1
2
DOROTHY L. SAYERS
C
ZYJE TO
CIAŁO ?
Przekład :
ALEKSANDRA WOLNICKA
C&T
TORUŃ
3
Dla M.J.
Drogi Jimie,
Ta książka to Twoja wina. Gdyby nie twój ośli upór, lord Peter
nigdy nie dobrnąłby do końca śledztwa. Wiedz, że jest Ci za to
niezmiernie wdzięczny.
Zawsze Twoja.
D.L.S.
4
1
Do diaska! – wykrzyknął lord Peter Wimsey na Piccadilly Circus – Proszę się
zatrzymać !
Taksówkarz, który właśnie usiłował z narażeniem życia skręcić w Lower
Regent Street, tuż przed nosem autobusów numer 19 i 38 B oraz roweru,
poirytowany niechętnie usłuchał.
- Zapomniałem zabrać z domu katalog – wyjaśnił ze skruchą lord Peter.-
Rzadko zdarza mi się być aż tak roztargnionym. Czy moglibyśmy zawrócić?
- Do Savile Club , sir?
- Nie, na Piccadilly numer 110A, jeśli łaska.
- Myślałem, że się panu spieszy, sir.- Mężczyzna nie krył poczucia krzywdy.
- Obawiam się trochę, że nie jest to dogodne miejsce, żeby zawrócić – zauważył
lord Peter, odpowiadając raczej sobie samemu niż kierowcy. Jego pociągła,
pogodna twarz wyłaniała się z cylindra w sposób tak naturalny, jak białe larwy
wykluwają się z kawałka gorgonzoli.
Taksówkarz wycofał się, wykonując krótkie, gwałtowne szarpnięcia kierownicą
i auto zawróciło, ścigane surowym wzrokiem policjanta , wykonując przy tym
dźwięki podobne do zgrzytania zębów.
Kamienica mieszcząca nowoczesne i bardzo drogie mieszkania , której drugie
piętro zamieszkiwał lord Peter, znajdowała się dokładnie naprzeciwko Green
Park , w miejscu, gdzie przez wiele lat straszyła ruina siedziby splajtowanego
przedsiębiorstwa handlowego . Otworzywszy drzwi, lord Peter usłyszał
dobiegający z biblioteki stłumiony, modulowany męski głos , mówiący z
nadmierną charakterystyczną dla osób przeszkolonych w sztuce odbierania
telefonów.
- …Mam wrażenie, że jego lordowska mość właśnie wrócił. Gdyby jego książęca
mość była łaskawa chwileczkę zaczekać…
- O co chodzi, Bunter?
- Jej książęca mość dzwoni z Denver, milordzie. Właśnie mówiłem, że wasza
lordowska mość pojechała na aukcję, kiedy usłyszałem chrobot klucza w zamku…
- Dziękuję – odparł lord Peter. – Bądź tak miły i poszukaj mojego katalogu,
dobrze? Musiałem go zostawić w sypialni albo na biurku.
Usiadł przy telefonie i z wystudiowaną uprzejmością sięgnął po słuchawkę,
jakby miał do czynienia z gościem, który wpadł z nieoczekiwaną wizytą.
- Halo? To ty, mamo?
- Witaj, mój drogi! – W słuchawce rozległ się głos księżnej wdowy. – Myślałam,
że wyszedłeś.
- W rzeczy samej, tak właśnie było. Byłem już w drodze na aukcję u
Brockleburych – mam na oku kilka ciekawych książek – ale musiałem zawrócić
po katalog. Z czym dzwonisz?
5
- Stało się coś osobliwego – odparła księżna. – Pomyślałam, że chciałbyś o tym
wiedzieć. Pamiętasz kto to taki pan Thipps?
- Thipps? – powtórzył lord Peter. _ Thipps? Ależ tak, ten nieduży architekt ,
który remontuje kościelny dach. Oczywiście. Co z nim?
- Właśnie odwiedziła mnie pani Throgmorton, niezwykle wzburzona.
- Przepraszam cię, mamo, ale źle cię słychać ! Któż to był ?
- Pani Throgmorton, żona pastora.
- Ach tak. Throgmorton.
- Pan Thipps zadzwonił do nich z samego rana. Dzisiaj miał zacząć kolejne
prace.
- Tak ?
- Zadzwonił i powiedział, że nie przyjdzie. Biedaczek był okropnie
zdenerwowany. Wyobraź sobie, że znalazł ciało w swojej własnej wannie !
- Wybacz, mamo, ale w ogóle cię nie słyszę ! Co znalazł?
I gdzie?
- Ciało w wannie, mój drogi.
- Co takiego?...Nie, jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać ! Proszę nas nie
rozłączać. Halo! Halo! To ty, mamo? Halo!...Mamo! Tak, to ja. Telefonistka
chciała nas rozłączyć. Jakie znowu ciało?
- Nieżywe. Trupa mężczyzny. Nieboszczyk miał na sobie tylko złote binokle.
Pani Throgmorton niemal spaliła się ze wstydu, mówiąc mi o tym. Wiesz jacy
zaściankowi potrafią być nasi wiejscy parafianie.
- To rzeczywiście osobliwe. Czy Thipps go znał ?
- Nie sądzę, mój drogi. Oczywiście w rozmowie z pastorową nie wdawał się w
szczegóły, ale podobno był zupełnie wytrącony z równowagi. Żeby tak szanowany
człowiek musiał mieć do czynienia z policją! Nic dziwnego, że był bardzo
zdenerwowany.
- Biedny Thipps! Co za niefortunne zdarzenie. O ile pamiętam, mieszka w
Battersea, prawda?
- Owszem, mój drogi. W Queen Caroline Mansions pod numerem 59,
naprzeciwko parku. W takiej wielkiej kamienicy tuż obok szpitala. Pomyślałam,
że może miałbyś ochotę go odwiedzić i zapytać, czy nie potrzebuje naszej pomocy.
Zawsze bardzo go lubiłam.
- Ależ oczywiście – odparł lord Peter, uśmiechając się szeroko. Księżna zawsze
gorliwie mu sekundowała w jego hobby, jakim było rozwiązywanie zagadek
kryminalnych, chociaż nigdy nie wspominała o tym wprost ; dobre wychowanie
nakazywało jej traktować pasję syna, jakby nie istniała.
- O której godzinie odkryto te zwłoki?
— Sądzę, że z samego rana, chociaż rzecz jasna Thipps nie wspomniał o tym
Throgmortonom. Pastorowa wątpia do mnie tuż przed lunchem i ocztwiście
musiałam poprosić ją, żeby została. Kłopotliwa sytuacja, na szczęście byłam
6
sama. Nie mam nic przeciwko temu, żeby nudzić się w samotności, ale nie cierpię
zanudzać innych.
— Biedna mama! Cóż, dziękuję ci, że zadzwoniłaś. Chyba wyślę Buntera na
aukcję, a sam skoczę do Battersea, żeby pocieszyć naszego mizeraka. To na razie!
— Do usłyszenia, mój drogi!
— Bunter!
— Tak, milordzie?
— Jej książęca mość poinformowała mnie, iż pewien szanowany architekt z
Battersea znalazł właśnie w swojej wannie zwłoki mężczyzny.
— To wielce fortunna wiadomość, milordzie.
— W rzeczy samej, Bunter, jak zwykle masz rację Twój dobór słów jest
bezbłędny. Zaczynam żałować, że sam nie przykładałem się bardziej na studiach.
Znalazłeś katalog?
— Oto on, milordzie.
1
— Dziękuję. Wybieram się do Battersea i chciałbym, żebyś zamiast mnie
wziął udział w aukcji. Tylko się pospiesz, bo nie chciałbym przegapić pierwszego
wydania Dantego* ani Jakuba de Voragine'a. O, tych tutaj, widzisz? Złota
legenda, wydana drukiem przez Wynkyna de Worde w 1493 roku, zapamiętasz?
Spróbuj też zdobyć Czterech synów Ajmona w wydaniu Caxtona z 1489 roku,
absolutny unikat. Popatrz! Tutaj zaznaczyłem rzeczy, które mnie interesują, a na
marginesie zapisałem maksymalną cenę. Postaraj się, mój drogi, bardzo cię
proszę. Powinienem być z powrotem na obiad.
— Tak jest, milordzie.
— Weź moją taksówkę i powiedz kierowcy, żeby się pospieszył. Ciebie może
posłucha, bo za mną raczej nie przepada. — Lord Peter przejrzał się w
osiemnastowiecznym lustrze wiszącym nad kominkiem. — Czy to wypada, żebym
straszył i tak już zastrachanego Thippsa — przy okazji wyszedł mi tu całkiem
ciekawy łamaniec słowny — dobijając się do jego drzwi w cylindrze i surducie?
