JamesEloisa
Eloisa'sFairyTales02
Pięknaujarzmiabestię
ReputacjaLinnetThryneległawgruzach.Jedynymratunkiemprzedskandaleminieuchronnym
potępieniemlondyńskichsalonówjestmałżeństwo.Rodzinapostanawiawydaćskompromitowaną
dziewczynęzahrabiegoYelvertona.Problemwtym,żehrabiajestszorstki,nieprzystępnyiobdarzony
gwałtownymtemperamentem.Itylkokobietawyjątkowa,pięknajaksłońceiksiężyc,mogłabyujarzmić
jegoserce...
1
Pewnegorazu,nietakBardzodawnotemu...
Wbajkachznajdzieciewięcejpięknychdziewczątniżkamykównaplaży.Mleczarkiocerzejakkwiat
magnoliistojąramięwramięzgwiaździstookimiksiężniczkami.Szczerzemówiąc,gdybyzliczyćkażdą
paręoczulśniącychjakgwiazdywtychwszystkichuroczychtwarzyczkach,pewniepowstałabyztego
całagalaktyka.
Jednakniezmieniato,niestety,faktu,żeprawdziwekobietyrzadkokiedyprzypominająbaśniowe
księżniczki.Mająpożółkłezębyalbokrostynatwarzy.Cieńwąsikanadwargąalbonostakwielki,że
myszymogłybysobiezrobićzniegoskocznięnarciarską.
Naturalnie,sąteżiładnekobiety.Alenawetoneulegają„owymtysięcznymwłaściwymnaszejnaturze
wstrząśnieniom",naktórenarzekałjużdobryksiążęHamlet*.
Krótkomówiąc,małoktórakobietaswąurodązaćmiewasłońce.Niebędziemywięcopiewaćząbków
jakperełki,słowiczegogłosuitwarzyczkitakpięknej,żenajejwidokaniołyskręcałybysięzzazdrości.
LinnetBerryThrynnemiaławszystkieteatuty,możetylkozwyjątkiemsłowiczegogłosu.Brzmiał
przyjemnieinicponadto,
*WilliamSzekspir,Hamlet,przeł.JózefPaszkowski.
alezapewnianoją,żejejśmiechprzypominamelodyjnydźwiękzłotychdzwoneczków.Choć,jaksię
rzekło,słowiczygłosniewchodziłwgrę,nierazwspominanoosłodkichptasichtrelach.
Niemusiałazaglądaćdolusterka,żebysięprzekonać,żejejwłosylśnią,oczybłyszczą,azęby...no,te
możespecjalnienielśniły,aleprzynajmniejbyłybiałe.
Byłajednąztychdziewcząt,którychurodapopchnęłabykażdegostajennegodobohaterskichczynów,a
księciadomniejdramatycznych-alejednak-posunięć,takichjakprzedarciesięprzezjeżynowygąszcz
tylkopoto,byskraśćjejcałusa.Niestety,niezmieniałotopewnegopodstawowegofaktu.
Potym,cozdarzyłosięwczoraj,niktjużjejniezechcezażonę.
Klęskatamiaławielewspólnegoznaturąicharakterempocałunkówiztym,doczegopocałunki
zazwyczajprowadzą.Choćmożejeszczewięcejznaturąicharakteremksiążąt.Konkretnie,księcia
Sussex,AugustaFryderyka.
CałowałsięzLinnetnieraz.Prawdęmówiąc,całowałsięzniąbardzowielerazyizakażdymrazem
wyznawałjejgorącąmiłość.Niewspominającotym,żekiedyśpóźnąnocąnawrzucałjejtruskawekdo
sypialniprzezokno.
Oczywiście,narobiłtymokropnegonieporządkuidoprowadziłdoszałuogrodnika.
Niezrobiłtylkojednego-nieprzyrzekłjejmałżeństwa.
-Fatalniesięskłada,żeniemogęsięztobąożenić-powiedziałprzepraszającymtonemwczoraj,kiedy
wybuchł
skandal.-Jesteśmyksiążętamikrwi,noiwiesz...wzwiązkuztymniezawszemogęrobićto,cochcę.Mój
ojciecjestniecoprzewrażliwionynatympunkcie.Naprawdę,wielkipech.Napewnosłyszałaśomoim
pierwszymmałżeństwie.Anulowanoje,boAugustaniebyładośćdobradlaWindsorówjakocórka
hrabiego.
Linnetniebyłacórkąhrabiego;jejojciecbyłzaledwiewicehrabiąiwdodatkuniemiałnajlepszych
koneksji.Cogorsza,nicniesłyszałaopierwszymmałżeństwieksięcia.Jakośtaksięzłożyło,żewszyscy
plotkarzeobserwującyjejflirtprzezkilkaminionychmiesięcyzupełniezapomnieliwspomnieć,żejej
wybranekmapoża-
łowaniagodnyzwyczajzalecaniasiędodziewcząt,zktóryminiemoże-alboniepowinien-braćślubu.
Książęskłoniłsięzamaszyście,odwróciłiopuściłsalębalową,byoddalićsiędozamkuWindsor-albo
wjakieśpaskudnemiejsce,gdziekryjąsięszczury,któreuciekłyztonącegookrętu.
Linnetzostałazupełniesama,nieliczącskwaszonejprzyzwo-itkiitłumueleganckichgości.Niebawem
teżprzekonałasię,jakwielelondyńskichpanienimatronnatychmiast,zniekłamanąradością,uznałojąza
wszetecznicęnajgorszegogatunku.
Wsekundępoodejściuksięciazaczętounikaćjejwzrokiem.Gdziekolwiekspojrzała,napotykała
odwróconeplecy.
Gwarpodnieconych,arystokratycznychgłosówprzypominałgęganiestadagęsigotowychdoodlotuna
północ.
Choć,oczywiście,toonamusiałazerwaćsiędoodlotu-napółnoc,napołudnie...nieważnegdzie,byle
prędzejopuścićmiejsceporażki.
Niesprawiedliwośćlosuspotkałajątymwiększa,żeLinnetbynajmniejniebyłałatwądziewczyną.Nie
bardziejniżjakakolwiekinnapannauwodzonaprzezksięcia.
Zradościązgarnęłagłównąnagrodęwsalonowejgrze-jasnowłosego,czarującegoarystokratę.Szczerze
mówiąc,nierobiłasobienadzieinazamążpójście.Zdecydowanienieoddałabymuswegodziewictwa
bezzaręczynowegopierścionkaiakceptacjikróla.
PozawszystkiminnymuważałaAugustazaprzyjaciela,więctymboleśniejbyłazawiedziona,gdynie
złożyłjejwizytynastępnegodniapotymupokarzającymwydarzeniu.Nieonjeden.Linnetnapróżno
wypatrywałagościprzezoknoswojegolondyńskiegodomuipowolidochodziładowniosku,żejużnikt
sięuniejniezjawizwizytą.Nikt.Anijednażywadusza.
OdjejdebiutuwtowarzystwiekilkamiesięcytemudrzwitegodomubyłyjakbramawiodącadoZłotego
Runa,czylidojejuroczejosóbki,obdarzonejprzytympokaźnymposagiem.Młodzimężczyźnizbiegali
sięwpodskokach,pląsachiwygibasach,obsypującjąprezentamiikwiatami,niezapomniawszyteżo
zostawianiukartwizytowych.
Nawetksiążęzniżyłsiędotego,byodwiedzićjąażczteryrazy,cobyłoniesłychanymwręcz
komplementem.
Ateraz...brukulicylśniłwsłońcu,awokółpanowałacisza.
-Niemogęuwierzyć,żedoszłodotegoottak,bezżadnegopowodu!-stwierdziłojciec.Onteżjużzszedł
dosalonu.
-Książęmniepocałował-odparłasuchoLinnet.-1niebyłbytożadenpowóddoniesławy,gdybynie
baronowaBuggin,któratowidziała.
-Pocałunki!Teżmicoś!Pocałunkitonictakiego.Chciałbymraczejwiedzieć,dlaczegopowiadają,że
spodziewaszsiędziecka.Zksięciem!-WicehrabiaSundonpodszedłdocórkiipopatrzyłnapustąulicę.
-Zdwóchpowodów.Żadenznichniemanicwspólnegozdziećmi,copowinnocięzadowolić.
-Mianowicie?
-Zjadłamnieświeżąkrewetkęnaporankumuzycznym,któryladyBrimmerwydaławzeszłyczwartek.
-Icoztego?
-Źlesiępoczułam.Niezdążyłamnawetdobiecdotoalety.Zwymiotowałamdodonicy,pod
pomarańczowedrzewko.
-Wzdrygnęłasięnasamowspomnienietejchwili.
-Tegoniesposóbopanować-przyznałwicehrabia.Nienawidziłfizjologii.-Rozumiem,żeuznanotoza
objawporodu?
-Nieporodu,tato,tylkostanu,którygopoprzedza.
-Naturalnie.Pamiętasz,jakpaniUnderfootzwymiotowaławsalitronowejiomałoconietrafiławjego
wysokośćkrólaNorwegii?Nieprzezkrewetkęaninieprzezdziecko.Wszyscywiedzieli,żedamabyław
sztokpijana.
Moglibyśmytwojąniedyspozycjęzłożyćnakarbnietrzeźwości.
-Czytobymiwczymśpomogło?Małoktochciałbypoślubićpijaczkę.Pozatymniechodziłotylkoo
krewetkę.
Doszłajeszczetamojasuknia.
-Acóżtakiegoznowuztwojąsuknią?
-Włożyłamtegowieczorunowąsukniębalowąimojasylwetkazprofiluprawdopodobniezasugerowała
niektórym,żejestemwodmiennymstanie.
Ojciecobróciłjąiprzyjrzałsięjejtalii.
-Wedługmniewyglądasznormalnie.Pozatym,żeniewątpliwietrzęsieszsięzzimna.Naprawdęmusisz
takodsłaniaćdekolt?
-Muszę,bowprzeciwnymraziebędęwyglądałajakopasłamatrona-odparłazezniecierpliwieniem.
-Wtymproblem-odparłlordSundon.-StroiszsięjakwiejskadziewczynanajarmarkBartłomieja.Do
diaska.
Poleciłemtwojejprzyzwoitce,kładącnatoszczególnynacisk,żemaszwyglądaćnajskromniejze
wszystkichpaniennasali.Czyjawszystkiegomuszęsamdoglądać?Czynikttuniepotrafiwykonać
najprostszychpoleceń?
-Mojasukniabyłaskromna-próbowaławyjaśnićLinnet,aleojciecniesłuchał.
-Bógjedenwie,jakbardzosięstarałem!Opóźniłemtwójdebiutwnadziei,żedojrzałośćprzydaci
powaginatyle,bysocjetamogłacięzaakceptowaćizapomniećoreputacjitwojejmatki.Alecóżztego,
skorotwójdekoltmówiwszystkim,jakąjesteświetrz-nicą.
Linnetwzięłagłębokioddech.
-Taaferaniemiałanicwspólnegozdekoltami.Suknia,którąmiałamwczorajnasobie,była...
-Affairel-wykrzyknąłojciec.-Romans!Wychowałemcięwedługnajsurowszychzasad...
-NiechodzimioaffairewrozumieniuFrancuzów-przerwała.-Miałamnamyślito,żesukniabyła
przyczynąwczorajszejkatastrofy.Widzisz,onamadwieozdobnehalkii...
-Pokażmiją-zażądałlordSundon,zkoleiprzerywająccórce.-Idźiwłóżjąnasiebie!
-Niemogęwłożyćbalowejsuknizsamegorana!
-Natychmiast.Iprzyprowadźmitutętwojąprzyzwoitkę.Chcęusłyszeć,copaniHutchinsmanaswoją
obronę.
Zatrudniłemjąwłaśniepoto,byuniknąćtakichkłopotów.Zachowywałasięjakprawdziwapurytanka,
więcjejzaufałem!
Linnetposzławłożyćsukniębalową.
Tkaninaciasnoobejmowałajejpiersi,afałdyspódnicyupiętonaboki,byodsłaniałydrugąspódnicęz
pięknej,belgijskiej
koronki.Tazkoleiodsłaniałatrzeciąwarstwęzbiałegojedwabiu.Modelcudowniewyglądałnakartach
sklepowegokatalogumadameDesmartins,akiedyLinnetwłożyłająwczorajszegowieczoru,efektuznała
zazachwycający.
Aleteraz,gdypannasłużącaskończyładrapowaćwszystkietkaninypodczujnymokiempaniHutchins,
Linnetprzyjrzałasiękrytycznieswojejtalii.
-WielkiBoże-powiedziałaniepewnie.-Naprawdęwyglądamjakwciąży.-Odwróciłasiędolustra
bokiem.-
Popatrzcietylko,jaktosięukłada.Wszystkoprzeztęfalbanępodsamymipiersiami.Zupełnie,jakbymsię
spodziewałabliźniąt.
PokojówkaElizanieodezwałasięanisłowem,aleprzyzwoitkanieokazałaskrępowania.
-Moimzdaniem,toniehalki,tylkotwojepiersi-stwierdziłaoskarżycielskimtonem,jakbytoLinnet
ponosiławinęzarozmiarbiustu.
ZdaniemLinnettakobietamiałatwarzjakgargulec.Jejpostaćprzywodziłanamyślśredniowieczne
katedryzcałymichkamiennymreligijnymzaangażowaniem.Wicehrabiazatrudniłją,oczywiście,właśnie
dlatego.
Linnetodwróciłasiędolustra.Sukniarzeczywiściemiałagłębokidekolti,szczerzemówiąc,bardzojej
siętopodobało,jakożewiększośćmężczyzn,zwłaszczamłodych,zwysiłkiempodnosiławzrok,by
spojrzećwyżej.Bylitaktymzajęci,żeLinnetmogłasięwtedyprzenosićmyśląpozamurybalowejsali.
-Jesteśzbytbogatowyposażonawtymmiejscu-ciągnęłapaniHutchins.-Zadużociałaugóry.A
dodatkowosukniajesttakudrapowanawtalii,żerzeczywiściewyglądasz,jakbyśoczekiwała
szczęśliwegorozwiązania.
-Ktotumówioszczęściu-westchnęłaLinnet.
-Niewtwojejsytuacji-zgodziłasięprzyzwoitkaiodchrząknęła.Robiłatownieprawdopodobnie
irytującysposób,jakniktinny.WciąguostatnichmiesięcyLinnetprzekonałasię,żechrzą-kaniepani
Hutchinszawszepoprzedzajakiśnieprzyjemnykomentarz.
-Dlaczego,dolicha,żadnaznastegoniezauważyła?-wykrzyknęłazrozpaczą,zanimpaniHutchins
zaczęławygłaszaćkrytyczneuwagi.-Totakieniesprawiedliwe,żestraciłamreputację,abyćmożenawet
szansenazamążpójście,tylkodlatego,żemojasukniamazadużofalbanihalek!
-Zawiniłyteżtwojemaniery-odparłapaniHutchins.-Przykładtwojejwłasnejmatkipowiniencię
nauczyć,żejeślibędzieszzachowywaćsięjakkokota,ludzienatychmiastzacznącięodpowiednio
traktować.Przeztychkilkamiesięcystarałamsięwytłumaczyćci,cojestwłaściwe,aconie,alenie
słuchałaśmniewcale.Terazmusiszzebraćto,cozasiałaś.
-Mojemanieryniemająnicwspólnegoztąsukniąiztym,jakonasięukładanamojejfigurze-
stwierdziłaLinnet.
Rzadkoprzeglądałasięwlustrze.Gdybychoćrazspojrzałauważnie,gdybyodwróciłasiębokiem...
-Toprzeztendekolt-upierałasiępaniHutchins.-Wyglądaszjakdojnakrowa,zapozwoleniem.
Linnetmałoobchodziłyjejsłowa.Dlaczegoniktjejnieostrzegł?Dlaczegoniktniepowiedział,żedama
powinnazawszeoglądaćsięzprofilu,przymierzającnowąsuknię,bomożesięokazać,żecałyLondyn
zacznieplotkowaćnatematjejciąży?
-Wiem,żeniejesteśenceinte-wywodziładalejpaniHutchinsztakąminą,jakbyjejbyłoprzykroztego
powodu.-
Alepatrzącnaciebie,ztrudembymwtouwierzyła.
Znowuodchrząknęła.
-Jeślichceszrady,natwoimmiejscuzasłoniłabymniecotendekolt.Jestwręcznieprzyzwoity.
Próbowałamciotympowiedziećkilkarazywciąguminionychdwóchmiesięcyidwudziestutrzechdni,
odktórychmieszkamwtymdomu.
Linnetpoliczyładopięciu,apotempowiedziałazkamiennątwarzą:
-Mamtylkotakibiust,paniHutchins,itakąsamąsuknię,jakienosząwszystkie.Dekoltwniejniczymsię
nieróżniodinnych.
-Wyglądaszjakfregata-odparłaprzyzwoitka.
-Słucham?
-Jakfregata.Jakkobietalekkichobyczajów!
-Alefregatatoprzecieżstatek!
-Taki,cobywawniejednymporcie.
-Niedowiary!Tochybapierwszydowcip,któryodpaniusłyszałam.Jużsięmartwiłam,żeniemapani
poczuciahumoru-odparłaLinnet.
KącikiustprzyzwoitkiopadływdółipaniHutchinszamilkła,urażona.Niechciałasłyszećotym,by
zejśćzLinnetdosalonu.
-Niemamnicwspólnegoztym,cocisięprzytrafiło-stwierdziła.-Towolaniebaimożeszpowtórzyć
ojcumojesłowa.Zrobiłamwszystko,comogłam,żebywbićcidogłowyjakieśzasady,alebyłojużza
późno.
-Toniesprawiedliwe-zauważyłaLinnet.-Każdamłoda,niedoświadczonafregatapowinnamieć
możliwośćzakotwiczeniachociażwjednymporcie,zanimjązatopią.
PaniHutchinsażsięzatchnęła.
-Jeszczemaszczelnośćżartować.Brakcipoczuciaprzyzwoitości!Wszyscywiemy,ktozatoponosi
winę!
-Szczerzemówiąc,uważam,żewięcejwiemoprzyzwoitościinieprzyzwoitościniżwiększośćludzi.W
końcutojadorastałamubokumojejmatki,aniepani.
-Istądsiębiorątwojeproblemy-zasyczałaprzyzwoitkazponurymuśmiechem.-Twojamatkaniebyła
jakąśtamcórkąfolusznika,którazwiałazwędrownymkotlarzem.Skradałasięjakzłoczyńcawemgle,na
oczachwszystkich.
Niebyładyskretna.Całyświatwidziałjejzepsucie!
-Złoczyńcawemgle-powtórzyłaLinnet.TobrzmijakcytatzBiblii,prawda,paniHutchins?
Przyzwoitkazasznurowaławargiiwyszłazpokoju.
2
ZamekOwfestruPendine,WadaRodowasiedzibaksiążątWindebank
JPiersYelverton,hrabiaMarchantidziedzicksięciaWindebank,zwijałsięzbólu.Oddawnawiedział,
żemyślenieodolegliwościach-cóżzaparszywe,durnesłówkonaokreślenietegokoszmarnego
cierpienia-tylkojewzmacnia,ategosobienieżyczył.Więcudawał,żewszystkojestwporządkuitylko
niecomocniejwspierałsięnalasce,byprzynieśćulgęprawejnodze.
Bóldoprowadzałgodoszału.Zresztą,możenietyleból,ilefakt,żemusitustaćimarnowaćczas,
rozmawiającztympatentowanymidiotą.
-Mójsyncierpinastrasznerozwolnienieibólebrzucha-objaśniałlordSandys,ciągnącgowstronę
łóżka.
SynSandysależałwłóżku,wymizerowanyiżółtyjakpłótnosplamioneherbatą.Miałchybaokoło
trzydziestki.Nadługiejtwarzymalowałsięwyraznieznośnejpobożności.Wdłoniściskałmodlitewnik.
-Jesteśmywrozpaczy-dodałSandys.Widaćbyło,żemówiszczerze.-Leczyłogojużpięciu
londyńskichlekarzy,aWaliajestdlaniegoostatniąszansą.Puszczalimukrew,przystawialipijawki,poili
nalewkamizpokrzywy.Pijetylkooślemleko,krowiegonierusza.Aha,pozatympodawanomusiarkę,
alebezskutecznie.
Tozaczynałobyćinteresujące.
-PewniejednymztychgłupkówbyłSydenham-stwierdziłPierś.-Maobsesjęnapunkciesiarki
złocistej.Leczyniąnawetodciski.Pozatymwierzyteżwopium.
Sandysskinąłgłową.
-DoktorSydenhammiałnadzieję,żesiarkazłagodziobjawy,aleniestetyniepomogła.
-Nicdziwnego.Byłwystarczającodurny,żebyprzyjęligodoKrólewskiegoKolegiumLekarskiego,ato
wielemówi.
-Alepanteż...
-Wstąpiłemdoniegozuprzejmości.
PrzyjrzałsięsynowiSandysa.Mężczyznarzeczywiściewyglądałżałośnie.
-CałatapodróżdoWaliiteżciniepomogła.Choryzamrugałoczymaiodpowiedziałpowoli:
-Jechaliśmypowozem.
-Przekrwioneoczy-zauważyłPierś.-Pewnieniedawnoposzłamukrewznosa.
-Cotooznacza?Czegomupotrzeba?-dopytywałsięSandys.
-Porządnejkąpieli.Zawszematakikolorskóry?
-Toprawda,trochężółtawy-przyznałlord.-Nieodziedziczyłtegopomojejrodzinie.
Zważywszynato,żenoslordamiałbarwęwiśniową,byłotosporeniedopowiedzenie.
-Czyspożywałeśniedawnominogi,mójdobrypanie?-zapytałPierśpacjenta.
Tamtenpopatrzyłnaniego,jakbynaczolemedykawyrosłyrogi.
-Nogi?Czyjenogi?Niejadłemżadnychnóg.Pierśwyprostowałsię.
-NieznahistoriiAnglii.Możelepiejbyłoby,żebyumarł.
-Panpytałominogi?-włączyłsięSandys.-Onnieznosiowocówmorza.Brzydzisięwęgorzami.
-Pozatymjestgłuchyjakpień.KrólHenrykPierwszyjadałminogi.Jedenzwieluszalonychkrólów,
jakichmieliśmywtymkraju,aleitaknormalniejszyodaktualniepanującegowładcy.Byłjednaknatyle
głupi,żekiedyśzjadłporcjęminogówiprzekręciłsięztegopowodu.
-Niejestemgłuchy!-odparłpacjent.-Mambardzodobrysłuch,tylkowywszyscybełkoczeciepod
nosem.Boląmniestawy.Itojestnajgorsze.
-Umierasz,itojestnajgorsze-poinformowałgoPierś.Sandyszłapałgozaramięiodciągnąłnabok.
-Niemówtakichrzeczyprzymoimsynu.Madopierotrzydzieścidwalata.
-Aciałoosiemdziesięciolatka.Niezaczęstobywałuaktorek?
-Ależskądże-żachnąłsięSandys.-Mojarodzinazadajesiętylkoz...
-Nocnymiptaszkami?Mewkami,flądrami?Choćflądryponowniewprowadzajądonaszejrozmowy
marynistycznąnutę,apodobnotwójsynnielubiowocówmorza.Alejeślitorybkipłciżeńskiej...
-MójsynjestczłonkiemKościoła!-wybuchnąłSandys.
-Tojesteśmywdomu-odparłPierś.-Wszyscykłamią,aledewocisąwtymmistrzami.Złapałsyfilis.
Wszyscydewocigomają,aimbardziejsąpobożni,tymwięcejwidaćobjawów.Powinienemsię
zorientować,gdytylkozobaczyłemtenmodlitewnik.
-Mójsynjestinny-odparłSandyszautentycznymprzekonaniemwgłosie.-ToczłowiekBoga.Zawsze
takibył.
-Jakwłaśnietłumaczyłem...
-Wiem,comówię.
-Hm.Więcjeślitoniefląderka...
-Wżadnymrazie.-Sandyspokręciłgłową.-Onnigdy...Nieinteresujegoto.Tenchłopiectoświęty.
Kiedymiał
szesnaścielat,zabrałemgopodRóżęWenus,wWhitefriars,alenawetniespojrzałnażadnąz
dziewczynek.Zaczął
sięmodlićipoprosił,żebysiędołączyłydomodłów,aleoneoczywiściemiałytogdzieś.Tonaprawdę
kandydatnaświętego.
-Jegoświętościąwkrótcezajmiesięnajwyższysędzia.Janiemamtunicdoroboty.
Sandyszłapałgozaramię.
-Musipancośzrobić!
-Niepotrafię.
-Aleinnilekarzedawalimulekiiwszyscymówili...
-Todurnie,którzyniepowiedzieliprawdy.
Sandysprzełknąłślinę.
-Wszystkobyłodobrze,dopókinieskończyłdwudziestulat.Śliczny,zdrowychłopak.Inagle...
-Zabierzsynadodomuidajmuumrzećwspokoju.Boumrzenapewno,niezależnieodtego,czybędęw
niegowlewałroztwórsiarki,czynie.
-Dlaczego?-szepnąłSandys.
-Jestchorynasyfilis.Jestgłuchy,marozwolnienie,żółtaczkę,zapalenieoczuistawów,adotego
krwotokiznosa.Ipewniecierpinaczęstebóległowy.
-Nigdyniebyłzkobietą.Nigdywżyciu.Przysięgam.Niemażadnychrannaintymnychczęściachciała.
Powiedziałbymiotym.
-Niekonieczniemusiałbyćzkobietą-odparłPierś.WysunąłramięzuściskuSandysaistrzepnął
pogniecionyrękaw.
-Jakmożemiećsyfilisbez...
-Tomógłbyćmężczyzna.
Sandysbyłtakwstrząśnięty,żePierśustąpił.
-Albomogłeśbyćprzyczynątysam,lordzie,cojestdużobardziejprawdopodobne.Słodkiepanienki,
któreodwiedzałeśwmłodości,zainfekowałychłopcajeszczezanimsięurodził.
-Leczylimniertęcią-protestowałSandys.
-Alebezskutecznie.Wciążjesteśchory.Aterazprzepraszam,alemamparęważnychspraw.Naprzykład
leczeniepacjentów,którzymająprzedsobąconajmniejrokżycia.
Pierśwyszedł.Wkorytarzuspotkałswojegomajordomusa,Prufrocka.
-Niemampojęcia,kiedytypracujesz-skarciłgo.-Chybaciężkojestprowadzićtakidużydom,ciągle
snującsiępokorytarzach,żebychwytaćwszystkieskrzydlatesłowawyfruwającezmoichwarg.
-Radzęsobiebeztrudu-zapewniłgoPrufrockiruszyłzanim.-Mamolbrzymiąpraktykę.Chybatrochę
zaostropotraktowałeś,panie,tegolorda,niesądzisz?
-Ostro?Byłemzaostry?Niemożliwe.Powiedziałemmutylko,coczekajegosyna.Krótkomówiąc,mają
wracaćdodomu
iczekaćnaanielskiechóry,bonaziemskimpadolecudasięniezdarzają.
-Tak,aletojegosyn.Ijeślidobrzezrozumiałem,ojciecprzekazałmutęchorobę.Przecieżtodlaniego
strasznycios.
-Mójojciecbysiętymnieprzejął-zapewniłgoPierś.-Toznaczy,gdybymiałjeszczejednego
dziedzica.AleSandysmamrowiedzieci.Dziedzicatytułuijeszczekilkuwzapasie.
-Skądwiesz,panie?
-Bowspominałokościele,tyośle.WpakowałchłopakawobjęciaKościołaitozdajesięod
najmłodszychlat.
Dziedzictytułupewnieszlajasiępoburdelachjakjegotatuńcio.Sandysnigdybyniepozwolił
chłopakowinierozstawaćsięzBiblią,gdybytoonmiałdziedziczyćtytuł.Tenfacetjestzbędny.Idobrze,
przynajmniejwtychokolicznościach.
-Pańskiojciecbyłbywstrząśniętynasamąmyśl,żemógłbyprzekazaćdzieciomchorobętegorodzaju-
zauważył
Prufrock.
-Możeitak-Pierśprzezchwilęudawał,żesięnadtymzastanawia.-Amożeinie.-Dziwięsię,że
ojciecnieożenił
sięjeszczezjakąśhożądwudziestolatką.Alboszesnastolatką.Czasuciekainiedługoniebędzieszansna
następnegodziedzica.
-JegoWysokośćbyłgłębokozwiązanyzJejWysokościąiwciążcierpizpowodusmutnychwydarzeńz
przeszłości
-stwierdziłPrufrock,wykazująccałkowitybrakszacunkudlaprawdy.
Pierśniepofatygowałsięzodpowiedzią.Nogabolałatakstrasznie,jakbyktośwbiłmuwudorozżarzony
pogrzebacz.
-Muszęsięnapić,więcmożebyśsięruszyłi,jakprzystałonadobregokamerdynera,powitałmniew
drzwiachbibliotekiszklaneczkąmocnejbrandy?
-Wolęiśćobok,żebyewentualniepanapodtrzymać-odparłPrufrock.
-Izdajecisię,żedałbyśradę?-zaśmiałsięPierś,patrzączukosananiepokaźnejposturymężczyznę.
-Szczerzemówiąc,nie.Alemógłbymwezwaćsłużącego,którypociągnąłbypanapopodłodze.Jest
marmurowa,więcpadając,mógłbypandoznaćwstrząsumózgu,iwtedybyłbypan,byćmoże,milszydla
pacjentów,niewspominającodomownikach.Betsyznowusięprzezpanapopłakaładziśrano.Chybasię
panuzdaje,żepodkuchennerosnąnadrzewach.
DziękiBogu,bibliotekabyłajużblisko.Pierśzatrzymałsięnachwilęiprzelotniepomarzyłoamputacji,
niepierwszyrazzresztą.Mógłbysprawićsobieegipskąlektykęwstylutych,wktórychnoszono
Kleopatrę.Chodzeniebyłobywprawdziecholernietrudne,aleprzynajmniejpozbyłbysiętego
piekielnegobólu.
-Przyszedłlistodpańskiegoojca-powiedziałPrufrock.-Pozwoliłemsobiepołożyćgoprzyłóżku.
-Chceszpowiedzieć,żepozwoliłeśsobiegootworzyć-poprawiłgoPierś.-Icotampisze?
-Wyrażaniejakiezainteresowaniepańskimiplanamimałżeńskimi-odparłpogodniemajordorrius.-
Zdajesię,żepańskiostatnilist,wktórymwymieniłpanniezbędnecnotyswejprzyszłejżony,wcalego
niezniechęcił.Muszępowiedzieć,żemnietoniecozdziwiło.
-Ten,wktórymnawyzywałemgoodidiotów?-zirytowałsięPierś.-Teżdoniegozajrzałeś,tywścibski
szczurze?
-Jestpandziśniezwyklepoetyczny-skomentowałPrufrock.-Tewszystkieporównania...mewki,flądry,
aterazjeszczeiszczury,itowodniesieniudoskromnegolokaja.Jestemzaszczycony,zapewniam.
-Czegoznowuchceksiążę?-spytałPierś.Widziałjużdrzwibibliotekiiniemalczułsmakbrandyw
gardle.-
Mówiłemmu,żeniewezmęsobieżony,jeśliniebędziepięknajaksłońceiksiężyczarazem.Tocytatz
literatury,gdybyśniewiedział.Idodałemjeszczemnóstwoinnychwarunków,licząc,żewpędzęgotymw
ostatecznądesperację.
-Aondalejszukażony-uzupełniłPrufrock.
-Chybadlasiebie,mamnadzieję.Trochęzadługoztymczekał-odparłPierś,zupełnienie
zainteresowanywieściami.-Ludziewtymwiekuniemająjużtakichjajjakwmłodości,jeśliwybaczysz
miwulgarneujęcietejprawdy,Prufrock.Bógjedenwie,żejesteśbardziejkulturalnyodemnie.
-Kiedyśbyłem,zanimjeszczezacząłemupanapracować-odparłkamerdynerizukłonemotworzył
drzwiswemuchlebodawcy.
Pierśmyślałtylkoojednym.Ozłocistym,iognistymwsmakupłynie,stanowiącymdoskonałelekarstwo
naból.
-Więcondalejszukażony-Pierśpowtórzyłmachinalnie,kierującsięprostowstronękarafki.Nalał
sobiesolidnąporcję.-Cozaparszywydzień.Wprawdzietoniemójinteres,itwojteznie,aleszkoda,że
nicniemogłemzrobićdlatejdziewczyny,któradziśranozastukaładotylnychdrzwi.
-Tejzewzdętymbrzuchem?
-Toniejestzwykłaopuchlizna.Jeślijązoperuję,umrze.Jeshniezoperuję,chorobająwykończy.Więc
poszedłemnałatwiznę.
Dopiłbrandy.
-Odesłałjąpanzpowrotem?
-Niemiaładokądpójść.OddałemjąpodopiekęsiostryMatyldy,kazałempołożyćwzachodnimskrzydle
idaćtyleopium,zębyzapomniałaobożymświecie.Naszczęściezamek,estnatyleduży,żemoże
pomieścićwszystkichtychumarlakow.
-Pańskiojciec.Isprawamałżeństwa-przypomniałPrufrock.Wyraźniepróbowałzmienićtemat.Pierś
nalałsobiekolejną
szklankę,tymrazemmniejszą.Niechciałutkwićnawiekiwbutelcebrandy,tymbardziej,żenadmierne
piciezmniejszyłobyprzeciwbólowewłaściwościtegonapitku.
-AhaMałżeństwo-przytaknąłposłusznie.-NajwyższyczasMatkaprzepadładwadzieścialattemu.
Chociaż
„przepadła"toniejestwłaściwesłowo.Mojadrogamamanżyjesobiewygodnienakontynencie,więc
JegoWysokośćmógłbysięwkońcuożenićporazdrugi.Niełatwobyłodostaćtenrozwód,wiesz
przecież.Pewniekosztowałtyle,coniewielkimajątekziemski.Ojciecpowiniensięuwinąćzezbiorami,
pókisłońceświeci...innymisłowy,dopókijeszczemuodczasudoczasustaje.
-Pańskiojciecniezamierzasiężenić-odparłPrufrock.Coswjegogłosiesprawiło,żePierśpodniósł
wzrok.
-Nieżartuj.
Prufrockskinąłgłową.
-Mamwrażenie,żeJegoWysokośćpostrzegapana,alboraczejpańskiemałżeństwo,jakowyzwanie.
Możedlatego,żepostawiłpantakwielewymagań.Możnapowiedzieć,żeksiążęsięuparł,by
zrealizowaćswójplan.Tewszystkietrudnościwzbudziłyjegozainteresowanie.
-Apiesznimtańcował.Nigdynieznajdzieodpowiedniejkobiety.Wyrobiłemsobieniezłąreputację.
-Pańskitytułznaczywięcejniżreputacja-stwierdziłPrufrock.-Niewspominającotakimdrobiazgujak
majątekpoojcu.
-Psiakrew,pewniemaszrację.-Pierśuznał,żenależymusięjeszczejednaszklaneczka.-Acozmoim
kalectwem?
Myśliszżekobietawyszłabyzamężczyznę...cojaplotę!Oczywiście,żebywyszła!
-Wątpię,bywieledamuznałotozapoważnyproblem-odparłPrufrock.-Natomiastpańska
osobowość...
-Dodiabłaztobą-mruknąłPierśbezprzekonania.
3
-NawidokLinnetwkraczającejdosalonuojciecgłośnojęknął.
-Wzeszłymmiesiącuodrzuciłemtrzechkandydatówdotwojejręki,aterazjestemprzekonany,że
następnychjużniebędziePsiakrew,gdybymnieznałprawdy,sambymsięzastanawiał,czyjesteś
dziewicą.Wyglądaszjakwpiątymmiesiącu.
Linnetusiadłaciężko,ahalkiuniosłysięjakbiałachmurkaiudrapowaływokółniej.
-Przecieżniejestemwciąży-odparła,choćzaczynałaczućsięjakciężarna.
-Damynieużywajątakichsłów-skarciłjąlordSundon.-Czytysięniczegonienauczyłaśodtejswojej
guwernantki?
Pomachałmonoklemwpowietrzudlapodkreśleniawagisłów.
-Możnawspominaćopoważnymstaniealboostateczniepowiedzieć,żejestsięenceinte.Aleniew
ciąży,botowulgarnesłowoimawulgarnekonotacje.Ludzieznaszejsferymajątęprzyjemność,anawet
szczęście,żemogązapomniećoprzyziemnychsprawach,opłodności,o...
Linnetodbiegłamyślamidaleko.Ojciecstałsięzjawąodzianąwbłękit.Jegokamizelkazapinanana
srebrneguzikiintarsjowanekościąsłoniową,zdobnawpolnemaki,ijegopruskikołnierzbyłyszczytem
elegancji.Naprawdęnieobchodziłogoto,coprzyziemne,alejegocórkazupełniesobieztymnieradziła.
Naglerozległosiępukaniedodrzwi.Wbrewsobie,Linnetznadziejąwsercupopatrzyłanakamerdynera,
którywszedł,byzapowiedziećgościa.NapewnoksiążęAugustwszystkoprzemyślałjeszczeraz.Jak
mógłbysiedziećwswoimpałacu,wiedząc,żeLinnetwłaśniezostałaodrzuconaprzezcałąsocjetę?
Musiałprzecieżsłyszećonieszczęsnymincydencienabalu,kiedypojegoodejściuniktnieodezwałsię
doLinnetanijednymsłowem.
Oczywiściewyszedłwtedy,gdyplotkawłaśniesięroznosiławsalibalowej.Zniknąłwdrzwiachz
grupkąswoichprzyjaciółinawetsięnieobejrzał...ijużpochwiliwszyscygościeodwrócilisięodniej.
Niewątpliwietylkoczekali,jakksiążęzareagujenawiadomość,żeLinnetspodziewasiędziecka.
Aprzecieżonnajlepiejwiedział,żetonieprawda.Aprzynajmniej,żedzieckoniejestjego.Może
właśniedlategojąodsiebietaknagleodepchnął.Możetakżeuwierzyłplotkarzomiuznał,żektoinnyjest
ojcemdziecka.
Całasalabalowadałajejodczućswojąpogardę.Tak,tonapewnootochodziło.
Niestety,kamerdynerzaanonsowałnieksięcia,tylkociotkęLinnet,ladyEtheridge,którąbliscynazywali
Zenobią.
Samawybrałasobietoimięjakomłodadziewczyna,gdydoszładowniosku,żeHortensjanie
odzwierciedlajejosobowości.
-Wiedziałam,żetosięźleskończy-oświadczyłaciotka,zatrzymującsięwdrzwiachiupuszczając
rękawiczkinapodłogęzamiastoddaćjelokajowi,którystałtużobok.
Zenobiauwielbiaładramatycznesytuacje,agdysobiewypiłaprzykolacji,przechwalałasięprzed
wszystkimi,żebyłabylepsząladyMakbetniżsłynnaSarahSiddons.
-Mówiłamcizestorazy,Corneliusie,żetamałajestzaładnaiżetojejzaszkodzi.Iproszę,jestjuż
enceinte,ajadowiadujęsięotymostatniaspośródwszystkichlondyńczyków.
-Niejestem...-zaczęłaLinnet.
Alezagłuszyłjągłosojca,którypostanowiłprzejśćdoataku,zamiastwyjaśnićnieporozumienie.
-Toniejejwina,żeposzławśladymatki.
-Mojasiostrabyłaczystajakśnieg-huknęłaZenobia.
Odsłowadosłowazaczęłasiępotyczka,bezszansnarozejm.
-Możeibyłajakśnieg,Bógjedenwie,żemogęcośotympowiedzieć,alebyłowniejdośćciepła,gdy
jejnatymzależało.Wszyscywidzieliśmy,jakiżarwniejpłonął,szczególniewbliskościrodziny
królewskiej.Terazjużwszystkorozumiem!
-Rosalynzasługiwałanakróla-wykrzyknęłaZenobia.Wkroczyłanaśrodeksalonuistanęławpozie
łuczniczki.
Linnetnatychmiastzorientowałasię,żenaśladujepaniąSiddons,któratydzieńtemunascenieCovent
GardenwroliDesdemonywtakiejwłaśniepozieodrzucałaokrutneoskarżeniaOtellaoniewierność.
Niestety,biednypapadopiętniedorastałwojowniczemuMaurowi.Prawdąbyło,żejejnajdroższa
mateńkazdradzałagonaprawoilewo,idobrzeotymwiedział.CiotkaZenobiateżwiedziała,choć
udawała,żejestinaczej.
-Niesądzę,żetomaterazjakieśznaczenie-wtrąciłaLinnet.-Mamanieżyjeodkilkulat,ajejsympatia
dorodzinykrólewskiejniematunicdorzeczy.
Ciotkarzuciłajejomdlewającespojrzenie.
-Zawszebędębronićtwojejmatki,choćspoczywajużwzimnymgrobie.
Linnetskuliłasięwkąciepokoju.Toprawda,jejmatkabyłajużwgrobie.Napewnobardziejzanią
tęskniłaniżZenobia,zważywszyżeobiesiostrybezprzerwysiękłóciły,itowdodatkuomężczyzn.Choć
trzebaprzyznać,żeciotkaznacznielepiejsięprowadziłaniżmatka.
-Wszystkoprzeztęurodę-stwierdziłojciec.-UderzyłaLinnetdogłowy,takjakniegdyśRosalyn.Moja
żonauważała,żewszystkojejwolno,bojesttakapięknai...
-Rosalynnigdyniezachowywałasięniewłaściwie!-przerwałaZenobia.
-Zachowywałasięnieodpowiedzialnieprzezdługielata-sprzeciwiłsięojciec.-Aterazcórkaposzław
jejśladyijejreputacjajestzrujnowana.Zrujnowana!
Zenobiaotworzyłaustaizamknęłajebezsłowa.Zapadłacisza.
-Nieważne,jakabyłaRosalyn-odezwałasięwkońcu,poprawiającwłosy.-Terazmusimysięzająć
nasządrogąLinnet.Wstań,kochanie.
Linnetwstała.
-Wydajemisię,żetopiątymiesiąc-oceniłaciotka.-Niemampojęcia,jakcisięudałotoprzedemną
ukryć.HrabinaDerbyobeszłasięzemnąbardzoostro,sądząc,żeukrywałamtoprzednią.Musiałam
przyznać,żesamanicniewiedziałam,iwcaleniejestempewna,czymiuwierzyła.
-Niespodziewamsiędziecka-odparłaLinnet,cedzącsłowa.
-Wczorajtwierdziłatosamo-przytaknąłojciec.-Ranowcalenatakąniewyglądała-stwierdził,
spoglądającnajejtalię.-Aleterazjużtak.
Linnetobciągnęłahalkęwydymającąsiępodpiersiami.
-Widzisz,ciociu?Wcaleniejestemenceinte.Totylkosfałdo-wanatkanina.
-Mojadroga,itakkiedyśbędzieszmusiałasięprzyznać-odpowiedziałaZenobia,przeglądającsięw
kieszonkowymlusterku.-Wkońcuitaksięwyda.Wtymtempie,zakilkamiesięcybędzieszogromna.Ja
przezorniewyjeżdżałamnawieśzawsze,kiedymojataliachoćtrochęsięposzerzała.
-Comyzniązrobimy?-jęknąłojcieciopadłnakrzesłojakmarionetka,którejprzeciętosznurki.
-Tujużnicsięniedazrobić-odparłaZenobia,pudrującnos.-Niktnieżyczysobiekukułczychjajw
gnieździe.
Trzebająbędziewysłaćzagranicę,możetamkogośzłapienamęża.Naturalnie,trzebabędziepoczekać,
ażdojdziedosiebie.Musiszpodwoićjejposag.Naszczęście,będzietwojądziedziczką.Prędzejczy
później,wydamyjązakogoś.
OdłożyłapędzelekdopudruipogroziłaLinnetpalcem.
-Twojamamabyłabybardzorozczarowana,kochanie.Czyżbyniczegocięnienauczyła?
-Rozumiem,żetwoimzdaniemRosalynpowinnazrobićzLinnetrównierozwydrzonąkobietę,jakona
sama-
zirytowałsięojciec.Widaćbyłojednak,żeniemajużsiłyaniochotysiękłócić.
-Niespałamzksięciem-powiedziałaLinnetgłośnoiwyraźnie.-Może,gdybymtozrobiła,czułbysię
zobowiązanymniepoślubić.Alejaniechciałam.
Ojciecjęknąłioparłgłowęozagłówekfotela.
-Niemówtak-odparłaZenobia,mrużącoczy.-Dzieckokrólewskiejkrwistanowiprzynajmniejjakąś
wymówkę.
Jeślijednaktenbękartjestniższegoroduniżksiążęcy,tojaniechcęotymsłyszeć.
-Janie...-upierałasięLinnet.Ciotkaprzerwałajejstanowczymgestem.
-Wiesz,Corneliusie,myślę,żetomożebyćdobrerozwiązanie.ZwróciłasiędoLinnet:
-Powiedznam,ktojestojcemtegodziecka,awtedytwójtatazobowiążegodomałżeństwa.Niktponiżej
książęcejranginieodważysięmuodmówić.
Niemalnatychmiastprzeniosławzroknaojcadziewczyny:
-Byćmożebędzieszsięmusiałpojedynkować,Corneliusie.Maszjakieśpistolety,prawda?Kiedyś
groziłeśprzecież,żewyzwieszlordaBilletsforda.
-BoznalazłemgowłóżkuzRosalyn-odpowiedziałbezżalu,rzeczowymtonem.-Wnaszymnowym
łóżku.
Mieliśmyjeledwieodtygodniaalbooddwóch.
-Mojasiostramiaławielenamiętności-powiedziałaZenobiazczułością.
-Zdawałomisię,żeprzedchwilątwierdziłaś,żebyłaczystajakśnieg!-warknąłwicehrabia.
-Bomiałapięknąduszę!Umarławstaniełaski.Niktniezaprzeczył,więcZenobiamówiładalej:
-Takczyowak,obejrzyjtepistolety,Corneliusie,isprawdź,czydziałają.Możebędzieszmusiałkogoś
zabić.Choćwedługmnie,jeślipodwoiszposag,szybkosiędogadacie.
-Niemadokogostrzelać-odpowiedziałaLinnet.Zenobiaparsknęłaśmiechem.
-Tylkoniewmawiajmi,żetobyłoniepokalanepoczęcie,mojamiła.Niewierzę,żebybyłotomożliwe
nawetdawnotemuwJerozolimie.Zakażdymrazem,kiedypastoropowiadaotymnaBożeNarodzenie,
myślęsobie,żetabiednadziewczynamiałaniełatwezadanie,bywytłumaczyćsięprzedwszystkimiz
tego,cosięstało.
-Niemampojęcia,dlaczegowciągaszwtoPismoŚwięte-zdziwiłsięojciecLinnet.-Chodzioksięcia,
nieoBoga.
Linnetjęknęła.
-Tasukniamniepoprostupogrubia.Zenobiaopadłanakrzesło.
-Chceszpowiedzieć,żeniespodziewaszsiędziecka?
-Oddłuższegoczasu.Nieprzespałamsięanizksięciem,aniznikiminnym.
Gdytaprawdawreszciedotarładociotki,zapadłaponuracisza.
-WszechmogącyPanie,czytoznaczy,żemaszzrujnowanąopinię,choćnawetniespróbowałaśkonfitur?
-
wykrztusiławkońcudama.-Cogorsza,pokazywaniecienkiejtaliiwcaleciterazniepomoże.Wszyscy
poprostuuznają,żepozbyłaśsięproblemu,jaktosięmówi.
-Boksiążęniechciałjejpoślubić-uzupełniłponurowicehrabia.-Sambymtakpomyślałwpodobnej
sytuacji.
-Toniesprawiedliwe-rozzłościłasięLinnet.-Zpowodu...hm...reputacjimojejmamywszyscyzgóry
uznali,żejestemflirciarą!
-Tomałopowiedziane-skrzywiłsięojciec.-Wszyscyzgóryzałożyli,żebędzieszwietrznicą,aterazsą
przekonani,żetoprawda.Chociażniezrobiłaśniczłego.
-Jesteśpoprostuzbyturodziwa-napuszyłasięciotka.-Wszystkiekobietywnaszejrodziniecierpiąz
tegopowodu.
WeźchoćbybiednąRosalyn,któraumarławtakmłodymwieku.
-Tyjakośniewyglądasznacierpiącą-odparłszorstkowicehrabia.
-Ajednakcierpię.Naprawdę-zapewniłagoZenobia.-Wiem,kimmogłabymbyćicomogłabym
osiągnąć,gdybyniekajdanymejpozycjispołecznej,któreniepozwalająmirozwinąćskrzydeł.Byłabym
ozdobąteatrówcałegoświata.PodobniejakRosalyn.Pewniedlategobyłataka...
-Jaka?-rzuciłzaczepniewicehrabia.
-Nieodparciepociągająca.
-Raczejrozwiązła-syknąłlordSundon.
-Wiedziała,żejestgodnanajlepszychpartiiwtymkraju-rozczuliłasięZenobia.-Jakwidać,Linnetteż
marzyłaowysokourodzonymarystokracieiterazponositegosmutnekonsekwencje.
-Rosalynniemiałaszansnatakiemałżeństwo-sprostowałwicehrabia.-Właśniepotoustanowiono
KrólewskiePrawoMałżeńskie,jakbyścieniewiedziały.
WskazałLinnetpalcem.
-Niezastanawiałaśsięnadtym,zanimrozpętałaśtenskandalzmłodymAugustem.ChrystePanie,
przecieżwszyscywiedzą,żeparęlattemuożeniłsięzjakąśNiemką.Zdajemisię,żewRzymie.Sam
królmusiałsiętymzająćianulowaćtomałżeństwo.
-Dowczorajnicotymniewiedziałam-odparłaLinnet.-WkońcuAugustsammiotympowiedział.
-Dziewczętomniemówisiętakichrzeczy-wyjaśniłaciotkalekceważąco.-Jeślitaksięoniąmartwiłeś,
Corneliusie,todlaczegonieraczyłeśosobiściesięniązaopiekowaćnatychwszystkichbalach?
-Bobyłemzajęty!Znalazłemjejprzyzwoitkę,botysięztymzabardzoleniłaś.Wybrałempanią
Hutchins,bardzoszanowaną
kobietę,któradobrzerozumiała,wczymproblem.Gdzieonajest?Zapewniałamnie,żetwojareputacja
będzienieskazitelna.
-Niechcezejśćnadół.
-Boisię-mruknął.-Atwojaguwernantka?Następnaniewinna.Storazyjejmówiłem,żemaszbyć
idealniewychowana,żebyświatzapomniałoreputacjitwojejmatki.
-PaniFlaccideobraziłasię,kiedywczorajpowiedziałeś,żejestnarzędziemszatana,ioskarżyłeśją,że
zrobiłazemnieladacznicę.
-Możeodrobinkęzadużowypiłem-przyznałojciecbezcieniażalu.-Musiałemzapomniećorozpaczy,
kiedypowiedzianomiprostowoczy-prostowoczy!-żemojacórkaokryłasięniesławą.
-Wgodzinępóźniejstądwyjechała-dodałaLinnet.-Izdajemisię,żeniewróci,boTinklemówi,że
zabrałazesobąsporączęśćnaszychsreber.
-Srebratodrobiazg-zauważyłaZenobia.-Niepowinnosiędrażnićsłużby,boprzecieżoninajlepiej
wiedzą,gdzietrzymamykosztowności.Jestcośważniejszego.Twojaguwernantkaprawdopodobnie
wiedziałaosłodkichbilecikach,któreprzysyłałcitenkrólewskiejkrwipodlec?
-Niepisywałdomniemiłosnychliścików,jeśliotocichodzi.Alekiedyśnadranemrzucałwmojeokno
truskawkami.PaniFlaccideipaniHutchinspowiedziaływtedy,żeniktniepowiniensięotym
dowiedzieć.
-AteraztaFlaccideopowieotymcałemuświatu-oświadczyłaciotka.-Dureńzciebie,Corneliusie.
TrzebabyłowypłacićjejpięćsetfuntównarękęizmiejscaodesłaćdoSuffolk.Terazbędziesobie
używaćizjednejtruskawkizrobicałepole.Pewniezacznierozpowiadać,żeLinnetspodziewasię
bliźniąt.
Linnetpomyślała,żeniechybnietakwłaśniesięstanie.Guwernantkanigdyjejniepolubiła,podobnie
zresztąjakwiększośćkobiet.OdkądLinnetzadebiutowaławtowarzystwie,wszystkiedziewczętazbijały
sięwgrupkiichichotałyzajejplecami.Oczywiście,żadnaznichniepowiedziałaLinnet,cojetakbawi.
Zenobiawyciągnęłarękęizadzwoniłanasłużbę.
-Nierozumiem,dlaczegoniezaproponowałeśmiherbaty,Corneliusie.WżyciuLinnetzaszławielka
zmiana,alemimowszystkotrzebacośjeść.
-Jestemzrozpaczony,atychcesz,żebymcięczęstowałherbatą?-jęknąłwicehrabia.
Tinkleotworzyłdrzwitakszybko,żenapewnopodnimipodsłuchiwał.Trudnomusiębyłodziwić.
-Podajnamherbatęicośdozjedzenia-zadysponowałaZenobia.-1dotegocośwyszczuplającego.
Lokajzrobiłzdziwionąminę.
-Ogórki,ocetitakdalej-zniecierpliwiłasięZenobia.Kiedywyszedł,wskazaładłoniątalięLinnet.
-Cośtrzebaztymzrobić,mojadroga.Niktnienazwałbyciępulchną,aledalekocidochudości,prawda?
Linnetznowupoliczyładopięciu.
-Mamtakąsamąfiguręjakmatka.Ijakty,ciociu.
-Szatańskiepokusy-mruknąłojciec.-Tonieprzyzwoite,taksięodsłaniać.
-Cozapech-odcięłasięLinnet.-Złapałamksięcia,alewładcaciemnościsięnieukazał.
-DalekoAugustowidodiabławcielonego-uspokoiłająciotka.-Wcalesięniedziwię,żenieudałomu
sięciebieuwieść.Strasznyzniegofajtłapa.
-Powinnizabronićmody,którazmienianiewinnedziewczęwmatronęspodziewającąsiępotomstwa-
złościłsięlordSun-don.-Niewłożyłbymczegośtakiego.Toznaczy,gdybymnosiłsuknie.Toznaczy,
gdybymbyłkobietą.
-Zkażdymrokiemjesteścorazgłupszy-stwierdziłaZenobia.-Niemampojęcia,dlaczegomojasiostra
zgodziłasięzaciebiewyjść.
-Bomamakochałatatę-odparłaLinnetznajwiększąstanowczością,najakąmogłasięzdobyć.Trzymała
siętejwersjiodlat,toznaczyodpewnegokłopotliwegowieczoru,kiedytozastałamatkęzinnym
mężczyznąwsytuacjiniedwuznaczniesugerującejintymnąbliskość.
-Kochamtwojegotatę-wyjaśniłajejwtedymatka.-Alepamiętaj,mojadroga,żetakimkobietomjakja
miłośćniewystarczadoszczęścia.Potrzebujępodziwu,wierszy,poezji,kwiatów,klejnotów...nie
mówiącjużotym,żeFrançoisjestzbudowanyjakmłodybógiwyposażonyjakogier.
Linnettylkozamrugała,więcmatkadodała:
-Nieprzejmujsię,kochanie,wyjaśnięcitowszystkodokładniej,kiedybędzieszstarsza.
Nigdydotegoniedoszło,aleLinnetwkońcusamauzyskałainformacjewystarczającedozrozumienia,co
takbardzopociągałomatkęuFrançois.
Ojciecspojrzałwjejstronę.
-Rosalynkochałamnietaksamo,jakAugustkochałciebie.Krótkomówiąc,niewystarczająco.
-Bożewielki,niewtrącajmniewbagnorozpaczy!-jęknęłaZenobia.-DajbiednejRosalynspoczywać
wspokoju,dobrze?Bopożałujędnia,wktórymzgodziłasięzostaćtwojążoną!
-Wszystkodobrzepamiętam-odpowiedziałponurowicehrabia.-Linnetjesttakasamajakmatka,to
widaćjaknadłoni.
-Jesteśniesprawiedliwy-skrzywiłasiędziewczyna.-Wtymsezoniebyłamwzoremskromności.Jak
zresztąprzezcałeżycie!
Zmarszczyłbrwi.
-Tylkożewtobiejestcośtakiego...
-Cośfrywolnego-przerwałamuZenobiamiękko.-NiechBógbędziełaskawdlaRosalyn...bomaszto
poniej.Towszystkojejwina.Tedołeczki,tenbłyskwoku,taminka.Rzeczywiściewyglądaszjak
kokota.
-Kokotabawiłabysięowielelepiejniżja-zaprotestowałaLinnet.-Zachowywałamsię,jakprzystało
namłodądamęztowarzystwa,możeciespytaćpaniąHutchins.
-Torzeczywiścieniesprawiedliwe-zgodziłasięZenobia.Zbrzegujejgrzankispłynęłakropelkamiodu,
zakołysałasięłagodnieikapnęłanafiołkowyjedwabporannejsukni.
-Mamnadzieję,żepowiedziałaśhrabinie,iżnigdyniebyliśmyzAugustemsamnasam-mruknęła
Linnet.
-Skądmiałamtowiedzieć?-spytałaZenobia.-Niemamwgląduwtwójwizytownik.Muszęprzyznać,
żebyłamrówniewstrząśniętajaknaszadrogahrabina.
Linnetjęknęła.
-MogłabymsięterazrozebraćdonagawklubieuAlmacka,jedynymzresztą,gdziesięwpuszczakobiety,
iniktnieuwierzyłbymi,żeniespodziewamsiędziecka.Nawetgdybymmiałatalięjakosa.Takwynikaz
twoichsłów,ciociu.
WdodatkutatozwolniłpaniąFlaccideijestempewna,żetawiedźmaoplotkujemnieprzedcałym
Londynem.
Naprawdębędęmusiałasięprzenieśćzagranicęalbozaszyćnawsi.
-Francuzówłatwojestzadowolić,choćtacaławojnaniecokomplikujesprawę-powiedziała
zachęcającociotka.-
Alemamlepszypomysł.
Linnetnieodważyłasięzapytać,cotozapomysł,aleojciecodezwałsięznużonymgłosem:
-Ococichodzi?
-Nieoco,tylkookogo.
-Więcokogo?
-OYelvertona,dziedzicaWindebank.
-Windebank?Okimtymówisz,dodiabła?MożeoYon-ningtonie?OWalterzeYonningtonie?Jeślijego
synwdał
sięwojca,zanicniepozwolęLinnetzbliżyćsiędoniego,nawetgdybyspodziewałasiędziecka.
-Uprzejmiecidziękuję,tatusiu-mruknęładziewczyna.Ponieważciotkaniepoczęstowałajejgrzanką,
samasięgnęłaponiądopółmiska.
-Szczupłość,kochanie.Maszbyćszczupła-napomniałająZenobiauprzejmie,leczstanowczo.
Linnetzacisnęławargiiposmarowałagrzankępodwójnąilościąmasła.
Ciotkawestchnęła.
-Corneliusie,przecieżYelvertonjestksięciemWindebank.Naprawdę,czasemzastanawiamsię,jakty
sobiedajeszradęwtejcałejIzbieLordów,takniewielewiedzącoarystokracji.
-Wiem,cotrzeba-odrzekłwicehrabia.-Aresztamnienieobchodzi.JeślichodziłocioWindebanka,
dlaczegoniepowiedziałaśotymodrazu?
-Bomyślałamojegosynu-wyjaśniła.-Naturalnie,majeszczedrugitytuł.Niechsobieprzypomnę...i
takiedziwneimię.Peregrine,Penrose...och,jużwiem.Pierś.
-Brzmijakjakieśnabrzeżewporcie-wtrąciłlordSundon.
-PaniHutchinsnazwałamnieranofregatą-wtrąciłaLinnet.-Nabrzeżecałkiemnieźledotegopasuje.
Zenobiapokręciłagłową.
-Właśnieprzeztakieuwagiznalazłaśsięwkłopotach,Linnet.Powtarzamcibezprzerwy,żeinteligencja
naniccisięnieprzyda.Damamabyćpięknaielegancka,czylimiła,łagodnaisubtelna.
-Mimotowszyscyuważają,żejesteśdamą-odparowałaLinnet.
-Bojestemmężatką-odpowiedziałaspokojnieZenobia.-Araczejbyłam,dośmierciPhilipa.Teraznie
muszęjużbyćsłodkaianielska.Wodróżnieniuodciebie.WięczanimpojedzieszdoWaliinaspotkaniez
Yelvertonem,przypomnijsobiezasadydobregowychowania.Oilesięniemylę,jesthrabiąMarchant.A
możeMossford?Niejestempewna.Nigdyznimnierozmawiałam.
-Jateżnie-stwierdziłlordSundon.-ChceszwyswataćLinnetzniedorostkiem,Zenobio?Nicztegonie
wyjdzie.
-Ależskądże.Napewnomapowyżejtrzydziestki,aleniewięcejniżtrzydzieścipięćlat.Pamiętasz
chybatęplotkę,Corneliusie?
-Niedbamożadneplotki-odpowiedziałzurazą.-Inaczejniewytrzymałbympodjednymdachemz
twojąsiostrą.
-Naprawdę,powinieneśsobieleczyćśledzionę-dokuczyłamu,odkładającgrzankę.-Zbytwieleżółci
fermentujewtwoimciele,atowzbudzapotężneemocje.Rosalynnieżyje.Dajjejspoczywaćwspokoju,
dobrze?
Linnetpostanowiławtrącićsiędorozmowy.
-CiociuZenobio,dlaczegouważasz,żeksiążębędzieskłonnywydaćmniezaswojegosyna?Jeślito
właśniemasznamyśli?
-Bojestzrozpaczony-odpowiedziałaciotka.-PowiedziałamiotympaniNemble,serdeczna
przyjaciółkaladyGrymes,którejmąż,jakwiesz,jestprzyrodnimbratemWindebanka.
-Nicmiotymniewiadomo-odparłwicehrabia.-Imałomnietoobchodzi.DlaczegoWindebankjest
nibyzrozpaczony?Czyjegosyntopółgłówek?Nieprzypominamsobieżadnychsynówkręcącychsięw
IzbieLordówaniwklubieuBoodle'a.
-Zgłowąwszystkowporządku-oznajmiłatriumfalnieZenobia.-Mamlepsząwiadomość!
Wsaloniezapadłacisza.Linnetzojcemzastanawialisię,cochceimobwieścić.
-Brakujemuczegoś-wyjaśniłaciotka.
-Czego?-Sundonniedomyślałsię,coszwagierkamanamyśli.
-Koniuszka-uzupełniła.
-Palca?-zdziwiłasięLinnet.
-Nalitośćboską-zirytowałasięZenobia,zlizująckroplęmioduzpalca.-Czywtymdomuwszystko
trzebatłumaczyćdosłownie?Miałwypadekwmłodości.Chodziolasce.Zostałimpotentem,nazywając
rzeczpoimieniu.
Niezdążyłpocząćdziedzicainiemanatoszanswprzyszłości.
-Istotnie,wtymszczególnymprzypadkutrzebanazywaćrzeczpoimieniu-stwierdziłojcieczwyraźną
satysfakcją.
-Cotoznaczyimpotent?-zainteresowałasięLinnet.
Wsalonieznówzapadłacisza,adwojenajbliższychkrewnychzaczęłojejsięprzyglądaćztakąuwagą,
jakbybyłarzadkimokazemchrząszcza,którywłaśniewypełzłspoddywanu.
-Tyjejtowyjaśnij.-OjcieczwróciłsiędoZenobii.
-Niewtwojejobecności-oburzyłasięciotka.Linnetczekała.
-Naraziewystarczy,jeślicipowiemy,żepoprostuniemożemiećdzieci-wyjaśniławreszcieciotka.-1
tojestnajważniejsze.
Linnetnatychmiastskojarzyłatęinformacjęzróżnymikomentarzami,którenierazsłyszałaodmatki,i
stwierdziła,żeniemaochotydowiadywaćsięwięcej.
-Adlaczegodziękitemumazniegobyćlepszymąż,niżgdybybyłpółgłówkiem?-spytała.
-Półgłówkiśliniąsięprzystolealbojeszczegorzej-odparłaciotka.
-TyprzecieżmówiszoBestii!-wykrzyknąłojciec.-Słyszałemonim.Tylkozpoczątkuniezrozumiałem,
okogochodzi.
-Marchantniejestżadnąbestią-skarciłagoZenobia.-Tooszczerstwa,Corneliusie.Myślałam,żenie
zniżaszsiędowysłuchiwaniatakichbzdur.
-Wszyscygotaknazywają-stwierdziłwicehrabia.-Maokropnycharakter.Jestgenialnymlekarzem,
przynajmniejtaksięonimmówi,alejestgorszyodsamegodiabła.
-Sprzeczkitonormalnarzeczwmałżeństwie.-Zenobiawzruszyłaramionami.-Poczekaj,ażzobaczy,
jakaLinnetjestpiękna.Będziezdumionyizachwycony,żelosdałmutakącudownążonę.
-Czynaprawdęmamwybórtylkomiędzypółgłówkiemabestią?-spytałaLinnet.
-Nie,międzypółgłówkiemaniesprawnym-zirytowałasięciotka.-Twójmążbędziezachwycony,
sądząc,żedzieckojestwdrodze.Teśćteżnapewnobędziewsiódmymniebie.
-Takuważasz?-zdziwiłsięlordSundon.
-Jeszczetodociebieniedotarło?-Zenobiaskoczyłanarównenogi,przeszłakilkakrokówiodwróciła
się,dramatycznieszeleszczącsuknią.-Zjednejstrony,mamysamotnegoksięciaijegojedynegosyna.
Niezapominaj,żeksiążęjestzafascynowanyrodzinąkrólewską.Uważasięzaserdecznegoprzyjaciela
naszegokróla,aprzynajmniejuważałsię,dopókikrólowiniezaczęłysięroićkróliczkiwgłowie.
-Istotnie-przytaknąłwicehrabia.
-Cicho-zgasiłagoZenobia.Nielubiła,gdyjejprzerywano.-Więczjednejstronyjestsamotny,
zdesperowanyksiążę.Zdrugiejokaleczony,niesprawnysyn.Amiędzynimi...królestwo.
-Królestwo?-wicehrabiawybałuszyłoczy.
-Wprzenośni-wyjaśniłaLinnet,biorącnastępnągrzankę.Lepiejznałaciotkęniżojciecinauczyłasię
rozumiećjejretoryczneozdobniki.
-Królestwobezprzyszłości,boniemadziecka,którebędziekontynuowaćród-uzupełniłaZenobia,
szerokootwierającoczy.
-Czyksiążę...-zacząłSundon.
-Cicho-powtórzyłaznaciskiemZenobia.-Pytamwięc,czegotrzebatejnieszczęsnejrodzinie?
AniLinnet,anijejojciecnieodważylisięodpowiedzieć.Ibardzodobrze,bopytaniebyłoretoryczne.
-Pytamrazjeszcze,czegotrzebatejnieszczęsnejrodzinie?Trzebaim...potomka!
-Jaknamwszystkim-westchnąłwicehrabia.
Linnetpoklepałagoporękawie.Pechsprawił,żechoćjejmatkatakszczodrzedarzyławszystkich
swoimiłaskami,dałamężowitylkojednodziecko,itocórkę,któraniemogłaodziedziczyćwiększej
częścirodowegomajątku.
-Potrzebują...-Zenobiapodniosłagłos,jakbychciałazwrócićnasiebieuwagępubliczności,i
wyrecytowała:-Onipotrzebująksięcia!
PodłuższymmilczeniuLinnetodważyłasięspytać:
-Jakiegoksięcia,ciociuZenobio?
Wodpowiedziotrzymałapromiennyuśmiechaktorkiprzyjmującejhołdy,anawetbukietyróżod
wdzięcznejpubliczności.
-Jakiegokolwiekksięcia,mojadroga.Aty,zrządzeniemlosu,maszdokładnieto,czegoimpotrzeba.Oni
szukająpotomka,atygomasz.Cowięcej,jesttodzieckokrólewskiejkrwi.
-Jużrozumiem,ococichodzi-powiedziałpowoliwicehrabia.-Towcaleniejestgłupipomysł,
Zenobio.
Ciotkaporóżowiałanatwarzy.
-Janiemiewamgłupichpomysłów.Nigdy.
-Alejanienoszędzieckaksiążęcejkrwi-włączyłasięLinnet.-Jeślidobrzezrozumiałam,książę
Windebankszukakobietywciąży...
Widząc,żeojciecsięskrzywił,poprawiłasięnatychmiast.
-Toznaczy,książębyćmożezgodziłbysięzaakceptowaćkogośwtaktrudnejsytuacjijakja,bowtedy
jegosynmógłbymiećsyna...
-Niezwykłegosyna-zapiałatriumfalnieZenobia.-Księcia.Windebanknieprzyjmiedorodzinybyle
kogo.Jeststraszniewyniosły.Prędzejbyumarł.Aleksiążęcegosyna?Temusięnieoprze.
-Ale...
-Maszrację,Zenobio.Dalipan,cozachytrawiedźma!-ryknąłojciec.
Zenobiawyprostowałasięjaktrzcina.
-Jaktymnienazwałeś,Corneliusie?Zamachałręką.
-Nieważne,niebierztegodosłownie.Tobyłwyrazpodziwu.Niesamowitegopodziwu.
Niesamowitego...
-Dobrze,jużdobrze-odparłapojednawczo,poprawiającwłosy.-Tenplanjestgenialny.Powinieneśsię
zobaczyćzksięciemdziśpopołudniu.TrzebająbędziezawieźćnatenślubażdoWalii,boMarchanttam
mieszka.
-Ślub...-zamyśliłasięLinnet.-Czywyoczymśniezapomnieliście?
Spojrzelinaniąijednocześniezapytali:
-Oczym?
-Nieurodzężadnegoksięcia!-wykrzyknęła.-NiespałamzAugustem.Niemamwbrzuchunicpozatymi
grzankami.
-Cozaniesmacznauwaga-skrzywiłasięciotka.
-Racja-dołączyłsięojciec.-Absolutnieniesmaczna.Mówiszojedzeniujakjakaśmieszczanka.
-Niesmacznejestprzedewszystkimto,żeplanujeciesprzedaćmojenienarodzonedzieckoksięciu,który
jestzafascynowanyrodzinąkrólewską,chociażjanienoszężadnegodziecka!
-Trzebabędzietoszybkozałatwić-stwierdziłaciotka.
-Jakto?
-Załóżmy,żetwójojciecdziśodwiedziWindebanka,izałóżmyteż,żeWindebankpołkniehaczyk.Codo
tegoniemadwóchzdań.Jakmówiłam,jestzdesperowany,apozatymucieszysięnamyślopotomkuz
królewskiegorodu.
-Aletonierozwiązujeproblemu-upierałasięLinnet.
-Oczywiście,żenie-odparłaZenobiazmiłymuśmiechem.-Wszystkiegozaciebieniezałatwimy.
Będzieszmusiałasięsamapostarać.
-Nibyoco?
Ojciecwstał,wyraźnieniezainteresowanydalsząrozmową.
-WłożęsurdutodJeanadeBryiheskiebuty-mruknąłpodnosem.
-Tylkonietensurdut-zawołałazanimZenobia.Zatrzymałsięwdrzwiach.
-Dlaczegonie?
-Boliniaramionsugerujenapięcie.Atymusiszwyglądaćnaspokojnego.Przecieżchceszuratować
przyszłośćjegorodu,prawda?
-Więctenszarozielony,zzakładkaminaobszyciu-zdecydowałwicehrabia,skinąłgłowąizniknąłza
progiemsalonu.
-CiociuZenobio-odezwałasięLinnetznieskończonącierpliwością,jakjejsięwydawało.-Jakim
cudemmampostaraćsięodzieckokrólewskiejkrwi,bydaćjemężowi,któregoniewidziałamnawetna
oczy?
Zenobiauśmiechnęłasięwodpowiedzi.
-Mojadroga,żadnakobietazmojejrodzinyniemusizadawaćtakichpytań.
Linnetotworzyłaustazezdziwienia.
-Niechceszchybapowiedzieć...
-Ależnaturalnie,mojadroga.Odchwili,gdyojciecpodpiszepapiery,zostanieciokoło...dwunastu
godzindowyjazdudoWalii.
-Dwanaściegodzin-powtórzyłaLinnet,wnadziei,żesięprzesłyszała.-Niechceszchybapowiedzieć...
-Augustchodziłzatobąjaknasznurku-odpowiedziałaciotka.-Wystarczyjednospojrzenieisłodki
uśmiech.Bożeświęty,czymatkaniczegocięnienauczyła?
-Nie-odparłachłodnoLinnet.
-Szczerzemówiąc,ztakimbiustemniemusiszsięnawetuśmiechać-dodałaZenobia.
-Naprawdęchcesz,żebymja...-Linnetzabrakłosłów.
-Tak,żebyśuwiodłaAugusta.Iposzłaznimdołóżka-potwierdziłaciotka.Dwanaściegodzinitylko
jedenksiążę...
Nictrudnego.
-Aleja...
-JesteścórkąRosalyn,czynie?Imojąsiostrzenicą.Uwodzeniemaszwekrwi,szczególniejeślichodzio
rodzinękrólewską.
-Niewiem,jaksiętorobi-odparłaponuroLinnet.-Możewyglądamnauwodzicielkę,aleniąnie
jestem.
-Ależjesteś-padłaenergicznaodpowiedź.Ciotkawstała.-Linnet,poprostudajsobiezrobićdziecko.
Pomyśl,ilumłodymkobietomsiętoudało,choćniemiałytwojegorozumu,figury,urodyaniuśmiechu.
-Wychowywanomniewcnocie-odparłaLinnet.-Miałamguwernantkęopięćlatdłużejodinnych
dziewcząt,właśniepoto,żebymsięnienauczyłatakichrzeczy.
-Błądtwojegoojca.ZraniłagoniedyskrecjaRosalyn.Linnetmusiałazrobićdziwnąminę,boZenobia
westchnęłazminąkobiety,któradźwiganabarkachciężarcałegoświata.
-Znajdęcikogośchętnego,jeśliniechceszzbliżaćsiędoksięcia.Totrochęniewłaściwe,aleoczywiście
wszystkiewiemyoodpowiednichinstytucjach,któresłużąpomocąwtakichrazach.
-Ojakichinstytucjach?
-Odomachpublicznychdlakobiet,naturalnie-odparłaZenobia.SłyszałamojednymnieopodalCovent
Garden.
Podobnoobsługujątampanowiezcałkiemprzyzwoitychrodzin.Robiątodlasportu,przypuszczam.
-Ciociu,niechceszchybapowiedzieć,że...
-Jeśliniepotrafiszuwieśćksięcia,musimyznaleźćinnerozwiązanie-odparłaZenobia,poklepującjąpo
ramieniu.-
Zaprowadzęciędotegozamtuza.Jakrozumiem,damamożestanąćzazasłonąizukryciawybraćsobie
mężczyznę,któryjejsiępodoba.WybierzemykogośpodobnegodoAugusta.Zastanawiamsię,czymożna
poprostuwysłaćzamówienieiprzyśląnamkogośdodomu?
Linnetjęknęła.
-Niechciałabym,żebyśmyślała,żeopuszczamcięwpotrzebie-stwierdziłaciotka.-Chcęprzyjąćna
siebietęodpowiedzialnośćizastąpićcikochającąmatkę,skoroRosalynopuściłatenpadół.
Ażdziw,żeprzezcałysezon,anawetprzezdługielataprzedtemciotkajakośnieczułaciążącejnaniej
odpowiedzialności.Linnetpostanowiłajednakotymniewspominać.
-Niepójdędożadnegozamtuza-powiedziałatylko.
-Wtakimrazienapiszliścikdotegoswojegonieznośnegoksięcia-odparłaZenobia.-Szczerzemówiąc,
dobrzerobisz,tolepszeniżzamtuz.Tookropne,gdymałżeństwozaczynasięodkłamstwanatemat
dzieckawdrodze.Choćprawdęmówiąc,małżeństwoznaturywiążesięzkłamstwami.Zawielepokus.
Tewszystkiesuknie,wydatkiprzekraczającenaszeuposażenie...Niewspominającomężczyznach.-
Dotknęławargamiczubkówpalców.
-Alejachciałabym...
-Jestemszczęśliwa,żeniemammęża-stwierdziłaciotka.-Naturalnie,niecieszymnie,żebiedny
Etheridgezmarł...
noale...
Iwyszła.
Kwestia,czegoLinnetchciałabyodmałżeństwa,niebyławartadalszejrozmowy.
4
Żartujeszchyba-powiedziałPierśdoPrufrocka.-Mojewymaganiadotycząceprzyszłejżonyzajęłybitą
stronęlistudoojca.
-Fascynującalektura-przytaknąłjegototumfacki.-Szczególniepodobałmisięfragmentopańskiej
niesprawnościwłóżku.Itenśladłzyobok...
-Toniebyłałza,tylkobrandy,tybaranie-zdenerwowałsięPierś.
-Całeszczęście-odetchnąłPrufrock.-Przykromibyłonamyśl,żepłakałpannadtymlistem,zamiast
zalewaćsięłzamiwswympustymłożu.
-Nibydlaczegoniemiałbymsięzalewać?-spytałPierśzastanawiającsię,czywypićjeszczejedną
szklaneczkę.
Lepiejnie.-Pokażmimężczyznęzpodobnymkalectwem,któryniezałamujesię,patrzącwponurą
przyszłość,jakagoczeka.
-Ponurą,przygnębiającąprzyszłość-poprawiłgoPrufrock.-Proszęniezapominaćopańskich
ulubionychaliteracjach,gdynapięciedochodzidoszczytu.
-Którynietęsknizadobrą,kochanążoną,któryniezaznadotykulepkichpaluszkówobejmującychjego
kciuk,który...
-Przejdźmydosedna:któryniepochędoży-skonkretyzowałPrufrock.
-Myślisz,żewtensposóbpoprawiszminastrój?
-Nietakitomiód,jaksiępanuwydaje-stwierdziłPrufrockbezspecjalnegoprzekonania.
-Dojakiejtyszkoływłaściwiechodziłeś?-spytałPierśzciekawością.-Jesteśzabardzooczytanyjak
nalokaja.
Większośćznichpotrafipowiedziećtylkorzeczywrodzaju„jakpansobieżyczy,milordzie",inatym
koniec.Naszerozmowypowinnywyglądaćmniewięcejtak:„Prufrock,sprowadźmidziwkę".Atynato:
„jakpansobieżyczy,milordzie".
-Icobytopanudało?-spytałPrufrock.-Wwiadomejsytuacji?
-Racja-mruknąłPierś.-Chybapójdępopływać.Właśniejestprzypływ.
Wyszedłzzamkuprzezzachodniąbramę,wciążzastanawiającsięnadswoimmajordomusem.Gdygo
zatrudniałroktemu,niewątpił,żejestpodstawionyprzezojca.Jednymsłowem,szpieg.Bezdwóchzdań.
Tylkoskądstaruszekwytrzasnąłtakiegosłużącego?TegoniesamowitegoPrufrockazjegopoczuciem
humoruijęzykiemostrzejszymniżusamegoPiersa?Krótkomówiąc,jedynegonacałymświecie,którego
Pierśmiałbyochotęzatrudnićnastałe,nawetwiedząc,żetocholernyszpieg?
Odpowiedźbyłatylkojedna:ojciecgorozumiałalbochoćtrochępoznał.Pierśuznał,żetoniemożliwe,i
przestałsięzastanawiać.
Basenkąpielowywyciętowskaletużnadbrzegiemmorza.Falenapełniałygowodąpodczasprzypływu,
alebyływnimznacznieniższeniżnapełnymmorzu.Szafirowelustrowodypiękniewyglądałowblasku
zachodzącegosłońca.
Morzeuspokoiłosię,jakzwykleozmierzchu.Pierśprzezdłuższąchwilęwpatrywałsięwmigotliwefale
izłocistyblasksłońcanawodzie.
Potemotrząsnąłsięizdjąłubranie.Wciąguminionychlatprzekonałsię,żejeślizaniedbaćwiczenia
choćprzezjedendzień,bólnogibędzieniedozniesienia.Właśniewczorajzrezygnowałzpływaniaidziś
ponosiłtegokonsekwencje.Normalnieteżgobolało,alekiedyniepływał,ztrudempowstrzymywałsię
przedwzięciemlekuzopium.
Nielubiłtakichchwil.Opiumzresztąteż.
