Barbara Cartland
Korona miłości
Crowned with love
Rozdział 1
ROK 1876
Giona weszła do salonu. Jej siostra była bez reszty
pochłonięta szyciem.
- Mama się spóźnia - niepokoiła się Giona. - Mam
nadzieję, że nie spotkało jej nic niemiłego ze strony królowej.
- Niemiłego? - zdziwiła się Chloris. - A to czemuż?
- Z królową nigdy nic nie wiadomo - odparła Giona - a
mama zawsze jej się bała.
- Sądziłam, że Jej Królewska Mość darzy mamę sympatią
- stwierdziła poważnie Chloris. - W końcu jest jej chrzestną.
Giona nie miała ochoty się kłócić, ale znów nawiedziło ją
przeczucie, a jej przeczucia często były wyśmiewane przez
rodzinę, że wizyta matki na zamku w Windsorze wcale nie
oznaczała radosnej pogawędki.
Jej Królewska Wysokość księżnę Luizę Grecką od
dzieciństwa wychowywano w lęku przed groźną, potężną
królową Wiktorią.
Opowiadano, że nawet książę Walii drżał przed audiencją
u matki, a już z pewnością można tak powiedzieć o mniej
ważnych członkach rodziny królewskiej.
Królowa faktycznie okazała swego rodzaju sympatię dla
chrześniaczki, gdy ta, zmuszona do opuszczenia swojego
kraju, schroniła się z mężem w Anglii. Obdarowała wówczas
dożywotnio uciekinierów w dowód łaski i życzliwości
skromnym domem, jednakowoż hojność ta nie rozproszyła ich
lęku.
Usiadłszy przy oknie, w cieple wpadających przez otwarte
okno promieni słonecznych, Giona usiłowała sobie wmówić,
że obawy o matkę były nieuzasadnione.
Ale mimo to sądziła, że dar przewidywania, a raczej, jak
mawiano, „wyczuwania w powietrzu", jej nie myli, i że coś
jest nie w porządku.
Piękna Giona miała w sobie wiele z ojca. Rysy jej twarzy
doskonałością mogły konkurować z obliczami greckich bogiń,
zaś oczy zdawały się kryć wszelkie tajemnice, jakie łączono z
tym nieszczęsnym i wciąż rozdartym krajem.
Natomiast starsza siostra, nie mniej śliczna, nie miała w
sobie nic tajemniczego.
Uroda Chloris była angielska, i to bardzo angielska.
Księżniczka odziedziczyła po matce jasne włosy, niebieskie
oczy i przepiękną jasną cerę z rumieńcami.
Giona często mawiała, że do siostry nie pasuje greckie
imię, i że właściwie powinna nazywać się Rose, Elizabeth czy
Edith.
- To tata wybierał dla nas imiona - wyjaśniała w takich
razach Chloris - jako Grek, pragnął dać wyraz uczuciom
patriotycznym.
- Ale jego matka też była Angielką - zauważyła Giona -
więc właściwie jesteśmy tylko ćwierć krwi Greczynkami,
choćbyśmy się tym nie wiadomo jak pyszniły.
Chloris zwykle nie odpowiadała, bo nie lubiła się
sprzeczać, a zresztą w pojedynkach słownych z młodszą
siostrą z reguły przegrywała.
Gionę uważano za najbystrzejszą osobę w rodzinie, a
księżna Luiza często wzdychała ze smutkiem, że nie stać jej
na nauczycieli przedmiotów, które córka chciałaby zgłębiać.
- Dlaczego nie urodziłam się chłopcem, mamo? -
żałowała czasem Giona. - Mogłabym wówczas pójść do
dobrej szkoły, na przykład do Eton, a potem może do
Oxfordu.
A księżna zamiast się roześmiać, mawiała poważnie:
- Marzyłam o tym, aby dać twojemu ojcu syna. Ale on
zawsze był dumny z was, jego pięknych córek, a o tobie
mawiał, że jesteś podobna do jego prababki, którą swego
czasu okrzyknięto najpiękniejszą kobietą Grecji, wcieleniem
Afrodyty.
- To musiało być cudowne, mieć całą Grecję u swych stóp
- odparła Giona.
Księżna wysiliła się na uśmiech. Jej młodsza córka stale
wprawiała ją w zakłopotanie przypominaniem bolesnej
przeszłości.
Żyjąc tak spokojnie, jak zostały do tego zmuszone, licząc
każdy grosz, nie bywały na przyjęciach. Nikt ich nawet nie
zapraszał, gdyż po prostu nie wiedziano o ich istnieniu.
Jednakże raz los się do nich uśmiechnął, i podczas pewnej
dorocznej ceremonii na zamku w Windsorze, jedynej, na którą
księżna ze starszą córką zostały zaproszone, pewien
młodzieniec zapałał płomienną miłością do Chloris.
Gdy tylko młodszy syn księcia Hull spojrzał na
księżniczkę, stwierdził, że żyć bez niej nie sposób.
Zatańczyli razem, a następnego ranka młodzieniec
odwiedził ich skromną siedzibę.
Chloris oczekiwała go z roziskrzonym wzrokiem i nieco
drżącymi z podniecenia rękami.
Świat wydawał się zakochanym wspaniały i radosny, nic
nie mąciło ich wiary, że będą odtąd żyć długo i szczęśliwie.
Jedynie księżna Luiza zdawała sobie sprawę, że
małżeństwo może nie dojść do skutku.
Tak bardzo obawiała się poruszyć ten temat przy królowej,
że podupadła na zdrowiu.
- Dlaczego książę sam nie przedstawi swojej prośby na
dworze, mamo? - pytała Giona. - Nie widzę powodu, abyś tak
się zamęczała.
- Lepiej abym to zrobiła ja, jako członek królewskiej
rodziny niż miałby powiadomić królową ktoś z zewnątrz -
wyjaśniła księżna, a potem, złożywszy ręce, zawołała z
rozpaczą w głosie: - Giono, cóż my poczniemy, jeśli królowa
nie pozwoli Chloris wyjść za pana Johna? Wiesz, że to złamie
serce twojej siostry!
- Jeżeli królowa postąpi tak okrutnie i nieludzko - odparła
Giona - to po prostu będą musieli razem uciec.
Księżna wyglądała na wstrząśniętą.
- Oczywiście Chloris nie popełni podobnego czynu -
powiedziała z mocą. - To by wywołało okropny skandal, a Jej
Królewska Mość nigdy by nam nie wybaczyła!
Na szczęście jej obawy okazały się bezzasadne.
Królowa Wiktoria zezwoliła Chloris poślubić lorda Johna
Cressingtona, a księżniczka nie posiadała się z radości.
Pobraliby się niemal natychmiast, gdyby nie żałoba po
matce lorda Johna. Przed upływem zwyczajowych dwunastu
miesięcy o oficjalnych zaręczynach nie mogło być mowy.
- Tak więc musicie poczekać z tym do początku kwietnia,
zaś sama ceremonia może odbyć się latem.
- Muszę wyjść za mąż w maju! - postanowiła Chloris. -
Jak można czekać tak długo, mamo? John bardzo pragnie
przedstawić mnie swoim krewnym, a królowa nałożyła na nas
ten śmieszny nakaz milczenia, żebyśmy nie mogli nikomu się
pochwalić.
Księżna nie odpowiedziała. Rozumiała frustracje córki.
Zarazem zdawała sobie sprawą, jakie mieli szczęście, że
uzyskali zgodę królowej bez zamieszania, towarzyszącego
zwykle zamążpójściu poza rodziną królewską.
W rzeczywistości Jej Królewska Mość nie zastosowała tu
swej szeroko znanej zasady wyrażania sprzeciwu tylko
dlatego, że nie uważała swej chrześniaczki za osobę
wpływową. Książę Alfeusz był dość daleko spokrewniony z
domem panującym w Grecji, a teraz, kiedy na tronie tego
kraju zasiadł Duńczyk, rodzina księcia nie liczyła się wcale
ani politycznie, ani nawet towarzysko.
Istotnie, gdy wkrótce po przybyciu do Anglii, książę
Alfeusz zmarł, koronowane głowy stawiły się na jego
pogrzebie tak nielicznie, że jego żona uznała to za obrazę.
Tak była jednakowoż przygnębiona stratą ukochanego
męża, że poczucie zniewagi zachowała dla siebie.
Nie poruszała tego tematu przy córkach, choć Giona
domyślała się jej uczuć, i odtąd dokładała wszelkich starań,
aby nieść matce ulgę w cierpieniu.
Od razu zauważyła, jak mało liczyły się z siostrą po nie
opłakiwanej, wręcz nie zauważonej przez nikogo śmierci ojca.
Lecz teraz Chloris cieszyła się myślą o zaślubinach, z
każdym dniem bliższych, a wobec braku środków wszyscy w
domu pilnie szyli dla niej wyprawę, może niezbyt wykwintną,
ale nieodzowną.
- Jestem przekonana, że gdy zostaną ogłoszone
zaręczyny, królowa sprawi ci suknią ślubną - marzyła księżna.
- Obdarowała już w ten sposób wiele panien z rodziny
królewskiej. Jeśli tego nie uczyni, bardzo trudno nam będzie
zakupić naprawdę piękną, drogą suknię.
- Wiem o tym, mamo - odparła Chloris - ale tamte panny
wychodziły za królów i książąt krwi.
Nastąpiła cisza, gdyż matka i Giona w duchu przyznawały
jej rację.
Praktycznie na każdym europejskim tronie zasiadali
potomkowie królowej Wiktorii, a jej poparcie dla ślubu
wyrażało się z reguły wytwornym prezentem dla pana
młodego i wyprawą dla panny młodej.
- Właściwie jakie to ma znaczenie? - zapytała Chloris po
chwili milczenia. - Jeśli królowa nie podaruje mi sukni nie
przeszkodzi mi tym w zamążpójściu, a John uważa, że we
wszystkim wyglądam prześlicznie.
Giona wmawiała sobie optymistycznie, że przyczyną, dla
której matka została dziś wezwana, była wyprawa Chloris.
Pozostało tylko trzydzieści dni do chwili, kiedy zaręczyny
zostaną ogłoszone w „The London Gazette", więc jeśli ktoś z
otoczenia królowej zwróci na to jej uwagę, czemuż nie
miałaby okazać odrobiny serca dla córki swojej chrześniaczki?
- Pewnie o to chodzi, na pewno o to - Giona nie traciła
nadziei.
Lecz jakiś głos, który nazywała swoim „trzecim okiem"
mówił jej, że jest sprawa ważniejsza niż suknia Chloris.
Tyle że nie było sensu mówić o tym głośno i martwić
siostry. Zamiast tego siedziała sobie w słońcu, wyglądając na
mały, nieszczególnie piękny ogródek przed domem i
zastanawiała się, dlaczego matka tak długo nie wraca.
Wreszcie dobiegł ją tętent kopyt i szczęk kół, a za chwilę
królewski powóz zaprzężony w dwa białe konie, przysłany z
zamku Windsor po matkę, zatrzymał się przed wejściem do
domu.
Giona czym prędzej podniosła się i zawołała:
- Jest mama! Nareszcie dowiemy się prawdy. Wybiegła z
pokoju nie czekając na odpowiedź siostry i otwarła drzwi
frontowe. Lokaj w kapeluszu z kokardą ledwie zdążył zsiąść z
kozła, ale nie zdołał jeszcze uderzyć kołatką w drzwi.
Dopiero podnosił rękę, gdy Giona stanęła w progu.
Uśmiechnął się, jakby ubawiony jej impulsywnością, i
pospieszył otworzyć księżnej Luizie drzwi karety.
Księżna wysiadła, po czym z właściwym sobie wdziękiem
i taktem podziękowała lokajowi i woźnicy, którzy przywieźli
ją z pałacu. Obaj w odpowiedzi podnieśli kapelusze. Potem
podeszła do stojącej w wejściu córki.
- Jesteś nareszcie, mamo! - zawołała niepotrzebnie Giona.
- Strasznie długo cię nie było!
- Nie chciałam, abyś się niepokoiła, kochanie - księżna
pocałowała ją w policzek.
Nie powiedziała nic więcej, lecz Gionę ogarniał niepokój,
gdy w ślad za matką szła do salonu, gdzie Chloris właśnie
odkładała szycie, by pobiec ucałować matkę.
- Giona wszczęła już zamieszanie, mamo - skarżyła się
Chloris - ale ja domyślam się przyczyny, dla której zabawiłaś
u królowej dłużej niż oczekiwałyśmy.
Księżna Luiza zdjęła spowijającą jej szczupłą postać
pelerynę. Wręczyła ją Gionie, która miała złożyć ją na krześle.
Potem usiadła. Nawet Chloris, nieco przelękniona jej
milczeniem, patrzyła na nią z niepokojem na twarzy.
- Co się stało, mamo? Musisz nam powiedzieć - ponaglała
Giona. - Czekając na ciebie byłam pewna, że coś jest nie w
porządku.
- Nic się nie stało, to znaczy mam nadzieję, że nic -
przemówiła księżna.
Giona cały czas nie spuszczała wzroku z matki, a teraz,
gdy księżna zdawała się szukać właściwych słów, podeszła i
przyklękła u jej boku.
- O co chodzi, mamo? - zapytała niskim głosem.
- To była dość trudna rozmowa - mówiła księżna
niepewnie - ale wiem, że zrozumiecie mnie, dziewczęta, gdy
powiem, że Jej Królewska Mość nie znosi sprzeciwu.
- O czym mówisz? - zapytała nagle Giona. Księżna Luiza
głęboko westchnęła zanim odpowiedziała:
- Król Slawonii Ferdynand poprosił królową, oczywiście
przez swojego ambasadora, o żonę Angielkę, która dzieliłaby
z nim tron.
Powiedziała to w taki sposób, że księżniczki oniemiały ze
zdumienia. Obie wpatrzyły się w matkę z otwartymi ustami.
Nastąpiła cisza. Zdawało się, że dziewczętom odebrało głos.
Wreszcie Chloris zapytała prędko:
- Czy Jej Królewska Mość pamięta, że jestem zaręczona?
- Zaręczyny nie zostały oficjalnie ogłoszone, a królowa
początkowo sądziła, że będzie najlepiej i najwygodniej dla
wszystkich, jeśli o nich zapomnimy.
Okrzyk Chloris rozniósł się echem po pokoju.
- Czy chcesz przez to powiedzieć... mamo... że ona
sugeruje, iż nie powinnam wychodzić za Johna?
- Jej Królewska Mość wyraziła się bardzo jasno -
odpowiedziała księżna - że w związku z ustaloną linią
polityczną, Wielka Brytania wspiera małe państwa bałkańskie,
aby zachować ich niepodległość. Zgodnie z zapewnieniami
ambasadora Slawonii, królowi Ferdynandowi trudno będzie
utrzymać swoje państwo, jeśli Wielka Brytania nie udzieli
poparcia, którego dowodem stałaby się żona Angielka.
Chloris znów zaczęła krzyczeć.
- Ale ja muszę... wyjść za Johna... ona już zgodziła się na
to małżeństwo! Prędzej umrę niż... poślubię kogoś innego! -
coraz bardziej podnosiła głos.
- Nic się nie stało, Chloris! - uspokoiła ją prędko księżna
Luiza. - Wreszcie przekonałam Jej Królewską Mość, że ty nie
możesz złamać słowa, a ona cofnąć pozwolenia na twój ślub,
ale... nie poszło łatwo.
Westchnęła, jakby wspomnienie tej rozmowy było bardzo
bolesne, a Giona sięgnęła po rękę matki i mocno ją uścisnęła.
- Czy była dla ciebie niemiła, mamo?
- Tylko trochę apodyktyczna. Przez chwilę myślałam, że
nie zdołam ocalić Chloris.
- Ale udało ci się? I mogę wyjść za Johna? - Chloris
domagała się potwierdzenia.
Matka skinęła głową.
- Och, dziękuję ci, dziękuję, mamo! Jak można okazać się
tak okrutną, tak potworną, i usiłować nas rozdzielić?
- Musisz zdać sobie sprawę, że Jej Królewska Mość musi
dbać o politykę europejską.
- Polityka polityką, ale wszyscy jesteśmy ludźmi - w
głosie Giony brzmiał bunt - a królowa nie ma prawa traktować
nas jak marionetki i manipulować naszymi uczuciami wedle
swojego uznania!
Księżna Luiza, dotąd wpatrzona tylko w starszą córkę,
teraz spuściła wzrok na siedzącą u jej stóp Gionę.
- Wiem, co czujesz, kochanie - powiedziała - ale musisz
zrozumieć, że królewska krew niesie ze sobą nie tylko
przywileje, ale i obowiązek ponad wszystko inne.
Giona słyszała to już wcześniej, więc odparła tylko:
- Ale uratowałaś Chloris, mamo, musiałaś być bardzo,
bardzo mądra.
- Tak, bardzo mądra! - powtórzyła jak echo Chloris
ocierając łzy, które wywołała sama myśl o zerwaniu zaręczyn.
- Tak, jesteś bezpieczna i możesz poślubić Johna -
potwierdziła księżna Luiza - a królowa obiecała zapłacić za
twoją suknię ślubną, najdroższa, oraz za część wyprawy.
Tym razem okrzyk Chloris wyrażał najwyższą radość.
Księżniczka podbiegła do matki, objęła ją za szyję i pochyliła
się, by ucałować jej oblicze.
- Mamo, jesteś mądra - łkała. - Cudowna! Nigdy ci się nie
odwdzięczę, a John też na pewno podziękuje.
Księżna ociągała się z odpowiedzią, dopiero Giona
przerwała milczenie:
- Co się stało, mamo? Widzę, że coś cię jeszcze trapi.
Księżna spojrzała na rękę Giony wciąż ściskającą jej dłoń.
- Jak powiedziałam, uratowałam Chloris - przemówiła
łagodnie - ale Jej Królewska Mość wciąż ma zamiar dopomóc
Slawonii w zachowaniu niepodległości.
I znowu nastała złowieszcza cisza.
- Jej Królewska Mość zaznaczyła, że nie ma w tej chwili
żadnej innej krewnej w odpowiednim wieku, aby oddać ją za
mąż królowi Ferdynandowi, poza Chloris i oczywiście tobą,
Giono!
Chloris głośno odetchnęła, za to Giona nagle zamarła w
bezruchu, jej palce zesztywniały w dłoni matki.
- Mówisz... o mnie, mamo?
- Tak, najdroższa. Uważam, że jesteś za młoda i
zwróciłam na to uwagę Jej Królewskiej Mości, ale skoro ona
zwolniła z obowiązku Chloris, musiałam się zgodzić, abyś
zastąpiła siostrę.
- Nie mogę w to uwierzyć - Giona oddychała z trudem.
Podniosła się z klęczek i podeszła do okna, jakby zabrakło
jej powietrza.
Widok jej smukłej i niedojrzałej sylwetki na tle słońca
przywiódł księżnej na myśl niedawną rozmowę. Nie sposób
było oprzeć się presji królowej.
- Giona jest o wiele za młoda, pani - protestowała - a choć
zdaję sobie sprawę, jak wielki zaszczyt ją spotyka, że Wasza
Królewska Mość proponuje jej taką partię, wydaje się to
niemożliwe.
- Co znaczy niemożliwe? - zapytała ostro królowa.
Księżna starannie dobierała słowa, wiedząc, że każde z
nich ma wielką wagę.
- Giona dopiero za miesiąc skończy osiemnaście lat, pani.
Wiodła dotychczas bardzo spokojne życie i, jak zapewne
Wasza Królewska Mość wie, wcale nie brała udziału w życiu
towarzyskim.
Księżna Luiza zamilkła na chwilę, wiedząc, że
zainteresowała królową. Lecz wrogie spojrzenie rozmówczyni
rozwiało wszelkie nadzieje na zrozumienie.
- Właśnie nosiłam się z zamiarem - szybko ciągnęła dalej
- poprosić cię, pani, abyś zezwoliła jej uczestniczyć w którymś
przyjęciu, z nadzieją, że dzięki temu zostanie zaproszona na
niektóre bale debiutanckie tego sezonu.
Królowa chwilę zwlekała z odpowiedzią.
- Wolałabym, aby to Chloris udała się do Slawonii, ale
skoro, jak słyszę, nie może złamać danego lordowi Johnowi
Cressingtonowi słowa, muszę posłać tam Gionę.
- Ależ Wasza Królewska Wysokość, ona jest zbyt młoda!
- powtórzyła księżna Luiza.
- Nie jest to kwestia młodości, ani w ogóle wieku, moja
droga Luizo - odparła królowa - ale dobra tego kraju. - Na
chwilę zamilkła wymownie. - Jeśli nie poślemy tam młodej
królowej, poddamy tym samym Slawonię ekspansji cesarza
Austro - Węgier, który chętnie uczyniłby to państewko swoją
kolejną prowincją.
Podczas tej przemowy księżna wiedziała już, że przegrała.
Nie pozostało więc nic innego, jak powiedzieć teraz
dziewczętom:
- Nie mogłam nic zrobić, musiałam wyrazić zgodę.
- Ależ mamo, jakże mam jechać do Slawonii, przecież to
tak daleko od ciebie, jak wyjść za mąż za człowieka, którego
nigdy nie widziałam?
- Może go polubisz - podnosiła ją na duchu Chloris. - W
końcu on przyjedzie do nas i kto wie, może się w nim
zakochasz? Przecież nie jesteś związana innym uczuciem.
Giona pomyślała, że Chloris łatwo tak mówić, skoro ją
samą ominął ślub z królem.
Księżna Luiza oparła się o poręcz krzesła, jakby nagle
poczuła się zmęczona, i powiedziała:
- Obawiam się, że nie możemy liczyć na przyjazd króla i
zawarcie znajomości przed ślubem.
Giona odwróciła się od okna.
- Co ty mówisz, mamo?
- Ambasador Slawonii przekonał Jej Królewską Mość, że
sytuacja nagli i że trzeba działać natychmiast. Dlatego
królowa postanowiła, abyś wyruszyła do Slawonii, gdy tylko
uda się nam wspólnie zebrać wyprawę dla ciebie, zaś
ceremonia ślubu odbędzie się w tamtejszej katedrze, aby
zapewnić lud o poparciu Wielkiej Brytanii, i oczywiście samej
królowej, dla jego monarchy.
Giona nie odrzekła nic, otwarła tylko szeroko swe
ogromne oczy.
Księżna popatrzyła na nią i powiedziała łagodnie:
- Wiem, że to dla ciebie wstrząs, najdroższa, ale
przysięgam, że musiałam spełnić życzenie Jej Królewskiej
Mości i zostaje mi tylko z całego serca modlić się o twoje
szczęście.
- Jak mogłabym go zaznać w tych okolicznościach? -
zastanawiała się Giona.
- Musisz spróbować - nakazała księżna stanowczo.
- Właściwie dlaczego musimy słuchać królowej? Jak ona
może tak rządzić naszym życiem, jakbyśmy były figurkami z
drewna czy kamienia i nie miały ludzkich uczuć? - zapytała
Giona ze złością.
Czuła, że to wszystko jest okrutne i nieludzkie, że to
koszmar, z którego nie można się obudzić.
Nagle tupnęła nogą.
- Nie zrobię tego, mamo! Ucieknę, a ty powiesz królowej,
że nie możesz mnie znaleźć.
Jej słowa zdawały się krążyć po pokoju. Po długiej chwili
księżna przemówiła bardzo spokojnie:
- W takim razie, Giono, jestem pewna, że Jej Królewska
Mość będzie nalegała, aby zgodnie z jej pierwotnym
zamiarem do Slawonii udała się Chloris.
Po bezsennej nocy, Giona zeszła na śniadanie z bladą
twarzą i podkrążonymi oczyma.
W maleńkim pokoiku przy kuchni, gdzie jadały posiłki,
została tylko Chloris. Księżna najwyraźniej już zjadła i
wyszła.
Wczorajszego wieczoru, usłyszawszy, że musi wyjść za
króla, aby nie narażać Chloris, Giona opuściła pokój i
pobiegła na górę do swojej sypialni.
Zamknęła drzwi na klucz i pomimo nalegań matki i siostry
odmawiała wyjścia.
Napotykając niespokojny wzrok Chloris poczuła się teraz
zakłopotana, toteż wziąwszy z kredensu gorący półmisek z
jajkami na bekonie udała się na swoje miejsce ze słowami:
- Przykro mi, Chloris, ale wczoraj nie miałam ochoty z
nikim rozmawiać.
- Oczywiście że rozumiem - odrzekła Chloris - i
najdroższa, mnie też jest tak strasznie przykro, ale wiesz
chyba, że nie mogę wyrzec się Johna.
- Nie, oczywiście że nie możesz - przytaknęła Giona.
- Może nie będzie aż tak źle, jak sądzisz - ciągnęła z
nadzieją Chloris - w końcu zostaniesz królową!
Nie doczekała się odpowiedzi.
- Zawsze myślałam, że pozostaniemy tu na zawsze
pogrzebane żywcem, nie widząc nikogo oprócz zgrzybiałych
sąsiadów z domków obok. A potem stał się cud i poznałam
Johna, tak, cud, gdyż John twierdzi, że poszedł na to przyjęcie
w zastępstwie chorego ojca, na szczególną prośbę matki, aby
jej towarzyszył. W innym przypadku wymyśliłby jakąś
wymówkę.
- Wiem dokładnie, o co ci chodzi - powiedziała Giona
niskim głosem - ale wolałabym zostać starą panną niż poślubić
człowieka, który mógłby równie dobrze być moim ojcem!
Chloris prędko podniosła wzrok.
- Co ty mówisz?
- Ty pewnie nie wiesz w jakim jest wieku, a mama bardzo
zręcznie unikała tego tematu, ale w rzeczywistości on
niedługo skończy pięćdziesiąt dwa lata!
- Nie wierzę! - zawołała Chloris. - Przecież od dawna
powinien być żonaty.
- Już raz się ożenił, ale owdowiał dwa lata temu, dlatego
teraz może prosić o tak cenną dla narodu królową.
Wobec braku odpowiedzi Giona ciągnęła dalej:
- I tak oto zostanę sprezentowana przez królową wraz z
brytyjską flagą, jak nagroda na wystawie bydła. Niczym
ozdoba farmerskiego kominka, będę tkwiła na tronie, aby
mnie oglądano i podziwiano.
Siostra westchnęła, po czym powiedziała:
- Czy naprawdę nie ma żadnej starszej kandydatki?
Giona potrząsnęła głową.
- Nie, królowa mówiła prawdę. Wczoraj w nocy, kiedy
wszyscy spali, zeszłam na dół i przejrzałam książki taty o
europejskich rodach królewskich, i oczywiście, herbarz -
przerwała na chwilę westchnieniem. - Prześledziłam dokładnie
genealogię królewskiej rodziny i wiem, że wszystkie
księżniczki są albo już zamężne, albo tak leciwe, że nie nadają
się nawet dla króla Ferdynanda.
- Ale w takim razie on byłby za stary również dla mnie.
Przecież jestem tylko dwa lata starsza od ciebie - zauważyła
Chloris.
- Zgadza się - przyznała Giona - ale wiek się nie liczy,
liczy się imperium.
Mówiąc to z goryczą w głosie, odsunęła talerz, gdyż nie
mogła jeść dalej.
- Przynajmniej zostaniesz królową - Chloris usiłowała
znaleźć jakieś pocieszenie.
- Nie widzę w tym powodu do radości - odpowiedziała
Giona. - Pamiętam, jak tata opowiadał mi o Slawonii, kiedy
przerabialiśmy historię Bałkanów. Poza pięknem krajobrazu
ten kraj niczego nie oferuje. Po chwili milczenia dodała:
- Gdyby chodziło na przykład o Węgry, to miałabym
piękne konie na przejażdżki, gdyby o Grecję - nie
posiadałabym się ze szczęścia, choćby mąż był nie wiadomo
jak sędziwy. Obcowałabym z cudami przeszłości, wierząc, że
mam swój udział w nieprzemijającej chwale.
- Ależ król Grecji jest cudzoziemcem - przypomniała
Chloris.
- Tak jak i król Slawonii.
Zdawało jej się, że na twarzy siostry maluje się
zaskoczenie, toteż wyjaśniła:
- Jest Austriakiem. Został osadzony na tronie wiele lat
temu, najwyraźniej z braku dziedzica z prostej linii.
- Skąd tak szybko dowiedziałaś się tego wszystkiego? -
zapytała Chloris.
- Zawsze interesowałam się historią Europy - odparła
Giona - a na pewno pamiętasz, jak tata lubił śledzić linie
genealogiczne domów królewskich. Spisywał to wszystko i
później mi odczytywał.
Westchnąwszy ciągnęła dalej:
- Mówił też, że dobrze jest znać swoich sąsiadów,
zwłaszcza graniczących z Grecją. A że nauczył mnie wielu
różnych języków, nie będzie mi trudno zapoznać się ze
slawońskim.
- Naprawdę chcesz się go nauczyć? - spytała Chloris
zaskoczona.
- Oczywiście - odparła Giona. - Co prawda na dworze
mówią pewnie po niemiecku, ale mam szczery zamiar
rozmawiać też z moimi poddanymi.
Chloris roześmiała się.
- To znaczy z poddanymi króla Ferdynanda! Nie uwierzę,
że pozwoli ci o czymkolwiek decydować.
Na chwilę wprawiła siostrę w zakłopotanie.
- I tak zamierzam uczyć się języka - powiedziała Giona -
aby móc rozmawiać z prostymi ludźmi. Tata poczynił pewne
notatki odnośnie mowy slawońskiej, która najwyraźniej jest
mieszaniną serbskiego, którym posługuję się płynnie,
albańskiego, który rozumiem, i, możesz wierzyć albo nie,
greki!
- To brzmi przerażająco - przestraszyła się Chloris. - Ale
przecież nigdy nie byłam ekspertem w dziedzinie języków
obcych, i prawdę powiedziawszy nie mam na to ochoty.
Zaśmiała się krótko.
- Dzięki Bogu jedynym językiem, jakim włada John jest
angielski!
Odstawiła filiżankę herbaty i powiedziała:
- Giono, kochana, chyba nie muszę ci mówić, jak bardzo
jestem ci wdzięczna, że zgodziłaś się na to małżeństwo. Wcale
nie przesadzałam twierdząc, że wolę umrzeć, niż wyrzec się
Johna. Kocham go do szaleństwa, a on kocha mnie, więc
będziemy ubodzy, ale szczęśliwi.
- Z pewnością - potwierdziła Giona - a głupotą okazały
się moje marzenia, że pewnego dnia spotkam kogoś takiego
jak John, kogo mogłabym pokochać z wzajemnością.
Po chwili ciszy odezwała się Chloris:
- Podejrzewam, że widząc, jak szczęśliwą parą byli
rodzice, obie marzyłyśmy o takiej samej przyszłości dla
siebie. Och, Giono, to niesprawiedliwe, że jesteś zmuszona
poślubić starca, aby zadowolić królową! Jeśli mnie pytasz o
zdanie, to królowa jest tylko wielką, tłustą pajęczycą z pałacu
w Windsorze, która osnuwa swą nicią całą Europę.
- Policzyłam, że niebawem roztoczy kontrolę nad
dwudziestoma czterema krajami - powiedziała Giona -
ponieważ dostarczyła im królowe lub regentki.
- Podejrzewam, że daje jej to niemałą satysfakcję -
odparła Chloris - ale jest niesprawiedliwe wobec ciebie, i
wobec nas wszystkich.
- Oczywiście, że niesprawiedliwe - przyznała Giona - ale
musisz uzmysłowić sobie, że nie liczymy się wobec faktu, że
właściwa flaga będzie powiewała przed pałacem królewskim
w stolicy Slawonii i że powstrzymamy nieco ambicje
Austriaków.
- Dzięki Bogu, że zamieszkam w Anglii - odetchnęła
Chloris.
Giona nalała sobie kolejną filiżankę herbaty i zapytała:
- Jak myślisz, co się teraz stanie? Czy mama coś mówiła?
- Och, zupełnie zapomniałam - zmieszała się siostra. -
Wysyłają cię na ratunek Slawonii tak pilnie, że królowa daje
ci wyprawę, a częściowo również i mnie.
- No cóż, to ładnie z jej strony - podsumowała Giona -
mimo że nie sądzę, aby podstarzałego króla choć trochę
interesowało, jakie noszę suknie.
- Nigdy nic nie wiadomo - upomniała ją Chloris. -
Niektórzy mężczyźni do późnej starości mają oko na ładne
dziewczęta.
Giona wzdrygnęła się.
- Nie chcę o tym myśleć.
Chloris spojrzała na nią bezradnie, najwyraźniej nie
wiedziała, co powiedzieć. W tej chwili drzwi się otworzyły i
do jadalni weszła księżna.
- A więc tu jesteś, córko! - zawołała. - Nie wiedziałam, że
już zeszłaś i szukałam cię w sypialni.
