Nienazwane H P Lovecraft

background image

_______________________________________________
|

|

|
|

|

|_______________________________________________|

Nienazwane

Pewnego jesiennego popołudnia, ja i mój przyjaciel rozmawiali

ś

my o

nienazwanym, siedz

ą

c, obok zdewastowanego grobowca, na

siedemnastowiecznym cmentarzu w Arkham. Spogl

ą

daj

ą

c w stron

ę

ogromnej

wierzby, której pie

ń

był niemal wro

ś

ni

ę

ty w star

ą

, nieczyteln

ą

płyt

ę

,

rzuciłem nieco fantastyczn

ą

uwag

ę

o upiornych i niewyobra

ż

alnych

sokach, jakie, kolosalne jej korzenie musiały wysysa

ć

z s

ę

dziwej,

cmentarnej ziemi; przyjaciel mój skwitował jednak moje słowa

ś

miechem

twierdz

ą

c,

ż

e to absurd i dodał,

ż

e skoro na cmentarzu tym, od ponad

stu lat nikogo nie pochowano, w ziemi nie mogło by

ć

niczego, czym

drzewo mogłoby od

ż

ywia

ć

si

ę

w sposób inny ni

ż

normalnie.

Poza tym - dodał - moje nieustanne dyskusje o nienazwanym, nota bene
zgoła dziecinne, zdawały si

ę

potwierdza

ć

m

ą

nisk

ą

pozycj

ę

, jako

autora marnych opowie

ś

ci grozy. Zbyt usilnie pragn

ą

łem ko

ń

czy

ć

swe

opowiadania obrazami lub d

ź

wi

ę

kami parali

ż

uj

ą

cymi wszelkie poczynania

bohaterów i pozostawi

ć

ich, pozbawionych resztek odwagi, słów czy

ś

wiadków mog

ą

cych opowiedzie

ć

o tym. co im si

ę

przydarzyło. Poznajemy

rzeczy - twierdził - jedynie dzi

ę

ki naszym pi

ę

ciu zmysłom albo

religijnej intuicji, st

ą

d te

ż

jest praktycznie niemo

ż

liwe mówi

ć

o

jakiej

ś

rzeczy b

ą

d

ź

zdarzeniu, którego nie sposób opisa

ć

przy pomocy

definicji faktu lub wła

ś

ciwych doktryn teologicznych - zwłaszcza

kongregacjonalistów - oraz modyfikacji, zawdzi

ę

czanej tradycji i sir

Arturowi Conan Doyle. Z tym przyjacielem, Joelem Mantonem, cz

ę

sto

prowadziłem długie, leniwe dysputy. Był on dyrektorem liceum East
High, urodzonym i wychowanym w Bostonie, przejawiaj

ą

cym typow

ą

dla

Nowej Anglii przepełnion

ą

samozadowoleniem głuchot

ę

wobec niektórych

delikatnych niuansów

ż

ycia. Z jego punktu widzenia jedynie nasze

obiektywne postrzeganie miało jakiekolwiek znaczenie etyczne, za

ś

do

kompetencji artysty nale

ż

ało nie tyle rozbudzenie silnych wra

ż

e

ń

poprzez działanie, ekstaz

ę

i zaskoczenie, ale raczej pozyskanie

zwykłego, spokojnego zainteresowania i szacunku, dzi

ę

ki dokładnym,

szczegółowym transformacjom codziennych wydarze

ń

. Miał obiekcje

przede wszystkim do moich zainteresowa

ń

tym co mistyczne i

niewyja

ś

nione; bo cho

ć

bardziej ni

ż

ja wierzył w zjawiska

paranormalne, nie przyznałby, i

ż

s

ą

one odpowiednim tematem do

opisywania w ksi

ąż

kach.

Dla jego praktycznego i logicznego umysłu było wr

ę

cz nie do

pomy

ś

lenia,

ż

e umysł mo

ż

e znajdowa

ć

wielk

ą

przyjemno

ść

w ucieczce od

codziennych obowi

ą

zków i w oryginalnych, dramatycznych rekombinacjach

obrazów wypaczonych czy zbanalizowanych przez nud

ę

i przyzwyczajenia.