Chyba nie. Założę się, że nie zwróci uwagi na moje spodnie i z miejsca weźmie za
przedsiębiorcę pogrzebowego. Włożę raczej szary garnitur , schludny, ale nie
krzykliwy, i do tego kapelusz w odpowiednim kolorze. Żegnaj, amatorze białych
kruków! Samotny fagot wygrywa odpowiedni motyw muzyczny i oto pojawia się
Sherlock Holmes w przebraniu dżentelmena zażywającego popołudniowej prze-
chadzki. A otóż i Bunter pospiesznie zamyka za sobą drzwi — jest wprost
nieoceniony, nigdy nie robi tego, co do niego należy, jeżeli poruczyło mu się już
wcześniej jakieś inne zadanie. Mam nadzieję, że nie wypuści z rąk Czterech
synów Ajmona. Z drugiej strony, istnieje wszak jeszcze jeden egzemplarz w
1
Chodzi o wydanie florenckie z 1481 r., nakładem Niccolo di Lorenzo. Kolekcja wydań Dantego lorda Petera warta jest
szerszej wzmianki. Znajdowały się w niej między innymi słynny egzemplarz weneckiej drukarni Aldine z 1502 r. oraz
wydanie neapolitań-skie z 1477 r. — „edizione rarissima" według Colomba. Historia pochodzenia tego ostatniego jest
nieznana. Zdaniem pana Parkera obecny właściciel wszedł w jego posiadanie w co najmniej podejrzany sposób. Sam lord
Peter zawsze twierdził, że „wypatrzył go w małym antykwariacie na wzgórzach" podczas swojej wędrówki po Włoszech
(przypis autorki).
7
Watykanie*. Kto wie, może też trafi na aukcję, jeżeli kościół rzymskokatolicki
zbankrutuje albo Szwajcaria najedzie Włochy. Tymczasem trup w podmiejskiej
wannie nie trafi
2
a się znów aż tak często, przynajmniej tak mniemam. W każdym
razie obecność złotych binokli na nosie nieboszczyka nadaje całemu wydarzeniu
dość wyjątkowy posmak. Do licha! Zaiste, człowiek nie może służyć jednocześnie
dwóm panom .
Przeszedł do sypialni i przebrał się z wigorem, o jaki trudno byłoby posądzać
kogoś z jego pozycją. Wybrał ciemnozielony krawat w odcieniu skarpetek i
zawiązał go starannie bez chwili wahania czy choćby najdelikatniejszego
grymasu warg. Następnie zdjął czarne trzewiki, zamieniając je na brązowe,
wsunął monokl do kieszonki na piersi i ujął w dłoń przepiękną malakkańską
laskę z ciężką, srebrną gałką.
— To już chyba wszystko — mruknął pod nosem. — Laskę wezmę na wszelki
wypadek, kto wie, kiedy może być potrzebna.
Włożył jeszcze do kieszeni płaskie, posrebrzane pudełko na zapałki, zerknął na
zegarek i widząc, że jest już za kwadrans trzecia, zbiegł żywo na dół, gdzie
zatrzymał taksówkę, polecając wieźć się prosto do Buttersea Park.
Pan Alfred Thipps był niedużym, nerwowym człowieczkiem, którego płowe
włosy z wolna przegrywały nierówną walkę z upływem czasu. Wielki siniak nad
lewą brwią natychmiast rzucał się w oczy, nadając mu wygląd hulaki, całkowicie
sprzeczny z ogólną aparycją. Witając się, Thipps jednym tchem usprawiedliwiał
się zażenowany, mamrocząc coś o tym, że po ciemku wpadł na drzwi do jadalni.
Troska lorda Petera, który raczył złożyć mu wizytę, wzruszyła architekta do łez.
— Wasza lordowska mość jest dla mnie zbyt łaskawy —- po-wtórzył po raz
kolejny, mrugając gwałtownie bladymi powiekami. — Jestem doprawdy
niezmiernie wdzięczny. To samo powiedziałaby moja droga matka, gdyby tylko
nie była głucha. Nie chciałbym narażać waszej lordowskiej mości na kłopot, jakim
z pewnością byłaby rozmowa z nią. Oboje mamy za sobą ciężki dzień — dodał. —
Policja w domu, całe to zamieszanie... Nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, do tej
pory wiedliśmy bardzo spokojny żywot. Ta sytuacja jest bardzo niefortunna dla
kogoś, kto tak jak ja ceni sobie uregulowany tryb życia. Doprawdy, właściwie to
cieszę się, że matka nic z tego nie rozumie. Jestem pewien, że w przeciwnym
razie okropnie by się zamartwiała. Co prawda, z początku trochę się
zdenerwowała, ale z czasem doszła do jakichś sobie tylko znanych wniosków i
sądzę, że tak jest dla niej lepiej.
Popatrzył na staruszkę, która przy kominku robiła na drutach, a ta ponuro
pokiwała głową.
— Mówiłam ci, żebyś złożył reklamację co do tej wanny, Alfredzie — odezwała
się znienacka wysokim, piskliwym głosem charakterystycznym dla niesłyszących.
2
* Lordowi Peterowi musiało się coś pomylić: właścicielem tego egzemplarza jest
hrabia
Spencer. Wydanie dostępne na
aukcji Brockleburych jest niekompletne — braku-
|t
i wtatnich pięciu sygnatur — lecz jako jedyne posiada kolofon, co czyni
je wyjątkowym
1
pnypis
autorki).
8
— Mam nadzieję, że teraz wreszcie gospodarz się tym zajmie. Gdybyś mnie
posłuchał, obyłoby się bez wzywania policji, ale nie, ty zawsze musisz robić z igły
widły!
— Zaczyna się — westchnął Thipps i dodał przepraszającym tonem: — Sam
pan widzi, milordzie. Może to i dobrze, że coś tam sobie ubzdurała. Wie
przynajmniej, że łazienka jest zamknięta i nie można z niej korzystać. Muszę
jednak przyznać, że dla mnie samego to był ogromny wstrząs. Mam nerwy w
strzępach, sir! Jak żyję, jeszcze nic podobnego mi się nie przytrafiło. Dziś rano
byłem w takim stanie, że nie wiedziałem, jak się nazywam, a do tego jeszcze to
moje słabe serce! Doprawdy, nie wiem, jak udało mi się wyjść z tego okropnego
miejsca i wezwać policję. To było potworne, milordzie, naprawdę potworne! Nawet
nie tknąłem śniadania, lunchu zresztą też. Cały ranek telefonowałem do klientów
i przekładałem spotkania, a potem jeszcze to całe przesłuchanie... Całkiem wybiło
mnie to z równowagi.
— Nie wątpię, że musiało to być dla pana niezwykle bolesne przeżycie —
odparł współczująco lord Peter. — Szczególnie przed śniadaniem. Osobiście nie
cierpię takich niespodzianek przed posiłkiem, na dobre potrafią odebrać
człowiekowi apetyt, zgodzi się pan ze mną?
— W rzeczy samej, w rzeczy samej — przytaknął skwapliwie pan Thipps. —
Zapewniam pana, milordzie, że widok tego nieszczęśnika leżącego w mojej
wannie, gołego jak święty turecki — nie licząc binokli — z miejsca — wybaczy
pan — przyprawił mnie o mdłości. Nie należę do osiłków i z rana często zdarza mi
się słabować, a tu taki wstrząs! Krótko mówiąc, musiałem posłać służącą po
kieliszeczek czegoś mocniejszego. W przeciwnym razie nie wiem, jak by się to
skończyło. Ciarki chodziły mi po plecach, chociaż z zasady nie podzielam naiwnej
wiary w duchy. Tak czy inaczej, zawsze staram się mieć w domu trochę brandy na
wszelki wypadek.
— I słusznie — odparł wesoło lord Peter. — Jest pan bardzo zapobiegliwym
człowiekiem, panie Thipps. Niezwykłe, co w trudnych chwilach potrafi zdziałać
łyk czegoś mocniejszego, a im mniej człowiek do tego nawykły, tym lepszy skutek.
Mam nadzieję, że pańska służąca to rozsądna osóbka? Mdlejące i krzyczące z
przestrachu niewiasty potrafią być prawdziwym utrapieniem.
— Gladys to dobra dziewczyna— odrzekł pan Thipps. — Bardzo rozsądna. Rzecz
jasna była wstrząśnięta, to zrozumiałe. Sam byłem roztrzęsiony całą sytuacją i
zdziwiłbym się, gdyby młodej kobiety wcale to nie obeszło. Ale to energiczna
osoba, bardzo pomocna w nagłych wypadkach, jeśli wasza lordowska mość
rozumie, co mam na myśl . Uważam się za prawdziwego szczęśliwca , dysponując
w dzisiejszych czasach dobrą, uczciwą służącą , która dba o mnie i mamę. Bywa
co prawda nieco nieuważna i zdarza jej się zapominać o drobiazgach, ale to
przecież naturalne. Naprawdę szczerze żałowała, że zostawiła okno w łazience
otwarte i choć z początku się na nią rozgniewałem, widząc co z tego wynikło,
trudno to nazwać wielkim przewinieniem. Jak świat światem młode służące
9
bywały zapominalskie, a Gladys tak się zdenerwowała, że nie chciałem jej
dodatkowo dręczyć. Powiedziałem jedynie: „Mogli nas okraść — pamiętaj o tym
następnym razem, kiedy przyjdzie ci do głowy zostawić na całą noc otwarte okno.
