MACOMBER DEBBIE
Jedna noc
Rozdział l
- Zwalniam cię - oznajmił Clyde Tarkington.
Carrie Jamison podniosła wzrok na kierownika stacji radia KUTE i zamrugała
w osłupieniu. Otworzyła usta, ale przez chwilę nie była w stanie wykrztusić ani
słowa.
- Nie rozumiem - powiedziała w końcu.
- Czego konkretnie? - Clyde przesunął grube cygaro z jednego kącika ust w
drugi. - Zwalniam cię, wylewam, wyrzucam, już tu nie pracujesz.
- Ale ... - potrzebowała trochę czasu, żeby pozbierać się po tym, co usłyszała.
- Kto zajmie się programem porannym?
Clyde żuł koniuszek cygara.
- Jeszcze nie zdecydowałem.
Carrie zauważyła, że za bardzo się tym nie przejmował. Wbiła wzrok w
porysowany blat biurka, nie chcąc wdawać się w dyskusję i wyliczać wszystkich
swych dokonań i sukcesów.
- Mogę wiedzieć, dlaczego? - zapytała, chociaż właściwie znała odpowiedź.
Kyle Harris. Prezenter wiadomości od początku był jej solą w oku. Kyle zresztą w
pełni odwzajemniał to uczucie.
- Nie umiesz dogadać się z Kyle'em.
Jasne, starzy, dobrzy kumple pozbędą się jej, a nie tego faceta. A jednak nie
umiała ukryć zaskoczenia; Clyde wydawał się sprawiedliwy. No cóż, teraz widziała
wyraźnie, że mężczyźni trzymają ze sobą.
- Nadajemy na innej fali - powiedziała oględnie.
- Ostatnio było coraz gorzej - odparł Clyde, i Carrie musiała przyznać mu
rację.
Napięcie między nią a Kyle'em tak zagęściło atmosferę w ciągu kilku
ostatnich tygodni, że powietrze można było niemal kroić nożem i podawać do
kawy. Kiedy Carrie skłoniła Kyle'a do zgolenia brody, nastąpił moment krytyczny.
Nigdy jej nie wybaczył podstępu, i prawdę mówiąc miał trochę racji. Carrie jednak
nie przypuszczała, że z tak błahego powodu może stracić pracę.
Clyde usiadł, krzyżując krótkie, grube nogi. Wydawało się, że czeka na jej
reakcję. Carrie bardzo lubiła tego błękitnookiego, łysiejącego grubasa o
tatusiowatym wyglądzie i podziwiała jego wyczucie radia. Był jej szefem, ale także
przyjacielem, a przynajmniej tak jej się kiedyś wydawało.
- Ile mam jeszcze czasu? - zapytała prawie niedosłyszalnie. - Dwa tygodnie?
- To brzmi rozsądnie - stwierdził Clyde. Wyjął cygaro z ust i wpatrywał się w
jego koniuszek. Carrie nigdy wcześniej nie widziała go z cygarem. - Chyba że ... -
przerwał i spojrzał jej znacząco w oczy.
- Chyba że co? - zelektryzowana, przesunęła się na brzeg krzesła i pochyliła
do przodu, w nadziei na ułaskawienie.
- Nieważne - Clyde potrząsnął głową. - To by się i tak nie udało.
- Co?
- Myślałem, że może bylibyście w stanie dojść do porozumienia. Ale cóż -
westchnął trochę teatralnie - pracowaliście razem przez prawie rok i nie udało wam
się dotrzeć. Nie sądzę, żeby teraz coś się miało zmienić.
- Źle zaczęliśmy - powiedziała Carrie, przypominając sobie ich pierwsze
spotkanie.
Od razu wiedziała, że dojdzie do spięć. Jej poranny program pełen był
dowcipów i żartów, dzwonków i gwizdów. On, dumny i sztywny jakby kij połknął,
do wiadomości podchodził ze śmiertelną powagą. Carrie podejrzewała, że jej
poczucie humoru nie będzie go bawić, i miała rację. Od pierwszej chwili
wyczuwała ze strony Kyle'a lekką pogardę. Była przekonana, że się nie myli. On
uważał, że jest sztuczna i głupawa, ona miała go za bufona. Fakt, że podzielał
poglądy polityczne jej ojca, tylko pogarszał sprawę.
- Czy to wszystko z powodu jego brody?
Przez twarz Clyde' a przemknął cień uśmiechu, ale zniknął równie szybko, jak
się pojawił.
- Częściowo - powiedział bez najlżejszej nuty rozbawienia w głosie.
- To był tylko taki żart.
Miała ochotę porządnie sobą potrząsnąć za to wszystko, co kiedyś
wygadywała. Nie chciała obrazić Kyle'a sugerując, że ma twarz stworzoną do
radia; żartowała tylko. Cóż, powinna była wiedzieć wcześniej.
- Notowania mojego programu poszły znacznie w górę w ciągu tamtego
tygodnia - przypomniała Clyde' owi.
- Spodziewasz się, że przyznam ci nagrodę?! - zirytowany podniósł trochę
głos:
- Ale później nie zapuścił już brody - Carrie szukała jasnych stron incydentu.
W rzeczywistości gładko ogolona twarz Kyle'a wydała jej się zaskakująco
atrakcyjna. Zobaczyła go nagle w zupełnie innym świetle. Miał kształtny, silnie
zarysowany podbródek, nadający twarzy zdecydowany, trochę twardy wyraz,
którego nie spodziewała się zobaczyć. Niechętnie przyznawała nawet sama przed
sobą, jak ciekawa była człowieka ukrywającego się za maską, w której się jej
przedstawił.
Clyde nie mógł zdecydować, czy chce siedzieć, czy stać. Podniósł się z
krzesła, jakby mu się nagle zrobiło na nim niewygodnie, podszedł do okna
wychodzącego na centrum Kansas i założył ręce do tyłu.
- Moje akcje spadają? - zapytała Carrie nerwowo.
- Nie o to chodzi. Chciałbym, żebyś mnie dobrze zrozumiała. Zrobiłaś tu
kawał dobrej roboty. Zwalniam cię tylko z powodu tego, co się dzieje między tobą
a Kyle'em. Inni też nie są ślepi. Pracujemy tu wszyscy razem i powinniśmy być
jedną wielką, szczęśliwą rodziną, a to jest niemożliwe, jeśli wy dwoje bez przerwy
rzucacie się sobie do gardeł.
- To nie tylko moja wina - broniła się Carrie.
Nie rozpoczęła przecież bezzasadnej jednoosobowej kampanii przeciw
Kyle'owi Harrisowi. On także przyczynił się do rozpętania tej wojny, dorzucając od
siebie całkiem spory ładunek insynuacji i obelg.
- Wplątaliście w to cały zespół. Na początku był to rodzaj gry, ale w końcu
każdemu się oberwało w trakcie waszych potyczek. W tej chwili to już nie jest
zabawne. To, co zaczęło się od dowcipu, teraz działa destrukcyjnie na całą stację.
Carrie nie wiedziała już, jak się bronić.
- Ale ...
- Nie mam wyboru - uciął Clyde. Podniósł stopę, jakby szukał dla niej
pewniejszego oparcia. - Zrobiłem to, co trzeba. Zwolniłem was oboje. - Nas
oboje?! - Carrie aż podskoczyła na krześle.
- Nie zrozum mnie źle - Clyde spojrzał na nią przeciągle. - Zrobiłem to bardzo
niechętnie, ale nie można było zatrzymać jednego z was, a drugie zwolnić. Chyba
że chciałbym tu mieć bunt.
Carrie rozumiała, że musiał podjąć trudną decyzję, tyle tylko, że nie była nią
zachwycona.
- Ale byłbyś skłonny dać nam jeszcze jedną szansę? - zapytała, opadając z
powrotem na twarde oparcie krzesła.
Prawdopodobnie łatwiej byłoby negocjować warunki pokoju na Bliskim
Wschodzie, ale postanowiła zrobić wszystko, byle tylko zatrzymać swoje miejsce
w rozgłośni. Ta praca była całym jej światem.
- Nie oczekuję, że rozkwitnie między wami serdeczna przyjaźń, ale dogadanie
się nie powinno nastręczać większych trudności. Gdybyście się tak nie starali
pielęgnować wzajemnej niechęci, odkrylibyście, że macie ze sobą sporo
wspólnego.
- Wątpię.
Szczerze mówiąc, Carrie nie przychodziło do głowy nic, co do czego mogliby
być zgodni. Miała jednak dwadzieścia siedem lat i niewielkie doświadczenie
radiowe. Trudno byłoby jej znaleźć drugą, równie dobrą pracę w porannym
programie, zwłaszcza w Kansas. No dobrze, byłoby to prawie niemożliwe.
- Mogę już iść? - zapytała słabo.
Stała ze zwieszonymi ramionami, zgarbiona pod ciężarem kłopotów, które
nagle na nią spadły.
- Rozmawiałem już z Kyle' em - powiedział Clyde.
- I co on na to?
Clyde potarł dłonią kark.
- Zareagował podobnie jak ty. Jest bardzo zaskoczony.
- Rozumiem.
- Chciałby z tobą porozmawiać, zgadzasz się?
Już stojąc w drzwiach, spojrzała na niego spod oka.
- Chyba nie mam wyboru.
- Chyba nie - Clyde umieścił cygaro w kryształowej popielniczce. -
Naprawdę, to wstyd - mruknął - że dwoje przyzwoitych, ciężko pracujących ludzi
nie umie się ze sobą dogadać.
Carrie nie przeszła jeszcze nawet dziesięciu kroków długim, wąskim
korytarzem wiodącym do jej maleńkiego biura, kiedy stanęła twarzą w twarz z
Kyle'em Harrisem. Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odezwało. Carrie
chciała powiedzieć coś dowcipnego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Była
znana ze swoich szybkich ripost, a więc sytuacja musiała być naprawdę poważna.
Podniosła wzrok na Kyle' a, wznoszącego się nad nią jak wieża, próbując
spojrzeć na niego inaczej niż dotąd. Szerokie ramiona, wąskie biodra, płaski
brzuch. Wiedziała, że to zasługa regularnych ćwiczeń. Często brał udział w biegach
organizowanych na cele dobroczynne i czasem w nich zwyciężał.
Carrie nie znosiła wszelkich ćwiczeń fizycznych. Kiedy czasami nachodziła ją
chęć przyłączenia się do grupy uprawiającej aerobik, ucinała sobie drzemkę,
czekając aż jej przejdzie.
Ciemne oczy Kyle' a przyglądały się jej uważnie i otwarcie, jakby była jego
odbiciem w lustrze. Carrie nie mogła powstrzymać się od zadania sobie pytania,
jak on ją widzi. Była niewysoka, marne metr sześćdziesiąt dwa, i szczupła, co
zawsze ją dziwiło, bo apetyt miała potężny i często była głodna jak wilk. Długie,
ciemne włosy upinała na czubku głowy, w nadziei, że doda jej to parę
centymetrów.
Niestety, chwiejna konstrukcja na jej głowie dość często przypominała
uczesanie matki Burta Simpsona. Mało prawdopodobne, żeby ktoś zaproponował
jej prezentowanie kostiumów kąpielowych dla "Sports Illustrated", chociaż
właściwie zdecydowanie najlepszą częścią jej ciała był biust. Nie żeby została
szczególnie hojnie obdarowana przez naturę, biust był całkiem normalnych
rozmiarów, tyle że cała reszta wydawała się miniaturowa.
- Clyde już z tobą rozmawiał? - odezwał się Kyle.
- Tak.
- Co robisz po południu? - zapytał.
- Na razie niczego nie planowałam. A ty?
- Mam trochę wolnego czasu.
Carrie miała już na końcu języka, że wkrótce oboje będą mieli wyłącznie
wolny czas, jeśli nie uda im się przekonać Clyde' a, że potrafią się zmienić.
- Może pójdziemy na lunch?
- Dobry pomysł. - Czy będą w stanie zjeść razem posiłek bez nieprzerwanej
wymiany złośliwości?
- Myślisz, że wytrzymamy ze sobą tyle czasu? - najwyraźniej Kyle miał
podobne wątpliwości.
- Nie wiem - Carrie uśmiechnęła się słabo. - Ale mam zamiar sprawdzić, czy
ty wytrzymasz.
Uzgodnili miejsce i godzinę, co zabrało kolejne pięć minut. Kyle zasugerował
restaurację z lnianymi obrusami i kelnerami w sztywno wykrochmalonych
uniformach. Carrie wolałaby swoją ulubioną, dobrze znaną knajpkę barbecue, ale
postanowiła nie upierać się przy niej. Ktoś tak wybredny jak Kyle z pewnością nie
bawiłby się dobrze z sosem barbecue za paznokciami.
Osiągnęli pożądany kompromis, decydując się na swojską restauracyjkę
niedaleko radiostacji.
Carrie przyszła pierwsza, kwadrans przed umówioną godziną, i wybrała
miejsce na usianym cętkami słońca patio, w cieniu parasola. Lekki wiatr wnosił
trochę świeżości w letnie popołudnie. Carrie piła mrożoną herbatę i czekała. Kyle
bez wątpienia pojawi się punktualnie o wyznaczonej godzinie.
Dzień był piękny, pełen słonecznego ciepła i blasku. Po ostrym błękicie nieba
ciągnęły postrzępione, białe obłoki. Carrie przybyła do Kansas z Teksasu rok
wcześniej, i od razu niezmiernie polubiła ten stan. Kansas, z feerią swych barw, był
jak tęcza - jego zielone wzgórza porastały gęste lasy i miododajne łąki,
poprzecinane siecią bystrych rzek i strumieni o kryształowej wodzie.
Nie interesowało jej specjalnie wędkarstwo sportowe, ale wiedziała, że
Kansas był pod tym względem jednym z przodujących stanów. Kyle natomiast
wędkował, a w każdym razie Carrie podsłuchała kiedyś, jak przechwalał się
wynikami swojej ostatniej wyprawy. Mogła się przesłyszeć, ale zdaje się że
wspomniał coś o chacie nad jeziorem, gdzie uciekał na weekendy. Starała się
wyprzeć tę informację z pamięci - nie pasowała do wizerunku Kyle' a, który
stworzyła na własny użytek. Nie mogła go sobie wyobrazić odpoczywającego. Nie
mogła go sobie wyobrazić bez kamizelki zapinanej na trzy guziki i jedwabnego
krawata.
Rodzina Carrie nie była zachwycona jej pomysłem opuszczenia Teksasu, ale
ona sama czuła, że im dalej będzie się trzymać od swego nieustępliwego ojca, tym
lepiej. Nie miała wątpliwości, że rozczarowała Michaela Jamisona, który życzył
sobie, aby jego córka studiowała raczej techniki kształcenia, a nie komunikacji. Nie
spojrzeli sobie prosto w oczy, odkąd Carrie ukończyła trzynasty rok życia.
Prawdę mówiąc, Kyle bardzo przypominał Carrie jej ojca. Michael Jamison
był wzorowym obywatelem, filarem społeczności i diakonem kościoła. Carrie
uważała, że jest zadufany w sobie - nic dziwnego, skoro ma się taką pozycję.
Kyle przyszedł i usiadł po przeciwnej stronie stołu, wysuwając krzesło spod
parasola. Spojrzał w słońce i zmrużył oczy.
- Nie sądzę, żeby udało mi się namówić cię na wejście do środka? - zapytał,
osłaniając oczy dłonią.
- Nie masz okularów przeciwsłonecznych? - burknęła niecierpliwie w
odpowiedzi.
- Jak widać, nie.
Ledwo usiadł, a już zdążyli zacząć swoje słowne utarczki. Nie wróżyło to nic
dobrego.
- Zamieńmy się miejscami - zaproponowała ugodowo.
- Nie trzeba - mruknął i spojrzał na nią zmrużonymi oczami, biorąc serwetkę
ze stołu. - Zapomnij, że w ogóle coś powiedziałem.
Carrie wstała.
- Proszę, naprawdę chętnie zamienię się z tobą na miejsca.
Dość zgrabnie dokonali zamiany. Carne rozsiadła się wygodnie na nowym
miejscu i uśmiechnęła do Kyle'a przez stolik. Odwzajemnił uśmiech. Cóż, trochę
wysiłku i może im się uda.
- A więc - zaczął, wygładzając rozłożoną na kolanach serwetkę - nie było to
znowu takie trudne, prawda?
- Ani trochę - przyznała, przeglądając menu.
Co by tu wybrać? Miała ochotę na sałatkę Cobb, ale francuska kanapka także
zasługiwała na uwagę. Kyle potrzebował dokładnie trzech sekund, aby zdecydować
się na rostbef z musztardą i pomidorami. Kelnerka przyszła odebrać zamówienie, a
Kyle poprosił o jeden rachunek.
- Ja stawiam.
W tej sytuacji Carrie już chciała zamówić homara, ale nie było go w menu.
- Carrie? - Kyle zawiesił wyczekująco głos, spoglądając na kelnerkę, która z
bloczkiem i ołówkiem w ręku czekała na zamówienie.
- Poproszę sałatkę Cobb. - Nie podobał jej się sposób, w jaki ją ponaglił. W
innych okolicznościach nie dałaby się zmusić do podjęcia żadnych pochopnych
decyzji, ale tym razem, dla ich obopólnego dobra, puściła to mimo uszu.
- A więc - powiedziała, opierając się wygodnie - Clyde wylał nas oboje.
- Ale sądzę, że przyjmie nas z powrotem, jeśli puścimy stare urazy w
niepamięć i zaczniemy od nowa.
- Też tak myślę - odparła Carrie optymistycznie. - To nie powinno być zbyt
trudne, prawda? - Na pewno się dogadają, choćby tylko ze względu na utrzymanie
pracy.
- Zgadza się. Zaczynamy od dzisiaj.
Uśmiechnęli się oboje.
- Ogłośmy zawieszenie broni - zaproponował Kyle.
Carrie kiwnęła głową. Jak dotąd nieźle im idzie.
- Może powinniśmy spróbować poznać się trochę lepiej. Nie wiem, co takiego
zrobiłem zaraz na początku, że ...
- Nic nie zrobiłeś - przerwała mu Carrie i sięgnęła po swoją szklankę z
mrożoną herbatą. - Tylko ... och, sama nie wiem. Przyszedłeś dumny, w tym swoim
trzyczęściowym garniturze, jak jakaś wielka persona.
- Cóż, jestem profesjonalistą i tak też postanowiłem się ubierać - warknął
Kyle.
Zamilkli oboje, jakby jednocześnie zorientowali się, że wkroczyli na cienki
lód. W końcu Carrie przerwała krępującą ciszę:
- Wydaje mi się, że w pierwszej chwili zrobiliśmy na sobie nawzajem nie
najlepsze wrażenie, i tak już zostało.
Koniuszki uszu Kyle'a gwałtownie poczerwieniały. Carrie widywała to już
wcześniej i wiedziała, że stara się on zapanować nad irytacją.
- To może teraz ty mi powiesz, co tak cię we mnie drażni? - zapytała, czując,
że właśnie położyła głowę pod topór. Był to gest dobrej woli, który miał przekonać
Kyle'a o jej szczerych chęciach dojścia z nim do porozumienia.
- Jesteś bardzo dobra w tym, co robisz - powiedział z wahaniem. - Masz
refleks i ze wszystkiego umiesz zrobić interesujący temat. Cykl "Wiadomości
Zbędne" jest naprawdę niezły.
- Dziękuję.
- Proszę bardzo - uśmiechnął się szeroko.
- Ty świetnie podajesz wiadomości - stwierdziła Carrie. - Nawet w takie dni,
kiedy dzieją, się straszne rzeczy i nic na tym świecie nie idzie dobrze, zostawiasz
miejsce na nadzieję i optymizm.
- Dziękuję - wyglądał na zdziwionego tym, co właśnie usłyszał. - Zdaje się, że
możemy się szanować jako zawodowcy.
- Tylko że ...
- Tak? - zachęcił ją.
- Może nie powinnam tego mówić, ale myślę, że byłoby lepiej, gdybyś umiał
się trochę odprężyć.
- Odprężyć? - powtórzył takim tonem, jakby potrzebował słownika, żeby
rozszyfrować znaczenie tego słowa.
- No, wiesz - mruknęła, żałując, że w ogóle podjęła ten temat - Wyluzuj trochę
od czasu do czasu. Nie musisz ciągle być taki cholernie poważny.
Tym razem nie tylko koniuszki uszu Kyle'a zmieniły kolor. Czerwień objęła
całe małżowiny i ognistą falą spłynęła na szyję. Carrie zrozumiała, że właśnie
popełniła wielki błąd.
- A może przyjrzysz się dokładniej sobie, zanim zaczniesz rzucać w innych
kamieniami? - zaproponował.
- Nie powinnam była tego mówić - przyznała i nie mogąc opanować
ciekawości, spytała:
- A co ze mną jest nie tak? Możesz się nie krępować.
- Więc nie będę - Kyle ożywił się wyraźnie. - Nie myślisz, zanim coś powiesz.
Mówisz wszystko, co ci ślina na język przyniesie, bez chwili zastanowienia. A
skoro już jesteśmy przy tym temacie ... - urwał gwałtownie.
- No, dalej - Carrie uśmiechnęła się słodko.
To, co powiedział, było prawdą, ale wolałaby umrzeć, niż się do tego
przyznać.
Kelnerka przyniosła zamówione potrawy i Carrie zaatakowała swoją sałatkę z
taką siłą, jakby trzeba było ją najpierw zabić, a dopiero potem zjeść. Pod ciosem
widelca czarna oliwka wyskoczyła z talerza i potoczyła się po stole.
- Zostaw to - warknęła, choć pewnie Kyle nie dotknąłby niczego, co leżało na
jej talerzu, bez dokładnej sterylizacji.
- Jesteś niedojrzała i uparta jak dziecko z przedszkola - ciągnął. - Brak ci
zdrowego rozsądku.
Wbił zęby w swoją kanapkę, jakby spodziewał się, że będzie twarda jak
podeszwa.
- A ty jesteś tak zachwycony samym sobą, że nie masz pojęcia, jaki arogancki
i napuszony wydajesz się wszystkim dookoła. - Widelec, zanurzony w sałatce,
zazgrzytał na dnie talerza.
- A ty nie wiesz, jak inni postrzegają ciebie - rzucił przez zęby.
- To się nigdy nie uda - Carrie odłożyła widelec i sięgnęła po swój portfel.
Wyjęła kilka banknotów, położyła je na stole i wstała.
-
Dziękuję, wolę sama za siebie zapłacić - powiedziała i nie oglądając się
za siebie, odeszła.
Kyle potrzebował całych dziesięciu minut, by opanować wściekłość.
Sam dałby wiele, żeby wiedzieć, dlaczego ta Carrie Jamison tak go denerwuje.
Obserwował ją czasami w towarzystwie innych ludzi i podobało mu się ich
swobodne koleżeństwo, a nawet trochę im zazdrościł.
Wiedział, że to nie tylko jego garnitur tak ją do niego zniechęcił tego
pierwszego dnia. W tym, co powiedziała, było ziarnko prawdy. Maleńkie ziarenko.
Wielkości ziarnka piasku. Ale to wszystko, co mówiła o jego nadęciu i arogancji,
napełniało go goryczą. Wcale taki nie był.
Jeśli chodziło o niego, Kyle już jakiś czas temu zrozumiał, dlaczego Carrie
wydaje mu się nie do wytrzymania. Otóż przypominała mu jego własną kochaną
mamuśkę. Lilian Harris psychicznie nigdy nie opuściła pięknych lat
sześćdziesiątych. Przeczytał kiedyś gdzieś, że większość z tych, którzy wspominają
lata sześćdziesiąte, naprawdę niewiele o nich wiedzą. Jego matka jednak była
jednym z prawdziwych dzieci-kwiatów, protestujących przeciw wojnie w
Wietnamie i śpiewających pieśni gospel o miłości i pokoju. Zarabiała na życie,
sprzedając koraliki i stokrotki na chodnikach Haight-Ashbury, dopóki nie zaszła w
ciążę.
Carrle wyznawała tę samą optymistyczną filozofię co jego matka,
streszczającą się w słowach "grunt to się nie przejmować, wszystko będzie dobrze".
Kyle kochał matkę, ale nie traktował jej jak rodzica. Właściwie uważał, że sam się
wychowywał, choć pewnie Lilian byłaby bardzo zaskoczona, gdyby się o tym
dowiedziała. Nawet teraz, kiedy przekroczył już trzydziestkę, dzwoniła do niego co
najmniej dwa razy w tygodniu, żeby przeczytać mu jego horoskop. Kyle słuchał
uprzejmie, zaciskając przy tym zęby.
Lilian chciała dobrze, ale Kyle spędził większość swego dotychczasowego
życia na ucieczce z jej objęć. Nie, bynajmniej nie był zachwycony faktem, że musi
pracować z kimś tak podobnym do jego kochanej starej mamy.
Następne dni były jeszcze gorsze niż cały poprzedni rok, choć oboje bardzo
się starali, żeby było inaczej. Mimo że Kyle nigdy nie zauważył, by Clyde
obserwował jego i Carrie, wiedział, że szef stacji widzi wszystko. Clyde
pozostawał ukryty w cieniu, przyglądając im się uważnie, trochę jak chłopczyk
dźgający długim kijem martwą żabę.
Nie było więc żadnym zaskoczeniem, kiedy pod koniec drugiego tygodnia
wezwał ich oboje do siebie do biura. Bóg jeden wiedział, jak bardzo Kyle życzył
sobie, żeby im się udało; niestety, pierwszy wspólny lunch i kilka spotkań, które po
nim nastąpiły, nie dawały wiele nadziei.
Kyle dostrzegł pełne wyrzutu, przerażone spojrzenie Carrie. Postarał się, żeby
jego własny wzrok wyrażał te same uczucia. Jego zdaniem byli parą przyzwoitych,
Bogu ducha winnych ludzi, którzy niechcący budzili w sobie nawzajem najgorsze
instynkty. Kyle nigdy wcześniej nie powiedział żadnej kobiecie tylu okropnych
rzeczy i był przekonany, że dla Carrie był to również debiut.
Clyde wskazał im dwa drewniane krzesła.
- Macie coś jeszcze do powiedzenia przed swoją ostatnią wypłatą? - zapytał,
przyglądając się im tak uważnie, jakby wojowniczość charakteru mieli wypisaną na
czołach.
- Oczywiście - skłamał Kyle. - Obojgu nam bardzo zależy na tej pracy.
- Mamy dla siepie nawzajem wiele szacunku - pospiesznie dodała Carrie,
uśmiechając się przy tym tak olśniewająco, że ktoś inny mógłby na moment
oślepnąć.
Clyde założył ręce do tyłu.
- Nie wydaje mi się.
Kyle już otwierał usta, by gorąco zaprotestować; zauważył, że Carrie zamierza
zrobić to samo. Clyde powstrzymał ich jednak ruchem dłoni.
- Miałem nadzieję, że postaracie się trochę i zostaniecie przyjaciółmi.
- Ależ my już jesteśmy przyjaciółmi, prawda, Kyle? - szybko powiedziała
Carrie. Promienny, fałszywy uśmiech wrócił na jej twarz, i jeśli był tak czytelny
dla Kyle'a, to tym bardziej dla Clyde'a.
- Oczywiście - poparł ją Kyle, starając się, żeby zabrzmiało to przekonująco. -
Rozumiemy się całkiem dobrze. Zjedliśmy razem lunch, obgadaliśmy wszystko i
podjęliśmy kilka ważnych decyzji.
Clyde zmarszczył brwi i zaczął przemierzać tam i z powrotem wąską
przestrzeń między nimi a swoim biurkiem. Nie powiedział ani słowa i Kyle z każdą
chwilą czuł się coraz bardziej nieswojo.
- Wiesz, że oboje mamy jechać w przyszłym tygodniu na zjazd radiowców do
Dallas? - zwrócił się do Clyde'a.
- Tak. To dobry pomysł, żeby rozdać tam swoje CV.
- Jak już Kyle wspomniał, spotkaliśmy się na lunchu i mamy kilka pomysłów,
jak poradzić sobie z tym, co nas różni - pospieszyła Carrie.
- Cóż to za pomysły? - spytał Clyde z nutą ironii w głosie.
Kyle spojrzał na Carrie pytająco. Do diabła, nie chciał stracić tej posady.
Dawała mu wszystko, czego potrzebował, aby w przyszłości rozpocząć planowaną
pracę w telewizji na stanowisku kierownika wiadomości. Zaczynał od zera i od
jakiegoś czasu mozolnie zbierał niezbędne doświadczenia. Zwolnienia z pracy nie
było w jego planach.
- Postanowiliśmy razem pojechać na ten zjazd. Jednym samochodem -
wypaliła Carrie.
Jednym samochodem? Skąd u licha przyszło jej to do głowy? Kyle sądził, że
się przesłyszał. Czy rzeczywiście proponowała mu właśnie wspólną podróż do
Dallas? Po tym koszmarnym lunchu? Wariatka. Albo zdesperowana.
Najprawdopodobniej zdesperowana wariatka.
- Doprawdy? - Clyde spojrzał na nich przenikliwie.
- Cóż, to powinno przesądzić - w tę albo we wtę. - Carrie powoli zapalała się
do projektu. - To Kyle wpadł na ten pomysł, a ja się zgodziłam. Zrobimy wszystko
co w naszej mocy, bylebyś tylko dał nam jeszcze jedną szansę. Jeżeli po zjeździe
nadal będziesz chciał nas zwolnić, podporządkujemy się bez słowa. Teraz prosimy
cię tylko o jedno - żebyś pozwolił nam spróbować ostatni raz.
Kyle zauważył, że jego koleżanka siedzi już na samej krawędzi krzesła.
Jeszcze chwila, a wylądowałaby na podłodze.
- Aż tyle dla was znaczy ta praca? - zapytał Clyde.
- Och, tak - gorąco przyświadczyła Carrie.
Kyle doszedł do wniosku, że mogłaby równie dobrze znaleźć pracę w teatrze.
Z pewnością miała wyczucie dramatyzmu.
Clyde milczał przez chwilę, po czym uśmiechnął się szeroko. Kyle wiedział
już, co go czeka. Setki kilometrów w małym, blaszanym pudełku, z kobietą, której
szczerze nie znosił, na siedzeniu obok.
- Chcę, żebyście wzięli sobie parę wolnych dni przed zjazdem - zarządził
Clyde. - I poznali się trochę lepiej. Dam wam płatny urlop.
- Naprawdę, zrobisz to dla nas? - zapytała Carrie cicho, rzucając jednocześnie
Kyle'owi tryumfalny uśmiech.
Przyjemnie było patrzeć, jak promienieje szczęściem. Osobiście jednak Kyle
uważał, że cały ten plan jest obłąkany.
-
Ciekawe, czy się dogadacie, czy znienawidzicie do reszty? - rzucił Clyde.
Kyle znał już odpowiedź na to pytanie. Nim zjazd się skończy, zagryzą się na
śmierć.
Rozdział 2
Kyle zaznaczył trasę na mapie (cały czas droga I -35), rozłożył plan na
siedzeniu obok i chwilę później zajeżdżał już pod dom Carrie.
Jego zdaniem mogliby przejechać całe te osiemset pięćdziesiąt kilometrów w
jeden dzień i jak najszybciej zakończyć tę farsę. Konferencja zaczynała się dopiero
w piątek wieczorem, oficjalnym koktajlem, lecz Kyle miał nadzieję, że przybędą na
miejsce już w środę wieczorem lub wczesnym rankiem w czwartek.
Prawdopodobnie Carrie chętnie na to przystanie; na pewno będzie chciała
odwiedzić siostrę, mieszkającą gdzieś pod Dallas. Im mniej czasu będą ze sobą
spędzać, tym lepiej dla nich. Szczerze mówiąc wątpił, czy uda im się zachować
zdrowie psychiczne w trakcie tej podróży.
Nie wiedział, co myśli o tym wszystkim Carrie, ale przypuszczał, że ma
podobne obawy. Liczył, że konferencja będzie dobrą okazją znalezienia nowej
pracy. Nie miał złudzeń co do ich ewentualnego "dogadania się". Sprawa była
przegrana od pierwszej chwili.
Zaparkował przed małym domkiem, który Carrie wynajmowała na
przedmieściach Kansas City, i odetchnął z ulgą, widząc jej torbę przygotowaną już
na werandzie. Przynajmniej była punktualna.
Ledwo zdążył wysiąść ze swojego czarnego bmw, kiedy frontowe drzwi
otworzyły się i wyszła Carrie. Tym razem długie do połowy pleców włosy
swobodnie opadały jej w lokach na ramiona. Kyle był zaskoczony: nie pamiętał,
żeby kiedykolwiek widział ją bez charakterystycznie spiętrzonej piramidy na
głowie. Bez niej była jeszcze mniejsza, niż mu się wydawało.
Szybko odwrócił wzrok. Nie chciał za bardzo się jej przyglądać. Miał już
wyrobione zdanie na jej temat - była Amazonką, jeśli nie z postury, to z charakteru,
i nie chciał widzieć w niej niczego poza źródłem wszystkich jego problemów.
Przemyślał już całą tę sytuację i mimo najlepszych chęci czuł, że jego możliwości
są ograniczone.
Bez słowa wyciągnął rękę po torbę, którą niechętnie puściła. Włożył ją do
bagażnika i otworzył drzwi od strony pasażera. Carrie podziękowała mu
uśmiechem, ale miał wrażenie, że wolałaby sama sobie radzić.
Więc tak to miało wyglądać. Świetnie. Po prostu świetnie. Kyle tego właśnie
się spodziewał. Postanowiła, że ta podróż, absolutnie beznadziejna, będzie
rodzajem powolnej agonii. Kiedy wsiadł z drugiej strony, Carrie patrzyła już w
mapę. Ujął w dłonie kierownicę i otworzył usta z zamiarem poinformowania
swojej pasażerki o trasie i planowanych postojach.
- Zanim ruszymy - odezwała się Carrie, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć -
powinniśmy omówić pewne kwestie. - Mówiła sztywno, nie patrząc na niego. - Nie
ma powodu, żebyśmy się mieli nawzajem unieszczęśliwiać.
- A ja myślałem, że to nieuniknione.
Siedziała wyprostowana, jakby się wcześniej wykąpała w krochmalu.
- Owszem, jeśli się o to postarasz.
- W porządku - powiedział niechętnie. - O co chodzi?
- Po pierwsze, w samochodzie często robi mi się niedobrze, jeśli nie
zatrzymuję się regularnie. Poza tym lubię oglądać po drodze widoki, jeśli to
możliwe.
Kyle zacisnął palce na kierownicy. To tyle, jeśli chodzi o zaliczenie tych
ośmiuset pięćdziesięciu kilometrów w jeden dzień. Wyglądało na to, że Carrie
będzie chciała się zatrzymywać przy każdej toalecie.
- Jazdą samochodem z moim ojcem była koszmarem - ciągnęła. -
Zatrzymywał się tylko wtedy, kiedy było to już absolutnie konieczne. Zjeżdżaliśmy
Wtedy na jakiś parking, a on siedział i wściekał się na wszystkich, którzy zdążyli
go wyprzedzić.
Kyle rozpoznał w tym opisie wiele swoich własnych zachowań, ale starczyło
mu rozsądku, by nie dzielić się z nią tą informacją. Kiedy siadał za kierownicą
dobrego samochodu, budził się w nim duch rywalizacji. Lubił jazdę na długich
dystansach i traktował to jak coś w rodzaju sprawdzianu. I bez Carrie wiedział, że
to męska sprawa. Ta samochodowa obsesja stanowiła istotną część jego
osobowości.
- Zatrzymamy się zawsze, kiedy będzie trzeba - powiedział, wciąż jednak
zdecydowany sprowadzić postoje do niezbędnego minimum.
- Dziękuję bardzo - Carrie wydała przesadne westchnienie ulgi.
Kyle skręcił w stronę wjazdu na autostradą, a Carrie ponownie zagłębiła się w
atlasie.
- Cały czas chcesz jechać autostradą?
- Oczywiście. - W końcu nie wybierali się na wycieczkę krajoznawczą. Po co
niby mieliby zjeżdżać z głównej drogi? Z pewnością nie było tam nic, co chciałby
zwiedzać. Im szybciej dojadą do Dallas, tym lepiej.
- To okropnie nudne - mruknęła Carrie głosem rozczarowanej pięciolatki.
Świetnie. A więc ma ją także zabawiać.
Nie ujechali dwudziestu kilometrów, kiedy zapytał, czy nie chciałaby się
zatrzymać. Żartował, oczywiście, ale kiedy zapewniła go, że tak, bardzo chętnie,
zacisnął zęby i skręcił w pierwszy zjazd z autostrady.
Od chwili, gdy Carrie wyskoczyła z pomysłem tej nieszczęsnej podróży,
wiedział, że będzie to jedna wielka katastrofa.
Carrie bardzo się starała poprawić stosunki z Kyle'em, ale robił wszystko,
żeby jej to uniemożliwić. Siedział obok ponury i milczący. Sam zaproponował
postój, a teraz był wściekły, bo skorzystała z jego propozycji.
Carrie postanowiła, że podejmie jeszcze jedną, ostatnią próbę dogadania się z
nim, ale nie stawiała zbyt wiele na tę kartę. Jej współpracownik jasno dawał do
zrozumienia, że nie wierzy w powodzenie tej podróży. Jeśli pierwsze kilkanaście
kilometrów miało być wskazówką, to czekała ich sromotna klęska.
W Dallas Carrie miała się spotkać z Tomem Atkinsem, starym kumplem z
college'u, z którym była na praktyce. Tom zadzwonił do niej poprzedniego
wieczora, pytając, czy Carrie wybiera się na zjazd, a Carrie, sama nie wiedząc
kiedy, wylała przed nim swe żale. Tom zasugerował kilka rozwiązań. Wszystkie
opierały się na opuszczeniu przez nią dotychczasowej pracy. Trudno było przyznać
się do porażki, ale nie mając wyboru, Carrie obiecała spotkać się z Tomem po
przyjeździe do Dallas i rozejrzeć podczas zjazdu za czymś nowym. Zaplanowała
już także spotkanie z siostrą.
Z żołądka Carrie wydobyło się przeciągłe burczenie, i Kyle rzucił jej wrogie
spojrzenie. Faktycznie, zjadła dość skromne śniadanie, zakładając, że Kyle od
czasu do czasu również będzie musiał coś zjeść.
- Zdaje się, że jesteś głodna.
- Mogę jeszcze poczekać - odparła Carrie.
Postanowiła znieść kilka bolesnych skurczów żołądka w imię utrzymania
pokoju. Oczywiście wszystko miało swoje granice. Wkrótce Kyle sam dojdzie do
wniosku, że lepiej ją karmić, zanim stanie się naprawdę wściekle głodna.
- O ile dobrze pamiętam, przy następnym zjeździe jest stacja benzynowa -
rzucił jej kierowca. - Pewnie dostaniemy tam jakieś kanapki na wynos i zjemy je po
drodze.
- Nie jadam w samochodzie - poinformowała go Carrie. Utrzymanie pokoju
nie jest prostą sprawą. - Mam wrażenie, że jedziemy bez przerwy od wieków.
Stańmy gdzieś.
- Staliśmy dopiero co!
- To było bardzo dawno temu!
- Dobrze - powiedział Kyle takim tonem, jakby to jedno słowo wiele go
kosztowało.
- Posłuchaj, Kyle. Czeka nas wiele kłopotów, jeśli nie będziesz trzymał
swoich męskich popędów na wodzy. Muszę skorzystać z toalety, a z pewnością
oboje z przyjemnością rozprostujemy na chwilę nogi.
Już kiedy wsiadała do jego samochodu, był w nie najlepszym nastroju, a ona
ani trochę mu go nie poprawiła.
- Dobrze, skoro to takie konieczne, to zatrzymamy się na chwilę. Piętnaście
minut wystarczy?
- Pół godziny.
- Pół godziny? - wykrzyknął Kyle z rozpaczą w głosie, jakby powrót na
autostradę piętnaście minut później groził śmiercią lub kalectwem.
- Pół godziny - powtórzyła Carrie twardo.
- Dobrze już, dobrze.
Zjazd pojawił się po pięciu minutach i Kyle skręcił już bez słowa komentarza.
Podjechał do dystrybutora i zaczął tankować, a Carrie poszła do sklepu. Okazało
się, że mają tu kanapki w twardych plastykowych opakowaniach, pokrojone tak,
żeby można było dojrzeć ich zawartość. Carrie otworzyła lodówkę i szybko
zorientowała się, że wybór jest raczej skromny. Wybrała wołowinę dla Kyle'a i
pierś z indyka dla siebie, po czym dorzuciła do tego dwie puszki wody mineralnej i
dużą paczkę chipsów.
Zapłaciła i wychodziła właśnie ze sklepu, kiedy Kyle zakończył tankowanie i
zaparkował samochód pod budynkiem stacji, w pobliżu toalet. Najwyraźniej
postanowił, że właśnie tam zjedzą swój szybki posiłek, stojąc obok samochodu.
Carrie nie protestowała; była już trochę zmęczona siedzeniem. Oczywiście nie
sądziła, że jej ugodowa postawa w czymkolwiek pomoże. Kyle był wyjątkowo
uparty. Skończył pierwszy i zaczął niecierpliwie bębnić palcami po dachu
samochodu, podczas gdy ona niespiesznie jadła swoją kanapkę, nie reagując na
jego ponaglenia.
Zauważyła, że patrzy na autostradę, i omal nie wycelowała w niego
oskarżycielskiego palca. Od początku miała rację - Kyle Harris jest dokładnie taki
sam, jak jej ojciec.
- O co chodzi? - zapytał.
- Gapisz się na samochody - powiedziała, jakby to dowodziło absolutnie
wszystkiego. - I już myślisz o wszystkich tych, które nas wyprzedziły.
Uczciwość nie pozwoliła mu zaprzeczyć. Zachęcona jego milczeniem, Carrie
wyjęła mapę i rozłożyła ją na klapie bagażnika.
- Myślę, że mógłbyś rozważyć jazdę inną drogą - powiedziała, nie patrząc na
niego i wstrzymała oddech.
- Chyba już to omówiliśmy.
- Ale to nam zaoszczędzi około dwudziestu pięciu kilometrów. Popatrz -
wskazała na dwupasmową drogę, chcąc przekonać go do swojego planu.
Może rzeczywiście uwierzy, że przeoczył ten skrót. Gdyby jej się udało,
wkrótce zjechaliby z autostrady, która śmiertelnie ją nudziła. Tamta droga na
pewno była ciekawsza niż to szare pasmo, ciągnące się bez końca kilometr za
kilometrem. Carrie przepadała za jazdą bocznymi drogami. Przynajmniej każda
była inna i miała swój charakter.
Kyle uważnie studiował mapę. Podejrzewał, że coś pokręciła, ale miał
wszystko przed nosem czarno na białym.
- Rzeczywiście moglibyśmy pojechać tą drogą - przyznał bez entuzjazmu,
jakby właśnie zdobył się dla niej na nie lada poświęcenie i oczekiwał, że doceni to.
- Daj spokój, Kyle - uśmiechnęła się wspaniałomyślnie. - Wiem, że wolałbyś
nigdy nie znaleźć się w tej sytuacji, to jasne. Za późno - jesteśmy tu razem, skazani
na siebie, więc postarajmy się jakoś dogadać. Myślę, że może być całkiem fajnie.
- Ty też pewnie wolałabyś inaczej spędzić ten czas - mruknął Kyle z ledwie
słyszalną nutą wdzięczności w głosie.
Carrie wstrzymała oddech i wyciągnęła do niego rękę.
- Zgoda?
W pierwszej chwili Kyle spojrzał na jej dłoń jak na elektrycznego węgorza,
gotowego zaraz razić go prądem, w końcu jednak uścisnął ją, choć krótko i bez
entuzjazmu. Carrie zresztą nie spodziewała się, że będzie inaczej. Wiedziała, że
zaklinacz węży wzbudziłby w nim więcej zaufania.
- Zgoda - powiedział bez przekonania.
Carrie obdarzyła go promiennym uśmiechem, żeby pokazać, jak bardzo jest z
niego dumna. Nie będzie tak źle. Te dni będą ich łabędzim śpiewem. Jeśli się
postarają, na pewno im się uda. Ale trzymanie języka za zębami dłużej niż kilka
dni byłoby ponad jej siły.
Pierwsza godzina po zjeździe z autostrady minęła spokojnie, chociaż Kyle
trochę ją przestraszył, włączając urządzenie antyradarowe, które ni stąd, ni zowąd
wydawało przenikliwe piski.
- Nie mam ochoty dać się złapać - wyjaśnił.
Carrie zaczęła go wypytywać o policyjne pułapki na drogach. Kiedy już udało
jej się wciągnąć go w rozmowę, szło im całkiem nieźle. Nie było w tym zresztą nic
dziwnego. Mężczyźni byli na ogół bardzo do siebie podobni, jak już zdążyła się
zorientować. Potrafili rozmawiać godzinami, pod warunkiem że tematem były ich
samochody. Albo oni sami.
Samochód zdawał się płynąć wśród falujących łanów zboża, rozciągających
się po obu stronach drogi aż po linię horyzontu, gdzie dotykały jasnego błękitu
nieba. Widok wart był wysiłku, jaki włożyła w przekonanie Kyle'a do zmiany trasy.
- Jest naprawdę miło - powiedziała, zauważając jednocześnie, że jadą z
prędkością znacznie przekraczającą dopuszczalną.
- Tak - odparł, rzucając jej prawie przyjacielski uśmiech. - A najważniejsze,
że nie ma tu tylu miejsc, w których można by się zatrzymywać. Obawiam się, że
jeśli będziesz potrzebować toalety, pozostanie ci wejść w zboże.
Carrie wyciągnęła przed siebie nogi i założyła ręce za głowę, rozkoszując się
jazdą i faktem, że tak dobrze im idzie. Jak się okazało, zbyt dobrze. A w każdym
razie zbyt dobrze, żeby miało trwać dłużej.
Kiedy się tego najmniej spodziewała, samochód podskoczył gwałtownie.
Gdyby nie pas, Carrie wylądowałaby na przedniej szybie. W tej samej chwili
BMW zaczęło wydawać głośny denerwujący dźwięk.
- Co to było? - wykrzyknęła.
- Uderzyłem w coś - wyjaśnił Kyle, zwalniając i zatrzymując się na poboczu.
Carrie wysiadła. Kyle również wyskoczył z samochodu i obszedł go ze
zmarszczonymi brwiami. Poklepał składany dach, jakby pocieszał chore dziecko.
- Czy to twój tłumik? - Carrie wskazała na drogę.
Tak naprawdę nie bardzo znała się na mechanice, ale ponieważ niedawno
zmieniła samochód, mniej więcej wiedziała, gdzie co jest.
Kyle odwrócił się i spojrzał w kierunku, który wskazywała.
- Razem z rurą wydechową.
- Co się stało?
- Na drodze coś leżało - odparł spokojnie. - I najwyraźniej wjechaliśmy na to.
"Coś" okazało się kamieniem wielkości melona - na tyle małego, żeby
zmieścić się pod samochodem, i na tyle dużego, żeby wyrządzić sporo szkód.
Urwał tłumik i rurę wydechową, i musiał też zrobić dziurę w zbiorniku paliwa, bo
benzyna wyciekała na drogę.
Sprawy przyjęły jak najgorszy obrót. Było oczywiste, że ten mały wypadek
nie zdarzyłby się na autostradzie.
- Jesteś zły? - zapytała Carrie, odsuwając się trochę, na wypadek, gdyby
zechciał wyładować frustrację na niej. Zaraz jednak przypomniała sobie, z kim ma
do czynienia. Kyle Harris był zbyt dystyngowany, by dawać upust irytacji w
sposób właściwy większości ludzi.
- Czemu miałbym być zły? - spytał, umacniając Carrie w jej podejrzeniach.
- Tak mi przykro, Kyle.
- To nie twoja wina - zapewnił ją gładko.
Położył urwane części samochodowe i kamień na poboczu, po czym stanął na
środku drogi z założonymi rękami, wpatrując się w dal. Carrie nie pamiętała, kiedy
ostatnio mijali jakiś samochód czy gospodarstwo. Jak okiem sięgnąć, rozciągały się
wokół łany żyta.
Słońce prażyło niemiłosiernie.
- Nie wygląda to obiecująco - Kyle otarł pot z czoła.
- Zaraz na pewno ktoś się pojawi - Carrie zmusiła się do optymizmu.
Rzuciła okiem na zegarek, modląc się, żeby stali przynajmniej na trasie
szkolnych przejazdów. Wiele by dała za widok jaskrawożółtego autobusu,
wyłaniającego się zza zakrętu.
- Owszem, ktoś się pojawi - zgodził się Kyle. - Ale nie tak zaraz. Może w
przyszłym tygodniu. Jeśli będziemy mieć szczęście.
Oparł się o samochód, a potem powolutku osunął na ziemię. Siedział tak,
patrząc ponuro w przestrzeń i milcząc, jakby medytował. Prawdopodobnie żałował,
że kiedykolwiek ją spotkał. Tak przynajmniej wydawało się Came.
Nie mogła nie podziwiać jego spokoju. Usiadła przy nim na trawie i objęła
ramionami kolana, opierając na nich czoło.
- Okropnie się czuję - wyznała, gotowa wziąć na siebie pełną
odpowiedzialność za ten żałosny wypadek. Gdyby się tak nie upierała przy tym
skrócie, nigdy by do tego nie doszło.
- To nie twoja wina - powtórzył Kyle.
- Ale to ja ....
- Powiedziałem, że to nie twoja wina!
- Nie musisz na mnie krzyczeć - odwarknęła z urazą.
I wtedy zorientowała się, co się stało. Kyle tracił cierpliwość. Pozbawiony
nerwów Kyle Harris. Ten sam Kyle Harris, który prawie nigdy nie podnosił głosu.
Carrie wpadła w euforię.
- No, dalej - zawołała podekscytowana, zrywając się na nogi. Zacisnęła dłoń
w pięść i zamachnęła się na niewidzialnego przeciwnika. - Ulżyj sobie, Kyle. Masz
święte prawo, żeby być wściekłym. No, wrzeszcz!
Odrzuciła głowę do tyłu i sama wrzasnęła donośnie, w nadziei, że pomoże mu
to pozbyć się zahamowań. Kyle patrzył na nią osłupiały, jakby postradała zmysły.
- Co ci jest? Za długo siedziałaś na słońcu?
- Nie - Carrie z powrotem przysiadła na poboczu. Kyle najwyraźniej nie miał
zamiaru jej naśladować. - Przez chwilę wydawało mi się, że masz jakieś ludzkie
cechy. Myliłam się.
- Sądzisz, że jestem nieludzki, bo nie dostaję spazmów z wściekłości?
Przywykłem uważać się za osobę dojrzałą.
- Więc nigdy się nie wściekasz?
- Oczywiście, że się wściekam.
- A jak to wyrażasz? Każdy jakoś to wyraża, w ten czy inny sposób. - Nie
wyglądał na faceta, który kopie wtedy swojego psa. Był miły dla starszych pań i
dobry dla dzieci, widziała to nieraz. W przeładowanym programie wystąpień
publicznych był zawsze cudowny. Oczywiście nie dla niej.
- Idę pobiegać - powiedział spokojnie. - Wiem, że wolałabyś usłyszeć coś
bardziej dramatycznego - na przykład, że idę do McDonald'sa albo na pocztę i
wybijam tam wszystkich co do nogi z karabinu maszynowego. Ale ja wolę dawać
upust emocjom w bardziej cywilizowany sposób.
A więc to było źródło wzajemnej niechęci, pomyślała Carrie. Prawdopodobnie
najdzikszym, najbardziej nieobliczalnym czynem, jaki kiedykolwiek popełnił Kyle,
było zerwanie z poduszki metki z napisem ,,Nie usuwać". Szczerze wątpiła, czy
jako dziecko robił to, co cała reszta - wagarował, jadł klej itd. Za to z pewnością
był najlepszym członkiem grup dyskusyjnych, jakiego wydała jego szkoła.
- Jak sądzisz, kiedy ktoś się tu pojawi? - zapytała po kilku długich minutach.
Cisza wydała jej się nieznośna.
- Wiem tyle co ty. - W jego głosie coś zgrzytnęło, co, zdaniem Carrie,
oznaczało u niego ekstremum irytacji.
Po kolejnych pięciu minutach Kyle wstał, sięgnął w głąb samochodu i
wyciągnął mapę. Rozłożył ją.
- Wydaje mi się, że jesteśmy tutaj - wskazał jakiś bliżej nieokreślony punkt na
mapie. - A tu jest jakieś miasto - przesunął palec trzy centymetry wzdłuż drogi. -
Mniej więcej piętnaście kilometrów.
- Co najmniej dwadzieścia.
- Dobrze, więc dwadzieścia - zgodził się z anielską cierpliwością. - Pobiegnę
tam, a ty poczekasz tutaj.
- Ja tu nie zostanę. - To akurat trzeba było wyjaśnić jak najszybciej. Chyba nie
znał jej tak dobrze, jak sądziła.
- Carrie, nie, mamy wyboru.
- Nie będę siedzieć tu w tym upale, podczas gdy ty zrobisz sobie miły
spacerek do miasteczka.
Tak się złożyło, że tego popołudnia temperatura powietrza w słońcu osiągnęła
około dwudziestu pięciu stopni, nie groziło jej więc żadne nagłe
niebezpieczeństwo. Przynajmniej fizyczne. Nad psychicznym można by się
zastanowić.
- Bez ciebie odbędę ten spacerek dwa razy szybciej - Kyle był nieprzejednany.
- Możliwe, ale ... nie wiem, czemu tak mi na tym zależy, ale nie chcę zostać
tu, na tej pustej drodze, całkiem sama.
- To tylko godzina, najwyżej dwie.
Carrie była przekonana, że uważa ją za nieznośny kamień u nogi, i tym luzem
trudno jej było się z nim nie zgodzić.
- Masz rację, jestem głupia. To jedyne logiczne rozwiązanie. Idź, a ja tu
zaczekam - zadecydowała odważnie.
Kyle przez chwilę przyglądał jej się zdezorientowany, jakby nie był pewny,
czy go słuch nie myli. Potem, najwyraźniej bojąc się, żeby nie zmieniła zdania,
szybko otworzył swój neseser i wyjął z niego adidasy. Zmienił obuwie, po czym
kilka razy okrążył truchtem samochód, żeby się rozgrzać. tak w każdym razie
powiedział, kiedy Carrie zapytała go, co robi.
- Na pewno? - przyjrzał się jej uważnie.
- Oczywiście - Carrie uśmiechnęła się uspokajająco.
Wolała już zostać tu sama, wydana na pastwę promieni słonecznych, niż
przyznać, jakim jest tchórzem. Mało prawdopodobne, że spotka się seryjnego
zabójcę na odludnej wiejskiej drodze. Carrie wiedziała to z programu
telewizyjnego "Niewyjaśnione tajemnice", który nałogowo oglądała. Był to jej
ulubiony program kryminalny. Carrie widziała wszystkie odcinki i wierzyła, że
pewnego dnia też uda jej się rozwiązać jakąś mroczną zagadkę.
Przebiegła parę metrów razem z Kyle'em, ale szybko się zmęczyła.
- Uważaj na siebie - pomachała mu.
Kyle zawrócił i spojrzał na nią uważnie. Po chwili odwrócił się, przyspieszył i
ruszył przed siebie. Patrząc, jak się oddala, Carrie pomyślała, że przypomina
gazelę, tak płynne i pełne wdzięku były jego ruchy. W ciągu zaledwie kilku minut
zniknął za zakrętem.
Carrie została tam, gdzie stała, z dłonią przyciśniętą do ust, jakby próbowała
opanować jakieś nienazwane uczucie. Nie żeby specjalnie się o niego bała -
wyjąwszy obawę, że jest niezdolny do wyrażania uczuć, rzecz jasna. Była pewna,
że Kyle potrafi o siebie zadbać. Nie bała się też w zasadzie o siebie, tylko czuła się
troszeczkę rozchwiana emocjonalnie.
A właściwie - bardzo rozchwiana. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak
bliska łez. Z jakiego powodu? Carrie nie miała pojęcia.
Wróciła do samochodu i usiadła w jego cieniu. Nie zdążyła jeszcze spojrzeć
na zegarek, kiedy kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Podniosła wzrok i zobaczyła
wyłaniającego się zza zakrętu Kyle'a. Wracał.
Carrie poderwała się na równe nogi, oczekując wyjaśnień.
- Nie mogę - mruknął.
Pochylił się i oparł dłonie na kolanach, ciężko dysząc.
- Nie dasz rady? Za daleko?
- Skąd - zaprzeczył urażony. - Nie mogę cię tu zostawić.
- Dlaczego? - Sądziła, że udało jej się go przekonać.
- Twoje oczy - mruknął takim tonem, jakby był zły sam na siebie.
Chociaż właściwie jeszcze bardziej był zły na nią, ale nigdy by się do tego nie
przyznał.
To nie miało żadnego sensu.
- Patrzyłaś na mnie tymi swoimi brązowymi oczami, jak szczeniak spaniela.
Wydało mi się, że zostawiam cię tu samą na pastwę losu. Razem w tym siedzimy.
Jeśli jesteś w stanie pokonać te dwadzieścia kilometrów, to pójdziemy razem.
- Nie dam rady biegiem tak daleko. - Szczerze mówiąc, bez środków
dopingujących nie dobiegłaby nawet do następnego zakrętu.
- Więc pójdziemy - zgodził się Kyle uprzejmie.
Ktoś inny na jego miejscu mógłby skorzystać z okazji i wygłosić kilka uwag
na temat jej braku kondycji, ale nie on. Chyba jednak posiadał nieco więcej cech
pozytywnych, niż mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.
- Mogłabyś zmienić buty - zasugerował, patrząc na jej sandałki.
- Och. - O ile pamiętała, wszystkie inne pary, które ze sobą wzięła, miały
wysokie obcasy.
Szybko przekopała torbę i już miała ją zamknąć, kiedy usłyszała odgłos
silnika, najwyraźniej bardzo starego i zdezelowanego. Chwilę później na drodze
pojawiła się niebieska, zniszczona furgonetka.
- Kyle - wrzasnęła, na wypadek gdyby nie zauważył - ktoś jedzie! Farmer, w
drelichowym kombinezonie i słomkowym kapeluszu, zjechał na pobocze.
- Jakieś kłopoty? - zapytał, wystawiwszy głowę przez okienko, po czym
wyskoczył z kabiny. - Billy Bob - zdecydowanym ruchem wyciągnął dłoń do
Kyle'a. Ten przedstawił siebie i Carrie i wyjaśnił pokrótce, co się stało. Carrie
wtrąciła parę słów, biorąc na siebie winę za powstałą sytuację.
- Może mógłby nas pan podrzucić do miasta? - zapytał Kyle. - Oczywiście z
największą chęcią odwdzięczymy się panu za fatygę.
Farmer potarł palcami brodę, jakby ich położenie wymagało poważnego
zastanowienia.
- Żadna fatyga i nie trza się odwdzięczać. Ludzie se tu chętnie nawzajem
pomagają i są z tego dumne. - Otworzył przed Carrie przerdzewiałe drzwi
furgonetki. - Wskakujta, a ja wezmę wasz bagaż.
Szybko i zręcznie załadował ich torby na pakę. Carrie zauważyła w jego
ruchach pośpiech, który dotąd uszedł jej uwagi. Billy Bob wskoczył do samochodu
i zapuścił silnik.
- Wprost trudno mi wyrazić, jak się cieszymy, że akurat pan tędy przejeżdżał -
szczebiotała Carrie, ściśnięta jak naleśnik między dwoma mężczyznami.
Była tak uszczęśliwiona niespodziewanym ratunkiem, że ledwo mogła się
powstrzymać od rzucenia się farmerowi na szyję i wyciśnięcia pocałunku na jego
ogorzałym od słońca policzku.
Tylko że on nie był ani trochę ogorzały. Carrie doszła do wniosku, że ich
zbawca musiał przejść jakąś długą chorobę, bo wyglądał, jakby od lat nie widział
słońca. Był blady jak noworodek.
Kyle zaczął rozmowę o sporcie. Carrie była zadowolona, że znaleźli wspólny
temat, ale nie uszło jej uwagi, że Billy Bob co chwilę spoglądał we wsteczne
lusterko, zupełnie jakby czekał, że ktoś się za nimi pojawi.
Teraz, kiedy miała dość czasu, żeby mu się dokładnie przyjrzeć, zdała sobie
sprawę, iż kiedyś już widziała tego człowieka.
- Mieszka pan tutaj? - zapytała, kiedy na chwilę zamilkli.
- No. Mamy z małżonką farmę po drugiej stronie Wheatland.
- Pewnie ma pan dzieci?
- Sie rozumie. Pięcioro - odparł z dumą.
Jego ręce! To właśnie to jej nie pasowało od samego początku. Były delikatne
i gładkie, o czystych, równo przyciętych paznokciach.
Mężczyźni znów podjęli pogawędkę. Nie mieli najmniejszych problemów ze
znajdowaniem coraz to nowych tematów do dyskusji.
Przez jedną straszną chwilę Carrie miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. W jej
rozgorączkowanej głowie wszystko zaczynało się układać w logiczną całość.
To nie jest żaden farmer.
Jego bladość świadczyła, że ten człowiek nie spędził ani jednego dnia w
swoim życiu na pracy pod gołym niebem.
Jeden kawałek układanki jak ulał pasował do drugiego. Carrie nie podobał się
też fakt, że ich kierowca bezustannie zerkał we wsteczne lusterko. Teraz była już
pewna, że gdzieś go wcześniej widziała. Jego profil wydawał się znajomy. Carrie
była przekonana, że już widziała tę twarz i usilnie starała się sobie przypomnieć,
gdzie.
I nagle błysk. Przypomniała sobie.
Widziała już tego człowieka. I to całkiem niedawno, jeśli jej pamięć nie
zawodziła. Pokazywali go w "Niewyjaśnionych tajemnicach".
Rozdział 3
- Kyle - głos Carrie przypominał bardziej skrzek ropuchy, niż jakikolwiek
dźwięk wydawany przez ludzkie istoty.
Jej współpracownik spojrzał na nią roztargniony, a ponieważ nie była w stanie
wydusić z siebie ani słowa więcej, powrócił do przerwanej rozmowy.
Carrie doszła do wniosku, że Billy Bob jest zbrodniarzem. Musi być, w
przeciwnym wypadku nie pokazywaliby go w "Niewyjaśnionych tajemnicach". A
Kyle nawet nie podejrzewa, na jakie niebezpieczeństwo są teraz narażeni.
Nie mając innego wyboru, Carrie wpakowała mu łokieć pod żebro.
Zupełnie straciła głos. Oddychała głęboko, próbując się uspokoić i móc znowu
mówić normalnie, choć właściwie nie miała pojęcia co powiedzieć. Oznajmienie,
że widziała pana Boba w "Niewyjaśnionych tajemnicach", mogło równać się
gwałtownej śmierci ich obojga. W końcu złapała Kyle'a za rękę i z całej siły
uszczypnęła go w ramię.
- Jezu - wykrztusił, podskakując.
Niestety, Carrie nie była w stanie zwolnić uścisku zesztywniałych ze
zdenerwowania palców.
- O co chodzi? - zapytał w końcu.
Carrie, wpatrzona w niego, modliła się, żeby odczytał nieme przesłanie w jej
oczach. Jeśli ma trochę rozumu, domyśli się, że coś tu jest bardzo nie w porządku.
Pół minuty później stwierdziła, że Kyle niczego się nie domyśla.
- Blada jesteś - powiedział. - Niedobrze ci?
Carrie zaczęła kiwać głową tak gwałtownie, jakby dostała ataku konwulsji. Na
ramionach wystąpiła jej gęsia skórka, która jednak nie miała nic wspólnego z
temperaturą powietrza w samochodzie.
- Chcesz coś powiedzieć? - zachęcił ją Kyle.
Carrie znowu dziko pokiwała głową.
- Coś nie tak?
Cóż za genialny człowiek. Carrie jeszcze raz kiwnęła głową, tym razem z taką
siłą, że prawie uderzyła brodą o klatkę piersiową.
- No to mów - rzucił Kyle niecierpliwie.
- Właśnie - przyszedł mu w sukurs Bob. - Co jest?
- To nie jest żaden farmer - rzuciła w końcu bez tchu. - To zbiegły skazaniec.
- Och, daj spokój, Carrie - Kyle zaśmiał się, zakłopotany. - To śmieszne.
- To nie jest takie śmieszne - gwarowy akcent zniknął szybciej niż deser
czekoladowy na przedszkolnym balu. - Jak się domyśliłaś? - wyszczerzył zęby w
uśmiechu, jakby w uznaniu dla jej zdolności detektywistycznych. - Cholera,
myślałem, że dobrze odegrałem rolę farmera.
- To znaczy, że nie jest pan farmerem? - zapytał Kyle nieswoim głosem.
- Przykro mi, ale nie. Obiecuję, że to nie potrwa długo - trzymając jedną ręką
kierownicę, Billy Bob sięgnął drugą do schowka i wyciągnął mały rewolwer.
Zamachał nim w powietrzu, żeby mogli go dobrze zobaczyć, po czym wycelował
lufę w ich kierunku.
Carrie, z trudem łapiąc oddech, automatycznie wyrzuciła obie ręce w górę.
- No, jak na to wpadłaś? - Billy Bob czekał na odpowiedź.