Stanąłnaskaleizanurkował,czując,jakwłosyotaczająswobodniejegotwarz.Psiakrew,znowu
zapomniałotasiemce.Jegociałoradowałosię,gdynogaporuszałasięswobodnie,niedźwigającciężaru
ciała.Niezastanawiającsię,śmignąłprzedsiebie,znacznieszybszywwodzieniżnalądzie.
Przepłynąłbasendziesięćrazy,potemdwadzieścia...popięćdziesięciubyłjużzmęczony,alezmusiłsię,
byprzepłynąćjeszczedziesięćidopierowtedypodciągnąłsięnaskalneobramowaniejednympłynnym
gestem.Wodaspływałamuzramion.Przedwypadkiemniezwracałuwaginaswojeciało.Terazcieszył
się,żematakiesilneramionaimocnytułów.Jakolekarzwiedział,żetozwykłapróżność,aleniedbało
to.
-Milordzie-odezwałsięmłodylokaj,podającmudużyręcznik.
Pierśzmierzyłgowzrokiem.
-Jesteśnowy.Jakmasznaimię?
-Neythen,milordzie.
-Brzmijaknazwajakiejśokropnejchoroby.Alboproblemówżołądkowych.„Przykromi,lordzie
Sandys,pańskisynjestchorynanejtenaimaprzedsobąledwiemiesiącżycia.Niestety,niemogęmu
pomóc".Sandyswolałbyusłyszećcośtakiegoniżwiadomośćosyfilisie.
Neythenzrobiłzdziwionąminę.
-Mamamówiła,żetoimięświętego,anienazwachoroby.
-Jakiegoświętego?
-Notego,comuucięligłowę.Aonjąwziąłpodpachęiposzedł.Dosamegodomu.
-Pewniepodrodzenabrudził-stwierdziłPierś.-Pozatymtomałoprawdopodobne,choćzdrugiej
stronykurczakiteżpotrafiąbiegaćbezgłowy.Matkamyślała,żeteżbędzieszmiałtakidar?
Neythenzamrugałoczyma.
-Nie,milordzie.
-Możepoprostumiałatakącichąnadzieję.Matkilubiąmyślećoprzyszłościswoichdzieci.Kusimnie,
żebycięściąćisprawdzić,czymiałarację.Czasemnajbardziejnieprawdopodobneprzesądyznajdują
twardenaukowewyjaśnienie.
Lokajcofnąłsięokrok.
-Boże,cozadzieciuchzciebie.DlaczegoPrufrockciętuprzysłał?Choćręcznikbardzosięprzydał,nie
powiem.
-PanPrufrockprosiłpowtórzyć,żepacjentczeka.
-Tuzawszekręcąsięjacyśpacjenci-odpowiedziałPierś,wycierającwłosy.-Najpierwmuszęsię
opłukać.Całyjestemwsoli.
-PanPrufrockm.ówił,żetoważne.
-Nie,najpierwkąpiel,potempacjent.Jeślizacznęsłuchaćsięwłasnegolokaja,wyjdęnakompletnego
nieudacznika.
-AletenpacjentprzyjechałzsamegoLondynu-powiedziałNeythen.Tojakiświelkilord.
-Wielki,powiadasz?Pewnietakigruby,żemusercewysiada,co?Bądźtakmiłyipodajmilaskę.
Neythenspełniłprośbę.
-Wcaleniejestgruby-odpowiedział.-Widziałemgo.Wyglądanaważnegoczłowieka.Jestcałyubrany
waksamitichudyjakpatyk.Imaperukę.
-Kolejnyumarlak-odparłPierś,ruszającścieżką.-Tylkotacytutrafiają.Niedługotrzebabędzie
założyćcmentarz.
Neythenmilczał,niewiedząc,conatoodpowiedzieć.
-Tynaturalnienanimniespoczniesz-uspokoiłgoPierś-boweźmieszswojągłowępodpachęi
poleciszdoswojejwsi,żebyciępochowaliprzykościele.Alejazaczynamsięczućjakjakiśmroczny
szczurołapzHameln.LudzieprzyjeżdżajądomniedoWaliiiznikają.Następnegodniaprzyjeżdżają
kolejni.
-Niektórychprzecieżpanleczy,prawda?-spytałNeythen.
-Nielicznych-odpowiedziałPierś.-Małokogo.Popierwsze,jestemanatomopatologiem,cooznacza,że
najlepiejznamsięnatrupach.Trupysięnieruszająiniechorują.Żywychmogętylkoobserwować.
Czasemnawetniewiem,nacoumarli,apotem,posekcji,itakjestjużzapóźno.Czasemotwieramciało
idalejniemampojęcia,cobyłoprzyczynąśmierci.
Neythenzadygotał.
-Maszrację,żewoliszbyćlokajemniżlekarzem-pochwaliłgoPierś,wspinającsięskalistąścieżką
prowadzącądozamku.-My,chirurdzy,ciąglekogośkroimy,zażyciaalbopośmierci.Tylkotakmożnasię
dowiedzieć,cojestwśrodku.
-Toobrzydliwe!
-Nicsięniemartw-uspokoiłgoPierś.-Jeśliudacisiędobrnąćdodomubezgłowy,tobędęcięmógł
potempokroićizobaczyć,jaktozrobiłeś.Prawda?
Neythenmilczał.
-Tylkoniepróbujsięzwalniaćzpracy-ostrzegłgoPierś,pokonującostatniodcinekdrogipośródskał.
Weszlinagładkąpłaskąścieżkę.-JeśliPrufrocksiędowie,żekolejnypracownikzwolniłsięzpowodu
moichniewczesnychuwag,tomojagłowapotoczysiępobruku.
MilczenieNeythenasugerowało,żepostanowiłjeszczetrochęwytrzymać.
Doszlidozamku.
-Chybajednakobejrzętegopacjentaprzedkąpielą.
-Wtakimstanie,milordzie?-spytałmłodylokaj.
Pierśpopatrzyłnasiebie.Byłowiniętywpasieręcznikiem,apozatymnicnasobieniemiał.
-Mówiłeśchyba,żepacjentczeka,prawda?
-Tak,ale...
-Uwielbiamkonwersowaćzlordamiwaksamitnychstrojach,samemubędąctylkowręczniku-padła
odpowiedź.-
Itakkłamią,aleprzynajmniejmająsięnabaczności.
-Kłamią?-Neythenbyłwstrząśnięty.
-Jakwszyscylordowie.Wtychdziwnychczasachtylkobiedotęstaćnauczciwość.
5
Linnetwyszłazsalonuipobiegłaprostodopokojumatki,wiedząc,żetamniktniebędziejej
przeszkadzał.
OzdobionykwiatowymimotywamibuduarniewielesięzmieniłodśmierciRosalyn.Brakowałotylko
jednego-
uroczej,pełnejenergiiosóbki,którawnimzamieszkiwała.
Osóbki,którąmążkochałgorąco,niedbającojejzdrady.Osóbki,którąkochaliwszyscymężczyźni.
IktórąkochałaLinnetnietylkozajejurodę.
Linnetusiadłaprzytoaletce,jakkiedyś,gdynagłaśmierćzabrałajejmatkę.Miaławtedyzaledwie
czternaścielat.Nasrebrnychszczotkachosiadłkurz;trzebaprzypomniećTinkle'owi,żebypokojówka
dokładniejsprzątałatenpokój.
Dotykaładłoniąkażdejznich,wspominając,jakmatkasiedziałaprzedlustrem,szczotkowaławłosyi
zaśmiewałasięzjejopowieści.Nikttakserdecznienieśmiałsięzjejżartówjakmatka.PrzyRosalyn
każdyczułsięjaknajdowcipniejszyczłowieknaświecie.
Linnetwestchnęła.Matcespodobałbysiężartofregaciekotwiczącejprzypirsie.
Zaśmiałabysię,musnęłatwarzuperfumowanądłoniąipomknęłanaspotkaniezjakimśprzystojnym
kochankiem,awjejoczachwciążtańczyłobyrozbawienie.
Linnetoderwałapalceodsrebrnejszczotkiiuniosłagłowę.Rosalynuśmiechnęłasiędoniejzportretuna
ścianie.
Linnetodpowiedziałauśmiechem.Wiedziała,żenajejpoliczkachtworząsiędokładnietakiesame
dołeczkijakumatki.Matakiesamelokiobarwiepłomiennychpierwiosnków.Takiesamebłękitneoczy,
takiesamekapryśnewiśnioweusta,takiesame...
Wcalenietakiesame.
Och,miałamatkiwdzięk.Wiedziała,żepotrafikusićmężczyznspojrzeniemtaksamojakona,iżeprawie
wszyscypatrząnaniąlekkooszołomionymwzrokiem.Zenobiamówiła,żeto„rodowyuśmiech"iżejest
ichnajwiększymskarbem.TylkożeLinnet...
Nigdynieodważyłasięnanicwięcej.Prawdęmówiąc,nielubiłasięnawetcałować.Pocałunkibyły
mokreizaślinione...ślinabyłatakaobrzydliwa.
Zawszesobiewyobrażała,żepewnegodniadosalibalowejwejdziejakiśmężczyznaionaodrazu
będziewiedziała,żejegopocałunkidasięjakośwytrzymać.Alejaknarazienikogotakiegoniespotkała,
przezcałysezon.Właśniedlategozdecydowałasięnaflirtzksięciem.
Dziewczyna,któraflirtujezksięciem,niemusijużflirtowaćznikiminnym.Wszyscywiedządlaczego,i
niktnietraktujejejjaknieuprzejmejdziwaczki.Pozatymodczasudoczasurzucałamłodzieńcom
zachęcającespojrzenie,żebynadalsiękołoniejkręcili.Czułasięwtedyjakaktorkanascenie...jak
Zenobia.
Ktobypomyślał,żeona,jedynacórka,nieodziedziczypomatcejejnajważniejszejcechy,określającej
całąRosalyn?
Ajednaktaksięstało.
Wcaleniepragnęłamężczyzn.Więcej,wogólejejsięniepodobali.
Byliduzi,owłosieniibrzydkopachnieli.Nawetojciec,któregoprzecieżkochała,zachowywałsięjak
dzieciak.
Ciąglemarudził,narzekałibyłpoprostunieznośny.Wszyscymężczyźnibylitacy.Jakdzieci,zupełniejak
dzieci.
Czymożnapragnąćkogośtakiego?
Usłyszaławmyślachsłowamatkiiodpowiedziałajejzirytacją-wyposażenijakogieryczyteżnie,
wszyscybyliżałośni.
Naglecośjejprzyszłodogłowy.Jeślihrabiabyłniesprawny,toznaczy,że...
Byłniesprawny.
Niemusielibysięcałować.Niemusiałabyznosićtegowszystkiego,cowiązałosięz„wyposażeniem
ogiera".Samamyślotym(dziękujęci,mamo!)przezdługielatanapełniałająwstrętemiprzerażeniem.
Wystarczyudawać,żejestwciąży,wyjśćzategoczłowieka,apotempowiedzieć,żestraciładziecko.
Niespotkałajeszczemężczyzny,któregonieudałobyjejsięswoimwdziękiemułagodzić.Wkońcuuczyła
siętegoodprawdziwejmistrzyni.Matkazawszepotrafiłaugłaskaćojca,nawetwtedy,gdywyrzuciłz
domunauczycielafrancuskiego,któregozatrudnionodlaLinnet,alboprzegnałgachazeswegonowego
łóżka.
Prawdęmówiąc,tenargumentprzemawiałnakorzyśćmałżeństwazPiersem.Wiedziała,żenigdygonie
zdradzi,aprzecieżmężczyznawjegostaniemusisięliczyćztakąmożliwością.
Lepszażonanapewnomusięnietrafi-pięknaicnotliwazarazem.Gotowymateriałnaświętą,nic
dodać,nicująć.
Wstałairozejrzałasiępobuduarze.
-Tęsknięzatobą-powiedziaładoroześmianejkobietynaportrecie.-Straszniezatobątęsknię.
Nadźwięktychsłówsercesięwniejścisnęło,więcwybiegłazpokoju.
6
Przykolacjiojciecstwierdził,żeksiążęWindebankrzuciłsięnajegopropozycjęzentuzjazmem
niegodnymarystokraty.
-Bezwątpieniajużotobiesłyszał.Zenobio,miałaśzupełnąrację.SkandalikzLinnetniezrobiłnanim
specjalnegowrażenia.Możnapowiedzieć,żebyłnimzachwyconywcichościducha.
-Linnetzwróciłanasiebieuwagętowarzystwanadługoprzedtympechowymwieczorem-stwierdziła
Zenobia.
-Toprawieniedowiary,alebardziejinteresowałogowykształcenieLinnetniżjejuroda.Powiedziałem
mu,żewietyle,ilekażdamłodapanna,iżejestnajmądrzejsząkobietą,jakąznam,itogozadowoliło.
Niemampojęcia,dlaczegonieożeniłsięponownie.JegożonauciekładoFrancjiwielełattemu,
prawda?Zabrałasynazesobą.
-BotobyłaFrancuzka.Rozwiódłsięznią-wyjaśniłaZenobia.-Plotkowano,żeodzyskaniewolności
kosztowałogodwatysiącefuntówsterlingów.Alenieskorzystałzeswobody.-Pokręciłagłową.-Do
tegoczasumógłbymiećcałytłumspadkobierców.
-Niepodobamisiętajegofascynacjarodzinąkrólewską-mruknąłlordSundon.Kompletnieoszalałna
punkciemonarchii.Tłumaczyłmi,żejegopraprababkazestronyojcabliskoznałaHenrykaVIII.
-Tego,którymiałsześćżon?-spytałaLinnet.
-Iwszystkiekazałpomordować-stwierdziłaZenobiazsatysfakcją,gestykulującwidelcem.-Zupełnie
jakSinobrody,tylkożetosiędziałowrzeczywistości.
-Wkażdymrazie,Windebankaniezmierniecieszy,żewjegożyłachpłyniekrewTudorów,ateraz
dołączydoniejkrewdynastiihanowerskiej,dziękinaszejLinnet.
Wicehrabiabyłwznacznielepszymhumorzeniżrano.
-Wszystkodobre,cosiędobrzekończy-powiedział,dopijającwino.-Kiedyśbędziemysięśmiaćztej
całejhistorii.
Linnetjakośniepotrafiłasobietegowyobrazić.
-Rozumiem,żeposłałaśksięciuliścik-spytałająZenobia.Skinęłagłową,choćwcaletegoniezrobiła.
-ZobaczęsięznimdziśwVauxhall-zapewniła.Wrzeczywistościzaplanowałamiłądrzemkęw
powoziepodczasrundywokółLondynu.
-WVauxhall?-spytałaZenobiazpowątpiewaniem.-Jestwprawdziedośćciepło,aletodziwnywybór.
Powiniencięraczejzabraćdojednejzkrólewskichrezydencji.
-Pewniezabierze-odpowiedziałojciec.-Tylkopamiętaj,maszranowrócićdodomu.Windebankchce
sięztobązobaczyć.Powiedziałemmu,żechcemycięjaknajszybciejwysłaćdoWalii.Niemasensu
tkwićdłużejwLondynie.
Wprawdziewichrodzinietomatkabyłauosobieniemwszelkiejsromoty,aleterazLinnetwydałosię,że
ojciecbył
równienieprzyzwoity,tylkoinaczejtookazywał.Szczerzemówiąc,byłbardziejprostacki.
-Wydajemisię,żebardzodobrzenatymwyjdziesz-mówił.-PrzecieżAugustitakbysięztobąnie
ożenił.Apozanimżadeninnyksiążęniejestkandydatemnamężawtymroku.ZatoMarchantzczasem
odziedziczyksiążęcytytuł.
-Mogłatrafićlepiej,bocotozapożytekztakiegomężczyzny-odparłaZenobia.-Rozumiem,żeksiążę
dostanieodkrólaspecjalnązgodęnaślubsyna?
Wicehrabiaskinąłgłową.
-Naturalnie.Przyniesiejątujutro.DziśzsamegoranawysłałposłańcadoWalii,żebyuprzedzićsyna.Na
ogół
ludzienieżeniąsiętaknagle,żeniewspomnęodziecku.
-Trzebajaknajszybciejdoprowadzićdotegomałżeństwa-podkreśliłaciotka.-Nawypadek,gdybyta
dzisiejszaschadzkawVauxhallnieprzyniosłaspodziewanegoefektu.
-Askorojużotymmowa...-zacząłojciec.
NadźwiękjegogłosuLinnetzesztywniała.Wiedziała,ocomuchodzi,słyszałatojużmilionrazy.
-Tato,niemożeszmniewysłaćdoWaliibezprzyzwoitki!-wykrzyknęłaoburzona.
-Przykromiprzypominaćcitębolesnąprawdę,aleodtejporyniebędzieszjużpotrzebowała
przyzwoitki-
powiedział.-Choć,jeślitakbardzocinatymzależy,możeudamisięprzekonaćpaniąHutchins,byci
towarzyszyła.
Zenobiazmrużyłaoczy.
-Czychceszprzeztopowiedzieć,Corneliusie,żezamierzałeśposłaćcórkędotejdzikiejWaliibez
żadnejopieki?
-NiemogęterazwyjechaćzLondynu-zacząłsięwymawiać.
-Będęsięczułanieswojo,wyruszającwtakdługąpodróżzupełniesama,tymbardziej,żejadęna
spotkaniezBestią
-włączyłasięLinnet.Mówiłalekkim,leczstanowczymtonem,takim,jakiegoużyłabymatka.Iżeby
przypieczętowaćsprawę,zmierzyłaojcawzrokiemwsposób,któregonauczyłasięodciotki.
-HrabiaMarchantpadłofiarąpomówień-wyjaśniłwicehrabia.-Jegoojciecwszystkomiopowiedział.
Jakwiadomo,jestdoskonałymlekarzem.Pamiętaciepewnie,żejegomatkauciekłaznimdoFrancji.
Skończyłtamuniwersytet,potemwróciłdoAnglii,skończyłOksfordizostałczłonkiemKrólewskiego
TowarzystwaLekarskiegowwiekudwudziestutrzechlat,cosiędotądnigdyniezdarzyło.Potem
wyjechałdoEdynburgaiczymśsiętamzajmował.Możezresztątobyłowcześniej,przedtym
Towarzystwem...
-Corneliusie-ucięłaZenobia.-Jesteśpodłymtchórzem.
-Wcalenie!-zaprzeczyłwicehrabia.-MamwLondynieważnesprawydozałatwienia.Jakwiesz,
zbierasięniedługoIzbaLordów,ajajestemjejważnymczłonkiem.Bardzoważnym.Mójgłosjesttam
niezbędny.
-Jesteśpodłymtchórzem-upierałasięZenobia.-ZanicniechceszspotkaćsięosobiściezBestią,
chociażwysyłaszdojegosamotniswojącórkę,którajestwdodatkuciężarna,ichceszmująoddaćza
żonę.
PotychsłowachLinnetzaczęłasięczućjakjednazdworekkrólaArtura.Wszystkietepannyprędzejczy
późniejpadałyofiarą
jakiegośgada,którydusiłjewswychwężowychskrętach.Ciotkainstynktowniezmieniałakażde
wydarzeniewmelodramat,choćtrzebaprzyznać,żeakurattahistoriaświetniesiędotegonadawała.
-Oddajeszswojącórkęnałaskęiniełaskęjakiegośdzikusa!-GłosZenobiinabrałdramatycznego
wyrazu.
Odziwo,wicehrabiasięniepoddał.
-Zdecydowałem,żeniepojadędoWalii.
Linnetznałatennaburmuszonyton.Oznaczał,żeojciecrzeczywiściesięnieruszyzLondynu.
-Dlaczego?-spytała,uprzedzającZenobię.
-Niebędęhandlowałwłasnymdzieckiem-huknąłwodpowiedzi.-Byłemrogaczem,toprawda,alenie
zamierzamzostaćstręczycielemmojejjedynejcórki!
-Jużnimsięstałeś!-warknęłaLinnet.-Sprzedałeśmniedzisiejszegopopołudnia,kłamiącnatemat
dziecka,któregowcaleniepoczęłam.
LordSundonzacisnąłszczęki.
-Twojamatkanigdynieodezwałasiędomniewtakisposób.
Toprawda.Linnetniepamiętałaanijednejsytuacji,wktórejgłosRosalynstraciłbysłodki,dźwięczny
ton.ZatoLinnetażskrzeczałazezłości,którejniepotrafiłaukryć.
-Przykromi,aletonmojegogłosuniezmienifaktów.
-Faktysątakie,żekażdadziewczynajesttowarem,któryupłynniasięwtakiczyinnysposób-
stwierdziłaZenobia.
-Alenaprawdęuważam,żepowinieneśpojechaćzLinnet,Corneliusie.Cobędzie,jeśliMarchant
spojrzynatębiedaczkęizmiejscaodmówipoślubieniajej?
-Nieodmówi-odpowiedziałSundonbezemocji.-Wszyscywiemy,że...
WtymmomencieotworzyłysiędrzwiipojawiłsięwnichTinkle.
-JegoWysokośćksiążęWindebankprosiowybaczeniezatakwczesnąwizytę.
-Otejporze?-zdziwiłsięwicehrabia.
-Czekaprzeddomem?-spytałaZenobia.
Okazałosię,żeksiążęnaprawdęsiedziwpowozie,czekając,ażlordSundonznajdziedlaniegowolną
chwilę.
-Wprowadźgo-poleciłwicehrabiaizwróciłsiędoLinnet:-Założęsię,żeniemógłsiędoczekać
spotkaniaztobą.
-Przecieżniemożemnietakzobaczyć!-zaniepokoiłasię,patrzącwdółnaswojąszczupłątalię.-Wtej
sukniwcaleniewyglądam,jakbymnosiłapotomkakrólewskiegorodu.
-Powiedziałemmu,żeprawienicniewidać-uspokoiłjąojciec.-Poprostuszybkousiądź.Przyjmiemy
gowróżanymsalonie.
KsiążęWindebankmusiałmiećconajmniejsześćdziesiątkę,alewyglądałdużomłodziejibyłbardzo
przystojny.
Miałkrólewskiprofil,godnywybicianamonetachijakżeodpowiednidlajegopozycjispołecznej.To
musiałabybyćrzymskamoneta,orzekłaLinnet.
-PannoThrynne-powiedziałzukłonem.-Jestpanitakpiękna,jakmimówiono.
Linnetzłożyłaukłonidealniezgodnyzkanonamidobregowychowania.
-Jestemzaszczycona,WaszaWysokość.
-Pozwoliłemsobieniepokoićwasotejgodzinie-zwróciłsiędoojcaiciotkiLinnet-ponieważ
postanowiłemosobiścietowarzyszyćpannieThrynnedoWalii.Mójsynjestwspaniałymmężczyzną,
naprawdęwspaniałym.
Umilkł.
-Alepodobnołatwounosisięgniewem-uzupełniłaZenobia,posyłającmuwłasnąwersjęrodowego
uśmiechu.-
Proszęusiąść,WaszaWysokość.
Pomimomłodzieńczegowygląduksięcia,gdysiadał,jegostawyzatrzeszczały,jakkrzesłozbytdługo
zostawionenadeszczu.Spojrzałnagleczujnymwzrokiem.
-Omoimsynukrążywielepomówień.
-Proponuję,żebyśmypominęliwstępneuprzejmości-odpowiedziałaZenobia,troskliwieukładając
fałdysukni.-
Przecieżjużniedługobędziemyrodziną.LordMarchantmożebyćzaskoczony,anawetwstrząśnięty
przyjazdempannymłodej,więcwydajemisięnaturalne,WaszaWysokość,żepragniesztowarzyszyć
naszejkochanejLinnet.
-Więcwszystkojestustalone-przytaknąłojciec,rezygnując
zwszelkichpozorówniezadowolenia.
KsiążęspoglądałtonaZenobię,tonawicehrabiego.
-CzypannaThrynnepojedziezdamądotowarzystwa?Możezpanią,ladyEtheridge?
-Niematakiejpotrzeby-odparłapogodnieZenobia.-ReputacjaLinnetjestitakzrujnowana.Niewarto
pilnowaćpustejstajni,jaktosięmówi.ChybażechceszzabraćzesobąpaniąHutch-ins,kochanie?-
zwróciłasiędoLinnet.
Linnetprzeniosławzrokzojcanaciotkę,czującznajomybólwokolicyserca.Stary,znajomyból,z
którymłatwobyłosobieporadzić.
-Niematakiejpotrzeby-odpowiedziała.-Zapozwoleniem,WaszaWysokość,wolęjechaćsama,
naturalniezmojąpokojówką.Ciociamarację,przyzwoitkaniejestmijużpotrzebna.
Książęskinąłgłową.
-Proszęwybaczyć-dodała,wstając.-JestemumówionawogrodachVauxhall.
Panowiewstali,podobniejakZenobia,którateatralnymgestemprzyjęłapomocksięcia.
PochwiliLinnetsiedziałajużwrodzinnympowozie,poleciwszystangretowiStubbinsowi,byobwiózłją
poLondynie,nieważnektórędy.Niechjejrodzinapozostaniewcałkowiciebłędnymprzekonaniu,że
LinnetspędzaczasnagorącejschadzcezksięciemAugustem.
Wyglądajączpowozu,uświadomiłasobienagle,żebyćmożejużnigdyniewrócidoLondynu.Zaoknem
ciągnęłysiędługieszeregiszarych,ponurychdomów,pokrytychgrubąwarstwąwęglowegopyłu.
Oznaczałoto,żeniezobaczyjużojca,którynigdynieopuszczałmiasta.AniciotkiZenobii,która
wyjeżdżałajedynienanajbardziejbezecneprzyjęciawwiejskichposiadłościach.
Wtymmomenciewcalejejtoniezmartwiło.
7
Trzypowozypodeskortąośmiuosóbzesłużby,wioząceLinnetiksięciaWindebank,dotarłydoWaliiw
dwatygodniepóźniej.Ponieważksiążęprzykażdymposiłkuporuszałtylkojedentemat-swegosyna-
Linnetwiedziałajużonimtyle,żesamamogłabyspokojniezaprotegowaćgodoKrólewskiego
TowarzystwaLekarskiego.Toznaczy,gdybyniebyłjużczłonkiemtejszacownejorganizacji.
PokilkupierwszychdniachnieustannegogadulstwanatematPiersaLinnetzrezygnowałaztowarzystwa
księciawpowozie,tłumacząc,żejejstan,wpołączeniuzkołysaniempowozu,wywołujeuniejnudności.
Okazałosięwtedy,żemożesięwygodnieułożyćnapoduszkachksiążęcejkolasy.Ponieważmiałażelazny
żołądek,przezcałąpodróżoddawałasięlekturze,zzadowoleniempogryzającjabłkozajabłkiem,
wyciągniętajakdługanasiedzeniupowozu.
Waliaoglądanazokienkolasybyłazielona,tąciemną,pełnążywotnościzielenią,którapachniewiatremi
wodą.
Nigdyprzedtemnieczułazapachumorza,aleinstynktnatychmiastpodpowiedziałjej,cotojest.
Przywodziłnamyśldzikość,ryby,swobodęibudziłmarzeniaopodróżachnanieznanewyspy.
Kiedyniewpatrywałasięwmorze,rozmyślałaotymdzikim,genialnymlekarzu,zaktóregomiała
niedługowyjść.
Wedługojca,niezasłużenienazwanogoBestią,bozbytszorstkotraktowałospałychkolegówmedyków.
-Lekarzetodurnie-klarowałjejzpowagąWindebank.Weźmynaprzykładgorączkę.Pierśodkrył,że
puszczaniekrwiprzy
podwyższonejtemperaturzeciałajestzabójczedlapacjentów.CzłonkowieKrólewskiegoTowarzystwa
walczyliznimdoupadłego,ażwkońcuprzedstawiłstatystykizgonówiporównałjezwynikamileczenia
szanowanegomedykaKetelaera.Ketelaerstraciłwszystkichpacjentówzwyjątkiemtrzech,auPiersa
zmarłtylkojedenpacjent,przytejsamejliczbiechorych.
Takwięcmiaławyjśćzageniusza.Wyglądałonato,żePierśłatwowybuchagniewem,gdymusięktoś
sprzeciwia,aleonabyłapewna,żedasobieznimradę.
Przedsamymprzyjazdemdozamkuowinęłasięwtaliikawałkiempłótna,bysiępogrubić,iprzejrzała
sięwlustrze.
Pomijająckibić,wyglądałajakprawdziwaksiężniczkazbajki:ogromne,błękitneoczy,czerwonozłote
loki,pięknacera.Itenrodowyuśmiech.
Uznała,żewystarcządwatygodnie,bynarzeczony(amożejużmąż)rozkochałsięwniejbezpamięci.
Potemprzyznamusię,
żeniejestwciąży.
Zamekzbudowanonanadbrzeżnychskałach,powozywięczaczęłysięwspinaćpodgórę.Zlewejstrony
wschodziłożółtesłońce,wróżącupalnydzień.
-Cieszsiętąsłonecznąpogodą-zapowiedziałksiążę.Ostatniegodniapodróżyzaprosiłagodoswego
powozu.-
Obawiamsię,żeWaliatodeszczowakraina.Byłbymwdzięczny,mojamiła,gdybyśnamówiłamegosyna
doprzeprowadzkidoLondynu.Mógłbytamzdziałaćbardzowieledobrego.Oczywiście,niesugeruję,
żebyotworzył
normalnąpraktykęlekarską.PrzecieżbędzieparemAnglii.Alemógłbykonsultowaćnajciekawsze
przypadki.
Książęopisywałswegosynawsposób,którywydawałjejsiętrochędziwny.Jakbyniezbytdobrzego
znał,choćtowydawałosięniemożliwe.
Gdyzamekbyłjużblisko,Linnetzciekawościąwyjrzałaprzezokno.Naskałachwznosiłasiępotężna
budowlazjasnoszaregokamienia,bronionaczteremaalbopięciomawieżami.
-Czyjestbardzostary?-spytała.
-Nawetstarożytny-odparłksiążę,równieżspoglądającwokno.-Należydorodzinyodwielupokoleń.
Jedenzmoich
przodkówwygrałgowpikietę.Pierśmusiałprzeprowadzićcałkowityremont,boodwiekównikttunie
mieszkał.
Powozyprzejechałyprzezbramęizatrzymałysięnadziedzińcu.
-O,jesteśjuż,Prufrock-powiedziałksiążę,zeskakującnabruk.
Majordomuswyglądałbardzomłodojaknaswojestanowisko.Miałokołotrzydziestki,achudybyłjak
bocian.Jegoskóramiałakolormlecznejherbaty.
-WaszaWysokość-skłoniłsięPrufrock.
PotemprzeniósłwzroknaLinnet,którawłaśniewysiadałazpowozuzpomocąjednegozesłużących.
Wyraźnienienauczyłsięjeszczeprzybieraćnieruchomejmaskilokaja,boszerokootworzyłoczy,ajedna
brewpodjechałamudogóry,przydającjegotwarzynieoczekiwanegowdzięku.
-TojestPrufrock-przedstawiłgoksiążę.-AtopannaThrynne,narzeczonamojegosyna.Pierśpewnie
cięuprzedził
onaszymprzyjeździe.
Prufrockwprowadziłichprzezwielkieodrzwiadoogromnejsienizeschodamiprowadzącymidogóry
poobujejstronach.DrzwibyłygrubościdłoniLinnetiprzetrwałynapewnoniejednooblężenie.
-Gdzieznajdziemymojegosyna?-spytałksiążę.Wjegogłosiebrzmiałnowyton-jakbyztrudem
powstrzymywał
radość,cotrochęzdziwiłoLinnet.
Zdjęłakapeluszipelisęipodałajemłodemulokajowi.
-LordMarchantjestwzachodnimskrzydleinaturalniewieoprzybyciuWaszejWysokości-
odpowiedziałPrufrock.
-Posłałemdoniegolokaja,gdytylkodojrzeliśmywaszepowozy.Pewnieniedługoprzyjdzie.Jeślipanna
Thrynnechcesięodświeżyć,zaprowadzęjąwrazzpokojówkądojejpokojów.MożeWaszaWysokość
takżezechceodpocząć?
-Bzdura-odparłksiążę.-Wyjechaliśmyzgospodyledwiedwiegodzinytemu,możenawetpóźniej.
Pacjencisąnatrzecimpiętrze,prawda,Prufrock?
-Tak,ale...
Książęruszyłprzedsiebie.Potemzawahałsię,odwróciłichwyciłrękęLinnet.
-Pójdziemyrazem-powiedziałpodnosem,jakbydosiebie.Zanimzdążyłasięodezwać,byliwpołowie
schodówzlewejstronysieni.
-WaszaWysokość-sapnęła,unosząckrajsukni.
-Dalej,chodźmy-ponaglałją.Odchwili,gdyznaleźlisięwzamku,zachowywałsięjakczłowiek
ulegającyjakiejśprzemożnejsile.PociągnąłLinnetwgłąbkorytarza.
Linnetztrudemdotrzymywałamukroku,ajejsercetłukłosięwpiersicorazszybciej.Zachwilęspotka
tegodziwaka,któregomapoślubić.Stworzyłasobiewwyobraźnijegoobraz:Wysoki,chudy,
przechylonynabokzpowodukalectwa,ztwarząściągniętąbólem,aleemanującąniezwykłąurodą,jaką
niewątpliwieodziedziczyłpoojcu.
Skręcilizaróg.Dojejuszudotarłyjakieśgłosy.Książęjeszczebardziejprzyspieszyłkroku,ciągnącjąza
sobą.
Drzwinakońcukorytarzabyłyotwarteiksiążębezwahaniawszedłdośrodka.
Znaleźlisięwsalizsześciomałóżkami,wktórychleżelipacjenci.Nadchorympolewejstroniedrzwi
stałagrupkamężczyzn.Książępuściłjejramięipostąpiłkrokdoprzodu.
-Pierś-powiedziałschrypniętymnagległosem.
Żadenzmężczyznnawetnieodwróciłgłowy.Bylimłodzi,prawdopodobniestudenci,uważniewpatrzeni
wchorego.
-Uczyich-szepnąłksiążę.
Linnetprześliznęłasięwzrokiempoichtwarzachinieomylnierozpoznałaswegonarzeczonego.
-Gorączkaprosówkowa.Wysokatemperatura,wysypka,dreszcze.-Mówiłzniezachwianąpewnością,
autorytarnie.
-Wypryskipojawiłysięnatrzecidzień,costanowiostatecznydowód.
Miałdłuższypodbródek,niżsobiewyobrażała,alepozatymbyłdoskonaływkażdymcalu:gładkieblond
włosy,wyjątkowyintelekt,szczupłasylwetka,aroganckiespojrzenie.
PewniedlategoprzezwanogoBestią.Przeztoaroganckiespojrzenie,któremówiło,żeuważasięza
mądrzejszegoodwszystkichzebranych.TylkożeLinnetdostrzegławnimdobroć,którazadawałakłam
przezwisku.
Byłdoskonaleubrany.Szczerzemówiąc,niespodziewałasię,żewWalii,albogdziekolwiekpoza
Londynem,zobaczykogośwtakeleganckimporannymsurducie.Jejojcieczpewnościąbymu
pozazdrościłtakiegoubrania,atobardzowieleznaczyło.
Młodyczłowiekstojącypoprawejstroniełóżkaodezwałsięzwahaniem:
-Huxhamtwierdzi,żewysypkamożepojawićsięsiódmego,dziewiątegoalbojedenastegodnia.
-Zmojegodoświadczeniawynika,żejednaktrzeciego-odparłjejnarzeczonygłosemjakbystworzonym
douspokajaniaprzerażonychpacjentów.Przezchwilęzastanawiałasię,skąduniegotenfrancuskiakcent,
aleprzypomniałasobie,żeprzecieżmieszkałzmatkąweFrancjiprzezwiększączęśćżycia.
-Twojedoświadczenienicnieznaczy-warknąłjakiśniewdzięcznystudent,któregoniebyłowidaćzza
innychmężczyzn.-PodobniejakHuxhama.Tenczłowiekporuszasiępoomacku.Równiedobrzemógłby
powiedzieć,żewypryskipojawiająsięnanowiuksiężyca.Traktujetowszystkojakczarnąmagię.
-Wysypcetowarzyszyłopogorszenienastrojuistanylękowe-odparłjejnarzeczonyzlekkąnaganąw
głosie.-Lobbwyraźniewspominaotychobjawachwzwiązkuzkrostamiprosówkowymi.
-Atybyśsięniezałamał,gdybyśsięobudziłcałypokrytyobrzydliwymiwypryskami?-spytałczyjś
szorstkigłos.
Książęprzesunąłsięnieco,bydostrzec,ktotopowiedział,apotemsięuśmiechnął.Linnetspochmurniała,
gdyzrozumiała,cowywołałotenuśmiech.
-Hejty,wtymłóżku,czynieczujeszsięprzygnębiony,anawetzałamany?Tawysypkamożeprzecież
oznaczać,żektościjużkopiegrób!
-Thak...-odezwałsiępacjent.
-Bardzozabawne-odpowiedziałniewidocznymężczyzna.-Spytajciego,jakikolormaniebo,dobrze?
Niktnieodezwałsięanisłowem.
-Nieeski-mruknąłpotulniepacjent.Nastąpiłwybuchśmiechu.
-Jesteśosioł-stwierdziłblondyn.Linnetbyłategosamegozdania.Jakmożnatakbrutalnieżartowaćz
umierającego?
WtymmomenciegrupamłodychlekarzyniecosięprzesunęłaiwkońcuLinneitdostrzegłaautoratych
wszystkichokropnychuwag.
-Osłemjestten,ktodiagnozujepacjenta,niezadającmuanijednegopytania.Przecieżtenpacjentma
zesztywniałyjęzykidlategotawargataksięzabawnieukłada.Możejęzykjestwyschnięty,może
spuchnięty.Takczyowak,niejesttodobryznak.Jeślijestwyschnięty,rzeczywiściemożetobyć
gorączkaprosówkowa.Acosugerowałbyspuchniętyjęzyk?
Napierwszyrzutokatenordynuswydałjejsięwysoki,anawetpotężny.Blondynbyłwysokiiszczupły,
aletamtenbyłjeszczewyższyiowielemocniejzbudowany.Samemięśnie,pełnedrapieżnejsiły,która
wydawałasięnienamiejscuprzyłożuchorego.Takiczłowiekpowinienraczejprowadzićhordy
wikingówdoboju...szalećjakdzikiwojownik...albocośwtymstylu.
Mężczyznawskazałnaklatkępiersiowąpacjenta,alenaglenamomentpodniósłgłowęiichspojrzenia
sięspotkały.
Jegotwarznatychmiastprzybrałakamiennywyraz.
To,cowjegoojcubyłopiękne,uniegobyłosurowe.Błękitneoczylśniłyjakskutelodem.Niewyglądał
nakulturalnegoczłowieka.Takiejtwarzyniktniechciałbyoglądaćnamonecie-anirzymskiej,aniżadnej
innej.
Wyglądałjakbrutal,jak...jakbestia..
SercedrgnęłowpiersiLinnet,kiedyprzesunąłwzrokiempojejtwarzy,apotempociele,jakbybyła
kolejnądiagnozowanąpacjentką.Potem,niestarającsiębyćuprzejmym,powiedział,nieodrywającod
niejwzroku:
-Togorączkaplamista,głupcze.Powinnosięgopołożyćwewschodnimskrzydle,aniewzachodnim,bo
jużniezakaża.
Powinieneśnadalodpiłowywaćludziomkończyny,bodiagnozujeszzupełniebezsensu.Apotemdodał:
-Patrzcie,kogomytumamy!Ojcunaprawdęudałosięściągnąćniewiastępiękniejsząniżsłońcei
księżyc!
Wjegogłosiezadźwięczałcieńpogardy,którysprawił,żeLinnetwyprostowałasięsztywno.
-Pierś-zmitygowałgoksiążę
BezlitosneoczyjegosynaprzesunęłysięztwarzyLinnetnaksięcia.
-Przyjechałteżmójkochanytatuńcio.Cozawspaniałaniespodzianka!Wiecieco,chłopcy?
Lekarzebezwstydniegapilisięnanią.WodróżnieniuodhrabiegozareagowalinawidokLinnetcałkiem
normalnie.
Wystarczyłjejjedenrzutoka,bysięotymprzekonać.
-Żenięsięwłaśnie-obwieściłPierś.-Zkobietą,którawyraźniemarzyotym,byzostaćksiężną.Ale
mamszczęście,co?
Podszedłdonich,omijającłóżko.
Linnetpowstrzymałasię,byniezrobićkrokuwtył.Uświadomiłasobiezprzerażeniem,żejeśliteraznie
potraktujegojakrównegosobie,toprzezresztężyciabędziemusiałaznosićjegodocinki.
Zdecydowaniewyglądałnaczłowieka,którylubisięznęcaćnadsłabszymiodsiebie.Podszedłdonieji
stanąłbardzoblisko,bynadniągórować.Chciał,żebysięgoprzestraszyła.
-Mójojciecpoinformowałcię,żezamierzamżyćrówniedługo,jakkażdynormalnyczłowiek?-spytałz
niesmakiemwgłosie.
-Niewspominałotym-odparła,zadowolona,żeniedrżyjejgłos.Ledwieskrywanapogardawjego
oczachsprawiła,żeLinnetnapięłasięjakstruna.-Naszczęściezzamiaramiróżniebywa-dodała.-
Zawszepozostajenadzieja.
-Jarzadkozmieniamplany.Niechciałbym,żebyśfatygowałasiętakikawałdoWaliitylkodlatego,żeś
sięspodziewałaujrzećmnienakatafalku.
-Książęsporomiopanuopowiedział,aresztędopowiedziałamsobiesama,poznawszypańskąreputację
-odparła.
Znowuprzesunąłwzrokiempojejsylwetce.
-Bardzociekawe.Szkodatylko,żemniezapomniałpowiedziećokilkusprawach.
Linnetzwróciłasięwstronęksięcia.Przecieżmusiałwspomniećwliścieodziecku-odziecku,które
jakobymiałaurodzić?Marchantwyraźniezatrzymałwzroknajejpogrubionejtalii.
Aleksiążęwpatrywałsięwswojegosynajakgłodomórwkonfitury.Zdajesię,żegraszłaowiększą
stawkę,niżjejsięwydawało.
-Aty,panie,musiszchybabyćmoimojcem-ciągnąłMarchanttonem,którybynajmniejniezdradzał
radościzespotkania.
-Takjest-zająknąłsięksiążę.-Jestemnim.Zapanowałakrępującacisza.Marchantwyraźnienie
zamierzałsięodzywać,aksiążęniemógłzebraćsięnaodwagę.
-Teraz,kiedywiemyjuż,ktojestkim-oświadczyłaLinnetpromiennymgłosem-zejdźmymożenadółi
dajmychwilęspokojupańskiemunieszczęsnemupacjentowi.
Choryoparłsięnałokciuizfascynacjąobserwowałrozgrywającąsięprzednimscenę.
-Nieprzeszkadzajciesobie-wybełkotałledwiezrozumiale.Marchantprzeniósłwzroknanią.
-Pięknaitakapogodna.OmójBoże,janaprawdęmamszczęście.
-Takieuroczerodzinnespotkaniazawszebudząwnasnajlepszeuczucia,prawda?-Odwróciłasięi
ruszyławstronędrzwi.Wproguzatrzymałasięijeszczerazodwróciła.Dokładnietakjaksię
spodziewała,wszyscymężczyźnigapilisięnaniąotwarcie,włącznie-sercezabiłojejzzadowolenia-z
jejnarzeczonym,niewspominającopacjencie.
-Doktorze?
-Zdajesię,żemuszęodegraćswojąrolę-odpowiedział.Nagleuświadomiłasobie,żecałyczas
wspierałsięnalasce,którązaciskałwprawejdłoni.Patrzyła,jakidziewjejstronę.Dziwne,ale.
jegopotężneciałoporuszałosięzupełnieinaczej,niżtosobiewyobraziła,gdypowiedzianojej,żeutyka.
Skradałsięjakranny,dzikilew,rozdrażnionyzadanąmuranąiprzeztojeszczebardziejgroźny.
-Niemówmitylko,żeJegoWysokośćzapomniałpowiedziećci,żetwójprzyszłymążjestkaleką-
rzucił,gdybył
jużprzydrzwiach.Minąłojcaobojętnie,udając,żeniewidzijegodłoni,którauniosłasięnapowitaniei
pochwiliopadła.
Linnetpostanowiłaniekorzystaćnaraziezrodowegouśmiechu.
-Owszem,wspomniałotym-odparła.-Możeniepowinnambraćpanapodrękę,żebypannieupadł?-
spytała,jakbyniezauważyła,żewcaleniepodałjejramienia.Zmrużyłoczy.Obojewiedzieli,żejest
potężnyjakdąbiżejejdłońnajegoramieniuniebędziemuciążyła.
-Ostrograsz-powiedział.
-Zgaduję,żecitrzejmłodzipanowietopańscystudenci?-zagadnęła,gdyszlikorytarzem.Zanimiksiążę
wymieniał
powitalneuprzejmościzpozostałymilekarzami.
-Aha,umieszliczyćdotrzech-odparłzaprobatą.-Todobrzewróżynaszemupotomkowi.
-Aja,naiwna,myślałam,żeniebędziemymielidzieci.
-Prawdąjest,żeodpowiedzialnośćzatospoczniecałkowicienatwoichbarkach-powiedział,
poruszającsięwpłynnymrytmie,jakbysięskradał.Wyprzedziłją.-Choćmuszęprzyznać,żeojciecw
liściesugerował,żepodtymwzględemokazałaśsięmniejopieszała,niżsięwydaje.
Niechciałabiec,bydotrzymaćmukroku.Tobybyłonajgorsze.Byłwyraźnieprzyzwyczajonydotłumu
młodychlekarzydepczącychmupopiętach.
Odwróciłgłowę.
-Słyszałaś,copowiedziałem?
-Niestety,naswojenieszczęście-odparłasłodko-nierozumiem,coznaczysłowo„opieszała",więc
ominąłmniepańskiniewątpliwykomplement.
-Mówiłemotymochłapkukrólewskiejkrwi,któryjakobynosiszwłonie-warknął.
Linnetspojrzałaprzezramię.Księciaanilekarzyniebyłowidać.
-Noicoztego?Zatrzymałsię.
-Wtymbrzuchuniemadziecka,pannoThrynne.Poduszka,którąsiępaniobwiązaławpasie,wystarczy,
żebyoszukaćmojegoojca,aleniemnie.-Wzruszyłramionamiiposzedłdalej.
Linnetpopatrzyłanajegoplecyistwierdziła,żemusiukrócićtojegoprzyzwyczajeniedowyprzedzania
innych,bowprzeciwnymrazieprzezresztężyciabędziemusiałazanimbiegać.
-Czytozpowoduurazutakpanchodzi?-spytała,podnoszącgłos.
-Ajakcisięzdaje?Żedlaprzyjemnościzataczamsięjakpijanymarynarz?
-Niemiałamnamyśliutykania,aleto,żegnapankorytarzemjakdziewkakuchennazmykającaprzed
kucharzem.
Zamarłnamoment,apotem,kujejzdumieniu,wybuchnąłśmiechem,niecochrypliwym,jakby
zardzewiałym,bodługonieużywanym.
-Irytujemnieprzyglądaniesięcudzymplecom-wyjaśniła.
Jegooczyzalśniłyniezwykłymblaskiemwpółmrokukorytarza.Nieodziedziczyłurodypoojcu,ale
Linnetzaczęładostrzegaćwnimjegowłasnyurok.Byłprzystojny,choćbrutalnyidziki-wjegooczach
kryłasięmęskasiła.
-Psiakrew.Niespodziewałemsię,żebędziesztaka.
-Widaćniejestemrówniesławnajakpan-odpowiedziała,stającujegoboku.Niepodałjejramienia,
alemimotooparłananimczubkipalców,wnadziei,żedziękitemuniebędzietakpędził.
-Ztakąurodąsocjetanapewnopaniązauważyła.
-Acopanwieosocjecie?
-Nicanic-odparłiruszyłprzedsiebie.Nieskomentowałtego,żewzięłagopodrękę,alemimo
wszystkozwolnił
kroku.
-Chwilowocieszęsięraczejzłąsławąniżdobrą-stwierdziła,postanawiającwziąćbykazarogi.
-Zpowodudziecka,któregowcaleniepoczęłaś-zauważył.-Todziwne,zawszewydawałomisię,że
ludzieztowarzystwastarająsięraczejtuszowaćciążęniżjejbrak.Czytapoduszkatomiałbyćjakiś
dowcip?
-Owinęłamsięniądopierodziśrano,dlapana-powiedziała.
-Jakudałocisięwykombinować,żewtejsytuacjimójojcieccisięnieoprze?Bardzointeligentnie
zagrałaśnajegoobsesjiprzedłużeniarodu.-Porazpierwszywjegogłosiezadźwięczałpodziw.
-Dziękuję-odparła.
-Szkoda,żecisiętonieudało.
Linnetpomyślałatosamo,aleuznała,żezanicsiędotegonieprzyzna.
-Och,amniesięwydaje,żedoskonaledosiebiepasujemy-odpowiedziała,tylkopoto,żebysięznim
podrażnić.
-Stukniętylekarz,którywrzeszczynawszystkich,czylija,iprzebiegłapiękność-toty-wkraczają,
kulejąc,wnoweszczęśliweżycie?Niewydajemisię.Chybaczytujeszzadużobajeczek.
-Aktomówi,żeumiemczytać?Przecieżledwiepotrafięliczyć,zapomniałeś?
Spojrzałnanią,aonaporazkolejnypostanowiłaniepoczęstowaćgorodowymuśmiechem.
-Zdajemisię,żemyliłemsięcodotwoichtalentów.Prawdopodobniepotrafiszdoliczyćdodziesięciu,
wtęizpowrotem.
-Och,jakmiłousłyszećcośtakiegoodsłynnegolekarza...iwogóle-zagruchała.
Kącikjegoustpowędrowałdogóry.
-Zdradźwięc,kiedyplanowałaśpoinformowaćswegomęża,żedzieckaniebędzie?
-Mogłamjeprzecieżstracić.
-Jestemlekarzem,niezapomniałaśprzypadkiem?
-Myślałam,żetylkochirurgiem.
-Jestemwszechstronny-odparłiprzyspieszyłkroku.
Zacisnęłapalcenajegoramieniu,czując,jaknapinamięśnie,byutrzymaćrównowagępomimoutykania.
Mocniejoparłsięnalasce.Spojrzałnaniązukosaizwolniłbezsłowa.
-Więcjednakjesteśchirurgiem-stwierdziłaipowtórzyłapytanie:-Czycimłodziludzietotwoi
studenci?
-Niemamstudentów-odparłzniesmakiem.-ZostawiamtakiezajęciadurniomzLondynu.Ci,których
widziałaś,tobeznadziejniidioci,którzyprzyjechalituchybatylkopoto,żebyzmienićmiżyciewpiekło.
Możezauważyłaśnajwiększegobaranaznichwszystkich,tegoblondynaprzepychającegosięprzed
innych.Onjestnajgorszy.
-Chybajestzastarynastudenta-oceniła.
-ToSébastien.Mójkuzyn.Właściwiecałkiemnienajgorszychirurg.Podobnonawetpiszepodręcznik
chirurgii,aletaknaprawdętosięprzestraszyłiprzyjechałtu,żebysięukryć.
-Przedczym?
-Uznał,żeNapoleonzwariował.Wcalemnietoniedziwi.PozatymjestmarkizemLatourde1'Affitte,
więcwłaściwietocud,żeprzetrwałostatnichdziesięćlatiniestraciłtejswojejprzystojnejłepetyny.
Dotarlidoschodówwiodącychnaparter.
-Jeślichceszdalejtrzymaćmniepodrękę,przejdźnalewąstronę-poleciłMarchant.-Chociażw
zasadziemogłabyśzejśćztychschodówsamodzielnie.
Linnetprzeszłanalewo,tylkopoto,żebygoniecozirytować,itymrazemchwyciłajegoramięodspodu.
Tonawetjejsiępodobało,teprężącesięmięśnie.Poczułasięjakpogromcadzikiegozwierzęcia.Bestii.
-Zdajesię,żechceszmniewsobierozkochać-stwierdził.
-Czemunie.
-Ileczasusobiedajesz?-Wjegogłosiebrzmiałoautentycznezainteresowanie.
-Niewięcejniżdwatygodnie-odparła.Iwtedyposłałamutenswójuśmiech-dołeczki,urok,
zmysłowość...
wszystkonaraz.
Nawetniemrugnął.
-Towszystko,comaszwzanadrzu?
Niewytrzymałaizachichotała,raz,apotemdrugi.
-Zazwyczajtozupełniewystarcza.Ażnadto.
-Pewniepowinienemterazupewnićcię,żesięniemylisz-stwierdziłinadałswemugłosowipłaczliwy,
przepraszającyton:-Toniemojawina,towszystkoprzezciebie.-Apotemwykrzyknął:-Nie,powinno
byćnaodwrót.Tonietwojawina,towszystkoprzezemnie.
-Pewniejesteśodpornynamojesztuczkizewzględunatenuraz-stwierdziła.Dopieroterazzdałasobie
ztegosprawę.Przeliczyłasię,uznając,żejegoniesprawnośćbędziezaletą.Niestety,byłprzezto
niepodatnynajejwdzięki.
Oznaczałotoporażkęichmałżeństwa.
Jegoojciecbędziemusiałsiępogodzićzbrakiemdziedzica.Błękitne,chłodneoczyMarchantaomiotły
spojrzeniemjejtwarz.
-Cośwtymstylu-mruknął.
-Niebędęotymwspominać,jeślitobolesnytemat-odparła,zdecydowanarozdrażnićgodogranic
możliwości.-Napewnociężkojestżyćzeświadomością,żejestsię...jaktosięmówi?Sa-fandułą?
Śniętymwęgorzem?
-Śniętymwęgorzem?-Kujejrozczarowaniunierozzłościłogoto,tylkorozbawiło.-Raczejmyślałbym
osobiejakoo...
-Tak?
-Muszęsięzastanowić.Poszukaćodpowiedniegowyrażenia.
-Nieprzejmujsięzanadto-uspokoiłago.-Weźmiemyślub,apotembeztruduuporamsięznaszym
wspólnymkłopotem.Waliajestpełnazdrowychparobków,gotowychwyświadczyćprzysługęswemu
panu.
-Niemamyżadnegowspólnegokłopotu-warknął.Ztrudemukryłauśmiech.
-Ależmamy-odparła.-Twójojciecobiecałmiślubztobą,aogłoszeniejużposzłodo„MorningPost".
-Izdajecisię,żebardzosiętymprzejąłem?
-Tynie,aletwójojciectak.
-Ojciec,któregospotkałempięćminuttemuporazpierwszyoddwudziestusześciulat?
-Cóż...Otocałaja.Twojanarzeczona.Pewniejedyna,jakaci
sięwogóletrafi.
Wjejtoniemusiałobyćcoś,cojązdradziło,boznowuwybuchnąłtymschrypniętymśmiechem.
-Niezamierzamsięztobążenićiwyglądanato,żetyteżzamnieniechceszwyjść.Ale,dodiabła,w
innejsytuacjiniepuściłbymciętakłatwo.
-Spokojnie,spokojnie-szepnęła,zaciskającmocniejpalcenajegoramieniu.Posłałamukolejny
uśmiech.
-Och,przestań-mruknął.-Przecieżniechceszzamniewyjść,ajateżniemamochotysiężenić.
Właściwie,jaktysięnazywasz?
-JestempannaThrynne,córkaCorneliusaThrynne,wicehrabiegoSundon.
-Jajestemhrabią-poinformował.-Alepewniedoskonaleotymwiesz,bowyraźnieuwzięłaśsięna
mojegoojca,oczarowu-jącgoopowieściamiokrólewskiejkrwi.Skądsiędowiedziałaśotejjego
słabości?
-Mojaciotkasłyszała,jakchlubiłsiępochodzeniemodHenrykaVIII-odpowiedziała,prześlizgującsię
wzrokiempojegosmukłejsylwetce.-Alejaniewidzężadnegopodobieństwa.Henrykbyłzdecydowanie
mocniejzbudowanyodwasobu.
Wdrzwiachczekałmajordomus.
-ToPrufrock-oznajmiłhrabia.-Wieowszystkim,codziejesięwtymzamkuipozanim.Prufrock,
naprawdępowinieneśmnieostrzec,żeojciecplanujenapadnanasząfortecę.Mógłbymwtedywyjechać
najakiśczas.
-Doszedłemdoidentycznegowniosku,milordzie-stwierdziłmajordomus,kłaniającsięLinnet.-Pani
pokojówkajestwsypialni,pannoThrynne.Możezechcepanisiętamudaćnaodpoczynek.
Naszczycieschodówrozległysięmęskiegłosy.Lekarzeschodzilinadół;naczelekroczyłksiążę.
-Och,dodiabłaciężkiego-zirytowałsięMarchant.Popatrzyłnadrzwiwejściowe.
-Hej,ty,otwieraj-rzuciłwstronęstojącegoprzynichlokaja,którynatychmiastspełniłpolecenie.
Linnetprzyglądałamusięzpewnymrozbawieniem.Odwrócił
się.
-Atypójdzieszzemną-oznajmił.Roześmiałasię.
-Atyuciekajischowajsięwjakąśdziurę!Słyszę,jaknadchodziwielki,zływilk!
Nachmurzyłsięizmrużyłoczywgrymasie,którybyłwręczprzerażający.Alepochwiliwyciągnąłrękę.
-Proszęcię-powiedział.
Właściwie,czemunie,pomyślała.Alenieprzyjęłapodanejjejdłoni.Wyszliprzezpotężnedrzwiprosto
wjasnydzień.
-Słońcejeszczesięnieschowałozachmurami-stwierdziłMarchant,spoglądającwniebo.-Mieliśmyje
przezcałyranek,costanowirekord.Tu,wWalii,ciąglepada.
-Czymożemypójśćwstronęmorza?-Czuławpowietrzupobudzającą,słonąświeżość;zoddali
dochodziłszumfal.
Wprawdzieniemiałakapelusza,comogłooznaczać,żedostanieodsłońcapiegów,alejakośjejtonie
obchodziło.
PaniHutchinswprawdzietwierdziła,żepiegisąnieatrakcyjne,alenaszczęściezostaładaleko,w
Londynie.
-Tędy-wskazałhrabia.-Możeszmniewziąćpodrękę,jeślichcesz.
Wiedziała,żenapewnoniepozwolijejpójśćpokapelusz,więcnawetnieporuszałategotematu.
-Jesteśbardzouprzejmy.JeszczetrochęibędzieszsięnadawałnawetdoAlmack'sa-powiedziała,
zaciskającpalcenajegoramieniu.
-DoAlmack'sa?Cototakiego?
-Miejsce,wktórymsocjetabywanatańcachwkażdąśrodę.
-Brzmiokropnie.
-Toprawda,bywatamnudno-powiedziałapozastanowieniu.
Spojrzałnaniązukosa.
-Nielubisztańczyć?
-Lubię-odparłabezspecjalnegoentuzjazmu.
-Corobiąpanie,którenietańczą?Mojamatkaniewyobrażasobiebeztegożycia.Jestnamniewściekła,
żeniemożeterazpotańczyć.
-Dlaczego?.
-WszystkoprzezSeba.WysłałswojąmatkęrazemzmojądoAndaluzji,żebynicimsięniestałow
Paryżu,nawypadekgdybyNapoleonpostanowiłzaatakowaćAnglię.Naturalnie,mctakiegosięniestało
iobiedamygorącotęskniązasaląbalową.
Linnetnieodpowiedziała.Marzyłaopodróżach,ozwiedzaniutakichmiejscjakAndaluzja,Grecjai
jeszczedalej.Z
radościązrezygnowałabyztańcówdokońcażyciazamożliwośćzwiedzeniaPartenonu.
-Jaksięnazywasz?
-Jużcimówiłam-nachmurzyłasię.-Panna...
-Towiem.Powiedz,jakmasznaimię.
-Linnet.Aleniewypada,żebyśsiędomnietakzwracał,skoroniezamierzaszsięzemnążenić.
-Ale„MorningPost"jeszczeotymniezawiadomiłem-zapewnił-Czyli,ztowarzyskiegopunktu
widzenia,jesteśmyzaręczeni.Takprzyokazji,jamamnaimięPierś.Nienazywa,mnieMarchantem,bo
tomniedoprowadzadoszału.
Ścieżkaskręciła,apotempoprowadziłaichobokniedużego
domku.
-Cototakiego?-spytałaLinnet.
-Wartownia.Zdajesię,żebyłtakimomentwniedokońcasławnejhistoriitegozamku,żemieszkałtu
człowiekzajmującysięnadzorowaniemprzemytu.
Linnetjużchciałazadaćkolejnepytanie,gdynagleścieżkawyprowadziłaichnaotwartąprzestrzeń.U
stópurwiskamorzelśniłowsłońcujakolbrzymiszafir.
-Jakiepiękne!-szepnęła,puszczającjegoramię.-Niewiedziałam,żeażtak.
-Nigdyniewidziałaśmorza?Pokręciłagłową.
-OjciecwoliLondynprzezcałyrok.Czytobasen1?
-Tak.Wykutogowskale.Przypływgonapełnia,aodpływopróżnia.
-Hodujeciewnimryby?
-Ależskądże,jatupływam.Jeśliudamisięwytrzymaćwbliskość!tatusiajeszczeparędni,tociętu
zaproszę,żebyśspróbowały-Ruszyłwdółurwiska.-Alepewniebędzieszsiębała.
Zmrużyłaoczyiwbiławzrokwjegoplecy.Pochwiliodwrocilsiedoniej.Zalozylarecenapiersii
czekala.
-Alezciebiemaruda-mruknąłniecierpliwie.Czekaładalej.
Oparłsięolaskęijęknął.
-Cozakoszmarnyból.
Alewróciłdoniej.Wiatrodmorzarozwiewałjegociemnewłosy,którefruwaływokółgłowy.Linnet
zaśmiałasię,bobyłownimcos,cobudziłowniejuczucie...
Słabości.
Wydałojejsiętożałosne.Zacisnęłapalcenajegoramieniu
-Damyniepływają-poinformowałago.
-Właśnie,żetak.SamposłałemkilkapacjenteknadmorzeSzczególnietych,którychproblemybiorąsięz
umiłowaniasłodyczy.Noitych,któremająkobiecebolączki.Oilesięorientuję,wjeżdżajądomorzaw
powozie,apannysłużącepomagająimunosićsięnawodzie.
Zastanowiłasię.
-Przecieżciężarubranianapewnościągajenadno.Wjegooczachzabłysłazłośliwaradość.
-Nago,głuptasie.Służącarozbieraswojąpanią,atawślizgujesiędowodyjakryba.
-Och...
-Jateżpływamnago-powiedział.-Iniepotrzebujędotegożadnychurządzeń.
-Czytoniejestnieprzyzwoite?
Schodziliskalistąścieżkądobasenu.Pierśradziłsobieztymzłatwością,znajdującoparciedlalaski.
-Szczerzemówiąc,jestmiwszystkojedno,alePrufrockprzysyłałmitupacjentów,więcpostanowiłem
zadbaćomojąprywatność.Widzisztenznak?-Wskazałnasłupekwbitywziemię,doktórego
przytwierdzonoczerwonąpoprzeczkę.-Jeśliustawięjąpionowo,otak-przekręciłdrewienko-niktze
służbynieodważysięiśćdalej.
Skinęłagłową.
Ustawiłpoprzeczkęwpoziomie.
-Jeśliwybierzeszsiępopływać,konieczniepamiętajotymznaku.
Linnetjużotwierałausta,żebypowiedzieć„ależjaniemogę",alewporęjezamknęła.Właściwieczemu
nie?
Przestałabyćdebiutantką,któramusizważaćnakażdyruchwobawie,byjejnieuznanozaniemoralną.
Miałazszarganąopinię.Atakimkobietomprawdopodobniewolnobyłopływaćwmorzu.
Tamyślkazałajejsięzłośliwieuśmiechnąć.
-Cociętakbawi?-zirytowałsięPierś.
-Myślotym,jakwijeszsięwtejwodzie-odparła.-LordzieMarchant-dodała,żebysięznim
podrażnićtrochębardziej.
-Wcalesięniewiję-odparł.-Mogęcipokazać,jeślichcesz.Bylijużprzysamymbrzegubasenu,więc
puściłjejramię.
-Zwyklestądwskakujędowody.-Wskazałpłaskąskałęnadtafląbasenu.
Linnetpochyliłasię.Cudowniechłodnawodaprzeciekałaprzezpalce,jakbybyłaobdarzonażyciem.
-Teżmożeszsięwykąpać-poradziłjejPierś.-Widać,żejesteśspoconaizgrzana.Twarzci
poczerwieniała.Pewnieprzeztępoduszkę,którąwypchałaśsobietalię.
-Toniegrzeczniemówićkomuśokolorzejegotwarzy-napomniałagoLinnet,niecourażona.-Pozatym
niezamierzamsiękąpaćwtwojejobecności!
-Dlaczegonie?Jestemśniętymwęgorzem,pamiętaszchyba!Anawypadek,gdybyśsięzastanawiała,czy
nawidoktwojegocudownegociałazakochamsięwtobie,informujęcię,żenie.Jakolekarzciągle
oglądamkobiececiałaijakdotejporyżadneznichmnieniepobudziło.
Wyprostowałasię.
-Jakżemiprzykro-odparłazprzekąsem.
-Dlaczego?Bonieulegnętwoimniewątpliwymwdziękom?Rozumiem,żetodlaciebiezaskoczenie.
-Toprawda.Aleteżdlatego,żemężczyźni...-przerwała,niewiedząc,jaktopowiedzieć.
-Żemężczyźnisątacypożądliwi,ajanie?Większośćkobietteżulegażądzy.
-Ajanie-odpowiedziałapogodnie.Uniósłbrew.
-KsiążęAugustmusiałbyćwielcerozczarowany.
-Prawdopodobnie-odrzekła.-Choćszczerzemówiąc,niemampojęcia,dlaczegozemnąflirtował.
Obojewiedzieliśmy,żenicztegoniewyniknie.
-Pewnielubisiępośmiać-stwierdziłhrabia.Tobyłypierwszemiłesłowazjegostrony.
-Powinnamwrócićdozamku-mruknęła.-Zachwilęnanosiewyskocząmipiegi.
Wzruszyłramionami.
-Piegiczęstododająuroku.Chociażkiedyśmiałempacjentkę,którakupiławaptecepłynnapiegii
spaliłasobiesporykawałekskórynaprawympoliczku.
Linnetwzdrygnęłasięiruszyłapodgórę.
-Nieczekasznamnie?-zadrwił.-Jużmisięzaczęłowydawać,żeniepotrafiszzrobićkrokubez
oparcia.
Mielibyśmyprzynajmniejcośwspólnego:podporępięknejprzyjaźni.
Podałjejramię,któreprzyjęła.
-Niemampojęcia,dlaczegowogólewspominałemopływaniu-dokuczałjejdalej.-Przecieżdamanie
zanurzyłabynawetczubkówpalcówwoceanie.Takazimnawoda...
-Ajabymzanurzyła-odparłaLinnet.Niedbałaozimno;marzyła,byrzucićsięwtęszafirowątoń.-Czy
mieszkańcyzamkunaprawdęprzestrzegajątegotwojegoznaku?
-Bojąsięmnie.
-Naprawdę?
-Tyteżpowinnaś.Uśmiechnęłasię.
-Musiszsięlepiejpostarać.
-Możerzeczywiściepowinnaśzamniewyjść-zauważył.Wodpowiedziwybuchłaserdecznym
śmiechem.
8
KiedyPierswszedłwieczoremdosalonu,okazałosię,żezjawiłsięwnimpierwszy.Właśnieotomu
chodziło.
Sébastienkrzywopatrzyłnajegozwyczajpopijaniabrandy,aponieważPierśniemiałochotyznimsię
spierać,wolałwychylićszklaneczkęprzedprzyjściemkuzyna.
Jakprawdziwypijak,pomyślał.
Odstawiłszklankęnakredens.Prufrockotworzyłdrzwi,zaanonsował:
-PannaThrynne-izamknąłzaniądrzwi.
Jegonarzeczonawyglądałajeszczepromienniejniżrano,oiletobyłomożliwe.
Byłacholerniepiękna.Naprawdę.Ojciecprzeszedłsamegosiebie.NajpierwznalazłPrufrocka,apotem
ją.
Wyglądałajakksiężniczka,ztymiwszystkimizachwycającymikrągłościami,słodkąbuziąikremową
cerą.Byłazdecydowaniepiękniejszaniżsłońceiksiężyc.Imiałafantastycznybiust.Choćprzecieżto
tylkofunkcjonalnegruczołymleczne,przypomniałsobieznaciskiem.
-Mojanarzeczono-powitałjądwornie.-Napijeszsiębrandy?
-Damyniepijąbrandy-odparta.Miałanasobiebiałąwieczorowąsuknięzplecionkąprzydekolciei
pianąprzezroczystychfalbannadole,zornamentemwkwiaty.Bardzosprytne,boczłowiekmiał
wrażenie,żejeśliwysiliwzrok,tozobaczyjejnogi.
-Ładna-powiedział,wskazującnasuknięlaską.-Choćzdajemisię,żewzielonymbyłobycibardziej
dotwarzy.
-Wszystkiemojewieczorowesukniesąbiałe-wyjaśniła.-Możeszminalaćszampana?
-Janie,alePrufrockmoże.Jaktylkowróci.Dlaczegobiałe?
-Niezamężnedamywieczoremubierająsięnabiało.
-Aha,jakodziewice!-zrozumiał.-Wtensposóbreklamujecienamałżeńskimrynkuswójbrak
doświadczeniawsprawachseksu?
-Dokładnietak-odparła.Ujęłabutelkęszampanaizaczęławalczyćzkorkiem.
-Nalitośćboską-powiedział.-Oddajmito.Niewiedziałem,żejesteśwtakiejpotrzebie.-Wyjąłkorek
inalałjejkieliszek.-Cozrobiłaśztąpoduchą,którąnosiłaśwtaliiprzezcałerano?
Wyraźnieniemiałajejnasobie.Jejciałowyglądałojakideałkobiecejfigury.Szczupłetam,gdzietrzeba,
azaokrągloneimiękkiewewszystkichwłaściwychmiejscach.
-Wyrzuciłamją.Miałeśrację.Gorącomiwniejbyło.
-Ojciecbędzieprzerażony.Ledwieprzyjechałaś,ajużstraciłaśdziecko.Mazupełnegofiołanapunkcie
historiinaszegorodu,wiesz?
-Kiedyśsięitakdowie,więcczytoniewszystkojedno?Niemiałampojęcia,żetaktroskliwiedbaszo
jegouczucia.
-Hm-pociągnąłłykbrandy.
-Dlaczegodopieroterazspotkaliściesiępierwszyrazpotylulatach?PrzecieżmieszkaszwAngliiod
dłuższegoczasu,inaczejniewyrobiłbyśsobietakiejzachwycającejreputacji.
Bliskośćtakpięknejkobietybyłanieconiepokojąca.Miałabłękitne,ogromneoczy,wtakimodcieniu
błękitu,jakioceanprzybieratużprzedburzą.
-ZasłużyłemsobienaniąjeszczewOksfordzie-wyjaśnił.-MiałemteżpraktykęwEdynburgu,więc
plotkiomojejuroczejosobowościrozeszłysięszeroko.Ludzieniemająwyraźnielepszychtematówdo
rozmowy.Dlaczegoniemaszrudychrzęs?Malujeszje?
-Oczywiście,żetak.Rozumiem,żeniespotkałeśsięzojcem,ponieważ...
Nieodpowiedział,czekając,cosamawymyśli.
-PonieważcałedzieciństwospędziłeśweFrancji?
-Pojechałemtamjakosześciolatek.Dorastałemrazemzkuzynem,tymblonddurniem,którybłędnie
zdiagnozował
gorączkę.Widziałaśgo.
-CzyweFrancjiwieluarystokratówzajmujesięleczeniem?-spytała.-Unastorzadkość.
Wzruszyłramionami.
-Imnie,iSebastienaoddzieckafascynowałokrojeniestworzeńiobserwowanie,comająwśrodkuijak
todziała.
Żadenznasztegoniewyrósł,apozatym,jakmożepamiętasz,większośćfrancuskiejarystokracjizginęła
podczasrewolucji.
Spojrzałnanią.
-Pamiętasz?Byłaśjużwtedynaświecie?
-Oczywiście,żetak.Czywamtakżegroziłaśmierć?
-Francuskieuniwersytetymedycznezamkniętow1792roku,więcprzenieśliśmysiędoOksfordu.
-Udałowamsięuniknąćnajgorszego.Mieliścieszczęście.Dopiłaszampana.Pierśobserwowałjej
szyję,gdyprzełykała
płyn.Ludzkieciałotofascynującarzecz.
-Wdziewięćdziesiątymczwartymmojamatkastraciłamęża.Naszczęście,ocaliłagłowę-dodał.
-Dlaczegoniezobaczyłeśsięzojcempopowrociedokraju?
-Niechciałem.Miałemzłewspomnieniaonim.Tosłabeuszidureń.
-Takjakmój-odparła,zaskakującsamąsiebie.-Alekochamgo,bojestmoimojcem.Pozatymtwój
wcaleniejestdurniem.Podrodzerozmawiałamznimcowieczórprzykolacjiizapewniamcię,żejest
dwarazymądrzejszyodmojego.
-Tomożewyjdzieszzaniego?-spytałżartem,zanimzdążyłsięzastanowić,apochwiliażsięzatrząsłz
obrzydzenia.
Prędzejbypopełniłojcobójstwo,niżbydotegodopuścił.
Zmarszczyłanosek.
-Chybaudasięznaleźćkogośstarszegoodemniemniejniżodwadzieścialat.Wolałabymkogośtakiego,
gdybymmiaławybór.
-Aledecydującsięnamałżeństwozemną,niemiałaśwyboru,prawda?
-Kobietyrzadkokiedymogąwybierać-odparła.-Rzadkokiedypytasięnasozdaniewtakich
sprawach.
-Gdybymciępoprosiłorękę,miałabyśwybór.Zaniosłasięśmiechem.
-Przecieżniechceszsięzemnąożenić.
-Wyjdzieszzamnie?-spytał.
-Nie.
-Samawidzisz.Czujeszsięterazsilniejsza?Odrzuciłaśzalotyhrabiegojeszczeprzedkolacją.Napewno
przedpójściemspaćudacisięskłonićdooświadczynktóregośztychnieszczęsnychdoktorków.
NajlepszekoneksjemaBitts;jestdrugimsynemwicehrabiego,albojakośtak.
Znowusięzaśmiała.Poczułniepokój,bojejśmiechzacząłmusięniezwyklepodobać.Naprawdębyła
niebezpiecznąkobietą.
DrzwiotworzyłysięznowuiPrufrockwprowadziłtrzechmłodychlekarzy,którzyzawracaliPiersowi
głowępodpozoremstudiowaniamedycyny.
-Penders,KibblesiBitts-przedstawiłich,wskazująckażdegoskinieniemgłowy.-Kibblestojedyny
spośródnich,którymamózgwporządku.Bittstoszlachcic,więcniemiałpokimodziedziczyćrozumu.A
Penderssiępowoliuczyitojestdobryznak,bogorzejjużbyćniemogło.Panowie,otopannaThrynne,
mojanarzeczona.
Posłałaimtenpatentowanyuśmiech,którymijegowcześniejpotraktowała.Rozpłynęlisięjakmasłona
słońcu,aPendersnawettrochęsięzachwiałnanogach.
-Bądźmężczyzną-napomniałgoPierś,wymierzająckuksańca.-Widywałeśjużchybawżyciupiękne
kobiety,prawda?
-Bardzomimiłopoznać-wygłosiłformułkęKibblesiskłoniłsiętaknisko,żeomałocosięnie
przewrócił.
DrzwiotworzyłysięponownieiPrufrockzaanonsował:
-KsiążęWindebank.MarkizLatourdePAffitte.
Pierśoparłsięokredens,ciekaw,jakjegonarzeczonaporadzisobiezroląjedynejkobietywsalonie.
Spojrzeniemostrzegłojca,żebytrzymałsięzdala,astarszypanusłuchał,podszedłdooknaizaczął
spoglądaćnamorze.
Linnetmiaławięcustóptylkoczterechadoratorów.NawetSébastien,któryzdaniemPiersamiałswój
rozum,zachowywałsię,jakbygozeszczętempostradał.
LinnetzaśmiałasiętymswoimgardłowymtonemiSébastienprzysunąłsiędoniej,aoczyzalśniłymu
takimblaskiem,jakiPierświdywałwcześniejtylkonasalioperacyjnej.
Kuswemukompletnemuzdumieniupoczuł,żemaochotęwarknąć.Tozazdrość,postawiłszybką
diagnozę.Adotegosyndrompsaogrodnika.Samjejniechcę,alenikomuinnemuteżniepozwolę
pobawićsięmojąślicznąnowązabawką.
Odsunąłsięwięcodkredensuipokuśtykałwstronęukochanegorodziciela.Musiałwkońcusięztym
uporać.Niemożeprzecieżgościćgopodswoimdachemijednocześniekompletnieignorować.
Książęodwróciłsięistałbiernie,jakbyczekałnauderzenie.Tobyłopoprostuokropne.
-Myślałem,żezawarliśmyumowę-zacząłPierś.Książękiwnąłgłową.
-Złamałemją.
-Miałeśsiędomnieniezbliżać.Wzamianzatozgodziłemsię,żeumieściszswoichszpiegówwmoim
domu...
Ojciecchciałcośpowiedzieć,alePierśuniósłdłoń.
-Przestańtraktowaćmniejakidiotę.Prufrocksamnieprzedarłsięprzeznaszewalijskiebezdroża.
Zastanawiamsię,czynieobniżyćmupensji,boprzecieżtyteżmupłacisz.
Milczenie.
Pierśprzesunąłspojrzeniempojegopostaci.Niewiedziećczemu,obrażanieojcaprzestałogobawić.
Nienawidziłgoodtylulat...Ateraz,gdyspotkalisiętwarząwtwarz,zezdumieniemstwierdził,żetopo
prostuzwyczajnyczłowiek.
-Rozumiem,żeskończyłeśzopium-powiedział.Jakolekarz,byłtegopewny.Oznakiuzależnieniaznał
napamięć,zanimjeszczezacząłstudiowaćmedycynę;obserwowałjezkolanmatki.Uwłasnegoojca.
-Dwanaścielattemu.Jaksięczujematka?
-Pewniewiesz,żejejmążzostałściętypodczasrewolucji.Lubiłago.
Skinieniegłową.
-Oczywiście,żewiesz.Wjejdomuteżpewnieutrzymujeszszpiegów.
-Dobrzezrobiłeś,żewywiozłeśjązFrancji.-Książęnawetniepróbowałzaprzeczać.-Niepodobami
sięto,cotamsięterazdzieje.
-TopomysłSebastiena-odparłPierś.-Janiezawracałemsobietymgłowy.Toonmiesiąctemu
wywiózłobienaszematkizagranicę,apotemsampojawiłsiętutaj.
-Ja...jazostanętuażdotwojegoślubu,apotemdamcispokój.-Książęskłoniłsięnerwowo.
Pierśzastanowiłsię,czypowiedziećmuotym,żerezygnujeześlubu,alepostanowiłsięwstrzymać.To
niebyłasprawajegoojca,choćprzecieżdostarczyłmupannęmłodą.Spojrzałnaniąprzezramię.
UśmiechałasięwłaśniedoSeba.
-Jestcudowna-powiedziałksiążęzdumą.
-Nawetlepiej,poczęłaprzecieżdzieciakakrólewskiejkrwi-odparłPierś,przechodzącdosedna
sprawy.-Zrobiłeścałkiemniezłyinteres:żonaidziecko.Dwawjednym.Jakżeuroczo.
-KsiążęAugustmanieodpartyurokdlakobiet,szczególnietakmłodychipięknychjakpannaThrynne.
Alenawypadek,gdybyśsięniepokoił,onagoniekocha.Wiem,bopytałem.
Piersomałocosięnieroześmiał.Nie,Linnetniebyławksięciuzakochana.Byłapodtymwzględem
trochępodobnadoniego.Możliwe,żeionanigdyniezaznategokłopotliwegouczucia.
-Ajeśliurodzidziewczynkę?Wdalszymciąguniebędzieszmiałnastępcy.
-Zobacz,ilusynówmanaszkról-odpowiedziałojciec.-Jestdużaszansa,żetobędziechłopak.Anawet
jeśliurodzidziewczynkę,twojączęśćmajątkumożedziedziczyćpotomekdowolnejpłci,amójprawnik
twierdzi,żeczęśćmojegoteżmożnabędziewtensposóbzapisać.Małanieodziedziczytytułu,ale
dostaniewiększączęśćdóbr.
