Zapomniane Miasto
(The Nameless City)
by H. P. Lovecraft
Tłumaczenie: Robert P. Lipski
Kiedy tylko zbli
ż
yłem si
ę
do zapomnianego miasta, czułem,
ż
e było
przekl
ę
te. W
ę
drowałem przez spra
ż
on
ą
, przera
ż
aj
ą
c
ą
dolin
ę
sk
ą
pan
ą
w
blasku ksi
ęż
yca i w pewnej chwili ujrzałem je, stercz
ą
ce niesamowicie
ponad piaskami. Wygl
ą
dało tak jak cz
ęś
ci trupa, które mogłyby
wystawa
ć
ze
ź
le wykopanego grobu. Strach przemawiał przez sterane
czasem kamienie tej s
ę
dziwej pozostało
ś
ci potopu, tej prapramatki
najstarszej z piramid i naraz niewidoczna aura poraziła mnie,
nakłaniaj
ą
c, bym wycofał si
ę
przed pradawnymi i złowrogimi sekretami,
których nie powinien ujrze
ć
ż
aden człowiek i jak dot
ą
d nikt nie
zdołał si
ę
na to powa
ż
y
ć
.
Daleko po
ś
ród pustyni Arabii le
ż
ało zapomniane, pozbawione nazwy
miasto, murszej
ą
ce i niewyra
ź
ne. Jego niskie mury s
ą
niemal w
zupełno
ś
ci ukryte w
ś
ród nagromadzonych przez niezliczone stulecia
piasków. Musiało by
ć
tutaj, zanim poło
ż
ono kamie
ń
w
ę
gielny pod
Memphis i zanim wypalono cegły na budow
ę
Babilonu. Nie ma tak starych
legend, by zapami
ę
tano w nich jego nazw
ę
lun cho
ć
by to, czy
kiedykolwiek t
ę
tniło ono
ż
yciem. Szeptem mówi si
ę
o nim przy
ogniskach i w namiotach szejków koczowniczych plemion, aby wszystkie
ludy, nie wiadomo wła
ś
ciwie dlaczego, skrz
ę
tnie je omijały. To o tym
wła
ś
nie miejscu Arab Alhazred, szalony poeta,
ś
nił pewnej nocy, zanim
stworzył swój niewyja
ś
niony kuplet:
Nie umarło, co spoczywa
ć
w u
ś
pieniu wieki całe mo
ż
e,
A czasu upływ w ko
ń
cu i
ś
mier
ć
nawet zmo
ż
e.
Powinienem był wiedzie
ć
,
ż
e Arab miał wa
ż
ki powód, by unika
ć
miasta bez nazwy, miasta, o którym kr
ąż
yły dziesi
ą
tki legend i
którego nie widział
ż
aden
ś
miertelnik, a jednak nie ul
ę
kłem si
ę
ich i
z mym wielbł
ą
dem wybrałem si
ę
na niedost
ę
pne, pustynne odludzie.
Tylko ja je widziałem i dlatego na
ż
adnej twarzy nie ma tylu
upiornych, zrodzonych ze strachu zmarszczek jak na mojej i nikt inny
nie dr
ż
y równie gwałtownie, gdy noc
ą
wiatr uderza w szyby okien. Gdy
dotarłem do miasta pogr
ąż
onego w ciszy i spokoju bezkresnego snu,
spojrzało na mnie lodowato w promieniach zimnego ksi
ęż
yca, na przekór
dziennemu
ż
arowi pustyni. A gdy odpowiedziałem spojrzeniem,
zapomniałem o mej rado
ś
ci z jego odnalezienia i zatrzymawszy si
ę
,
zsiadłem z wielbł
ą
da, aby zaczeka
ć
do
ś
witu. Czekałem wiele godzin,
a
ż
niebo o
ś
wicie poszarzało, gwiazdy przybladły, a szarówka nabiegła
ró
ż
em ozdobionym domieszk
ą
złota. Usłyszałem j
ę
k i ujrzałem tuman
piaskowej burzy omiataj
ą
cy prastare kamienie, cho
ć
niebo było czyste,
a przestwór pustyni spokojny jak okiem si
ę
gn
ąć
. Nagle nad horyzontem
w oddali pojawił si
ę
gorej
ą
cy skrawek sło
ń
ca, widoczny poprzez kł
ę
by
piaskowej zawieruchy, która na szcz
ęś
cie ju
ż
słabła, i przej
ę
ty
odniosłem nagle wra
ż
enie, jakby gdzie
ś
z odległej otchłani doszły
mnie d
ź
wi
ę
czne, metaliczne odgłosy, zdaj
ą
ce si
ę
wita
ć
przybycie
ognistego dysku, tak jak witał go Memnon, stoj
ą
c nad brzegiem Nilu.
Zad
ź
wi
ę
czało mi w uszach i wyobra
ź
nia zacz
ę
ła podszeptywa
ć
najró
ż
niejsze wizje, gdy poprowadziłem wolno mego wielbł
ą
da w stron
ę
tego zakazanego miejsca, które spo
ś
ród wszystkich
ś
miertelników ja
tylko zdołałem zobaczy
ć
.
Kr
ąż
yłem w
ś
ród resztek fundamentów domów i placów, nie znajduj
ą
c
ani jednego hieroglifu czy inskrypcji mówi
ą
cej o ludziach - je
ż
eli to
w ogóle byli ludzie - którzy wybudowali to miasto i mieszkali w nim w
zamierzchłej, zapomnianej przeszło
ś
ci. Przeszło
ść
tego miejsca srodze
i nieprzyjemnie dawała mi si
ę
we znaki i z ut
ę
sknieniem wypatrywałem
jakiego
ś
ś
ladu czy urz
ą
dzenia mog
ą
cego stanowi
ć
dowód,
ż
e miasto owo
istotnie było wytworem r
ą
k ludzkich. W
ś
ród ruin dostrzegłem pewne
proporcje i wymiary, które bynajmniej nie przypadły mi do gustu.
Miałem ze sob
ą
wiele narz
ę
dzi i zabrałem si
ę
za przekopywanie
niektórych zasypanych budowli, ale robota szła mi opornie i nie
dokonałem
ż
adnych znacz
ą
cych odkry
ć
.
Gdy powróciły noc oraz ksi
ęż
yc, poczułem lodowaty wiatr,
przywodz
ą
cy ze sob
ą
nowe l
ę
ki, tote
ż
nie odwa
ż
yłem si
ę
pozosta
ć
w
mie
ś
cie. Gdy wyszedłem poza pradawne mury, aby uda
ć
si
ę
na spoczynek,
z tyłu za mn
ą
pojawił si
ę
mały,
ś
wiec
ą
cy tuman burzy piaskowej
omiataj
ą
cy szare kamienie, cho
ć
ksi
ęż
yc
ś
wiecił jasno i wi
ę
kszo
ść
pustyni wydawała si
ę
spokojna.
