Spindler Erica Tylko chłód[1]

background image

SPINDLER ERICA

TYLKO CHŁÓD

background image

PROLOG
Czerwiec 1978
Południowa Kalifornia

Trzynastoletnia Harlow Anastazja Grail wciąż
drżała z przerażenia, wciśnięta w kąt ciemnego, pozbawionego
okien pokoju, a zapłakany Timmy rozpaczliwie
tulił się do niej.
Wyświechtany dywan cuchnął moczem, podobnie
jak materac, na którym ocknęli się parę godzin wcześniej.
A może jednak parę dni? Harlow nie miała
pojęcia, bo straciła poczucie czasu. Nie wiedziała też,
czy na dworze jest dzień, czy noc. Nie wiedziała nic od
momentu, kiedy Monika, niania od lat obdarzana
bezgranicznym zaufaniem, pchnęła ją i Timmy’ego
w stronę samochodu.
W środku siedział mężczyzna o imieniu Kurt,
a przynajmniej tak zwracała się do niego Monika.
Dziewczynka zapamiętała jego zimny, okrutny
uśmiech. Natychmiast zrozumiała, że ten człowiek
chce ich skrzywdzić. Z krzykiem rzuciła się do drzwiczek,
ale mężczyzna brutalnie przytrzymał Harlow,
5
a Monika wstrzyknęła jej coś, co spowodowało, że
cały świat od niej odpłynął.
– Chcę do domu – chlipał Timmy. – Do mamy.
Przytuliła go jeszcze mocniej, chcąc ochronić
przed wszelkim złem. To z jej winy się tu znaleźli
i dlatego musi zrobić wszystko, żeby jak najmniej
ucierpiał.
– Nie płacz, będzie dobrze – szepnęła. – Nie
pozwolę cię skrzywdzić.
Z sąsiedniego pokoju dobiegł do nich fragment
telewizyjnych wiadomości:
– ...porwanie trzynastoletniej Harlow Grail i jej
młodszego kolegi, Timmy’ego Price’a. Harlow Grail
jest córką aktorki, Savannah North Grail, i chirurga
plastycznego z Hollywoodu, Corneliusa Graila. Dziewczynka
została uprowadzona spod dużej stajni, stanowiącej
część majątku Grailów. Sześcioletni synek
zarządzającej majątkiem pani Price poszedł za Harlow
i też został uprowadzony. Prawdopodobnie był to
jedynie przypadek. Przedstawiciele FBI uważają, z˙e
porwanie...
Usłyszeli gwałtowne uderzenie w stół.
– Sukinsyn!

background image

– Kurt, uspokój się...
– Mówiłem im, co się stanie, jeśli wezwą policję!
Durnie z Hollywoodu! Mówiłem...
– Kurt, na miłość boską, tylko nie...
Drzwi otworzyły się gwałtownie i uderzyły w przeciwległą
ścianę. Zobaczyli dyszącego i pobladłego
z wściekłości Kurta. Za nim stanęła przerażona Monika
i jeszcze jedna kobieta, na którą mówili Sis. W jej
oczach również czaił się strach.
6
– Twoi rodzice nie posłuchali dobrych rad – syknął
nabrzmiałym nienawiścią głosem Kurt. – Ale jeszcze
tego pożałują!
– Wypuśćcie nas! – krzyknęła Harlow, wraz
z Timmym wciskając się mocniej w kąt. Chłopiec
wczepił się w nią, płacząc coraz głośniej.
Mężczyzna zaśmiał się szyderczo.
– Ty rozpieszczona suko! Najpierw muszę dostać
to, o co mi chodzi!
Podszedł do nich i jednym ruchem oderwał od niej
Timmy’ego.
– Harlow! – wrzasnął przerażony chłopiec.
– Zostaw go! – Zerwała się na równe nogi, żeby
bronić Timmy’ego, ale Sis i Monika wyskoczyły zza
Kurta i złapały ją za ręce.
Dziewczynka próbowała im się wyrwać, ale były
silniejsze. Mocno oplotły ją ramionami, wbijając paznokcie
w ciało.
Kurt rzucił chłopca na brudny materac i przytrzymał
go kolanem.
– Popatrz, księżniczko, do czego doprowadzili
twoi rodzice – rzucił zjadliwie. – Nie chcieli mnie
słuchać. A uprzedzałem, żeby nie kontaktowali się
z policją. Durnie z Hollywoodu!
Kurt jednym ruchem przycisnął wierzgającego chłopca
do materaca. Wziął poduszkę i położył ją na jego
twarzy. Timmy zaczął tracić oddech.
– Nie!!! – Miała wrażenie, że ten okrzyk odbił się
setką ech od ścian pomieszczenia. – Nie!!!
Chłopiec walczył. Drapał i wierzgał, ale widać
było, że powoli traci siły.
Harlow patrzyła na to z przerażeniem. Błagała
7
mężczyznę, żeby puścił Timmy’ego. Łzy płynęły ciurkiem
po jej policzkach.
Timmy znieruchomiał.

background image

– Timmy! Nie! – krzyknęła po raz ostatni.
Kurt podniósł się z materaca. Kiedy się do niej
obrócił, zauważyła zły uśmieszek, który igrał na jego
wargach.
– Teraz ty.
Razem z Moniką zaciągnęli ją do kuchni. Harlow
mówiła sobie, że musi walczyć, ale mogła jedynie
błagać o litość. Monika brutalnie wyprostowała jej
rękę i położyła na popękanej, brudnej umywalce,
a Kurt ostro zakomenderował:
– Uwaga, raz, dwa, trzy, zaczynamy!
Harlow dostrzegła błysk metalu. Były to duże
nożyce albo sekator. Z przerażenia nie mogła się
ruszać, ale krzyk sam narastał w gardle.
Kurt chwycił jej prawą dłoń i zacisnął nożyce na
małym palcu. Najpierw poczuła dojmujący ból, a potem
usłyszała chrzęst przecinanej kości. Umywalka
zabarwiła się na czerwono.
Świat zawirował przed oczami Harlow, a potem
pojawiła się gęstniejąca mgła. Na koniec zapadła
nieprzenikniona ciemność.
Ból rozchodził się falami od obandażowanej dłoni
aż do końca ramienia. Był rozdzierający i przypominał
przypiekanie na ogniu. Miała sucho w ustach, a kiedy
próbowała przełknąć ślinę, czuła smak żelaza. Zagryzła
wargi, żeby nie zacząć płakać. Musi zachować
bezwzględną ciszę. Kurt i kobiety przecież myślą, że
wciąż śpi po silnym środku uśmierzającym ból, który
8
dostała od Moniki. Ale Harlow tylko udawała, że go
połknęła.
Ból nieco zelżał i dziewczynka odetchnęła z ulgą.
Ze strachu i poczucia beznadziejności chciało jej się
płakać. Jednak po chwili ból znów zaatakował, i to
z jeszcze większą siłą niż poprzednio. Czując, że za
chwilę może zemdleć, zaczęła miarowo oddychać.
Wiedziała, że musi zachować przytomność. Nie wolno
poddać się bólowi i przerażeniu. Musi żyć. Podsłuchała,
że dzisiejszej nocy jej rodzice mają zostawić okup.
Kurt mówił, że puści ją, kiedy dostanie pieniądze.
Wiedziała jednak, że jest obrzydliwym, perfidnym
kłamcą. Zabił Timmy’ego, mimo że ten w niczym mu
nie przeszkadzał. Biedny mały Timmy. Chciał tylko
pójść do mamy.
Domyślała się, z˙e Kurt ją tez˙ chce zabić. Nieważne
co mówił, bo na pewno to planował. Ona ma co prawda

background image

zaledwie trzynaście lat, ale nie jest głupia. Wciąż pamiętała
jego minę.
Harlow ostrożnie wstała z materaca, uważając na
skrzypiące sprężyny, i podkradła się do drzwi. Przycisnęła
ucho do gładkiego drewna. Usłyszała głos Kurta,
ale nie zrozumiała dokładnie, o czym on mówi. Chodziło
chyba o nią i odbiór pieniędzy.
Tak, to miało stać się tej nocy.
Harlow szybko wróciła na materac. Ułożyła się na
nim jak poprzednio i zamknęła oczy. Usłyszała szczęk
zamka, a potem odgłos otwieranych drzwi. Ktoś przeszedł
przez pomieszczenie i stanął przy materacu.
Drzwi stały otworem. Dlaczego ich nie zamknęli?
Pewnie ze środkiem przeciwbólowym dali jej coś na
sen i myślą, że twardo śpi.
9
Tajemniczy ktoś pochylił się nad nią i Harlow
poczuła zapach starszej z kobiet, Sis. Była to mieszanina
woni róż i zasypki dla dzieci, która tylko trochę
zagłuszała wstrętny fetor papierosów.
Sis pochyliła się jeszcze bardziej. Harlow poczuła
na twarzy jej oddech i musiała uważać, żeby nie cofnąć
się z obrzydzeniem.
– Moja słodka – szepnęła kobieta – niedługo będzie
po wszystkim. Kurt dostanie swoje pieniądze i cię
wypuści.
Więc już po nie pojechał. By ocaleć, musiała
działać jak najszybciej.
– Nie mogłam go wtedy powstrzymać. Był bardzo
zły, a wtedy nie ma na niego siły. Twoi rodzice zrobili
błąd, bo nie powinni byli nikogo informować. To tylko
ich wina. To oni... – skrzeczała niczym Baba-Jaga.
– To oni są wszystkiemu winni. Zrobiłam wszystko,
żeby ocalić tego chłopca.
Nic nie zrobiłaś, stara wiedźmo, pomyślała Harlow.
Mogłaś pomóc Timmy’emu, zamiast teraz nad nim
biadolić. Nienawidzę cię.
– Zaraz wrócę. – Kobieta pocałowała ją w czoło,
a Harlow z trudem powstrzymała okrzyk obrzydzenia.
– Śpij spokojnie, mała księżniczko. Nie możesz teraz
zrobić nic lepszego, jak tylko spać.
Sis wyszła, zamykając za sobą drzwi. Dziewczynka
wsłuchała się w panującą wokół ciszę. Nie, nie było
słychać żadnego szczęku zamka.
Wystarczy nacisnąć klamkę, żeby stąd uciec.
Otworzyła oczy. Była sama. Usiadła z bijącym

background image

sercem na materacu, bojąc się wykonać jakikolwiek
gwałtowniejszy ruch. Poczuła mdłości i przytrzymała
10
się ściany, żeby nie upaść. Oddychała wolno przez nos,
starając się pozbierać myśli.
Po chwili mdłości minęły, ale wciąż siedziała bez
ruchu. I myślała. Przypuszczała, że znajduje się w małym,
położonym na uboczu domku, bowiem nie słyszała
ani ujadania psów, ani przejeżdżających samochodów.
Nikt tez nie dzwonił do drzwi. Czasami dało
się tylko słyszeć śpiew ptaków, a także, dwukrotnie,
wycie kojota.
Co zrobi, jeśli nikogo nie znajdzie w pobliżu? Albo
jeśli się zgubi? Albo, co gorsza, natknie się na wygłodniałe
kojoty?
Ucieczka albo śmierć, powiedziała sobie w duchu,
próbując opanować drżenie. Kurt na pewno ją zabije,
więc jeśli chce przeżyć, za wszelką cenę musi się stąd
wydostać!
I oto ma okazję. Jedyną i niepowtarzalną. Harlow
wstała i chwiejnym krokiem podeszła do drzwi. Delikatnie
je uchyliła. Pokój wyglądał na pusty. Telewizor
był włączony, a w popielniczce na poręczy fotela
spoczywał niedopalony papieros. Chmura dymu unosiła
się pod sufitem.
Teraz! – pomyślała. Muszę uciekać!
Nie myśląc o bólu i mdłościach, podbiegła do drzwi
wyjściowych. Przez chwilę mocowała się z zamkiem,
a potem wybiegła na zewnątrz. Było ciemno jak w grobie.
Harlow, histerycznie szlochając, pędem ruszyła do
przodu. Szybciej, byle szybciej! Przebiegła przez piaszczyste
podwórko, sforsowała wysoki żywopłot i wylądowała w rowie.
Błyskawicznie się z niego wygrzebała i nie
oglądając się do tyłu, pomknęła przed siebie.
Biegła po kiepsko utrzymanej drodze. Kiedy to
11
sobie uświadomiła, aż krzyknęła ze szczęścia. Przecież
ktoś musi tędy jeździć.
W tym samym momencie zobaczyła samochód,
który wjeżdżał na wzgórze. Długie światła przecięły
mrok. Po chwili się obniżyły i objęły szczupłą sylwetkę
dziewczynki, która stała na środku drogi. Harlow
nie miała nawet siły, żeby machać, lecz kierowca
samochodu zobaczył ją i nacisnął klakson.
– Pomocy! – szepnęła i bezradnie opadła na kolana.
– Proszę, pomóżcie mi.

background image

Wóz zatrzymał się z piskiem. Ktoś otworzył drzwiczki.
Usłyszała kroki na asfalcie.
– Zaczekaj, Frank! – Jakaś kobieta wychyliła się
z samochodu. – A jeśli to...
– Daj spokój! Nie mogę tak... O Boże! Przecież to
dziecko!
– Dziecko? – powtórzyła i wyskoczyła z auta.
Harlow podniosła głowę, a kobieta aż otworzyła usta
ze zdziwienia. – Popatrz na nią! Jest ruda! To na pewno
mała Harlow Grail!
Mężczyzna pokręcił głową, jakby nie mógł w to
uwierzyć. Dopiero po chwili zrozumiał, ze może to
być prawda, i ze strachem rozejrzał się dookoła.
– Boję się – kobieta z trudem panowała nad głosem.
– Uciekajmy stąd jak najprędzej.
– Jasne. – Mężczyzna skinął głową, a potem wziął
Harlow za rękę. – Już wszystko w porządku – mruknął,
popychając ją w stronę auta. – Jedziemy do domu.
Jesteś bezpieczna.
Harlow zadrżała i przywarła do niego całym ciałem.
Ale już wtedy wiedziała, z˙e pewnie nigdy już nie
przestanie się bać.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Środa, 10 stycznia 2001 roku
Nowy Orlean, Luizjana

– Timmy! Nie!
Anna poderwała się z łóz˙ka i dopiero wtedy się
obudziła. Jej czoło pokrywał zimny pot. Krzyk niczym
mgła wisiał w powietrzu. Miała wrażenie, że wciąż
rozbrzmiewa we wszystkich kątach sypialni.
Pisnęła z przerażenia i naciągnęła kołdrę po samą
brodę. Rozejrzała się nieprzytomnie dookoła. Kiedy
zasypiała, lampka się paliła. Zawsze spała przy świetle.
Jednak teraz pokój był ciemny, a złowrogie cienie
tańczyły na ścianach. Co to miało znaczyć? Kogo
kryły?
Kurta! Przyszedł po nią, żeby skończyć to, co
zaczął dwadzieścia trzy lata temu. Żeby ukarać ją za
to, ze zdołała uciec i pokrzyżowała mu plany.
,,Uwaga, raz, dwa, trzy, zaczynamy!’’.
Anna krzyknęła i wyskoczyła z łóżka. Pobiegła do
łazienki, która znajdowała się w korytarzu, padła na
kolana i zdążyła jeszcze podnieść deskę od sedesu,

background image

13
a potem wszystko zwymiotowała. Tak, jakby można
było zwymiotować złe wspomnienia...
Poczuła ból prawej ręki. Był tak palący, jakby Kurt
zrobił to dosłownie przed chwilą. Spojrzała w stronę
umywalki, żeby sprawdzić, czy nie ma w niej małego
palca, który jej oprawca odciął, a potem posłał rodzicom.
Przeszłość pomieszała się z teraźniejszością.
Nie, muszę być racjonalna, powiedziała sobie. To
przecież zdarzyło się wieki temu. Nazywała się wówczas
Harlow Anastazja Grail i była małą księżniczką
z Hollywoodu.
Całe życie temu. Całą inną tożsamość temu.
Przemyła twarz zimną wodą, starając się zapomnieć
o koszmarze.
Pomyślała, że jest przecież bezpieczna. Znajdowała
się w przyjaznych ścianach swego mieszkania, wśród
znajomych sprzętów. Jedynie rodzice stanowili delikatną
więź z tym, co się kiedyś zdarzyło, bo nie utrzymywała
kontaktów z nikim ze starych znajomych z Kalifornii.
Nikt z obecnych przyjaciół i współpracowników
nie znał jej przeszłości, nawet wydawca i agent. Od
dwunastu lat nazywała się Anna North. To wszystko.
Gdyby Kurt chciał ją znaleźć, w żaden sposób nie
mógłby jej wytropić.
Anna wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo
i wytarła twarz. Kurt na pewno nie będzie jej szukał.
Minęły przecież dwadzieścia trzy lata! Agenci FBI
uważali, że człowiek, którego znała pod tym imieniem,
nie stanowi już dla niej zagrożenia. Najpewniej uciekł
do Meksyku, co stawało się tym bardziej prawdopodobne,
z˙e sześć dni po ucieczce Harlow w przygranicznym
miasteczku Baja odnaleziono zwłoki Moniki.
14
Zdegustowana własnym zachowaniem, ze złością
rzuciła ręcznik na toaletkę. Kiedy wreszcie zapanuje
nad strachem? Ilu lat trzeba, żeby mogła zasnąć bez
światła? Kiedy w końcu przestaną ją dręczyć senne
koszmary?
Gdyby tylko udało się złapać Kurta! Wtedy mogłaby
zapomnieć. Mogłaby żyć, nie zastanawiając się,
czy o niej myśli i czy chce się zemścić. Z powodu jej
ucieczki nie dostał ani centa. Czy wciąż był na nią za to
wściekły? Czy nadal chciał się mścić, bo pokrzyżowała
jego plany?
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Twarz miała

background image

zaciętą. Tylko jedna rzecz wymykała się jej spod
kontroli – nocne koszmary. Poza tym panowała nad
wszystkim. Musi więc uczynić jeszcze jeden wysiłek
i przestać bać się cieni przeszłości.
Anna wróciła do sypialni i z komody wyjęła szorty.
Włożyła je pod koszulę nocną. Jeśli nie może spać, to
będzie przynajmniej pisać. Od jakiegoś czasu męczyła
ją pewna historia i stwierdziła, z˙e właśnie teraz może
zacząć nad nią pracować. Najpierw musi się tylko
napić kawy.
Ruszyła do kuchni, zatrzymując się w swoim ,,gabinecie’’,
na który składało się biurko stojące w kącie
salonu. Włączyła komputer. Już chciała iść dalej, ale
podeszła jeszcze do drzwi wejściowych i, jak to miała
w zwyczaju, sprawdziła zamek.
W tym momencie usłyszała głośne walenie do
drzwi i odskoczyła od nich z krzykiem.
– Anno, to ja, Bill!
– I Dalton.
– Nic ci nie jest?
15
To Bill Friends i Dalton Ramsey, jej sąsiedzi
i najlepsi przyjaciele. Dzięki Bogu!
Trzęsącymi się rękami otworzyła zamek i uchyliła
drzwi. Stojący na korytarzu mężczyźni spojrzeli na nią
z niepokojem. Z dołu dobiegało ujadanie Judy i Boo,
małych i sympatycznych kundelków należących do jej
sąsiadów.
– Co, do licha...? Naprawdę nas wystraszyłaś.
– Słyszeliśmy, jak krzy...
– To ja usłyszałem ten krzyk – poprawił przyjaciela
Bill. – Wracałem właśnie...
– Ale zawołałeś mnie – wtrącił Dalton, potrząsając
marmurową figurką, miniaturą Dawida Michała Anioła.
– Wziąłem to na wszelki wypadek.
Anna z uśmiechem pokręciła głową. Wyobraziła
sobie ponad pięćdziesięcioletniego, łagodnego jak baranek
Daltona, który rzuca się z figurką na jakiegoś
przestępcę.
– Na jaki wypadek? Sądzisz, z˙e potrzebuję przycisku
na biurko do moich notatek?
Bill zachichotał. Dalton spojrzał na niego z urazą
i pociągnął nosem.
– Nie kpij ze mnie. Naprawdę się bałem, że zjawił
się tu jakiś złoczyńca.
Który zdążyłby zwiać, zanim jej przyjaciele zorientowaliby

background image

się, co się w ogóle dzieje, dodała w myśli.
To dobrze, z˙e do tej pory nie potrzebowała żadnej
ochrony.
Uśmiechnęła się do nich.
– Dziękuję za troskę. – Zrobiła zapraszający gest
w stronę mieszkania. – Proszę, wejdźcie. Zrobię kawę
do waszych beignetów.
16
– Beignety? – powtórzył z niewinną miną Dalton.
– Doprawdy nie wiem, o czym mówisz...
Anna pogroziła mu palcem.
– Pachną jak nie wiem co. Nie uda się ich ukryć
– stwierdziła. – Skoro już przyszliście mnie ratować, to
musicie się nimi podzielić.
W Nowym Orleanie ,,beignetami’’ nazywano kwadratowe
pączki, posypane obficie cukrem pudrem. Jak
wszystko w tym mieście, były one dekadenckie i niebezpiecznie
nęcące, a już na pewno nie służyły dobrze
osobom takim jak Dalton, który stale przysięgał, że
właśnie się odchudza.
– To on mnie zmusił, żebym je kupił. – Dalton
wskazał z wyrzutem na przyjaciela. – Sama wiesz, że
nie pozwoliłbym sobie na taką rozpustę o drugiej nad
ranem.
Bill przewrócił oczami.
– Tak, tak. A czyja figura wskazuje na większe
umiłowanie... rozpusty?
Dalton spojrzał na Annę, oczekując wsparcia. Młodszy
od niego o dziesięć lat Bill wciąż był szczupły
i świetnie zbudowany.
– To niesprawiedliwe! On je dwa razy więcej,
a wcale nie tyje. A ja jem jak ptaszek, a i tak
dorzuciłem ostatnio trzy kilogramy.
– Ptaszek? Chyba kondor! Zapytaj go o barbecue
u Newtonsa – zwrócił się do Anny.
– Miałem fatalny dzień i musiałem to jakoś odreagować.
Anna zamknęła drzwi i ruszyła do kuchni, czując,
jak wyparowują z niej resztki sennego koszmaru. Bill
i Dalton w duecie zawsze ją śmieszyli. Nie przestawało
17
jej też zadziwiać, że zgodnie żyją razem od wielu lat.
Przypominali jej pawia i pingwina. Bill miał ostry język
i stać go było na różne wyskoki, natomiast Dalton był
spokojnym biznesmenem, z wyraźną tendencją do
zrzędzenia i czepiania się najdrobniejszych szczegółów.
Mimo to świętowali dziesiątą rocznicę swego związku.

background image

– Nie obchodzi mnie, kto wpadł na ten pomysł
– stwierdziła Anna, kiedy dotarli do kuchni. – Chcę
tylko powiedzieć, z˙e jestem głęboko wdzięczna. Druga
w nocy to najlepsza pora na małe co nieco.
Tak naprawdę była im wdzięczna za przyjaźń, za to,
z˙e chcieli do niej przyjść. Poznała ich niedługo po
przyjeździe do Nowego Orleanu. Ubiegała się wtedy
o pracę w kwiaciarni w Dzielnicy Francuskiej. Nie
miała żadnego doświadczenia zawodowego, tylko
własny smak i styl. Poza tym potrzebowała pracy,
która nie pożerałaby całego wolnego czasu. Chciała
przecież zostać pisarką.
Dalton był właścicielem kwiaciarni. Natychmiast
się dogadali. Doskonale rozumiał jej potrzeby i pochwalał
to, że ma swoje zainteresowania. Nie obraz˙ał
się, że traktuje ,,Perfect Rose’’ jak zwykłe miejsce
pracy, a nie przedsionek wielkiej kariery.
Dalton przedstawił jej z kolei swojego partnera,
Billa. Co więcej, poinformował o tym, z˙e zwalnia się
mieszkanie w domu, w którym nie tylko sam mieszkał,
ale którego był również właścicielem. Obaj mężczyźni
wzięli ją pod swoje skrzydła. Mówili jej, w jakich
restauracjach warto jadać i do której pralni oddawać
ubrania. Ba, znaleźli jej nawet świetną fryzjerkę.
A kiedy poznała ich lepiej, pozwoliła im czytać
swoje teksty. To właśnie Bill i Dalton pocieszali ją po
18
odmowach z kolejnych wydawnictw i to oni cieszyli
się z jej pierwszych sukcesów.
Uwielbiała ich i zrobiłaby wszystko, żeby byli
szczęśliwi. I wiedziała, z˙e to samo czują do niej.
Pewnie broniliby jej nawet przed samym diabłem
wcielonym, czyli Kurtem.
Dalton, który odgadł nagłą zmianę nastroju Anny,
obrócił się w jej stronę.
– O Boże! Przecież nie zapytaliśmy nawet, czy nic
ci nie jest.
– Wszystko w porządku – powiedziała, stawiając
mleko w garnuszku do podgrzania. Wyjęła z szafki
trzy kubki i kostki mrożonej kawy z zamrażalnika.
– Miałam po prostu zły sen.
Bill pomógł jej, wrzucając po kostce do przygotowanych
kubków.
– Znowu? – Przytulił ją czule. – Biedna Anna.
– To te twoje chore książki – mruknął Dalton,
precyzyjnie układając kwadratowe pączki na talerzu.

background image

– To przez nie masz koszmary.
– Chore? Bardzo ci dziękuję.
– No dobrze... mroczne – poprawił się Dalton.
– Straszne, przerażające... Tak lepiej?
– Znacznie. – Wlała mleko do kubków i podała
café au lait obu mężczyznom.
Przenieśli ciastka i kawę na niewielki stolik i usiedli.
Dalton miał rację. Krytycy tak właśnie określali jej
książki, klasyfikując je między horrorami a powieściami
sensacyjnymi. Niektórzy twierdzili też, że nie
można się od nich oderwać. Żeby jeszcze zarabiała
tyle, aby móc się utrzymać z pisania tych książek!
Jej agent powiedział kiedyś, że czegoś w nich
19
brakuje. A raczej w niej. I sama musi znaleźć sposób,
by to przezwyciężyć.
– A przecież wyglądasz na zupełnie normalną,
miłą kobietę. – Bill zniżył głos do pełnego napięcia
szeptu. – Skąd więc biorą się te historie? Z doświadczenia?
Nocnych eskapad? Cóż za potworności kłębią
się w głębi tych niewinnych, zielonych oczu?
Anna zaśmiała się, głównie ze zwrotu ,,kłębią się
w głębi’’, ale tak naprawdę wcale nie było jej do
śmiechu. Bill nawet nie mógł przypuszczać, jak bliskie
prawdy są jego żarty. Sama doświadczyła tego, jak źli
mogą być ludzie. Na własne oczy widziała wcielenie
bestii i miała wrażenie, z˙e ten obraz trwale odcisnął się
w jej pamięci.
Ta wiedza naruszała jej wewnętrzny spokój, a czasami,
tak jak dzisiaj, również i sen. A z drugiej strony
żywiła się nią jej nieokiełznana wyobraźnia, która
podsuwała pomysły do książek.
– Nie wiedzieliście, że muszę wszystkiego spróbować?
– powiedziała, starając się zachować lekki ton.
– Dlatego lepiej, żebyście nie zaglądali do bagażnika
mojego samochodu i pamiętali o tym, żeby zamykać
drzwi na noc.
Mężczyźni spojrzeli na siebie z konsternacją i dopiero
po chwili wybuchnęli śmiechem.
– Bardzo zabawne, nie ma co mówić. Zwłaszcza że
w twojej ostatniej książce ginie para gejów – westchnął
Dalton.
– A skoro już o tym mowa... – Bill starł palcem
drobinę cukru pudru ze stolika. – Czy miałaś jakieś
nowe propozycje?
– Nie, jeszcze nie. Ale to zaledwie parę tygodni.

background image

20
Nawet nie macie pojęcia, jak wolno pracują wydawnictwa.
Bill pokręcił z dezaprobatą głową. Pracował w reklamie
i public relations, gdzie tempo było podstawową
sprawą.
– W mojej branży nie przetrwałyby nawet miesiąca.
U nas trzeba być szybkim. Wóz albo przewóz.
Anna skinęła głową, a potem ziewnęła. Uniosła
dłoń, nie mogąc powstrzymać kolejnego ziewnięcia.
Dalton zerknął na zegarek.
– Ojej, nie wiedziałem, że już tak późno! – Nagle
uderzył się dłonią w czoło. – Och, Anno! Zapomniałem
ci powiedzieć, z˙e przyszedł kolejny list od
twojej wielbicielki. Tej, która mieszka w Mandeville,
po drugiej stronie jeziora. Przysłała go do kwiaciarni.
Przez moment nie wiedziała, o kogo mu chodzi, ale
potem sobie przypomniała. Parę tygodni temu dostała
list od jedenastoletniej dziewczynki, która podpisała
się Minnie. Dotarł do jej wydawnictwa wraz z paroma
innymi.
Ten list oczarował ją, chociaż Anna wcale nie była
zadowolona, z˙e tak małe dziecko czytało jej książki.
Wciąż pamiętała, z˙e sama kiedyś tez˙ była ufną dziewczynką,
która traktowała świat jako miejsce dobre,
przyjazne i piękne. Kiedyś, to znaczy przed porwaniem.
Minnie obiecała, z˙e jeśli Anna jej odpisze, to stanie
się jej największą wielbicielką. Na kopercie narysowała
stokrotki i serca, oraz napisała jedno słowo: ,,Czekam’’.
Anna była tak bardzo poruszona, że nie zwlekając,
odpisała jej osobiście.
Dalton wyjął nieco pogniecioną, jasnożółtą kopertę
21
z kieszeni dresu i podał Annie. Przyjęła ją, marszcząc
brwi.
– Zabrałeś ten list ze sobą?
Bill przewrócił oczami.
– Wziął go zaraz po tym, jak chwycił Dawida.
Dobrze, że przy okazji nie postanowił zwrócić ci
wszystkich książek, które od ciebie pożyczyliśmy.
Dalton spojrzał na niego z urazą.
– Byłem szybki jak błyskawica.
– Nie zwracaj uwagi na Billa – poprosiła Anna,
rzucając ostrzegawcze spojrzenie drugiemu mężczyźnie.
– Wiesz, jaki jest. Naprawdę jestem ci wdzięczna,
z˙e o mnie pamiętałeś.
Bill wskazał kopertę. Tak jak poprzednia była

background image

ozdobiona kwiatkami i sercami, i widniało na niej
jedno słowo: ,,Czekam’’.
– Ten list przyszedł do ,,Perfect Rose’’, a nie do
twojego agenta – zauważył.
– Od razu do kwiaciarni...? – powtórzyła, czując
gwałtowne ukłucie w sercu. No tak, właśnie w tym
przypadku zapomniała o ostrożności i żeby szybciej
odpowiedzieć dziecku, skorzystała z firmowej papeterii
,,Perfect Rose’’.
Jak mogła być tak głupia i nieostrożna?
– Otwórz go – poprosił Bill. – Pewnie jest tam coś
interesującego.
Sama była ciekawa. Miała wielką frajdę, kiedy
czytelnicy chwalili jej książki. Jednak z drugiej strony
przerażały ją tak bliskie kontakty z zupełnie obcymi
ludźmi, a zwłaszcza to, że poprzez książki poznawali
jej myśli i uczucia.
Nie potrafiła pisać tak, żeby się nie odsłaniać.
22
Otworzyła niezgrabnie kopertę, wyjęła list i zaczęła
go czytać. Bill i Dalton nie potrafili powstrzymać
ciekawości i zerkali jej przez ramię.
Droga Pani North!
Tak bardzo się ucieszyłam, kiedy przyszedł Pani
list. Jest Pani najlepszą powieściopisarką na świecie
przysięgam! Moja kotka też tak myśli. Jest rudo-biała
i ma niebieskie oczy. Jest moją najlepszą przyjaciółką.
Obie najbardziej lubimy pizzę i cheetosy, ale on nie
pozwala, z˙ebyśmy je często jadły. Kiedyś ściągnęłam
ich całą paczkę, którą zjadłyśmy razem z Tabithą.
Lubię słuchać Backstreet Boys i kiedy mnie wypuszcza,
oglądam ,,Dawson’s Creek’’.
Tak się cieszę, z˙e będzie Pani moją przyjaciółką.
Czasami czuję się taka samotna. Szkoda tylko, że nie
chce Pani, żebym czytała te wszystkie książki. Może
i racja. Jak Pani chce, to nie będę. On nie wie, że je
czytam, i byłby zły, gdyby się o tym dowiedział.
Czasami mnie przeraża.
Pani przyjaciółka
Minnie
Anna przeczytała raz jeszcze ostatnie linijki, czując
dreszcz, który przebiegł jej ciało. On ją przeraża. Nie
pozwala jej jeść pizzy i cheetosów.
– Co to znowu za ,,on’’? – spytał Dalton. – Jak
myślisz, czy to jej ojciec?
– Sama nie wiem – odparła, marszcząc brwi. – To

background image

może być też dziadek albo wujek. Wygląda na to, że
z nim mieszka.
– Wcale mi się to nie podoba. – Bill skrzywił się.
23
– Co to znaczy: ,,kiedy mnie wypuszcza’’? Skąd ją
wypuszcza? Chyba nie trzyma jej w więzieniu?!
Trójka przyjaciół spojrzała na siebie niepewnie.
Chwile ciągnęły się w nieskończoność. W końcu Anna
chrząknęła i zaśmiała się sztucznie.
– Dajcie spokój, przecież to ja zajmuję się wymyślaniem
niesamowitych historii, a wy tylko uważajcie,
żebym za bardzo nie fantazjowała.
– To prawda. – Dalton uśmiechnął się blado.
– Dzieciaki myślą, że dorośli im wszystkiego zabraniają.
Pamiętam, że kiedy miałem trzynaście lat,
czułem się bardzo ograniczany przez rodziców.
– Dalton ma rację – przytaknął Billy. – Poza tym
gdyby ten facet był naprawdę taki zły, na pewno nie
pozwoliłby Minnie, żeby do ciebie pisała. Musi jakoś
wysyłać te listy.
– Jasne. – Anna odetchnęła z ulgą i włożyła list
z powrotem do koperty. – Jest trzecia w nocy i pewnie
dlatego wszystko wyolbrzymiamy. Myślę, że powinniśmy
iść spać.
– Zgadzam się. – Bill ruszył do drzwi, lecz zaraz
się zatrzymał. – Chociaż z drugiej strony stało się
niedobrze, że podałaś jej adres naszej kwiaciarni.
Wiesz, jacy ludzie czytają te twoje horrory, i w końcu
jakiś wariat cię tu odnajdzie.
– Na przyszłość będę uważać – zapewniła go,
rozcierając gęsią skórkę, która pojawiła się na jej
ramionach. – A na razie nie mamy się czym przejmować.
Jedenastoletnia dziewczynka nie zrobi mi
chyba nic złego.

ROZDZIAŁ DRUGI

Czwartek, 11 stycznia
Dzielnica Francuska

– Coś takiego, chcesz powiedzieć, że ta mała musi
się wykradać? – spytała Jaye Arcenaux, dopiwszy
przez słomkę mochasippi. – Ależ to niesamowite!
Ekstra!
Jaye, ,,młodsza siostra’’ Anny, skończyła właśnie
piętnaście lat i wszystko było dla niej ,,super’’, ,,ekstra’’

background image

albo ,,zakręcone’’.
Anna spojrzała na nią z rozbawieniem.
– Ekstra? Wcale mi się tak nie wydaje.
– Przecież wiesz, o co mi chodzi. No, że to historia
nie z tej ziemi. – Dziewczyna pochyliła się w jej stronę.
– A ty tak nie uważasz?
– Jasne,że nie!W tym wszystkim jest coś dziwnego
i sama nie wiem, czy powinnam odpisywać na ten list.
– Tylko dziwnego? – Jaye sięgnęła przez stolik,
żeby odłamać kawałek czekoladowego ciastka Anny.
– Przecież Dalton mówił, że ciarki chodziły wam po
plecach.
25
– Przesadza. To zdarzyło się późno w nocy i wszyscy
byliśmy zmęczeni... Ale dom tej dziewczynki
rzeczywiście jest jakiś dziwaczny. Trochę się o nią
martwię.
– Właśnie. Wiesz, że znam się na tym, jak nikt
inny. Widziałam tak różne domy...
Anna musiała z bólem przyznać, że to prawda,
zrobiła jednak wszystko, by nie pokazać po sobie, jak
bardzo jest jej z tego powodu przykro. Jaye wcale nie
potrzebowała litości. Bez większych emocji zaakceptowała
swoją przeszłość i chciała, żeby inni postępowali
tak samo.
– Otóż to, i dlatego zależy mi na twojej opinii. Co
o tym myślisz? – Anna sięgnęła do torebki i wyjęła list,
który podała dziewczynie. – Być może zobaczyłam
w nim coś, czego tam nie ma. W końcu wymyślanie
problemów to mój zawód.
Jaye zaczęła czytać, a Anna przyglądała jej się
z dużą przyjemnością. Dziewczyna była zadziwiająco
piękna jak na swoje piętnaście lat. Miała wyraziste
rysy i wielkie, ciemne oczy o intrygującym wyrazie.
Tydzień temu zaszokowała Annę swoją płomiennorudą
fryzurą, chociaż wcześniej była zdecydowaną
brunetką o włosach w kolorze mokki.
Jej urodę psuła jedynie blizna biegnąca ukośnie
przez usta. Była to ostatnia ,,pamiątka’’ po brutalnym
ojcu, który w pijackim szale rzucił w nią butelką po
piwie. Jaye dostała prosto w usta, które rozszczepiły
się niczym ogromna zajęcza warga. Sukinsyn nie
zawiózł jej nawet do lekarza. I kiedy szkolna pielęgniarka
zauważyła tę ranę w poniedziałek rano, było już
za późno na szycie.
26

background image

Na szczęście skontaktowała się przynajmniej z Pogotowiem
Opiekuńczym. Jaye zyskała szansę na lepsze
życie, a jej ojciec trafił do więzienia.
Anna poczuła, z˙e ma ściśnięte gardło, i spojrzała
w bok. Od czasu kiedy w różnych organizacjach
zajmujących się dziećmi zaczęła zbierać materiały do
swojej drugiej książki, podjęła działalność w Stowarzyszeniu
Starszych Sióstr i Braci Ameryki. Rozmawiała
z różnymi dziećmi, które zostały objęte programem,
i była pod wrażeniem ich opowieści.
Przypomniały jej one o własnym dzieciństwie. Ona
też czuła się samotna i szukała serdecznej opieki. Ona
też˙ wciąż się bała, chociaż te strachy miały zupełnie
inny charakter i przyczynę.
Z porywu serca postanowiła pomóc tym dziewczynkom
i dlatego została
’’
starszą siostrą’’. Przecież
nie miała nic do stracenia.
Zajmowała się Jaye już od dwóch lat.
W tym czasie bardzo się do siebie zbliżyły, choć
wcale nie było to łatwe. Jaye traktowała ją nieufnie
i była bardzo cyniczna jak na swój wiek, a przy tym
kłamała. Nie chciała mieć z Anną nic wspólnego.
Wciąż cierpiała.
Anna starała się ją rozumieć i dzięki temu wytrwała.
Przez dwa lata dotrzymywała wszystkich obietnic
i słuchała, zamiast pouczać. Udzielała rad tylko
wtedy, kiedy dziewczyna o nie prosiła, ale jednocześnie
nie szła na żadne kompromisy.
W końcu Jaye zaczęła jej ufać. Potem przyszła
sympatia, a może nawet coś więcej...
W pewnym momencie Anna poczuła, że ma
w Jaye prawdziwą przyjaciółkę. Wcale się tego
27
nie spodziewała, kiedy zaczynała swoją działalność
w Stowarzyszeniu. Chciała tylko pomóc skrzywdzonemu
dziecku, a zyskała kogoś, komu bez reszty mogła
zaufać. ,,Młodsza siostra’’ wypełniła lukę w jej życiu,
z której istnienia Anna nie zdawała sobie dotąd sprawy.
Jaye podniosła oczy znad listu.
– Masz rację. Ten facet to drań.
Anna aż pochyliła się, jakby przygnieciona ciężarem
tych słów.
– Jesteś pewna?
– Chciałaś, żebym powiedziała, co o tym sądzę.

background image

– A co masz na myśli, mówiąc ,,drań’’?
– Trudno powiedzieć. – Jaye wzruszyła ramionami.
– Może to zwyczajny pijak, a może zboczeniec,
który powinien siedzieć za kratkami.
Mówiła niby obojętnym tonem, ale Anna wyczuła
całą jej gorycz.
– Zostawiasz mi spory wybór – bąknęła.
– Nie jestem pieprzonym psychologiem. – Jaye
oddała jej list. – Moim zdaniem koniecznie powinnaś
jej odpisać.
Anna zagryzła wargi. Brakowało jej pewności siebie,
którą miała jej młoda przyjaciółka.
– Jestem dorosła, a ona to tylko dziecko. Boję się
komplikacji. Nie chcę, żeby jej rodzice oskarżyli mnie,
że się wtrącam. I nie mogę, tak po prostu, zapytać, czy
ojciec ją zamyka.
– Powinnaś jednak coś wymyślić. – Jaye wytarła
usta serwetką. – Minnie potrzebuje przyjaciółki.
Anna zmarszczyła czoło, nie bardzo wiedząc, co
robić. Z jednej strony bała się wtrącać w cudze sprawy,
zwłaszcza że dużo słyszała o przeróżnych dziecięcych
28
fantazjach, ale z drugiej strony wiedziała, że Minnie jej
potrzebuje. Wgłębi duszy zgadzała się z Jaye. Powinna
coś z tym zrobić.
– Przepraszam, czy będziesz kończyć swoje ciastko?
– Głos dziewczyny dobiegł do niej z bardzo
daleka, jakby z zaświatów.
Anna przesunęła talerzyk w jej stronę.
– Nie. Możesz dokończyć. – Powoli wracała do
rzeczywistości. – Ostatnio jesteś ciągle głodna. Byłam
pewna, z˙e Fran jest dobrą kucharką.
Chodziło o zastępczą matkę Jaye.
– Coś ty! Chyba sobie żartujesz! – Jaye aż się
skrzywiła. – Nie ma takiej potrawy, której nie potrafiłaby
zepsuć!
Anna zaśmiała się krótko.
– Ale jest chyba w porządku, prawda?
Jaye uniosła w górę ramiona.
– Jasne, może być. Gdyby tylko tak często nie
latała na miotle i przestała polować na małe dzieci
podczas pełni.
– Bardzo zabawne, mądralo.
Anna lubiła zastępczą matkę Jaye, chociaż też coś
w niej ją niepokoiło. Fran za bardzo się starała, jakby
chciała samą siebie przekonać do idei adopcji. Jakby

background image

nie była pewna swych uczuć.
Mimo obaw miała nadzieję, że Jaye polubi Fran
Clausen i jej męża, Boba.
Po chwili wyszły z kawiarni ,,CC’’ i skierowały się
w głąb Dzielnicy Francuskiej.
– No, a jak w ogóle ci idzie? – spytała Anna.
– W szkole czy w domu?
– I tu, i tu.
29
– W szkole wszystko w porządku. W domu też.
– Następnym razem oszczędź mi tych wszystkich
szczegółów. Czuję się zagubiona...
Dziewczyna pokazała zęby w uśmiechu.
– Proszę, proszę, nie wiedziałam, że stać cię na
sarkazm. Ekstra!
Obie się roześmiały. Szły dalej, zatrzymując się co
jakiś czas przed wystawami. Anna uwielbiała mieszaninę
zapachów, widoków i dźwięków charakterystycznych
dla tej części miasta. Było w tym coś dekadenckiego,
prowokacyjnego i zarazem eleganckiego, ale
czasami też krzykliwego. Przewijały się tu tłumy
zarówno turystów, jak i miejscowych, nie wyłączając
ulicznych grajków i innych performerów. To miejsce
od razu ją urzekło.
– Popatrz no. – Jaye przystanęła przed kolejną
wystawą, na której znajdowały się sztuczne futra
w czarno-białe paski. – Czy to jakaś nowa moda?
– Mhm – potwierdziła Anna. – Chciałabyś przymierzyć?
– Pod warunkiem, z˙e dadzą mi je potem za darmo.
– Jaye potrząsnęła głową. – Zresztą i tak nie pasuje do
koloru moich włosów.
Anna zerknęła na dziewczynę.
– Powoli zaczynam się przyzwyczajać do tego, że
jesteś ruda – rzuciła. – Najlepsze w tym jest to, że teraz
naprawdę wyglądamy jak siostry.
Jaye zarumieniła się, jakby to był komplement.
Ruszyły dalej. Dziewczyna co jakiś czas zerkała na
przyjaciółkę. Chyba coś ją dręczyło.
– Czy wspominałam ci o tym wariacie, który szedł
za mną?
30
Anna stanęła i spojrzała z niepokojem na ,,młodszą
siostrę’’.
– Ktoś cię śledził?
– Tak, ale mu uciekłam.
– Kiedy to było? Gdzie?

background image

– Wczoraj. Szłam po szkole do domu.
– Widziałaś go już wcześniej?
Jaye wzruszyła ramionami.
– Zobaczyłam tylko, z˙e to facet. Pewnie jakiś stary
zboczeniec. Nie ma o czym mówić.
– A właśnie z˙e jest! Powinnaś powiedzieć o tym
Fran, a ona musi skontaktować się z...
– Hej, Anno! Stop! Gdybym wiedziała, że tak
zareagujesz, nic bym ci nie powiedziała.
Anna wciągnęła głęboko powietrze. Nie chciała
płoszyć Jaye. Wiedziała, że jako dziecko ulicy nie
dawała się nabierać na jakieś proste sztuczki. Zdarzało
jej się nawet pomieszkiwać w opuszczonych ruderach,
co wprawiało Annę w stan osłupienia, gdy tylko o tym
pomyślała.
– Przepraszam – wymamrotała. – Starsze osoby
przejmują się byle czym.
– Wcale nie jesteś stara – gwałtownie zaprotestowała
dziewczyna.
– Na tyle, by nalegać, żebyś natychmiast zgłosiła
się na policję, jeśli jeszcze raz zobaczysz tego człowieka.
Zgoda?
Jaye zawahała się, a potem skinęła głową.

Zgoda.

ROZDZIAŁ TRZECI

Czwartek, 11 stycznia
Irish Channel

Oficer śledczy Quentin Malone wszedł do tawerny
,,U Shannona’’, pozdrawiając paru znajomych policjantów.
Dla wielu nowoorleańczyków czwartek stanowił
już początek weekendu i różnych, związanych
z nim zabaw. Korzystały na tym przede wszystkim
różne kluby, bary i restauracje z Crescent City, jak
czasami nazywano Nowy Orlean. Tawerna ,,U Shannona’’
nie była tu wyjątkiem.
Znajdowała się w części miasta zwanej na cześć
irlandzkich osadników i Irish Channel, czyli Kanałem
Irlandzkim. Bywali tu robotnicy i policjanci. Siódmy
Wydział Nowoorleańskiej Policji, w skrócie SWNP,
uznał knajpę ,,U Shannona’’ za swoją.
Shannon McDougall, właściciel tawerny i były murarz
z łapskami wielkości bochenków chleba, nie miał nic
przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Dzięki temu nie miał

background image

tu żadnych rozrób. Gangsterzy, handlarze narkotyków
i prostytutki unikali jego lokalu i w ogóle tej ulicy. Żeby się
32
za to odwdzięczyć, nie chciał żadnych pieniędzy od
stałych bywalców w mundurach. Inaczej traktował rekrutów.
Nowi chłopcy musieli sobie zasłużyć nie tylko na
oficerskie szlify, ale i darmowe drinki. Te zasady nie
dotyczyły jednak napiwków, które dawali zarówno nowi,
jak i starzy policjanci, mundurowi, jak i tajniacy w rodzaju
Malone’a.
Oczywiście należał on do stałych bywalców knajpy.
Mimo że miał zaledwie trzydzieści siedem lat,
służył w policji już szesnasty rok i był śledczym
pierwszej kategorii. Wiele osób z jego rodziny pracowało
w SWNP: dziadek, ojciec, trzech wujów i jedna
ciotka. Z sześciorga rodzeństwa Quentina tylko dwoje
zdecydowało się na inny zawód. Patrick został programistą,
a najmłodsza, Shauna, studiowała w college’u
sztuki piękne.
Quentin ruszył w stronę baru, żeby zamówić piwo.
Zaraz przechwyciła go pewna siebie barmanka, dwudziestotrzyletnia
dziewczyna z króciutkimi, najeżonymi
blond włosami. Od dawna nie kryła tego, z˙e chętnie
by się z nim umówiła, ale Quentin nie miał zamiaru
chodzić na randki z osobami w wieku swojej siostry.
Zawsze wydawało mu się, że Shauna jest od niego
dużo młodsza i czułby się głupio z kimś równie mało
dojrzałym.
– Cześć, Malone. – Barmanka uśmiechnęła się do
niego. – Dawno cię tu nie było.
– Miałem trochę pracy. – Pocałował ją w policzek.
– A co u ciebie, Sandie?
– Wszystko w porządku. Nawet napiwki się ostatnio
poprawiły. – Zerknęła w stronę zasiadających
w jednej z lóż gości. – Muszę iść. Zaczekasz?
33
– Jasne, Sandie.
Ruszyła do stolika, ale jeszcze obejrzała się przez
ramię.
– Był tutaj John. Prosił, żebyś zadzwonił do mamy.
Quentin roześmiał się i skinął głową. John był
najstarszym z rodzeństwa i sam siebie mianował
strażnikiem klanu Malone’ów. Gdy tylko któreś z nich
miało problem, mogło walić do niego jak w dym. On
też rozsądzał wszelkie spory wewnątrz rodziny i łagodził
kryzysy. Teraz zapewne uznał, że Quentin ostatnio

background image

stanowczo zbyt często unikał niedzielnych rodzinnych
obiadków.
– Dzięki, Sandie. Na pewno to zrobię.
Podszedł do baru. Shannon już napełnił kufel pieniącym
się, bursztynowym płynem.
– Na koszt firmy.
– Dzięki, Shannon. Widziałeś może Terry’ego?
Pytał o swego partnera, Terry’ego Landry’ego.
– Jest tutaj. – Barman wskazał salę z bilardem.
– Zaczynał właśnie nową grę. Zdaje się, że ma jakieś
problemy, prawda?
Quentin skinął głową. Shannon miał rację. Jego
współpracownik nie mógł jeszcze dojść do siebie po
tym, jak żona wyrzuciła go z domu, twierdząc, z˙e nie
może już znieść takiego życia. I to po dwunastu latach
małżeństwa!
Jednak Quentin nie wątpił, że miała rację. Trudno
wytrzymać z policjantem, zwłaszcza że Terry był
porywczy i zmienny. Ale dbał też o dzieci i kochał
swoją żonę, a to wcale nie było mało.
Terry przyjął fatalnie ten cios. Czuł się skrzywdzony
i tęsknił za dziećmi. Zaczął pić, mało spał
34
i zachowywał się nieobliczalnie. Współpraca z nim
stawała się coraz trudniejsza.
Jednak Quentin doskonale pamiętał sytuacje,
w których Terry mu pomógł, i teraz przyszła jego
kolej. Partnerzy zawsze muszą trzymać się razem,
powtarzał sobie.
Teraz skinął w stronę sali obok.
– Dobra, pójdę z nim pogadać – mruknął. – Musi
przecież zarobić na alimenty.
Shannon zaśmiał się, pokiwał głową i zaczął obsługiwać
kolejnego klienta.
Policjant przeszedł do wciąż jeszcze prawie
pustej sali. Za godzinę zabraknie tu miejsc siedzących,
a muzyka będzie wylewać się z szafy
grającej niczym potężne wody Missisipi. Zrobi się
ciemno i duszno od papierosowego dymu, a kilka
par będzie się kręcić w tańcu na zaimprowizowanej
estradzie. Ale na razie panował tu jeszcze
spokój.
Przynajmniej do czasu, dopóki nie stanęła przed
nim Louanne Price. Kobieta o twarzy anioła i ciele
króliczka z ,,Playboya’’. Wielu mężczyzn podarowało
jej swoje serca, ale problem polegał na tym, że bawiło

background image

ją to, iż może je łamać.
Taka właśnie była Louanne. Quentin unikał jej,
ponieważ dbał o zdrowie i uważał, że nawet najwspanialsza
przygoda nie wynagrodzi mu problemów
z sercem czy wątrobą.
Podeszła do niego i zatrzymała się dopiero w momencie,
kiedy ich ciała niemal się zetknęły. Wspięła
się na palce i teatralnym gestem zarzuciła mu ręce na
ramiona.
35
– Malone, kochanie, co mam zrobić, żeby namówić
cię na małe sam na sam?
Posłał jej przepraszający uśmiech.
– Przykro mi, Louanne, ale Dickey mnie zniszczy,
jeśli tylko zauważy, że patrzę tęsknie w twoją stronę.
– Mówił o jej ojcu, który również pracował w SWNP.
– Dlatego mogę cię tylko podziwiać z daleka...
– To byłaby prawdziwa zbrodnia, a przecież powinieneś
z tym walczyć. – Przeciągnęła palcami przez
jego włosy. – Zresztą wcale nie musi o tym wiedzieć.
To będzie nasz sekret.
– Przykro mi, ale w policji nie ma żadnych sekretów.
Czasami nawet żałuję, że nie pracuję w biurze
lub na poczcie. To na razie.
Ruszył dalej, nie oglądając się za siebie. Tak jak
mówił Shannon, Terry zmagał się z bilardem, trzymając
niemal dopalonego papierosa w kąciku ust.
Kiedy się zbliżył, partner uniósł mało przytomne od
alkoholu oczy.
Zdaje się, że spędził tu sporo czasu.
– Dobrze, że już jesteś. Zaraz zacznie się najlepsza
zabawa.
– Tyle że ty z niej nie skorzystasz, bo będziesz już
sztywny. – Quentin wziął krzesło, stojące przy jednym
ze stolików, i postawił na nim nogę. – Wyłgałem cię
przed szefową.
Terry znowu pochylił się nad stołem i chwilę
celował. O dziwo, uderzona bila trafiła do łuzy.
– I co? Powiedziałeś, że wyszedłem do kibla?
– Nie, do Penny. Żeby pogadać.
– Do tej suki?! Niedoczekanie!
Quentin poruszył się niespokojnie na swoim miejscu.
36
Znał Penny Landry dość dobrze. Wiele można
było o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest
suką. Dobrze rozumiał rozgoryczenie Terry’ego, lecz

background image

mimo to nie mógł pozwolić, by tak o niej mówił.
Pociągnął jeszcze łyk piwa, starając się nie okazywać
zdenerwowania.
– Penny chyba uznała, z˙e tak będzie najlepiej. Dla
dzieci i dla niej.
Terry chybił i zaklął pod nosem. Jego przeciwnik,
człowiek, którego Quentin często widywał w tym
miejscu, uśmiechnął się pod nosem i pochylił nad
stołem.
– Po czyjej jesteś stronie, co? – warknął Terry.
– Nie wiedziałem, że muszę być po czyjejś.
– Musisz!
– Penny od wielu lat jest moją przyjaciółką. –Quentin
spojrzał kumplowi prosto w oczy. – Nie pozwolę ci
jej oczerniać.
Terry zrobił się cały czerwony.
– Taki już mój pieprzony los. Mój najlepszy kumpel
mówi mi, że...
– Ósemka i koniec.
Na chwilę umilkli, patrząc, jak mężczyzna uderza
ostatnią bilę. Potem spytał Terry’ego:
– Zagrasz jeszcze raz?
– Nie, dzięki. – Zerknął na Quentina. – Muszę się
napić.
Tylko tego mu było trzeba! I tak ledwo stał na
nogach. Ale Quentin nie mógł mu tego powiedzieć,
przeszli więc do baru.
Wciągu dwudziestu minut pojawiło się tu mnóstwo
nowych osób. Quentin dostrzegł paru znajomych
37
z pracy, a także dwóch swoich braci: Percy’ego i Spencera.
Wtedy wpadł na pewien pomysł i ruszył w ich
kierunku.
– Wiesz co, może pójdziemy gdzieś na kolację.
Zaproszę też braci...
– Nie, do licha! – mruknął Terry. – Wieczór
dopiero się zaczął. Tyle tu moż... – urwał nagle.
Quentin powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem
i zobaczył płomiennorudą kobietę w minispódniczce,
obracającą pupą na wszystkie strony. Unosiła przy tym
ręce, potrząsając złotymi bransoletami. Nie było jasne,
czy tańczy z jednym mężczyzną, ze wszystkimi, czy
tylko się przed nimi popisuje.
A miała czym. Coraz więcej facetów przesuwało
się w jej stronę, wśród nich Quentin i Terry.
Po chwili Quentin zerknął na kobietę.

background image

– Wiesz, Terry, ona wygląda...
– Świetnie. Naprawdę świetnie.
Quentin chciał powiedzieć, że kobieta nie wygląda
na osobę, która umawia się na randki z gliniarzami,
chyba z˙e ma w tym jakiś interes. Nie była bogata, ale
z pewnością chciała być. Ceniła sobie pieniądze,
prestiż i kostiumy od Armaniego.
I na pewno nie będzie chodzić z facetami, którzy jej
tego nie zapewnią. Czyli, między innymi, z policjantami.
Ale dzisiaj, może z nudów, pozwoliła sobie na
mały wyskok.
Znaleźli się tuż koło jego braci. Percy pozdrowił ich
pierwszy:
– Co słychać, braciszku? Cześć, Terry.
Quentin spojrzał na chłopaków. Byli podobni zarówno
do siebie nawzajem, jak i do całej rodziny Malo-
38
ne’ów. Obaj mieli intensywnie niebieskie oczy i czarne
kręcone włosy. Jednak Percy był znacznie szczuplejszy
i wyższy, bo mierzył ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów,
natomiast Spencer wyglądał na boksera wagi
półciężkiej, który niejedno już miał za sobą.
– Co słychać? –mruknął Quentin. –Właśnie próbuję
go odwieść od zrobienia głupstwa. – Wskazał kumpla.
Bracia zerknęli na Terry’ego, a potem na tancerkę.
Percy uśmiechnął się szeroko.
– Tak, niezła sztuka. Ale uważaj, Terror, bo się
sparzysz – rzucił, używając przydomka, który Terry
zyskał w czasie pierwszych lat pracy w policji. – Jak
Spencer parę minut temu.
– Bez komentarza. – Spencer wściekłym wzrokiem
spojrzał na brata.
Terry przygładził włosy.
– To popatrzcie na zawodowca, chłopaki.
Malone’owie gwizdnęli z podziwem, jedynie
Quentin pokręcił z powątpiewaniem głową.
– Sam nie wiem. Miałeś ostatnio mało okazji, żeby
trenować...
Terry spojrzał na niego z pewnym siebie, buńczucznym
uśmieszkiem.
– Prawdziwy podrywacz nie rdzewieje do śmierci
– rzekł bez wahania.
Wysoki i szczupły, z ciemnymi oczami i zabójczym
uśmiechem, nawet w tym stanie rzeczywiście wyglądał
na podrywacza. Żeby było bardziej romantycznie,
potrafił na żądanie wtrącać francuskie zwroty,

background image

które wciąż funkcjonowały w jego kajuńskiej rodzinie.
Terry naprawdę miał styl i Quentin dawał mu pięćdziesiąt
procent szans.
39
Kumpel przecisnął się do rudej i zaczął tańczyć
w rytm muzyki, a ona, kręcąc biodrami, odwróciła się
do niego tyłem.
Terry obejrzał się za siebie. Quentin pokręcił głową,
a jego dwaj bracia zachichotali z uciechy.
Jednak Terry się nie poddawał. Spróbował raz jeszcze,
ale i tym razem kobieta wyraźnie dała mu do zrozumienia,
że nie jest zainteresowana bliższą znajomością.
Za trzecim razem już nie bawiła się w żadne
subtelności. Zatrzymała się, zmierzyła go zimnym
wzrokiem i powiedziała, żeby się odwalił. A potem
odwróciła się, tak przy tym zarzucając biodrami, jakby
chciała pokazać Terry’emu, co stracił.
Ten zrozumiał to po swojemu i wrócił do kolegów
z pewną siebie miną.
– Spodobałem się jej – stwierdził. – Dlatego tak się
drażni. Te rude naprawdę mnie kręcą.
– Jeden zero dla niej – zaśmiał się Spencer.
Quentin raz jeszcze pokręcił głową.
– Lepiej daj spokój – powiedział do Terry’ego.
Ale kumpel nie tracił dobrego humoru.
– Zgrywa niedostępną. Zobaczycie, z˙e zaraz tutaj
przyjdzie.
– Chyba tylko po to, żeby dać ci w pysk. – Percy
spojrzał na starszego brata. – A może ty spróbujesz,
Quentin? Jesteś w tym dobry. Uśmiechnij się do niej,
jak tylko ty potrafisz.
– Nie, dzięki. – Quentin napił się jeszcze trochę
piwa. – Nie lubię dostawać kosza.
– To prawda. – Spencer spojrzał na Terry’ego.
– Słyszałeś kiedyś historię o pannie Davis? Uczyła
angielskiego w naszej szkole.
40
– Nie, tylko nie to – jęknął Quentin. – Opowiadałeś
to już tyle razy.
Terry usiadł na stołku przy barze i na widok
Shannona uniósł dłoń w górę.
– Ale nie przymnie. Chętnie posłucham– zapewnił.
– No cóż – zaczął Spencer – zdaje się, że nasz
braciszek nie spędzał zbyt dużo czasu nad książkami
i pod koniec roku szykowała mu się z angielskiego
wielka pała. Wyglądało to fatalnie. Musiałby uczyć się

background image

w czasie wakacji, a poza tym dostałby lanie od ojca.
Wiesz, jak to jest.
– I to z doświadczenia – mruknął Terry. – Ale ta
historia robi się coraz nudniejsza. I co? Dostał pałę?
Młodsi bracia uśmiechnęli się tajemniczo.
– Nie. Podobno Quentin wypróbował na niej swój
diabelski uśmiech.
– Diabelski uśmiech? – Quentin wywrócił oczami.
– A kto musiał...?
– Jestem pewny, z˙e chodziło nie tylko o uśmiech
– przerwał mu Spencer. – Ale Quentin uparcie nie chce
się do tego przyznać.
– To prawda? – Terry spojrzał na niego z ogromnym
zdziwieniem. – Uwiodłeś nauczycielkę, żeby
dostać promocję?
Quentin popatrzył spode łba na całą trójkę. Miał
pretensję do braci o to, że wyciągnęli tę starą historię,
ale i do siebie za to,że zgrywał kiedyś casanovę. Teraz
było mu po prostu głupio.
– Dajcie spokój, chłopaki. To dawne dzieje i pora
wreszcie dorosnąć.
Cała trójka wybuchnęła śmiechem. Quentin pomyślał,
że dzięki temu przynajmniej udało się opanować sytuację,
41
lecz zauważył, iż Terry co jakiś czas tęsknie spogląda
w stronę rudej. Jednocześnie wydawało mu się, z˙e
kobieta traktuje jego zaloty z coraz większą oschłością.
Miał wrażenie, jakby specjalnie drażniła Terry’ego.
Tańczyła z tymi, którzy chcieli z nią tańczyć. Czasami
z dwoma naraz, ale od Terry’ego ostentacyjnie się
odwracała. Czyżby chciała sprawdzić, ile jeszcze wytrzyma?
Widząc zaciętą minę kumpla, Quentin uznał, że
niewiele. Terry cały się gotował i za chwilę naprawdę
mógł wybuchnąć.
A to oznaczało kłopoty.
Które przyszły wcześniej, niż się spodziewał.
Terry podszedł do tańczących. Ruda zatrzymała się
przed nim i spojrzała mu prosto w oczy.
– Coś nie w porządku? – spytała. – Czemu bez
przerwy się na mnie gapisz?
– Tak, ślicznotko. Nie w porządku – warknął.
– Facet, z którym tańczysz, to mięczak. Chodź tutaj,
żeby poznać prawdziwego mężczyznę.
Quentin zesztywniał, kiedy zobaczył zaciśnięte
pięści rudej. Kobieta przytuliła się do mężczyzny,
z którym przed chwilą tańczyła, a potem spojrzała

background image

wyzywająco na Terry’ego.
– Spadaj, dupku – rzuciła tylko.
Terry skrzywił się, jakby uderzyła go w policzek.
Quentin zaklął pod nosem i pociągnął za rękaw Spencera,
który akurat rozmawiał z barmanem.
– Weź Percy’ego. Mogą być kłopoty – szepnął,
ruszając w kierunku estradki.
– Słyszałeś, co powiedziała? – Partner rudej postanowił
działać. – Odwal się i tyle.
42
Terry nawet na niego nie spojrzał, tylko całą uwagę
i wściekłość skierował na kobietę.
– Co powiedziałaś?! – spytał tak głośno, że prawie
wszyscy go usłyszeli.
Fala podniecenia przebiegła przez barowy tłum.
– Sam słyszałeś, gliniarzu. Jesteś dupkiem, i to
przez duże ,,D’’! – Skierowała kciuk w dół.
Terry wpadł w amok. Chciał się rzucić na kobietę, ale
zawahał się. Zgodnie z prastarym kodeksem honorowym
mógł pobić tylko jej partnera. Zanim jednak do
tego doszło,Quentin zasłonił mężczyznę własną piersią.
Zaślepiony Terry próbował uderzyć, ale Quentin
uchylił się, natomiast Percy i Spencer chwycili agresywnego
kumpla pod ramiona. Wyrywał im się, przeklinając,
ale trzymali go mocno. Nie byli jednak
wstanie go wyprowadzić. Dopiero z pomocą Quentina
zdołali go wywlec przed tawernę.
Chłodne powietrze trochę go otrzeźwiło. Terry ciężko
oparł się o ścianę, patrząc na nich ze zdziwieniem.
Quentin pokazał braciom wzrokiem, żeby sobie poszli.
Kiedy zostali sami, spojrzał na przyjaciela.
– Weź się w garść, Terry. Przecież jesteś policjantem.
Co myślałeś, kiedy...?
– Chyba w ogóle przestałem myśleć – westchnął
Terry i przeciągnął dłonią po twarzy. – Przez tę
dziewczynę. Naprawdę mi dopiekła.
– To żadne usprawiedliwienie. Powinieneś nad
sobą panować. Ta ruda nie jest ciebie warta.
Oczy Terry’ego nagle się zaszkliły, ale szybko
spojrzał w bok.
– To nie ona. Powiedziała... Użyła tego samego
słowa, co... co Penny.
43
Kumpel pochylił się, jakby przygniótł go wielki
ciężar. Quentin poklepał go po plecach.
– Wiem, że ci ciężko – mruknął. – Chodźmy już,

background image

nie ma sensu tam wracać.
– A co mam robić? – żachnął się. – Pójść do domu?
Przecież nie mam już domu. Penny zabrała mój dom
i moje dzieci!
– Penny nie jest twoim wrogiem. Pamiętaj jedno,
na pewno nie odzyskasz jej w ten sposób. Oczywiście
jeśli chcesz ją odzyskać.
Kumpel spojrzał na niego z urazą.
– Jasne, że chcę! Przecież ją kocham!
– Wobec tego musisz jej to okazać. Daj jej kwiaty.
Zaproś na łzawy film i udawaj, z˙e ci się podoba. Zrób
to dla niej.
– Proszę, proszę. – Terry wykrzywił wargi w szyderczym
uśmiechu. – Wielki Malone wie wszystko
o kobietach. Nawet o mojej Penny.
Quentin postanowił zignorować to jawne szyderstwo.
Terry za dużo wypił i wciąż nie mógł do siebie
dojść po rozstaniu z żoną.
– Nie wygłupiaj się. Przecież nie odkryłem prochu.
Wszyscy wiedzą, że tak trzeba robić. Na pewno nie
odzyskasz jej, szarżując niczym ranny byk. Pamiętasz
tamtą piosenkę? Trzeba trochę czułości.
Terry spojrzał na niego z goryczą.
– Co tu się dzieje? Dlaczego...? Skąd...? – Zmarszczył
czoło, jakby się nad czymś zastanawiał. – Dlaczego
Penny tak często zapraszała cię na obiad? Czyżby
było w tym coś więcej...
Quentin zacisnął pięści. Coraz trudniej było mu
panować nad sobą.
44
– Jak wytrzeźwiejesz, będziesz żałował tego, co
powiedziałeś – warknął. – Wybaczam ci ze względu na
twój stan. Ale na tym koniec. Jeszcze jedna taka
uwaga, a cię zostawię. Jasne?
Terry skurczył się żałośnie.
– Boże święty, co się ze mną dzieje? Ta ruda miała
rację. Jestem dupkiem! Tak jak mówiła Penny. Totalne
zero.
– Sam wiesz, z˙e to nieprawda. Za dużo wypiłeś
i teraz się nad sobą użalasz. Pamiętaj tylko, że chcę ci
pomóc.
Kumpel skinął głową i zrobił krok w stronę wejścia
do knajpy.
– Wracajmy tam – powiedział. – Nie chcę, żeby tej
flirciarze wydawało się, z˙e ze mną wygrała.
Dalsza część wieczoru minęła spokojnie. Przyszło

background image

jeszcze więcej ludzi, a ruda chyba się w końcu
znudziła i postanowiła przenieść swoje wdzięki w jakieś
bardziej eksponowane miejsce. Wszyscy zapomnieli
o tym, co przytrafiło się Terry’emu. Quentin
przestał więc zajmować się kumplem, uznawszy, że
nie narobi więcej głupstw. Zobaczył go ponownie
koło drugiej w nocy, kiedy zdecydował się wyjść
z tawerny.
Terry rozmawiał z właścicielem.
– Przykro mi, Shannon – mówił. – Wiem, że nie
powinienem... – Wstał ze stołka i Quentin złapał jego
ramię, żeby go podtrzymać. – Nie powinienem się tak
rzucać.
– W porządku, Ter, nic się nie stało. – Barman
machnął wielką łapą. – Rozumiem, co czujesz. Musiałeś
się jakoś wyładować.
45
Terry potrząsnął głową.
– Nigdy sobie tego nie wybaczę. – Wyswobodził
ramię, zachwiał się i sięgnął do kieszeni, z której wyjął
banknot. – Przyjmij to wraz z moimi przeprosinami.
Quentin spojrzał na nominał, a potem na kumpla.
Pięćdziesiątka? Skąd, do diabła, wziął tyle forsy?!
Shannon pewnie pomyślał to samo, ponieważ przez
chwilę się wahał, ale w końcu włożył banknot do
kieszeni fartucha.
Quentin obrócił się do swoich braci, którzy czekali,
żeby mu pomóc z Terrym.
– No, chłopaki, gdzie zabierzemy tego prawie
śpiącego księcia?
Terry słaniał się i nie bardzo mógł iść. Wreszcie
bracia Malone’owie wsadzili go do auta Quentina.
Kluczyki Terry’ego powędrowały do kieszeni
Spencera.
– Odprowadzisz wóz pod jego dom?
– Dobra. Quen?
Spojrzał bratu w oczy.
– Mm?
– To była pięćdziesiątka, widziałeś?
– Tak. – Quentin zmarszczył brwi.
– Kupa forsy.
Zwłaszcza dla policjanta, który musi płacić alimenty
i wynajmować mieszkanie. Chyba że wziął od kogoś
łapówkę.
– To prawda – odparł.
Mógł dać głowę za to, że jego kumpel jest uczciwy.

background image

Przecież przepracował z nim tyle lat i nigdy... Spojrzał
na zaciekawionych braci, a potem na siedzącego
w wozie Terry’ego.
46
– Zapomnijcie o tym – mruknął. – Jestem padnięty.
Skończmy to szybko.
Z głębokiego snu wyrwał go natarczywy dzwonek
telefonu. Quentin półprzytomnie podniósł słuchawkę.
– Malone, słucham? – Ziewnął.
– Pora wstawać, stary – usłyszał głos dyżurnej
funkcjonariuszki. – Robota.
Quentin zaklął pod nosem. Wezwanie o tej porze
mogło oznaczać tylko jedno.
– Gdzie? – spytał zaspanym głosem.
– W uliczce za tawerną ,,U Shannona’’.
Ta informacja podziałała na niego jak kubeł zimnej
wody. Quentin odrzucił kołdrę i gwałtownie usiadł na
łóżku.
– Powiedziałaś ,,U Shannona’’?
– Tak. Biała kobieta. Nie żyje.
Cholera!
– Mogłabyś przynajmniej udawać, jak bardzo jest
ci przykro.
– Przecież to tylko praca. Każdej nocy mam przynajmniej
kilku nieboszczyków.
Quentin spojrzał na zegarek, zastanawiając się, ile
czasu zajmie mu dotarcie na miejsce zbrodni.
– Dzwoniłaś do Landry’ego?
– Nie. Ty jesteś pierwszy.
– Dobrze, sam go poinformuję.
– W porządku. Powodzenia.
Kobieta odłożyła słuchawkę, a Quentin tylko przycisnął
widełki i wybrał numer Terry’ego.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Piątek, 12 stycznia
godz. 5.45

Miejsce zbrodni przypominało inne, które widywał
w ciągu wielu lat pracy. Zmieniała się tylko pora roku,
płeć i liczba zabitych oraz ilość krwi, lecz zawsze taka
sama była aura tragedii i zapach śmierci. A także ciało,
którego niemy krzyk sprawiał, z˙e Quentin zapominał
o przyziemnych, codziennych sprawach.
Jednak tym razem poczuł się nieswojo, ponieważ

background image

ciało znaleziono w znanym mu miejscu. Shannon na
pewno nie potrzebował tego rodzaju reklamy. Niestety,
ta noc należała do spokojnych i zbrodnia na pewno
znajdzie się na pierwszych stronach gazet. Szkoda.
Quentin wyskoczył z auta. Chodnik był mokry,
powietrze chłodne i wilgotne. Zimno przenikało do
szpiku kości. Uniósł głowę, spoglądając na czarne,
bezgwiezdne niebo, i skulił się. Wiele osób nie znosiło
lata w Nowym Orleanie, on natomiast wolał się smażyć
miesiącami w słońcu, niż marznąć w taki dzień jak
dzisiaj.
48
Być może dlatego, z˙e widywał w pracy zbyt wielu
umarlaków.
Pokazał odznakę mundurowemu policjantowi,
a potem schylił się, żeby przejść pod żółtą taśmą.
– Za zimno dziś nawet na to, żeby umierać – powiedział
oficer, otulając się mocniej połami kurtki.
Quentin pozostawił te słowa bez komentarza. Podszedł
do żółtodzioba, którego ostatnio widywał w towarzystwie
Percy’ego.
– Cześć, Mitch.
Chłopak spojrzał na niego przez ramię.
– Cześć. Ale ziąb, co?
– No, zimno jak w psiarni. Widzę, z˙e przyjechałem
pierwszy.
– Tak. Tylko Johnny był już na miejscu.
– Dotykał czegoś?
– Nie. Sprawdził jej puls i prawo jazdy, a potem
zadzwonił.
– Świetnie. Co tu mamy?
– Biała kobieta. Miała prawo jazdy na nazwisko
Nancy Kent. Wygląda na to, że najpierw została
zgwałcona.
Quentin spojrzał na Mitcha.
– Czy ktoś dzwonił po ekipę medyczną?
– Jest już w drodze.
– Kto ją znalazł?
– Śmieciarz. – Chłopak machnął ręką w stronę
pojemnika na śmieci. Quentin dopiero teraz zauważył
wystające spod niego dwie nogi. Jedna była zupełnie
bosa, a na drugiej tkwił jeszcze zgrabny bucik na
wysokim obcasie. Stopy wyglądały niczym brzuchy
ryb wyrzuconych na czarny asfalt.
49
Quentin poczuł mrowienie na karku i szybko odwrócił

background image

wzrok.
– Oczywiście zanotowałem nazwisko tego śmieciarza
i numer wozu – ciągnął Mitch. – Musiałem go
jednak puścić. Miał sporo roboty, a poza tym znał
przepisy. Mówił mi, że już raz znalazł trupa, jakieś
dziesięć lat temu.
– Dobra. Teraz muszę się tu rozejrzeć, zobaczyć co
i jak. Gdyby pojawił się Terry, od razu przyślij go do
mnie. Jest mi potrzebny.
Quentin podszedł wolno do pojemnika, sprawdzając
uważnie, czy nic nie ma na chodniku. Każdy
najdrobniejszy ślad mógł okazać się decydujący. Następnie,
wiedząc, że i tak tego nie uniknie, przeszedł
dalej. Kobieta leżała twarzą do góry, z otwartymi
oczami i rozrzuconymi nogami. Minispódniczkę miała
naciągniętą na biodra, a majtki w strzępach. Nietrudno
było się domyślić, do czego tutaj doszło. Rude włosy,
niegdyś piękne i wabiące mężczyzn, teraz wyglądały
jak brudna ścierka. Były splątane i częściowo zasłaniały
otwarte usta.
Kobieta z tawerny. Ta, która odrzuciła niewczesne
zaloty Terry’ego.
– Szlag by to... – mruknął pod nosem.
Tej nocy nie mogło się chyba zdarzyć nic gorszego.
Odwrócił się, słysząc za sobą kroki. Terry był
niemal tak blady, jak martwa kobieta.
– Właśnie pojawiła się ekipa techniczna – poinformował,
zacierając zgrabiałe ręce. – Czy ten bydlak nie
mógł...?
– Musimy pogadać – przerwał mu Quentin.
Partner spojrzał na niego, a potem jego wzrok
50
powędrował dalej, za pojemnik. Terry przez chwilę się
zastanawiał, aż wreszcie wydał z siebie odgłos schwytanego
w pułapkę zwierzęcia.
– O kurwa!
– Jeśli nawet była kurwą, to i tak musimy znaleźć
tego, kto ją zabił – mruknął ponuro Quentin, z naciskiem
patrząc na kumpla. – I to szybko.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Piątek, 12 stycznia
Posterunek policji

Dwie godziny później Quentin zastukał do drzwi

background image

biura szefowej. Kapitan O’Shay, szczupła, bystra brunetka
spojrzała na niego i Terry’ego. Wcale się nie
ucieszyła, z˙e widzi ich tak wcześnie rano. Terry
przestąpił nerwowo z nogi na nogę. To spotkanie
mogło się skończyć dla niego albo źle, albo fatalnie.
Kapitan O’Shay nie lubiła, gdy jej ludzie wdawali się
w awantury, i wolała, żeby nie podrywali kobiet, które
ktoś później zabijał.
– Masz chwilę? – spytał Quentin, uśmiechając się
do niej przymilnie.
Jeśli myślał, że ją w ten sposób udobrucha, mógł
sobie darować. Patti O’Shay nie dawała się tak łatwo
podejść. Zdobyła kapitańskie szlify nie tylko dlatego,
że była świetnym policjantem, lecz również
dzięki umiejętności radzenia sobie w typowo męskim
i często szowinistycznym środowisku. Nie tak łatwo
można ją było nabrać na słodkie miny. Prawdę mówiąc,
52
w ich wydziale trudno było o kogoś twardszego
od Patti.
– Sytuacja jest dosyć poważna – dodał zaraz,
widząc wyraz jej twarzy.
Zmarszczyła brwi i skinęła głową. Spojrzała uważnie
najpierw na Quentina, a potem na Terry’ego.
– Kiepsko wyglądacie.
Nie na takie powitanie liczyli.
– Byliśmy, hm... – Quentin chrząknął – ,,U Shannona’’
prawie całą noc.
– Co za niespodzianka. – Założyła ręce na piersi.
– To właśnie tam znaleziono tę dziewczynę?
– Mhm, w uliczce za tawerną.
– Dobrze, co o niej wiecie?
– Nazywała się Nancy Kent – zaczął słabym głosem
Terry. – Miała dwadzieścia sześć lat. Niedawno rozwiedziona.
Zdaje się, z˙e lubiła się zabawić. Od męża dostała
sporo forsy. Zresztą szastała nią wczoraj na prawo i lewo.
– Lekarz uważa, że zginęła między pierwszą trzydzieści
a trzecią – podjął Quentin, widząc niepewną
minę kumpla.
Kapitan O’Shay przez chwilę zastanawiała się nad
tą informacją.
– To znaczy, z˙e zabito ją albo tuż przed, albo tuż po
zamknięciu knajpy – mruknęła. – O tej porze było tam
pewnie mało ludzi.
– Nie powiedziałbym – zaoponował Terry.
– Wszyscy w najlepsze bawili się jeszcze o wpół do

background image

drugiej. Shannon musiał parę razy mówić,że zamyka.
Groził, że wezwie policję.
Nawet się nie uśmiechnęła, chociaż wiedziała, z˙e
wśród klientów było pełno gliniarzy.
53
– Rozmawialiście z Shannonem? – zwróciła się do
Quentina.
– Tak – odparł. – Był naprawdę wstrząśnięty.
Niestety, nic nie widział ani nie słyszał. Tak jak
kelnerki, Sandie i Paula.
– Czy możliwe, że sam to zrobił?
– Nie, raczej nie. Zresztą ma alibi. Do zamknięcia
cały czas stał za barem, a potem odprowadził do
domów obie dziewczyny.
Terry postanowił włączyć się do rozmowy:
– Zwykle sam wynosi śmieci w czasie sprzątania,
ale wczoraj to Sandie i Paula wzięły worki, a on
zamknął lokal.
– O której to było? – zadała kolejne pytanie.
– Między trzecią a dziesięć po trzeciej.
– I z tej trójki nikt nic nie widział?
To wydawało się mało prawdopodobne, dlatego
Quentin zaczął wyjaśniać:
– Ta uliczka jest słabo oświetlona, a Shannon
i kelnerki byli zmęczeni po pracy. Poza tym Sandie
i Paula kłóciły się o jakieś napiwki. No i ofiara była
zasłonięta przez pojemnik na śmieci.
Kapitan O’Shay wahała się przez chwilę, a potem
skinęła głową na znak, z˙e rozumie.
– Co było bezpośrednią przyczyną śmierci?
– Lekarz określił to wstępnie jako uduszenie, ale
czekamy na wyniki sekcji zwłok.
Szefowa zrobiła wielkie oczy.
– Uduszenie? Na ulicy?
– Dziwne, prawda? Ale wcześniej ktoś ją zgwałcił.
Miała podarte majtki i siniaki na biodrach oraz wewnętrznej
części ud.
54
– Czy ekipa techniczna znalazła coś ciekawego?
– Parę włosów i nitki pod jej paznokciami.
Terry poruszył się na swoim miejscu. Nie wyglądał
najlepiej.
– A co z jej byłym mężem? – Szefowa spojrzała na
jego pobladłą twarz.
– To starszy facet – odparł Terry drżącym głosem.
– Rozpłakał się jak dziecko, kiedy mu powiedziałem.

background image

Mówił, że wciąż ją kochał i miał nadzieję, że do niego
wróci.
– Więc miał motyw...
– Ale zero możliwości. – Quentin potrząsnął głową.
– Terry powinien powiedzieć ,,stary’’, a nie
,,starszy’’. Jeździ na wózku i ma pielęgniarkę, która się
nim bez przerwy opiekuje.
– I mnóstwo forsy – dorzucił Terry. – Posiadłość
w Old Metairie. Członkostwo ekskluzywnego klubu.
Te rzeczy. Pewnie do głowy jej nie przyszło, że
pierwsza kopnie w kalendarz.
Kapitan O’Shay spojrzała na niego ostro.
– Miała jakichś... przyjaciół?
– Jeśli nawet, to były mąż nic o tym nie wie
– odparł szybko. – Staramy się to ustalić.
– No dobrze, mamy gwałt i morderstwo. Czyli
normalka. Dlaczego więc mówicie, że sytuacja jest
poważna? O czym jeszcze nie wiem?
Spojrzała na Terry’ego, który skulił się, jakby
chciał się schować do mysiej norki.
– Ee, jak mówiliśmy, byliśmy wtedy w knajpie
Shannona... Ta kobieta tańczyła, ee, bardzo prowokacyjnie.
Robiła z siebie widowisko, jeśli, ee, wiesz, o co
mi chodzi...
55
Patti pokręciła głową.
– Nie, obawiam się, że nie wiem.
Quentin zerknął na kumpla. Miał nadzieję, że nie
walnie teraz z grubej rury. To nie robiło wrażenia na
szefowej, a w każdym razie nie takie, o jakie mu
chodziło... Terry chyba to sobie uświadomił, ponieważ
zaczął z innej beczki:
– Chodzi o to, że zacząłem ją podrywać. Mogłem
być trochę natarczywy...
– A ona odrzuciła twoje zaloty.
– Taa – rzucił przeciągle Terry i trochę się zaczerwienił.
– Za dużo wypiłem i... – urwał, nie bardzo
wiedząc, jak zakończyć.
Patti tylko pokiwała głową.
– I za nic nie chciałeś przyjąć do wiadomości, z˙e jej
nie odpowiadasz?
– No właśnie, piłem praktycznie przez cały wieczór
i mnie poniosło...
Kapitan O’Shay wstała i obeszła biurka. Teraz
miała ich tuz˙ przed sobą. Terry musiał unieść głowę do
góry.

background image

– I myślisz, że to cię usprawiedliwia?
Terry skurczył się jeszcze bardziej.
– Nie, ja tylko...
– Dobrze, że się zgadzamy w tym względzie. Co
było dalej?
– Trochę za bardzo naciskałem. O mało nie pobiłem
się z facetem, z którym tańczyła.
Patti skrzywiła się, słysząc te słowa.
– O mało?
– Tak, Malone mnie uratował.
Przeniosła wzrok na Quentina. Kiedy skinął głową,
56
podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Powoli robiło
się jasno.
– Musicie mi opisać to zdarzenie. Obaj. – Odwróciła
się do nich. – Wiem, z˙e masz problemy
osobiste, Terry – zwróciła się wprost do niego. – Jeśli
chcesz, mogę ci dać urlop.
Landry wstał z miejsca.
– Nie, proszę, nie. Zwariuję, jeśli będę musiał
siedzieć w domu.
Przez chwilę się wahała, ale potem skinęła głową.
– Dobrze. Ale mam nadzieję, że nic takiego już się
nie powtórzy. Nie pozwolę, żebyś naraz˙ał na szwank
dobre imię policji. Jasne?
– Tak jest!
– W porządku. I jeszcze jedno. Oddaję tę sprawę
Johnsonowi i Waldenowi.
– Tym pieprzonym dyskdżokejom?!
– Przecież tak nie można!
Oficerowie Johnson i Walden wciąż mówili o tym,
jak bardzo są podobni do znanych w całym Nowym
Orleanie prezenterów radiowych Waltona i Johnsona.
Niestety podobieństwo ograniczało się wyłącznie do
zbieżności nazwisk, ponieważ nie byli ani zabawni,
ani specjalnie twórczy i znani jedynie z nieudolności,
i to nie tylko w gronie kolegów ze swojego wydziału.
– Możesz już iść, Landry. – Szefowa zignorowała
ich protesty. – Malone, przekażesz sprawę?
– Ależ, Patti... Pani kapitan – poprawił się – z całym
szacunkiem, nie możemy...
Szefowa tylko potrząsnęła głową.
– Musicie wsadzić do kieszeni swoje animozje
– powiedziała rzeczowo. – Przyjrzyjmy się faktom.
57
Nancy Kent nie żyje, a jeden z moich oficerów zalecał

background image

się do niej, jeśli dobrze zrozumiałam, dość obcesowo,
na krótko przed jej śmiercią. Wszyscy to widzieli, więc
od razu staje się podejrzanym. Jasne więc, z˙e nie mogę
pozwolić, aby w tej sytuacji prowadził śledztwo!
Popatrzyła z kolei na Quentina.
– Absolutnie też nie chcę, żeby zajmował się tym
jego partner, a zarazem bliski kumpel. Przecież prasa
natychmiast oskarży nas o stronniczość! – zakończyła
z całą mocą.
– A jeśli uda się oczyścić Terry’ego?
– Wtedy już pewnie zakończy się całe śledztwo.
Jeśli nie, to... pogadamy.
Ale nie róbcie sobie za dużych nadziei, dopowiedział
za nią w duchu Quentin.
Kapitan O’Shay znowu stanęła za swoim biurkiem.
Obaj zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Quent, chciałabym jeszcze z tobą porozmawiać.
– Terry zatrzymał się przy drzwiach. – W cztery oczy
– dokończyła.
Po chwili zostali sami.
– Jak rozumiem, Terry podał mi dokładny opis
zdarzeń. – To było raczej stwierdzenie niż pytanie.
– Jak najbardziej.
– A co było potem?
– Siedzieliśmy w knajpie. Odwiozłem go do domu
trochę po drugiej.
– Nie mógł prowadzić?
– Miał nawet problemy z chodzeniem.
– I jesteś na sto procent pewny, że nie zabił tej
kobiety?
– Tak, do licha! – Quentin uciekł jej wzrokiem.
58
– Przecież nie mógł tego zrobić! Poza tym był tak
pijany, że nie dałby jej rady.
Pani kapitan milczała przez chwilę, rozważając to,
co usłyszała.
– Dobrze, przyjmuję te wyjaśnienia. Ale będę go
obserwować. Nie mogę pozwolić, żeby chociaż cień
podejrzenia padł na jednego z moich oficerów.
– Terry powoli dochodzi do siebie...
Pokręciła głową.
– Przecież widzę, że wcale nie dochodzi – powiedziała
rzeczowo. – Zresztą sam wiesz o tym najlepiej.
Tylko uważaj, bo jeszcze ciebie wciągnie w swoje
sprawy.
Pochyliła głowę nad papierami na znak, że uważa

background image

spotkanie za skończone. Quentin podszedł do drzwi,
a potem jeszcze obejrzał się za siebie.
– Patti. – Uniosła głowę. – Pozdrów ode mnie wuja
Sammy’ego.
Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
– Lepiej sam to zrób. I zajrzyj do mojej siostry.
Słyszałam od Johna, że ją zaniedbujesz.
Malone zaśmiał się i przyłożył palce do czoła.
– Tak jest!
Czasami sam nie wiedział, czy jest w domu, czy
w pracy.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Piątek, 12 stycznia
Przedmieścia

Tępy ból rozsadzał czaszkę doktora Beniamina
Walkera. Mimo to usiłował się skoncentrować na
pacjencie, który właśnie opowiadał mu o swoich
dwuznacznych odczuciach dotyczących śmierci niedawno
zmarłej matki. Ben spotykał się z nim już od
trzech miesięcy i do tej pory udało mu się jedynie
rozpoznać część problemów związanych z jego potwornym
dzieciństwem.
– To nie w porządku, panie doktorze. Przecież
była moją matką. – Pacjent zaczął nerwowo miętosić
ręce. – Jak to tak? Powinienem chyba coś czuć,
prawda?
– A jak sądzisz, co takiego powinieneś czuć, Rick?
Może mi powiesz?
Mężczyzna podniósł przekrwione oczy.
– Brak. Pustkę. Żal. Wściekłość. Sam nie wiem,
ale chyba właśnie coś takiego.
Ben pochylił się w jego stronę.
60
– Wściekłość to bardzo mocne uczucie. Jedno
z najmocniejszych.
Pacjent spojrzał na doktora Walkera niewidzącym
wzrokiem.
– Wściekłość? Przecież... przecież nic nie mówiłem
o wściekłości.
– Mówiłeś.
– Niemożliwe. Ja kochałem mamę.
– To zupełnie zrozumiałe, że możesz być na nią
zły. Nawet wściekły.

background image

– Naprawdę? – Mężczyzna odetchnął z ulgą.
– Dlatego, że mnie opuściła?
– Pewnie częściowo. – Ben złożył ręce, bardzo
dbając o to, żeby jego twarz nie zdradzała żadnych
emocji. – Ale w grę mogą wchodzić inne sprawy.
– Jakie sprawy? Co chce pan powiedzieć?
– Zastanów się nad tym, Rick. To ty powinieneś mi
o tym powiedzieć.
Ben oparł się o tył krzesła i czekał w milczeniu.
Chciał, żeby pacjent przemyślał tę sprawę, a potem
uznał, że nie jest w stanie dłużej znosić ciszy. Miał
nadzieję, ze Rick Richardson zacznie pewnego dnia
mówić, a wtedy wyrzuci z siebie najgorsze, najpotworniejsze
rzeczy. Ben zdiagnozował go jako mizogina,
człowieka czującego nieodpartą wrogość do wszystkich
kobiet. Wynikało to z kłótni z żoną, z nastawienia
do szefowej, jak i w ogóle z całej ,,mowy ciała’’, która
wyraźnie i zupełnie jednoznacznie zmieniała się, kiedy
zaczynał mówić o przeciwnej płci.
Ben podejrzewał, że bierze się to przede wszystkim
z zadawnionych pretensji do matki, ale pacjent nie
tylko nie chciał, ale po prostu jeszcze nie mógł się do
61
tego przyznać. Jej śmierć niczego nie załatwiła, a do
dawnych pretensji doszło ogromne poczucie winy.
Rick mógł skierować te złe emocje do wewnątrz albo
na zewnątrz.
W każdym przypadku mogło się to okazać destrukcyjne
i doktor Walker obawiał się, że najtrudniejsze
zadanie jest jeszcze przed nim.
– Moja mama była naprawdę dobra. – Pacjent
przybrał nagle obronny ton. – Była naprawdę kochającą
i dobrą matką.
– Tak sądzisz, Rick?
Richardson zerwał się na równe nogi i zacisnął
pięści. Niebieska żyłka pulsowała gwałtownie na jego
skroni.
– Co to, do diabła, ma znaczyć?! Przecież pan jej
nie znał! Nie ma pan pojęcia, co nas łączyło!
– Wiem to, czego dowiedziałem się od ciebie, Rick
– mruknął. – I bardzo chciałbym dowiedzieć się
więcej.
Richardson patrzył na niego przez chwilę, a potem
odwrócił głowę.
– Nie chcę o niej teraz rozmawiać.
Ben obserwował pacjenta, który zaczął nerwowo

background image

krążyć po pokoju.
– Czemu nie? – spytał.
Mężczyzna obrócił się w jego stronę.
– Bo nie! To powinno wystarczyć. Ciągle się pan
mnie czepia. Tak jak moja żona i mat... O cholera!
– Więc matka się ciebie czepiała, Rick?
Pacjent zaczerwienił się aż po korzonki włosów.
– Przecież mówiłem, że nie chcę teraz o niej
rozmawiać.
62
– Dobrze. Mamy jeszcze trochę czasu. Powiedz,
o czym chcesz porozmawiać?
Jak było do przewidzenia, mężczyzna wybrał temat
budzący znacznie mniejsze emocje i zaczął opowiadać
o swojej pracy. Jednocześnie wciąż krążył po pokoju.
Ben, który go śledził, w pewnym momencie dostrzegł
swoje odbicie w dużym, antycznym lustrze, które
kupił, żeby uczcić dwudziestego piątego pacjenta.
Dwudziestego piątego! Jeszcze półtora roku temu
pracował w zgranym zespole, gdzie miał zapewnione
spokojne miejsce pracy. Zrezygnował z tego wszystkiego,
żeby pojechać za swoją matką do Nowego Orleanu.
Jej decyzja była dla niego szokiem. Nagle zdecydowała
się przenieść, a potem jeszcze wmawiała mu, że
to był jego pomysł. Jednak w końcu musiał przyznać,
że dzięki temu mógł się nareszcie zorientować w sytuacji
matki.
Po przyjeździe na miejsce miał trochę czasu i mógł
się jej lepiej przyjrzeć. Dostrzegł niepokojące sygnały,
których nie widział albo nie chciał widzieć wcześniej.
Testy jednoznacznie wykazały, że ma początki choroby
Alzheimera.
To był kolejny szok. Poczuł gwałtowne wyrzuty
sumienia z powodu swoich zaniedbań. Powinien był
wcześniej zauważyć niepokojące objawy. Jest w końcu
lekarzem! Powinien był wcześniej rozpoznać symptomy.
Matka od dawna myliła ludzi i zdarzenia, często
zapominała o różnych sprawach. Jednak Ben kładł to
na karb roztargnienia. Przecież wiele osób postępowało
tak samo.
Ale musiał stawić czoło prawdzie. Nie mógł wmawiać
sobie, że jest po prostu roztargniona.
63
Pół roku po przenosinach do Nowego Orleanu
zdołał ją przekonać, że będzie jej lepiej, kiedy znajdzie
się pod stałym nadzorem.

background image

– Znowu myślałem o umieraniu.
Ben wyprostował się i ponownie skupił wyłącznie
na pacjencie. Nie powinien myśleć o swoich sprawach
w czasie terapii.
– Opowiedz mi o tym, Rick.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Nie ma tu nic do opowiadania.
– Gdyby nie było, tobyś o tym nie wspominał. Czy
myślałeś o własnej śmierci, czy tylko wyobrażałeś
sobie świat bez ciebie?
– Po prostu... zniknąłem. Nagle okazało się, z˙e
mnie nie ma.
Ben odetchnął z ulgą. Oczywiście nie należało
lekceważyć tego rodzaju myśli, ale z drugiej strony nie
wskazywały one na bezpośrednie zagrożenie pacjenta.
Rick myślał już wcześniej o śmierci, wtedy, kiedy
przechodził największe stresy.
– I jak się wtedy czułeś?
– Byłem zły. – Rick przystanął i spojrzał na Bena.
Jego przystojna twarz wykrzywiła się pod wpływem
gniewu, a może bólu. – Nikt tego nie zauważył. Nikogo
to nie obchodziło. Po prostu wszyscy dalej się bawili.
Zabawa. Życie. Ben doskonale to rozumiał. Poprawił
się na swoim miejscu.
– Przypomina to twoje odczucia dotyczące śmierci
matki. Ciekawe, prawda? Gniew i poczucie izolacji,
ale też brak jednoznaczności. Swoista nie definiowalność
emocji. Przemyśl to wszystko. Porozmawiamy
o tym w czasie następnej sesji.
64
Ben wstał, dając w ten sposób znak,że czas
pacjenta minął. Odprowadził Ricka do drzwi i życzył
mu dobrej nocy.
Patrzył jeszcze, jak wychodzi, a potem z uśmiechem
wrócił do poczekalni. Richardson był dzisiaj
jego ostatnim pacjentem. Musiał jeszcze przejrzeć
notatki i uporządkować biurko, a potem będzie mógł
nareszcie odpocząć. Dwa wolne dni! Tego właśnie
potrzebował.
Chciał poświęcić ten czas swojej książce. Było to
popularnonaukowe opracowanie, dotyczące wpływu
traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa na osobowość
jego pacjentów.
Po raz pierwszy pomyślał o niej, kiedy pracował
jako psycholog w klinice w Atlancie. Leczył wtedy
nieodpłatnie pacjentów. Umocnił się jeszcze w swoim

background image

postanowieniu, kiedy zajął się pacjentami z grupy
Peachtree Road. Byli to zupełnie inni ludzie, a mimo to
zaobserwował u nich podobne prawidłowości jak u pacjentów
z kliniki.
Wówczas zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po
pierwsze, że przemoc dotykała dzieci z bardzo różnych
rodzin, niezależnie od ich zamożności czy rasy.
Po drugie, z˙e efekty tych strasznych doświadczeń są
przewidywalne i ujawniają się w późniejszych, dorosłych
patologiach. Zaczął studiować fachowe książki
na ten temat i czytać opisy poszczególnych przypadków
dostępne w szpitalach.
Po tych wszystkich badaniach Ben nareszcie zrozumiał,
jak powinna wyglądać jego książka. Wiedział,
że nie będzie to ani pierwsza, ani ostatnia pozycja na
ten temat, dlatego chciał, żeby była dostępna dla jak
65
najszerszej publiczności. W duchu liczył na to, że
może ona mieć zarówno edukacyjne, jak i terapeutyczne
działanie.
Kiedy zaczął ją pisać, stała się jego obsesją. Poświęcał
jej tyle czasu, ile tylko mógł.
Wychodząc z gabinetu, raz jeszcze spojrzał na
swoje odbicie w antycznym lustrze. Obraz zamigotał
i Ben zatrzymał się zadziwiony. Przez ułamek sekundy
wyglądał jak ktoś zupełnie inny.
Tylko kto, na miłość boską? Potrząsnął głową. Tak
jak jego pacjent? Jak Rick Richardson?
Uśmiechnął się do siebie, myśląc o znerwicowanym
młodym człowieku. On miałby wyglądać jak ten
przystojniak Richardson?! Mógł tylko o tym marzyć!
Przez chwilę patrzył na swe odbicie. Średni wzrost,
średnia budowa i taka sama uroda. Brązowe oczy.
I okulary, które sprawiały, z˙e wyglądał jak mól książkowy,
którym był w istocie.
Nie, nie wygląda na podrywacza. I nigdy nim nie
będzie. Kobiety nie mdlały na jego widok.
Wcale za tym nie tęsknił. Wiedział, że jest inny.
Oczytany, opanowany, troskliwy. Kiedyś, kiedy znajdzie
odpowiednią partnerkę, ożeni się i będzie dbał
o rodzinę.
Czuł się dobrze, będąc tym, kim był. Nigdy nie
żałował swoich wyborów.
Uśmiechnął się kwaśno do swego odbicia, a potem
zgasił światło i wyszedł z gabinetu. Następnie zamknął
drzwi na klucz. To wszystko. Nie miał nawet recepcjonistki,

background image

ponieważ jej nie potrzebował. Sam umawiał
się na spotkania, automatyczna sekretarka nagrywała
wszelkie niezbędne informacje, zaś program komputerowy
66
doskonale radził sobie z księgowością.
Z przedstawicielem firmy ubezpieczeniowej spotykał
się raz w roku. W niczym nie przypominało to pracy
w Atlancie, gdzie miał bogato wyposażone biuro,
a administracja rozrosła się aż do dwudziestu osób.
Jednak tak naprawdę wcale mu tego nie brakowało.
Wolał pracować sam.
Oczywiście niedługo będzie musiał kogoś zatrudnić,
starał się jednak odwlec ten moment. Jego gabinet
znajdował się tuż przy mieszkaniu w Garden District,
miał tylko oddzielne wejście. Ben czuł, z˙e obca osoba
zepsuje klimat intymności, który otaczał to miejsce.
Lecz życie miało to do siebie, że nieustannie
przynosiło zmiany. Już dawno pogodził się z tą oczywistą,
wręcz banalną prawdą.
Ben podszedł do stolika w poczekalni, żeby poprawić
leżące na nim pisma. Dopiero wówczas zauważył
jasnożółtą kopertę, leżącą na jednej z poduszek
kanapy. Podniósł ją. Jego nazwisko znajdowało się
w lewym górnym rogu. Poza tym nie było na niej
stempli ani znaczków.
Otworzył ją zaciekawiony. Wewnątrz ktoś umieścił
grubą książkę autorstwa niejakiej Anny North. Kiedy
odwrócił ją, żeby przeczytać notkę z tyłu okładki
i dowiedzieć się czegoś o autorce, jakaś kartka wypadła
na podłogę. Ben kucnął i przeczytał:
Jutro o piętnastej. E! Entertainment Network.
Zaintrygowany ściągnął brwi. Kto dał mu tę książkę ?
I dlaczego?
Zaczął ją przeglądać, ale nie znalazł odpowiedzi na
żadne z tych pytań. Książkę określono jako dramat
psychologiczny z elementami sensacji. Wydawało mu
67
się logiczne, że któryś z jego pacjentów przyniósł ją
dla niego i zapomniał o tym powiedzieć. Być może
ktoś przyszedł z nią, kiedy miał akurat sesję, i nie
chciał mu przeszkadzać...
Zaczął przypominać sobie zdarzenia mijającego
dnia. Miał dzisiaj sześciu pacjentów. Żaden z nich nie
miał powodów, żeby ją tutaj zostawiać. Więc może
ktoś z zewnątrz?
Tylko po co?

background image

Tajemnica, pomyślał, przypomniawszy sobie rekomendację
z okładki, i uśmiechnął się do siebie. Będę
o niej czytał, jednocześnie usilnie starając się ją
rozwiązać. Dobry chwyt, by zaintrygować psychologa.
Zacznie już jutro o trzeciej od obejrzenia programu
na Kanale E!