- O co chodzi, mamo? - zapytała Giona.
- Doręczono mi właśnie wiadomość, że o godzinie
dwunastej złoży nam wizytę ambasador Slawonii, w
towarzystwie sir Edwarda Bowdena, ambasadora Wielkiej
Brytanii w Slawonii, który przyjechał tu zapewne prosić Jej
Królewską Mość...
Zamilkła, więc córka dokończyła:
- O żonę dla króla Ferdynanda.
- Zgadza się - przyznała księżna.
- Nie powiedziałaś Gionie, mamo, ile lat ma król.
Pięćdziesiąt dwa!
Księżna wyglądała na zakłopotaną.
- Obawiam się, najdroższa - mówiła do Giony - że wydaje
się dość stary, choć uważam, że jest w sile wieku.
Giona podniosła się od stołu.
- Myślę, mamo, że dobrze byłoby przejrzeć bibliotekę
ojca, może znajdę tam więcej informacji o Slawonii. Gdyby
był tu tata, powiedziałby mi wszystko, co powinnam wiedzieć.
- Tak, oczywiście, najdroższa - przytaknęła księżna - i
jestem pewna, że twój ojciec byłby z ciebie bardzo dumny, i
zapewniłby cię, że postępujesz właściwie.
- Nie mam wielkiego wyboru, prawda, mamo? - zapytała
gorzko Giona. - Ale jedno już sobie postanowiłam: nie pojadę
do obcego kraju na oślep, nie dowiedziawszy się, co się tam
dzieje.
Księżna Luiza wyglądała na zaskoczoną.
- Dlaczego coś miałoby się tam, jak się wyraziłaś,
„dziać"?
- Jestem przekonana, że nikt by nas w tak niegodny
sposób nie poganiał, gdyby chodziło tylko o nową żonę dla
króla Ferdynanda, oraz o pogróżki Austriaków i Niemców.
- Nie rozumiem cię! - księżna była zdezorientowana.
- Sama nie jestem pewna - odparła Giona - ale czuję w
kościach, że sytuacja jest o wiele bardziej ponura i groźna niż
nam powiedziano, a ambasadorowie, również angielski, z
pewnością uczynią co tylko w ich mocy, abym się o tym nie
dowiedziała.
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć -
stwierdziła księżna bezradnie.
Giona uśmiechnęła się po raź pierwszy tego poranka.
- Jeśli tkwi w tym jakaś tajemnica, mam zamiar ją
wykryć! Moje „trzecie oko" sygnalizuje mi, że ona istnieje, i
że jest skrzętnie skrywana przez wszystkich, nawet przez
królową.
Rozdział 2
Ambasador Slawonii, który, jak większość dworzan, był
Niemcem, złożył Gionie bardzo wyczerpujące i pompatyczne
gratulacje.
Księżniczka
odniosła
jednocześnie
wrażenie,
że
ambasador Wielkiej Brytanii, sir Edward Bowden, przyjął
postawę nieco przepraszającą, ale może po prostu usunął się w
cień przy swym slawońskim koledze. W każdym razie
niewiele wnosił do rozmowy.
Po mowie ambasadora Slawonii, który rozwlekle
opisywał, ile to małżeństwo znaczy dla jego narodu, oraz po
złożeniu gratulacji i przekazaniu pozdrowień od króla,
nareszcie nastąpiła chwila milczenia poświęcona na
odpowiedź Giony.
Z początku, wysłuchawszy tyłu słów, nie wiedziała, czego
się od niej oczekuje, lecz wnet przemówiła:
- Nie rozumiem, Ekscelencjo dlaczego król nie przybył do
Anglii, aby po pierwsze zwrócić się do królowej o pomoc dla
swego kraju, a po drugie osobiście poprosić mnie o rękę.
Ambasador Slawonii prędzej spodziewał się bodaj ostrzału
artyleryjskiego. Lecz wkrótce znowu snuł w pocie czoła
długie i skomplikowane wywody, czym ostatecznie przekonał
Gionę, że nie usłyszy prawdy.
Księżniczka zauważyła, jak zasmuciła swą otwartością
matkę, a wręcz zaniepokoiła ją sprzeciwem wobec
ambasadora, który zapewne zepsuje opinię króla na jej temat.
Jednakże była bardziej pochłonięta sobą, niż uczuciami
księżny, toteż doczekawszy ostatniego gardłowego dźwięku z
ust dworzanina zapytała:
- Czy sytuacja w Slawonii jest krytyczna, Ekscelencjo, że
musimy aż tak bardzo się spieszyć?
Tym razem, ku zdumieniu Giony, sir Edward Bowden
odparł zanim ambasador zdążył wymyśleć odpowiednią,
zapewne wymijającą odpowiedź.
- Sytuacja, Wasza Wysokość, jest trudna - powiedział -
lecz Jego Królewska Mość, a z nim i my, wierzymy, że gdy
ogłosimy ludowi o zawarciu małżeństwa, z radości zapomni
on o kłopotach.
- Kłopotach? Cóż to za kłopoty? - nalegała Giona.
Amdasador brytyjski spojrzał dość niepewnie na stojącego
obok przedstawiciela Slawonii, po czym odpowiedział:
- Dają się odczuć nieznaczne niepokoje, jak w większości
państw bałkańskich.
- Proszę powiedzieć mi więcej - domagała się Giona.
Typa razem definitywnie nastąpiła cisza, podczas której
obaj panowie dumali, jak uniknąć odpowiedzi.
Wreszcie odezwał się ambasador Slawonii:
- Wszystkiego dowie się Wasza Wysokość po przybyciu
do Duricia, a jestem przekonany, że przyjęcie, jakiego zaznasz
pani na ziemi slawońskiej, będzie serdeczne.
- Niewątpliwie - zgodziła się Giona - ale jest jedna rzecz,
na którą nalegam przed wyjazdem.
Dyplomata popatrzył na nią tak, jakby czuł się dotknięty
owym „nalegam" i zastanawiał się, co to za życzenie.
Jednakże zanim zdążył przemówić, Giona ciągnęła dalej:
- Jestem pewna, że panowie zrozumieją moje pobudki.
Chodzi o to, że powinnam poznać miejscowy język. Uczę się
szybko i pragnę zacząć natychmiast, i oczywiście, proszę o
slawońskiego nauczyciela.
- Nie sądzę, aby to było konieczne, Wasza Wysokość -
odparł ambasador Slawonii. - Jego Królewska Mość i cały
dwór mówią po niemiecku.
- Tak też słyszałam - odparła chłodno Giona - ale pragnę
rozumieć język kraju, w którym będę żyła, a większość
poddanych waszego króla zapewne posługuje się slawońskim.
Długo nie było odpowiedzi. Ambasador posapywał
gniewnie i ciągle powtarzał, że z dala od kraju niezwykle
trudno znaleźć odpowiednią osobę. Wreszcie sir Edward
Bowden przypomniał sobie: - Nowy adiutant królewski, który
towarzyszy nam w podróży do Anglii, jest rodowitym
Slawończykiem.
- Jeśli chodzi panu o kapitana Otho Dariusa, to jest on o
wiele za młody. Ponadto znamy go od niedawna i nie ręczę,
jak się spisze w roli nauczyciela Jej Wysokości.
- Wszyscy pozostali są Niemcami - przypomniał
spokojnie sir Edward Bowden - więc o ile się nie mylę, nikt z
nich nie mówi biegle po slawońsku.
Austriak ustąpił z grymasem na twarzy.
- Bardzo dobrze - powiedział - możesz pani uczyć się od
kapitana Dariusa, a oczywiście pozbędziemy się go
natychmiast po przybyciu do Duricia.
Ton jego głosu podpowiadał Gionie, że odniosła niemałe
zwycięstwo, a gdy tylko ambasador wyszedł, wśród równie
wylewnych zapewnień, jak wielkie szczęście spotyka jego
kraj, księżna Luiza spytała:
- Najdroższa, dlaczego robisz tyle zamieszania o naukę
języka?
Giona ze zdziwieniem spojrzała na matkę.
- Przecież musiałaś zauważyć, mamo, że tak samo
postępował tata. On zawsze uważał, że to upokarzające i
irytujące jechać do kraju, którego mową nie włada się biegle,
a z pewnością byłby wstrząśnięty, gdybym zgodziła się zostać
królową nie mogąc porozumiewać się z poddanymi męża.
Księżna nie znalazła na to odpowiedzi, lecz następnego
ranka, zanim kapitan Darius przybył na pierwszą lekcję,
pouczyła córkę:
- Posłuchaj, Giono, sądzę, że w rozmowie z kapitanem nie
powinnaś poruszać kwestii politycznych.
- Dlaczego, mamo? - zapytała Giona. Księżna zawahała
się, więc córka pytała dalej: - Cóż jest takiego tajemniczego w
polityce slawońskiej? Wczoraj zauważyłam, że ambasador coś
przede mną ukrywał.
- Myślę, że nie ma tu żadnej tajemnicy, najdroższa -
odparła księżna. - Sir Edward Bowden wyjaśnił mi, że w kraju
szerzą się niepokoje, ponieważ część poddanych nie chce żyć
pod rządami cudzoziemca.
- Znakomicie to rozumiem. Księżna skarciła ją
spojrzeniem.
- Może i rozumiesz - przyznała - ale byłoby z twojej
strony bardzo niewłaściwe sympatyzować z tymi ludźmi, czy
też w jakikolwiek sposób odmówić lojalnego wsparcia swemu
mężowi.
- Oczywiście, że tak, mamo - zgodziła się Giona. - Ale
równocześnie nie mogę pojąć, dlaczego tak wiele krajów
bałkańskich obiera sobie cudzoziemskich królów. Pamiętam,
jak dawno temu tata twierdził, że popełniają wielki błąd.
- Sądzę, że twój ojciec mówił o Grecji - odparła księżna. -
Nie ma powodu wątpić, że król Ferdynand jest pod każdym
względem wspaniałym monarchą, a z pewnością nie powinnaś
udzielać poparcia jakiejkolwiek działalności wywrotowej.
Giona zwlekała z odpowiedzią, więc po chwili księżna
znów przemówiła.
- Co więcej, najdroższa, musisz wypowiadać się bardzo
ostrożnie, a jeśli kapitan Darius jako Slawończyk będzie
usiłował zdobyć twoją sympatię, mam nadzieję, iż jasno dasz
do zrozumienia, że sercem i duszą jesteś po stronie króla.
- Chyba nie mogę być o tym przekonana, zanim dotrę do
Slawonii i dowiem się, jaki właściwie jest król!
Księżna zaprotestowała cichym okrzykiem.
- Proszę cię, Giono - błagała - nie rób nic samodzielnie.
Musisz pamiętać, że odtąd wszystko, co mówisz, i prawie
wszystko, co myślisz, będzie miało ogromną wagę i może
zostać użyte na korzyść lub niekorzyść twoją, i oczywiście,
twojego małżonka.
Giona roześmiała się.
- Mamo, chyba przeceniasz moją rolę. W końcu liczy się
tylko to, że jestem Angielką posłaną przez królową, abym
trzymała parasol nad królewską głową na wypadek, gdyby
nadciągnęła burza znad austriackiego imperium!
- Giono, nie wolno ci mówić takich rzeczy! - oponowała
księżna.
Księżniczka wiedziała jednak, że matka pragnie, aby jak
najlepiej ułożyło jej się w małżeństwie.
Nie oczekiwała natomiast, że kapitan Darius okaże się
młodym i wyjątkowo przystojnym mężczyzną około
dwudziestego piątego roku życia.
Po spotkaniu z ambasadorem Slawonii, który przekroczył
już pięćdziesiątkę, spodziewała się, że cała jego świta
dorównuje mu zarówno wiekiem, jak i kwiecistością mowy.
Tymczasem, zszedłszy do skromnego saloniku powitać
oczekującego kapitana, uznała, że nareszcie podróż do
Slawonii będzie jej się kojarzyła z czymś miłym.
Kapitan Darius mówił po angielsku z wyraźnym
akcentem, lecz i z ujmującym uśmiechem, a także, jak wydało
się Gionie, z niekłamanym podziwem w oczach.
- Wasza Wysokość - oznajmił - z polecenia Jego
Ekscelencji mam zaszczyt zapoznać cię, pani, z podstawami
naszego języka - a po chwili milczenia dodał: - Niech mi
wolno będzie z całym szacunkiem zauważyć, że spotyka nas
prawdziwe szczęście, gdyż na naszym tronie zasiądzie piękna
królowa.
Giona uśmiechnęła się.
- Dziękuję panu - odparła - ale nie chcę poznać jedynie
podstaw. Gdy przybędę do waszego kraju, chcę płynnie
mówić po slawońsku.
- Obawiam się, że to niemożliwe, gdyż nasz język jest
dość skomplikowany - zaniepokoił się kapitan - ale dołożę
wszelkich starań, Wasza Wysokość, choć dotąd bywałem
jedynie uczniem, nigdy nauczycielem.
- Nie przypuszczam, aby slawoński okazał się trudniejszy
od greki - uznała Giona - a mówię też po serbsku, trochę po
albańsku, a nawet odrobinę po macedońsku.
Kapitanowi Dariusowi zapewne wydawało się to
niewiarygodne, lecz gdy zasiedli przy stole, Giona z radością
odkryła, że slawoński był mieszaniną języków, które już
znała.
- To nie do wiary, absolutnie zdumiewające! - zachwycał
się kapitan po godzinnej lekcji. - Pragnę podziękować ci, pani,
z całego serca, że chcesz poznać nasz język, choć obawiam
się, że niewiele nadarzy się okazji, aby go używać.
- Dlaczegóż to? - zapytała prędko Giona. Kapitan
zmieszał się, jakby nieopatrznie powiedział coś bez namysłu.
Potem wyjaśnił:
- Zapewne wiesz już pani, że Jego Królewska Mość mówi
po niemiecku.
- Tak, słyszałam o tym - przyznała Giona.
- Odnosi się to również do większości dworzan i
praktycznie do wszystkich, którzy coś znaczą. W rządzie
zasiadają sami Niemcy i Austriacy, a Slawończycy słyszą
swój własny język tylko na ulicy.
- Nie mogę uwierzyć - Giona była zaskoczona.
- Może nie powinienem mówić ci, tego pani, gdyż
wkrótce sama będziesz miała okazję to zaobserwować - dodał
kapitan.
Giona ściszyła głos.
- Chcę, aby powiedział mi pan prawdę. Skoro mamy
współpracować, nie możemy mówić czego innego niż
myślimy. Kapitanie, proszę pana o szczerość.
Kapitan odetchnął.
- Ja również chciałbym być szczery z tobą, pani, lecz jeśli
wieść o tym dotrze do moich zwierzchników, znajdę się w
niemałym kłopocie.
- Pragnę pana zapewnić, że nic, co powie mi pan w
zaufaniu, nie zostanie powtórzone - uspokoiła go Giona. - A
chyba tylko pan może mi powiedzieć, to co dla mnie jest tak
istotne, mianowicie jaka jest właściwie sytuacja w Slawonii i
dlaczego moje małżeństwo musi być zawarte z tak
nieprzyzwoitym pośpiechem.
Nie posiadała się ze zdumienia, gdy kapitan Darius
podniósł się z krzesła i zaczął zbierać książki i notatki.
- Żałuję, Wasza Wysokość, że minął czas naszych zajęć -
stwierdził chłodno. - Mogę tylko pogratulować bystrości
umysłu oraz łatwości, z jaką w tak krótkim czasie przyswoiłaś
sobie, pani, wiele elementów naszego trudnego języka.
Ton jego wypowiedzi wydawał się tak odmienny od
poprzednich dobrych manier, że Giona oniemiała ze
zdziwienia.
Zanim zdążyła poprosić o wyjaśnienie, bez zapowiedzi
otwarły się drzwi i do salonu wszedł ambasador Slawonii.
- Dzień dobry, Wasza Wysokość - powitał Gionę - proszę
mi wybaczyć to obcesowe wtargnięcie, ale choć kilkakrotnie
dzwoniłem do drzwi, nie doczekałem się odpowiedzi.
Jednakże ton, z jakim mówił, podpowiadał Gionie, że
dyplomata kłamał i rozmyślnie wszedł do domu nie
zapukawszy, aby móc podsłuchać rozmowę w salonie.
Giona już wcześniej zauważyła, że kapitan Darius miał
wyostrzony słuch, a z jego miny wywnioskowała, że był
świadom obecności słuchacza. Powiedziała więc:
- Przybył pan dokładnie o właściwej porze, Ekscelencjo,
gdyż właśnie skończyliśmy naukę. Lekcja okazała się bardzo
interesująca, choć oczywiście nowy język to nowe samogłoski
i reguły gramatyczne.
Ambasador roześmiał się.
- Tak jest w istocie, Wasza Wysokość, i cieszę się, że
kapitan Darius jest dobrym nauczycielem. Czy naprawdę
pragniesz, pani, kontynuować?
- Ależ oczywiście! - zawołała Giona. - Z niecierpliwością
będę czekała na następną lekcję. Żałuję, że dziś po południu
muszę się udać z matką na zakupy.
- Zamierzasz kupić, pani, wyprawę - domyślił się
ambasador. - A jest sprawą niemałej wagi, abyś pięknie się
przystroiła dla przyszłego małżonka.
- Tak, oczywiście - odparła Giona. - Dlatego też matka
moja zadaje sobie tak wiele trudu w doborze sukni.
Starała się udawać dziewczęcy entuzjazm, lecz widziała
ponury i złowieszczy wyraz twarzy kapitana, najwyraźniej
ogarniętego zgrozą, o ile to słowo pasuje do oficera, na myśl o
jej ślubie z królem Ferdynandem.
Dopiero tego wieczora Giona dowiedziała się, że księżna
nie uda się z nią do Slawonii.
- Nie będziesz na moim ślubie, mamo? - zawołała. -
Dlaczego? Jak mogłabym jechać bez ciebie?
- Przedyskutowałam tę kwestię z naszym ambasadorem w
Slawonii - odparła księżna Luiza - a chociaż Jej Królewska
Mość od początku twierdziła, że tak długa podróż byłaby
niewskazana, gorąco nalegałam, aby pozwolono mi jechać.
Dopiero sir Edward przekonał mnie, że popełniłabym błąd.
- A to dlaczego? - zapytała Giona ze złością.
- Jak wiesz, Slawonia leży na południe od Albanii i
Serbii, a z innych stron otacza ją Macedonia. Jego Ekscelencja
powiedział, że granice nie są bezpieczne, i choć król zamierza
wysłać po ciebie liczną eskortę, trudno wymagać, aby tak
samo dbał o moje bezpieczeństwo w drodze powrotnej.
Widząc, że argument ten nie przekonał córki, ciągnęła
dalej.
- Poza tym ambasador powiadomił mnie, że Jej
Królewska Mość wysyła cię na okręcie wojennym, co jest z jej
strony wielką uprzejmością, lecz nie zamierza zezwolić, aby
statek czekał, aż wrócę po ceremonii.
- Mamo, toż to wstyd! - Giona nie posiadała się z
oburzenia. - Nie chcę jechać bez ciebie.
- Wiem, najdroższa, ale pojedziesz pod dobrą opieką.
Będzie ci towarzyszyć lady Bowden, żona sir Edwarda, która
zgodziła się pełnić rolę przyzwoitki, no i oczywiście
ambasador Slawonii.
- Ale to niewłaściwe. Wiem, że nie powinnam udawać się
w tę podróż sama! - zasmuciła się Giona. - Liczyłam na to, że
pojedziesz ze mną, mamo.
- Niczego bardziej nie pragnę, najdroższa - odparła
księżna. - Ze wszystkich sił starałam się przekonywać ich, że
jesteś za młoda, by podróżować beze mnie. Moje wysiłki
spełzły jednak na niczym.
Była tak niepocieszona, że Giona więcej nie nalegała .
Dopiero w rozmowie z siostrą wyraziła cały swój gniew.
- Jakie to niegodziwe! Cokolwiek królowa zamyślała nie
ma prawa wysyłać mnie z Anglii na okręcie wojennym, a
potem zostawiać samej w obcym kraju bez przyjaznej duszy.
- Przykro mi, najdroższa - powiedziała Chloris - nie
chciałabym być w twojej skórze, ale sir Edward i lady
Bowden są Anglikami i na pewno będą o ciebie dbać.
- Zapewne! - rozzłościła się Giona - bo chcą się
przypodchlebić królowi!
Nie kontynuowała rozmowy. Dopiero wieczorem, leżąc w
łóżku, zastanawiała się, do kogo zwróci się w Slawonii, gdy
będzie potrzebowała pociechy. Przerażała ją myśl, że
wszyscy, których znała i kochała, pozostaną setki mil od jej
pałacu.
Nikogo nie będzie obchodziła jej osoba, a jedynie fakt, że
jest Brytyjką „przysłaną wraz z brytyjską flagą", jak to
powiedziała siostrze.
Dni mijały zbyt szybko, aby nieść ulgę, a Giona czuła się
niemal dotknięta na widok pięknych sukni, które matka
kupowała na koszt królowej, oraz koronkowej bielizny, jakiej
jeszcze nigdy nie nosiła. Cóż to za różnica, jak będzie
wyglądała, skoro dla przyszłego męża ma być tylko
„podpórką" chwiejnego, jak się wydaje, tronu? Księżniczka
miała już pewność, że z królem Ferdynandem łączy ją
niewiele.
Z każdą kolejną lekcją języka była coraz bardziej
przekonana, że prawdziwy obraz sytuacji w Slawonii jest
przed nią skrzętnie skrywany.
Co więcej, po pierwszym spotkaniu z kapitanem
Dariusem, kiedy to ambasador Slawonii zaczaił się pod
drzwiami, miała świadomość, że jej nauczyciel jest zbyt
przerażony, by odkryć choć rąbek tajemnicy.
Czasami wydawało się, że zdobędzie się na szczerość i
powie Gionie, na ile sprawdzą się jej przeczucia. Jednak w
ostatniej chwili obowiązek, a może raczej obawa, odwodziły
go od zamiaru i zmuszały do milczenia.
Kapitan lękał się zapewne, że zostanie podsłuchany,
często, kiedy padały pytania dotyczące jego kraju, kierował
wzrok na drzwi, jakby podejrzewał, że ktoś za nimi stoi.
Pewnego dnia, pod koniec pierwszego tygodnia nauki,
przypuszczenia kapitana Dariusa okazały się nad wyraz
słuszne.
Zaintrygowana szmerem nie opodal w korytarzu Giona
czym prędzej wstała i bez ostrzeżenia otworzyła drzwi.
W sieni zastała jednego z członków świty ambasadora,
który spiesznie i najwyraźniej z zakłopotaniem wyjaśnił, że
przybył właśnie z wiadomością do jej matki i, widząc otwarte
drzwi, pozwolił sobie wejść bez dzwonka.
To prawda, że czasami, przy pięknej pogodzie, drzwi
zostawiano otwarte na oścież, aby wpuścić światło słoneczne,
ale Giona była pewna, że idąc dziś na lekcję widziała je
zamknięte.
Nie ulegało więc wątpliwości, że dworzanin sam „wprosił
się" do ich domu. Odebrała wiadomość, czyli zaproszenie dla
niej wraz matką i siostrą na obiad w ambasadzie slawońskiej,
lecz posłaniec nie oddalał się.
Intruz spoglądał w głąb domu, na stojącego w progu
saloniku kapitana, a wyraz jego twarzy mówił sam za siebie.
Dworzanin nienawidził młodego Slawończyka.
- Jeśli skończył pan lekcję, panie Darius, proszę pójść ze
mną do ambasady - powiedział po niemiecku.
- Oczywiście - odpowiedział kapitan. - Już kończymy
zajęcia z Jej Wysokością. Zechce pan poczekać, aż zadam
tekst do tłumaczenia na jutro.
Niemiec skinął głową, skłonił się Gionie i wyszedł z
domu, do czekającego w pewnej odległości powozu.
Było oczywiste, że gdyby powóz podjechał jak się należy,
czyli pod drzwi frontowe, dałoby się słyszeć stukot kopyt i
szczęk kół. A wtedy posłaniec nie mógłby wejść do domu
cichaczem.
Giona zamknęła za nim drzwi frontowe i wróciła do
saloniku, a gdy kapitan uprzątnął książki, zapytała;
- Dlaczego on pana szpieguje? - Nie ufa mi.
- Właściwie dlaczego?
- Bo jestem Slawończykiem.
Giona podejrzewała, że tak jest, więc nie zaskoczona
spytała po chwili:
- W takim razie dlaczego zabrali pana do Anglii, do
królowej? Wszyscy pozostali są Austriakami lub Niemcami.
- Nalegali na to niektórzy posłowie do parlamentu.
Zaznaczyli, że w skład delegacji musi wchodzić przynajmniej
jeden Slawończyk. Po dłuższych sporach i protestach wybrano
mnie, jako zbyt młodego i niedoświadczonego, abym mógł
stanowić niebezpieczeństwo.
- Niebezpieczeństwo? - zdziwiła się Giona.
- Nie tyle fizyczne, ile polityczne.
- Ale jakie? O co chodzi? Proszę powiedzieć.
- Nie wolno mi... - odparł. - Mówiąc szczerze, Wasza
Wysokość, stawka jest większa niż moje życie. Ale ponieważ
panią podziwiam, niech mi będzie wolno zapewnić tylko, że
uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby pani pomóc, jeśli
zajdzie taka potrzeba. Możesz, pani, zawsze na mnie liczyć,
choć niewiele mam do ofiarowania.
- Dla mnie to bardzo wiele! - odparła Giona. - Boję się,
bardzo się boję, znaleźć się sama w obcym kraju, bez nikogo,
z kim mogłabym szczerze i otwarcie porozmawiać.
- To dla mnie niemały zaszczyt i honor, jeśli zechcesz,
pani ze mną rozmawiać - oznajmił kapitan Darius - ale gdy oni
zorientują się, że poznajesz dzięki mnie coś więcej niż formy
czasownikowe, zostanę natychmiast pozbawiony mojej
funkcji, i odtąd nie będziemy mogli się widywać.
Giona odetchnęła.
- Rozumiem - powiedziała - musimy okazać się bardzo,
ale to bardzo ostrożni, a w tym domu nigdy o ostrożność nie
trzeba było dbać. Gdy przyjdzie pan na następną lekcję,
zamknę drzwi na klucz.
Twarz kapitana rozjaśnił uśmiech.
- Przemawia przez ciebie, pani, angielski rozsądek! -
pochwalił. - Nigdy nie przyszło mi do głowy, aby poprosić cię
o tak prostą przecież czynność.
Giona odpowiedziała nie mniej szczerym uśmiechem i
zauważyła:
- To brzmi zabawnie, a przecież sytuacja wcale nie
skłania do śmiechu, prawda?
Kapitan pokręcił głową.
- Nie, ale jedyne, co mogę zrobić, to zaoferować ci, pani,
swoją ochronę, jeśli zajdzie taka potrzeba, a tymczasem
zachować ostrożność, aby mnie stąd nie odesłano.
- To naprawdę ważne - zgodziła się Giona. - Jeśli stracę
pana, nie pozostanie mi nikt!
Coś w spojrzeniu kapitana sprawiło, że zaniepokoiła się
jeszcze bardziej.
On obawiał się o jej los, lękał się tego, co może się stać w
przyszłości, a choć pragnęła zapytać o przyczynę,
instynktownie przeczuwała, że w tej chwili się jej nie dowie.
Dość już w życiu słyszała o intrygach politycznych na
Bałkanach, aby wiedzieć, że osoba, która stanowi
jakiekolwiek
zagrożenie,
zostanie
bez
skrupułów
wyeliminowana.
Miała też świadomość, że musi liczyć się z
podejrzliwością pozostających na usługach króla Niemców,
którzy poważą się na wszelkie okropności, aby zapobiec
zerwaniu zaręczyn. Przecież to małżeństwo ma utrzymać ich
przy władzy.
Trudno było Gionie wyrazić słowami swe obawy, lecz
całe noce czuwała rozważając nie skonkretyzowane
przeczucia. Rozpaczliwie lękała się, co czeka ją po
opuszczeniu Anglii.
Tymczasem do ich skromnego domu napływały prezenty
ślubne od ludzi, którzy nigdy w najmniejszym stopniu się nią
nie interesowali. Dary przysyłali nie tylko znajomi ojca, ale
także ambasady oraz krewni, którzy dawno zapomnieli o
księżnej Luizie i jej córkach.
- Wątpię, abyś zebrała lepszą kolekcję - powiedziała do
siostry.
- Zdziwię się, jeśli dostanę połowę tego, co ty - odparła
Chloris. - Ale to zrozumiałe, wszyscy chcą poznać królową!
Zapewne oczekują teraz zaproszeń do twojego wielkiego
pałacu!
- Powitam ich z otwartymi ramionami - zapewniała Giona
- ale mam wrażenie, że chcą raczej zadowolić królową
Wiktorię niż mnie. Podejrzewam, że będzie ciekawa, czyja
hojność zasługuje na życzliwe spojrzenie, więc lepiej zróbmy
spis.
Okazały się to prorocze słowa, gdyż parę dni później
nadeszła z zamku Windsor wiadomość, że królowa życzy
sobie wiedzieć, jakie prezenty otrzymała Giona, oraz prosi,
aby przyniosła ze sobą na obiad do pałacu wszelkie
nadzwyczajne dary, jakie mogłyby zainteresować Jej
Królewską Mość.
- Nawet nie przypuszczałam, że królowa wykaże tyle
zainteresowania twoim małżeństwem! - cieszyła się księżna
Luiza.
- Chyba ma świadomość, że jestem cennym atutem w
walce z rewolucją w Slawonii.
Giona nie była o tym przekonana. Usiłowała tylko
dowiedzieć się, co wie na ten temat matka. Nie zaskoczyło jej,
gdy księżna pobladła i zapytała:
- Co ty opowiadasz, córko? Kto ci mówił o rewolucji w
Slawonii?
Giona zdała sobie sprawę, że jeśli ta uwaga zostanie
potraktowana poważnie, to nie będzie więcej spotkań z
kapitanem Dariusem.
- Żartuję tylko - czym prędzej uspokoiła matkę. - Wiesz
przecież, jak często wybuchają rewolucje na Bałkanach, więc
byłoby nader dziwne, gdyby Slawonię omijały takie
wydarzenia.
Miała wrażenie, że księżna odetchnęła z ulgą.
- Sądzę, że to nie najstosowniejszy żart - powiedziała
wreszcie. - Rewolucje są straszne, jak zapewne powiedziałby
ci ojciec, i pragnę, abyś panowała w spokojnym kraju, bez
obawy o detronizacją męża.
- Tego właśnie oczekuję - stwierdziła lekko Giona.
Powiedziała sobie, że na przyszłość musi być
ostrożniejsza.
Nie należało do przyjemności odkrycie, że matka wie
więcej niż mówi, tak jak i kapitan Darius, oraz że wszyscy
chcą zataić prawdę do chwili, kiedy na jej palcu znajdzie się
obrączka, a na głowie spocznie korona.
Królowa Wiktoria udzieliła jej długiej lekcji, jak pełnić
godność królowej, i jak we wszystkim ulegać pragnieniom
małżonka.
- Możesz uznać, że twój austriacki mąż okaże się nieco
apodyktyczny, zwłaszcza że odebrał surowe wychowanie w
Niemczech - mówiła królowa.
- W Niemczech, pani? - przerwała Giona. - Nikt mi o tym
nie mówił.
- Tak, właśnie tam się wychował, a nawet służył w armii
niemieckiej zanim zasiadł na tronie Slawonii.
- Proszę opowiedzieć mi o nim więcej, pani - błagała
Giona.
- Udało mu się w życiu - królowa stała się stanowcza. -
Pochodził z ubogiej rodziny, jego ojciec zaledwie piastował
godność Wielkiego Księcia, a Ferdynand był najmłodszym
synem. Tak więc dostąpił wielkiego zaszczytu zostając
monarchą.
- Rozumiem - zgodziła się Giona.
- Musisz okazać się dla niego podporą, drogie dziecko -
ciągnęła dalej królowa. - Pomagaj mu na wszelkie sposoby i
pamiętaj, że Niemcy nie cierpią sprzeciwu ani prowokacji ze
strony kobiet.
Królowa spojrzała ostro, jakby uznała księżniczkę za
osobę skłonną do sporów i powiedziała:
- Musisz nauczyć się milczenia, dyskrecji, a nawet
pokory. Może to nie być łatwe, ale jestem przekonana, że tego
właśnie oczekuje od żony król Ferdynand.
Królowa zapewne nie zdawała sobie sprawy, że Giona na
chwilę zastygła w bezruchu, ogarnięta sprzeciwem na myśl o
dominacji przyszłego męża. Lecz pragnąc, aby ani królowa,
ani nikt inny nie domyślił się, jak bardzo ciekawi ją sytuacja w
Slawonii, powiedziała:
- Spróbuję być taka, jak każesz, pani. Wiem, jaka
szczęśliwa byłaś z księciem Albertem.