-Nocóż,wtakimraziepójdędoniej,zanimSebastienporwiemijądoFrancji-odparłPiers,wiedząc,
żezbytszybkoprzerywarozmowę.Niemógłjużdłużejznieśćtęsknegospojrzeniaoczustarego
człowieka.
Ojciecściągnąłbrwi.
-LAffittetotwójkuzyn.Przecieżnieskradniecinarzeczonej.
-Toprawda,jesteśmykuzynami.Alespójrz,tato-powiedziałtoostatniesłowozprzekąsem-nakobietę,
którądlamniekupiłeś.NiematakichwieluweFrancjianinawetwAnglii.
-Toprawda-odparłojciec.-1niechodziosamąurodę.PierśpowoliobróciłwzroknaLinnet.Bez
wątpieniabyłapięknością,alejejurodaniepotrafiłaprzysłonićbłyskuinteligencjiwoczach.Jego
zdaniem,cieńcynizmuwgłosieprzydawałjejjeszczewdzięku...byłapołączeniemAfrodytyzAteną.
-Idź.-Ojciecgwałtowniemachnąłręką.-Udawaj,żemnietuniema.Niemusiszsiępatyczkować.
PierśprzeszedłprzezsaloniwłączyłsiędorozmowyLinnetzkuzynem.
-Mojanarzeczono-warknął,rzucającSebastienowiznaczącespojrzenie.
FrancuzuśmiechnąłsiędoLinnetztymswoimgalijskimwdziękiem,zktórymsiębezwstydnieobnosił.
-Niewolałabyśraczejwyjśćzamnie?Pierśjestnieznośnyjaksamszatan.Mieszkamznimodlat,więc
wiem.
LinnetzmierzyłaSébastienatakimspojrzeniem,jakbypoważnierozważałajegopropozycję,aPierś
nabrałnagłejochoty,bystrzelićkuzynawszczękę.
Cosięzemnądzieje,dodiabła,pomyślał.Dawnojużpostanowiłem,żelepiejmibędziesamemu.Nie
będęsięmusiałnikimprzejmować.
-Rzeczywiście,wybierzraczejjego.-Zmusiłsiędowypowiedzeniatychsłów.-Jestsympatyczniejszy.
Alejamamwięcejpieniędzy.
Sébastienwzruszyłramionami.
-Mojemajątkizostałyskonfiskowane.Alemimotojestemwystarczającobogaty.
-Natyle,żebyubieraćsięjakpajac-dokuczyłmuPierś.-Podobnomiałeśdziśzająćsięjakąśamputacją.
-Jużskończyłem.
-Cotywłaściwieodcinaszludziom?-zainteresowałasięLinnet.
-Ręceinogi-odpowiedziałSébastien.
-Mógłzostaćdrwalem,alewybrałłatwiejsząrobotę-włączyłsięPierś.
-Myślałam,żeprzecinaszludziodgórydodołu-powiedziała.Niewyglądałanaprzerażonąalbopełną
obrzydzenia,wodróżnieniuodwszystkichinnychmłodychdam,którePierśmiałokazjępoznać.
-Zadużeryzykozakażenia-wyjaśniłSébastien.
Jużotwierałusta,pewniepoto,żebyuraczyćjąkrwawymiopowieściamiozgonachnastole
operacyjnym,alePrufrockwezwałwszystkichnakolację.PrzystoleLinnetposadzonopoprawejstronie
Piersa,aSébastien,dziękiBogu,zostałzesłanynadrugikoniecstołu,obokksięcia.
-Miałaśszczęście,żezadzwonilinakolację-powiedziałPierśdoniej.-Mójkuzynzanudziłbycię
historiamiozakażeniachiśmierci.
-Tobardzomiło,żezapewniłeśmitowarzystwomarkizadoflirtu,tymbardziej,żeprawdopodobnie
niedługozamieszkamnakontynencie.
-Będzieszmusiaławyjechaćzkraju?Zpowodutegonieistniejącegodziecka?
Wzruszyłaramionami.
-Ślubztobąbyłgenialnympomysłemmojejciotki,żebyzapobiecnieuchronnejkatastrofie.
Prawdziwydżentelmenpewniezareagowałbynatesłowanatychmiastowymioświadczynami.Pierś
natomiastskwitowałjemilczeniem.
-Życzypanisobiewina?-PrufrocknachyliłsięnadLinnettak,żezapuszczałżurawiaprostowjej
dekolt.
-Zjeżdżajstąd-warknąłPierś.-Toprywatnarozmowa.KiedysięożenięzLinnet,będzieszmusiał
zacząćsięzachowywaćjakprawdziwylokaj.Niemożeszwpadaćnieproszonydomałżeńskiejłożnicy,
niemówiącjużopodsłuchiwaniumałżeńskichzwierzeń.
-Jakpansobieżyczy-odparłPrufrockiodpłynął,nieoglądającsięzasiebie.
-Chybazraniłeśjegouczucia-stwierdziłaLinnetidodała:-Dziwnytentwójmajordomus.
-Toszpiegmojegoojca-wyjaśniłPierś.-Prufrockaniestaćnazranioneuczucia,bopobierapensjęod
dwóchpryncypałów.Słuchaj,jutroranopójdziemypopływać.
Zanimzdążyłaodpowiedzieć,dodał:
-Jeślizanurkujesziutoniesz,ludziezacznąplotkować.Powiedzą,żecięspecjalnieutopiłem,żebymieć
frajdępodczassekcjizwłok.
Linnetzmarszczyłanosek.
-Aktoinnynauczyciępływać,jaknieja?Chociażobawiamsię,żeitakniedaszsobieradywwodzie.
Jaktylkopoczujeszwodę,zacznieszpiszczećiuciekaćzpowrotemdozamku.
-Tonieprzyzwoite.Pierśprzewróciłoczyma.
-Jaknamłodądamę,któraostatniozadawałasięzksięciemkrwi,jesteśokropniepruderyjna.Nie
zagrożętwojejcnocie.Pozatympójdziemytamwcześnierano,kiedytwojaprzyzwoitkabędziejeszcze
smaczniespała.Nie,czekaj!
Typrzecieżniemaszprzyzwoitki!
Uśmiechnęła,się,nietymcudownymuśmiechemzdołeczka-mi,którysłużyłjejdomanipulowania
wszystkimityminieszczęsnymigamoniami,aleukradkowym,prawietajemnymuśmieszkiem.Tylkolekkie
wygięciekącikówustiradośćlśniącawoczach.
-Dobra-powiedział,wstającodstołu.
-Przecieżjeszczeniebyłodrugiegodania...
-Alepacjencikonająnapiętrze-rzuciłiuciekł.Odpatrzeniawteoczyzacząłtracićgłowę.
Trzebabyłozastosowaćstrategicznyodwrót.Przecieżniezamierzałsiężenić.Nigdywżyciu.
9
Linnetpołożyłasiędołóżka,mającprzedoczymagłębokązmarszczkęmiędzybrwiamiPiersa.Czy
pojawiłasiętamzpowodunieustannegobólu,czyteżprzeztenjegookropnycharakter?Wbrew
zdrowemurozsądkowicośwtychdzikichoczachibolesnymgrymasieustkazałojejdrażnićsięztym
mężczyzną,rozśmieszaćgoibudzićjegozainteresowanie.
Cozaabsurd.Widaćbyłowyraźnie,żePierśpostanowiłprzejśćprzezżyciesamotnieiniewracałjuż
więcejdotegotematu.
Ajednakwciążmyślałaotychbrwiachizasnęła,mającprzedoczymatwarzPiersa,którąśmiech
wygładziłzezmarszczekbólu.Piersa,któryniebyłPiersem.
Obudziłasię,widzącnadsobąwłaśnieowązmarszczkę.
-ChrystePanie-warknął.-Nawetniedrgnęłaś,kiedywszedłemdotwojejsypialni,stukająclaską.
Odzywamsiędociebieraz
idrugi,atydalejleżyszjakdługaztymswoimuśmieszkiemnatwarzy.
-Któragodzina?-mruknęła,odsuwającwłosyztwarzy.
-Właśnieświta.
Usiadłnaskrajułóżka,jakbyprzyjaźnilisięodniepamiętnychczasów.
-Nogamniebolijakjasnacholera,więcczymożeszsięuprzejmieogarnąć,żebyśmymogliwreszcie
pójśćpopływać?Tylkowtensposóbmogęuporaćsięzbólem.
-Popływać...-powiedziałaiprzeturlałasięnabok,opierającpoliczeknadłoni.-Naprawdęmyślisz,że
będęztobąpływać?
Wbiłpalcewudo.
-Pośpieszsię.Słońcejużwstaje.
-Naprawdęciętakboli?
-Masażpomaga-powiedział.Miaławrażenie,żecedzisłowaprzezzaciśniętezęby.-Ładniepachniesz.
-Towiciokrzew-odparła,zadowolonazkomplementu.Powolizaczęłasiębudzić.-Wieszco,chybanie
powinieneśwchodzićdomojejsypialni.
-Dlaczegonie?Jeślinasnakryją,tonajwyżejbędziemymusieliwziąćślub,nicgorszegosięniezdarzy.
Zresztąitakmamytozrobić.Pozatym,wtychokolicznościach...-Wzruszyłramionami.
Pomyślała,żeowe„okoliczności"toprawdopodobnieutrataprzezniegomęskiejpotencji.Miałrację-
niktniepowie,żeimpotentzrujnowałjejreputację.Przeturlałasięnaplecyiprzeciągnęłarozkosznie.
-Właściwie,tonawetzabawne-powiedziała.
-Cotakiego?Mężczyznawtwojejsypialni?Ztwojąreputacjąprzysiągłbym,żetodlaciebie
codzienność.
-Twojareputacjaskłaniałamniedosądu,żejesteśbystry,więczaskoczeniejestobustronne.-Usiadłana
łóżkuobokniego.
-Iluichrzeczywiściebyło?-spytałzciekawością.
-Anijednego.Nawetdomniemanegoojcamojegonieistniejącegodziecka.Szczerzemówiąc,nielubię
byćsamnasam
zmężczyznami.Kiedytylkosiętrochęodprężyszizaczynasięrobiemiło,mężczyznanatychmiastsięna
ciebierzuca.
-Niedanemibyłotegodoświadczyć-odparłsucho.-Możebyssięubrała?Obiecuję,żesięnaciebie
nierzucę.
-Pocotenpośpiech?
-Bojestwysokawoda.Basensięnapełnił,asłońcewłaśniewstało.Najlepszaporanapływanie,słowo
daję.
-Niezamierzamsięrozbierać.Znowuwzruszyłramionami.
-Jakwolisz.Tylkopamiętaj,żejeśliwejdzieszdowodywsukni,niebędęnurkował,żebywyciągnąćcię
zdna.
-Włożękoszulkę-postanowiła,czując,żeogarniająpodniecenie.-Tytezbędzieszmusiałmiećcośna
sobie.
-Mogębyćwgatkach,jeślicibardzozależy-powiedział,zupełnieniezainteresowanytematem.
Linnetukryłasięzaparawanemwkąciepokoju,zachwyconatym,jakdobrzesięczujewobecności
Piersa.
Wiedziała,żeniebędziesięrwałdocałowania,nierzucisięnakolanaalbo-cobyłobynajgorsze-nie
stracinadsobąkontroliiniezaczniejejobłapiaćTobyłowspaniałe.
-Wieszco-odezwałasięzzaparawanu,nakładającprzezgłowęporannąsuknię.-Niechcęcięstraszyć,
alezprzyjemnościąwyszłabymzamążzakogośtakiegojakty.
Mruknąłcośpodnosem.
-Tyjedennieśliniszsięnamójwidok-wyjaśniła.-Wiemżeniezacznieszoblizywaćsięoduchado
uchaiodgrywaćCzerwonegoKapturka.
-Chybapowinienembyćwroliwilka,aniemałejdziewczynki!
-Wiesz,ocomichodzi.-Wyjrzałazzaparawanu.-Czymógłbyśmipomóczapiąćsukniędokońca?Nie
sądziłam,żetaktrudnojestubieraćsiębezpokojówki.-Odwróciłasię,żebyzapiąłguziki.Znowu
ogarnęłojąnieznaneprzedtempoczuciewolności
-Niktminiemówił,żeutratareputacjitotakafrajda-powiedziaławesoło.-Wogólesięnieboję,że
zerwieszzemnietęsuknię
-Mamwrażenie,żeutratareputacjitoznacznielepszazabawaniżto,coterazrobimy.Czytyzawszetyle
gadasz?-
warknął.-Zabierajmysięjużstąd,nalitośćboską.
PodrodzePierśprzekręciłpoprzeczkęnasłupku,potemwyszlizzazakrętuispojrzeliprzedsiebie.
Morzebyłodziśbardziejbłękitne.Abasenwyglądałjakidealnieutrzymanytrawnik,tyleżeodbijałosię
wnimbłękitneniebo.Promieniesłońcapadałyzukosanawodę,ślizgającsięponiewielkichfalkach,
powstającychprzyskalnejścianie,oddzielającejbasenodmorza.
-Jaktupięknie-wykrzyknęłaLinnet.
-Otejporzewodajestzimnajakcyckiczarownicy-stwierdziłPierśizdjąłsurdut.Linnetzmusiłasię,
bypatrzećnawodę.Niepowinnasięnaniegogapić,ponieważon,naturalnie,nawetnaniąniespojrzy.
Alejużpochwilijejwzrokmimowolipowędrowałkuniemu.
Zdjąłkoszulę.Zdjął.Koszulę.Byławtowarzystwieprawienagiegomężczyzny.Niewtakiejsytuacji,
jakąsugerowałytesłowa,alezawsze...Pierśbyłnaprawdęprzystojny.Porazpierwszywżyciumusiała
przyznać,żematkamiałarację,przynajmniejwtychsprawach.Jegomięśnie...
Odwróciłsiętyłemiwtedyzobaczyłapotężneramiona,iszczupłątalię,i...
Zdejmowałbuty!
Linnetniepotrafiłaodwrócićwzroku.Cogorsza,jakiścichygłosikwjejgłowiezacząłopowiadać,co
widzi,zupełniejaknarratorpowieści.Pochyliłsię...Tak!Zarazściągniespodnie...Zsuwajezbioder.
Hm...jegopośladki...
-tugłosikniecosięzakrztu-sił-sątakieinne.Inneniżmoje.Umięśnione.I...-Znowuprzerwa...-Czy
onsięterazodwróci?
-Docholery,mówiłemciprzecież,żebędęwgatkach!
NatemrukliwesłowaLinnetpodskoczyła,jakbyktośwypaliłjejnadgłowązpistoletu.Trzebaszybko
oprzytomnieć.Na
szczęście,onbyłniesprawny.Aonagapiłasięnaniegobezwstydnie...jakbybyławtymzamtuzie,o
którymopowiadałajejciotka.
Cóżzniejzaokropnaosoba.Wręczperwersyjna.
Zsunęłapantofelki,nierozwiązująckokard,zwinęłapończochy.Postanowiłamyślećotympływaniujako
kąpielizkimśzrodzeństwa.Normalnarzecz.Pozatymonabędziewkoszulce,aonwgatkach.Spojrzała
naniegoukradkiem.
Byłybiałeichybazasłaniałytomiejsce.
-Możeszmipomóczguzikami?-zawołała.
Stanąłztyłu.Miaławrażenie,żeskórapłonieodjegodotyku.Gdybytowyczuł,umarłabychybaze
wstydu.
-Powiedzmi,jaksiępływa?-wykrztusiła.-Czymamwskoczyćdowody,apotemsamabędęwiedziała,
corobić?
-Pokażęci-powiedział.-Pamiętaj,wodabędziezimna.Zanurzyszczubkipalcówizarazzwiejeszdo
zamku.
Zanic.Wtymmomenciewszystko,cozimne,wydałojejsięmilewidziane.Cośdziwnegostałosięz
temperaturąjejciała,miaławrażenie,żecałajestczerwonajakburak.Ajednocześniesiętrzęsła.
-Toco,mamodrazuwskoczyć?
Zacząłcośmówićwodpowiedzi,aleonajużbyłanapłaskiejskałce,którąpokazałjejpoprzedniego
dnia.Odbiłasięiskoczyładowody.Przezchwilęczułapędpowietrza,odktóregozakręciłojejsięw
głowie.Koszulkafrunęładogóryinagle-oBoże!-nigdywżyciunieczułatakiegozimna.Otoczyłoją
całą,gdyszłanadno.Miaławrażenie,żezanurzasięwlodzie,zamarzaażdoszpikukości.
Wchwilępóźniejmocneramięobjęłojąwtaliiipoczułaruchwodywprzeciwnymkierunku.Wynurzyła
sięnapowierzchnię,kompletnieoszołomiona,iwciągnęławpłucahaustpowietrza,niedowierzając,że
wciążjeszczeżyje.
-Tywariatko!-krzyknąłPierś.Awięcjednakżyła.Przynajmniejczęściowo,bonigdywżyciuniebyło
jejtakzimno.
Jedynąciepłąrzecząnacałymświeciebyłotociałotużobokniej.
-Straszniemiz-zimno-wyjąkała,obejmującgozaszyjęiprzywierającdoniegocałymciałem.Zrobiło
jejsięprzyjemnie.Znowucośkrzyczał,alewuszachmiałapełnowodyimezadobrzegosłyszała.
Otoczyłajegociałonogamiiramionami.Ontakżejąobejmowałramieniem.
Naglezrozumiała,codoniejwołał.
-Zaniccięniepuszczę-odpowiedziała,otrząsającztwarzymokrewłosy,boniezamierzałagopuszczać
nawetnachwilę.-Zamarznę.Albosięutopię.Atyjesteśtakiciepły.
-Mieliśmypływać,pamiętasz?-wysyczałprzezzaciśniętezęby.Pewnieteżmubyłozimno.Chociaż
powinienbyćdotego
przyzwyczajony.
-T-tak,wiem,żemamypływać-ztrudemwystękała.-Powiedzmi,jaktosięrobi,tosięzastanowię.
Prawdęmówiąc,niezamierzałagopuścićaninachwilę,azdo
wyjściazbasenu.
Pierśbezlitośnieodsunąłjąodsiebie.Westchnęłaurywanie,boznowuzrobiłojejsięzimno.Zadzwoniła
zębami.
-Najpierwnauczsięunosićnawodzie-warknął.Wjegogłosiebrzmiaładziwnieponuranuta.
Przyszłojejtobeztrudu.
-Terazsobiespokojnieumrę,prawda?-powiedziała,zanurzonawlodowatejwodzie,dzwoniączębami
jakkastametami.
-Chybapowinnaśjużwyjść-stwierdziłzdesperowany.
-A-alenajpierwmnierozgrzej-poprosiła.
Zakląłpodnosemiprzyciągnąłjądosiebie.Byłotaksamocudowniejakprzedtem.Westchnęłazulgą,
oparłagłowęnajegoramieniuipozwoliła,bywniknęłowniąciepłozjegociała,rozgrzanegojak
palenisko.Wsekundępóźniejmocneramionaotoczyły,ąwtaliiiposadziłynaobramowaniubasenu.
Podniosłastopynadwodę.
-Ręcznikisątam-mruknął.
Spojrzałananiegozgóry.Byłatakoszołomiona,zezpoczątkuniezrozumiała,copowiedział.Pierśczuł
sięwwodziejakwswoimżywiole.Patrzyła,jakobracasięjakfryga,odbijaodskalnejścianyiwynurza
wpołowiebasenu.Taflęwodyprzecięłanajpierwjedna,apotemdrugarękaijużbyłnadrugimkońcu,
zostawiającspienionyśladnapowierzchni.
Naskaleleżałytrzyręczniki.Dygocąc,owinęłasięjednym,potemwzięładrugiizawinęławeńwłosy.
Wróciłanaskałęipatrzyła,jakPierśprzecinawodę,pokonującjednądługośćbasenuzadrugą.
Wyglądałonato,żenieprędkoprzestanie,więcposzłapotrzeciręcznik,usiadłanaobramowaniuiotuliła
nimstopy.
Siedziałatak,zawiniętawręcznikipoczubeknosa,ipatrzyłanaszerokieramionaiplecyPiersa,który
niestrudzeniepływałdalej.
Porannepromieniesłońcapowoliogrzewałyjejowinięteręcznikamiciało.PaniHutchinschyba
zemdlałabynatenwidok.Zemdlała?Dostałabyapopleksji.Niédość,żeLinnetsiedziałanadsamąwodą,
ubranawyłączniewmokrąkoszulkę,tojeszczeledwienawyciągnięcieramieniaodniejpływałnagi
mężczyzna.
Wtejsytuacjikilkapiegównaprawdęniemiałoznaczenia,więcprzechyliłagłowędotyłuichłonęła
słoneczneciepło,rozkoszującsiębłękitemniebanadgłową.Byłotakwysoko,żeniepotrafiłasobie
wyobrazić,gdziesiękończy.Gdzieśtamleniwiekrążyłjakiśmorskiptak.Pewniewypatrywałryb.
Pierśdotknąłobramowania.Pięćdziesiątybasen.Niezatrzymałsię-zawróciłipopłynąłdalej.Jego
ciałomusiałouporaćsięzgorączkowąenergią,którejnaturęmógłzłatwościąokreślićkażdylaikbez
medycznegowykształcenia.
Sześćdziesiątdługości.Byłwyczerpany,alewciążczuł,jakpodskórąpulsujewrzącalawa.
Wkońcuwyszedłnabrzegijegooczynatychmiastpobiegływjejstronę.Odrzuciłagłowędotyłu,ajej
szyjalśniłakremowąbieląwpromieniachsłońca.Ręcznikzsunąłsięzrudychloków,któreodcinałysię
odbiałegopłótna.
Ledwiezdążyłdojśćdosiebie,przeciągnęłasięiotworzyłaoczy.
-Przepraszam,żecięomałoconieutopiłam-powiedziała,posyłającmutensekretnyuśmieszek,który
takgo...
Którytakmusiępodobał.
-Naprawdęniechciałam-tłumaczyłasiędalej.-Tylkożetybyłeśowielecieplejszyodemnie.
Zwłaszczakiedytuliłosiędoniegotocudowne,kobiececiało,przywierająctakmocno,jakwodorosty
dookrętowejliny.
-Terazjestcijużchybacieplej-zauważył,słyszącswójszorstkigłos.Naszczęście,onanigdynie
odgadnie,skądtazłość.Bogudziękizatęokropnąreputację.
Zamrugała.
-Ojej,niemaszczymsięwytrzeć!Pewniejestcistraszniezimno.
Wstałaniezgrabnieiwtedywszystkieręcznikiopadłynaziemię.
Świętokradztwembyłobynazwaćtepiersigruczołamimlecznymi.Byłycudowne,wydatne,prężne...
Mokrakoszulkastałasięzupełnieprzezroczysta.Przykleiłasiędojejudidopięknego,ciemnegotrójkąta
międzynogami.
-Proszę,weźten-stwierdziła.Rzuciłamuręcznik.Jakośgozłapałipośpiesznieowinąłsięwpasie.
-Wieszco?-Spojrzałananiego,anajejpoliczkachpojawiłsięlekkirumieniec.
-Cotakiego?-odparł,układającsobiedyskretnietoiowoimocniejobwiązującsięręcznikiem.
-Jesteślekarzem,więcpewniebędzieszsięśmiał,alemojamatkapowiedziałamikiedyś,że...
-Żeco?-Zawszepotrafiłpanowaćnadswoimciałem.Zawsze.Tobyłpoprostuprzypadek.
-Powiedziała,żemężczyznomzwisa.
-Zwisa?-powtórzył.Jeślipopatrzyprostowjejtwarz,niebędziewidziałtejkoszulki,przyklejonejdo
piesiidobioder.Niebędziemyślałostrasznymgłodzie,któryzapłonąłnaglewlędźwiach.Totylko
popędbiologiczny,nicponadto.
-Żezwisa-powtórzyłaizachichotała.-Zprzodu.Aletobieniezwisa,prawda?-Machnęłarękąw
kierunkuokolicyjegopasa.-Niekrępujecię,żetomówię,prawda?Wydawałomisiętotakieokropne,
żecośtamzwisa.Ale...aleuciebienicniezwisa.Uciebiestoi.
Niewytrzyma!iwybuchnąłśmiechem.
Zawtórowałamu.
-Tak,wiem-powiedziała.-Głuptaszemnie.Pierśzacząłmiećniepokojącewrażenie,żezichdwojga
ktoinnyjestgłuptasem.
10
Linnetprzezgodzinęmoczyłasięwciepłejkąpieli,popijającgorącączekoladęikończącczytaćCamillę
piórapannyFannyBurney.Gdyskończyłasięigorącawoda,iksiążka,wyszłazwanny.
-Ciekawe,czytujestbiblioteka-powiedziaładoswojejpokojówkiElizy.-Zabrałamzesobątylkopięć
książekiwszystkieprzeczytałampodrodze.
-Aniemożepaniprzeczytaćichjeszczeraz?-spytałaEliza,podającjejręcznik.-Tookropne
marnotrawstwo,oglądaćjetylkoraz.Lepiejkupićsobiewstążkę,bomożnajejużywaćbezkońca.
-Tęchybarzeczywiścieprzeczytamporazdrugi-LinnetkiwnęłagłowąwstronęCamilli.-Była
całkiemniezła.
PannęButterworthiszalonegobaronaczytałamjużdwarazy.Awłaściwienawettrzy.
Usiadłaprzytoaletce.
-Dziwne,żepannatyleczyta-powiedziałaEliza,zabierającsiędoczesaniajejmokrychwłosów.-
Szkoda,żepanowiewLondynieniewiedzieli,żezpannytakamądrala!
-Acotozaróżnica?Elizawydęławargi.
-Niktnielubi,kiedykobietamarozumdłuższyniżwłosy,alezdrugiejstronydamyztowarzystwanie
czytajątyle,copanna.
Możebytotrochęotrzeźwiłotychwszystkichbałwanów,cotakgadali,żeksiążęsięzpannązabawił.
-Wątpię-odparłaLinnet.-Obawiamsię,żedzieckokrólewskiejkrwitociekawszytematniżmoje
lektury.
-Onimajątubibliotekę.PanPrufrockwspominałmiotymwczorajprzykolacji.
-Wygodniewamtu?-Ojciec,czującwyrzutysumienia,żesamzniąniejedziedoWalii,wyprawiłLinnet
nietylkozElizą,aledałjejtakżedoobsługiczterechlokai,dwóchstangretówijeszczechłopcana
posyłki.
-Bardzo,proszępanienki.Mieszkamywzachodnimskrzydle,razemzchorymi,coumierająnaterakii
innechoróbska.Zabronilinamchodzićdowschodniego,botamleżąróżnizarażeni.Imożnacośodnich
złapać.W
każdymskrzydlejestosobnagospodyniijeszczezarządcazamku.Wczorajwnocyktośtakstrasznie
jęczał,żebałamsię,żeniezasnę,alewkońcuprzestał.PanPrufrockmówi,żejeślitosiępowtórzy,to
mamsięposkarżyćionigouciszą.
-Jakimnibysposobem?Bodomyślamsię,żejęczałzbólu,prawda?
-Pewniedadząmujakieślekarstwo.Możepanienkaposiedziprzedkominkiem,ażjejwyschnąwłosy?
Linnetjęknęła.
-Niechcę,boniemamcoczytać.Mogłabyśskoczyćdotejbibliotekiimicośprzynieść?
-Poproszęlokaja,żebypowiedział,gdzietojest.Jedenjestcałkiemprzystojny,tylkostrasznieśmiesznie
sięnazywa.
Wczorajmiopowiadał,jakdoktorgostraszył,żemuutniegłowęibędziepatrzył,czyonpotembędzie
mógłchodzić.
Wdziesięćminutbyłajużzpowrotem,zestosemksiążekpodpachą.
-Straszniedużoichtamjest-wysapała.-Tylkożeniemogłamznaleźćnicpodobnegodotychpowieści,
copanienkalubiczytać.
Książkirzeczywiścieniecosięróżniłysięodjejzwykłychlektur,alezdesperowanaczytelniczkanie
cofniesięprzedniczym.
-Wiedziałaś,żepozjedzeniumelonaznikaopuchlizna?-spytałaElizęjakiśczaspotem.
-Naprawdę?Możejaksięktośuderzywpalec,totak.Alenacoinnegochybaniepomaga.Mójtatko
miałokropniespuchniętynosodpicia.Niechpanienkaodłożywreszcietęksiążkę.Trzebawdziaćgorset.
Linnetzniechęciąodłożyłaksiążkę.
-Piszątutakże,żecebulaodświeżaoddech.
-Atojużczystagłupota-stwierdziłaEliza,sznurującgorset,apotemwkładającjejsuknięprzezgłowęi
uważając,byniezburzyćfryzury,którąupięławysokoiozdobiłalśniącymiemaliowanymikwiatuszkami.
Kiedyzaczęłazapinaćguziczki,Linnetznowuzłapałaksiążkę.
-MojaciotkapijemnóstwoeliksiruDaffy'ego,żebynieprzybraćnawadze-powiedziała.-Aonitu
radząduszonypoliczekwołowy.
-Toobrzydliwe-skrzywiłasiępokojówka,aleponamyśledodała:-1pewniedlategodziała.
-Ciekawe,colordMarchantmyśliotychwszystkichcudownycheliksirach-zamyśliłasięLinnet.-
Wieszmoże,gdziegoznaleźć?
-Pewnieotejporzesiedziupacjentów.Niechpanienkastoispokojnie.Jeszczetylkotenostatniguzik.
Gotowe.Mapanienkagodzinędodrugiegośniadania.
Linnetobejrzałasiępospieszniewlustrze,tymrazemzprzoduizboków.
-Dzieciakanicanicniewidać-zaśmiałasięEliza.-Ciekawe,kiedyksiążętozauważy.Podobnoma
fiołanapunkciekrólewskiejrodziny.Całkiemmuodbiło.Będziestrasznierozczarowany,jaksięokaże,
żezpanienkiżadnaladacznica.
Linnetwestchnęła.
-Czysłużbazawszemusiwszystkowiedzieć?
-Tutejsinicniewiedzą-oburzyłasięEliza.-Choćmuszęprzyznać,żepodschodamizaczęłysięjuż
zakłady.PanPrufrock
niejesttakinadętyjaknaszpanTinkle.PanTinklenigdybynacośtakiegoniepozwolił.
-Zakładaciesię,czyjestemwciąży,czynie?
-Skądżeznowu!Mywszyscywiemyprzecież,żekazałapanienkaStubbinsowiobwozićsiępoLondynie
iżadenksiążęsiędopanienkiniedosiadłpodrodze.Zakładidzieoto,czylordMarchantsięwpanience
zakocha.
-Mamnadzieję,żeniepostawiłaśnatowszystkichpieniędzy-stwierdziłaLinnet,kierującsięku
drzwiom.
-Mywszyscyznaszegodomuobstawiamypanienkę.Atutejsistawiająnajegolordowskąmość,wszyscy
codojednego.Bojąsięgojaksamegodiabła.Myślą,żetojakiśodmieniec.
-Ipewniemająpotemuniejedenpowód-przytaknęłaLinnet.-Wkońcupracująuniegonieoddziś.
Przegrasztenzakład,Elizo.Obojeuznaliśmy,żedosiebieniepasujemy.
Elizaodpowiedziałaszerokimuśmiechem.
-Możeniechpanienkapójdziedoniegoipopytaotenmarynowanypoliczek,czycotamtojest?-
PodskoczyłakuLinnetiniecoobciągnęłajejsuknię.-Terazmożepanienkajużiść.
Linnettrafiładoinfirmeriinatrzecimpiętrze,alekiedyzajrzaładośrodka,niezastałatamaniPiersa,ani
żadnegozpozostałychlekarzy.Pacjent,któregopoznaławczoraj,uniósłgłowęipowiedziałcoś,czego
niezrozumiała,więcdoniegopodeszła.
Przypominałtrochępsa-takiegokosmategokundla,którywłóczysiępoulicachzminązarazemżałosnąi
zawadiacką.
-Chybaciębolitawysypka-powiedziała.-Wczorajnassobienieprzedstawili.JestempannaThrynne.
-AjaHammerhock-wykrztusiłpacjent.Rzeczywiściemiałokropniespuchniętyjęzyk.
-Mogęcijakośpomóc?-spytała.-Możeprzynieśćwody?
-Doktormówi,żejemujużnicniepomoże-odezwałsięjakiśgłoszajejplecami.
Odwróciłagłowę.Wsąsiednimłóżkuleżałmałychłopiec.WyglądałnielepiejniżHammerhock-same
kościizęby
-itaksa-
mojakontrochęprzypominałbezdomnego,zaniedbanegokundla.Rozczochranewłosysterczałyna
wszystkiestrony,otaczającbladąbuzię.Drgnęła,zaniepokojona.Toniemożliwe,żebytendzieciakbył
jednymzpacjentówczekającychnaśmierć,októrychwspominałaEliza.
-To,żenicmuniepomoże,nieznaczy,żeniechcemusiępić-stwierdziła.-Jakmasznaimię?
-Gavan-powiedział,opierającsięnałokciu.-Wczorajmówili,żeHammerhockmajakąśtamgorączkę.
Więcpielęgniarkaprzychodzituodczasudoczasu,kładziemumokrąścierkęnatwarzidajemujakieś
leki.
Hammerhockpokiwałgłową.
-Gdzietapielęgniarka?-spytałaLinnet.Szczerzemówiąc,czułasiętrochęnieswojo.
-Poszłaodpocząć-odpowiedziałGavan.-Machandrę,jakzadługosiedziznami,umarlakami.
-Zumarlakami?Tyteżumierasz?Gavanskrzywiłsię.
-Doktormówi,żewszyscykiedyśumrzemy.Hammerhockzacząłsiękrztusićnałóżku.Linnetodwróciła
siędoniego.Pokazałnakubekzwodą,więcpomogłamusięnapić.Położyłsiępotemnawznaki
zamknąłoczy.
Linnetpopatrzyłanapozostałychpacjentów,alewszyscybylinieprzytomni.UsiadłanałóżkuGavana.
-Skądsiętuwziąłeś?
-Mamamnieprzywiozła-powiedział,pochmurniejąc.-1zostawiła.
-Mieszkaciedalekoodzamku?
-Niebardzo.No,alenatargmamybliżej.
-Doktorsiętobązajął-pocieszyłago.-Niedługobędzieszmógłwrócićdodomu.
-Nicztego-odpowiedziałchłopiec.-Niemogę,bojestemchory,atuprzynajmniejmamłóżko,conie?
Więcmamapowiedziała,żemamzostać,bonawetprześcieradłomidali,widzisz?Ijedzenie.Iletylko
zechcę.
Drzwiotworzyłysięcichoiweszłaprzezniegrupkamężczyzn.ZanimLinnetzdążyłasięodwrócić,
dobiegłjąmrukliwygłosPiersa:
-Patrzciepanowie,ktotusiedziipolerujesobieaureolkę.LinnetpatrzyłanaGavana,którywyprostował
sięnałóżkuiuśmiechnąłoduchadoucha.
Pochwiliusłyszałastuklaski.Pierśstanąłpodrugiejstroniełóżka.
-Zadajeszsięzumarlakamialboznoworodkami,co?
-Zjakiminoworodkami?-spytałGavan.-Znasztępanią,doktorze?-dodałnatychmiast,wskazującna
Linnet.
Pierśuniósłbrwi.
-Trochęjąznam.Cooniejmyślisz?Zastanawiamsię,czybysięzniąnieożenić.
Gavanskinąłgłową.
-Tatkomówią...-Zawahałsię.
-Śmiało-zachęciłgoPierś.-Onatylkowyglądajakdama,alewcalejąniejest.
Linnetposłałamugniewnespojrzenie.
-Tatkomówią,żenajlepszekobitymajądużejabłuszka-oznajmiłGavanipopatrzyłprostonabiust
Linnet,więcPierś,oczywiście,zrobiłtosamo.-Bierzją,panie,pókiczas-poradziłdzieciak.-Utykasz,
notomałoktórabędziecięchciała.
NiedbającokrzywąminęLinnet,Pierśpochyliłsię,żebyprzyjrzećsiębliżejomawianymfragmentomjej
anatomii.
-Jesteśpewny?Zawszepodobałymisiębrunetki,takietrochęcygańskiezurody.
Gavanrzuciłmuspojrzeniepełneniesmaku.
-Doktorze,czytysięwogólenieznasznababach?
-Możetrochęmniejodciebie.
-Dziewucha,cowyglądajakCyganka,pewnieniąjest.Więcjakjąsobieweźmieszzaślubną,to
będzieszmusiał
spaćporowach,boonadługowjednymmiejscunieusiedzi.
-Aniemógłbymjejpuścićsamopas?
-Poślubieniewolno-odparłchłopiec.-Ludziesąwtedyzwiązanizesobą.Jakłańcuchem.Takmówi
tatko.
-Jaksiędziśczujesz?-Pierśzmieniłtemat.-Wstawałeśjuż?
-Siostrachciała,żebymsikałdonocnika,notoudałem,żemnietrafił,iobsikałemjejbuta.Powiedziała
żejestemgorszyodszatana,ikazałamiwracaćdołóżka.-Zaśmiałsięjasno,radośnie,jakdzieciw
parku.
-Gdzietasiostra?-spytałaLinnet,podnoszącwzroknaPiersa.-Gavantwierdzi,żemadepresję.
-Zadużotuludziumiera-potwierdziłpogodniechłopiec.
-Pewniepodpijamojąbrandy-stwierdziłPierś.-Teżbymtozrobił,gdybyGavanobsikałmikapcie.
Gavan,powieszmi,jeślisiostraMatyldawtoczysiętupijanajakbela,prawda?
Chłopiecenergiczniepokiwałgłową.
-Lubiszją?-spytałaLinnet.
-Niepozwalamiwstawać.Mówi,żejakwstanę,topołożykogośobcegonamoimłóżku.
Zsąsiedniegołóżkarozległsięzduszonykaszel.Pierśijegoniewielkaświtaprzeszlijużdalej,więc
LinnetpochyliłasiędopanaHammerhocka.
-Tak?
-Nalitośćboską,kobieto,odsuńsięodniego-rozległsięrykzajejplecami.-Możejeszczezaraża,ty
tępaidiotko!
Linnetzlekceważyłagokompletnie,wsłuchującsięwbełkotHammerhocka.
-Tasiostratowiedźma-wykrztusiłwkońcu,ciężkooddychajączwysiłku.
-Naprawdęchceszwyjśćzadoktora?-dopytywałsięGavan.-Wiesz,boonniejestmiły.Ciągle
wyzywaludzi,asiostrateżgoprzezywa.Mówi,żetodiabełwcielony.
Jaknazawołanie,zdrugiegokońcasalirozległsięwściekłyryk.ToPierśzłościłsięnajednegoz
lekarzy.
-Mojamamuśkadałabymuwucho-powiedziałGavan.-Jeślizaniegowyjdziesz,teżbędzieszmusiała
goodczasudoczasunatłuc.
Obojepopatrzylinapotężnąpostaćhrabiego.
-Możeniebyćłatwo-zreflektowałsięchłopiec.
-Racja-zgodziłasięLinnet.-Mówisz,żechciałbyśwstaćzłóżka?
-Niemogę-odparłGavan.-Booddadząmojemiejsce.Straszniedużochorychludzichcetubyć,wiesz?
-Niepozwolęimnato-obiecałaLinnet,widząc,żeHammerhockkiwagłowąnapotwierdzeniesłów
Gavana.-
Chybaszybkosięterazmęczysz,więcmożelokajzaniesiecięnadwór.Pewnieprzedchorobąbyłeś
bardzożywymdzieckiem.
-Wczorajniedałemradydojśćdokibla-stwierdziłGavanzpowątpiewaniem.-Czepiałemsięsiostry
jakpijanypłotu.
-Tookropne-odpowiedziała.-Alejakośsobieztymporadzimy.
Wstałaizadzwoniłanalokaja.Pierśbyłdaleko,dręczyłkolejnegopacjentainiezwróciłuwagi,kiedy
sympatycznymłodylokajNeythenowinąłGavanakocemiwyniósłgozsali.
Linnetruszyłazanimi.
-Dokądidziemy,panienko?-spytałNeythenprzezramię.
-Nadbasen-powiedziała.
-Cototakiegobasen?-zaciekawiłsięGavan.Oczybłyszczałymuzpodniecenia.-Jakaśsadzawkadla
ryb?Kiedyśtakąwidziałem.Ja...
Gadałnieprzerwanie,gdyschodziliposchodachiszliścieżką.Zamilkłdopiero,gdyznaleźlisięnad
basenem,itotylkodlatego,żeotworzyłszerokobuzięzezdziwienia.
-Pięknietu,prawda?-powiedziałaLinnetzuśmiechem.-Neythen,czymożeszgoposadzićnatym
płaskimkamieniu?
-Aleogromniasty-wykrzyknąłchłopiec.Linnetspostrzegła,żewpatrujesięwocean.-Niewiedziałem,
żejestażtaki.Całatawoda...Gdzieonatakpłynie?
-Odpływaipotemwraca-wyjaśniłaLinnet.Siedzieliwetrójkę,wpatrującsięwfale.
-Ilemaszlat,Gavan?-spytała.
-Sześćitrzyćwierci-odpowiedział.-Widzisz,jakąścieżkęrobisłońcenatychfalach?
Rzeczywiście,złocistasmugawiodławdalażpohoryzont.
-Wyglądajakdroga-powiedziałGavan.-Topewnietadrogadonieba,októrejmówiłamimamuśka.
Neythenpoprawiłsięnakamieniu.
-Musiszjużwracaćdopracy?-spytałagoLinnet.
-PanPrufrockniebędziesięgniewał.Toporządnyczłowiek-odparłNeytheniściślejowinąłGavana
kocem.
-Tylkożejachybaniepójdędonieba-stwierdziłchłopiec.Niewyglądałnazaniepokojonegotą
perspektywą.
-Oczywiście,żepójdziesz-odpartaLinnet.-Alenieodrazu.
-Pewnieniewpuszczajątych,coniewierząwtewszystkieozdóbki.Harfy,chmurkiitakdalej.
-Wcalenietrzebawniewierzyć-zapewniłagostanowczoLinnet.-Drzwidoniebasamewiedzą,kiedy
sięmająotworzyć.
Popatrzyłanachłopca.Czynaprawdęumierałnajakąśokropnąchorobę?Sercejejpękałonasamąmyśl
otym.
Gavanwestchnął.
-Sątujakieśpsy?-zapytał.LinnetpopatrzyłanaNeythena.
-Wstajnijestpies.Starykundel,którydonikogonienależy.
-Toznaczy,żemożebyćmój-ucieszyłsięGavan.-Mójbratmapsa,alejaniemamtakiego,cobybył
mójnazawsze.
Wyraźnieniemiałochotynadalszefilozoficznerozważanianatematżyciapośmierci.
-Chodźmytam!-zawołał.
-Pielęgniarkabędziesięociebiemartwić-upomniałagoLinnet.
AleGavanprzekonałją,żepielęgniarkapewnienawetniezauważyjegonieobecności,anawetjeśli,to
tylkosięucieszy.
-Mówi,żejestemjakzadrawboku-wyjaśnił.-Proszę,możemytylkopopatrzećnategopsa?
Poszliwięcdostajniipróbowalizwabićdosiebiemałegoszaregokundelka,którywyróżniałsięjedynie
błyszczącymiczarnymiślepiamiiogólniezaniedbanymwyglądem.PochwiliLinnetusłyszałastukanie
laskiPiersa.
-Tujesteście-odezwałsięniezbytprzyjemnymtonem.-Nalitośćboską,pielęgniarkahisteryzuje,że
ktośwykradł
chłopaka.
-Alenieoddałajeszczenikomumojegołóżka,prawda?-wykrzyknąłGavan,podniósłsięiomałosię
nieprzewrócił,aleNeythenzdążyłgopodtrzymać.
-Niemożegooddać,bocałejestzapchlone-odparłPierś.
-Janiemampcheł-zirytowałsięGavan.-Czymyślisz,że...
-Oczywiście,żenie-warknąłPierś.-Cotychceszzrobićztymbrudnymkundlem?
-Tobędziemójpies-odpowiedziałGavan.-Oswojęgoibędziespałnamoimłóżku.
Udałoimsięzagonićpsawkątstajni,alewcaleniechciałdonichpodejść,choćGavanw
nieskończonośćwołał:
„Burek,donogi!".
-PewnienienazywasięBurek-wymądrzyłsięPierś.
PrawieniepatrzyłnaLinnet.Aonapoczułasiębardzozaniepokojonatym,jakjejsercezabiło,kiedy
wszedłdostajni.Niedługozacznienadsłuchiwać,czyskądśniedobiegastukotjegolaski,jakjakaś
zakochanaidiotka.
-Ajak?-spytałGavanzprzejęciem.-Kiedyśbyłtwój,doktorze?
-Oczywiście,żenie.Jakchcesz,żebydociebieprzyszedł,dajmumięsa.-Pierśskinąłgłowąwstronę
Neythena.-
Prufrockcięszuka.Zameldujsięuniego,apotemwróćizanieśtegosmarkaczanagórę.
-Jeśliniejesttwój,togosobiewezmę-powiedziałGavan.-BędziesięnazywałRufus.
-LepiejJabłuszko-zaproponowałPierś,posyłającLinnetzłośliwespojrzenie.-Będzieszwtedyzawsze
pamiętałoradachtwojegotatki.
-Togłupieimię.Jakieśtakiedziewczyńskie.Rufuslepiejpasuje.-Gavanpotrząsnąłgłowąirzucił
patyk.-Przynieś,Rufus!
Linnetwyprostowałasię,widząc,żeGavanmaochotęnamówićpsadozabawywaportowanie.
-Cotydocholerywyczyniasz?-spytałjąPierś.-Niebyłocięnadrugimśniadaniu.
Pochyliłsięnadniątak,żeażsięprzestraszyła.
-JatylkozabrałamGavananadwór-wyjaśniła.-Niemamnicdoroboty,chybażezacznęczytaćtwoje
medycznetraktaty.
-Maszrobićto,coinnedamy.Trzymajsięzdalaodmoichpacjentów!
-Dlaczego?
-Dlaczego?Bojacikażę!Parsknęłaśmiechem.
-Boiszsięswojejpielęgniarki.
-WcalesięniebojęsiostryMatyldy.Onadoskonalezaprowadzaiutrzymujedyscyplinę.
-Topocoprzykuśtykałeśponasażdostajni?
-Możesięwtobiezakochałem,zgodniezwyobrażeniamicałejtutejszejsłużby.
-Twoiludziewcaletakniemyślą-sprostowała.-Tomoinatoliczą.
-Mójlokajpowiedziałmioichzakładach.Twojasłużbastracimnóstwopieniędzy-stwierdziłz
satysfakcją.-Mamnadzieję,żeimdobrzepłacisz,bozbankrutują.
Linnetwykrzywiłasiędoniego,apotemspojrzaławdół,naziemię.Gavanczołgałsięnaczworakach,a
Rufusostrożnieobwąchiwałjegopalce.
-Niemożesztrzymaćdzieciakapodstrażątejherod-baby,wotoczeniuciężkochorychludzi.
Pierśzaśmiałsięurągliwie.Odpowiedziałamugniewnymspojrzeniem.
-Jestemwrednymdraniem,co?
-Właśnie.
Oparłsięmocniejnalasce.
-Będziemytustali,wstajni,prowadzącpoważnądyskusjęoopiecenadpacjentami,czymogęjuż
wracaćdodomu?
-Możeusiądziesznatejławeczce?-zaproponowała.
-Dlaczegoniemiałbymiśćdosiebie?
-Bochcęztobąporozmawiaćopacjentach,którzyleżąplackiemiczekająnaśmierć.
-Poco,dodiabłaciężkiego,chceszzemnąotymrozmawiać?Urodatozamało,żebyzostaćmedykiem.
-Nietrzebabyćmedykiem,żebywiedzieć,żeniepowinnosięzostawiaćchoregodzieckaztymi
wszystkimiumierającymiludźmi.Całymidniamileżywłóżku.Pielęgniarkaniepozwalamuwstaćnawet
nachwilę.
-Bojejzabroniłem-odpowiedziałuprzejmie.-Zazwyczaj
mniesłucha,bopłacęjejpensję.
-Przecieżtośmieszne-rozzłościłasięLinnet.-Powinieneśzobaczyć,jakibyłszczęśliwynawidok
oceanu.Ateraz,ztym...-popatrzyłaznowunadziecko.Rufuswłaśniepodniósłnogęiobsi-kiwałgołe
stopyGavana.
-SiostrzeMatyldzietosięniespodoba-stwierdziłradośnie
Pierś.-Powie,żetotwojawina.Linnetwzruszyłaramionami.
-Neythenopłuczemunogiwpoidledlakonipodrodzedo
infirmerii..
-Więccotwoimzdaniempowinienemzmienićwzachodnim
skrzydle?
-Wprowadzićtampogodneakcenty.
-Chodziciośmierć,prawda?-Pierśprzysunąłsiędoniej.-
Boiszsięjej!
-Niechodziośmierć-westchnęła.
-Todobrze-ucieszyłsięPierś.-Tobyłafascynującakonwersacja,alemojanogamajużdośćtych
emocji-stwierdził
izacząłzbieraćsiędowyjścia.Linnetzmrużyłaoczy.Ogarnąłjągniew.
-Zamierzaszsobietakpoprostuodejśćodemnie?Pierśspojrzałprzezramię.
-Czyzamierzam?Cojazamierzam?Odejść?Odciebie?-Parsknąłśmiechem.-Tak,takimamzamiar.
Śmignęłaobokniegoistanęławdrzwiach.
-Dlaczegoniechceszmniesłuchać?
-Bojesteśoślicą.
-PowinieneświdziećtwarzGavana,kiedymówiłoniebie-krzyknęłagniewnie.-Powiedział,żesłońce
nafalachwygląda
-Aniechsobienawetwyglądajakkonającakrowa-przerwałjejPierś.-Jakitomazwiązek?
-Przecieżonumiera,tyidioto-wybuchnęła.
-Wszyscyumieramy.
-AlenietakjakGavan.Nietakszybko,nietakmłodo.
-Aktogotamwie,kiedyonumrze?-Wzruszyłramionami-Szczerzemówiąc,sądużeszanse,żety
odejdzieszpierwsza.Choćmbykobietysąbardziejdługowieczne,aleonmazaledwiesześćlat,aty
pewniejużzedwadzieściapięć.
-Tylkodwadzieściajeden-odparłapochmurnie.
-Sądzącpowyglądziematki,dzieciakdożyjepóźnejstarości.Totwardakobietaimiaładośćrozumu,
żebygotuprzywieźć,kiedyspadłzestogusianaidoznałskomplikowanegozłamaniaz
przemieszczeniem.
-Skomplikowanego...
-Złamania.Kości-wyjaśnił.-Czymogęterazwreszciepokuśtykaćzpowrotemdodomuidonieść
siostrze,żepacjentzostałodnaleziony,choćjestobsikanyprzezpsaipewniezapchlony?Niezbytjejsię
tospodoba.
-Myślałam,żejestumierający.Mówił,żekazałeśmuleżeć.
-Jesteśgłupsza,niżmyślałem-odparłniegrzecznie.-Rzeczywiściekazałemmuleżeć.Zastosowaliśmy
innowacyjnątechnikęleczeniapoprzezunieruchomieniekończynywgipsie,zdoskonałymskutkiem,nie
chwalącsię.Ilerazymamcipowtarzać,żenogamniebolijakjasnacholera?
-Czytykonieczniemusiszbyćtaki...
-Chamski?Wtargnęłaśdomojejinfirmerii.Zabrałaśzłóżkachłopaka,któremuledwietrzydnitemu
zdjąłemgips.
Kazałaśgozanieśćnadmorze,apotemdostajni,aterazpełzanaczworakachpoziemi.Przecieżon
nawetniemożestaćowłasnychsiłachNiedałbyradydojśćdołóżka,gdybyś...
-Patrzcie!-zawołałGavanzzaichpleców.-Patrzcietylko!
Odwrócilisię.
Stałwyprostowany,zRufusemwramionach.Pieslizałgopobrodzie.
-Jużmniepolubił!
11
Linnetubierałasięnakolacjęwponurymnastroju.Jaksięokazało,zachodnieskrzydłowcaleniebyło
umieralnią.
Wyszłanakompletnąidiotkę,alenieostudziłotojejbojowegonastroju.Pierśdoskonaledbałociała
swoichpacjentów.Alenieobchodziłogo,jakciężkojestimleżećwłóżkudzieńzadniem.
Właściwieniepowinnazajmowaćsięnieswoimisprawami.Niepasowalidosiebie,apomysł,żePierś
sięwniejzakocha,itoprzedupływemdwóchtygodni,byłpoprostuśmieszny.Małżeństwobyłopoza
dyskusją.
Napisaławięcdoksięcialiścikzprośbą,bynastępnegodniaruszyliwdrogępowrotną.Musiała
zdecydować,comazrobićzeswoimżyciem.Postanowiławrócićdoojca.Potemgdzieśwyjedzie.
Najlepiejnakontynent.Samotnie.
Brzmiałotożałośnie,aleodśmiercimatkiLinnetstalebyłasamotna.
Zirytowana,żerozczulasięnadsobąjakdziecko,wzięładorękiksiążkę,alejakośniepotrafiła
zapomniećobożymświecie,zaczytującsięopisamiremediumnabólzęba.Zaczęłasięobawiać,że
książęniebędziechciałtakszybkowyjechać.
Niemiałapojęcia,dlaczegoPierśodtylulatnierozmawiałzksięciem,aleminajegoojcapowiedziała
jejprawiewszystko.Obecnośćsynabyładlaniegowielkimszczęściem,nawetjeśliPierśprzez
większośćczasuzachowywał
sięjakkompletnyidiota.
WkońcuusiadłaprzytoaletceizaczęłaczytaćnagłosfragmentymedycznegotraktatuElizie,która
zręcznymiruchamipalców
układałajejwłosywskomplikowanąfryzurę.Naglenadziedzińcurozległsięjakiśhałas.
-Cosiętamdzieje,dolicha?-zdziwiłasięLinnet.Elizaodłożyłainkrustowanygrzebieńiskoczyłado
okna:
-Tojakiśpowóz!Właśniesięzatrzymuje.Wyglądakubekwkubekjakdynia,takiżółtyibłyszczący.
Linnetpodeszładookna,akuratnaczas,bydostrzec,jakzpowozuwysuwasięszczupładamskastopaw
eleganckim,obszytymklejnotamibucikunawysokimobcasie.Stopanależaładodamyodzianejw
śliwkowypodróżnykostiumiuroczykapelusikozdobionyniejednyminiedwoma,aleażtrzemapiórami.
-Cudowny-westchnęłaEliza.NapewnozLaBelleAssemblée.Mawsobiecośtakiego.Odrazuwidać.
Linnetusiadłaprzytoaletce.
-PewnieprzyjechałajakaśmojarywalkadorękilordaMar-chanta.
-Raczejpacjentka-uspokoiłająEliza,zpowrotembiorącsięzagrzebień.-Tutejsimówią,żezjeżdżają
siędoniegoludziezcałejWielkiejBrytanii,wiepanienka?ZcałejAngliiinawetzzagranicy.Ize
Szkocji,choćtotakikawał
drogi.
Linnetniezamierzałazastanawiaćsię,czyPierśjestdobrymlekarzem.Niepotym,jakzacząłsięzniej
naśmiewać.
Miałdiabelskieoczy,poprostudiabelskie.Podły.Doskonalewiedział,żeuznałaGavanaza
umierającego,ipozwolił,żebyzrobiłazsiebieidiotkę.
-Mamszczerąnadzieję,żetokolejnakandydatkanaksiężnę-powiedziała.-Zprzyjemnościąpopatrzę,
jakprzymierzasiędospędzeniaresztyżyciaztymczłowiekiem.
-Gotowe-stwierdziłaEliza,wsuwającozdobnygrzebieńwjejwłosy.-Fryzurajaksiępatrzy.
Linnetwstałairuszyłakudrzwiom,alepochwilisięzawahała.Niemiałaochotyschodzićnadół.Nie
teraz,kiedyPierśjąwyśmiałiwystrychnąłnadudka.
-Może...
-Nie-odparłatwardoEliza.-Możemapanienkaracjęitenczłowiektoszatanwcielony,aleniewolno
siępaniencechować
przednimwsypialni.Proszęiśćdosalonuirozkochaćgowsobie.
Linnetjęknęła.
-Wszyscyliczymynapanienkę-dodałasłużącaiwypchnęłajązadrzwi.
Linnetpowolischodziłaposchodach,ponuroliczącwmyślikażdykolejnystopień.Myślała,żeprzeżyła
największeupokorzeniewswoimżyciutegodnia,kiedywszyscygościenabaluodwrócilisięodniej
plecami.Ktobypomyślał,żepoczujesięowielegorzej,kiedyjakiśgłupidoktorekroześmiejejejsięw
twarz?
Zsalonudochodziłożywionygwar.Prufrockstałtużobokotwartychdrzwiinawetniepróbował
wyglądaćjaklokaj.
-Mów,mów-odezwałasiędoniego,gdyzeszłazostatniegostopnia.
-Księżnaprzyjechaławodwiedzinydosyna.Toznaczy,byłaksiężna-wyjaśnił.
-MasznamyślimatkęlordaMarchanta?Aleonaprzecieżmieszkazagranicą,prawda?-Linnetpoczuła
dreszczykciekawości.
-Zdajesię,żebyłaprzezkilkamiesięcywAndaluzji,aleznudziłojejsiętamipostanowiłaprzyjechać
doWalii,żebyzrobićniespodziankęsynowi.
-Ażtusięokazało,żewłaśniegościuniegoksiążę.Bardzociekawe!
-Książębyłnagórze,kiedyprzyjechała,więcmadamejeszczeniewie,jakaprzyjemnośćjączeka-
odparłPrufrock,otworzyłszerokodrzwi,wszedłdośrodkaizaanonsował:-PannaThrynne.
Wszyscywsaloniezamilkliizwrócilisiękudrzwiom.BezwstydnienaśladującZenobię,Linnet
zatrzymałasięnachwilęwdrzwiachweleganckiejpozie,poczymweszładosalonu.
Wszyscyruszylikuniej:markizLatourde1'Affitte,trzechmłodychlekarzy...tylkoniePierś.
PodaładłońjegokuzynowiSebastienowi,którypochyliłsięwdwornymukłonie,jakprzystoi
francuskiemuszlachcicowi.Aleonaniepatrzyłananiego,tylkostrzelałaoczymawbok.Aha,tamjest.
Piersstałopartyofortepian,zprzymkniętymioczami,jakbyniechciałwidziećtego,codziejesięw
salonie.
Oczywiście,spojrzałnanią.Byłrównieśpiącyjaklewnałowach,czatującynaniewinnągazelę.Wjego
spojrzeniubyłaprzekora...icośjeszcze.
To„cośjeszcze"sprawiło,żeLinnetcałasięspięła.Zwróciłasięwstronęmarkizaiposłałamuuroczy
uśmiech.
-Proszęmiopowiedzieć,cosiędzisiajzpanemdziało.CzylordMarchantmówiłpanu,markizie,jak
doprowadziłamgodoszału,bozabrałamjednegozjegopacjentównaświeżepowietrze?
Sébastienzaśmiałsięserdecznieiodparłzprawdziwiefrancuskimwdziękiem.
-TakczęstosamdoprowadzamPiersadoszału,żeprzestałemzauważać,kiedysięwścieka.Przedstawię
paniąjegomaman,amojejciotce,boonsammazamałoobycia,żebysiętymzająć.Chodźmydoniej.
Przyjechałaledwiegodzinętemu.
WchwilępóźniejLinnetdygałaprzeddrobniutką,nieskazitelnieeleganckądamą.
-LadyBernaise,czymogępaniprzedstawićpannęThryn-ne?-ZwróciłsiędoowejdamySébastien.-
Jakpaniwiadomo,przyjechaładoWalii,żebypoznaćpanisyna.
MatkaPiersawydawałasięwogóleniezmęczonapodróżą.Byłapiękna,ajejpromiennacerailśniące
włosysprawiały,żeniewyglądałanaswojelata.
-Enchantée-odpowiedziałazlekkimuśmiechem,którynatychmiastprzywiódłLinnetnamyśljejsyna.
Mówił
zarazemwszystkoinic.
-DowiedziałamsięoddrogiegoSébastiena,żeprzeznaczonopaniąnażonędlamojegosyna.
-Nieprzeznaczono-poprawiłająLinnet.-Zaproponowano.
-NiebyłamwAngliiodwielulat-LadyBernaisemachnęłaręką.-Proszęmiwybaczyćprzejęzyczenia.
Chcepaniwyjśćzamojegosyna?
-Jeślinie,tochętniezajmęjegomiejsce-zaoferowałsięSébastien.Nibyżartował,alewjegogłosie
dźwięczał
poważnyton.
Linnet,uśmiechającsię,rzuciłamuspojrzeniespodrzęs.ByłcałkowitymprzeciwieństwemPiersa:
uprzejmy,wymowny,troskliwy.Ieleganckoubrany.
-Obawiamsię,żeniepasujemydosiebiezpanisynem-zwróciłasiędoladyBernaise.
DamaztrzaskiemotworzyławachlarzispojrzałasponadniegonaLinnet:
-Skądtapewność,mojamiła?
-Spędziłaznimniecowięcejniżpięćminut-wtrąciłSébastien.
-LordMarchantsammitopowiedział-wyjaśniłaLinnet.-Ajasięznimzgodziłam.Obawiamsię,że
doprowadzamtegobiedakadoszału,atoźlewróżymałżeństwu.
-Odkiedytojestembiedakiem?-spytałPierś,stajączajejplecami.
-Trudnouznaćcięzakogośinnego,kiedymasznasobietakieubranie,moncher-odpowiedziałajego
matka.-
Gdziejeznalazłeś,nawysypisku?
-Nie,naśmietniku-sprostował.-Więc,maman,czyjacijużwspominałem,żemójdrogi,godny
pogardytatkotakżebawiumniewgościach?
LadyBernaisenaułameksekundyzmrużyłaśliczneoczy.
-Obawiamsię,żeradośćznaszegospotkaniapotylumiesiącachsprawiła,żezapomniałeśmiotym
powiedzieć.
-Prawdopodobnie-zgodziłsięznią.-Idotegotamojafatalnapamięć.Nocóż,pewniezachwilędo
nasdołączy.
LadyBernaiseodchrząknęła.
-Nie,jużniebierzeopium-uspokoiłjąPierś.SébastienposłałLinnetsmętnyuśmiech.
-Widzipani?Jużzaczęliśmytraktowaćpaniąjakczłonkarodziny.
Linnetpróbowałasięszybkozorientować,ocowtymwszystkimchodzi.Czyżbyksiążębrałopiumz
powodujakiejśchoroby?Wyglądałcałkiemzdrowojaknapięćdziesięciolatka.
-Jestuzależniony-wyjaśniłPierś,odczytującjejmyślirównieszybko,jakobawyswojejmatki.-Opium
działaprzeciwbólo-wo,cooznacza,żeuzależnia.Toznaczy,żeksiążęniepotrafiłgoodstawić.Pewnie
zaczęłosięoduśmierzaniajakiejśdrobnejdolegliwościwrodzajustłuczonegopalca.Popewnymczasie
zacząłsięsnućpodomujakbłędny,dostarczającnamzmamannieustającychrozrywek.
LadyBernaisezamknęławachlarzitrzepnęłanimsynapogłowie.
-Niemówprzymnieoojcuztakimbrakiemszacunku.
-AkiedymamanwkońcuuciekładoFrancjiizabrałamniezesobą,todziękiBoguojciecsięznią
rozwiódł-
uzupełniłPierś.-Rozpowiadałnaprawoilewo,żegozdradziłaiuciekłazogrodnikiem.Co,między
namimówiąc,byłokompletnąbzdurą.Naszogrodnikmiałprawieosiemdziesiątlatinieprzeżyłbytakich
emocji.
-Pierzeszpublicznienasząlingerie.-LadyBernaisezmierzyłagogniewnymspojrzeniem.
-Linnettoniepubliczność-odparłPierś.-Jestmojąnarzeczoną,przynajmniejdoczasu,kiedyktóreśz
naszamieściodwołaniew„MorningPost".
-MójojcieczajmiesiętymnatychmiastpomoimpowrociedoLondynu-poinformowałagoLinnet.-
Jutrowyjeżdżam.
-Czytokonieczne?Jestpanitakaravissante-odezwałasięladyBernaise.-Naprawdę.Doskonaleby
siępaniczuławeFrancji.Ijeszczelepiejbypaniwyglądaławinnychkolorachzamiasttejbieli.Może
wartowyjśćzaPiersachoćbyztegopowodu.
-Jakomążzprzyjemnościąbędępanitowarzyszyłdowszystkichmodistes-wtrąciłSébastien.-
NatomiastPierśprędzejskona,niżwejdziedomagazynumód.
-Tak,aletyjesteśorokmłodszyodniego-osadziłagoladyBernaise.-Pierśpowinienożenićsię
pierwszy.
Linnetotworzyłausta,żebycośodpowiedzieć,gdynagleladyBernaiseotworzyławachlarziukryłaza
nimtwarz.
Wszyscywsalonieodwrócilisięwstronędrzwi,nawetzajęciżywąrozmowąmłodzilekarzeilokaj
stojącyprzykredensie.
Książębyłbladyiwyglądałdużostarzejniżkilkagodzintemu.Aleodrazuruszyłprostokunim,nie
zwracającuwaginanikogoinnego.
Miałnasobieaksamitnespodnieiniezwykleeleganckiaksamitnysurdut,którypodkreślałjegorzymski
profil.
Linnetpomyślała,żewcaleniewyglądanauzależnionegoodopium.Zdrugiejstrony,cóżmogławiedzieć
otychsprawach?
-Przystojny,prawda?-mruknąłPierśprostowjejucho.
-Bardzo-przytaknęła.
-Niepowtórzętegomaman.Niepowiemteż,żemiałplanycodociebie,gdybymjasięprzypadkiemnie
zdecydował.Bardzomożliwe,żeonawciążżywijakieśuczuciadotegostaregołobuza.
Książęwłaśniepochylałsię,składającpocałuneknadłoniswejbyłejmałżonki.Opuściławachlarz,ale
twarzmiałakompletniebezwyrazu.
-Boże,niechonniepatrzytakprosząco-mruknąłPierś.-Przecieżtenczłowiektozniewagadla
męskiegorodu.
Chybabędzieszmusiałajednakwyjśćzamnie.Albozakogośobcego.Byletylkoniezaniego.
-Możeżałujepopełnionegobłędu-odparłaLinnetrówniecicho.-Jakmyślisz,czytwojamatkabyłaby
gotowamuwybaczyć?
-Branieopium?Całkiemmożliwe.Aleto,żeprzedcałymLondynemzrobiłzniejladacznicęi
nimfomankę?Izawlókłsprawędosądów?Niesądzę.
LadyBernaisesiedziałasztywnowyprostowana,mierzącksięciawzrokiem,którybynajmniejnie
zachęcałdoflirtów.
-Powiedzmi,Robercie,coporabiałeśprzeztewszystkielataodczasumojegowyjazdu-powiedziała
przenikliwym,czystymgłosem,przypominającymodgłosgradubijącegoomarmurowąpowierzchnię.
-Oj-mruknąłPierś.
-Racja-zgodziłasięznimLinnet.-Niepatrzmynato.
-Czemunie?Jegozdenerwowaniesprawiamiprzyjemność.Tendureńrzuciłjąwporywieopiumowego
obłędu,alepodobnopotemtegożałował.
LinnetspojrzałanaPiersa.
-Jakzachowująsięludzieuzależnieniodopium?Oczymupociemniały.
-Takiczłowiekwjednejchwiliświetniesiębawi,tańczywgatkachpocałymdomuizachowujesięjak
ofiaraporażeniasłonecznego.Wnastępnejzaczynawymiotować.Bardzonieatrakcyjny,odpychający
nałóg.
-Wiedziałeś,cosięznimdzieje,kiedybyłeśdzieckiem,jeszczeprzedwyjazdemdoFrancji?
-Byłemzamały,żebytozrozumieć.Alenauczyłemsięjużwtedyrozpoznawaćobjawynarkotykowego
oszołomienia.Dziecinarkomanówbardzoszybkoucząsiębaćspowolnionejmowy,utratypanowanianad
sobą,przekrwionychoczu.
-Zauważałeśzmianywoczach?
-Wtedypewnienie.Terazbymzauważył.Uzależnieniodopiumstalemajązwężoneźrenice.
-Tomusiałobyćstrasznietrudnedlamałegodziecka.Takmiprzykro-powiedziała,kładącdłońnajego
ramieniu.
Spojrzałnaniązgóryznieodgadnionymwyrazemtwarzy.
-Ajajestemzatowdzięczny-odpowiedział.
-Dlaczego?BomatkawywiozłaciędoFrancji?
Jegoramiębyłociepłepodjejpalcami.Niewiadomoczemu-cozagłupota-przypomniałasobiejego
muskularneciało,którewidziałarano.
-Boprzeztozostałemlekarzem-odpowiedziałspokojnie.-Gdybyojciecniebyłuzależniony,
siedziałbympewnieterazwjakimślondyńskimklubie,grałwszachyizastanawiałsię,czybysobiez
nudówniestrzelićwłeb.
LadyBernaisewyraźnieznużyłasięrozmowązbyłymmężem.NaglepojawiłasięubokuLinnet.
-Najdrożsi,bólgłowymidolega-obwieściła.
-Małżeńskaodmiana?-dociąłjejPierś.-Myślałem,żetrzebabyćpoślubie,żebycierpiećztego
powodu.
-Żartownyjakzwykle-odparła,grożącmuwachlarzem.-Życietonieżart,atyżartujesz.Zapewniam
cię,żeprzeztwojegoojcapotrafimniebolećgłowa,nawetjeślidzielinascałykontynent.
-Przepraszamcię-odezwałsięksiążę,stajączaladyBernaise.-Nieodchodź.Japójdędosiebie.
-Nie,nie,zostańznaszymsynem-odparła,niepatrzącnaniego.-Straciłeśzbytwielelatbezniego.
Zasłużyłeśsobie,alezdajemisię,żeterazrozumiesz,ilestraciłeś.
-Tak.
KsiążęniepatrzyłnaPiersa.Zamiasttegowbijałwzrokwswojąbyłążonę,pochłaniającoczymajej
drobnekształty,cudownąfigurę,lśniącewłosy,elegancję,zjakąwyciągnęładłońnajpierwdoPiersa,a
potemdoLinnet.
-Zdajemisię,żeJegoWysokośćniepomyliłsię,wybierająccięnażonędlaPiersa-powiedziała.-Tak.
Wreszcieudałomusięzrobićcośdobrze.
Tonjejgłosuzdradzałniekłamanezdziwienieztegopowodu.Ztymisłowyodwróciłasięiwyszła.
-Weźsięwgarść-poradziłPierśojcu.-Wyglądaszjakpiesoblizującysięnawidoksoczystejkości.Do
diabła,dawnopowinieneśwziąćsobiedrugążonę.Onawyszłazamążdrugiraz,więcczemutytegonie
zrobiłeś?
Mielibyśmynowąksiężną,którapróbowałabypomiataćmatnan.Todopierobyłobyciekawe.
Książęprzełknąłślinę.
-Niktinnysiędlamnienieliczy-odparł.-Zraniłemjątakstrasznie,dlategożejąkochałem.Choćwtedy
oczywiścietegonierozumiałem.Terazponoszękonsekwencjemoichdecyzjiztamtychlat.
-Brzmiszjakbohaterkiepskiegomelodramatu-podsumowałobojętniePierś.
-Cicho-napomniałagoLinnet.
-PannoThrynne,dostałemodpaniwiadomośćzprośbą,żebyśmywyjechalijutrozsamegorana-
powiedziałksiążę.
Wjegogłosiebrzmiałarozpacz.
-Możezostańmyjeszczekilkadni...paniladyBernaisemoglibyściejeszczezesobąporozmawiać-
zaproponowałaLinnet.-Niemapowodudopośpiechu.
-Wiedziałem-wtrąciłPierśzdramatycznymgestem.-Przezcałyczasudawałaśtylko,żemnienie
chcesz.
Linnetrzuciłananiegookiemiwybuchłaśmiechem.
-Tak,dziśuświadomiłamsobiedokładnie,jakizciebieskarb.Kobietymarząokimśtakim.
-Tobardzomiłozpanistrony-ucieszyłsięksiążę.-Choćniechciałbymjejrozgniewaćjeszcze
bardziej.
-Och,cudownie-stwierdziłPierś.-Niechciananarzeczonaijeszczemniejmilewidzianyczłonek
rodzinypostanawiają...
Linnetwymierzyłamusolidnegokuksańcałokciemwżołądek,więczamilkł.
-Zostaniemytakdługo,jakksiążębędziesobieżyczył-oznajmiła.-Mogęjeszczerazprzemyślećmoje
małżeńskieplany.Możepańskisynreprezentujesobąwięcej,niżbytosięwydawałozpozoru.-Rzuciła
Piersowisardonicznespojrzenie.-Niepowinnamgotakpośpiesznieodrzucać.Możeontylkowygląda
jaknieznośnydzieciak.Albotylkosiętakzachowuje,atamgdzieśwśrodkujestdorosły,którykiedyśsię
wkońcuujawni.
-Itakbędęksięciem,nieważne,dziecinnymczydorosłym-stwierdziłPierś.-Niedostanieszlepszej
propozycjimałżeńskiej,chybażewyjdzieszzamojegoojca.
-Czytoznaczy,żemisięoświadczasz?-zapytałasłodko.
-Nie,ojciecjużtozrobiłzamnie-odpowiedział.-Więcjak,WaszaWysokość?Zostanieszibędzieszz
powrotempróbowałsięwkraśćwłaskimaman?Tylkozgóryostrzegam,żetoniemożliwe.
Linnetuszczypnęłago.
-Oczywiście,żemożliwe.Tymbardziej,żeksiążęmożeliczyćnadobreradyswegowłasnegosynai
spadkobiercy.
-Nahemoroidymożeimógłbymcośzaradzić-zgodziłsięPierś.-Alepodobnomałżeństwotojeszcze
gorszadolegliwość.
Książępokręciłgłową.
-Tynigdysięnieożenisz,prawda?Linnetzlitowałasięnadnim.
-Możesięożeni,aletylkowtedy,gdysamtegobędziechciał-powiedziała.-Sammusisobieznaleźć
żonę.
-Wtejokolicyjesttoniezwyklełatwe-wtrąciłPierś.-Niewyobrażaszsobie,ilemłodychdam
przybywatuzróżnymidolegliwościami,opuchliznami,ślepotą,wymiotami...wszystkotojesttakie
urocze.
-Nocóż,będzieszmusiałwybraćktórąśztejgrupy-odparła,wzruszającramionami.
-Możepowinienemobstawaćprzytwojejkandydaturze-zauważył.
-Nienużyciętadziecinada?-zirytowałasię.-Proszęgoniesłuchać-zwróciłasiędoksięcia.-
Pewnegorazuzjawisiętujakaśkobietazdzieckiemwdrodzeionsięzniąwkońcuożenizrozsądku.
-Towcalebyniebyłorozsądne,chybażebymwiedziałnapewno,żeurodzichłopca-włączyłsięPierś.
-Aztego,cowiem,niemasposobu,żebytosprawdzić.
-Zawszeprzecieżmożeszprzekazaćmajątekjednemuzjejkolejnychdzieci-poradziłaLinnet.
Pierśryknąłśmiechem.Książęuśmiechnąłsięsztywno.
-Kwestiapierworództwamożesięwydawaćzabawna,itodlaobojgazwas,jakwidzę,alemoja
rodzinanositytułodseteklat.
-Dochwili,kiedygozhańbiłeś,uzależniającsięodopium-stwierdziłPierśiodwróciłsięodniego.-
Chybajużczasnakolację.Prufrock,nacoczekasz,dodiabła?Dzwoń,zanimzaczniemynadgryzaćsię
nawzajem.
Linnetwzięłaksięciapodramię.
-Trudnydzień-powiedziała.Poklepałjejdłoń.
-Cieszęsię,żecięwybrałem.Rozumiem,comiałaśnamyśli.
Pierśwyszedłjużzsalonu,niedbającwogóleoto,żedobremanierynakazywałymuprzepuścićprzed
sobąLinnet,aprzedewszystkimojca,którypierwszypowinienwejśćdojadalni.
-Byćmożezauważyłksiążę,żeniespodziewamsiędziecka-odważyłasięwreszcieprzyznać.Czułasię
winnazawprowadzeniegowbłąd,cozaowocowałowyjazdemdoWalii.
Książę,niezmierniezakłopotany,pokręciłgłowąnaznak,żeniczegoniedostrzegł.
-Naprawdęuważam,żesynksięciakiedyśznajdziesobieżonę-dodała,choćszczerzemówiąc,wcale
takniemyślała.Niewyobrażałasobiekobiety,któranietylkozaakceptowałabyzachowaniePiersa,ale
takżepotrafiłamusięsprzeciwić.
-Możeitak.Możeitak.Miałemnadzieję...aleterazwidzę,żejesteściebardzopodobnidosiebie.
-Przepraszamzaszczerość,aletobrzmijakobelga-stwierdziłaLinnet,uśmiechającsiędoniego.
-Absolutnieniemiałemtegonamyśli.Cozamierzaszdalejrobić,mojadroga?
-WrócędoLondynu,apotembyćmożewyjadęzagranicę.AlbopójdęodrazudoladyJerseyipokażę
jejsię,żebysięprzekonała,żeżadnegodzieckasięniespodziewam.ApotemzmuszęksięciaAugusta,by
przyznał,żeniedałammuokazjidoniewłaściwegozachowania.Potemwyjdęzamąż.
-Doskonale-odparłksiążę.-Możeszliczyćnamojepoparcie.Jestemprzekonany,żemojezdanie
wywrzeznaczącywpływnaladyJersey.
-Dziękuję-odpowiedziałazuśmiechem.
12
Linnetprzyśniłasięmatka.Siedziaławnogachłóżka,śmiałasiędoniejirzucałajejwiśnie.Trochę
niecelnie,bojednaodbiła
sięodramieniaLinnetispadłanapodłogę,adrugatrafiławłóżko.
-Mamo!-zaniepokoiłasięLinnet.-Wszystkopobrudzisz.Prześcieradłobędziecałewplamach.
Matkadalejsięśmiała.
-Totylkozabawa,kochanie.Musisz...
Nieusłyszałaostatnichsłów,boktośjąbrutalniewyrwałzesnu.Zamrugałapodkurtynąrozpuszczonych
włosówizobaczyła,żewnogachłóżkarzeczywiściektośsiedzi.Tylko,żeniebyłatomatka,alePierś,
któryzachowywałsiętakswobodnie,jakbybyłjejbratem,któregozresztąnigdyniemiała.
Wystarczyłojednospojrzenienajegoszczupłątwarzpokrytązarostem,byjejciałopowiedziało,żetona
pewnoniebrat.Byłbezsurduta,aprzezbiałepłótnokoszuliwydaćbyłowęzłymięśni.Poczuła
rumieniecnapoliczkach.
-Dzieńdobry-szepnęła.
Cozaabsurd!Ten...tenimpotentnaśmiewałbysięzniejdoupadłego,gdybyzorientowałsię,jakbardzo
jejsiępodoba.Właśnie.Poprostupodobałojejsięfizycznepięknojegociała.Nicpozatym.
-Noico,wstanieszwreszcie?-spytałnapastliwie,jakzwykle.-Przyniosłemcigorącejczekolady.
Czujęsiętrochęjaktwojapokojówkaalboraczejjakjedenztycheunuchów,którzykiedyśbiegalina
posyłkiróżnychcesarzowych.
Wcaleniewyglądałjakeunuch,choćwłaściwieniemiałapojęcia,jacyonisą.Wzięławdłoniegorącą
filiżankęiobjęłająpalcami.Płynbyłgęstyiciemny,niemalkorzenny.
Terazzrozumiała,dlaczegoludziompodobasięmałżeństwo,przynajmniejtym,którymsięononaprawdę
podoba.
Wspanialejestobudzićsięranoobokkogośbliskiegoipogadaćznimnadfiliżankągorącejczekolady.
PozatymwidokPiersasprawiałjejprzyjemność.Ponieważonwogóleniezwracałnaniąuwagi,mogła
cieszyćoczygrąjegomięśni,obserwującjespodrzęs.
Męskieciałowyglądałozupełnieinaczejniżkobiece,alebyłonaswójsposóbpociągające.Posłaław
myślachprzeprosinymatce.
Miałaśrację,mamo.Pierśwyciągnąłrękę,ażbicepsynapięłysiępodrękawemkoszuli.