Teraz to tylko trup w wannie, co samo w sobie jest już wystarczająco
nieprzyjemne, ale następnym razem przez okno mogą się dostać złodzieje albo
bandyci, a wtedy wymordują nas we własnych łóżkach". Inspektor Sugg — chyba
tak się nazywał — ze Scotland Yardu był względem niej znacznie bardziej
surowy. Biedaczka nie na żarty się przestraszyła. Myślała chyba, że o coś ją
podejrzewają, chociaż Bogiem a prawdą cóż ona mogła mieć wspólnego z jakimiś
zwłokami! Powiedziałem to zresztą inspektorowi. Proszę sobie wyobrazić, że
potraktował mnie bardzo nieuprzejmie. Powiem wręcz, że wcale nie spodobało mi
się jego zachowanie. „Jeżeli ma pan jakieś dowody, żeby oskarżać Gladys albo
mnie, inspektorze — powiedziałem — proszę je niezwłocznie przedstawić. To
pański obowiązek". I dodałem: „Ale, doprawdy, chyba nie płacą panu za to, żeby
obrażać dżentelmena w jego własnym domu". — Czubek głowy pana Thippsa
wyraźnie się zaróżowił. — On na mnie krzyczał, milordzie, najzwyczajniej w
świecie krzyczał!
— Cały Sugg — westchnął lord Peter. — Znam go. Kiedy nie wie, co
powiedzieć, robi się wulgarny. Przecież to jasne jak słońce, że ani pan, ani
dziewczyna nie kolekcjonujecie nieboszczyków. Kto zresztą chciałby brać sobie na
głowę taki kłopot? Zwykle bardzo trudno się ich pozbyć. A propos, pozbył się pan
już tych nieszczęsnych zwłok?
— Wciąż są w łazience — wzdrygnął się pan Thipps.
— Inspektor Sugg zakazał czegokolwiek tam dotykać, dopóki jego ludzie nie
zgłoszą się po ciało. Gdyby wasza lordowska mość miał ochotę rzucić okiem...
— Z największą przyjemnością — ucieszył się lord Peter. — Jeżeli to nie będzie
dla pana zbytni kłopot.
— W żadnym razie — zapewnił go pan Thipps. Jego mina, kiedy prowadził
gościa wąskim korytarzem, upewniła lorda Petera co do dwóch rzeczy: po
pierwsze, jego gospodarz wyraźnie cieszył się ze splendoru, jakiego makabryczne
znalezisko dodawało zarówno jemu samemu, jak i jego mieszkaniu; po drugie,
czerpał jawną satysfakcję z faktu, iż łamie zakaz inspektora Sugga, który
zabronił pokazywać komukolwiek nieboszczyka. To ostatnie podejrzenie po-
twierdziło się, kiedy Thipps zniknął na chwilę w sypialni, mówiąc, że z zasady
trzyma w domu zapasowe klucze do wszystkich drzwi, tak na wszelki wypadek.
Łazienka nie wyróżniała się niczym szczególnym: wąska i długa, z oknem
umieszczonym dokładnie nad końcem wanny. Jego szyby były z matowego szkła,
a futryna wystarczająco szeroka, żeby zmieściło się w niej ciało mężczyzny. Lord
Peter podszedł żywo do okna, otworzył je i wyjrzał na zewnątrz.
Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze kamienicy, mniej więcej
pośrodku kondygnacji. Okno łazienki wychodziło na podwórze zabudowane
różnymi niskimi przybudówkami, komórkami na węgiel, garażami i tak dalej. Za
10
nimi ciągnęły się ogródki przynależne do kolejnego szeregu domów mieszkalnych.
Z prawej strony, pośrodku rozległego terenu, wznosił się imponujący gmach
szpitala św. Łukasza w Battersea oraz połączona z nim zadaszonym łącznikiem
rezydencja słynnego chirurga, sir Juliana Freke'a. Kierował on oddziałem
chirurgii tego nowego, wspaniałego szpitala, poza tym znany był na Harley Street
jako wybitny neurolog o wielce niezależnych poglądach.
Owe szczegółowe informacje przekazał lordowi Peterowi zaaferowany pan
Thipps, który najwyraźniej uważał, iż sąsiedztwo kogoś tak sławnego rzuca blask
chwały na lokatorów Queen Caroline Mansions.
– Rano osobiście nas odwiedził! – opowiadał Pan Tipps- w związku z tą
wstrętną sprawą. Inspektor Sagg podejrzewał, że któryś z młodych dżentelmenów
praktykujących w szpitalu medycynę, mógł dla żartu podrzucić zwłoki,
zważywszy, że mają ich pod dostatkiem tam, gdzie robią sekcje.Inspektor spotkał
się więc z samego rana z sir Julianem, żeby się dowiedzieć, czy nie brakuje im
żadnego ciała. Sir Julian okazał wielką uprzejmość, zaiste wielką uprzejmość,
chociaż był akurat w trakcie sekcji. Sprawdził rejestry, żeby się upewnić , czy
żadne zwłoki nie zaginęły, a nawet raczył pofatygować się tutaj, żeby na własne
oczy zobaczyć …to. – Pan Thipps wskazał wannę. — Po czym stwierdził, że
bardzo żałuje, ale nie może nam pomóc: ze szpitala nie zginęły żadne zwłoki, a na
dodatek ten tutaj nie odpowiada wyglądem żadnemu nieboszczykowi na stanie.
—Ani żadnemu pacjentowi tego szpitala, mam nadzieję — rzucił od niechcenia
lord Peter.
Na tę makabryczną aluzję pan Thipps pobladł jak ściana.
— Nie słyszałem, żeby inspektor Sugg się o to dopytywał — odparł z pewnym
zdenerwowaniem. — Cóż by to była za koszmarna historia! W ogóle o tym nie
pomyślałem, milordzie, niech mnie Bóg ma w swojej opiece!
— Cóż, gdyby rzeczywiście zaginął im pacjent, zapewne do tej pory zdążyliby
już to odkryć — rzekł lord Peter. — Przyjrzyjmy się lepiej temu tutaj.
A umieszczając monokl w oczodole, zauważył:
— Widzę, że ma pan problem z osiadającą sadzą. Paskudna sprawa, prawda?
Ja też się z tym biedzę — niszczy mi książki, wie pan? Och, i proszę się nie
fatygować, jeśli nie ma pan ochoty na bliższe oględziny...
Z drżącej dłoni pana Thippsa wyjął róg prześcieradła, które zostało narzucone
na wannę, i poderwał je do góry.
W wannie leżały zwłoki wysokiego, tęgiego mężczyzny około pięćdziesiątki.
Włosy — gęste, czarne i naturalnie kręcone — strzygła i układała jakaś wprawna
ręka. Wydzielały one słabą woń fiołków, wyraźnie wyczuwalną w dusznym
powietrzu łazienki. Rysy mężczyzny były grube, mięsiste i wyraziste; człowiek ten
miał nieco wyłupiaste, ciemne oczy i długi, orli nos zakrzywiony ku wydatnej
brodzie. Wargi w gładko wygolonej twarzy były pełne i zmysłowe, a opadająca
szczęka odsłaniała pożółkłe od tytoniu zęby. Na nosie zmarłego tkwiły złote
binokle, swoją groteskową elegancją kpiąc z majestatu śmierci. Cienki, złoty
11
łańcuszek spoczywał półkoliście na nagiej piersi. Nogi mężczyzny były sztywno
wyprostowane, ręce opuszczone wzdłuż ciała, a palce dłoni w naturalny sposób
zgięte. Lord Peter uniósł ramię zmarłego i ze zmarszczonym czołem przyjrzał się
jego dłoni.
— Wygląda na to, że pański gość był dandysem — mruknął. — Fiołek
parmeński i manikiur. — Pochylił się i wsunął dłoń pod głowę mężczyzny.
Absurdalnie wyglądające binokle zsunęły się z nosa zmarłego i z brzękiem wpadły
do wanny. A odgłos ten do reszty wytrącił z równowagi biednego pana Thippsa.
— Proszę mi wybaczyć — jęknął — ale z tego wszystkiego zrobiło mi się nieco
słabo.