Królowa złagodniała.
- Tak, miałam ogromne szczęście, że mogłam poślubić
kogoś tak cudownego i pod każdym względem doskonałego.
Mam nadzieję, że twoje małżeństwo okaże się nie mniej
pomyślne.
- Ja również tak sądzę - powiedziała Giona - i dziękuję ci,
pani, za rady.
Dygnęła, ucałowała dłoń królowej, potem jej policzek.
Dopiero opuściwszy pałac mogła wyżalić się przed matką.
- Nie rozumiem, dlaczego Niemcy pogardzają kobietami.
Przecież oni traktują nas jak wycieraczki!
Księżna Luiza wyglądała na zdumioną.
- Jestem pewna, że Jej Królewska Mość nie chciała, abyś
odniosła takie wrażenie.
- A jakie wrażenie mogę odnieść? - zapytała Giona. - Nie
wyobrażam sobie, jak to będzie wyzbyć się własnych myśli i
zgadzać się ze wszystkim, co powiedział jakiś starzec, jakby z
jego ust płynęły wyroki boskie.
Księżna jęknęła.
- Giono, nie wolno ci tak mówić! To wielki błąd! Na
pewno znajdziecie z królem Ferdynandem wiele wspólnych
tematów do rozmowy, a on będzie słuchał twojego zdania tak
jak ty jego.
- Tak, oczywiście, mamo - zgodziła się Giona. Księżna
nie wyczuła sarkazmu w łagodnym głosie córki.
Jednakże tego wieczoru, przed udaniem się na spoczynek,
Giona przyjrzała się swej twarzy w lustrze.
Miękko zaokrąglone policzki i pytające spojrzenie
ogromnych oczu zdradzały, jaka była młodziutka.
Wtem, patrząc na swe odbicie, wyrzuciła z siebie:
- Jak ja to zniosę? Jak poradzę sobie bez pomocy? O,
Boże proszę, wybaw mnie z tej matni!
Rozdział 3
Wsiadając w Tilbury na okręt, którym miała popłynąć do
portu najbliższego stolicy Slawonii, Giona była nieco lepszej
myśli.
Wiele wycierpiała w noc przed odjazdem, czując, że nie
może opuścić matki, Chloris i wszystkiego, co kochała, dla
obcego kraju i męża, na myśl o którym coraz bardziej się
niepokoiła.
Z zachowania ambasadora Slawonii i kapitana Dariusa
wywnioskowała, że ukrywają coś, co zapewne by ją
przeraziło. Trudno byłoby wszakże otwarcie im to zarzucić, a
ze swych podejrzeń nie mogła się zwierzyć nawet matce.
Chloris zaś, czując ulgę, że nie musi wyrzekać się
ukochanego mężczyzny dla nie chcianego tronu, starała się
wszystkim zachwycać i prorokować siostrze, że gdy tylko
znajdzie się w Slawonii, jej życie potoczy się jak w bajce.
Jednakże Giona okazała się zbyt inteligentna, aby dać się
zwieść. Uwielbiała swojego ojca, a że jej przywiązanie
wzruszało go, od dzieciństwa rozmawiał z nią, jak z dorosłą
osobą.
Książę zaś był człowiekiem mądrym i spostrzegawczym,
więc nauczył ją bardzo wiele i wpoił chęć zrozumienia innych
ludzi.
Ostatnio wiele myślała i uznawszy, że nie można zapobiec
małżeństwu z królem Slawonii ani koronacji, postanowiła, że
o ile tylko będzie to w jej mocy, postara się godnie sprawować
swe obowiązki dla dobra poddanych.
Jednakże cały czas coś jej podszeptywało, że nie przyjdzie
to łatwo, a choć nikt tego nie chciał powiedzieć, w osobie
króla Ferdynanda musi kryć się coś dziwnego, może nawet
strasznego.
Bezskutecznie wertowała historyczne książki ojca, nie
znalazła nic ponad to, co już wiedziała, więc gorąco pragnęła,
aby ktoś, najlepiej kapitan Darius, poinformował ją, czego
może oczekiwać w swoim nowym kraju.
Wiedziała jednak, że kapitan nie kłamie i że jeżeli
ambasador lub ktokolwiek inny posądzi go o udzielanie lekcji
innych niż języka, zostanie on zwolniony, a może nawet
stracony.
Doskonale zdawała sobie sprawę z okrucieństwa
Niemców wobec wszelkiej opozycji.
Mimo że król był Austriakiem, wiele dała jej do myślenia
wieść o jego niemieckim wychowaniu.
Dzięki dyskretnym pytaniom dowiedziała się, że choć na
dworze było wielu Austriaków, Niemcy stanowili tam
liczniejszą grupę, podobnie jak wśród oficerów armii.
Pocieszała ją jedynie myśl, że nie tylko znakomicie mówi po
niemiecku, ale coraz bieglej posługuje się slawońskim.
Starała się jednakże nie chwalić tą nową umiejętnością
wobec ambasadora, który przy każdej okazji pytał ją, jak idzie
nauka.
Dawało się odczuć, że miał nadzieję usłyszeć: nie
najlepiej.
- To zdumiewające, Wasza Wysokość - mawiał - że mimo
prac nad swoją wyprawą znajdujesz pani czas na lekcje, które
zapewne nadwerężają twe siły, potrzebne do innych celów.
- Lekcje te uważam za interesujące, Wasza Ekscelencjo -
odparła Giona - a jak pan pewnie wie, mój ojciec żywo
interesował się historią Bałkanów, i jego pragnieniem byłoby,
abym nie pozostała obojętna wobec kraju, do którego się
udaję. W Slawonii musi być oczywiście wiele książek,
których jeszcze nie przetłumaczono na inne języki.
W śmiechu ambasadora nie dostrzegła ani cienia humoru.
- Książek? - zapytał. - Wątpię, czy coś panią zainteresuje,
zwłaszcza że sami Slawończycy są niewykształceni i,
przynajmniej moim zdaniem, niecywilizowani.
Giona nie odpowiedziała. Zdawała sobie sprawę, że
ambasador nie mówi prawdy. Wiedziała już od kapitana
Dariusa, że poeci slawońscy zyskali niemały rozgłos w innych
krajach. Ten naród miał własną kulturę, która, choć ostatnio
zduszona, przedstawiała dużą wartość dla naukowców ze
wszystkich stron świata.
Postanowiła sprowokować swojego nauczyciela:
- Czy mam rozumieć - zapytała - że nie popiera się u was
sztuki ani literatury?
Kapitan zniżył głos w odpowiedzi:
- Sztukę zwalcza się, przeszkadza w sprzedaży obrazów,
publikowaniu książek czy wierszy, za granicą.
- Nie mogę w to uwierzyć! - wykrzyknęła Giona.
Wiedziała jednakże, że kapitan nie okłamuje jej ani nie
przesadza.
Trzy tygodnie, które wyznaczono jej na skompletowanie
wyprawy, minęły bardzo szybko i opiekę nad nią przejmował
teraz z całą swoją apodyktycznością ambasador. Giona czuła
się jak świeży rekrut musztrowany na placu ćwiczeń.
- To nie do zniesienia! - żaliła się matce. Księżna mogła
jedynie odpowiedzieć:
- Proszę cię, kochanie, nie sprzeciwiaj mu się. Przyznaję,
że jest osobą trudną i dość męczącą, ale w przyszłości musisz
się nauczyć traktować tego typu ludzi dyplomatycznie. Byłoby
z twojej strony wielkim błędem gdybyś dopuściła, aby do
króla dotarły niepochlebne o tobie opinie.
- Jeżeli król i wszyscy w Slawonii są tacy jak ambasador -
odparła Giona - to wrócę do domu najbliższym statkiem.
Wiem, że tego nie zniosę.
Matka wydała okrzyk grozy:
- Giono, proszę cię, nie mów tak! - błagała. - Wiem,
najdroższa, że jest ci bardzo trudno, dotąd będąc tak
szczęśliwa i wolna, dostosować się do ograniczeń życia na
dworze, ale spotyka to nieuchronnie wszystkich, którzy pełnią
wysokie godności.
- Tata opowiadał jaki szczęśliwy był w dzieciństwie i ile
radości dawało mu obcowanie z rodziną królewską.
- To co innego - odpowiedziała księżna - i żałuję,
najdroższa, że nie ma z nami taty. On najlepiej wytłumaczyłby
ci, jak ważne jest, abyś zachowywała się właściwie i nie
niepokoiła króla.
Głos matki brzmiał tak żałośnie, że Giona przeklinała swą
popędliwość. Doszła do wniosku, że nie ma sensu skarżyć się,
wiedząc ż góry, co odpowie księżna. Wieczorami płakała
przed snem, lecz rankiem wrodzona radość życia i
nieokiełznana siła witalna dawały jej poczucie, że choćby los
potoczył się najgorzej, ona da sobie radę, i zwycięży.
Tylko że nie wiadomo było, w jaki sposób tego dokona.
Na razie miała poczucie, że piętrzą się przed nią przeciwności
nie do pokonania.
A jednak wiara i optymizm dawały nadzieję, że w końcu
wszystko się dobrze ułoży.
Wiadomo, że przyszłej królowej nie przystoi publicznie
okazywać uczuć, ale jak tu pożegnać się z matką i siostrą bez
łez? Na szczęście księżna przewidziała, jak trudne będzie
rozstanie, postanowiła więc nie towarzyszyć córce na statek,
lecz pożegnać się w domu.
Gdy Giona odjeżdżała powozem, użyczonym przez
królową sir Edwardowi i jego małżonce, usta jej drżały, a do
oczu napływały łzy, lecz nadludzkim wysiłkiem powstrzymała
się od płaczu. Lady Bowden, korpulentna dama w średnim
wieku, miała dość taktu, aby nie zagaić rozmowy, póki nie
odpłynęli paru mil od brzegu, a nawet wtedy poruszała
codzienne tematy, jakby nie zdarzyło się nic szczególnego.
Sir Edward również zachowywał się nad wyraz
dyplomatycznie i uprzejmie. Jedynie ambasador Slawonii
narzucał się Gionie ze swym towarzystwem, chcąc widocznie,
aby wszystko co mówił, brzmiało jak rozkaz lub polecenie, jak
ma się w przyszłości zachowywać.
Niejaką ulgą było, że płynęli angielskim statkiem z
angielską załogą, a kapitan zapewnił ją przy wsiadaniu, że
uczyni wszystko, co tylko w jego mocy, aby Jej Wysokość
miała należytą wygodę. A jednak słyszała, jak ambasador
Slawonii krytykował po cichu wobec Niemców porządek na
pokładzie. Odtąd poczuła jeszcze silniejszą antypatię, starała
się więc unikać dworzanina.
Było to wszakże trudne, gdyż ambasador rozmyślnie
szukał jej towarzystwa i przy każdej okazji przekonywał, aby
zaprzestała nauki z kapitanem Dariusem.
- Jest jeszcze wiele rzeczy, których nie umiem - odparła
Giona - a czasu zostało niewiele, dlatego też nalegam, aby nie
tylko kontynuować naukę, lecz aby lekcje odbywały się dwa
razy dziennie.
Ambasador przez chwilę gniewnie bełkotał, ale wobec
nieprzejednanej postawy Giony musiał ustąpić.
Usilnie namawiał, aby podczas lekcji towarzyszyła im
lady Bowden lub ktoś z jego świty, ale Giona powiedziała z
mocą:
- Skoro moja matka pozwalała kapitanowi uczyć mnie
sam na sam w naszym domu, to nie uwierzę, aby na statku
była nam potrzebna przyzwoitka.
Dworzanin ustąpił z zawiedzioną miną, choć wiedziała, że
uczyni wszystko, aby móc podsłuchiwać lekcje pod drzwiami.
Jednakże odkąd wpłynęli na wody Zatoki Biskajskiej,
zarówno ambasador, jak i lady Bowden, wycofali się do
swoich kajut. Oboje pojawili się na pokładzie dopiero na
Morzu Śródziemnym. Natomiast Giona, a także kapitan
Darius, dobrze znosili podróże okrętem, byli więc niezmiernie
ubawieni widząc, że wszystkich dworaków powaliła choroba
morska.
- Na szczęście - stwierdziła Giona obserwując, jak statek
się kołysze - nikt nie zdoła utrzymać ucha przy dziurce od
klucza, więc możemy rozmawiać bez obawy.
- Wiem, o czym pani mówi, Wasza Wysokość - odparł
kapitan Darius - i proszę, abyś nie pragnęła usłyszeć czegoś,
czego oboje możemy potem żałować.
- Nigdy nie będę żałować, jeśli poznam prawdę -
zaoponowała Giona - a widzę, że mój przyjazd do Slawonii
napawa pana lękiem.
- Niczego takiego nie powiedziałem - zaprzeczył prędko.
- Ale tak pan myśli.
Kapitan Darius patrzył na nią przez chwilę.
- Jesteś, pani, zbyt młoda i piękna, aby traktować cię jak
pionek w grze politycznej.
- Zdaję sobie z tego sprawę - odparła Giona. - Wiem
także, że czas to pieniądz, więc im wcześniej przygotuję się na
chwilę próby, tym łatwiej będzie mi sprostać trudnościom.
Kapitan pokręcił głową. Giona czując, że nie wyjawi jej
tajemnicy, powiedziała:
- Proszę mi przynajmniej wyjaśnić, dlaczego w takim
pośpiechu posyłają mnie do Slawonii. Jak pan zapewne wie, w
rodzinie królewskiej małżeństwa zawiera się po co najmniej
sześciu miesiącach narzeczeństwa.
Po krótkiej chwili kapitan, wstrzymawszy oddech,
powiedział:
- Nie mogę uwierzyć, abyś nie domyślała się, pani, co
dzieje się teraz w Slawonii.
- Oczywiście, że się domyślam - odparła Giona ostro - ale
odkąd przybyliście do Anglii, wszyscy zmówiliście się, aby
coś przede mną ukryć.
Kapitan westchnął.
- Może dlatego, że to dla nas bardzo ważne, a nie wolno
nam wywołać rozgłosu. Nie chcemy dopuścić, aby opisano to
w angielskiej prasie.
- Mówiąc szczerze, nigdy nie wyczytałam w gazetach
choćby wzmianki o Slawonii, choć muszę przyznać, że mama
kupuje tylko „The Morning Post".
Pochyliła się nad rozłożonymi na stole książkami.
- Zapewniam, że nic złego się nie stanie, jeśli opowie mi
pan, co się u was dzieje.
- To zależy od tego, komu to powiem oraz od tego, kto to
podsłucha - odparł kapitan z leciutkim uśmiechem.
- Proszę wyjaśnić mi prawdę - nalegała Giona.
- Prawda jest dość banalna - usłyszała. - Odkąd król
Ferdynand wstąpił na tron dziesięć lat temu, mieszkańcy
Slawonii żywią antypatię nie tylko do jego osoby, ale i jego
zapędów germanizacyjnych. - Uśmiechnął się. - Slawończycy
to prosty naród. Gdy są szczęśliwi - śpiewają, a gdy trapi ich
smutek - płaczą. Miłują też swój kraj i, jak wszystkie narody
bałkańskie - piękno.
Spojrzał na swą rozmówczynię:
- Dlatego też zaskarbisz sobie, pani, ich serca, gdy tylko
cię ujrzą. Niepodobna, aby nie pokochali osoby tak uroczej.
- Dziękuję - odparła Giona - ale proszę powiedzieć mi
więcej.
Milczenie zdawało się ciągnąć w nieskończoność.
Wreszcie kapitan powiedział ledwie słyszalnym głosem:
- Jest pretendent do tronu!
Giona szeroko otwarła oczy. Tego się nie spodziewała.
- Pretendent? - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Tak, syn ostatniego króla. Po śmierci ojca nie mógł
objąć tronu z powodu zbyt młodego wieku, lecz teraz, już
dorosły, sprzeciwia się, aby jego miejsce zajmował
cudzoziemiec.
- To bardzo ciekawe - Giona była zaintrygowana. - Proszę
mi o tym opowiedzieć!
- To wcale nie jest ciekawe, Wasza Wysokość. - Kapitan
był zgoła odmiennego zdania. - I popełniam wyjątkową
niedyskrecję, mówiąc ci to, pani.
- Ale powiedział mi pan - Giona nie zamierzała na tym
poprzestać - i teraz chcę wiedzieć więcej. Jak nazywa się ten
człowiek, który spędza sen z powiek królowi?
- Nikt nie wymawia jego imienia - zaskoczył ją kapitan. -
Wszyscy znają go jako „Aoratos", co oznacza „Niewidzialny".
Widują go tylko jego ludzie. Królewskie wojska przeczesały
kraj, ale wróciły do koszar z pustymi rękami, za co oczywiście
król ich zgromił.
Giona dostrzegła w jego głosie nutkę dumy, z pewnością
głęboko skrywanej.
- Proszę mi opowiedzieć o... o „Niewidzialnym".
- Naprawdę nie mam nic więcej do powiedzenia - odparł
kapitan - ale możesz zrozumieć, Wasza Wysokość, jak bardzo
król pragnie poparcia Wielkiej Brytanii, oczywiście
wyrażonego w twojej osobie, pani, jako królowej. Ma nadzieję
zapobiec rewolucji Slawończyków, którzy po prostu chcą być
rządzeni przez swojego rodaka.
- Całkiem słusznie.
Kapitan roześmiał się cichutko, choć nie wydawał się
ubawiony.
- Jeśli, powiesz, pani, coś takiego królowi, pośle cię na
szafot!
Żartował, ale Giona stwierdziła;
- Może lepiej by mnie ukarał powrotem w niesławie do
Anglii.
Lecz zanim jeszcze dokończyła mówić, przyszło jej na
myśl, jak bardzo zmartwiłaby swoim powrotem matkę i jaki
wywołałaby gniew królowej.
Oczyma wyobraźni widziała, jak zostają z matką
wyrzucone z nie swojego przecież domku i jak księżna zostaje
pozbawiona skromnej renty.
Powiedziała więc prędko:
- Jestem ogromnie wdzięczna, kapitanie, że powiedział mi
pan prawdę.
- Nie masz czego się obawiać, pani - zapewnił ją czym
prędzej kapitan. - Pałac jest znakomicie strzeżony przez
niezliczone wojska, a gdy król wychodzi, otacza go tak zwarty
kordon, że właściwie trudno go dostrzec zza mundurów.
Sarkastyczny ton świadczył o pogardzie dla króla, który
boi się swoich poddanych.
Wtem Giona, która dotąd słuchała z szeroko otwartymi
oczyma, zapytała:
- Czy jego austriackie pochodzenie jest jedyną przyczyną,
dla której jest tak nielubiany?
Z twarzy kapitana wyczytała, że poruszyła kluczową
kwestię. Widocznie nie spodziewał się po niej takiej
spostrzegawczości.
Ku zdumieniu księżniczki kapitan zawahał się, po czym
odpowiedział spiesznie:
- Tak, to z pewnością jedyna przyczyna, Wasza
Wysokość - jednak Giona wiedziała, że kłamie.
Gdy wpłynęli na spokojne wody Morza Śródziemnego,
trudniej było o szczere rozmowy. Po pierwsze, zauważyła, że
kapitan ich unikał, po drugie, nie ulegało wątpliwości, że
ambasador Slawonii znów nasyła szpiegów. W czasie lekcji
wciąż słyszeli szmery pod drzwiami, a Giona darzyła kapitana
niekłamaną sympatią, nie miała więc zamiaru go narażać.
Podsłuchała za to parę rozmów, które nieco ją
zaintrygowały. Pewnego razu, siedząc sobie na słońcu, przez
otwarty iluminator usłyszała, jak tuż obok dwóch mężczyzn
rozmawiało gardłową niemczyzną.
Z początku nie zwracała na to uwagi, póki jeden z nich nie
powiedział:
- Żal mi biednej Fraulein. Jest o wiele za młoda i
niedoświadczona, żeby dać sobie z nim radę, a poza tym
Angielki nie lubią takich obyczajów.
- To pewnie będzie dla niej szok - odparł drugi głos - ale
może on wobec żony będzie nieco milszy.
- Wątpię - ubolewał Niemiec. - Za to z pewnością ucieszy
się, że nie ożenił się z jakąś podstarzałą księżniczką, na którą
nikt by nawet nie spojrzał. Przecież lubi młodziutkie
dziewczęta. - Jego rozmówca roześmiał się.
- Racja. Ale żal mi tego dziecka. Przeżyje niemały
wstrząs!
- Sam przeżyjesz wstrząs, jeśli ktoś usłyszy, że to mówisz
- strofował go kolega. - Chodź się napić. Przynajmniej tego
mamy tu pod dostatkiem.
Odeszli śmiejąc się, a Giona zdała sobie sprawę, że
zaciska pięści i oddycha z trudem.
Wzięła głębszy oddech. W głowie kłębiły jej się szalone
myśli. Co mogła zrobić? Nic.
Drugą rozmowę, która dała jej wiele do myślenia,
przeprowadziła sama z lady Bowden. Byli już na Morzu
Jońskim, zaledwie o dzień czy dwa od portu, w którym mieli
opuścić statek. Giona udała się na pokład. W wieczornym
chłodzie zastała tam leżakującą lady Bowden, wpatrzoną w
horyzont. Usiadła obok niej, mówiąc:
- Zawsze uważałam, że morze najpiękniej wygląda przed
zachodem.
Lady Bowden spojrzała na nią, po czym powiedziała:
- Zgadzam się z tobą, moja droga. W Slawonii zabraknie
morza. Ale za to popatrzę na góry i zielone łąki, wśród
których wije się piękna, srebrzysta rzeka.
- Tam musi być pięknie i romantycznie - zachwycała się
Giona.
Lady Bowden zwlekała chwilę z odpowiedzią.
- Mam nadzieję, moja droga, że jeśli zdarzy się coś, w
czym mogłabym ci pomóc w twej nowej sytuacji, przyjdziesz
do mnie. Wiem, jak bardzo brakuje ci matki, i że będziesz się
czuła samotna w obcym kraju, gdzie mieszka niewielu
Anglików, a na dworze nie napotkasz dużo rówieśniczek.
Giona nic nie odparła, a po chwili lady Bowden ciągnęła
dalej, starannie dobierając słowa:
- Król pewnie wyda ci się dość starym człowiekiem, ale
jestem pewna, że jako córka swojej matki dołożysz wszelkich
starań, aby go zadowolić i uczynić wasze małżeństwo
zgodnym.
Westchnąwszy mówiła dalej:
- Ta rola musi przypaść kobiecie, a przecież nie zawsze
jest ona łatwa.
- Zdaję sobie sprawę, że król jest o wiele starszy ode mnie
- powiedziała Giona. - Przejrzałam wszystkie książki taty, całe
drzewo genealogiczne rodziny królewskiej, ale nie znalazłam
nikogo starszego ode mnie. Jej Królewska Mość miała rację.
- Mój mąż też tak mówił - odpowiedziała lady Bowden. -
A więc moja droga, ciąży na tobie wielka odpowiedzialność.
Musisz reprezentować Wielką Brytanię i, cokolwiek się stanie,
pamiętaj, że jesteś Angielką, a jest to niezmiernie ważne dla
króla Ferdynanda.
Jakaś nutka tej oficjalnej przemowy powiedziała więcej
niż słowa. Giona zapytała impulsywnie:
- Lady Bowden, proszę powiedzieć mi prawdę. Jakim
człowiekiem jest król? Czy jego pierwsza żona była z nim
szczęśliwa?
Rozmówczyni przez chwilę patrzyła na nią nie tylko ze
zdziwieniem. Zupełnie, jakby się czegoś bała.
- Zadajesz mi trudne pytanie, gdyż coś co dla jednej
kobiety atrakcyjne, drugiej może zupełnie się nie podobać.
Król to surowy człowiek, i pod wieloma względami
nieszczęśliwy. Ale jesteś taka śliczna. Mam nadzieję, że
zakocha się w tobie bez pamięci.
- A jeśli się tak nie stanie?
- Jestem przekonana, że tak będzie! - zapewniła ją prędko
lady Bowden.
Potem, jakby w obawie, żeby nie powiedzieć więcej,
podniosła się z leżaka ze słowami:
- Sądzę, że już się ochłodziło. Muszę zejść na dół. Nie
chciałabym przybyć do Duricia przeziębiona.
- Ależ oczywiście - zgodziła się Giona. Ale wiedziała, że
ambasadorowa ucieka.
Zawinęli do wysuniętego najdalej na południe portu
Albanii. Był późny wieczór, więc ceremonię odłożono na
następny dzień.
Nazajutrz gdy tylko Giona wstała, na pokładzie powitał ją
slawoński generał w towarzystwie sekretarza spraw
zagranicznych tego kraju oraz wielu innych dostojników.
Podjęła ich w towarzystwie ambasadora Wielkiej Brytanii i
jego żony w salonie, a choć wciąż znajdowali się na
brytyjskim statku, i właściwie to sir Edward powinien pełnić
rolę gospodarza, ambasador Slawonii ciągle się wtrącał.
Były mowy powitalne i niezliczone osobistości, które
chciały poznać nową królową. Nie trzeba chyba dodawać, że
rozmowy prowadzono głównie po angielsku lub niemiecku.
Oprócz kapitana Dariusa, ignorowanego przez resztę
towarzystwa, pozostali dygnitarze, w tym ministrowie,
Niemcy lub Austriacy.
Wszyscy jej nadskakiwali. Doniesiono, że pociąg do
Duricia czeka i mogą wyruszyć, gdy tylko będą gotowi.
Lady Bowden wspominała już Gionie, że pierwszą część
podróży odbędą w przepięknej scenerii albańskich gór. Do
Slawonii przedostaną się przez przełęcz, skąd zjadą w dolinę,
do Duricia. Stolicę dzieli od granicy około czterech godzin
jazdy.
- Niestety - dodała - pod górę musimy jechać bardzo
powoli, więc noc spędzimy w pociągu. Uważam jednak, że
niczego Waszej Wysokości nie zabraknie, gdyż będziesz,
pani, podróżować w prywatnym wagonie Jego Królewskiej
Mości, urządzonym wedle jego upodobań.
Giona nigdy dotąd nie jechała prywatnym pociągiem, z
niecierpliwością czekała więc podróży, mimo że nie spieszyło
się jej do Duricia ani do króla Ferdynanda.
Jednakże statek opuścili dopiero po wczesnym obiedzie,
który goście spożywali w nieprzyzwoitych ilościach, swoje
uznanie wyrażając nie tylko słownie, ale i czasami poprzez
czkawkę. Wysiadali przy akompaniamencie orkiestry, by
drogę na dworzec kolejowy przebyć powozami.
W porcie znów czekała ich ceremonia powitalna z
udziałem burmistrza i członków rady miejskiej. Wreszcie
pozwolono Gionie wsiąść do królewskiego wagonu.
Zgodnie z oczekiwaniami, apartament był bardzo
wygodny,
obity
królewskim
purpurowym
aksamitem,
wyłożony ciężkimi dywanami perskimi. Składał się z salonu,
w którym mogło wygodnie zasiąść co najmniej osiem, może
nawet dziesięć osób, oraz z sypialni.
Sypialnia zajmowała pół wagonu i z pewnością urządzono
ją wedle gustu mężczyzny. W sali obitej dębową boazerią,
wyposażonej w mahoniowe łoże i wszelkie stosowne sprzęty
brakowało niezbędnych kobiecie odpowiednio oświetlonych
luster, w których można by się przejrzeć.
Tu również aksamitne zasłonki i dywan miały barwę
purpury, tak jak narzuta na łóżku, ozdobiona królewskimi
insygniami, podobnie jak wezgłowie.
Mieszkaniec tej sypialni z pewnością lubi podkreślać swą
monarszą pozycję - pomyślała Giona, zatrzymując jednak tę
uwagę dla siebie.
Gdy pociąg ruszył, zdjęła kapelusz z pomocą kobiety,
która łamaną niemczyzną poinformowała ją, że ma jej
usługiwać.
Służąca wyglądała na trzydzieści parę lat i była dość
urodziwa. Po chwili Giona zapytała:
- Jeśli ucho mnie nie myli, jesteś Slawonką. Na dźwięk
ojczystej mowy oczy kobiety rozbłysły radośnie.
- Wasza Królewska Mość mówi naszym językiem!
- Uczyłam się go cały czas w drodze do waszego kraju.
- Ależ to wspaniale! To istny cud! Nie słyszałam
rodzinnego języka, odkąd zamieszkałam w pałacu.
- Czyli jak długo? - zapytała Giona.
- Ponad pięć lat, Wasza Królewska Mość.
- Musisz pomóc mi szlifować waszą mowę - ciągnęła
dalej Giona. - Czy masz się mną zajmować, gdy przyjedziemy
na miejsce?
- Sądzę, że tak, Wasza Wysokość, jeśli będziesz, pani, ze
mnie zadowolona.
- Cieszę się, że jesteś Slawonką. Pogawędziwszy trochę,
udała się do salonu, do
oczekujących tam państwa Bowden i ambasadora
Slawonii. Wiedziała już, że mają oni przebywać w drugim
wagonie. Cieszyła się na myśl, że później pozostanie sama, a
gdy zapragnie udać się na spoczynek, nie będzie musiała
słuchać, jak rozmawiają w salonie.
Lady Bowden zdaje się wyczuwała jej myśli:
- Czy Wasza Wysokość nie boi się zostać sama? Jego
Ekscelencja właśnie zaproponował, aby towarzysząca ci dama
dworu, lub jeden z adiutantów pozostał w salonie.
Giona roześmiała się.
- Nic podobnego! Nie mogłabym zasnąć, słysząc, jak
chodzą lub kaszlą obok, więc wolałabym być sama.
Zapewniam państwa, że ani trochę się nie boję.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować, pani, znajdziesz nas
tuż obok - poinformowała lady Bowden. - Jego Wysokość
specjalnie tak urządził swe apartamenty, aby nie towarzyszył
mu nikt ze służby, nawet najbliższej. Zależało mu na tym, aby
mieć wagon całkowicie do swojej dyspozycji.
- Przyznaję mu rację - stwierdziła Giona. - Nikt nie
powinien słyszeć naszego chrapania.
Miał to być żart, lecz ambasador Slawonii spojrzał na nią
tak, jakby sugestia, że król może chrapać obraziła monarszy
majestat.
Chcąc podziwiać widoki Giona rozmyślnie usiadła po
drugiej stronie salonu, z dala od dworzan, aby móc wyglądać
przez okno.
Ponieważ przez pewien czas monosylabami zbywała ich
pytania, zaprzestano wciągać ją do rozmowy. Obaj
ambasadorowie pogrążyli się w cichej konwersacji, zaś lady
Bowden - w drzemce.
Później zatrzymali się na stacji, gdzie wniesiono do
wagonu kolację. Brali w niej udział ważniejsi ministrowie.
Sam posiłek okazał się ciężki, długi ponad miarę i, jak na gust
Giony, wyjątkowo nudny, choć ganiła się w myślach za tę
opinię.
Kapitana Dariusa oczywiście nie zaproszono, a wszyscy
pozostali wydawali się być już po pięćdziesiątce. Od czasu do
czasu zauważali jej obecność i kierowali do niej bezładne, tak
banalne uwagi, że wręcz nie dało się na nie odpowiadać. Poza
tym cały czas rozmawiali między sobą. Dyskutowano o
sprawach, o których nie miała pojęcia, zapewne dlatego aby
nie opowiedzieć jej nic z tych rzeczy, które ją interesowały.
Wreszcie, po kilku kolejkach wina i likierów, gdy Giona
nie mogła już oprzeć się pokusie ziewnięcia, pociąg zatrzymał
się. Ambasador Slawonii wstał, aby odsunąć aksamitne
zasłonki i zawołał:
- Przełęcz Mańska! Ależ szybko nam poszło! Nie
przypuszczałem, że tak wcześnie tu dojedziemy.
Gionie czas nie upłynął tak prędko, sądziła więc, że
źródłem optymizmu biesiadników był raczej posiłek i trunki.
Poczuła wdzięczność dla lady Bowden, gdy ta oznajmiła:
- Sądzę, że powinniśmy teraz pozwolić Jej Wysokości
udać się na spoczynek. Jutro czeka ją wyczerpujący dzień.
- To prawda - przyznał ambasador Slawonii. - Wasza
Wysokość, wyruszamy jutro o ósmej. Do stolicy dotrzemy tuż
przed obiadem. Jego Królewska Mość będzie oczekiwał cię,
pani z niecierpliwością, a wraz z nim premier i członkowie
rządu.
Zamilkł na chwilę.