Obudziłem si
ę
o
ś
wicie. W nocy dr
ę
czyły mnie koszmary, w uszach
d
ź
wi
ę
czało, jak od jakiego
ś
metalicznego łoskotu. Ujrzałem sło
ń
ce
łypi
ą
ce czerwono przez ostatnie podmuchy niewielkiej burzy piaskowej
wisz
ą
cej nad zapomnianym miastem bez nazwy i szczególn
ą
uwag
ę
zwróciłem na panuj
ą
cy dookoła spokój. Raz jeszcze udałem si
ę
w gł
ą
b
pos
ę
pnych ruin kryj
ą
cych si
ę
w
ś
ród piasków jak troll pod łó
ż
kiem, ale
i tym razem moje poszukiwania pozostało
ś
ci zapomnianej rasy spełzły
na niczym. W południe zrobiłem przerw
ę
na odpoczynek, a nast
ę
pnie
zaj
ą
łem si
ę
badanie murów, ulic i zarysów niemal zupełnie pogr
ąż
onych
w piasku budynków. Stwierdziłem,
ż
e miasto musiało by
ć
rzeczywi
ś
cie
olbrzymie, i zastanawiałem si
ę
nad
ź
ródłem jego wspaniało
ś
ci.
Wyobra
ż
ałem je sobie w pełnej krasie w czasach tak odległych,
ż
e nie
pami
ę
taliby go nawet Chaldejczycy, i pomy
ś
lałem o Sarnath Przekl
ę
tym
w krainie Mnar, kiedy ludzko
ść
była jeszcze młoda, i o Ib wykutym w
szarym kamieniu, zanim na ziemi pojawił si
ę
w ogóle człowiek.
Nagle natkn
ą
łem si
ę
na miejsce, gdzie z piasku wyłaniała si
ę
,
tworz
ą
c niski klif, lita skała. Tu, z nieskrywan
ą
rado
ś
ci
ą
ujrzałem
co
ś
, co pozwoliło mi mie
ć
nadziej
ę
na rychłe odkrycie
ś
ladów
poszukiwanego przeze mnie przedpotopowego ludu. Powierzchnia skały
była topornie obrobiona, stworzono z niej fasad
ę
kilku małych,
przysadzistych kamiennych domów lub
ś
wi
ą
ty
ń
. Wn
ę
trza mogły zawiera
ć
zachowane sekrety pradawnych czasów, zbyt odległych, by mo
ż
na je
sobie w ogóle wyobrazi
ć
, cho
ć
burze piaskowe dawno temu usun
ę
ły z
kamienia wszelkie rze
ź
bienia, które mogły si
ę
na nim znajdowa
ć
.
Mroczne wej
ś
cia znajduj
ą
ce si
ę
nieopodal, nisko umieszczone,
wszystkie bez wyj
ą
tku były zasypane piachem, ale za pomoc
ą
łopaty
oczy
ś
ciłem jedn
ą
z nich i wczołgałem si
ę
do
ś
rodka, zabieraj
ą
c ze
sob
ą
pochodni
ę
, której blask miał ujawni
ć
wszelkie znajduj
ą
ce si
ę
wewn
ą
trz sekrety. Gdy w
ś
lizgn
ą
łem si
ę
do
ś
rodka, stwierdziłem,
ż
e
jaskinia rzeczywi
ś
cie była
ś
wi
ą
tyni
ą
, i ujrzałem wyra
ź
ne
ś
lady
pozostawione przez ras
ę
, która
ż
yła tu i odprawiała rytuały, zanim
jeszcze miejsce to stało si
ę
pustyni
ą
. Prymitywne ołtarze, kolumny i
nisze, wszystkie osobliwie niskie, nie były puste. Cho
ć
nie
dostrzegłem
ż
adnych rze
ź
b ani fresków, stało tu wiele pojedynczych
kamieni, obróconych tak, by nada
ć
im symboliczne kształty. Ta
cyzelowana komnata rze
ź
b była dziwnie niska, trudno mi było bowiem
wyprostowa
ć
si
ę
, nawet na kl
ę
czkach, pomieszczenie okazało si
ę
jednak
tak wielkie,
ż
e blask mej pochodni nie był w stanie o
ś
wietli
ć
go
całego.
W kilku k
ą
tach wstrz
ą
sn
ę
ły mn
ą
dziwne dreszcze, niektóre bowiem
ołtarze i głazy sugerowały zapomniane rytuały przera
ź
liwej,
odra
ż
aj
ą
cej i niewyja
ś
nionej natury. Zastanawiałem si
ę
, jacy ludzie
mogli wybudowa
ć
i odwiedza
ć
ow
ą
ś
wi
ą
tyni
ę
. Gdy ujrzałem ju
ż
wszystko,
co znajdowało si
ę
w
ś
rodku, ponownie wypełzłem na zewn
ą
trz ogarni
ę
ty
gor
ą
czkowym pragnieniem ujrzenia tego, co skrywały inne
ś
wi
ą
tynie.
Nadeszła noc, lecz pewne rzeczy, które ujrzałem, sprawiły,
ż
e ma
ciekawo
ść
przemogła l
ę
k i nie uciekłem przed długimi, ksi
ęż
ycowymi
ciemno
ś
ciami, mro
żą
cymi mi krew w
ż
yłach, gdy pierwszy raz ujrzałem
zapomniane miasto. W
ś
wietle zmierzchu oczy
ś
ciłem kolejny otwór i z
now
ą
pochodni
ą
wpełzłem do
ś
rodka, by odkry
ć
dalsze kamienie o
niejasnym dla mnie znaczeniu i symbole, które wcale nie okazały si
ę
bardziej czytelne ni
ż
te ogl
ą
dane w poprzedniej
ś
wi
ą
tyni.
Pomieszczenie miało równie niski strop, ale nie było tak rozległe,
ko
ń
czyło si
ę
w
ą
skim przej
ś
ciem otoczonym z dwóch stron niewyra
ź
nymi,
tajemniczymi relikwiami. Nimi si
ę
wła
ś
nie zainteresowałem, gdy
rozległ si
ę
poszum wiatru i parskanie mego wielbł
ą
da na zewn
ą
trz.
Przerwałem swe badania i wydostałem si
ę
na zewn
ą
trz, by sprawdzi
ć
, co
tak przestraszyło to biedne zwierz
ę
.