Z tymi słowami wymknął się z łazienki. Lord Peter natychmiast uniósł ciało,
ostrożnie odwrócił je i z przechyloną głową przyglądał mu się bacznie przez swój
monokl niczym Joseph Chamberlain studiujący rzadki okaz orchidei. Następnie,
opierając głowę zmarłego na swoim ramieniu, wyjął z kieszeni posrebrzane pudeł-
ko na zapałki i wsunął je w otwarte usta mężczyzny. Cmoknął, ponownie ułożył
ciało w wannie, a ująwszy w dłoń tajemnicze binokle, obejrzał je z uwagą, włożył
sobie na nos i przez chwilę przez nie patrzył. Z jego ust wydobyło się też kolejne
cmoknięcie. Na koniec z powrotem umieścił binokle na nosie zmarłego, nie chcąc
zostawiać żadnych śladów swojej bytności i niepotrzebnie irytować inspektora
Sugga. Ostatni raz poprawił ułożenie ciała, po czym znów podszedł do okna i
wychyliwszy się przez parapet, zamachnął się w lewo i w prawo laską, którą
zabrał ze sobą bez wyraźnej przyczyny. Jako że nic nie wyszło z tego
eksperymentu, cofnął się, zamknął okno i dołączył do gospodarza czekającego nań
w korytarzu.
Gdy znaleźli się ponownie w salonie, pan Thipps, wzruszony ciepłym
zainteresowaniem okazanym mu przez młodszego syna diuka, pozwolił sobie
zaproponować mu filiżankę herbaty. Lord Peter, który stał przy oknie i podziwiał
panoramę parku Battersea, już miał przyjąć zaproszenie, ale w tej samej chwili u
wylotu Prince Of Wales Road ukazał się ambulans. Na jego widok lord Peter
natychmiast przypomniał sobie, że jest już umówiony i wykrzyknąwszy: — Na
Jowisza! — pożegnał szybko pana Thippsa.
— Matka przesyła panu wyrazy uszanowania, i tak dalej — rzucił, ściskając
serdecznie jego dłoń. — Ma nadzieję wkrótce znów zobaczyć pana w Denver. Do
widzenia, pani Thipps — zwrócił się głośno do staruszki. — Nie, nie, drogi panie,
niechże się pan nie fatyguje na dół.
I już go nie było. Wyszedł na ulicę i skręcił w stronę stacji w tym samym
momencie, gdy z przeciwnej strony pod budynek zajechał ambulans i wysiadł z
niego inspektor Sugg wraz z dwoma konstablami. Inspektor zamienił słowo z
funkcjonariuszem dyżurującym przed wejściem, obrzucając podejrzliwym
spojrzeniem oddalające się plecy lorda Petera.
— Dobry, stary Sugg — westchnął ciepło tenże. — Drogi stary dureń! Jakże on
mnie nienawidzi.
12
2
Świetna robota, Bunter! — stwierdził lord Peter, opadając z westchnieniem na
miękki, luksusowy fotel. — Sam bym się lepiej nie spisał. Na samą myśl o Dantem ślinka
napływa mi do ust — nie mówiąc już o Czterech synach Ajmona. Na dodatek
zaoszczędziłeś całe sześćdziesiąt funtów, wspaniale. Na co je wydamy, Bunter? Po-
myśl tylko, są nasze i możemy z nimi zrobić, co tylko dusza zapragnie. Jak
słusznie zauważył Harold Skimpole, w „Samotni", zaoszczędzone sześćdziesiąt
funtów to zyskane sześćdziesiąt funtów, no i ja zamierzam wydać je co do pensa.
Czego nam potrzeba? Może ty masz jakiś pomysł? Chciałbyś coś zmienić w
mieszkaniu?
— No cóż, milordzie, skoro wasza lordowska mość jest tak łaskawy... —
Służący zawahał się, a butelka, z której miał nalać do kieliszka wybornej brandy,
znieruchomiała w powietrzu.
— Śmiało, Bunter, ty niepoprawny stary hipokryto. Nie musisz być taki
sztywny, jak wtedy, gdy oznajmiasz, że właśnie podano do stołu. „Głos jest głosem
Jakuba, ale ręce — rękami Ezawa!"
3
Czegóż to teraz pożąda twoja prześwietna
ciemnia?
— Jest do nabycia taki anastygmat symetryczny z zestawem zapasowych
soczewek, milordzie — odparł Bunter, a w jego głosie
dało się słyszeć coś w
rodzaju religijnego uniesienia. — Gdyby trafiło się nam fałszerstwo albo trzeba
było sfotografować ślady stóp, mógłbym od ręki wykonać odpowiednie
powiększenie. Przydałby się też większy kąt obrazu. Proszę tylko na to spojrzeć,
milordzie — zupełnie jakby aparat miał oczy z tyłu głowy…..
Wydobył z kieszeni katalog i z drżeniem podsunął swojemu panu.
Lord Peter starannie przestudiował opis, unosząc kąciki wąskich ust w
uśmiechu.
— Dla mnie to istna chińszczyzna – oznajmił - a 50 funtów wydaje się
paskarską ceną za kawałek szkła. Ale ty nazwałbyś zapewne marnotrawstwem
zakup wyświechtanej, starej książki w martwym języku za 750 funtów, zgadza
się, Bunter?
— Nie jest moją rolą ferowanie podobnych ocen, milordzie.
— Rzeczywiście, Bunter, płacę ci 200 funtów rocznie, żebyś zachowywał swoje
opinie dla siebie. Powiedz mi jednak, skoro już przyszło nam żyć w tak
demokratycznych czasach , czy nie uważasz tego za niesprawiedliwe?
— Nie, milordzie.
— Nie uważasz. A mógłbyś mi tak zupełnie otwarcie powiedzieć, dlaczego?
3
Biblijni bliźniacy z Księgi Rodzaju, Biblia Tysiąclecia (przypisy, oprócz tych inaczej
i
oznaczonych, pochodzą od tłumacza
13
— Szczerze mówiąc, dochód, jaki wasza lordowska mość czerpie ze swego szlachectwa,
również zobowiązuje go do tego, aby na przykład zaprosiwszy lady Worthington na kolację
powściągnąć swoją skłonność do szafowania niewątpliwie cennymi ripostami.
Lord Peter rozważał przez chwilę jego słowa.
—
4
A więc tak to widzisz, Bunter?
Noblesse oblige *
i skłania do rozwagi. Śmiem twierdzić, że
się nie mylisz. W takim jednak razie twoje położenie jest o niebo lepsze od mojego, ponieważ
ja, nawet będąc bez grosza, musiałbym okazywać szacunek lady Worthington. A ty, Bunter,
powiedziałbyś mi szczerze, co o mnie myślisz, gdybym cię teraz odprawił ze służby?
— Nie, milordzie.
Lecz miałbyś do tego święte prawo, a gdybym na dodatek ośmielił się zwolnić cię za tę
szatańską kawę, którą parzysz, zasłużyłbym na jak najostrzejsze słowa krytyki. W sztuce
parzenia kawy jesteś niezrównany, Bunter. Nie wiem, jak ty to robisz i nie chcę wiedzieć, bo
niechybnie musisz uciekać się w tej kwestii do czarnej magii, a ja nie zamierzam się narażać na
wieczne potępienie. Możesz więc kupić sobie te swoje szkiełka.
—Dziękuję waszej lordowskiej mości.
— A skończyłeś już w jadalni?
— Nie całkiem, milordzie.
— W takim razie wróć tutaj, jak tylko skończysz. Mam ci mnóstwo rzeczy do powiedzenia...
Ho, ho, a kogóż to licho niesie?
Bo też głośno zaterkotał dzwonek przy drzwiach wejściowych.
— Nie ma mnie w domu, chyba że to ktoś interesujący.
— Tak jest, milordzie.
Bibliotekę lorda Petera śmiało można było zaliczyć w poczet najprzyjemniejszych
kawalerskich kryjówek w całym Londynie. Utrzymana była w kolorach czarnym i bladożółtym.
Ściany od podłogi do sufitu pokrywały półki zastawione białymi krukami, zaś tapicerowane fotele
i wygodna sofa w stylu Chesterfield przywodziły na myśl czułe objęcia hurys. W rogu pysznił się
czarny, salonowy fortepian, ogień tańczył w szerokim, staroświeckim palenisku, a stojące na
gzymsie kominka porcelanowe wazony pełne były czerwonych i złocistych chryzantem. Oczom
młodego człowieka, którego wprowadzono wprost z listopadowej mgły, pokój ten wydał się nie
tylko olśniewający i wyjątkowy na wzór nieosiągalnego klejnotu, ale zarazem ciepły i przyjazny
niczym pastelowe, pozłacane przedstawienia raju ze średniowiecznych malowideł.
— Pan Parker, milordzie.
Lord Peter z autentyczną radością zerwał się z fotela.
—
Mój drogi przyjacielu, jakże mnie cieszy twój widok! Paskudna mgła, nieprawdaż? Bunter,
przynieś więcej swojej niezrównanej kawy, dodatkowy kieliszek i cygara. Parker, mam nadzieję,
że przynosisz wieści o jakiejś ohydnej zbrodni. Dziś wieczorem nie zadowoli nas nic bardziej
banalnego od podpalenia czy morderstwa. Bunter i ja zaczynaliśmy właśnie intonować
Nie marzyć w
taką noc, jak dziś...
