1
U
U
U
U
U
U
U
U
p
p
p
p
p
p
p
p
a
a
a
a
a
a
a
a
d
d
d
d
d
d
d
d
łłłł
łłłł
yyyy
yyyy
A
A
A
A
A
A
A
A
n
n
n
n
n
n
n
n
iiii
iiii
o
o
o
o
o
o
o
o
łłłł
łłłł
A
A
A
A
A
A
A
A
u
u
u
u
u
u
u
u
tttt
tttt
o
o
o
o
o
o
o
o
rrrr
rrrr
::::
::::
e
e
e
e
e
e
e
e
llll
llll
e
e
e
e
e
e
e
e
n
n
n
n
n
n
n
n
k
k
k
k
k
k
k
k
a
aa
a
a
aa
a
7
77
7
7
77
7
4444
4444
B
B
B
B
B
B
B
B
e
e
e
e
e
e
e
e
tttt
tttt
a
aa
a
a
aa
a
::::
::::
n
n
n
n
n
n
n
n
iiii
iiii
g
gg
g
g
gg
g
h
h
h
h
h
h
h
h
tttt
tttt
____
____
a
aa
a
a
aa
a
n
n
n
n
n
n
n
n
g
gg
g
g
gg
g
e
e
e
e
e
e
e
e
llll
llll
9999
9999
4444
4444
2
Spis tre
Spis tre
Spis tre
Spis tre
ś
ci
ci
ci
ci
Prolog
Prolog
Prolog
Prolog ---- str. 3
str. 3
str. 3
str. 3
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 1 1 1 1 ---- str. 4
str. 4
str. 4
str. 4
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 2
2
2
2 ---- str. 11
str. 11
str. 11
str. 11
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 3
3
3
3 ---- str. 20
str. 20
str. 20
str. 20
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 4
4
4
4 ---- str. 31
str. 31
str. 31
str. 31
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 5
5
5
5 ---- str.38
str.38
str.38
str.38
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 6
6
6
6 ---- str.48
str.48
str.48
str.48
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 7
7
7
7 ---- str.71
str.71
str.71
str.71
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 8
8
8
8 ---- str.83
str.83
str.83
str.83
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 9
9
9
9 –
–
–
– str.
str.
str.
str.92
92
92
92
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 10
10
10
10 –
–
–
– str.
str.
str.
str.106
106
106
106
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 11
11
11
11 –
–
–
– str.
str.
str.
str.113
113
113
113
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 12
12
12
12 –
–
–
– str.
str.
str.
str.
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 13
13
13
13 –
–
–
– str.
str.
str.
str.
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 14
14
14
14 –
–
–
– str.
str.
str.
str.
Rozdzia
Rozdzia
Rozdzia
Rozdziałłłł 15
15
15
15 –
–
–
– str.
str.
str.
str.
3
P
P
P
P
P
P
P
P
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
L
L
L
L
L
L
L
L
O
O
O
O
O
O
O
O
G
G
G
G
G
G
G
G
Przyjaciel to człowiek, który wie wszystko o tobie i wciąż cię lubi.
— Elbert Hubbard
Wiele osób zmienia się ze względu na innych, niektórzy po to, by
dołączyć do elity, inni - by ktoś ich zauważył, a jeszcze inni po to, by nie
stać się ofiarą tych, którzy coś znaczą. Nie powinniśmy się zmieniać dla
upodobań pozostałych. Lepiej być niedostrzeganym na swój sposób, niż
być widocznym dla innych, podlizując się im i tańczyć tak, jak nam
zagrają. Mogę otwarcie powiedzieć: JESTEM KIMŚ!!! JA COŚ ZNACZĘ!!!
Niektórzy przez zmienianie się stają się dwulicowi, inni stają się
niewolnikami tych, którym próbują się przypodobać, a niektórzy nawet
nie zauważają miłości, która jest na wyciągnięcie ręki albo, co gorsza,
ranią ją i zadają ból, bo inni tego sobie życzą. Każdy powinien pamiętać,
że lepiej mieć jednego przyjaciela na całe życie, który będzie z nami na
zawsze i będzie nas wspierał w decyzjach, które podejmiemy, niż mieć
tysiące przyjaciół nie znających naszej prawdziwej natury…
4
1111
1111
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
BPOV
- Nie możesz mi tego zrobić, POJEBAŁO CIĘ?! - wrzeszczałam na Renee.
Każe mi do siebie mówić „mamo”. Phi! Jakby mnie w ogóle obchodziło
to, czego życzy sobie ta suka.
- Uważaj na słowa, młoda damo. Tak nie przystoi osobie na twoim
poziomie.
Taa, jak zwykle gadanina o tym, jak szlachetną, bogatą i wpływową
jesteśmy rodzinką, o ile w ogóle można nas nazwać rodziną. Po
pierwsze, ojca Charliego nie widziałam od jakiś pięciu lat, bo wziął z
mamą rozwód, i mieszka teraz w Forks, gdzie, przy okazji, jest
komendantem policji (Czy to nie śmieszne? Stróż prawa ma taką
przykładną córę jak ja, która na co dzień łamie prawo na wiele różnych
sposobów), a ja z mamą i jej nowym Alfonsem Philem na Florydzie. No,
ale oczywiście Renee musi robić nowy projekt sukni dla kilku ważnych
szych w Nowym Yorku i dlatego musi tam być. A jak na prawdziwą
mamusię przystało, to zamiast córki bierze ze sobą swojego przydupasa.
No, ale nie zgadniecie, co ja w tym czasie będę robić! No, no, kto
zgadnie?? Jadę do… OJCA!!! Na serio, mówię poważnie, ta wariatka
chce mnie wysłać do Foks (czyli największego zadupia na świecie), kiedy
ona sama będzie latać po klubach w NY. I niech ktoś mi powie, gdzie tu
jest sprawiedliwość? A wracając do tematu, to właśnie prowadzę
ciekawą konwersację z Renee na temat mojego wyjazdu, ale jak ona
raczy mówić: RODZICE ZAWSZE MAJĄ RACJĘ! Gówno prawda, rodzice
się mylą w wielu kwestiach dotyczących dzieci, a już na pewno moi
staruszkowie mają z tym problemy.
5
- Nigdzie nie jadę, rozumiesz?! Jestem już prawie dorosła i mogę o sobie
decydować!!! - wykrzyczałam jej to prosto w twarz, bo przecież inaczej
się nie da.
- Pojedziesz do ojca i to najbliższym samolotem, bo JA TAK MÓWIĘ!!!
- Mam gdzieś to, co mówisz!!! - Ale Renee raczej nie przejęła się moimi
słowami, wyciągnęła torbę podróżną i zaczęła pakować moje ciuchy, jak
leci.
- Co ty, do cholery, robisz, co?! –Naprawdę, ta dziwka zaczyna mnie
irytować.
- Pakuję cię, skoro sama tego nie potrafisz - odparła spokojnym tonem,
nadal wyrzucając moje ciuchy z szafy i wkładając je do torby.
- Czy ty jesteś chora psychicznie, czy tylko taką udajesz, bo jeśli tak, to
świetnie ci to wychodzi?!
- Przykro mi, ale jeszcze nie ukończyłaś osiemnastu lat, a do tego czasu
ja decyduję za ciebie! Mam nadzieję, że to zrozumiałaś, a jeżeli nie, to
trudno. Tak czy inaczej, twój samolot wylatuje o wpół do piątej, a ty o
tej porze będziesz siedzieć na jego pokładzie. O szesnastej Phil
przyjedzie z pracy, by zawieść cię na lotnisko. Do tego czasu masz być
gotowa.
- Ty myślisz, że możesz mi rozkazywać? - zapytałam się tej bezczelniej
suki, która w dupie ma moje zdanie, a do tego nie przywykłam. Każdy w
szkole mnie szanował, oczywiście, od przedszkola do trzeciej klasy
wszyscy mnie mieli za nic, ale to się zmieniło, gdy poszłam do czwartej
klasy. A tu teraz nagle mamuńcia, z którą zamieniam dwa słowa na rok,
sprzeciwia mi się??? Też byście się wkurwili na moim miejscu.
6
- Tak, tak właśnie myślę. - I zaczęła wychodzić z mojego pokoju. - Spakuj
się i pamiętaj, Phil będzie czekał na dole o szesnastej - rzuciła mi przez
ramię i wyszła.
Co za perfidna dziwka, ale nie mam innego wyjścia, jeżeli chcę zemścić
się na swojej byłej koleżance Angeli za popchnięcie mnie, przez co
wpadłam w kałużę i byłam cała mokra, i obryzgana błotem. Oczywiście
mówiła, że to niechcący, ale ja jej nie wierzyłam. Zawsze coś do mnie
miała, ale nigdy nie wiedziałam, o co jej biega. Cała szkoła się wtedy ze
mnie nabijała i dlatego postanowiłam zmienić się z szarej,
bezwartościowej i cichej myszki na pewną siebie, piękną i silną Bellę
Swan. Oczywiście, ta moja „zmiana” nikomu nie przypadła do gustu, a
już zwłaszcza Renee i Philowi, ale mam ich gdzieś.
No więc koniec końców spakowałam się i poszłam do łazienki wziąć
prysznic. O tak, osobna łazienka to jest to, a gorący prysznic to mój raj.
Jak zawsze do umycia włosów użyłam mojego truskawkowego
szamponu(truskawki wymiatają, uwielbiam wszystko co z nimi
związane), po wyjściu opatuliłam się grubym ręcznikiem i poszłam do
pokoju poszukać jakiś ciekawych ciuchów. Tylko nie pomyślcie, że non
stop chodzę w czarnych ubraniach, mam w nosie kolczyki, na głowie
irokeza i preferuję picie krwi. Jeżeli tak myślicie, to muszę wyprowadzić
was z błędu. Ubieram się normalnie, chociaż o wiele modniej niż kiedyś,
no i moje ciuchy są bardziej wyzywające.
Po paru minutach szperania w szafie wyciągnęłam różową tunikę, na
której przedstawiona była kobieta. Bluzka miała wycięty dekolt i krótki
rękaw, oprócz tego mój strój posiadał czarne, dżinsowe rurki i
dziesięciocentymetrowe szpilki tego samego koloru co spodnie.
Następnie poszłam do łazienki i zaczęłam robić sobie makijaż. Oczy
7
podkreśliłam czarną kredką, a usta pomalowałam różowym
błyszczykiem, co dało niezły efekt. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Po
wszystkim poszłam na dół i zrobiłam sobie kilka kanapek. Gdy
spojrzałam na zegarek była piętnasta czterdzieści pięć. Postanowiłam
zatem umyć zęby. Poszłam do swojej łazienki i przy okazji poprawiłam
makijaż. Gdy schodziłam z powrotem na dół, Alfons już czekał i
obmacywał Renee na blacie kuchennym, a ta oczywiście nie pozostała
mu dłużna. Po pewnym czasie, gdy pokonałam odruch wymiotny,
odchrząknęłam.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci, Phil, w molestowaniu Renee na
kuchennym blacie? - zapytałam głosem ociekającym sarkazmem.
- Bello, jak ty się zachowujesz?! - nawrzeszczała na mnie suka.
- Jak ja się zachowuję?! Ty lepiej spójrz na siebie i swojego przydupasa! -
odpyskowałam jej.
- Nie będziesz się tak odzywała ani do mnie, ani do swojej matki?! -
podniósł głos Alfons.
- Spieprzaj, nie jesteś z rodziny, więc się nie wpierdalaj, jak cię nie
proszą!
- Bello, jak śmiesz zwracać się tak do swojego ojczyma? - obruszyła się
Renee, która dopiero teraz przestała obmacywać tyłek Phila.
- Jak byście nie byli tak bardzo zaabsorbowani sobą i ugniataniem dupy
partnerowi - Tu spojrzałam znacząco na Renee, która momentalnie
spuściła głowę - moglibyście zobaczyć, że jest szesnasta piętnaście, a
mamy spory kawałek na lotnisko.
8
- Rzeczywiście, już późno, będziemy się zbierać - błysnął inteligencją Phil
i pocałował Renee na do widzenia.
- Oj, przestańcie się obmacywać. Rusz dupę, Alfons, chcę z stąd odlecieć
jak najszybciej - skomentowałam ich okazjonalne okazywanie uczuć.
- Isabello! - wydarła się na mnie Renee
- No co, ja tylko mówię to, co widzę - odpyskowałam tej zdzirze. -
Możemy już jechać? - spytałam słodko Phila.
- Ależ oczywiście – odpowiedział, po czym puścił Renee i poszedł po
moje walizki.
- Będę za tobą tęsknić, skarbie. - Uśmiechnęła się Renee i zaczęła się
powoli do mnie zbliżać z rozłożonymi ramionami. Może miała zamiar
mnie przytulić czy inne tego typu gówno. Chyba ją kompletnie pojebało!
- Spierdalaj ode mnie! - powiedziałam do tej zdziry, która jest przez
przypadek moją matką, i odskoczyłam od niej.
- Bello, jak możesz mówić tak do swojej matki, dobrze wiedząc, że nie
zobaczysz jej przez kilka najbliższych miesięcy? - Mówiąc to zaczęła
pociągać nosem, a ja zauważyłam, jak w jej oczach powoli zaczynają
zbierać się łzy.
- Nie przesadzaj. Nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko, więc teraz nie
odpierdalaj Love story. Weź się ogarnij, bo ci się makijaż rozmaże, a jak
Alfons zobaczy te wszystkie zmarszczki ukryte pod podkładem, to
spierdoli od ciebie tak jak ja teraz.
- Mogę wybaczyć ci te wszystkie przykre słowa, które mówisz o mnie, bo
wiem, że gdzieś w środku nadal jest moja grzeczna i dobra córeczka.
9
Ha, ha, ha. Nadzieja matką głupich jak to mówią, no i patrzcie państwo,
to stwierdzenie idealnie opisuje moją mamunię. Na szczęście
zauważyłam, jak Alfons schodzi z moimi torbami, dlatego jak najszybciej
przerwałam tę gadkę.
- Tak więc żegnam i życzę miłego pieprzenia się z Alfonsem po hotelach
w Nowym Yorku. Pa! - Tak właśnie pożegnałam się z moją mamuśką i
wyszłam z domu, nie patrząc nawet, czy Phil idzie za mną.
Po tym jak weszłam do samochodu, usłyszałam trzask drzwi i
wiedziałam, że to mój „tragarz”. Gdy już wreszcie zapakował walizki do
samochodu, ulokował swoje grube dupsko za kierownicą. Jechaliśmy w
kompletnej ciszy, gdy w końcu ten patafian się odezwał:
- Nie powinnaś tak traktować swojej matki, Isabello - powiedział jakże
spokojnym tonem psychiatry, do którego na marginesie powinien się
zapisać.
Oczywiście ja jak to ja postanowiłam nie zniżać się do jego struktur
społecznych i przemilczałam pytanie, udając, że go nie zadał.
- Możesz udawać, że nie słyszysz, ale to nie zmieni tego, co chcę ci
powiedzieć.
A ja nadal milczę. Wiem, że Phil tego nienawidzi, więc czemu na koniec
nie mogłabym go powkurwiać? Bo to nie jest dobre Isabello, odezwała
się ta część mnie, która jeszcze jest dobra. Niektórzy mogliby ją nazwać
sumieniem, ale ja takowego nie posiadam.
- Bello, twoją matkę bardzo rani twoje postępowanie wobec niej i mnie,
ja rozumiem, że jesteś jeszcze młoda i chcesz się wyszaleć, ale twój
młodzieńczy bunt przekracza granice. Zastanów się, czy chcesz, by twoje
10
zachowanie raniło innych? Proszę tylko o to, abyś rozważyła moje
słowa.
Na szczęście właśnie parkowaliśmy przed lotniskiem i Alfons mógł
wreszcie zakończyć swój wykład na temat: „Jak najłatwiej wkurwić
innych”. Po tym jak doszliśmy do bramek, Phil odwrócił się.
- Pa, Bello, zadzwoń, jak dolecisz na miejsce! - I pomachał mi ręką.
Ominęłam tego pajaca-pederastę i poszłam przed siebie. Po wszystkich
formalnościach mogłam wreszcie usadowić mój królewski tyłek i zapaść
w głęboki sen.
Gdy się obudziłam usłyszałam piskliwy głos stewardessy:
- Prosimy o zapięcie pasów, za chwilę lądujemy.
No to czas się przygotować na spotkanie z tatuśkiem i jego żelaznymi
zasadami, ale nie ma osoby, która mnie złamie.
11
2
22
2
2
22
2
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
BPOV
Po tym jak wysiadłam z samolotu, miałam kurewski skurcz w prawej
nodze. Nie ma to, jak miło spędzić czas przed spotkaniem ze swoim
zjebanym ojczulkiem. Gdy w końcu się ogarnęłam i odnalazłam walizki,
poszłam poszukać tego, który rzekomo mnie spłodził, ale jak tak
spojrzeć na dziwkarską naturę Renee, to nie wiem, czy przypadkiem nie
jestem córką sąsiada. Co ja pieprzę, przecież moim sąsiadem jest
sześćdziesięciopięcioletni emeryt, który zamieszkał tu z powodu córki
Emilii. Taa, mówił, że wyprowadził się, dlatego że nie chciał jej
przeszkadzać. Ha! Ja tam przypuszczam, że dziewczyna miała dość
zgreda i wykopała go za drzwi, mówiąc: „Pa tatku, będę tęsknić.
Zadzwoń, jak dojedziesz”. Kobieta ma trzydzieści pięć lat, męża (i na
pewno życie seksualne). Na jej miejscu też bym tak zrobiła. A wracając
do tematu, to gdzie się podział ten pojeb, czytaj tatuś? Nigdzie go nie
widzę, może zapomniał. Tak, na pewno, marzenie ściętej głowy. Już to
widzę, jak mój kochany ojciec zapomniałby o przyjeździe swojej jedynej
córki.
Na moje nieszczęście, gdy się odwróciłam, zauważyłam tabliczkę, na
której widniało moje imię i nazwisko. No, po prostu, kurwa, super! Żeby
komuś takiej siary narobić, to trzeba mieć dyplom magistra. Ojciec,
pisząc to, pewnie myślał, że mnie nie pozna. W końcu nie widział mnie
pięć lat, a ja zmieniłam się od tamtego czasu i to bardzo. Oczywiście na
lepsze – Nie, nieprawda, teraz bardziej ranisz innych. – Oj, zamknij się!
Znowu to pierdolone drugie „ja”. –Możesz sobie wmawiać kłamstwa,
12
ale ja wiem swoje – Jestem, kim jestem i dobrze mi z tym. Jestem
pierdolnięta, gadam sama ze sobą. Muszę przestać, bo zbzikuję.
Popatrzyłam jeszcze raz na tabliczkę z moimi danymi. Pewnie ojciec już
mnie zauważył i nawet nie ma szans, żebym mogła zwiać. Chwila,
chwila, przecież to nie może być mój ojciec. Przetarte dżinsy - to nie w
stylu mojego ojca. Bluza z napisem Fuck You. OMG! Być może Charlie
przeszedł operację plastyczną? Tak i wygląda jak siedemnastolatek.
Dobra, Bella, czas się ogarnąć, podejść do tego CIACHA i zatrzepotać
rzęsami. No, a jak. Nikt nie oprze się urokowi Belli Swan.
Przedstawienie czas zacząć, pomyślałam i ruszyłam w stronę chłopaka.
Podeszłam do kolesia, a ten po prostu zaczął ostentacyjnie się ślinić.
- Cześć! Widzę, że mnie szukasz - powiedziałam do tego zboczeńca,
który właśnie wytrzeszczał na mnie gały. Słodko się uśmiechnęłam i
udawałam, że niczego nie widzę.
- Ty jesteś Bella? – zapytał, jakby właśnie odkrył Amerykę.
- Tak, właśnie dlatego powiedziałam: „Widzę, że mnie szukasz”.
Pamiętasz? - odparłam już trochę ostrzejszym tonem, no bo on jest
naprawdę niedorozwinięty.
- Ach, tak, pamiętam. Przepraszam, wybacz zamyśliłem się. - Tak i już się
boję tego, o czym ty sobie myślałeś, gapiąc się na mój dekolt.
- Myślałam, że mój tata po mnie przyjedzie. - Chciałam jak najszybciej
zmienić temat, bo paplanie z niedorozwiniętymi jest nie dla mnie.
- Przyjechałby, ale ma urwanie głowy w pracy i nie ma jak cię odebrać –
odparł, dziwnie do mnie mrugając. Ludzie, czy to miał być flirt? Bo jeżeli
tak, to bardziej przypominało to początkującego Alzheimera.
13
- A ty jesteś? - zapytałam go, no bo mimo wszystko jakaś kultura musi
być.
- Mike Newton i jestem twoim nowym sąsiadem.
- Ja, tak jak już wiesz, mam na imię Bella - przypomniałam mu, bo z jego
ilorazem inteligencji mógł zapomnieć.
- Piękne imię dla pięknej dziewczyny. - Że co, proszę? Ha! Ha! Ha!
Lepszego testu to nie mógł zapodać. I jeszcze to jak porusza brwiami.
Musiałam udać, że mam kaszel, bo bym zeszła ze śmiechu na lotnisku, a
nie chcę mieć takiej śmierci.
- Dzięki za komplement… - Jak miał na imię ten idiota? - … Mike – Uf,
było blisko. Może i jest głupi, ale zabawka to w końcu zabawka, nie? Nie
będę wybrzydzać.
- To co, możemy już jechać? - Nogi mi odpadają, a ten tu czeka na
jebane zaproszenie czy co?
- Och tak, jasne. Samochód stoi na parkingu zaraz go podstawię.
Zaczekaj tutaj, dobra? - Jeny, koleś, wyluzuj, nie mam pięciu lat.
Nie czekając na moją odpowiedź, pomknął jak gazela na ten (jak
zakładam) chujowy parking. A tak na marginesie, to on na serio biegł jak
gazela. Muszę poszukać czegoś w necie, może rzeczywiście ma tego
Alzheimera. Nie zdziwiłabym się.
Po tym jak już Pan A
*
podjechał swoim autem, które, jak się okazało,
było bryką. Wiedziałam, że długo to on w ciszy nie wytrzyma, więc
postanowiłam mu pomóc, by się bidulek nie męczył.
*
„A” to skrót od Alzheimera
14
- Fajne autko - powiedziałam do tego ciula obok, a on automatycznie
wyszczerzył się jak dziecko na widok lizaka.
- Dzięki - powiedział to z taką dumą, jakby ktoś właśnie wręczał mu
order Virtuti Militari.
Resztę drogi przejechaliśmy w ciszy. No, oczywiście jeżeli ktoś przez
pojęcie ciszy rozumie włączenie radia na stację, gdzie ktoś gra bliżej
niezidentyfikowane dźwięki na cały regulator, nieudolne próby
poflirtowania ze mną przez… No, jak mu tam? Oj, przecież wiecie, o
kogo chodzi, a jak ktoś nie wie, to mówię o tym czubie, który siedzi za
kierownicą, podskakując na fotelu, śpiewając piosenkę Britney Spears
„Lucky”.
Ten koleś jest dziwny i to bardzo. No bo serialnie, jaki NORMALNY facet
robiłby fikołki na siedzeniu, śpiewając piosenkę o jakieś dziewczynie z
problemami, kiedy obok siedzi taka piękność jak ja? Odpowiedź brzmi:
ŻADEN! On naprawdę powinien zgłosić się do specjalisty i to szybko.
Jeżeli chciał się pochwalić swoim głosem i zdolnościami wokalnymi, to
nic mu nie wyszło, bo, do kurwy nędzy, słuchając tych jego skowytów do
księżyca, można oszaleć.
Trzy chujowe piosenki później…
- Jesteśmy na miejscu - odparł wielce z siebie zadowolony Michael.
Chyba tak ma na imię? Ale kogo to obchodzi, nigdy więcej ten idiota
mnie nie zobaczy, już ja tego dopilnuję.