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Sobota, 13 stycznia
Dzielnica Francuska

Anna przyjechała do domu po przedpołudniowej
zmianie w,,Perfect Rose’’. Było parę minut po drugiej.
Zadrżała z zimna i spojrzała na szare niebo. Miała
nadzieję, z˙e wkrótce pojawi się słońce, które rano
zapowiedział meteorolog ze stacji Kanał 6. Zima
dopiero się zaczęła, a ona już chciała, żeby skończyła
się jak najszybciej.
Po czwartkowym spotkaniu z Jaye wróciła do
pracy, trochę zaniepokojona tym, z˙e ktoś szedł za jej
podopieczną. Miała nawet zamiar zadzwonić do matki
dziewczyny albo na policję, ale w końcu dała temu
spokój. Po pierwsze Jaye wpadłaby we wściekłość,
gdyby się o tym dowiedziała, a po drugie sama
obiecała pójść na posterunek, gdyby powtórnie zobaczyła
swego prześladowcę. Anna nie była szczególnie
zadowolona z takiego rozwiązania, ale postanowiła na
razie się w to nie mieszać.
Wyjęła klucze z torebki. Poza Jaye martwiła się
69
jeszcze o Minnie, którą, jeśli wierzyć jej słowom,
w dziwny sposób traktował tajemniczy ,,on’’.
Ponieważ Jaye była zdania, że dziewczynka potrzebuje
przyjaciółki, Anna odpisała na jej list. Starała
się utrzymać go w lekkim, plotkarskim tonie, a jednocześnie
zadać parę istotnych pytań dotyczących rodziny
i przyjaciół Minnie. Miała nadzieję, że zrobiła to
delikatnie, chociaż wiedziała, że gdyby list dostał się
w ręce rodziców dziewczynki, bez trudu zrozumieliby
jej intencje.
I zjawili się u niej, żeby powiedzieć, co o tym
wszystkim myślą.
Anna stanęła przy furtce prowadzącej na podwórko
i pomachała staremu panu Badeaux. Alphonse Badeaux
spędzał całe dnie przed domem wraz z jednookim

background image

buldogiem, który był co najmniej równie wiekowy
jak on i wabił się Pan Bingle.
Dwukrotnie owdowiały Alphonse wdawał się w pogawędkę
z każdym, kto przechodził koło jego posterunku.
Anna wiedziała, że jeśli będzie potrzebować
informacji o kimkolwiek z sąsiedztwa, powinna się
zwrócić właśnie do niego.
– Dostałaś dzisiaj paczkę – poinformował, wstając
i podchodząc do ogrodzenia. – Widziałem faceta,
który ją dostarczył. Tylko nie wiem, kto ją przysłał. To
w końcu nie moja sprawa.
Anna uśmiechnęła się na te słowa.
– Przerzucił ją przez furtkę? – spytała.
Kiedy adresata nie było w domu, listonosze wrzucali
paczki na podwórko. Teoretycznie był to dobry
pomysł, nie uwzględniał jednak faktu, z˙e z nieba
nieraz kapie deszcz. A ponieważ w Nowym Orleanie
70
zdarzało się to często, Anna zwykle dostawała kompletnie
mokre przesyłki.
– Nie. – Podrapał się po głowie. – Ktoś go wpuścił.
Poszedł do ciebie i zajęło mu to cztery minuty.
Naprawdę nie wiem, kto to był. To w końcu nie moja
sprawa.
– Dzięki, Alphonse, zaraz wszystko sprawdzę.
– Spojrzała na buldoga, siedzącego przed blokiem.
– Jak się miewacie z Panem Bingle’em?
– Całkiem nieźle. – Przeciągnął ręką po twarzy
naznaczonej zmarszczkami i spieczonej słońcem południowej
Luizjany. – Chociaż pogoda ostatnio paskudna.
Po prostu czuję ją w kościach.
– Masz rację – zgodziła się skwapliwie. – Jest tak
wilgotno i zimno.
Sąsiad machnął ręką w stronę psa.
– Ale to zupełnie nie działa na Pana Bingle’a.
Gorąco czy zimno, w ogóle nie zauważa zmian.
Buldog uniósł głowę i popatrzył na nich dobrym
okiem. Anna dotknęła ramienia sąsiada.
– Wpadnijcie kiedyś na filiżankę czekolady. Robię
naprawdę niezłą. Przynajmniej będzie można się rozgrzać.
– Dziękuję, Anno, na pewno przyjdziemy. Idź
teraz zobaczyć, co to za paczka.
Skinęła głową i pożegnała się z sąsiadem.
Weszła na podwórko i zamknęła za sobą furtkę.
Jak wiele starych budynków w Dzielnicy Francuskiej
czy Vieux Carré, jej kamienica została zbudowana

background image

wokół wewnętrznego podwórka. W dawnych czasach
były one porządnie utrzymane, z bujną roślinnością,
i dawały schronienie przed palącym letnim słońcem.
71
Natomiast obecnie pełniły jeszcze jedną ważną rolę,
a mianowicie odgradzały mieszkańców od hałasów
miasta.
Anna weszła po wąskich schodach na drugie piętro.
Zgodnie z tym, co powiedział sąsiad, pod drzwiami
leżała duża koperta. Podniosła ją i otworzyła drzwi.
Rzuciła torebkę na stolik w przedpokoju i zerknęła
ciekawie na przesyłkę. Widniał na niej jej adres, ale
brakowało nazwiska nadawcy czy choćby nazwy firmy
przewozowej.
Dziwne, pomyślała. Wyjęła z koperty kasetę z napisem:
,,Wywiady Savannah Grail’’.
No tak, mama, pomyślała Anna i uśmiechnęła się.
Oczywiście. Kiedy rozmawiała z nią ostatni raz, matka
wspominała, że jej agent ma dla niej parę propozycji.
Być może zaraz je pozna.
Włączyła telewizor i wsunęła kasetę do odtwarzacza,
a potem poszła do kuchni po wodę mineralną
i krakersy. Anna wiedziała, jak bardzo jej matka
tęskniła za pracą. Brakowało jej scenicznych świateł
i uwielbienia publiczności. Wciąż, mimo nieubłaganych
wyroków kalendarza, pragnęła być gwiazdą,
chociaż tak naprawdę kiedyś była zaledwie gwiazdką,
a teraz zupełnie się nie liczyła w branży.
Zaraz po porwaniu Anny matka znowu dostała wiele
ciekawych propozycji. Nie starczyło tego jednak na
długo i jej dogasająca kariera wróciła do uprzedniego
stanu. Miała wtedy czterdzieści pięć lat. W tym czasie
hollywoodzkie symbole seksu zamieniały się w filmowe
mamy i babcie, ale tych ról było mało i dostawały je
wyłącznie najlepsze, oskarowe aktorki. Jej matka,
nawet u szczytu kariery, nigdy do nich nie należała.
72
Niestety, obecnie była już w takim wieku, z˙e mogła
co najwyżej zagrać w jakiejś reklamie albo lokalnym
teatrze.
Trudno jej było się z tym pogodzić, lecz przetrwała
najgorsze czasy. Po rozwodzie z ojcem Anny wyjechała
z Kalifornii i osiadła w rodzinnym Charlestonie
w Karolinie Południowej. Tam wciąż była gwiazdą, bo
wszyscy znali Savannah North, dziewczynę stąd, która
kiedyś zdobyła Hollywood.

background image

Anna uśmiechnęła się do siebie, oczekując na to, co
za chwilę miało pojawić się na ekranie. Gdy tylko
wcisnęła ,,play’’, ujrzała matkę w jedwabnej niebieskiej
garsonce, z diamentami na szyi.
Anna zaczęła pogryzać krakersy w kształcie rybek,
patrząc, jak matka przygotowuje się do wywiadu.
Wciąż jest bardzo piękna, pomyślała. I wciąż ma te
wspaniałe rude włosy, zielone oczy i świetną figurę,
którą podziwiała duża, zwłaszcza męska, część amerykańskiej
widowni.
Osoba, która miała zadawać pytania, zabrała się do
dzieła. Nie było jej widać na ekranie. Anna przypuszczała,
że zobaczy ją później, bo wiele wywiadów dla
telewizji robiono właśnie w ten sposób.
Mężczyzna pytał jej matkę o pracę: o to, jak czuła
się w roli gwiazdy, oraz o sztuki i filmy, w których
występowała. Rozmawiali o Hollywoodzie lat pięćdziesiątych,
o ówczesnych gwiazdach i podbojach
Savannah.
Następnie prowadzący zmienił temat. Zaczął wypytywać
aktorkę o życie osobiste: o rozwód, przenosiny
do Charlestonu i jej jedyną córkę, Harlow Anastazję
Grail.
73
Anna wyprostowała się, słysząc swoje imię. Coś ją
ścisnęło w żołądku. Mężczyzna był nieugięty, mimo
że matka starała się zmienić temat. Przez dobrych parę
minut rozwodził się nad ,,tragicznym porwaniem’’
i jego wpływem na jej małżeństwo i psychikę ,,małej
Harlow’’.
Matka była coraz bardziej zaniepokojona. Anna
musiała przyznać, że mężczyzna świetnie sobie z nią
radził. Jeśli trzeba było, stawał się jej zagorzałym
wielbicielem, żeby po chwili zmienić się w surowego
sędziego albo zblazowanego krytyka. Wiedział, co
robić, żeby uzyskać wszystkie interesujące go informacje.
Posunął się nawet do tego, że stwierdził, iż
dzięki porwaniu córki Savannah miała jeszcze szansę
wystąpić w paru filmach.
To rozzłościło Annę. Od razu domyśliła się, o co
mu chodzi. Niestety, jej mama nie miała o tym
najmniejszego pojęcia. Zaczęła się tłumaczyć, przez
co postawiła się na przegranej pozycji.
Natomiast prowadzący szykował się do ostatecznego
ciosu.
– To naprawdę straszne, że Harlow nigdy nie

background image

doszła do siebie po tym porwaniu – zaczął ckliwie.
– Ta dziewczynka miała taką siłę i odwagę. Jakież to
smutne, że wycofała się z życia i zupełnie odeszła
w zapomnienie. Pewnie jako matce trudno się pani
z tym pogodzić.
Savannah wysunęła dumnie podbródek.
– Harlow z całą pewnością nie odeszła w zapomnienie!
– broniła córki. – Jest pisarką i mieszka
w Nowym Orleanie. Jej dwie pierwsze książki miały
bardzo dobre recenzje.
74
Anna poczuła gwałtowne bicie serca. Zrobiło jej
się słabo. Matka za jednym zamachem nie tylko
zdradziła jej zawód, ale też miasto, w którym zamieszkała.
– Pisarką? – powtórzył mężczyzna. – To dziwne,
że nic o niej nie słyszałem. Samo nazwisko Harlow
Grail uczyniłoby ją sławną.
– Wydaje pod pseudonimem. Po tym, co przeszła,
nie chce być w centrum uwagi. Mam nadzieję, z˙e pan
to rozumie.
Prowadzący pełnym współczucia głosem zapewnił
ją, że tak jest w istocie, ale Anna wyczuła w tym jakiś
fałsz.
– Tak, to oczywiste, ale może zechce nam pani
powiedzieć coś więcej o córce. To na pewno zainteresuje
widzów. Przez ponad siedemdziesiąt godzin cała
Ameryka żyła tym porwaniem. Mała Harlow jest naszą
narodową bohaterką. Proszę przynajmniej powiedzieć,
co to za książki.
– Bardzo bym chciała, ale niestety...
– Gdzie wydaje? W Doubleday? A może w Cheshire
House? – Musiał zauważyć po minie matki, że to
był celny strzał. – Cheshire House ma wiele dobrych
pisarek. Czy Harlow jest jedną z nich?
Anna wcisnęła pauzę, czując się tak, jakby ktoś
uderzył ją mocno w pierś. Przez moment nie mogła
oddychać. Czując gwałtowne łomotanie w skroniach,
patrzyła na zastygły obraz matki na ekranie. Zdradziła
prawie wszystko poza jej nowym nazwiskiem i numerem
telefonu. Być może powinna być jej wdzięczna, że
nie wspomniała o pracy w kwiaciarni o nazwie ,,Perfect
Rose’’ i nie podała jej aktualnego adresu.
75
Uspokój się, powtarzała sobie. Nie wpadaj w panikę.
Postaraj się chłodno ocenić sytuację.
Zaczęła oddychać nosem, próbując poukładać sobie

background image

w głowie wszystkie fakty. Nowy Orlean to duże
miasto i mieszka tu wielu pisarzy. Wydawnictwo nie
miało materiałów dotyczących jej poprzedniej tożsamości.
Poza tym w Cheshire House wychodziło
bardzo wiele powieści sensacyjnych i horrorów. Matka
wspomniała o dwóch książkach, ale szczęśliwie nie
powiedziała, kiedy zostały wydane.
A może jednak? Anna wcisnęła ,,start’’. Musiała to
zobaczyć do końca.
Obraz znowu ruszył. Matka wyglądała na zupełnie
zagubioną. Prowadzący podziękował jej i zakończył
wywiad. Nastąpiło powolne wyciemnienie.
Jednak po chwili na ekranie pojawiły się białe
litery. Początkowo nie mogła ich przeczytać, ale potem
ułożyły się w słowa:
Niespodzianka, księżniczko.
E! Dzisiaj o trzeciej.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Sobota, 13 stycznia
godz. 15.10

W sobotę czas biegł tak szybko, że Ben przegapił
kilka pierwszych minut programu. Reportaż przygotowany
przez Kanał E! dotyczył nierozwiązanych zagadek
Hollywoodu. Wyczerpany usiadł wygodnie na
kanapie. Wczoraj w nocy zasnął w czasie przeglądania
materiałów do swojej książki. Pamiętał tylko, że potem
z ulgą położył się do łóżka, chociaż zupełnie
umknęło mu to, jak tam trafił. Obudził się przed
świtem, w ubraniu, w jakiejś dziwnej pozycji. Czuł się
tak, jakby spędził całą noc na lunatycznym spacerze,
a nie nad książkami.
Nastąpiła przerwa na reklamy, jednak wcześniej
narrator namawiał widzów do dalszego oglądania.
– Bajka, która stała się koszmarem – zapowiedział
pełnym napięcia głosem. – Tajemnica porwania Harlow
Anastazji Grail.
Ben pochylił się, otrząsając z siebie resztki znużenia.
Historia porwania małej Grail co jakiś czas
77
absorbowała media, bo były w niej wszystkie ponadczasowe
elementy: piękni, bogaci ludzie z Hollywoodu,
zagrożone dzieci, tragedia i happy end oraz
nierozwiązana przez lata zagadka.

background image

Po przerwie narrator przypomniał tragiczne wydarzenia.
Zaczął od zniknięcia Harlow i jej kolegi spod
stajni w Beverly Hills. Na ekranie pojawiły się wiadomości
z tamtego okresu. Najpierw żądanie okupu,
potem informacje o śmierci chłopca, mały palec dziewczynki...
Całość zakończyła się brawurową ucieczką
Harlow Grail.
Ben wsłuchiwał się w każde słowo. Dopiero po
chwili zauważył, że wstrzymuje oddech, i znowu
zaczerpnął powietrza. Co się mogło z nią stać? – zastanawiał
się. Na kogo wyrosła po takich doświadczeniach?
Jak te trzy dni wpłynęły na jej obecne życie?
Co robi i jakich ma znajomych?
Myślał o tym, a jednocześnie bacznie obserwował
ekran. Prowadzący zapowiedział wywiad z matką
poszkodowanej, niegdyś znaną aktorką Savannah
Grail. Trwał on najwyżej dziesięć minut, a następnie
narrator zmienił temat.
– Kolejna tajemnica, która dwanaście lat temu
intrygowała Hollywood...
Ben wyłączył telewizor i pokręcił w zamyśleniu
głową. Historia Harlow Grail stanowiłaby doskonałe
uzupełnienie jego książki. Udało jej się przeżyć coś,
z czego niewiele dzieci wychodziło cało. Z całą
pewnością zaważyło to na dalszym jej życiu, wpłynęło
na najważniejsze decyzje. A poza tym warto się było
tym zająć choćby z powodów komercyjnych.
Ściągnął brwi, rekapitulując wszystko, co usłyszał
78
w programie. Savannah Grail zdradziła, z˙e jej córka
obecnie mieszka w Nowym Orleanie i wydaje powieści
sensacyjne w Cheshire House. Powiedziała jednak,
z˙e pisze pod pseudonimem, i zaciekle broniła jej prawa
do prywatności.
Ben podszedł do biurka. Książka, którą znalazł
w poczekalni, leżała przykryta papierami. Wziął ją do
ręki i spojrzał na grzbiet. Cheshire House. Autorka
nazywała się Anna North.
No tak! Przecież North to panieńskie nazwisko
Savannah Grail. Do dziś nie wiedział o tym, ale
prowadzący program powiedział to na samym początku.
A imię Anna może być skrótem zarówno od
Savannah, jak i Anastazji. Z tego wniosek, że Anna
North to porwana Harlow Grail, czyli, jak ją nazywano,
,,mała księżniczka z Hollywoodu’’.
Ben ze zdziwieniem spojrzał na powieść. Który

background image

z pacjentów mógł zostawić mu tę książkę? I dlaczego
to zrobił?
W końcu stwierdził, że po prostu o to zapyta.
Zacznie od szóstki, która była u niego wczoraj.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Sobota, 13 stycznia
godz. 16.00

Wreszcie pojawiło się zapowiadane słońce, którego
promienie oświetliły stół w kuchni. Anna siedziała,
opierając się o niego łokciami, i patrzyła tępo na
dzwoniący telefon.
Nawet nie zamierzała go odbierać. W końcu włączyła
się sekretarka, jednak Anna ściszyła ją, żeby nie
wiedzieć, kto dzwoni.
Rozmawiała już z matką, ojcem i grupką najbliższych
s przyjaciół. Odbyła tez˙ krótką naradę z agentem
i wydawcą. Wszyscy dostali jej najnowszą książkę
z notatką zachęcającą do obejrzenia programu o tajemnicach
Hollywoodu. Wszyscy, poza rodzicami, dziwili
się, że to właśnie ona jest Harlow Grail. Prosili też,
żeby wyjaśniła im, dlaczego ich o tym nie poinformowała.
Wydawnictwo przyjęło tę wiadomość z radością.
Jego przedstawicielka zapewniała, że dzięki temu
następna książka Anny North trafi prosto na listę
80
bestsellerów. Natomiast jej agent wściekł się, że mu
o tym nie powiedziała. Jak może ją reprezentować,
skoro nawet nie wie, kim jest jego klientka?!
Anna zakryła usta, powstrzymując jęk. Kto mógł jej
to zrobić? I dlaczego?
Usłyszała pukanie do drzwi, a następnie radosny
głos Daltona:
– Hej, to my! Dalton i Bill!
Wstała niechętnie i podeszła do drzwi. Kiedy otworzyła,
zobaczyła uśmiechniętych od ucha do ucha
przyjaciół.
– Próbowaliśmy dzwonić...
– Ale najpierw było długo zajęte...
– A potem nie odbierałaś.
– Widzieliście ten program – raczej stwierdziła,
niż spytała.
– Jasne, że tak! – Dalton żartobliwie pogroził jej
palcem. – To nieładnie ukrywać takie rzeczy przed

background image

przyjaciółmi.
– A wydawało nam się, że tak dobrze cię znamy
– mruknął Bill i wszedł głębiej. – Że wiemy o tobie
wszystko. A potem nagle dostaliśmy od ciebie książkę
i tę notatkę...
Dalton zamknął za sobą drzwi.
– To było sprytne zagranie, ale mogłaś przecież
sama nam powiedzieć.
Anna nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Strach dosłownie ją sparaliżował.
Odwróciła się od mężczyzn i zakryła twarz trzęsącymi
się rękami. Osoba, która to zrobiła, wiedziała o niej
niemal wszystko: gdzie mieszka, co robi i z kim się
spotyka. Dobry Boże, kto mógł aż tyle o niej wiedzieć?!
81
– Anno? Czy coś się stało? – spytał zaniepokojony
Dalton.
Potrząsnęła głową.
– To... to nie ja wysłałam tę informację – wydusiła
drżącym głosem.
– Nic nie rozumiem. Więc kto to zrobił?
– Nie wiem... – Znowu obróciła się twarzą do
przyjaciół. – Ale boję się...
Kurt! To na pewno on ją znalazł!
– Muszę usiąść – rzuciła, podchodząc do kanapy.
Opadła na nią, jakby ważyła sto kilo. Mężczyźni
podeszli do Anny i usiedli po obu jej stronach. Dalton
po prawej, Bill po lewej. Nie zadawali jej kolejnych
pytań, za co była im bardzo wdzięczna. Straciła
panowanie nad sobą, czego nienawidziła, i teraz właśnie
próbowała je odzyskać. Potrzebowała na to paru
chwil.
Kiedy się wreszcie pozbierała, opowiedziała o swojej
przeszłości. O szczęśliwym dzieciństwie, porwaniu,
śmierci Timmy’ego i ucieczce.
Roztarła ramiona, czując, z˙e pojawiła się na nich
gęsia skórka.
– Po porwaniu moje życie bardzo się zmieniło
– westchnęła, powracając raz jeszcze do tamtych
bolesnych wydarzeń. – Ja się bardzo zmieniłam. Nigdzie
nie czułam się bezpiecznie. Bałam się i przestałam
ufać ludziom.
Przyjaciele milczeli, myśląc o tym wszystkim, co
im powiedziała. Po chwili Dalton chrząknął.
– Chcesz powiedzieć, z˙e zabił tego chłopca na... na
twoich oczach?

background image

Łzy pociekły jej po policzkach, a przed oczami
82
pojawił się walczący o życie Timmy. Jego ciało
wpadło w drgawki, ale po chwili się uspokoiło.
Pomyślała, że zaraz zacznie krzyczeć, i zakryła
usta. Nie sądziła, że wciąż pamięta to wszystko z najdrobniejszymi
szczegółami. I że wspomnienie może
być tak strasznie bolesne.
W końcu trochę się uspokoiła i skinęła głową.
– A potem zajął się mną.
– Twój palec.
Znowu potwierdziła, a Bill ścisnął jej dłoń.
– Nic dziwnego, że się boisz, Anno. To wszystko
jest takie potworne.
– Nie tylko wy dostaliście wiadomość o programie.
– Anna wciągnęła głęboko powietrze, wciąż
czując przyspieszone bicie serca i lekkie drżenie dłoni.
– Dotarła ona prawie do wszystkich, którzy mnie
trochę lepiej znają. Nawet mój agent i wydawnictwo,
dla którego pracuję. I ja.
Opowiedziała im, jak zastała przed drzwiami przesyłkę
z nagranym wywiadem matki i końcową informacją
o programie. Właśnie tę taśmę wykorzystano
w reportażu.
– Nie myślisz chyba, z˙e to twoja matka...
– Nie. – Anna potrząsnęła głową.
To prawda, że Savannah postąpiła nierozsądnie
i Anna czuła się przez nią zdradzona, ale nie upoważniało
to do przypuszczeń, by zrobiła to specjalnie. Ani
matka, ani ojciec nie rozumieli do końca istoty i głębi
lęku, w jakim od lat żyła ich córka, ale była pewna, że
szanują jej wolę ukrycia prawdziwej tożsamości.
– Jakiś rok temu do mamy zgłosiła się niezależna
ekipa filmowa – podjęła po chwili. – Kręcili serial
83
zatytułowany ,,Boginie lat pięćdziesiątych’’. Mama
zgodziła się na wywiad, ale potem nie miała od jej
szefa żadnych informacji. Aż do niedawna.
– Ale to nie wyjaśnia, dlaczego cię zdradziła!
– zjeżył się Dalton.
Anna spojrzała na dłonie, a potem przed siebie.
– Co się stało, to się nie odstanie. Moja matka nie
życzy mi źle. Nie chce mnie... – Niewypowiedziane
słowo zawisło w powietrzu.
Skrzywdzić, pomyślała. Ona nie, ale ktoś na pewno
chce jej zrobić coś złego.

background image

Milczeli przez parę minut, a potem Dalton objął ją
i przytulił.
– Biedna Anna! Wykurzyli cię z twojej kryjówki.
Bill zmarszczył brwi.
– A tak, swoją drogą, czy twoja matka pamięta
nazwisko szefa tej ekipy?
Potrząsnęła głową.
– Ale dostała od niego wizytówkę. Powiedziała, że
jej poszuka.
– Wiesz co – Bill przygryzł na moment wargę
– mam paru znajomych w telewizji. Spróbuję się
dowiedzieć, u kogo Kanał E! zamówił ten materiał. Przy
odrobinie szczęścia szybko dowiemy się wszystkiego.
– Dzięki – rzuciła, kładąc dłoń na jego ręce. – To...
to może mi pomóc.
– Czy nie domyślasz się, kto za tym może stać?
Zastanów się chwilę...
– Nie, ja... – Przeniosła wzrok na Daltona. Wiedziała,
że to, co chce powiedzieć, jest nieprawdopodobne.
– Jak wiecie, nigdy nie znaleziono Kurta.
FBI uważa, że wciąż... stanowi zagrożenie.
84
– Myślisz, że to Kurt porozsyłał te informacje?
– Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale... tak mi się
wydaje.
Dalton przytulił ją mocniej i rzucił przyjacielowi
ostrzegawcze spojrzenie.
– Nie, nie sądzę. Nie powinnaś się go obawiać.
– Tak, tak – zgodził się Bill. – Po co miałby cię
ścigać? Minęło już tyle czasu.
– Nie skończył tej sprawy – szepnęła. – Boję się, że
będzie chciał się ze mną porachować, bo zniweczyłam
jego plany.
Przyjaciele znowu zamilkli na chwilę, wreszcie Bill
przerwał ciszę:
– Rozumiem twoje obawy i lęki, Anno, ale powinnaś
być racjonalna. Gdyby ten człowiek naprawdę
chciał się zemścić, z całą pewnością nie zdradziłby, że
wie o tobie wszystko!
– Właśnie! – podchwycił Dalton. – Gdyby to był
Kurt, porwałby cię raz jeszcze. Albo od razu zabił.
Anna uśmiechnęła się blado.
– Dzięki, Dalton. Bardzo mnie pocieszyłeś.
Bill pokręcił głową.
– Ta historia z Kurtem w ogóle nie ma sensu
– stwierdził. – Tylko przyjrzyjmy się faktom. Minęły

background image

dwadzieścia trzy lata, a Kurt na pewno nie poprzestał
na jednym porwaniu. Być może siedzi teraz za coś
innego albo nie żyje.
Potarła palcami okaleczoną dłoń.
– Chciałabym w to wierzyć, ale mam okropne
przeczucie, że mnie znalazł.
– Musisz pójść na policję – rzekł Dalton, a potem
popatrzył na Billa, oczekując wsparcia.
85
Ten od razu skinął głową.
– Im wcześniej, tym lepiej.
– Na policję? – westchnęła. – I co im powiem?Że
ktoś kupuje moje książki i rozsyła je znajomym? Tylko
mnie wyśmieją.
– Nie sądzę. Powinnaś powiedzieć im o swoich
podejrzeniach, a kiedy dowiedzą się, kim naprawdę
jesteś, nie będą się śmiać.
– No jasne. – Bill natychmiast poparł Daltona.
– Zrób to koniecznie. Nie masz nic do stracenia.
Prawdę mówiąc, Anna nie ufała zarówno policji,
jak i FBI. Była przekonana, że gdyby wykazano więcej
ostrożności, Timmy żyłby nadal.
Nie chciała jednak dzielić się swoimi wątpliwościami,
dlatego tylko mruknęła:
– Dobrze, przemyślę to sobie.
– Nie, musisz obiecać, że to zrobisz – rzekł twardo
Dalton. – Nigdy bym sobie nie darował, gdyby coś ci
się stało.
– Dobrze. Ale najpierw się zastanowię.
Bill machnął ręką. Rozmawiali jeszcze przez chwilę,
a kiedy Anna zapewniła ich, że nie boi się zostać
sama, obaj wyszli.
Stojąc w drzwiach, Dalton obrócił się w jej stronę.
– A jak przyjęła to Jaye? – spytał. – Jest taka
wrażliwa, a w tym wieku...
Anna zastygła niczym z˙ona Lota. O dziwo, do tej
pory nie pomyślała o swojej ,,młodszej siostrze’’.
Sądząc po dzisiejszych telefonach, wszyscy, którzy
odgrywali jakąś rolę w jej życiu, dostali informację
o programie. Czy również Jaye?
Ogarnęła ją czarna rozpacz. Myślała tylko o sobie,
86
a przecież Jaye... Tak trudno było zdobyć jej zaufanie,
między innymi dlatego, z˙e wszyscy dorośli, których
znała, bez przerwy kłamali.
Zamknęła drzwi i pobiegła do telefonu. Najpierw

background image

odsłuchała sekretarkę, ale nie było tam informacji od
Jaye. Wykręciła więc jej numer.
Dziewczyna nie chciała podejść do telefonu.
Zrozpaczona Anna powiedziała jej matce, że zaraz
do nich przyjedzie. Musiała jak najszybciej porozmawiać
z ,,siostrą’’.
Dojechała do jej domu w rekordowym tempie. Cały
czas ściskała mocno kierownicę i modliła się w duchu,
żeby wszystko dobrze się ułożyło i żeby Jaye zrozumiała,
dlaczego zataiła prawdę.
Jednak gdy tylko ją zobaczyła, zrozumiała, że nie
będzie to łatwe.
– Chciałam wszystko wyjaśnić, Jaye – zaczęła.
– Nie ma tu nic do wyjaśniania. – Dziewczyna
uniosła nieco brodę. – Zaufałam ci, a ty mnie cały czas
oszukiwałaś.
– Nieprawda.
Jaye prychnęła, słysząc te słowa, a Anna wyciągnęła
rękę w jej stronę. Zaczynało się ściemniać.
Ganek, na którym stały, powoli pogrążał się
w mroku.
– Posłuchaj, Jaye. Harlow Grail nie istnieje. Przestała
istnieć, kiedy się tu przeprowadziłam. Teraz
jestem wyłącznie Anną North.
Jaye objęła się ramionami, chroniąc się przed narastającym
chłodem.
– Bzdura! Jesteś wciąż tą samą osobą.
– Porzuciłam wszystko, co wiązało się z moim
87
poprzednim życiem. Zmieniłam nazwisko. Rzadko
kontaktuję się z rodzicami.
– To tylko wymówki. Dorośli często usprawiedliwiają
się w ten sposób. A potem jeszcze wmawiają
dzieciom, że są głupie!
– Wcale tego nie powiedziałam. Próbuję ci po
prostu wytłumaczyć, dlaczego...
– Dlaczego kłamałaś? Przecież mam tylko piętnaście
lat. Po co traktować mnie poważnie? – Anna aż się
skurczyła, słysząc te słowa. – Ile razy mi powtarzałaś,
że muszę uporać się z przeszłością?! I to ty mówiłaś!
Właśnie ty!
– Nie kłamałam. – Anna potrząsnęła głową. – Jestem
teraz Anną North. Harlow Grail istnieje tylko
w ludzkiej pamięci...
– Wcale jej się nie pozbyłaś! – niemal krzyknęła
Jaye. – Tak nie można. Wiem, bo codziennie myślę

background image

o tym, co działo się u mnie w domu i jak głupi był mój
ojciec. – Podniosła głowę jeszcze wyżej, walcząc, jak
domyśliła się Anna, ze łzami. – Gdybyś rzeczywiście
stała się inną osobą, nie musiałabyś się ukrywać pod
zmyślonym nazwiskiem.
Do diabła, Jaye ma rację! Jak to możliwe, że ktoś
w tym wieku wie takie rzeczy? Anna znała odpowiedź
na to pytanie. Cierpienie czyni ludzi nadmiernie dojrzałymi.
– Moja sytuacja jest inna.
Dziewczyna zesztywniała, a na jej twarzy pojawiły
się, widoczne nawet przy słabym świetle, czerwone
plamy.
– Aha, rozumiem. Jestem po prostu głupim bachorem
i kwita, prawda?
88
– Nie, dlatego, że ty możesz czuć się bezpiecznie.
Twój ojciec jest w więzieniu. – Pokazała jej okaleczoną
rękę. – Tego, kto to zrobił, nigdy nie złapano.
Zrozum, ja nie uciekam przed przeszłością, ale przed
nim.
Jaye zrobiła ruch, jakby chciała uścisnąć jej dłoń,
i Anna przez moment miała nadzieję, że zdołała ją
przekonać. To uczucie prysło jak bańka mydlana,
kiedy dziewczyna gwałtownie potrząsnęła głową.
– Nie, prawdziwi przyjaciele nie mają przed sobą
tajemnic. Ja powiedziałam ci całą prawdę, a ty...
– Głos jej się załamał.
– Bardzo mi przykro, Jaye. Wybacz mi. – Spojrzała
na nią z rozpaczą. – Proszę.
– Nie. – Dziewczyna cofnęła się w stronę drzwi.
– Nie chcę już być twoją przyjaciółką. Nigdy!
Wytarła twarz dłonią i wskoczyła do domu, trzaskając
za sobą drzwiami. Ten dźwięk jeszcze długo
rozbrzmiewał w uszach Anny.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Środa, 17 stycznia
Dzielnica Francuska

Przez parę kolejnych dni Anna wydzwaniała do
Jaye, i to dwa razy dziennie, jednak dziewczyna
konsekwentnie odmawiała wszelkich kontaktów.
Anna bardzo za nią tęskniła. Czuła, że nagle powstała
wielka dziura w jej życiu i sercu. Bill i Dalton
zapewniali ją, że

background image

’’
młodsza siostra’’ wkrótce dokładnie
przemyśli całą sprawę i znowu wszystko będzie jak
dawniej.
Anna mogła mieć tylko nadzieję, że się nie mylą,
jednak doskonale znała i rozumiała Jaye. Wiedziała, że
jeśli dziewczyna raz się na kimś zawiedzie, to potem
szybko usuwa go ze swego życia. Taka taktyka wynikała
z przykrych doświadczeń z wczesnego dzieciństwa.
Jako ,,starsza siostra’’ nigdy nie przypuszczała, że
sama padnie tego ofiarą.
Z westchnieniem weszła do kwiaciarni. Dalton był
dzisiaj od niej szybszy. Stał właśnie przy kasie i liczył
gotówkę.
90
– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła, zdejmując
kurtkę i kierując się do pomieszczenia na zapleczu.
Zerknął na nią znad kasy.
– Dzień dobry.
– A co w nim takiego dobrego?
– Jak rozumiem, Jaye wciąż nie chce z tobą rozmawiać?
– Mhm – mruknęła. Powiesiła kurtkę na wieszaku
i włożyła fartuch. – Jej matka ma już chyba dość moich
telefonów. Dzisiaj powiedziała mi, że Jaye sama do
mnie zadzwoni, kiedy uzna za stosowne. I odłożyła
słuchawkę.
Dalton zmarszczył czoło.
– Z czego prosty wniosek, że nie jest twoją sojuszniczką.
– Raczej nie. – Podeszła do kasy. – Wygląda na to,
że wszyscy uznali mnie za wroga.
– Jaye na pewno się opamięta. Skoro ty tak za nią
tęsknisz, pomyśl, co musi czuć ona...
Anna przez chwilę zastanawiała się nad tym, a potem
zmieniła temat:
– Przed wyjściem odebrałam telefon od mojego
agenta. Dlatego się spóźniłam.
– No, nareszcie! Już mogę się cieszyć? Wydadzą
twoją nową książkę?
– Tak... – odparła z ociąganiem, a potem uniosła
dłoń, żeby powstrzymać gratulacje. – Ale tylko na ich
warunkach.
– Na ich warunkach? To znaczy?
– Chcą mi zmienić nazwisko. Ich zdaniem Harlow
Grail może sprzedać znacznie więcej książek niż Anna
North.
91

background image

– Nie rozumiem. – Ściągnął brwi. – Przecież
w twojej ostatniej książce nie ma nawet wzmianki
o jakimkolwiek porwaniu.
– To nie ma najmniejszego znaczenia. Chodzi
tylko o to, żeby przyciągnąć media – rzekła z goryczą.
– Mój agent powiedział mi bez ogródek, że moja
książka pozostanie jeszcze jedną w swoim gatunku, ale
można to zmienić, gdy się okaże, że napisała ją ,,mała
księżniczka z Hollywoodu’’.
– Bardzo mi przykro, Anno. Masz do czynienia
z hienami. To naprawdę obrzydliwe.
– Jest gorzej, niż myślisz. Jeśli na to nie pójdę, to
w ogóle zrezygnują ze współpracy. Moje książki
przynoszą zbyt małe zyski.
– Czyli wszystko albo nic.
– Na to wygląda. – Zaczęła liczyć pieniądze z kolejnego
woreczka, zadowolona, że ma co zrobić z rękami.
– Mój agent oczywiście namawia mnie, żebym się
zgodziła. Nie rozumie, czemu się waham. Jego zdaniem
większość autorów zrobiłaby wszystko, żeby się
wypromować, a poza tym i tak już wiadomo, kim
jestem, i świat się nie skończył.
– Jak widać, to twój prawdziwy przyjaciel i doskonale
cię rozumie – rzucił szyderczo.
– Myślałam, że jest po mojej stronie, ale teraz
widzę, że po tej, gdzie jest więcej forsy.
Dalton poklepał ją współczująco po plecach.
– Co chcesz zrobić?
– Sama nie wiem, ale chyba się jednak zgodzę.
Tyle się napracowałam, żeby cokolwiek wydać. Pamiętasz,
jak było. – Spuściła głowę, żeby nie pokazywać
łez, które nagle pojawiły się w jej oczach. – Ale
92
nie wyobrażam sobie, jak mogłabym opowiadać w radiu
i telewizji o tym... o tym, co się zdarzyło. Nie
chcę odsłaniać się przed obcymi. Przecież wiem, co
to za ludzie! – Zacisnęła dłonie. – Nie będę im
opowiadać o najgorszych doświadczeniach mojego
życia.
– Ale jeśli tego nie zrobisz... – zawiesił głos.
– Wiem, stracę wszystko. – Z trudem przełknęła
ślinę, czując, że gardło ściska jej się jeszcze bardziej.
– To niesprawiedliwe.
Pocałował ją w policzek.
– Powiedz tylko, jeśli stary Dalton będzie mógł ci
w czymś pomóc.

background image

– Dzięki. – Przytuliła się do niego na chwilę. – Sam
nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Usłyszeli dzwonek przy drzwiach i do środka
wszedł Bill. W dwurzędowym garniturze i śnieżnobiałej
koszuli wyglądał jak bankier.
– Złapałem was na gorącym uczynku – zaśmiał się.
– I pomyśleć, że tak wam ufałem.
Anna odsunęła się trochę od Daltona i uśmiechnęła
do przyjaciela.
– Chętnie bym ci go odbiła. Ale wiem, że niestety
nie mam szans.
Bill skrzywił się komicznie.
– A ja, głupi, cały czas myślałem, że zależy ci
właśnie na mnie.
Roześmiali się we trójkę, a następnie Anna spojrzała
z zaciekawieniem na Billa.
– Co tutaj robisz tak wcześnie? Wyglądasz naprawdę...
– Nudno? – dokończył, przyglądając się z niechęcią
93
swemu ubraniu. – Jestem umówiony w parku z grupą
biznesmenów, sponsorujących nowe ,,Spotkania ze
sztuką’’. Ci ludzie z jakichś powodów chętniej dają
pieniądze facetom w garniturach niż bez. – Bill podszedł
do lady. – Przekazałeś jej ten list? – zwrócił się
do Daltona.
Anna zerknęła przez ramię i zauważyła, z˙e Dalton
daje gwałtowne znaki, żeby przyjaciel trzymał język
za zębami.
– Jaki list? – Obróciła się do Daltona.
– Tylko się nie złość – zaczął obronnym tonem.
– Przyszedł wczoraj, kiedy byłaś na lunchu.
– Od twojej małej wielbicielki – dorzucił Bill,
zacierając ręce. – A więc jest ciąg dalszy.
Zirytowany tymi słowami Dalton wyjął kopertę
z kieszeni fartucha i podał go Annie.
– Wiem, że te listy bardzo cię niepokoją, a wczoraj
byłaś w takim nastroju, że wolałem... nie pogarszać
sytuacji.
– Nie ma o czym mówić – westchnęła, otwierając
kopertę.
Ostatnio sporo myślała o Minnie i teraz miała
nadzieję dowiedzieć się o niej więcej. Doszła do
wniosku, że dziewczynka jest ofiarą domowej przemocy,
chociaż nie wiedziała, kto ją maltretuje. I czy
rzeczywiście trzyma ją w zamknięciu.
Była na tyle zaniepokojona, że skontaktowała się

background image

nawet z koleżanką z opieki społecznej. Obie raz
jeszcze przeczytały listy. Koleżanka też była nimi
zaniepokojona, ale żeby mogła coś zrobić, potrzebowała
konkretów. A tych wciąż brakowało.
Anna spojrzała niepewnie na kartkę papieru. Miała
94
nadzieję, że jej podejrzenia okaz˙ą się bezpodstawne,
bo Minnie napisze coś, co wyjaśni całą sytuację.
– Przeczytasz go w końcu czy nie? – zniecierpliwił
się Bill.
Skinęła głową i rozłożyła kartkę. List zaczynał się
tak jak poprzednie. Parę słów o Tabicie, książkach
Anny i kilku zdarzeniach z życia Minnie. Jednak
zakończenie było więcej niż niepokojące:
On planuje coś złego. Nie wiem co, ale strasznie się
boję. O Panią. I jeszcze jedną dziewczynę. Postaram
się dowiedzieć więcej...
Anna przeczytała raz jeszcze tych parę linijek,
czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
– Dobry Boże! – Spojrzała na przyjaciół. – On chce
zrobić to jeszcze raz.
Obaj mężczyźni wymienili spojrzenia.
– Ale co?
– Sama nie wiem. Prawdopodobnie zamknąć jeszcze
jedną dziewczynkę.
Trzęsącą się ręką podała Daltonowi list. Bill stanął
obok, żeby też go przeczytać. Kiedy doszedł do końca,
aż gwizdnął ze zdziwienia.
– Wcale mi się to nie podoba.
– Ani mnie – dodał ponuro Dalton. – Co chcesz
z tym zrobić?
Anna przez chwilę milczała, rozważając różne
wyjścia. Było ich kilka. W końcu podjęła najlepszą,
jak jej się wydawało, decyzję. Zdjęła fartuch i poszła
na zaplecze po kurtkę. Dopiero kiedy ją włożyła,
spojrzała na przyjaciół.
– Na razie będziecie musieli sobie radzić sami. Idę
na policję.
95
Czterdzieści minut później uścisnęła dłoń śledczego
Quentina Malone’a.
– Proszę usiąść. – Wskazał stojące przed biurkiem
krzesło. – Przepraszam, że musiała pani czekać. Mamy
dzisiaj braki personelu. Połowa funkcjonariuszy choruje
na grypę.
Zawiesiła kurtkę na poręczy krzesła i usiadła.

background image

– Już mi o tym mówiła oficer dyżurna. Podobno
ma pan tylko przyjąć zgłoszenie, a sprawą zajmie się
ktoś inny.
– Tak, na co dzień pracuję w Siódemce. – Usiadł za
biurkiem i splótł dłonie. – Dzisiaj jestem tu tylko
w zastępstwie.
– I trafił pan akurat na mnie.
– No właśnie, trafiłem na panią. – Spojrzał na nią,
a potem wymownie się uśmiechnął. – Jak to się mówi,
szczęście mi dopisało.
Anna nie odwzajemniła uśmiechu, chociaż mężczyzna
był wysoki i przystojny. Musiał być też nie lada
podrywaczem. Mogła się założyć, że wystarczyło, by
błysnął tym swoim uśmiechem, a damski trup słał się
gęsto.
Ona jednak nie myślała w tej chwili o seksie.
Przykro mi, stary, rzekła w duchu. Nie teraz. Może
w następnym stuleciu.
Anna nie znosiła zbyt pewnych siebie mężczyzn.
Takich, którzy uważali, z˙e kobiety tylko na nich
czekają. Ponieważ wychowała się w Hollywoodzie,
często stykała się z takimi typami. Zwłaszcza aktorzy
byli nie do zniesienia. To prawda, na ogół bardzo
przystojni, ale przy tym jak diabli egoistyczni i zapatrzeni
w siebie. Narcyz na narcyzie. Potrafili mówić
96
tylko o swoich osiągnięciach, a jeśli patrzyli w oczy
kochanki, to tylko po to, żeby zobaczyć w nich własne
odbicie.
– Zważywszy na braki kadrowe, chyba dobrze,że
nie chcę zgłosić morderstwa – rzuciła zjadliwie.
– Oczywiście. – Oficer skinął głową. – Im mniej
morderstw, tym lepiej. Morderstwa są fe.
Zmarszczyła brwi i pochyliła się w jego stronę.
– Czy pan sobie kpi?!
– A pani? – Posłał jej jeszcze jeden uśmiech, taki,
który mógł przyprawić większość kobiet o palpitację
serca, a następnie wyjął z kieszeni na piersi mały
notatnik. – Może nadszedł czas, byśmy przeszli do
rzeczy? – zapytał retorycznie.
Skinęła głową. Zaczęła mu opowiadać o pierwszym
liście od Minnie i dlaczego zdecydowała się jej odpisać,
o swoim niepokoju i narastających podejrzeniach.
W końcu wyjęła z torebki ostatni list.
Policjant przeczytał go szybko.
– To dziecko jest w dziwnej sytuacji – dorzuciła.

background image

– Początkowo trochę się niepokoiłam, ale teraz naprawdę
zaczęłam się bać.
– O tę małą?
– Tak. A także o tę inną dziewczynę, o której pisała
Minnie.
Uniósł głowę, ale jego twarz nie zdradzała, o czym
myśli. Anna stłumiła jęk.
– Obawiam się, że ten mężczyzna trzyma Minnie
w zamknięciu. Wydaje mi się, z˙e planuje coś złego...
Może porwanie.
Milczał przez dłuższą chwilę, a potem pochylił się
w jej stronę.
97
– Obawiam się,że to tylko fantazje. Ta Minnie
nigdzie przecież nie napisała, że jest zamknięta albo że
ktoś ją porwał.
– Nie musi. Niech pan uważnie przeczyta ten list.
Mogę przynieść pozostałe. Przecież to jasne, z˙e dzieje
się coś złego.
– Jak rozumiem, zajmuje się pani pisaniem powieści
sensacyjnych...? – Malone znacząco zawiesił
głos.
– Tak, ale to nie ma nic wspólnego z...
– Właśnie takie historie pani opisuje, prawda?
Anna poczuła, że czerwieni się ze złości.
– Co, myśli pan, z˙e to wszystko wymyśliłam?!
Albo że badam, jak funkcjonuje policja?!
– Wcale tego nie powiedziałem. – Pochylił się raz
jeszcze i spojrzał jej prosto w oczy. – Mam inną teorię
dotyczącą tych listów. Ciekawe, czy pani o tym
myślała?
Anna gwałtownie się wyprostowała.
– Słucham?
– Nie przyszło pani do głowy, że to może być
sprytna pułapka?
– Pułapka? – powtórzyła. – Co pan chce przez to
powiedzieć?
– Być może tych listów wcale nie napisała jedenastoletnia
dziewczynka, tylko ktoś starszy. Jakiś niezbyt
zrównoważony wielbiciel, który bawi się panią jak kot
myszką. – Zrobił przerwę, żeby wzmocnić siłę swych
słów. – A może udaje, że jest Minnie, żeby się do pani
zbliżyć...?
Poczuła nieprzyjemne mrowienie na karku i szybko
potrząsnęła głową.
98

background image

– To niemożliwe!
– Czy aby? – Uniósł w górę brwi. – Pisuje pani
książki sensacyjne, a dokoła jest mnóstwo wariatów.
Może któremuś spodobały się pani książki. To naprawdę
się zdarza.
Ręce zaczęły jej drżeć, więc zacisnęła je na podołku,
żeby Malone tego nie spostrzegł. Jednocześnie
uniosła dumnie głowę.
– Nie wierzę w takie brednie.
– A powinna pani. – Zajrzał jej głębiej w oczy.
– Zważywszy pani przejścia, powinna pani to potraktować
bardzo poważnie.
Cała zesztywniała.
– Przepraszam, ale co pan wie...?
– Proszę się zastanowić. Przecież łatwo można
panią w ten sposób nabrać. Wiadomo, że ma pani
obsesję na punkcie wykorzystywania dzieci.
– Obsesję? Jaką obsesję? Pan wybaczy, ale wcale
tak nie uważam. A poza tym co pan wie o tym, co sama
przeszłam?
Policjant poprawił się na krześle.
– Przepraszam panią, ale nawet taki tępy gliniarz
jak ja potrafi patrzeć i wyciągać wnioski. Jest pani
pisarką i nazywa się Anna North. Wydaje pani w Cheshire
House. Ma pani zielone oczy, rude włosy i, na
oko, trzydzieści sześć lat. – Wskazał jej dłoń. – Poza
tym brakuje pani małego palca.
Poczuła się obnażona i ośmieszona. Była zła na
siebie i na niego za to, z˙e się nią bawił. Cały czas
wiedział, kim jest, ale dopiero teraz puścił farbę. Głupi
Rambo. Napisze o nim w następnej książce. Będzie
nadętym bufonem, którego w końcu zdegradują za
99
kompromitującą nieudolność... albo za jeszcze coś
gorszego.
Spojrzała na niego najchłodniej, jak potrafiła.
– Nie wiedziałam, że tępi gliniarze oglądają E!
Uśmiechnął się do niej przepraszająco, zamknął
notes i schował do kieszeni.
– Mam takie gliniarskie hobby, że w wolnym
czasie analizuję różne nierozwiązane sprawy. Pani
wydała mi się szczególnie interesująca.
– Czuję się pochlebiona – mruknęła kpiąco. – I co?
Wie pan już, kto był porywaczem?
– Jeszcze nie, ale powiem pani, kiedy go znajdę.
– Zwrócił jej list i wstał, oznajmiając w ten sposób, że

background image

spotkanie uważa za skończone.
Anna podniosła się, wręcz dysząc wściekłością.
– Nie będę sobie jednak robiła zbyt wielkich nadziei
– stwierdziła ironicznie.
Spojrzał na nią bardziej z rozbawieniem niż urazą,
ale to tylko jeszcze bardziej ją rozzłościło.
– Myli się pan. Te listy na pewno napisało dziecko.
Wystarczy na nie spojrzeć, żeby stało się to jasne.
Nawet gdyby dorosłemu udało się podrobić dziecięcy
charakter, to i tak nie oddałby sposobu myślenia
właściwego dla tego wieku. Te listy napisało dziecko.
Jedenastoletnie dziecko, któremu coś zagraża.
– Przykro mi, ale tak nie uważam.
– Więc nic pan nie zamierza z tym zrobić? – spytała
rozgoryczona. – Nawet nie pofatyguje się pan, by
sprawdzić adres tej małej?
– Nie, ja nie, jednak śledczy Lautrelle może uznać,
że jest to konieczne. Ma tu być jutro. Przekażę mu tę
sprawę.
100
– I własne sugestie – dorzuciła.
Nie zwrócił uwagi na te słowa.
– A pani zalecam daleko posuniętą ostrożność.
Proszę nam zgłosić, gdyby wydarzyło się coś dziwnego,
i zwrócić szczególną uwagę na nowe osoby.
– Zamyślił się na chwilę. – Jak rozumiem, nie podała
pani Minnie domowego adresu, prawda?
Nie, tylko taki, pod którym można ją było zastać
sześć dni w tygodniu. Jak mogła być tak niemądra?!
– Domowego? – powtórzyła, nie chcąc się przyznać
do takiej nieostrożności. – Nie, nie podałam.
– To dobrze. – Wręczył jej wizytówkę śledczego
Lautrelle’a. – Proszę dzwonić, gdyby wydarzyło się
coś nowego. Na pewno pani pomoże.
Podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Zatrzymała
się jednak i obejrzała na Malone’a.
– Wie pan co, teraz już wcale się nie dziwię, że jest
tyle nierozwiązanych zagadek.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Quentin patrzył za wychodzącą Anną North z mieszaniną
rozbawienia i zdziwienia. Harlow Grail w jego
skromnym biurze. Kto by pomyślał!?
Kiedy ją porwano, miał czternaście lat. Doskonale
pamiętał ojca i wujów, którzy często rozmawiali o tej

background image

intrygującej i tajemniczej sprawie. Spryt i determinacja
kidnapera były wręcz zadziwiające, a to, z˙e nigdy
nie został schwytany, było następną plamą na honorze
policji. Malone przypomniał też sobie telewizyjne
wiadomości i zdjęcia zaginionej, która wydawała mu
się wtedy najładniejszą dziewczyną na świecie.
Wyobrażał sobie, że to właśnie jemu udało się
schwytać porywacza, dzięki czemu został bohaterem
Hollywoodu. A potem, kiedy uciekła, bardzo się z tego
ucieszył, chociaż wypowiedzi jej rodziny wydawały
mu się zupełnie pozbawione sensu. Coś się w tym
wszystkim nie zgadzało.
Porwanie Harlow Grail zafascynowało go, podobnie
jak wszystkich w Ameryce. To była jedna z pierwszych
nierozwiązanych zagadek, którą zajął się po
rozpoczęciu kariery w policji.
102
– Cześć, stary. – Terry stanął obok i wskazał głową
wyjście. – Co to za ślicznotka?
– Nazywa się Anna North.
– Może kogoś zabiła? Albo chociaż obrabowała?
– zapytał z nadzieją partner.
Quentin uniósł głowę.
– Tylko na papierze. Pisze powieści sensacyjne.
– Naprawdę? A to dobre. Czego od ciebie chciała?
Szukała bohatera swojej nowej książki?
Quentin przypomniał sobie jej spojrzenie. Jeśli już, to
raczej zrobi ze mnie ofiarę, pomyślał. Głupiego gliniarza,
który musi umrzeć, ponieważ nie chce słuchać nad
wyraz inteligentnych i przenikliwych powieściopisarek.
– Tak, coś w tym rodzaju – mruknął.
Terry wskazał biurko.
– Jesteśmy wolni. Przyszli La Pinto i Erickson.
Quentin skinął głową.
– Widziałem. Nie wyglądają zbyt dobrze.
– Więc lepiej uciekać, póki jeszcze trzymają się na
nogach.
Musiał zgodzić się z kumplem. Odmeldowali się
szybko i wyszli na zewnątrz. Dzień był szary i chłodny.
W powietrzu czuło się wilgoć. Terry zadrżał
i zapiął kurtkę aż pod gardło.
– Mam już absolutnie dość tego cholernego zimna.
Na miłość boską, przecież jesteśmy w Nowym Orleanie!
– Mogłoby być gorzej – westchnął Quentin, spoglądając
na niebo. – Mógłby jeszcze spaść śnieg.
– Lepiej cofnij te słowa! – jęknął Terry. – To

background image

miasto wariuje, kiedy tylko zaczyna padać. Pamiętasz,
jak było ostatnio? Parę płatków, a mieliśmy roboty na
cały miesiąc.
103
Doszli do samochodu i Quentin otworzył drzwiczki.
Kiedy wsiedli i zapięli pasy, Terry spojrzał na
Malone’a.
– A tak swoją drogą, powiedz, czego chciała ta
ruda? Naprawdę będzie o tobie pisać?
Quentin skrzywił się.
– Sądząc z przebiegu spotkania, chętnie by mnie
uśmierciła od razu na początku swojej nowej powieści.
I to w jakiś wyszukany sposób.
Kumpel zaśmiał się, zresztą najpewniej pierwszy
raz tego dnia.
– Proszę, taki z ciebie podrywacz, a zraziłeś do
siebie ślicznego rudzielca. – Terry pochylił się w jego
stronę. – Więc o co chodziło?
– Dostaje niepokojące listy od wielbicielki.
– Naprawdę? Jakieś groźby?
– Nie, w każdym razie nie bezpośrednie, ale coś tu
bardzo jest nie tak. Ta wielbicielka to prawdopodobnie
jedenastoletnie dziecko.
– Prawdopodobnie? – podchwycił Terry.
– Mam poważne wątpliwości – wyjaśnił Quentin.
– Ta cała North uważa, że to dziecko jest w niebezpieczeństwie.
Poinformuję o tym Lautrelle’a, kiedy
wróci do pracy. Będzie mógł to sprawdzić, jeśli uzna,
z˙e warto. Mam nadzieje, z˙e uzna.
Terry oparł głowę o zagłówek i zamknął oczy.
– Wiesz, podjąłem decyzję. Zaraz złożę podanie
o przeniesienie do Ósemki. Może dostanę sprawę tej
cizi. Rude mają w sobie coś niesamowitego...
– Daj spokój, Terror. Nawet nie masz co do niej
startować. Ona nie jest dla ciebie.
Terry uśmiechnął się, nie otwierając oczu.
104
– Skąd wiesz? Rwałem lepsze dziwki niż ta!
– Rwałeś? Dziwki? – Quentin nie mógł powstrzymać
śmiechu. – Tak, na pewno!
Minęli Poydras Street, wciąż kierując się na przedmieścia.
– A jak wczorajsze przesłuchanie? – podjął po
chwili Malone. – Bardzo cię wymęczyli?
Nowoorleańska policja miała sekcję wewnętrzną,
służącą do badania przestępstw, o udział w których
podejrzani byli miejscowi gliniarze. Terry był już tam

background image

przesłuchiwany bezpośrednio po śmierci Nancy Kent,
a wczoraj wezwano go po raz drugi.
– Znowu zadawali mi mnóstwo pytań na temat
Nancy, a potem puścili. – Terry otworzył oczy i spojrzał
na Malone’a. – Między innymi dzięki twoim
zeznaniom.
– Powiedziałem tylko to, co widziałem. – Quentin
wzruszył ramionami. – Przeszedłeś z nią na ,,ty’’ po jej
śmierci?
– Po tym, co stało się w zeszłym tygodniu, jesteśmy
prawie jak rodzina – mruknął Terry.
Resztę drogi odbyli w ponurym milczeniu. Po
paru minutach zobaczyli przed sobą budynek Siódemki.
Quentin zaparkował i obaj weszli do środka, żeby
się zameldować. Następnie się rozdzielili.
Quentin ruszył do siebie, ale po drodze zajrzał
jeszcze do biura.
– Hej, Quen! – zawołał go Johnson.
– Co się stało? – Podszedł do jego biurka.
Johnson wziął z biurka żółtą teczkę i wyciągnął ją
w stronę kolegi.
– Sam zobacz.
105
– Zabójstwo Kent – mruknął Malone, przeglądając
papiery. – Co my tu mamy?
– Jak przypuszczaliśmy, została uduszona, ale
wcześniej ktoś ją zgwałcił. Tego tez˙ się spodziewaliśmy.
Pozostaje tylko pytanie, kto.
Quentin odnalazł raport lekarski. Poza paroma
siniakami na biodrach i udach kobieta prawie nie
ucierpiała.
– Dziwne.
– Co takiego?
– Ona nie walczyła – wyjaśnił Quentin.
– Myślisz, że znała tego przyjemniaczka?
– Możliwe. Znaleźli coś pod jej paznokciami?
– Niewiele. Facet ma grupę krwi 0 Rh+. Tak jak
połowa mieszkańców Nowego Orleanu.
– Ale nie ja – mruknął sarkastycznie Malone,
z namysłem przeglądając pozostałe papiery. – Mam
A Rh+. Czy rozmawialiście wtedy, ty i Walden,
z jakimiś kobietami z tawerny?
– Tylko z kelnerkami. Przede wszystkim skupialiśmy
się na facetach.
– Pomyśl, stary. Ta ruda miała na skinienie ręki
praktycznie wszystkich mężczyzn w knajpie. Z powodu

background image

jej ekshibicjonistycznych wygłupów inne kobiety
miały niewielkie szanse, żeby kogokolwiek poznać,
prawda?
– No, prawda. – Johnson podrapał się po głowie.
– I co z tego?
– Więc było tam sporo wkurzonych babek. A co się
robi, kiedy ktoś cię wkurza?
– Można mu powiedzieć coś do słuchu.
Malone potrząsnął głową.
106
– Nie w tym wypadku. Wszystkie wiedziały, z˙e to
nic nie da, bo ruda była jak w transie. Kręciła tyłkiem
i machała cyckami, i czuła, że nas wszystkich ma
w garści. Każdy, no, prawie każdy poszedłby za nią,
gdyby na niego skinęła, a pozostałe kobiety mogły
tylko się przyglądać. I właśnie to robiły, bacznie
obserwowały każdy ruch Nancy Kent, czekając, aż jej
się powinie noga. Trudno sobie wyobrazić lepszych
świadków.
Johnson skinął głową.
– Masz rację.
Quentin skinął głową.
– Zajrzę dziś do Shannona. Zrobię listę i zaczniemy
dzwonić. Odtworzymy wszystko, minuta po minucie,
co tam się naprawdę stało.
– Do licha! To dopiero plan! – wykrzyknął podekscytowany
Johnson.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Środa, 17 stycznia
godz. 15.00

Ben zatrzymał się przed kwiaciarnią i głośno przeczytał
jej nazwę:
– ,,Perfect Rose’’.
To właśnie tutaj pracuje Anna North, pomyślał.
Nie miał żadnych problemów ze znalezieniem tego
miejsca. Jej ostatnia książka była dedykowana
Stowarzyszeniu Starszych Sióstr i Braci Ameryki,
a także jej ,,młodszej siostrze’’ Jaye. Tak się złożyło,
że szefowa miejscowego oddziału Stowarzyszenia
była dobrą znajomą Bena. Kiedy do niej zadzwonił,
natychmiast skierowała go do kwiaciarni
,,Perfect Rose’’.
Chrząknął. Oczywiście powinien był wcześniej

background image

zadzwonić i umówić się na spotkanie, bał się jednak,
że Anna North mu odmówi. Przez telefon łatwiej było
to zrobić niż w czasie bezpośredniej rozmowy. A on
wcale nie chciał ułatwiać jej odmowy, wręcz przeciwnie,
zamierzał zrobić wszystko, by z nim długo i szczerze
108
porozmawiała. Miał nadzieję, że w ten sposób
uzyska informacje potrzebne do książki.
Powoli stawało się to jego obsesją.
Od czasu obejrzenia programu w Kanale E! wiele
myślał o tajemnicy Anny North. Przeczytał jej książki,
analizując je na wszelkie możliwe sposoby. Dla psychologa
był to chleb powszedni. Wiele się z nich
dowiedział. Starał się poskładać w całość to wszystko,
co wiedział o Harlow Grail i Annie North, aby uzyskać
zintegrowany obraz jednej osoby. Zastanawiał się też,
jak pisarka zareaguje, kiedy dowie się, z˙e ją odnalazł.
Na pewno będzie zła. Jeśli dobrze zrozumiał jej
książki, a przecież umiał czytać między wierszami,
wciąż się ukrywała. Anna North starannie chroniła
swoją prywatność, choć zarazem niektórych doświadczeń
nie była w stanie zachować tylko dla siebie.
Musiała wyrzucić je z siebie i dlatego została pisarką.
Najpierw będzie musiał zdobyć jej zaufanie.
Wziął głęboki oddech i pełen determinacji wszedł
do środka. Anna wyszła z zaplecza. Rozpoznał ją po
wspaniałej grzywie rudych włosów, takich samych,
jakie miała jej matka.
– Dzień dobry – przywitał się uprzejmie, podchodząc
z uśmiechem do lady.
Ona też się do niego uśmiechnęła.
– Czym mogę służyć?
Muszę od razu być szczery, pomyślał.
– Nazywam się Beniamin Walker – rzekł, wyciągając
dłoń w jej stronę. – Jestem psychologiem.
Uścisnęła jego dłoń, acz z pewnym zdziwieniem.
– Miło mi pana poznać.
– Mnie również.
109
– Czym mogę służyć? – powtórzyła. – Mamy
piękne hortensje. Prosto z Kalifornii. A nasze róże są
najwspanialsze w całej...
– Hm, tak naprawdę chciałem się tylko z panią
spotkać – przerwał z uśmiechem.
– Ze mną?
– Po pierwsze podziwiam pani pracę...

background image

– Pracę? Ach, chodzi panu o wiązanki – wtrąciła
szybko. – Niestety to nie moje dzieło, chociaż bardzo
tego żałuję. To Dalton Ramsey, właściciel ,,Perfect
Rose’’ i prawdziwy mistrz w swoim fachu, przygotował
cały wystrój kwiaciarni.
– Źle mnie pani zrozumiała, panno North. Chodziło
mi o książki.
Krew odpłynęła z jej twarzy.
– Ksią... Skąd pan wiedział?!
– Justine Blank jest moją dobrą znajomą. To ona
mi powiedziała, gdzie mogę panią znaleźć.
Anna wyglądała zarówno na zdziwioną, jak i zmartwioną,
czy może raczej – wystraszoną. Tak, ona
po prostu się bała. Ben wiedział, że musi natychmiast
rozwiać jej obawy, bo inaczej zostanie spławiony.
– Jestem, jak mówiłem, psychologiem. Justine
wie, że można mi zaufać. Od lat zajmuję się wpływem
traumatycznych doznań z dzieciństwa na dorosłe życie
pacjentów... to znaczy, ludzi. Pani przypadek zawsze
mnie interesował. A kiedy dowiedziałem się, że to pani
jest Harlow Grail, postanowiłem tu przyjść. Mam
nadzieję, że zgodzi się pani ze mną porozmawiać.
Musiała przetrawić te informacje. Jej twarz odzyskała
trochę kolorów, ale wciąż była bardzo blada.
110
– Oglądał pan ten program w sobotę – szepnęła.
– Tak, oraz przeczytałem dedykację w ,,Śmiertelnej
pieszczocie’’. Dlatego zadzwoniłem do Justine,
a ona skierowała mnie tutaj. Mam nadzieję, że się pani
nie gniewa?
Spojrzała przez okno, a potem na niego. Z jej
wzroku wyczytał, że nie jest zadowolona i właśnie
zamierza odesłać go do wszystkich diabłów.
– Mój... przypadek, jak pan to raczył nazwać,
interesuje wiele osób, choć wcale o to nie zabiegam.
Bo mnie on już nie interesuje. Zrobiłam, co mogłam,
żeby o tym wszystkim zapomnieć. Przepraszam pana,
ale muszę zająć się pracą.
– Niech mnie pani chociaż wysłucha!
– Nie mam takiego obowiązku. Wytropił mnie pan
niczym łowną zwierzynę. Naruszył moją prywatność.
Czy sądzi pan, że mi się to podoba?
– Wiem, że czuje się pani zagrożona.
Zmarszczyła czoło.
– Wcale tego nie powiedziałam.
– Nie musiała pani. To przecież oczywiste. Przeżyła

background image

pani koszmar. Kiedy ci ludzie panią porwali, utraciła
pani kontrolę nad własnym życiem, a śmierć tego
chłopca zniszczyła pani poczucie bezpieczeństwa.
– Urwał i patrzył na nią przez parę sekund. – To
odebrało pani wiarę w świat, w jego ład i dominację
dobra. Zwraca pani uwagę przede wszystkim na zło
i brud, bo tamte przeżycia tak ukierunkowały pani
percepcję. Chowa się pani przed ludźmi, ponieważ nie
może pani nikomu w pełni zaufać. Zamknęła się pani
w skorupie. Zmieniła adres i nazwisko. Stała się inną
osobą. Pani stosunki z ludźmi są zapewne przyjazne,
111
ale nigdy serdeczne. A moja prośba narusza pani
poczucie bezpieczeństwa.
– Skąd pan to wie? – wydusiła z siebie drżącym
głosem po długiej i pełnej napięcia minucie milczenia.
– Przecież nigdy pana nie widziałam.
– Ale ja znam pani przeszłość, bo czytałem pani
powieści i prasowe relacje z porwania. – Włożył jej do
ręki swoją wizytówkę. – Piszę książkę o wpływie
traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa na osobowość.
Informacje, które mógłbym od pani uzyskać,
bardzo by mi pomogły.
Otworzyła usta. Ben wiedział, że chce odmówić.
Dostrzegł to w jej oczach i w charakterystycznym
przykurczu mięśni wokół ust. Postanowił się jednak
nie poddawać.
– Proszę to sobie przemyśleć, zanim da mi pani
ostateczną odpowiedź – rzucił i szybko wyszedł
z kwiaciarni.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Czwartek, 18 stycznia
godz. 8.45

Anna miała wrażenie, że następne dwadzieścia
cztery godziny trwały całą wieczność, a ona jest o sto
lat starsza. Wciąż rozglądała się z niepokojem dookoła,
starając się wyśledzić przyczajonego napastnika.
Słyszała każdy szelest i skrzypnięcie w starym budynku,
niespokojnie wsłuchiwała się w odgłosy kroków na
korytarzu.
Spała źle albo wcale. Przewracała się na łóżku,
wspominając wydarzenia sprzed lat. Sen mieszał jej
się z jawą. A kiedy w końcu zasnęła, obudziła się

background image

z imieniem Timmy’ego na ustach. To, z˙e krzyczała
właśnie: ,,Timmy!’’, a nie ,,Kurt!’’, wydało jej się
jeszcze straszniejsze. I jednocześnie dziwne.
Sama nie wiedziała, kogo bardziej winić za swoje
samopoczucie: czy Bena Walkera, który odnalazł ją
bez żadnego trudu po obejrzeniu programu, czy tez˙
śledczego Malone’a za to, że posiał w niej ziarno
wątpliwości dotyczące listów od Minnie.
113
Uznała w końcu, że obaj ponoszą za to odpowiedzialność,
ale szczególnie ten przemądrzały policjant,
a to dlatego, że wcześniej bez zastrzeżeń ufała Minnie,
a on odebrał jej tę ufność.
Anna wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo
i wyszła spod prysznica. Cholerny Malone spowodował,
że stała się jeszcze ostrożniejsza niż zwykle.
Wystraszył ją, a potem nie kiwnął nawet palcem, żeby
pomóc. Anna potrząsnęła głową. Nie, Minnie nie jest
żadnym pokręconym wielbicielem, który bawi się
z nią w swoje psychopatyczne gry, tylko zwykłym
dzieckiem. Przecież myśli jak dziecko i pisze jak
dziecko. I potrzebuje pomocy.
Anna zdecydowała, że pomoże Minnie, niezależnie
od tego, co powie policja.
Spojrzała na zegarek, a następnie wysuszyła włosy
i ubrała się. W kwiaciarni powinna być o dwunastej,
miała więc jeszcze całe trzy godziny na prywatne
śledztwo.
Znalazła buty, włożyła je i zawiązała sznurówki.
Poprzedniego wieczoru zadzwoniła pod numer, który
Minnie podała w liście. Odebrał jakiś mężczyzna.
Szkoda. Anna liczyła, że uda jej się skontaktować
bezpośrednio z dziewczynką. Zaczerpnęła tchu i spytała,
czy może mówić z Minnie.
Mężczyzna milczał przez piętnaście sekund, a następnie
bez słowa odłożył słuchawkę. Właśnie wtedy
Anna doszła do wniosku, że Minnie rzeczywiście jej
potrzebuje.
Licząc na to, że w końcu to ona odbierze telefon,
dzwoniła co najmniej sześć razy, ale bez powodzenia.
Teraz zamierzała pojechać do Mandeville, niewielkiego
114
miasteczka na północnym brzegu jeziora Pontchartrain,
żeby sprawdzić adres Minnie. Kiedy już to
zrobi, zdecyduje, co dalej.
Mniej więcej godzinę później stwierdziła, że adres

background image

niewiele jej pomoże, mieścił się tam bowiem prywatny
punkt pocztowy i ksero.
Anna raz jeszcze sprawdziła adres, a następnie
weszła do środka. Uśmiechnęła się do mężczyzny za
ladą i powiedziała, jak się nazywa.
– Jestem pisarką – zaczęła wyjaśnienia – i dostaję
listy od wielbicielki. Mam kierować odpowiedzi na ten
adres. – Podała mu kopertę. – Pisałam już do niej
i wiem, że dostała moje listy, tylko nie mam pojęcia,
jak to możliwe.
Mężczyzna, który powiedział, że jest właścicielem
punktu, zwrócił z uśmiechem kopertę.
– Tak, wynajmujemy skrzynki pocztowe, podobnie
jak urzędy pocztowe – wyjaśnił. – Nasze są lepsze, bo
z prawdziwym adresem.
– Chce pan powiedzieć, że ta osoba wynajmuje tu
skrzynkę?
– Właśnie. – Uśmiechnął się raz jeszcze. – Stały
adres robi lepsze wrażenie na przyszłym pracodawcy
i pomaga dostać kredyt. Są też inne udogodnienia.
Niektórzy spedytorzy, na przykład Federal Express,
nie dostarczają przesyłek do skrzynek pocztowych,
a my bierzemy wszystko.
Ten facet niewątpliwie wierzył w to, co robił. Anna
z trudem skrywała rozczarowanie.
– Świetny pomysł – bąknęła.
– Oczywiście. – Spojrzał na nią jak na przyszłą
klientkę. – Zaraz znajdę naszą broszurę.
115
Zanim zdążyła zaprotestować, wyjął spod lady
złożoną na pół kartkę.
– Może się przyda – dodał.
Podziękowała, włożyła kartkę do torebki i wróciła
do interesującego ją tematu:
– Bardzo chciałabym skontaktować się z dziewczynką,
która napisała ten list. Czy mogłabym dostać
od pana jej prawdziwy adres?
– Przykro mi – powiedział właściciel i spojrzał na
nowo przybyłego klienta, a potem znowu na nią.
– Niestety, nie mogę go dać.
– Nawet jeśli sprawa jest poważna?
– Gwarantujemy naszym klientom pełną anonimowość.
Muszę mieć nakaz prokuratorski, żeby ujawnić
ten adres.
– Niech pan posłucha – zniżyła głos i spojrzała mu
błagalnie w oczy – to naprawdę ważne. Muszę wiedzieć,

background image

kto wynajął tę skrzynkę.
– Przykro mi, ale nic z tego.
– Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale dziecko, które
do mnie napisało, jest w niebezpieczeństwie – mówiła
niemal szeptem. – Czy nie mógłby pan z tego powodu
zrobić wyjątku?
Mężczyzna najwyraźniej jej nie uwierzył. Przestał
się uśmiechać, już nie był miły i patrzył na nią jak na
natrętną muchę.
– Bardzo proszę. Być może to sprawa życia i śmierci.
Jedenastoletnia dziewczynka...
– Nie – przerwał ostro. – Nie robię żadnych wyjątków.
Przepraszam panią, ale mam klienta.
Zrozpaczona Anna wyszła na ulicę i zacisnęła
pięści, jeszcze bardziej zła na Malone’a. Gdyby to on
116
tutaj przyjechał, na pewno zdobyłby adres Minnie. Nie
musiałby nawet prosić. Właściciel punktu nie wyglądał
na takiego, który chciałby zadzierać z policją.
Co dalej? – pomyślała.
Nazwisko! Minnie nosi nazwisko Swell, mało typowe
dla tych okolic.
Musi skontaktować się z Jo i Dianą z
’’
Green Briar
Shoppe’’.
Jo Burris i Diana Cimo znały prawie wszystkich na
północnym brzegu jeziora i być moż˙e przypadkiem
usłyszały to nazwisko od któregoś z klientów butiku.
Anna wsiadła do samochodu i przejechała drogę
przelotową Mandeville. Poznała obie panie w czasie
swojej pierwszej wizyty na północnym brzegu jeziora.
Właścicielki butiku wydały jej się miłe i otwarte. Sama
nie wiedziała, kiedy zaczęła je traktować jak przyjaciółki.
Po półtorej godzinie wyszła ze sklepu z kostiumem,
na który nie mogła sobie pozwolić, i świadomością,
że zyskała coś najcenniejszego na świecie.
Butik znajdował się w starej części handlowej
Mandeville, niedaleko kwartału, który stał się centrum
miasta. Anna zaparkowała bezpośrednio przed sklepem
i weszła do środka. Zadźwięczał dzwonek nad
drzwiami i Jo, piękna kobieta o trudnym do określenia
wieku, spojrzała na nią znad pudełka, które właśnie
rozpakowywała.
Na jej ustach natychmiast pojawił się ciepły uśmiech.
– Anna! Właśnie o tobie myślałam – powiedziała

background image

niskim głosem, który musiał budzić westchnienia
mężczyzn. – Mamy śliczne rzeczy. – Wyjęła z pudełka
fioletowy sweterek. – Przy twoich włosach żaden
mężczyzna ci się w tym nie oprze.
117
Anna zaśmiała się, wzięła sweter i przycisnęła do
siebie, przeglądając się w lustrze. Spojrzała z z˙alem na
swoje odbicie i zwróciła go Jo.
– No, tak. Gdybym tylko mogła sobie na niego
pozwolić...
– Mogłabyś płacić ratami. Co tydzień niewielką
sumę. – Zaczęła go składać, potrząsając licznymi
bransoletami. – Wyglądasz w nim naprawdę świetnie.
Uroczo i seksownie.
Anna nie dała się złamać, chociaż miała wielką
ochotę przymierzyć fioletowe cudo, i od razu przeszła
do rzeczy, wyjawiając powód swej wizyty.
– Swell? – powtórzyła Jo, ściągnąwszy brwi. Po
chwili potrząsnęła głową. – Przykro mi, Anno, ale nie
słyszałam.
Anna przypuszczała, z˙e miała niewielkie szanse,
aby się czegoś dowiedzieć, ale mimo to była bardzo
rozczarowana.
– A może chociaż słyszałaś coś o Minnie? Minnie
Swell. Ma jedenaście lat.
Jo od razu pokręciła głową.
– Nie, ale może Diana coś wie. Albo któryś z naszych
klientów. Możemy popytać, jeśli to takie ważne.
– Tak, bardzo ważne. Dzięki.
Rozmawiały jeszcze przez chwilę, przy czym Anna
starała się zbyć pytania Jo dotyczące powodów poszukiwania
dziewczynki. Potem przejrzała jeszcze nowe
stroje i w końcu wyszła po kilku ,,ochach’’ i ,,achach’’
oraz obietnicy, że wróci tu, kiedy znajdzie trochę więcej
czasu. Niestety nadal nie wiedziała, jak pomóc Minnie.
Kiedy w końcu dotarła do pracy, spóźniona prawie
118
całą godzinę, czekało tam na nią parę wiadomości.Dwie
od jej agenta i jedna od doktora Beniamina Walkera.
Zadzwoniła do Willa.
– Cześć – przywitała się. – Co słychać?
– Anna? Posłuchaj, wydawnictwo zdecydowało
się więcej ci zapłacić.
Poczuła gwałtowny skurcz żołądka.
– Co powiedziałeś?
– Chcą ci więcej zapłacić. Dziś rano dzwoniła do

background image

mnie Madeline z Cheshire House.
– Ale dlaczego? – spytała zdziwiona. – Przecież im
jeszcze nie odmówiłam, a oni już podnoszą stawkę?
– Wiesz, rozmawiałem z nimi wcześniej. Mówiłem,
że to dla ciebie wielkie poświęcenie, trauma, no,
takie rzeczy. –Wydał z siebie pełne satysfakcji chrząknięcie.
– To był mój pomysł.
Anna z trudem się opanowała, czując, jak gwałtownie
wali jej serce.
– Przecież wiesz, że nie chodziło mi o pieniądze
– mruknęła ze złością.
– Proponują pięćdziesiąt kawałków.
Rany boskie! Pięćdziesiąt tysięcy dolarów!
– Możesz powtórzyć? – jęknęła.
Kiedy Will raz jeszcze podał kwotę zaliczki, Anna
wsparła się na ramieniu Daltona. Wiedziała, że jest to
nic w porównaniu z najlepszymi autorami, ale dla niej
był to wyraźny skok w porównaniu z dwunastoma
tysiącami, które wcześniej dostawała.
– Ile? Ile? – szeptał Dalton, niemal tańcząc z podniecenia.
Przycisnęła telefon do ramienia i pięć razy otworzyła
obie dłonie. Dalton przymknął oczy, udając, że mdleje.
119
– Przy zachowaniu innych warunków umowy
– dodał Will. – Chodzi głównie o nieograniczoną
możliwość reklamy. Również z twoim udziałem.
Jej radość skończyła się tak nagle, jak zaczęła.
– Nie chcą pójść na ustępstwa?
– Nie, niestety. – Gdy nie odpowiedziała, agent
natychmiast dodał: – Tylko pomyśl, nareszcie trafisz
na listy bestsellerów. Staniesz się znana. A jeśli ta
książka sprzeda się tak, jak sądzi wydawnictwo, to
i bogata. Zastanów się, co tracisz. Przy twoich obecnych
wynikach trudno ci będzie znaleźć inne wydawnictwo.
Uznają, że się nie sprawdziłaś.
Te słowa bolały, a jeszcze bardziej bolał bezosobowy,
pozbawiony jakichkolwiek uczuć ton, jakim je
wypowiedział.
– Myślałam, że wierzysz w to, co robię.
– Tak, wierzę, ale chodzi jeszcze o to, żeby uwierzyli
w ciebie czytelnicy. Na tym rynku nie wystarczy
być dobrym pisarzem. Trzeba mieć coś jeszcze. I ty to
masz, Anno. Skorzystaj z tego. Nie odrzucaj tej szansy.
– Tak, rozumiem, ale... ale nie mogę. – Potrząsnęła
głową dla wzmocnienia swoich słów. – Naprawdę nie
mogę!

background image

– Dlaczego tak bardzo siebie krzywdzisz? – spytał
już mniej uprzejmie. – Czy nie rozumiesz, że trafiła ci
się niepowtarzalna, dosłownie niepowtarzalna szansa?
Musisz ją wykorzystać.
– Chciałabym, ale...
– Dobrze, mogę jeszcze negocjować. Dostaniesz
więcej pieniędzy. Dostaniesz gwarantowany budżet.
Sama podejmiesz decyzję dotyczącą tytułu i okładki.
Wydawnictwo uważa, że masz swoje pięć minut i w tej
120
chwili jesteś potencjalną żyłą złota, musisz tylko
zgodzić się na warunki, jakie...
– Will, posłuchaj mnie choć przez chwilę. Chciałabym...
chciałabym to zrobić, ale nie mogę. Naprawdę
nie mogę!
Jej agent milczał bardzo, bardzo długo. Kiedy
w końcu się odezwał, miał pełen goryczy, przepełniony
rezygnacją głos:
– Czy to ostateczna decyzja?
– Tak – odparła, niemal dławiąc się tym słowem.
– Ostateczna.
– Dobrze, to ty jesteś szefem. – Zrobił pauzę. – Ale
na twoim miejscu poradziłbym się psychiatry. Bo jest
z tobą naprawdę źle, chociaż pewnie sama tego nie
widzisz.
Odłożył słuchawkę, a Anna jeszcze przez chwilę
wsłuchiwała się w sygnał. Starała się panować nad
sobą. Nie była głupia. Wiedziała, z˙e teraz będzie
musiała poszukać nie tylko nowego wydawnictwa, ale
i nowego agenta.
Nowy początek. Tak długo walczyła o to, żeby
w końcu zaczęli ją wydawać! Teraz znowu będzie
musiała do tego wrócić.
– Nawet się nie pożegnał? – zapytał Dalton, chociaż
znał już odpowiedź. – Nigdy go nie lubiłem,
Anno. Ani ja, ani Bill. Aroganckie chamidło.
Próbowała się uśmiechnąć, ale jej się to nie udało.
– Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale parę razy
potraktował mnie niegrzecznie przez telefon – ciągnął
Dalton. – Jest nie tylko nadęty i głupi – dodał, zniżając
głos – ale również, moim zdaniem, nienawidzi homoseksualistów.
Jestem tego pewny.
121
Szkoda tylko, że jest tak dobrym agentem, pomyślała.
Szanowanym przez wydawców. Takim, który
wie, jak sprzedawać książki.

background image

Zobaczyli wchodzącą do kwiaciarni kobietę. Dalton
zerknął na Annę.
– Zajmę się nią, a ty się pozbieraj.
Skinęła głową, natomiast on uścisnął ją krzepiąco
i podszedł do lady. Jednocześnie odezwał się dzwonek.
Podniosła słuchawkę z nadzieją, że to Will
z przeprosinami.
– ,,Perfect Rose’’, słucham?
– Anna? Tu Ben Walker. Zaczekaj! Proszę cię, nie
odkładaj słuchawki, dopóki nie usłyszysz, co mam do
powiedzenia.
Kurczowo zacisnęła dłoń wokół przenośnego telefonu.
Miała ochotę rozłączyć się w taki sposób, jak
przed chwilą zrobił to jej agent. Ale ponieważ właśnie
sama przeszła przez to upokarzające doświadczenie,
nie chciała odgrywać się na innych. Nie przeszkadzało
jej, że Walker zaczął mówić jej na ,,ty’’, ale sama
postanowiła nie zostawać w tyle.
– Dobrze – powiedziała. – Ale zrób to szybko, bo
jestem w pracy.
– Przepraszam, że wlazłem z buciorami w twoje
prywatne życie. Wiem, z˙e było to niegrzeczne i mało
delikatne. Za bardzo zależało mi na twojej relacji.
Bardzo przepraszam.
Poczuła się usatysfakcjonowana tymi przeprosinami,
chociaż nie do końca.
– Tak się składa, że nie lubię mówić o przeszłości.
Mam to już za sobą.
– Niestety, mijasz się z prawdą. Nie rozumiesz?
122
Jeśli boisz się przeszłości i ukrywasz się przed nią, to
znaczy, że stanowi ona część twojej teraźniejszości.
Jaye wytknęła jej prawie to samo, użyła tylko
innych słów. Zresztą Willowi chodziło w gruncie
rzeczy o coś podobnego.
’’
Na twoim miejscu poradziłbym się psychiatry.
Jest z tobą naprawdę źle’’. Słowa agenta jeszcze
dźwięczały jej w uszach. Kto bardziej może jej pomóc
niż lekarz z taką specjalizacją?! Z pewnością wie dużo
więcej o podobnych przypadkach niż ona, która była
ofiarą, gdy zaś on – obserwatorem.
Spotkaj się z nim, nakłaniała samą siebie. Co ci
zależy? Albo będzie niewypał, albo coś zyskasz.
– Powiedz raz jeszcze, o co ci konkretnie chodzi?
– poprosiła już całkiem spokojnie.

background image

– Chętnie spotkałbym się z tobą i opowiedział
o wszystkim. Jeśli uznasz, że to ci nie odpowiada albo po
prostu nie interesuje, nie będę cię do niczego nakłaniał.
Wyczuła jego podniecenie i stwierdziła, że ona też
jest podekscytowana. Wciąż jednak się wahała. Czas
wlókł się niemiłosiernie.
Co mi zależy? – pomyślała. Straciłam Jaye, anonimowość
i możliwość wydawania książek. Może rzeczywiście
powinnam porozmawiać z psychiatrą.
– Dobrze, możemy się spotkać – zgodziła się
w końcu. – Czy może być ,,Café du Monde’’, dziś
o piątej? Kto przyjdzie pierwszy, zajmuje stolik.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Czwartek, 18 stycznia
godz. 16.45

Anna pierwsza pojawiła się w ,,Café du Monde’’.
Lokal znajdował się przy Jackson Square w Dzielnicy
Francuskiej. Słynął z jednej rzeczy – beignetów.
To wystarczyło,żeby stał się legendą Nowego Orleanu.