- Możesz, pani powiedzieć parę słów, choć właściwie nie
ma takiej potrzeby. Najjaśniejszy Pan z pewnością podziękuje
wszystkim za gratulacje, jakie otrzymałaś. Wystarczy, jeśli się
do niego uśmiechniesz i podejmiesz wszystkich z godnością a
także, mam nadzieję, z przyjemnością.
I znów mówił, jak do nieopierzonego dziewczęcia. Trudno
było powstrzymać się od protestu. Jednak powiedziała
spokojnie:
- Dziękuję za informację. Idąc za radą lady Bowden,
udam się na spoczynek i będę niezmiernie zobowiązana, jeśli
przyśle pan moją służącą.
Dworzanom nie pozostało nic innego, jak tylko rozejść
się, choć niektórzy ministrowie zerkali pożądliwie na
pozostałe na stole wino. Na szczęście służba wnet sprzątnęła
ze stołu. Odpowiedziawszy na nieskończoną ilość życzeń
dobrej nocy Giona została sama.
Odsunęła zasłonki jednego z okien. Tak jak oczekiwała,
znajdowali się wysoko w górach. Na tle gwiazd zarysowywał
się piękny szczyt.
Służąca, która jak się okazało, miała na imię; Mithra,
pospiesznie weszła do wagonu.
- Wasza Wysokość musi być zmęczona. Jest bardzo
późno.
- Która godzina? - zapytała Giona.
- Prawie północ, pani. Giona westchnęła.
- Tak sądziłam, ale oni nie chcieli przestać pić. Mithra
zaśmiała się.
- Tacy są ci Niemcy - skomentowała. - Piją i piją, i piją.
Po chwili jednak położyła palec na ustach.
- Przepraszam Waszą Wysokość, nie powinnam tego
mówić.
- Wyjaśnijmy coś sobie od samego początku -
zaproponowała Giona. - Jeśli chcesz mi dalej usługiwać, a
mam nadzieję, że tak, musimy rozmawiać szczerze. Nie
powinnaś zastanawiać się nad każdym słowem, aby nie
popełnić niedyskrecji.
Chcę, abyś mówiła wszystko, co zechcesz, Mithro. Cenię
sobie szczerość, a mówię z tobą otwarcie, bo wiem, że nie
powtórzysz tego nikomu.
Jakżeż się zdziwiła, gdy Mithra osunęła się na jedno
kolano i ucałowała ręce swej pani.
- Będziesz wspaniałą królową, Wasza Wysokość. Tak
właśnie wyobrażałam sobie angielską damę. Jestem bardzo,
bardzo dumna, że mogę ci służyć, pani.
- Dziękuję - Giona była wzruszona. - A teraz, Mithro,
chodź pomóc mi się rozebrać, gdyż inaczej nie wstanę przed
ósmą rano.
W sypialni zdjęła piękną suknię, w którą przystroiła się na
kolację. Mithra pomogła jej założyć koszulę nocną i satynowy
szlafrok, zabrany specjalnie z myślą o przystanku w górach.
Co prawda nie było aż tak chłodno, jak się spodziewała, a
nazajutrz, gdy zjadą na dół do Duricia, z pewnością stanie się
gorąco.
Już zdecydowała, co założy pierwszego dnia w swoim
nowym kraju. Wiedziała, że wszystkie suknie, jakie wybrała
dla niej matka, były nad wyraz gustowne, a że panie mogły
sobie pozwolić na drobne ekstrawagancje na koszt królowej,
także dość wytworne.
Mithra wyszczotkowała włosy Giony, aż naelektryzowane,
zaczęły wirować wysoko w powietrzu.
Potem głęboko dygnęła i zapytała:
- Czy jest jeszcze coś, co mogłabym zrobić dla Waszej
Wysokości?
- Nie dziękuję - odparła Giona. Postanowiła nie kłaść się
jeszcze do łóżka.
Chciała pomodlić się w samotności, patrząc przez okno na
góry. Wydawało jej się widocznie, że taka modlitwa okaże się
skuteczniejsza.
- W takim razie życzę ci dobrej nocy, pani - pożegnała się
Mithra - i niech anieli panią strzegą.
- Jestem pewna, że tak się stanie - odparła Giona - a
pewnie będę potrzebowała anielskiej pomocy jutro, na
wypadek, gdyby nastawał na mnie Niewidzialny.
Aluzję zrobiła celowo, gdyż chciała się przekonać, co
powie Slawonka. Nie sądziła jednak, że zobaczy grozę w
spojrzeniu służącej i instynktowny gest obrony, jakby sama
wzmianka o Niewidzialnym wywołała nieopisany wstrząs.
- Co wiesz, pani o... Niewidzialnym?
- Bardzo niewiele - przyznała Giona. - Chciałabym, abyś
opowiedziała mi o nim.
Mithra przeraziła się do żywego.
- To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne, pani,
rozmawiać o nim w wagonie Jego Królewskiej Mości. Kiedy
indziej, gdzie indziej, ale nie teraz!
Jęknęła ze zgrozą i przeżegnała się, po czym ponownie
dygnęła i wyśliznęła się z sypialni. Giona słyszała, jak
wybiegła z salonu i dalej z wagonu. Wiedziała, że podczas
postoju do drzwi przystawiono drewniane stopnie, dla wygody
tych, którzy życzyli sobie wyjść lub wejść. Teraz po obu
stronach schodów stali wartownicy.
Giona wciąż nie ruszała się z miejsca, rozważając dziwne
zachowanie kobiety. Ucieszyła się, że służąca wie o
Niewidzialnym, więc prędzej czy później nadarzy się okazja,
aby czegoś się o nim dowiedzieć.
- Zupełnie jak w książce - powiedziała sobie.
Miała właśnie zamiar odsłonić okno sypialni, lecz zdała
sobie sprawę, że wówczas każdy będzie ją mógł podejrzeć z
zewnątrz. Otworzyła więc drzwi i poszła do salonu. Paliła się
tu tylko jedna mała lampka. Należało ją wyłączyć przed
odsłonięciem zasłonek.
Za oknem widziała skały otaczające przełęcz, rosnące na
nich drzewa, a ponad nimi szczyty, wyniosłe i piękne na tle
gwiazd.
Jednakże widok był dość ograniczony. Nie mogła objąć
wzrokiem całej panoramy.
Wiedząc, że popełnia nieostrożność, wyszła z salonu i
otworzyła drzwi prowadzące na nierówny grunt, gdyż na
przełęczy nie zbudowano peronu.
Dwaj strażnicy, którzy przedtem pełnili wartę tuż przy
schodach, teraz odsunęli się nieco, choć wciąż stali na
baczność, z karabinami w ręku, tyłem do niej.
„Strzegą mnie pilnie" - pomyślała z bladym uśmiechem. -
„Pewnie obawiają się skał i drzew, bo nic innego przecież tu
nie ma."
Dopiero stąd, z drzwi wagonu, mogła podziwiać
wspaniałość krajobrazu. Roztaczał się przed nią widok nie
tylko na najbliższe szczyty, ale i na dalsze grzbiety górskie.
Gwiazdy świeciły jak diamenty na mrocznym niebie, a
księżyc w nowiu wschodził właśnie, by rzucić słabe światło na
kamienne zbocza. Gionie zaparło dech w piersiach z
zachwytu. Tego właśnie pragnęła. Wiedziała, że teraz łatwiej
przyjdzie jej się modlić. Czuła się tu blisko Boga, jak nigdy od
początku podróży.
W tej chwili od strony pierwszych wagonów dobiegł huk
eksplozji. Wybuch nastąpił jakieś sześć wagonów dalej, lecz
w nocnej ciszy zdawał się ogłuszający. Giona wytężyła wzrok,
ale pociąg stał na lekkim zakręcie, tak że przednie wagony
były dla niej prawie niewidoczne. Potem rozległ się strzał i
dwaj strażnicy wznieśli karabiny w pogotowiu.
Strzał padł zapewne gdzieś koło lokomotywy, lecz z
odległego królewskiego wagonu trudno było cokolwiek
zobaczyć. Pootwierano drzwi wagonów. Wyskakiwali z nich
żołnierze. Ktoś odpowiedział ogniem. Obaj strażnicy
przyglądali się, co się dzieje.
Giona miała właśnie zapytać ich, co się stało, gdy nagle u
swych stóp usłyszała szept. Męski głos błagał po angielsku:
- Pomóż mi! Na litość boską, ratuj mnie!
Rozdział 4
Rozważając później wydarzenia tej nocy Giona doszła do
wniosku, że musiała kierować się instynktem, a nie świadomą
decyzją.
Szybko zeszła po schodkach ku wartownikom i
powiedziała:
- Chyba coś się dzieje w tamtych krzakach. Widziałam, że
ktoś tam jest.
Wskazała na zarośla około dziesięciu metrów dalej przy
torze. Strażnicy, oczywiście, pospieszyli w tamtym kierunku.
Ona zaś, nie odwracając głowy, wiedziała, że ktoś wśliznął się
po schodkach do jej wagonu.
Właśnie miała się odwrócić i wycofać do swych
apartamentów, gdy z drugiego końca pociągu nadciągnęła
grupa żołnierzy pod wodzą oficera. Biegli z bagnetami
gotowymi do ataku, a oficer, z pistoletem w ręku, zatrzymał
się rozpoznawszy księżniczkę.
- Czy nic się nie stało Waszej Wysokości? - zapytał po
niemiecku.
- Nie, skądże, dziękuję, majorze - odgadła jego stopień po
pagonach.
Oficer spojrzał w kierunku strażników, którzy dość
ostrożnie przeszukiwali wskazane krzaki. Uprzedzając pytanie
Giona powiedziała:
- Chyba ktoś tam jest. Oficer bez wahania wydał komendę
i cały oddział czym prędzej ruszył w kierunku zarośli.
Giona wróciła do wagonu. Dopiero znalazłszy się w
drzwiach zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie
popełniła
czegoś
niestosownego,
a
może
nawet
niebezpiecznego. Potem przypomniała sobie, że prośbę
wypowiedziano po angielsku. Zamknęła drzwi na skobel.
Salon pogrążony był w kompletnej ciemności. Ktoś
zasłonił okna, przez które wcześniej patrzyła na gwiazdy.
Na chwilę ogarnął ją strach, lecz zaraz potem bardzo niski,
wręcz tubalny głos przemówił po angielsku:
- Nie obawiaj się. Nie zrobię ci krzywdy. Jestem bardzo
wdzięczny
Głos dochodził z drugiego końca salonu. Giona
wyciągnęła ręce i znalazła sobie krzesło.
Nastąpiła cisza. Zanim zdążyła odpowiedzieć, usłyszała
strzały na zewnątrz. Nie była pewna, czy strzelano w drugim
końcu pociągu, gdzie nastąpił wybuch, czy też w krzakach,
które wskazała żołnierzom.
Miała świadomość, że jej pogrążony w ciemności
towarzysz słucha w nie mniejszym napięciu. Nieco drżącym z
przestrachu głosem zapytała:
- Co się dzieje?
- Czyżbyś, pani, nie wiedziała?
- Nikt mi nic nie wyjaśnił. - Miała uczucie, że rozmówca
chwilę rozmyślał nad odpowiedzią.
- W lokomotywie podłożono bombę, aby pociąg nie
pojechał dalej.
- Kto ją podłożył? - zapytała Giona.
- Ludzie, których nazwałabyś, pani, buntownikami, choć
ja wolę określać ich mianem patriotów.
- Czyli, że jest pan Slawończykiem.
- Zgadza się.
- A jednak mówi pan po angielsku.
- Czyżbyś, pani, wolała rozmawiać po niemiecku?
Giona uśmiechnęła się.
- Mogę też porozumiewać się w waszym języku -
powiedziała.
Mężczyzna wydał cichy okrzyk.
- To znakomicie! Zadała sobie pani ten trud, aby nauczyć
się naszego języka! Z pewnością nikt tego nie oczekiwał.
Zanim Giona zdążyła odpowiedzieć, na zewnątrz dały się
słyszeć głosy, a ktoś spróbował otworzyć drzwi.
Gdy okazało się, że wagon zamknięto od środka, rozległo
się głośne pukanie.
Serce załomotało jej ze strachu. Czuła, że jej towarzysz
również wstrzymuje oddech.
Nie była pewna, skąd to wie, musiało zaistnieć między
nimi jakieś telepatyczne porozumienie.
Rozmyślnie odczekała kilka sekund, aby zapukano po raz
drugi. Ktokolwiek stał na zewnątrz, zapewne przypuszczał, że
Giona musi podejść do drzwi aż z sypialni.
- Kto tam? - zapytała.
- Pułkownik Muller, Wasza Wysokość. Jego Ekscelencja
przysłał mnie z zapytaniem, jak się pani czujesz. Pospieszyłby
do ciebie osobiście, gdyby nie fakt, że zdążył udać się na
spoczynek. Jednak już szykuje się, aby dotrzymać ci
towarzystwa.
Giona wzięła głębszy oddech i powiedziała:
- Proszę podziękować Jego Ekscelencji za pamięć, ale
czuję się znakomicie. Jestem zmęczona, więc nie chciałabym
teraz podejmować gości.
- Jego Ekscelencja sądzi, że ktoś z jego świty powinien
strzec cię w nocy w salonie.
- Nie ma takiej potrzeby - zapewniła Giona z mocą. -
Choć wdzięczna jestem za tak wielką troskę. Proszę przekazać
Jego Ekscelencji, że udaję się na spoczynek i nie życzę sobie,
aby mnie znów budzono.
- Czy jesteś, pani, pewna, że nie pragniesz niczyjego
towarzystwa?
- W zupełności - Giona była nieugięta. - Dobranoc,
pułkowniku, i dziękuję za fatygę!
Nie słyszała, aby pułkownik oddalał się. Zapewne nie był
zachwycony jej postanowieniem i nadal chciał nalegać.
Jednak po chwili chyba stwierdził, że nie pozostało mu nic
innego, jak pogodzić się z odmową i zszedł po schodkach.
Skierował swe kroki ku przednim wagonom.
Jej spowity ciemnością towarzysz roześmiał się nisko.
- Byłaś ostra, pani. Czy zawsze stawiasz na swoim?
- Nie za często - przyznała Giona.
Przed wagonem rozległy się kroki. Zatrzymały się tuż
obok.
- Zdaje się, że mimo wszystko masz pani straż - zauważył
mężczyzna.
- Obawiam się, że tak - odparła Giona. - A to oznacza, że
musimy rozmawiać bardzo cicho, bo inaczej pomyślą, że
oszalałam i mówię sama do siebie.
- Czuję się niezmiernie zaszczycony, że masz pani zamiar
ze mną rozmawiać - usłyszała w odpowiedzi. - Proponuję
więc, oczywiście, o ile to pani nie przeszkadza, abyśmy nieco
się do siebie zbliżyli.
- Właśnie o tym myślałam - przytaknęła Giona. - Jeśli
siądziemy po drugiej stronie wagonu, trudniej im będzie nas
podsłuchać.
To mówiąc wstała i po omacku przeszła między meblami
pod przeciwną ścianę salonu.
Podszedłszy do okna zdała sobie sprawę, że znalazła się
bardzo blisko mężczyzny, którego ocaliła, lecz gdy usiedli
naprzeciwko siebie, nie czuła już strachu. Choć wydawało się
to dziwne, zaufała nieznajomemu.
- A teraz, proszę mi powiedzieć, co się stało i kim pan jest
- powiedziała ściszonym głosem.
- Mogę pani wyjawić, co zamierzano uczynić - odrzekł
mężczyzna - ale obawiam się, że to panią przerazi.
Znów mówił po angielsku. Zamilkł zastanawiając się, od
czego zacząć. Giona zawołała cichutko.
- Wiem, kim pan jest! Pan jest Niewidzialnym! Jej
rozmówca zdrętwiał. Dopiero po chwili zapytał:
- Co wiesz pani o Niewidzialnym?
- Tylko tyle, że wszyscy boją się o nim mówić, choć jest
pretendentem do tronu Slawonii.
Nastąpiła cisza. Siedzący naprzeciwko mężczyzna nie
odpowiadał, więc zapytała:
- Czy to prawda?
- Pani mnie zaskoczyła, jestem niezmiernie zdumiony -
wreszcie usłyszała odpowiedź. - Nie spodziewałem się, że
będziesz, pani, znała sytuację w moim kraju. Nie mogę
uwierzyć, że Jego Ekscelencja, najlepszy dyplomata Slawonii,
zdobył się na taką szczerość!
Rozbawiona nutką sarkazmu w jego głosie Giona
odpowiedziała:
- Nie, zapewniam pana, że poinformował mnie ktoś inny.
Zastanawiała się, czy odgadnie, że chodzi o kapitana
Dariusa, ale nie chciała powiedzieć nic, co mogłoby
zaszkodzić sympatycznemu młodzieńcowi, więc zmieniła
temat:
- Bardzo proszę, przecież może pan zniknąć i nigdy
więcej go nie zobaczę. Niech mi pan powie, co się stało i
dlaczego zaatakowano królewski pociąg.
- Zgodnie z planem - odparł Slawoniec - pociąg wraz ze
wszystkimi pasażerami miał wylecieć w powietrze!
Gionę ogarnęła trwoga. Zapytała drżącym głosem:
- To znaczy, że ludzie, których pan nazywa... patriotami...
chcieli zniszczyć... mnie?
- Chcą zniszczyć wszystko, co łączy się z obecnym
reżimem. A przecież jesteś, pani, jego podporą - odparł
siedzący naprzeciwko mężczyzna.
- Więc co się stało? Dlaczego oni... nie zrealizowali
swoich planów?
- Byłem akurat po przeciwnej stronie doliny, dość daleko
stąd - odpowiedział mężczyzna - i w ostatniej chwili
dowiedziałem się o ich zamiarach. Przybyłem za późno, aby
zapobiec podłożeniu pierwszej bomby, lecz udało mi się
ocalić resztę pociągu. Niestety, przy okazji o mało nie
dostałem się w ręce żołnierzy. Nigdy nie zapomnę, co dla
mnie uczyniłaś, pani.
- Co by się stało, gdyby pana schwytali?
- Zostałbym zastrzelony i nie miałbym szansy wyjaśnić,
że nie chciałem pani zabić.
Zapadło długie milczenie. Wreszcie odezwała się Giona:
- Dlaczego mnie pan ocalił?
- Nie pragnę prowadzić wojny z dziewczyną, która jest za
młoda, aby wiedzieć, co robi.
Zaintrygowana nutką pogardy w jego głosie Giona
zapytała:
- Czy to jedyna przyczyna, dla której mnie pan uratował?
- Przez ostatnie dwa tygodnie gazety slawońskie szeroko
rozpisywały się o pani, sławiąc twą urodę. Jesteś o wiele za
młoda na żonę króla Ferdynanda. Co panią skłoniło do tego
małżeństwa?
Niewidzialny mówił poważnie. Zanim Giona zdołała
odpowiedzieć, dodał tonem, jakiego nie używał dotąd:
- Ale oczywiście, która kobieta oprze się pokusie, by
zasiąść na tronie?
- Przecież to nieprawda! - rozzłościła się Giona.
- Nie chciałaś, pani, zostać królową?
- Na pewno nie u boku króla, który mógłby nieomal być
moim dziadkiem! A już z pewnością nie pragnęłam
małżeństwa z mężczyzną, którego nie kocham.
- Mówisz, pani o miłości, jakby można jej zaznać w
królewskim stadle.
- Moi rodzice okazali się szczęśliwym małżeństwem -
odparła Giona. - Z trudem się pobrali, gdyż tata był młodszym
synem króla bez królestwa, ale bardzo się kochali. Mama nie
jest już taka sama od śmierci taty...
W jej głosie usłyszał coś wzruszającego. Po chwili
Slawończyk zapytał spokojnie:
- I miała pani nadzieję zaznać takiej miłości?
- Oczywiście, że tak! Moją siostrę spotkało to szczęście.
Znalazła mężczyznę, którego pokochała z wzajemnością.
Gdybym nie zgodziła się przybyć do Slawonii, lub uciekła i
ukryła się przed królową, jak miałam w pierwszej chwili
zamiar, Chloris zostałaby zmuszona pojechać zamiast mnie.
Początkowo to ją wyznaczyła królowa.
- Teraz rozumiem, co się stało - odparł Niewidzialny. - To
okrutne i niegodziwe posyłać cię tu, pani, nie dając ci żadnego
pojęcia, jak będzie wyglądało małżeństwo z człowiekiem... o
tyle starszym.
Wahanie przy ostatnich słowach wskazywało, że miał
zamiar powiedzieć coś innego.
- Ale jestem tutaj - powiedziała bezradnie. - I nic nie
mogę już zrobić, tylko wyjść za króla, jak postanowiono.
Usłyszała, jak siedzący naprzeciwko mężczyzna westchnął
z irytacją jakby na samą myśl o tym ogarniał go gniew. Miała
uczucie, że czas upływa, a wciąż wiele pozostało do
wyjaśnienia. Powiedziała prędko:
- Proszę opowiedzieć mi, co się dzieje. To straszne nie
wiedzieć nic, gdy wszyscy ukrywają przede mną prawdę. Jak
silni są patrioci?
Przez chwilę sądziła, że Niewidzialny nie odpowie.
Wreszcie przemówił:
- Tak silni jak to jest możliwe bez pieniędzy, za które
można by kupić nową broń.
- I naprawdę byłoby najlepiej dla kraju, gdyby to oni
znaleźli się u władzy, a nie obecny król? - zapytała Giona.
Znała odpowiedź, lecz chciała ją usłyszeć z ust
Niewidzialnego.
Raz jeszcze dobiegło ją westchnienie, jakby zleciła
rozmówcy trudne zadanie.
- Co słyszałaś pani o obecnej sytuacji na Bałkanach?
- Bardzo mało - przyznała Giona. - Gdy żył tata,
wiedziałam wiele, gdyż on żywo interesował się krajami
bałkańskimi i dużo o nich rozmawialiśmy. Ale czytając
angielskie gazety, można odnieść wrażenie, że na świecie
istnieją tylko mocarstwa. Poza tym jesteśmy biedne i
mieszkałyśmy w ofiarowanym nam przez królową domku w
Windsorze, więc nie byłyśmy najlepiej poinformowane.
- Spróbuję to pani wyjaśnić - powiedział Niewidzialny. -
W 1872 roku powstał Sojusz Trzech Cesarzy, utworzony
przez Austrię, Niemcy i Rosję, które postanowiły
współpracować dla zachowania pokoju. Dopiero teraz, trzy
lata później, zdaliśmy sobie w Slawonii sprawę, że pokój
rozumieją oni jako wcielanie wszystkich niepodległych
państw bałkańskich do monarchii austro - węgierskiej,
zdominowanej przez Niemców.
- Czy to prawda? - zapytała Giona z trudem.
- Zapewniam cię, pani, że kraje bałkańskie tracą
niepodległość jeden po drugim, a Slawonia niebawem zostanie
zupełnie zaustriaczona lub zgermanizowana, obojętnie jak
chcesz to nazwać.
- Nie rozumiem więc - powiedziała Giona - dlaczego król
zgodził się na małżeństwo z Brytyjką?
- Zmusiła go do tego Partia Slawońska w parlamencie.
Większość mieszkańców uważa przy tym, że jest to jedyny
sposób, aby ocalić kraj przed obcą dominacją. W gazetach od
ponad roku pisze się, że tylko Wielka Brytania może uratować
Slawonię. Organizowano wiece, wysyłano przedstawicieli do
króla, doszło nawet do zamieszek. Użyto wszelkich form
nacisku.
Giona nie odpowiadała, więc mężczyzna dodał:
- Oznacza to, że król musiał się w końcu zgodzić pod
groźbą rewolucji takiej, jakie wybuchają w innych krajach
bałkańskich.
- Teraz rozumiem.
- Ale niektórzy z nas uważają - ciągnął dalej
Niewidzialny - że to małżeństwo wzmocni pozycję króla. To
właśnie oni chcieli cię, pani, zgładzić, abyś nie przedłużała
żywota monarchii, której nienawidzą.
- Dlatego, że on jest Austriakiem? - zapytała Giona.
- Są też inne powody.
- Jakie?
- Nie widzę powodu ich roztrząsać. Uratowałem ci życie,
pani, tak jak ty uratowałaś moje. Muszę cię teraz opuścić.
Mogę tylko mieć nadzieję, że znajdziesz szczęście, jakiego
oczekiwałaś.
Jednak z jego tonu Giona domyśliła się, że jest to bardzo
mało prawdopodobne. W nagłym porywie słabości zwierzyła
się:
- Boję się! Coraz bardziej lękam się poślubić
nieznajomego starca.
- Rozumiem - powiedział człowiek w ciemności. -
Jednakże możesz ocalić Slawonię, która w innym przypadku
zostanie wchłonięta tak jak inne państwa.
- Uczynię wszystko, co w mojej mocy dla dobra
pańskiego kraju - odparła Giona - choć wiem, że będzie to
bardzo trudne.
- Zbyt trudne - powiedział ostro mężczyzna. - Zwłaszcza
dla osoby tak młodej jak ty, pani. Powinnaś żyć szczęśliwie i
wolno, nie wplątana w grę polityczną.
- Ja też tak uważam - odparła Giona - ale nie mogłam
odmówić królowej.
- Nie sądzę, aby ktokolwiek w Anglii miał pojęcie, co cię
czeka po przyjeździe do tego kraju.
Mężczyzna mówił cicho, jakby kierował te słowa raczej
do siebie.
- Jak mam to rozumieć? - Giona dała wyraz swemu
przerażeniu. - Co przede mną ukrywacie? Wiem, że jest coś,
co powinnam wiedzieć, lecz nikt nie chce być ze mną szczery.
Wolałabym spojrzeć prawdzie w oczy, niż wyobrażać sobie
coś może nawet gorszego od tego, co mnie faktycznie spotka.
Nagle mężczyzna powiedział:
- Proszę podać mi rękę. Giona spełniła prośbę bez
namysłu. Niewidzialny ujął jej dłoń w obie ręce.
- Posłuchaj mnie, księżniczko - ciągnął dalej. - Ocaliłaś
mi życie dzięki odwadze i bystrości umysłu, jakiej nie
oczekiwałem u osoby tak młodej. Po naszej rozmowie
uważam, że będziesz wspaniałą królową, a mieszkańcy
mojego kraju pokochają cię z całego serca.
Uścisnął jej palce.
- Nie ukrywam, że piętrzą się przed tobą trudności i chcę,
abyś mi, pani, coś obiecała. Jeśli uznasz, że nie możesz ich
pokonać, lub że sytuacja staje się nie do zniesienia, poprosisz
mnie o pomoc. Nie wiem jak, ale jeśli to okaże się możliwe,
przysięgam, że uczynię wszystko co w mojej mocy, aby cię
uratować.
Mówił z taką powagą, że Giona zamilkła, rozszerzonymi
oczyma wpatrując się w ciemność. Zarazem poczuła, że uścisk
jego dłoni ma szczególną moc, niczym ładunek elektryczny,
Niewidzialny musiał posiadać niespożyte siły witalne, większe
niż wszyscy, których kiedykolwiek znała.
Gdy skończył mówić, powiedziała głosem młodej,
nieśmiałej osóbki:
- Dziękuję. Czuję się w jakiś sposób szczęśliwsza
wiedząc, że... pan tu jest. Po chwili milczenia zapytała:
- Nie zapomni pan o mnie?
Była pewna, że uśmiechnął się, zanim odpowiedział:
- To niemożliwe!
Pochylił głowę i poczuła jego wargi na swej miękkiej
dłoni.
- Muszę już iść.
- Ale jak pan to zrobi? - zapytała Giona. - Na zewnątrz
wciąż stoją wartownicy.
- Wiem o tym - powiedział - ale jeśli pozwolisz mi, pani,
wejść do swej sypialni, to wydostanę się przez zapadnię w
podłodze. Spuszczę się na dół po linie i nikt mnie nie
zauważy.
- A jeśli się nie uda?
- To mnie zastrzelą, co stałoby się już jakiś czas temu,
gdybyś mnie, Wasza Książęca Mość, nie ocaliła.
- Proszę, bardzo proszę na siebie uważać - błagała Giona.
- Uczynię to nie tylko ze względu na pani prośbę, ale i dla
dobra Slawonii, gdyż uważam, że właśnie teraz jestem
potrzebny mojemu krajowi.
To rzekłszy wstał. Zanim oddalił się w ciemności,
zapytała:
- Co zrobić, jeżeli będę pana potrzebowała? Jak mogę się
skontaktować? Skąd wiedzieć, gdzie pana znaleźć?
- Proszę przesłać mi wiadomość przez jakiegokolwiek
zaufanego Slawończyka.
- Czy mam powiedzieć, że to dla Niewidzialnego?
- Oczywiście! Oni zrozumieją, a ja pospieszę na ratunek,
moja mała księżniczko, jeśli tylko Bóg da, że żyw będę, bo cię
podziwiam.
Chwilę jeszcze stał w ciemności i Giona miała dziwne
uczucie, że patrzył na nią w ciemności, a nawet widział jej
postać, nie będąc samemu widzianym. Potem odwrócił się z
lekkim westchnieniem i ruszył ku drzwiom sypialni.
- Proszę tu poczekać - poprosił - i modlić się, abym dotarł
do tych, którzy na mnie czekają.
- Będę się modlić z całego serca - zapewniła Giona. -
Niech Bóg ma cię w swej opiece.
Jeszcze nigdy w życiu nie mówiła w ten sposób, a jednak
słowa same cisnęły się na usta.
Niewidzialny otworzył drzwi i przez chwilę widziała jego
sylwetkę w dochodzącym z sypialni świetle. Był wysoki i
barczysty, a wydawał się też szczupły i dobrze zbudowany.
Drzwi się zamknęły. Giona nie ruszając się z miejsca
rozpoczęła modlitwę. Z sypialni nie dochodziły żadne
dźwięki, lecz wyobrażała sobie, jak Slawończyk podnosi
dywany nad zapadnią, przez którą ledwo może prześliznąć się
człowiek.
Później widziała oczyma wyobraźni, jak spuszcza się
powoli na tory, po czym spiesznie i bezszelestnie wycofuje
się. Po chwili wśliźnie się, niezauważony, w zarośla i skały po
drugiej stronie torów.
Cały czas bała się, że jakiś żołnierz, czujny na
najdrobniejszy cień czy ruch w ciemności, zastrzeli
Niewidzialnego.
- Boże, proszę, wybaw go! - błagała Giona.
Złożywszy ręce wznosiła modły do gwieździstego nieba,
każdym nerwem wsłuchując się w ciszę, oczekując strzału i
krzyku umierającego człowieka.
Dopiero dużo później, gdy miała pewność, że
Niewidzialny na pewno już się wydostał, wstała i poszła do
sypialni.
Tak jak oczekiwała, jeden z dywanów pośrodku pokoju,
pod łóżkiem, był odsunięty i poniżej widniała zamknięta
zapadnia. Uporządkowała dywan, zdjęła satynowy szlafrok i
położyła się.
Było już bardzo późno, właściwie zbliżał się świt.
Wiedziała, że niedługo zbledną gwiazdy, a pierwsze blade
promyki poranka zgaszą księżycowy blask. Ale wtedy
Slawończyk znajdzie się już daleko i, miejmy nadzieję, poza
zasięgiem wroga.
Przed snem ni stąd, ni zowąd znów zaczęła się modlić,
tym razem o to, żeby Niewidzialny dotrzymał słowa i nie
zapomniał o niej.
Rankiem poinformowano ją o kolejnej zwłoce w podróży.
Lokomotywa została poważnie uszkodzona wskutek eksplozji.
Czekano na nową, która została wysłana ze stolicy. Król i
przedstawiciele władz już wyglądali ich przyjazdu.
Mithra była przerażona, że jej panią spotkały tak
nieprzyjemne przeżycia. Jednakże Giona miała wrażenie, że
służąca wie, kim byli atakujący, i sympatyzuje z nimi.
Tylko ambasador Slawonii oraz sir Edward, którzy zjawili
się w salonie na śniadanie, zganili postępek „buntowników"
twierdząc, że zachowali się haniebnie i że król bez wątpienia
podejmie ostrzejsze środki, aby ich poskromić.
- Gdyby nie towarzyszyło nam tylu żołnierzy, oni
wymordowaliby nas we śnie! - lady Bowden drżała z trwogi. -
Nie rozumiem, jak to się dzieje, że taka silna armia nie może
dać sobie z nimi rady.
- Trudno ich schwytać, pani - wyjaśnił jeden z generałów.
- Wszyscy Slawończycy są jednakowi, a skąd wiadomo, że
handlarz, który pcha wózek ulicą, nie ukrywa w koszach z
kapustą bomby, albo że stary zamiatacz ulic nie chowa w
kieszeni pistoletu?
- Proszę nie straszyć Jej Wysokości - upomniał ich sir
Edward. - Nie należy opowiadać okropności, zwłaszcza przy
śniadaniu.