Wyciągnął moje walizki i postawił przede mną z ciężkim westchnieniem.
15
- Wiem. Dzięki, że przypomniałeś mi gdzie mieszkam - wysyczałam
tonem, który aż ociekał sarkazmem.
- A tak. Zapomniałem, że już kiedyś tu byłaś. - Czy mi się zdawało, czy on
na serio się zawstydził?
- No, to teraz już będziesz pamiętał. - I uwierzcie, że gdyby wzrokiem
można było zabijać, to ja chciałabym mieć taki dar, ale zawsze można
spróbować. Pan A chyba załapał, że lepiej nie wkurwiać Belli Swan, bo
szybko postawił moje walizki na ganku, dał mi klucze do domu i zwiał do
siebie, mówiąc ciche „do widzenia”. I dobrze, nie będzie mnie już
bardziej wkurwiać.
Super, nie ma co! Stoję na ganku, sama jak palec i do tego z ciężkimi
walizkami, a Charliego nie ma w domu. Plusem jest to, że mam wolną
chatę i nikt mi nie stoi nad uchem, i nie pieprzy, że powinnam
przeprosić tego idiotę, który NIESTETY jest moim sąsiadem. Prawda boli,
no, ale kiedyś muszę wejść do tej rudery zwanej „domem”. Rudera to
mało powiedziane.
Ten dom był dwu piętrowy i zbudowano go z desek pomalowanych na
biało. Na ogród wychodziło okno z kuchni i z salonu. Budynek jako taki
nie był ogromny, ale najmniejszy też nie. Oczywiście na Florydzie
mieszkałam w większym i o wiele bardziej unowocześnionym
mieszkaniu niż to. Pamiętam, jak kiedyś, gdy miałam sześć lat,
próbowałam wspiąć się na drzewo tuż obok domu. Była to wysoka
jabłoń i zawsze lubiłam jeść z niej jabłka, nawet jeśli były niedojrzałe.
Teraz bym ich nie tknęła, ale wtedy byłam mała i głupia, nie to co teraz.
Gdy wspinałam się na jabłonkę, źle stanęłam i zleciałam. Tata i mama
zrobili taką aferę, jakby nie wiem, co się stało. Oczywiście zawieźli mnie
do szpitala i okazało się, że to tylko zwichnięcie kostki. Ale rodzice
16
nawet tydzień po zdjęciu bandaża elastycznego nie pozwolili mi na
dłuższe spacery niż od łóżka do łazienki. Życie było wtedy takie proste.
No, ja tak wtedy nie myślałam, bo non stop się przewracałam,
kaleczyłam, itp. To się zmieniło, odkąd zaczęłam nosić szpilki. Z początku
nie było łatwo, ale po kilkunastu złamanych obcasach nauczyłam się i
teraz mogę nawet biegać w szpilkach po schodach.
- Dobra, Bella, dosyć wspomnień, bo się jeszcze wzruszysz - nakazałam
sobie w myślach. Taa, chciałabym zobaczyć coś, co wzruszy Bellę-Zimną-
Sukę-Swan. Takie przezwisko dostałam w szkole i się go trzymam. Taka
jestem i nic mnie nie zmieni, koniec kropka.
Zauważyłam, że nadal stoję na zewnątrz, a przydałoby się wejść do
środka, bo na zewnątrz piździ jak na Arktyce. Ja chyba powinnam iść na
tę terapię razem z… z sąsiadem, bo moje porównania wcale nie są
gorsze od śpiewu Pana A.
Po wejściu do środka pierwszą myślą, jaka mi się nasunęła, było to, że
nic się nie zmieniło, nawet zapach jest taki sam. Cynamon z nutką
wanilii. To ulubione rzeczy Charliego. Lubi wszystko, co związane z
cynamonem i wanilią. Nawet po tym jak obeszłam cały dom, mogłam
stwierdzić, że Charlie niczego nie przestawił, ani nie ruszał. Wszystko
jest tak, jak pamiętam.
Postanowiłam pójść do swojego pokoju i się rozpakować. Gdy weszłam
do środka, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Stało tam nowe łóżko.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było rzucenie się na nie i zakopanie w
pościeli. Czyli jednak nie wszystko zostało na swoim miejscu.
Rozejrzałam się po pokoju i dostrzegłam, że wszystkie meble i sprzęty
mam nowe. Tylko korkowa tablica, na której przypięte były moje rzeczy,
została taka sama. Wszyscy aktorzy, w których skrycie się
17
podkochiwałam, aktorki, którym zazdrościłam, a także zdjęcia, na
których jestem ja, Renne i Charlie. Niestety, nikogo więcej nie było, ani
kumpli, ani przyjaciółek.
- Oj, Bello, przecież w tamtych czasach jeszcze nie miałaś przyjaciół.
Pamiętasz? - przypomniało mi moje drugie „ja”.
- Tak, pamiętam i to aż za dobrze. Wszystkie poniżenia, wyzwiska. Byłam
popychadłem, kimś kogo można było wyśmiać i ubliżać mu. Nikt nie
traktował mnie poważnie, każdy przypominał sobie o mnie, jeśli
chodziło o oddanie pracy w terminie, ale tak poza tym to nic więcej. Na
szczęście zmieniłam się i teraz jestem szanowana.
- Ale teraz to ty zachowujesz się wobec słabszych, tak jak kiedyś inni
zachowywali się w stosunku do ciebie - odpyskowała moja dobra strona.
Dobra, to za dużo powiedziane, to tylko mikroskopijna część mnie, która
jeszcze w jakimś minimalnym stopniu ma uczucia.
- Zamknij się! - wrzeszczałam, bo już puszczały mi nerwy, które są dzisiaj
w kiepskim stanie. Mi naprawdę chyba odbiło, gadam sama ze sobą. Ta
terapia naprawdę, by mi się przydała. Ale jeśli zamknęliby mnie razem z
Panem A, to ja raczej zrezygnuję. Czy ja właśnie rozważałam możliwość
pójścia do psychiatryka? Jestem chora psychicznie.
Po skończeniu mojego, jakże cudownego, monologu wewnętrznego,
zaczęłam się rozpakowywać. Po skończonej pracy zorientowałam się, że
dochodzi dziewiętnasta, więc poszłam na dół coś przekąsić.
W kuchni, a dokładnie na lodówce, wisiała kartka od Charliego.
Cześć Bells,
18
Mam nadzieję, że się cieszysz z przyjazdu tutaj. A
zresztą, pogadamy, jak przyjadę. Właśnie, co do powrotu,
nie jestem pewien, o której godzinie wrócę, ale pewnie
gdzieś około północy.
Dobranoc, tata.
Tak, tego można było się spodziewać. Charlie nigdy nie był dobry w
okazywaniu tego, co czuje. Nagle usłyszałam jakieś dziwne dźwięki i
myślałam, że Charlie już wrócił, ale go nie było. Po głębszej analizie
doszłam do wniosku, że to mój pusty brzuch domaga się jedzenia. Więc
nie pozostało mi nic innego, jak go posłuchać i zajrzeć do lodówki. Gdy
ją otworzyłam i spojrzałam do jej wnętrza, zamurowało mnie. Zresztą,
co ja mówię. Jakiego wnętrza? Tam prawie nic nie było. Nic, oprócz
masła, sera i kawałka wędliny. No cóż, mi na kanapki starczy, a że tatuś
będzie musiał jutro głodować, bo ja nie zamierzam jechać do sklepu, to
już nie moja sprawa. Tak więc po skończony posiłku (jeżeli posiłkiem
można nazwać te resztki) postanowiłam pójść się wykąpać. Kolejnym
minusem tego domu było to, że jest tu tylko jedna łazienka.
Poczłapałam więc do pokoju wziąć kosmetyczkę i wróciłam na korytarz
do łazienki.
Oczywiście, jak zawsze, do kąpieli użyłam mojego szamponu o zapachu
truskawek, który tak uwielbiałam. Po dokładnym myciu przebrałam się i
poszłam do pokoju. A moim celem było łóżko. O tak! Potrzebuję
odpoczynku, bo padam na ryj. Na pewno nie mam zamiaru czekać do
północy na przyjazd Charliego tylko po to, by go uściskać i oznajmić, że
będę mieszkać z nim przez jakiś czas. Może i będzie mu smutno, ale
mam na to wyjebane. Jutro jest sobota, a w poniedziałek muszę iść do
tej zasranej szkoły. Dobrze, że znam tam chociaż Jacoba. Ciekawe, co
19
tam u niego słychać. Muszę go odwiedzić i przekonać się, ale teraz czas
na sen…
20
3333
3333
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
BPOV
Gdy się obudziłam, okazało się, że jest siódma rano. Ja pierdole, co mi
się zebrało na poranne wstawanie i to w dodatku w weekend. Tak to do
szkoły nie mogę się obudzić, a teraz?!
Po tym jak już się poużalałam nad swoim ciężkim losem, zwlokłam
dupsko z łóżka i poszłam do łazienki. Gdy skończyłam z poranną toaletą,
postanowiłam stawić czoła wilkowi (kurwa, jak on jest wilkiem, to ja
chyba czerwonym kapturkiem). Tak czy inaczej, przetrwam wszystko i
będę walczyć o swoje.
Schodząc po schodach, usłyszałam dźwięk telewizora. Charlie wstanie o
drugiej w nocy, byle tylko nie przegapić meczu. Takie zachowanie mogę
opisać jednym słowem -faceci. Niższa forma życia żerująca na nas -
kobietach.
- Cześć, Charlie- powiedziałam, starając się przekrzyczeć wrzaski
kibiców. Jak w ogóle można tego słuchać?
- Po pierwsze, cześć. Po drugie, nie mów do mnie po imieniu. Jestem
twoim tatą, a nie kolegą. A po trzecie, już wstałaś, jest jeszcze wcześnie,
idź się wyśpij.
- No, nie ma co. Miło witasz córkę, której nie widziałeś pięć lat.
- Przepraszam, Bells, ale miałem ciężki dzień w pracy. A tak na
marginesie, to strasznie urosłaś, no i zmieniłaś ciuchy. Mama mówiła, że
od jakiegoś czasu zachowujesz się nagannie. Czy to prawda?
21
- Mama przesadza, nie zmieniłam się. Zauważyłam, że mam nowe meble
w pokoju - odpowiedziałam wymijająco. Nie mam czasu na kłótnie ze
staruszkiem.
- I co, podobają ci się?
- Tak, całkiem, całkiem. - Charlie chyba czekał na zjebane słowo
dziękuję. Phi! Pojebało go chyba, ja za nic nie dziękuję, ja zawsze dostaję
to, czego chcę.
- No to fajnie, że ci się podoba – odparł, kryjąc rozczarowanie. A co mnie
to?! Może mu być smutno, mi to zwisa i powiewa.
- Och, prawie bym zapomniał - powiedział Charlie lekko zdenerwowany.
- Coś się stało? - zapytałam, no bo zdenerwowany pan komendant to
nowość
- W poniedziałek idziesz do szkoły. To jest kawałek drogi, a ja nie będę
mógł cię wozić. - No i na szczęście. Narobiłby mi tylko niepotrzebnej
siary. - Więc załatwiłem ci auto.
- Co? Kupiłeś mi auto? - Ja nie mogę, od kiedy on taki rozrzutny?
- Odkupiłem go od starego znajomego. Pamiętasz Billy’ego Blacka, ojca
Jacoba.
- No pewnie, to z nim zawsze jeździłeś na ryby i oglądałeś mecze w
telewizji - odpowiedziałam. Przecież jak można byłoby zapomnieć o tych
„męskich” wypadach na ryby.
- No, właśnie o tego mi chodzi.
- I co w związku z tym? - zapytałam ze zniecierpliwieniem.
22
- To było kiedyś jego auto, ale za niewielką kwotę sprzedał mi je.
- Dlaczego chciał je sprzedać?
- Ma swoją ciężarówkę i drugie auto nie było mu potrzebne. -
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Chcesz je zobaczyć? – zapytał, a na jego twarzy można było dostrzec
radość.
- Czemu nie? Chciałam jechać dzisiaj do Jacoba, zobaczyć, co u niego
słychać - odparłam zgodnie z prawdą. Przecież nie będę się cały dzień
kisić w domu.
- A, Jacob. Lepiej, żebyś do niego nie jeździła w najbliższym czasie.
- Niby czemu mam do niego nie jechać? - Nikt nie będzie mi mówił, co
mam robić, a już zwłaszcza on, zasrany tatuś, którego nie obchodzi
własna córka.
- Bells, posłuchaj, Jacob wpadł w złe towarzystwo. Billy próbuje
przemówić mu do rozumu, ale to nic nie daje. Jeżeli zrobi jeszcze jeden
wyskok w szkole, to go zawieszą albo wyrzucą. Więc proszę, trzymaj się
od Jake’a na jakiś czas z daleka.
- Będę robić, co mi się podoba, a ty nie możesz mi tego zabronić! -
wydarłam się na niego.
- I tu się mylisz. Nie jesteś jeszcze pełnoletnia i do tego czasu ja decyduję
za ciebie. Jeżeli będziesz się sprzeciwiać, cię uziemię.
- Nie możesz! - Popierdoliło go już kompletnie na starość.
- Założymy się? - zapytał pewny siebie.
23
- Nienawidzę cię! - wywarczałam mu prosto w tę jego wąsatą gębę i
pobiegłam na górę do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i położyłam się
do łóżka.
- Spokojnie, Bello, spokojnie - powtarzałam to sobie jak mantrę i, o
dziwo, podziałało.
- Już ja pokarzę temu wąsikowi, gdzie jego miejsce - syczałam sama do
siebie. - Muszę mieć jakiś plan i pokazać mu, że jestem „godna” jego
zaufania.
- To jest myśl. W domu będę przykładną dziewczynką robiącą
zmęczonemu pracą tatusiowi obiadki, ale poza domem mogę robić, co
zechcę. Gdyby ktoś zgłosił Charliemu moją prawdziwą postawę, to i tak
nie uwierzy, bo przecież jestem przykładną córką, i na pewno będzie
mnie bronił, mówiąc: To nie możliwe, Bella w życiu by tak nie postąpiła,
to dobra dziewczyna. Tak, jestem niezaprzeczalnie genialna!
Kurwa, ale co ja mam tu robić cały dzień. Zawsze mogę iść przejść się po
lesie. Zbiegłam po schodach i zaczęłam zakładać kurtkę (panują tu takie
mrozy, że można oszaleć), i oczywiście pojawił się Charlie. Co, on ma
radar czy co?
- Gdzie idziesz? - spytał poważnym tonem.
- Przejść się, mogę? I chciałam cię przeprosić za moje wcześniejsze
słowa, wcale tak nie myślałam. Wybaczysz mi? - Ja pierdolę, na co to
przyszło, żebym ja musiała kogoś prosić o wybaczenie.
- Nie mógłbym ci nie wybaczyć, Bells. Możesz iść i przy okazji zrobisz
zakupy, bo w lodówce jest pusto. – Tak, pusto to mało powiedziane, ja
bym to bardziej porównała do czarnej dziury, aniżeli do pustki.
24
- Jasne, tylko gdzie jest moje auto? - spytałam najbardziej niewinnie, jak
tylko potrafiłam.
- W garażu. Z tego wszystkiego zapomniałem ci go pokazać.
- No to chodźmy - powiedziałam, po czym pomaszerowałam za
tatuśkiem.
- A oto twoje auto. Wiem, że nie jest to najnowsza marka, ani nic
wielkiego, ale jeździ i to całkiem sprawnie. - No i znowu czekał na
podziękowania. A niech sobie je w dupę wsadzi! Nie, Bello, teraz udajesz
grzeczną dziewczynkę tatusia. PAMIĘTAJ! Dobra, dobra, załapałam.
Przede mną stała toyota, owszem, nie był to najnowszy model, ale też
nie jakaś stara ciężarówka. Auto było koloru czerwonego, a to jeden z
moich ulubionych.
- Wow, tato, ten samochód jest niesamowity. Już go kocham. Dziękuję. -
Po tych słowach (jak na prawdziwą córkę przystało) podeszłam do
Charliego i go przytuliłam. Chyba był trochę zmieszany, ale też mnie
przytulił. Dziwne ciepło przeszło po moim ciele, ale to pewnie dlatego,
że kogoś przytulałam.
- Cieszę się, że ci się podoba. A teraz pędź już do tego sklepu, tylko
uważaj na siebie. - Po tych słowach puścił mnie i zaczął wracać do domu.
Mi nie pozostało nic innego, jak jechać po zakupy. Wsiadłam do auta i
okazało się, że kluczyki są w stacyjce. Tak, Charlie zawsze myśli o
wszystkim.
W trakcie jazdy oglądałam domy innych i tak naprawdę to dom
Charliego nie wyróżnia się niczym szczególnym od reszty. Ludzie żyją
tutaj własnym życiem. Technologia tak do końca jeszcze nie zdążyła tu
25
dotrzeć. Jak dla mnie to istna męka. Na Florydzie było pełno sklepów z
modnymi ciuchami, a tutaj do pierwszego lepszego spożywczaka trzeba
jechać kilka kilometrów. To miasteczko to jedno wielkie zadupie, które
powinno być oznaczone na mapie jako tereny pod bagna albo
zarośnięte pole, które lepiej omijać.
Po wieczności i kilkunastu dziurach później dojechałam do tego
pieprzonego sklepu. Po przebyciu takiej drogi spodziewałam się jakieś
galerii, która byłaby rekompensatą za jazdę. Jeżeli też tak myśleliście, to
witam w klubie o nazwie „Pomyłka”. Tak szczerze to wątpię, czy ten
sklepik miał więcej niż 3 x 3. No cóż, mam nadzieję, że chociaż
asortyment będzie lepszy. Po wejściu do sklepu przywitała mnie
dziewczyna mniej więcej w moim wieku.
- Witam, w czym mogę pomóc? – spytała i można było od razu
zorientować się, że wita tak każdego, ponieważ mówiła to jak maszyna.
- Robię tylko zakupy, nie chcę, by mój tata umarł przeze mnie z głodu
dzień po moim przyjeździe - powiedziałam do dziewczyny. Jej oczy nagle
stały się większe i już myślałam, że wylecą jej z orbit i potoczą się po
podłodze
- Ty jesteś córką komendanta Swana? - zapytała z nadal wybałuszonymi
oczami.
- Tak, jestem Bella. - Pomyślałam, że jeżeli zna bliżej mojego tatę, to
muszę byś grzeczna.
- Charlie nie mógł się doczekać twojego przyjazdu, o niczym innym nie
mówił, tylko o tym, jak bardzo za tobą tęsknił. Mieć takiego ojca to
skarb. - O czym ona bredzi? Taki ojciec to przekleństwo.
26
- Tak, mój ojciec jest jedyny w swoim rodzaju – potwierdziłam, bo
bardziej pierdolniętego ojca to na świecie nie ma. Z głębi sklepu dobiegł
mnie jakiś głos. Zapewne właścicielki.
- Angela, miałaś posegregować puszki, a nie plotkować z klientkami.
- Już idę, szefowo. - Dziewczyna zaśmiała się. - Do zobaczenia! -
krzyknęła i ruszyła w kierunku, z którego dochodził głos szefowej. Gdy
zrobiłam zakupy i udałam się do kasy, zastałam tam panią około
pięćdziesięciu lat. Po zapłaceniu wyszłam ze sklepu i zaczęłam wracać
do domu. Po czasie, który zdawał się być wiecznością, w końcu do niego
dotarłam.
- Charlie, już jestem! – krzyknęłam, gdy weszłam do środka, ale nikt nie
odpowiedział. Pomyślałam, że może poszedł do sąsiadów.
Wypakowałam wszystkie produkty i zobaczyłam, że jest dziewiąta, więc
czas na śniadanie. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam i po krótkim czasie
na moim talerzu znajdowały się płatki z mlekiem. Naprawdę byłam
głodna. Opróżniłam cały talerz, a to nie przychodzi mi łatwo. Raczej
jestem z grupy „niejadków”. To, że nie jem, nie znaczy, że jestem jakoś
strasznie chuda. Jestem raczej szczupła, mam przeciętną wagę.
Przeciętną na moje sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. A
będąc już przy tym temacie, musicie wiedzieć, że mam czym oddychać i
to właśnie tym najczęściej uwodzę facetów. Długie rzęsy i lekko
falowane brązowe włosy również mi w tym pomagają, ale piersi to
najbardziej rozpoznawalny przez chłopaków atut. Tak więc patrząc na
moją dłuuugą listę chłopaków w tak krótkim czasie, mogę stwierdzić, że
mam powodzenie u płci przeciwnej. Z tą krótką listą nie chodzi o to, że
tak szybko mnie rzucali, wręcz przeciwnie to ja się nimi nudziłam. Faceci
to tylko zabawki, które mają za zadanie nam dogadzać, starać się o
27
nasze względy i naprawiać w domu kran, gdy się zepsuje. Ewentualnie
mogą łapać myszy, gdy któraś z nas się ich boi. No bo do czego oni nam
są więcej potrzebni? Z dzisiejszą technologią możemy bez problemu się
bez nich rozmnażać. Płci męskiej byłoby dużo trudniej bez nas, bo
przecież ktoś musi ugotować, pozmywać, uprać, wyprasować, itp.
Mężczyźni potrzebują pokojówek na cały etat i przez całe życie. Na
początku tę rolę pełni matka, potem dziewczyna, narzeczona, żona, a na
sam koniec sanitariuszka z domu spokojnej starości. Więc same
widzicie…
Po posprzątaniu po śniadaniu poszłam trochę pooglądać telewizję. Jak
zwykle nic nie przykuło dostatecznie długo mojej uwagi. Zdziwiła mnie
cisza w domu. Czyżby Charlie jeszcze nie wrócił? Wyjrzałam przez okno,
ale jego radiowóz stał na podjeździe, a więc jest w pobliżu. Po krótkim
namyśle postanowiłam się przejść. Wyszłam na dwór i po prostu szłam
tam, gdzie nogi mnie poniosą. Musiałam się w końcu zatrzymać, bo
powoli dostawałam zadyszki. Rozejrzałam się dokoła i spostrzegłam, że
jestem na polanie, na której lubiłam bawić się, gdy byłam jeszcze
dzieckiem. Przypomniało mi się, jak goniłam motyle z moim psem
Rokim. Był on ogromnym wilczurem, ale kiedyś, gdy spuściłam go ze
smyczy, uciekł i więcej nie wrócił. Płakałam chyba z tydzień. Po zwykłym
kundlu, który na dodatek uciekł. Żaden normalny by tak nie rozpaczał.
Po zaginięciu Rokiego więcej tu nie przychodziłam, bałam się, że
powrócą wspomnienia. Teraz mam to gdzieś. Głupi kundel gdzieś polazł,
to i pewnie zginął pod kołami samochodu albo zdechł z głodu.
Gdy spojrzałam na zegarek w telefonie, okazało się, że dochodzi
dwunasta, więc przydałoby się iść i zrobić Hrabiemu a la Wąskowi
obiad. Kurwa, nie myślałam, że udawanie potulnej córuni będzie aż
takie trudne. Muszę być silna i wytrzymać przez jakiś czas.
28
Doskonale znałam drogę powrotną, w końcu nie raz tu przychodziłam.
Gdy weszłam do domu, Hrabia a la Wąsek siedział przed telewizorem i
oglądał jakiś durnowaty mecz.
- Robię obiad. Na co miałbyś ochotę? - zapytałam normalnym tonem, bo
jeszcze mnie nie wkurwił, ale znając moje wahania nastrojów, niedługo
to nastąpi.
- Wszystko, co zrobisz, będzie przepyszne, Bells. - Raczył odpowiedzieć,
nawet na mnie nie patrząc. No i mój dobry humor rozpierdolił się na
miliony kawałeczków. On powinien wiedzieć, że należy mi się szacunek.
Jestem jak bomba atomowa, jeden niewłaściwy ruch i jesteś trupem.