W jego mniemaniu wszystkie rzeczy i odczucia miały dokładnie
sprecyzowane rozmiary, wła

ś

ciwo

ś

ci, przyczyny i skutki. I cho

ć

mgli

ś

cie zdawał sobie spraw

ę

,

ż

e umysł przechowuje niekiedy obrazy i

wra

ż

enia dalece mniej geometrycznej, uporz

ą

dkowanej i realnej natury,

uwa

ż

ał za usprawiedliwione wyznaczenie granicy tolerancji i

wyrugowanie poza ni

ą

wszystkiego, co nie mogło by

ć

do

ś

wiadczone i

zrozumiane przez przeci

ę

tnego obywatela. Poza tym był prawie pewny,

ż

e nie istnieje co

ś

takiego jak "nienazwane" czy niemo

ż

liwe do

opisania. To zwyczajnie do niego nie przemawiało.
Pomimo i

ż

zdawałem sobie spraw

ę

,

ż

e argumenty wyobra

ż

e

ń

i metafizyki

s

ą

niczym w porównaniu z samozadowoleniem ortodoksyjnego pragmatyka,

co

ś

w krajobrazie, na tle którego toczyli

ś

my nasz słowny pojedynek

sprawiło,

ż

e stałem si

ę

bardziej zaci

ę

ty ni

ż

zazwyczaj. Rozsypuj

ą

ce

si

ę

płyty grobowe, majestatyczne drzewa i stuletnie dwuspadowe dachy

domów otaczaj

ą

cego nas, nawiedzanego przez czarownice miasteczka,

wprawiły mnie w bojowy nastrój, i z uporem zacz

ą

łem broni

ć

swego

stanowiska, a niebawem zdołałem nawet wedrze

ć

si

ę

na terytorium

background image

przeciwnika. Kontratak bynajmniej nie był trudny, wspomniałem bowiem,

ż

e Joel Manton wierzył w wiele przes

ą

dów, których nie uznawali inni

wykształceni ludzie'w jego wieku: w pojawianie si

ę

w odległych

miejscach duchów umieraj

ą

cych ludzi i w to,

ż

e na szybach okien

powstaj

ą

odbicia twarzy ludzi, którzy przy nich siadywali.

W moich dywagacjach oparłem si

ę

wła

ś

nie na ludowych wierzeniach i

przyj

ą

łem, i

ż

aby w nie wierzy

ć

, nale

ż

y równie

ż

uwierzy

ć

w istoty

duchowe, istniej

ą

ce niezale

ż

nie, nawet po oddzieleniu si

ę

od swych

cielesnych powłok. Dowodziło to mo

ż

liwo

ś

ci wiary w fenomeny

nadnaturalne, bo skoro umarły mo

ż

e przekazywa

ć

swój widzialny, b

ą

d

ź

wyczuwalny obraz na drugi koniec

ś

wiata, albo "ukazywa

ć

si

ę

" przez

stulecia po swojej

ś

mierci, byłoby absurdem odrzuca

ć

ewentualno

ść

,

ż

e

w opuszczonych domach gnie

ż

d

żą

si

ę

dawne, czuj

ą

ce istoty, albo

ż

e

cmentarze przesycone s

ą

przera

ż

aj

ą

c

ą

, bezcielesn

ą

inteligencj

ą

całych

pokole

ń

. A skoro ducha, którego obecno

ść

przejawia si

ę

w ró

ż

norodnych

formach, nie obejmuj

ą

ż

adne prawa dotycz

ą

ce materii, czemu miałoby

by

ć

czym

ś

niezwykłym wyobra

ż

enie sobie fizycznie

ż

yj

ą

cych,

"martwych" istot posiadaj

ą

cych, b

ą

d

ź

nie posiadaj

ą

cych kształtów, ich

materializacja za

ś

, z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

przez obserwatorów zjawiska

zostałaby okre

ś

lona mianem "nienazwanego". "Zdrowy rozs

ą

dek" w

odniesieniu do tych spraw - zapewniłem ciepło mego przyjaciela - jest
jedynie dowodem braku wyobra