Żaden z turystów odwiedzających to miasto
nie mógł się im oprzeć. Zresztą sami nowoorleańczycy
również je uwielbiali i korzystali z każdej
okazji, żeby posilić się nimi właśnie w ,,Café du
Monde’’. Po co zadowalać się innymi, skoro ma się
w pobliżu te najlepsze?
Anna, mimo chłodu, wybrała stolik na zewnątrz,
z widokiem na St. Peter’s Street. Uwielbiała tę porę,
późne popołudnie, kiedy większość ludzi spieszyła
z pracy do domu. I te półcienie, powolne umieranie
dnia i początek zmroku.
Zamówiła kawę z mlekiem i usiadła, obserwując
tłum. Zwracała szczególną uwagę na mowę ciała
i twarze przechodzących osób. Uchem łowiła strzępy
124
rozmów, starając się zapamiętać niektóre zwroty z zamiarem
wykorzystania ich w książkach.
Ludzie fascynowali ją, ale i przerażali. Byli nieustającym
źródłem radości, zdziwienia i zauroczenia. Czy
tak właśnie myślał psycholog lub psychiatra o swoich
pacjentach? Czy tak właśnie myślał doktor Beniamin
Walker?
Ucieszyła się, gdy wreszcie dostała parującą filiżankę

background image

kawy. Zaczęła grzać o nią ręce, zdziwiona, że
jest aż tak zdenerwowana. Jeszcze parę lat po porwaniu
chodziła na wizyty do różnych lekarzy ,,od czubków’’,
jak mawiał ojciec. Po raz ostatni zdarzyło się to, gdy
miała szesnaście lat i zupełnie sobie nie radziła. Bała
się ludzi i czuła, że w każdej chwili może się z nią stać
coś złego. Zupełnie straciła poczucie bezpieczeństwa.
Rodzice byli zajęci sobą i rozwodem, a jednak
zauważyli, że coś jest nie tak. Stąd nowa pani psycholog.
To ona, w ich zastępstwie, miała ją zrozumieć,
poznać jej najczarniejsze myśli i pomóc pogodzić się
ze światem.
Tyle, że nic nie rozumiała, bo jej najgorsze życiowe
doświadczenia ograniczały się do nieudanej fryzury.
Poza tym była niemiła i obcesowa, co jeszcze bardziej
zniechęcało Annę.
Była zła na rodziców za tę nieudaną terapię i kiedy
w końcu zgodzili się ją przerwać, ślubowała sobie, z˙e
już nigdy nie pozwoli na tak niedelikatne i prostackie
grzebanie w swoim życiu.
Więc co, do licha, tu robiła? Spojrzała na zegarek.
Doktor Walker spóźniał się już dziesięć minut. Mogłaby
uciec. Wstać i pójść sobie.
Czemu nie? Jego spóźnienie stanowiło dogodny
125
pretekst i nie miałaby później najmniejszych wyrzutów
sumienia. Wzięła torebkę i wyjęła z niej portmonetkę,
żeby zapłacić za niedopitą kawę. Nagle z przerażeniem
uświadomiła sobie, że trzęsą jej się ręce.
— Bardzo przepraszam za spóźnienie. – Ben minął
ją i usiadł naprzeciwko. – Nie mogłem znaleźć kluczy.
Miałem je przy sobie dziś rano, a potem nagle zniknęły.
Dziś rano! – jęknął. – To był dopiero koszmar!
Budzik nie zadzwonił i zaspałem. Nic dziwnego, bo
siedziałem całą noc w Internecie, szukając materiałów.
– Zaśmiał się. – Dobrze, z˙e nie przyjąłem posady na
uniwersytecie. Byłbym przysłowiowym roztargnionym
profesor...
Nagle urwał, kiedy zobaczył otwartą portmonetkę
w jej dłoniach i dwu dolarowy banknot obok kawy.
Mina mu zrzedła.
– Ile się spóźniłem?
– Nie za bardzo – odparła, nieco uspokojona jego
zachowaniem. Jak mogła się bać takiego fajtłapy?
Wciągnęła powietrze, czując się trochę jak dziecko,
które przyłapano na łasowaniu w spiżarce.

background image

– Tak naprawdę to zmieniłam zdanie. Miałam złe
doświadczenia z psychologami i psychiatrami.
– Masz wśród przyjaciół psychiatrów?
Ściągnęła brwi.
– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z...
– Więc masz?
– Nie, ale...
– To może przynajmniej kogoś w rodzinie? Albo
twój narzeczony jest psychologiem? – Znowu zaprzeczyła
i Ben zrobił wielkie oczy. – A, więc chodzi ci
o doświadczenia jako pacjentki?
126
– Tak. – Wysunęła do przodu brodę. – Miałam ich
nawet sporo, kiedy byłam młodsza.
– Zaraz po porwaniu?
– To chyba oczywiste. – Spojrzała na niego z politowaniem.
Pojawił się kelner i Ben zamówił kawę z mlekiem
i talerz beignetów. Następnie zwrócił się do niej:
– Ale ja przecież wcale nie chcę, żebyś była moją
pacjentką. Chodzi mi o zupełnie inną relację.
– Inną? – zdziwiła się. – A jaką?
– Chciałbym z tobą porozmawiać jak autor z autorem,
czy dziennikarz z ciekawą osobą. I może, jeśli
będę miał szczęście, przyjaciel z przyjacielem.
Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu. Czy to
możliwe, żeby polubiła tego śmiesznego facecika?
Zdecydowanym ruchem zamknęła portmonetkę i włożyła
z powrotem do torebki.
– Jesteś niezły – zauważyła.
Podziękował jej ze śmiechem, a następnie pochylił
się, patrząc jej w oczy.
– Przecież wiesz, że mówię szczerze. Posłuchaj, nie
chodzi mi o to, żeby cię wsadzić w kaftan bezpieczeństwa.
Chciałbym, żebyśmy porozmawiali o twoim życiu
i wyborach. O tym, dlaczego zrobiłaś to, a nie co innego.
– Obawiam się, że moje życie nie było szczególnie
interesujące – rzekła sucho.
– Mylisz się. Dla mnie i dla moich czytelników
będzie fascynujące. – Zreflektował się szybko. – Ale
najpierw powinienem ci chyba powiedzieć, kim jestem
i czym się zajmuję.
To powinno jej pomóc zrozumieć, dlaczego tak
bardzo zależy mu na tych informacjach.
127
Zaczął opowiadać o sobie. Był jedynakiem wychowanym
przez samotną matkę, którą uwielbiał.

background image

Matka nigdy nie opowiadała mu o ojcu, a poza jednym
wujkiem nie miał żadnej rodziny. Prawie nie pamiętał
wczesnego dzieciństwa, poza tym, że ciągle się gdzieś
przeprowadzali.
– Nie miałem rodziny ani przyjaciół – ciągnął.
– Czułem się samotny. Odżyłem dopiero wtedy, kiedy
zaczęła się szkoła, bo świetnie radziłem sobie z nauką.
Książki stały się moimi najlepszymi przyjaciółmi. Już
mi tak nie przeszkadzało, że ciągle się gdzieś przenosimy,
bo nie byłem sam.
Anna wsłuchiwała się w jego melodyjny głos,
opierając brodę na dłoni. Jego historia naprawdę ją
zaciekawiła.
– Skąd pomysł z psychologią? – spytała.
– Chciałem pomagać ludziom, ale nie znoszę widoku
krwi. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Poza
tym ludzie mnie fascynują. Ich decyzje, ich sądy, co
powoduje, że są, kim są.
Musiała przyznać, że ją, jako pisarkę, interesują te
same sprawy, dlatego starała się tworzyć prawdziwe
postaci – ani do końca dobre, ani złe, wyposażone
w ludzkie potrzeby i słabości. Oczywiście nad tym
wszystkim wisiało zawsze jakieś fatum. Tragedia. Zło
wcielone, które miało dla niej zawsze jedno imię: Kurt.
– A skąd zainteresowanie traumatycznymi doświadczeniami
z dzieciństwa?
– Bo to absolutna podstawa. Pierwsze, formacyjne
lata. To one wyznaczają późniejszy szlak dorosłego
życia. – Wypił trochę kawy. – Zająłem się tym
z powodu niezwykłego przypadku, z którym zetknąłem
128
się w czasie praktyki w szpitalu. To było dysocjacyjne
zaburzenie tożsamości.
– Możesz mówić w ludzkim języku?
– Rodzaj wielokrotnego zaburzenia czy raczej rozszczepienia
świadomości.
Anna zastanawiała się chwilę, starając się przypomnieć
sobie, co o tym wie. Ponieważ nie wiedziała nic,
powiedziała o tym Benowi.
Skinął głową.
– To zaburzenie, które powstaje w wyniku powtarzających
się aktów sadystycznych wobec dzieci.

Żeby chronić się przed tym, przed czym nie mogą
uciec, dzieci wytwarzają sobie zupełnie nową osobowość.
Taką, w którą mogą uciekać przed aktami

background image

gwałtu. Chociaż powiedziałem, że ,,wytwarzają sobie’’,
najczęściej dzieje się to zupełnie bez udziału ich
świadomości.
Zrobił przerwę.
– Ta kobieta miała osiemnaście różnych osobowości,
z których każda spełniała oddzielną, określoną
rolę.
Oboje umilkli, nie słysząc nawet odgłosów ulicy.
Anna, wstrząśnięta tą informacją, czuła, że powinna
coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
Wzięła więc zimną kawę i wypiła parę łyków, patrząc
na rozsypany na stoliku cukier puder.
Po chwili chrząknęła i spojrzała na Bena. Zauważyła,
że dziwnie patrzy na jej okaleczoną dłoń.
Zesztywniała i cofnęła ręce.
– Wiesz, kim jestem i jak to się stało – mruknęła
cicho. Ponieważ nie odpowiedział, chrząknęła raz
jeszcze. – Ben!
129
Zamrugał tak, jakby obudziła go ze snu.
– Słucham?
– Gapiłeś się na moją dłoń!
Najpierw się zdziwił, a potem bardzo zawstydził.
– Naprawdę? Czasami, kiedy zaczynam myśleć
o pracy, zapominam o bożym świecie. Przepraszam.
Tylko machnęła ręką.
– Nie ma o czym mówić. Po tylu latach nauczyłam
się z tym żyć.
– Z okaleczeniem, czy z ludzką ciekawością?
– Mam mówić prawdę? Czasami trudno mi znieść,
jak się na mnie gapią.
– Zdarzało się, że ktoś cię potraktował po chamsku
dlatego, że masz cztery palce?
– Tak, ale rzadko.
Trochę się odprężyli i Ben znowu zaczął opowiadać
o kobiecie z zaburzeniem tożsamości. Była to niezwykła
historia i Anna z otwartymi ustami wsłuchiwała
się w jego słowa.
– Rozumiem, czemu cię to tak interesuje – szepnęła,
kiedy skończył. – To fascynujący temat.
– W sam raz do twojej nowej książki.
– Chyba czytasz mi w myślach. – Zaśmiała się
i z podziwem potrząsnęła głową. – Właśnie się nad tym
zastanawiałam.
– Wiesz co, jeśli pomożesz mi z moją książką,
dostarczę ci materiałów do twojej – zaproponował.

background image

Już chciała się zgodzić. Otworzyła nawet usta, żeby
to powiedzieć i poprosić o radę w rozwiązywaniu
swoich problemów, ale zamiast tego zadała mu pytanie
dotyczące jego praktyki w Nowym Orleanie. Ben
zaczął o tym mówić, a ona słuchała jednym uchem,
130
starając się zrozumieć powody swojego wahania. Polubiła
go. Był zabawny i inteligentny, a jednocześnie
rzeczowy i otwarty, czego się nie spodziewała. Wierzyła,
że potrafi pomóc innym. A gdyby poprosiła,
również jej.
Więc dlaczego miała takie opory?
– Coś cię powstrzymuje?
– Tak.
– Może przekona cię to, że moja książka nie tylko
będzie zawierała informacje dotyczące traumatologii
dziecięcej. Moim zdaniem powinna również pomóc
dorosłym, którzy mieli jakieś straszne doświadczenia
w dzieciństwie. Wierzę w to, z˙e wiedza potrafi uzdrawiać.
Przynosi ona zrozumienie i pogodzenie z losem,
a wtedy można mówić o rozpoczęciu terapii.
– Pacjencie, lecz się sam?
– Tak, do pewnego stopnia. – Spojrzał jej szczerze
w oczy. – Przecież wszyscy mamy zdolności samo lecznicze.
Organizm broni się przed każdą dolegliwością,
dotyczy to również, i to w szczególności, chorób
psychicznych. Najważniejsze, to zdać sobie z tego
sprawę.
– I do tego potrzebna jest pomoc psychologa?
– Albo informacje z poradnika – dorzucił.
– Twoja książka ma być właśnie takim domowym
poradnikiem?
– Tak. – Zaczął bawić się serwetką. – Powiedz, co
mam zrobić, żeby cię przekonać?
Przez moment patrzyła na ulicę, a potem znowu
zwróciła się do niego.
– Sama nie wiem. Nie lubię mówić o mojej przeszłości.
Nie lubię nawet o niej myśleć.
131
– Lecz ona i tak powraca w snach? Jestem tego
pewien. Ta przeszłość wciąż jest w twojej podświadomości
i rozpaczliwie próbuje przebić się do świadomości.
Szepcze ci różne rzeczy do ucha i wpływa na to,
co robisz. A to nie jest dla twojej przeszłości ani dobre,
ani bezpieczne miejsce.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem. I z niechęcią.

background image

– Mogłabym powiedzieć, że to nieprawda.
– Ale tego nie zrobisz, bo starasz się być uczciwa
wobec siebie.
Nagle parsknęła śmiechem, co ją samą bardzo
zaskoczyło.
– Widzę, że wiesz wszystko.
– No cóż, jestem dosyć inteligentny. – Koło jego
ust pojawił się mały dołek. – I dosyć bystry, chociaż
ciągle siedzę w książkach.
Położyła dłonie na stoliku.
– Wciąż nie mogę zrozumieć, jak udało ci się mnie
znaleźć...
– Znajoma ze Stowarzyszenia – przypomniał jej.
– Nie, wcześniej. Po prostu włączyłeś telewizor
i właśnie nadawali ten program?
Ben niespokojnie spojrzał na swoje dłonie, a potem
znowu na nią.
– Akurat czytałem ,,Śmiertelną pieszczotę’’
i wszystko złożyło się w jedną całość. – Splótł dłonie.
– Od dzieciństwa fascynowała mnie twoja historia. Już
wcześniej myślałem o tym, jak włączyć ją do mojej
książki, bo uważam, że twoje przeżycia są zupełnie
wyjątkowe.
– Rzeczywiście, porwana i okaleczona księżniczka
z Hollywoodu to rzadkość.
132
Ben spojrzał na nią poważnie.
– Większość porwanych dzieci nigdy nie wraca do
domu.
Tak jak Timmy, pomyślała, czując, że coś ją dławi
w gardle. To prawda, że miała szczęście.
– Więc jak? – podjął Ben. – Solennie przyrzekam,
że to będzie całkowicie bezbolesne.
Anna wątpiła w prawdziwość jego słów. Już samo
myślenie o tym przyprawiało ją o drżenie.
– Zastanowię się nad tym. Naprawdę.
Popatrzył na nią zgnębiony.
– Często pierwszy krok jest najtrudniejszy, ale nie
mam zamiaru do niego cię zmuszać.
Uśmiechnęła się, czując, że trochę wbrew sobie lubi
go coraz bardziej.
– Doceniam to, ale jeszcze muszę wszystko dokładnie
przemyśleć. Mam nadzieję, że nie jesteś rozczarowany?
– Jestem już duży. Jakoś sobie poradzę.
Zapłacili i wyszli z kawiarni.
– Ja idę tędy. – Wskazała St. Louis Cathedral.

background image

– A ty gdzie zaparkowałeś?
– Przy Jax Brewery.
– Wobec tego musimy się pożegnać. – Włożyła
ręce do kieszeni i zadrżała, czując na nogach zimny
powiew wiatru.
– Tak, na razie. – Pochylił się i musnął wargami jej
policzek. – Było mi bardzo miło. Będę czekał.
Odwrócił się i szybko odszedł, nie czekając na
odpowiedź.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Czwartek, 18 stycznia
godz. 19.15

Ben leżał w ciemnościach na swoim łóżku. Wolno
i głęboko oddychał przez nos. Kompres na jego czole
rozgrzewał się szybko. Zbyt szybko.
Ból głowy, który opuścił go na cały dzień, powrócił
w czasie spotkania z Anną i stopniowo, z minuty na
minutę, narastał. Jednak najgorzej poczuł się, kiedy
dotarł do samochodu.
Sam nie wiedział, jak udało mu się dojechać do
domu. Najważniejsze, że zdołał otworzyć wóz, a potem
nie spowodował żadnego wypadku. W ogóle nie
pamiętał drogi, ale to, że znalazł się w swoim łóżku,
wskazywało, że jakoś ją pokonał.
Ben przymknął oczy, czując, że zaczyna działać
przepisany przez lekarza środek przeciwbólowy.
Myślał o Annie, o spotkaniu z nią w ,,Café du
Monde’’ i o tym, jak się skończyło. Patrzyła za
nim, kiedy odchodził. Czuł na sobie jej spojrzenie.
Było na tyle intensywne, że w końcu zerknął do
134
tyłu. Anna stała, dotykając policzka, w który ją
pocałował. To jasne, że była zaskoczona, ale również
zadowolona. A w każdym razie tak mu się wydawało.
Zastanawiał się nad złymi i dobrymi momentami ich
rozmowy. Anna nie ukrywała, że jest zainteresowana
jego pracą, natomiast on podzielił się z nią informacjami,
które zazwyczaj pozostawiał dla siebie.
Doskonale do siebie pasujemy, pomyślał.
Nagle skrzywił się, gdy przypomniał sobie, jak
przyłapała go na tym, że gapi się na jej okaleczoną
dłoń. Trochę ją to zaniepokoiło, chociaż doskonale
poradziła sobie z tym uczuciem. Z tego wniosek, że

background image

jest opanowana i ma dużą dyscyplinę. Gdyby nie to, jej
wewnętrzne rozedrganie wcześniej czy później wzięłoby
górę, co miałoby fatalne skutki.
A on wcale nie skłamał, kiedy powiedział jej, że nie
zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Przez całe życie
cierpiał na chwilowe zaciemnienia świadomości. Podobnie
jak bóle głowy, od kilku miesięcy nawiedzały
go dużo częściej niż poprzednio. Zaniepokojony zwrócił
się do lekarza, który kazał mu zrobić przeróżne
badania, w tym rezonans magnetyczny i tomografię
komputerową mózgu.
Bał się, że to rak albo jakiś tętniak, ale ku jego uldze
wyniki badań nie wykazały niczego szczególnego.
Następnie lekarz wypytał go o sposób odżywiania,
alkohol i stresy. Wprawdzie Ben unikał niezdrowej
żywności i whiskey, ale nie mógł powstrzymać ciągu
nieszczęśliwych zdarzeń, które destabilizowały jego
życie. Stan matki ciągle się pogarszał, a on musiał
ponownie zaczynać swoją karierę zawodową. Z całą
pewnością nie brakowało mu stresów.
135
W końcu lekarz zalecił mu ograniczenie kawy
i jogę albo jakieś inne ćwiczenia medytacyjne, które
miały wpłynąć na zmniejszenia napięcia. Kiedy poszedł
za jego radą, bóle głowy rzeczywiście stały się
rzadsze, ale nigdy do końca nie ustąpiły.
Ben starał się teraz o tym nie myśleć, tylko
próbował skoncentrować się na Annie. Czy pozwoli
mu opisać swój przypadek? Czy wyjawi mu wszystkie
szczegóły? Czy na tyle się przed nim otworzy, by
mógł wykonać jej dokładny wizerunek psychologiczny
w jego dynamicznym, trwającym długie lata, rozwoju?
Być może za mocno na nią naciskał. Wyraźnie ją
wystraszył.
I, na dodatek, nie powiedział prawdy.
Poczuł mocniejszy, rwący ból nad oczami i jęknął.
Zawsze uważał, że najważniejsza jest szczerość. Jako
terapeuta wiedział, do jakiego stopnia nawet małe
kłamstwa potrafią zniszczyć ludzkie życie, dlatego
jego podstawowym zadaniem było wydobycie ze swoich
pacjentów prawdy.
Więc dlaczego skłamał, kiedy Anna zapytała go
o program z udziałem jej matki? Udawał, że to był
przypadek, i niezgodnie z prawdą powiedział, że już
wcześniej czytał jej książki!
Bał się, że jeśli wyzna prawdę, to ją spłoszy.

background image

Lecz i tak ją spłoszył.
Gdyby tak bardzo nie bolała go głowa, ukarałby
siebie za własną bezdenną głupotę. Anna bardzo mu
się spodobała. Była inteligentna, z subtelnym poczuciem
humoru, które bardzo mu odpowiadało. Poza tym
miała zasady, których brakowało wielu innym ludziom.
136
Była osobą głęboko moralną, to się od razu
czuło. Zasługiwała na to, żeby znać prawdę.
Jest jeszcze coś. Gdyby był zupełnie szczery wobec
siebie, musiałby przyznać, z˙e Anna interesuje go nie
tylko jako źródło informacji.
Ból w cudowny sposób zniknął w jednej chwili
i zaskoczony Ben odetchnął z wielką ulgą. Zdjął ciepły
kompres z głowy i usiadł. Uśmiechnął się, a potem
zaśmiał głośno, czując, ze i tym razem udało mu się
przegnać diabła.
Zdecydował, że zadzwoni do Anny. Zaprosi ją na
wystawną kolację i wyzna wszystko. Opowie o kopercie
i tajemniczej notatce.
A potem się zobaczy.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Czwartek, 18 stycznia
godz. 19.50

Po wyjściu z ,,Café du Monde’’ Anna poszła na
mszę do katedry. Drzwi do budynku były otwarte
i dzwoniły dzwony, więc pod wpływem nieodpartego
impulsu wśliznęła się do zacisznego wnętrza.
Niezmienny od wieków rytuał religijny podziałał
na nią kojąco i pozwolił dojść do siebie. Wychodząc,
poczuła się pewniej. Była rozgrzana i gotowa stawić
czoło przeciwnościom losu.
Jakoś pogodzi się z Jaye. Znajdzie sobie nowego
agenta. Program na Kanale E! spowoduje, że stanie się
bardziej niezależna. Nic więcej.
Mimo chłodu Anna wybrała okrężną drogę do
domu. Szła przez ulice ze sklepami, skręcając co jakiś
czas w willowe zaułki. Znała je wszystkie jak własną
kieszeń. Wiedziała, że gdy dotrze do domu, będzie
musiała zająć się kolacją i przejrzeć korespondencję.
Teraz mogła podumać.
W ciągu ostatniej godziny jej myśli krążyły wokół

background image

138
Bena i ich spotkania. Naprawdę bardzo go polubiła.
Odpowiadał jej jego sposób bycia, fascynowała praca
i to, co o niej mówił.
Raz jeszcze dotknęła policzka w miejscu, gdzie ją
pocałował. To było odważne zachowanie, ale jednocześnie
romantyczne. Taki gest stanowił przypieczętowanie
przyjaźni, a nawet czegoś więcej...
Musiała przyznać, z˙e ten pocałunek na nią podziałał.
Poczuła ciepło rozchodzące się po całym ciele
i radosne oczekiwanie. Tylko co dalej?
Bo zarazem trochę ją zdeprymował. Być może
dlatego, że takie zachowanie zupełnie nie pasowało do
mężczyzny pokroju Bena Walkera.
Anna zmarszczyła czoło. Do licha, przecież widziała
go drugi raz w życiu i rozmawiali niecałą godzinę.
Mogła się tylko domyślać, jaki jest i co sobą reprezentuje,
a jednocześnie miała dziwne uczucie, jakby znała
go od bardzo dawna.
Zadrżała i postawiła kołnierz kurtki. Zrobiło się już
ciemno, a temperatura spadła do jakichś czterech
stopni. Wydawać by się mogło, że to jeszcze nie mróz,
ale powietrze było przesiąknięte obrzydliwą wilgocią,
która wdzierała się dosłownie wszędzie, również pod
ubranie.
Dosyć tego włóczenia się, pomyślała, drżąc z zimna.
Najwyższy czas wracać do domu.
Dotarcie do budynku zajęło jej niecałe dziesięć
minut. Anna szybko otworzyła drzwi, rzuciła pocztę
na stolik w przedpokoju i powiesiła kurtkę. Zmarznięta
pospieszyła do kuchni, chcąc jak najszybciej zrobić
sobie herbaty. Zatrzymała się tylko przy termostacie,
żeby zwiększyć temperaturę.
139
Czekając na wrzątek, włączyła odsłuchiwanie automatycznej
sekretarki. Pierwsza dzwoniła matka. Znalazła
wizytówkę szefa ekipy filmowej i od razu przypomniała
sobie, z˙e nazywał się zupełnie idiotycznie,
czyli Peter Peters. Potem odezwał się Dalton, zaciekawiony
tym, jak poszło jej spotkanie z Benem. Dzwoniła
też recepcjonistka dentysty, żeby przypomnieć o jutrzejszej
wizycie.
Ostatnia informacja pochodziła od przybranej matki
Jaye. Fran prosiła, żeby zadzwoniła do nich jak
najszybciej.
Czajnik już się wyłączył, ale Anna nie zwróciła na

background image

to uwagi. Wybrała numer. Matka Jaye podniosła
słuchawkę po drugim dzwonku.
– Fran? Tu Anna North. O co chodzi?
– Czy nie ma u ciebie Jaye? – zmęczonym głosem
spytała Fran Clausen.
– Nie, w ogóle się z nią nie widziałam. – Anna
zmarszczyła brwi. – Wróciła ze szkoły?
– Nie. Najpierw się nie przejmowałam, bo czasami
zagląda do koleżanek albo do czytelni. Ale zna zasady
i wie, że bez uzgodnienia pod żadnym pozorem nie
może być poza domem dłużej niż do pół do szóstej.
Wtedy jemy obiad.
Anna spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma, a na
dworze było zupełnie ciemno.
– Pewnie wstąpiła do jakiejś koleżanki i zapomniała
o czasie – dodała Fran. – Ale jako jej prawny
opiekun powinnam wiedzieć, gdzie się znajduje.
Prawny opiekun. Nie matka. Nie bliska osoba,
pomyślała gorzko Anna.
Potrząsnęła głową, chcąc przepędzić te myśli.
140
Clausenowie naprawdę dobrze opiekowali się jej
,,młodszą siostrą’’.
– Nie wiesz, do kogo mogła pójść? – ciągnęła Fran.
– Dzwoniłam pod wszystkie możliwe adresy i nic
więcej nie mogę zrobić.
– Wiesz co, spróbuję się sama dowiedzieć – zaproponowała
Anna. – Zaraz do was oddzwonię.
Dziesięć minut później musiała wyeliminować
wszystkie możliwości. Skontaktowała się z Jennifer,
Tiffany, Carol i Sarah, czyli najlepszymi przyjaciółkami
Jaye. Żadna nie widziała jej ani w szkole, ani
poza nią, co bardzo zaniepokoiło Annę.
Przypomniała sobie zboczeńca, o którym wspominała
jej Jaye.
Ze ściśniętym sercem raz jeszcze wybrała numer
Clausenów. Miała nadzieję, że być może Jaye już
wróciła do domu. Kiedy okazało się to nieprawdą,
powiedziała Fran, że przejedzie się po mieście i sprawdzi
wszystkie ulubione miejsca Jaye.
– Czy wspominała wam, z˙e parę dni temu jakiś
mężczyzna ją śledził?
Kobieta milczała przez chwilę.
– Nie – odparła w końcu. – Pierwsze słyszę.
– Jaye specjalnie się tym nie przejęła, ale teraz...
– Zaczekajmy z ostatecznymi wnioskami, Anno.

background image

Myślę, że lada chwila powinna się pojawić w domu.
Anna mogła mieć tylko taką nadzieję. Kiedy odłożyła
słuchawkę, natychmiast sięgnęła po torebkę
i kluczyki od samochodu.
Poddała się dopiero o wpół do jedenastej. Nie
ze zmęczenia, ale dlatego, że zabrakło jej pomysłów.
Sprawdziła pod arkadami, ,,Rock’n Bowl’’, dwie
141
kawiarnie ,,CC’’, a nawet czytelnię, czyli wszystkie
miejsca, w których Jaye bywała sama lub z koleżankami.
Nikt nie widział jej przez cały dzień. Czternaście
godzin! Trochę za długo jak na piętnastoletnią dziewczynę.
Zbyt wiele złych rzeczy mogło się wydarzyć
w tym czasie.
Zrozpaczona Anna skręciła w lewo z Carrollton
Avenue i pojechała do Clausenów. Jaye musiała dotrzeć
już do domu i teraz pewnie wścieka się, ponieważ
Fran zrobiła jej awanturę i wyznaczyła karę. Słusznie,
skoro dziewczyna zdecydowała się pójść na wagary.
Być może jej przyjaciółki nawet o tym wiedziały,
tylko nie chciały ujawniać prawdy dorosłym.
Co prawda Jaye od dawna nie zachowywała się tak
nieodpowiedzialnie, ale mogła wrócić do starych nawyków.
W końcu była nastolatką!
Fran Clausen otworzyła drzwi, zanim zdążyła zapukać.
Mina gospodyni zrzedła, kiedy zobaczyła, że
Anna jest sama.
– Nie znalazłaś jej, prawda?
Anna potrząsnęła głową.
– Miałam nadzieję, że zastanę ją w domu.
– Nie wróciła. – Bob Clausen stanął w drzwiach po
jej lewej stronie. – I pewnie już nie wróci – dodał
ponuro.
Anna obróciła się w jego stronę. To był wielki
mężczyzna, miał pewnie ponad metr osiemdziesiąt.
I surową, zaciętą minę.
– Słucham?
– Na pewno znowu uciekła.
Anna westchnęła głośno i spojrzała na Fran.
– Czy... czy coś się stało?
142
Fran otworzyła usta, ale jej mąż był szybszy:
– Chyba nie jesteś zaskoczona? Przecież robiła to
już wcześniej.
– Jest teraz znacznie dojrzalsza. Przemyślała całe
swoje postępowanie i już wie, że niczego w ten sposób

background image

nie osiągnie.
Anna znowu uniosła głowę.
– Czy Fran mówiła ci, że parę dni temu jakiś
mężczyzna śledził Jaye w drodze do szkoły?
Bob wywrócił oczami.
– Bzdura! Gdyby to była prawda, na pewno by nam
o tym powiedziała.
– Ja też na początku nie chciałam uwierzyć, że
uciekła – wtrąciła Fran. – Ale potem dowiedzieliśmy
się, że nie było jej w szkole.
Bob Clausen skrzywił się z niesmakiem.
– Niektórzy ludzie nigdy się nie zmieniają. Jaye
pozostała egoistycznym, zapatrzonym w swoje problemy
bachorem.
Anna gwałtownie się wyprostowała, czując, jak
płoną jej policzki.
– Jaye nie jest egoistką! – zaprotestowała. – To
nieprawda!
– Bob wcale nie chciał tego powiedzieć. – Fran
nerwowo ścisnęła dłonie. – Ale nie poznałaś jej tak
dobrze jak my. Była bardzo zdecydowana, wręcz
buntownicza. Kiedy czegoś chciała, szła prosto do
celu, nie zważając na konsekwencje.
Anna z trudem panowała nad sobą.
– Gdyby była inna, nie przetrwałaby tego, co
zafundował jej ojciec. Tylko dzięki tym cechom wyszła
z tego prawie bez szwanku!
143
Clausenowie spojrzeli po sobie. Bob zaczerpnął
powietrza, żeby jej odpowiedzieć, ale tylko sapnął
gniewnie. Obrócił się na pięcie i poszedł oglądać jakiś
program w telewizji.
Fran patrzyła za nim, a potem rzekła do Anny:
– Zadzwonimy do ciebie, jeśli wróci. Albo... czegoś
się dowiemy...
To znaczy, że mam się od nich odwalić, pomyślała.
Jednak zdecydowała, że najpierw sama poszuka Jaye.
Coś jej tutaj nie pasowało, po prostu ta ucieczka nie
miała najmniejszego sensu.
– Czy mogłabym zajrzeć do pokoju Jaye? – spytała,
tknięta nagłym przeczuciem.
– Do jej pokoju? – Fran szybko zerknęła w stronę
telewizora. Anna nie wiedziała, czy szukała wsparcia
męża, czy tylko chciała sprawdzić, czy słyszy ich
rozmowę. – Po co?
– Chciałabym tylko zobaczyć, co Jaye z sobą

background image

wzięła, gdy rano wychodziła z domu. – Zniżyła głos:
– Proszę, bardzo mi na tym zależy.
Fran wahała się przez dłuższą chwilę, ale potem
skinęła głową.
– Dobrze, w końcu nic się nie stanie.
Poprowadziła ją do pokoju Jaye, a sama stanęła
w drzwiach. Podobnie jak wiele innych sypialni,
w których mieszkają nastolatki, pomieszczenie wyglądało
tak, jakby przeszło przez nie tornado.
Anna stanęła na środku, a jej serce gwałtownie
załomotało. Poczuła zapach Jaye, woń jej lekkich
perfum. Na krześle leżał sweterek, w którym widziała
ją po raz ostatni, a na nocnej szafce stały trzy puste
puszki po coli light, plastikowe opakowanie po krakersach
144
i stojaki z kompaktami. Anna podeszła do nich
i ze ściśniętym gardłem zaczęła przeglądać płyty.
Niektóre z nich Jaye po prostu uwielbiała. Dlaczego
więc je zostawiła, skoro planowała ucieczkę? Miała
przecież discmana, z którym prawie się nie rozstawała.
Lecz nie mogła go zabierać do szkoły. Zabroniono
tego od razu na początku semestru, by uczniowie nie
słuchali muzyki na lekcjach. Jaye wpadła wtedy we
wściekłość i napisała list protestacyjny do dyrekcji.
Anna spojrzała na podłogę przy łóz˙ku. Zobaczyła
tam książkę z biblioteki, trzy kolorowe gumki do
włosów, papierek po batonie i kupione za własne
pieniądze martensy.
Jaye uwielbiała te buty. Musiała oszczędzać na nie
cztery miesiące. Odmawiała sobie wszystkich przyjemności.
Nie piła nawet mochasippi, bez której, jak
utrzymywała, nie mogła żyć.
Anna z trudem przełknęła ślinę i zaczęła rozglądać
się dookoła, szukając czegoś, co wskazywałoby na to,
z˙e jej ,,młodsza siostra’’ jednak uciekła. Albo czegoś,
co wskazywałoby na to, że stało jej się coś złego.
W końcu znalazła to pod materacem. Płaskie,
blaszane pudełko, pełne pamiątek. Była tam obrączka
matki Jaye i jej fotografia, a także zdjęcie kobiety
trzymającej malutką dziewczynkę na rękach.
Poza tym znalazła świadectwo urodzenia Jaye i dwa
wiersze, które wydrukowano jej w szkolnym magazynie
literackim.
A także zdjęcie, na którym stały razem, zaróżowione
i objęte.
Anna wzięła je do ręki, czując, że ma oczy pełne

background image

łez. Pamiętała dzień, kiedy je zrobiono. To było na
145
krótko po tym, jak zostały prawdziwymi przyjaciółkami.
Po tym, jak runął ostatni, dzielący je mur.
Zaczęła się wiosna i dzień był naprawdę piękny
i rześki. Pojechały do zoo i cały dzień się włóczyły,
obserwując zwierzęta, jedząc same niezdrowe rzeczy
i ciesząc się swoim towarzystwem.
Anna odłożyła zdjęcie na miejsce, czując gwałtowny
ból w piersiach. Jaye nigdy nie zostawiłaby tych
pamiątek z własnej woli. Nie miała nic cenniejszego,
bo te rzeczy łączyły ją z przeszłością, a raczej tą jej
częścią, o której chciała pamiętać.
Zastygła przeraz˙ona, czując macki chłodu na całym
ciele, chociaż tak naprawdę w pokoju było bardzo
ciepło. Skoro Jaye nie uciekła ze szkoły, co się z nią
mogło stać?!
Zamknęła pudełko i podeszła do drzwi. Fran czekała
na zewnątrz, oparta plecami o ścianę.
– Widziałaś to? – Pobladła i drżąca, wyciągnęła
pudełko w jej stronę.
– To? – powtórzyła z niepewną miną Fran. – A co
to takiego?
– Pamięć Jaye – odparła Anna, pokazując opiekunce
jego zawartość. – Znalazłam to pod jej materacem.
Nie wzięła tego.
Fran poruszyła się nerwowo.
– I co z tego?
– Jestem pewna, że nigdzie by się bez tego nie
ruszyła. Te rzeczy są dla niej bardzo cenne. Więcej, są
najcenniejsze. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy.
Jaye nie uciekła z domu.
Twarz Fran nabrała koloru ściany, przy której stała.
– Tru... trudno mi w to uwierzyć.
146
– Czy wzięła ze sobą jakiś plecak?
– Nie, po prostu torbę z książkami, ale...
– Właśnie. Nie widziałam w jej pokoju żadnych
podręczników. Po co miałaby brać je ze sobą? Gdyby
planowała ucieczkę, wzięłaby trochę ubrań, swoje
martensy, przybory toaletowe i na pewno to. – Potrząsnęła
pudełkiem. – Zastanów się, Fran! Nie uciekałaby
ze szkolnymi książkami!
– Na miłość boską! Daj spokój mojej żonie! – Bob
Clausen pojawił się w przedpokoju.
Anna stanęła przed nim twarzą w twarz.

background image

– Chcę po prostu, żeby zrozumiała...
– Jaye uciekła od nas i koniec!
– Rozmawialiście z Paulą? – Chodziło jej o Paulę
Perez, kuratorkę Jaye. – Myślę, że powinna wiedzieć,
co się...
– Już do niej dzwoniłem – przerwał jej Bob. – Ona
też uważa, że Jaye uciekła. Zresztą pierwsza na to
wpadła. Jeśli Jaye nie pojawi się do północy, ma to
zgłosić na policję.
– Ale ona nie wiedziała o tym. – Wyciągnęła w ich
stronę blaszane pudełko. – Nawet wy nie mieliście
o tym pojęcia.
– Sama jej o tym powiedz, jeśli uważasz, z˙e to
takie ważne. Mnie wszystko jedno.
– Dobrze – powiedziała spokojnie, zerkając w stronę
drzwi wyjściowych. – Właśnie widzę, z˙e wam jest
wszystko jedno.
Bob zamarł na chwilę, a potem z groźną miną zrobił
krok w jej stronę.
– Co powiedziałaś?
Anna uniosła podbródek, nie chcąc, żeby dostrzegł,
147
jak bardzo się boi. Bob Clausen był od niej o głowę
wyższy i zbudowany jak atleta . W dodatku w tej chwili
wyglądał tak, jakby chciał ją udusić.
– Przecież jesteście zastępczą rodziną Jaye. To...
dziwne, że się nią nie interesujecie.
Na jego twarzy pojawiły się czerwone plamy.
– Jak śmiesz nas pouczać?! Jak śmiesz sugerować,
że się nie...
– Daj spokój, Bob – jęknęła jego żona.
Machnął na nią ręką i zrobił jeszcze jeden krok
w kierunku Anny.
– Nie rozumiesz, z˙e to zdarzyło się nie pierwszy
raz?! Że już przez to przechodziliśmy?! Dziewczyny
takie jak Jaye uciekają, kiedy coś zaczyna iść nie po
ich myśli. I nawet się nie obejrzą na ludzi, którzy się
nimi zajmowali! – Zbliżył się do niej jeszcze trochę
i Anna odruchowo się cofnęła. – Nie chcę cię tu więcej
widzieć.
Anna spojrzała błagalnie na Fran.
– Proszę... Dobrze znam Jaye i... i wiem, że nigdy
by tego nie zrobiła.
Opiekunka potrząsnęła głową i spojrzała w bok.
– Zawiadomimy cię, kiedy tylko czegoś się dowiemy
– obiecała.

background image

– Dziękuję. – Anna zacisnęła palce na pudełku.
Sama nie wiedziała, dlaczego, ale za nic nie chciała go
oddać. – Mogę to jej... przechować?
– W tej sytuacji powinniśmy oddać wszystkie rzeczy
Jaye do opieki społecznej.
Anna z trudem się opanowała. Te słowa zabrzmiały
tak złowrogo, tak ostatecznie. Jakby rozmawiali o rzeczach
kogoś zmarłego.
148
– Bardzo mi na tym zależy. Przekażę je później
Pauli. Naprawdę.
Fran wahała się jeszcze przez chwilę, a potem
skinęła głową. Clausenowie, niczym dwoje strażników,
odprowadzili ją do drzwi i patrzyli, jak wychodzi
z pudełkiem przyciśniętym do piersi. Kiedy dotarła do
samochodu, zobaczyła, jak małżonkowie wymieniają
ukradkowe spojrzenia.
Nagle zastygła w przerażeniu. Nie mogła się ruszyć
ani myśleć. Nie mogła nawet otworzyć wozu.
Kiedy tak stała, ze wzrokiem utkwionym w Clausenów,
po głowie krążyło jej tylko jedno pytanie: Co się
stało z Jaye?

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Czwartek, 18 stycznia
godz. 23.50

Jaye obudziła się z jękiem. Bolała ją głowa i plecy.
Usta miała wyschnięte i szorstkie, jak spieczona słońcem
ziemia. Przewróciła się na bok i znów jęknęła.
Poczuła kwaśny zapach i otworzyła oczy.
Wtedy sobie przypomniała. Idzie do autobusu.
Patrzy przez ramię, czy wciąż ma za sobą tego zboczeńca.
Uśmiecha się do siebie, bo znów go zgubiła. Tak jej
się przynajmniej wydaje. Nagle ktoś ją wciąga w krzaki,
przytykając do ust i nosa jakąś szmatę. Próbuje krzyczeć,
ale tylko wciąga w płuca obrzydliwy zapach.
Ciemność.
Przerażona Jaye gwałtownie usiadła, czując, że
serce chce jej wyskoczyć z piersi. Gdy tylko zdołała się
trochę opanować, rozejrzała się po ciemnym pokoju.
Była sama.
Parę minut oddychała przez nos, żeby się uspokoić.
Instynkt podpowiadał jej, co ma robić. Uspokój się.
I zorientuj w sytuacji.

background image

150
Siedziała na składanym łóżku, na nagim, brudnym
materacu. Zacisnęła usta, żeby się nie rozpłakać.
W pokoju znajdował się jeszcze ogrodowy leżak
z aluminium, umywalka i sedes. Na jego zbiorniku
leżała rolka papieru toaletowego, a na umywalce
nierozpakowana szczoteczka i pasta do zębów. Obok
wisiał ręcznik.
Jaye zaczęła rozglądać się po pokoju. Tapeta odchodziła
płatami od ścian, odsłaniając tynk. Okno
zabito deskami, ale przez szpary wślizgiwało się do
środka przyciemnione światło księżyca.
Jaye na palcach podeszła do drzwi i sięgnęła do
klamki. Przypomniała sobie horror, który oglądała
parę tygodni wcześniej. Tam tez˙ dziewczyna, mniej
więcej w jej wieku, próbowała wydostać się z pustego
pomieszczenia, ale gdy dotknęła klamki, ta przemieniła
się w węża.
To tylko film, przekonywała siebie, lecz jej obecna
sytuacja wydawała się równie przerażająca.
Drzwi były zamknięte. Dwie łzy spłynęły jej po
policzkach. Powstrzymała następne, łając siebie za
niewczesne nadzieje. Jaki porywacz zostawiłby otwarte
drzwi?! Chyba tylko jakiś wariat!
Będzie musiała poszukać innej drogi ucieczki. Spojrzała
w dół i dostrzegła, że u dołu drzwi znajduje się
wejście dla kota.
Uklękła i obejrzała klapkę. Wyglądała na zupełnie
nową, jeszcze nieużywaną. Przycisnęła ją, ale okazało
się, że jest zablokowana od zewnątrz. Nacisnęła mocniej
i zasuwka zaczęła się poddawać. Mogłaby ją
rozwalić kopniakiem, ale i tak nie przecisnęłaby się
przez taki malutki otwór. To nie miało sensu.
151
Wstała i podeszła do zabitego na głucho okna.
Przytknęła oko do szpary, lecz na zewnątrz było
ciemno. Światło nie pochodziło, jak jej się zdawało, od
księżyca, ale od samotnej lampy ulicznej. Poza tym
wszystko tonęło w mroku.
Słyszała jednak ruch uliczny i przytłumione ludzkie
głosy.
A więc ktoś mógł ją usłyszeć i może nawet uwolnić,
lub przynajmniej zawiadomić policję.
– Na pomoc! – krzyknęła podniecona i zaczęła
walić pięściami w deski.
Krzyknęła jeszcze dwa razy, robiąc przerwy, żeby

background image

usłyszeć reakcję. Nie było żadnej. Szmer głosów nie
zmienił się ani na jotę. Nikt nie zawołał. Nikt nie
przyszedł do jej więzienia.
Nie słyszą mnie, pomyślała. Są zbyt daleko.
Wpadła w szał. Podbiegła do drzwi i zaczęła je
kopać, dziko przy tym wrzeszcząc. Po chwili zachrypła.
Dłonie ją bolały, ramiona osłabły. W ciąż jednak
wołała, aż jej głos stał się ledwie słyszalny.
W końcu, zupełnie wyczerpana, opadła na podłogę
i zaczęła płakać.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Piątek, 19 stycznia
Dzielnica Francuska

Nazywała się Evelyn Parker. Była piękna, lubiana,
bystra i pełna energii. Co tydzień bywała w śródmiejskich
lokalach, żeby się zabawić. Pracowała jako pomoc
u pewnego dentysty i mieszkała w dzielnicy Bywater.
Zginęła w swoje dwudzieste czwarte urodziny.
– Ale pech, co, Malone? Rozstać się z życiem
akurat w dniu urodzin! – westchnął Sam Tardo, jeden
z członków ekipy technicznej. – Nie dotykaj niczego.
Musimy jeszcze zbadać ciało.
Quentin mruknął coś w odpowiedzi i kucnął obok
ofiary. Przeglądał centymetr po centymetrze, szukając
jakichś śladów: urwanego guzika, kawałka papieru,
jakiejś plamy, odcisków palców.
– Myślisz o tym, co ja? – spytał Terry, nachylając
się, żeby lepiej przyjrzeć się ofierze.
– Nancy Kent.
– Tak. – Quentin zmarszczył brwi. – Evelyn Parker
też była ruda, tyle że bardziej marchewkowa. I też
153
bawiła się tej nocy, kiedy ją zamordowano. Wygląda
na to, że ktoś najpierw ją zgwałcił, a potem udusił.
Podobnie jak Nancy Kent, znaleziono ją w pobliżu
klubu.
– Kapitan będzie wkurzona. – Johnson wzruszył
ramionami. – Jakby to była nasza wina!
– Kto ją znalazł? – spytał Quentin.
– Biegaczka.
Malone wytrzeszczył na niego oczy.
– Co biegaczka robiła o tej porze za klubem?
– Ta dziewczyna zawsze biega wcześnie rano,

background image

razem z psem myśliwskim, bo tak jest bezpieczniej.
Właśnie ten pies oszalał, zanim jeszcze dotarli do
klubu. Biegał tam i z powrotem, więc postanowiła
sprawdzić, co się stało.
– Walden spisał jej zeznania?
– Taa... – Johnson wskazał budynek klubu. – Teraz
przesłuchuje właściciela. Gdzie byliście wcześniej?
Musieliśmy odwalić z Waldenem praktycznie całą
robotę.
– Odpieprz się. – Terry skrzywił się z wyraźną
niechęcią. – Obaj jeszcze spaliście, kiedy my już
mieliśmy trzy trupy w Desire. Prawdopodobnie porachunki
narkotykowe.
Część śródmieścia, nosząca nazwę Desire, była
jednym z najniebezpieczniejszych miejsc Nowego
Orleanu. Żaden policjant nie zapuszczał się tam samotnie.
Mieszkańcy też najchętniej chodziliby w zbrojnej
asyście, ale niewielu mogło sobie na to pozwolić.
– Szczęściarze – mruknął Johnson i owinął się
mocniej jesionką. – Zawsze omijam Desire szerokim
łukiem.
154
Walden, który stanął w drzwiach klubu, pomachał
ręką, żeby przyszedł. Johnson przeprosił ich i ruszył
w tym kierunku. Quentin znowu spojrzał na ofiarę.
W przeciwieństwie do Kent walczyła z całych sił
o życie. Miała siniaki i obtarcia na twarzy, szyi
i piersiach. Nosiła obcisłe dżinsy i sądząc z położenia
jej ciała, napastnik miał spore trudności z tym, żeby je
ściągnąć. Były skręcone wokół jej kolan, a majtki
zupełnie podarte.
Quentin zerknął na Terry’ego,żeby powiedzieć mu
o dżinsach, ale zamilkł, widząc, jak bardzo jest zmęczony.
Oczy nabiegły mu krwią. Nic nie mówił i tylko
patrzył na Malone’a.
Quentin zmarszczył brwi. Byli w Desire ze dwie
godziny, a przedtem Quentin spał sobie smacznie,
więc nie czuł się senny. Ale gdzie wobec tego był
wcześniej jego partner?
– Nic ci nie jest?
– O tyle, o ile. – Terry przetarł oczy. – Nie
mam domu i prawie nie śpię, więc jak mam się
czuć?!
Ekipa techniczna skończyła swoją robotę i Sam dał
im znak,że mogą zaczynać. Nie zostało wiele do
zrobienia. Później powinni się zająć przesłuchaniem

background image

świadków i sprawdzeniem wszystkiego, co wiązało się
z Evelyn Parker.
Quentin ściągnął brwi i spojrzał na kumpla.
– Wydaje mi się, że jednak nie zdołał jej zgwałcić,
Ter. Byłoby mu bardzo trudno z tymi dżinsami. Chyba
że sam je później wciągnął, co zupełnie nie ma sensu.
Myślę, że tylko ją zabił.
– Więc możemy się pożegnać z wynikami DNA.
155
– Właśnie. – Przeszli parę kroków. – Trudno nam
będzie powiązać oba zabójstwa.
– Tak, to prawie niemożliwe – powiedział Terry
i zamilkł na chwilę. – Co nie pomoże w mojej sprawie.
– Znowu przerwa. – Cholera, mam nadzieję, że nie chcą
mnie w to wrobić.
Quentin spojrzał na kolegę.
– Po co mieliby to robić?
– Oczywiście ze względu na Nancy Kent.
– Przecież zostałeś oczyszczony.
Terry wbił ręce w kieszenie kurtki i skrzywił się
z goryczą.
– Tak, tylko że to wszystko zmienia. – Wskazał
kciukiem za siebie. – Nie rozumiesz? Znowu zaczną
się w tym grzebać. Przecież wiesz, że przesłuchają nas
jako świadków w poprzedniej sprawie, gdy tylko
dotrzemy do pracy.
Quentin przyznał w duchu, że Terry prawdopodobnie
ma rację.
– No tak. Co powiesz, kiedy szefowa cię spyta,
gdzie byłeś dziś w nocy?
– Prawdę. Że siedziałem przed lustrem z butelką
bourbona w moim zawszonym mieszkaniu. A wcześniej
widziałem się z Penny.
Dotarli do miejsca, gdzie zaparkowali obok siebie
samochody.
– Udało ci się ją wreszcie przekonać, że powinna
do ciebie wrócić?
– Wrócić? Do mnie? A po co?! – Terry zaśmiał się
gorzko. – Bawi się teraz za wszystkie czasy. Bierze
jednego faceta po drugim. Dziwka! Chce pewnie
nadrobić stracony czas.
156
Quentina uderzyły nie tylko same słowa Terry’ego,
ale również ton, jakim je wypowiedział. Był w tym
śmiertelny jad, dławiąca nienawiść i porażająca wściekłość,
a tego się po swoim kumplu nie spodziewał.

background image

To niemożliwe, pomyślał, przypominając sobie
żonę Terry’ego. Penny nie jest dziwką. Zawsze była
oddaną żoną i matką.
– Pieprzę to! – Terry z furią wypluł z siebie kolejne
przekleństwo. – Nie chce wpuścić mnie, swojego męża,
do mieszkania, a kotłuje się z przypadkowymi facetami.
Jak ostatnia zdzira, którą zresztą się stała. Wyszło z niej
całe kurestwo babskiej natury.
– Masz jakieś dowody, Ter? Penny nigdy się tak
nie zachowywała.
– Jasne, że mam. Aleks mówił, że mama często
wychodzi wieczorem i z˙e wtedy zajmuje się nimi
babcia. Podobno wraca bardzo późno.
– I to wszystko? To cały twój dowód? – spytał
Quentin, otwierając swoje auto. – Pamiętaj, ile lat
ma twój Aleks, i jak traktujemy w policji zeznania
sześciolatków.
– Wiem, ale ja mu wierzę. Penny na pewno gdzieś
wychodzi wieczorami, a po co miałaby to robić, gdyby
nie spotykała się z różnymi fajfusami, którzy lecą na
łatwe okazje? A ona stała się łatwa, więc wszystko
pasuje. – Terry zacisnął pięści. – A może gzi się
z jednym facetem? Sam już nie wiem, co gorsze...
– Może spotyka się z koleżankami albo stała się
kinomanką? To wcale nie znaczy, że w grę wchodzi
jakiś facet.
– Wiem, z˙e wchodzi – powtórzył z uporem Terry
i spojrzał mu w oczy. – Musisz z nią porozmawiać.
157
Penny cię lubi i szanuje. – W głosie przyjaciela
pojawiły się błagalne nutki. – Proszę cię. Chcę, żeby
do mnie wróciła.
Kiedy się wahał, Terry złapał go za ramię.
– Quen, musisz mi pomóc – powiedział z rozpaczą
w głosie. – Penny powinna zrozumieć, że tak nie
można. Musi do mnie wrócić, choćby ze względu na
dzieci. – Obejrzał się przez ramię. – Przede wszystkim
ze względu na nie. Czują się zagubione, straciły
poczucie bezpieczeństwa, a ja nic nie mogę na to
poradzić. Sam nie wiem, jak długo jeszcze tak wytrzymam.
– W porządku. – Quentin skinął głową. – Chociaż
sam nie wiem, czy powinienem się wtrącać.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Piątek, 19 stycznia

background image

Centrum Biznesu

Minęły dwadzieścia cztery godziny, a Anna wciąż
nic nie wiedziała o Jaye. W tym czasie utwierdziła się
w przekonaniu, że jej ,,młodsza siostra’’ nie uciekła
z domu, a także stwierdziła ze smutkiem, że Clausenom
wcale nie zależy na dziewczynie. Ponadto, kiedy
przypomniała sobie fragmenty rozmowy oraz ich miny
i spojrzenia, doszła do wniosku, że coś przed nią
ukrywają.
Wnioski, jakie z tego wyciągnęła, wydały jej się
przerażające.
Pełna rozpaczy, postanowiła zwrócić się do Pauli
Perez, kuratorki Jaye. I właśnie teraz wsunęła głowę
do boksu bez okien, w którym urzędowała Paula.
– Puk, puk.
– Proszę. – Kobieta rozpromieniła się na jej widok.
– Cześć, Anno. Jaka miła niespodzianka.
– Recepcjonistka gdzieś wyszła, dlatego przyszłam
od razu do ciebie. Nie przeszkadzam?
159
Paula wskazała swoje biurko, gęsto usłane różnymi
papierami.
– Widzisz, w opiece społecznej zawsze jest coś do
zrobienia. Lepiej nie pytaj, tylko od razu siadaj.
Zrobiła to, kurczowo ściskając w dłoniach metalowe
pudełko.
– Chciałam porozmawiać o Jaye.
– Tak sądziłam. Nic jeszcze nie wiemy, Anno.
– Tak, domyślam się. – Anna spojrzała na pudełko,
a potem znowu na kuratorkę. – Chciałam ci pokazać te
rzeczy. Należą do Jaye.
Podała jej pojemnik. Paula otworzyła go i zaczęła
przeglądać zawartość. Po chwili spojrzała na
Annę.
– Skąd to masz?
– Od Clausenów. Wzięłam wczoraj.
– Muszę to zatrzymać. Nie powinnaś...
– Wiem – przerwała jej Anna. – Ale bałam się.
– Wzięła głębszy oddech. – Bałam się, że gdzieś się...
zawieruszy, więc zaopiekowałam się tym.
Paula ściągnęła brwi.
– Nie rozumiem.
– No właśnie. A przecież to pudełko świadczy
o tym, że Jaye nie uciekła.
– Rozmawiałyśmy już o tym przez telefon. Wiem,

background image

że nie chcesz się pogodzić...
– Nigdy nie zostawiłaby tych rzeczy. Naprawdę!
Tylko one miały dla niej jakąś wartość.
– Jaye dobrze wie, że opieka społeczna przechowa
wszystkie rzeczy, które zostawi. Musimy je trzymać,
aż się po nie zgłosi. Dostanie je nawet za dziesięć,
dwadzieścia, trzydzieści lat.
160
Nie zrażona Anna wysunęła natychmiast inne argumenty:
– Ale skoro miała zamiar uciekać, mogła przynajmniej
wziąć jedzenie i ubrania zamiast książek. To
przecież nie ma sensu.
– Fran i Bob dzwonili dziś rano z informacją, że
brakuje wielu rzeczy z ich spiżarki.
– Tak twierdzą?
Paula zesztywniała, a jej policzki nabiegły krwią.
– Co ma oznaczać to pytanie, Anno?
– Mam wrażenie, że kręcą. W tym wszystkim jest
coś podejrzanego...
– Daj spokój! –Paula wstała i spojrzała na nią z góry.
– To porządni ludzie. Są rodziną zastępczą od ponad
dwudziestu lat. Wszyscy ich tutaj bardzo cenimy. Jak
śmiesz insynuować, że...że są nieuczciwi i nas oszukują.
Anna również wstała.
– Chodzi mi tylko o to, żeby sprawdzić wszystko,
co wiąże się ze zniknięciem Jaye – powiedziała.
– Koniecznie trzeba przesłuchać Clausenów i zawiadomić
policję...
– Już to zrobiłam. Mam taki prawny obowiązek.
– Znam Jaye i zapewniam cię, że nigdy by, ot tak,
nie uciekła. Jestem pewna, że coś się jej stało. Ktoś ją
napadł. – Pochyliła się w stronę Pauli. – Mówiła mi
o mężczyźnie, który ją śledził. Powinnaś wspomnieć
o tym policji...
– Też to zrobiłam. Fran przekazała mi tę informację.
– Kobieta westchnęła ciężko. – Myślę, że znasz
Jaye słabiej, niż ci się wydaje. Ma złożoną i trudną
osobowość. To prawda, można się po niej spodziewać
wiele dobrego, lecz tyle samo złego.
161
– Znam jej przeszłość. Wiem o wszystkich ucieczkach
i o tym, że zaatakowała kiedyś swoją nauczycielkę.
Nawet o próbie samobójstwa. Jednak w ciągu
dwóch ostatnich lat wiele przemyślała i bardzo dojrzała.
Nie mogłaby...
Kuratorka wyciągnęła rękę, żeby powstrzymać potok

background image

jej wymowy.
– Zanim powiesz coś więcej, chciałabym, żebyś
zastanowiła się, czy sama masz czyste sumienie wobec
Jaye. Czy przypadkiem nie jest tak, że czujesz się
winna i dlatego upierasz się przy swojej absurdalnej
wersji.
– Ja? Winna? – powtórzyła.
– Podobno ostatnio się pokłóciłyście. Jaye poczuła
się oszukana.
– To nie ma nic wspólnego z jej zniknięciem!
– Tak sądzisz? A nie przyszło ci do głowy, że Jaye
uciekła, ponieważ zataiłaś przed nią swoją przeszłość?
Uznała, że jej nie ufasz i tylko udajesz
przyjaźń? To prawda, że od kiedy zaczęłaś się z nią
spotykać, bardzo wydoroślała i stała się dojrzalsza,
szczególnie w stosunkach z tobą, ale wynikało to
z wzajemnego zaufania i zrozumienia. A ty ją zawiodłaś
i wszystko się rozpadło. Jaye stała się znów taka
jak kiedyś, czyli nieufna i agresywna wobec świata
dorosłych, od którego należy uciekać. I dlatego uciekła.
Przypuszczam, że tak to wygląda. A ty nie oskarżaj
innych, tylko zastanów się, jaką rolę w tym
odegrałaś.
Anna otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, ale szybko
je zamknęła. Przez moment walczyła ze łzami.
– Nie chciałam jej skrzywdzić – wydusiła z siebie
162
w końcu, pociągając nosem. – Starałam się jej wytłumaczyć,
dlaczego nie powiedziałam jej wszystkiego.
– Tak, ja cię rozumiem – powiedziała rozbrojona
Paula. – Ale pamiętaj, że nie jestem skrzywdzoną,
sponiewieraną nastolatką.
Wyrzuty sumienia mieszały się w Annie z żalem
i strachem.
– Naprawdę nie chciałam jej skrzywdzić – powtórzyła.
– Kocham Jaye.
Paula pokiwała ze współczuciem głową. Wzięła
pudełko i podała je Annie.
– Zatrzymaj to na jakiś czas. Myślę, że Jaye nie
miałaby nic przeciwko temu.
Anna wyszła. Idąc, modliła się o to, by okazało się,
że Jaye naprawdę uciekła. I żeby opamiętała się jak
najszybciej i wróciła do domu.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

background image

Piątek, 19 stycznia
Siódmy Wydział policji

Quentin zauważył Annę North, gdy tylko weszła do
budynku. Stała w tłumie, przyciskając do piersi blaszane
pudełko. Widział ją z profilu. Jej postawa i mina
świadczyły o tym, że nie czuje się tu zbyt swobodnie,
co nie było niczym dziwnym, zważywszy, z˙e niewiele
osób przychodziło na policję z dobrymi wiadomościami.
Uniósł głowę, przyglądając jej się uważnie. Co
miała takiego w sobie, że przyciągała wzrok? To
prawda, była ładna, może nawet bardzo ładna, ale
przecież w tym lokalu było co najmniej kilka efektowniejszych
kobiet, a on wcale nie zwracał na nie uwagi.
Nie był to też strój, gdyż Anna włożyła tego dnia
prosty niebieski sweter, dżinsy i skórzaną kurtkę. Ani
nawet wspaniałe, lśniące włosy.
Więc co takiego?
Quentin uśmiechnął się lekko do siebie. Sądząc po
ostatnim spotkaniu, panna North nie była zachwycona
164
jego metodami działania. Pewnie zmartwi się, jeśli
znowu do niego trafi.
Ale on lubił wyzwania, zwłaszcza gdy wiązały się
z tak atrakcyjnymi kobietami. Wiedział, że to poważna
wada, ale wcale się tym nie przejmował.
Podszedł do oficer dyżurnej.
– Cześć, Violet – rzekł, pochylając się nad jej
biurkiem. – Pięknie dzisiaj wyglądasz.
Violet DuPré już dawno przekroczyła pięćdziesiątkę
i bardzo sprawnie radziła sobie nawet z najbardziej
wygadanymi policjantami z Siódemki.
– Przestań mi wciskać kit, Malone, i gadaj, o co
chodzi – mruknęła, obrzuciwszy go wzrokiem.
– Cieszę się, że spodobał ci się mój komplement.
– Pochylił się jeszcze bardziej w jej stronę i zniżył
głos. – Czego chciała ta ruda? Czeka na kogoś?
– Tak jak my wszyscy, tylko że Pan Bóg nie
zawsze chce przyjąć zamówienie. – Wyszczerzyła do
niego zęby. – A ta ruda chciała rozmawiać z którymś
ze śledczych.
– Nie podała mojego nazwiska?
– Przykro mi, Romeo, ale nie.
– Źle mnie zrozumiałaś. Spotkałem się z nią już
w Ósemce. Opowiadała o tym, że ktoś uprowadził
dziewczynkę, której nie widziała na oczy. Chciałbym

background image

zaoszczędzić kolegom tego rodzaju historii.
Violet skrzywiła się szyderczo.
– To bardzo miło z twojej strony.
– Już taki jestem. Zawsze myślę o innych.
Energicznie potrząsnęła głową, patrząc na niego
z dużym niesmakiem.
– Wiesz co, Malone, miałam cichą nadzieję, że po
165
tym ostatnim morderstwie będziesz miał trochę więcej
pracy i odejdzie ci ochota na głupie żarty.
Quentin wyprostował się i posłał jej pewny siebie
uśmiech.
– Nie doceniasz mnie. Zrobiłem już prawie wszystko,
co mogłem.
Nie kłamał. Przesłuchał dziesięciu barmanów i wynotował
te informacje, które mogły mieć znaczenie
w sprawie Evelyn Parker. Miał rysopisy mężczyzn,
z którymi tańczyła w swoje urodziny. Rozmawiał
z całą jej rodziną, a także dentystą, u którego pracowała,
oraz z koleżankami. Zaczął nawet rozpisywać jej
ostatni wieczór, a przecież zajmował się tym zaledwie
od ośmiu godzin.
Znowu spojrzał na Violet.
– To jak, kotku? Dasz mi ją?
Potrząsnęła głową i z przebiegłym uśmiechem
sięgnęła po słuchawkę.
– Skoro ją znasz, to zaoszczędzimy w ten sposób
trochę czasu.
– Jesteś słodka.
– Idź do diabła, a zanim to zrobisz, zapamiętaj
sobie, że jestem poważnym pracownikiem policji,
a nie jakimś ,,słodkim kotkiem’’ – rzekła z obrzydzeniem.
– To te twoje białe cizie mogą być słodkie.
Zaśmiał się i pocałował ją w pulchny, czekoladowy
policzek.
– Dobrze, będę pamiętał.
Podszedł do Anny, świadomy tego, że Violet obserwuje
go i zapewne kręci z dezaprobatą głową.
– Dzień dobry, panno North – zaczął oficjalnie.
– Co panią znowu do mnie sprowadza?
166
Spojrzała na niego wyraźnie rozczarowana. Pewnie
liczyła na to, że już nigdy go nie spotka.
– Chciałam rozmawiać z którymś ze śledczych...
– Czyli ze mną – wpadł jej w słowo.
– Ee, myślałam, że tym razem dostanę kogoś

background image

innego. Przecież to zupełnie inny posterunek...
Quentin zerknął na Violet i zobaczył, że śmieje się
z nich, czy raczej z niego.
– To te komputery. Skoro już raz na kogoś pani
trafi, trudno to zmienić...
– Jakbym się nadziała na haczyk, co?
Zrobił uprzejmą minę.
– Proszę za mną.
Przeprowadził ją przez całe biuro do swojego gabinetu
i, nadal nadzwyczaj uprzejmy, szarmanckim gestem
wskazał krzesło. Kiedy usiadła, przysiadł na
biurku tuz˙ przed nią.
– Jak pani idzie pisanie?
– Dziękuję, bardzo dobrze. Ma pan ładny krawat.
Taki kolorowy.
Spojrzał w dół i uśmiechnął się.
– Dzięki.
– Nie każdy dorosły mężczyzna zdecydowałby się
na wzorek w raki i strzelające szampanem butelki
– dorzuciła.
– A zauważyła pani karnawałowe maski? – Pochylił
się ku niej i nagle poczuł niepokojący zapach jej perfum.
Dreszcz przebiegł mu po plecach. Ta kobieta rzeczywiście
miała w sobie coś... intrygującego.
– Jak mogłabym nie zauważyć? Są fioletowo-złote.
Czy wszyscy w wydziale zabójstw takie noszą?
Jako odtrutkę na ponury zawód?
167
– Nie, cher – przeszedł na kajuński żargon. – To
krawat od N’awlinsa. Laissez les bon temps rouler.
Przez moment milczała, a potem chrząknęła poirytowana.
– Czy wogóle pana interesuje, po co tu przyszłam?
A może woli pan pogadać o krawacie?
– Przecież nie ja zacząłem ten temat. – Wyjął notes
i długopis z kieszeni na piersi. – Czym mogę służyć,
panno North?
– Zaginęła moja przyjaciółka. To moja ,,młodsza
siostra’’.
– Młodsza siostra? – zdziwił się.
– Tak, ze Stowarzyszenia Starszych Sióstr i Braci
Ameryki – odparła. – Opiekowałam się nią od ponad
dwóch lat.
Quentin zanotował imię i nazwisko Jaye, a także jej
wiek i adres. Następnie podniósł głowę.
– Kiedy zaginęła?
– W czwartek rano wyszła do szkoły. Miała torbę

background image

z podręcznikami i torebkę. Pożegnała się ze swoją
zastępczą matką i nikt od tej pory jej nie widział.
– Anna potarła gładką, blaszaną przykrywkę. – Już
pierwszego wieczoru sprawdziłam miejsca, w których
bywała, dzwoniłam też do jej przyjaciółek. Niestety
bez rezultatu. Jak kamień w wodę. Nikt nic nie
widział, po prostu Jaye wyszła z domu i się rozpłynęła.
– A dlaczego nie przyszli tu jej rodzice? Poza tym
opieka społeczna powinna zgłosić...
– Oni są przekonani, że Jaye uciekła – przerwała
mu Anna. – Na pewno znajdzie pan ich wcześniejsze
zgłoszenie. Chodzi o to... – Znowu pogładziła pudełko
168
– Jaye miała bardzo złe doświadczenia. Uciekała już
wcześniej z rodzin zastępczych.
– Ile razy?
Nawet nie mrugnęła okiem.
– Sześć.
Coś sobie zapisał, a potem uważnie spojrzał na
Annę i zapytał z naciskiem:
– Ale pani uważa, że tym razem było zupełnie
inaczej, prawda?
Skinęła głową.
– Oczywiście! Niech pan zobaczy, co znalazłam
pod jej materacem. – Podała mu otwarte pudełko.
– Jaye miała trudne dzieciństwo. Straciła wszystko,
poczynając od matki. Dlatego te rzeczy są dla niej tak
niezwykle ważne. To jej jedyna więź z przeszłością.
Jedyne rzeczy, o których chce pamiętać. Na pewno by
tego nie zostawiła.
Zaczął przeglądać pamiątki i zdjęcia.
– To wszystko?
– Nie. Mniej więcej tydzień temu mówiła, że
śledził ją jakiś mężczyzna.
– Zgłosiła to na policję?
– Nie – odrzekła z westchnieniem.
– Czy zdarzało się to wcześniej lub później?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Powiedziała
mi tylko o tym jednym razie.
– To trochę mało – mruknął.
– Ale wyszła z torbą pełną książek!Gdyby planowała
ucieczkę, zabrałaby ze sobą jakieś ubrania i jedzenie.
I swoje ulubione kompakty. To przecież nie ma sensu!
– Czy jej przyjaciółki coś wiedzą? Może zostawiła
ubrania u którejś z nich?
169

background image

– Nie sądzę. Rozmawiałam z jej koleżankami. Nie
kłamią, bo widać, że są wystraszone. Widziałam lęk
w ich oczach. Poza tym to by nie wyjaśniało, dlaczego
zostawiła swoje pamiątki.
Quentin raz jeszcze przejrzał zawartość pudełka.
Nie mógł nic zarzucić logice Anny North. Ta dziewczyna
musiała bardzo długo przechowywać niektóre
z tych rzeczy. Poza tym, według słów Anny, trzymała
je pod materacem, co znaczyło, że są dla niej szczególnie
ważne.
– Znam Jaye – rzekła poważnie. – Wiem, że nie
mogła uciec. Naprawdę.
Zamknął pudełko i zwrócił je Annie.
– Więc przypuszcza pani, że ktoś ją porwał?Że ją
gdzieś zamknął?
Po jej policzkach pociekły łzy.
– Wolałabym, żeby uciekła. Mogłabym przynajmniej
liczyć...
Nie dokończyła zdania i zaczęła wycierać łzy.
Malone czekał cierpliwie, aż skończy i dojdzie do siebie.
– Naprawdę zrobiłam wszystko, co mogłam – podjęła
słabym głosem. – Rozmawiałam z jej przyjaciółkami
i sprawdziłam ulubione miejsca Jaye. Nie wiem,
co dalej. Dlatego tu przyszłam.
Quentin wstał, obszedł biurko i usiadł na swoim
miejscu. Swój notes rzucił na gładki blat.
– Chciałbym zastanowić się z panią nad pewną
koncepcją. Tylko po to, żeby ją sprawdzić – zaczął.
– Widziałem się z panią dwa dni temu. Dostała pani
listy od wielbicielki, która, pani zdaniem, jest w niebezpieczeństwie.
– Nazywa się Minnie – wtrąciła.
170
– Mówiła pani, że nie tylko ona jest zagrożona, ale
też jakaś inna dziewczyna, czy tak?
– Tak, ale nie wiem, do czego pan...
– Czy Minnie pisała, ile ma lat?
– Tak, jedenaście.
– A ile lat ma Jaye?
– Piętnaście.
– A ile lat miała pani, kiedy panią porwano?
Anna zerwała się na równe nogi, czując, jak płoną
jej policzki.
– Już widzę, o co panu chodzi! To nie tak!
Malone siedział spokojnie na swoim miejscu.
– Może ma pani po prostu obsesję na temat zagrożonych
dzieci?

background image

– Nie, niech pan posłucha... – Zmęczonym gestem
przeciągnęła dłonią po twarzy. – Jaye naprawdę zniknęła.
Gdyby uciekła, nie zostawiłaby rzeczy, które są
dla niej bardzo ważne, wręcz najważniejsze. Poza tym
jej zastępczy rodzice zachowywali się dziwnie. Traktowali
mnie nonszalancko albo złościli się, że się
wtrącam. Odniosłam wrażenie, jakby coś przede mną
ukrywali!
– Proszę! Chce pani powiedzieć, że mogą być
zamieszani w tę sprawę?
Zastanawiała się przez chwilę. Po raz pierwszy
musiała odpowiedzieć na tak bezpośrednie pytanie
dotyczące Clausenów.
– Nie mam pojęcia. Wiem tylko jedno, a mianowicie,
że ich reakcja była dziwna. Może mógłby pan
z nimi porozmawiać?
Quentin nie odpowiedział. Wciąż myślał o tym,
czego się od niej dowiedział. Z jednej strony Jaye
171
miała za sobą już parę ucieczek z podobnych miejsc, ale
z drugiej coś mu jednak w tym wszystkim nie pasowało.
W końcu wstał.
– Zajmę się tym.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Naprawdę?!
– Sprawdzę papiery Jaye, porozmawiam z policjantem,
który zajmuje się jej sprawą, z jej kuratorką
i rodziną. Czy to wystarczy?
– Oczywiście. – Nie mogła powstrzymać westchnienia
ulgi. – Dziękuję.
Odprowadził ją do wyjścia, a potem jeszcze długo
za nią patrzył. Musiał przyznać, że naprawdę ta kobieta
go zaintrygowała. Z powodu przeszłości i tego, co
przeszła. Z powodu swego obecnego zawodu.
Zmrużył oczy, wracając myślami do jej sprawy. Już
dwukrotnie w ciągu tygodnia prezentowała mu niewyważone
teorie i daleko idące podejrzenia. Czy powróciły
zmory z przeszłości? Czy gnębią ją wytwory
własnej fantazji? A może... zaczęło się wokół niej
dziać coś niedobrego?
Terry przystanął obok i cmoknął ustami.
– Nie wiem, ale coś mnie zawsze pociągało w rudowłosych
kobietach.
Quentin pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Na miłość boską! Gadasz co ci ślina na język
przyniesie!

background image

– No, co? – Terry zrobił niewinną minę. – Powiedziałem,
że lubię rude.
– Tak, podobnie jak tamten facet. – Quentin wykonał
ruch głową w kierunku centrum miasta.
Kumpel zrobił się biały jak kreda.
172
– O Boże, nie chciałem...
– Wiem. – Quentin zerknął mu przez ramię. – Ale
powinieneś pamiętać, że niektórzy policjanci nie mają
poczucia humoru.
– Na przykład szefowa – jęknął Terry. – Tak mi
zmyła głowę dziś rano, że proszę siadać.
Weszli do pokoju Malone’a.
– Za co?
– Mam wrażenie, że po prostu chciała się na kimś
wyżyć, a pod ręką byłem akurat ja.
Kochana ciotka Patti. Zawsze dbała o swoich ludzi
i teraz nie chciała dopuścić, żeby jeden z jej oficerów
zszedł na psy.
– A jak twoje przesłuchanie?
– W porządku, chociaż byłoby lepiej, gdybym był
w domu z Penny. Te głąby nie chciały uznać towarzystwa
Jacka Danielsa za wystarczające alibi.
Quentin usiadł za biurkiem.
– Szefowa wściekła się, kiedy się dowiedziała, że
byłeś na miejscu zbrodni.
– Mhm. – Terry opadł bezwolnie na krzesło.
– Mam trzymać się z daleka od sprawy Kent i Parker.
Przecież ciągle jestem podejrzany.
Malone doskonale o tym wiedział.
– Dowody potwierdzą twoją niewinność.
– Guzik prawda. Sprawdziłem informacje na temat
tej Parker. Miałeś rację, nie była zgwałcona. Te dżinsy
zadziałały jak pas cnoty.
– Ale i tak ją zabił. – Zmarszczył brwi. – Dlaczego
wybiera rude?
– Bo miał rudą matkę. Albo pogryzł go pies sąsiada
Irlandczyka. Albo ma mentalność byka i źle reaguje na
173
ten kolor. – Terry potarł szczękę. – Poza tym możesz
się mylić. Evelyn Parker była znacznie jaśniejsza.
– Hej, Malone. – Johnson zajrzał do jego pokoju.
– Pani kapitan chciałaby cię widzieć. Zabierz notatki
dotyczące tych zabitych kobiet.
– Do diabła, jakie to dołujące – westchnął Terry.
– Czuję się jak chłopak, którego nie wybrali do

background image

drużyny, albo jakbym był trędowaty.
Quentin wstał, wkładając notes z powrotem do
kieszeni.
– To przejdzie.
– Tylko mów mi, co się dzieje.
– Nie przejmuj się. – Poklepał go po łopatce.
– Mam przeczucie, że wrócisz do tej sprawy.
Quentin poszedł za Waldenem i Johnsonem do
gabinetu szefowej i zamknął drzwi, świadomy tego, że
Terry wciąż ich obserwuje. Zdusił przekleństwo, podszedł
do ciotki i spojrzał jej poważnie w oczy.
– Chcę, żeby Terry z nami pracował. Jest dobrym
gliną.
– Raczej był dobrym gliną – poprawiła go. – Zupełnie
się załamał. A poza tym jest jednym z podejrzanych,
więc to w ogóle nie wchodzi w grę.
– Ależ to bzdura! Doskonale o tym wiesz. Landry
nie ma nic wspólnego...
Podniosła dłoń.
– Już podjęłam decyzję. Zamknij się i siadaj, jeśli
nie chcesz dołączyć do Terry’ego. Jasne?
Zamilkł, ale wciąż stał, opierając się o framugę.
– Dobrze, więc co mamy w tej sprawie? – spytała
rzeczowym tonem, natychmiast zapominając o wszelkich
urazach.
174
– Zamordowana nazywała się Evelyn Parker
– podjął Johnson. – Biała, dwudziestoczteroletnia,
bardzo atrakcyjna. Pracowała poza centrum w gabinecie
stomatologicznym, a mieszkała w Bywater.
– Lubiła się zabawić – dodał Walden. – Tak jak
Kent. Często wypuszczała się na miasto i szukała
łatwych okazji. Była w klubie bezpośrednio przed
morderstwem.
– To wszystko już wiedzieliśmy – mruknęła szefowa.
– Macie coś jeszcze? Poszlaki, teorie. – Zmierzyła
ich wzrokiem. – Jakieś przypuszczenia.
Quentin skinął głową.
– Moim zdaniem łączy je to, że były rude. Musimy
dojść do tego, dlaczego ten facet wybiera właśnie takie
kobiety.
– Rude? Jedna była ciemna, a druga jasna marchewka.
– Johnson zrobił zdziwioną minę.
– Ale obie były rude – upierał się Quentin.
Walden potrząsnął głową.
– A moim zdaniem łączy je tylko to, że często

background image

wychodziły z domu i lubiły zabawę.
Quentin spojrzał na niego.
– Więcej jest takich, i dlatego ktoś może sobie
wybierać ofiary. Ale to jeszcze nie wyjaśnia, czemu to
robi.
– Spokojnie, z kim rozmawialiście? – wtrąciła się
kapitan O’Shay.
– Spytaj raczej, z kim nie rozmawialiśmy. – Johnson
rozłożył ręce. – Mamy parę poważnych tropów,
chociaż nie udało nam się połączyć obu morderstw.
Ale to nie znaczy, że związki nie istnieją.
– Mam wrażenie, że morderca pokazywał się
175
wcześniej z ofiarami, ale nie za często. – Quentin
włączył się do rozmowy. – Jest ostrożny i nie chce
zwracać na siebie uwagi. Może z nimi zatańczyć raz
czy drugi, trochę poflirtować, postawić piwo... Ktoś
powinien go zapamiętać.
– Te kobiety zostały zabite w pobliżu uczęszczanych
lokali. – Kapitan obrzuciła wzrokiem całą trójkę..
– Zastanawialiście się, czym je udusił? Chyba nie
poduszką, na miłość boską!
– Może ręką? – bąknął Walden.
– Kogoś, kto walczył jak ta Parker? – Quentin
pokręcił głową. – Chyba z˙e ma ogromne łapska, ale
wtedy ofiary miałyby więcej siniaków w okolicy ust.
Przecież wszyscy umiemy czytać obrażenia.
– Wobec tego jakaś plastikowa torba albo worek,
chociażby na śmieci. Łatwo go schować do kieszeni
kurtki czy marynarki.
– Nie znaleźliśmy żadnych śladów plastiku w pobliżu
denatek, a byłyby na pewno, bo uderzyły głową
o asfalt. – Johnson spojrzał na Waldena. – Trzeba
przeszukać pojemniki na śmieci wokół obu tych knajp.
Może coś znajdziemy.
– Jeśli idzie o Kent, to już za późno, ale da się to
zrobić z Parker. – Walden podrapał się w głowę.
– Zwykle, jeśli ktoś używa torby, to zostawia ją przy
ofierze. Czasami trudno ją zabrać i można w ten
sposób zostawić więcej śladów.
– Myślę, że mamy do czynienia z kimś bardzo
sprytnym – powiedziała szefowa. – Boi się zostawiać
ślady i wie, jak je zacierać. Na przykład zabiera torby
i wyrzuca je, kiedy czuje się już bezpieczny. W innej
dzielnicy, albo w ogóle poza Nowym Orleanem.
176

background image

– Prostota jest najlepsza. Musimy założyć, że ten
facet wybiera najprostsze rozwiązania.
– Chcesz powiedzieć, z˙e to nie Jaś Fasola zbrodni?
– syknął złośliwie Johnson. – A to pech!
– Wobec tego może dusi je w rękawiczkach. Jest
tak zimno, że nikt nie zwróci na to uwagi. Nawet ofiary
mogły uznać to za zupełnie naturalne.
Quentin ściągnął brwi.
– Albo używa do tego celu kurtki. Wszyscy teraz
chodzą w kurtkach.
– A co ze śladami? Przecież zostawiłby w ten
sposób jakieś fragmenty materiału lub nitki. Ekipa
techniczna nie znalazła niczego takiego.
Quentin opuścił swoje miejsce przy drzwiach i podszedł
bliżej.
– A może nosi skórzaną kurtkę?
Na moment w pokoju zapanowała cisza. Policjanci
wymienili spojrzenia.
– Nosi ją cały czas. Jest zimno, wiec nikogo to nie
dziwi – ciągnął Quentin. – Jest miękka, ale nie przepuszcza
powietrza. Łatwo ją umyć. A poza tym cały czas
ma narzędzie zbrodni ze sobą, dlatego może działać,
gdy tylko nadarzy się okazja.
– To dobra teoria – zgodził się Johnson. – Ale
plastikowa torba też nie jest zła. Warto sprawdzić te
pojemniki.
Walden skinął głową.
– W każdym razie ma to dużo więcej sensu niż
poduszka.
Kapitan O’Shay rozsiadła się wygodnie w swoim
krześle.
– Musicie jak najszybciej rozwiązać tę sprawę.
177
Media zaczynają coś kombinować. Jeśli okaże się, że
to seryjny zabójca, całe miasto wpadnie w panikę. Już
miałam telefon z szefostwa, od Penningtona, i nie była
to przyjemna rozmowa.
Johnson chrząknął. Walden zakaszlał. Quentin
zmrużył oczy.
– Mamy sporo śladów. Jestem pewny, że szybko
sobie poradzimy.
– Oby, oby – powtórzyła. – I dajcie znać, jakby
pojawiło się coś nowego.
Johnson i Walden wstali, a Quentin znowu ruszył
w stronę drzwi. Jednak kapitan pokazała mu gestem,
żeby do niej podszedł. Po chwili zostali sami.

background image

– Posłuchaj, pod żadnym pozorem nie wolno ci nic
powiedzieć Landry’emu – zaczęła ciotka. – Jest wyłączony
z tej sprawy, jasne?
Quentin zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to,
co właśnie usłyszał. Może znaleźli coś na Terry’ego,
ale nie chcą o tym mówić?
– Może chociaż powiesz mi, co się dzieje?
– Na razie nie mogę. – Spojrzała na niego przeciągle.
– I jak, zgadzasz się, czy rezygnujesz z tego
śledztwa? Wcale nie będę miała pretensji, jeśli...
– Nic mu nie powiem – mruknął niechętnie. – Ale
już teraz oświadczam, że to nonsens. Terry jest czysty!