Ksi
ęż
yc
ś
wiecił jasno nad prymitywnymi ruinami, sk
ą
puj
ą
c swym
blaskiem g
ę
st
ą
chmur
ę
piasku, któr
ą
zdawał si
ę
przywiewa
ć
silny, acz
słabn
ą
cy wiatr z jakiego
ś
miejsca na powierzchni klifu, na wprost
mnie. Wiedziałem,
ż
e to ten chłodny, piaszczysty wiatr spłoszył
mojego wielbł
ą
da, i ju
ż
miałem odprowadzi
ć
go w bezpieczniejsze
miejsce, gdy uniósłszy wzrok, stwierdziłem,
ż
e na szczycie klifu
wcale nie było wiatru. To mnie zdumiało i potwornie zaniepokoiło, ale
natychmiast przypomniałem sobie gwałtowne, miejscowe burze piaskowe
zaobserwowane wcze
ś
niej o
ś
wicie i zmierzchu, i uznałem to za całkiem
normalne zjawisko. Musiało pochodzi
ć
z jakiej
ś
szczeliny w skale,
poł
ą
czonej z jaskini
ą
, i obserwuj
ą
c wzburzony piach, usiłowałem
dojrze
ć
jego
ź
ródło. Wkrótce odkryłem, i
ż
brał swój pocz
ą
tek z
czarnego otworu
ś
wi
ą
tyni znajduj
ą
cej si
ę
do
ść
daleko na południe,
niemal niewidocznej z miejsca, w którym stałem. Mimo zacinaj
ą
cego
piasku pomaszerowałem ku tej
ś
wi
ą
tyni, która, gdy si
ę
zbli
ż
yłem,
okazała si
ę
du
ż
o wi
ę
ksza od pozostałych, a jej wej
ś
cie w mniejszym
stopniu ni
ż
w innych zasypane było zwałami zbitego piachu.
W
ś
lizgn
ą
łbym si
ę
do
ś
rodka, gdyby nie przera
ź
liwa siła lodowatego
wichru, który omal nie zgasił mej pochodni. Wiatr wypływał z
szale
ń
cz
ą
siła przez ciemne wej
ś
cie, zawodz
ą
c jak op
ę
tany, po czym
burz
ą
c piasek i podrywaj
ą
c go w gór
ę
, całymi tumanami wdzierał si
ę
w
gł
ą
b osobliwych ruin. Niebawem wichura osłabła i piasek zacz
ą
ł
opada
ć
, lecz wra
ż
enie,
ż
e w
ś
ród widmowych kamieni co
ś
si
ę
czaiło, nie
ustało i kiedy spojrzałem na ksi
ęż
yc, wydawało mi si
ę
,
ż
e jego tarcza
faluje, jakbym patrzył na jego odbicie we wzburzonej wiatrem
powierzchni stawu. Bałem si
ę
bardziej, ni
ż
mógłbym to wyja
ś
ni
ć
, lecz
nie na tyle, by stłumi
ć
me pragnienie odkrycia nowych cudów, tote
ż
kiedy tylko wiatr ustał, wszedłem do ciemnego pomieszczenia, sk
ą
d si
ę
wydostawał.
Ta
ś
wi
ą
tynia zgodnie z moimi przypuszczeniami była wi
ę
ksza od
odwiedzanych dotychczas i musiała by
ć
zapewne naturaln
ą
jaskini
ą
,
jako
ż
e szalały w niej wiej
ą
ce z jakich
ś
odległych miejsc wiatry.
Mogłem stan
ąć
tu całkiem wyprostowany, ale zauwa
ż
yłem ,
ż
e kamienie i
ołtarze równie
ż
tutaj były tak samo niskie jak w tamtych
ś
wi
ą
tyniach.
Na
ś
cianach i suficie po raz pierwszy spostrzegłem
ś
lady sztuki
artystycznej pradawnej rasy, osobliwie malowane zawijasy, z których w
wielu miejscach odpadła farba. Na dwóch ołtarzach dojrzałem z
narastaj
ą
cym podnieceniem labirynt cyzelowanych, meandrycznych
płaskorze
ź
b. Uniósłszy pochodni
ę
, przekonałem si
ę
,
ż
e kształt sufitu
równie
ż
był zbyt regularny, aby mógł by
ć
dziełem natury, i
zastanawiałem si
ę
, kim byli prehistoryczni kamieniarze, którzy si
ę
tutaj kiedy
ś
mozolili. Ich zdolno
ś
ci in
ż
ynieryjne musiały by
ć
przeogromne.
Wtem ja
ś
niejszy blask fantastycznego płomienia ukazał mi to, czego
szukałem - otwór wiod
ą
cy do odleglejszych czelu
ś
ci, sk
ą
d napływał ów
srogi wiatr - i ogarn
ę
ła mnie słabo
ść
, kiedy ujrzałem małe, wspaniale
obrobione drzwiczki osadzone wprawnie w litej skale. Wsun
ą
łem do
ś
rodka r
ę
k
ę
z pochodni
ą
i ujrzałem czarny tunel, którego sklepienie
opadało nisko wraz z obni
ż
aniem si
ę
kondygnacji licznych w
ą
skich,
małych i bardzo stromych schodów. Zawsze b
ę
d
ę
widział je w mych
snach, bo udało mi si
ę
pozna
ć
ich znaczenie. Wtedy jeszcze nie
wiedziałem, czy mam je nazywa
ć
schodami czy jedynie oparciem dla stóp
na opadaj
ą
cej ostro w dół stromi
ź
nie. W moim umy
ś
le pojawił si
ę
natłok szale
ń
czych my
ś
li, a słowa i ostrze
ż
enia arabskich proroków
zdawały si
ę
napływa
ć
przez pustyni
ę
z krain, które znamy, ku
zapomnianemu miastu bez nazwy, którego
ś
miertelnicy pozna
ć
si
ę
nie
odwa
ż
aj
ą
. Mimo to zawahałem si
ę
tylko przez chwil
ę
, zanim wszedłem do
ś
rodka i zacz
ą
łem schodzi
ć
ostro
ż
nie po stromych w
ą
skich schodach.