ź

ni i dwuznaczno

ś

ci moralnej. Nadszedł

zmierzch, ale

ż

aden z nas nie miał ochoty przerwa

ć

dyskusji. Manton

sprawiał wra

ż

enie jakby nie poruszyły go moje argumenty i usiłował je

obala

ć

trwaj

ą

c niezmiennie przy swoim zdaniu, dzi

ę

ki czemu

niew

ą

tpliwie osi

ą

gał sukcesy jako nauczyciel; jednak czułem si

ę

zbyt

mocny, by obawia

ć

si

ę

pora

ż

ki. W odległych oknach zacz

ę

ły pojawia

ć

si

ę

ś

wiatła, ale my nie ruszyli

ś

my si

ę

z miejsca. Na starym,

rozsypuj

ą

cym si

ę

grobowcu siedziało si

ę

nam wy

ś

mienicie i wiedziałem,

ż

e mój prozaiczny przyjaciel nie przejmuje si

ę

ziej

ą

c

ą

, mroczn

ą

szczelin

ą

w naruszonej przez korzenie murarce, nieomal tu

ż

za naszymi

plecami, ani złowrogim cieniem rzucanym przez gro

żą

cy runi

ę

ciem,

opuszczony, zdewastowany dom znajduj

ą

cy si

ę

pomi

ę

dzy nami a

najbli

ż

sz

ą

o

ś

wietlon

ą

drog

ą

. Tak wi

ę

c tkwili

ś

my w ciemno

ś

ciach, na

uszkodzonym grobowcu, opodal opuszczonego domu, rozmawiaj

ą

c o

"Nienazwanym", a gdy Joel przestał wreszcie szydzi

ć

z moich

wypowiedzi, opowiedziałem mu o przera

ż

aj

ą

cym dowodzie,

potwierdzaj

ą

cym prawdziwo

ść

historii b

ę

d

ą

cej głównym obiektem jego

drwin.
Moje opowiadanie miało tytuł "Okno na poddaszu" i pojawiło si

ę

w

styczniowym wydaniu "Szeptów" w 1922 roku, inspirowane opowie

ś

ci

ą

Mathera. W wielu miejscach, zwłaszcza na południu i wybrze

ż

u

Pacyfiku, z powodu skarg tzw. "porz

ą

dnych obywateli" w ogóle

zaprzestano sprzeda

ż

y magazynu, w Nowej Anglii jednak nie przej

ę

to

si

ę

drukowanymi tam artykułami. Sprawa, któr

ą

udowodniłem, była,

biologicznie rzecz bior

ą

c, nieprawdopodobna, ot, jeszcze jedna

szalona małomiasteczkowa historyjka, któr

ą

C. Mather uznał za

dostatecznie naiwn

ą

, aby wł

ą

czy

ć

do swej "Magnalia Christi

Americana", jednak dysponował tak nikłymi dowodami,

ż

e nic o

ś

mielił.

si

ę

nawet wymieni

ć

nazwy miejscowo

ś

ci, w której wydarzył si

ę

ów

koszmar. Co do mnie, to sposób w jaki uwypukliłem niektóre aspekty
starej, pos

ę

pnej opowie

ś

ci, był raczej typowy dla pełnego fantazji

lichego pisarzyny.
Mather faktycznie opowiadał o narodzinach tej Istoty, ale nikt prócz
taniego łowcy sensaqi nie my

ś

lał,

ż

e TO -istota z krwi i ko

ś

ci -

mogłoby dorosn

ąć

, a nocami zagl

ą

da

ć

ludziom do okien i ukrywa

ć

si

ę

na

poddaszu, w starym domu - a

ż

kiedy

ś

kto

ś

, dostrzegł j

ą

w oknie i

osiwiał, nie mog

ą

c opisa

ć

tego. co zobaczył. Cała sprawa zdawała si

ę

tr

ą

ci

ć

tani

ą

sensacj

ą

i Manton nie omieszkał o tym wspomnie

ć

.