- Nie jesteś opalony i masz czyste paznokcie.
- Cholera, masz rację. - Spojrzał w lusterko i dorzucił: - Cholera do kwadratu.
Zdaje się, że gliny depczą mi po piętach. Myślałem, że zostali bardziej w tyle.
Słysząc to, Carrie poweselała odrobinę, ale szybko uświadomiła sobie, że
Billy Bob może ich wykorzystać jako zakładników.
Zbliżali się do przedmieść Wheatland, wpatrzeni w błękitno-czerwone światła
wozu policyjnego błyskające w lusterku. Carrie odwróciła się, żeby zobaczyć, ile
ich jeszcze dzieli od przedstawicieli prawa, ale trudno było to ocenić. Syreny wyły
tak głośno, jakby policja była tuż za nimi, lecz światła migały daleko z tyłu. Carrie
spróbowałaby jakoś zatrzymać Billy' ego Boba, gdyby nie była tak przerażona.
Lufa rewolweru skierowana w ich stronę skłaniała jednak do posłuszeństwa.
Carrie przyglądała się okolicy. W oddali, po lewej stronie miasta wznosiła się
potężna wieża ciśnień, a po prawej kilka silosów. Zbliżali się do nich w szybkim
tempie.
Wtem furgonetka wydała przenikliwy pisk: Billy Bob niespodziewanie skręcił
w stronę torów kolejowych. Carrie rzuciło na twarde ramię kierowcy, zaś na nią
wpadł całym ciężarem Kyle. Furgonetka podrygiwała, jadąc wzdłuż torów; Carrie
czuła się jak ziarnko kukurydzy skaczące w gorącym oleju. Odchodziła już pomału
od zmysłów, kiedy Billy Bob postanowił zatrzymać samochód.
- Wysiadać - rozkazał, hamując raptownie, a jego pasażerowie omal nie
wpadli na przednią szybę. - No, już, już, już. Ruszać się! - rozwlekły farmerski
akcent zastąpił teraz wojskowy ton, który siałby postrach w szeregach poborowych.
Carrie i Kyle szamotali się przez chwilę, aż w końcu Kyle wypadł na
zewnątrz, a Carrie, gwałtownie wypchnięta, wyleciała tuż za nim. Gdyby jej nie
złapał, prawdopodobnie uderzyłaby głową w beton.
Billy Bob nie tracił czasu na sprawdzanie, czy nic się im nie stało.
Z wciąż otwartymi drzwiami od strony pasażera, furgonetka ruszyła w
kierunku ulicy na tyłach torów i po chwili skręciła w nią, dwoma kołami niemal
zawisając w powietrzu.
- On ma nasze bagaże - wykrzyknęła Carrie, rzucając się w pogoń za
samochodem. Sama nie miała pojęcia, skąd wzięła siły, by zrobić coś tak głupiego.
Nie sądziła, że może go złapać, i nie wiedziałaby co zrobić, gdyby przez przypadek
się jej to udało.
- Daj spokój, Carrie - Kyle złapał ją wpół. - To nie ma znaczenia.
- On zabrał nasze ubrania.
- Ale zostawił nas przy życiu - Kyle ustawił wszystko we właściwej
perspektywie.
Carrie zdała sobie nagle sprawę, że Kyle ciągle ją obejmuje. Był taki rosły i
silny. Carrie także go objęła, a on ściskał ją mocno, jakby zawsze marzył tylko o
tym, żeby trzymać ją w ramionach. Carrie wiedziała, że to niezupełnie prawda, ale
nic jej to nie obchodziło. W tej chwili potrzebowali siebie nawzajem. Dawne
waśnie nic nie znaczyły. Uraza znikła, zmieciona przez przeznaczenie w osobie
uciekającego przestępcy.
Kyle odsunął jej włosy ze skroni i spojrzał na nią uważnie, chcąc sprawdzić,
czy nie jest ranna. Prawdopodobnie chciał się też upewnić, że obejmująca go czule
kobieta to ta sama Carrie Jamison, która od miesięcy grała mu na nerwach. Żadne z
nich się nie odezwało. Stali tak: w milczeniu, drżący - dwoje ludzi, którym udało
się wyjść cało z opresji.
Sielanka nie trwała jednak długo. W ciągu minuty zostali otoczeni przez
samochody policyjne. Policjanci z rozmachem otwierali drzwi, wyskakiwali i
kucali za nimi, kierując lufy pistoletów w stronę Carrie i Kyle'a.
- Pojechał w tamtą stronę - krzyknęła Carrie, wskazując kierunek, w którym
zniknęła furgonetka Billy'ego Boba.
Nikogo jednak specjalnie to nie zainteresowało. W każdym razie nikt za nim
nie ruszył, chociaż Carrie była pewna, że jeden czy dwa samochody ciągle go
goniły.
- Nie jesteśmy uzbrojeni - oznajmił Kyle autorytatywnie.
Policja ciągle trzymała ich na muszce. Tylko zastępcy szeryfa wstali i polecili
im oprzeć się o policyjny wóz, a także rozstawić nogi.
- Nie jesteśmy przestępcami - rzuciła Carrie, starając się opanować
wzburzenie. Traktowano ich, jakby zrobili coś złego.
-
Są czyści - oznajmił pierwszy oficer.
- Dobra - zwolnił ich drugi.
- Kim jest ten człowiek, którego szukacie? - spytał Kyle, odwracając się do
nich. Ale zanim zdążyli odpowiedzieć, z nieoznakowanego samochodu wysiadło
dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach. Starszy z nich podszedł pierwszy i
machnął im przed oczami odznaką.
- Sam Richards - przedstawił się. - A to jest agent Bates.
Jeden rzut oka wystarczył, by Carrie zauważyła, że jego odznaka
identyfikacyjna była niepodobna do żadnej z tych, jakie dotąd widziała. Sam
Richards był członkiem tajnych służb, chociaż wyglądał raczej jak sympatyczny
prezenter prognozy pogody jakiejś lokalnej telewizji, niż jak agent rządowy.
- Billy Bob musiał grozić prezydentowi - mruknęła rozczarowana.
Była pewna, że widziała go w telewizji, ale nie przypominała sobie ani jednej
części "Niewyjaśnionych tajemnic", w której pokazywano by w związku z
zabójstwem kogoś podobnego do niego.
Richards wymienił spojrzenia z innym policjantem. Jego jasnoniebieskie oczy
patrzyły w sposób, który Carrie nazywała spojrzeniem rejestrującym. Jej siostra
Cathie nazywała je spojrzeniem sypialnianym, ale Carrie była znacznie bardziej
konserwatywna od młodszej panny Jamison.
- Chcielibyśmy z wami porozmawiać - oznajmił Richards.
- Oczywiście - zgodził się Kyle.
- A po co? - Carrie miała już dość tego wszystkiego.
Uśmiech pana Spojrzenie Rejestrujące nie wystarczał, aby zapomniała, w jaki
sposób byli dotąd traktowani.
- Pojedziemy teraz do biura szeryfa - powiedział Richards. - Collins nie będzie
miał nic przeciwko temu.
Agent wyraźnie postanowił zignorować słaby protest Carrie. Zauważyła też,
że nie raczył odpowiedzieć na jej pytanie. Zanim zdołała ponownie otworzyć usta,
została wepchnięta do samochodu, który powoli ruszył ulicami Wheatland.
Wyglądało na to, że miasto nie widziało podobnego poruszenia od
ubiegłorocznej parady z okazji Dnia 4 Lipca. Zaintrygowani mieszkańcy
przystawali na chodnikach. Matki zakrywały twarze dzieciom, a mężczyźni patrzyli
na nich podejrzliwie spod oka. Młodzież była odważniejsza: kilkoro nastolatków,
opartych o słupy ulicznych lamp, przyglądało się otwarcie, jak cztery samochody
zajeżdżały na parking przed biurem szeryfa.
Sam Richards otworzył drzwi przed Carrie i wszedł za nią. Było to jak kadr z
jednego ze starych show Andy' ego Griffitha. Z całą pewnością oglądała za dużo
powtórek.
Areszt składał się z czterech sąsiadujących ze sobą cel. Po przeciwnej stronie
stało wielkie biurko szeryfa. Wyglądało na to, że w interesie panował zastój - cele
świeciły pustkami.
Przed biurkiem szeryfa Collinsa stała drewniana balustrada, sięgająca
dorosłemu mężczyźnie mniej więcej do pasa. Poza tym w pomieszczeniu
znajdował się jeszcze tylko stół i kilka krzeseł.
Po wejściu do biura cała trójka usiadła przy stole, a Carrie i Kyle zaczęli na
przemian opowiadać, historię ich spotkania z Billym Bobem.
Szeryf Collins wrócił sam, wziął agenta tajnych służb na bok i zaczął coś do
niego mówić tak cicho/jakby się bał, że Kyle i Carrie mogliby go podsłuchać. Z ich
przyciszonej wymiany zdań Carrie domyśliła się, że Billy Bob kolejny raz
wymknął się z rąk wymiaru sprawiedliwości.
- To przeze mnie zjechaliśmy z autostrady - wyjaśniła Carrie, kiedy wrócili do
stołu. - Myślałam, że w ten sposób zaoszczędzimy sobie parę kilometrów i
zobaczymy jakieś ładne widoki.
- Nie ma tu nic poza polami - wtrącił szeryf Collins, patrząc na nią z
niedowierzaniem, jakby jej wyjaśnienie było mało prawdopodobne.
- Ale to ładne pola - Carrie wytrzymała jego spojrzenie. - A boczne drogi są
znacznie ciekawsze niż autostrady.
- I na tej drodze wjechaliśmy na kamień - wtrącił Kyle. - Uderzył w podwozie
i oderwał tłumik i rurę wydechową.
- Kyle chciał pobiec do miasta, ale w końcu zrezygnował.
- Dlaczego? - szeryf Collins patrzył na nich tak, jakby wolał najpierw
zamknąć ich w więzieniu, a dopiero potem zacząć zadawać pytania.
- Nie pobiegłem, bo ...
- Pobiegłeś - sprostowała Carrie - a potem wróciłeś, pamiętasz?
Czuła, że lepiej od początku ściśle trzymać się prawdy. Brak dokładności
może spowodować poważne kłopoty. Jessica Fletcher w serialu ,,Morderstwo na
papierze" rozwiązywała całe zagadki na podstawie kilku na pozór nieistotnych
szczegółów.
- Dlaczego pan wrócił? - Richards 'uśmiechnął się zachęcająco, jakby byli
starymi znajomymi.
Carrie nie dała się na to nabrać, ale nie była pewna co do Kyle'a.
- Nie było go najwyżej dziesięć minut.
- Ale dlaczego wrócił? - W pokoju zaległa nagle grobowa cisza, jakby
wszyscy oczekiwali jakiegoś przełomowego wyznania.
Carrie ciągle zachodziła w głowę, o co takiego jest oskarżony Billy Bob.
- Carrie bała się zostać sama - wyjaśnił Kyle.
Carrie od dłuższej chwili nie spojrzała na niego ani razu i obawiała się, że nie
jest zachwycony wywlekaniem przez nią wszystkich szczegółów tej historii.
- Zdecydował, że będzie lepiej, jeśli pójdziemy do miasta oboje - dodała. - Ale
zanim zdążyliśmy wyruszyć, pojawił się Billy Bob i zgodził się nas podwieźć.
- Naprawdę nazywa się Max Sanders.
- Max Sanders - powtórzyła Carrie powoli, jakby smakując dźwięk tego
nazwiska. Nie brzmiało znajomo.
- Co on takiego zrobił? - zapytał Kyle.
- To nie jest w tej chwili najważniejsze.
- Jest, jeśli macie zamiar nas tu zatrzymać - odparł spokojnie Kyle, śmiało
patrząc na agenta tajnych służb.
- Właśnie - Carrie natychmiast przyłączyła się do Kyle'a. - Jesteśmy
niewinnymi obywatelami tego kraju. Znamy swoje prawa. Myślę, że powinniśmy
skontaktować się z prawnikiem, jak sądzisz, Kyle?
- Widzę, że macie dużo doświadczenia, jeśli chodzi o prawo. - Richards
odwrócił krzesło oparciem do przodu i usiadł na nim okrakiem.
- Owszem, trochę - odparła Carrie buntowniczo, usiłując sobie jednocześnie
przypomnieć ostatni odcinek "Prawników z Miasta Aniołów", jaki widziała. -
Przeprowadziłam kiedyś wywiad z oficerem policji. Sprzedawał bilety na doroczny
bal dobroczynny.
- Pracujemy dla radia KUTE w Kansas - wyjaśnił Kyle. - Proszę sprawdzić
nasze dokumenty, a przekona się pan, że mówimy prawdę.
- Za co Max Sanders jest poszukiwany? - Carrie nie dawała za wygraną,
postanawiając zebrać tyle informacji, ile się da.
-
Za fałszerstwa.
- Rozprowadza fałszywe pieniądze?
- Zgadza się. Sądzę, że możemy obejrzeć banknoty, które macie przy sobie?
- Oczywiście - Kyle sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął portfel.
Otworzył go, wyjął kilka banknotów i wyciągnął je w stronę policjantów.
Najwyraźniej nie były podrobione, bo po krótkich oględzinach wróciły do
właściciela. Ponieważ Kyle tak chętnie pozwolił sprawdzić zawartość swojego
portfela, Carrie nie miała wyboru i opróżniła swój.
- Ile wzięłaś ze sobą gotówki? - zainteresował się Kyle, kiedy podała
policjantom cienki plik banknotów.
- Wystarczająco - Carrie nie podobał się jego ton. - Ale w torbie mam czeki
podróżne.
Kyle na moment przymknął powieki.
- Ja też.
A więc Max Sanders pozbawił ich nie tylko ubrań. Miał też ich pieniądze.
- Możemy już iść? - Carrie coraz bardziej miała dość tego całego
przesłuchania.
Zrobili, co mogli, żeby się na coś przydać, ale czuła się już bardzo zmęczona.
Poza tym musieli zdecydować, co robić - teraz, gdy nie mieli samochodu,
pieniędzy i ubrań.
- Na razie nie możemy was puścić - powiedział Richards z nutką
usprawiedliwienia w głosie.
- Dlaczego?
- Mamy jeszcze kilka pytań. Możecie bardzo nam pomóc.
Carrie wymieniła spojrzenia z Kyle'em, który wydawał się całkiem
zadowolony. Wiedziała już jednak, że jego spokój może być tylko pozorny. W
środku Kyle gotował się czasem z wściekłości, ale potrafił tego nie okazywać.
Zwłaszcza teraz, kiedy demonstracja niezadowolenia mogłaby się bardzo źle
skończyć.
- Mamy pewne wątpliwości co do waszej wersji wydarzeń - powiedział
ostrożnie Richards.
- Wiedziałem, że kłamią, jak tylko ich zobaczyłem - wtrącił szeryf Collins,
wyraźnie podekscytowany.
Był to typ rozmiłowanego w prawie oficera, który potrzebował tylko
szybkiego samochodu i dobrego rewolweru, żeby naprawić całe zło tego świata.
Carrie była pewna, że podwładni nazywają go za plecami Smokey.
- Nie wierzycie nam? - Carrie zerwała się na równe nogi.
Kyle mógł sobie prezentować zimną krew nawet do jutra, ale jeśli chodzi o
nią, to właśnie przebrała się miara! Była półżywa - porwanie, pościg, rewolwer
przy skroni, a teraz traktują ją, jakby popełniła jakieś przestępstwo. To zupełnie
Wystarczyło, żeby straciła cierpliwość.
- Nie możemy zrozumieć, jak człowiek uciekający przed policją mógł się
zatrzymać, żeby pomóc zupełnie obcym ludziom - powiedział agent Bates. - Tym
bardziej że wiedział, że pościg jest dziesięć minut za nim.
- Być może nie wiedział - poddał Kyle.
- Wiedział - "prezenter pogody" nie wydawał się już taki sympatyczny. -
Trudno uwierzyć, że postanowił odegrać rolę dobrego Samarytanina. Nic nie mógł
na tym wygrać, a wszystko stracić.
- Ma przy sobie fałszywe matryce? - zapytał Kyle z namysłem.
- Zgadza się - potwierdził Richards.
- Ma też nasz bagaż i nasze pieniądze - rzuciła Carrie cierpko.
Nie miała pojęcia, co na siebie włoży, kiedy już będą w Dallas. Jeżeli w ogóle
tam dotrą. Pierwszy dzień podróży nie dawał na to wiele nadziei.
- Co dokładnie wchodziło w skład bagażu?
- Moja wyjściowa sukienka - jęknęła Carrie.
Nic nie zastąpi tej czerwonej, obszytej cekinami wieczorowej sukni. Znalazła
ją na wyprzedaży, tuż po Bożym Narodzeniu, i natychmiast się w niej zakochała.
Nie miała pojęcia, kiedy nadarzy się okazja do włożenia tak strojnej sukienki, ale
nie mogła się oprzeć i kupiła ją, zresztą po bardzo okazyjnej cenie.
Suknia opinała jej biodra jak lśniąca rękawiczka. Głęboki dekolt podkreślał
najlepszą część jej figury, a rozcięcia zalotnie ukazywały nogi do połowy uda. A co
najważniejsze, Kyle odniósłby się z dezaprobatą do tak śmiałej sukni. Jej ojciec, w
każdym razie, z pewnością nie byłby zachwycony, a Carrie nie wątpiła, że jej
współpracownik ma podobny gust.
- Pytałem, co pan Harris miał w swojej walizce - wyjaśnił Sam Richards. - Jest
znacznie bardziej prawdopodobne, że Sanders przebierze się w jego ubrania, a nie
w pani.
Carrie poczuła, że fala gorąca oblewa jej twarz.
- Oczywiście. Tylko że ... - urwała i uśmiechnęła się z wysiłkiem, jakby od
początku tylko żartowała.
- Co o tym sądzisz? - Richards spojrzał na Collinsa.
Szeryf wzruszył ramionami.
- On ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż zmiana ubrań. Siedzieliśmy
mu na ogonie i dobrze o tym wiedział. Co mogło skłonić człowieka w jego sytuacji
do zatrzymania się z powodu dwojga nieznajomych?
Pytanie było skierowane do Kyle'a i Carrie.
-
Sądzi pan, że znam odpowiedź? - Kyle stracił w końcu cierpliwość.
Carrie natychmiast poweselała i rzuciła mu pełen aprobaty uśmiech.
- Coś mi się zdaje, panowie, że brak wam jasności myślenia - powiedziała. -
Odpowiedź jest prosta, jeśli się wszystko dokładnie rozważy. Być może
rzeczywiście Max Sanders zdawał sobie sprawę, że depczecie mu po piętach, ale
wiedział także, że szukacie jednego człowieka. Zatrzymał się więc i zaproponował,
że podrzuci nas do miasta, w nadziei, że was zmyli. Prawdopodobnie nie
zwrócilibyście uwagi na furgonetkę z trojgiem ludzi w środku. Poza tym może
chciał wziąć nas jako zakładników. Kto wie?
W pokoju na moment zapanowała cisza. Przerwał ją Richards.
- To mało prawdopodobne.
Szeryf i jego dwaj zastępcy szeptali między sobą, rzucając na Kyle'a i Carrie
nieufne spojrzenia.
Bates potarł dłonią kark.
- Sam nie wiem. W tym wszystkim kryje się coś więcej, niż wydaje się na
pierwszy rzut oka.
- Faktycznie to prawda, że zepsuł im się samochód - oznajmił szeryf.
Kołysał się w przód i w tył z dłońmi opartymi na biodrach, skrzypiąc
podeszwami lśniących czarnych oficerek.
- Na poboczu, dokładnie w miejscu, które wskazali, stoi bmw.
- To, że pod miastem zepsuł im się samochód, nie świadczy o tym, że są
osobami, za które się podają - dorzucił, jakby sądził, że nie słyszą, o czym się
mówi.
- Niech pan nie będzie śmieszny - wykrzyknęła Carrie. - Chyba nie sądzi pan
poważnie, że jesteśmy przestępcami. To kompletny absurd.
- A teraz, jeśli panowie pozwolą - oznajmił Kyle - już sobie pójdziemy.
Carrie odsunęła się z krzesłem od stołu i wstała, gotowa do wyjścia. Dzień,
biorąc pod uwagę wszystko, co się stało, był pełen wrażeń.
- Byłoby dobrze, gdybyście zostali w mieście jeszcze kilka dni - powiedział
szeryf, patrząc na nich twardo.
- Nic z tego - odparował Kyle. - Musimy trzymać się planu. Jak tylko
naprawimy samochód, zabieramy się stąd.
- Właśnie - Carrie energicznie kiwnęła głową. - Zabieramy się.
- Myślę, że wyczerpująco odpowiedzieliśmy na wasze pytania - dodał Kyle
zimno. - Nie powiem, że była to przyjemność, panowie, ale z pewnością nowe
doświadczenie.
- Puszczacie ich? - szeryf Collins zaatakował agentów rządowych.
Najwyraźniej tylko czekał na jedno ich słowo, by wtrącić Carrie i Kyle'a do
lochu, a klucz wrzucić do rzeki.
- Nie ma podstaw, żeby ich zatrzymać - mruknął Bates.
- Naprawdę bardzo chciałbym wiedzieć, co ten Sanders kombinuje.
- Gdyby pan wiedział - Carrie uśmiechnęła się bezczelnie - miałby pan teraz
jego w areszcie, zamiast dwojga niewinnych ludzi.
Kyle otworzył przed nią drzwi i wyszli na zalaną słońcem ulicę. Carrie
zmrużyła oczy, przycisnęła dłonie do żołądka i wzięła głęboki oddech. Niestety,
natychmiast sobie przypomniała, jak bardzo jest głodna.
- Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu.
Kyle milczał przez chwilę.
- Jesteś głodna? - powtórzył, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał.
- Tak właśnie reaguję na stres. - W tej chwili zjadłaby przysłowiowego konia
z kopytami. Nie najadła się specjalnie. kanapką z chipsami, a było już późne
popołudnie.
- Teraz chcesz jeść?
Nie było to zresztą nic nowego. Kyle pracował z nią na tyle długo, żeby znać
większość jej dziwactw.
- Dobrze - mruknął. - Idź coś zjeść. Zobaczymy się później.
- Co chcesz robić? - zapytała przyspieszając, by dotrzymać mu kroku.
- Muszę dostać się do samochodu.
Jakie to typowe dla mężczyzn, pomyślała Carrie, bardziej troszczyć się o swój
cenny samochód niż o własny żołądek.
- Nie byłoby lepiej znaleźć kogoś, kto przyholuje go do miasta?
- Nie.
- Dlaczego?
Sądziła, że Kyle powinien raczej zainteresować się tym, ile czasu zajmie
naprawa wozu, by mogli kontynuować swoją wesołą podróż. Miała szczery zamiar
zaraz po wyjeździe z Wheatland nalegać na powrót na autostradę.
Kyle nie od razu odpowiedział na jej pytanie. Zamiast tego potarł twarz
dłońmi. Wyglądał na zmęczonego i przybitego. Carrie rozumiała, dlaczego. Byli
powodem zamieszania w mieście. Ludzie gapili się na nich i nie było na to rady.
Wszystko co mogli zrobić, to jak najszybciej naprawić samochód i ruszyć w dalszą
drogę. Spojrzenia kierowane w ich stronę wyraźnie dawały im do zrozumienia, że
są tu z nimi same kłopoty.
- Muszę coś znaleźć, zanim wezwę pomoc drogową - powiedział Kyle cicho.
Zachowywał się tak, jakby sądził, że ktoś może ich podsłuchać.
- Co znaleźć? - spytała Carrie rozgorączkowanym szeptem, poddając się
nastrojowi.
Na chwilę zapomniała o swym żałośnie burczącym żołądku.
- Ten agent miał rację - ciągnął Kyle półgłosem. - Sanders musiał mieć jakiś
powód, żeby się zatrzymać i wziąć nas, i chyba wiem, o co mu chodziło.
- O co? - Carrie przeszła już w lekki trucht, żeby nie zostawać w tyle za
Kyle'em, który sadził wielkimi krokami w stronę przedmieścia.
Musiała się jeszcze dowiedzieć, dlaczego miał zamiar dostać się do
samochodu.
- To nie ma znaczenia, Carrie. Idź coś zjeść, a ja dołączę do ciebie później.
- Wykluczone! Ja też w tym siedzę. Jeśli coś ci przyszło do głowy, musisz mi
powiedzieć.
Kyle spojrzał na nią zniecierpliwiony i zacisnął usta. Carrie nie znosiła, kiedy
jego wargi zwężały się nagle, a w oczach zaczynała błyskać pogarda. Bóg jeden
wie, że widywała to już dostatecznie często.
- Poza tym, czy nie powinieneś powiedzieć o tym policji?
- Nie miałem odwagi. Mógłbym wplątać w to nas oboje.
- Jak? - Carrie odgarnęła włosy z twarzy i wstrzymała oddech. Kto by
przypuszczał, że jeden niewinny zjazd z autostrady może doprowadzić do takiej
sytuacji.
- Jeśli moja teoria jest słuszna, Sanders zostawił matryce w moim wozie.
Carrie stanęła jak wryta. Kyle przeszedł kilka dobrych kroków, zanim to
zauważył.
- Co zrobił? - wykrzyknęła Carrie, próbując go dogonić.
- Nie przejmuj się aż tak, to tylko teoria. - Kyle zatrzymał się, odwrócił i z
powagą spojrzał jej w oczy. - Chcę, żebyś tu została. Rób, na co tylko masz ochotę
dla zabicia czasu, a ja wrócę tak szybko, jak się da.
Carrie potrząsnęła ,głową, ale zanim zdołała otworzyć usta i zaprotestować,
Kyle chwycił ją za ramię, mocno ścisnął i wpatrując się w jej twarz powiedział z
naciskiem:
- Nie może być inaczej.
- Ale jak masz zamiar dostać się z powrotem do samochodu?
- Autostopem, a jeśli nikt mnie nie weźmie, pobiegnę. To bliżej niż
początkowo sądziliśmy. Tylko dziesięć czy dwanaście kilometrów.
Carrie już miała wyrazić swoje zdanie na ten temat, kiedy nagle zobaczyła
czarne bmw, wjeżdżające na holu do miasta.
- Chyba nie będziesz miał żadnych problemów ze sprawdzeniem, czy twoja
teoria jest słuszna - uśmiechnęła się, zadowolona z siebie. - Zwłaszcza że twój
samochód już tu jest.
Kyle ogólnie był w nie najlepszym nastroju, a zatrzymanie przez tajne służby
nie poprawiło mu samopoczucia. Wprawdzie od początku wiedział, że nie zanosi
się na miłą przejażdżkę, ale spodziewał się, że jego największym problemem
będzie Carrie, a nie agenci rządowi i szeryf z małego miasteczka, gorąco pragnący
awansu. A już najmniej spodziewał się spotkania z uzbrojonym fałszerzem.
Pożegnał Carrie i ruszył do miasta, aby dowiedzieć się, ile dokładnie czasu
zajmie naprawa tłumika, rury wydechowej i zbiornika. Swoją teorię dotyczącą
matryc postanowił sprawdzić później, chociaż jeśli była ona słuszna, to nie bardzo
wiedział, co dalej począć.
Nie ufał szeryfowi. Agenci opuścili miasto; widział jak wyjeżdżali.
Pewnie otrzymali jakieś uaktualnione informacje na temat tego Sandersa. Do
tej chwili, jak podejrzewał, mieli dość czasu, żeby dokładnie sprawdzić wszelkie
dane jego i Carrie i przekonać się, że są czyści. Nie był jednak przekonany, czy
szeryf podziela ich opinię. Kyle chciał wynieść się z Wheatland, skoro tylko będzie
to możliwe. Im szybciej ruszą w dalszą drogę, tym lepiej.
Rozejrzał się i szybko przebiegł przez ulicę. Był już na chodniku po drugiej
stronie jezdni, kiedy spomiędzy dwóch samochodów wyszedł szeryf.
- Sie ma - powiedział, dotykając dwoma palcami ronda kapelusza, jakby był to
punkt protokołu, którego w żadnym wypadku nie wolno pominąć.
- Witam - odparł ostrożnie Kyle.
- Właśnie przeszedł pan przez ulicę?
Kyle obejrzał się.
- Taak.
- Więc nie zauważył pan przejścia dla pieszych?
Kyle potrząsnął głową.
-
Nie mogę powiedzieć, że zauważyłem.
-
Szeryf podrapał się po głowie.
- Przykro mi to panu robić. Wygląda mi pan na porządnego gościa. Czego
chyba nie można powiedzieć o pańskiej przyjaciółce.
-
Carrie?
Szeryf zatknął kciuki za pas i odchylił się do tyłu przenosząc ciężar ciała na
obcasy lśniących czarnych oficerek.
-
To się czasem zdarza, jak się człowiek zadaje nie wiadomo z kim.
-
Co się zdarza? - spytał Kyle.
- Cóż, obawiam się, że muszę pana zamknąć - szeryf ujął go pod ramię.
- Tak? A pod jakim zarzutem?
Szeryf uśmiechnął się dumnie, jakby osobiście schwytał go na gorącym
uczynku podkopywania się pod bank Wheatland.
-
Przekraczania ulicy w niewłaściwym miejscu.
Rozdział 4
Kyle przechadzał się właśnie po swojej celi, kiedy u szeryfa otworzyły się
drzwi. Carrie. Jej zaczerwieniona twarz i błyszczące oczy wskazywały na stan
najwyższego podniecenia.
Stanęła w rozkroku z dłońmi na biodrach i, patrząc na niego srogo, zapytała:
- Co znowu zrobiłeś?
Kyle mógłby przysiąc, że nie zna nikogo, kto byłby równie irytujący. Z jej
słów i całej postawy wynikało, że był stałym bywalcem aresztów.
- Nic nie zrobiłem - warknął w odpowiedzi.
- Jasne, wsadzili cię do pudła bez żadnego powodu. Mówisz "idź coś zjedz", a
ledwo się odwrócić, już robisz jakąś głupotę i pozwalasz się aresztować. Powiedz
w końcu, pod jakim zarzutem clę tu trzymają, a ja zobaczę, co da się zrobić, żeby
cię z tego wyciągnąć.
- Dobrze. Jeśli chcesz wiedzieć, zostałem aresztowany za przechodzenie przez
jezdnię w niedozwolonym miejscu. - Kyle wiedział, że był to tylko pretekst, żeby
zatrzymać go w mieście. Nie wiedział tylko, dlaczego szeryf Collins uważa to za
konieczne.
- Przechodzenie w niedozwolonym miejscu? - powtórzyła Carrie z
niedowierzaniem. W pierwszej chwili była tak zaskoczona, że opuściła ramiona
wzdłuż ciała i stała zupełnie nieruchomo. Wkrótce jednak doszła do siebie i
parsknęła.
- Po tej stronie krat wydaje się to mniej zabawne - powiedział Kyle.
Carrie już trzęsła się ze śmiechu, próbując się opanować, zresztą bez
większego powodzenia. Kyle nie podzielał jej wesołości.
- Kiedy już przestaniesz się śmiać, powiem ci, co zrobić, żeby mnie stąd
wyciągnąć - rzekł oschle.
- Przepraszam - mruknęła Carrie i zatkała sobie usta ręką, ale w jej ciemnych
oczach ciągle migotały iskierki rozbawienia. Niedbale rozsiadła się na krześle i
założyła nogę na nogę:
- Naprawdę bardzo mi przykro, Kyle. Ale to wszystko jest takie komiczne, że
już sama nie wiem czy się śmiać, czy płakać.
Przeprosiny także nie poprawiły mu nastroju. Nic nie mogło mu go poprawić,
dopóki siedział w tej zapomnianej przez Boga i ludzi mieścinie.
- A więc - rozpoczęła Carrie - co mam robić?
- Dowiedz się, kiedy zostanie ustalona kaucja i rób wszystko, żeby ją wpłacić.
Zadzwoń do Kansas w razie potrzeby, Clyde poda ci nazwisko dobrego prawnika,
jeśli będzie to konieczne.
Nie był w stanie ustać spokojnie ani minuty, ale drobienie po celi nie
wpływało łagodząco na jego irytację, chodził więc teraz wielkimi krokami z
jednego jej końca w drugi. Chciał jak najszybciej zorganizować wszystko, co było
konieczne, by opuścić ten przybytek.
- Kto ustala kaucję? - zapytała Carrie.
- Skąd mam to, do diabła, wiedzieć? Pewnie jakiś wiejski sędzia.
- Dobra, zrobię co się da - Carrie ruszyła do drzwi.
Kiedy tylko wyszła, Kyle, ku swemu zdumieniu, zdał sobie sprawę, że ma
ochotę zawołać ją z powrotem. Westchnął ciężko, cofnął się w głąb celi i przysiadł
na brzegu leżącego na pryczy cienkiego materaca. Potarł dłońmi twarz i pogrążył
się w rozmyślaniach.
Kilka spraw było niejasnych. Miał teraz czas, żeby przemyśleć spotkanie z
Maxem Sandersem i doszedł do wniosku, że wiele związanych z nim pytań
pozostaje bez odpowiedzi.
Sam Richards, agent tajnych służb, też nie wyglądał na głupiego. Na pewno
znacznie wcześniej zaczął podejrzewać, że Sanders mógł podrzucić matryce do
samochodu Kyle'a, niż jemu samemu przyszło to do głowy. Gdy siedzieli w
mieście zatrzymani przez policję, okolica została dokładnie przeczesana w
poszukiwaniu jego bmw.
Carrie twierdziła, że widziała Sandersa w ,,Niewyjaśnionych tajemnicach", ale
nikt poza nią nic o tym nie wiedział. Jednak było w tym człowieku coś bardzo
znajomego, a jednocześnie nieuchwytnego. Carrie pierwsza to zauważyła. Kyle
także miał wrażenie, że już gdzieś go widział, ale nie miał pojęcia ani gdzie, ani
kiedy. Nie miał jednak wątpliwości, że w końcu sobie przypomni.
A co najdziwniejsze, fałszerz w pewnym sensie wzbudził jego sympatię. To
prawda, groził im rewolwerem, ale był to bluff i Kyle o tym wiedział. Kiedy tylko
nadarzy się okazja, dokładnie go sprawdzi - Kyle miał swoje źródła - ale na
pierwszy rzut oka Sanders nie sprawiał wrażenia brutala ani psychopaty.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczył szeryf Collins. Zatknął kciuki za
pas i uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Nie chcemy tu żadnych kłopotów, synu. Musi pan zrozumieć, że wykonuję
tylko swoją pracę.
Kyle nie zniżył się do odpowiedzi.
- Ta pańska mała kobitka podnosi tu straszny rwetes - dorzucił szeryf. -
Zagroziła, że zgłosi tę sprawę do Prokuratora Generalnego Stanów Zjednoczonych,
jeśli sędzia Hawkins natychmiast nie ustali kaucji.
Kyle mógł więc docenić przynajmniej jedno - niepospolitą zdolność Carrie do
wszczynania rwetesu. Ta kobieta naprawdę miała dar doprowadzania absolutnie
wszystkich do szewskiej pasji. Trzeba przyznać, że nie brakowało jej ikry. Ta
właśnie cecha, która w ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie wyprowadzała go z
równowagi, teraz mogła okazać się bardzo przydatna.
Kyle mógł, rzecz jasna, wyprowadzić szeryfa z błędu oświadczając, że Carrie
nie jest „jego kobitką". Doszedł jednak do wniosku, że lepiej będzie, jeśli
przedstawiciel prawa podręczy się trochę, oczekując, co Carrie jeszcze wymyśli, by
ratować swojego mężczyznę.
Drzwi biura ponownie otworzyły się szeroko i Carrie, ignorując zupełnie
szeryfa, podbiegła zaaferowana do celi Kyle'a.
- Ile pieniędzy masz przy sobie? - zapytała bez zbędnych wstępów.
Kyle sięgnął do tylnej kieszeni spodni po portfel, który pozwolono mu
zatrzymać.
- Niecałe sto dolarów.
- Cholera. Nie wystarczy.
- Na co?
- Na twoją kaucję - Carrie wlepiła w niego oczy. - Sędzia Hawkins ustalił
kaucję za ciebie na dwieście pięćdziesiąt dolarów, a my razem nie mamy nawet
dwustu.
- Proszę - Kyle wyciągnął z portfela kartę VISA. - Skorzystaj z tego.
- Naprawdę sądzisz, że przyszłabym do ciebie po gotówkę, gdyby akceptowali
VISĘ? Miałam nadzieję, że wybiorę pieniądze z banku, ale już zamknięty.
Kyle spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że jest już po czwartej.
Kiedy podniósł wzrok, zobaczył, że Carrie rozsiadła się za stołem, przy którym byli
wcześniej przesłuchiwani i w skupieniu przelicza ich wspólne zasoby pieniężne.
Fakt, że Sanders zbiegł zabierając ich czeki podróżne, bardzo komplikował sprawę.
- Dowiedziałaś się, jak przedstawia się sprawa mojego samochodu?
Carrie kiwnęła głową, nie przerywając liczenia.
- Nie jest tak źle. Mechanik powiedział, że bez problemu załata zbiornik i
przyspawa tłumik i rurę wydechową, ale uważa, że po powrocie do Kansas twój
serwis powinien jeszcze to sprawdzić. Aha, możesz zapłacić mu VISĄ.
- Świetnie. A co z kaucją?
- Na pewno nie masz więcej gotówki?
- Na pewno. - Wyraźnie podejrzewała, że chowa w bucie banknot studolarowy
na czarną godzinę.
- Tak myślałam. - Z jej twarzy zniknął wyraz nadziei.
Kyle zauważył, że cały czas kręci widniejącym na palcu prawej ręki
pierścionkiem z opalem i miał ochotę powiedzieć jej, żeby w końcu przestała.
Zastanawiał się, czemu nosi taki tradycyjny, staromodny pierścionek, skoro
zazwyczaj ubiera się raczej jak Madonna.
- Musi być jakiś sposób, żeby zdobyć trochę gotówki - powiedział bardziej do
siebie, niż do niej. Pogodził się już z myślą, że tę noc spędzi w swej zawszonej celi,
ale ani chwili dłużej.
- Zdobędę pieniądze - stwierdziła Carrie i oczy rozbłysły jej pod wpływem
jakiegoś nieodwołalnego postanowienia. Wiedział z własnego doświadczenia, jaka
potrafi być uparta, kiedy wbije sobie coś do głowy.
- Jak?
- Bardzo prosto - uśmiechnęła się leniwie. - Sprzedam ... coś - oparła dłoń na
biodrze i rzuciła mu przez ramię powłóczyste spojrzenie. - Na razie, wielkoludzie.
Kyle odniósł wrażenie, że jego serce zatrzymało się na chwilę.
- Carrie! ...:. ryknął, chwytając za pręty krat z taką siłą, że aż zbielały mu
kostki. - Nie rób nic głupiego! Bo sama trafisz do więzienia.
Musiał jednak przyznać, że nie widział dotąd kobiety, która potrafiłaby
poruszać biodrami tak jak Carrie, zmierzająca w tej chwili do drzwi. Ten
prowokacyjny chód rzeczywiście przyciągnął jego uwagę.
- Carrie, zaczekaj. Najpierw musimy o tym porozmawiać. - Serce zabiło mu
mocniej, a jednocześnie odczuł irytację na myśl, że jej mała sztuczka zrobiła na
nim takie wrażenie.
Carrie zatrzymała się, uśmiechnęła słodko i już spod drzwi przesłała mu
zmysłowy pocałunek.
- Nie martw się, kochanie. Zaraz wracam, z całą gotówką, jakiej
potrzebujemy.
- Carrie, ani się waż!
Carrie spokojnie opuściła biuro, udając, że nie słyszy.
- Carrie, stój, słyszysz?! Wracaj natychmiast! - rozwścieczony Kyle zatrząsł
kratą, przy okazji uderzając głową w stalowy pręt i nabijając sobie potężnego guza.
Tarł czoło ręką i ze złością kopnął w ścianę, omal nie łamiąc sobie trzech palców u
stopy.
Zawyłby z bólu, gdyby szeryf Collins już i tak nie śmiał się w kułak.
- No, no, ta pańska kobitka to naprawdę niezły numerek.
Kyle miał na końcu języka, że Carrie nie jest bynajmniej jego kobitką i że
jedynym uczuciem, które ich łączy, jest głęboka niechęć, że nie są w stanie znieść
się nawzajem i że w związku z tym postanowili poniechać wspólnej pracy. Nagle
jednak zdał sobie sprawę, że nie może tego powiedzieć. Nie dlatego, broń Boże, że
była to nieprawda. Wręcz przeciwnie, był to niezaprzeczalny, bezlitosny fakt.
Ale tego popołudnia zostali sojusznikami. Teraz Carrie Jamison była jego
jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym. Potrzebował jej. A odczucie,
jakiego doznał, patrząc na jej kołyszące się biodra, świadczyło najwyraźniej o tym,
że właśnie zaczął doświadczać całego wachlarza zupełnie nowych emocji z nią
związanych.
Szeryf Collins, ciągle chichocząc, wyszedł z biura. Kyle domyślił się, że
poszedł na własne oczy zobaczyć, jak Carrie wprowadza swoje słowa w czyn.
Carrie bawiła się jak król. Kyle rzeczywiście uwierzył, że ma zamiar sprzedać
swe ciało, aby go oswobodzić. Zdaje się, że miał bardzo wygórowane mniemanie o
jej wdziękach - i dość niskie o jej morale. Sama nie wiedziała, czy ma się w
związku z tym cieszyć, czy wręcz przeciwnie.
Przechodząc przez ulicę, Carrie upewniła się, że jest na pasach. Ostatnią
rzeczą, jakiej sobie życzyła, było wylądowanie w celi obok Kyle'a.
Ociągając się, weszła do lombardu, tuż przed jego zamknięciem. Niechętnie
rozstawała się z pierścionkiem od babci, nawet tylko na parę dni.
- W czym mogę pomóc? - ekspedient oparł się o oszkloną ladę i patrzył na nią
wyczekująco.
Był mały i łysy, a jego paciorkowate oczka czujnie śledziły każdy jej ruch.
Wyraźnie spodziewał się, że może w każdej chwili wyciągnąć rewolwer z torebki i
zażądać pieniędzy. Carrie doszła do wniosku, że nie może mieć o to do niego żalu,
biorąc pod uwagę, w jakim charakterze przybyła do tego miasteczka.
Transakcja poszła jednak niespodziewanie gładko. W ciągu dziesięciu minut
Carrie uzyskała od pana Dillona potrzebną gotówkę i zapewnienie, że nie sprzeda
pierścionka, pod warunkiem że skontaktuje się z nim w ciągu tygodnia. Carrie
przystała na to natychmiast. Pierścionek miał dla niej wielką wartość.
Mieli teraz pieniądze na kaucję, ale było jasne, że wyruszą dopiero następnego
ranka. Carrie postanowiła więc poszukać hotelu na tę noc.
Kyle spacerował nerwowo po swojej maleńkiej celi, co pięć minut
spoglądając na zegarek i zachodząc w głowę, na co też Carrie potrzebuje aż tyle
czasu. Tymczasem w drzwiach biura stanęła młoda, najwyżej dwudziestoparoletnia
blondynka w różowej sukience i białym kelnerskim fartuszku. Niosła dużą tacę
przykrytą różową lnianą serwetką.
Uśmiechnęła się i zrobiła kilka kroków w jego kierunku.
- Przyniosłam panu obiad - powiedziała nieśmiało. - Filety z kurczaka. Do
tego ziemniaki, kukurydza i domowe biszkopty. Mam nadzieję, że będzie panu
smakować.
Po wszystkim, co mu się tego dnia przydarzyło, Kyle na samą myśl o jedzeniu
poczuł mdłości.
- Nie, dziękuję.
Blondynka cofnęła się, jakby ją obraził.
- Przyniosłam też kawałek ciasta z jagodami. Ten przepis zdobył błękitną
wstęgę w ubiegłorocznym Stanowym Konkursie Kulinarnym. To najlepsze ciasto
jagodowe w okręgu.
- Nie chciałem pani urazić. Po prostu nie jestem głodny - mruknął Kyle.
- Ach, tak. No, to trudno - dziewczyna zarumieniła się uroczo. - Jestem Mary
Lu.
Kyle wcisnął ręce do kieszeni.
- Miło mi - powiedział chłodno.
Nie miał najmniejszej ochoty na pogawędkę, a Mary Lu nie zdradzała chęci
odejścia. Stała po drugiej stronie krat i Kyle miał wrażenie, choć nie bardzo znał
się na takich rzeczach, że robi do niego słodkie oczy.
- Nie spotkała pani niewysokiej brunetki, krążącej po mieście? - Skoro Mary
Lu już tu była, to przynajmniej mógł wyciągnąć z niej jakieś informacje.
- Pewnie pan pyta o swoją przyjaciółkę?
- Tak.
- Jest pan żonaty, czy coś w tym rodzaju?
Kyle żonaty nie był, ale nie miał pewności co do "czegoś w tym rodzaju". W
tej chwili nie był z nikim związany, jeśli o to jej chodziło. Być może jednak w ten
sposób próbowała się dowiedzieć, co łączy go z Carrie. W tym przypadku mógł z
całą uczciwością stwierdzić, że nic.
- Nie jestem żonaty - mruknął w końcu.
Mary Lu położyła tacę na stole, usiadła na krześle i założyła nogę na nogę w
taki sposób, żeby Kyle mógł dobrze widzieć jej zgrabne uda.
- Co więc porabia Carrie? - zapytał wprost, zbyt przejęty, by móc to ukryć.
- Dokładnie nie wiem. Podobno była w lombardzie Dillona.
- W lombardzie? Po co u licha?! - jego wybuch speszył kelnerkę, więc szybko
się opanował i zniżył głos. - Po prostu to trochę dziwne, bo, o ile wiem, nie miała
przy sobie nic wartościowego, co mogłaby zastawić.
- Na pewno nic pan nie zje? - ponownie zapytała miękko Mary Lu.
Spojrzał na nią uważnie, pewny, że jeśli będzie patrzył dostatecznie długo,
dolna warga zacznie jej drżeć.
- Nie, dziękuję.
- Mogę coś jeszcze dla pana zrobić?
- Nie, niczego mi nie brakuje.
- Myślałam, że może chciałby pan, żebym przyszła i dotrzymała panu
towarzystwa - znowu się zarumieniła.
Gdyby Kyle nie siedział za kratkami, mógłby uznać ją za interesującą. Może
nawet przystałby na jej propozycję. Chociaż ... chyba jednak nie.
- To ładnie z pani strony, ale nie, dziękuję. - Nie chciał być niegrzeczny, ale
marzył tylko o tym, żeby wyjść z tej celi i jak najszybciej opuścić Wheatland.
W tym momencie do biura wpadła Carrie, niosąc białą papierową torbę.
Zobaczyła Mary Lu i zawahała się. Kelnerka stała z twarzą przyciśniętą do krat,
spoglądając na Kyle'a tęsknym wzrokiem.
Kyle był zupełnie niewinny, ale poczuł się w tej chwili tak, jak wtedy, gdy
matka znalazła paczkę prezerwatyw w jego szufladzie na bieliznę. Miał wtedy
trzynaście lat i Lilian, głęboko wierząca w wolną miłość, była wstrząśnięta. Nie
miał serca powiedzieć jej, że tylko napełniał je wodą i rzucał w kolegów.
- Mam przyjść później? - zapytała Carrie oschle, zwalniając.
Otworzyła oczy tak szeroko, że wydawały się zupełnie okrągłe. Wyraźnie
chciała mu dać do zrozumienia, że jest pod wrażeniem - nawet w więzieniu udało
mu się poderwać dziewczynę.
- Stój! Ani kroku dalej! - sapnął Kyle gniewnie. Nie był właściwie zły, ale
chciał ukryć poczucie winy. - Mary Lu właśnie wychodziła. Prawda, Mary Lu?
- Możesz do mnie zadzwonić, do kafejki Billy'ego Boba, więc jeśli ...
- Billy'ego Boba! - wykrzyknęli prawie jednocześnie.
Mary Lu aż podskoczyła.
- Powiedziałam coś nie tak?
-
Ależ nie, skąd - zapewnił ją uprzejmie Kyle.
Dziewczyna była bliska zawału.
Carrie poczekała, aż zamkną się za nią drzwi i podeszła do stołu. Podniosła
różową serwetkę i zbadała zawartość stojących na tacy naczyń, przyniesionych
przez spragnioną miłości kelnerkę.
- Czego się dowiedziałaś?
- Kaucja zostanie przyjęta dopiero jutro o ósmej, więc musisz zostać tu na noc.
- Położyła serwetkę na stole i spojrzała na niego. - Nie jesz tego?
- Naprawdę myślisz tylko o tym, co by tu włożyć do brzucha? - wycedził
przez zęby. Został uwięziony, w perspektywie ma noc w areszcie, a jedyną rzeczą,
która ją interesuje, jest obiad. W dodatku jego obiad.
Carrie puściła uwagę mimo uszu, zajęta pochłanianiem biszkoptów.
- Załatwiłam parę spraw, ale nic ci nie powiem, jak nie przestaniesz się mnie
czepiać. To nie ja rażąco naruszyłam prawo.
- Ja tylko przechodziłem przez ulicę. - Stopniowo odzyskiwał panowanie nad
sobą.
Chociaż po jej wykładzie na temat wyrażania uczuć mogłaby docenić fakt, że
dał upust frustracji. Oto do czego doprowadza człowieka więzienie, pomyślał.
Carrie, która w międzyczasie rozsiadła się wygodnie za stołem, raczyła się już
jego filetem z kurczaka. Wyglądała jak ktoś, kto nie jadł od tygodnia.
- Mówiłaś, że czegoś się dowiedziałaś.
- A tak. Już prawie zapomniałam - rzuciła między kęsami. Wytarła kąciki ust
serwetką i odłożyła widelec. - Samochód będzie gotowy zaraz z rana, ale będzie cię
to trochę kosztować. Matt obciążył tym moją kartę.
- Matt?
- Matt to człowiek, który składa twój samochód do kupy. Przyjechał do
Wheatland trzy lata temu i na początku było mu tu bardzo ciężko, ale teraz
miejscowi już go zaakceptowali.
A więc była już po imieniu z mechanikiem. Szybko jej poszło, zauważył.
- Rozumiem, że zdobyłaś pieniądze na kaucję. - Chciał zmienić temat.
Gdyby nie znał się tak dobrze, mógłby pomyśleć, że jest zazdrosny o jakiegoś
mechanika, którego nawet nie widział.
Carrie poklepała się po kieszeni na biodrze, którym wcześniej tak kusząco
poruszała.
- Jasne, wszystko jest tutaj. Nie masz się czym martwić.
Na myśl o tym, że mogłaby zgubić te pieniądze albo dać się okraść, poczuł, że
podnosi mu się poziom adrenaliny we krwi. Ale znał ją już zbyt dobrze, by
zaproponować przechowanie tej gotówki w jakimś bezpiecznym miejscu. Sam
pomysł by ją obraził, a teraz był zdany tylko na nią.
Wiele pytań cisnęło mu się na usta, ale bał się, że zadając je, mógłby ją do
siebie zrazić. Wiedział, że coś zastawiła, ale nie miał pojęcia, co. Nagle zauważył,
że na jej palcu nie ma już pierścionka z opalem.
- Zastawiłaś swój pierścionek - powiedział miękko, zdumiony, że rozstała się
z czymś, co niewątpliwie było jej drogie.
- Nie miałam wyboru - przerwała jedzenie, żeby mu odpowiedzieć, po czym z
apetytem wróciła do kurczaka.
Kyle zastanawiał się, jak udaje się jej utrzymać tak szczupłą figurę. Znał
kobiety, które ważyły pewnie dwa razy tyle co ona, jedząc dwa razy mniej.
- Pan Dillon, właściciel lombardu, przysiągł mi na prochy swojej matki, że go
nie sprzeda. Wyjaśniłam mu okoliczności i ...
- Powiedziałaś mu, że siedzę w więzieniu?! - Kyle poczuł się tym obrażony,
sam nie wiedząc, czemu. Nie chciał, żeby Carrie musiała zastawiać swoje cenne
rzeczy dla kogokolwiek, włączając w to jego samego.
- Och, nie. - Carrie szybko wyprowadziła go z błędu. - Opowiedziałam mu o
babci, o pierścionku, który był w naszej rodzinie od wieków i o tym, że najstarsza
córka dostaje go w dniu swoich dwudziestych pierwszych urodzin.
- Rozumiem - mruknął Kyle. - Naprawdę mi przykro.
- Nie masz się czym przejmować - zamachała rękami i dodała, jakby nagle
przypomniało jej się coś ważnego: - Zarezerwowałam sobie pokój w hotelu na tę
noc. To właśnie zabrało mi tyle czasu, jeśli cię to interesuje. Zdaje się, że wszyscy
w tym mieście mają nas za zatwardziałych kryminalistów.
- Nie wiedziałaś? Wszystkie pokoje nagle okazały się już zarezerwowane -
podpowiedział. - Ale udało ci się coś znaleźć?
- W pewnym sensie - przerwała ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. - Musisz
zrozumieć, nie jest to miejsce, jakie wybrałabym w innych okolicznościach. Jest za
miastem.
Gdyby mu teraz powiedziała, że jest to kurza ferma, Kyle przestałby
odpowiadać za swoje czyny. Zawsze mu się wydawało, że jest człowiekiem
spokojnym i odpowiedzialnym. Całymi latami ćwiczył panowanie nad emocjami.
Wszystko to wzięło w łeb w ciągu jednego dnia.
W tej chwili czuł się jak odbezpieczony granat.
- Jak daleko za miastem? - zapytał z wymuszonym spokojem.
Carrie zastanawiała się przez chwilę, trzymając widelec zawieszony na
wysokości ust.
- Mniej więcej kilometr. Jest tam trochę dziwnie.
- Trochę dziwnie - powtórzył Kyle jak echo, nie wiedząc jak to rozumieć.
- Tak, w pierwszej chwili myślałam, że to jakiś nawiedzony dom. Ale
właściciele są bardzo mili. Małżeństwo w średnim wieku. Wynajmują pokoje od
czasu, kiedy ich dzieci opuściły dom.
- Rozumiem. - Kyle trochę się uspokoił.
Wątpił jednak, czy wyśpi się tej nocy. Było bardziej prawdopodobne, że nie
zmruży oka, zastanawiając się, co wyrabia jego koleżanka.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia - Carrie wstała i podała mu papierową torbę.
- Nic nie wiedziałam o słodkiej Mary Lu. - Przycisnęła do piersi złożone dłonie,
uniosła trochę ramiona i westchnęła teatralnie.
Kyle postanowił, że nie da się sprowokować.
- Nie jestem głodny.
- Zaufaj mi, wkrótce będziesz.
- Co to jest?
- Kanapka z wędliną, sałatka z pomidorów i dwa duże ciastka owsiane.
Poprosiłam panią Johnson, żeby to dla ciebie przygotowała.
Kyle zajrzał do torby i wyciągnął kanapkę. Może jednak będzie w stanie coś
przełknąć.
- Gdzie szeryf Collins?
- Pewnie ogląda telewizję w domu - mruknął Kyle zdejmując celofan z
kanapki.
Dziwiło go trochę, że areszt może być prowadzony na takim luzie. Gdyby
miał zamiar uciec, wystarczyłoby poprosić Carrie o poszukanie w szufladach
zapasowych kluczy.
- Pójdę już chyba.
Kyle wolałby, żeby została jeszcze trochę, ale nie wiedział, pod jakim
pretekstem ją zatrzymać. Nigdy nie sądził, że będzie mu jej brakować. Zazwyczaj
pięciominutowa dawka Carrie Jamison sprawiała, że miał jej dosyć na wiele
tygodni. A teraz nagle gorączkowo zastanawia się, jak zatrzymać ją jeszcze choć
przez chwilę. Kyle chciał wierzyć, że to tylko dlatego, iż siedzi od wielu godzin w
zamknięciu, ale zaczynał w to wątpić.
Była już przy drzwiach, kiedy ją zawołał.
- Carrie.
Odwróciła się szybko, tak jakby też nie chciała jeszcze iść.
- Tak?
- Dziękuję.
- Za co?
Kyle nie bardzo wiedział, od czego zacząć. Miał już u niej pokaźny dług
wdzięczności.
- Za wszystko, ale głównie za to, że zastawiłaś swój pierścionek.
- Nie ma sprawy.
- Przykro mi, że do tego doszło. Oddam ci pieniądze, jak tylko odzyskam
czeki podróżne.
Carrie spojrzała na niego i na jej twarz powoli wypłynął uśmiech, od którego
całe pomieszczenie jakby pojaśniało.
- Mam u ciebie dobry obiad, człowieku. - Przesłała mu pocałunek i zniknęła
za drzwiami zbyt szybko, by zobaczyć, jak Kyle chwycił go i zamknął w dłoni,
zupełnie jakby chciał zatrzymać chwilę dłużej choć namiastkę jej obecności.
Wkrótce potem przyszedł zastępca szeryfa, prowadząc starszego mężczyznę,
aresztowanego zapewne za picie alkoholu w miejscu publicznym. W każdym razie
człowiek ten był pijany w sztok i upierał się, żeby zaśpiewać coś o Tomie
Dooley'u.
Policjant umieścił go w celi obok. Pijaczyna pomachał do Kyle' a i zwalił się
na pryczę.
- Siemasz.
- Dobry wieczór - odpowiedział Kyle ostrożnie.
- Zalałem się.
- Widzę.
- Siedź cicho, Carl. Idź spać - odezwał się zastępca.
- Sam siedź cicho - ryknął Carl i zachwycony swoją odpowiedzią, wybuchnął
pijackim śmiechem. Usiadł na pryczy.
- Za co cię wsadzili? - zapytał i runął na pryczę z powrotem.
- Za to, że nie przechodziłem po zebrze - przyznał się Kyle, zmieszany.
Carl zerwał się na równe nogi, piszcząc przeraźliwie. Rzucił się na drzwi celi i
chwycił za pręty.
- Nie zostaję tu! W celi obok tego faceta! Co za areszt szeryf Collins tu
prowadzi!
- Zamknij się i idź spać - poradził mu policjant znudzonym głosem.
- Nie jestem tu bezpieczny. Posadziliście mnie obok człowieka, który ... który
chodził po zebrze!
- Czy ty wiesz, co mówisz, Carl? - zastępca szeryfa miał niewyczerpane
zasoby cierpliwości.
- Myślisz, że jestem głupi, czy co? Jasne, że wiem. On deptał po tym ślicznym
koniku w paski. Posadziliście mnie obok zabójcy. Zabójcy pasiastych stworzonek.
Nie zamierzam tego znosić. - Zebrał wszystkie siły i zatrząsł kratą. - Chcę stąd
wyjść!
Kyle rzucił się na pryczę i podłożył ręce pod głowę.
- To dokładnie tak, jak ja - mruknął pod nosem.
Rozdział 5
- Proszę się z nami skontaktować, w przypadku, gdyby znowu się państwo
natknęli na Maxa Sandersa - zwrócił się do nich Richards, podczas gdy szeryf
Collins otwierał drzwi więzienia. Kyle z godnością wyszedł ze swojej celi.
Carrie osobiście nawet życzyła sobie spotkania z tym draniem Sandersem,
choćby tylko po to, żeby mu powiedzieć, co o nim myśli. Przysporzył im mnóstwa
kłopotów.
Kyle przyjął wizytówkę od Richardsa i dłuższą chwilę wpatrywał się w
widniejący na niej numer telefonu, jakby chciał się go nauczyć na pamięć.
- Czy to już wszystko? - zapytał bardzo uprzejmie.
Carrie nie dała się nabrać na ten potulny ton. Kyle gotował się z wściekłości i
osiągał właśnie szczyt możliwości w ukrywaniu tego. Ale był już na krawędzi.
Carrie widywała go już w tym stanie i gdyby Richards wiedział to, co ona,
uważałby na każde słowo.
Wczesnym rankiem Carrie odebrała samochód od mechanika. Pomyślała się,
że Kyle na pewno będzie chciał jak najwcześniej ruszyć w dalszą drogę.
Kyle wsadził wizytówkę do portfela i zdecydowanym krokiem ruszył do
drzwi. Nie obiecał nikomu, że się skontaktuje w takim czy innym przypadku, co
Carrie natychmiast zauważyła. Nie raczył też na nią poczekać, była więc zmuszona
posłusznie za nim podreptać. Podbiegła do drzwi, zatrzymała się i odwróciła
buntowniczo do szeryfa i agenta.
- Mam zamiar napisać do mojego kongresmena o tym, jak zostaliśmy tu
potraktowani.
- Proszę bardzo - Richards nie przejął się ani trochę.
- I zrobię to - wycelowała w nich oskarżycielsko palec. - Zapamiętajcie sobie,
nie rzucam słów na wiatr.
Kyle siedział już w samochodzie. Kiedy Carrie wślizgnęła się na siedzenie
obok, zapuścił silnik.
- Wracamy na autostradę? - zapytała, zapinając pas.
Była pewna, że Kyle przeklina dzień, w którym za jej namową zgodził się
zjechać na boczną drogę.
- Nie - odparł krótko, nie mając zamiaru wyjaśnić jej, dlaczego. Tym jednym
słowem dał jej wyraźnie do zrozumienia, że nie jest w nastroju do rozmowy.
A więc to tak. Świetnie. Carrie uznała, że Kyle postanowił ukarać ją
milczeniem. Było jej to nawet na rękę. Miała za sobą ciężką noc w bawełnianej
koszuli nocnej pani Johnson, która uparła się zrobić jej pranie, żeby Carrie mogła
włożyć rano czyste rzeczy. Carrie postarałaby się o jakieś ubrania, gdyby nie była
tak zajęta wyciąganiem Kyle'a z więzienia. Teraz będzie musiała z tym poczekać.
Przez pół godziny nie zamienili ani słowa, ale nie była to krępująca cisza.
Carrie miała ochotę pogadać, ale było jasne, że Kyle nie chce.
W końcu jednak przemówił.
- Mimo wszystko nie powinniśmy się spóźnić. Zatrzymamy się na noc w
Paryżu, a jutro rano będziemy już w Dallas.
- Świetnie - powiedziała ugodowo.
Chciała się spotkać z Tomem dopiero na wieczornym koktajlu. Ależ będzie jej
brakowało tej pięknej, czerwonej sukienki. Na szczęście starczy czasu, żeby
najpierw odwiedzić siostrę. Cathie na pewno coś jej pożyczy.
- Świetnie - powtórzył Kyle.
Carrie zauważyła, że starał się odprężyć. Rozluźnił palce na kierownicy.
Przedtem ściskał ją tak, jakby właśnie wychodził na prowadzenie w rajdzie Paryż -
Dakar.
- Dobrze ci się spało? - zagaiła uprzejmie.
- Marnie. Nie za bardzo mam ochotę o tym rozmawiać.
- Nie ma sprawy.
- A ty? - zapytał.
Carrie już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, kiedy rozległ się pisk
antyradaru. Kyle natychmiast zdjął nogę z gazu, ale było już za późno. We
wstecznym lusterku błyskały czerwono-błękitne światła policyjnego wozu.
Kyle wymruczał coś niecenzuralnego, zjechał na pobocze i zatrzymał
samochód.
- Ciekawe, jak się tym razem wywinę z aresztu.
Carrie ścisnęła go za ramię, chcąc dodać mu otuchy. Kyle był sztywny, jak
trzydniowy trup. Policjant wysiadł z samochodu i podszedł do bmw. Bez najmniej
szych oznak zdenerwowania Kyle opuścił szybę w oknie.
- Dzień dobry, panie władzo - rzucił pogodnie, chociaż z przymusem.
- Dzień dobry. Poproszę pańskie prawo jazdy i dowód rejestracyjny. -
Policjant był energicznym formalistą.
- Jechałem za szybko? - zapytał Kyle.
Carrie dobrze wiedziała, że o wiele za szybko.
Policjant przeglądał dokumenty i nie odpowiedział na pytanie.
- Widzę, że jesteście z Kansas.
- Zgadza się.
Carrie ponownie zdecydowała, że lepiej będzie nie zabierać głosu i zdać się na
Kyle'a. Im mniej będzie otwierać usta, tym lepiej. Kyle, w każdym razie, był
dokładnie tego zdania.
-
Od dawna są państwo małżeństwem?
Kyle i Carrie wymienili spojrzenia.
- Nie jesteśmy małżeństwem - powiedział Kyle do policjanta, który na
plakietce miał napisane Adrew Lindsey.
- Nigdy państwo tego nie róbcie.
- Czego?
- Nie pobierajcie się.
- Proszę się nie martwić - powiedziała Carrie, nachylając się w stronę Kyle'a,
żeby lepiej widzieć policjanta. - My się nawet nie lubimy. Tyle tylko, że pracujemy
razem. Ale nie możemy się dogadać.
- Nie sądzę, żeby pan Lindsey był zainteresowany naszymi animozjami -
przerwał jej Kyle stanowczo.
- Tak, tak - policjant otworzył drzwiczki i rozsiadł się na tylnym siedzeniu.
Zdjął czapkę i przetarł oczy. - Ze mną i Gayle też tak było na początku. Była
sekretarką na komisariacie. Nie mogliśmy nawet patrzeć na siebie. A potem
zdecydowaliśmy się pobrać.
- Pobrać! - zaśmiał się Kyle. - Może mi pan wierzyć, że wolałbym zjeść
skunksa, niż ożenić się z tą kobietą.