Jedynie w przera
ź
liwych koszmarnych wizjach wywołanych gor
ą
czk
ą
lub
narkotykiem mo
ż
na sobie wyobrazi
ć
zej
ś
cie podobne do mojego. W
ą
skie
przej
ś
cie ci
ą
gn
ę
ło si
ę
bez ko
ń
ca niemal pionowo w dół niczym gardziel
jakiej
ś
upiornej, nawiedzonej studni, a pochodnia, któr
ą
trzymałem
nad głow
ą
, nie była w stanie rozja
ś
ni
ć
nieznanych czelu
ś
ci, ku którym
pod
ąż
ałem. Straciłem poczucie czasu i zapomniałem spojrze
ć
na
zegarek, cho
ć
z przera
ż
eniem my
ś
l
ę
o odległo
ś
ci, jak
ą
musiałem
pokona
ć
. Po drodze zwróciłem uwag
ę
na nieznaczne wahania kierunku i
pochyłe zej
ś
cia. W pewnej chwili dotarłem nawet do długiego,
niskiego, poziomego tunelu, gdzie musiałem si
ę
wcisn
ąć
nogami do
przodu, trzymaj
ą
c zapalon
ą
pochodni
ę
w wyci
ą
gni
ę
tej r
ę
ce. Tunel nie
był do
ść
wysoki, aby mo
ż
na w nim kl
ę
kn
ąć
. Potem znowu były strome
schody i opuszczałem si
ę
coraz to ni
ż
ej i ni
ż
ej, bez ko
ń
ca, gdy w
pewnej chwili moja pochodnia zgasła. Wtedy jednak nie zwróciłem na to
uwagi, bo kiedy sobie to u
ś
wiadomiłem, wci
ąż
trzymałem r
ę
k
ę
nad
głow
ą
, jakby
ż
agiew nadal si
ę
paliła. Byłem do
ść
niezrównowa
ż
ony, z
uwagi na mój instynkt i pragnienie poszukiwania rzeczy dziwnych czy
niezbadanych, które uczyniło ze mnie w
ę
drowca, badacza odległych
prastarych i zakazanych miejsc.
Gdy tak stałem po
ś
ród ciemno
ś
ci, mój umysł rozbłysn
ą
ł fragmentami
zdobytych przeze mnie informacji, otworzył si
ę
kuferek z zawarto
ś
ci
ą
wszystkiego co tajemne, diabelskie i złowrogie. Przypomniałem sobie
fragmenty tekstów szalonego Araba Alhazreda, apokryficznych koszmarów
Damasciusa i niesławnych cytatów delirycznego Image du Monde
Gauthiera de Metza. Powtórzyłem osobliwe urywki i szeptałem do siebie
o Afroarabie i demonach, które płyn
ę
ły z nim w gł
ą
b Oxus, pó
ź
niej za
ś
powtarzałem bez ko
ń
ca zdanie z jednej z opowie
ś
ci Lorda Dunsany'ego -
o "nie rozbrzmiewaj
ą
cej echem czerni otchłani". Gdy zej
ś
cie stało si
ę
zdumiewaj
ą
co strome,
ś
piewnie wyrecytowałem fragment z Tomasza
Morusa, a
ż
l
ę
k nie pozwolił mi powiedzie
ć
nic wi
ę
cej:
W otchłani gardziel zmroczn
ą
czer
ń
Jak wied
ź
mi kocioł wypełniony
Wywarem jadzim i zdradliwym
W ksi
ęż
yca blasku uwarzonym
Wejrzałem, aby si
ę
przekona
ć
Czy nog
ę
na wykrocie stawi
ę
I wtedym zoczył w gł
ą
b otchłani
A có
ż
em ujrzał, to wyjawi
ę
Jak oko si
ę
gn
ąć
me zdołało
Postrzegłem l
ś
ni
ą
ce gładzi
ą
ś
ciany
Czarn
ą
jak miazmat co Domena
Ś
mierci na brzeg wypluwa j
ą
skalany.
Czas przestał istnie
ć
, kiedy moje stopy znów stan
ę
ły na twardszym,
równym podło
ż
u i znalazłem si
ę
w miejscu o nieco wy
ż
szym sklepieniu
ni
ż
w dwóch mniejszych
ś
wi
ą
tyniach, znajduj
ą
cych si
ę
teraz gdzie
ś
nieopisanie wysoko nad moj
ą
głow
ą
. Nie mogłem stan
ąć
, lecz swobodnie
ukl
ą
kłem wyprostowany i po ciemku zacz
ą
łem brn
ą
c na kl
ę
czkach to w
t
ę
, to w drug
ą
stron
ę
. Niebawem zorientowałem si
ę
,
ż
e znalazłem si
ę
w
w
ą
skim przej
ś
ciu, którego
ś
ciany zdobiły drewniane przeszklone
szafki. Ich widok w tym prastarym, odra
ż
aj
ą
cym miejscu zdziwił mnie
niepomiernie, a po mych plecach przeszły zimne ciarki, gdy
u
ś
wiadomiłem sobie, co mogło to oznacza
ć
. Szafki stały po obu
stronach korytarza w regularnej od siebie odległo
ś
ci, podłu
ż
ne i
płaskie, ohydne, przypominaj
ą
ce kształtem i wielko
ś
ci
ą
trumny. Gdy
spróbowałem poruszy
ć
kilka z nich, okazało si
ę
, i
ż
były mocno
przytwierdzone do podło
ż
a.
Korytarz był, jak stwierdziłem, długi, tote
ż
ruszyłem nim naprzód,
a gdyby kto
ś
ujrzał mnie wtedy sun
ą
cego chwiejnie po
ś
ród ciemno
ś
ci,
widok ten z pewno
ś
ci
ą
zmroziłby mu krew w
ż
yłach. Od czasu do czasu
kr
ąż
yłem od
ś
ciany do
ś
ciany, aby sprawdzi
ć
otoczenie i upewni
ć
si
ę
,
ż
e pod
ś
cianami wci
ąż
znajdowały si
ę
rz
ę
dy skrzy
ń
. Człowiek jest
przyzwyczajony do my
ś
lenia wizualnego, tote
ż
prawie zapomniałem o
ciemno
ś
ci i wyobraziłem sobie bezkresny korytarz z drewna i szkła,
tak wyrazi
ś
cie, jakbym go ujrzał na własne oczy. I wtedy, w chwili
niemo
ż
liwej do opisania emocji, naprawd
ę
go zobaczyłem.
Nie potrafi
ę
stwierdzi
ć
, kiedy moja wyobra
ź
nia zlała si
ę
w jedno z
widzialn
ą
rzeczywisto
ś
ci
ą
, jednak przede mn
ą
pojawiła si
ę
w pewnej
chwili narastaj
ą
ca stopniowo po
ś
wiata i zacz
ą
łem postrzega
ć
słabe
zarysy korytarza i skrzy
ń
, ujawnianych mi przez osobliw
ą
fosforescencj
ę
. Przez krótk
ą
chwil
ę
było dokładnie tak, jak wszystko
sobie wyobraziłem, jako
ż
e po
ś
wiata była bardzo słaba. Kiedy jednak
ruszyłem w kierunku
ś
wiatła, okazało si
ę
, jak wielce si
ę
omyliłem.
