wieczorowej.Dotaoca.Wiosennybalstarszychklasnależałdotradycjiobuszkół:
żeoskiejForestRidgeAcademyimęskiejAshcroftSchool.DlaLilyiBrookebyłtopierwszybalw
życiu,aBrookeposzłananiegotylkozewzględunaLily.
ChłopcyzAshcrofttłoczylisięwokółLily.Tak,obiecała,zataoczyzkażdym-mimozawrotówgłowy,
któremiewałaodkilkutygodni.
Nikomuonichniepowiedziała.Aniotym,żeczujesięsłaba.Anioskurczachmięśni.Odstycznia
opuściłatylkoosiemdniwszkoleiniechciałaopuścidnawetjednegowięcej.
PozatymwzięłazesobąkoktajlFaye.Lekiuspokojążołądek,więcbędziemogłajeśd,atodajejsiłę,
bytaoczyd.
Wypiłakoktajlipoczułasięlepiej.Niestety,nienadługo.Torsjewystąpiłynagle,podobniejak
biegunka-„gwałtownainiepowstrzymana",jakopisanowszpitalnychdokumentach.
-Trzymałaśmnie,kiedywymiotowałam,Brooke.Niewiarygodne.Całyczasbyłaśtakblisko.
-Zrobiłabyśtosamo,gdybymznalazłasięnatwoimmiejscu.
-Mamnadzieję.
-Ajapewnośd.
-Cóż,gdybycięzemnąniebyło...
-Karetkaprzyjechałabyrównieszybko.
-Tak,Brooke.Aleniejestempewna,czybymtoprzeżyła.
-Oczywiście,żetak!
-No,niewiem.Byłozemnąźle.Naprawdęźle.Odjakiegośczasulekceważyłamobjawy.Wczasie
atakumojesercebiłocorazsłabiej,corazbardziejnierówno.Znalazłamsięnakrawędzi,Brooke.
Czułamtowtedyjakprzezmgłę,apóźniejjasnozdałamsobieztegosprawę.Gdybyśnie
powtarzałacałyczas.żeniewolnomisiępoddad,niewiem,cobysięstało.
-Lily...
-Toprawda.Pamiętasz,comówiłaś?„Wszystkobędziedobrze,Lily.Wyzdrowiejesz.Tosięjuż
nigdywięcejniezdarzy".
-Takpowiedziałam?
-Powtarzałaśtobezkooca.Imiałaśrację.Przejrzałaśtedokumenty?
-Nie.Chciałamcięnajpierwpoprosidopozwolenie.
-Ależjasięzgadzam,Brooke!Oczywiście!
-Ważniejsze,żebyzobaczyłjedoktorHart.
-Mógłbyprzyjechadwtenweekend.Ichciałby.Alezdrugiejstronynicsięniestanie,jeślidammu
towszystkowprzyszłymtygodniu.
-Niemamnicprzeciwkotemu,żebyterazodwiedziłfarmę.Właściwie...toświetnypomysł.To
będziejak...
-Zakooczenie?
-Tak.
-Koniecprzeszłościipoczątekprzyszłości-powiedziałaLily.
-Więcgozaproś.
-Dobrze.Takzrobię...zaraz.
-Bateriazaczęłasięwyczerpywad?
-Trochę.Alejestjeszczecoś,araczejktoś,okimnajpierwchciałabymztobąporozmawiad.Rafe.
Rozdział27
Gróbwykopanyprzezsamąnaturębyłgłęboki,ajegościanyosuwałysię,kiedytylkoktośzbliżałsię
dorozmokłychkrawędzi.
Gruparatownikówpodchodziłatamodczasudoczasu.Sprawdzali,cosiędziejezczłowiekiemi
koniem,ilewodyprzybyłoiczyRafenieskostniałjużzzimna.
Wszyscyczekalinadrugidźwig.Minęłoniestetysporoczasu,zanimsięzorientowano,żejedennie
wystarczy.Daphnemożnabyłotylkounieśdpionowo.Ztegozdawanosobiesprawęodsamego
początku.Jednakciężkamaszynaniezdołałapodjechadbliskożlebu.Okazałosięwięc,żedwa
dźwigimusząpracowadjednocześnie,alepodróżnymkątem.
Aitakszczęśliwezakooczeniecałejakcjistałopodznakiemzapytania.
Rafe'adasięuratowad.Prawdopodobnie.Kilkumężczyznwyciągniegozeżlebu.Jeślibłotniste
ścianynieosunąsięzupełnie.
Rafejednakniechciał,bygoratowano.Jeszczenie.Daphnezaczynałasięniepokoid.Gdybyją
opuścił,wpadłabywpanikę.Rafebyłniewzruszonywswoimpostanowieniu.Zagroził,żeodepnie
pasy,jeślispróbujągowyciągnąd.Ratownicywięcczekali.Izniepokojemobserwowalipodnoszący
siępoziomwody.Rafeniezamierzałzmienidzdania,chodtemperaturajegociałaspadła
niebezpiecznie.
Wiedział,żejestjużbardzoniska.Odpewnegoczasupozwalałmyślompłynądswobodnie,chodw
każdejchwilipotrafiłbysięskupid.Gdybytylkochciał.Alenarazieniechciał.Wymagałobyto
zużyciacennejenergii,którąmusiałoszczędzad.
Wiecpozwalałswoimmyślomdryfowad.Możetegopotrzebował.Wróciłnagórębłota,które
pochłonęłojegorodzinę.Byłociepłe.Tropikalne.Łagodnaśmierd,ogrzanygrób.
AlebłotowpółnocnejWirginiibyłotegodnialodowateicięższeniżegzotycznymułMeksyku.Chod
podinnymiwzględaminieróżniłosięwieleodnieubłaganychbłotnychzwałów,którezatopiłycałą
cywilizację-wszystko,pozajejkrzykiem.
Rafesłyszałtenkrzyk,stojącwstrugachzimnejwody.Słuchałgotakdługo,ażpoczuł,żenawet
jegoduszazaczynadrżed.
Wtedyzebrałmyśliiskierowałjetam,gdziechciałbyd,gdziesięznajdzie,kiedytylkoDaphne
zostanieuratowana-doogrzanegoogniemkominkamałegodomku,doBrooke.
Rafewidziałtobardzowyraźnie.Aleciągledrżał.
Dlaczego?
Ponieważzdawałomusię,żewiecoś,chodniedokoocabyłpewny,cotojest.Miałtylkomgliste
podejrzenie.Naszłogotużprzedtym,jakjegoumysłskostniał,amyślizaczęłydryfowadbezcelu.
Tocośzostałoodkrytetegokwietniowegodnia,którytakprzypominałBożeNarodzenie.Częściowo
odgrzebane,Ekshumacjaniezostałajednakdoprowadzonadokooca.Dawnotemupogrzebanego
trupanieodsłoniętojeszczewcałości.Alewkrótcetosięstanie.
Rafemusiałzobaczydspróchniałeszczątki.
Mglista,leczprzerażającawiedzadotyczyłaBrooke,którakrzyczałabyzrozpaczy,bezkooca,gdyby
siędowiedziałaopotwornymodkryciu.
Alesięniedowie.Onzobaczytopierwszy,apotempogrzebie,ukryjepodswojąmiłością...
-Rafe?-powtórzyłaBrooke.
-Coonimsądzisz?Kochamgo.
-Cojaonimmyślę,Lily?
-Znałaśgoprzezkilkadnidwanaścielattemu.Noizdajesię,żesporoznimrozmawiałaśwciągu
ostatnichdwóchdni.Oczywiście,toniewiele,alepowiedzmi,czygolubisz.
-Tak.Oczywiście.-BrookedostrzegłapromiennyuśmiechLily.Zrozumiała,cosięzanimkryje.-Ty
gokochasz.
-Kochałam.Doszaleostwaiprzezdłuższyczas.Byłmoimksięciemzbajki,mitologicznym
bohaterem,któryprzybyłnaczarnymjaknocogierzeiuratowałmnieprzedrozpaczą.Toznaczy,
jakjużsięobudziłam.PośmierciojcaiMarlispałamniemaldwadzieściaczterygodzinynadobę.I
rosłam.Fayekarmiłamnie,gdytylkootworzyłamoczy,aRafedomniemówił.Pocieszałmnie.
Dopierokiedyocknęłamsięnadobre,zrozumiałam,żejestemzakochana.
-Rafeotymwiedział?
-Tak!Wyznałammuswojeuczucie.-1coonnato?
-Byłnaprawdęwspaniały.Powiedział,żejestdlamniezastary.Chociażjamiałamwtedyjuż
siedemnaściełat.Apotemosiemnaścieidziewiętnaście.Onjednaktwierdził,żetotylko
zauroczenienastolatkiiżewybrałamgo,bowłaściwieniemiałamżadnegowyboru.PozaCurtisem,
Rafebyłjedynymmężczyznąjakiegoznałam.
-Coodpowiedziałaś?
-Och,mówiłamróżnerzeczy.PamiętaszLily,którawierzyła,żewszystkojestmożliwe,iuparcie
tkwiławtymprzekonaniu?Cóż,wróciła,kiedytylkochorobarozluźniłaswójuścisk.Wierzyłam,że
gokocham.Inaprawdękochałam.Nadaltakmyślę.Byłatocudownamiłośd,bolesnaicałkowicie
nieodwzajemniona.Rafemógłopuścidfarmę.WtedyjużgoznanowForsythe.Lubianoi
szanowano.WieleosóbchętnieprzyjęłobyRafe'adopracy.Alezostałtu.Razemprzeszliśmyprzez
burzęmojegozauroczeniaiwrezultaciestaliśmysiębliskimiprzyjaciółmi.Najlepszymi.
-Nadalgokochasz.
-Zawszebędę.Alewinnysposób.Bardziej...prawdziwy.Szaleostwo,dziękiBogu,jużminęło.
-Aonkochaciebie-wykrztusiłaztrudemBrooke.
-Tak,aleniejestwemniezakochany.Chodsądzę,żeczasamibył.
-Jakmógłbyniebyd?Lilywzruszyłaramionami.
-Moirodzicebardzobygolubili.Kochali.Bylibymuwdzięczni,gdybywiedzieli,codlamniezrobił.
Tak,JohniCarolynuwielbialibyRafe'a.WprzeciwieostwiedoMarli.Brookeniechciałaotym
myśled.Aletamyślprzyszłajejgogłowynagle,nieproszona,takjakdwanaścielattemu.Rafe
widziałMarlętylkoraz,tużpojejśmierci.Szukałwzakrwawionymcieleoznakżycia,czekałna
uderzenieserca,oddech.
AgdybyudałomusięprzywrócidMarlęBlairdożycia?Nawetwtedyniepotrafiłabygo
zaakceptowad.
-Rafechcetubyd-mruknęławkoocuBrooke.
Niezrobiłażadnegoodkrycia,Rafesampowiedziałkiedyś,żenierobiniczego,naconiemaochoty.
-Tak.Teraztowiem.Kilkalattemuzapytałamgootowprost.Powinnamzrobidtodużowcześniej,
alesiębałam.Czułamsiętakbezpieczniewjegoobecności.Todośdsamolubne,prawda?
-Całkiemzrozumiałe.Pozatymniesądzisz,żegdybychciałstądodejśd,sambyciotym
powiedział?
-Tak,aniezrobiłtego.Ipodwunastulatachciągletujest.Uwierzysz,żewtymczasietylkoprzez
dwadni,ostatniedwa,wogólesięniewidzieliśmy?Naprawdęsięcieszę,żegolubisz.
Brookesięuśmiechnęła.TakjakMarlapotrafiłasięuśmiechad,bezwzględunato,jakbardzo
cierpiała,jakbardzobyłaniespokojnaczyprzestraszona.Kiedyniemasznicdoukrycia,niczegonie
ukrywaj.Akiedymaszcośdoukrycia?CórkaMarliznałaodpowiedźnatopytanie.Ukryjtodobrze.
Lilytakżesięuśmiechnęłaiziewnęłaszeroko.
-LepiejzadzwonięjużdodoktoraHartaipójdęspad.Byłaśwdomu?
-Jeszczenie.
-Achciałabyśtampójśd?
-Tak.Sądzę,żepowinnamzobaczydpokójmatki.Lilyzpowagąpokiwałagłową.
-Imojestudio,jeślimaszochotę?
-Oczywiście,żemam.
-Świetnie.Copowiesznawspólneśniadaniekołodziewiątej?
-Doskonale.
Razempodeszłydodrzwi.Lilywłożyłakurtkę,uścisnęłaBrookemocnoisięgnęładogałki.Potem
odwróciłasięijeszczerazspojrzałanasiostrę.
-Byłamdzisiajuginekologa.Nie,niejestemwciąży.Alechciałabymmieddziecko.Wierzę,żetak
sięstanie.
-Lily...
-Wiem.Toryzykowne.WłaśniedlategoposzłamdodoktorDavies.Specjalizujesięwciążach
wysokiegoryzyka.Napewnowiadomotylko,żeistniejeniebezpieczeostwowystąpieniaumnie
ciążypozamacicznej.
-Sądziłam,żetoniejestdziedziczne.Lilypokręciłagłową.
-Umnieryzykowiążesięzdawnąchorobą.Poinfekcjiioperacjachzostałyzrosty.Alemożnatemu
zaradzid,stosujączapłodnienieinvitro...nacoitakbymsięzdecydowała.Niejestemznikim
związana.
Lilyoparłasięosolidnedrewnianedrzwi,takjakBrookewcześniejwsparłasięnasilnym,ciepłym
cieleklaczy.
-Noiistniejejeszczeryzyko,którewynikazczegośinnego.
-Ztwojejchoroby.
-Tak.DoktorDaviespoddałamnieseriibadao.Mamjużwynikiwieluznichiwszystkiesąw
porządku.DoktorHartzapoznasięznimiwczasieweekendu,więcwkrótcewszystkiegosię
dowiemy.Jestteżnadzieja,żewkoocudojdądotego,nacowłaściwiechorowałam.
-Inapewnopowiedząciwtedy,żejesteśjużzdrowa.
-Tobyłoby...cudownie.Bowprzeciwnymraziemożesięokazad,żetotylkoremisja,a
niewykluczone,żeciążawywołanawrótchoroby.-Lilyzacisnęłapalcenagałceudrzwi.-
Podjęłabymtoryzyko.
-Możeszmieddziecko,nienarażającsięnażadneniebezpieczeostwo.
-Tobyłabytylkonamiastka.RozmawiałamotymzdoktorDavies.Bezproblemuuzyskałabym
prawodoopieki,boDNAbyłobymoje,aleniewyobrażamsobie,żebymmogłapoprosidinną
kobietęourodzeniemidziecka.
-Niemusiałabyśnikogoprosid,Lily.Przedtobąstoiochotniczka.
-Brooke!Tocoś..,Koniec,początek,radośd.
-Tocoś,cobardzochciałabymzrobid.-Ale...
-Naprawdę.
-Dziękuję.
-Więcsięzgadzasz?
-Chybażeuzyskamycałkowitąpewnośd,żejesteśjużzdrowa.
-Tak.-Lilypotrząsnęłagłową.-Nawetniepomyślałam,żebycięotoprosid,Brooke.Miałamtylko
nadzieję,żegdybymjednakurodziładziecko,acośbymisięstało,zajęłabyśsięnim.Czyteżnią.
-Niccisięniestanie.
-Zawszemożesięcośprzydarzyd.
Obiedobrzeotymwiedziały.AterazLilyprosijąoto,cozrobiłaMarlapośmierciCarolyn.Żeby
kochałajejdziecko,jakkochałabyjeprzyjaciółka.
Siostra.
Matka.
-Oczywiście,żezaopiekowałabymsiętwoimdzieckiem,Lily.-1Rafe'em.
-Rafe'em?
-Onteżbyciępotrzebował.-Nierozumiem.
Alerozumiała.Och,jakdobrzerozumiała.
-Chcęgopoprosid,byzostałojcemdziecka...
Rozdział28
DzwonektelefonuwyrwałLilyzbardzogłębokiegosnu.-Rafe?-powiedziałasenniedosłuchawki.
-MówiPeterHart,Lily.
-DoktorHart.
-Peter.
-Peter.
-Przepraszam,żecięobudziłem.Przepraszam,żeniejestemRafe'em.
Budzikkołołóżkawskazywałpiętnaściepodziewiątej.
-Och,większośdludzijeszczenieśpiotejporze.
-Większośdludzinierobiłamozaikzcukierkówprzezcałąubiegłąnoc.Pracesąwspaniałe.
-Dziękuję.
-Edithpowiedziałami,żezrobiłabyśkilkadlaoddziałudziecięcego.
Lilychciałausiąśdizapalidświatło,alezabrakłojejsił.
-Lily?Jesteśtam?
-Tak-odpowiedziałaztrudem.
-Chybajednakniemaszochotysiętymzajmowad.
-Edithwspomniała,żepewnietyteżbędzieszchciałpracowadnadprojektem.
Chciał?Tak.Ale...
-Toniejestkonieczne.Dopilnowałbymtylko,żebyśdostaławszystko,czegopotrzebujesz.Edith
bardzochętniecipomoże.Wydajemisię,żewolałabyśtaktozorganizowad.
-Atynie?Naszedwapoprzedniespotkania...były...
Lilyniepotrzebuje,żebyśnamieszałjejwgłowie.PeterniemusiałprzypominadsobiesłówRachel.
Powiedziałatoterazgłośnoiwyraźnie-nodobrze,cichoisennie-samaLily.
-Niezręczne?-zasugerował.
-Och.Cóż,ja...oBoże.
-Czaspójśdspad?
-Chybatak.Przepraszam.
-Tomojakwestia.-Przepraszam!
Peterusłyszałwjejgłosieśmiech.
-Niemazaco.Będzieszpamiętała,żedzwoniłem?Onteżsięuśmiechał.
-Skądmamwiedzied?
Rafewróciłnafarmęodziesiątejtrzydzieści.PrzedwyjazdemodLorraineopłukałsięwodąz
ogrodowegowęża.Itakbyłjużprzemoczonyizmarznięty,awodazmyłaprzynajmniejbłotozjego
ubrania.Nieskorzystałzpropozycjiwzięciagorącegoprysznica,przebraniasięwsucherzeczy,
zjedzeniaczegośitakdalej.
Drugidźwigprzyjechałnaczas.RafeiDaphnezostaliwyciągnięcizeżlebuipostawienina
rozmokłej,lecztwardejziemi.
Szczęśliwezakooczeniecałejsprawytodobryznak,powtarzałsobieRafewdrodzenafarmę.
Brookenieodkryłajeszczetego,conapawałogotakimlękiem.Mimożeczułsiębardzozmęczony,
odgrzebałtrupaniemalcałkowicie.Upiornątajemnicę.
Ale,myślał,możetotylkowyobraźnia.
Dowiesiętego,kiedyBrookepójdziespad.Wtedyondokooczyswojewykopaliska.
Wcześniejczypóźniej.Wcześniej...
SamochódBrookezniknął.Naparkingustałzatorange-roverLily.Lilywróciładodomuispała,jeśli
układświatełdomuoznaczałnadalto,coznaczyłwciąguostatnichdwunastulat.Więcgdziejest
Brooke?
Wletnimdomkunieznalazłodpowiedzi.Aletrochęsięuspokoił.Jegorysunkinadalleżaływ
saloniku.WszafieciąglewisiałyubraniaBrooke,napodłodzestałajejwalizka.Nakomodzieznalazł
paszport.
Brookenieopuściłafanny.Poprostugdzieśpojechała.Dokąd?Wtęzimną,deszczowąnoc.
Rafe'owitosięniespodobało.Bardzo.
Postanowiłjednakskorzystadzjejnieobecności,bysięprzekonad,żenękającegozłeprzeczucia
sąjedyniewytworemwyobraźni.Złudzeniem,istniejącymtylkownierzeczywistejkrainiesnów.
Koszmarem,któryznikniezchwiląprzebudzenia.
Rafebyłgotówsięprzebudzid.
Wróciłdosalonuiotworzyłbiurko.Wśrodkuwszystkowyglądałotakjakwtedy,kiedywychodził.
Kasetkanabiżuteriębyłazamknięta.Kopertatkwiławprzegródce.Nablacieleżałbloczekz
kartkamiidługopis.
Rafeprzesunąłpalcamipopierwszejstronie.Wyczułśladypopiórze,aleniezdołałichodcyfrowad.
Podniósłnotatnikdoświatła.
Podświetlonecieniebyłytym,czegosięobawiał.
Czyjestjakieśinnewytłumaczenie?Może.Poszukago,napewno.Jeślijednakzłudzenieokażesię
prawdą?