Wtedyporazpierwszyzrozumiała,dlaczegooczymatkilśniłytakimblaskiem,gdywyruszałana
spotkaniezktórymśzjejkochanków.
Nagleuświadomiłasobie,nacowłaściwiepatrzy.Pierśtrzymałwrękulaskęipochylałsięcoraz
bardziejdoprzodu.
Spojrzałanajejdrugikonieciusiadłagwałtownie,wydającprzenikliwyokrzyk.Omałoconierozlała
czekolady.
-Przestańnatychmiast!Znowudźgnąłlaską.
-Taktrudnocięobudzić,żemusiałemprzeprowadzićmałyatakartyleryjski.
Kasetkazbiżuteriąbyłajużnaskrajutoaletki.Jeszczejednopchnięcieispadnie.
Linnetpośpiesznieodstawiłaczekoladęnanocnąszafkę.
-Dawaj!-wykrzyknęła,złapałalaskęipołożyłasięnaplecach.-Przestańsięwygłupiaćjakjakiś
smarkacz,zniszczyszmikasetkę.Dostałamjąodmatki.Toweneckarobota,wzórzmacicyperłowej.
Pierśpochyliłsiękuniej,opierającdrugądłońzjednejstronyjejbioder.
-Jużdrugiraznazwałaśmniedzieckiem.Zamniejszerzeczywyzywasięludzinapojedynek.
-Aleniety-odparła,mierzącgowzrokiem.-Przecieżjesteśkaleką.
Namomentzapadłacisza.
-Tobyłookrutne-powiedziałcicho,pochylającsięjeszczebardziej.
-Tymówiszludziomjeszczegorszerzeczy-odparła,słyszącradośćisatysfakcjęwswoimgłosie.
Poprawiłsięinaglejegoobiedłonieznalazłysiętakbliskojejtalii,żepoczułapłynąceodnichciepło.
Ściskałalaskę,niemogącpowstrzymaćuśmiechu.Uwielbiałasięznimdrażnić...choćwiedziała,żeto
ryzykowne.
SłowaPiersapotwierdziłyjejmyśli.
-Niktcijeszczeniepowiedział,żeprzezywająmnieBestią?Zmarszczyłanos.
-Nianiaciętaknazwała,jakmiałeśdwanaścielat?Icoterazzrobisz,znajdzieszdlamniejakieś
przezwisko?Niccitonieda,boitakcałyLondynwyzywamniejużodnajgorszych.
-Nocóż,tosamoprzytrafiłosięmojejmatce-odparł.-Tulącsiędotakiejladacznicy,czułbymsięjakw
domu.
Zniejakimtrudemzamachnęłasięlaskąidziabnęłagowpierś.
-Możeszsiętrochęodsunąć?Zachowujeszsięnieprzyzwoicie.
Nieruszyłsię.Woczachbłysnęłomucośowielegorszegoniżzwykłanieprzyzwoitość.Linnetnagle
uświadomiłasobie,żesięmyliłacodoniego.Wydawałojejsię,żeniesprawnymężczyznajest-notak-
jestniezdolnydoodczuwaniapożądania.
Pierśwyraźnieniemiałztymproblemu.
Natychmiastodgadłjejmyśli.Powoliprzesunąłwzrokiempojejtwarzy,zatrzymałgonawargach,
przesunąłnaszyję,zatrzymał...
Izamarł.
Spojrzaławdółispostrzegła,żedelikatnapłóciennakoszulkanocnaowinęłasięściślewokółciała,
odsłaniającdekolt.Piersibyłyledwiezakryte,aróżowesutkiwidaćbyłocałkiemwyraźnie.Odłożyła
laskęiskrzyżowałaramiona.
-Niegapsiętaknamnie-powiedziała.
-Jesteśprzecieżmojąnarzeczoną.
Jegogłosbyłniskiischrypnięty,bezironicznegotonu,któryzwykletowarzyszyłkażdemujegosłowu.
-Jużnie-odpowiedziała,oblizującdolnąwargę.
-Wieszco,zdajemisię,żepowinniśmysiędokładniejzastanowićnadtymcałymnarzeczeństwem.Nie
możnatakwylewaćdzieckarazemzkąpielą.
Znowusiędoniejprzysunął.Tymrazemoparłdłonienapoduszce,ajegotwarzznalazłasiętużnad
Linnet.
-KsiążęAugustmniecałował-uprzedziła.Niestety,jejgłosniebyłgładkijakmiód,tylkopoprostu
piskliwy.
-Rywalizacja-powiedział,aoczyzabłysłymujeszczebardziej.-Mówilici,żeuwielbiam
rywalizować?
Pochyliłsięiprzelotniemusnąłustamijejdolnąwargę.Linnetzamrugała,czując,jakcałeciałoogarnia
falaemocji.
-Jedenzerodlaksięcia-wykrztusiła.
-Jeszczenawetniezacząłem-odparł.-Wieszco?Dajmysobienarazieztymspokój.Muszępoprawić
technikę.
Poczytamjakieśksiążki.Zastanowięsięnadstrategią.
Linnetoddychałaurywanie.Przymknęłaoczy,czekającnadotykjegowarg,nato,byon...
-Co?-zapiszczała.Dlaczegotenczłowiekztakąłatwościązbijałjąztropu?
-Smakujeszczekoladą-mruknął.Jegowargibyłytużprzyjejwargach.OczyLinnetsamesięzamknęły.
Błagam...
tak...Żołądekzacisnąłjejsię,gdypoczułajegozapach-aromatmiętyiczekolady.
-Gdybyśbyłacukierkiem,tobymcięnajpierwnadgryzł.Pochyliłgłowęilekkougryzłjejdolnąwargę.
Wbrewrozsądkowi,poczuła,jakfalaciepłaspływawdółjejciała.
Otworzyłaoczy.
-Chybarzeczywiściepowinieneśnajpierwpoczytaćtoiowo-mruknęła.-Pierwszyrazwżyciucałujesz
sięzkobietą?Jeślitomiałbyćpocałunek.
Pierśwyprostowałsięipostukałpalcemwpodbródek.
-Niechsięzastanowię...chybacośsobieprzypominam...Nie!Niejesteśpierwsza.Rozczarowałemcię?
-Itakwszystkomijedno.Wstał.
-Dodiabła,cozrobiłaśzmojąlaską?Aha,jest.Czymogłabyśwkońcuwstaćztegołóżkaiwłożyćcoś
nasiebie,żebyśmymogliwreszcieiśćpopływać?
Tylkożeterazwszystkosięzmieniło.WprawdziePierśwyglądałdokładnietaksamojakprzedtem,
obojętnyisardonicznyjakzwykle,aleLinnetbyłajużkimśinnym.Niemogłatakpoprostuwyjśćzłóżka
iprzejśćprzezpokójwsamejkoszuli.Niepotympocałunku.Araczejwstępiedopocałunku.Spojrzał
naniąiodgadłjejmyśli.
-Popierwsze,nawetcięniepocałowałem.Podrugie,oilepamiętasz,niemógłbymciępotympocałunku
zdeflorować,nawetgdybyśmydoszlitakdaleko.Potrzecie...potrzeciejużnicniemamdopowiedzenia,
alepunktdrugichybawzupełnościwystarcza,prawda?
Linnetodchrząknęła.
-Wstanę,tylkoprzesiądźsiętam.-Wskazałakrzesło.-Twarządościany.
-Ajakbędziemypływać?Jeżeliwwodziebędęmusiałpatrzećwdrugąstronę,tosięutopisz-
powiedziałspokojnie.
-Wtakimrazieidęsobie.Muszępływaćcorano,bowprzeciwnymraziebolimnienoga.
-Nie!-odpowiedziała.-Chciałabympójśćnadmorzeichcęsięnauczyćpływać.
Wieczoremprzygotowałasobiesuknię,koszulęipończochy,nawypadek,gdybyjednakprzyszedł.
-Takmyślałem.Więcubierajsię,docholery,izbierajmysię,zanimsłońcestaniewysoko.Niedługobędę
musiałiśćdopacjentów.Mająpaskudnynawykumieraniawnocy.
Blaskjegooczujużprzygasł.Byłterazrównieobojętnyjakzawsze.Linnetspokojniewyszłazłóżkai
ukryłasięzaparawanem.
-Zaczęłamczytaćjednązksiążekztwojejbiblioteki-powiedziała.-Jakiśmedycznypodręcznik.
-Tak?Który?-spytałobojętnie.
-MedyczneobserwacjeibadaniadoktoraFothergilla.Bardzociekawalektura.
-Kompletnebzdury.Niewierzwanijednosłowo.Szczerzemówiąc,niewierzwnic,cowyczytaszw
tychksiążkach.Większośćznichtodziełabezmózgichidiotów.
Wysunęłagłowęzzaparawanu.
-Chceszpowiedzieć,żesokzżonkilajednakniepowodujeimpotencji?Cozarozczarowanie!
-Rozumiem,żesnujeszjużplanynaprzyszłość-powiedział,odsuwająckosmykwłosówznadoczu.-
Dlategoszczęściarza,którybędzietwoimkolejnymmężczyzną.
-Powiedz,czytozadziała?-spytała,chowającsięzpowrotemzaparawan.
-Małoprawdopodobne.Pończochaciupadła.Rzucićci?
-Poproszę.
Jedwabnapończochaprzeleciałanadparawanemiwylądowałanajejramieniu.
-Pocozawracaszsobiegłowętymipończochami?-zapytał.-Przecieżzapięćminutitakjezdejmiesz
Właśniezapinałapodwiązkę.
-Przecieżniemogęwyjśćnadwórbezpończoch!
-Zaminutębędzieszmiałanasobietylkokoszulkę.
-Aleniemogęwyjśćbezpończoch-upierałasię,choćitakpostanowiławyjśćbezgorsetu.Sznurowanie
byłozbytkłopotliwe.-Możeszmipomócpozapinaćguziki?
PodeszładoPiersa,którywyglądałprzezokno.
-Słońcejużwstało.Powinienempójśćnagórę.
-Nie.Najpierwpływanie-stwierdziłatwardo.-Zapnijmisuknięiidziemy.
Dotyklodowatejwodynatwarzyiciele,choćmniejniespodziewany,byłrówniebrutalny.
Pierśpodciągnąłjądogóry,aonaprzywarładoniego,krzycząc-OBoże,oBoże!-ikrztuszącsię.Jego
silne,ciepłeramięobejmowałojąmocno.
-Możeszzłapaćoddech?-krzyknąłjejdoucha.Pokręciłagłową.Niechciałagopuścić,alebezlitośnie
oderwał
jąodsiebieiprzewróciłnaplecy.
-Unośsięnawodzie!Zrobiła,cokazał.
-Dobrze.Ateraztosamonabrzuchu.
Spojrzałananiegozniedowierzaniem,więcobróciłjąjednymruchem.
Natychmiastopadłanadno,alewyciągnąłjąnapowierzchnięwody.
-Nabrzuchu-powtórzył.-Maszzamknąćoczyiunosićsięwwodzienabrzuchu.Tojestrówniełatwe,
jakunoszeniesięnaplecach.
-Najpierwmnier-rozgrzej-zaszczękałazębami.
Przyciągnąłjądosiebieiprzytulił.Trzymałjątużpodpiersiamiipomimolodowatejwodypoczuła,jak
ogarniająfalagorąca,opadającażdostóp.Poczułagęsiąskórkę,ażnazbytświadomaumięśnionego
męskiegociałatużobok,itejtwardejczęści,którąjejmatka...
Myśliomatcewtejsytuacjiwydałyjejsięnagleniewłaściwe,więcodegnałajeodsiebie.
-Dobrze-mruknęłaiwzięłagłębokioddech.Puściłjąizaczęłasięunosićnawodzie.
-Prawiepływasz-krzyknąłjejdoucha.
Otworzyłausta,żebymuodpowiedziećipociągnęłasolidnyłykmorskiejwody.
-Pfuj!-splunęła.-Pfuj!
-Wychodźjuż.Ustaciposiniały,niewspominającjużopalcach.Mnieteżmarznietoiowo.Muszęsię
poruszać.
Trzęsącsięnacałymciele,niezgrabniepodeszładoręcznikówizawinęłasięwnieodstópdogłów.
Potemwróciłanadbaseniusadowiłasięnapłaskiejskale,bypopatrzeć,jakPierśprzecinawodę,robiąc
kolejnenawroty.
Byłojeszczecieplejniżpoprzedniegodnia.Niemogłasiępowstrzymaćiuniosłatwarzdosłońca,choć
niemalnapewnooznaczałotopiegi.Dopieropodłuższejchwilisłoneczneciepłozaczęłowsączaćsięw
jejszyjęiramiona.
Powierzchniaskałypromieniowałaciepłem,więczdjęłaręcznikzwłosów,żebywyschły.Apotem
ręcznikznóg,żebywysuszyćkoszulkę.
KiedyPierśpodciągałsięnaobramowaniebasenu,prawiejużzasypiała,otulonaręcznikamiirozgrzana
słońcem.
Zamrugała.-Jużskończyłeś?
-Natowygląda.Atyznowuzużyłaśwszystkieręczniki.Usiadła.
-Przepraszam.Weźten-podałamuten,którymiałanawłosach.-Jesttylkotrochęmokry.
Wziąłgobezsłowaizacząłsięwycierać,aLinnetułożyłasięwygodnieipatrzyła.Niemiałapojęcia-
naprawdę-żemężczyźnitakwyglądają.Tak...tak...pociągająco.Tak...
Możebyłabardziejpodobnadomatki,niżjejsięwydawało.Niepodobałojejsięto.Usiadła.
-Niewstawaj-powiedział.-Przewróćsięnabrzuch.
-Nicztego!
-Chcęcięnauczyćpływaćnasucho,zamiastcięprzekrzykiwaćwwodzie,kiedypiszczysz,żecizimno.
-Aha.
Przetoczyłasięnabrzuch,układającsięwygodnienaręcznikachirozgrzanejskale.Spojrzałananiego
przezramię.
-Icodalej?
13
Piersspoglądałzgórynaabsolutniecudowneciałoswojejnarzeczonej-ewentualnejnarzeczonej-
wiedząc,żewłaśniewpadłwpoważne,głębokiekłopoty.
Równiegłębokie,jaktaślicznaszparkamiędzyjejzachwycającymi...
Przecieżtoojciecjąwybrał.Więconzanicniemożesięzniąwiązać,nawetgdybybyłanajpiękniejszą
kobietąwcałejAnglii.
Jestnajpiękniejsza,szepnąłcichygłoswjegomyślach.Nigdyniewidziałkogośtakpięknego.Szczerze
mówiąc,nawetsobiekogośtakiegoniewyobrażał.
Ukląkłobokniejibrutalnieposkromiłtęczęśćsiebie,którapragnęłagłaskaćpiękne,gładkieplecy,
krągłepośladkiiszczupłenogi.
-Ułóżręcewzdłużtułowia-poleciłgłosem,zachrypniętymjakunałogowegopalaczakiepskiegotytoniu.
Pochylił
sięipokazałjejprawidłowyruch.
-Najpierwjednaręka,potemdruga.Kiedyrękajestwgórze,przekręcasztwarzwprzeciwnąstronę,
żebywziąćoddech.
Posłusznieobróciłagłowęiporuszyłarękami.
-Bardzodobrze-pochwalił,zpowrotemkierującwzroknajejpośladki.-Nogipowinnybyć
wyprostowaneimająspokojnieuderzaćwodę.
Wkońcuspojrzenianicnieznaczą.Tonormalne,żenaniąpatrzy.Chociażwłaściwiebyłatookrutna
tortura.Miał
przedsobąnajcudowniejsząkobietę,jakąkiedykolwiekspotkał,awidziałichprzecieżsetki.Możenawet
tysiące.
Obnażałyprzednimpiersi,pośladki,pokazywałynajbardziejintymnemiejsca,aonnawetniedrgnął.
Aterazcałejegociałopulsowało,dosłownieszalałozpożądania.Wstałimocnoobwiązałsię
ręcznikiemwpasie,jakbychciałsięukarać.Dodiabła,niepozwoliojcusobąmanipulować!Nigdynie
zgodzisięnażonę,jakąpodsuwamutenżałosnytyp.
Patrzył,jakLinnetćwiczy,istarałsięignorowaćpodszeptyzmysłów.Miałacałkiemniezłewyczucie
rytmu.
Ależoczywiście,mruknąłcichygłosikwjegogłowie.Nauczyłbyśjąswojegorytmu,aona...
Odepchnąłodsiebietemyśli.
-Czasnanas-powiedziałenergicznie,odwracającsięodLinnet.-Całytłumpacjentówjużczeka,
niektórzymożenawetjużzeszliztegoświata.Niezwlekajmyzezwłokami,tobyłobywbrewdobrym
manierom.
Wstałaipochwiliusłyszał,jakwkładasuknię.
-Zaczekaj!-zawołała,gdyżwaworuszyłprzedsiebie.-Musiszmipomócsiępozapinać,zapomniałeś?
Odwróciłsię.Stałanaskrajubasenu,ciemnorude,wilgotnewłosyopadałynajejramiona,otaczając
buzięzaróżowionązwysiłku.Uśmiechałasię-prawdziwym,naturalnymuśmiechem,anietym
wystudiowanym,którymhipnotyzowałajegobiednychstudentów.
-Niemogętakwrócićdozamku-powiedziała.-Fakt,niemamprzyzwoitki.Alepomóżmisięzapiąć,
chybażechcesz,żebycałamojasłużbazaczęłagadać,żespotykamysięnagolasa.
-Niebądźgłupia.Służbaitakdoskonalewie,comyturobimy.Icoztego?
-Twójojciecbyłbyzgorszony.
Mruknąłcośpodnosem,niechcącwyjaśniać,jakmałoliczysięzjegozdaniem.
-Chodźtutaj.Niebędęłaziłpotejskaleolasce.Zamrugałaijużbyłaprzynim.
-Przepraszam.Kiedypływasz,jestwtobietylesiły,żezapominamotejnodze.Jaktosięwogólestało?
-Odwróciłasię,żebymógłpozapinaćguziki.
Kobieceplecysąbardzodelikatne.Oczywiście,wiedziałotymwcześniej,przyglądałsięniejednemu
okaleczonemukręgosłupowi.PlecyLinnetwyginałysięwidealnychmiejscach,jakbezbłędniewykonane
działosztuki:wybrzuszeniakręgówustawioneidealniejednonaddrugim.Kości,októrychuczyłsięna
wykładach,wyglądałyzupełnieinaczej,kiedyobciągałajetaperłowaskóra.
-Gdziemaszkoszulkę?-spytałnagle.
-Och,zdjęłamją.Mokrepłótnojeststraszniezimne,wiesz?Odsunęławłosy,żebyniezaplątałysięw
guziki,ajejkremo-wobiałaszyjapochyliłasięprzednimjakłodygadelikatnegokwiatu.Słowadocierały
doniegowzwolnionymtempie.Pewniezdjęłakoszulkę,kiedybyłodwróconytyłem.Stałazupełnienaga
podgołymniebem...choćtylkoprzezsekundę.
-Pierś?-zapytała.-Cosięstałoztwojąnogą?
-Tobyłotakdawno,żejużniepamiętam-odpowiedział,przetykającostatniguzikprzezdziurkę.
Prychnęłazniedowierzaniem,schyliłasiępowilgotnąkoszulkę,apotemwzięłagopodrękę.Nawetnie
zauważył,żenaniączeka,dopókidelikatnadłońnieujęłajegoramienia.
-Czywczorajpojawilisięjacyśnowipacjenci?-zaciekawiłasię.-Opowieszmi,wjakisposób
rozmieszczaszswoichchorych
wsalach?Elizamówiłamiwczoraj,żeurządziłeśsalewobuskrzydłachzamku.
-Wedługchorób,jakieunichdiagnozuję-odpowiedział,wciążmyślącotym,jaktojest,żerazwpojone
manieryzostajączłowiekowinacałeżycie.
-Więcjak?
-Chorzynazakaźnegorączkileżąosobno.Idzielęteżludziwedługpłci.Kobietywjednejsali,
mężczyźnigdzieindziej.Niemogępozwolić,żebyfikalizesobąponocach,kiedyprzyjdzieimnato
ochota.
-Maszwięcejkobietczymężczyzn?
-Kobietyzdecydowaniewygrywają.
-Dlaczego?Jesteśmybardziejchorowite?
-Nie,alemaciewięcejrozsądkuipotraficiepoprosićopomoc.Mężczyźnizazwyczajpracująwpolu,aż
padną,szczególnietutajwWalii.Ładna,czystaśmierć.Polecamkażdemu.
-Adzieci?
-Czasami.Influencazbierasporeżniwo,więczwykleumierają,zanimtudotrą.
Poczuł,jakzadygotała.
-Tostraszne,Pierś.
-Samożycie.
-WiemoGavanie,aczysątujeszczejakieśinnedzieci?
-Dwiedziewczynki.
Bylijużprzydomkustrażnika.Niepowiedziałanicwięcej,aledoskonalewyczuwałjejemocje.
-Nieróbtego-powiedziałostrzegawczo.
-Czego?
-Tego,cozamierzasz.Otoczyłciętakikwakierskinimb.Niewiem,ococichodzi,alejużmnieto
denerwuje.
-Niemamtunicdoroboty-zapewniłagotakimracjonalnymtonem,żenatychmiastwzbudziłwnim
czujność.-
PrawiejużkończęObserwacjedoktoraFothergilla,awdodatkuwedługciebietostekbzdur.Byłamw
twojejbiblioteceinieznalazłamtamżadnychpowieści.
-Czytymsięzajmujesznacodzień?Czytujeszpowieści?
-Tak,alejestichzamało,więcczytamteżprzewodnikipodróżneisztukiteatralne.-Wzruszyła
ramionami.
Odwróciłsięipopatrzyłnanią,niedostrzegająckremowejskóryidługichrzęs-nocóż,dostrzegał,ale
starałsięskierowaćwzrokwinnąstronę.Niedokońcamusiętoudało,aleprzecieżniemógłnie
widziećuniejwszelkichoznakwybitnejinteligencji.
Jakojciecdokonałtegocudu?Skądonjąwytrzasnął?
-Jednymznajlepszychlekarzy,jakichkiedykolwiekspotkałem,byłapewnaKatalonka-powiedział.
-Jakjejsiętoudało?-spytałaLinnet.-CzywHiszpaniikobietymogąstudiowaćmedycynę?
-Wiesz,gdziejestKatalonia?
-Mówiłamciprzecież,żeczytujęprzewodniki-odparłazlekkąirytacją.
-Jejojciecjestwspaniałymlekarzem,mistrzemwswoimfachu-ciągnął.-Samjąuczył,apotemzmusił
profesorów,żebyjąprzyjęlinauczelnię.Podejrzewam,żejużwtedyumiaławięcejniżoni,alestudia
dałyjejdyplom.
Milczałaażdodrzwizamku,którePrufrockszerokootworzyłprzednimi.
-Czekałeśnanas,co?-spytałPierś.
-Janie,aletrojepacjentówtak.Dwójkajestnagórze,ajedenwpokojumyśliwskim.Markizimłodsi
doktorzyjużtamsą.
-Wpokojumyśliwskim?-spytałaLinnet.
-Wyrzuciliśmystrzelbyiprzerobiliśmygonaambulatorium-wyjaśniłPierś,uwalniającjejramię.-Jeśli
niemasznicprzeciwkotemu,wdrapsięsamanateschody.Muszęsiębraćdoroboty.Przedewszystkim
chcęzdążyćdopokojumyśliwskiego,zanimSébastienwykończymojegonowegopacjenta.
-Jeśliktośbardzoźlewygląda,kładęgotam-wyjaśniłPrufrock.-Toznaczy,jeślizdradzaobjawy
zakaźne.
-Alejak...
Drzwizamknęłysię,zanimzdążyłaskończyćzdanie.
14
KiedyjakiśczaspóźniejLinnetzajrzaładoinfirmerii,Gavansiedziałnałóżku.
-Cześć,panienko!-powitałjązszerokim,szczerbatymuśmiechem.
Złóżkaobokrozległsięjęk.
-Jakpansięczuje,panieHammerhock?-spytałaLinnet.
-Gorączkaminęła-odpowiedziałchłopiec.-Aletwarzmadalejokropnąijęzykteżnienajlepszy.
Przyszedłdoktorikazałmupowtarzaćsłowo„tak",bomusiępodobało,jakjewymawiał.
-Co?-spytałazdziwiona.
-Mówi„chah",prawda,panieHammerhock?-wyjaśniłGavan.-Doktorsięstrasznieśmiał.Jateż.
PanHammerhockmruknąłcośpodnosem.
-Doktorpowiedział,żeprzeżyje.
-Cieszęsię-odpowiedziałaLinnet.-Widzisz,Gavan,niekażdyzaraz...
-Zabierzemniepaninadwór?-przerwał.-Czekamiczekam.Ktowie,coporabiaterazmójRufus!
Muszędoniegoiść!
-Wydajemisię,żeniewolnociwstawać.
-Doktorpowiedział,żemożeoddziśzacząćchodzić-zabrzmiałsurowygłoszajejplecami.
Linnetskoczyłanarównenogi.
-SiostraMatylda?
Przyłóżkustałakobietaodzianawskórzanyfartuch,którysięgałjejzakolana.Włosyupięławkoczek,
którywyglądałjakczarnakulka,jejnosdlaodmianyprzypominałbiałąkulkę.Długipodbródeknadawał
twarzywyrazsurowości.
-PaniHavelock-odparłatamtalodowatymtonem.
-Bardzoprzepraszam-jąkałasięLinnet.-LordMarchantmówiłmiosiostrzeMatyldzie,alepewnie
chodziłomuokogośinnego.Macietutylupacjentów,żepewniejestteżwięcejpielęgniarek.
-Doktornazywamnietakzaplecami,bojestimpertynenckiiniepoważny-odparłapaniHavelock.Nie
musiaładodawać,żenieżyczysobie,byLinnetzwracałasiędoniejwtensposób.-Niejestem
pielęgniarką.Zarządzamtymskrzydłem.JeślizamierzapannazabraćGavananadwór,proszęniechodzić
znimdostajni.Nieżyczęsobieznaleźćnanimanijednejpchły.Tenchłopakprzyciągajejakmagnes.
Gavanprzytaknąłnatychmiast:
-Niebędziemychodzićtam,gdziesąpchły.Panienkazabierzemnietylkonadbasen,popatrzećnafale.-
Oczymubłyszczałyjakmisjonarzowi,którystanąłuperłowychbramraju.
PaniHavelockmruknęłacośpodnosem.Wyraźnieniezauważyłaaureolinadjegogłową.
-Niezgodziłabymsięnato,aletendzieciakdoprowadzaresztępacjentówdoszału.Niechsięstąd
zabiera.
-Tylkoniechpaninieoddamojegołóżka-powiedziałGavan,pochmurniejąc.
LinnetskinęłanaNeythena,któryczekałprzydrzwiach.
-Weź,proszę,GavananaręceizejdziemyzdrogipaniHavelock.Napewnomadziśbardzodużopracy.
PaniHavelockposłałajejmorderczespojrzenie,podktórymLinnetnagleuświadomiłasobie,jakwielka
jestróżnicamiędzystarymskórzanymfartuchemabladożółtąporannąsukniąozdobionąwiśniowymi
wstążkami.
Mimotocelowoodpowiedziałapewnymsiebieuśmiechem.Toniejejwina,żeurodziłasięwrodzinie,
którauważała,żeczłowiekpowinienspędzaćporankinaskładaniuwizytznajomym,wieczoryna
porządkowaniuwstążeczekikupowaniukolejnych,anocenaparkieciesalibalowej.
PaniHavelockteżniewybierałasobierodzinyipochodzenia,którepozwalałojejnapracę-albo
zmuszałodoniej-
wszpitaluPiersa.Zazdrośćztegopowodubyłazupełnieabsurdalna.
-Czypanisamazajmujesięwszystkimipacjentamiwtymskrzydle?
-Oczywiście,żenie.Tobyłobycałkiemniewłaściwe.Pomagająmisłużąceiposługacze.
WidaćuznałaLinnetzakompletniebezwartościowąosobę,boodwróciłasięiodeszłabezpożegnania.
Oczywiście,nawetniezajrzelinadbasen.NeythenzostawiłGavanawstajniiwróciłdoswoich
obowiązków,obiecując,żewrócizagodzinę.Linnetsiedziałanatopornejławceskleconejzdeseki
patrzyła,jakGavanbawisięzRufusem.
-Wyglądajakośinaczej-powiedziałchłopiec.-Chybateraz,kiedymamnie,jestszczęśliwszy,prawda?
Linnetpopatrzyłanapsa.Rufusniemiałzbytwielesierści,aleta,któramupozostała,sterczałasztywno
jakszczotka.
Jednouchostało,adrugie,wpołowieodgryzione,opadałowdół.Ogonłamałsięnaprawo,więcmerdał
tylkozjednejstronyciała.
-Niejestzbytpiękny.
-Właśnie,żejest-sprzeciwiłsięchłopiec.-Panienkaźlenaniegopatrzy.
-Ajakmampatrzeć,żebybyłodobrze?-spytała.
-Tak,żebyzobaczyćwnimpsa.Rufusziajałzwywieszonymjęzykiem.
-Mabardzodługijęzyk-stwierdziłaLinnet.
-Prawda?Itakiróżowy.Tobardzodobrze.Chybapowinniśmygowykąpać.PaniHavelocknieznosi
pcheł.Widzipanienka,jakonsiędrapie?
Piesrzeczywiściedrapałsiępocałymciele.
-Trzebagowykąpać-stwierdziłGavan.-1tokoniecznie,panienko.
Jeszczetegobrakowało.Jużsobiewyobrażała,jaktobędziewyglądało.
-Natymetapierekonwalescencjiniemożeszsięzmoczyć.Chybapoprosimyktóregoślokaja.
-Dzieńdobry,pannoThrynne.
ToniebyłPiers.Oczywiście,toniemógłbyćPiers,którymiałprzecieżtyleważnychrzeczydo
zrobienia.Dziwne,jakpodobnie
brzmiałgłosjegoojca,choćtakbardzoróżnilisięzwyglądu.Dziwneteż,araczejkompletnieidiotyczne
byłoto,żeserceLinnetażpodskoczyłonadźwięktegogłosu.Wstałaiskłoniłasięprzedksięciem.
-Witam,WaszaWysokość.CzymogęprzedstawićGavanaijegopsaRufusa?
Gavanpodniósłwzrok.
-Waszakość?Dziwneimię!
-Tonieimię,tylkotytuł.Tenpanjestksięciem-wyjaśniłaLinnet.
GavanskinąłgłowąiznowuzacząłdrapaćRufusapobrzuchu.
-Obawiamsię,żepozatąławeczkąniematugdzieusiąść-powiedziałaLinnetisamausiadła.Była
zmęczonapolekcjipływania.-Przyszedłksiążęzajrzećdokoni?
Książęprzycupnąłnadrugimkońcuławki.
-Musiałemwyjśćzdomu.
Linnetodgadła,żeladyBernaisezeszładosalonu,aleniewiedziała,comaodpowiedzieć.Książęukrył
twarzwdłoniach.Dotknęłajegoramienia.
-Takmiprzykro-powiedziała.
-Wszystkotomojawina.Spomiędzypalcówspłynęłałza.
Naglepowietrzeprzeciąłostrygłos,odktóregoLinnetażpodskoczyła.
-Uroczascenka,co?
Jakmogłachoćprzezchwilępomyśleć,żePierśmagłospodobnydogłosuksięcia?Byłzupełnieinny-
niższy,mocniejszy,bardziejmęskiipełengniewu.
-Gavanzdobywanowepchły,amójdrogitatkozdobywanowychprzyjaciół.Iwszyscysątacy
szczęśliwi.Wszystkotodziękitobie,Piękna.
-Niemówtakdomnie!-rozgniewałasię.
-Wszystkotodziękitobie-powtórzył,stukająclaską.
-Nieróbzsiebieidioty-odparowała.
Książęwestchnąłgłębokoiopuściłdłonie.Oczymiałczerwoneibłyszczące.
-Niechcesz,żebymcięprzepraszał.Ale...
-Myślisz,żezmieniłemzdanie?-Gdzieśsiępodziałajegoobojętność.Wpadłterazwistnąfurię.
LinnetrzuciłapośpiesznespojrzeniewstronęGavana,alechłopiecwpełzłwkątstajni,wziąłRufusana
kolanaiszeptałjakieśsekretyprostowkosmateucho.Niezwracałuwaginanicinnego.
-Wiem,żenicsięniezmieniło-odpowiedziałksiążęłamiącymsięgłosem.-Aleniepotrafięprzestać
cięprzepraszać.Patrzyłemwczorajnaciebieinatwojąmatkę,iwiedziałem,żekiedyśmiałemwszystko,
czegoczłowiekmożeoczekiwaćodżycia.Wszystko,cosięliczy.Iżetozniszczyłem.Zniszczyłemmoje
małżeństwo.
Gorzejjeszcze.Spowodowałemtwojekalectwo...
-Zamknijsię.-GłosPiersabyłzimniejszyodfaloceanu.-Powiedziałemcijuż,żenigdyciniewybaczę.
Zresztą,nawetgdybymtozrobił,nieodmieniszprzeszłościżadnąmagią.
Książęotarłkolejnąłzę.
-Niezniszczyłeśnas.Podjąłeśracjonalną,choćbłędnądecyzję,żewolisznarkotycznąeuforięodżycia
wrodzinie.
Ktowie,możemiałeśrację?Nigdyniekusiłomniesypianieztąsamąkobietąprzezcałeżycie.Nie
wspominającostworzeniuminiaturowej,sikającejpodsiebiekopiimniesamego.
-Przestań!-Linnetskoczyłanarównenogi.Pierśzmrużyłoczy.
-Och,cudownie,terazbędziemymielipokazkobiecegowspółczucia.
-Ktotumówiowspółczuciu?Widzę,jakrobiszzsiebiekompletnegodurnia,aponieważwdomu
patrzyłamnaidentycznąsytuację,niebudzitowemnieszczególnegowspółczucia.Prędzejpogardę.
-Jeślitwójojciectobeksa,tomogęcitylkoprzyklasnąć.
-Jesteśidiotą.Twójojciecnadużywałopium.Straciłrodzinę.Zraniłtwojeuczucia.-Przerwała.
-Ohoho-skomentowałPierś.
-Zustmitowyjąłeś-posłałamuuśmiech,którymiałgozirytować.-Czytewszystkiedyplomyuderzyły
cidogłowyiuznałeś,żemaszprawozachowywaćsięjakrozpaskudzonysmarkacz?
-Proszę,proszę.Możeszmitowyjaśnić?Książęwstałizachwiałsięlekkonanogach.
-Nie,nie,towszystkomojawina-jęknął.
-Jesteśmytegosamegozdania-przytaknąłPierś.-Więcprzestańnamjużtymzawracaćgłowę.
-Pewnie,pocosięwysilać,synzradościąbędziebudziłwpanupoczuciewinyprzykażdejokazji-
mruknęłaLinnet.
-Zawszebywasztakasarkastyczna?-Pierśwyglądałnaniecozdziwionego.
-Nie.Zazwyczajjestemcałkiemsympatycznąmłodądamą-odparłaLinnet.-Totybudziszwemnie
wszystko,conajgorsze.
-Wyjeżdżam-powiedziałksiążęsmętnymgłosem.-Toznaczy,wyjedziemyrazem.Niechciałazemnąw
ogólerozmawiaćdziśrano.Ja...odwiozępaniądoLondynu,pannoThrynne.Niewiem,czemudopiero
terazdomniedotarło,żemójsynnigdyniezgodzisięnażonęzmojegowyboru.
-Naprawdę?-Linnetoparładłonienabiodrach.Pierśuniósłbrew.
-Aco,wolałabyśsamasobiezasłużyćnamojąrekuzę?
-Tonicnieda-zwróciłasiędoksięcia.-Zostańmytutaj,ażbędęcałkiemprzekonana,żeniemam
ochotynaślubztymwrednym,samolubnymsześcioletnimsatrapą.
-Panienkamówiomnie?-włączyłsięnieoczekiwanieGavan.
-Nie.Idźsiębawićzpsem-odpowiedziałaizerknęłananiego.
-Uczęsięnanowochodzić-oświadczyłchłopiec.-Rufusmipomoże.
-Świetnypomysł-odparłPierś.-SiostraMatyldaniebędziewnieskończonośćtrzymaćdlaciebie
łóżka,wiesz?
Gavanwstał,zachwiałsię,apotemdzielniewyszedłzestajni,zpsem.unogi.Patrzyli,jakpokonywał
przejściemiędzystajennymibudynkami.
-Przejdźtamizpowrotem,apotemwracajpodczułąopiekęMatyldy-poleciłPiers.
-Jeślipozwolicie,wrócędozamku-powiedziałksiążę.Wyprostowałsięiskłoniłuprzejmie,aleoczy
wciążmiał
zapuchnięte.
Linnetodczekała,ażodejdziedalej,apotempowiedziała:
-Musiszmuwkońcuprzebaczyć.
-Czemu?-spytałPierśzpołowicznymzainteresowaniem.
-Botoniszczywasobu.
-Bredzisz,wiesz?Tu,wWalii,nieużywamytakiegojęzyka:„Niszczywasobu".Zaczekaj!Słyszałemjuż
gdzieśtakizwrot.Odjednegowariata,któryprzystałdoRodzinyMiłości.
Patrzyłananiegobezsłowa.
-Niespytasz,cotozarodzina,żebyśmogłapopędzićtamczymprędzejisiędonichprzyłączyć?
-Niesądziłam,żeczekasznaodpowiedź.KiedyHamletmonologuje,togadaigada,bezżadnych
wtrętów.
Pierśrzuciłjejspojrzeniepełneniesmakuiodwróciłsię,byodejść.
Podniosłagłos.
-Musiszwybaczyćojcu,ponieważgniewtoniszcząceuczucie,któreprzeszkadzaciwpracylekarza.
-Szczerzemówiąc,raczejmipomaga.Odrazuspostrzegam,kiedyktośkłamie.Uwierzmi,ludzienikomu
niekłamiątakjaklekarzom.
-Bujda-odparła.-Mężombardziej.Wybuchnąłśmiechem.
-Twójojciecżałuje,żebrałopium.Żałuje,żewygnałmatkędoFrancji,apotemsięzniąrozwiódł.
Jegouśmiechstałsięniemaldrapieżny.
-Uzależnieniczęstożałujątego,cosięstało.Nieraztowidziałem.
-Aczłonkowierodzinysobieprzebaczają-odparła.
-Naprawdę?Acotyotymwiesz?
-Moirodziceczęstomiewalidotegookazję.Pokuśtykałkuniejiująłjąpodbrodę.
-Atyimwybaczyłaś?Napewno?
Zamrugała,zaskoczonajegosłowami.Opuściłrękę.
-Niewydajemisię.Łatwiejudzielaćrad,niżsamemuznichkorzystać.
-Oczywiście,żewybaczyłam-odparła,alewjejgłosiebrzmiałaniepewność.
-Czytwójojciecniepowinienprzyjechaćturazemztobą?-spytał,trafiającodrazuwnajczulsze
miejsce.-Przecieżnieszczędziłemwysiłku,bywszyscyuznalimniezabestię.Aontakpoprostuposłał
cięsamąwtęwalijskądzicz?
-Wtowarzystwietwojegoojca-odparła.-Któryjestksięciem.
-Obojemamykompletnienieodpowiedzialnychrodziców,żebyniepowiedzieć,obojętnychnanaszlos-
stwierdził
zzadowoleniem.-Aterazkończmytęurocząpogawędkę.Przyszedłemzawołaćcięnadrugieśniadanie.
-Nieodpowiedzialnośćnieoznaczabrakumiłości,ajeślimyśliszinaczej,tojesteśnaprawdęgłupi.Mój
ojciecmniekocha.Onpoprostunieumie,alboniejestwstanie,rozstaćsięzwygodamiLondynu.Twój
ojciecewidentnieciękocha,bowytrzymujeztobą,choćjesteśwybuchowyinieprzyjemny.
-Rozumiem,żeostrzegasz,żebymnierobiłsobienadzieiopartychnatymdrobnympodobieństwie
międzymnąatobą?
Niespostrzegła,żepodszedłbliskoniej.Naglepoczułazapachczystego,męskiegociała,któryogarnąłją
jakpieszczotaisprawił,żesercezaczęłoszybciejbić.
-Mamychybawięcejwspólnegoniżnieodpowiedzialnychrodziców-powiedziałiprzełożyłlaskędo
lewejręki.
Czekałabezruchu.Musnąłdłoniąjejpoliczek,dotknąłwłosów.Czekaładalej,bezjednegosłowa.
Wydawałojejsię,żecałyświatczekarazemznią,boodgłosystajni,nierównekrokiGavanaw
korytarzu,tupaniekoni,skrzypdrewnaoddaliłysięnagleizostałotylkowyrazistespojrzeniejegooczu.
-Maszoczy...-zaczęła,aleprzerwałjejwpółsłowa.
Jegowargibyłyjakbrandy...cudownafalaemocjispłynęłajejpoplecachiodebrałaoddech.
KiedyksiążęAugustporazpierwszywsunąłjęzykwjejustamyślała,żeoszalejezezłości.Tylkodobre
manierywpojonejejprzeznajsurowszeguwernantki,jakieojciecmógłznaleźćnabrytyjskiejziemi,
powstrzymałyjąprzedwymierzeniemmupoliczka.Zatoteraz....WodróżnieniuodAugustaPierśnie
wpychałjęzykatam,gdziegonieproszono.Zamiasttego,przesunąłnimpojejzłączonychwargach,a
jegodotykbyłtaksłodki,żesamajerozsunęła,zapraszającgodośrodka.Alenieskorzystałzzaprosin.
Zwlekał,smakowałją,drażniłdotykiem.
Sercetłukłojejsięwpiersiipragnęła...takbardzogopragnęła...Wyszłamunaspotkanie,dotykającgo
swoimjęzykiem,smakującjegoaromat.Wreszcie..wreszciemocnadłońprzyciągnęłajejgłowębliżej
twardegomęskiegotorsu.Pochyliłgłowęoułamekcala,alewyczulonezmysłyLinnetnatychmiast
wyczułyruchizmianęjegozamiarów.
Pocałunekniebyłczułąadoracją.Byłdrapieżny,głodny,pełendzikiegopożądaniaiszaleństwa,jak
napadnaprostejdrodze.Instynktownieotoczyłaramionamijegoszyję.Smakowałdymnąherbatą,którą
piłnaśniadanie,ijeszczedzikszymaromatem-męskimpożądaniem.r
Żadendżentelmenniepowinienwtensposóbcałowaćdamy.Linnetbyławsiódmymniebie.
15
Wieczór
Linnetmyliłasię,twierdząc,żeojciecrozpraszagowpracy.Największąprzeszkodąbyłaonasama.
Pierśwpatrywał
sięwnowo
przybyłąpacjentkę,prawieniezauważającjejspuchniętegobrzucha.Zamiasttegowidziałpociemniałe
oczyLinnet,wktórychpełenirytacjibłękitzastąpiłocoś...innego.
Tooczywiściebyłotylkopożądanieseksualne.Uczucie,zpowoduktóregomilionymężczyznrobiłyz
siebiekompletnychdurniów.Linnetbyłaoszałamiającopiękna,aon...Bógjedenwie,dlaczegogo
pragnęła,aletakbyło.Awkażdymrazienatowyglądało.
NagledotarłdoniegogłosSébastiena:
-Mapanibardzodużybrzuchjaknapiątymiesiąc,paniOtter.Czywpanirodziniebyłykiedykolwiek
bliźnięta?-
Mówiącto,postukałwbrzuchzjednej,apotemzdrugiejstrony.
-Wyglądasz,jakbyśwybierałdojrzałemelony-zirytowałsięPierś,odsuwająckuzynanabok.-Przecież
tooczywiste,żenienosijednegodziecka,chybażezadałasięzniedźwiedziem!
-Nigdywżyciu!-jęknęłapaniOtter.
-Doktorżartuje-uspokoiłjąSébastien.-Matakiedziwnepoczuciehumoru.
-Tusąpośladki-Pierśwskazałnamałewybrzuszenie.-Atudrugie,choćbyćmożetogłówka.Trudno
powiedzieć.
Czywpanirodziniebyłybliźniaki,paniOtter?Jeślitak,toproszęsobiesprawićdwiekołyski.
-Mamaporoniłakiedyśbliźniaki.Ciotkateż-powiedziałakobietadrżącymgłosem.-Dlategotu
przyszłam.Ichdzieciurodziłysięmartwe.
-Odrazumartwe,czyumarłypotem?-uściśliłPierś.
-Potem-odparła.-Takmisięzdaje.Byłystraszniemałe.Pamiętam,jakmatkawspominała,żemiały
rączkiwielkościorzecha.Wskorupce.
-Tenarazieżyją-powiedziałPierś.-Niechpaniwracadodomuikładziesiędołóżka.Naresztęciąży.
-Co?
-Dołóżka-powiedział,przesadnieakcentującsłowa.-Wolnowstawaćtylkonasiku,aitolepiejnie.
-Toniemożliwe!Mążmniepotrzebuje.Iteść,counasmieszka.Jestjużstary,aja...
-ProszępowiedziećpaniHavelock,żemapanidaćłóżkowzachodnimskrzydle.Przynajmniejnaparę
miesięcy.
Spróbujemyprzeprowadzićrączkipanidzieciprzeztenniebezpiecznyorzechowyetap.
-Łóżko?-spytałapiskliwymgłosem.-Mamtuzostać?
-Będziepanizachwycona-zapewniłjąPierś.-Wszyscymoipacjenciuwielbiajątubyć.Mam
gospodynię,którazajmujesięnimijakświęta.Niedługobędąjąkanonizować.Naprawdę.
-Niemogęsiępołożyćnakilkamiesięcy!Mążmniepotrzebuje,jestemprzewodniczącąkółkaszwaczeki
prowadzędobroczynne...-ucichłanawidokminyPiersa.
-Rozumiem,żejestpaniniezmierniewartościowąosobą,wsparciemdlacałegohrabstwa.Tylkożejeśli
panichcedaćswoimdzieciomszansę,żebyprzyszłynaświatjeszczeżywe,musisiępanipołożyćna
czterymiesiące.
Naturalnie,bliźniętatostrasznykłopot,więcjeślipostanowipaniwrócićdodomu,wszyscyto
zrozumiemy.Założęsię,żepanimatkalepiejsięwysypiałazjednymdzieckiem,aniezdwójkąurodzoną
wtymsamymczasie.
Potrząsnęłagłową.
-Jestpanipewna?Matcewyraźnieudałasiędrugaciąża.Wtakimrazieproszępójśćnagórę-
dokończył,widząc,żekobietawpatrujesięwniegowmilczeniu.Odwróciłsiędodrzwiiwyrzuciłjąz
myśli.-Tojużwszyscy?Niezawracałemsobiegłowyprzebieraniemsiędokolacji,żebymócodrazu
pójśćnaobchód.
-Niepodobamisiępacjentzgorączką,którypojawiłsiędziśrano-powiedziałSébastien,idącwślad
zanim.
-Pewniegorączkawybroczynowa-odparłPierś.-Mamyteraznaniąsezon.
Myślałtylkoopływaniu.Jutrorano.
-Niewydajemisię.Wyglądagorzej.
-Tomożebyćjeszczegorzej?Połowachorychnawybroczynymiumiera,nawetimniepuszczamkrwi.
Pozatymobajwiemy,żeniejesteśnajlepszymdiagnostą,prawda?
Sébastienpokręciłgłową.
-Tenczłowieknaprawdęjestchory.Powiedziałem,żebygospodynidałamuosobnypokój.
-Doskonale.-Pierśzatrzymałsięnamoment,żebyuśmierzyćniecobólprzedschodzeniemzeschodów.
-Jaktamnoga?-spytałkuzyn.Rzuciłmuwściekłespojrzenie.
-Ajaktamtawitka,cojąnosiszwspodniach?
-Nicanicnieboli-odparłradośnieSébastien.-Wodróżnieniuodtwojejnogi,cownoszępotym,że
zataczaszsięjakpijakwBożeNarodzenie.
-Bredzisz-rzuciłPierś,zhukiemkuśtykającposchodach.-Widziałeśmojąmatkę?
-Kręcisiępozamku,szukająctwojegoojca,żebygopodręczyćtym,żesiędoniegonieodzywa.Ubrała
sięjaknaaudiencjęukrólowej.
Pierśzatrzymałsięiciężkooparłoporęcz.
-Przesadzaszztympływaniem-poradziłSébastien.-Ograniczwysiłekipływajcodrugidzień.
Nicztego.Nieteraz,kiedymazkimfiglowaćwbasenie.
-Zastanowięsięnadtym-powiedział,ruszającprzedsiebie.-Myślisz,żematkachcedoniegowrócić?
Sébastienzamyśliłsię.
-Manasobiejedenztychgorsetów,którepodnosząpiersitakwysoko,żeniesposóbichniezauważyć.
-Zboczenieczciebie,kiedywidzisztakierzeczyuwłasnejciotki.
-Przecieżjejniepożądam-sprzeciwiłsięSébastien.-Wodróżnieniuodtwojegoojca.
-Tylkogodręczy-stwierdziłPierś,alejegogłosbrzmiałniepewnie.Samtowidział.
-Myślę,żeraczejgopragnie.Ibbybyłodobrze.Miałabyzpowrotemtytułksiążęcyizostaław
bezpiecznejAnglii,ajaprzywiózłbymtumojąmatkę.
-Dlaczego...-zacząłPierś,aleSébastienniezwracałjużnaniegouwagi.Schodziłgodnieposchodach,
wdumnejpozie,ni-
czymkogutpiejącyoświcie.Bezwątpienialepiejznałsięnakobietach.Cóż,jeślisądzićpowymyślnych
haftachnakamizelce,sambyłkobietą.
-Onanigdyniepogodzisięztwoimojcem,jeślitymuniewybaczysz-rzuciłkuzynprzezramię.-Chowa
doniegourazęnietylkozewzględunasiebie,aleprzedewszystkimnaciebie.
-Bredzisz-powtórzyłPierś.
Sébastienzszedłnadółiwkroczyłdosalonu.Pochwilidobiegłstamtądjegogłos:
-Ach,matante,wyglądaszolśniewająco,jakosiemnastolatka!
-Bredzi!-kolejnyrazpowiedziałPierś,terazjużdoPruf-rocka,którystałprzydrzwiachztakąminą,
jakbysięświetniebawił.
Rzeczywiście,matkawbiłasięwsuknię,którąwyraźnieuszytodlakogośzbiustemopołowęmniejszym.
-Maman-ukłoniłsięiucałowałkoniuszkijejpalców.Rozejrzałsię,aleobiektujejkobiecychzabiegów
nigdzieniebyłowidać.-Gdziejestksiążę?
-Ktotaki?-spytałazpogardą.
-Nowiesz:orlinos,wysokiekościpoliczkowe,nieprzytomnespojrzenie?Kiedyśmieszkaliśmyznim
razem.
Pociągnęłałykwina.
-Pewnieniemaochotynawinoprzedkolacją.Podobnojutroranowyjeżdża,więcbędziemymielicały
zamekdlasiebie.
Uśmiechałasięwesoło,alePierśdostrzegłcieńwjejoczach.Psiakrew,Linnetmiałarację.Sébastien
pewnieteż.
-Gdziemojanarzeczona?-spytał,rozglądającsięwokoło.Młodzilekarzeskupilisięnaturalniewokół
butelkisherry.Sébastienkopałpolananakominku,niebacząc,żemożezniszczyćwyglansowanebuty.
-Niewiem-odparłamatka.-Możewydajepoleceniapokojówkompakującymkufry.
-Niewyjeżdża-zakomunikował,przyjmujączrąkPrufrockakieliszekbrandy.-Próbujedoprowadzić
mniedoszału,drażniąc
się,żeprzyjmiemojąrękę.Tylkożejajejniczegonieobiecywałem.
Woczachmatkibłysnąłżal.
-Onanigdyzaciebieniewyjdzie,kochanie.Samympojawieniemsięwdrzwiachwywołałabysensację
nadworzeNapoleona.Atebzduryojejreputacji...niktniebędziezwracałnatouwagi.
-Chceszpowiedzieć,żejestdlamniezadobra?
-Dobra?Otymniewiem-odparła,poruszającwachlarzem.-Alezpewnościązbytpiękna.Powinieneś
jąpoślubićodrazu,gdyprzyjechała,zanimmiałaokazjęlepiejciępoznać.
Prufrockruszyłkłusemkudrzwiom.Pierśodwróciłsię,doskonalewiedząc,ktosięwnichzarazpojawi.
WieczorowasukniaLinnetbyłaskrojonanaklasycznąmodłę.Pierśsłyszałpogłoski,żerzymskiematrony
podobnonienosiłykoszulekpodtunikami.Linnetwyraźniewzięłasobiedosercatęprawdęhistoryczną.
Muślinjejsuknibyłtakcienki,żekiedystanęławprogu,czekając,ażPrufrockjązaanonsuje,Pierś
dostrzegłpodfałdamikształtjejkolana.Atkaninawokółdekoltu...nocóż,niewielejejbyło.Trochę
koronkituitam,isznurekpereł,którysubtelniekierowałuwagękujejpiersiom.
Poczuł,żenieznanydotądrodzajuśmieszkuwykrzywiamuwargi.Matkaniewiedziaławszystkiego.Ta
sukniabyławyraźniedlaniego.
Zacząłkuśtykaćprzezsalon,aleSébastienwyprzedziłgoiustawiłsięzprzodu,mruczącpodnosem:
-Przepraszam.Śpieszęsię.
WięcPierśzwolniłtempo.FrancuskagalanteriaSébastienabyłabezkonkurencyjna.Niemiałsobiepod
tymwzględemrównych.WprzelocieSébastienwziąłodPrufrockakieliszekszampana,żebypodaćgo
Linnetzukłonem.
WidokkuzynacałującegopalceLinnetzniesmaczyłPiersa.Odwróciłsięipokuśtykałzpowrotemdo
kredensu,gdziezostawiłswójkieliszek.
Przyjdziedoniegosama.Zresztąniematoznaczenia,boprzecieżonitylkotoczązesobągrę.Najbardziej
fascynowałogoto,
żeniełączyłichflirt,tylkoniesamowitepodobieństwocharakterów.
WpewnymsensieLinnetstanowiłajegokobiecyodpowiednik-niedawałasiępolubić.Byłazbyt
piękna,zbytinteligentnaizbytwygadana.
Ztym,żeonniebyłnawetprzystojny.
Nieprzyszładoniego.Zamiasttego,zdawałasięzachwycaćgadaninąSébastiena,codoprowadzało
Piersadoszału.
Wpięćminutpóźniejdosalonuwszedłojciec,przegranyiznużony,jakczłowiek,którysiępoddał.
Okazałosię,żePierśnienawidzitegojeszczebardziejniżtęsknychspojrzeńJegoWysokości.
WkońcuSébastiensampodprowadziłLinnetdoniego.
-Zdajesię,żeniezauważyłeśswojejnarzeczonej.
-Dobrywieczór,narzeczono.
-Witaj,Belzebubie-odparła,pochylającgłowę.Wjejoczachtańczyłsekretnyuśmieszek.
-Och,zostałemzdegradowany-odpowiedziałleniwie,opierającsięokredens.-Zdajęsię,żedotej
porynazywanomniewcielonymLucyferem.CzyBelzebubniejestprzypadkiemdiabłemniższegorzędu?
-Demonycisiępomyliły.BelzebubtopoprostuinneimięZłego.
-Todobrze-odparłPierś.-Jakcijużmówiłem,uwielbiamwygrywać.
-Dośćtychuprzejmości-przerwałSébastien.-Jeślinajdziemnieochotapopatrzećnawarczącena
siebiepsy,pójdęoglądaćichwalki.
-Tylkospokojnie-odparłPierś.-NiewolnowyzywaćLinnetodwarczącychpsów.Pamiętaj,żekiedy
tylkorzucimiwtwarzoświadczynytatusia,będzieszmógłjądopaść.Chyba,żejąobrazisz.
NaturalnieSébastienskorzystałzesposobności,byskłonićsięznowu,ująćdłońLinnetioświadczyć,że
skądże,żejestprzecieżnajbardziejuroczą,sympatyczną,wręczcudownąozdobąswojejpłci,żenie
spotkałjeszczenikogotakiego,itakdalej.Pierśobserwowałgo,dziwiącsię,żeSébastienniewidzi,jak
bardzoLinnetgardzitakąuniżonością.
Och,oczywiście,żesięuśmiechałaipodawałamudłoń.Alewjejoczachbłyszczałaobojętność,choćna
wargachigrałtenuroczyuśmiech,którytraktowałajakbrońpalną.
Sébastienwyraźniepadłofiarąowegouśmiechu.Pierśpierwszyrazwżyciuwidziałgowtakimstanie.
-Wystarczy-uspokoiłLinnet.-Gdybytorzeczywiściebyławalkapsów,byłabyśmastyfempostawionym
naprzeciwmałegospanielka.Zachowajamunicjędlamocniejszychprzeciwników.
Sébastiennachmurzyłsię.
-Oczymtymówisz,Pierś?Nigdyniesłyszałemwiększychbzdur.
Linnetwzięłagopodramięizaśmiałasięperliście.
-Jestpoprostuzazdrosny-stwierdziła,choćjejoczymówiływyraźnie,żedoskonalezdajesobie
sprawę,ocomuchodziło.-Jesteśniezwykleelegancki,milordzie.Ażtrudnouwierzyćżedorastaliściew
tymsamymdomu.
-Jestemprzecieżuosobieniemmody-oświadczyłPierś.SébastieniLinnetprzezchwilęprzyglądalisię
jegoubiorowi.
Miałnasobieto,cozawsze:prostysurdutzezwykłymiguzikami,bylejakiespodnie,anaszyifular,
któregozawiązaniezajęłomuniewięcejniżpięćsekund.Wdodatkusurdutbyłwkoszmarnym,
musztardowymodcieniu.
Dlaporównania,fałdysurdutaSébastienabyłyszerszewobwodzieniżsukniaLinnet.
-Oszukujeszsamsiebie-uświadomiłgoSébastien.
-Właśnieżejestemuosobieniem-upierałsięPierś.-Gdybyniemojaosoba,niewyróżniałbyśsiętak
bardzonakorzyść,wiesz?
-Wyjątkowonaciąganydowcip-podsumowałaLinnet.-Alerozumiem,ocochodzi.Przyzwykłym
kundluwyścigowychartwyglądabardziejkrólewsko,prawda?
-Apudelbardziejabsurdalnie-odparowałPierś.
-Możeszmnieobrażaćdowoli-stwierdziłSébastien,wpatrującsięwLinnetzminąwyrażającą
kompletnezauroczenie.Onabyłazkoleitakprzyzwyczajonadotakiegozachowaniamęż-
czyzn,żenawetgoniezauważała.Wjejzachowaniuniebyłoaniodrobinytriumfu.
-Trudnospotkaćludzi,którzybardziejróżnilibysięubioremniżwydwaj-stwierdziła.
-Powinnaśnaszobaczyćwdzieciństwie-odparłPierś.-Jaledwiechodziłem,aSebastienbiegałdwa
razyszybciejodemnie.Potem,kiedytrochępodrośliśmy,zacząłubieraćsiędwakroćtakeleganckojak
ja.Pewniechciał
zrównoważyćmojeniechlujstwo.
-Zatoobajinteresowaliściesięmedycyną-uzupełniła.-Jak,ulicha,udałowamsięrozwijaćte
zainteresowania?
NieznamwLondynieanijednegodżentelmena,którymógłbysiępochwalićumiejętnościamiwtej
dziedzinie.
-Wjakiejkolwiekdziedzinie-poprawiłją,unoszącbrwi.
-Potrafiątańczyć-stwierdziła.
-Możetojestwyjaśnienie.Janieumiemtańczyć,więczająłemsiękrojeniemludzi.
-Alenieszłomunajlepiej,więczacząłemtorobićzaniego-dołączyłsięSebastien.
Linnetsięroześmiała.Tenśmiechbyłowielebardziejczarującyniżjejwystudiowanyuśmieszek.Był
szorstkiisłodkizarazem,jakciepłabrandyzmiodem.
-Toniebyłżart-wyjaśniłPierś,pociągającłykzkieliszka,żebyuodpornićsięprzeciwkotemu
śmiechowi.
-Myślałam,żetotyjesteśznanymlekarzem.
-Jajestemdobrywodgadywaniu,nacoludziechorują.Problemwtym,żenajlepiejmitowychodzi,
kiedyjużsąmartwi.NatomiastSebastienjestniezływtejbardziejeleganckiejodmianiechirurgii.Biorą
sięzażywychpacjentów,którzychcielibyjeszczetrochępobyćnatymświecie.
LinnetposłałaSebastienowikolejnyuśmiech,aPierśmiałwrażenie,żenieszczęśnikzachwiałsięna
nogach.
-Jaktodobrze,żewraziepotrzebyzawszebędęmogłapoprosićpanaopomocchirurgiczną-
zagruchała.
-Tak.Jakbędzieszpotrzebowaćamputacjinogi,waldoniegojakwdym-stwierdziłPierś.
-Tobyłabyzbrodnia-szepnąłSébastiengołębimgłosem.
Psiakrew.Pierśpoczułukłuciewiny.Sébastienniemiałpojęcia,jakatokusicielkaujęłagopodramięi
igrałazjegosłowami.Jaktakdalejpójdzie,złamiemuserce.
-Przestań-mruknąłdoLinnet.Posłałamutenswójuśmiech.
-Nigdywięcejnieuśmiechajsiędomniewtensposób-warknął.-Rzygaćmisięodtegochce,a
ponieważ,jakmisięwydaje,maszpantofelkiobszyteperłami-idiotycznastratapieniędzy-tokwasy
żołądkowemogącijenieodwracalniezniszczyć.
Sébastiennachmurzyłsię.
-Kuzynie,czynaprawdęuważasz,żetojesttematdokulturalnejrozmowy?Jeślitak,tojesteśgorszy,niż
myślałem.
PannaThrynnetodelikatnykwiatuszekinależyjątraktowaćznajwyższymszacunkiem.Atyopowiadasz
jejoamputacjinógigrozisz,żezwymiotujeszjejnapantofelki.
Pierśuniósłbrewispojrzałnaniąwymownie.WestchnęłaipoklepałaSébastienaporamieniu.
-Przepraszam-powiedziała.-Jegolordowskamośćcałkiemsłuszniezauważył,żejestemmistrzynią
flirtu,wprzeciwieństwiedoniego.
-Ładnie-stwierdziłPierśzautentycznympodziwem.-Jesteśteżjednąznajwiększychmistrzyń
konwersacji,jakieudałomisięspotkaćwżyciu.Tymbardziej,żemasztęswojąbroń.
-Uśmiech?-spytała.-Bardzomisięprzydaje.Teżpowinieneśkiedyśspróbować.
Sébastienskrzywiłsiękwaśno.Właśniezaczęłodoniegodocierać,żeLinnetjestnietylkodelikatnym
kwiatuszkiem.
-Tonietwojaliga-wytłumaczyłmuPierś.-Jestprawdziwąmistrzynią.Nicdziwnego,żecałyLondyn
uznał,żeowinęłasobieksięciaAugustawokółmałegopalca.
-Tounasrodzinne-tłumaczyłaLinnet,jakbytrochęzawstydzona.-Alenaprawdęchciałabymsię
dowiedziećczegoświęcejochirurgii-powiedziaładoSébastiena.-Mówiłpan,żeniedasięuniknąć
zakażenia.Jakichsposobówpanpróbował?
ZdaniemPiersa,Sébastienczęstobywałgapowaty,alenigdywsprawachzawodowych.Byłdoskonałym
chirurgiemoniesamowitejkoncentracji,szybkichinieprawdopodobniezręcznychpalcach.
-Gdybynieobawaprzedzakażeniami-zaczął-moglibyśmysobiepozwolićnainterwencje,jakichw
dzisiejszychczasachniesposóbsobienawetwyobrazić.Naprzykład,mamwzachodnimskrzydlekobietę
zespuchniętymbrzuchem.Toprawienapewnojakiśrodzajraka,któryspowodowałpowstanieguza,
czylitakiejnarośli.Jestpewniewielkościjabłkaalbonawetwiększa.
-Jestempewien,żetoguz-wtrąciłPierś.-Alejegorozmiarpoznamydopierozakilkamiesięcy.
Linnetzamrugała,aletrzebaprzyznać,żenawetsięnieskrzywiłaaniniepisnęła,wodróżnieniuod
większościdam,któremiałyokazjęusłyszećoszczegółachpraktykimedycznej,aszczególnieojego
fascynacjisekcjamizwłok.
-Gdybyśmyznalimetodęopanowywaniazakażeń,mógłbymotworzyćjejbrzuchiwyciąćtenguz-
wyjaśnił
Sébastien.-Mogłabywrócićdodomuidalejspokojnieżyć.
Pierśmusiałprzyznać,żekuzynwyglądałszczególnieatrakcyjnie,kiedyrozprawiałochirurgii.Kosmyk
włosówopadłmunaczoło,oczybłyszczały.Możejednaknależałozmienićtemat.Linnetbyławyraźnie
zafascynowana.
-Czyalkoholpomaga?-spytała.-Czytałam,żeżołnierzewpolupolewająranybrandy,boalkohol
zmniejszaryzykoinfekcji.
-Niewystarczająco-odpowiedziałPierś.-Kiedybyliśmymłodsiimniejrozgoryczeni,próbowaliśmy
wszystkiego,cosiętylkoda.Alepacjenciażnazbytczęstoumierali.
-Odeszliprawiewszyscy-przytaknąłSébastien.Jegotwarzprzybrałasłodko-smutnywyraz,tak
pociągającydlakobiet.Pierśniepotrafiłbyzrobićtakiejminy,nawetgdybyjegożycieodtegozależało.
Naturalnie,Sébastienmówił
serio.Naprawdęśmierćpacjentówbyładlaniegociężkimprzeżyciem.
-Więcprzestaliśmyeksperymentować-podsumowałPierś.-Sébastienniemógłsiępogodzićztak
wysokąśmiertelnością.
-Kończynytoinnasprawa-stwierdziłSébastien.-Alewnętrzeciałatozadużeryzyko.
-Biednakobieta-stwierdziłaLinnet.
Pierśjużzapomniał,odczegozaczęłasiętarozmowa.
-Aha.Nocóż,przynajmniejprzyszłatutaj.Dostałatyleopium,żenieczujejużbólu.
-Jestprzytomna?
-Prawienigdy.Ibardzodobrze.Rakżołądka-jeślinatocierpi-wydajesięszczególniebolesny.
-Cozjejrodziną?Wzruszyłramionami.
-Niemampojęcia.Możeniemabliskich.
-Niktzpacjentówniemarodziny?Wcaleniewidaćtuodwiedzających.
-TymzajmujesięsiostraMatylda.Naprawdęniemampojęcia.
Linnetzmrużyłaoczy.
-Mamwrażenie,żepaniHavelockjestbardzosurowa.Pewniepowiedziałapacjentom,żeniezgadzasię
naodwiedziny.
-Napewnonie-zaprzeczyłSébastien.-Jestszorstka,alemadobreserce.
CałySébastien.Widziałwludziachtylkodobro.
-Szczerzemówiąc,wcaleniemadobregoserca,jeślirozumieszprzeztozdolnośćodczuwania
współczucia.Dlategojątutrzymam,choćjesttakaniesympatyczna.Potrafiprzytrzymaćwrzeszczącego
dzieciakainawetniemrugnąćokiem.
-Wrzeszczącedziecko?-Linnetażzadygotała.Awięcjednakmiałajakieśczułemiejsce.
-Gavanwrzeszczałwniebogłosy,kiedyskładaliśmymunogę-powiedziałPierś.-Aspójrznaniego
teraz.Jużniekrzyczyizacząłznowuchodzić.Niedługowrócidodomu.
-Tak,alejakdługobyłtutajbezmatki?Sébastienzmarszczyłczoło.
-Przyjrzęsiętemu,pannoThrynne-obiecał,rzucającjejbeznadziejnierozkochanespojrzenie.-Jakie
panimadobreserce.
MyzPiersemodmiesięcyzajmujemysiętymchłopakiemiwogólenieprzyszłonamtodogłowy.
-Nocóż,wystarczy,żezajmujeciesiępacjentamiitymikaczętami-powiedziałazeleganckimgestem
dłoni.-SamaporozmawiamzpaniąHavelocknatematodwiedzin.
-Kaczętami?-zdziwiłsięSébastien.Pierśśmiałsięwkułak.
-Tymigłuptasami-wyjaśnił,wskazującnaPendersa,Kibble-saiBittsa,którzytłoczylisięwokółlady
Bernaise,zafascynowanijejodważnymdekoltem.
-Ach,rozumiem-pojąłżartSébastien.-ChodzązaPiersemjakmłodezakaczką.Zasłodką,kochaną
kacząmamą.
-Rzeczywiście,trudnotosobiewyobrazić-zgodziłasięznim.
-Tenuśmiechpodobamisiębardziej-oświadczyłPierś.Uśmiechzniknął.
-Byłtakiwrednyisarkastyczny-wyjaśnił.-Pokazywałtwójprawdziwycharakter.
Zmrużyłaoczy.Przezchwilęmyślał,żeszampanzjejkieliszkawylądujemunatwarzy.Wtymmomencie
Prufrockzadzwoniłnakolację,więcLinnetpoprostuodwróciłasięodniegoiodpłynęłagodnieuboku
Sébastiena,demonstracyjnieujmującgopodramię.
PoposiłkumatkaPiersawstałaizuroczymuśmiechem,któryobjąłwszystkichwtowarzystwie,włącznie
zjejbyłymmężem,zaproponowała:
-Możeprzejdziemyterazwszyscydosalonu?Prufrockbyłtakmiły,żezorganizowałdlanasodrobinę
rozrywki.
Piersowiwystarczyłojednospojrzenie,żebyodgadnąćszatańskiplanmaman.
-Tańce!-wykrzyknąłwchwilępóźniej,widząc,żepoodsuwanomeble,aPrufrockzasiadłprzy
fortepianie,wtowarzystwietyczkowategolokaja,którydzierżyłskrzypce.-Jaktomiłoztwojejstrony,
mamusiu.Marzyłemotym.
Matkaprzypłynęłakuniemuwobłokujaśminowychperfum.
-Kochanie,światniekręcisięwokółciebieiprzykromi,jeślikiedykolwiekwyrobiłamwtobie
przekonanie,żejestinaczej.Usiądźsobieiodpocznij.Naturalnie,Sébastienzatańczyzemną.
-Ależnaturalnie-potwierdził.Jeślimatkapostanowiłaodegraćkomedię,dlaczegomiałbyrezygnowaćz
zabawy?
Ojciecusiadłnaprostymkrześleobokkanapyipatrzył.Nawetnieudawał,żeniejestzainteresowany.Po
prostupożerałwzrokiemswojąbyłążonę,którakrążyłapoparkieciewrytmwalca,śmiejącsiędo
siostrzeńca.
-Mataksamolekkikrokjakdawniej-powiedziałPierśpochwili.Uznał,żewolirozmawiać,niż
patrzećnatańczących.Denerwowałogo,żeBittsciągleuśmiechasiędoLinnet.Wolałgowrolilekarza,
nawetkiepskiegolekarza,niżmłodegogalanta.
-Twojamatka?-Ojciecskinąłgłową.-Szkoda,żejejniewidziałeś,gdymiałasiedemnaścielat.Była
wiotkajakmłodabrzózka,awoczachmiałatakibłysk,żewszyscywokółsięwniejkochali.
-Poprosiszjądotańca?
Ojciecspojrzałnaniegozlekkimgrymasem.Pierśnagleuświadomiłsobie,wstrząśnięty,żetengrymas
odczasudoczasupojawiasięinajegotwarzy.
-Ależoczywiście.Zorganizowałacałązabawę,więcbyłbympodły,gdybymniedałjejokazjido
odmowy.Wtedy,naturalnie,nietańczyłosięwalca.
-Wtedy?-powtórzyłPierśzgłupiąminą.
-Naruszyłemwszelkiezasadydobregowychowania-odpowiedziałojciec.-Nieczekałemz
zaproszeniemdotańca,ażktośnassobieprzedstawi.Poprostupociągnąłemjązasobąnaparkiet.
-Notoruszaj-odparłPierś.-Porwijjądotańca.
-Onanieżyczysobieporywania.Chcetylkoodrzucićmojezaproszenie.
Tak,Pierśzdecydowanierozpoznawałtensardonicznyuśmieszek.Takisam,jakjego.
-Zewzględunamojeprzewinienianiemogęjejodmówićtejprzyjemności-dodałksiążę.
Matkamożeimiałaochotęodmówićtańcaojcu,alezatoSébastienniezamierzałprzepuścićokazji
zatańczeniazLinnet.Dodiabła,Pierśniezamierzałspokojniesiedziećnakanapieipatrzeć,jaktenfircyk
szepcekomplementyprostowuchojegonarzeczonej.
Wstałijużmiałodejść,alezatrzymałsięnamoment.
-Powodzenia-powiedziałojcu.
-Natojużzapóźno-odparłksiążę.-Dobranoc.
16
Podłyjesteś-powiedziałaLinnetdoPiersa.Obudziłją,łaskoczącwnoswstążeczką.
-Przyniosłemcigorącączekoladę.
-Towjakimśstopniuzmazujetwojewiny-odparła,opierającsięozagłówek,żebynapićsię
aromatycznegopłynuiukradkiempopatrzećnaPiersa,choćlichowie,dlaczegowciążpociągałjąten
nieokrzesanytyp.
Alekobieta,któraprzezcałąnocśniłaotym,żecałujesięzpewnymlekarzem-inietylkocałuje-nie
powinnaudawaćnawetprzedsobąsamą,żeniejestnimzafascynowana.
-PrzestańsiętakznęcaćnadSebastienem-poprosił.Niepatrzyłjejwoczy,tylkobawiłsięwstążkąjak
dziecko,zawiązującjąnasupełkiipróbując,ilewytrzyma.
-Zniszczyszmiwstążkę.Tomojaulubiona.
-Jedwabna?-zawiązałkolejnysupełek.
-Oczywiście.Czemupytasz?
-Potrzebujemyczegoślepszegodoprzywiązywaniapacjentównastolepodczasoperacji.Narazie
używamysznurówiwszyscynarzekajązpowoduobtarć.Możejedwabbysięnadał.-Obwiązałwstążką
słupekłóżkaimocnoszarpnął.Odrazurozerwałasięnapół.
-Nalitośćboską,pocojązniszczyłeś?Owińsznuryjedwabiem.
-Niezłypomysł.Słyszałaś,comówiłemnatematSébastiena?
-Tak.Boiszsię,żestracisztowarzyszazabaw.Pierśparsknął.
-Czasemżałuję,żeniejestemmałymchłopcem.
-Dlaczego?
-Zatrzydzieścialboczterdzieścilat,niewięcej,będziemyumielizapanowaćnadzakażeniami.
Nadejdzierewolucjawchirurgii.
-Ilemaszlat,trzydzieści?Możejakosiedemdziesięciopięcio-latekbędzieszdalejoperować,jeślisię
mocnooprzeszostół.
-Ibędęobcinałludziomnosytrzęsącymisięrękami.
-Nazywamcięchłopcem,bozachowujeszsięjaksześciolatek,któryjestzłynaswoichrodzicówichce
sięnanichzemścić.
-Kochammatkę-powiedział,jakbyrzeczywiściezwracałuwagęnajejsłowa.Wtymmomencie
uświadomiłasobie,żePierśzawszesłuchatego,cosiędoniegomówi.Takijużmacharakter.
-Tooczywiste,żejąkochasz.Ojcateż.Aonkochaciebie.
-Takieczułeemocjewczesnymrankiemsprawiają,żerobimisięniedobrze.
-Ciąglemaszjakieśproblemyzżołądkiem-zauważyłazłośliwie.-MożeSébastienweźmieciępodnóż
zajakieśtrzydzieścilat.
-Dajspokój,mamnadzieję,żenie.Jestświetnywswoimfachu,aleoperacjatoniezabawa.Chodźmy
już,dobrze?
Nielubięintymnychpogawędek,szczególniezkobietą,zktórąjeszczeniespałem.
Linnetdopiłaczekoladęiwstała.Smutnojejbyło,żePierśnigdyniebędziemógłsięzniąkochać.
-Opowiedzmiotymwypadku,wktórymzraniłeśsięwnogę...itakdalej-poprosiła,idącwkierunku
parawanu.
Wieczorempoprzedniegodniaprzygotowałasobiesuknię.
Kiedynieodpowiedział,odwróciłasięizobaczyła,żePierśwpatrujesięwjejplecy.
-Cosięstało?Pobrudziłamsięczekoladą?
-Takoszulanocnajestpraktycznieprzezroczysta-powiedziałniskim,chrapliwymgłosem.-Widzę
twojepośladki.
Jednymsusemznalazłasięzaparawanem,czującfalęgorącawpodbrzuszu.Ogarnąłjąsmutek.Szczerze
mówiąc,dotejporynigdyniemiałaochotynasekszmężczyzną,ateraz,kiedywreszciejejsięto
zamarzyło,wybrałaPiersa.
Piersa,którybyłniesprawny.Cozaokrutnaironia.
-Niepodobamisięokreślenie„pośladki"-powiedziała,pilnującsię,bywjejgłosieniezabrzmiała
nutapożądania.
-Totakimedycznytermin.
-Tojakmammówić?Pupcia?Zadek?Tyłeczek?
-Najlepiejpupa.
-Amniesiępodobatyłeczek.Brzmiuroczo.
Linnetnarzuciłasuknięprzezgłowęiodczekała,ażfałdyułożąsięnajejsylwetce.Potempogłaskałasię
popupie.
Rzeczywiście,byłaokrągłai-miejmynadzieję-urocza.
Podeszładotoaletki.
-Muszętylkowyszczotkowaćwłosy.Chcęjezapleść,żebysięnieplątały.Elizamaznimistraszny
kłopot.
Stanąłzaniąipozapinałguziczkisuknibezproszenia.Linnetprzeciągnęłaszczotkąpowłosach,apotem
pochwyciłajegospojrzeniewlustrzeiznieruchomiała.
-Jakbyśmybylimałżeństwemodconajmniejdziesięciulat-powiedziałzkrzywymuśmieszkiem.
-Niezamierzaszsiężenić,prawda?
-Niewidzęsensu.
-Dlaczego?-Naglesamazrozumiałapowody.-Aha,boniemożesz...niemożeszmiećdzieci?
-Przecieżmałżeństwowynalezionotylkopoto-odpowiedział.-Inaczejniemiałobysensu.
Otworzyłausta,aledoszładowniosku,żeniemapocostawaćwobroniemiłościalbochoćbyprzyjaźni,
rozmawiającztakimmizantropem.Tymbardziej,żeteżuważała,żemiłośćimałżeństworzadkoidąw
parze.
Związaławarkoczpołowąwstążkiiwstała.
-Idziemy?
Zlustrowałjąwzrokiem.
-Wtymwarkoczuwyglądasznaczternastolatkę.Iniewłożyłaśpończoch.
-Doszłamdowniosku,żetorzeczywiścieniemasensu.Przecieżitaknikogoniespotykamypodrodze.
-Prufrocknienależydotychmajordomusów,którzyuważają,żesłużbamusibyćwpełnejgotowościod
świtudoświtu.
-Bardzonietypowytentwójmajordomus-powiedziała,wsuwającdłońpodjegoramięidostosowując
siędojegokroku.
-Jużcimówiłem.Toniemajordomus,tylkoszpiegmojegoojca.
-Tylkopocoojcuszpiegwtwoimdomu?Pierśwzruszyłramionami.
-Przestańtorobić...takigestzdradza,żepróbujeszuniknąćodpowiedzinapytanie.Pocotwojemuojcu
szpiegwtwoimdomu?
-Pewniechcewiedzieć,cotusiędzieje.
-Mówisz,żeumatkiteżmaswoichludzi.
-Tak.
-Dalejjąkocha,prawda?Zwzajemnością.
-Sébastienteżtaktwierdzi.Musząsięzdecydować,cochcąztymzrobić.
Linnetspojrzałananiego.Miałtakzaciętywyraztwarzy,żewolałanierozwijaćtematu.Pozatymto
właściwieniebyłajejsprawa.
-Mówiłeś,żeprzydzielaszpacjentówdoróżnychsalwzależnościodschorzenia.
-Ipłci-uzupełnił,strącająclaskąkawałekzwietrzałejskały.-Straszniesięprzejmująprzyzwoitościąi
manierami.
-TodlaczegoGavanleżykołopanaHammerhocka?Powiedziałeśmi,żepanHammerhockmożezarażać.