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Piątek, 19 stycznia
Dzielnica Francuska, godz. 15.00

Anna siedziała, patrząc na pusty ekran komputera.
W ciągu dwóch ostatnich godzin napisała kilkanaście
akapitów, a potem, niezadowolona z efektów, wszystko
wykasowała,
Zwykle przeznaczała wolne popołudnia na pisanie.
Starała się wykorzystać każdą chwilę.
Jednak dzisiaj jakoś jej nie szło. Nie mogła się
skoncentrować. Cały czas myślała o spotkaniu z Malone’em,
o Jaye oraz o problemach z agentem i wydawnictwem.
Dzisiaj? – pomyślała z niechęcią. Prawda wyglądała
tak, że nie napisała niczego od momentu, kiedy
Cheshire House wystąpiło ze swoją ofertą. Po co
miałaby to robić? Jeśli odmówi, i tak nie będzie miała
gdzie publikować, a w dodatku straci agenta. Nie było
sensu spieszyć się z następną książką.
Chciało jej się płakać, ale tylko wyrzuciła z siebie
przekleństwo. Nie będzie użalać się nad sobą. Jeśli już
179
ma płakać, to z powodu Jaye albo Minnie, a nie z tak
błahej przyczyny, jak problemy z aroganckim agentem
i wydawnictwem.
Błahej? Jej książki i kariera wciąż były dla niej
ważne. Nie mogła ich zbyć ot, tak sobie.
Jednak nie tak ważne jak Jaye. Musi się dowiedzieć,
co się z nią stało. Dobrze, że śledczy Malone zajmie się
tą sprawą.
Anna nie sądziła, żeby uwierzył w podejrzane
zachowanie Clausenów czy w porwanie, ale przynajmniej

background image

wszystko sprawdzi.
Oparła brodę na dłoni, przypominając sobie rozmowę
z nim. Ich słowne potyczki. O co jej wówczas
chodziło? To prawda, że jest bardzo przystojnym
mężczyzną, a swoim uśmiechem mógł podbić niejedno
kobiece serce... oczywiście tylko wtedy, gdy gustuje
się w takich narzucających się facetach.
A ona ich nie znosiła. Skąd więc to dziwne uczucie
erotycznego pobudzenia? Przecież poszła tam jedynie
w sprawie Jaye. Co się z nią wtedy stało?
Powiedziała sobie, że ma dużo ważniejsze sprawy,
i z niechęcią spojrzała na ekran. Napisała jedno zdanie.
Potem drugie. Zdania tworzyły dłuższe fragmenty, a te
całe strony.
Tyle że był to głupi, pretensjonalny bełkot.
Zniesmaczona skasowała wszystko i sapnęła ze
złością. Dobry Boże, kiedy w końcu zacznie naprawdę
pisać?!
Zadzwonił telefon. Chwyciła słuchawkę, jakby to
była ostatnia deska ratunku.
– Tak, słucham?
– Tu Ben Walker, witaj.
180
Anna ucieszyła się, słysząc jego głos, chociaż
jednocześnie poczuła się trochę winna. Od zniknięcia
Jaye wcale nie myślała ani o nim, ani o jego propozycji.
Chociaż było to zupełnie zrozumiałe, jednak miała
wyrzuty sumienia.
– Cześć, Ben – rzuciła do słuchawki.
– Jak się miewasz?
– W porządku. Tylko mi trochę głupio, bo to ja
miałam zadzwonić.
– Nie przejmuj się.
Westchnęła z żalem.
– Ostatnio strasznie dużo się działo i po prostu nie
miałam czasu na tego rodzaju przemyślenia. – Opowiedziała
mu o zniknięciu Jaye, swoich obawach
i wizycie na posterunku policji.
– Do licha, mogę ci jakoś pomóc?
– Nie, chyba że wiesz, gdzie jest Jaye. Cieszę się,
że przynajmniej ten policjant obiecał mi, że wszystko
sprawdzi. Co nie znaczy, że mi uwierzył.
Przez chwilę milczał, a potem chrząknął.
– Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.
Choćby rozmowy. W każdej chwili, kiedy
tylko zechcesz.

background image

– Nawet w nocy? – zaśmiała się. – Wziąwszy pod
uwagę to, że ostatnio prawie nie sypiam, sporo ryzykujesz.
– Od tego jestem terapeutą – odparł ze śmiechem,
ale zaraz dodał: – Mówię poważnie, Anno. Dzwoń,
gdyby coś się działo.
Serdecznie mu podziękowała, a potem zamilkła.
Cisza trochę się przedłużała, aż w końcu Ben rzekł
niepewnie:
181
– Ale to nie znaczy, że odrzuciłaś moją propozycję?
Albo mnie, prawda?
Spodobało jej się, że traktuje tę sprawę tak otwarcie.
– Nie. Jasne, że nie.
– To dobrze, bo chciałem cię zaprosić na kolację.
– Na kolację? – powtórzyła zaskoczona.
– Dziś wieczorem. – Zrobił przerwę. – Oczywiście
jeśli nie masz innych planów. To nic wielkiego, po
prostu przyzwoite jedzenie i butelka niezłego wina. Co
ty na to?
Wcale się nie wahała. Po ostatnich przeżyciach
miała ochotę się odprężyć, a Ben Walker wydawał się
wprost stworzony na taką okazję.
Trzy godziny później Anna przyjechała do ,,Arnaud’’,
starej nowoorleańskiej restauracji z kreolską
kuchnią. Umówili się w okolicach tego lokalu i Ben
czekał przed wejściem. Miał na sobie granatowy
garnitur, białą koszulę i krawat w różnych odcieniach
czerwieni. Wyglądał na zmarzniętego.
Podszedł do taksówki i pomógł jej wysiąść.
– Mogłeś zaczekać w środku – westchnęła z żalem.
– Zrobiło się strasznie zimno.
– Nie chciałem dać ci szansy, żebyś zmieniła
zdanie. – Z uśmiechem podał jej ramię. – Idziemy?
Zaprowadził ją do środka i pomógł zdjąć wierzchnie
okrycie. Szef sali poprowadził ich do stolika
w zacisznym miejscu sali, tuż przy wychodzącym na
ulicę witrażowym oknie.
– Uwielbiam ,,Arnaud’’ – rzekła półgłosem. – Tak
tu ładnie, a poza tym jedzenie jest naprawdę doskonałe.
182
– Daj spokój, to wnętrze... – nagle urwał, wyraźnie
zmieszany.
– Tak? Co chciałeś powiedzieć? – spytała.
– Nic takiego. Tyle, z˙e to wnętrze blednie przy
twojej urodzie. – Cały się zaczerwienił. – O Boże, nie
wierzę, że mi to przeszło przez usta.

background image

– Och, to bardzo miły komplement. – Dotknęła
lekko jego dłoni. – Dziękuję.
Przy stoliku pojawił się kelner, który się przedstawił,
a następnie przyjął wstępne zamówienie. Czekając
na drinki, rozmawiali o menu, przerzucając się
anegdotami na temat różnych potraw, jak na prawdziwych
nowoorleańczyków przystało.
– Jak tam twoja książka? – spytała, kiedy już
dostali wino i wybrali potrawy.
– Nic z tego. – Ben pogroził jej palcem. – Cały czas
mówiłem ja, teraz twoja kolej. – Uśmiechnął się.
– Powiedz lepiej, jak tobie idzie?
Anna pomyślała o straconych godzinach.
– Wcale mi nie idzie – mruknęła i wypiła łyk wina.
– Nie mam podpisanej mowy, a wkrótce zostanę bez
wydawnictwa.
– Jaka to możliwe?! Przecież świetnie piszesz!
Jesteś równie dobra jak Sue Grafton czy Mary Higgins
Clark.
Podziękowała mu za komplement i wyjaśniła:
– Widzisz, oni koniecznie chcą wywlec do mediów
moją przeszłość i w ten sposób wywindować mnie na
listę bestsellerów. Złożyli mi ofertę nie do odrzucenia.
Nawet bym ją przyjęła, ale...
– Ale? – podchwycił, kiedy zamilkła. – Ciężko się
z nimi pracuje?
183
– Nie, lubię to wydawnictwo. Do tej pory dobrze
nam się wszystko układało.
– Więc o co chodzi?
Spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na podołku.
– Zamierzają zbić majątek na moim porwaniu
i śmierci Timmy’ego. Jeśli przyjmę ich ofertę, będę
musiała jeździć po całym kraju i występować publicznie...
Mój agent uważa nawet, że mogłabym trafić do
najsłynniejszych talk- showów.
– I to cię przeraża – domyślił się.
– Tak – spojrzała mu w oczy. – Nie mogę sobie
wyobrazić, jak bym to wszystko wytrzymała. Mówić
nie o książkach, ale... ale o przeszłości. Odsłaniać się
przed tymi wszystkimi świrami, którzy mogą mnie
oglądać. – Aż zadrżała. – Pomóż mi, Ben. Powiedz, co
powinnam zrobić.
– Z tą propozycją? – Zaśmiał się ponuro. – Przecież
sama wiesz, jak powinnaś postąpić, tylko wcale ci
się to nie podoba.

background image

– Cholera – mruknęła. – Bałam się, że powiesz
właśnie coś takiego. Więc nie ma dla mnie cudownego
leku?
– Niestety – rzekł ze współczuciem. – Nie jesteś
jeszcze gotowa na to, żeby stawić czoło żądaniom
pazernego wydawnictwa.
– Ale dlaczego? – jęknęła. – Wszystko już szło tak
dobrze. Moje książki, moja kariera...
– Naprawdę?
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Niewiele się przecież zmieniło. Tyle że stanęłaś
przed wyborem.
– Ale to straszny wybór!
184
– Nie z punktu widzenia wydawnictwa. Ci ludzie
pewnie uważają, że są zupełnie w porządku. Nie tylko
proponują ci, jak mówiłaś, większe pieniądze, ale
i szansę na zrobienie kariery.
– Mówisz jak mój agent – zauważyła.
– Przepraszam. – Pochylił się w jej stronę. – Cała
sprawa polega na tym, że twój strach jest większy niż
ambicje pisarskie. To zrozumiałe, zważywszy, co
przeszłaś, ale nie jest do końca ani rozsądne, ani
racjonalne. Ani zdrowe.
Podniosła kieliszek i z przerażeniem stwierdziła, że
ręce jej się trzęsą.
– Więc uważasz, że powinnam przemóc strach i się
zgodzić? Przyjąć ich warunki?
– Nie, tego nie powiedziałem. Samej byłoby ci
trudno. Moim zdaniem powinien ci pomóc dobry
terapeuta. Nie możesz, jak chce twój agent i wydawnictwo,
zmuszać się do pokonania strachu.
Zamilkli, kiedy kelner przyniósł kolację: gęstą
kajuńską zupę z owoców morza dla Bena i krewetki
dla niej.
– Wiem, że nie lubisz terapeutów, Anno – podjął,
zanurzając łyżkę w zupie. – Ale mogłabyś brać udział
w zajęciach grupy ludzi z tym samym problemem.
Spotykamy się w czwartki wieczorem. Może zajrzysz,
żeby sprawdzić, czy ci się to podoba? Jeśli nie chcesz
pracować ze mną, znajdziesz wiele innych takich grup.
Mógłbym popytać, gdzie warto się zgłosić.
Grupa ludzi, którzy też się czegoś boją? Którzy
przeszli przez jakieś straszne doświadczenia? Czy
zdoła się przed nimi otworzyć? Czy naprawdę mogłoby
to jej pomóc?

background image

185
Przez chwilę szukał jej oczu.
– No i co ty na to?
– Trochę się boję, ale jednocześnie jestem ciekawa
– wyznała, a potem przygryzła górną wargę. – Na
pewno bardzo bym się denerwowała.
– To dobrze. – Posłał jej uspokajający uśmiech.
– Tak się właśnie zaczyna.
– Czy mam teraz podjąć decyzję?
– Jasne, że nie. To ma być tylko twoja decyzja. Nie
wymuszona.
Moja decyzja? – pomyślała. Tak miło myśleć o własnych
decyzjach i wolnej, całkowicie swobodnej woli,
lecz Annę od lat prześladował ,,niewidzialny terrorysta’’,
jak go nazywała.
– Jeśli zdecydujesz się spróbować, daj mi znać.
Grupa jest niewielka i opiera się na zasadzie całkowitego
zaufania.Będę musiał wcześniej opowiedzieć o tobie
i uzyskać zgodę uczestników na twój udział w terapii.
Spodobało jej się takie podejście i zaraz mu to
powiedziała. Obiecała też, że przemyśli tę sprawę.
Jeszcze jedną sprawę.
Potem zajęli się już tylko posiłkiem, który był tak
świetny, jak się spodziewała. W czasie jedzenia Ben
opowiadał o różnych miejscach, w których mieszkał,
jednak Anna słuchała go tylko jednym uchem. Myślała
o Jaye i o obietnicy Malone’a.
Ciekawe, czego dowie się o Clausenach? – myślała.
O Boże, żeby tylko Jaye nic się nie stało, powtarzała
sobie w duchu.
– Anno? Anno, nic ci nie jest?
Wyrwana z głębokiej zadumy, zamrugała, a potem
uśmiechnęła się do Bena.
186
– Przepraszam, ale nie mogę przestać myśleć
o tym, co się stało.
– To zrozumiałe. Czy mógłbym ci jakoś pomóc?
– Wystarczy, że ze mną wytrzymujesz.
Zaśmiał się i pokręcił głową.
– To nic trudnego.
Przez resztę wieczoru starała się myśleć tylko
o nim. Wreszcie Ben zapłacił rachunek i wstali. Zanim
Anna zdążyła poprosić szefa sali, by zadzwonił po
taksówkę, jej towarzysz zaproponował, że ją odwiezie.
– To nie ma sensu. Wprawdzie mieszkam niedaleko
stąd, ale w przeciwnym niż ty kierunku.

background image

– To ja cię zaprosiłem, wobec tego mam obowiązek
odstawić cię bezpiecznie do domu – nalegał.
– Obowiązek i przyjemność.
Wahała się tylko przez moment.
– W porządku.
Jazda zajęła im zaledwie parę minut. Gdy wysiedli,
stanęli przy ogrodzeniu. Anna spojrzała na Bena.
– To był naprawdę miły wieczór. – Uśmiechnęła
się. – Właśnie tego mi było trzeba.
Dotknął lekko jej policzka, a potem opuścił rękę.
– Czuję się teraz trochę winny – rzekł głębokim
głosem. – Miałem pewien cel, zapraszając cię dziś na
kolację.
Ben już parę razy czynił aluzje do tego, jak bardzo
Anna mu się podoba. Czy postanowił zrobić to już bez
osłonek?
Jeśli tak, to co mu odpowie?
Jej serce zaczęło bić szybciej, a policzki nabiegły
krwią. Próbowała spojrzeć mu w oczy. Był oświetlony
tylko w połowie światłem z sąsiedniego ganku. Nie
187
wyglądał już na roztargnionego psychologa, lecz na
tajemniczego nieznajomego.
Tak, nieznajomego. Człowieka, którego widziała
do tej pory raptem trzy razy i o którym tak niewiele
wiedziała.
Poczuła, że na myśl o tym dostaje gęsiej skórki.
Wstrzymała oddech, ani na moment nie odrywając od
niego wzroku.
– Chciałem ci coś wyznać – ciągnął. – I mam
nadzieję, że się na mnie nie pogniewasz.
Anna z namysłem zmarszczyła czoło. Dlaczego
miałaby się na niego złościć? A może jednak chodziło
mu o coś innego?
Ben wziął ją za rękę.
– W czasie naszego poprzedniego spotkania nie
byłem z tobą do końca szczery – wyznał.
A więc to jednak chyba jakiś inny ,,cel’’, a ona
wyobrażała sobie już nie wiadomo co! Aż zachichotała
na tę myśl.
Ben spojrzał na nią ze zdziwieniem i urazą.
– Co ja takiego powiedziałem?
– Nic, nic. Myślałam o twoim celu... – Znowu się
zaśmiała.
Ben przez moment wyglądał na zdezorientowanego,
ale potem zrozumiał i na jego wargach pojawił się

background image

lekki uśmiech.
– Mam nadzieję, Anno, że jestem jednak trochę
bardziej subtelny – rzucił lekko.
– Cieszę się, że tak jest w istocie. Inaczej byłoby
mi bardzo przykro.
– Więc odmówiłabyś?
Nie odpowiedziała. Po części z kobiecej kokieterii,
188
ale przede wszystkim dlatego,że sama nie znała
odpowiedzi.
– Może raczej wrócisz do swojego celu – zaproponowała.
– No zobacz, przez cały wieczór odsuwałem to od
siebie, a teraz już się żegnamy, a ja wciąż nie mogę
tego z siebie wydusić.
– Po prostu mi powiedz. Jakoś to przełknę.
– Dobrze. – Zebrał się w sobie. – Pamiętasz, jak ci
powiedziałem, że trafiłem przypadkowo na program
o tajemnicach Hollywoodu?
Skinęła głową, czując, jak strach przesuwa swój
zimny palec po jej plecach.
– To nie była prawda. Jak również to, że czytałem
wcześniej twoje książki. Do niedawna w ogóle nie
słyszałem o Annie North.
Chciała poruszyć ustami, ale poczuła, że straciła
nad nimi panowanie. Dopiero po chwili zdołała wydobyć
z siebie głos:
– Więc jak... jak to się... ?
– W piątek po pracy znalazłem u siebie w poczekalni
kopertę. Była w niej...
– Moja ostatnia książka i informacja o programie
na Kanale E! – dokończyła za niego i złapała się za
głowę. – Dobry Boże!
Jaki zasięg miała ta kampania terroru? O co chodzi
jej prześladowcy? I dlaczego Ben też dostał przesyłkę?
– Tak – potwierdził ze zdziwieniem. – Przykro
mi, że zrobiło to na tobie takie wrażenie. Pomyślałem,
że pewnie zostawił ją któryś z moich piątkowych
pacjentów. Pytałem całą szóstkę, ale żaden
nie chciał się przyznać.
189
Któryś z jego pacjentów? Może ten filmowiec?
Podniecona wciągnęła głęboko powietrze.
– Czy masz pacjenta, który nazywa się Peter Peters?
Powtórzył nazwisko, a potem potrząsnął głową.
– Nie – odparł krótko.
– Jesteś absolutnie pewny? A może któryś nazywa

background image

się podobnie?
Jeszcze jeden przeczący gest.
– Zupełnie pewny. Dlaczego pytasz?
– Ponieważ kopertę z taką zawartością dostali
wszyscy, którzy coś znaczą w moim życiu: rodzice,
przyjaciele, wydawca i agent, a także moja ,,młodsza
siostra’’ Jaye...
Skuliła się i parę razy przestąpiła z nogi na nogę,
żeby się rozgrzać. Była zadowolona, że z powodu
zimna może na chwilę przerwać wyjaśnienia.
– Nie tylko ty miałeś obejrzeć ten program, aby
dowiedzieć się, że jestem Harlow Grail – podjęła.
– Ten wywiad nakręcił niejaki Peter Peters.
Skinął głową, patrząc na nią poważnie.
– A kto wiedział o tobie wcześniej?
– Tylko rodzice. Bardzo się starałam, żeby nikt się
nie domyślił. Żeby nie łączono mnie z porwaną księżniczką
z Hollywoodu.
Westchnął ciężko.
– Tak mi przykro, Anno. To na pewno było bardzo
nieprzyjemne doświadczenie.
Nagle wpadła we wściekłość.
– Gorzej niż nieprzyjemne! – warknęła. – Byłam
przerażona. Zaszokowana. – Uniosła wyżej brodę.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu?
– Nie chciałem cię przestraszyć, nie chciałem,
190
abyś uznała, że zagraża ci któryś z moich pacjentów,
bo wtedy w ogóle nie chciałabyś ze mną rozmawiać.
– Jasne. To bardzo rozsądnie z twojej strony.
Wielkie dzięki.
– Anno, proszę. – Znowu złapał ją za rękę. – Nie
sądzę, żeby coś ci groziło. Terapia pomogłaby ci
uporać się z własnymi uczuciami. Prawdopodobnie
ktoś uznał, że jest ci to potrzebne.
Wyswobodziła rękę.
– Dlaczego teraz powiedziałeś prawdę? Przecież
nie musiałam jej znać. To by ci ułatwiło zadanie...
– Ponieważ nie jestem kłamcą i nie wierzę, że
można do czegoś dojść, opierając się na nieprawdzie.
– Zrobił pauzę. – No i bardzo cię lubię.
To ostatnie wyznanie podziałało na nią tonizująco.
Anna owinęła się mocniej kurtką.
– Nie wierzę, z˙e chodzi o terapię – mruknęła. – No
i naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego ty też dostałeś tę
przesyłkę.

background image

– Mam wrażenie, że zrobił to któryś z moich
pacjentów. Spróbuję go znaleźć, a potem będziemy
mogli dochodzić, dlaczego tak postąpił. – Po raz drugi
dotknął jej policzka. Palce miał zimne jak lód. – Poradzimy
z tym sobie we dwoje. Zobaczysz.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Sobota, 20 stycznia
godz. 2.00

Jaye przebudziła się z głębokiego snu. Przeraz˙ona,
wsłuchiwała się w odgłosy nocy. Coś ją obudziło.
Może to było skrzypnięcie klapki w drzwiach lub
trzeszczenie podłogi w drugim pomieszczeniu? Te
odgłosy słyszała już wcześniej.
Porywacz przychodził do niej tylko w nocy. Jedzenie
i picie wsuwał przez wejście dla kotów. Czasami
dostawała też papierowe ręczniki. Nigdy jednak nie
odezwał się do niej choćby słowem.
Jego milcząca obecność napełniała ją strachem.
Słyszała go też na dole, jak przestawiał krzesła, wchodził
i wychodził. Słyszała jego oddech po drugiej stronie
drzwi. Tak jakby nasłuchiwał i cierpliwie na coś czekał.
Tylko na co? – zastanawiała się, kuląc się na łóżku.
Czego od niej chce? Nie dotykał jej i nie kontaktował
się z nią bezpośrednio, wiedziała jednak, że to zrobi.
Jak powinna się wtedy zachować?
Strach zupełnie ją sparaliżował. Starała się oddychać
192
równomiernie, żeby dojść do siebie. Była okryta
jednym jedynym kocem, jaki dostała. Jej ręce były
podrapane od desek i posiniaczone od walenia w drzwi.
Chciała wrócić do domu. Chciała spotkać się z Anną,
rodzicami i przyjaciółmi. Chciała obudzić się
w swoim łóżku w otoczeniu swoich rzeczy.
Nie chciała już się bać.
Jęknęła ze strachu, a potem jeszcze raz i jeszcze.
Zakryła usta, nie chcąc, żeby ją usłyszał. Żeby się
domyślił, jak jest przerażona i bezbronna.
Ale on wiedział. Wiedział wszystko.
Nie, bo nie był w stanie przeniknąć jej myśli
i uczuć. Nie mogła na to pozwolić.
Jaye przełknęła ślinę i trochę się przesunęła, starając
się myśleć o tym, co sama wiedziała. O tym, nad
czym wciąż panowała. O ile nie straciła zupełnie

background image

poczucia czasu, prześladowca trzymał ją tutaj już trzy
dni. Odkryła, że jej więzienie znajduje się na poddaszu,
parę pięter nad ulicą. Co jakiś czas dobiegały do
niej dźwięki jazzowej orkiestry. Czasami ktoś przechodził
w pobliżu. Parę razy miała wrażenie, że czuje
zapach smażonych ryb lub krewetek.
Przemyślawszy to wszystko, doszła do przekonania,
że znajduje się w Dzielnicy Francuskiej, w jakiejś
uliczce niedaleko Bourbon Street albo Jackson Square,
być może w części dzielącej strefę handlową od
mieszkalnej.
To była dobra wiadomość. Porywacz nie wywiózł
jej daleko za miasto. Wokół wciąż było pełno ludzi. Na
pewno szuka jej już policja, a także opieka społeczna
i Anna.
Serce jej się ścisnęło na myśl o przyjaciółce.
193

Żałowała, że się pokłóciły. Żałowała swoich słów.
Chciałaby jeszcze raz porozmawiać z Anną i przeprosić
ją za wszystko.
Przykre myśli spowodowały,że znowu poczuła się
przybita. Starała się nie poddawać temu uczuciu,
skupiając się na tym, co było najważniejsze, by przeżyć.
Znowu pomyślała o Annie. Gdyby poddała się
strachowi, na pewno nie wyszłaby cało z tamtego
porwania. Zginęłaby, jak tamten chłopiec.
Po ich kłótni Jaye zaczęła przeglądać archiwalne
gazety z tamtego okresu. We wszystkich można było
przeczytać o porwaniu Harlow Grail. Przeraziło ją
zwłaszcza to, jak zginął Timmy i historia z małym
palcem Harlow.
Z trudem wyobrażała sobie, ile musiała znieść
Anna, żeby pokonać swoich prześladowców. Podziwiała
ją za to, chociaż wciąż nie mogła darować
przyjaciółce tego, że nic jej nie powiedziała.
Dopiero teraz jej wybaczyła. I zrozumiała.
Zamknęła oczy, starając się pokrzepić myśleniem
o porwaniu Anny. Zaczęła zastanawiać się, co wie
o porywaczu. Widziała tylko jego dłonie. Wyglądały
na silne, chociaż niezbyt duże. Ich wierzchy pokryte
były ciemnymi włoskami, z czego wywnioskowała, że
jest brunetem lub szatynem. Poza tym przypuszczała,
że jest średniego wzrostu i może mieć od trzydziestu
do pięćdziesięciu lat.
To porwanie było zaplanowane już wcześniej. Klapka

background image

w drzwiach była nowa, a okno dopiero niedawno
zabito deskami. Porywacz wiedział, czego będzie potrzebowała.
Miała toaletę, umywalkę, ręczniki i zmianę
ubrania, której jednak nie tknęła.
194
Znaczyło to, że jest uważny i przewidujący. Z całą
pewnością upatrzył ją sobie już wcześniej. To na pewno
on był tym zboczeńcem, który ją śledził. Dowiedział się,
gdzie się uczy, kiedy kończy i zaczyna lekcje. Złapał ją
wtedy, kiedy zupełnie się tego nie spodziewała.
Ale dlaczego właśnie ją? Co w niej go pociągało?
Jaye wiedziała, że nie może być zupełnie normalny...
Nie miała forsy, więc nie chodziło mu o okup, tylko
o coś innego... Obrzydliwego. Zboczonego. Z trudem
przełknęła ślinę. Nie była naiwna i wiedziała, co działo
się z porwanymi dziećmi. Niestety!
Nagle usłyszała jakieś szmery po drugiej stronie
drzwi. Ktoś szedł wolno, z wahaniem, może nawet ze
strachem. Nie tak jak porywacz.
– Hej, jesteś tam?
Jaye poczuła, jak ściska jej się gardło. Ten głos
należał do jakiejś wystraszonej dziewczynki. Czy to
możliwe? Jeszcze jedna ofiara?
Wstała z łóżka i podeszła do drzwi. Serce waliło jej
jak młotem. Może to jakaś pułapka? A może wyobraźnia
płata jej figla?
Znowu usłyszała drżący głos dziecka:
– Jesteś tam...? Mam mało czasu... Jeśli mnie
znajdzie...
– Tak, jestem – odparła, czując, jak łzy płyną jej po
policzkach. Była wdzięczna Bogu za to, z˙e zesłał jej
pomoc. – Otwórz te drzwi. Wypuść mnie.
– Nie mogę. On ma klucz.
Jaye aż jęknęła, nie mogąc ukryć rozczarowania
i przemożnego strachu.
– Nie możesz go wziąć? Proszę, zrób to. Musisz mi
pomóc!
195
– N... nie mogę – bąknęła przerażona dziewczynka.
– Przyszłam, bo on... On chce, żebyś była cicho.
Bardzo się złości. A kiedy się złości, to jest... jest
straszny.
Jaye złapała za klamkę i potrząsnęła nią.
– Pomóż mi! Wypuść mnie stąd!
Dziecko po drugiej stronie zaczęło płakać i odsuwać
się od drzwi.

background image

– Musisz być cicho – niemal szeptało. – Nic nie
rozumiesz. Nic nie wiesz.
– Kim jesteś? – Zawiedziona Jaye raz jeszcze
pociągnęła za klamkę. – Gdzie jestem? Dlaczego mnie
porwał?
– Źle zrobiłam, że tu przyszłam. On... on się dowie.
On na pewno...
Głos dziewczynki wciąż się oddalał i Jaye niemal
go już nie słyszała. Zdesperowana, zaczęła walić
w drzwi i krzyczeć:
– Nie odchodź! Proszę, nie odchodź!
Odpowiedziała jej cisza. Znowu była sama.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Sobota, 20 stycznia
godz. 8.15

Anna obudziła się, zmęczona po kolejnej nocy przewracania
się z boku na bok. Była wyczerpana i powinna
dobrze spać, ale przez całą noc dręczył ją koszmarny sen
z dziećmi, które bawiły się w chowanego z niewidocznym
potworem. Anna wyczuwała tylko jego obecność.
Wstała, włożyła kordonkowy szlafrok i ciepłe kapcie.
Następnie podeszła do wychodzących na balkon
drzwi. Dzień zaczynał się słonecznie i rześko. Na
niebie w ogóle nie było chmur.
Na podwórku przed domem siedzieli okutani aż po
same nosy Dalton i Bill. Na stoliku przed nimi stały
parujące kubki kawy i taca z rogalikami i owocami.
Anna uśmiechnęła się do siebie i wystawiła głowę na
zewnątrz.
– Cześć, chłopaki! – zawołała. – Chyba postradaliście
zmysły! Za chwilę zamarzniecie!
Dalton wytarł usta chusteczką i z uśmiechem spojrzał
w jej stronę.
197
– W radiu powiedzieli, że ma się dzisiaj ocieplić
– odparł. – Temperatura ma dojść aż do dziesięciu
stopni.
– To prawdziwy upał. – Zadrżała z zimna. – Uważajcie,
żeby wam się masło nie roztopiło.
– Wszystko jest kwestią silnej woli. – Bill machnął
w jej stronę. – Chodź do nas!
– Chłopaki, naprawdę bardzo was lubię, ale wolę
posiedzieć w cieple. Innymi słowy, figa z makiem.
Dalton zrobił obrażoną minę.

background image

– Nie masz nad nami litości, a my koniecznie
chcemy się dowiedzieć, jak ci się udała randka.
– To chodźcie na górę. Zrobię kawę z mlekiem.
Cofnęła się i zamknęła drzwi, ale tylko na klamkę.
Szybko umyła zęby i pospieszyła do kuchni, żeby
wstawić kawę.
Właśnie wkładała zamrożone kostki kawy do kubków,
kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Wpuściła
przyjaciół, którzy jeden przez drugiego przepychali się
do wnętrza. Szybko zdjęli kurtki i zaczęli rozcierać
ręce.
– Do licha, ale tam zimno!
– Straciłem czucie w palcach!
Anna, która właśnie wieszała okrycia, spojrzała na
nich przez ramię.
– A co z waszą silną wolą?
– Skonała z zimna – mruknął poirytowany Bill.
– Mam już dosyć tej ohydnej pogody! Przecież to
Nowy Orlean, na miłość boską, a nie Alaska! Powinno
być ciepło!
Dalton poklepał przyjaciela po plecach, chcąc go
pocieszyć.
198
– Wybacz mu, Anno. Przechodzi kryzys. Wiesz,
jak lubi śniadania na świeżym powietrzu.
– I szorty. Co z tego, z˙e mam ładne nogi, skoro nie
mogę ich pokazać? – Bill wręczył jej tacę z rogalikami
i owocami. – Pomyśl, tylko po to smażymy się w lipcu
i sierpniu, żeby marznąć w styczniu. To niesprawiedliwe!
Dalton ponuro skinął głową.
– To rodzi bunt. I złość.
– Właśnie. – Bill zatarł zgrabiałe ręce. – Nie
zdziwiłbym się, gdyby pojawił się morderca, który
uderza tylko wtedy, gdy robi się zimno.
Podniecony Dalton aż zaklaskał w dłonie.
– Oczywiście! Musi to robić, żeby się rozgrzać.
Albo z nudów. Zaczyna się niewinnie, a potem ludzie
padają...
– Jak muchy! – Bill aż zakręcił się z podniecenia.
– I co ty na to, Anno? Dobre?
Spojrzeli na nią wyczekująco.
Anna nalała gorącego mleka do kubków.
– Świetne, chłopaki, kombinujcie dalej. Bardzo
potrzebuję nowych pomysłów.
Zanieśli kawę do kuchennego stołu i usiedli. Przez
moment rozkoszowali się parującym płynem.

background image

– No, a jak twoja randka? – spytał Dalton, grzejąc
dłonie o kubek.
– To wcale nie była ran... – urwała, ponieważ
przyszło jej do głowy, z˙e jednak była. Dlaczego więc
odruchowo zaprzeczyła?
Czy dlatego, że nie czuła się z Benem tak, jakby
byli na prawdziwej randce?
Potrząsnęła głową i sięgnęła po rogalik.
199
– W porządku. Było naprawdę fajnie.
Bill i Dalton spojrzeli po sobie, a potem wbili w nią
wzrok.
– Więc opowiedz wszystko. Ze szczegółami.
Zamiast tego opowiedziała o tym, jak Ben dowiedział
się o jej istnieniu.
– Cholera jasna! – sapnął Dalton.
– Nie żartuję – powiedziała, odkładając rogalik.
Nagle poczuła, że nie ma apetytu. – Ben uważa, że za
tym wszystkim stoi któryś z jego pacjentów. Ale nie
wie, który i dlaczego miałby to zrobić.
– Czy podałaś mu nazwisko tego dziennikarza od
matki?
– Tak, ale Ben nie ma pacjenta, który nazywałby
się Peter Peters lub podobnie. – Westchnęła z rozpaczą.
– Obiecał, że zajmie się tą sprawą.
– Człowiek czynu. – Dalton wypił jeszcze trochę
kawy. – Właśnie to cenię w mężczyznach.
– Dzięki. – Bill pocałował go w policzek, a potem
zwrócił się do Anny: – Podoba ci się ten Ben?
– Jasne. Jest bardzo miły – odparła bez wahania.
Przyjaciele mruknęli coś i spojrzeli po sobie.
– Chyba wystarczy, nie? – rzuciła.
– Lepiej, żeby był czarujący, a jeszcze lepiej seksowny
– mówili jeden przez drugiego.
Zaśmiała się i z rozbawieniem potrząsnęła głową.
Przez chwilę milczeli. Anna spojrzała w bok, ale
kątem oka zauważyła, z˙e Bill trąca przyjaciela łokciem.
Dalton zgromił go wzrokiem i potrząsnął głową.
Zmarszczyła brwi.
– Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywacie...
Męz˙czyźni wymienili spojrzenia.
200
– Nie chcieliśmy cię martwić.
– Wiemy, że niepokoisz się o Jaye.
– A ten list wcale nie poprawiłby ci humoru.
– To... od twojej małej wielbicielki.

background image

Poczuła, jak nagle ścisnął jej się żołądek.
– Kiedy przyszedł? – szepnęła.
– Wczoraj po południu – odrzekł Dalton. – Mogłem
go przynieść od razu po pracy, ale...
– Ale miałaś randkę – podjął Bill.
– Nie chcieliśmy ci jej zepsuć.
– Doceniam waszą troskę, chłopaki, ale jakoś sobie
poradzę. – Wyciągnęła rękę. – Proszę o list.
– Obawiam się, że Dalton zostawił go w ,,Perfect
Rose’’ – powiedział Bill, uciekając wzrokiem. – Tak,
na pewno go tam zostawił.
Anna nie cofnęła ręki.
– Nie zepsujecie mi dnia. Poproszę o list.
Zakłopotany Dalton wyjął go z tylnej kieszeni
spodni.
– Mam nadzieję, że nie będziesz na nas zła?
– Nie, jeśli obiecacie, że nie będziecie więcej robić
mi takich numerów. Bo inaczej się wścieknę. – Spojrzała
na niech groźnie. – Jasne?!
Skinęli niechętnie głowami, chociaż Anna nie wierzyła,
by dotrzymali obietnicy. Postanowiła, że jeszcze
z nimi o tym porozmawia. Teraz miała ważniejszą
sprawę.
Otworzyła kopertę, czując mrowienie na karku.
Ręce jej się trzęsły. Żałowała, że nie może odesłać
Minnie listu, wcale go nie czytając. Coś jej jednak
mówiło, że nie powinna tego robić.
Przede wszystkim wiedziała, z˙e dziewczynka jej
201
potrzebuje. I chociaż nie miała pojęcia, jak mogłaby
jej pomóc, wciąż szukała sposobu. Nie mogła przecież
opuścić Minnie w potrzebie!
Wzięła do ręki pojedynczą kartkę papieru w linie
i zaczęła czytać:
Kochana Anno!
Tak dużo się ostatnio zdarzyło. On już wie, że do
ciebie pisałam. Nie mam pojęcia, czy wiedział od
początku. I co planuje.
Boję się, że mnie teraz skrzywdzi. Albo tę drugą
dziewczynę. Tę, która ciągle płacze.
Uważaj, Anno. Obiecaj. A ja obiecuję, że też będę
uważać.
Jak zwykle Minnie ozdobiła list stokrotkami i sercami
oraz dopisała słowo: ,,Czekam’’.
– Mój Boże, Anno – szepnął Bill, kładąc dłoń na jej
ramieniu. – Wyglądasz tak, jakbyś zobaczyła ducha.

background image

Co tam jest napisane?
W milczeniu podała mu list i obaj mężczyźni
pochylili się nad nim.
– Myślisz, że... że to prawda? – Dalton pierwszy
uniósł głowę.
– Oczywiście. A... ty?
– Sam nie wiem. Na początku też mi się tak
wydawało, ale teraz... – Spojrzał na Billa. – Ten
policjant mógł mieć rację. To może być jakiś psychopata.
Tego... tego już za wiele.
– Zgadzam się – dodał Bill. – Jeśli tajemniczy
,,on’’ z listów wie o korespondencji, to dlaczego
pozwolił Minnie wysłać ten list? A jeśli ją więzi, to
w jaki sposób Minnie wysłała te wszystkie listy?
– I dlaczego to ty masz uważać? – Dalton potrząsnął
202
głową, a na jego czole pojawiły się zmarszczki.
– To nie ma żadnego sensu!
Bill dzielnie mu sekundował:
– Poza tym gdyby porwano jakieś dziecko z tego
rejonu, na pewno byśmy o tym wiedzieli.
– Racja – podjął Dalton. – Jeśli ginie dziecko,
policja i media natychmiast podnoszą alarm. – Spojrzał
na nią współczująco. – Przykro mi, Anno.
Zaczęła to wszystko rozważać i stwierdziła, że
muszą mieć rację. To wszystko rzeczywiście nie
trzymało się kupy.
Ktoś specjalnie pisał te listy, żeby ją przestraszyć,
a ona dała się nabrać. Stało się tak, jak planował
tajemniczy prześladowca. Udało mu się, bo tak bardzo
chciała pomóc więzionym dzieciom.
Zmięła list i cisnęła go na stół.
– Czuję się jak idiotka. Przecież poszłam z tym
nawet na policję!
– Nie przejmuj się, Anno. My z Billem tez˙ daliśmy
się nabrać.
– Tyle że to nie was chciał oszukać! Nie wy
byliście celem!
Dalton podszedł do niej i przytulił ją do siebie.
– Przynajmniej to się już skończyło. Możesz o tym
zapomnieć i zająć się innymi rzeczami.
– Na przykład zniknięciem Jaye i moją nieistniejącą
karierą? Rzeczywiście mam czym!
– Nie przejmuj się – powiedzieli jednogłośnie.
– Tak nie lubimy, kiedy się przejmujesz.
– Dlatego chcemy, żebyś poszła z nami do ,,Tipitiny’’

background image

i trochę się rozerwała.
– Dzisiaj noc z Zydeco Kings!
203
– Zydeco Kings będą grali!
– Prosto z Thibodaux.
– Prosimy, Anno. Dziś sobota, a ty jesteś zupełnie
wolna...
– Sama nie wiem. – Potrząsnęła głową. – Nie
jestem w nastroju.
– Właśnie dlatego powinnaś z nami pójść. Trochę
się zabawisz. – Dalton złapał ją za ręce. – Poza tym
masz na nas zbawienny wpływ. Jeśli pójdziesz, nie
będziemy za dużo pić i jeść, no i wrócimy przed
świtem do domu.
– Możesz zaprosić tego Bena. Obiecuję, że nie
będę go obmacywał.
Anna wybuchnęła śmiechem.
śmiechem.
– Uwielbiam was, chłopaki.
– Czy to znaczy, że się zgadzasz? Proszę!

Dobrze, pójdę z wami – skapitulowała.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Sobota, 20 stycznia

Dzielnica Francuska

Kiedy Bill i Dalton o siódmej zapukali do jej
mieszkania, już była gotowa. Czuła się wyśmienicie.
Miała wrażenie, że jest lekka i... atrakcyjna. Stwierdziła,
że zasługuje na odrobinę rozrywki. W czasie
tego wieczoru nie chciała myśleć o tym, co wydarzyło
się w ciągu ostatnich paru dni. Skorzystała nawet
z zachęty Billa i zadzwoniła do Bena.
– No i jak tam twój terapeuta? Przyjdzie? – spytał
Dalton, jakby czytał w jej myślach.
– Postara się do nas później dołączyć, bo ma
jeszcze parę spraw do załatwienia. – Zamknęła mieszkanie
i włożyła klucze do torebki.
– Jego strata – mruknął Bill, przyglądając się jej
obcisłym dżinsom, czarnej bluzce i skórzanej kurtce.
– Świetnie wyglądasz.
– Bardzo panu dziękuję. – Uroczo dygnęła i wszyscy
się roześmieli, po czym ruszyli zgodnie na dół.
– Szkoda tylko, z˙e dwaj najprzystojniejsi faceci, jakich
205

background image

znam, są gejami. Tym bardziej że spędzam z wami
większość czasu.
– Dlatego właśnie warto wyrwać się z domu – rzucił
Dalton.
– I potańczyć – dodał Bill, poruszając dwuznacznie
biodrami. – Może właśnie dzisiejszego wieczoru
znajdziesz Tego Jedynego.
Anna zaśmiała się razem z nimi, ale nie miała
zamiaru zbyt intensywnie szukać. Nawet Ben, oczywiście
jeśli się zjawi, nie ma żadnych szans, bo przypadkowy
seks nie był w jej stylu.
Opuścili budynek i ruszyli w kierunku ,,Tipitiny’’.
Ten słynny muzyczny klub znajdował się zaledwie
kilkanaście przecznic dalej. Mimo chłodu zdecydowali
się pójść pieszo, rozgrzani swoim towarzystwem
i perspektywą fajnej zabawy.
Kiedy weszli do środka, tańce już się rozkręciły.
Zydeco Kings zawsze przyciągali sporą publiczność,
zwłaszcza w sobotnie wieczory w Dzielnicy Francuskiej.
Tłum składał się z miejscowych i turystów, a jeśli
idzie o wiek, była tam zarówno młodzież tuż po
osiemnastce, jak i starcy stojący nad grobem.
Bill zauważył parę osób z komisji zajmującej się
sztuką i ruszyli w tamtą stronę. W ten sposób zdobyli
stolik, do którego dostawiło się dodatkowe krzesła.
Dołączył do nich jeszcze ktoś z sąsiedztwa, a potem
znajomy tego znajomego.
W czasie pierwszej godziny Anna rozglądała się za
Benem, w końcu jednak stwierdziła, że pewnie nie
przyjdzie. Mimo rozczarowania dała się wciągnąć
w zabawę. Piwo lało się strumieniami, a muzyka grała
tak, że nogi same rwały się do tańca, jak to w Nowym
206
Orleanie. Anna wraz z przyjaciółmi piła i jadła za
dużo, a także śmiała się głośno. Bawiła się lepiej niż
kiedykolwiek, tańcząc ze wszystkimi, którzy o to
prosili.
W końcu wróciła do stolika, spocona i zziajana.
– Wody! – jęknęła i opadła na krzesło obok Daltona,
wachlując się dłonią.
Kiedy dostała szklankę, opróżniła ją do dna.
– Ani śladu twojego terapeuty, co?
– Nie. Rozglądałam się za nim.
Dalton spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Kiedy?
– No, w czasie tańca – odparła. – Między kolejnymi

background image

wygibasami.
– Aha. Może to i lepiej – mruknął bardziej do
siebie niż do niej i podsunął jej swoją szklankę. – Pij.
Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać.
Wypiła spory łyk i spojrzała zaczepnie na Daltona.
– Niby dlaczego?
– Bo od jakiegoś czasu uważnie ci się przygląda
nieprawdopodobnie przystojny facet. Popatrz, prawdziwe
cudo, nie uważasz?
– Mnie? – zdziwiła się, patrząc dookoła. – Nie
widzę go. Gdzie on jest?
– Przy barze. Ale nie patrz na niego teraz. Niech
nie myśli, że jesteś łatwa.
Nie posłuchała go, ale przy barze był ogromny tłok
i Anna nie zauważyła nikogo interesującego. Mina jej
zrzedła.
– Pewnie patrzy na ciebie, Dalton – mruknęła.
– Tak się pechowo składa, że w tym mieście wszyscy
interesujący mężczyźni to geje.
207
– Nie, ten jest stuprocentowym hetero. Chyba że
po raz pierwszy zawodzi mnie mój nieomylny instynkt,
ale to niemożliwe. O, idzie tutaj. Tylko nie rzuć
mu się od razu na szyję.
– Idzie tu? – spytała, starając się dojrzeć coś poza
parą, która zaczęła tańczyć tuż przed nią. – Jesteś
pewny?
Mężczyzna pociągnął kobietę na bok i tłum się
rozstąpił. Serce zamarło Annie w piersi.
Śledczy Malone.
Tak, rzeczywiście szedł w jej stronę.
Z trudem się opanowała, wprost nie mogąc oderwać
od niego oczu. Do licha, Dalton miał absolutną rację.
W niebieskich dżinsach i gładkiej koszuli wyglądał
naprawdę wspaniale.
Zdecydowała, że za dużo już dzisiaj tańczyła i wypiła
zbyt wiele piw.
– Cześć, Anno – rzekł, zatrzymawszy się przy
stoliku.
– Witam, panie Malone – powiedziała nerwowo.
Nawet ona zauważyła, że ma nienaturalny głos. Co się
z nią, do diabła, dzieje?!
– Mów mi Quentin. – Pokazał jej w uśmiechu
wszystkie zęby.
Dalton szturchnął ją łokciem.
– Anno, przedstaw mnie swojemu znajomemu.

background image

Zaczerwieniła się jak piwonia, chociaż nie miała ku
temu żadnych powodów.
– Oczywiście. Dalton, to oficer śledczy Quentin
Malone. Opowiadałam ci o nim.
– A tak. – Wyciągnął do niego rękę. – Anna nie
powiedziała mi, że z pana taki przystojniak.
208
Zupełnie niezmieszany Quentin enrgicznie potrząsnął
jego dłonią.
– Bardzo mi z tego powodu przykro.
– Być może powinien pan dać jej szansę, żeby
mogła lepiej się panu przyjrzeć. Może...
– Dalton! – Zgromiła go wzrokiem. – Powinieneś
chyba trochę wytrzeźwieć!
– Bardzo chętnie – powiedział Quentin, zupełnie
nie zwracając uwagi na jej słowa. – Może zatańczymy,
Anno?
Chciała odmówić, ale nieoceniony Dalton pchnął ją
do przodu.
– Łap szansę – szepnął jej do ucha.
– Zabawny facet – mruknął Quentin, biorąc ją
w ramiona. – Dobry przyjaciel?
– Tak. – Buntowniczo wysunęła do przodu brodę,
spodziewając się, że zaraz zacznie kpić
z ,,kochających inaczej’’.
Jednak tego nie zrobił, tylko przyciągnął ją bliżej.
– Pięknie pachniesz.
– Tylko spokojnie. Gdyby Dalton nie wypchnął
mnie z miejsca, nigdy bym z panem nie zatańczyła!
– Będę musiał mu później podziękować.
Zakręcił nią, a potem przytulił. Ich biodra zetknęły
się na moment i poczuła, jak dziwne wibracje rozeszły
się po jej ciele.
– Lepiej się nie spiesz, bo może jeszcze będziesz
tego żałował. – Anna również zaczęła mu mówić po
imieniu.
Aw, cher – zaczął w kajuńskim żargonie, przyciągając
ją jeszcze bliżej. – Chyba nie chcesz złamać mi
serca?
209
Poczuła jego oddech na swoim uchu. Było to
zmysłowe, pełne erotyzmu doznanie.
– Przykro mi, ale twoje wdzięki nie robią na mnie
żadnego wrażenia.
– Naprawdę? Myślę, że chcesz mnie okłamać
– rzucił głębokim męskim głosem.

background image

Miał rację. Niestety, miał rację. Spojrzała mu
w oczy, udając chłód i rozdrażnienie.
– Nudzą mnie zbyt pewni siebie mężczyźni. Lepiej
poszukaj sobie jakiejś łatwiejszej sztuki, która da się
nabrać na twoje chwyty.
Chciała mu się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
– Zlituj się nad kajuńskim chłopcem i zatańcz ze
mną do końca.
– Z takim nazwiskiem wątpię, żebyś miał choć
odrobinę francuskiej krwi w żyłach. Już raczej irlandzką
whiskey!
Zaśmiał się.
– Źle mnie oceniasz, Anno.
– Dalton mówił, że mnie obserwowałeś. Dlaczego?
– A jak sądzisz?
– Nie wygłupiaj się. I nie mów mi tylko, że jestem
najładniejszą dziewczyną w ,,Tipitinie’’, bo i tak w to
nie uwierzę.
Malone nagle spoważniał.
– Może uznałem, z˙e potrzebujesz ochrony...
– Przed kim miałbyś mnie chronić? Przed Daltonem?
– prychnęła pogardliwie. – Daj spokój!
Mocna ręka zacisnęła się na jej talii.
– Przed kimś, kto przychodzi w takie miejsca na
łowy. Przed drapieżnikiem, który szuka rozbawionych,
nieuważnych kobiet. Takich jak ty.
210
– O ile wiem, tylko ty na mnie patrzyłeś.
– Tak, ale ja jestem twoim sprzymierzeńcem.
– Skąd mam to wiedzieć? – spytała, zła na niego za
to, że usiłuje ją przestraszyć. – Tylko dlatego, że jesteś
policjantem?
– Chociażby.
– Przykro mi, ale to nie budzi mojego zaufania.
– Nagle z wściekłością mu się wyrwała. – I co to
znaczy, że jestem ,,rozbawiona i nieuważna’’? Może
chciałeś powiedzieć: ,,łatwa’’?
– Nie, wcale nie o to chodziło. Posłuchaj, zginęły
dwie rudowłose kobiety. Obie spędzały wieczór w towarzystwie
przyjaciół, świetnie się bawiąc. Obie były
ładne. Oczywiście nie ma w tym nic złego. Tyle że
przyciągnęły uwagę mordercy.
Poczuła na całym ciele gęsią skórkę. Potrząsnęła
głową i spojrzała na niego.
– Chcesz mnie przestraszyć?
– Tak. Ci, którzy się boją, są ostrożni.

background image

Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Przed oczami stanęły jej obrazy z przeszłości. Ufna
trzynastoletnia dziewczyna i niewinny sześcioletni
chłopiec. Nigdy tego nie zapomni.
– Czasami ostrożność nic nie znaczy – powiedziała
drżącym głosem. – Czasami wszystko dzieje się przypadkiem.
Nic mi nie jest, panie Malone. Chcę być
sama.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie,
potrącając tańczące pary. Niektórzy patrzyli na nią ze
zdziwieniem, inni z irytacją. Jednak Quentin nie zostawił
jej samej. Dogonił ją przy zejściu z parkietu dla
tańczących.
211
Złapał ją za łokieć, więc musiała się do niego
odwrócić.
– Przepraszam, jeśli cię uraziłem.
– Dobrze. A teraz daj mi spokój. – Wyswobodziła
się i podeszła do Daltona. – Wracam do domu. Daj mi
torebkę.
– Naprawdę? – Patrzył zmieszany to na nią, to
znów na Malone’a. – Czyżby coś nie tak? Nic nie
rozumiem. Co się...?
– Nic, po prostu tak działam na kobiety – mruknął
Quentin. – Za dużo gadamy. To przekleństwo klanu
Malone’ów.
Anna nawet się nie uśmiechnęła, tylko wyciągnęła
rękę.
– Poproszę o torebkę. I kurtkę.
Dalton podał jej te rzeczy.
– Zaczekaj, poszukam Billa i pójdziemy razem.
– Nie ma potrzeby. Bawcie się dobrze. – Pocałowała
go w policzek. – Pożegnaj ode mnie Billa. Cześć,
do jutra.
Dalton wahał się i w tym momencie raz jeszcze
wtrącił się Malone:
– Niech się pan nie przejmuje, sam ją odprowadzę.
Dam tylko znać partnerowi.
Anna nie sądziła, że stać go będzie na taką bezczelność.
Natychmiast zaprotestowała:
– Nic z tego! Pożegnamy się tutaj!
Ruszyła do wyjścia, a on za nią.
– Wiem, że jesteś zła, ale nie bądź głupia. Zginęły
już dwie kobiety.
Nie bała się, nie chciała dać się zastraszyć. Dzielnica
Francuska była jej domem, miała tutaj mnóstwo

background image

212
przyjaciół. Z powodu tego, co się kiedyś stało, bała się
wielu miejsc, ale nie tego.
– Posłuchaj, zwalniam cię z wszelkiej odpowiedzialności.
Spocznij. I dobranoc – rzuciła.
Podeszła do drzwi. Malone był tuż za nią.
– Wobec tego wezwę taksówkę.
– Nie.
– Anno, to nie są żarty. W tym mieście grasuje
morderca.
– A także gwałciciel i porywacz – rzuciła rozpaczliwie
i wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się
uspokoić. – Ale ja nie mogę żyć w ciągłym strachu. Ta
dzielnica to mój dom, a do siebie mam zaledwie parę
przecznic. Wszędzie tutaj mieszkają moi przyjaciele.
Mogę ich wezwać w razie potrzeby. Poza tym chodziłam
tędy setki razy i nigdy nie miałam problemów.
Gdy te argumenty nie zrobiły na nim żadnego
wrażenia, postanowiła zmienić taktykę.
– Dobrze, możesz mnie odprowadzić, jeśli ci to
pomoże – rzekła z udawanym rozdrażnieniem. – Powiedz
o tym swojemu partnerowi, a ja zaczekam.
– Zmarszczyła groźnie brwi. – Byle nie trwało to zbyt
długo.
Z ulgą skinął głową.
– Świetnie, zaraz wracam. – Chciał już odejść, ale
jeszcze spojrzał na nią. – Tylko obiecaj, że mi nie
uciekniesz.
Wyciągnęła dwa palce do góry.
– Skautowskie słowo honoru.
Gdy tylko zniknął jej z oczu, natychmiast odwróciła
się i wyszła. Uśmiechnęła się, zadowolona z własnego
pomysłu, chociaż czuła się też trochę winna. A przecież
213
nie powinna robić sobie żadnych wyrzutów. W końcu
to on narzucił jej swoje towarzystwo.
No i nigdy nie była skautem.
Szła szybko w obawie,że Malone zacznie ją gonić.
Zacisnęła ze złością szczęki. Co za pewny siebie,
nadęty głupek! Być może przy takim uporze i determinacji
jest niezłym gliną, ale zupełnie nie nadaje się
na podrywacza.
Skurczyła się w swojej skórzanej kurtce. Brakowało
jej towarzystwa Daltona i Billa. Jednak ulice, ich
odgłosy i zapachy wciąż wydawały się przyjazne.
Nagle coś zaczęło ją niepokoić. W czasie kiedy

background image

bawiła się w ,,Tipitinie’’, spadł zimny, rzęsisty deszcz.
Chodniki były mokre i śliskie jak brzuchy ryb, a jej
cienkie buty zaczęły przemiękać. Zrobiło się jeszcze
zimniej.
Skręciła w Jackson Square. Sklepy były pozamykane.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła pierwsza. Myślała,
z˙e jest znacznie wcześniej.
Dwie rudowłose kobiety zostały zamordowane,
pomyślała. Obie bawiły się z przyjaciółmi.
Anna zaklęła pod nosem i przyspieszyła. Teraz nie
czuła się już tak bezpiecznie. Cholerny Malone! Przeklęty
traf, że akurat na niego musiała się natknąć!Atak
było jej przyjemnie tego wieczoru.
Jej myśli wciąż krążyły wokół zamordowanych
kobiet. Czytała o nich w ,,Times-Picayune’’, ale nie
było tam żadnej wzmianki o ich włosach. Dziennik nie
kładł też nacisku na to, że obie wcześniej bawiły się
w lokalach.
Pisał za to, że je uduszono. A wcześniej brutalnie
zgwałcono.
214
Anna zadrżała. Cisza, która panowała dookoła,
wydała się nienaturalna, a puste ulice nieprzyjazne.
Zaczęła wsłuchiwać się w odgłosy swych kroków
i wydało jej się, że słyszy za sobą ciężkie, męskie
stąpanie.
Potęga sugestii!
Po chwili usłyszała je jednak wyraźniej. Zaledwie
kilkadziesiąt metrów za sobą! Jeszcze raz przeklęła
Malone’a i przyspieszyła.
Kroki za nią również stały się szybsze.
Zatrzymała się. Znów otoczyła ją cisza, słyszała
tylko walenie swego serca. Z trudem zdołała zerknąć za
siebie. Chodnik wyglądał na pusty. Spojrzała nieco dalej
i cienie wokół placu wydały jej się żywe i przerażające.
Otworzyła usta, ale powstrzymała krzyk. Pomyślała,
że musi nad sobą panować. Ruszyła naprzód,
przyspieszając w chwili, gdy znów znów usłyszała za
sobą męskie kroki.
Zginęły dwie rudowłose kobiety.
Naprawdę przeraz˙ona, zaczęła biec. Przecięła Jackson
Square, minęła przytłaczającą w swym ogromie
katedrę i skręciła w St. Ann, a potem Royal. Z każdym
krokiem zbliżała się do swego mieszkania, ostatniego
bezpiecznego azylu.
Mężczyzna wciąż szedł za nią.

background image

Czółenka, które miała na nogach, tylko spowalniały
jej bieg, dlatego zrzuciła je, ale zaraz krzyknęła, gdy
coś ostrego wbiło jej się w stopę. Biegła, ciężko
dysząc. Serce waliło jej jak młotem, a głowę wypełniał
szum krwi. Teraz nic już nie słyszała.
Prawie dotarła do domu, zostały tylko cztery
przecznice. Po lewej miała wąską uliczkę, biegnącą
215
między dwoma rzędami budynków. Skrót, pomyślała.
Gdyby pobiegła tędy, dotarłaby na miejsce znacznie
szybciej. Robiła to tysiące razy.
Bez dłuższego namysłu skręciła w uliczkę. Otoczyła
ją ciemność. Anna próbowała skoncentrować się
wyłącznie na biegu.
Za sobą usłyszała odgłos toczącej się po asfalcie
metalowej puszki.
Znalazł ją.
Była z nim sam na sam.
Dobry Boże! Zamiast go zwieść, sama wpakowała
się w pułapkę. Narastał w niej strach, który odbierał
władzę nad ciałem. Nie mogła racjonalnie myśleć.
Traciła cenne sekundy. Rzuciła się przed siebie, oczami
duszy widząc, jak morderca ją dogania.
Jej prześladowca opuścił swą kryjówkę w cieniu.
Zobaczyła wreszcie koniec uliczki. Pospieszyła
w tamtym kierunku i wpadła wprost na Quentina
Malone’a. Zaczęła płakać ze szczęścia, kiedy zacisnęły
się wokół niej jego silne, męskie ramiona.
Uniósł jej głowę. Zobaczyła, z˙e patrzy na nią
bardzo poważnie.
– Anno, co się stało?
Z trudem złapała oddech.
– K... ktoś m... mnie gonił!
Odsunął się od niej i spojrzał w dół uliczki.
– Gdzie to było? – spytał rzeczowo.
– T... tu – pokazała ręką. – I wcześniej.
– Zostań tutaj. Zobaczę tylko...
– Nie! Nie zostawiaj mnie!
– Muszę, Anno. – Odsunął jej rękę. – Stań tutaj.
W świetle będziesz bezpieczna.
216
Wciąż chlipiąc, stanęła pod latarnią, tak jak jej
kazał. Szczękała zębami, ale nie dlatego, że było jej
zimno. Wciąż myślała o swoim prześladowcy.
Malone wrócił, jak powiedział, po paru minutach,
chociaż miała wrażenie, że trwało to całą wieczność.

background image

– Nikogo tam nie ma – powiedział. – Nie widziałem
nic niezwykłego. Jesteś pewna, z˙e ktoś cię gonił?
– Tak. – Skurczyła się jeszcze bardziej. – Słyszałam
go...
– I co jeszcze?
– Najpierw usłyszałam za sobą jego kroki.
– Kiedy to było?
– Zaraz po tym, jak... jak wyszłam.
Spojrzał na nią przeciągle, jakby rozważał wszystkie
szczegóły związane z tą informacją. Również ton
jej głosu.
W końcu skinął głową.
– Odprowadzę cię do domu.
Tym razem już się nie sprzeczała. Szła blisko,
wdzięczna za to, że zechciał jej pomóc.
– Dlaczego dzwonisz zębami? – spytał. – Tak ci
zimno?
– Jestem bosa – wyjaśniła.
Dopiero teraz spojrzał na jej stopy i aż gwizdnął ze
zdziwienia.
– Przecież ty nie masz butów! – wykrzyknął.
– Właśnie mówiłam. Musiałam je zrzucić w czasie
ucieczki.
– Poszukam ich.
– Nie, to nie ma sensu. Chcę jak najszybciej wrócić
do domu.
Spojrzał na nią, marszcząc czoło.
217
– Mógłbym cię ponieść.
– Nie, dziękuję. Poradzę sobie.
Miał taką minę, jakby chciał zacząć kłótnię, ale
w końcu skinął głową. Popatrzył na nią, a potem na
ciemną uliczkę.
– Chciałbym dokładnie usłyszeć, co się stało.
Opowiedziała mu o mokrych ulicach, narastających
krokach i ucieczce.
– Jesteś pewna, że ktoś cię cały czas ścigał?
– Tak – odparła bez wahania. – Kiedy dobiegałam
do końca uliczki, usłyszałam stukot. Musiał wpaść na
jakąś puszkę.
– Ale nie słyszałaś kroków?
Potrząsnęła głową.
– Nie, szumiało mi w uszach i ciężko dyszałam.
Słyszałam tylko siebie.
Milczał przez chwilę, rozważając wszelkie możliwości
ltego wydarzenia.

background image

– A może to byłem ja? – mruknął.
Aż się zatrzymała i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Co takiego?!
– Kiedy zorientowałem się, że wyszłaś, spytałem
Daltona, jak mogę do ciebie dotrzeć. Szłaś przez St.
Peter i St. Ann? – Potwierdziła. – Być może do tej
uliczki słyszałaś moje kroki...
– A puszka?
– Jakiś kot wskoczył do pojemnika na śmieci.
Znowu ruszyli. Czy rzeczywiście wyobraźnia podsunęła
jej najgorszy scenariusz? Czy niepotrzebnie się
bała?
– Sama nie wiem. Zwykle tak nie reaguję...
218
Chyba że jest noc i myślę o Kurcie, pomyślała.
Wtedy dopadają mnie zmory przeszłości.
– To twój dom? – spytał, wskazując ciemną bryłę
budynku.
Potwierdziła, a potem wydala okrzyk bólu, bo
znowu trafiła na coś ostrego.
– Uu! Zaczekaj.
Złapała go za ramię, a potem spojrzała na swoją
stopę, z której powoli kapała krew. Uniosła głowę,
krzywiąc się z bólu.
– To musiało być szkło. Jakiś duży kawałek.
– Zaraz sprawdzę.
Obejrzał stopę Anny, mruknął coś pod nosem i już
bez pytania wziął ją na ręce. Aż krzyknęła zaskoczona.
– Daj spokój! Postaw mnie!
– Nic z tego. – Ruszył do furtki. – Powinienem był
to zrobić wcześniej.
– Będzie głupio, jak ktoś nas tak zobaczy.
– Pomyślą, z˙e jesteśmy nowożeńcami. Poza tym
nie tak często mam okazję pomóc cierpiącej damie.
– Przecież jesteś policjantem.
– Tak, ale wołają mnie do nich, kiedy są już
martwe. Ty jesteś wyjątkiem. Masz klucze?
Sięgnęła do torebki.
– Okrągły jest od furtki, a prostokątny od mieszkania
– wyjaśniła.
Po paru minutach znaleźli się w jej łazience. Anna
siedziała na jednym brzegu wanny, a Malone,
który trzymał jej stopę, na drugim. Wcześniej zadzwonił
do Ósemki, wyjaśnił, co się stało i poprosił,
żeby paru umundurowanych policjantów przeszukało
219

background image

okolice ,,Tipitiny’’. Prosił tez˙ o kilka informacji
z klubu.
Teraz oglądał uważnie jej stopę.
– Ech, to naprawdę szkło – mruknął. – Zdaje się, że
po butelce piwa. Taka już jest ta nasza Dzielnica
Francuska.
Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– Myślisz, że trzeba to szyć?
Quentin zmarszczył brwi, słysząc jej drżący, wystraszony
głos.
– Mam nadzieję, że nie zemdlejesz.
– Spróbuję – szepnęła i zagryzła wargi. – Trudno
mi znieść widok krwi. – Wciągnęła głęboko powietrze.
– Wiesz, dlaczego...
– Domyślam się.
Wstał i namoczył ręcznik zimną wodą, a następnie
zaczął bardzo delikatnie przemywać ranę. Prawie nie
bolało.
– Rozcięcie nie wygląda na głębokie. Myślę, że
sam sobie poradzę.
To była jej jeszcze jedna obsesja. Nienawidziła
wizyt w szpitalach czy choćby u lekarza.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. – Raz jeszcze wstał i sięgnął do
apteczki. – Potrzebuję czegoś, żeby odkazić skaleczenie,
jałowej gazy i plastra. Przydałyby się tez˙ szczypce.
Masz to wszystko?
Skinęła głową.
– Na górnej półce. W jednym pojemniku.
Po chwili rozpoczął operację.
– Złap się za coś. To może trochę boleć.
Polał szczypce spirytusem. Anna zamknęła oczy
220
i chwyciła za uchwyt przy wannie, spodziewając się
przeszywającego bólu. Gdy Malone pociągnął za
szkło, krzyknęła.
– Mam to. Chcesz zobaczyć?
– Nie, tylko nie to. – Gwałtownie odwróciła głowę,
żeby przypadkiem nie spojrzeć na kawałek butelki.
– Na pewno zemdleję.
– Dobrze, że mnie uprzedziłaś. Uwaga, teraz najgorsze.
Muszę odkazić skaleczenie.
Zacisnęła zęby. Ból był jeszcze gorszy niż poprzednio,
jakby płonęła jej cała stopa.
– Au, uważaj!
– Przepraszam. Najgorsze masz już za sobą.

background image

Anna wolno otworzyła oczy. Malone uśmiechał się
do niej tym swoim zabójczym uśmiechem. Jej serce
zabiło mocniej. Z radości, że to już koniec, zapewniła
samą siebie, bo tak naprawdę Quentin Malone wcale
jej się nie podobał.
– Niezły z ciebie lekarz – zauważyła, siląc się na
lekki ton. – Może minąłeś się z powołaniem?
Policjant pokręcił głową.
– Nie bardzo lubiłem się uczyć. Strasznie się namęczyłem,
robiąc specjalizację – wyznał, sprawnie
opatrując jej stopę. – Masz ibuprofen?
– Na dolnej półce.
Szybko znalazł buteleczkę i wytrząsnął na dłoń
dwie pigułki. Następnie w plastikowym kubku do
zębów podał jej wodę do popicia.
– To powinno zlikwidować ból – powiedział, odstawiając
lek. – Ale proponuję, żebyś na jakiś czas
zrezygnowała z ,,Tipitiny’’.
– Może już na zawsze – mruknęła, stawiając
221
obandażowaną stopę na podłodze. Syknęła z bólu.
– Nie mam jakoś ochoty na tańce.
– Następnym razem po prostu weź taksówkę albo
przyjdź z chłopakiem.
– Chciałam to zrobić, ale się nie pokazał – rzuciła,
wolno podchodząc do drzwi.
– Nie mogę powiedzieć, żeby mi było szczególnie
przykro. – Uśmiechnął się do niej. – Rzadko mam
okazję bawić się w doktora.
Serce znowu zabiło jej mocniej, ale teraz musiała
przyznać sama przed sobą, z˙e stało się tak przy
delikatnej aluzji do seksu.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
– To dlatego, że widzisz ludzi gorszymi, niż są
w rzeczywistości – stwierdził.
– Chyba odprowadzę cię do drzwi – mruknęła.
– To raczej ja zapakuję cię do łóżka. – W jego
oczach pojawiły się wesołe iskierki.
Czy chciałaby, żeby to zrobił? Z pewnością nie
byłoby to rozsądne. Powinna uważać, żeby Quentin
Malone nawet nie zbliżał się do jej łóżka.
– Nie, dziękuję. Sama sobie poradzę.
– W porządku.
Anna nagle poczuła, z˙e ma do niego żal o to, iż
poddał się tak łatwo. Kuśtykając, odprowadziła go do

background image

drzwi.
– Dziękuję ci. Jestem naprawdę... wdzięczna.
– Policja zawsze do usług.
– Dzisiaj to było więcej niż tylko wykonywanie
rutynowych obowiązków – rzekła z pełnym przekonaniem.
– Gdyby nie ty... Kto wie...
222
– Zbadam tę sprawę. Dam ci znać, jeśli tylko
dojdziemy do czegoś konkretnego. – Zatrzymał się
jeszcze w drzwiach. – Tak swoją drogą, sprawdziłem
rodzinę zastępczą Jaye Arcenaux.
– I? – Poczuła, że robi jej się sucho w ustach.
– Nic szczególnego. Ci Clausenowie wydają się
zupełnie normalni.
Ścisnął jej się żołądek. Z jednej strony poczuła
ulgę, ale z drugiej narastającą rozpacz.
– Jesteś pewny?
– O tyle, o ile mogę być. Przyjęli na wychowanie
ponad dziesięcioro dzieci. Rozmawiałem z niektórymi
z nich. Bardzo chwalili przybranych rodziców. Według
opieki społecznej, mają na swoim koncie więcej
sukcesów niż porażek.
– Czy któreś z tych dzieci uciekło z domu?
– Tak. Zdarzyło się to parę razy, ale potem te
dzieciaki wracały całe i zdrowe. – Spojrzał na nią ze
współczuciem. – Wygląda na to, że twoja przyjaciółka
naprawdę uciekła. Jeśli tak, to pewnie niedługo pojawi
się z powrotem.
– Chciałabym w to wierzyć – westchnęła Anna.
– Tak byłoby znacznie lepiej.
– Jasne. – Dotknął palcem jej policzka. – Będziemy
w kontakcie. Śpij spokojnie.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Sobota, 20 stycznia
Noc

Jaye obudziła się, ponieważ ktoś w pobliżu zaczął
płakać. Beznadziejne chlipanie wypełniało nocną ciszę.
Był to płacz zrozpaczonego, zagubionego dziecka,
takiego, jak ona sama.
To na pewno ta dziewczynka, z którą rozmawiałam,
pomyślała.
Wstała i na palcach podeszła do drzwi. Przycisnęła
ucho do drewna, współczując koleżance w niedoli.

background image

Nikt nie rozumiał jej tak dobrze jak ona. Nikomu, tak
jak jej, nie było żal tej małej.
Była pewna, że dziewczynka też ma ograniczoną
swobodę ruchów. Ciekawe, czy kiedykolwiek wychodzi
na zewnątrz? Czy może pójść do parku lub
kina? Jaye zastanawiała się też, czy została, podobnie
jak ona, porwana prosto z ulicy.
Jak długo już tu siedzi? Miesiące? Lata?
Im dłużej o tym myślała, tym bardziej robiło jej się
żal. I siebie, i tamtego nieszczęsnego dziecka. Przycisnęła
224
dłonie do drzwi i zawołała, najpierw cicho, potem
trochę głośniej:
– Hej! Hej! To ja! Przestań płakać i chodź tutaj
porozmawiać!
Szlochanie ustało. Jaye przez chwilę wsłuchiwała
się w ciszę.
– Chodź na górę! – krzyknęła jeszcze. – Pogadamy
sobie! Zostaniemy przyjaciółkami.
Wciąż czekała. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność.
Jaye zaczęła się modlić, czując, jak serce wali
jej w piersi.
– Proszę! – w końcu nie wytrzymała. – Proszę,
chodź ze mną porozmawiać!
Ktoś na dole głośno trzasnął drzwiami. Dźwięk był
ostateczny i ogłuszający. Jaye oparła się bezsilnie
o drzwi i zamknęła oczy. Nie przyjdzie, pomyślała. Aż
jęknęła, kiedy ta prawda dotarła to do niej w całej
pełni.
Sama. Jest zupełnie sama.
Nagle głośny śmiech przeszył ciszę. To jej pomogło
jakoś dojść do siebie. Nie, nie podda się jak tamto
dziecko. Musi wzbudzić w sobie całą odwagę i zdecydowanie,
i będzie walczyć z tym potworem aż do
zwycięstwa!
Znowu usłyszała śmiech. Jakaś rozbawiona grupa
przechodziła tuż pod jej oknem.
Ci ludzie byli tak blisko. Gdyby tylko zdołała
zwrócić na siebie ich uwagę.
Jaye podbiegła do okna i rzuciła się na deski.
Zaczęła je walić i szarpać, krzycząc przy tym wniebogłosy,
aż w końcu otworzyły jej się stare rany i ręce
znów zaczęły krwawić.
225
Gęsta krew zaczęła skapywać jej z palców. Jaye
z płaczem zerwała płat odstającej tapety i wytarła w niego

background image

dłonie. Krew zmieszała się z łzami, tworząc nieregularny,
widoczny nawet w mroku wzór na gładkiej tapecie.
Wyglądało to jak pismo bardzo starej osoby.
Pismo! No tak!
Szybko wytarła oczy i wpatrzyła się w linie utworzone
przez krew. Ręce zaczęły jej drżeć. W końcu
znalazła odpowiedni kawałek tapety i zaczęła go
ostrożnie odrywać.
Tapeta rozsypywała się ze starości. Nie zrażona tym
Jaye chwyciła następny i następny, aż w końcu miała
w dłoniach odpowiedni kawałek papieru, który wielkością
przypominał kartkę z zeszytu.
Rany zaczęły już jej zasychać, musiała więc nacisnąć
koniec prawego wskazującego palca, żeby wytoczyć
z niego trochę krwi. Następnie zaczęła pisać
pierwsze słowo. Co chwilę wyciskała następne krople
krwi, a kiedy palec zaczął mocno boleć, użyła innego.
W końcu zdołała napisać:
Pomocy! Jestem uwięziona. Jaye Arcenaux
Budynek był stary, a rama źle dopasowana. Może
uda jej się wysunąć papier przez szczelinę? Jednak
najpierw będzie musiała włożyć rękę między deski.
Udało się, chociaż było to bardzo bolesne i nie wiedziała,
jak długo zdoła tak wytrzymać. Nie za długo.
Energicznie popychała papier palcami, aż wreszcie
poczuła, że znalazł się za oknem.
Oderwała się od parapetu i dopiero teraz zauważyła,
że cały czas płacze. Były to łzy nadziei, przez którą
przebijało jednak gorzkie, obezwładniające poczucie
zwątpienia.
226
Opadła na podłogę i zaczęła rozcierać bolącą dłoń.
Cała była posiniaczona i pokryta licznymi rankami, na
szczęście żadna z nich nie była głęboka. Byle tylko nie
wdała się infekcja, pomyślała Jaye.
Następnie przyciągnęła kolana do siebie i oparła
o nie głowę. Znowu zaczęła się modlić. Do Boga,
Jezusa, Jego Matki i wszystkich świętych, by spowodowali,
żeby ktoś znalazł kartkę i zaniósł ją na policję.
By zaczęli tu szukać Jaye Arcenaux.
Musi się tak stać. Po prostu musi!

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Niedziela, 21stycznia
Dzielnica Francuska

background image

Anna obudziła się skacowana. Nie był to kac
alkoholowy, chociaż wypiła więcej niż zwykle, ale
przede wszystkim moralny. Nie chciało jej się wstać.
Myślała z niechęcią o nadchodzącym dniu. Bolała ją
stopa i głowa, miała zapuchnięte oczy i była w fatalnym
nastroju.
Z zaciśniętymi powiekami przypominała sobie wydarzenia
minionego wieczoru: swoje zachowanie
w klubie, słowa Quentina dotyczące zamordowanych
kobiet i to, jak bardzo się przeraziła, gdy ktoś zaczął za
nią iść.
Co naprawdę zdarzyło się wczoraj? Czy rzeczywiście
ktoś ją śledził? Czy też po prostu dała się ponieść
wyobraźni?
Wolałaby wierzyć w tę drugą ewentualność, ale nie
mogła. Starała się tylko nie wpadać w histerię. Tak, bała
się Kurta, ale nie mogło to rzutować na jej życie.
Odgłosy kroków cichły, kiedy się zatrzymywała,
228
a potem prześladowca ruszał wraz z nią. Malone na
pewno by tak nie robił.
Skrzywiła się. A jeśli tylko jej się tak wydawało?
Była zestresowana, zaś głowę miała pełną opowieści
o zamordowanych kobietach. To Malone zasiał w niej
ziarno niepokoju, które wybujało tak szybko, z˙e nawet
nie zdołała się obejrzeć.
Wreszcie wygrzebała się z łóżka. Pragnęła kawy
i było to ważniejsze od niechęci do wstawania. Jęknęła,
stając na podłodze, ale zacisnęła zęby i pokuśtykała
do kuchni. Ostatnia msza w katedrze zaczynała
się o jedenastej, miała więc jeszcze mnóstwo czasu na
wypicie kawy, lekturę ,,Timesa - Picayune’’ i prysznic.
Po wstawieniu ekspresu zeszła na dół po gazetę.
I zastała przed furtką Bena, który właśnie do niej
dzwonił. Nie było to łatwe, ponieważ w lewej ręce
miał kilka toreb z ,,La Madeline’’, a w prawej dzierżył
tacę z piciem.
Więc wydaje mu się, że może ją zostawić samą
wieczorem i ponownie wkupić się w jej łaski śniadaniem?!
Nic z tego!
– Co tutaj robisz, Ben? – spytała chłodno.
Zaskoczony uniósł głowę.
– Jeszcze nie dzwoniłem. Skąd wiedziałaś, że tu
jestem?
Przeszła obok i wyjęła gazetę z przegródki. Zrozumiał
i zaczerwienił się.

background image

– Przyniosłem ser i świeże bagietki. Nie jadłaś
jeszcze śniadania, prawda? – Nie odpowiedziała,
a Ben uniósł wyżej tacę. – Mam tez˙ kawę cappuccino.
Mogę wejść?
– Niestety, fatalnie się dzisiaj czuję.
229
– Jesteś na mnie zła. Za ten wieczór.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Gdybyś chciał się ze mną spotkać, przyszedłbyś
do ,,Tipitiny’’. Dzisiaj jest już za późno.
Z każdym jej słowem stawał się coraz bardziej
markotny.
– Starałem się wyrobić, ale miałem nagły wypadek.
Pojawił się pewien pacjent, a... a potem byłem
w złym nastroju. Nie chciałem psuć ci zabawy. – Zawahał
się. – Bardzo mi przykro, Anno. Naprawdę
chciałem przyjść.
Patrzył na nią oczami smutnego szczeniaczka,
którego zła pani właśnie wyrzuciła z domu. Anna
westchnęła i zrobiła mu przejście.
– No dobra, ale naprawdę czuję się kiepsko.
Uśmiechnął się, bo doskonale ją rozumiał, i ruszył
w stronę wejścia. Kiedy znalazł się w środku, uniósł
głowę, podziwiając belkowanie, wysokie sufity i kute
poręcze.
– Uwielbiam stare budynki. Mają w sobie niepowtarzalną
atmosferę.
– Masz rację, ale pospiesz się. Nie mogę tak stać.
Boli mnie noga.
Spojrzał na jej stopy i zobaczył bandaże.
– Co się stało? – spytał zatroskany.
Opowiedziała mu w drodze do mieszkania. Kiedy
skończyła, Ben pokiwał głową.
– Masz rację, że się na mnie gniewasz. Powinienem
był tam przyjść.
Ale wtedy nie poznałaby bliżej Malone’a.
Weszli przez otwarte drzwi do środka.
– To nie twoja wina, Ben. Kuchnia jest tam.
230
Kiedy się w niej znaleźli, rzuciła gazetę na stół.
– Usiądź. Wyjmę talerze i serwetki.
Ben zaczął rozpakowywać szeleszczące torebki.
– Mam brie, goudę i twarożek z ziołami. Nie
miałem pojęcia, co najbardziej lubisz.
Uniosła brwi na tę oczywistą próbę przekupstwa.
– Raczej nie wiedziałeś, jak mnie udobruchać.

background image

Uśmiechnął się do niej.
– Czy to takie oczywiste? – spytał, kładąc kolejne
produkty na stół. – O mój Boże! – wykrzyknął nagle.
– Widziałaś to?
Anna podeszła do stołu, a Ben podsunął jej gazetę.
Od razu zauważ˙yła wielki nagłówek na pierwszej
stronie.
Napad na kobietę w Dzielnicy Francuskiej.
– O Boże! – Opadła na krzesło. – To było wczoraj
wieczorem?
Ben przysunął do siebie gazetę i zaczął czytać.
– Tak. Wracała właśnie z ,,Cat’s Meow’’. Jest tam
kelnerką. Zaatakował ją od tyłu.
Anna zakryła usta dłonią.
– I co jeszcze?
Czytał dalej, przekazując jej kolejne informacje:
– Nie widziała go. Coś go wystraszyło, ale nie wie
co. Pamiętasz, kiedy cię śledził?
Myślała przez chwilę.
– Po pierwszej. Dobrze pamiętam, bo spojrzałam
na zegarek.
– A ten napad był parę minut po drugiej. O drugiej
zamknęli klub.
Czuła, jak ściska jej się gardło.
– My... myślisz, że to... ten sam?
231
– Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami. – Ale
zbieżność jest zastanawiająca.
Tak, pomyślała, wręcz uderzająca.
– Jakie miała włosy?
Ben spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Nic nie ma na ten temat. Dlaczego pytasz?
– Nieważne. – Potrząsnęła głową. – Muszę zadzwonić
do Malone’a.
– Malone’a? – Ben zadrżał, jakby ogarnął go
chłód. – A, twego wybawcy.
Wj ego głosie pojawiły się nieznane jej tony, jakby
Ben był o nią zazdrosny. O dziwo, wcale nie poczuła
się tym pochlebiona.
– O ile dobrze pamiętam, właśnie z tobą chciałam
spędzić ten wieczór – rzekła poirytowana. – Więc jeśli
uważasz, że Malone nie powinien...
– Nie powinien? – wpadł jej w słowo. – Wręcz
przeciwnie. Napijesz się cappuccino?
Kawa była letnia, ale smaczna, więc piła ją z przyjemnością.
Ben również zajął się piciem. Oboje wybrali

background image

brie, który jedli z bagietką, wymieniając co jakiś
czas parę słów na temat pogody. Kiedy skończyli, Ben
odsunął talerz i chrząknął.
– Zastanawiałem się, kim mógł być człowiek,
który rozsyłał informacje o programie na Kanale E!
i mam parę uwag.
– Słucham. – Anna wyprostowała się
– Jak wiesz, rozmawiałem z moimi piątkowymi
pacjentami i żaden nie przyznał się do zostawienia
koperty z książką i notatką. Oczywiście mogą kłamać,
a po tym, co się później stało, nie sądzę, żeby ktoś
dobrowolnie się do tego przyznał.
232
– Więc co zrobimy? Będziemy ich torturować?
Uśmiechnął się lekko na ten dowcip.
– Tortury zostawmy na koniec, a na razie chcę
sprawdzić ich szczerość.
– W jaki sposób?
– Nie ograniczę się tylko do tych sześciu pacjentów,
bo mógł to zrobić ktoś inny. – Uśmiechnął się
chytrze. – Skorzystam z obserwacji psychologicznej.
– Nie rozumiem.
Pochylił się do niej z błyskiem w oku.
– Kiedy pytałem moich pacjentów o tę kopertę, nie
powiedziałem im, co w niej jest. Teraz położę książkę
w widocznym miejscu w gabinecie, żeby dobrze ją
widzieli. To rutynowa psychologiczna sztuczka. Osoba,
która jest winna, nie będzie potrafiła się powstrzymać,
by nie patrzeć na twoją powieść, a przynajmniej
co jakiś czas na nią zerkać. Być może nawet coś na ten
temat powie.
Anna myślała chwilę, a potem skinęła głową.
– Dobry pomysł, ale...
– Żadne ,,ale’’. Jestem pewny, że to się uda.
– Tylko skąd pewność, że zrobił to któryś z twoich
pacjentów? Przecież do poczekalni mógł wejść ktoś
obcy, prawda?
– Ale po co? Długo o tym myślałem i doszedłem do
wniosku, że zostałem poinformowany o tobie jakby na
dokładkę.
Zmarszczyła brwi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Ten pacjent zaczął się ze mną spotykać z twojego
powodu. To powinno wszystko wyjaśnić...
– To znaczy?
233

background image

– Chodzi o moją specjalizację – odparł z triumfem.
– W książce telefonicznej jest informacja, z˙e specjalizuję
się w traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa.
Książkę mógł podłożyć również jeden z uczestników
zajęć, które prowadzę dla szerszego kręgu
ludzi. Dzwoniłem już do organizatorów z prośbą o listę
uczestników. Wysłali ją Fed Exem. Powinna dotrzeć
jutro.
– Jesteś wspaniały!
– Dzięki. – Nasunął na czoło nieistniejący kapelusz.
– Sherlock Psycholms do usług.
Rozmawiali jeszcze parę minut, a potem odprowadziła
go do wyjścia.
– Dzięki, Ben. Czuję się teraz lepiej, kiedy wiem,
że zacząłeś działać.
– Wszystko będzie w porządku – zapewnił ją.
– Sprawdzimy, kto cię prześladuje i dlaczego.
Zanim zdążyła jeszcze raz podziękować, pochylił
się i pocałował ją w usta.
Zastygła na moment, niemile zaskoczona, jednak
rozluźniła się i też go pocałowała.
Po chwili już go nie było. Anna popatrzyła na
furtkę, a potem uniosła dłoń do ust. Co, do licha, stało
się z jej cichym i spokojnym życiem?!