Zrobiwszystko,byBrookenigdysięotymniedowiedziała.Wyrwałpierwsząkartkę,potemwiele
następnych,ażdostrony,naktórejniepozostałynawetnajmniejsześladypodługopisie.Otworzył
szufladępoprawejstronie.
Byłapusta.SzpitalnedokumentyLilyzniknęły.Miałnadzieję,żesąwdomualboBrookezabrałaje
zesobą,dokądkolwiekpojechaławtęzimnąnoc.
Porzuciłbezcelowespekulacje.Zwłaszczażewkuchnimógłczekadnaniegolist...Nie.
Więcmożewpowozowni.Nie.
Wziąłszybkiprysznic,alekiedywyszedłzłazienki,Brookenadalniebyło.Niewróciłateżwczasie,
kiedysięubierał,telefonował.Aniwciągukolejnej,pełnejniepokojugodziny.
Akiedywreszciepojawiłasięopółnocy,byłajużzupełnieinnąBrookeniżta,zktórąsięrozstałkilka
godzinwcześniej.Prawda,wiałwiatripadałdeszcz.
Burzapozwoliłajejukrydprzednimtwarz.
Brookenawetniespojrzaławjegostronę,kiedywyszłazsamochodu,pobiegładobagażnikai
wyciągnęłatekturowepudłozetykietąKinko's-Chantilly,któregoniepozwoliłamuzanieśddo
domku.
Deszcziwiatrzostałynazewnątrz.
Burzaweszłazanimidośrodka.
-Brooke?
Sama,chodstaltużobok,postawiłapudlonapodłodzeizdjęłapłaszcz.
-CozDaphne?
-Jestjużbezpieczna.-RafeposzedłzaBrooke,któraprzeniosłapudłodosalonu.-Aty,jaksię
czujesz?
-Świetnie.-Przyklękła.Wyjęłazpudłasegregatory,kopiedokumentówidwiepaczkimałych
buteleczekzkorektorem.-Lilywróciła.
RafeprzykląkłobokBrooke.-Zauważyłem.
-Rozmawiałeśznią?-Nie.Brooke?
Szczupłymipalcamiotworzyłapierwsząpaczkę.-Tak?
-Cosięstało?-Nic.
-Pozatym,żespotkaniezLilyniebyłotakmiłe,jaksięspodziewałaś?
Brookespojrzałananiegoprzelotnieznadrzędurównoustawionychnapodłodzebuteleczek.
-Byłomiłe.Dziękitobie.Bardzosięcieszę,żeznówzobaczyłamLily.Jestwspaniała,niesądzisz?
Piękna,pełnawdzięku,taka...
-Powiedz,cosięstało.
-Nic!Wszystkowporządku.
-Przejrzałaśrzeczyzbiurkajeszczeraz.-Co?Nie.
-AlezrobiłaśkopiedokumentówLily.
-Tak.DoktorRobertHart,hematologLilyipanmłodyztegożabcia,przyjedzieturano,żebysięz
nimizapoznad.
-Rano?Dlaczego?
-Zpowodu,ojakimjużrozmawialiśmy.Chcesprawdzid,czymożnapostawidpewnądiagnozę.
-Adlaczegototakiepilne?
Brookeznowupodniosłanachwilęoczy,tymrazemznadkopii,któreukładała.
-Niemogęuwierzyd,żeotopytasz!ImprędzejLilysiędowie,imVMIchorowałaiczyjestjuż
zdrowa,tymlepiej.
Niedlaciebie.
-Mieliśmymęczącydzieo,Brooke.Chodźmydołóżka.
Rafemówiłtakimgłosem,jakbyjużbyłzniąwłóżku,pieściłobietnicąsnów,którenigdysięnie
spełnią.
GłosBrookebrzmiałtak,jakbybyłajużnapustyni,tam,gdzieJe|miejsce.Takdobrzesobieradziła
nawyschłejziemifaraonów.
-Niemogę-odparłapaniegiptolog.-MuszęjeszczeprzygotowaddokumentydladoktoraHarta.
Pozanotatkaminakarteczkach,mojamatkazapisywałateżswojekomentarzenaposzczególnych
stronach.Oceniałaopiniespecjalistów,którzyzajmowalisięLily.Mnieinteresujątekomentarze,
aleponieważtotylkojejprzypuszczenia,niefakty,zamierzamusunądjezoryginałów.Z
naukowegopunktuwidzeniatouczciwerozwiązanie.Niezniszczęopiniilekarskichtylkoluźne
spostrzeżeniamatki.Myślę,żesięzemnązgadzasz.Och,zgadzamsię.
-Tak.Aleniewydajemisię,żebywszystkobyłowporządku,jaktwierdzisz.Czegoniechceszmi
powiedzied?
-Niczego.
-Brooke?Pamiętasz,jakplanowaliśmyspędzidresztędnia?Mieliśmyrozmawiad,kochadsięi
mówidsobieprawdę.
-Tak,oczywiście.
Ijestcoścudownego,copowinieneśusłyszed.AletoprawdaLily,niemoja.Prawdaodziecku,które
będziemiałaLily.Lilyi...ty.
-Wszystkosięzmieniło.
-Coznaczy„wszystko"?
-Lilywróciładodomu.-I?
-Mymieliśmyjużswojepiędminut.Naszezakooczenie.Idlanasniematunicwięcej.Anipoczątku,
aniradości.
-Tylkotegochciałaś?-Tak.
-Itowłaśniepowiedziałabyśmibezwzględunato,czyLilywróciłabydodomudzieowcześniej,niż
planowała,czynie?-Tak.
-Niewierzę-powiedziałmiękko,zuśmiechem.-Alewporządku.Narazie.Pomogęciusunąd
komentarze.
-Nie,dziękuję.Wolałabymjenajpierwprzeczytad.
-Maszkopie.
-Aleczarno-białe.Mojamatkarobiłanotatkiwróżnychkolorach.Muszęrozszyfrowadtenkod.
-Chcesz,żebymsobieposzedł?-Uśmiechzniknąłzjegotwarzy.
-Tak.Proszę.
Rozdział29
Peterniepamiętałniczego-jegoświadomośdniepamiętała-zokresuwczesnegodzieciostwa,
kiedyjegopłacz,krzykgłodnegodzieckabrutalnietłumiłasilnarękaojca.Niepamiętał,jaknaniego
krzyczano,jakgoprzeklinano,jakniemaluduszono.Niepamiętałpopiołuzpapierosów,który
spadałmudotalerza,kiedybyłkarmiony.Anidymu,niemaltakduszącego,jakdłoonajegotwarzy.
Peterniemiałpojęcia,żebardzowcześniezacząłchodzid.Iżenigdywłaściwienieraczkował.Jak
dzieckowojnyigłodu,nauczyłsięchodzidnacienkichnóżkachwiedzionyniepragnieniem
odkrywaniaświata,leczinstynktemsamozachowawczym.
Nieprzypominałsobie,jakmatkakopałagozato,żewyjadałkarmędlapsów,anijakojciecrzucił
gonaceglanykominekztakąsiłążepołamałmużebra.
Tylkojegosercepamiętałoodgłospękającychkości.Tylkoduszaznałatenból.Tylkow
podświadomościdrzemałowspomnienie,żenieśmiałzapłakad.
ChirurgdziecięcyPeterHartdotarłwkoocudoswoichakt.Jegodzieciostwobezwątpieniamiało
wpływnato,kimsięstał.AlePeterwiedział,żejeszczenieodkryłcałejprawdy.Potwierdzałyto
akta.
Naskaliprzemocywobecdziecito,czegodoświadczył,chodstraszne,nienależałodoskrajnych
przypadków.Zaniedbywanogopodwpływemkaprysów,niesystematycznie.Rodzicenie
interesowalisięsynemnatyle,bymetodyczniesięnadnimznęcad.TraktowaliPeterajako
niedogodnośd.Ignorowaligo,oilebyłotomożliwe,ibili,kiedyzanadtoichzirytował.
Peterzkażdymdniemuczyłsięschodzidimzdrogi.Doczasu,gdyskooczyłczterylata-kiedy
wreszciesięgopozbyli-umiałsamjeśd,kąpadsięiubierad.Aleciąglebyłtymdzieckiem,które
rodzicemogliporzucidianirazusięzasiebienieobejrzed.Zalegającyzczynszemzawielemiesięcy,
matkaiojciecuciekliwśrodkunocy.Zabralizesobąswojezłepsy,aleniesyna.
Znalezionogotydzieopóźniej,czystegoiubranego,aleumierającegozgłodu.Wdomuniebyłonic
dojedzenia.TydzieopóźniejPeterpierwszyrazposzedłdoszkoły.Poczułsięjakwraju.Uczyłsię
bardzodobrze.Wwiekudziewięciułatchłopieczsierociocaotrzymałstypendiumprywatnejszkoły.
WtejszkoledlasynówiwnukówbostooskiejelityPetermiałprzyjaciela.Pierwszego.1ostatniego.
SamuelLancasterTremainebyłukochanymwnukiemswoichdziadków.Wielepodróżował.Jego
dziadekprawieprzeztrzydekadypełniłfunkcjęambasadorawkilkukrajach.
Samuelspędziłdzieciostwozagranicą-wParyżu,Wiedniu,Pradze-igłówniewtowarzystwie
dorosłych.Wrazzeswoimiskrzypcami.
SamiPetertworzyliniezwykłytandem.WyglądalijakMałyLordFauntleroyiHuckFinn.Łączyłoich
jednakcośbardzoistotnego:żadenznichnigdyniebyłnaprawdędzieckiem.
Zażyczliwym,chodnieufnympozwoleniemdziadkówSamzaprosiłswegonowegoprzyjacielana
świętaBożegoNarodzenia.NieufnośdTremaine'ówbyłauzasadniona.ZapoznalisięzaktamiPetera
izauważylito,copowtarzałosięwnichjakrefren.„Chłopiecbardzoutalentowany,leczaspołeczny,
niezdolnydonawiązaniatrwałychzwiązkówzczłonkamirodzinzastępczych.Zawszeodsyłanyz
powrotemdosierocioca".
Nigdyniewydarzyłosięniczłego,alepodtekstbyłczytelny.Jakaśpsychicznaskazasprawiała,że
Peterniepotrafiłsiędostosowad.Pozostawałopytanie,jakgłębokaipotencjalnieniebezpieczna
jesttaskaza.
Samuelniewidziałwprzyjacielużadnychwad.Dostrzegałjednakpowściągliwośddziadkówi
dlategoniepowiedziałimtego,cowyznałnajlepszemuprzyjacielowi:jeśliświątecznawizytaokaże
sięudana,zamierzaichpoprosid,bypozwoliliPeterowizamieszkadzniminastałe.
Peterwiedział,żenigdydotegoniedojdzie.Tonieosiągalnedlachłopca,którybyłciężaremdla
własnychrodziców.
WdomuSamaPeter,porazpierwszywżyciu,zobaczyłmiłośd.Samadodziadkóworazichdoniego
-miłośdtakwielkążespływałarównieżnaniekochanegoprzyjaciela.
Tremaine'owieczuliteżwdzięcznośddlaPetera.DopókiSamgoniepoznał,wwolnymczasiegrałw
karty.Wbrydża.Iwszachy.Atakżesłuchałmuzykiiczytałksiążki.
AleSamuelTremainenigdyniegrałwpiłkę.
Petertakże,oczywiście.Chłopiec,któryszybkonauczyłsięchodzid,alenieraczkował,nigdysięnie
bawił.Alebyłurodzonymsportowcem,ażycienauczyłogoznosidból.
Kiedypodrósł,mógłwytrzymadnaprawdęwiele.Alemęczącedwiczenia,jakiewykonywał,nie
miałynicwspólnegozesportem.Niespokojneciałopragnęłofizycznegokatharsis,takjakchłonny
umysłpotrzebowałwiedzy.
GręwpiłkęzaproponowałSatn.PotomekTremaine'ówtakżebyłurodzonymsportowcem,ajego
rozwijającesięciałorównieżpragnęłowysiłku.Szybkowięcpolubiłnowoodkrytązabawę.
Alerzutpiłką,wykonanywWigilięBożegoNarodzenia,mógłkosztowadgożycie.ToniePeterrzucił
jątaknieszczęśliwie.ToSampodkręciłjąicisnąłztakąsiłą,żepoleciaładalekozaniego.Pobiegłza
nią.
Siedzącazakierownicąkobietawracaławłaśniezostatnichprzedświątecznychzakupów.Była
bardzoostrożnymkierowcą.Teżmiaładzieci.Wiedziała,żespomiędzyzaparkowanych
samochodówmożewkażdejchwiliwypaśdpiłka,azaniąbandadzieciaków.Aleniespodziewała
sięwirującejpiłki,któraspadłanagleniewiadomoskąd.
Zakrwawiony,nieprzytomnySamzostałzabranydoMassachusettsGeneralHospital.Zakaretką
jechałsznursamochodów.Peterapozostawionobysamemusobie,gdybynieubłagałjednegoz
sąsiadów,bygozabrałzesobą.
WszpitalustałpozakołembliskichotaczającychdziadkówSama,zewzrokiemutkwionymw
oszklonychdrzwiach,zaktórymilekarzerobiliwszystko,byuratowadżyciejegoprzyjaciela.
Wkoocupojawilisiędwajubraninabiałolekarze.Petersłyszał,comówiądodziadkówSama.
Obrażeniachłopcaniebytytakpoważne,jakmogłosięwydawad.Doznałtylkolekkiego
wstrząśnieniamózgu.Odzyskałjużprzytomnośd.Rozcięciaizadrapaniazostałyopatrzone,a
złamanaręka,prawidłowozłożona,szybkosięzrośnie.Największezagrożeniestwarzało
podejrzeniepęknięciaśledziony.Lepiejnieczekad,tylkoodrazująobejrzed.Chcieliwięc,zazgodą
dziadkówSama,jaknajszybciejprzeprowadzidoperację.
LekarzeiTremaine'owieruszyliwstronęoszklonychdrzwi.Wostatniejchwilijedenzlekarzy
odwróciłsię,rozejrzałipodszedłdoPetera.Przykucnąłprzynim,przedstawiłsięizapytał:
~TyjesteśPeter?
-Tak.
-Samprosił,żebyciprzekazad,żewszystkowporządku.
-Aczywszystkojestwporządku?
PytaniePeterabyłobardzowymowne,wynikałozżyciawnieufności.
-Wzasadzietak.Oczywiście,doznałpewnychobrażeoiminietrochęczasu,zanimwrócicałkiemdo
zdrowia.Alewróci.
-Naprawdę?
Patrzylisobiewoczy,pandoktorimałychłopiec.
-Naprawdę,Peter.Obiecuję.
Peternigdywięcejgoniewidział.Alemężczyznawbiałymkitluniekłamał.Śledzionaniepękła,a
złamaneramięzrosłosiętakidealnie,żeSammógłbezprzeszkódgradnaskrzypcachibawidsię
piłką.
Zgodniezobietnicąwróciłcałkowiciedozdrowia.
Okresrekonwalescencjizacząłsięodpodróżydookołaświata,poktórejSamijegodziadkowie
zamieszkaliwswoimparyskimdomu.
WprzeciwieostwiedorodzicówPetera,Tremaine'owieniezniknęlinaglewśrodkunocy.Nie
zapomnieliteżsięznimpożegnad.Powiedzielimunawet,takprzekonywająco,jaktylkopotrafili,że
wypadekniebytjegowinąWiedzieli,ktorzuciłpiłkę.WyznaliPeterowi,takjakwszystkiminnym,że
tooniponosząodpowiedzialnośdzato,cosięstało.Powinniprzestrzecwnukaprzed
niebezpieczeostwem.
AlechodtoniePeterponosiłwinęzawypadek,pozostawałofaktem,żegdybySamsięznimnie
zaprzyjaźnił,siedziałbytegodniawdomuigrałnaskrzypcach.
Peterwgłębiduchatakwłaśnieuważał.Przemyślałwszystkobardzodokładnie.Nieodpowiedział
nażadnązpocztówek,jakieSamprzysyłałdoniegodosierocioca,iwkoocutajednostronna
korespondencjaustała.
PoszkolePeterbiegał,szybko,długoicorazbliżejtegoszpitala,gdzielekarzwbiałymfartuchu
spojrzałmuwoczyipowiedziałprawdę.
Pewnegodniawszedłdośrodka.Szpitalstalsiędlaniegoazylem,domemikościołemwjednym.
Należałdotegomiejsca,któregodrzwibyłyotwarteprzezcałądobę.Gdziemógłsięschronid,kiedy
opółnocyniepokójkazałmuwychodzidibiegadpoulicach.Gdzieratowanożycierannychdzieci.
NiedostosowanyspołeczniechłopiecukooczyłzpierwsząlokatąstudiawHarvardMedicalSchool,
jakojedenztrzechabsolwentówonazwiskuHart.NachirurgiidziecięcejwMassGeneraljako
jedynymiałtaknanazwisko.PóźniejzdarzalisięinniHartowie-takjakwDallas,gdziewramach
dwuletniegostypendiumspecjalizowałsięwchirurgiiurazowej,iwSeattle,gdziepracowałdo
czasu,kiedyzaproponowanomustanowiskoszefachirurgiidziecięcejwSMC.
NapoczątkuwtymszpitalupracowałtylkojedenHart.Alesześdmiesięcypóźniejpojawiłosięjuż
czterechHartów.Drugi,internistahematolog,otrzymałwSMCetat.Dwojekolejnych,młode
małżeostwo,kooczyłotamstaż.
PeterpracowałwSMCdopieroodtrzechdni,kiedynajegopagerzewyświetliłasięwiadomośd.
WzywanodoktoraHarta-bezimienia.Byładziesiątawieczorem.Peterskooczyłjużdyżur,ale
niespokojnyjakzwykle,krążyłposzpitalu.
Wiedział,żetonieonmusisięniezwłoczniestawidwsaliAT14-222.NiepracowałwAsąuith
Tower,aleakuratterazznajdowałsięwpobliżu.Oddziałonkologicznybyłnaczternastympiętrze.
Peteriwózekzpacjentkąpojawilisiętamjednocześnie.
-Historiachoroby?-zapytałspokojnie,pochylającsięnadpacjentkąwsali222.Bardzosłaba,
rozpaczliwiechwytałapowietrze,jakbysiędusiła.Tchawicęmiałauniesioną,wargisine,oczy
nieprzytomne.
-Obecnieostrabiałaczka,roktemuziarnicazłośliwa.
-Wykonanobiopsję?
-Dziśpopołudniu,
-Proszęonajwiększąigłę.-Peteruśmiechnąłsiędopacjentki,patrzącprostowjejprzerażone
oczy.-Wszystkobędziedobrze.Obiecuję.
Mówiłdoniejbezprzerwy.Uspokajałjąkiedywjegowyciągniętejdłoniznalazłasięigłaszesnastka.
Wprawnymipalcamiwymacałodpowiednipunktpodobojczykiemkobiety.
-Toodmawysiłkowa,alejużzamniejwięcejdwiesekundy...~Joanna.
Peternieodwróciłsięnadźwiękgłosu,któryrozległsięzajegoplecami.Alewidziałreakcję
pacjentki.Ulgę,mimoprzerażenia.Peterdałbygłowę,żekobietaniemożemówid.Ałemogła.
Zsiniałymiwargamiwyszeptałatylkojednosłowo.
-Robert.
Rozdział30
Brooke,profesjonalistkawkażdymcalu,byłacałkowicieskupionanatym,corobiła.Koncentracja
byłanajważniejsza.Przezwielegodzinkopiowaładokumenty,wkładaładokserokopiarkipojednej
ztysięcystron,któreczekałynaodbicie,podobniejakkarteczkiznotatkami.Byłatożmudna
praca...ipożądana.
Całkowiciepochłaniałauwagę...dochwili,kiedypojawiłsięRafe.
Wtedyemocjeprzerwałypostawioneprzednimitamy.„Chcęgopoprosid,byzostałojcem
dziecka".
Brookeniewidziała,nacosięzanosiło.UczepiłasięwyznaniaLily,że„niejestznikimzwiązana".
Niebyłotojednakżadnewytłumaczenie;aluzjeLilywydawałysięwkoocubardzoczytelne.Brooke
wiedziała,dlaczegoniedostrzegłatego,conieuniknione-boniechciała.
Aterazwszystkostałosięjasne.
Lilywyjawiłajejswójzamiariwyjaśniłaprzyczynytakiejdecyzji.
-Rafemaświetnykontaktzdziedmi.Powinnaśzobaczyd,jakbawisięzwnukamiFayeicórką
Lorraine.Wydajemisię,żebardzochciałbyzostadojcem...Gdybymmogładadmutoszczęście...