Wówczas opowiedziałem mu o tym, co wyczytałem w starym dzienniku z
lat 1706 - 1725, odnalezionym w

ś

ród rodzinnych dokumentów, niecał

ą

mil

ę

od miejsca, w którym siedzieli

ś

my, i o bliznach na piersi i

plecach mego przodka, o których wspomniano na kartach pami

ę

tnika.

Opowiedziałem mu równie

ż

o innych l

ę

kach panuj

ą

cych w tej okolicy, o

background image

historiach przekazywanych szeptem, z pokolenia na pokolenie, i o tym
jak zgoła nie mistyczny obł

ę

d dosi

ę

gn

ą

ł chłopca, który w 1795 roku

wszedł do opuszczonego domu w poszukiwaniu pewnych konkretnych

ś

ladów, które spodziewał si

ę

tam znale

źć

. To musiało by

ć

okropne -

nic dziwnego,

ź

c wra

ż

liwi studenci wzdrygali si

ę

na sam

ą

my

ś

l o erze

puryta

ń

skiej w Massachusetts. Tak niewiele wiadomo o tym co si

ę

wtedy

działo - niemniej nawet drobne wzmianki o wydarzeniach jakie miały
wówczas miejsce, s

ą

niczym przyprawiaj

ą

cy o mdło

ś

ci obraz

rozkładaj

ą

cego si

ę

trupa i gnij

ą

cych tkanek przesyconych woni

ą

rozkładu. W erze tej nie było mowy o pi

ę

knie ani o wolno

ś

ci, wida

ć

to

w architekturze i budowlach z tamtego okresu, a tak

ż

e w ociekaj

ą

cych

jadem kazaniach pseudoduchownych. A wewn

ą

trz owego zardzewiałego

ż

elaznego kaftana bezpiecze

ń

stwa czaiły si

ę

szokuj

ą

ce koszmary,

ohyda, perwersja i diabolizm. Oto prawdziwa apoteoza nienazwanego.
Cotton Mather w swojej demonicznej "Szóstej Ksi

ę

dze", której nie

nale

ż

y czyta

ć

po zmierzchu, rzucaj

ą

c kl

ą

tw

ę

bynajmniej nie przebierał

w słowach. Pos

ę

pny niczym

ż

ydowski prorok i lakonicznie oboj

ę

tny - w

czym do dzi

ś

nie ma sobie równego, opowiedział histori

ę

o bestii,

któr

ą

przywołał, stworze b

ę

d

ą

cym czym

ś

wi

ę

cej ani

ż

eli zwierz

ę

ciem,

ale mniej ni

ż

człowiekiem, istocie ze skaz

ą

na oku, i o nieszcz

ę

snym

wrzeszcz

ą

cym pijaku, którego powieszono, bo miał takie samo oko. Tyle

Ma-ther - z jego dziarskich słów nie sposób jednak domy

ś

le

ć

si

ę

co

wydarzyło si

ę

ź

niej. By

ć

mo

ż

e autor nie wiedział, a mo

ż

e nie

odwa

ż

ył si

ę

o tym napisa

ć

. Inni wiedzieli, ale nie o

ś

mielali si

ę

mówi

ć

; tajemnic

ą

poliszynela była ci

ęż

ka zasuwa wisz

ą

ca na drzwiach

prowadz

ą

cych na poddasze w domu pewnego bezdzietnego, zubo

ż

ałego,

zgorzkniałego starca, który poło

ż

ył wielk

ą

, pozbawion

ą

napisu płyt

ę

nagrobn

ą

przy zapomnianym, nie odwiedzanym przez nikogo grobie, cho

ć

,

je

ś

li dobrze poszuka

ć

, mo

ż

na by natkn

ąć

si

ę

na opowie

ś

ci, które nawet

najwi

ę

kszemu

ś

miałkowi zmroziłyby krew w

ż

yłach.