- W pełni się z panem zgadzam - powiedział ambasador
Slawonii - ale zapewniam pana, że gdy opowiem wczorajsze
zajście Najjaśniejszemu Panu, weźmie odwet za zniewagę,
jakiej doznaliśmy.
Giona miała okazję zapytać o to, co najbardziej ją
interesowało w całym zdarzeniu:
- Czy są ofiary w ludziach?
- Dwóch naszych żołnierzy jest ciężko rannych - odparł
ambasador Slawonii - wiadomo też, że postrzelono kilku
buntowników, choć zostali oni zabrani przez swoich kolegów
w trakcie odwrotu.
Giona pogrążyła się w milczeniu. Zastanawiała się, co by
sobie pomyśleli, gdyby wyjawiła im, że spędziła co najmniej
godzinę z przywódcą „buntowników", Niewidzialnym.
Wreszcie nadjechała nowa lokomotywa i gdy tylko ją
przyłączono, wyruszyli w drogę. Gdy pośpiesznie zjeżdżali po
zboczu, oczom Giony ukazała się nareszcie kraina, którą miała
władać. Okazała się jeszcze piękniejsza, niż się księżniczka
spodziewała. Rozległą dolinę, w głąb której się udawali,
otaczały wysokie, ośnieżone szczyty. W dole szeroka,
srebrzysta rzeka wiła się pośród kwitnących łąk i pól oraz
wiosek z białymi chatami przyciągającymi wzrok swymi
prześlicznymi czerwonymi dachami.
Ogarnięta zachwytem Giona żałowała, że nie może
podzielić się wrażeniami z ojcem, ani zapytać, czy
którykolwiek kraj bałkański może równać się pięknem
krajobrazu ze Slawonią.
Mijali ludzi, którzy przyglądali się pociągowi z
przestrachem i podziwem. Giona uznała, że mają dość
ciekawy typ urody, wiele było wśród nich pięknych kobiet i
silnych, barczystych mężczyzn.
Widziała uśmiechnięte twarze, jakby wszyscy wiedzieli,
kto podróżuje pociągiem. Na ich życzliwe gesty pozdrowienia
odpowiadała skinieniem.
Na stację w Duriciu zajechali dopiero około południa.
Cały dworzec został udekorowany flagami Slawonii i Wielkiej
Brytanii, a peron tonął w kwiatach. Na czerwonym dywanie,
w miejscu gdzie miał się zatrzymać wagon księżniczki, stało
grono dygnitarzy, połyskujących orderami generałów, a
pośród nich człowiek w kapeluszu z piórem, bez wątpienia
król.
Przez chwilę Giona nie mogła się zmusić, aby na niego
spojrzeć. Potem postanowiła wziąć sobie do serca rady matki i
zachowywać się rozsądnie. Opanowała pierwszy odruch, by
uciec, ukryć się i powiedzieć, że nie może grać takiej komedii.
Zagryzła wargi i obiecała sobie, że nie da się zastraszyć
nikomu, nawet pięćdziesięciodwuletniemu władcy Slawonii, a
jako przyszła królowa nie będzie uzewnętrzniała uczuć.
Niejakim pocieszeniem stała się świadomość, że matka
wybrała na dzień przyjazdu prześliczną i bardzo drogą suknię
koloru
niezapominajki,
wyszywaną
koronkami,
przyozdobioną
błękitnymi
wstążeczkami,
przybraną
drobniutkimi różyczkami.
Schodząc po schodkach na pokryty czerwonym dywanem
peron Giona wyglądała młodziutko i prześlicznie.
- Pozwól, pani, że przywitam cię w moim kraju -
powiedział po angielsku król, a jego gardłowy głos brzmiał
nieco chrapliwie. - Witamy cię z całego serca i wszyscy
dołożymy wszelkich starań, abyś zaznała u nas szczęścia.
Gionie przyszło na myśl, że wygłaszał przemowę napisaną
przez kogoś innego, gdyż zawahał się przy jednym słowie,
zupełnie jakby recytował z pamięci, a nie mówił
spontanicznie. Mogła się tego domyślić. Przyjrzawszy się
uważniej stwierdziła, że odpychającym czynił go nie tylko
zaawansowany wiek. W ostrej linii jego ust i w chłodnym,
badawczym spojrzeniu było coś surowego, wręcz okrutnego.
Prędko wygłosiła po niemiecku swoją mowę, którą
napisała wspólnie z matką i nauczyła się na pamięć.
- Dziękuję Waszej Królewskiej Mości za serdeczne i
gorące powitanie. Jestem szczęśliwa, że znalazłam się w
waszym kraju, który, mam nadzieję, stanie się odtąd moim
domem, i pewna jestem, że pokocham go tak gorąco, jak moją
ojczystą Anglię.
Jeśli król był zadowolony z jej odpowiedzi, nie wyraził
tego w żaden sposób. Po prostu przedstawił ją pokrótce
pozostałym osobom zebranym na peronie. Giona zauważyła,
że nie ma wśród nich kobiet, za to poznała premiera i
ministrów, a oprócz tego pół tuzina generałów i członków
rady miejskiej, przytłoczonych ciężarem złotych łańcuchów
wokół szyi.
Wszyscy oni usiłowali powiedzieć Gionie coś miłego, lecz
król najwyraźniej się niecierpliwił.
- Chodź dalej, proszę iść dalej! - mówił co chwila po
niemiecku popychając ją do przodu. - Wszystko się opóźniło,
choć nie dało się temu zapobiec. Musimy teraz nadrobić
stracony czas.
Giona zastanawiała się, po co ten pośpiech, lecz nie miała
okazji zapytać, dopóki nie znalazła się w odkrytym lando
siedząc u boku króla, jadąc wśród wiwatujących tłumów.
Pozdrawiała zebranych skinieniem, choć zauważyła, że
król nie kwapił się nawet wznieść ręki.
Wprost przeciwnie siedział dość sztywno, przyglądając się
tłumom podejrzliwie, jakby wypatrywał mordercy.
Wzdłuż ulicy ustawiono mnóstwo żołnierzy, a konie
jechały szybkim krokiem i Giona odnosiła wrażenie, że ludzie,
którzy z pewnością czekali tu całymi godzinami, aby ją
zobaczyć, nie zostaną nagrodzeni za swój wysiłek.
Jednakże nie wydawało jej się stosownym prosić króla o
wolniejszą jazdę, więc ze zdwojonym entuzjazmem zaczęła
pozdrawiać
swoich
poddanych,
uśmiechem
chcąc
podziękować za gorące przyjęcie.
Gdy zbliżyli się do pałacu, król przemówił po raz
pierwszy od wyjazdu ze stacji.
- Nie ma co się wysilać. Chcieli mieć angielską królową,
to ją mają!
- A ty, panie, nie chciałeś?
- Oczywiście, że chciałem - odparł król ostro, - i bardzo
się cieszę, że przyjechałaś, pani.
Nie wyglądał jednak na entuzjastę małżeństwa. Giona
wmawiała sobie, że pewnie czuje się nie mniej zakłopotany
niż ona.
Pałac był okazałą, wiekową budowlą. Wznosił się ponad
miastem pośród pięknych ogrodów. Do drzwi frontowych
prowadziły długie schody wyłożone czerwonym dywanem.
Giona wspięła się po nich obok milczącego narzeczonego,
który nie podał jej ramienia, jak można by w takich
okolicznościach oczekiwać.
Tuż przy wejściu stała jeszcze jedna spora grupa ludzi,
których miała poznać, lecz król dokonał prezentacji
zdawkowo, najwyraźniej nie chcąc tracić więcej czasu na
formalności.
Znaleźli się w przestronnej, okazałej sieni prowadzącej do
jadalni.
- Nie ma czasu na guzdraninę - powiedział prędko król. -
Ceremonie odwlokły się dwie godziny, będziesz pani jadła
tak, jak stoisz.
Mówił tak władczym tonem, że Giona nie oponowała,
choć chciałaby się przebrać, a przynajmniej zdjąć kapelusz i
umyć ręce. Miała wszakże uczucie, że takim życzeniem
bardzo poirytowałaby króla.
Gdy tylko przybyli goście z dworca kolejowego,
królewska para przeszła spiesznie do jadalni, gdzie
oczekiwało jeszcze więcej ludzi. Tu nie było już prezentacji,
rozległy się za to oklaski, gdy Giona się pojawiła. Spróbowała
się uśmiechnąć i ukłonić, spiesznie idąc u boku króla na swoje
honorowe miejsce.
Usiedli obok siebie, a gdy biskup odmówił modlitwę, król
zapytał:
- Co się stało wczoraj w nocy? Dołożę starań, aby znaleźć
winowajców i ukarać tych, którzy mieli dbać o wasze
bezpieczeństwo. To hańba, abyś spotkała się z takim
powitaniem w naszym kraju.
- Właściwie nic się nie stało - odparła Giona - i sądzę, że
najlepiej po prostu o tym zapomnieć.
- Zapomnieć? - ostro zapytał król. - Jeszcze nigdy nie
słyszałem takich bzdur! Jeśli ustąpisz tym ludziom na
centymetr, oni wezmą kilometr. Ostatnio zachowują się
karygodnie i nie zamierzam tego tolerować. Muszą się
nauczyć, że będę karał wszelką niegodziwość.
Mówił ostro i kategorycznie, a jego głos zdawał się
rozbrzmiewać po komnacie. Na chwilę zapadła cisza, zebrani
patrzyli na niego z lękiem. Król zaś podjął:
- Bóg jeden wie, co się stanie, jeśli nie będzie - my mogli
wyjść poza próg naszego domu, w obawie, że zaatakują czy
podłożą bombę. Ci, którzy nas strzegą, mają obowiązek nie
dopuścić do takich wypadków.
Zerknął na siedzącego o trzy krzesła dalej generała,
jegomościa o dość imponującej posturze, który napotkawszy
wzrok króla, jakby się skulił. Jego czerwona twarz wyraźnie
pobladła.
- Czy słyszał pan, co powiedziałem, generale? - spytał
król.
- Zapewniam Waszą Królewską Mość, że uczynimy
wszystko, co w naszej mocy, aby sprawiedliwości stało się
zadość.
- Mam nadzieję! Mam nadzieję! - król nie wyglądał na
udobruchanego. - To wstyd! Przede wszystkim spóźniliśmy
się na obiad!
Pojawiły się potrawy. Były bardzo ciężkie i, jak uznała
Giona, germańskie. Jako przystawkę podano rybę w cieście, a
po wielu daniach mięsnych, które król i jego goście
konsumowali z rozkoszą, na deser zjedli budyń ze śmietanką.
Gionie smakowała ryba, zapewne złowiona w srebrzystej
rzece, oraz warzywa, tak bardzo różne od tych, które jadała w
Anglii. Nie dała się namówić na wino, gdyż w domu
pozwalano jej skosztować alkoholu jedynie od święta.
Zauważyła, że podano wiele różnych trunków, a goście
stale sobie dolewali delektując się ich smakiem. Obiad
znacznie się przeciągał, wnoszono coraz to nowe potrawy, i
nowe wina, aż, zdaniem Giony, nadeszła pora podwieczorku.
Potem wysłuchali przemówień premiera, który powitał ją
w Slawonii, następnie Najwyższego Sędziego, oraz jeszcze
paru wyjątkowo nudnych panów, którzy wyraźnie nie mieli
pojęcia, kiedy należy zamilknąć.
Oczywiście wszyscy mówili po niemiecku. Giona
błogosławiła czas spędzony niegdyś na nauce tego języka.
Jednakże nigdy nie uważała go za przyjemny dla ucha.
Żałowała, że nikt nie przemawia miękkim i wdzięcznym
językiem slawońskim, wręcz stworzonym do poezji.
Czuła się dość wyczerpana, gdy nareszcie obiad się
skończył, a u jej boku pojawiła się lady Bowden, aby
przedstawić jej nieliczne panie, które brały udział w obiedzie.
Kiedy wymieniono już wszystkie uprzejmości, mogła
nareszcie udać się do swojej sypialni, gdzie ku wielkiej swej
radości, spotkała Mithrę.
- Musisz być zmęczona, pani - powiedziała zatroskana
służka.
- Istotnie czuję się znużona - przyznała Giona. - Jeszcze
nigdy nie słyszałam tak wielu długich przemówień, nikt nie
powtarzał mi w kółko tego samego.
Roześmiała się, a Mithra powiedziała:
- Zawsze jest tak samo. Austriacy i Niemcy tylko
przemawiają i piją. Czasem śpiewają, choć nie w pałacu.
Giona rozejrzała się po komnacie. Uznała ją za dość
skromną, lecz pomyślała, że może to jej tymczasowe
mieszkanie, do czasu ślubu, a potem przeprowadzi się do
apartamentów królewskich.
Mithra zdawała się czytać w jej myślach:
- Zanim się tu znalazłam, w pałacu podobno było ładnie,
lecz teraz schowano wiele ozdób, a piękne obrazy wyniesiono
na strych.
- Dlaczegóż to? - zapytała Giona.
- Jego Królewska Mość uważa, że szkoda pieniędzy i
czasu na takie bzdury.
Giona roześmiała się.
- Zdaje się, że przyszedł czas, aby król zadbał o wystrój
pałacu.
Powoli zdjęła kapelusz i suknię, w której przybyła, a idąc
za radą Mithry postanowiła trochę odpocząć przed kolacją.
Zaczęła myśleć o królu jako o mężczyźnie i mężu. Teraz
wiedziała, że jest nie tylko stary, ale i odpychający. Od swego
przybycia do Duricia nie usłyszała od niego dobrego słowa, a
wszelkie powitania zostały skrócone do minimum.
Uderzyło ją, że tak jak ona nie chciał tego małżeństwa.
- Może uda nam się iść przez życie osobno - powiedziała
do siebie patrząc w lustro.
Przypomniała sobie wąskie, okrutne usta króla i, jak
sądziła, wrogie spojrzenie. Bała się.
Nie tylko małżeństwa z takim mężczyzną, ale jeszcze
czegoś, co przeczuwała, lecz nie potrafiła sformułować.
Coś wisiało w powietrzu, i przerażało ją.
Rozdział 5
Giona przyglądała się swemu odbiciu w lustrze.
Stwierdziła, że nikt nie będzie jej mógł zarzucić
niestosownego wyglądu podczas uroczystości. Matka wybrała
dla niej bladożółtą suknię o barwie wiosennego słońca,
uwydatniającą miękki, złocisty kolor jej włosów i mistyczne
spojrzenie. Kapelusz przystrojono kaczeńcami, a gdy Mithra
podała jej rękawiczki i maleńką satynową torebkę, Giona
czuła, że nawet król nie oprze się jej urokowi.
Gdy już miała zejść na dół, usłyszała pukanie, kiedy
Mithra otworzyła drzwi, lokaj oznajmił:
- Zanim Jej Wysokość uda się na spotkanie
Najjaśniejszego Pana, sir Edward Bowden pragnie rozmawiać
w sieni, dokąd cię, pani zaprowadzę.
- Jestem gotowa.
Lokaj był w średnim wieku mężczyzną, który zapewne
służył w pałacu już od wielu lat, dlatego Giona zapytała go:
- Czy wiele się tu ostatnio zmieniło? Mówiła wolno, po
slawońsku. Lokaj odpowiedział, dopiero po chwili:
- Zacząłem tu służyć jako młody chłopak, Wasza
Wysokość, u poprzedniego króla. Wówczas w pałacu
panowała radość. - Wystarczył sposób, w jaki wypowiedziano
to zdanie, nie trzeba było więcej słów. Giona ruszyła z nim
poprzez labirynt korytarzy, a potem wspaniałymi podwójnymi
schodami w dół do marmurowej sieni. Dalej wprowadzono ją
do małego pomieszczenia o dość surowym wystroju, które jak
jej się wydawało, służyło głównie jako poczekalnia przed
audiencją u króla.
- Dzień dobry, Ekscelencjo! - zawołała. - Czy uda się pan
z nami do parlamentu, gdzie otrzymamy z mężem wspaniały
prezent ślubny?
- Będę towarzyszył Waszej Wysokości - odparł sir
Edward - lecz wpierw muszę przekazać ci, pani, ważną wieść.
- Cóż się stało? - zapytała Giona z przestrachem.
- Wczoraj wieczorem Jego Królewską Mość wraz
doradcami poinformowali mnie, że najlepiej byłoby, gdybyś,
pani, zmieniła imię.
- Jak to: zmieniła imię? - Giona nie posiadała się ze
zdumienia. Tego z pewnością się nie spodziewała.
Sir Edward chyba czuł się niezręcznie. - Jego Królewska
Mość uważa, że byłoby o wiele stosowniej, gdyby panująca
królowa nosiła jakieś zwykłe imię.
Giona patrzyła na niego przez chwilę, po czym
powiedziała:
- Jego Królewska Mość chce chyba przez to powiedzieć,
że moje greckie imię może bardziej przypaść do gustu
Slawończykom niż Austriakom.
Mówiła ostro. Sir Edward obejrzał się przez ramię, zanim
odpowiedział:
- Obawiałem się, że będziesz, pani nieco zmartwiona tą
propozycją, lecz Jego Królewska Mość bardzo pragnie, abyś
poślubiając go nosiła jakieś bardziej swojskie imię.
Giona milczała. Ambasador zaś ciągnął dalej:
- Wysunął parę propozycji: na przykład Matylda, tak jak
nazywała się jego matka, Wilhelmina, do którego zawsze miał
słabość, a może Gertruda.
Giona wzięła głębszy oddech. Wreszcie powiedziała:
- Imię nadali mi rodzice przy chrzcie, i jestem dumna ze
swego greckiego pochodzenia. Proszę powiadomić Jego
Królewską Mość, że nigdy nie miałam zamiaru zmieniać
imienia, a mój ojciec z pewnością by tego nie pochwalał.
Sir Edward westchnął.
- Jego Wysokość będzie bardzo... rozczarowany.
Wahanie przed ostatnim słowem oznaczało, że chciał
powiedzieć: niezadowolony.
Giona poczuła nagle przypływ dumy, o jaką się nie
podejrzewała. Postanowiła, że nie pozwoli narzucić sobie
cudzej woli i pozbawić się godności, do czego wstępem był
atak na jej tożsamość.
- Moje imię brzmi: Giona - powiedziała z mocą - i pod
takim pójdę do ślubu. Jeśli nawet nie spodoba się ono królowi,
to naród slawoński na pewno je zaaprobuje.
Z twarzy sir Edwarda wyczytała, że to akurat najmniej
interesowało króla.
Ponieważ nie miała ochoty przedłużać tej dyskusji, więc
odwróciła się do drzwi ze słowami:
- Jego Królewska Mość z pewnością już na mnie czeka a,
jak wiesz, Ekscelencjo, nie wolno mi się spóźniać!
Zanim sir Edward zdążył odpowiedzieć, wyszła na
korytarz, gdzie, tak jak przypuszczała, czekał na nią adiutant,
który miał zaprowadzić ją do króla.
W odpowiedzi na jej ukłon monarcha powitał ją radośnie:
- Dzień dobry! Cieszę się, że jesteś punktualna, gdyż
mamy dziś wiele do zrobienia, a powóz już gotowy.
Nie czekał na odpowiedz, lecz wyszedł na korytarz, i dalej
na dwór. Nie uszło jej uwagi, że mimo nieprzystępności, król
wyglądał dziś wspaniale w swym strojnym mundurze, z
niebieską wstęgą przewieszoną przez ramię, i w kapeluszu z
piórem, który miał na sobie wczoraj na stacji.
Nie mogła też nie zauważyć, że wielu żołnierzy stało
wzdłuż ulicy, oraz że oddział kawalerii otwierał i zamykał
orszak.
Jednakże nie była sama z królem, gdyż naprzeciw niej
siedział oficer, niemal tak samo udekorowany jak monarcha,
oraz korpulentna Niemka, która, jak się okazało, miała być jej
damą dworu.
Do towarzystwa dano jej dwie kobiety, z których jedna
była baronową, druga hrabiną, obie miały już siwe włosy i
liczyły sobie ponad pięćdziesiąt lat. Giona czuła się
zawiedziona, że nie pomyślano o żadnej dwórce zbliżonej do
niej wiekiem.
Król wyjaśnił, że obie matrony nauczą ją ceremonii
dworskich, a Giona była pewna, że okażą się skore do
doszukiwania się błędów jak guwernantki.
Obecna w powozie baronowa najwyraźniej bała się króla,
a choć Giona powitała ją uprzejmie i powiedziała, jak bardzo
nie może się doczekać wizyty w parlamencie, kobieta była
zbyt zdenerwowana, aby odpowiedzieć czymś więcej niż
monosylabami.
Wobec tego przyszła królowa całą swą uwagę poświęciła
tłumom, które zaczęły wiwatować, gdy tylko wyjechali za
bramy pałacu.
I znów rzucało się w oczy, że żołnierze tworzyli zwarty
kordon i stali plecami do powozu, jakby szukając w tłumie
potencjalnych napastników.
Jednakże wszyscy zdawali się być w radosnym nastroju,
słońce świeciło, drzewa stały obsypane kwieciem, a trzymane
przez tatusiów na barana dzieci machały chorągiewkami z
brytyjskimi barwami.
Giona pozdrawiała tłumy, choć widziała, że król znów
siedzi sztywno u jej boku, nie odpowiadając na wiwaty. Konie
pędziły tak szybko jak wczoraj, a gdy skręcali z jednej
szerokiej alei w drugą, Giona zapytała: - Czy naprawdę
musimy jechać tak prędko? Ci ludzie zapewne długo tu na nas
czekali, a my mijamy ich w mgnieniu oka.
- Nie mamy czasu na przejażdżki - odparł król. - Poza
tym, to mogłoby być niebezpieczne.
- Czy naprawdę obawiasz się, panie, że ktoś może
podrzucić bombę lub strzelać do nas mimo tak licznej
obstawy? - zapytała Giona.
Mówiła żartem, lecz król odparł gniewnie:
- Nie ryzykujmy niepotrzebnie.
Ton jego głosu sprawił, że księżniczka znów szukała
pocieszenia patrząc na tłumy.
Wjechali na wielki, imponujący plac przed gmachem
parlamentu. Była to budowla o wyszukanym stylu, wzniesiona
z szarego kamienia. Przed wejściem znajdował się niewielki
park, którego główna ścieżka wyłożona została czerwonym
dywanem, po którym mieli z królem przejść do środka.
Po obu stronach ścieżki kordon żołnierzy powstrzymywał
tłum. Wojskowi byli tak wysokiego wzrostu, że stojący za
nimi ludzie nic zapewne nie widzieli.
Giona uśmiechnęła się i pozdrowiła zebranych w
odpowiedzi na wiwaty, choć król, gdy tylko wysiadł z
powozu, spiesznie skierował się ku stopniom prowadzącym do
budynku.
U szczytu schodów zobaczyli premiera, oczekującego
wraz z członkami gabinetu.
Giona usiłowała nadążać za królem. Wtem mały, może
trzyletni chłopczyk, prześliznął się między żołnierzami i
podbiegł do niej.
W wyciągniętej rączce radośnie ofiarowywał jej różyczkę.
Giona zatrzymała się, a oficer, który stał przed
żołnierzami, pospieszył ku dziecku, aby odprowadzić je na
bok. Giona okazała się szybsza.
Pochyliła się, nieco przykucając, aby dziecko mogło
spojrzeć jej w twarz, wzięła od niego różyczkę i powiedziała
miękko po slawońsku:
- Dziękuję za ten piękny kwiatek.
- Dla ślicnej księznicki - wysepleniło dziecko.
Uśmiechnęła się do niego i zapytała:
- Jak masz na imię?
- Wasza Wysokość - przerwał oficer - to dziecko nie ma
prawa być tutaj. Muszę je odprowadzić.
Giona spojrzała na niego z uśmiechem.
- Owszem, ma wszelkie prawo dać mi kwiatek - odparła. -
Chyba nie stanowi to zagrożenia.
Jednak oficer się nie uśmiechnął. Nadal wyglądał srogo.
Księżniczka wzięła więc chłopczyka na ręce ze słowami:
- Odniosę go z powrotem do matki.
Oficer nie był zachwycony, lecz nie śmiał odebrać
dziecka. Giona odniosła chłopczyka do kobiety, która
wyciągała ręce zza dwóch powstrzymujących ją żołnierzy.
Dziecko cieszyło się ze spotkania z księżniczką, lecz gdy
ta podeszła do matki, nastąpiła cisza, jakby wszyscy
zaniemówili ze zdumienia.
- Ma pani ślicznego synka - powiedziała Giona po
slawońsku. - Ile ma lat?
- Trzy... Najjaśniejsza Pani - odparła kobieta, jąkając się,
jakby ostatnią rzeczą, której się spodziewała było to, że ktoś
będzie do niej mówił.
Giona oddała jej chłopczyka ze słowami: - Bardzo się
cieszę z tej różyczki. Dziękuję!
Matka odebrała dziecko. Gdy Giona odwróciła się, by
wrócić do króla, rozbrzmiały wiwaty. Król najwyraźniej nie
mógł uwierzyć w to, co się stało. Stał u stóp schodów z
wyjątkowo gniewną miną.
- Przykro mi, że musiałeś na mnie czekać, panie -
ubolewała Giona nieco niepewnym głosem.
- To dziecko nie miało prawa wyjść z tłumu
- odparł król. - Powinnaś była je zignorować. Oficer
otrzyma naganę za zaniedbanie.
- Takie małe dziecko wszędzie się przeciśnie -
księżniczka uśmiechnęła się. - Przyniosło mi różyczkę.
Pokazała mu kwiatek.
- Jaki wzruszający gest.
- To wstyd, hańba! - zawołał król. Ciężkimi krokami
zaczął wchodzić po schodach,
jakby każdym stąpnięciem chciał podkreślić ostatnie
słowo.
Premier powitał ich długą i znowu, jak uznała Giona,
nudną przemową. Później stanęli na podium, naprzeciwko
wszystkich członków parlamentu oraz ich małżonek.
Zebrani powstali na widok królewskiej pary, klaszcząc
uprzejmie, lecz, jak uznała Giona, nie tak entuzjastycznie, jak
tłum na zewnątrz. Gdy oboje z królem usiedli, rozpoczęły się
przemowy, wydawało się, że każda następna przewyższała
górnolotnością poprzednią.
Oczywiście wszyscy mówili po niemiecku i nietrudno
było zauważyć, że rząd składał się z Austriaków lub
Niemców, mimo że większość członków parlamentu okazała
się narodowości slawońskiej.
Pierwsza część ceremonii trwała prawie godzinę, zanim
wreszcie pokazano prezent ślubny, czyli wielki, połyskujący
złotem serwis stołowy.
Potem król podziękował zebranym za hojność i
powiedział, że małżeństwo to, symbolizujące przymierze
slawonsko - brytyjskie, przyniesie krajowi tak bardzo
potrzebny pokój.
Giona zauważyła, że tylko niektórzy członkowie
parlamentu klaskali, gdy była mowa o niej. Domyśliła się, że
pozostali
byli
Slawończykami
sprzeciwiającymi
się
podtrzymywaniu reżimu, który woleliby obalić.
Nie wchodziło nawet w rachubę, aby ona sama mogła
cokolwiek powiedzieć, a po zakończeniu uroczystości
pozostali jedynie członkowie gabinetu, gdyż parlamentarzyści
i ich małżonki wyszli innymi drzwiami.
Potem królewska para udała się w drogę powrotną, a w
miejscu, gdzie wybiegł chłopczyk, wiwaty, brzmiały
najgłośniej, najserdeczniej.
Kobiety machały chusteczkami, a mężczyźni -
kapeluszami, widać też było więcej dzieci.
Jazda powrotna do pałacu znowu odbyła się w zawrotnym
tempie, a dopiero gdy wysiedli z powozu i weszli na pałacowe
schody, król odezwał się:
- Następnym razem ignoruj każdego, kto do ciebie
podejdzie, pani, czy to kobieta, czy mężczyzna, czy też
dziecko. Dopilnuję, aby odtąd lepiej pilnowano porządku.
Niestety, nasze wojsko nie jest tak sprawne jak bym tego
chciał, gdyż zatrudniamy wielu krajowców.
- To znaczy Slawończyków.
- Niestety tak - odpowiedział król. - Ten naród nie ma
mózgu. Sprowadziliśmy dobrą kadrę szkoleniowców, ale
tubylcy słabo się uczą.
Po chwili dodał nie mniej gniewnie:
- Jeśli kiedykolwiek jeszcze będą tak niedbali, że
dopuszczą do podobnego incydentu, nie zwrócisz na to uwagi.
Rozumiesz?
Dotarli już do sieni i Giona uznała, że najlepiej postąpi nie
kłócąc się z królem przy służbie.
Rozważała zatem w milczeniu, jak wielkiego zamieszania
przysporzył trzyletni chłopiec. Wciąż trzymała w ręku
podarowaną różyczkę.
Obiad znów się przeciągał, a gdy wreszcie dobiegł końca,
Giona udała się do komnaty, którą uważała za swój prywatny
salonik. Okazało się jednak, że wraz z nią przybyły obie jej
dwórki.
- Sądzę, Wasza Wysokość, że będzie to dobra okazja,
abyśmy nauczyły cię pewnych zasad pałacowej etykiety.
Giona potrząsnęła głową.
- Przykro mi - powiedziała - ale pragnę właśnie napisać
do mojej matki. Chcę opowiedzieć jej, co zaszło odkąd tu
przybyłam, a także opisać podróż.
Baronowa wyglądała na zaniepokojoną.
- Mam nadzieję, że nie wspomnisz księżnej o haniebnym
ataku, jakiego dokonali buntownicy. Jestem pewna, że to by ją
zmartwiło.
- Z tego co pamiętam, tylko dwóch napastników zostało
rannych, a my wszyscy jesteśmy cali i zdrowi, tak więc mogło
być o wiele gorzej.
- Wasza Wysokość jest bardzo dzielna - powiedziała
baronowa - ale słyszałam, że przez następny miesiąc każdy
pojmany buntownik ma zostać czym prędzej powieszony w
ramach odwetu za powitanie, jakie ci przestępcy zgotowali
Najjaśniejszej Pani.
- Och nie! - zawołała Giona. - To okrutne i niepotrzebne,
a ci, których złapią, wcale nie musieli brać w tym udziału.
- Trzeba zniszczyć wszystkich buntowników! - zapewniła
ją baronowa. - Zgadzasz się z tym, hrabino?
- W zupełności! - przytaknęła druga dama. - Póki Jego
Królewska Mość nie ukręci łba rebelii, nie będziemy mogli
spać spokojnie.
Giona doszła do wniosku, że nie powinna wyjawiać swych
myśli. Przeraziła ją jednakże brutalność króla. Ciekawe, jaką
karę wymyśliłby, gdyby plan, o którym mówił Niewidzialny
został wykonany, i cały pociąg, a wraz z nim i ona, wyleciał w
powietrze.
Dała jasno do zrozumienia, że pragnie zostać sama. Damy
wycofały się z minami oznaczającymi, że czeka je reprymenda
za niedopełnienie obowiązków.
Giona usiadła przy biurku w rogu pokoju i zaczęła pisać
do matki i Chloris.
Opowiedziała im, jak bardzo jej ich brakuje. Rozpoczęła
od przyjazdu na stację w Duriciu. Baronowa miała chyba
rację, że nie należy niepokoić matki incydentem w pociągu.
Już na statku Giona napisała długie listy, z niemałym
humorem relacjonując chorobę morską innych pasażerów.
Opisała, jak to po wysiłkach ambasadora, aby nie
pozostawiać jej samej z kapitanem, obaj ambasadorzy i lady
Bowden leżeli zmorzeni sztormową falą Zatoki Biskajskiej, by
powrócić dopiero na gładkiej tafli Morza Śródziemnego.
Potem zwierzała się, jak zanudzali ją Niemcy swymi
długimi mowami, zarówno po przyjeździe, jak i dzisiaj w
parlamencie.
Wreszcie zakończyła:
Szkoda, że Was tu nie ma. Miałabym z kim się pośmiać.
W pałacu bardzo brakuje uśmiechu, sądzę, że król po prostu
nie ma na to czasu.
Opisała już, jak królowi spieszyło się podczas ceremonii i
przejazdu przez miasto.
Właśnie kończyła list, kiedy z sypialni nadeszła Mithra.
- Proszę o wybaczenie, Najjaśniejsza Pani - powiedziała -
ale właśnie służący doniósł, że przybyła delegacja matek i
dzieci. Dzieci przyniosły kwiaty, a matki, choć nie chciałyby
się narzucać, pragną zamienić z tobą parę słów.
Giona odłożyła pióro.
- Oczywiście - powiedziała. - Proszę wprowadzić
delegację do jednego z pokoi. Zaraz tam zejdę.
Mithra zawahała się.