Nie odzywając się, żeby jeszcze nie pogorszyć sprawy, ruszyłam w
stronę lodówki. Po dogłębnej analizie stwierdziłam, że zrobię lasagne.
To bardzo proste i szybkie do przygotowania danie, czyli coś akurat dla
mnie. Gdy wstawiłam potrawę do pieca, wzięłam się za sprzątanie
kuchni. Wierzcie lub nie, ale gdy robię coś w kuchni, zawsze jest
bałagan. I dlatego właśnie nie lubię gotować, bo po pierwsze, trzeba
posprzątać kuchnię, a po drugie, trzeba zmywać. Plusem tego
wszystkiego jest chyba tylko konsumpcja. Z rozmyślań o plusach i
minusach gotowania wyrwał mnie dzwonek oznajmujący, że lasagnia już
się upiekła. Nakryłam do stołu i zawołałam Charliego.
- Już idę. - Dobrze, że nie powiedział Bells
†
. Co ja jestem Dzwoneczek, a
może Piotruś Pan. Kiedyś uwielbiałam tę bajkę, ale to było dawno temu.
†
Bells to po angielsku dzwoneczek.
29
- Co tak smakowicie pachnie? – zapytał Charlie, niuchając nosem jak
pies za złodziejem. Za bardzo przyzwyczaił się do pracy i, na
nieszczęście, wziął przykład z psów.
- Ugotowałam lasagne, mam nadzieję, że lubisz.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział i nareszcie przestał wąchać wszystko
dookoła.
Reszta posiłku upłynęła nam w ciszy. Po jedzeniu Charlie zaproponował,
że to on pozmywa, skoro ja gotowałam. No, jak tam sobie chcesz,
Wąsek, ja ci nie bronię. Oczywiście tak nie powiedziałam. Wkurzyłby się,
jak nie wiem co, a jak się wkurzy, na twarzy pojawiają mu się wszystkie
kolory tęczy, aż w końcu staje się siny i jego czarne wąsy fajnie
kontrastują z resztą jego twarzy. Nie można się nie śmiać na taki widok.
Pobiegłam do siebie na górę, żeby mnie nie korciło go trochę
powkurwiać. Pomyślałam, że wejdę na neta. Gdy sprawdziłam pocztę,
okazało się, że mam wiadomość od Renee.
Cze
ść
, Bello!
Mam nadziej
ę
,
ż
e w Forks nie jest tak
ź
le, jak my
ś
lała
ś
. Wiem,
ż
e min
ę
ło tylko kilka godzin, a ja ju
ż
si
ę
o Ciebie martwi
ę
. Nie
powiem,
ż
e nie, bo tak jest, ale nie chc
ę
by
ć
matk
ą
, która
nadzoruje ka
ż
dy krok dziecka. Musz
ę
ju
ż
ko
ń
czy
ć
, bo zaraz
mamy samolot do Nowego Yorku. Napisz, jak tam jest i co
porabiasz.
Całuj
ę
, mama.
30
Odpisałam, że trochę się nudzę, ale nie jest najgorzej i inne takie bzdety.
Popisałam trochę ze znajomymi z Florydy. I tak nadszedł wieczór.
Poszłam na dół zrobić sobie coś do zjedzenia i gdy wyciągałam rzeczy
potrzebne mi na zrobienie kanapek, zadzwonił dzwonek. Poszłam
otworzyć i nie uwierzycie, kto stał na moim ganku…
31
4444
4444
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
BPOV
Ten chłopak to największe, pieprzone ciacho NA ŚWIECIE. Ciemne,
krótko obcięte włosy, skórzana kurtka, ciemne spodnie świetnie
opinające jego umięśnione nogi. Zauważyłam, że pod szarym
podkoszulkiem rysuje się niezły „kaloryferek”. Tak więc Pan A przy nim
to pikuś. Oby nie okazało się, że ten przystojniak jest równie głupi co
on…
- Cześć, Bello! - Skąd on zna moje imię?
- Czy my się znamy? – zapytałam szczerze zaciekawiona. Raczej
pamiętałabym takiego przystojniaka.
- Nie poznajesz mnie? - zapytał z lekkim niedowierzaniem.
- Raczej bym cię pamiętała.
- Jestem Jacob.
- Jacob? – Nie, to niemożliwe. Mój kumpel z czasów dzieciństwa. Ten
nieśmiały chłopiec nie mógł stać się takim ciachem.
- Tak, we własnej osobie. - Nie mogę uwierzyć. Mogę się założyć, że
moja szczęka leżała właśnie na podłodze. A już chciałam go poderwać…
- Wow! Zmieniłeś się - odparłam zgodnie z prawdą.
- Ty również. Już nie jesteś tą samą małą Bellą, która była szkolnym
kujonkiem – powiedział, lustrując mnie wzrokiem z góry na dół tak samo
jak ja jego chwilę temu.
- Może wejdziesz? - zapytałam i szerzej otworzyłam drzwi.
32
- Już myślałem, że nigdy nie spytasz. - Po tych słowach wszedł do środka
i zaczął się rozglądać.
- Nie ma Charliego? – spytał, nadal się rozglądając.
- Nie. Pojechał na komisariat i nie będzie go przez kilka godzin. - Gdy to
powiedziałam, wyraźnie się rozluźnił. Czyżby się go bał? Nie,
niemożliwe, żeby ktokolwiek bał się pojeba Charliego. Ja się boję tylko
tego, że mnie oślini, a tak poza tym to może mi naskoczyć.
Zaprowadziłam Jake’a do kuchni i gestem dłoni nakazałam, żeby usiadł.
- Napijesz się czegoś? Soku, herbaty… czegokolwiek – dodałam, gdy
nadal patrzył na mnie wyczekująco.
- A nie masz czegoś mocniejszego?
- Masz na myśli szampan Piccolo? - zażartowałam. „Czegoś
mocniejszego”, Jacob jakiego znałam kilka lat temu nie tknąłby alkoholu.
- To badziewie jest dla dzieci. Miałem na myśli piwo.
- No to muszę cię rozczarować, ale nie ma czegoś takiego w mojej
pokaźnej kolekcji mocnych trunków.
- To w takim razie sobie daruję.
- Jak chcesz, ale od kiedy ty pijesz? Jak dobrze pamiętam zarzekałeś się,
że nie będziesz pił nic mocniejszego jak herbata Lipton. A nawet ona
była dla ciebie czasami za mocna - powiedziałam i wstawiłam wodę dla
siebie na herbatę.
- To było dawno. Czas robi swoje. Chociaż, jak tak na ciebie patrzę, to
dobrze ci to robi. Wyładniałaś. - Puścił mi oko.
33
- Nie dla psa kiełbasa, Jacob - ostrzegłam go. - Jesteśmy kumplami. - To
prawda, zawsze traktowałam Jake’a jak brata, a nie chłopaka. Mimo że
Jacob to mega ciacho, kumple to kumple.
- Ale podziwiać mogę, co? - Zrobił minkę, przy której zawsze się
łamałam. Kot ze Shreka by mu pozazdrościł.
- Casanova się znalazł.
- No weź, nie bądź taka. - Naburmuszył się.
- Och, przestań - odparłam, bo nikt nie wytrzyma tych maślanych oczek.
- Czyli mogę. To świetnie. - Wyszczerzył się jak jakiś chory na umyśle
klaun.
- Ty lepiej opowiadaj, co tam u ciebie słychać, i czemu boisz się
Charliego? - Zmieniłam temat na bardziej wygodny dla nas obojga. No,
może dla mnie.
- U mnie wszystko po staremu. Po prostu dorosłem i zrozumiałem kilka
rzeczy. I wcale nie boję się twojego ojca. Można powiedzieć, że ostatnio
zaczynam wkurwiać wszystkich dookoła. A może to oni wkurwiają
mnie… ? - zamyślił się. Myślenie nigdy nie było jego dobrą stroną.
Zawsze za jego myślenie ktoś obrywał.
- I teraz przyszedłeś powkurwiać mnie. Zgadłam? - Woda się
zagotowała, więc wrzuciłam woreczek herbaty i zalałam go wrzątkiem.
- Tak, właśnie taki miałem plan - odparł ze śmiechem.
- No to ci się nie uda – powiedziałam i postawiłam moją herbatę na
stole, po czym usiadłam.
34
- Gadam o sobie. Teraz twoja kolej. Co porabiałaś na Florydzie przez ten
czas?
- Po pierwsze, kłóciłam się z matką i idiotą Philem; po drugie,
pracowałam nad wyglądem; po trzecie, chodziłam po sklepach i po
czwarte, spotykałam się ze znajomymi. To tyle - opowiedziałam mu to w
wielkim skrócie.
- O co kłóciłaś się z matką i tym jak mu tam… ?
- Philem, ale ja mówię na niego Alfons albo przydupas.
- No, o co się z nimi kłóciłaś?
- O mój nowy wizerunek - odparłam szczerze. Po co mam kłamać, w
końcu to mój najlepszy przyjaciel.
- Mi tam się podoba.
- Powiedz to Renne. - Jemu może się podobać, ale to niczego nie
zmienia. Popieprzona matka i jej jeszcze gorszy „wybranek serca”. Ja to
mam przesrane życie.
- A o co tak dokładniej się pokłóciliście? - zapytał ze szczerą ciekawością.
- Coś ty się tego punktu uczepił. Nie możesz się mnie spytać o sklepy, do
których chodziłam? - Chciałam jak najszybciej to skończyć. Owszem,
Jacob jest moim przyjacielem, ale gadanie o pojebanej Renne nie należy
do moich ulubionych czynności.
- Dobra, dobra.
- Charlie mówił, że mogą cię wyjebać ze szkoły. To prawda? - Od
początku jego przyjścia korciło mnie, by go o to zapytać, ale nie chcę być
wścibska.
35
- Po prostu żaden staruch z tej szkoły nie zna się na żartach. Każdy jest
tam tak pojebany, że obchodzi go tylko to, czy tego dnia będzie kogoś
ruchał, czy może sam zostanie zruchany. Takie są właśnie problemy
wszystkich nauczycieli i uczniów. O nic innego się nie martwią.
- Coś ty wykombinował? - Co mogło się mu uroić w tej jego chorej
łepetynie?
- Nic, naprawdę nic. - Spojrzałam na niego wzrokiem „Taa, akurat”. W
końcu się poddał. - Oj dobra, powiem ci. Wysłałem babie od historii
kwiaty i podpisałem się jako dyrektor. Wiedziałem, że czują do siebie
miętę. Przynajmniej ona, a on… To miało się okazać przy okazji mojego
małego „eksperymentu”.
- No i co dalej? - Jak on coś wymyśli, to nie może się nie udać.
Przynajmniej kiedyś tak było.
- Na kartce napisałem, żeby przyszła jutro do jego gabinetu i miała pod
ubraniami skąpą bieliznę.
- Że co? - Ten kretyn kompletnie oszalał. Burdel jeszcze ze szkoły chce
zrobić.
- Nie przerywaj mi, bo ci nie powiem – odpowiedział, chichocząc pod
nosem na wspomnienie tego dnia.
- Już się zamykam. - Ciekawe czy uwierzył… ?
- No więc, na czym skończyłem… A tak, no i następnego dnia poszedłem
za nią do gabinetu dyra. Nie zamknęła do końca drzwi, więc widziałem,
jak zaczyna z nim flirtować, rozbierając się jednocześnie. Dyrektor nie
wiedział, co się dzieje, i próbował ją uspokoić, ale ona mówiła coś w
stylu „przecież wiem, że pan tego chce” albo „nikt się o tym nie dowie,
36
obiecuję”. Podeszła do niego i zaczęła go powoli rozbierać. Gdybyś
widziała jego minę. Jak jakaś zagubiona sarenka, która nie wie, o co
halo. Nie wiem, jak ja wytrzymałem pod tymi drzwiami, ale na szczęście
nie wybuchnąłem śmiechem. W końcu go pocałowała, ale on ją
odepchnął, mówiąc, że ma żonę i dzieci. Gówno prawda. Po prostu nie
chciał, żeby takie stare i pomarszczone pruchno go obmacywało. W tedy
nie wytrzymałem i zacząłem się tarzać ze śmiechu przed drzwiami
gabinetu. Chyba mnie usłyszeli, bo wyszli stamtąd. Oczywiście w pełni
ubrani. Baba powiedziała, że dostała od dyra kwiaty, ale on powiedział,
że niczego do niej nie wysyłał. No i cała wina była jak zwykle po mojej
stronie, i dlatego grozili mi wywaleniem - zakończył historię, nadal
chichocząc.
- Grozili ci wywaleniem za jeden wyskok?
- Nie, no co ty. Tych „wyskoków”, jak to je nazwałaś, było więcej, o wiele
więcej.
- Musisz mi je kiedyś opowiedzieć.
- Jasne, czemu nie. Mogę ci powiedzieć, jak doprowadziłem do łez pana
Bannera, facia od bioli. - Już to sobie wyobrażam, jakiś kolo po
czterdziestce płacze jak dziecko.
- No, Bells, muszę się już zbierać.
- Już? - Z Jakiem czas zawsze szybko leci.
- Jestem umówiony z kumplami, a poza tym spotkamy się w szkole –
powiedział, wstając i kierując się do wyjścia.
- Dzięki za opowiedzenie jednej z historii twojej pracy matrymonialnej.
Była bardzo pouczająca.
37
- Zawsze do usług. – Wyszedł, chichocząc pod nosem. Coś czuję, że ta
jego wypowiedź miała drugie dno…
Zamknęłam drzwi i poszłam zjeść moją kolację, której nie ruszyłam,
ponieważ przyszedł Jacob, i kompletnie o niej zapomniałam. Po posiłku
udałam się na górę do pokoju, wzięłam rzeczy i poszłam się wykąpać.
Prysznic działa cuda. Ubrałam się w piżamę i wróciłam do pokoju.
Zrobiłam się śpiąca, więc klepnęłam na moje kochane łóżeczko i
zasnęłam. Śniła mi się para szmaragdowo-zielonych oczu.
38
5555
5555
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
BPOV
Gdy się obudziłam, okazało się, że jest dziewiąta trzydzieści. No,
nareszcie wyspałam się. Jeszcze w piżamie poszłam do kuchni. Charlie
zostawił mi kartkę z informacją, że jedzie na ryby z Billy’m. Lepiej, żeby
nie dowiedział się o wczorajszej wizycie Jacoba. Zacząłby wydzierać
wąsiska, że powinnam omijać Jake’a. Zaczęłam robić się coraz bardziej
głodna, a moje motto brzmi: „głodna Bella to wkurwiona Bella”. I
dlatego lepiej mnie nie wkurzać, gdy jestem na głodzie. Postanowiłam,
że zjem płatki. Gdy już miałam naszykowane jedzenie i zaczęłam siadać
do stołu, zadzwonił jebany telefon. Niechętnie ruszyłam dupsko i
poszłam odebrać.
- Słucham? - zapytałam, a mój głos ociekał jadem.
- Dzień dobry. Nazywam się Carlisle Cullen. Czy zastałem komendanta
Swana?- odezwał się męski głos.
- Nie, przykro mi, nie ma taty - odpowiedziałam grzecznie, mimo iż
byłam wkurwiona na maksa. Skoro ten jebaniec zna mojego ojczulka, to
trzeba zachowywać jebane pozory.
- A wie może pani, kiedy wróci?- Pani? Co ja, kurwa, sześćdziesiąt lat
mam, czy co?
- Powinien być dzisiaj wieczorem. Czy coś jeszcze?- Ja pierdolę! Robię
się coraz bardziej głodna, a to nie wróży nic dobrego dla tego złamasa, z
którym rozmawiam.
- Tak. Proszę przekazać mu, że dzwonił doktor Carlisle Cullen, i
powiedzieć, żeby oddzwonił do mnie, jak wróci.
39
- Dobrze, przekażę. Do widzenia - powiedziałam i pierdolnęłam
słuchawką tak mocno, że pewnie słyszeli mnie na Marsie, ale mam to w
dupie.
Gdy już opanowałam swoje nerwy, wróciłam do kuchni, by zjeść (i tak
już zimne) śniadanie. Po skończonym posiłku poszłam do łazienki trochę
się ogarnąć. Gdy zauważyłam moje odbicie w lustrze, pomyślałam, że
podmienili mnie w nocy, ale jednak to coś to byłam ja. Wyglądałam
koszmarnie. No, cóż. Trzeba coś z tym zrobić. Gdy już się wykąpałam i
ubrałam, postanowiłam, że włączę kompa i sprawdzę, czy kochana
mamunia do mnie nie pisała. Kurwa, przecież my nigdy tyle nie
gadałyśmy, ile teraz piszemy. Przynajmniej mam na myśli te moje
odpowiedzi, czyt. dwa zdania.
-Yhm. A oto i jest wiadomość od Renee. - Jeżeli nie jest to testament jej
albo Phila, nie interesuje mnie to.
Bells!
Piszę, bo chciałam Ci się pochwalić, że właśnie wydałam pierwszy projekt
sukni, i muszę Ci powiedzieć, że klientka była zachwycona. Teraz pracuję nad
nową kreacją. Ma to być zwiewna, delikatna i ogólnie letnia sukienka. Jak na
razie mam kilka pomysłów. To tyle o mnie. Powiedz, jak tam się czujesz przed
pójściem do szkoły i spotkaniem starych znajomych? Mam nadzieję, że pogoda
Wam dopisuje. Trzymaj się ciepło i pozdrów ode mnie tatę.
Pozdrawiam, mama.
Wow, no to się rozpisała. Odpisałam jej, że cieszę się z jej szczęścia i
takie różne bzdety. Mam jedynie nadzieję, że uwierzyła. Zauważyłam, że
nie dostałam żadnej wiadomości od tych pojebów z Florydy (czyt.
40
kumpli ze szkoły). Jeżeli myślą, że ja pierwsza się odezwę, to się grubo
mylą. Zobaczymy, jak się będą płaszczyć i podlizywać, gdy wrócę. Oprócz
kilku ogłoszeń na poczcie nie znalazłam niczego ciekawego. Usłyszałam
dzwonek do drzwi, więc wyłączyłam komputer i zwlekłam się na dół.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że przede mną stoi idiota Newton.
- Cześć! - rzucił tekst na powitanie i wyszczerzył się jak psy w reklamie
psiej karmy.
- No, hej. Coś się stało, że do mnie zawitałeś? - Cóż za zaszczyt mnie
spotkał, ciekawe za co? Bożeeee, co ja ci takiego zrobiłam, że mnie aż
tak nienawidzisz? Dobra, to było głupie pytanie.
- Nie, nic się nie stało. Po prostu nudziłem się w domu i pomyślałem, że
pojadę do kina. Wpadłem się zapytać, czy nie pojechałabyś ze mną? -
Kurwa, jeżeli on myśli, że to randka, to się przeliczył. Chociaż, z drugiej
strony, nudzi mi się jak cholera, a z niego zawsze można się pośmiać.
- Dobra, chętnie. Kumple przecież jeżdżą razem do kina.
- Ta, kumple. - Mina mu zrzedła i spuścił wzrok.
- No to fajnie, że się rozumiemy. Skoczę się przebrać i możemy jechać.
Mógłbyś zaczekać w salonie? - Otworzyłam trochę szerzej drzwi, żeby
mógł wejść. Gdy on rozpierdolił się na MOJEJ kanapie, ja poszłam na
górę. Zdecydowałam, że założę ciemne rurki, niebieską, obcisłą bluzkę,
do tego czarne sandałki na obcasie. Poszłam do łazienki się umalować.
Najpierw nałożyłam trochę podkładu, oczy pomalowałam na jasny szary
i podkreśliłam je ciemną kredką, a na usta nałożyłam mój ulubiony
różowy błyszczyk. Włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone.
Zaczęłam wychodzić z pokoju. Po drodze wzięłam jeszcze tylko torbę i
wpakowałam do niej portfel, telefon, błyszczyk, itp.
41
- Możemy już jechać! - zawołałam tego idiotę, bo przecież pewnie nie
słyszał, jak schodzę.
- Dobra, no to chodźmy - powiedział i pociągnął mnie do wyjścia.
Zamknęłam drzwi od domu i mogliśmy już jechać. Co najdziwniejsze,
Pan A wcale się do mnie nie odzywał, nie flirtował i nawet nie włączył
radia, a co za tym idzie, nie śpiewał i nie podskakiwał w fotelu. Jeżeli
strzelił focha, to mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Gdy
dojechaliśmy na miejsce, spytałam Newtona, na jaki film idziemy. Na to
pytanie wyraźnie się ożywił i jestem w stu procentach pewna, że gdyby
na parkingu było mniej ludzi, zacząłby skakać i klaskać w ręce jak
przedszkolak na widok nowej zabawki. Jedyne, co mi teraz pozostało, to
modlić się o to, by ten pacan nie zaciągnął mnie na Królewnę Śnieżkę
albo inne badziewie tego typu.
- Zamówiłem bilety na „Piłę 6”. Co ty na to?
- Jak dla mnie może być. Chociaż i tak mam niezły horror z tobą. -
Ostatnie zdanie, jak widać, nie ruszyło Mike’a, bo dalej był
uszczęśliwiony.
- Cieszę się, że nie nudzisz się ze mną. - Ten koleś nawet sarkazmu nie
rozpoznaje. Co za zjeb.
- Chodźmy już, bo nam film minie.
******
Jak już usiedliśmy na swoich miejscach, seans akurat się zaczął. Film był
nudny jak flaki z olejem. A co do tych flaków, to było ich tam pełno. W
prawie każdej scenie musiał ktoś zginąć. Mike za każdym razem, gdy
ktoś umierał, przybierał inny kolor zieleni. Szczerze, to nie wiedziałam,
42
że zielony ma aż tyle odcieni. Najbardziej podobał mi się ten, który
pojawił się na Newtonie tuż po tym, jak facet topił się we flakach krowy.
Mike coraz mocniej wbijał paznokcie w fotel. Jak tak dalej pójdzie, to
przebije podłokietniki na wylot.
Gdy już ten chujowy film skończył się i wyszliśmy z sali, Pan A miał na
twarzy odcień zieleni, który przybrał na ostatnim morderstwie.
Przeprosił mnie na chwilę i pobiegł do łazienki(tym razem nie biegł w
podskokach tak jak na lotnisku). Mogę się założyć, że teraz klęczy nad
kiblem i rzyga jak ja rok temu na osiemnastce mojej kumpeli z Phoenix.
Po balandze miałam takiego kaca jak stąd do wieczności. A wracając do
tematu Newtona, siedziałam na ławce pod salą i czekałam na tego
zjeba. W końcu zarzygany książę raczył do mnie wrócić.
- Możemy już wracać?- zapytałam Newtona, a zielony zaczął powoli
schodzić mu z twarzy.
- Jasne.
Gdy doszliśmy już do samochodu, pomyślałam, że fajnie byłoby jeszcze
trochę powkurwiać Mike’a. Ostatnio nikogo nie wkurwiałam, więc teraz
korzystam, póki mogę.
- Moim zdaniem ten film był całkiem niezły, a tobie jak się podobał?-
zaczęłam rozmowę, czekając tylko, aż znowu zrobi się zielony.
- Może być. - O nie, tak szybko to my tematu nie zakończymy.
- A jaka scena podobała ci się najbardziej?- Widać było, że na to pytanie
lekko się spiął, ale uparcie nie dał tego po sobie poznać. Udaje
twardziela, zobaczymy jak długo.
- Raczej nie mam ulubionej - odpowiedział wymijająco.
43
- Mi najbardziej podobała się scena, gdzie ta doktorka rozcinała głowę
temu zabójcy i wszędzie tryskała krew. - Tak, tak, tak. Znowu zrobił się
zielony.
- Nawet całkiem realistycznie wyglądała ta krew - odparł z niesmakiem.
- A pamiętasz, jak wrzeszczała jakaś baba, gdy stopniowo zamarzała
przez zimną wodę?- nadal się z nim droczyłam, czekając na ten odcień
zielonego, który mi się podobał.
- Nie, jakoś ten fragment wyleciał mi z głowy.