Myślałamotymoddawna,Brooke.Aledopiero,kiedyCurtispowiedziałmi,żezamierzasz
przyjechadnafarmę,umówiłamsięzdoktorDavies.Twojaodwagadodałamisił.Oczywiście,nie
wiem,czyRafesięzgodzi.Alemyślę,żetak.Cokolwiekmiodpowie,będzieuczciwyiszczery.
-Zgodzisię.-Brookeusłyszaławłasnyszept.Zgodzisię,zgodzisię,zgodzisię.
Wjejumyślebyłaszufladkatylkoztymidwomasłowami.Akiedyzostałauchylona,słowa
wyleciały.Nabierałysiłyiłączyłysięzinnymi,któremówiłyprawdę.
Ibędziechciałsięzniąożenid.Aonasięzgodzi.Zgodzisię.Zgodzisię.
RafeiLilyjużbylirodzicami:nowychbzówimłodychkoni.Odwielulat.Imielityleplanówna
przyszłośd.
EmmaiCharleszostanąpokazaneświatunajesieni.Dlazłocistegobzutrzebawybradnazwę.A
jeszczewiele,wielebzów,wielerzędówsadzonekczekanaswójczas,byzakwitnąd.
Nafarmiepojawiąsięnowedzieci,źrebakiDaphneiShadowa.
LilyiRafespędzilirazemdwanaścielat.Obojetakchcieli.Mieliplanynaprzyszłośd.
ARafeiBrooke?Dwanaściednirozmów,dwienocepieszczotiobietnicaRafe'a,żebędzieich
więcej.
Ilewięcej?TegoBrookeniewiedziała.Nigdysięniedowie.Zgodziłabysięnakażdąpropozycję...
zanimwysłuchaławyznaoLily.Okazjonalnespotkaniapełnenamiętnościalbosnuczyteżrozmów?
Tak.Albowięcej,znaczniewięcej,żebyzobaczyd-zczasem-czymożeichpołączydto,cojużłączy
Rafe'azLily.Och,tak.
Brookewiedziałajednak,żejejwolaniemaznaczenia,ponieważRafeprzystanienapropozycjęLily.
Mojeżyciejesttu,zLily,powie.Lilychcestałegozwiązku,ajasięzgodziłem.Jateżtegochcę.
Rafenieprzyznasię,żezawszepodkochiwałsiętrochęwLily.Aletooczywiścieprawda.Niepowie
też,niezasugerujenawet,żejegomałżeostwozLilybędzieprawdziwepodkażdymwzględem.Z
miłością...ipożądaniem.
Wyznajednak-bardzociepło-jakbardzojestwdzięczny,żeBrookezaoferowałasięurodziddziecko
Lily.Powie,żeryzykociążypozamacicznejniemartwigospecjalnie.Jeślibadaniawykażą
najmniejszechodbyzwężeniejajowodów,oniLilyzdecydująsiępoprostunazapłodnienieinvitro.
Ajeślichodzioniebezpieczeostwoopodłożuimmunologicznym-oiletakiewogóleistnieje-Rafe
będzienalegał,byLilypozwoliłaBrookeurodzidjejdziecko.
ABrookeniebędziemogłategozrobid.Niewtedy,kiedyojcemmabydRafe.
Brookewyszłazletniegodomkuiruszyławstronęzabudowaorezydencjitużprzeddziewiątą.
Niebobyłobłękitne,świeciłosłooce.AleBrookejakbybrnęławzaspachnigdynietopniejącego
śniegu.Szłapowoli,zpochylonągłową.DopiersiprzyciskaładokumentyLily.
Zrobiławszystko,jeślichodziozdolnącórkęzdolnejmatki.Niemówiącjużoczarodziejce
odczytującejstarożytnehieroglify.Dokumentyszpitalnezawieraływieleniezrozumiałych
medycznychskrótówiakronimów.AMarla,któraznałatenszyfr,stworzyłatakżewłasny.Gdyby
byłowięcejczasu,Brookezdołałabyzłamadkod.
Alemiałatylkoosiemgodzin.1przeszkadzałyjejnatrętne,okrutnemyśli-jejwłasnyWiatrNoży.
KobietyzrodzinyForsythe'ówzawszewychodziłyzamążzmiłości.
Ichmężowiezawszejekochaliiszanowali.Lilyniebędziewyjątkiemodreguły.
IonazaprosiBrookenaswójślubzukochanymmężczyzną,takjakCarolynnajlepsząprzyjaciółkę
MarlęnaślubzJohnem-któregoMarla,bydmoże,nadalkochała.
Czydlategogozastrzeliła?Bozmieniłzdanieijednakpostanowiłsięznianieżenid?Bociągle
jeszczezamocnokochałCarolyn?
Ostrejaknożemyśliraniły.Czytakczujesięczłowiek,zastanawiałasięBrooke,którycierpinaDIC?
Krwawizkażdej,najmniejszejnawetranki?
Ijeszcze:jakietożałosne,porównywadcokolwiek,coonaczuje,docierpienia,jakieznosiłasiostra.
Lilyzwyciężyłarealny,fizycznyból.
Dzielna,upartacórkaForsythe'ówchciałażyd.NieskooczysięerakobietForsyhe'ów.Jakże
wspaniałebędącórkiLily,któreprzyjdąnaświatzezwiązkudniainocy,damyiPierzastegoWęża.
artystkiikonkwistadora.
Brookeniedoszukałasięwdokumentachniczego,coświadczyłobyotym,żeLilyniemożesama
nosidswoichdzieci.AdoktorRobertHartnapewnotopotwierdzi.NawetMarlaotymwiedziała.
BrookezdołałarozszyfrowadznaczenieróżnokolorowychgwiazdekMarliwokółnazwiskalekarza,
ilekrodpojawiłosięnajakiejśstronie.Jeśliktokolwiekzdołarozwiązadtęzagadkę,totylkojej
współlokatorzGeorgetown.
-Pomogęci,Brooke.
Rafe.Stałtużprzednią.Mimozmęczenia,pamiętałaoswoichpostanowieniach.Oddaddokumenty
doktorowiHartowi.SpędzidtrochęczasuzLily.UnikadRafe'a.
-Nie,dziękuję.Poradzęsobie.
-Udałocisięskooczydto,cozamierzałaś?
-Niezupełnie.Alemyślę,żemojamatkawpadłanajakiśpomysł.Jestemtegopewna.
-Aleniewiesz,ocojejchodziło?
-Nie.Mamnadzieję,żedoktorHartznajdzieodpowiedź.-Brookeodwróciławzrokodłagodnych
błękitnychoczuispojrzaławstronędomu.-Tojegosamochód?
-Tak.Właśnieprzyjechał.Nieusunęłaśnotateknakarteczkachzdokumentów.
-Nie,niezamazałamnawet...och!ToLily.
Imiłyhematolog,któregoimięMarlaotaczałagwiazdkami.
-Brooke.Wydajeszsiębardzozmęczona.
-Czujęsięświetnie,Lily,naprawdę.
Poczułasięjeszczelepiej,kiedyspojrzałanadawnegoprzyjacielamatki...który,cobezustannie
sobiepowtarzała,napewnoznajdzieszczęśliwerozwiązaniedlanichwszystkich.Nadziejata
trzymałająprzyżyciuprzezcałąostatniąstrasznąnoc.Teraz,kiedypatrzyłananiegowjasnym
świetlednia,wiedziała,żemiałarację.
-JestemBrooke.
-Witaj.JajestemRobert.Brookepodałamudokumenty.
-Nakarteczkachsąkomentarzemojejmatki.Robiłanotatkiprzywynikachbadao,opisachobjawów
izabiegów,którympoddawanoLilypodczasjejkolejnychpobytówwszpitalu.Pisałateżna
dokumentach.Zamierzałamusunądtekomentarze,alemojamatkachybacośodkryła,więc
postanowiłamjezostawid.Bezżadnychzmian.
-Soczysteibezpośrednie?
-Cóż,napisałakilkarazy„bzdura".Więcejniżkilka.Międzyinnymi.Narysowałateżtwarzze
zmarszczonymibrwiami.Alekołopananazwiskazawszesągwiazdki.Przynajmniejnatych
stronach,którezdążyłamprzejrzed.
-Gwiazdkiczyniegwiazdki,cieszęsię,żemogęliczydnapomocMarli.-Robertuśmiechnąłsię
łagodnie.-Nietylkomiaławybitnyumysł,alebyłateżwspaniałątowarzyszką.Mieszkaniez
pięciomalekarzamioznaczałobezustannerozmowyoproblemachmedycznych,omawianie
różnychprzypadkówitakdalej.Nigdynienarzekała.Prawdęmówiąc,szybkozaczęłasięwłączaddo
naszychrozmów.Więcwszystkiejejopinie,pozytywneczynegatywne,będąmilewidziane.
-Och,todobrze.Bardzosięcieszę.
-Ajabardzosięcieszę,żemogępoznadjejcórkę.
-Dziwne-mruknęłaLily.—Jedziedonastaksówka.
Byłotodziwne,alenikogoniezaniepokoiło.Samochódzatrzymałsięnapodjeździe.Pasażerka
okazałasięmilewidzianymgościem.
-Faye!Jakacudownaniespodzianka!
LilyobjęłaFaye.Kobietaodpowiedziałaserdecznymuściskiem,poczympoklepałaRafe'apo
ramieniu.Wtensposóbprzywitałasięznimijednocześniemupodziękowała,żezająłsięjej
walizką.PotemuśmiechnęłasiędoBrooke.
-Pięknazciebiedama.
-Witaj,Faye.
PodobniejakRobert,Fayewyglądałatak,jakterazmogąwyglądadludziepopięddziesiątce.Młodo.
-Zciebierównież.
Lilyczekała,ażBrookeiFayeuścisnąsięnapowitanie.Napróżno.Wtedyprzypomniałasobie,że
nigdytegonierobiły.
-Ato,Faye,doktorHart.RobertHart.ZajmowałsięmnąwSMC.WGeorgetownmieszkałw
jednymdomuzMarlą.
-Pozatymmojażonaijapobraliśmysiętutajtrzydzieścilattemu-dodałRobert.-Nigdynie
mieliśmyokazjipoznadutalentowanejartystki,którazrobiłanasztortweselny.Samawkrótcemiała
wyjśdzamążibyłazajętaprzygotowaniamidowłasnegoślubu.Wydajemisięjednak,żemiałana
imięFaye.
-Cozapamięd.
-Tobyłniezapomnianytort.Iniezapomnianydzieo.
NiewypowiedziananostalgiaRobertadrżaławkwietniowympowietrzu.Inniwyczuliją...iumilkli.
Ciszastałabysiękrępująca,gdybyLilyznowujejnieprzerwała.
-Skoromowaotortachweselnych,Faye,czytoniejestdlaciebiepracowityweekend?
-Och,bardzo.Wszyscychcąpobradsięwiosną.AleJenkontrolujesytuację.Pozatympo
tajemniczymtelefonieodRafe'apoprostumusiałamprzyjechad.
-PotajemniczymtelefonieodRafe'a?-powtórzyłazezdumieniemBrooke.
Cisza,któranaglezapadła,byłaniedozniesienia.Aletrwałatylkochwilę.FayespójrżałanaRafe'a,
zmarszczyłabrwi,potemsięuśmiechnęła.
-Powinnamraczejpowiedzied„kuszącym".Rafeoznajmiłmi,żeszykujesięprzyjęcieiżejestem
zaproszona.Więcprzyjechałam.Chcęsiębawidsięzwami...igotowad.Tak,Lily.
Niegdyśnafarmieodbywałysięniezwykłeprzyjęcia.Gościemoglirobidwewspaniałejrezydencji
wszystko,nacomieliochotę.Spacerowalipoogrodach,gawędziliwaltanach,jeździlikonnodo
czasu,kiedyzbliżałsiękolejnywspaniałyposiłek-poktórymznowumoglispacerowad,gawędzidi
jeździdkonno.
Planyzwiązaneztymprzyjęciemomówionoprzyśniadaniu.BrookeiLilyzacznąodpracowni,
potemprzejdąsiętrochępodomu.Fayebędziesię„zabawiała"wkuchni,aRafepójdziedokoni.
RobertprzejrzydokumentyszpitalneLily.Gdziekolwiekzechce.WgabinecieJohna.Nawerandzie.
Wapartamenciedlagości,któryzajmował.
-JeśliFayeniemanicprzeciwkotemu,wolałbymzostadwkuchni.
-Proszębardzo.Aleuprzedzam,żemówiędosiebie,kiedyjestemzajęta.
-Obawiamsię,żejateż.
PracowniaLilypowstałanawzórcieplarni.Światłowpadałodośrodkaprzezoszkloneścianyiokno
wsuficie.Miejsca,wktórychzewzględówkonstrukcyjnychniemogłobydszyb,odgórydodołu
zabudowanoszufladami.
-Byłobyidealnie,gdybymkażdyelementmogłaprzechowywadwodpowiedniooznaczonej
szufladzie-wyjaśniłaLily.-Azdjęciaswoichmozaikpowinnamzamieszczadwportfolio.
_Lilypostanowiłanawetopracowadsystemarchiwizowaniapomysłów.Naraziewrzucałaszkice
dowielkiejceramicznejmisy.
Terazświatartystkibyłzagracony,takjakkiedyśjejpołowapokojudziecinnego.Przypominał
wielobarwnąmozaikę,wktórejznalazłyswojemiejscedwienajcenniejszepamiątkizdawnej
bawialni.Obabiurkastałyotwarte,jednoobokdrugiego.Wazon,pełenkwiatówuratowanychtego
rankapoburzy,zostałustawionynabiurkuLily.NabiurkuBrookeleżałobrazzgotowegozestawu
domalowania-prezentdlaCarolyn,nadktórymdziewczynkiwspólniepracowały,porzuconyod
dniajejśmierci.
-Odświeżyłamfarby-powiedziałaLily.-Wystarczyłododadrozpuszczalnika.Możeszpomalowad
trochę,dopókitujesteś,albozabradtozesobą...albonie.
Brookedotknęłapędzla.Przypomniałasobie,jakmocnogokiedyśściskaławdłoni,żebysięnie
ześlizgnął,ijakbardzokoncentrowałasięnakażdympociągnięciu.
Awtedynicjejprzecieżnierozpraszało.Żadneponuremyślianiwizjepełnegobzuogrodu,gdzie
pobralisięCharlotteiJames,CarolyniJohn,RobertiJoanna...gdziewkrótceodbędziesiękolejny
ślub...
-RozmawiałaśjużzRafe'emodziecku?-spytałaBrooke.-Nie.Zamierzałamtozrobiddopieropo
następnejwizycieudoktor
Davies.
-AlejeśliRobertodkryjecośwtenweekend...
-Założęsię,żejesttaksamoostrożnyjakty.Napewnobędziechciałzrobidmijeszczewielebadao,
żebypotwierdzidswojądiagnozę.Pozatymniejestemwcalepewna,czywogólezaproponujęto
Rafe'owi.
-Jakto?Ubiegłejnocybyłaśzdecydowana.
-Wiem.
-1myślałaśotymoddawna.
-Toprawda.Alemyślałamteżotobie.IoRafie.
-Rozumiem-mruknęładziwnymtonemBrooke.
-Więccośmiędzywamijest.
-Było,Lily.Nietyjednawwiekusiedemnastulatkochałaśsięwnimdoszaleostwa.I
przypuszczam,żenanasdwóchsięniekooczy.Mojezauroczenietrwałodziewięddni,dwanaście
lattemu.
-Ateraz?
-Jaksamapowiedziałaś,jestwspaniały.Izprzyjemnościąznowusięznimspotkałam.Ale...-Zgodzi
się,zgodzisię,zgodzisię.-Towszystko.Zapytajgo,Lily.Jestempewna,żezechcebydojcem
twojegodziecka.Będziezachwyconypropozycją.
-Mówiłemdosiebie?-Robertpodniósłwzrokznadrozłożonychnakuchennymstolepapierówi
zobaczył,żeFayeuważniemusięprzygląda.
-Nie.Martwiłeśsięwmilczeniu.Wkażdymrazienienagłos.Robertuśmiechnąłsięlekko.
-DobrzeznałaśMarlę?
-Nie,właściwienie.PoznałyśmysięnaślubieCarolyniJohna.Potemniewidziałyśmysięażdodnia,
kiedywszystkietrzy,Carolyn,Marlaija,musiałyśmyzaplanowadwyglądtortunatwojewesele.
Późniejspotkałyśmysiędopieropodziesięciulatach,kiedyrozpadłosięmojemałżeostwo.Johni
Carolynzaproponowali,żebymzamieszkałanafarmie.Przyjechałamwięctutaj,apiędtygodni
późniejCarolynumarła.
-Zostałaśtupojejśmierci?
-Tak.PrzezsiedemlatmieszkałampodjednymdachemzMarlą.Aleczyjąznałam?Niebardzo.
-AwieszcośoojcuBrooke?
-Niemamzielonegopojęcia,kimbył.Zdajesię,żezniknąłzescenynadługoprzedtym,jakurodziła
sięBrooke.Czasamiodnosiłamwrażenie,żedostrzegamwBrookepewnepodobieostwodo
różnychmężczyzn,którychznamzForsythe.Włączającwtoeksmęża.
-Naprawdę?
-Dlaczegonie?Miałromansechybazewszystkimiładnymikobietami.-Fayeprzekrzywiłagłowę.-
Kiedyśniewydawałomisiętotakiezabawne.
-Kiedyśpewnieniebyło.
-Tak.AlegdydziśzobaczyłamBrooke,uświadomiłamsobie,żejedynąosobąjakamiprzypomina,
jestMarla.Jakodzieckoniebyłatakuderzającopodobnadomatki.
-Niepamiętam,żebyMarlawydałamisiękiedykolwiektakczymśudręczona,jakBrookedzisiaj.
-Wiesz,cojąmartwi,Robercie?
-Mamnadzieję,żenicpoważnego.
-Aletobietakżecośniedajespokoju.Powiedziedci,ocopytałmnieRafe,kiedyzadzwoniłwczoraj
wieczorem?
Rozdział31
PytaniaRafe'a,któreFayepowtórzyłaRobertowi,pomogłymuzdecydowad,copowinienzrobid,
nadczymodpewnegoczasusięzastanawiał.MusiałporozmawiadzRafe'em.
Umówilisięnapadokuwidzianymzkuchennegookna.Zpoczątkuobajwydawalisięspięci,ale
rozluźnilisiępochwili,jakbyproblemniebyłtakpoważny,jaksądzili,izostałjużrozwiązany.
Fayedoszładowniosku,żejużczas,bydowiedziałasię,ocochodziło.
Zbliżałasiędopadoku,kiedyusłyszałaprzyciszonygłoszaplecami.
-Faye!
-Liiy?Dlaczegoszepczesz?
-Brookeposzłasięzdrzemnąd.
-Letnidomekjestdaleko.Nieusłyszałabynas,nawetgdybyśmykrzyczały.
Lilykiwnęłagłową.
-Szepczę,bobardzochcę,żebyBrookespała.
-Brookeśpi?-spytałRafe,podchodzącdonichzRobertem.
-Mamnadzieję-odparłaLily.
-Źlesiępoczuła?
-Powiedziała,żejestbardzozmęczona.Wyczerpana.Oglądałyśmyzdjęcia,kiedynaglestwierdziła,
żeniemajużsiływalczydzsennością.Myślisz,Rafe,żetomożebydcoświęcejniżtylkozmęczenie?
-Atakpowiedziała?
-Nie.Aletodziwne.Mamwrażenie,żecośsiętudziejeitylkojaniewiem,ocochodzi.Zaczynam
sięobawiad,żetomazwiązekzdiagnozą.Niechcępopadadwparanoję,alenajpierwznalazłysię
dokumenty,potemFayeodebrałatajemniczytelefonodRafe'a,ateraztakznacząconasiebie
patrzycie...Jestźle,prawda?
-Nie,Lily-powiedziałRobert.-Właściwiejestnawetwspaniale.
-Wspaniale?
-Niemogłobydlepiej.-Toznaczy?...
-Wiem,nacochorowałaś,iwiem,żejużwyzdrowiałaś.
Lilywzięłagłębokioddech,jakbywciągaławpłucaczystąradośd.
-Takbardzopanudziękuję.Och,niedziękujmi,Lily.
-ChciałbymzaczekadnawynikiwszystkichbadaoiporozmawiadzRachel,zanimpodamci
szczegóły.
-Niemasprawy.Szczegółysąbezznaczenia.Oddawnażyłamnadziejążemojemarzeniasię
spełniąalenieprzypuszczałam,żebędęsięczułatak...cudownie.Jestemwolna.Zupełniewolna.
Przepraszamzatebezsensownepodejrzenia.