- Służący, który przybył tu z wieścią mówi, że nie może
znaleźć ochmistrza, więc nie wie, jak należałoby postąpić.
- Tak jak ci mówiłam, trzeba wprowadzić kobiety do
jednego z pokoi - odrzekła Giona. - Nie sądzę, aby przyszło
ich wiele.
- Myślę, że około tuzina, nie licząc dzieci.
- Niech służący uczynią, jak ci kazałam - nalegała Giona.
Mithra oddaliła się spiesznie, a Giona dokończyła list,
włożyła go w kopertę i zaadresowała.
Potem poszła do sypialni, gdzie czekała służąca.
- Wyślij ten list, Mithro. Gdzie jest delegacja?
- W pierwszym pokoju na prawo od drzwi wejściowych,
Wasza Wysokość - odparła Mithra - choć nie wiem, czy to
słuszna decyzja, pani.
- To pierwsza przyjmowana przeze mnie delegacja -
odpowiedziała Giona - chcę to uczcić.
Roześmiała się i czym prędzej pobiegła na dół, w obawie,
że ktoś odeśle przybyłych, zanim ona zdąży się z nimi
spotkać.
Prowadził ją ten sam służący, który przyszedł z
wiadomością. Otworzył przed nią jedne z drzwi w
marmurowej sieni. Znalazła się w niewielkim przedsionku.
Zgodnie ze słowami Mithry, czekało tam około tuzina
kobiet, każda z co najmniej jednym dzieckiem. Maluchy
trzymały bukiety kwiatów. Wszystkie wyglądały na speszone.
Stały w zwartej grupie z wyrazem niepokoju na twarzach.
Jednocześnie Giona zauważyła, że wiele z nich było
obdarzonych niepospolitą urodą, a niektóre młodsze
dziewczyny wydały jej się naprawdę śliczne, miały ogromne
oczy i długie włosy opadające na ramiona. Wszystkie ubrane
zostały w stroje ludowe składające się z pięknych aksamitnych
kubraczków, szerokich spódnic i wyszywanych fartuszków,
jakie nosi się niemal wszędzie na Bałkanach.
Gdy Giona weszła, rozległ się szmer podziwu, bardziej
wymowny niż słowa.
- To bardzo miło z waszej strony, że przyszliście mnie
odwiedzić - zagaiła po slawońsku.
Nastąpił chóralny okrzyk zachwytu, a jedna z kobiet, ta
sama, której synek wręczył przed parlamentem różyczkę,
zawołała:
- A mówiłam, że Jej Wysokość mówi naszym językiem!
- Uczyłam się w drodze do waszego kraju - pochwaliła się
Giona. - Ale wybaczcie, jeśli popełnię błąd i poprawcie mnie.
- To cudowne, że możemy się porozumieć z Waszą
Wysokością! Nigdy byśmy nie przypuszczały, że angielska
księżniczka okaże się taka piękna i mądra!
Giona roześmiała się.
Potem dzieci wręczały jej kwiaty, a ona pytała, jak mają
na imię i ile mają lat. Wszystkie były prześliczne. Szczególnie
dziewczynki wydawały się jej, jak to opisała matce, cudne jak
aniołki.
- Nie przypuszczałam, że moi poddani prezentują się tak
wspaniale - przyznała. - Ale przecież piękny kraj musi mieć
pięknych mieszkańców!
- Ty też jesteś piękna, pani - odważyła się powiedzieć
jedna z kobiet. - I może teraz, po twoim przybyciu trochę się
tu zmieni.
- Zmieni? W jaki sposób? - zapytała Giona. Po chwili
milczenia zaczęły mówić:
- Nikt o nas nie dba. Szkoły są złe i nie ma dość
nauczycieli. Nasze zdolne dzieci nie mogą się kształcić.
- To niedobrze! - zasmuciła się Giona.
- Wiem, Wasza Wysokość, ale choć niektórzy członkowie
parlamentu wciąż podnoszą ten temat, nikt nic nie robi dla
rodowitych mieszkańców tego kraju.
Giona powstrzymała się od komentarza, pamiętając, że nie
powinna ujawniać swych uczuć.
Zaczęła natomiast wypytywać kobiety o ich codzienne
życie i, jak przewidywała, okazało się, że wszystkie miały
mężów robotników. Tylko jedna chwaliła się, że małżonek
pracuje w jakimś urzędzie państwowym.
Z tego, co usłyszała, wywnioskowała też, że były bardzo
biedne, a prędko domyśliła się, iż najgorzej wiodło się
mieszkańcom stolicy, gdyż na wsi można przynajmniej
samemu się wyżywić. Nasuwały jej się tysiące pytań, lecz
wiedziała, że nie wolno jej być niedyskretną. W obawie, aby
wizyty nie przerwano, postanowiła ją zakończyć.
- Szkoda, że nie mam nic dla dzieci - żałowała.
Wiedziona impulsem zadzwoniła po służbę. W jednej
chwili otworzyły się drzwi. Prawdopodobnie służący
podsłuchiwali na zewnątrz.
- Proszę przynieść trochę słodyczy dla dzieci - poprosiła
po niemiecku. - Szef kuchni z pewnością coś znajdzie. Nie jest
ich tutaj wiele.
Służący skłonił się i zniknął w korytarzu.
- Wasza Wysokość, proszę się nami nie kłopotać -
powiedziała jedna z kobiet. - To i tak wielka śmiałość z naszej
strony, że tu przyszłyśmy. Nigdy przedtem nie byłyśmy w
pałacu, lecz w odpowiedzi na twoją, pani, uprzejmość
chciałyśmy ci powiedzieć, jak bardzo cię podziwiamy.
- Cieszę się z waszych odwiedzin - odparła Giona - i mam
nadzieję, że będę miała jeszcze okazję rozmawiać z
przedstawicielami waszego narodu.
Z ich wyrazu twarzy wyczytała jednak, że jest to
nieprawdopodobne.
Wtem, szczęśliwie wcześniej niż się spodziewała,
powrócił służący z tacą kolorowych cukierków i ciasteczek,
które niezmiernie ucieszyły nie tylko dzieci, ale i ich matki.
Jedli prędko, a potem, jakby wiedzeni tym samym
przeczuciem, co Giona, nie zwlekając zaczęli opuszczać
komnatę.
Gdy wychodzili, Giona chciała pożegnać kobiety
uściskiem dłoni, lecz ku jej zakłopotaniu, wszystkie po kolei,
a potem ich dzieci, dygnęły i przyklękły, aby ucałować jej
rękę.
Ich wylewna wdzięczność wydawała się dość patetyczna.
Gdy księżniczka pozdrawiała kobiety skinieniem ze szczytu
schodów, miała świadomość, że przynajmniej zdobyła paru
przyjaciół w Duriciu.
Gdy odwróciła się, podszedł do niej jeden z adiutantów.
- Jego Królewska Mość pragnie rozmawiać z tobą, pani.
- Gdzie? - zapytała Giona.
Serce zabiło jej mocniej z przerażenia, jak uczennicy,
którą przyłapano na czymś niewłaściwym.
- Jego Królewska Mość jest w swoim prywatnym
gabinecie - odparł adiutant. - Pozwolisz, pani, że poprowadzę.
Przeszli przez, zdawałoby się, długie kilometry korytarzy
do tego skrzydła pałacu, w którym, jak domyśliła się Giona,
znajdowały się apartamenty króla. Komnata, do której
wprowadzono księżniczkę, była przestronna, ciemna i, jeśli
chodzi o wystrój, w pewien sposób germańska, jakby
przeniesiono ją żywcem z północnej Europy.
Ściany zostały pokryte ciężką, ciemną boazerią, krzesła i
kanapa nie wyglądały zbyt przytulnie i były obite brązową
skórą, na okazałym biurku piętrzyły się papiery, a obrazy w
czarnych, rzeźbionych ramach przedstawiały z pewnością
przodków monarchy.
Król zdjął już większość ozdób, które nosił dziś w
parlamencie, lecz wciąż prezentował się całkiem okazale. Na
widok narzeczonej podniósł się zza biurka.
Gdy Giona znalazła się u jego boku i dygnęła, powiedział:
- Doniesiono mi, że bez mojej zgody podejmowałaś grupę
kobiet i dzieci, które nie miały do tego prawa, a ci, którzy je tu
wpuścili, musieli być niespełna rozumu!
Był tak rozsierdzony, że Giona, zamiast się przestraszyć,
powstrzymała się od śmiechu.
- Panie, traktujesz sprawę zbyt poważnie - uspokajała. -
Parę młodych matek pragnęło się ze mną zobaczyć i
przyprowadziło swoje dzieci. Byłam bardzo wzruszona, i mam
nadzieję, że powstała więź pomiędzy mną i narodem
slawońskim, co nie zdarzyłoby się, gdyby mały chłopczyk nie
podarował mi dziś różyczki.
Król wpatrywał się w nią chwilę, jakby nie dowierzał
własnym uszom.
Nie doczekawszy się odpowiedzi Giona podeszła do dość
ponurego kominka i rozejrzała się po pokoju.
- Czy to twoi przodkowie, panie? - wskazała na obrazy. -
Może opowiesz mi o nich.
Król zbliżył się do niej.
- Powiedziałem ci - zawołał grzmiącym głosem - że jesteś
w moim kraju i masz się zachowywać tak, jak ci każę. Jak
śmiesz zapraszać te męty do mojego pałacu? Jak śmiesz
częstować je moimi potrawami? Nie uczynisz tego więcej!
- Dlaczego nie? - zapytała Giona. - Nie widzę nic
zdrożnego w fakcie, że parę kobiet odwiedziło swoją przyszłą
królową, wiedząc, że lubię dzieci.
- Ośmielasz się spierać ze mną - król nie posiadał się z
gniewu - muszę ci uświadomić, że nie zamierzam tego
tolerować! Nie ośmielaj się mi sprzeciwiać! Jeżeli myślisz, że
będę znosił twoją brytyjską arogancję i pogardę dla całego
świata, to się grubo mylisz!
Obrzucał ją coraz ostrzejszymi słowami.
Giona odruchowo odwróciła wzrok, zażenowana jego
wściekłością. Wtem król podniósł dłoń i brutalnie uderzył ją w
policzek mówiąc:
- Posłuchaj mnie, przeklęta! W moim pałacu nie zniosę
brytyjskiego lekceważenia ani brytyjskiej wyniosłości. Im
szybciej to pojmiesz, tym lepiej!
Na poły ogłuszona ciosem Giona zaledwie miała czas
spojrzeć na niego ze zdumieniem, a on już schwycił ją za
ramiona i zaczął nią miotać.
Był rosłym, silnym mężczyzną i tarmosił ją jak drapieżnik
schwytaną ofiarę aż powypadały jej spinki z włosów, a luźne
kosmyki opadły na ramiona.
Wciąż nią miotał, na wszystkie strony, tak gwałtownie, że
zaparło jej dech w piersiach, nie mogła już dojrzeć swego
napastnika, a co dopiero prosić, aby przestał.
Wtem w jednej chwili, zanim zdążyła pisnąć, rzucił ją na
skórzaną kanapę, tak że aż uderzyła głową o poręcz.
- To cię nauczy posłuszeństwa - krzyczał. - A jeśli jeszcze
raz uczynisz coś wbrew mej woli, będę cię bił tak długo, póki
nie poczujesz, jakie to szaleństwo!
Musiał zaczerpnąć powietrza, aby mówić dalej, a furia
wciąż w nim narastała, aż usta zaczęły mu się pienić.
- Nie mam zamiaru znosić sprzeciwu żony tylko dlatego,
że pochodzi z kraju, który usiłuje narzucić swoją wolę całej
Europie! Nie boję się waszej królowej, choć może ona sądzi,
że jest wszechpotężna i nauczę cię posłuszeństwa tak, jak
powinienem uczyć buntowników, kimkolwiek by nie byli -
batem!
Spojrzał na nią i Giona pomyślała ze zgrozą, że znów ją
uderzy. Zamiast tego król przestał mówić, a na jego twarzy
nagłe pojawił się zgoła inny wyraz. Oczy zwęziły się, a usta
nieco rozchyliły. Miał teraz w sobie coś ponurego i
przerażającego. Wyciągnął rękę i szarpnął za miękki jedwab u
szyi Giony. Grubiańskim, niespodziewanym gestem rozdarł
sukienkę aż do piersi. Krzyknęła ze zgrozą. Podniosła ręce w
geście obrony, gdyż instynktownie zdała sobie sprawę, że
czeka ją coś straszniejszego niż najcięższe nawet razy.
W chwili, gdy pochylił się nad nią, otworzyły się drzwi i
do komnaty wszedł jeden ze starszych rangą koniuszych. Król
podniósł wzrok, lecz wciąż trzymał w ręku rozdarty jedwab z
szyi Giony. - Czego chcesz? - zapytał ze złością.
- Zdarzyło się coś bardzo ważnego, Wasza Królewska
Wysokość. Ze względu na wagę problemu prosimy cię, panie,
abyś udał się do Sali Tronowej.
Król zawahał się.
- Czy to nie może poczekać?
- Nie, Wasza Królewska Mość.
Zawiedziony król puścił rozdartą sukienkę i krokami
lunatyka skierował się ku drzwiom. Koniuszy ruszył tuż za
nim.
Gdy tylko wyszli, Gionie pociemniało w oczach i
obawiała się, że zemdleje. Bała się, że król zaraz wróci, z
wysiłkiem podniosła się więc na drżące nogi i trzymając się
mebli dotarła do drzwi.
Zanim je otworzyła, odetchnęła głęboko, wciąż czując się
tak, jakby za chwilę miała pogrążyć się w mroku, jaki ciągle
miała przed oczami. Wiedziała jednak, że musi uciekać,
nacisnęła więc klamkę. Przez chwilę obawiała się, że drzwi są
zamknięte, ale na szczęście otwarły się. Przytrzymując
rozdartą sukienkę pochyliła głowę i pobiegła korytarzem w
nadziei, że odnajdzie drogę powrotną do swojej komnaty z
pominięciem głównej sieni. Dotarła do bocznych schodów, po
których wspięła się na piętro. Wreszcie, osłabiona i
oszołomiona do tego stopnia, że wpadała na meble, znalazła
się na znajomym korytarzu, który prowadził do jej sypialni.
Otworzyła drzwi, usłyszała cichy okrzyk grozy i osunęła
się w ramiona Mithry. Musiała stracić świadomość, gdyż
ocknęła się na łóżku, gdy służąca podawała jej szklankę wody.
- Wypij, trochę, pani - błagała Mithra. - Proszę wypić
choć łyk.
Giona poszła za jej radą, zamknęła oczy i pogrążyła się w
ciemności. Hen, w oddali, niewyraźnie słyszała, jak Mithra
prosiła kogoś, aby przyniósł trochę brandy.
Potem czuła, że zdjęto jej buty i rozpięto sukienkę a po
upływie, zdaje się, długiego czasu, Mithra znów podawała jej
szklankę, tym razem z pewnością zawierającą brandy. Giona
chciała odmówić, lecz po naleganiach Mithry wypiła parę
łyków i poczuła, jak ciepło rozchodzi się po jej ciele, a ognisty
płyn rozprasza mrok.
Próbowała usiąść na łóżku, lecz Mithra powiedziała:
- Nie, odpocznij, Wasza Wysokość. Przeżyłaś wstrząs.
Mimo to uniosła się nieco.
- Muszę... uciec - powiedziała. - Nie mogę... tu zostać.
- On nie pozwoli ci odejść, pani.
- Jak miałabym... zostać? - Giona nie mogła powstrzymać
oszalałych myśli. - On... mnie uderzył. W dodatku groził
chłostą!
Co gorsza, wciąż dręczył ją obraz jego twarzy ze
zwężonymi oczami i rozchylonymi ustami, wyciągającego
rękę, by rozedrzeć jej sukienkę.
Zaczęła krzyczeć jak przerażone dziecko i kurczowo
chwyciła się Mithry.
- Pomóż mi uciec... pomóż, Mithro!
- To niemożliwe, pani, musisz zrozumieć. Jutro
wychodzisz za mąż. Jeśli uciekniesz z pałacu, oni nie pozwolą
ci wyjechać z kraju.
- Ale nie mogę tu zostać... z nim... on jest okrutny...
bestialski... okropny!
- Wiem, Wasza Wysokość, wiem.
- Co wiesz?
- Jaki on jest, pani.
- To znaczy, że rzuca się na ludzi... bije ich...
- Nie ludzi, Wasza Wysokość, tylko bardzo młode
dziewczęta. Sprowadza je sobie do pałacu. Postępuje
niegodziwie i wbrew prawu, ale któż mu zabroni?
Giona opadła na poduszki z szeroko otwartymi oczyma.
Teraz zrozumiała, co przed nią ukrywano i o czym
rozmawiało dwóch Niemców na statku. Wiedziała już
dlaczego jest zbyt młoda, aby dać sobie radę z królem i czego
Angielki tak bardzo nie lubią.
Zdjęta grozą, postanowiła, że prędzej umrze, niż ścierpi
takie poniżenie i upokorzenie.
Właściwie to jedyne wyjście.
Patrząc na pełną niepokoju twarz Mithry, przerażonej jej
milczeniem, przypomniała sobie spokojny, głęboki głos
mówiący:
- Jeśli uznasz, że sytuacja stała się nie do zniesienia,
przyjdę ci na ratunek.
Już wiedziała, co robić.
Sytuacja faktycznie stała się nieznośna, i tylko jedna osoba
mogła jej pomóc.
Przez kilka minut, w milczeniu, usiłowała zebrać myśli i
czuła, jak Mithra przykłada zimny kompres na jej rozpalony
po uderzeniu policzek.
„Jeśli on mnie nie ocali, muszę umrzeć!" - powiedziała
sobie.
Przerażająca była świadomość, że do jutrzejszego ślubu
pozostało niewiele czasu, odsunęła więc rękę Mithry i wstała z
łóżka.
- Wasza Wysokość nie powinna wstawać - w głosie
Mithry słyszała niepokój.
- Jest coś, co muszę zrobić - postanowienie Giony było
niewzruszone.
Niepewnym krokiem podeszła do biurka, gdzie tak
niedawno pisała list do matki.
Ze skórzanej teczki wyjęła kartkę, rozdarła ją na pół, i
jeszcze raz na pół.
Potem drobniutkimi literami napisała po angielsku te same
słowa, których użył kiedyś Niewidzialny.
Pomóż mi, na Boga, ratuj mnie!
Rozdział 6
Przegrałam - mówiła do siebie Giona - i nic już nie mogę
zrobić.
Czuła, jak Mithra układa jej włosy i upina piękny
koronkowy welon, podarowany jej przez matkę, a na nim tiarę
z gwiazdek, która podobno była od wieków koronacyjnym
klejnotem władców Slawonii. Powiedziano jej, że założy ją do
katedry, gdzie król zastąpi to koroną, a także w drodze
powrotnej.
Nie słuchała monotonnego głosu jednej ze swoich dam
dworu, gdyż była najzupełniej pewna, że nie dotrze do
katedry, a już z pewnością nie doczeka ceremonii ślubu z
monarchą.
Wzdrygnęła się na samą myśl o nim. Policzek wciąż piekł
po uderzeniu, ramiona bolały po brutalnym uchwycie rąk
króla, na miękkiej skórze ciągle czuła ostre paznokcie.
Pisząc wczoraj wołanie o pomoc miała wrażenie, że
Niewidzialny siedzi blisko, zupełnie jak wtedy w pociągu.
Potem wstała i zapytała czekającą z niepokojem Mithrę:
- Czy mogę ci zaufać?
Kobieta szeroko otworzyła oczy i zapewniła:
- Z całego serca kocham Waszą Wysokość i uczynię
wszystko, aby pani pomóc.
- Chcę, żebyś poszukała kapitana Dariusa - powiedziała
Giona. - Upewnij się, że jest sam i daj mu ten list. Poproś, by
natychmiast doręczył go Niewidzialnemu.
Widziała, jak Mithra zamarła w bezruchu, z osłupieniem
w oczach.
Po chwili zdumienia wzięła list mówiąc:
- Nie zawiodę cię, pani. Proszę chwilę odpocząć, kiedy
mnie nie będzie.
- Spróbuję - obiecała Giona i wróciła do łóżka. Leżała z
zamkniętymi oczyma modląc się, aby za sprawą jakiegoś cudu
Niewidzialny ocalił ją przed małżeństwem z człowiekiem, o
którym nie mogła myśleć bez przerażenia.
Musiała się nieco zdrzemnąć, bo Mithra wróciła po dość
długim czasie. Służąca powiadomiła ją przyciszonym, jakby
przestraszonym głosem:
- Znalazłam kapitana Dariusa, Wasza Wysokość, a on
zrozumiał.
Giona pozwoliła się rozebrać i zaprowadzić do łóżka.
Nieco później kazała Mithrze powiadomić jedną ze swych
dam dworu, że nie zejdzie na kolację.
Baronowa czym prędzej pospieszyła do jej sypialni.
- Służąca doniosła mi, że nie czujesz się najlepiej, pani -
powiedziała - ale nie możesz być dziś nieobecna na kolacji.
Jego Królewska Mość zaprosił swoich krewnych, a także sir
Edwarda i lady Bowden.
Giona nie odpowiedziała, więc dama ciągnęła dalej:
- Jestem pewna, że Jego Wysokość pragnie porozmawiać
z tobą, pani, by udzielić ci ostatnich wskazówek przed
jutrzejszą ceremonią i będzie niezmiernie zawiedziony, jeśli
pozbawisz go tej możliwości.
- Jego Królewska Mość zrozumie moją niedyspozycję -
powiedziała Giona ostro i zakończyła rozmowę.
Baronowa wydawała się załamana i przerażona zmianą,
jaka bez żadnej widocznej przyczyny zaszła w jej czarującej i
posłusznej podopiecznej.
- Nie chcę już nikogo widzieć, Mithro! - rozkazała w
chwilę później Giona.
Trudno jej było cokolwiek przełknąć, gdy służąca
przyniosła kolację. Potem została sama i leżała bezsennie,
modląc się, aby kapitan Darius dotarł do Niewidzialnego i aby
ten dotrzymał obietnicy.
A przecież wiedziała, jak dobrze strzeżono pałac. Nie
znała żadnej drogi, którą można by ominąć ustawione przy
każdym wejściu straże i umknąć uwadze żołnierzy,
nieustannie patrolujących okolicę.
- Jestem zdecydowana uciec, cokolwiek się stanie -
powiedziała sobie Giona, zastanawiając się, czy zdoła
wyśliznąć się z pałacu i dotrzeć do Niewidzialnego.
Miała nadzieję, że kapitan Darius prześle jej przez Mithrę
jakąś wiadomość.
Służąca jednak życzyła jej dobrej nocy nie zostawiwszy
żadnego listu, a z chwilą, gdy Giona została sama, znów
opadły ją myśli o piętrzących się trudnościach.
Mimo to przekonywała samą siebie, że błądząc w tym
labiryncie bez wyjścia, wreszcie ujrzy w oddali światełko
nadziei.
Teraz wiedziała już, że go nie zobaczy - było za późno.
Obie damy dworu zaaferowane, jakby to one wychodziły
za mąż, udały się już do katedry, a za parę minut ona sama
musi zejść do oczekującego sir Edwarda, z którym odbędzie
podróż na koronację. Przed drzwiami stała zamknięta kareta,
którą oboje z ambasadorem mieli jechać do katedry, z przodu i
z tyłu strzeżeni przez oddziały kawalerii. Król pewnie już
czeka w kościele. Giona czuła, że znalazła się w pułapce, jak
schwytane zwierzę, dla którego nie ma ucieczki. A po ślubie
pozostanie jej umrzeć zanim dotknie jej król.
Nie sposób było zapomnieć wyrazu jego twarzy w chwili,
kiedy rozdarł jej sukienkę. Wiedziała, że spotka ją ten sam los,
co dziewczęta przysyłane do pałacu dla rozrywki monarchy.
Może jej cierpienia okażą się jeszcze bardziej dotkliwe,
gdyż z tego co usłyszała podczas jego ataku wściekłości,
domyśliła się, że nienawidzi Brytyjczyków. Zechce ją zranić
nie tylko wskutek jej sprzeciwu, ale i dlatego, że była
uosobieniem wszystkiego, czego nienawidził w jej kraju.
- Muszę umrzeć - powtarzała sobie Giona aż, niechcący,
wymówiła to głośno.
- Nie dosłyszałam, co powiedziałaś, pani - powiedziała
Mithra skończywszy upinać tiarę.
Pozostało jeszcze założyć drugi welon, który można
będzie zdjąć po ceremonii, nie naruszając pierwszego. Mithra
właśnie brała go do ręki, ponownie dopytując o niedosłyszane
słowa, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Giona pomyślała, że ktoś przyszedł z wiadomością, iż sir
Edward już jej oczekuje, i zamknęła oczy w rozpaczy.
Zastanawiała się, co by się stało, gdyby odmówiła udania się
do katedry, miała jednak przeczucie, że w takim wypadku
zabrano by ją siłą.
Usłyszawszy cichy okrzyk zdziwienia Mithry, odwróciła
głowę i zobaczyła, że w drzwiach stał nie lokaj, lecz kapitan
Darius.
Wyciągnął ku niej rękę i powiedział przyciszonym
głosem:
- Mamy tylko pięć sekund - chodź, pani. Nagle ciemna
chmura troski, która spowijała ją
od wczoraj, rozproszyła się. Giona spiesznie wstała.
Mithra bez słowa podniosła tren i przewiesiła go przez ramię
księżniczki.
Giona podbiegła do kapitana, podała mu rękę, on zaś
nakazywał Mithrze:
- Poczekaj tak długo, jak tylko się da, nie pozwól, aby się
dowiedzieli zbyt wcześnie. Potem zabierz wszystko, co będzie
potrzebne Jej Wysokości i jedź do nas.
Giona miała wrażenie, że oczy Mithry rozbłysły, lecz
kapitan poprowadził ją tak szybko, że musiała uważać, aby nie
upaść.
Nie puszczając jej dłoni powiódł ją na koniec korytarza
biegnącego w kierunku przeciwnym do głównej sieni, i
popędzili razem bocznymi schodami. Na samym dole
znajdowały się niskie drzwiczki, które wyprowadziły ich na
wiekowy
dziedziniec,
otoczony
rusztowaniami,
jakby
przeprowadzano tam właśnie remont.
Ujrzała zamknięty powóz zaprzężony w cztery konie, i
gdy tylko kapitan podsadził ją do drzwi, ruszyli.
Usiadłszy na wygodnym siedzeniu Giona zauważyła, że w
oknach spuszczono rolety, aby nikt nie mógł zajrzeć do
środka. Jechali więc w ciemności.
Wiedziała, że przejeżdżają przez bramę pałacu, gdyż
słychać było, jak wartownicy stają na baczność.
Po chwili kapitan po raz pierwszy przemówił, nieco
rozbawionym głosem:
- Są przekonani, że ktoś w pałacu umarł i ze względu na
uroczystości weselne wywozimy ciało na bardziej stosowne
miejsce.
Giona nie mogła powstrzymać uśmiechu z tak
przemyślnego oszustwa. Mimo panującego w powozie mroku
nagle poczuła się tak, jakby stała w jasnych promieniach
słońca.
Konie galopowały nadal z niesamowitą prędkością.
Księżniczka zapytała:
- Jak to zrobiliście? Byłam już w rozpaczy, że zostanę
zmuszona poślubić króla.
- Niełatwo było wszystko tak szybko zorganizować -
odparł kapitan. - Poza tym jeszcze nie jesteśmy bezpieczni,
pani i obawiam się, że czeka cię długa jazda.
- Dokąd? - zapytała Giona.
Kapitan podniósł rolety. Okazało się, że są daleko poza
miastem, w szczerym polu, a przed nimi piętrzą się wysokie
góry.
Nie pytała więcej. Wiedziała, że tam właśnie przebywa
Niewidzialny. Na niedostępnej wyżynie nie tylko jest poza
zasięgiem wroga, ale i obejmuje wzrokiem całą dolinę, więc
nikt nie podejdzie go znienacka.
- Przypuszczałem, że nie będziesz, pani, miała czasu się
przebrać - odezwał się kapitan - więc pewnie zapragniesz
upiąć welon. Przygotowałem ci parę szpilek.
Trzymał je w wyciągniętej dłoni. Czy to wobec
absurdalności sytuacji, czy wskutek ulgi, że udało się jej
wymknąć z pałacu, Giona wybuchnęła śmiechem. Kapitan
także się roześmiał.
Dość trudno upinać welon w trzęsącym się powozie, lecz
jakoś dała sobie radę.
Potem dostała ciemną chustkę na głowę oraz długi, lekki
płaszcz, noszony, jak wiedziała, przez; oficerów kawalerii.
W pędzącym powozie nie mogli rozmawiać,;; więc Giona
powstrzymała się od pytań o szczegółowy plan ucieczki.
Była szczerze i głęboko wdzięczna, że udało jej się uciec z
pałacu, gdzie zapewne wszczęto już rwetes.
- Może pomyślą, że ukryłam się gdzieś w pałacu, komnat
jest przecież mnóstwo - rozważała w myślach. -
Przeszukiwanie zajmie im wiele czasu.
Wyobrażała sobie wściekłość oczekującego króla, i miała
pewność, że okrutnie ukarze za zaniedbanie wszystkich,
którzy mieli jej pilnować. Dlatego cieszyła się, że Mithra do
nich dołączy.
Powóz zatrzymał się, a kapitan wyskoczył bez słowa
wyjaśnienia i pomógł jej wysiąść.
Znaleźli się u stóp gór, a na ich przybycie czekało czterech
jeźdźców. Wszyscy siedzieli na drobnych, lecz silnych
konikach, których z pewnością używano w górach. Wyglądały
na niezawodne i bardzo wytrzymałe.
Był jeszcze jeden koń z damskim siodłem, lecz nie
zauważyła wierzchowca dla kapitana.
Odwróciła się więc do niego z zapytaniem:
- Czyżby nie jechał pan ze mną? Kapitan uśmiechnął się.
- Ci panowie zapewnią ci bezpieczeństwo, Wasza
Wysokość. Mam jeszcze sporo pracy w mieście, zanim się do
was udam.
To mówiąc skłonił się i ucałował dłoń księżniczki, po
czym pomógł jej wsiąść na konia i ułożył suknię wraz z
bezładnie poupinanym trenem tak, żeby nie było go widać pod
kawaleryjskim płaszczem.
Natychmiast dwóch jeźdźców ruszyło w przodzie, przed
Gioną, a pozostałych dwóch podążyło z tyłu.
Domyśliła się, że kapitan wsiadł z powrotem do powozu i
z nieopisaną prędkością pognał w kierunku Duricia.
Ogarnięta ciekawością, co się właściwie dzieje,
zadowoliła się poczuciem, że jest wolna, zresztą musiała zająć
się uważaniem, aby jej koń się nie potknął, gdy wjeżdżali
coraz wyżej w górę.
Jechali w milczeniu około pół godziny, aż dotarli na
płaskowyż pod szczytem. Po raz pierwszy zobaczyła tu innych
ludzi.
Na jej widok ruszyli pędem, z pewnością oczekiwali tu jej.
Dalej płaskowyż rozszerzał się, a u jego krańca widać było
wiele jaskiń. W oddali ukazała się dolina przypominająca tę, z
której przyjechała, lecz najwyraźniej nie zamieszkana. Ku
swemu zdumieniu Giona zobaczyła mnóstwo krzątających się
ludzi, podejrzewała też, że mają tu broń.
Przejechali cały płaskowyż, wreszcie u wejścia do jednej z
grot spotkali stojącego samotnie mężczyznę.
Giona właściwie nigdy wcześniej go nie widziała, lecz od
pierwszej chwili poczuła jego obecność tak, jak wtedy, w
wagonie. Nie trzeba jej było przedstawiać Niewidzialnego.
Gdy konie zatrzymały się, mężczyzna podszedł bliżej i
pomagając jej zsiąść powiedział:
- Jak się czujesz, pani? Czy podróż cię zmęczyła? Mogła
oczekiwać, że będzie o nią zatroskany, lecz roześmiała się
cicho w odpowiedzi:
- Każda sekunda okazała się pełna rozkoszy, choćby
dlatego, że wydostałam się z pałacu.
Podniosła na niego swe ogromne oczy:
- Jak to zrobiliście? To cudowne: wykradliście mnie w
ostatniej chwili, kiedy już myślałam, że wszystko stracone.
- Nie straciliśmy ciebie, pani - odparł swym niskim
głosem. - Jesteś z nami. A teraz pozwól do mojej skromnej
siedziby. Chciałbym z tobą porozmawiać.
Giona odwróciła się do czterech jeźdźców, którzy ją
przyprowadzili.
- Dziękuję, panowie - powiedziała. - Bardzo wam
dziękuję.