- A może pamiętasz, jak ten koleś zaczął wypluwać z siebie krew? - Już
powoli zaczynał się zbliżać do kulminacyjnego punktu, w którym puści
pawia i zarzyga sobie całe auto. Byle jego rzygi ominęły mnie.
- To pamiętam aż za dobrze. Całe szczęście, nie zakrztusił się tą krwią. – I
ot, mam swój ulubiony odcień.
- Tak, całe szczęście. Pomyśl, co by było, gdyby rzeczywiście było tak, jak
przypuszczasz. Ta lekarka w życiu by go nie uratowała. - Na te słowa
Mike docisnął gaz do dechy i łamał wszystkie ograniczenia prędkości. To
zapewne dlatego, że już długo nie wytrzyma.
- Mike, dlaczego tak szybko jedziesz? Stało się coś?- zapytałam głosem
niewiniątka.
- Wiesz…yyy…ja…obiecałem mamie, że…pojadę odebrać babcię z…
lotniska, i jestem już troszkę spóźniony. - Wow, co za oryginalny pomysł
na wymówkę.
- A skąd jest twoja babcia? – Ciekawe, co tym razem wymyśli ten głąb?
44
- Ona jest z… Kanady - powiedział na jednym wdechu widocznie
zdenerwowany.
- A ile ma lat?
- Sześćdziesiąt sześć, a co? - Denerwowały go moje pytania. Mógł podać
wiek prawdziwej babci, ale ona zapewne nie żyje. Chyba.
- Tak się tylko pytam. A to mama twojej mamy, czy taty? - Zaraz
wpadnie w pułapkę…
- M..ma..mamy. - To mnie utwierdziło w przekonaniu, że jego babcia
nie żyje.
- A ile lat miała twoja babcia, gdy urodziła twoją mamę?
- Dwadzieścia cztery.
- A ile twoja mama ma lat?
- Trzydzieści osiem.
- No to skoro twoja mama ma trzydzieści osiem lat, a jej mama urodziła
ją gdy miała dwadzieścia cztery, to wychodzi na to, że twoja babcia ma
sześćdziesiąt dwa lata, a nie sześćdziesiąt sześć? - I co ty na to? Na
chwilę go zatkało, ale dość szybko się otrząsnął.
- Pewnie się pomyliłem. A z resztą, cztery lata pomyłki to nie tak dużo -
zaczął się usprawiedliwiać. - O, patrz, dojeżdżamy. - Nawet nie wiem,
kiedy dojechaliśmy. Mike wyskoczył z auta i pobiegł do domu,
zostawiając mnie w samochodzie. Skoro jest takim macho, to jestem
ciekawa, jak będzie się tłumaczył. Nawet mam pomysł, jak mogę
sprawić, by ten idiota był jeszcze bardziej zażenowany.
45
Wyszłam z samochodu z uśmiechem na ustach i poszłam w kierunku
drzwi. Jak je tylko otworzyłam, coś zaczęło wciągać mnie do środka.
Okazało się, że to coś, to nie kto inny jak Charlie.
- Gdzie ty się podziewałaś?!- zaczął na mnie faflunić i wciągać nosem
swoje wąsiska.
- Byłam z Mike’iem w kinie, czy to źle tato, że zaprzyjaźniam się z
sąsiadami? - I znowu trzeba grać jebaną córeczkę tatusia. Żal.
- Mogłaś chociaż zostawić kartkę.
- Charl…tato, i tak nie było cię w domu. Myślałam, że będziesz na rybach
cały dzień.- Teraz zaczęłam się usprawiedliwiać.
- Tak, ale zaczęło padać i musieliśmy wracać. - Powoli zaczął się
uspokajać i musiałam to wykorzystać
- Przepraszam, tato. Będę pamiętać o tym następnym razem. - Kurwa,
dlaczego ja muszę przepraszać, skoro to on nafaflunił mi na twarz?
- Dobrze, Bells. Ja też cię przepraszam, nie powinienem tak na ciebie
naskoczyć- Czyt. Napluć- ale bardzo się o ciebie martwiłem.
- Dobra, to ja zacznę robić obiad. A, tato, dzisiaj rano dzwonił jakiś
doktor Cullen i prosił, żebyś do niego oddzwonił. - Prawie bym
zapomniała o tym kretynie, który zniszczył mi śniadanie. Zginie za
siedem dni…
- Dobrze, zaraz do niego zadzwonię.
- Tato, jeszcze jedno. Złowiliście coś w ogóle?
- Kilka sztuk, ale za to są duże – odpowiedział, dumny z nie wiem,
kurwa, czego.
46
- W takim razie dzisiaj na obiad będzie ryba.
- To ja ci nie przeszkadzam. - I zwiał do salonu. Faceci.
Zaczęłam robić obiad i nawet nie wiem, jak to się stało, ale stawiałam
już gotowe danie na talerzach. Dzisiaj czas szybko mi zleciał przy
gotowaniu. Zawołałam tego, który (jak głoszą plotki) jest moim ojcem.
- Pyszne. - Jak zwykle, bardzo rozwinięta odpowiedź Charliego.
- Dziękuję.
Resztę posiłku zjedliśmy w ciszy. Jak zwykle to Charlie zmywał, więc ja
poszłam na górę trochę odpocząć. Położyłam się na łóżku i chyba
zasnęłam. Miałam bardzo dziwny sen.
Byłam na Mojej Polanie i goniłam motyla. Za mną biegł Roki i szczekał,
tak jakby próbował mnie zatrzymać. Motyl zaczął odlatywać w stronę
lasu otaczającego polanę. Nie wiele myśląc, zaczęłam biec za nim. Owad
zaczął dziwnie się iskrzyć. Wyglądał tak, jakby był zrobiony z
drobniutkich brylantów. Gdy weszłam do lasu, wszystko zaczęło się
zmieniać. Słońce zniknęło i ogarnęła mnie ciemność. Nie widziałam już
motyla, ale dziwną pustkę. Słyszałam jeszcze wycie Rokie’go, ale
dochodziło ono do mnie jakby z oddali. Poczułam się bardzo senna i
zaczęłam spadać w dół. Najdziwniejsze było to, że nie dotykałam ziemi,
tylko ciągle spadałam… Nagle poczułam, jak coś silnego obejmuje mnie i
ciągnie ku górze. Czułam, jakby to coś było złe. Próbowałam walczyć, ale
nie miałam siły. Bałam się, że ta istota mnie skrzywdzi. Emanowało od
niej silne ciepło, ale i siła.
47
- Nie bój się, Bello. Daj sobie pomóc. Nie opieraj się - usłyszałam głos. Był
spokojny i ciepły. Przestałam się bronić, wiedząc, że ta osoba nie zrobi
mi nic złego…
Przebudziłam się nagle. Czułam dziwne mrowienie na ciele. Nie wiem,
co to było, ale było to dziwne. Byłam ciekawa, co ten sen oznaczał i
czemu w ogóle na początku się bałam. Hello, w końcu jestem Bella
Zimna Suka Swan i JA NICZEGO się nie boję.
Za oknem było już ciemno, a ja byłam jeszcze w ubraniach. Poszłam do
łazienki, umyłam się i przebrałam w piżamę. Gdy już dowlokłam się do
łóżka, poczułam zmęczenie. Szybko zasnęłam, wiedząc, że jutro będę
musiała iść do tej zasranej szkoły…
48
6666
6666
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
BPOV
- Bello, obudź się. Zaraz musisz iść do szkoły. - Gdy otworzyłam oczy,
zobaczyłam tego pojeba, czyt. Charliego, który pochylał się nade mną.
- Już, już. Przecież wstaję. - Jego błędem było wkurwianie mnie z
samego rana, a jeszcze nic dzisiaj nie jadłam.
- Dobra, to ty wstawaj, a ja pędzę do pracy. Powodzenia w szkole,
kochanie. – Kurwa! Jakie znowu „kochanie”?! Może zaraz wyskoczy z
ksywą „prosiaczku”. Pieprzony wąsik. Nienawidzę go!
- Dzięki. Na pewno będzie fajnie. - Już to widzę. Jebany Newton nie da
mi żyć i będzie jedynie pałętał się pod nogami. Pozostaje mi mieć
nadzieję, że Jake mi z nim pomoże, ale z moim dzisiejszym planem Mike
nie odezwie się do mnie aż do Gwiazdki.
Poszłam do łazienki, by ogarnąć się trochę, i zeszłam na dół. Na
śniadanie zrobiłam tosty i popiłam je sokiem. Do szkoły miałam na
ósmą, więc powinnam się już powoli zbierać. Zarzuciłam torbę na ramię
i poszłam do garażu. Odpaliłam moje cudeńko i pognałam do zawszonej
budy.
******
Dojechałam szybciej, niż się spodziewałam, więc miałam jeszcze trochę
czasu do rozpoczęcia lekcji. Szkoła nie była tak duża jak ta, do której
chodziłam w Phoenix. Tutaj był to jeden duży, długi budynek. Obok
znajdowała się hala, a z drugiej strony widać było boisko. Parking był
prawie pusty. Stały tam tylko dwa samochody i muszę powiedzieć, że
49
były niezłe. Jedno srebrne, a drugie czerwone. Nie wiem, jakie to marki,
ale takie auta trudno znaleźć w Forks. Wyszłam z mojej toyoty i udałam
się w kierunku szkoły. Przystanęłam, bo zauważyłam, że pod oknami
stoją ławki. Ruszyłam w tamtym kierunku. Usiadłam na jednej z nich i
wyciągnęłam z mojej torby mp3. Włączyłam pierwszą lepszą piosenkę,
oparłam się głową o oparcie i zamknęłam oczy. Zastanawiałam się nad
moim snem. Może poznałam kogoś, kto miał podobny głos… Nawet
jeżeli tak, nie wyjaśnia to mojego strachu przed tą osobą. Ja nie boję się
nikogo, a już zwłaszcza we śnie. Przestałam w końcu myśleć nad tym
głupim snem i odprężyłam się, słuchając 30 Seconds To Mars. Nagle
poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę i zakrywa mi usta. Otworzyłam
oczy, ale przeciwnik podszedł od tyłu.
- Aaarggh. - Zaczęłam się miotać.
- Spokojnie, to tylko ja - odparł znajomy głos.
- Odbiło ci? - A ten kretyn nie ma co robić, tylko musi mnie straszyć?!
- Też się cieszę, że cię widzę- odparł sarkastycznie Jake.
- Sorry, ale nie atakuj mnie tak następnym razem, bo to się źle dla ciebie
skończy.
- Już to widzę. Ale czekaj, czekaj… To będzie jakiś następny raz?
- Nie podniecaj się tak, bo ci jeszcze stanie. - Tutaj sugestywnie
wskazałam głową jego krocze.
- Żeby on stanął, to potrzeba większych umiejętności. - Hej, czy on
znowu flirtuje? Seksoholik, zboczeniec i idiota w jednym to wybuchowa
mieszanka.
50
- Co ty możesz wiedzieć o moich umiejętnościach? - Jeżeli tak chce się
bawić, to pobawimy się oboje.
- Wątpię, żebyś była wyćwiczona w tego typu sprawach.- Tego typu? Czy
on nie zna słowa „seks”? Nie mówili mu w podstawówce?
- Może mam ci udowodnić?
- A chcesz?
- Nie cwaniakuj, Jake.
- Nawet pożartować sobie nie można - mruknął pod nosem. - Jaką masz
pierwszą lekcję?- Kurwa, dopiero teraz się skapłam, że jeszcze nie
poszłam po plan lekcji.
- Jeszcze nie byłam po plan.
- To lepiej się pośpiesz, bo za dziesięć minut jest dzwonek.
- Już idę, tato - powiedziałam i poszłam w kierunku szkoły. Nie było
trudno znaleźć sekretariat, pierwsze drzwi po lewej. Za biurkiem
siedziała stara (i nieźle pomarszczona) baba.
- Dzień dobry. Nazywam się Isabella Swan i przyszłam po mój plan lekcji.
- Oh, jest. Proszę. - Wręczyła mi kartkę.- Niech każdy nauczyciel
podpisze ci się. Wypełnioną kartkę przynieś pod koniec zajęć. - Może
mówiła to słodkim głosikiem, ale widziałam, jak na mnie patrzy. Coś w
stylu: „co się z tą młodzieżą stało”. Zostawiłam tego przestarzałego
dziwoląga i zaczęłam wracać do Jacoba. Zauważyłam, że kłóci się z
jakimś kolesiem. Był wysoki, jakieś sto dziewięćdziesiąt pięć
centymetrów, miał ogromniaste bary i czarne, lekko kręcone włosy.
Wyglądał na nieźle przypakowanego. Jake przy nim to pikuś. Chłopcy
51
zażarcie się o coś kłócili i wyglądało na to, że żaden z nich nie odpuści.
Nie chciałam, żeby mój kumpel dostał po mordzie (a dostałby na
pewno), więc poszłam ich rozdzielić.
- Dobra, panowie, o co poszło?- zapytałam luźnym tonem, przerywając
ich kłótnię.
- Bello, nie wtrącaj się. To sprawa pomiędzy mną, a Emmettem.
- Witaj, Emmett. Jestem Bella Swan, miło mi cię poznać. - Nie
spodziewałam się, że chłopak odwróci się do mnie i to z uśmiechem.
- Nazywam się Emmett Cullen –powiedział, nie zwracając uwagi na
Jacoba, który mordował go wzrokiem. Dosłownie.
- No, to o co wam poszło - spytałam Jake’a.
- Ten ciul tutaj - Wskazał ręką na Emmetta - zarzuca mi, że dręczę jego
młodszego brata.
- Bo tak jest. Nie kłam, widziałem, jak dokuczasz innym, w tym mojemu
bratu - mówiąc to, Em zwrócił się do Jake’a.
- Hej, chwila. Jake, to prawda? - Nie wiem dlaczego, ale nagle zachciało
mi się chronić brata Emma. To nie w moim stylu... Muszę iść do lekarza,
może się okazać, że to coś poważnego.
- Oj, tam. Szturchnąłem go raz czy dwa, ale nic więcej.
- Lepiej, żebyś go więcej nie dotykał, bo gorzko tego pożałujesz -
pogroził mu Emm.
- Ciekawe, co mi zrobisz?- zapytał wojowniczo Jacob.
52
- Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć. - Zaczęli się mierzyć wzrokiem, gdy
nagle Cullen odwrócił się do mnie.
- Do zobaczenia, Bello- powiedział Emmett i zaczął kierować się w
stronę szkoły.
- Jake, coś ty wykombinował?- ZNOWU!
- No, bo ten jego brat, to kompletna ofiara, a mi się nudziło. - I znowu
zrobił minę niewiniątka. Przewróciłam oczami na jego głupie
zachowanie.
- Lepiej chodźmy już na lekcję. - Odwróciłam się i skierowałam w stronę
szkoły. Jacob dogonił mnie dopiero przed drzwiami.
- Co masz pierwsze?- zapytał.
- Angielski, a ty?
- W-F. Dasz radę znaleźć klasę, bo ja muszę lecieć się przebrać?
- Pewnie. Możesz iść.- Jake poszedł w swoim kierunku, a ja kierowałam
się według wskazówek zjebanej mapki, która była do bani. Przede mną
otworzyły się drzwi i ktoś mnie nimi uderzył. Upadłam na ziemię.
- Auu! Idioto, uważaj!- wrzeszczałam. Nie wiem, kim był ten ktoś, ale
nawet jakby to był prezydent, i tak skopałabym mu dupę. Gdy zamkną
mnie w więzieniu, przynajmniej będę miała spokój. Żarcie darmo,
materac w kącie darmo, sesja fotograficzna darmo, mogą też dorzucić
srebrne bransoletki, a na dodatek jesteś wśród swoich.
- Przepraszam, ja…ja…nie chciałem - zaczął się jąkać. Nie powiem, głos
miał całkiem sympatyczny. Tak jakbym go skądś znała… Chłopak pomógł
mi wstać i dopiero teraz otworzyłam oczy. Ten koleś był mega kujonem.
53
Za duży sweter, durne tenisówki, dziwaczne okularki, za których nie
można było dojrzeć połowy twarzy, przydługie rude albo raczej
miedziane włosy. Może i było mu przykro. Ale to i tak gówno daje, bo
jestem wkurwiona na maksa i opieprzę tego ciula.
- Mam w dupie to, czego chciałeś, a czego nie! - Widziałam, że chłopak
spuścił głowę i zaczął gapić się w podłogę. Ominęłam go i ruszyłam do
klasy. Gdy już ją znalazłam, przeprosiłam nauczyciela za spóźnienie (tak,
właśnie przez tego idiotę byłam spóźniona już na pierwszą lekcję) i
poprosiłam, by się podpisał. Kiedy skończył, usiadłam na miejscu, które
jako jedyne było wolne. Obok mnie siedziała dziewczyna. Niska, krótkie,
ciemne i nastroszone włosy. Była modnie ubrana, co mnie zdziwiło. No
bo kto przejmowałby się modą w takim deszczowym zadupiu jak Forks?
Gdybym miała ją do czegoś porównać, to do elfa albo jakiegoś innego
gównianego skrzata. Nauczyciel gadał i gadał, a ja nic z tego nie
zakapowałam. Jedyne, o czym myślałam, to ten kujon. Jak znowu stanie
na mojej drodze, przysięgam, że już więcej nikogo nie wkurwi, bo mam
zamiar upozorować jego samobójstwo. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię,
ale coś wymyślę. W końcu zadzwonił jebany zbawienny dzwonek.
- Cześć, nazywam się Alice Cullen - zagadał do mnie ten chochlik.
- Bella Swan.
- Słuchaj, na pewno zostaniemy przyjaciółkami. Będziemy jeździć razem
na zakupy i urządzać piżama party, i…
- Hola, hola. Czekaj, kto ci powiedział, że chcę się z tobą kumplować? -
Co ona sobie wyobraża, że przyjaźnię się z byle kim?
- No ja myślałam, że…
54
- To lepiej nie myśl, bo to ci kiepsko wychodzi - rzuciłam zimnym tonem i
odeszłam od tej dziwaczki. Pojebało ją konkretnie.
Następną moją lekcją była historia. Mapę szkoły wyrzuciłam do kosza i
miałam jedynie nadzieję, że Jake zaprowadzi mnie do klasy.
- Siema, piękna. - Znikąd pojawił się mój kumpel.
- Nie możesz o mnie zapomnieć, Jake, czy po prostu tak lubisz uwieszać
się ludzi?- spytałam głosem ociekającym jadem.
- Tylko martwię się, żebyś się nie zgubiła. - Troskliwy to on jest, ale tylko
wtedy, gdy czegoś potrzebuje.
- Taa, jasne. A jeżeli już jesteś, to zaprowadź mnie do sali od histy.
- Jak sobie życzysz - powiedział i pociągnął mnie w bliżej nieznanym
kierunku.
- Spotkałam Alice Cullen. Dziwaczka z niej, a jak zacznie paplać, to nie
może się zamknąć.
- Wiem, miałem z nią do czynienia. Emmett to jej brat. Jest jeszcze
Edward i to on jest najmłodszy z nich wszystkich. - Tak właśnie wygląda
streszczenie historii czyjejś rodziny według Jake’a.
- To o niego kłóciliście się z Emmettem? - Przypomniałam sobie, że
poszło im o najmłodszego z rodzinki.
- Tak, właśnie on jest tą ofiarą losu, którą pomiatam. To znaczy
popycham.
- Oczywiście. Tak właściwie, ile on ma lat?
55
- Siedemnaście. Tak naprawdę oni różnią się tylko miesiącami. Alice i
Emm są bliźniakami dwujajowymi. Wiem, że nie widać, ale tak jest.
Przeprowadzili się do Forks jakieś dwa lata temu. Edzio został
adoptowany przez Cullenów, gdy miał pół roku. Podobno jego rodzice
porzucili go przed drzwiami sierocińca. Są jeszcze Jasper i Rosalie Hale,
sąsiedzi Cullenów. Jeżeli chodzi o drugie połówki, to Emmett jest z
Rosalie, Jasper jest z Alice, a Edzio jest wolny. A zresztą, kto by go
chciał?
- Ciekawa rodzinka.
- Taaa. Myślą, że mogą rządzić, ale to zwykli debile. A oto i twoja klasa.
Powodzenia życzę. - Zaśmiał się i poszedł w drugą stronę. O co temu
klaunowi chodziło? A zresztą, kto by się zagłębiał w umysł Jake’a.
Weszłam do klasy, usiadłam w pustej ławce na samym końcu i czekałam
na nauczyciela. Okazało się, że historii uczy baba. A, no tak. Przecież
Jacob opowiadał mi, jak próbował swoich sił jako swatka.
Zachichotałam, bo nie wyobrażam jej sobie, jak się rozbiera, by pokazać
fikuśną bieliznę. Ta baba jest pomarszczona, ma może pięćdziesiątkę na
karku, maluje się, jakby ją ktoś pobił i nosi kiecki jak wiedźma z
siedemnastego wieku.
- Uspokójcie się!- Jezu, jaki głos. Jakby ktoś paznokciem po szybie
jeździł.
- Przepraszam za spóźnienie, ale mojemu koledze leciała krew z nosa i
musiałam zaprowadzić go do pielęgniarki. - Dopiero teraz zauważyłam,
jak do klasy weszła jakaś blondi.
56
- Dobrze, siadaj, ale więcej masz mi się nie spóźniać- wykrzyczała
nauczycielka i wróciła do lekcji. Nie było więcej wolnych miejsc, więc
blondynka usiadła obok mnie.
- Cześć, niezła wymówka z tym kuzynem - powiedziałam do niej po
cichu, żeby to babsko (od teraz przezywam ją „wiedźma”) nie usłyszało.
- Ja wcale nie kłamałam. Mojemu sąsiadowi naprawdę leciała krew z
nosa. On tak zawsze ma, kiedy się denerwuje – szepnęła. - A tak w
ogóle, jestem Rosalie. - Wyciągnęła do mnie rękę. Chwila, chwila.
Rosalie to przecież sąsiadka tych pojebów Cullenów, więc skoro się z
nimi zadaje, pewnie jest tak samo tępa jak oni.
- Bella. - Uścisnęłam jej dłoń i odwróciłam się przodem do tablicy. Chyba
załapała aluzję, bo więcej się do mnie nie odezwała.
Nawet nie wiem, kiedy minęła lekcja, ale wiem, że teraz mam W-F i
muszę skorzystać z pomocy Jake’a. Znowu…
- Hej, znowu nie wiesz, gdzie masz lekcję? - Skąd on to wie? Geniusz.
- Oczywiście, że wiem. Sala gimnastyczna jest w tę stronę. - I poszłam w
prawo. Tak naprawdę to strzelałam, ale miałam nadzieję, że się nie
pomyliłam. Ale jak to mówią „nadzieja matką głupich”, a ja głupia nie
jestem.
- Bello, sala gimnastyczna jest w drugą stronę! - krzyknął za mną Jacob i
zaczął się śmiać.
- Przemądrzały głupek - powiedziałam i zawróciłam. Zobaczymy, kto
teraz będzie się śmiał…
- No, nie mów mi, że strzeliłaś focha. - A ja nadal nic. - Oj ,dobra.
Przepraszam. Tylko już przestań się dąsać.
57
- Dobra, ale przestajesz się ze mnie nabijać. Przecież wiesz, że z mapy
nic nie wyczytam, a jestem tu nowa. Więc racz zamknąć gębę i
zaprowadź mnie na salę.
- Jasne, pani kapitan. - Zrobił poważną minę i szedł dalej.
- Widziałam Rosalie - zaczęłam gadkę ciekawa, czy zacznie gadać.
Kiwnął głową i szedł przed siebie. Stanął dopiero przed jakimiś
drzwiami. Kiwnął na nie głową i zawrócił. Co mu jest? Zajrzałam do
środka i okazało się, że to damska szatnia. Przebrałam się i poszłam na
salę. Zauważyłam Mike’a i jakąś tlenioną blondynę obok niego. Z tego,
co zauważyłam, była to „tradycyjna” blondi
i
z kawału. Od razu widać
było, że laska na niego leci, a on ma ją głęboko w dupie. Podeszłam do
nich.