Ten korytarz nie był reliktem topornym jak
ś
wi
ą
tynie w mie
ś
cie
powy
ż
ej, lecz pomnikiem najwspanialszej i egzotycznej sztuki. Bogate,
ż
ywe i fantastycznie
ś
miałe płaskorze
ź
by i freski tworzyły ci
ą
g
ś
ciennych malowideł, których linii i barw opisa
ć
nie sposób. Skrzynie
wykonane były z dziwnie złocistego drewna z wiekami ze szkła, a
wewn
ą
trz znajdowały si
ę
zmumifikowane truchła istot wykraczaj
ą
cych w
swej groteskowo
ś
ci poza wszelkie naj
ś
mielsze wyobra
ż
enia, jakie mog
ą
narodzi
ć
si
ę
w naszych koszmarach.
Opisanie tych okropie
ń
stw jest niemo
ż
liwe.
Były to istoty gadzie, niekiedy spokrewnione zapewne dalece z
krokodylem, innym znowu razem z fok
ą
, przewa
ż
nie jednak nie
przypominały
ż
adnych stworze
ń
znanych biologom czy paleontologom na
całym
ś
wiecie. Nie były wi
ę
ksze od niskiego człowieka, a ich łapy w
osobliwy sposób przypominały delikatne ludzkie dłonie i stopy.
Najdziwniejsze były jednak ich głowy, o konturach łami
ą
cych wszelkie
znane biologii zasady. Istot tych z niczym nie mo
ż
na było porówna
ć
. W
jednym trwaj
ą
cym mgnienie oka przebłysku przyszły mi na my
ś
l
skojarzenia z kotem, buldogiem, mitologicznym satyrem oraz
człowiekiem. Zró
ż
nicowanie było ogromne. Czy
ż
sam Jowisz nie miał tak
szerokiego i stercz
ą
cego czoła, niemniej jednak rogi, brak nosa i
szcz
ę
ka jak u aligatora umiejscowiły te istoty poza wszelkimi
ustalonymi w biologii kategoriami. Przez chwil
ę
zastanawiałem si
ę
nad
realno
ś
ci
ą
tych mumii, na wpół podejrzewaj
ą
c, i
ż
były to sztuczne
bałwany, niebawem jednak stwierdziłem,
ż
e mogły one istotnie nale
ż
e
ć
do jakiego
ś
prehistorycznego gatunku, który istniał w czasach, kiedy
zapomniane miasto t
ę
tniło jeszcze
ż
yciem. Ich groteskowo
ść
podkre
ś
lał
fakt,
ż
e wi
ę
kszo
ść
z tych istot miała na sobie bogato zdobione szaty
z najprzedniejszych materiałów, skrz
ą
ce si
ę
złotem, drogimi
kamieniami i nieznanymi l
ś
ni
ą
cymi metalami.
Te pełzaj
ą
ce istoty musiały by
ć
bardzo wa
ż
ne, skoro zajmowały
pierwsze miejsce w
ś
ród tych zdobionych freskami
ś
cian. Artysta z nie
maj
ą
cym sobie równych kunsztem nakre
ś
lił je w ich
ś
wiecie, gdzie
miały własne miasta i ogrody urz
ą
dzone specjalnie dla ich potrzeb, ja
za
ś
nie mogłem oprze
ć
si
ę
pokusie by stwierdzi
ć
,
ż
e ich obrazkowa
historia była alegorycznym odzwierciedleniem historii i rozwoju rasy
oddaj
ą
cej im cze
ść
. Istoty te, jak powiedziałem sam sobie, były dla
mieszka
ń
ców zapomnianego miasta tym, czym wilczyca dla Rzymu i czym
s
ą
dla Indian niektóre z totemowych bestii.
Z tej perspektywy mogłem, aczkolwiek z pewnymi niedogodno
ś
ciami,
ś
ledzi
ć
cudown
ą
epick
ą
histori
ę
owego miasta bez nazwy, opowiedzie
ć
o
wielkiej portowej metropolii, która dominowała nad
ś
wiatem, zanim z
odm
ę
tów oceanu wyłoniła si
ę
Afryka, oraz jej zaci
ę
t
ą
walk
ę
, gdy morze
cofało si
ę
i pustynia post
ę
powała coraz dalej w gł
ą
b
ż
yznego ongi
ś
l
ą
du. Widziałem jej wojny i triumfy, kłopoty i pora
ż
ki, a potem
rozpaczliw
ą
walk
ę
z pustyni
ą
, kiedy tysi
ą
ce mieszka
ń
ców miasta,
ukazanych tu alegorycznie jako groteskowe jaszczury, zostało
zmuszonych. By ry
ć
tunel w gł
ą
b ziemi, wierci
ć
korytarze w skałach w
przedziwny, cudowny wr
ę
cz sposób do innego
ś
wiata za spraw
ą
i namow
ą
kieruj
ą
cych nimi proroków. Było to zarazem niezwykle fantastyczne,
jak i realistyczne, a zwi
ą
zek tego, na co patrzyłem, z przera
ź
liw
ą
drog
ą
, któr
ą
przebyłem, nie pozostawiał
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci.
Rozpoznałem nawet korytarze.
Gdy si
ę
tak skradałem korytarzem ku ja
ś
niejszemu
ś
wiatłu, ujrzałem
ostatnie epizody utrwalonej na murach epopei - po
ż
egnanie rasy, która
zamieszkiwała w zapomnianym mie
ś
cie i dolinie wokół niego przez
dziesi
ęć
milionów lat; ludu, którego dusze obumarły, gdy zmuszony
został opu
ś
ci
ć
miejsca znane od tak dawna. Miejsca, gdzie przybyli
si
ę
osiedli
ć
jako nomadowie we wczesnej młodo
ś
ci Ziemi, wykuwaj
ą
c w
dziewiczych skałach te pierwotne ,prymitywne
ś
wi
ą
tynie, których nigdy
nie przestali odwiedza
ć
jako miejsc swego kultu.
Teraz w lepszym
ś
wietle przyjrzałem si
ę
freskom uwa
ż
niej i
pami
ę
taj
ą
c,
ż
e dziwne gadostwory musiały przedstawia
ć
nieznanych
ludzi, zacz
ą
łem zastanawia
ć
si
ę
nad obyczajami zapomnianego miasta.
Wiele rzeczy było dziwnych i niewyja
ś
nionych. Cywilizacja znaj
ą
ca
pisany alfabet musiała znajdowa
ć
si
ę
na wy
ż
szym etapie rozwoju ni
ż
niesko
ń
czenie pó
ź
niejsze cywilizacje Egiptu i Chaldei, były jednak
pewne osobliwe przeoczenia. Nie natkn
ą
łem si
ę
na przykład na rysunki
przedstawiaj
ą
ce
ś
mier
ć
czy ceremonie pogrzebowe, z wyj
ą
tkiem fresków
ukazuj
ą
cych wojny, przemoc i plagi. Zastanawiał mnie ten dziwaczny
brak scen naturalnej
ś
mierci. Zupełnie jakby sugerowano tu, dla
przynosz
ą
cej rado
ść
i ukojenie iluzji, ide
ę
nie
ś
miertelno
ś
ci.