Potem weszła za Niewidzialnym do jego jaskini, jak się
okazało, zupełnie innej, niż oczekiwała.
Wewnątrz znajdowała się sala nie tylko przestronna, ale i
bardzo wysoka, jak komnaty w pałacu. Na podłodze leżały
dywany i stało biurko, podobne do tych, jakich używali
oficerowie dowodzący w armii. Można je łatwo przenosić na
grzbiecie konia lub muła. Było też kilka krzeseł i właśnie
miała spocząć na jednym z nich, kiedy zorientowała się, że
obok stoi człowiek, który pomoże jej zdjąć płaszcz.
Istotnie, choć w drodze pod górę było chłodno, teraz
słońce przygrzewało i okrycie stało się zupełnie zbyteczne.
Rozwiązała też ciemną chusteczkę kapitana i rozpuściła
włosy, które zapewne mocno się splątały. Wówczas
Niewidzialny powiedział cicho:
- Jesteś, pani, prześliczna, właśnie tak cię sobie
wyobrażałem.
Giona czuła, że się rumieni, a gdy spojrzała na niego,
zdała sobie sprawę, że jej oczekiwania także się spełniły.
Nie ulegało wątpliwości, że rozmówca ma greckie rysy
twarzy, nieco przypominające oblicze jej ojca.
Niewidzialny miał ciemne oczy i takież włosy, zaś posturę
dokładnie taką, jaką widziała przez chwilę w drzwiach
sypialni w pociągu. Był wysoki, barczysty, a przy tym
szczupły, miał wąskie biodra i atletyczne, długie nogi.
Miał na sobie prosty mundur szeregowego żołnierza
slawońskiego, nie potrzebował insygniów ani epoletów, aby
wiedzieć, że ma się do czynienia z wodzem i przywódcą
duchowym w jednej osobie.
Długo stali wpatrzeni w siebie, jakby nie mogli oderwać
od siebie wzroku, aż Giona odwróciła nieśmiało twarz i
usiadła na jednym z krzeseł.
Niewidzialny spoczął naprzeciwko niej, tak jak niegdyś w
pociągu, i powiedział:
- Najpierw pewnie chciałabyś się czegoś napić. Potem
porozmawiamy.
W tej chwili wszedł człowiek z butelką złocistego wina i
dwoma kieliszkami.
Służący przyniósł też tacę ze słodyczami, które Giona
znała z opowiadań ojca jako ulubiony deser ludów
bałkańskich, baklawę. Przyrządzono ją z orzechów i miodu.
Popijając wino księżniczka zdała sobie sprawę, że jest
istotnie bardzo spragniona lecz zbyt podniecona, aby czuć
głód.
Tacę ze słodyczami postawiono obok niej na biurku, a gdy
służący wyszedł z jaskini, Niewidzialny powiedział:
- Udało mi się spełnić twe życzenie, księżniczko i
uwolnić cię od przymusu małżeństwa, które byłoby zbrodnią
przeciw Bogu i człowiekowi. Teraz mam dla ciebie
propozycją lecz lękam się, abyś się nie przeraziła.
- Jak to przeraziła? - Giona nie posiadała się ze
zdumienia.
- Jesteś bardzo młoda, pani - spokojnie wyjaśnił
Niewidzialny - nikt nie powinien cię mieszać w intrygi
polityczne obcego kraju. Ale skoro się tu znalazłaś, sądzę, że
zrozumiesz moją prośbę.
- Naprawdę przerażasz mnie, panie! - skarżyła się Giona.
- Bynajmniej nie jest to moim zamiarem.
- Ale ocaliłeś mnie z rąk człowieka, którego mogę jedynie
uważać za szaleńca.
Niewidzialny zauważył jej wstrząśniętą minę, a potem
purpurowy ślad na policzku.
- Co się stało? - zapytał. - Kto cię uderzył, pani?
Teraz mówił z nutką gniewu w głosie, a Giona
instynktownie podniosła rękę do twarzy i powiedziała:
- Nie mogę o tym rozmawiać! To było okropne,
bestialskie i ohydne, postanowiłam, że jeśli mnie nie ocalisz,
będę musiała umrzeć.
Niewidzialny z westchnieniem pochylił się, aby ująć rękę
Giony.
- Wybacz mi - powiedział. - Powinienem ratować cię od
razu, wtedy w wagonie. Wiedziałem przecież, że jesteś o
wiele za młoda, niewinna i wrażliwa, aby mieć do czynienia z
takim brutalem jak król, ale wówczas nie widziałem takiej
możliwości.
- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziała Giona. - Ale
nigdy nie przypuszczałam i nawet w najgorszych koszmarach
nie śniłam, że istnieją tacy ludzie, i że można zachowywać
się... tak... niegodziwie.
Mówiła jak młodziutka, zagubiona osóbka. Niewidzialny
mocniej uścisnął jej dłoń.
- Tak wiele już przeszłaś, że boję się wyjawić ci moje
zamiary. Ale posłuchaj mnie uważnie i spróbuj się nie bać.
- Oczywiście, że posłucham - obiecała Giona. Lecz po
chwili podniosła wzrok ze słabym okrzykiem grozy.
- Ale chyba nie zamierzasz odesłać mnie z powrotem... do
niego?
- Nie, oczywiście, że nie! - uspokoił ją rozmówca. - Czy
naprawdę sądzisz, że mógłbym znów narazić cię na takie
tortury fizyczne i psychiczne, jakie właśnie wycierpiałaś?
Giona odetchnęła z ulgą.
- Wobec tego twoje plany nie mogą być aż tak straszne -
na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Napij się trochę - częstował Niewidzialny - a potem
powiem ci, co zamierzam.
Posłuchała go, czując jak złocisty trunek przenika do jej
ciała niczym światło słoneczne, rozpraszając lęk, jaki wciąż
czaił się w piersi.
Potem zaproponowała:
- Może najpierw się przedstaw. Znam cię tylko jako
Niewidzialnego, a teraz znakomicie cię widzę!
Roześmiał się spontanicznym, szczęśliwym śmiechem.
- Nazywam się Miklos - powiedział - i, jak chyba już
wiesz, jestem synem króla Aleksandrosa, ostatniego
slawońskiego władcy tego kraju, dlatego z urodzenia mam
prawo do tronu.
- Oczywiście, że tak - przyznała Giona. - Podoba mi się
twoje imię. Miklos to po angielsku Michał, i faktycznie tylko
archanioł Michał mógł wykraść mnie z tak pilnie strzeżonego
pałacu.
- Dzięki temu nie grożą ci już zakusy króla - zaznaczył
skromnie Miklos. - Ale wciąż jesteś w Slawonii, kraju, w
którym istnieją głębokie podziały.
Ze sposobu, w jaki mówił, Giona domyślała się, że ma to
jakiś związek z jej osobą. Miklos puścił jej dłoń. Splotła ręce
na kolanach i podniosła oczy, jak dziecko czekające na słowa
nauczyciela.
- Moja propozycja może wydać ci się wstrząsająca -
powiedział Miklos - ale pamiętaj, że to sprawa najwyższej
wagi dla mnie i dla mojego kraju.
- Słucham więc - odparła Giona miękko.
- Sądzę, że już wiesz, iż to na skutek nacisku ze strony
parlamentu i wbrew woli króla wysłano delegację do Anglii,
aby poprosić o pomoc, której symbolem miała stać się krewna
królowej Wiktorii.
- Teraz jestem pewna, że sam król nie życzył sobie
brytyjskiej żony. - Giona pamiętała wściekłość, z jaką
atakował ją za brytyjskie pochodzenie.
- To prawda - przytaknął Miklos. - Byłby zupełnie
zadowolony, gdyby mógł Slawonię przyłączyć do monarchii
austro - węgierskiej, lecz za bardzo bał się opozycji, aby
spełnić swe marzenia.
Przerwał na chwilę, jakby dla namysłu, a Giona czekała,
zastanawiając się, co miał jej do powiedzenia.
- Królowa przychyliła się do naszej prośby - odezwał się
znów Miklos. - Przysłała cię tu, abyś zasiadła na tronie, przez
co wyraźnie dała do zrozumienia Austriakom i wszystkim
innym, którzy mieliby ochotę pozbawić nas niepodległości, że
stoi za nami Imperium Brytyjskie.
Giona skinęła głową To wszystko już wiedziała i nie
pojmowała, do czego książę zmierza. Wreszcie usłyszała:
- Nie wierzę, aby królowa przypuszczała, jak nisko upadł
król Ferdynand. Ale dla dobra Slawonii proszę cię, abyś mimo
wszystko spełniła swą misję, którą podjęłaś z ogromną
odwagą przybywając samotnie do tego kraju.
- Nie rozumiem.
Książę Miklos uśmiechnął się.
- Bardzo źle to sformułowałem - przyznał - a ja po prostu
proszę cię, abyś poślubiła króla i tym samym zapewniła
bezpieczeństwo Slawonii.
Giona wpatrywała się w niego ze zgrozą, jakby nie mogła
uwierzyć jego słowom.
Książę raz jeszcze ujął jej dłoń mówiąc:
- Nie króla Ferdynanda, który objął tron po moim ojcu
tylko dzięki głupocie naszych mężów stanu, lecz prawowitego
króla, Slawończyka, którego nasz naród kocha, tak jak i
ciebie.
Giona wpatrywała się w niego przez chwilę. Potem
powiedziała ledwie słyszalnym głosem:
- Czyli... mam poślubić... ciebie?
- Tak - odparł - błagam o to, padnę na kolana, jeśli sobie
tego zażyczysz. Uścisnął jej dłoń mówiąc:
- Przysięgam, że dołożę starań, abyś była szczęśliwa, a
wierzę, że gdy poznamy się bliżej, okaże się, że mamy ze sobą
wiele wspólnego.
Przerwał na chwilę, by spojrzeć jej w oczy szeroko
rozwarte, nieco przestraszone i zdumione. Potem zapytał
bardzo miękko:
- Czy wyjdziesz za mnie, moja mała księżniczko?
Ocaliłaś mi życie, a teraz proszę cię, byś ocaliła mój tron.
- Czy pan tego... naprawdę chce? - zapytała Giona, tak
zaskoczona, że niezupełnie pewna, co mówi.
- Zdaję sobie sprawę, że po tym, co przeszłaś, proszę o
bardzo wiele - stwierdził książę Miklos.
- Ale patrząc na to z czysto praktycznego punktu
widzenia, wiem, że jeśli pojmę za żonę Angielkę przysłaną
przez królową Wiktorię, aby poprzeć niepodległość naszego
kraju, cały lud, nawet ci, którzy lękają się Austriaków, stanie
za mną.
- Co więcej - ciągnął dalej - jestem pewien, że w wojsku
szeregowi żołnierze zbuntują się przeciw austriackim i
niemieckim oficerom, a wtedy królowi Ferdynandowi nie
pozostanie nic innego, jak abdykować.
Giona odetchnęła głęboko.
- Jeśli naprawdę sądzisz... że tak się stanie - powiedziała
wreszcie - to oczywiście, że muszę cię poślubić.
W oczach księcia dojrzała podniecenie i radość, a potem
po raz drugi poczuła jego usta na swej miękkiej dłoni.
Miała dziwne uczucie, jakiego jeszcze nigdy nie doznała i,
nagle onieśmielona, nie potrafiła na niego spojrzeć.
- Dziękuję, księżniczko - powiedział cicho.
- Czuję, że postąpiłem okrutnie prosząc cię zbyt prędko o
tak wiele tuż po cierpieniach, jakich nie zniosłaby większość
kobiet. Jednakże sprawa jest pilna, gdyż właśnie w tych
dniach wszystkie znaczące osobistości w kraju zebrały się w
Duriciu.
A ponieważ dopiero co publicznie odtrąciłaś króla
Ferdynanda i jego austriackich i niemieckich popleczników, a
przyłączyłaś się do pretendenta do tronu, zmiany mogą
nastąpić lada dzień. Po dłuższej chwili milczenia dodał:
- O ile się nie mylę, a musiałbym się pomylić bardzo
grubo, przeciwko nam będą tylko ci, którzy i tak schronią się
za granicą!
Powiedział to nieco ostrzejszym tonem. Giona zdawała
sobie sprawę, jak wielki sprzeciw musi budzić w księciu
postępowanie króla i austriacko - niemieckich dygnitarzy.
- Co chcesz, abym uczyniła? - spytała. Książę uśmiechnął
się, po czym odpowiedział:
- Chcę, abyś rozgościła się i odpoczęła w swojej jaskini,
do której cię zaraz zaprowadzę, póki nie poczynię stosownych
przygotowań do naszego ślubu, który odbędzie się dziś
wieczorem, tuż przed zmrokiem. A jutro, o ile nie będziesz się
bała, chciałbym, abyś okazała się tak dzielna i pojechała ze
mną do stolicy, gdzie mam zamiar dochodzić swoich praw.
Giona popatrzyła na niego ze zdumieniem. Potem
powiedziała:
- Ale to z pewnością będzie... niebezpieczne. A jeśli
ktoś... podłoży bombę, albo zechce cię zastrzelić?
- Bomby nie podłożą - stwierdził książę. - Za bardzo się
boją. Poza tym jeśli jeszcze ktoś ze straży królewskiej stawi
opór, to nie ciebie będzie chciał zastrzelić, tylko mnie, ale ja
muszę podjąć to ryzyko.
- Musisz?! - zawołała Giona. - Ale gdyby... gdyby jednak
ktoś cię... zabił, to król Ferdynand może znów na mnie
nastawać.
W jej głosie brzmiało tyle trwogi, że książę Miklos ukląkł
obok niej i ujął obie jej ręce.
- Posłuchaj, Giono - po raz pierwszy nazwał ją po
imieniu.
- Słucham.
- Obiecuję, że cokolwiek się stanie, jeśli uczynisz to, o co
proszę, zapewnię ci bezpieczeństwo i nikt nie będzie
wymagał, abyś oddała swą rękę ani królowi Ferdynandowi,
ani nikomu do niego podobnemu. Czy mi zaufasz?
Patrząc mu w oczy z tak bliska, że wprawiało ją to w
zażenowanie, nie sposób było odwrócić wzroku.
- Zaufam - powiedziała po długiej chwili. Ucałował obie
jej ręce i podniósł się.
- Wiec postanowione - ucieszył się - myślę, że na razie
starczy ci wrażeń. Podejrzewam, że nie spałaś dobrze dziś w
nocy.
- Jak mogłabym spać?
- Dlatego odpocznij teraz. Przyrządzono już dla ciebie
obiad, a jest w obozie kobieta, która zajmie się tobą do czasu,
aż przyjedzie Mithra.
- Wszystko przewidziałeś! - Giona ucieszyła się na myśl,
że będzie miała przy sobie wierną służącą.
- Spróbuję zadbać o ciebie należycie - odparł książę - lecz
wybacz mi drobne niedogodności póki nie znajdziemy się z
powrotem w pałacu, który należał kiedyś do mojego ojca, a
przedtem do czterech pokoleń jego przodków.
To mówiąc poprowadził Gionę do położonej obok
mniejszej jaskini.
Jej umeblowanie było skromne, lecz na podłodze leżał
dywan, stała wygodna kanapa i stół z ustawionym lustrem.
Czekała tu przemiła kobieta w średnim wieku. Na ich widok
dygnęła.
- To jest Maria - przedstawił książę. - Kiedyś mnie
wychowywała i strasznie psuła! Nieprawdaż, Mario?
- Wszyscy miłują Waszą Królewską Mość - uśmiechnęła
się kobieta - i tak samo pokochają piękną księżniczkę.
Pomogła jej zdjąć suknię ślubną i włożyć luźną koszulę do
snu, cały czas obsypując ją miłymi i pochlebnymi słowami.
Zmęczenie, a pewnie i kieliszek złocistego wina oraz
jedzenie sprawiły, że Giona natychmiast zasnęła. Gdy się
obudziła, znalazła obok siebie Mithrę, a także wszystkie swoje
szczotki i grzebienie do włosów, poukładane na stole przed
lustrem.
- Mithro! Jesteś już! - zawołała radośnie.
- Jestem przy tobie, Wasza Wysokość i bardzo cieszę się
twym szczęściem.
Odetchnąwszy głęboko dodała:
- Teraz poślubisz prawowitego króla, szlachetnego i
prawego, którego wszyscy kochają i podziwiają.
- Powiedziano ci, że mam wyjść za mąż dziś wieczorem?
- Z wielką radością o tym usłyszałam, pani. Giona usiadła
na miękkim łóżku.
- Co się działo po mojej ucieczce?
- Najpierw co chwila lokaje przychodzili z wieścią, że sir
Edward czeka na ciebie i że trzeba się spieszyć. Potem
spakowałam rzeczy, których, według mnie, mogłabyś
potrzebować. Wtedy zjawił się sir Edward osobiście. Najpierw
zapukał, a gdy otwarłam drzwi, zapytał:
- Co się dzieje? Jej Wysokość spóźnia się już dziesięć
minut. Król będzie bardzo niezadowolony!
Zrobiłam zaskoczoną minę i odpowiedziałam:
- Ależ Najjaśniejsza Pani już dawno wyszła, panie.
Czyżby nie było jej z tobą?
Sir Edward rozejrzał się po sypialni, jakby nie mógł
uwierzyć moim słowom. Potem zwołał lokajów i koniuszych,
aby cię szukali.
- Widziałam, jak biegali po pałacu zaglądając do
wszystkich pokoi. Sama zbiegłam po schodach, jak kazał
kapitan. Tam czekał na mnie powóz.
- Bardzo się cieszę, że książę zdołał cię wywieźć -
powiedziała Giona. - Obawiałam się, że mogłaby spotkać cię
kara za moje zniknięcie.
- Z pewnością tak by się stało - przytaknęła Mithra
ponuro. - Żal mi tych, którzy pozostali w pałacu. Co się z nimi
stanie, gdy król dowie się o wszystkim?
- Najpierw będzie musiał wyjaśnić moją nieobecność
zebranym w katedrze gościom - zauważyła Giona.
- Mithra nie miała nic więcej do opowiedzenia, więc
Giona wstała, umyła się i z pomocą służącej ubrała w suknię
ślubną. Po raz pierwszy doceniła jej wytworność i była
wdzięczna królowej Wiktorii za tak elegancki prezent.
Znów Mithra ułożyła jej włosy, upięła welon i tiarę, którą,
jak powiedziano Gionie, nosiła do ślubu matka księcia
Miklosa, a także jego babka.
Potem, gdy słońce schyliło się ku zachodowi, oblewając
góry promienną purpurą, książę Miklos stanął u wejścia do
jaskini.
Ubrany był zupełnie inaczej niż przy poprzedniej
rozmowie. Miał na sobie strój głównodowodzącego. Na jego
piersi połyskiwało nie mniej orderów niż u króla Ferdynanda,
lecz nie nosił kapelusza, a gdy stał tyłem do słońca, Gionie
wydawało się, że bije od niego nieziemskie światło.
Musiał posiadać jakąś nadludzką moc, niespożytą
witalność, siłę i szlachetność.
Wszedł do jaskini i zapytał łagodnym głosem:
- Czy wypoczęłaś już?
- Wyspałam się - odparła Giona.
- Cieszę się. Czy jeszcze się boisz? Pokręciła głową.
- Nie, czuję się tylko trochę onieśmielona.
- To mi się bardzo podoba.
Spojrzała na niego ze zdumieniem, potem zdała sobie
sprawę, że cały czas słyszy ich Mithra.
Książę wyciągnął rękę.
- Chodź - powiedział z uśmiechem. - Czekają już na nas.
Wsparta na jego ramieniu wyszła z jaskini. U ich stóp
otwierała się spowita blaskiem dolina, którą widziała po
przybyciu. Jak po chwili zauważyła, światło owo pochodziło z
niezliczonych pochodni.
Ku swemu zdumieniu ujrzała tam pełno ludzi.
Gdy schodzili powoli górską ścieżką, ich oczom ukazało
się podium, a na jego środku - ołtarz z krzyżem i mnóstwem
zapalonych świec.
Przed nim stał duchowny z długą, siwą brodą, w mitrze i
zdobnej szacie, co wskazywało na obrządek wschodni.
Jakby odgadując jej myśli, książę Miklos wyjaśnił:
- Wiedziałem, że jako nieodrodna córka swego ojca nie
będziesz miała nic przeciwko temu, aby wziąć ślub
prawosławny. Niemal wszyscy Slawończycy w tej części
kraju, podobnie jak ja, są obrządku greckiego.
Giona rzuciła spojrzenie, po czym powiedziała po prostu:
- Wiem, że mój ojciec bardzo by się ucieszył. Zeszli już
na dno doliny, gdzie łatwiej było chodzić po miękkiej trawie.
Gdy przechodzili przed tłumem ku ołtarzowi, Giona
zauważyła liczną grupę mężczyzn odzianych w mundury armii
slawońskiej. To na pewno ci, którzy, jak przewidział książę,
już zdezerterowali z armii austriackiej.
Reszta zebranych miała na sobie stroje ludowe. Kobiety
nosiły kwiaty we włosach, a mężczyźni - w butonierkach.
Dzieci sypały płatki przed młodą parą.
Pop prowadził ceremonię ślubu i mszę z takim przejęciem,
że każde jego słowo było piękne, jakby pochodziło od samego
Boga.
Potem cała dolina śpiewała jednym głosem, który wznosił
się ku niebu, usianemu już gwiazdami. Gionie łzy same
napłynęły do oczu ze szczęścia. Książę chyba odgadł jej
uczucia, bo uścisnął jej dłoń. Wiedziała, że był wzruszony nie
mniej niż ona.
Gdy msza dobiegła końca, wszyscy zaczęli wiwatować, a
coraz to nowe okrzyki odbijały się raz po raz echem od gór,
zalewając dolinę ogłuszającą wrzawą.
- A teraz - książę miał już widocznie dość powagi -
rozpoczniemy naszą ucztę weselną, mam nadzieję, że jesteś
głodna, Giono, bo ja tak.
- Opowiedz mi więcej o swojej działalności - poprosiła,
gdy usiedli przy stole weselnym.
Mieli przed sobą nie tylko liczne świece, ale i kilka
przepięknych kielichów inkrustowanych klejnotami. Z
pewnością należały do przodków księcia. Bez wątpienia
zabrał je ze sobą udając się na wygnanie.
- Opracowałem plan - odparł - i posłałem na dół ludzi z
wieścią, że pobieramy się dziś wieczorem.
Przez chwilę patrzył na żołnierzy, których licz - ba, jak
uznała Giona, znacznie wzrosła od początku ceremonii.
- Jak przypuszczałem, w armii panuje zamęt, a bez
pomocy wojska ani król Ferdynand, ani jego austriaccy
oficerowie nie będą w stanie stawić nam czoła.
Gdy wieczór dobiegał końca, Giona miała już pewność, że
nie śni. Z miasta nadchodziło coraz więcej ludzi, a przecież
droga musiała być długa i uciążliwa.
Dzięki sile ich patriotyzmu i lojalności wobec księcia
wyruszali na tak męczącą wędrówkę.
Ludzie księcia witali ich hojnymi zapasami ogromnych
beczek piwa i baryłek wina, a co chwila wznoszono zdrowie
Giony lub księcia. Młody pan dziękował za każdy toast,
czyniąc stosowne i zabawne uwagi.
Giona była chyba zbyt szczęśliwa, aby jeść, lecz starczyło
jej apetytu, by delektować się błękitnym pstrągiem złowionym
w jednym z górskich strumieni, tutejszymi kuropatwami, oraz
przepysznymi, w dużej części nieznanymi jej dotąd owocami.
Nie brakło też złocistego wina, które, jak powiedział książę,
pochodziło z winnic slawońskich, założonych przez jego
pradziadka, a dających z roku na rok lepsze owoce.
- Głupotą jest nie eksportować go - stwierdził - i to chyba
jeden ze sposobów poprawienia naszej sytuacji finansowej.
Mam w planach jeszcze inne inwestycje.
Giona była przekonana, że czego by się książę nie imał,
zostanie uwieńczone pełnym sukcesem.
Gdy zaczęły się tańce, Miklos poradził jej cicho:
- Lepiej udaj się teraz na spoczynek. Miałaś dziś długi i
wyczerpujący dzień, a jutro również czekają cię niemałe
trudy.
Giona chciała zostać, lecz czuła, że mąż ma rację.
Ponieważ wycierpiała tak wiele z rąk króla, ponieważ spędziła
wiele czasu w strachu, wreszcie ponieważ poprzedniej nocy
nie zmrużyła oka, obawiając się, że kapitan Darius nie
znajdzie Niewidzialnego i zostanie zmuszona poślubić króla,
czuła się faktycznie bardzo zmęczona.
Ogarniało ją znużenie i coraz trudniej było powstrzymać
opadające powieki.
Książę niemal zaniósł ją stromą ścieżką do jaskiń, a u
wejścia do komnaty, w której czekała Mithra, przystanął i
powiedział:
- Posłuchaj, Giono, chciałbym powiedzieć ci coś
ważnego.
Spojrzała na niego. Jego twarz malowała się wyraźnie w
świetle księżyca zawieszonego ponad najwyższymi szczytami.
- O co chodzi? - zapytała nieco zaniepokojona.
- Proszę się nie obawiać - uspokajał. - Chciałem cię tylko
pochwalić, że byłaś dzielna i wielkoduszna wychodząc za
mnie, zanim mieliśmy okazję poznać się bliżej. Dlatego
proponuję, abyśmy najpierw zawarli przyjaźń, a dopiero
później opowiem o miłości.
Giona spuściła wzrok pod jego spojrzeniem i zarumieniła
się.
- Jesteś bardzo młoda - ciągnął dalej miękko - i bardzo,
bardzo piękna. Łatwo mógłbym powiedzieć ci wiele rzeczy,
które cisną mi się na usta, lecz czuję, że mi nie uwierzysz.
Dlatego chcę poczekać, moja mała księżniczko, aż nastąpi
właściwa chwila, a ponieważ dobrze się rozumiemy,
powinniśmy zorientować się, kiedy ona nadejdzie.
Raz jeszcze podniósł jej dłoń do ust. Skąd miała wiedzieć,
jakimi słowami przemówić?
Tym razem obrócił jej rękę i ucałował wewnętrzną stronę.
Nic podobnego nie przydarzyło jej się wcześniej, pod
dotykiem jego ciepłych ust przez ciało Giony przebiegł
dreszcz wzruszenia.
Zanim zrozumiała swoje uczucia, puścił jej dłoń i
zaprowadził do jaskini, gdzie czekała już Mithra.
- Dobrej nocy, moja księżniczko - powiedział na
odchodnym. - Śpij dobrze i niech cię Bóg błogosławi, gdyż
dziś ocaliłaś mój kraj od zagłady, a dzięki tobie będziemy żyć
w szczęściu i pomyślności.
To mówiąc wyszedł, choć Giona żałowała, że nie został
dłużej.
Rozdział 7
Giona obudziła się z poczuciem, że dzieje się wiele
ciekawych rzeczy. I faktycznie, rychło zdała sobie sprawę, że
był to dzień przełomowy nie tylko w życiu Miklosa, lecz także
jej własnym.
Równocześnie miała świadomość, że grozi im
niebezpieczeństwo, a pomimo wszystkich uniesień gdzieś w
głębi duszy dręczyła ją obawa, że w ostatniej chwili, gdy
zwycięstwo wydaje się tak bliskie, mężczyzna jej marzeń
zginie.
Byłoby z jej strony głupotą, gdyby nie doceniła
wściekłości, jaka na pewno ogarnęła króla na wieść o jej
zniknięciu. Nie ulegało wątpliwości, że doradcy monarchy i
austriacko - niemiecka kadra oficerska w armii będą dążyli do
śmierci Miklosa.
- Ocal go, Boże, proszę, ocal go! - modliła się, gdy Mithra
ją ubierała.
Była tak pogrążona w modlitwie, że dopiero pod koniec
ubierania zdała sobie sprawę, iż stoi w sukni ślubnej, którą
miała na sobie wczoraj, w tiarze na głowie, lecz bez welonu.
Rzuciła pytające spojrzenie służącej.
- Tak chce cię dziś widzieć książę, pani. Przyniosłam ci
jeszcze inną szatę, ale ta jest o wiele piękniejsza.
Na szczęście suknia ślubna wcale się wczoraj nie
zabrudziła, ani nie pogniotła, z tej prostej przyczyny, że była
wyszywana drobniutkimi diamencikami, które zapobiegały
deformacji nawet podczas jazdy pod górę.
Wczoraj w świetle pochodni i księżyca Giona wydawała
się odziana w srebro. Teraz zaś, gdy szła do jaskini, w której
czekał na nią Miklos, promienie słoneczne otoczyły ją
złocistym blaskiem. Książę wyglądał na zauroczonego.
- Jesteś taka śliczna - zachwycał się - jakbyś nie była
rzeczywista, zaiste, odziana w złoto, wydajesz się boginią
nadziei, a od naszego pierwszego spotkania właśnie nadzieję
mi dajesz.
Giona roześmiała się cicho na wspomnienie ich pierwszej
rozmowy w ciemności, kiedy to, nie widząc rozmówcy, tak
wyraźnie czuła jego obecność.
- Niewidzialny stał się widzialny.
Uśmiechnął się, a potem pomógł jej zejść do doliny, gdzie
czekali na nich żołnierze. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła
Giona był otwarty powóz do złudzenia przypominający ten,
którym jechała z królem do parlamentu. Miklos chyba czytał
w jej myślach:
- Tak, ukradłem go, a raczej pożyczyłem na tę szczególną
okazję.
Znów się. roześmiała. Miklos tak humorystycznie
opisywał swoją brawurę. Znalazłszy się w środku zauważyła,
że w miejsce odsuniętego dachu umieszczono mnóstwo
polnych kwiatów. Tak samo przystrojone były końskie szyje
oraz siedzenie woźnicy i lokaja.
Zdumiało ją, że zaprzęgnięto tylko dwa konie, lecz gdy
ruszyli, okazało się, że to ze względu na sporą liczbę
zwolenników Miklosa, którzy musieli nadążyć za powozem.
Co prawda niektórzy jechali na krępych kucykach, które
wniosły ją wczoraj pod górę, a po każdej stronie powozu
jechało czterech jeźdźców ubranych tak, jak Miklos przy jej
powitaniu, w proste mundury slawońskie bez pagonów czy
insygniów.
Usłyszawszy, jak do nich przemawia, wiedziała, że to jego
najbliżsi przyjaciele.
Był tak wczesny ranek, że słońce jeszcze nie przypiekało,
a w dolinie wiał łagodny wietrzyk. Dzięki niemu powietrze
pozostało świeże, a Giona pomyślała, że czuje się tak, jakby
pili szampana.
Towarzyszący im ludzie, z pewnością w znakomitym
nastroju, idąc za końmi śpiewali, jak domyśliła się Giona,
pieśni ludowe, znane im od dziecka.
Niebawem zaczęli do nich dołączać ludzie z pól, chat i
znad brzegu rzeki. Kobiety witały okrzykami Miklosa, po
czym dołączały do idącego tłumu.
W miarę, jak zbliżali się do miasta, towarzyszący im tłum
rósł tak, że wydawało się, iż z Miklosem przybywają do
stolicy wszyscy mieszkańcy wsi.
Dopiero gdy podeszli blisko i wyraźnie ujrzeli dachy i
wieże, Giona znów poczuła lęk. Już wyobrażała sobie, że król
Ferdynand zdołał zebrać swoje wojsko, a jeśli zamierzał
walczyć, jego ludzie będą czaili się na murach miasta, ukryci
na dachach domów z karabinami gotowymi do strzału,
wycelowanymi w Miklosa i jego zwolenników.
Poważnie zatrwożona wsunęła dłoń w rękę księcia, by
poczuć jego pokrzepiający, mocny uścisk. Wiedziała, że on
nie boi się ani trochę, przekonany, że wszystko odbędzie się
zgodnie z oczekiwaniami.
Jeśli zapragnęłaby porozmawiać z nim, było to
niemożliwe, gdyż pieśni i wiwaty zagłuszyłyby jej słowa.
Slawończycy najwyraźniej uwielbiali okazywać swe
szczęście.
Teraz zaś nadciągali do masywnej bramy miasta, a Giona
przerażonymi oczyma szukała rozstawionych tu żołnierzy,
choć zapewne większe siły kryły się wewnątrz, gotowe do
walki.
Z daleka widziała ludzi, choć nie była pewna, czy to
wojskowi.
U samych bram zatrzymano konie, a Giona spojrzała na
Miklosa, z niepokojem zastanawiając się, co się stało.
On zaś pomógł jej podnieść się i dokładnie w tej samej
chwili z miasta przybył kapitan Darius na czarnym rumaku.
Galopem podjechał ku powozowi, zasalutował i powiedział:
- Witajcie! To najodpowiedniejsze chyba słowo!