- Cześć, Mike - grzecznie się przywitałam, udając, że nie widzę
morderczego wzroku jego adoratorki.
- Hej, Bella. - Wyraźnie mu ulżyło, że nie jest sam na sam z tą lalą.
- Cześć. Jestem Jessica - wtrąciła się blondi.
- Bella, sąsiadka Mike’a - odpowiedziałam do tego pustaka.
– Hej, młodzieży. Dosyć tych plotek - powiedział nauczyciel i podzielił
nas na grupy. W mojej niestety był Mike, który non stop chciał się
przede mną popisać, ale trochę mu to nie wychodziło. Całą lekcję
graliśmy w siatkę. Moja drużyna wygrała wszystkie sety. Zawsze byłam
dobra w siatkówkę, ale najbardziej lubię piłkę nożną. Wiem, że to
Nie chce obrazić tu żadnej blondynki .
58
bardziej męski sport, ale ja go lubię i jestem całkiem niezła. Widziałam,
jak głąb Newton kieruje się w moim kierunku, więc szybko pomknęłam
do szatni. Przy wyjściu czekał na mnie Jacob.
- To co, idziemy na lunch?
- Pewnie.
Stołówka nie była jakiś gigantycznych rozmiarów, ale dało się przeżyć.
Jake poszedł stanąć w kolejce, a ja zajęłam nam stolik. Po jakimś czasie
przyszedł z tacką wypakowaną żarciem.
- Jeżeli ty to wszystko zjesz, to ja jestem księżniczką.
- No to lepiej szukaj królewicza, bo mam zamiar to wszystko zjeść.
- Weź sobie coś jak chcesz.
- Wow, co za hojność. Mamy dzisiaj jakieś święto? - Mówiąc to,
sięgnęłam po oranżadę.
- Tak, dzisiaj jest Światowy Dzień Dobroci Dla Zwierząt.
- Dobra, zaznaczę sobie w kalendarzu i obiecuję, że za rok coś ci kupię.
Już chciał rzucić jakąś ciekawą i zjadliwą ripostę, ale zauważył coś w
drzwiach stołówki i chyba nawet zawarczał. Kurwa, brzmiał jak Król Lew.
Natychmiast powiodłam za nim wzrokiem i zobaczyłam, że na stołówkę
wchodzą Cullenowie i Hallowie, a za nimi włazi ta pokraka, przez którą
spóźniłam się na lekcję. Spojrzał w moją stronę i jestem pewna, że
dojrzał chęć mordu w moich oczach, bo spuścił głowę i zaczerwienił się.
Nawet nieźle ten rumieniec rozświetlił mu twarz. Co ja pieprzę?!
59
Przecież ten debil walnął mnie DRZWIAMI! Zabiję go przy pierwszej
lepszej okazji. Odwróciłam głowę w stronę Jake’a.
- Ten prymus, co idzie za rodzinką, to kto?- wysyczałam, nadal walcząc
ze sobą, żeby nie zerwać się z krzesła, pójść, złapać go za te jego
miedziane kłaki, zaciągnąć do najbliższego lasu i przypierdolić mu kłodą.
A potem zakopać i postawić tabliczkę z napisem: „Ku pamięci wszystkim
debilom”. Robiąc to, przysłużyłabym się naszemu krajowi. Może nawet
daliby mi Nobla? Im bardziej o tym myślę, tym bardziej pomysł z tym
ciulem i lasem wydaje się kuszący…
- To Edward Cullen. Ten, którego tak zażarcie bronią - prychnął Jake.
- Co?! - Nie mogę. -To nie może być brat Emma!
- Mówiłem ci, że został adoptowany.
- Nie dziwię się, że go nie lubisz. Ja już na pierwszej lekcji obmyślałam,
jak go zabić. - Cóż za ironia, nie? Najpierw chciałam go bronić, a teraz
chętnie mu przypierdolę.
- Co ci zrobił, że aż tak go nienawidzisz?
- Co mi zrobił?! Ty się jeszcze, kurwa, pytasz, CO ON MI ZROBIŁ?! No to
ci powiem, co mi zrobił! Szłam sobie spokojnie korytarzem, aż tu nagle
ten pojeb pierdolnął mnie DRZWIAMI! Wyobrażasz to sobie? A potem
tylko zaczął wyjąkiwać jakieś przeprosiny, chociaż do końca nie jestem
pewna, bo tak się wtedy zapowietrzył, że połykał co drugie słowo -
wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego i mocą
bomby jądrowej.
60
- Ja codziennie go prześladuję, a on jedynie mnie szturchnął, bo pewnie
się spieszył na jakieś kółko. I uwierz mi, z nas dwóch to on najbardziej
oberwał przy tym zderzeniu. Edek stracił równowagę i nie zauważył za
sobą kosza na śmieci. Gdy się odwrócił, centralnie do niego wleciał. Te
kosze mają kółka, więc nie pozostało mi nic innego, jak popchnąć go
razem z Cullenem w środku w stronę, w którą Ed szedł, zanim na mnie
wpadł. I tak Edward może pochwalić się, że przejechał przez pół szkoły z
głową w koszu na śmieci. Widoki może nie były najlepsze, ale za to był
sławny. Każdy miał na telefonie zdjęcia i filmy, jak nasz E próbuje
wydostać się z „pułapki śmierci”. Kiepsko mu to szło, bo nie miał
wystarczająco dużo siły, by przechylić kosz i z niego wyjść. Jak mu się to
już udało, wyglądał olśniewająco. Kubek z jogurtem zaczął mu się
wylewać na włosy, na dżinsach była przylepiona skórka od banana.
Ukochany sweterek był obklejony gumami, okularki się przekrzywiły i
prawie spadły z nosa. A jak stanął na równe nogi, jogurt zaczął spływać
w dół. Oczywiście, jak na Edka przystało, spalił buraka, spuścił głowę i
poszedł w swoją stronę. Jedyne, za co mogę go przepraszać, to zapewne
za to, że spóźnił się na to swoje kółko. Mam nadzieję, że mi wybaczy -
dokończył ze skruszona miną, usilnie walcząc ze śmiechem.
- Ta, ha, ha, historia jest, ha, ha, jeszcze lepsze niż ta o swataniu - ledwo
wydusiłam te słowa z siebie i wybuchliśmy niekontrolowanym
śmiechem. Pewnie cała szkoła gapiła się na nas jak na wariatów, ale
mam to wyjebane w kosmos. Gdy już się trochę ogarnęliśmy, spojrzałam
w stronę Edwarda. Patrzył się na mnie. Gdy zobaczył, że przyłapałam go,
jak się na mnie gapi, spuścił głowę i znów się zarumienił. Przypomniałam
sobie historię Jake’a i znowu zaczęłam się śmiać. Cullen pewnie domyślił
61
się, że śmieję się z niego, bo pochylił głowę jeszcze niżej i wymamrotał
coś do reszty rodzinki.
- Żarty żartami, ale zaraz kończy się przerwa, więc lepiej się zbieraj. -
Mój napad śmiechu minął natychmiast, gdy przypomniałam sobie o
lekcjach, które mnie dzisiaj czekają. Jakby tego było mało, muszę raz w
tygodniu chodzić na jedną popierdoloną dodatkową godzinę
matematyki, bo Renne poprosiła o to Charliego. Może miałam kiepskie
oceny, ale nie jestem typem matematycznego świra jak Edzio.
- Taa, chodźmy już. Ja mam teraz biologię, a ty? - Byłam ciekawa, czy i
tym razem Jake musi mnie odprowadzić.
- Ja też - odpowiedział i uśmiechnął się. Zaczęliśmy wychodzić ze
stołówki. Doszliśmy do klasy, a ja usadowiłam się w pustej ławce pod
oknem. Jake już miał miejsce w ławce za moją, ale przysunął sobie
krzesło i usiadł obok mnie. Nagle do klasy przyszedł Ed i gdy na mnie
spojrzał, zauważyłam niepewność w jego oczach, jednak wszedł
nauczyciel i kazał mu zająć miejsce. Nie spodobało mi się, że w klasie nie
ma żadnego wolnego miejsca oprócz tego w mojej ławce. Tak jak się
spodziewałam, Edzio usiadł ze mną i odsunął się jak najbliżej końca
ławki. Dobrze dla niego, bo centymetr bliżej, a udusiłabym gada. Jak już
nie mógłby oddychać, to na koniec przypierdoliłabym mu piórnikiem
albo jego opasłym tomem encyklopedii, którą ze sobą przytaszczył.
- Panie Black, skończył pan już podrywać pannę Swan?- zwrócił się w
moją stronę nauczyciel. W ogóle zapomniałam, że Jacob dosiadł się z
boku ławki.
62
- Nie jestem pewien, czy Bella zgodzi się pójść ze mną na randkę.- Co ten
głąb powiedział? Randkę? Już pożałuje, że się urodził.
- Proszę wrócić na miejsce, a na odpowiedź będzie pan musiał poczekać
do przerwy, bo teraz mamy lekcję!- Jake posłusznie odszedł na miejsce,
a pan Banner rozdał każdemu formularz do uzupełnienia. Dotyczył on
podziału komórki roślinnej. Przerabiałam ten temat w Phoenix, więc ten
test nie był zbyt trudny. Zresztą biologia to mój ulubiony przedmiot.
Zauważyłam, że Edward od czasu do czasu patrzy na moją kartkę. Czy to
możliwe, żeby taki naukowiec nie znał odpowiedzi na pytania? Gdy
oddałam kartkę, nauczyciel podejrzliwie na mnie spojrzał.
- Czyżbyś ściągała, Swan? - Posądź mnie jeszcze o rozpętanie drugiej
wojny światowej, staruszku.
- Miałam te tematy na Florydzie, a poza tym biologia to mój ulubiony
przedmiot. - Słodko się uśmiechnęłam. Nauczyciel zmiękł i zmierzył
mnie wzrokiem. O nie, tylko nie to. Jeżeli myśli, że mnie poderwie na
dobre oceny, to się grubo myli.
- Dobrze, wracaj do ławki.- Czułam na sobie jego wzrok. Byłam prawie
pewna, że gapił się na mój tyłek. Mam nadzieję, że się myliłam i wcale
nie mu się nie podobam. Jakimś cudem dożyłam do przerwy. Chociaż to
Edkowi bardziej groziła nagła śmierć (oczywiście z niewyjaśnionych
przyczyn). Edward zmył się, gdy tylko Jake do mnie podszedł. Mieliśmy
zamiar wychodzić z klasy, ale zawołał mnie nauczyciel.
- Panno Swan, mogę chwilkę z panią porozmawiać? - Spojrzał znacząco
na Jacoba.
63
- Przepraszam, ale Bella musi wracać ze mną, a ja się bardzo śpieszę. Nie
mógłby pan porozmawiać z nią kiedy indziej?- Jacob zawsze wie, co ma
robić.
- Bello, czy to prawda? - Pan Banner nie zwracał uwagi na Jake’a, tylko
skupił się na mnie.
- Tak. Przykro mi, ale naprawdę się spieszę. - Dobrze, że umiem kłamać,
bo byłoby cienko.
- Dobrze. W takim razie porozmawiamy innym razem - powiedział i
powrócił do sprawdzania testów.
- Dzięki, Jacob - zwróciłam się do niego, gdy tylko wyszliśmy z klasy.
- Spoko. Ja już wiem, o czym ten kolo sobie myślał, gapiąc się na twój
tyłek.
- Ale i tak dowalę ci za tę twoją gadkę o randce.
- Tylko żartowałem.
- Tak czy siak, mam jeszcze dzisiaj tylko dwie lekcje - odparłam
uradowana, że już niedługo będę mogła się stąd wyrwać.
- Ja też mam jeszcze dwie. Angielski i dodatkowy trening, a ty?
- Hiszpański i dodatkowe zajęcia z matmy.
- Chce ci się chodzić na dodatkowe zajęcia? Ja i mój trening to co
innego, ale ty przecież nienawidzisz matmy.- Jake zna mnie jak nikt inny.
64
- Na Florydzie miałam kiepskie oceny i Renee, jak na kochaną matkę
przystało, musiała o tym donieść Charliemu, a ten zjeb kazał mi chodzić
na dodatkową godzinę z tego przedmiotu. - Zrobiłam minę męczennicy.
- Współczuję.
- No to łączymy się w bólu.
Czy już mówiłam, jak nienawidzę hiszpańskiego? Jeżeli nie, to właśnie
mówię. To najgorszy z możliwych języków. Już szybciej poszłaby mi
nauka chińskiego. Nie dość, że ten język jest do dupy i nim gardzę, to
jeszcze nauczycielka się na mnie uwzięła i przez całą lekcję mnie
wypytywała. Dobrze, że siedziałam w ławce z jakąś dziewczyną, a ona mi
podpowiadała, bo inaczej dostałabym pałę. Jak się okazało, dziewczyna
z ławki miała na imię Angela i dopiero wtedy przypomniałam sobie, że
to ją spotkałam w sklepie. Była całkiem miła, ale ja nie lubię „szarych
myszek”. Spakowałam się i wyszłam z klasy. Nigdzie nie było widać
Jake’a, więc pomyślałam, że pewnie zajęcia mu się przedłużyły. Na
korytarzu zauważyłam jakiegoś chłopaka. Nie widziałam jego twarzy, ale
postanowiłam zapytać się go, gdzie odbywają się dodatkowe zajęcia z
matematyki.
- Sorki, wiesz może, w której klasie są dodatkowe zajęcia z matmy? -
Podeszłam do kolesia od tyłu i puknęłam go lekko w ramię. Wtedy on
odwrócił się i okazało się, że to nie kto inny jak Edward Cullen, który,
nawiasem mówiąc, już jest martwy. Wyglądał, jakby zobaczył kosmitę.
Dodatkowy wpierdol za zniewagę. Zamknęłam oczy, w myślach
policzyłam do dziesięciu i zaczęłam się powoli uspokajać, ale gdy tylko
65
podniosłam powieki i zobaczyłam tego kretyna, to po prostu nie
wytrzymałam i wydarłam się na całe gardło.
- I co się lampisz!?
- Eee…ja…tylko…ten…no..- plątał się w zeznaniach i nadal patrzył na
mnie jak na ufoluda. Ma chłopak przesrane…
- Słuchaj, mam dzisiaj dość ciężki dzień. Kiepski poranek mogę jeszcze
jakoś przeżyć, durne wygłupy upośledzonego kumpla też. Jest chory
psychicznie, więc jasna sprawa, że czasem mu odbije. Ale tego, że
„tajemniczy ktoś” przypieprzył mi drzwiami, już nie zniosę! - Czułam, że
moja twarz płonie, i byłam prawie w stu procentach pewna, że z uszu
leci mi para. Edward szerzej otworzył oczy. Wyglądał na zaskoczonego
moim wybuchem. Lepiej dla niego, żeby zaczął wołać o pomoc, bo za
moment zaciągnę go do tego lasu i zrealizuję mój plan ratowania
ludzkości. Uwierzcie mi, jestem tego bliska.
- Ja…naprawdę nie chciałem. Przepraszam - to ostatnie prawie
wyszeptał. Spuścił wzrok i gapił się w podłogę. Kurwa, kogo on
przeprasza?! Mnie czy jebaną posadzkę?! Spokojnie, Bello, spokojnie. To
tylko nic nie znaczący kretyn, który znalazł się w niewłaściwym miejscu,
o niewłaściwym czasie. Po prostu go omiń i idź dalej, jak gdyby nigdy nic.
Że niby, kurwa, co?! Pierdolnął mnie drzwiami, a ja mam mu TO
wybaczyć?! Nic z tego!
Gdy skończyłam swoją małą, wewnętrzną kłótnię, znowu zaczęłam
liczyć, tylko że tym razem do dwudziestu(tak na wszelki wypadek). Jak
już skończyłam, zaczęłam z nim spokojnie rozmawiać.
66
- Słuchaj, po prostu mi powiedz, gdzie jest ta klasa, w której odbywają
się dodatkowe lekcje z matmy, a ja tam pójdę i nigdy więcej się już nie
spotkamy, a przynajmniej mam taką nadzieję. - To ostatnie niebyło
przeznaczone dla jego uszu, ale gówno mnie obchodzi, czy to usłyszał
czy nie.
- Dobra, więc klasa matematyczna jest na końcu korytarza po lewej
stronie - powiedział nieśmiało.
Wyminęłam go i skierowałam się w stronę klasy. Doszłam tam chwilę
przed dzwonkiem. Usiadłam w środkowej ławce i czekałam na
najgorsze. Dzwonek zadzwonił i do klasy weszło około dziesięciu
uczniów, a za nimi pani. Wyglądała…przeciętnie. Blond włosy z
ciemnymi pasemkami, słabo opalona cera i lekko zadarty nos. To tak w
wielkim skrócie.
- Witam. Wszyscy wiedzą, na czym polega lekcja, ale dołączyła do nas
nowa uczennica i dlatego powtórzę jeszcze raz. Na lekcji dostaniecie
przydzielone zadania z danych stron. Macie godzinę lekcyjną na ich
wykonanie. Jeżeli nie zdążycie, musicie je zrobić w domu. Istnieje
możliwość, że na każdej lekcji będę sprawdzać wyrywkowo kilka osób.
Jeżeli znajdę osobę, która czegoś nie ma, chociażby cyrkla, to
automatycznie wstawiam jedynkę. Jeżeli będziecie mieli jakieś
problemy, to proszę się do mnie zgłosić, a ja wtedy dam wam listę
naszych szkolnych „korepetytorów”. Ich zadaniem będzie spotykanie się
z wami po lekcjach i pomaganie w zadaniach. Tymi pomocnikami będą
chętni uczniowie, którzy się zgłosili w zeszłym tygodniu. To na tyle.
Gdybyście mieli jeszcze jakieś pytania, przyjdźcie do biurka. Zaczynamy
lekcję. Otwórzcie zeszyt i napiszcie temat ze strony trzydziestej piątej.
67
Lekcja wlokła się niemiłosiernie, a ja i tak gówno z tego rozumiałam.
Otrząsnęłam się dopiero, gdy wszyscy zaczęli wychodzić z klasy.
Jacob miał teraz trening, więc zanim się przebierze, minie sporo czasu, a
ja chcę do domu. A raczej do kochanego łóżeczka, na które się rzucę i
zapadnę w głęboki, kilkumiesięczny sen, i obudzę się dopiero na
początku wakacji. Taa, chciałoby się. Wiem, że nic z tego, ale zawsze
mogę pomarzyć. Niestety, chuj bombki strzelił, bo Jake czekał na mnie
przy wyjściu z wielkim bananem na gębie. Nie lubię, gdy się tak
uśmiecha. Oznacza to, że znowu coś zrobił, a oberwę oczywiście JA!
- Witam ponownie - powiedział radośnie. I z czego ten głąb się cieszy?
Boję się, że odbiło mu kompletnie i będę musiała zawieść go do
psychiatryka, a tym samym stracę popołudnie. Zamiast tego mogłabym
go przywiązać do hydrantu i przyjechać po niego jutro.
Nie owijając w bawełnę, od razu przeszłam do rzeczy.
- Po prostu powiedz, co spierdoliłeś. Od kogo mi się oberwie i za co?
- Bello, Bello, Bello. Czy ty myślisz, że ja zawsze muszę coś spieprzyć?
- Tak, Jacob, tak właśnie myślę. - Zaczęliśmy wychodzić na zewnątrz.
- Ranisz mnie. - Teatralnym gestem przyłożył sobie dłoń do serca, a
przynajmniej to było jego zamiarem, bo pomylił strony. - Tak czy inaczej,
wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Yhm… Tylko czemu ja ci nie wierzę?
- Nie masz do mnie zaufania i już. Po prostu chcę cię przywitać w nowej
szkole i aby tradycji stało się za dość, postanowiłem zrobić akcję o
68
kryptonimie „Achmed detonuj!”- Już chciałam zapytać, o czym bredzi i
czy przypadkiem wszystko z nim w normie, ale w tej samej chwili
usłyszałam wybuch i odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził.
Okazało się, że pochodził z klasy chemicznej, tej na parterze. Kłębki
dymu zaczęły wylatywać przez otwarte okno, a tuż za nimi wyleciał
Edward Cullen. Chyba zawadził nogą o parapet, bo runął na ziemię jak
długi. Gdy już wstał, można było podziwiać jego bujną czuprynę
poskręcaną i poplątaną we wszystkie strony. Z okna dalej leciał dym i
wyglądało to trochę tak, jakby włosy Cullena się przypalały. W ustach
Eda było trochę trawy z ziemią, co nadawało całemu przedstawieniu
przyrodniczej nutki. Ogólnie Edzio wyglądał jak ekolog, który stoczył
roczną bitwę o metr kwadratowy trawnika, nie chcąc go przeznaczyć na
obwodnicę. Po prostu nie można było się nie zaśmiać. Gdy ja i Jake
doszliśmy do siebie, nadszedł czas na przesłuchanie.
- Ciekawe, czemu nie wyszedł przez drzwi, tylko skakał przez okno?
- A skąd ja mam to niby wiedzieć?- zapytał mój kumpel z szokiem
wymalowanym na twarzy.
- Nie udawaj głupszego, niż jesteś, bo już gorzej być nie może, tylko
odpowiedz na moje pytanie.
- No dobra, wykradłem klucz z pokoju nauczycielskiego i zamknąłem go
od zewnątrz.
- A jak doszło do tego mini „wybuchu”?
- Nie jestem, aż taki głupi, za jakiego mnie masz. Trochę słuchałem na
lekcji i wiem, jakich gazów nie można ze sobą mieszać. Podmieniłem
etykietki.
69
- I znowu ci nie wierzę.
- Znalazłem w necie, zadowolona?
- Bardzo. Muszę przyznać, że to nawet ciekawy pomysł, ale jak Emmett
cię dorwie…Nie chcę być w twojej skórze.
- Skąd on niby będzie wiedział, że to ja? A poza tym godzinę temu
skończył zajęcia i pojechał do domu.
- Cwaniaczek z ciebie. Nie doceniałam cię, ale Emm i tak się o tym
dowie, a wtedy będzie już po tobie. Jaki chcesz nagrobek?
- Najlepiej z ciemnego marmuru, cztery wiązanki białych lilii, do tego
order pośmiertny i jeszcze...
Szybko przerwałam jego listę życzeń.
- Zrozum, nie mam na to funduszy. Koszty twojego pogrzebu muszą się
zmieścić w granicach mojego kiszonkowego.
- Jak możesz?! Własnego przyjaciela chcesz pochować za dwadzieścia
dolców? Co ty, serca nie masz?! –„Wow!” to jedyne słowo, które opisuje
stan Jacoba. Zaczął dyszeć, zrobił się czerwony na twarzy, a oczy
przybrały purpurowy odcień. Chyba mamy inne wyobrażenia na temat
jego pogrzebu…
- Nie przesadzaj. Może nie byłaby to uroczystość godna bohaterów
wojennych, ale zawsze coś. Zamiast orderu przyczepiłabym ci kokardkę,
to prawie to samo. - Głupkowato się wyszczerzyłam.
- A myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi i choć trochę ci na mnie zależy.
- Ależ oczywiście, że zależy. Dla nikogo innego nie kupiłabym kokardki.
70
- Cóż za hojność - mruknął i zaczął iść w stronę swojego motoru.
- Dobra, dobra. Jak chcesz. Mogłabym ci kupić jakąś tanią podróbę, np.
„Virtuti Militari”. Może być?
- Wiesz co? To może ja już zacznę się ubezpieczać?
- Tak, to jest bardzo dobry pomysł.- Jake będzie miał wymarzony
pogrzeb, grupa ubezpieczeniowa zarobi, a ja zaoszczędzę dwadzieścia
dolców. Wszyscy na tym skorzystają.