Carrie spojrzała na niego ostro. Zaczynała już tracić cierpliwość. Nie musiał
jej obrażać.
- A ja bym wolała położyć głowę na torach, niż spędzić resztę życia z tym
człowiekiem - zrewanżowała się.
- Nie martw się, nie będziesz musiała.
- Masz rację, do diabła. Musiałabym zwariować, żeby wyjść za kogoś takiego!
- Najpierw ja musiałbym postradać zmysły, żeby żenić się z kimś takim jak ty!
- Odeszła ode mnie - powiedział policjant.
Jego ramiona obwisły.
Carrie domyśliła się, że nie słyszał ani słowa z ich wymiany zdań.
- Tak mi przykro - powiedziała współczująco, odwracając się do niego. -
Kiedy to się stało?
Kyle mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszała. Był wyraźnie
niezadowolony, że Carrie podtrzymuje tę rozmowę.
- W zeszłym tygodniu - odparł Lindsey. - Zupełnie niespodziewanie.
Poszedłem do pracy jak zwykle. Wszystko było w porządku. Po powrocie
znalazłem list. Mogła przynajmniej zabrać dzieci.
- Ma pan dzieci?
- Pięcioro.
- Pięcioro! - zawołali jednocześnie.
- Dwoje najstarszych chodzi już do szkoły. Dobrze, że matka Gayle mieszka z
nami, bo nie wiem, jak bym sobie poradził z młodszą trójką.
Carrie i Kyle popatrzyli na siebie znacząco.
- Jej matka mieszka z panem?
- Tak. Gayle zostawiła mi dzieciaki, matkę i list, w którym napisała, że
odchodzi, aby odnaleźć siebie. Do diabła, nie miała tak znów wiele do roboty,
trochę prania i takie tam.
- Rany - mruknęła Carrie.
- Nie dostałem od niej jeszcze żadnej wiadomości. Z tego co wiem, to
medytuje z jakimś guru, co to nosi tylko przepaskę na biodrach i je sushi.
- Na pewno wróci. - Carrie zrobiła wszystko, żeby zabrzmiało to naprawdę
optymistycznie.
- Na początku też tak myślałem - wymamrotał posępnie Lindsey. - Teraz nie
jestem już taki pewien.
- Tęskni pan za nią? - Carrie czuła na sobie wzrok Kyle'a.
Chciał, żeby jak najszybciej zakończyła tę rozmowę, zamiast zachęcać
człowieka do opowiadania o swoich problemach.
Tak, pomyślała Carrie, to jedna z tych rzeczy, które ich różnią. Kyle wszystko
w sobie dusi, aż napięcie staje się nie do wytrzymania. Ona natomiast mówi to, co
myśli. Carrie natychmiast uznała się za zdrowszą psychicznie.
- Problem polega na tym, że tylko w łóżku umieliśmy się dogadać - ciągnął
policjant w zamyśleniu. - Kłóciliśmy się całymi dniami i kochaliśmy się przez całe
noce. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka.
- To rzeczywiście przykre - powiedział Kyle niecierpliwie.
Jego ton wyrwał Lindseya z kręgu bolesnych rozważań. Podniósł wzrok z
miną człowieka, który nie wie, gdzie jest ani skąd się tu wziął. Wyjął bloczek i
długopis i wysiadł z samochodu. Napisał coś i wyrwał kartkę z bloczku.
- Według odczytu z radaru - powiedział tonem oficera na służbie - na odcinku,
gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do dziewięćdziesięciu kilometrów na
godzinę, jechał pan z prędkością stu piętnastu.
- Stu piętnastu? - Kyle znakomicie udał zdumienie.
- Udzieliłem panu pouczenia. Proszę podpisać - podał Kyle'owi bloczek. -
Radzę patrzeć na licznik.
- I nie żenić się - dorzuciła Carrie. - Do tej rady na pewno się zastosujemy.
Lindsey pożegnał ich, uśmiechając się z zakłopotaniem. Wsiadł do
samochodu i zapuścił silnik. Kyle i Carrie siedzieli bez ruchu, patrząc jak odjeżdża.
Napięcie znikło bez śladu i Carrie wybuchnęła śmiechem. Kyle spojrzał na nią z
dezaprobatą.
- Przepraszam - wykrztusiła, nie mogąc się powstrzymać. Otarła łzy z oczu. -
Żona zostawiła go z piątką dzieciaków i swoją matką, a on dziwi się, że nie
"odnalazła siebie" w pralni.
Kyle zachichotał.
- I odradza nam branie ślubu.
- Nam! - powtórzyła Carrie.
Teraz śmiali się już oboje. Sama myśl o tym, że mogliby wymienić obrączki,
była absurdalna. W końcu nawet się nie lubili. Umilkli na chwilę, spojrzeli na
siebie i znowu, jak na komendę, wybuchnęli śmiechem.
Carrie nagle zdała sobie sprawę, że opiera się swobodnie o Kyle'a, który
obejmuje ją ramieniem. Wyprostowała się szybko i spojrzała na zegarek.
- O rany! - wykrzyknęła, chcąc ukryć zmieszanie. - Jak ten czas szybko leci,
kiedy jest fajnie.
- Fajnie - powtórzył Kyle i pośpiesznie cofnął ramię.
- No - rzuciła Carrie wesoło.
Kyle nagle zaczął się bardzo śpieszyć. Włączył silnik i wyjechał na drogę.
Oboje milczeli. Carrie zaczęła nerwowo skubać swoją spódniczkę; przestała, kiedy
zauważyła, że Kyle patrzy jej na ręce. Wyciągnęła mapę, żeby sprawdzić, gdzie są i
ile jeszcze czasu będą musieli spędzić razem, zamknięci w samochodzie, który z
każdą chwilą wydawał się mniejszy. Miała wrażenie, że wnętrze bmw kurczy się i
zwęża, napierając na nią ze wszystkich stron.
Jednocześnie zdała sobie sprawę, że jej spojrzenie na Kyle'a bardzo się
zmieniło. Teraz dopiero zauważyła, jakie ma szerokie ramiona, silne dłonie i gęste
rzęsy o złotawych końcówkach.
Kyle przyłapał ją na tej obserwacji, więc, spłoszona, powróciła do skubania
swej dżinsowej spódnicy.
- Chciałabyś się zatrzymać? - Zbliżali się właśnie do następnego niewielkiego
miasteczka.
- Nie, dziękuję - powiedziała zmienionym głosem.
Kyle spojrzał na nią.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Tylko ... chyba jestem trochę zmęczona. To wszystko.
Zmęczona? Niechby tak, jak on, spędziła noc w towarzystwie rozśpiewanego
pijaczka i policjanta, który wysłuchał w tym czasie wszystkich nocnych audycji
radiowych.
Kyle zawsze miał pewne problemy z nazywaniem po imieniu tego, co czuje.
Często zazdrościł kobietom tej niezwykłej zdolności przekładania uczuć na język
słów. Teraz też zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.
- Wiesz coś o tym miasteczku? - zapytał w końcu.
Cisza zaczynała go niepokoić. Jeśli Carrie milczy, to znaczy, że myśli, a
myśląca kobieta może oznaczać tylko kłopoty.
- Tyle, co widać na mapie - odparła. - Dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. Więc
chyba znajdzie się tam ktoś, kto załatwi nam nowe czeki. Poza tym pewnie
zrobimy jakieś zakupy.
- Świetnie - Kyle marzył o przebraniu się w czyste rzeczy.
- Kiedy tam dojedziemy?
- Za godzinę czy dwie.
Niewiele się pomylił. Dojechali do miasteczka - o dumnej nazwie Paryż - o
wpół do trzeciej. Przy wjeździe natknęli się na informację, że Paryż jest jedynym
miastem w okręgu Lamar, które ma sygnalizację świetlną. Uśmiechnęli się oboje.
Podobnie jak w innych miasteczkach, przez które przejeżdżali, wzdłuż
głównej ulicy ciągnął się parking. Kyle stanął naprzeciw banku. Szybko załatwili
nowe czeki podróżne.
- A teraz poszukajmy hotelu - zaproponował Kyle.
- Już? - Carrie była zaskoczona.
- Pewnie jesteś głodna?
- Potwornie. O ile dobrze pamiętam, nic jeszcze dzisiaj nie jedliśmy.
Nie bez przyczyny. Nie mieli dotąd pieniędzy ani czeków podróżnych, a
benzyny w baku tylko tyle, żeby dojechać do Paryża. Kyle zdał sobie sprawę, że
sam umiera z głodu.
- Dobrze - zgodził się. - Chodźmy najpierw coś zjeść.
Znaleźli małe bistro i weszli do środka, zwabieni rozkosznym zapachem.
Lokal zionął jednak pustką - co było o tyle dziwne, że wyglądał na knajpkę, gdzie
zbierają się miejscowi, by poplotkować o sąsiadach.
- Siadajcie, gdzie chcecie - powitała ich kelnerka.
- Co tu tak pusto? - zapytała Carrie.
- Nie jesteście stąd, co? - kelnerka podała im wodę i menu na laminowanym
kartoniku.
Na przypiętej do jej fartuszka plakietce widniało imię Trixie. Miała najwyżej
trzydzieści lat i była, jak zauważył Kyle, całkiem niczego sobie.
- Jesteśmy z Kansas - odparł.
- Słyszeliście kiedyś o Bubbie Cornersie?
- Nie przypominam sobie.
- No więc, jest teraz u nas w mieście i wszyscy poszli go posłuchać.
Pewnie jakiś pieśniarz country, pomyślał Kyle.
- Sama bym poszła, ale nie udało mi się znaleźć nikogo na zastępstwo. - Trixie
wyciągnęła ołówek zza ucha. - Dzisiaj podajemy faszerowane zrazy wieprzowe i
pieczeń ze schabu. Możecie dostać też naleśniki z szynką. To danie śniadaniowe,
ale serwujemy je przez cały dzień.
- Poproszę o sałatkę szefa. - Carrie oddała menu kelnerce.
- Dla mnie to samo.
Trixie poszła do kuchni, robiąc po drodze notatki w bloczku. Kyle
odprowadził ją wzrokiem. Nie dlatego, że wydała mu się szczególnie pociągająca.
Właściwie sam nie wiedział, dlaczego się na nią gapi. Chyba po to, żeby nie
patrzeć na Carrie i nie widzieć, jak ładnie wygląda z tymi swoimi kręconymi
włosami i pełnymi ustami. Nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co robi, dopóki
nie spojrzał ponownie na swoją koleżankę. Carrie również na niego patrzyła - z
zimną pogardą.
- O co chodzi? - spytał niewinnie.
- O nic - rzuciła w odpowiedzi, nie przerywając darcia papierowej serwetki na
małe strzępki.
Kyle był pewny, że przez krótką chwilę miała ochotę przejechać mu
paznokciami po twarzy.
- Mam wrażenie, że coś cię niepokoi. - Zrobił wszystko, żeby brzmiało to
spokojnie i rozsądnie, ale wiedział, że mu się nie udało. Dwa dni w jej
towarzystwie obróciły wniwecz trzydzieści lat wytężonej pracy nad sobą.
- Powiedziałam już, że wszystko w porządku - powiedziała sztywno.
- Świetnie - wstał i sięgnął po gazetę, którą ktoś pozostawił przy kasie.
Usiadł i rozłożył ją, chowając się za nią jak za parawanem. W tej samej chwili
Carrie chwyciła za jej górny brzeg i pociągnęła w dół. Ich oczy spotkały się nad
gazetą.
- Zawsze patrzysz na kobiety w ten sposób?
- W jaki sposób?
- W taki, jakbyś je sobie wyobrażał bez ubrania.
- Nie bądź śmieszna. - Jeśli rzeczywiście wyobrażał sobie jakąś kobietę bez
ubrania, to była nią Carrie, ze swoim krągłym, ponętnym biustem i biodrami, a nie
żadna kelnerka.
Złożył gazetę i rzucił ją na stół.
- Jesteś zazdrosna?
Carrie przewróciła oczami.
- Nie. Tylko nie wiedziałam, jakim jesteś ... - nie mogła znaleźć
odpowiedniego słowa. - Nie sądziłam, że jesteś mężczyzną tego typu.
- Jakiego typu? - zapytał trochę głośniej, niż zamierzał.
Trixie, która stała za ladą tyłem do nich, odwróciła się i zaczęła im
przyglądać. Carrie chwyciła za brzeg stołu, pochyliła się do przodu i zaszeptała
gorączkowo:
- Takiego, co to w myślach rozbiera każdą kobietę, którą spotka!
Kyle sam nie wiedział, czy ta cała sytuacja bardziej go bawi, czy złości.
Pochylił się w jej stronę i również zniżył głos.
- Wiesz, już myślałem, że nie jesteś taka zła i że dogadamy się w pracy, ale
teraz widzę, jak bardzo się pomyliłem. Nic się nie zmieniło.
Carrie nie raczyła odpowiedzieć, ale, jak domyślał się Kyle, nie dlatego, że nie
miała nic do powiedzenia. Ponownie rozłożył gazetę.
Trixie podała sałatki i Kyle zabrał się do jedzenia. Ponownie rozłożył gazetę,
chociaż nie rozumiał ani słowa z tego, co czytał. Parę razy rzucił okiem na Carrie,
która siedziała, opierając łokieć na stole, a głowę na dłoni, jakby była bliska
zaśnięcia. Pewnie nie wypoczęła dobrze tej nocy i była tak samo wykończona, jak
on. Wyglądała jak zabłąkane kocię i Kyle nagle poczuł się winny. Walczył przez
chwilę z tym uczuciem, po czym złożył gazetę.
- Nie powinienem był złościć się na ciebie - powiedział.
Carrie spojrzała na niego zdumiona, jakby sądziła, że się przesłyszała.
- To ja nie powinnam była zaczynać tej głupiej rozmowy. To nie moja sprawa,
jak patrzysz na tę kelnerkę.
- Nie patrzyłem na nią w taki sposób, jak myślisz - Kyle postanowił być
szczery. - Po prostu nie chciałem patrzeć na ciebie.
- Dlaczego?
- Bo ... - zorientował się, że zabrnął w ślepy zaułek. Było tylko jedno wyjście:
powiedzieć prawdę. - Bo nie chciałem przyznać, jak bardzo mi się podobasz.
Carrie zamrugała, zupełnie zdezorientowana. Kyle postanowił uściślić swoją
wypowiedź.
- Wiesz, tak długo darliśmy ze sobą koty, że trudno mi na ciebie spojrzeć z
innej perspektywy.
W ciągu prawie całego roku wspólnej pracy nie zauważył, jaką ładną i
pociągającą jest kobietą.
- Wiem co masz na myśli - powiedziała Carrie cicho. - Ty też wydawałeś mi
się taki... jednowymiarowy.
- Zgoda? - zapytał.
- Zgoda - uśmiechnęła się Carrie.
Kyle nigdy nie widział kobiety, której oczy w ciągu sekundy nabierałyby
takiego blasku. Skończyli każde swoją sałatkę i podzielili rachunek.
- Gotowa na poszukiwanie hotelu?
Carrie znowu potrząsnęła głową.
- Nie, jestem taka zmęczona, że jeśli się teraz położę, to już dzisiaj nie wstanę.
Wolę najpierw zrobić zakupy.
Mówiła całkiem do rzeczy, co trochę go zaskoczyło. Przyznał jej rację.
- To dobry pomysł. Spotkajmy się tutaj za godzinę - zaproponował, patrząc na
zegarek. Sam nie planował tak długich zakupów, ale zakładał, że Carrie będzie
potrzebowała więcej czasu. - Pasuje?
- Jasne - zapewniła go.
- Jak tylko skończę, poszukam hotelu i zarezerwuję dla nas pokoje.
- Doskonale.
Pożegnali się i ruszyli w przeciwnych kierunkach. Kyle w ciągu kwadransa
kupił wszystko, co było mu potrzebne na weekend, i prosto ze sklepu z męską
odzieżą udał się na poszukiwanie hotelu.
Spóźnił się na spotkanie z Carrie dziesięć minut, ale nie to było najgorsze.
- Zarezerwowałeś pokoje?
- Wiem już, kim jest Bubba Corners - powiedział Kyle, jakby nie słyszał jej
pytania.
- Słucham?
- Pamiętasz, Trixie mówiła, że wszyscy poszli słuchać Bubby?
- No tak. - Carrie zaczynała się niecierpliwić.
- Bubba jest światowej sławy hodowcą i znawcą świń. A tu właśnie odbywają
się Mistrzostwa Świata Hodowców Nierogacizny.
Carrie patrzyła na niego z twarzą zupełnie bez wyrazu.
- Chcesz mi coś powiedzieć?
- Owszem - mruknął. - Coś, co ci się nie spodoba.
- K yle, proszę, nie zmrużyłam oka przez całą noc i jestem zbyt zmęczona,
żeby bawić się w zagadki. Mów w końcu, o co chodzi. …
- Wszystkie hotele są już zajęte.
- Wszystkie pokoje?
- Nie. Jest jeden wolny pokój. Jeśli chcemy zostać tu do jutra, musimy spędzić
noc w jednym łóżku.
Rozdział 6
- Przysięgam, że jeśli piśniesz choć słowo na ten temat w pracy, postaram się
uprzykrzyć ci życie - Carrie szarpnęła brzeg kołdry z taką siłą, że leżąca na niej
poduszka poszybowała na środek pokoju.
- Jeszcze bardziej niż dotąd? - zapytał Kyle spokojnie.
Carrie wzięła się pod boki, uśmiechnęła złowieszczo i spojrzała na niego.
- Dużo bardziej.
Kyle podniósł poduszkę z podłogi i położył ją z powrotem na łóżku.
- Żeby nie było żadnych niejasności, mnie ta sytuacja nie podoba się nie mniej
niż tobie.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Może będziesz w stanie spać spokojnie, jeśli dam ci słowo dżentelmena, że
nawet cię nie dotknę.
Carrie była pewna, że może mu zaufać, ale nie odezwała się ani słowem.
Kyle westchnął.
- Jeżeli tak cię to niepokoi, to mogę spać na podłodze - powiedział cierpliwie,
chociaż brak odpowiedzi z jej strony uraził go.
Z początku postanowił spać na dywanie, ale Carrie nie chciała się na to
zgodzić i stwierdziła wspaniałomyślnie, że oboje są dorośli i nie muszą się uciekać
do tak drastycznych środków.
- Więc chcesz czy nie chcesz, żebym spał na podłodze?
Carrie patrzyła na zniszczony beżowy dywan. Był szorstki i brudny. Kyle,
spędziwszy poprzednią noc na więziennej pryczy, musiał być co najmniej tak
wykończony jak ona.
- Nie - powiedziała w końcu, ziewając przeraźliwie. - Ale musisz trzymać się
swojej strony łóżka.
- Nie masz się czego bać - mruknął. - Ale obiecaj mi jedno.
- Tak?
- Że mnie nawet nie dotkniesz - zachichotał, ale Carrie jego sarkazm wydał się
mało zabawny.
Wyciągnęła z torby nową pidżamę i westchnęła ciężko na myśl o innych
rzeczach, które kupiła. Zakupy nie należały do najbardziej udanych.
- Mogę iść pierwsza do łazienki?
- Proszę.
Po długiej, gorącej kąpieli Carrie poczuła się znacznie lepiej i zaczęła
żałować, że tak narzekała na ten jeden pokój i jedno łóżko. Chciała nawet
przeprosić Kyle'a za swoje zachowanie, ale kiedy wróciła do pokoju, zastała go
pogrążonego w głębokim śnie. Leżał tak blisko krawędzi łóżka, że mógł w każdej
chwili z niego spaść.
Carrie uśmiechnęła się do siebie, zgasiła nocną lampkę i uniosła kołdrę po
swojej stronie łóżka. A właściwie łoża, bo ten potężny mebel pomieściłby
pięcioosobową rodzinę. Naprawdę nie miała się czym niepokoić. Żałowała, że
narobiła takiego krzyku.
Wśliznęła się między chłodne warstwy płótna, uderzyła parę razy w poduszkę,
żeby nadać jej pożądany kształt, i w końcu, szczęśliwa, powoli zamknęła oczy.
Spała tak mocno, że plusk wody zbudził ją dopiero po dłuższej chwili.
Nagle zdała sobie sprawę, że stoi na piaszczystym brzegu jeziora i patrzy na
rozedrganą powierzchnię wody, odbijającą światło księżyca. Po chwili
zorientowała się, że w jeziorze ktoś pływa. Wytężyła wzrok i rozpoznała Kyle'a.
Odwrócił się nagle i zachęcająco pomachał do niej ręką. W pierwszej chwili
chciała się odruchowo ukryć wśród nadbrzeżnych zarośli. Wtedy Kyle roześmiał
się, a wody jeziora przyniosły dźwięk jego śmiechu do brzegu, jak mgliste
zaproszenie.
Zawołał ją, a jej imię brzmiało w jego ustach dziwnie słodko. Miała coraz
większą ochotę przyłączyć się do niego. Tors miał silny i twardy, lecz nie
poznaczony węzłami mięśni, typowymi dla kulturystów. Klatkę piersiową
pokrywały kręcone ciemne włosy, wąskim pasmem schodzące w dół płaskiego
brzucha.
Carrie, słuchając jego kuszącego wołania, miękła jak wosk. W końcu, prawie
nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, wyszła zza krzaków i zanurzyła stopy w
wodzie, która okazała się ciepła i kojąca. Śmiało zrobiła pierwszy krok w stronę
Kyle'a, a wtedy on ruszył jej na spotkanie. Przez chwilę stali naprzeciw siebie.
Woda sięgała im do piersi. Milczeli.
Podniosła wzrok i napotkała wymowne spojrzenie jego ciemnych oczu.
Uśmiechnęła się. Objął ją mocno w talii, jakby miał do tego wszelkie prawo, a
ona zarzuciła mu ramiona na szyję, przymknęła oczy i...
Carrie usiadła na łóżku, dysząc ciężko i przyciskając prześcieradło do piersi.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że był to tylko sen.
Kyle stał w drzwiach do łazienki z ręcznikiem owiniętym wokół bioder.
Wyglądałby niezwykle seksownie, gdyby nie fakt, że prawie całą twarz miał
pokrytą gęstym kremem do golenia. Jednak nawet wysmarowany białą pianą
sprawił, że serce Carrie zabiło mocniej. Sama nie wiedziała, jak mogła wcześniej
nie zauważyć, że taki z niego przystojniak.
- Przepraszam - mruknął. - Puszka wypadła mi z ręki. Nie chciałem cię
obudzić.
- Nic nie szkodzi - zrozumiała, że szum wody dochodził z prysznica.
Rozczarowana, opadła z powrotem na poduszki.
Kilkanaście minut później Kyle zakończył to, co robił - cokolwiek to było - i
zgasił światło w łazience. Najwyraźniej sądził, że Carrie zdążyła już znowu zasnąć,
bo starał się poruszać bezszelestnie, co w zupełnej ciemności było jednak dość
trudne. W końcu oczywiście wpadł na coś, boleśnie uderzając w to palcami stopy.
Carrie usłyszała stłumione przekleństwo. Zapaliła lampkę nocną. Miękkie światło
zalało pokój.
- Wszystko w porządku? - zapytała, podnosząc się na łokciu.
- Tak - mruknął Kyle skacząc w stronę łóżka. - Zresztą paznokcie u nóg nie są
mi aż tak potrzebne.
- Włączenie światła, kiedy jest ciemno, nie jest oznaką słabości - powiedziała,
mając na myśli bardziej nieustanne męskie pragnienie, by odgrywać macho, niż tę
konkretną sytuację.
- Nie chciałem cię obudzić - rzucił cierpko.- To nie ma nic wspólnego ze
słabością czy siłą. Starałem się zachować kulturalnie.
- Obudziłeś mnie już wcześniej.
- Myślałem, że zaraz znowu zasnęłaś.
- Nie zasnęłam.
- Widzę. - Wszedł do łóżka i upewnił się, że nie może już leżeć dalej od niej.
Chwilę później przewrócił się na bok. A potem znowu na wznak.
- Ułożyłeś się już?
- Tak.
Carrie zgasiła światło i pokój zaległa nieprzenikniona ciemność. Przez grube
zasłony nie przeświecało nawet światło księżyca.
- Kiedy się obudziłeś? - przerwała ciszę.
- Mniej więcej godzinę temu. Zmogło mnie, jak czekałem, aż się wykąpiesz,
potem zbudziłem się i wiedziałem, że nie zasnę już, jeśli się nie umyję i nie ogolę.
- Nie powinnam była tak długo siedzieć w wannie. - Carrie miała teraz
wyrzuty sumienia. Zachowała się bezmyślnie i egoistycznie.
- To nie twoja wina. Zasnąłem, skoro tylko weszłaś do łazienki.
Carrie poczuła zapach jego wody po goleniu. Wciągnęła go głęboko w
nozdrza - miły, gorzkawy, z nutą rumu i egzotycznych korzeni. Przywodził na myśl
słoneczne Karaiby, turkusową wodę i złoty, rozgrzany piasek. Jak w jej niedawnym
śnie. Czuła ciepło, jakim emanowało jego ciało.
- Przez to całe zamieszanie z pokojem nie powiedziałam ci, co mi się
przydarzyło na zakupach - powiedziała, żeby przestać o nim myśleć.
- Coś ci się przydarzyło?
- W pewnym sensie. Biorąc pod uwagę, że po powrocie może się okazać, że
jestem bezrobotna, postanowiłam nie szaleć za bardzo z kartą kredytową.
- Doskonale cię rozumiem.
- Sprzedawczyni była bardzo miła i pomocna. Mieli na składzie trochę rzeczy
po bardzo obniżonych cenach. Jak się okazało, tu w okolicy był żeński klasztor,
który w zeszłym roku został zamknięty. Ten sklep zaopatrywał zakonnice w buty i
takie tam rzeczy. Znalazłam trochę ubrań w moim rozmiarze.
- Tak? A co właściwie kupiłaś?
- Klasztorne buty i długą czarną spódnicę. Nikt się nie domyśli, że w talii
powinna być przewiązana różańcem. Tak w każdym razie uważała ta ekspedientka.
- Buty klasztorne?
- Takie ciężkie, czarne buciory, za jakimi szaleją teraz wszystkie nastolatki.
Ale nie martw się, pod tą spódnicą nikt nie będzie w stanie ich dojrzeć. Właściwie
nie potrzebowałam butów, ale były tak tanie, że nie mogłam się oprzeć.
Kyle przez chwilę walczył z wesołością, ale w końcu nie wytrzymał i
wybuchnął zduszonym chichotem.
- Bluzka jest całkiem niezła, tyle tylko, że na całej długości ma guziki, aż pod
brodę. - Carrie też zaczęła się śmiać.
Jej śmiech dźwięczał w ciemności jak świergot ptaków.
- Lepiej się nie śmiej - szepnął Kyle.
- Dlaczego?
- Bo nie wiem, czy potrafię się powstrzymać ...
Przewrócił się na brzuch i podniósł głowę. Przeciągle spojrzał jej w oczy.
- Carrie? - powiedział niskim, trochę zachrypniętym ze wzruszenia głosem.
Nie odezwała się. Kyle delikatnie ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz na
wysokość swojej. Potem bardzo powoli, jakby spodziewał się, że zaprotestuje,
pochylił się nad nią. Ich usta zetknęły się nieśmiało, poznając się nawzajem. Jego
były ciepłe i lekko wilgotne.
Pocałunek był tak delikatny i pełen słodyczy, że Carrie przeszył dziwny
dreszcz. Nagle poczuła się strasznie zmieszana. To przecież niemożliwe. Nie
między nimi. A jednak jej serce było innego zdania. Kiedy wysunęła się z objęć
Kyle'a, natychmiast poczuła się okropnie samotna i opuszczona w tym wielkim i
zimnym łóżku. Szybko przysunęła się do niego ponownie i bez oporu poddała jego
uściskowi.
Pocałował ją znowu, tym razem jednak był to zachłanny, gwałtowny
pocałunek, nie mający nic wspólnego z subtelną nieśmiałością pierwszego.
Zachowywał się tak, jakby umierał z głodu, a ona była suto zastawionym stołem.
Carrie miała wrażenie, jakby robiła to już przedtem niezliczoną ilość razy, jakby od
dawna byli kochankami i wiedzieli o sobie wszystko.
Ich języki spotkały się. Carrie, z początku nieufna, wkrótce odzyskała
pewność siebie i dała się wciągnąć w ten zmysłowy pościg, w tę rozkoszną zabawę
w uciekanie i szukanie, szukanie i łapanie. Namiętny pocałunek zdawał się nie
mieć końca, dostarczając im coraz to nowych doznań.
Carrie wiedziała, że powinna to jak najszybciej przerwać. Jednak, mimo iż
zdawała sobie sprawę, że później oboje będą zażenowani tym, co się stało, nie
umiała się powstrzymać.
- Boże - wyszeptał Kyle i wziął jej twarz w dłonie.
Carrie miała jednak mgliste wrażenie, że nie jest to modlitwa.
Jego wargi ponownie odnalazły jej usta, ale ten pocałunek był delikatny i
pełen czułości. W końcu Carrie odsunęła się niechętnie. Była bez tchu, zmieszana i
oszołomiona. Kyle nie był naturalnie pierwszym mężczyzną, z którym się
całowała, ale nigdy przedtem nie czuła się tak, jak w tej chwili. Leżeli twarzą w
twarz, prawie stykając się czołami. Carrie nie miała odwagi otworzyć oczu.
Kyle konwulsyjnie zacieśnił swój uścisk, jakby nie był w stanie wypuścić jej z
objęć. Oddychał ciężko i chrapliwie. Najwyraźniej podzielał jej uczucia. Carrie
także nie chciała go jeszcze puścić. Ukryła twarz na jego ramieniu.
- Ta pidżamka jest niezupełnie w zakonnym stylu - mruknął tytułem
usprawiedliwienia.
- Niezupełnie.
- Chodźmy spać. Jutro mamy przed sobą długą drogę.
Kyle zazdrościł Carrie jej zdolności do natychmiastowego zapadania w sen.
Sam miał z tym problemy, i to nie tylko dlatego, że był zmęczony. Leżała na boku,
tyłem do niego, dotykając pupą jego biodra. Przez chwilę myślał, żeby się odsunąć,
ale nie chciał stracić kontaktu z jej ciepłym ciałem. Przewrócił się na bok,
przysunął jeszcze trochę i ułożył w tej samej pozycji, wsuwając nogi w zagłębienie
jej kolan. Położył rękę na łagodnym wzniesieniu kobiecego biodra i stwierdził, że
idealnie do siebie pasują pod względem fizycznym. Czuł się tak, jakby po długiej,
męczącej podróży dotarł w końcu do domu. Zamknął oczy i uśmiechając się do
siebie, zapadł w odprężający, bezpieczny sen.
Budząc się następnego ranka, Kyle z ulgą stwierdził, że leży znowu po swojej
stronie materaca.
Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powinni bez problemu zdążyć do
Dallas na wieczorny koktajl. Wprawdzie Carrie narzekała na swoją ubogą, zakonną
garderobę, ale Kyle nie miał nic przeciw temu, żeby ubierała się jak zakonnica, a
inni mężczyźni na zjeździe sądzili, że pracuje dla jakiejś religijnej rozgłośni. Wolał
już, żeby na przyjęciu wystąpiła w habicie, niż paradowała w tej swojej kusej
pidżamce po pokoju hotelowym. Jej nocny ubiór sprowadziłby z drogi cnoty nawet
mnicha.
- Dzień dobry - szepnęła Carrie.
- Dzień dobry. Gotowa do drogi? - nic lepszego nie przyszło mu do głowy.
Carrie milczała przez chwilę.
- Niezupełnie. Właśnie się obudziłam.
- Ubiorę się i przyniosę kawę - zaproponował. - Masz ochotę?
- Tak, proszę.
Poczekał, aż odwróciła głowę, wyskoczył z łóżka i pospiesznie narzucił na
siebie ubranie. Kiedy wrócił z kawą, Carrie była już ubrana i krzątała się po
pokoju. Zauważył, że stara się nie patrzeć mu w oczy. Podał jej filiżankę z kawą.
- Zaraz będę gotowa - powiedziała cicho.
- Nie śpiesz się.
Spojrzała na niego, niepewna, czy dobrze usłyszała. Jeszcze wczoraj liczyła
się każda minuta. Spakowała się w niespełna kwadrans. Kyle oddał klucze
recepcjonistce i bez dalszej zwłoki ruszyli w drogę.
Jeszcze zanim wyjechali z miasta, Kyle pomyślał o śniadaniu.
- Jesteś głodna? - zapytał, mając cichą nadzieję, że nie.
- Nie, dziękuję.
- Dobrze, zjemy coś w Dallas.
To naturalnie musiało wywołać żywszą reakcję z jej strony. I wywołało.
- Żartujesz, prawda?
Kyle spojrzał na nią i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Cel: Dallas. Dwa lub trzy postoje po drodze.
- Tak już lepiej - uśmiechnęła się Carrie.
Szkoda, że tego uśmiechu nie można zapakować i przechować na złe chwile,
pomyślał Kyle. Zabawne, że nigdy przedtem nie zwrócił uwagi na ten piękny
uśmiech. Inna rzecz, że dotąd raczej rzadko się do siebie uśmiechali.
Spojrzał na nią spod oka i zauważył, że nerwowo skubie palce. Wiedział już,
że robi to tylko wtedy, kiedy jest czymś zakłopotana. Tym razem nie potrzebował
szklanej kuli, żeby domyślić się, o co chodzi.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać o tym, co się zdarzyło w nocy - nie silił
się na dyplomatyczne wybiegi. Chciał po prostu wiedzieć, co ona o tym myśli.
- W nocy?
- Chyba nie musimy robić wielkiej sprawy z jednego niewinnego pocałunku -
stwierdził i znowu spojrzał na nią z ukosa. - Nie sądzisz?
- Naturalnie. Jak sam mówisz, to był tylko niewinny pocałunek.
- Właśnie. - To mu wystarczało, ale Carrie nie uważała tematu za wyczerpany.
- To zresztą zupełnie zrozumiałe, naprawdę.
- Tak? Dlaczego? - chciał wiedzieć Kyle.
- Musisz przyznać, że ostatnie czterdzieści osiem godzin dostarczyło nam
wielu dramatycznych przeżyć.
- Zgadza się - Kyle kiwnął głową. Fantastycznie się rozumieją.
- Nie co dzień natykamy się na zbiegłych przestępców, nie co dzień zdarzają
nam się porwania, przesłuchania ...
- Noc w więzieniu - dodał Kyle; kiwając głową.
- A więc nie powinniśmy przywiązywać wagi do czegoś tak banalnego jak
pocałunek? - zabrzmiało to jak pytanie, bo Carrie sama nie wiedziała, co o tym
myśleć. I to mimo wszystkich usprawiedliwień, które przedstawiła.
- Zdecydowanie nie powinniśmy - odparł Kyle. - Zresztą nie sądzę, żeby coś
takiego jeszcze kiedyś miało miejsce.
A więc miała rację. Kyle chciał o tym zapomnieć, udać, że to się nigdy nie
zdarzyło, zbagatelizować znaczenie tej zmysłowej eksplozji, której razem
doświadczyli. A skoro tak, to ona musi zrobić to samo. Była jednak rozczarowana.
- To się już nigdy nie powtórzy - zapewniła go.
- Oczywiście.
Kyle czuł się winny tego całego zamieszania. Powinien był przewidzieć, że
spanie w jednym pokoju hotelowym do niczego dobrego nie doprowadzi. Zacisnął
ręce na kierownicy i wstrzymał na chwilę oddech. Sam nie wiedział, co z tym
wszystkim począć.
- Kyle.
- Tak? - odpowiedział niespokojnie.
- Wydaje mi się, że powinniśmy byli skręcić, tam wcześniej.
- Gdzie?
- Na tamtym rozjeździe. Według tej mapy mieliśmy tam skręcić w prawo.
Kyle westchnął ciężko.
- Nie przypominam sobie żadnego rozjazdu.
- Nie? - Carrie jeszcze raz uważnie spojrzała na mapę i potrząsnęła głową. -
Jedziemy w złym kierunku. - W ciszy, która nagle zapadła w samochodzie, jej
słowa zabrzmiały dziwnie złowieszczo.
- A ja uważam, że w dobrym.
- Popatrz na mapę, jeśli mi nie wierzysz - powiedziała spokojnie.
- Wiem, że jedziemy prawidłowo - upierał się Kyle.
Był zły i brakowało mu jego zwykłej jasności uczuć. Chciał po prostu jechać
przed siebie i nie zawracać sobie głowy żadnymi urojonymi rozjazdami.
- Czas pokaże - Carrie podniosła oczy do nieba gestem męczennika zaprawdę.
I pokazał. Godzinę później Kyle musiał przyznać, że się beznadziejnie zgubili
w bezdrożach Teksasu.
Rozdział 7
- Dlaczego nie zapytamy kogoś o drogę? - zaproponowała Carrie.
- Nie ma potrzeby - odparł Kyle sucho. - Doskonale wiem, gdzie jesteśmy.
Carrie powstrzymała cisnący się na usta komentarz. Oto kolejny przykład
głupoty silnych, twardych macho - tak samo jak rozbijanie się po ciemku po
pokoju, podczas gdy wystarczyło włączyć światło, żeby bezboleśnie trafić do
łóżka.
- Chyba przejeżdżaliśmy już koło tej stodoły.
Miała nadzieję, że nie zabrzmiało to sarkastycznie. Nie obawiała się
oczywiście, że Kyle mógłby stracić cierpliwość. Ten człowiek nigdy nie pozwalał
sobie na luksus okazania złości - chyba że na nią.
- Nie - uciął krótko. - To inna stodoła.
- Ta sama
Carrie dałaby głowę, że w ciągu ostatniej godziny minęli ją co najmniej pięć
razy, Krążyli po okolicy od tak dawna, że już zaczynało jej się kręcić w głowie.
Kyle ciągle jednak nie chciał przyznać się do błędu. Idiotyczna męska duma
stanowiła najwyraźniej istotny składnik jego osobowości.
- Wiem, że wiele ryzykuję - Carrie uśmiechnęła się swoim najsłodszym
uśmiechem - ale moim zdaniem jest bardzo prawdopodobne, że dziś już
widzieliśmy tę stodołę. Zwróć, proszę, uwagę na traktor, który przy niej stoi.
Gdzieś w pobliżu jest z pewnością jakieś gospodarstwo, więc sądzę ....
- Doskonale wiem, gdzie jesteśmy! - przerwał jej Kyle niecierpliwie.
- Ja również! Jesteśmy zabłąkani gdzieś wśród bezkresnych pól stanu
- Teksas, a nazwa miejsca, w którym się teraz znajdujemy, zostanie wyryta na
naszych nagrobkach, kiedy już nas znajdą i pogrzebią.
- Odnoszę wrażenie, że przesadzasz.
- Nie, nie przesadzam. Choć ten jeden raz mnie posłuchaj. Proszę, Kyle,
zatrzymajmy się i zapytajmy o drogę.
- Carrie - rzucił jej przeciągłe, pełne bólu spojrzenie - zwróć uwagę, że wokół
nie ma żywej duszy. Kogo mamy zapytać?
- Po drodze minęliśmy z dziesięć farm.
- Wyjdę na idiotę - mruknął Kyle.
- Czy naprawdę twój wizerunek jako mężczyzny dozna aż takiego uszczerbku,
jeśli poprosisz kogoś o pomoc?
Nie odpowiedział, ale Carrie odetchnęła z ulgą, kiedy skręcił w zapyloną
wiejską drogę. Wkrótce ich oczom ukazał się świeżo pomalowany, lśniący w
słońcu dwupiętrowy dom. Nareszcie cywilizacja - Carrie czuła się tak, jakby od
czterdziestu lat wędrowała w głuchej dziczy.
Skoro tylko zatrzymali się przed domem, na ganek wyszła młoda kobieta, w
dżinsach i lekkiej bawełnianej bluzce, w towarzystwie dwójki dzieci. Młodsze
trzymała na biodrze, starsze, mniej więcej pięcioletnie, stanęło tuż za nią.
Kyle zgasił silnik i stanął w otwartych drzwiach samochodu. Carrie także
wysiadła. Zaskoczył ją panujący na zewnątrz upał.
- Dzień, dobry - kobieta osłoniła oczy dłonią. - Co mogę dla państwa zrobić?
- Czy mogłaby nam pani powiedzieć, jak dojechać do Paryża? - zapytał Kyle
w nadziei, że odnajdzie drogę, jeśli cofnie się po swoich śladach.
- Och, naturalnie! - kobieta postawiła malucha na ziemi. - Musicie dojechać
do drogi i skręcić w lewo, a potem jechać ze trzy kilometry aż zobaczycie
czerwoną skrzynkę na listy z nazwiskiem Wilson, napisanym dużymi białymi
literami.
- Czerwona skrzynka - powtórzył Kyle.
- Tak. A tuż za skrzynką będzie droga w lewo.
- Na południe czy na północ? - zainteresował się.
- Nie wiem, prawdę mówiąc.
- Proszę mówić dalej - zniecierpliwiła się Carrie. - Znajdziemy tę drogę.
- Na pewno, jest dobrze oznaczona. Nie da się jej nie zauważyć.
- Zobaczymy - szepnął Kyle powątpiewająco.
- Jest zagrodzona, a na szlabanie wisi napis "Droga zamknięta do odwołania".
Skręcicie w nią i...
- Ale ta droga jest zamknięta.
Kobieta machnęła ręką.
- Jest zamknięta od wiosny. Zanim zabiorą się w końcu do naprawy, minie
następne parę miesięcy, a chodzi tylko o jedną małą dziurę.
- Dziurę? - zaniepokoił się Kyle. Carrie zauważyła, że czułym gestem położył
dłoń na swoim zmaltretowanym już trochę pojeździe.
- Kilka miesięcy temu ta droga została zalana, ale nie ma większych szkód.
Jest całkowicie przejezdna. Jeden gorszy odcinek zaczyna się jakieś półtora
kilometra za znakiem, a potem to już gładko dojedziecie do Paryża.
W tym momencie Carrie spostrzegła zbliżający się do gospodarskich
zabudowań tuman kurzu.
- O, jedzie Joe! - powiedziała kobieta. - To mój mąż. On pewnie lepiej
wytłumaczy wam, jak jechać. To znaczy, jeśli możecie chwilę zaczekać.
- Zaczekamy, oczywiście - Kyle spojrzał znacząco na Carrie. - Kobiety nigdy
nie potrafią dobrze wskazać drogi - mruknął pod nosem.
- Co masz na myśli? - Carrie była gotowa przystąpić do obrony swej płci. -
Uważam, że kobieta tak samo dobrze pokaże drogę, jeśli ją zna, jak mężczyzna.
- Nie kłóćmy się, dobrze? - rzucił Kyle niecierpliwie.
- Świetnie, nie będziemy się kłócić, tylko powiedz mi, co miałeś na myśli.
- Proszę bardzo. Kobiety nie wiedzą, gdzie jest wschód, a gdzie zachód, i
opisują wszystko według jakichś śmiesznych punktów odniesienia.
- Śmiesznych punktów odniesienia?
- Na przykład jakich?
- Jeśli chcesz wiedzieć, kobieta każe ci skręcić w lewo przy drogerii na
głównej ulicy. Mężczyzna powie ci, żebyś szła na wschód.
- To chyba na jedno wychodzi, jeśli kierunek się zgadza?
- Nie - odparł Kyle dumnie. - Mężczyźni nie zauważają drogerii ani
czerwonych skrzynek na listy.
- Jasne, każdy facet to urodzony Meriwether Lewis. Jaka szkoda, że już po
południu musimy być w Dallas i nie możemy czekać, aż poprowadzisz nas tam
według gwiazd.
Kyle zacisnął zęby, aż zagrały mu mięśnie twarzy. Spojrzał na nią zwężonymi
złością oczami.
- Jesteś niemożliwa.
- Ja? - Carrie odsunęła się od samochodu i trzasnęła drzwiami.
Kyle również zatrzasnął swoje. Przez chwilę mierzyli się nawzajem
gniewnym spojrzeniem. Ten niemy pojedynek przerwało pojawienie się na
podjeździe innego samochodu. Kyle oderwał wzrok od Carrie dopiero wtedy, kiedy
podszedł do nich gospodarz farmy. Był to mężczyzna w średnim wieku. Miał na
sobie dżinsy, kraciastą koszulę i kapelusz z szerokim rondem.
- Kyle Harris - Kyle wyciągnął do niego rękę - a to jest Carrie Jamison.
Zatrzymaliśmy się, żeby zapytać o drogę.
- Joe Brighton - farmer zdjął rękawice robocze z rąk i wymienił z Kyle'em
uścisk dłoni. Skłonił się w stronę Carrie, dotykając kapelusza. - Wejdźcie, proszę,
do środka. Straszny dzisiaj upał.
Kyle zawahał się.
- Nie chcielibyśmy przeszkadzać.
- Żaden problem. - Joe po dwa schodki wskoczył na ganek. - To nasz Adam -
sięgnął po młodszego syna. - A ta piękna kobieta to moja żona Kate - pocałował ją
w policzek.
Starszy chłopiec zaprotestował głośno, wyciągając do niego ręce. Ojciec
złapał go wpół i posadził sobie na biodrze.
- A ten mały, co ciągle wierzga, to Seth. - Pchnął drzwi do dużej rodzinnej
kuchni.
- Miło mi cię poznać, Kate: - Carrie uśmiechnęła się, patrząc na figlującą
rodzinkę. Złość nagle jej przeszła. Spojrzała na Kyle'a przepraszająco. On także
zdawał się żałować ich niedawnej wymiany zdań.
- Musicie umierać z pragnienia. - Kate wyjęła z lodówki wysoki dzbanek z
mrożoną herbatą.
Joe wskazał im miejsca przy stole i poszedł się umyć, zabierając ze sobą
chłopców. Kate napełniła szklanki herbatą z lodem i postawiła je na stole.
- Nie chcielibyśmy sprawiać kłopotu - Carrie czuła, że powinna powiedzieć
coś w tym rodzaju.
- To naprawdę żaden kłopot. Nieczęsto mamy gości. Mam nadzieję, że
zostaniecie na lunchu. Wystarczy dla wszystkich.
- Dziękujemy za zaproszenie, ale nie możemy go przyjąć. Musimy jechać,
żeby zdążyć do Dallas przed wieczorem.
Kate podniosła pokrywkę na wielkim garze gotującej się zupy. Rozkoszny
zapach rozszedł się po pomieszczeniu. Carrie aż uniosła się na krześle.
- Mamy mnóstwo jedzenia - nalegała Kate. - Zrobiłam pieczeń wołową z
kaszą jęczmienną i upiekłam ulubioną szarlotkę Joego.
- Z drugiej strony - Carrie spojrzała błagalnie na Kyle'a - już jesteśmy trochę
spóźnieni. Jeszcze parę chwil zwłoki nie zrobi większej różnicy, prawda? -
zatrzepotała długimi rzęsami.
Miała nadzieję, że Kyle przypomni sobie, że jeszcze nic dzisiaj nie jedli. Sama
umierała z głodu i wiedziała, że może minąć kilka godzin, zanim natkną się na
jakiś bar.
- Bardzo prosimy - poparł żonę Joe, wchodząc do kuchni i obejmując ją w
pasie. Pieszczotliwie potarł nosem o jej kark. - Jak się dzisiaj czujesz? - przyjrzał
się jej z bliska.
- Świetnie, Joe. Naprawdę, można by pomyśleć, że jestem jedyną kobietą na
całym świecie, która zaszła w ciążę. Jak się już pewnie domyśliliście, mamy
jeszcze jedno w drodze. To dopiero trzeci miesiąc, a on już się martwi.
Joe puścił ją na chwilę, wychylił całą szklankę mrożonej herbaty i nalał sobie
następną.
- Nie wiem już, co robić z tą kobietą - wydaje na świat samych chłopców. -
Kate popatrzyła na męża pełnym miłości spojrzeniem kobiety szczęśliwej, a on
ponownie czule ją objął. - Powiedziałem, że nie dam jej spokoju, dopóki nie
dostanę obiecanej córki.
- Niczego nie obiecywałam, Josephie Brighton - zaśmiała się Kate.
- Mogę w czymś pomóc? - Carrie podała jej szklankę herbaty.
- Owszem, możemy razem zrobić kanapki.
- Panie zajmą się lunchem - Joe zwrócił się do Kyle'a - a ja narysuję wam
mapę. W ten sposób najszybciej znajdziecie główną drogę.
- Świetnie. - Kyle wszedł za gospodarzem do drugiego pokoju.
Carrie natychmiast polubiła uroczą gospodynię. Po chwili śmiały się już i
żartowały w najlepsze, przygotowując posiłek.
- Zdziwiłam się, że ty i Kyle nie jesteście małżeństwem - powiedziała Kate,
krojąc pomidory na nieprawdopodobnie cienkie plasterki. - Patrzycie na siebie tym
szczególnym wzrokiem. Tak, jak Joe patrzy na mnie, kiedy chłopcy już śpią, a on
ma ochotę usiąść na ganku i pogadać.
- My tylko razem pracujemy. - Carrie miała nadzieję, ze wystarczy to za całe
wyjaśnienie.
Kate przerwała krojenie.
- Nic poza tym was nie łączy?
Carrie nie wiedziała, co powiedzieć. Skupiła się na smarowaniu majonezem
grubych pajd domowego chleba.
- Raczej ... nie.
- Rozumiem, nie ma o czym mówić. Nie chciałam się wtrącać ... Przepraszam.
- Nie ma za co.
Ale Kate uświadomiła jej to, czego Carrie najbardziej się obawiała. Kyle
coraz bardziej się jej podobał. I to było widać.
Z drugiego pokoju dobiegały wybuchy histerycznego śmiechu dwojga
malców. Kate uśmiechnęła się porozumiewawczo do Carrie.
- Joe przepada za dzieciakami. Czasem wieczorem tak ich rozbawi, że nie
chcą iść do łóżek.
Teraz w sąsiednim pokoju rżały dwa dzikie rumaki. Carrie nie mogła
powstrzymać śmiechu. Podeszła cicho do drzwi i jej oczom ukazała się taka oto
scenka: Kyle i Joe galopowali po pokoju na czworakach, ujeżdżani przez
piszczących z radości Setha i Adama. Panowie bawili się niemal równie dobrze,
nacierając na siebie nawzajem.
Zafascynowana nie mogła oderwać oczu od Kyle'a. Wyglądał tak naturalnie i
swobodnie, bawiąc się z dziećmi na podłodze. Serce zaczęło jej mocniej bić i nagle
poczuła, że napływają jej do oczu bez żadnego powodu piekące łzy. Zamrugała, nie
pozwalając im spłynąć i opanowała się z trudem.
Gdyby myślała o takich rzeczach wcześniej, na pewno doszłaby do wniosku,
że Kyle nie może mieć dobrego kontaktu z dziećmi; był zawsze tak strasznie
poważny i sztywny. Nie mogłaby się bardziej pomylić. Obraz, jaki stworzyła na
podstawie swoich uprzedzeń, rozpadał się na kawałki. Zza niego wyłaniał się
prawdziwy człowiek - atrakcyjny, pełen ciepła mężczyzna.
Kyle musiał poczuć na sobie jej wzrok, bo odwrócił się gwałtownie i spojrzał
jej w oczy. Znieruchomiał na moment, przez co Seth omal nie wypadł ze swojego
"siodła". Kyle złapał go i z ociąganiem wrócił do zabawy, ale zanim usiedli
wszyscy do lunchu, jeszcze dwa razy na nią spojrzał.
Carrie przebrnęła jakoś przez posiłek. Śmiała się, żartowała i robiła wszystko,
żeby nie patrzeć na Kyle'a. Bała się, że zdradzi się przed nim ze swoimi uczuciami,
co do których sama nie miała jeszcze pewności.
Potem cała rodzina Brightonów odprowadziła ich do samochodu. Kyle i Joe
wymienili uścisk dłoni, Carrie i Kate uścisnęły się serdecznie. Kiedy odjeżdżali,
obaj chłopcy uderzyli w płacz z żalu za gośćmi, ale chyba przede wszystkim
dlatego, że byli już gotowi do popołudniowej drzemki.
Kiedy ruszyli w drogę, Kyle podał Carrie narysowaną przez Joego mapę.
- Wierz mi lub nie, ale ta zamknięta droga to rzeczywiście najlepszy sposób,
żeby dojechać do szosy.
- Kate powiedziała dokładnie to samo, czyż nie?
- To prawda - przyznał Kyle.
- Niepokoi cię to podmycie?
- Będę uważał.
Carrie założyła ręce i westchnęła ciężko.
- Biorąc pod uwagę pecha, jaki prześladuje nas w tej podróży, nie umiem
podzielać twojego optymizmu.
- Wszystko będzie dobrze. - Kyle sięgnął, po jej rękę i delikatnie ją pocałował.
Carrie nagle zorientowała się, co właśnie zrobił, i gwałtownie wyrwała dłoń.
Żadne z nich się nie odzywało. Carrie wskazała czerwoną skrzynkę na listy, o
której wspomniała Kate, i dziesięć sekund później minęli szlaban i znak z napisem.
Cisza stawała się krępująca. Kyle chrząknął.
- Chciałbym wiedzieć, co takiego zaszło u Brightonów, że tak mi się
przyglądałaś?
Zakłopotana, Carrie w pomieszaniu spuściła głowę. Kiedy ją podniosła,
zobaczyła z przerażeniem, że Kyle jedzie prosto na barierkę, zagradzającą potężną
wyrwę w nawierzchni.
Krzyknęła przeraźliwie i zasłoniła twarz rękami.
Kyle raptownie skręcił w prawo. Samochód zatańczył na drodze i zatrzymał
się gwałtownie, rzucając Carrie do przodu. Tylko pas uchronił ją przed rozbiciem
głowy o przednią szybę.
- Carrie, na Boga!
Zanim zdołała zaczerpnąć powietrza, żeby coś powiedzieć, Kyle chwycił ją w
ramiona.
- Nic ci nie jest? - obrzucił jąniespokojnym, badawczym spojrzeniem.
- Nie. Nie. Wszystko w porządku.
Kyle przycisnął ją mocno do piersi i zadrżał. Dłuższą chwilę trzymał ją w tym
niedźwiedzim uścisku. W końcu z westchnieniem ulgi wypuścił ją z objęć.
- A tobie nic się nie stało? - Carrie była zaskoczona, słysząc swój głos:
brzmiał tak słabo i obco.
- Nie. Wszystko w porządku - pogładził ją po plecach. - Tak mi namieszałaś w
głowie, że nie panuję już nawet nad samochodem.
- A więc to wszystko moja wina? - Rzeczywiście potrafił odwrócić kota
ogonem. Tym razem jednak Carrie była bardziej rozbawiona niż zła. Zresztą nie
potrafiła się długo złościć, kiedy trzymał ją w ramionach.
- Nie - wyszeptał w jej włosy. - Tylko i wyłącznie moja.
Odsunęli się od siebie niechętnie, jakby ten mały wypadek dostarczył im w
końcu okazji do tego, na co czekali przez cały dzień - rzucenia się sobie w objęcia.
Patrzenia w oczy. Poznania niezbadanych rejonów wzajemnej fascynacji.
Kyle wysiadł, żeby sprawdzić, w jakim stanie jest bmw. Carrie także wyszła z
samochodu. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, jak niewiele brakowało, żeby
rozbili się na barierce. Skręcając, Kyle zdołał uniknąć katastrofy. Niestety, wjechał
w trzęsawisko.
- Damy radę wyciągnąć samochód na drogę? - spytała Carrie z
powątpiewaniem.
Jej buty już zdążyły nasiąknąć wodą i wydawały chlupoczące dźwięki przy
każdym kroku. Wokół unosiła się niemiła woń wilgoci.
- Nie dowiemy się, póki nie spróbujemy. - Usiadł za kierownicą.
Carrie stanęła na poboczu, by obserwować jego działania. Wiedziała, że nie
jest to odpowiedni moment, żeby udzielać zbawiennych rad, więc postanowiła na
razie trzymać język za zębami. Zresztą w pierwszej chwili wyglądało na to, że Kyle
nie będzie miał większych kłopotów z wyjechaniem na drogę. Bmw odpaliło
natychmiast z rykiem silnika. Kyle wrzucił bieg i powoli, ostrożnie ruszył do
przodu. Był zaledwie kilkanaście centymetrów od jezdni, kiedy koła zabuksowały
w gliniastym podłożu. Kyle spróbował jeszcze raz, bez skutku. Wysiadł z
samochodu.
- Musimy go wypchać - powiedział, sprawdzając opony - inaczej zakopiemy
cały tył.
- Myślisz, że nam się uda? - Carrie wydało się to mało prawdopodobne.
- Cóż, nie mamy wyboru.
Byłoby lepiej, gdyby tego nie mówił. Joe twierdził, że bez problemu zdążą do
Dallas na koktajl, ale Carrie dałaby pięć lat życia, żeby móc najpierw zrobić
zakupy w sklepie z normalną damską odzieżą.
Kyle stanął w otwartych drzwiach samochodu i, jedną ręką operując
kierownicą, z całej siły pchnął bmw do przodu.
- Pomogę ci! - wykrzyknęła Carrie.
Chwyciła za tylny błotnik i naparła na samochód. Dała z siebie wszystko, a w
tej chwili było to całkiem sporo. Ruszyłaby z miejsca czołg, gdyby od tego zależało
dotarcie do upragnionej cywilizacji.
Powoli, z wysiłkiem, bmw podjechało kawałeczek do przodu. Carrie wydała
triumfalny okrzyk. Niestety, dobra passa nie trwała długo: samochód stoczył się z
powrotem w grzęzawisko.
- Jeszcze raz! -zachęcił ją Kyle.
Carrie stała już po kostki w błocie, ale nie zważając na to pchała i pchała, aż
wystąpiły na nią siódme poty. Kyle wytężył wszystkie siły. Samochód znowu
drgnął, i znowu osunął się w dół. Kyle krzyknął jeszcze raz i bmw nagle skoczyło
do przodu. Carrie, zupełnie się tego nie spodziewając, straciła równowagę i runęła
twarzą w gęste błoto.
Przez chwilę leżała bez ruchu.
- Carrle?
Niezdarnie podniosła się na czworaki. Kyle chwycił ją w pasie i wyciągnął z
grzęzawiska, a następnie, starając się trzymać ją z daleka od siebie, wyniósł na
drogę i postawił na twardym gruncie. Od stóp do głów była oblepiona mułem.
- Nie ruszaj się! - krzyknął Kyle i rzucił się do bagażnika.
Wyciągnął koc i ostrożnie wytarł jej twarz.
Carrie otworzyła usta i zaczęła kaszleć i pluć. Powoli odzyskiwała panowanie
nad sobą. Teraz Kyle zajął się jej rękami.
- Jeśli będziesz się śmiał, przysięgam, że nigdy ci nie wybaczę - powiedziała
ponuro.
- Nie mam najmniejszego zamiaru się śmiać - na potwierdzenie szczerości
tych słów pocałował ją w czoło.
- Ale masz ochotę. - Ciągle trzymała ręce sztywno rozstawione, mimo że były
już prawie czyste.
- Nie, Carrie, nie mam wcale ochoty śmiać się z ciebie - powiedział Kyle
poważnie i ryknął śmiechem.
- Przestań, dobrze ci radzę.
- Masz rację - wykrztusił Kyle z trudem. - To poważna sprawa. - Odsunął się
trochę i przyjrzał jej dokładnie. Pokręcił głową. - Będziesz musiała się przebrać.
- W co, na litość boską? Kupiłam tylko jeden zestaw i trzymałam go na
wieczorną imprezę. Nie rozmawiałam z Cathie od wyjazdu, więc nie wie, że będę
potrzebowała ubrań. Zresztą przy moim pechu pewnie pracuje na dwie zmiany!
- Och, nie martw się na zapas - Kyle zmarszczył brwi w głębokim namyśle. -
Do czasu, kiedy przyjedziemy do Dallas, błoto na pewno wyschnie i samo
odpadnie.
Carrie po raz pierwszy spojrzała w dół i przekonała się, że od ramion do stóp
jest ciągle pokryta mułem.
- Wyglądam jak narzeczona Frankensteina - jęknęła ..
A więc pojawi się na oficjalnym przyjęciu, wśród wszystkich tych ważnych
ludzi w takim stanie, jakby zapomniała wziąć prysznic po kąpieli błotnej.
Kyle zorientował się, że miara jej goryczy właśnie się przebrała.
- Kochanie, tak mi przykro - powiedział skruszony i podszedł do niej. - To
wszystko moja wina.
Nie zważając na swoje stosunkowo jeszcze czyste ubranie, objął ją i zaczął
pocieszać. Carrie skwapliwie przytuliła się do niego, wcierając błoto w jego czystą
koszulę, i rozpaczliwie załkała.
- Kupię ci inne ubranie jeszcze przed Dallas - obiecał.
- Muszę się wykąpać.
- Znajdziemy coś.
- Gdzie?
- Nie wiem, ale zaufaj mi. Dobrze już?
Carrie kiwnęła głową. Od razu poczuła się lepiej.
- Powiedziałeś do mnie "kochanie".
- Naprawdę?
Kiwnęła głową.
- Tak właśnie chciałem powiedzieć. - Wyciągnął jej długie źdźbło bagiennej
trawy zza ucha. - Pewnie mi nie uwierzysz, ale jeszcze nigdy nie wyglądałaś tak
pięknie, jak w tej chwili.
- Rzeczywiście, nie wierzę ci.
Kyle ujął ją pod brodę, uniósł jej twarz i pocałował w usta. Skrzywił się.
- Niestety, zalatujesz jaszczurką.
Oboje wybuchnęli śmiechem i długo nie mogli się uspokoić. Potem usiedli na
drodze, aby zebrać siły przed dalszą podróżą. Dopiero po piętnastu minutach
ruszyli w drogę.
Do Dallas dotarli pół godziny przed rozpoczęciem przyjęcia. Kyle dotrzymał
słowa. Zatrzymali się na przedmieściu, gdzie Carrie kupiła meksykańską suknię z
obcisłym stanikiem i skórzane sandałki. Gorzej było z kąpielą, ale w końcu trafili
na kemping, gdzie za niewielką opłatą Carrie mogła się odświeżyć. Na razie
odpuściła sobie pranie, ale nie miała zamiaru pojawić się w eleganckim hotelu,
wyglądając jak bezdomna.
Recepcjonista wręczył im klucze do pokoi, uśmiechając się gościnnym
uśmiechem południowca.
- Zaraz zadzwonię na bagażowego.
- Nie ma potrzeby - Kyle zabrał oba klucze.
- Skradziono nam bagaż - wyjaśniła Carrie.
- Och, to przykre. Zawiadomili państwo policję?
- Policja już tam była. Widzi pan, zostaliśmy porwani przez takiego faceta,
którego chyba widziałam wcześniej w ,,Niewyjaśnionych tajemnicach". A potem
aresztowali Kyle'a za przechodzenie przez jezdnię w niedozwolonym miejscu - co
było oczywiście śmieszne, ale musieli sprawdzić, czy mówimy prawdę ...
- Byli państwo porwani? Aresztowani?
- Carrie - mruknął Kyle - tego pana naprawdę nie interesują nasze problemy.
- Chciałam tylko wyjaśnić, dlaczego nie mamy bagażu. - Carrie zrozumiała, że
zrobiła z siebie idiotkę, ale była taka szczęśliwa, że w końcu dotarli na miejsce.
Czuła się tak, jakby zdała egzamin w szkole przetrwania i czekała, aż ktoś wręczy
jej nagrodę.
Kyle utorował jej drogę przez zatłoczony hol i podał klucz do pokoju.
Carrie rozglądała się wokół, zachwycona swym cudownym ocaleniem i
powrotem do normalnego życia.
Sala bankietowa była po prawej stronie, w luksusowym, pełnym zieleni
atrium. Naprzeciwko, po lewej, znajdowała się restauracja. Carrie natychmiast
przypomniała sobie, że od dawna nie miała nic w ustach.
- Na którym piętrze masz pokój? - Kyle oglądał swój klucz.
- Na dziesiątym. A ty?
- Na piętnastym.
Weszli do windy i nacisnęli odpowiednie guziki. Winda ruszyła i zatrzymała
się dopiero na dziesiątym piętrze. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie.
- To chyba tutaj - Carrie ponownie sprawdziła klucz.
- To na razie - Kyle przytrzymał drzwi.
- Na razie - powtórzyła.
Nagle poczuła, że nie chce się z nim rozstawać, co było dość niemądre.
Ociągając się, wyszła z windy.
- Idziesz na przyjęcie?
- Tak, a ty?
- Ja też przyjdę - powiedziała szybko.
Jakkolwiek głupie by to było, oddałaby swoją miesięczną pensję, byle tylko
usłyszeć w recepcji, że hotel jest pełny i został tylko jeden wolny pokój, z
małżeńskim łóżkiem.
- To do zobaczenia na przyjęciu - Kyle odsunął się od drzwi, które zaczęły się
zamykać.
Carrie pospiesznie znowu je zablokowała.
- Łatwo będzie mnie zauważyć - powiedziała. - Będę ubrana jak siostra Maria
z "Dźwięków muzyki".
Kyle zachichotał i Carrie puściła drzwi.