-Małoprawdopodobne.Tagorączkaprzestajebyćzakaźna,kiedynaskórzepojawiająsięwyrzuty.Po
prostubałemsię,żesięwnimzakochasz.Takiekrostyprzyciągnąkażdąkobietę.Niewspominającotym
uroczymbełkocie.Niestety,przeszedłmucałkiemzeszłejnocy.
-Dzisiajchybajestcieplej-powiedziała,gdyminęlidomekstrażnika.Widaćjużbyłobasen.
-Niepodobamisiętoniebo-odparłPierś,mrużącoczy.
-Dlaczego?Niemaanijednejchmurki.Odwróciłasię,żebyrozpiąłjejsuknię.
-Takiposzarzałyodcieńoznaczaburzę.Byćmoże.
-Byćmoże?Przecieżtydiagnozujeszchoroby,aniepogodę.-Zdjęłasuknię.-Rozbierajsię,dobrze?
Ćwiczyłampływaniewczorajwieczorem...
-Naprawdę?
-Napodłodze.WtedyweszłaElizaiutwierdziłasięwprzekonaniu,żedoresztyzwariowałam.
Wbiegłanaskalnąpłytęnadbasenem.
-Zwolnij.Zaczynamsięprzytobieczućjakkaleka.
-Raniętwojenieistniejąceuczucia?-docięłamu.Stanęłanabrzeguskały.Znadmorzawiałlekkiwiatr,
niosączesobąniepokojący,słonyaromat.
Pierśzdejmowałbuty.Rzuciłnaniąokiem,apotemdalejsięrozbierał.Bardzo,aletobardzochciała,
żebyznowuspojrzałwjejstronę,bowiedziała,żewiatrprzykleiłkoszulkędociałatak,żewidaćbyło
wszystkiekrągłości.
Chciała...
Nagleuświadomiłasobie,jakbardzojestokrutna.Zrobiłojejsięprzykro.Naprawdę,niepowinna
roztaczaćswoichwdziękówprzedczłowiekiem,którynigdyznichnieskorzysta.
Usiadła,podciągająckolanadopiersi.Pierśwłaśniezdejmowałkoszulę.Obserwowałago,udając,że
wpatrujesięwwodę.Miałtakipięknytors...kędzierzawe,czarnewłosyschodziływdół,kryjącsiępod
tkaninąspodni.Palcejejdrżałyzniecierpliwości,żebygodotknąć,pogładzićpierś,plecy,apotem
zsunąćsięażna...
Pupę.Choćmożewłaściwszymsłowembyłybyjednakpośladki,pomyślała,patrząc,jakPierśodkłada
spodnieikoszulęnabok.
Wchwilępóźniejbylijużobojewwodzie.Nieprzerażałojąjużzimno;uwielbiaławskakiwaćdo
basenuiczućzapierający
dechwpiersiach,lodowatychłód.Miaławrażenie,żebudzisiędopierowchwili,gdywpadadowody.
Uwielbiałateż,gdyPierśprzyciągałjądosiebie.Aletymrazemniepozwoliłjejnazbytdługie
przytulanie.
-Poruszajrękami!-warknął.-Spróbujpopłynąć.
Wzięłagłębokioddechiodepchnęłasięodkrawędzibasenu.Natychmiastposzłanadno.
Wyciągnąłjąipodholowałdobrzegu.
-Połóżsięnawodzie,apotemzacznijpracowaćrękami-polecił.-1niezapominajonogach.
Taksiętrzęsła,żeledwiebyławstaniesięruszyć...alejednaksięudało.Wchwilępóźniejporuszałasię
wwodzie.
Powoli,niezgrabnie,alejednakpłynęła,zamiastjakzwyklepójśćnadno.Pierśbyłprzynieji
wykrzykiwał
polecenia,którychprawieniesłyszała.Alewkońcuzrozumiała,ocochodzi,izaczęłaporuszaćrękami
naprzemian,dogóry,apotemokrągłympociągnięciemwdół,głowanabok,nogi...
Złapałjejnogitymiwyćwiczonymidłońmichirurgaiwyprostowałje,pokazując,jakpowinnypracować.
Jakostatniaidiotka,natychmiastzapomniałaopływaniuipomyślała,żemógłbyprzesunąćtedłonie
wyżej...apotemjeszczewyżej.
Niewpadłnato.
Wpięćminutpóźniejbyłapodrugiejstroniebasenu.Sercebiłojejjakmłotem,atwarzrozjaśniłszeroki
uśmiech.
-Daszradęprzypłynąćzpowrotem?-zawołałPierś.
Bezsłowaodepchnęłasięodkrawędziizaczęłamozolnieprzebijaćsięprzezwodę.Wpołowiedrogi
pociągnęłasolidnyłykgorzkiejmorskiejwody.Ramionajejomdlewały.
Falazalałajejtwarz,więczawahałasięinatychmiastzaczęłatonąć.
Pierśotoczyłramionamijejtalię.
-Wystarczytegodobrego-stwierdził.-Chodźtutaj.Przyciągnąłjądosiebie.Wtuliłasięwniego
naturalnymruchem,jakdzieckoprzytulającesiędomatki.Ztąróżnicą,żejegomocne,twardeciałow
żadnejmierzenieprzypominałomatczynego.
-Sercecibijejakmłotem-powiedział.-Tozadużywysiłekdlakogoś,ktonierobinicpozatańcem.
Niezamierzaławyjaśniać,żetoniezwysiłku.Pozwoliłasięposadzićnaobramowaniubasenuinie
spojrzałanawet,kiedyodpłynął,przecinającsporefaleztakąłatwością,jakbytobyławanna,anie
morskibasen.
Nogisiępodniąuginały,jakbybyłyzwaty.Możeimiałrację.Znalazłaręcznikiprzyniesionewcześniej
napoleceniePrufrockaiznowuzawinęłasięwewszystkie.
WkońcupowinnapowiedziećPrufrockowi,żebyprzynosiłjedenwięcej,dlaPiersa.Wyciągnęłasięna
słońcuiprzyznałasamaprzedsobą,żezprzyjemnościązdejmowałazsiebieręcznik,żebygooddać
Piersowi.Albonawetdwaręczniki.
Musiałwtedynaniąspojrzeć.Wtakichchwilachczuła,żeżyje,iżekrewśpiewawjejżyłach.
Pewniejejmatkaztakąsamąradościąpędziłanaswojeschadzki.Pełnaenergiiisiły.Biednamamusia.
Linnetodwróciłasięnabok.Wuszachbrzmiałjejśmiechmatki.Pewniebyłauzależnionaodtego
rozkosznegouczucia,którewLinnetbudziłPierś.Wtensamsposób,wjakiojciecPiersabyłuzależniony
odopium.
Prostejakdrut.
Pierśmiałrację.Niepotrafiławybaczyćmatcetychschadzekzobcymimężczyznami.Iobojętnościdla
własnejcórki.Małotego.Pewnegodeszczowegodniawyruszyłanaspotkaniezkochankiemizginęław
wypadku,kiedypowózwpadłnasłup.
Nigdybymczegośtakiegoniezrobiła,pomyślałaLinnet.Niezrobiłabym,aletonieznaczy,żetegonie
rozumiem.
Szczególnieteraz,kiedykażdydotykPiersarozpalawemniekrew.
Tamyślzdawałasięwypełniaćlodowatąpustkę,którądotejporyLinnetczuławokolicyserca.
-Kochamcię-szepnęławiatrowi,nagrzanejsłońcemskale,rybomimorzu...iwspomnieniumatki.
Pierśwyszedłzwodyiprysnąłjejlodowatymikroplamiwtwarz.
-Podzieliszsięręcznikami?Niezauważyłaśjeszcze,żejestemdużowiększyodciebie?
Podałamuręcznikzsuniętyzwłosów.
-Jeszczejeden-powiedział,wycierającsięenergicznie.Dałamuten,którymowinęłasobiestopy.
-Wiesz,iluludzicierpinachoroby,odktórychodpadająpalceunóg?Dajmiinny.
Zamrugała.
-Mojepalcesąjaknajbardziejnaswoimmiejscu.
Wjegooczachdostrzegłajakąśniecnąprzekorę,jakiśpierwotnyogień,którypobudziłcałejejciało.W
jednejchwili.Poczułasięjakniewolnicaustópradży,bezwładnaibezwolna.
-Innyręcznik-polecił.
Niespieszyłasię.Odsłoniłaramię,przetoczyłasięnabok,od-wijającręcznik,jakbybyłaopakowanym
weńprezentem.Niemusiałapatrzećniżej,bywiedzieć,żesutkinaprężyłyjejsiępodwilgotnąkoszulką.
Niemusiałapatrzećwyżej,bywiedzieć,żePierśchłonietenwidok.
Rzuciłamuręcznikiułożyłasięzpowrotemnaskale,zrękamipodgłową.Wytarłsięstarannie,nie
spuszczajączniejwzroku,bezcieniaprzyzwoitości.
-Jesteś...-zacząłwkońcu,owijającsięręcznikiemwpasie.-Jesteśjak...
Naglepoderwałgłowędogóry.
-Aniechtojasnyszlag!
17
Linnetusiadłaispojrzałatam,gdzieon.Horyzontpociemniał,jakbynadciągałanoc;faleoceanulśniły
stalowoi...
Pierśpodniósłjąnanogijednymszarpnięciem,apotemschyliłsiępolaskę.Puściłjejdłońikrzyknął:
-Biegnijdozamku!Najszybciej,jakpotrafisz.
Spojrzałaprzezramięnawałchmur,którykłębiłsięniemalnadichgłowami,tworzącniesamowity
kontrastzniebempodrugiejstronie,którewciążbyłobłękitneirozjaśnionesłońcem.
Pierśruszyłścieżką.
-Linnet!-ryknął,nieoglądającsiędotyłu.-Ruszsię,skończonaidiotko!
Popędziławjegostronę.Szedłcałkiemszybko,rozkołysanym,nierównymkrokiemwrytmienatrzy.
Uważnieobserwował,gdziestawialaskę,byniezaklinowałasięmiędzyskałami.Linnetdopędziłagoi
odwróciłasięponownie.
Chmurawcaleniebyłaczarna,tylkociemnozielonobłękitna;wzdymałasięifalowałajakżywe
stworzenie.Strachustąpiłmiejscafascynacji.LinnetznowupobiegłazaPiersem.
-Cotojest?-zapytała.-Cototakiego?
-Pogoda-odparłzniesmakiem.-Cholernawalijskapogodaityle.Mogłabyśsięwreszcieruszyć?
-Nigdzienieidębezciebie-odparła.Dopadłichpierwszypodmuchwiatru,wyrywającjejsłowazust.
Wystarczyłojednospojrzenie,byzrozumieć,żeniezdążądobiecdozamku.Chmuradosłowniepożerała
błękitoceanu,pędząckuwybrzeżujakdrapieżnezwierzę.Anadnimiwciążlśniłspokojnybłękitnieba.
Pierśjeszczebardziejprzyspieszyłkroku.Dopieroterazbyłowidać,jakąsiłądysponujewzdrowej
nodze.
-Domekstrażnika!-usłyszałajegosłowapomimowyciawiatru.Dochodzilijużprawiedozakrętu,przy
którymstał
domek.
Wiatrdąłimwplecy.NagleLinnetpoczułaukłuciatysiącaigiełnaramionach.Ztrudemchwytała
oddech.Pierśruszyłwtakimtempie,żewyprzedziłjąnieco.Otworzyłszarpnięciemdrzwi,chwyciłjąza
rękęiwciągnąłdośrodkaztakąsiłą,żejejstopynamomentoderwałysięodziemi.
Izatrzasnąłdrzwizanimi.
Przezsekundęspoglądalinasiebiewpółmrokupanującymwdomku.Apotem-jakbynaglerozpętałasię
strzelanina
-drewnianedrzwizatrzęsłysięoduderzeń.
-Bożewielki-szepnęłaLinnet.-Cototakiego?
-Grad-odpowiedziałipokuśtykałdopokoju.-Dlategozawszezostawiamytuzamknięteokiennice.
Przechyliłgłowęinadsłuchiwałchwilę.
-Sądzącpoodgłosie,wielkościpiłektenisowych.
-Nigdywżyciuniesłyszałamoczymśtakim-wykrzyknęłaizafascynowanawpatrywałasięwdrzwi,
dygocącejakbyuderzaływniesetkipięścirozgniewanegotłumu,którychciałgwałtemwedrzećsiędo
wnętrza.
-Aleowalijskiejpogodziemusiałaśchybasłyszeć,prawda?Topotrwadwie-trzygodziny.Powiedziałaś
swojejpokojówce,żeidzieszpływać?
Linnetskinęłagłową.
-Prufrockjąuspokoi.Burzeprzechodzątutakczęsto,żezabroniłemmuwysyłaćludzinapomoc.
Pacjencibędąmusieliradzićsobiesami,podczułąopiekąSebastiena.
-Kaczętanapewnomupomogą-zaśmiałasięLinnet.Jejgłosniemaltonąłwhukugradu,miotanego
wiatremodachdomku.Poczuła,żedygocenacałymciele,zemocjiizimna.-Sątumożejakieśubrania
albokoce?-spytała,dzwoniączębami.
Pierśłypnąłnaniąokiem.
-Aco,zapomniałaśręczników?
-Umieramzzimna-odparła,krzyżującramiona,żebysięchoćtrochęogrzać.-Coztymikocami?
Wskazałlaskądrzwipolewejstroniekominka.
-Rozpalogień-poprosiła.
-Rozkaz-odparłsarkastycznie,aleodłożyłlaskęiwziąłkrzemieńzpółki.Naszczęście,wpalenisku
ktośułożył
gotowąrozpałkęikilkapolan.
Zadrzwiamibyłaniewielkasypialnia,wktórejmieściłosiętylkosporełoże.Oknowychodziłonadrugą
stronędomu,więcgradniehałasowałtutakmocno.
Otworzyłakomodępodoknem.Najednejzpółekleżałojakieśzawiniątko.Rozłożyłajepalcami
trzęsącymisięzzimna.Okazałosię,żetomęskakoszulazgrubegolnu,znaczniegrubszaodkoszulz
białegopłótna,jakiezazwyczajnosiłPierś.
Obwąchałająostrożnieikuswejuldzeprzekonałasiężejestczysta,tylkopognieciona.Mokra,lodowata
koszulkawjednejsekundzieznalazłasięnapodłodze.Linnetbyłacałamokra,więcwysunęłagłowę
przezdrzwi.
-Pierś,czymogę...
Nieprzewidziałatylkojednego.PierśYelverton,hrabiaMarchant,byłzupełniegoły.
Siedziałwkuckiprzedkominkiemikrzesałogień.
-...wziąćtwójręcznik?-dokończyła.
-Wiatrgoporwał.
-Twojegatkiteż?
-Pewniezapomniałemjewłożyć.Zwyklepływamnago.Popatrzyłnanią,wzrokiemtakpalącymjakłyk
francuskiego
koniaku.Falaciepłaspłynęłajejdogardła,ogarnęłapiersi,brzuchizeszłaniżej,zupełniejakbynapiła
siętegoszlachetnegotrunku.Niemogłasiępowstrzymaćiopuściławzrok.Byłtakiumięśniony:nogi,
plecy,ramiona...
-Mamwstać,żebyśmniemogłasobiedokładnieobejrzeć?-spytałzrozbawieniem,alewjegogłosie
brzmiaładzika,głęboka,męskainiebezpiecznanuta.
CałeciałoLinnetzareagowałonatenton.Łagodneciepło,miękkośćbrandynaglezmieniłysięwpożar.
Nogisiępodniąugięły.
-Lepiejnie,jeśliniemaszręcznika.
Zacząłsięodwracać,więcinstynktownie,jednymsusemznalazłasięwsypialniizamknęładrzwi.
Oparłasięplecamiipośladkamioszorstkie,drewnianedeski.Jestemnaga,pomyślała.Jestemnaga,w
jednymdomuznagimmężczyzną,więcpowinnam...
Błyskawiczniewciągnęłaprzezgłowękoszulę,którasięgałajejledwiedokolan,cobyłoitak
skandaliczne.Grubepłótnodobrze
maskowałojejfigurę,choćnaprężałosięnieconapiersiach.Koszulęuszytodlaszczupłegomężczyzny,
cooznaczało,żePiersowinanicsięnieprzyda.Zdecydowaniesiębywniąniezmieścił.
Podeszładołóżkaprzykrytegoszorstkimkocem.Podspodembyłolnianeprześcieradło,wystarczająco
duże,bymógłsięwnieowinąćpostawnymężczyzna.
Ściągnęłaprześcieradłozłóżka,otworzyładrzwiiwrzuciłalnianąpłachtędośrodkapokoju,niepatrząc.
-Cotomabyć?-GłosPiersasłychaćbyłowyraźniemimowyciawiatru.
-Okryjsiętym-krzyknęła.
-Niemapotrzeby.
-Wręczprzeciwnie!-Drzwiporuszyłysiępodjejdłonią.-Iniewchodźtu,dopókisięwtonieowiniesz.
Drzwiotworzyłysię,odpychającjąwtył.
-Znalazłemserwetę.
Rzeczywiście,byłowiniętywpasieniebieskąserwetą.
-Prześcieradłobyłobylepsze-powiedziała,instynktownieprzesuwającwzrokiempojegoszerokiej
piersi.Spojrzałaniżejigwałtowniewciągnęłapowietrze.
-Tonieprzyzwoite!
Zawiązałserwetęnawęzełnalewymbiodrze,więcledwiezasłaniałato...
-Niemożesztakchodzić!
-Niemogęzawinąćsięwprześcieradło,chybażezamierzaszsiedziećnatymkocu-powiedziałz
krzywymuśmieszkiem.-PewniejestwnimtylepchełconaRufusie,atodużeosiągnięcie.
Linnetzprzerażeniemspojrzałanałóżko.
-Niezamierzamnanimsiadać!
-Niematunicinnego-odpowiedział.-Niewiemczemu,alepraktycznieniematużadnychmebli.
Domyślamsię,żesąsiedzijesobiewypożyczyli.Walijczycytooszczędnyludek.Pewniedoszlido
wniosku,żeskoronikttuniemieszka,tostółikrzesłatylkosięniepotrzebniemarnują.Mamyszczęście,
żeniktniewyniósłtegołóżka.
Linnetzerknęładodrugiegopokojuponadjegoramieniem.Rzeczywiście,stałtamtylkosolidnykredens.
Spojrzałanałóżko.
-Ztego,cowiem,żadnapchłanieprzeżyjebezjedzenia,czylikrwi,dłużejniżkilkatygodni-
powiedział,rzucającprześcieradłozpowrotemnałóżko.-Czymogłabyśjezpowrotemrozłożyć?Mojej
nodzeniespodobałsiętenbiegpodgórkę,więcalbousiądę,alboupadnę.Sambymsiętymzajął,ale
trzymamsięnanogachtylkodziękilasce.
Linnetzaczęłapracowiciewtykaćkrawędzieprześcieradłapodmaterac.
-Tonietakiełatwe,jakmisięwydawało-spróbowałazacząćzwyczajnąrozmowę.Ztrudem
powstrzymywałasięodpatrzenianaPiersa.
-Chceszpowiedzieć,żepowinienempłacićpokojówkompodwapensyekstrazakażdełóżko?-spytał
znudzonymgłosem.
Linnetdoszładokrańcaposłaniaipoddałasię.Wsunęłazadużoprześcieradłapodmateracprzy
wezgłowiuiterazzabrakłotkaninyprzynogachłóżka.
-Możeszsiadać-wskazałałóżko.Jęknąłiopadłnamaterac.
-Lepiejci?-spytała.Pochwilisamaprzycupnęłanakrawędziłóżka,żebyzostawićjaknajwięcej
miejscapomiędzynimi.Niezamierzałastaćprzezdwiegodziny,ażdokońcaburzy,choćnawetsiedzenie
najednymłóżkuzmężczyznąbyłoniewłaściwe.
Pierśwbiłpalcewmięśnieprawejnogi,żebyjerozmasować.
-Wszystkojestlepsze,niżstaćnaniejpotakimbiegu-powiedział,niepatrzącnaLinnet.
-Odjakdawnamasztebóle?-spytała.
-Prawiecałeżycie.
-Dlaczegotoniechcesięgoić?Pokręciłgłową.
-Niebędęwiedział,dopókiniezrobięsobiesekcjizwłok.Zamrugała,alemilczała.
-Głupidowcip.Przypuszczam,żezanikłmijakiśmięsień,tamwśrodku.Miałempacjentówzzanikami
powypadkach.Uniektórychbólzczasemustał.Uinnych...nie.
-Niemażadnejszansy?-Przezmomentwpatrywałasięwjegopalce.-Przecieżnawetniewidaćblizny.
Odwróciłnogęnieconazewnątrz.Westchnęłazprzerażeniemnawidokokropnej,nierównejszramy
ciągnącejsięodpachwinyażzakolano.
-Jakimcudemtoprzeżyłeś?
-Niemampojęcia-odparłchłodno.-Przedewszystkimgroziłozakażenie.Twardydrańzemnie,ityle.
Podniósłnaniąwreszciewzrokiuśmiechnąłsięszeroko.
Niepotrafiłaodpowiedziećuśmiechem.Byławstrząśniętanamyślostraszliwymbólu,jakimusiał
towarzyszyćtakiejranie.Instynktowniepogładziłabrzegiblizny.
-Czytobliznacięboli,czymięśniewnodze?
Pierśnieodpowiedział,więcspojrzałananiego.Przyglądałsięjejpalcom.
-Jesteśpierwsząkobietą,któradotknęłategomiejsca-powiedziałpowoli,znieprzeniknionątwarzą.-
Dziwne.
Oczywiście,żekobietygoniedotykały.Przecieżbyłniesprawny.Jejkremowepalceodcinałysięodjego
ciemnejskóry.Nagleuświadomiłasobie,żetrzymadłońnawewnętrznejstroniemęskiegouda,bardzo
blisko...
Natychmiastcofnęłarękę.
-Miłobyło-powiedziałgardłowym,głębokimgłosem.
Linnettaksięzawstydziła,żepoliczkimiałanapewnoczerwonejakpiwonia.Zaryzykowałaukradkowe
spojrzenienatwarzPiersa.Jużwiedziała,cowyrażatenwzrok.Pożądanie.Wzięłagłębokioddech.
-Chciałamtylko...-zaczęłaiprzerwała.
Widaćbyło,żetennieznośnyłobuzztrudempowstrzymujesięodśmiechu.
-Niewiem,cociętakbawi-oburzyłasię.-Chciałamcitylkookazaćtrochęwspółczucia.
Pierśoparłsięowezgłowiełóżkaizałożyłręcezagłowę.Cośdziwnegozaczęłosiędziaćzserwetą.
Niesposóbbyłotegoniezauważyć.Jakośprzestałagozasłaniać.
-Jeszczeżadnejkobiecieniepozwoliłemsiętamgłaskać-powtórzył.
Skinęłagłową.
-Tozrozumiałe.
Zacisnęładłoniewpięściiułożyłajenapodołku,alejejpalcewciążczułydotykjegoskóry.
-Byłobardzoprzyjemnie.PowinienemsprowadzićsobiekokotęCootymsądzisz?Mogłabymieszkaćw
zachodnimskrzydlezGavanemiumierającymipacjentami,tymi,którymniedoleganiczakaźnego.
Linnetoparłasięosłupekłóżka.Wiatrwyłnazewnątrzmałegodomku.Miaławrażenie,żenacałym
świeciebylitylkooni
dwoje.
-Poco?-spytałazautentycznymzainteresowaniem.-Zęby
odczasudoczasutadamagłaskałaciępobliźnie?
-Towcaleniebyłabydama-zaprotestowałPierś.-Właśnieotochodzi.-Oczymusięśmiały.Ilśniłow
nich...
Totylkopożądanie,pomyślałaLinnet.Zwykłepożądanie.Podciągnęłanogiiusiadłabokiem.Wpatrywał
sięwniąuważnie.
-Czytakakokotamożezrobićdlaciebiecoś,czegoniezrobiłabydama?.,
-Damynakładająnaczłowiekazbytwielezobowiązań-odpowiedział,przesuwającsiętak,żedotknął
nogąjejstóp.
Przeszyłjc|dreszcz.
-Masznamyślimałżeństwo?-wykrztusiła,dumnazsiebie,żeniezareagowałanatendotyk.
-Cośwtymstylu-przytaknął.-Dzielenieżyciaztąsamąosobąprzezwielelat.Niemów,żesamasię
nadtymniezastanawiałaś.
Owszem,zastanawiałasię.Niktchybanieflirtujezksięciemprzezdwamiesiące,niemyślącotym,jak
bytobyło,gdybywidywałosiętętwarzcodziennieprzyśniadaniuprzezresztężycia.
AjeślitymksięciemjestAugust,niesposóbniepopaśćwdepresjęwwynikutakichmyśli.
-Zastanawiałaśsię!-zaśmiałsię.-Jesteśtakimsamymsamotnymwilkiemjakja!
Pokręciłagłową.
-Wcalenie.Naprawdęchcęwyjśćzamąż.Chciałabymsięteżzakochać,choćwiem,zetoniezawsze
idziewparze.
Parsknąłironicznie.
-Jesteśromantyczką,nawetjeślibezmrugnięciaokiemzastanawiaszsięnadzdradąmałżeńską.
-Nicdziwnego,skoroczytamtylepowieści.
-Powieściniemająnicwspólnegozżyciem.
-Sąlepszeodżycia.Miłojestczytaćotym,jakźliludzieponoszązasłużonąkarę.
-Możeusiądzieszobokmnie?Tensłupekjestchybabardzotwardy,aozagłówekmożnasięwygodnie
oprzeć.
Toprawda,byłojejniewygodnie.Tylko,że...spojrzałananiegoczujnie.
-Burzajeszczenieprzechodzi-wyjaśnił.-Będziemytuuwięzieniprzezkilkagodzin.Pozatymtwoja
wiedzaożyciuwydajesięniepełnaichciałbymnatentematztobąporozmawiać.Zawszechciałem
poznaćcudzołożnicę.
Tylkożewszystkie,któredotejporyspotkałem,byłyjużchorenasyfilis,więcwolałemnieodsłaniać
szczegółówichrozwiązłejprzeszłości.
-Niejestemżadnącudzołożnicą,przecieżnawetniemammęża.Choćmożewartowspomnieć,żew
realnymświecienaszesamnasampodczastejburzybyłobyskaząnamojejreputacjiimusielibyśmy
wziąćślub-powiedziała,sadowiącsięobokniego.
-Nietraćnadziei-odparłuprzejmie.-Tytułksiążęcywciążjestwtwoimzasięgu.Tylkożeniew
związkuzemną.
MytuwWaliimałodbamyotakierzeczy.Mójojciecsiedzipewniewzamkuimodlisięocud.Twój
czekawLondynie,przekonany,żejesteśjużhrabiną,nadobrejdrodzedozostaniaksiężną.
-Ojakimcudziemarzytwójojciec?-spytała.
-Żebyczassięcofnął.Żebymatkamuwybaczyła.Żebymojekalectwozniknęło.
Skinęłagłową.
-Jestzrozpaczony.
-Niemawnuka.Cozarozczarowanie.Linnetdałamukuksańca.
-Przestańmarudzić.Wieszrówniedobrzejakja,zetwojojciecniejestżadnympotworem.Głupio
robisz,żeprzypisujeszmu
takąrolę.
-Niepowiesz,żejestemdziecinny?
-Tonierobinatobiewrażenia.Natomiastnielubisz,gdycięktośuważazagłupka.Takmisię
przynajmniejwydaje.
Niemożliwe,żebyśniezauważyłjegocierpienia.
-Skorotakmówisz...
-Takmówię.Cierpi,bokochaciebieitwojąmatkę.
-Teraztyzaczynasztęsamąstarąśpiewkę-odparłznudzony.-Cmoknętegodziadawpoliczek.
Wystarczy?
Uśmiechnęłasiędoniego..
-Nie'-zadygotałizasłoniłoczyramieniem.-Niepróbujosłabiaćmojejwolitątwojąminką.
Arystoteleswierzyłwwolnąwolęijateżwniąwierzę!
Linnetwybuchłaśmiechemiodsunęłarękę,którąsięosłaniał.
-Popatrztylko.-Uśmiechrozświetliłcałąjejtwarz.-Jesteśteraznamojerozkazy.
-Fatalnie-zażartował.-Tymrazemniezadziałało.Mozęzaczynasztracićmoc.
Ijednympłynnymruchemprzygwoździłjąciałemdołozka.Linnetotworzyłaustazezdziwienia.Nagle
znalazłasięnaplecachzrękamiwjegodłoniachponadgłową.
Uśmiechnijsięjeszczeraz,tosprawdzimy,czytwojamagiadziałazopóźnieniem,czyteżjastałemsięna
niąodporny-powiedziałnibytozprzekorą,alewjegogłosiebrzmiałapieszczota.Szorstka,bezwstydna
pieszczota.
Uśmiechnęłasię.Aletymrazemtoniebyłrodowyuśmiech.Byłgłodny,pełentęsknotyidzikiego
pożądania.
Pierśmilczał.
Czułakażdycaljegomuskularnegociała.
-Jesteśteraznamojerozkazy?
-Niedokońca-odparł,patrzącnaniązgóry.-Aledolicha...niezłajesteś.
Linnetrozchyliłaustaikoniuszkiemjęzykaoblizaładolnąwargę.
-Chciałabymciępocałować.Poczuła,jakwciągnąłhaustpowietrza.
-Alboraczej...wolałabympocałowaćtwojeudo-dodała,zastanawiającsię,czyprzypadkiemnie
zwariowała.
-Ty...-zaczął.
-Tak?
-Zrobiszwszystkodlawygranej,prawda?Lekkosięuśmiechnęła.
-Lubięrywalizację.Myślałeś,żetylkotytakmasz?
-Jużnie-mruknął,apotempowoli,bardzopowolipochyliłgłowęnadjejtwarzą.
Poczułasmakmorskiejsolinawargach.PocałunekbyłtakijaksamPierś:szorstkiiwładczy,bezśladu
dobrychmanier.Znowupoczułasięjakniewolnicależącaustóppanaiwładcy.Nie,nieustóp,bo
przecieżcałejejciałowibrowałopodjegociężarem.
Czułaciężarswegopana,poddawałasięjego...
-Cholera-Pierśoderwałwargiodjejwargiwlepiłwniąwzrok.-Dlaczegonaglezaczęłomisię
wydawać,żekochamsięzeszmacianąlalką?Wczorajmiałemwrażenie,żeumieszsięcałować.
Uwolniłaręceiobjęłagozaszyję.
-Wcalesięniekochamy.
-Racja.Zapomnijmyotymiprzejdźmydorzeczy.Pocomamsięwysilaćdlajakiejśprzywiędłej...
Stłumiłajęk.
-Zamknijsię,Pierś.
Przezmomenttoczylipojedyneknaspojrzenia.Potemjegooczypociemniały,awargiznówwzięływ
posiadaniejejusta.
Zapomniałaoroliniewolnicyiskupiłasięnajegosmaku,ognistymimęskim.Naciężarzetwardego,
muskularnegociała,którejąprzygniatało.Najegożarłocznympocałunkuiswojejchciwejodpowiedzi..
Kiedygocałowała,jejciałotopniałozrozkoszy,adłoniezaczęływędrowaćwdółjegopleców,
zatrzymującsięprzezmomentnaniebieskiejserwecie.
Jegonogaznalazłasięmiędzyjejnogami,akoszula...cosięwłaściwiezniąstało?Pewnie...
Pierśoderwałwargiodjejustiprzesunąłnimipopoliczku.Jegodotykpaliłjakogień.
Linnetwpatrywałasięwsufitniewidzącymwzrokiem,oszołomionajegodotykiemizapachem.Podsunął
koszulęjeszczewyżejiprzytuliłdoniejjeszczebardziej.Czułacałejegogorąceciało.
Opuściłgłowęniżejijęknął.
-Dodiabła,Linnet,masznajcudowniejszepiersi,jakiekiedykolwiek...
Niesłyszała,comówi,boująłjednąznichwdłoniobjąłsutekustami.Tobyłocudowne,oszałamiające
i...zaczął
ssac.Westchnęła.Albonawetkrzyknęła.Choćgardłowyjęktrudnonazwaćkrzykiem.Niepowinna
wydawaćtakichodgłosów,powinnara-Przestań-powiedział,uniósłgłowę,odchyliłsięizajrzałjejw
oczy.
-Nieprzerywaj-prosiła.
-Znowuzaczęłaśmyśleć.Całazesztywniałaś.
-Nie-przesunęłapalcamipojegopiersi,takjaksobiewymarzyła.Poszerokichmięśniachipłaskich,
brązowychsutkach.-Jesteśpiękny.
-Atyjesteśstuknięta,skorotakmyślisz-odparłobojętnie.Musnęłapalcamisutek,azjegogardła
wydarłsięochrypłyjęk.Dotknęłajeszczeraz,alemocniej.Pochyliłsięnadnią,więcdotknęławargami
tegomiejsca,któreprzedtempieściłapalcami.
Poczuła,jakzadygotał,więczaczęłapróbowaćinnychpieszczotliźnięcie,nawetdelikatnegryzienie.
Cokolwiek,byleznowu
poczućtendygot.Połowąumysłuwybiegładoniego,połowąskupiałasięnaswoichdoznaniach.
-Wystarczy-powiedział.Przetoczyłsięnaplecyipociągnąłjąnasiebie.
-Twojanoga!-szepnęła.-Przepraszam,ja...
Wsunąłkolanomiędzyjejuda.Naglezabrakłojejsłów.Wszystkiedoznaniaskupiłysięwtymjednym,
wrażliwymmiejscu.
-Och-jęknęła.-Proszęcię...
Usłyszałajegośmiechipoczuła,żeznowudotykajejsutkawargami,ssąc,liżąc,smakującisycącsiętą
pieszczotą.
Potemdotknąłdrugiegoissałgotakdługo,ażzprzytłumionymkrzykiemzacisnęłanoginajegokolanie.
Oparłasięoszerokieramiona,zamykającoczy.
-Chceszdojść?-zapytałgłuchym,chrapliwymszeptem.Potarłznowukciukiemjejsutek.Jęknęła.
-Zdajemisię,żemógłbymcięzarazdoprowadzićdoszczytu-powiedział.
Pochwyciławjegogłosiechłodny,lekarski,toninatychmiastzorientowałasię,cosiędzieje.Pochyliła
sięidelikatnieugryzłagowwargę.
-Znowurobiszzsiebieidiotę.
-Dlaczego?-bawiłsięjejpiersiami,ażcaładygotała.
-Obserwujesz-szepnęła.-Zawszetakrobisz,kiedyczujeszsięniewygodnie.Och!
-Nieczujęsięniewygodnie.Tyteżnie.
Przesunąłdłoniąpojejbrzuchuiwsunąłjąmiędzynogi.OdsunąłLinnetniecodotyłu.
-Alezdajemisię,żemogęsprawić,żebycibyłojeszczewygodniej.
Linnetotworzyłausta,alenieodezwałasięanisłowem.Całasiętrzęsła.
-Wygodniejcibędzienaplecach-powiedział,obracającjąbeztrudu.-Wygodniejcibędzie,jeśli
pocałujęciętu...-
dotknąłwargamijejpiersi-idotknętutaj.-Zacząłpieścićmiejscemiędzynogami.
Linnetniewiedziała,czyPierśjąterazobserwuje,czynie.Ledwiezauważyła,żejegoustapieściłyteraz
jejbrzuch.
To,cowyczyniałpalcami,sprawiało,żewyginałaciałocorazwyżejicicho,gardłowojęczała.
Wtedyszerzejrozsunąłjejnogi.
Oszołomionapieszczotami,uniosłagłowęispostrzegłajegociemnączuprynęmiędzyswyminogami.
-Cotywyprawiasz?-zawołała,próbującodepchnąćgoodsiebie.-Przecieżto...coty...przestań
natychmiast!
Zapóźno.Dotknąłwargamidelikatnegownętrzauda,czulełaskoczącjejęzykiem,którycorazbardziej
sięzbliżał
do...
-Cudowniepachniesz-mruknąłrozmarzony.-EsencjaLinnetzlekkąnutąoceanu.Asmakujesz...
Westchnęła.
-Smakujesznajsłodszymmiodem-dodałiznowuzacząłjąpieścić.Zgiąłjejnogiwkolanachiwziąłw
posiadaniejęzykiem.Jejciałopłonęło.Toczyłagłowąpołóżkuinapinałasięcorazmocniej,corazbliżej
niego,jęczącprzykażdymdelikatnymmuśnięciu.
Wsunąłwniąpaleciwtedywybuchła,krzyczączrozkoszytakgłośno,żezagłuszyłanawetwiatr.
PotemznowuusłyszałaszumburzyiszeptPiersa,którycałowałjączule.
-Takadelikatna-mruknął.-Wszystkodziałajakwzegarku.
-Znowustawiaszdiagnozę!-wykrzyknęła,ztrudemunoszącgłowęzpoduszki,byzmierzyćgogniewnym
spojrzeniem.
Odpowiedziałjejprzekornybłyskjegooczu.
-Stawiamdiagnozędlanajbardziejróżowej...-ucałowałjąznowu,ażzadrżała-najsłodszej-kolejny
pocałunek...-
najbardziejrozkosznejczęściLinnet.
18
Linnetodsunęłasięiusiadła,opierającsięozagłówek.Pierśzdjąłdłoniezjejud,więczsunęłanogi,
podciągającjepodbrodę,żebyosłonićswojąintymność.
Niemogłauwierzyć,żepozwoliłasobienacośtakiego.Ażskręcałojązewstydu.
-Tobyłobardzoniewłaściwe-powiedziała,byionpoczułsięchoćtrochęwinny.-Jestempewna,że
niktnie...
Gdzietysiętegowszystkiegonauczyłeś?
-Skądwiesz,coludzierobią,aczegonierobią?-Pierśułożyłsięnabokuipodparłłokciem.-Jako
lekarz,mogęcipowiedzieć,żeludziewyprawiająmnóstworzeczy,którychjeszczeniespróbowaliśmy.
Czyktośkiedyśwtajemniczałcięwsekretyalkowy?
Pokręciłagłową.
-Takmyślałem-stwierdziłzsatysfakcją.-Maszpoważnebrakiwedukacji.
-Ococichodzi?
Wbrewzdrowemurozsądkowi,jejciałowciążdrżało,wciąż...
-Wiesz,cocisięwłaśnieprzydarzyło?Zaśmiałasię,zanimzdążyłasiępowstrzymać.
-Traktujętojakopotwierdzenie-stwierdził.-Pierwszazasadagłosi,żemiędzykochankaminiema
rzeczyniewłaściwych.
-Mówisz,jakbyśpouczałswojekaczęta-zirytowałasię.-Widziałam,jakzadręczasztych
nieszczęśnikówpytaniami,żebyzbićichztropuizmusićdowygłaszaniagłupot.
-Uwierzmi,napewnonierozmawiałbymznimiotakintymnychsprawach.Przedewszystkim,mająza
bardzoowłosionepiersijaknamójgust.
Objęłakolanaramionami.
-Mówiszzupełniebezsensu!
-Jeszczebardziejbezsensownejestto,żepewnaznanamimłodadamaniemanajmniejszegopojęciao
ludzkimsystemierozrodczym.
Niemogłatemuzaprzeczyć.
-Domyślamsię,żetwojamatkaumarła,zanimzdążyłaciopowiedziećonajważniejszychrzeczach.
-Wiemonajważniejszychrzeczach-mruknęła.
-Tak?Todlaczegomyślałaś,żemęskienarządysązawszeobwisłe?Jakwedługciebiemiałobyto
działać?Jaknadziewaniekiełbaski?
-Drobnapoprawka-powiedziała,przesuwającwzrokwtamtomiejsce.Serwetadawnojużzginęław
ogniuwalki.-
Matkaoczywiściemówiławprzenośni.
-Tojesterekcja-powiedział,przesuwającdłoniąposwoimciele.-Takprzyokazji,wcaleniejestem
niesprawny,copowinnaśpojąćnatychmiast,kiedyzobaczyłaś,jakmistaje,zamiastzwisać.
Linnetścisnęłowgardle.Wolałabysamagotampogłaskać.
-Mężczyznadostajeerekcji,kiedychcespaćzkobietą.Jeśliniechce,tozwisa.
-Aha.Czylimatkamiałarację.Czymożeszsprawić,żebyzwisnął,bochciałabymzobaczyć,jakto
wygląda?
Znowuprzesunąłponimręką.
-Nicztego.Niemożliwe.
-Niepanujesznadnim?
-Wtejchwilinie.Wtwojejobecnościbardzorzadko,kumojemuzdziwieniu.
Linnetpoczułasięniecolepiej,słysząctesłowa.
-Jeślichceszwiedzieć,niejestemprawiczkiem-powiedział,jakbytobyłnajzwyklejszytematrozmowy.
-Aleniepowiedziałbym,żenaprawdękochałemsięzkobietą.Byłemzjedną...czyteżzdwoma,araczej
zkilkoma.Natymkoniec.Aletyewidentniejesteśdziewicąitozdumiewająconiedoinformowaną.Czy
możeszmipowiedzieć,jaktwoimzdaniemtowszystkosięodbywa?-spytałzprowokacyjnymbłyskiem
woku.-Będęmógłcięwtedypoprawić.
-Czylinakrzyczećnamnietak,jakkrzyczysznaswojekaczęta,kiedysiępomylą?-Pokręciłagłową.-
Nicztego.
-Czytoznaczy,żechceszpominąćwykładiprzejśćodrazudozajęćpraktycznych?Terazsamsię
dotykam.-
Spojrzałanajegorękę,obserwującjejruch.-Przydałabymisiępomoc.
-Naprawdęmyślałam,żejesteśniesprawny-szepnęła.-Byłampewna,żeniemożesztegorobić.
-Zastanówsiędobrze-powiedział.-Podejrzewam,żestarczyciwiedzy,byodgadnąć,cozamierzam
zrobićztymnarzędziem.Jestcałkiemsprawne.
Wzięłagłębokioddech,niespuszczającwzrokuzjegodłoni.
-Możesięniezmieścić-stwierdziła.-Takmisięwydaje.
-Amniesięwydajeinaczej.
-Byłamprzekonana,żety...toznaczy,twójojciecmówił...Chodziłooto,żeniemożeszmiećdzieci?
-Pytałaśmnierazczynawetdwarazy,wjakisposóbzraniłemsięwnogę-powiedział,spoglądającjej
wtwarz.
Oczymiałmrocznejakczarnyaksamit.
-Pytałamtrzyrazy-sprostowała.-Albonawetcztery.
-Pewnegodniamójojciecbyłwstanieeuforiiwywołanejprzezopium.Wszedłemdopokoju-miałem
wtedysześćlat-aonwyobraziłsobie,żetodiabełponiegoprzyszedł.Iżezarazskrad-niemuduszę.
-Wziąłcięzadiabła?Sześcioletniedziecko?
-Dziwne,prawda?Terazparęosóbpewniebysięznimzgodziło,alezapewniamcię,żedawnotemu
byłemładnymchłopczykiemiwcaleniecuchnąłemsiarką.Choćbyćmożemierzyłemtyle,conajmniejsze
diabełki,czegododziśniemogęodżałować.Wkażdymrazieojciecwrzuciłmniedokominka,żeby
ocalićswojąduszę.Pewniepowinienemsięcieszyć,żejesttakimdobrymchrześcijaninem.
Linnetgwałtowniewciągnęłapowietrzeizasłoniłaustaręką.
-Naszczęścieogieńsięniepalił,alewpaleniskubyłżeliwnystojaknapolana.Nadziałemsięnajedenz
prętówistądtauroczapamiątka.
Przysunęłasiędoniego.
-Tostraszne.Musiałeśbyćprzerażony,napewnobardzocierpiałeś.Okropneprzeżycie.Dladziecka...
właściwiedlawasobu.
-Niewielepamiętam-odparłPierś.-Leciałemwpowietrzu,jakiśtamból...Aleto,codziałosiępotem,
pamiętamażzadobrze.Bobólniechciałmnieopuścić.
-WięcmatkazabrałaciędoFrancji,
-ApotemdoBawarii.Donajlepszychlekarzy.Niestety,niktznichniepotrafiłpowiedzieć,dlaczego
noganiechcesięgoić.Bosięniegoiła.Przeztenczas,kiedynasniebyło,ojcieczłożyłpozeworozwód.
Kosztowałogotoconajmniejćwierćmojegodziedzictwa,alewkońcuwmajestacieprawauznanojego
żonę,amojąmatkę,zadegeneratkę.
-Niebyłsobą-odparłaLinnet,gładzącgoponodze.Palceprzesuwałysięponierównejskórze.-
Powinieneśtowiedziećjakolekarz.
-Alejakosyn...-pokręciłgłową.
-Więcpowiedziałeśmu,żejesteśimpotentem!Dlatego,żetakchlubisięhistoriąrodu.Doskonale
wiedziałeś,cogonajbardziejzaboli-świadomość,żesamdoprowadziłdowygaśnięciaswojejlinii.
-Rzeczywiście,niewyglądatonajmądrzej,kiedyotymmówisz.-Piersteżpołożyłdłońnajejnodze,
rysującpalcemkółeczkanaudzie.-Możezastanowięsięnadpojednaniem.
-Myślę,żewarto.
-Przedewszystkimchciałemcipowiedzieć,żeniejestemimpotentem.Wybacz,żeniezalejęsięteraz
łzamiiniepopędzędozamkupogodzićsięztatusiem.
Linnetskupiłasięnajegonodze.Jejpalceprzesunęłysięzbliznynazdrowąskórę,porośniętąwłosami,
elastyczną,pokrywającąmocnemięśnie.Niepatrzyłanajegotwarz.
-Przecieżpostanowiliśmyzrezygnowaćznaszegodziwnegonarzeczeństwa.
Skinąłgłową.
-Toznaczy,żepowinnaśsięterazdobrzezastanowić.Janiemamnicdostracenia,atwojedziewictwo
wisinawłosku.
TypowedlaPiersa.Ktoinnystarałbysięjąokłamaćalbozwodzićnadziejaminamałżeństwo,tylkopoto,
żebysięzniąprzespać.Alenieon.
-Cobyśpowiedział,gdybymodmówiła?-Położyłaotwartądłońnatwardymumięśnionymudzie.
Dobrzewiedziała,żenie
odmówi.Byćmożenigdywięcejwżyciuniebędziemiałaokazji,bykochaćsięzmężczyzną,którego
naprawdępożądała.Wzruszyłramionami.
-Jesteśinteligentnąkobietą.Masznazbyciutowar,którywysokocenisięnarynku,szczególniecennyze
względunatwojąurodę.Dlaczegomiałabyśmigooddać,itozadarmo?
-Mówisz,jakbymmiałaoddaćsiętemu,ktodanajwyższącenę.Milczał.
-Możeitakbyło-powiedziała.-Aleaukcjęodwołano,bowszyscysąprzekonani,żestraciłammój
cennytowar.
Pierśnieodzywałsięanisłowem.
-Jeślicigooddam,możeszzagwarantować,żeniebędzieztegodziecka?
-Nie-odpowiedział.-Wtymdomkuniemapewnychniezbędnychakcesoriów.
Usłyszałatonrozbawieniawjegogłosie.
-Ajeślizajdęwciążę?
-Weźmiemyślub.
Skinęłagłową,czującnagłeskrępowanie.Pierśprzyciągnąłjądopiersi.
-Uważam,żepowinniśmysiędokładniezastanowićnadtymwszystkim-powiedziałinaglejegousta
wzięływposiadaniejejwargi,czuleipożądliwie.
-Wkońcu-szepnąłwkilkaminutpóźniej,muskającoddechemjejskórę-kwestiemałżeńskiewymagają
wielkiejrozwagi.Zastanowienia.Upewnieniasię,żeżadneznasniebędziemiałonajmniejszychnawet
wyrzutówsumienia.
Wygięłaciało,tulącsiędoniego,niezainteresowanażadnymiprzemyśleniami.Niemiałanawetdośćsił,
bygodotknąć.Czułasięoszołomiona,bezwładna,jakbywjejżyłachpłynęłabrandyigromadziłasię
międzyudami.
Pragnęławięcej.
Tajedna,jedynarzecz,któraprzykuwałajejuwagę,uciskałaterazjejudo.Pierśwciążcośmówiłz
przekąsemimiałajużtegodość.Więcprzesunęładłońwdółizamknęłająnanim.
Zamilkłwjednejchwili.Byłgorący,gładki,pulsującyżyciempodjejpalcami,iowielezaduży.Pierś
cofnąłsię.
-Trzymaszgojakdorodnyogóreknachwilęprzedzerwaniem-mruknął,aletonjegogłosuzdradzał,że
wcaleniejestażtakzblazowany,jakmożnabysądzićztychsłów.
Delikatnieprzesunęłapalcamiwgóręiwdół,jakonprzedtem.Jęknąłgłucho.Skóraporuszałasięw
fascynującysposób...Linnetzacisnęłapalce,aPierśodrzuciłgłowędotyłu.
Byłzarazemmiękkiitwardy-dziwnepołączenie,lepiejzrozumiałedlaciałaniżdlaumysłu.Zacisnęła
palcesilniejiznowugogładziła.Zadrżałazemocji,aPierśstraciłnamomentoddechizjegogardła
wyrwałsięchrapliwyjęk.
Pożądanienarastałowniejażdoutratytchu.
-Chybawystarczy-szepnęła,odsuwającdłońiprzyciągającPiersadosiebie.Napewno.
-Wystarczy?-zaśmiałsięznowu,aleonazbytbyłazajętapieszczeniemjegomocnejszyijęzykiemi
ocieraniemsięojegobiodra.
-Chodźtu-pociągnęłagonasiebie.
-Powoli-szepnął,przesuwającjęzykiempojejwargach,apalcamisięgającniżej,kujejkobiecości.-
Jesteśdziewicą.Wewnątrzmożebyćmałaprzeszkoda.Napewnosłyszałaś,żeutratadziewictwamoże
boleć.
Linnetprawiegoniesłyszała,zafascynowanajegopieszczotami.Pragnęłajednakczegoświęcejniż
głaskanie,czułościisłodkiepocałunki.Mocniejobjęłajegoramiona.
-Teraz-powiedziałazdecydowanie.
Czułagotam,wtymmiejscu,iinstynktowniewygięłasiękuniemu.
-Powoli-szepnąłznów.
Niechciałaczekać.Byłazgłodniała.Pragnęłażaru,ruchu,całkowitejbliskości.Takbardzo,żesłowa
zamierałyjejwgardle,Zatkałacichowjegoramionach.Aonwiedział...niewiadomoskądwiedział,
czegopragnęła.Silnadłońuniosłajejbiodrawyżej,
palcewbiłysięwmiękkieciało.Potemszepnąłwgęstwinęjejwłosów:
-Napewnochcesz?
Niezawracałasobiegłowyodpowiadaniem,tylkozamruczałacośwjegoucho,jakbyutraciłazdolność
mowy.
Znowuwiedział,ocojejchodzi,bowszedłwniągładkim,zdecydowanymruchem,napierając
lędźwiami,apotempchnął.
-Boli?-spytałsekundępóźniej,zwargaminajejpoliczku.Żadnegobólu.Napięcie,nacisk,oddaniesię,
bezgraniczna
uległość...szaleństwo.
Wygięłabiodrajeszczebardziejiprzyjęłagowsiebiegłębiej.
-Czymożesz...-słowaznowuzamarłyjejnaustach,gdysięwniejporuszył,przeszywającjejciało
iskrami.
-Mogęsięzatrzymać-szepnął-żebyśsięprzyzwyczaiła.Twojeciałosięrozciągnie,jeślidaszmunato
czas.
Nigdyprzedtemniemówiłtakgłębokimgłosem,aleonaledwiegosłyszała.Wygięłasięwłukjeszcze
bardziej,szukającnowychdoznań,płomieniaemocji.Byłoprzyjemnie,ale...
Chwyciłagozaramiona.
-Czytowszystko?-spytałainagleuświadomiłasobie,copowiedziała.-Byłomiło-pośpieszyłago
zapewnić.-
Bardzo,bardzomiło.Naprawdę...-umilkłanagle,kiedyponownieporuszyłlędźwiami.
Znowusięśmiał,głębokim,bezgłośnymśmiechem.Opierałsięłokciamitużprzyjejgłowieiczuła,jak
całejegociałodygoce.Otworzyłaoczyipopatrzyłananiegozirytacją.
-Tenśmiechjestzupełnienienamiejscu.
-Aha-powiedziałiskubnąłjejwargę.Ruchjegociałaznowuwywołałfalędoznań,któradotarłaażdo
stóp.
Zamknęłaoczy.
-Dobrzeci?-spytał
Czytonaprawdęjużwszystko?-pomyślała.Owszem,byłomiło.Aleprzecieżchybatoniekoniec?
-Tak,dobrze-powiedziała,całującgowpodbródek.
-Wtakimraziemogęjużruszyć?
-Ruszyć?Jakto?-Instynktowniechwyciłagozaramiona.Wprawdzieseksjąniecorozczarował,alenie
zamierzałapozwolićPiersowi,byodszedł.-Jużjestpowszystkim?
Wtuliłtwarzwkrzywiznęjejramienia,alenadalsłyszałajegośmiech.
-Przestańsięzemnieśmiać!-krzyknęła,zastanawiającsię,czybygozsiebieniezepchnąć,zanimsam
niezejdzie.
Damunauczkę.Podciągnęłakolana,oparłastopyołóżkoinaglezaparłojejdechwpiersiach.Rozkosz
ogarniałająfalazafalą,przepływającprzezcałeciało.
Pierśoddychałgwałtownie.Bezsłowauniósłsięlekkoipodciągnąłjejlewekolanodogóry.
-Och-westchnęła,odrazurozumiejącjegoniemąkomendę,iobjęłagowlędźwiachnogami.Znaleźli
sięjeszczebliżejsiebie,aonzagłębiłsięwniejjeszczebardziej.Spodobałojejsięto.Byłowspaniale,
ajeszczewspanialejsiępoczuła,gdysięlekkozakołysała,bylepiejsiędoniegodopasować.
Dopasowaniebyłoidealne.
-Tojestbardzoprzyjemne-szepnęła,całującgowpodbródek.-Podobamisię.
-Muszęsięruszyć-wycedziłprzezzaciśniętezęby.-Koniecczułościdladziewic.
-Trudno-odpowiedziałarozczarowana,odsuwającodniegonogi.Naprawdębyłowspaniale.Jejcałe
ciałoażdrżało.
Wysunąłsięzniej.Poczułaobezwładniającąpustkę.Instynktownieprzywarładoniego,pełnażalui
zawodu.Wtedyznowuwniąwtargnął.
Jęknęłaiponownieobjęłagonogami,wyginającbiodra,bysięznimspotkać.
-Coto...-wykrztusiła.
Nieodpowiedział.Zamiasttegowycofałsięniecoiznówpchnął.Pchnięciezapchnięciem.Razza
razem...
Przywarładoniegojakskorupiakdoskały,ogarniętadzikąrozkoszą,któraprzenikałajądoszpikukości.
SłyszaławłasnejękiiurywanyoddechPiersa.Powoli,powolizacząłwzbieraćwniejżar,tak
przeogromny,żewbiłapalcewjegociało.
-Linnet-mruknąłnieswoimgłosemiprzerwał.Gdzieśprzepadłojegoopanowanieidystans.Przytuliła
godosiebie,całującramiona,szyjęipodbródek.
-Powinniśmy...
-Co?-szepnęła,wyrwanazoszołomienia.-Czyzrobiłamcośźle?Trzebainaczej?Czymam...
-Cichobądź-odpowiedziałprostowjejucho.
Mógłbyćgrzeczniejszy.Powinnagoskarcić,alewłaśniewtejchwiliwsunąłdłońtam,gdziebyli
połączeni,izaczął
jąpieścić.Jedenpowolnyruchkciukaicałejejciałoeksplodowałojakogieńpolanybrandy.
Wydałazduszonyokrzyk.Jegoobecnośćwniej,potężnego,gorącegoiwładczego,byłajakgorączkawe
krwi.
Mruknąłzzadowoleniemipchnąłznowu.Zobaczyłagwiazdy.Naprawdę.To,cowyprawiałajegoręka,
wpołączeniuzgwałtownymipchnięciami,doprowadzałojądowrzenia.
-Pierś!-krzyknęła.-Pierś!
Straciłcałkowicienadsobąkontrolęipchnąłztakąsiłą,żełóżkostuknęłoościanęgłośniejniżgrad
bijącywdachdomku.
Żareksplodowałwjejciele,zalewającjąszaloną,niewyobrażalnąrozkoszą.Nieprzytomna,niczegonie
widziała,niczegoniesłyszała,czułatylko,jaksięrozpływawwyzwalającym,gorączkowymspazmie
szczytowania.
Dojejuszudotarłzduszonyjęk,zwierzęcochrapliwy.Otworzyłaoczyijakprzezmgłęujrzałatwarz
Piersa,któryodrzuciłgłowędotyłuipchnąłporazostatni.
Widoktejtwarzy,twarzymężczyznywmiłosnymzapamiętaniu,uszczyturozkoszy,przeszyłjąkolejną
kaskadąpalącychiskier,iwtedyzacisnęłasięwokółniego,dokładniewtymmomenciegdyzakrzyczał
głośnoiprzenikliwie.
Apotemopadłnanią.
19
Późnympopoludniem
LadyBernaiseposzładosiebie,wymawiającsiębólemgłowy.
-Książęgrawszachyzmarkizem-relacjonowałPrufrock,idącposchodach.-Położyłemnowego
pacjentawizolatce.Sąuniegokaczęta.
Piersuniósłbrew.
-Kaczęta?Przejąłeśtoodniej!
Prufrockjaknazawołanieprzybrałminęurażonejniewinności.
-GdziejestsiostraMatylda?-spytałPiers.
-Wporannymsalonie,zpannąThrynne-poinformowałgomajordomus.-Wedlepanażyczenia,młoda
damarozmawiazpaniąHavelockoopiecenadpacjentami.Kiedydonichzajrzałem,nieszłoimto
najlepiej.
Pierszawahałsięnamoment,apotemwduchuwzruszyłramionami.Czytomajakieśznaczenie?Gdy
tylkoLinnetwyjedzie,pozwoligospodynizpowrotemzaprowadzićswojeporządki.Wszystkojedno,czy
pacjencibędąsięwidywalizbliskimi,czynie.Itakbędąumierali,chybażeonzSebastienemwymyśli
jakiśsposób,byzatrzymaćichnatymświecieprzezjakiśczas.
Wszedłdopokoiku,wktórymizolowalinowychpacjentówprzedpostawieniemdiagnozy.Jeśliwogóle
udałosięjąpostawić.
Kaczęta-psiakrew,onteżprzejąłodLinnettoprzezwisko-skupiłysięwokółłóżka,wiodącgwałtowny
spór.
Uderzyłlaskąosłupekłóżka.Natychmiastumilkli.
-Bitts,cotozapacjent?
Bittswyprostowałsięjakstruna.
-PanJuggs,sześćdziesięcioośmioletniwłaścicielpubuzLondynu.
-Sześćdziesięcioośmioletni?-zdziwiłsięPiersiodsunąłKib-blesa,żebyprzyjrzećsięchoremu.-
Nieźlesięjużnarobiłeśwtym
pubie,człowieku.Zostawidlanasparępiw.Dlaczegoniezakręciszkranówinieodejdzieszwspokoju?
Pacjentbyłkrępyiłysy,alezatomiałparęniesamowitych,krzaczastychbrwi,ruchliwychjakżywe
stworzenia.
-Dokroćset!-rzuciłzewspaniałymcockneyowskimakcentem.-Mójojciecdożyłdziewięćdziesięciu
dwóchiniezamierzampójśćpodbratkiwcześniejodniego.Toznaczy,jeślijesteśtakdobry,jakmówią.
-Raczejniejestem-odparłPierś.-Objawy,Bitts?
-Głuchota.
-Bzdury,właśnieuraczyłmnieodpowiedzią.Niezbytuprzejmą.Mamnadzieję,żezarazwspomnicośo
„całejnaprzód".Długosłużyłeśwmarynarce,Juggs?
-Dwanaścielatjakokapralwczternastymregimencie,panie.Odczasudoczasutracęsłuch.Czasami
wszystkołapięwyraźnie,apotemcorazciszej,ażwkońcunic.
-Starość-stwierdziłPierś.-Wyskakujzłóżkaioddajjekomuśinnemu.
-Tosamomamczasemzewzrokiem.Poprostuwszystkogaśnie-dodałJuggs.-Alepotemwraca.
-Atojużniestarość.Comaszdopowiedzenianatentemat,Bitts?
-Wpłucachniemażadnychszmerów.Zastosowałemosłu-chiwanie,któregosięuczyliśmy.Kończyny
silne,reakcjenormalne.
-Maciecośdododania,wydwaj?-spytałPierśPendersaiKibblesa.
-Utraciłczasowowzroktrzyrazy-uzupełniłKibbles.-Porazpierwszy,kiedyobserwowałwjazdkróla
NorwegiidoLondynu,potemwsześćdziesiąteurodzinyżony,apotemnaparadziewojskowej.Wydaje
się,żetoznacząceokoliczności.
-No,no,ślubzkobietąmłodsząodsiebie...wykradaszmiódmłodzieży?
-Tylkooosiemlat-broniłsięJuggs.
-Twojadiagnoza?-PierśzwróciłsiędoKibblesa.
-Wewszystkichtrzechprzypadkachnadmiernepodniecenie
przyspieszyłobicieserca.
-Aodkiedytoprzyspieszonetętnopowodujeutratęwzroku?-wtrąciłPenders.-Myślę,żetobyło
zatrzymaniepracyserca.
-Ataksercateżniepowodujeutratywzroku-zaoponował
Bitts.
-Powoduje,jeślinastąpiczasowezatrzymaniedopływukrwidogłowy-odparłPenders.-Kręciłosię
panuwgłowieprzytychokazjach,panieJuggs?
Mężczyznazaprzeczyłruchemgłowy.
-Alebyłomistraszniegorąco.
KtośotworzyłdrzwizaplecamiPiersa.Wiedział,żetoLinnetbowyczułjejzapach:lekkikwiatowy
aromatznutącytryny.Zaćząłsięzastanawiać,czypobudzenieseksualnewyczulanerwywęchowe.
UroczygłosiksiostryMatyldyprzywołałgodorzeczywistości
-Doktorze,jestemgłębokourażonatym,cosiędzisiajstało,wyraźniezapanapozwoleniem,jeślinie
zachętą.
GłębokourażonaPrzykro,żepanuprzerywam,aletoniemożeczekać.
-Wewszystkichprzypadkachutratywzrokupacjentmiałprawdopodobniegorączkę.Cotosugeruje?-
spytałPierśswojekaczątka.Potemniechętnieodwróciłsiędoobukobiet.
Linnetnaprawdębyłapiękna.Idealnepoliczki,idealnewargi,
idealny...
Idealny,tajemniczyuśmiechwidealnychoczach.Irytujące.
Zmusiłsię,bynieodpowiedziećuśmiechem.
-Cotywyprawiasz,dodiabła?-zapytał.Uśmiechzniknął.
-Chcęsiędowiedziećodgospodynizachodniegoskrzydłazamku,tegowłaśnieskrzydła,jakwygląda
opiekanadpacjentami,łączniezdietąiodwiedzinamirodzin.
-Rozumiem-odpowiedział.Skinąłgłowąwstronęsiostry
Matyldy.
-Takijestcelwaszejrozmowy.Panirolapoleganaodpowiadaniunapytania,dopóty,dopókijestpani
gospodyniątegoskrzydła.
PierśsiostryMatyldywydęłasięznacząco.Przypominałotoniecoropuchę,którazachwilęzacznie
rechotać,siedzącnaliściuwodnejlilii.
-Czujęsięgłębokourażonatymiimpertynenckimipytaniami.Jeślidoktormapytaniadotyczącemojej
pracyalbopacjentów,proszęsięzwracaćbezpośredniodomnie.
Pierśodwróciłsiędokacząt.
-Okresowautratawzrokuisłuchu,ewentualnagorączka.Jakiejeszczezadawaliściepytania?
Zapadłomilczenie.
-Rozumiem,żeżadnych-stwierdził.-Ty,tamwłóżku.Mówisz,żeniekręciłocisięwgłowie.Ktości
powiedział,żepoczerwieniałeśnatwarzy?
Juggspokręciłgłową.
-Czułeśsłabośćwkolanach?Gorąconazmianęzzimnem?
-Samogorąco.Irazczydwazwymiotowałem.
-Nieprzyszłocidogłowy,żebyotymwspomnieć,co?Oczymjeszczenamniepowiedziałeś?
-Żonamówi,żebyłempoddobrądatą.Aletonieprawda.-Juggstaksięnachmurzył,żejegobrwi
złączyłysięnaśrodkuczoła.Pierśuznał,żetoniezmiernieinteresującowygląda,aleraczejnieznajdzie
poklaskuulondyńskichdandysów.
-KupiłemnaszpubPodSyrenądwadzieścialattemu,więcdobrzewiem,kiedyczłowiekjestzawiany.
Trzeźwybyłem,jakmisiętozrobiło.
-Pijacyzazwyczajostatniprzekonująsię,żesięspili-powiadomiłgoPierś.-Większośćprzyznajesię
dopijaństwadopieronastępnegodnia.Ktojakkto,aletypowinieneśtowiedzieć,panieszynkarzu.
OdwróciłsiędosiostryMatyldy.
-Proszępowiedziećmaksymalniewpięciusłowach,cosiostrętakzirytowało?Rozumiem,żenie
podobająsięsiostrzepytaniapannyThrynne.
Pierśgospodyniznowusięwydęła.
-Tamłodadamaniemapojęciaoopiecenadchorymi.Sugeruje,żejestemokrutna...
-Powiedziałamtylko,żenieludzka-wtrąciłaLinnet.Znowuużyłategoswojegouśmieszku,więckaczęta
jużchwiałysięnanogach.NawetJuggswychylałsięzłóżkaichłonąłjąwzrokiem.
-Tylkodlatego,żezabroniłampacjentomodwiedzinnaczaspobytuwszpitalu-wyjaśniłaszorstko
siostraMatylda.
-Wieszrówniedobrzejakja,milordzie,żewielunaszychpacjentównigdystądniewyjdzie.Nie
wytrzymamtychwszystkichłezihisterii.Rodzinymogąsiępożegnać,kiedyzostawiająpacjentówunas.
Niemasensuprzedłużaćbólu.
-Czylirobicietodlaichdobra-nachmurzyłasięLinnet,alePiersjązignorował.-CzypaniJuggsteż
zostałatakpotraktowana?
SiostraMatyldaskinęłagłową.
-Oczywiścieżetak.-PosłałaLinnetspojrzeniepełnegłębokiejniechęci.-Niestety,tamłodadama
sprzeciwiłasięmoimpoleceniomiposłałatękobietędokuchni.Pewniesątamzniąsamekłopoty..
-Cooznacza,żemożemypoprosićjąnagórę,zebydokładnieopisaławyglądpanaJuggsawkrytycznych
sytuacjach
-wtrąciłaLinnet.-PaniHavelock,czymogłabypanijąprzyprowadzić?
Ciekawe,żechoćLinnetważyłaconajmniejtrzydzieścikilomniejniżgospodyni,wyraźniezdobyłanad
niąprzewagę,bopaniHavelockciężkimkrokiemwyszłazpokoju.
-SłodkiJezu,jatamzanicbymniedrażniłwaszejgospodyni-stwierdziłJuggsipopatrzyłnaLinnetz
podziwem.-
Dobrazpanikobieta.Mojastaraokropniebysięczuła,jakbymusiałaodjechaćizostawićmnietu
samego.
Zamartwiłabysięnaśmierć.
-Totenuśmiech,prawda?-spytałPiers.
-MójuśmiechwogóleniedziałanapaniąHavelock-odparłaLinnet.-Odjakdawnajesteście
małżeństwem,panieJuggs?
-Niedługobędądwadzieściaczterylata.Tachorobadopadłamniepierwszyrazwnasządwudziestą
rocznicęślubu.
-Niewspominałpanotymwcześniej-stwierdziłBittsizapisałcośwnotesie.-Awięcmamyjużcztery
przypadki.
-Możebyłoichjeszczekilka-przyznałsięJuggs.-Długosięzbierałemztąwizytą.Właściwietylko
mojastarasiętymprzejmuje.
DrzwiotworzyłysięznowuidokomnatyweszławściekłajakosasiostraMatylda,prowadzącokrągłą,
wyraźniezaniepokojonąkobietkęwkapeluszuprzybranymwiśniami,którektośwydziergałzwełny.
-Jakpanimążwyglądapodczastychjegoataków?-spytałPierś,niezadającsobietrudu,bysię
przywitać.
PaniJuggszamrugała.
-Normalnie.Taksamojakzwykle.
-Czerwonynatwarzy?
-Niebardziej,niżkiedysobiepodpije.
-Nigdysięnieupijam-upierałsięJuggszłóżka.
-Oczywiścieżetak-jegożonapokiwałagłowątakenergicznie,żewiśnienakapeluszupodskoczyłydo
góryiopadły.-Popijałeśjakzwykleprzyświęcie.Niewymigujmisiętu,panieJuggs.
-WtedywYorkuwypiłemledwiekufelek-oświadczyłtriumfalniepacjent.
-Takbełkotałeś,żeledwomożnaciębyłozrozumieć.-Poklepałagoponodze.-Kufelekczydwatonic
złego,alejakledwomówisz,toodrazuwiadomo,żewypiłeśdużowięcej.TenatakwYorkutobyła
ostatniakropla,któraprzepełniłaczarę-powiedziałakobietanibydoPiersa,aleprzedewszystkimdo
Linnet.-Jużprzedtemmiobiecał,żepójdziedolekarza,jeśliznowuźlesiępoczuje.
-Dokroćset-zdenerwowałsięJuggs.-Nierazpiłemwięcejinicminiebyło!
-Acotobyłazaokazja?-spytałaLinnet.-Teżzałożyłapaniwtedytenfantastycznykapelusz,paniJuggs?
Kobietarozpromieniłasię.
-Pewnie,żetak.Jasne.Tobyłaparadawojskowa.PanJuggswłożyłmundur,choćostatniozrobiłsię
trochęprzyciasny.Alezawszegonosiprzytakichokazjach.Zrobiłamsobiewtedytenka-
pelusz,specjalnienatendzień,choćbyłojużlatoiraczejzagorąconatakikapelusz.
-PanJuggspewniestraszniesiępocił-stwierdziłPierś.
-Nie,onsięnigdyniepoci.Nicanic-odparłazdumąjegożona.-Przeztoniemuszętakczęstoprać
tegomunduru,ibardzodobrze.Alejegokoledzydosłowniespływalipotem.
-Noinaglestraciłemwzrokażdonastępnegodniarano-dokończyłsmętniepanJuggs.
-Naszpastorpowiedział,żetokarazagrzechy-wyjaśniłapaniJuggs.
-Wtedyuznałem,żeczasiśćdolekarza.Boraczejniegrzeszyłemponadmiarę.
-Noico,Bitts?Kibbles?Penders?Wydajemisię,żesprawajestcałkiemjasna,prawda?-Pierś
machnąłkunimręką,spoglądającnaichnieruchometwarze.-Skonsultujciesięzesobą,barany.
OdwróciłsiędosiostryMatyldy.LinnetoglądałaszydełkowearcydziełopaniJuggs.
-Przegrałasiostrabitwę-powiedział.-PaniJuggswłaśnierozwiązałazagadkęślepotyswojegomęża.
Jestemidiotą,bodotejporynierozmawiałemzrodzinamipacjentów.
PaniJuggsotworzyłaszerokousta.
-Jarozwiązałamzagadkę?Chodziopicie,prawda?
-Nie-odpowiedział.
SiostraMatyldasyczałajakczajniknaogniu.
-Któryzobjawówbyłnajważniejszy?-spytałazaciekawionaLinnet.
-Wszystkienaraz.-Pochwyciłwzrokkacząt.-Juggsostatnioprzybrałnawadze,jegomundurjestza
ciasnyiniewygodny,dolegliwościpojawiająsiętylkoprzyświęcie,kiedyjestmugorącoipijepiwo,
pewnieżebysięochłodzić,choćpopiwiewymiotuje.Dotegomundurjestzciężkiejwełny,watowanyna
ramionach,aprzytym-coniezwykleważne-Juggssięniepoci.
-Udarsłoneczny!-wykrzyknąłKibbles.PendersiBittsdalejsięzastanawiali.
-Takjest.Dobrawiadomość,panieJuggs,jesttaka,żemożepanwstaćchoćbyzaraziwracaćdo
swojegopubu.Zławiadomośćjesttaka,żeniemożnośćpoceniasię,wełnianymunduriupalnydzieńto
kombinacja,któramożesięźledlapanaskończyć.Możepannawetumrzeć.Mapancholerneszczęście,
żesiępandotejporynieprzekręcił.
-Dlaczegotaksiędziało?-pytałazdziwionapaniJuggs.-Przecieżniebyłoażtakgorąco.
-Mążpowinienpićwięcejwody-wyjaśniłKibbles.
-Ianikroplipiwa,kiedyjestupał-zaleciłPierś.-Nawetjednegokufelka.
-Tylkootochodziło?Żebypiłwięcejwody?-PaniJuggswciążniedokońcarozumiałasytuację.Jej
mążusiadłnałóżku.
-Wiedziałem,żeniejestemtaknaprawdęchory-powiedziałzulgąiwstał.-Naparadachniepijęwody,
bowszereguniemożnasięodlać.
-Copogorszyłosprawę-stwierdziłBitts,pośpiesznierobiącnotatki.
PierśpozwoliłJuggsomwyjśćzsalirazemzkaczętami.
-PaniHavelock,niechsiępanizastanowi,czywolipaniwprowadzićzmianyzaleconeprzezpannę
Thrynne,czyposzukasobiepaninowejposady.
PaniHavelockspojrzałanaLinnettakciasnosznurującwargi,jakbySébastienzszyłjeniciąchirurgiczną.
-Dobra-powiedziałPierś.-Jestpanizwolniona.
UjąłLinnetpodramięichciałjąpoprowadzićnadół,alezatrzymałasięwkorytarzu,czekającna
gospodynię.
-Jegolordowskamośćtylkożartował-zwróciłasiędopaniHavelockiposłałajejswójuśmiech,mimo
żepodobnowcaleniedziałałnatęponurąkobietę.
Pierśotworzyłusta,bycośpowiedzieć,aleuszczypnęłagotakmocno,żezamknąłjebezsłowa.
-Jutroporozmawiamyoorganizacjiodwiedzin-stwierdziłaLinnet.-Oczywiścieurządzimytotak,by
rodzinyjaknajmniej
przeszkadzałypaniwpracy.Widziałam,jakdoskonalegospodarzypaniwtymskrzydle,paniHavelock.
UśmiechrzeczywiścieniedziałałnaMatyldę,alemimotogospodynizatrzymałasięnamoment.Widać
było,żerozważa,czymasiępoddać,czywalczyćdalej.
-Jakośsobieradzęzkaprysaminaszegodoktora-mruknęławkońcupodnosem.
-Dozobaczenia,paniHavelock-odparłaLinnetiodpłynęławgłąbkorytarza,ciągnączasobąPiersa.
20
Tywiedźmo,wtrącaszsięwewszystko-skarciłjąPierś.-Poczekajchwilę.Nogamnieboli.Otworzył
jakieśdrzwi.-
Popatrznotylko!Pustełóżko,czekającenapacjenta.-Pokuśtykałdośrodka.-Idealnemiejscena
odpoczynek.
Linnet,opartaoframugędrzwi,wybuchnęłaśmiechem.
-Dwuosobowe-stwierdziłPierś,uważając,bywjegogłosienieznaćbyłonadziei.-Czymożeza
bardzocięboli?
Rzuciłamupochmurnespojrzenie.
-Nietwojasprawa.
-Ależoczywiście,żemoja.Chodźtuizamknijdrzwi.NiemożemynarażaćbiednejsiostryMatyldyna
kolejnywstrząs.Wystarczyjejjaknajedendzień.
Linnetspełniłaprośbę.
-Nochodźdomnie.-Poklepałłóżko.-Czasnaprywatnąkonsultacjęutwojegoulubionegodoktora.
Opowiedzmiotymnieprzyjemnymuczuciu,żewszystkocięwśrodkuobcierazwinytegorozwiązłego
diabła,któryciępodlewykorzystał.
Zaśmiałasię.
-Mamusiąśćnałóżkutylkopoto,żebyciotymopowiedzieć?
-Jakmampostawićdiagnozębezbadania?-spytałspokojnie.-Bezdokładnegobadania.
-Ażtakmnienieboli.Pozatymniemożemytegozrobićdrugiraz.
-Dlaczegonie?-Wyciągnąłdoniejlaskę.-Weźmieszją?
Podeszłaiujęłajejkoniecwdłoń,aPierśwtymsamymmomenciepociągnąłjąwswojeobjęcia,jak
rybęnawędce.
Upadłananiego,miękka,delikatna,pachnącasłodycząikobieca.
Objąłjąmocno.
-Dolicha,ładnyzapach-mruknął.
-Typachnieszmydłem-odparła,wciągającpowietrze.-Nieprzyjemnymmydłem.
-Szarym.Próbujemysiępozbyćszpitalnejgorączki.
-Acotoznowutakiego?
-Poszpitalachczasamirozprzestrzeniasiętakaczyinnagorączka,zabijającpacjentów,którzyprzedtem
niemieliumówionejrandkizgrabarzem-wyjaśnił,dmuchającjejwewłosy,bydotrzećdodelikatnego
uszka.-Tenzamektoidealnemiejscenaszpital,bomatakcholerniedużokomnat,żewiększość
pacjentówmożnapołożyćosobnoipoczekać,ażdojdądosiebie.
-Chciałabymnająćkilkakobietzewsi,żebyprzychodziłyiczytałyksiążkipacjentom,którzysą
przytomniiniezarażają-oznajmiłaLinnet.
-Wiejskiekobietyiczytanie.Tomożebyćproblem.
-Wiejskiekobiety,którepotrafiączytać-poprawiłasię,lekkozirytowana.-Napewnosątakie.Ijeszcze
zedwiedozabawyzdziećmi.Możebędąmogłyjeteżuczyćczytania.
-Dozabawy?Tojestszpital,awkażdymraziecośwtymrodzaju.Niezamierzamyzatrudniać
wędrownejtrupykomediantów.
-Pacjenciszybciejzdrowieją,jeślimajączymzająćmyśli.PopatrzchoćbynaGavana.
Umilkłanatychmiast,alePierśpochwyciłwjejgłosieton,którykazałmumocniejskubnąćpłatekjej
ucha.
-Cotyznowuknujesz?
-Nictakiego.DziśpoobiedzieGavanpięćrazyprzeszedłprzezcałąstajniętamizpowrotem.Noga
bardzosięwzmocniła.
Wciążzastanawiającsięnadtonemjejgłosu,pogładziłcudownąpierś.
-Bolicię?
-Trochę-potwierdziłanieśmiało,rumieniącsięjakpensjonarka.
-Chcesz,żebymtamzajrzałisprawdził,czywszystkojestwporządku?Będęzachwycony.-Naprawdę
takmyślał.
Nawypadekgdybysięzgodziła,jużzacząłcałowaćpodstawęjejszyiiwypukłośćpiersi.Corazbliżej
sednaproblemu,jakkolwiekbynatopatrzeć.
-Nie-odpowiedziałazdecydowanie.
Błądziładłońmipojegoodzianejwkoszulępiersi.Wyciągnąłkoszulęzespodni,bybyłojejwygodniej.
Ściągnęłajązniegozuroczą,łakomąminkąizaczęłagłaskaćskórę.Miałwrażenie,żeprzypiekago
żywymogniem.
Przetoczyłsięnabok,bymogłabezprzeszkódbadaćjegociało.
Pochyliłagłowęeleganckim,wdzięcznymgestem,jakczapla,któraprzyglądasięczemuśwtoniwody.
-Proszę-powiedział,wpatrującsięwniązprzejęciem,niemalzawstydzonygardłowym,przepełnionym
pragnieniemtonemswegogłosu.Alewstydszybkominął.
Tymbardziej,żepochwiliróżowyjęzyczekmusnąłjegosutek.Jęknąłchrapliwie.
-Dlaczegozamykaszoczy?-Zmusiłsiędozadaniategopytania,bymyślećlogicznie.
-Smakujęciebie-odparłamarzycielsko.-Takiprzyjemnysmak.Izapachteż,choćwciążjesttrochę
słonyimydlany.Aletoprzyjemnemydło,nietookropne,szpitalne.