-Nie,miałaśrację.Cośsiętudziało.Każdeznasmiałojakiśfragmenttejukładanki.Rafeijawłaśnie
poskładaliśmyjewcałośd.
-WięcBrookejeszczenicniewie?-Nie.AniBrooke,aniFaye.
-CzynotatkiMarliwampomogły?
-Bardzo.
-Och,todobrze.Brooketaksięucieszy.Prawda,Fleur?-Lilywyciągnęładłonieiprzywitałasięz
klacząktóradonichpodeszła.-SkoroBrookeśpi,moglibyśmypójśdnaspacer.Ziemiajesttrochę
rozmiękła,ale...
-Nieszkodzi-powiedziałaFaye.-Mamytakipięknydzieo.
LilypoklepałaFleur,któraruszyławstronęRoberta.Spojrzałanaswojegodrogiego,najlepszego
przyjaciela.Wydawałsięwtejchwilitakiodległy.
-Moglibyśmywstąpiddoszklarniipokazadgościomzłotybez.PowiedziałeśBrooke,jakbędziesię
nazywał?
-Jeszczenie.
Czekam,ażonamitopowie.
-Cosięstało,Rafe?
-Nic,Lily.Oczywiście,możemyobejrzedzdjęcia.
-Wydajemisię,żeFleurznalazłanowegoprzyjaciela-powiedziałaFaye,kiedyciszazaczęłasię
przedłużad.
-Tojaznalazłemprzyjaciółkę-uśmiechnąłsięRobert.
Fleurpodrzuciłaradośniełbem,jakbywpełnisięznimzgadzała..
BrookepatrzyłazoknasypialniMarli,jakcałagrupawracałarazemzespaceru.
Nadszedłczas.Byłagotowa.
Zaczekała,ażkoniezostaływprowadzonenapadok,atowarzyszącaimczwórkaruszyłapowoliw
stronędomu.
Szlidokuchni,alezmienilikierunek,kiedyotworzyłafrontowedrzwi.
Miałanasobieniebieskikostium,dokładniewyczyszczonyzkooskiejsierści,porządnie
wypastowaneczółenkanawysokichobcasach.
Byłaumalowana,alebardzolekko,dyskretnie,zgodniezzaleceniamiekspertów.Najejbardzo
bladejtwarzywyróżniałysięciemnosinecieniepodoczami.
Brookejednakniespała.
-Jaksięczujesz?-spytałaLityinieczekającnaodpowiedź,szybkododałaniespokojnie.-Cosię
stało?
-Nic,Lily.Wszystkowporządku.Tojużkoniec.Jesteśzdrowa.
-Wiem,Brooke.Robertmipowiedział.Notatkitwojejmamyokazałysiębardzopomocne.
-Niewątpię.
Brookespojrzałanalekarza,którykiedyśrobiłdziurywkościachLily.Niechciałsprawiadpacjentce
cierpienia,aleniemiałwyboru.
-PowiedziałpanLily,cojejbyło?
-Nie.Chcęzaczekadztymdoprzyszłegotygodnia,kiedydostanęwynikibadao.
-Aletoprzecieżniejestkonieczne,prawda?
-Myślę,żejest.
-Cóż,ponieważniebędziemnietuwprzyszłymtygodniuaninawetjutro...
-Cotomaznaczyd?-spytałRafecichoiostro.
-OsiódmejpiętnaściedziświeczoremmamsamolotdoKairu-poinformowałaBrooke,niepatrząc
naniego.
-Czyktośmógłbymiwyjaśnid,cosiętuwłaściwiedzieje?
-Jacipowiem,Lily-odparłaBrooke.-Zasługujesznato,żebydowiedziedsięwszystkiego.Teraz.
Rafemógłporozmawiadztobąnatentematjużwczoraj,kiedypoznałnazwęchoroby,naktórą
cierpiałaś,alezdajesię,żetegoniezrobił.
-Mów,Brooke.Proszę.Zrobiłato.
-NapierwszejstronienotatnikabyłopismoJohna,prawda?Dlategowłaśnienotatnikidługopis
pozostałyotwarte.Mojamatka,nawetkiedysięspieszyła,robiłaposobieporządek.Nie
sprawdziłam,coJohnnapisał,aledomyślamsię,żecośwrodzajuMJ503?AlboMSD97?
-TakąnotatkęznaleźliśmywgabinecieJohna-powiedziałaFaye.-Niktniemógłrozszyfrowad
znaczeniatychlitericyfr:animy,aniCurtis,anipolicja.Przypominałototrochęoznaczenia
używanewsystemiefirmy,ale...Wkoocudoszliśmydowniosku,żebyłytonumerylotówalbo
kodyrezerwacjipokojówhotelowychczysamochodów,zanotowanewzwiązkuzkolejną
planowanąpodróżą.Albofragmentynumerówrejestracyjnych,którezjakichśpowodówzapisał,
kiedywracałtegodniazDulles.Niktnieprzypuszczał,żetanotkamiałajakiśzwiązekześmier-
ciąjegoiMarli.Alemiała,prawda?
-Tak.TamtegopopołudniaJohnwszystkiegosiędomyślił.Powiedziałotymmojejmatce.Nie
przypuszczał,żeonamarewolwer.
-Aleczegosiędomyślił?Przerażaszmnie,Brooke.
-Chodźnagórę,Lily,wszystkocipowiem.Pokażę.Mamprawotozrobid.Onawkoocubyłamoją
matkąPotworem.
NapółcewsalonikuMarliciąglestałymedycznetekstyzzaznaczonymifragmentamidlaJohna,
Brooke,Faye.Dlaodkryciaprawdynajistotniejszyokazałsięwykazleków.
DoktorBrookeBlairezawszewygłaszałapublicznieświetneprzemówienia.Potrafiłateżwspaniale
opowiadadprawdziweizmyślonehistorie.
Historia,którąprzedstawiłategodnia,byłabardzoosobista,alenaukaodgrywaławniejkluczową
rolę.
Brookezaczęłaodwyznania,bardzoosobistego,któredotyczyłojednakkwestiizawodowej.
-Pogwałciłampodstawowązasadęarcheologii.Ikażdejinnejnauki.Podeszłamdoodnalezionych
dokumentówLily,azwłaszczadonotatekmatki,wróżowychokularach.Oczekiwałam,żeznajdęw
nichto,cochciałamznaleźd:dowód,żeanalizaMarlipomożewpostawieniuwłaściwejdiagnozy.W
pewnymsensietaksięstało.Alejategoniewidziałam,boprawdęprzesłoniłymiemocje.
-Nicdziwnego,Brooke.Chodziłootwojąmatkę-przypomniałjejbardzołagodnieRobert.
-Ichociażjesteśbardzointeligentnaiprzeczytałaświelefachowychtekstów,nieznaszsięjednakna
medycynie-dodałaciepłymtonemFaye.
-Alekażdy,ktozachowałbyobiektywizm,nawetlaik,dostrzegłbyto,czegojaniewidziałam.
Wystarczyłoprzeczytadnotatkiimiedotwartyumysł.Sądzę,żejejkomentarzemiałykluczowe
znaczenie-spojrzałanaRoberta.-Czybeznichudałobysiępanupostawiddiagnozę?
-Nie,napewnonie.Bezskutecznieszukałemrozwiązaniaprzezsiedemlat,Brooke.Nigdynie
przyszłomionodogłowy,chodmiałemjetużprzednosem.
-Onazawszepotrafiłaukrydto,cochciała,tużpodczyimśnosem.Zawszezostawiałaswojeklucze
nakomodziewholu.Wszystkie.Dosamochodu,biura,domku,doswojegobiurka.Leżałyna
widoku.Każdymógłjewziąd,takjakzrobiłtoJohntamtegopopołudnia.
Brookesięgnęłapozdjęcie,którewcześniejpołożyłanakasetcenabiżuterię.Faye,RafeiLilyznali
tękolorowąfotografię,więcBrookeobjaśniłajejznaczenieRobertowi.
-Tobyłapierwszamozaika,jakąLilyzrobiłapośmierciojca.Jakpanwidzi,użyłaszklanychpłyteki...
tabletek.Przynajmniejpojednejzewszystkichrodzajów,jakieprzepisywanojejwciągusiedmiulat
choroby.Fayeprzechowywałazapasowelekarstwajeszczeprzeztrzylatapotym,jakLilywróciła
dozdrowia.Potemdoszładowniosku,żeczaswyrzucidzbytecznetabletki.ALilyoczywiście
postanowiłajeuratowad.IwykonałatępięknąmozaikęnacześdFaye,któraprzygotowywała
zbawiennekoktajle.MozaikajestwdomuFayewChicago.Aletozdjęciebyłowkoszykuw
pracowniLily...oczymRafeniewiedział.
Brookepoprosiławszystkich,byusiedli.Rafeodmówił.OparłsięościanęiobserwowałBrookez
niepokojem,wściekłynasiebie,żenieudałomusięjejochronid.
Zaczekał,ażspojrzałamuwoczy.
-Nie-powiedział.-Otymniewiedziałem.
-WielelattemuLorrainewzięłatozdjęcie-wyjaśniłaLily.Niezdawałasobiesprawyzeznaczenia
swoichsłów.
-Znalazłajeniedawnoioddała.-PopatrzyłanaBrooke.—Dzisiajranozobaczyłaśtęfotografię,
zapytałaśmnieonią,azarazpotemszybkowyszłaś.Dlaczego?Ocochodzi,Brooke?
-Zarazcipowiem,Lily.Przepraszam,żewyglądatotak,jakbymsięzwamibawiławkotkaimyszkę.
Ubiegłejnocyzachowywałamsięnieprofesjonalnie,więcterazjestempewniezbytmetodyczna.
RafezadzwoniłdoFaye,żebyzapytadotęmozaikę.Chciałsięupewnid,jaksądzę,żepracaistotnie
składasięztego,zczegoprzypuszczał:zewszystkichrodzajówtabletekLily.Mnietakżeklapki
spadłyzoczu,kiedytozrozumiałam.Aleto,wjakisposóbkażdeznaszosobnaodkryłoprawdę,nie
maznaczenia.
Brookeodłożyłazdjęcienabokidotknęłakasetkinabiżuterię.
-Aletenprzedmiotokazałsięniezmiernieważny.Znalazłamtowletnimdomku,wzamkniętym
biurku.
Brookewyjęłazkasetkibiałą,niebieskonakrapianąpigułkę.
-TojestMJ503.Sąwniejodciśniętetewłaśnieliteryicyfry.MJtonazwafirmyfarmaceutycznej,a
503tonumerleku.WspisielekówmożnaznaleźdwszystkonatematMJ503.Jegonaukowanazwa
brzmiendok-sanijesttobardzoskutecznyśrodekwleczeniupewnychchoróbnowotworowych.
Skutkiubocznesąstosunkowoznośne,aniektóreznich,jakmdłościiwymioty,możnazahamowad
innymilekami.MJ503powodujetakżeutratęwłosów,zazwyczajtylkotymczasową.Zawartawnim
substancjaaktywnaatakujekomórkinowotworowe,aletakżezdrowe.Wtym,conajważniejsze,
białeiczerwonekrwinkiorazpłytkikrwi.
Brookewłożyłatabletkęzpowrotemdowyściełanejaksamitemprzegródkiiwyjęłainną,tym
razemfioletowąpigułkę.
-Tojestwarfarin.Stosujesięgowmedycynie,alezawartawnimsubstancjaczynnaznajdujesię
takżewtrutcenaszczury.Warfarinwystępujewróżnychkolorach,wzależnościodilościlekuw
pigułce.Liliowetabletkizawierajądwamiligramyleku.Zfarmakologicznegopunktuwidzenia
warfarindziałaprzediwzakrzepowo.Przepisujesięgoludziomzpewnymischorzeniamiserca,by
drobneskrzepynieosiadałynazastawkach,atakżepacjentom,uktórychmogąwystąpidskrzepyw
płucach.Zespisuwynika,żeleknależydozowadbardzoostrożnie.Pacjentpowinienprzyjmowad
dawkędośddużąbyniedopuściddopowstawaniaskrzepów,alenietakdużąbyspowodowała
krwawienie.
Następnatabletkabyłabiałaiowalna.
-Toprokainamid.Stosowanywleczeniusilnejibolesnejarytmiiserca.Alemożeontakże
powodowadarytmięlubzanikakcjiserca.Itakjakendoksanobniżapoziomkrwinek.Możerównież
dawadfałszywiepozytywneANA,cowskazujenachorobęautoimmunologicznąnaprzykład
toczeo.
OstatniątabletkąjakąBrookezdążyłazidentyfikowad,byłaośmiokątnapigułkawkolorzebladego
fioletu.
-Tojestdeksametazon,bardzosilnykortykosteroid.Wskazanywleczeniuwieluschorzeo,od
zaburzeoautoimmunołogicznychpogruźlicę.Powodujeliczneibardzozróżnicowaneskutki
uboczne,takiejakzaburzeniagospodarkielektrolitowej,osłabienienapięciamięśniowego,zawroty
głowy,awdużychdawkachwywołujetakżepoczuciedezorientacjiizagubienia.
Brookewłożyłatabletkęwewłaściwąprzegródkę,zamknęławieczkoiotworzyłajednązszufladek
kasetki.
-Jakwidzicie,jesttuwięcejtabletek,którymnależałobysięprzyjrzed.Sątuzapewneleki
moczopędneiBógwie,jakiejeszcze.Alete,którepokrótceopisałam,dająogólnepojęcieo
zawartościkasetki.Wszystkiemająbardzosilnedziałanieipowodująpoważneskutkiuboczne.Z
wyjątkiemtego.
Brookewyjęłabuteleczkęzkroplamidooczu.
-Naetykieciejestnapisane,żesubstancjaczynnatychkroplitotetrahydrozolina.Nieudałomisię
sprawdzid,cosiędzieje,kiedyktośtopołknie.
-Dochodziwtedydoostrychzaburzeozestronyprzewodupokarmowego.
-Naprzykładgwałtownejbiegunkiiwymiotów?-Tak.
-Czymojamatkaotymwiedziała?
-Zpewnością.MówiłanamwGeorgetown,żetosprawdzonyibardzoskutecznysposóbpozbycia
sięzlokalunaprzykrzającegosięklienta.Podobnoczasamitakizabiegstosowałykelnerki.Ibyłteż
dobrynanieudanychrandkach.WłaśnieodMarliusłyszeliśmyotetrahydrozolinie.Obawiamsię,że
tomynauczyliśmyjącałejreszty,awkażdymrazieudzieliliśmywskazówek,gdzieszukad
informacji.
-Alejakzdobywałaleki?
-BezUudu.Receptysączęstowypisywanenieprzezlekarzy,aleprzezkogośzrecepcji.Nakażdejz
nichznajdujesięoczywiścienazwiskolekarza,awprzypadkureceptnanarkotykitakżejegonumer.
Alenaogółprzepisywanelekiniesąnarkotykamiiniestanowiązagrożenia...wogólnie
rozumianymsensie.Takjakte,którewykorzystywała.Raczejniktniechciałbyichbrad,gdyby
naprawdęniemusiał.
-Albogdybymiałwybór.Niedowiedziałasięotymsyndromie,kiedymieszkałazwamiw
Georgetown,prawda?Czyonwogólebyłznanytrzydzieścilattemu?
-Nie.Jestempewny,żenie.
-Adziewiętnaścielattemu?Wżadnejztychksiążekniemaonimanisłowa.
-Moimzdaniemwtedywliteraturzemedycznejzaczęłysięjużpojawiadpierwszeopisytakich
przypadków.Alezanimnowopoznanysyndromzostaniezamieszczonywpodręcznikach,mija
zazwyczajtrochęczasu.
-Więcsamanatowszystkowpadła.-Naco,Brooke?
-Natwoją..,chorobę,Lily.Nigdyzresztąniebyłaśpoważniechora,oczywiściepozatym,żemiałaś
pękniętywyrostekrobaczkowy,apóźniejsepsę.Tostanowiłodlaniejpunktwyjścia.
Skoncentrowałasięnaobjawach,którewystąpiłyuciebiepodczaspierwszegopobytuwszpitalu,
więckiedypóźniejzaczęłypojawiadsiępodobnesymptomy,mogłosięwydawad,żewywołujeje
choroba,jakąprzeszłaś.Gdybynietwojezapaleniewyrostka,możenigdybynieodkryła,jak
cudowniebydpostrzeganąjakowspaniałamatka,anietylkokobietasukcesu.Możeteżnigdybysię
nieprzekonała,jakmiłobydniezbędnądlaJohna...
-Brooke.Proszę.Cotymówisz?
-Niewiesz,Lily?Niedomyśliłaśsięjeszcze?
-Niechcęsiędomyślid.
-Toznaczy,żeniechceszznadprawdy.Aprawdajesttaka,żepotym,jakwyszłaśzsepsy,
powinnaśbydtakzdrowa,jakpośmiercimojejmatki-powiedziałaBrooke.-Toonawywoływałau
ciebiechoroby.Trułacięlekami.Tymizkasetki.Żadnegoznichniemanamozaice,którązrobiłaś
dlaFaye.Wywoływałauciebieobjawy,jakietylkochciała.Ikiedychciała.Czasnabiopsjęszpiku?
Dodajmydokoktajlutrochęendoksanu,żebywynikniebyłzadobry.Szykujesiępunkcjardzenia?
Odrobinadeksametazonuwywołapożądanyefekt.AkiedyLilyupierasię,żepójdzienaswój
pierwszybal,parękroplitetrahydrozolinyzrobi,cotrzeba.NiechRafeopowiecikiedyś,Lily,o
Tlalocu,azteckimBoguDeszczu,któryżądałłezniewinnychdzieci.Napewnozgodziszsięzemnąże
wypadłbybladoprzymojejmatce.
-Onabynigdytegoniezrobiła...
-Aletorobiła.Tylkowtedyjednak,kiedyjejpasowało.ChorowałaśnażądanieMarli.Czy
kiedykolwiekmusiałazrezygnowadzczegośważnego,bobyłaśchora?Nieprzypominamsobie.Ale
kiedychciałazwrócidnasiebieuwagęJohnaalbowzbudzidjegopodziwiwdzięcznośdzaswoje
rzekomepoświęceniadlachorejdziewczynkilubmiałaochotęudowodnidsobie,żepotrafiwywieśd
wpolelekarzy,wtedyzaczynałaśchorowad.PozostajejeszczekwestiapodróżydoGenewy.Na
jesienilekarzezdecydowali,żejeślijeszczerazwystąpiąuciebiezaburzeniaelektrolitowe,
zostanieszwysłanadoklinikiwSzwajcarii.Mojamatkauznała,żenajlepiejbędziepojechadtam
wiosnąbotoidealnyczasnaromans.Wtedyprzecieżkwitnąszarotkii...
-Przestao,Brooke!Wydajeszsię...
-Szalona?
-Właśnie.
-Jakmojamatka?-Nie!
-TorodzinnyzespółMunchhausena.RZM.Słyszałaśotym,prawda?Wtelewizji?Amożeczytałaśw
gazetach?
-Tak.Ale...Tak,słyszałam.
-TamtegodniawidziałamJohnawjegogabinecie.Prawdopodobniewróciłzletniegodomku.Nigdy
sięniedowiemy,pocotamposzedł,skądwiedział,gdzieszukad,iczydomyślałsię,coznajdzie.
Kiedygozobaczyłam,stałzupełnienieruchomo,jakbypróbowałochłonądpotym,coodkrył,i
podjąddecyzję,cozrobid.Wiemy,żeusiłowałskontaktowadsięzCurtisem.Możechciałgozapytad,
kiedypowinienpowiadomidpolicję.WkoocupostanowiłsamprzedstawidswojezarzutyMarli.
Dlaczegonie?Nawetnieprzypuszczał,żeonamarewolwer.Aonaotymniepamiętała...dopókija
jejnieprzypomniałam.
-Myliszsię,Brooke-powiedziałRafespokojnie,alestanowczo.-Kiedytylkobysięzorientowała,że
Johnznaprawdę,natychmiastprzypomniałabysobie,żemabroo.
-Mimozmęczeniapopodróży?Irozmowyogwałcie.Niesądzę.Jednojestpewne.Wostatniej
chwiliswojegożyciaJohnmyślałoLily.Zrobiłtodlacórki.
BrookespojrzałanaLily,takkochanąitakzdradzoną
-ZabiłMarlę,bychronidciebie,Lily,bycięuratowad.Takbardzomiprzykrozato,kimonabyłaico
zrobiła.
Lilyodebrałomowę.Niepotrafiłaopanowaddrżenia.Zdołałajednakkiwnądgłowąjakbychciała
powiedzied„wiem".
-Zostawiętukasetkę.