Odnalazła swój pokój i natychmiast wzięła długi, gorący prysznic, mimo że
kąpała się najwyżej dwie godziny temu. Odprężona, owinęła się w znaleziony w
łazience wielki frotowy szlafrok. Z niewielkiej lodówki wmontowanej w nocną
szafkę wyciągnęła malutką butelkę wina, za którą, pomyślała, z pewnością zapłaci
fortunę. Tycia puszeczka solonych orzeszków kosztowała prawie osiem dolarów.
Nie spojrzała na listę cen, bo gdyby je poznała, niczego nie byłaby w stanie ruszyć.
Wychowana w bogobojnej, praktykującej rodzinie, Carrie prawie nie brała do
ust alkoholu. Tego wieczora jednak postanowiła zrobić wyjątek.
Wino było zaskakująco dobre i okazało się dokładnie tym, czego
potrzebowała. Sprawdziła, która godzina i poszła do łazienki. Ubrała się i
umalowała. Skończywszy, przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Jak też widzi ją
teraz Kyle? Czy ciągle uważają za kulę u nogi, czy zobaczył w niej piękno i
powab? Carrie zamknęła oczy, gorąco modląc się o to drugie.
Kiedy Carrie pojawiła się na dole, przyjęcie było już w toku. Zgłosiła swoją
obecność na konferencji i przypięła do piersi plakietkę, a następnie stanęła w
przejściu, szukając w tłumie twarzy Kyle'a. Nigdzie jednak nie było go widać.
Carrie westchnęła i weszła na salę.
Nie spotkała nikogo znajomego, więc kupiła jeszcze jeden kieliszek białego
wina. Chciała jak najszybciej znaleźć Kyle' a. Spędzili razem ostatnie trzy dni,
próbując znaleźć wspólny język, i w tym czasie Carrie tak zdążyła się
przyzwyczaić do jego obecności, że bez niego czegoś jej brakowało. Miała
wrażenie, że kiedy nie ma go obok, ginie jakaś cząstka jej samej.
Z kieliszkiem wina w ręce przeszła się po sali, obserwując zgromadzonych
ludzi. Rozpoznała kilka widniejących na plakietkach nazwisk, należących do
legend branży, których od lat podziwiała, słuchała i naśladowała.
- Carrie!
Odwróciła się i zobaczyła Toma Atkinsa. Podszedł do niej z uśmiechem na
twarzy.
- Tom! - ucieszyła się. - Tak się cieszę, że cię widzę!
Zaśmiał się i uściskał ją serdecznie.
- Do licha, a ja jeszcze bardziej! Powiedz mi teraz wszystko o tym człowieku,
który tak zatruwa ci życie w pracy.
- Och, Kyle nie jest taki zły ... - Carrie próbowała sobie przypomnieć, co
właściwie naopowiadała Tomowi.
- A mówiłaś, że jest okropny, że nie da się z nim pracować. Twierdziłaś, że
niewiele brakuje, żebyś przez niego straciła pracę. Wygląda na to, że to wyjątkowy
drań.
Właśnie wtedy Carrie zauważyła Kyle'a. Tak się ucieszyła, że ledwo mogła
się powstrzymać, żeby nie rzucić mu się w ramiona.
- Kyle - zawołała i podniosła rękę, by zwrócić jego uwagę.
Kyle dostrzegł ją, a zaraz potem Toma. Przez chwilę jego wzrok wędrował od
jednego do drugiego. Podszedł do nich.
- Tom Atkins. A to jest Kyle Harris - powiedziała Carrie, wsuwając rękę pod
ramię Kyle' a.
Teraz Tom wyglądał na zdezorientowanego.
- To jest ten drań, o którym mi opowiadałaś?
Rozdział 8
Kyle był wściekły. Wyszedł na kompletnego dupka przed Carrie. Tak mu
odbiło na jej punkcie, że prawie zjechał z drogi. A ona, skoro, tylko przyjechali do
Dallas, zaczęła robić słodkie oczy do innego faceta.
Skorzystał z pierwszej okazji, żeby się pożegnać, i zostawił Carrie pod opieką
jej kowboja. Od tej chwili wieczór zaczął zamieniać się w piekło. Wszystko byłoby
dobrze, gdyby tylko mógł przestać o niej myśleć. Ale nie mógł. Trzy dni z Carrie i
nie mógł już myśleć o niczym innym. Całkiem odebrało mu rozum.
Powinien starać się nawiązać tu jak najwięcej kontaktów, mieć oczy i uszy
szeroko otwarte i szukać nowej pracy. Nie wiadomo przecież, czy po powrocie do
Kansas jego stanowisko będzie na pewno na niego czekało.
Zapomniał, jak zmienne potrafią być kobiety. Zszedł do baru i zamówił
podwójną szkocką. Krążył po sali, czekając, aż roztopi się lód, po czym zrobił
pierwszy łyk. Whisky na moment objęła płomieniem gardło i przełyk. Kyle
skrzywił się - sam nie wiedział, czemu zamówił szkocką, której nie cierpiał.
A odpowiedź była prosta: Carrie.
Zobaczył ją, pochyloną nad stolikiem, twarzą w twarz z Tomem Atkinsem.
Nie wyglądała jak żadna z zakonnic; które dotąd widział. Owszem, spódnicę miała
długą i czarną, ale tak obcisłą, że opinała wszystkie kobiece krągłości, jakby Carrie
została w nią zapakowana metodą próżniową.
Było źle, i czuł, że będzie jeszcze gorzej, jeśli nie weźmie się w garść i nie
przestanie wpatrywać w nią z daleka, jak zakochany szczeniak.
Samotny saksofon nawoływał w oddali. Długie, głębokie dźwięki zwiastowały
bluesa. Odpowiednia muzyka dla kogoś, kto właśnie dostał cegłą w głowę. Dopił
whisky i odniósł szklankę do baru. Barman chciał mu nalać następną, ale Kyle był
na tyle przytomny, żeby go powstrzymać.
- Nie napije się pan jeszcze jednego?
- Nie. Proszę całą tę butelkę, czy co tam w niej zostało.
- Butelkę? -. powtórzył barman, ze zrozumieniem unosząc brwi. - A więc
chyba kryje się za tym kobieta.
- Jak zawsze - Kyle zaśmiał się ponuro.
Podpisał się i opuścił przyjęcie, zabierając butelkę do pokoju.
Kyle nigdy nie pił dużo, ale zdarzały się dni, kiedy pocieszenie mógł znaleźć
tylko na dnie butelki. Rano drogo płacił za chwile słabości, jednak wieczorem ani
trochę o to nie dbał. Zresztą rzadko się zdarzało, żeby Kyle Harris, uosobienie
rozsądku i odpowiedzialności, musiał przyznać, że zachował się jak głupiec.
Stojąca przy windzie para spojrzała na niego zdumiona, ale Kyle nie zwrócił
na nich najmniejszej uwagi. Niech sobie myślą, co tylko chcą. Podniósł butelkę do
ust i pociągnął spory łyk szkockiej. Wyszczerzył zęby i potrząsnął głową. Jeśli ma
zamiar wypić więcej, lepiej żeby polubił ten trunek.
Pokój był ciemny i pusty. Kyle zapalił jedną, słabą lampę. Cienie poruszyły
się i znieruchomiały, kiedy usiadł pod przeciwległą ścianą i postawił butelkę na
stole. Rozluźnił krawat i rozpiął górny guzik swej dobrze wykrochmalonej koszuli.
Nadszedł czas, żeby się porządnie upić.
Szukał właśnie szklanki, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Kyle nie życzył
sobie towarzystwa i nie ruszył się z miejsca. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać.
Pukanie rozległo się znowu, głośniej i bardziej stanowczo.
- Daj spokój, Kyle, wiem, że tam jesteś.
Carrie.
Kyle drgnął. Wstał i otworzył drzwi. Przez chwilę w milczeniu patrzyli sobie
w oczy.
- Czego chcesz? - zapytał uprzejmie.
- Porozmawiać.
- Innym razem - burknął i zaczął zamykać drzwi.
Carrie jednak zdążyła wstawić w nie stopę. Do diabła z tymi jej oczami,
pomyślał. Wielkie, ciemne, błyszczące patrzyły prosto w jego twarz. Poczuł się tak,
jakby maltretował sarenkę Bambi z kreskówek Disneya.
- Proszę - powiedziała miękko.
Kyle wzruszył ramionami i odsunął się od drzwi. Carrie niepewnie weszła do
pokoju, usiadła na krześle i oparła nogi o łóżko, eksponując wielkie, czarne
buciska. Zauważyła, że Kyle przygląda im się z odrazą.
- Masz coś przeciw temu, żebym je zdjęła? Nóg nie czuję.
- Nie krępuj się.
Carrie zrzuciła buty i poruszyła obciągniętymi nylonem palcami stóp. Kyle
poszedł do łazienki i po chwili wrócił ze szklanką.
- Przynieś drugą - zażądała.
- Pijesz mocne alkohole? - zdumiał się.
- Na ogół nie, ale tu nic innego nie ma.
Kyle niechętnie spełnił jej polecenie. Postawił obie szklanki na stole, a Carrie
sięgnęła po butelkę i nalała do nich spore porcje whisky. Pierwsza sięgnęła po
swoją porcję. Kyle obserwował ją spod oka, ciekaw, jak zareaguje na alkohol.
Musiał jednak przyznać, że była niezła. Oczy zaszły jej lekko łzami i to wszystko.
Zamrugała, wstrzymała na moment oddech i powoli wypuściła powietrze.
Kyle usiadł obok niej.
- Chciałaś porozmawiać?
- Tak - głos Carrie zdawał się dochodzić z dna studni.
Pociągnęła jeszcze jeden łyk ze swojej szklanki, zakrztusiła się i dostała ataku
kaszlu. Kyle klepnął ją parę razy po plecach.
- Wszystko w porządku.
Kiwnęła głową.
- Chyba tak. Co to jest? Ścieki z zakładów chemicznych?
- Szkocka whisky.
- Och. - Zaczęła się przyglądać zawartości szklanki, jakby chciała z niej
odczytać przyszłość.
Kyle domyślił się, że próbuje zebrać się na odwagę.
- Chciałam tylko wyjaśnić ... Dziś wieczorem… Widzisz, znam Toma jeszcze
z college'u i przed zjazdem poprosiłam go…
- Nie interesują mnie twoje szkolne miłości. - Kyle nie miał ochoty słuchać
żadnych zwierzeń.
- Kyle - wyrzekła miękko. Jej oczy zdawały się świecić własnym światłem. -
Jesteś zazdrosny.
W pierwszej chwili Kyle miał zamiar gorąco zaprzeczyć, ale czuł że to
niewiele da.
- Myśl sobie co chcesz. - Sięgnął po szklankę i pociągnął z niej haust whisky.
- Jesteśmy starymi przyjaciółmi z college'u - zaakcentowała słowo
"przyjaciółmi".
- Świetnie - spojrzał na zegarek, chcąc sprawić wrażenie, że śpieszy się na
spotkanie, ma dużo do roboty, a przez nią może nie zdążyć.
W pokoju zrobiło się cicho. Kyle zastanawiał się, jak długo Carrie ma zamiar
ciągnąć te swoje gierki.
- Ja pewnie też byłabym zazdrosna - powiedziała bardzo cicho - gdybym
przyszła na przyjęcie i zobaczyła cię z inną kobietą.
Kyle słuchał uważnie, usiłując pojąć właściwe znaczenie tych słów.
Carrle zaczęła wachlować twarz dłonią.
- Rzeczywiście jest tu tak gorąco, czy to tylko mnie się tak wydaje?
- Jest gorąco. - Kyle wstał, żeby sprawdzić, czy działa klimatyzacja. Kiedy
wrócił, zobaczył, że Carrie stoi i rozpina swoją białą bawełnianą bluzkę. - Co ty
wyprawiasz? - zawołał przerażony.
Spojrzała na niego i zamrugała niewinnie oczami.
- Próbuję się ochłodzić. Nie patrz tak na mnie, widziałeś mnie już bardziej
rozebraną.
Kyle otworzył usta, by dać wyraz oburzeniu, kiedy zdał sobie sprawę, że ona
ma rację. Pidżamka, w której niedawno spała, została chyba zaprojektowana na
potrzeby "Playboya".
- Ile już dzisiaj wypiłaś? - zapytał.
To mogło wiele wyjaśnić. Carrie zastanowiła się. Widocznie było nad czym.
- Parę kieliszków wina - może trzy - i teraz ta szkocka. Nie tak wiele. Nie
jestem pijana, jeśli o to ci chodzi. W każdym razie nie czuję się pijana - zawahała
się i przetarła ręką twarz. - Z drugiej strony mogę być odrobinę wstawiona; inaczej
nie miałabym odwagi do ciebie przyjść. - Wyciągnęła bluzkę ze spódnicy i znowu
spojrzała na Kyle'a.
- Masz coś przeciw temu, żebym zdjęła rajstopy? Już zapomniałam, jak źle się
w nich zawsze czuję. Zazwyczaj noszę pończochy, ale nie mieli ich w tym sklepie
w Paryżu.
Nie czekając na odpowiedź, podciągnęła wysoko spódnicę i zebrała ją w talii,
pokazując uda i długie, zgrabne łydki. Carrie była nieduża i Kyle nigdy nie zwracał
szczególnej uwagi na jej nogi, ale w tej chwili wydawało mu się, że sięgają jej aż
po szyję. Nie mógł oderwać od nich oczu. Nerwowo przełknął ślinę.
Carrie zatknęła kciuki za gumkę rajstop i już miała się z nich wyślizgnąć,
kiedy nagle straciła równowagę. Kyle błyskawicznie wkroczył do akcji. Z
rajstopami zsuniętymi do połowy ud, Carrie uderzyłaby głową w podłogę, gdyby
nie zdążył jej złapać. Przy tym jednak sam zachwiał się niebezpiecznie. Zdążył się
jeszcze przekręcić tak, aby zamortyzować jej upadek i chwilę później wylądowali
oboje na łóżku.
Leżeli tak kilka sekund, oddychając głęboko i patrząc na siebie w milczeniu.
Carrie, z jednym policzkiem przyciśniętym do materaca, wyglądała na przybitą i
nieszczęśliwą.
- Ale namieszałam - szepnęła.
- Nie, to nie twoja wina - zaprzeczył.
Sam ledwo słyszał własny głos. Carrie przymknęła oczy. Słowa najwyraźniej
nie były w stanie jej przekonać, więc Kyle zrobił to, na co miał ochotę od chwili
kiedy weszła do pokoju. Pocałował ją.
Był to wielki błąd.
Kiedy dotknął wargami jej ust zrozumiał, że nic ich nie powstrzyma.
Jęknął i chwycił ją w ramiona. Poddała się temu skwapliwie, radośnie. Objęła
go za szyję i z westchnieniem oddała mu pocałunek. Było jej tak dobrze w jego
ramionach. Kyle nie mógł przestać.
- Kyle? - odezwała się międ2y pocałunkami.
- Hmmm? - koniuszkiem języka obrysował kształt jej ust i znowu ją
pocałował.
- Nic - westchnęła - nieważne.
Kyle uśmiechnął się do niej i pocałował ją jeszcze raz. Pachniała szkocką
whisky i kobietą. Oba te zapachy wydały mu się obezwładniające i jednocześnie
pobudzające. Miał zamiar upić się tego wieczora szkocką, ale teraz już wiedział, że
woli upajać się Carrie.
Nie przestając się całować, zaczęli ściągać z siebie nawzajem ubranie.
Kyle pozbył się już koszuli, ale nie umiał zdjąć krawata, który nie chciał mu
przejść przez ucho. Carrie próbowała mu pomóc, ale bez powodzenia. Musiał
oderwać się od niej na chwilę - co było straszne - i zrobić to samemu. Oddychał z
trudem. Przy okazji zgasił światło. Noc otuliła ich ciepłą, intymną ciemnością. Była
to ostatnia chwila, by odzyskać rozsądek.
- Chcę się z tobą kochać - szepnął, kładąc się obok niej.
Rozpaczliwie pragnął jej dotknąć, ale nie chciał w żaden sposób wpływać na
jej decyzję. Jeśli teraz postanowi odejść, nawet nie spróbuje jej zatrzymać, choćby
nie wiem ile go to kosztowało. Nigdy przedtem nie pragnął tak żadnej kobiety.
Miał wrażenie, że boli go całe ciało.
- Wiem - szepnęła Carrie w odpowiedzi. - Ja też tego chcę.
Usłyszał pożądanie w jej głosie i zrozumiał, że dlatego właśnie przyszła do
jego pokoju, choć pewnie nigdy by się do tego nie przyznała.
- Kto by uwierzył... - mruknęła.
- Uwierzył? - pocałował ją, zastanawiając się jak długo jeszcze wytrzyma.
- Ty i ja? To najbardziej zwariowana, i najcudowniejsza chwila w moim
życiu!
- Carrie?
- Hmmm?
- Cicho bądź.
Jęknęła, zanim jeszcze jego wargi zamknęły się wokół jej sutka. Kyle,
zachwycony jej smakiem, zapachem, dotykiem, musnął językiem twardniejący
koniuszek. Zaczął go delikatnie ssać i doświadczył uczucia dzikiej radości, kiedy
poczuł, że jej kręgosłup wygina się w łuk, a biodra unoszą w górę.
- Kyle ... proszę ...
Sama nie wiedziała, o co go prosi, ale Kyle wiedział. Wsunął się między jej
nogi, czując, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej. Rozpaczliwie chciał znaleźć się
w środku. Jeszcze sekunda, a oszalałby z pragnienia. Uniósł ją lekko i wszedł w nią
powoli, przeciągając ten rozkoszny moment tak długo, aż przeraził się, że wszystko
się skończy, zanim się na dobre zacznie.
Carrie drżała i oddychała pod nim ciężko, starając się dostroić do niego swe
ciało. Wchodził w nią coraz głębiej, aż dotarł do końca. Zatrzymał się na chwilę,
znowu przestraszony, że zaraz będzie po wszystkim. Cofnął się i wszedł w nią
ponownie, delikatnie badając ciepłe, wilgotne wnętrze, które zdawało się
obejmować go ciasno ze wszystkich stron. Zadrżał, a Carrie oplotła go w pasie
nogami. Uniosła przy tym biodra, co doprowadziło go prawie do szaleństwa.
- Nie ruszaj się - poprosił, nieruchomiejąc i starając się odzyskać panowanie
nad swoim ciałem.
- Ruszaj? - szepnęła, unosząc się ponownie i lekko niespiesznie kręcąc przy
tym biodrami.
Kyle jęknął, zacisnął zęby i odrzucił głowę do tyłu. To było silniejsze od
niego. Prawie nieświadomie wszedł w rytm gwałtownych, silnych pchnięć. Carrie
wsparła stopy o materac unosząc się i wzdychając przy każdym jego ruchu.
Kyle nigdy przedtem nie doświadczył takiej przyjemności. Nawet kiedy już
osiągnął jej najwyższy poziom, ciągle nie mógł się zatrzymać, rozkosz zdawała się
trwać i trwać, bez końca. Kiedy wreszcie pokonało go zmęczenie, padł na Carrie, z
trudem chwytając oddech.
Kiedy odzyskał siły, przewrócił się na bok, pociągając ją za sobą. Pocałowali
się. Delikatnie wsunął język w jej usta. Przedtem zbyt gwałtownie jej pożądał i nie
był w stanie przeciągnąć gry wstępnej.
Spodziewał się, że będzie fajnie, ale rzeczywistość przeszła jego najśmielsze
oczekiwania. Teraz, kiedy leżeli zmęczeni miłością, wspominał doskonałą
harmonię ich ciał. Pod względem fizycznym pasowali do siebie idealnie. Carrie
była tak gorąca i namiętna, że Kyle był bliski eksplozji już w chwili, gdy rozchyliła
przed nim kolana.
Na samą myśl o tym poczuł świeży przypływ energii. Nie do wiary -
zazwyczaj zabierało mu to około godziny. A tym razem ledwo skończył, już
pragnął jej od nowa.
Poprzednio usta się Carrie nie zamykały, teraz milczała jak zaklęta.
- Carrie? Coś się stało?
- Nie. Wszystko super - szepnęła. - Ty jesteś super.
Uśmiechnął się do siebie, zadowolony, że nie przeżywał niczego samotnie.
- To ty jesteś super - ujął jej piersi w dłonie i delikatnie potarł oba sutki.
Natychmiast zrobiły się twarde jak kamyczki.
- Pozwól mi - poprosił, pochylając się nad nią - skosztować, jak smakujesz.
Przedtem nie było czasu, żeby to zrobić jak należy.
- Ale ...
Kyle objął wargami jeden sutek, a potem drugi, delektując się tym przez
kilkanaście minut. Carrie już nie protestowała. Oddychając ciężko, wyszeptała jego
imię. Uśmiechnął się: prosiła o to, co właśnie zamierzał jej dać. Za pierwszy razem
kochali się dziko, gwałtownie, spalając się prawie w tej miłości. Kyle miał
nadzieję, że teraz będzie czuły i niespieszny, pełen słodyczy. Niestety - nie udało
się. Napięcie było zbyt duże i rozładowanie znowu nastąpiło znacznie szybciej, niż
się spodziewał, szybciej niż tego chciał.
Potem zasnęli. Kyle obudził się w środku nocy i spojrzał na stojący obok
łóżka zegarek. Było parę minut po drugiej. Carrie odrzuciła prześcieradło i leżała
na wznak z rękami nad głową i jedną nogą zgiętą w kolanie. Kyle patrzył na nią
przez dłuższą chwilę. Jej piersi unosiły się i opadały, poruszane głębokim,
miarowym oddechem. Przypomniał sobie, że zaprzątały jego myśli od wielu dni. I
że pieścił je i całował zaledwie kilka godzin temu. Pomyślał z zadowoleniem, że
szybko nauczyłby się sypiać z taką kobietą w jednym łóżku. Szybko nauczyłby się
taką kobietę kochać.
Pokusa dotknięcia jej była nie do odparcia. Wyciągnął rękę i przeciągnął
palcem wzdłuż gładkiego brzucha aż do miejsca, gdzie gniazdko ciem¬nych,
kręconych włosów strzegło wejścia do jej kobiecego wnętrza.
Carrie otworzyła sennie oczy, ziewnęła i uśmiechnęła się do niego.
- To już rano?
- Niezupełnie.
Przymknęła powieki. Długie rzęsy na moment spoczęły na lekko wystających
kościach policzkowych.
- Muszę wrócić do swojego pokoju.
- Nie! - zaprotestował gorąco i szybko zniżył głos. - Zostań, proszę.
Uśmiechnęła się szerzej.
- Żeby spać?
- Nie.
Zaśmiała się cicho. Kyle nigdy nie słyszał tak melodyjnego śmiechu. Carrie
zarzuciła mu ręce na szyję i, ciągle rozbawiona, pocałowała go w usta.
- Co cię tak śmieszy?
- Ty.
Uniosła się i pchnęła go lekko w pierś. Teraz Kyle leżał na wznak, a Carrie
opierała mu dłonie na ramionach.
- Kto by pomyślał, że coś takiego zdarzy się właśnie nam? Ja na pewno nie!
Kyle roześmiał się także, patrząc na nią z zachwytem. Spoważniał, kiedy
drobne, rozgrzane ciało Carrie opadło na jego rozbudzoną męskość.
- Carrie - szepnął ostrzegawczo przez zęby, gdy uniosła się trochę, a potem
powoli, centymetr za centymetrem, wchłonęła go w siebie aż do końca.
Kyle wstrzymał oddech. Ogarnęło go uczucie gorąca i szczęśliwości, jakiej
dotąd nawet sobie nie wyobrażał. Chwycił Carrie w talii i zaraz wszedł w rytm jej
ruchów. Unosił się gorączkowo wychodząc jej ciału na spotkanie. Rozkosz była
prawie nie do zniesienia. Ilekroć Carrie całym ciężarem opadała na niego,
przebiegał go dreszcz. Oddychał płytko i nierówno, zaciskając zęby i starając się
przeciągnąć tę chwilę jak najdłużej.
Carrie była kochanką zmysłową i namiętną. Przymknęła oczy i zagryzła usta,
a potem uśmiechnęła się swoim kobiecym, zagadkowym uśmiechem. Ten uśmiech
pokonał go w ciągu sekundy. Kyle zapomniał o samokontroli i o wszystkim, co nie
było rozkoszą kochania Carrie.
Później, wyczerpani, oboje zapadli w głęboki sen.
Carrie obudziła się zadowolona jak kotka grzejąca się w słońcu. Kyle spał
jeszcze, leżąc na boku. Przez chwilę Carrie przyglądała się jego szerokiej męskiej
piersi, poruszanej głębokim, spokojnym oddechem.
Wkrótce jednak zaczęła ją boleć głowa. Zdecydowanie za dużo wczoraj
wypiła. Chociaż z drugiej strony, wypiła dokładnie tyle, ile trzeba. Wino pozwoliło
jej zebrać się na odwagę i zapukać do drzwi Kyle'a, a parę łyków szkockiej
pomogło pozbyć się zahamowań.
Ta podróż już odniosła pewien skutek. Carrie zrewidowała swoje zdanie na
temat Kyle'a Harrisa. Był z niego niezły ogier, choć na pierwszy rzut oka sprawiał
zupełnie inne wrażenie. Carrie nie miała pojęcia, co Kyle jada na śniadanie, ale
wiedziała już, że drzemie w nim bestia.
Nie mogła sobie przypomnieć, ile razy się właściwie kochali. Zdawało jej się,
że całą noc z krótkimi przerwami, po których budzili się i znowu wyciągali do
siebie ręce. Tamy uprzedzeń, wzniesione między nimi, runęły i oboje z pełnym
zaangażowaniem nadrabiali stracony czas.
Carrie przewróciła się na wznak i syknęła z bólu. Nic dziwnego. Nachyliła się
nad Kyle'em i szepnęła mu do ucha:
- Idę wziąć kąpiel.
- Teraz? - chwycił ją w pasie od tyłu i przytulił do siebie. - Która godzina?
- Ósma. - Pierwsze zajęcia zaczynały się o dziewiątej. Jeśli chcieli zdążyć na
poranne warsztaty musieli się pospieszyć.
- Zamówić śniadanie?
- Tak, proszę. - Pocałowała go w czubek nosa i wyskoczyła z łóżka.
Nucąc, odkręciła kurki i zatkała odpływ. Zanurzyła się w pienistej, ciepłej
kąpieli, oparła głowę o porcelanową półeczkę nad wanną i zamknęła oczy. Parę
minut później dało się słyszeć pukanie i do łazienki, boso, wszedł Kyle.
- Przyszedłem zobaczyć, czy czegoś nie potrzebujesz.
- Nie, dziękuję - uśmiechnęła się do niego.
Miał na sobie bokserki i rozpiętą, wyłożoną na wierzch koszulę. Nie spieszył
się do wyjścia. Przysiadł na brzegu. wanny i wziął do ręki myjkę.
- Pomóc ci?
Carrie spojrzała na niego przenikliwie.
- Nie, dziękuję. Poradzę sobie.
Ramiona mu obwisły.
- Na pewno?
- Kyle, warsztaty zaczynają się za niecałą godzinę.
- Chcesz iść? - był naprawdę zdumiony.
- Zapłaciliśmy za nie, prawda?
- Tak, ale ... - wstał i wsadzając ręce do kieszeni spodenek, uśmiechnął się
przebiegle. - Wiem z własnego doświadczenia, że poranne warsztaty rzadko
bywają interesujące.
- Pewnie mało kto na nie przychodzi? - podsunęła Carrie.
- Poza tym, o ile wiem, temat jest nudny jak flaki z olejem.
- Nudny? - powtórzyła Carrie.
Westchnęła i zanurzyła się głębiej w pachnącej białej pianie.
- Na pewno nie chcesz, żebym ci umył plecy ... albo coś innego?
- Jesteś niepoprawny - zamknęła oczy i podała mu myjkę.
Kyle namydlił ją porządnie i delikatnie przeciągnął nią po ramionach Carrie.
Wkrótce myjka gdzieś się zapodziała, a jego ręce ześlizgnęły się na lśniącą od
mydła skórę.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Kyle przymknął powieki i
jęknął.
- Kto to może być? - szepnęła Carrie.
- Obsługa - mruknął i wyszedł z łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Gdy odbierał śniadanie, Carrie wyszła z wanny, wytarła się i otuliła w gruby
hotelowy szlafrok.
Kiedy wkroczyła do pokoju, Kyle nalewał właśnie kawę do filiżanek.
- Umieram z głodu - oznajmiła i podniosła srebrną pokrywę. Z lubością
wciągnęła w nozdrza zapach jedzenia. Zamówił posiłek o niskiej zawartości
cholesterolu, ale nawet to jej dzisiaj nie przeszkadzało.
- Ja też jestem głodny.
Carrie zachichotała w odpowiedzi.
- Nic dziwnego.
Sięgnęła po grzankę i wbiła w nią zęby. Kyle rozkładał talerzyki i sztućce na
małym stoliku przy oknie. Carrie usiadła przy nim i wzięła drugi kawałek chleba.
- Nakarm mnie, Seymour, a potem możesz mnie kochać.
Kyle uśmiechnął się szeroko.
- Takie mam właśnie plany. - Odkręcił wieczko miniaturowego słoiczka
ketchupu. - Możemy tylko dziękować Bogu za pigułkę.
Carrie zesztywniała.
- Dlaczego sądzisz, że biorę tabletki antykoncepcyjne? I dlaczego uważasz, że
antykoncepcja to tylko sprawa kobiety? Myślę, że kobieta i mężczyzna powinni
wspólnie odpowiadać za to, co razem robią.
Kyle spojrzał na nią zakłopotany.
- Przyszłaś do mnie, pamiętasz? Skoro chciałaś się kochać, to chyba
zabezpieczyłaś się przeciw ciąży. To przecież logiczne.
- Przyszłam do ciebie?
- No tak. Chciałaś pójść ze mną do łóżka, prawda?
W pierwszej chwili Carrie odczuła dziką chęć, żeby uderzyć go w twarz.
- Nie, nie chciałam pójść z tobą do łóżka, chciałam cię przeprosić za Toma i
wyjaśnić, że to tylko przyjaciel.
Kyle odłożył grzankę, którą trzymał w ręce i wziął głęboki oddech.
- Widzę, że ta rozmowa cię denerwuje. Przepraszam, Carrie. Masz rację.
Rzeczywiście powinniśmy byli porozmawiać o antykoncepcji, zanim ... zanim
cokolwiek zaszło. Ale nie zrobiliśmy tego i musimy się z tym faktem pogodzić.
Carrie wstała powoli i zaczęła krążyć po pokoju, zbierając swoje ubrania.
Najbardziej wzburzyło ją nie to, co otwarcie powiedział, ale to, co sugerował.
Najwyraźniej uważał ją za osobę prowadzącą niezwykle aktywne życie seksualne -
a przynajmniej na tyle aktywne, żeby musiała brać tabletki antykoncepcyjne.
Zraniło ją to do żywego. Kilka nieprzemyślanych słów zmieniło wyjątkową, piękną
noc w coś taniego i brudnego.
- Carrie - wziął ją za ramiona - co ty wyprawiasz?
- Wracam do swojego pokoju - obronnym ruchem przycisnęła do piersi kłąb
swoich rzeczy.
- Ale dlaczego?
- Przyjechaliśmy tu na zjazd, pamiętasz? I jak już mówiłam, sporo
zapłaciliśmy za warsztaty. Myślę, że powinniśmy wziąć w nich udział, a ty?
- Nie - odparł stanowczo. - Najpierw porozmawiajmy.
Carrie spojrzała na niego i przygryzła dolną wargę.
- Nie teraz. Muszę pomyśleć.
Na schodach było zupełnie pusto. Całe szczęście, bo nie chciała, żeby ktoś
zobaczył ją wędrującą po hotelowych korytarzach w szlafroku, z ubraniem
zwiniętym pod pachą.
W pokoju Carrie usiadła na brzegu łóżka, próbując zebrać myśli. Kyle miał
rację. To, że do niego poszła, było błędem. Nie miała wprawdzie zamiaru iść z nim
do łóżka, ale też nie wykluczała takiej możliwości. Wszystko zaczęło się już w
Paryżu, gdzie zostali zmuszeni do spędzenia nocy pod jedną kołdrą, a może nawet
jeszcze wcześniej - Carrie niczego nie była już pewna.
Wzięła słuchawkę telefonu i wykręciła numer siostry. Jeśli będzie miała
szczęście, może jeszcze zastanie ją w domu. Cathie odebrała dopiero po czwartym
sygnale, zadyszana i zniecierpliwiona.
- To ja, Carrie - powiedziała i natychmiast wybuchnęła płaczem. - Narobiłam
strasznych głupstw i nie wiem, co mam teraz robić.
Kyle cały ranek wypatrywał Carrie na różnych warsztatach. Miał nadzieję, że
pojawi się przynajmniej na jednym, ale nigdzie jej nie było. Nie sądził, żeby to, co
powiedział, było aż tak okropne. Może istotnie lepiej było nie wspominać o
tabletkach, ale przecież prędzej czy później musieliby omówić te kwestie. Wiedział
jednak, że Carrie miała całkowitą rację, kiedy wspomniała o wspólnej
odpowiedzialności. Kiedy się zorientował, na co się zanosi, powinien był odbyć
krótką wycieczkę na dół.
No dobrze, popełnił błąd, ale to nie koniec świata. Szkoda tylko, że
najbardziej niewiarygodna i szalona noc jego życia zakończyła się taką głupią
sprzeczką.
Znając Carrie, potrzebowała pewnie trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Kyle postanowił uzbroić się w cierpliwość i zaczekać, aż sama zechce się z nim
skontaktować, choćby było to nie wiem jak trudne. Chciał jak najszybciej wszystko
wyjaśnić. Jeżeli uda im się przezwyciężyć ten kryzys, będzie to znaczyło, że stało
się między nimi coś prawdziwego i wartościowego.
Trochę się tym martwił. No dobrze, bardzo się tym martwił. Zrobiłby
wszystko, żeby naprawić to, co się między nimi popsuło.
Carrie nie dała znaku życia przez cały ranek. Wczesnym popołudniem Kyle
stwierdził, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej i podniósł słuchawkę telefonu.
- Poproszę z pokojem Carrie Jamison.
- Chwileczkę - odpowiedział cienki głosik panienki z recepcji. - Przykro mi,
ale pani Jamison wyprowadziła się z hotelu dziś rano.
Rozdział 9
- Co to znaczy zniknęła? - ryknął Clyde Tarkington.
- Wyprowadziła się z hotelu. Pomyślałem, że może wiesz, gdzie się podziała. -
Kyle czuł się okropnie bezradny, tak bezradny, że zadzwonił do radia. Miał
nadzieję, że Clyde coś wie. Ta kobieta na pewno go wykończy.
- Ciągle skaczecie sobie do oczu? - zainteresował się szef.
- Nie - odparł Kyle niecierpliwie i przeczesał włosy palcami. - Zaszło tu małe
nieporozumienie.
- Małe? Nie wygląda mi na to. - Clyde chyba dobrze się bawił.
- Ona ma siostrę gdzieś koło Dallas - ciągnął Kyle. - Wiesz coś na ten temat?
- Poczekaj chwilę, coś może być w aktach.
Kyle nigdy nie był tak niecierpliwy, jak w tej chwili. Zdał sobie sprawę, że
zaciska i rozprostowuje palce, próbując rozładować napięcie.
- Brak informacji o jej siostrze - odezwał się Clyde po dłuższej chwili.
- Wspominała o niej czasami, ale nie mogę sobie przypomnieć, jak się
nazywa.
- Mnie też o niej mówiła. Wydaje mi się, że ma na imię Cathie - powiedział
Clyde z namysłem.
- To powinno wystarczyć - mruknął Kyle. - Spróbuję ją odnaleźć. Ale
posłuchaj, Clyde jeśli dowiesz się czegoś o Carrie, daj mi znać.
- Nie ma sprawy.
- Będziemy w kontakcie.
- Do zobaczenia w poniedziałek.
Kyle uspokoił się trochę. A więc nie wszystko stracone. Przynajmniej ciągle
ma pracę.
Następną godzinę spędził na kartkowaniu książki telefonicznej. W końcu
odnalazł Cathie Jamison, zamieszkałą w Eule'ss, stan Teksas. Nie wykręcił jednak
jej numeru - wolał, żeby Carrie nie została uprzedzona o jego wizycie. Wsiadł do
samochodu i ruszył do Euless. Trafił do mieszkania Cathie bez większych
problemów. Jeżeli szczęście dopisze mu tak jak dotąd, zastanie Carrie u siostry i
wyjaśnią sobie wszystko.
Młoda kobieta, która otworzyła drzwi, wyglądała jak bliźniaczka Carrie. Te
same głębokie, brązowe oczy, zadarty nosek, ciemne włosy - tyle że przystrzyżone
w krótką, twarzową fryzurkę.
- W czym mogę panu pomóc?
- Nazywam się Kyle Harris - powiedział szybko. - Szukam Carrie.
- Kyle Harris? - Cathie zmierzyła go gniewnym wzrokiem. - Raczej skonam,
niż udzielę ci jakiejkolwiek informacji o mojej siostrze - rzuciła i zatrzasnęła mu
drzwi przed nosem.
A więc nie kończyło się na zewnętrznym podobieństwie.
Kyle ponownie zadzwonił do drzwi. Cathie chyba się tego spodziewała, bo
otworzyła je, kiedy jeszcze przyciskał dzwonek.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to naprawdę mi zależy na twojej siostrze - oznajmił,
zanim zdążyła otworzyć usta.
Cathie głęboko odetchnęła.
- W takim razie wejdź.
Kyle wszedł za nią do środka i rozejrzał się po niewielkim mieszkaniu. Jeśli
Carrie tu jest, to pewnie ukrywa się w sypialni, pomyślał.
- Domyślam się, że rozmawiałaś ze swoją siostrą.
- Tak, dziś rano. - Cathie wskazała mu miejsce na kanapie. - Napijesz się
czegoś?
- Nie, dziękuję. Była zdenerwowana?
- Ja myślę! Opowiadała niestworzone historie. Moim zdaniem to wszystko za
bardzo nie trzymało się kupy.
Kyle przesunął się na brzeg kanapy.
- Co mówiła?
- Coś o ubraniach dla zakonnic. A potem, że zastawiła pierścionek po babci,
bo ciebie zamknęli w więzieniu. Żałowała, że cię stamtąd wypuścili, ale chyba nie
mówiła tego poważnie.
Nie byłbym taki pewny, pomyślał Kyle .
- Najdziwniej sza była ta historia o jakimś zbiegłym bandycie, którego ponoć
widziała przedtem w "Niewyjaśnionych tajemnicach". Mówiła, że skradł wasze
czeki podróżne. To wszystko prawda?
- Każde słowo - przyznał posępnie Kyle.
- A w międzyczasie poczuliście do siebie miętę?
- Właśnie - spojrzał jej prosto w oczy. - Czy Carrie opowiedziała ci o ostatniej
nocy?
Cathie kiwnęła głową.
- Carrie lubi sprawiać wrażenie wyzwolonej, ale za tą fasadą kryje się osoba o
żelaznych zasadach. Pozuje na niezależną i obojętną, ale jest całkiem inna.
Zrozumiałbyś szybko, o co mi chodzi, gdybyś znał naszego ojca.
- A co on ma z tym wspólnego?
Cathie usiadła na podłodze i skrzyżowała nogi po indiańsku.
- Nie zrozum mnie źle, to wspaniały człowiek, ale ma dość staroświeckie
poglądy na miejsce i rolę kobiet w społeczeństwie. Chciał, żeby Carrie została
pielęgniarką.
- Carrie? Pielęgniarką? - nie mógł jej sobie wyobrazić w białym fartuchu. W
swojej pracy była świetna - bystra, dowcipna i zabawna, prawdziwa osobowość
radiowa.
- Wiem, wiem. Zresztą Carrie mdleje na sam widok krwi, ale tata uważał, że z
czasem pokona tę słabość. Był szczerze zdumiony, kiedy się okazało, że jego córki
mają własne plany na przyszłość.
- No właśnie, a ty?
Cathie zachichotała.
- Zgodnie z wolą ojca miałam zostać nauczycielką. Nie jestem tak twarda jak
Carrie i nie buntowałam się tak otwarcie jak ona. Carrie przetarła dla mnie ścieżki i
od początku było mi łatwiej. Zresztą, Carrie może kłócić się z ojcem, ale tak
naprawdę jest mu bardzo bliska. Już dawno jej wybaczył, że poszła własną drogą.
- Więc jesteś nauczycielką?
- Niezupełnie - Cathie potrząsnęła głową. - Jestem pielęgniarką.
Kyle nie mógł powstrzymać uśmiechu. Co za ironia.
- Carrie mówiła, że przypominam jej ojca.
- Opowiadała mi trochę o tobie i sądzę, że coś w tym jest. Może nawet
bardziej jesteś do niego podobny, niż jej się wydaje. Ale przyszedłeś do mnie
szukać Carrie.
- Tak. Wiesz, gdzie ona jest?
Cathie spojrzała na zegarek.
- Jeśli samolot wylądował punktualnie, to jest już z powrotem w Kansas.
Odwiozłam ją na lotnisko.
Kyle zerwał się na równe nogi.
- Poleciała do domu?
- Tak. Nie wiem co jej powiedziałeś, ale nigdy przedtem nie widziałam jej tak
roztrzęsionej.
Carrie weszła do domu, podniosła z podłogi listy i w drodze do kuchni zaczęła
je przeglądać. Automatyczna sekretarka przy telefonie mrugała czerwonym
światełkiem. Carrie z roztargnieniem nacisnęła guzik. Wiadomości nagrane w
ciągu ostatnich czterech dni przeplatały się z dźwiękami odkładanej słuchawki.
Nagle rozległ się głos Kyle'a. Listy wyślizgnęły się Carrie z rąk.
- Carrie, mówi Kyle. Posłuchaj, cokolwiek powiedziałem, nie miałem zamiaru
cię urazić. Wiem, że automatyczna sekretarka to nie jest najlepszy środek
komunikacji, ale muszę ci to powiedzieć. Bóg jeden wie, że powinienem był zrobić
to wcześniej.
Przerwał i Carrie była pewna, że w tej chwili zesztywniał.
- Myślę, że cię kocham, Carrie. Nie mam pojęcia, kiedy to się stało, chyba
wtedy, kiedy zastawiłaś dla mnie swój pierścionek. Mogę jeszcze tylko dodać, że
dziś jest najkoszmarniejszy dzień mojego życia.
Widziałem się z twoją siostrą. Zabrało mi to trochę czasu, ale w końcu ją
przekonałem, że nie jestem potworem i pogadaliśmy trochę. Twój liścik dostałem
dopiero po powrocie z Euless. I dobrze, bo w przeciwnym wypadku nie poznałbym
Cathie.
Na wypadek, gdybyś chciała się ze mną skontaktować, a mam nadzieję, że
zechcesz, to nie będzie mnie w hotelu. Wracam do Kansas, jak tylko załatwię tu
wszystkie swoje sprawy. Może do tego czasu przemyślisz wszystko i
porozmawiamy, jak już będę na miejscu.
Carrie opadła ciężko na najbliższe krzesło i zasłoniła twarz rękami.
Zawsze była impulsywna, ale popełniła duży błąd porzucając Kyle'a w taki
sposób. List, który mu zostawiła, był krótki i oschły. Napisała, że wraca do Kansas
i że życzy mu dobrej zabawy na zjeździe.
Zadzwonił telefon. To mógł być Kyle. Carrie jednym susem znalazła się przy
aparacie.
- Halo?
W odpowiedzi usłyszała szczęk odkładanej słuchawki. Spojrzała zdumiona na
swoją i powoli ją odłożyła. Miała zastrzeżony numer i rzadko zdarzały jej się
głuche telefony. A przecież tym razem na sekretarce było ich kilka. Dziwne.
Zmęczona i wyczerpana psychicznie, Carrie wzięła długą, gorącą kąpiel i
poszła do łóżka przekonana, że mogłaby spać cały tydzień bez przerwy.
Spędziwszy noc za kierownicą, Kyle dotarł do Kansas w niedzielę wczesnym
rankiem. Już od granicy stanu ćwiczył, co powie Carrie, kiedy się z nią spotka. Nie
chciał się z nią kłócić, zwłaszcza że, jak już wiedział, potrafili przyjemniej spędzać
razem czas.
Nie zatrzymując się u siebie, pojechał prosto do Carrie. Nie było to może
najmądrzejsze, ale nie wytrzymałby ani chwili dłużej. Zadzwonił do frontowych
drzwi. Cisza. Poszedł więc na tył domu i znalazł ją na patio, gdzie właśnie
przesadzała geranium. Miała na sobie krótkie dżinsowe spodenki, zawiązaną nad
pępkiem bawełnianą koszulę i czerwoną bandankę na głowie. Kyle był pewny, że
nigdy nie widział tak pięknej kobiety.
- Cześć, Carrie.
Obejrzała się przez ramię i znieruchomiała.
- Kyle. - Otarła pot z czoła. - Widzę, że szczęśliwie wróciłeś.
Kiwnął głową. Niestety, dokładnie przygotowana mowa uleciała mu z
pamięci.
- Właśnie przyjechałem.
Carrie pokiwała głową i wstała. Nie spodziewała się go.
- Napijesz się mrożonej Herbaty?
- Tak, proszę. - Wszedł za nią do środka, zdjął okulary przeciwsłoneczne i
wsunął do kieszonki na piersi. Po dziesięciu godzinach za kierownicą miał dość
siedzenia, stał więc, podczas gdy Carrie wyjmowała dzban z lodówki.
- Wiem, że czasami bywam strasznie tępy - zaczął, dziękując uśmiechem,
kiedy podała mu szklankę. Upił duży łyk i ciągnął: - To, co powiedziałem na temat
tabletek antykoncepcyjnych było głupie. Masz rację. Obydwoje ponosimy
odpowiedzialność.
- Nie to najbardziej mnie zdenerwowało - Carrie odetchnęła głęboko,
podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. - Tylko sugestia, że ciągle chodzę z kimś
do łóżka. Powinieneś wiedzieć, że to nieprawda.
- Carrie, nie gniewaj się, mnie naprawdę nie interesowało twoje życie
towarzyskie. Z tego co wiem, to umawiałaś się z paroma facetami.
- I oczywiście także z nimi sypiałam - mruknęła pod nosem.
- Tego nie wiem. No i bardzo dobrze. A co ty wiesz o kobietach w moim
życiu? Nic, prawda? Nie mówię tego, żeby ci dokuczyć - zrobił krok w jej stronę ..
- Mogłaś mieć nawet dziesięciu kochanków, nic mnie to nie obchodzi ...
- Nic cię to nie obchodzi? - Carrie spojrzała na niego tak, jakby go widziała po
raz pierwszy w życiu.
- Teraz mnie to obchodzi, Carrie - odparł szybko. - Chciałbym, żebyś miała
tylko jednego kochanka. I żebym to był ja.
- Za kogo ty mnie właściwie uważasz? - zapytała Carrie łagodnie.
Już wcześniej zwiódł go ten spokój i opanowanie. Nie wróżył nic dobrego.
Gorączkowo zastanawiał się, jak uśmierzyć jej gniew.
- Uważam, że jesteś wspaniała. Ciepła, kochająca ...
- Niemoralna, pozbawiona zasad i puszczalska - dokończyła.
- Nic takiego nie powiedziałem - bronił się Kyle. Ktoś musiał tu zostać przy
zdrowych zmysłach. - Wkładasz mi w usta swoje słowa.
- Więc poszłam z tobą do łóżka, mimo że jestem związana z kimś innym, tak
sądzisz? - mówiła powoli i wyraźnie, jakby chcąc uniknąć jakichkolwiek
nieporozumień. - Gorzej. Wiesz, jaka jestem zapracowana, ile godzin codziennie
spędzam w rozgłośni, wywiady, spotkania i tak dalej, a jednak sądzisz, że po pracy
zaspokajam zachcianki miłej gromadki kochanków.
- Próbuję ci tylko powiedzieć, że nie interesuje mnie, ilu kochanków miałaś
kiedyś, w przeszłości.
Carrle zazgrzytała zębami.
- Jak to miło z twojej strony. Mnie twoje stare kochanki także nic nie
obchodzą.
- Wszystko przekręcasz. Nie przyjechałem tu, żeby się z tobą kłócić.
- Ja też nie chcę się kłócić. Ale wszystko, co mówisz, tylko pogarsza sytuację.
Kyle, sfrustrowany i zrezygnowany, podniósł ręce do góry.
- Więc powiedz mi, czego chcesz.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli sobie teraz pójdziesz. Oboje musimy to
wszystko przemyśleć.
- Dobrze - powiedział urażony. Ma swoją dumę, i jeśli go tu nie chcą, nie
będzie się narzucał. Tyle tylko, że gnał jak wariat, żeby ją znowu zoba¬czyć. -
Powiedz mi tylko jedno.
- Dobrze.
- Czy to możliwe, że zaszłaś w ciążę?
Carrle zamrugała zdumiona. Nie brała właściwie dotąd pod uwagę
potencjalnych konsekwencji ich szalonej nocy.
- Boże, nie wiem. - Policzyła dni i zatrzymała się na nocy, którą spędziła z
Kyle'em.
- Tak? - ponaglił ją, zaniepokojony.
- W skali od jeden do dziesięć?
- Jak chcesz.
- Gdzie jeden oznacza brak jakiejkolwiek możliwości zajścia w ciążę, a
dziesięć najbardziej płodny dzień cyklu.
- No dobrze, w skali od jeden do dziesięć. Odpowiedź z trudem przeszła jej
przez gardło.
- Dziesięć.
Kyle usiadł na krześle.
- Co nie oznacza, że rzeczywiście jestem w ciąży - szybko dodała, ale Kyle
zauważył, że sama również natychmiast poszukała sobie miejsca do siedzenia.
Oparła łokcie na stole i ukryła twarz w dłoniach. - Żałuję, że o to zapytałeś. Teraz
będzie mnie to dręczyć.
Kyle też był wystraszony.
- Kiedy można to będzie stwierdzić?
- Skąd mam wiedzieć? Pewnie za parę tygodni. Nigdy dotąd nie byłam w
ciąży. I pewnie bardzo cię to zdziwi, ale nigdy wcześniej nie musiałam się bać, że
jestem. - Odwróciła się i spojrzała na niego wielkimi, pełnymi niepokoju oczami. -
A jeśli zaszłam w ciążę? Co wtedy zrobię?
- Ty? Razem w tym siedzimy. O ile sobie przypominam, ja też tam byłem.
- To prawda, ale jak mi to zgrabnie przedstawiłeś, to ja przyszłam do twojego
pokoju, a ty odniosłeś wrażenie, że z pewnością odpowiedzialnie zabezpieczyłam
się przed niepożądaną ciążą.
- Lepiej zaczekajmy, aż będzie wiadomo, na czym stoimy, a potem będziemy
się kłócić o to, kto jest odpowiedzialny za poczęcie. - Kyle wstał i potarł dłonią
twarz. - Do zobaczenia w poniedziałek.
- Na razie - mruknęła Carrie, odprowadzając go do drzwi.
Kyle położył już rękę na klamce, ale nagle zawahał się i odwrócił. Oboje czuli
się zbyt skrępowani, by wyrazić, co czują w związku z tym wszystkim. Możliwość,
że Carrie jest w ciąży była zbyt nowa, zbyt szokująca. Kyle również nigdy dotąd
nie znalazł się w takiej sytuacji. Nie bardzo umiał rozeznać się teraz w swoich
uczuciach, poza tym, że miał ochotę dać sobie porządnego kopa za własną głupotę.
- Mogę cię pocałować? - nie miał pojęcia, dlaczego zadał to pytanie, ale zadał
je i nie było już odwrotu.
Nie zapomniał jeszcze przecież smaku jej ust, przeciwnie, czuł go cały czas,
przemierzając te kilkaset kilometrów z Dallas do Kansas. Chyba chciał sprawdzić,
czy to, co im się przytrafiło, nie jest tylko złośliwym figlem losu, bez żadnego
znaczenia. Czy rzeczywiście stało się coś pięknego i prawdziwego.
- Pocałować?
- Tylko raz - nalegał.
- Ale ja pracowałam w ogródku, jestem cała spocona, brudna i w ogóle ...
- Całowałem cię już, kiedy ociekałaś błotem - przypomniał.
Carrie uśmiechnęła się leciutko.
- No dobrze, ale tylko raz.
- Oczywiście - zapewnił, biorąc ją w ramiona.
Carrie wspięła się na palce i wyciągnęła ręce. Poczuł jej ciepły, wilgotny
oddech na swojej szyi. Z chwilą, gdy jej dotknął, zalała go fala wspomnień.
Pocałunek miał być tylko czymś w rodzaju eksperymentu, ale uczucie zwyciężyło
ciekawość. Carrie rozchyliła usta, a on po prostu nie był w stanie się od niej
oderwać. Była dla niego tym, czym dla więźnia jest wolność, koc dla bezdomnego
zimą.
Niechętnie wypuścił ją z objęć. Odsunął się i odetchnął głęboko.
- Więc znam już odpowiedź - mruknął.
- Chciałeś mnie o coś zapytać?
- Tak, ale już nie muszę - krokiem lunatyka ruszył do drzwi, otworzył je i
wyszedł.
- No to do poniedziałku! - zawołała Carrie.
Kyle wsiadł do samochodu, pomachał do niej i kiwnął głową. Do
poniedziałku. A więc ma przed sobą jeden cały długi dzień bez Carrie. Nie miał
pojęcia, jak go przeżyje.
Rozdział 10
Carrie próbowała trochę się zdrzemnąć, ale okazało się to niemożliwe. Było
bardzo prawdopodobne, że zaszła w ciążę. W ciągu kilku ostatnich dni próbowała
przekonać samą siebie, że jest inaczej, ale w końcu musiała spojrzeć prawdzie w
oczy.
Pierwszą osobą, która przyszła Carrie na myśl, była siostra. Tak, Cathie mogła
pomóc. Pracowała w szpitalu na zmiany, więc Carrie nie miała pojęcia, jak
wygląda jej rozkład dnia. Postanowiła jednak spróbować. Jeśli będzie miała
szczęście, zastanie siostrę w domu.
Usiadła na kanapie, podwinąwszy nogi, i wykręciła numer Cathie. Po
czwartym sygnale odezwała się automatyczna sekretarka. Carrie wysłuchała
zwięzłej informacji nagranej na taśmie, wzięła głęboki oddech i starając się nadać
głosowi pogodny ton, zaczęła:
- Cathie, to ja. Pomyślałam, że dam ci znać, bo szczęśliwie dotarłam już do
domu. Mam do ciebie takie małe medyczne pytanko. Nic ważnego, po prostu
moja ... moja przyjaciółka potrzebuje pewnej informacji. Chodzi o to, ile czasu
musi upłynąć od zapłodnienia, zanim można stwierdzić, że kobieta jest w ciąży?
Jeszcze zadzwonię, pa.
Ostatnie słowa wypowiedziała z taką prędkością, że zaczęła się zastanawiać,
czy Cathie je zrozumie. I czy w ogóle cokolwiek zrozumie z tego telefonu.
Carrie odłożyła słuchawkę, wróciła do sypialni i położyła się na łóżku.
Obudziła się po południu i natychmiast pomyślała o jedzeniu, co mile ją
zaskoczyło. Ostatnio nie miała apetytu, ale w tej chwili mogłaby pożreć nawet kota
sąsiadów na surowo.
Telefon zadzwonił w chwili, kiedy układała na grzance grube plastry żółtego
sera.
- Słucham? - bąknęła ostrożnie do słuchawki.
To mógł być Kyle, a właśnie postanowiła go unikać. Nie bardzo wiedziała, jak
go teraz traktować. Wkrótce będzie musiała podjąć jakąś decyzję, ale na razie
miała inne sprawy na głowie.
Osoba, która zadzwoniła - ktokolwiek to był - odłożyła słuchawkę.
Carrie rzuciła swoją i wzruszywszy ramionami, wróciła do swojej kanapki.
Nie minęła jednak nawet minuta, kiedy telefon znowu zadzwonił. Carrie
westchnęła i postanowiła, że tym razem nie da się nabrać. Nie miała ochoty na
głupie zabawy z jakimś świrem. Automatyczna sekretarka włączyła się i Carrie
usłyszała niespokojny głos siostry.
- Carrie, właśnie wróciłam i odebrałam twoją wiadomość. To ty jesteś w
ciąży, prawda? Chyba nie sądziłaś, że uwierzę w tę historyjkę o przyjaciółce, ten
numer ma brodę po pas.
- Cathie - Carrie złapała słuchawkę - zaczekaj chwilę. - Wyłączyła sekretarkę.
- No, już jestem z powrotem - powiedziała najspokojniej jak umiała.
Teraz Cathie umilkła.
- Halo - zawołała Carrie, sądząc, że rozmowa została przerwana.
- Tak, jestem - głos Cathie zdawał się należeć do kogoś innego. - Jesteś w
ciąży?
Ukrywanie czegokolwiek nie miało sensu.
- Nie wiem, ale to możliwe.
- Możliwe! - Cathie była przerażona.
- Jeszcze trochę za wcześnie, żeby to stwierdzić. Dlatego właśnie do ciebie
dzwoniłam.
Cathie znowu milczała dłuższą chwilę, co było do niej niepodobne.
- Dobrze się czujesz? - Carrie była już trochę zaniepokojona.
- Oczywiście - rzuciła Cathie histerycznie. - Ale to nie ja jestem w ciąży. Ty
miałaś już trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do tej myśli, ja nie. Kiedy to się
mogło stać? - ostatnie pytanie zadała tak cichym, zduszonym głosem, jakby
brakowało jej tlenu.
- W przyszły piątek miną dwa tygodnie. Nie sądzisz chyba, że tamtej nocy
grałam z Kyle'em w warcaby.
- Nie, ale miałam nadzieję, że skoro postanowiliście spędzić razem noc, to
przynajmniej jedno z was było na tyle rozsądne, żeby się jakoś zabezpieczyć.
- Niestety, nie.
- Jasne. Muszę się zastanowić.
- Powinnam ci powiedzieć, co się ze mną dzieje od czasu, kiedy wróciłam z
Dallas - stwierdziła Carrie i krótko opisała objawy.
- Co na to wszystko Kyle?
- Na razie nic nie powiedział.
- Ale widziałaś się z nim? - Cathie wiedziała, że razem pracują.
- Oczywiście.
- Czy on wie?
- Myślę, że coś podejrzewa.
- Co macie zamiar zrobić, jeśli się okaże, że rzeczywiście jesteś w ciąży? - w
głosie Cathie pobrzmiewała znowu nuta histerii.
- Nie wiem. - Carrie na razie wolała nie zastanawiać się nad tym, co ją łączy z
Kyle'em i czy ma to przyszłość. Nie miała wątpliwości, jak Kyle zareaguje na
wiadomość, że ona istotnie jest z nim w ciąży. Zaciśnie zęby i zaproponuje jej
małżeństwo. Carrie jednak doszła do wniosku, że wolałaby sama wychowywać
dziecko, niż mieć męża-męczennika.
- Może niepotrzebnie się zamartwiamy - Cathie zdobyła się na optymizm.
- Może - podchwyciła Carrie i w tej samej chwili poczuła, że nosi w sobie
dziecko Kyle'a. Nie miała co do tego żadnej wątpliwości.
- Możesz pójść do swojego lekarza i zrobić próbę krwi - powiedziała Cathie. -
Albo kupić w aptece test ciążowy.
- Dobra - zgodziła się Carrie posępnie.
- A co powiesz mamie i tacie?
Tak, ta był jeszcze jeden aspekt tej sprawy i Carrie na razie nie była
przygotowana, żeby się nim zająć.
- W końcu trzeba będzie ich powiadomić, ale dopiero wtedy, kiedy będę miała
absolutną pewność.
- Nie mów tylko tacie, kto ...
Carrie dobrze wiedziała, co siostra chciała powiedzieć. Jedno było pewne -
Michael Jamison nigdy nie może się dowiedzieć, że to Kyle jest ojcem dziecka.
Gdyby to odkrył, mamy byłby los ich wszystkich.
Kyle rzadko tak się spieszył do wyjścia z pracy. Miał już dosyć czekania na
jakiś sygnał od Carrie. Najwyższy czas, żeby spojrzeli sobie w oczy i ustalili pewne
sprawy.
Po drodze wstąpił do sklepu spożywczego po parę rzeczy, których pewnie
potrzebowała, a nie miała czasu kupić. Tak, najpierw przygotuje dla niej porządny
obiad, a potem usiądą i porozmawiają. Poważnie porozmawiają. Przede wszystkim
postanowił wyjaśnić, że ani przez chwilę nie miał zamiaru jej obrazić. Próbował
już jej wytłumaczyć, że nie miał nic złego na myśli, ale tylko pogorszył sprawę.
Tym razem jednak będzie inaczej. Obiecał sobie, że uważniej wysłucha tego, co
Carrie będzie miała mu do powiedzenia. Postara się lepiej ją zrozumieć. A kiedy
będą to już mieli za sobą, zmierzą się z drugim poważnym kryzysem w ich związku
- potencjalną ciążą Carrie.
Carrie otworzyła drzwi i wybałuszyła oczy na jego widok. Była dziwnie
niepewna.
- Wiem, mówiłaś, że potrzebujesz czasu, ale ja nie mogę już dłużej czekać.
Wydawało mu się, że niechętnie wpuszcza go do domu.
- Przyniosłem dla nas obiad. - Wszedł do kuchni i umieścił dwie papierowe
torby z zakupami na stole.
- Niedawno jadłam - bąknęła Carrie.
- To dobrze, ja też jeszcze nie jestem głodny. - Wyciągnął z toreb mleko i
kilka innych produktów, które powinny znaleźć się w lodówce, a resztę zostawił na
kuchennym blacie.
Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Carrie odsunęła się tymczasem w najdalszy
kąt pomieszczenia. Kciuki zatknęła za pasek krótkich dżinsowych spodenek. Włosy
zebrane wysoko w koński ogon, bose stopy. Patrzyła na niego znużona.
- Po pierwsze - zaczął Kyle - musimy porozmawiać.
- O czym?
- O nas. - Kyle wysunął spod stołu dębowe krzesło, ale nie usiadł.
Carrie także wyraźnie wolała stać. Chwycił obiema rękami za oparcie.
- Jeśli chciałbyś omówić kwestie związane z naszą dalszą współpracą w radiu
KUTE, to powinieneś wiedzieć, że ...
- Nie - uciął krótko. Wyczuł, że Carrie chce uniknąć rozmowy na kluczowy
temat i postanowił, że jej na to nie pozwoli. - Porozmawiamy, jak naprawić to, co
się między nami popsuło.
Carrie założyła ręce na piersi.
- To trochę autokratyczne z twojej strony, ustalić samemu temat rozmowy,
zamiast najpierw ... Kyle, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Kyle nie był w stanie odpowiedzieć. Nie żeby nie wiedział, co chce
powiedzieć; po prostu nagle zobaczył przed sobą kobietę. Słowa uwięzły mu w
gardle. Założone ręce uniosły jej piersi lekko w górę i Kyle uświadomił sobie
niespodziewanie, że pod bawełnianym podkoszulkiem Carrie nie ma stanika.
- Kyle!
- Przepraszam.
Zauważył, że sutki jej stwardniały, wyraźnie odznaczając się pod koszulką,
jakby zapraszały go do siebie. Kyle natychmiast przypomniał sobie z bolesną
dokładnością, jakie są w dotyku.
- O co chodzi?
Kyle ścisnął oparcie stojącego przed nim krzesła z taką siłą, że aż poczuł ból
w rękach.
- Nie masz stanika - rzucił niecierpliwie.
- A co to, na Boga, ma do rzeczy?
- Nie mogę skupić się na poważnej rozmowie, kiedy jesteś tak ubrana. - Zrobił
zamaszysty ruch ręką. - Idź i włóż coś na siebie.
- Ani mi się śni. Może nie zauważyłeś, ale jest potwornie gorąco. Nie mam
zamiaru się tu ugotować tylko dlatego, że według ciebie kobiety powinny chodzić
w biustonoszach.
Carrie nie rozumiała, że nie chodziło mu o kobiety w ogóle, tylko o jedną,
szczególnie pociągającą. O nią właśnie. W każdym innym przypadku byłby tego
samego zdania, co ona.
- Dobrze - powiedział powoli i głęboko odetchnął. - Nie zwracajmy na to
uwagi.
- A więc? - spojrzała na niego zniecierpliwiona. - Słucham.
Kyle popatrzył w jej stronę, ale nie miał odwagi podnieść wzroku wyżej niż
do talii. To wszystko było do niego niepodobne. Zawsze doskonale panował nad
swoim ciałem, nad emocjami. W jego życiu były inne kobiety, ale żadna z nich nie
miała na niego tak przemożnego wpływu jak Carrie.
Nagle stwierdził, że musi usiąść, w przeciwnym wypadku Carrie mogłaby się
zorientować, jaką ma nad nim władzę. Nie miał zamiaru pokazywać jej swojej
słabości.
- Usiądź - zaproponował - i porozmawiajmy rozsądnie.
- W porządku. - Zabrzmiało to tak, jakby robiła niezwykłe ustępstwo. -
Domyślam się, że chcesz rozmawiać o tym, co zaszło w Dallas, ponieważ
przerażają cię potencjalne skutki naszych poczynań.