Wszystko to odnalazłem w pami

ę

tniku mego przodka; niedopowiedzenia,

aluzje, insynuacje, przekazywane ukradkiem opowie

ś

ci o istocie ze

skaz

ą

na oku, widywanej nocami w oknie albo na opuszczonych ł

ą

kach,

na skraju lasu. Którego

ś

wieczora co

ś

napadło mego przodka na

mrocznej drodze, w dolinie, pozostawiaj

ą

c mu po sobie

ś

lady rogów na

piersiach i małpich pazurów na plecach; na ziemi za

ś

, obok miejsca

napa

ś

ci natrafiono na

ś

lady jakby rozszczepionych kopyt i niezbyt

wyra

ź

nych. zamazanych antropoidalnych łap. Innego razu, tu

ż

przed

ś

witem, kiedy było jeszcze ciemno, na Meadow Mili, pewien pocztmistrz

ś

cigał i nawoływał p

ę

dz

ą

c

ą

przera

ź

liwymi susami, bezimienn

ą

istot

ę

-

i wielu ludzi uwierzyło w jego opowie

ść

.

Rzecz jasna, dziwne komentarze wzbudził fakt, kiedy pewnej nocy w
1710 roku bezdzietny, zrujnowany starzec został pochowany w krypcie
za domem, opodal po zbawionej napisu płyty nagrobnej. Drzwi na podda
sze nigdy nie zostały otwarte, ale dom pozostawiono w nietkni

ę

tym

stanie, przera

ż

aj

ą

cy i opuszczony. Kiedy dobiegały ze

ń

osobliwe

odgłosy, ludzie szeptali i wzdrygali si

ę

nerwowo, maj

ą

c nadziej

ę

,

ż

e

zamek na drzwiach poddasza był dostatecznie silny. Ich nadzieje
okazały si

ę

jednak płonne, kiedy na plebanii miała miejsce upiorna

tragedia - potworna zbrodnia, z której nikt nie uszedł cało, a ciała
były straszliwie zmasakrowane. W miar

ę

upływu lat legendy nabierały

coraz bardziej mrocznego charakteru - przypuszczam,

ż

e to co

ś

, je

ż

eli

było

ż

ywe, musiało umrze

ć

. Wspomnienia jednak trwały nadal w ludzkiej

pami

ę

ci i z roku na rok stawały si

ę

upiorniejsze, poniewa

ż

otoczone

były tak gł

ę

bokim nimbem tajemnicy.

Podczas mej opowie

ś

ci, Manton praktycznie przez cały czas milczał i

zauwa

ż

yłem, i

ż

moje słowa wywarły na nim ogromne wra

ż

enie. Nie

wybuchn

ą

ł

ś

miechem kiedy przerwałem, ale, jak najbardziej powa

ż

nie,

zapytał o chłopca, który w 1795 roku postradał zmysły i który był
bohaterem mego opowiadania. Powiedziałem mu dlaczego chłopiec udał
si

ę

do tego opuszczonego, unikanego przez wszystkich domu i

stwierdziłem,

ż

e powinno go to zainteresowa

ć

, gdy

ż

wierzył,

ż

e w

oknach pozostaj

ą

uwiecznione odbicia tych, którzy przed nimi

siadywali. Chłopiec chciał zobaczy

ć

okna tego upiornego poddasza,

background image

powodowany opowie

ś

ciami o widywanych za nimi istotach, i wrócił

wrzeszcz

ą

c jak op

ę

tany.

Manton, kiedy to mówiłem, pogr

ąż

ony był w zamy

ś

leniu, ale stopniowo

odzyskiwał swój analityczny sposób rozumowania. Aby kontynuowa

ć

nasz

spór przyj

ą

ł mo

ż

liwo

ść

rzeczywistego istnienia jakiego

ś

nienaturalnego monstrum, ale upomniał mnie,

ż

e nawet najbardziej

chory wybryk natury nie musi by

ć

NIENAZWANY lub naukowo nieopisany.

Podziwiaj

ą

c jego przekonanie i upór, dorzuciłem jeszcze kilka

informacji zebranych w

ś

ród starych mieszka

ń

ców tych okolic.