Książę odetchnął głęboko, a kapitan ciągnął dalej: - Król
Ferdynand i większość jego świty już uciekli z miasta.
- Dokąd?
- Wydaje się, że do Serbii - odpowiedział kapitan - ale
podejrzewam, że pojadą dalej do Wiednia, więc nie będą nas
więcej niepokoić.
Miklos stał chwilę bez ruchu, zupełnie, jakby nie wierzył
w taki obrót sprawy. Natomiast Giona, gdy jej obawy prysły
na wieść o ucieczce króla, wydała okrzyk najwyższego
szczęścia. Potem rzuciła się księciu na szyję.
- Wygraliśmy... udało się! Och, Miklosie, wygraliśmy!
On uciekł, a my nie musimy się więcej bać.
Czuła, jak obejmują ją książęce ramiona, a gdy podniosła
ku niemu rozpromieniony wzrok, wyrzucając z siebie
bezładne słowa, pochylił się i ucałował jej usta. Przez chwilę
nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Ten pocałunek
uświadomił jej, że o tym właśnie marzyła, tego pragnęła, choć
nie zdawała sobie sprawy ze swoich uczuć.
Przygarnął ją jeszcze mocniej, aż poczuła się tak, jakby
przez całe jej ciało przebiegł niczym błyskawica promień
światła. Dopiero po chwili zauważyła, że wszyscy wkoło
zapamiętale wiwatowali, machali kapeluszami, i chusteczkami
świętując radosną nowinę.
W miarę, jak wiadomość o ucieczce króla podawano sobie
z ust do ust, coraz dalej rozchodziły się fale okrzyków.
Przez chwilę, wciąż obejmując Miklosa, Giona pogrążona
była w myślach o pocałunku. Potem usłyszała spokojne, mimo
uniesienia, słowa księcia:
- Co jeszcze załatwiłeś, Otho?
- Arcybiskup oczekuje was w katedrze - odparł kapitan
Darius - a wasi uradowani poddani zebrali się na placu.
Miklos uśmiechnął się.
- Dziękuję ci - powiedział. - Wiedziałem, że można ci
zaufać.
- To najszczęśliwszy dzień w moim życiu! - zawołał
kapitan.
Zasalutował, zawrócił i ruszył z powrotem do miasta.
Miklos znowu posadził Gionę obok siebie. Wciąż
trzymała go za rękę mówiąc:
- Więc to prawda... król uciekł.
- Uciekł - potwierdził książę - i już nie musimy więcej o
nim myśleć. A teraz, moja piękna żono, jedziemy na
koronację. Potem przywrócimy w kraju szczęście, jakie znano
tu za panowania mojego ojca.
- Jestem pewna, że możesz je zapewnić - wyszeptała
Giona.
- Ale tylko z twoją pomocą - odparł Miklos. Na chwilę
ich oczy się spotkały, a Giona czuła się tak, jakby znów ją
pocałował.
Potem nieśmiało odwróciła wzrok, wiedząc, że mrowie
ludzi przygląda się i oklaskuje ich podczas jazdy przez miasto.
Powiedziała sobie, że nawet najbardziej zakochanej
księżniczce nie wolno zapominać o obowiązkach względem
jej narodu.
Gdy zajechali na plac, stało tam tylu ludzi, że konie ledwo
zdołały wjechać. Teraz ich powóz tonął w kwiatach.
Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, wszystkie dzieci po
obu stronach ulicy ofiarowywały kwiatki, a ich matki także
przyniosły skromne bukieciki. Rzucały je na powóz lub na
drogę. Gdy przejechali przez plac do sąsiadującej z gmachem
parlamentu katedry, Giona obawiała się, że zostaną zasypani
kwieciem.
Kapitan Darius czekał na stopniach katedry, pośród
duchownych. Za nim stała elegancko ubrana grupa, zapewne
członkowie parlamentu z małżonkami, a może i arystokraci,
których Giona dotąd nie poznała. Oczywiście, że wszyscy byli
Slawończykami, uradowanymi z przybycia swego księcia.
Królewska para ruszyła teraz w ślad za duchownymi,
wśród ukłonów, a gdy weszła do katedry, okazało się, że
kościół był pełen ludzi. U stóp ołtarza czekał arcybiskup
który, jak domyślała się Giona, od dawna nie odprawiał tu
mszy. Oczekiwał w najbardziej uroczystym stroju
prawosławia.
Prezbiterium rozświetlały świece, lecz brak siedmiu
srebrnych lampek wskazywał, że za panowania króla
Ferdynanda musiały się tu odbywać msze luterańskie.
Niepodobna było jednak zadawać pytań, gdyż Miklos
poprowadził ją przed ołtarz i rozpoczęła się koronacja.
Giona obawiała się, że nieuchronnie popełni jakiś błąd,
lecz jeden z duchownych stał obok niej i podpowiadał, co
czynić. Po koronacji męża uklękła przed nim i również na jej
głowie spoczęła korona.
Miklos pomógł jej się podnieść i stanęli przed ogromnym
tłumem zebranym w katedrze, a wszyscy powitali ich
okrzykiem tak szczerym i radosnym, że Gionie znów
napłynęły łzy do oczu.
Po modlitwach odśpiewano hymn narodowy. Potem,
wciąż w koronach, królewska para przeszła wśród tłumu ku
wyjściu i stanęła na schodkach katedry, przed zebranymi
mieszkańcami Slawonii.
Gdyby król Miklos chciał przemówić, byłoby to
niemożliwe, gdyż wszystko zagłuszały wiwaty i okrzyki
podniecenia. Nie ucichły, gdy odwrócili się, by przed
wyjazdem do pałacu zostawić korony w katedrze.
Ktoś zdjął koronę Giony i zamiast niej nałożył jej z
powrotem tiarę, zaś na Miklosa czekał kapelusz z piórem, w
którym wyglądał nad wyraz przystojnie. Giona zdała sobie
sprawę, że bije od niego powaga, jakiej nie miał przedtem.
Przed katedrą czekała na nich zaprzężona w sześć koni
kareta z lokajami, rzeźbiona i pozłacana tak bogato, że z
pewnością używano jej jedynie w wyjątkowych chwilach.
Jechali powoli, aby oczekujące tłumy mogły ich widzieć, a
wzdłuż ulicy nie było żołnierzy.
Ludzie biegli obok karocy wiwatując i rzucając kwiaty, a
ich szczęście tak bardzo udzielało się królewskiej parze, że
Giona również miała ochotę wznosić okrzyki.
- Oni cię kochają, Miklosie. Z całego serca kochają! -
usiłowała przekrzyczeć tłum.
- Ciebie też kochają - odparł. - Czy widzisz, ile dzieci
trzyma różyczki? Zdobyłaś ich serca wtedy przed
parlamentem.
- Słyszałeś o tym?
- Wielu ludzi mi o tym opowiadało - odparł - ale
pierwszym, od którego to usłyszałem, był Otho Darius.
- Od początku miałam przeczucie, i to słuszne, że był
twoim zaufanym człowiekiem - przyznała Giona.
Miklos roześmiał się.
- To mało powiedziane. Odegrał wyjątkowo trudną i
niebezpieczną rolę. Udawał, że jest na usługach króla, choć
naprawdę działał dla mnie.
- To bardzo dzielny człowiek.
- Masz rację - zgodził się książę. - Właściwie jest moim
kuzynem i posiada spory majątek na wschodzie kraju, ale
jeszcze długo się nim nie nacieszy.
- A to dlaczego?
- Ponieważ potrzebuję go tutaj - powiedział Miklos. -
Mimo młodego wieku zamierzam powierzyć mu dowództwo
armii, a musi mi też dopomóc w przeprowadzeniu reform, bez
których nie zapewnię szczęścia ani dobrobytu w państwie.
- Potrzeba tu szkół, a zapewne też szpitali.
- To już twoje zadanie.
- Och, nie! - opierała się Giona. - A jeśli nie dam sobie
rady?
- Obiecuję służyć ci pomocą - obiecał Miklos. - Możesz
być o tym przekonana.
I znów to onieśmielające spojrzenie.
Nie mieli okazji do dalszych rozmów, gdyż dojechali do
pałacu, gdzie znów czekał kapitan Darius, tym razem ze sporą
grupą dygnitarzy slawońskich którzy, jak się później
dowiedziała Giona, odmówili współpracy z królem
Ferdynandem, a teraz chcieli spełniać wszelkie życzenia
nowego monarchy.
Dużo opowiadano podczas krótkiego i smakowitego
obiadu, a jedyną przemowę w czasie posiłku wygłosił król.
Podziękował wszystkim za lojalność i oznajmił, że od jutra
rozpoczyna reformy, które, jak uważa, należało wprowadzić
dużo wcześniej.
Dopiero późnym popołudniem Giona mogła udać się na
górę, aby zdjąć tiarę, która, choć lekka, zaczęła uwierać.
- Idź odpocząć - poradził jej Miklos. - Mithra już czeka.
Powie ci, co zaplanowałem na wieczór.
Giona chciała zaprotestować, mówiąc, że wolałaby raczej
zostać z nim sama, ale pomyślała, że mógłby odmówić, i
oboje wprawić w zakłopotanie.
Istotnie, czuła się wyczerpana uprzejmościami i
gratulacjami tak wielu ludzi. Doznała niemałej ulgi na widok
Mithry stojącej u szczytu wielkich schodów.
Służąca nie dygnęła, lecz przyklękła, ucałowała jej dłoń i
powiedziała:
- Przysięgam, Wasza Królewska Mość, że będę zawsze
nie tylko lojalnie ci służyła, ale i darzyła cię miłością.
Giona omal się nie rozszlochała.
- Dziękuję, Mithro, obawiam się, że jestem bardzo
zmęczona.
- Wiem, Najjaśniejsza Pani. Wszystko już gotowe. Proszę
pójść za mną!
Poprowadziła Gionę w kierunku pokoju, który księżniczka
zajmowała przedtem, lecz weszły do innej komnaty, jak
podejrzewała Giona, zamkniętej za panowania króla
Ferdynanda. Przechodziły przez sale, gdzie służące wciąż
jeszcze zdejmowały płócienne pokrowce z mebli, szorowały i
odkurzały.
Gdy wreszcie weszła do własnej sypialni, zorientowała
się, dlaczego król Ferdynand ją zamknął.
Wszystkie te komnaty miały w sobie wyjątkowe piękno,
które z pewnością nie przypadło do germańskiego gustu króla
Ferdynanda. Sufity były ozdobione malowidłami bogiń i
kupidynów, zaś meble i obrazy to zapewne dzieła mistrzów
francuskich. Dywany z Aubusson oraz jasne obicia z
adamaszku nosiły delikatne wzory. W komnacie Giony łoże
zwieńczały kupidynki, gołąbki i kwiaty, wszystko bogato
pozłacane, zaś zasłony uszyto z jedwabiu błękitnego jak
niebo. Gdziekolwiek nie spojrzeć, wzrok napotykał symbole
miłości.
Nikt nie musiał jej mówić, że ten pokój Miklos zapamiętał
z dzieciństwa jako komnatę swojej matki.
Potem, bardzo znużona, pozwoliła Mithrze rozebrać się i
założyć jedną z pięknych koszul nocnych, zakupionych przez
księżnę Luizę przy Bond Street.
Wśliznęła się do łóżka i ledwie złożyła głowę na
poduszce, pogrążyła się we śnie.
Spała zdaje się bardzo długo, aż obudziła ją Mitura.
Słońce już zachodziło. Musiało być późno.
- Kąpiel gotowa, Najjaśniejsza Pani - oznajmiła służąca -
i mam wiadomość od Jego Królewskiej Mości.
Giona już się ocknęła.
- Jaką?
- Najjaśniejszy Pan postanowił dziś zjeść z tobą kolację w
buduarze.
- Tylko ze mną?
- Tak, Najjaśniejsza Pani.
Giona wyskoczyła z łóżka. Nie była już zmęczona, tylko
podekscytowana. Tego uczucia jeszcze nie znała. Obawiała
się, że pierwszy wieczór panowania Miklosa upłynie na
wystawnym przyjęciu i że nie znajdą okazji do rozmowy, ani
choćby żeby usiąść razem.
Teraz miała sposobność opowiedzieć mu wszystkie myśli,
jakie cisnęły jej się do głowy. Nie mogła się doczekać kąpieli
w zapachu kwiatów, którą przygotowała dla niej Mithra.
Gdy Giona się osuszyła, służąca czekała na nią, o dziwo,
nie z wykwintną suknią wieczorową, ale z koszulą nocną i
starannie dobranym szlafrokiem.
- Czy ja naprawdę mogę to założyć? - zastanawiała się
królowa.
- Ależ oczywiście, Najjaśniejsza Pani! Nikt nie będzie cię
oglądał oprócz Najjaśniejszego Pana.
Jednakże myśl ta Gionę onieśmieliła. Udała się do
buduaru, gdzie, jak jej powiedziano, czekał król.
Na jej widok podniósł się z krzesła. Komnata okazała się
równie piękna, jak sypialnia Giony, przyozdobiona białym
kwieciem, którego aromat unosił się w powietrzu.
Lecz wzrok Giony przykuwał człowiek, którego poślubiła,
a później pocałowała w geście czystej radości na wieść o jego
bezkrwawym zwycięstwie.
- Odpoczęłaś już? - zapytał Miklos.
- Obawiam się, że byłam bardzo zmęczona.
- Miałaś wszelkie powody po temu - odparł. - Chodź do
stołu. Pozwól, że podam ci kieliszek szampana.
Gdy zaczęła popijać, powiedział:
- Cały dzień, kiedy byliśmy otoczeni ludźmi, myślałem,
że warto, abyśmy wieczorem zostali sami, zupełnie sami.
Chciałem porozmawiać. Będziemy też sami sobie usługiwać,
to znaczy ja będę usługiwać tobie. W ten sposób nikt nam nie
przeszkodzi w rozmowie.
Tego Giona nie oczekiwała. Oczy jej rozbłysły, gdy
mówiła:
- To... cudowne!
- Wiedziałem, że tak właśnie powiesz - stwierdził Miklos.
- Pozwolisz, że zacznę od tego, że w tej chwili wyglądasz
jeszcze piękniej niż dziś w katedrze. Gdy cię koronowałem
myślałem, że nie było dotąd w historii Slawonii piękniejszej
królowej.
- Czułam, że noszę koronę miłości - wspominała Giona,
myśląc o tłumach zebranych przed i wewnątrz katedry, tak
żywiołowo dzielących ich szczęście.
- Chyba czytasz w moich myślach - powiedział Miklos
niskim głosem - a jestem pewien, że jeszcze żadna królowa
nie zasłużyła sobie na tron tak bardzo, jak ty.
- Onieśmielasz mnie. Czuję się zakłopotana - poskarżyła
się Giona. - Tak niewiele wiem o życiu na dworze, ale wierzę,
że nauczysz mnie, co robić.
- Z całą pewnością - potwierdził młody król. - Jest wiele
rzeczy, których chciałbym cię nauczyć.
Coś w jego niskim głosie sprawiło, że Giona spuściła
wzrok.
Po chwili wahania Miklos wstał i przyniósł talerze ze
stolika pod ścianą, gdzie były podgrzewane ciepłem świec
palących się w srebrnych naczyniach. Później Giona nie
mogła sobie przypomnieć, co jadła, pamiętała jedynie, że
wszystkie potrawy wydawały jej się pyszne. Siedziała
przecież naprzeciwko Miklosa. Padające na jego przystojną
twarz skąpe światło nadawało dziwny blask wpatrzonym w
nią oczom.
Po kolacji król zadzwonił po służbę i w jednej chwili stół
uprzątnięto.
Gdy zamknęły się drzwi, usiedli obok siebie na kanapie.
Miklos powiedział:
- Nareszcie możemy porozmawiać.
- Cały czas o tym marzyłam - przyznała Giona z
uśmiechem - ale ciągle mieliśmy wokół siebie tylu ludzi,
którzy chcieli ci opowiedzieć o tym, co czują.
- Skąd mógłbym przypuszczać, że wszystko pójdzie jak z
płatka? - rozważał Miklos. - Dokładnie zgodnie z planem?
- Czy naprawdę sądziłeś, że król Ferdynand ucieknie? -
zapytała Giona.
- Miałem nadzieję i wznosiłem modlitwy, aby tak uczynił,
gdy opuści go armia, ale jak możesz sobie wyobrazić,
odczułem wielką ulgę, że nie trzeba było rozlewać krwi.
Naród dosyć już wycierpiał.
- Jestem przekonana, że wkrótce o tym zapomni pod
rządami takiego króla jak ty - rozmarzyła się Giona.
- Jest wiele do zrobienia - odpowiedział Miklos - ale, na
szczęście, mam takich ludzi jak Otho Darius, lojalnych przez
te wszystkie lata na wygnaniu. Muszę im to wynagrodzić.
Zamilkł na chwilę.
- Ale jeszcze ważniejsze jest, abyśmy porozmawiali o
sobie.
Giona odetchnęła z ulgą, zaintrygowana, lecz zarazem
zatrwożona tym, co mógł teraz powiedzieć, wstała więc i
podeszła do okna w przeciwległej ścianie. Odsunęła zasłony z
adamaszku, aby wyjrzeć na skąpany w świetle księżyca świat.
Roztaczał się przed nią widok na ogrody pałacowe, żelaznym
ogrodzeniem oddzielone od miasta.
Wydawało jej się, że na każdej ulicy i w każdym domu
pali się światło. Słychać było niewyraźną, daleką muzykę. To
na pewno tańce z okazji koronacji, inauguracji nowych
rządów oraz nowej ery szczęścia.
Pogrążona w myślach, drgnęła leciutko, gdy Miklos
podszedł do okna i stanął obok niej.
- Q czym teraz myślisz?
- O tym, jacy oni są szczęśliwi.
- A co z nami, Giono?
- Jak można nie być szczęśliwym teraz, gdy zostałeś
królem?
- A ty?
- Wiesz, jaka jestem szczęśliwa, skoro nie muszę już...
bać się.
Wiedział, że myśli o królu Ferdynandzie, powiedział więc
bardzo spokojnie:
- Zapomnij o nim, on przeszedł już do historii. Pomyśl o
mnie, bo ja jestem przyszłością.
- Właśnie to robię.
- Czy mogę poznać twoje myśli?
- Jesteś taki cudowny i dzielny, i tak bardzo, bardzo się
cieszę, że pojawiłeś się niczym książę z bajki.
- Czy jesteś tego pewna?
- Oczywiście, że tak.
- A czy wiesz, jak kończą się bajki? Spuściła powieki i
odwróciła wzrok, więc odpowiedział za nią miękko:
- I żyli długo i szczęśliwie. Czy nasza bajka też ma się tak
skończyć, Giono?
Nie mogła odpowiedzieć, poczuła, jak jego ramiona
obejmują ją bardzo delikatnie, jakby bał się ją przestraszyć.
Wciąż odwracała wzrok, więc oparł palec na jej brodzie i
zwrócił ku sobie onieśmieloną twarzyczkę.
- Jesteś tak niewiarygodnie piękna - zachwycał się - a
zarazem taka inteligentna! Któż inny zachowywałby się tak
jak ty w chwilach próby, które byłyby dość przerażające
nawet dla kobiety dwa razy starszej?
Giona drżała w jego ramionach.
O tak wielu rzeczach chciała mu powiedzieć, ale głos
zamarł jej w gardle i trudno było znaleźć słowa, aby wyrazić
to, co przepełniało jej serce.
- Dzisiaj - Miklos wciąż mówił tym samym spokojnym
tonem - pocałowałaś mnie z radości, że jesteśmy już
bezpieczni. Chciałbym myśleć, że kierowało tobą także coś
innego.
Czuł, jak drżała, choć nie odpowiadała, a po chwili
zapytał:
- Czy dlatego, że mnie kochasz?
Chciała ukryć twarz w jego ramionach, lecz on koniecznie
chciał spojrzeć jej w oczy.
- Więc ja powiem pierwszy: Kocham cię, najdroższa! A
jedynym sposobem, aby to wyrazić, jest pocałunek.
To mówiąc dotknął wargami jej ust. Bez zastanowienia,
właściwie nawet bezwiednie, Giona przytuliła się do niego.
Poczuła, że obejmuje ją coraz mocniej.
Potem jego usta, z początku bardzo delikatne i łagodne,
jakby była czymś nieskończenie kruchym, i jakby nie chciał
jej przestraszyć, dotknęły jej mocniej, stanowczo.
W jej sercu rozpaliło się słońce, tak żywo, tak gwałtownie,
że nieopisanej słodyczy towarzyszył ból.
Całował ją długo, aż świat zawirował, unosząc ich ku
niebu. Na koniec Miklos podniósł głowę, by przemówić
osobliwie drżącym głosem:
- Kocham cię, moja piękna żono! A teraz ty powiedz, co
do mnie czujesz.
- Kocham... cię.
Słowa przyszły jej z trudem, właściwie był to tylko szept,
lecz zobaczył, jak jej oczy zapłonęły ogniem miłości.
I znów pocałunki, stanowcze, ogniste, jakby Miklos
obawiał się, że ją straci: Było idealnie, cudownie, aż trudno
przyszło jej wierzyć, że nie śni. Bo jak to możliwe, że nie
znalazła się w żadnym innym miejscu na ziemi tylko akurat tu,
w pałacu, i w dodatku taka szczęśliwa?
- Kocham cię, kocham! - zawołała, gdy puścił ją na
chwilę.
Odetchnął głęboko, zanim powiedział:
- Czuję się tak, jakbym kochał cię od co najmniej miliona
lat, a nigdy nie dowiesz się, jak bardzo lękałem się, że mnie
nie zechcesz.
- Kiedy mnie pokochałeś? - zapytała, mocniej się do
niego przytulając.
- Chyba wtedy, gdy Otho opowiedział mi, jaka jesteś
młoda i niewinna, a przy tym inteligentna. Urzekły mnie też
twoje portrety w gazetach, choć to kiepskie podobizny,
kochanie, ani w połowie nie tak piękne jak ty we własnej
osobie!
- Więc myślałeś o mnie zanim spotkaliśmy się w
wagonie?
- I dlatego - tłumaczył Miklos - nie mogłem dopuścić, aby
moi ludzie wyrządzili ci krzywdę. To był fatalny pomysł,
którego nigdy bym nie zaaprobował, gdybym oczywiście
wiedział, co planują.
- Więc uratowałeś mnie, tak jak ja uratowałam ciebie.
- Gdy rozmawiałem z tobą w pociągu, wiedziałem, że
będziesz idealną królową. Kusiło mnie, aby zaniechać walki o
tron w poczuciu, że jeśli ty zaczniesz władać moim narodem,
zapanuje szczęście i przejęcie władzy nie okaże się konieczne.
- Ale jak mogłeś nawet pomyśleć, żeby zostawić mnie z...
nim?
Miklos wziął głębszy oddech.
- Sądziłem, że wobec ciebie każdy zdobędzie się na
szacunek czy przyzwoitość, nawet osoba o tak bestialskich
obyczajach.
Czuł, że Giona zadrżała ze zgrozy, powiedział więc:
- Zapomnij o nim! W tej chwili powinniśmy myśleć o
sobie, kochanie, o naszym szczęściu i miłości.
Ostatnie słowo wymówił z naciskiem. Giona spojrzała mu
w oczy i powiedziała:
- Kocham cię... tak, jak zawsze chciałam kochać
człowieka, którego poślubię... chociaż wiedziałam, że to
niemożliwe w małżeństwie królewskim. Mama mawiała, że
związek bez miłości to cena, jaką płacimy za naszą pozycję,
choć modliłam się o to, aby stać się wyjątkiem.
- I twoje modlitwy zostały wysłuchane - zapewnił ją król
- bo ja będę cię kochał, wielbił i czcił do końca życia. Czy to
wystarczy?
- Tylko jeżeli spędzimy razem milion lat - odparła Giona
namiętnie. - Och, Miklosie, jestem taka szczęśliwa!
- Chcę, żeby tak było. Uwielbiam cię, moja mała, słodka
królowo.
Wciąż trzymał ją w ramionach i myślała, że zaraz znów ją
pocałuje. Zamiast tego powiedział bardzo poważnym tonem:
- Myślałem, że może, gdy porozmawiamy, i gdy powiem
ci, jak bardzo cię kocham, zechcesz zostać sama, by odpocząć.
Czy chcesz, aby tak się stało?
Giona wtuliła twarz w jego ramię i wymówiła ledwie
słyszalnym głosem;
- Nie... ja chcę być z tobą.
- Czy jesteś tego pewna? Mówiłem ci wczoraj, co prawda
teraz wydaje się to dawno temu, że najpierw powinniśmy się
zaprzyjaźnić. Myślę, że właśnie dobiegł końca etap przyjaźni,
a może się mylę?
- Chcę... żebyśmy się przyjaźnili. Chcę zostać z tobą -
odparła Giona - i chcę też, żebyś mnie kochał... naprawdę
kochał.
Słyszała bicie serca Miklosa, równie szalone jak jej.
- Pomyślisz, że... jestem ignorantką, ale mama nie
powiedziała mi właściwie, co się dzieje, gdy mężczyzna i
kobieta... kochają się. Wiem, że to musi być potworne i
ohydne z kimś, do kogo nic się nie czuje, ale z tobą będzie
inaczej.
- Serce moje, czy jesteś tego pewna? - zapytał Miklos. -
Wydajesz się taka młodziutka, że rozpaczliwie boję się, że cię
przestraszę lub zgorszę.
Giona pokręciła głową.
- Nie sądzę. Twoje pocałunki wznoszą mnie do nieba, do
słońca, gwiazd i piękna. Jestem pewna, że dalej będzie tak
samo.
Miklos przymknął na chwilę oczy, jakby nie mógł
uwierzyć w to, co słyszał. Potem bardzo delikatnie uniósł
Gionę w ramionach do przyległej sypialni.
Komnatę oświetlały tylko dwie świece stojące obok
pięknego złotego łoża. Miklos postawił Gionę na chwilę,
bardzo delikatnie zdjął jej szlafrok, po czym położył ją pośród
miękkich poduszek.
Potem, gdy patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma,
nadającymi mistyczny charakter greckiemu owalowi jej
twarzy, wyznał:
- Ubóstwiam cię! Żadne inne słowo nie opisze tego, co
czuję. Giono, w moim życiu było wiele kobiet, w czasach, gdy
na ciebie czekałem, ale do żadnej z nich nie czułem tego, co
do ciebie.
Giona chwyciła go za rękę, jakby lękała się, że odejdzie, i
poprosiła:
- Powiedz mi, co czujesz.
- Chcę dbać o ciebie i chronić cię - zaczął Miklos - nie
tylko przed wszystkim, co mogłoby cię zranić czy przerazić,
ale po trosze też przed sobą. U nas miłość nie jest leniwa i
delikatna jak w Anglii, jest potężną siłą, nieodpartą i
nieokiełznaną! Wiem, że to, co do ciebie czuję przerasta mnie,
a nawet nas oboje. To wszechpotężna moc i nie jesteśmy w
stanie się przed nią bronić.
Wciąż wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczyma.
- Jeśli chcesz trochę poczekać, póki nie pokażę ci, jak
bardzo cię kocham, zanim uczynię cię całkowicie moją,
spełnię twoją prośbę, gdyż złożyłem serce i życie u twych
stóp. Ale trudno mi będzie przed tobą taić, jak głęboka i
namiętna jest moja miłość do ciebie.
Powiedziawszy to, uniósł się nieco, jakby już chciał ją
zostawić samą.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- To nie jest kwestia tego, jak długo się znamy, Miklosie -
zapewniła. - Gdy tylko zbliżyłeś się do mnie w ciemności,
czułam, że coś nas łączy. W jakiś dziwny sposób wiedziałam,
że mogę ci zaufać i... należałam do ciebie tak, jak teraz.
Kocham cię. Kocham! Proszę, zostań ze mną i... opowiedz mi
o swojej miłości.
Jej słowa wyzwoliły gwałtowną moc.
Pochylił się, by porwać Gionę w ramiona tak gwałtownie,
jakby chciał zdusić ją w uścisku. Potem całował ją dziko,
namiętnie, stanowczo, pragnąc wraz z pocałunkami wziąć jej
serce, duszę, życie całe, i przywłaszczyć je sobie.
A jednak nie bała się.
Czuła, jak płonie w nim ogień, a coś pchało ją, by
zanurzyć się w tym szalonym żywiole. Płomienie uniosły ich
jak burza hen, w górę, do nieba. Nie można było myśleć, tylko
czuć i kochać.
Dużo, dużo później, gdy świece już się wypalały, Miklos
zapytał niskim ze wzruszenia głosem:
- Moja najdroższa, najukochańsza, moja cudna mała
żono, czy jeszcze mnie kochasz?
Giona zaśmiała się radośnie.
- Jak możesz zadawać tak głupie pytanie? Och, Miklosie,
nie miałam pojęcia, że miłość jest taka cudowna, taka
idealna...
Przytulił ją mocniej, a ona spytała:
- Czy... nie... rozczarowałam cię... albo nie popełniłam
jakiegoś błędu?
- Jak możesz myśleć coś tak zabawnego, moja śliczna? -
zrewanżował się Miklos. - Powiem ci, że nigdy jeszcze nie
byłem taki szczęśliwy, i podobnie jak ty nigdy nie
podejrzewałem, że miłość może być taka idealna, doskonała,
Giona westchnęła leciutko.
- Teraz rozumiem to wszystko, co napisano o miłości,
muzykę, która ją wyraża, obrazy, które próbują oddać ją na
płótnie.
Odrzuciła głowę w tył, aby popatrzeć na męża i
powiedziała:
- Gdybyś kiedyś przestał mnie kochać, wiem, że nie
chciałabym żyć dłużej.
- Nie ma takiej obawy - odparł Miklos. - Sądzę, kochana,
że stworzono nas dla siebie na samym początku świata, a
przez te wszystkie stulecia los dbał o to, abyśmy się spotkali,
aż wreszcie, po setkach wcieleń, kiedy usiłowaliśmy czynić
dobrze, znaleźliśmy się w sytuacji, gdzie jesteśmy władni
pomagać ludziom i nieść temu krajowi szczęście, które udzieli
się i zainspiruje wszystkich, którzy tu żyją.
Mówił bardzo poważnie i Giona zapytała:
- Naprawdę w to wierzysz?
- Wierzę, że razem możemy to osiągnąć. Ludzie
odpowiedzą miłością na naszą miłość, zwłaszcza ci, którzy
nam ze szczerego serca służą.
Giona zawołała cichutko:
- Och, Miklosie, to piękna myśl! Nie chcę niczego
innego, tylko nadal tak cię kochać, a skoro ty odwzajemniasz
moje uczucia, nie będzie to zbyt trudne.
Uśmiechnął się i zauważył:
- Jesteśmy tylko ludźmi, więc zapewne pojawią się
trudności. Ale myślę, kochanie, że skoro dotąd pokonaliśmy
tyle przeszkód, to damy sobie radę ze wszystkim, co stanie
nam na drodze.
- Tak właśnie musimy postępować. Zmieniła ton:
- Obiecałeś, że dziś wieczorem nie będziemy myśleli o
nikim innym, tylko o sobie, a chcę być tak samolubna i ciągle
mówić: kocham cię! Miklos, proszę, kochaj mnie!
- Z łatwością spełnię to życzenie - obiecał. - bo kocham
cię już tak zapamiętale, że wypełniasz cały mój świat. Prawdę
powiedziawszy w tej chwili wierzyć mi się nie chce, że czeka
na mnie królestwo i mam nim rządzić.
Spojrzał na nią w świetle konających świec i powiedział:
- Chcę tylko kochać się z tobą, najdroższa, abyś kochała
mnie jeszcze tysiąc razy bardziej niż teraz, aż twoja miłość
będzie tak gorąca jak moja do ciebie.
- To niemożliwe - uśmiechnęła się.
- Nie, tak się stanie, i bardzo łatwo tego dowiodę.
To powiedziawszy ucałował łagodny łuk jej brwi, a potem
oczy i prosty grecki nos. Później, choć jej wargi rozchyliły się
w oczekiwaniu na jego usta, pochylił się jeszcze niżej, by
ucałować miękką szyję.
Miała dziwne uczucie, jakiego nie doznała wcześniej,
drgnęła pod nim a on, jakby nie mógł się już opierać pokusie,
złożył usta na jej wargach.
Potem, gdy całował ją z namiętnością przewyższającą
nawet ich poprzednie uniesienia, słyszała zgodne bicie ich
serc. Miał rację: miłość naprawdę była czymś nieodpartym i
nieposkromionym. Czuła w sobie płomień nie mniej gorący
niż ten, który rozgorzał w jego sercu.
Żar ich miłości nie stygł ani trochę, a Giona wiedziała, że
to jest uczucie, którego szukała poprzez wieki i które będzie
żyło wiecznie, w świecie bez końca.