W ko
ń
cu korytarza namalowane były wyj
ą
tkowo ekstrawaganckie i
malownicze oraz uderzaj
ą
ce w swej wyrazisto
ś
ci sceny, które
przedstawiały zapomniane miasto opuszczone i obracaj
ą
ce si
ę
w ruin
ę
oraz dziwn
ą
, now
ą
rajsk
ą
krain
ę
, do której przebiły si
ę
przez pokłady
skał groteskowe istoty. Na freskach tych miasto i pustynna dolina
ukazane były zawsze w blasku ksi
ęż
yca, którego złoty nimb wisiał nad
obróconymi w gruzy murami, ujawniaj
ą
c pełn
ą
przepychu doskonało
ść
dawnych czasów odzwierciedlan
ą
zwodniczo i widmowo przez artyst
ę
.
Rajskie sceny były nazbyt ekstrawaganckie, by da
ć
im wiar
ę
, zwłaszcza
i
ż
ukazywały ukryty
ś
wiat wiecznego dnia pełen wspaniałych miast,
eterycznych wzgórz i uroczych dolin. Na samym ko
ń
cu odniosłem
wra
ż
enie,
ż
e widz
ę
oznaki artystycznego rozczarowania. Freski były
mniej udane i dziwaczniejsze nawet ni
ż
najbardziej osobliwa z
przedstawionych dot
ą
d scen. Zdawały si
ę
rejestrowa
ć
post
ę
puj
ą
c
ą
dekadencj
ę
prastarej rasy usiłuj
ą
cej z narastaj
ą
c
ą
zaci
ę
to
ś
ci
ą
powróci
ć
do zewn
ę
trznego
ś
wiata, sk
ą
d przegnała j
ą
ofensywa pustyni.
Postaci ludzi - wci
ąż
przedstawianych jako
ś
wi
ę
te gady - zdawały si
ę
stopniowo gin
ąć
, podczas gdy ich duch, unosz
ą
cy si
ę
nad ruinami w
blasku ksi
ęż
yca coraz bardziej przybierał na sile. Wycie
ń
czeni
kapłani przedstawieni jako gady w bogato zdobionych szatach,
przeklinali powietrze w górze i wszystkich, którzy nim oddychali,
przera
ż
aj
ą
ca za
ś
ostatnia scena ukazywała prymitywnie wygl
ą
daj
ą
cego
człowieka, by
ć
mo
ż
e zało
ż
yciela prastarego Irem, Miasta Kolumn,
rozdartego na strz
ę
py przez członków starszej rasy. Pami
ę
tam, jak
Arabowie l
ę
kali si
ę
miasta bez nazwy, i byłem zadowolony,
ż
e poza tym
miejscem szare mury i sklepienia były nagie.
Podziwiaj
ą
c freski, dotarłem prawie do ko
ń
ca nisko sklepionego
korytarza i ujrzałem bram
ę
, przez któr
ą
wpływało do tunelu owo dziwne
ś
wiatło. Zbli
ż
ywszy si
ę
do niej, krzykn
ą
łem w głos, zdj
ę
ty zdumieniem
na widok tego, co znajdowało si
ę
po drugiej stronie, miast bowiem
innego, jeszcze ja
ś
niej o
ś
wietlonego pomieszczenia ujrzałem jedynie
bezkresn
ą
pustk
ę
emanuj
ą
c
ą
o
ś
lepiaj
ą
cy blask. Poczułem si
ę
, jakbym
patrzył z wierzchołka Mount Everestu na morze sk
ą
panej w słonecznych
promieniach mgły. Z tyłu za mn
ą
był korytarz, tak niski,
ż
e nie
mogłem w nim stan
ąć
, przede mn
ą
za
ś
niesko
ń
czony przestwór podziemnej
luminescencji.
Z korytarza wiodły w otchła
ń
ś
wiatło
ś
ci kolejne, strome i w
ą
skie
schody, równie małe i liczne jak te, którymi dotarłem a
ż
tutaj, ale
widziałem tylko kilka pierwszych stopni, reszt
ę
przesłaniały jarz
ą
ce
si
ę
biało opary. Przy lewej stronie korytarza znajdowały si
ę
otwarte
na o
ś
cie
ż
masywne odrzwia z mosi
ą
dzu, niewiarygodnie grube i
ozdobione fantastycznymi płaskorze
ź
bami, które zatrza
ś
ni
ę
te i
zamkni
ę
te na głucho, mogły oddzieli
ć
na dobre cał
ą
t
ę
wewn
ę
trzn
ą
krain
ę
ś
wiatło
ś
ci od krypt i korytarzy wykutych w skałach. Spojrzałem
na schody, ale za nic nie odwa
ż
yłem si
ę
na nie zst
ą
pi
ć
. Dotkn
ą
łem
otwartych mosi
ęż
nych odrzwi, ale nie byłem ich w stanie poruszy
ć
. W
ko
ń
cu osun
ą
łem si
ę
bez sił na kamienn
ą
podłog
ę
, a umysł mój gorzał od
błyskotliwych skojarze
ń
, których nawet
ś
mierci podobne wyczerpanie
nie było w stanie odegna
ć
.
Gdy tak le
ż
ałem z zamkni
ę
tymi oczami, rozmy
ś
laj
ą
c, przyszło mi na
my
ś
l wiele rzeczy zwi
ą
zanych z freskami, na które dot
ą
d nie zwróciłem
uwagi, a które nabrały dla mnie całkiem nowego i przera
ż
aj
ą
cego
znaczenia - sceny przedstawiaj
ą
ce zapomniane miasto w okresie swego
rozkwitu -
ż
yzn
ą
dolin
ę
dokoła i odległe l
ą
dy, z którymi handlowali
tutejsi kupcy. Alegoria pełzaj
ą
cych istot zastanawiała mnie swym
uniwersalnym znaczeniem i nie mogłem nadziwi
ć
si
ę
,
ż
e mo
ż
na było
przedstawi
ć
w ten sposób tak wa
ż
n
ą
i widowiskow
ą
histori
ę
.
Na freskach zapomniane miasto ukazane było w proporcjach
odpowiadaj
ą
cych gadom. Zastanawiałem si
ę
, jakie były jego prawdziwe
proporcje i wspaniało
ś
ci, po czym przez jaki
ś
czas my
ś
lałem o pewnych
dostrze
ż
onych w ruinach osobliwo
ś
ciach. Przypomniałem sobie, jak
niskie były te prymitywne
ś
wi
ą
tynie i podziemne korytarze, bez
w
ą
tpienia wykute w ten sposób przez szacunek dla łuskoskórych bóstw,
którym oddawano tam cze
ść
, cho
ć
dzi
ę
ki temu wyznawcy musieli
niew
ą
tpliwie czołga
ć
si
ę
na brzuchach jak gady.