- Wcale nie o to chodzi! - Gwałtowność, z jaką wypowiedział te słowa, jego
samego zaskoczyła. W obecności innych ludzi świetnie potrafił ukryć irytację, ale
nie przy Carrie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamieniała go w ciągu
kilku sekund w bełkoczącego ze złości idiotę. - Chciałbym się tylko dowiedzieć,
czym cię tak obraziłem.
Twarz Carrie pociemniała.
- Sądzę, że już to przerabialiśmy. Wierz mi, powtórka z twoich przemyśleń na
temat mojej moralności niczego nie rozwiąże.
Kyle przymknął powieki. Zalała go fala znajomego wzburzenia i rezygnacji.
- Dajmy sobie z tym spokój.
- Też tak uważam - rzuciła Carrie gniewnie. - Zwłaszcza że mamy ważniejsze
sprawy do omówienia.
- Na przykład jakie?
Carrie spojrzała na niego podejrzliwie, zastanawiając się, czy nie byłoby
dobrze poznać jego wyniki w testach na inteligencję.
- Może już zapomniałeś, ale prawdopodobnie jestem w ciąży.
- Jeszcze nie wiadomo. - Zaprzątało to jego myśli, odkąd wrócił z Dallas, ale
nie chciał się z tym zdradzić przed Carrie.
- To prawda, nie zrobiłam jeszcze testu, ale ...
- Zajmiemy się tą sprawą, kiedy będziemy już wiedzieć na pewno.
- Nie - Carrie była blada jak ściana. - Nie chcesz o tym rozmawiać, bo boisz
się, że to prawda.
- Nie ma sensu rozmawiać o czymś, czego nie jesteśmy pewni. Po co się
niepotrzebnie denerwować?
- Denerwować? A kto powiedział, że ja się denerwuję? - wykrzyknęła Carrie.
- W każdym razie ja się nie denerwuję! - wrzasnął Kyle w odpowiedzi.
Carrie zerknęła na niego kilka razy, jakby była czymś zdziwiona i na jej
ustach pojawił się cień uśmiechu.
- Co cię tak śmieszy? - zapytał zgnębiony, już żałując, że dał się ponieść.
Carrie na pewno zamartwia się tym wszystkim, a on potrafi się tylko wściekać i
krzyczeć na nią, zamiast postarać się ją uspokoić.
Carrie wstała, ciągle rozbawiona.
- Nic. Tylko że ... och to urocze z twojej strony, że przyniosłeś obiad, ale ja
naprawdę jeszcze długo nie będę głodna.
Była to forma pożegnania, ale Kyle nie miał zamiaru wyjść. Wstał, podszedł
do niej i wziął ją w ramiona. Nie opierała się, tak jakby czekała na to, jednocześnie
bojąc się i pragnąc, by ją objął. Kyle pocałował ją delikatnie, starając się włożyć w
to jak najwięcej ciepła. Nie rozchyliła ust, zresztą Kyle tego nie oczekiwał. W
każdym razie nie od razu. Pocałował ją jeszcze raz, i jeszcze, w skroń i w policzek,
lekko i czule. Przejechał językiem pod jej podbródkiem. Jedwabista gładkość
skóry, świeży kobiecy zapach ...
Między pocałunkami szeptał jej do ucha, że jest piękna i wyjątkowa. Z
pewnym trudem udało mu się rozpuścić jej włosy i ciężka, ciemna kaskada
spłynęła mu na ręce. Poczuł, że w końcu opuszcza ją napięcie. Wziął ją za rękę i
zaprowadził do pokoju. Usiadł na kanapie, pociągając ją za sobą.
Sam za dobrze nie wiedział, do czego zmierza. W jednej chwili skaczą sobie
do oczu, a w następnej Carrie jest już w jego ramionach. Które zresztą zdawały się
być najodpowiedniejszym dla niej miejscem. Na pewno nie mieli żadnych
problemów z porozumiewaniem się na płaszczyźnie fizycznej, wszystko inne za to
było jedną wielką katastrofą. Kyle zdecydował, że trudną sztukę komunikacji
werbalnej opanują później, teraz były inne, nie cierpiące zwłoki sprawy.
Zbliżał się właśnie do granicy wytrzymałości. Ani chwili dłużej. Wstrzymał
oddech, wsunął dłoń pod jej bluzkę i powolnymi ruchami zaczął pieścić ukrytą tam
krągłość piersi, aż sutki stwardniały i stanęły sztorcem. Wygięta na oparciu sofy
Carrie westchnęła i podała mu usta. Kyle delikatnie wsunął w nie język. Przesunął
kciukiem po nabrzmiałym sutku i został nagrodzony jeszcze jednym
westchnieniem.
- To nie fair - powiedziała Carrie z wysiłkiem, ale wyprostowała się, jednym
ruchem zdjęła koszulkę i usiadła na nim okrakiem.
Kyle zamrugał, zaskoczony. Nie wiedział czego się spodziewać, ale wiedział
czego chce. Pragnął, żeby znalazła się pod nim ciepła i drżąca, i to jak najszybciej,
zanim popadnie w obłęd. Fala gorąca zdawała się obejmować ciało, poczuł na
sobie ciężar twardych, drobnych pośladków i jego męskość stanęła na baczność w
pełnej gotowości do działania.
Carrie objęła go i zaczęła okrywać całą jego twarz pocałunkami. Pieszcząc i
drażniąc językiem jego skórę zeszła niżej, aż do niewielkiego zagłębienia u nasady
szyi.
Kyle jęknął w bezsilnym pragnieniu. Doprowadzała go do szaleństwa.
Niecierpliwie sięgnął do zapięcia jej dżinsów, ale drżące ręce nie były w
stanie sobie z nim poradzić. Westchnął z wdzięcznością, kiedy odepchnęła lekko
jego dłoń i sama rozpięła spodnie. Kiedy uniosła się, żeby to zrobić, Kyle był
gotowy. Wsunął dłonie w jej spodenki i poczuł gładkie ciepło skóry po
wewnętrznej stronie ud.
- To chyba nie jest dobry pomysł - powiedziała, wolno opadając na niego.
Z trudem powstrzymał się od przewrócenia jej na plecy i gorączkowego
wejścia w jej ciało. Carrie jednak nie była jeszcze gotowa, zdawało mu się, że
znacznie ją wyprzedza. Był tylko jeden sposób, aby temu zaradzić, choć w tej
chwili była to tortura. Wsunął rękę za gumkę koronkowych majteczek i chwycił w
usta sterczący na wysokości jego oczu sutek.
Carrie krzyknęła cicho ze zdumienia i zanurzyła palce w jego włosach.
Wkrótce zaczęła poruszać się nad nim miarowo i Kyle poczuł, że długo
wyczekiwana chwila nadeszła.
- Zaraz, kochanie, zaraz - szepnął ledwo dosłyszalnie, próbując wyswobodzić
ją z dżinsów.
- Kyle ... och, Kyle ...
- Tak, skarbie, jeszcze tylko chwilka.
- Kyle ... masz przy sobie jakieś ... zabezpieczenie?
Zanim znaczenie tych słów przedarło się przez czerwoną mgłę pożądania
spowijającą jego umysł, minęło kilka długich sekund. Otworzył oczy i zamrugał,
jakby zbudzony z długiego snu.
- Nie - odparł. - A ty?
Za odpowiedź wystarczyło zrezygnowane westchnienie.
- Chcesz mi powiedzieć, że my dwoje nie jesteśmy w stanie dobrać sobie
jakiejś prostej metody zapobiegania ciąży?
- Naturalnej? - szepnęła Carrie.
Kyle miał już na końcu języka, że jest gotów zaryzykować, ale chwilę później
rozjaśniło mu się w głowie. Tak, tego tylko brakowało, żeby przy jego pechu
Carrie zaszła w ciążę teraz, jeśli nie stało się to przy okazji ich poprzedniego
nocnego spotkania.
Carrie powoli podniosła się na kolana i zapięła spodnie. Zanim zdążył
zaprotestować, wciągnęła też koszulkę. Kyle zdołał tylko zatrzymać ją na kolanach,
nie mogąc się wyrzec przynajmniej tej drobnej przyjemności.
- Proszę, zostań tu ze mną przez chwilę - poprosił szeptem.
Carrie także nie miała zamiaru wyrywać się z jego objęć, co wlało w niego
trochę otuchy. Przez chwilę żadne z nich się nie odezwało.
- Wiesz, co sobie myślę? - szepnęła Carrie.
- Nie.
- Pamiętasz tego policjanta, który zatrzymał nas pod Paryżem?
- Tego, którego zostawiła żona?
- Tak. Pamiętasz, co mówił o swoim małżeństwie?
- Nie bardzo. - W tej chwili w ogóle trudno było mu myśleć i dziwił się, że dla
Carrie nie stanowi to żadnego problemu.
- Mówił, że nie umieli się dogadać nigdzie poza łóżkiem. Z nami jest tak
samo. Nie możemy zamienić dwóch zdań, żeby zaraz nie było awantury, ale
wystarczy, że mnie pocałujesz, a już mięknę jak wosk.
Było na odwrót. To ona miała nad nim władzę. Kiedy ją całował i dotykał,
czuł, że Carrie całkowicie nad nim panuje. Jako człowiek dumny z siebie i swojej
siły wolał jednak nie przyznawać się do tego. Zwłaszcza przed nią.
- A więc łatwo sobie ze wszystkim poradzimy - zażartował. - Będę cię trzymał
w łóżku i sprawa załatwiona. Oboje będziemy szczęśliwi.
- A ja będę goła, bosa i na okrągło z brzuchem. To by ci odpowiadało,
prawda?
Kyle usłyszał w jej głosie złość.
- Tylko żartowałem - powiedział szorstko, zaskoczony, że sama tego nie
zauważyła. - Wiele par najlepiej komunikuje się w łóżku. Co w tym złego?
- Nic - przyznała niechętnie. - Znakomicie się rozumiemy, dopóki się do
siebie nie odzywamy.
- Co cię tak uraziło? - Kyle naprawdę chciał wiedzieć. - Zrobiłbym wszystko,
żeby lepiej się między nami układało.
- Po co? Żebyś mógł znowu pójść ze mną do łóżka?
Kyle potrzebował chwili namysłu, by odpowiedzieć na to pytanie. Chciał być
absolutnie uczciwy wobec niej. Carrie jednak uznała brak odpowiedzi za obraźliwy
i wstała z jego kolan tak gwałtownie, że omal nie upadła na dywan. Kyle nie mógł
powstrzymać się od śmiechu i całkowicie się pogrzebał.
- Przestań się śmiać - rzuciła ostro. - A w ogóle najlepiej będzie, jak już sobie
pójdziesz.
- Nie mówisz poważnie. - Kyle nie mógł się nadziwić, jak po raz kolejny jego
najlepsze chęci obróciły się przeciw niemu.
Carrie najwyraźniej mówiła poważnie: na potwierdzenie swych słów podeszła
do drzwi i otworzyła je szeroko. Kyle wstał i gapił się na nią bezradnie. Nie
powinien był odwoływać się do jej rozsądku. Ta kobieta kierowała się wyłącznie
emocjami. Więcej nie popełni tego błędu. Carrie zbyt często wystawiała jego dumę
na ciężkie próby. Koniec z błąkaniem się wokół jej domu z podkulonym ogonem.
Koniec z błaganiem o przebaczenie wyimaginowanych uchybień, których się
wobec niej dopuścił. Teraz należało tylko powiadomić o tym Carrie.
Z ręką na klamce Kyle odwrócił się do niej.
- Nie wrócę tu już, chyba że mnie zaprosisz.
Carrie zaśmiała się zimno.
- To najlepsza wiadomość, jaką dzisiaj usłyszałam.
Kyle spojrzał na nią z uczuciem kompletnego zagubienia. Nie miał pojęcia, co
takiego strasznego zrobił. I wyglądało na to, że ona także nie bardzo wie. Te
ustawiczne awantury były dla niej chyba sposobem na ukrycie niekontrolowanego
pociągu seksualnego, który wobec siebie odczuwali. Jeśli o to jej chodzi, to proszę
bardzo. Nie będzie nalegał, woli zachować swoją nadwątloną godność osobistą.
Carrie udało się jakoś przeżyć kilka następnych dni bez kolejnej konfrontacji z
Kyle'em. W pracy był wobec niej sztywny i ugrzeczniony. Robił co mógł, żeby
zachowywać się obojętnie i w miarę możliwości ignorować jej obecność.
W każdym razie Kyle życzył sobie, żeby tak to wyglądało. Carrie jednak nie
dała się nabrać. Kilkakrotnie czuła na sobie jego spojrzenie, ale kiedy na niego
spoglądała, natychmiast odwracał wzrok.
Nie rzucał słów na wiatr, mówiąc, że następny ruch należy do niej. Ani razu
nie odezwał się do niej bez wyraźnego powodu, nie dzwonił, nie szukał jej
bliskości. Krótko mówiąc, zachowywał się dokładnie tak, jak przed ich podróżą do
Dallas. Wtedy Carrie niczego nie brakowało do szczęścia, ale teraz czuła się
mamie. Duma może bardzo ,utrudniać życie.
Piątek od samego rana nie zapowiadał się dobrze. Czek, który Carrie wysłała
do lombardu, wrócił z krótkim listem, w którym pan Dillon zawiadamiał ją z
przykrością, że jego ekspedient sprzedał przez pomyłkę jej pierścionek z opalem,
Niestety, nabywca pozostał nieznany.
Carrie była załamana. Pierścionek był w jej rodzinie od trzech pokoleń. Na
domiar złego po południu czekało ją publiczne wystąpienie w towarzystwie Kyle'a.
"Pan Czyścioch" otwierał właśnie dziesiątą pralnię w mieście i zaprosił
pracowników radia KUTE na wielkie otwarcie.
Jak zwykle będą darmowe hot-dogi, prażona kukurydza, baloniki i oczywiście
uroczysta ceremonia przecięcia wstęgi. W innych okolicznościach Carrie
cieszyłaby się na to wyjście. Ale nie tego popołudnia.
Ponieważ oboje mieli zamiar wrócić po imprezie do radia, Kyle zaproponował
wspólną jazdę jego wynajętym samochodem.
- Twój ciągle jeszcze jest w warsztacie? - zapytała Carrie, kiedy już
wychodzili.
- Tak. Powiedzieli, że prawdopodobnie skończą go dziś wieczorem.
- Mam nadzieję, że wszystko się uda - mruknęła Carrie.
Nagle zrobiło jej się strasznie smutno. Wyjrzała przez okno, czekając, aż
ruszą. Kyle jednak dłuższą chwilę nie zapuszczał silnika. Odwróciła się i
zobaczyła, że przygląda jej się zatroskanym wzrokiem.
- Coś nie tak? - zapytała tonem zaczepno-obronnym. - Mam szminkę na
zębach?
- Nie - odparł i szybko przekręcił kluczyk w stacyjce. - Tylko myślałem ...
- Co myślałeś? - przycisnęła go, kiedy urwał.
- Nic - odpowiedział po chwili.
Coś w jego głosie zastanowiło ją. Brzmiał tak posępnie ... Czyżby Kyle był
równie przygnębiony jak ona? Zaczęła podejrzewać, że i jemu ciąży duma.
- Przepraszam - mruknęła, kiedy już wyjechali na drogę.
- Za co?
Carrie wzięła głęboki oddech.
- Za tamten wieczór. Byłeś taki... sama nie wiem jaki, ale ja trochę
przesadziłam. Muszę ... musimy zostawić to już za sobą.
- Jestem dokładnie tego samego zdania - Kyle uśmiechnął się szeroko i Carrie
przez chwilę miała wrażenie, że nagle wszystko dokoła pojaśniało, jakby słońce
wyszło zza chmur. Wziął ją za rękę i mocno uścisnął.
- To nie ma sensu - stwierdziła Carrie.
- Co nie ma sensu?
Potrząsnęła głową.
- Zachowujemy się jak dzicy, kiedy jesteśmy razem, a jednak bez ciebie
strasznie mi czegoś brakuje.
- Ja też czuję się podle bez ciebie.
Kiedy przybyli na miejsce, zastali tam już spory tłumek. Carrie
przeprowadziła wywiad z Dawidem Bondem, właścicielem "Pana Czyściocha" i
jednym z najpoważniejszych reklamodawców radia KUTE. Potem rozdawała
baloniki i rozmawiała z kilkoma osobami przybyłymi na wielkie otwarcie. Kyle
także był bardzo zajęty.
Kiedy nadeszła chwila przecięcia wstęgi, stanęli na podwyższeniu.
Właściciel pralni powiedział kilka słów, a Carrie dostała wielkie nożyce.
Uśmiechnęła się i powiodła wzrokiem po zgromadzonym tłumie. Bezwiednie
zatrzymała spojrzenie na mężczyźnie, który bacznie się jej przyglądał, i omal nie
przewróciła się z wrażenia. Platforma podwyższenia zakołysała jej się pod stopami.
- Kyle ... Kyle - wyciągnęła do niego rękę.
Był na szczęście tuż obok. Chwycił ją wpół i zaniepokojony zajrzał jej w
twarz.
- Co się stało? - zapytał z nieznaną jej dotąd nutą paniki w głosie.
Carrie podniosła na niego niewidzący z przerażenia wzrok.
- Billy Bob ... jest tutaj. Widziałam go w tłumie.
- Billy Bob?
- Ten, który nas porwał.
Rozdział 11
- Gdzie? - Kyle wpatrywał się w tłum, ale nie widział nikogo, kto choćby w
niewielkim stopniu przypominałby Maxa Sandersa. Oczy wszystkich spoczywały
na nich, więc dał Carrie znak, żeby szybko zrobiła użytek ze swoich potężnych
nożyc.
Tłum wzniósł radosny okrzyk. Dawid Bond podszedł do mikrofonu i obiecał
bezpłatny płyn do płukania dla pierwszych pięciuset klientów. Ludzie rzucili się na
drzwi pralni, jakby bezpłatny płyn do płukania miał uchronić ich przed finansową
ruiną.
- Widzisz go? - Carrie przylgnęła do Kyle'a.
Kyle natychmiast poczuł się lepiej, jak zawsze kiedy się do niego przytulała.
Było bez znaczenia, że to, co mówiła, nie miało żadnego sensu. Człowiek pokroju
Maxa Sandersa z pewnością nie był zainteresowany płynem do płukania tkanin.
- Kogo mam widzieć? Chyba nie Maxa Sandersa?
- A kogo innego? - wykrzyknęła zrozpaczona Carrie.
- Nie widzę go.
- Był tu - Carrie obiema rękami chwyciła Kyle'a za klapy marynarki. -
Przysięgam, że go widziałam.
- Carrie - Kyle postanowił, że tym razem nie da się wyprowadzić z równowagi
- na pewno ci się wydawało, że go widziałaś.
- Wiedziałam, że nie będziesz słuchał, co mówię - Carrie odepchnęła go,
jakby brakowało jej powietrza. - Był tu, przysięgam. Człowiek, który nas porwał,
był tu jeszcze minutę temu.
- A może to był tylko ktoś bardzo do niego podobny? Co niby miałby tu
robić? Człowiek, który zbiegł z więzienia, na otwarciu lokalnej pralni?
Carrie rzuciła mu spojrzenie pełne bólu i gniewu. Kyle był pewny, że jej
wielkie, ciemne oczy przywiodą go kiedyś do zguby. W tej chwili oddałby
wszystko, byle tylko zobaczyć Maxa Sandersa w pralni.
- Masz rację, oczywiście - powiedziała Carrie sucho. - Musiałam się pomylić.
- Był w ubraniu farmera? - dopytywał się Kyle.
- Nie, miał na sobie garnitur.
- Garnitur?
- Garnitur, koszulę i krawat - uzupełniła. - Wyglądał zupełnie zwyczajnie, jak
biznesmen.
- Jesteś pewna, że nie był to ktoś bardzo do niego podobny?
Carrie zastanowiła się.
- Nie, to niemożliwe. Podobieństwo byłoby zbyt uderzające.
- Rozumiem - powiedział Kyle, chociaż nie rozumiał.
Cały problem z Carrie według niego polegał na tym, że oglądała za dużo
telewizji. Uzależniła się od tych programów kryminalnych.
- Chyba dobrze nam poszło - przerwał ciszę. Miał niejasne wrażenie, że
znowu zrobił coś bardzo złego i uraził ją, choć nie miał takiego zamiaru.
- Tak. - Mówiła tak cicho, że nie tyle ją usłyszał, co odczytał to słowo z ruchu
jej warg.
Kiedy zajechali na parking przed radiostacją, otworzyła drzwi, wyskoczyła z
samochodu i nie czekając na niego, ruszyła do wejścia.
- Gdzie idziesz? - zapytał zdumiony tym pośpiechem.
- Muszę zaraz porozmawiać z agentem Secret Service.
Kyle bezwiednie zacisnął palce na kluczykach.
- Nie musisz mi wierzyć - ciągnęła Carrie zdecydowanym tonem. - Ale ja
dobrze wiem, co widziałam i nie przekonałeś mnie, że było inaczej. Jeśli Sanders tu
jest, to znaczy, że ma jakiś powód, a ja osobiście nie życzę sobie znowu spotkać
tego drania.
- Carrie, bądź rozsądna. Wiesz przynajmniej, gdzie jest najbliższe biuro Secret
Service? Mało prawdopodobne, żeby jakieś było w Kansas. Jeśli mamy zamiar ich
poinformować, powinniśmy skontaktować się z tym agentem z Wheatland.
Carrie zawahała się. Chyba wolałaby, żeby nie mówił tak do rzeczy, mogłaby
wtedy natychmiast mu się sprzeciwić.
- No dobrze - zgodziła się w końcu.
- Nie mamy się czego bać - oznajmił Kyle, ale tak naprawdę to nie miał już co
do tego pewności.
Do tej pory w ogóle nie brał pod uwagę, że może im grozić realne
niebezpieczeństwo. No, ale to przecież nie ma sensu. Gdyby spotkali swojego
porywacza po raz drugi, byłby to zaiste niezwykły zbieg okoliczności. Chyba że
Sanders przybył tu celowo.
- Porozmawiamy z agentem Richardsem i pojedziemy - powiedział, grzebiąc
w portfelu w poszukiwaniu wizytówki agenta.
Przeczytał numer i przypomniał sobie, jak go otrzymał przy wyjściu z
więzienia. Na samą myśl o tym ogarnął go gniew, ale miał też wrażenie, że od
tamtego czasu minęły całe wieki.
- Uważam, że naprawdę powinniśmy to zrobić - Carrie kiwnęła głową.
Weszli do budynku radiostacji, a potem do jej małego biura, zamykając za
sobą drzwi. Kyle zauważył, że Carrie jest bardzo blada i że drżą jej ręce. Dotarło
do niego, że jest przerażona.
Być może powinien bardziej się tym wszystkim przejąć, ale tak naprawdę
Sanders nie wzbudzał w nim strachu. O jakiekolwiek przestępstwo byłby
oskarżony, pozostawało faktem, że im nie wyrządził żadnej krzywdy. Ryzykował,
że zostanie złapany, a mimo to zatrzymał się, by ich wypuścić.
- Kochanie, nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Carrie przymknęła oczy.
- Nie nazywaj mnie tak - szepnęła.
- Dlaczego?
- Źle się z tym czuję.
Kyle wzruszył ramionami, jakby niewiele go to obeszło, ale prawda była inna.
Jej słowa bolały. Kiedy, u licha, stała się taka przewrażliwiona? Nic już z tego nie
rozumiał.
Nagle zapragnął chociaż jej dotknąć. Wziął ją za ramiona.
- Zadzwonię.
- Nie - sprzeciwiła się gwałtownie. - To nie ty go widziałeś, tylko ja. Nie
jestem nawet pewna, czy mi wierzysz.
Najwyraźniej to jego brak wiary tak ją dotknął. Ale Kyle nie chciał, żeby
wyszli na durniów, a Carrie miała zwyczaj przesadzać. Chciał ją tylko chronić, ale
nie wiedział, jak sprawić, żeby to zrozumiała.
- Wierzę, że widziałaś kogoś, kogo wzięłaś za Sandersa - powiedział z
namysłem. - Kogoś bardzo do niego podobnego.
- Widziałam Sandersa - rzuciła Carrie z wściekłością.
- Więc to właśnie oznajmię Richardsowi. - Kyle sięgnął po słuchawkę,
Wystukał numer i chwilę czekał na połączenie. Carrie nerwowo wykręcała palce.
- Nie waż się tego bagatelizować - ostrzegła go.
- Nie będę, obiecuję - zapewnił.
Minęła cała długa minuta, zanim po drugiej stronie odezwał się znajomy głos.
- Richards, słucham.
- Mówi Kyle Harris - powiedział rzeczowo, już żałując, że nie pozwolił
mówić Carrie.
- Sanders skontaktował się z wami? - przerwał mu agent z nadzieją w głosie.
- Niezupełnie. Wzięliśmy udział w akcji promocyjnej i Carrie jest przekonana,
że widziała Sandersa w tłumie.
Starał się mówić obojętnie, nie chcąc, by Richards usłyszał sceptycyzm w
jego głosie. Po prostu opisał to, co widziała Carrie. Czy też to, co jej się wydaje, że
widziała. Niestety, mogą to być dwie zupełnie różne rzeczy.
Entuzjastyczna reakcja agenta trochę go zaskoczyła. Richards chciał z nimi
jak najszybciej omówić tę sprawę, jeszcze tego wieczoru. Ustalili godzinę
spotkania i Kyle podał mu adres, po czym odłożył słuchawkę.
- Co powiedział? - niecierpliwiła się Carrie.
- Chce z nami porozmawiać. Mamy się z nim spotkać u mnie o siódmej
wieczorem.
Carrie pokiwała głową, nagle jakby trochę niepewna.
- Niewiele jest do powiedzenia.
Kyle uważał, że w ogóle nic nie ma do powiedzenia. Carrie sądzi, że widziała
Sandersa, ale Richards nie wie, że nie ma dnia, w którym by nie spotkała
przynajmniej jednego z dziesięciu najbardziej poszukiwanych przez FBI ludzi.
- Richards mi wierzy? - zapytała.
- Oczywiście - odparł Kyle nonszalancko. - Czemuż by nie?
- Cóż, ty mi nie wierzysz. A poza tym zagroziłam Richardsowi, że napiszę o
nim do mojego kongresmena. Zdenerwował mnie ... zdenerwował mnie sposób, w
jaki cię tam traktowali.
- Groziłaś mu? Kiedy?
Carrie rozglądała się dokoła, jakby zakłopotana.
- Tamtego ranka, kiedy wypuścili cię z więzienia. Byłam wściekła, bo kazali
ci spać za kratkami. Chciałam, żeby wiedział, że nie ujdzie im to na sucho.
Kyle, nie bez trudu, zdołał ukryć uśmiech. Wściekła Carrie rzeczywiście
mogła być niebezpieczna - któż wiedział to lepiej od niego. Fakt, że nadarła trochę
piór z jego powodu, sprawił mu wielką przyjemność.
Taka lojalność powinna zostać nagrodzona. Niewiele myśląc, Kyle wziął ją w
ramiona i pocałował. Serdeczny pocałunek wdzięczności szybko przeszedł w coś
zupełnie innego.
Carrie westchnęła i rozchyliła wargi, ale kiedy Kyle spróbował z tego
skorzystać, zesztywniała, oparła mu dłonie na piersi i odsunęła twarz. Oddychała
jednak równie ciężko jak on. Przynajmniej dobrze wiedzieć, że wszystkie uczucia
są im wspólne, nie tylko te negatywne.
- Uważam, że jesteś cudowna - wyszeptał z ustami wtulonymi w jej włosy.
Ciągle luźno ją obejmował, nie chcąc przerywać przynajmniej tego słabego
kontaktu z jej ciałem. - Nie co dzień ktoś naraża się dla mnie agentom tajnych
służb.
- Mogę sobie być cudowna - powiedziała, ciągle trochę zdyszana - ale
uważasz, że powinnam sobie sprawić okulary.
- Carrie - westchnął, nie wiedząc co powiedzieć. Zupełnie nie rozumiał,
dlaczego to takie ważne, żeby jej uwierzył. Prawdę mówiąc, czuł się znacznie
lepiej wierząc, że nie widziała Sandersa.
Carrie po raz pierwszy była u Kyle'a w domu. Wnętrze było sterylne, nawet
kolorowe magazyny zostały porządnie ułożone na dolnej półce mahoniowego
stolika do kawy. Miał subskrypcję na cztery dzienniki, w tym "The Wall Street
Journal", co zauważyła, przeglądając gazety równiutko poukładane przy kominku.
- Rozgość się - powiedział Kyle w drodze do sypialni. Zatrzymał się w
korytarzu i spojrzał na nią, próbując rozluźnić krawat. - Zaraz będę z powrotem.
- Kiedy przyjdzie Richards?
Kyle popatrzył na zegarek.
- Za jakieś dwadzieścia minut.
Carrie kiwnęła głową. Założyła ręce do tyłu i rozpoczęła spacer po pokoju.
Panował tu wzorowy porządek. Zdumiewało ją, że mężczyzna może być tak
schludny. Całe jego życie było takie czyste i uładzone.
Zadzwonił telefon. Kyle nie odebrał i Carrie pomyślała, że zrobi to
automatyczna sekretarka. Kiedy jednak rozległ się czwarty dzwonek, podniosła
słuchawkę.
Po drugiej stronie zapanowała chwilowa cisza.
- Czy jest Kyle? - zapytał w końcu damski głos, niski i ciepły.
Carrie zobaczyła oczami wyobraźni jego właścicielkę. Na pewno ma piękne,
bujne ciało i od dawna pozostaje z Kyle'em w zażyłych stosunkach. Zesztywniała.
Kyle nigdy nie wspominał o innej kobiecie. Na myśl, że mógłby być związany z
kimś innym, Carrie poczuła dziwny ból w okolicy serca. Powoli usiadła na obitym
skórą fotelu.
- W tej chwili nie może podejść do telefonu - powiedziała głosem, którego
zwykle używała w pracy. - Czy mam coś przekazać?
Kobieta milczała przez kilka sekund i w końcu rzekła z wahaniem.
- Pani głos wydaje mi się znajomy ...
Czasami jej się to zdarzało, ale ludzie rzadko pamiętali, że słyszeli go w radiu.
- Z kim mam przyjemność?
- Carrie Jamison - przedstawiła się niechętnie. - Pracuję z Kyle'em.
- Carrie! - zawołał kobiecy głos entuzjastycznie. - Kyle wiele razy o tobie
wspominał.
Jasne. Carrie domyślała się nawet, co mówił.
Do pokoju wszedł Kyle. Carrie zakryła dłonią słuchawkę i spojrzała na niego.
- Do ciebie - powiedziała lodowato.
- Kto?
- Nie wiem ... kobieta. - Szybko wcisnęła mu słuchawkę do ręki, jakby
trzymając ją jeszcze przez minutę, mogła się zarazić jakąś nieuleczalną chorobą.
Kyle zmarszczył brwi i wziął słuchawkę, nie spuszczając z Carrie oka, jakby
kontakt wzrokowy miał upewnić ją, że jest jedyną kobietą w jego życiu. Jego twarz
pociemniała.
- Tak, mamo - powiedział.
Mamo? Carrie nie byłaby w stanie w to uwierzyć, nawet gdyby od tego
zależało jej życie. Jeśli Kyle sądzi, że jest na tyle głupia, by wierzyć, że po drugiej
stronie drutu jest jego matka, to jeszcze jej nie zna.
- Tak, mamo - powtórzył Kyle, wyraźnie zniecierpliwiony. - Masz rację,
miałem zadzwonić wcześniej. Na zjeździe było fantastycznie - spojrzał na Carrie. -
Zwłaszcza pierwszej nocy.
Carrie założyła ręce i podeszła do okna.
- Tak, spotykamy się - ciągnął. - Tak, to coś poważnego: Nie, nie sądzę ... To
moja sprawa.
Jeśli chciał coś jeszcze powiedzieć, nie zrobił tego. Carrie sama nie wiedziała,
czy jej ulżyło, czy nie.
- Naprawdę wydaje mi się, że to nie twoja sprawa - powtórzył. Nastąpiła seria
kolejnych ,,nie". W końcu westchnął ciężko i wyciągnął słuchawkę w stronę
Carrie. - Moja matka chciałaby z tobą porozmawiać.
Carrie z wahaniem ujęła słuchawkę.
- Halo?
- Moje drogie dziecko, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że spotykasz się z
Kyle'em.
- Dziękuję - Carrie nie bardzo wiedziała co powiedzieć.
Głos w słuchawce cały czas brzmiał tak samo zmysłowo, ale teraz istotnie
zdawał się należeć do osoby w dojrzałym wieku. To naprawdę była jego matka.
- Jeśli ktokolwiek może uleczyć mojego syna z jego sztywnych
republikańskich naleciałości, to tylko ty. Uwielbiam twoją poranną audycję i
codziennie jej słucham.
Carrie doszła do wniosku, że byłoby niegrzecznie stwierdzić, że i tak by jej
pewnie słuchała ze względu na Kyle'a.
- Jestem Lilian Harris, matka Kyle'a.
- Bardzo mi miło, pani Harris.
- Mów mi Lilian, proszę! Czuję się tak, jakbym cię znała od dawna - mówiła
głośno i radośnie. - Kyle potrzebuje kogoś takiego jak ty, moja droga. Bóg jeden
wie, dlaczego stał się taki, no wiesz. Zupełnie nie jest do mnie podobny.
- Ani do mnie - dodała Carrie uczciwie.
- Wiem. Już się zastanawiałam, czy nie spisać tego mojego syna na straty. Ale
to, że zaczął spotykać się z tobą, dało mi prawdziwą nadzieję. Ucałuj Ringo ode
mnie, dobrze?
- Ringo? - powtórzyła Carrie.
Kyle jęknął i padł na fotel.
- Takie właśnie nadałam mu imię, ale zmienił je sobie, kiedy skończył
osiemnaście lat. Obawiam się, że nigdy nie doceniał Beatlesów. Niestety, jest wiele
cennych rzeczy, których mój syn nie rozumie lub nie docenia. - Miło mi było panią
poznać, pani Harris.
- Lilian. A poza tym nie pani, tylko panna. Nigdy nie wyszłam za mąż.
Carrie spojrzała na Kyle'a, który od dłuższej chwili uważnie się jej przyglądał.
Głowa ją rozbolała od nadmiaru sensacyjnych informacji. Więc matka nazwała
Kyle'a Ringo? Jej Kyle'a?
- No dobrze - wstał z fotela. - Co ci jeszcze powiedziała?
- To naprawdę była twoja matka?
- Oczywiście. A może przedstawiła się jako Letnia Miłość? - wsadził ręce
głęboko do kieszeni. - Przedstawia się tak czasami, żeby zrobić wrażenie na moich
znajomych.
- Twoja matka ma na imię Letnia Miłość?
- Oczywiście, że nie. Przyszła na świat jako Lilian Harris, ale pewnego lata
została dzieckiem-kwiatem w Kalifornii. Tam właśnie poznała mojego ojca, który
porzucił ją z chwilą, gdy się dowiedział, że jestem w drodze. Nawet mnie nigdy nie
widział. Zresztą nie sądzę, żeby to coś zmieniło. Niestety, były to najszczęśliwsze
dni w życiu mojej matki. Mentalnie nigdy nie opuściła swojej komuny. I nigdy nie
zapomniała jedynego człowieka, jakiego kiedykolwiek kochała. Do diabła, nawet
nie wiedziała, jak się nazywa. Księżycowy Goniec - zaśmiał się gorzko - tyle tylko
była w stanie mi powiedzieć o moim ojcu. Jej cudowny Księżycowy Goniec. Sama
się zachowuje, jakby spadła z księżyca. Cały czas siedzi jedną nogą w latach
sześćdziesiątych. Jeśli ktoś zasługuje na współczucie, to właśnie moja matka.
Carrie bardziej wyczuła, niż usłyszała ból w jego głosie.
- No, dalej, śmiej się - powiedział Kyle z goryczą - Ringo to świetne imię dla
dziecka.
- Wcale się nie śmieję.
- Ale masz ochotę. Widzę przecież, że jesteś rozbawiona. No, dalej. Nie mam
do ciebie żalu, wiem, że to komiczne.
Kiedyś Carrie oddałaby jedno oko, żeby mieć na niego takiego haka. Jego
chłód i opanowanie cały czas prowokowały ją do zrobienia czegoś, co by nim
wstrząsnęło. Chociaż raz. Nie miała zamiaru permanentnie się nad nim znęcać.
Jeden raz zupełnie by jej wystarczył.
Ale teraz, kiedy nadeszła ta chwila, nie była w stanie wydusić ani słowa.
Zamiast tego przepełniło ją gorące współczucie dla małego chłopca,
wyśmiewanego z powodu niezwykłe go imienia.
Nagle zapragnęła go dotknąć. Nie była w stanie się powstrzymać. Nie
zastanawiając się dłużej, weszła na fotel. Ich oczy w końcu spotkały się na tym
samym poziomie.
- Chodź tutaj - pokiwała na niego palcem.
Kiedy podszedł, zarzuciła mu ręce na szyję i delikatnie pocałowała w usta.
Zdziwił ją jednak pewien opór, jaki wyczuła przy tym z jego strony. Chwycił
Carrie w pasie, jakby chciał ją od siebie odepchnąć, albo podnieść do góry.
Przejechała czubkiem języka po zarysie jego ust. Rozluźnił się trochę i Carrie
po raz pierwszy poczuła, że ma nad nim pewną władzę. Ale gdy on ją pocałował,
nagle stała się słaba i bezbronna. To także było czymś nowym i w pewnym sensie
zachwycającym. Objęła go mocniej i przytuliła się do jego szerokiej piersi.
Poczuła, jak cudownie twardnieją jej sutki. Natychmiast przypomniała sobie
wszystkie te wspaniałe rzeczy, których ją nauczył, i nieznane dotąd obszary
rozkoszy, do których ją zaprowadził.
Opór Kyle'a zniknął bez śladu. Jęknął cicho, przygarnął ją do siebie i
namiętnie oddał jej pocałunek. Sytuacja zaczęła wymykać im się spod kontroli.
- No, to dopięłaś swego - wyszeptał jej do ucha.
- Czego dopięłam?
- Daj spokój, nie całuje się mężczyzny w taki sposób, żeby na tym poprzestać.
- Nie? - dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, co powiedział, ale nawet
wtedy nie bardzo pojmowała znaczenie słów.
- Bez obaw, tym razem jestem przygotowany.
- Przygotowany? - Carrie niejasno zdała sobie sprawę, że zachowuje się jak
papuga.
- Apteka - mruknął czule pocierając nosem o jej policzek. - Kupiłem wszystko
w aptece.
- W aptece? - nie mogła się powstrzymać.
Kyle zanurzył ręce w jej włosach.
- Czy ktoś ci już powiedział, że za dużo mówisz?
- Nie - zachichotała.
Nie bez wysiłku podniósł ją z fotela i zaczął całować, jakby to był jedyny
dowód na to, jak bardzo potrzebuje jej w swoim łóżku. Stopy Carrie dyndały pół
metra nad podłogą.
Oczywiście właśnie wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Zdawał się brzęczeć
gdzieś bardzo daleko i dopiero po dłuższej chwili przedarł się przez czerwona
mgłę, spowijającą świadomość Carrie. Na szczęście Kyle szybciej nad sobą
zapanował.
- To na pewno Richards - mruknął, ciężko wzdychając.
Powoli opuścił ją na podłogę. Wsparł się czołem o jej czoło, ale kiedy
dzwonek zabrzmiał ponownie, gwałtownie się od niej odsunął. Carrie wyciągnęła
rękę i zatrzymała go.
- Kupiłeś ... Byłeś w aptece?
Kiwnął głową.
- Już nie musimy się denerwować, mam zapas na jakieś dziesięć lat. Chociaż
czuję, że już dzisiaj moglibyśmy go w całości wyczerpać.
Carrie uśmiechnęła się z wysiłkiem, a kiedy Kyle wrócił do pokoju w
towarzystwie dwóch agentów tajnych służb, była już zupełnie spokojna.
- Witam - powiedziała swobodnie, wymieniając z nowo przybyłymi uścisk
dłoni. Sam Richards przyjechał wraz z agentem Batesem, który, jak się okazało,
miał na imię Charles.
- Siadajcie, panowie - Kyle podszedł do kanapy.
Kiedy już wszyscy znaleźli sobie miejsca, Richards wyciągnął notatnik i
ołówek i spojrzał na Carrie. Nie lubiła tego człowieka, ale ufała mu. Nie miała
zresztą wyboru.
- Dziś po południu widziałam Maxa Sandersa - oznajmiła.
Agenci wymienili spojrzenia, ale nie wyglądali na zaskoczonych.
- Czy macie zamiar mnie wyśmiać i stwierdzić, że z pewnością coś mi się
przywidziało? - Powiedziała to z powodu Kyle'a, pewna, że trzej panowie nie będą
ukrywać wesołości na wiadomość o obecności Sandersa w pralni.
- W żadnym wypadku - odparł Richards. - Oczekiwaliśmy, że Sanders znowu
się pojawi. Dziwne jest tylko to, że tak długo zwlekał.
Carrie rzuciła Kyle'owi tryumfalne spojrzenie. Miała na końcu języka "a nie
mówiłam", ale się powstrzymała.
- Co to znaczy "oczekiwaliśmy"? - zapytał Kyle gniewnie i wstał. Nie był w
stanie słuchać tego na siedząco, ale stojąc wyglądał trochę niepewnie. - Następnym
razem powiecie nam, że jesteśmy obserwowani.
Richards i Bates spuścili oczy.
- Obserwowaliście nas?! - wykrzyknęła Carrie, zrywając się na równe nogi.
- Oczywiście podsłuchiwaliście także nasze rozmowy telefoniczne, czyż nie? -
Kyle powiedział to w formie pytania, ale było to twierdzenie i agenci nie
zareagowali na nie w żaden sposób.
Bates w milczeniu przeglądał swój notes.
- Spodziewaliśmy się, że coś nastąpi po tych wszystkich głuchych telefonach -
powiedział w końcu.
- To był Sanders? - Carrie kurczowo chwyciła Kyle'a za rękę - Kilka razy ktoś
bez słowa odłożył słuchawkę. Ty też miałeś takie telefony?
Kyle pokiwał głową. Carrie zauważyła, że zesztywniał i zbladł pod warstwą
opalenizny. Opiekuńczym gestem objął ją ramieniem, jakby w ten sposób mógł ją
lepiej chronić.
- Czego on chce? - zapytał spokojnie.
- Przypuszczamy, że zostawił coś u was.
- Co? - zainteresowała się Carrie.
- Wiemy tyle, co wy. Bardzo dokładnie przeszukaliśmy wasz samochód, ale
niczego nie znaleźliśmy. Ale nie tylko my go szukamy. Sanders wykołował
niebezpiecznych ludzi. Wiemy, że musiał się pozbyć tego, co miał przy sobie, i to
jak najszybciej. I znalazł jakiś sposób, żeby zostawić to wam.
- Sądzi pan, że podrzucił nam matryce? - spytała Carrie. - Gdyby tak było, na
pewno byśmy je znaleźli.
- Byliście jego ostatnią szansą.
Kyle spojrzał na agenta z niedowierzaniem.
- A czy nie przyszło wam do głowy, że Sanders chciał nas wykorzystać jako
przynętę?
Agenci znowu wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wyglądało to tak,
jakby musieli najpierw uzgodnić wszystko bez słów, zanim jeden z nich mógł
otworzyć usta.
- Owszem, myśleliśmy o tym - odparł Richards. - Ale w takim wypadku nie
zajmowałby się wami tak intensywnie. Jedno jest pewne. Macie coś, czego on
chce.
- Skąd ta pewność? - zapytała Carrie powątpiewająco.
- W przeciwnym razie nie ryzykowałby, włócząc się po Kansas. Wierzcie mi,
ludzie, którzy na niego polują, nie mają zamiaru dać mu klapsa i o wszystkim
wspaniałomyślnie zapomnieć. Szczerze mówiąc, myślałem, że Sanders będzie miał
więcej rozumu i nie wystawi do wiatru swoich kumpli. Ale się myliłem.
- I sądzi pan, że mam coś, czego on chce? - zapytał Kyle.
- Pan albo panna Jamison.
- Ja? - Carrie odwróciła się do Kyle'a. - Myślę, że nadszedł już czas na urlop, a
ty? Tak czy owak chcę, żebyś poznał moich rodziców, więc ...
- Przykro mi, ale nie możemy wam teraz pozwolić opuścić miasta - przerwał
jej Bates.
- Nie możemy wyjechać? Mamy tu czekać na Sandersa jak owce na oprawcę?
- Carrie podniosła głos o dwa tony.
- Wyjazd w niczym tu nie pomoże - powiedział Richards łagodnie. - Sanders
pojedzie za wami, a za nim podąży Nelson.
- Nelson?
- Philip T. Nelson - wyjaśnił Bates, jakby wszyscy musieli znać to nazwisko. -
Fałszerz, prawdziwy zawodowiec. Działa od co najmniej piętnastu lat. Ma już
bardzo wiele na sumieniu, w tym także morderstwo.
- Morderstwo? - Carrie z trudem przełknęła ślinę.
- Nie mówimy o tym po to, żeby panią przestraszyć. Ale lepiej, żeby
dowiedziała się pani prawdy od nas, zamiast niespodziewanie natknąć się na
chłopców Nelsona.
- Sanders czuje, że grunt pali mu się pod nogami, skoro ryzykuje, że zostanie
rozpoznany. - Richards spojrzał poważnie na Kyle'a. - Musicie na siebie uważać.
Kyle kiwnął głową.
- Uważać na siebie - powtórzyła Carrie. - Ale co to właściwie znaczy?
- Po prostu bądźcie ostrożni - odparł Bates. - Mamy was na oku dwadzieścia
cztery godziny na dobę, więc nie ma się czego bać. Róbcie to, co zawsze, a resztę
zostawcie już nam.
- Udawajcie, że nic się nie zmieniło - dodał Richards.
- Oczywiście, nic prostszego - rzuciła Carrie sarkastycznie.
Pół godziny później agenci wyszli, nie udzieliwszy bynajmniej
wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie przyszły Carrie do głowy.
Kyle zamknął za nimi drzwi, wrócił do pokoju i objął Carrie ramieniem.
- Nie spuszczę cię z oka. Od tej chwili wszędzie będziemy chodzić razem.
- Zwariowałeś?
- Tak - przyznał. - Możesz się tu wprowadzić ... u mnie jest więcej miejsca.
- Kyle, to nie ma sensu.
Odsunął się od niej, ale trzymał jej ramię w miażdżącym uścisku.
- Nie rozumiesz? To wszystko zmienia - powiedział z naciskiem. - Tam gdzieś
na zewnątrz są ludzie, którzy sądzą, że mamy coś, czego nie mamy. Wolę nie
myśleć, co mogłoby się stać, gdyby cię dostali.
- I dlatego chcesz, żebym się do ciebie wprowadziła?
- Tak - powiedział z naciskiem. - Muszę cię mieć na oku.
- Richards i Bates twierdzili, że cały czas nas pilnują. Nie mamy się czego
bać.
- Owszem, mamy - postanowił nie pozwolić jej zbagatelizować tej sytuacji.
- Ale dlaczego to ja mam się tu wprowadzić? Równie dobrze ty mógłbyś
zamieszkać ze mną.
Kyle zmrużył oczy.
- Bo u mnie są dwie sypialnie.
Carrie parsknęła niepohamowanym śmiechem.
- Naprawdę sądzisz, że będą nam potrzebne dwie sypialnie?
Rozdział 12
Naprzeciw domu Kyle'a, po drugiej stronie ulicy, Sanders czekał skryty w
krzakach na zapadnięcie ciemności. Kiedy zobaczył Richardsa i Batesa, zrozumiał,
że wszystko idzie zgodnie z jego planem. Ta kobieta widziała go w pralni, tak jak
tego chciał. O to mu właśnie chodziło.
Ktoś musiał przecież ostrzec tych dwoje niewinnych ludzi, że grozi im
poważne niebezpieczeństwo. Policjant siedzący w zaparkowanym przed domem
samochodzie stanowił bardzo marną ochronę. Teraz przynajmniej wiedzą, czego
się spodziewać. Na samą myśl o tym, że któreś z nich mogłoby wpaść w ręce
Nelsona, cierpła na nim skóra.
Sanders zaoszczędziłby sobie mnóstwo kłopotów, gdyby udało mu się dostać
do samochodu Kyle'a. Do diabła, tym razem miał okropnego pecha. Włamał się do
garażu tego młodego człowieka i istotnie znalazł tam samochód, tyle tylko, że nie
było to bmw. Dużo by dał, żeby się dowiedzieć, co ten dzieciak zrobił ze swoim
samochodem. Domyślał się, że pewnie oddał go do naprawy, ale nie do dealera
bmw w Kansas. Sprawdził to.
Ten żółtodziób nie miał pojęcia, w jakim jest niebezpieczeństwie. Jego
koleżanka zresztą też. Teraz Sanders mógł tylko czekać. Kiedy bmw wróci do
właściciela, zabierze co trzeba i w drogę.
Zaczynał też dochodzić do wniosku, że się starzeje i traci wyczucie.
Niedobrze. Szkoda byłoby tak głupio wpaść właśnie na tym etapie kariery.
Myśl o emeryturze na jakiejś malowniczej tropikalnej wysepce stawała się coraz
bardziej atrakcyjna.
Jeśli dożyje.
Kiedy Nelson depcze komuś po piętach, przyszłość może być bardzo
niepewna. Sanders nie miał zamiaru wplątywać tych dzieciaków w swoje sprawy,
ale nie miał wyboru. Ktoś musiał wystawić go do wiatru. Kiedy zobaczył
samochód policyjny, specjalnie się nie przejął. Miał dobre przebranie, a furgonetka
była zupełnie czysta. Ale potem zauważył, że wzbudził zainteresowanie. Policjant
sięgnął po radiotelefon, a Sanders zorientował się, że jego rysopis został rozesłany
do wszystkich posterunków. Zaskoczyło go, że policja natychmiast nie wszczęła
pościgu. Wkrótce jednak spostrzegł, że jadą za nim. Skręcił w boczną drogę i
spróbował zgubić ogon, ale nie miał szczęścia. Kiedy myślał, że już go mają,
natknął się na tych dwoje smarkaczy.
Narażanie innych, zwłaszcza takich miłych, młodych ludzi jak Kyle Harris i
Carre Jamison, nie było w jego stylu. Ochranianie ich, z drugiej strony, nie należało
do jego obowiązków, ale tym razem po prostu musiał się tym zająć. Czuł się za
nich odpowiedzialny. Odpowiedzialność, na tym właśnie polegał jego problem. Nie
bardzo nadawał się do tej roboty, ale nigdy nie udało mu się przekonać o tym
McKinziego. W końcu przestał próbować.
Teraz, zanim zajmie się własnymi sprawami, musi pokazać tym ludziom, w
jakim się znaleźli niebezpieczeństwie. Wyszedł z krzaków i przebiegł przez ulicę,
ostrożnie zmierzając w kierunku domu. Rozpłynął się w mroku, zanim ktokolwiek
zdążył go zauważyć.
Potem usiadł i uśmiechnął się do siebie.
Carrie zajrzała do brązowej papierowej torby.
- Kupiłeś to wszystko w aptece? - zapytała, wyciągając z niej kilka
fascynujących rzeczy.
Kyle wyrwał jej torbę i zaczął z powrotem upychać do niej rozmaite środki
antykoncepcyjne.
- Nieważne.
- Co jest w tym pudełku?
- W którym?
- W tym wielkim.
Zakłopotany, Kyle wyciągnął z pudełka domowy test ciążowy i położył go na
stole.
- Potrzebujemy czegoś takiego, prawda? - spytał, uważnie jej się przyglądając.
Carrie miała niejasne wrażenie, że Kyle czeka, aż powie uspokajająco: "Już
nie, to był fałszywy alarm".
- Owszem, być może - powiedziała zamiast tego.
Była zła, że głos jej trochę drżał. Ostatnio ze wszystkich sił starała się nie
myśleć o tym, że to, co miało nadejść, jeszcze się nie pojawiło.
- Czy masz ... jakieś opóźnienie?
- Och, niewielkie - rzuciła lekko.
- To znaczy jakie? - był wyraźnie zaniepokojony.
- Naprawdę niewielkie - powiedziała pogodnie. - Tylko parę dni.
- To znaczy ile?
- Trzy, cztery - ale zazwyczaj mi się to nie zdarza.
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?
- Nie wiem.
Kyle otworzył pudełko zawierające test ciążowy, jakby w środku znajdowały
się gotowe rozwiązania wszystkich życiowych problemów. Wyciągnął
pojemniczek wraz z instrukcjami i położył wszystko na stole.
Carrie zdecydowanym gestem założyła ręce.
- Nie robię żadnego testu - powiedziała poważnie.
Kyle rozłożył broszurę informacyjną na blacie stołu.
- Dlaczego nie?
- Wolę pójść do mojego ginekologa.
Kyle myślał przez chwilę.
- Kiedy będziesz mogła umówić się na wizytę?
- Wkrótce. Za tydzień, czy coś koło tego.
Spojrzała na niego i natychmiast zorientowała się, że ten numer nie przejdzie.
- Tu jest napisane, że ten test daje wyraźną odpowiedź na nasze pytanie w
ciągu piętnastu minut. Proponuję, żeby go zrobić, i to zaraz.
Carrie zagryzła drżące wargi.
- Zaraz?
- Masz coś lepszego do roboty?
Właśnie w tym momencie Carrie przypomniała sobie, że musi w końcu
rozmrozić lodówkę.
- Właściwie nie. - Usiadła na krześle, czując się tak, jakby czekała na
egzekucję.
Kyle głośno odczytał instrukcję. Rzecz była rzeczywiście bardzo prosta.
Bezbolesna - przynajmniej fizycznie. Psychicznie ... cóż, to już inna sprawa.
Osobiście Carrie wolałaby nie wiedzieć, nie tak szybko. Jeśli była w ciąży - Boże,
dopomóż - to nie chciała stawać z tym oko w oko już w tej chwili. Nie była na to
przygotowana, podobnie jak na reakcję Kyle'a.
- Gotowa na pierwszy krok? - Kyle skończył czytać.
- Wierz mi, pierwszy krok mamy już za sobą.
Uśmiechnął się pokrzepiająco i wziął ją za rękę. Carrie konwulsyjnie ścisnęła
jego palce.
- Co zrobimy, jeśli jestem w ciąży? - zapytała i potrząsnęła głową, nie
czekając na odpowiedź. Już ją znała.
- Będziesz nalegał, żebyśmy się pobrali, prawda?
- Oczywiście - odparł bez namysłu.
Carrie przymknęła oczy.
- Tego się właśnie obawiałam.
- Nie chcesz za mnie wyjść?
Uraza w jego głosie kazała jej uważać na każde słowo.
- Nie chodzi o to, czego chcę czy nie chcę - powiedziała ostrożnie, starając się
nie zranić jego dumy.
- Chyba musimy wyjaśnić sobie pewne rzeczy - rzucił tonem nie znoszącym
sprzeciwu. - Jeśli jesteś w ciąży, to nie ma o czym mówić. W poniedziałek, zaraz z
rana, załatwię formalności.
- O ile pamiętam, twoim zdaniem to dziecko może nie być twoje -
przypomniała mu Carrie.
Jeśli będzie miała choć cień podejrzenia, że mógłby w to uwierzyć, uderzy go
w twarz, postanowiła.
Kyle zamknął oczy i położył ręce płasko na stole, jakby miał zamiar zza niego
wstać. Ale nie wstał. Widocznie był to tylko jego sposób opanowywania emocji.
- Wyciągamy daleko idące wnioski, a nie wiemy nawet, na czym stoimy -
powiedział. - Zrób ten test, a potem możemy się kłócić, ile wlezie.
Carrie wiedziała, że dalsze dyskusje nic nie dadzą. Wzięła test, poszła do
łazienki i zrobiła wszystko, co zalecała instrukcja. Kiedy skończyła, nastawiła
czasomierz na piętnaście minut i wróciła do Kyle'a, który chodził tam i z powrotem
po kuchni.
- Nie uwierzyłeś mi - mruknęła.
Nie umiała zapomnieć, jak ją to zabolało.
- O czym ty mówisz?
- O Sandersie.
- Oglądasz za dużo programów kryminalnych.
Carrie poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę.
- To chyba najbardziej obraźliwa rzecz, jaką kiedykolwiek od ciebie
usłyszałam. - Oddychała głęboko, próbując się uspokoić. - Jestem normalnym
człowiekiem, w pełni władz umysłowych, a ty chcesz ze mnie zrobić paranoiczkę.
- Nie to miałem na myśli! - wykrzyknął Kyle, i Carrie wiedziała, że mówi
prawdę. Niestety było już za późno. Tym razem był naprawdę wściekły.
- Ciągle się nawzajem obrażamy - powiedziała bez złości. - Nic dziwnego, że
nie możemy się dogadać. - Odsunęła włosy z twarzy i zebrała je z tyłu głowy. - I ty
chcesz, żebyśmy się pobrali? Nie rozumiem, po co.
- Jest jeden mały powód - dziecko, a w każdym razie prawdopodobieństwo, że
będziemy je mieli.
- To prawda - powiedziała miękko - ale odpowiedz mi na jedno pytanie. Jeśli
okaże się, że nie jestem w ciąży, czy nadal będziesz chciał wszystko załatwiać w
poniedziałek rano i niezwłocznie się ze mną ożenić?
- Oczywiście, że nie - odparł. I natychmiast zrozumiał, co powiedział. - To
znaczy, będę chciał się z tobą ożenić, tylko nie w przyszłym tygodniu.
Carrie usiadła, żeby przetrawić jego odpowiedź. No cóż, jeśli miała jakieś
złudzenia, to już się ich pozbyła. Najwyraźniej doszukiwanie się w ich stosunkach
czegoś więcej, niż tylko pociągu seksualnego, było błędem. Wypowiedź Kyle'a
była jednoznaczna.
- Wszystko jasne - szepnęła przez ściśnięte gardło. W ustach miała dziwnie
sucho. - Nie ma znaczenia, jaki będzie wynik testu.
- Oczywiście, że ma.
- Nie, nie ma, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. W żadnym wypadku nie mam
zamiaru wyjść za ciebie.
Kyle spojrzał na nią bezradnie. W łazience zadzwonił czasomierz. Carrie
przymknęła oczy. Miała wrażenie, że powietrze w jej płucach zamieniło się w lód.
Nie była w stanie się ruszyć.
- Gotowa? - zapytał Kyle.
Wątpiła w tej chwili, czy kiedykolwiek będzie gotowa.
- Chyba tak.
Razem weszli do łazienki.
- Niebieski oznacza wynik pozytywny - przypomniał Kyle.
Wspólnie pochylili się nad testem.
- Nie jest zbyt niebieski, prawda? - zapytała Carrie głosem słabym i drżącym.
- Obawiam się, że jest.
- Jest tylko lekko niebieskawy, nie wydaje ci się?
- Kochanie, nawet niebo w Kalifornii rzadko osiąga taki błękit. Jeśli kolor
może być jakąś wskazówką, to prawdopodobnie będziesz miała trojaczki.
Carrie przykryła ręką usta. Sama nie wiedziała dlaczego. Może chciała
powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś niewłaściwego, a może postawić
tamę morzu łez? W każdym razie na pewno nie spodziewała się ataku śmiechu. A
to właśnie nastąpiło.
- Osobiście uważam, że to dość poważna sprawa - powiedział Kyle surowo.
- Ja też - wykrztusiła z trudem Carrie. - Ale to takie charakterystyczne dla
mnie. Musisz przyznać, że nie jestem typem kobiety, która planowałaby ciążę z
dużym wyprzedzeniem.
- To prawda - zgodził się Kyle, po czym dodał z westchnieniem męczennika: -
W poniedziałek rano załatwię zezwolenie na ślub.
- Z kim masz zamiar się żenić? - zapytała Carrie takim samym tonem. - Jeśli
masz zamiar złożyć z siebie ofiarę na ołtarzu obowiązku, to musisz się szybko
postarać, żeby jakaś inna kobieta zaszła w ciążę. Bo ja nie planuję żadnego ślubu w
poniedziałek. W każdym razie nie ze mną w roli głównej.
- Dobrze, dobrze. Schrzaniłem to - przyznał Kyle. - Jak zresztą prawie
wszystko, co ma jakiś związek z tobą. Ale naprawdę chcę się z tobą ożenić. To dla
mnie bardzo ważne, żeby nasze dziecko nosiło moje nazwisko.
Był to pewien postęp w stosunku do tego, co powiedział przedtem, zauważyła
Carrie.
- Potrzebuję czasu do namysłu - powiedziała. - Idę do domu.
- Nie możesz - odparł Kyle odruchowo.
- Naprawdę, nic mi nie będzie. - Wiedziała, że musi znaleźć się w otoczeniu
znajomych sprzętów i swoich własnych rzeczy. Kyle z pewnością chciał dobrze,
ale po prostu nie rozumiał pewnych spraw .
- Idę z tobą.
Carrie nie miała sił, by się sprzeczać.
- Skoro się upierasz - powiedziała apatycznie. Nagle poczuła się słaba i
bezwolna, jak szmaciana lalka.
Wzięła swoją torebkę i podeszła do drzwi. Otworzyła je i stanęła jak wryta.
- Kyle ... Kyle! - odwróciła się i wpadła na niego, zwabionego jej
histerycznym krzykiem. Chwyciła go obiema rękami za koszulę na piersiach. - On
tu był! On tu był!
- O kim ty do licha mówisz?
- O Sandersie! - po jej niedawnej apatii nie zostało ani śladu.
- Skąd wiesz?
- Zobacz! - wykrzyknęła, odwracając się i wskazując na werandę. - Oddał
nasze bagaże!
Rozdział 13
- Carrie, to ty?
- Cśśś, cicho - szepnęła Carrie w słuchawkę telefonu. - Nie chcę zbudzić
Kyle'a.
Nie mogła zasnąć i w końcu postanowiła zadzwonić do siostry. Dopiero kiedy
już wykręciła numer, dotarło do niej, że jest trzecia nad ranem i Cathie
najprawdopodobniej smacznie śpi.
- Gdzie jesteś? - zapytała Cathie, ziewając.
- U siebie. Muszę z tobą porozmawiać.
- Kyle jest u ciebie?
- To nie tak jak myślisz. Śpi na kanapie.
- Pokłóciliście się.
- Niezupełnie. Słuchaj, nie dzwonię, żeby dyskutować o Kyle'u, w każdym
razie nie tylko o nim. Muszę z kimś porozmawiać, i wychodzi na to, że jesteś
jedyną osobą, której mogę zaufać.
- Jesteś w ciąży.
- Skąd wiesz? - W rzeczywistości Carrie zdążyła przygotować siostrę na tę
wiadomość.
Teraz, kiedy jej podejrzenia przerodziły się w pewność, odczuła potrzebę
zwierzenia się komuś. Doszła też do wniosku, że na Kyle'a nie ma co liczyć. Pod
pewnymi względami ten człowiek był tak ograniczony! Potrafił myśleć tylko o
poświęceniu się dla swego cennego honoru, nie zastanawiając się nad tym, jak ona
będzie się z tym czuła.
- Skąd wiem? - zaśmiała się Cathie. - Cóż, powiedzmy, że nasza ostatnia
rozmowa była obiecująca. Więc kupiłaś test ciążowy, jak ci powiedziałam, i
otrzymałaś wynik pozytywny, tak?
- Zgadza się. - Dziecko nie jest końcem świata, ale przyzwyczajenie się do tej
myśli wymaga czasu. Lepiej było, dopóki nie miała pewności.
- Co na to wszystko Kyle?
Dlatego właśnie Carrie obudziła siostrę w środku nocy.
- Uważa, że powinniśmy się pobrać.
Cathie milczała przez chwilę.
- Mówisz to tak, jakby cię tym obraził - powiedziała w końcu.
- Bo tak się czuję - rzuciła Carrie trochę za głośno. Przez chwilę miała
wrażenie, że dźwięk tych słów wstrząsnął ścianami jej maleńkiej sypialni. - Nie
powiedział, że mnie kocha, ani że cieszy się, że będziemy mieli dziecko, ani nic, co
by mnie przekonało, że rzeczywiście chce się ze mną ożenić.
- Daj mu trochę czasu - powiedziała Cathie. - Był to szok dla was obojga, i on
też musi się z nim uporać. Potrzebuje paru dni, żeby wszystko sobie poukładać.
Zamiast narzekać, powinnaś być wdzięczna.
- Wiem, ale jakoś nie umiem sobie wyobrazić Kyle'a jako mojego męża. Jest
cudowny, czy też raczej potrafi być cudowny, ale ciągle mi się wydaje, że nie
jesteśmy dla siebie odpowiedni.
- Myślę, że czujesz się po prostu trochę zdezorientowana. Pierwszy raz
naprawdę się zakochałaś i nie wiesz, co z tym zrobić. Więc próbujesz jakoś się z
tego wykręcić.
Carrie myślała chwilę.
- Od kiedy jesteś taka mądra - zaśmiała się.
- Nie wiem. No, a poza tym, nigdy nie byłam zakochana.
- To skąd wiesz, że ja go kocham? - Carrie sama gubiła się w labiryncie uczuć
i wątpliwości, a jej siostra mówiła z takim przekonaniem. Prawda była taka, że jeśli
nawet tak dobrze układa im się w łóżku, życie toczy się także poza nim.