ź

niejsze legendy - wyja

ś

niłem -dotycz

ą

ogromnych, potwornych widm,

bardziej przera

ż

aj

ą

cych ni

ż

jakakolwiek istota z krwi i ko

ś

ci, duchów

przybieraj

ą

cych kształt niewyobra

ż

alnych bestii - niekiedy

wizualnych, kiedy indziej za

ś

jedynie wyczuwalnych, które pojawiaj

ą

si

ę

w bezksi

ęż

ycowe noce aby nawiedza

ć

stary dom, znajduj

ą

c

ą

si

ę

za

nim krypt

ę

i grób, gdzie obok pozbawionej napisu płyty cmentarnej,

wyrosło młode drzewo, niezale

ż

nie od tego, czy owe widma rzeczywi

ś

cie

wysysały krew. albo jak głosiły plotki, rozrywały ludzi na strz

ę

py,

nie ulega w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e wywierały na ludzi silny i nieustaj

ą

cy

wpływ; starzy mieszka

ń

cy tych okolic obawiali si

ę

ich jak ognia, cho

ć

przez ostatnie dwa pokolenia owe pos

ę

pne historie zostały nieco

zapomniane - by

ć

mo

ż

e umieraj

ą

ś

mierci

ą

naturaln

ą

, poniewa

ż

nikt ich

nie wspomina. Poza tym, wkraczaj

ą

c na poletko estetyki, je

ś

li

psychiczne emanacje istot ludzkich ulegaj

ą

groteskowym deformacjom,

co mogłoby lepiej wyrazi

ć

skrzywione i złowrogie odbicie, je

ż

eli nie

obraz zło

ś

liwego ducha, chaotycznej perwersji i deprawacji, apoteoz

ę

mrocznego, chorego blu

ź

nierstwa przeciwko naturze? Czy stworzona

przez "martwy" mózg hybrydycznego koszmaru mglista zgroza nie stałaby
si

ę

w efekcie odra

ż

aj

ą

c

ą

w swej prawdziwo

ś

ci wizj

ą

jedynego w swoim

rodzaju, odra

ż

aj

ą

cego i zatrwa

ż

aj

ą

cego NIENAZWANEGO?

Musiało ju

ż

by

ć

bardzo pó

ź

no, nietoperz przeleciał tu

ż

obok,

ocieraj

ą

c si

ę

lekko o mnie i wydaje mi si

ę

,

ż

e dotkn

ą

ł równie

ż

Mantona, bo cho

ć

go nie widziałem, poczułem,

ż

e podniósł r

ę

k

ę

.

Odezwał si

ę

tymi słowy:

- Czy ten dom z oknem na poddaszu wci

ąż

jeszcze stoi i jest

opuszczony?
- Tak - odparłem. - Widziałem go.
- l znalazłe

ś

tam co

ś

- na poddaszu albo gdzie

ś

indziej?

- Pod okapem le

ż

ał stos ko

ś

ci. By

ć

mo

ż

e to wła

ś

nie te ko

ś

ci zobaczył

ów chłopiec; je

ż

eli był dostatecznie wra

ż

liwy, nie musiał widzie

ć

odbicia w szybie aby postrada

ć

zmysły. Je

ż

eli wszystkie nale

ż

ały do

jednej istoty, musiał to by

ć

naprawd

ę

zatrwa

ż

aj

ą

cy, ogromny potwór.

Byłoby blu

ź

nierstwem pozostawienie takich szcz

ą

tków nie pogrzebanych,

tote

ż

wróciłem tam z workiem i zaniosłem je do grobowca za domem.

Była tam szczelina przez któr

ą

wsun

ą

łem je do

ś

rodka, nie uwa

ż

aj mnie

za głupca - powiniene

ś

był widzie

ć

t

ę

czaszk

ę

. Miała czterocalowe

rogi, ale twarz i szcz

ę

ka wygl

ą

dały jak ludzkie.

W ko

ń

cu poczułem wyra

ź

nie,

ż

e siedz

ą

cy tu

ż

obok mnie Manton wzdrygn

ą

ł

si

ę

. Mimo to jednak, jego ciekawo

ść

ani troch

ę

nie osłabła.