- To zacznę oszczędzać od jutra. Do zobaczenia. - Wsiadł na to swoje
dwukołowe coś i odjechał. My naprawdę jesteśmy aż tak pojebani, czy
tylko ja mam takie wrażenie?
Przypomniałam sobie, jak wyglądał Edzio po małej eksplozji, i od razu
uśmiechnęłam się na tę myśl. Może w tej szkole jednak nie będzie tak
źle…?
71
7
7
7
7
7
7
7
7
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
EPOV
Obudził mnie natarczywy dźwięk budzika. Nareszcie minął nudny
weekend i w końcu mogę iść do szkoły, i spędzić cały dzień w bibliotece
szkolnej. Poszedłem do łazienki i gdy już załatwiłem „swoje sprawy”,
zszedłem na dół do jadalni. Jak zwykle spotkałem tam całą moją
przyszywaną rodzinę oprócz Carlisle’a, który musiał pojechać wcześniej
do szpitala. Esme jak zwykle krzątała się w kuchni. Carlisle i Esme
zastępują mi rodziców. Bardzo cieszę się, że miałem takie szczęście i
zostałem adoptowany akurat przez nich. Carlisle jest lekarzem w
tutejszym szpitalu. Zawsze mogę znaleźć w nim oparcie. Mam do niego
wielki szacunek, jest dla mnie jak ojciec. Carlisle to spokojny człowiek,
którego trudno wyprowadzić z równowagi. Ma trzydzieści osiem lat i
jest wysokim blondynem o niebieskich oczach. Jego żona natomiast jest
bardzo opiekuńcza. Czasami zwierzam się jej z jakiś sekretów czy
problemów, a ona za każdym razem potrafi mi pomóc. Ma lekko
kręcone, brązowe włosy, które sięgają jej prawie do pasa. Nie jest zbyt
wysoka, raczej w normie. Opalona cera i oczy koloru szarego
wpadającego w zieleń, to ją wyróżnia z naszej rodziny.
72
Ich biologiczne dzieci, Alice i Emmett, to naprawdę zwariowane
rodzeństwo. Pomimo tego, że są bliźniakami, różnią się wszystkim. Alice
jest niską brunetką, zaś Emmett to wysoki, dobrze zbudowany misiek,
który budzi powszechny strach, ale jeśli pozna się go bliżej, staje się
całkiem miły i sympatyczny. Alice to skaczący i pełny energii chochlik. Za
to jej brat, jakby go tu opisać... Głupiutki osiłek - tak, to go idealnie
obrazuje. Nie chcę obrażać Emma, ale jego iloraz inteligencji jest
naprawdę niski.
- Cześć, wszystkim! – powiedziałem, podchodząc do Emma i Al.
- Hej, robię naleśniki. Masz ochotę? - zapytała, jak zwykle troskliwa,
Esme, wychylając się z kuchni.
- Chętnie. - Usiadłem do stołu i zauważyłem, jak Emmett wpycha w
siebie dziesięć naleśników na raz.
- Emmett, jesteś obrzydliwy - skomentowała Ali.
- Byłem głodny - wysapał Emm z buzią pełną jedzenia, przy okazji trochę
napluwając na Alice.
- Ygh… - wysapała i wstała, kierując się do kuchni, by odstawić talerz. Ja
osobiście przez resztę posiłku nie próbowałem nawiązać rozmowy,
obawiając się, że tym razem ofiarą śliny Emmetta będę ja. Gdy już
byliśmy gotowi do szkoły, poszliśmy do garażu. Dzisiaj mieliśmy jechać
do szkoły moim autem. Na miejscu powinni już na nas czekać Jasper i
jego siostra Rosalie Hale. Jesteśmy sąsiadami. Poza tym Alice chodzi z
Jazzem, a Emm z Rosalie. Ja zostaję sam… Jak do tej pory nie spotkałem
żadnej dziewczyny godnej uwagi (tzn. mądrej, z poczuciem humoru,
73
dobrej łagodnej, itp.). Kogo ja chcę oszukać… Przecież to jasne, że żadna
nie zechce takiego kujona i cieniasa jak ja.
Droga do szkoły upłynęła nam dość normalnie. Oczywiście przez słowo
NORMALNIE mam na myśli krzyki Alice i Emmetta. Oni po prostu
uwielbiają sobie wzajemnie dokuczać.
Na parkingu szkolnym stało tylko jedno auto - audi Jaspera. Al i Emm
nawet się nie połapali, że jesteśmy już na miejscu.
- Dobra, dzieciarnio. Wysiadamy.
- Co?! - krzyknęli jednocześnie, zapewne źli o to, że przerwałem ich
sprzeczkę.
- Jesteśmy na miejscu - odpowiedziałem nadal spokojnie. Wygramolili
się z auta i poszli w stronę szkoły. Zamknąłem moje kochane volvo i
poszedłem za nimi. Miałem matematykę, więc skierowałem się w stronę
klasy, by przygotować się na lekcję. Siedziałem w ławce z Angelą Weber.
Bardzo miła i dobra dziewczyna. Wysoka, czarne włosy związane w luźną
kitkę. Nie w moim guście, ale dobrze się uczy i można z nią pogadać. Ja
zajmowałem miejsce od strony okna. Miałem niezły widok na parking i
ławki stojące naprzeciwko okna, z którego patrzyłem. Około pięciu
minut później moją uwagę przykuło coś na zewnątrz. Popatrzyłem w
tamtym kierunku i zauważyłem, jak na parking wjeżdża całkiem dobrze
zadbana toyota. Wysiadła z niej drobna brunetka. Była ubrana w bardzo
obcisłą, turkusową bluzkę, rurki i kozaki. Skierowała się w stronę ławek i
dopiero gdy usiadła, zobaczyłem jej twarz. Na początku mnie zatkało.
Była piękna. Tak, to jedno banalne słowo doskonale ją opisuje. Twarz w
kształcie serca, gładka cera, wydatne i lekko zaróżowione usta, lekko
74
kręcone brązowe włosy. Nie widziałem więcej szczegółów, bo siedziała
dość daleko. Nigdy jej jeszcze nie widziałem w naszej szkole, ale już od
jakiegoś czasu mówiono o jakiejś nowej. Podobno miała przyjechać
córka komendanta, Isabella. Widziałem parę razy jej ojca, gdy byłem u
Carlisle’a w szpitalu. Ta dziewczyna w ogóle nie przypominała pana
Swana. Nie chodzi mi o to, że nie miała wąsów czy coś w tym stylu, po
prostu ma inne rysy twarzy. W pewnym momencie od tyłu podszedł do
niej Jacob Black, czyli największy kretyn w całej szkole. Zawsze wyżywa
się na młodszych albo słabszych, czyli na przykład na mnie. Black jedną
ręka zasłonił Isabelli oczy, a drugą usta. Dziewczyna momentalnie
zaczęła się rzucać. Chłopak coś do niej powiedział, a ona się uspokoiła,
chociaż nadal mordowała go wzrokiem. W pewnej chwili wstała z ławki i
poszła w kierunku szkoły. Black tylko potrząsnął głową i usiadł. Czyżby
oni się znali? Kto normalny chciałby się zadawać z Jacobem Blackiem?
Po jakimś czasie do Jake’a podszedł Emmett. Black natychmiast się
podniósł i groźnie spojrzał na Emma. Nawet bym się z tego zaśmiał, bo
Emmett jest wyższy od Jacoba i ten musi zadzierać głowę, ale po minie
Emma stwierdziłem, że raczej nie poszedł tam na pogaduchy. Mój brat
zaczął coś mówić i mogłem się domyślić, że razem z Jacobem właśnie się
kłócą. Nawet znałem powód ich kłótni. Tym powodem byłem ja. Od
samego początku Black mną pomiatał. Gdy przeprowadziliśmy się tutaj
jakieś dwa lata temu, Jacob nawet mnie nie zauważał. Dopiero jak
niechcący wpadłem na niego, spiesząc się do klasy, w której lekcje miała
Alice (rzucił ją chłopak i musiałem ją pocieszyć), popchnął mnie w
kierunku koszy na śmieci. Później wszystko samo się potoczyło i nawet
nie wiedziałem, kiedy pędziłem przez szkołę z głową w jednym, wielkim
śmietniku. Kosz się zatrzymał, a ja jakimś cudem wygramoliłem się z
75
niego, byłem cały oblepiony jakimś paskudztwem, a jogurt spływał ze
mnie litrami. Nie mam żalu ani pretensji do Blacka. Alice, jak mnie
zobaczyła, po prostu pękała ze śmiechu i kompletnie zapomniała o tym
kretynie. Doszła do wniosku, że widocznie „nie byli sobie przeznaczeni”.
Jakoś tak wyszło, że zaczęla się spotykać z Jasperem, i dotąd więcej nie
musiałem lądować w śmietniku. Wracając do Emma i Jacoba, zapewne
doszłoby do rękoczynów, gdyby Isabella nie weszła pomiędzy nich i nie
załagodziła sporu. Emmett coś odburknął do Jacoba i poszedł w stronę
drzwi prowadzących do szkoły. Ciągle mówię mojemu rodzeństwu, żeby
nie wtrącali się, ale oni i tak mnie nie słuchają. Isabella i Black weszli do
szkoły, a ja wróciłem do zadania. Do lekcji zostało jeszcze trochę czasu,
więc poszedłem w stronę klasy Emma, żeby mu wygarnąć, że nie
potrzebuję niańki. Jak już tam dotarłem to oczywiście okazało się, że
Emmett gdzieś wyparował. Znając go, można się domyślić, że jest teraz z
Rose. No cóż, powydzieram się na niego innym razem. Chciałem wyjść z
klasy i pójść na swoje lekcje, ale gdy nacisnąłem klamkę, drzwi w coś
uderzyły. Okazało się, że tym czymś była Isabella. Ta piękna, cudowna
Isabella. Tak, Cullen, to właśnie ta piękna i cudowna Isabella, która leży
teraz na ziemi i to PRZEZ CIEBIE, pokrako!!! Gdy sam siebie
ochrzaniałem w myślach, dziewczyna wstawała.
- Auu! Idioto, uważaj! - wykrzyczała na mnie. Jakby nie patrzeć, miała
rację. Jestem idiotą.
- Przepraszam, ja… ja… nie chciałem - zacząłem się plątać. No, po prostu
super! Stoi przede mną najładniejsza dziewczyna na świecie, a ja jak ten
ostatni kretyn spuszczam łeb i się rumienię.
76
- Mam w dupie to, czego chciałeś, a czego nie. - Mówiąc to wyminęła
mnie i poszła w swoja stronę. Próbując się pocieszyć, mówiłem sobie, że
mogło być gorzej. Taa, drzwi mogły być metalowe, a nie drewniane. Tak,
wiem, jestem mistrzem w pocieszaniu samego siebie. No nic, kolejna
porażka do kolekcji. Wróciłem do mojej klasy i czekałem na resztę. Po
kilku minutach zadzwonił dzwonek i do środka weszła nauczycielka wraz
z pozostałymi uczniami. Oczywiście, jak pani poprosiła kogoś do
odpowiedzi, każdy tylko patrzył w stronę mojej ławki i czekał na
podpowiedź, ale na przerwie wyśmiewał się z mojej wiedzy. Byłem,
jestem i zostanę kujonem, i nikt tego nie zmieni. Taki na przykład Jacob
Black ma kumpli, wszyscy go lubią (albo boją - to zależy), no i Isabella się
z nim kumpluje, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Mnie pewnie
nawet nie zauważy… Lekcja się skończyła, a ja nic nie usłyszałem. Pouczę
się w domu. Na korytarzu spotkałem Alice i Jaspera. Szli w moim
kierunku, trzymając się za ręce.
- O czym tak gadacie? - zapytałem.
- Miałam angielski z tą nowa dziewczyną, Bellą. Wydawała mi się fajna,
więc po dzwonku zagadałam do niej, a ona zaczęła na mnie krzyczeć, że
„co ja sobie myślę”, „ lepiej, żebym nie myślała, bo kiepsko mi to
wychodzi” i takie tam.
- Może miała zły humor. - Taa, ciekawe przez kogo, Cullen?
- Edward, ja rozumiem, że można być w kiepskim nastroju, ale żeby aż
tak? - zastanawiała się Al.
- Nie dziwcie się jej, bo to moja wina.
- Jak to twoja wina? - zapytał zdziwiony Jazz.
77
- Jakby wam to powiedzieć? Dostała ode mnie drzwiami - wyszeptałem
na jednym wdechu. Zatkało ich na dobre kilka minut. Pierwszy
„odwiesił” się Jasper.
- I ty nadal żyjesz? To chyba cud? Ta dziewczyna wygląda na taką, co ma
charakterek.
- Trochę na mnie powrzeszczała i poszła w swoją stronę.
- I tak nie powinna się do mnie w taki sposób odzywać - skwitowała
Alice.
- Nie czepiajcie się jej tak. Może powiedziałaś coś, co mogłoby ją
zezłościć? - nadal próbowałem bronić Belli.
- Nie powiedziałam nic takiego, a poza tym czemu ty tak za nią
obstajesz? - Alice jak zwykle domyślna. Tylko co mam im powiedzieć?
Wiecie, spodobała mi się Isabella, zakochałem się w niej od pierwszego
wejrzenia, chociaż nic o niej nie wiem. Taa, na pewno zrozumieją.
- Po prostu. Nie wydaje się taka zła. - Kiepsko kłamię, ale mam nadzieję,
że się nie połapią. Po minie Al wiedziałem, że nie wierzy i w domu
będzie chciała wszystko ze mnie wyciągnąć.
- Jak na razie mam na jej temat kiepskie zdanie. - Jasper zakończył naszą
małą dyskusję. Pożegnaliśmy się i każdy ruszył w stronę swojej klasy.
Dzień dłużył mi się niemiłosiernie, być może dlatego, że moje myśli
zajmowała piękna, brązowooka dziewczyna, która, nawiasem mówiąc,
mnie nienawidzi. Nadszedł czas lunchu i, co za tym idzie, czas
przebywania z Bellą w jednym pomieszczeniu. Wchodząc na stołówkę,
od razu zacząłem szukać jej wzrokiem. Siedziała przy jednym stoliku z
78
Jacobem i gadali sobie w najlepsze, dopóki on mnie nie zauważył. Bella
także spojrzała w moją stronę, a ja od razu się zaczerwieniłem. Nadal ze
spuszczoną głowa pomaszerowałem do stolika, przy którym siedziała już
cała nasza paczka.
- A nie mówiłam, że ta nowa jest okropna? - powiedziała Rose do
Emmetta. - Popatrz, pierwszy dzień w nowej szkole, a ona już
zaprzyjaźnia się z największym kretynem.
- Może po prostu nie zauważa, jaki Black jest naprawdę - myślałem na
głos. Spojrzałem w oczy Belli, które były zwrócone w moją stronę, i
dostrzegłem w nich czysty gniew. Szybko się odwróciłem.
- To chyba jest ślepa, a poza tym ona dobrze wie, jak Jacob zachowuje
się. Emmett rozmawiał o jego zachowaniu względem ciebie w jej
obecności.
- Właśnie, Emmett, czy nie mówiłem ci już, że jestem dorosły i nie
potrzebuję niańki? Prosiłem cię, żebyś się nie wtrącał, ale ty mnie w
ogóle nie słuchasz.
- Edwardzie, nie dam tobą poniewierać jak jakimś śmieciem tylko
dlatego, że jesteś nieśmiały i trochę niezdarny. - Przypominaj mi Emm,
przypominaj. - Black musi zrozumieć, że ma się trzymać od ciebie z
daleka.
- Robicie mi wstyd i ludzie jeszcze bardziej się ze mnie śmieją. - Nie
chodziło mi tutaj dokładnie o wszystkich ludzi, a tylko o Bellę, ale ona
też zalicza się do tej kategorii. Emm chciał już coś powiedzieć, lecz
przerwał mu nagły wybuch śmiechu. Jak się później okazało, osobą,
która się śmiała, była Bella. Jej uśmiechnięte usta, lekko zaróżowiona
79
twarz, niesforne kosmyki włosów spadające na czoło - wszystko to
przedstawiało najcudowniejszy obrazek, jaki kiedykolwiek widziałem.
Gdy Bella wyrównała oddech, spojrzała w moim kierunku, tak jakby
czytała mi w myślach i naśmiewała się z moich fantazji. Speszyłem się i
odwróciłem z powrotem do stolika. Wszyscy patrzyli na mnie jakoś tak
dziwnie, a Alice miała zadumana minę.
- Podoba ci się, prawda? - To pytanie padło z ust Al.
- To i tak nieważne. - Tu miałem rację. Moje myśli to tylko chore
fantazje, które nie znajdą ujścia w rzeczywistości. Może i podoba mi się
Bella, ale ona mnie nie lubi. Ba! Ona mnie niecierpi. Jestem ciekaw, jaką
kompromitującą scenkę z mojego nudnego życia opowiedział jej Jacob.
Mam tylko nadzieję, że nie tą o wyjeździe na białą szkołę. Miałaby mnie
za totalne zero. Nie patrząc na resztę, wstałem i szybkim krokiem
ruszyłem w stronę drzwi. Dotarło do mnie to, że nigdy nie będę mógł
mieć Belli przy sobie, zawsze będzie kilka kroków ode mnie. Jak niebo.
Widzę je, ale nigdy nie będę mógł go poczuć. Blisko, ale jednocześnie
zbyt daleko. Z tą myślą wyszedłem ze stołówki, nie oglądając się za
siebie. I tak zobaczyłbym tam tylko naśmiewającą się ze mnie Bellę.
Po przerwie miałem w planie biologię. Bardzo lubię ten przedmiot, a
najbardziej nauczyciela, który zawsze wszystko dobrze wyjaśnia.
Wchodząc, do klasy zauważyłem, że przy mojej ławce siedzi Black i z
kimś rozmawia. Podchodząc bliżej, zauważyłem, że tym kimś była Bells.
Nie wiedziałem, czy mam ich zostawić samych i usiąść z kimś innym, czy
może skierować się na stare miejsce. Moje rozmyślania przerwał
nauczyciel, karząc mi usiąść w ławce z Bells. Cholera. I co ja teraz zrobię?
Narzekałeś, że Bella jest jak niebo. Niby tak blisko, ale jednocześnie tak
80
daleko, więc teraz masz to czego chciałeś: Bellę siedzącą tuż obok ciebie.
Super, ale nie to miałem na myśli. Walić chmurki i aniołki, od dzisiaj
wolę piekło. A będąc już przy temacie piekła, zacząłem się chorobliwie
pocić w miejscach, w których nigdy się jeszcze nie pociłem (w sensie
ręce, a nie jakieś seksualne podteksty). Usiadłem w ławce i odsunąłem
się na sam jej koniec.
- Panie Black, skończył pan już podrywać pannę Swan? - głos nauczyciela
rozwiał moje myśli.
- Nie jestem pewien, czy Bella zgodzi się pójść ze mną na randkę. - Że
co!? Randkę?! Jak on może?! Myślałeś, że będzie czekał? A może ma ją
zaprosić na rundkę gry w bingo dla seniorów? Ogarnij się, leszczu. Moje
wewnętrzne konflikty zbrojne zaczęły mnie już poważnie denerwować.
- Proszę wrócić na miejsce, a na odpowiedź będzie pan musiał poczekać
do przerwy, bo teraz mamy lekcję! - Coraz bardziej lubię tego gościa.
Jacob wrócił do swojej ławki, pan Banner rozdał wszystkim testy o
podziale komórki roślinnej. Ja i Bella wzięliśmy się do pracy. Co jakiś czas
zerkałem na jej formularz, sprawdzając, czy nie potrzebuje pomocy przy
zadaniu. Skończyła szybciej, niż się spodziewałem, ja sam byłem dopiero
w połowie. Zapewne przez to, że patrzyłem się non stop w stronę Bells.
Gdy podeszła do biurka, nauczyciel zaczął z nią o czymś rozmawiać, a ja
spokojnie wróciłem do zadań. W momencie, gdy zadzwonił dzwonek,
spakowałem swoje rzeczy do torby i wręcz wybiegłem z klasy. Ostatnią
lekcją, jaka mi została, była chemia.
Jako zadanie domowe było stworzyć reakcję chemiczną dowolnych
gazów. Ze względu na to, że parterowa klasa chemiczna była wolna,
poprosiłem o pozwolenie na skorzystanie z niej przez najbliższe
81
czterdzieści pięć minut. Gdy już je uzyskałem, wziąłem się do pracy.
Nalałem do jednej z menzurek siarki i chlorofilu, następnie chciałem
dolać do tego podgrzanego oleju, ale gdy tylko te składniki połączyły się
ze sobą, nastąpił wybuch. Płyny w moich rękach pękły i jakiś gaz zaczął
ulatniać się w klasie. Podbiegłem do drzwi, ale nie chciały się otworzyć,
więc wyskoczyłem przez okno. Niestety, zahaczyłem stopą o parapet i
poleciałem prosto na trawnik. Zamrugałem parę razy oczami i
spróbowałem się podnieść. Przyszło mi to bez większych problemów. Na
podniebieniu czułem smak ziemi. Okazało się, że rzeczywiście miałem w
ustach trawę. Chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę szkoły.
Kierowałem się w stronę łazienek.
Dyrektor zauważył mnie na korytarzu i, nie komentując nawet mojego
krytycznego wyglądu, odwrócił się do nauczyciela stojącego obok.
- Panie Smith, czy jest jeszcze w szkole Jacob Black?
- Nie, panie dyrektorze, sam widziałem, jak wychodzi z klasy i żegna się z
kolegami.
- Tak czy inaczej, sprawdzę to, a ty, Edwardzie, jedź już do domu.
Pożegnałem się i skierowałem w stronę mojego auta. Emmett i Alice
zapewne wrócili z Hallami. Jadąc drogą do domu, zastanawiałem się, co
sądzi o mnie Bella. Mogę się założyć, że uważa mnie za kompletnego
kujona i nudziarza. To się dziewczyna nie pomyliła. Och, zamknij się już.
Co? Czy ty właśnie zabluźniłeś? Tak i dobrze mi z tym. To, że się dobrze
uczę, to nie moja wina, po prostu wiedza sama pcha mi się do głowy.
Inni muszą wkuwać całymi nocami, by zrozumieć, o co chodzi, a mi
wystarczy, że pouczę się kilka minut, i już wszystko umiem. Taki dar. Z
82
tym, że jestem nudny, muszę się akurat zgodzić. Nie mam życia
towarzyskiego, ale gdybym je miał, to może Bella zwróciłaby na mnie
uwagę. Taa, mów sobie tak, to może kiedyś uwierzysz... Nie słuchałem
już mojego drugiego „ja”, teraz wyobrażałem sobie w ramionach
mojego pięknego Anioła...
83
8
8
8
8
8
8
8
8
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
BPOV
Po obiedzie postanowiłam, że trochę ogarnę ten syf w moim pokoju
zwany bałaganem. Proszę was, słowo „bałagan” to poważne
niedomówienie. To istna czarna dziura, w której można zginąć...
Dosyć tego dramatyzmu... czas ogarnąć to coś. Tak więc na sprzątanie
straciłam ponad dwie godziny, ale myślę, że warto było je poświęcić.
Cały mój pokoik lśni czystością. Na żadnej półce nikt nie dopatrzy się ani
grama kurzu, podłoga jest wypastowana, łóżko pościelone. A jak! Gdy
Bella chce, to potrafi coś zrobić i nikogo nie wkurwić w tym samym
czasie. No, ale niestety ten dobroczynny dar trzeba jakoś sobie odbić i
już nawet wiem jak...
Zeszłam na dół, założyłam kurtkę i postanowiłam zrobić sobie długi
spacer. Zakończyłam go przed drzwiami moich sąsiadów, a mianowicie
Newtonów. Grzecznie zadzwoniłam do drzwi i po chwili otworzyła mi
jakaś kobieta. Po wyglądzie mogę ocenić, że ma około czterdziestu lat.