Drobneząbkiskubnęłyjegociało,którewygięłosięwłuk,błagającoto,czegoniemogłodostać.
Pocałunkiprzeniosłysięniżej,nabrzuch,nagładkąskórę,którejjeszczeniktprzedniąniepieścił.Pierś
zamknął
oczy,alewchwilępóźniejotworzyłjenatychmiast,gdyspytała:
-Czyniepowinieneśzdjąćspodni?Uniósłgłowę.
-Poco?Przecieżitakniemożemyzrobićniczegonaserio,Linnet.Twojabiednakuciapkaniezniesie
kolejnegonajazdutego...
-Tego?-spytała,gładząctomiejsce.-Alechciałabymmusięprzyjrzeć.Dokładnie.Oczywiście,jeśli
maszchwilęczasu.
-Chwilęczasu?-spytał,niewierzącwłasnymuszom.-Och,tak.Raczejmam.Tylkolepiejzamknijmy
drzwinazasuwę.
Linnetwstaławięciposzłajezamknąć,dziękiczemuPierśzauważył,żesięuroczozarumieniła,ajej
oczyrozbłysłynamiętnością.Jejpożądaniewjednejchwilirozpaliłoijego.Ztrudemudałomusię
zsunąćspodnieibieliznę.
Położyłsięiczekał,cobędziedalej.
Wtedyona...
Uklękłaobok,apotempołożyłasięnaboku.Miałprzedoczamicudownekształtyjejciała:piersi,
szczupłątalięipięknąwypukłośćbioderoraztyłeczka.
-Półkule-powiedział,przesuwającdłoniąpotychbiodrachidalej.-Taksięjeszczemówinapośladki.
Bardziejpoetycko.
Palcemusiętrzęsły.
Linnetprzezchwilępatrzyłananiego,apotemwyciągnęłarękęiotoczyłapalcamijegomęskość.
Dźwięk,jakiwydobyłsięzjegoust,byłconajmniejnieelegan-cki.Szczerzemówiąc,byłpoprostu
zwierzęcy.
Wydałomusię,żetwarzLinnetjeszczebardziejporóżowiała.Zmuszającsię,byniepołożyćsię
bezwładnieiczekaćnato,cosiębędziedziało,mocniejprzesunąłdłoniąpojejpośladkach,apotem
wsunąłjąwtocudownemiejscemiędzynogami.
Skrzywiłasię.
-Bardzoobolałe-powiedział,wysuwającdłoń.-Przepraszamcię.Naprawdę.
Wjejoczachbłysnęłorozbawienie.
-Aleniechciałbyśtegocofnąć?
Cofnąćnajbardziejekstatycznegoprzeżyciaseksualnego,jakiegodoświadczyłprzezcałeżycie?
-Zanic.
Chybaspodobałajejsiętaodpowiedź,bopoprawiłasięnałóżku,pochyliłanadtym,cotrzymaław
dłoni,idotknęłajęzykiem.
Odrzuciłgłowędotyłu,gdypoczułgorące,wilgotnemuśnięcie.
-Linnet-wykrztusił.
-Tak?-Spojrzałananiegoznamysłem.Wgłowiemusięzakręciło,gdypomyślał,nadczymonamoże
sięzastanawiać.
Odchrząknął.
-Czujęsięwobowiązkuwspomnieć,że...
Pochyliłasię,liznęłaznowu,apotemzamknęłananimustamiękkiejakwilgotnyjedwab.Wydał
gardłowyokrzyk.
-Tak?-spytałaznowu,wpatrującsięwniego.Wjejoczachtańczyłypsotnechochliki,iskierki
pożądania...
Wyglądałajakuosobieniepoważnychkłopotów.
-Większośćdam,toznaczykobiet,którymniepłacisięzapewnerzeczy,niezadowalamężczyznwten
szczególnysposób-powiedziałchrapliwie.
Zmarszczyłabrwi.
-Naprawdę?Dlaczego?Kiedymizrobiłeścośpodobnego,powiedziałeśprzecież,żetojestcałkiem
właściwe.
Przesunęłapaluszkamipocałejdługości,lekkojakpiórkiem.
-Podobamisiętaczęśćciebie.Matakiciekawykształt,jakbystworzonydopocałunków.Widzisz?
IzanimPierśzdążyłcokolwiekzrobić-choćprawdęmówiąc,animuwgłowiebyłopowstrzymywanie
jej-
pochyliłasięznowuiciasnoobjęłagowargami.Tobyłojakdelirium,jakgorączkawekrwi,jak...
-Sądzącpoodgłosach,niejesteśniezadowolony-powiedziała,przerywającnachwilę.
-Tyjędzo-odparł,unoszącgłowę.-Tylkonie...
-Niedotykaćcięwięcej?-odparłazudawanymsmutkiem.-Szkoda,bowłaśnieprzyszłomidogłowy
paręrzeczy,któremogłybycisięspodobać.Naprzykład...
Zrobiłatosamo,tylkogłębiej,obejmującgomocniejdłoniąnadole.Szarpnąłbiodramidoprzodui
uświadomiłsobienagle,żemaniewięcejniżpięćsekund,byuprzedzićLinnet,cudownąLinnet,otym,
cosięzarazstanie.
-Jeślinieprzestaniesz-wykrztusił-tozarazdojdę.Toznaczy,żemojaspermawypłynieprostowtwoje
usta.
Chociażpewniezdążęsięwysunąć.
-Czytoszkodliwe?-spytaławyraźniezaciekawiona.Wcalesięniebała.Cośwnimsięuspokoiło,
zniknęłyjakieśpotężnezahamowania.
-Nie-szepnął.Linnetujęławprawądłońjegojądraizaczęłasięnimibawić,głaskaćipocierać.Rude
włosylśniływpromieniachsłońcapadającychukośnieprzezżaluzje;jedwabistewłosyksiężniczki.Ale
żadnaksiężniczkanaświecieniepotrafiłabydaćmutakiejrozkoszy.
Mógłsięwycofać.Nakazywałtosobie.Nigdyjeszczeniepozwoliłżadnejkobiecienatakiintymnyakt.
Nigdy.
Aleniepotrafiłpowstrzymaćnawetjęków,któresamepłynęłymuzgardła.Jądranapięłysięicałejego
ciałowygięłosięwłuk,porazostatni.Figlarniepołaskotałagojęzykiem,wzbudzającrozkoszneuczucie,
którespłynęłoażdojąderiniżej,dostóp...
Zatraciłsięwtychdoznaniachjaknigdyprzedtemwżyciu.Umysłzamknąłsię,jakzatrzaśniętyw
pudełku,izostawiłgosamego-zwykłegomężczyznęwdłoniachiustachkobiety,którasięnimbawiła.
Niemanaświeciepotężniejszegoafrodyzjaku,pomyślałmętnie.
Apotemitamyślgoopuściła,bojejdłonie...jejusta...
Zapomniał,bysięwycofać.Zapomniał,jaksięnazywa.Zapomniał,żejestlekarzem.Zapomniał...
ZapomniałowszystkimpozaLinnetiłukiemjejszyi,wilgotnymciepłemjejusticichympomrukiem,
którymówił
mu,żejestzadowolona.
Szczerzemówiąc,jegoumysłbyłwciążpustąkartą,kiedyprzysunęłasiędoniegoipowiedziała
gardłowym,namiętnymgłosem:
-Terazjesteśmidłużny.Miałarację.
21
Wieczorem,pokolacji,wszyscyspotkalisięwsalonieprzykieliszkubrandy(dlapanów)ifiliżance
herbaty(dlapań).
Linnetztrudemzachowywałasięjakdamieprzystoi.PragnęładotykaćPiersa,rozmawiaćtylkoznim,
uśmiechaćsiędoniegozwyraźnymzaproszeniem.Dręczyłjąprzemożnygłód,jakbypożądaniebyło
jedynąemocją,jakapozostaławjejciele.
Odczasudoczasuprzezjejumysłprzepływałamyśloprzyszłości-araczejniepokojącydreszcz.W
końcustraciłaprzecieżcnotę,którabyłajejnajcenniejszymmajątkiem.Ojciecbyłbyprzerażony,
zwłaszczagdybywiedział,żePierśobiecałożenićsięzniątylkowtedy,gdybyzaszławciążę.
Alewystarczyłojednospojrzenienaszczupłe,choćmuskularne,ciałoPiersa,byrozdygotaneserce
zaczęłopodchodzićjejdogardła,aodstópwgórępełzłafalażaru.Niebyłocosięoszukiwać:mającku
temuokazję,oddałabymuswącnotęjeszczeraz.Raz,drugiitrzeci.
Ogarnęłojąszaleństwo.Byłajakpijana,jakbyktośdolewałjejbrandydoherbaty.Alejużpokilku
minutachprzebywaniawsaloniezaczęłasięzastanawiać,czyprzypadkiemtonieladyBer-naisedolała
sobieczegośmocniejszegodoherbaty.Damauparłasię,żeporanatańce,wybrałasobiemarkizaza
partnera,aLinnetskazałanatowarzystwoBittsa.Potem,choćtaniecsięskończył,flirtowałaradośnie.
Oczyjejbłyszczały,awachlarzporuszał
sięnieustannie.
Linnetzwestchnieniemspojrzałanaswojąbiałąsuknię.LadyBernaisemiałanasobiecudownąkreacjęz
fioletowegomuślinu,ozdobionąpodsamymstaniczkiemwstążkamiobarwieświeżychjeżyn.Choć
właściwietrudnotobyłonazwaćstaniczkiem,bodekoltsuknibyłtakgłęboki,żeodsłaniałniemalcałe
piersi.
Pierś,opartyościanę,obserwowałzsardonicznymuśmieszkiemcorazbardziejwyzywającezachowanie
matki,któraflirtowałazmłodymilekarzami,poklepującichwachlarzemiśmiejącsiętymswoim
gardłowym,francuskimśmieszkiem.
Linnetpochwyciłajegowzrokiwskazaładłoniąmiejscenasofietużoboksiebie.
-Wzywałaśmnie?-zapytałwchwilępóźniej.
Całejejciałozadygotało,gdyusiadłtakblisko,ocierającsięoniąmocnymramieniem.
-Czytwojamatkaprzypadkiemnieprzesadziłazszampanem?-spytałacicho,starającsięniepokazaćpo
sobie,jakbardzosięcieszy,żeprzyszedłdoniej.
-Niesądzę.Myślę,żeznalazłasobienowązabawę...nazywasię„pomęczksięcia".
-Żebybyłzazdrosny?-spytałaLinnet,przenoszącwzroknajegoojca.-Zdajesię,żetodziała.
Książęsiedziałsztywnowyprostowany,niespuszczającwzrokuzbyłejżony.
-Sprawajestchybabardziejskomplikowana-odparłPierś.-Widzisz,ojciecrozwiódłsięznią,
zarzucającjej,żebyła...
-Ach,rozumiem-westchnęłaLinnet.-Mówciszej,proszę.Ojcieccięusłyszy.
-Noicoztego?
-Oileciędobrzerozumiem,ladyBernaiseepatujeterazswąniezależnością.Jakokobietarozwiązła
możebawićsięzewszystkimi,nawetzmłodymimężczyznami.Choćoczywiścieniejestprzecież
rozwiązła.
-Zdajemisię,żegłównymzawodnikiemjestszanownypanBitts-uzupełniłPies.-Ktobypowiedział,
żekryjesięwnimtakidwornyzalotnik?Choćpodejrzewam,żejestszczerywtym,corobi,przecieżto
synwicehrabiegoczyjakośtak.
-Tylkoczyona...-szepnęłaLinnet.
-Nigdywżyciu-uspokoiłjąPierś.-Mójojciecteżotymdobrzewie.Matkauwielbiaflirtować,w
końcujestFrancuzką,alebyławierną,oddanążonąmojegoojcaiswegodrugiegomęża.
-Jakionbył?-ZafascynowanaLinnetobserwowałaeks-księżną,któranaprośbęBittsazasiadłaprzy
fortepianie.
Pozostalidwajdoktorzydołączylisiędonich.
-Przeztendekoltmogąpewnieobejrzećjejpępek-skrzywiłsięPierś.-Wracającdotematu,drugimąż
mamanbył
doskonałymmałżonkiem,dokładnymprzeciwieństwemmojegoojca.Lojalny,niezamądry,bardzodobrze
wychowany.Niestety,straciłgłowę,dosłownie,powybuchurewolucji.Postanowiłnieopuszczać
majątku,upierającsię,żejegochłopiniesąażtakrozgniewaniiagresywnijakgdzieindziej.
Księżnaśpiewała.Oczyjejbłyszczały,apalcefruwałypokia-
wiciturzc
-Uroczamelodia-zachwyciłasięLinnet.-Przecieżtopoangielsku!
-Inaczejbyłobybezsensu-odparłsuchoPierś.-Ojciecniezrozumiałbysłówfrancuskiejpiosenki.
Linnetzaczęłasięprzysłuchiwaćuważniej.
-Figlarnabyłazniejdzierlatka-rozlegałysięradosnetrelebyłejksiężnej.
-Fantastyczne!-wykrzyknęłaLinnetizachichotała.Piosenkapasowałajakulałdojejciotkialbomatki,
choćzanicbyotymniewspomniałaPiersowi.
-Ojcatochybaniebawi-skinąłgłowąjejtowarzysz.
-Czujęsięjakwteatrze-wyznała.Rzeczywiście,książętaksięskrzywił,żewreszciedałosięzauważyć
rodzinnepodobieństwomiędzynimasynem.
-Wczorajczułemsiętaksamo.Gdybyśmysiedzieliwloży,byłobydużociemniej-odparłPierś.
-Iwtedyco?
Dolnawargaksięciawyraźniestężała.Przebierałpalcamipokolanie.
-Objąłbymcięramieniem-mruknąłPierś.-Ryzykującpublicznezgorszenie.
Pochwilizrobiłto,oczymmówił,sadowiącsięwygodniejnasofie.Linnetspojrzałananiego.
-Myślę,żegdybymbyłabardzo,bardzozmęczonaporóżnychnieoczekiwanychtrudachdnia,mogłabym
oprzećgłowęnatwymramieniu-powiedziałaiwprowadziłatowczyn.
PalcePiersazataczałykółeczkanajejramieniu,odwracającmyśloddramatu,któryrozgrywałsięprzed
ichoczyma.
LadyBernaiseskończyłapieśńiwstałaodfortepianu,szeleszczącjedwabiami.Kaczętastłoczyłysię
wokółniej.
Wszyscysięśmiali,awłaściwiezwijalisięześmiechu.
-Fatalnie-skomentowałPierś.-Aktorzyniepowinnizapominaćopubliczności,czylionas.
Właśniewtedymatkawygłosiłaswymjasnym,wysokimgłosemuwagę,któraprzebiłasięprzezgwari
śmiech.
Rozłożyławachlarz,ajejoczyniebezpiecznielśniłytużnadjegokrawędzią.
-PanieBitts,zawszemisięwydawało,żetwardegomężczyznęnietakłatwojestznaleźć.
Linnetzakrztusiłasięześmiechu,alePierśpatrzyłnaojca.
-Wywabiławkońcustaregolwazjaskini-szepnąłprostowjejwłosy.
Rzeczywiście,książęskoczyłnarównenogi.Doktorzyrozbieglisięnabokijakplewypodpodmuchem
wiatru,aonwziąłladypodrękęiwyciągnąłjązadrzwi,zanimLinnetzdążyłachoćbymrugnąćokiem.
-Wstyd-stwierdziłPierś,alenawetniedrgnął.Linnetchciaławstać.
-Powinniśmy...
PierśpochwyciłwzrokKibblesaiszybkimruchemgłowywskazałmudrzwi.Posekundziekaczątjużnie
byłowsalonie.
-Koniecprzedstawienia-oświadczyłsmętniePierś.-Tylkotyijawmrokuteatralnejwidowni.
-Agdzietwójkuzyn?-spytałaLinnet,nagleuświadamiającsobie,zenigdzieniemamarkiza.
-Prufrockwyciągnąłgostądkilkaminuttemu.Pewniepojawiłsięjakiśpacjentzezłamaniem,boto
specjalnośćSebastiena.
Linnetoparłasięmiękkoojegoramię,pozwalając,byprzyciągnąłjąbliżejdosiebie,apotem
przechyliłagłowęispojrzałanasufit.Niebyłotamniczegowartegouwagi,alewtejpoziePierśmógł
obcałowywaćjejszyję.
-Mmmm-zamruczałagardłowo.
-Uwielbiam,kiedytorobisz-powiedziałPierś,całująckącikjejust.
-Cotakiego?
-Wydajesztenpomruk,któryoznacza,żejesteśchętnaigotowa.
-Sugerujesz,żejestemłatwa?-spytała,urażona.
-Atysugerujesz,żebymcięnieszanował,gdybyśbyła?Wkońcutonietyopiewałaśurokitwardych
mężczyzn-
oświadczył.-Tylkomojamatka,kobieta,którajestzewszechmiargodnamojegoszacunku.
-Niejestemłatwa-upierałasięLinnet.
-Wiemotym,najlepiejzewszystkichmężczyznnaświecie-potwierdził,pieszczącjejucho.-Mimo
wszystko,czymogłabyśdziświeczórprzynajmniejtrochępoudawaćrozpustnicę?
Linnetpoczuła,żedygoce.Pierśtrzymałjąmocnoilizał-naprawdęlizał!-koniuszekjejucha.
-Tobardzodziwnapieszczota-powiedziała,unikającodpowiedzinajegopytanie.
Skubnąłjąwpłatekucha,awjejwnętrzunatychmiastzapłonąłżar.
-Bardzodziwna!-wykrztusiłaztrudem.
-Tetwojewłosywchodząmiwdrogę.
-Jeślichodziowieczór...-zaczęła.-Wtymmomenciektośotworzyłdrzwi.
WprogustałPrufrock.
-Przepraszam,żeprzerywam,alejegolordowskamośćmarkizprosipanaopomoc.
-Trudnaoperacja?-spytałPierś,wciążpieszczącuchoLinnet.
Chciałausiąśćprosto,alejejniepozwolił.
-Natowygląda-potwierdziłPrufrock,apotem,posłusznyniewidocznemusygnałowialboniepisanemu
zwyczajowi,wycofałsięnakorytarzizamknąłzasobądrzwi.
-Dolicha-westchnąłPierś.
-Czytrudnoobcinaćkończyny?-spytałaLinnet.-Wedługmnietoraczejprostarobota,jakcięcie
drzewa,tylkobardziejbrudząca.
-Gdzietwojapanieńskawrażliwość?-zirytowałsięPierś.-Tobrzmiało,jakbyśmiałaochotępotrzymać
drugikoniecpiły.
-Czemunie-odparłapochwilizastanowienia.-Tobybyłointeresujące.Dajmiwreszcieusiąść
normalnie.
ZgorszyliśmyPrufrocka.
-Prufrocka?Jegonicniezgorszy.Pozatymjesteśmojąnarzeczoną.Wolnonamsięprzytulać.
-Aleniebezprzyzwoitkiwpobliżu-odparłatwardoLinnet.
-Jasne.Nieuwierzę,żewtrakciesezonunigdzienieruszałaśsiębezprzyzwoitki.
-Naprawdęnigdzie.
-Izobacz,doczegotodoprowadziło...dociążyzksięciemizaręczynzmaniakiem.
PonieważLinnetczęstonawiedzałypodobnemyśli,nawetniepróbowałaprotestować.Zamiasttego
odwróciłatwarzoułamekcala,byjegowargi,którewędrowałypojejpoliczku,dotknęłyjejust.
Pocałunekbyłdziki,pożądliwyiwcaleniedżentelmeński.Rozchyliławargi,pozwalając,araczej
zapraszającgo,bynasyciłgłód.Pocałunekbyłpytaniem,naktórezamierzałaodpowiedziećprzecząco.
Niepowinnitegorobićporazdrugi.
Oderwałasięodniego,nabierająctchu,tylkożePierś-tabestia-zacząłsięzniejśmiaćipołożyłdłonie
najejpiersiach.StaniczekLinnetniebyłażtakprowokującyjakdekoltladyBernai-se,alezatotrzymał
siętylkodziękijednejmarszczonejwstążce.WięcPierś,sprytnyiprzebiegły,rozwiązałkokardęnajej
prawymramieniu,uwalniającnagiepiersi,którewpadłymuprostowręce.
-Jesteśtakapiękna-szepnął.Potarłkciukamisutki,ażkrzyknęłazzachwytu.
Niewypuszczałzrąktychpiersi,gniótłjeiściskałniemaldobólu,apotempochyliłgłowę...
Linnetwygięłasięinstynktowniewtyłiwydałacichyokrzyk.Najegodźwiękoprzytomniałanatychmiast.
-PrzecieżPrufrockstoizadrzwiami-mruknęła,odpychając
Piersa...
Puściłpiersidopieropodrugimodepchnięciu.Całejejciałoogarnęłopodniecenie,gdyzobaczyładzikie,
niekontrolowanepożądaniewjegooczach.
-Nicztego-powiedziała,biorącgłębokioddech,cosprawiło,żepiersiporuszyłysięinapięły,aoczy
Piersaprzywarłydonichjaktonącydolinyratunkowej.
-Boże,jesteśdoskonała-szepnął.
-Niesądzisz,żesątrochęzaduże?-spytała,czując,żewłaśniepalnęłagłupstwo.-Mójojciec...to
znaczymojaguwernantkapowiedziałamikiedyś,żewyglądamjakkrowa.
-Gdybykrowywyglądałytakjakty...-zacząłPierś,alesamniewiedział,jakskończyćtozdanie.
Zamiasttegowyciągnąłdłon,tymrazemznabożnymszacunkiem.-Twojepiersi,Linnet,sąidealne.To
marzeniekażdegomężczyzny.
-Twojeteż?-spytała.
-Nigdynieśmiałemmarzyćokimśtakimjakty-odpowiedział,wkońcuspoglądającjejwoczy.
Czuła,jakradość,którączuławsercu,rozjaśniajejtwarz.Wnimnatychmiastsięcośzmieniło.Poprawił
jejstanik,pociągnąłzawstążkęizawiązałkokardę.Linnetnawetniedrgnęła.Obserwowałajego
spuszczoneoczyizastanawiałasię,ocomuchodzi.
-To,żenigdyniemarzyłemotobie,nieoznacza,zezamierzamsięztobąożenić-powiedziałwkońcu.
-Wiem-odparła,desperackopróbujączebraćmyśli.-Niepasujemydosiebie.Jużtoustaliliśmy.
-Słuchaj,przyniosłemcicoś-zmieniłtemat.Sięgnąłdokieszeniiwyciągnąłniedużymuślinowy
woreczekstaranniezawiązanytasiemką.
-Coto?
-SólEpsom.Weździświeczoremdługąkąpiel,ajutrobędzieszmogłapójśćpopływać.
Wzięławoreczek.
-Jeszczejednąkąpiel!Służbabędzienarzekać,żeznowumusidźwigaćgorącąwodędomojejsypialni.
Wzruszyłramionami.
-Jaksobieżyczysz.
Wstał,trzymającwjednejręcelaskę.DrugądłońwyciągnąłdoLinnet,żebypomócjejwstać.
-Muszęjużiść.
Wyglądałnazirytowanego,jakbyobwiniałjąocoś.Ujęłajegoramię.
-Cosiędzieje?-spytała.
-Nictakiego.
-Jeszczeprzedchwiląbyłobardzomiło,aterazjesteśzdenerwowanyinieprzyjemny.
Odwróciłsięiwarknął:
-Żadenmężczyznanielubitracićgłowydlakobiety.Linnetnachmurzyłasię.
-Niewidzęobjawówutratygłowy.
-Wielelattemupostanowiłemsięnieżenić-odpowiedział,krzywiącsię.-Ledwiepotrafięzadbaćo
siebie,niewspominającjużonikiminnym.
Linnetskinęłagłową.
-Wprawdzietogłupipowóddorezygnacjizmałżeństwa,aletotwojasprawa.Przecieżnieprosiłamcię,
żebyśzmieniłzdanie,prawda?
-Nie.
-Todlaczegomniewiniszzagłupiemyśli,któreprzychodzącidogłowy?-zirytowałasię.-Jatam
wcaleniemyślałamomałżeństwie,kiedysięcałowaliśmy.
Zaśmiałsięgardłowo.
-Jateżnie.
-Więcskądtagrobowamina?-spytałaipuściłajegoramię.
-Zgłupoty?-odparłizłagodniałtrochę.-NaprawdęmuszęiśćpomócSebastienowi,bobędzienamnie
wściekły.
Wjegooczachzpowrotembłysnąłuśmiech,więcujęłagopodramięirazemwyszlizsalonu.Zanim
otworzyłdrzwi,zatrzymałsięipocałowałjąwnos.
-Linnet,gdybymchciałsiężenić,totylkoztobą.
-Wiedziałam,żetepiersinacośmisięwżyciuprzydadzą-stwierdziłazsatysfakcją.
Zaśmiałsięnatesłowa.
-Gdybymbyłinny,wszystkoułożyłobysięinaczej.
-Domyślamsię-odparła.-Miałabymnarzeczonego,którynieatakujemniecochwilajakżmijaz
migreną.
-Zmigreną!Robiszzemnieciotkęhisteryczkę.
-Właśniezmigreną-odparłazbezczelnymuśmieszkiem,apotemdodałaspokojnie:-Nauczsię
kontrolowaćswojeemocje,Pierś.Naprawdęnieuznałamcięzaswojegowybranka,choćtwoje
pocałunkisąbardzoprzyjemne.
Zamrugałiwbiłwzrokwswojąlaskę.
-Wyszedłemnagłupka.Wdodatkunapróżnegogłupka.
-Niechodzionogę-wyjaśniłapośpiesznie.
Aleonuśmiechałsięjuż,otwierającprzedniądrzwi.
-Topewnieomójniewyparzonyjęzyk?
-Kobietamusibraćtakierzeczypoduwagę-stwierdziła.-Możejejnieodpowiadaćnieprzyjemna
atmosferaprzykażdymśniadaniu.
Zawahałasię,alewkońcustwierdziła,żepowieto,comyśli:
-Przecieżmysiętylkobawimy.Amnie...mnienależysiętrochęzabawypotym,coniedawnoprzeszłam.
Skinąłgłową.
-Toprawda.Osiołzemnie.Maszrację.
Inagle,niedbającoobecnośćlokajów,Prufrockaikogokolwiekinnego,ktoakuratprzechodziłby
korytarzem,pochyliłsięipocałowałjążarłocznieiwładczo.
Żądał,anieprosił.
Aonainstynktowniedałamuto,czegochciał.Uczepiłasiędłoniąklapyjegosurduta,przywarładojego
ciała,rozchyliłausta.Potemwyprostowałsię,pochyliłiszepnąłjejdoucha:
-Uwielbiamsięztobąbawić.
Ijużgoniebyło,tylkonaschodachrozległosięechojegociężkichkroków.
Linnetzmusiłasię,byspojrzećwoczyPrufrockowi.
-Chciałabymsięwykąpać.
Skinąłgłowąwstronęjednegozlokajów.
-Oczywiście,pannoThrynne.Pokojówkajużczekawsypialni.-Odchrząknąłidodał:-Tenkundel,który
teraznazywasięRufus,zostałwykąpanyiprzystrzyżony,choćmoimzdaniemjegourodaniewielenatym
zyskała.
ZupełniezapomniałaopsieGavana.
-Proszęgoprzyprowadzićdomojegopokoju-poleciła,wzdychając.
Prufrockowiniezbyttosięspodobało.
-Stajniamuwystarczy.Ostatecznieprzebieralnia,jeślipaninalega.
Pokręciłagłową.
-Obiecałamchłopcu.Boisię,żeRufuswnocyucieknie.
-Nie,jeśligozamkniemywprzebieralni.
-Alejaobiecałam-upierałasię.-Będęwdzięczna,jeśliktośgodomnieprzyprowadzi,kiedysię
wykąpię.
Naturalnie,majordomustraktowałjązwielkąpowagą,jakbyniezauważyłtegopocałunku.Alekiedyszła
poschodach,czułanaramionachspojrzeniacałejsłużby,kłującejakigły.JesteśmywWalii,powiedziała
sobiewmyśli.
Nikogonieobchodzi,cotusiędzieje.Tuniktsięniewymienianowinkami,jesteśmydalekood
wszystkichsąsiadów.
WalijskieplotkinazawszezostająwWalii.
22
RobertYelverton,książęWindebank,czasamimyślałwdesperacji,żePierś,jegosynidziedzic,
odziedziczyłponimtylkojednącechę-skłonnośćdouzależnień.Niebyłtylkopewny,czyopracy-
godnejpochwałypracychirurga-
możnamówićjakoouzależnieniu.Mimotoszaleńcze,bezkompromisowezaangażowaniePiersawtę
jedną,jedynądziedzinężyciaprzypominałomuwłasneopętanieopium.
Byćmożeucieszyłbysięwięcnawieść,żeprzekazałPiersowinietylkoskłonnośćdoobsesji:gniewna
mina,zjakąwyciągnąłswojąbyłążonę,Marguerite,zsalonubyłaidealnąkopiągrymasu,którytak
częstogościłnatwarzyjegosyna.
-Alorsl-wykrzyknęła,napróżnopróbującuwolnićnadgarstekzjegouścisku.-Robercie,niemasz
prawatraktowaćmnietakobcesowo,ty...ty...-wyraźnieniemogłaznaleźćodpowiednichangielskich
słów,bopochwiliwybuchnęłapotokiemepitetówpofrancusku.
Robertwpadłwotwartedrzwibiblioteki,ciągnącswądawnążonęzasobą.Gdytylkoznaleźlisię
wewnątrz,puścił
jejdłoń.Zawirowałaprzednim,błyskającgładkąskórąpiersiiszeleszczącsuknią.Przeszyłagotaka
tęsknota,żeniemalupadłnakolana.Nietylkofizycznepięknobyłejżonysprawiało,żetrzęsłymusię
ręce.Przedewszystkimuwielbiałjejurokiciepło.Uśmiech,zjakimspoglądałananiegoznadfiliżanki
herbatylubjedwabnejpościeli,utraconeszczęście,jakimbyłoichmałżeństwo.
-Ty...ty...cretinl-wykrzykiwała,głosemłamiącymsięzezłości:-Jakśmiesztraktowaćmniewten
sposób!Jakśmiałeśmniedotknąć?
-Niemampojęcia-odpowiedziałszczerze.-Czułem,żetwojepopisywsalonieidązadaleko,więc
powinienemsięwłączyćiodegraćswojąrolę.
-Wmoimżyciuniegraszżadnejroli.Wolałabymwziąćsobiemężazulicy,zrynsztokunawet,niż
pozwolićcizbliżyćsiędomnie.
-Wiem.
Zamrugała,awjejoczachzgasłogień.
-Topocomnietuprzyciągnąłeś?Niemamysobienicdopowiedzenia.
-Zmieniłemsię,Marguerite.Niejestemjużtymmężczyzną,któregopoślubiłaś.
-Niebyłeśtym,któregopoślubiłam,jużwpięćlatponaszymślubie-oświadczyła,odwracającsięku
drzwiom.
-Gdybybyłjakikolwieksposób,żebycofnąćcierpienia,któresprawiłemtobieiPiersowiprzezlata
mojegouzależnienia,zrobiłbymtozradością-odpowiedziałzrozpacząwgłosie.-Odciąłbymsobie
rękę,oddałbymżycie,żebytoodmienić.
Zatrzymałasięzdłoniąnaklamce.Wąskieramionazesztywniałyznapięcia.Wbrązowychpuklachlśniły
nieliczne,bardzonielicznepasemkasiwizny.
-Niejestemtym,któregopoślubiłaś.Jestemstarszyiowielemądrzejszy-przekonywał,modlącsię,
żebyzostałajeszczechoćkilkachwil.-Wtedynierozumiałem,jakbardzopowinienemcięcenić.
Margueriteodwróciłasiębardzopowoliioparłasięodrzwi.
-Tylerazymiobiecywałeś,żeprzestanieszbrać.Tylerazy...
-Wiem.Niepotrafiłemdotrzymaćsłowa.
-Rozumiem,żewkońcujednakprzestałeś.Pierśtwierdzi,żeniebierzeszodlat.
-Odsiedmiu.Prawieodośmiu.
-Dlamnieniepotrafiłeśprzestać,aleprzestałeś...dlaczego?Dlaczegowłaściwieprzestałeś?Co
pokochałeśbardziejniżswojeopiumowesny?
-Zycie.Omałonieumarłem.Ikumojemuzdziwieniuprzekonałemsię,żejednakpragnężyć.-Zbliżyłsię
doniej,niezabardzo,alenatyle,bypoczućcieńaromatufrancuskichperfum.Przezchwilępatrzylina
siebie.Dwojeludziwśrednimwieku,rozdzielonychlatamigniewuiżalu.
-Jesteśpięknajakzawsze-powiedziałiodchrząknął.
-Zawszemówiłeśtylkoourodzieipatrzyłeśtylkonato,copowierzchowne-odparłabezgniewu.
-Naprawdę?-Niepamiętałtego.-Kochałemcięzacoświęcejniżurodę.Podziwiałemtwojąsiłę,
Marguerite,itwojąinteligencję.Sposób,wjakiprzyjęłaśnasiebieobowiązkiksiężnejiwywiązywałaś
sięznichztakimtaktem,twojerelacjezmojąmatką.Wychowanienaszegosyna.
-Teraztakmówisz.
-Teraztakmówię.Przykromi,żenigdywcześniejciniemówiłem,jakcięuwielbiamiszanuję.Na
świeciejesttylkojednajedynakobieta,którąszanujętakjakciebieikochamtakjakciebie.
-Kto?-Ty
-Och.Trochęzapomniałamangielskiegoiniezrozumiałam,comówisz.
Staranniedobierałsłowa.
-Wiem,żenigdyniezgodziszsięponowniewyjśćzamnie,bosprawiłemtobieiPiersowizbytwielki
ból.Alegdybyśmogłaprzebaczyćmikrzywdy,któreciwyrządziłem...-Przerwał,przełknąłślinęi
podjąłmyśl.-Obawiamsię,żetoniewybaczalne,aleniepotrafięmyślećoniczyminnym.
Wzruszyłaramionamitypowofrancuskimgestem.
-Alors,Robercie.Mamjużzasobąetap,kiedychciałamcięzamordowaćzato,żezrujnowałeśmoją
reputację,anawetzato,żekochałeśopiumbardziejodemnie.Aleto,cozrobiłeśmojemudziecku,
mojemusynkowi...Tegoniemogęciwybaczyć.
Podszedłokrokbliżej.
-Nieoczekujętegoodciebie.
-Myślęjednak,żeonpowiniencitowybaczyć-odpowiedziałazesmutnymspojrzeniem.Chybanie
zauważyła,żestoitużobokniej.-Pierśmawsobiezadużogoryczy.Niepowinnotakbyć.
-Wiem.Może...możekiedyś.
Niemyślałteraz.Niepotrafiłsiępowstrzymać.Ręcejakbyzwłasnejwoliuniosłysięiujęłyjejtwarz.
Zanimzdążyłagoodepchnąć,pochyliłsięijąpocałował.Tenpocałunekmiałwyrazićwszystko:żal,
miłośćitęsknotę.Długie,zimnelataspędzonebez
narkotyku,wtrzeźwości,kiedyonabyłażonąinnego,ajemuniepozostałonicpozaroztrząsaniemswojej
bezgranicznejgłupoty.
Przezmoment-błogosławiony,cudownymoment-oddałamupocałunek.Smakowałajakmorele:słodko-
kwaśnoitakznajomo,żesercemuniemalpękło.
Potempchnęłagowpierśiodsunęłaodsiebie.Odwróciłasiębezsłowa,otworzyładrzwiiwyszła,
pozostawiajączasobątylkoulotnąsmugęperfum.
Mimoto...wjejoczach,wjejmiękkichwargachbyłocośtakiego...
Nadziejatoryzyko.Najprawdopodobniejobrócisięwpył,wpoczucieklęskiibólu.Odlatnieodważył
sięulegaćtakbezrozumnymemocjom.Ajednaknadziejawciążwzbieraławnajtajniejszymzakątkujego
zbolałegoserca.
23
Linnetmiałacichąnadzieję,żepewienimpulsywnydoktorzlaskąpojawisiętejnocywjejsypialni,ale
niestetytaksięniestało.Zjawiłsiędopieroranoizacząłkropićjejtwarzciepłączekoladą.Ocknęłasię
zesnu.
-Cotywyprawiasz?-spytała,apotemzaczęłazlizywaćczekoladę.
-Chcęzobaczyć,jakbyśwyglądałazospą-odpowiedział.-Jeszczejednakropkanalewympoliczku.
Tak,terazjestkoszmarnie.Wiesz,żekrólowaElżbietamiałastrasznedziobypoospie?
-Fu!-wykrzyknęłaLinnet,chwyciłachusteczkęizaczęłaenergiczniewycieraćtwarz.-Jesteśokropny!
-Dlaczego?-zapytał,opierającsięosłupekłóżka.-Czybliznynatwarzytotakastrasznarzecz?
-Oczywiście,żetak-nachmurzyłasię.-Czyjestemjużczysta?
-Jakłza.Dlaczegomyślisz,żetostraszne?
-Dlatego-odparłapoprostu.-Botojeststraszne.
-Wielekobietniejesttakurodziwychjakty,ażyjąsobiecałkiemszczęśliwie.Nawettezbliznami.
-Tak,ale...
-Ztego,cowiemy,królowaElżbietaświetniesiębawiła-dodał.
-Nigdyniewyszłazamąż,prawda?-LinnetwyjęłaPiersowizrękifiliżankęzczekoladąipociągnęła
łyk.
-Żadenprzepisniezabraniamałżeństwakobietomozłejcerze.
-Alesązatoniepisanezasady,któremówią,coczynikobietęgodnąpożądania.Pięknacerajestna
pierwszymmiejscu.
-Atyspełniaszwszystkiewarunki,prawda?-zmrużyłoczy,jakbywypatrywałbrakówjejurody.
Nieodpowiedziała.Jakikolwiekkomentarzbyłbyzaproszeniemdodrwin.
-Ciekawe,czyospabyłabywiększymprzekleństwemdlapięknejkobiety,czydlabrzydkiej-zastanawiał
sięPierś.
-Dlapięknej-stwierdziłaLinnetbezwahania.-Mawięcejdostracenia.
-Niemogędziśranoiśćpopływać-powiedział,zmieniająctemat.-Sébastienmusioperowaćpacjenta,
któryprzyszedłwczorajwieczorem,więcbędęprzynimstałigodręczył.
Linnetposmutniała.
-Oczywiście.
-Pomyślałemwięc,żemożepójdziemypopołudniu.
-Możebyć-odparłapochmurnie.Niepatrzyłnanią,tylkodźgałlaskąstosikksiążeknanocnejszafcepo
drugiejstroniełóżka.
-Sprawiaciprzyjemnośćspychanieich?-spytała.
-Wcaleniespycham.Chcętylkosprawdzić,naileprocentudamisięwysunąćtęzwierzchu,zanim
wszystkiespadnąnaziemię.
Spadły.
-Okołoczterdziestuprocent.PowiedziałemPrufrockowi,żetrzebawyremontowaćdomekstrażnika.-
Wstałzłóżka.
Zamrugała.Zrobiłkrokkuniej,apotempochyliłsię,byjąpocałować.
-Mhm-powiedział.-KwintesencjaLinnetznutączekolady.Siedziała,wpatrującsięwzamkniętedrzwi.
Trzymaławręku
wystygłączekoladęizastanawiałasię,dlaczegokazałPrufrockowiprzeprowadzićtenremont.
Właściwie,dobrzewiedziała,dlaczego.Jejpłonącepoliczkibyłytegodowodem.Podobniejakdrżenie,
któreprzeszyłojejuda.
Jeden,jedynyraz,obiecałasobie.Wtedytoniebędzierozpusta.Aonaniebędzierozpustna.
Tylko,żekiedyznaleźlisięjużwtymdomku,zmieniłazdanie.Byłarozpustna.
Jejzachowaniemożnabyłookreślićtylkotymjednymsłowem.Tegodniainastępnego,ijeszcze
kolejnego.
Atakżetegodnia,gdyPierśspotkałjąwholu,gdzieczytałaCamillęgrupcepacjentów,wciągnąłjądo
alkowy,wsunąłdłońmiędzyjejudaisprawił,że...
Nocóż,totakżebyłorozpustne.
Totylkozabawa,powtarzałasobiecowieczórprzedzaśnięciem.Tylko,żezcorazwiększym
niepokojem.
Mysiębawimy,ajednocześniedajemyksięciuokazję,byponownieoczarowałswojąbyłążonę.Albo
onajego.Niesposóbbyłoniezauważyć,żerozwiedzenimałżonkowiespędzającorazwięcejczasuna
rozmowach,wcorazbardziejprzyjaznymtonie.
Nadszedłwreszcietydzień,kiedyLinnetuzyskałaniepodważalnydowód,żeniepoczęlidziecka.Mimoto
Pierśuznał,żeniejestjeszczegotów,byposłaćdo„MorningPost"zawiadomienieorezygnacjiz
narzeczeństwa.
-Lepiejdmuchaćnazimne-powiedział,apotemwyjaśniłjejszczegółowo,dlaczegokondomyczasem
zawodzą.
-Możewtakimraziepowinniśmyprzestać-stwierdziła,choćdoskonalewiedziała,żeżadneznichnie
manatoochoty.
-Przecieżtotylkozabawa-odpowiedziałPierś.
-Irozpusta-uzupełniłaLinnet.
-Wydajemisię,żebłędnieużywasztegorzeczownika-droczyłsię.Anirazunieprzyszedłdojej
sypialni,żebysiękochać,nigdyniesypializesobąwjejłóżku.Aletejnocyzajrzałdoniejkołopółnocy,
wyciągnąłjązpościeliizaprowadziłdobiblioteki,żebypokazaćjejpewienniezmiernieważnytekst,
specjalnienazakończeniejejedukacji.
Okazałosię,żesamgonapisałnaskrawkachpapierurozsypanychnakanapie.Nakażdymbyłainna
propozycja.
-Przymiotnikawłaściwieteż-dodałzpowagą.Siedziałnakanapiekompletnienagi.Blaskkominka
odbijałsięodskórynajegotorsie;muskularnenogiwyciągnąłprzedsiebie.
-Naprzykład,niepowiedziałbym,żemojamamonzachowujesięrozpustnie,paradującwstroju,który
więcejodsłania,niżzasłania.
-Nigdyniebyłarozpustnicąiterazteżniąniejest-uzupełniłaLinnet.-Więclepiejposługiwaćsiętym
słowemopisowo,wfunkcjiprzymiotnikaalboprzysłówka.
-Tyniejesteśrozpustnicą,botakakobietaczęstozmieniamężczyzn-stwierdził,łaskawieprzychylając
siędojejzdania,alewtypowydlasiebiesposób,uzasadniającjeinnymargumentem.
-Szczerzemówiąc,natęetykietkęzasługujekażdakobieta,któraidziezmężczyznądołóżka-stwierdziła
Linnet.-
Towcaleniemusibyćwięcejniżjednołóżko.Zachowałamsięzgodnieztym,cosądziomniewiększość
londyńskiejsocjety.
-Źleciztym?
Siedziaławtulonawdrugikoniecsofy,nakoszulinocnej,któradawnozsunęłajejsięzramion.
-Spójrznamnietylko.
Spojrzał.Spodobałjejsiębłyskwjegooku.
-Nieotomichodziło-wyjaśniłapospiesznie.-Siedzęwbibliotecepewnegodżentelmena,gołajak
mniePanBógstworzył.Dochodzędowniosku,żenaprawdęjestemnieodrodnącórkąmejmatki.Mam
tylkonadzieję,żeniezasłużęsobienatakąreputacjęjakona.
Wduchuwcaleniebalasięutratyreputacji...tylkozłamanegoserca.Alewolałasięztakimiobawami
niezdradzać.
Okazałosię,żeobojelubiąsiedziećnadbasenem,wdomkustrażnikaalbowbibliotece,irobićsekcję.
Sekcjęsłów.
Albosekcjęzwłok,choćtęostatniątylkowopowieściachPiersa.Analizowalizachowaniaznajomychi
pacjentów.
PonieważLinnetregularnieodwiedzałachorychnaniezakaź-nechoroby,dzieliłasięzabawnymi
opowieściamiopaniHavelockijejpotyczkachznielicznymipodopiecznymi,którzymielidośćodwagi,
bysięprzeciwkoniejbuntować.
Piersomałonieumarłześmiechu,gdypewnegowieczoruLinnetodgrywałaniejakiegopanaCuddly,
któregożonaprze-szmuglowaładoszpitalaflaszkęginu.Cuddlyupiłsięwsztokkuniezadowoleniu
siostryHavelock.
-Niewiem,czypowinienemsłuchaćtakichopowieści-zamyśliłsięPiers.
-Czemunie?
-Lepiejniewnikaćwżyciepacjentów.Totylkoprzypadkichorobowe-stwierdziłimachnąłręką.-
Chorobymogęleczyć.
Linnet,owiniętawkoc,siedziałanapodłodzemiędzyjegowyprostowanyminogami.
-Jesteśbeznadziejniegłupi-poinformowałago.Pochyliłsięiująłwdłońpasmojejwłosów.
-Powinniśmyjesprzedawać.
-Niemachętnychdozakupu.
-Wświetlekominkabłyszcząjakprawdziwegwinee.Toznaczy,gdybygwineebyłyczerwieńsze.
Oparłasięokanapęipozwoliłamusiębawićwłosami.Podnosiłjedogóry,apotempuszczałipatrzył,
jakopadają.
Zwykłazabawa,nicwięcej.
24
Pewnegopięknegoporanka,wkilkatygodnipopierwszymspotkaniuLinnetzGavanem,Neythenzniósł
chłopcanadółizostawiłnasłońcuprzeddrzwiamifrontowymizamku,żebyczekałnarodziców,którzy
mieligozabraćdodomu.
Linnetznalazłagotamiusiadłaobok,żebypogawędzić.
-Ojciecpociebieprzyjedzie?Wzruszyłramionami.
-Pewniemama,bryczką.Takmnieprzywiozła.Tatajestciąglewpolualbouowiec.
-Więcjesteśsynemfarmera-odgadłaLinnet.-Teżchcesz
pracowaćwpolu?
-Tataniejestfarmerem.Zarządzadużymmajątkiemdlajednegopana,któregonigdyniemawdomu.Aja
będędoktorem-powiedziałchłopieczwielkąpewnościąsiebie.-Będęlepszyniżcidwaj-dodał,
wskazującgłowąwstronęzamku.
-Całkiemnieźlesobieztobąporadzili-odpowiedziała,ukrywającuśmiech.-Corodzicemyśląotych
planach?
-Jeszczeonichniewiedzą,conie?NobotababaHavelockniepozwoliłamamiemnieodwiedzać.
Mieszkamytublisko,wTydfil.-Wskazałrękąnawschód.-Mamachciałamnieodwiedzać,awtedy
Havelockjejzabroniła.
Powiedziała,żebytunieprzyjeżdżałazanic.
-WięcTydfiljestniedalekostąd?-spytałaLinnet,aleGavanwłaśniepróbowałwstać.Linnetpoderwała
sięipostawiłagonanogi.
-Jestbryczka!-wykrzykiwał,szalejączpodniecenia.-Tomama!
Bryczkapodjechałapoddrzwi,apowożącakobietazeskoczyłanaziemię,podbiegłaichwyciłachłopca
wramiona.
-Wszystkodobrze!-wykrzykiwała.-Zdrówjakrybaiwesołyjakszczygiełek!
Gavanmocnozłapałmatkęzaszyję.
-Wcaleniepłakałem-pochwaliłsię.Dopieroterazłzypociekłymupotwarzy.-Nawetjakmnie
przytrzymalii...-
słowazginęływśródłkania.
LinnetwskazałamiejscenaławceoboksiebieimatkaGavanapodeszła,byusiąśćzchłopcemwciąż
uczepionymjejszyi.ZwyglądubyłaniewielestarszaodLinnet.Spodkapeluszalśniłyczarnewłosy.
Usiadła,głaszczącsynapowłosach.
-Płacztoniczłego-pocieszyłago.-Naprawdę.
Potemusiedliobojewsłońcu.Gavanwtuliłtwarzwjejramiona,aonakołysałagołagodnie.
Ktośotworzyłdrzwi.LinnetusłyszałastukanielaskiPiersa.Odwróciłasięirzuciłamuostrzegawcze
spojrzenie.Toniebyłczasnaszorstkiesłowa.Pierś,jaknasiebie,zachowałsięcałkiemuprzejmie.
-PaniWing-powitałkobietę.-Nogagoisięidealnie.Przeznajbliższytydzieńchłopiecpowinien
codzienniewstawaćnagodzinę,apotemstopniowocorazdłużejbyćnanogach.Dostałlaskęikoniecznie
powinienjejużywać.
PaniWingskinęłagłową.
-Dziękuję,milordzie.Niewiem,jaksiępanuodwdzięczymy.ObjęłaGavanatrochęmocniej.Wjej
oczachzalśniłyłzy,alewidaćbyło,żetopełnasiłykobieta,któraniełatwoulegasłabościom.
Pierśodwróciłsięnapięcieichciałodejść.
-Proszępoczekać!-zawołała.Zatrzymałsięwpółobrotu.
-Madam?
-Chcęjeszczecośpanupowiedzieć,milordzie-zaczęła.OdczepiładłonieGavana,wciążobejmującejej
szyję,inaturalnymgestempodałagoLinnet,którawyciągnęłaramiona.Chłopiecprzestałzanosićsię
płaczem;pozostałamutylkolekkaczkawka.
-TetygodniebezGavana,bezwiadomościotym,cosięznimdzieje,byłystrasznedlajegoojcaidla
mnie.Poprostustraszne.Toniebyłokonieczne.Mieszkamyprzecieżpodrugiejstroniewzgórza.
Mogliśmygobezkłopotuodwiedzać,nieprzeszkadzającnikomu.Ta...tapanagospodynipowiedziała
mi...
-Zmieniamyjużtęzasadę-przerwałjejPierś.-ProszęporozmawiaćzpannąThrynne.Totatrzpiotka,
którasiedziobokpani.-Ztymisłowywyszedł,ciężkoutykając.
-Niesamowite-skomentowałapaniWing,opadającnaławkę.-MówiłampanuWing,żechcę
powiedziećdoktorowi,cootymwszystkimmyślę,iżemusiętopewnieniespodoba.-Zdjęłakapeluszi
zaczęłasięnimwachlować.-Jakonnamniespojrzał!Jaknaszczurawpaszarce!
-Niejestażtakizły-tłumaczyłagoLinnet.Gavannaglezsunąłsięzjejkolan.
-Mamo,muszęcipokazaćRufusa,mojegopsa!
-Psa?-ZdziwionapaniWingzamrugała.
-Tapaniznalazładlamniepsawstajni-wyjaśniłGavan,wyciągającsennegoRufusazcieniapod
ławką.
-Patrz,mamo,tonajlepszypiesnaświecie,prawda?
Rufususiadłzwywieszonymjęzykieminastawiłswojejedyneucho.
-Napewnodobryzniegoszczurołap-powiedziałapaniWing,przyjrzawszysiępsu.Potemodwróciła
siędoLinnet.
-Paniwynalazłamutegopsa?
-Tak,zabrałamniedostajni,zanimjeszczemogłemsamchodzić,itamgoznaleźliśmy-rozgadałsię
Gavan.Usiadł
natrawieobokRufusa,którypolizałgopotwarzy.-Trzymałagownocyusiebiewsypialni,żebynie
uciekł.Zabrałamnieteżnadmorze.
WargipaniWingzadrżały.Wyciągnęładłońi,niepatrząc,poklepałaLinnetpokolanie.
-Niepotrafięwyrazić,iletodlamnieznaczy-powiedziałałamiącymsięgłosem.-Conocniemogłam
spać,myślącoGava-nie,samiuteńkimwtymwielkimzamku.Bałamsię,żecośpójdzieźleinigdygojuż
niezobaczymy.-
Sięgnęłapochusteczkę.
-Byłamtutylkoprzezczęśćjegorekonwalescencji-odparłaLinnet-alewyglądałnazadowolonego.To
pogodnychłopiec.
-Bardzopogodny,prawda?-paniWingotarłaoczy.-Powiempani,żeprzezczasjegonieobecności
zrobiłamczterykapynałóżko.Cztery.Skroiłam,zszyłamiwykończyłam.
Linnetniemiałapojęcia,ileczasuzajmujezrobieniejednejkapy,aledomyśliłasię,żejesttobardzo
pracochłonne.
-Naturalnie,miałampomoc-wyjaśniłapaniWing.-MytuwszystkiewTydfil-wskazałagłową
kierunek-robimyrazemnarzuty.Akiedycośsiędzieje,jaktenwypadekGavana,spotykamysięczęściej.
Żebyzająćczymśmyśli.
Linnetwpadłanapewienpomysł.
-Dorobienianarzutniepotrzebakrosienaniniczegotakiego,prawda?
PaniWingpokręciłagłową.
-Nie,pracapolegagłównienazszywaniukwadratów.Siadamywkręguiszyjemyrazem.Igadamybez
przerwy.
Dopieropóźniejzakładamnarzutęnaramę,żebyjąwykończyć.
-Zastanawiamsię,czyniemogłabypaniczasemprzyjśćtutaj,dozamku-zamyśliłasięLinnet.-Widzi
pani,wzachodnimskrzydlejestsalapełnakobiet,którestraszniesięnudzą.Naprzykład,jednaznichjest
wciążyzbliźniakamiiprzezkilkamiesięcymusileżećwłóżku.ApaniTrustymiałaokropnezłamanie
stopyidopierozaczynakuśtykać.
-Atagospodynibysięnatozgodziła?
-Załatwięto-stwierdziłastanowczoLinnet.-Zrobimykółkoszwaczek,tuwzamku.Mogłabypani
przychodzićdonasrazwtygodniu,paniWing?Znalazłabypaniczas?
-Oczywiście.Doktorjestszorstkiinieprzyjemny,aleprzecieżuratowałżyciemojegoGavana.-Skinęła
głową.-
Szyciepomagaludziom,którychcośboli.Odwracauwagę.Tylkonieprzybólachporodowych.Natonic
niepomaga.Pozatym,niewidziałamjeszczerodzącejkobiety,którazrobiłabychoćjedenprostyszew.
-PaniWing,jużwidzę,żetosiępaniświetnieuda-stwierdziłaLinnetzradosnymuśmiechem.
-Lubiędoprowadzaćsprawydokońca-odpowiedziałapaniWing.-Widzę,cotrzebazrobić,irobięto.
Naszczęście,mójmążniezwracauwaginatakierzeczy.Tobydopierobyło,gdybyśmyobojesię
wykłócaliowszystko,cojestwedługnasźle.Niedługobyśmyzesobąwytrzymali!-Wybuchnęła
śmiechem.
-PorozmawiamzpaniąHavelock,gospodyniązzachodniegoskrzydła.Możeumówimysięzajakiś
tydzieńalbodwa,kiedyGavanbędziejużpewniejchodził?
PaniWingskinęłagłową.
-Bardzodobrze.-Spojrzałanachłopca.-Chybaniepowinientaksięturlaćpoziemi,bojeszczeurazi
sięwtęnogę.
-Chybanicgonieboli-stwierdziłaLinnet.-Tokochanychłopak.
-Paniteżjestkochana-odparłapaniWingiujęłajejdłon.-Niepotrafięwyrazićsłowami,jakmniepani
uspokoiła.
To,żepanitubyła,kochanie,żedałamupaniRufusaiżepomożemipaniodpłacićsiędoktorowitym
szyciem.
-Linnet-odpowiedziała,serdecznieściskającdłońpani
Wing.-MamnaimięLinnet.PaniWingzaśmiałasięcicho.
-AjaDiana.Todziwneimię,pojakiejśtamzagranicznejbogini,którapodobnoniebyłaaniołkiemw
pewnychsprawach.Rozumiem,żeteżsięzacznieszznamiuczyćszyć,prawda?
UśmiechLinnetprzygasł.
-Przyjechałamtutylkozwizytą,zadwatygodniemniejuzpewnieniebędzie,więcsięniespotkamy.
-Wielkaszkoda-odparłaDiana.-Naprawdę.No,alejakdogadaszsięzpaniąHavelockizawiadomisz
doktora,totakczyowakprzyjdę.
-Tylkosięgoniebój.Tylkotakstraszy,nikomumezrobił
jeszczekrzywdy.
-Przyjdępomóctymkobietom,żebynawetbyłnajgorszy-odparłaDianairoześmiałasięznowu.-
Gavan,wstawaj,ty
gapo...
-Dajmilaskę-powiedziałchłopieciwstałzjejpomocą.-Widzipanienka?Wyglądamteraztaksamo
jakdoktor,prawda?
Stałwsłońcu,wspartyolaskę,iuśmiechałsięspodrozwichrzonejgrzywki.Linnetniepotrafiła
powstrzymaćsięodśmiechu.
-Rzeczywiściewyglądaszjakprawdziwydoktor,Gavanie.
-Bojaprzecieżbędędoktorem.Najlepszymnaświecie-oświadczyłzprzekonaniem.
25
Wieczórnastępnegodnia
Przyjęlismydowschodniegoskrzydłakolejnychdwóchpacjentówztągorączką-powiedziałSébastien.
-Jakągorączką?-spytałPierś.
-Tą,którawedługciebiejestwybroczynowa,awedługmnienie.Chciałemrano,żebyśnanichspojrzał,
aleniemogłemcięznaleźć.
PośniadaniuPierśzaciągnąłLinnetdopustejsypialni,akiedypotemzasnęła,przeleżałgodzinęujej
boku,rozluźnionyizadowolony,lekkogładzącjąporamionach.Słyszał,żegowołają,alenie
zareagował.
Myślałoojcu,oLinnet,potemznowuoojcu,oPrufrocku,
0matce,oSébastienie.Iznowuoojcu.IoLinnet.
-Zajrzędonichpokolacji-obiecał.Weszlirazemdosalonu.KibblesiPendersstaliprzykredensie,w
bliskimsąsiedztwiekarafkizwinem.Linnetsiedziałaobokjegomatki,aojciecnaprzeciwkonichi
znowupatrzyłnamatkętymswoimgłodnymwzrokiem.
-GdzieBitts?
-Kiepskowyglądałiprzyznałsię,żeźlesięczuje,więcwysłałemgonagórę.
PierśspojrzałSébastienowiwoczy.
-Źlesiępoczuł?
-Bólgłowy,alebeztemperatury.-Kuzynwzruszyłramionami.-Niesądzę,żebytobyłaszpitalna
gorączka,alelepiejtrzymajmygozdalekaodzachodniegoskrzydła,pókitosięniewyjaśni.
1zdalekaodtwojejrodziny.
Odrodziny.Piersaprzeszyłzimnydreszcz.
-Aha,znamtospojrzenie-zakpiłSébastien.-Tak,jateżsięnapiję.Dziękuję,Prufrock.
-Comasznamyśli?-spytałPierś.
-Twarz,którawysłałatysiąc...ponurychgrymasów-odparłSébastien,wyraźnierozbawiony.-To
znaczy,żeplanujeszzrobićcoś,czymwdłuższejperspektywiewyrządziszsobiekrzywdę.Nierazto
widziałem,nierazjeszczezobaczę.
-Myślisz,żenistąd,nizowądnauczyłeśsięstawiaćdiagnozy?Itomnie?Niepotrafiszsobieporadzić
nawetzezwykłągorączką!
-Zatodobrzewiem,żelubiszbyćnieszczęśliwy-odparłSébastien,przechylająckieliszek.-
Paradoksalnie,jesteśszczęśliwydopierowtedy,gdyjesteśnieszczęśliwy.Osiągaszto,odrzucającludzi,
którymchoćtrochęzależynatwojejpaskudnejosobie.Takichjakja,tylkożemnieniemożeszsiępozbyć,
więcdałeśsobiespokój.Rodziców.-
OdwróciłsięiwskazałkieliszkiemLinnet.-Itwojąniewiarygodniepięknąnarzeczoną.
-Pięknotoniewszystko-odparłPierś.
-AleLinnetjestspełnieniemwszelkichmarzeńmężczyzny-uśmiechnąłsięSébastien.Odstawiłkieliszek.
-Zawszebyliśmynierozłączni,tyija.
-Poprostupowiedzmiprawdę.Chceszucieczjakąśpasterką?
-Nie.Nie.
Pierśposzedłzajegowzrokiem.
-ChceszucieczLinnet.-Wszystkiemięśniewjegocielenapięłysięjakstruny.Linnetbyłajego.Jegoi
tylkojego.
-Gdybymniezechciała,uciekłbymzniąchoćbynakrajświata.Albopognałtamzanią.-Sébastienz
powrotemodwróciłsiędoPiersa.-Zawszebyłemodciebieszybszy.Kochankiemteżbyłemlepszym,
choćmożeniepowinienemterazotymwspominać.
-Nigdyniezawracałemsobiegłowymiłością-odpowiedziałPierś.
Linnetwybuchnęłaśmiechem.Brylantylśniływjejuszach,migotaływokółszyi.Wyglądałajak
księżniczkazbajki,stworzonamachnięciemczarodziejskiejróżdżki.
-Toprawda.Nigdyciętonieobchodziło.Terazteżcięnieobchodzi,prawda?Chociażojcieczapakował
cijąjakprezencikipodałprostodorąk.
Pierśskrzywiłsię,aSébastienzaśmiałsięurywanie.
-Więctodlatego.NiemożeszzaakceptowaćLinnet,bowybrałjątwójojciec.Takgorąconienawidzisz
gozajegodawnegrzechy,żezanicnieprzyznasz,żeznalazłciodpowiedniążonę.
PierśzłapałSébastienazabladoróżowyfularnaszyiiprzyciągnąłdosiebie.
-Nogamniebolijakjasnacholera-wycedziłprzezzaciśniętezęby.
Kuzynnawetniedrgnął.Patrzyłmuprostowoczy.
-Więcniechnogadotrzymujecitowarzystwaconoc.Wtwoimłóżkuniemamiejscadlakobiety,potych
wszystkichstrasznychrzeczach,któreprzeszedłeś.
Pierśpuściłfular.Sébastienmiałrację,choćpowiedziałtowinnymsensie,zsarkazmem.
KonieckochaniasięzLinnet.Itojuż.Wjegożyciuniemadlaniejmiejsca.Nieteraz,kiedyczuł,że
przezdługiedni,anawettygodniebędziemógłmyślećtylkoostraszliwymbóluwnodze.
Wtakichokresachpotrafiłwybuchnąćgniewem,gdyzestołuspadłachoćbyszpilka.Darłsięna
Prufrockairesztęsłużby,gdychoćbydrgnęli.Gdybólprzenosiłsiędogłowy,Pierśzamykałsięw
zaciemnionympokoju,drżącnacałymciele.
-Maszrację-powiedział.-Maszabsolutnąrację.Sébastien,wciążrozgniewany,spojrzałnaniego
uważnie.
-Nigdytakłatwonieustępujesz.Więcjeślizrozumiałeś,jakiegłupstworobisz,odrzucającLinnet,
dlaczegosięjejnieoświadczysz?
-Myślałem,żechceszjądlasiebie.
-Chcę-mruknąłkuzyn.
-Notoidź,pokażsięzdobrejstrony-zachęciłgozeznużeniem.Możepowinienwychylićdrugą
szklankębrandy?
Dziśchybajednaniewystarczy.
-Niemampoco.
-Tylkodlatego,żeojciecprzywiózłjązAngliidlamnie?Bezsensu.Onaszukamęża,atybędzieszdla
niejdobry.
Namyśl,żeLinnetwyjdziezainnego,ażskręciłogozbólu.Zainnegomężczyznę.ZaSébastiena?
Niemożliwe.
-Aleniemożecietuzamieszkać.
Kuzynrozparłsięnakanapie,podniósłkieliszekbrandyiprzyjrzałsięmupodświatło.
-Dlaczegonie?Dobrzemitu.Zamekjestduży,miejscawystarczy.Atypotrzebujeszmoich
chirurgicznychumiejętności,czycisiętopodoba,czynie.
Pierśrzuciłmuwymownespojrzenie.
-Niechcęjej-powiedziałgłośnoiwyraźnie,bydotarłotowreszciedojegoromantycznegokuzynka.-
Niewezmęjejsobie.
Jużnigdywięcej,dodałwmyśli.
-Zanimznowuzacznieszmarudzićnatematmojegoojca-dodał-powiemcitylko,żetojużsięzmieniło.
Zrozumiałem,Linnetpomogłamizrozumieć,żerobięzsiebiekompletnegoidiotę.Prufrocktokról
wszystkichlokajów,aLinnet...
-Królowawszystkichkobiet-dokończyłcichoSébastien.
-Alejajestemzbytschorowanyjakdlaniej.Nietylkodlaniej.Dlawszystkich.Bestiazemnie,
Sébastienie.Wieszotymrówniedobrzejakja.
Kuzynwzruszyłramionami.
-Jacięlubię,nawetkiedysięwściekasz.
-Boznamysięoddziecka.Niemaszwyboru,musiszzemnąwytrzymywać.Niemacosięoszukiwać,
jestempoprostupodły.Możegdybymbyłinny,gdybymniemiałtakiegocharakteru,gdybym...
-...niefolgowałsobieizacząłnadnimpanować-dodałsuchoSébastian.
-Nierozumiesztego.-Jaknazawołanie,dostałskurczumięśni,abólprzeszyłmunogę.
-Żadenrozsądnyfacetzesprawniedziałającymnarządembytegoniezrozumiał-odparłkuzyn.-
GdybymmiałchoćcieńszansyuLinnet,niedbałbymoból,zaciągnąłbymjądoołtarza,wsadziłobrączkę
napaleciliczyłnato,żewszystkosięzczasemułoży.
-Dlategotakkiepskociidziediagnozowanie-odparłPierś,próbującwyprostowaćnogę,żebyulżyć
mięśniom.
-Jakto?
-Niepotrafiszpołączyćobjawówzobserwacjami.Jedenzbolałypodleczniewyparzonymjęzorem...
Uniósłrękę,gdySébastienotworzyłusta.
-Takiwłaśniejestem,atydobrzeotymwiesz.Wkażdymrazie,takiktośjakja,zkobietątakąjakLinnet,
możeoznaczaćtylkojedno.
-Cotakiego?
-Nieszczęście-odparłbeznamiętnie,znowuopierającstopęnapodłodze.
-Niekoniecznie.
-Nieszczęściedlaniej.
Pierśpociągnąłłykzłocistej,ognistejbrandy,któraspłynęłamudogardła.
Sébastienmilczał.Potemspytał:
-Niepotrafisznadtymzapanować?
-Jestem,jakijestem-odparłPierśiprzełknąłpłyn.-Niechcępatrzeć,jakonamarnieje,kiedyjadostaję
obłęduzbólu.Albozaczynasięmniebać,takjakmatkaojca,kiedyzacznęnadużywaćlaudanum.
-Niebierzeszgo.
-Alemógłbym.Mamjezawszepodręką,zawszemnietokusi.Jakiojciec,takisyn.Niemogęnarazić
Linnetnacośtakiego.
-Dodiabła,tyjesteśwniejzakochany-szepnąłSébastien,wpatrującsięwniegoszerokootwartymi
oczyma.
WdrugimkońcusalonuLinnetśmiałasięcichoipostukiwałaPendersaporamieniuwachlarzem.Tamten
dosłowniewiłsięujejstóp.
-Aktobyniebył?-Pierśwkońcupowiedziałtonagłos.-Ktobyniebył?
DosalonuwszedłPrufrockiskierowałsiękunimszybkimkrokiem.
-Pielęgniarzzewschodniegoskrzydłamawrażenie,żetemupacjentowizgorączką,któregoprzyjęliśmy
wczoraj,znaczniesiępogorszyło.
-Pójdętam-powiedziałPierś.Brzęknąłodstawianykieliszek.-1takniemamtunicdoroboty.
-Przestań-zacząłSébastien,alewodpowiedziusłyszałtylkostuklaskiitrzaskzamykanychdrzwi.
Pierśzeznużeniempopatrzyłnaschody.Ztyłuzostałświatwyperfumowanychkobietizłocistejbrandy.
Tamnagórzebyłprawdziwyświat,umierającypacjencionapiętychbólemtwarzachiprzerażonych
oczach.
Ruszyłprzedsiebie.
Naszczycieschodówczekałpielęgniarz.
-Pacjenttrzydnitemudostałwysypki,wkilkadnipopierwszychobjawach.
-Jakich?
Pielęgniarzprzytrzymałdrzwidowschodniegoskrzydła,żebyPierśmógłprzejśćprzodem.
-Zaczęłosięodsztywnościszyiiramion.Onjestmłynarzem,więcmyślał,żesiępoprostuprzedźwigał,
noszącworkizmąką.Wnocydostałdreszczynazmianęzgorączką.Wedługswoichwłasnychsłów,po
parudniachzrobił
sięczerwonyjakgotowanyhomar.
-Ateraz?
-Odwczorajnicniejadł,zwymiotował,kiedydostałtrochęrosołu.Magorączkęinarzeka,żeniemoże
oddychać.
PoprosiłempanaPrufrocka,żebypanaprzyprowadził,bowyszłymunaskóręstrasznepęcherze.Iwargi
mujakbyczernieją.
-Dodiabłaciężkiego-zakląłPierś,przejęty.Oczywiście,kiedyzbadałpacjenta,okazałosię,żegardło
mapokrytebrązowawymikropkami,azauszamipojawiłasięopuchlizna.
-Dodiabła,ijeszczerazdodiabła.Ktoznimprzebywał?Ktogobadał?
-WczorajprzyjąłgodoktorBitts.Noijasięnimzajmowałem.-Pielęgniarzbyłzdenerwowany,alesię
niezałamywał.-Potemmilordpoleciłgotrzymaćwizolatce.DoktorBittskazałpołożyćgodo
pacjentówzgorączkąwybroczynową.
-Toniegorączka-wyjaśniłPiers,zamykającdrzwi.-Toscarlatinaanginosa.Czylipłonicaalbo
szkarłatnagorączka.Albogorzej,scarlatinamaligna.Tooznaczapoważnekłopoty,chybażemamy
odosobnionyprzypadek.
Gdziepołożyliścietychdwóchpacjentów,którzyprzyszlidziśrano?
-Wgłębikorytarza-odpowiedziałpielęgniarz.-Wjednejkomnacie,botoszewcyztegosamego
warsztatu.
Zachorowalijednegodnia.
-Skądpochodzą?
-ZLittleMillow.
-Jakieśdwiemilestąd.
-TenpierwszypacjentjestzAferbeeg.
-Omilę,niewięcej.Czyszewcymówili,żektośinnywwarsztacieteżchoruje?
-Pytałemotocałątrójkę.Młynarzrozwoziłmąkęprzezdwadni,zanimsięrozłożył.Myślał,żeto
przeziębienieiżemusamoprzejdzie.
-Rozwoziłmąkę...PewniedowieluwsiwokółAferbeeg.Weszlidokomnaty,wktórejleżeliszewcy.
Obajmieliwysypkę,
pęcherzeiwrzodywgardle.Młynarzbyłunichpięćdniwstecz,żebynaprawilimubuty.
-Corazgorzej.Obawiamsię,żetopoczątekepidemii-stwierdziłponuroPiers.-Przedewszystkim
musimyzadbaćomieszkańcówzamku,którzyjeszczeniestojąnaproguśmierci.
ZadzwoniłpoPrufrocka,apotemstanąłuszczytuschodówigestemrękizatrzymałgowpółdrogi.
-Pamiętaszplany,któreprzygotowaliśmywzeszłymrokunawypadekepidemii?
Prufrockskinąłgłową.
-Czasjewprowadzićwżycie.Zzamkumusząwyjechaćwszyscymieszkańcyniezajmującysię
bezpośrednioopiekąnad
pacjentami.Wszystkichrekonwalescentównależynatychmiastodesłaćdodomu,chybażekogośboli
gardło,czujesztywnośćkończynalbomagorączkę.Niechlokajewypożycząwszystkiepojazdyw
obrębieparumilirozwioząludzidodomów.Wywieźstądksięciaimojąmatkę.Inaturalniepannę
Thrynne.
Prufrockszerokootworzyłoczyibezsłowazbiegłnadół.
Pierśpoczułukłuciewsercunamyśl,żejużnigdyniezobaczyLinnet.
Potemodwróciłsięiwszedłdowschodniegoskrzydła.Szkarlatynabyłaśmiertelnąchorobą,wdodatku
wyglądałonato,żemłynarzzdążyłzarazićcałkiemsporoosób.AlePierśbyłznanyztego,żepotrafił
wyciągnąćpacjentówzkażdejgorączki,nawetzeszkarłatnej,izamierzałwalczyćzchorobąwszelkimi
dostępnymisposobami.NiegdyśdowodziłnaforumKrólewskiegoTowarzystwa,żeanginosa
niekonieczniemusiprzechodzićwbardziejzabójcząodmianęmaligna,iotonadarzałasięokazja,byto
udowodnić.
Poniespełnagodzinieusłyszałturkotpowozównapodjeździe,apotemznowuturkot,gdyodjeżdżałyz
pacjentami.
WmiędzyczasieobajzSebastienemprzeprowadzilidrobiazgowebadaniawewschodnimskrzydleiku
swemuprzerażeniuprzekonalisię,żechorobajużsięprzeniosłapomiędzypacjentami,cobardzo
skomplikowałosytuację.
-Toprzezkaszel-stwierdziłPierś.-Alezdajemisię,żeprzenosisiętakżeprzezdotyk.Niechpod
każdympokojemstaniewiadrozmieszankąwody,mydławpłynieialkoholu.Musiciebardzoczęstomyć
ręce-polecił
pielęgniarzowi.
Częśćbardzoosłabionychpacjentówumrze,alenietakszybkojakci,którzyznajdąsiępodopieką
konowałówwpobliskichmiasteczkach,będąmielipuszczanąkrewidostanąśrodkiwymiotne.
-Słabaherbataibulion-poleciłpielęgniarzowi.-Będziemyspędzaćgorączkę,schładzającciała
pacjentów.
Pootwierajciewszystkieoknaiwlewajcieimpłynydogardła.Wyślijcieteżzawiadomieniedo
wszystkichkościołówwodległościpięciumilodAferbeegalbobliżejzostrzeżeniem,żewszyscychorzy
zobjawamibólugardłaalbogorączkimusząnatychmiastprzejśćkwarantannę.
-Upewnijmysię,czyPendersiKibblesnieprzegapiliwczesnychobjawówchorobywzachodnim
skrzydle-
powiedziałwjakiśczaspóźniej.-Jaknaraziemamysześciupacjentów,alemamnadzieję,żeniktpo
tamtejstroniejeszczesięniezaraził.
Niestety,myliłsię,itobardzo.
-Jaktosięmogłostać?-spytałwdesperacjipokilkugodzinach.Wcałymskrzydlebyłopięćkolejnych
przypadkówzwczesnymiobjawamiscarlatinaeanginosae.
Sébastienpokręciłgłową.
-Tylkomyodwiedzamyobaskrzydłanazmianę.Jaksięczujesz?
-ToBitts!-wykrzyknąłPierś.
-WielkiBoże,toBitts.Ciekawe,czyktośsięnimzajął.
Wdwieminutypóźniejbylijużnadrugimpiętrze,gdziemieszkaligoście.Bittsbyłcałyrozpalony.
-Wszystkomnieswędzi-wykrztusił.Jegolokajkręciłsięwpobliżuzniespokojnąminą.
-Przedewszystkimtrzebagoschłodzićipodawaćmuwodę-zaleciłPierś.
-Bitts?
Młodylekarzotworzyłoczy.
-Wyliżeszsię.Maszbiałynalotnamigdałkach,aniebrązowy.Musiszdużopić.Bógjedenwie,ilerazy
wbijałemcidogłowy,żepacjencimusząprzyjmowaćdużopłynów,więcterazwykorzystajtęnaukędla
własnegodobra.
Naustachchoregopojawiłsięcieńuśmiechu.
-Dasobieradę-powiedziałSébastien,idącprzodem.-Możepójdzieszsięterazprzespaćparęgodzin,a
potemmniezmienisz?
Prufrockczekałnanichwpołowieschodów.
-JegoWysokośćiladyBernaiseniechcąwyjechać-powiedział.
-Niezałamujrąk,Prufrock-uspokoiłgoPierś.-Samznimiporozmawiam.
-Przecieżniewsadzęichsiłądopowozu.PannaThrynnejestrazemznimi.
Pierśwestchnął.
-Zajmęsiętym-powiedziałdoSébastiena.-Pamiętasztakiwykład,naktórymzalecano,bystosować
pianęzesfermentowanegosłodudopędzlowaniagardełpacjentówchorychnaszkarlatynę?
Sébastienpokręciłgłową.
-Zapominamotakichszczegółach,gdytylkowyjdęzsaliwykładowej.
-NiechsiostraMatyldasiętymzajmie-stwierdziłPierś.-Wartospróbować.-Kiedyomawiałszczegóły
terapii,ktośzacząłuderzaćpięściąwefrontowedrzwi.Obajumilkli.Lokajotworzyłbramę,przezktórą
weszło,pięcioro...nie,ośmioropacjentów.Sześciuowłasnychsiłach,pozostałychwniesionoalbo
wciągnięto.
-Zajmęsięnimi-powiedziałSébastien.-Typorozmawiajzrodzicami,apotemsięprześpij.Będziemy
sięzmieniać.
Pierśskinąłgłową.
-Próbujumieszczaćprzypadkianginosawzachodnimskrzydle,amalignawewschodnim.
Pochwilijegolaskazastukałanaschodach,apotemwkorytarzuwiodącymdosalonu.
Matka,ojcieciLinnettworzyliuroczągrupęrodzinną.OdsamegopatrzeniaPiersaogarnęło
wyczerpanie.
Rozmawiali
0MichaleAniele,astółprzednimibyłzastawionytalerzykamizciastemifiliżankamiherbaty.Wydawali
sięnależećdoinnegoświata-świataporcelany,włoskichartystów,francuskichperfum1łagodnych
kobiecychgłosów.
Najegowidokmatkaskoczyłanarównenogi.
-Niewyjadęstąd,Pierś.Niezostawięcię.
-Zwariowałaś?-Zdenerwowałsię,niezbliżającsiędoniej.-Jesteśmywsamymśrodkupoważnej
epidemiiszkarlatyny,maman.Jeślituzostaniesz,prawdopodobniesięzarazisz.
Potrząsnęłagłowąztypowofrancuskąwzgardą.
-Mamgdzieśtwojąszkarlatynę.Ktosiętobązajmie,jeślizachorujesz?Muszęzostać.
-Chceszskazaćnaśmierćswojąpokojówkę?Młodziludzieczęściejzapadająnaostrąpostaćtej
choroby.
-Jużodesłaliśmynaszychpokojowych.Będąnanasczekaćwzajeździewewsi-wtrąciłjegoojciec.
-Niemożecietuzostać-upierałsięPierś.-Jeszczemitegobrakuje,żebysięowasmartwić.
-Nieruszęsiębezciebie-burknęłamatka.Dobrzewiedział,pokimodziedziczyłimpulsywnecechy
swojegocharakteru:widziałjewjejporywczymspojrzeniu.
-Domekstrażnika-odezwałasięLinnet.
Odwróciłsiędoniej,ledwierozumiejąc,oczymonamówi.
-Cotakiego?
-LadyBernaisemożezamieszkaćwdomkustrażnika,asłużbabędziezostawiaćdlaniejjedzeniepod
drzwiami.Toniedaleko,podrodzenadmorze-zwróciłasiędojegomatki.-Będzietambezpiecznieina
tyleblisko,żebędziesiępanimogłasynemzająć,jeślizachoruje.
-Pomoimtrupie-stwierdziłPierś.
Alejegomatkawłaśniewstawałazmiejsca.
-Przenoszęsiędodomkustrażnika-powiedziałastanowczo.
-Niezbliżajsiędomnie-ostrzegłzrezygnacją.Miałdorozegraniainne,owieleważniejszepotyczki.-I
niewychodźfrontowymidrzwiami.Nakorytarzujestpełnopacjentówinapewnowszyscykaszlą.
Musiszwyjśćoknem.
OdwróciłsiędoLinnet.Byłacudownairównieodległajakkrólowaelfów.Nibyostatnigłupekstarałsię
jątakązapamiętać:słodki,zgrabnynosek,stanowczypodbródek,podwinięterzęsy,cerabezskazy.Comu
przypomniałooszkarlatynie.
-Musiszwyjechać-powiedział.-Natychmiast.
-Dobrze.-Zaplotłanerwowopalce.-Och,Pierś-zrobiłakrokwjegostronę.