- A co z szybami?
- Wszystkie powybijane. W jednym z okien brakowało framugi, w innych
za

ś

nie było nawet jednego kawałka szkła. To były

ż

ebrowane okna,

starego typu, które wyszły z u

ż

ycia przed ko

ń

cem siedemnastego wieku.

Wygl

ą

da na to,

ż

e szyb nie było w oknach tego domu od dobrych stu lat

- mo

ż

e to chłopiec je powybijał -legendy o tym nie wspominaj

ą

.

Manton znów si

ę

zamy

ś

lił.

- Chciałbym zobaczy

ć

ten dom. Gdzie on jest? Szyby nie szyby,

chciałbym mu si

ę

przyjrze

ć

. Podobnie jak grobowcowi, do którego

wło

ż

yłe

ś

tamte ko

ś

ci i temu drugiemu, bez napisów... to wszystko musi

by

ć

naprawd

ę

przera

ż

aj

ą

ce.

- Widziałe

ś

to wszystko... dopóki nie zrobiło si

ę

ciemno.

Mój przyjaciel był bardziej zdenerwowany ni

ż

przypuszczałem, bo kiedy

zako

ń

czyłem moje małe przedstawienie, odsun

ą

ł si

ę

ode mnie gwałtownie

i otworzywszy szeroko usta wydał najpierw zduszone chrz

ą

kni

ę

cie, a

potem przera

ź

liwy, przeci

ą

gły krzyk, w którym zawarło si

ę

całe

background image

napi

ę

cie skumulowane w jego wn

ę

trzu przez len długi wieczór. Był to

dziwny krzyk i tym bardziej przera

ż

aj

ą

cy,

ż

e doczekał si

ę

odpowiedzi.

Brzmiał jeszcze, kiedy w otaczaj

ą

cej mnie atramentowej ciemno

ś

ci

usłyszałem głuchy trzask - d

ź

wi

ę

k otwieranego

ż

ebrowanego okna, w

stoj

ą

cym nieopodal przekl

ę

tym domu. A jako

ż

e inne framugi odpadły

ju

ż

przed wieloma laty, nie miałem w

ą

tpliwo

ś

ci, i

ż

słyszałem

skrzypni

ę

cie framugi owego demonicznego, pozbawionego szyb,

przera

ż

aj

ą

cego okna na poddaszu.

Zaraz potem, równie

ż

od strony domu, buchn

ą

ł szumi

ą

cy upiornie

podmuch lodowatego, cuchn

ą

cego powietrza i usłyszałem przeszywaj

ą

cy

do szpiku ko

ś

ci wrzask rozlegaj

ą

cy si

ę

tu

ż

obok mnie, przy samej

kraw

ę

dzi szczeliny owego mrocznego grobowca kryj

ą

cego szcz

ą

tki

człowieka i potwora. W ułamek sekundy pó

ź

niej zostałem zrzucony z

mego przera

ź

liwego siedziska pot

ęż

nym uderzeniem jakiej

ś

diabelskiej,

niewidzialnej istoty gigantycznych rozmiarów, lecz nieokre

ś

lonej

natury. Oszołomiony, wyl

ą

dowałem bezwładnie na wilgotnej ziemi,

podczas gdy od strony grobowca doszły mnie zduszone oddechy, odgłosy
szamotaniny i warkni

ę

cia. Moja wyobra

ź

nia mimowolnie zaludniła

mroczn

ą

przestrze

ń

wokół nas Miltonowskimi legionami zdeformowanych,

zniekształconych pot

ę

pie

ń

ców.

Znów powiał szumi

ą

cy, przyprawiaj

ą

cy o mdło

ś

ci, lodowaty wicher, a

potem rozległ si

ę

przeci

ą

gły zgrzyt obluzowanych cegieł i p

ę

kaj

ą

cych

tynków; na szcz

ęś

cie w tym momencie straciłem przytomno

ść

i nie

zd

ąż

yłem dowiedzie

ć

si

ę

co on oznaczał.