- Wiem, co czułaś do Kyle'a na początku - powiedziała Cathie spokojnie. -
Pojawiłaś się u mnie w zakonnej spódnicy i jak tylko na ciebie spojrzałam,
wiedziałam, że coś się zmieniło. A potem zdałam sobie sprawę, co. Zakochałaś się.
Kyle wyglądał tak samo, kiedy przyjechał cię szukać. A teraz już musisz się
zdecydować - wychodzisz za niego czy nie?
Carrle wahała się.
- Nie jestem pewna.
- Nie pozwól, żeby ktoś wywierał na ciebie jakiś nacisk: To musi być twoja
własna decyzja.
- Tak, wiem.
- Ja już nie mogę się doczekać, kiedy zostanę ciocią. Mama dostanie szału, jak
się dowie.
- Mama - powtórzyła Carrie tęsknie.
Prawdę mówiąc wolałaby ukryć tę wiadomość przed rodzicami, a zwłaszcza
przed ojcem, ale wiedziała, że to niemożliwe. Dowiedzą się, prędzej czy później.
Jeśli o nią chodzi, to wolałaby później. Znacznie później. Za jakieś cztery czy pięć
lat.
- Ciągle kłócisz się z Kyle 'em? - zapytała Cathie ostrożnie, jakby się bała, że
to pytanie mogłoby być poczytane za wścibstwo.
Carrie nie była pewna, co odpowiedzieć. Nikt nie irytował jej tak, jak Kyle
Harris, ale kiedy go nie było, czuła się pusta i samotna. Nikt nie powiedział jej
nigdy tylu okropnych rzeczy co Kyle, a jednak kiedy brał ją w ramiona, wydawało
jej się, że nigdzie nie będzie jej tak dobrze.
Czasami była prawie pewna, że już nigdy więcej nie chce go widzieć, ale z
chwilą gdy odchodził, zaczynała liczyć minuty dzielące ją od następnego
spotkania.
To wszystko było bez sensu. Nic nie miało sensu od czasu, gdy wyruszyli na
zjazd do Dallas. Zjazd z kolei łączył się z jeszcze innym powodem do zmartwienia
- Maxem Sandersem, agentami tajnych służb i facetem o nazwisku Nelson, o
którym nigdy wcześniej nie słyszała.
Ale tymi kłopotami Carrle nie miała zamiaru obarczać siostry. Przynajmniej
nie teraz. I tak już nazawracała jej głowę.
- Zadzwonisz, jeśli będziesz czegoś potrzebować? - upewniała się Cathie.
- Pewnie tak. - Dotąd to Carrie odgrywała rolę starszej i mądrzejszej, dając
siostrze zbawienne rady, wysłuchując jej kłopotów i od czasu do czasu dzieląc się z
nią swoją życiową mądrością, jakby była Dalaj Lamą. Teraz role się odwróciły.
Carrie odkryła, jak dobrze jest mieć siostrę, kogoś, komu można zaufać, na czyim
ramieniu można się oprzeć w potrzebie.
- Dziękuję, Cathie - powiedziała głosem pełnym wdzięczności.
- Nie ma sprawy. Od tego jestem, siostro, żeby pokierować twoim życiem
uczuciowym i doradzić, kiedy trzeba. A teraz idź się trochę przespać, na pewno ci
się to przyda.
Carrie ziewnęła na samą myśl o spaniu. Ostatnio praktycznie nic innego nie
robiła. Po dziewiątej wieczorem w zasadzie nie była w stanie normalnie
funkcjonować.
- Zadzwonię na początku przyszłego tygodnia - obiecała Cathie.
- Jeszcze raz wielkie dzięki - wymamrotała Carrie.
Rozłączyła się, odłożyła przenośny telefon na bazę i wślizgnęła się pod
kołdrę. Zamknęła oczy i już po chwili spała.
Kyle obudził się, skoro tylko pierwsze promienie słońca wdarły się do salonu,
gdzie spędził noc. Poruszył ramionami i skrzywił się. Bolała go szyja. Spróbował
się wyprostować, ale była to pozycja, o której jego ciało zdążyło już zapomnieć.
Kiedy Carrie odmówiła pozostania u niego na noc, postanowił grać
dżentelmena i zgodził się na kanapę, ale, na Boga, nie brał tego poważnie! Nigdy w
życiu nie był tak zdumiony jak w chwili, kiedy Carrie wręczyła mu poduszkę i
cienki kocyk. Miał ochotę zauważyć, że nie ma sensu zamykać stajni, jeśli koń już
uciekł, ale ugryzł się w język. Teraz żałował, że nie postarał się jednak spać razem
z nią.
Cała ta sprawa z ciążą wytrąciła go z równowagi. Ją także. Był pewien, że
będzie mu wdzięczna za propozycję małżeństwa. Nic z tego. Nie Carrie. Może
chciała mieć pewność, że mu na niej zależy. Cóż więc mogło bardziej ją o tym
przekonać niż fakt, że chce ją poślubić?
Poszedł do kuchni, gdzie przekopał się przez dziesięć puszek zawierających
rozmaite rodzaje ziołowych herbat, aż w końcu znalazł pojemnik z kawą.
Zaproponował jej przejście na herbatę ziołową, ponieważ nie zawiera kofeiny, i z
przyjemnością zauważył, że posłuchała jego rady. Tyle że jak zwykle przesadziła.
Zaparzył sobie filiżankę kawy bezkofeinowej i wszedł do sypialni.
Carrie leżała na wznak z rękami nad głową. Z rozsypaną na poduszce masą
ciemnych, wijących się włosów wyglądała jak anioł. Musiała wyczuć jego
obecność w pokoju, bo otworzyła oczy. Widząc go, zamrugała.
- Dzień dobry - powiedział. Opierał się o framugę drzwi, trzymając oburącz
kubek z kawą. - Dobrze spałaś?
Carrie przetarła oczy ręką i podniosła się na łokciu.
- Która godzina?
- Wcześnie. - Kyle nie spojrzał dotąd na zegarek. - Chyba koło ósmej.
Carrie naciągnęła prześcieradło po szyję. Jeśli chodzi o Kyle'a, był to duży
błąd, ponieważ przyciągnęła jego uwagę do tej właśnie części ciała, którą starała
się ukryć.
- Dobrze spałeś?
- Nie - Kyle nie miał zamiaru kłamać. - Znacznie lepiej spało mi się z tobą.
- Rozumiem. - Kyle' a zdumiewał fakt, że Carrie tak łatwo się rumieni. Nigdy
by jej o to nie podejrzewał.
- Chcesz kawy?
- Tak, proszę.
Ruszył z powrotem do kuchni i nalał jej filiżankę. Kiedy wrócił, Carrie
siedziała w łóżku. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy podał jej kawę.
Pozwolił jej się napić, po czym wziął filiżankę z jej rąk i usiadł na brzegu łóżka.
Spojrzeli sobie w oczy.
- Ślicznie wyglądasz z rana.
Carrie otworzyła usta, ale Kyle położył na nich palce. Nie chciał, żeby mu
zaprzeczyła. To prawda, miała włosy w nieładzie i była bez makijażu, ale też w
ogóle malowała się oszczędnie. Była piękna, bo taką ją widział. A teraz, kiedy
nosiła jego dziecko, wydawała mu się piękniejsza niż kiedykolwiek. Nagle zrobiło
mu się zimno ze strachu, że ją straci, że będzie musiał bez niej iść przez życie. Nie
zniósłby tego, nie teraz.
Delikatnie odgarnął jej włosy ze skroni, pochylił się i pocałował ją nieśmiało.
Czule, bez pośpiechu, bez pożądania. Tylko po to, żeby wiedziała, jak bardzo mu
zależy.
Kiedy się wyprostował, zobaczył z przerażeniem, że jej oczy są pełne łez.
Chlipnęła i wytarła nos wierzchem dłoni.
- Ty płaczesz?
Carrie przytaknęła i machnęła ręką.
- Na ogół rzadko płaczę. Ale teraz zdaje mi się, że wszystkie uczucia są
bliżej ... bliżej powierzchni.
Kyle ujął jej dłonie w swoje i pocałował drobne, drżące paluszki.
- Musimy porozmawiać. O naszej przyszłości - powiedział.
- Musimy?
- Tak. Chcę, żebyś za mnie wyszła, Carrie, i żebyśmy stworzyli rodzinę, na
jaką zasługuje nasze dziecko. - Nie chciał wywierać na nią presji, ale z drugiej
strony czuł, że muszą przedsięwziąć jakieś kroki. Dla spokoju jego umysłu im
prędzej, tym lepiej.
- Pozwól mi to przemyśleć, dobrze? Potrzebuję czasu.
Kyle omal nie zazgrzytał zębami. Carrie często sprawiała, że czuł się słaby i
bezsilny. To właśnie najbardziej go niepokoiło w ich stosunkach. Zawsze udawało
jej się być górą. Tyle razy już zmusiła go do połknięcia gorzkiej pigułki, że prawie
polubił ten smak.
- Daj mi parę tygodni, żebym mogła wszystko sobie poukładać - powtórzyła. -
To wszystko jest ciągle takie nowe. Sama nie wiem, co byłoby teraz najlepsze, co
powinniśmy zrobić.
Kyle westchnął.
- Czy wzięłabyś to za próbę manipulacji, gdybym ci powiedział, że chcę cię
jeszcze raz pocałować?
Długie rzęsy Carrie dotknęły jej kości policzkowych. Pokręciła głową. Kyle
pochylił się i złożył na jej ustach długi, głęboki pocałunek. Wkrótce w całym ciele
poczuł znajome podniecenie. Opanował się, ale z trudem. Odsunął się niechętnie i
zauważył, że jej włosy wyglądają jak jedwabiste pióra jakiegoś pięknego ptaka.
Bardziej niż czegokolwiek na świecie pragnął wziąć ją w ramiona i kochać się z nią
do utraty sił.
Popatrzyli na siebie i Kyle odniósł wrażenie, że Carrie pragnie tego samego,
co on. Podniósł dłonie i delikatnie ujął w nie jej piersi.
- Chyba są pełniejsze - powiedział.
- Mnie też się tak wydaje. I są wrażliwsze.
- Zbyt wrażliwe, żeby je dotykać? - Kyle przesunął kciukiem po sutku i przez
bawełnę piżamy poczuł, że staje się twardy jak kamyczek.
Carrie odetchnęła głęboko i zadrżała.
- Nie. Można dotykać.
Kyle był już w pełni gotowy, a przecież zaledwie ją pocałował. Przesunął rękę
w dół i dotknął jej gładkiego brzucha. Znowu przywarł ustami do jej warg
wsuwając dłoń jeszcze niżej, pod kołdrę. Delikatnie pogłaskał to miejsce. Carrie
zadrżała i przywarła do niego całym ciałem, wbijając palce w jego ramiona.
- Czy masz coś przeciwko temu, żebym dotykał cię w ten sposób? - szepnął i
pocałował ją w ucho. Drgnęła, kiedy wilgotny koniuszek języka przesunął się
wokół małżowiny.
Carrie powiedziała coś niezrozumiale, kiedy jego palce dotknęły
najwrażliwszego punktu jej ciała. Poruszyła się.
- Ja ... lepiej przestań - poprosiła.
Kyle zacisnął zęby. Chyba jej nie zrozumiał. To niemożliwe, żeby teraz kazała
mu przestać.
- K yle ... och, proszę.
- Mam zamiar zadbać o nas oboje - zapewnił ją. - Chcę się z tobą kochać.
Przecież wiesz, że doprowadzasz mnie do szaleństwa. Od wielu tygodni.
Potrzebuję cię, Carrie. Zobacz, jak bardzo - ujął jej dłoń i położył sobie na
spodenkach.
Carrie na moment wstrzymała oddech. Kyle jęknął pod dotykiem jej palców.
Siła tego intymnego gestu wstrząsnęła nim. Jej władza nad nim była niemal
absolutna. Zdał sobie sprawę, że nie ma takiej rzeczy, której by dla niej nie zrobił.
- Chcę się z tobą kochać - szepnął. - Marzyłem o tym od tamtej nocy w Dallas.
- Och, proszę Kyle, nie mów do mnie w ten sposób - jej głos drżał od emocji.
Zabrzmiało to tak, jakby sądziła, że on się z niej nabija.
- W jaki sposób?
- Jakbym była piękna i godna pożądania i doprowadzała cię do spazmów
namiętności.
- No cóż, dowód na to, że tak jest, trzymasz właśnie w ręce.
Carrie delikatnie uniosła dłoń, wyraźnie musiała przywołać całą swoją siłę,
żeby się na to zdobyć. Odsunęła się trochę i poprawiła włosy drżącymi rękami.
- Przy tobie nie potrafię jasno myśleć.
- Więc nie myśl, czuj - zachęcił ją. - Poczuj, jak bardzo cię potrzebuję.
- To tak, jakbyś mnie posiadał na własność - wyszeptała. Ze sobą musiała
walczyć tak samo jak z nim. - Mówię sobie, że nie pozwolę, aby sprawy zaszły
między nami za daleko, a zaraz potem lądujemy razem w łóżku. I tak mam już
kompletny mętlik w głowie. Nie chcę dodatkowo komplikować wszystkiego
sypianiem z tobą.
Kyle był zupełnie zbity z pantałyku.
- Więc mówisz poważnie? Naprawdę nie chcesz, żebym cię dotykał?
- Tylko przez jakiś czas, aż wszystko przemyślę i trochę rozjaśni mi się w
głowie.
W tej chwili Kyle miał wrażenie, że w jego własnej głowie zebrała się gęsta
mgła. Nie mógł w to uwierzyć. Aby zadośćuczynić jej prośbie, musiałby
natychmiast wstać z łóżka.
- Na czym w takim razie stanęło?
- Nie jestem pewna, czy rozumiem pytanie.
- Muszę wiedzieć, czego właściwie oczekujesz od naszego ... związku -
powiedział Kyle zimno. - Nie możemy żyć jak brat z siostrą, a zdaje się, że o to ci
chodzi.
- Chodzi o to - Carrie wzięła kubek z kawa w obie dłonie - że sama nie wiem,
czego chcę.
- Więc mam się kręcić w pobliżu z wywieszonym językiem, podczas gdy ty
będziesz sobie powolutku dojrzewać do jakiejś decyzji.
To wszystko stawało się nie do zniesienia. Kto by przypuszczał, że tak trudno
będzie mu nakłonić Carrie, żeby za niego wyszła? Zwłaszcza teraz.
- Potraktowałaś moją propozycję jak obrazę. Zraniłaś moją miłość własną -
powiedział. - Chyba naprawdę byłabyś zadowolona, gdybym odwrócił się do ciebie
plecami i odszedł.
- Nie chcę ci niczego utrudniać.
- Doprawdy? Więc musisz się bardziej postarać.
- Popatrz na to z mojego punktu widzenia - przekonywała Carrie. Uklękła na
łóżku. - Przez prawie całe moje życie pozwalałam innym decydować o sobie. Mój
ojciec stawał na głowie, żeby zrobić ze mnie pielęgniarkę, bo uważał, że właśnie
do tego się nadaję. To on wybierał szkoły, do których chodziłam, chłopców, z
którymi się umawiałam i ubrania, które nosiłam. Moim rodzicom zawsze się
wydawało, że najlepiej wiedzą, co jest dla mnie dobre. Ale teraz chcę sama podjąć
decyzję.
- Nie jestem twoim ojcem.
- Ale najwyraźniej wiesz lepiej ode mnie, co powinnam zrobić.
- Będziesz miała dziecko. Ze mną. Powinniśmy się pobrać.
- Proszę bardzo - Carrie oskarżycielsko wycelowała w niego palec. -
Potwierdzasz to, co powiedziałam, nie muszę się już wysilać. Dlaczego, do diabła,
to takie ważne, żebyśmy się pobrali właśnie teraz?
Kyle spojrzał na nią spode łba. Sam nie bardzo wiedział, czemu to dla niego
takie ważne.
- Bo tak.
- Jestem pod każdym względem zdolna do wychowywania dziecka bez
niczyjej pomocy.
- Och, znakomicie - rzucił sarkastycznie, unosząc w górę ramiona. - Takie już
mam szczęście. Zakochałem się po uszy w drugiej Murphy Brown. Dziecko
potrzebuje ojca tak samo jak matki. Chcę być przy moim dziecku, chcę dać mu to,
czego mój ojciec nigdy mi nie dał.
- Możesz być przy naszym dziecku - upierała się Carrie. - Możesz grać
główną rolę w jego życiu.
- Jasne. Co masz zamiar mi zaproponować? Prawo do odwiedzin co drugi
weekend?
- Oczywiście, że nie. Moglibyśmy spróbować pomieszkać razem przez jakiś
czas...
Kyle zesztywniał.
- Nie, Carrie, nie mam ochoty z tobą mieszkać. Moim zdaniem oboje byśmy
na tym stracili. Jeśli nie ufasz mi na tyle, żeby za mnie wyjść, to nie ma sensu,
żebyśmy się bawili w męża i żonę.
- Postaraj się zrozumieć, kim jestem i skąd pochodzę - przekonywała Carrie.
- A ty postaraj się zrozumieć, kim ja jestem i jakie było moje życie -
powiedział Kyle twardo, podniesionym głosem. - Nigdy nie poznałem własnego
ojca. Zostawił moją matkę, jeszcze kiedy była w ciąży. Ty czułaś się może
zdominowana i stłamszona, ale ja powitałbym ojca z otwartymi ramionami. Chcę,
żeby nasze dziecko nosiło moje nazwisko, nie twoje. Chcę dać naszemu synowi
czy córce rodzinę, jakiej sam nigdy nie miałem, pełną miłości i bezpieczeństwa. A
ty myślisz tylko o sobie, o tym, do czego masz prawo. A moje prawa? A prawa
naszego dziecka?
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Oboje musieli przemyśleć słowa,
które między nimi padły.
- Nie mówię, że za ciebie nie wyjdę - mruknęła Carrie. - Po prostu potrzebuję
trochę czasu.
- Nie ma sprawy - zgodził się Kyle. - Masz tydzień.
Po czym wyszedł z pokoju, wzuł buty i zatrzasnął za sobą drzwi wejściowe.
Szedł szybko, jakby uciekał, zły, rozczarowany i rozgoryczony. Kiedy otwierał już
swój wypożyczony samochód, drzwi domu otworzyły się na oścież i stanęła w nich
Carrie.
- Nie zgadzam się na żadne ograniczenia czasowe! - krzyknęła.
Kyle nie zaszczycił jej odpowiedzią.
Był to niewątpliwie najgorszy tydzień w życiu Carrie. Kyle był bardziej
uprzejmy niż serdeczny. Zachowywał się grzecznie i taktownie, ale dziwnie
chłodno. Nie naciskał już na małżeństwo, ani na nic innego. Wyglądało to tak,
jakby poza pracą nic ich nie łączyło. W zasadzie nic się nie zmieniło, ale Carrie
miała wrażenie, że rozdziela ich drut kolczasty. Pewnego ranka dostała w pracy
napadu mdłości; ledwo zdążyła dobiec do toalety. Kyle czekał na nią pod
drzwiami, ale kiedy wyszła i ocenił, że już nic jej nie będzie, bez słowa wrócił do
pracy.
Wieczorami, mimo protestów Carrie, odprowadzał ją do domu i sprawdzał
wszystkie pomieszczenia, zanim wyszedł. Spotykali się dopiero następnego dnia
rano, ale Carrie była przekonana, że w ciągu nocy także nad nią czuwa. Wiedział,
kiedy wyszła na spacer, o której wróciła i poszła spać.
Jej zdaniem ta cała sprawa z Sandersem została niepotrzebnie rozdmuchana.
Nie widziała go od tamtego dnia, i była pewna, że Kyle także się nigdzie na niego
nie natknął. Ale nie powiedziała mu, żeby jej nie odprowadzał.
Kiedy Carrie pojawiła się w piątek rano w pracy, Kyle już tam był.
Podniósł wzrok i spojrzał na nią wyczekująco. Nagle zdała sobie sprawę, że
minął tydzień.
- Mój czas się skończył? - zapytała obojętnie.
Usiadła na biurku i zaczęła machać w powietrzu nogami.
- Wiesz już, czego chcesz? - spytał Kyle spokojnie.
Przybrał tę swoją pozę wyższości i samozadowolenia, która działała na nią jak
czerwona płachta na byka. Jeżeli sądzi, że ona wyjdzie za człowieka, który ma
zamiar narzucać jej swoją wolę, to czeka go gorzkie rozczarowanie.
- Dużo myślałam - mruknęła. Nie była to odpowiednia chwila na unoszenie
się ambicją. - Wzięłam pod uwagę to, co mi powiedziałeś o swojej rodzinie i mam
nadzieję, że ty słuchałeś tego, co mówiłam o swojej.
- Słuchałem uważnie. - Siedział sztywno wyprostowany, patrząc na nią
nieustępliwie, chłodno, jakby przygotowany na złe wieści.
- Chcesz dać naszemu dziecku nazwisko. A gdybym ci powiedziała, że można
to załatwić bez zawierania związku małżeńskiego?
- Uznałbym, że podjęłaś już decyzję. - Wstał, wyciągnął kartkę z maszyny do
pisania i położył ją obok.
Może tylko jej się wydawało, ale Kyle złagodniał nagle, i kiedy na nią
spojrzał, jego oczy nie miały już tego bezlitosnego, twardego wyrazu.
Zeskoczyła z biurka.
- Tęskniłam za tobą.
Popatrzyli sobie w oczy i coś jakby cień uśmiechu pojawiło się na jego ustach.
- Ja też za tobą tęskniłem. Stałaś się bardzo ważną częścią mojego życia.
- Twój samochód wrócił z warsztatu. - Idąc do pracy zauważyła stojące na
parkingu bmw.
- Tak, nareszcie.
- Coś nie tak? - Od chwili, gdy zobaczyła Sandersa, nie mogła uwolnić się od
myśli, że czeka on na bmw.
- Skąd. - Kyle zaczął sprawdzać wyniki ostatnich meczy na Wimbledonie.
- Przeszukałeś samochód, prawda? - Sama by tak zrobiła.
Znieruchomiał na sekundę i to starczyło jej za odpowiedź.
- Znalazłeś coś.
- Tak. - Powiedział to bardzo cicho, jakby się bał, że ktoś mógłby ich
podsłuchać.
- Co? - Carrie usiadła na krześle naprzeciw niego i pochyliła się do przodu.
- To - wyjął z kieszeni klucz i wyciągnął ku niej na rozpostartej dłoni. -
Sanders nie ukrył w moim samochodzie matryc, tylko klucz.
- Do czego?
- Nie mam pojęcia. Pewnie do jakiejś skrytki, ale Bóg jeden wie, gdzie ona
jest.
- Powiedziałeś Richardsowi?
- Jeszcze nie.
Serce Carrie biło jak oszalałe ze strachu i podniecenia. Kyle trzymał właśnie
w ręce zapaloną laskę dynamitu.
- Dlaczego?! - krzyknęła, zrywając się na równe nogi. Wolała nie myśleć, co
się stanie, jeśli Sanders czy ten Nelson Jakiśtam złapią Kyle'a z tym kluczem.
- Na początku nie zwróciłem na to większej uwagi. Sam mam taki kluczyk.
Dopiero dziś rano, kiedy przyjechałem do pracy, zdałem sobie sprawę, że nie było
go tam, gdzie go położyłem. Sprawdziłem i oczywiście, były dwa.
- Nie wiedziałeś, że były tam dwa klucze, aż do dzisiaj?
- Zaraz skontaktuję się z Richardsem. Wierz mi, nie mam zamiaru skończyć
na dnie Missisipi w betonowych butach.
- Schowajmy go w jakimś bezpiecznym miejscu - zaproponowała Carrie. - W
biurze Clyde' a. Nigdy się nie dowie, więc nic mu się nie stanie.
- Nie możemy mu tego zrobić.
- Oczywiście, że możemy.
- Zamknę go w swoim biurku, jeśli cię to uspokoi.
- Po prostu pozbądź się go jakoś, proszę.
- Dobrze już, dobrze. Nie ma czym się tak denerwować.
- Nie ma czym? Możesz zostać zabity!
W trakcie całej swojej audycji Carrie myślała tylko o kluczu. Było tak, jakby
w pokoju obok cicho tykała bomba zegarowa. Jak na złość, dzień obfitował w
interesujące wydarzenia i Kyle nie miał ani chwili dla siebie.
Poranny program dobiegł końca. Carrie była pewna, że Kyle nie rozmawiał
jeszcze z Richardsem. Już miała sama to zrobić, kiedy usłyszała dochodzącą z holu
wrzawę.
- Co tam się dzieje? - Kyle wystawił głowę zza swoich drzwi.
- Nie wiem - Carrie także stanęła w drzwiach swojego biura.
I nagle zdrętwiała z przerażenia. Rozpoznała jeden z głosów, zbyt dobrze
znany, by mogła go pomylić z jakimkolwiek innym. Należał do jej ojca, który
właśnie minął recepcjonistkę i wielkimi krokami zbliżał się korytarzem do Carrie.
- Carrie, dziecino - zagrzmiał tubalnie, uważnie się jej przyglądając. - Czy to
prawda?
- Co ... co mianowicie?
- Czy jesteś w ciąży?
- Och ...
- Odpowiedz.
- Tak - szepnęła.
Jej ojciec odwrócił się i powiódł wzrokiem po tłumie zwabionych hałasem
pracowników radiostacji.
- A teraz chciałbym się dowiedzieć, który z obecnych tu młodzieńców jest
ojcem dziecka mojej małej córeczki.
Rozdzial14
- To ja - powiedział Kyle i bez namysłu zrobił krok naprzód.
Michael Jamison dokonał niemal cudu, by spojrzeć na niego z góry.
- Czy planuje pan potraktować moją dziewczynkę jak uczciwą, godną
szacunku kobietę?
- Tato! - wykrzyknęła Carrie, niemal chora z zażenowania. Czuła, że się
czerwieni i nie jest w stanie nikomu spojrzeć w oczy.
- Co się tutaj dzieje? - Przez tłum przepychał się Clyde.
Zobaczywszy Michaela Jamisona wpatrującego się w Kyle'a, jakby miał
zamiar rozerwać go na strzępy, stanął jak wryty.
- Albo ten młody człowiek ożeni się z moją córką, albo, do pioruna, poniesie
konsekwencje swoich czynów - mruknął ojciec Carrie.
- Tato, musisz opuścić teren stacji, natychmiast - zażądała Carrie, wysuwając
się przed Kyle'a.
Była zawstydzona i wściekła, gotowa walczyć do upadłego, jeśli będzie
trzeba.
- Czy masz zamiar chować się za kobietą, synu?
- W żadnym wypadku - Kyle zdołał odepchnąć Carrie do tyłu.
- Zdaje się, że my dwaj musimy odbyć małą rozmowę.
- W każdej chwili - odparł Kyle odważnie.
- Panie Jamison ... - zaczął Clyde, ale nie było mu dane dokończyć.
- Najlepiej będzie, jeśli stąd wyjdziemy - zaproponował Kyle rzeczowo.
- Kyle! - Carrie zagrodziła mu drogę. - Mój ojciec waży o dwadzieścia pięć
kilo więcej!
- Przyznaję, że jestem ojcem twojego dziecka - powiedział Kyle bez wahania.
- A ponieważ dziś rano nie weźmiemy ślubu, najlepiej od razu wyjaśnić sytuację,
jeśli twój ojciec sobie tego życzy.
- To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłeś! - wykrzyknęła Carrie
zrozpaczona.
- Ja? - zapytał spokojnie Kyle.
- Nie! Mówię do ojca!
- Zostaniesz matką, mając na palcu obrączkę. Porozmawiamy o tym tu i teraz,
tak jak ja sobie tego życzę, nie inaczej. Ten młody człowiek i ja możemy wymienić
argumenty za moją furgonetką, jeden na jednego.
- Mój drogi, robisz z siebie idiotę - do rozmowy włączył się nowy głos.
Carrie odwróciła się.
- Mama! - Nigdy jeszcze nie czuła na widok matki takiej ulgi.
Uścisnęły się krótko.
- A my dwaj mamy coś niecoś do omówienia.
- Więc zróbcie to, na Boga! - zawołała Patsy Jamison. - Przysięgam, Michael,
ty świętego wyprowadziłbyś z równowagi.
Ojciec Carrie, zmieszany, podrapał się po głowie.
- Po prostu nie mogę znieść myśli, że nasza mała dziewczynka będzie
samotną matką.
- Może byłoby lepiej, gdybyście państwo omówili te kwestie na osobności -
zasugerował Clyde, wycierając czoło chustką do nosa. - Nie ma sensu tak się
emocjonować. A my tu chyba pracujemy - zmarszczył brwi i tłumek ciekawskich
zaczął się pospiesznie rozchodzić.
- Mamo, tato - Carrie otworzyła przed rodzicami drzwi do swojego biura.
Kyle wszedł za nimi, wlokąc za sobą dodatkowe krzesło.
Na szczęście następne wiadomości zaczynają się dopiero za dwadzieścia
minut, pomyślała Carrie. To powinno wystarczyć, żeby wszystko omówić. Nie
wiedziała jednak od czego zacząć. Na usta cisnęło jej się pytanie, skąd rodzice
dowiedzieli się o ciąży. Trudno było jej uwierzyć, że siostra nie potrafiła dochować
tajemnicy.
- Proszę państwa - Kyle przejął kontrolę nad sytuacją. Posadził Carrie na
krześle i stanął za nią, kładąc dłonie na jej ramionach. - Przede wszystkim
chciałbym powiedzieć, że bardzo mi zależy na waszej córce.
- Nazywasz się jakoś, synu? - Kyle Harris.
- Kyle Harris - ojciec Carrie powtórzył to kilkakrotnie, jakby brzmienie
nazwiska świadczyło o charakterze człowieka.
W końcu, zadowolony, spojrzał na Carrie.
- No to kiedy ślub?
Carrie wyprostowała się i już otwierała usta, by dać odpór ojcu, który
najwyraźniej postanowił ją dziś upokorzyć jak nigdy dotąd, kiedy Kyle zacisnął
palce na jej ramionach.
- Sądzę, że to sprawa między mną a Carrie - powiedział, zanim zdołała się
odezwać.
Ojciec zmarszczył brwi.
- Rozumiem pańskie uczucia - dodał Kyle łagodnie - ale oboje skończyliśmy
dwadzieścia jeden lat i jesteśmy zdolni do podejmowania własnych decyzji.
- On ma rację, kochany - pokiwała głową Patsy Jamison.
- Czy to Cathie wam powiedziała? - Carrie nie mogła już dłużej wytrzymać.
- Niezupełnie. Zadzwoniłam do niej parę dni temu i wydała mi się taka czymś
uradowana. Kiedy ją przycisnęłam, powiedziała, że, jej bliska przyjaciółka będzie
miała dziecko.
- I to wystarczyło? Od razu pomyślałaś, że to ja?
- Och, nie - wyjaśniła pospiesznie matka. - Wtedy powiedziałam jej, że mam
nowy wzór na kocyk dla dziecka i że kupię włóczkę i zrobię go dla jej przyjaciółki.
A ona wtedy szybko zmieniła temat. Wydało mi się to trochę dziwne, ale
zaczęłyśmy rozmawiać o czymś innym. A potem zapytałam, jak udała się twoja
wizyta w Dallas i Cathie powiedziała mi, że nagle postanowiłaś wrócić do Kansas
z powodu problemów z prezenterem wiadomości.
- Czy to o ciebie chodzi, młody człowieku?
- Tak, proszę pana.
- Dopiero kiedy dowiedziałam się od twojej siostry, że coś między wami
zaszło, zaraz zapytałam, czy może myślicie o małżeństwie. Powiedziałam, że jeśli
to coś poważnego, to trzeba wszystko zaplanować. Bo klub Country jest
zarezerwowany aż do kwietnia i jeśli będzie ślub, to chciałabym, żeby tam odbyło
się przyjęcie. Ale oczywiście nie mam zamiaru na was naciskać. Tylko muszę
wiedzieć, czy traktujecie to poważnie. - Przerwała i wzięła głęboki oddech. - A
wówczas Cathie wyznała, że bardzo poważnie. I dodała, że nie powinnam być
zaskoczona, jeśli zdecydujecie się pobrać naprawdę szybko.
Biedna Cathie dała się złapać we własne sidła.
- Coś w jej głosie powiedziało mi, że to ty właśnie jesteś jej spodziewającą się
dziecka przyjaciółką - zakończyła Patsy.
Jej mąż przetarł dłonią zmęczoną twarz.
- Twoja matka bardzo się tym przejęła, więc doszedłem do wniosku, że
najlepiej będzie pojechać do ciebie i po prostu zapytać, czy jesteś w ciąży.
- Nie miałam pojęcia, że twój ojciec wpadnie tu jak bomba i zrobi awanturę,
jak tylko pójdę na pięć minut do toalety. Nie można go ani na chwilę spuścić z oka
- spojrzała karcąco na męża Patsy.
- Znam swoją córkę - stwierdził. - Jest uparta jak osioł. Szarpałem się z nią
prawie o wszystko, sam już nie wiem przez ile lat.
- Och, przestań, Michael. Wkrótce zostanę babcią! Możesz to sobie
wyobrazić? - Patsy przyłożyła chusteczkę do oczu. - Będziemy dziadkami. Już nie
mogę się doczekać.
- No dobra, to żenisz się z moją córką czy nie? - zaatakował dziadek ojca.
- To zależy tylko od niej.
- W takim razie wyjdzie za ciebie - powiedział Michael bez cienia
wątpliwości. - Ja tego dopilnuję.
- Posłuchaj, tato, sama mam zamiar o sobie decydować.
- Już zdecydowałaś, idąc do łóżka z tym oto człowiekiem.
- Panie Jamison - rzekł Kyle twardo - oboje szanujemy pańskie zdanie, ale to,
czy się pobierzemy, czy nie, zależy od wielu czynników, z których żaden nie ma
nic wspólnego z panem.
Carrie, która przez kilkanaście lat samotnie stawiała czoło ojcu, odczuła ulgę.
Dobrze było mieć kogoś po swojej stronie. Była mile zaskoczona. Sądziła, że Kyle
wykorzysta okazję, by zmusić ją do małżeństwa, a nie zrobił tego. W tej chwili tak
go kochała, że miała ochotę rzucić mu się na szyję.
- Mamo, tato - powiedziała zamiast tego - doceniam waszą troskę i obiecuję,
że powiadomimy was o naszej decyzji, jak tylko ją podejmiemy.
- Coś mi się zdaje, że to ty stwarzasz najwięcej problemów - mruknął ojciec. -
Kyle wygląda na porządnego człowieka. Jeśli masz zamiar z nim sypiać, to
powinnaś także chcieć go poślubić.
- To są nasze sprawy, tato.
- Najlepiej będzie zostawić ich teraz samych - stwierdziła Patsy. Stosowała tę
politykę wobec męża już od dwudziestu dziewięciu lat.
- W dzisiejszych czasach młodzi ludzie nie szanują starszych tak jak kiedyś -
zrzędził Michael. - Gdzie popełniliśmy błąd? Carrie zawsze była takim słodkim
dzieciaczkiem. Nie sprawiała żadnych kłopotów, przynajmniej do czternastego
roku życia.
- Tak, kochanie.
- Mam tylko nadzieję, że to będzie dziewczynka. Wtedy może sama zobaczy
pewnego dnia, jak to jest, kiedy twoja ukochana córka oznajmia ci, że postanowiła
wychowywać nieślubne dziecko. Wierzcie mi, dzieci kocha się tak bardzo, że
wyprulibyście sobie flaki, gdyby miało je to uszczęśliwić.
- Ale ja jestem szczęśliwa, tato - stwierdziła Carrie. - Naprawdę szczęśliwa.
- Więc uważasz, że nieślubne dziecko to powód do zadowolenia?
- Cieszę się tym dzieckiem - wyznała szczerze.
Pomyślała jednak, że nie jest to dobry moment, by dzielić się rodzicami
wątpliwościami, jakie miała na początku. Ani opowiadać o tym, jak trudno jej było
pogodzić się z tą sytuacją.
- Myślę, że powinniśmy wracać do domu - powiedziała Patsy. - Dosyć tu
narozrabialiśmy.
- Nigdzie się nie wybieram, dopóki Carrie nie podejmie decyzji co do swojej
przyszłości.
- Zgodnie z twoimi oczekiwaniami - dodała Carrie.
Znowu ta stara śpiewka. Zmieniają się zwrotki, a refren wciąż ten sam. Ojciec
naturalnie wie najlepiej, co jest dla niej dobre, i zrobi wszystko, żeby zrealizowała
scenariusz, który dla niej napisał. Walczyła z jego despotyzmem, odkąd była
nastolatką. Kiedy dorosła, zdawało jej się, że wyrwała się spod jego kurateli na
dobre, ale najwyraźniej była w błędzie.
- Będziesz miała dziecko! - zagrzmiał Michael. Miał widocznie nadzieję, że
jeśli powie to dostatecznie głośno, Carrie dozna oświecenia i nareszcie pojmie
prawdziwy sens tych słów. - Dziecko potrzebuje ojca!
Carrie sądziła, że tym razem Kyle stanie po stronie jej ojca. Używał przedtem
tych samych argumentów.
- Carrie wie, co robi - powiedział zamiast tego.
- Jak długo znasz moją córkę?
- Wystarczająco długo - stwierdził Kyle spokojnie. Popatrzył na zegarek i
otworzył drzwi. - Jedno z nas wkrótce się z państwem skontaktuje.
- Chyba mógłbym polubić tego młodego człowieka - powiedział Michael do
żony, ale Carrie odniosła wrażenie, że te słowa były skierowane do niej.
Który zresztą ojciec nie polubiłby Kyle'a? Znakomicie nadawał się na męża. I
na zięcia. Inteligentny, oddany, szczodry. Musiałaby przyznać, że jest idealnym
materiałem na męża, nawet gdyby przypadkiem nie zaszła z nim w ciążę.
- Mam nadzieję, że jeśli przeprosimy waszego szefa, zgodzi się zapomnieć o
tym incydencie - powiedziała Patsy, wychodząc z biura Carrie. - Naprawdę
musimy porozmawiać o tym, jak się czasami zachowujesz, kochanie. Wpaść tu jak
bomba i wszcząć publiczną awanturę! Dobrze, że nikt nie zadzwonił po policję.
- Nie bądź śmieszna. Jestem zupełnie nieszkodliwy.
- Michael, doprawdy!
Kyle życzył im dobrej drogi i poszedł odczytać kolejny serwis informacyjny.
Carrie podziwiała jego opanowanie. Odprowadziła rodziców do wyjścia.
Postanowiła pójść za jego przykładem i nie naskakiwać na ojca, chociaż język ją
świerzbił.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, jak już skończysz. - Clyde wystawił głowę
przez drzwi swojego biura.
Ojciec Carrie podszedł do niego.
- Moja żona twierdzi, że zrobiłem z siebie idiotę i jestem winien panu
przeprosiny.
- Tam, gdzie w grę wchodzi dobro naszej córki, mojego męża często ponoszą
emocje - Patsy uśmiechnęła się uroczo.
Clyde uścisnął im dłonie i powiedział coś, czego Carrie nie dosłyszała.
Zaniepokoiło ją jednak wezwanie na rozmowę. Szef na pewno był
zdenerwowany całym tym zajściem. Pocieszał ją tylko fakt, że przecież nie miała
żadnego wpływu na zachowanie ojca.
Pożegnała się z rodzicami i wróciła do Clyde'a. Zapukała do drzwi. Im
szybciej przez to przejdzie, tym lepiej.
- Chciałeś się ze mną zobaczyć - powiedziała, wchodząc.
- Owszem - Clyde sięgnął po cygaro.
A więc będzie to jedna z tych rozmów. Carrie widywała go z cygarem tylko
wtedy, kiedy czekało go jakieś nieprzyjemne zadanie. Na przykład zwolnienie
kogoś z pracy.
Wskazał jej wysokie krzesło po drugiej stronie biurka, którego drewniane,
proste oparcie natychmiast przywiodło jej na myśl krzesło elektryczne. Widziała
kiedyś takie na zdjęciu w gazecie. Usiadła na samej krawędzi, gotowa poderwać się
do wyjścia, kiedy tylko dowie się.. że już tu nie pracuje.
- Już raz cię w tym roku zwolniłem - zaczął Clyde poważnie.
- Masz zamiar zrobić to ponownie? - Carrie wzięła byka za rogi.
Nie była pewna, co w takiej sytuacji zrobi, szczególnie teraz. Oczywiście, jeśli
do tego dojdzie, postara się o inną pracę, w innej radiostacji; znajdzie inne środki
utrzymania siebie i dziecka. Utrata porannej audycji w KUTE to jeszcze nie koniec
świata, nawet jeśli vii pierwszej chwili tak to wygląda.
- Nie, możesz być spokojna o swoją pracę - Clyde zupełnie ją zaskoczył.
Carrie odczuła taką ulgę, że bezwiednie wyciągnęła do niego ręce.
- Tak mi przykro z powodu moich rodziców - powiedziała impulsywnie.
Chciała oczyścić atmosferę za wszelką cenę. Zazwyczaj jej ojciec nie zachowywał
się w taki sposób przy ludziach.
- Mnie nie jest ani trochę przykro, przeciwnie, cieszę się, że mogłem ich
poznać - stwierdził Clyde spokojnie, przygryzając cygaro. - Ich wizyta wiele
wyjaśniła. Zwłaszcza twój ... stan.
- Naprawdę? - nie przypuszczała, że po licznych atakach porannych mdłości i
przyspieszonych wizytach w toalecie pozostała w radiu choć jedna osoba, która nie
wiedziałaby ojej ciąży. A jeśli tak, to wolałaby, żeby ojciec nie ogłaszał tego w taki
sposób. Nic nie mogła jednak na to poradzić.
- Myślałem, że między tobą a Kyle'em wszystko układa się dobrze. Nie aż tak
dobrze, to prawda, ale zauważyłem znaczną poprawę.
- Kocham go - szepnęła Carrie.
Zabawne, bez problemu otworzyła serce przed swoim szefem, ale rodzicom
nie była w stanie powiedzieć, co naprawdę czuje. Zdawała sobie sprawę, dlaczego.
Gdyby wiedzieli, wykorzystaliby to przeciw niej. Clyde tego nie zrobi.
- Sądzę, że Kyle odwzajemnia twoje uczucia - rzekł Clyde. - Dlatego właśnie
nie mogę zrozumieć tego - wręczył jej kartkę papieru.
Carrie przeczytała to, co było na niej napisane, nie wierząc własnym oczom.
- To dwutygodniowe wypowiedzenie, podpisane przez Kyle'a - powiedziała
przez ściśnięte gardło. Czuła się tak, jakby ktoś dał jej pięścią między oczy.
- Więc dla ciebie to także jest zaskoczeniem?
- Tak. Nie miałam pojęcia - wyjąkała. - Powiedział ci, dokąd się wybiera?
- Nie. Mam wrażenie, że sam jeszcze nie wie. Ale chyba gdzieś daleko.
- Rozumiem.
- Więc nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi?
Carrie potrząsnęła głową.
- Nie mam pojęcia - powtórzyła bezradnie.
Kyle odwrócił się do niej plecami, Kyle wyrzekł się jej i postanowił odejść.
Po tym, jak prosił, żeby za niego wyszła i powtarzał, że mu na niej zależy. Jak
nalegał, żeby dziecko nosiło jego nazwisko.
A teraz prawda wyszła na jaw.
To były tylko słowa. Kyle potępiał swojego ojca, ale miał zamiar zrobić
dokładnie to samo, co on zrobił jego matce: zostawić ją samą. Ale z drugiej strony
może za szybko wyciąga wnioski. Już wcześniej jej się to zdarzało.
- Porozmawiam z nim - oznajmiła.
Wiedziała, że Clyde liczył na to, chociaż nie próbował jej do tego nakłonić.
- KUTE nie chce go stracić.
- Jeszcze niedawno chciałeś pozbyć się nas obojga - przypomniała mu Carrie.
- Nie - Clyde uśmiechnął się szeroko. - To był tylko taki fortel, który miał
wam pomóc się dogadać - i zadziałał, aż za dobrze zresztą. Wy, młodzi, często nie
zdajecie sobie sprawy, że miłość i nienawiść czasem trudno od siebie odróżnić.
- Innymi słowy, wyswatałeś nas.
- Coś w tym rodzaju. Wiedziałem, że albo zakochacie się w sobie na zabój,
albo zagryziecie na śmierć. Stawiałem jednak na to pierwsze i nie pomyliłem się.
Więc wysłał ich razem do Dallas, a potem odsunął się na bezpieczną
odległość i czekał, co z tego wyniknie. No i doczekał się niezłego przedstawienia.
- Porozmawiaj z nim, Carrie. Jeśli ktoś może go przekonać, żeby został, to
tylko ty.
Carrie nie była tego taka pewna. Miała powody przypuszczać, że złożył
wymówienie, aby się od niej uwolnić. Najbardziej zabolał ją fakt, że zrobił to za jej
plecami i pozwolił, żeby dowiedziała się o jego decyzji od Clyde'a.
Pożegnała się i poszła do małego pomieszczenia, w którym czytano serwisy
informacyjne. Kyle przeglądał właśnie wiadomości z Associated Press. Redagował
je od nowa, biorąc pod uwagę zainteresowanie, jakim poszczególne informacje
mogły cieszyć się w ich regionie.
- Jesteś zajęty?
- Nieszczególnie - odpowiedział z roztargnieniem.
Carrie weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Kiedy się zatrzasnęły,
Kyle spojrzał na nią zaskoczony. Uśmiechnęła się do niego niepewnie. Usiłowała
zachować spokój, co wiele ją kosztowało po tym, czego dowiedziała się od Clyde'a.
- Przykro mi z powodu tej awantury z moimi rodzicami.
- Nie przejmuj się. - Kyle wrócił do wiadomości. - Rozumiem już, co miałaś
na myśli, kiedy mówiłaś o ojcu.
- Na pewno nie chciał tak się zachować. Martwi się o mnie, to wszystko.
- To właśnie mi powiedział.
- Ty zrobiłeś wszystko, co trzeba. Ojciec jest przekonany, że jesteś najlepszą
rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła. Wspaniały młody człowiek, właśnie za
kogoś takiego od dawna chciał mnie wydać. Sądzi, że potrzebuję mężczyzny, który
by mnie krótko trzymał. - Zrobiła groźną minę. - Do licha, już się sprawdziłeś, mój
ojciec raz na ciebie spojrzał i od razu wiedział, że przy tobie wyląduję w domu z
gromadą dzieci.
Kyle spojrzał na nią, jakby sam nie wiedział, czy jest bardziej zły, czy
rozbawiony.
- Wątpię.
- Ależ już zacząłeś - powiedziała ironicznie i zaraz tego pożałowała. -
Rozmawiałam z Clyde'em.
Kyle popatrzył na nią uważnie. Teraz przeoczyłby nawet informację o
rozpoczęciu trzeciej wojny światowej. Wpatrywał się w Carrie nieruchomym,
przejmującym spojrzeniem.
- Pokazał mi twoje wymówienie.
Kyle spuścił wzrok na trzymane w ręku wiadomości.
- Więc już wiesz?
- Tak, wiem. Kiedy chciałeś mi powiedzieć? A może w ogóle nie miałeś
zamiaru mnie o tym poinformować?
- Nie sądzę, żebym potrafił to ukryć.
- Też tak myślę - zgodziła się Carrie. Zabrzmiało to trochę arogancko. - Kiedy
postanowiłeś odejść z radia? - Mimo oświadczyn podejrzewała, że po prostu
przemyślał wszystko i wystraszył się konsekwencji ich wspólnej szalonej nocy.
Nie musiał przecież poczuwać się do odpowiedzialności. Sama zresztą go z
niej zwolniła. A on uważał, że to ona przyszła do jego pokoju, i to w określonym
celu.
Carrie czuła, że Kyle próbuje sprawdzić, czy mówiła to wszystko poważnie.
Wtedy rzeczywiście powiedziała to, co myślała, ale teraz nie była pewna, czy nie
popełniła błędu. Powstrzymała jednak cisnące się jej na usta słowa, które
zmusiłyby go do przyjęcia odpowiedzialności za nią i dziecko.
- Zdecydowałem się dziś rano.
- Po spotkaniu z moim ojcem czy przed? - zapytała, śmiejąc się nerwowo.
Kyle uśmiechnął się lekko.
- Przed.
- Masz ... masz już nową pracę?
- Jeszcze nie.
Słyszałam, że radio KAKY potrzebuje kogoś do wiadomości. - Nic takiego
nie słyszała, ale była ciekawa, jak na to zareaguje.
- Tak? Dzięki.
- Masz zamiar zwrócić się do nich? - nalegała Carrie.
- Raczej nie.
- Dlaczego nie? Przyjęliby cię z pocałowaniem ręki, zwłaszcza że Clyde z
pewnością napisze ci świetny list polecający.
Kyle wyminął ją i podszedł do biurka.
- Mam zamiar poszukać pracy gdzieś poza tym stanem. Jeśli cię to interesuje,
to zastanawiam się nad wyjazdem na południowy Pacyfik. Zawsze chciałem
zwiedzić Australię i Nową Zelandię.
- Och. - Carrie zrobiło się ciemno przed oczami.
Zdaje się, że postanowił uciec od niej tak daleko, jak to możliwe.
- Innymi słowy, opuszczasz mnie - powiedziała, starając się, żeby nie
zabrzmiało łojak oskarżenie.
- Niezupełnie.
- Niezupełnie? - powtórzyła. - Wygląda na to, że niedaleko pada jabłko od
jabłoni. Twój tatuś, o ile pamiętam, także zostawił twoją matkę. A teraz ty robisz
mi dokładnie to samo.
- Nie, Carrie, to nieprawda. - Mówił spokojnie, ale Carrie czuła, że jest zły. -
Ja tylko daję ci to, o co prosiłaś. Czas i przestrzeń.
- Piętnaście tysięcy mil to trochę więcej przestrzeni niż potrzebuję.
- Planowałem, że cię odwiedzę, kiedy dziecko już się urodzi. - Zanotował coś
na marginesie jednej z kartek.
- Czy nie jest to jednak zbyt pochopna decyzja? - Carrie przypomniała sobie
ich poranną rozmowę.
Już wtedy wydawał się dziwnie spokojny, odprężony. Teraz rozumiała,
dlaczego. Postanowił ją opuścić, zrobić to, w co Carrie ani przez moment nie
wierzyła. Zauważyła, że nie wspomniał o swoich planach jej ojcu. Nic dziwnego
zresztą.
- Cóż, muszę przyznać, że znakomicie poradziłeś sobie z moimi rodzicami.
Chyba powinnam ci podziękować.
Rzucił jej gniewne spojrzenie.
- Nie zapytasz, dlaczego nagle postanowiłem przewrócić całe moje życie do
góry nogami i wynieść się jak najdalej od ciebie i naszego dziecka?
- Dlaczego? - zapytała przez ściśnięte gardło.
- Bo niczego nie jestem już pewny.
Był to dotkliwy cios.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżał z Kansas. Potrzebuję cię ... teraz bardziej niż
kiedykolwiek. - Odrzuciła dumę i ambicję. Głos jej drżał, ale zrobiła wszystko,
żeby się opanować.
- Chcesz ze mnie zrobić pokojowego pieska.
- To nieprawda.
- Nie mam zamiaru uganiać się za tobą, czekając, aż raczysz podjąć jakąś
decyzję. Jestem mężczyzną, Carrie, i chociaż tam, gdzie chodzi o ciebie i nasze
dziecko, mięknę jak wosk, mam ciągle dość siły, żeby ratować te resztki godności,
jakie mi jeszcze zostały.
- Ale ...
- Przedstawiłaś mi długą listę powodów, dla których nie chcesz za mnie wyjść
- uciął. - Szanuję twoją wolność wyboru. Wszystko pięknie i ładnie, ale ja też mam
swoje potrzeby. A poza tym...
- Co poza tym? - zapytała Carrie słabo.
- Nie mógłbym patrzeć dzień po dniu, jak moje dziecko rośnie w twoim ciele i
być kimś obcym. Wystarczy, że w taki sposób usunęłaś mnie ze swojego życia.
- Nie usunęłam cię ze swojego życia - upierała się Carrie, gotowa uczepić się
każdego słowa, ale Kyle widocznie nie miał ochoty na dyskusje.
- Szanuję twoją decyzję. I proszę cię tylko o to, żebyś uszanowała moją.
- Ale ... - ugryzła się w język.
- Staram się zrobić to, co będzie najlepsze dla ciebie, dla mnie i dla naszego
dziecka. Jeśli zmienisz zdanie co do naszego małżeństwa, daj mi znać.
- A więc o to chodzi - powiedziała z niedowierzaniem.
Wszystko zaczynało się układać w jedną całość. Chcąc zmusić ją do uległości,
Kyle posunął się do szantażu. Nie udało mu się przekonać jej, żeby za niego
wyszła, więc przeszedł do planu B. Miała wrażenie, że od początku coś
podejrzewała. Kyle był dokładnie, taki sam, jak jej ojciec, tyle że nosił białe
rękawiczki.
- Cóż, będzie mi cię brakowało - powiedziała zdawkowo, jakby jego wyjazd w
żaden sposób jej nie dotyczył. - Mam nadzieję, że będziemy w kontakcie.
- Oczywiście.
- Miło będzie od czasu do czasu dostać pocztówkę z pięknej Australii.
Kyle podszedł do pulpitu, a Carrie szybko wyszła na korytarz. Była
roztrzęsiona. Wróciła do swojego biura, usiadła na krześle i oparła głowę na
dłoniach.
- Jak ci poszło? - Clyde wetknął głowę w drzwi.
- Źle - nie podniosła wzroku. - Kyle myśli o wyjeździe do Australii.
- To dość radykalne rozwiązanie.
Carrie uśmiechnęła się smutno.
- Też tak uważam.
- Powiedział ci, dlaczego?
- Tak - wyszeptała i spojrzała na Clyde'a. - Powiedział, że niczego nie jest już
pewny.
Rozdział 15
Telefon zadzwonił, gdy tylko Kyle wszedł do domu tego wieczoru. Przez
chwilę patrzył na niego. Odebrał dopiero po czwartym sygnale.
- Słucham.
- Kyle, coś jest nie tak. Moje kryształy przez cały dzień były gorące. Powiedz,
co się dzieje, może będę mogła ci pomóc.
Powinien był się domyślić, że to jego matka. Zawsze wiedziała, kiedy miał
gorszy dzień i atakowała go z całą siłą swego matczynego uczucia. Kyle uważał, że
to on wychował Lilian, a nie odwrotnie, i drażniło go, kiedy próbowała wchodzić w
rolę rodzica.
- No, mów - nalegała.
- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że twoje kryształy mogą się mylić? -
Kyle postanowił nie dać się wciągnąć w dyskusję. Nie dziś. Miał ważniejsze
sprawy na głowie.
- Zawsze wiem, kiedy dzieje się coś złego. Moje kryształy nigdy mnie jeszcze
nie zawiodły.
- Dobrze, jeśli chcesz wiedzieć, to rzuciłem dzisiaj pracę. - Lepiej mieć to już
z głowy.
- Rzuciłeś pracę? Ale dlaczego? Już zacząłeś wyrabiać sobie nazwisko w tym
radiu. Ty i Carrie cieszycie się największą popularnością w Kansas, jeśli chodzi o
audycje poranne.
- Mamo, wybacz, ale muszę kończyć.
- Zadzwonisz do mnie? - powiedziała głosem, który miał mu zakomunikować,
że zranił jej uczucia.
- Oczywiście, wkrótce zadzwonię - obiecał. Spojrzał na zegarek, żeby
sprawdzić, ile czasu zostało mu do spotkania z Richardsem. - Nie martw się,
wszystko będzie dobrze.
- Nie zapomnij zadzwonić.
- Nie zapomnę. - W tej chwili obiecałby absolutnie wszystko - Ale teraz
naprawdę muszę już kończyć.
- Dobrze, dobrze - zgodziła się niechętnie Lilian. - Chciałam ci tylko
powiedzieć, że zawsze możesz na mnie liczyć. Wiesz o tym, prawda?
- Oczywiście. - Z westchnieniem ulgi odłożył słuchawkę.
Ponownie spojrzał na zegarek. Był umówiony z Richardsem w kinie.
To agent wybrał miejsce spotkania, a Kyle zgodził się, choć nie bardzo
rozumiał, dlaczego nie mogą po prostu porozmawiać u niego w domu, jak ostatnio.
Im prędzej pozbędzie się tego klucza, tym lepiej. W ogóle nie przepadał za
zabawą w policjantów i złodziei, a teraz, kiedy jego życie osobiste tak się
skomplikowało, miał zamiar jak najszybciej z tym skończyć.
Mimo że zostali ostrzeżeni, Kyle nie miał wrażenia, że jemu i Carrie grozi
jakieś bezpośrednie niebezpieczeństwo. Może przejąłby się bardziej, ale nic nie
wskazywało na to, że istotnie ktoś na nich nastaje. Przeciwnie, życie toczyło się jak
dotąd. Tak czy inaczej, już wkrótce oboje będą to mieli za sobą.
Sięgnął po telefon i wystukał numer Carrie. Po trzecim sygnale podniosła
słuchawkę.
- Halo - Jej głos brzmiał tak, jakby przechodziła właśnie ciężkie przeziębienie.
- Mówi Kyle - powiedział trochę oficjalnie. - Dzwonię, żeby zapytać, czy nie,
poszłabyś ze mną do kina.
Po drugiej stronie zapanowała długa cisza.
- Zapraszasz mnie do kina? - zapytała w końcu Carrie, jakby nie była pewna,
czy dobrze usłyszała.
- Tak. - Początkowo miał zamiar powiedzieć jej, co będą tam robić, i
przypomnieć, że ona także powinna wziąć w tym udział. Ale tak naprawdę to po
prostu chciał ją zobaczyć. Za dwa tygodnie będzie to już niemożliwe.
- Dziś rano złożyłeś wypowiedzenie - Carrie mówiła głosem zawodowego
spikera radiowego - i bez ogródek powiedziałeś mi, że zostawiasz mnie i dziecko,
żeby zwiedzić Australię, a teraz dzwonisz, żeby zaprosić mnie do kina? - ostatnie
słowa zabrzmiały już trochę histerycznie.
- No dobrze. Spotykam się w kinie z Richardsem, żeby dać mu ten klucz.
Chcesz pójść czy nie? - zwrócił uwagę na sposób, w jaki mówiła o jego odejściu,
ale nic nie powiedział.
- Chcę.
- Świetnie. Przyjadę po ciebie za piętnaście minut.
Kiedy przyjechał, była już gotowa. W bladobłękitnej bawełnianej sukience, z
włosami opadającymi luźno na ramiona, wydała mu się uderzająco piękna. Na szyi
miała zawiązany jedwabny szalik, a przez ramię przewieszoną wielką torbę.
Odwrócił wzrok. Nie potrafił patrzeć na nią obojętnie. Przepadł z kretesem już w
chwili, kiedy test ciążowy dał wynik pozytywny. A nawet wcześniej. Nie był w
stanie patrzeć na nią, wiedząc, że nie może wziąć jej w ramiona, kochać się z nią.
W milczeniu podjechali pod kino, będące częścią wielkiego centrum
handlowo-rozrywkowego.
- To pomysł Richardsa, żeby spotkać się z nim w kinie? - spytała Carrie, kiedy
ustawili się w kolejce po bilety.
- Tak, też byłem zaskoczony. Ale on pewnie wie, co robi. - Kyle miał
wrażenie, że ten głupi klucz wypali mu zaraz dziurę w spodniach.
- Będę naprawdę szczęśliwa, kiedy to wszystko wreszcie się skończy. Kyle w
pełni podzielał jej uczucia. Film okazał się jednym z tych głupich thrillerów, na
które w innej sytuacji nigdy by nie poszedł. Richards wykazał się dość
specyficznym poczuciem humoru.
- Masz ochotę na prażoną kukurydzę? - spytał Kyle, kiedy przechodzili koło
baru.
- Przyniosłam swoją - szepnęła Carrie konspiracyjnie, rozglądając się
ukradkiem dookoła. - Mam też coś do picia.
Kyle nie wierzył własnym uszom.
- Tak nie można - chwycił ją za łokieć i pociągnął w róg holu, gdzie mogli
rozmawiać swobodniej. - Nie widziałaś napisu na drzwiach? Nikomu nie wolno
wnosić do kina jedzenia.
- Jasne, chcą, żebyś wydał tu trzy dolary na wodę mineralną i dwa razy tyle na
paczkę popcornu. To szczyt zdzierstwa. Nie mam ochoty tak głupio przepłacać.
- Więc nie jedz - Kyle tracił już cierpliwość.
- Kiedy lubię. W kinie zawsze mam ochotę na popcorn.
- Carrie, mogą cię nawet wyrzucić z kina.
- Niech spróbują - uniosła buntowniczo podbródek.- A ty nie masz się czym
martwić, obiecuję nie wciągać cię w to w żadnym wypadku. - Wolałaby stanąć
naprzeciw plutonu egzekucyjnego, niż rzucić na niego cień podejrzenia, że brał
udział w tej ohydnej zbrodni. Tak to w każdym razie zabrzmiało.
- Doskonale - odparł Kyle, chociaż nic w tej chwili nie wydało mu się
doskonałe.
Być może powinien dwa razy dziennie dziękować Bogu za to, że Carrie nie
zgodziła się za niego wyjść. Ta dziewczyna znała niezliczoną ilość sposobów
wyprowadzania go z równowagi.
Opalona na ciemny brąz nastolatka wskazała im drogę do kina. Kyle
podejrzewał, że tak równa opalenizna musi pochodzić z solarium.
- Oczywiście należysz do tych, którzy siadają tak daleko od ekranu, jak to
możliwe - powiedziała Carrie, kiedy weszli do szybko zapełniającej się sali.
- Rzeczywiście, zazwyczaj siadam z tyłu. - Nie wątpił, że Carrie najchętniej
siedziałaby w pierwszym rzędzie. - Ale tym razem i tak nie mamy wyboru.
Richards dokładnie określił, gdzie się z nami spotka.
- A jeśli te miejsca są już zajęte?
- Nie są. Naprawdę nie mamy się czym martwić. Usiądę z brzegu.- Kyle
zatrzymał się przy trzecim rzędzie i puścił Carrie przodem.
Przynajmniej fotele w kilku pierwszych rzędach są szersze i wygodniejsze,
zauważył z ulgą.
- Kiedy przyjdzie Richards? - zapytała, jakby czytała w jego myślach.
- Nie wiem.
- Tak sobie właśnie myślę ... - zaczęła Carrie swobodnym, roztargnionym
tonem, którego używała zawsze wtedy, kiedy miała zamiar powiedzieć coś
ważnego. Kyle znał ją już na tyle długo, żeby nie dać się nabrać.
- O czym? - zapytał z zainteresowaniem.
Przed nimi usiadła para nastolatków, o ufarbowanych na czarno włosach,
strzyżonych prawdopodobnie sekatorem, a następnie artystycznie nastroszonych
przez jakiegoś szalonego fryzjera. Z uszu dziewczyny zwisały ogromne koliste
kolczyki, tak wielkie, że mogłyby przez nie skakać delfiny.
- Pomyślałam, że sama chętnie wybrałabym się w podróż - podjęła Carrie. -
Zawsze interesował mnie rejon południowego Pacyfiku. Mogłabym przyjechać do
ciebie z dzieckiem, a ty pokazałbyś nam wszystko.
- Jeśli chcesz - odparł wymijająco.
- Chciałbyś, żebym przyjechała? - zapytała, ciągle z tą samą nonszalancją.
- Bardzo bym chciał.
Wydawała się uspokojona, Kyle natomiast nie poczuł się ani trochę lepiej.
Naprawdę przydałoby porządnie nią potrząsnąć. Uwaga, że najlepiej by było,
gdyby najpierw za niego wyszła, uwięzła mu w gardle. Przysiągł sobie, że już jej o
to nie poprosi. Jeśli mają się pobrać, inicjatywa musi wyjść od niej.
- Możesz zakaszleć? - zapytała Carrie szeptem.
- Słucham?
- Możesz zakaszleć? - powtórzyła, wyciągając ze swojej wielkiej torby puszkę
wody.
Kyle odkaszlnął dystyngowanie, czując się przy tym idiotycznie, a Carrie
wykorzystała to, by, otworzyć puszkę. Niestety, nie udało mu się zagłuszyć
dobywającego się z niej syku. Rozejrzał się nerwowo dokoła, żeby sprawdzić, czy
ktoś nie zwrócił na nich uwagi. Z ulgą stwierdził, że nikt się nie zainteresował.
Carrie pociągnęła łyk ze swojej puszki i odwróciła się do niego.
- Zjesz trochę kukurydzy? - otworzyła torbę, jak się okazało, wypchaną po
brzegi torebkami popcornu.
- Nie, dziękuję. - Obawiał się, że przez nią wyrzucą ich z kina. Mógł ją
przynajmniej poprosić, żeby zaczekała z tym, aż przyjdzie Richards.
- Jak chcesz.
Skoro tylko pogasły światła, Carrie zaczęła z apetytem podjadać kukurydzę.
Kyle spojrzał na nią zazdrośnie. Nie jadł obiaduj teraz burczało mu w brzuchu.