-Nie-ostrzegłjąznaciskiem.-Naprawdęmusiszwyjechać.Niemogęmyślećotobieanisięociebie
martwić.
Skinęłagłową.
-Nazawsze-dodał.-JedźsobiedoLondynu,doFrancji.Gdziecięoczyponiosą.
-Nie!-jęknęła.
-Międzynamiwszystkoskończone-powiedział.Ogarnęłogodziwnepoczucieodosobnienia.Napiętrze
umieralipacjenci,alejegoserceprzeszywałból.Łzywjejoczachsprawiałymunieopisanecierpienie.
-Wiedziałaś,żetakbędzie-dodałłagodniej.-Niemadlanasżadnejprzyszłości.
Zacisnęłazębyinagleupodobniłasiędojegomatki.Pierśspojrzałnaojca.
-Wybijtookno,dobrze?Zaprowadźmatkędodomkustrażnika.Linnetzarazbędziegotowadodrogi,
pojedziecierazem.
ObojezLinnetwyglądalijakdwamarmuroweposągi.Książęwypchnąłszybęzframugi.
-Trzymajsię,kochanie-powiedziałamatka,gdyksiążępodałjejrękępodoknem.-Uważajnasiebie.
-Jasięnigdyniezarażam,maman-odpowiedziałzgodniezprawdą.Zawszeuważał,żenatura
wynagrodziłamuwtensposóbkalectwo.
Wkońcuposzlisobie.
-Niewiesznapewno,czysięniezarazisz-powiedziałaLinnet.Wjejoczachlśniłyłzy.
Wzruszyłramionami.
-Nawetjeśli,tobędęmiałnajlepsząopiekę.Bardzoniewielumoichpacjentówumieranatęchorobę,
jeślizdążątunaczas.Zresztą,niezamierzamulecchorobie.
-Niechcęodciebieodjeżdżać.
-Niechcęsięztobąożenić.
Wkońcupowiedziałtojasnoiwyraźnie.
-Musiszpoczekaćnaojcanazewnątrz-oświadczył.-Niezbliżajsiędonikogo,nawetdoPrufrocka.
Słyszysz?
Czekajpodzamkiem.Wydajemisię,żetosięprzenosiprzezkaszel.
Linnetwzięłagłębokioddech.Pierśopierałsięciężkonalasce.Widaćbyłojakbardzojestznużonyi
wyczerpany.
-Niechcęodciebieodjeżdżać.
-Niemaszwyboru.NaBoga,Linnet,nailesposobówmamcitojeszczetłumaczyć?Niemamochotysię
ztobążenić.
-Alejajeszczeniezdecydowałam,czycięchcę,czynie-odpowiedziała,próbującżartowaćwobliczu
koszmaru.-
Możewłaśniechcę.
-Toniewchodziwgrę.Zresztąnigdyniewchodziło.Linnetpopatrzyłananiego,nacieńzarostu,
podkrążoneoczy,ipoczuła,jakbardzogokocha.Nigdyniepokochainnego.Byłazauroczonajego
błyskotliwąinteligencjąipoczuciemhumoru,alenaprawdępodbiłjąswoimpełnymnamiętnościsercem.
-Wynośsię-rzuciłniecierpliwie.-Niechcęcię.Nieożenięsięztobą.Jasne?
-Nie.
Widziałabólwjegooczachirozumiała,skądsiębierze.
-Pasujemydosiebie-powiedziała,wiedząc,żetoabsolutnaprawda.-Nigdyniepokochasznikogopoza
mną.
-Oślepiacięświadomośćwłasnejurody-powiedział,unikającodpowiedzinajejsłowa.-Czymożesz
wynieśćsięstądwreszcie,zanimpowiemcoś,czegopotembędężałować.
AleLinnetponiosłafalanamiętnościimiłości.
-Kochamcię!-powtórzyła.-Atykochaszmnie.
-Mamtogdzieś.
Przezchwilęniedocierałotodoniej.Potemwydawałojejsię,żeczegośniezrozumiała.
-Cotakiego?
-To,copowiedziałem.Mamgdzieśtwojeuczuciaalboraczejwyobrażeniauczuć.
-Dlaczegojesteśtakiokrutny?
-Niejestem.Wtejsytuacjibezmyślnagrzecznośćjestniewskazana.Natomiastuczciwośćjak
najbardziej.
Podbiegłaizłapałagozaklapysurduta.Odskoczyłdotyłu.
-Mogębyćzarażony.Cofnijsię!
-Niejesteśchory.Nigdyniechorujesz.Wierzęci.
-Todlaczegoniewierzysz,kiedymówię:Linnet,niechcęsięztobążenić.Niechcę!-krzyknął.
-Ależchcesz-odpowiedziała,ujęłajegotwarziprzysunęładoswojej.Jejwargibyłygłodne,witałygo
izapraszały.
-Nieożenięsiędlaseksu-powiedziałiodepchnąłjąodsiebie.
Niepotrafiłagozrozumieć.Dlaczegoontojejrobi?Jejdłońsamazłapałagozarękaw,kiedysię
odwracał.
-Nalitośćboską,czytyniemaszżadnejgodności?Przeleciałemcięibyłonamdobrze.Aleniejesteśani
pierwsza,aniostatnia.
Linnetścisnęłowgardle.
-Dlaczegomówiszdomniewtensposób?
-Bokiedymówięinaczej,tomnieniesłuchasz-odpowiedziałzwyraźnymniesmakiem.-Wiesz
przecież,jakijestem,Linnet.Świetniesiębawiliśmy,fikaliśmy,brykaliśmy,nazwijtosobiejakchcesz.
Alenigdynieobiecywałemcimałżeństwa.
-Toprawda-przyznała,czując,żeogarniająfalazimna.-Dałeśmitojasnodozrozumienia.
-Powinienemcięodesłaćodrazu.Alezostałaśiokazałaśsięchętnadozabawy.
Linnetprzełknęłaślinę.
-Dlatego,żebyłam...chętna?-Chybarzeczywiściebyłatakasamajakmatka,przynajmniejwoczach
Piersa.-Tylkodlatego?
-Pozatymjesteścholerniepiękna-dodał,przeczesującwłosydotyłu.-Aletak,byłaśchętna.
Następnymrazemwpodobnejsytuacjipowinnaśwykazaćwięcejopanowania.
Serceścisnęłosięjejistwardniałojakkamień.
-Słuchaj,muszęjużiść.Powinienemsiętrochęprzespać.MamyzSebastienemcałyzamekpacjentów,a
Bittsjużleży,cooznacza,żepozostalidwajteżmogąwkażdejchwilizachorować.
-Mogłabym-zaczęła,alesłowazamarłyjejwkrtani.
-Idź-powtórzyłzeznużeniem.-Nicniemożeszpomóc.Jesteśtuniepotrzebna.
-Atymnieniechcesz-powiedziałatonagłos,dłapotwierdzenia.
-Jeślichodziopożądanieseksualne,toowszem,tak.Ztakąurodąiogólnymentuzjazmemkażdy
mężczyznacięzechce.Alejakozonę,nacałeżycie,pókiśmierćnasnierozłączy?NieInigdycięnie
zechcę.
Spoglądałnaniązżyczliwościąitobyłonajgorszezewszystkiego.3
-Niechceszsięprzyznać,żemniekochasz,bowtedymusiałbyśwziąćnasiebieodpowiedzialnośćzato,
czyjesteśnieszczęśliwy,czyszczęśliwy-odparławojowniczo,zadzierającpodbródek
-Cotakiego?
-To,cosłyszałeś-odpowiedziała.-Gdybyśsięzemnąożenił,gdybyśprzyznałsiędoswoichuczuć,
okazałobysię,żejesteśnieszczęśliwyzwyboru,aniezkonieczności.
-Bzdura.
-Kochamcię.Iniebojęsiętegopowiedzieć.Pragnęcię
-Janie...
-Widzę-ucięłaiodsunęłasięodniego.Podeszładookna-Mamnadzieję,żewszystkopójdziepo
waszejmyśli.
-Napewno-mruknął.Wydawałojejsię,żesłyszybólwjegogłosie,alekiedysięodwróciła,miałtwarz
zaciętą,twardą.
Zatrzymałasięostatniraz,bobyłaupartąkobietą.
-BędęnaciebieczekaćwLondynie-powiedziała.-Przezjakiśczas.Nawypadekgdybyśzmienił
zdanie.
-Czytynaprawdęniemaszpoczuciagodności?-zapytał-Jesteśrównieżenującajakmójojciec.
-Niewstydmi,borobiętodlaciebie-odparła.-Bociekocham.
NieusłyszałaodpowiedziizresztąniespodziewałasięjejPrzełożyłanogęprzezparapet.
-Wsiądźdotegopowozu-odezwałsię,wskazującgestemduząkaretępoprawejstronie.Konie
niecierpliwiłysięiparskały.-Sądzącpoherbie,należydoksięcia.
-Dowidzenia-odpowiedziała.-NiechcięBógbłogosławi.
Odeszła,zanimusłyszałaodpowiedź,boitakPierśniepowiedziałbytego,cochciała.Pozatymoślepiały
jąłzy.
26
RobertpomógłMargueritezejść,apotemsamzeskoczyłnaziemię,aleonanawetniedrgnęła.Stałajak
zaklętaisłuchałagłosuPiersa,dochodzącegozsalonunadnimi.
-Chodźmy-powiedziałcichoksiążę,ujmującjązarękę.Pociągnąłjązasobąwchwili,gdyichsyn
powiedział
obojętnie:
-Niechcęsięztobążenić
-Jesttakigłupi-szepnęłaMarguerite.-Takigłupi.Linnetidealniedoniegopasuje.Nigdyniespotka
kogośtakiegojakona.
AleRobertpociągnąłjązasobąścieżkądodomkustrażnika,słuchającwmilczeniu,gdymówiłaotym,
cooddawnajużwiedział:żePierśkonieczniechcebyćcorazbardziejnieszczęśliwy.Zeniepotrafi
przyjąćuczuciakobiety,którąewidentniekochaiktórakochajego.
Ucichładopiero,gdyznaleźlisięwsalonikuniewielkiegodomku.Pomieszczenienieprzypominało
mieszkaniasłużby,tylkowiejskidomekjakiegośdżentelmena,tyleżewminiaturze.Naścianachwisiały
obrazy,meblezdobiłybarwneobicia,akanapęprzedkominkiemktośokryłszkarłatnąkapą.
-Dziwne-powiedziałaMarguerite,rozglądającsiępopokoju.-Zzewnątrzwyglądaraczejprostacko,a
wśrodkujesttakuroczo.Popatrznatęsofę.Wzeszłymtygodniuwidziałamjąchybawsalonie,prawda?
Robertdomyślałsię,dlaczegowdomkuurządzonoprzytulnegniazdko,alewolałniedzielićsiętąwiedzą
zmatkąPiersa.
-Możeszjużiść,Robercie-powiedziała,otwierającdrzwidosypialniizaglądającdośrodka.-Będzie
mitubardzowygodnie.
Służbasięmnązajmie,ajeśliPierśzachoruje,napewnooniegozadbam.Możesznamnieliczyć.
-Jakzawsze-odpowiedział,stajączanią.
Spojrzałazuśmiechemprzezramię.Pocałowałjątylkoraz,wbibliotece,bobałsię,żegoodepchniena
zawsze.
Aleczęstorozmawialiominionychlatach,otym,jakpowoliwynurzałsięzoparówopiumijak
zrozumiał,żestracił
całąswojąrodzinę.Osamotnychlatach,którerozjaśniałatylkoświadomość,żeMargueritezapewniaich
synowinajlepsząmożliwąopiekę.
-Toprawda-zgodziłasięznimspokojnie.
-Acobędzie,jeślitysamazachorujesz?-objąłjąodtyłuipocałowałwpoliczek.-Cowtedy?
Kujegoniezmiernemuzadowoleniunieodsunęłasięodniego.
-Nicminiebędzie-odpowiedziałazniezachwianąpewnościąsiebie,taksamojakPierś.-Janigdynie
choruję.
-Pamiętam,żebywałoinaczej.
-Nigdy!
-Akiedybyłaśwciążyznaszymsynem?Zapomniałaśjuż,jakwtedychorowałaś?
Zaśmiałasięnawspomnienieioparłasięoniego.
-Och,jakżejanienawidziłamtejokropnejzielonejmiednicy,którątrzymaliśmywsypialni!Wyrzuciłam
jąpojegourodzeniu.
-Więcjednakbyłemprzytobie,kiedychorowałaś.Objąłjąmocniejiodważyłsiępocałowaćwucho.
-Opiekowałemsiętobąwtedy,pamiętasz?Kiedychorowałaśwśrodkunocy.Zostanętu,żebysiętobą
zająć,jeślizdarzysięnajgorsze.AjeśliPierśzachoruje,będziemyobojeujegoboku.
-Bezsensu-odpowiedziała,wysuwającsięzjegoobjęć.Odwróciłasię.-Cotyopowiadasz,Robercie?
Sercebiłomumocniejzakażdymrazem,kiedywypowiadałajegoimięztymuroczymfrancuskim
akcentem.
-Zeciętuniezostawię-odparłspokojnie.Ściągnęłabrwi.
-Robiszgłupstwo.
-Nie.
-Głupstwo-powtórzyłaznaciskiem.
Przezchwilępatrzyłjejprostowoczy,apotemoświadczyłzpełnymprzekonaniem:
-Jużnigdycięniezostawię.
-Cotywygadujesz,dolicha!
-Jeślimniestądwyrzucisz,będęspałnaścieżce,nadworze.JeśliwróciszdoEuropybezemnie,pojadę
zatobą.
Zbudujęsobieszałasprzytwojejbramie,będęspałpodtwoimoknem,będęczekałnaciebiepod
drzwiami.
Zasłoniładłoniąusta.Spomiędzypalcówdoszedłgocichyśmiech.
-Tychybastraciłeśrozum,Robercie!Pokręciłgłową.
-Wręczprzeciwnie,właśniegoodnalazłem.Kochamcię.Zawszeciękochałem.Nawetkiedybyłem
oszołomiony,nawetwnarkotykowychsnachwiedziałemtylkojedno:żeciękocham.
-Szkoda,żezapomniałeśouczuciachtegodnia,kiedyPierśnieoczekiwaniewbiegłdotwojego
gabinetu...-Wjejgłosieniebyłosurowości.
-Zawsze,doostatniegotchu,będębłagałPiersaowybaczenie.AleMarguerite...Wtejchwilinieonim
chcęrozmawiać.Jestdorosłym,wspaniałymmężczyzną,wyłączniedziękitwojejopiece.Alejesteśnie
tylkojegomatką.
Jesteśmojążoną,jedynąkobietą,którąkiedykolwiekchciałempoślubić,mojąukochanążoną.Kiedy
wywiozłaśPiersadoFrancji,zachowałemsięjakidiota.Miałaśrację,żewyjechałaś.
-Byłeśunidiot-stwierdziła.Alewjejoczachlśniłazachęta,bymówiłdalej.
-Niktniebędzieciękochałtakjakja-powiedział,unoszącjejdłoniedowarg.-Niktnigdyniekochał
ciętakjakja.
Jesteśmoimsercemimoimżyciem,Marguerite.
Wkącikachjejustigrałuroczy,kobiecyuśmieszek.
-Pozwólmiwrócićdociebie.
Jegosłowazawisływpowietrzu,odbiłysięechemodściandomku.
-To,cozrobiłeś,jestniewybaczalne-powiedziaławkońcu.-Wszyscymoiznajomitakmówią.
-Mająrację.Niewybaczajmi.Tylko...tylkopozwólmiwrócić.Zacisnąłmocniejpalcenajejdłoniach.
-Ajeślisięniezgodzę?
-Opuszczętendom.
-Icodalej?
-Niepozwolę,żebyśzostałatusama.Będęczekałnazewnątrz,nawypadek,gdybyśmniepotrzebowała.
Będęprzejmowałjedzenieodsłużby,żebyśsięniezaraziła.
-Mógłbyśwtedysamsięzarazić-powiedziałamiękko.
-Zradościąumrędlaciebiewjednejchwili.
Nadziejawybuchławjegosercuiwsączyłasięwkrwiobiegfaląradości,strachuipożądania.
Margueritepodeszłaokrok,uwolniładłonieiobjęłagozaszyję,jakbystworzona,byzamknąłjąw
objęciach.
Zawszetakbyło.
-Możeszzostać.
Przytuliłjąmocniej,dotknąłpoliczkiemjejwłosówizamknąłoczy.
-Monamour.
-Aleniejestempewna,czychciałabymjeszczerazzaciebiewyjść-dodała.
-Niezależyminatym.Możemyprzezresztężyciatkwićwgrzechu.
Usłyszałgardłowyśmiech.
-JestemprzecieżFrancuzką.Amyjesteśmybardzopraktyczne.
-Praktyczneizachwycające-szepnął,powolizsuwającdłońwdółjejszczupłychpleców.
-Ajeślitoopiumuszkodziłocięnieodwracalnie?Odsunąłsięispojrzałnanią.
-Janie...
Uśmiechnęłasięprzekornieipopatrzyłanałóżko.
-PrawdziwaFrancuzkanigdynieprzyjmujenajważniejszychrzeczynawiarę.
NiebotycznieszczęśliwyRobertwziąłswąbyłążonę-nie,poprostuswążonę-wramionaiprzestąpiłz
niąprógsypialni.
-Zwielkąprzyjemnościąupewnięcięcodotego.Wyprostowałsię,słyszącjejśmiech.
-Sprawdzętylko,czyLinnetjestjużwpowozie,iwrócętutakszybko,żecałasłużbauznamnieza
wariata.
-Naprawdęwariatzciebie-Margueritechichotałajakpensjonarka.
-Właśnieżenie-odpowiedziałschylającsię,żebyjąpocałować.-Wreszciejestemnormalny.Poraz
pierwszyodwielulat.
27
Bardzoprzepraszam-powiedziałksiążęWindebankdoLinnet,gdyzobaczył,żełka,wtulonawpoduszki
powozu.-
Jestminiezmiernieprzykro,żepaniątuprzywiozłem,pannoThrynne.
-Linnet-wykrztusiła.-Wkońcujesteśmyprawierodziną.Mapanmożechusteczkę,milordzie?Moja
jestcałkiemmokra.
-Mójsynjesttrudnymczłowiekiem-odpowiedział,podającjejsolidnykawałekhaftowanegopłótnaze
swoimiinicjałami.
-Jesttaki...głupi-poprawiłałamiącymsięgłosem.
-Toprawda.
-Przecieżmniekocha,dobrzeotymwiem,aupierasię,żesięzemnąnieożeni.Żewogóleniechcesię
żenić.
Książęmilczał.
Linnetwydmuchałanos.
-Możejeszczezmienizdanie.
Zoczuksięciaodczytałaodpowiedź.
-Niezmieni,prawda?-Łzyznowupociekłyjejpopoliczkach.
-Och,mojakochana,jakżechętnieudzieliłbymciinnejodpowiedzi.
-Rozumiem-zatkała.-Czymożemyjużjechać?Zawahałsię.
Natychmiastzrozumiała,ocomuchodzi.
-WaszaWysokośćchcezostaćzksiężną,toznaczyzladyBernaise,prawda?
-Niemogęjejzostawić-odpowiedziałcicho.Wjegooczachlśniłaspokojnapewnośćsiebie,takasama
jakujegosyna.-Piersateżniezostawię.Mimowszystkichmoichwystępków,sąmojąrodzinąizawsze
niąbędą.
Linnetnieeleganckopociągnęłanosem.
-Zrobiłabymtosamo.Proszęsięomnieniemartwić.Damsobieradę.
-Przepraszamzawszystko-odpowiedziałksiążę.-Serdecznie,głębokoprzepraszam.Powózzabierze
paniądowsi,gdzieczekasłużbaipanipokojówka.Niemożemydłużejzwlekać,bopoleciłemimruszyć
beznas,jeśliniepojawimysięprzedwieczorem.Chcę,żebyściewszyscyznaleźlisięjaknajdalejodtej
epidemii.
-Jestemgotowadodrogi-odparłaLinnetzczkawką.
-Przykromi,żeczekapaniąsamotnapodróżdoLondynu.Zmusiłasiędouśmiechu.
-Przyzwyczaiłamsiędosamotności.
-Och.-Książępoczułsięjeszczegorzej,oiletobyłomożliwe.
-Proszęniezwracaćnamnieuwagi-odparłazbladymuśmiechem.-Poprosturozczulamsięnadsobą.
Zakochałamsięwtympańskimokropnymsynu.Itobeznadziejnie.Terazmuszęjakośurządzićsobie
życiebezniego.Jakośsobieporadzę.
Choćnaraziewydawałojejsiętoniewyobrażalne.Nasamąmyślbólściskałjejserce.
-Niebędziełatwo-powiedziałksiążęipoklepałjąpokolanie.-Alejeślimniesięudało,toitysobie
poradzisz.
-Możekiedyskończęsześćdziesiątkę-powiedziałazuśmiechem-przyjadędoWaliiizmuszęPiersa,
żebyzamieszkałzemnąwdomkustrażnikanatydzieńalbodwa.
-Koniecznie-odpowiedziałksiążę.-Będziemilżejznadzieją,żekiedyśwyciągnieszgowkońcuztego
zamku.
-Jeślimupantopowie,toposześćdziesiątceniebędęmiałatunicdoroboty-odparłaszczerze.
-Wiem.Niewspomnęmuotobieanisłowem.Gdybymwiedział,jakbardzomnienienawidzi,nie
sprawiłbymcitakiegocierpienia.Głębokonadtymboleję.
-NiespotkałabymwtedyPiersa-stwierdziłaiznowuotarłaoczy.-Wyjeżdżamzezłamanymsercem.
Uścisnąłjejkolano.
-Jesteśwspaniałąkobietą,wiesz?
Uśmiechnęłasięnieśmiało,bezśladurodzinnegouroku.
-Dziękuję.ŻyczęszczęściaWaszejWysokości.
Brwiksięciapodjechałydogórywidentycznymgrymasiejakujegosyna.
-Dziękuję.-Uchyliłdrzwiczkipowozu.-OdwiedzęcięzarazpopowrociedoLondynu.
-Pewnieniesam-powiedziała.
Zatrzymałsięnamomentnaschodkach.Ledwiedotarładoniejodpowiedź,gdyzeskakiwałnaziemię.
-Mamnadzieję,żenie.
Zamknąłzasobądrzwi.Rozległysięmęskiegłosy,apotempowózruszyłprzedsiebie,corazdalejod
zamku,corazdalejodoceanuimorskiegobasenu,odKibblesaiBittsa,Prufrockaipacjentów.Coraz
dalejodPiersa.
Upuściłachusteczkęnapodłogę.Odpłaczurozbolałajągłowa.Cozaprzeszywającyból.Niemogła
uwierzyć,żetendzieńjeszczesięnieskończył.Żewłaśniejedziepowozem,aniezasypiawswoim
łóżku.ZtrudemwyobrażałasobiedrogędoLondynu,dzieńzadniemwtympudle.
Pochwilipołożyłasięnamiękkimsiedzeniu,wpatrującsięwrozkołysanysufit.Byłojejniewygodnie.
Chybanadwyrężyłasobieszyjęiplecyprzypływaniu.Wkońcuzamknęłaoczyipozwoliła,byłagodne
kołysaniepowozuzabrałojądalekoodszorstkichsłówPiersa,choćwciążpowracałyechemwjejśnie.
28
Wsześćdnipóźniej
Umiera-powiedziałPierś,czującukłuciebólu,którezawszemutowarzyszyłowtakichchwilach.
Spojrzałnazażywnegosześćdziesięciolatka.
-Zakażdymrazem,gdymupodajęwodę,wyciekamuzust-odezwałsiępielęgniarz.
-Zadbajoniegonajlepiej,jaksięda-poprosiłPierś,ruszająckorytarzem.-Możliwe,żeprzekrwione
oczytooznakanadchodzącegokońca.
-Wyglądajakłasica-przyznałSébastien,opierającsięościanę.
-Idźspać-poprosiłgoPierś.-Całąnocbyłeśnanogach.Jaktakdalejpójdzie,będzieszdoniczego.
Pozatymprzynajmniejoddwóchgodzinnieprzywieziononamnikogonowego.
Jakbywodpowiedzi,ktośzałomotałdodrzwi.Sébastienzaśmiałsięsucho.
-JaktamBitts?
-Przyspieszonypuls,alegorączkaustąpiła.Powiedziałemjegosłużącemu,żemożedaćmudzisiajtrochę
bulionu.
Najgorszejużzanim.
Sébastienodepchnąłsięodściany.
-Mamwrażenie,żeepidemiawygasa.
-Tobybyłologiczne-odpowiedziałPierś.-Nakazaliśmyprzecieżizolowaniechorych.DziękiBogu,że
ograniczyłasiętylkodomiejsc,któreodwiedziłtenmłynarz.
-Idęspać-stwierdziłkuzyniprzerwałnamoment.-Wiesz,żetwójojciecwciążtujest?
Pierśgwałtowniepoderwałgłowę.
-Cotakiego?
-Zamieszkałwdomustrażnika,razemztwojąmatką.Wczorajwyszedłemsięprzewietrzyć.Siedzieliw
ogrodzie.
Pomachałemim,alenaturalnieniezbliżałemsię.
-Naprawdę?-Pierśbyłtakzmęczony,żeczuł,jakbymiałwatęzamiastmózgu.-Zamieszkalirazemw
domkustrażnika?-Nasamąmyślotymmiejscubolałogoserce,jakbychciałopęknąć.
-Pewnieniedługobędziemymielinowąksiężną-potwierdziłpogodnieSébastien.-Twójojciec
obejmowałjąramieniem.Słodkiobrazek.
-Zaraz!Toznaczy,żewyprawiłLinnetsamą,bezżadnejeskorty-stwierdziłPierś,czującnagłyprzypływ
gniewu.-
WysłałjądoLondynuzupełniesamą!
Sébastienzmarszczyłbrwi.
-Nielicząctłumulokajów,paniensłużącychikonnych.Razemtrzypowozyludzi.Nalitośćboską,Pierś,
przecieżtotyjąwyrzuciłeś.Zapomnijoniej.Nicjejsięniestało.Pomyśl,żetwojamatkaprzyjechałatu
samaażzAndaluzji.
Linnetbyłastorazybardziejzagrożonaniżjegomatka.AlePierśugryzłsięwjęzykinicniepowiedział.
UszczytuschodówpojawiłsięKibbles.
-Jedenznowychpacjentówkiepskorokuje.Wioskowylekarzprzystawiłmupijawki.
-Weźsięwgarść-nakazałkuzynowiSébastienchrapliwymzezmęczeniagłosem.-Linnetwyjechała.To
jużprzeszłość.
-Idźwreszciespać-warknąłPierśiodprawiłgogestemdłoni.OdwróciłsiędoKibblesa.
-Wydawałomisię,żetłumaczyliśmy,jaknależyopiekowaćsięchorymi.
-Żonamówi,żesłyszelioizolowaniuchorych,alenieosposobachleczenia.
-Wktórejtobyłowiosce?
-Llanddowll.
-Mamystamtądtrojepacjentów.PoślijtamNeythena,konno.Dobrzedogadujesięzludźmi,traktujągo
jakswojego.Niechspróbujeprzekonaćtamtegokonowała.Ajeślimusięnieuda,niechdamuwłebi
przywiezietudonas.Wsadzimygodolochu.
Kibblespokręciłgłową.
-Neythenzachorował,alenałagodnąodmianę.Jestwzachodnimskrzydle.Myślę,żePrufrockniema
wolnychludzi.
-Wtakimraziewioskowimusząradzićsobiesami-odpowiedziałPierśzeznużeniem.-Zaprowadź
mniedopacjenta.
-PanConnahmabardzowysokągorączkęisłabypuls-objaśniałKibbleswchwilępóźniej,stojącprzy
łóżkuchorego.
-Gardło?
-Ciemnawysypka.Skórałuszczysiędotegostopnia-Kibblesprzekręciłrękępacjenta-żezeszłymu
paznokcie.
Pierśpopatrzyłnachorego.Mężczyznamiałzamknięteoczy,oddychałpłytkoiciężko.
-Odjakdawnachoruje?-Pierśspytałjegożonę.
-Szóstydzień-odpowiedziała.Stałaobokłóżka,załamującręce.-Tosięstałobardzonagle.
Położyliśmygowosobnympokoju,takjakmówiłpastor.Odesłałamdziecizdomu.
-Prawdopodobnieuratowałaimpaniżycie-mruknąłPierś.
-Acozmężem?CozmoimBarrisem?
Uznał,żenajlepiejbędziepowiedziećjejtowprost.
-Prawdopodobnienieprzeżyje.Oczywiściejestjakaśszansa.Jestsilny,będziemyoniegowalczyć.
Wszystkookażesięjutro.
Zacisnęładłońnasłupkułóżka.
-Czyprzeżyłby,gdybymgotuwcześniejprzywiozła,jakmiałgorączkę?Proszęmipowiedzieć.
-Nie.-Pierśspojrzałjejprostowoczy.-Przebiegchorobyjestzawszeniezmienny.Niepotrafimy
przewidzieć,ktoprzeżyje,aktoumrze.
-Czytoprzezpijawki?Niechciałamich,aledoktorsięuparł.Przyjechałażzsąsiedniejwsiiwydawało
misię,żegdybyśmyodesłaligozniczym,byłobytostratąjegoczasu.Przyłożyłjenagardle,tamgdzie
mężanajbardziejbolało,żebywyssałyzakażonąkrew.Takmówił.
-Żadenzabiegnictuniepomożeaniniezaszkodzi.JedenBógwie,kiedyprzychodziczas,żebyumrzeć.
-Bóg-szepnęła.-Toprawda.Barrisconiedzielęchodziłdokościołaizawszepomagałbiedniejszym
odnas.Nawetjeśliumrze.
Pierśpoczekał,ażkobietaweźmiesięwgarść.
-Nawetjeśliumrze,przeżyłdobreżycie.Kochałdzieci.Imnie.Jaktylkozachorował,powiedziałmito.
Przeżyliśmyzesobądwanaścielat.
-Byliścieszczęśliwi?-spytałPierś.
-Czasembywałociężko,aletak,byliśmyszczęśliwi-odpowiedziałaprzezłzy,którekapałyjejnaręce.-
Todobryczłowiek.Naprawdędobryczłowiek.
-Więcmaciepowóddodumy-odpowiedziałPierś.-Waszedzieciteż.
Wkorytarzupowiedziałzeznużeniem:
-Niechpielęgniarzpodajemujaknajwięcejwody.Poprościeżonęopomoc.Trzebagoschłodzić.
Spróbujciezawijaniawmokreprześcieradła.Niewydajemisię,żebytensłódcośpomagał,tylko
śmierdzijakcholera,więcdajmysobieznimspokój.
-Dlaczegojejniepowiedziałeś?-spytałKibbles.-Żemogłapostąpićinaczej?Niestraciliśmyani
jednegopacjentaspośródtych,którzyzjawilisiętuodpowiedniowcześnie.Powinnosiętłumaczyć
ludziomtakierzeczy,żebywiedzieli,żeszkarlatynędasiępokonać.-Byłwyczerpany,alewjegogłosie
brzmiaładuma.
-Musiałabyztymżyć-odparłPierś,odwracającsię,byodejść.-Itakbędzieżyławspomnieniami.Jak
najednąkobietętowystarczy.
-ApocowspominałeśjejoBogu?-pytałdalejKibbles,biegnącwśladzanim.-Nigdyczegośtakiego
niemówiłeś.
-Obserwujludzi,tybaranie-warknąłPierś.-Tłumaczęcitobezprzerwy.Miałakrzyżyknaszyi.
-Pozostałychdwóchpacjentówjestwniezłymstanie.Powinieneśteżsięprzespać.
-Właśniewysłałemmarkizanaodpoczynek.
-ObajzPendersemprzespaliśmypopięćgodzin.Wiemy,jakpostępować.Damysobieradę.Idźspać.
-Jesteśnajlepszyznichwszystkich.-Pierśzlustrowałgowzrokiem.-Słuchasz,cosiędociebiemówi.
-Więcmizaufajiidźspać.
-TylkozajrzędoNeythena.Zachorowałktośjeszczezesłużby?
-Nikt,odczasutychdwóchpokojówekparędnitemu.Wydajemisię,żemycierąkskutkuje.
Neythenspał,więcPierśnawetniewszedłdopokoju.Oddrzwibyłowidać,żechorobamałagodny
przebieg.Twarziramionaprzybrałyrównomierną,czerwonąbarwę,cooznaczałowmiaręszybką
rekonwalescencję.
Potemposzedłdosiebie,chwiejącsięzezmęczenia.Opierałsięmocnonalasce,jakbybyłatrzeciąnogą.
Jegokamerdynerzajrzałdopokojuwczasiejegonieobecności,boprześcieliłłóżkoiprzyniósłzimny
posiłek.Pierśresztkąsiłzzułbutyipadłwchłodnąpościel.
Natychmiastprzyśniłmusiętensen-jakconocodchwilijejwyjazdu.
RoześmianaLinnetściągnęłakoszulkę,takjakostatniegodnia,gdybylirazem.Stałanaskalenad
basenem.Oczyjejbłyszczały,asłońceopromieniałojejpięknąsylwetkęjakanielskąpostać.
Zamachałdoniejręką.Schodziłścieżką,zachwilęmiałściągnąćubranieiprzyłączyćsiędoniej...
Inaglespostrzegłbłyskzębówpodwodą.Niebezpieczeństwo.
Jakieśstworzenieczaiłosięnaniąwbasenie,głodneimordercze.
Krzyknął,alegoniesłyszała.Ruszyłbiegiemwjejstronę,aleniemógłbiec.Nogęprzeszyłból,alenie
poddawałsię,wymachiwałlaską,odpychałsięodziemi,rozpaczliwiewalczył,bydoniejdotrzećna
czas.
Linnetpomachałamuręką,apotemskoczyładolodowatejwodyztąswojąszalonąradością,bezkrzty
lęku,takjakpierwszegodnia,kiedynawetnieumiałaunosićsięnapowierzchni.
Obudziłsięroztrzęsiony.Sercewaliłomujakmłotem,natwarzyperliłsiępot.Przezdobrychpięćminut
niepotrafił
zebraćmyśli,poprostuleżał,wpatrującsięwsufit,tłumaczącsobie,żeprzecieżLinnetjestwdrodzedo
Londynu,całkowiciebezpieczna.Służbaojcajestlojalnaigodnazaufania.Samsięprzecieżprzekonał,
żeksiążędoskonalepotrafidobieraćpracowników.BezwahaniapowierzyłbyPrufrockowiwłasneżycie.
Tensenjestprawdopodobniewynikiemepidemii.Wyobraźniaszalejezpowoduwarunkówpanujących
wzamku.Z
powoduszkarlatyny.Zpowodujegogłupoty.
Ajednak,nawetgdysięuspokoił,cośgopopychałododziałania.Coś,czegoniepotrafiłsobieskojarzyć,
cośzwiązanegozLinnet.Napewnoniktmuoniejniewspominał.Odjejwyjazduwszyscyoniej
zapomnieli,jakbynigdynieistniała.
NawetSébastienwygnałjązeswoichmyśli.
Tylkoononiejmyślał,copięćminutalboiczęściej.Pochylałsięnadpacjentemizamiastzłuszczonej
skórywidział
jejdelikatnądłoń.KiedyśsiostraMatyldazawołałagopoimieniu,aonodwróciłsięjakfryga,bo
myślał,żetoLinnet.
To,żepomyliłichgłosy,byłoniezbitąoznakązbliżającegosięobłędu.
Cotobyło?Copowiniensobieprzypomnieć?Miałtowzasięguręki,awciążmuumykało.Cośotańcu...
cozabzdura.Przecieżnigdywżyciunietańczył.
Wkońcuodwróciłsięiznowuzasnął.
29
Leżenienaplecachsprawiałobólniedowytrzymania,więcLinnetułożyłasięnaboku,aleniewielejej
topomogło.
Przewróciłasięnaplecyizaplątaławkoce.Przykrylijąkocami.Mnóstwemkoców.
-Wody-szepnęła,słyszącczyjśgłos.
Podniosławzroknapotężniezbudowanąpostaćmajaczącąwysokoponadnią.Tenktośpochyliłsięiujął
przegubjejdłoni.
Patrzyłanawłasnąrękęzfascynacjąiprzerażeniem.Skóra...to,cosięzniąstało,byłookropne.
Obrzydliwe.
-Naturalnie,mogliśmyjąodwieźćzpowrotemdozamku-dobiegłjągłosskądś...zokolicyjejstóp.-
Aleprawdęmówiąc,panSordidouznał,żeszkodapieniędzy.Niewiemyprzecież,ktotojest.Zajmuję
sięniąnawłasnykoszt,doktorze.Namójwłasnykoszt.
-Zamek-zachrypiała.Alechybajejniesłyszeli.Gardłobolałojąniemiłosiernie,ajęzykjakbynie
mieściłsięwustach.
-Wody-spróbowałaznowu.
Mężczyzna,którytrzymałprzegubjejdłoni,puściłgoiwyprostowałsię.
-Nieprzeżyłabypodróży,paniSordido-powiedział.-Obawiamsię,żetonajgorszaodmianachoroby.
Oczymaotwarte,alewyraźnieniejestprzyzdrowychzmysłach,composmentis.Pewniepatrzyjużna
drugąstronę.
-Alechybamamniejszągorączkę.
-Przekonałemsię,żetagorączkaprzychodziiodchodzi.Możekiedyjużbędziepowszystkim,napiszęo
tymtraktat.
Całkiempoważnieotymmyślę.
-Koniecznie,doktorze.Napewnobardzobypomógłludziom.
-Tobędzietraktatochorobachgorączkowych-zapowiedziałdoktor.-Awpodtytulemożecośtakiego:
Gorączkinawracające,przerywaneiciągłe,orazupławy.Napiszę,żeodnieśliśmyumiarkowanysukces,
stosującpijawkiwzatrutychmiejscach,aponadtorabarbarjakośrodekprzeczyszczający.
PaniSordidowestchnęłazaprobatą.
-Czysąjakieświadomościodksięcia?-spytałlekarz.-Botobyłksiążęcypojazd,prawda?
-Takbywskazywałyherbynadrzwiczkach.PosłaliśmyczłowiekadoLondynu,pewniewrócizajakiś
czas.Szkodategostangreta.
-Pochowaliściego,prawda?
-Niewróciłdoprzytomnościpotejpierwszejnocy.Rzucałsięwgorączce,majacząc,żejestw
Londynie.
Pochowaliśmygoodrazu.PanSordidoniewidziałsensu,byztymzwlekać.
-Takobietatonapewnoniedama-stwierdziłdoktorznamysłem.-Podróżowałabezsłużącejibez
bagażu.
Popatrzcietylkonatękoszulkę.Tonapewnojakaśsłużącaalbopokojowa.Dobrazpanikobieta,pani
Sordido.
Zajęłaśsięnią,choćwiększośćoberżystekwyrzuciłabyjąnabruk.
-Nikomutunieprzeszkadza.Tostary,niepotrzebnykurnik-odparłaskromniepaniSordido.-Służąca
dajejejwodęranoiwieczorem,zgodniezpanazaleceniem,doktorze.
-Smródkurczakównapewnojejnieprzeszkadza-stwierdziłmężczyzna.-Chorzysamicuchną.
-Straszniespuchła,prawda?-spytałapaniSordido.-Cojejwypływazucha,doktorze?
TwarzlekarzazamajaczyłanadLinnet.
-Skażonypłyn-powiedział,prostującsięszybko.-Tunicsięniedazrobić,paniSordido.Wypełniła
paniswójchrześcijańskiobowiązekwobectychbiednychpodróżnych.
-Wyjdźmynaświeżepowietrze,doktorze.-EchokrokówpaniSordidostąpającejpodrewnianej
podłodzeoddaliłosięwstronędrzwi.Podniósłsiękurz,apochwilizacząłopadaćprzedoczamiLinnet
jakpyłekzeskrzydełwróżki.
Lekarzwyprostowałsięirównieżruszyłdowyjścia.
-Książęnapewnonagrodzipaniązatroskę.
-Tak,alepanSordidowcaleniejestzadowolony,żejątutrzymamaniżechodzimyrazemdotego
kurnika.Alepowiedziałammu,żemusipanjąjeszczerazobejrzeć,boniechcęmiećjejśmiercina
sumieniu.
-Bardzodobrzepanipostąpiła,bezwątpienia.Aletucuchnie,prawda?
-Nie!-Linnetudałosięprawieusiąść.-Błagam,nie!Widziałajakprzezmgłę,żepaniSordido
zatrzymałasięwprogu.
-Cosięzniąterazdzieje,doktorze?
-Pewnieagonia-odpowiedział,spoglądającprzezramię.-Chodźmystąd.Próbowaliśmywszystkiego,
cowludzkiejmocy;
niestety,onazachwilęoddaduchaBogu.Szczerzemówiąc,powinnapanipowiadomićpastora.
-Och,niebędęwzywaćpastoradlatakiej...-Głosucichł.
Drżącnacałymciele,Linnetdotknęłatwarzydłonią,któraledwiezamajaczyłajejprzedoczyma.Odjak
dawnatuleży?Wydałojejsię,żeoddługichtygodni...alboodmiesięcy.
Powoli,bardzopowoliprzesunęładłońwstronęszklankistojącejoboksiennikaiprzyłożyłajądowarg.
Płynspłynął
jejdowarg,chłodnyicudowny.Alewchwilępóźniejuświadomiłasobie,żezapomniałaprzełknąćima
terazmokrąszyję.Spróbowałajeszczeraziwodawpadłajejdonosa.Napoliczkuzalśniłałza.
Czuła,żezachwilępowrócigorączka.Woda,pomyślała.Tymrazemudałojejsięprzełknąć.Alekiedy
odstawiałaszklankę,przewróciłająnabokiresztapłynuwylałasięnapodłogę.
Niemawody.Niemawody.Słowadzwoniłyjejwgłowiewrytmuderzeńserca.
Straszliwyżarpowracał,wciągającjąwgorączkowywir,wktórymnicjużniebyłosłychaćaniwidać.
Alewoda...
Powierzchniabasenumieniłasiębłękitem,chłodnaizapraszająca.ObokstałPierś,ajegoszczupła,
sardoniczna,ukochanatwarzuśmiechałasiędoniej.
Zanimogarnęłajągorączka,posłałamumyślpełnąmiłości,wspominając,jakdzielnieszedłprzezżycie
pomimocierpienia.Jegouśmiech.Błyskinteligencjiwoczach.
Onsięnigdysięniepoddaje,pomyślała.Czarnepunkcikizatańczyłyjejprzedoczamiiprzesłoniływidok
poszarzałychzestarościdesekprymitywnegoposłania.
PotemnapłynęłafalagorączkiiLinnetzamknęłaoczy.
30
Następnegodnia
Późnymrankiemstałosięjasne,żeepidemiawygasa.Dozamkudotarłotylkotrzechnowychpacjentów,
wszyscywłagodnymstadiumchoroby.
PorazpierwszyodwybuchuszkarlatynySébastieniPierśzrobilisobieprawdziwąprzerwęnadrugie
śniadanieiusiedliwmałymsalonie,gdziePrufrockpodałpieczonekurczętaiwino.
-Wracakultura-westchnąłPierś.-Zaniosłeśposiłekmoimrodzicom,Prufrock?
-Takjest,milordzie-odparłmajordomus.-JegoWysokośćodebrałnaczynia,naturalnie,gdyoddaliłem
sięnabezpiecznąodległość.-Odchrząknąłidodał:-Wyglądałnazadowolonego.
-Madrańszczęście-odparłPierś.-Przebaczyłamu.-Ontakżewybaczyłojcu.Takiejestżycie.
Przyszedłczas,żebyzapomniećogniewienaojcaiiśćdalej,wprawdziekulejąc,alezawsze.
-Żylidługoiszczęśliwie-skomentowałSébastien,pociągającłykwina.-Chryste,jakdobrzeznowubyć
czystym.
Myślałem,żeniewyjdęztejwanny.
PrufrockpodałPiersowipółmisekmłodych,miękkichszparagów.
-DoktorBittswstałdziśzłóżka.Wciążjestsłaby,alejegosłużącypowtarzał,żejużdopytujesięo
pacjentów.
-Bitts-zadumałsięPierś.-Nienajgorszyzniegolekarz,szczególniedlawysokourodzonych.Lepszyod
Pendersa.
Tendureńprzyszedłdomniewczorajzróżanymnaparemdoprzemywaniajęzykówpacjentów.Myślę,że
toimniezaszkodzi,aleraczejteżniepomoże.
-Moimzdaniem,najlepsilekarzepochodzązeszlachty-stwierdziłSébastien.-Chociażbymydwaj.-
Uśmiechnął
się.Wjegozmęczonychoczachlśniłtriumf.-Odwaliliśmykawałświetnejrobotyztąszkarlatyną,Pierś.
Aprzytejchorobieprzecieżniczego
sięludziomnieamputuje,więctonienaszaspecjalność.Wkażdymrazieniemoja.
-Myjesteśmyanomalią.-Pierśzakręciłwinemwkieliszku,starającsięniemyślećoLinnet.Bez
powodzeniazresztą,bozapominałoniejnamomenttylkopodczasdiagnozowaniapacjentów.-
Większośćdżentelmenów,takichjaknaprzykładBitts,najlepiejsięczujewsalibalowej...
Przerwał.
Bitts...tańczącyzLinnet,śmiejącysiędoniej.Pochylającysięnadnią.Oddychającywjejstronę.Co
wieczór,prawiecowieczór.Pierśwstałtakgwałtownie,żeprzewróciłkrzesło.
-Linnet!
Sébastienotworzyłusta.
-PrzecieżonatańczyłazBittsem.Jestemkompletnymidiotą.TańczyłazBittsemwieczorem,zanim
zachorował,apotemwyjechała,samawpowozie.
Krewodpłynęłamuzgłowy;zrobiłomusięniedobrze.
-Gdzietacholernalaska!
Prufrockpodskoczyłipodniósłjązpodłogi.Sébastienrównieżwstał,marszczącczoło.
-ObjawyuBittsapojawiłysięnastępnegodnia-stwierdziłPierśchrapliwie.-Następnegodnia,Seb!
Onamożeterazbyćgdziekolwiek.Chora.Możenawet...
OdwróciłsięiodepchnąłPrufrockazdrogitakmocno,żetamtenzatoczyłsięnakredens.
-Jadęjejszukać!
-Poczekaj!-krzyknąłSébastien.-Trzebasięzastanowić.
-Niemanadczym-odparłPierś;panikapłynęławjegożyłachjakkulkirtęci.-Jadęzanią.Dajmi
surdut,durniu-
warknąłnalokaja.-Prufrock,powóz.Najszybszy,jakimamy.Dwukółkę.
-Niewieszprzecież,gdzieonajest-protestowałSébastien.-AniktórędypojechaładoLondynu.Nie
pojedzieszprzecieżdwu-kółkądosamegomiasta.
-Spytamojcaodrogę.Ajeśliumrzedlatego,żepozwoliłjejjechaćsamej,togozabiję.
-Pierś!
NiezwracającuwaginakrzykiSébastiena,zbiegłwdółścieżką,uważniestawiająclaskę,żebysięnie
przewrócić.
Książęwyszedłzdomkuizbladłjakściana,kiedyusłyszał,cosięstało.
-PojechalidrogądoSwansea-wyjaśnił.-PoleciłemsłużbieczekaćnaniąwLlanddowll.
-WLlanddowllczyLlanddowrr?-dopytywałsięPierś.Książęzbladłjeszczebardziej.
-Wydajemisię,żepowiedziałemLlanddowll,aleniejestempewny.
-Llanddowrrwydajesiębardziejsensowne,bojestprzydrodzenapółnoc,doCarmarthen.-Pierś
zawróciłnapięcieiruszyłpodgórędozamku.Znowuprzeżywałswójsennykoszmar.Szedłwolno,za
wolno,przeztęcholernąnogę.
Niezdąży,byjąuratować.
Powózjużczekałprzedzamkiem,zaprzężonywczwórkęwypoczętychkoni.
-Miałabyćdwukółka-warknąłPierśdoPrufrocka,któryczekałprzydrzwiach.
Sébastienzbiegłposchodach.
-Przecieżniewiesz,gdzieonajest.JeślizłapałatęszkarlatynęodBittsa-aprzecieżwcaleniejestto
powiedziane-
więcjeślisięzaraziła,towczesneobjawywystąpiłypodkoniecpierwszegodniapodróży.Albonawet
drugiego.Nieznajdzieszjejwpobliżuzamku,Pierś.
-Dlaczego?-warknął.
-Boniejestchora.Gdybybyła,tosłużbanatychmiastprzywiozłabyjązpowrotem.Gdybybyłazbyt
chora,żebyjąprzewieźć,przysłalibykonnegoposłańca.Minęłojużsześćdni.Nawetjeślizachorowała
drugiegodniapodróży,jużbyśmyotymwiedzieli.Służbasięniepochorowała.Nietańczyliprzecieżz
Bittsem.
Pierśzatrzymałsięznogąnastopniupowozu.
-Wyjechałasiedemdnitemu,aniesześć.Mogliodjechaćdaleko,zanimwystąpiłyobjawy.Niektórzy
pacjenci...
Aha,rozumiem.
Niepodstawiliściedwukółki,bobyćmożebędęmusiałdotrzećażdoLondynu.Rozumiem.
Sébastienpołożyłmudłońnaramieniu.
-Napewnoniezachorowała,Pierś.DojechalibezpieczniedoLondynu,iLinnetczekatamnaciebie,cała
izdrowa.
-Tegoniewiesznapewno-Pierśwskoczyłdopowozu.
-Nigdyniebędzieszwiedział,czyżyje,czyumarła,jeśliniebędziestaleprzytobie-stwierdził
Sébastienlogicznie,doprowadzającPiersadoszałutymisłowami.
Pierśrzuciłsięnasiedzenie,akuzynpodałmuprzezdrzwijegolekarskątorbę.
-Weźjązesobą,nawszelkiwypadek.Sątamwszystkiemaści,którychużywalinasipielęgniarze,choć
niemampojęcia,czycośpomagają.Trochęsłodudozrobieniapianyibuteleczkazróżanąwodą
Pendersa.Chceszeskortę?
-Niechzostanąwdomu-odparłPierś.-Neythenjeszczeleży.WystarczymiBuller.-Położyłtorbęna
siedzeniuobok.
-Jestempewny,żeLinnetmasiędoskonale,alejedźponią-uśmiechnąłsięSébastien.-Damysobieradę
bezciebie.
-Niepotojadę,baranie.Przecieżonamożebyćchora-warknąłPierś.
-Jedzieszponią,więcoszczędźsobietychprotestów-stwierdziłkuzyn.-Wiedziałem,żetaksięskończy.
Niedogoniszjej,mazbytdużąprzewagę.BędzieszmusiałsięprzedniąpłaszczyćwLondynie.
-Niezamierzam...-zacząłPierś.
Sébastienwymierzyłmuprzyjaznegokuksańca,takjakwtedy,gdybylimałymichłopcami.
-Jateżjąlubię.Wszyscychcemyjąmiećwrodzinie.Apozatym...onanależydociebie.Tosiępoprostu
czuje.Jesttwoja.
-Jestmoja-powtórzyłPierś,smakująctesłowa.Pasowałyjakulał,czułjewsercu.-Jestmoja-
potwierdził.
-Więcsprowadźjądodomu-uśmiechnąłsięSébastien.Pierśpostukałwsufitpowozu.
-Odsuńsię,Seb.Muszę...-Drzwizamknęłysię,zanimdokończyłzdanie.
-Muszęodnaleźćżonę-powiedziałnagłos,choćpowózbyłpusty.-MuszęodnaleźćLinnet,przywieźć
jądodomuipoślubić.
31
MalutkawioskaLlanddowrrdrzemała,skąpanawpopołudniowymsłońcu.Pierśstanąłwdrzwiach
gospody,usadowionejprzygłównymtrakcie,izacząłwymachiwaćlaskąjakwariat.Nigdzieniebyłoani
śladuchorychpodróżnych...właściwieżadnychśladówszkarlatyny.Niktniewywiesiłostrzegawczych
szkarłatnychszmatzokien,wszędziepanowałspokój.
-Tak,słyszeliśmyozarazie-powiedziałoberżysta,spoglądającnaniegozlękiemnasamąmyślo
chorobie.-
Przejeżdżałtutłumludzi,całasłużbaksięcia.Zatrzymalisięnaposiłek,apotempognaliprzedsiebie,
byledalej.
-SłużącyksięciaWindebank-potwierdziłPierś.-Zatrzymalisiętutaj?
-Prawiedowieczora.
-Czydołączyładonichmłodadamawpojeździezherbamiksięcia?
Oberżystanamomentprzymknąłoczy.
-Trudnopowiedzieć.Byłytrzypowozy,amyrazemzżonąprzygotowaliśmyjedzeniedlawszystkich
podróżnych.
Byłoichczternaścioro.Wszyscyweszlirazemdogłównejsali.
-Wszyscyrazem-powtórzyłPierś.-Amłodadama?Miaładonichdołączyćpóźnympopołudniem.
-Nicotymniewiem,możeniechciałanicdojedzenia.PierśpomyślałoLinnet,ojejzrozpaczonej
twarzynachwilęprzedrozstaniem.
-Najprawdopodobniejniemiałaapetytu.
-Zapytamchłopakaodkoni-powiedziałoberżysta,wychodzączzalady.-Onbędzienajlepiejwiedział,
czyzajechał
tuczwartypowóz.Ztego,cowiem,wszyscybardzosiędenerwowaliipowtarzali,żeksiążępoleciłim
ruszaćwdrogę,jeślionniedołączydonichprzedwieczorem.
-Przecieżchybaczekalinaniegodoskutku.-Pierśzcałejsiłystarałsięzapanowaćnadgłosem.
Nienajlepiejmusiętoudało,booberżystanerwowoobejrzałsięzaniego,zanimwyszedłzadrzwii
zawołał:
-Daw!Daw,gdziejesteś,dociężkiejcholery?
DawwłaśniezajmowałsiękońmiPiersa,wycierałjeiplotkowałprzytymzBullerem.Podskoczył,
słyszącwrzaskioberżysty.
-Czyjakaśmłodadamazajechaławpowozieidołączyładotychtrzech,wktórychpodróżowalisłużący
księcia?-
spytałjegopryncypał.
Dawpokręciłgłową.
-Czekalituażdoósmej.Choćtozapóźnagodzina,byruszaćdrogąnapółnoc,wszyscysiedzielijakna
szpilkach,takbalisiętejchoroby.Pewniejechaliprzezcałąnoc.
-Toznaczy,żedonichniedołączyła-powiedziałPierś,czując,żetracinadzieję.Powinnaprzecież
dojechaćdocałejgrupynadługoprzedumówionągodziną.
-Mówili,żeczekająnaksięcia-wtrąciłDaw.-Aleniktnieprzyjechał,więcruszyliwdrogę.
Pewniepojechaładoniewłaściwejwioski.PierśrzuciłoberżyściegwineęizwróciłsiędoBullera:
-Musimyzawrócić.JedźmydoLlanddowll.
-Llanddowll-powtórzyłDaw.-Wioskaniewiększaodwychodka.
-Terazjestjeszczemniejsza,bodużoludziumarłowniejnaszkarlatynę-odparłPierś.
Jegorozmówcaodsunąłsięodpowozuiruszyli.Pierśpostukiwałpalcamiposzybie.Awięcniedotarła
doLlanddowrr.Toznaczy,że...cotomogłooznaczać?NapewnozawieźlijądoLlanddowll.
Aledlaczegoniewróciładozamku,skoronieznalazłatamsłużbyksięcia?Przecieżnieruszyłado
Londynucałkiemsama.
Niemożliwe.Bezrzeczy,bezpokojówki.Wszystkobyłowkufrach,którezabrałasłużba.PrzecieżLinnet
nawetniemogłasamodzielnierozpiąćguzikówswejsukni.
To,cojejpowiedział,niebyłoprzecieżażtakstraszne,żebyuciekłaodniegowjednejzmianieodzieży.
Zaoknemprzesuwałsięlas,milazamilą.LlanddowllbyłopoprzeciwnejstroniezamkuniżLlanddowrr.
Wkońcuzobaczyłwieżyczkiswegodomu.Koniezwolniłyistanęły.
-Niezatrzymujsię,dodiabła!-krzyknąłPierś,otwierającdrzwi.
-Koniesięzmachały-odpowiedziałprzepraszającostangret.-Jeśliichniezmienimy,będęsięmusiał
wlecnogazanogą,więcszybciejbędzie,jeślijezmienimy.
OdpowiedźPiersabyłanieparlamentarna,aleniewieledała.Zmęczonekonieposzływstronędomu.
Słońcepowolizachodziło.Czas,cennyczasprzeciekałmuprzezpalce,aonwciążbiegłścieżkąwstronę
oceanu.Pewniesięspóźni.
NadrodzepojawiłsięPrufrock.
-Milordzie?
-NiedotarładoLlanddowrr-wyjaśniłPierś.-JedziemyjejszukaćdoLlanddowll.
-Psiakrew-zakląłprzejętyPrufrock.Pierśprzełknąłślinę.
-MożepojechaładoLondynunawłasnąrękę,kiedyniezastałasłużbywzajeździe.
Prufrockskinąłgłową.
-Pewnietakbyło.PannaThrynnepewnieniechciała...-Umilkł.
-Niechciałatuwracać-dokończyłPierś.Sercetłukłosięwpiersijakuwięzionyptak.
-Napewnopojechałasama-mruknąłPrufrock,choćwidaćbyło,żesamwtoniewierzy.
-Sąnowipacjenci?
-Nie-odparłPrufrock.-Ajedenztych,którzybylinaostatnichnogach,BarrisConnah,chybasię
wyliże.
Przyszływkońcuświeżekonie,więcPierśwsiadłdopowozu.Potknąłsięiomałonieupadł.Ruszyliw
drogę.
JeśliLlanddowrrbyłomałąwioską,toLlanddowllstanowiłopoprostuprzysiółekledwiezauważalny
pośródlasu.
Przygarbionazestarościgospoda,kilkadomów.Niebyłomłyna,więcmłynarznapewnotuzaglądał.
Pięćdziesiątdusz,niewięcej.
Kiedyzajechalidogospody,byłojużprawieciemno.Oberżystastanąłwdrzwiach,gdytylkopowózsię
zatrzymał.
Miałcienkinos,zapadniętepoliczki,brudnąbrodęitłustąchustkęzawiązanąwokółszyi.Zacierałręce.
Widaćbyło,żemasięnabaczności,azarazemcieszyzprzyjazdupodróżnych.
-Dobrywieczór,sir-zawołałnawidokPiersa.-WitamyPodSpłukanymGraczem.JestemSordido,
tutejszyoberżysta,alemuszęostrzecmilorda,żemamytuwewsitakidrobnykłopot...
-Szkarlatynę-przerwałmuPierś.-JestemhrabiaMarchant.Przyjęliśmyczterechpacjentówztejwsi.
-Robiliśmy,cownaszejmocy-odpowiedziałoberżysta,wyczuwająckrytykę.-Izolowaliśmyich,gdy
tylko...
-CzybyłatumłodadamawpojeździezherbemksięciaWindebank?
PierśzobaczyłtowoczachSordida,zanimmężczyznazdążyłsięodezwać.Uciekłspojrzeniemwboki
zaczął
przestępowaćznoginanogę.Pierśwjednejchwilizłapałgozalepkąodbruduszmatęnaszyi.
-Gdziejest?Umarła?
-Niezrobiliśmyniczłego!-zaskrzeczałmężczyzna,czerwieniejącnatwarzyjakburak.-Zajęliśmysię
niąbardzotroskliwie.Naprawdę.Stangretemteż,zanimumarł.
Awięconażyje.Pierśpuściłszmatęiodsunąłsięokrok.
-Gdziejest?
Sordidoznowuuciekłspojrzeniemwbok.
-Odizolowaliśmyją,takjakkazałpastor.Jeślipanpoczekanasali,milordzie,żonazajrzydotejpannyi
sprawdzi,czyjestgotowadowizyty.
-Panny?
Oberżystacofnąłsięokrok.
-Myśleliśmy...doktormówił...znaczymymyśleliśmy...żetopannasłużącaksięcia.
-Pannasłużąca?Myśleliście,żeprzyszłahrabinatopokojówka?Buraczkowezabarwienietwarzy
mężczyznyzmieniłosięna
bladożółte.
-Niesposóbbyłoodgadnąć,żetodama,milordzie.Niemiałapokojówkianikufrów.
-Przecieżstangretbywampowiedziałprzedśmiercią.-Pierśzkoleipostąpiłokrok.
OczySordidaprzeskoczyłynajegolaskę,apotemzpowrotemnatwarz.
-Nicniedałradypowiedzieć.Byłchory,śmiertelniechory.Cośtammajaczył,alezupełniebezsensu.
Zarazpotemumarł.
Pierśnamomentzamknąłoczy.Coonwyprawia?Handryczysięzoberżystą,kiedyLinnet...
-Zabierzciemniedoniej.
Toniebyłaprośba,tylkorozkaz.
Mężczyznaobejrzałsięrozpaczliwieizawołał:
-Moll!
Żonabyłaniecoczyściejszaodniego;miałamałe,bliskoosadzoneoczkajakułasicy.Panikaścisnęła
gardłoPiersa.
Stangretdotejporyobserwowałwszystkozkozła;terazzsiadł,przywiązałwodzeistanąłuboku
hrabiego.
-Jegolordowskamośćszukatejkobiety,znaczytejdamy-poprawiłsięSordido-którazachorowała.
Zajęliśmysięniąnanaszkoszt.Niemiałaprzysobieżadnychpieniędzy-powiedział,wysuwając
podbródek.
Pierśzmarszczyłbrwi.Możliwe,żeniezabrałazesobątorebkialbozostawiłająwsalonie,wychodząc
przezokno.
Stangretna
pewnomiałprzysobiepieniądzeodksięcianawydatkipodróżne,alejeślizachorowałizmarłodrazupo
przyjeździe,jaktwierdziłtenczłowiek...
Zonaoberżystydygnęła.
-Przykromipowiedzieć,aletapanijestbardzochora.Doktorbyłuniejwczorajipowiedział,że
zrobiliśmydlaniejwszystko,cowludzkiejmocy.
Pierśzacisnąłszczękitakmocno,żeledwiemógłwycedzićsłowa:
-Zaprowadźciemniedoniej.
-Jakjużmówiłem,proszępoczekaćchwilęnasali,amojażona,paniSordido,upewnisię,czymłoda
damamożeprzyjmowaćgości.
-Zaprowadźciemniedoniej.PaniSordidoznowudygnęła.
-Zapozwoleniem,milordzie,aleniemogłabymtegozrobićzczystymsumieniem.Tamłodadamajestw
delikatnym,wrażliwymwiekuiniejestmężatką.Pójdęnajpierwupewnićsię,czy...
GłosPiersaodbiłsięechemodściancichegodziedzińcajakstrzałzbata.
-Zaprowadźciemniedoniej,itojuż!
Ruszyłkudrzwiomgospody,uderzająclaskąwbruk,alezatrzymałgogłosstangreta:
-Milordzie!
Żonaoberżystywłaśnieznikałazarogiembudynku,ajejmążstałibezradniepatrzyłwśladzanią.
Pierśruszyłwtamtąstronę.Tooczywiste,żeniepołożylijejwgospodzie.Samprzecieżzalecał
kwarantannędlachorych.Skręcilizaróg.PaniSordidoprawiebiegła.Pierśobejrzałsięprzezramię.
JegostangretBullerwjednejchwilidopędziłkobietęichwyciłjązałokieć.
-Pójdziemyrazem,dobrze?-powiedział.Bullerbyłpotężniezbudowanymmężczyzną.Mówiłcicho,ale
widaćbyło,żepaniSordidosięgoboi.
-Tonieprzyzwoite!-pisnęła.-Ladyniejestprzyzwoicieodziana!
Pierśskupiłsięnawybieraniuwciemnościachdrogipokamieniach.Czulobecnośćoberżysty,który
dreptałzanimi.
Odpobliskiegolasukładłsięcorazgęstszycień.Strachogarnąłjegoumysł,pulsowałwgłowieiw
sercu.
Szlidwie-trzyminuty,ajemuwydawałosię,żeminęłagodzina.PaniSordidowzbraniałasięprzezcały
czas,aleBullertrzymałjąmocno.
-Tutaj-powiedziaławkońcu,araczejrzuciłaimtesłowawtwarz.
Bullerodezwałsiępierwszy:
-Toprzecieżkurnik.Pierśtylkopatrzył.
-Todobrykurnik-odpowiedziałagospodyni.-Jestwysoki,nietrzebasięschylać.Odpółrokunie
trzymamytukur.
Położyliśmyjątutaj,amojasłużącazaglądadoniejcoranoicowieczór,tylkodziękimojemu
chrześcijańskiemumiłosierdziu,naprawdę.Doktorbyłuniejdwarazy,choćniemiałktozaniązapłacić.
Pierśdosłownieskamieniał.Wkurnikuniebyłookien,adrzwiwisiałynajednymskórzanymzawiasie.
Nieheblowanedeski,zktórychgozbudowano,powolizaczynałyodpadaćiścianyświeciłydziurami.
-Cotakcuchnie?-spytałBullergłosemniższymocałąoktawę.Chybamocniejzacisnąłpalcena
ramieniupaniSordido,bopisnęłazurazą.
-Tokury-odpowiedziała.-Śmierdząprzecież,ajaniemiałamczasuponichposprzątać.
Pierśotrząsnąłsięzbezwładuipospiesznieprzeciąłniewielkąpolankęprzedkurnikiem.Jakaśczęść
jegoumysłukrzyczałazpanicznegostrachu,adrugaponurośledziłaprzebiegwydarzeń,takisamjakw
tymkoszmarnymśnie.
DotarłdoLinnet.Alezapóźno...
SłyszałzasobąprotestypaniSordidoiburkliweodpowiedziBullera.Szarpnąłzaklamkę.Zawiaspuścił
idrzwizhukiemupadłynaziemię.
Zpoczątkunicniewidziałwciemności,tymbardziej,żeoczynatychmiastzaszłymułzamiwtym
smrodzie.
Uważniewymacywałdrogęlaskąiprzesuwałsiękrokzakrokiem,czekając,ażoczymusię
przyzwyczają.
-Linnet-powiedziałcicho.Cicho,bojegoserceznałoprawdę.Umarła,zjegowiny.
Cisza.Zrobiłkolejnykrokiwreszciezacząłcoświdzieć.Nigdzieniebyłołóżka.Spojrzałwdół.Jeszcze
krok,abynaniąnastąpił.
Kobietaujegostópwniczymnieprzypominałaroześmianej,pięknejLinnet.Naszczęścienaturalekarza
wzięłagóręnadrozpaczą.Odrzuciłlaskę,ukląkłobokchorejiująłprzegubjejdłoni.
Przezchwilębałsię,żenieczujetętna,alewkońcujezłapał:nitkowateisłabe,alejednakbyło.
-Linnet-powtórzył,dotykającjejpoliczka.Niewidziałłuszczącejsięskóryaniskołtunionychwłosów,
tylkokształtjejukochanejtwarzyiskulonąnabokusylwetkę-jakzwykle,kiedyspała.Kochałją.Kochał
jątakbardzo,żesercemupękało.
Nieodpowiedziała.Chmurapyłuzkurzegonawozuuniosłasiędokolan,gdyzmieniłpozycję.Naturalnie,
byławgorączce.Otępiały,notowałwpamięciobjawy,jakiezdołałdostrzecwpółmroku,iniebyłw
staniewyciągnąćoczywistegowniosku.
Zamiasttegosięgnąłpolaskę,wstałipochyliłsię,bywyjśćnazewnątrz.
-Tonienaszawina-zaskowytałanajegowidokpaniSordido.Bullerwciążtrzymałjąmocno.
-Rozumiem,żeniemaciewtejchwiligościwgospodzie-stwierdziłPierś.
-Nie-wysapała.-Wtejchwiliniemanikogo,ale...
-Przejmujębudynek.Musiciesięzniegowynieść.
-Gdziejestkaretaksięcia?-spyta!nagleBuller.-Niewidzęteżjegokoni.
Namomentzapadłacisza,apotemSordidowyjaśnił:
-Naturalnie,odesłaliśmyjedoksięcia,doLondynu.
BullerznowuchwyciłpaniąSordidozaramię,alewoczachPiersamusiałobyćcośstraszniejszegoniż
groźbaużyciasiły.Kobietajęknęłaipowiedziała:
-Wszopiezagospodą.
-Wcalenie-ryknąłSordido.-Myprzecież...
-Wyprzecieżukradliścietękaretę-przerwałmuPierś.-Ukradliścieteżkonie.Ukradliścieodzieżmojej
żony.
-Niemówiłeś,milordzie,żetotwojażona!-włączyłsięSordido.
-Jestmoja.Ukradliściejejsuknięipieniądze,któremiałaprzysobie.Podejrzewam,żezabiliścieteż
stangretaksięciaWindebank.
-Nieprawda-sapnąłSordido.-Niezrobiliśmytego.
-Umarł,bobyłchory.-PaniSordidopośpieszniewyrzucałasłowa.-Przyjechalipóźnąnocą,onposzedł
spaćnastryszeknadstajnią,anastępnegodniamiałjużwysokągorączkęimajaczył,istraszniekasłał.
Nawetnachwilęniedoszedłdosiebie.
Pierśpopatrzyłnaniąbezsłowa.
-Takbyło!-powtórzyłapiskliwie.-Majaczyłoróżnychrzeczach,aleniktniemiałczasu,żebyprzynim
bezprzerwystaćiwszystkiegowysłuchiwać.Pozatymbyłchory,adotegozachorowałnaszkowalijego
żona.
Mieliśmyręcepełneroboty,musieliśmyściągnąćtulekarzazsąsiedniejwsi.Apotemprzyszedłpastori
kazał,żebyizolowaćchorych.-Umilkła,zmęczonadługąprzemową.
'-Umarł-powtórzyłSordido.-Umarłbardzoszybko.Aonanie.Więcmusieliśmycośzniązrobić.
-Wynośsię,babo,razemztwoimmężem-powiedziałPierś.-Jeśliwciągugodzinynieopuścicietego
miejsca,wsadzęwasdolochówwmoimzamku.Sątylkoniewielegorszeodmiejsca,wktórym
trzymaliściemojążonę.
Otworzyłausta.
-Przecieżmilordnie...toniemożliwe!SzarpnęłasiędzikoiwyrwałasięBullerowi.
-Milordniemożetakpoprostuprzyjśćirobićludziomkrzywdę.Tonaszagospoda!MojaiSordida.
Kupiliśmyjąuczciwie
zapięćdziesiątfuntówinigdziesięstądniewyniesiemySordido!
-Jeśliwyniesieciesięodrazu,niepostawięwasprzedsędziąmagistrackim.
-Niezrobisztego,milordzie!-wrzasnęła.-Sordido,powiedzcoś!Zrobiliśmydlatejkobietywięcej,niż
sięnależało.
Zdobregoserca!
-Wyniemacieserca-odpowiedziałPierś.-Dobrzewamradzę:zbierajcieswojegratyiwynościesię
stąd.Niechcęwaswidziećwpromieniudziesięciumilodmojegozamku.WynościesięwogólezWalii.
Jeśliniezabierzeciesięstądwciągugodziny,każęwasdeportowaćdokolonii.
PaniSordidowyraźnierządziławtymstadle.Oparłapięścinabiodrach.
-Nicztego!-wrzasnęła.-Tonaszagospoda,uczciwiekupiona.Zapłaciliśmyzanią.
WtakichchwilachPierświelebyoddał,żebybyćnormalnym,zdrowymmężczyzną.Mógłbywtedy
wymierzyćsolidnypoliczekzazuchwalstwo.
-Jeśliwyniesieciesięwciągugodziny,niepostawięwasprzedsądem.Jeślidalejtubędziecie,rano
postawięwasprzedsędzią.
-Niedamyrady-zaskomlałSordido.-Jestjużciemno'Jakbędziemyzarabiaćnażycie?Włożyłemwtę
gospodęwszystko,comiałem,każdylichygrosik.
AlePierśskończyłjużznimrozmawiać.
-Buller,zanieśmoją...zanieśLinnetnagórędogospody.Jednagodzina-warknąłwstronępaniSordido.
-Nawypadekgdybyściesięzastanawiali,czymojesłowocośznaczywsądziewiedzcie,żewłaśnie
uratowałemcórkęsędziegoodśmiercinaszkarlatynę.
-Robiłam,comogłam,zczystegochrześcijańskiegomiłosierdzia-jęczałapaniSordido.
Pierśpodniósłrękę.
-Onaumiera.Jateżnakazujęwamodejśćzczystegochrześcijańskiegomiłosierdzia.Bojeśliodejdzie...
PaniSordidocofnęłasię,gniotącwrękachskrajfartucha.
-Sordido!-krzyknęła,ruszającbiegiem.-Pośpieszsię,natychmiast!
-ZanieśLinnetdogospody-zwróciłsięPierśdoBullera.-Pójdęprzodemiposzukamodpowiedniego
łóżka.Potemdajtymdraniomparęgwineinapodróżiodprowadźpowózprostodozamku.Prześpijsię
trochęiwróćturano.Będępotrzebowałpomocy.
Bullerskinąłgłową,ruszyłwstronękurnikaipochyliłsięwdrzwiach.Pierśodwróciłsięipokuśtykał
przezdziedziniecdogospody.
ZgórydochodziłykrzykipaniSordido,biegającejpowszystkichpokojach.
Ruszyłprostodonajlepszejsypialni.
-Tomojapościel-powiedziałapaniSordido,stającwdrzwiach.-Milordmówił,żemożemyzatrzymać
to,conasze.
Wpowietrzubłysnęłagwinea;kobietapochwyciłająsprawnie.
-Akuchnia?-nalegała.-Pewniechcemilordgarnekalbodwa,aspiżarniajestjużwyposażonanazimę.
Wątpiłwto,alerzuciłjeszczekilkamonet.
-Preczstąd.Uciekła.
Przynajmniejpościelbyłaczystaiwmiaręmiękka.Odwinąłnarzutę,odsunąłzasłonyiotworzyłokna,
słyszącpowolnekrokiBulleranaschodach.
Razempołożylijąnałóżku.
-WielkiBoże-szepnąłstangret.-Coonijejzrobili?Nigdywżyciunieczułemtakiegosmrodu.Ajej
twarz...
Pierśrzuciłokiemnaceręchorej.
-Towinaszkarlatyny,niekurnika.Buller,potrzebnamibędziewoda.Dużowody.Najpierwprzynieśmi
wiadro,apotempostawkilkagarnkównakuchni,żebywodasięzagotowała.Kiedydopilnujesz,żebyte
gnidysięstądwyniosły,wróćdozamkuiwezwijpomoc.Przeztenczasbędziemysobiejakośradzićbez
ciebie.
-Napewno?-szepnąłstangret.NieodrywałoczuodLinnet.-Niepoznałbymjej.Wżyciuniewidziałem
czegośtakiego.Byłanajpiękniejsząkobietą...
-Idźjuż-mruknąłPierśiwskazałgłowądrzwi.Poczekał,ażnaschodachrozlegnąsięjegokroki,a
potemściągnąłzniejżałosnąparodięsukienki,brudnąipodartąjakszmata.Oberżyści
najprawdopodobniejukradlijejsuknię,kiedyprzenosilijądokurnika.Rzuciłtkaninęwkąt.
Nieruszałasię,ajejszyjaigłowabyłyzupełniebezwładne,gdyPierśodsunąłbrudnewłosyzjejtwarzy,
układającjenapoduszce.Zacząłwięcdoniejmówić,powoliispokojnie,jakbyrozmawiali.Opowiadał,
corobi,kiedybadałjejuszy,gardło,poczerniałyjęzykiskórę.Znalazłnaszyiśladypopijawkachiw
jegokojącymonologwkradłosięsoczysteprzekleństwo.
NaschodachznowurozległysięciężkiekrokiBullera,więcPierśnachwilępodszedłdodrzwi.
-Przywieźzzamkuczystematerace,conajmniejdwa.Tennapewnozniszczęprzyschładzaniuikąpaniu
Linnet,apozatympodejrzewam,żewkażdymztutejszychłóżekjestrobactwo.
Bullerskinąłgłową.
-Garnkizwodąstojąnakuchni.Oberżyścipojechali.Wykradlisięstądzamoimiplecami.
Zawahałsię.
-Cotakiego?
-Ukradlipowózksięcia.Jestemtegoprawiepewien.Ijegokonie.Niewidziałemichodjazdu,alenie
brzmiałotojakodjeżdżającychłopskiwózek.Wspominalicośodziewcekuchennej,alenigdziejejnie
zastałem.Pewniezobaczyła,cosiętuświęci,iuciekła.
Pierśwzruszyłramionami.
-UkradliteżodzieżLinnet,więcprzywieźjejcośdoubrania.Wróćdozamkuiodpocznijtrochę,Buller.
Będęczekał
naciebiezsamegorana.
Stangretkiwnąłgłową,alenieruszyłsięzmiejsca.Patrzyłnaniegozniepokojem.
-Przeżyje-powiedziałPierśznaciskiem.Tobyłaobietnica,aniediagnozalekarza.
Zamknąłdrzwidosypialni,zrzuciłsurdutirozpocząłnajwiększąwalkęswegożycia.
Walkęojejżycie.
32
Musimycięumyć,kochanie-powiedziałdoLinnet.Nawetniedrgnęła.
-Jesteśwśpiączce,więcnaszczęścieniewiesz,jakajesteśbrudna.-Miałszczerąnadzieję,żetakjest.
-Wykąpięcięteraztak,jaksiostraMatyldakąpałaGavanarazwtygodniu.Gdybyśmiałaochotę
wyrywaćsięalbopiszczećtakjakon,toproszę,nieprzeszkadzajsobie.
Ciszo.
-Dopókiwodasięniezagotuje,niemogęumyćniezagojo-nychblizn,wobawieprzedinfekcją.
Niestety,większaczęśćjejskórybyłaotwartąraną.
Boże,jakonaschudła.Czytomożliwe,żebycośtakiegosięstałozaledwiewtydzień?Zcudownej,
zaokrąglonejsylwetkizostałszkielet,włosysuchejaksłoma,cera...
Odstópdogłówbyłapokrytawarstwąbrudu:ranyipęcherzeoblepiaławarstwakurzychodchodów.
Zacząłodstóp,boprzynajmniejznichnieschodziłaskóra.Starannieumyłkażdypalecpokolei.
-Małomnieobchodzi,skądwziąłsiętenbrud-powiedziałdoniej,myjącpalceporazdrugi.Spostrzegł,
żewodawwiadrzeprawiecałkiemzbrązowiała.-Napiszęonimartykuł,kiedytylkowyzdrowiejesz.
Cudownewłaściwościkurzegonawozu.Niemożebyćgorszyniżsfermentowanyzacier,choćzapachjest
zdecydowaniebardziejprzenikliwy.
Mówiłbezkońca,choćLinnetnawetpalcemniekiwnęławodpowiedzi.Powiedział,żeidziepowodę,a
potemprzywitałjąpopowrocie.
-Bardzoniewygodnawędrówka-tłumaczył.-Musiałemnajpierwprzestawiaćwiadro,apotemsamsię
wspinaćnakażdyschodek.Terazbierzemysiędopoważnejpracy,kochanie.Jesteśoblepionabrudem,a
jamuszęcięumyć,itomydłem,którebędziecięszczypałotam,gdziezeszłaskóra.
Naszczęścieniczegonieczuła,choćbólbyłtakprzenikliwy,żeprzytomnipacjencikrzyczeli
wniebogłosyprzynajlżejszymdotyku.Stalezaglądałjejwoczy,sprawdzając,czydrgająpowieki,co
byłooznakąniewygody.Cochwilęosłuchiwałteżklatkępiersiową;głęboki,przerywanyszmerdawałmu
pewność,żeLinnetjeszczeoddycha.
Wkońcupoprostuzacząłpolewaćjąletniąwodą,bozacząłsięniepokoić,żedotykanieotwartych
pęcherzypowysypcemożespowodowaćinfekcję.Niestety,polewanienieprzyniosłoskutku.Brudlepił
siędociałaimożnagobyłousunąćjedyniewodązmydłem.
Zapadłanoc,więczapaliłjedynąlampę,którabyławpokoju,niezamykającokna.Tylednispędziła
zamkniętawtymkurniku,świeżepowietrzemogłojejjedyniepomóc.
-Jesteśjużtrochęmniejrozpalona-powiedziałdoniej.-Gorączkaopadła,choćniewiem,czytoza
sprawąwody,czypoprostutakprzebiegatachoroba.Przekonaliśmysię,żefalegorączkiprzychodząi
odchodzą.