Brookedotknęłapudełkanakosztowności,wktórymkryłosiętylezła.OdwróciłasiędoRobertai
Faye.
-Wyrzudcieto,proszę,kiedyniebędziejużpotrzebne.Tabletkitakże.Niepozwólcie,bytapełna
wdziękuartystkazrobiłaznichpiękną
mozaikę.
-Cóż,tonatyle.Namniejużczas.
Rozdział32
SerceBrookebiłoszybkoinierówno,takjakczterydniwcześniej.Tylkoczterydni.Wtedyczuła,że
utknęławmartwympunkcie,żeniemawjejżyciunadziei.Chciałastanądokowokozprzeszłością
bymócmszydwprzyszłośd.
Jaksięczułateraz,gdyschodziłazeschodówdomuwkwietniowesłooce?
Nadaltkwiławmartwympunkcie.Wjejżyciuniebyłonadziei.Źle.
-NiepożegnaszsięzFleur?
Niewiedziała,kiedypodszedł.Wciszysłyszałatylkobiciewłasnegoserca.
Niepatrzyłananiego,niemogła,alespojrzaławstronępadoku.Fleurrżałacicho.Domagałasię
pieszczot.IznowuzostawiłabynaniebieskimkostiumieBrookerudąsierśd.
OczyszczenieubraniazabrałoBrookedłuższąchwilę.Włożyłarudewłoskidokoperty...jakbyktoś,
ktotakbeznadziejnietkwiwmartwympunkcie,mógłliczydnaspełnienieżyczeo.Tobyłonaprawdę
żałosne.
-Fleurnigdynienależaładomnie.Nictutajnigdydomnienienależało.
-Biorącpoduwagę,jakkrótkopotrafisięnaczymśskupid,napewnoszybkozapomni,że
kiedykolwiekbyłamnafarmie.
Fleurniezapomniałajejjeszcze.Iwydawałasiębardzoskoncentrowana.
Brookeodwróciłasięiruszyławstronęletniegodomku.Wojownikszybkosięzniązrównał.
-Więcpostanowiłaśuciec?
-Muszęzdążydnasamolot.
-Odlatujedopierozakilkagodzin.
-Czyniebyłobylepiej,gdybymojamatkapodwpływemnagłegoimpulsuuciekła,zamiastzabid?
Najpiękniejszewucieczcejestto,żenikogoniezabijasz.
-Jesteśpewna,Brooke?
Nieodpowiedziałainieodezwałasię,ażdochwili,kiedyznaleźlisięprzysamochodzie.Powinna
wyjechadiwyjedzie.Walizkawbagażniku,kluczykiwstacyjce,wszystkogotowe.
Rafepołożyłdłoonaklamce,zanimBrookezdążyłaotworzyddrzwiczki.Pozornieniedbałymgestem
odciąłjejdrogęucieczki.
-Czegotychcesz,Rafe?-Odpowiedzi.
-Jużnieprawdy?
-Mamnadzieję,żeusłyszęprawdziwąodpowiedź.
-Niemogęwtouwierzyd.Wiedziałeś,cozrobiła,znałeśprawdęiukryłeśjąprzedemną.Kiedysię
domyśliłeś?Zanimcipowiedziałam,jakbardzojestemzniejdumna,czypotem?
-Potem.
-Iwtedypostanowiłeśzniszczyddowód.Wyrwałeśpierwszestronynotatnika...
-Zgadzasię.
-Gdybyświedział,żeistniejezdjęciemozaiki,takżebyśjewyrzucił?
-Ukryłbym.
Brookespojrzałanajegorękę,którajakbytrzymałająwmocnymuścisku,chodbyłaodsunięta.
Przypomniałasobienaglejegodotyk,aleszybkoprzywołałainnewspomnienia-swojejmatkii...
matkiLily.
Obieprowadziłydzienniki.DziennikCarolynbyłpełennadzieinastworzenienowychodmianbzów.
AdziennikMarii?Notatkinaszpitalnychwypisachbyłykronikącierpieozadawanychmałej
dziewczynceiopatrzonychkodamitrucizn,którejewywoływały.Zawierałinformacje,jakieleki
spowodująpożądaneobjawy,wjakichdawkachnależyjepodawadijakdługo.
-Wkoocuitakbymsiędomyśliła,conaprawdęoznaczałynotatki.
-Może-rozległsięgloszajejplecami.-Amożenie.
-PoprosiłeśRoberta,żebynicniemówiłażdomojegowyjazdu.
-Niemusiałemgodotegonamawiad.
-AczyLilymiałapoznadprawdę?-Tak.
-AgdybymjazapytałaLily,coodkryłdoktorHart?
-Robertchciałporozmawiadzpediatrąimmunologiemiznaleźdzjegopomocąjakąśrzadką,ale
prawdziwąchorobęwiekudziecięcego,któraustępujewokresiedojrzewania.Podobnopewien
rodzajtoczniapasowałbydoobjawówLily.
-WięcprzekonałbyśLily,żepowinnamnieokłamad.Wszyscyznalibyprawdępozamną.Jakim
prawempodejmujeszdecyzje,któredotycząmojegożycia?
-Takim,żeciękocham,Brooke.-Nie.Niemożesz.Jużzapóźno.
-Ajauważam,żetoodpowiedniczas.Inaprawdęmogęciękochad.Czytotakiestraszne?
Nie.Cudowne.Tylkoniemożliwe.-Tak.
-Dlaczego?1niemówmi,żezpowodutwojejmatki.Chybaniktjużterazniewierzy,żejesteśmy
odpowiedzialnizagrzechynaszychprzodków.
AlejestLily.To,czegoonachce,maztobąwielewspólnego.Bopragniemiedztobądziecko.
-Zagrzechyprzodkównie-zgodziłasię.-Aletuniechodziohistorięstarożytną.Wyobraźsobie,że
maszwybraddwieodmianybzu,zktórychpowstaniekrzyżówka.Naprawdęwątpię,czy
zdecydowałbyśpołączydMorderczynięzGwałcicielem.
-Zrobiłbymto,gdybymwiedział,żewrezultacieotrzymamciebie.Brookeoderwaławzrokod
drzwiczek,spojrzaławszybęsamochodu...izobaczyłamiłośd.Cudowną.Niemożliwą.
-SrebrnaGwiazda-mruknęła.-Takpowinieneśnazwadnowąodmianębzu.
-Pasujedowiosennychkwiatów.Aletenbezkwitnieteżnajesieni.Zapomniałaś?
-Trzebazapomnied.
TrzebazapomniedoZłotejGwieździe.
-MusiałbymjeszczerazwypełnidformularzeStowarzyszeniaMiłośnikówBzu.
-Sądziłam,żeLilyciąglemyślinadnazwą.
-Formularzesąwypisanejużodjakiegośczasu.AwczwartekLilywpadłanapewienpomysł.Nagle
zrozumiała,jakpowiniennazywadsiętenbez.
-Sądzę,żezmienizdanie,kiedysobieuświadomi,żemojamatkaprawdopodobniezabiłaobojejej
rodziców.
-Carolynzmarłazpowoduciążypozamacicznej.
-Taktwierdziłamojapsychopatycznamatka.
-Lekarzewyraziliidentycznąopinię,Brooke.ByłatamFaye,razemzJohnemiMarląkiedypodali
wynikisekcji.
-Zapytałeśjąotowczorajwieczorem,prawda?Tyteżzadawałeśsobiepytanie,czymojamatka
zabiłarównieżCarolyn.Wiedziałeś,żemogłabytozrobid...
Gdybynowe,niewinneżycienieutknęłonieszczęśliwiewpołowiejajowodu.
-Zastanawiałemsięraczejnadtym,Brooke,czyzachowanietwojejmatkiniewynikałozokropnych
przeżydisposobu,wjakisobieznimiporadziła...albonieporadziła.
-Gwałtniematunicdorzeczy.Onazamordowałabyswojegochłopakazliceumzatotylko,że
postanowiłzniązerwad.Nieradziłasobiezpoczuciemodrzucenia.Nigdy.Musiałanienawidzid
Johnazato,żejejniekochał,iCarolyn,żetojąwybrał.ILily,żebyłaichdzieckiem.Mojababkama
podobnąnaturę,chodniejestażtakbezwzględna.
-Totłumaczy,dlaczegoJohnzapisałtwojeimięiCurtisatam,gdziekodyleków.Alenakartkach,
którewyrwałemznotesu,byłytylkokody,cooznacza,żeJohnzamieściłwaszeimionapóźniej,
kiedywróciłdoswojegogabinetuiwiedziałjuż,cozrobiłaMarla.Sądzę,żechciałzostadtwoim
prawnymopiekunem,żebyniewysłanociędoElise,kiedytwojamatkatrafizakratki.
-Tegotakżenigdysięniedowiemy.
AleBrookewiedziała.Jejserceczuło,żeJohnjątakżestarałbysięchronid.
-Jednozatojestjasne:kobietyonazwiskuBlairniepowinnymieddzieci.AniElise,aniMarla,ani
ja.
-Bzdura.
Powierzyłbyśmiswojedzieci,Rafe?Brookeniemogłagootozapytad.Teraz,kiedyRafejeszczenie
podejrzewał,żetopytaniezadamuLily,jegoodpowiedźbrzmiałaby„tak".„Tak"...azarazpotem
„nie".
-Muszęjechad.
-Zajądsięjednąztychniecierpiącychzwłokiarcheologicznychspraw?
Otak.,Jednąztych,którewymagają,byresztężyciaspędzidwgrobowcu.
-Przecieżzamierzałaśopuścidfarmędopierowponiedziałekrano.
-Niewiedziałam,ileczasuzajmiemiprzejrzenierzeczymatki.Najpóźniejmogłabymwyjechadw
poniedziałekrano,alewtedyniebyłabymnawykopaliskachodsamegopoczątku.Awolałabym
pojawidsiętamwcześniejiprzedyskutowadzresztąekipynaszeplany.Jeślisiępospieszę,niktnie
będziemusiałniczegorobidzamnie.
-Tobardzouczciwe.Pojadęztobą.
-Lilyciępotrzebuje.
-Słyszałaś,jakmówiłem,żeciękocham?-Niemogętegosłyszed,Rafe.Nierozumiesz?-Nie.Więc
miwytłumacz?
-Prawiesięnieznamy.
-Nieprawda.Atego,czegoosobieniewiemy,możemysiędowiedzied.Czekanastylewspaniałych
odkryd.Spójrznamnie,Brooke,ipowiedzmi,żemnieniekochasz.
Zrobiłatyle,ilebyławstanie.Spojrzałananiego.
-Lilyciękocha,Rafe.
-AjakochamLily.Takjakity.Aletuniechodzionią,Brooke.Aleonas.Ociebieiomnie.
-1oLily.Wczwartekbyłauginekologa.Wsprawie,októrejmyślałaodbardzodawna.Onachce
mieddziecko,Rafe.Dużodzieci,jaksądzę,skoroterazjużwie,żemoże.Ztobą...Zamierzałacito
zaproponowaddopieropodrugiejwizycieulekarza,aleterazniemusijużczekad.
Brookeobserwowałajegoreakcjęizrozumiała,żeonmiałrację.Znalisięwięcejniżtrochę.Aleona
teżsięniemyliła.RafezgodzisięnapropozycjęLily.
Alebędzietodlaniegotrudniejsze,niżsądziła.Widziałajegotęsknotę,smutek,żal.
Pożegnaniasązawszetrudne.
-Lepiejjużpojadę-powiedziała.Muszę.
Puściłklamkę,zacisnąłdłoowpięśd.Brookebyławolna.Nicjejjużtunietrzymało.
Pozwalałjejodejśd.
-Odwiozęcię.-Nie,dziękuję.
-Jesteśwyczerpana.
-Czujęsiędoskonale.Ranoniemadużegoruchu.
Zacisnęłapalcenaklamce.Niedotknąłjejręki,niepróbowałzatrzymad,alechromowanyuchwyt
ciąglemiałwsobieciepłojegodłoni.
-Muszęjechadsama.
-Wporządku.GdziezatrzymaszsięwKairze?-Uśmiechnąłsięlekko.-Tylkoniemów,żewobozie
najakimśodludziu.Wiem,żeGizaznajdujesiętrzyminutydrogiodhoteluCairoHilton.
-WNileHilton.Ale...
-Nieprzyjeżdżaj?Dobrze.Obiecuję.Oilewzamianzatotyteżcośmiobiecasz.
-Co,Rafe?
-Umówmysięnanastępnyponiedziałek.ByłaśkiedyśwhoteluWindChimeswLondynie?
-Nie.
-Jateżnie.Spotkajmysiętam,Brooke,zatydzieo,wponiedziałek,oczwartej.
Dwanaścielattemu,dwanaściekwietniówtemu,spóźniłasięnaichspotkaniewporze
podwieczorku.Wolałarozmawiadogwałtachirewolwerach.
-Poco?
-Ponieważciękocham.Inieusłyszałemjeszcze,żetymnieniekochasz.
-MusiszporozmawiadzLily.-Zrobięto.
-Jeśliciętamniebędzie,zrozumiem.
-Ajeśliciebietamniebędzie,janiezrozumiem.
Rozdział33
Lilytwierdziła,żeczujesiędobrze.Naprawdę.Niktspośródtych,którzyzostaliwFoxHaven,tego
niekwestionował.Rafe,RobertiFayepoprostubyliirozmawializnią,kiedytylkomiałaochotę.
ALilymówiłaobzach,koniach,wnukachFayeitortachweselnych.Odczasudoczasuprzypominała
sobie,cozrobiłaMarla,iurywaławpółzdania.Mijałysekundy.Minuty.Wkoocuwzruszała
ramionamiizmieniałatemat.
FayeiRobertwyjechalirazemwniedzielępopołudniu.Obojezaproponowali,żezostanądłużej.Do
kiedyLilyzechce.Byłojednakoczywiste,żepowinnaterazzostadzRafe'em,tylkowedwoje,takjak
spędziliostatniedwanaścielat.
FayeiRobertbylizesobąznaczniekrócej,aleobojeczekalinawspólnąpodróżnalotnisko.
-Szczerzemówiąc,tojaumożliwiłamMarlipopełnienieprzestępstwa-zaczęłaFaye.-Wcześnie
ranorobiłamkoktajle,żebybyłydobrzeschłodzone,kiedyLilyzejdziedosalonu...więcMarlamiała
mnóstwoczasu,bydosypaddonich,czegotylkochciała.Niewychodziłamzkuchni,aleczy
zwracałamuwagęnato,corobiMarla?Nie,nigdy.Podejrzewam,żelubiłaryzyko.Bawiłojato.
-Napewno.
-Przygotowywałamkoktajlecodziennie,nawetwtedy,kiedyLilyczułasiędobrze.Przyzwyczaiłyśmy
siędotego,obie.Byłtodobrysposób,byuspokoidjejwrażliwyżołądek...ijedyny,wjakimogłam
pomóc.
-Zkoktajlamiczybez,MarlaitakpodawałabyLilytabletki.Mogłapoprostuskłamad,żezadzwonił
lekarzipowiedział,żebypacjentkawzięłalekarstwa.-Robertzamyśliłsięnachwilę.-Ty
przynajmniejjejnieufałaś,Faye.Mieszkałaśzniątuprzezsiedemlat,alenigdyniestałyściesię
sobiebliskie.AjaspędziłemzMarlądwalatapodjednymdachemizawszeuważałemjąza
wspaniałąosobę.
-Niemogępowiedzied,żebymjejnieufała.WszyscybardzoszanowaliMarlę.Jateż.FirmaLilac
Cottageodniosławielkisukces.Przezcocałasprawastajesięjeszczebardziejniezrozumiała.-Faye
urwała.-Marlarobiłatobardzozręcznie,prawda?Sprytnie.
-Tak.Udałojejsięuniknądwielubłędów.
-Jakich?
-Ci,którzywywołująuinnychzespółMunchhausena,najczęściejczłonkowierodziny,zazwyczaj
starająsię,bydzieckojaknajczęściejprzebywałowszpitalu.Boonisamitamwłaśniepragnąbyd.
Wrezultaciedzieckoczęściejmanawrotychorobypotowłaśnie,byzostałozatrzymanewszpitalu
jaknajdłużej.Alezdawałosię,żeMarlazawszebardzochciała,byLilywróciładodomu.Bardzo,ale
niezabardzo.Wsamraz-powiedziałRobert.-Takieosobynaogółprzesadzają.Zazwyczaj
zachowująnienaturalnyspokój,jakbywogólenieprzejmowałysięchorobądziecka,aczasem
okazująnawetpewnezadowolenie,kiedymałegopacjentaczekająbolesnebadaniaczyzabiegi.
-CzyMarianiebyłaspokojna?-spytałaFaye.
-Była.Aleonazawszepotrafiłaopanowademocje.Johntakże.IjakJohn,Marlabardzo
interesowałasięwszystkimizabiegami.Wiedziała,żeLilysięichboi.Zawszewięcstarałasię
upewnid,żekażdezbadaojestkonieczne.Oczywiście,toJohnpodejmowałostatecznądecyzję,nie
Marla.
-Onchciałtego,cobędzienajlepszedlaLily.
-Bezwątpienia.
-Ato,cookazywałosięnajlepsze,konieczne,przezMarlęsprawiałoLilybólibyłomękądlaJohna.I
dlaciebie-dodałacichoFaye.
-Sądziłem,żejaiMarlajesteśmyprzyjaciółmi.Bardzobliskimi.Przypuszczam,żezamknąłemoczy
naprawdę,botakwielezawdzięczałemMarii.
-Cojejzawdzięczałeś?-Fayeniekryłazdumienia.
-TodziękiniejJoannaznowupojawiłasięwmoimżyciu.JaiJoannapoznaliśmysięwszkole
średniej,alenigdyniebyliśmyparą.Cośnasjednakłączyło.Naszedrogirozeszłysięposzkole;ja
studiowałemmedycynęwWaszyngtonie,onaprawowDenver.Ażpewnegodnia,wWigilięBożego
Narodzenia,JoannazadzwoniładodomuwGeorgetown.Byłemakuratwszpitaluimusiałemtam
zostadprzezkolejnetrzydzieścisześdgodzin.Marlaodebrałatelefon.RozmawiałazJoannąbardzo
długo.Joannawłaśniedowiedziałasię,żecierpinaziarnicęzłośliwą.Rokowaniabyłyzłe.Chciała
przedśmierciącośmipowiedzied.Marlaprzekonałają,żebyzrobiłatoosobiście.Apiędmiesięcy
późniejwzięliśmyślub.
-1codalej?
-Przeżyliśmyrazemdwadzieściadziewiędlat.
-TonieMarlizasługa-stwierdziłaFaye.-TyuratowałeśJoannieżycie.
Robertuśmiechnąłsięlekkoizmarszczyłbrwi.
-MiesiącprzedśmierciąJoannamiałabiopsję,poktórejwystąpiłypoważnekomplikacje.Zaczęła
siędusid.Dostałemwiadomośdnapageripojawiłemsięnaoddzialechwilępotym,jakinnydoktor
Hart,chirurgdziecięcy,"postawiłdiagnozę:odmawysiłkowa,ipróbowałuratowadjejżycie.Udało
musię.Bezwahaniawbiłigłęwklatkępiersiową.Towłaśnienależałozrobid.Wieotymnawet
internista.Alekiedyjązobaczyłem...potrafiłemtylkopowtarzadwmyślach„niechjejktośpomoże,
proszę".
-Byłeśwtedyjejmężem,nielekarzem.
-Aleniewiem,cobysięstało,gdybyniePeter.Czyzdołałbymzrobidto,coon?Uratowałjejżycie,
wostatniejchwili.Gdybysięudusiła...DziękiPeterowimogliśmysięzesobąpożegnad,aJoanna
zdążyłajeszczezałatwidjednąważnąsprawę...
-Jaką?
-Chciała,żebymzaprzyjaźniłsięzPeterem.Kiedyprzyszedłemdoniejnastępnegoranka,byładużo
bardziejzainteresowanadoktoremHartemzBostonuniżwłasnymzdrowiem.Peterzostał
porzuconyprzezrodziców,kiedymiałczterylata.Joannadoszławięcdowniosku,żenapewno
chciałbymiedrodzinę.Ojca.Ajapragnąłemmiedsyna.Przezchorobężonybyłotoniemożliwe.
Joannabardzosięmartwiła,żebędęsamotnypojejśmierci.JakPeterporozstaniuzrodzicami.
Uznała,żejesteśmydosiebiepodobni.
-Ajesteście?