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Poniedziałek, 22 stycznia
godz. 9.20

Zgodnie z obietnicą lista uczestników seminarium
poświęconego zdrowiu psychicznemu dotarła do niego
wcześnie rano. Ben niecierpliwie rozerwał kopertę
Federal Express i wyjął z niej kartkę ze stu pięćdziesięcioma
dwoma nazwiskami.
Ponieważ pierwszy pacjent miał przyjść za dziesięć
minut, na razie mógł tylko pobieżnie przejrzeć
spis nazwisk. Szukał Petera Petersa. Niestety bez
skutku.
Cholera! Rozczarowany rzucił listę na biurko. Miał
wielką nadzieję, że znajdzie szybką i łatwą odpowiedź,
lecz jak to najczęściej bywa w takich przypadkach,
zawiódł się. Niestety, będzie musiał jeszcze poczekać.
Będą musieli poczekać.
Anna. Od wspólnego śniadania myślał praktycznie
tylko o niej. Uśmiechnął się. Ten nagły pocałunek

background image

zupełnie ją zaskoczył. Prawdę mówiąc, zaskoczył
również jego.
235
Bardzo ją lubił. Nie było to ani mądre, ani bezpieczne.
Przecież Anna mogła złamać mu serce.
Potrząsnął głową. Nie sądził, by tak się stało. Jeżeli
naprawdę są sobie przeznaczeni, nic ich nie rozdzieli,
a jeśli odnajdzie prześladowcę Anny i doprowadzi do
jego unieszkodliwienia, będą mogli lepiej się poznać.
Tego właśnie brakowało w ich kontaktach, bo wciąż
nie są sobie zbyt bliscy, a ich znajomość oparta jest nie
na uczuciu, tylko na wspólnym interesie.
Znowu pomyślał o swoim planie. Wszystko wydawało
się zapięte na ostatni guzik. Wyłożył książkę
Anny na stoliku przy kanapie, czyli w dobrze widocznym,
ale nie ostentacyjnie eksponowanym miejscu,
a notatka o programie wystawała spomiędzy jej stron.
A gdyby to nie zagrało, była też żółta koperta, leżąca
koło pudełka z chusteczkami.
Usłyszał dzwonek do drzwi i zajrzał do kalendarza.
To była Amy West, gospodyni domowa, matka trojga
dzieci, cierpiąca na depresję wywołaną doświadczeniami
z dzieciństwa i nieszczęśliwym małżeństwem.
Wstał i podszedł do drzwi, żeby się z nią przywitać.
Nie sądził, żeby to Amy podrzuciła książkę, bo walka
z głęboką depresją niemal całkowicie ją pochłaniała.
Amy zupełnie nie pasowała do wizerunku prześladowcy
Anny, jaki sobie wytworzył, chociaż nie wykluczał,
że mogła być to kobieta.
Najpewniej był to człowiek podstępny i inteligentny,
a przy tym emocjonalnie chłodny. Potrafił kłamać
prosto w oczy, nie troszcząc się o czyjeś podeptane
uczucia, bo los innych ludzi zupełnie go nie obchodził.
Kierował się własnym kodeksem i w bezwzględny
236
sposób egzekwował coś, co w swym chorym umyśle
uważał za słuszne i sprawiedliwe. Jednym słowem,
klasyczny socjopata.
Amy West była zupełnie inna.
Najprawdopodobniej była zupełnie inna, bo Ben
niczego z góry nie zakładał. Właśnie tego nauczył się
w czasie kolejnych lat zawodowej praktyki: prawdziwa
natura pacjenta ujawnia się dopiero po jakimś
czasie i często przeczy wszystkim naszym domysłom.
Nic co ludzkie już go nie dziwiło.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Poniedziałek, 22 stycznia
godz. 11.30
Malone wszedł do kwiaciarni ,,Perfect Rose’’.
Dzwonek zatańczył nad drzwiami, ale Anna nawet nie
rzuciła na niego okiem, tylko siedziała za kontuarem
i patrzyła przed siebie, całkowicie pogrążona w swoich
myślach.
Quentin stanął, ponownie porażony jej szlachetnym
w swej prostocie pięknem. Wystarczyło spojrzeć na tę
kobietę, żeby zacząć cieszyć się życiem. Jakby wypiło
się łyk źródlanej wody albo wciągnęło haust krystalicznie
czystego powietrza.
Po raz pierwszy doświadczył tego, kiedy patrzył,
jak tańczyła w klubie, a potem gdy bandażował jej
stopę. Łazienka wydała mu się nagle bardzo mała,
a sytuacja nad wyraz intymna. I groźna, gdyż wiedział,
że nie powinien poddawać się takim silnym
uczuciom.
A jednak wystarczyłby jej najmniejszy gest i natychmiast
238
skorzystałby z okazji, zapominając o swoich
służbowych obowiązkach.
Anna nagle musiała wyczuć jego obecność, bo
uniosła głowę. Wyglądała na zaskoczoną, ale też, jak
mu się wydawało, zadowoloną.
– Cześć – rzucił.
– Chciałam do ciebie zadzwonić dziś rano.
– Tak? Więc dlaczego tego nie zrobiłaś?
– Coś mi wypadło. – Wskazała torbę, którą niósł
w lewej ręce. – Co tam jest?
– To dla ciebie – powiedział, wręczając jej
z uśmiechem reklamówkę.
Zajrzała do środka, a potem przeniosła na niego
zdziwiony wzrok.
– Moje buty? Wróciłeś tam tylko po moje buty?
– Mam siostry i wiem, jak bardzo kobiety przywiązują
się do takich rzeczy. – Oparł się o ladę. – Dlaczego
chciałaś zadzwonić? Wciąż o mnie myślisz? Chcesz
zaprosić do siebie na kolację?
– Pudło. Strzelaj dalej.
– Przeczytałaś o ataku na kobietę i zaczęłaś się
zastanawiać, czy to nie był ten sam facet, który cię
śledził.
Na moment ją zamurowało, a potem wciągnęła ze

background image

świstem powietrze.
– Czy... czy była ruda?
– Nie.
– Dzięki Bogu! Czy...?
– Czy nie uważam,że to ten sam facet?
– Właśnie.
– To możliwe, chociaż nie mamy pewności. Paru
świadków z ,,Cat’s Meow’’ twierdzi, z˙e jakiś typek
239
obserwował ją cały wieczór. Jeden widział go nawet na
zewnątrz bezpośrednio po zamknięciu.
– To znaczy, że nie mógł iść za mną?
– Jeśli się nie mylą. I jeśli napadł ją rzeczywiście
ten facet.
– Sama nie wiem, dlaczego przyjęłam to z taką ulgą.
–Zaśmiała się nerwowo. – Nie mogłam wczoraj zasnąć.
– Wcale się nie dziwię. – Przyjrzał się jej uważniej.
– A jak się czujesz teraz?
– Nie najgorzej. – Głęboko nabrała powietrza.
– Czy sądzisz, że facet, który napadł na tę kobietę, to
morderca?
– Nie, raczej nie. Inaczej pracuje. Ponadto ta kobieta
nie była ruda i nie tańczyła.
– Może... Może zmienił metodę – rzuciła. – Albo to
przypadek, że dwie pierwsze kobiety były rude.
– Może, ale...
Urwał, bo właśnie wrócili z kawy Bill i Dalton.
Śmiali się, ale umilkli, gdy zobaczyli Malone’a.
Quentin skinął im przyjaźnie głową.
– Dzień dobry.
Dalton spojrzał na przyjaciela.
– To właśnie on uratował Annę. Nasz bohater!
Bill rozpromienił się i z wyciągniętą ręką ruszył do
policjanta.
– Bill Friends – przedstawił się. – Jestem panu
bardzo wdzięczny.
– Już nigdy nie pozwolimy, żeby chodziła sama po
zmroku – rzekł i spojrzał na Annę. – Pamiętaj, maleńka,
nigdy.
Quentin uściskał dłoń Billa, a następnie przywitał
się z drugim mężczyzną.
240
– Nie złapał pan jeszcze tego psychopaty? – spytał
Bill.
– Przykro mi, ale nie. Prawdę mówiąc, nie mamy
na to zbyt dużych szans. Brakuje nam śladów.

background image

Zapadła długa chwila ciszy, aż wreszcie Quentin
spojrzał na zegarek.
– Muszę wracać do pracy. – Uśmiechnął się do
Anny. – Trzeba łapać przestępców, nieprawdaż?
– Prawdaż – potwierdziła, wychodząc zza lady.
– Odprowadzę cię do drzwi.
Nie protestował, chociaż nie było to konieczne.
Spojrzał jeszcze na jej przyjaciół, którzy patrzyli na
nich z dwuznacznymi uśmieszkami.
– Było mi bardzo miło. – Skinął im głową.
Odpowiedzieli mu uśmiechami, a Anna podeszła
do drzwi. Quentin po chwili stanął przy niej.
– Chciałam ci jeszcze raz bardzo podziękować za
pomoc.
– Nie ma za co. Naprawdę.
– I za buty. Za to, że je zwróciłeś.
– Drobiazg, rozstałem się z nimi bez żalu. – Zrobił
efektowną pauzę. – Nie chciały mi wejść na nogę.
Zaśmiała się i zerknęła przez ramię na przyjaciół.
– Zadzwonisz, jeśli pojawi się coś nowego?
– Jasne. I prosiłbym, żebyś zrobiła to samo, dobrze?
– Uśmiechał się, ale oczy miał poważne.
Skinęła głową i wróciła na miejsce. Quentin wyszedł,
żałując, że nie zdołał wymyślić jakiegoś pretekstu,
by zostać dłużej. Ze względu na Annę, ale nie
tylko, bo zamierzał teraz, zgodnie z obietnicą daną
Terry’emu, odwiedzić jego byłą żonę.
Odkładał tę wizytę tak długo, jak tylko mógł, lecz
241
dłużej już się nie dało. Dlatego zadzwonił dziś rano do
Penny i spytał, czy może wpaść. Powiedziała mu, że jest
kompletnie wykończona, ponieważ dzieci chorowały na
grypę i z radością spotka się z kimś dorosłymi zdrowym.
Quentin podszedł do samochodu, wsiadł i zapalił
silnik. Dom Terry’ego i Penny znajdował się w Lakeview,
wybudowanym głównie w latach czterdziestych
i pięćdziesiątych. Ta zielona i niemal całkowicie
willowa dzielnica szczyciła się najlepszymi w mieście
państwowymi szkołami. Osiedlała się tam głównie
klasa średnia. Było to jedno z niewielu miłych i niedrogich
miejsc, na które mogli sobie pozwolić tak
zwani zwykli ludzie, którzy pragnęli żyć na przyzwoitym
poziomie, ale nie zarabiali kroci.
Quentin skoncentrował się na jeździe, specjalnie
nie zastanawiając się nad tym, co powie Penny. Z Terrym
pracował od wielu lat i z czasem stali się dobrymi

background image

przyjaciółmi. Quentin wspierał go duchowo w czasie
jego zalotów, był świadkiem na ślubie i ojcem chrzestnym
starszego dziecka. Na tyle, na ile to możliwe
z żoną kumpla, zaprzyjaźnił się również z Penny i ta od
razu by go przejrzała, gdyby zaczął jakąś dętą mowę.
A poza tym z pewnością zasługiwała na coś lepszego.
Penny czekała na niego przed jednopiętrowym,
otynkowanym domem. Gdy tylko zobaczyła jego samochód,
pomachała ręką.
Zatrzymał się, wyskoczył z wozu i już po chwili
trzymał ją w mocnym uścisku.
– Ogromnie się cieszę, z˙e zadzwoniłeś – powiedziała.
– Bardzo mi ciebie brakowało.
Odsunął się od niej, czując coraz większe wyrzuty.
Nie tylko z powodu długiego milczenia, ale też z powodu
242
dzisiejszej wizyty. Obrzucił ją wzrokiem. Miała
brązowe włosy, jasną cerę i świetną figurę. Nawet
cienie pod oczami nie mogły zmienić tego, że była
prawdziwą pięknością.
– Jak się miewasz?
– Głównie siedzę w domu. – Zaprosiła go gestem
do środka. – Chodź, zaparzyłam kawę. Dzieci śpią,
więc staraj się mówić cicho.
Poszedł za nią do kuchni. Tak jak w jego rodzinnym
domu, panował tu twórczy bałagan.
– Siadaj. Wciąż słodzisz?
– Im słodsza, tym lepsza.
– Mówiłam o kawie, Quen, nie o kobietach – zaśmiała
się.
– A, to może być gorzka. – Machnął ręką.
Ponownie się zaśmiała, nalała mu kawy, wsypała
dwie łyżeczki cukru i zamieszała. Zawsze tak robiła.
Nigdy nie podawała mu cukru. Było to zupełnie naturalne
i oczywiste, jak wszystko, co dotyczyło Penny.
– A tak swoją drogą, jak tam twoje życie uczuciowe?
Zakochałeś się wreszcie?
Przed jego oczami natychmiast pojawił się obraz
Anny.
– Cały czas ganiam złodziei, zbrodniarzy i różnych
świrusów. – Wzruszył ramionami. – O jakich uczuciach
można tu mówić?
– Tak, jasne. – Westchnęła. – A jak Terry?
– Jak to Terry – rzucił. – Przecież go znasz.
– Tak, znam – zgodziła się z goryczą.
Nic z tego nie będzie, pomyślał. Penny wciąż ma

background image

pretensje do byłego męża. Obiecał mu jednak, z˙e z nią
porozmawia, i musiał to zrobić.
243
– Wiesz – zaczął – nie przyjechałem tu tylko po to,
żeby zobaczyć, jak się miewasz...
Spojrzała w bok, w stronę okna.
– Terry cię przysłał.
Pochylił się w jej stronę.
– On bardzo cierpi bez ciebie i dzieci. Tęskni za
wami. Chce wrócić do domu.
Zaśmiała się szorstko.
– To prawda, że cierpi, ale nie ma to nic wspólnego
ze mną i dziećmi.
Quentin wziął ją za rękę.
– On cię kocha, Pen. Od kiedy go wyrzuciłaś, jest
zupełnie nie w sosie. Zaczął pić, prawie nie sypia. Po
prostu powoli sam siebie zabija. Nigdy nie widziałem
go w takim stanie.
W jej oczach pojawiły się łzy.
– To masz szczęście.
– Pen...
– Nie! – Wyrwała mu rękę, wstała i podeszła do
wychodzącego na małe podwórko okna. Bez słowa
patrzyła w szarą przestrzeń.
W końcu obróciła się do niego z twarzą naznaczoną
piętnem bólu.
– Tyle razy powtarzałam sobie, że Terry kocha
mnie i dzieci, że jest nam lepiej razem. Że przynajmniej
ciężko pracuje i sporo zarabia. Wreszcie, że
powinnam z nim być, bo przysięgałam to przed obliczem
nie tylko ludzi, ale również Boga. I że to
wszystko z powodu jego fatalnego dzieciństwa.
– Westchnęła głośno i znowu spojrzała na zimowy
pejzaż za oknem. – Ale już nie mogę. Wcale nie jest
nam z nim lepiej. I nie wierzę, żeby Bóg chciał,
244
abyśmy się z nim dalej męczyli. – Uniosła dłoń do ust,
a potem ją opuściła. – Quen, słusznie zauważyłeś, z˙e
Terry dąży do samozniszczenia, ale tak było zawsze,
a nie dopiero od chwili, gdy go wyrzuciłam z domu.
Nie chcę, żeby Matti i Aleks oglądali, jak ich ojciec się
zabija.
Quentin zmarszczył brwi.
– Samozniszczenia, Pen? Nie wydaje ci się, że
przesadzasz? To prawda, że z nim teraz gorzej, ale...
– Daj spokój! – Aż się zaczerwieniła z gniewu.

background image

– Przestań go usprawiedliwiać. Wszyscy przeżywamy
trudne chwile, ale co z tego? Co z tego, że miał ciężkie
dzieciństwo? To odległa przeszłość, a on jest już
dorosły, więc powinien sam kierować swoim życiem.
– Cała wściekłość wyparowała z niej nagle. Penny
wyglądała teraz tylko na zmęczoną i zagubioną. – Nie
mogę już walczyć z jego demonami. Przykro mi, ale
nie mogę.
Quentin podszedł do niej. Przez dłuższą chwilę
trzymał drżącą kobietę w mocnym uścisku. W końcu
puścił ją i spojrzał jej w oczy.
– Co wiesz o jego matce, Pen? Słyszałem tylko, że
było między nimi bardzo źle...
W jej oczach pojawiły się łzy.
– Nie znosiłam tej kobiety, chociaż widziałam ją
zaledwie parę razy. To ona, właśnie ona spowodowała,
że Terry nienawidzi sam siebie!
– Co takiego zrobiła? Jak...
– Jak mogła go tak okaleczyć? Nie znam szczegółów,
bo Terry nigdy o tym nie mówił. Nie pozwalał jej
w ogóle zbliżać się do dzieci. Nie chciał nawet, żeby
przysyłała im kartki. – Penny pokiwała smutno głową.
245
– Podobno bez przerwy go wyśmiewała i upokarzała.
Wciąż powtarzała, że się do niczego nie nadaje i że
powinna zrobić skrobankę, zamiast urodzić takie zero...
Malone z trudem przełknął ślinę. Wystarczy, żeby
złamać nawet najsilniejsze dziecko. Tak, to wiele
wyjaśniało.
– Bardzo mi przykro, Penny.
– Mnie bardziej – mruknęła. – Chciałam...
– Mamo!
To wołała młodsza Matti. Penny spojrzała w stronę
drzwi.
– Przepraszam, muszę iść.
Złapał ją za ramię.
– Tylko jedno pytanie. Obiecałem to Terry’emu.
Czy się z kimś spotykasz? Czy wychodzisz wieczorami?
Aleks mówił ojcu...
– Chcesz spytać, czy z kimś romansuję? Ciekawe,
kiedy? Mam dom i dzieci, dzieci i dom. Tyle mam.
– Urażona, gwałtownie wyszarpnęła ramię. – Spójrzmy
prawdzie w oczy, Quen. To Terry miał czas na
romanse, nie ja. Możesz mu to powiedzieć.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

background image

Poniedziałek, 22 stycznia
godz. 21.00

Ben wrócił późno do domu. Miał za sobą naprawdę
ciężki dzień. Nie tylko musiał biegać ze spotkania na
spotkanie, ale jeszcze zrezygnował z lunchu, żeby
ratować załamanego pacjenta. Później, mimo zmęczenia,
kupił pikantnego kurczaka z rożna, ulubione danie
swojej matki, i poszedł do szpitala, żeby zjeść z nią
kolację.
Teraz westchnął, szukając kluczy. Jego plan, żeby
złapać prześladowcę Anny, zupełnie się nie powiódł,
bo żaden z jego pacjentów nie zwrócił najmniejszej
uwagi na książkę.
Postanowił się jednak nie poddawać. Co prawda nie
znalazł winnego, ale wyeliminował przynajmniej siedem
osób z listy. To już coś! Jakiś krok do przodu.
Jutro zajmie się następnymi.
Otworzył drzwi, wszedł do środka i nagle stanął,
czując, jak jeżą mu się wszystkie włosy.
Coś się nie zgadzało. Obejrzał przedpokój, spojrzał
247
w stronę salonu i jadalni. Drzwi, które oddzielały oba
pomieszczenia, były zamknięte, a tuż pod nimi widać
było smugę światła.
To nie on zamknął te drzwi.
Z bijącym sercem ruszył w stronę salonu. Poruszał
się wolno, prawie nie robiąc hałasu. Podszedł do
kominka i wziął ze stojaka pogrzebacz. Następnie
zbliżył się do drzwi.
Otworzył je lekko i ściskając w dłoni pogrzebacz,
zrobił krok do przodu. Przestań się bawić w Rambo,
Beniaminie, mówił sobie. Wezwij policję.
Nie cofnął się jednak. Szedł przed siebie, czując
gwałtowne bicie serca. Pokój był pusty. Wszystko
leżało na swoim miejscu.
Nagle usłyszał jakieś dźwięki, które dochodziły
z zamkniętej sypialni. Zakradł się tam i wciąż drżąc,
zajrzał do środka.
Sypialnia również wyglądała na pustą. Telewizor
był włączony na Discovery. Ben z uśmiechem opuścił
pogrzebacz. Nie pamiętał, żeby zostawił włączony
odbiornik, co wcale nie znaczyło, że tego nie zrobił.
Podszedł do telewizora i wyłączył go.
Uśmiechnął się pobłażliwie do siebie. Jednak, kiedy
spojrzał na łóżko, uśmiech natychmiast zgasł. Na

background image

pościeli leżała żółta koperta. W jej lewym górnym
rogu widniało jego nazwisko.
Ben z obawą patrzył na obcy przedmiot. Nie chciał
go widzieć. Bał się dotknąć.
Jednak w końcu zwyciężyła ciekawość.
Podszedł do łóżka i wziął kopertę do ręki. W środku
znajdowała się duża fotografia jego i Anny w ,,Café du
Monde’’. Towarzyszyła jej krótka notatka:
248
Wiedziałem, że ci się spodoba.
Będę patrzył.
Ręce zaczęły mu się trząść. Szybko schował zdjęcie
i kartkę do koperty. Powinien zadzwonić na policję.
I do Anny.
Zaczęła go boleć głowa i podniósł dłoń do skroni.
Nie, jeśli zwróci się do policji, zażądają listy jego
pacjentów, a przecież nie może jej nikomu udostępniać.
Poza tym Anna nie ufa policji, a on nie może jej
narażać na kolejne przesłuchania. Zdenerwuje się,
będzie zmartwiona i przerażona.
Razem tak miło jadło się im śniadanie. A pocałunek
był... więcej niż przyjemny. Dotąd nie myślał tak
o żadnej kobiecie. Nie chciał stracić Anny.
Wyglądało na to, że ona czuje to samo.
Ale kto przysłał ten list? I dlaczego?
Usiadł ciężko na łóżku, czując, że coraz bardziej
boli go głowa i że zaczynają go piec oczy. Pomyślał, że
powinien od razu zażyć przepisane przez lekarza
środki przeciwbólowe, ale tylko wyciągnął się na
pościeli i patrzył w sufit.
Kto to robi? I dlaczego?
Jęknął i zasłonił oczy dłonią. A poza tym jak ta osoba
zdołała dostać się do jego mieszkania?! Przecież drzwi
wejściowe były zamknięte na klucz! Może boczne
zostawił otwarte? – pomyślał. Albo któreś z okien?
Musiał to sprawdzić, chociaż był przekonany, że
nie popełnił takiej nieostrożności. Życie w Atlancie
nauczyło go dbania o bezpieczeństwo.
Klucze! Te, które zginęły na cały dzień!
Tego dnia zamknął mieszkanie i poszedł do gabinetu,
gdzie rzucił je na biurko.
249
Jednak później nie mógł ich znaleźć. Dopiero
wieczorem potknął się o nie, gdyż leżały na podłodze.
Uznał, że ktoś musiał je zrzucić. Jednak teraz wiedział,
że ukradł je któryś z pacjentów.

background image

Ten sam, który zostawił książkę Anny! Ten sam,
który ją prześladował!
Przez moment widział przed sobą tylko rozmyte
kształty, ale potem wzrok mu się znacznie wyostrzył.
To był znak, że za chwilę ból głowy stanie się
nieznośny. Zaczął krążyć po domu, sprawdzając drzwi
i okna. Nie chciał się poddać. Pragnął do końca zbadać
tę sprawę.
Jak przypuszczał, wszystko było pozamykane. Po
drodze wziął tabletki przeciwbólowe i powlókł się do
telefonu. Znalazł w książce całodobowy zakład ślusarski
i zadzwonił po ślusarza. Kiedy już ślusarz wymieni
mu wszystkie zamki, on weźmie książkę z wpisami
i sprawdzi, kogo przyjmował tamtego dnia, kiedy
zginęły mu klucze.
Tym razem jego sprytny pacjent z pewnością mu się
nie wymknie.
Musi się dowiedzieć, kto gra z nimi w kotka
i myszkę. Po prostu musi!

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Wtorek, 23 stycznia
godz. 1.00

Tym razem obudziło ją lekkie stukanie do drzwi.
Cisza i ciemność panująca wokół powiedziały jej, że
jest środek nocy. Ponownie usłyszała stukanie, a potem
miauknięcie kota.
– Cicho, Tabby. Ona śpi.
Jaye natychmiast wyskoczyła z łóżka i podbiegła do
drzwi.
– Nie – szepnęła, przywierając do nich. – Wcale
nie śpię. Nie odchodź.
Ku jej rozpaczy, odpowiedziała jej cisza. Boże,
bądź tam, moja mała słodka przyjaciółko, zawołała
w duchu i powtórzyła:
– Nie śpię, jestem tu.
– Przyszłam sprawdzić, czy nic ci nie jest.
– Nic. Ale nie odchodź, proszę, zostań choć przez
chwilę. – Przylgnęła jeszcze mocniej do drzwi. – Porozmawiaj
ze mną.
– Sama nie wiem. – Głos dziewczynki drżał ze
251
strachu. – Nie wolno mi tego robić. On będzie bardzo
zły, jak się dowie.

background image

– Na pewno się nie dowie – uspokoiła ją Jaye.
– Będę bardzo cicho.
Dziewczynka długą chwilę się wahała, ale w końcu
się zgodziła.
– Ale naprawdę cicho? – upewniła się jeszcze.
Jaye potwierdziła i klęknęła przy klapce dla kotów.
– Jak się nazywasz?
– Minnie. A moja kotka nazywa się Tabitha. Jest
moją najlepszą przyjaciółką.
Jaye zdołała nie krzyknąć.
– To ładne imię. Jak wygląda?
– Jest bura. Ma zielone oczy i miękką sierść.
Jaye uśmiechnęła się.
– Ile masz lat, Minnie?
– Jedenaście. Tak jak Tabitha.
Jaye przycisnęła się jeszcze bliżej klapki. Teraz
słyszała nawet mruczenie kota.
– A ja jestem Jaye. Mam piętnaście lat.
– Wiem. On mi powiedział.
Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
– To znaczy, kto? Twój ojciec czy...?
– Adam. Nie wiem, jak ma na nazwisko.
– Jak długo z nim jesteś?
– Bardzo długo – odparła zmieszana dziewczynka.
– Chyba od zawsze.
Jaye wiedziała, z˙e nie od zawsze. Adam porwał
Minnie, tak jak ją!
– Musisz mi pomóc, Minnie. Mam przyjaciół,
którzy mieszkają w pobliżu. Jeśli się stąd wydostaniemy,
będziemy wolne.
252
– Nie mogę. On by się bardzo złościł. Skrzywdziłby
Tabithę, jak wcześniej moich przyjaciół...
Jaye zacisnęła mocno powieki.
– Mogłabyś wrócić do domu, Minnie. – Głos
zaczął jej drżeć, ale starała się nad nim zapanować.
Czuła, że dziewczynka będzie jej bardziej ufać, jeśli
nie okaże strachu. – Zadbałabym o to.
– Do domu? – szepnęła. – Nie pamiętam domu.
Jaye ogarnęła wściekłość i nienawiść. Kim jest ten
potwór, który porwał tak małe dziecko? Nieważne,
zrobi wszystko, żeby za to zapłacił! Nie chciała jednak
o tym mówić, żeby nie wystraszyć dziewczynki.
– Opowiedz mi więcej o sobie, Minnie. Chodzisz
do szkoły?
Nie chodziła, ale umiała czytać i pisać. Zaczęła

background image

zadawać małej kolejne pytania i wkrótce miała już
gotowy obraz Minnie. Była zahukana i niska. Miała
jasne włosy. Adam, jeśli to było jego prawdziwe imię,
trzymał ją w zamknięciu, od kiedy skończyła pięć albo
sześć lat.
Jaye również opowiedziała Minnie o sobie, o swoim
życiu i przyjaciołach, za którymi tak tęskniła.
Wspomniała tez˙ Annę.
W tym momencie Minnie zaczęła płakać.
– Nie płacz – prosiła Jaye. – Przecież nic nie
powiedziałam. Nie chciałam, żebyś...
– To on kazał mi napisać te listy. To on! Dlatego tu
jesteś! To moja wina!
Jej głos narastał i Jaye próbowała ją uciszyć. Nie
chciała, żeby Minnie obudziła Adama. Nie chciała
znowu zostać sama.
– O czym ty mówisz? Jakie listy?
253
– Listy do Anny! To przez niego! Powiedział, że
skrzywdzi Tabithę, jeśli ich nie napiszę!
Jaye zamarła z przerażenia.
– Do Anny? Nie rozumiem.
Ależ tak, listy od wielbicielki, które bardzo zaniepokoiły
Annę.
Listy od Minnie!
O Boże, tylko nie to!
Z drugiej strony drzwi dobiegły do niej jakieś
odgłosy. Wyglądało na to, że Minnie też uklękła
i pochyliła się do klapki.
– Anna jest w niebezpieczeństwie. Adam cały czas
o niej mówi. Ma taki... plan...
Minnie mówiła coraz ciszej i Jaye mocniej przywarła
do drzwi.
– Dlatego cię porwał. Żeby dostać Annę.
Jaye pomyślała o kłótni z Anną i okropnych rzeczach,
które jej powiedziała. Poczuła się winna.
Więc okazuje się, że Anna miała rację, ukrywając
swoją prawdziwą tożsamość. Jej koszmar wcale się nie
skończył i jako przyjaciółka powinna była ją zrozumieć.
Ale nawet tego nie próbowała.
A teraz znalazła się na jej miejscu.
Musi ją ostrzec! Musi jakoś jej pomóc!
– Minnie, co on chce jej zrobić? – szepnęła. – Musisz
mi powiedzieć! Musimy ratować Annę!
Odpowiedziała jej cisza. Znów została sama.

background image

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Wtorek, 23 stycznia
godz. 19.00

Anna wróciła do domu po pracowitym dniu. Zwykle
wtorki w ,,Perfect Rose’’ należały do spokojnych, ale
ten był wyjątkowy. Cały dzień albo przyjmowała
zamówienia, albo pomagała Daltonowi w zdobieniu
wiązanek, dmuchała balony i bez przerwy cięła wstążki.
Wyczerpany Dalton, którego zaczęły boleć palce,
wyszedł wcześniej. Przekonana, z˙e na godzinę przed
zamknięciem nie będzie miała zbyt wielu klientów,
zapewniła go, że sobie poradzi. Chciała posprzątać
i przygotować wszystko na następny dzień. Niestety,
gdy tylko Dalton zniknął, w kwiaciarni pojawiło się
dwóch zaaferowanych mężów. Jeden potrzebował
kwiatów na urodziny żony, a drugi na rocznicę ślubu.
Na szczęście poprosili o róże, z którymi radziła
sobie najlepiej, ale to zamówienie zajęło jej prawie
całą godzinę. Została więc dłużej, wiedząc, że jeśli
jutrzejszy ranek okaz˙e się równie pracowity, będą
musieli mieć z Daltonem wszystko pod ręką.
255
W końcu dotarła do mieszkania. Była zmęczona
i głodna. Czuła się podle.
W ciągu dnia odebrała telefon od agenta, który
poinformował ją o ostatecznej propozycji Cheshire
House.
Warunki były nawet nieco lepsze niż poprzednio,
tylko musiała się na nie natychmiast zdecydować.
Odmówiła.
Z westchnieniem rzuciła klucze na stolik przy
wejściu. Chciała podpisać tę umowę. Pragnęła tego
z całego serca, lecz wiedziała, że nie podoła wymaganiom
wydawnictwa. Nie mogła sobie wyobrazić, by
miała odpowiadać na pytania czytelników związane
z przeszłością. Nie mogła i już!
Beznadziejność takiej sytuacji działała na nią wyjątkowo
depresyjnie. Chciała zrobić sobie kanapkę i siąść
do komputera. Miała nadzieję, z˙e praca poprawi jej
nastrój. Żeby tylko udało jej się napisać choćby z jedną
stronę przyzwoitej prozy!
Włożyła legginsy i sweter, i ruszyła do kuchni. Po
drodze zerknęła jeszcze na automatyczną sekretarkę,
ale nikt się nie nagrał. Włączyła radio i podeszła do

background image

lodówki.
Kuchnię wypełniły dźwięki ,,Mardi Gras Mambo’’.
Anna zanuciła pod nosem, biorąc kolejne rzeczy.
Wzięła najpierw indyka, potem dużo warzyw i słoik
majonezu. Zdecydowała się jeszcze na koper i trochę
chipsów. Wyłożyła wszystko na talerz, po czym
sięgnęła na półkę po dzbanek z wodą. I wtedy to
zobaczyła...
Na ozdobnej serwetce w kształcie serca, na deserowym
talerzyku, spoczywał palec. Mały palec.
256
Serce podskoczyło jej do gardła. Złapała się za
skronie i krzyknęła przeraźliwie.
Cofnęła się, a dzbanek wypadł jej z ręki. Zimna
woda oblała jej stopy.
Kurt!
Więc ją znalazł!
Znów krzyknęła histerycznie i zaczęła uciekać.
Wypadła ze swojego mieszkania i przebiegła przez
korytarz do drzwi Daltona i Billa. Z płaczem zaczęła
w nie walić.
Żeby tylko byli w domu, modliła się w duchu. Boże
spraw, żeby byli!
Jej modlitwy zostały wysłuchane. Przyjaciele wpuścili
ją i cierpliwie czekali, aż się pozbiera i wyjaśni, co
się stało. Gdy to nastąpiło, zadzwonili do Malone’a.
Dalton został z Anną, obejmując ją opiekuńczo, a Bill
poszedł do jej mieszkania, żeby sprawdzić, co tam się
dzieje.
Wciąż jeszcze oddychała nierówno, a Dalton tulił ją
mocno do siebie.
– Nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze – zapewnił,
ale bez przekonania. Anna zauważyła, że głos
mu lekko drży. Chętnie by go uspokoiła, gdyby sama
nie była tak roztrzęsiona.
Kurt ją znalazł. Był w jej mieszkaniu.
Chce ją zabić.
Zadrżała i przysunęła się jeszcze bardziej do przyjaciela.
– Boję się.
– Wiem. – Wypuścił nagromadzone powietrze.
– Wszyscy się boimy.
Malone, który zaczął od przeszukania jej mieszkania,
257
pojawił się z plastikową torbą. Włożył do niej palec,
serwetkę i talerzyk. Zaraz za nim wszedł biały jak trup
Bill. Anna z trudem przełknęła ślinę.

background image

– Czy to był...? Czy wiadomo już˙, do kogo...?
– Jest sztuczny. – Quentin potrząsnął głową, podchodząc
do niej. – Podróbka, ale dobra. Rodzaj gumowej
protezy.
Położył torbę na stole. Anna odwróciła od niej
wzrok. Proteza nie proteza, wolała na nią nie patrzeć.
Malone kucnął przed nią, zasłaniając sobą odcięty
palec. Spojrzał jej prosto w oczy.
– Anno, czy drzwi były zamknięte, kiedy wróciłaś
do domu?
Myślała przez chwilę, a potem skinęła głową.
– Tak jak zwykle. Najpierw otworzyłam drzwi,
a potem położyłam klucze na stoliku w holu.
– Nic nie zwróciło twojej uwagi? Nie miałaś wrażenia
że coś jest nie w porządku?
Pokręciła głową.
– Nie, nic.
– A czy wiedziałaś, że masz otwarte drzwi na
balkon?
– Jesteś pewny? – Zmarszczyła brwi. – To niemożliwe.

– A jednak – wtrąci się Bill. – Sam widziałem.
– Zaraz, zaraz, pamiętasz, jak jedliśmy śniadanie
na zewnątrz? – Dalton potarł czoło. – Wyszłaś wtedy
na balkon i rozmawiałaś z nami. Może później zapomniałaś
zamknąć drzwi?
A więc jednak było możliwe, choć zupełnie przeciwne
jej przyzwyczajeniom.
– Sama nie wiem – rzekła niepewnie.
258
– Wszystkie okna były zamknięte – dodał Malone.
– Nigdzie śladów włamania.
– Myślisz, że dostał się przez balkon?
– Bardzo prawdopodobne. – Quentin wyjął notes
i posłał jej uważne spojrzenie. – Jest jeszcze jedna
możliwość. Czy ktoś poza tobą ma klucz do tego
mieszkania?
– Tylko Dalton.
Malone spojrzał w bok, a Dalton pokraśniał jak
piwonia.
– Jestem właścicielem budynku, więc mam klucze
do wszystkich mieszkań – wyjaśnił.
– Co wcale nie znaczy, że z nich korzysta. – Anna
pospieszyła przyjacielowi na odsiecz, zwracając
się do Quentina. – Dalton i Bill to moi przyjaciele.
Nigdy...

background image

– Tak, jasne. – Malone przeniósł na nią wzrok.
– Więc może jakiś eks narzeczony? Albo były partner,
który przemieszkiwał z tobą?
Zaczerwieniła się prawie tak samo jak Dalton.
Malone miał prawo zadać jej to pytanie, ale mimo to
miała mu to za złe.
– Nie miałam żadnego.
– Nie mieszkałaś nawet z koleżankami? – Pokręciła
głową, a Malone znowu zapisał sobie coś
w notesie. – Więc może masz jakieś podejrzenia, kto
mógłby za tym stać?
To pytanie podziałało na nią jak cios. Przez moment
musiała walczyć ze sobą, żeby nie zacząć krzyczeć.
– Kurt – wydusiła w końcu.
– Kurt? Chyba nie chodzi ci o tego faceta, który cię
porwał dwadzieścia trzy lata temu?
259
– Właśnie o niego – odparła stanowczo. – Wiem,
że mnie znalazł.
Malone spojrzał na jej przyjaciół, a potem cicho
chrząknął.
– Masz na to jakiś dowód?
Na te słowa zaśmiała się ponuro.
– Czy potrzebuję jeszcze jakichś dowodów?! Po
tym... co się stało?!
Policjant milczał przez chwilę, w końcu zaczął
łagodnym tonem, starannie dobierając słowa:
– To zrozumiałe, że tak czujesz, ale jest bardziej
prawdopodobne, że to jednak ktoś inny. Ktoś, kto ma
obsesję na punkcie twojej historii.
– Wspaniale – mruknęła. – To znaczy, że napalił
się na mnie jeszcze ktoś inny niż tamten psychopata.
Niektóre dziewczyny mają powodzenie, co?
Uśmiechnął się, chociaż wcale nie wyglądał na
rozbawionego.
– Z praktyki wiadomo, z˙e najpewniej jest to ktoś,
kogo znasz. – Zerknął na Billa i Daltona. – Któryś
z twoich przyjaciół lub znajomych. Może jakiś stały
klient, kelner z kawiarni, w której bywasz, ktoś w tym
rodzaju. Być może widujesz go bardzo rzadko. – Raz
jeszcze obrzucił wzrokiem całą trójkę. – To, co się
stało, wskazuje, że jest sprytny i zdecydowany. A poza
tym sporo wie o tobie. Czy ktoś przychodzi ci do
głowy?
Anna zacisnęła palce.
– Nie wiem, po co ktoś, oczywiście poza Kurtem,

background image

miałby mnie prześladować! – Spojrzała na Daltona,
a potem na Billa. Obaj skinęli głowami na znak, że się
z nią w pełni zgadzają.
260
– Nikt nie przychodzi mi do głowy. – Bill rozłożył
ręce w bezradnym geście. – Bardzo żałuję.
Dalton powiedział to samo. Malone podrapał się po
brodzie.
– Dobra, zacznijmy od podstaw. W najlepszym przypadku
masz do czynienia z kimś o specyficznym poczuciu
humoru. Odpowiada mu to, że się boisz. Terroryzuje
cię z daleka i cały czas bardzo uważa, żebyśmy
go nie wykryli. To ukrywanie się jeszcze bardziej go
podnieca. Ale oczywiście nie zrobi ci nic złego.
– A w najgorszym przypadku? – spytała, dbając
o to, żeby nie wyglądać na zbyt przygnębioną.
– W najgorszym przypadku mielibyśmy do czynienia
z prawdziwym psychopatą. Chce cię najpierw
zastraszyć, powoli nasilając bodźce, ale tak naprawdę
chodzi mu o to, żeby cię zabić lub okaleczyć.
– Boże święty! – jęknął Dalton.
Bill opadł na stojący obok fotel.
– Napiłbym się czegoś mocniejszego – mruknął.
Anna poczuła, że robi jej się słabo.
– Więc... co dalej?
– Przede wszystkim powinnaś mi pomóc. Czy
w twoim życiu ostatnio wydarzyło się coś niezwykłego?
Jacyś nowi ludzie czy dziwne zdarzenia?
– Nic niezwykłego, ale...
– Tak? – Spojrzał na nią ostro.
– To zaczęło się ponad tydzień temu – zaczęła,
żałując, że nie powiedziała mu o tym wcześniej.
– Dostałam przesyłkę bez adresu zwrotnego. W kopercie
znalazłam kasetę wideo z wywiadem z moją
matką. Później pokazano go w telewizji w programie
na Kanale E!
261
– Jak się nazywał dziennikarz, który przeprowadził
ten wywiad?
Podała nazwisko, a potem zaczęła opowiadać o ludziach,
którzy dostali jej najnowszą książkę z tajemniczą
notatką. Zakończyła na najbardziej niezwykłym
przypadku Bena Walkera.
– Ben uważa, że książkę zostawił mu któryś z pacjentów,
chociaż nie wie, który i dlaczego to zrobił.
Pytałam o Petera Petersa, ale nie ma takiego na swojej

background image

liście.
Malone spojrzał na nią z zainteresowaniem.
– I nigdy wcześniej nie spotkałaś tego doktora
Bena Walkera?
– Nie. Odnalazł mnie przez Stowarzyszenie Starszych
Sióstr i Braci Ameryki.
– Sprawdzałaś to?
Aż otworzyła usta ze zdziwienia.
– Nie, ale po co miałabym to robić... Ben jest
naprawdę sympatyczny.
– Tak jak wielu psycholi – podchwycił Malone.
Czując, że policzki znowu spłonęły jej rumieńcem,
postanowiła bronić przyjaciela.
– Proszę bardzo, możesz się z nim skontaktować.
Zobaczysz, że jest zupełnie normalny.
– Z całą pewnością. Masz jego telefon?
– Nie, gdzieś mi się zapodział. Ale Ben ma gabinet
poza centrum. Nazywa się Walker i jest psychologiem.
Malone zanotował sobie to wszystko.
– Coś jeszcze?
– Listy – podsunął Dalton.
– Te listy od małej dziewczynki, o których mi
262
mówiłaś? – spytał Quentin. Kiedy potwierdziła, zmarszczył
brwi. – Myślisz, że w jakiś sposób wiążą się z tą
sprawą?
– Sama nie wiem. – Popatrzyła na przyjaciół,
oczekując poparcia, a oni pokiwali głowami. – Po
ostatnim stwierdziliśmy, że ktoś robi sobie okropne
żarty. Tak jak sam to sugerowałeś.
– Ten list był mocno przesadzony. Trudno było
w to wszystko uwierzyć – dodał Bill.
– Masz go jeszcze?
– Tak, wszystkie. Zaraz...
– Ja go przyniosę, Anno – powiedział Dalton,
wstając. – Czy są w twoim biurku?
– W prawej górnej szufladzie – odparła.
Dalton wrócił po paru minutach z listami, które
wręczył Annie. Wyszukała ostatni i podała go policjantowi.
Malone najpierw spojrzał na adres, a potem
znowu na nią.
– Wie, gdzie pracujesz?
Zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco.
– Za pierwszym razem odpowiedziałam na papeterii
z ,,Perfect Rose’’. Po prostu nie pomyślałam...
Patrzył na nią przez chwilę bez słowa, a potem

background image

zaczął czytać list Minnie.
– Czy dostałaś następny? – spytał.
– Po tym już nie. – Zacisnęła palce. – Czy nie
wydaje ci się, z˙e to fałszerstwo?
– Możliwe. – Zamknął oczy, zastanawiając się
przez moment nad całą sytuacją. – Ktoś się z tobą bawi
w kotka i myszkę, Anno.
– Chyba jednak zrobię sobie drinka – powiedział
Bill, przechodząc do kuchni. – Komuś jeszcze?
263
Malone nie zwrócił uwagi na jego słowa.
– Mogę zatrzymać ten list?
– Jasne. Chcesz poprzednie?
Potwierdził, a następnie włożył je do wewnętrznej
kieszeni marynarki.
– Macie coś jeszcze? – spytał.
– Chyba nie. – Anna spojrzała na Daltona, który
pokręcił głową.
– Nie, nic.
– Dobrze, zgłoszę to teraz u siebie – powiedział
i wstał. – Przyślą ekipę techniczną, żeby sprawdziła,
czy twój gość nie zostawił jakichś śladów.
– Myślisz, że mogą coś znaleźć? – spytała z nadzieją
w głosie.
– Powiedzieć szczerze? Nie, niczego nie znajdą.
Ale lepiej to sprawdzić.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

Wtorek, 23 stycznia
godz. 22.35

Quentin zatrzymał się na chodniku przed kamienicą
i spojrzał na jasno oświetlone okna. Na jego czole
pojawiły się zmarszczki. Nie miał wątpliwości, że
Anna padła ofiarą jakiegoś psychola. Albo z powodu
swojej przeszłości, albo książek.
Wciąż jednak nie wiedział, w jakim stopniu jest on
niebezpieczny. I czy zdecyduje się na zaostrzanie
kampanii strachu? Ostatnie posunięcie wydawało mu
się wyjątkowo śmiałe. Czy na tym koniec?
Poza tym intrygowała go postać doktora Walkera.
Anna od razu stanęła po jego stronie. Było widać, że go
lubi, a może nawet więcej... A przecież znała go
zaledwie parę dni! Ciekawe, co ich łączy?
To w zasadzie nie powinno go interesować, ale

background image

Quentin nie potrafił poskromić ciekawości. Poczuł
wyraźne ukłucie zazdrości. Anna North bardzo mu się
podobała, a nawet bardziej niż bardzo, i absolutnie nie
chciał, żeby kręcił się wokół niej jakiś inny mężczyzna.
265
Być może powinien złożyć niespodziewaną wizytę
doktorowi Walkerowi?
Znowu uniósł głowę, ponieważ na tle okna pojawiła
się Anna. Stała zwrócona w jego stronę. Patrzyli na
siebie. Mijały sekundy, a oni nawet się nie poruszyli.
Quentin najchętniej ruszyłby z powrotem do jej mieszkania.
Stał tak w świetle z jej okna, wyobrażając sobie,
jak pędzi na górę, przeskakując po parę stopni, gwałtownie
porywa ją w ramiona, a potem niesie do łóżka.
Anna skinęła mu głową, na znak, że go poznaje,
a potem zaciągnęła żaluzje. Stał w ciemności. Sprzed
oczu zniknął mu obraz nagich ciał, splecionych w miłosnym
uścisku.
Quentin pokręcił głową i podszedł do auta, wsiadł
i uruchomił silnik, cały czas myśląc o wydarzeniach
ostatniego tygodnia. Przypomniał też sobie koniec
wizyty u Penny.
Kiedy poszła do dziecka, patrzył za nią, czując się
jak ostatni śmieć. Już wcześniej wiedział, że nie
powinien się z nią spotykać, i nie powinien mówić
tego, co powiedział. Widział, że nie jest jej lekko, a on
tylko pogorszył jej sytuację.
Penny powiedziała, że już wcześniej zupełnie nie
panowała nad Terrym. I że jego kumpel dąży do
samozniszczenia. Dlaczego on tego nie widział? Czyżby
miał, jak twierdziła Penny, wyidealizowany obraz
partnera?
Quentin zmarszczył brwi. Nie, przecież Terry nie
miał problemów do chwili, aż zaczęło się psuć w jego
małżeństwie. To prawda, zdarzało się, że więcej wypił,
miewał też dzikie wyskoki, lecz to wiązało się z pracą.
Czasami trzeba było odreagować różne stresy. Policjanci
266
nie stykali się na co dzień z jasnymi stronami
życia. Dlatego niektórzy pili, inni poświęcali się rodzinie
albo nagle stawali się religijni. Byli też tacy, którzy
gonili za dziewczynami, i tacy, którzy gorzknieli
w samotności albo niczego nie potrzebowali, bo praca
nie pozostawiała najmniejszego śladu na ich psychice.
Quentin wybrał numer swojego posterunku. Odebrał
oficer dyżurny.

background image

– Cześć, Brad, tu Malone. Możesz sprawdzić mi
adres niejakiego doktora Beniamina Walkera? Nie, nie
medyk, ale psycholog. Chodzi mi o mieszkanie, gabinet
zresztą też. Prawdopodobnie mieści się gdzieś na
przedmieściach.
– Już mam – powiedział dosłownie po paru sekundach
Brad. – Constance Street. Mieszkanie i gabinet.
Malone zapisał dokładny adres.
– Wszystko w porządku? – spytał jeszcze.
– Tak. Cisza jak w rodzinnym grobowcu. Cześć,
Malone. Trzymaj się.
– Ty też. – Quentin rozłączył się i ruszył wolno
przed siebie.
Przejechał przez Canal Street, mijając Canal Place
i Saks Fifth Avenue. Terry dojdzie do siebie, kiedy
sytuacja się wyklaruje. Musi oswoić się z myślą, że
Penny już do niego nie wróci, a wtedy szybko dojdzie
do dawnej formy.
Ale tak naprawdę będą mogli się odprężyć dopiero
wtedy, kiedy znajdą zabójcę Nancy Kent i Evelyn
Parker.
Media już zrobiły z tych zabójstw główny temat.
Jakiś nieodpowiedzialny dziennikarz napisał nawet
o ,,Rzeźniku z Bourbon Street’’ i turyści zaczęli się
267
denerwować. Społeczeństwo domagało się zdecydowanych
działań, a stary Pennington chciał mieć wyniki.
I to na wczoraj.
Quentin zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.
Wydawało się, że nikt ze świadków nie zobaczył
niczego szczególnego, chociaż wokół było pełno ludzi.
Przesłuchali już cały personel obu lokali, a także
część tych mężczyzn, którzy tańczyli z ofiarami morderstw.
Ale, jak do tej pory, nie mieli podejrzanego.
Quentin zatrzymał się na światłach przy Lee Circle.
Pomnik generała Roberta Lee w świetle reflektorów
błyszczał upiornie. Patrzył na niego przez chwilę,
a potem spojrzał na drogę. Zdołał już sprawdzić wraz
ze swoim zespołem wszystkie przypadki gwałtów
i morderstw z ostatnich paru lat. Godzinami szukał
wspólnych punktów.
Przesłuchał raz jeszcze żyjące ofiary, starając się
znaleźć napastnika z podobną metodą działania. Sprawdził
wyniki badań medycznych i wszystkie dowody
znalezione na miejscu zbrodni.
I nic.

background image

Quentin spojrzał w przestrzeń. Przecież on też był
w tawernie Shannona tej nocy, kiedy zginęła Nancy
Kent, czyli był jedną z ostatnich osób, które widziały ją
żywą. Wierzył w to, z˙e morderca był wtedy z nimi
w knajpie. Obserwował Nancy, być może zatańczył
z nią raz czy drugi. Quentin zapewne go widział. I ta
świadomość nie dawała mu spokoju.
Światła zmieniły się i ruszył przed siebie. Obie
kobiety zostały ograbione. Pierwsza była bogata,
wszyscy to wiedzieli, a kiedy ją znaleziono, miała
zupełnie pustą portmonetkę.
268
Nagle przypomniał sobie Terry’ego, który podawał
Shannonowi pięćdziesiątkę!
Zatrzymał auto, żeby ochłonąć. Dobry Boże! Co
mu chodzi po głowie?!

Że to Terry ją zabił? Że ten banknot należał do
Nancy Kent? Quentin potrząsnął z niedowierzaniem
głową. Nie, Terry nie jest mordercą. To niemożliwe.
Poza tym spędzili wtedy razem niemal cały wieczór,
a kiedy się rozstawali, Terry był pijany w trupa. Prawie
nie mógł chodzić, nie mówiąc o duszeniu. Co się z nim
dzieje?! Jak mógł choćby pomyśleć o czymś takim?
Po chwili opanował się i ruszył dalej. Stąd miał już
blisko. Zatrzymał się przed typowym nowoorleańskim
bliźniakiem i sprawdził adres. Tak, dobrze trafił. Okna
domu były ciemne, na podjeździe nie stało żadne auto.
Quentin spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta.
Uśmiechnął się lekko. Jaka szkoda, że będzie musiał
zbudzić doktorka. Naprawdę wielka szkoda.
Wyłączył silnik i ruszył wprost do drzwi frontowych.
Zadzwonił, odczekał chwilę i znowu zadzwonił. Żadnego
szczękania, żadnych świateł. Zapukał, a ponieważ
i tym razem odpowiedziała mu cisza, przeszedł na tyły
domu. Wszedł po schodach, zapukał raz, a potem drugi.
Bardzo ciekawe, pomyślał, wracając do samochodu.
O jedenastej, w zwykły dzień pracy, doktor Walker
wciąż był poza domem. Zdaje się, że jest nocnym
markiem.
A może zadzwoniła do niego Anna? Może pojechał,
żeby ją pocieszyć? – pomyślał, wcale niezachwycony
taką perspektywą.
To wykluczone, dodał w duchu. Będę musiał do
niego zadzwonić jutro rano.
269

background image

Pojechał w kierunku St. Charles Avenue pod baldachimem
rozłożystych, stuletnich dębów. Mijał posiadłości
z przełomu wieków oraz Loyola i Tulane
Universities. Znał te miejsca jak własną kieszeń.
Mieszkał w tej okolicy, w maleńkim domu w zakolu
Missisipi. Niedaleko stąd łączyły się dwa najsłynniejsze
nadrzeczne bulwary: St. Charles i Carrollton,
przechodząc w ślepą River Road.
Społeczność była tu mieszana, głównie młode,
pracujące małżeństwa, ale także studenci i wykładowcy.
Można też było znaleźć bungalowy, stare bliźniaki
i domki, wszystkie odnawiane i remontowane.
Quentin pojechał w dół i skręcił na podjazd. Zatrzymał
się pod daszkiem. Wyłączył silnik i wysiadł.
Myśli znów kłębiły mu się w głowie.
Tamtej nocy w tawernie Shannona stracił Terry’ego
z oczu na jakąś godzinę. I to zaraz po incydencie
z Nancy Kent!

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

Środa, 24 stycznia
godz. 6.50

Następnego ranka Quentin powrócił do domu doktora
Beniamina Walkera i wszedł po schodach do
drzwi wejściowych. Przy okazji zwrócił uwagę na
świeżo malowaną fasadę i miły, chociaż dosyć pusty
ogród. Nie widział tego wczoraj w nocy.
Prawa strona bliźniaka służyła Walkerowi jako
dom mieszkalny, a lewa jako gabinet, o czym informowała
mosiężna tabliczka.
Quentin zadzwonił do drzwi. A potem jeszcze raz.
Myślał, że o tej porze na pewno obudzi psychologa,
który wczoraj tak późno położył się spać.
Uśmiechnął się do siebie. Chodziło mu właśnie o to,
żeby dorwać go, gdy nie będzie jeszcze w pełnej
formie, przed poranną kawą, spieszącego się do pracy.
Później doktor zacznie przyjmować pacjentów i Quentin
wiedział, że będzie musiał na niego czekać.
Usłyszał odgłosy kroków, a potem dźwięk otwieranego
zamka. Drzwi się otworzyły. Mężczyzna po
271
drugiej stronie wyglądał tak, jakby właśnie wziął
prysznic. Zarzucił sobie ręcznik na szyję, a włosy miał
mokre. Ze środka dobiegały dźwięki muzyki poważnej.

background image

– Pan Walker? – Pokazał swoją odznakę. – Jestem
Quentin Malone, oficer śledczy SWNP.
– Chodzi panu o Beniamina Walkera? – upewnił
się, bardzo zaskoczony.
– Właśnie. – Schował odznakę. – Wygląda na to,
że przerwałem panu poranną toaletę. Przepraszam.
– Nic nie szkodzi. – Wytarł dłonie w ręcznik.
– Czym mogę służyć?
– Wczoraj wieczorem w mieszkaniu panny North
miał miejsce przykry wypadek, a pan...
– Anna?! – przerwał mu Walker. – Wypadek? Coś
jej się stało!
– Mogę wejść?
– Bardzo proszę.
Doktor przeszedł do środka, a Quentin ruszył za
nim. W końcu znaleźli się w saloniku. Malone od
razu domyślił się z wystroju, że Ben Walker żyje
samotnie i nie ma żadnych dzieci. Stało tutaj tylko
parę mebli, wszystkie dobrej jakości. Nie było tu
prawie obrazów ani zdjęć rodziny, ale na ścianach
wisiało sporo luster, przez co salonik trochę przypominał
wesołe miasteczko.
Ben wskazał mu miejsce i sam też usiadł.
– Co się stało Annie? Czy nic jej nie jest? – powtórzył.
– Nic, poza tym, że na pewno wciąż jest trochę
wstrząśnięta. – Quentin spojrzał mu prosto w oczy,
licząc na to, że go onieśmieli. – Ktoś zrobił jej brzydki
kawał. Wszedł do jej mieszkania i zostawił tam na
272
talerzyku mały palec. Znalazła go po powrocie do
domu.
Walker zbladł.
– Biedna Anna. Pewnie była przeraz˙ona. Czy pan
wie, do kogo...?
– To był sztuczny palec. Proteza.
– Dzięki Bogu! – Mężczyzna ściągnął brwi, zastanawiając
się nad czymś, a potem spojrzał na Quentina.
– Zaraz panu coś pokażę. Proszę chwilę zaczekać.
Wrócił po chwili i wręczył mu żółtą kopertę.
– Niech pan spojrzy.
Quentin otworzył kopertę. W środku znajdowała
się kartka oraz zdjęcie Anny i doktora w ,,Café du
Monde’’. Przeczytał notatkę i podniósł oczy na Bena.
– Kiedy pan to dostał?
– Dwa dni temu wieczorem. Ktoś był wcześniej
w moim mieszkaniu i zostawił tę kopertę.

background image

Quentin zmrużył oczy, zaniepokojony takim obrotem
sprawy.
– Jak pan sądzi, co to może znaczyć?
– Nie mam pojęcia. Osoba, która zrobiła to zdjęcie,
musiała śledzić mnie lub Annę, a teraz chce mnie
wciągnąć w jakąś niebezpieczną grę. Przepraszam,
mnie i Annę.
– Właśnie dlatego tu jestem.
Ben nagle zesztywniał.
– To znaczy?
– Anna mówiła mi, że podejrzewa pan któregoś ze
swoich pacjentów. Chodzi o książki i informacje
o programie.
– To możliwe – mruknął ostrożnie. – W końcu ja
też dostałem tę przesyłkę, chociaż nie znałem Anny.
273
– Chyba że poprzez pracę.
– Słucham?
– Pańską specjalizację.
– A tak. Chociaż w Nowym Orleanie jest wielu
psychologów zajmujących się tym tematem.
– Więc dlaczego ktoś wybrał właśnie pana?
– Sam chciałbym to wiedzieć. Wówczas, być może
znalazłbym tę osobę.
– Być może?
– Nie jestem przecież czarnoksiężnikiem.
– Chciałbym dostać listę pańskich pacjentów.
– Przecież wie pan, że to niemożliwe.
– Jedna z tych osób zagraża Annie North!
– To wcale nie jest takie oczywiste.
– Ten człowiek włamał się wczoraj do jej mieszkania
i zostawił upiorny prezent. Chyba nie sądził, że
się z niego ucieszy!
– Niestety, nie mogę dać panu tej listy. – Wstał,
aby pokazać, że uważa spotkanie za skończone. – Bardzo
mi przykro.
Quentin poszedł w jego ślady.
– Czy aby?
– Muszę przestrzegać zasad etycznych mojego
zawodu, podobnie jak pan. Co pan robi, jeśli wie pan,
że ktoś jest winny, a mimo to nie chce się do tego
przyznać? Bije go pan? Torturuje? Czy może fabrykuje
odpowiednie dowody? A może jednak przestrzega
pan prawa?
Quentin skrzywił się na tę przemowę.
– Chce pan przez to powiedzieć, że to zapewne

background image

któryś z pańskich pacjentów?
– Niech mnie pan nie łapie za słówka.
274
Quentin uśmiechnął się ponuro.
– To specjalność policjantów. – Wskazał zdjęcie.
– Mogę je zatrzymać?
– Tak, oczywiście. Ale mam prośbę. Anna nic o tym
jeszcze nie wie i chciałbym sam jej o tym powiedzieć.
Wahałem się...Nie chciałbym jej przestraszyć. –Zaczerwienił
się, czując, jak absurdalnie brzmią te słowa po
tym, co się stało. – Zaraz do niej zadzwonię.
– Koniecznie, bo inaczej nic nie mogę obiecać.
– Quentin wręczył mu wizytówkę. – I proszę się ze
mną skontaktować, gdyby pan zmienił zdanie.
– Jasne. – Wziął kartonik i podszedł do drzwi.
– Co z tymi lustrami? – spytał Quentin, gdy zauważył
jeszcze kilka. – Są dla pana oknami duszy?
– Traktuję je jak oczy. Sam nie wiem, dlaczego je
lubię. Zacząłem zbierać stare lustra parę lat temu
i mam ich prawie dwadzieścia.
– Ciekawe hobby. A co pan zrobi, kiedy zabraknie
na nie miejsca?
– Nie mam pojęcia. Może się przeprowadzę. – Ben
otworzył drzwi. – Bardzo mi przykro, że nie mogłem
panu pomóc. Naprawdę.
– Ja też żałuję. – Quentin przekroczył już próg, ale
jeszcze odwrócił się. – Byłem u pana wczoraj w nocy,
ale nikogo nie zastałem. Chyba pan gdzieś wyjeżdżał,
prawda?
Ben nerwowo zamrugał.
– Nie wychodziłem z domu.
– Dzwoniłem i pukałem. Nikt nie otworzył.
– Po prostu mocno śpię.
– To zabawne, bo przed domem nie było pańskiego
samochodu.
275
– Czy chce mnie pan o coś oskarżyć? – najeżył się
Walker.
– Nie, po prostu mnie to uderzyło.
– Parkuję na ulicy, dzięki czemu pacjenci mogą
wjeżdżać na podjazd, a ja nie muszę przestawiać wozu.
– Wskazał sznurek stojących na ulicy samochodów.
– O, to mój srebrny taurus.
– Dobrze pomyślane, panie doktorze.
– Dziękuję. – Spojrzał na zegarek. – Przykro mi,
ale jeśli nie ma pan dalszych pytań, to chciałbym się

background image

przebrać. Za pół godziny mam pierwszego pacjenta.
– Tak, oczywiście. Dziękuję za rozmowę.
Quentin odwrócił się i wyszedł. Coś w doktorze
Walkerze wyraźnie mu nie odpowiadało, chociaż nie
wiedział, o co chodzi. Facet był przecież bardzo miły
i starał się mu pomóc.
Ale za mało, pomyślał i przystanął. Był zbyt ugrzeczniony.
Naprawdę wykształcony facet. Na pewno
bardzo podoba się Annie.
– Czy coś jeszcze?! – zawołał Ben od drzwi.
– Tak. – Quentin ściągnął brwi. – Na pańskim
miejscu sprawdziłbym baterie od czujnika dymu. Śpi
pan tak mocno, a przecież zdarzają się różne wypadki.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

Piątek, 26 stycznia
godz. 3.30

– Minnie! – zawołała cicho Jaye, pochylając się
przy klapce. – Śpisz? Chodź do mnie, pogadamy, nie
mogę zasnąć.
Odpowiedziała jej cisza. Jaye usiadła na podłodze
i czekała. W ciągu paru nocy bardzo zaprzyjaźniła
się z Minnie. Dziewczynka przychodziła
do niej sama, zawsze w ciemności. Jaye nie
wołała jej nigdy wcześniej, dzisiaj jednak czuła
się wyjątkowo samotna i nieszczęśliwa. Koniecznie
musiała z kimś porozmawiać. Potrzebowała
Minnie.
Nigdy nie znała nikogo tak lękliwego jak Minnie.
Bała się dosłownie wszystkiego: różnych dźwięków,
ale także próśb czy sugestii. Jaye czuła narastającą
agresję, gdy tylko myślała o porywaczu
i o tym, co zrobił tej małej.
Czasami zastanawiała się, kim mogą być rodzice
Minnie i czy wciąż szukają córki. Założyła, że
277
dziewczynka została porwana we wczesnym dzieciństwie.
Jak by ją teraz przyjęła rodzina?
Zamierzała to sprawdzić. Chciała uciec i dopilnować,
by Minnie trafiła do swego domu.
Do domu.
Poczuła nagle całą beznadziejność swojej sytuacji.
Dopiero niedawno dotarło do niej, że nikt jej
nie szuka. Wszyscy pewnie uznali, że uciekła. Robiła

background image

to przecież tyle razy wcześniej. Nawet Anna
niczego nie podejrzewała, zapewne z powodu ich
kłótni.
Jaye oparła głowę o drzwi i westchnęła ciężko.
Gdyby mogła cofnąć czas, z pewnością nie powiedziałaby
Annie tych wszystkich głupstw, a wtedy
ona by nie spoczęła, dopóki by jej nie znalazła.
Czując narastającą falę przygnębienia, znowu
zawołała przyjaciółkę:
– Proszę, Minnie... Słyszysz mnie?
– Jestem tutaj – szepnęła dziewczynka. – Nic ci
nie jest?
– Nie, nic. – Przełknęła ślinę. – Wiesz, tylko
myślałam o Annie.
– Nie myśl o niej, bo będziesz jeszcze bardziej
smutna.
– Nie mogę przestać. Coraz bardziej się o nią
martwię. Chciałabym... ją zobaczyć.
– Może, któregoś dnia...
– A jak ty to robisz? – Jaye przywarła jeszcze
mocniej do drzwi. Słyszała zarówno oddech Minnie,
jak i mruczenie Tabithy. – Po prostu przestajesz
myśleć o tych, których lubisz?
– Mhm, to działa. Po prostu... się zapomina.
278
Jaye poczuła, że bardzo pieką ją oczy, ale nie
mogła płakać.
– Ale ja nie chcę zapomnieć! Chcę wrócić do
domu!
– Jeśli odejdziesz, znowu zostanę sama. Nie chcę
tego. Oprócz Tabithy jesteś moją jedyną przyjaciółką!
– Nie zostawię cię – zapewniła ją. – Uciekniemy
razem.
– To nieprawda! Zostawisz! Ona też mówiła, że
mnie nie zostawi, ale potem uciekła sama.
Jaye zamurowało.
– Kto? Jak uciekła? Czy to było w tym domu?
– No, ona – odparła dziewczynka. – Nie... nie
pamiętam, jak się nazywała. Nic nie pamiętam.
– Musisz sobie przypomnieć, Minnie. Musisz
przezwyciężyć strach. Może to by nam pomogło...
– Ponieważ mała milczała, Jaye zaczęła ją ponaglać:
– No, postaraj się. Proszę.
– Mówiłam, że nie pamiętam – rzuciła podniesionym
głosem. – Nic nie pamiętam!
Jaye poczuła, że serce wali jej coraz mocniej.

background image

Niemal położyła się na podłodze, starając się mówić
wprost do Minnie. Wiedziała, że jeśli ją spłoszy,
dziewczynka ucieknie.
– Przepraszam, Minnie. Wcale nie musisz pamiętać.
Obiecuję, że nigdy bez ciebie nie ucieknę. Słowo
honoru!
– Och, naprawdę mnie nie zostawisz?
– Naprawdę.
– Chciałabym ci wierzyć, ale się boję...
– Rozumiem, ale powinnaś mi zaufać. Jeśli ucieknę,
wezmę cię ze sobą.
279
Minnie uspokoiła się i rozmawiały jeszcze przez
chwilę o tym, co zrobią i gdzie pójdą, kiedy już będą
wolne. Jaye zapewniła ją, że będą razem i chociaż nie
wiedziała, jak to osiągnie, za wszelką cenę postanowiła
tego dopiąć.
Potrzebowała jednak pomocy dziewczynki.
– Minnie, musisz znaleźć jakiś sposób, żeby stąd
uciec – szepnęła. – Musi tu być jakaś...
– Nie mogę. On zaraz to odkryje i będzie zły.
– Ale przecież nas już tutaj nie będzie. Uciekniemy
i nie będziemy się tym przejmować. Już nic nam nie
zrobi!
– Sa... sama nie wiem. On... on schował klucz do
twoich drzwi.
– Na pewno jest jakiś inny sposób. – Jaye mówiła
najłagodniej, jak tylko mogła. – Mogłabyś wyjść beze
mnie i sprowadzić pomoc...
– Nie! Nie wyjdę bez ciebie!
– Dobrze, Minnie. Nie musisz. Ale słyszałam
w tym domu telefon. Mogłabyś zadzwonić pod 911
i wezwać pomoc. To numer na policję.
– O, nie! On idzie!
Jaye zamarła ze strachu.
– Jesteś pewna, że to on? Może to tylko...
– Nie, to on! – Minnie jęknęła. – Boże, on wie, że tu
jestem! Naprawdę nie wiem, co zrobi...
– Odejdź od drzwi! – chrapliwy męski głos rozdarł
ciszę.
Przerażona Jaye wycofała się na łóżko.
Mężczyzna zaśmiał się niczym diabeł.
– No, nie jesteś teraz taka odważna. – Zaczął ją
przedrzeźniać: – Nigdy bez ciebie nie ucieknę, Minnie.
280
Minnie, musisz mi pomóc. – Zniżył głos do świszczącego

background image

szeptu. – Nigdzie nie pozwolę jej zabrać.
Minnie jest moja. Jest częścią mnie. – Zaczął mówić
głośniej, wyraźnie się z nią drażniąc: – Jesteśmy
nierozłączni, Jaye. Ona nigdzie nie pójdzie. I ty też tu
zostaniesz.
– Czego ode mnie chcesz? – spytała, zebrawszy
całą swą odwagę. – Czego chcesz od Anny?
– Musisz zgadnąć albo... zaczekać na dalszy rozwój
wypadków. To już niedługo.
Jaye zadrżała, bo zabrzmiało to jak najstraszliwsza
groźba. Cały czas myślała o tym, gdzie jest Minnie i co
się z nią dzieje.
– Minnie uciekła jak malutka myszka – powiedział,
przeniknąwszy jej myśli. – Boi się nawet własnego
cienia. – Zaśmiał się, jakby to był dowcip.
– Naprawdę sądziłaś, że ona może ci pomóc? Albo
ktokolwiek inny? Nie powinnaś się łudzić.
Jaye usłyszała, jak przekręca klucz w zamku, i poczuła,
jak narasta w niej krzyk. Zaczęła przesuwać się
w kierunku ściany, rozglądając się za czymś, czym
mogłaby się bronić, albo miejscem, w którym mogłaby
się schować.
Jednak drzwi pozostały zamknięte. Jej prześladowca
otworzył tylko klapkę dla kotów i wrzucił coś do
pokoju.
Kawałek papieru.
Podeszła do niego z bijącym sercem. Kiedy zobaczyła,
co to jest, krzyknęła.
Kawałek tapety z błaganiem o pomoc!
– Masz robić, co ci każę, bo inaczej zniszczę
Minnie. Zrozumiałaś?
281
Potwierdziła płaczliwym głosem.
– Już najwyższy czas, żebym spotkał się z Anną.
– Nie, proszę! Zostaw Annę w spokoju! Przecież
nic ci nie zrobiła!
– A skąd to wiesz, mała żmijko?! – wrzasnął. – Nic
nie wiesz o jej grzechach!
Milczał przez chwilę, a potem wrzucił do jej więzienia
szminkę i kawałek papieru.
– Masz to przypieczętować pocałunkiem i oddać.
Kiedy wzięła papier do ręki, zobaczyła, że jest to
list. List do Anny. Serce zamarło jej w piersi. Pismo na
kopercie zdradzało, że napisała go najmłodsza wielbicielka
Anny, Minnie.
Adam chciał przechytrzyć Annę. Zastawić na nią

background image

pułapkę. Być może zabić...
– Nie! – krzyknęła, cofając się pod ścianę. – Nie
zrobię tego. Jesteś potworem! Nie będę ci pomagać!
– Zrób, co każę, bo zabiję Minnie – rzekł zimno.
– Przypieczętuj list pocałunkiem. Natychmiast.
Trzęsącymi się z przerażenia dłońmi przeciągnęła
czerwoną pomadką po wargach, które następnie przycisnęła
do gładkiego papieru. Podeszła do drzwi i przesunęła
list na drugą stronę.
– Nie rób tego – błagała. – Wypuść mnie i Minnie.
Zostaw Annę w spokoju.
– Nie bądź śmieszna – mruknął rozbawionym tonem.
– Czy wiesz, że właśnie podpisałaś wyrok śmierci
na Annę?

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Poniedziałek, 29 stycznia
godz. 14.00

Anna patrzyła na list z odciśniętym na kopercie
krwawym pocałunkiem. Ręce jej drżały. Tylko nie
Jaye, pomyślała. To nie może być Jaye!
Schyliła się i wyjęła spod lady swoją torebkę.
Przez moment nerwowo ją przetrząsała, aż
w końcu znalazła portfel i wyjęła z niego zdjęcie.
Zbliżenie Jaye, patrzącej zamglonym wzrokiem
wprost w obiektyw. Światło kładło się na jej twarzy,
oświetlając ukośną bliznę, która przecinała jej
wargi.
Sprawdziła list. Blizna znajdowała się dokładnie
w tym samym miejscu!
Anna jęknęła, nie chcąc w to uwierzyć. Strach
narastał w niej i podchodził do gardła. Bała się o Jaye.
I o Minnie.
– Już wróciłem – rzucił pogodnie Dalton, wchodząc
do kwiaciarni. Zdjął jesionkę i przerzucił ją sobie
przez ramię. – Lunch był naprawdę cudowny. Nigdy
283
w życiu nie jadłem tak dobrej... – urwał nagle. – Mój
Boże, Anno! Co się stało?!
To proste pytanie, wypowiedziane po raz kolejny
podczas ostatnich dni, wydało się Annie niemal śmieszne.
Jej życie stało się jednym wielkim pasmem nieszczęść.
Jednak w tej chwili wcale nie było jej do śmiechu.
Jak sparaliżowana, zerknęła na list i zdjęcie.

background image

– To on! To on porwał Jaye!
– Kto taki?
– Mężczyzna z listów Minnie – powiedziała, podając
mu ze ściśniętym sercem kartkę.
Dalton podszedł do lady. Pobladł, gdy tylko zobaczył
upstrzoną kwiatkami kopertę i krwawy pocałunek.
– Miałaś rację, Minnie istnieje, a Jaye wcale nie
uciekła. Jak sądzisz, co... – urwał gwałtownie. Nie
musiał kończyć tego pytania.
– Nie wiem – odparła bezradnie. – Muszę zadzwonić
do Malone’a.
Po półgodzinie Anna i Quentin jechali groblą nad
jeziorem Pontchartrain do Mandeville. List i zdjęcie
leżały na półce samochodu.
Na szczęście złapała Malone’a w pracy i mógł od
razu przyjechać. Obejrzał zdjęcie i odcisk, a potem
spytał, czy chce z nim pojechać. Anna natychmiast
skorzystała z zaproszenia. Nie mogłaby pracować przy
takim stanie umysłu.
Po paru pierwszych pytaniach i odpowiedziach
prawie ze sobą nie rozmawiali. Anna nie miała nic do
powiedzenia. Siedziała, patrząc na drogę, i ściskała
mocno ręce na podołku.
284
Malone sięgnął i przykrył je swoją dłonią.
– Sytuacja nie jest wcale taka zła, Anno. Naprawdę,
uwierz mi.
Łzy napłynęły jej do oczu.
– Nie jest zła?! Jakiś psychopata albo zboczeniec
porwał Jaye, a ty mi mówisz, że nie jest zła! – Zamilkła
na chwilę, porażona własnymi słowami. Szybko jednak
doszła do siebie. – Zaginęła osiemnastego i nikt jej
nie szukał – podjęła. – Nie masz pojęcia, jak się boję.
To wszystko nie mieści mi się w głowie.
– Ty jej szukałaś, Anno. – Ścisnął jej dłonie,
a potem przeniósł rękę na kierownicę. – Nie uwierzyłaś
w to, że uciekła.
– Ale mogłam zrobić więcej!
Spojrzał na nią ze współczuciem.
– A niby co? Rozmawiałaś z jej przybranymi
rodzicami, kuratorem i policją, nawet z przyjaciółkami.
Sprawdziłaś wszystkie tropy. Nic więcej nie
mogłaś zrobić, Anno.
Spojrzała w stronę jeziora, wiedząc, że Malone ma
rację. Mimo to wciąż miała wyrzuty sumienia.
– Jak gdyby nigdy nic wróciłam do dawnego życia

background image

– wydusiła z siebie. – Czuję się winna...
– Rozumiem cię, ale to nie pomoże Jaye. Chcesz
się dowiedzieć, dlaczego sytuacja nie jest taka zła?
– Bo Jaye jeszcze żyje...
Potrząsnął lekko głową.
– To też. Ale nareszcie mamy ślad. Coś, na czym
można się oprzeć. Coś konkretnego.
– To niesamowite.
Skrzywił się, słysząc tak wiele goryczy i sarkazmu
w jej głosie.
285
– Wiemy teraz znacznie więcej niż poprzednio. To
doskonały początek. – Uniósł w górę wskazujący
palec. – Rozwiązanie każdej zagadki zaczyna się
właśnie od takiego początku.
– A jeśli nie rozwiążemy tej zagadki?
– Przynajmniej będziemy próbować. – Wyjechali
z autostrady na groblę. Ich oczy spotkały się na chwilę.
– Obiecuję, że się nie poddam. Znajdziemy Jaye.
Zobaczysz.
Właściciel punktu ksero rzeczywiście ugiął się pod
naciskiem władzy. Skrzynka pocztowa należała do
Adama Fursta, zamieszkałego przy Lake Street w Madisonville.
Madisonville, małe miasteczko położne niecałe
dziesięć kilometrów na zachód od Mandeville, przyciągało
ostatnio coraz więcej ludzi. Mogło się poszczycić
pięknymi terenami wokół rzeki Tchefuncte,
wciąż odnawianymi domami w stylu wiktoriańskim,
świetnymi restauracjami oraz rezydencjami bogaczy
położonymi tuż nad rzeką.
Jednak dom, w którym mieszkał Adam Furst, znajdował
się daleko od tych miejsc. Był to stary bliźniak
położony przy ulicy, której jeszcze nie odkryły bogate
klasy średnie, uciekające z miasta na wieś.
Malone zatrzymał wóz bezpośrednio przed domem.
Wyłączył silnik i spojrzał na Annę.
– Zaczekaj tu na mnie – rzucił.
Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale policjant
potrząsnął głową.
– To rozkaz, jasne?
Przystała na to niechętnie. Patrzyła za nim, jak idzie
przez zarośniętą dróżkę do rozwalającego się ganku.
286
Quentin zadzwonił do drzwi, odczekał chwilę, a potem
zapukał. Obejrzał się za siebie i pokazał jej, że chce
obejść dom od tyłu.

background image

Gdy tylko zniknął jej z oczu, Anna wyskoczyła
z wozu. Nie chciała tu siedzieć i czekać. Przecież Jaye
mogła się znajdować właśnie w tym domu.
Deski na ganku zaskrzypiały, kiedy na nie weszła.
Podeszła do drzwi, zadzwoniła, a potem przyłożyła
ucho do drewna.
– Tak, słucham?
Anna aż podskoczyła, słysząc ten głos. Odwróciła
się i zobaczyła objuczoną torbami kobietę, zmierzającą
w stronę drzwi. Była niska i chuda, z prostymi
siwymi włosami. Chude ramiona sprawiały wrażenie,
że zaraz się złamią pod ciężarem zakupów.
Anna podeszła do niej.
– Może pani pomogę?
– Dziękuję – rzekła podejrzliwie kobieta. – Te
torby są rzeczywiście dosyć ciężkie.
Anna wzięła je, a kobieta podeszła do drzwi.
Wyjęła klucz, otworzyła, a potem odebrała od Anny
kilka toreb.
– Zaraz wrócę. Niech pani tu zaczeka.
Zniknęła w ciemnym wnętrzu, ale po chwili wróciła
i wyciągnęła ręce po resztę zakupów. W tym momencie
pojawił się Malone.
– Mówiłem ci, żebyś została w wozie – zwrócił się
z pretensją do Anny.
– Co to za jeden? – spytała kobieta.
Anna postanowiła zignorować Quentina i zwróciła
się wprost do nieznajomej:
– Policja. Szukamy pani sąsiada, Adama Fursta.
287
Kobieta skrzywiła się na te słowa.
– Macie jakąś legitymację?
Malone wyciągnął odznakę. Kobieta przyglądała
się jej przez chwilę, a następnie skinęła głową.
– Wcale się nie dziwię. Ten człowiek był jakiś
dziwny. Zawsze wydawał mi się podejrzany.
– Był? – rzucił Malone.
– Bez uprzedzenia wyprowadził się kilka tygodni
temu. I nie zapłacił czynszu.
– Pani jest właścicielką domu?
– Właśnie. To jedyna rzecz, której nie przepił mój
były mąż. – Przeżegnała się. – Do końca życia będę za
to dziękować Bogu.
– Co w nim było takiego dziwnego? – spytała
Anna, próbując ukryć swój niepokój.
– Przychodził i wychodził o różnych porach dnia

background image

i nocy. Nie widziałam go całymi tygodniami. Nic nie
mówił, z nikim się nie spotykał. Miał cały czas
zasłonięte okna. Co wcale nie znaczy, że szpieguję
lokatorów...
– Nie, oczywiście, że nie – powiedziała z uśmiechem
Anna.
– Parę razy zapraszałam go na piwo i próbowałam
pogadać, ale odmawiał. Patrzył przy tym tak, że ciarki
chodziły mi po plecach.
Anna potarła ramiona, czując, że sama dostała
gęsiej skórki.
– Kiedy się wyprowadził? – spytał Malone. – Pamięta
pani?
– Tak, oczywiście. – Kobieta skinęła z emfazą
głową. – Właśnie wtedy chciałam odebrać pieniądze
albo go wyrzucić. Osiemnastego.
288
W dniu zniknięcia Jaye!
Anna spojrzała na Malone’a. On też domyślił się, co
to znaczy.
– Mieszkał sam? – spytał.
– O ile wiem, to tak.
– A nie miał ze sobą dziecka? – Anna chrząknęła.
– Małej dziewczynki, dziesięcio - jedenastoletniej.
– Nigdy nie widziałam z nim żadnego dziecka.
– Kobieta spojrzała w przestrzeń. – Ale jak tak o tym
myślę, to wydaje mi się, ż˙e słyszałam płacz. Tak, płacz
dziecka, późno w nocy. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Wiadomo, różne rzeczy dzieją się po
ciemku. Myśli pan...?
– Chciałbym zajrzeć do jego części, pani...
– Nazywam się Blanchard, Dorothy Blanchard.
– Więc chciałbym tu przyjechać z ekipą techniczną,
pani Blanchard. Możemy umówić się na popołudnie?
Uśmiechnęła się szeroko, ukazując złoty ząb.
– Będziecie szukać odcisków palców i innych
śladów? Tak jak na filmach?
– Tak, proszę pani. Jak na filmach.
– Będę czekała – zapewniła go. – I nie pozwolę
nikomu tam wchodzić.
Malone skinął głową i pożegnał się z nią. Ruszył do
samochodu, a Anna pobiegła za nim.
– A co takiego zrobił ten Furst? – usłyszeli za sobą
głos Dorothy Blanchard. – Obrabował bank czy kogoś
zabił? Ciekawa jestem, kogo miałam pod swoim
dachem.

background image

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

Poniedziałek, 29 stycznia
godz. 22.20

Ben obudził się i stwierdził, że matka patrzy na
niego dziwnie, jak jej się to czasami zdarzało. Twarz
miała poszarzałą, a usta w kolorze zblakniętego różu.
Mimo że wytrącało go to z równowagi, starał się nie
zwracać uwagi na przejawy jej choroby. Osoby chore
na Alzheimera łatwo traciły kontakt z rzeczywistością
i trzeba było uważać, żeby ich nie przestraszyć.
Wyprostował się, a książka, którą trzymał na kolanach,
spadła na podłogę.
– Przepraszam, mamo – westchnął, pochylając się.
– Miałem ciężki dzień i jestem zmęczony. Własny głos
działa na mnie usypiająco. Nie powinienem był ci
czytać.
– On tu był – rzekła. – Wiesz, ten człowiek.
Ben spojrzał na nią, nagle całkowicie przytomny.
– Kto taki? Jaki człowiek?
Potrząsnęła głową.
– Ten diabeł. Był tutaj, kiedy spałeś.
290
Ktoś tutaj przyszedł, kiedy zasnął? Wątpił w to,
chociaż nie mógł tego wiedzieć na pewno. Przyjrzał
się matce i zauważył, z˙e naprawdę jest przerażona.
– Znasz go? Czy to ktoś ze szpitala?
Zaczęła drżeć.
– Nie, to zły człowiek.
– Zły człowiek – powtórzył z troską. – Dlaczego
jest zły?
– Chce zniszczyć mnie i ciebie. Sam powiedział,
że to zrobi.
Ben zmarszczył brwi i wstał. Wszyscy goście
musieli najpierw zgłosić się do recepcji.
– Zaczekaj chwilę, mamo. Chcę porozmawiać
z dyżurną pielęgniarką.
– Powiedziałam mu, że nie pozwolisz mnie skrzywdzić,
ale się tylko śmiał. Powiedział, że ci się to nie
uda. – Zaczęła skubać pled, którym była przykryta.
– Że jest silniejszy od ciebie, dużo potężniejszy.
Ben pochylił się i pocałował ją w czoło. Uśmiechnął
się do niej, nie chcąc pokazać, jak bardzo jest
zmartwiony.
– Dobrze, sprawdzę to. Zaraz wracam.

background image

Wyszedł i skierował się do znajdującej się na końcu
korytarza dyżurki. Znalazł tam trzy plotkujące pielęgniarki.
Jedna zdjęła buty i rozcierała obolałe stopy.
– Dobry wieczór – uśmiechnął się do kobiet.
– Chciałem tylko zapytać, czy oprócz mnie ktoś
jeszcze odwiedzał dzisiaj moją mamę?
Spojrzały po sobie zmieszane, więc uśmiechnął się
jeszcze szerzej.
– Zdrzemnąłem się trochę, a mama twierdzi, że
ktoś jej w tym czasie groził – wyjaśnił.
291
– Któryś z pacjentów?
– Nie, ktoś z zewnątrz.
Kobiety raz jeszcze popatrzyły zdziwione. Wanda,
która pełniła dyżur, potrząsnęła głową.
– Nikt tu nie wchodził od ósmej.
Ben zmarszczył brwi i potarł w zamyśleniu czoło.
– To może ktoś odwiedzał ją w ciągu ostatnich
tygodni? Mówiła mi, że widziała już wcześniej tego
człowieka.
– Zaraz sprawdzę w książce. – Wanda podeszła do
biurka i wyjęła gruby zeszyt w twardej oprawie, do
którego wpisywało się wszystkie wizyty wraz z nazwiskiem
odwiedzanego pacjenta. – Poza panem wzeszłym
tygodniu był u niej ksiądz Ray, a dzień wcześniej
doktor Levine. I jak zwykle kilka wolontariuszek
z Akademii Czystych Serc. To wszystko. – Zaczęła
przerzucać kartki. – Tak, nikogo więcej u niej nie było.
Zaraz... – Pielęgniarka zatrzymała się przy kolejnym
wpisie. – No tak, w poniedziałek zjawił się fryzjer...
– Mama jest bardzo niespokojna. Mówiła, że...
Nagle gdzieś w pobliżu usłyszeli trzask, a potem
płacz. Ben błyskawicznie obrócił się w tamtą stronę,
a potem spojrzał na Wandę.
– To ona!
Pielęgniarka zerwała się na nogi i oboje pobiegli
w stronę pokoju pani Walker. Znaleźli ją skuloną na
podłodze przy łóżku. Płakała, kołysząc się niczym
dziecko z chorobą sierocą.
– Próbowałam go powstrzymać! – krzyknęła, widząc
Bena. – Naprawdę! Popatrz!
Spojrzał we wskazanym kierunku. Mimo osłabienia
matka zdołała rzucić ciężkim wazonem w stronę
292
szafki. Wokoło pełno było ceramicznych odłamków,
wymieszanych z rzeczami, które stały na szafce: jej

background image

kosmetykami, zdjęciem i bibelotami.
Przykucnął przy niej i wziął ją mocno w ramiona.
Czuł, że jest kompletnie wyczerpana i słaba. Cała
drżała.
– Tak, mamo – rzekł spokojnie. – Nie bój się, już
go wygoniłaś. Wszystko będzie dobrze.
Ben opuścił dom opieki pół godziny później. Spojrzał
na parking i zatrzymał się na chwilę przy wyjściu.
Szukając kluczyków, spojrzał w górę na nieprzeniknione,
czarne niebo i westchnął głośno. Było mu żal, że
widzi matkę w takim stanie. Że jej demencja postępuje
tak szybko.
Wiedział, że ją traci. Już niedługo przestanie go
w ogóle poznawać. Jej świat zaludnią nagle sami obcy.
Jednych będzie tolerować, a innych uzna za wrogów
bez żadnej racjonalnej przyczyny.
Dlaczego właśnie ona? – myślał. Pracowała tak
ciężko przez całe życie. Była sama, a mimo to dała mu
dom i wykształcenie. Kochała go i starała się zawsze
mu pomagać. Z całą pewnością nie zasługiwała na taki
koniec.
Ben z trudem przełknął ślinę. Jego wujek, brat
matki, zmarł parę lat temu. Nie spotykali się zbyt
często, ale jednak był jakąś rodziną. Po śmierci mamy
zostanie zupełnie sam. Nie będzie miał już absolutnie
nikogo.
Nagle stanął mu przed oczami obraz Anny. Był
tak bardzo żywy, że miał wrażenie, jakby zjawiła
się przy nim. Uśmiechnął się lekko i ruszył w stronę
293
samochodu. Tamtego ranka zadzwonił do niej zaraz po
wyjściu policjanta. Opowiedział jej o dziwnym włamaniu
i o przesyłce.
Była wstrząśnięta i zła, bardziej na całą sytuację niż
na niego. Obiecał jej, że nie spocznie, dopóki nie
dowie się, który z jego pacjentów może robić takie
makabryczne kawały.
Potem się już nie kontaktowali. Zaczynał za nią
tęsknić.
Zwolnił, spojrzał na zegarek i stwierdził, z˙e niestety
jest już zbyt późno, żeby do niej dzwonić. Bardzo tego
żałował. Chętnie powiedziałby jej o matce. Na pewno
by go zrozumiała. Już taka była.
Czy to możliwe, by się w niej zakochał? Wydawało
się to mało prawdopodobne, bo znali się tak krótko
i spotkali zaledwie parę razy. Lecz Ben czuł się

background image

dziwnie podniecony, gdy o niej myślał, a jej obraz
coraz częściej stawał mu przed oczami.
W końcu znalazł się przy samochodzie, chociaż
chętnie by jeszcze pochodził. Chciał już otworzyć
drzwiczki, kiedy zobaczył reklamówkę za wycieraczką.
Sięgnął po nią. Nie, to nie była reklamówka, ale jakaś
wiadomość.
Zakochałeś się w niej.
Ona zginie jeszcze tej nocy.
Zimny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Ben poczuł,
jak strach lodowatą dłonią złapał go za gardło.
Nie, to niemożliwe. Tylko nie Anna.
Otworzył wóz i wsiadł do środka. Prawą ręką
włożył kluczyki do stacyjki, a lewą sięgnął po telefon
komórkowy. Silnik zbudził się do życia, a on zaczął
wystukiwać kolejne cyfry.
294
Pierwszy sygnał, drugi, trzeci. Z bijącym sercem
liczył kolejne dzwonki, modląc się, by podniosła
słuchawkę. Lecz nie odebrała telefonu. Również jej
automatyczna sekretarka milczała.
Miał przeczucie, że stało się coś strasznego.
Anna zginie jeszcze tej nocy.
Zaklął i ruszył z piskiem opon. Kamyki posypały
się spod jego kół. Musi ją ostrzec. Obronić ją... Jeśli nie
zastanie Anny w domu, będzie czuwał pod jej drzwiami.
Nie chciał pozwolić, by spadł jej chociaż włos
z głowy. Ben przysięgał sobie, że będzie jej bronił do
upadłego.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Poniedziałek, 29 stycznia
godz. 23.50

Anna ocknęła się z głębokiego snu. Przerażona, od
razu otworzyła oczy. Lampka była wyłączona, a sypialnia
pogrążona w mroku. Patrzyła w najciemniejszy róg
pokoju, czując, jak jej oszalała wyobraźnia wydobywa
z niego prawdziwe monstrum.
Kurta!
Strach ją unieruchomił. Leżała, słysząc, jak serce
szarpie się w jej piersi. Cisza ją ogłuszała, huczała
w głowie. Zebrawszy siły i resztki odwagi, obróciła
głowę w stronę stolika z podświetloną tarczą zegara.
Już prawie północ, pomyślała.

background image

Z głębi domu dobiegły do niej jakieś dźwięki. Obce,
zupełnie niespodziewane...
Nie była sama.
Przerażenie Anny stało się nagle zupełnie racjonalne.
Już prawie je pokonała, a ono znowu siadło jej na
piersi z taką siłą, że nie mogła złapać oddechu.
Przez moment starała się o niczym nie myśleć,
296
koncentrując się na powolnym wdychaniu i wydychaniu
powietrza. Każdy oddech przywracał jej siły i kontrolę
nad ciałem.
W końcu mogła wstać. Cicho się uniosła i sięgnęła
po telefon.
Ten jednak zniknął z jej szafki!
Nagle sobie przypomniała, że przed snem dzwoniła
do Daltona i zostawiła przenośny aparat w łazience.
Krzyk narastał jej w gardle. Stłumiła go, wiedząc,
że musi być cicho. Być może tylko jej się wydaje, że
ktoś jest w domu. Przecież już wcześniej tyle razy
miała wrażenie, że Kurt ją odnalazł.
Nie, to na pewno tylko jej nie dająca się ujarzmić
wyobraźnia, a hałasy były złudzeniem albo pochodziły
z klatki schodowej.
Muszę teraz wstać, mówiła sobie. Podejść do drzwi
i wziąć telefon z łazienki. Pomyślała, że gdy go już
będzie miała, poczuje się bezpieczniej. Być może
znowu zaśnie, a w każdym razie zapali światło.
Anna postawiła stopy na chłodnej podłodze i zadrżała.
Dlaczego jest tak zimno? – zdziwiła się. Czyżby
awaria ogrzewania?
Nagle poczuła powiew chłodnego powietrza. Spojrzała
w stronę drzwi balkonowych i stwierdziła,że
zasłonka lekko się poruszyła. Obserwowała ją jeszcze
przez chwilę, żeby stwierdzić, że śliski materiał nadyma
się co jakiś czas niczym żagiel pchanej wiatrem
łodzi. Jednocześnie czuła zimne powietrze wokół
bosych stóp.
Drzwi były otwarte.
Rzuciła się z krzykiem do wyjścia z sypialni. Kiedy
była już blisko, drzwi się zatrzasnęły i silne ramiona
297
złapały ją od tyłu. Męska dłoń zasłoniła jej usta.
Napastnik przyciągnął ją do siebie, a następnie pchnął
z powrotem w stronę łóżka.
Dłoń zacisnęła się mocniej na jej szyi. Wpiła się
w nią paznokciami, a kolorowe drobiny światła zatańczyły

background image

jej przed oczami. Osłabiona brakiem powietrza,
kopała na oślep.
Uścisk zelżał. Anna chwyciła haust powietrza,
a prześladowca pchnął ją twarzą na pościel. Po chwili
już na niej siedział, przytrzymując dłonią za szyję
i wbijając kolano w kręgosłup. Była zupełnie unieruchomiona.
Zaczął zdzierać z niej piżamę, posapując
przy tym tuż nad jej głową.
Głowę miała pełną błagań i próśb, których nie
mogła wypowiedzieć. Napastnik chciał ją zgwałcić.
Tak jak poprzednie kobiety. A potem zabije ją podobnie
jak tamte. Rudowłose.
Rozdarł tył piżamy. Zrozumiała, że to już koniec.
Najpierw zostanie zbezczeszczona, a potem zginie.
Zaczęła łkać z twarzą wciśniętą w poduszkę. Natomiast
mężczyzna sięgnął w dół i ściągnął z niej
spodnie od piżamy.
Jednym ruchem przerzucił Annę na plecy i rozdzielił
jej nogi. Zauważyła, że ma na twarzy pozbawioną
wyrazu maskę, tak lubianą przez jeźdźców
krewe w czasie Mardi Gras. Wyczuła uśmiech mężczyzny.
Wyczuła to, że jest on wcieleniem zła.
– Uwaga, raz, dwa, trzy – wymamrotał – zaczynamy!
Nagle odbyła błyskawiczną podróż w czasie. Cofnęła
się o dwadzieścia trzy lata. Timmy leżał bez
ruchu, teraz przyszedł czas na nią. Kurt z zimnym
298
uśmiechem spojrzał na Harlow i wyciągnął rękę w jej
stronę.
’’
Uwaga, raz, dwa, trzy, zaczynamy’’, rozbrzmiewało
jej w głowie.
Anna wydała z siebie przejmujący okrzyk. A potem
jeszcze jeden, i jeszcze. Nie mogła się powstrzymać.
Napastnik zastygł zaniepokojony i po raz pierwszy
spojrzał jej prosto w oczy. Jego tęczówki były pomarańczowe.
Jak oczy tygrysa. Albo diabła.
Krzyknęła raz jeszcze. Prześladowca zeskoczył
z niej i pobiegł do drzwi balkonowych. Zobaczyła
jeszcze, jak przechodzi przez poręcz i po chwili
zniknął jej z oczu.
Wciąż krzyczała. Dźwięki same wydobywały się
jej z gardła. Poderwała się z łóżka i wybiegła do
przedpokoju. Zapominając o tym, że jest naga, otworzyła
drzwi na klatkę schodową.
Tuzż za nimi stał zaniepokojony Dalton. Anna

background image

z krzykiem padła mu w ramiona.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