Odrosty i masa tapety na twarzy jeszcze pogorszyły jej wygląd. Patrzyła
na mnie raczej ciepło, ale jeśli jest taka jak jej syn, to wolę mieć w niej
zaprzysiężonego wroga, byle tylko mnie unikała.
84
- Dzień dobry. Nazywam się Isabella Swan, zastałam może Mike’a? -
Granie dobrej dziewczynki nawet nieźle mi wychodzi.
-Witaj, nazywam się Melinda. Mike jest u siebie w pokoju, zaraz zejdzie.
- Pewnie rozmawia ze swoją babcią? - Czas rozpocząć misję.
- Babcią? Jaką znowu babcią? Obie babcie Mike’a nie żyją... - Chciała
jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał jej głos Mike’a schodzącego po
schodach.
- Mamo, dlaczego mnie wołałaś, mówiłem ci, że jestem zajęty.
- Synu, masz gościa. - Dopiero po tych słowach spojrzał w naszą stronę.
- Bella? - zapytał ze zdziwieniem. Nie, kurwa, Święty Mikołaj. On jest
ślepy czy niedorobiony?
- Taa, to ja. Przyszłam zobaczyć, co porabiasz, ale dopiero teraz
przypomniałam sobie, że przecież przyjechała do ciebie babcia.
- Babcia? - Po minie mogę stwierdzić, że on i jego matka są podobni.
- Tak, Mike, babcia. Sam mi mówiłeś, że musisz po nią jechać na
lotnisko. To było, gdy wracaliśmy z kina i tak ci się spieszyło.
- Aaa, ta babcia. Teraz już kojarzę. - Nagłe olśnienie padło na tego
pojeba.
- Mike, ale ty nie masz żadnej babci - zwróciła mu uwagę jego mama.
Spojrzał na nią groźnie.
- Bo mi nie chodziło o babcię, tylko o dziadka. - Ja pierdolę, ale on
pomysłowy.
85
- Ale mój ojciec mieszka w Meksyku, a twój drugi dziadek zmarł rok
temu - odparła Melinda.
- Mamo, czy mogłabyś pójść ze mną na chwilę do kuchni?
Mama Mike’a zrobiła podejrzliwą minę, ale poszła za nim. Cała ta ich
gadanina trwała dobre pięć minut, a ja nienawidzę stać dłużej, niż to
konieczne. Na szczęście, gdy już miałam pakować mój zgrabny tyłek do
ich salonu, wrócili. Matka pokręciła tylko głową i poszła na górę, a Mike
szczerzył się jak pies z reklamy pedigree
i
. Tylko że tam psy mają bielsze
zęby.
- To co tam słychać? - Kurwa, ale on ma teksty na powitanie.
- Wiesz co, Mike, ja już chyba pójdę, nie chcę ci przeszkadzać, jak masz
gości.
- Eee, to tylko babcia. - Machnął na to lekceważąco ręką.
- To w końcu to jest babcia czy dziadek? - Będzie nam łatwiej gadać, jeśli
w końcu się zdecyduje.
- No, dziadek, tylko się przejęzyczyłem.
- Nie będę przeszkadzać, do zobaczenia. - Po tych słowach szybko
doszłam do drzwi i pognałam do domu. To jeszcze nie koniec. Moja
misja dopiero się zaczęła. Zobaczymy, jak długo „babcia”, to znaczy
„dziadek”, zostanie w gościnie u Mike’a?
Poszłam do domu i zaczęłam oglądać telewizję, czekając, aż ten pajac
wróci z pracy i zacznie zrzędzić. Ja to mam przesrane życie. Dobrze, że
86
jest jeszcze Jake. On i jego pomysły zawsze mnie doprowadzają do łez.
Nieważne czy ze śmiechu, czy z rozpaczy, liczy się efekt.
Po pewnym czasie zdecydowałam, że pierdolę MTV, i poszłam na górę
do swojego pokoju. Postanowiłam pościągać sobie piosenki na telefon.
Nigdzie nie mogłam znaleźć kabla USB. Przerzuciłam wszystkie rzeczy w
szafkach, ale tego skurwysyna nigdzie nie było. Już chciałam podejść do
kolejnej szafki, kiedy zaplątałam się w moje ciuchy leżące na podłodze.
- No, kurwa, co jest? Jakieś fatum, czy coś. - Podniosłam głowę do góry.
- Daj mi spokój, obiecuję, że będę grzeczna. - Po tych słowach
podniosłam się z podłogi, ale lekko się zachwiałam i instynktownie
chciałam złapać się czegoś, co jest najbliżej. Na moje nieszczęście
trafiło
na
książkę i znowu się wyjebałam. Kurwa jego mać, co ta książka tu
robi?! Człowiek próbuje się jakoś dokształcać, a tu wszystko przeciwko
tobie. Karma do ciebie wróciła. Wypierdalaj z mojej głowy! Nie wierzę w
takie gówno jak karma, przeznaczenie albo miłość od pierwszego
wejrzenia. Takie głupoty wymyślają babcie nie mające co robić po
nocach. Menopauza źle wpływa na kobiety, no ale bez przesady. Niech
zaczną robić na drutach, a nie wymyślać chore bujdy.
Wstałam (już bez żadnych obietnic bez pokrycia) i ze zgrozą
stwierdziłam, że mój pokój odzyskał dawną świetność. Taa, syf powrócił
i to ze zdwojoną mocą. Ewoluował jak Pikachu z Pokemonów.
Nienawidzę tej bajki. Grrr. Tak czy inaczej, nie odczuwam żalu czy
takiego innego badziewia. Owszem, straciłam dwie godziny na
sprzątanie, które na dłuższą metę gówno dało, ale te kilka godzin
porządku to już coś. Dzisiaj pobiłam swój życiowy rekord. Zawsze
bałagan powracał już po kilkunastu minutach. Tak więc jestem z siebie
87
dumna. No nic, wracam do poszukiwań mojego zaginionego skarbu -
kabla USB.
i
Chyba każdy to zna, ale to tak na wszelki wypadek-
http://www.pedigree.pl/
Dobra, poddaję się. Jest możliwość, że ten kabel został w Phoenix, a ja
oczywiście zapomniałam go wpakować. Kupię sobie drugi jutro... w tym
miesiącu... no dobra, kiedyś tam go kupię. A teraz czas na... OBIAD!!!
Kurwa, nie wiem, z czego ja się tak brechtam, skoro to ja muszę go
przygotować. Zawsze była to działka Renee. Stare przyzwyczajenia
szybko nie mijają. Z miną męczennika powlokłam się na dół i zaczęłam
wyciągać potrzebne mi składniki. Mam jedynie nadzieję, że Wąsek
doceni moje poświęcenie i zacznie mi składać hołdy, bo inaczej nie chcę
być na jego miejscu...
EPOV
Dojechałem do domu akurat na obiad. Zjadłem go szybko i już chciałem
iść do swojego pokoju, i rozmyślać na temat Belli, i jej cudownego
uśmiechu, kiedy dopadł mnie ten potwór.
- Musimy porozmawiać. - Tak właśnie brzmią pierwsze słowa
zapowiadające klęskę żywiołową. Jak je usłyszycie, to uciekajcie.
- Jakoś nie mam ochoty. - Próbowałem się w jakikolwiek sposób
wymigać.
88
- To nie było pytanie. - Po tych słowach wciągnęła mnie do swojego
pokoju i zamknęła drzwi. Zacząłem się bać.
- Alice ja nic nie zrobiłem, nie widziałem, ani nie słyszałem. To wina
kota. - Mogłem powiedzieć, że Emma, ale nie będę go wkopywał, męska
solidarność.
- Alice, ja nic nie zrobiłem, nie widziałem, ani nie słyszałem. To wina
kota. - Mogłem powiedzieć, że Emma, ale nie będę go wkopywał, męska
solidarność.
- Edward, my nie mamy kota. - Przewróciła na mnie oczami i
kontynuowała swój wywód: - Ja chcę tylko spokojnie porozmawiać o
tobie i tym, co czujesz do Belli Swan.
- Al, daj spokój. Nic się nie dzieje. - Westchnąłem.
- Edward, nie jestem ślepa. Widzę, że wlepiasz w nią swoje gały jak wół
w malowane wrota. - Cała Alice i jej cudowne porównania.
- Podoba mi się i tyle, nic więcej. - To prawda. Na razie Bella tylko mi się
podobała, ale bardzo bałem się, że mogę się zakochać.
- A co takiego ci się w niej podoba?
- Jest ładna, zgrabna, ma piękne brązowe włosy, w jej oczach można
utonąć i do tego jest mądra. - To tak w wielkim skrócie.
- Skąd możesz wiedzieć, że jest mądra i że w jej oczach można utonąć?
- Mieliśmy razem sprawdzian z biologii i często patrzyłem, czy Bella nie
potrzebuje pomocy, ale ona rozwiązała test bardzo dobrze i szybko. A co
89
do oczu, widziałem je, kiedy uderzyłem ją drzwiami - tę ostatnią część
wyszeptałem. Raczej nie lubię tego wspominać.
- Ona nie jest dla ciebie. Edwardzie, nie pakuj się w to. Decyzja należy do
ciebie, ja zawsze będę z tobą , ale to nie znaczy, że każdy wybór poprę.
Nie chcę mówić „a nie mówiłam”. - Po tych słowach otworzyła drzwi i
wyszła z pokoju.
Może Al ma rację? Może nie powinienem pozwolić swoim uczuciom
dojść do głosu? Alice łatwo mówić, ponieważ ma miłość swojego życia,
która ją kocha. U mnie jest kompletnie odwrotnie. Moja „życiowa
miłość” mną gardzi. No, to masz problem stary. Nie poddam się. Głupie
gadanie Alice mnie nie zniechęci. Jeszcze zobaczy, że uda mi się z Bellą.
Taa, jak cię dostrzeże... Właśnie! Bella musi mnie dostrzec. To jest myśl!
Teraz tylko potrzebny jest mi Emmett i jego nad wyraz rozwinięta
wyobraźnia.
Skierowałem się do pokoju brata, ale nie zastałem go tam.
Przeszukałem każdy kąt domu i nie było po nim śladu. Może pojechał do
sklepu po kolejną paczkę gumisiowych żelków? Tylko że Emm zawsze
zwołuje naradę rodzinną i pyta każdego, co chce ze sklepu, bo nie chce
mu się dwa razy jeździć. Garaż. To tam przesiaduje godzinami z Rosalie.
Oboje uwielbiają samochody i mechanikę. Wszedłem do środka
pomieszczenia i, rzeczywiście, Emm tam był. Sprawdzał coś pod maską
samochodu.
- Hej, Emm, mam mały problem.
- Edward, przecież wiesz, że ja z algebry jestem do kitu. Idź i sprawdź w
necie.
90
- Emmett, nie przyszedłem tutaj w sprawie matematyki, tylko chodzi mi
o Bellę. - Na te słowa Emm tak szybko poderwał głowę, że aż uderzył się
nią w maskę samochodu. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że nawet tego
nie zauważył.
- Edward, ty mnie wkręcasz, czy naprawdę przyszedłeś porozmawiać ze
mną o dziewczynach, bo jeśli tak, to jestem z ciebie dumny! - Czy mi się
wydawało, czy ja na serio zauważyłem łzy zbierające się w oczach
Emma? Dzieciak.
- Emmett, nie przyszedłem gadać o dziewczynach, tylko, ściśle mówiąc,
o tym, co zrobić, by Bella mnie zauważyła. Muszę stać się lubiany i
popularny, ale jak? Tylko szybko.
- Stary, ja na to wszystko pracowałem latami. - Taa, mówiłem już, że
Emm jest jednym z najbardziej popularnych kolesi w szkole? Jeśli nie, to
już mówię. Emmett od drugiej klasy gra w szkolnej drużynie. Baseball to
całe jego życie. Gra na pozycji pierwszobazowego, wszyscy go znają i
lubią. Każdy, kto w końcu dojdzie do tego, że jesteśmy braćmi, zadaje
pytanie: „No co ty? Nie gadaj, on nie może być bratem Emmetta!”. Emm
zna się na rzeczy, więc przyszedłem po radę akurat do niego.
- To zrób mi skróconą wersję dwunastu kroków.
- Dobra, ale to może być terapia wstrząsowa i nie ponoszę
odpowiedzialności za późniejsze uszczerbki na zdrowiu - wygłosił to jak
formułkę na Dzień Nauczyciela. Taa, tylko ten jeden raz był
przygotowany...
- Dobra, dobra. Zgadzam się, gdzie podpisać? - zapytałem sarkastycznie.
91
- Ha, ha, bardzo śmieszne. Ale wracając do tematu, musimy najpierw iść
do Alice i zobaczyć twoją garderobę. Ona pozmienia tam to, co chce, i
pierwszy punkt na naszej liście będzie już zrobiony.
- No właśnie, jest problem. Nie chciałbym, żeby Alice miała w tym swój
udział. Ona nie popiera moich „zalotów” do Belli.
- To mamy problem, bo ja w ogóle nie znam się na modzie.
- Ale Rosalie się zna, zadzwonisz do niej? Może ona mi jakoś pomoże. -
Łapałem się ostatniej deski ratunku.
- Jasne i tak miałem do niej iść za pół godziny, co to za różnica, czy teraz,
czy potem - powiedział Emm.
Gdybym tylko wiedział, że te trzydzieści minut zrobią wielką różnicę,
zaczekałbym.
Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę posiadłosci Rosalie i
Jaspera. Zdzwoniliśmy do drzwi i po kilku sekundach otworzyło nam
„coś”. Nie wiem, jak inaczej to nazwać. Budową ciała przypominało w
jakimś stopniu człowieka, ale z wyglądu... Tu mógłbym dyskutować. Ja i
Emmett popatrzyliśmy najpierw na siebie, potem na kosmitę, potem
jeszcze raz na siebie. Z boku to musiało wyglądać komicznie, ale nam
wcale nie było do śmiechu.
- Chyba jednak jest jakaś różnica - powiedziałem do Emmetta, po tym
jak zebrałem swoją szczękę z ziemi. Chyba jednak wolałbym przyjść tutaj
za pół godziny...
- Co to jest?! - krzyknął Emmett, wskazując na to coś. Sam zadawałem
sobie takie pytanie.
92
Po chwili, gdy znowu spojrzeliśmy na obcego, na jego twarzy zaczęły
pojawiać się szczeliny i kawałki skóry zaczęły odlatywać, a do tego ciało
tego kosmity zaczęło się trząść . Jeśli to coś pożarło Jaspera, to nie chcę
być na jego miejscu i doświadczyć gniewu Alice...
9
9
9
9
9
9
9
9
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
EPOV
- Rosalie, kto przyszedł? - Z wnętrza domu dobiegł mnie głos Jaspera.
Dopiero po pewnym czasie zaczął do mnie docierać sens
wypowiedzianych przez niego słów. Że to niby ma być Rosalie? Chyba w
innym wcieleniu.
- To tylko ci dwaj idioci - odpowiedziała Rose, śmiejąc się na cały głos.
Po tych słowach zza jej pleców wyjrzała głowa Jazza. Jego mina musiała
wyrażać to samo, co moja i Emma: totalny szok i zdziwienie.
- Chłopaki, czemu tak dziwnie się na nas patrzycie?! - próbował
przekrzyczeć chichoty swojej siostry.
- Jasper, czemu Rosalie ma na twarzy takie dziwne coś i czemu tak
rechocze? – Emmett jak zwykle delikatny i owijający w bawełnę. Rose
najwyraźniej nie spodobała się jego wypowiedź, bo nagle umilkła.
- Ja wcale nie RECHOCZĘ! - wykrzyczała w stronę Emmetta. - Ja mogę
jedynie dziewczęco chichotać!
93
- Kochanie, przecież wiesz, że lubię twój śmiech, ale musisz przyznać, że
do najpiękniejszych to on nie należy.
- To może my wejdziemy do środka, co tak będziemy na dworze stać.
Zaczyna robić się zimno i chyba nawet kropi – stwierdziłem, pragnąc jak
najszybciej zakończyć ich kłótnię.
- Tak, tak. Lepiej wejdźmy nim zacznie lać - gorączkowo poparł mnie
Jasper.
Nie czekając nawet na ich odpowiedź, wepchnąłem Emmetta do środka.
Jazz zatrzasnął za nami drzwi i powiedział Rosalie, żeby poszła do
łazienki i zmazała to coś z twarzy. Ta niechętnie na to przystała, nadal
mordując Emma wzrokiem. Gdy zniknęła za drzwiami swojego pokoju,
Jasper gwizdnął i odwrócił się do nas.
- Masz przejebane, stary - cierpko stwierdził Jazz.
- Przecież ja nic złego nie zrobiłem, stwierdziłem jedynie fakt - bronił się
zdezorientowany Emm.
Posadziliśmy go na sofie, żeby przypadkiem nie upadł pod natłokiem
myśli i oskarżeń Rose.
- Kiedy ty się w końcu nauczysz, że kobiety zupełnie nie lubią TAKICH
faktów? Wolą być adorowane, zabierane na randki, komplementowane,
a nie, by jakiś idiota mówił im, że rechoczą jak żaby - spokojnie wyjaśnił
mu Jasper.
- Ale przecież dobrze wiesz, że śmiech Rose brzmi jak żaba w stawie. -
Odwrócił się w kierunku Jaspera. - I nie próbuj mi tutaj kłamać, sam się z
94
niej w dzieciństwie śmiałeś - wytknął mu Emm.
- Ale to było dawno, poza tym i tak przywaliła mi wtedy tą głupią
koroną, w której non stop łaziła jak jakaś dama. - Prychnął.
- Tak czy inaczej, oberwie ci się - podsumowałem.
- A może macie jakiś pomysł, jak to załagodzić? – jęknął zdesperowany
Emm. - Kiedyś już była na mnie wściekła i zrobiła mi trzytygodniowy
celibat. To było wtedy, kiedy ty i wasi rodzice wyjechaliście do
dziadków, a ja i Rose zostaliśmy sami w domu. - Chyba nawet trochę
zaszlochał na to wspomnienie.
- Uuu, to musiało być ci ciężko wytrzymać tak długo w łóżku samotnie. –
Brawo, Jasper, no to go, kurna, pocieszyłeś.
- Oczywiście, że tak. Ja już normalnie głodem przymierałem.
- Jak to głodem? Przecież nie zamknęła ci lodówki na kłódkę? -
Zdziwiłem się.
- No teoretycznie nie, ale bez gumisiowych żelków to jak na głodówce.
- Jakich gumisiowych żelków, przecież miałeś celibat, a nie post.
- Chwila, to o czym my tak właściwie gadamy? - zapytał Emm.
- No jak to o czym? O tym, jak Rosalie zabroniła ci się ze sobą kochać -
powiedział Jazz.
- Co? Jakie kochać? Ja nie mówię wcale o seksie. Gdy powiedziałem
95
„celibat”, miałem na myśli zakaz jedzenia żelków przez trzy długie
tygodnie.
- I to z tego powodu tak rozpaczasz?
- Czy waszym zdaniem ten powód jest nie wystarczający? Przecież to jak
jakaś apokalipsa - jęknął i ukrył twarz w dłoniach.
- Dobra, tylko spokojnie. Rosalie nie jest aż tak... bezwzględna, żeby
zabronić ci jeść twoje ukochane misiowe żelki. Musi tylko trochę
ochłonąć...
- Kto musi ochłonąć? - zapytała Rosalie wchodząc do pokoju, już bez tej
zielonej breji na twarzy. Jej oblicze niczego nie zdradzało. No, Emmett
musi zacząć się modlić. Najlepiej za nas wszystkich. Tak na wszelki
wypadek, gdybyśmy ja i Jasper oberwali czymś, co miało trafić w Emma.
- Edward musi ochłonąć - szybko wymyślił Emmett. - Tak właściwie to
przyszedł tutaj, bo ma do ciebie prośbę.
- Dzięki, Emmett, sam mogłem jej powiedzieć – syknąłem. Nienawidzę,
gdy ktoś traktuje mnie jak dziecko lub udaje, że nie ma mnie w pokoju.
- A tak właściwie to o co chodzi? – zapytała Rose.
- Możemy iść pogadać na osobności?
- Jasne, chodźmy do mojego pokoju - zaproponowała i ruszyła w stronę
schodów.
- Więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać? - zapytała bez zbędnych
96
ceregieli, siadając na łóżku. Wskazała miejsce obok, więc ja również
usiadłem.
- Pamiętasz może Bellę? To ta nowa.
- Ta nieuprzejma i patrząca na wszystkich z góry? – Nie pomagasz, Rose,
nie pomagasz.
- Tak, ta sama. No, więc ona tak jakby mi się podoba i chciałbym, żeby
zwróciła na mnie uwagę, i tak sobie pomyślałem, że najlepiej zacząć od
ubioru, więc zgłosiłem się z tym do ciebie.
- Cieszę się, że przyszedłeś z tym do mnie, ale czemu nie poprosiłeś o
pomoc Al? Ona też zna się na ciuchach. - W jej głosie nie było
zdziwienia, podejrzliwości czy czegoś takiego. Jej głos był spokojny.
- Alice nie popiera mojego zauroczenia Bellą i dlatego nie chcę jej w to
mieszać, i ciągle wysłuchiwać, jakim to jestem idiotą.
- Moim zdaniem również jesteś idiotą Edward. Ta dziewczyna jest twoim
kompletnym przeciwieństwem. Owszem, mówią, że przeciwieństwa się
przyciągają, ale ty i ona... Boję się, że może wam nie wyjść. O ile
oczywiście coś się zacznie. Być może Bella woli innego albo cię nie
zauważy lub będzie chciała zabawić się twoim kosztem. Takich „ale” jest
jeszcze całkiem sporo i być może nie wszystkie przychodzą ci do głowy.
Edwardzie, jesteś pewien, że gra jest warta świeczki? Być może, gdy
knot się wypali, pozostanie jedynie ciemność? - Właśnie czegoś takiego
nie dopuszczałem do mojej głowy. Chciałem wierzyć, że to moje
zauroczenie przerodzi się w odwzajemnioną miłości i wszyscy będą
szczęśliwi, ale Rose może mieć rację. Nie wszystko może pójść po mojej
myśli.
97
- Zaryzykuję.
- Dobra, więc od czego chciałbyś zacząć?
- Najlepiej od początku, ale weźmy się najpierw za ciuchy.
- Okej, więc może jedźmy do jakiegoś sklepu. W Seattle otworzyli
ostatnio fajny sklep z męską odzieżą. Miałam tam niedługo jechać z
Emmettem, ale teraz jest idealna okazja. - Zeskoczyła z łóżka i podbiegła
do drzwi. - No, na co czekasz? Rusz tyłek i chodź już. Zakupy potrwają
kilka godzin, a ty się obijasz. Nie mamy czasu. - Boże, kiedy ona złapała
takiego kopa energii? Przed chwilą siedziała sobie ze mną spokojnie, aż
tu nagle takie BUM! Ehh, kobiety...
Zszedłem na dół i od razu wleciał na mnie Emmett. Zaczęło robić mi się
duszno i miałem mroczki przed oczami.
- Emmett, zejdź z niego, bo go zgnieciesz - wysapał Jazz, próbując
ściągnąć ze mnie tego klocka. I chwała mu za to!
Znaczy chwała Jasperowi, że próbuje ze mnie ściągnąć Emmetta, a nie
chwała Emmettowi za to, że mnie miażdży.
- Eddie, nie wiem, co zrobiłeś, ale jesteś wielki! – wykrzyknął uradowany
Emm, gdy już Jasper mnie spod niego wyciągnął.