-Niesądzę,byktokolwiekpozaJoannądostrzegałmiędzynamipodobieostwo.Pozatymonma
trzydzieścisześdlat,więcjamusiałbymzostadojcemwwiekudziewiętnastulat.Wtedyuczyłemsię
wcollege'uiniebyłemznikimzwiązany.APetertakżejestpewny,żetoniejagoporzuciłemw
dzieciostwie.Biologiajednaknigdyniestanowiłaproblemu.Peterniemiałojca.Jasyna.Zdaniem
Joannytoprzeznaczeniezetknęłonaszesobą.Zrobiławszystko,comogła.Nawet,kiedyjużumarła
-dodałcicho.
-Peterbyłzniąwtedy?-spytałaFayeniemalszeptem.-Ztobą?
-Tak.Wpokojuobok.Joannagootopoprosiła.Umarławdomu.Wiedziałem,gdziepowinienem
zadzwonid:dokoronera,zakładupogrzebowego...
-Petercipomógł.
-Tak,Faye.Pomógłmi.Znowu.
-Todobryczłowiek.
-Bardzodobry.
Więcjesteściedosiebiepodobni.
-Zostałtwoimprzybranymsynem?
-Nie.PośmierciJoannyoddaliliśmysięodsiebie,zupełnie.Onjestbardzoskryty.Aprzymnieczuje
sięskrępowany.Joannanapewnotozauważyła.Niechciałajednakonicgowypytywad.Sytuacja
stałabysięjeszczebardziejniezręczna.Joannawierzyłajednak,żepołączynasprawdziwawięź.
-Atygozapytałeś?
-Dlaczegoczujesięskrępowany?Nie.
-Mężczyźni-mruknęłaFaye.
Sześdgodzinpotym,jaksamolotFayewystartowałzlotniskawDul-les,Rafewszedłdojasno
oświetlonejpracowniLily.
-Niemogłaśzasnąd.
-Próbowałam.
-Corobisz?
-Wiosenneporządki.
Raferozejrzałsiępowysprzątanejpracowni.Bałaganzniknął.Szklanepłytki,fugi,klejeitorbyz
gipsemzostałyumieszczonewodpowiedniooznaczonychszufladach,anieskooczonejeszczeprace
leżałynapółkachpodstołami.Koszzeszkicamiizdjęciamistanąłwkącie,biurkabyłyzamknięte.
-Wielkieporządki.
-Naprawdętrzebajużbyłotuposprzątad,ajamusiałamsięczymśzająd.Rafe?
-Tak,Lily?
-MartwięsięoBrooke.Wiesz,gdziesięzatrzymała?
-WhoteluNileHilton.Jużtamdotarła.
-Rozmawiałeśznią?
-Nie,zrecepcjonistką.Rafeurwałipodjąłpochwili.
-PorozmawiamzBrooke.Znowuumilkł.
-MamysięspotkadwLondyniewprzyszłyponiedziałek.
-Todobrze.
-Fayenapewnochętnieprzyjedzietunatenczas,kiedymnieniebędzie.
-Niematakiejpotrzeby.Wolęzostadsama.
-PoproszęSarah,żebyzaopiekowałasiękoomi.Będziemiaławięcejczasu,bowkrótcezaczynasię
przerwawiosenna.Oczywiście,tyteżmogłabyśsięnimizająd,ale...
-TodowódzaufaniadlaSarah,któraciągleczujesięodpowiedzialnazawypadekDaphne...chociaż
niepowinna.
-Tak.
-Będzieszwspaniałymojcem.-Lilyzuśmiechempopatrzyławjegonaglezatroskaneczymś
błękitneoczy.-Brookecipowiedziała,prawda?Odziecku.
-Tak,Lily...
-Nicniemów.
-Alemusimyporozmawiad.
-Niemaoczym.Wiem,codomnieczujesz,Rafe,atywiesz,cojaczujędociebie.
-Niejestempewien,czyzdajeszsobiesprawę,Lily,cooznaczałabydlamnietwojapropozycja.
-Zgodziłbyśsię,prawda?Jakiśczastemu.
-Tak.Zgodziłbymsię.
-Cóż,todobrze...bokiedyśnaprawdętegobardzopragnęłam.Terazjednakchciałabymtylko,
żebyśmipomógłprzesunądstoły.Wolałabym,żebystałypodścianami...
Rozdział34
RecepcjaSwedishMedkalCentrę17kwietnia,wtorek
-Och!DoktorHart.Niewiedziałam,żejeszczepantujest-powiedziałazezdumieniem
recepcjonistka.
-Ktośmnieszuka?-spytałPeter.
-Nie.Alewłaśnieprzyszłytedokumenty,więcpomyślałam,żepanazawiadomię.Nawypadek,
gdybypannanieczekał.
Peternieczekałnadokumenty,lecznawiadomośdodosoby,którajeprzysłała.LilyRuthiedge.
FoxHavenFarm.12222CanterfieldRoad.Forsythe,Wirginia,201118.
-Skądsiętuwzięły?
-Przywiózłjetaksówkarz.
-Októrej?
-Kołojedenastej.Przepraszam,żeodrazuniewysłałampanuwiadomościnapager.Sądziłam,że
wystarczy,jeślibędąturano,kiedyprzyjdziepandogabinetu.
-Wporządku.Dziękuję.
Dziesiędminutpóźniej,wswoimapartamencie,Peterprzeczytałkartkędołączonądoszpitalnych
wypisów.Staranniewydrukowananotkazawieraławyłączniesuchefakty.Miejsce:Swedish
MedicalCentrę.Czas:siedemlatzżyciaLily,odósmegodopiętnastegorokużycia.
Wdramaciewystępowałatylkojednaosoba.MarlaBlair.GrałarolęprzybranejmatkiLilyitojej
charakterpisma,wróżnychkolorach,widniałnawszystkichstronach,jakkomentarze
wszystkowiedzącegonarratora.Dolistudopiętokopertęopatrzonąnapisem:Znalezionewbiurku
Marli.Zawierałakilkanaścieróżnychtabletekorazwycinekzgazety,zkrótkim,leczprzejmującym
opisemtragicznegowypadkunafarmiewFoxHaven.
Nicwięcej.Tłozostałonakreślone.
Atytułsztukiwczterechopasłychtomach?
Niebyłotytułu.AlePeterowiprzychodziłynamyślróżnepropozycje.
Cud.Taknazwałbypierwszyakt,wktórymLilyprzeżyłapęknięciewyrostkarobaczkowego.A
podtytułpowinienbrzmied:Dzielnamaładziewczynka.
Tytułyzmieniałysięwmiarę,jakczytał.
Matka.Zło.Wściekłośd.Zgroza.
Peterzadzwoniłdoniejopiątejrano.Byłobardzowcześnie,aleniemógłczekaddłużej.Oszóstej
zaczynałoperowadiwiedział,żenieznajdzieanichwiliprzezcałydzieo.
Spodziewałsię,żeusłyszycichyisennygłos.Wyobraziłsobie,żedziewczynawyszepcze:Rafe,i
poczuł,jakcośściskagozaserce.
-Halo?-Lilyodezwałasięcicho,alezupełnieprzytomnie.
-MówiPeter.
-Cześd.
-Niespałaś.
-Nie.SzukamwInternecieinformacjiozespoleMunchhausena.Teraz,kiedyjużznamdiagnozę,
powinnamchybatrochęotympoczytad.
-rTerazsiędowiedziałaś,cotobyło?
-Wsobotę.WypisyznalazłysięwbiurkuMarli.Roberttylkonaniespojrzałi...Pewniesię
zastanawiasz,dlaczegowysłałamjedociebie.
-Fakt,aleniemamnicprzeciwkotemu.
-Dziękuję.ZamierzałamzadzwoniddoEdithrano,wyjaśnidbardziejszczegółowo,cozawiera
przesyłka,ipoprosid,żebyśtoprzejrzał.Oczywiście,jeślimiałbyśczasiochotę.
-Mamczas.Iochotę.Jużsięzapoznałemzdokumentami.
-Dziękuję...
-Niemazaco,Lily.Awięc?
-Więc?Och,pytasz,dlaczegowysłałamtodociebie?No,cóż...niewiem.Samasięnadtym
zastanawiałam.Chybadlatego,żepowinnamprzyjśddociebiewczorajranowsprawiemozaik.W
tensposóbchciałamciwyjaśnid,dlaczegotegoniezrobiłam.
-Nieprzejmujsięmozaikami.
-Nieprzejmujęsię.Wkażdymrazieniebardzo.Chociażjeszczezanimsiędowiedziałamprawdyo
swojejchorobie,bardzodużomyślałamopracach.Idoszłamdowniosku,żebyłobylepiej...
najlepiej,gdybydziecisamemogłyzrobidmozaiki.Napewnosobieporadzą.Każdedziecko
opracowałobywłasnyprojekt,zmoją,większąlubmniejszą,pomocą.Wszpitaluciągletrwa
programzajędartystycznychdladzieci,prawda?
-Tak.Izczasemzostałznacznieudoskonalony.Apomysł,żebydziecisamestworzyłymozaikidla
swojegooddziału,jestwspaniały.MaryAnn,zawszepełnaentuzjazmukierowniczkaprogramu,
bardzochętniesięznimzapozna.Aleniemusiszsięspieszydzpodjęciemdecyzji,Lily.
-Takczyinaczej,muszęjąpodjąd.Wtenweekend.Wsobotę.Wtedywłaśniezamierzampowtórzyd
mojąpodróżsentymentalnąnaoddziałdziecięcy.Chcęsprawdzid,czyprzyjazneduchyprzeszłości,
którespotkałamtamwubiegłyczwartek,niezmieniłysięwdemony.Dotegoczasuprzejdę
przyspieszonykurswiedzyosyndromieMunchhausenaizajmęsięduchami,awłaściwiejednym
demonem,nafarmie.Muszęzawrzedznimpokójtutaj,wdomu.Cokolwiekczekamniewszpitalu,
zpewnościąwymagatrochęwięcejpracy.
-Dajeszsobietylkotydzieonauporaniesięztymwszystkim?
-TyleczasuRafedajecórceMarli,Brooke,aspójrzmyprawdziewoczy,onajestwznacznie
trudniejszejsytuacji.Pozatymodsiedmiulatzastanawiałamsię,nacobyłamchora,idrżałamze
strachu,czynienastąpinawrót.Teraz,kiedyjużznamprawdę,wpewnymsensieodczułamulgę.
-Aletylkowpewnymsensie.-Tak.
-Nicdziwnego.
-Alechcęuporadsięztymnadobre.Wtymtygodniu.Wiem,żeto,cozrobiłaMarla,wynikałozjej
naturyimiałoniewielewspólnegozemną.Jednakwtejchwiliodbieramtodośdosobiście.Mam
nadzieję,żejeślidowiemsięwięcejosyndromie,bardziejobiektywniespojrzęnasprawę.Może
kiedyzrozumiemprzyczynypostępowaniaMarli,nabiorędotegowszystkiegodystansu.
-Przypuszczam,żetakwłaśniesięstanie,Lily.Bo,maszrację,niebyłowtymnicosobistego.Czy
przysłałaśmidokumentydlatego,żezaczęłaśczytadozespoleMunchhausena?Myślisz,żewiemo
tymwięcej?
-Nie,naprawdęniepotodostarczyłamciwypisy.Tochybazupełnienielogiczne.Ale...może
rzeczywiściewieszwięcej?
-Nie,chodwidziałemkilkaprzypadków.Nachirurgiidziecięcej,zwłaszczaurazowej,stykaniesięz
ofiaramiróżnychprzejawówprzemocyjestnieuniknione.
-Chciałeśzajmowadsięofiaramiprzemocy-powiedziałaLily.-Takiegodokonałeśwyboru.
Zastanawiamsię,czyzdawałamsobieztegosprawę?Botosięłączyzfaktem,żewysłałam
dokumentydociebie.
-Nierozumiem.
-Mina,zjakąwszedłeśdogabinetuRacheltamtegopierwszegodnia,przypomniałamiwyraz
twarzymojegoojcawdniu,kiedyzginął.Terazwiem,żewłaśniewtedyodkrył,corobiłaMarla.
-WgabinecieRachel,kiedytaktrafnierozpoznałaś,żejestemzły,pojawiłemsiętużpopobyciew
izbieprzyjęd,gdzieprzywiezionociężkopobitedziecko-powiedziałmiękkoPeter.-Chłopiectrafił
naoddziałintensywnejopiekimedycznej.Chciałemsięupewnid,żebędziewstaniezeznawadw
sądzieprzeciwkoswoimrodzicom.Miałaśtakżeracjęcodotego,żebyłbymzdolnydoprzemocy.
Wtedywyobrażałemsobiewłaśnie,cochętniezrobiłbymtymludziom.
-Wyobrażałeśsobie.Aleniezrobiłbyśtego.Bezwzględunato,jakbardzochciałbyśchronid
dziecko.
-Twójojciecniepoprzestałnawyobrażeniach.Oddałżycie,bycięchronid.Myślisz,żepostąpiłźle?
-Nie.Ależałuję,żeniezdołałchronidmnietak,jakchciał.Zpomocąprawa,nie...rewolweru.Nie
wiedział,żeonamabroo.Akiedyzdałsobieztegosprawę,zbytpóźno,zastrzeliłMarlę.Samjuż
umierał.Kiedypomyślę,codlamniezrobił,fakt,żedajęsobiecałytydzieonauporaniesięz
uczynkamiMarli,wydajemisięgrubąprzesadą.
-Niemawrymcieniaprzesady,Lily.Twójojciecpewniebysięzemnązgodził?
-O,tak.Niewątpię.
-Tobyłwspaniałyczłowiek.-Oczywiście.
WForsythe,zaoknempracowni,ptakizaczęływłaśniewitadświt.Lilysłyszałaichrozbrzmiewający
wciszyśpiew.
WWaszyngtonie,wielepięterpodapartamentemPetera,wyłasyrena.
-Czyjacigoprzypominam?
-Co?Och,mojegoojca?Nie.Tonieznaczy,żeniejesteśwspaniały,ale...Niewiem,jaknależy
odpowiedziednatakiepytanie.
-Szczerze.Tak,jakodpowiedziałaś.
-Cóż,jestpewiendoktorHart,którymigoprzypomina.
-Robert.
-Tak.Nawetbardzo.Ontakżestarasięmniechronidiczujesięwinny,żeprzeztylelatniedomyślił
sięprawdy.Jestempewna,żemójojciecteżniemógłsobietegodarowad.
-Żadenznichnieodkryłbyprawdy,dopókinieodnalazłysięnotatkiMarliitabletki.Naogół
głównymznakiemrozpoznawczymsyndromujestfakt,żechorobadzieckaniemasensuz
medycznegopunktuwidzenia.Owszem,to,nacocierpiałaś,niemiałonazwy.Aleobjawy
doskonalepasowałydocałegospektrumznanychmedycynieschorzeoopodłożu
autoimmunologicznym,Robertnaprawdęniepowinienonicsięobwiniad.
-Mógłbyśmutopowiedzied?-Lilyprzezchwilęczekałanaodpowiedź,alePetermilczał.-Nie
mógłbyś.Dlaczego?
-RobertHarttonajlepszylekarz,jakiegoznam.
-Więcczułbyśsięniezręcznie?Zabrzmiałobytozarozumiale?
-Tak.1jedno,idrugie.-Och.
Zapadłakrępującacisza.AlePetermusiałpowiedziedjeszczecoś,cozabrzmizarozumiale.Imusiał
zrobidtozaraz,zanimzejdzienasalęoperacyjną,aLilyzacznieczytadosyndromie.
Dowiedziałabysiębardzodużo,nieruszającsięodkomputera.Wystarczyło,żebyweszłana
oficjalnąstronępoświęconązespołowiMunchhausena.
Zegarnieubłaganieodmierzałczas,jakizostałPeterowinarozmowęzLily,atakże,jakiLily
wyznaczyłasobienauporaniesięzkilkomaduchamiijednymdemonem.
Peterwiedział,żedziewczyna,studiującsyndrom,dokonajeszczekilkubardzoprzykrychodkryd.
-Jaksięczułaśwciągutychsiedmiulat?
-Bezradna.Zdradzonaprzezwłasneciało.
-Podobałocisię,żeskupiasznasobieuwagęwszystkichdookoła?-Nie.
-Ażewzbudzaszwspółczucie?
-Nie,anitrochę.Byłomibardzoprzykro,żeprzysparzamtylutroskojcu.IBrooke.IFaye.
-IMarli?
-Jejtakże,oczywiście.Aleprzedewszystkimmartwiłamsięoinnych...imyślałamomojejmatce.O
tym,jakbardzoprzejmowałabysięmojąchorobą.
-Wieleofiarzespołu,zwłaszczastarszych,zaczynaodkrywad,żemiłośd,jakąobdarzająichinni,
zależyodnasileniachoroby.Imbardziejsąchorzy,tymwięcejuczuciaotrzymująodbliskich.Wten
sposóbstająsięwspółuzależnieniiczęstosamiwywołująusiebieobjawychoroby.
-Ciekawe,czyjateżtorobiłam.Mimowolnieizupełniezinnychpowodów.Takbardzochciałam
bydzdrowa,żewkoocuzaczęłamukrywadobjawychoroby.
-Takjakprzezkilkatygodniprzedpierwszymbalem?Zwynikówprzeprowadzonychwtedybadao
wynikażeoddłuższegoczasumusiałaśsięźleczud.
-Takwłaśniebyło.Alestarałamsięniczegonieokazywad.
-AMarlazaczęłazwiększaddawkileków,którecipodawała.Tamtegowieczorumogłaśnawet
umrzed.
-Marlaniepróbowałamniezabid.
-Nie.Chodnaogółprzemoctegorodzajuzczasemsięnasila.Sprawcauzależniasięodtego,corobi.
Takjakwprzypadkuwiększościuzależnieo,jegopotrzebyrosną.Musidostarczadsobiecoraz
mocniejszychwrażeo,abyuzyskadpożądanyefekt.WprzypadkusprawcówzespołuMunchhausena
imbardziejchorejestdziecko,tymwiększejdoznająsatysfakcji.Byjąosiągnąd,podejmującoraz
większeryzykoicorazbardziejkrzywdząswojąofiarę.
-ZmojąniezamierzonąpomocąMarlaomalniewyrządziłaminajwiększejkrzywdy.
-„Niezamierzona"tobardzoistotneokreślenie.Czywciąguostatnichdwunastulatczęsto
chorowałaś?
-Tylkoraz.Byłamprzeziębiona.Rafeteżiprzeszedłtodużogorzejodemnie.
-Więcniebrakujecichoroby?-Nie.Dlaczegopytaszotakierzeczy?
-Boczytającozespole,natknieszsięnadwieinformacje,któremogłybycięzaniepokoid.Te
pytania,awłaściwietwojeodpowiedzi,tomoimzdaniemdobrysposób,byciuświadomid,żeżadna
znichnieodnosisiędociebie.
-Więcwiedziałeś,coodpowiem,zanimzadałeśmitepytania?
-Byłemniemalpewien.Wątpię,czykiedykolwiekpomyślałaśosobiejakooofierzeprzemocy.
-Rzeczywiście,nigdyniemiałamwrażenia,żedoznajęprzemocy.Rodzicebardzomniekochali.I
Brooke.Wogólesłowo„ofiara"domnieniepasuje.Jakodzieckonieczułamsięofiarąiterazteżsię
taknieczuję.Myślę,żebyłamraczejpionkiemwgrze,którąprowadziłaMarla.
-Aczyprzypuszczasz,żewprzyszłościmogłabyśsięstadpacjentkązzespołemMunchhausena?
-Toznaczykimś,ktosamwywołujeusiebieobjawychoroby?Napewnonie.
-Jateżtaksądzę.Aleniektórezofiartegozespołu,doktórych,jakzauważyłaś,nienależysz,robią
toprzezcałeswojedorosłeżycie.Istniejeteoria,żejesttospowodowanebrakiemuwagiotoczenia,
jakącieszyłysięjakodzieci.
-Mnietoniegrozi.Brakowałomitylkozdrowia,którymcieszyłamsiędoósmegorokużycia.A
druganiepokojącainformacja?
-Niewielkiprocentofiarzespołustajesiępóźniejjegosprawcami.
-Robiątowłasnymdzieciom?Niewyobrażamsobie,żemogłabymskrzywdzidjakiekolwiekdziecko!
-Nigdyniemyślałem,żejestinaczej.
-Dziękuję.Dziękujęteż,żemitowszystkopowiedziałeś.Gdybymznalazłateinformacje
nieprzygotowana,pewniedługobymsięnadnimizastanawiała.
-Lektura,któracięczeka,będzieitakbardzotrudna.Iprzykra.
-Bodotyczyprzemocywobecdzieci.
-Właśnie.
-Alemuszętoprzeczytad.
-Iporozmawiadzemnąpóźniej?
-Tak.Proszę.Jeślimaszczas.