Wtorek, 30 stycznia
godz. 0.45

Pół godziny później siedziała owinięta kocem na
swojej kanapie z kubkiem parującej ziołowej herbaty
w dłoni. Wciąż szczękała zębami. Dalton siedział obok,
a Bill krążył niczym dobry, opiekuńczy duszek. Z sypialni
dochodziły dźwięki pracy Malone’a i ekipy dochodzeniowej
oraz technicznej, które przyjechały parę
minut wcześniej. Jak im wyjaśnił śledczy, chodziło
o zebranie nie tylko odcisków palców, ale wszystkich
możliwych śladów, które mógł zostawić napastnik.
Quentin pojawił się zaledwie dziesięć minut po
telefonie Daltona. Anna wciąż była w szoku, ale
zdołała mu opowiedzieć, co się stało. Dlatego natychmiast
wezwał tu wszystkie dostępne siły.
Anna owinęła się szczelniej kocem. Miała na sobie
sweter Daltona i spodnie od dresu, które na jej prośbę
wyjął z szafy. Spojrzała na podłogę w sypialni. Leżały
tam resztki jej piżamy. Spodenki znajdowały się bliżej
łóżka.
300
Naga. Była zupełnie naga, kiedy wpadła na Daltona.
Prześladowca zdarł z niej wszystko, co na sobie
miała. Dotykał jej. Chciał dotrzeć do najbardziej
intymnych rejonów jej ciała.
Na szczęście spłoszyła go. Jej błagania i modlitwy
zostały wysłuchane.
Ale czy jeszcze kiedykolwiek poczuje się bezpieczna
lub... czysta?
Zadrżała i jęknęła cicho. Dalton, który doskonale
wiedział, w jakim jest stanie, przytulił ją mocniej.
Spojrzała na niego. Milczał. Nie musiał nic mówić.
Wiedziała, jak bardzo jej żałuje i jak bardzo zależy mu
na tym, żeby doszła do siebie. Spróbowała się do niego
uśmiechnąć, ale bez powodzenia.
Jednak bezpieczniej poczuła się dopiero wtedy,
kiedy Malone, w towarzystwie innych oficerów śledczych,
wyszedł z jej sypialni. Gdy spojrzała mu
wzoczy, zrozumiała, że nic już jej nie grozi. Chciała się
do niego przytulić. Poczuć na sobie jego silne ramiona.
Bo wówczas zrobiłoby jej się cieplej.

background image

Podszedł i przykucnął, opierając dłonie na jej kolanach.
Poszukał jej spojrzenia.
– Wszystko w porządku?
Skinęła lekko głową, chociaż wiedziała, z˙e wcale
tak nie jest.
– To dobrze. – Wskazał pozostałych śledczych.
– Agnew i Davis rozejrzą się po budynku. Sprawdzą,
czy ktoś coś widział lub słyszał.
Znowu skinęła głową, koncentrując się na jego
dłoniach. Po raz pierwszy zauważyła, z˙e ma długie
palce z krótko obciętymi, zadbanymi paznokciami.
Były ładne, chociaż ich męski charakter od razu rzucał
301
się w oczy. Takie ręce były szybkie i silne. Stanowiły
dobrą obronę.
– Anno?
Spojrzała na niego zdziwiona. Czyżby coś mówił?
– Wspominałem właśnie, z˙e wszedł tu przez drzwi
balkonowe. Musiał skorzystać z rynny, przejść po
gzymsie i stłuc szybę. Tylko tak mógł otworzyć
zamek.
– I tyle pomógł ten cały cud techniki – mruknął
Dalton. – A tak go zachwalali.
– Pan go zakładał? – spytał Quentin.
– Tak, to znaczy poleciłem go założyć – poprawił.
– Po tym zdarzeniu z palcem. Wymieniłem zamki
nawet w furtce przy wejściu.
– Ja też wymieniłam wszystkie zamki – szepnęła
Anna. – Jak widać, bardzo pomogło.
Quentin znowu na nią spojrzał.
– Muszę ci zadać parę pytań. Możesz na nie teraz
odpowiedzieć?
– Spróbuję.
– Świetnie. – Wyjął notes z kieszeni. – Zacznijmy
od ogólnych wraz˙eń. Powiedz mi wszystko, co pamiętasz.
Wszystkie najdrobniejsze, nawet zupełnie nieistotne
szczegóły, dobrze?
Skinęła głową i zaczęła opowiadać drżącym głosem
o tym, jak się zbudziła i miała wrażenie, że ktoś
jest w sypialni. Doszła do tego, jak zrozumiała, że
drzwi na balkon są otwarte.
– Chciałam wyjść z sypialni – wyjaśniła. – Podeszłam...
a wtedy on.... złapał mnie tak mocno.
Zamilkła, nie mogąc skończyć.
– Zawlókł cię na łóżko, Anno? – spytał.
302

background image

– Tak... Zawlókł...
Dalton przytulił ją jeszcze mocniej, a Bill położył
kojące dłonie na jej ramionach. Chciała podjąć opowieść,
ale nie mogła. Coś ściskało ją w gardle. Nie
potrafiła wydusić z siebie ani słowa.
– Patrz na mnie, Anno – powiedział Malone łagodnym,
ale pewnym tonem. – Tylko na mnie. Nic ci już
nie grozi, ale potrzebuję twojej pomocy. Odetchnij
głęboko.
Kiedy wypuściła powietrze, poczuła, że może dalej
mówić. Słabym głosem opowiedziała, jak mężczyzna
ją przydusił i zerwał z niej piżamę. Wtedy zrozumiała,
że chce ją zgwałcić, i zaczęła krzyczeć.
– Cały czas leżałaś twarzą do dołu?
– Nie... obrócił mnie.
– Widziałaś jego twarz?
Potrząsnęła głową.
– Miał maskę z Mardi Gras. Taką, jaką mają
jeźdźcy krewe. Ale... ale widziałam jego oczy. Były
pomarańczowe.
Malone zmarszczył brwi.
– Pomarańczowe? – upewnił się.
– Wiem, że to dziwne, ale tak naprawdę było.
Otworzyła usta, żeby opowiedzieć mu, co było
dalej, ale szybko je zamknęła. Omal znowu nie zaczęła
krzyczeć.
,,Uwaga, raz, dwa, trzy, zaczynamy’’.
Od dwudziestu trzech lat nie wypowiedziała tych
słów, które brzmiały jak jakaś upiorna wyliczanka.
A wtedy była przerażonym dzieckiem, które tuliło się
do kochających rodziców i patrzyło ze strachem na
agentów FBI.
303
– Powiedz mi wszystko, Anno. Proszę.
Znowu zaczęła głośno dzwonić zębami i owinęła
się mocniej kocem. Odetchnęła tak samo jak poprzednio.
Pomogło.
– To był Kurt. Wiem to z całą pewnością.
– Ależ Anno! – Dalton ścisnął jej dłoń.
– Naprawdę! – Obejrzała się na Billa, szukając
sojusznika. – On powiedział...
– Przepraszam, Malone.
Rozzłoszczony Quentin obrócił się w stronę ekipy
śledczej.
– No, co tam?!
Pozostali oficerowie nie przejmowali się specjalnie

background image

jego nastrojem.
– Już skończyliśmy – poinformował jeden z nich.
– Jeśli nie ma nic innego, chyba już możemy jechać do
laboratorium.
– W porządku. Chcę mieć wyniki na jutro rano!
– Raczej na dzisiaj rano – poprawił go z westchnieniem
ktoś z ekipy. – Dobra, zrobione.
Mężczyźni przeszli przez salon, nie patrząc na
Annę. Kiedy wyszli, Quentin znowu zwrócił się w jej
stronę.
– Dobrze, teraz przejdźmy do tego, co było później.
– Zerknął na swoje wcześniejsze notatki. – Zaczęłaś
krzyczeć i to wystraszyło napastnika. Mężczyzna
uciekł na balkon i przeskoczył przez poręcz. – Skinęła
głową. – A potem pobiegłaś do drzwi wejściowych.
Otworzyłaś je, a za nimi czekał Dalton. Wszystko
się zgadza?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, włączył się Dalton:
– Wcale nie czekałem. Byłem na dworze...
304
– Wyprowadzał nasze psy, Judy i Boo – wtrącił
Bill.
– Kiedy wpuszczałem psy do mieszkania, usłyszałem
krzyki Anny.
– Właśnie – dorzucił Bill.
Malone spojrzał na niego.
– A pan co wtedy robił?
Bill zesztywniał.
– Oglądałem telewizję.
– ,,Tajemnice i skandale’’ – dorzucił Dalton. – Po
prostu uwielbia ten program. Ale zwykle wyprowadzamy
razem nasze maleństwa.
Malone cały czas wpatrywał się w Billa.
– ,,Tajemnice i skandale’’ to chyba program na
Kanale E!, prawda?
– Tak, to świetny program – odparł Bill, wijąc się
pod natarczywym wzrokiem śledczego. – Zawsze go
oglądam.
– Pożywka dla myśli i... wyobraźni – rzucił prowokacyjnie
Malone.
– A żeby pan wiedział. – Obrażony Bill odsunął
się trochę od kanapy.
Anna poczuła, że jej serce znowu przyspiesza.
Natychmiast domyśliła się, do czego zmierza Quentin,
i wcale jej się to nie podobało. Podobnie jak Daltonowi,
którego twarz przybrała nagle kolor dojrzałego

background image

pomidora.
– Chce pan powiedzieć, z˙e Bill...?! – zaczął.
– Nic nie chcę powiedzieć – mruknął Malone. Na
jego twarzy nie drgnął żaden muskuł. – Chcę po prostu
ustalić, co się tu zdarzyło dziś w nocy. Czy macie
panowie coś przeciwko temu?
305
– Jasne, że nie – odparł Bill, wciąż patrząc z niechęcią
w jego stronę. – Uwielbiam Annę. Zrobię
wszystko, żeby jej pomóc.
– Ja też – dołączył do niego Dalton.
– Dziękuję. – Malone spojrzał na Annę. – Czy
mógłbym porozmawiać z tobą w cztery oczy?
Wahała się przez chwilę.
– Dalton i Bill są moimi najlepszymi przyjaciółmi.
Nie mam przed nimi nic do ukrycia.
– Jasne, ale mimo to bardzo by mi na tym zależało.
– Przeniósł wzrok na obu mężczyzn. – Rozumiecie,
panowie, prawda?
Nie, nie rozumieli. To było oczywiste.
– Quentin... – zaczęła Anna.
– W porządku. – Dalton ścisnął jej dłoń, a potem
wstał. – Już wychodzimy. Zawołaj nas później.
Bill schylił się i pocałował czubek jej głowy.
– Możemy spać tutaj, gdybyś tego potrzebowała.
– Albo ty przenieś się do nas – dorzucił Dalton.
– Dziękuję wam, chłopaki. – Patrzyła z żalem, jak
wychodzą. Czuła się tak, jakby ją opuszczali.
Malone wyczuł jej nastrój.
– To zajmie parę minut. Nie mam zamiaru was
rozdzielać. Po prostu chciałem, żebyś mogła mówić
swobodnie.
– I tak mogę. – Wzruszyła ramionami. – Nie
przypuszczasz chyba, że mają z tym jakiś związek? Są
poza podejrzeniami!
– Jesteś pewna? Dałabyś za to głowę?
Był to jedynie zwrot retoryczny, ale jakże odpowiadał
jej sytuacji. Być może dlatego przez moment
się zawahała.
306
– Tak, dałabym – odrzekła w końcu. – Zostaw ich
w spokoju.
– Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić, dopóki nie
uzyskam całkowitego przekonania, że są niewinni.
Natychmiast skinęła głową.
– Są.

background image

– A więc jesteś zupełnie pewna, że to nie Bill cię
dzisiaj napadł?
– Bill? – zaśmiała się po raz pierwszy tej nocy.
– Poproszę o inny zestaw pytań.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jesteś zupełnie
pewna?
– Całkowicie.
– Tak jak twoi rodzice, którzy twierdzili, że opiekunka
nie może być zamieszana w porwanie?
Śmiech zamarł jej na wargach.
– Chcesz mnie przestraszyć?
– Bill jest silny. Chyba trenuje, prawda?
– Tak, dużo biega. – Zadrżała i skuliła się na
swoim miejscu. – Trenował regularnie, kiedy był na
studiach.
– Naprawdę? Ile ma lat?
– Trzydzieści osiem.
– Więc jest mężczyzną w sile wieku.
– To nie ma najmniejszego sensu. – Potrząsnęła
głową. – Naprawdę.
– Zastanów się nad tym, Anno. Dalton stał przed
twoim mieszkaniem. Po co?
– Wyprowadzał Judy i Boo.
– Widziałaś te psy? Czy miał w ręku smycz?
Nie pamiętała. Przymknęła oczy, usiłując przywołać
tę scenę. Psy dużo hałasowały, ale jednocześnie
307
były bardzo tchórzliwe. Jednak nie słyszała wtedy ich
szczekania.
– Nie wiem... Byłam przeraz˙ona... Krzyczałam...
– A kiedy pojawił się Bill?
– Parę minut później.
– Ile konkretnie?
– Czy ja wiem? Dwie, może trzy...
– Dalton go zawołał?
Potrząsnęła głową.
– To mały budynek. Głos sam się niesie.
– Czy pojawił się jeszcze ktoś z sąsiadów?
– Parę osób, ale Bill ich spławił.
– Kiedy twoi przyjaciele dowiedzieli się, kim naprawdę
jesteś?
– Tego dnia, co wszyscy. – Ponownie wzruszyła
ramionami. – Dostali książkę i wiadomość o programie
na Kanale E!.
– Jesteś pewna?
– Tak. – Zaczęła mocniej drżeć i szczękać zębami.

background image

– Dlaczego pytasz?
– Próbuję ustalić fakty. – Westchnął i spojrzał na
swój notatnik. – Jak Bill i Dalton zareagowali na
wiadomość, że jesteś Harlow Grail?
– Oczywiście byli zdziwieni, a jednocześnie dali
do zrozumienia, że rozumieją mnie i popierają. – Spojrzała
mu prosto w oczy. – Jestem im za to bardzo
wdzięczna.
– Rozumiem. – Zapisał coś w notesie, zamknął go
i wstał. – Musisz teraz zachować ostrożność. Zamykaj
wszystkie drzwi i okna. Nie chodź sama po zmroku.
I uważaj na to, co się dzieje dokoła.
Anna uniosła głowę.
308
– Boję się.
– To zrozumiałe. – Quentin nagle złagodniał. – Nie
przejmuj się. Wszystko będzie dobrze.
– Czy masz już jakieś hipotezy?
– Nie, jeszcze nie. – Zamilkł na chwilę. – To mógł
być przypadek, chociaż raczej nie sądzę...
Anna zacisnęła dłonie na podołku.
– Mówiłeś o tych dwóch kobietach, które... też
były rude.
– Właśnie.
– Czy myślisz, że to ten sam mężczyzna, który...?
– Włamał się tutaj? Możliwe, chociaż działał zupełnie
inaczej. Jest jednak coś, co łączy te sprawy.
– Moje włosy?
– Tak.
Milczeli przez dłuższą chwilę, a potem Malone
chrząknął.
– To już wszystko. Możesz po kogoś zadzwonić.
Zaczekam, aż przyjdzie.
– Nie trzeba. – Spojrzała na swoje zaciśnięte ręce.
– Przecież nie mogę oczekiwać, że ktoś mnie będzie
bez przerwy niańczył.
Raz jeszcze przykucnął przy niej i spojrzał pełnym
współczucia wzrokiem.
– Nie musisz udawać silnej, Anno. To zrozumiałe,
że się boisz.
– Już dwadzieścia trzy lata – szepnęła. – Jak długo
jeszcze?
Dotknął dłonią jej policzka.
– Bardzo mi przykro.
To był dla niej szok. Przymknęła oczy i otarła
się o jego dłoń, jak poszukująca ciepła i poczucia

background image

309
bezpieczeństwa kotka. Przez chwilę nic nie mówiła,
czując, że nie byłaby w stanie.
On też milczał.
Nagle poczuła jego męski, podniecający zapach.
Usłyszała, że Quentin zaczął szybciej oddychać,
jakby on również dawał się unieść fali
pobudzenia.
W oka mgnieniu zapomniała o przerażających wydarzeniach
dzisiejszej nocy. Zapomniała o gwałcie.
Myślała tylko o tym, jak dobrze i bezpiecznie byłoby
jej w ramionach Malone’a. Jak bardzo pragnęłaby się
z nim połączyć w odwiecznym rytuale miłości, o którym
już zdążyła zapomnieć.
Pragnęła tego. Chciała, by ją kochał i pieścił.
Pragnęła zapomnienia.
To wszystko wydawało jej się zadziwiające. Czy to
możliwe, z˙e myśli o seksie niedługo po tym, jak ktoś
chciał ją zgwałcić? Powinna raczej czuć wstręt.
Obrzydzenie...
Ale nie czuła. W każdym razie nie wtedy, gdy
myślała o Quentinie. Przy nim czuła się bezpieczna.
Tylko on mógł sprawić, żeby zapomniała o strachu.
– Anno?
Wyszeptał jej imię, jakby to była modlitwa albo
pieśń miłosna.
Nie odpowiedziała. Dotknęła tylko jego policzka
i przeciągnęła dłonią po szorstkiej powierzchni. A potem
pocałowała Quentina.
Zdała sobie sprawę, że pragnęła tego od momentu,
kiedy go zobaczyła. Mimo że budził w niej złość,
wydawał jej się nieodparcie pociągający. Długo tłumiła
to w sobie, za żadne skarby nie chciała się do tego
310
przyznać. Być może dlatego wybuchło to w niej teraz
tak nagle.
– Anno... – Na chwilę oderwał się od jej ust.
– Przeżyłaś szok. Sama nie wiesz, co robisz...
– Wiem doskonale. – Położyła palec na jego nabrzmiałych
od pocałunku wargach. – Zostań ze mną
dzisiaj, Quen.
– Jutro będziesz tego żałować.
– Możliwe. – Urwała na chwilę. – Ale teraz bardzo
tego pragnę.
Zobaczyła, z˙e Malone walczy ze sobą. Poczuła do
niego tym większy szacunek. Cieszyła się, że nie

background image

pociągnął jej od razu do łóżka. To znaczyło, że ma
zasady, których się trzyma. Że nie zależy mu tylko na
samej przygodzie.
Rozumiała go, ale miała nadzieję, że jednak się
podda pragnieniu.
Znowu zaczęła go całować, drażniąc delikatnie
koniuszkiem języka jego wargi. Odsunął się od niej raz
jeszcze, ale jednocześnie patrzył na nią z wielkim
pożądaniem w oczach...
– Pragnę cię. Nie z powodu tego, co dzisiaj się
stało. Nie dlatego, że boję się zostać sama. W każdym
razie nie tylko... – Przesunęła palcami przez jego
ciemne włosy. – Chcę cię, Quen...
Poddał się z głębokim westchnieniem. Wziął ją na
ręce i posadził sobie na kolanach. Teraz poczuła, że
pragnie jej równie mocno jak ona jego.
Przesunęła się i otarła o niego, imitując stosunek.
Jej podniecenie rosło z każą sekundą. Malone zaczął
gwałtownie ją całować, ściągając jednocześnie z niej
sweter.
311
Anna zaczęła rozpinać jego koszulę. Po chwili
poczuła pod palcami nagą skórę. Gdy tylko ich ciała
zetknęły się ze sobą, przywarli do siebie z całą mocą
i padli na drewnianą podłogę. Szybko pozbyli się
spodni.
Akt miłosny był taki, jak oczekiwała: podniecający
i wspaniały.
Quentin zabrał jej pamięć. Zapomniała, kim jest
i co się z nią ostatnio działo. Pamiętała tylko, że jest
z nim i chciała, by to trwało i trwało.
Sama nie wiedziała, jak długo się kochali. Kiedy się
rozdzielili, odpoczywali na podłodze, ciężko oddychając.
Anna przycisnęła głowę do jego ramienia, myśląc
o tym, czy kiedykolwiek przeżyła coś podobnego.
Wcześniej spotykała się z paroma mężczyznami,
ale żadne z jej miłosnych doświadczeń nie było równie
poruszające. Zastanawiała się, czy Quentin odebrał to
tak samo. Miała nadzieję, że tak, ale wolała się nie
oszukiwać. Oficer śledczy Malone miał na pewno
wiele przygód i niełatwo można go było zadowolić.
Doskonale wiedziała, że takie typy bardzo pociągają
kobiety. Nie była tu przecież wyjątkiem.
Jestem po prostu jedną z wielu, pomyślała.
– Wszystko w porządku? – spytał, gładząc ją
delikatnie po głowie.

background image

– Tak, oczywiście. – Przywarła do niego jeszcze
mocniej.
Przesunął dłoń w stronę szyi.
– Już żałujesz?
Uniósł się lekko na łokciu, chcąc zobaczyć jej
twarz.
– Nie.
312
Dotknął jej ust czubkami palców.
– Powinienem cię przeprosić.
– Nie. – Potrząsnęła głową. – Sama zaczęłam...
– Nie, nie o to chodzi. – Na jego twarzy pojawił się
lekki uśmiech. – To... to było wspaniałe. Nie spodziewałem
się niczego takiego...
Poczuła, że się czerwieni, ale nie z zażenowania,
tylko z dumy. Więc dla niego też było to niezwykłe
przeżycie! On też stracił panowanie nad sobą i zapomniał
o bożym świecie To był najwspanialszy komplement,
jaki kiedykolwiek usłyszała.
– Dzięki – szepnęła. – Chyba właśnie tego potrzebowałam.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Nie rozumiem.
Przytuliła się do niego mocniej.
– Nic nie szkodzi.
Objął ją i przygarnął mocno do siebie.
– Anno?
– Mhm?
– To było wspaniałe doświadczenie, prawda?
– Mhm.
– Nie sądzisz, że warto by to powtórzyć? – Wstał
i wziął ją na ręce. – W nieco bardziej dogodnych
warunkach.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

Wtorek, 30 stycznia
godz. 7.20

Obudził go sygnalizator w telefonie komórkowym.
Ranne słońce wpadało do pokoju, ścieląc się na łóżku.
Było jasne, ale dawało mało ciepła. Quentin chwycił
nieznośne urządzenie. Sprawdził ekranik, chociaż
mógł się założyć, że to praca. Nikt inny nie budziłby go
o tej porze.
Gdy okazało się, że ma rację, wygramolił się ostrożnie
z łóżka, żeby nie obudzić Anny. Łóżko ugięło się,

background image

podłoga zaskrzypiała i zaniepokojony Quentin obejrzał
się. Anna poruszyła się, coś nawet wymamrotała, ale się
nie obudziła.
Patrzył na nią przez jakiś czas, czując, że robi mu
się sucho w ustach, a serce zaczyna bić coraz szybciej.
W nocy powiedział jej, że jest piękna, ale tak naprawdę
uważał, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką zna. I że
jest dla niego za dobra.
W końcu był przecież tylko irlandzkim gliniarzem
o niezbyt chwalebnej reputacji. Facetem bardziej znanym
314
jako pogromca kobiet niż miejscowych kryminalistów.
Dobrze przynajmniej, że jeśli idzie o seks, mógł ją
w pełni zaspokoić.
Poza tym zadba o to, żeby była bezpieczna. Będzie
jej pilnował dniami i nocami. Nie pozwoli, aby ten
szaleniec zrobił jej coś złego.
W końcu oderwał wzrok od Anny, przeszedł do
kuchni i zadzwonił na posterunek.
– Cześć, Malone – usłyszał kobiecy głos, zdecydowanie
zbyt rześki jak na tę porę. – Czas przetrzeć
śliczne oczęta.
Quentin nie miał nastroju na błyskotliwą wymianę
dowcipów.
– Wypchaj się, Violet, tylko gadaj od razu, co tam
masz.
Nagle ogarnęło go bardzo nieprzyjemne przeczucie.
Nie, tylko nie to, pomyślał.
– Zabito i zgwałcono jeszcze jedną kobietę. Jeszcze
jedną rudą kobietę.
Słowa oficer dyżurnej tylko potwierdziły jego przeczucia.
Dziś rano odkryto zwłoki kolejnej ofiary. Niedaleko
Esplanade Avenue i Decatur Street, tuż przy
rzece. Podobnie jak Kent i Parker, wieczorem bawiła
się wraz z przyjaciółmi.
– Wygląda na to, że udusił ją jak dwie pozostałe
– ciągnęła Violet. – Walden i Johnson już tam pojechali.
Quentin spojrzał na zegarek.
– To wszystko?
– Tak. A raczej nie. Jeszcze jeden drobiazg. Zabójca
uciął ofierze mały palec od prawej ręki...
315
Znaczenie tych słów omal go nie zwaliło z nóg.
Quentin oparł się o kuchenny blat, żeby nie upaść.
– Co takiego?
– Ten skurwysyn uciął jej palec! Wyobrażasz to

background image

sobie?!
Chwilę później Quentin trzęsącą się ręką odłożył
słuchawkę i wyjrzał za okno. Dobry Boże, jak ma
o tym powiedzieć Annie?!
– W mojej kuchni jest nagi mężczyzna. Chyba
powinnam zadzwonić po policję.
Quentin odwrócił się i zobaczył ją w drzwiach.
Miała na sobie gładki, biały szlafrok. Wyglądała na
rozespaną i mało przytomną. Uśmiechała się do niego
tak, że poczuł dławienie w gardle. I przerażenie, czy
zdoła unieść ciężar odpowiedzialności.
Podeszła do niego i uniosła dłoń. Poły szlafroka
rozchyliły się, ukazując jej kuszące kształty.
Malone rozciągnął usta w uśmiechu.
– Ten nagi mężczyzna to policjant – mruknął.
– No tak, zgadza się. To bardzo wygodne. – Przywarła
do niego nagim ciałem. – Kto mówił, że nigdy niemożna
znaleźć policjanta, kiedy jest naprawdę potrzebny?
Sięgnęła po jego męskość. Quentin aż się zachłysnął
powietrzem.
– Nie, Anno. Proszę... – Złapał jej dłoń i mocno
uścisnął.
Spojrzała na niego urażona. Próbowała nawet się
cofnąć, ale ją powstrzymał.
– Nie chodzi o ciebie – rzucił. – Tylko... – zamilkł,
nie bardzo wiedząc, jak jej to powiedzieć.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Krew nagle
odpłynęła z jej twarzy.
316
– Co się stało?
– Lepiej usiądź.
– Nie. – Zaczęła drżeć. – Powiedz!
Spełnił jej prośbę. Starał się trzymać faktów
i panować nad swoim głosem. Kiedy skończył,
podsunął jej krzesło, a ona opadła na nie zupełnie
bez siły.
– To miałam być ja – szepnęła zbielałymi wargami.
– To był on. Chciał mnie...
– Nie wiemy tego, Anno. Nic jeszcze nie wiemy.
– Ale dlaczego właśnie ja?! – krzyknęła. – To
zdarzyło się tak dawno! Czemu nie zostawi mnie
w spokoju?!
– To nie Kurt, Anno. – Quentin delikatnym gestem
odgarnął włosy z jej twarzy. – Zapewniam cię, że
to nie on.
– Nieprawda! – W jej rozszerzonych ze strachu

background image

oczach pojawiły się łzy.
– Nie, Anno. Mężczyzna, który zszedł na dół
z twojego balkonu, musi być w świetnej formie. Ktoś
po sześćdziesiątce raczej by tego nie dokonał.
– Coś przed tobą zataiłam. Ten człowiek powiedział
coś, co może wiedzieć tylko Kurt, bo FBI nie
rozgłaszało tego. Tej nocy, kiedy... kiedy umarł Timmy...
– Chwyciła ustami powietrze, jakby zaczynała
się topić. – Tej nocy, kiedy... zabił Timmy’ego i...
i kazał mi patrzeć...
Zamilkła na chwilę, a on rozumiał, że musi zebrać
siły. Te wspomnienia były dla niej wciąż żywe i przerażająco
bolesne.
– Tak, słucham?
– Po... potem, po Timmym, obrócił się do... do
317
mnie i powiedział: ,,Uwaga, raz, dwa, trzy, zaczynamy
a następnie... zrobił to.
– Twój palec? – spytał.
– Tak – aż nią zatrzęsło – sekatorem.
Chętnie by ją teraz przytulił, wyobrażając sobie, co
musiała czuć jako dziecko. Przepełniało go obrzydzenie
na myśl o tym.
Chciał bronić jej przed całym światem, ale jednocześnie
wiedział, z˙e w pewnych sytuacjach pomoc
z zewnątrz jest zupełnie bezużyteczna.
– Aż trudno mi sobie wyobrazić, co przeżyłaś. I jak
w ogóle udało ci się uciec. Miałaś przecież tylko
trzynaście lat!
– Myślałam o Timmym – powiedziała po prostu.
– O tym, co on przeszedł.
– Jesteś bardzo odważna i silna, Anno. – Wziął jej
twarz w dłonie. – Silniejsza, niż ci się wydaje.
Zaśmiała się głucho.
– Jestem potworną panikarą. Nie znam nikogo
bardziej tchórzliwego. Jak sądzisz, dlaczego ukrywałam
się przez te wszystkie lata? – spytała ochryple.
– Ale i tak mnie znalazł!
– Gdyby chciał, znalazłby cię już dawno temu.
– Przecież zmieniłam nazwisko...
– Na panieńskie nazwisko twojej matki – przerwał
jej łagodnie. – Każdy prywatny detektyw z choćby
odrobiną oleju w głowie znalazłby cię wciągu jednego
dnia. To nie Kurt, Anno.
– Więc skąd znałby jego słowa?
– ,,Uwaga, raz, dwa, trzy, zaczynamy’’? – zacytował.

background image

– Wiele osób miało dostęp do tych informacji.
Nawet policjanci i agenci FBI rozmawiają o starych
318
sprawach. Przecież minęło już ponad dwadzieścia lat.
Nikt nie uważa tego za zdradzanie służbowych tajemnic.
Spojrzała mu w oczy.
– Naprawdę uważasz, że to nie Kurt?
– Jasne. – Pogładził ją po policzku. – Powiem ci, co
myślę o tej sprawie. Ktoś ma obsesję na twoim punkcie.
Z powodu twoich książek, przeszłości lub jednego
i drugiego. To rozbudziło jego wyobraźnię, a w czasach
globalnej informatycznej wioski bardzo łatwo
znaleźć nawet najbardziej poufne informacje. Jednak
do dzisiejszej nocy wystarczało mu samo zastraszanie.
– Ale już nie wystarcza?
– Niestety, nie.
Anna wstała i położyła rękę na jego ramieniu.
– Ciekawe, dlaczego tak bardzo mi zależy na tym,
żeby to nie był Kurt? Przecież tak naprawdę niczego to
nie zmienia. Jeden potwór wart drugiego.
– Złapię tego faceta, obiecuję. Nie pozwolę, żeby
zrobił ci coś złego. – Sygnalizator w telefonie komórkowym
znowu się odezwał. Dopiero teraz uświadomił
sobie, że czas mija, i zaklął siarczyście. – Niestety,
muszę już iść, Anno.
– Tak, oczywiście. – Cofnęła się i zasłoniła nagie
ciało połami szlafroka. – Masz przecież pracę.
– Ale nie zostawię cię tu samej. Zaraz zadzwonię
po mundurowego policjanta.
Potrząsnęła głową.
– Nie, nie chcę tutaj nikogo obcego. Zadzwonię po
Billa i Daltona. Na pewno przyjdą. – Uniosła brwi,
widząc grymas na jego twarzy. – To moi przyjaciele,
Quen. Nic mi nie zrobią.
319
Gdyby miał chociaż najmniejszy dowód na to, że
któryś z jej sąsiadów może być groźny, natychmiast by
tego zakazał. Jednak w tej chwili nic nie mógł zrobić.
– Dobrze, pójdę się ubrać. Zadzwoń od razu. Nie
wyjdę, dopóki...
– Nie będę miała kolejnej niańki? Dziękuję.
Szybko pozbierał swoje ubrania i wziął prysznic,
a potem umył zęby, posługując się palcem. Kiedy
wyszedł z łazienki, Anna miała na sobie spodnie khaki
i biały golf. Uczesała też włosy i spięła je z tyłu
szylkretową klamerką.

background image

Unikała jego wzroku.
– Nie gniewaj się na mnie, Anno – poprosił,
wyciągając dłoń w jej stronę. – Wcale nie chcę
wychodzić, ale sama...
– Ależ ja się nie gniewam. Nie jestem też rozczarowana.
Masz przecież pracę.
Czuł, jak narasta między nimi dystans, a wraz z nim
wszechobejmujący chłód.
– Więc dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć?
– westchnął. – Dlaczego się ode mnie odsuwasz?
– Bo wiem, że gdybym cię dotknęła, na pewno
bym się załamała, a nie mogę sobie na to pozwolić. Nie
teraz. – Zacisnęła usta, żeby powstrzymać ich drżenie.
Usłyszeli głośne pukanie do drzwi, a potem głos
Daltona.
– Zadzwonię, jak będę coś wiedział – powiedział
Quentin, zbierając się do wyjścia.
Dalton i Bill aż otworzyli usta ze zdziwienia, kiedy
go zobaczyli. Gapili się na niego bez słowa. Policzki
Daltona zrobiły się różowe, a Bill patrzył to na nią, to
znów na Malone’a.
320
Nie wyglądają na zachwyconych moim widokiem,
pomyślał Quentin.
Pochylił się i pocałował Annę. W tym momencie
odezwał się jego sygnalizator. Wiedział, że to oficer
dyżurna, która chce sprawdzić, gdzie jest, ale nie
puścił Anny.
– Uważaj na siebie – rzucił. – Gdybyś czegoś
potrzebowała...
– Idź już – mruknęła, odsuwając się od niego. Cała
drżała, ale starała się nad sobą panować. – Złap tego
mordercę. Pomścij te wszystkie biedne kobiety. I zrób
to dla mnie.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY

Wtorek, 30 stycznia
Dzielnica Francuska

Quentin ostatni przybył na miejsce zbrodni. Pozdrowił
kolegów i podszedł do ofiary. Pochylił się,
czując, jak serce skacze mu do gardła.
Na chwilę zamknął oczy, żeby się uspokoić. Musi
traktować tę sprawę bezosobowo i profesjonalnie,
inaczej nie będzie mógł jej prowadzić. Ale kiedy

background image

spojrzał na ofiarę, zobaczył w jej miejscu Annę.
Bo to miała być Anna.
Raz jeszcze wciągnął powietrze przez nos, żeby się
uspokoić. Nie może stwierdzić tego na pewno. Nie
może formułować gotowych wniosków. Musi skupić
się na zamordowanej i na tym, co się stało. Intelekt
musi przeważyć nad emocjami.
Johnson przykucnął obok.
– Wyciągnęliśmy cię z łóżka, co? – mruknął.
– Pewnie nie swojego.
– Pocałuj mnie w dupę.
Kolega ukazał zęby w uśmiechu.
322
– Nie, dzięki. Wolę wysokie blondynki.
Quentin skrzywił się. Johnson znany był z tego, że
bierze babki jak leci.
– Kogo tu mamy?
– Nazywa się Jessica Jackson. Miała dwadzieścia
jeden lat. Ładna, inteligentna, bogata z domu. Studiowała
w Tulane.
Cholera jasna!
– Za młoda – westchnął Malone. – Za młoda, żeby
umierać.
– Tak, to poważna sprawa. Ten facet zaczyna mi
już działać na nerwy. – Johnson przeciągnął dłonią po
twarzy. – Walden sprawdza okolicę, wypytuje mieszkańców.
Może ktoś coś widział lub słyszał.
Quentin spojrzał na zwykle pogodnego kolegę.
Johnson słynął ze swego dobrego humoru, ale teraz
wyglądał na zmęczonego i przygnębionego.
– Słyszałeś o poprzednim napadzie?
– Na Annę North? Tak, oczywiście. – Spojrzał na
Malone’a. – Zupełnie inna metoda pracy. Zaatakował
ją w domu, nie na ulicy.
– Ale jest ruda. Tydzień temu była w ,,Tipitinie’’,
a potem ktoś szedł za nią, ale na szczęście się wystraszył.
Kolega zmrużył oczy.
– Może warto się tym zająć. Może...
– To jeszcze nie wszystko – przerwał mu Quentin.
– Wydaje mi się, że z jej powodu zabójca zmienił
sposób działania.
Johnson spojrzał na niego zaskoczony.
– To znaczy?
– Anna North nie ma małego palca u prawej ręki.
323
Po jego minie widział, jak wielkie zrobiło to na nim

background image

wrażenie. Johnson gwizdnął i pokręcił głową.
– Tak jak ta – mruknął.
Pochylili się jeszcze bardziej nad ofiarą. Quentin
starał się uchwycić wszystko, co różniło to morderstwo
od pozostałych. Oczywiście najbardziej rzucała
się w oczy zakrwawiona ręka dziewczyny. Quentin
zmarszczył brwi i skupił się na niej. Zabójca nie
wykazał się specjalną delikatnością. Niemal wyrwał
palec ofierze, zostawiając ohydnie postrzępioną ranę.
Prawdopodobnie uciął palec scyzorykiem albo czymś
równie mało niebezpiecznym.
Nie był przygotowany. Anna mówiła o sekatorze.
– Sądząc po kolorze i ilości krwi, zrobił to po
uduszeniu tej małej – powiedział Johnson.
Quentin skinął głową. Spojrzał na twarz ofiary.
Mimo śmiertelnej maski była naprawdę ładna. Delikatne,
regularne rysy, niebieskie oczy, naturalnie rude
włosy, trochę jaśniejsze niż u Anny.
– Poszło mu znacznie gorzej niż z poprzednimi.
– Malone wyciągnął rękę. – Popatrz na siniaki na
twarzy i szyi. Tamte ofiary nie miały niczego w tym
rodzaju.
– Myślisz, że to ten sam, który załatwił Kent
i Parker?
– Raczej tak – odparł. – Ale na razie nie możemy
tego stwierdzić na pewno.
– Wygląda na to, z˙e ją zgwałcił.
– Jeśli to ten sam facet, to moim zdaniem był
z jakiegoś powodu wściekły. Wyraźnie widać, że nie
był tak ostrożny. Być może zdecydował się na to
morderstwo pod wpływem impulsu...
324
– Chcesz powiedzieć, z˙e mu nie wyszło z Anną
North i dlatego szybko znalazł inną?
– I uciął jej palec, żeby wyglądała jak Anna North
– dodał Quentin.
Być może one wszystkie miały symbolizować Annę,
pomyślał.
– Tak. – Johnson podrapał się po głowie. – Tylko
jak mu się udało tak szybko znaleźć następną rudą
dziewczynę?
Quentin zmarszczył brwi, wiedząc, że to pytanie
należy traktować bardzo poważnie.
– Może wcale nie musiał jej szukać – mruknął.
– Może często chodzi do różnych knajp i obserwuje
bawiące się kobiety. Może ma nawet listę i zna ich

background image

zwyczaje. Nie musi sprawdzać, jak i kiedy wracają do
domu.
– No jasne – westchnął ponuro Johnson. – Kiedy
nie wyszło mu z North, od razu wiedział, gdzie szukać.
To miejsce jest bardzo blisko jej mieszkania, o ile
dobrze pamiętam.
Co znaczy, z˙e morderca wkrótce wróci do Anny,
przeraził się Quentin.
Johnson natychmiast odgadł, o czym myśli.
– Sądzisz, że jeszcze raz napadnie na North?
Malone wstał, czując, że robi mu się niedobrze.
– Tak. Jest wściekły, że mu się wymknęła.
– Więc musimy urządzić zasadzkę i czekać. W ten
sposób go złapiemy.
– Tylko nie chcę żadnego ryzyka – mruknął i spojrzał
na kolegę. – W tej sprawie nie chcę nawet
najmniejszego ryzyka.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY

Wtorek, 30 stycznia
Okolice centrum

Ben wolno dochodził do siebie. Bolała go nie tylko
głowa, ale całe ciało. Chciał się przewrócić na drugi
bok, ale ból przeszył go niczym prąd elektryczny.
Jęknął i otworzył oczy.
Gdzie jestem? – pomyślał.
Przesunął wzrokiem po aseptycznie białych ścianach,
zatrzymując się na chwilę na umocowanym przy
suficie telewizorze, szafce i metalowej poręczy łóżka.
Był w szpitalu.
Zupełnie zdezorientowany, uniósł dłoń do oczu.
Jak się tu dostałem? – zastanawiał się.
– Dzień dobry, panie doktorze. – Pielęgniarka,
która pchała wózek z lekarstwami, pozdrowiła go od
drzwi, a potem uśmiechnęła się szeroko. – Witamy
w świecie żywych.
Podeszła do łóżka i włożyła plastikową osłonkę na
końcówkę termometra. Ben otworzył usta. Pielęgniarka
wetknęła mu go pod język.
326
– Jestem siostra Abrams. Jak się pan teraz czuje?
Nie mógł odpowiedzieć z powodu termometra, ale
pielęgniarce wcale to nie przeszkadzało. Ben zdołał
odczytać z plakietki, że ma na imię Beverly i pracuje

background image

w Baptist - Mercy Hospital.
Sprawdziła jego tętno, a potem ciśnienie krwi.
Wyjęła termometr z jego ust, następnie naniosła wszystkie
wyniki na kartę.
– Temperatura normalna. Wszystko w granicach
normy. Zaraz przyjdzie tu lekarz – poinformowała.
– Dlaczego tu jestem?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Skąd się tu wziąłem, skoro wszystko jest w porządku?
– Nie pamięta pan, co się stało?
– Nie, gdybym pamiętał...
Nagle jego głowa wypełniła się strzępami obrazów,
które przedstawiały to, co wydarzyło się, zanim stracił
przytomność.
Zakochałeś się w niej.
A ona umrze jeszcze dziś wieczorem.
O Boże, Anna. Odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku.
Świat wokół niego zawirował i Ben omal nie spadł na
podłogę. Pielęgniarka dopadła go w dwóch susach
i złapała za ramię.
– Co pan robi?! Nie wolno panu!
– Muszę iść... Moja przyjaciółka... wypadek...
– bełkotał.
– Właśnie – rzekła twardo, pomagając mu się
położyć – miał pan wypadek. Parę złamanych żeber
i wstrząs mózgu. Nigdzie pan nie pójdzie. Najpierw
musi pana zbadać doktor Wells.
327
Ben zamknął oczy. Był zbyt słaby, żeby protestować.
Przesunął dłonią po ciele, wyczuwając gips i bandaże.
Wypadek, tak, miałem wypadek, pomyślał.
– Co się stało? – spytał. – Nic nie pamiętam.
– Zjechał pan z drogi. Trzeba było rozcinać samochód.
Podobno mogło być gorzej, ale trafił pan na
ostrokrzew.
Gorzej? A co z Anną?!
– Czy mogę prosić o dzisiejszą gazetę? – spytał
nabrzmiałym z bólu głosem. – Najlepiej ,,Timesa-
- Picayune’’.
– Zobaczę, co da się zrobić.
– Nie! – Złapał jej rękę i ścisnął ją bezwiednie.
– Czy... czy wczoraj wydarzyło się coś złego?
Pielęgniarka spojrzała na niego niepewnie.
– Przecież mówiłam, że miał pan wypadek.
– Nie chodzi o mnie. – Chciał pokręcić głową, ale
poczuł ból w szyi. – O moją przyjaciółkę, Annę North.

background image

Czy nic się jej nie stało?
Siostra Abrams zmarszczyła brwi.
– Wydaje mi się, że był pan sam w aucie...
– Nie, Anny nie było ze mną w samochodzie
– tłumaczył cierpliwie. – Jechałem do niej, żeby
sprawdzić, czy nic jej nie grozi.
– Zadzwonię lepiej po lekarza.
– Nie, proszę! – Zacisnął jeszcze mocniej palce,
w ogóle nie czując bólu. Żałował, że nie może dokładniej
wyjaśnić, o co mu chodzi, ale myśli mu się
mieszały, a język odmawiał posłuszeństwa. – Chcę po
prostu znać najnowsze wiadomości. Niech mi pani
powie, co... co się zdarzyło. W mieście. Co się zdarzyło,
kiedy byłem nieprzytomny?
328
Widział po minie, że napędził jej stracha. Kobieta
potrząsnęła głową.
– Nie wiem, czy o to panu chodzi, ale ktoś zabił
jeszcze jedną kobietę. W Dzielnicy Francuskiej. Czy
o to...?
Jęknął i wypuścił jej dłoń.
– Jak miała na imię? – spytał, walcząc ze słabością.
– Czy przypadkiem nie Anna?
– Nie wiem. – Pielęgniarka cofnęła się do drzwi.
– Mówili o niej w radiu, ale nie pamiętam, jak się
nazywała.
W radiu? No jasne!
Ben wziął pilota ze stolika i włączył telewizor.
Przez chwilę skakał po kanałach, aż w końcu trafił na
lokalne wiadomości.
– Powtarzamy najświeższe wiadomości. Dziś
w nocy została zamordowana Jessica Jackson z River
Ridge. Jest to trzecia ofiara psychopatycznego mordercy
i gwałciciela. Ta sprawa nie przestaje bulwersować
całego Nowego Orleanu.
Na ekranie pojawiło się kolorowe zdjęcie ładnej,
młodej dziewczyny w stroju uniwersyteckim. Ben
odetchnął z ulgą. Na szczęście nie była to Anna.
– Dzień dobry.
Z wielkim trudem oderwał wzrok od telewizora
i próbował się uspokoić. Do pokoju wszedł niewysoki,
schludny mężczyzna w białym kitlu ze stetoskopem
zawieszonym na szyi.
– Jestem doktor Wells – przedstawił się, wyciągając
do niego rękę. – To ja pana wczoraj łatałem.
Ben uścisnął jego dłoń i syknął z bólu.

background image

329
– Bardzo panu dziękuję. Szkoda, że nie mogę
jeszcze wstać.
– Jestem lekarzem, a nie cudotwórcą. – Mężczyzna
spojrzał na jego kartę. – Muszę powiedzieć, że całkiem
nieźle się pan urządził. Cztery złamane żebra, wstrząs
mózgu, nadwerężony mostek. I dużo rozcięć, które
trzeba było zszyć.
Ben zmarszczył brwi.
– Chyba nie wyleciałem przez przednią szybę?
– Nie, na szczęście trafił pan w żywopłot z ostrokrzewu.
Ale trzeba było ciąć samochód, żeby się do
pana dostać.
Ben pomacał głowę.
– Mogło być gorzej, prawda? – Nie zwrócił uwagi
na to, że lekarz skinął głową, tylko znów zerknął na
ekran, ale prezenterka przeszła do następnych wiadomości.
Chciał się teraz spotkać z Anną. Zobaczyć na
własne oczy, że nic jej się nie stało. Powiedziałby jej
oczywiście o kartce, którą znalazł za wycieraczką,
a potem zwróciłby się do policji.
Spojrzał na doktora Wellsa.
– Muszę stąd wyjść, panie doktorze. Czy może
mnie pan wypisać?
Lekarz uśmiechnął się z pobłażaniem.
– Oczywiście, ale w odpowiednim czasie. To był
bardzo niebezpieczny wypadek.
– Tak, słyszałem od siostry Abrams.
Doktor Wells spojrzał na niego uważniej.
– Nie pamięta go pan?
– Nie.
– Zupełnie nic?
330
– Nie. – Ben spojrzał na zegar, a potem na lekarza.
– Jechałem do przyjaciółki. To była pilna sprawa, ale...
no cóż, nie dojechałem.
– Był pan w kiepskim stanie, kiedy zjawiło się
pogotowie. A potem tez˙ nie było najlepiej. – Doktor
Wells zmrużył oczy. – Wstrząs mózgu to poważna
sprawa.
Ben mruknął, że rozumie, i spokojnie poddawał się
kolejnym badaniom. Następnie odpowiadał na pytania,
czy nie ma mdłości, czy dobrze widzi i czy potrafi
utrzymać równowagę.
Ben kłamał tylko wtedy, kiedy było to absolutnie
konieczne.

background image

– Nic mi nie jest, panie doktorze – powiedział
w końcu ze sztucznym uśmiechem. – Naprawdę. Czy
mógłbym dziś wyjść ze szpitala?
Lekarz westchnął.
– Tak, jeśli ma pan kogoś, kto się panem zajmie.
Chodzi o to, żeby się pan nie forsował.
– Ja się nim zajmę, panie doktorze.
Spojrzeli w stronę drzwi. Stał w nich śledczy
Malone, opierając się barkiem o framugę. Wyglądał
naprawdę świetnie. Ben poczuł, jak jeżą mu się włosy
na szyi.
– Cześć, Ben – zwrócił się do niego familiarnie.
– Co cię tu sprowadza, Quentin? – nie pozostał mu
dłużny.
Nie było to zwykłe, przyjazne przejście na ty, ale
wymuszone i... jakby wrogie.
– Oczywiście, ty.
– Dobre wieści rozchodzą się szybko – mruknął
sarkastycznie Ben.
331
Malone wszedł do środka i zatrzymał się przy łóżku.
– Jestem śledczy Quentin Malone z Siódmego
Wydziału Nowoorleańskiej Policji – zwrócił się do
lekarza. – Czy mogę zadać pacjentowi parę pytań?
– Nie widzę przeciwwskazań. – Doktor Wells
odwiesił kartę na swoje miejsce. – Ale pewne rzeczy
mogą mu się mylić, bo uderzenie w głowę było
naprawdę mocne. – Zwrócił się do Bena: – Niech pan
na siebie uważa przez najbliższe dni i nie forsuje się.
Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Proszę natychmiast
się zgłosić, gdyby miał pan mdłości albo inne
niepokojące objawy.
– Z całą pewnością. – Ben uścisnął jego dłoń.
– Dziękuję, panie doktorze.
Lekarz pożegnał się z Malone’em i wyszedł. Zostali
sami. Śledczy spojrzał uważnie na Bena.
– Dzwonił pan do mnie wczoraj do pracy. Byłem
ciekaw, dlaczego.
– Naprawdę to zrobiłem?
– Powiedział pan tylko, kto dzwoni. Naprawdę pan
tego nie pamięta?
Ben pomacał obolałą głowę.
– Muszę pana zmartwić, ale nie pamiętam zbyt
wiele z ostatniej...
Nie dokończył. Przed oczami miał ciemną drogę.
Wpadł w panikę. Jechał szybko, zbyt szybko, a jednocześnie

background image

nerwowo wciskał numery na podświetlonym
telefonie.
– Dzwoniłem do Anny – szepnął po chwili. – Nikt
nie odbierał. Zacząłem się bać.
– Bać?
Ben zamrugał oczami.
332
– Tak, o nią. Dlatego do pana zadzwoniłem.
Malone wziął krzesło i usiadł na nim okrakiem.
Wciąż patrzył na Bena, a ten poczuł, że znowu
podnoszą mu się włosy na szyi.
– A dlaczego się pan o nią bał? – spytał.
– Czy Annie nic się nie stało?
– Fizycznie nic.
Ben poczuł, że serce zaczyna mu bić coraz szybciej.
– Co chce pan przez to powiedzieć?
– Porozmawiajmy najpierw o panu, doktorze.
– Malone wyjął z kieszeni niewielki notes. – Co mi pan
chciał powiedzieć?
Ben podniósł dłoń do skroni i zaczął ją masować,
chcąc zniwelować ból. Jednocześnie zaczął mówić:
– Wczoraj wieczorem byłem u mamy. Znajduje się
teraz w domu opieki Crestwood przy Metairie Road.
Ma Alzheimera.
– Bardzo mi przykro.
Ben skinął głową i ciągnął swoją opowieść:
– Wyszedłem później niż zwykle, bo mama była
bardzo niespokojna. Wydawało jej się, że ktoś przyszedł,
żeby ją przestraszyć. Uspokojenie jej zajęło
trochę czasu.
Quentin spojrzał na niego ostro.
– Wydawało jej się?
Ben zaprzestał masażu i spojrzał na swoje podrapane
dłonie.
– Moja mama... myli osoby i zdarzenia. Ogląda
telewizję, a potem wydaje jej się, że przeżyła to
naprawdę.
– Dobrze. Proszę dalej.
– Kiedy podszedłem do samochodu, zauważyłem
333
kartkę za wycieraczką mojego wozu. Przypuszczam,
że pochodziła od tej samej osoby, która wysłała mi
książkę i zostawiła kopertę ze zdjęciem.
– Co tam było napisane?
Ben odwrócił wzrok, czując, że zaczynają mu
płonąć policzki.

background image

– Że zakochałem się w Annie i że ona zginie
jeszcze tego wieczoru. Właśnie to.
Malone wyprostował się.
– Że zginie poprzedniego wieczoru?
– Tak. Dlatego wpadłem w panikę. Dzwoniłem do
niej, ale nie odbierała, więc postanowiłem dojechać do
niej jak najszybciej...
– A nie wpadło panu do głowy, żeby zadzwonić na
miejscowy posterunek?
– Nie. Byłem w za dużym stresie, żeby normalnie
myśleć.
Malone spojrzał na notes, a potem podniósł wzrok.
– Czy naprawdę się pan w niej zakochał?
Ben zesztywniał.
– To nie ma nic wspólnego z tą sprawą. – Spojrzał
mu odważnie w oczy. – Ale... rzeczywiście się zakochałem.
Lekki skurcz przebiegł po twarzy śledczego i Ben
uświadomił sobie, że nie jest jedyną osobą, która czuje
coś do Anny. Taki chłystek, pomyślał z zazdrością.
Nie może go wybrać!
– Jestem wytrwały, panie Malone. Nie poddaję się
tak łatwo.
– Jak każdy trudny przeciwnik. – Cień uśmiechu
pojawił się na ustach policjanta. – Ma pan jeszcze
tamtą kartkę?
334
– Była w samochodzie. Pewnie wciąż tam jest.
– Zaśmiał się ponuro. – Może ją pan spróbować
odszukać.
– Nie domyśla się pan, kto ją zostawił?
– Ta sama osoba, która zostawiła poprzednie rzeczy.
Prawdopodobnie któryś z moich pacjentów.
– Czy słyszał pan nazwisko Adam Furst?
– Nie, nigdy.
– Jest pan pewien? Nie leczył go pan kiedyś?
– Z całą pewnością. Kto to taki?
Malone nie odpowiedział na to pytanie.
– Wspominał pan, z˙e próbuje zawęzić jakoś krąg
podejrzanych pacjentów. Jak rozumiem, albo pan tego
nie zrobił, albo się nie udało.
Ben znowu zesztywniał.
– Potrzebuję trochę czasu. Zacząłem to robić, ale
nie mogę, ot, tak sobie, kogoś oskarżyć. Udało mi się
tylko wyeliminować obecnych pacjentów, co znaczy,
że będę musiał pogrzebać w przeszłości. Poddać testowi
innych pacjentów...

background image

– Testowi? – powtórzył Quentin. – Może mi pan
powiedzieć, na czym on polega?
Psycholog wyjaśnił mu wszystko. Opowiedział
o sprawdzianie z książką i jego wynikach.
– Jeśli zabiorę się szybko do pracy, to powinienem
w ciągu tygodnia znaleźć tę osobę – zakończył.
– Do tego czasu może zginąć następna kobieta. Nie
mógłby pan tego przyspieszyć? Albo dać nam tę listę?
– Wie pan, że nie mogę tego zrobić. To nieetyczne
i nieprofesjonalne.
– A czy uważa pan,że ukrywanie mordercy jest
etyczne?
335
– Mordercy? Chyba za daleko się pan posunął. Ten
człowiek tylko straszy...
– Ten człowiek napadł wczoraj na Annę! – przerwał
mu Quentin. – Włamał się do jej mieszkania!
Te słowa podziałały jak uderzenie. Ben opadł
bezsilnie na poduszkę. Przez moment nie mógł z siebie
wydusić niczego.
– Ale... ale mówił pan, że nic jej nie jest?
– Wystraszyła go, zanim zdążył ją zgwałcić. Anna
jest w szoku.
Ben odwrócił się, nie chcąc pokazywać, co się z nim
dzieje. Przez moment walczył ze swoją słabością,
czując, że to wszystko jego wina. Gdyby dotarł na
czas, Annie nic by się nie stało.
– Jest coś jeszcze – ciągnął Malone. – Wczoraj
w nocy zgwałcono i zamordowano kolejną kobietę.
– Wiem, we Francuskiej Dzielnicy. Widziałem
w telewizji. – Ben chrząknął. – Nie sądzi pan chyba,że
miało to jakikolwiek związek z...
– Ta kobieta była ruda, doktorze. Jeszcze jedna
marchewkowa piękność. Morderca odciął jej mały
palec. – Śledczy zrobił przerwę, jakby chciał, żeby do
Bena w pełni dotarło znaczenie tych słów. – Czy ciągle
odmawia pan udostępnienia listy swoich pacjentów?

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI

Wtorek, 30 stycznia
Posterunek SWNP

Quentin postawił swój samochód w jednym z niewielu
wolnych miejsc na parkingu przy posterunku
Siódmego Wydziału Nowoorleańskiej Policji. Spotkanie

background image

z Benem Walkerem okazało się tylko częściowym
sukcesem. Doskonale widział, że psycholog
jest naprawdę przejęty tym, co się stało i że zrobiłby
wszystko, żeby pomóc Annie. To, że prawdopodobnie
krył się za tym któryś z jego pacjentów, przygnębiało
go jeszcze bardziej.
Mimo to stanowczo odmówił wydania spisu swoich
podopiecznych.
Quentin wyłączył silnik. Doktor obiecał mu, że gdy
tylko dowie się, kto jest za to wszystko odpowiedzialny,
natychmiast go poinformuje. Twierdził jednak, że
nie może narażać innych pacjentów na poważne stresy.
Quentin przyjął to z rosnącą irytacją. Dla niego
sprawa była jasna. Ktoś w mieście zabijał kolejne
kobiety i najpewniej ta sama osoba prześladuje Annę.
337
Trzeba więc ją odnaleźć i wsadzić za kratki. I niech
diabli porwą wszelką etykę!
Ben Walker zakochał się w Annie.
Quentin zaklął i wysiadł z wozu. To złościło go
bardziej niż wszystko inne, między innymi dlatego, że
zaczął się zastanawiać nad nową kwestią. Gdyby Ben
dotarł pierwszy na miejsce, czy to właśnie on znalazłby
się w łóżku Anny?
Nie chciał o tym myśleć, ale ten problem wciąż do
niego powracał. Anna była przeraz˙ona . W szoku. A on
akurat się przy niej znalazł.
Pewnie dlatego zwróciła się do niego, oczekując, że
da jej spokój i zapomnienie. Seks był dla niej zasłoną,
którą chciała odgrodzić się od upiornych zdarzeń. To
samo robili policjanci, wybierając albo kobiety, albo
alkohol. On też tak robił.
Zatrzasnął drzwiczki i włączył pilotem zamek.
Do licha! Doskonale wiedział, że nie powinien był
się z nią kochać, a jednak nie potrafił oprzeć się
Annie. Była tak pociągająca! I taka bezbronna! Nie
mógł zbyt długo bronić się przed naporem silnego
pożądania.
Pragnął jej od samego początku, od ich pierwszego
spotkania na policji...
Nic dziwnego, że Ben też to czuł. Cholera, jest
doktorem psychologii. Quentin kopnął jakiś kamień.
A on tylko nędznym gliną. Nie ma z nim najmniejszych
szans.
– Oficer śledczy Malone?
Quentin odwrócił się. Tuż za nim szło dwóch

background image

policjantów z sekcji wewnętrznej. Pokazali mu odznaki,
chociaż musieli wiedzieć, że ich poznaje. To oni
338
przesłuchiwali go po morderstwie w tawernie Shannona.
Quentin zaklął pod nosem. Ładnie się zaczyna.
Z trudem uśmiechnął się do obu mężczyzn.
– Cześć, chłopaki. O co chodzi?
Pierwszy odezwał się niższy z nich, Simmons.
– Musimy porozmawiać o twoim współpracowniku,
Terrym Landrym.
– Naprawdę? – Quentin uniósł brwi. – Myślałem,
z˙e mam to już za sobą.
– Co mianowicie? – pytał drugi śledczy, Carter.
Więc tak to chcą rozegrać. Oficjalnie, czepiając się
wszystkich szczegółów.
– No, sprawę tego zabójstwa koło knajpy Shannona.
– Tym razem interesuje nas coś innego.
Quentin oparł się o swoje auto.
– Dobra, strzelajcie.
– Słyszeliśmy, że Landry ma w tej chwili poważne
kłopoty.
– Można tak powiedzieć. Jest w separacji z z˙oną.
– Quentin spojrzał na pierwszego, a potem na drugiego
z policjantów. – Ale przecież rozmawialiśmy o tym
poprzednio.
– Czyli to zrozumiałe, że dużo teraz pije?
Quentin zesztywniał, lekko zaniepokojony.
– Naprawdę? Nie zauważyłem.
Simmons i Carter wymienili spojrzenia.
– Nie zauważyłeś, że... pije?
Zniecierpliwiony Malone wyprostował się i spojrzał
wyzywająco na obu oficerów.
– Posłuchajcie, przestańmy się bawić w kotka
339
i myszkę. Tak, Terry trochę ostatnio nadużywa alkoholu,
ale robi to poza służbą i w żaden sposób nie
szarga dobrego imienia policji.
– Chcesz powiedzieć, że pracuje tak samo jak
kiedyś? – spytał Simmons.
– Oczywiście – odparł Quentin, patrząc mu prosto
w oczy.
– Pewnie u niego krucho z pieniędzmi – mruknął
Carter. – Musi przecież utrzymywać dwa domy.
– Niestety, tyle zarabiamy. – Quentin uśmiechnął
się sztucznie.
– Skarżył ci się?

background image

– Tak, trochę.
– Ale nie wygląda na takiego, któremu brakowałoby
gotówki, prawda? – wtrącił się Simmons.
– Nie wiem, o co wam chodzi.
– Więc nie zauważyłeś, żeby Landry dużo kupował
albo przepuszczał większą forsę w knajpach?
Quentin przypomniał sobie pięćdziesiątkę, którą
Terry podsunął Shannonowi. Do licha, to nie było
w porządku.
– Nie, nie zauważyłem. – Spojrzał Carterowi prosto
w oczy. – A wy?
Śledczy nie zwrócił uwagi na to pytanie.
– Czy chciałbyś nas może poinformować o czymś
szczególnym w zachowaniu swojego partnera? Jakieś
wyskoki? Dziwne zachowanie?
W co, do diabła, władował się Terry?! Quentin
musiał bardzo uważać, by w żaden sposób nie pokazać,
jak bardzo jest zaniepokojony.
– Mówiłem już, że nic mu nie jest. Rzeczywiście
ma problemy, ale się nie poddaje. – Obrzucił spojrzeniem
340
śledczych. – Możecie mi powiedzieć, o co
w tym wszystkim chodzi?
Simmons uśmiechnął się lekko.
– Dziękujemy za pomoc, Malone.
Carter spojrzał na niego z wyraźną niechęcią.
– Będziemy w kontakcie.
– Liczę na to – mruknął, patrząc na oddalających
się kolegów.
W końcu westchnął i ruszył w stronę posterunku.
Paru mundurowych policjantów, palących na zewnątrz,
skinęło mu głową. Quentin zaklął pod nosem.
Ilu jego kolegów widziało, jak rozmawiał z Simmonsem
i Carterem? Jeśli nawet niezbyt wielu, to i tak
niedługo wszyscy będą o tym mówić.
Chłopcy z sekcji wewnętrznej specjalnie wybrali
miejsce rozmowy. Chcieli ostrzec innych policjantów
przed nim i... Terrym. Quentin wiedział, że chodziło
im bardziej o jego kumpla, ale to wcale nie poprawiło
mu nastroju.
Cholera! Jakiego haka na niego szykują? Co wiedzą,
a czego się domyślają? I czy on, Quentin, nie
napyta sobie biedy, kryjąc Terry’ego?
Westchnął ciężko, czując, że ma dosyć zarówno
sekcji wewnętrznej, jak i samego Landry’ego. Dlaczego
nie powiedział wszystkiego? Dlaczego zdecydował

background image

się osłaniać partnera? Dlaczego bezustannie go usprawiedliwia?
Jego żona powiedziała, że mu to nie służy i że Terry
musi sam poradzić sobie ze swoimi problemami.
Słowa Penny do tej pory rozbrzmiewały mu w głowie:
,,Przestań go usprawiedliwiać, Quen’’.
Może najwyższy czas?
341
Minął właśnie gabinet ciotki. Przez chwilę zastanawiał
się, czy nie pominąć drogi służbowej i wejść,
żądając wyjaśnień, ale szybko zrezygnował z tego
pomysłu. Wiedział, że Patti nie uznaje protekcji i wyrzuci
go na zbity pysk.
Podszedł więc do ekspresu, wlał sobie filiżankę
smolistego płynu i dodał torebkę cukru.
– Masz trochę czasu? – usłyszał za plecami głos
Terry’ego.
Spojrzał przez ramię i uśmiechnął się do niego
sztucznie. Kumpel albo widział jego spotkanie z chłopakami
z sekcji wewnętrznej, albo się właśnie o nim
dowiedział. Sądząc po jego minie, bardzo go to zaniepokoiło.
– Tak, tylko zrobię kawę. – Spróbował i dodał
jeszcze jedną porcję cukru. – O co chodzi?
– Widziałem tych dwóch sukinsynów – syknął
poczerwieniały Terry. – Czego chcieli?
– Powiedzieli mi dzień dobry i kazali przekazać ci
pozdrowienia.
– Przestań się wygłupiać! Przecież chodzi o moją
głowę! Chcę wiedzieć, co się dzieje.
Quentin, zanim odpowiedział, uważnie rozejrzał
się dookoła.
– Przede wszystkim nie wpadaj w panikę, bo
właśnie o to im chodzi. Po drugie może to ty powiesz
mi, o co chodzi. Mnie też mogą odstrzelić, choćby
dlatego, że z tobą pracuję. Więc? – Spojrzał mu prosto
w oczy.
– Sam jestem jak tabaka w rogu. Nic nie zrobiłem.
Tyle, że próbuję się jakoś pozbierać...
Quentin nie spuszczał z niego wzroku.
342
– Więc dobrze, te łapsy pytały o twoje picie, Terry.
I o pieniądze.
– Pieniądze? – Kumpel naprawdę się zdziwił. – Do
diabła, jeśli chcesz wiedzieć, to jestem kompletnie
spłukany. Do ostatniego centa.
– Spokojnie. – Quentin zniżył głos: – Sam widziałem,
jak dałeś Shannonowi pięćdziesiątkę. Skąd miałeś

background image

te pieniądze?
– Myślisz, że biorę łapówki?! Właśnie to im powiedziałeś?!
– Nic im nie powiedziałem. – Rozejrzał się raz
jeszcze. – Nie wiem dlaczego, ale cię kryłem.
Na twarzy Terry’ego odmalował się wyraz ulgi.
Zbyt dużej jak na coś błahego, pomyślał Quentin.
– Jak to dlaczego? Bo jesteśmy kumplami. Bo
zawsze razem pracowaliśmy.
Quentin pokręcił głową.
– Nic z tego, Terry. Nie o to chodzi. Penny ma
rację, nie powinienem cię usprawiedliwiać. To ci
wyraźnie źle robi.
– Penny? – powtórzył czerwony ze złości Terry.
– Dlaczego, do diabła, łazisz do mojej żony?!
– Przecież sam mnie o to prosiłeś, nie pamiętasz?
–Zauważyli jakiegoś oficera z filiżanką w ręku, który na
ich widok odwrócił się i odszedł. – Posłuchaj, Terry,
pogadamy o tym później.To nie jest odpowiednie miej...
– Bzdura! Chcę wiedzieć, co powiedziała moja
żona? I z kim się szlaja?!
Quentin westchnął. Od spotkania z Penny upłynął
ponad tydzień, a on jeszcze się nie zebrał, żeby
pogadać z kumplem. Skoro jednak jest to nieuniknione,
równie dobrze może to zrobić teraz.
343
– Z nikim się nie spotyka, Terry. Mówiła, że to
raczej ty miałeś ku temu więcej okazji.
– A ty jej uwierzyłeś!
– Tak, uwierzyłem.
Terry spojrzał na niego koso.
– Jak to się stało, że dopiero teraz dowiaduję się
o twoim spotkaniu z moją miłą żoneczką, co? Coś
przede mną ukrywasz! Na przykład, co z nią wtedy
robiłeś...?
Quentin z trudem panował nad sobą.
– Już ci raz mówiłem, że Penny nie jest taka, jak
sądzisz. Ani ja.
– Co się tak wściekasz? Prawda boli!
Malone spojrzał na niego z niesmakiem.
– Powiem ci, o czym rozmawialiśmy, Terry. Penny
chce rozwodu. Uważa, że dążysz do samozniszczenia,
i nie chce w tym uczestniczyć. Broniłem cię, ale teraz
sam nie wiem, dlaczego.
Terry zacisnął pięści.
– Powinienem był dobrze się zastanowić, zanim
posłałem lisa do kurnika – syknął. – Wszyscy wiedzą,

background image

jaki jesteś. I co, sypiasz z moją żoną? I z kim jeszcze?
Może z tą swoją rudą pisarką?
Malone aż pobladł ze złości. Przez chwilę walczył
ze sobą w obawie, że rzuci się na Terry’ego i rozszarpie
go na kawałki.
– Zostaw Annę w spokoju! – warknął przez zaciśnięte
zęby.
Landry spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem
tylko pokiwał głową.
– Annę? Więc jesteś z nią po imieniu? – zaśmiał się
szyderczo. – Widzisz, trafiłem!
344
Quentina bardzo zaskoczyła zła wola kumpla. Terry
bywał mało delikatny czy wręcz złośliwy, ale nigdy
nie posuwał się do czegoś takiego. Quen zupełnie go
nie poznawał.
A jednak Penny Landry musiała go już wcześniej
widywać w takim stanie. Dla niej nie było to nic
nowego.
Przysunął się do niego bliżej i poczuł alkohol.
– Masz szczęście, że rozumiem twoją sytuację,
inaczej już dawno kopnąłbym cię w tyłek. I wiesz co,
nie zasługujesz na nic innego!
Terry zachwiał się lekko, ale jego nabiegłe krwią
oczy patrzyły zupełnie przytomnie.
– Lepiej pilnuj swojej nowej narzeczonej, stary!
Bo słyszałem, że spodobała się też mordercy.
Quentin wciągnął głęboko powietrze i policzył do
trzech.
– Mam już tego dosyć – syknął. – Zrozumiałeś?!
– Podszedł bliżej tak, że Terry oparł się plecami
o ścianę. – Nie będę cię dłużej krył. Nie będę cię
usprawiedliwiał! Dlatego lepiej sam uważaj, bo będziesz
miał jeszcze większe kłopoty.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

Wtorek, 30 stycznia
godz. 17.10

Quentin stał przed domem Anny całe pięć minut,
dopóki zimno nie przypędziło go do furtki. Nie, nie
zimno, poprawił się w duchu. Jej ciepło.
Miał za sobą ciężki i nieprzyjemny dzień pracy.
A w dodatku zupełnie bezowocny. Po spotkaniu z chłopcami
z sekcji wewnętrznej, kłótni z Terrym i nic

background image

niewnoszących do sprawy rozmowach z rodziną i znajomymi
Jessiki Jackson wszyscy prowadzący śledztwo
zostali wezwani na dywanik do starego Penningtona.
Jego zdaniem dochodzenie posuwało się zbyt wolno.
Morderca zabił trzy kobiety w ciągu trzech tygodni,
a oni nawet w przybliżeniu nie wiedzieli, kogo
szukać. Poszlaki prowadziły donikąd, dowody o niczym
nie świadczyły. Kapitan O’Shay wraz z zespołem
zasługiwała na najniższą ocenę.
Quentin próbował się bronić. Posunął się nawet do
tego, że zaproponował szefowi, by znalazł kogoś
lepszego do tej roboty. Przeszukali wszystko. Sprawdzili
346
każdą poszlakę. Starali się ustalić powiązania
między kolejnymi morderstwami. Opracowywali psychologiczny
portret mordercy. Czy w tej sytuacji
można było zrobić coś więcej?
Pennington wpadł we wściekłość, ale... wycofał się
ze swoich zarzutów. Powiedział jednak, że mają już
niewiele czasu i że muszą złapać tego zabójcę, zanim
dojdzie do kolejnej tragedii.
Quentin przez cały ten czas myślał o Annie. O jej
sytuacji. I o tym, co się między nimi wydarzyło.
Nieustannie pamiętał, że to ona mogła trafić do kostnicy
zamiast tej nieszczęsnej studentki.
Wciąż był wściekły na Bena Walkera. Przecież
mógł ukrywać mordercę. Pacjenta, który chciał zabić
Annę. Ciekawe, czego trzeba, żeby doktor przekazał
mu tę cholerną listę? Czy musi zginąć Anna, którą, jak
sam wyznał, podobno kochał?
Quentin spojrzał w stronę zasłoniętych żaluzjami
okien. Światło sączyło się jedynie pomiędzy ich szczelinami.
Dzwonił do niej już wcześniej, żeby poinformować,
że ma ją chronić umundurowany policjant
o nazwisku la Salle. To ją przestraszyło. Strach przeszedł
w złość, kiedy odmówił podania szczegółów
dotyczących śledztwa.
Mogli rozmawiać najwyżej przez parę minut. Nie
mówili o tym, co się zdarzyło poprzedniej nocy. Quentin
czuł, jak oddalają się od siebie z zawrotną szybkością.
Powinienem dać jej spokój, pomyślał. Powinienem
pójść do domu i napić się piwa. Nic nas przecież nie
łączy...
To nieprawda, pomyślał. A seks?
To było niezwykłe, cudowne doświadczenie.
347

background image

Quentin zamknął oczy, rozpamiętując szczegóły.
Nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego. Czuł się
przy niej jak nastolatek. To doświadczenie, dosłownie
i w przenośni, powaliło go z nóg.
Otworzył oczy i zauważył cień, który przesunął się
za żaluzjami. Anna, pomyślał. To, co się między nimi
wydarzyło, zupełnie go zaskoczyło. Ta energia i poczucie,
że znalazł kogoś, kto tak doskonale do niego
pasuje. Jakby byli dla siebie stworzeni.
Dlaczego właśnie Anna, a nie jakaś inna kobieta?
Nie był w stanie odpowiedzieć. Czuł jedynie, że
znowu jej pragnie. Że chętnie spędziłby z nią kolejną
noc.
Jednocześnie nie mógł się pozbyć wyrzutów sumienia.
Miał wrażenie, że skorzystał z chwili jej słabości
i że wciąż żeruje na strachu Anny.
Quentin oderwał wzrok od jej okna. Wiedział, że
powinien dać jej spokój. Anna wcale nie potrzebowała
nowych komplikacji w swoim powikłanym życiu.
Potrzebowała policjanta, który jasno, bez osobistego
zaangażowania, zajmie się sprawą i znajdzie jej prześladowcę.
Nie takiego, którego zaślepi pożądanie.
Tak, chyba już sobie pójdę, pomyślał.
Jednak zamiast tego przycisnął guzik przy furtce.
A potem jeszcze raz. Po chwili usłyszał jej głos
w domofonie.
– Tak, słucham?
– Tu Quentin. – Odpowiedziała mu głucha cisza.
Czując gniecenie w dołku, zapytał: – Mogę wejść?
– To zależy. Czy przyszedłeś, żeby mnie pilnować,
jak la Salle, czy żeby się ze mną spotkać.
348
– Żeby się spotkać – odparł. – Musimy pogadać.
Wahała się przez moment, a potem mruknęła:
– Już cię wpuszczam.
Zadzwonił dzwonek i Quentin pchnął furtkę.
Wszedł po schodach. Na ostatnim stopniu, tuż pod
drzwiami Anny, siedział la Salle z termosem i otwartą
książką. Kiedy usłyszał kroki, wstał, a dostrzegłszy
Malone’a, zasalutował.
– Cześć – rzucił Quentin. – Nic się nie działo?
Wszystko w porządku?
– Jak najbardziej.
Malone wskazał książkę.
– Mam nadzieję, że nie jest zbyt dobra.
La Salle chrząknął i zamknął powieść.

background image

– Nie, taka sobie.
– Cieszę się. – Spojrzał na zegarek. – Zostanę tu ze
dwie godziny. Może chcesz coś zjeść?
– Chętnie. – Policjant spojrzał na niego z wdzięcznością.
– Przejdę się jeszcze dookoła i sprawdzę, czy
wszystko w porządku.
– Świetnie. Życzę smacznego.
Anna otworzyła drzwi. Policzki miała czerwone ze
złości. Spojrzała jeszcze za oddalającym la Salle’em,
a potem przeniosła wzrok na Quentina.
– Sprytnie i elegancko pozbyłeś się mojego anioła
stróża – powiedziała. – Muszę sobie zapamiętać, jak to
się robi.
Miała na sobie proste, sprane dżinsy i powyciągany
sweter. Mimo rumieńców wyglądała dosyć blado.
Wspaniałe włosy odgarnęła do tyłu i związała w koński
ogon.
Na jej widok Quentin aż otworzył usta z zachwytu.
349
– Nawet o tym nie myśl. – Szybko doszedł do siebie.
– La Salle ma cię chronić.
Anna założyła ręce na piersi.
– A ty co? Też masz mnie chronić?
– Dlaczego tak bardzo się złościsz? – odpowiedział
pytaniem.
– A dlaczego miałabym się nie złościć?! Obiecałeś,
że będziesz mnie o wszystkim informować, a zostałam
zamknięta we własnym mieszkaniu. Ty to
wymyśliłeś. Tak się nie robi!
– Musimy dbać o twoje bezpieczeństwo. Również
moja szefowa uważa, że nie powinniśmy podejmować
najmniejszego ryzyka.
– Uważasz, że ten mężczyzna tu wróci, prawda?
– Wysunęła pdbródek, chcąc pokazać, że wcale się nie
boi. – Dlatego la Salle musi mnie pilnować?
Ściągnął brwi, nie chcąc wszystkiego wyjaśniać.
Anna powinna po prostu wykonywać jego polecenia
i o nic nie pytać. Tak byłoby najlepiej.
– Nie wiemy, czy rzeczywiście wróci, ale gdyby
tak się stało, będzie miał niespodziankę.
– I co dalej?
Malone wzruszył ramionami.
– Spróbujemy go złapać – odparł i zamyślił się na
chwilę. – Sam nie wiem, czy wczorajsze morderstwo
wiąże się z innymi. Jest trochę inne. Być może mamy
do czynienia z dwoma mordercami, chociaż intuicja

background image

podpowiada mi, że z jednym. Takim, który morduje
rude kobiety.
Mina jej nieco zrzedła. Już nie patrzyła na niego tak
wyzywająco.
– Czy wiesz może, kto...?
350
– Przykro mi, Anno, ale nie.
Wyglądała na przybitą tymi słowami i Quentin
chrząknął ze współczuciem.
– Miałem nadzieję, że przywiozę ci dobre wieści,
ale niestety nic nie mam.
Potarła ramiona, jakby nagle zrobiło jej się zimno.
– Jak rozumiem, takich spraw nie rozwiązuje się
w ciągu jednego dnia.
A czasami nie rozwiązuje się nigdy, pomyślał.
Spojrzał w przestrzeń, a potem znowu na Annę.
– Czy wszystko w porządku? – spytał ciepło.
Chciał jej dotknąć, ale zabrakło mu odwagi. – Myślałem
dzisiaj o... tobie.
Rysy jej złagodniały i na ustach pojawiło się coś
w rodzaju uśmiechu.
– Czyżby? Może być – mruknęła i otworzyła szerzej
drzwi. – Wejdź, proszę.
– Jesteś pewna, że mogę?
– Jasne.
Zamknęła drzwi, gdy tylko przekroczył próg.
– Co jest w tej torbie? – spytała.
– Bulion. Dla ciebie.
Otworzyła szeroko oczy, a potem się zaśmiała.
– Sam go zrobiłeś?
To pytanie jego też rozśmieszyło.
– Nie chcę cię otruć – zapewnił. – To bulion mojej
mamy. Zawsze wpycha nam różne rzeczy do zamrażalników.
Tak swoją drogą, ciągle jest zamrożony.
– Wpycha wam? – powtórzyła.
– Mam sześcioro rodzeństwa – wyjaśnił. – Jestem
drugim dzieckiem. Pięcioro z nas pracuje w policji.
Tak jak dziadek, ojciec, trzech wujów i jedna ciotka.
351
Zostawmy kuzynów, bo ich wyliczanie zajęłoby za
dużo czasu.
– Ojej!
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Właśnie tak wszyscy reagują.
Anna postawiła torbę z zupą na stoliku przy wejściu.
Przez chwilę oboje milczeli.

background image

– Co dzisiaj robiłaś? – spytał w końcu.
– Głównie oglądałam się przez ramię. Serce mi
zamierało, gdy tylko usłyszałam jakiś hałas.
– Wychodziłaś?
– Miałam już dosyć tego mieszkania, więc poszłam
do ,,Perfect Rose’’. Dalton mnie potrzebował.
Quentin spochmurniał. Wiedział, że Anna nie
może spędzić całego życia w zamknięciu, ale myślał
z niechęcią o tym, jak bardzo się narażała, wychodząc
z domu. Zwłaszcza zaraz po wczorajszym
ataku.
– Uważałaś przynajmniej?
– Oczywiście. – Już otworzył usta, żeby zadać jej
kolejne pytanie, ale Anna wyciągnęła dłoń w proteście.
– Nie przejmuj się. Ben odprowadził mnie do
kwiaciarni, a Dalton z powrotem. Poza tym la Salle nie
spuszczał mnie z oka. Byłam najlepiej strzeżoną kobietą
w Nowym Orleanie.
Na wzmiankę o psychologu Quentin aż się skrzywił
ze złości.
– Był tu Ben Walker?
– Tak, przyszedł mnie odwiedzić. – Znowu potarła
ramiona. – Strasznie wygląda. Opowiedział o tym, jak
doszło do tego wypadku, no i o kartce. Mówił, z˙e tam
było napisane... – Słowa uwięzły jej w krtani.
352
Quentin wziął jej twarz w swoje ręce i zmusił Annę,
żeby na niego spojrzała.
– Obiecuję ci, że znajdziemy tego faceta. Ja go
znajdę. Nie pozwolę, by zrobił ci krzywdę.
Nagły spazm targnął jej ciałem.
– Obiecujesz?!
Dotknął lekko ustami jej warg i poczuł, że drży.
– Tak – szepnął. – Obiecuję.
Westchnęła z ulgą i zarzuciła mu ręce na szyję.
Jednocześnie przywarła policzkiem do jego piersi.
Zanurzyli się w ciszy. Quentin objął ją, ale delikatnie,
by nie zauważyła, jak bardzo się o nią boi. I jak bardzo
mu na niej zależy.
Po chwili Anna uniosła głowę.
– Ta kobieta... Ta, która wczoraj zginęła...
– Jessica Jackson?
– Właśnie, opowiedz mi o niej.
– Anno...
– Proszę. –W jej oczach pojawiły się łzy. – Chciałabym
ją poznać. W końcu zginęła za mnie.

background image

– Wcale tego nie wiemy. Trudno pow...
– Za to ja nie mam żadnych wątpliwości – przerwała
łamiącym się głosem. – Jessica Jackson była ruda
i zabójca uciął jej mały palec. Zginęła tej nocy, kiedy
na mnie napadnięto. Według kartki, którą dostał Ben,
to ja miałam zginąć.
– Tam było napisane, że ma zginąć jakaś kobieta.
Nie było tam twojego imienia czy nazwiska. Zabójcy
mogło chodzić o Jessikę Jackson.
– Sam w to nie wierzysz. To, co się stało, jest
zupełnie oczywiste.
Pogładził ją po policzku.
353
– Nic nie jest oczywiste. Najłatwiej popełnić błąd,
przyjmując jakieś pewniki.
– Opowiedz mi o niej.
Mruknął pod nosem jakieś przekleństwo, ale skinął
głową na zgodę.
– Nazwisko już znasz. Studiowała na Tulane University
i mimo że była dziana z domu, dorabiała sobie
jako barmanka w barze
’’
Omni Royal Orleans Hotel’’.
Wczoraj skończyła pracę o jedenastej i poszła potańczyć
z przyjaciółmi. Nie zamężna, bez dzieci. Zostawiła
rodziców i dwie siostry.
– Ile miała lat? – spytała drżącym głosem.
– Dwadzieścia jeden – odparł z wahaniem.
– Boże święty! – jęknęła Anna. – To takie straszne,
przerażające... Tak mi przykro... A ja, idiotka, cieszyłam
się, że mnie nie zabił... – Zaczęła płakać. – To
wszystko moja wina! Jak mam z tym żyć, Quentin?!
Jak?!
– Przestań! Przecież jej nie zabiłaś. – Delikatnie
wytarł dłonią jej policzki. – To nie twoja wina.
– Ale ta dziewczyna zginęła za mnie. – Spojrzała
na niego jasnymi, mokrymi od łez oczami. – Tylko mi
nie mów, że tak nie było. W głębi duszy wiesz, że to
prawda.
Nie mógł jej powiedzieć nic innego. Uważał,że to
Anna miała być ofiarą. Ta świadomość wstrząsnęła
nim do głębi. Nigdy nie przypuszczał, z˙e tak bardzo
mu na niej zależy.
Chciał uchronić Annę przed wszelkim złem. Niestety
gdzieś w ciemnościach krył się nieznany zabójca.
Ktoś, kto z niewiadomych przyczyn postanowił ją zabić.

background image

Quentin pochylił się i pocałował ją prosto w usta.
354
Najpierw delikatnie, a potem mocniej, nie mogąc
powstrzymać pożądania.
Anna wydała z siebie cichy, pełen beznadziejnej
tęsknoty okrzyk, i przywarła do niego całym ciałem.
Kochali się w przedpokoju. Quentin oparł ją o ścianę
i uniósł do góry. Po chwili już miała go w sobie.
Przyciskała go mocno udami, a on wchodził w nią raz
za razem.
Dopiero później, kiedy nieco ochłonął, poczuł jej
słony zapach i drżenie jej ust. Nagle zrobiło mu się żal
Anny. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Kiedy ją
położył, sam legł u jej boku.
– Nie chciałem, żeby to się stało – szepnął. – Nie
w taki sposób.
– Przecież się nie skarżę.
Przesunął delikatnie palcem po jej twarzy i szyi.
– Skrzywdziłem cię.
– Nieprawda!
– Przepraszam.
– Nie musisz. – Położyła palec na jego ustach
i uśmiechnęła się. – Chociaż poznałam cię jako zadufanego
w sobie męskiego pyszałka, okazuje się, że
miły z ciebie facet, Quentin.
Zaśmiał się sztucznie i bez przekonania.
– Naprawdę tak uważasz? Niektórzy uznaliby
mnie za niezłego sukinsyna i oskarżyli, że wykorzystuję
bezbronne kobiety.
– Naprawdę? – Uniosła trochę brwi. – Wcale tak
nie uważam.
– To dlatego,że przeżyłaś szok. Posłuchaj, przyszedłem
do ciebie...
– Z bulionem.
355
– Pogadać – poprawił ją. – Przyszedłem pogadać,
a leżę teraz goły w twoim łóżku. Sprytne, co?
– O ile dobrze pamiętam, to ja zaczęłam. Więc
może jestem sprytniejsza?
Oparł się czołem o jej czoło.
– Jeśli tak, to możesz mnie wykorzystywać, kiedy
tylko przyjdzie ci na to ochota.
– Obiecanki cacanki – zaczęła się z nim drażnić.
Chciał jej coś odpowiedzieć, ale przerwało mu
głośne burczenie w brzuchu Anny, która aż poczerwieniała
na ten dźwięk.

background image

– Jadłaś coś? – spytał z niepokojem.
– Chyba śniadanie. – Jej żołądek odezwał się, gdy
tylko wspomniała o posiłku, i Anna zaśmiała się,
zażenowana. – Ciekawe, jaki bulion robi twoja matka?
– Najlepszy. Masz jakieś krakersy? – Zaczął podnosić
się z łóżka.
Wyciągnął rękę i Anna również wstała.
– Mhm. Jeśli będziesz się przyzwoicie zachowywał,
dostaniesz szklankę mleka.
– To może się ubierz, bo w tej chwili chodzą mi po
głowie same nieprzyzwoite myśli.
Dwadzieścia minut później siedzieli po obu stronach
kuchennego stołu i wcinali parujący bulion,
przegryzając krakersami. Anna rozkoszowała się każdą
łyżką pożywnej zupy.
– Och, jest naprawdę wspaniała – powtórzyła po
raz kolejny.
Quentin uśmiechnął się.
– Dzięki. Mama jest rzeczywiście dobrą kucharką.
Przy siedmiorgu dzieci to chyba zrozumiałe.
356
– Jaka jest?
– Pełna energii. Ma tylko metr pięćdziesiąt z małym
haczkiem, ale...
– Metr pięćdziesiąt? Chyba żartujesz!
– Mój tata jest wysoki, a dziadek i pradziadek byli
jeszcze wyżsi. – Quentin przełknął ostatnią łyżkę zupy.
– Oczywiście jest najmniejsza wśród Malone’ów, bo
siostry też ją przerosły, ale i tak wiadomo, że to mama
jest głową rodziny. Jak byliśmy mali, nosiła szeroki
skórzany pas, a kiedy chcieliśmy uciec, biła szczotką.
Anna zaśmiała się, wyobrażając sobie Quentina,
który zmyka przed laniem.
– Byłeś chyba łobuzem, co?
– Okropnym – przyznał.
Wyjęła krakersa z torebki.
– Opowiedz mi o swoim rodzeństwie.
Zrobił, jak prosiła. Percy był jego zdaniem bardzo
otwarty. Spencer kąpany w gorącej wodzie. Shauna
uchodziła za niespokojnego ducha. Patrick za bardziej
konserwatywnego od Pana Boga, a John był po prostu
wielkim misiem. Mary miała małżeńskie problemy,
a John oczekiwał trzeciego dziecka.
– Wszyscy jesteśmy glinami, z wyjątkiem Patricka,
który został księgowym, i Shauny, która chce być
artystką. Więcej czarnych owiec w klanie Malone’ów

background image

nie ma – zakończył.
Ponieważ Anna nalegała, opowiedział jej jeszcze
o swoich pięciu siostrzenicach i siostrzeńcach oraz
bratanicach i bratankach, o ciotce Patti, która była jego
szefową, a także o licznych krewnych i powinowatych
rozsianych po posterunkach w całym Nowym Orleanie.
357
– Miła rodzinka – rzekła kpiąco, chociaż wyczuł
w jej głosie nutki żalu.
– Kiedy byliśmy mali, bez przerwy się biliśmy. To
doprowadzało rodziców do szału.
Anna spojrzała na swój talerz i stwierdziła, że jest
pusty. Sięgnęła więc po krakersa.
– Czy zawsze chciałeś być policjantem?
– Nigdy o tym nie myślałem.
– Więc kim chciałeś być?
– W ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Po
prostu nie musiałem.
– Chcesz powiedzieć, że to się samo narzucało?Że
nie myślałeś o niczym innym? – dociskała.
– Teraz ty powinnaś opowiedzieć o sobie – rzekł,
opierając brodę na dłoniach. – Jak ci się żyło w Hollywoodzie?
– Przed porwaniem wspaniale, a potem byłam
bardzo samotna.
– Przepraszam, to było głupie pytanie.
Wzruszyła ramionami.
– Nie przejmuj się.
Przez moment w kuchni panowało niezręczne milczenie.
Następnie Anna wstała i spojrzała na niego
pytająco.
– Chcesz dolewkę?
– Nie, dziękuję – odparł, wstając. Spojrzał na
zegarek. – Zaraz wróci la Salle.
– Więc powinieneś już iść, bo zaczną gadać
w pracy.
– Nic mnie to nie obchodzi. Chyba że ty...
Raz jeszcze wzruszyła ramionami.
– Wszystko mi jedno.
358
Zebrali talerze i kubki, i wstawili je do zlewu. Anna
odkręciła wodę.
– Ben mówił mi, że zamierzacie sprawdzić, który
z jego pacjentów może mnie prześladować – rzuciła.
– Naprawdę?
Spojrzała przez ramię, słysząc jego jadowity ton.
– Nie lubisz go, co?