Musiał przyznać, że kukurydza wspaniale pachnie i wygląda. Złamał się jeszcze
przy zwiastunach.
- Mogę się jednak poczęstować? - sięgnął ręką do torby.
- Oczywiście - Carrie podniosła do ust kolejną garść popcornu.
Kyle również zaczął chrupać, dziwiąc się, jak łatwo przyszło mu złamać
swoje zasady. Wystarczyło, że poczuł się trochę głodny.
- Chcesz coś do picia? - spytała Carrie.
- Jasne. - Czy to ważne, za co wyrzucą go z kina?
Carrie pogrzebała w torbie i wydobyła z niej piwo imbirowe. Jego ulubione.
- Dzięki - powiedział i zakaszlał jak suchotnik.
Niestety, jego puszka narobiła jeszcze więcej hałasu. Kiedy ją w końcu
otworzył, miał wrażenie, że strzelił z armaty. Spojrzał na Carrie. Uśmiechnęła się
do niego. Nie miał pojęcia, dlaczego jej uśmiech tak na niego działa. Za każdym
razem wydawało mu się, że przebiega go prąd elektryczny. Spróbował sobie
wyobrazić swoje życie bez niej. Opowieść o wieloletniej fascynacji rejonem
południowego Pacyfiku została mu podyktowana przez dumę, ale miała niewiele
wspólnego z prawdą. W rzeczywistości natychmiast porzuciłby myśl o podróży do
Australii, gdyby Carrie zgodziła się za niego wyjść. Bez cienia żalu.
Z drugiej jednak strony, gdyby nie ciąża Carrie, Kyle nie byłby pewny, czy
istotnie chce stałego związku. Łączyłoby się z tym zbyt wiele bólu, zwłaszcza
gdyby druga strona nie odwzajemniała jego uczuć. Pozostało mu więc tylko usunąć
się jak najszybciej, by oszczędzić sobie dalszych cierpień.
- Przepraszam państwa - snop światła z ręcznej latarki padł na torbę Carrie.
Olej na przemyconej kukurydzy zalśnił diamentowo. - Czy mogłabym poprosić
państwa do holu?
Była to ta sama opalona nastolatka, która wcześniej sprawdzała ich bilety.
- O co chodzi? - zapytała Carrie głośnym szeptem.
- Cśśś .... - dziewczyna z kołami hula-hop w uszach odwróciła się i spojrzała
na nich karcąco, kładąc palec na ustach.
- Proszę, takie sprawy załatwiamy w holu.
- Wyrzucają nas z kina. Wiedziałem, że tak będzie - mruknął Kyle.
To wszystko oczywiście wina Carrie. Wszyscy dokoła, łącznie z chłopakiem o
upiornej fryzurze, gapili się na niego. Odpowiedział im dumnym, zimnym
spojrzeniem, chociaż czuł się jak konkursowy idiota.
- Chyba nie mają zamiaru naprawdę nas wyrzucić, jak myślisz? - szepnęła
Carrie, drepcząc obok niego za dziewczyną z obsługi.
- Muszą państwo porozmawiać z kierownikiem - wyjaśniła nastolatka; Kyle
wziął Carrie za rękę. Wiedział, że może to mieć coś wspólnego z Richardsem.
Postanowił, że powie mu, co o tym myśli. Mógł znaleźć inny sposób przejęcia tego
klucza, zamiast narażać ich na publiczne upokorzenie.
W biurze kierownika dziewczyna poleciła im usiąść i zaczekać.
- Widziałem, że będą z tego same kłopoty - powiedział Kyle, przechadzając
się nerwowo po niewielkim pomieszczeniu.
Po chwili nadszedł kierownik, otyły mężczyzna w średnim wieku. Kiedy ich
zobaczył, zawahał się.
- Zwykle robią to dzieci - powiedział i zmarszczył brwi. - Pierwszy raz zdarza
mi się prosić o opuszczenie kina osoby dorosłe.
- Co właściwie takiego strasznego zrobiliśmy? -- zapytała Carrie tonem
urażonej niewinności.
- Wnieśli państwo na teren kina napoje i kukurydzę - odparł kierownik z
namaszczeniem. - Nasza firma nie zezwala na to. Informacje na ten temat wiszą na
wszystkich drzwiach, więc nie mogli ich państwo nie zauważyć.
- Ale ... - Carrie na pewno chciała powiedzieć coś bardzo interesującego,
zrezygnowała jednak, kiedy kierownik wyjął z jej torby puszkę i torebkę z
popcornem.
- Z przyjemnością powitamy was w naszym kinie ponownie, pod warunkiem
że przyniesiecie ze sobą pisemne pozwolenie od rodziców, w którym ...
- Słucham? Pozwolenie rodziców? - zdumiał się Kyle.
- Przepraszam - uśmiechnął się kierownik. - Jak już mówiłem, zazwyczaj
zdarza się to dzieciom. Z przyjemnością powitamy państwa w naszym kinie
ponownie, pod warunkiem że uszanujecie nasze zasady. Na terenie kina dozwolone
jest spożywanie wyłącznie produktów zakupionych w naszych barach i stoiskach
ze słodyczami.
- No dobrze, a teraz, skoro pozbawił nas pan kontrabandy, chcielibyśmy
obejrzeć film do końca - powiedział Kyle oschle. Jest dorosły i nie życzy sobie,
żeby ten gruby kierownik traktował go jak smarkacza!
- Nie trzeba było wnosić nielegalnego jedzenia - oznajmił kierownik
uroczyście, głosem człowieka, który nigdy nie zbacza z drogi cnoty. - Jeśli chcą
państwo zobaczyć film, trzeba kupić nowe bilety.
- Omówię to z moim prawnikiem. - Kyle był wściekły.
- Zrobi pan, co uzna za stosowne - kierownik ani trochę się nie przejął.
Podszedł do drzwi i otworzył je przed nimi. Kiedy wyszli, otrzepał dłonie,
jakby był zadowolony, że się w końcu wynieśli.
Kyle nie posiadał się z oburzenia. Potraktowano ich jak kryminalistów. W
dodatku zostali wyrzuceni z kina i żeby wrócić, musieli kupić nowe bilety.
- Chodź - powiedział i ruszył w stronę kas.
- Tak mi przykro, Kyle.
- Nie przejmuj się. - Prędzej "Hustler" zostanie patronem medialnym Zlotu
Dziewic Amerykańskich, niż Kyle Harris przekroczy próg tego kina.
- Wszystko, czego się dotknę, obraca się przeciwko mnie - mruknęła, nie
patrząc na niego.
- Daj spokój.
- Nie chodzi tylko o kukurydzę - Carrie była bliska łez. - Tylko w ogóle o
wszystko. Zobacz, co się dzieje z nami.
Nie był to właściwy moment na takie rozmowy. Musieli jak najszybciej dostać
się do kina, gdzie Richards pewnie już na nich czekał.
- Nic takiego się nie dzieje - Kyle spojrzał na zegarek. Zaczynał już wątpić,
czy spotkają agenta.
- No więc właśnie - ciągnęła Carrie. - Tak wszystko między nami
pogmatwałam, że pewnie już nigdy cię nie zobaczę. Nie wiem, jak to wytrzymam.
- Może porozmawiamy o tym kiedy indziej? - zapytał Kyle niecierpliwie.
Zmierzył wzrokiem kolejkę. Niedobrze, zanim dostaną się do środka, minie co
najmniej pięć minut.
- Dotarło do mnie, jak bardzo będzie mi ciebie brakować, jak bardzo cię
potrzebuję i nagle wszystko inne przestało się liczyć - mówiła Carrie, nie
zniechęcona jego brakiem entuzjazmu. - Rozmawiałam z Cathie po powrocie do
domu i dzięki niej zrozumiałam, że walczę z tym, czego najbardziej pragnę. Po raz
pierwszy w życiu jest to także coś, czego chciałby dla mnie mój ojciec. Dlatego
trudno mi było w to uwierzyć. Wiesz, ja nigdy nie zgadzam się z ojcem. My też się
ze sobą nie zgadzamy, ale możemy nad tym popracować.
Kyle zdębiał, nie wierząc własnym uszom. Chwycił Carrie za ramiona i
spojrzał jej w twarz.
- Chcesz powiedzieć że zgadzasz się za mnie wyjść?
Oczy Carrie błyszczały od łez. Kiwnęła głową.
- Nie tylko ze względu na dziecko. Ja cię kocham, Kyle. Naprawdę kocham,
chociaż nie wiem jak to się stało, ani kiedy. Ta podróż do Dallas była najlepszą
rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła. To dziecko jest moim szczęśliwym losem na
loterii.
Kyle nie był w stanie wymówić ani słowa.
- Jeśli ciągle chcesz jechać do Australii, to pojadę z tobą. Tylko chciałabym,
żeby dziecko urodziło się w Stanach. Inaczej w przyszłości nie będzie mogło zostać
prezydentem.
- Prezydentem Stanów Zjednoczonych?
- Tak - Carrie z zapałem kiwnęła głową. - Może o tym nie wiedziałeś. Prawo
ziemi. Twoja inteligencja i mój nos do ludzi połączą się w naszym dziecku, więc
możemy spodziewać się po nim wielkich rzeczy.
Kyle objął ją i mocno przytulił. Wolałby ją pocałować, obawiał się jednak, że
obsługa znowu mogłaby ich wyprosić, tym razem za obrazę moralności.
- Kupujecie bilety czy nie? - zapytał stojący za nimi człowiek.
- Tak, przepraszam - Kyle sięgnął po portfel. Wyciągnął z niego banknot
dwudziestodolarowy i już miał zapłacić, kiedy drzwi kina otworzyły się na oścież i
stanęła w nich młoda dziewczyna o dziwacznej fryzurze, ta sama, która przedtem
siedziała przed nimi. Wyglądała na przerażoną. Zamknęła oczy i wzięła głęboki
oddech.
- Tam w kinie ... ktoś ... ktoś został zamordowany! - krzyknęła i zgięła się
wpół, jakby w paroksyzmie bólu.
Jej chłopak wyszedł za nią i objął ją ramieniem, ale sam nie wyglądał dużo
lepiej. Oboje byli bardzo bladzi i drżeli na całym ciele.
Kierownik wystawił głowę przez drzwi i poprosił ich z powrotem do środka.
- Nikt nie może opuścić kina, dopóki ci młodzi ludzie nie zostaną
przesłuchani. To rozkaz policji - wyjaśnił.
Kyle i Carrie wymienili znaczące spojrzenia.
- Co się stało? - spytała Carrie roztrzęsioną parę nastolatków.
- Jacyś dwaj faceci cały czas szeptali za nami, a potem jeden jakby wkurzył
się na drugiego i strzelił, ale jakoś tak cicho.
- Chyba z tłumikiem - pierwszy raz odezwał się chłopak. - Ale i tak było
słychać.
- Nagle ten, który siedział z brzegu, zaraz za nami, spadł z fotela - dziewczyna
ukryła twarz w dłoniach - Krew ... wszędzie było pełno krwi.
- Siedział zaraz za wami? - powtórzyła Carrie i chwyciła Kyle'a za rękę.
Wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć.
- Lepiej wracajmy - chłopak ujął dziewczynę za rękę.
W oddali rozległ się dźwięk policyjnej syreny. Kyle odsunął się od kasy, a
przez głowę przeleciało mu tysiąc myśli na raz. Ta kula mogła być przeznaczona
dla niego. Gdyby nie Carrie i jej prażona kukurydza, to on leżałby teraz martwy w
kinie. Albo Carrie.
Objął ją ramieniem i wyprowadził z tłumu.
- Słyszałeś, co ta dziewczyna powiedziała? - spytała roztrzęsionym głosem.
Nietrudno mu było dostrzec jej panikę, bo czuł się podobnie.
- Słyszałem - wyciągnął portfel i przeliczył gotówkę. Niecałe pięćdziesiąt
dolarów.
- Ile masz przy sobie pieniędzy? - zapytał.
- Przy sobie? - Carrie sięgnęła do torby, w której została już tylko
portmonetka. - Trzydzieści dolarów.
- Ile możesz wyciągnąć?
- Nie wiem. Dlaczego pytasz?
- Wyjeżdżamy z miasta.
- Wyjeżdżamy? Nie możemy ...
Kyle wiedział, że zaraz usłyszy niekończącą się listę argumentów.
- Tu jest bankomat - powiedział z naciskiem, bardzo cicho. - Wyjmij tyle, ile
się da. Ja zrobię to samo.
- Mam teraz niewiele na koncie - powiedziała Carrie.
- To znaczy ile?
- Jakieś trzy dolary - westchnęła ciężko. - W tym miesiącu było mnóstwo
wydatków.
Kyle szybko policzył, ile ma na swoim. Na szczęście miał też dostęp do konta
z oszczędnościami, wiedział jednak, że zgromadzone tam zasoby nie wystarczą na
długo, szczególnie jeśli będą musieli uciekać.
- Mam kartę kredytową - powiedziała Carrie, wyciągając ją z portmonetki.
- Nie, przez kartę będą mogli nas namierzyć.
- Nie przez tę kartę. Należy do mojego ojca. Uparł się, żebym miała ją na
wszelki wypadek. Nigdy jej nie używałam. Dla zasady.
Nadszedł właśnie odpowiedni moment, żeby ją złamać. Kyle wziął Carrie za
rękę. Była lodowata i lekko wilgotna. Przede wszystkim musi chronić Carrie, musi
jak najszybciej znaleźć dla niej jakieś bezpieczne miejsce.
Pod kino podjechała karetka, wóz straży pożarnej i sześć samochodów
policyjnych. Kyle i Carrie weszli na teren centrum handlowego jednym z bocznych
wejść i znaleźli bankomat. Potem, bezpiecznie ukryci w anonimowym tłumie,
czekali na dalszy rozwój wypadków.
Kyle rozglądał się wokół, szukając jakiejś znajomej twarzy. W końcu przed
kinem zatrzymał się nieoznakowany samochód. Drzwi od strony pasażera
otworzyły się, pospiesznie wyskoczył Charles Bates i wbiegł do środka.
- To Bates! - Carrie, podekscytowana, ścisnęła Kyle'a za ramię.
- Wiem.
- Nie chcesz z nim porozmawiać?
- Nie - powiedział Kyle stanowczo.
Wszystko to wyglądało bardzo podejrzanie. Od początku wydało mu się
dziwne, że Richards umówił się z nim w kinie, choć nie dopytywał, dlaczego.
Zabrał ze sobą Carrie, bo sądził, że z nim będzie bezpieczniejsza, niż pozostawiona
sama sobie. Jakże niewiele wiedział.
Jedno było pewne. W Kansas nie byli już bezpieczni. Podszedł do automatu
telefonicznego.
- Do kogo dzwonisz? - Carrie przylgnęła do jego ramienia. Była przerażona.
Prawdę mówiąc, Kyle sam miał porządnego stracha.
- Muszę ustalić pewne rzeczy - wyjaśnił.
- Z kim?
- Z moją matką - odparł, zasłaniając ręką ustnik słuchawki. - Ktoś musi
wiedzieć, gdzie się ukrywamy. Nie ma nikogo innego, komu mógłbym zaufać.
- Ale ...
- Nie martw się. Wiem, co robię. Musimy wyjechać z miasta.
- Dokąd?
- Moi dziadkowie mają domek nad jeziorem, w lesie. To tylko zwykła wiejska
chałupa, ale możemy się tam ukrywać, póki nie zdecydujemy, co dalej. -
Przypuszczał, że mają jakiś tydzień, najwyżej dwa, zanim ich znajdą. Potrzebował
czasu, żeby przemyśleć wszystko, co się zdarzyło.
Poszli na parking. Kyle zauważył, że Carrie ciągle jest upiornie blada.
Sam był w niewiele lepszym stanie. Wolałby spakować walizkę, ale wiedział
już, że czasem lepiej podróżować bez zbędnego bagażu. Nauczył się tego od
Sandersa. Musi im wystarczyć to, co mają. Kiedy skończą się im pieniądze,
wykorzystają kartę kredytową ojca Carrie.
Max Sanders przeciskał się przez tłum, w nadziei, że znajdzie lepsze miejsce
do obserwacji tego, co się działo. Był w kinie, kiedy padł strzał. W pierwszej
chwili przeraził się, że tych dwoje dzieciaków pożegnało się z życiem. Czuł
bezsilny gniew, przepychając się gorączkowo przez tylne rzędy.
Ale ten, kto zginął, ktokolwiek to był, nie był żadnym z "dzieciaków". Całe
szczęście. Ta para coraz bardziej mu się podobała. Nie chciał, żeby spotkało ich
coś złego. Problem polegał na tym, że żadne z nich nie zdawało sobie sprawy, z
kim mają do czynienia. Ludzie, którzy deptali im po piętach, byli zdecydowanymi
na wszystko zawodowcami.
Kyle Harris znalazł klucz. Max zauważył, że nie było go w podwoziu i
zrozumiał, że to Kyle go stamtąd zabrał. Musiał trochę zboczyć z trasy, żeby
zwieść Nelsona i wzbudzić zainteresowanie tajnych służb. Chciał tylko, żeby
obywatele tego pięknego kraju wiedzieli, na co idą ich podatki.
Pojechał za Kyle'em z radia do domu. Miał zamiar zabrać klucz, ale zanim
zdążył podejść do samochodu, Kyle wyszedł, gwiżdżąc jakąś smutną melodię.
Sanders zaczął się zastanawiać, co tak męczy tego chłopca. Miał nadzieję, że nie
ten klucz, ale chyba właśnie oto chodziło.
Kyle pojechał po dziewczynę i razem udali się do kina. Im częściej widywał
ich razem, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ci młodzi ludzie są w
sobie zakochani. Max Sanders prawie już zapomniał, jak to jest być częścią
normalnego świata, gdzie ludzie poznają się, zakochują w sobie, a potem pobierają.
Sam nigdy nie był żonaty.
Wiele razy za to był zakochany. Zazwyczaj kończyło się to kolejnym
rozczarowaniem. Była tylko jedna kobieta, której nie mógł zapomnieć. Było to
wiele lat temu, kiedy był młody i głupi. Z nią byłby się ożenił, gdyby to było
możliwe. Czasami, kiedy widział młodą, zakochaną parę, taką jak Kyle i Carrie,
zaczynał się zastanawiać, jak wyglądałoby jego życie, gdyby sprawy przyjęły
wtedy inny obrót.
Sanders wiedział, że Kyle ma klucz. Niestety, młody człowiek nie rozumiał,
że oddanie go Richardsowi lub Batesowi niewiele pomoże. Żaden z nich nie
domyślał się nawet, co ten kluczyk otwiera. Tylko on znał to miejsce.
Zabójstwo w kinie przeraziło go. Z ulgą stwierdził, że żadnemu z dwojga
młodych ludzi nic się nie stało. Kręcił się tam dość długo i w końcu odkrył, że
zastrzelono Richardsa. Nie zdziwiło go to ani trochę. Częścią jego zadania było
odkrycie, kto jest wtyczką w tajnych służbach. Po pewnym czasie zawęził krąg
podejrzanych do trzech agentów, z Richardsem na czele.
Odgadnięcie, kto zabił, także nie wymagało geniuszu. Wiedział, że Nelson jest
w mieście, co znaczyło, że Sanders powinien zrobić sobie małe wakacje i wyjechać
z niego jak najszybciej. Miał tylko nadzieję, że Kyle będzie miał wystarczająco
dużo oleju w głowie, aby zrobić to samo. Teraz w żaden sposób nie mógł im już
pomóc.
Kyle tankował, a Carrie nabyła w sklepiku na stacji mapę i parę innych
drobiazgów. Kyle zapłacił i ruszyli w drogę .
- Jak daleko jest do twojej chatki?
- Dojedziemy za parę godzin.
- Rozmawiałeś z Clyde'em? Co mu powiedziałeś? - zapytała Carrie.
Kyle dzwonił ze stacji do szefa.
- Że się pobieramy - odparł Kyle z roztargnieniem.
- O co chodzi? - Carrie zauważyła, że myślał o czymś innym.
- Ten człowiek, który został zabity w kinie, to Richards.
Carrie przełknęła ślinę.
- Skąd wiesz?
- Clyde mi powiedział. Niewiele brakowało, żeby to było któreś z nas.
Widzisz więc, że nie jest to najlepszy moment na omawianie ślubu.
Carrie parsknęła śmiechem, Nie mogła się powstrzymać,
- Chcesz powiedzieć, że w związku z tym zmieniłeś zdanie?
Rozdział 16
- Ale tu jest napisane, że udzielają pozwoleń na połowy i polowania ¬
zaprotestowała Carrie, kiedy Kyle zatrzymał się przy wiejskim sklepie.
Wczoraj dotarli na miejsce i od razu poszli spać. Rano udali się na zakupy.
- W takich miejscach sprzedaje się najróżniejsze rzeczy - odparł - Sądzę, że
urzędujący tu człowiek jest sędzią pokoju, naczelnikiem poczty, koronerem i Bóg
wie czym jeszcze.
Miał rację. Dostali pozwolenie na ślub i postanowili wrócić za parę dni, aby
zawrzeć związek małżeński.
Kupili gazety i jedzenie. Carrie nabyła także dwie pary dżinsów i kilka
bawełnianych podkoszulek bez rękawów. Kyle również uzupełnił garderobę.
- Nie wiem, czy to właściwa osoba do omawiania naszego ślubu - powiedziała
Carrie, patrząc na mężczyznę, który, obsłużywszy ich, ponownie usiadł na ganku i
wrócił do strugania z drewna figury psa.
- Chcesz, żebyśmy się pobrali, czy nie? - Kyle nie był tego ranka w
najlepszym nastroju. Milczał i wydawał się dziwnie nieobecny. Wyglądało na to,
że jeśli któreś z nich zaczyna mieć wątpliwości co do ślubu, to raczej on.
- Tak, chcę - powiedziała Carrie z prostotą. Miała tylko wrażenie, że to trochę
niepoważne - załatwiać pozwolenie na zawarcie związku małżeńskiego razem z
licencją na połów ryb. No, ale jak tłumaczyła sobie niezliczoną ilość razy,
okoliczności były dość niezwykłe.
Ruszyli z powrotem wąską, zakurzoną dróżką wiodącą do chaty. Carrie po raz
pierwszy zobaczyła ją w dziennym świetle. Stała na tle żywej zieleni drzew pięknie
kontrastującej z przejrzystym błękitem jeziora. Rosnące przy brzegu wierzby
płaczące odbijały się w krystalicznie czystej wodzie, a ich wiotkie gałązki
delikatnie muskały jej lśniącą powierzchnię. Otoczenie tchnęło niezmąconym
spokojem.
Chata odcinała się od krajobrazu ciemnym brązem ścian. Carrie podejrzewała,
że od lat nikt jej nie odnawiał. Była mocno zaniedbana, co w pewnym sensie
stanowiło o jej uroku i budziło wspomnienia dawno minionych lat. Na obszerny
ganek wiódł jeden schodek. Brakowało tylko wygodnego fotela na biegunach, by
uzupełnić ten sielski obrazek.
Wnętrze było jednak zaskakująco czyste i schludne. Kyle musiał odwiedzać to
miejsce dość często, ostatnio zapewne całkiem niedawno. Drewniana podłoga była
zamieciona i umyta, a wszystkie przedmioty porządnie poukładane na swoich
miejscach.
Znaleźli nawet trochę rzeczy do jedzenia, ale, jak powiedział Kyle, większość
z nich została przywieziona przez jego matkę z jej sklepu ze zdrową żywnością.
Nie było wśród nich w każdym razie niczego, na co Carrie miałaby ochotę. Kyle
także zrezygnował, widząc pokrywającą wszystkie produkty warstwę kurzu.
Poza strychem w chacie była jedna sypialnia z wielkim mosiężnym łożem,
zarzuconym wielobarwnymi patchworkami.
Kiedy wypakowywali zakupy z toreb, Kyle spojrzał na Carrie spod oka.
- Przemyślałem pewne kwestie - powiedział.
Carrie natychmiast zorientowała się, że nie spodoba jej się to, co za chwilę
usłyszy.
- Tak?
- Muszę pozbyć się tego cholernego klucza. Dopóki tego nie zrobię, nie
będziemy bezpieczni.
Carrie już o tym myślała.
- Komu masz zamiar go oddać?
Kyle przeczesał włosy palcami.
- Niech mnie diabli, jeśli wiem komu.
- Możemy zaufać Batesowi?
- Wątpię.
- Myślisz, że Richards cię wystawił? - na samą myśl, że to Kyle mógł zginąć
w kinie, uginały się pod nią nogi.
Kyle zacisnął usta.
- O to właśnie chodzi. Nie wiem już, komu ufać, a komu nie. Powinienem był
się domyślić, że coś jest nie tak, kiedy Richards umówił się ze mną w kinie.
Gdybym wtedy nie miał innych spraw na głowie, zapytałbym go, dlaczego akurat
tam mamy się spotkać. Ale w tym dniu poznałem też twoich rodziców i ... wiesz,
jak to było.
Rzeczywiście, Carrie doskonale pamiętała scenę ze swoim ojcem w roli
głównej.
- Nie sądzę, żebyś istotnie mógł zmienić bieg wypadków - pocieszyła go.
Richards był profesjonalistą. Gdyby to z nią umówił się w kinie, też by się
zgodziła bez zastrzeżeń.
- Kto zabił Richardsa? - zastanowiła się głośno.
- Nie mam pojęcia.
- Nelson? - przypomniała sobie nazwisko człowieka, którego mieli się ponoć
szczególnie wystrzegać. Pozytywni bohaterowie i czarne charaktery - wszyscy
zaczynali mieszać się ze sobą i nie bardzo już było wiadomo, kto jest kto.
- Wiem tyle, co ty - Kyle wzruszył ramionami.
- Może powinniśmy skontaktować się z FBI - zaproponowała Carrie.
Wydawało jej się, że może to być dobre rozwiązanie. Skoro nie mogą ufać
jednej agencji państwowej, należy zwrócić się do innej.
- FBI nie ma pojęcia o tej sprawie. Mogę dać im klucz, ale nie będą wiedzieli,
co z nim zrobić. Poza tym ludzie, którym na nim zależy, nie dowiedzą się, że ja już
go nie mam.
- Ci, którzy nam zagrażają, będą myśleli, że ciągle go mamy?
- Właśnie tak. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby zabierać cię ze sobą
do tego kina, gdybym miał choć cień podejrzenia, że może tam dojść do takich
rzeczy.
- Wiem o tym.
- Tu jesteś bezpieczna, przynajmniej na razie.
Chata nie była wprawdzie apartamentem w hotelu HiIton, ale dało się w niej
mieszkać. Zresztą Carrie chętnie zamieszkałaby nawet w igloo, pod warunkiem że
razem z Kyle'em.
- Zastanawiałem się, co robić i przemyślałem różne rozwiązania - przerwał,
jakby bał się jej reakcji na to, co powie. - Zdaje się, że będzie najlepiej, jeśli cię tu
zostawię, a sam skontaktuję się z Batesem i...
Carrie wystarczyło to, co już usłyszała.
- Mowy nie ma - powiedziała stanowczo. - Siedzimy w tym razem, pamiętasz?
Razem od samego początku - i do samego końca.
- Carrie, nie - głos Kyle'a brzmiał równie stanowczo, choć on sam usłyszał w
nim także błagalną nutę. - Jesteś w ciąży. Nie mogę cię więcej narażać.
- Ale ...
Kyle ukląkł przed nią, ujmując jej dłonie w swoje.
- Posłuchaj, to jedyny sposób. Wierz mi, bardzo nie chcę zostawiać cię tu
samej, ale wrócę za dzień lub dwa i wtedy się pobierzemy.
- Kyle, proszę, nie zostawiaj mnie. Dokąd pójdziesz? Z kim chcesz
rozmawiać? - pytała rozpaczliwie Carrie. Kyle zamknął oczy i ucałował jej dłonie.
- Nie znam innego sposobu zakończenia tego szaleństwa. Jedno jest pewne,
nie narażę więcej na niebezpieczeństwo twojego życia ani zdrowia. Nigdy.
- Ale ...
- Gdyby było inne wyjście z tej sytuacji, na pewno bym z niego skorzystał, ale
nie ma. Teraz słuchaj uważnie - jego ciemne oczy wpatrywały się w nią z powagą.
- Umiesz strzelać?
Carrie poczuła dziwną suchość w ustach. Przełykanie nagle zaczęło sprawiać
jej trudność. Potrząsnęła głową. Broń palna od dzieciństwa napawała ją lękiem.
Nigdy nie trzymała w ręce nawet damskiego rewolweru, i nie miała na to specjalnej
ochoty.
- Nauczę cię.
- Sama potrafię się obronić - upierała się Carrie. - Naprawdę nie musisz się o
mnie martwić. Znam trochę karate.
- Co?
To co słyszałeś. Pamiętasz ten wywiad, który przeprowadziłam parę miesięcy
temu z tym facetem ubranym jak Wojowniczy Żółw Ninja? Wiesz, tym co uczył w
różnych szkołach?
- Tak, no i co?
- Spotkaliśmy się parę razy i Ronny - on nazywa się Ronny - dał mi trzy
lekcje.
Kyle zacisnął usta i spojrzał na nią z dezaprobatą.
- Jesteś zazdrosny? Nie ma o co - uśmiechnęła się do niego niewinnie. - Ty
prawie mnie nie dostrzegałeś w tym czasie, a poza tym on nic dla mnie nie znaczył,
no, i do niczego między nami, nie doszło. Całowaliśmy się kilka razy, o ile
pamiętam, to wszystko. Nie potrafiłam poważnie traktować dorosłego mężczyzny
przebranego za żółwia. Chociaż był bardzo miły.
- Nie jestem zazdrosny - zaprzeczył Kyle, ale Carrie wiedziała swoje.
Mile ją to połechtało.
- Daj spokój, oczywiście że możesz być zazdrosny - powiedziała
wspaniałomyślnie. - Ja też wolałabym nic nie wiedzieć o innych kobietach w
twoim życiu.
- Nie jestem zazdrosny - powtórzył Kyle cierpliwie. - Ale martwię się o
ciebie. Chyba nie uważasz naprawdę, że możesz obronić się przed kimkolwiek
tylko dlatego, że Żółw Ninja udzielił ci trzech lekcji karate?
- No to spróbuj - Carrie zerwała się na równe nogi. Przyjęła postawę, której
nauczył jej Ronny i uniosła ręce w taki sposób, jakby miała zamiar posiekać go na
równe kawałki brzegiem dłoni. - Nie pójdzie ci ze mną tak łatwo - zaczęła krążyć
wokół Kyle'a w podskokach.
Próbował złapać ją za ręce, ale bez skutku. W końcu dał spokój.
- Carrie, porozmawiajmy poważnie, dobrze?
- Zapewniam cię, że jestem bardzo poważna - wykonała wokół niego krótki
taniec zakończony wyrzutem nogi w górę, który widziała kiedyś na filmie z
Chuckiem Norrisem. Już wtedy wydawało się to dość proste, ale teraz Carrie
zdumiała się, widząc, jak głowa Kyle'a gwałtownie odskakuje w tył. Upadł na
wznak.
- Nic ci nie jest? - pochyliła się nad nim, mocno zaniepokojona. Zaczęła się
obawiać, że wyrządziła mu poważną krzywdę. Przypomniała sobie, jak Ronny
mówił, że najsilniejszy mięsień ludzkiego ciała znajduje się w udzie.
Kyle natychmiast skorzystał z okazji. Zerwał się z podłogi i chwycił Carrie w
Italii, mocnym uściskiem dłoni krępując jej ręce. Carrie protestowała głośno, ale on
nie zwracał na to uwagi.
- Co uczynisz teraz, o przesławna wojowniczko Ninja?
- Kyle, postaw mnie na ziemi! - Carrie wierzgała trochę, ale tak naprawdę
wcale tego nie chciała. Zbyt dobrze czuła się w jego ramionach.
Kyle zataszczył ją do sypialni i razem z nią padł na łóżko. Na szczęście było
bardzo miękkie. Rozbawiony, przytrzymał jej ręce nad głową.
- No i co teraz?
Carrie zastanawiała się, po co tak zawzięcie z nim walczyła, skoro cały czas
marzyła tylko o tym, żeby ją objął i przytulił. Zaśmiała się cicho, usiłując złapać
oddech. Kyle znajdował się teraz zbyt blisko, aby mogła logicznie myśleć.
- Co teraz? - powtórzyła. - Nie wiem, zastanowię się. A ty mógłbyś mnie w
tym czasie pocałować.
Spoważniała i zajrzała mu głęboko w oczy. Kyle puścił jej ręce i zaczął się
podnosić. Obawiając się, że ma zamiar odejść, Carrie zarzuciła mu ręce na szyję i
pierwsza go pocałowała.
I nic.
Rozczarowana otworzyła oczy.
- Nie mam odwagi cię pocałować - szepnął chrapliwie.
Carrie przełknęła rozczarowanie.
- Dlaczego?
- Bo nie umiałbym na tym poprzestać. Walczę ze sobą za każdym razem,
kiedy cię dotykam, a nie mogę się z tobą kochać.
- To już miało miejsce - przypomniała mu z uśmiechem.
Miała nadzieję, że wypadł kusząco. Kyle najwyraźniej miał jakieś skrupuły,
ale Carrie nie zawracała sobie głowy takimi rzeczami. Uniosła głowę i dotknęła
jego ust wilgotnymi wargami. Nawet nie mrugnął, ale Carrie znała go dość dobrze,
by wiedzieć, że jej działania odniosły pożądany skutek.
Zachęcona, pocałowała go ponownie, tym razem śmielej.
Kyle zacisnął powieki, jakby walczył z ogarniającymi go emocjami.
- Kiedy następnym razem będziemy się kochać, będziemy mężem i żoną.
- Och, Kyle - szepnęła Carrie. Uczucie do niego zdawało się szczelnie
wypełniać jej ciało od stóp do głów. - Tak cię kocham.
- Jeśli to prawda, to przestań mnie torturować.
- Nie pocałuję cię więcej, jeśli tego chcesz - zapewniła go, choć była
zaskoczona jego postawą.
- Nie chodzi tylko o pocałunek, tylko o to, jak na mnie działasz.
- A działam? - eksperymentując, poruszyła biodrami i rzeczywiście poczuła,
że ma władzę nad jego ciałem. Kyle zacisnął zęby.
- Carrie - objął ją jedną ręką i unieruchomił.
Carrie miała wrażenie, że jej ciało jest puste i tylko on może je wypełnić,
tylko on może ugasić ten ogień, który w niej zapalił.
- Lepiej żebym nie musiała czekać na ciebie przy ołtarzu - mruknęła, próbując
opanować strach, który znowu zaczynał ją ogarniać. U ścisnęła go mocno, nic już
nie mówiąc. Wiedziała, że nic go nie powstrzyma od wyjazdu. Mogła tylko
siedzieć tu i czekać - i powoli wariować ze zmartwienia.
- Nie bój się, wrócę - obiecał i pocałował ją w czubek nosa. - Nawet końmi nie
odciągną mnie od ciebie.
- Ale chłopcy z rewolwerami mogą spróbować.
- Nie będą mieli okazji.
Nie oszukał jej jednak. Za wszelką cenę chciał wlać w nią trochę otuchy, ale
to, co mówił, nie przyniosło jej ulgi. Wyjeżdżał i narażał się na wielkie
niebezpieczeństwo.
- Trzymaj się i uważaj na siebie - powiedziała tylko, a potem spojrzała mu w
oczy. - Pocałuj mnie teraz.
Kyle pocałował ją delikatnie, a Carrie rozchyliła usta. Poczuła się dziwnie
spokojna. Pocałunek przeciągał się, a jej z każdą chwilą przybywało odwagi i siły.
Kyle bez słowa przekonał ją, że należy do niej bez reszty. Nie musiał przysięgać,
zapewniać, obiecywać. Już oddał swoje życie w jej ręce. W tej chwili Carrie nie
wątpiła, że nie ma rzeczy, jakiej nie zrobiłby w obronie przyszłej żony i ich
nienarodzonego jeszcze dziecka.
Wyjechał za niespełna godzinę.
Carrie do zmierzchu spacerowała nad jeziorem i po otaczającym chatę lesie.
Piękno krajobrazu i bliskość wody uspokajały ją, a teraz najbardziej potrzebowała
właśnie spokoju. Kyle przed odjazdem uparł się, żeby jej pokazać, gdzie jego
matka trzyma rewolwer. Carrie nie miała najmniejszego zamiaru go używać, ale
Kyle wydawał się spokojniejszy, wiedząc, że w razie potrzeby będzie miała do
niego dostęp.
Tej nocy nie spała dobrze. Przewracała się z boku na bok, budziły ją
koszmary, w których widziała Kyle'a atakowanego przez jakieś potwory. Wstała
jeszcze przed świtem, zaparzyła dzbanek herbaty i usiadła na werandzie w
oczekiwaniu na wschód słońca.
Przez cały dzień wynajdywała sobie różne zajęcia, ale miała wrażenie, że nie
wytrzyma kolejnej samotnej nocy i dnia. Nie wiedziała, co pocznie, jeśli Kyle nie
wróci. Do miasteczka było dobre dziesięć mil, ale gdyby nawet tam dotarła, nie
miałaby pojęcia, do kogo się zwrócić ani jak dojechać do Kansas.
Marzyła, żeby porozmawiać z siostrą. Tęskniła za Cathie i rodzicami, a nawet
za Clyde'em, niech Bóg ma drania w opiece.
Wszystko wydawało jej się dziwne i obce. Tęskniła za domem i wszystkimi
zdobyczami cywilizacji, które tak fantastycznie ułatwiają ludziom życie. Oddałaby
swoją tygodniową pensję, żeby móc w jakikolwiek sposób rozproszyć ciemności
tej nocy.
Bez radia i telewizora była zupełnie odcięta od świata. Jeszcze przed
zmrokiem poszła do łóżka, ale leżała bezsennie, czujna i spięta.
Nagle usłyszała jakiś dźwięk dobiegający z oddali. Usiadła i wytężyła słuch.
Dźwięk powtórzył się, dziwny, niepodobny do zwykłych odgłosów nocy.
Przypominał trochę pomruk samochodowego silnika. Carrie odrzuciła kołdrę i
omal nie wypadła z łóżka w gorączkowym dążeniu, by jak najszybciej ustalić
źródło dźwięku.
Modląc się, żeby to był Kyle, rzuciła się do wyjścia. Ale jeśli to był ktoś inny?
Na samą myśl oblał ją zimny pot. To może być ktoś inny, zabójca Richardsa, który
dowiedział się o ich kryjówce i przyjechał odebrać klucz.
Carrie rozejrzała się wokół, gorączkowo szukając jakiegoś miejsca, w którym
mogłaby się schować. Niestety, na myśl przyszedł jej tylko strych, a tam na pewno
zaraz by ją odkryto.
Kyle miał rację. Kiedy jej życie znalazło się w niebezpieczeństwie, nie
myślała serio o wykorzystaniu wiedzy nabytej podczas trzech lekcji karate. Ale nie
miała też zamiaru użyć broni palnej. Może to głupie, ale nawet myśl o tym była dla
niej nie do przyjęcia.
Dźwięk, początkowo słaby i daleki, przybierał na sile. Carrie, przyklejona
plecami do ściany, przysunęła się do okna. Stała tam chwilę, sztywna z
przerażenia, aż w końcu zebrała się na odwagę i wyjrzała.
Rzeczywiście był to samochód, ale nie Kyle'a.
Serce Carrie biło głośno jak afrykański tam-tam. Miała wrażenie, że za chwilę
z hukiem eksploduje jej w piersi. Ale kiedy samochód zatrzymał się w końcu przed
chatą, Carrie z niewypowiedzianą ulgą zobaczyła na bocznych drzwiach napis
"Harris - Zdrowa Żywność" i zorientowała się, że nieoczekiwanym gościem jest
matka Kyle'a.
Podeszła do drzwi, otworzyła je drżącymi jeszcze rękami i stanęła boso na
ganku.
- Dobry wieczór - zawołała Lilian Harris; wysiadając ze starego forda.
- Dobry wieczór. Jestem Carrie Jamison.
Carrie inaczej wyobrażała sobie matkę Kyle' a. Stała przed nią wysoka,
postawna kobieta o krótko, niemal po chłopięcemu obciętych włosach koloru
srebra. Gdyby nie te włosy, Carrie nie dałaby jej nawet czterdziestu lat - a
wiedziała przecież, że ma pięćdziesiąt z okładem.
- Zastałam Kyle'a?
- Nie ma go w tej chwili - Carrie przytrzymała drzwi. - Proszę do środka.
Piętnaście minut później, popijając ziołową herbatę, Carrie kończyła
opowiadanie mrożącej krew w żyłach historii o porwaniu, Billym Bobie alias
Maxie Sandersie, kluczu, agencie Richardsie i jego nagłej śmierci, czyli o tym
wszystkim, co sprawiło, że siedziała w odciętej od świata leśnej chacie,
zamartwiając się o Kyle'a.
- Według tego, co mówią moje runy, Kyle'owi nie grozi żadne poważne
niebezpieczeństwo - powiedziała Lilian uspokajająco.
Carrie nie była pewna, czy powinno ją to istotnie pocieszyć. Osobiście
wolałaby coś nowocześniejszego, na przykład telefon od Kyle'a albo żeby on sam
przyjechał tu samochodem.
- Cieszę się, że mogłam cię w końcu poznać - powiedziała Lilian. - Szkoda
tylko, że w takich okolicznościach.
- Ja też się cieszę, że panią poznałam. Kyle często o pani wspomina. Lilian
parsknęła śmiechem, kołysząc się na drewnianym krześle stojącym koło kominka.
- Ja myślę. Muszę powiedzieć, że inaczej sobie ciebie wyobrażałam.
- Mnie? - Carrie położyła dłoń na piersi.
- Nie chciałabym, żeby zabrzmiało to niepochlebnie, ale nie sądziłam, że
jesteś taka drobniutka.
Carrie wiedziała, o co chodzi. Ona także inaczej wyobrażała sobie matkę
swojego ukochanego. Spodziewała się kogoś w sandałach, o długich splątanych
włosach i obwieszonego kolorowymi koralikami. A tymczasem zobaczyła
szykowną, krótko ostrzyżoną czuprynę i delikatny naszyjnik z trzema kryształkami.
Ubrana była w rzeczy, które Carrie sama chętnie by założyła - pomijając kryształki.
Lilian wyglądała dokładnie na to, czym była - zwolenniczkę zdrowego żywienia
poważnie traktującą swój interes.
- To pewne przeżycie dowiedzieć się, że jedyny syn zakochał się po raz
pierwszy w życiu - powiedziała w zadumie Lilian. - Wiedziałam, że to kiedyś
nastąpi, tyle że trochę później niż zazwyczaj. Ale czego można się spodziewać po
człowieku, który głosował na Busha?
Carrie roześmiała się.
- Być może teraz Kyle zrozumie uczucie, które łączyło mnie z jego ojcem.
Carrie nie wiedziała, czy powinna coś powiedzieć, a jeśli tak, to co.
Kyle nie myślał zbyt ciepło o swoim nieznanym ojcu. Kiedy wspominał o
Księżycowym Gońcu, dość ostro dawał wyraz dezaprobacie wobec niego i jego
stylu życia.
Lilian wpatrywała się w swój kubek. Przyćmiony blask lampy naftowej
oświetlał tylko fragment pokoju w pobliżu kamiennego kominka. Carrie siedziała
przed nim na plecionym dywaniku, popijając swoją herbatę.
- Czy Kyle ciągle chce rzucić pracę? - zapytała Lilian.
- Nie sądzę.
- To dobrze. Jesteście świetnie dobraną parą, na antenie i poza. Nie
chciałabym, żeby zakończył swoją karierę w KUTE na tym etapie.
Teraz Carrie wbiła wzrok w kubek z herbatą.
- Powiedział pani, że jestem w ciąży?
- Nie, coś podobnego! - rozpromieniła się Lilian. - To cudownie!
- Postanowiliśmy się pobrać. Przyjechaliśmy tu wieczorem, a następnego dnia
rano wybraliśmy się do Jansenville po zezwolenie na ślub. Widzieliśmy się z
panem Henleyem, który jest sędzią pokoju. - Nie wymieniła innych jego tytułów.
- Jest także wyświęconym duchownym.
- Naprawdę? - Carrie szczerze się ucieszyła.
- Domyślam się, że Kyle opowiedział ci o mnie i swoim ojcu - powiedziała
Lilian tak cicho, że Carrie ledwo ją usłyszała.
- Tylko trochę.
- Tego lata, kiedy się poznaliśmy, miałam dziewiętnaście lat. Mieszkałam
wtedy w Haight-Ashbury i byłam przekonana, że wszystko, czego potrzeba temu
światu, to miłość. Oczywiście występowałam przeciw wojnie w Wietnamie.
Poznałam Księżycowego Gońca na spotkaniu protestacyjnym, gdzie on i jego
koledzy palili swoje powołania do wojska.
Zobaczyłam go, i od chwili gdy spotkały się nasze oczy, wiedziałam, że już
nigdy nie będę tą samą osobą. I miałam rację. Tej pierwszej nocy siedzieliśmy i
rozmawiali aż do świtu. Szkoda, że nie potrafię przekazać ci siły uczucia, które
owładnęło nami od pierwszej chwili. Wydawało mi się, że przez całe życie
czekałam na tego jednego człowieka. On czuł to samo.
- Ale odszedł. - Carrie natychmiast pożałowała tych słów. - Kyle ci to
powiedział, prawda?
- Owszem - przyznała Carrie niechętnie. - Przepraszam, nie powinnam była
tego powtarzać.
- Księżycowy Goniec nie odszedł ode mnie. Nawet teraz, po tych wszystkich
latach, nie mogę w to uwierzyć. Nie wiedział, że ma nam się urodzić Ringo - to
znaczy Kyle. Gdyby wiedział, poruszyłby niebo i ziemię, żeby nas znaleźć .. -
Lilian wygładziła niedostrzegalną fałdkę na spódnicy. - Być może to tylko pobożne
życzenie starej kobiety, która nie jest w stanie zapomnieć jedynej prawdziwej
miłości swojego życia. Byli później inni mężczyźni, ale tylko raz rzeczywiście
myślałam o zamążpójściu, wiele lat temu.
- Sprzeciwiała się pani przemocy?
- O tak, i nadal jestem gotowa z nią walczyć.
- Ale ma pani rewolwer. Kyle mi go dał. Uparł się, że to dla mojego
bezpieczeństwa, kiedy jego nie będzie. - Spojrzała w stronę kuchennego kredensu,
gdzie na razie spokojnie spoczywała broń.
- Należał do jego ojca. Mam nadzieję, że nie próbowałaś z niego strzelać.
- Oczywiście, że nie.
- Bogu dzięki. Nikt go nie używał od ponad trzydziestu lat. Księżycowy
Goniec dał mi go z tego samego powodu. Sądził, że może mi się przydać do
obrony.
- Przed kim? - Carrie chciała dowiedzieć się jak najwięcej o rodzicach Kyle'a.
- Przed policją. Księżycowy Goniec był zamieszany w jakąś sprawę, o której
nigdy nie mówił. Mnie też nie mógł powiedzieć, dla mojego własnego
bezpieczeństwa, ale sądzę, że wiem, o co chodziło .. Pamiętaj, że to były
niespokojne czasy. Nasi chłopcy ginęli na obcej ziemi, a wraz z nimi umierała
przyszłość naszego kraju. Ludzie teraz już tego nie rozumieją. Jestem dumna, że
udało mi się wziąć udział w marszach protestacyjnych. Wierzę, że przyspieszyły
koniec wojny i uratowały wielu Amerykanów.
- Ale mówiła pani o ojcu Kyle'a. - Carrie skierowała rozmowę na temat, który
najbardziej ją interesował.
- Tak, o Księżycowym Gońcu. Podejrzewam, że był związany z grupą
bojówkarzy, którzy chcieli wysadzić budynek ROTC w jakimś kampusie.
- I wysadzili?
- Nie jestem pewna. Wiele organizacji wysadzało wtedy różne budynki. Był
między innymi jeden należący do ROTC, ale nie ten, który Księżycowy Goniec,
moim zdaniem, planował wysadzić. Oczywiście zabawy z materiałami
wybuchowymi są zawsze bardzo niebezpieczne.
- Naturalnie - Carrie wzdrygnęła się na myśl o ludziach, z narażeniem życia
protestujących przeciw wojnie. Historia opowiedziana przez Lilian była doskonałą
ilustracją tezy, że przemoc rodzi przemoc.
- Wielu z nas utraciło przyjaciół. Jeden wybuch ...
- Tak? - zachęciła ją Carrie ostrożnie.
- To był wypadek - powiedziała Lilian. Głos jej drżał na wspomnienie tamtych
bolesnych dni. - Zginęli trzej studenci. Próbowałam dowiedzieć się czegoś o
Księżycowym Gońcu, ale mi się nie udało. Widzisz, nie wiedziałam, jak się
naprawdę nazywa. Nie powiedział mi swojego nazwiska dla mojego własnego
dobra. Do dziś go nie znam.
- A czy on wiedział, jak pani się nazywa?
- Nie - Lilian uśmiechnęła się smutno. - Wyrzekłam się rodziców i nazwiska.
- Rozumiem.
- Nie sądzę, żebyś to rzeczywiście rozumiała, ale pamiętaj, że byłam wtedy
bardzo młoda i głupia. Kiedy odkryłam, że jestem w ciąży, szybko przypomniałam
sobie, jak się nazywam, i wróciłam do domu, do Kansas. Dzięki Bogu miałam
wspaniałych rodziców.
- Pomogli pani stanąć na własnych nogach?
- O tak, ale to trochę trwało. Źle znosiłam ciążę i strasznie upadłam na duchu.
Bardzo się starałam, ale nie mogłam zapomnieć o Księżycowym Gońcu, chociaż
przypuszczałam, że zginął.
Carrie przymknęła oczy, modląc się, żeby Kyle bezpiecznie do niej wrócił.
- Lubię sobie myśleć, że ojciec Kyle'a zdziwiłby się, gdyby go teraz poznał.
Kto by pomyślał, że dwoje hipisów spłodzi takiego konserwatywnego
republikanina?
- Niech mu pani da troszeczkę czasu - Carrie filuternie zmrużyła oko.
- Do trzydziestki żyłam trochę jak we śnie, a kiedy się w końcu obudziłam,
było już za późno. Osobowość Kyle'a już się ukształtowała. Prawdę mówiąc,
bardziej przypomina mojego ojca niż mnie czy Księżycowego Gońca.
Carrie położyła rękę na brzuchu, zastanawiając się, jakie będzie to dziecko,
które tam rośnie, i jakie też czeka je życie.
- Kiedy Kyle miał dziesięć lat, prawie wyszłam za mąż. Za sprzedawcę
naturalnego jogurtu z Missouri. Rozumieliśmy się i myślę, że dobrze by nam się
razem żyło. Ale jak przyszło co do czego, pojęłam, że wychodzę za niego nie z
tych powodów, co trzeba. Bardzo go lubiłam, był dobrym człowiekiem i byłby też
dobrym ojczymem, ale wiesz, brakowało między nami tej iskierki. Nie było tak, jak
z Księżycowym Gońcem.
Czasem zastanawiam się, jaki wpływ miałoby na Kyle'a moje małżeństwo z
Haroidem. Wtedy Kyle uważał, że to znakomity pomysł. Był wściekły, kiedy mu
powiedziałam, że odwołałam ślub - zaśmiała się. - Uciekł, i to dalej, niż ktokolwiek
mógł podejrzewać. Gdybyśmy go nie znaleźli, zanim dotarł do Missisipi, pewnie
już bym go nie zobaczyła - znowu zachichotała, jakby wspomnienia ją rozbawiły. -
Pewnie się zdziwisz, jeśli ci powiem, że Kyle jest pod wieloma względami
podobny do mnie. Jest typem człowieka, który kocha tylko jeden raz. Kiedy taki
mężczyzna wiąże się z kobietą, to na całe życie.
Słowa Lilian dodały Carrie sił.
- Zrobię wszystko, żeby być dla niego dobrą żoną.
- Dać ci radę? - spytała Lillan, powoli pochylając się i obejmując rękami
kolana.
- Oczywiście.
- To pewnie pierwszy i ostatni raz, kiedy udzielam ci jakiejkolwiek rady. Nie
bardzo się do tego nadaję. Ale mojego syna znam na wskroś i mogę ci powiedzieć,
co zrobić, żeby był zadowolony.
- Tak?
- Kochaj go z całego serca.
- Kocham go - powiedziała Carrie z mocą.
- I zawsze trzymaj pod ręką mnóstwo przepisów na kurczaka. Uwielbia drób.
Rozdział 17
Kyle musiał przemyśleć wiele spraw, ale nie bardzo mu się ta udawało.
Próbował skupić się na biegu zdarzeń, które przywiodły go da punktu, w jakim się
obecnie znajdował, ale za każdym razem przed jego. oczami pojawiała się twarz
Carrie, uniemożliwiając mu magiczne rozumowanie.
Teraz chciał już mieć całe ta szaleństwa za sobą, wrócić da Carrie i jak
najszybciej się z nią ożenić. Chyba mało komu aż tak się spieszyła do miodowego
miesiąca.
Nie był pewny, czy może zaufać Batesawi, ale nie miał wyboru. Zaraz po
powrocie do Kansas skontaktował się z nim i umówił na spotkanie.
Czekał na agenta w pobliżu meksykańskiej restauracji, w której mieli się
spotkać, dla zabicia czasu przymierzając zimowe płaszcze w sklepie naprzeciwka.
Przymierzył ponad dziesięć i już musiał zacząć się opędzać ad sprzedawcy, kiedy
zauważył Batesa. Towarzyszył mu agent, którego. Kyle nie znał.
Najwyraźniej postanowili zjeść obiad al fresco, ba usiedli przy jednym ze
stolików na patia, w cieniu kolorowych parasoli, reklamujących różne rodzaje
piwa. Nawet gdyby Kyle nie wiedział, że są ta agenci rządowi, domyśliłby się tego
natychmiast. Zdradzało ich wszystko: nienaganny krój garniturów, postawa, fakt,
że siedzieli obok siebie, obaj plecami da ściany.
Rozbawiany, Kyle spojrzał na jedynego poza nimi klienta restauracji
siedzącego. na zewnątrz. Była to starsza kobieta, sącząca mocno osoloną margaritę.
Kyle skrzywił się. Kobieta była brzydka, upiornie brzydka. Okrucieństwo nie
leżało w jego naturze, ale nie wyobrażał sobie jedzenia obiadu naprzeciw kogoś,
kto wyglądał, jakby cały dzień ssał cytryny. Kobieta miała na sobie duży kapelusz i
rękawiczki, które byłyby bardziej na miejscu na eleganckim garden party, niż w
meksykańskiej knajpie.
Kyle oderwał się w końcu od płaszczy i już ruszał w kierunku restauracji,
kiedy coś kazała mu się zatrzymać. Ponownie spojrzał na kobietę, tym razem
uważniej. Wydała mu się dziwnie znajoma. I nagle zorientował się, skąd zna tę
twarz. Miał wrażenie, że się dusi, zabrakło mu powietrza. Pani Margarita nie była
żadną panią. Ta był Max Sanders przebrany za kobietę.
Kyle musiał przyznać, że znajomy kryminalista jest mistrzem przebrania. Na
pierwszy, a nawet na drugi rzut oka Kyle nie byłby w stanie go rozpoznać. Bates i
jego nowy partner niczego. nie podejrzewali, a byli to w końcu profesjonaliści.
Jedno była pewne - Kyle nie mógł teraz tak po prostu przejść przez ulicę i
wręczyć agentom kluczyka, którego miał już naprawdę dosyć. Zaczynał wątpić,
czy kiedykolwiek uda mu się pozbyć tego. kłopotliwego kawałka metalu.
Pojawienie się Sandersa stanowiło poważny problem. Kyle zastanawiał się,
skąd zbieg dowiedział się o spotkaniu. Czy ta Bates mu powiedział? Wątpliwe, w
takim wypadku nie musiałby się przecież przebierać.
Przyszło mu do głowy, że Sanders mógł założyć podsłuch na jego telefonie.
Aż jęknął nad własną głupotą. Chciał sprawić na Batesie wrażenie, że cały czas
siedział w domu, więc na wypadek, gdyby agentowi przyszło na myśl go
namierzyć, zadzwonił da niego od siebie. Był przy tym bardzo. dumny ze swojego
sprytu.
Teraz siedział bezpiecznie ukryty za wieszakiem na płaszcze, zastanawiając
się, co robić. Wiedział, że Bates bardzo chciał się z nim spotkać, przede wszystkim
aby zdobyć dodatkowe informacje na temat śmierci Richardsa.
Sanders też pewnie chętnie by się z nim zobaczył, ale Kyle wiedział, że nie po
to, żeby uciąć sobie miłą pogawędkę. Chciał dostać ten cholerny klucz.
Kyle miał też inny problem. Carrie pewnie odchodzi już tam od zmysłów.
Pomimo że obiecała siedzieć w chacie i nigdzie się nie ruszać, za bardzo jej nie
ufał. Było by to dokładnie w jej stylu, wyruszyć za nim i wpakować się w jakieś
kłopoty..
Nie miał wyboru. Musiał do niej wrócić, zanim coś głupiego przyjdzie jej do
głowy.
Carrie tymczasem siedziała koło domku z paczką chusteczek higienicznych na
kolanach, wpatrując się w ścieżkę, która wiodła od drogi. Siedziała tak od
wczesnego ranka. Wyczekując. Nasłuchując. I zamartwiając się, oczywiście. Matka
Kyle'a twierdziła, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, ale Carrie nie miała aż
takiego zaufania do jakichś run.
Lilian wyjechała rano, obiecując wrócić za dzień lub dwa. Bez niej dom
wydawał się cichy i pusty. Carrie sama była zaskoczona faktem, że tak polubiła tę
kobietę. A teraz siedziała z paczką chusteczek pod ręką, na wypadek, gdyby miała
zacząć użalać się nad sobą.
Nagle u szczytu drogi pojawiła się chmurka kurzu. Carrie wstała powoli.
Serce podeszło jej do gardła, kiedy tak stała nieruchomo czekając, aż na drodze
pojawi się samochód. W tej chwili nie zastanawiała się, czy będzie to przyjaciel,
czy wróg. Wszystko było lepsze od tego okropnego czekania. Kiedy zobaczyła w
końcu znajome bmw, łzy napłynęły jej do oczu. Kyle zatrzymał się przed domem, a
Carrie, szlochając histerycznie, podbiegła do niego. i rzuciła mu się na szyję. Kyle
podniósł ją i mocno przycisnął do siebie, jedną ręką trzymając ją w talii, drugą
zanurzając w jej włosach. Jego usta odnalazły jej wargi i na przemian śmiejąc się i
płacząc, zaczęli się całować, wypowiadając jakieś niezrozumiałe słowa.
- Spóźniłeś się - powiedziała Carrie między pocałunkami.
Jej ciało zareagowało natychmiast na jego dotyk. Opuścił ją lęk i napięcie,
rozluźniła się i uspokoiła. Znaleźć się znowu w jego ramionach było
niewyobrażalną ulgą. Nagle, ku własnemu zaskoczeniu, zapragnęła go gorąco.
Zdziwiła się, że może myśleć o takich rzeczach w chwili, kiedy liczy się tylko fakt,
że Kyle wrócił do niej cały i zdrowy.
- Wiem, przepraszam.
- Co się stało? - zapytała, okrywając całą jego twarz pocałunkami.
Nie mogła się nim nacieszyć.
- Zaraz. Ja też muszę cię pocałować.
Co też zrobił, i to nie raz. Powoli postawił ją na ziemi, oddychając ciężko,
podobnie jak ona.
- Co się stało? - powtórzyła Carrie, teraz już trochę niespokojna.
- Nic poważnego, nie denerwuj się.
- Powiedz mi - wzięła go za rękę i pociągnęła do środka, gdzie było chłodniej.
Kyle usiadł w fotelu na biegunach, który jeszcze całkiem niedawno
zajmowała jego matka, i posadził sobie Carrie na kolanach. Pocałował ją w skroń.
Carrie ujęła jego dłoń i ucałowała ją czule.
- Kiedy jechałem do Kansas, przyszło mi do głowy, że mam wprawdzie klucz,
ale nie wiem, do czego.
- Na pewno do skrytki z fałszywymi matrycami, Richards nam to powiedział,
pamiętasz?
- Tak, ale czy możemy wierzyć w to, co on mówił? - O tym Carrie nie
pomyślała, wierzyła w słowa agenta jak w Ewangelię.
- Nie wiem. Ale wszystko, co mamy, mieliśmy - poprawiła się - to ten klucz.
- Mamy - powiedział Kyle ponuro. - Ciągle go mam. Na moje rendez -vous z
Batesem przybył też Sanders. Ten klucz niedługo wrośnie mi w kieszeń. W żaden
sposób nie mogę się go pozbyć.
- Och, Kyle. - Ich życie nie wróci do normy, dopóki mają ten głupi klucz.
- Tylko że on nie jest do skrytki z matrycami.
Carrie poczuła, że kręci jej się w głowie. W pierwszej chwili pomyślała, że
Kyle odnalazł rulony złotych monet, worki diamentów - a może bezcenny
komputerowy mikroprocesor.
- Przede wszystkim dokładnie sobie obejrzałem ten klucz - Kyle odpowiedział
na pytanie, które dopiero miała mu zadać - i doszedłem do wniosku, że jest to
kluczyk do skrzynki depozytowej. Nie mam takiej skrzynki, nigdy nie miałem. Nic
innego nie przychodziło mi do głowy. Ale potem zauważyłem, że. coś jest na nim
napisane. Wyglądało na numer, tylko farba już dawno zeszła.
- Klucz do schowka bagażowego - rzuciła bez tchu Carrie.
- W rzeczy samej.
- Znalazłeś schowek? Jak? To przecież szukanie igły w stogu siana.
- Całkiem po prostu. Próbowałem sobie wyobrazić, co ja bym zrobił, gdyby
policja deptała mi po piętach, a ja musiałbym coś ukryć. Zacząłem szukać
schowków między Wheatland i Kansas.
- Nic dziwnego, że zabrało ci to tyle czasu. - Carrie spojrzała na niego z
mieszaniną podziwu dla jego cierpliwości i złości, że kazał jej tak długo czekać.
- Masz rację, to było szukanie igły w stogu siana - ciągnął Kyle. - Ale w
końcu znalazłem ten schowek. W zapyziałym miasteczku, gdzie dworzec
autobusowy jest największym budynkiem w całym okręgu.
- Co było w środku?
- Papiery, notatki, wydruki komputerowe. Usiadłem i przeczytałem, ile dałem
radę, ale nie bardzo wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Prawdę mówiąc
wyglądało to jak dowody.
- Dowody?
- Sądzę, że Sanders szantażuje Nelsona.
- Na pewno. - Wydawało się to logiczne. - Dziwne, że agenci na to nie wpadli.
- Założyli, że to kluczyk do skrytki depozytowej.
- To co robimy?
- Nie wiem już, komu wierzyć. Nie wiem, co teraz robić.
- Za to ja wiem. - Carrie uśmiechnęła się radośnie. - Pobierzmy się - Spojrzała
na zegarek. - Godzina ci wystarczy?
Kyle popatrzył na nią, jakby mu właśnie zaproponowała pływanie nago w
przerębli.
- Chcesz ślubu? Teraz?
- Masz zamiar mi powiedzieć, że zmieniłeś zdanie?
- Nie, tylko myślałem ... Może byłoby lepiej, gdybyśmy poczekali, aż to
wszystko się skończy?
- Nie sądzę. Nie dam ci się wykiwać, mój drogi. Obiecałeś mi małżeństwo.
Poza tym twoja matka powiedziała mi...
- Moja matka? Lilian Harris udzieliła ci porady małżeńskiej?
- Tak. Powiedziała, że mam cię kochać i jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, do
tej rady chętnie się zastosuję. To raczej ten drób budzi moje wątpliwości. Nie
przyznałam się jej, że marna ze mnie kucharka.
- Drób?
Carrie zachichotała, ucałowała go i zeskoczyła mu z kolan.
- No, jeśli uciekniesz mi sprzed ołtarza, to usłyszysz o moim tacie.
Kyle parsknął śmiechem i poszedł do sypialni zmienić ubranie.
Ceremonia zaślubin była równie piękna, co krótka. Trwała niecałe pięć minut,
w czasie których przysięgli sobie nawzajem miłość, wierność i uczciwość
małżeńską. Kyle czuł, że istotnie wypełnia go miłość, jakiej nie przewidział w
swych najdzikszych snach.
Carrie promieniała. Miała na sobie prostą letnią sukienkę, twarz nietkniętą
makijażem i polne kwiaty we włosach. Jej oczy lśniły miłością i szczęściem. Kyle
nie wiedział, czy sprawił to ten szczególny dzień, czy też może zawsze była tak
piękna, a on po prostu był ślepy przez cały ten czas, zanim pojechali razem do
Teksasu.
Żałował, że nie może dać jej ślubu, na jaki zasługuje, z muzyką organów,
mnóstwem kwiatów i wielkim przyjęciem dla wszystkich, którzy chcieliby dzielić z
nimi ich szczęście.
Tymczasem stali, trzymając się za ręce, twarzami zwróceni do siebie, sami w
pustym kościele, powtarzając za pastorem Henleyem słowa przysięgi. Później dwaj
przyjaciele pastora, występujący w roli świadków, złożyli swoje podpisy, a on
wręczył młodej parze świadectwo zawarcia związku małżeńskiego.