Mo
ż
e odprawiane tam ceremonie zawierały równie
ż
pełzanie w celu
na
ś
ladowania uwielbianych stworze
ń
.
Ż
adna jednak teoria religijna nie
mogła wytłumaczy
ć
, dlaczego podziemne korytarze pod
ś
wi
ą
tyniami
miałyby by
ć
równie nisko sklepione jak pomieszczenia powy
ż
ej, ba,
nawet ni
ż
ej, gdy
ż
w korytarzach tych nie dało si
ę
pewnie swobodnie
ukl
ę
kn
ąć
. Kiedy pomy
ś
lałem o pełzaj
ą
cych istotach, których
zmumifikowane truchła znajdowały si
ę
tak blisko mnie, poczułem nowy
przypływ l
ę
ku. Umysł ludzki działa w dziwny sposób i przywołuje
osobliwe skojarzenia. Ze zgroz
ą
odegnałem wi
ę
c od siebie my
ś
l,
ż
e ten
nieszcz
ę
sny prymitywny człowiek rozdarty na strz
ę
py na ostatnim
fresku mógł by
ć
jedyn
ą
ludzk
ą
istot
ą
po
ś
ród mnogo
ś
ci reliktów i
symboli przedwiecznego
ż
ycia.
Jak zawsze jednak w mym dziwnym, pełnym w
ę
drówek
ż
yciu strach
został wkrótce wyparty przez ciekawo
ść
,
ś
wietlista otchła
ń
bowiem i
to, co si
ę
mogło w niej znajdowa
ć
, przedstawiały sob
ą
zagadk
ę
godn
ą
najwi
ę
kszego badacza. Nie w
ą
tpiłem,
ż
e na ko
ń
cu tych schodów istniał
ś
wiat pełen cudów i tajemnic. Miałem nadziej
ę
,
ż
e znajd
ę
tam
wspomnienia istot ludzkich, których nie przedstawiono na
umieszczonych w tunelu freskach. Malowidła przedstawiały
niewiarygodne miasta i doliny, a moja fantazja tworzyła obrazy
niesamowitych, oczekuj
ą
cych na mnie w dole, gigantycznych, cudownych
ruin.
Moje l
ę
ki tyczyły si
ę
bardziej przeszło
ś
ci ni
ż
przyszło
ś
ci. Nawet
fizyczna groza mego poło
ż
enia, gdy tak le
ż
ałem w ciasnym tunelu
pełnym martwych gadów i przedpotopowych fresków całe mile pod
powierzchni
ą
znanego mi
ś
wiata, o wyci
ą
gni
ę
cie r
ę
ki od krainy
ś
wiatła
i mgieł, nie mogła równa
ć
si
ę
z zabójcz
ą
trwog
ą
, któr
ą
poczułem,
u
ś
wiadamiaj
ą
c sobie, jak stare musiało by
ć
to miejsce. I jak stara
musiała by
ć
jego dusza. Zdawały si
ę
pochodzi
ć
z otchłani czasu tak
odległej,
ż
e nie sposób jej zmierzy
ć
. Czas był jeszcze młody, podczas
gdy to miasto prze
ż
ywało okres najwi
ę
kszego rozkwitu, najstarsze
bowiem, najbardziej zdumiewaj
ą
ce mapy na freskach ukazywały zupełnie
inn
ą
Ziemi
ę
, z innym układem oceanów i kontynentów, o których
ludzko
ść
zupełnie dzi
ś
zapomniała. Jedynie tu i ówdzie dostrzec mo
ż
na
było znajome współcze
ś
nie kontury. O tym, co mogło wydarzy
ć
si
ę
na
przestrzeni eonów, odk
ą
d zaprzestano tworzenia tunelowych fresków, do
momentu całkowitego wygini
ę
cia nienawidz
ą
cej
ś
mierci rasy, nikt nie
jest w stanie niczego powiedzie
ć
. Niegdy
ś
w tych korytarzach i
ś
wietlistej krainie opodal t
ę
tniło
ż
ycie, teraz byłem tu sam, z
reliktami zamierzchłej przeszło
ś
ci, i dr
ż
ałem na my
ś
l o
niesko
ń
czonych stuleciach, w których relikty owe trwały na swej
cichej, samotnej warcie.
Nagle poczułem kolejn
ą
faz
ę
tego dojmuj
ą
cego l
ę
ku, który ogarniał
mnie sporadycznie, odk
ą
d po raz pierwszy ujrzałem przera
ż
aj
ą
c
ą
dolin
ę
i zapomniane miasto sk
ą
pane w zimnym blasku ksi
ęż
yca. Pomimo
wyczerpania zacz
ą
łem podnosi
ć
si
ę
gor
ą
czkowo do pozycji siedz
ą
cej i
powróciłem wzrokiem ku mrocznym tunelom wiod
ą
cym w gór
ę
, ku
zewn
ę
trznemu
ś
wiatu. Ogarn
ę
ło mnie dziwne przeczucie, to samo, które
nakazało mi unika
ć
miasta bez nazwy po zmierzchu, i równie
niewyja
ś
nione jak przenikliwe. Jednak ju
ż
w chwil
ę
pó
ź
niej prze
ż
yłem
silniejszy wstrz
ą
s, usłyszawszy wyra
ź
ny d
ź
wi
ę
k - pierwszy, który
przełamał absolutn
ą
cisz
ę
panuj
ą
c
ą
w tych niemal grobowych
czelu
ś
ciach. Był to gł
ę
boki, niski j
ę
k jakby odległego tłumu dusz
pot
ę
pionych, dochodz
ą
cy ze strony, w któr
ą
patrzyłem.
Z ka
ż
d
ą
chwil
ą
odgłos coraz bardziej przybierał na sile, a
ż
w
ko
ń
cu zacz
ą
ł rozbrzmiewa
ć
przera
ź
liwym gromkim echem w dolnym
korytarzu, a ja równocze
ś
nie poczułem,
ż
e nagle zrobiło si
ę
zimno,
jakby od strony tuneli i miasta powy
ż
ej zrobił si
ę
przeci
ą
g i do
korytarzy zacz
ę
ło wpływa
ć
lodowate powietrze. Ju
ż
pierwszy podmuch
przywrócił mnie do równowagi, natychmiast bowiem przypomniałem sobie
burze piaskowe szalej
ą
ce u wej
ś
cia do czelu
ś
ci o
ś
wicie i zachodzie
sło
ń
ca, owe chłodne wichury, dzi
ę
ki którym odkryłem wej
ś
cie do
sekretnych tuneli. Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem,
ż
e
ś
wit był
ju
ż
blisko, tote
ż
zaparłem si
ę
o
ś
cian
ę
, by stawi
ć
czoło wiatrowi,
który wpływał na powrót do swej podziemnej domeny, któr
ą
opu
ś
cił
wieczorem. Strach mój znowu osłabł, jako
ż
e zjawiska naturalne nie
pobudzaj
ą
do rozmy
ś
la
ń
nad nieznanymi fenomenami.