Powoliprzesuwałsięcorazwyżej,myjącpiersi,ramionaiszyję.
-Jestemjużprzytwarzy,Linnet.Tobędzieokropnatortura.Gavandarłbysięwniebogłosy.
Gęste,cuchnącewłosyzpowrotemotoczyłytwarz,więcodsunąłjedalej.Byłyzlepionepotemikurzym
łajnem.
-Muszęjeobciąć-powiedział.-Odezwijsię,jeślimożesz.Leżałabezruchu.Pierśzdusiłjęk-
podświadomąreakcję,na
którąniepozwalałsobieodczasówswojegowypadku,kiedyto
nauczyłsię,żerozklejaniesięzpowodubólutylkopogarszasprawę.
Ktobypomyślał,żeistniejejeszczegorszyból?Zszedłnadółdokuchniiprzytaszczyłkolejnewiadro
wodyinóż.
-Muszęsięichpozbyć-wyjaśnił.-Aleodrosną.Bojęsię,żezagnieździłosięwnichjakieśrobactwo.
Niełatwobyłoobcinaćwłosytępymnożem.Skróciłjenajbardziejjakpotrafił,apotemdokładnie
wyszorowałresztkijejbujnychkędziorówwodązmydłem,najdelikatniejjakpotrafił.Kiedyskończył,
wodaściekałazłóżka,ajejstrumykirozbiegałysiępopodłodzewewszystkiestrony.
-Cholera,togorszeniżmojezabiegi.ChybabędziemymusielipodwoićpensjęsiostrzeMatyldzie.
Odwróciłjąostrożnie,podtrzymującszyję,jakbybyłanoworodkiem.Plecybyłyczyściejsze,alepokryte
ostrzejsząwysypką;pęcherzepękałypodjegodotykiem.
-Nicniemogęzrobićztymbólem-powiedziałchrapliwie.-Cholerajasna,Linnet,muszęiśćpo
następnewiadrowody.Zarazwracam.
Kiedyznalazłsięzpowrotemwdrzwiach,leżałanieruchomojakmartwa.Sercesięwnimścisnęło.
Doskoczyłdołóżka,chwyciłprzegubdłoni...pulswciążbił.
Gdyskończyłjąmyć,strumykiwodynapodłodzezmieniłysię
wpienistąkałużę.
-Przeciekaprzezsufitizalewapokójpodnami-powiedziałPierś.-Tedeskipewnieniebyłytakie
czysteodnowości.Icomamterazzrobić?
Byłajużczysta,aleniewiedział,jakmająwysuszyć.Łóżkobyłonasiąkniętewodą.Obróciłjąznowui
ostrożnieułożyłręceprzybokach.
-Jużpółnoc-powiedział.-Muszęprzynieśćlampę,kochanie.Bezniejnicniebędęwidział.Poszukam
drugiej,alemambrzydkiepodejrzenia,żeoberżyścizabraliwszystko,codałosięruszyćzmiejsca.W
kuchniniemanawetjednejświecy.
Wziąłlampęilaskę,apotemzacząłkuśtykaćzpokojudopokoju.Nigdzieniebyłodrugiejlampy,aleku
swemuzdumieniuwjednymznichnatrafiłnaświeżopościelonełóżko.
-Psiakrew-zakląłnagłos.PotemwróciłdoLinnet.-Pewnieważyszmniejniżmaterac.
Nawetniemrugnęłapowieką.
Spojrzałnasiebie.Byłbrudnyipokrytykurzymłajnem.Niepowinienjejdotykać.
-Będęmusiałsięrozebrać-powiedziałtonemsalonowejkonwersacji.-Wiem,żezawszelubiłaśna
mniepatrzeć.
Myślisz,żeniezauważyłem,jakmniepodglądasz?
Nieodpowiedziała,alewydawałosię,żesłyszyjejdźwięcznyśmiech.
-Oboksączysteprześcieradła,októrychpaniSordidowyraźniezapomniała-wyjaśnił.-Zaniosęcię
tam,choćpewniejesteśbardziejnieporęcznaniżwiadrozwodą.
Rozebrałsiędonaga,oparłlaskęołóżko,wziąłgłębokioddechiwsunąłjednąrękępodszyjęLinnet,a
drugąpodkolana.Przezchwilęstał,zbierającsiły.Przytuliłtwarzdojejpoliczkaiznowustłumiłłkanie.
-Nie-powiedziałtwardo,wyprostowałsię,przerzuciłciężarciałanazdrowąnogęiwysunąłchorądo
przodu.
-Napewnosięnieprzewrócę-uspokoiłLinnet.Jejrękaopadłabezwładnie.Zataczałsięcokrok,ale
szedł.Jeszczekrokibylijużwkorytarzu.
-Szkoda,żemamytakmałolamp-mruknąłikuśtykałdalej.-Psiakrew,będęmusiałusiąść-zachrypiał,
ciężkosapiąc.Wiedziałjednak,żejeśliusiądzie,tonapewnoniewstaniebezlaski,dźwigającLinnetw
ramionach.Oparł
sięwięctylkoościanę,odrzuciłgłowędotyłuioddychałgłęboko,ignorującból,któryeksplodowałw
góręnogi,ogarniającbiodro.
-Jeszczekilkakroków...możetylkotrzy,izarazbędądrzwi.Trzykrokiisuchełóżko.
Wodpowiedzibólprzeszyłgojaklancą.
Odsunąłsięodścianyizrobiłkroknaprzód.Pociągnąłchorąnogąiposunąłsięokolejnykrok.
-Przydajesiętopływanie-powiedział,pojękując.-Jesteśdlamnielekkajakpiórko.
Toniebyładokońcaprawda,aledodałamusił.Wkońcuprzeniósłjąprzezprógdosypialnirozjaśnionej
jedynieblaskiemksiężyca.Zatoczyłsięwstronęłóżka,ułożyłLinnetnamateracuiprzykryłkołdrą.
-Aterazzapozwoleniem,milady-wysapałiwjednejchwiliosunąłsięnapodłogę.
Popewnymczasiepodniósłgłowę.
-Muszępójśćpolaskę-powiedziałdoLinnet.Wprawdzienogacałkiemodmówiłaposłuszeństwa,ale
mógłprzecieżporuszaćsięnaczworakach.Raczkowałwięc,kompletniegoły,korytarzem,apotempo
mokrejpodłodzedrugiegopokoju.Znalazłlaskęiwreszciemógłsięwyprostować.
Wiązankaprzekleństwniepomogła.Bólwnodzebyłtakprzeraźliwy,żenawetmokrełóżkowyglądało
zapraszająco.
-Muszędoniejwrócić-powiedziałnagłos.Księżycwędrowałponocnymniebie.
-Woda.Linnetmusidużopić.
Zostałomujednobezcenne,pełnewiadro,więczarzuciłtorbęnaramię,zawiesiłdrucianyuchwytlampy
naprzedramieniuipodniósłciężkienaczynie.Odrazuzorientowałsię,żeniedaradygoprzenieść.
Aleniemiałwyjścia.Nawetjeślijęczałprzykażdymruchuchorejnogi.Właściwiekrzyczałnacałygłos.
Leżałapodprzykryciemnieruchomo,jaknieżywa.
-Tenkorytarz-odezwałsięoddrzwi,sapiącciężko.-Nigdygoniezapomnę,Linnet.Byłgorszyod
samegopiekła.
Obawiamsię,żeniedamjużradyzejśćnadół.Muszęodpocząć.
Ponieważniewyrażałasprzeciwu,resztkąsiłpostawiłlampęnastole,atorbęprzyłóżku.Wwiadrze
zostałazaledwiepołowacennegopłynu.
-Nosicielewodyniepowinnikuleć-stwierdził,unosząclekkojejpodbródekiwlewającwodęwusta,
kroplazakroplą.
-Naraziewystarczy.Terazbalsam-powiedział,otwierająctorbę.-Szczerzewątpię,czydziała.Alez
tego,cozaobserwowałem,napewnoniezaszkodzi.Najpierwplecy.
Przetoczyłjąnabrzuchidelikatnieposmarowałbalsamemmiejscapokrytewysypką.
-Biednytyłeczek-dodał,troskliwiesmarującskórę.-Amożewolisz,żebymmówił„pośladki"?Jużnie
pamiętam.
Aterazprzód.
Wjakiśczaspóźniejpogrzebałwtorbieiwyjąłkolejnysłoik.
-WodaróżanaPendersa.Przemyjęcigardłoijęzyk-powiedziałzachrypniętymgłosem.Ciężkomuszło,
tymbardziej,żepacjentkabyławstanieśpiączki.
-Alegdybynietaśpiączka,sprawiałbymciból-stwierdził.-Niezniósłbymtego,Linnet.Wystarczająco
cięjużzraniłem.
Byłaczystaipachniałasłodko,alewciążwyglądałakrucho,jakkurczątko.Resztkiwłosówsterczały
wokółtwarzy,przezcojejgłowawydawałasięzaduża,aszyjazbytkruchaiszczupła,byutrzymać
głowę.Zamkniętepowiekibyłysine.
Instynktlekarzapowiedziałmuprawdębezsłów.Pacjentkabyłabliskaśmierci.
Przykręciłlampę,spojrzałnaniąznowuizgasiłświatło.Wystarczyblaskksiężyca...initkajejpulsu.
Bardzopowoliiostrożniepodciągnąłsięnałóżkoiułożyłnakołdrze,żebyniedotykaćotwartychranna
skórzeLinnet.Alebardzochciałjąobjąć,więcotuliłtkaninąjejszyjęapotemotoczyłramionamitalię.
Ajeśliwkońcuzatkał,jeślinapościelkapałysłonekrople,toitaknikttegoniesłyszałaniniewidział.
Nikt,opróczksiężyca.
33
DouszuLinnetdobiegłgłosPiersa,cichyjakszmerodległegostrumienia.Onasamabyładaleko,w
bezpiecznymmiejscu:unosiłasięwwodzienadmorskiegobasenu.Nieczułazimna,jakwtamte,odległe
poranki;otaczałojąmiłeciepło,aczasemgorąco.
Chciałasięznimpożegnać.Bardzojejnatymzależało.
Byłprzecieżjejoparciem.Jejbijącymsercem.Choćodepchnąłjąodsiebie,załamiesięnawieśćojej
śmierci.
Dobrzeotymwiedziała.
Przeztychkilkadni,kiedyleżaławkurnikuicojakiśczasodpływaławgorączkowemajaczenie,apotem
wracaładoprzytomności,nabrałabezwzględnej,niezachwianejpewności,żePierśjąkocha.Pomimo
tychwszystkichstrasznychrzeczy,którejejpowiedział.
Aonapozwoliła,bykilkomagniewnymisłowamiwygnałjązeswegożycia.Aprzecieżodrazu,gdy
zobaczyłagoporazpierwszy,powiedziałasobie,żeniemożepozwolić,byjązastraszyłizmusiłdo
posłuszeństwa.
Jeśliprzeżyje,wróciigopowstrzyma.Powiemu...cośmupowie.
Znowuodpłynęła,alekiedywróciła,jegogłosrozlegałsiębliżejibyłmniejmelodyjny.Melodyjnygłos
Piersa?
Zabawne.Cozabzdura...Pierśniemiałnicwspólnegozmelodyjnością.
Jaknazamówienie,wybuchnąłstekiemprzekleństw.Uśmiechnęłabysię,alejakośniemogłanapiąćani
jednegomięśnia.Jakietodziwne.
Szczerzemówiąc,niemiałanawetsiły,byotworzyćoczy.Zresztąjużjakiśczastemuprzestałaje
otwierać.Byłazbytwyczerpana,bypić,apowiekiskleiłysięodbrudu.
Więcznowuzanurzyłasięwwodę,błękitną,kryształowoczystąwodębasenu.Opadałacorazniżeji
corazdalej,włosyunosiłysięswobodnie,ażtunagleznowuusłyszała,jakPierśklnie.
Naprawdę,powinnaznimnatentematporozmawiać.Tewszystkieprzekleństwa...
Przypomniałasobie,żeprzecieżumiera.Leżywkurniku,aPierśjestdaleko,bowyrzuciłjązzamku.
Umierała...
Wiedziała,jakciężkoontoprzeżyje.
Nagleusłyszała,żePierśmówicośojejtyłeczku.Opośladkach,pomyślała.Alewciążbyłauwięziona
podwodą.
Tylkoczynapewnouwięziona?Byłojejtakprzyjemnie.Czasamiwodarobiłasięprzerażającogorąca,
aleterazbyłachłodnailizałajejtwarz,jakbygładziłająkochającadłoń.
Dłońmatki.Nagleprzypłynęłodoniejwspomnieniezdzieciństwa.Teżmiaławtedygorączkę.Nianiacoś
powiedziała,amatkaodpowiedziałazirytacją:„Oczywiście,żedziświeczoremnigdzieniepójdę!
PrzecieżLinnetjestchora"...
Aletoniebyłdotykdłoni,tylkoramienia.Ciężkie,męskieramięobejmowałojąwtalii.
TomusiałbyćPierś.Przecieżznikiminnymniespała.
Przezchwilęjejumysłprzeskakiwałjakszalonypomiędzyjedwabistymchłodemwodywbasenie,pustką
ispokojem,ałóżkiemiPiersem.Obejmowałjąmocno.Czułajegozapach-zapachmężczyznyipotu.
Potu?PrzecieżPierśsięnigdyniepocił.
Wtymmomenciecośwypchnęłojąnadpowierzchnięwody,jakparasilnychmęskichramion,wypchnęło
jądogóry,dogóry...
Dokąd?
Otworzyłaoczy.Byłobardzociemno,więcpewniedalejleżaławkurniku.Alekurnik...ostrożnie
pociągnęłanosem,starającsięnieruszać.Nauczyłasięleżećbezruchu,żebyniepodrażniaćobolałej
skóry.
Pachniałoinaczejniżwkurniku.
Powolizacząłwracaćjejwzrokiuświadomiłasobie,żeprzezoknowpadablaskksiężyca.Leżałana
łóżku.Atoramię...rzeczywiścieobejmowałojączyjeśramię.
Przewróciłasięnabok,krzywiącsięzbólu.TorzeczywiściebyłPierś.Przyjechałponią.Przezchwilę
poprostucieszyłaoczywidokiemjegoszczupłej,zdeterminowanej,pociemniałejodzarostutwarzy.
Oczy,zamknięteweśnie,zawszeemanowałybłyskotliwąinteligencją.Ustazaskakującopełnejakna
mężczyznę,zzaokrąglonądolnąwargą.
-Pierś-szepnęła,zanimprzypomniałasobie,żeniemożemówićiżeoddawnanieudałojejsięwydaćz
gardłanawetszmeru.
Nieporuszyłsię.Oczyzaczęłyjejsięznowuzamykać...wodawbasenieprzyzywałającorazsilnej...ale
Pierśbyłtużobok,tużprzyniej.Czyprzypadkiemniemiałamudopowiedzeniaczegoś...czegoś
ważnego?
Tak.Niemożezasnąć,niemożesięznowuzanurzyć.Trzebapoczekać,ażonsięobudzi,ipowiedziećmu
tęważnąrzecz.
Wprawdziezapomniała,cototakiego,bocałąuwagęskupiłanajegotwarzy:wysokichkościach
policzkowych,długichrzęsach,kosmykuwłosównaczole,gniewnymgrymasie,którynieopuszczałgo
nawetweśnie.Nigdyprzedtemniezasypiałujejboku,choćwduszyotymmarzyła.
Aterazbyłobok,leżałnaginaprzykryciu.Naprawdęzniąspał.Wtymsamymłóżku.Przezcałąnoc.
Światłoksiężycazblakłoiustąpiłomiejscapierwszympromieniomporannegosłońca.
-Pierś-szepnęła.Poruszyławargami,aleniewydobyłsięznichżadendźwięk.
Mimotomusiałcośusłyszeć,bootworzyłoczy.
Przezchwilętylkosiędoniejuśmiechał,sennieiwładczo.
-Linnet-powiedział.Radośćzaśpiewałajejwduszy.Wjednejchwiliotworzyłoczy.
-Jesteśprzytomna!Poczułajegodłońnaczole.
-Jaksięczujesz?
-Boli-odpowiedziała,wiedząc,żeniejestwstaniewydaćdźwięku.
-Napewnocholernieboli-odgadł.JaknaPiersa,tobyłwyjątkowydowódwspółczucia.-Musiszdużo
pić,Linnet.
Teraztonajważniejsze.Najgorszejeszczenieminęło.
Miaławrażenie,żePierśmówidosiebie.Mimowszystkowypiłaniecowody,choćwiększośćspłynęła
jejposzyi.
Czułasięjakoś...inaczej.
-Czysta-szepnęła.Odczytałtozjejwarg.
-Pamiętasz,żeciękąpałem,Linnet?Przypominaszsobie?Chciałapokręcićgłową,aleprzypomniała
sobie,żeniepowinnategorobić.
-Nie-tchnęłaledwiesłyszalnie.Oczyjejsięzamykały.Jegodłońnaczolewydawałasięogromna.
Delikatnydotyksprawiałjejprzyjemność.Pierśznowusięodezwał.
-Gorączkawraca-mruknął.-Tegonależałosięspodziewać,Linnet.Położęciwilgotnąchustkęnaczole.
Skrzywiłasię,gdytozrobił.
-Wiem,żetepęcherzebolą-powiedziałponuro.-Alemuszęobniżyćcitemperaturę.
Nagleprzypomniałasobie,cotakiegoważnegomiałamupowiedziećipodniosłapowieki.
-Kochamcię-szepnęła,patrzącmuprostowoczy.
-Więcżyjdlamnie-odpowiedział,pochylającsięiwbijającwniąspojrzenieprzenikliwejakwołanie
jastrzębia.-
Żyj.
Zasnęłazlekkimuśmiechemnatwarzy.Basenzwodąoddaliłsię.Ledwiegobyłowidać.Zamiastniego
przyśniłjejsiękurnikiobudziłasięzlekkimokrzykiem.
Pierśwciążbyłwpokoju,aleterazmiałnaszyiśnieżnobiałyfular.Stałwdrzwiachsypialniirozmawiał
zkimśwkorytarzu.
-Proszęprzynieśćwodę.Przegotowaną-powiedział.Znowuzasnęła.Czasrozciągałsię,wydłużał,a
potemnagleznikał.Obudziłasięwśrodkunocy.Zasnęła,apotemznowubyłanoc,tylkożePierśmiałna
sobieinnyfular.
Wkońcu,potrzechdniach,spróbowałacośpowiedziećizjejgardławydobyłsięskrzek.
-Tobrzmijakkogutzkatarem-skomentowałPierś,podchodzącdołóżka.Miałszarązezmęczeniatwarz
ipodkrążoneoczy.
-Zmęczony-powiedziałabezgłośnymszeptem.Niezrozumiał.
-Zmęczenietoubocznyobjawspotkaniaześmiercią-odparł,ajegotwarzrozjaśniłasiętriumfalnym
uśmiechem.-
Jasnygwint,Linnet,napiszęotymartykuł.ŻadeninnylekarztuwWaliiniewyciągnąłbycięztego.
-Chwalipięta-szepnęła.Czułabezgraniczneznużenie,alekłującybólnaszczęściepowoliznikał.
Przypomniałasobiecośipodniosładooczuramię.Zaparłojejdechzprzerażenia.Skórabyła
ciemnoczerwonaipokrytałuszczącymisiępłatami.
Pierśusiadłnabrzegułóżka.
-Toniepięknachoroba,Linnet.Próbowałazrozumieć,ocomuchodzi.
-Niewyglądasznajlepiej.Musiałemciobciąćwłosy.Przestraszona,zamrugałaiotworzyłausta.
-Całajesteśwstrupach,odstópdogłów.Choćwłaściwie,niewiedziećczemu,akuratstopymasz
gładkie.Alepozatymnawetzauszamimaszblizny.
Znowupodniosłarękęipopatrzyłananiązniedowierzaniem.
-Dobrze,żenieoślepłaś-powiedziałzeswązwykłąbezpośredniością.-Albonieumarłaś.Szczerze
mówiąc,wszystkowskazywałonato,żeumrzesz.Tocud,żeniezłapałaśinfekcjiwtymkurniku.
Linnetzadrżałanasłowo„kurnik"iopuściłarękę.Postanowiładowiedziećsięwszystkiego.
-Blizny?-zapytała,wkładającwtosłowocałąsiłę,żebydobrzejązrozumiano.
WspółczucieniebyłowstyluPiersa.
-Prawdopodobnietak-odparł,przyglądającsięjejbadawczo.-Czasemzostają,czasemnie.Zatydzień
albodwaprzestanieszprzypominaćsparzonegowrzątkiemhomara.
Linnetzamknęłaoczy,starającsięzrozumiećjegosłowa.Wyglądajakugotowanyhomaribyćmoże
zostaniejejtonazawsze.
Przestałabyćpięknością.Jestterazraczejpotworem.Łuskowa-tympotworem.
Słyszała,żePierśwstaje.Pewniemyślał,żezasnęła.Leżałasztywnowyprostowana,potemdotknęłapod
kołdrąswojegoudaitalii.Całaskórabyłanierówna,łuskowataitwardapodpalcami.
Pierśwróciłpochwili.
-Bulion-powiedział.Niebyłosensuodmawiać.Przekonałasięotymwciągutrzechminionychdni.Nie
dopuszczał
żadnychsprzeciwów.Więcotworzyłaoczyiprzełykałałyżkęzałyżką.Palcedrgałyjejkonwulsyjnie,ale
starałasięnieruszać.
TalerzbyłwkrótcepustyiPierśwyszedł.Przezchwilęleżałanieruchomo,obezwładnionastrachem,a
potemzmusiłasię,bytosprawdzić.Położyładłońnapiersi.
Skórabyłataksamotwardainierównajakwszędzie.Piersiwyglądałyidentyczniejakramiona,brzuchi
nogi.
Leżałabezruchu.Czuła,jakgorącałzaspłynęłajejpopoliczku.Najpierwjedna,potemdruga.
Pierśbyłwciążprzydrzwiach.Oddałkomuśpustytalerz.
-Położęsięwsąsiednimpokojuitrochęzdrzemnę-oświadczył.
Wiedziała,żepodejdzie,pochylisięnadniąipożegna.Przezostatnietrzydnizakażdymrazemmówił
jej,dokądwychodziijakdługogoniebędzie.
-Pokojówka-szepnęła,gdybyłbliskoniej.-Wracajdodomu.Mniewystarczypokojówka.
Przezułameksekundywjegooczachzalśniłarozpacz.Potempowiedziałspokojnie:
-Jaksobieżyczysz.Przyjedzieprzedkolacją.
ElizanaswójsposóbbyłarówniemałowspółczującajakPierś.Kiedyweszła,stanęłajakwmurowanai
położyładłońnasercu.
-Bożewszechmogący!-wykrzyknęła.Linnetczekała.
-Włosy,biednewłosymojejpanienki-zajęczałapokojówka,alejejoczyzfascynacjąiprzerażeniem
badałytwarziszyjęLinnet.
-Tonie...niemachybapanienkategonacałymciele,prawda?-spytaławkońcu.
KolejnaIzaspłynęłapopoliczkuLinnet.Skinęłagłową.
-Omałopanienkanieumarła-odpowiedziałaEliza,podchodzącbliżej.Widaćbyło,żetrochęsięboi
dotknąćLinnet.-Naprawdęmałobrakowało.Podobnojegolordowskamośćzpoczątkuniemiałnadziei.
Linnetpomyślała,żewolałabyumrzeć,niżwyjśćdoludziztakimibliznami.
Elizaodgadłatonatychmiast.
-Toniedługozejdzie-zaczęłaklepaćjaknajęta.-Napewno.Będziemy...będziemypanienkękąpaćw
solachEpsom.
Codziennie.Albodwarazydziennie.Niewidziałamjeszczenikogo,ktobytakwyglądał,atoznaczy,że
tonapewnozejdzie.Tylko,że...-przerwała.
-Cotakiego?-zachrypiałaLinnet.
-Och,biednegardłopanienki-jęknęłaEliza.-Straciłapanienkagłos!
-Cotakiego?-powtórzyłaLinnet.
-Jegolordowskamośćmówił,żepanienkajednajedynawyszłaztakiejciężkiejchoroby.Możedlatego
niewidziałamunikogotakiejskóry.
Linnetzamknęłaoczy,ogarniętaskrajnąrozpaczą.Przeżyła,aleztakątwarzą.Ztakąskórą.
-Boliprzydotyku?-spytałaEliza.Linnetzeznużeniempokręciłagłową.PalceElizybyłymiękkiei
chłodne.
-Tosątakiestrupy.Nacałymciele.Napewnozejdą.
-Dodomu-szepnęłaLinnet,szukającjejspojrzenia.
-Chcepanienkadodomu?Ojcusercepęknienawidokpanienki.
WtymmomencieLinnetmiałagdzieśuczuciaswojegoojca.Chciałazpowrotemznaleźćsięwewłasnym
pokoju,dalekoodwszystkich,którzy...
DalekoodPiersa.
Dalekoodmężczyzny,którykocha!jejciałoimówił,żemawłosyjakstarezłoto.
-Powtórzęto-obiecałaEliza.-Alelordnapewnopanienkiniepuści.Zajmowałsiępanienkąsam,
przezcałyczas.
Utrzymałpanienkęprzyżyciu,chociażbyłobardzoźle,cogodzinępodawałpaniencewodęłyżeczką,
okrywał
mokrymiprześcieradłami,apotemznowupanienkęrozgrzewał.
Linnetścisnęłosięserce.Pierśzawszeogrzewałjąswoimciałem,gdypływaliwbasenie.Niewątpiła,
żezrobił
wszystko,żebyprzeżyła.Nienawidziłprzegrywać,szczególniewpotyczkachześmiercią.
-Słyszałam,żepanienkastraszniewyglądała,jakznaleźlijąwtymkurniku.
Linnetpamiętaławszystkojakprzezmgłę.Niebyłytomiłewspomnienia.Tensmród...smródbył
najgorszy.
Zadrżała.
-Najpierwprzewieziemypanienkędozamku-stwierdziłaEliza.-Szkoda,żeniewidziałapanienka
księciaiksiężnej.Sąjakdwagołąbki.Książęchciałuzyskaćspecjalnąlicencję,aleladyBernaisekazała
mudaćnazapowiedziwtutejszymwiejskimkościółku.Minąłdrugitydzień,więcwprzyszłymwezmą
ślubporazdrugi.
Słyszałakiedyśpanienkatakąromantycznąhistorię?
Linnetpokręciłagłową.
-Alepewnieniebędziepanienkachciałapójśćnaślub-stwierdziłapokojówkaipogładziłajejdłoń.
-Zanic-wykrztusiławodpowiedzi.Chciałaprzeztopowiedzieć,żenigdy,przenigdyniewyjdziez
czterechściandomu.Niewtymstanie.Nigdy.Izanic.
-Nietrzebatakmówić,niedługosiępaniencepoprawi.Sąróżnemaści,solekąpieloweibalsamy.Za
tydzieńalbozamiesiącbędziepanienkawyglądaćjakzłoto.Wgazetachreklamująstraszniedużo
kremównazaczerwienionąskórę.
Wiem,bowidziałam.JakwrócimydoLondynu,tojepokupujemy.Panienkiojciecpewniekupiwszystkie
naraz.
Hrabiaprzesłałmuwiadomość,żebysięniemartwił,żepanienkagdzieśprzepadła.
Linnetzamknęłaoczyipróbowaławyobrazićsobieojcazmartwionegojejdługąnieobecnością.
-Anawet,jeśliskórapanienkiniebędzietakapięknajakprzedtem,toitaknicnieznaczy,boprzecież
niedługopanienkabędziehrabiną,apotemksiężną.
Linnetgwałtownieotworzyłaoczy.
-Każdywidzi,żeonkochapanienkędoszaleństwa-dodałapokojówkazuśmiechem.-Pozatym
powiedział
swojemuojcuimarkizowi,żesięzpanienkąożeni.Przyjechaliturazemdrugiegodnia,żebyzobaczyć,
jaksiępanienkaczuje.Niewpuściłichdośrodka,alepowiedział,żejakpanienkaprzeżyje,tosięz
panienkąożeni.Trzejlokajetosłyszeli,więcwiem,żetoprawda.
-Nie-odpowiedziałaLinnet.NigdyniewyjdziezaPiersa.Nigdyniewyjdziezanikogo,ajużnapewno
niezahrabiegoMarchant.
Elizanieusłyszałajejprotestu.
-Wyjrzęizobaczę,cosiędadlapanienkizrobić.Napewnojestjakiśbalsamdlatakiejskóry.
PochwiliLinnetusłyszała,jakwołaprzezdrzwi:
-Nieobchodzimnie,żeśpi.Muszęczymśposmarowaćtęskórę.
Odpowiedziałjejjakiśpomruk.
-Dobrze,dobrze.-Wróciładopokoju,wymachującsłoikiem.
-Wysmarujępanienkętymczymś-powiedziałaipowąchałajegozawartość.-Pachniepiwem.Piwemi
sosną.
Zresztą,nieważneczympachnie,byletylkodziałało,prawda?
Linnetpozwoliłanasmarowaćsięoleistą,pachnącąmazią,na
brzuchuinaplecach.
-WielkiBoże,tujestjeszczegorzej-wykrzyknęłaEliza,smarującjejpośladki.-Choćwydawałomisię
toniemożliwe.
Kolejnełzywsiąkływpoduszkę.
KiedyPierśwróciłdopokoju-wszedłbezpukania,jakdowłasnejsypialni-Linnetpodjęłajużdecyzję.
ByłorzeczywiściezawcześnienapowrótdoLondynu.Najpierwmusinabraćsił.
Wypiłatylebulionu,iletylkomogła,wiedząc,żeimszybciejdojdziedosiebie,tymszybciejbędzie
mogławyjechać.
Pochyliłsię,jakbychciałjąpocałować.
-Idźsobie-wychrypiała,odwracająctwarz.Wyprostowałsięirzuciłjejchmurnespojrzenie.
-Czućciębrowarem.Czymcięwysmarowali?
-Balsamem-wyjaśniłaEliza,pokazującpustysłoik.
-PowiedziałemNeythenowi,żebytoprzysłałdosmarowaniarąkdlatutejszejpomocykuchennej.
Pomyślałemsobie,żenapewnoniezaszkodzi-powiedziałPierś.
-Musiałamcośzrobić-broniłasiępokojówka.-Mojanajdroższapanienkaniemożetakwyglądać.W
tymstanieniebędziemogłachodzićpoulicy,bozrobisięzbiegowisko.
Nigdy,przenigdyniespojrzęwlustro.
-Idźstąd-powtórzyłachrapliwie.
-Mogłemsiędomyślić,żebędzieszjednąztychkapryśnychpacjentek-odpowiedział.
WięcLinnetpopatrzyłanaElizę.Apokojówka,niechjejBógwynagrodzi,stanęładobojuzbestią.
-Mojapanichce,żebymilordwyszedłzpokoju.Ponieważmemożemówić,proszęotowjejimieniu.
-Dobrze-warknął.Podszedłdodrzwiiodwróciłsięwprogu.-Późniejprzyniosęcikolację.Chybajuż
czasnacośbardziejkonkretnegoniżbulion.
LinnetrzuciłaEliziezrozpaczonespojrzenie.Pokojówkaznowuzrobiłakroknaprzód,jakbystałana
strażyjejłóżka.
-Jeśliprzyniesiepankolację,milordzie,dopilnuję,żebypanienkazjadławszystko,doostatniego
okruszka.Onanarazienieżyczysobietowarzystwa.
-Janiejestemżadnetowarzystwo!-ryknął.Elizaskrzyżowałaręcenapiersi.
-Nalitośćboską-mruknąłwkońcuiwyniósłsięzadrzwiLinnetusłyszałastukjegolaski,którywkońcu
ucichłnakońcukorytarza.
Elizapodeszładołóżka.
-Niedamradyutrzymaćgozdalanadługo-powiedziała,patrzącnaLinnetzgóry.-Tolekarz.Widział
panienkęwgorszymstanie.Byłzpanienkąsamnasamtejpierwszejnocy.
KolejnałzaspłynęłaLinnetpopoliczku.Elizausiadłaibezwahaniapołożyładłońnajejramieniu.
-Dobrzejuż,dobrze.Niechsiępanienkaporządniewypłacze,należysiętopaniencejaknikomuinnemu.
Podobnescenyrozgrywałysięprzezcałynastępnytydzień.Pierśwdzierałsiędopokoju,aElizago
przeganiała.
Linnetczasemmiaławrażenie,żezaczynaichtobawić.PokilkudniachElizabezobawywydzierałasię
nahrabiego.
APierśnigdyniemiałoporówprzedpodnoszeniemgłosu.Stanowiliniezłąparę.
AlerazczydwarazypochwyciławyraztwarzyPiersa,kiedynaniąpatrzył,iwiedziała,żegotymrani.
Dobrzerozumiaładlaczego.
-Aletoniemaznaczenia.Naprawdę-szeptaładosiebiewśrodkunocy.-Janiemogę...niemogęzostać
księżną.Toniemożliwe.Niedopomyślenia.
Pierśuznałwkońcu,żemożnająprzewieźćdozamku.Elizachciałaubraćjąwsuknię,aleLinnetsięnie
zgodziła.
Mogłajużcichomówić.
-Prześcieradło-zachrypiała.-Jestwiększe.Elizanatychmiastzrozumiała,ocochodzi.
-Panienkiwłosyzaczynająsięjużkręcić.Dobrzetowygląda.Jakjednaztychkrótkichfryzurek,które
terazsięnosi.
Mówisię,żesąalamode,więcpewnietokolejnypomysłfrancuskichdam.
Włosybyłynieważne,wiedziała,żeodrosną.Alenamyśl,żeopuścitenpokójiludziebędąnanią
patrzeć,robiłojejsięniedobrze.Araczejsłabo.
Wkońcujednakpojechaładozamku.Zawinęlijąwprześcieradłojakmumię,aBuller,stangretPiersa,
przeniósłjąnarękachdopowozu.
Wyjazdzgospodyniebyłtakistraszny...alekiedydojechalidozamku,powitałjątamPrufrockz
lokajami.Książęteżzszedł
nadói.NawidokwspółczuciawjegooczachLinnetnatychmiastzaczęłasięmodlićoszybkąśmierć.
Aleponieważzgonnienadchodził,zamknęłaoczyiwyobraziłasobie,żetowszystkojestjakimś
złudzeniem.ŻetaknaprawdęjestwLondynieitańczyzksięciemAugustem.Książęuśmiechasięipatrzy
nanią,jakbybyłbezpamięcizakochany.
-Pewnie,żewszystkojestdobrze-szorstkigłosPiersaprzerwałjejsennajawie.-Wyglądajakhomari
jestdwarazybardziejdrażliwa.
Taniec...KsiążęAugustwirowałzniąwkoło.Wprzelociewidziaławpatrzonewnią,pełnezazdrości
twarze.Jejsukniaszeleściła...
-Nie,poprostumaatakhisterii-warknąłPierś,apotemdodałobojętnie:-NiechktośpokażeBullerowi
drogędojejsypialni.
Zamknęłaoczy.BucikiElizypostukiwałyposchodachprzednimi.Bullersapałzezmęczenia.
-Przepraszam,jeślijestemzaciężka-powiedziała.Odzyskałajużnormalnytongłosu.
-Skądżeznowu,panienko-odparłżyczliwieBuller.Życzliwośćbyłaokropna,gorszaniżuczucie,kiedy
całasalabalowasięodniejodwróciła.Szczerzemówiąc,wolałagniewPiersa.
Wchwilępóźniejbyłajużwłóżku.
-Milordprosił,żebypanienkadzisiajjużwstała-powtórzyłaEliza.-Możenawetpanienkazejśćna
kolację.
-Nicztego-odpartatwardo.Kiedynadszedłwieczór,zamknęłaoczy,alesennieprzychodził.
Wsłuchiwałasięwodgłosyzamku,odległybrzęknaczyń,skrzypieniepodłóg,odgłosotwieranychi
zamykanychdrzwi.
Mijałydni.Jadławszystko,coElizaprzynosiładopokoju,posłuszniechodziławokółłóżka,żebynabrać
sił,alestanowczoodmawiaławyjścianazewnątrz.Pierśprzestałjąodwiedzać,borzucaławniego
poduszkami,gdytylkopokazałsięwdrzwiach,iniesłuchałajegogadaniny.
-Mamjużdośćsiły,żebywrócićdoLondynu-powiedziaładoElizypewnegowieczoru.-Czymożesz
zawiadomićotymksięcia?
-Powiemmu-odparłaniespokojniepokojówka.-Alecoz...
-Jestemwdzięcznamilordowizatroskęiopiekę-odpowiedziała.-Aleniechcęzaniegowychodzić.On
mówiłmitosamo,zanimzachorowałam.Niewyjdęzanikogo,ktochcemniepoślubićzlitości,Elizo.
Nigdywżyciu.
Elizawestchnęłaiwyszła.
34
Chcewyjechać-powiedziałksiążę.
-Bzdura-zirytowałsięjegosyn.-Niemożejeszczepodróżować.
-Jejpokojówkamówi,żemadośćsiłiżewczorajcałydzieńbyłananogach.
-Ciąglemastrupynacałymciele.Możezłapaćzakażenie.Powinnazostaćpodopiekąlekarza.
-Czytakiezakażeniaczęstosięzdarzają?
Piersazirytowałwspółczującytonojca.Jakbytegobyłomało,obojezmatkąpatrzylisobiewoczyjak
paraoczadziałychnastolatków.Odwróciłsięiprzeczesałwłosy.Tasiemkaspadłanaziemię.
-Raczejnie-przyznał.
-Możewrócidociebie,jeślipozwoliszjejodejść-mruknąłksiążę.-Kiedywydobrzeje.
-Niewróci.-Pierśruszyłogrodowąścieżką,ścinającwysokietrawysmagnięciamilaski.
Ojciecszedłobokniego.
-Kochacięprzecież.Dlaczegomiałabydociebieniewrócić?Jawróciłem.
-Ico,terazczekasznaczułepojednanie?-Pierśzatrzymałsię,byoszczędzićkwiatowąrabatę.
-Jeślizechcesz.
Stałnieruchomo,dającdozrozumienia,żesięzgadza.Książęodetchnąłgłęboko.
-Wiem,żecisiętoniespodoba,alemuszęcięwkońcuprzeprosićzato,żedoprowadziłemciędo
kalectwaizrujnowałemciżycie.Gdybytosięnacośprzydało,chętniedałbymsobieuciąćnogędla
ciebiealbo...
-Twojaśmierćwieleniepomoże-stwierdziłPierś.Ojciecmiałtakiesameoczyjakon.Wwyobraźni
zawszewidział
jezezwężonymiźrenicamiibłyskiemopiumowegoszaleństwa.
Tobyływspomnieniazdzieciństwa.Terazstałprzednimmężczyznapełennietylkożalu,aleisiły.Pełen
miłości.
-Wybaczamci-powiedziałPierśspokojnie.Nienajlepiejmuwychodziłytakiesceny,więcprzezchwilę
zastanawiałsię,coLinnetkazałabymupowiedzieć.Szkoda,żezamknęłasięwwieżyiodgrywaŚpiącą
Królewnę.
Woczachojcazalśniłyłzy.
-Alejasamnigdysobietegoniewybaczę.Nigdy-powiedział.
WtedyPierśdomyśliłsię,codoradziłabymuLinnet.Otworzyłramiona,aojciecpodszedł,bygo
przytulićjakniegdyśwdzieciństwie.
Wszystkieteemocjejeszczebardziejgorozdrażniły,więcodsunąłsięiwarknął:
-Takprzyokazji,niezrujnowałeśmiżycia.
-Cierpiszbólniedozniesienia-odpowiedziałojciec,opuszczającramiona.Pierśściąłlaskąprzywiędłą
stokrotkę.
-Niezałamałomnieto.Jestemfantastycznymlekarzem.Gdybyśsięnieuzależnił,pewniewogólenie
zajmowałbymsięleczeniem.-Spojrzałnachmurzonynaojca.-Wolałbymumrzeć,gdybymniemógłbyć
lekarzem.
Książęuśmiechnąłsiękątemust.
-Niemaszrodzinyaniprzyjaciół-rzuciłkolejnyargument.
-Bujda.MamSebastiena.SamprzysłałeśmiPrufrocka.ImamLinnet,jeśliudamisięjązatrzymać.
-Postarajsię-poradziłmuojciec.-Podwarunkiem,żetwojeżycienieleżywruinach.
-Aleonachcewyjechać.-Pierśzdekapitowałkolejnykwiat.-Nierozmawiazemną.Napisałemdoniej
list,apokojówkapowiedziałami,żeLinnetgopodarła,niezaglądającdośrodka.
-Kiedyzapragnąłemcięzobaczyćipoznać,poprosturuszyłemdoWalii,choćwiedziałem,żebędziesz
wściekły.
Linnetbyłatylkowymówką.
-Zakażdymrazem,kiedywchodzędopokoju,odwracasięichowa.-Dwakolejnekwiatyutraciły
główki.
Ojcieclekkowzruszyłramionamigestem,któryPierśdobrzepamiętałzdzieciństwa.Gestem
rozbawionejakceptacji.Zawszemyślał,żepamiętaojcatylkobędącegopodwpływemopium.Ale
wyraźniebyłoinaczej.
-Możepowinienemodwiedzaćjąnocą.
-Czemunie.Aprzynajmniejozmroku.Niebędziesięmusiaławstydzić,żenaniąpatrzysz.
-Cozabzdura.Przecieżsamwyciągnąłemjąztegokurnika.Doskonalewiem,jakonawygląda!
-Wedługtwojejmatki,głównymproblememjestwyglądjejskóry.
-Dlaczego?-Pierśprzeczesałdłoniąwłosy.
-Linnetcierpizpowoduswejbrzydoty.
-Przecieżniestraciłaurody!Tylkojejskórawyglądainaczej,resztazostałabezzmian.
-AleLinnetuważa,żestraciłaurodę.Tomusiałbyćpotwornyszokdlatakpięknejkobiety.
-Trudnosiędziwić.-Nachmurzony,ściąłkolejnetrzykwiaty.-Jestnatylepróżna,żezamierzamnie
odrzucićztegopowodu,więctomusibyćcośważnego.Nasamympoczątkuepidemii,tegodnia,kiedy
razemzmamąwyskoczyliścieprzedokno,Linnetbłagałamnie,żebymsięzniąożenił.Powiedziała,że
dlamniemożenawetwystawićsięnapośmiewisko.
Ojciectylkoskinąłgłową.
-Aleewidentnietacałamiłośćsprowadzałasiętylkodokontrolowaniamniezapomocąurody.-Pierś
wbiłlaskęwziemię.-Albocośwtymrodzaju.
-Moimzdaniem,Linnetuważała,żejestniedośćdobradlaciebie.Niewidziałemżadnychoznak
wskazującychnato,żechceciękontrolować.
Pierśwybuchnąłsuchymśmiechem.
-Zejestdlamnieniedośćdobra?Dlakalekiowybuchowymcharakterzeiniewyparzonymjęzyku?
-Zależyjejtylkonatobie.Jestemprzekonany,żedotejporyniktinnyjejsięniespodobał,choćzalecali
siędoniejksiążętaiwogólewszyscyprzyzwoicikawalerowiespośródsocjety.Tamraczejniemaludzi
owybuchowychcharakterach.
-Durnie,wszyscyrazemikażdyzosobna-mruknąłPierś.
-Dołączyszdonich,jeślipozwoliszjejodejść.
-Nigdynawetnieśmiałemmarzyćokimśtakimjakona.Aniożyciuubokutakiejosoby.
-Więczacznijmarzyćteraz,pókimaszjąpodręką.Kiedyjesteścierazem,widać,że...
-...jestmojądrugąpołową-dokończyłgniewniePierś,wbijającwzrokwziemię.-Mojącholernądrugą
połową.
StaryPlatonwidaćnieżartował.Niepotrzebowałemwżyciunikogo,ażtunaglezjawiasięona.
Ojciecpołożyłmudłońnaramieniu.
-Idźipowiedzjejto.
Pierśprzełknąłślinę.Strasznypomysł.Udałomusięzwierzyćojcu,alepowtórzyćtokobiecie,któranie
chciałanawetnaniegopatrzeć,tozupełnieinnasprawa.Wokółjegostópleżałomnóstwokwiatowych
płatków.
-Powiedziałeścośpodobnegomaman?
-Nie.Niechciałamniesłuchać.
Wjegogłosiezabrzmiałorozbawienie.Pierśuniósłdłoń.
-Niechcęotymwiedzieć.
Ojciecuśmiechnąłsięiwzruszyłramionami.
-Poprostuzróbwszystko,cobędzietrzeba.
35
Popołudniuplanbyłgotowy.Instynktownieczuł,żenocneodwiedzinyuLinnettylkopogorsząsprawę.
Niewiedział
dlaczego,aleponieważzawszeufałswojemulekarskiemuwyczuciu,postanowiłkierowaćsięintuicją
równieżwprzypadkuLinnet.
Niestety,musiałprosićopomoc.ZalotydotejkobietybyłygorszeniżpraceHerkulesa.Aon
niespecjalnienadawał
sięnaherosa.Wspomnienietego,jakczołgałsiępokorytarzu,gołyjakświętyturecki,wciąż
przyprawiałogoodreszcz.
Przełknąłjednakdumęipoprosiłopomoc.NiechdiabliwezmąsamowystarczalnegoHerkulesa.
-Cotakiego?Chcesz,żebymwszedłdosypialniLinnet?-spytałprzerażonySébastien.-Niemamowy!
-Przecieżbędętamztobą,tykretynie-odpowiedział.-Weźmieszjątylkonaręceiprzeniesiesznad
basen.
Sébastienotworzyłustazezdziwienia.
-Nicztego!-jęknął.-Oszalałeś?
-Czykiedykolwiekpomyliłemsięprzydiagnozie?
-Oczywiście,żetak!Pierśmachnąłręką.
-Alewdziewięćdziesięciuprzypadkachnastosięniemylę,prawda?
-Acotomadorzeczy?
-Postawiłemdiagnozę,aterazmuszęwyleczyćpacjentkę.Kuzynzlustrowałgowzrokiem.
-Będziepewniewrzeszczaławniebogłosy.
-Niebędzie-zapewniłgoPierś.-KazałemPrufrockowi,żebyniktnamnieprzeszkadzał.Zabardzo
wstydzisięswojegowyglądu,byzwracaćnasiebieuwagę.
-Dalejjesttakstrasznie?-spytałSébastien.Pierśwzruszyłramionami.
-Akogotoobchodzi?
-Ją,tyidioto.
-Poprostuchodźzemną,przenieśjąnarękachioszczędźmikazania.
-Ajeśliniebędziesięchciaładomnieodzywaćprzezresztężycia?-jęknąłSébastien.
-Kiedyzamniewyjdzie,będziecieobojemieszkaćwtymsamymzamku.Prędzejczypóźniejzaczniesię
dociebieodzywać,choćbyprzyśniadaniu.
AleSébastienprotestowałprzezcałądrogęnapiętro.PoddrzwiamisypialnizłapałPiersazarękę.
-Przecieżonamniezatoznienawidzi.Niechcętego.
-Niebądźgłupi-warknąłPierś.Ztrudemradziłsobiezwłasnymiwątpliwościami,więcniemiałochoty
rozwiewaćskrupułówSébastiena.Nacisnąłklamkę.
Wszystkoposzłołatwo.GdytylkoLinnetgozobaczyła,zanurkowałapodkołdrę.Wniecałąsekundę
zawinęlijąwprześcieradło.
Wydawałastłumioneokrzykiipróbowałasięwyrywać,aleniemogła,mającunieruchomioneręceinogi.
-Jesteśpewny,żejeszczeoddycha?-spytałSébastien,ciężkostąpającpościeżce.
Pierśuszczypnąłjąprzezprześcieradło,wywołującszarpaninę.Spodprześcieradładochodziływściekłe
okrzyki.
-Natowygląda-odpowiedziałflegmatycznie.
-Codalej?-spytałSebastian,gdydoszlidobasenu.
-Połóżjątutaj-poleciłPierś.-Natejpłaskiejskale.Nieudałobymisiętobezciebie,aleteraznie
zamierzamcięzatrzymywać.Niemusiszponasprzychodzić.Mojejukochanejnapewnowystarczypary,
żebywrócićdozamkuowłasnychsiłach.
Kaskadadźwiękówdochodzącaspodpłótnaprzybrałaton,którymożnabyłookreślićjedyniejako
obelżywy.
Sébastienodszedł,wzruszającramionami.Pierśodczekał,ażkuzynznikniezazakrętem,ipowiedział:
-Dobra,możeszsięztegowyplątać.Poszedłsobie.Prześcieradłoniemaleksplodowało.Pierś
skrzyżowałramionanapiersiiczekał,ażLinnetwychynienaświeżepowietrze.Miałanasobietylko
cienkąkoszulkę,więcswobodnienapawałsięwidokiem.
-Nieważsięnamniepatrzeć!-krzyknęła.Inaglezdałasobiesprawę,gdziesięznajduje.
Dzieńbyłcudownyiupalny.Nabłękicieniebasnułysięsmugiobłokówjakdelikatnepasmakoronki
ponadkołującymimorskimiptakami.
-Och-szepnęła.-Przyniosłeśmnienadbasen.
-Zdejmijkoszulkę,topopływamy-zaproponował.
Niesłyszała;wpatrywałasięwdziwnymrozmarzeniuwbłękitnąwodę.
-Koszulka-powtórzył,ściągającbuty.-Zdejmijją.Odwróciłasięwreszcie.
-Nicztego-powiedziałanachmurzona.
-Jaksobieżyczysz-odparłirzuciłswojąkoszulęnabok.
Jejoczyobojętnieprzesunęłysiępojegotorsie.Ściągnąłspodnie.
-Szkodafatygi-odparła.-Niezamierzampływaćinieżyczęsobieniczegobardziejintymnego.-Widać
było,żezadygotałanasamąmyśl.
Togozaniepokoiło.Zamiastodpowiedzibezsłowapchnąłjąwplecymiędzyłopatkami.
Zkrzykiemwpadładobasenu,apochwiliwynurzyłasię,plującwodą.
-Natychmiastmniestądwyciągnij!-wrzasnęła.-Skóramniepiecze,adotegozamarzam!
-Tozacznijpływać-odparł,ściągającgatki.Znowumiałerekcję.Wskakiwaniewtymstaniedobasenu
niebyłojegoulubionąrozrywką,aleniemiałwyjścia.
Widział,żeLinnetmusięprzygląda.Skoczyłzeskałynagłówkęipodpłynąłdoniej.Naturalniedzwoniła
jużzębami.
-Wodawcaleniejestażtakzimna-powiedział.-Słońceświeciodtrzechdni.Zacznijsięruszać.-
Przeczącswoimsłowom,przyciągnąłjądosiebiejakzwykle.Odwieludniniebylitakbliskoiczułsię
tak...tak...Zacisnąłzębyjakwpierwszejfazieatakuserca.
-Musimypopływać-powiedział,odsuwającjąodsiebie.-Ruszaj!
-Dopierocobyłamchora-mruknęłabezprzekonania.
-Aterazjesteśzdrowa.Marudzisz.-Uśmiechnąłsię,widzącjejgniewnąminę,apotemwyciągnąłrękęi
uszczypnął
jąwpośladek.
Zmrużyłaoczy.
-Nieważsięmniedotykać.Nigdy.
-Właśnie,żebędę,kiedytylkozechcę-odparł.-Jesteśmoja.Zacznijpływaćalbozamarzniesz.-Nie
wdającsięwdalsządyskusję,odwróciłsięipowolipopłynąłwstronędrugiegobrzegubasenu.Po
jakiejśsekundziewyczuł,żeLinnetpłyniewśladzanim.
Kiedynoganajgorzejdawałamusięweznaki,takżeniepotrafiłmyślećoniczyminnympozabólem,
pływaniewbaseniesprawiało,żeczułsięwolny.Wodaoczyszczałamyśli,oddalałachęćsięgnięciapo
laudanumibrandy.Orazmyślosamobójstwie.
Terazpłynąłpowoli,bywraziepotrzebypomócLinnet.Miałnadzieję,żeonatakżedoznaukojenia.Gdy
bylinadrugimkońcu,chwyciłasięskałyiprzezchwilęciężkooddychała.Chciałjąprzytulić,ale
powiedziałatylko:
-Damsobieradę.-Odepchnęłagoiruszyławprzeciwnymkierunku.
Tymrazempopłynąłzanią.Doskonaleradziłasobiebezpomocy,apozatymmógłswobodnieprzyglądać
sięjejnogom.
Kiedydotarlidoskały,byławykończona.Sapałaidyszała.Podsadziłją,apotemsamwspiąłsięna
brzeg.
-Jużwychodzisz?-spytała,pomykającwkierunkuręcznikówjakwystraszonykrólik.
-Muszęciępilnować,żebyśnieuciekła.Wciążodwracałasięodniegotyłem.
-Adokądpójdę?Przecieżniemamubrania.
-Oczywiście.Zupełniezapomniałem-odpowiedział.-Takitchórzjaktyzanicsięniepokażebez
odpowiedniejoprawy.
Wskoczyłzpowrotemdowodyizacząłpływać,upewniającsięodczasudoczasu,czyLinnetwciąż
siedzinaskale.
Zawinęłasięwprześcieradłoiręcznikiażpokoniuszekczerwonegonosa.
Ledwieprzepłynąłbasenjeszczedwarazy,spokójisłońceprzełamałyjejopory.Odłożyłaręcznikii
prześcieradło,anawet
zdjęłakoszulkę.Wyciągnęłasięnaskalejaksyrenaichłonęłasłoneczneciepło.
Popięciunawrotachuznał,żewystarczyjejtegodobrego.
Podciągnąłsięnaobramowaniebasenu,podszedłdoniejipotrząsnąłgłową.Kropelkizimnejwody
opadłynarozgrzaneciało,ażpisnęłazzaskoczenia.
Poczuł,żeznowumawzwód.Wystarczyłojednospojrzenienajejpostaćnaskale,aciałonatychmiast
zapomniałoozimnieiznużeniu.
-Owińsięręcznikiem-poleciłazurazą,alespoglądałananiegozniecomniejsząniechęciąniż
przedtem.-Jakmogłeś?!-wybuchnęła.
-Comogłem?Mogłabyśmiwytrzećnogi?Wiesz,żeniedamradyprzeztęlaskę.
Spróbowałproszącegospojrzenia,alezmrużyłatylkooczy:
-Wyschniesznasłońcu.
Pogładziłsiępieszczotliwie,wbijającwniąwzrok.
-Tybyśrozgrzałamnieszybciej.
-Jakmożeszmniepożądać.Mnie,ztakimwyglądem?-Gwałtownieprzełknęłaślinę,alePierśuznał,że
napewnoniepotrzebajejlitości.Zresztą,nawetgdybypomyślałinaczej,jejkolejnykomentarzosadziłby
gowmiejscu.
-Wżyciuniesłyszałamtakkiepskiegokomplementu-stwierdziła.
-Kochamcięnietylkozawygląd,choćtymożesądziszinaczej.Naprzykładuwielbiamtenostry
języczek.Niemasobierównych-odpowiedział.
-Wcaleniekochamcięzaurodę-mruknęła.-Gdybytakbyło,wybrałabymSebastiena.
-AjasiostręMatyldę.Parsknęłaironicznie.
-Ostatniowyglądazdecydowanielepiejodciebie-dodał.Jaksiętegospodziewał,usiadłagwałtowniei
zmierzyłagopłonącymspojrzeniem.
-Jesteśpodłąświnią.Jakmogłeśmitopowiedzieć!
-Ach,tajejkremowaskóra-szepnąłzrozmarzeniem.-Jakpłatkiorchidei.
Wydałaodgłosniegodnydamy.
-Parskaszczy...-zakpił.-Bożewielki,jakietoniesmaczne.Mamnadzieję,żemojasłodkaMatyldanie
nabierzetegozwyczaju,zanimpoproszęojejrękę.Zarazzaraz,jachybamamjużnarzeczoną.
Zakryłasięprześcieradłem,opadłanaplecyizamknęłaoczy.
-Jesteśżałosny.
Położyłsięobokniej.Milczelirazemprzezchwilę,jakbytylkoonibylinaświecie,aoprócztegonikogo
-pozakulikiem,którypowtarzałswąniemelodyjnąśpiewkę,przycupniętynapobliskiejskale.
Kiedyusiadł,zobaczyłwotwartychoczachLinnettylebólu,żesercemusięścisnęło.Nieodwróciła
wzrokuinieodezwałasięanijednymsłowem.
Zanimodgadłajegozamiary,Pierśściągnąłzniejprześcieradło.
Myślał,żekrzyknieizasłonisięrękami,aleleżałanieruchomo,odwracającodniegotwarz.Zdążył
zauważyć,żepoliczkimamokreodłez.
-Patrzęnaciebie-powiedziałtonemtowarzyskiejrozmowy.
-Patrzsobiedowoli-warknęła.-Nicnatoniemogęporadzić.
-Jesteśjeszczeczerwona,alezaczynacijużschodzićskóra.Boże,jaktywyglądasz!
Usiadłajaklalkanasprężynie,popatrzyłanasiebieiwrzasnęłatakprzenikliwie,żekulikpoderwałsię
dolotu.
-Słonawodamadziałanielecznicze-powiedział,podnoszącprześcieradłoidelikatniemasującjej
skórę.-Spójrztylko.Podspodemniejesteśjużtakaczerwona.Iniemaszblizn,przynajmniejnabrzuchu.
-Tozejdzie?-spytała,wyraźniewstrząśnięta.
-Oczywiście,żezejdzie-odpowiedział.-Testrupypokrywałygojącesiępęcherzeichroniłyjeprzed
zakażeniem.
Zdajemisię-powiedział,odrywajączłuszczonynaskórek-żezarazcałaskórasięzłuszczy,możez
wyjątkiempleców.Słońceimorskawodazrobiłyswoje.
-Myślałam,żetakjużzostanie-powiedziałatakcicho,żeledwiesłyszałjejgłoswśródhukufal
rozbijającychsięourwiskonadole.
-Gdybyśzapytała,tobymcipowiedział.Aleponieważzemnąnierozmawiałaś,nawetniewiedziałem,
żeboiszsięczegośtakidiotycznego.
Nigdywżyciuniewidziałtakzbuntowanychust.
-Cogorsza-dodał,niepatrzącnanią-straciłaśwemniewiarę.Powiedziałaś,żekochaszmniedotego
stopnia,żenieboiszsięośmieszenia.Alekiedyprzyszłocodoczego,niezgodziłaśsięnawetnacień
poniżenia.Niechciałaśsięzemnąwidziećwczteryoczy,bobałaśsię,żecięwyśmieję.Niechciałaś
widywaćsięzemnąpublicznie,bowstydziłaśsięPrufrocka.
Tymrazemonułożyłsięnaplecachiprzesłoniłoczydłonią.
-Kochamcię-odpowiedziałazpoczuciem,żesmutekPiersaodbierajejzdolnośćracjonalnego
myślenia.-Aleprzecieżztakimwyglądemniemogębyćksiężną.Niechcę,żebyktokolwiekżeniłsięze
mnązlitości.Niewyjdęzaciebie,bowyglądamjakjakaśstraszna...
-Bestia?-wtrącił.-Tegosłowaszukałaś?
-Nie.
Usiadłiwbiłwniąpłonącywzrok.
-Kochałaśmnietylkowtedy,kiedybyłaśpiękna.Wiedziałaś,żemożeszmnąmanipulować-taksamojak
manipulujeszinnymimężczyznami,posyłającimtentwójuśmiech.
-Nie!-krzyknęła.-Nieotochodziło.
-Aoco?-zdenerwowałsię.-Jednegodniabłagasz,żebymciępoślubił,obiecujesznamnieczekać,a
następnegoniechcesznamnienawetspojrzeć.-Wjegogłosiebrzmiałygniewiuraza.
Popatrzyłanaswojeciało.Byłocałeczerwoneischodziłazniegoskóra,alewświetlesłońcaiw
towarzystwiePiersaniewydawałosięjużtakiepotworne.
-Myślałam,żebędzieszsiębrzydził-powiedziałaztrudem.-Niechciałam,żebyśsięzemnążeniłz
litości.Niechciałam,żebyśjeszczedotegowszystkiegomiałbrzydkążonę.
-Litośćtouczucie,któregoraczejniktzemnąniekojarzy.Cowięcej,janiemamżadnychoporów,żeby
sięztobąożenić,aprzecieżjestembestią.
-Toniejesttakdokońcaprawda-odparłapowoli.-Powiedziałeśmi,żemniepragniesz,ależesięze
mnąnigdynieożenisz.Powiedziałeś,żejestempięknaichętna,ależebędzieszteżpożądałinnych,więc
mamotobiezapomnieć.
Jegookrutnesłowazawisływpowietrzumiędzynimi.
-Maszrację-odparłPierś.-Tobyłopodłe.
Urazęwjegogłosiezastąpiłatakapustka,żeLinnetniewiedziała,comamówićdalej.
-Odrzuciłemcię,bobałemsię,żektóregośdniasięjednakuzależnię.Wdalszymciągusięboję,żemoje
wybuchyzłościcięunieszczęśliwią.
Nagleogarnęłojąprzerażenie,żePierśjązostawi,choćledwiegodzinętemugorącopragnęła,żebyjuż
nigdywięcejgonieoglądać.
-Złamałeśmiserce,odpędzającmnieodsiebie-powiedziała,obejmującramionamikolana.-Byłam
bardzonieszczęśliwa.Alekiedyzachorowałamileżałamwkurniku,zrozumiałam,żemniekochasz.
Zapadłacisza.Znowuodezwałsiękulik,niecodalejodnich.
-Powiedziałam,żemniekochasz-powtórzyła.
-Kocham-potwierdziłnieomalzirytacją.
-Postanowiłamsobie,żejeśliprzeżyję,niepozwolęcisięnigdywięcejzastraszyćtakjakwtedy,kiedy
mnieodrzuciłeś.-Wyciągnęładłoń,żebygodotknąć,ipogładziłapalcamipoudzie.-Alepóźniej,kiedy
stałamsiętakabrzydka,doszłamdowniosku,żeztakimwyglądemniemogęzostaćksiężną.
-Rozumiem,żewszystkieksiężnemusząbyćpiękne-stwierdził.-Tojednozwymagańnatym
stanowisku.
-Powinnyprzynajmniejniestraszyćludziswoimwyglądem.
-Idlategouznałaś,żemożeszmnieodrzucić,bowyglądaszjakkandydatkadojarmarcznejbudyz
osobliwościami.
Acopotem?Posiłkidopokojuprzeznastępnychpięćdziesiątlat?
-Postanowiłam,żegdzieśsięukryję-odparładrżącymgłosem.-Towszystko.
Milczenie.Apotem:
-Akuratprzedemnąniemusiszsięukrywać,Linnet.
-Przepraszam-szepnęła.
-Sercemipękało,gdybyłaśbliskaśmierci,apotemznowujezłamałaś,kiedywyrzuciłaśmniezpokoju.
Niemogłaznieśćbóluwjegogłosieiświadomości,żetakbardzogoskrzywdziła,więcpchnęłago,byz
powrotempołożyłsięnaskalnejścianie.Jegociałobyłociepłeisilne.Znajomeikochane.
-Toco,pocałujeszmnienazgodę?-zapytałzczułąironią.
-Zamknijsię-odpowiedziała.Musnęławargamijegousta.Wysunęłanamomentjęzyk,byich
posmakować.
-Widzę,żepróbujeszmnieuwieśćstarymisposobami,skorourodąjużniemożesz.
Aleonadobrzewiedziała,kiedyjestnaprawdęzły,akiedynie.Terazniemiałzamiarujejzranić.
Ogarnęłająradośćiodpowiedziałagardłowo:
-Natowygląda.-Potemskubnęłagowwargę,takjakjąsam
nauczył.
Pierśrozchyliłustainachwilęobojeulegliuczuciu.Alepotemodsunąłsięodniej.
-Niemogę-powiedział.
Linnetpochyliłasięwjegostronę.Wjegogłosiebyłocoś,cowzmagałojejpodniecenie.
-Dlaczego?-mruknęłagardłowo,byćmożedlatego,żejednocześniecałowałajegopodbródek.
-Bojesteśzbytbrzydka.Niesypiamzbrzydulami.Nigdybymtakiejniepokochał.
SerceLinnetnamomentprzestałobić,alezarazzrozumiała,
doczegojesttaaluzja.
-Aja,milordzie,pokochamtylkomężczyznę,którydaradęprzenieśćmnieprzezpróg.Którymiobieca,
żenigdyniedotknielaudanuminiepodniesienamniegłosu.Potrafisztozrobić?
Spojrzałnaniągłębokimi,lśniącymi,inteligentnymiipełnymimiłościoczyma.
-Przecieżtam,wgospodzie,przeniosłemcięprzezpróg-odparłrównieniskim,gardłowymgłosem.-
Czytosięliczy?
-Możekiedyśznowubędępiękna-odpowiedziała.-Amoże
nie.
Przełożyłsięnabok,bynaniąpopatrzeć,ispotkałysięichspojrzenia,wktórychpłonęłamiłość-taka
miłość,którapotrafiwyrwaćczłowiekazobjęćśmierci,nigdyniegaśnieinigdyniezawodzi.
Miłość,któraniezależyodurody,charakteruanikalekichnóg.
-Przyrzekam,żebędętrzymałwryzachtemperament-obiecał.-Choćzdajemisię,żetrochęmnie
odmieniłaś.
Chybaniejestemjużtakąbestiąjakprzedtem.
-Niemogęobiecać,żenieumręikiedyśniezostanieszsam.Pozatymchybazapomniałamci
podziękowaćzauratowanieżycia.
-Kochamcię.-Głoszałamałmusięzewzruszenia.-Kiedymyślałem,żeumrzesz,samchciałemsię
zabić.Odchwilikiedywyszłaśprzeztocholerneokno,marzyłem,żebyśdomniewróciła.
Pogładziłagopopoliczku.
-Więcwróciłam.
-Pojechałbymzatobą,nawetgdybymsięniebał,żezachorowałaś.Naprawdęchciałemzostawić
pacjentów.
Myślałemotymcałyminocami.
-Tobyłobyniegodziwe-odparłastanowczo.-Niemoglibyśmyspojrzećludziomwoczynanaszym
weselu.
-Toznaczy,żejednakbędziewesele?-Zajrzałjejwoczy.-Niełatwobędziezałatwićślubwsypialni,
alemyślę,żejakośsięuda
Wzięłagłębokioddech.
-Nielubiszgotowanychhomarów?
Wjegooczachwyczytała,żejejwyglądwcalemunieprzeszkadza.
-Niejesteśhomarem-powiedział,muskającjąwargami-Podstrupamijesteśróżowajakpoziomka.
Słodka,dojrzałajagódka.
-MamnadrugieimięJagódka-zachichotała.
-Mojajagódka.-Miałjużdośćtegogadania,więcprzykryłjąswoimdużym,mocnymidominującym
ciałem.-Nieprzeszkadzami,żebędęsiękochałzkobietą,któraobłazizeskóry.Atymaszochotękochać
sięzmężczyzną,któryczasamidostajenapadówfurii?
-Czemunie-westchnęła,ponieważjegoręka...nocóż,jednakniektóreczęścijejciałapozostałyrównie
delikatnejakdawniej.
Musiałnajpierwpomasowaćjejpiersikawałkiemprześcieradła,ażprzybrałypięknytruskawkowy
odcień,alecałkiemimsiętopodobało.Pozatymucieszylisię,żenaudachLinnetzniewiadomych
powodówniebyłoaniśladuwysypkiodwewnętrznejstrony.
Kilkainnychrzeczyrównieżichucieszyło.
Potemułożylisięnaskale,aPierśpracowiciemasowałciałoswejukochanej,byprzybrałojednolitą
różowąbarwę.
-Będęmiałabliznynatwarzy?-spytałazniepokojemLinnet.-Powiedzmiprawdę.
-Nicanic.WodróżnieniuodkrólowejElżbiety.Szczerzemówiąc,choćmożeniepowinienemciotym
wspominać,odrobinaryżowegopudruikaczętaznowubędąpadaćcidostóp.-Wyraźnieuznał,żenależy
skupićsięteraznajejpiersiach.
Linnetzwahaniemprzesunęładłoniąpopoliczkach,podbródkuiwargach.Jejceraznowubyłagładka.
-Niewiem,czykiedykolwiekotymzapomnę-powiedziałaiotrząsnęłasięzniesmakiem.-Otym
kurniku,owysypce,gorączceipragnieniu.
Pierśująłjejtwarzwdłonie.
-Nigdysobieniewybaczę,żeniebyłomniewtedyprzytobie.
-Takjaktwójojciec?
-Rozmawiałemznim-powiedziałniechętnie.-Powiedziałemmuwszystko,cotybyśchciała,żebymmu
powiedział.
Rozpromieniłasię.
-Powiedziałeś,żezawszemuzależało...
-Nie.
-Przecieżnawetniewiesz,ocomichodziło.
-Nicwtymstylu.
-Notocomupowiedziałeś?-spytała,niecorozczarowana.
-Żegokocham.Nietakdosłownie,alewiem,żezrozumiał.
-Kiedybyłambardzochora,śniłomisię,żematkabyłazemnąwbasenie.
-Wwodzie?
-Podwodą.Całyczastamodpływałam,bowtedynieczułambólu,byłomichłodnoiwilgotno.Aleona
mnieodpychała.
PierśprzycisnąłLinnetdosiebie.
-Porządnakobieta.
-Teżjejwybaczyłam-szepnęłaLinnet.-Kochałamnieprzecież.
-Nocóż,jesteśjaknajbardziejgodnamiłości.Nietylkozpowoduurody.Inietylkodlatego,żewżyciu
niewidziałemtakiejróżowiutkiejkobiety.
Łzyzakręciłyjejsięwoczach.
-Myślałam,żeniktjużnie...
-Cicho-odpowiedziałimusnąłwargamijejusta.-Jamyślałem,żenanikimniebędziemiwżyciu
zależało.
-Obojesięmyliliśmy-powiedziałaiprzyciągnęładosiebiejegogłowę.
-Słodkajagódko...-szepnąłwjakiśczaspóźniej.
-Tak?-Pocałunekjąoszołomił;wargijejnapuchły,asercebiłojakmłotem.
-Niemogęsięztobąkochaćnatymkamieniu.Przykromi,żemówięoczymśtaktrywialnym,ale
obtarłemsobiekolana.Możemyjużiśćdodomu?Mojełóżkojestbardzomiękkie.Niewidziałaśjeszcze
mojejsypialni,alewłaściwiemożeszjużsiętamzadomowić.
-Dodomu-powtórzyławzruszona.
-Donaszegodomu.
Wstali,udrapowalinaniejprześcieradłojakgreckątunikęitrzymającsięzaręce,poszlidozamku.
Linnetpowitałapromiennymuśmiechemwszystkich-odPrufrockaażpoksięcia.Jejoczylśniłytaką
radością,żeniktnawetniezauważyłjejróżowejcery.
Epilog
Kilkalatpóźniej
Nierozumiem,dlaczegomówisznamamę„jagódka"-spytałchłopczykswegoojcapewnegoletniego
dnia.Siedział
naskalenadbasenemiobserwował,jakmamauczypływaćjegosiostrę.
-Tonaszsekret-odpowiedziałmężczyzna.Patrzyłnamamęzdziwnymuśmieszkiem,niecałkiem
zrozumiałymdlachłopca.
-Tonielogiczne-stwierdziłJohnYelverton,przyszłyhrabiaMarchantiksiążęWindebank.-Mama
wcaleniewyglądajakjagoda.WodróżnieniuodEvie,którajesttłusta,okrągłaimaczerwonewłosy.
Niespecjalnieprzepadałzamłodsząsiostrą.Choćmiałdopierosiedemlat,jużzdążyłsięzorientować,że
dziewczynkamajakąśdziwnąwładzęnadludźmi.Kiedysiędonichuśmiecha,rozpływająsięzzachwytu
idająjejwszystko,czegotylkozapragnie.
Naszczęściemamaitatasąinni.Łaskocząjąwtedytakdługo,ażsięnaprawdęroześmieje.Ontamwoli
jąszczypać.
-Dawno,dawnotemu,twojamamamiałaróżowąskórę-wyjaśniłojciec.-Naprawdębyławtedyjak
jagódka,jaknajsłodszatruskawka.
Johnnierazwidziałurodzicówtenwyraztwarzyiniespecjalniemusiętopodobało.Zupełnie
nieracjonalne.
Chłopieclubiłjasnesytuacje:wszystkobyłoalbologiczne,albonie.Tomaślanespojrzenie?
Nieracjonalne.
-Możemyjużiśćdozamkuizrobićsekcjężabie?-spytał.
-Nie.Tylkojednażabanatydzień.Żabyniesądozabawy.
-Przecieżwiesz,żeniemogłemznaleźćpęcherzykażółciowego.Muszęspróbowaćjeszczeraz.
-Wprzyszłymtygodniu-obiecałmuojciec.-Jestempewien,żeznajdzieszwżyciuniejedenpęcherzyk
żółciowy.
Kolejnabzdurawrodzajutych,którerodzicebezprzerwymupowtarzali.Wcalemusiętoniespodobało.
-Chcęsekcję!Itojuż!
Ojciecprzestałsięgapićnabasenispojrzałnaniego.Podniósłpalec.
-Pamiętasz,oczymrozmawialiśmydziśrano?
-Żemamnadsobąpanować-odpowiedziałposłuszniemałyJohn.-Iżejakpoczujęzłośćwbrzuchu,to
muszępoliczyćdodziesięciu.
-Czyterazteżpowinieneś?
-Jużnie-mruknąłniechętnie.
Eviepodpłynęładobrzegu,więcojciecwstał,żebyjąwyciągnąć.Oparłsięnalasceischyliłdo
dziewczynki.Eviezłapałagozarękę,aonwyciągnąłjąizakręciłwkoło,ażgłośnozapiszczałazradości.
Potemodłożyłlaskęiobiemarękamipomógłmamiewyjśćnabrzeg.Znowusiędosiebiegłupio
uśmiechali.
Tatozdjąłsobieręcznikzramieniaipomógłsięjejwysuszyć.
Johnprzewróciłoczamiiposzedłzajrzećdokałuż,którepowstałyprzyodpływie.Możeudamusię
znaleźćwłasnążabęiwtedytatapozwolimunadrugąsekcję.
Nieznalazłanijednej.
-Nielubiąsłonejwody-powiedziałaEvie,lekkosepleniąc.Przechyliłagłowęnabokiposłałamuten
swójuśmiech,któregotaknienawidził.-Niewiesznawettego?
Pociągnąłjązawłosy.
Rozpłakałasię,aonpoliczyłdodziesięciu.
-Wcalejejnieszarpałem-tłumaczyłsięprzedtatąwsekundępóźniej.-Aniniewykręcałem.Tobybyło
podłe.
Pociągnąłemjątylko,itolekko.
-Niedalekopadajabłkoodjabłoni-stwierdziłtato,wziąłgozarękęipoprowadziłścieżkądozamku.-
Następnymrazempoliczdodziesięciu,zanimjąpociągniesz.
Johnuśmiechnąłsięszeroko.Straszniechciałbyćtakijaktato.Itakijakdziadek,bobardzolubił,kiedy
książęopowiadałmubajki.
Alenajbardziejchciałbyćjaktato.
-Możenastępnążabęzoperujęprzedsekcją-zaproponował.-Założęjejgipsnanogę.Możemyudawać,
żezawysokoskakała.
-Mhm-powiedziałtato,boznowugapiłsięnamamę.TrzymałazarękęEvie,któraciąglezanosiłasię
płaczem,choćJohndoskonalewiedział,żeniezrobiłjejkrzywdy.
-Kochaszmamę,prawda?-spytał,chcąc,byojciecwreszciezwróciłnaniegouwagę.
-Bardzo-potwierdziłtato.-Nawetniewieszjak.
-Aonakochaciebie-stwierdziłJohn.Lubiłmiećwszystkopoukładanewgłowie.
Mamazaśmiałasię.
-Tak,kochamtatę,Johnakins.Nachmurzyłsię.
-Niemówdomniejakdodziecka.Jużjestemduży.
-Przepraszam-powiedziała,dotykającpalcemjegonoska.
-Więcjeśligokochasz,aonkochaciebie,aobojekochacienas,topocowamjeszczejednodziecko?-
Powiedzielimu,żemamamadzidzięwbrzuchu,aletoniebrzmiałologicznie,choćjejbrzuch
rzeczywiściezrobiłsięokrągły.
Mamauśmiechnęłasięiwzięłagozarękę.
-Bonaszarodzinabardzolubisiękochać-wyjaśniła.
Toteżbyłonielogiczne.Przecieżtatonajbardziejlubiłkroićludzi.Chybaniewartosięotokłócić,a
pozatym...
Jakośtobędzie,pewniedlategodzieciakateżwystarczymiłości.Chyba,żetobędzienastępna
dziewczynka.
Odautorki
Pięknaibestiatobardzostaraopowieść.MadameGabrielledeVilleneuvenapisałabaśńLaBelleetla
Bêtew1740
roku.Niebędęsiętupowoływaćnażadnąkonkretnąwersję,bozrezygnowałamzwiększości
szczegółów,włączniezmagicznąprzemianąbohatera.Pierśpadłofiarąowielemniejbaśniowego
wydarzenia,którejednakwywarłorównieznaczącywpływnajegożycie:mięsieńczterogłowyjegouda
uległmartwicy,czylinastąpiłaśmierćtkankimięśniowej.
Nietrudnozgadnąć,żeowielepoważniejszydługzaciągnęłamwobecbardziejwspółczesnejopowieści,
czyliserialuDrHouseprodukcjistacjitelewizyjnejFox.Szczerzepodziwiambłyskotliwych,
niekonwencjonalnychidowcipnychautorówscenariusza.WprawdziePierś,mójodpowiednikich
bohatera,czylidoktoraGregory'egoHouse'a,różnisięodswegoprototyputak,jakLinnetróżnisięod
baśniowejPięknej,aleniesposóbzaprzeczyć,żejegoosobowość,niewspominającjużonodzeipracy
zawodowej,towynikinspiracjipostaciąwybuchowegodiagnostyzeszpitalaPrinceton-Plainsboro.
OpróczutalentowanegodrHouse'a,wzmiankanależysięteżosiemnastowiecznymlekarzomichirurgom,
którzywalczylizchorobamibezpomocybadań,urządzeńiterapii,naktórychtakbardzopolegająich
współcześniodpowiednicy.WieleszczegółówdotyczącychszkarlatynypochodzizTraktatuochorobach
gorączkowychopublikowanegoporazpierwszyw1799roku,pióra
doktoraA.PhilipsaWilsona,gdzieznalazłamszczegółoweinformacjeorozwojugorączki
szkarlatynowej,jakjąwtedynazywano,orazcałkiemrozsądnewskazówkidotycząceleczenia.Twierdził,
żejegopacjencizawszezdrowieli.Jegotraktatpolemizowałznieskutecznymi,aczęstoszkodliwymi
metodamilekarzytakichjakniejakidoktorSims,któryw1796rokuzalecałleczenieszkarlatynyśrodkami
przeczyszczającymiiwymiotnymi.W
pewnymsensiedoktorWilsonbyłrówniearoganckiibohaterskijakwspółczesnydoktorHouse.
PragnętakżewspomniećserięksiążekoszkoledladziewczątzinternatemwKornwalii,pióraEnid
Blyton.Wszkoletej,zwanejMaloryTowers,byłwspaniałybasenwyciętywnadmorskichskałach,
napełniającysięwodąpodczasprzypływu.Gdyczytałamteksiążkinagłosmojejcórce,spodobałmisię
tenbasenipobudziłmojąwyobraźnię.
Zanimskończyłamcałąserię,basenPiersanabrałwłasnego,niepowtarzalnegocharakteru.
Inakoniec,przezcałyczaspisaniatejpowieściwmoichmyślachrozbrzmiewałystrofyPieśnimiłosnej
J.AlfredaPrufrockaautorstwaT.S.Eliota,choćjejautorpewniedostałbynamyślotympalpitacjiserca.
Poemat,dostępnynamojejstronieinternetowe
zadajepytanianatematczasui
odwagi-czyistnieje„twójczasimójczas",czyjestczasnato,bysposobić„twarz,byspotykaćtwarze,
którespotykasz"iczas,bysięzastanawiać
„czysięośmielę?"Więczostawiamcię,czytelniku,zpieśniąmiłosnąEliota,wktórejśpiewająsyreny,a
ludziery-zykujązbytdługipobytwpodmorskichkomnatach.