Na aukcji u sir Ralpha Brocklebury'ego zdobyłem Dantego i praktycznie unikalne
wydanie Caxtona; Bunter, który w moim imieniu dobił targu, zamierza sprawić sobie aparat,
który to na ślepo wyczynia rozmaite cudowności, a poza tym:
Mamy jeszcze zwłoki w wannie,
Mamy jeszcze zwłoki w wannie!
Nas nie skusi nic,
Żadne sensacje tanie,
My wołimy nasze zwłoki w wannie!
—
Tak jest, Parker, nic nie może się z tym równać. Zwłoki są co prawda moje, ale możemy się
podzielić. Ostatecznie to własność firmy. Jesteś zainteresowany? Tyle że też musisz coś wnieść do
4
* Szlachectwo zobowiązuje (franc).
14
wspólnej puli.
Cokołwiek.
Może ty też masz na stanie jakieś zwłoki? Och, oby tak było! Każde
takowe mile widziane.
Kiedy kto napotka z nagła
Nieboszczyka w cudzej wannie,
Pytać go o sprawcę zbrodni
Ni to mądrze, ni to ładnie.
Zwłaszcza gdy Sugg idiota tam się miota.
I już. Bo wystarczyło jedno spojrzenie w szkliste oczy tegoż jegomościa, żeby uniżony sługa
waszmości wszystko pojął w lot!
— Ach! — zawołał Parker. — Byłem pewien, że trafisz do Queen Caroline Mansions. Też tam
zajrzałem i spotkałem Sugga. Wyznał, że cię widział, i był z tego powodu bardzo niezadowolony.
Nazwał twoją wizytę nieuzasadnionym wtargnięciem.
— Wiedziałem, że tak powie — odparł lord Peter. — Uwielbiam się droczyć ze starym,
dobrym Suggiem, zawsze jest taki gburowaty. Wyczytałem w
The Star,
że tym razem znów się
popisał, aresztując tę nieszczęsną Gladys Jakjejtam. Sugg — gwiazda wieczoru, niezawodny Sugg!
Ale czego
ty
właściwie tam szukałeś?
— Prawdę mówiąc — odrzekł Parker — wybrałem się sprawdzić, czy ów anonimowy
nieboszczyk o semickich rysach spoczywający w wannie pana Thippsa to nie jest przypadkiem sir
Reuben Levy. Niestety nie.
— Sir Reuben Levy? Chwileczkę, coś mi świta. Już wiem! Widziałem dziś nagłówek w prasie:
„Tajemnicze zniknięcie znanego finansisty". O co chodzi? Nie zdążyłem doczytać.
— Cóż, sprawa jest trochę dziwna, ale śmiem twierdzić, że to nic poważnego — staruszek
najpewniej postanowił czmychnąć z jakiegoś sobie tylko znanego powodu. Stało się to dziś rano i
pies z kulawą nogą by się tym nie przejął, gdyby nie fakt, że akurat dzisiaj Levy był umówiony na
jakieś arcyważne spotkanie, na którym miał sfinalizować milionowy interes, nie znam wszystkich
szczegółów. Wiem tylko, że jego wrogowie wcale by się nie zmartwili, gdyby ów interes nie
wypalił, kiedy więc dotarły do mnie pogłoski o trupie w wannie, zaraz popędziłem mu się
przyjrzeć. Nie wydawało się to zbyt prawdopodobne, ale w naszym zawodzie zdarzają się
najróżniejsze nieprawdopodobieństwa. Najśmieszniejsze, że Sugg wbił sobie do głowy, że to jest
sir Reuben Levy i jak szalony telegrafuje teraz do lady Levy, usiłując ją nakłonić, żeby przyjechała
i zidentyfikowała męża. Tymczasem owemu jegomościowi w wannie nie bliżej do sir Reubena niż
nieszczęsnemu Adolfowi Beckowi do tego łajdaka Johna Smitha5. Zastanawiające, że gdyby miał
brodę, rzeczywiście wyglądałby niemal jak lustrzane odbicie sir Reubena, a zważywszy, że lady
Levy przebywa z rodziną za granicą, ktoś może stwierdzić, że to on, co pozwoli Suggowi zbudować
sobie śliczną teorię, równie imponującą i trwałą jak wieża Babel.
— Sugg to kochany, głupi osioł — stwierdził lord Peter. — Wypisz wymaluj detektyw z
powieści kryminalnej. No cóż, nie znam Levy'ego, ale widziałem zwłoki i moim zdaniem ten
pomysł jest co najmniej niedorzeczny... Jak ci smakuje brandy?
— Rewelacja, Wimsey. Takie rzeczy sprawiają, że zaczynam wierzyć w istnienie raju. Ale
pora na twoją opowieść.
— Pozwolisz, że zaczekamy na Buntera? Cóż to za nieoceniony Człowiek — służący z
aparatem w dłoni. Co ciekawe, zawsze jest pod ręką, kiedy mam ochotę wziąć kąpiel albo
potrzebuję czystych butów. Nie wiem, kiedy on to wszystko robi, chyba we śnie. Bunter!
5Adolf Beck (1841-1909), dwukrotnie niesłusznie skazany za oszustwa, których n u popełnił.
Prawdziwy przestępca nazywał się Wilhelm Meyer i był niezwykle podobny ■ I"
Becka. Po
schwytaniu Meyera Beck został ułaskawiony i otrzymał finansowe zadość -Ui lynienie za lata
spędzone w więzieniu, zmarł jednak wkrótce potem jako schorowany > łamany człowiek. Sprawa
Becka zaowocowała ważnymi zmianami w brytyjskim sy-lU......sądowniczym, m.in. utworzeniem
sądu apelacyjnego.
15
— Tak, milordzie.
— Przestań się tam guzdrać, weź sobie coś porządnego do picia i dołącz do naszej wesołej
gromadki.
— Oczywiście, milordzie.
— Bo pan Parker ma dla nas nową sztuczkę. Nazywa się „Znikający finansista". Żadnego
oszustwa. Szast, prast — i gdzież on się podział? Może ktoś z widowni łaskawie zechce
pofatygować się na scenę i z bliska obejrzeć magiczną skrzynię? Dziękuję, sir. Ręka jest szybsza
niż oko...
— Obawiam się, że nie ma o czym opowiadać — odparł Parker. — To jedna z tych historii, w
których fakty nie pozostawiają wielkiego pola do spekulacji. Sir Reuben Levy zjadł wczoraj w
Ritzu kolację z trojgiem przyjaciół. Po posiłku jego przyjaciele udali się do teatru, on zaś wymówił
się pilnym spotkaniem. Jak dotąd nie udało mi się jeszcze wyśledzić, z kim był umówiony.
Następnie punktualnie o północy wrócił do domu przy Park Lane
9
A.
— Ktoś go widział?
— Kucharka właśnie kładła się spać. Zdążyła jeszcze dostrzec go na progu i usłyszeć, jak
wchodzi do środka. Poszedł na górę, zostawiając szynel na wieszaku, a parasol na stojaku w holu
— bo pamiętasz, jak wczoraj padało. Rozebrał się i położył do łóżka. Nazajutrz wszelki ślad po nim
zaginął. To wszystko — zakończył gwałtownie Parker i machnął ręką.
— Na pewno nie wszystko. Mój kochany, nie daj się prosić, to nie jest nawet połowa tej
historii!
— Ależ tak, słowo daję. Kiedy rano służący przyszedł go obudzić, nikogo nie zastał. Widać
było, że jego pan spędził noc w swoim łóżku, piżama i wszystkie części garderoby wciąż były w
sypialni, z tym że — co było dość zaskakujące — zostały niedbale ciśnięte na otomanę w nogach
łóżka, zamiast jak zwykle leżeć porządnie złożone na fotelu. Jak się okazuje, sir Reuben
przywiązywał wielką wagę do porządku. Mogłoby to wskazywać, że źle się czuł albo działał w
stanie wielkiego wzburzenia. Nie brakowało żadnych czystych ubrań, garnituru, trzewików,
niczego. Obuwie, które miał na sobie poprzedniego dnia, jak zwykle stało w garderobie. Umył się,
wyczyścił zęby i wykonał wszystkie zwykłe czynności toaletowe. Służąca, która o wpół do siódmej
sprzątała w holu, przysięga, że później nikt nie wchodził ani nie wychodził z domu. Siłą rzeczy
nasuwa się przypuszczenie, że powszechnie szanowany żydowski finansista w sile wieku albo
oszalał między północą a szóstą rano i niepostrzeżenie opuścił dom w listopadową noc nagi jak go
Pan Bóg stworzył, albo został jak w bajkach uprowadzony przez siłę nieczystą z duszą i ciałem,
pozostawiając po sobie jedynie stertę odzieży.