- Bądźcie razem szczęśliwi i żyjcie w pokoju. To rozkaz. - Poprawił swój
aparat słuchowy. - Do licha, zawsze się psuje, kiedy mam coś ważnego do
powiedzenia.
- Dziękujemy. - Carrie serdecznie ucałowała go w oba policzki, które
natychmiast przybrały barwę dojrzałych pomidorów.
- Nie udzielam obecnie zbyt wielu ślubów, ale zawsze bardzo mi zależy, żeby
ci, którym go udzieliłem, dochowali przyrzeczeń.
- Dochowamy. Dziękujemy za wszystko - powiedział Kyle.
Kiedy wracali już do domu, czuł, że jest tak wiele rzeczy, które chciałby
powiedzieć Carrie.
- Jaka szkoda, że nie mogłaś mieć pięknego tradycyjnego ślubu, z przyjęciem
weselnym, z twoimi rodzicami...
- Było cudownie - szepnęła tylko w odpowiedzi.
Kyle stanął w cieniu dębu rosnącego koło domu. Zachodzące słońce odbijało
się w spokojnych wodach jeziora.
- Zjemy obiad?
- Później - odparła Carrie ku jego zaskoczeniu.
- Masz inne plany?
- O tak - powiedziała z uwodzicielskim uśmiechem, pod wpływem którego
zmiękły mu kolana. Carrie złapała go za krawat i pociągnęła za sobą do sypialni.
Kyle zresztą nie potrzebował dodatkowych zachęt - w tej chwili pragnął tylko
jednego: swojej żony.
- Może nie zauważyłeś ... - Carrie rozwiązała mu krawat, zsunęła z szyi i
powiesiła na mosiężnej ramie łóżka.
- Czego? - Kyle odpiął górny guziczek jej sukienki, przesuwając dłonią po
twardych, jędrnych piersiach. Rozpiął w końcu cały przód sukienki i zsunął jej z
ramion satynowy staniczek.
Milczeli oboje, nie śmiąc nawet głośniej odetchnąć.
Kyle powoli powiódł palcem wokół różowych brodawek. Patrzył,
zachwycony idealną krągłością jej piersi.
Teraz musiał ją pocałować. Ujął jej twarz w swoje dłonie i powoli zbliżył usta
do jej ust. Carrie rozchyliła wargi. Ich języki spotkały się. Westchnęła. Kyle
zaniósł ją na łóżko i zrzucił to, czego nie zdążyła z niego zdjąć Carrie. Potem
pomógł jej oswobodzić się z ubrania, przeklinając wszystkie te warstwy, które
kobiety zawsze mają na sobie.
Oboje byli teraz niecierpliwi, drżący. Wydawało się, że od ich jedynej nocy w
Dallas minęły wieki, ale Kyle nie zapomniał ani jednej chwili. Chciał Carrie
znowu. Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie.
- Pospiesz się - szepnęła gorączkowo.
Kyle nie dał się dwa razy prosić. Osunął się na nią. Carrie rozchyliła kolana. Z
zamkniętymi oczami, z jękiem rozkoszy, wszedł w nią jednym szybkim ruchem.
Jej ciało było jak miękka, ciepła rękawiczka, w którą wsuwał swoje. Carrie
obejmowała go, dotykała, głaskała, obiecując jeszcze większą przyjemność, niż ta,
której doznawał.
Niemal w tym samym czasie oboje sięgnęli szczytu, wydając krótki zduszony
krzyk. Leżeli jeszcze przez chwilę, dysząc ciężko w spazmatycznym uścisku.
Potem przytulili się do siebie, szepcząc, śmiejąc się i całując od czasu do czasu.
Kyle był wyczerpany, nieprzytomnie szczęśliwy i bardzo śpiący.
Musieli zasnąć oboje, bo następną rzeczą, jaką Kyle zobaczył, była Carrie
sennie zabawiająca się włosami na jego piersi.
- To wstyd - mruknęła, pieszczotliwie trącając go nosem - że marnujemy
naszą noc poślubną na spanie, zamiast ćwiczyć ... inne rzeczy.
- Masz coś konkretnego na myśli? - uniósł brwi.
- Oczywiście. - W jej ciemnych oczach zalśniły iskierki.
Delikatnie przewróciła go na wznak, a następnie położyła się na nim. Kyle nie
potrzebował dalszej gry wstępnej. Był już bardziej niż gotowy.
Ujął w dłonie talię Carrie, próbując posadzić ją na sobie.
- Zaraz - obiecała, odsuwając jego ręce.
Uniosła się, pochyliła i chwyciła za wezgłowie łóżka, kołysząc piersiami w
pobliżu jego ust. Kyle nie wiedział, czy o to jej chodziło, ale skorzystał z
nadarzającej się rozkosznej sposobności. Podniósł głowę, złapał wargami jeden z
sutków i zaczął ssać. Carrie wydała okrzyk zdumienia, ale chwilę później
westchnęła i znieruchomiała. Kyle podniósł się jeszcze trochę, a ona pochyliła się
głębiej. Pieścił jedną pierś, potem drugą ...
Nachyliła ku niemu twarz, a kaskada jej włosów opadła wokół niego jak gęsta
zasłona. Wzdychając, zaczęła poruszać się na nim, jak jeździec na koniu pełnej
krwi. Była to najsłodsza tortura, jaką mógł sobie wyobrazić.
- Carrie, kochanie, proszę - jęknął, chwytając ją w pasie i wyginając ciało w
łuk.
Carrie usiadła, odgarnęła włosy z twarzy, próbując złapać oddech. Położyła
dłonie na jego szerokiej piersi i przejechała paznokciami po ciepłej, lekko
wilgotnej skórze.
Kyle nie wiedział, co to za gra, ale czuł, że albo Carrie skończy to, co zaczęła,
i to szybko, albo zaraz będzie za późno. Zbliżał się do granicy wytrzymałości.
Carrie uniosła biodra i powoli, jakby miała mnóstwo czasu, opuściła ciało na niego.
Było to niezwykłe doznanie. Kyle zacisnął zęby, nie chcąc stracić panowania nad
sobą. Kiedy już opadła na niego, znowu chwyciła się wezgłowia. Zaczęła się
rytmicznie poruszać. Kyle jęknął. Carrie także. Zamknął oczy z ulgą, czując, że
doświadczana przez niego ekstaza jest także jej udziałem. To musi być niebo,
stwierdził. Kilka sekund później wiedział, że dłużej nie wytrzyma, i miał rację. Ta
rozkosz z pewnością nie była z tego świata.
Kiedy następnego ranka Carrie wstała, czuła się kochana, zaspokojona i
wypoczęta. Ziewając, przewróciła się na wznak i przeciągnęła się powoli.
Otworzyła oczy i zobaczyła, że Kyle siedzi i przygląda się jej z czułością.
- Dzień dobry, mężu - powiedziała, wzdychając.
To niemożliwe, żeby byli małżeństwem, a jednak to prawda.
- Dzień dobry, żono - odparł Kyle, pochylając się nad nią i całując w usta. -
Dobrze spałaś?
Kiwnęła głową.
- A ty?
- Jak kamień. - Odsuwając pasmo włosów z jej twarzy, pozostawił przez
chwilę dłoń na rozgrzanym policzku. Patrzył na nią z troską. Carrie zastanawiała
się, dlaczego.
- Musimy podjąć kilka ważnych decyzji. Na przykład kiedy wracać do
Kansas.
- Nie dzisiaj, proszę. - Carrie nie chciała myśleć o Sandersie, kluczu i tajnych
służbach. Może było to dziecinne z jej strony, ale od miesiąca oboje żyli w
ogromnym napięciu. Uważała, że przyda im się trochę czasu tylko po to, aby mogli
nacieszyć się sobą.
- Ależ, Carrie ...
Carrie usiadła i położyła mu dłoń na ustach.
- Chciałabym, żebyś nauczył mnie wędkować.
- Wędkować? - powtórzył z niedowierzaniem.
- No - przytuliła się do Kyle'a, a on położył rękę na jej brzuchu, jakby witając
się z ich nienarodzonym jeszcze dzieckiem. - Twoja matka powiedziała mi, że
swego czasu byłeś świetnym wędkarzem.
- Przesadza, jak zwykle.
- Tu są wędki, sprawdziłam. I myślę, że zasłużyliśmy sobie na luksus choć
jednego miodowego dnia.
- I nocy, mam nadzieję? - zapytał i Carrie czuła, że da się namówić.
- Oczywiście. Musimy się trochę wzmocnić, zanim znowu staniemy oko w
oko z twardą rzeczywistością. Tylko jeden jedyny dzień - kusiła, patrząc na niego
prosząco. - Obiecuję, że nie będziesz żałować.
Kyle zaśmiał się i powiedział, że zdążyła już spełnić jego najdziksze fantazje.
Carrie poczuła, że kocha go jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe.
Po śniadaniu włożyła szorty i sięgnęła po bluzkę bez rękawów z rzędem
guziczków na przedzie. Byli tu całkiem sami, postanowiła więc nie wkładać
stanika. Zapinała właśnie bluzkę, kiedy poczuła ręce Kyle'a wślizgujące się pod
materiał. Objął ją i pogładził gładkie, twarde piersi.
- Kocham cię - szepnął jej do ucha. Odwrócił ją do siebie i pocałował.
- Wiem - odpowiedziała Carrie po prostu, zastanawiając się, dlaczego
odkrycie tego oczywistego faktu zabrało mu tak dużo czasu. - Ja też cię kocham.
- Wiesz, że narażamy życie dla kilku ryb?
- Nie sądzę - odparła Carrie. - Twoja matka twierdziła, że nie grozi ci żadne
niebezpieczeństwo.
- Ciekawe, skąd przyszło jej to do głowy? - Kyle zmarszczył brwi i potrząsnął
głową. - Nie musisz mi odpowiadać. Zapewne kryształy dostarczyły jej tej
informacji.
- Kyle, może to głupie, ale nic mnie to nie obchodzi. Mam już dość życia w
strachu, ucieczek i ukrywania się. Chcę tylko, żebyśmy spędzili trochę czasu
razem, sami. Jutro zastanowimy się, co zrobić z tym głupim kluczem. Szczerze
mówiąc, gdyby to ode mnie zależało, wrzuciłabym go do jeziora.
Kyle uśmiechnął się i Carrie wiedziała już, że wygrała. Będą mieli ten czas -
ten jeden dzień i noc - zanim znowu zmierzą się z życiem.
Chwilę później Kyle, obładowany sprzętem do wędkowania, wkroczył na
krótki chybotliwy pomost. Dłuższą chwilę wybierał haczyk i przynętę, jakby
podejmował decyzję niezwykłej wagi.
- Najpierw dla ciebie - wyjaśnił.
Carrie usiadła na pomoście przechylona do tyłu i zaczęła leniwie machać
nogami w wodzie.
- Płoszysz ryby - ostrzegł ją. - Jeśli masz ochotę na pstrąga, lepiej nie pokazuj
mu, że tu jesteś. Ryby są znacznie inteligentniejsze, niż ci się wydaje.
Carrie westchnęła i wyjęła nogi z wody. Podciągnęła kolana pod brodę i
objęła je ramionami.
- Na początku nie zauważyłam, że tu jest tak pięknie. I tak spokojnie.
- Nie mogę uwierzyć, że grozi nam jakieś niebezpieczeństwo. - Od miesięcy
tu nie byłem.
- Twoja matka mówiła, że uwielbiasz to miejsce i rozumiem już, dlaczego.
Strasznie mi się tu podoba. O, nareszcie coś, co do czego jesteśmy zgodni!
- A co do mojej matki - Kyle odłożył wędkę i usiadł obok - możesz mi
powiedzieć, o co chodzi z tym drobiem?
Carrie zaśmiała się i przycisnęła czoło do kolan.
- To proste. Jako znawca tematu udzieliła mi pewnej porady. Wiem teraz, jak
z tobą postępować, i możesz być pewny, że będę korzystać z jej rad, i to często.
- To znaczy, że masz mnie kochać, mam nadzieję.
- Kocham cię - powiedziała Carrie z mocą - całym sercem.
Kyle pochylił się i pocałował ją w ucho.
- Kochałaś się kiedyś na takim pomoście? - szepnął.
Carrie była szczerze zdumiona. Przysięgłaby, że Kyle Harris nigdy nie kochał
się poza łóżkiem. Ten człowiek miał w zanadrzu mnóstwo niespodzianek.
- Kyle?
- Hmm?
- Nie boisz się, że wpadniemy do wody?
- Ani trochę.
- A jeśli spłoszymy ryby?
Kyle milczał chwilę, jakby musiał się nad tym zastanowić.
- Cóż, moim zdaniem pstrągi są mocno przereklamowane.
Kyle nigdy dotąd nie czuł się tak szczęśliwy. I nigdy dotąd tak nie kochał.
Kiedy zgodził się opóźnić powrót do Kansas, nie był pewien, czy to dobry pomysł.
Ale Carrie miała rację, czas spędzony tu razem był im bardzo potrzebny. Ten dzień
był nagrodą za wszystkie trudy.
I nie chodziło wcale o miłość fizyczną, choć Bóg jeden wiedział, że ten aspekt
ich uczucia od początku był niezwykły: wspólnie przeżywana bliskość, wspólny
śmiech, wspólna gra. Rozmawiali o przyszłości, jakby nic nie mogło nigdy
zakłócić ich szczęścia. Rozmawiali o dziecku.
- Czy myślałeś kiedyś o naszym dziecku jako o osobie? - spytała Carrie.
Kyle leżał na łące, opierając głowę na kolanach Carrie, obracającej w ustach
łodygę mlecza.
- Chyba nie. Ale dużo myślałem o tym, co twój ojciec powiedział o miłości do
dziecka. Że dalibyśmy sobie wypruć flaki, byle tylko było szczęśliwe.
- Tak, mój ojciec ma taki delikatny sposób wyrażania myśli.
- Ja już kocham to dziecko - stwierdził Kyle. Na samą myśl o nim miękło mu
serce.
- Ja też.
Kyle wspominał własne dzieciństwo i po raz pierwszy przyszło mu do głowy,
że nie doceniał matki.
W otaczającą ich ciszę wdarł się odgłos samochodowego silnika. Kyle
znieruchomiał na chwilę, nasłuchując, po czym wstał.
- Zostań tutaj - polecił Carrie, która naturalnie ani myślała go posłuchać.
Na szczęście z miejsca, gdzie leżeli, droga była dobrze widoczna. Z ulgą
rozpoznał, samochód matki. Był to jeden z niewielu momentów w życiu, kiedy
autentycznie ucieszył się na jej widok. Oczywiście, odeśle Carrie do Kansas z
matką, a sam zajmie się sprawą klucza.
Lilian wysiadła z samochodu, osłaniając oczy przed słońcem. Kiedy
zobaczyła ich, schodzących ze wzgórza, pomachała do nich dłonią.
Carrie wyprzedziła Kyle'a i pierwsza uścisnęła jego matkę.
- Pobraliśmy się! - wykrzyknęła radośnie, a echo zabrzmiało wokół jak
dzwony weselne.
Kyle objął żonę ramieniem.
- Widzę, że wróciłeś cały i zdrowy - stwierdziła Lilian i cmoknęła go w
policzek. - Rozumiem, że przyszła pora na gratulacje.
- Zostaniesz babcią - oznajmił Kyle.
Lilian rozpromieniła się w uśmiechu.
- Słyszałam. Myślę, że będę lepszą babcią, niż byłam matką. Widocznie Pan
Bóg postanowił dać mi jeszcze jedną szansę.
- Chodźmy do środka, tak tu gorąco - zaproponowała Carrie. Trajkoczą jak
dwie sroki, pomyślał Kyle rozbawiony, kiedy wchodzili do domu. Ale ich głosy
nagle zamarły.
W fotelu na biegunach, jakby niecierpliwie oczekując ich powrotu, siedział
Max Sanders.
Rozdział 18
Kyle natychmiast stanął między nim a dwiema kobietami. Ale zanim zdążył
się odezwać, Lilian odsunęła go i postąpiła krok do przodu.
- Księżycowy Goniec? - wyszeptała z niedowierzaniem przez ściśnięte gardło.
- Letnia Miłość?
Kyle i Carrie otworzyli usta ze zdumienia. Matka Kyle'a i Max Sanders,
wołając coś niezrozumiale jedno przez drugie, rzucili się ku sobie i padli w
ramiona.
Kyle poczuł nagle, że musi usiąść. Odnalazł ojca. Człowieka, którym od lat
pogardzał.
Ale wiedzieć, że ojciec odszedł, zostawiając matkę spodziewającą się dziecka
to jedno, a zdać sobie sprawę, że jest on przy okazji przestępcą ściganym przez
prawo, to zupełnie inna sprawa.
- Kyle - Lilian drżącą ręką otarła spływającą jej po policzku łzę - to jest twój
ojciec.
- Domyśliłem się - odparł jej syn bez śladu entuzjazmu.
Max spojrzał na niego, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
- Mam syna?
Lilian kiwnęła głową.
- Próbowałam cię odszukać - wyjaśniła łamiącym się ze wzruszenia głosem. -
Zrobiłam wszystko co w mojej mocy, ale kiedy po trzech miesiącach nadal nie
dostałam od ciebie znaku życia, musiałam wracać do domu. Nie miałam wyboru.
- Siedziałem w więzieniu.
- W więzieniu? Ale ...
- Mamo - Kyle łagodnie, acz stanowczo położył dłoń na ramieniu Lilian -
powinnaś wiedzieć, że ten człowiek jest poszukiwany przez policję i tajne służby. -
Doprawdy, nie miał zamiaru przerywać idyllicznej sceny spotkania po latach, ale
ten typ może być uzbrojony i niebezpieczny.
- Księżycowy Goniec?
- Nazywa się Max. Max Sanders.
- Max - powtórzyła. - A ja mam na imię Lilian.
- Lilian - wyszeptał Max, przenosząc wzrok z twarzy Kyle'a na jego matkę i z
powrotem, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa więcej.
Kyle postanowił skorzystać z okazji.
- Najlepiej będzie, jeśli siądziemy sobie tu razem i porozmawiamy o tym
wszystkim - zaproponował. Bez względu na to, co mówiła jego matka, nie ufał
temu człowiekowi.
Usiedli przy kwadratowym drewnianym stole. Max i Lilian natychmiast
wyciągnęli do siebie ramiona nad blatem stołu i chwycili się za ręce, jakby
postanowili już nigdy nie rozstawać się ani na chwilę.
- Może zechce pan wyjaśnić, dlaczego opuścił pan moją matkę - powiedział
Kyle oschle.
- Nie wiedziałem, jak się nazywa. Znałem ją tylko jaką Letnią Miłość. - Max
nie patrzył na Kyle'a. - A kiedy już mogłem do niej wrócić, nie udało mi się jej
znaleźć.
- Trudno mi wyrazić radość, z jaką się dowiaduję, że mój ojciec jest
kryminalistą - dodał Kyle sarkastycznie.
- Kyle - Carrie popatrzyła na niego błagalnie.
Niewiele było rzeczy, których umiałby jej odmówić, ale nie miał zamiaru
udawać, że cieszy się ze spotkania ze swym domniemanym tatusiem.
- Czyście obie powariowały? - postanowił, że nie da się zwieść romantycznym
mrzonkom Carrie. - To jest groźny typ, przestępca. Chyba nie zdajecie sobie
sprawy, że jesteśmy, być może, w wielkim niebezpieczeństwie. Lepiej nie spieszcie
się tak z przyjmowaniem go do rodziny.
Max uśmiechnął się szeroko.
- Mój syn, moja krew. Do diabła, gada jak ja trzydzieści lat temu.
- Opowiedz mi wszystko - poprosiła Lilian, nie zwracając najmniejszej uwagi
na wybuch Kyle'a. - Aresztowali cię za zamachy bombowe, prawda? Ale dlaczego
nic nie było w mediach? Całymi tygodniami przeglądałam gazety i szukałam
jakiejś wzmianki na twój temat. Wyglądało na to, że zniknąłeś z powierzchni
ziemi.
- Przede wszystkim - powiedział Max, patrząc na Kyle'a - z mojej strony nie
grozi wam żadne niebezpieczeństwo. Pracuję dla tajnych służb.
- Chyba nie sądzi pan, że panu uwierzymy.
- Ale sam mówiłeś, że w schowku było pełno dokumentów i innych
materiałów dowodowych - przypomniała mu Carrie.
- Znalazłeś schowek? - ojcowskie uczucia Maxa natychmiast ustąpiły miejsca
podejrzliwości. - Mam nadzieję, że niczego stamtąd nie zabrałeś.
- Spokojnie, zostawiłem wszystko tak, jak zastałem. Może mam ojca
półgłówka, ale sam półgłówkiem nie jestem.
- Kyle - syknęła Carrie.
Max zignorował obraźliwą uwagę syna.
- Ciekaw jestem, jak znalazłeś schowek. Stąd do Kansas jest ich chyba tysiąc.
- Niecały tysiąc.
Kyle wiedział, że zabrzmiało to zarozumiale, ale nie dbał o to. Jego matka i
żona może dały się nabrać na gładką gadkę tego faceta, ale on nie jest tak
łatwowierny. Max Sanders będzie musiał udowodnić, że jest tym, za kogo się
podaje.
- Kyle powiedział, że wpadł na to, kiedy próbował sobie wyobrazić, co by
zrobił, gdyby był na pana miejscu - wyrwała się Carrie.
Kyle zgromił ją spojrzeniem, żałując że w ogóle coś jej mówił.
- Nawet myślicie obaj w podobny sposób - powiedziała Lilian tonem, jakiego
zawsze używała, kiedy Kyle był mały i powiedział coś mądrego.
- Domyśliłem się, że chciał pan, aby ten, kto znajdzie klucz, sądził, że otwiera
on jeden z niezliczonych schowków rozrzuconych po całym wielkim mieście.
Wydało mi się logiczne, że wybrał pan miejsce bardziej na uboczu, ale takie, do
którego można się szybko dostać.
Max był wyraźnie pod wrażeniem tego rozumowania.
- Dokładnie o to mi chodziło.
- Jaki ojciec, taki syn - Powtórzyła zachwycona Lilian.
Max błysnął ku niej uśmiechem, po czym znowu spojrzał na Kyle'a.
- Więc wiesz, co jest w schowku?
- Wiem.
Max nie spuszczał z niego wzroku.
- Pracowałem nad tą sprawą od osiemnastu miesięcy. Miałem już prawie
wszystko czego potrzebowałem, kiedy ktoś mnie wydał. Ledwo uszedłem z
życiem. Właściwie to, że jeszcze żyję, zakrawa na cud.
- Ucieka pan przed Nelsonem - powiedziała Carrie ze zrozumieniem, jakby
wszystko już pojęła.
Niestety, Kyle nadal błądził w ciemności.
- Co wiecie o Nelsonie? - spytał Max niespokojnie.
- Wystarczająco dużo - odparł Kyle.
- To naprawdę niebezpieczny typ - dodała Carrie. - To on skradł panu te
fałszywe matryce.
- Skradł matryce? - Sanders pokręcił głową. - Nie wiem, kto wam to
powiedział, ale mnie nie interesowały matryce. To agencja ma powiązać je z
Nelsonem, nie ja. Te matryce stanowią istotną część sprawy. Jeśli zaginęły, to
zapewniam was że nie mnie je skradziono.
- Ale kto cię wydał? - zapytała Lilian.
Kyle wzruszył ramionami. Drażniło go, że obie kobiety tak łatwo dały się
wciągnąć w tę historię.
- Nie mam pewności - powiedział Sanders. - Mam tylko pewne podejrzenia.
- Wie pan, że Richards został zabity? - Carrie powiedziała to takim tonem,
jakby śmierć agenta była częścią serialu, który właśnie śledzi w telewizji. - Myślę,
że Nelson maczał w tym palce.
Sanders uśmiechnął się od ucha do ucha. Kyle miał wrażenie, że rzadko mu
się to zdarza.
- Nie wątpię.
- Ale dlaczego miałby go zabić?
Sanders zawahał się, jakby nie wiedział, czy odpowiedzieć na to pytanie.
- No, proszę powiedzieć - nalegała Carrie. - Nam może pan zaufać. Jesteśmy
rodziną, a poza tym Kyle i ja już i tak w tym siedzimy. Mieliśmy przyjść do kina,
ale ...
- Chwileczkę - przerwał jej Kyle. Był równie ciekaw jak Carrie, ale nie chciał
usłyszeć nic, co mogłoby ich narazić na jeszcze większe niebezpieczeństwo. -
Lepiej, żebyśmy nie wiedzieli wszystkiego.
- Kyle ma rację - powiedział Sanders. - Lepiej na tym poprzestańmy.
Carrie w zamyśleniu potarła brodę palcem.
- Ja i Kyle uważamy, że Richards chciał nas wystawić. Oczywiście nie mamy
pewności. Wiemy tylko, że umówił się z Kyle'em w kinie, a wkrótce potem trafił
do kostnicy.
- To on powiedział nam, że jest pan fałszerzem, ale w schowku nie było
matryc - dodał Kyle, idąc tym samym tokiem rozumowania.
- Właśnie. Ktoś pana wydał. - Carrie oparła łokcie na stole i pochyliła się do
przodu. - To proste. Richards był wtyką.
- A Bates? - Kyle nie wiedział, czy może ufać partnerowi Richardsa.
- Nie jestem pewny - przyznał Sanders niechętnie.
- Ja też nie - powiedział Kyle w zamyśleniu. - Kim był ten człowiek, który
przyszedł z nim do tej meksykańskiej restauracji?
- Więc byłeś tam?
- Tak, dla zabicia czasu mierzyłem płaszcze w sklepie naprzeciwko. Kiedy
pana zobaczyłem, zupełnie zgłupiałem, więc się nie pokazałem. Kto to był?
- Bowie. On jest czysty. A w każdym razie byłbym bardzo zdziwiony, gdyby
się okazało, że nie jest.
- Jeśli wszyscy się znacie i pracujecie dla tej samej agencji, to dlaczego
uciekał pan przed tajnymi służbami? - Kyle musiał w końcu zadać to pytanie.
- Oni nie znają mnie osobiście - wyjaśnił Sanders. - Tylko wiedzą o mnie. Od
trzydziestu lat pracuję prawie wyłącznie tajnie. Federalni dobili ze mną targu, kiedy
zostałem aresztowany za te zamachy bombowe - mówiąc to, patrzył na Lilian. -
Zwolnili mnie z odsiadki, pod warunkiem że pomogę zidentyfikować paru innych
bojówkarzy. Nie chciałem zostać zdrajcą, ale kiedy głębiej wniknąłem w
podziemne struktury, odkryłem, że kilka z tych grup załatwiało własne interesy,
które nie miały nic wspólnego z protestami przeciw wojnie w Wietnamie.
- Jesteś ... jesteś żonaty? - zapytała Lilian cicho i niepewnie, jakby bała się
tego, co może usłyszeć w odpowiedzi.
- Nie - odparł Sanders, ściskając jej ręce. - Moja rodzina, gdybym ją miał,
byłaby z mojego powodu w ciągłym niebezpieczeństwie. - Zawahał się, po czym
zapytał cicho: - A ty?
- Nie ... Nigdy nie wyszłam za mąż.
Kyle pierwszy raz w życiu widział, jak jego matka się rumieni.
- Nie potrafiłam o tobie zapomnieć. Właściwie zawsze wierzyłam, że się
jeszcze odnajdziemy.
- Był ten sprzedawca jogurtu - wtrąciła Carrie - ale nic z tego nie wyszło.
Kyle wybałuszył oczy ze zdumienia.
- Wiesz o Haroldzie?
Carrie uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Mówiłam ci, że poznałyśmy się już dość dobrze.
Kyle podrapał się po głowie. Nigdy nie zrozumie kobiet. Ciekawe,
zastanawiał się, o czym jeszcze matka powiedziała Carrie. Na pewno o jego
ucieczce z domu. Niewątpliwie wyciągnęła wszystkie żenujące historie jego
dzieciństwa, tylko dlatego, że uważała je za urocze.
- Wracajmy do tematu - rzucił niecierpliwie. Było mu przykro, że znowu
zakłóca scenę szczęśliwego połączenia zakochanych, ale pewne szczegóły ciągle
wymagały wyjaśnienia. - Przede wszystkim, dlaczego Richards i Bates ścigali
pana, skoro jesteście po tej samej stronie?
- To długa historia.
- Mam mnóstwo czasu.
- Nie masz. Im prędzej cała wasza trójka stąd wyjedzie, tym lepiej.
Nelson prawdopodobnie mnie śledzi.
- Jeśli sądzisz, że po tych wszystkich latach zostawię cię samego, to mnie
jeszcze nie znasz, Miles - powiedziała Lilian stanowczo.
- Max - poprawił ją Kyle. - Mój ojciec nazywa się Max.
W tej samej chwili dotarło do niego, że właśnie uznał Sandersa za swojego
ojca. Miał ochotę szybko jakoś to sprostować, ale nie mógł, zwłaszcza że
bezpośrednio zainteresowany siedział naprzeciwko, bacznie mu się przyglądając.
Carrie także zdała sobie sprawę ze znaczenia jego słów.
- Pamiętasz, jak ci mówiłam, że Sanders wygląda dziwnie znajomo? -
szepnęła.
- Pamiętam tylko, jak twierdziłaś, że widziałaś go w "Niewyjaśnionych
tajemnicach" - mruknął Kyle.
- No dobrze, może rzeczywiście nie było go w tym programie, ale naprawdę
wydał mi się znajomy. To dlatego, że jesteście do siebie bardzo podobni.
- Wiesz co - powiedziała Lilian z błyszczącymi zachwytem oczami - masz
rację. Nos i usta. Dopiero teraz, kiedy siedzicie obok siebie, widzę, jak bardzo
jesteście podobni.
Szczerze mówiąc, Kyle był zdania, że jest znacznie przystojniejszy od
Sandersa i nie był zachwycony faktem, że jego matka uważa go za uderzająco
podobnego do tego człowieka.
- Mówię poważnie, sądzę, że jestem śledzony - ponownie włączył się do
konwersacji Max.
Kyle odczuł coś na kształt wdzięczności. Obie kobiety przyglądały im się,
wymieniając znaczące spojrzenia, i Kyle'a coraz bardziej to krępowało.
- Zacierałem za sobą ślady najlepiej jak umiałem, ale nie mogę
zagwarantować, że Nelson i jego ludzie zaraz się tu nie zjawią.
- Zaryzykuję - upierała się Lilian.
Sanders nie zareagował na jej słowa.
- Oddaj mi klucz - zwrócił się do Kyle'a.
Kyle czekał na tę chwilę. Wszystko do tego właśnie zmierzało. Sanders
przyjechał tu tylko po to, żeby odebrać klucz. Lilian i Carrie patrzyły na niego,
zastanawiając się, co zrobi. Kyle sam nie bardzo wiedział.
- Nie jestem pewien, czy mogę ci go dać - powiedział, patrząc Sandersowi
prosto w oczy.
Mimo początkowej nieufności, zaczynał wierzyć w wyjaśnienia tego
człowieka: Sanders powiedział niewiele, ale wszystkie informacje, jakich im
udzielił, zgadzały się tym, co Kyle już wiedział.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - dodał, grając na zwłokę.
- Nie mogę na nie odpowiedzieć, dopóki to wszystko się nie skończy. -
Sanders wyciągnął dłoń. - Wiem, że to trudne. Nie masz najmniejszego powodu,
żeby mi wierzyć, ale mimo to postaraj się mi zaufać.
Nie wykorzystał faktu, że jest jego ojcem, aby go przekonać, i to zrobiło na
Kyle'u wrażenie.
- Moglibyśmy pójść na kompromis - zaproponował po chwili wahania.
- Kompromis? - było oczywiste, że Sanders nie przepada za kompromisami.
- Tak - Kyle nie spuszczał z niego wzroku. - Pójdę z tobą. Razem
doprowadzimy tę sprawę do końca.
- Nie - Carrie zareagowała natychmiast. - Kyle, czy odebrało ci rozum? Nic
nie wiesz o takiej pracy. Jeszcze zrobisz coś głupiego i oboje przypłacicie to
życiem.
- Zaryzykuję - odparł Kyle. - Jeśli on się zgodzi - dodał patrząc na Sandersa.
- Chcesz załatwić to w ten sposób?
- Tak - odparł Kyle spokojnie.
- Wiesz, że Nelson depcze mi po piętach - powiedział surowo Sanders. - A ten
człowiek idzie na całość.
- Wiem. - Kyle sam się zastanawiał, dlaczego było to dla niego takie ważne.
Być może było w nim więcej z ojca, niż chciał przyznać. Nagle zapowiedź przygód
i niebezpieczeństw wydała mu się dziwnie pociągająca.
A poza tym, ta wspólna wyprawa mogła zadzierzgnąć więzi jakiegoś uczucia
między ojcem i synem.
- Wiesz, co oni mają zamiar zrobić? - Carrie patrzyła na tuman kurzu
znikający za zakrętem. - Zamierzają zostawić za sobą tyle śladów, że dziecko z
przedszkola bez problemu ich znajdzie.
Sanders przyznał, że Nelson mógł przybyć za nim w te okolice. Dlatego
należało upewnić się, że nie trafi do ich domku. W tym celu mężczyźni postanowili
poprowadzić go innym śladem. Lilian dotknęła kryształów w naszyjniku.
- Chyba nie mamy się czym martwić - powiedziała, ale bez przekonania.
- Jeden dzień po ślubie, a mój mąż już zgłasza się na ochotnika do zadań
specjalnych - stwierdziła Carrie smętnie.
Kyle zawsze potrafił pozbawić ją pewności siebie.
- Nie bierz tego do siebie - mruknęła Lilian, ale Carrie zauważyła, że matka
Kyle'a również nie ma zamiaru zejść z ganku.
Im dłużej tam obie stały, tym bardziej zdawały się przekonane, że siła ich
uczuć zapewni mężczyznom bezpieczny powrót do domu.
- Pójdę upiec chleb - oznajmiła nagle Lilian.
Upiec chleb! Było strasznie gorąco i Carrie nie miała najmniejszej ochoty
siedzieć przy piecu.
- Pozbieram wędki - powiedziała szybko.
- Więc Kyle zabrał cię na ryby?
- A jakże. - Carrie nie miała serca powiedzieć teściowej, że nie zamoczyli
nawet żyłki. Byli pełni dobrych chęci, ale szybko znaleźli ciekawszy sposób na
spędzenie poranka.
Weszła na pomost i spojrzała na swoje odbicie w wodzie cichej i spokojnej.
Ciepły wietrzyk szeleścił liśćmi. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch za plecami.
Odwróciła się gwałtownie - nic, tylko wiązy i skłębiona zieleń nadbrzeżnych
zarośli. Wyobraźnia mnie ponosi, pomyślała, i szybko pozbierała sprzęt.
Rozglądając się wokół uważnie, ruszyła do domu. Szła pogwizdując wesoło,
ale nie mogła otrząsnąć się z wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Oczywiście mogła to
sobie tylko wymyślić, jednak nieprzyjemne uczucie nie chciało jej opuścić.
Lilian krzątała się po kuchni. Na stole, obok wielkiej fajansowej misy, stała
mąka, tłuszcz i cukier.
- Jadłaś kiedy chleb owsiany z melasą? - zapytała z roztargnieniem,
poprawiając okulary, które zjechały jej na czubek nosa.
- Chyba nie. - Carrie postawiła wędki w kącie.
- Pewnie myślisz, że twojej starej teściowej całkiem odbiło, żeby robić chleb
w taki upał. Ale zawsze piekę coś, kiedy chcę się uspokoić. Swego czasu poważnie
się zastanawiałam nad otwarciem własnej piekarni, ale doszłam do wniosku, że za
bardzo to lubię.
- Jeśli tak to lubisz, czemu nie chciałaś robić tego dla pieniędzy?
Lilian podniosła torbę z mąką.
- Bałam się, że wtedy znienawidzę tę robotę. - Postawiła torbę na stole i
zapatrzyła się w dal. Spotkanie z Sandersem musiało nią wstrząsnąć.
- Usiądźmy i napijmy się herbaty - zaproponowała Carrie.
- Dobry pomysł - Lilian podeszła do fotela na biegunach. - To, że po tych
wszystkich latach znowu zobaczyłam Księ… Maxa, poruszyło mnie bardziej, niż
sądziłam. - Usiadła w fotelu. - Dobrze go zrozumiałam, prawda? Nigdy się nie
ożenił.
- Tak powiedział - potwierdziła Carrie, podając jej filiżankę herbaty.
- Wyobrażasz sobie? Odnaleźliśmy się po ponad trzydziestu latach! To musi
być cud.
- To jest cud - zgodziła się Carrie, siadając naprzeciwko.
- Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak go kocham - ciągnęła Lilian szeptem.
- Tak krótko się znaliśmy.
- Ale miałaś jego syna - powiedziała Carrie. - Wychowując go, nie mogłaś
zapomnieć o jego ojcu i swojej miłości do niego. - Nie mogę uwierzyć, że znowu
mnie opuścił.
- Wróci - obiecała Carrie.
- Pewnie myślisz, że jestem bardzo głupia.
- Skąd - zapewniła ją Carrie. - Jak mogłabym uważać, że jesteś głupia, bo go
kochasz, skoro ja sama tak kocham Kyle'a. Nie wiem, czy ci mówiłam, ale szaleję
za nim.
Lilian uśmiechnęła się słabo.
- Wiem. On czuje do ciebie to samo. Odkąd jest z tobą, bardzo się zmienił.
Stał się bardziej tolerancyjny, nie osądza już innych tak surowo. A już zaczynałam
się o niego martwić.
Uczucie, że ktoś ją obserwuje, wróciło. Carrie zerwała się na równe nogi.
- O co chodzi?
Carrie nie wiedziała, co powiedzieć, żeby niepotrzebnie nie denerwować
Lilian, ale poczucie zagrożenia rosło z każdą chwilą. Zaczynała się bać.
- Myślę, że ktoś jest tam, na zewnątrz - powiedziała nieswoim, piskliwym
głosem.
Lilian odstawiła filiżankę z herbatą.
- Kiedy poszłam pozbierać wędki, wydawało mi się, że kogoś widziałam koło
pomostu.
- Widziałaś czy wyczułaś? - zapytała Lilian szeptem.
Carrie zamknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie tamtą chwilę.
- Jedno i drugie.
- Więc ktoś tam jest. Ja też to czuję.
- Naprawdę?
- Nie ma się czym przejmować. - Lilian sięgnęła po drewnianą chochlę. -
Znakomicie możemy się same obronić.
- Tak sądzisz? - Carrie ciągle mówiła nienaturalnie wysokim głosem.
- Oczywiście. Musimy go tylko przechytrzyć.
Carrie natychmiast ulżyło.
- Więc masz jakiś plan?
- Och, nie, miałam zamiar improwizować, chyba że masz lepszy pomysł na
wyciągnięcie go z kryjówki.
- Raczej nie.
- Więc poczekajmy.
Carrie nie była zachwycona. Miała za sobą dwa koszmarne dni; kiedy czekała
na Kyle'a, a teraz znowu nie wiadomo, co się z nim dzieje. Kobieca intuicja
podpowiadała jej, że w pobliżu chaty ktoś się czai. Było bardzo prawdopodobne, że
to raczej wróg, a nie przyjaciel.
Lilian krążyła po domku jak ktoś, kto zna wszystkie kąty. Przyniosła sznur,
prawdopodobnie od bielizny, i wysunęła na środek jedno z kuchennych krzeseł.
Rozejrzała się wokół.
- Po co to? - spytała Carrie.
- Najpierw go zwiążemy, a potem przesłuchamy.
- Ale ... jeśli tam naprawdę ktoś jest... to może być niebezpieczny.
- A my nie? - Lilian wytarła patelnię i pomachała nią groźnie.
- Znam trochę karate - powiedziała Carrie niepewnie.
- No widzisz! - Lilian potraktowała te informacje poważniej niż jej syn. - A
więc postanowione. Teraz trzeba go tylko zwabić do domu.
- Jak chcesz to zrobić?
Lilian potarła brodę gestem, który Carrie tak często widywała u jej syna.
- Jest tylko jeden sposób.
- To znaczy? - Carrie miała dziwne wrażenie, że ten sposób jej się nie
spodoba.
- Powiesz mu, że wiesz, że tu jest i zaprosisz go na rozmowę. To na pewno
jest mężczyzna, zniecierpliwiony, znudzony i zmęczony upałem. Moim zdaniem
ma już dość krycia się w krzakach.
- A jeśli jest ich więcej?
- Widziałaś jednego czy dwóch?
- Jednego, tak mi się przynajmniej wydaje. Lilian, nie wiem czy powinnyśmy
tak ryzykować.
- Sądzę, że tam jest tylko jeden człowiek, i jeśli nawet wie, że ja tu jestem z
tobą, na pewno uważa nas za dwie bezbronne kobiety.
Carrie podzielała jego zdanie.
- Naprawdę myślisz, że to się może udać?
- Lepiej chyba spróbować, niż siedzieć i czekać nie wiadomo na co?
Carrie nie była pewna.
- A teraz wyjdź na ganek i przemów do maleństwa najlepiej jak umiesz. Masz
go tylko przyprowadzić do mamusi. - Carrie nie bardzo wiedziała, o co może
chodzić Lilian, domyślała się tylko, że ma to jakiś związek z patelnią.
Trzęsła się ze zdenerwowania tak, że musiała się zatrzymać i wziąć w garść,
zanim wyszła przed dom.
- Hej, ty tam - zawołała, zdumiona pewnym, silnym brzmieniem swojego
głosu. - Widziałam cię już, nad jeziorem. Wiem, że tam jesteś.
Cisza. Nawet wiatr ustał.
- Byłoby znacznie lepiej, gdybyśmy zakończyli tę zabawę i porozmawiali
poważnie, nie sądzisz? Oczywiście możesz smażyć się w słońcu jak długo chcesz,
ale to chyba nie ma sensu.
Powiedziawszy to, odwróciła się na pięcie i weszła z powrotem do domu.
Nalała sobie szklankę wody i stanęła oparta o framugę drzwi, rozglądając się po
okolicy.
Ku jej zdumieniu, zza wielkiego dębu rosnącego jakieś dziesięć metrów dalej
wyszedł chudy, wysoki mężczyzna. Carrie dostrzegła zatknięty za pasek rewolwer.
Uśmiech zamarł jej na ustach.
- Cieszę się, że możemy rozsądnie pogadać - zawołała. - Tak jest znacznie
lepiej.
Zebrała się na odwagę i spojrzała mu w twarz. Serce na moment przestało jej
bić. Ten człowiek miał tak zimne, okrutne oczy, jakich nigdy jeszcze u nikogo nie
widziała. Ich spojrzenie zdawało się przewiercać ją na wskroś.
- Może wody? - zapytała gdy zbliżył się do domu.
- Tak, poproszę.
Poproszę. Maniery, ten morderca o zimnych oczach miał naprawdę dobre
maniery! Carrie odsunęła się od drzwi i ruszyła w stronę małej ręcznej pompy.
Zrobiło jej się dziwnie słabo, kiedy mężczyzna przekraczał próg.
Lilian odsunęła się od ściany i gdy ich gość już znalazł się po drugiej stronie
drzwi, z całej siły grzmotnęła go patelnią w głowę. Zatoczył się wywracając oczy,
tak że Carrie zobaczyła ich przekrwione białka. Niewiele myśląc, chwyciła krzesło
i szybko postawiła je za nim w chwili, kiedy ugięły się pod nim kolana. Całym
ciężarem ciała opadł na twarde drewniane siedzenie. Lilian złapała sznur i
błyskawicznie okręciła go wokół niego tyle razy, że Carrie obawiała się, czy ich
ofiara będzie w stanie oddychać.
- Wiesz kto to jest, prawda? - zapytała podekscytowana. Głos drżał jej tak
samo jak ręce. - To na pewno Nelson, ma takie okrutne oczy.
- Mylisz się, kochanie - odezwał się głos za ich plecami.
Lilian i Carrie odwróciły się gwałtownie. W drzwiach stał drugi mężczyzna z
rewolwerem wycelowanym w ich stronę. Miał niebieskie oczy i przyglądał się im z
rozbawieniem. To w kącikach jego ust czaiło się okrucieństwo, stwierdziła Carrie.
Uśmiechał się drwiąco.
Carrie powoli podniosła ręce do góry. Lilian poszła w jej ślady.
- Chyba powinienem się przedstawić - powiedział mężczyzna. - To ja jestem
Nelson.
Rozdział 19
- Zechcą panie usiąść - z tymi uprzejmymi słowy Nelson wskazał lufą
rewolweru kuchenny stół.
Krzesło, raptownie odsunięte przez Carrie, zgrzytnęło po podłodze. Opadła na
nie z rozmachem. Lilian zachowała się spokojniej, godnie krocząc w stronę kuchni.
Carrie uwierzyła jej, że są takie sprytne. A przecież powinna była wiedzieć
swoje. Nie były agentkami rządowymi wyszkolonymi w technikach
terrorystycznych. Właścicielka sklepiku ze zdrową żywnością i dziennikarka
radiowa - nie miały najmniejszych szans w walce z zawodowymi przestępcami.
- Widzę, że przeszkodziliśmy w przygotowaniach do obiadu. Jestem
niepocieszony - powiedział Nelson kpiąco.
- Miałam się właśnie zabrać do pieczenia chleba - odparła Lilian tonem
konwersacyjnym, jakby bez przerwy miała do czynienia z uzbrojonymi
gangsterami.
- W tym upale? - Nelson otarł pot z czoła.
Podszedł do swego półprzytomnego towarzysza, poklepał go po twarzy.
- W porządku?
Mężczyzna kilka razy potrząsnął głową, próbując odzyskać jasność myślenia.
- Lawton?
- Już dobrze. Rozwiąż mnie.
- Zaraz - odparł Nelson niecierpliwie. - Twierdziłeś, o ile dobrze pamiętam, że
z tymi kobietami nie będzie żadnych problemów.
Lawton spojrzał na nie z szyderczym uśmiechem.
- Też się nie spodziewałem, że oberwę tu po łbie.
- Jestem głodny - Nelson wszedł do kuchni.
Carrie popatrzyła na Lilian.
- On chyba chce, żebyśmy zrobiły mu obiad.
- Właśnie o to mi chodzi. Zabierajcie się do roboty. Cały dzień nic w ustach
nie miałem.
Carrie nie zastanawiała się nigdy, co robią gangsterzy ze schwytanymi przez
siebie niewinnymi obywatelami. Ale gdyby nawet często nad tym rozmyślała,
nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że chcą, aby dla nich gotować. Obie już teraz
znajdowały się w niebezpieczeństwie, ale kiedy te bandziory skosztują jej kuchni,
może być znacznie gorzej.
- No, dalej - ponaglił je Nelson. - Umieram z głodu.
- Na pewno nie wolicie pojechać do restauracji?
- Ale nam się dowcipna laleczka trafiła, szefie - Lawton macał się po potylicy.
- Do licha, krwawię. - Spojrzał na Lilian i rzucił w jej stronę wiązankę przekleństw,
z których wiele Carrie słyszała po raz pierwszy w życiu. Wątpiła jednak, czy
znajdzie je w słowniku.
Krzątając się wraz z Lilian po kuchni, Carrie próbowała udawać, że wie, co
robi. Za ich plecami mężczyźni o coś się sprzeczali. Gdyby tylko zdołała wydobyć
rewolwer z szuflady, mogłaby rozprawić się z tą dwójką. Lilian chyba czytała w jej
myślach, bo spojrzała jej w oczy i bez słowa krótko potrząsnęła głową.
- Co chcesz zrobić? - zapytała Carrie szeptem, mimo że mężczyźni z
pewnością nie mogliby niczego usłyszeć, zajęci coraz głośniejszą dyskusją.
- Myślę, że omlety - powiedziała Lilian z namysłem, jakby nie miały innych
zmartwień poza wyborem potrawy. Sięgnęła po miskę i jajka.
- Nie mówiłam o obiedzie - syknęła Carrie przez zaciśnięte zęby. - Mówiłam o
Lawtonie i Nelsonie.
- Ach, o nich. Cóż, nie mamy wielkiego wyboru. Musimy poczekać, aż ktoś
wybawi nas z tej sytuacji.
- Nie sądzisz, że powinnyśmy przynajmniej spróbować uciec? - wyszeptała
Carrie. - Mamy ... wiesz co.
- Nawet o tym nie myślcie - rzucił Nelson nieoczekiwanie. - Nie chciałbym
zastrzelić kobiety - podniósł rewolwer. - Już to jednak kiedyś zrobiłem i znowu
zrobię, jeśli zajdzie potrzeba - dodał takim tonem, że Carrie z miejsca oblała się
zimnym potem.
- Nie ma sprawy - powiedziała, podnosząc ręce w geście uległości. Naturalnie,
przy jej pechu musiała trafić na kryminalistę z doskonałym słuchem.
- Dobra. Tak trzymać.
Nelson nie mógł usiedzieć na miejscu. Cały czas nerwowo przechadzał się po
pokoju. Lilian napaliła tymczasem w piecu i ubiła jajka na omlety, a Carrie
posprzątała ze stołu, starając się wyglądać na bardzo zajętą.
- Co macie zamiar z nami zrobić? - zapytała.
Lilian mogła sobie spokojnie czekać na dalszy rozwój wypadków, ale Carrie
miała z tym poważny problem.
- Jeszcze nie zdecydowałem. - Nelson wygrzebał z szuflady wykałaczkę i
zaczął sobie dłubać w zębach. Lawton siedział na krześle z niewyraźną miną.
Carrie domyśliła się, że pewnie cierpi na potężny ból głowy.
- Mam już parę pomysłów, szefie.
Nelson zarechotał drwiąco.
- Nie wątpię.
- Tę chudą powiesiłbym na suchej gałęzi.
Przez sekundę Carrie sądziła, że mówią o niej. Potem dotarło do niej, że nie.
- A tę młodszą damy Fisherowi. Wygląda na gorącą sztukę, a jemu podobają
się takie niegrzeczne dziewczynki. Lubi uczyć je dobrych manier.
- Ja na pewno mu się nie spodobam - powiedziała Carrie z przekonaniem.
- Jeśli Fisher jej nie zechce, ja się nią zajmę - zaofiarował się Lawton. - Jest
mi coś winna.
- Do diabła - Nelson wzruszył ramionami. - Obaj możecie ją sobie wziąć, a jak
skończycie, dam ci tę starszą. Mężczyzna może się wiele nauczyć od dojrzałej
kobiety.
Niewzruszona toczącą się obok rozmową, Lilian nałożyła na talerze po dużym
omlecie i postawiła je na stole wraz z sałatką z pomidorów.
- Lepiej jedzcie póki gorące.
Carrie zrobiło się niedobrze. Nie miała wątpliwości, co zrobią Fisher z
Lawtonem, kiedy dostaną ją w swoje ręce.
Mężczyźni pałaszowali omlety, jakby się założyli, który pierwszy skończy.
Lawton przerwał na moment.
- Słyszysz, szefie?
Carrie nadstawiła uszu, ale niczego nie usłyszała. Przez chwilę miała nadzieję,
że ktoś istotnie się pojawi i wybawi je z opresji. Było to jednak mało
prawdopodobne. Będą musiały same się o siebie zatroszczyć.
- To tylko wiatr.
- Masz rację - przyznał Lawton, ale nadal był niespokojny.
- Ja mam zawsze rację - powiedział Nelson. - Dlatego jestem szefem.
- Jasne, szefie.
Wrócili do jedzenia. Carrie kończyła już zmywać garnki. Lilian w milczeniu
podała jej plasterek pomidora, ale Carrie odmówiła, słabo potrząsając głową. Nie
wiedziała, jak jej teściowa może w takiej chwili myśleć o jedzeniu. Lilian
zachowywała się tak, jakby nie zdawała sobie sprawy, że cały czas są na muszce
rewolweru. Zupełnie jakby brała udział w jakiejś grze. Niestety, ci ludzie byli
prawdziwymi, zdolnymi do wszystkiego przestępcami.
Właśnie zmietli z talerzy ostatnie kawałki omletów i rozejrzeli się wokół w
poszukiwaniu czegoś jeszcze do jedzenia.
- Macie chleb i masło? - spytał Lawton.
Carrie położyła jedno i drugie na stole, starając się trzymać jak najdalej od
obu opryszków. Od samego ich widoku dostawała gęsiej skórki.
- A może kawy? - zapytała Lilian, jakby podejmowała miłych sercu gości.
- Świetnie - rzucił Nelson niemal z uznaniem. Carrie podała im kubki z
parującą kawą.
- Ale mnie boli głowa - narzekał Lawton, patrząc na Carrie. Przerażona,
przysunęła się natychmiast bliżej do Lilian.
- Aspirynę? - zaproponowała Lilian. Otworzyła torebkę i wyciągnęła malutki
pojemniczek. Wysypała z niego dwie tabletki i podała je Lawtonowi.
Carrie zaczynała już myśleć, że Lilian postanowiła z całych sił wspomagać
wroga. Dopiero kiedy teściowa, odwracając się od stołu, spojrzała na nią znacząco,
w serce Carrie wstąpiła nadzieja. Lilian coś knuła.
Dwadzieścia minut później Nelson zaczął walczyć z sennością. Oczy same mu
się zamykały, głowa co chwilę opadała na piersi. Wstał z trudem, podszedł do
zlewu, nabrał wody w dłoń i chlusnął sobie w twarz.
- Wszystko w porządku, szefie?
- Jestem trochę zmęczony, nic więcej.
- To się zdrzemnij, a ja będę je miał na oku. Zresztą Fisher będzie tu
najwcześniej za godzinę.
Nelson spojrzał na zegarek.
- Dobra. - Poszedł do sypialni, nakazawszy przedtem Lawtonowi dobrze
pilnować obu kobiet.
- Bez obaw, szefie, nie ufam kobietom.
- Tak trzymaj, a daleko zajdziesz.
Nie minęły dwie minuty, a z sypialni dobiegło ich donośne chrapanie Nelsona.
A po kolejnych dziesięciu Lawton zamrugał, przymknął powieki i położył głowę
na stole. Zasnął jak kamień.
Lilian ostrożnie wysunęła mu rewolwer z ręki i na palcach ruszyła do drzwi,
pociągając za sobą Carrie, której nie trzeba było zresztą do tego zachęcać. Nigdy
dotąd tak jej się nie spieszyło. Skoro tylko stanęła na żwirowej ścieżce, rzuciła się
do panicznej ucieczki w stronę głównej drogi. Ledwie jednak przebiegła kilka
metrów, przyszło jej do głowy, że powinna zaczekać na Lilian. Odwróciła się, żeby
sprawdzić, czy teściowa za nią nadąża, ale nic nie zdołała zobaczyć. Ktoś złapał ją
mocno wpół, zakrywając usta dłonią, zanim zdążyła krzyknąć. Wydając
nieartykułowane, zduszone dźwięki i wierzgając na wszystkie strony, walczyła
przeciw niewidzialnemu napastnikowi.
- Carrie, przestań, to ja!
Kyle. To był Kyle! Odwróciła się ze szlochem i ukryła twarz na jego piersi,
obejmując go z taką siłą, jakby był kołem ratunkowym rzuconym w morską kipiel.
- Nie ma się już czego bać - powiedział. - Dom jest otoczony. Sanders i inni
mieli właśnie po was wejść, kiedy zobaczyli, że obie wybiegacie.
- Ma tu jeszcze przyjechać jakiś Fisher - rzuciła Carrie bez tchu.
- Już go mamy.
- Skąd wiedziałeś, że jest tu Nelson?
- Sanders miał rację. Nelson go śledził, ale tajne służby śledziły Nelsona. Jak
tylko dostaliśmy się do telefonu, Sanders zadzwonił do swojego partnera i
dowiedział się, że Nelson jest u nas w domku. Żaden z nas nawet nie pomyślał o
kluczu. Ważne było tylko to, żeby jak najszybciej się do was dostać.
Carrie przytuliła się do męża. Spojrzał na jej zwróconą ku niemu twarz.
- Wszystko w porządku?
- Teraz już tak.
Wszystko będzie w jak najlepszym porządku, jeśli Kyle z nią zostanie.
Uścisnęła go mocno.
- Muszę ci się przyznać, że miałem strasznego pietra - szepnął, pocierając
brodą o czubek jej głowy. - Będę naprawdę szczęśliwy, kiedy zostawię zabawę w
policjantów i złodziei tym, którzy się na tym znają.
Carrie parsknęła śmiechem.
- A co wyście tu nawyrabiały? - zapytał Sanders.
Obejmował Lilian tak samo jak Kyle Carrie.
- Dałam im moje tabletki nasenne. Obaj padli jak muchy. Nelson zjadł swoje
w omlecie, a Lawton dostał je zamiast aspiryny.
- Nosisz w torebce tabletki nasenne?
- Od lat - odparła Lilian. - Wszyscy przecież noszą, no nie?
- E, chyba nie wszyscy.
- W domku też mam ich trochę. Nie znoszę bezsenności. Czasami biorę jedną,
kiedy nie mogę zasnąć. Rzadko mi się to zdarza, ale na wszelki wypadek wolę je
mieć pod ręką.
Nelson i Lawton, skuci kajdankami, właśnie przechodzili obok. Spojrzeli na
kobiety ze zdumieniem, jakby sądzili, że to wszystko jest tylko zwariowanym
snem.
- Z tego co wiem na temat Nelsona, nie przypuszczam, żeby zobaczył świat
boży wcześniej niż za jakieś trzydzieści lat - powiedział Sanders.
- Możemy już iść do domu? - spytała Carrie. - Mam ochotę wziąć kąpiel i
umyć głowę.
- Ja też mam ochotę na parę rzeczy - szepnął Kyle kusząco. - To ciągle nasz
miesiąc miodowy, pamiętasz? Trzeba dotrzymać kilku obietnic.
Spojrzeli sobie w oczy i uśmiechnęli się prawie nieśmiało.
Obietnice. Carrie miała wrażenie, że całe jej życie jest teraz jedną wielką
obietnicą. A gwarancją ich spełnienia było poczęte w miłości dziecko, pierw¬sza,
ale zapewne nie ostatnia niespodzianka w ich wspólnym życiu. Ich małżeństwo
będzie burzliwe, ale przetrwa, bo nauczą się szanować swoją inność. Oczywiście
będą się kłócić o każdy najmniejszy drobiazg. Miłość i ślub nie zmienią ich
osobowości. Ale potem będą się kochać do utraty sił. W każdym razie ani przez
chwilę nie będą się nudzić, Carrie była tego pewna.
I miała rację.
Epilog
- Przyszedł list od twoich rodziców - powiedziała Carrie.
Kyle wyszedł z sypialni, niosąc na rękach ich sześciomiesięczną córkę.
Carolyn Marie ziewnęła sennie. Matka wzięła ją w ramiona i usadowiła się w
fotelu na biegunach. Kiedy rozpięła bluzkę, Carolyn kręciła się już niespokojnie,
gotowa do swego lunchu. Chwyciła sutek i zaczęła łapczywie ssać.
Carrie aż bolało serce z miłości do tego dziecka. Odsunęła kosmyk jasnych
włosów z pyzatej buzi i zakołysała się delikatnie. Z zaskoczeniem zauważyła, że
Kyle na nią patrzy.
- Pamiętam tę noc, kiedy przyszła na świat - powiedział.
- Wierz mi, ja również - uśmiechnęła się Carrie.
- Pielęgniarka położyła ją na wadze, a ona złapała mnie za palec i na zawsze
skradła mi serce. Już go nigdy nie odzyskam.
- Teraz dopiero doceniam miłość moich rodziców.
- Chcę być jej rycerzem w lśniącej zbroi, jej bohaterem.
- O nie, jesteś już moim.
Ich oczy spotkały się i Carrie poczuła całą siłę i głębię miłości, jaką ją
obdarzał.
- Carolyn to anioł, którego dostaliśmy na kredyt.
- Coś mi się zdaje, że zmienimy zdanie, kiedy zostanie zbuntowaną nastolatką.
Kyle zaśmiał się, ale po chwili znowu spoważniał.
- Dużo myślałem. - Usiadł w swoim skórzanym fotelu.
Teraz, kiedy został kierownikiem działu wiadomości stacji telewizyjnej ABC
w Kansas, ciążyła na nim wielka odpowiedzialność. Uwielbiał swoją pracę, ale
pochłaniała go ona niemal bez reszty.
- Martwisz się o stację?
- Nie, ze stacją wszystko w porządku.
- Więc o co chodzi?
- Myślałem właśnie o mamie i Maxie i o tym niezwykłym zbiegu
okoliczności, który wprawił to wszystko w ruch. Tylko dlatego, że jazda do Dallas
autostradą wydawała ci się nudna.
- Cóż, to tylko znaczy, że zawsze powinieneś mnie słuchać - stwierdziła
Carrie. Oczywiście tak naprawdę nie chciała, żeby coś takiego się powtórzyło,
przynajmniej w najbliższej przyszłości.
- Ciągle myślę czasami o Richardsie - mruknął Kyle.
- Ciekawe, co sprawiło, że taki człowiek dał się sprowadzić na manowce. -
Carrie kołysała się w fotelu, karmiąc córkę.
- Ludzie z tajnych służb zadają sobie to samo pytanie.
- No i dlaczego Nelson go zabił?
- Myślę, że nigdy się tego nie dowiemy. Richards pewnie powiedział mu, że
ma klucz, a kiedy się okazało, że go nie ma, Nelson się zdenerwował. - Ależ on
zastrzelił go w kinie! To dość drastyczne, nie sądzisz?
- Może cały czas miał zamiar się go pozbyć. Max ma pewną teorię na ten
temat. Uważa, że Richards dał Nelsonowi fałszywy klucz, żeby mieć go na jaki$
czas z głowy. Nie przypuszczał, że Nelson będzie chciał go zabić. Grał na zwłokę i
to właśnie przypieczętowało jego los.
- To smutne.
- Ludzie, którzy nie znają umiaru, często tak kończą.
- Ty powinieneś wiedzieć coś niecoś o braku umiaru. - Carrie spojrzała na
męża.
- Chcesz powiedzieć, że mnie go brakuje?
- W pewnym sensie. Jesteś nienasycony, a dziecko tak mnie absorbuje ...
Zresztą, równie dobrze mogę ci powiedzieć. Chyba znowu jestem w ciąży.
- Co? - Kyle poderwał się z fotela jak porażony prądem. - Ale ... mówiłaś, że
skoro karmisz ...
- Najwyraźniej się myliłam. - Carrie spuściła oczy.
Sama na razie nie wiedziała, co czuje w związku z kolejnym dzieckiem, w
dodatku tak zaraz po pierwszym. Obawiała się, że się rozpłacze, jeśli Kyle będzie
niezadowolony. Była bardzo rozchwiana emocjonalnie.
- Carrie, najdroższa. - Kyle podszedł, pochylił się nad nią i zaczął ją całować.
Carrie omal nie zapomniała, że trzyma w ramionach dziecko. - Jesteś
niezadowolona? - zapytał.
Carrie potrząsnęła głową.
- Nie, jeśli ty nie jesteś.
- Ja? Nie mógłbym się bardziej cieszyć! - powiedział z radosną czułością w
oczach. - Jestem tylko trochę zaskoczony, to wszystko.
- Mój ojciec jeszcze bardziej się w tobie zakocha - mruknęła Carrie.
Jej rodzice i tak uważali Kyle'a za świętego. Drugi wnuk, zaledwie piętnaście
miesięcy po pierwszym, tylko umocni ich zachwyt nad zięciem.
- Muszę podzielić się nowiną z mamą i Maxem - powiedział Kyle. - A tak
przy okazji, co piszą?
- Że są szczęśliwi.
- Kto by nie był, mieszkając na Karaibach?
- Twoja matka myśli o otwarciu jakiegoś interesu.
- Wiesz, cały czas się zastanawiam, czy ich małżeństwo przetrwa. - Kyle
usiadł na sofie, tuż przy Carrie.
- Dlaczego nie? Kochali się przez tyle lat.
- To fakt, ale czasami prawdziwe życie wygląda zupełnie inaczej niż
marzenia. Cieszę się, że są ze sobą. Trochę się bałem, że Max będzie się nudził, ale
on ma sto pomysłów na minutę.
Carrie wiedziała, że Kyle nie lubi, kiedy ktoś porównuje go do ojca, ale z
każdym dniem wydawał się coraz bardziej do niego podobny.
- Dobrze się prezentował na rozprawie, prawda?
- Świetnie - przyznała Carrie. - Muszę przyznać, że lepiej sypiam, odkąd
wiem, że Nelson i jego kompani siedzą za kratkami.
- Tak, Carrie, to już koniec. Nie mamy się czego bać.
-Chyba że znowu wybierzemy się w podróż i zepsuje się nam samochód. Na
pewno będziemy mogli wówczas liczyć na to, że spotkamy bandę opryszków, że
trafimy do pudła i że będziemy się kłócić jak pies z kotem.
- Po co ruszać w podróż, skoro wszystko to mam w czterech ścianach
własnego domu?
- Kyle!
Kyle zaśmiał się, pochylił i jeszcze raz pocałował żonę.
- Odkąd cię poznałem, nie zaznałem chwili spokoju. Ale wiesz co? Nie
chciałbym, żeby było inaczej.