Coraz silniejszy i bardziej zajadły nocny wicher wdzierał si
ę
,
wyj
ą
c, j
ę
cz
ą
c i zawodz
ą
c w otchłani wn
ę
trza ziemi. Ponownie zległem
płasko na ziemi, przywieraj
ą
c, najlepiej jak potrafiłem, do podło
ż
a,
l
ę
kałem si
ę
bowiem,
ż
e silny wicher mógłby cisn
ąć
mnie jak niewa
ż
kie
piórko przez otwart
ą
bram
ę
w gł
ą
b
ś
wietlistej otchłani.
Nie spodziewałem si
ę
takiej furii
ż
ywiołu i gdy poczułem,
ż
e
wolno, lecz nieubłaganie przesuwam si
ę
w kierunku czelu
ś
ci, owładn
ę
ły
mn
ą
tysi
ą
ce nowych l
ę
ków, obaw i imaginacji. Siła i zajadło
ść
podmuchu o
ż
ywiła niewiarygodne teorie i fantazje - raz jeszcze z
dreszczem grozy porównałem siebie do jedynego wyobra
ż
enia istoty
ludzkiej w przera
ż
aj
ą
cym korytarzu, wizerunku człowieka, który został
rozdarty na strz
ę
py przez nie maj
ą
c
ą
nazwy ras
ę
, w zajadłych bowiem
atakach diabelskiej wichury szalej
ą
cej op
ę
ta
ń
czo wokół mnie zdawałem
si
ę
wyczuwa
ć
m
ś
ciwy gniew, tym silniejszy,
ż
e efekty jej działa
ń
wydawały si
ę
znikome. Wydaje mi si
ę
,
ż
e pod koniec krzyczałem - byłem
o krok od utraty zmysłów - ale je
ż
eli tak, je
ż
eli rzeczywi
ś
cie wyłem
jak oszalały, mój wrzask uton
ą
ł na dobre w
ś
ród zrodzonego w
czelu
ś
ciach piekieł jazgotu i skowytu powietrznych widm.
Próbowałem si
ę
czołga
ć
, walcz
ą
c z morderczym, niewidocznym,
znosz
ą
cym pr
ą
dem, lecz był on silniejszy. Nie miałem si
ę
czego
uchwyci
ć
i wolno, nieuchronnie osuwałem si
ę
w stron
ę
nieznanego
ś
wiata. W ko
ń
cu musiałem jednak podda
ć
si
ę
obł
ę
dowi - zacz
ą
łem bowiem
powtarza
ć
raz po raz, bez ko
ń
ca, niewyja
ś
niony kuplet szalonego Araba
Alhazreda, który
ś
nił o zapomnianym mie
ś
cie.
Nie umarło, co spoczywa
ć
w u
ś
pieniu wieki całe mo
ż
e,
A czasu upływ w ko
ń
cu i
ś
mier
ć
nawet zmo
ż
e.
Tylko pos
ę
pni zadumani bogowie pustyni wiedz
ą
, co si
ę
wtedy
naprawd
ę
wydarzyło - jakie nieopisane trudy i znoje musiałem pokona
ć
po
ś
ród ciemno
ś
ci lub jaki
ż
Abaddon odprowadził mnie na powrót do
krainy
ż
yj
ą
cych, gdzie wspomnienie tego, co zaszło, nigdy mnie ju
ż
nie opu
ś
ci i gdzie dr
ż
ał b
ę
d
ę
, słysz
ą
c zawodzenie nocnego wiatru, do
dnia, kiedy wydam ostatnie tchnienie - lub kiedy - co gorsza - ów
wiatr zabierze mnie ze sob
ą
. To było potworne, nienaturalne,
kolosalne, wykraczaj
ą
ce ponad wszystko, w co mo
ż
e uwierzy
ć
człowiek,
nie licz
ą
c owych rzadkich cichych, mrocznych godzin przed
ś
witu, kiedy
dr
ę
czy ludzi bezsenno
ść
.
Wspomniałem ju
ż
,
ż
e furia tej wichury była i
ś
cie diabelska,
piekielna, demoniczna, głosy za
ś
odra
ż
aj
ą
ce i przepełnione złem i
ponadczasow
ą
wrogo
ś
ci
ą
. Obecnie głosy te, mimo i
ż
wci
ąż
chaotyczne,
zdawały si
ę
dla mego udr
ę
czonego mózgu przyjmowa
ć
bardziej
zrozumiał
ą
, artykułowan
ą
form
ę
. I nagle w czelu
ś
ciach grobu umarłych
całe eony temu prastarych istot, gł
ę
boko pod powierzchni
ą
sk
ą
panego w
promieniach wstaj
ą
cego sło
ń
ca
ś
wiata ludzi, usłyszałem upiorne
przekle
ń
stwa, warkot i złorzeczenia czartów posługuj
ą
cych si
ę
dziwnym
j
ę
zykiem.
Odwracaj
ą
c si
ę
, ujrzałem odcinaj
ą
c
ą
si
ę
na tle
ś
wietlistego eteru
otchłani, czego nie byłem w stanie dostrzec w półmroku korytarza,
koszmarn
ą
hord
ę
p
ę
dz
ą
cych jak szalone diabłów; szczerz
ą
cych si
ę
upiornie, łypi
ą
cych nienawistnie wpół przezroczystych czartów
nale
żą
cych do rasy, której człowiek nie mógłby pomyli
ć
z
ż
adn
ą
inn
ą
-
były to pełzaj
ą
ce potworne gadzie istoty, mieszka
ń
cy zapomnianego
miasta.
A kiedy ucichł wiatr, znalazłem si
ę
w
ś
ród przera
ź
liwej ciemno
ś
ci,
mroku najgł
ę
bszego wn
ę
trza ziemi, kiedy bowiem ostatnia z kreatur
przekroczyła granic
ę
krainy
ś
wietlistego eteru, wielkie mosi
ęż
ne
drzwi zatrzasn
ę
ły si
ę
za ni
ą
z ogłuszaj
ą
cym metalicznym hukiem, który
rozbrzmiewaj
ą
c dokoła gromkim, melodyjnym echem, przywodzi
ć
mógł na
my
ś
l całemu
ś
wiatu odgłos powitania wschodz
ą
cego sło
ń
ca, tak jak
niegdy
ś
Memnon witał je, stoj
ą
c nad brzegiem Nilu.