— A drzwi wejściowe były zaryglowane?
— Jakie to do ciebie podobne, z miejsca zadać tak wnikliwe pytanie. Mnie przyszło ono do
głowy dopiero po godzinie. Otóż wyobraź sobie, że nie. Wbrew powszechnie panującym zwyczajom
był tam tylko zamek typu yale. Z drugiej strony, pokojówki dostały wieczorem wychodne do teatru
i niewykluczone, że sir Reuben z rozmysłem zostawił drzwi otwarte, sądząc, iż jeszcze nie wróciły.
Już wcześniej zdarzało mu się to robić.
— I to wszystko?
— Prawie. Z wyjątkiem jednego nieistotnego drobiazgu.
— Uwielbiam nieistotne drobiazgi — zawołał lord Peter, rozradowany jak dziecko. —
Mnóstwo ludzi powieszono właśnie z ich powodu. Co to takiego?
— Sir Reuben i lady Levy, będąc niezwykle dobranym małżeństwem, dzielą ze sobą sypialnię.
Jak już wspominałem, lady Levy udała się do Francji w celu podreperowania zdrowia. Podczas jej
nieobecności sir Reuben śpi po swojej stronie małżeńskiego łoża, od lat tej samej, to znaczy dalej
od ściany. Wczorajszej nocy jednak złączył dwie poduszki i spał pośrodku, a przynajmniej bliżej
ściany, niż, to ma w zwyczaju. Pokojówka, wyjątkowo bystra osóbka, zwróciła na to uwagę rano,
kiedy przyszła pościelić łóżko. Kierując
się instynktem godnym detektywa, uznała, że nie powinna
niczego i ruszać, więcej, zabroniła komukolwiek dotykać pościeli, chociaż policję zdecydowano się
zawiadomić dopiero znacznie później.
— W domu nie było też nikogo poza sir Reubenem i służbą?
16
—
Nie. Lady Levy z córką i jedną ze służących jest za granicą. W domu byli jedynie lokaj,
kucharka, pokojówka i podkuchenna. Oczywiście zmarnowali całą godzinę na bezsensowną
paplaninę i rozsiewanie plotek. Ja sam dotarłem na miejsce około dziesiątej
— I cóż ciekawego porabiałeś od tamtej pory?
— Usiłowałem poznać tożsamość owej tajemniczej osoby, z którą sir Reuben był poprzedniego
wieczoru umówiony, jako że z wyjątkiem kucharki była to zarazem ostatnia osoba, która widziała
go przed zniknięciem. Być może wszystko to da się jakoś racjonalnie wytłumaczyć, ale niech mnie
kule biją, jeśli coś sensownego przychodzi mi do głowy. Do licha, nikt nie wraca do domu i nie
kładzie się spać tylko po to, żeby w środku nocy wymaszerować na zewnątrz goły jak święty
turecki.
— Mógł mieć na sobie jakieś przebranie.
— Też na to wpadłem. W gruncie rzeczy to chyba jedyne rozsądne wytłumaczenie. Ale to
szalenie zagadkowe, Wimsey. Znana persona z City wymyka się w środku nocy w przededniu
ważnej transakcji, nikogo nie uprzedzając, w całkowitym przebraniu, zostawiając w domu
zegarek, portfel, książeczkę czekową i — co najważniejsze i najbardziej zastanawiające — binokle,
bez których jako krótkowidz praktycznie nie jest w stanie się poruszać. Na dodatek...
— To akurat jest bardzo ważne — przerwał mu Wimsey. — Jesteś pewien, że nie wziął ze
sobą innej pary?
— Służący zaklina się, że miał tylko dwie pary, z których jedną znaleziono na toaletce, a
drugą w szufladzie — czyli tam, gdzie zawsze trzymał ją sir Reuben.
Lord Peter zagwizdał.
— I tu mnie masz, Parker. Bo nawet gdyby zamierzał popełnić samobójstwo, nie wyszedłby z
domu bez binokli.
— Na to wygląda, chyba że samobójstwo miało polegać na rzuceniu się na oślep pod koła
pierwszego lepszego samochodu. Tak czy inaczej, nie zaniedbałem i tego wątku. Sprawdziłem
informacje o wszystkich dzisiejszych wypadkach drogowych i mogę z czystym sercem zaświadczyć,
że w żadnym z nich ofiarą nie był sir Reuben. Poza tym zabrał ze sobą klucz do drzwi
wejściowych, zupełnie jakby zamierzał wrócić.
— A spotkałeś się z ludźmi, z którymi jadł wczoraj kolację?
— Dwóch znalazłem w klubie. Stwierdzili, że sprawiał wrażenie człowieka w pełni sił i w jak
najlepszym humorze, wspominał o swoim zamiarze dołączenia za jakiś czas do lady Levy — naj-
prawdopodobniej w okolicy świąt Bożego Narodzenia — i z wielkim zadowoleniem mówił o
porannej transakcji, w której miał zresztą uczestniczyć jeden z nich, niejaki Anderson z Wyndham
— I przynajmniej aż do godziny dziewiątej nie przejawiał żadnego zamiaru ani chęci, żeby
rozpłynąć się w powietrzu?
— Absolutnie nie, chyba że jest naprawdę utalentowanym aktorem. Cokolwiek skłoniło go do
tego kroku, musiało zdarzyć się albo w trakcie owego tajemniczego spotkania, na które miał się
stawić po kolacji, albo gdy był już w łóżku, między północą a wpół do szóstej rano.
— No i co o tym sądzisz, Bunter? — zapytał lord Peter.
— Nie znam się na takich sprawach, milordzie. Ale to dziwne, że dżentelmen na tyle
zdenerwowany czy cierpiący, żeby nie złożyć porządnie swoich rzeczy przed snem, pamięta o
umyciu zębów i wystawieniu trzewików do czyszczenia. Są to akurat te dwie rzeczy, o których
najczęściej się zapomina, milordzie.
— Jeżeli to miał być osobisty przytyk, Bunter — uśmiechnął się lord Peter — mogę tylko
powiedzieć, że uważam całą sprawę za niewartą wzmianki. Parker, drogi przyjacielu,
przychodzisz z niezwykle ciekawą zagadką. Nie chciałbym się narzucać, ale z przyjemnością
obejrzałbym jutro ową sypialnię. Nie chodzi o to, że ci me ufam, mój drogi, ale wprost palę się z
ciekawości. Nie odmawiaj mi, proszę. Skosztuj jeszcze kropelkę mojej zacnej brandy, zapal cygaro,
tylko broń Boże mi nie odmawiaj!
— Oczywiście, możesz przyjść i się rozejrzeć. Zapewne znajdziesz mnóstwo rzeczy, które ja
sam przeoczyłem — odparł Parker ze spokojem, chętnie się częstując.
17
— Parker, serce ty moje, jesteś prawdziwą chlubą Scotland Yardu. Kiedy na ciebie patrzę,
Sugg wydaje mi się zjawą, mrzonką, snem idioty, snutym w nocną godzinę przez jakiegoś
oszalałego poetę. Sugg jest zbyt doskonały, żeby istnieć naprawdę. A propos, co on właściwie
sądzi o tych zwłokach w wannie?
—
Jego zdaniem — wycedził Parker — przyczyną śmierci był cios zadany w kark. Lekarz to
potwierdził. Twierdzi też, że ofiara nie żyje już podobno od dnia lub dwóch. To również stwierdził
lekarz. Sugg oznajmił mi, że jest to ciało zamożnego Żyda około pięćdziesiątki, co przecież widać
gołym okiem. Uważa za niedorzeczny pomysł, aby nieboszczyk dostał się do łazienki przez okno i
nikt tego nie zauważył. Jego zdaniem najprawdopodobniej wszedł o własnych siłach frontowym
wejściem i został zamordowany przez kogoś w mieszkaniu. Aresztował służącą, ponieważ jest
niska, drobna i całkowicie niezdolna powalić rosłego, silnego mężczyznę przy pomocy pogrzebacza.
Aresztowałby też Thippsa, gdyby nie to, że ten spędził akurat cały wczorajszy i przedwczorajszy
dzień w Manchesterze i wrócił dopiero późnym wieczorem. Zresztą o mały włos by go aresztował,
ale przypomniałem mu, że ofiara nie żyje przecież od dwudziestu czterech albo nawet czterdziestu
ośmiu godzin, więc ten biedak Thipps nie mógłby go wykończyć poprzedniego wieczoru o wpół do
jedenastej. Nie zdziwiłoby mnie jednak, gdyby aresztował go jutro jako wspólnika zbrodni, a wraz
z nim tę dziergającą staruszkę.