-Maminiemam.Zatrzyminutyoddamsięcałkowiciewewładaniemoimpacjentom.Może
dopierowieczoremznowudociebiezadzwonię.Późnymwieczorem.
-Niemasprawy.Jaoddałamsięcałkowiciewewładanieduchomidemonom.Długosiedzęwnocy,
wpołudnieucinamsobiedrzemkę,apotemdoświtusurfujępoInternecie.Dzwoo,Peter.Proszę.
Okażdejporze.Jeślichcesz.
-Chcę.Izadzwonię.Mamjeszczejednopytanie.KtotojestRafe?-Och,Rafe...
Cudownyrycerzwlśniącejzbroi.Mężczyzna,którykiedyśmożezostałbyojcemmojegodziecka.
Przyszłojejdogłowymnóstwookreśleo.Terazjednakwszystkienależałyjużdoprzeszłości.Tej
dobrej,nietejstrasznej.AjakpowinnanazwadRafe'ateraz?Niewiedziała,alewłaściwesłowa
pojawiłysięsameiwypowiedziałajezuśmiechem.
-Tomójwspaniałyprzyjaciel,którykochaBrooke.
Wciągudniinocy,którepotemnastąpiły,rozmawialioróżnychporach-czasamicałymigodzinami
iczasamitylkochwilę,boPeteranaglewzywanodoszpitala.
Byłytosmutnerozmowy.Większośdofiarniemiałatyleszczęścia,ileLily.Mówiliowszystkim,
czegozdołałasiędowiedzied:otym,żeistniejąŚmiertelneprzypadkiwśródofiarzespołu
Munchhausenążejegosprawcówniemożnawyleczydiżezaprzestająswoichdziałaowrazze
śmierciądzieckalubwtedy,kiedyznajdąsobiemłodsząofiarę.
Sprawcyzespołutonierzadkoludziewykształcenizwyższychklasspołecznych,najczęściejkobiety.
Większośdznichtobiologicznematkiofiar.Osiemdziesiątprocenttychkobietmiałostycznośdze
środowiskiemlekarskim.Byłyzazwyczajpracownicamisłużbyzdrowiaalbopacjentkami,alboi
jednym,idrugim.Najpierwwywoływałyobjawychoroboweusiebie,bypotemsiadspustoszeniew
organizmachinnych.Częstoosobytezostawałypoddawaneleczeniupsychiatrycznemulub
próbowałypopełnidsamobójstwo-wprzeszłościalboteżwtedy,kiedyichdziałaniawychodziłyna
jaw.
Najmłodszazopisanychofiarznajdowałasięjeszczewłoniematki,któranauczyłasię,jak
powodowadstanzagrożeniapłodu,niedotlenienie.Zmieniałapozycjęswojegociaławtakisposób,
abyciężarbrzuchautrudniałprzepływkrwiprzezpępowinę.Najstarszaofiarabyłapensjonariuszką
domuopieki.Zespółjesttakżeznanywweterynarii.
Typowymsposobemwyrządzaniakrzywdydzieciomjestduszenie.Kiedysprawcadecydujesięna
podtruwanie,najczęściejwybierałatwoosiągalnelekiitrucizny:dostępnebezreceptyśrodki
przeczyszczająceiwymiotne,kofeinę,lakierdopaznokci,kwas.Jeślimadostępdoigieł,wstrzykuje
ofierzeróżnesubstancje-brud,powietrze,kwas,naturalnewydzieliny.Wjednymzprzypadkówza
pomocąinsulinywywołanoudzieckahipoglikemięiśpiączkę;winnym,ojcaoskarżonoo
wstrzyknięciecórcekrwizakażonejwirusemHIV.
Sposób,wjakiMarlaBlairznęcałasięnadLily,niezostałujawniony.
-Topowinnobydopisane,prawda?-spytałaLilyodziesiątejczterdzieścipiędwczwartkowy
wieczór.-Żebyinnilekarzeteżsięotymdowiedzieli.
AlezanimPeterzdążyłodpowiedzied,dostałwezwaniezeszpitalanapagerimusiałsięszybko
pożegnad.Aleczterygodzinypóźniej,kiedywsłuchawcerozległsięsennygłosLily,odparłmiękko:
-Tak.
-Tak—powtórzyłazdezorientowanaLily.Nagleuśmiechnęłasię,przytomniejąc.-Ach,notak.Opis
mojegoprzypadku.
-Możezadzwonięinnymrazem?
-Proszębardzo,alepotejrozmowie.Opisałbyśto?
-Chętnie,alenajpierwmuszęporozmawiadztwoimilekarzami.
-Jakoprzypadeknależędonich,niedociebie?
-Takiesązasady.
-Zajmowałosięmnąwielulekarzy.
-Wiem.Alejapowinienemprzedyskutowadsprawętylkoztymigłównymi.
-Zkonsultantaminie?
-Nie,chybażektóryśspecjalizujesięwrozpoznanejuciebiechorobie.
-Obawiamsię,żecałasprawarozejdziesiępoForsythe.Wolałabym,żebyniktniewiedział,coto
było.
-Nadalniebrakujecizainteresowaniazestronyinnych?
-Nadal.AleprzedewszystkimniechcętegozewzględunaBrooke.Wopisach,któreczytałam,
nigdyniepodawanoimioninazwiskpacjentów.Alenawetinicjałymogłybykogośnaprowadzid.
-Ktokolwiekopiszetwójprzypadek,dopilnuję,byzmieniłinicjały.Samajewymyślisz,jeślichcesz.
-Nie.Ufamci.
-Takczyinaczejnajpierwcijepokażę.
Lilyzmarszczyłabrwi.UsłyszałanagłązmianęwgłosiePetera.Możejestzmęczony,pomyślała.Albo
myśliopacjentach.
Ajednakcośkazałojejzacządtemat,któregowłaściwieniezamierzałaporuszad.
Niepowinnaporuszad.
Niechciałaporuszad.
-ZadzwoniładziśdomnieRachel.Odwołałamswojąwizytęjużwcześniej,kiedystałosięjasne,że
wynikibadaonajprawdopodobniejbędądobre,aletymrazemrozmawiałamzniąosobiście.
-Powiedziałaśjej,żedałaśmidokumenty?
-Tak.-TowtedywłaśniewgłosieRachelzaszłapewnazmiana.-ZdaniemdoktorRacheltywiesz
rylesamoozespoleMunchhausena,ilewszyscyinnilekarzewSMC,amożenawetwięcej.
-Alezasugerowałaci,żebyśporozmawiałateżzkimśjeszcze?
-Właściwienie.Zapytałatylko,czymamzamiartozrobid.
-Bouważa,żepowinnaś.Onawie,żeczęstozawodzęinnych.
-Azawodzisz?
-Tak.
-Alenieswoichpacjentów.
-Wszystkichpozanimi.
-Możecałataresztaoczekujezbytwiele.
-Nie,tonietak.Ichoczekiwaniasąnaturalne,Lily.Aleludzieniezdająsobiesprawyztego,jak
niewielepowinniodemnieoczekiwad;jakniewielejestemwstanie,czyteżchcę,imdad.
Rozdział35
FarmaFoxhiaven21kwietnia,sobota
-Lily,jedźjuż-powiedziałRafełagodnie,ałestanowczo.-Moimzdaniemtobezsensu,żeniemogę
odwieźdcięnatomisko,skorowybieramsiędomiasta.
-Mogłabyś,gdybymójsamolotwylatywałwnajbliższymczasie,atakniejest.
-Wiem.AlezadzwoniłabymdoPeteraipowiedziałabymmu,żeprzyjadędopierowieczorem,tak
jakpoczątkowoplanowałam.
-AlewieczoremPetermożeniemiedczasu,żebyoprowadzidciępooddzialedziecięcym.Wtej
chwilijesttamdośdspokojnie,aitakjużtrzyrazywzywanogodoizbyprzyjęd.Czysamanie
powtórzyłaśmiprzedchwilą,cocipowiedział?
-Nawetdośddokładnie.
-Więcjedźjuż.Jaitakwolęzostawidsamochódnalotnisku.
-Ha!Wporządku.Przywiezieszjądodomu,prawda?
-Napewnozrobięwszystko,żebyjąprzywieźd.
-Udacisię.Wcalewtoniewątpię.
-Uważajnasiebie,Lily.
-Tyteż.
SamolotdoLondynuodlatywałdopierooszóstejdwadzieściaosiempopołudniu.Rafemiałwięc
jeszczemnóstwoczasu.WkoocujednakniewytrzymałiruszyłwkrótkądrogędoDulles.
Byłopięknekwietniowepopołudnie.Ciepłeisłoneczne,błękitneijasne.Nienajgorszapogodana
zmianękoła.Młodakobietajadącazdzieckiemwłaśniezłapałagumę.
Miejsceteżbyłoniezłe,całkiembezpieczne-prosty,szerokiodcinekdrogi.
Aczas-wprostwymarzony.Rafeznajdowałsięzaledwiedwieściemetrówzajejsamochodem.
Kobietazwdzięcznościąprzyjęłazaoferowanąpomoc.
Rafeskoncentrowałsięnazadaniu.Porządnieumieściłlewarekpodpodwoziem.Uważałna
pędząceoboksamochody.
Alewjegogłosiebyłotakżemiejscenainnemyśli.Awłaściwienajedną.Jedyną.Brooke.
ŻyciezBrooke.DziecizBrooke.MiłośdzBrooke.
Rafenieobawiałsię,żejakiśmknącysamochódmożenaniegowpaśdalbożeosuniesię
naprawianafurgonetka.Niesłyszałżadnegokrzyku.Dlaczegowięcmiałobybydinaczej?Jużprawie
znalazłswójdom.
LilyniemusiałaodnowazawieradpokojuzduchamiFoxHaven.Byłytowkoocuduchyjejbliskichi
wydawałysięuspokojone,jakbycieszyłjefakt,żeprawdawyszłanajaw.
AdemonzFoxHaven?
LilywyznałapewnejnocyPeterowi,żeto,costałosięMarlą,jestbardzoznaczące.BoMarla,
całkiempoprostu,zniknęła.JakbykażdachwiladzieciostwaLilybyłafotografiązktórejwymazano
postadzłejkobiety.Lilyniemusiałanawetspecjalnienadtympracowad.Marlaprzestałaistniedwe
wspomnieniachtak,jakbyjakiśkomputerowyczarodziejwydałpolecenie„odszukajiusuo".
Aleniepozostawiłaposobiepustychmiejsc.Fotografiezachodziłyjednanadrugą.Ukazywałytylko
wizerunkiludziszczerzekochającychLily.
Chociażnie,MarlanadalistniaławpamięciLily.AleLilywybrałatefragmenty,którechciała
zachowad.
Towybór,aniewyparcie,powiedziałaPeterowi,aonsięztymzgodził.
Ajeślichodzioduchy-ijednegodemona-zSMC...
-Jaksiętuczujesz?-spytałPeter,kiedywędrowalikorytarzamioddziałudziecięcegowsobotnie
popołudnie.
-Dobrze.Świetnie.TutajMarlitakżejużniema,ainneduchysąrównieprzyjazne,jakprzedtem.
Alebyłktośinny,człowiekoszarychoczach.Wciągukilkuostatnichdnisłyszałatylkojegogłos,
rozbrzmiewałjakbywjaskini,wktórąweszłabezlęku...iwnagrodęodnalazławjejgłębiświatło.
Terazznajdowałosięonobardzoblisko.AlerzeczywistośdofiarowałaLilycośznaczniewięcejniż
tylkogłos,wktórymdziewczynamogłasięschronid;byłaczymśznaczniewięcejniżwspomnienia
pozostawionewpamięci.
Trudnojejbyłojednakznimrozmawiad,kiedynaniąpatrzył.Kiedysiędoniejuśmiechał.Ikiedysię
zastanawiał,uważniesięjejprzyglądając,dlaczegoonaniemówitakdużoitakswobodnie,jak
wtedy,kiedyprzebywaławczterechścianachswojegodomu.
PeterpowiedziałLily-nie,ostrzegłją-żenienależyodniegozbytwieleoczekiwad.Wogóle
niczego.Cóż,Lilymogłamusięodwzajemnid.Zbytwieleodemnieoczekujesz,Peter,jeślisądzisz,
żesięośmielę...
Możepowiemuto,kiedynastępnymrazemdoniejzadzwoni.Jeślibędzienastępnyraz.
Oznajmiłamujuż,żeniezrobimozaikdlaoddziałudziecięcego.Bezwzględunato,jakprzyjazne
okażąsięzamieszkującegoduchy.Dzieci,pacjenciPetera,powinnywykonadjesame.Imdłużejnad
tymmyślała,tymbardziejutwierdzałasięwtymprzekonaniu.
Głoswtelefoniezaakceptowałtędecyzję.RozmawiałjużnawetotymzMaryAnn.
WięcLilyniewrócijużdoSMC.Bopoco?APeterniebędziemiałpowodu,bydzwoniddoniejo
każdejporze,wogóleżebydzwonid.Wiedział,iledałasobieczasunauporaniesięzprzeszłościąi
żejestzdecydowanadotrzymadterminu.
Dziśskooczysiętenwyznaczonytydzieo.Niedługo.Zbliżalisiędoostatniegoetapupodróżypo
korytarzach,którychnienawiedzałyjużżadnedemony.
Nierozmawialiotym,codalej.AleLilyzarezerwowałapokójwhoteluobokszpitala,wraziegdyby
Peterzaproponowałjejwspólnąkolację.Wraziegdyby...?Nie.Oczekiwała,żeontozrobi.
Niechciałachybazbytwiele.Właściwiejejoczekiwaniebyłocałkiemnaturalne.Wyobrażałasobie
nawet,wbezpiecznejprzystaniswojegodomu,żesamamogłabymutozaproponowad.
Ichoczekiwaniasąnaturalne,Lily.Aleludzieniezdająsobiesprawyztego,jakniewielepowinni
odemnieoczekiwad;jakniewielejestemwstanie,czyteżchcę,imdad.
-Niemajużobrazów-zauważyłakrótkoLily.
-Kazałemjeznieśddomagazynutegodnia,kiedyprzyszłaśdomojegogabinetu.Godzinępotwoim
odejściu.
-Bobyłeśpewien,żezrobięmozaiki?
-Nie.Zpowodutego,copowiedziałaśEdith:żetwoimzdaniemnienadająsięnatenoddział.
-Edithtwierdziła,żetyteżtakuważasz.
-Miałarację.Przekonałemjużnawetadministracjęszpitala,żepotrzebujemyczegośnowego.Ale
zgodzilisięnatotylkodlatego,żenalegałem.Bowedługnichwszystkobyłowporządku.Każdytak
sądził,Lily,pozatobą
-1tobą.Czytwoimpacjentomsiępodobały?
-Nieprzypuszczam,chodnigdyichotoniepytałem.Niechciałemdodatkowoobciążaddzieciaków.
Napewnostarałybysięodgadnąd,cochcęusłyszedwodpowiedzi.
-Napewno.Nawettespośródnich,którewinnymotoczeniuśmiałowyraziłyby,comyślą
naprawdę.
-Tutajsąbezradne.Otak,tusąbezradne.
-Aleobserwowałemreakcjemaluchów-ciągnąłPeter.-Dzieci,którenigdywcześniejniewidziały
tychobrazów,spoglądałynanieprzelotnie,ate,którejużjewidziały,nigdywięcejniepatrzyłyna
nie.Cobyłonietakztymimalowidłami,Lily?
Peterpatrzyłwprostnanią,jakbyoczekiwałczegoś,cotylkoonamogłamudad.
-Niebyłownichnadziei-zaczęła.-Aniobietnicy,żeżyczeniamogąsięspełnid,amarzenia
urzeczywistnid.Czytobieteżsięwydaje,żetoniewporządkuodbieradnadzieję,tencud,chorymi
przerażonymdzieciom?Och...-Lilyumilkła,słyszącsygnałpagera.-Musiszjużiśd?-podjęła,kiedy
Peterprzeczytałwiadomośd.
-Niejestempewien.Tonumerchirurgiiurazowejdorosłych.Możetojakaśpomyłka...
Aletoniebyłapomyłka.Półgodzinypóźniej,zgabinetuPetera,LilydzwoniładoEuropy.
Peterzaproponował,żezrobitozanią.Lilysądziłajednak,żejestwstanierozmawiad.Powinnadad
sobieradę...
Niedałarady.
-Brooke,tu...
~Lily?Ocochodzi?Cosięstało?
-MówiPeterHart,Brooke.Rafemiałwypadek.
Petermówiłszybko,nieprzerwanie.Trzymaniekogokolwiekwnapięciuwtakiejsytuacjibyłoby
okrucieostwem.Zawszeteżpodawałnajpierwdobrewiadomości.
-Żyje,niestraciłprzytomności,niemażadnychobrażeogłowyaniparaliżu.Jesteśtam?
-Tak.
-Dobrze.Mapołamanenogiikościmiednicy.Zarazzostaniezabranynasalęoperacyjną.Trzebago
poskładad.
-Muszę...
DotknądRafe'a,powiedziedmu,żegokocham...
-Wszystkojużzałatwione,Brooke.TwójsamolotodlatujezKairuzadwieipółgodziny.Wiem,że
mogłabyśbydnalotniskujużzakilkaminut,aletymsamolotemnajszybciejdoleciszdoDulles,
szybciejnawet,niżgdybyśmywynajęliprywatnyodrzutowiec.
PeterpodałBrookeinformacjezwiązanezlotemiwłożyłsłuchawkęwwyciągnięteręceLily.
-Toznowuja,Brooke.Jużsięopanowałam.Niewiem,dlaczegotaksięrozkleiłam.Rafewyjdziez
tego,oczywiście.Owszem,doznałpoważnychobrażeoitrochępotrwa,zanimwrócidozdrowia,
ale...mogłobydznaczniegorzej
-Widziałaśsięjużznim,Lily?
-Przedewszystkimchciałamsięskontaktowadztobą.AleRobertjużtambył,rozmawiałzRafe'em.
Najprawdopodobniejciąglejestuniego,bowprzeciwnymrazieprzyszedłbytutaj,dogabinetu
Petera,żebyzamienidztobąparęsłów.
-Robertsięznimwidział?Więctooznacza...Rafemakrwotok,tak?Zespółwykrzepiania?
-Nie,Brooke.Rafeniemażadnegokrwotoku.Alepoprosił,żebywezwanoRoberta.Żebyodszukad
mnie.
Dalszewyjaśnienianiebyłykonieczne,aleLilychciałauspokoidBrookeizatrzymadjąprzytelefonie,
bychodtrochęskrócidjejniekooczącesięoczekiwanienadługąpodróżdodomu.Mówiławięc
dalej.
-Rafewiedział,żejestemzPeterem,alegoniezna,więcnapewnowolałpoprosidRoberta,żeby
nasodszukał.Idobrzezrobił.Rafechcewiedzied,żeskontaktowaliśmysięztobąiżejesteśjużw
drodze.PeterwłaśniedzwonidoRoberta,więcRafeotrzymawiadomośd,zanimzabiorągonasalę
operacyjną.
LilyprzekazałateżBrookewszystko,cosłyszałanatematwypadku.Niewiedziałaomłodejmatce,
którejRafepomógłzmienidkoło.Tenaktsolidarnościkierowcówprzebiegłbezzakłóceo.Lewarek
sięnieobsunął,żadenzprzejeżdżającychsamochodówniewypadłzpasa.Aleczasdziałałna
niekorzyśdRafe'a.Minuty,sekundynawet,spędzonenazmianiekoła,sprawiły,żeRafepóźniej
znalazłsięwniewłaściwymmiejscu,oniewłaściwymczasie.
Zbliżałsięjużdolotniska.Niejechałszybko.Miałmnóstwoczasu.Zachowywałbezpieczną
odległośdodciężarówkizaładowanejkamiennymiblokami.
Blokibyłyzabezpieczonegrubymipasami.Jedenzpasówpękłnagleikamiennykolosspadłz
przyczepy,przezułameksekundystałpionowonaszosie.Potemopadłnanadjeżdżającysamochód
Rafe'a.Wszystkodziałosiębłyskawicznie.JednakzdaniemświadkówzajściaRafemógłskręcidna
drugipas.
Gdybyjednaktozrobił,uderzyłbywdużomniejszysamochód.Prawdopodobnieniktzjadącejw
nimpięcioosobowejrodzinynieprzeżyłbyzderzenia.
KtośodbierzeBrookezlotniskawDulles.Lilykilkakrotniejąotymzapewniła.Brookeniepowinna
sięonicmartwid.Rafewyjdzieztegocałyizdrowy.
Osobąktórazjawiłasięnalotnisku,byłRobert.