- Ale o co tak właściwie chodzi? - wysapałem pomiędzy łapczywym
chwytaniem powietrza. I czy mi się zdaje, czy rzeczywiście moje żebro
jest złamane? Zacząłem macać swoją klatkę piersiową, czekając na ból,
a w między czasie Emmett kontynuował:
98
- Rosalie nawet na mnie nie nakrzyczała ani nic. Po prostu do mnie
podeszła i dała mi buziaka. Powiedziała też o tych waszych zakupach i
zapytała, czy dołączę, ale ja, jasna sprawa, chcę jeszcze trochę pożyć,
więc odmówiłem - te całe zakupy to tylko przykrywka dla morderstwa,
ta dziewczyna to demon zakupowy i lepiej jej unikać - a ona jedynie
powiedziała „okej” i poszła do samochodu.
- I czym tu się tak ekscytować? - mruknął Jazz, ale Emm chyba go nie
usłyszał. - I tak prędzej czy później przypomni sobie o twojej jakże
inteligentnej uwadze, a wtedy już po tobie. – Jednak Emmettowi te
słowa nie popsuły humoru i dalej pląsał po domu jak jakaś balerina.
Niech chłopak nacieszy się tym szczęściem, bo coś czuję, że Jazz ma
rację i ta jego euforia długo nie potrwa. Na razie niech będzie w tym
swoim świecie pełnym gumisiowych żelków, gdzie nie ma gniewu
Rosalie.
Usłyszałem, jak auto zatrąbiło, i musiałem się pośpieszyć, by Rosalie nie
wkurzyła się bezpośrednio na mnie. Złapałem kurtkę i wybiegłem z
domu.
- No, nareszcie. Ile można czekać? A mówicie, że to my, kobiety,
potrzebujemy kilku godzin na wyjście z domu. Czekam tu, czekam, a ty
nic – powiedziała, odpalając silnik i wyjeżdżając na drogę.
- Słyszałem, że te nasze spokojne zakupy to istna katastrofa i lepiej,
żebym uciekał, to prawda?
- Ktoś ci głupot nagadał, a ty uwierzyłeś - powiedziała, ale zauważyłem,
jak jej oczy niebezpiecznie świecą. Poprawiłem okulary, które zsunęły mi
się z nosa, i mocniej wcisnąłem się w fotel.
99
Coś czuję, że te zakupy, to jednak nie był taki dobry pomysł...
*****
No i oczywiście miałem rację. Rosalie wpadła w jakiś... szał. Chociaż to
nie do końca opisuje jej stan. Biegała, wrzeszczała na mnie (to chyba
najbardziej lubiła), przepychała się i chyba nawet trochę podskakiwała.
Ja jedynie siedziałem na tyłku i czekałem na rozkazy. Emmett powinien
mi dziękować. To dla niego przymierzałem tysiące swetrów, bluzek,
spodni, butów, czapek, itp., ale na szczęście odwróciłem uwagę Rose od
żartu Emma na temat jej rechotu i nie wrzeszczała aż tak bardzo, jak
powinna.
Otrząsnąłem się z tego letargu dopiero wtedy, gdy Rosalie zaczęła
ciągnąć mnie do sklepu z bielizną.
- Rosalie, nie przesadzaj. Nie będę paradował z tobą u boku w
poszukiwaniu bokserek. - Mówiąc to, szarpnąłem ramieniem, w które
aktualnie Rose zaczęła wbijać swoje pazury. Kurde, ile je zapuszczała?
Całe życie czy jak?
- To ty nie przesadzaj. Czy wiadomo, do czego może dojść pomiędzy
tobą a Bellą? Bielizna to niezaprzeczalnie jeden z ważniejszych punktów
naszej wycieczki.
- Wycieczki? Ty ten obóz przetrwania nazywasz wycieczką? - wręcz
pisnąłem i zacząłem mocniej się szarpać. Ta dziewczyna jest psychicznie
100
chora. Jeśli się pospieszymy, to może jeszcze jakiś lekarz będzie w stanie
jej pomóc... Mało prawdopodobne, ale co mi szkodzi.
- Rosalie, zrozum, że cudem będzie, jeżeli ona ze mną pogada. Na razie
nie zanosi się nawet na to, a co dopiero mówić o bliższym kontakcie.
- Ty widzisz wszystko tylko w czarnych barwach, Edwardzie, a w życiu
trzeba mieć trochę dystansu - stwierdziła tak, jakby to była filozofia
ponad moją męską głowę.
- Ale, Rose...
Nie zdążyłem dokończyć, bo jak zwykle mi przerwała.
- Nie musisz się tłumaczyć, Edwardzie. Ja wszystko rozumiem. Kiedy
dorośniesz do tej rozmowy, wpadnij, ale na razie sobie to wszystko
przemyśl - powiedziała z nonszalancją i odwróciła się w stronę innego
sklepu. I o co jej tak naprawdę chodziło? Nad czym ja mam myśleć? To,
że Bella mnie nie lubi, to czysty fakt, nie podlega dyskusji. A Rosalie chce
nad tym debatować? Znowu nic nie rozumiem. Czas przywyknąć, to
Rosalie.
*****
Nareszcie zakupy minęły i zaczął się powrót do domu. Najdziwniejsze
jest to, że żyję i mam wszystko na swoim miejscu. Po akcji ze sklepem z
bielizną Rose miała jeszcze kilka wybuchów. Nie dziwcie mi się, że kłócę
się z grizzly, ale ona tak się rozkręciła, że chyba zapomniała, z kim jest
na zakupach. Kurde, nie jestem Alice, żeby mnie do kosmetycznego
ciągnąć i pitolić o jakiś błyszczykach. Po drodze pokazywała jakieś nie
wiadomo co i marudziła, że to niby mi zrobi coś tam z cerą i będzie
101
lepiej, niż jest. Niestety, nic nie zrozumiałem. Zauważyła, że
przewróciłem oczami nad jej babskimi problemami, i chyba chciała mi
coś zrobić, ale byli ludzie, a ona jest, jak to powiedziała, wykwintną
damą, która jest zawsze opanowana i panuje nad emocjami. Pff, chyba
w innym życiu.
- Edwardzie, czemu się tak szczerzysz? Mów, bo zaczynam wykręcać
numer do psychiatry. - Dopiero teraz załapałem, gdzie jestem.
W klatce z Bestią, a myślałeś, że w lunaparku?
- Nie, nie musisz nigdzie dzwonić. A tak w ogóle, to skąd masz numer do
psychologa?
- Nie do psychologa, tylko do psychiatry. Nikomu, kogo znam, psycholog
nie pomoże. Załamałby się nerwowo po pierwszych pięciu minutach
sesji.
- Rosalie, od samego początku naszych zakupów korci mnie, by zadać ci
pytanie, ale chcę szczerej odpowiedzi, a nie uników i zmian tematu. -
Przemilczałem to, że uważa mnie za wariata, i postanowiłem zadać to
ryzykowne pytanie, przez które może wrócić mroczna wersja Rosalie.
- Jasne, pytaj.
- Czy ty tak po prostu odpuściłaś Emmettowi?
Na te słowa uśmiechnęła się diabolicznie. O, już znałem odpowiedź.
Emmett pewnie siedzi teraz na necie i robi to, co misie lubią najbardziej,
a w jego wykonaniu to słuchanie muzyki na cały regulator i fałszowanie
tak, że kwiatki więdną, a rybki w jego akwarium pływają do góry
102
brzuchem. Słyszałem i wiem, że boli. Chłopak jest nieświadomy
zbliżającego się niebezpieczeństwa.
- Edwardzie, a co ja takiego mam mu wybaczyć? - spytała słodkim
głosikiem.
Już chciałem powiedzieć coś w stylu: „No to, że powiedział bolesną
prawdę na temat twojego niby śmiechu”. Ale w porę ugryzłem się w
język i powiedziałem to, co chciała usłyszeć.
- To jego wierutne kłamstwo. Jak on tak mógł ten cudny odgłos nazwać
rechotem? - Udałem szok i niedowierzanie najlepiej, jak tylko umiałem.
Zachowywałem się jak baba na plotach.
- No właśnie, ja też nie rozumiem tej jego dziwnej logiki. - Albo wie, że
kłamię, albo nie chce dopuszczać do siebie tej smutnej prawdy. Tak czy
inaczej nie oberwało mi się za to małe kłamstewko, dzięki któremu
wszyscy są szczęśliwi.
*****
W domu od razu rzuciłem się na moje kochane łóżeczko, ale nawet
dobrze nie poczułem pościeli pod swoim ciałem, a już do pokoju wpadł
Emmett.
- I jak? Była bardzo zła? Tylko mnie nie okłamuj, od tego zależy moje
marne, misiowe życie. - Ledwo wyłapałem pojedyncze słowa. Dyszał i
połowę z nich połykał.
- Nie, nie była zła - wymamrotałem w poduszkę.
103
- Ale jesteś pewien? Może źle odczytałeś jej emocje?- Emmett próbował
nie patrzeć na cudowny scenariusz, ale i tak dało się słyszeć w jego
głosie nutkę nadziei.
- Emmett, Rosalie była w dobrym humorze, może aż za dobrym, ale i tak
obydwaj dobrze wiemy, że ci się nie upiecze. Następnym razem
będziesz pamiętał, by ugryźć się w język i zamiast tego powiedzieć
słodziutki komplement.
- Ale to była prawda - załkał, próbując się bronić. Normalnie starałbym
się go jakoś pocieszyć, może nawet objąłbym go ramieniem i zaczął
tulić, ale teraz marzyłem tylko i wyłącznie o spokojnym śnie. Bez
Rosalie, zakupów, rozhisteryzowanego Emmetta i całej bandy.
- Emmett, ja nigdy nie miałem dziewczyny, a i tak wiem lepiej, że one
nie chcą prawdy.
- To wychodzi na to, że z naszej strony chcą jedynie kłamstw?
- Nie, źle mnie zrozumiałeś. Tutaj nie da się powiedzieć, że w danym
przypadku chcą prawdy, a w danym kłamstwa. Każda kobieta jest innym
labiryntem zagadek i niebezpieczeństw. Musisz wiedzieć, kiedy co
mówić, a już na pewno w obecności Rosalie. To tak, jakbyś chodził po
polu minowym. Na każdym polu miny są poustawiane inaczej i nie masz
pewności, że jeśli na tamtym terenie szedłeś bokiem i nic cię nie
spotkało, tutaj też będzie tak samo. Jeden fałszywy krok i cię nie ma.
Zostają tylko, rozwalone po całym polu, małe kawałeczki ciała.
- Ty chciałeś mnie niby pocieszyć, czy jeszcze bardziej przerazić? Jedno z
nich ci się na pewno udało.
104
- Emmett, nie możesz się u mnie chować.
- Tak, masz rację. - Niemożliwe, Emmett zrozumiał i się ze mną zgodził. -
Rosalie wszędzie mnie znajdzie. - A już myślałem, że dotarło.
- Musisz się z nią spotkać, szczerze przeprosić i powiedzieć, że coś cię
opętało i chyba te twoje żelki były przeterminowane. Ja tymczasem
będę się o ciebie modlił. Przygotuj się do tej rozmowy i wszystko będzie
okej.
- No to mam mało czasu, bo Rosalie mnie wzywa - to ostatnie
wyszeptał, jakby się bał, że zaraz wyjdzie z ziemi i gdzieś go zaciągnie.
- Skoro cię wzywa, to lepiej nie zwlekaj.
- Ale jak ja mam ją przeprosić za to, że powiedziałem to, co myślę? - No i
znowu się zaczyna.
- Idź do Jaspera, a najlepiej do Alice. Albo nie. Najlepiej idź od razu do
Rose i nie denerwuj jej bardziej.
- Dobra, to ja lecę.
- Leć, leć. Tylko nie połam skrzydeł.
Chciałem powiedzieć mu jeszcze coś na drogę, ale nie wiedziałem co.
Połamania nóg czy pióra w tej sytuacji nie miałoby sensu. Chociaż to o
nogach? Bardziej pasowałoby poszarpania na strzępy, ale jeszcze by tu
wrócił i zaczął płakać.
Nareszcie cisza i spokój. Rosalie przyjdzie jutro i pomoże mi dopasować
poszczególne ciuchy. Znając mnie, założyłbym byle co, ale na pewno nie
wyglądałbym gorzej niż Emmett rok temu, gdy chciał wkurzyć trochę
105
Alice i zaczął wciskać na siebie wszystkie jej ciuchy. Poddał się przy
pierwszej sukience, gdy w taki sposób utkwiły mu w niej ramiona i
głowa, że nic nie widział, ani nie mógł ruszać rękoma. Wpadł w popłoch i
dopiero wrzask Alice sprawił, że się zatrzymał i dał sobie pomóc.
Skończyło się na tym, że sukienkę trzeba było pociąć, bo przecież Emm
wciskał wszystko na siłę i myślał, że jak weszło to i zejdzie. Żeby
udobruchać Alice, kupił, a raczej poprosił Rose, by to zrobiła, inną
sukienkę o podobnym fasonie. Wydał sporo kasy, ale teraz już wie, że
mimo iż on i Alice są bliźniakami, to w te same ciuchy nie wejdą.
Moja rodzina to istne wariatkowo. Brakuje jeszcze tylko kuzyna ze
szpitala psychiatrycznego i wszystko byłoby jasne. Nikt nie jest
normalny, ale my przekraczamy wszelkie granice.
106
1111
1111
0
0
0
0
0
0
0
0
R
R
R
R
R
R
R
R
O
O
O
O
O
O
O
O
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
D
D
D
D
D
D
D
D
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
Z
IIII
IIII
A
A
A
A
A
A
A
A
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
Ł
BPOV
- No kogóż to moje piękne oczy widzą? Cóż to się stało, że nareszcie
zawitałeś w skromne progi szkoły?
- Stwierdziłem, że trochę edukacji mi nie zaszkodzi. Dziwi mnie twój
widok, Bells.
- Bardzo śmieszne, Jake. Przecież wiesz, że ja zawsze jestem głodna
wiedzy - odparłam lekkim tonem i poszłam w stronę kolejki. Nareszcie
zaczął się lunch, umieram z głodu.
Rano ten durny budzik nie zadzwonił i dobrze, że ten wąsaty pajac mnie
obudził, bo bym zaspała. Niestety, nie zdążyłam zjeść śniadania i cały
dzień głodowałam. Pierwszą lekcją była chemia i to babsko by mnie
chyba zabiło, gdybym znowu nie przyszła na jej zajęcia. Jacoba nie
widziałam od początku dnia, więc zdziwiłam się, kiedy go zobaczyłam.
Jeśli nie chciało mu się przyjść rano, to musiał nieźle powalczyć, żeby
teraz zwlec swój tyłek z łóżka.
Usiedliśmy do naszego stolika i jak zwykle podbieraliśmy sobie jedzenie.
W pewnym momencie zauważyłam, że Jake wytrzeszcza gały.
Powiodłam za jego wzrokiem i zauważyłam, jak na stołówkę wchodzą
Cullenowie i ich sąsiedzi. Za nimi, jak zwykle, toczyła się ta ofiara losu.
Coś mi jednak nie grało... To nie był stary Edward. Ten, zamiast swojego
durnego, czerwonego sweterka, miał modny T-shirt z nadrukiem znanej
kapeli rockowej, okulary zniknęły, pewnie ma soczewki. Włosy, zwykle
107
„ulizane”, były teraz w lekkim nieładzie. Nowy Edward był tak inny od
starego, że tylko oczy zdradzały całą tę „metamorfozę”.
Nagle, jakby wiedział, że na niego patrzę, odwrócił wzrok w moją stronę
i posłał mi krzywy uśmiech. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że
wygląda nawet seksownie. Seksownie? Ty się dobrze czujesz? Przecież to
jest Edward! Ten kujon, idiota i gnojek, którym każdy bawi się, jak chce?
Taa, seksowny to jego drugie imię. Może teraz i jest bardziej do
przyjęcia, ale to tylko ciuchy. Znając jego zdolności, wróci do domu w
podartych i upapranych.
Do rzeczywistości przywrócił mnie śmiech Jacoba. Odwróciłam się w
jego stronę, tym samym zrywając kontakt wzrokowy z Cullenem.
- A to dobre! Ha, ha, ha. Nie wiem, co się z nim stało, ale chyba wystąpił
w „Zamieńmy się żonami”. To cholerstwo może zmienić człowieka, ale
nie wiedziałem, że aż tak.
- Jake, on nie ma żony - zgasiłam jego przypływ radości.
- No nie ma, ale mi chodziło, że to on nią był. - Zrobiłam do niego
zdziwioną minę. - Bo ty nie łapiesz mojego poczucia humoru. -
Westchnął i fochnął się na całego. Zrobił obrażoną minę i wcisnął się w
krzesło, dalej pałaszując swój lunch.
- Że niby ja nie rozumiem twojego poczucia humoru?
- Mało tego, powiem ci więcej. Ty nie masz za grosz poczucia humoru!
- Ooo, przegiąłeś. Chyba ci te oczojebne cukierasy zaszkodziły.
108
- Nic mi nie zaszkodziło. Nie masz poczucia humoru i nie znasz się na
żartach.
- To się jeszcze okaże. Zrobię taki kawał, że posikasz się ze śmiechu i
będziesz błagał o więcej! - wykrzyczałam mu prosto w twarz. Co on
sobie niby myśli? Chce wojny, to będzie ją miał.
- Już to widzę. Nie mów, bo jeszcze się przestraszę.
- Daj mi dwa tygodnie, góra miesiąc.
- Potrzeba aż tyle, żeby coś wymyślić?
- Nie, potrzeba mi tyle, żeby udupić Cullena.
- Oj, no weź, proszę cię. Nie mogłaś znaleźć sobie kogoś lepszego? Może
i ma niezłe IQ, ale jest „niedoświadczony życiowo”. - Na ostatnie dwa
słowa zrobił w powietrzu palcami cudzysłów i taką minę, jakby to była
oczywista oczywistość.
- Jeśli mówiąc „niedoświadczony życiowo”, masz na myśli to, że mało
przeżył, to przypomnij sobie wszystkie kawały, które mu zrobiłeś. W
ciągu kilku miesięcy wyjdzie ci ponad setka. - Widząc jego skupioną
minę, od razu pożałowałam swoich słów. - Jacob, oboje wiemy, że jesteś
cienki z matmy, więc daj sobie spokój z tymi obliczeniami.
- Wcale nie jestem cienki, jak to zgrabnie ujęłaś, z matmy. Po prostu
gorzej mi idzie. System nie przewiduje takiego geniusza jak ja i dlatego
nikt nie potrafi mnie czegoś nauczyć.
- Jacob, ty nawet nie wiesz, ile wynosi liczba pi. Ty nawet nie wiesz, co
to jest.
109
- Umiem liczyć do dziesięciu i się nie chwalę.
- Dobra, zostawmy twój intelekt i wróćmy do sprawy. Mogę się z tobą
założyć, że zrobię Edowi kawał wszechczasów, nie pozbiera się po nim
do końca życia.
- A co ty niby chcesz zrobić? Chwalić się to ja też umiem - zapytał z miną
zwycięzcy.
- Zabawić się, to, co zwykle. A myślałeś, że poprosić o korepetycje?
- A na czym ten plan miałby polegać?
Uśmiechnęłam się do niego i plan sam zaczął mi się formować w głowie.
Oj, Eddie, Eddie. Już mi cię szkoda...
EPOV
- I jak? Myślicie, że zauważyła? - zapytałem zdenerwowany.
Gdy wszedłem na stołówkę i zauważyłem, że Bella mi się przygląda,
ucieszyłem się. To oznaczało, że zauważyła zmianę. Niestety, oprócz
chwilowego spoglądania na mnie nic nie zrobiła.
- Edwardzie, tego nie da się nie zauważyć. Wyglądasz jak nie ty. Każdy to
spostrzegł - pocieszała mnie Rose.
Może i miała rację. Może jestem zbyt niecierpliwy, ale miałem nadzieję,
że spodobam się Belli i zacznie ze mną rozmawiać. To nie poszło
dokładnie tak, jak myślałem.
110
- Daj jej przetrawić te informacje. Chyba nie myślałeś, że od razu rzuci ci
się w ramiona? - Jak zwykle Emmett i jego pocieszające gadki.
- Emmett, nie pomagasz - wysyczała w jego stronę Rose.
- On ma rację. Edwardzie, nic ci nie wyjdzie z użalania się nad sobą. A co
jeśli ona nadal nie będzie chciała z tobą gadać? Załamiesz się i
wpadniesz w depresję? Edward, bądź poważny. Same ciuchy i styl bycia
nie zmienią jej zdania o tobie. Nie możesz zmienić się wewnętrznie, a
chyba to jej najbardziej nie pasuje.
- Alice, Bella mnie nie zna. Najpierw chcę stać się do przyjęcia. Zacząłem
od ciuchów. Małymi kroczkami. Dopiero potem zaczną się schody.
- Obyś tylko nie złamał nogi, zanim wejdziesz na pierwszy stopień -
mruknęła i wróciła do przerwanego posiłku.
Coś mi się wydaje, że Alice nadal nie popiera moich zalotów do Belli.
Wiem, że ryzykuję i mogę skończyć ze złamanym sercem, ale jestem
gotowy postawić je w puli. Jestem pewien, że ja i Bella idealnie byśmy
do siebie pasowali. Nie znamy się jeszcze dokładnie, ale czuję między
nami coś... jakąś chemię. Nie mogę zrezygnować tylko dlatego, że może
się nie udać. Jeśli nie zaryzykuję, nigdy nie dowiem się, co mogłem
zyskać.
Jeśli nadal nic się nie zmieni, będę musiał coś wykombinować. Nie wiem
tylko co.
Może jakaś inna fryzura?
Taa, tylko jaka? Moje włosy nie chcą się układać. Plączą się we wszystkie
strony i nie da się nad nimi zapanować.
111
A jeśli byś się bardziej opalił? Spójrz na Blacka. Przy nim wyglądasz jak
biała ciota. Może Bella właśnie takich lubi?
Jest tylko jeden mały problem. W Forks nie świeci słońce, do solarium
nie pójdę! Mam jej zaimponować, a nie robić z siebie jakąś cizię.
Doczepię sobie jeszcze tylko tipsy i zostaniemy najlepszymi
psiapsiółkami. Nie ma co, ekstra plan.
No to zostaje nam popracować nad twoimi mięśniami... o ile jakieś
masz.
Z tym to będzie problem. Chociaż, jeżeli Emmett by mi pomógł, to
nawet mogłoby się udać.
Taa, za jakieś sto lat. Ale nie bój nic, Bella na pewno zaczeka. Zostanie
wierna idiocie, który nawet słoika nie jest w stanie sam otworzyć. Już
nawet Esme jest silniejsza. Nawet Romeo i Julia mieli większe szanse na
związek niż wy. Miłego, samotnego umierania.
Nie będzie tak źle. Coś się wymyśli. Poczekamy, zobaczymy.
*****
Już chciałem wsiąść do mojego auta, ale zauważyłem, jak Bella kieruje
się w moją stronę. Mało tego, ona się uśmiechała!
Im bardziej się zbliżała, tym ja stawałem się bardziej zdenerwowany.
Ręce zaczęły mi się pocić i musiałem oprzeć się o auto, żeby nie upaść.
Nie za bardzo mogłem myśleć, wszystko było jakąś nieskładną papką
bzdur.
112
- Hej, Edwardzie, chciałabym z tobą porozmawiać. - Uśmiechnęła się
słodko i zagryzła wargę.
- O... jasne, czemu nie - zaczynałem się jąkać.
Świetnie, Edd, stoi przed tobą najlepsza laska w szkole, a ty zachowujesz
się jak jakiś czubek. Ogarnij się!
- Słuchaj, może usiadłbyś ze mną jutro podczas lunchu, co? Oczywiście
przy innym stoliku niż tym, przy którym siedzę z Jacobem.
- O... jasne, czemu nie. - Cholera, powtarzam się!
- To do jutra! - Odwróciła się i pomachała mi, zanim wsiadła do
samochodu.
Gdy zniknęła mi z oczu, w końcu mogłem odetchnąć.
Bella Swan chce ze mną zjeść lunch! To najlepszy dzień w moim życiu!
Będę musiał jeszcze poprosić Rosalie o kilka rad, ale i tak zapowiada się
ciekawy dzień.