—
Cóż, cieszę się, że nieszczęśnik ma chociaż jakie takie alibi — westchnął lord Peter. — Chociaż
jeśli opierasz swoje przekonanie wyłącznie na takich przesłankach jak stężenie zwłok, ich zasi-
nienie i inne tego rodzaju przyjemne drobnostki, musisz się liczyć, że jakiś wredny sceptyk z
obrony obali z hukiem wszystkie twoje medyczne dowody. Pamiętasz popisowy występ Impeya
Biggsa w sprawie herbaciarni z Chelsea? Sześciu przeklętych medyków zaprzeczało sobie
nawzajem, składając zeznania, a stary Impey jak z rękawa wyciągał kolejne przykłady
nietypowych przypadków znanych medycynie sądowej, cytując przy tym Glaistera i Dixona
Manna, aż ławnikom kręciło się w głowach! „Czy jest pan gotów przysiąc, doktorze Thingumtight,
że za czas zgonu można bez cienia wątpliwości uznać początek rigor mortis? „Z doświadczenia
mogę stwierdzić, że jest tak w większości przypadków", odpowiada doktor, cały sztywny. „Ach!",
Biggs na to. „Panie doktorze, to jest sąd, a nie wybory parlamentarne. Nie możemy opierać się na
zdaniu większości. Prawo, doktorze Thingumtight, szanuje prawa mniejszości, zarówno żywej, jak
i martwej". W tym momencie jakiś osioł wybuchnął śmiechem, a stary Biggs wypiął pierś i uderzył
w wysokie tony: „Panowie, tu nie ma się z czego śmiać! Mój klient — prawy i powszechnie
szanowany dżentelmen — walczy przed sądem o własne życie — o własne życie, panowie — zaś
rolą oskarżenia jest udowodnić jego winę — o ile to w ogóle możliwe — bez cienia wątpliwości.
Doktorze Thingumtight, zapytam pana raz jeszcze, czy może pan uroczyście przysiąc, bez cienia
wątpliwości, że owa nieszczęsna kobieta rozstała się z życiem nie wcześniej i nie później niż w
czwartek wieczorem? Prawdopodobnie tak? Panowie, nie jesteśmy jezuitami, tylko uczciwymi
Anglikami. Nie można nakłaniać rodowitych Brytyjczyków, zasiadających na ławie przysięgłych,
żeby skazywali kogokolwiek na podstawie tak niepewnej opinii". Na co przez salę przetoczył się
szmer uznania.
— Klient Biggsa był jednak winny — zauważył Parker.
Oczywiście, że był winny. Lecz mimo to go uniewinniono, a twoje słowa każdy sąd uznałby za
zniesławienie. — Wimsey podszedł do biblioteczki i zdjął z półki tom Medycyny sądowej. — Ri-
gor mortis można stwierdzić jedynie w przybliżeniu, o diagnozie decyduje wiele czynników".
Zachowawczy dureń. „Najczęściej jednak zesztywnienie karku i żuchwy pojawia się pięć do
sześciu godzin po zgonie" — uhm — „i w większości przypadków ustępuje przed upływem
trzydziestu sześciu godzin. W pewnych okolicznościach jednakże może wyjątkowo pojawiać się
wcześniej lub ustępować później!" Bardzo pomocne, co, Parker? „Zdaniem Brown-Seąuarda...
trzy i pół minuty po śmierci... W pewnych przypadkach nie przed upływem szesnastu godzin od
chwili zgonu... Może się utrzymywać nawet do dwudziestu jeden dni". Dobry Boże! „Istotne
czynniki: wiek, umięśnienie, przebyta gorączka, wysoka temperatura otoczenia". I tak dalej, i
tak dalej, żadnych konkretów. Nie szkodzi. Jeśli chodzi o Sugga, możesz śmiało wytoczyć
argumenty medyczne, i tak się na tym nie zna. — Lord Peter odrzucił książkę na bok. — Ale
wracając do faktów, co ty myślisz o tej sprawie?
18
— Cóż — odparł detektyw. — Właściwie nie mam zdania. Jeśli nam być szczery, to bardzo
intrygujące. Moim zdaniem
nieboszczyk musiał być zamożnym człowiekiem, ale takim, który do
majątku doszedł ciężką pracą, i to całkiem niedawno.
— Aha, a więc zauważyłeś odciski na jego dłoniach! Wiedziałem . że tego nie przeoczysz.
— Obie stopy miał też całe w pęcherzach. Musiał nosić za ciasne trzewiki.
— I bardzo długo w nich maszerować — dorzucił lord Peter — żeby nabawić się takich
odparzeń. Czy to nie zaskakujące u kogoś najwyraźniej zamożnego?
— Sam nie wiem. Pęcherze wyglądały na takie sprzed dwóch czy trzech dni. Mógł któregoś
wieczoru utknąć gdzieś na przedmieściach — niewykluczone, że uciekł mu ostatni pociąg, a
taksówki nigdzie nie było — i był zmuszony wracać do domu na piechotę
— Być może.
— Poza tym całe plecy i jedną nogę miał w drobnych, czerwonych cętkach, których
pochodzenia nie potrafię wytłumaczyć.
— Też to zauważyłem.
— Jaka jest twoja teoria?
— Później ci powiem. Idźmy dalej.
— Był zdecydowanym dalekowidzem, co jest dość zaskakujące u mężczyzny w sile wieku, a
jego binokle wyraźnie są staroświeckie, mógłby je nosić starzec. Tak się składa, że jest przy nich
przepiękny, oryginalny łańcuszek z płaskich ogniw z grawerowanym wzorem. Przyszło mi do
głowy, że dzięki niemu możemy łatwiej ustalić jego tożsamość.
— Właśnie kazałem zamieścić w Timesie stosowne ogłoszenie — wtrącił lord Peter. — Mów
dalej.
— Nieboszczyk nosił binokle już od jakiegoś czasu. Dwukrotnie je naprawiano.
— Wspaniale, Parker, wspaniale. Zdajesz sobie sprawę, jakie to ważne?
— Nie, prawdę mówiąc, chyba nie. Dlaczego?
— Później. Kontynuuj.
— Nieboszczyk musiał być człowiekiem ponurym i wybuchowym — paznokcie u rąk były
spiłowane do żywego, jakby miał w zwyczaju regularnie je ogryzać, podobnie jak i palce. Palił przy
tym jak smok i nie używał ustnika. Dbał też bardzo o swój wygląd.
— A zdążyłeś się rozejrzeć po łazience? Ja nie miałem sposobności.
— Jeśli chodzi o odciski stóp, to nie miałem szczęścia. Sugg i spółka zadeptali całe
pomieszczenie, nie mówiąc już o małym panu Thippsie i jego służącej, ale zauważyłem wyraźną
plamę tuż za wezgłowiem wanny, jakby stało tam coś mokrego. Trudno właściwie nazwać to
tropem.
— Oczywiście, całą ubiegłą noc lało jak z cebra.
— To prawda. Zauważyłeś może te dziwne ślady odciśnięte w sadzy na parapecie?
— Owszem — przytaknął Wimsey. — Zbadałem je nawet wnikliwie przy pomocy tego oto
cudeńka, ale jedynym wnioskiem, jaki mi się nasunął, było stwierdzenie, że coś lub ktoś musiało
się tam opierać... — Tu wydobył z kieszonki swój monokl i podał go Parkerowi.
— A niech mnie, wyjątkowo silna soczewka.
— Rzeczywiście — zgodził się Wimsey. — Bardzo poręczna, kiedy człowiek chce się czemuś
lepiej przyjrzeć, wyglądając przy tym jak idiota. Nie nadaje się jednak do noszenia na stałe — wi-
dząc cię en face, ludzie myślą sobie: „Dobry Boże! Nieszczęśnik musi niedowidzieć na jedno oko!"
Mimo to bywa przydatna.
— Wespół z Suggiem zbadaliśmy też teren na tyłach kamienicy — podjął Parker — ale
niczego nie znaleźliśmy.
19
— Ciekawe. A sprawdzaliście dach?
— Nie.
— W takim razie zrobimy to jutro. Rynna znajduje się mniej niż metr od górnej framugi okna,
zmierzyłem to przy pomocy laski. Nazywam ją niezbędnikiem żądnego przygód dżentelmena.
Jest wyposażona w podziałkę, w środku ukrytą ma szpadę, a w główce kompas. Zrobiono ją na
specjalne zamówienie. Masz dla mnie coś jeszcze?
Obawiam się, że nie. Twoja kolej, Wimsey. Myślę, że udało ci się już wypunktować to, co
najważniejsze. Muszę jednak przyznać, że zwróciłem uwagę na kilka nieścisłości, pierwsza rzecz:
nasz nieboszczyk to człowiek noszący kosztowne, pozłacane binokle — i to na tyle długo, żeby aż
dwukrotnie je reperować. Mimo to jego zęby są nie tyle odbarwione, co zwyczajnie zepsute i
wyglądają, jakby nigdy ich nie mył. Z jednej strony brakuje mu czterech zębów trzonowych, z
drugiej trzech, a poza tym ma ukruszoną jedynkę. Zarazem musiał to być mężczyzna dbający o
swój wygląd, na co wskazywałyby jego dłonie i uczesanie. I co ty na to?