PodobniejakPeter,wiedział,żenajpierwnależyprzekazaddobrewieści.
-Jużpooperacji,Brooke.~Wszystkowporządku?
UśmiechdoktoraHarta,bardzołagodny,trochęsmutny,wydałsięBrookedziwnieznajomy.
Boleśnieznajomy.Przypominałuśmiechczłowieka,którychciałjąadoptowadnawetwtedy,gdy
odkryłokrutnąprawdę.
-Owszem,zmedycznegopunktuwidzeniawszystkowporządku.Natyle,nailetomożliwe,biorąc
poduwagęból,jakiodczuwa.
-Niemógłbydostadśrodkówznieczulających?Robertpokręciłgłową
-Niepozwoliłichsobiezaaplikowad.Mówi,żenajpierwmusiporozmawiadztobą.Naraziedostaje
minimalnedawkizaordynowaneprzezortopedę.Nawetnatobysięniezgodził,gdybydecyzja
należaładoniego.Alenienależy.Dostajemorfinęzkroplówki.Jejilośdjestuzależnionaodciśnienia
krwi.Kiedyciśnienieosiągapewienpułap,automatycznieuwalnianajestkolejnadawka.
-WięcRafemaniebezpieczniewysokieciśnienie?
-Ależnie.Ciśnieniekrwitodobrywskaźnikbólu.Kiedybólsięnasila,ciśnienierośnie.Awreakcji
nabólkurcząsięmięśnie.Jegokościzostałyposkładaneisąterazwodpowiedniejpozycji.Gdyby
jegomięśnie,bardzosilne,zaczęłysiękurczyd,zagroziłybyułożeniukości.Jednakzpunktuwidzenia
Rafe'anawetnajmniejszedawkimorfinywpływająnastanjegoświadomości.Aonpragniebyd
całkowicieprzytomny,kiedybędzieztobąrozmawiał.
-Ale...
-Wiem.Tyniechcesz,żebyoncierpiał.Zarazmutopowiesz.Zaraz.Zaraz.
Dlaczego„zaraz”niewydawcojejsiędośdszybko?
Dlaczegonicpotrafiłauwierzydwuspokajającesłowa?
Możegdybyusłyszałajejeszczeraz,odtegoczłowieka,którytakbardzoprzypominałjejJohna...
-Onztegowyjdzie,prawda?
-Tak,Brooke.Obiecuję.
Rozdział36
SwedishMedicalCentręOddziałintensywnejopiekimedycznej
22kwietnia,niedziela
Byłtakiblady,tenjejwojownik,postraszliwejwalce,jakąstoczyłzbólem.
Aleuśmiechnąłsię,kiedyjązobaczył.
-Brooke.
-Cześd.Jaksięczujesz?-Jużlepiej.
-Bolicię.
-Wszystkowporządku.Zawszewiedziałem,żeonsięjeszczepojawi.RobertpowiedziałBrookeo
zamroczeniuspowodowanymmorfiną
Lilyprzypomniałaotympodczaskrótkiegopowitania,zanimprzyprowadziłajątutaj.Gdziebyłojej
miejsce.
Chwilamijesttrochęzdezorientowany,powiedziałaLily.Denerwujesię,kiedytosobieuświadamia.
Więcjeślipowiecoś,coniemasensu,niezwracajnatouwagi.
-Ktotaki,Rafe?
-Tlaloc.
Brookeuśmiechnęłasięlekko.Rafeniebyłanitrochęzamroczony.
-Niezdołałzmiażdżydmnietam,nagórze,więcznówspróbował.-1musięnieudało.Robert
powiedziałmi,żeświadkowiewidzieli,jakkamiennyblokpękł,kiedyspadłzprzyczepy.
-RozmawiałaśzRobertem?
-Wyjechałpomnienalotnisko.Rafespojrzałnaniąprzeciągle.
-Musiszporozmawiadznimjeszczeraz,Brooke.
-Dobrze.Jaktylkopowiemcito,comuszę,atyzgodziszsięwziądśrodkiprzeciwbólowe.
-Acochceszmipowiedzied?
-Żeciękocham,Rafe.Zawszeciękochałam.Powinnamcitowyznad,zanimwyjechałam.Myślałam
jednak,żekiedyrozmawiałeśzLily,przypomniałeśsobie,jakwielewasłączyijakważnijesteście
dlasiebienawzajem...
Rafe,cosiędzieje?
Brookeniezadałategopytania.Zrozumiała,żetokolejnadawkamorfinyzamgliłajegospojrzenie.
Zacząłdotykadszpitalnejkoszuli,jakbyczegośszukał...
Koszulaniemiałakieszeni.Niczegonieznalazł.
Tylkokrew.
-Rafe!—Brookeniemogłasiępowstrzymad.-Tykrwawisz.Skoncentrowałsię,słyszącstrachwjej
głosie.
-Trochę.Cośwbiłomisięwbrzuch.Kawałekmetalu,albo...-uśmiechnąłsię-ostrzezobsydianu.
Lekarzeobawialisię,żemogłobywejśdgłębiej,więcotworzylitęranęjeszczetrochę.Potemzrobili
opatrunek.Wporządku,Brooke.Tonicpoważnego.
Wyjaśnieniewydawałosięcałkiemlogiczne.Rafebyłprzytomny.Myślałtrzeźwo.Ażdochwili,
kiedy...-ChcęLily.
-Rafe?
-PrzyprowadźtuLily.
Wystarczyłodadznakdłonią.LilystałazRobertempodrugiejstronieoszklonejściany.Przyszła
natychmiast.
-Chcerozmawiadztobą.
-Jestzdezorientowany-powiedziałaLilybezgłośniedoBrookeiodwróciłasiędołóżka.-Oco
chodzi,Rafe?
-Niemogętegoznaleźd?Gdzietopołożyłaś?
Lilywyciągnęłacośspodpoduszkitużpodjegolewymramieniem.
-Tutaj,Rafe.-Włożyłamudorękimałyprzedmiot,uśmiechnęłasięipowiedziała:-Pójdęsobie
teraz.
Rafepatrzyłprzezchwilęnabłyszczącypierścionekzdiamentemimarszczyłbrwi.
-Wiedziałem,cochcęzrobid,kiedygodlaciebiekupowałem.Próbujęsobieprzypomnied.Nie
zapomniałem,żecenisztylkoklejnoty,któreświecąnaniebie,aleczułem,żetencisięspodoba.
Pozostajetylkopytanie,cozamierzałem...
-Tobezznaczenia,Rafe.Jestpiękny.
-Jakty.Jużwiem.Pomyślałem,żemogłabyśwyobrazidsobie,żetendiamentjestodłamkiem
gwiazdy...Bowiesz,jamamjużswojąwłasnągwiazdę,ZłotąGwiazdę.
-Ajaczłowieka,któregokocham.
-Wyjdzieszzamnie,Brooke?
-Och,tak.
Widziałaszczęściewjegooczach.Nigdyniebyłytakbłękitne,takjasne.
Naglepociemniały.
-Wyszłabyśzamnie,Brooke?
Pytałjąoto,comogłobysięwydarzyd,cobysięwydarzyło,gdyby...Jegooczyzaszłymgłą.Skóra
stałasiębiałajakpapier.AleRafeniewydawałsięzamroczony.
-Wtejchwilizaciebiewychodzę.Muszętylkozwiązadswojąbluzkęztwoją...
Przesiąkniętąkrwiąszpitalnąkoszulą.
Niewielkiśladkrwizmieniłsięwpulsującejezioro.KiedyBrookewołałaopomoc,ciśnieniomierz
zacząłsygnalizowad,żeciśnieniekrwiRafe'aniebezpieczniespadło.
Ostryprzedmiotwbiłsięjednakgłębiej-iprzeciąłaortę.
CiśnienieRafe'azanikało.Jedynymratunkiembyłozaciśnięcienaczyniakrwionośnegoponad
miejscem,zktóregowypływałakrew.
Jeszczechwila,asilnesercewydazsiebieostatnieszkarłatnełzy.Awtedynadejdzieśmierd.Już
wkrótce.
NiewystarczypoprostuprzewieźdRafe'anasalęoperacyjną.Liczyłasiękażdasekunda.Aw
niedzielnepopołudniedyżurowałoniewieluchirurgów.
Wzywanoichciągle,nieprzerwanie...
Alenaoddzialeintensywnejopiekimedycznejbyłinternista.Człowiek,którynigdysięniedowie,co
stałobysięzjegoJoanną,gdybychirurgonazwiskuHartniepojawiłsięprzyniejwodpowiednim
momencie.
WtedyRobertbyłmężem,nielekarzem.
Terazbyłlekarzem...ikimświęcej...
Niewahałsięanichwili.Włożyłrękęwpulsującąkrwawąranę.Zcałejsiłyprzycisnąłprzerwaną
aortędożebra.Krwawienieustało.
Doraźnapomocwystarczyła.Dwajpierwsichirurdzy,którzypojawilisięprzyłóżkuRafe'a,zacisnęli
klamręchirurgicznątam,gdziewcześniejbyłypalceRoberta.Przygotowywanotransportnasalę
operacyjną.
Wszyscyzakładali,żeRafejestnieprzytomny.Bylipewni,żenicnieczuje,ajegootwarte,lecz
nieruchomeoczyniczegoniewidzą.Sądzili,żeniesłyszyteżsłówmiłościszeptanychmudoucha
przezkochającąkobietę,któraściskaławdłonidarodniego—błyszczącyodłamekgwiazdy.
Niktnieprzypuszczał,żeurywany,leczwyraźnyszeptmógłwyjśdzjegoust.
AletoRafewyszeptałtesłowa.
Brzmiałyjakrozkaz.
-Powiedzjej,Robercie.Powiedz!
AleRobertniepowiedział,niewtedy,kiedycałybyłwekrwiRafe'a,aBrookezostałazosobąktórej
najbardziejwtejchwilipotrzebowała.Lilytuliłająpocieszałaipowtarzałauspokajająceobietnice.
PozatymdoktoraRobertaHartapotrzebowanonasalioperacyjnej.URafe'aniewystąpiłzespół
wewnątrznaczyniowegowykrzepiania,mimoran,jakieodniósłwwypadku,aleparametry
krzepnięciauległywydłużeniu.Przedtemniebyłotoniepokojące.Zmiażdżonekościnie
powodowałysilnegokrwawienia.
Terazjednakmiałprzerwanąaortę.
Robertczekałpodsaląoperacyjnąnumerosiem,gdziepracowalichirurdzynaczyniowi.Po
trzydziestuminutachdołączyłdoniegoPeter.
-Słyszałem,cozrobiłeś-powiedziałmłodszyHart.
-Mamtytkonadzieję,żezrobiłemto,jaktrzeba.-Robertwestchnąłciężko.-ObiecałemBrooke,że
Rafeztegowyjdzie.
-Więctaksięstanie.
-Chciałbymmiedtakąpewnośd,jakty.
Peterczułjegoniepokój,więcprzestałsięwahad.
-Zawszedotrzymujęobietnic.Wiemtooddwudziestupięciulat.Kiedyśzłożyłeśpodobnąobietnicę
dziewięcioletniemuchłopcu.Tobyłnieufnydzieciak.Pełengniewu.WWigilięBożegoNarodzenia
bawiłsięzprzyjacielempiłką.Przyjacielzostałpotrąconyprzezsamochód.Chłopiecsądził,żejesteś
chirurgiemdziecięcym.Późniejzorientowałsię,żebadałeśjegokolegę,bysprawdzid,czynie
wystąpiłuniegozespółwewnątrznaczyniowegowykrzepiania.Niewiem,czyspecjalizowałsięw
chirurgiidziecięcejztwojegopowodu.Myślę,żebyłotojegoprzeznaczenie.Alezostałlekarzem,bo
spotkałnaswojejdrodzewłaśnieciebie.Uratowałeśmużycie.
-Aonuratowałmoje.BoocaliłJoannę.Pamiętamcię,Peter.Tak.Patrzyłeśmiprostowoczy,
gotowynawszystko,cokolwiekbyśodemnieusłyszał.CzyJoannawiedziałaotamtejWigilii?
-Nie.Myślałemotym,żebyjejpowiedzied.Alewtedymusiałbymwyznadcałąprawdę.
Atobyłobyniezręczne.Zarozumiałe.Terazjednak,patrzącwpełnenadzieioczyRoberta,miał
wrażenie,żezostaliuratowaniprzezsiebienawzajem.Jeszczeraz.
—Całąprawdę,Peter?Toniemożliwe,żebyśbyłmoimsynem...
-Niejestem.Aledopókicięniepoznałem,nienazywałemsięHart.
Rozdział37
RobertprzekazałBrookeiLilywiadomośd,żeRafezostałprzewiezionynasalępooperacyjną,gdzie
będziemusiałzostadprzezjakiśczas,iżewszystkojestnadobrejdrodze.
Brookepodziękowałamuzawspaniałewieści.Obiepodziękowały.
-Niewystąpiłyjakieśnoweproblemy?-spytałazlękiemBrooke.
-WzwiązkuzRafe'em?Nie.
-Aleonchciał,żebyśmicośpowiedział.-Tak.
-Tomożejasobiepójdę?-wtrąciłaLily.-Nie.
RobertiBrookezaprzeczylijednocześnie.Uśmiechnęlisię.Obojechcieli,żebyLilyzostała.Chod
każdezinnychpowodów.
-Rafeopowiedziałmiogwałcie-zacząłRobert.-Samgootoprosiłem.Wspomniałaś,że
rozmawiałaśnatentematzmatkąwdniu,kiedyzginęła.
-Tak.
-Toniebyłgwałt,Brooke,atyzostałaśpoczętawWigilięBożegoNarodzenia,niewsylwestra.Noc
sylwestrowąMarlaspędziłasama.WtedyodebrałatelefonodJoanny.Przekonywałają,żeniejest
jeszczezapóźnodlanas,toznaczydlamnieidlaJoanny.Niewiem,dlaczegopostanowiłaznowu
naszesobąpołączyd;czytobyłapróba,czyjakaśgra.-Zamilkłnachwilę,poczymzwróciłsiędo
Lily.-Niemamteżpojęcia,czytoJohnachciałaukarad,wywołującuciebiechorobę,czymnie.
Pewnienasobu.
-Ukarad?
-Zato,żejejniekochaliśmy,choddawałanamjasnodozrozumienia,żenieinteresujejejnicpoza
przelotnymromansem.Możejednaktakniebyło,alezdałasobieztegosprawędopierowtedy,
kiedyobajzakochaliśmysięwinnychkobietach.Sądziła,żepowiedziała,iżzostałazgwałconaw
sylwestra,bowłaśnietamtejnocyzwiązałemsięzJoanną.Byłemwtedywszpitalu,nawetnie
widziałemsięzMarląNieprzypuszczałem,żejestwciąży.Nawetnamoimślubieniczegonie
zauważyłem.Takamożliwośdwogólenieprzyszłamidogłowy.AkiedyLilypowiedziałamiotobie,
założyłem,żezostałaśpoczętajużpotym,jakMarlawyjechaładoForsythe.Nigdybymcięnie
opuścił,gdybymwiedziałotwoimistnieniu.
-Chceszpowiedzied,że...
-Tak,jestemtwoimojcem-odparłmiękkoRobert.-Możemyzrobidbadaniakrwi,tylkożebyto
potwierdzid.Pozatymjachcę,żebytobyłaprawda—dodałcicho.
Aonategoniechce,pomyślał,boBrookemilczała.
-Takmiprzykro,Brooke.Takbardzomiprzykro,żeniewiedziałem.Iżejestjużzapóźno.
Chroniłbymcięikochał.
-Jamiałamojca,którymniekochał.Chronił.MnieiLily.
-Oczywiście,ibardzomnietocieszy.Johnbyłwspaniałymczłowiekiem.
-Tak.A...
Robertprzygotowałsięnanajgorsze,alepowiedziałłagodnie:-Mówdalej,Brooke?
-ALilyzawszechętniedzieliłasięzemnąswoimojcem.Zastanawiamsię,czy...czyjaniemogłabym
terazpodzielidsięzLilytobą?
Łzynapłynęłymudooczu,takjakijej.Potem,wtejsamejchwili,uśmiechnęlisiędosiebie.
MilczenieBrookewynikałozostrożności.Zachowałasiętak,jakonczęstosięzachowywał.Byłato
jednazsytuacji,którepóźniejpowtarzałysięwichżyciujakradosnyrefren.Jakiojciec...takacórka.
OdziesiątejranoLilypodniosłasłuchawkę.Niesądziła,żejesttotelefon,naktóryczekałaprzez
wielenocy,leżącbezsenniewłóżku.
-Cześd,Lily.
-Peter.
-Jaksięczujesz?
-Świetnie.
-ABrookeiRafe?
-Sąbardzoszczęśliwi.Rafezacząłjużdwiczydzciężarkami.
-Takszybko?Potrzechtygodniach?
-Tak.
Oddnia,kiedyRafezostałwypisanyzeszpitala,minąłniespełnamiesiąc.WtedyLilyostamiraz
widziałaPetera.
Tużprzedtymrozległsięsygnałpagera.JejtydzieozPeteremdobiegałkooca.Aleotrzymałaod
losudziesięddodatkowychdni.OdwiedzałaRafe'awszpitalu,aPeterczęstodoniejwpadał,żeby
porozmawiad.Rozmowyznim,kiedynaniąpatrzył,szłyLilycorazlepiej.Tylemieliciekawych
tematówdoomówieniapozazespołemMunchhausena.Albotakjejsiętylkowydawało.
LilyznowuzaczęłaoczekiwadczegośodPetera.
Przynajmniejtego,żeznajomośdnieskooczysięnagletylkodlatego,żeRafewyjdziezeszpitala.
Alewłaśniewtedywszystkosięskooczyło.
-Nieprzeszkadzamci?Możemyporozmawiad?-Oczywiście.
-Chciałbymodpowiedziednapytanie,któremikiedyśzadałaś.
-Dlaczegouważałeś,żeobrazynienadawałysięnaoddziałdziecięcy.
-Tak.Niewidziałem,czegoimbrakuje.Aleto,cowidziałem,przypominałomimojedzieciostwo.
Byłopozbawionenadziei.
-Takmiprzykro.
-Niepotrzebnie.Istniejejeszczeszansanaszczęśliwezakooczenie.Ciekawjestem,cotyotym
myślisz.Kiedyś,jakodziecko,dostrzegłemprzebłysknadziei.Wżyciumojegoprzyjaciela,nie
swoim.Aleuświadomiłemsobiewówczas,żejeśliskradnęnazwiskoiznajdęojca,udamisięteż
skraśdpamiędisprawid,żestaniesięmojąwłasną.
-Iusunądniektórewspomnienia?
Tezłe?
-Słyszałem,żetomożliwe.
-Owszem.Będzieszmiałswojeszczęśliwezakooczenie.Zasługujesznato.
-Lily?-Tak?
-Miałemnadzieję-znowutosłowo-żezechceszzostadczęściąmoichnowychwspomnieo,tych,
którechcęzacządzbieradwpamięci.
-Chętniebymposzłanaspacer.
-Wśrodkunocy,zmężczyzną,któryledwochodzi?
-Nodobrze-zgodziłasięBrooke.-Właściwiejestmicałkiemdobrzetutaj.Narazie.
-Ale?
-Alemożekiedyśwejdziemynapewnągórę...
-Brooke.
-Niezrobimytego,jeśliniezechcesz,Rafe.Wydajemisię,żetobędziedlaciebietrudne.Aletam
jesttakpięknie.Pomyślałamsobienawet,żemoglibyśmyposadzid...
-Naprawdę?
-Tak-powiedziałamiękkotwórcykwiatów,któregokochała.
Więcpojadątam,gdzieojciecuprawiałkukurydzę,bywykarmidrodzinę...ajegomiłośdkarmiła
sercesyna.Nazboczuznowupojawisięmagia.Dwarazydoroku,nawiosnęijesieniącałagóra
rozjarzysięzłotawo,azapachbzówbędziepłynąłnadośnieżonymszczytem.Iwszyscypomyśląże
kwiatysądaremQuetzalcoatladlajegoukochanychsióstr,którezginęływlawiniebłota
spływającejznieba.
TojestwspółczesnalegendaNahua.Ci,którzywniąwierząwiedzą,żezdarzasiętamjeszczejeden
cud.Wobłokach,gdzielśniątęcze,unosząsięsiostry.Nawetzadniamożnajezobaczyd.
Aimionasióstr,migoczącychnalazurowymniebie,sąimionamiinnychsióstruratowanychprzez
człowiekaobłękitnychoczach.
Możetoimionawszystkichsióstr,którezostałyuleczoneprzezmiłośd.
GwiazdaSrebrna...iGwiazdaZłota.
TableofContents