Manton, chocia

ż

mniejszy ode mnie, jest bardziej wytrzymały i ma

ko

ń

skie zdrowie, bo pomimo i

ż

odniósł o wiele powa

ż

niejsze obra

ż

enia,

ockn

ę

li

ś

my si

ę

niemal jednocze

ś

nie. Nasze łó

ż

ka stały obok siebie i

ju

ż

po kilku sekundach zorientowali

ś

my si

ę

.

ż

e znajdujemy si

ę

w

szpitalu

Ś

w. Marii. Wokół nas tłoczyli si

ę

zaciekawieni pracownicy

szpitala, pragn

ą

cy dopomóc naszej pami

ę

ci poprzez wyja

ś

nienie w jaki

sposób si

ę

tu dostali

ś

my;

niebawem dowiedzieli

ś

my si

ę

o farmerze, który odnalazł nas w

południe, na odludnym poletku za Meadow Hill, oddalonym o mil

ę

od

starego cmentarza, w miejscu, gdzie jak wie

ść

głosi, stała niegdy

ś

stara rze

ź

nia. Manton miał dwie paskudne rany na piersiach i kilka

mniej gro

ź

nych ran, przypominaj

ą

cych zadrapania, na plecach. Ja nie

odniosłem powa

ż

niejszych obra

ż

e

ń

, poza .tym,

ż

e byłem poobijany i

posiniaczony, cho

ć

nie ulega w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e

ś

lady rozszczepionego

kopyta, widniej

ą

ce na moim ciele budziły ogólne zainteresowanie. Ryło

jasne,

ż

e Manton wiedział wi

ę

cej ni

ż

ja, ale nie udzielił zdumionym i

zaciekawionym lekarzom

ż

adnych wyja

ś

nie

ń

, dopóki nie poinformowali go

o rodzaju ran jakie odnie

ś

li

ś

my. Dopiero wtedy stwierdził,

ż

e

zostali

ś

my zaatakowani przez rozszalałego byka - cho

ć

było to, rzecz

jasna, nader w

ą

tpliwe i niejasne wytłumaczenie.

Kiedy lekarze i piel

ę

gniarki wyszli, wyszeptałem, z wyra

ź

nym

przera

ż

eniem w głosie - Dobry Bo

ż

e, Manton, CO TO BYŁO? Te blizny i

zadrapania - CZY RZECZYWI

Ś

CIE BYŁO TAK JAK MÓWIŁE

Ś

? - Byłem jednak

zbyt oszołomiony aby zakrzykn

ąć

z rado

ś

ci, kiedy, równie

ż

szeptem,

powiedział mi to, czego si

ę

w gł

ę

bi duszy spodziewałem.

- nie. TO WCALE NIE BYŁO TAK. To CO

Ś

było WSZ

Ę

DZIE - jak galareta,

błoto czy szlam, a mimo to miało kształty, tysi

ą

c ró

ż

nych koszmarnych

kształtów przekraczaj

ą

cych wszelkie ludzkie wyobra

ż

enia i mo

ż

liwo

ś

ci

zapami

ę

tywania. To CO

Ś

miało oczy - i skaz

ę

na jednym oku. To była

otchła

ń

, czelu

ść

, maelstrom, apoteoza wszelkiej ohydy. Skrajny

koszmar. Carter, to było


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nienazwane, H. P. Lovecraft
Howard Phillips Lovecraft Nienazwane
Lovecraft H P Nienazwane
H P Lovecraft Nienazwane
Lovecraft H P Nienazwane
Nienazwane Miasto H P Lovecraft
Piekielna ilustracja, H. P. Lovecraft
H P Lovecraft Widmo nad Innsmouth
Lovecraft, HP En la Cripta
Grobowiec, H. P. Lovecraft
Ogar, H. P. Lovecraft
Model Pickmana, H. P. Lovecraft
Reanimator, H. P. Lovecraft
H P Lovecraft Przerażający staruch
h p lovecraft azathoth 3AT7XOA4PS73TC4WTRXCCYBGB6TMKEIVCREK4ZQ
H P Lovecraft Rzecz w świetle księżyca
H P Lovecraft Duch ciemności
h p lovecraft zły duchowny CFBENMXXNCSSD34IHCCT33RGPKBNQJQLYX5ZEWY

więcej podobnych podstron