— Och, znasz tych dzisiejszych dorobkiewiczów. Nie dbają przesadnie o zęby i trzęsą się ze
strachu przed dentystą.
— Racja, ale jeden z jego trzonowców miał ukruszoną krawędź, tak ostrą, że poraniła mu
język. Nie ma nic gorszego niż taka ranka. Chcesz mi powiedzieć, że nasz delikwent wolał cierpieć
katusze, chociaż było go stać na leczenie?
— Wiesz, jacy ludzie są dziwni. Znam służące, które wolą skręcać się z bólu, byle tylko nie
przekroczyć progu gabinetu dentystycznego... Jakżeś to wszystko dojrzał, Wimsey?
— Zbadałem wnętrze jego ust przy pomocy latarki elektrycznej — oznajmił lord Peter. —
Bardzo poręczny drobiazg, wygląda zupełnie jak pudełko na zapałki. Mogę się zgodzić z twoją
interpretacją, chciałem jednak zwrócić ci uwagę na tę sprawę. Druga rzecz: dżentelmen, który
spryskuje sobie włosy wodą o zapachu fiołków parmeńskich, robi manikiur i tak dalej,
jednocześnie nie myje uszu. Sprawdziłem, były całe zatkane woskiem. Okropność.
— Teraz rzeczywiście mnie zaskoczyłeś, Wimsey. Niczego takiego nie zauważyłem. Mimo to
nadal twierdzę, że ciężko jest się pozbyć starych nawyków.
— Zgoda! Złóżmy to na karb złych przyzwyczajeń. Punkt trzeci: dżentelmen, który robił
manikiur, układał włosy na brylantynę, et cetera, et cetera, cierpiał z powodu pcheł.
— Na Jowisza, masz słuszność! Te drobne, czerwone cętki to ślady ukąszeń. Że też sam na to
nie wpadłem!
— Bez cienia wątpliwości, stary druhu. Zdążyły już zblednąć, więc powstały zapewne jakiś
czas temu, ale to z całą pewnością ślady po pchłach.
— Kiedy o tym mówisz, wydaje się to tak oczywiste. Jednak każdemu może się zdarzyć być
pokąsanym przez pchły. Sam przed dwoma tygodniami bezskutecznie walczyłem z takim
krwiopijcą w najlepszym hotelu w Lincoln. Mam nadzieję, że da się teraz we znaki następnemu
lokatorowi!
— Och, każda z tych rzeczy mogłaby się zdarzyć każdemu — ale nie wszystkie naraz. Punkt
czwarty: dżentelmen, który gustuje w zapachu fiołków parmeńskich, et cetera, myje całe ciało
silnym mydłem karbolowym — tak silnym, że dwadzieścia cztery godziny później jego woń jest
wciąż wyczuwalna.
— Karbolem zwalcza się pchły.
— Na Boga, Parker, na wszystko masz odpowiedź! Po piąte, nasz elegancki dżentelmen, o
zadbanych, choć ogryzionych paznokciach u rąk, jest jednocześnie posiadaczem najbrudniejszych
pod słońcem paznokci u nóg, wyglądających, jakby od lat nikt ich nie przycinał.
— Jak już mówiłem, wszystko to można złożyć na karb złych nawyków.
— No tak, oczywiście, ale bez przesady! I wreszcie, po szóste, oto ten skażony złymi
nawykami dżentelmen zjawia się w mieszkaniu Thippsa w środku ulewnej nocy, najwyraźniej
wchodząc przez okno, chociaż nie żyje już od co najmniej dwudziestu czterech godzin, i kładzie się
cichutko w wannie, niestosownie przyodziany jedynie w parę binokli. O dziwo, ani jeden włos na
jego głowie nie jest zmierzwiony, więcej, włosy ma na tyle świeżo podcięte, że na jego plecach i
20
krawędziach wanny nadal można znaleźć ich ścinki. Golił się również na tyle niedawno, że wciąż
ma ślady zaschniętego mydła na policzku...
— Wimsey!
— Zaczekaj — i takie same ślady wewnątrz ust.
Bunter zerwał się z miejsca i jak spod ziemi wyrósł tuż przy oparciu fotela, w którym siedział
detektyw; idealny sługa w każdym calu.
— Jeszcze odrobinę brandy, sir? — wyszeptał.
—
Wimsey — jęknął Parker. — Mam przez ciebie dreszcze. Opróżnił kieliszek, po czym
popatrzył nań jakby zaskoczony faktem, że jest pusty. Odstawił go, wstał, podszedł do biblioteczki,
Od wrócił się do niej plecami i powiedział:
— Posłuchaj, Wimsey. Naczytałeś się za dużo powieści kryminalnych i gadasz bzdury.
— Nieprawda — odparł ospale lord Peter. — Chociaż to rzeczywiście historia jak z dobrego
kryminału. Bunter, musimy kiedyś coś razem napisać, a ty zilustrujesz opowieść swoimi
fotografiami.
— Mydło w ustach? Nonsens! — wykrzyknął na to Parker. — To musiało być coś innego,
jakieś przebarwienie...
— Nie — odrzekł stanowczo lord Peter. — Ale to nie wszystko. Nieboszczyk miał też w ustach
świeżo ścięte, grube włosy. Musiał nosić brodę.
Tu wyjął z kieszeni zegarek i wydobył ze środka kilka długich, sztywnych włosów, które ukrył
przedtem wewnątrz koperty.
Przez dłuższą chwilę Parker obracał je w palcach, oglądając pod światło i badając przez
soczewkę monokla, po czym oddał je niewzruszonemu Bunterowi i rzekł:
— Chcesz mi wmówić, Wmisey, że ktokolwiek goliłby się z otwartymi ustami, by zaraz potem
dać się zabić z ustami pełnymi włosów? Chyba oszalałeś.
— Wcale tego nie twierdzę — odparł Wimsey. — Wy, policjanci, wszyscy jesteście tacy sami.
Jak coś sobie wbijecie do głowy... Cud, że w ogóle kończycie te swoje szkoły. Naszego nieboszczyka
ogolono już po śmierci. Śliczny obrazek, prawda? I zaiste wesoła robótka dla golibrody. Proszę,
niech pan siada — dalejże, człowieku, nie wierć się tak! Gorsze rzeczy zdarzają się na wojnie.
Całkiem jak z brukowej powieści! Zapamiętaj moje słowa, Parker: mamy tu do czynienia z
przestępcą przez duże P, prawdziwym artystą w swoim fachu. Łajdak ma wyobraźnię! Popełnił
zbrodnię-arcydzieło co się zowie. Ta sprawa coraz bardziej mi się podoba!
21
3
Lord Peter skończył sonatę Scarlattiego i siedział wpatrzony w swoje dłonie. Palce miał długie i
muskularne, o szerokich, płaskich stawach i kwadratowych końcach. Gdy grał, jego szare oczy
o twardym zazwyczaj wejrzeniu łagodniały, a rysy pociągłej, trudnej do scharakteryzowania
twarzy dla odmiany napinały się. Ani w takich chwilach, ani na co dzień nie zależało mu na
atrakcyjnym wyglądzie, co w jego przypadku byłoby trudne do osiągnięcia z uwagi na wystający,
ostry podbródek oraz wysokie czoło z wyraźnymi zakolami, uwidocznionymi dodatkowo przez
gładko zaczesane, płowe włosy. Laburzystowska prasa zamieszczała czasami jego podobizny,
cofając nieco linię podbródka, jako karykaturę typowego arystokraty.
— Wspaniały instrument — zauważył Parker.
— Rzeczywiście niezły — przyznał lord Peter. — Jednak Scarlatti aż się prosi o klawesyn.
Fortepian jest zbyt nowoczesny, za dużo emocji i podtekstów. W naszej pracy to też niewskazane,
Parker. Doszedłeś tymczasem do jakichś wniosków?
— Nieboszczyk z wanny — odparł powoli Parker — nie był zamożnym dżentelmenem dbałym
o swoją aparycję. Był człowiekiem z ludu, bezrobotnym, który jednak stosunkowo niedawno
utracił zatrudnienie. Prawdopodobnie wędrował właśnie za pracą, kiedy utracił życie. Ktoś go
zamordował, a następnie umył, wyperfumował i ogolił, żeby ukryć jego tożsamość, po czym
niepostrzeżenie umieścił go w wannie Thippsa. Wniosek: morderca musi być silnym mężczyzną,
ponieważ zabił jednym potężnym uderzeniem w kark, człowiekiem opanowanym i niezwykle
inteligentnym, ponieważ udało mu się przeprowadzić całe to makabryczne przedsięwzięcie, nie
pozostawiając przy tym żadnych śladów.