background image

– Prawie go nie znam.
Anna zakręciła wodę i odwróciła się do niego,
unosząc ironicznie prawą brew.
– Więc skąd ta niechęć? Tylko nie zaprzeczaj. To
się czuje.
– Nie odpowiadają mi jego zawodowe zasady.
Chcę złapać mordercę, a on mi przeszkadza.
– Masz na myśli to, że nie chce ci przekazać listy
pacjentów?
– Właśnie.
– Myślisz, że znajdziesz tam Adama Fursta?
– Mam taką nadzieję, chociaż pytałem o to Bena
i podobno nie zajmuje się nikim takim. Ale wydaje mi
się, że to wszystko jest ze sobą powiązane. Listy,
książki, zniknięcie Jaye, sztuczny mały palec i... ta
wczorajsza napaść.
– Zabójstwo Jessiki Jackson – dodała łamiącym się
głosem i pochyliła nad zlewem. – I tych pozostałych
kobiet też. O Boże, co ja mam z tym zrobić?
– Przestań sobie czynić wyrzuty!
Podszedł do niej, wziął za ramię i obrócił do siebie.
Oczy Anny były mokre od łez.
– Jesteś tylko ofiarą, Anno – powiedział stanowczo.
– To nie ty zabijasz!
Z trudem przełknęła ślinę.
359
– Tak, ale chciałabym coś zrobić. Nie mogę tak
siedzieć i czekać, kiedy giną inne kobiety. Jeśli będziecie
mnie cały czas chronić, morderca znajdzie sobie
kogoś w zastępstwie. Poza tym jest jeszcze Jaye. Bóg
jeden wie, co teraz przeżywa. Czuję, że ten człowiek
porwał ją z mojego powodu, chociaż sama nie wiem,
dlaczego.
– Chcesz pomóc w śledztwie? Wobec tego skłoń
Bena, żeby udostępnił listę pacjentów. Jeśli nie będzie
na niej Adama, to na pewno ktoś, kogo poznasz.
– Na przykład Kurt?
– Albo ktoś inny.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Jeśli myślisz o Billu lub Daltonie, to się mylisz.
Ben widział ich po raz pierwszy w ,,Perfect Rose’’.
– Jesteś pewna?
– Tak. – Zacisnęła pięści. – Tak, do licha!
Przez moment mierzyli się wzrokiem, aż w końcu
Quentin spojrzał w stronę okna.
– To tylko mój zawód, Anno. Przyglądam się

background image

faktom i szukam motywów. Dalton i Bill mieli możliwość

– Ale żadnych motywów – wpadła mu w słowo.
– Są moimi przyjaciółmi. Całkowicie im ufam.
– I na pewno masz ku temu powody. Ale fakty
mówią, że w większości przestępstw z użyciem przemocy
ofiary znają swoich prześladowców. Nie powinniśmy
tego lekceważyć.
Anna pokręciła z oburzeniem głową, chociaż Malone
zasiał w niej ziarno wątpliwości.
– Jak uważasz. W każdym razie wydobędę tę listę
od Bena i wtedy zobaczysz, że nie miałeś racji!
360
Wyglądała pięknie. Oburzona, z rozwichrzonymi
włosami. Quentin nie mógł się powstrzymać. Wziął ją
w ramiona i pocałował namiętnie. Natychmiast przywarła
do niego całym ciałem, wpijając palce w jego
sweter.
Po chwili zdołał się od niej oderwać.
– Tylko ta lista, Anno. Obiecaj, że poza tym
będziesz trzymać się od tego z daleka. Morderca tylko
czeka, żebyś się odsłoniła. Chce, żebyś wyszła i walczyła.
Wtedy będzie cię miał jak na patelni.
Anna pokręciła głową. Nagle zrozumiała, o co tak
naprawdę chodzi mordercy. Wiedziała już, czego się
po nim spodziewać.
– Znowu się mylisz – powiedziała. – On chce mnie
odizolować i zastraszyć. Chce, żebym czuła się tak
samo, jak dwadzieścia trzy lata temu.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY

Środa, 31stycznia
godz. 1.52

– Minnie – szepnęła Jaye.
Usiadła na łóżku i spojrzała w stronę drzwi, zza
których dobiegało ciche pochlipywanie. Nie miała
żadnego kontaktu z dziewczynką, od kiedy porywacz
nakrył je razem i kazał przypieczętować list do Anny
pocałunkiem.
Jaye potwornie martwiła się o Minnie. Bała się, że
mała cierpi tylko dlatego, że się z nią zaprzyjaźniła,
i za karę Adam zrobił jej coś złego. Jednocześnie
myślała z troską o Annie. Czy dostała tamten list? I co
sobie pomyślała?

background image

Godziny spędzone w samotności były dla niej
torturą. Modliła się za obie przyjaciółki albo zastanawiała
się nad swoją sytuacją. Prawie nie mogła spać.
Godzinami chodziła po pokoju lub siedziała na łóżku
oparta o ścianę.
Wciąż nie traciła nadziei. Wiedziała, że musi stąd
uciec i uratować Minnie. A następnie ostrzec Annę.
362
Znowu dobiegły do niej jakieś odgłosy. Jakby ktoś
pociągał nosem.
– To ty, Minnie? – szepnęła raz jeszcze.
– Tak, to ja.
Jaye odetchnęła z ulgą i zbliżyła się cicho do drzwi.
Po chwili przed nimi klęczała z głową tuż przy klapce.
– Bardzo się o ciebie martwiłam. Co ci zrobił?
Powiedz mi, czy zbił ciebie?
– Strasznie się złościł. – Tabitha zamiauczała
i dziewczynka ją uciszyła. – O mało... o mało bym
dzisiaj nie przyszła. Jeśli on dowie się, że tu byłam,
to... to... Tak się boję, Jaye!
Jaye zacisnęła ze wściekłości pięści.
– Nienawidzę go – szepnęła przez zaciśnięte zęby.
– Nienawidzę go za to, co zrobił tobie i mnie. I za
Annę. Kiedy się stąd wydostanę, będzie musiał słono
za wszystko zapłacić!
– Nie mów tak. On może słyszeć – przeraziła się
Minnie. – Zobaczysz, jak się rozzłości, to zrobi coś
strasznego.
Jaye miała ochotę powiedzieć, że jej to nie obchodzi.
Chciała na cały głos krzyknąć, żeby przyszedł
i spróbował ją tknąć. Musiała jednak myśleć o małej
i Annie, a taka brawura z pewnością by im nie
pomogła.
– Minnie. – Jaye przywarła jeszcze mocniej do
klapki. – Powiedz mi, czy... czy Annie... czy jej nic się
nie...? – ostatnie słowo utkwiło jej w gardle. Nie mogła
go wypowiedzieć, jakby miało magiczną moc samorealizacji.
Czy Anna jeszcze żyje? – myślała intensywnie
Jaye. Czy nic się jej nie stało?
363
– Myślę, że nie. – Minnie zrobiła przerwę, zapewne
po to, żeby rozejrzeć się uważnie dookoła jak
zaszczute zwierzątko. Kiedy znowu ją usłyszała, głos
małej był lekko stłumiony, jakby przycisnęła usta do
samych drzwi. – Jakiś czas temu przyszedł... zmartwiony.
Coś mu nie wyszło... Coś z Anną. Mruczał do

background image

siebie takie różne... takie różne rzeczy.
Głos Minnie zaczął się oddalać i Jaye położyła
dłonie na drzwiach.
– Co... co mówił, Minnie? Co takiego?
Przez moment dziewczynka w ogóle nie odpowiadała,
a potem usłyszała jej drżący głos.
– Niedługo nas przeniesie, Jaye. Nie wiem, gdzie
ani kiedy, ale... ale to ma związek z Anną.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY

Środa, 31stycznia
SWNP

– Hej, stary, masz chwilę?
Quentin uniósł głowę. Terry ze skruszoną miną stał
w drzwiach męskiej przebieralni. Od czasu ich kłótni
minęły dwadzieścia cztery godziny i kumpel najwyraźniej
zdołał się opamiętać.
Niewzruszony, zamknął swoją szafkę i usiadł na
ławce tyłem do Terry’ego.
– Jestem trochę zajęty – mruknął.
Jednak Terry wszedł do środka i zatrzymał się tuż
przed nim.
– Nie dziwię się, że jesteś wściekły.
Quentin znowu go zignorował. Zawiązał adidasy,
a potem wstał.
– Idę biegać. Przepraszam.
– Zachowałem się jak głupek.
– Mówiłem już, że mam ćwiczenia. – Przeskoczył
przez ławkę i ruszył do drzwi.
– Chciałem cię przeprosić. – Quentin zatrzymał
365
się, słysząc te słowa, ale się nie odwrócił. – Nie
myślałem, kiedy mówiłem to wszystko.
Malone odwrócił się do partnera.
– To było wielkie świństwo. Ani ja, ani Penny nie
zasługujemy na takie traktowanie.
– Wiem, ja tylko... – Terry wbił wzrok w ziemię.
– Sam nie wiem, co się ze mną dzieje. Wszystko
zaczyna mi się rozpadać, a ja nie wiem, co robić.
Quentin poczuł, że powoli mija mu cała złość.
– Potrzebujesz pomocy – stwierdził. – Sam sobie
nie poradzisz.
– Chodzi ci o terapeutę?
– Tak, przecież mamy w policji...

background image

– Nic z tego. – Terry opadł na ławkę. – Zaraz
wszyscy się dowiedzą. Nie chcę, żeby mnie wytykali
palcami.
– Sądzisz, że teraz nikt nic nie wie? – Podszedł do
siedzącego kolegi. –Że o tobie nie gadają? Myślałem,
że jesteś mądrzejszy.
Terry ukrył twarz w dłoniach.
– Nie chcę już się tak zachowywać. Nie chcę
nikogo obrażać.
– Wobec tego idź do psychologa. Na miłość boską,
znajdź sobie jakiegoś terapeutę.
Terry uniósł głowę i spojrzał na niego z nadzieją.
– A pomozesz mi? Czy pogadasz jeszcze raz
z Penny?
Quentin wątpił, czy to cokolwiek da, ale skinął głową.
– Dobra, pogadam.
– Dzięki. – Terry zdjął okulary i potarł oczy.
Quentin zmarszczył brwi. Po raz pierwszy widział
swego partnera w okularach.
366
– Co się stało? – spytał, wskazując szkła.
– Dostałem zapalenia spojówek, bo nie zmieniałem
szkieł kontaktowych – wyjaśnił. – Mój okulista
mówi, że powinienem je zmieniać przynajmniej raz na
miesiąc. Jeszcze jedna rzecz, którą zawaliłem.
Quentin przypomniał sobie słowa Anny: ,,Widziałam
jego oczy. Były pomarańczowe’’.
No jasne, ten sukinsyn użył zabarwionych szkieł
kontaktowych!
Quentin zaklął i zupełnie zapomniał o bieganiu.
Podszedł do szafki i otworzył ją na oścież.
Terry spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Co się stało?
– Muszę coś sprawdzić w związku z tymi morderstwami
– mruknął. – Jak chcesz, możesz iść ze mną.
Terry zerwał się na równe nogi.
– No jasne!
Dwadzieścia minut później weszli do sklepu optycznego
,,Eyeware Showcase’’ w New Orleans Center.
Przeszli przez wysłaną dywanem część wystawową
i podeszli do lady. Quentin pokazał młodemu
sprzedawcy odznakę i poprosił, by skontaktował go
z szefem.
– O co ci chodzi? – spytał Terry, kiedy młodzieniec
wyszedł na zaplecze, żeby zawołać menedżera.
– O pewien trop – odparł Malone. – Zresztą sam

background image

zobaczysz.
Po chwili podeszła do nich elegancka kobieta
w średnim wieku.
– Panowie są z policji? Nazywam się Pamela Bell.
Czym mogę służyć?
367
– Śledczy Malone, a to mój kolega Landry – przedstawił
ich Quentin i raz jeszcze pokazał odznakę.
– Chciałem panią spytać o pewną sprawę związaną
z prowadzonym przez nas śledztwem.
– Proszę bardzo.
– Interesują mnie barwione szkła kontaktowe.
Czy są tylko w tradycyjnych kolorach, czy można
też kupić na przykład czerwone lub pomarańczowe?
– W najrozmaitszych kolorach – odparła, sięgając
pod ladę.
Po chwili wyjęła stamtąd folder reklamowy wielkości
sporej gazety. Były tam soczewki zarówno niebieskie
i zielone, ale też fioletowe, żółte i pomarańczowe.
Zwłaszcza osoby, które prezentowały czerwone, wyglądały
szczególnie diabelsko.
– Niesamowite – mruknął Quentin. – I trochę
przerażające, prawda?
Kobieta skinęła głową.
– Najwięcej niezwykłych szkieł sprzedajemy
przed Halloween i Mardi Gras. Poza tym kupują je
różni ekscentrycy, wie pan, o kogo mi chodzi.
Quentin zmarszczył brwi.
– Niestety, nie.
Spojrzała w przestrzeń, a potem znowu na niego.
– No, jakieś subkultury. Młodzież, która sama
siebie określa mianem Gotów, różni muzycy i performerzy
z undergroundu.
Malone skinął głową, a Terry wciąż milczał.
– Czy każdy może je nosić?
– Tak, chociaż najlepszy efekt osiągają ludzie
o jasnych oczach.
368
– A czy łatwo je można kupić? Czy są ogólnie
dostępne?
– Tak. I jak większość nowości cieszą się sporym
zainteresowaniem. Zwłaszcza że ceny są dosyć umiarkowane.
Quentin podziękował szefowej stoiska. Wyszli
z salonu, a następnie opuścili centrum handlowe.
– Cały czas milczałeś – zauważył Malone.
– A co miałem mówić? – Terry wzruszył ramionami.

background image

– Zupełnie się na tym nie znam. Czy to miało jakiś
związek z zabójstwami Kent, Parker i Jackson?
– Być może.
– Masz podejrzanego?
– Bez komentarza.
– Słyszałem, że podobno ta twoja pisarka widziała
tego faceta. I że miał jakieś dziwne oczy.
Malone otworzył wóz i spojrzał na partnera.
– Ciekawych rzeczy można się nasłuchać u nas
w pracy. Masz jakieś podejrzenia w związku z tą
sprawą?
Wsiedli do terenówki i zapięli pasy. Terry spojrzał
w kierunku centrum handlowego i pokiwał głową.
– Myślę, że znalazłeś dobry trop. Chyba że ofierze
coś się pomieszało...
– Nie sądzę – rzekł krótko Quentin i spojrzał za
siebie, wyprowadzając samochód z miejsca parkingowego.
– A jak sądzisz, dlaczego zabójca zdecydował
się zmienić kolor oczu?
– Żeby groźniej wyglądać? Żeby ją zastraszyć?
Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami.
– A może czuje się przez to silniejszy, potężniejszy?
Nie z tego świata?
369
– Bardzo możliwe – zgodził się Terry.
Dalszą część drogi do posterunku pokonali w milczeniu
i rozstali się zaraz po wejściu do budynku.
Terry miał jakiś wyjazd, a Malone postanowił trochę
podzwonić.
Nagle, w czasie drugiej czy trzeciej rozmowy, coś
sobie przypomniał. W zeszłym roku, podczas hucznie
obchodzonego milenijnego sylwestra, Terry przebrał
się za Władcę Czasu. Tyle, że zamiast białej brody
i powłóczystej szaty miał na sobie strój kolarski,
a postawione na sztorc włosy spryskał lakierem. Efekty
przeszły najśmielsze oczekiwania. Wyglądał jak
postać z filmu fantasy. Szalony Maks czy ktoś w tym
rodzaju.
I jeszcze oczy. Oczy miał zupełnie czerwone.
Kolorowe szkła kontaktowe.
Cholera, Terry! – zaklął w duchu. Dlaczego nie
pisnąłeś o tym choć słówkiem?!
Quentin szybko skończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
To nic nie znaczy, powtarzał sobie w duchu.
Szefowa salonu okulistycznego powiedziała, że kolorowe
soczewki są teraz bardzo popularne.

background image

Więc dlaczego Terry wciąż milczał? Chyba nie
zapomniał o swoim przebraniu?
– Cześć, stary.
Malone, zdziwiony, spojrzał w stronę drzwi.
– Terry? Już wróciłeś?
– Tak, sprawa okazała się nadzwyczaj prosta. Zaplanowane
włamanie. Żadnych śladów ani świadków.
Nigdy nie złapiemy złodzieja.
Malone starał się zachowywać swobodnie. Uśmiechnął
się i rozparł wygodnie na krześle.
370
– Założę się, że niezbyt się to spodobało tym biednym
okradzionym ludziom.
Terry machnął ręką.
– Mogli się tego spodziewać, jeśli zdecydowali się
mieszkać w takiej okolicy. Zresztą i tak są bogaci.
Nawet nie zauważą straty. – Przeciągnął się i ziewnął.
– Co się z tobą dzieje? Kiedy wszedłem, zrobiłeś taką
minę, jakbyś zobaczył ducha. Masz może coś nowego?
– Nie. Jestem po prostu zmęczony. To był ciężki
dzień.
Malone spojrzał na zegarek. Chciał znaleźć sposób,
żeby wypytać Terry’ego, co robił w czasie, gdy zamordowano
Jessikę Jackson, ale tak, żeby nie domyślił się,
o co mu chodzi.
Chrząknął, czując, ż˙e nie ma prawa podejrzewać
kumpla i zadawać mu podchwytliwych pytań.
– Co robisz dziś wieczorem? Wybierasz się do
Shannona?
Terry skrzywił się.
– Jakoś nie mam ochoty.
– Niemożliwe. – Malone uśmiechnął się. – Każdy,
tylko nie ty.
– Chcę zacząć nowy rozdział w moim życiu. – Wyciągnął
do góry dwa palce. – Słowo honoru.
– Więc dlaczego jesteś taki złachany? Dobrze się
ostatnio bawiłeś?
Na czole Terry’ego pojawiły się dwie pionowe
zmarszczki.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Po prostu zastanawiam się, ile straciłem. Czemu
się tak najeżyłeś? – zaśmiał się.
– Wczoraj byłem z dziećmi na jakimś idiotycznym
371
filmie – odparł, krzywiąc się. – A poprzedni wieczór
spędziłem z di Markiem i Tarantinem z Piątki. – Przeciągnął

background image

dłonią po zmęczonej twarzy i spojrzał na niego
nieśmiało. – Boże, jak oni piją. Nie mogłem za nimi
nadążyć.
– Ty nie mogłeś nadążyć? – zaśmiał się z ulgą
Quentin. – Więc jest dla ciebie jeszcze jakaś szansa.
Terry zbierał się już do wyjścia, ale pokazał mu na
odchodnym, gdzie może się pocałować.
– Lepiej się prześpij! – krzyknął jeszcze za nim.
– Kiepsko ostatnio wyglądasz.
Terry zniknął za drzwiami. Quentin policzył do stu,
a potem złapał kurtkę i podbił swoją kartę zegarową.
Jeśli natychmiast wyjdzie i złamie parę przepisów
drogowych, z pewnością złapie jeszcze di Marca
i Tarantina.
Dopadł obu oficerów, gdy właśnie wychodzili
z pracy. Parę minut później już by ich nie zastał.
– Cześć, Malone! Co cię tu sprowadza?
– Chcę sprawdzić, jak sprawuje się mój młodszy
brat. Czy jest grzeczny i nikomu nie dokucza?
Obaj mężczyźni wybuchnęli śmiechem.
– Na szczęście. Ale pamiętaj, że twój braciszek to
jeszcze większy rozrabiaka niż ty!
– Dobrze, przekażę mu to. – Udawał, że chce
przejść do budynku, ale zatrzymał się jeszcze. – Terry
mówił, że pił z wami dwa dni temu.
– To za mocno powiedziane – zaśmiał się Tarantino.
– Większą część wieczoru spędził pod stołem.
Nie sądziłem, że taki wielki kajuński chłopak może
mieć taką słabą głowę!
– Musieliśmy go wynosić – dodał di Marco.
372
– A w jakim to było barze? – spytał Quentin
z nadzieją, że nie wygląda na szczególnie zainteresowanego
tą sprawą.
– ,,Fast Freddie’’ przy Bourbon.
Bourbon Street. Dzielnica Francuska.
– To nowa knajpa – mruknął. – Nie byłem tam
jeszcze.
– Przyjdź kiedyś, chociaż jest trochę ciasno. Za to
mają świetną muzykę i dużo dziewczyn.
– Zobaczysz, upijemy cię do nieprzytomności
– odgrażał się Tarantino.
Quentin posłał mu krzywy uśmiech.
– Marne szanse.
– No, miło się gada, ale musimy lecieć.
Ruszyli w stronę parkingu, ale di Marco zatrzymał

background image

się nagle i obejrzał przez ramię.
– Spytaj Terry’ego, jak zdołał się tak upić, skoro
prawie nie dotykał kieliszka – rzucił na odchodnym.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY

Czwartek, 1lutego
godz. 17.45

Przez następne dwadzieścia cztery godziny Anna
stosowała się ściśle do zaleceń Malone’a. Ukrywała
się w swoim mieszkaniu, pozwalając, by inni zajmowali
się jej sprawami. Chodziła z pokoju do sypialni,
podskakiwała, słysząc najmniejszy hałas, i tęsknie
spoglądała w stronę telefonu. Bez przerwy tez˙ martwiła
się o Jaye i Minnie.
Po dwudziestu czterech godzinach podjęła decyzję.
Miała już dosyć bycia ofiarą. Malutką myszką, która
boi się potężnego Kurta. Ukrywała się przez dwadzieścia
trzy lata. Nie mogła pozwolić, by teraz Malone
znowu robił wszystko za nią. By przejął jej życie.
Musi więc przestać się ukrywać I zacząć działać.
Miała zamiar pójść za wskazówką Quentina i wyciągnąć
od Bena listę jego pacjentów. Tyle że nie
chciała go o nic prosić. Nie chciała błagać, żeby
dał jej tę listę, gdyż domyślała się, że tego nie
zrobi.
374
Anna podeszła do drzwi swego mieszkania i zerknęła
na la Salle’a.
– Hej, Joe! Potrzebujesz czegoś? – spytała, wyjrzawszy
na korytarz.
Uśmiechnął się do niej.
– Nie, ale dziękuję za troskę.
– Kto cię dzisiaj zmienia?
– Morgan. O szóstej.
– Chcę umyć głowę, więc pewnie nie zobaczymy
się do jutra. Baw się dobrze.
Cofnęła się i zamknęła drzwi na zasuwę. Wzięła ze
sobą przenośny telefon, przeszła do łazienki i zamknęła
się w niej. Sama nie wiedziała, dlaczego to robi,
ale potrzebowała absolutnego spokoju. Nie chciała,
żeby ktokolwiek miał okazję ją podsłuchać.
To nieczyste sumienie, powiedziała sobie w duchu,
bowiem planowała niezbyt honorowe posunięcie,
zwłaszcza że Ben zawsze był dla niej miły.

background image

Jednak się zdecydowała. Nikomu to przecież nie
zaszkodzi, nawet Benowi, a z całą pewnością pomoże
paru osobom, w tym Jaye i Minnie.
Anna wzięła głęboki oddech i wybrała numer Bena.
Odebrał prawie natychmiast.
– Cześć, tu Anna – powiedziała, czując się jeszcze
bardziej winna.
– Cześć, Anno. Cieszę się, że dzwonisz – przywitał
ją z nieukrywaną radością.
Postanowiła nie zwracać na to uwagi.
– Jak się czujesz?
– Ciągle jestem obolały – przyznał. – I wściekły na
siebie za własną głupotę. A co u ciebie?
– Nic specjalnego, ale wszystko w porządku.
375
– Co mogę dla ciebie zrobić?
– Dobrze, że zapytałeś, bo właśnie dzwonię do
ciebie po pomoc.
– Proś, o co chcesz.
– Ta grupa z lękami, o której mówiłeś... Czy mogę
dołączyć?
Przez chwilę milczał.
– No wiesz, zaskoczyłaś mnie.
– Muszę coś zrobić, Ben. Nie mogę się ciągle
ukrywać w moim mieszkaniu i bać się każdego dzwonka.
Może to by mi pomogło.
– Ależ Anno, w tej chwili masz realne powody,
żeby się bać. W czasie tej terapii zajmujemy się
urojonymi lękami. Takimi, jak...
– Mój strach, że to Kurt wrócił po dwudziestu
trzech latach, aby ukarać mnie za to, że popsułam mu
plany? – wpadła mu w słowo. – Albo to, że ktoś
poświęca swoją karierę, byle tylko nie ujawnić, że on
to właśnie on?
– Tak, ale po tym, co się ostatnio stało...
– Proszę, Ben. – Zniżyła głos: – Mam już dosyć
takiego życia. Potrzebuję pomocy.
Przez chwilę się zastanawiał.
– No dobrze – mruknął w końcu. – Spotykamy się
dzisiaj o siódmej, ale najpierw muszę uzyskać zgodę
grupy na twój udział w terapii.
– Zaczekam w twoim gabinecie – podsunęła mu,
czując, że chce jej się rzygać z powodu tego podstępu.
– Tyle, ile będzie trzeba.
– To bardzo sympatyczni ludzie – zapewnił ją.
– Zdziwiłbym się, gdyby się nie zgodzili.

background image

– Dzięki – powiedziała z wdzięcznością.
376
Rzeczywiście cieszyła się z tego, że go poznała,
i nie omieszkała mu o tym powiedzieć.
– Czy wobec tego wybierzesz się ze mną na
drinka po sesji?
– Z przyjemnością – odparła. – A więc jesteśmy
umówieni.
Anna pojawiła się w gabinecie Bena za kwadrans
siódma. Była bardzo zdenerwowana. Dłonie jej się
spociły i nie mogła wytrzymać wzroku osób zgromadzonych
w poczekalni. Czuła się jak oszustka. Bała
się, że jeśli ktokolwiek spojrzy jej w oczy, natychmiast
się domyśli, po co tu przyszła.
Dotyczyło to zwłaszcza Bena, który wyszedł z gabinetu
parę minut przed siódmą. Przywitał z uśmiechem
swoich pacjentów, a potem podszedł do niej.
Uścisnął serdecznie jej dłoń.
– Jak się miewasz?
Uniosła nieco oczy.
– Strasznie się denerwuję. – Przynajmniej powiedziała
prawdę.
– Wszystko będzie dobrze. Członkowie grupy są
sympatyczni i otwarci na nowych pacjentów. – Wskazał
pokój znajdujący się po prawej stronie gabinetu.
– Właśnie tutaj się spotykamy. Możesz zaczekać
w poczekalni albo w moim gabinecie. Gdzie ci będzie
wygodniej.
– W gabinecie. Jeśli nie masz nic przeciwko...
– Jasne, że nie. – Uśmiechnął się ciepło, a następnie
odwrócił się do osób zgromadzonych w poczekalni.
– Drzwi są otwarte. Wejdźcie, proszę, do środka.
Zaraz przyjdę.
377
Ben zaprowadził ją do gabinetu. Od razu zauważyła
rząd drewnianych szafek, stojących tuż za biurkiem.
– To zajmie kwadrans, może trochę więcej – powiedział.
– O nic się nie martw. Na pewno nam się
powiedzie.
Obiecała, że spokojnie tu poczeka, a potem patrzyła,
jak znika za drzwiami. Gdy tylko usłyszała
trzask zamka, wstała, żeby zająć się papierami.
– Anno?
Obróciła się, czując, jak płoną jej policzki.
– Ben? Szybko wam poszło.
Zmarszczył brwi.

background image

– Co się stało?
– Po prostu mnie wystraszyłeś. – Położyła dłoń na
piersi. – Ostatnio bardzo się boję wszelkich hałasów.
Spojrzał na nią, na biurko, a potem znowu na nią.
Na jego czole pojawiło się parę zmarszczek. No tak,
trudno powiedzieć, żeby działała jak CIA. Anna zaśmiała
się nerwowo.
– Czy członkowie grupy podjęli już decyzję?
Zmarszczki na jego czole się pogłębiły.
– Nie, po prostu chciałem ci powiedzieć, jak się
cieszę, że przyszłaś. To mądra decyzja.
Tylko czy on naprawdę wie, o co jej chodzi?
– Dziękuję, Ben. Cieszę się, że tak uważasz.
Tym razem czekała aż dwie minuty, zanim zdecydowała
się podejść do szafek. Czuła się paskudnie, ale
wiedziała, że musi to zrobić. Dla Jaye.
Kucnęła przy nich i pociągnęła za uchwyt prawej
szafki. Ani drgnęła.
Była zamknięta!
Pozostałe trzy także. Co ma robić?
378
No tak, biurko. Podeszła do niego i z bijącym
sercem otworzyła środkową szufladę. Przez chwilę
grzebała w niej, ale ponieważ nic nie znalazła, sprawdziła
jeszcze dwie boczne.
Znalazła notatnik, notes z adresami, długopisy,
spinacze i parę recept. Żadnych kluczy.
Zniechęcona, zamknęła ostatnią szufladę i ponuro
spojrzała na szafki. Czas mijał. No cóż, nie nadawała
się na Jamesa Bonda.
Zerknęła na blat biurka. Tuż przed nią leżał pęk
kluczy. Złapała je i pospieszyła do szafek. Trzęsącymi
się rękami wypróbowywała kolejne klucze. Dopiero
czwarty pasował. Nareszcie miała przed sobą otwartą
szafkę.
Wstrzymując oddech, zaczęła przeglądać nazwiska
na A, a potem na B i C. Żadne z nich nic jej nie mówiło.
Przechodziła powoli dalej. Te na Q,R i S też były obce.

Żadnego Kurta, Adama czy Petera. Nic, pustka.
Obejrzała się za siebie i przeszła do ostatnich liter
alfabetu. Była właśnie przy T i U, kiedy usłyszała za
sobą kroki, a potem odgłos otwieranych drzwi. Za
szybko! Zostało jej tak niewiele nazwisk.
Drzwi się otworzyły.
– Mam dobrą wiadomość. Członkowie grupy...

background image

Zamknęła szufladę i skoczyła na równe nogi.
– Co robisz?! – spytał ze zgrozą.
Uśmiechnęła się, chociaż wcale nie było jej do
śmiechu.
– To znaczy?
Zacisnął ze złością szczęki. Na jego policzkach
pojawiły się ceglaste rumieńce.
– Przeglądałaś rejestr moich pacjentów!
379
– Nie wygłupiaj się, chciałam po prostu... po prostu...
– Jej głos powoli zanikał.
Anna spojrzała na Bena, a potem na klucze, które
zostawiła na podłodze przy szafkach. Najchętniej by
w tej chwili zemdlała. Ten czarujący, roztargniony
Ben wydawał jej się teraz groźny i potężny.
– Przepraszam, chciałam wyjaśnić...
Ben podszedł do szafek i podniósł klucze.
– Nie musisz się trudzić. Wiem, o co ci chodzi.
– Zauważyła, że aż drży od tłumionej wściekłości.
– Mała policyjna robota, co?! Chciałaś sprawdzić
nazwiska moich pacjentów!
Zacisnęła dłonie.
– Przepraszam. Bardzo mi na nich zależało.
– Więc wykorzystałaś mnie i naszą przyjaźń!
– Postaraj się mnie zrozumieć. Miałam...
– Po co w ogóle mam cię słuchać?! Jesteś oszustką!
Bez przerwy kłamałaś.
Oszustką! Sama o sobie też tak pomyślała.
– Myślałam, z˙e jeśli zobaczę nazwiska twoich
pacjentów, to kogoś sobie przypomnę. Że będzie tu
Kurt albo...
– Czy nie przyszło ci do głowy, że natychmiast
poinformowałbym policję, gdybym miał pacjenta
o tym imieniu?
Uniosła dłoń w błagalnym geście.
– Naprawdę mi przykro, Ben. Zrobiłam źle, ale
miałam swoje powody. Jaye jest w niebezpieczeństwie.
Kobiety umierają. Chciałam pomóc.
– Wyjdź stąd. – Obrócił się na pięcie i podszedł do
drzwi.
Pobiegła za nim.
380
– Zaczekaj. Spróbuj mnie zrozumieć. Uważałam,
że muszę coś zrobić. Tak długo byłam tylko ofiarą...
Odwrócił się do niej. Jeden mięsień miarowo drgał
w jego policzku.

background image

– Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Myślałem,
że ci na mnie zależy...
– Przecież jesteśmy. Bardzo mi na tobie zależy.
Przeciągnął dłonią po twarzy. Kiedy ją opuścił,
wyglądał inaczej. Opuściła go cała złość. Był tylko
nieszczęśliwy i zmęczony.
– Nie przyszło ci do głowy, żeby mnie poprosić?
Tak właśnie postępują przyjaciele.
Miał rację. Zacisnęła usta, czując się jak ostatnia
idiotka. Nie pozostawało jej nic innego, tylko powiedzieć
prawdę.
– Byłam pewna, że odmówisz.
– I się myliłaś. – Westchnął, spojrzał na drzwi,
a potem znowu na nią. – Idź już. Moja grupa czeka.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY

Czwartek, 1lutego
godz. 19.20

Quentin nie mógł przestać myśleć o Benie Walkerze.
Coś w tym człowieku go niepokoiło.
Tylko co?
Szukając odpowiedzi, starał się przypomnieć swoje
reakcje w czasie spotkań z psychologiem. Powtórzył
też w myśli obie rozmowy, jakie z nim odbył, szukając
czegoś dziwnego. Czegoś, co wskazywałoby, że Ben
nie jest wcale takim spokojnym i zrównoważonym
człowiekiem.
Nic nie znalazł. Wciąż jednak czuł, że coś tu się nie
zgadza. Zapewne chodziło o jakiś szczegół. O coś, co
Walker powiedział lub zrobił.
Quentin nie wątpił, że psycholog stanowi jakąś
zagadkę. Nie wiedział jeszcze jaką, ale miał zamiar ją
rozwiązać. I to jak najszybciej.
Światła zmieniły się na czerwone. Quentin zatrzymał
wóz, otworzył komórkę i wystukał numer
Anny. Po pięciu sygnałach włączyła się automatyczna
382
sekretarka. Znowu. W ciągu ostatniej godziny dzwonił
do niej już dwa razy.
Zmarszczył brwi i wybrał numer kolegi.
– Cześć, Morgan. Pilnujesz Anny North?
– Tak, jasne. Siedzę właśnie przed domem tego
psychologa.
– Doktora Walkera? Na Constance Street?

background image

– Właśnie. Panna North weszła tam pół godziny
temu. Powiedziała, że to może zająć trochę czasu,
a potem chce jeszcze pokręcić się trochę po mieście.
Cały czas jej pilnuję.
Quentin powiedział, że to świetnie, i się rozłączył.
Był na siebie zły, a mimo to nie mógł powstrzymać
zazdrości.
Światła się zmieniły i Quentin ruszył przez skrzyżowanie.
Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl.
Tamta noc w domu opieki! Walker mówił, że wyszedł
później niż zwykle, ponieważ jego matka się przestraszyła.
Twierdziła, że ktoś był w pokoju i jej groził.
Quentin zerknął do tyłu, a następnie zawrócił,
lekceważąc ciągłą linię. Ben wspominał, że jego matka
przebywa w Crestwood Nursing Home przy Metairie
Road. Mógł tam dojechać w ciągu paru minut.
Powinien złożyć jej kurtuazyjną wizytę.
Dom opieki był pogrążony w ciszy. Kolacja już się
skończyła, ale wciąż można było odwiedzać pacjentów.
Jednak w głównym holu panował hałas. To kilku
pensjonariuszy oglądało teleturniej z dźwiękiem włączonym
niemal na cały regulator. Paru z nich siedziało
na wózkach. Jakaś siwowłosa kobieta w czerwonym
383
szlafroku spojrzała w jego stronę i mrugnęła porozumiewawczo.
Quentin zrobił to samo.
Przeszedł do pokoju pielęgniarek i pokazał dyżurującej
kobiecie swoją odznakę.
– Quentin Malone – przedstawił się. – Jestem
oficerem śledczym. Chciałbym porozmawiać z jedną
z pacjentek, Louise Walker.
Pielęgniarka zrobiła zdziwioną minę.
– Z panią Walker?
– Matką doktora Beniamina Walkera.
– Czy mogę wiedzieć, o co panu chodzi?
Mógł odmówić wyjaśnień albo stwierdzić, że to
sprawa policji, nie chciał jednak wzbudzać niczyich
podejrzeń.
– Jej syn wspominał mi, że jej grożono. Chciałbym
to sprawdzić.
– Ach, o to chodzi. – Pielęgniarka potrząsnęła
głową. – Pani Walker myli różne rzeczy. Czasami
ogląda filmy, a potem uważa, że to wszystko naprawdę
się zdarzyło. Ale proszę z nią porozmawiać. Dzięki
temu poczuje się bezpieczniej.
– Więc nie sądzi pani, żeby rzeczywiście jej grożono?

background image

– Nie. – Podsunęła mu rejestr gości. – Proszę, żeby
pan się tu wpisał. Wszyscy goście muszą to zrobić.
– Czy ktoś się kiedyś wśliznął bez tego?
– Pewnie tak, ale staramy się uważać.
– Jasne. – Quentin wpisał się do zeszytu i jednocześnie
przejrzał nazwiska wszystkich gości. Szukał
znajomych, ale jedynym był tylko Ben.
– Jak widzę, doktor Walker często odwiedza matkę
– zauważył.
384
– Jest bardzo oddanym synem – powiedziała pielęgniarka,
podchodząc do niego. – Dobrze by było, żeby
inne dzieci poszły w jego ślady. Zaprowadzę pana do
jej pokoju. Na szczęście jeszcze nie śpi. Jest nocnym
markiem.
– Jak rozumiem, cierpi na chorobę Alzheimera?
– Tak. Proszę tędy.
– Na ile jest świadoma? – spytał, kiedy przechodzili
przez długi korytarz. Drzwi do większości
pokoi były pootwierane.
Pensjonariusze oglądali telewizję, czytali książki,
jakaś kobieta na wózku słuchała muzyki z walkmena,
poruszając nogą do taktu.
Pielęgniarka zatrzymała się przed drzwiami z numerem
dwadzieścia sześć. Zastukała, a następnie weszła
do środka. Louise Walker, siwiuteńka staruszka,
oglądała właśnie scenę w sądzie.
– Pani Walker, ktoś chciałby z panią porozmawiać
– rzekła cicho pielęgniarka.
Kobieta oderwała się od telewizora i spojrzała na
Quentina.
– Nie znam go – powiedziała, marszcząc brwi. – Po
co tu przyszedł?
– To znajomy pani syna. Policjant. Może z nim
pani porozmawiać, a ja będę w dyżurce.
– Zna pan Bena?
– Tak. Nazywam się Quentin Malone i pracuję
w policji.
Wyjął odznakę, a Louise Walker pokazała gestem,
żeby podszedł bliżej. Gdy to zrobił, poczuł woń
papierosów. Staruszka musiała kiedyś dużo palić i ten
zapach przylgnął na zawsze do jej ciała. W domu
385
opieki obowiązywał zakaz palenia. Quentin widział
znak przy drzwiach. Trochę zdziwił go nałóg pani
Walker, ponieważ Ben wyglądał na człowieka, który

background image

nienawidzi palaczy.
– Wiem, że on to w końcu zrobi – powiedziała,
gdy znalazł się bliżej. – Ma zbrodnię wypisaną na
twarzy.
– Słucham?
– Ten okropny Jack Crowley. Pewnie o niego panu
chodzi – domyśliła się.
Quentin spojrzał w stronę telewizora. Jakaś kobieta
właśnie prosiła Jacka, żeby ,,tego nie robił’’.
– Nie, nie o niego – rzekł spokojnie. – O mężczyznę,
który tu był i pani groził.
Nagle w jej oczach pojawił się strach.
– To Ben panu o nim mówił?
– Tak. Wspominał, z˙e była pani bardzo zaniepokojona,
czemu się nie dziwię.
– Nikt nie chce mi wierzyć. Nawet Ben. – Zniżyła
głos: – Myślą, że zwariowałam.
– Może mi pani o nim opowiedzieć?
– Nie jestem wariatką – ciągnęła, nie zwracając
uwagi na jego słowa. Potem się uśmiechnęła. – Podoba
mi się tutaj. Wszyscy są dla mnie tacy dobrzy.
– Ile razy widziała pani tego człowieka?
Pani Walker znowu spojrzała na niego.
– Sama nie wiem. Wiele razy. – Broda jej zadrżała.
– Boję się go. Jest gorszy niż Jack Crowley.
– Gorszy? – Quentin przysunął sobie krzesło do
łóżka i usiadł obok. Chciał dociągnąć to do końca,
chociaż wydawało mu się oczywiste, że pani Walker
straciła kontakt z rzeczywistością. Jednak była sympatyczną
386
staruszką i miał nadzieję, że przynajmniej
trochę jej pomoże. – To chyba niemożliwe.
– Jest zły. – Nacisnęła guzik pilota i wyłączyła
telewizor. Cisza, która ich otoczyła, wydawała się
złowroga. – On... on mnie przeraża.
– Chciałbym pani pomóc – mruknął Quentin.
– Proszę mi o nim powiedzieć wszystko, co pani wie.
– On chce zrobić coś złego Benowi. – Spojrzała
nieprzytomnie w oczy Quentina. – Wiem, że go
nienawidzi.
Malone zmarszczył brwi.
– Więc groził Benowi, a nie pani?
– Chce go zabić!
– Ale dlaczego?
– Bo Ben był zawsze od niego lepszy. Ben to dobry
chłopiec, a Adam...

background image

Na dźwięk tego imienia Quentin poczuł, jak ciarki
przeszły mu po plecach.
– Powiedziała pani...?

Adam. Ten diabeł wcielony.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

Czwartek, 1lutego
godz. 20.50

Quentin nie zdołał wydobyć więcej nic sensownego
z Louise Walker. Im bardziej ją przyciskał, tym bardziej
się plątała w swoich wyjaśnieniach. Pielęgniarka zaproponowała,
żeby przyjechał rano, bo pacjentka będzie
miała wtedy jaśniejszy i świeższy umysł.
Przystał na to, ale przed wyjściem raz jeszcze
sprawdził rejestr gości. Przejrzał go w całości, ale
żaden Adam na niej nie widniał.
Czy to możliwe, żeby był to przypadek? Że pani
Walker wybrała imię urojonego wroga na chybił
trafił? Pielęgniarka przyznała, że niektórym gościom
udawało się uniknąć wpisów. Nie było to zresztą takie
trudne.
Tak, to mógł być przypadek. Tyle z˙e Quentin nie
wierzył w przypadki.
Gdy tylko wsiadł do samochodu, natychmiast zadzwonił
do domu ciotki.
– Patti ? Tutaj Quentin.
388
– Och, cieszę się, że dzwonisz. Nareszcie możemy
pogadać normalnie, poza służbą...
– Niestety, a może na szczęście, mam sprawę
służbową. Znalazłem coś ważnego w sprawie tych
zabójstw.
– Tak, słucham – rzekła, błyskawicznie zmieniając
ton.
Quentin przypomniał jej listy, które Anna dostawała
od Minnie, a potem przeszedł od razu do rzeczy.
Wyjaśnił, kim jest Ben Walker, i opowiedział o rozmowie
z jego matką.
– Odwiedziłem ją, bo miałem przeczucie,że może
nam coś powiedzieć. – Nie zdradził się ze swoimi
podejrzeniami względem Bena. – Nie sądziłem, że
powie mi o tym Adamie.
Ciotka milczała przez chwilę, starając się dopasować
do siebie kolejne fragmenty układanki.

background image

– Myślisz, że to ten sam Adam, który był właścicielem
skrytki pocztowej?
– Dokładnie.
– Jak sądzisz, czy ta staruszka będzie mogła podać
jego opis? – Malone wyczuł podniecenie w głosie
ciotki.
Nie dziwił się jej, bo sam był jeszcze bardziej
podekscytowany.
– Mam nadzieję. Co prawda jest stara i ma Alzheimera,
ale chyba świetnie pamięta tego Adama.
Chciałbym mieć rysownika jak najwcześniej jutro
rano.
– Załatwione. I znajdź kogoś do ochrony Louise
Walker. Nie chcę, żeby ten facet ją odwiedził, gdy nie
będzie tam nikogo od nas.
389
Quentin pożegnał się, życząc jej i wujowi dobrej
nocy, a potem zadzwonił na posterunek.
– Cześć, Brad – przywitał się z oficerem dyżurnym.
– Tutaj Malone. Rozmawiałem właśnie z kapitan
O’Shay. Potrzebuję ochrony dla Louise Walker z Crestwood
Nursing Home przy Metairie Road.
– Dobrze – mruknął kolega. – Coś się stało?
– Być może poda nam rysopis tego seryjnego
zabójcy.
Oficer aż gwizdnął.
– Zajmę się tym jak najszybciej.
– Świetnie. I zamów mi jeszcze na jutro rano
naszego rysownika.
– Przysłać go od razu pod ten sam adres?
– Tak będzie najlepiej. – Quentin spojrzał na zegarek,
myśląc o Annie. I o Benie. – Czy ktoś do mnie
dzwonił?
– Tak, szukała cię jakaś kobieta. – Brad zamilkł na
chwilę, a potem dodał wyraźnie zakłopotany: – Nie
powiedziała, jak się nazywa, ale myślę, że to była
Penny Landry.
– Penny? Do mnie?
– Tak, do ciebie. Jakieś pół godziny temu. – Oficer
znowu urwał, zapewne ważąc w myśli słowa. – Odniosłem
wrażenie, że ma jakieś kłopoty. Poważne
kłopoty.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY

Czwartek, 1lutego

background image

godz. 21.15

Quentin z bijącym sercem raz jeszcze spojrzał na
zegarek. Na szczęście droga z Metairie i Bonnabell
Boulevard na Lakeview zajmie mu mniej niż dziesięć
minut. Gdyby włączył światła i syrenę, byłby tam
nawet prędzej.
Szybko uruchomił silnik i zapalił światła, które
zaczęły migać czerwono i niebiesko na bezlistnych
gałęziach. Podczas jazdy próbował się połączyć z Penny,
ale jej numer wciąż był zajęty.
Stało się coś złego. I miało to związek z Terrym.
Inaczej Penny nigdy by do niego nie zadzwoniła.
Zatrzymał się z piskiem opon przed domem Landrych
i wyskoczył na chodnik. Mimo że było zaledwie
dwadzieścia parę minut po dziewiątej, w domu nie
paliły się żadne światła.
Zadzwonił do drzwi, jednak nikt nie podszedł,żeby
mu otworzyć.
391
Penny jest w domu, pomyślał. Ukrywa się przed
Terrym.
Nie wiedział dlaczego, ale był tego niemal pewny.
Zostawił więc dzwonek i zastukał do drzwi.
– Penny! To ja, Malone! – Załomotał mocniej.
– Chcę ci pomóc! Otwórz!
Usłyszał okrzyk ulgi, a potem trzask zamka. Drzwi
się otworzyły i zapłakana Penny padła mu wprost
w ramiona.
Trzymał ją mocno. Po chwili przestała płakać, ale
wciąż drżała ze strachu. Quentin zaczął ją głaskać po
głowie. W końcu spytał cicho:
– To przez Terry’ego, prawda?
Pokiwała głową i przytuliła się do niego jeszcze
mocniej.
– Co z dziećmi?
– Wysłałam je do... sąsiadów. Nie chciałam, żeby...
go widziały, gdyby wrócił.
Boże drogi!
– Powiedz mi, co się stało. Inaczej nie będę mógł ci
pomóc.
Dreszcz przeszył jej ciało, ale Quentin widział, że
Penny próbuje się pozbierać.
– Przy... przyszedł tutaj zupełnie pijany. Wystraszył
dzieci, więc po... poprosiłam, żeby sobie poszedł.
I wtedy wpadł we wściekłość... – Wargi zaczęły jej

background image

drżeć, więc je ścisnęła i przez moment milczała.
– Zaczął na mnie krzyczeć. O... oskarżać...
Znowu przerwała. Quentin czekał chwilę, a potem
powiedział:
– Wiem, jakie to dla ciebie trudne, ale wyrzuć
z siebie wszystko.
392
– Uciekłam do sypialni, a o... on mnie gonił. Za...
zamknął drzwi. To nawet lepiej, bo dzieci tego nie
widziały. Za... zaczął mnie bić i wyzywać, a po...
potem zaciągnął na łóżko. – Nowe łzy polały jej się po
policzkach. Próbowała jeszcze coś powiedzieć, ale nie
mogła wydusić z siebie ani słowa.
Quentin zamarł ze zgrozy. Wiedział, czego może
się spodziewać, ale wbrew wszystkiemu liczył, że do
tego nie doszło.
– Co się stało? Czy... czy cię zgwałcił?
– Próbował. Po... podciągnął mi sukienkę i po...
podarł majtki. Ale dzieci usłyszały moje krzyki i zaczęły
dobijać się do drzwi. Prosiły go, żeby prze...
przestał.
Penny znowu umilkła. Quentin przytulił ją mocniej,
czując, jak słabnie. Miał już dosyć Terry’ego i jego
wybryków. Jeśli był to tylko wybryk.
– Czy coś ci zrobił? – spytał niepewnie.
Potrząsnęła głową.
– Na szczęście nic, jeśli nie li... liczyć paru siniaków.
W ko... końcu dotarły do niego krzyki dzieci.
Zaczął płakać i wy... wybiegł na dwór.
Quentin zmarszczył brwi, wciąż trzymając Penny
przy piersi. Czuł, jak się uspokaja. Kiedy wreszcie się
od niego oderwała, zobaczyła rozmazane ślady od
makijażu na jego białej koszuli, którą nosił pod kurtką.
– Och, przepraszam. Pobrudziłam ci całą...
– Daj spokój. Nie ma o czym mówić.
Skuliła się w drzwiach.
– O Boże! Sama nie wiem, co robić... Kochałam
go. Na... naprawdę go kochałam. Ale Terry nie jest
już tym samym człowiekiem. To bardzo bo... boli.
393
– Wzięła głęboki oddech. – Boję się go, Quen.
Naprawdę się go boję. W takim stanie może zrobić
sobie lub komuś coś złego.
Zaniepokojony, spojrzał jej prosto w oczy.
– Jak sądzisz, co powinienem zrobić? Jak mam ci
pomóc?

background image

– Znajdź go i porozmawiaj z nim. Może przynajmniej
ciebie posłucha. – Znowu zaczęła płakać, ale
tym razem smutno i cicho. – Wiem, że on też potrzebuje
pomocy.
Quentin nie musiał długo szukać. Znalazł Terry’ego
przy barze u Shannona. Przed sobą miał nietkniętego
drinka. Quentin usiadł obok, pokazując barmanowi,
że niczego mu nie trzeba.
Terry spojrzał na niego, ale nic nie mówił. Przynajmniej
na początku. Wyglądał na kompletnie zgnębionego.
– Penny do ciebie dzwoniła – bąknął w końcu.
Mimo że nie było to pytanie, Quentin odpowiedział.
– Widziałem ją. Jest zrozpaczona.
Terry zwiesił głowę.
Przynajmniej nie próbował się usprawiedliwiać.
Być może wreszcie zrozumiał, że posunął się stanowczo
za daleko.
– Co się z tobą dzieje, Terry? – spytał. – Co cię
gryzie?
– Sam nie wiem – odparł, patrząc na niego przekrwionymi
oczami. – Moje życie stało się koszmarem.
Nie mogę spać. Nic nie jem. Ciągle się złoszczę. Na
Penny. Pracę. Na siebie... – Spojrzał w bok, a potem
znowu na Malone’a. – Czasami ta złość narasta i czuję,
394
jak mnie pożera od środka. Tak mnie wyjada, że
zostaje tylko zupełnie pusta powłoka. Jakby mnie
w ogóle nie było. – Zasłonił twarz dłońmi. – Jest
silniejsza ode mnie.
Quentina dosłownie zamurowało. W końcu odzyskał
głos, ale brzmiał on dziwnie obco.
– Musisz uporać się z przeszłością, stary. Nie
wiem, co zrobiła ci twoja matka, ale musiało to być coś
strasznego. To ciągle w tobie siedzi, bo nie zwalczyłeś
upiorów z dzieciństwa. Sam nie dasz rady, bo to zbyt
silne. Poszukaj pomocy, stary. Poszukaj pomocy, zanim
będzie za późno.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY

Piątek, 2 lutego
Południe

Lekarz zręcznie i delikatnie badał poszczególne
części ciała, które ucierpiały w wypadku.
– Boli? – spytał, uciskając złamane żebra.

background image

Ben syknął.
– Trochę. Ale wyraźnie mniej.
– To dobrze.
Spojrzał mu w oczy.
– Czy miał pan ostatnio jakieś problemy? Zawroty
głowy? Mdłości?
– Nie, nic takiego. Tyle, że czuję się obolały. Nie
najlepiej też śpię.
– To zrozumiałe. Ten wypadek był naprawdę groźny.
Mogło być gorzej.
– Tak, dobrze,że ktoś zadzwonił pod 911. Widziałem
to miejsce. Mogłem tam tkwić w nieskończoność.
Lekarz skinął głową.
– I zupełnie się wykrwawić – przyznał. – To się
nazywa szczęście. Było już przecież późno.
396
Ben wstał i zaczął wkładać koszulę.
– No, nie tak bardzo. Zdaje się, że trochę po
jedenastej.
Lekarz spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Chyba pan żartuje!
Ben zastygł przy kolejnym guziku, czując chłód,
który rozchodził się od kręgosłupa.
– Nie, właśnie o tej godzinie wyszedłem od mojej
mamy. Wypadek musiał wydarzyć się sporo przed
północą.
– Przywieziono pana tutaj koło trzeciej.
Ben wytrzeszczył oczy.
– To chyba jakaś pomyłka.
– Żadna pomyłka. – Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Może pan sprawdzić w karcie. Zacząłem operację
o trzeciej trzynaście.
Co wydarzyło się po tym, jak opuścił dom opieki?
Co wówczas robił?
– Nic panu nie jest? – spytał zaniepokojony lekarz.
Gwałtownie zamrugał, próbując wrócić do rzeczywistości.
– Co? Nie, nic. – Uśmiechnął się do chirurga. – To
ja musiałem się pomylić. Pamiętam, że zasnąłem przy
łóżku matki. Tylko nie mam pojęcia, co wydarzyło się
później.
– Zważywszy okoliczności, nie ma w tym nic
dziwnego. – Lekarz posłał mu uśmiech. – Proszę
dzwonić, gdyby miał pan jakieś problemy. Powinienem
zobaczyć te złamania za jakieś dwa tygodnie,
chociaż może to zrobić lekarz pierwszego kontaktu.
Ben podziękował mu i wyszedł ze szpitala. Wsiadł do

background image

samochodu, ale przez chwilę tylko siedział, przyciskając
397
dłonie do oczu. Przypominał sobie wszystkie wydarzenia
tamtego wieczoru. Zjadł kolację razem z matką,
a następnie wywiózł ją na zewnątrz, żeby mogła sobie
zapalić. Wrócili po trzech papierosach. Trochę oglądali
telewizję, a potem mama stwierdziła, że chce do łóżka.
Pomógł jej się położyć, a następnie wziął książkę
Danielle Steel i zaczął czytać.
W pewnym momencie zasnął. Kiedy się obudził,
matka była przerażona. Twierdziła, że ktoś wszedł do
pokoju i jej groził.
Ben opuścił dłonie i patrzył tępo przez przednią
szybę. Kolejne obrazy powracały do niego jeden po
drugim. Poszedł do dyżurki pielęgniarek, żeby sprawdzić
rejestr gości, a potem zaczął uspokajać matkę.
Martwiły go coraz większe postępy choroby. Zaczęła
go boleć głowa. Pożegnał się i poszedł do samochodu.
To właśnie tam znalazł notatkę. Pamiętał, z˙e spojrzał
wówczas na zegarek.
No, tak. Może się pomylił.
Być może wziął wskazówkę minutową za godzinową,
lub po prostu zasnął jeszcze raz w samochodzie.
Jednak dlaczego pamiętał, że wyjeżdżał z parkingu,
próbując dodzwonić się do Anny? Co się zdarzyło
potem, zanim jakiś kierowca zobaczył, jak zjechał
z drogi w stronę rzeki?
Nagle zaczął drżeć ze strachu. Te jego utraty
świadomości. Te bóle głowy. Noce, które przesypiał
jak nieżywy, a potem czuł się tak, jakby rąbał drewno...
Co się z nim działo? Czyżby lekarze jednak coś
przeoczyli? Czyżby był poważnie chory?!
Z bijącym sercem oparł się czołem o kierownicę.
Niepotrzebnie uruchomił swoją wyobraźnię. Lekarz,
398
z którym rozmawiał o tym problemie, na pewno miał
rację. Były to zaniki świadomości spowodowane intensywnym
bólem, który wynikał ze stresu i napięcia.
Ostatnio nie brakowało mu ani jednego, ani drugiego.
Najbardziej stresowało go to, że szalony zabójca zaczął
igrać nie tylko z Anną, ale również z nim i jego pracą.
Anna! Powrócił myślami do czwartku, kiedy odkrył,
że myszkowała w jego papierach. Był na nią
naprawdę wściekły. Poczuł się urażony. Anna okazała
się oszustką niegodną jego przyjaźni. Podstępną żmiją.
Jednak z czasem coraz bardziej łagodniał. Żałował

background image

wypowiedzianych w gniewie słów. Zrobiła to przecież
ze strachu. Ktoś jej bez przerwy zagrażał, więc postanowiła
działać. Sam ją utwierdzał w przekonaniu,
że to musi być ktoś z jego pacjentów. Zresztą, wciąż
w to wierzył.
Czy nie powinien zatem przekazać listy pacjentów
policji?
Jęknął na znak protestu. Przecież nie może tego
zrobić! Nie może ot, tak, ujawnić nazwisk cierpiących
osób. Ludzi, którzy powierzyli mu swoje najskrytsze
problemy.
Jednak wciąż umierają kobiety. Anna może być
następna. Nie wolno mu patrzeć na to z założonymi
rękami. Co prawda sprawdził już większość swoich
pacjentów, ale wyniki testu nic mu nie dały. Mógł
popełnić jakiś błąd lub morderca jest sprytniejszy, niż
można by przypuszczać. Być może udałoby mu się
uzyskać obietnicę od Malone’a, że nie będzie niepokoił
nikogo z listy bez wyraźnej potrzeby.
I może, kiedy będzie już po wszystkim, uda mu się
znowu nawiązać kontakt z Anną.
399
Poczuł gwałtowny przypływ energii. Nareszcie
miał jakiś cel. Jeśli jego plan się powiedzie, zaskarbi
sobie wdzięczność Anny i sprawi, że Malone nie
będzie już miał pretekstu, żeby się z nią spotykać.
Ben uruchomił samochód i wyjechał z parkingu.
Musi działać szybko, zanim opanują go następne
wątpliwości. Zatrzyma się tylko w gabinecie, żeby
zabrać papiery, i pojedzie prosto na posterunek.
Uśmiechnął się, wyobrażając sobie zdziwienie Quentina
Malone’a,
gdy wręczy mu w końcu listę, o którą tak
zabiegał.
Trzydzieści pięć minut później doktor Walker dotarł
na posterunek Siódemki i podszedł do biurka
oficera dyżurnego. Przedstawił się i spytał, czy może
rozmawiać ze śledczym Malone’em.
– Gdzieś wyszedł – poinformował policjant. – Ale
jest jego partner.
Ben wahał się przez chwilę, ale był na tyle zdecydowany,
że w końcu skinął głową. Cóż, nie zobaczy miny
Malone’a, ale przynajmniej zrobi coś pożytecznego.
– Dobrze, może być.
– Nazywa się Terry Landry. – Oficer pokazał mu,
gdzie ma iść. – Na pewno pan trafi. Landry jest wysoki,

background image

ma ciemne włosy i kolorową hawajską koszulę.
Ben podziękował mu i udał się we wskazanym
kierunku. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, kiedy
wszedł do zatłoczonego ogólnego pomieszczenia. Od
razu zauważył Landry’ego. Tylko on miał taką błękitno-
żółtoróżową koszulę. Partner Malone’a stał odwrócony
do niego plecami i dyskutował o czymś
zaciekle.
400
Psycholog ruszył w jego stronę i w tej chwili
śledczy odwrócił się.
Ben stanął i wybałuszył oczy. Żaden Terry Landry.
Przed sobą miał Ricka Richardsona. Urzędnika średniego
szczebla w Departamencie Turystyki.
Rick jest moim pacjentem, pomyślał. Nie, już nie,
przecież przerwał terapię jakieś parę tygodni temu,
przypomniał sobie.
Ben zaczął liczyć i poczuł, że robi mu się sucho
w ustach. Po raz ostatni widział Ricka mniej więcej
w tym czasie, kiedy zginęły mu klucze i kiedy dostał
książkę Anny.
Mniej więcej wtedy zamordowano pierwszą rudowłosą
kobietę.
Z bijącym sercem zaczął sobie przypominać kolejne
fakty, które dotyczyły Richardsona. Po pierwsze
był wściekły na żonę za to, że go zostawiła i nie chciała
zrozumieć. Po drugie był niezadowolony z pracy,
a nędzne zarobki raniły jego dumę. Za tym wszystkim
stała skrywana nienawiść do matki, która nim przez
całe życie pomiatała.
Wszystko pasowało.
Ben odwrócił się i z duszą na ramieniu wyszedł
z pokoju. Nie sądził, by Rick, czy raczej Terry, go
zauważył. Modlił się, żeby tak się nie stało. Bo jeśli
jego podejrzenia się potwierdzą, to właśnie on może
być seryjnym mordercą i na pewno nie ucieszy się
z tego, że Ben go rozpoznał.
Podbiegł do samochodu, chociaż nogi miał jak
z waty. O dziwo nic go jednak nie bolało. Dopiero
kiedy znalazł się w bezpiecznym miejscu, spojrzał
w stronę wejścia do budynku.
401
Terry Landry stał na szczycie schodów i rozglądał
się uważnie dookoła, jakby kogoś szukał.
– Sukinsyn! – Ben przekręcił kluczyki i silnik
natychmiast zaczął pracować.

background image

Wystartował z piskiem opon. Chciał jak najszybciej
uciec. Uwolnić się od prześladowcy.
Gdy przejechał parę przecznic i nie zauważył nikogo,
kto by za nim jechał, odetchnął z ulgą. Zerknął
jeszcze do wstecznego lusterka, a potem otworzył
telefon i wybrał numer posterunku. Odebrał ten sam
oficer dyżurny, z którym rozmawiał kilka minut temu.
– Tu Beniamin Walker – powiedział. – Chciałbym
skontaktować się jak najszybciej ze śledczym Malone’em.
Proszę mu powiedzieć, że chodzi o atak na
Annę North. I że mam to, o co mu chodziło.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY

Piątek, 2 lutego
godz. 14.00

Quentin zatrzymał się przed posterunkiem SWNP.
Wyłączył silnik, ale nie wysiadł. Patrzył tylko przed
siebie, starając się pogodzić z tym, co przed chwilą
usłyszał od Bena Walkera. Rozmowa była krótka, ale
nadzwyczaj treściwa.
Psycholog poinformował go, że Terry pod przybranym
nazwiskiem był jego pacjentem, ale zrezygnował
z terapii w tym samym czasie, gdy ktoś zaczął
nękać Annę i dokonał pierwszego zabójstwa.
Quentin zacisnął palce na kierownicy. Czuł, że
przygniata go ciężar tego, co usłyszał. Wszystko
świadczyło przeciwko jego partnerowi. Jego kłótnia
z Nancy Kent. Barwione szkła kontaktowe. Złość
i niechęć, do których sam się przyznawał. Atak na
Penny. Pieniądze, które skądś nagle wziął...
Lista była długa.
Quentin zaklął pod nosem. Wszystkie drobiazgi
łączyły się w spójną całość. Mógł teraz jedynie pójść
403
z tym do Terry’ego. Wymagały tego lata łączącej ich
przyjaźni. Miał nadzieję, że partner wszystko wyjaśni,
że w sposób nie budzący wątpliwości potrafi się przed
nim wytłumaczyć.
Nie może przecież być mordercą!
Quentin znowu zaklął, tym razem głośniej. Nie, nie
może tego zrobić, bo sprawy zaszły zbyt daleko. Musi
iść prosto do szefowej i poinformować ją, czego się
dowiedział.
Zginęły przecież niewinne kobiety!

background image

Jeśli Terry nie popełnił tych zbrodni, na pewno
potrafi się wytłumaczyć. Są przecież wyniki laboratoryjne,
poza tym musi mieć jakieś alibi...
Wysiadł z wozu i pewnym krokiem ruszył w stronę
posterunku. Szedł korytarzem, nie odpowiadając na
pozdrowienia kolegów. W końca dotarł do gabinetu
szefowej i zastukał. Wszedł, nie czekając na zaproszenie.
Patti O’Shay spojrzała na niego znad papierów.
– Musimy pogadać – rzucił.
Skinęła głową.
– Zamknij drzwi.
Zrobił, jak prosiła, a potem podszedł do jej biurka
i usiadł ciężko na krześle.
– Chodzi o zabójstwa kobiet.
Położyła dłonie na gładkim blacie.
– Mów.
Quentin międlił dłonie, nie bardzo wiedząc, jak
zacząć.
– Najlepiej wyrzucić z siebie to, co najgorsze
– dodała Patti po przedłużającej się ciszy. – Im
szybciej, tym lepiej.
Zrobił, jak radziła. A kiedy skończył, wcale nie
404
wyglądała na zaskoczoną. Spojrzał więc na nią, mrużąc
oczy.
– Co na niego masz, Patti? Ostatnio bardzo interesowała
się nim sekcja wewnętrzna. Może znaleźli
coś poważniejszego niż kłótnia po pijanemu? Mam
prawo wiedzieć!
– Porozmawiajmy najpierw o tym, z czym przyszedłeś.
Czy doktor Walker jest pewny, że Landry to
jego dawny pacjent Rick Richardson?
– Całkowicie.
– I wciąż wierzysz, że Anna North jest ogniwem
łączącym te wszystkie morderstwa? Z powodu rudych
włosów?
– Tak. I obciętego palca ostatniej ofiary.
Ciotka uniosła brwi.
– Ale po co zabijał te kobiety? Dlaczego nie zaczął
od Anny North?
Quentin poczuł, że robi mu się niedobrze. Patti
mówiła o tym bez zbędnych emocji, a on nie mógł
sobie wyobrazić tego, że kumpel zabił aż trzy kobiety.
Co gorsza, w jakiś sposób mu w tym pomagał, broniąc
go przy każdej okazji.
– Po prostu ćwiczył. Przygotowywał się do tego,

background image

co najważniejsze, a przy okazji wyżywał się na innych
kobietach. Zdarzały się już takie przypadki.
Kapitan skinęła głową, więc wyrzucił z siebie
wszystkie dręczące go podejrzenia:
– Możliwe, że tej nocy, kiedy napadł na Annę,
wcale nie chciał jej zabić. Włożył szkła, żeby ją
sterroryzować. Żeby puściły jej nerwy. – Quentin
z trudem złapał oddech. – Kiedy myślałem o tamtym
wieczorze u Shannona, przypomniałem sobie jedną
405
godzinę, w czasie której Terry zniknął mi z pola
widzenia. To mogła być właśnie ta godzina – rzekł
z naciskiem. – Miał wystarczająco dużo czasu, by
zgwałcić i zabić Nancy Kent...
– Rozumiem. Co jeszcze?
– Kiedy zabito Jackson, był z di Markiem i Tarantinem
z Piątki.
– Chciał sobie załatwić alibi – mruknęła.
– Ale kiepsko mu wyszło. – Quentin potarł uda.
– Di Marco mówił, że Terry spił się do nieprzytomności,
chociaż przez cały wieczór nie widział go
z drinkiem.
– To wszystko?
– Są jeszcze kolorowe szkła kontaktowe. Terry
miał takie na sylwestra w zeszłym roku. Nic jednak nie
mówił, kiedy byłem u optyka.
– Sporo ci się zebrało – zauważyła. – Dlaczego nie
powiedziałeś o tym wcześniej?
– Wydawało mi się, że są to rzeczy bez znaczenia.
Nie układały się w żadną całość. Być może,
gdybym wiedział o wynikach śledztwa sekcji wewnętrznej...
Kapitan O’Shay nie zamierzała się z nim spierać.
– Oficerowie prowadzący śledztwo nie chcieli,
żebym cię informowała.
– Uważali, że nie będę lojalny?
– To oczywiste, bo przez wiele lat przyjaźniłeś się
z Landrym.
Quentin zesztywniał.
– A ty co uważałaś?
Ciotka uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Wiesz co, zmieniałam ci pieluchy i patrzyłam,
406
jak zaczynasz chodzić. Jestem twoją matką chrzestną.
Zawsze wiedziałam, że zrobisz to, co uznasz za słuszne
i zgodne z prawem.
Quentin nieco się rozluźnił.

background image

– Dobrze, więc opowiedz mi o wynikach śledztwa
sekcji wewnętrznej – poprosił.
– Po pierwsze zabójstwo Kent. Grupa krwi się
zgadza, ale to jeszcze nic nie znaczy. Wciąż czekamy
na wyniki testów DNA.
– Rozumiem.
– Około trzydziestu ośmiu procent nowoorleańczyków
ma grupę krwi O Rh+, ale ze względu na
kłótnię Landry’ego z tą kobietą zaczęliśmy zbierać
kolejne dowody.
– I co się okazało? – spytał, chociaż już znał
odpowiedź.
– Sam zadzwoń do sekcji wewnętrznej. Poproś
o nakaz aresztowania Landry’ego i nakaz rewizji.
Będę go chciała przesłuchać.
Właśnie tego najbardziej się obawiał.
– Chciałbym sam to zrobić. Chciałbym poprowadzić
przesłuchanie.
– Quen, nie sądzę...
– To będzie teraz moja sprawa.
– Przypominam, że jesteś w nią osobiście zaangażowany
i to mocno. Nie chciałabym, żebyś nagle się
wycofał...
– Do diabła, nie zrobię tego! – Zacisnął pięści.
Nigdy jeszcze nie był tak bardzo zły i rozczarowany.
– Jasne, że jestem zaangażowany. Nadstawiałem za
niego karku i jeśli okaże się, że kłamał, chcę, żeby za to
zapłacił.
407
Przez chwilę zastanawiała się nad tym, a potem
skinęła głową.
– Dobrze, ale musisz to zrobić z Johnsonem.
Wszystko ma być zgodnie z przepisami.
– Dobra. – Wstał i podszedł do wyjścia. – Zaraz
zadzwonię do chłopaków z wewnętrznej.
– Ja to zrobię – powiedziała, sięgając po słuchawkę.
– I jeszcze jedno...
Spojrzał na nią od drzwi.
– Dobrze się spisałeś. Wiem, z˙e nie było ci łatwo.
Skrzywił się smutno i poczuł się nagle potwornie
przygnębiony.
– Przecież jestem policjantem. Nie mogłem zrobić
nic innego.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI

background image

Piątek, 2 lutego
godz. 16.00

Dwie godziny później Quentin usiadł na składanym
metalowym krześle naprzeciwko Terry’ego. Jego partner
zajmował takie samo krzesło, stojące tak, że
niemal stykali się kolanami. Malone specjalnie je tak
ustawił. Chodziło mu o to, żeby przesłuchiwany nie
czuł się zbyt swobodnie i patrzył tylko na niego.
Terry wyglądał na zmęczonego i przybitego. Nie
powinien więc mieć trudności z wydobyciem z niego
prawdy.
– O co w tym wszystkim chodzi, Quen? – Terry
spojrzał na Johnsona, który stał po lewej stronie
Malone’a, opierając się o ścianę, z rękami skrzyżowanymi
na potężnej piersi. – Czy to oficjalne przesłuchanie?
– Sprawa jest bardzo poważna.
– No jasne, poważna. Pewnie znowu jakieś bzdury
z sekcji wewnętrznej.
– Skąd to przypuszczenie?
409
– Inaczej byście mnie nie przesłuchiwali. – Z widoczną
pogardą spojrzał prosto w stronę kamery wideo.
– Czy mamy dziś publiczność?
– A jak sądzisz?
Terry zasalutował kamerze, a potem zwrócił się do
Quentina:
– Może powinienem zażądać prawnika?
– Masz do tego prawo.
Terry rozparł się na krześle, demonstracyjnie pokazując,
jak bardzo jest pewny siebie. Jedynie niewielki
tik w prawym oku wskazywał, że musi być zdenerwowany.
– Szkoda czasu, dawajcie te swoje pytania. Nie
mam nic do ukrycia.
– Terry, słyszałeś kiedyś o Beniaminie Walkerze?
– Malone postanowił nie bawić się w subtelności i od
razu przystąpił do rzeczy. – O doktorze Beniaminie
Walkerze?
– Jasne. – Terry ostentacyjnie wzruszył ramionami.
– To psycholog, przyjaciel tej pisarki Anny jakiejś
tam. Co to ma wspólnego ze mną?
Quentin zignorował jego pytanie.
– I wiesz, że naszym zdaniem jest on powiązany
z morderstwami w Dzielnicy Francuskiej?
– Nie wiem, co najwyżej się domyślam. Przecież
zostałem wyłączony z tej sprawy. – Znowu prowokująco

background image

spojrzał prosto w kamerę wideo. – Docierają do
mnie tylko strzępy informacji, jak to na posterunku
bywa.
– Więc chcesz nam powiedzieć, że słyszałeś o doktorze
Walkerze jedynie w związku z tą sprawą? Nie
miałeś z nim żadnych osobistych kontaktów?
410
Quentin wstrzymał oddech. No, dalej, Terry. Nie
bądź idiotą. Nie próbuj się z tego wyłgać.
– Właśnie to chcę powiedzieć.
Ta odpowiedź wstrząsnęła Malone’em. Czuł, że
Terry pogrążył się na dobre. Jedno małe kłamstwo
pociągało za sobą następne i w krótkim czasie lawina
pochłaniała kłamcę. Jednak nie dał nic po sobie
poznać, tylko dalej ciągnął przesłuchanie:
– Porozmawiajmy przez chwilę o szkłach kontaktowych
– zaczął z innej beczki. – Takich z barwionymi
soczewkami w dziwnych kolorach.
– Pomarańczowym albo czerwonym – dorzucił
Johnson. – Nosi się je na balach maskowych.
Terry wzruszył ramionami.
– No i co z tego? Rzeczywiście mam takie szkła.
Słyszałeś, co powiedziała tamta sprzedawczyni, robią
się coraz bardziej popularne.
– Nie w tym rzecz. – Quentin pochylił się jeszcze
bardziej w jego stronę. – Dlaczego o nich nie wspomniałeś,
kiedy byliśmy w ,,Eyeware Showcase’’?
Dlaczego nie połączyłeś tych dwóch rzeczy?
Terry pokazał zęby w uśmiechu.
– Czy muszę wszystko robić za ciebie? Wydawało
mi się, że sam powinieneś o tym pamiętać i dodać dwa
do dwóch. To była twoja sprawa, nie moja.
Malone wziął głęboki oddech.
– Gdybyś powiedział mi o tych soczewkach, nie
musiałbym jechać do New Orleans Center!
Terry zamarł na swoim miejscu.
– Ile razy mam wam jeszcze przypominać, że
wyłączyliście mnie z tej sprawy?
– Nie gadaj bzdur, stary.
411
– Tak właśnie było, stary!
Quentin poczuł, że ma już dość kłamstw dawnego
partnera, i spojrzał na niego ze złością.
– A czy słyszałeś może o Ricku Richardsonie?
Terry zbladł. Na jego górnej wardze pojawiły się
kropelki potu.

background image

– Może.
– Może? – powtórzył Johnson. – Co chcesz przez
to powiedzieć?
– To co powiedziałem. Richardson to popularne
nazwisko. Pewnie miałem do czynienia z przestępcą,
który tak się nazywał.
Terry kłamał. Przekonująco, ale nie na tyle, żeby
ich zwieść.
– A może mówi ci coś nazwisko Adam Furst?
Terry ściągnął brwi i przez chwilę mocno się
zastanawiał.
– Nie, nic – odparł w końcu.
– Gdzie byłeś w nocy z jedenastego na dwunastego
stycznia? Czyli z czwartku na piątek. Właśnie wtedy
zginęła Nancy Kent.
– Przecież wiesz. Z tobą w tawernie Shannona.
– A po północy dziewiętnastego stycznia? To był
piątek, kiedy zabito Evelyn Parker.
– W domu, z potężnym kacem. – Zrobił minę do
kamery. – Pewnie już o tym wiecie, chłopaki.
– A w nocy cztery dni temu? Pamiętasz, wtedy
zginęła Jessica Jackson i jednocześnie ktoś napadł na
Annę North.
– Piłem z di Markiem i Tarantinem z Piątki.
– W barze ,,Fast Freddie’’ przy Bourbon?
– Niewykluczone.
412
– Tak czy nie?
– Tak, właśnie tam. – Terry oparł się o tył krzesła.
– O co znowu chodzi?
– Jessica Jackson też tam była. Właśnie tej nocy.
– To teraz bardzo popularne miejsce. Ktoś, kto tak
jak ona lubił się bawić, na pewno często tam zaglądał.
– Jessica Jackson lubiła się bawić?
– Inaczej chyba by tam nie poszła, nie?
– Rozumiem. – Quentin zerknął na stojącego policjanta,
a potem znowu na Terry’ego, przechodząc do
ostatecznego natarcia.
– Lubisz rude, Terry?
– Jasne. Czemu nie?
Quentin uniósł brwi.
– Czy nie powiedziałeś kiedyś: ,,Te rude naprawdę
mnie kręcą’’? Chyba zacytowałem w miarę dokładnie,
co?
Terry poruszył się niespokojnie.
– Mogłem tak powiedzieć.

background image

– Powiedziałeś tak. Wtedy ,,U Shannona’’.
– Nie pamiętam.
– Chodziłeś kiedyś z rudą?
– Chodziłem z różnymi dziewczynami. Na pewno
zdarzały się i rude. Nie pamiętam.
– Tak czy nie?
– Tak, raczej tak.
Quentin postanowił strzelać. Niewiele ryzykował,
gdyby nie trafił, ale celny strzał mógł okazać się
decydujący w tej sprawie. Na jego podstawie można
było bowiem zbudować podstawy rysunku psychologicznego
Terry’ego Landry’ego, seryjnego mordercy
kobiet z Dzielnicy Francuskiej.
413
– A twoja matka, Terry? Czy nie farbowała się na
rudo?
Były partner zerwał się na równe nogi.
– Ty skurwysynu! Ty bydlaku! Myślałem, że jesteś
moim przyjacielem!
Jeszcze godzinę temu Quentin poczułby się fatalnie,
słysząc te słowa, ale nie teraz, po tych wszystkich
kłamstwach i nędznych wykrętach, które słyszał nie
tylko on i Johnson, ale również całe szefostwo zgromadzone
w pokoju obok.
– Czy uczestniczyłeś kiedyś w terapii, Terry?
A może wolisz, żeby mówić ci Rick?
– Nie powiem już ani słowa. Chcę się widzieć
z prawnikiem. – Obrócił się w stronę kamery. – No
i macie, sukinsyny. Będę milczał jak grób.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

Sobota, 3 lutego
Dzielnica Francuska

Dwadzieścia cztery godziny później Terry został
aresztowany pod zarzutem zabójstwa Nancy Kent.
Był również głównym podejrzanym w sprawach
Evelyn Parker i Jessiki Jackson. Przeprowadzone
badania wykazały, że zarówno na jego skórzanej
kurtce, jak i w samochodzie znajdują się szczątki
włosów, które prawdopodobnie pochodziły od Nancy
Kent. Poza tym na kurtce znajdowały się tez˙
włókna z sukienki pierwszej ofiary. Wszystkie dowody
wysłano do dalszej analizy. Jednak śledczy
uważali, że najpewniej potwierdzi ona tylko ich

background image

domysły.
Terry Landry zamordował trzy kobiety.
Quentin zgodził się poinformować o tym Penny,
odmówił jednak udziału w oficjalnym aresztowaniu
Terry’ego. Nie chciał widzieć kumpla w kajdankach.
Wiedział, że Terry jest winny. Wszystkie fakty świadczyły
przeciwko niemu, ale nie potrafił się z tym
415
pogodzić. Nie mógł uwierzyć, że jego partner dopuścił
się tak strasznych czynów.
Może z czasem jakoś się z tym oswoi.
Wyjechał spod domu Penny i włączył się w ruch
uliczny, wciąż myśląc o Terrym. Znał go przecież od
wielu lat. Co się stało, że tak bardzo się zmienił?
Dlaczego stał się potworem?
Kogo za to winić? Jego matkę? Za śmierć tych
kobiet i zmarnowane życie syna?
Quentin zjechał na bok i wyłączył silnik. Przez
moment patrzył tępo przed siebie, ściskając w dłoniach
kierownicę. Mógł ocalić te kobiety, a przynajmniej
dwie z nich, gdyby zwrócił baczniejszą uwagę
na Terry’ego. A wówczas może i on nie byłby w tak
beznadziejnej sytuacji jak teraz.
Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego tak pobłażał
Terry’emu? Przecież powinien był dostrzegać, co się
wokół niego dzieje. Jest w końcu policjantem, na
miłość boską!
Quentin rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz zauważył
z˙e nie wrócił do pracy, ale pojechał zupełnie
gdzie indziej.
Anna, pomyślał.
Zaklął pod nosem i odwrócił wzrok od jej kamienicy.
Nie jest jej już potrzebny. Nie ma po co do niej
chodzić. Nic ich nie łączy. Zaśmiał się ponuro, myśląc,
że jednak coś. Seks. Anna może to nawet przez jakiś
czas nazywać miłością.
Powinien stąd odjechać, zanim zdecyduje się na
jakieś głupstwo, ale wysiadł z wozu i podszedł do furtki.
Była otwarta, podobnie zresztą jak drzwi do samego
budynku. Quentin poszedł więc od razu na górę.
416
Anna otworzyła drzwi, zanim zdążył do nich zapukać.
Po jej minie widział, że słyszała już o Terrym.
Podejrzewał, z˙e dowiedziała się od la Salle’a albo
z radia.
Jednak z uwagi na to, co ich łączyło, on powinien jej

background image

powiedzieć pierwszy.
– Anno – zaczął ochrypłym głosem.
Wyciągnęła dłoń i zaprosiła go do środka. Wszedł,
a ona zamknęła drzwi. Następnie wzięła go za rękę
i bez słowa poprowadziła do swojej sypialni. Sprężyny
jęknęły pod ciężarem ich ciał.
Pogłaskała go delikatnie po twarzy.
– Tak mi przykro – szepnęła.
A potem się z nim kochała. Rozebrała go, zdejmując
po kolei wszystkie części garderoby. Pieściła go
i tuliła się do niego, aż wkrótce poczuła, że jest
podniecony tak jak ona. Jego ból stał się jej bólem.
Kobiece ciało mówiło mu, z˙e rozumie, jak on się czuje,
i że zrobi wszystko, żeby było mu jak najlepiej.
Quentin miał wrażenie, że nagle zaczęło z niego
opadać zmęczenie i poczucie winy.
Kochał się z nią tak, jak z żadną kobietą. Nie starał
się udawać, że jest silnym mężczyzną, ale pokornie
przyjął pociechę, jaką chciała mu dać. Akceptując
i Annę, i siebie samego.
Oddał się jej cały.
A potem leżeli na łóżku, patrząc na siebie i milcząc.
Czas płynął wolno. Quentin przyglądał się jej uważnie
i po raz pierwszy zobaczył delikatne fioletowe plamki
w jej zielonych oczach, a także krój ust i delikatny,
brzoskwiniowy odcień skóry.
Czuł się z nią wspaniale. Znali się zaledwie od paru
417
tygodni, a miał wrażenie, że Anna poznała go lepiej niż
jakakolwiek kobieta spoza rodziny.
Znał Terry’ego dziesięć lat i całkowicie mu ufał.
Jednak dawny kolega przestał nagle istnieć, a na
jego miejsce narodziło się monstrum.
Quentin westchnął ciężko i położył się na plecach.
Czuł się zdradzony i opuszczony. Nie, stanowczo nie
powinien myśleć o Terrym.
Anna lekko dotknęła jego piersi. Spojrzał w jej
stronę.
– Porozmawiaj ze mną – poprosiła. – Wyrzuć to
z siebie.
Przez chwilę czuł, że ma ściśnięte gardło i nie wydusi
z siebie ani słowa. W końcu jednak skinął lekko głową.
– Byłem u Penny – szepnął. – To... to żona Terry’ego.
To... było okropne.
Urwał i głęboko zaczerpnął tchu. Przed oczami
miał jeszcze płaczącą Penny. Początkowo nie chciała

background image

mu uwierzyć, a potem nie mogła pogodzić się z okrutną
prawdą. Tak jak on.
– Sama nie wie, jak o tym powiedzieć dzieciakom.
Co zrobić, żeby się nie bały. Nawet jeśli go uniewinnią,
co jest bardzo wątpliwe, to i tak będą musiały
przejść przez piekło mediów. Wiesz, złośliwe pytania,
niewłaściwe sugestie...
– Tak, wiem. – Skinęła głową. – Ale pamiętaj, że to
nie twoja wina.
Quentin zacisnął zęby w bezsilnej złości.
– Mogłem jednak temu przeciwdziałać – wyrzucił
z siebie. –Widziałem, co się święci, a ciągle starałem się
go chronić. Nie sądziłem, że mógłby... –Urwał i spojrzał
w przestrzeń. – Wciąż w to tak do końca nie wierzę.
418
– Może wcale nie zabił tych kobiet. Może to
pomyłka...
– Dowody świadczą przeciwko niemu, Anno
– rzekł twardo, nagle przypomniawszy sobie, że jest
przede wszystkim policjantem. – Będzie mu trudno
wyjść z tego cało.
– Czy... czy jest ich dużo? – spytała z nadzieją.
Wyglądała teraz pięknie i młodo. Młodziej niż
kiedykolwiek.
– Aż za dużo, zwłaszcza jeśli chodzi o pierwsze
morderstwo.
Westchnęła lekko, chyba z ulgą. Quentin zdał sobie
sprawę z jej wewnętrznego rozdarcia. Z jednej strony
żałowała jego kumpla, ale z drugiej cieszyła się, że
skończył się jej koszmar.
– Co dalej?
– Czekamy jeszcze na wyniki szczegółowych analiz.
Szukamy też czegoś, co mogłoby go łączyć z pozostałymi
zabitymi.
– I ze mną – dodała.
– Tak.
Znowu zapatrzył się w przestrzeń. Słyszeli tylko
tykanie zegara. Anna cały czas myślała o Terrym.
– Dlaczego wybrał właśnie mnie? – spytała w końcu.
– Za co mnie tak nienawidził?
– Nie mam pojęcia. Terry odmówił wyjaśnień,
więc będziemy musieli sami do tego dojść.
– Ale jeśli... – urwała, jakby nie do końca wiedząc,
co chce powiedzieć. – Jeśli to nie on wysłał kasetę
wideo i książki z informacjami? Jeśli to nie on więzi
Minnie i Jaye?

background image

Quentin pogładził ją po policzku.
419
– Wiele wskazuje, że to jednak on, Anno. Tylko się
zastanów. Terry jest jedynym ogniwem między tobą
a Benem Walkerem. Ben nigdy nie pasował do tej
sprawy. Nie znał cię i nikt nie wiedział, dlaczego
dostał książkę z notatką o programie na Kanale E! Ktoś
starał się go w to wmieszać. Ben myślał, że to któryś
z jego pacjentów, i miał rację.
– Ale po co?!
– Tylko on to wie. Ale mam nadzieję, że wkrótce
poznamy prawdę. Na to trzeba czasu.
Spojrzała mu w oczy z nadzieją i rozpaczą.
– Quen, gdzie jest Jaye?! Nie mamy już czasu,
musimy ją znaleźć...
– Obiecuję, że ją znajdziemy.
– Ale jak?! – podniosła nieco głos. – Jeśli Terry nie
będzie chciał mówić, to nic z niego nie wyciągniecie.
A może Jaye brakuje już jedzenia i wody?! Jeszcze
parę dni... – Głos się jej załamał.
– Przeszukujemy wszystko, co się z nim wiąże.
W końcu musimy trafić na ślad. – Dotknął delikatnie
jej ramienia. – Cieszę się, że przynajmniej dla ciebie
się to skończyło. Że jesteś bezpieczna.
– Nic się nie skończyło. – W jej oczach pojawiły
się łzy. – I się nie skończy, dopóki nie znajdziecie
Jaye i Minnie! Wciąż się boję, choć sama nie wiem
dlaczego!
Quentin przesunął dłoń w stronę jej szyi. Cóż miał
jej odpowiedzieć? Obawiał się, że Anna być może już
na zawsze utraciła spokój ducha...
– Jakie masz teraz plany? – spytał, chcąc zmienić
temat.
Wzruszyła ramionami.
420
– Spróbuję znaleźć nowe wydawnictwo. I agenta.
– Zaśmiała się ponuro. – Jeśli uda mi się jeszcze
kiedykolwiek napisać coś dobrego.
– Tak mi przykro, że to z jego powodu.
– Nie twoja wina.
– Był moim przyjacielem.
– Nie twoja wina – powtórzyła i ścisnęła mocno
jego dłoń. – Poradzisz sobie?
– Zawsze sobie radzę.
– Kłamca!
Przysunął się do niej i lekko ją pocałował.

background image

– Nie słyszałaś, cher? Malone nigdy niczym się nie
przejmuje. Kosi panienki jedną po drugiej. Życie dla
niego to jeden wielki ubaw.
– Nie, wcale taki nie jesteś.
Zauważył wyrzut w jej oczach i natychmiast poczuł
się winny. I słaby. Wcale mu się to nie spodobało.
Znowu pocałował ją w policzek, a potem wstał
i zaczął się ubierać.
– Niepotrzebnie pytałam?
– Nie o to chodzi.
– Nie?
– Po prostu muszę wracać do pracy. Wzywają
mnie zbrodnia i kara.
– Wierzę w ciebie, Quen.
Nie spojrzał na nią. Włożył przez głowę koszulkę
polo i sięgnął po kaburę pistoletu.
– Tylko nie stawiaj na mnie forsy, bo możesz
pożałować.
Usłyszał szelest pościeli, a potem tupot stóp na
drewnianej podłodze. Anna już była przy nim. Objęła
go z tyłu. Poczuł, że zdążyła narzucić na siebie szlafrok.
421
– Wierzę w ciebie – powtórzyła. – Wcale nie jesteś
taki, jak mówisz.
Poczuł nagły gniew. Nie na nią, lecz na siebie.
Chciał uciec stąd gdzie pieprz rośnie.
– Kobiety znają mnie głównie z moich wyczynów
w łóżku. Miło mi, że też to doceniasz.
Nawet nie drgnęła.
– Muszę cię rozczarować, ale nie chodziło mi
o twoje seksualne możliwości. W każdym razie nie
tylko. Wierzę...
– Muszę już iść – przerwał jej.
Lecz ona jakby go nie słyszała. Mocno złapała Quena
za rękę i nie puszczała, dopóki na nią nie spojrzał.
– Masz tyle zalet. Jesteś mądry i szczery. I wierny.
Potrafisz być zabawny i kochający...
– Mówisz tak, jakbym był czyimś pieskiem – zaśmiał
się. – Daj spokój.
Zachmurzyła się i puściła jego dłoń.
– O co chodzi? Co ja takiego powiedziałam?
Sięgnął po spodnie.
– Nie powinienem był przychodzić.
– Ale przyszedłeś. – Patrzyła na niego, przechyliwszy
lekko głowę. Po jej minie widział, że zaczyna
rozumieć. – Chciałeś coś zrobić, prawda? Coś mi

background image

powiedzieć?
Zapiął spodnie i wziął do ręki klamrę paska.
– Muszę już iść.
– Uciec. Przede mną czy przed prawdą?
– I kto to mówi? Przecież to ty przez całe życie
uciekałaś!
Ten cios dosięgnął celu. Anna uniosła głowę i spojrzała
na niego z urazą.
422
– O co ci chodzi? Czy chcesz mi powiedzieć:
,,Cześć, do zobaczenia jutro albo kiedy indziej’’, tylko
nie wiesz, jak to zrobić?
– Przecież było nam dobrze. Ty czułaś się bezpieczniej,
a ja mogłem zgrywać bohatera. Ale to już się
skończyło. Nie ma sensu dłużej tego ciągnąć.
Spojrzała na niego tak, jakby ją spoliczkował.
– Masz rację. Zaraz dam ci kurtkę.
Wyszła do przedpokoju i podniosła ją z podłogi.
Otrzepała i rzuciła w jego stronę.
– Dzięki za ochronę.
– Przecież nigdy nie mówiłem, że będzie trwała
wiecznie.
– To prawda. I dlatego nie mogę mieć do ciebie
pretensji. – Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.
– No już, wynocha. Chcę być sama.
Quentin poczuł dziwną gorycz w ustach.
– Nie chciałem cię urazić, Anno.
– Ale doskonale ci się to udało. Odepchnąłeś mnie,
bo stałam się zbyt bliska. Dostrzegłam za maską
człowieka. Świetna robota, panie śledczy.
Cofnął się do przedpokoju. Anna ściągnęła szlafrok
paskiem i wyszła za nim.
– Myślałam, że stać cię na szczerość – rzuciła za
nim. – Ale widocznie takim twardzielom nie pasuje
ona do maski.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY

Sobota, 3 lutego
godz. 14.00
Przedmieścia

Ben otworzył drzwi do swego gabinetu, wszedł do
środka i podszedł do biurka. Jednym ruchem umieścił
bukiet w koszu i usiadł ciężko na krześle.
Chciał zrobić Annie miłą niespodziankę. Chciał

background image

uczcić schwytanie Terry’ego i koniec jej koszmaru.
Chciał zaproponować, żeby zapomnieli o tym, co się
zdarzyło, i zaczęli wszystko od początku.
Zarówno furtka, jak i drzwi do jej kamienicy były
otwarte. Wszedł na korytarz i wtedy zobaczył ich
razem. Annę i Malone’a. Stali w przedpokoju i nie
troszczyli się o otwarte drzwi. Od razu stało się dla
niego jasne, co robili.
Ben zamknął oczy i natychmiast zobaczył Annę
w białym szlafroku na nagim ciele. Włosy miała
potargane, a jej oczy błyszczały dziwnym blaskiem.
Wyglądała jak kobieta, która przed chwilą się
kochała.
424
Jak zakochana kobieta.
To go dobiło. Ben jęknął i otworzył oczy. Czuł się
jak głupiec. Jak ostatni idiota. Już wcześniej podejrzewał,
że Anna czuje coś do Malone’a, ale starał się
tym nie przejmować. Chciał wierzyć, że ma jeszcze
u niej szanse.
Nie, on po prostu w to wierzył. Ludzki umysł
osiągnął chyba szczyt, jeśli idzie o samooszukiwanie!
Wmówił sobie, że Anna jest tą jedną jedyną, i w ogóle
nie zauważał, co się z nią dzieje.
Głupiec!
Zaczął oddychać przez nos, starając się stłumić
narastający w nim gniew. Jednocześnie pragnął wyprzeć
czający się gdzieś blisko ból głowy.
Zrobiło mu się zimno. Potwornie zimno.
Zadrżał, czując, jak gabinet zaczął nagle od niego
odpływać, a kiedy sprzęty wróciły na swoje miejsca,
poczuł dziwne mrowienie w rękach i na karku.
Rozejrzał się szybko dookoła. W pomieszczeniu
nic się nie zmieniło. Wciąż siedział przy biurku. Zegar
wskazywał pół do trzeciej. Tyle, że naprawdę zaczęła
go boleć głowa. Wstał, chcąc wziąć lekarstwo i w tym
momencie jakiś kawałek papieru pofrunął wprost na
podłogę.
Pochylił się i podniósł go. Kartka była zapełniona
dużym, dziecięcym pismem.
Kochany Benie!
Musisz pomóc. Bardzo Cię proszę. Przeczytaj nasz
pamiętnik, a będziesz wiedział, co zrobić.
Proszę, ja nie chcę umrzeć.
Ben przeczytał ten list trzy razy. Podniósł lewą dłoń
do skroni, czując narastający ból. Żadnego podpisu,

background image

425
ale wnosząc z kropek w kształcie serca nad ,,i’’ oraz
,,j’’, napisała go dziewczynka. Mogła mieć od dziesięciu
do trzynastu lat, chociaż nigdy nie zajmował się
grafologią i nie był w tej dziedzinie ekspertem.
Ale kim jest to dziecko? I dlaczego zwróciło się do
niego? Zmarszczył brwi i rozejrzał się uważnie dookoła.
Nie zauważył niczego dziwnego. Jego biuro było
zwykle zamknięte, więc jak ta mała zdołała się tu
dostać?
Kiedy wpadł na rozwiązanie, włosy zjeżyły mu się
na karku. Przypomniał sobie skradzione klucze. Wymienił
wówczas zamki do mieszkania, ale nie do biura.
Idiota.
Włamano się do mieszkania, więc tylko je zabezpieczył.
Zawsze widział jedynie koniec własnego nosa.
Dupek!
Starał się nie zwracać uwagi na głos, który odzywał
się w jego głowie. Miał teraz inny problem. Być może
ten list pochodził od córki któregoś z pacjentów. Tego,
który ukradł klucze.
Ale to był przecież Terry Landry. Skoro trafił za
kratki, nie stanowił już dla nikogo zagrożenia.
Chyba że Terry Landry nie popełnił tych wszystkich
zbrodni.
Ben poczuł mrowienie wokół kręgosłupa. Potrząsnął
gwałtownie głową, jakby chciał wyrzucić z niej tę
myśl, a potem skrzywił się z bólu. Przecież policja ma
dowody. Śledczy Johnson mówił, że Terry się z tego
nie wywinie.
Tak, ale wszystkie poszlaki dotyczyły jedynie Nancy
Kent i nic nie wskazywało na to, że Landry
terroryzował Annę lub porwał Jaye.
426
Gra się jeszcze nie skończyła. Ben spojrzał na
swoje ręce i ze zdziwieniem zauważył, że drżą. Anna
wcale nie była bezpieczna. Ani on. W pierwszym
odruchu chciał do niej zadzwonić i uprzedzić o tym.
Pomyślał też o policji. Śledczy na pewno będą wiedzieli,
co robić dalej.
I wszystko zacznie się od nowa. Znowu będą go
nachodzić, wypytywać, żądać różnych rzeczy.
Zaraz. Zasłonił oczy wierzchami dłoni. Być może
to fałszywy alarm. Ktoś robi sobie głupie dowcipy.
Po chwili musiał jednak przyznać, że sprawa jest
poważna. Kto mógłby zrobić mu taki kawał? Tylko

background image

osoba doskonale znająca całą sprawę: któryś ze śledczych,
sama Anna albo Bill i Dalton.
Znowu spojrzał na list. Dziewczęce pismo. Ma
przeczytać jakiś pamiętnik i wtedy dowie się, co
powinien robić.
Pamiętnik. Ta dziewczynka musiała zostawić go
gdzieś tu, w gabinecie. Zapewne w pobliżu listu, który
jednak upadł na podłogę.
Obok biurka, pomyślał.
Oczywiście.
Nie znalazł go jednak na podłodze. Szuflady i szafki
też były puste. Odniósł wrażenie, że dziewczynka
chciała go z jakichś powodów ukryć.
Tylko dlaczego? – zastanawiał się, marszcząc brwi.
Musiał wczuć się w jej sposób myślenia. Gdzie
takie dziecko mogło coś schować?
Pod biurkiem, przyszło mu nagle do głowy. Bezpośrednio
pod biurkiem.
Ben uklęknął i zajrzał pod drewniany blat. Dostrzegł
tam plastikową torbę przytwierdzoną taśmą klejącą.
427
Trafiony!
Sprytny dzieciak.
Odlepił torbę i usiadł na swoim miejscu. Mógł się
założyć, że list leżał na jego krześle i po prostu go nie
zauważył, kiedy przyszedł tu załamany. A kiedy wstał,
kartka spadła na podłogę.
Wziął głęboki oddech i wyjął zeszyt z torby. Spodziewał
się czegoś elegantszego, w rodzaju ozdobnych
pamiętników dorastających panienek, ale miał przed
sobą powycierany zeszyt, zapisany mniej więcej
w trzech czwartych.
Ręce znowu zaczęły mu się trząść. Być może
znajdzie tu odpowiedź na wszystkie dręczące go pytania.
Dowie się, kto jest prześladowcą Anny. I dlaczego
ten potwór wybrał właśnie jego.
Nareszcie.
Ben pochylił się nad zeszytem i zaczął czytać.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY

Niedziela, 4 lutego
godz. 2.00

– Minnie! – krzyknęła Jaye i podbiegła do drzwi.
– Czy to ty?! Jesteś tam?!

background image

– Ciszej, to ja – odpowiedziała dziewczynka. – Nic
ci nie jest?
Jaye przycisnęła się mocniej do drzwi.
– Jestem strasznie głodna. Od jakiegoś czasu nie
dawał mi nic do jedzenia.
– Wiem, przyniosłam ci coś. – Jaye usłyszała
szelest sreberka z folii aluminiowej. – Mam czekoladę.
Ukradłam, kiedy sobie poszedł.
Wsunęła ją dołem pod drzwiami. Tabliczka z trudem
zmieściła się w małym otworze. Jaye niemal ją
wyrwała. Zjadła szybko połowę, a następnie rozkoszowała
się małymi kawałkami.
– O co mu chodzi? – spytała. – Czy chce mnie
zagłodzić?
– Sama nie wiem, co robił. Nic nie słyszałam.
Ostatnio uważa, żeby mnie nie wypuszczać.
429
– Ale teraz ci się udało!
– Tak, oszukałam go i uciekłam. – Zniżyła głos do
drżącego szeptu. – Jestem coraz silniejsza, Jaye. Naprawdę.
I coraz odważniejsza. Poznaję jego słabości.
Nie pozwolę, żeby zrobił ci coś złego.
Oczy Jaye napełniły się łzami. Nagły strach sparaliżował
jej ciało. Coś się zmieniło. Nie chodzi tylko
o jedzenie, ale o coś więcej.
Poczuła, że wszystko zbliża się do końca. Zostało
jej mało czasu.
– Obiecaj, Minnie... Obiecaj, że nie pozwolisz
mnie zabić.
– Obiecuję, Jaye! Nie pozwolę, żeby cię skrzywdził.
– Dziewczynka zamilkła na kilkanaście sekund,
a potem dodała nabrzmiałym z emocji głosem: – Kocham
cię, Jaye. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY

Poniedziałek, 5 lutego
Dzielnica Francuska

Dwa dni po ostatnim spotkaniu z Quentinem, które
okazało się definitywnym rozstaniem, Anna spotkała
go przed swoją furtką. Gawędził sobie w najlepsze
z Alphonsem Badeaux i karmił Pana Bingle’a czymś,
co wyglądało na orzeszki pistacjowe.
Jej serce zaczęło szybciej bić. Sterane, pełne nadziei
serce. Bała się, że już nigdy nie zobaczy Quentina.

background image

I trochę się nawet z tego cieszyła, ponieważ to, co
do niego czuła, napełniało ją lękiem. Za bardzo się od
niego uzależniła. Za bardzo tęskniła, czekając na
kolejne spotkanie.
Jednak w głębi duszy bardzo żałowała tego, co się
stało. I to dokładnie z tych samych powodów.
Alphonse wstał, kiedy się do nich zbliżyła.
– Cześć, Anno. Właśnie bawiłem twojego znajomego
rozmową.
Nie wątpiła w to. Alphonse słynął z gadulstwa.
– To była bardzo interesująca pogawędka. Dowie-
431
działem się wielu ciekawych rzeczy – potwierdził
Quentin, podnosząc się z kucek.
– Dziękuję. – Alphonse aż się rozpromienił. – To
dobrze, kiedy ma się zaprzyjaźnionego policjanta.
Człowiek czuje się bezpieczniej...
Co miało znaczyć: ,,Uważaj, żeby go nie stracić!’’.
Za późno, pomyślała.
A może jednak nie. Na szczęście, nie.
– Jasne, też tak myślę – rzuciła z uśmiechem.
– No, bawcie się dobrze.
Pan Bingle zachował się tak, jakby doskonale
zrozumiał swego pana, bo podniósł się i potruchtał
przed nim do mieszkania. A potem obejrzał się za
siebie, kiedy znalazł się już na szczycie schodów.
Alphonse chrząknął.
– Dostałaś w końcu te kwiaty?
– Jakie kwiaty? – Anna pokręciła głową, nie wiedząc,
o co mu chodzi.
– No, od tego doktora – powiedział staruszek,
czerwieniąc się trochę. – To było wtedy, kiedy spotkałaś
się ostatnio z panem śledczym. – Spojrzał niepewnie
na Malone’a.
Anna zmarszczyła czoło. Więc Ben był tu dwa dni
temu? Czemu więc do niej nie zapukał? Czemu...
Nagle coś sobie przypomniała i żal chwycił ją za
gardło. Stali wtedy w otwartych drzwiach i robili to, co
robili...
– Doktor Walker wybiegł wtedy od ciebie, jakby
się czegoś przestraszył – ciągnął Alphonse. – Nawet
mi nie pomachał, chociaż zwykle to robi. Myślałem,
że dał ci później te kwiaty. To był taki piękny
bukiet!
432
Zażenowana Anna przestąpiła z nogi na nogę.

background image

– Dzięki, że mi o tym powiedziałeś. Zaraz zadzwonię
do niego.
Staruszek skinął głową i ruszył do swego mieszkania.
Buldog szczeknął radośnie. Anna i Quentin
patrzyli za nim, aż zniknął w kamienicy.
– Usiądziemy na chwilę? – Quentin wskazał na
stojącą przed domem ławkę.
Z trudem przełknęła ślinę.
– Jasne. Przecież wieczór jest taki ładny. Nareszcie
się ociepliło.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, że cała się trzęsie.
Powiedziała sobie w duchu, że choćby nie wiem co,
musi się twardo trzymać, i usiadła. Ławka wciąż była
trochę nagrzana słońcem.
Quentin podsunął jej torbę z orzeszkami.
– Masz ochotę na pistacje?
– Dziękuję. – Zaczerpnęła całą garść. – Bardzo je
lubię.
– Tak myślałem.
Uniosła nieco głowę.
– Niby dlaczego?
– Zajrzałem kiedyś do twojego zamrażalnika. Były
tam lody pistacjowe i pistacjowo - karmelowe. – Kąciki
jego ust uniosły się lekko. – Widzisz, jestem w końcu
oficerem śledczym.
– A ja jestem pisarką. I miałam wrażenie, że
napisaliśmy już zakończenie tej historii.
– Ale bardzo mi się nie spodobało. – Zamilkł
i spojrzał w stronę zachodzącego słońca. Niebo na
zachodzie lśniło ciepłymi kolorami, niczym paleta
artysty. – Nie miałabyś ochoty dopisać nowego?
433
– To zależy. – Zerknęła na niego. – Musiałoby być
w lepszym stylu i nastroju.
Spojrzał w bok, na nią, a potem znowu przed siebie.
Twardy glina był wyraźnie speszony.
– Chciałem kiedyś być prawnikiem. Prokuratorem,
najlepiej okręgowym – zaczął wreszcie.
– I co ci przeszkodziło?
– Po prostu znałem swoje ograniczenia. I znam je
do dzisiaj.
– To znaczy?
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Przestań, proszę.
– Co mam przestać?
– Ciągle zadawać mi pytania! Czuję się jak na

background image

kanapce u psychiatry. Nie mam ochoty, żeby ktoś mnie
bez przerwy analizował.
– Przepraszam, po prostu nie wiedziałam, jakie
ograniczenia masz na myśli.
Rysy mu stężały.
– Moi przyjaciele mówili: Malone nie jest może
zbyt bystry, ale za to jaki silny. Albo: Malone to niezły
pistolet, ale tylko w pochwie.
Anna skrzywiła się z niesmakiem.
– Mając takich przyjaciół, wcale nie potrzebowałeś
wrogów.
– Niestety,Anno, to prawda. Cały rozum poszedł mi
w mięśnie. –Obrócił się do niej. –Z trudem przeszedłem
przez szkołę średnią. Koledzy plotkowali, z˙e spałem
z nauczycielką od angielskiego, żeby mnie przepuściła.
– A spałeś?
– Do diabła, nie! Zlitowała się nade mną i tak długo
męczyła, aż mi w końcu coś wtłoczyła do głowy.
434
– Więc zostałeś policjantem. Wydawało ci się,że
to łatwa robota?
– Właśnie. – Zacisnął dłonie. – Przecież wyrosłem
w tym środowisku, no i ojciec chciał, żebym poszedł
w jego ślady.
– I nigdy nikomu nie powiedziałeś, co naprawdę
chciałbyś robić?
– Nie, nigdy.
Spojrzała na ciemniejące niebo.
– Sama nie wiem, co powiedzieć...
– Jeśli ktoś zna swoje ograniczenia, to nie znaczy,
że tchórzy.
– Wcale nie powiedziałam, że stchórzyłeś. – Spojrzała
na niego. – A ty tak uważasz?
– Lubię moją pracę. Jestem w niej niezły.
– Ale to cię powoli zaczyna nudzić. –W gasnącym
świetle dostrzegła napięte rysy jego twarzy. Było
w nich niespełnienie i skrywana złość. – Gniewasz się?
Na mnie?
– Nie, na... – Wypuścił ze świstem powietrze. – Po
prostu jestem, kim jestem, Anno. Już się nie zmienię.
Praca w policji mnie nie nudzi, ale i specjalnie nie
ciekawi... Nic już się nie da zrobić.
– Przecież nie jest jeszcze za późno.
– Jest. – Przeciągnął dłonią po włosach. – Mam już
trzydzieści siedem lat.
– To niewiele.

background image

– Jesteś bardziej uparta niż buldog Badeaux.
– I mam nadzieję, że ładniejsza.
– Jasne. – Chwycił jej dłoń i złożył na niej solenny
pocałunek. – Powiedz, Anno, co myślisz o policjantach?
Czy mogłabyś się związać się z jednym z nich?
435
– To zależy od policjanta.
– Tak?
– Oczywiście. – Ścisnęła mocno jego dłoń. – Ale
znam pewnego Irlandczyka, który bardzo mi się podoba.
Gdyby tylko chciał uwierzyć w siebie i spróbować
czegoś nowego...
– Anno!
– Musimy omówić wszystko, Quen. Nie chciałabym
się zbudzić kiedyś obok pięćdziesięcioletniego
faceta, który ma pretensje do życia.
Zamilkli. Sekundy mijały wolno. Słońce skryło się
za horyzontem. Anna przytuliła się do Malone’a i pogładziła
go delikatnie po policzku.
– Moim zdaniem między narwanym siedemnastolatkiem
a trzydziestosiedmioletnim mężczyzną, który
wie, czego chce, jest olbrzymia różnica. Przemyśl to
sobie. – Pocałowała go. – Tylko o to proszę.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY

Wtorek, 6 lutego
godz. 8.50

Anna pojawiła się przed domem Bena następnego
dnia rano. Chciała go złapać, zanim zacznie przyjmować
pacjentów. I zanim będzie za późno na przyjazne
gesty.
Skrzywdziła go. Nie musiała z nim rozmawiać,
żeby to zrozumieć. Żaden mężczyzna nie wyszedłby
z kwiatami od kobiety, chyba że miał ku temu poważne
powody.
Trapiły ją wyrzuty sumienia. To, co zobaczył, na
pewno go nie uradowało.
Z ciężkim westchnieniem wysiadła z samochodu.
Co prawda nie miała wobec Bena żadnych zobowiązań,
ale martwiła się, jak to przyjął.
Bardzo go lubiła. Raz go nawet pocałowała, i to
z przyjemnością.
A potem pojawił się Malone i przestała myśleć
o kimkolwiek innym.

background image

Winna była jednak Benowi wyjaśnienie i przeprosiny.
437
Bardzo chciała, żeby zostali przyjaciółmi, ale
zależało to od tego, jak przyjął ten cios.
Był tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić.
Weszła po schodach na ganek i ze zdziwieniem
zauważyła, że drzwi wejściowe są otwarte. Ruszyła
więc dalej, zadzwoniwszy wcześniej, żeby uprzedzić
Bena o wizycie.
Poczekalnia była pusta, natomiast drzwi do gabinetu
uchylone. Wzięła głęboki oddech, zapukała i wsunęła
się do środka.
Ben siedział przy zawalonym stosami książek biurku.
Grube zasłony tamowały dopływ promieni słonecznych,
więc było tu niemal ciemno. Jedyne światło
pochodziło z zapalonej halogenowej lampki. Mieszało
się ono z cieniami, tworząc nienaturalną scenerię.
– Ben?
Spojrzał na nią, a ona aż westchnęła na jego widok.
Był blady i miał podkrążone, zapadnięte oczy. Chyba
zachorował.
Podeszła bliżej.
– Nic ci nie jest?
Ponieważ milczał, zbliżyła się do niego jeszcze
bardziej. Zobaczyła, że patrzy na nią szklistymi, przekrwionymi
oczami, jakby miał gorączkę. Wyglądał
tak, jakby od paru dni nie spał.
– O Boże, Ben, co się stało?!
Zamrugał parę razy, a potem zwilżył wargi.
– Wi... widziałem cię z Malone’em.
– Wiem. – Uciekła wzrokiem, ale potem zmusiła
się, żeby na niego spojrzeć. – Powiedział mi jeden
z sąsiadów. Chciałam o tym porozmawiać.
– Kochasz go?
438
Dobre pytanie. Sama musi na nie odpowiedzieć.
– Jeszcze nie wiem, ale... no cóż, bardzo mi na nim
zależy.
Uniósł głowę i nagły, spazmatyczny dreszcz
wstrząsnął jego ciałem.
– Mam taką nadzieję – powiedział, przeszywając
ją wzrokiem. – Mam nadzieję, że po prostu się z nim
nie pieprzysz.
Wydała z siebie cichy okrzyk i mimowolnie cofnęła
się w stronę wyjścia.
– Nie powinieneś używać takich...

background image

– Nie mów mi, co powinienem! – Walnął pięścią
w biurko z taką siłą, że podskoczyła lampka. – Tego
dnia, kiedy cię widziałem, po prostu się z nim pieprzyłaś!
Może gdybym był bardziej nachalny, to pieprzyłabyś
się i ze mną!
– Przestań! – Uniosła dłoń do ust, zaszokowana
takimi słowami w ustach Bena. – Przykro mi, jeśli cię
skrzywdziłam. Nie chciałam. Nie chciałam tez˙ wiązać
się z Quentinem. To się po prostu... stało. I to jest moje
życie. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Żegnaj,
Ben.
Obróciła się na pięcie, chcąc jak najszybciej opuścić
to miejsce, ale kiedy już dotarła do drzwi, zerknęła
przez ramię i zobaczyła, że Ben bezwładnie opadł na
biurko, w bolesnym geście kryjąc twarz w dłoniach.
Dzieje się z nim coś złego, pomyślała. Jest chory,
ma gorączkę. Inaczej nigdy nie powiedziałby tego, co
przed chwilą. Poznała go na tyle dobrze, żeby to
wiedzieć.
– Ben?
Uniósł głowę. Był zdruzgotany.
439
– Pra... prawie się w tobie zakochałem, Anno.
Myślałem... że czujesz to samo.
– Przykro mi. – Wyciągnęła dłoń, jakby chciała się
bronić. – Wcale tego nie planowałam. Po prostu nagle
zauważyłam, że brakuje mi Malone’a.
– I to ma mi pomóc?
Dotknął czoła. Zauważyła drżenie jego dłoni. Podeszła
do biurka i spojrzała na niego z troską.
– Kiepsko wyglądasz. Jesteś chory. I chyba masz
gorączkę.
Spojrzał na nią nieprzytomnie, a ona wyciągnęła
dłoń w jego stronę.
– Masz gorączkę – powtórzyła łagodnie. – Powinieneś
się położyć i wziąć aspirynę. Mogę zadzwonić
po lekarza.
Przez chwilę chciał nawet się zgodzić, ale zaraz
potrząsnął głową.
– Nie, nie mogę. Mam... mam pacjenta.
– Ale jesteś chory. Sam potrzebujesz...
Nagle zadzwonił telefon. Ben wahał się przez
moment, lecz wreszcie podniósł słuchawkę. Dzwonił
któryś z jego pacjentów, pewnie dlatego odwrócił się
do niej tyłem.
Spojrzała na biurko, gdyż nagle dotarło do niej, że

background image

zmienił się nie tylko wygląd Bena, ale również jego
gabinetu. Poprzednio panował tu porządek, a teraz całe
biurko było usłane książkami i medycznymi pismami.
Zaczęła czytać tytuły. Większość dotyczyła schizofrenii
i rozszczepienia osobowości, ale było też coś
o jaźni subiektywnej i odzwierciedlonej. Niektóre
miały powycierane rogi, inne były zupełnie nowe.
Anna rozejrzała się dookoła. Nie tylko na biurku
440
panował bałagan, ale cały gabinet wyglądał tak, jakby
Ben pracował tu bez przerwy przez cały dzień.
Mówił, że jakiś pacjent potrzebuje jego pomocy.
Ciekawe, który? Komu zdecydował się pomóc mimo
gorączki?
Anna podeszła bliżej. Na biurku leżał zeszyt. Wyciągnęła
szyję, próbując przeczytać rząd niezgrabnych
liter. Wyglądało to bardzo dziwnie.
Zmarszczyła czoło. Niektóre litery sprawiały wrażenie
pijanych, ale zaraz obok prostowały się w równym
rządku, jakby ktoś pisał w różnych warunkach
albo... w różnym stanie ducha. Na marginesie znajdowały
się rysunki. Niektóre ładne, inne zaś straszne.
Nikt zdrowy nie mógł tego narysować.
Więc o tym pacjencie mówił...
– Po prostu nie możesz się powstrzymać?
Spojrzała na niego zawstydzona. Ben skończył
rozmowę i przyłapał ją na czytaniu jego papierów.
Natychmiast poczerwieniała.
– Przepraszam. Chciałam tylko zerknąć, przecież
jestem pisarką. Interesują mnie takie...
Ben zamknął zeszyt.
– Idź już, Anno.
– Przepraszam – powtórzyła, prostując się. – Może
przynajmniej zadzwonię po dok...
– Wynoś się!
– Ben, proszę. Nie chcę się z tobą rozstawać w ten
sposób. Może gdybyś odpoczął...
Rysy mu się wyostrzyły, a dziwne światło zabłysło
w oczach.
– To co?! Nie byłbym wtedy tak wściekły?! Powiedziałbym
ci, że możesz pieprzyć się z tym swoim
441
gliniarzem nawet tu, na moim biurku?! Proszę bardzo,
nie przeszkadzajcie sobie... Rzygać mi się chce na twój
widok. Przyciskałaś się do niego i ocierałaś się o jego
brzuch jak jakaś tania kurwa...

background image

Zaczęła ciężko oddychać i cofać się do wyjścia.
– Dobrze, pójdę. Sam tego chciałeś. Myślałam, że
zostaniemy przyjaciółmi...
Znowu zadrżał i zaczął sobie rozcierać ramiona,
jakby mu było zimno.
– Nie odchodź, Anno. Przepraszam. Jestem taki
zmęczony. Ten pacjent, to... to bardzo ciężki przypadek.
Na pewno byś zrozumiała, gdybym mógł ci
wszystko wyjaśnić. Muszę go wyleczyć, pracuję nad
tym i... Proszę, nie...
– Lepiej zadzwoń po lekarza – powiedziała, sięgając
po klamkę. – Ja nie mogę ci pomóc. Żegnaj, Ben.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY

Wtorek, 6 lutego
godz. 9.15

Quentin czekał w pokoju wizyt w głównym więzieniu
miejskim. Jego były partner chciał się z nim
widzieć. Postanowił spotkać się z Terrym nie ze
względu na ich dawną przyjaźń, ale na Annę. Miał
nadzieję, że zdoła wyciągnąć z niego to, czego nie
zdołali Johnson i inni.
Jaye Arcenaux zostało już mało czasu.
Spojrzał na zegarek i znowu zaczął chodzić od
ściany do ściany. W pomieszczeniu prawie nie było
mebli, tylko przyśrubowane do podłogi stół i dwa
krzesła. Drzwi wzmocniono stalowymi framugami.
Jedyne źródło świata stanowiła jarzeniówka w stalowym
kloszu, przymocowanym na stałe do sufitu.
Niewielkie okno zrobiono z zamurowanych drzwi.
Było tak wąskie, że nawet znakomity magik Houdini
nie zdołałby się przez nie prześliznąć.
Malone zaczął wyłamywać sobie palce. Najchętniej
już by zaczął. Świadomie poprosił o wyłączenie go
443
z tej sprawy. Był zbyt zły na Terry’ego, żeby zachować
obiektywizm.
Co gorsza, ta złość wcale mu nie mijała, tylko
stawała się coraz bardziej gwałtowna. Dosłownie wypalała
mu wnętrze.
Usłyszał szczęknięcie klucza w zamku i obrócił się
w tamtą stronę. W drzwiach stanął strażnik, a Terry
wszedł za nim. Jego niegdyś tak śmiały, wręcz zuchwały
kumpel wyglądał fatalnie. Był brudny i nieogolony.

background image

Ręce i nogi miał skute. Nie spojrzał na niego, tylko
po prostu podszedł do jednego z krzeseł i usiadł.
– Jakby coś, to proszę krzyczeć, panie śledczy
– rzucił strażnik od drzwi.
Quentin skinął głową i zajął wolne miejsce. Terry
powoli podniósł głowę. Spojrzeli sobie w oczy. Przez
chwilę milczeli: zdrajca i zdradzony, oskarżony i oskarżyciel.

Malone odezwał się pierwszy:
– Kiepsko ci w pomarańczowym. – Chodziło mu
o jego więzienny strój. – Fatalnie wyglądasz.
Kąciki ust Terry’ego lekko się uniosły. Wspomnienie
po jego słynnym uśmiechu.
– Niestety, właśnie zabrakło im garniturów od
Armaniego – mruknął.
Quentin zesztywniał. Chyba nie ściągnął go tutaj po
to, żeby opowiadać dowcipy?
– O co ci chodzi, Terry?
Zmarszczył brwi i spojrzał w bok.
– Jak tam Penny?
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
Jego nieogolone policzki zabarwiły się na ceglasty
kolor.
444
– Tak, cholera! Co u niej?
Malone pochylił się w jego stronę.
– A jak sądzisz? Jeszcze nie może dojść do siebie.
Jest upokorzona i martwi się, jak to wszystko przyjmą
dzieci.
– Brakuje mi ich. – Terry chrząknął, jakby coś
nagle zatarasowało mu gardło. – Bardzo.
– A czy żałujesz tego, co zrobiłeś?
– Tak, ale z innych powodów, niż myślisz. – Terry
położył ręce na stole, dzwoniąc kajdankami. – Dlaczego
poszedłeś od razu do O’Shay? Czemu nie powiedziałeś
mi najpierw?
– Musiałem. To był mój obowiązek.
Terry skrzywił się z goryczą.
– A nasza przyjaźń to nic?!
– Skończyła się wraz z twoimi kłamstwami – rzekł
chłodno Malone.
– Mogłem wszystko wyjaśnić.
Quentin pokręcił głową.
– Przykro mi, ale dowody świadczą przeciwko
tobie. Nie wykręciłbyś się sianem.
– Nic nie świadczy. Tylko... potrzebuję twojej

background image

pomocy, Quen.
Aż go zatkało ze złości. To takie typowe dla
Terry’ego. Uważa,że wszyscy mają mu pomagać.
Sądzi, że po tych wszystkich kłamstwach Quentin
rzuci mu się na ratunek.
– Nie – odparł zjadliwie. – To Jaye Arcenaux
potrzebuje mojej pomocy. I Minnie! – Pochylił się
w jego stronę. – Powiedz mi, gdzie są, a zacznę się
zastanawiać, czy ci pomóc.
– Ty też uwierzyłeś w te brednie? – Terry zaklął.
445
– Może dlatego, że nie miałem okazji wytłumaczyć
się... wyjaśnić...
– Daruj sobie. – Quentin skrzywił się z niesmakiem.
– Już mnie na to nie nabierzesz. Lepiej mi
pomóż, a wtedy zobaczę, co da się zrobić.
– Nie mogę. – Zacisnął pięści. – Nie wiem, gdzie są
te dzieci. Nikogo nie porwałem ani nie zabiłem.
Quentin wstał gwałtownie ze swego miejsca.
– Wezwij mnie wtedy, kiedy będziesz gotowy,
żeby powiedzieć prawdę.
– Nie zrobiłem tego. – Terry też się podniósł. – To
cała prawda. Przysięgam!
Quentin podszedł do drzwi, a potem jeszcze spojrzał
na byłego współpracownika.
– Więc cała sprawa bardzo szybko się wyjaśni.
Analiza DNA wykaże, że jesteś niewinny. Wtedy
pogadamy.
Terry zaczął się dławić, jakby chciał coś powiedzieć.
Jednocześnie w jego oczach pojawiły się łzy.
– Nie wykaże – powiedział ochrypłym głosem.
– W tym cały problem.
Opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach.
– Nie DNA – dodał jeszcze.
Quentin zamarł. Poczuł nagle zimny dreszcz, który
przebiegł mu po całym ciele.
– Może jednak to wyjaśnisz – rzucił nieswoim
głosem.
Terry uniósł głowę. Twarz miał wykrzywioną grymasem,
a oczy pełne bólu.
– Miałem romans z Nancy Kent. To... to trwało
ładnych parę miesięcy. To ona dawała mi forsę. Po
rozwodzie miała jej jak lodu. – Terry zaśmiał się
446
głucho. – Tak naprawdę, to nie był żaden romans
– dodał cierpko. – Chodziło nam tylko o seks. Na

background image

początku było nawet fajnie, ale potem... – Terry
spojrzał gdzieś w bok. – Wtedy, u Shannona, chciała
się na mnie odegrać, bo nie przyszedłem do niej
poprzedniej nocy. Traktowała mnie jak trędowatego.
– Landry skrzywił się jeszcze bardziej i zacisnął
pięści. – Byłem na nią wściekły za to, że się ze mną
drażniła. Za to, z˙e upokorzyła mnie przed innymi.
– Terry zamrugał i jakby złagodniał. – Za dużo
wypiłem, a ona to wykorzystała. I stało się to, co się
stało...
Quentin uniósł brwi.
– Chodzi ci o tamtą kłótnię?
– Tak. – Terry zwilżył wargi. – Ale na tym się nie
skończyło. Potem ją obserwowałem jak głodny pies,
któremu pomachano przed nosem kością. Ona wiedziała
o tym. Bardzo ją to podniecało. – Poprawił się
na krześle, podzwaniając lekko kajdankami. – Nancy
wyszła tylnym wejściem, a ja za nią. Zrobiliśmy to
przy ścianie. Lubiła, żeby było trochę niebezpiecznie
i inaczej.
Quentin pomyślał o Penny, a potem o dzieciach
Terry’ego. Chciało mu się rzygać.
– I to wszystko? To już cała historia?
– Potem ktoś ją zabił. Wpadłem w panikę. Przecież
publicznie się z nią pokłóciłem. Nie korzystałem
z prezerwatywy, więc wiedziałem, że znajdą moje
DNA, a poza tym może coś jeszcze. Dlatego postanowiłem
milczeć. Do diabła, dobrze wiesz, co by się
działo, gdybym choć o tym wspomniał.
Quentin przywołał się do porządku. Nie powinien
447
się za bardzo angażować w tę sprawę. To wymaga
zawodowego chłodu.
– Kto wiedział o twoim związku z Nancy Kent?
– Nikt. Musieliśmy bardzo uważać.
Quentin pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Nie dam się na to nabrać, przecież zawsze jest
jakiś ktoś. Brat, siostra, kumpel, recepcjonistka z motelu,
wścibski sąsiad, zdradzana żona... Sam wiesz, jak
to pomaga w śledztwach. Poza tym dyskrecja nigdy nie
była twoją najmocniejszą stroną. Dobrze pamiętam,
jak wiele razy przechwalałeś się swoimi podbojami.
– Ale tym nie mogłem. – Kumpel rozłożył ręce.
– To się zaczęło jeszcze w czasie jej małżeństwa.
–W jego głosie pojawiły się nuty desperacji: – Gdyby
ktoś to odkrył, Nancy nie zrobiłaby fortuny na rozwodzie.

background image

– Więc nikt nic nie wiedział? Nawet Penny?
– Nie, na miłość boską, nie! Już wystarczająco ją
skrzywdziłem. – Jego oczy zaszkliły się. – Wcale nie
byłem z siebie dumny. Wręcz przeciwnie, zacząłem
siebie za to nienawidzić.
Quentin zanotował to sobie w pamięci i przeszedł
do kolejnego pytania:
– Gdzie poznałeś tę Kent?
– W jakimś klubie w Dzielnicy Francuskiej.
– W którym dokładnie?
– Chyba ,,Fritz the Cat’’.
– Chyba? – Uniósł jedną brew. – Powinieneś pamiętać
takie spotkanie.
– Byłem wtedy w paru klubach. Sporo piłem.
– Powtarzasz to jak katarynka. Mam już dość,
Terror.
448
– Słowo honoru, że to prawda!
Quentin nie zwrócił na niego uwagi. Ileż to razy
różni przestępcy przysięgali przed nim na honor,
którego nie mieli.
– Byłeś wtedy sam? – bardziej stwierdził, niż
spytał.
– Tak.
Quentin założył ręce na piersi, bo bał się, że za
chwilę rzuci się na byłego kolegę. Robiło mu się
niedobrze na widok Terry’ego. Miał już dość jego
bezczelnych kłamstw.
– A co z doktorem Walkerem? Dlaczego nikomu
nie powiedziałeś, że do niego chodzisz?
– Nie chciałem, żeby ktoś się o tym dowiedział.
Nawet ty albo Penny. – Spojrzał mu szczerze w oczy.
– Gdyby to się rozeszło po ludziach, zaczęto by mi
wymyślać od świrów.
– Dlaczego jednak podałeś Walkerowi fałszywe
nazwisko?
– Tak było bezpieczniej.
– A potem przerwałeś terapię. – Quentin strzelił
palcami. – Ot, tak!
– Bo Penny mnie zostawiła. Stwierdziłem, że nie
ma sensu tego ciągnąć.
– Masz odpowiedź na każde pytanie?
– To wszystko prawda!
– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. – Quentin
podszedł do niego. – Ile czasu zajęło ci wymyślenie tej
historyjki, co?

background image

– Mówiłem prawdę! Nikt nie znajdzie niczego, co
łączyłoby mnie z dwiema pozostałymi kobietami czy
z Anną North. Żadnego DNA.
449

– Zabójca nie zgwałcił Evelyn Parker – przypomniał
mu.
– Ale Jessikę Jackson zgwałcił. – Terry wstał
i zaczął niezgrabnie chodzić, ciągnąc przy tym łańcuch
po podłodze. – Po co miałbym straszyć Annę North?
Nawet jej nie znam.
– Właśnie tego chciałbym się od ciebie dowiedzieć.
– Spojrzał na Terry’ego z niekłamanym obrzydzeniem.
– Twoja historia jest bardzo wygodna, ale
dziurawa jak szwajcarski ser. Poszukaj sobie czegoś
lepszego.
– Miałem nadzieję, że ty to zrobisz. – Wyciągnął
w jego stronę ręce w kajdankach. – Jesteś świetnym
gliniarzem. Popytaj, czy ktoś wcześniej nie widział
mnie z Nancy.
– Po co miałbym tracić na to czas? Moim zdaniem
łżesz jak z nut.
– Dlatego, że ci zależy na Annie North, a jako
policjant wiesz, że jeśli nie ja zabiłem te kobiety, to
morderca wciąż jest na wolności.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

Wtorek, 6 lutego
godz. 23.30

Tej nocy porywacz przyniósł jej jedzenie. Jaye aż
się zachłysnęła na widok prawdziwej uczty. Big Mac
z podwójnymi frytkami, duże mleko czekoladowe...
Obudził ją cudowny zapach. Jaye poczuła, że żołądek
aż jej się skręcił, i natychmiast podążyła w stronę
drzwi.
Usiadła na podłodze i od razu zaczęła wcinać,
połykając wielkie kawały Big Maca. O mało się nie
zadławiła. Jedząc frytki, pomyślała, że to może być jej
ostatni posiłek. Podobnie jak skazany na śmierć dostała
to, co najbardziej lubi.
Zjadła jednak wszystko, myśląc z niechęcią o tym,
że czuje wdzięczność i że zapewne tego właśnie
spodziewał się porywacz.
Na końcu wypiła mleko. Aż do dna, chociaż miała

background image

wrażenie, że za chwilę pęknie. I dopiero wtedy zauważyła,
że dzieje się z nią coś dziwnego. Głowę miała
lekką, a świat zaczął nagle obracać się wokół niej. Jak
451
wtedy, kiedy wypiła aż trzy piwa ojczyma na jego
łodzi.
Plastikowy kubek wyśliznął się jej z ręki. Uderzył
o podłogę i potoczył się pod drzwi. Jaye poczuła, że
wszystko zaczyna wirować wokół niej w coraz większym
tempie.
Usłyszała jeszcze głuchy śmiech zza drzwi.
– Mam nadzieję, że ci smakowało, Jaye.
To on! To jego głos! – pomyślała. Krzyknęła ze
strachu. Próbowała wstać, ale okazało się, że nie może.
Mężczyzna znowu się zaśmiał.
– Pewnie byłaś potwornie głodna. Właśnie o to mi
chodziło. – Zrobił przerwę. – Dzięki temu nie zwracałaś
uwagi na to, co jesz.
O Boże, czyżby ją otruł? Jaye uklękła, a potem
wstała, trzymając się futryny. Podłoga zachwiała się
pod jej stopami. Dziewczyna zaczęła się pocić.
– Przyszedłem po raz ostatni.
Usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Po chwili porywacz
stanął w drzwiach. Na twarzy miał maskę Mardi
Gras, w rodzaju tych, jakie lubili zakładać miejscowi
jeźdźcy. Był ubrany na czarno.
Jęknęła i przywarła mocniej do futryny.
– Przestraszyłem cię? Tak mnie sobie wyobrażałaś?
– Wyczuła, że się uśmiecha. – Powiedz, Jaye, jak
wygląda zło?
Minnie, gdzie jesteś? – pomyślała z rozpaczą. Jaye
musiała mocno się trzymać, żeby nie upaść. Nogi
miała jak z waty, dłonie zrobiły się śliskie od potu.
Obiecałaś, że nie pozwolisz zrobić mi nic złego!
– krzyknęła w duchu.
Mężczyzna cofnął się, a następnie wrócił z wielkim
452
kartonowym pudłem, jakich używa się podczas przeprowadzek.
Bez problemu mógł do niego wsadzić jej
ciało. Przerażona Jaye krzyknęła.
– Wiem, że tęskniłaś za Anną. – Zaczął otwierać
pudło. – Nie przejmuj się, niedługo ją zobaczysz.
– Nie – szepnęła. – Nie!
Zbierając resztki sił, nagle runęła na niego całym
ciałem.
Złapał ją, śmiejąc się z jej wysiłków. Szarpała się

background image

i kopała, ale bardzo słabo. Mężczyzna trzymał ją długo
przy piersi, aż w końcu zupełnie straciła siły. Wtedy ją
puścił. Bezwładna Jaye patrzyła tylko, jak podłoga
podskoczyła w jej stronę. Padając, uderzyła głową
o linoleum.
Spojrzała w górę, ale przed oczami latały jej tylko
ciemne plamy. Zaczęła się modlić, poruszając bezgłośnie
ustami. Prosiła Boga, by miał w opiece Minnie
i Annę.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY

Środa, 7 lutego
godz. 10.00

Quentin nie mógł zapomnieć rozmowy z Terrym.
Wciąż gryzło go to, co na koniec powiedział jego były
współpracownik. Te słowa miały swoją wagę. Im
dłużej o tym myślał, tym bardziej się bał.
Jeśli mordercą nie jest Terry, to prześladowca Anny
wciąż jest na wolności. I ciągle jej zagraża!
Jeśli. Kto by przypuszczał, że to małe słówko może
wyznaczać granice między życiem i śmiercią?
Quentin przekręcił się na krześle, odwracając plecami
do kolegów. Zamknął oczy. To prawda, że Terry
mógł go wpuścić w maliny, tylko po co? No cóż,
bandyci często robili takie rzeczy.
Ale jeśli mówił prawdę?
Nie mogę ryzykować, pomyślał.
Odepchnął się od biurka i ruszył w stronę otwartych
drzwi gabinetu kapitan O’Shay. Zapukał, a ciotka
uniosła głowę znad papierów.
– Masz chwilę? – spytał.
454
Zaprosiła go gestem do środka, a on podszedł do jej
biurka. Nie siadał, tylko od razu przeszedł do rzeczy:
– Mam wątpliwości, czy Terry to rzeczywiście
nasz morderca.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale nic nie
powiedziała.
– Widziałem się z nim wczoraj na jego prośbę.
Twierdzi, że miał romans z Nancy Kent i z˙e tamtej
nocy odbyli stosunek, ale jej nie zabił.
– Sprytne. Czy ma jakieś dowody?
– Żadnych, ale chce, żebym ja ich poszukał.
– Dlaczego nie powiedziałeś o tym wcześniej?

background image

– Musiałem to jakoś poukładać w głowie.
– I?
– Uznałem, z˙e to kompletna bzdura. Przynajmniej na
początku. Ale teraz... – Westchnął ciężko i podszedł do
okna wychodzącego na pokój ogólny, a potem znowu
odwrócił się do szefowej. – Sam już nie wiem, co o tym
wszystkim myśleć, ale jeśli Terry mówi prawdę, to morderca
jest na wolności i cały czas zagraża Annie North.
Ciotka zmarszczyła brwi i potarła skronie.
– To nie spodoba się szefowi.
– Ale będzie jeszcze mniej zadowolony, kiedy
pojawi się kolejna ofiara. – Quentin znowu podszedł
do jej biurka i położył na nim dłonie, opierając na nich
ciężar ciała. Spojrzał prosto w oczy szefowej. – Spróbujmy
działać po cichu. Postaram się sprawdzić, czy
Terry mówił prawdę. Jeśli tak, będziemy dalej szukać.
Kapitan skinęła głową.
Malone zdecydował się zajrzeć najpierw do Penny
Landry. Przyjęła go na ganku swojego domu przy
Lakeview. Słońce grzało coraz mocniej, chociaż po-
455
wietrze wciąż było chłodne. Penny wyglądała na
zmęczoną i znerwicowaną. Quentin chętnie dałby jej
choć cień nadziei, z˙e ten koszmar wkrótce się skończy,
ale nie mógł tego zrobić. Najpierw spytał ją, jak się
czuje i jak się miewają dzieci, a potem przeszedł od
razu do rzeczy.
– Penny, kiedyś mi powiedziałaś, że Terry miał
znacznie więcej okazji, żeby cię zdradzać. Czy miałaś
na myśli coś konkretnego?
Spojrzała na niego ze złością, niemile zaskoczona
tym pytaniem.
– Sam wiesz, że wciąż łaził po knajpach, bo nieraz
mu towarzyszyłeś. Uwielbiał zabawę. – Zacisnęła wargi.
– Taki już był, kiedy go poznałam. Nie wiedziałam,
głupia, do czego to prowadzi.
Rozumiał jej gorycz. On też w pewnym sensie czuł
się ofiarą Terry’ego.
Jeśli naprawdę popełnił te zbrodnie.
Jeśli. Znowu to słowo. Kiedy w końcu da mu spokój?
– Przepraszam. – Odgarnęła włosy z twarzy.
–Wiem, że nie powinnam była tego mówić, ale jestem
zrozpaczona.
Położył dłoń na jej ramieniu.
– Nie masz za co przepraszać. Ja też czuję się
zdradzony.

background image

– Dzięki, Quen. – Przykryła ręką jego dłoń, a w jej
oczach zalśniły łzy. – Zawsze cię lubiłam.
Uniosła głowę i spojrzała na nieskazitelnie błękitne
niebo, a potem tęsknie na drogę.
– Myślę o tym, żeby wrócić do Lafayette. Mieszkają
tam moi rodzice i siostry. Tak będzie lepiej ze względu
na dzieci.
456
Quentin skinął głową.
– Dobry pomysł. Daj mi znać, jeślibym mógł ci
jakoś pomóc.
– Jasne. Będę potrzebowała kogoś do noszenia
rzeczy – rzekła z uśmiechem.
– Załatwione. – Spojrzał na stojącą na ulicy terenówkę,
a potem znowu na nią. – Penny,muszę cię o coś spytać
i oczekuję szczerej odpowiedzi. – Zrobił przerwę, żeby
skupić na sobie jej uwagę. – Czy Terry miał romans?
Zaczerwieniła się i spojrzała w bok. Wahała się, ale
tylko przez chwilę.
– Nie mam na to żadnych dowodów, ale... tak mi
się wydaje. – Chrząknęła nerwowo. – Przy tym wszystkim,
co zrobił mnie i dzieciom, nie chciałam jeszcze
znosić jego niewierności.
– Rozmawiałaś z nim o tym?
Potrząsnęła głową.
– Głupio mi z tego powodu, ale chyba sama nie
chciałam tego wiedzieć. Nie chciałam też wysłuchiwać
kolejnych kłamstw... – Westchnęła ciężko. – Po
prostu powiedziałam, żeby sobie poszedł.
Quentin zastanawiał się nad tym przez chwilę.
– To niezwykle ważna sprawa – podjął. – Jak
sądzisz, czy mogłabyś znaleźć jakiś dowód? Rachunek
hotelowy albo telefoniczny? Coś w tym rodzaju.
Zmarszczyła czoło.
– Sama nie wiem. Może bym coś znalazła... Ale po
co ci to, Quen?
– Po prostu bardzo tego potrzebuję. Zaufaj mi.
Skinęła głową i tak się rozstali. Parę minut później
jechał już do gabinetu Bena Walkera. Miał nadzieję, że
jeśli ktokolwiek wiedział coś o romansach Terry’ego,
457
to właśnie jego psycholog. Już się jeżył, zastanawiając
się, czy doktor zechce mu o tym powiedzieć.
Dotarł do niego tuż przed południem. Mimo tak
późnej pory drzwi do poradni były zamknięte na
głucho. Przeszedł na drugą stronę, do jego mieszkania,

background image

ale Ben nie odpowiadał na głośne pukanie i dzwonki.
W końcu nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły. Quentin
obejrzał się przez ramię, a potem wśliznął się do
środka. Mieszkanie wyglądało na zdemolowane. Ktoś
poprzewracał meble, pootwierał szuflady i powyrzucał
na podłogę ich zawartość.
Quentin zmełł przekleństwo w ustach i sięgnął po broń.
Ruszył dalej, czując, jak tłuczone szkło trzeszczy pod jego
butami. Gdzieś z głębi mieszkania dobiegły do niego
dźwięki radia, nastawionego na program muzyczny.
Spodziewał się, że zastanie doktora w domu.
Martwego.
Przeszedł więc do sypialni, znajdującej się na
samym końcu części mieszkalnej. Ona też była zdemolowana,
ale nie znalazł tam psychologa.
Radio z zegarem leżało rozbite na podłodze, ale
wciąż grało. Quentin patrzył na to wszystko, starając
się pozbierać myśli. Miał już niemal pewność, że Terry
nie jest mordercą. To jakiś inny pacjent musiał poinformować
Bena o Annie.
Ktoś, kto niemal wypełnił swój plan, a teraz eliminował
te osoby, które nie były mu już do niczego
potrzebne. Na przykład Bena Walkera.
Pomyślał o Annie i serce zaczęło mu walić jak młotem.
Czas uciekał. Zaczynało go gwałtownie brakować.
Musi dostać się do papierów Walkera, jeśli ma uratować
Annę i Jaye. Nie będzie czekał na nakaz rewizji!
458
Pospieszył do części dla pacjentów. Otworzył drzwi,
stłukłszy uprzednio szybkę obok. Wszedł do środka.
Poczekalnia wyglądała na nienaruszoną. Poza tykaniem
zegara panowała tu głucha cisza. W powietrzu unosił się
dziwny, kwaśny zapach i było bardzo gorąco.
Dreszcz przebiegł mu po plecach. Wciąż z bronią
w ręce, Malone przesunął się dalej. Miał przed sobą
zamknięte drzwi. Otworzył je delikatnie i zajrzał do
środka. Stał tu krąg utworzony ze składanych krzeseł.
Poza tym nic nie zwróciło jego uwagi. Łazienka
i kuchenka też wyglądały normalnie.
Ostatnie drzwi były zamknięte.
Gabinet Walkera. Nareszcie!
Otworzył drzwi potężnym kopniakiem.
W nos uderzył go wstrętny i bardzo intensywny fetor.
Nie był to trupi zapach, ale smród śmietnika lub kloaki.
Malone zatkał nos. Na podłodze leżało wielkie,
potłuczone lustro, na które ktoś się wypróżnił. Cała

background image

sprawa przedstawiała się coraz gorzej.
Schował pistolet i wciąż zakrywając nos, podszedł
do drewnianych szafek. Były otwarte. Zaczął przeglądać
ich zawartość, poszukując Adama Fursta. Natrafił
na papiery Ricka Richardsona. Terry, pomyślał
i schował je z tyłu pod kurtką za paskiem dżinsów.
Pora zawiadomić kolegów. I Annę. Przecież musi ją
ostrzec.
Zanim zdążył sięgnąć po telefon, ten sam się odezwał.
– Mamy coś, prawdopodobnie morderstwo – odezwał
się oficer dyżurny. – Crestwood Nursing Home.
Jeden ze świadków, Louise Walker.
Quentin poczuł, że krew ścięła mu się w żyłach.

Już jadę – rzucił.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY

Środa, 7 lutego
godz. 12.30

Anna pojawiła się w domu objuczona warzywami
z targu i trzydniowymi wiązankami kwiatów, które
wyglądały jeszcze bardzo ładnie, ale nie nadawały się
już do sprzedaży. Przywitała się z Alphonsem i Panem
Bingle’em, krążącymi wokół wejścia do swojej kamienicy,
a następnie z trudem otworzyła furtkę. Zauważyła,
że ktoś znowu przystawił drzwi wejściowe cegłą,
przez co były otwarte, i zmarszczyła brwi.
Podejrzewała, że robią to dzieciaki spod czwórki,
którym nie chce się ciągle otwierać i zamykać drzwi
albo dzwonić domofonem do rodziców, chociaż żadnego
jeszcze nie złapała na gorącym uczynku. Trzeba
z nimi pogadać i uświadomić im, jakie stwarzają
zagrożenie. A może powinna zwrócić się do ich
rodziców albo pozwolić, by zajął się tym Dalton?
Myśl o Daltonie spowodowała, że mars na jej czole
jeszcze się pogłębił. Był taki podekscytowany, kiedy
wstąpiła po kwiaty. Cały czerwony i zdenerwowany.
460
Co jakiś czas patrzył na zegarek i zadał jej trzy razy to
samo pytanie. A potem nalegał, żeby wzięła zupełnie
świeże herbaciane róże.
A przecież tak je lubił.
Coś niedobrego działo się z jej przyjacielem. Być
może pokłócił się z Billem, pomyślała, wchodząc do
budynku. To się już zdarzało.

background image

Na klatce schodowej było zimno. Nic dziwnego,
skoro drzwi były otwarte. Zadrżała i raźnym krokiem
pokonała schody dzielące ją od mieszkania. Miała
bardzo mało czasu. Musiała wstawić kwiaty do wody,
rozpakować zakupy i coś zjeść, a potem lecieć do
,,Perfect Rose’’, żeby zmienić Daltona.
Otworzyła drzwi i zaczęła się uwijać. Przygotowała
duży wazon na kwiaty, którym zrobiła kąpiel
w wannie, a potem wzięła się za warzywa i owoce.
Jabłka i pomidory włożyła do wielkiej wazy, żeby
dojrzewały, a ogórki i paprykę chciała zanieść do
lodówki.
Lecz gdy ją otworzyła, serce w niej zamarło, a po
chwili głośno krzyknęła. Warzywa posypały się na
terakotę.
Przed nią stał talerzyk deserowy z serwetką
w kształcie serca, na której ktoś ułożył pokrwawiony,
ucięty palec. Mały palec.
Anna zakryła usta dłonią, zdziwiona tym, że krzyczy.
Ręce jej się trzęsły, ale robiła wszystko, żeby nad
sobą zapanować. Nie da się już przestraszyć. Nie da się
nabrać na ten wstrętny kawał.
Zaciskając wargi, pochyliła się i poczuła nieprzyjemny
odór od palca, jednocześnie słodki i kwaśny.
Naturalny i chemiczny. Zatkała nos. Ciało obok paznokcia
461
było sine, lakier, którym go pomalowano,
zaczął się łuszczyć. Serwetka była mokra i lepka.
Prawdziwy, pomyślała. Ten palec jest prawdziwy.
Koszmar jeszcze się nie skończył.
Anna odskoczyła od lodówki, czując, jak żołądek
podchodzi jej do gardła.
Zadzwonił telefon.
Z bijącym sercem podbiegła w stronę słuchawki.
Jeszcze chwila i włączy się automatyczna sekretarka.
W jej głowie zapaliło się ostrzegawcze światełko.
Nie muszę go odbierać, powiedziała sobie. Telefon
zadzwonił drugi i trzeci raz.
Powinnam zadzwonić po Malone’a.
Czwarty dzwonek. Chwyciła za słuchawkę.
– Tak, słucham?
– Harlow?
Nogi ugięły się pod nią. Lewą ręką złapała blat
stołu, żeby utrzymać równowagę.
Kurt.
– Nie przywitasz się ze starym znajomym? – zaśmiał

background image

się mężczyzna.
Zamknęła oczy.
– Czego chcesz?
– Może odrobinę uznania... Bardzo się namęczyłem,
żeby zdobyć dla ciebie taki prezent.
Podniosła drżącą rękę do ust. Dobry Boże, tamta
kobieta...
– Zrobiłem to tylko dla ciebie. Dla ciebie zabiłem
je wszystkie.
Starała się nie wpadać w histerię. Nie mogła poddać
się strachowi, bo właśnie na to liczył jej prześladowca.
Musi mu stawić czoło.
462
– Po co? Przecież chodziło ci tylko o mnie. Mogłeś
przyjść i...
– I cię zabić? – podchwycił. – Oczywiście, ale
potrzebowałem czegoś na zaostrzenie apetytu. Żaden
prawdziwy myśliwy nie lubi, jak mu zwierzyna sama
włazi w sidła.
– Jesteś szalony!
Mlasnął parę razy językiem, jakby chciał ją skarcić.
– To nie był prawdziwy komplement, Harlow.
Myślałem raczej, że będziesz podziwiać mój spryt.
Tańczyliście tak, jak wam grałem. Ty, policja, Ben.
Nawet moja Minnie.
Ben! Minnie! Co się z nimi dzieje?!
– Co zrobiłeś z Jaye?
– Zastanawiałem się właśnie, kiedy zadasz to pytanie.
Oczywiście jest ze mną. Domyśliłaś się tego,
prawda?
– Czy... czy ona...?
– Czy żyje? – Zaśmiał się złowieszczo. – Tak.
I zakładam, że chciałabyś, żeby tak zostało.
– Słuszne założenie – rzekła chłodno.
Milczał przez chwilę. Kiedy znowu się odezwał,
zrozumiała, że go rozzłościła i zaskoczyła. Nie spodziewał
się, z˙e nad sobą zapanuje, i wcale mu się to nie
podobało.
– Mam nadzieję, że się czegoś nauczyłaś na
błędach swoich rodziców, Harlow.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Nie udawaj. Wiesz doskonale. Jeśli zrobisz coś
poza tym, co ci powiem, Jaye zginie. Jasne? I pamiętaj,
żadnej policji.
– Czego chcesz?
463

background image

– Żebyś wypełniała polecenia. Bo inaczej kaplica,
pamiętaj!
Anna aż się zachwiała pod wpływem strachu.
Najchętniej by zemdlała, ale wiedziała, że nie może
sobie na to pozwolić. Zacisnęła tylko mocniej palce na
słuchawce.
– Tak, jasne – zapanowała w końcu nad głosem.
– Ale... ja nic nie mam. Żadnych pieniędzy ani
kosztowności...
– Chcę ciebie, moja droga. Harlow Anastazja
Grail za Jaye Arcenaux. Co ty na to?

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI

Środa, 7 lutego
godz. 12.45

Anna odłożyła telefon, chwyciła torebkę i podbiegła
do drzwi. Była gotowa do działania. Nawet jej do
głowy nie przyszło, żeby zrobić coś wbrew woli Kurta,
chociaż wiedziała, że będzie musiała zginąć. Chciała
jednak, żeby żyła Jaye. Życie za życie. To była
sensowna wymiana.
To przecież jej koszmar, a nie Jaye.
Zrobiła pełne koło.
Spojrzała na zegarek. Zostało jej mało czasu. Kurt
dał jej tylko dwadzieścia minut na dotarcie do pierwszego
punktu. Była to budka telefoniczna na stacji
Shella, niedaleko autostrady I-10 koło Metairie Road.
Ostrzegł ją, że jeśli się spóźni, Jaye za to zapłaci.
Najpierw palec, powiedział. Mały palec u prawej
ręki. Kurt przygotował jej dziesięć punktów za dziesięć
palców Jaye Arcenaux.
Anna obiecała sobie, że na pewno się nie spóźni.
Wyszła i wyjęła klucze z torebki, by zamknąć
465
mieszkanie, a potem zaśmiała się histerycznie. Jaki to
ma sens? I tak za parę godzin będzie jej wszystko
jedno.
Wrzuciła klucze do torebki i pobiegła w dół. Na
parterze omal nie wpadła na Billa. Przyjaciel złapał ją
za ramię, żeby uchronić od upadku.
– Cześć, Anno. Gdzie się pali?
– Puść! – Wyrwała mu się. – Muszę lecieć.
– Zaczekaj. – Znowu ją złapał i spojrzał na nią
z niepokojem. – Co się sta...?

background image

– Przepraszam. Muszę się spieszyć. Jaye mnie
potrzebuje! Zabije ją, jeśli nie zdążę!
Krew odpłynęła mu z twarzy.
– Dzwonię po policję.
Tym razem to ona złapała go za rękę.
– Nie! Nie możesz! On ją zabije, jeśli to zrobisz.
Obiecaj, że nie...
– Nie mogę.
– Nic mi nie będzie. Ratuję Jaye.
Wyglądał na przeraz˙onego.
– Dobrze, Anno. Obiecuję, ale...
– Dzięki. – Wspięła się na palce i pocałowała go
w policzek. – Pożegnaj ode mnie Daltona.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY TRZECI

Środa, 7 lutego
godz. 12.50

Quentin patrzył na twarz Louise Walker zastygłą
w śmiertelnym grymasie. Sądząc z posinienia i stężenia
pośmiertnego, została uduszona jakieś sześć do
ośmiu godzin temu, czyli w środę wczesnym świtem.
Dyżurna pielęgniarka niczego nie zauważyła aż do
śniadania, bo pacjenci czasami spali dłużej, a personel
im w tym nie przeszkadzał, natomiast później, kiedy
już odkryto, że nie żyje, uznano, że była to naturalna
śmierć podczas snu.
Jednak krew i szczątki skóry pod jej paznokciami
wskazywały na coś innego.
– Pewnie użył poduszki – powiedział Quentin.
– Próbowała się wyrwać. Sądząc z tego, co jej zostało
pod paznokciami, morderca musi być nieźle podrapany.
– Obrócił się do jednego z oficerów. – Dopilnuj,
żeby ekipa techniczna zebrała wszystko, co może nas
interesować. Chcę mieć wyniki jak najszybciej.
467
Quentin spojrzał na dwie pielęgniarki, stojące tuż
przy drzwiach, jakby chciały stąd uciec. Pierwsza
miała dyżur w nocy, a druga odkryła ciało Louise
Walker.
– Czy powiadomiłyście, panie, jej syna?
Pierwsza odezwała się pielęgniarka z dziennej
zmiany:
– Próbowałam... Zostawiłam mu wiadomości na
sekretarce w pracy i w domu.

background image

Quentin skinął głową. Nie sądził, by te informacje
dotarły do Bena. Nic o tym jednak nie powiedział.
Ekipa techniczna właśnie badała mieszkanie doktora,
próbując znaleźć tam coś ciekawego.
– Kto to mógł zrobić? I jak tu się dostał? – zaczęła
biadolić siostra z nocnej zmiany. – Nigdy... nigdy nic
takiego się tu nie zdarzyło. To była taka miła staruszka!
Dlaczego ona?
No cóż, zabójca najwyraźniej po sobie sprząta,
pomyślał Quentin. Starał się zatrzeć wszelkie ślady,
a Louise Walker była jednym z nich.
– Właśnie to chcemy ustalić. Czy pani Walker
miała wczoraj jakichś niespodziewanych gości?
Pielęgniarka potrząsnęła głową.
– Nie.
– Czy w zakładzie pojawił się ktoś obcy? Ktoś,
kogo pani nie znała?
Kobieta jeszcze raz zaprzeczyła.
– Nie, to była wyjątkowo spokojna noc.
– To znaczy, że w ogóle nie było u niej żadnych
gości?
– Nie, nikogo. – Pielęgniarka zawahała się.
– Oczywiście poza doktorem Walkerem.
468
Quentin poczuł mrowienie na karku.
– Doktor Walker tu był? O której godzinie?
– Późno, już po godzinach wizyt, ale go wpuściłam.
Siedział parę godzin i wyszedł po zaśnięciu
matki.
Znaczyło to, że Ben jako ostatni widział ją żywą.
A to sukinsyn!
Poczuł pulsowanie w skroniach. Jednocześnie przypomniał
sobie zdjęcie Anny i Bena w ,,Café du
Monde’’.
– Jest pani pewna, że to był doktor Walker?
Pielęgniarka oblała się rumieńcem.
– No tak. Na pewno, chociaż... chociaż był jakiś
dziwny. Tak jakby nie był sobą. Ale założyłam, że po
prostu miał zły dzień.
Quentin zmarszczył czoło, zaskoczony tą odpowiedzią.
Zadając pytanie, spodziewał się, że kobieta
będzie twardo obstawać przy swoim. Wahała się, co
znaczyło, że Adam Furst jest bardzo podobny do Bena
Walkera albo z˙e są tą samą osobą.
Starał się poskładać wszystkie fragmenty zagadki,
by wreszcie zaczęły do siebie pasować. Co powiedziała

background image

Louise Walker? Że Adam zawsze był zły. Nazwała
go ,,diabłem wcielonym’’.
– Mogę zobaczyć rejestr gości?
Jedna z kobiet wyszła po zeszyt, a Quentin w dalszym
ciągu wypytywał drugą:
– Czy słyszała pani, jakoby Louise Walker miała
jeszcze jednego syna?
– Nic o tym nie wiem. – Pielęgniarka pokręciła
głową. – Na wszystkich zdjęciach, które widziałam,
jest tylko ona z doktorem.
469
Druga z kobiet wróciła z dyżurki i podała mu
otwarty na odpowiedniej stronie rejestr gości. Quentin
spojrzał na ostatni podpis Bena, a potem poszukał
poprzedniego.
Podpisy wyglądały inaczej.
Do diabła, wreszcie znalazł!
Quentin natychmiast podszedł do jednego ze swoich
podwładnych.
– Zadzwoń do kapitan O’Shay i poinformuj
o wszystkim – zwrócił się do niego. – Będę potrzebował
śledczych Johnsona i Waldena najszybciej,
jak to tylko możliwe. Możecie mnie łapać przez
komórkę.
Policjant zmarszczył brwi.
– Gdzie teraz jedziesz?
– Do mieszkania Anny North. Mam wrażenie, że
po pani Walker przyszła kolej na nią.
Sześć minut później Quentin zatrzymał się z piskiem
opon przed kamienicą Anny. Dzwonił do niej bez
przerwy, ale włączała się automatyczna sekretarka.
Nie chciał nawet myśleć, co to może znaczyć.
Gdyby zaczął spekulować, mógłby się załamać,
A przecież teraz chodziło o to,żeby działać jak
najszybciej i najsprawniej.
Wyskoczył z wozu z bronią w dłoni i pospieszył
w kierunku furtki.
– Panie Malone!
Quentin odwrócił się w stronę, z której dobiegał
głos. Alphonse Badeaux spieszył do niego, wymachując
szaleńczo rękami. Tuz˙ obok, równie niezdarnie,
biegł Pan Bingle.
470
Quentin schował pistolet i pomachał obu.
– Przepraszam, nie mam czasu.
– Chodzi o A... Annę. – Alphonse z trudem łapał

background image

powietrze. – Te... ten człowiek był tu dzisiaj rano.
– Mężczyzna zwiesił głowę. – Powinienem jej był
powiedzieć. Ostrzec ją...
– Jaki człowiek? Kto tutaj był?
Alphonse wziął głęboki oddech.
– Ten, co wygląda jak doktor Walker.
Quentin spojrzał na niego ostro.
– Co to znaczy: ,,wygląda jak doktor Walker’’?
– spytał.
– On był tu już wcześniej. Na początku myślałem, że
to doktor, ale dzisiaj mu się lepiej przyjrzałem. Wszedł
do środka, więc czekałem, żeby z nim pogadać. Powiedzieć,
że Anna wyszła na targ po zakupy. – Alphonse
wziął głębszy oddech. – Spotkałem go tu, na schodach.
Wystarczyło, że na mnie spojrzał, a od razu zrobiło mi
się zimno. Aż do szpiku kości. Wie pan, o co mi chodzi?
Quentin z trudem przełknął ślinę. Tak, wiedział.
Nie chciałby, żeby Anna trafiła w jego łapy.
Quentin spojrzał w stronę mieszkania Anny, a potem
znowu na staruszka.
– I co jeszcze?
– No, ten człowiek miał rozorane całe ręce, jakby
go ktoś...
– Mocno podrapał?
Alphonse przytaknął żarliwie.
– Tak. I w ogóle był jakiś dziwny. Oczy miał
zupełnie bez wyrazu...
– Ale jest pan pewny, że to nie był Ben Walker?
Staruszek zachmurzył się i ściągnął brwi.
471
– Trudno powiedzieć, chociaż... to nie mógł być
doktor. Bingle bardzo go przecież lubił, a do tego nie
chciał nawet podejść. Tylko warczał i wciąż się cofał.
Nawet nie próbował atakować. Jakby miał do czynienia
z diabłem czy sam nie wiem, z czym.
Quentin poradził Alphonse’owi, żeby wrócił do
domu i nie wychodził, sam natomiast pospiesznie
wszedł do budynku Anny. Ponownie wyciągnął broń,
będąc przygotowanym na wszelkie ewentualności.
Zamarł, kiedy zobaczył, z˙e drzwi do mieszkania są
uchylone.
– Anno! – krzyknął, popychając drzwi lufą. – Jesteś
tu, Anno?
Usłyszał jakieś stłumione hałasy w kuchni i podskoczył
w tamtym kierunku.
– Wychodzić z rękami do góry – krzyknął. – Szybciej,

background image

już!
W drzwiach kuchennych ukazali się Dalton i Bill
z rękami uniesionymi wysoko nad głową.
– Niech pan nie strzela! – krzyknęli jednocześnie.
– To my!
– Gdzie jest Anna?
– Próbowaliśmy dzwonić...
– Powiedzieli, że pana nie ma. Nie wiedzieliśmy,
co robić.
– Widziałem się z nią dzisiaj rano, ale byłem trochę
nie w humorze. Pokłóciliśmy się z Billem... A potem
jej już nie było. Bill próbował ją zatrzymać, ale mu się
nie udało.
– Tak, pojechała – potwierdził Bill.
– Pojechała – powtórzył Malone. – Gdzie pojechała?!
No, gdzie?!
472
– Nie mam pojęcia – jęknął Bill żałośnie. – Powtarzała
tylko, że Jaye jej potrzebuje. Że on ją zabije.
Musiałem jej obiecać, że nie zadzwonię na policję.
– Ale zadzwonił – wtrącił Dalton. – Ja go przekonałem.
Za późno... Niestety, za późno!
– Nie zamknęła mieszkania. – Bill był najwyraźniej
wstrząśnięty tym faktem. – Nie powinniśmy byli
wchodzić, ale...
– Ale chcieliśmy coś zrobić – podjął Dalton. – Musimy
panu coś pokazać. W lodówce był drugi palec,
ale... ale ten wygląda na prawdziwy.
Rzeczywiście!
Quentin przyglądał się ludzkiemu szczątkowi, czując,
że zaschło mu w ustach, a serce bije coraz szybciej.
Palec należał do kobiety, zapewne Jessiki Jackson.
Zaczął się już rozkładać.
Quentin na moment zakrył oczy wierzchem dłoni.
Bill twierdził, że Anna była bardzo zdenerwowana.
Miała robić dokładnie to, co nakazywał morderca,
w przeciwnym wypadku groził zabiciem Jaye.
Drań wykorzystał dziewczynę jako przynętę, chcąc
zwabić Annę w pułapkę. Musiał wiedzieć, że Anna
zrobi wszystko,żeby ocalić Jaye.
Prowadził z nią swoją grę.
Quentin opuścił ręce w poczuciu bezsilności. Co
dalej? Nie ma przecież pojęcia, jak znaleźć Annę.
Rozmawiał już z kapitan O’Shay. Ekipa techniczna
zbierała ślady w domu i gabinecie Walkera, a potem
miała pojechać do szpitala. Zadzwonił, żeby sprawdzić,

background image

spod jakiego numeru telefonowano do Anny po
raz ostatni. To było wszystko. Mógł tylko czekać.
473
Zacisnął dłonie. Nie będzie tu tkwił bezczynnie.
Anna z każdą chwilą przybliżała się do tego psychopaty.
Zadzwonił telefon. Quentin natychmiast go odebrał.
To był Johnson.
– Masz coś? – spytał.
– Telefon zarejestrowany na niejakiego Adama
Fursta.
– Adres?
Gdy Johnson go podał, Quentin tylko westchnął.
Mieszkanie w Madisonville, które widzieli razem
z Anną.
– Nie musicie go sprawdzać – mruknął Quentin.
– Furst już dawno się stamtąd wyprowadził.
– Znalazłem coś jeszcze. Rozmawiałem z policją
z Atlanty. W zeszłym roku mieli tam dwa morderstwa.
Kobiety zgwałcono, a potem uduszono. Nie udało się
znaleźć sprawcy, czy raczej sprawców, bo szukali
dwóch różnych osób.
– Czy obie ofiary były rude?
– Właśnie. A zgadnij, kto w tym czasie mieszkał
w Atlancie?
– Doktor Beniamin Walker.
– Trafiony!
Quentin zmarszczył brwi. Z kim mają do czynienia?
Z jedną osobą czy z bliźniakami?
– Posłuchaj, mógłbyś jeszcze coś sprawdzić? Chodzi
o zdjęcie Walkera z Anną North. Czy ktoś mógłby
je zbadać?
– Jasne. Ale o co ci chodzi?
– Przecież Walker sam nie mógł go zrobić. Może
to jest ktoś bardzo do niego podobny...
474
– Myślisz o sobowtórze?
– Tak, warto to sprawdzić.
– Zaraz zajmę się tym zdjęciem. Kapitan O’Shay
chciałaby zamienić z tobą jeszcze parę słów.
Po chwili usłyszał pełen podniecenia głos ciotki:
– Miałeś przed chwilą telefon. Jakaś płacząca dziewczynka.
Powiedziała, że ,,on’’ chce skrzywdzić Jaye
i Annę i że musisz pomóc. Bardzo nalegała, żebym
wszystko ci przekazała.
Quentin zacisnął palce na słuchawce, czując dławienie
w gardle.

background image

– Powiedziała, jak się nazywa?
– Podała tylko imię. Minnie.
– Skąd dzwoniła?
– Z warsztatu koło przystani z jachtami. Więcej nie
umiała powiedzieć, ale na szczęście podała nam numer
telefonu budki, z której dzwoniła. Ta mała jest w Manchac,
Quen.
– W Manchac? Tej małej wiosce rybackiej koło
Hammond?
– Tak.
Spojrzał na zegarek, próbując zgadnąć, kiedy Anna
tam dotrze. Zmełł w ustach przekleństwo i ruszył do
drzwi.
– Wiesz może, ile wynosi rekord prędkości na
drodze między Nowym Orleanem a Manchac?

Nie, ale musisz go pobić!

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY CZWARTY

Środa, 7 lutego
godz. 15.15

Po kolejnych przystankach i kolejnych instrukcjach
od Kurta Anna dotarła w końcu do ostatniego
miejsca. Była to mała osada rybacka Manchac, położona
około godziny drogi na północ od Nowego
Orleanu.
Tuż obok znajdowało się otoczone mokradłami
jezioro Maurepas. W okolicy było parę myśliwskich
i rybackich obozowisk.
Zgodnie ze wskazówkami zaparkowała samochód
na końcu nieoznakowanej polnej drogi, jakieś półtora
kilometra za ostatnimi przybytkami cywilizacji, czyli
warsztatem Smileya i przystanią jachtową. Zostawiła
kluczyki w wozie i ruszyła dalej pieszo, wypełniając
co do joty żądania porywacza.
Przed nią, poprzez gęstą zasłonę cyprysów i dębów,
prześwitywał jakiś budynek.
Poczuła dreszcz niepewności. To już tutaj. Koniec
jej drogi.
476
Po dwudziestu trzech latach stanie twarzą w twarz
z przeszłością.
Obejrzała się za siebie, ale samochód zniknął
gdzieś za zakrętem. Wypuściła wolno powietrze, przerażona
po raz pierwszy od momentu, kiedy pożegnała

background image

się z Billem. Obiecała sobie w duchu, że nie pokaże po
sobie, co się z nią dzieje. Kurt chce, żeby się bała.
Chce, żeby zaczęła prosić o litość, a ona przyjechała tu
tylko po to, żeby ratować Jaye, nie zaś siebie.
Rozejrzała się dookoła. Droga wznosiła się nad
mokradłem i stanowiła jedyne połączenie z domem,
chyba że ktoś skorzystałby z łódki. Woda na mokradłach
nie musiała być głęboka, ale Anna podejrzewała,
że roi się w niej od węży, aligatorów i innego
paskudztwa.
Zadrżała i potarła ramiona. Czy rzeczywiście dobrze
robi? Kurt chciał, żeby znalazła się na drodze bez
wyjścia. Stąd taki, a nie inny wybór miejsca. Obiecał
co prawda, że wypuści Jaye, ale nie miała żadnej
gwarancji, że zechce dotrzymać słowa.
W tym momencie zrozumiała wahania i niepewność
rodziców. Wprawdzie wówczas chodziło o pieniądze,
ale nie mieli pewności, czy po zapłaceniu
okupu córka wróci cała i zdrowa do domu. Być może
ona też powinna skontaktować się wcześniej z policją?
Kiedy ten dylemat dotarł do niej z całą oczywistością,
poczuła, że nagle zagoiła się jedna z jej starych
ran. Przecież tak naprawdę zawsze się zastanawiała,
dlaczego rodzice nie dali Kurtowi tych przeklętych
pieniędzy.
Anna potrząsnęła głową. Musi spróbować czegoś
innego. Przecież to właśnie z powodu policji zginął
477
Timmy, a ona straciła palec. Nie wątpiła, że gdyby nie
zastosowała się do poleceń, Kurt po kolei uciąłby palce
Jaye, a potem zabił ją z zimną krwią.
Ta droga dawała jej ,,młodszej siostrze’’ przynajmniej
jakąś szanse na przeżycie.
Musi przejść ją do końca.
Z bijącym sercem przemierzyła podjazd, czując
chrzęst muszelek pod stopami, słysząc bzyczenie owadów
i krzyk wodnego ptactwa. Budynek wyrósł przed
nią zupełnie niespodziewanie. Był to prosty, drewniany
domek, jak w wielu podobnych obozowiskach
myśliwsko-rybackich w tej części Luizjany, ze skleconym
naprędce gankiem i siatkami w oknach, które
chroniły przed owadami.
Anna wzięła głęboki oddech i weszła po rozchwianych
schodach. Podeszła do drzwi, które wystarczyło
tylko pchnąć, żeby się otworzyły. W pustym pokoju
znajdowało się jedynie duże, kartonowe pudło.

background image

Pudło w kształcie trumny. Boże, tylko nie to,
pomyślała. Zasłoniła sobie usta, żeby nie krzyknąć ze
strachu. Zrobiła jeden krok w jego kierunku, a potem
następny.
Wyciągnęła rękę i modląc się, zaczęła je otwierać.
Po chwili mogła już zajrzeć do środka.
Tym razem nie mogła już powstrzymać okrzyku.
W środku znajdowała się zakneblowana i związana
Jaye.
– Jaye – szepnęła.
Dziewczyna nawet nie drgnęła. Anna pochyliła się,
żeby jej dotknąć. Skóra Jaye była ciepła i miękka, a jej
pierś unosiła się w płytkim oddechu.
Żyje, Bogu dzięki!
478
Śpiąca poruszyła się i jednocześnie wydała stłumiony
przez knebel odgłos.
– Jaye! – krzyknęła Anna, potrząsając jej bezwładnym
ciałem. – Jaye, obudź się! Jak najprędzej musimy
stąd uciekać!
Przyjaciółka otworzyła oczy. Przez moment patrzyła
na Annę z przerażeniem, ale potem jej oczy
napełniły się łzami.
Anna uśmiechnęła się do niej, czując, jak łzy ciekną
jej po policzkach.
– Przyszłam, żeby cię uwolnić – powiedziała
ochrypłym głosem. – Chodź.
Wyswobodziła dziewczynę z pudła i rozwiązała jej
ręce oraz nogi. Jaye sama wyrwała knebel i szlochając,
padła jej w ramiona.
– Myślałam, że cię już nie zobaczę – wychlipała.
– To było straszne. Tak się bałam.
– Wiem, kochanie. – Anna przytuliła ją jeszcze
mocniej. Gładziła ,,młodszą siostrę’’ po włosach,
chcąc się upewnić, że nic jej nie jest. – Tak bardzo się
o ciebie martwiłam. Wiedziałam, że nigdzie nie uciekłaś.
Wiedziałam...
– Czy policja już tu jest? Czy powiedziałaś im...?
– Nie, jestem sama.
Oczy Jaye rozszerzyły się ze strachu.
– Ale złapali go, prawda? Powiedz, że go mają!
– Nie. – Anna ścisnęła mocno jej dłoń. – Powiedział,
że cię zabije, jeśli tu nie przyjdę. Albo jeśli
zawiadomię policję.
– Nie?! – jęknęła Jaye. – Więc on nie pozwoli nam
uciec! On cię nienawidzi, Anno. Nie wiem dlaczego,

background image

ale...
479
– Ja wiem. Ten człowiek porwał mnie dwadzieścia
trzy lata temu. Chce skończyć to, co zaczął. – Wciągnęła
ze świstem powietrze. – Tak mi przykro, że zostałaś
w to zamieszana. Ale obiecuję, że nic ci się nie stanie.
Anna pociągnęła Jaye za rękę.
– Mój samochód jest jakieś dwa kilometry stąd,
niedaleko stacji obsługi. Jakoś nam się uda, Jaye. Na
pewno się uda.
– Nie, nie pójdę bez Minnie.
– A gdzie ona jest?
– Nie wiem. Nie rozmawiałam z nią, od kiedy
wsadził mnie do tego pudła...
– Poszukajmy. Na pewno ją znajdziemy, jeśli jest
gdzieś tutaj.
Niestety nie znalazły nikogo. W domku były jeszcze
dwa pokoje, ale oba puste.
Jaye zaczęła płakać.
– Co on z nią zrobił? Gdzie się podziała? Nigdzie
się bez niej nie ruszę!
Zza domu dobiegły dźwięki motorówki. Anna złapała
Jaye i przyciągnęła do siebie.
– Na pewno nic jej nie zrobił – powiedziała z naciskiem,
patrząc jej w oczy. – Chodziło mu o mnie.
Potrzebował ciebie i Minnie, żeby się do mnie dobrać.
Minnie była z nim tak długo, że pewnie ją gdzieś teraz
schował. Tylko policja może ją znaleźć. Musimy
sprowadzić tu policję, Jaye. – Ścisnęła ją mocniej,
słysząc coraz bliższy warkot motoru. – Musimy uciekać!
Inaczej wcale jej nie pomożemy!
Nagle zapanowała cisza, a potem usłyszały odgłosy
kroków na pomoście. Anna złapała dziewczynę za
rękę i wybiegły na zewnątrz.
480
Jaye z trudem za nią nadążała. Kiedy stanęły na
ziemi, zachwiała się i Anna musiała ją podtrzymać.
Ostry, dziecięcy okrzyk przeszył ciszę.
– Minnie?! Minnie! – jęknęła rozpaczliwie Jaye
i szarpnęła się w stronę domku.
– Uciekaj, Jaye! – krzyknęła dziewczynka. – Nie
zatrzymuj się. Wezwałam policję!
Minnie nagle zamilkła, jakby ktoś ją uciszył, lecz
Jaye jak urzeczona podążała w stronę schodów.
Anna złapała ją za ramię.
– Jaye, nie możesz...

background image

– Nie zostawię jej. – Przyjaciółka wyrwała się jej.
– Nie mogę!
Zaczęła biec w stronę domu, ale była tak słaba, że
Anna dogoniła ją bez najmniejszych problemów.
– Ja tam wrócę. Ty biegnij na drogę.
– Obiecałam, że jej nie zostawię. – Łzy leciały jej
ciurkiem. – Przysięgałyśmy sobie,że nigdy nie pozwolimy...
– Ja pójdę. Nic jej nie zrobi. – Anna potrząsnęła
dziewczyną. – Nie będzie cię ścigał, bo chodzi mu
o mnie, a ty będziesz mogła sprowadzić policję.
Jaye wahała się przez chwilę, a potem skinęła
głową. Wtedy Anna uściskała ją i żarliwie ucałowała
w policzek.
– Kocham cię, Jaye. Obiecaj, że będziesz na siebie
uważać.
Dziewczyna skinęła głową, łykając łzy.
– Dobrze, ale ty też.. obiecaj.
Anna wypuściła ją z objęć.
– Idź już, mamy mało czasu. – Popchnęła ją lekko.
– Sprowadź policję.
481
Rozdzieliły się. Anna spojrzała jeszcze przez ramię,
a następnie ruszyła w stronę domu. W ciąż
powtarzała w myśli tę samą modlitwę. Żeby tylko
Jaye się udało. Żeby Minnie wyszła z tego cało.

Żeby znalazła siłę, by stawić czoło temu, co ją
czeka.
Dawno się tak nie bała.
Z bijącym sercem wspięła się na schody, czując, że
najchętniej by stąd uciekła. Nie mogła jednak tego
zrobić. Nie mogła zostawić Minnie samej. Obiecała
i miała zamiar dotrzymać słowa. Wiedziała przecież,
co to znaczy być na łasce szaleńca.
Pchnęła drzwi i ostrożnie weszła do środka. Pokój
był pusty. Przeszła parę kroków, i wtedy usłyszała
skrzypnięcie zamykających się drzwi.
– Witaj, Harlow. Zbierz się w sobie. Właśnie
zaczął się twój koszmar.
Obróciła się błyskawicznie i aż krzyknęła ze zdziwienia.
Spodziewała się, że zobaczy Kurta.
Zamiast tego stanęła twarzą w twarz z Benem. A on
celował do niej z pistoletu.
Potrząsnęła głową. To niemożliwe! To nie może
być Ben! Miły, zabawny Ben, którego znała.
Mężczyzna uniósł pistolet nieco wyz˙ej.

background image

– Po twojej minie widzę, że spodziewałaś się
kogoś innego. Może Kurta?
Otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale nie
mogła z siebie wydobyć głosu.
– Chyba powinienem ci się przedstawić – rzucił,
uśmiechając się do niej obrzydliwie. – Adam Furst, do
usług.
Anna starała się zapanować nad swoim strachem
482
i zaskoczeniem. Ucisk w gardle zelżał, ale głos jej
drżał, kiedy wypowiedziała pierwsze słowa:
– Więc... więc to byłeś ty, Ben?
– Ben? Ten pokurcz!? To... to zero?! – Skrzywił się
z niesmakiem. – ,,Och, Anno, tak cię kocham’’ – zaczął
go przedrzeźniać. – ,,Nie mów, że wszystko
między nami skończone’’. Chce mi się rzygać!
Anna zwilżyła wargi i spojrzała na pistolet, a potem
znowu na Adama. Tak, teraz dostrzegła różnice. Adam
miał ostrzejsze rysy i zimne spojrzenie, miał też nieco
inne ruchy i wprost emanował agresją.
– Je... jesteś bliźniakiem Bena? – zadała kolejne
pytanie.
Adam okropnie wykrzywił twarz w dzikiej furii.
– Ty głupia suko, nigdy tak nie mów! Nie mam nic
wspólnego z Benem! Wcale nie jest do mnie podobny!
Wcale!
Anna cofnęła się trochę.
– Gdzie jest Minnie? Co z nią zrobiłeś?
Tym razem Adam uśmiechnął się z wyraźnym
zadowoleniem.
– Mam z nią masę kłopotów, ale czasami potrafi
być użyteczna. Podobały ci się jej listy?
– Zmusiłeś ją, żeby je napisała?
– Tak.
– I to ty wysłałeś informacje do rodziny i znajomych.
A potem porwałeś Jaye – mówiła coraz pewniej,
ale nagle urwała. – I... i to ty zabiłeś te wszystkie
kobiety...
– Tak, tak i jeszcze wiele razy tak. To było bardzo
sprytne, prawda?
Aż nadął się z dumy.
483
– Sprytne? Raczej chore. – Zacisnęła dłonie w pięści.
– Jesteś żałosnym psychopatą.
Znowu pobladł i wykrzywił się z wściekłości,
ukazując zęby. Musiała go trafić w czuły punkt.

background image

Przerażona, cofnęła się jeszcze dwa kroki.
– Ten skurwysyn tez˙ tak mówił. Zabiłem go!
Zabiłem!
– Więc mnie też zabij – powiedziała, starając się
ukryć strach. – Niech to się skończy.
Zaśmiał się głucho.
– Szybka śmierć? Co to, to nie, Harlow. Zasłużyłaś
na coś więcej.
– Chcesz, żebym się bała? Żebym cierpiała?
– Właśnie. – Wbił w nią pełne nienawiści oczy.
– Nie umrzesz tak po prostu, bo to będzie trwało
i trwało, aż wreszcie pożałujesz, że kiedykolwiek się
urodziłaś. Tak jak ja tego żałowałem.
Drzwi tuż za nim lekko się uchyliły. Policja. Jaye
sprowadziła ratunek. Anna pilnowała się, żeby nie
patrzeć w tamtym kierunku. Nie chciała zdradzić, że
coś się tu dzieje.
– Ale dlaczego? – spytała, znowu się cofając.
– Dlaczego tak mnie nienawidzisz? Co ci zrobiłam?
– Suka! Zdrajczyni! – wyrzucił z siebie. – Nie
masz pojęcia, co to znaczy cierpieć. Nie wiesz, co to
prawdziwy strach, kiedy czekasz na niego, leżąc w ciemności.
Bo on zawsze przychodzi. Tylko po co?
Czasami chce ci jedynie zadać ból. Czasami chodzi mu
o seks. A czasami chce usłyszeć, jak skamlesz o litość.
To taka gra, rozumiesz? Nasz ból i upokorzenie to dla
niego przyjemność. Im bardziej cierpimy, tym większą
ma frajdę.
484
Anna zakryła usta, przerażona tym, co ten człowiek
musiał przejść, zapewne w dzieciństwie.
– Przykro mi – szepnęła. – Naprawdę bardzo. Ale
nie wiem, co to ma wspólnego...
– Musiałem z nim grać – ciągnął, jakby w ogóle jej
nie słyszał. – Przez ciebie i przez tę starą sukę.
Drzwi otworzyły się na całą szerokość.
To nie była policja. Anna wydała kolejny okrzyk,
widząc Jaye. Czyżby nie uciekła? Nie sprowadziła
pomocy?
Dziewczyna skoczyła na plecy Adama i z całych sił
wbiła paznokcie w jego ramiona, a on krzyknął z bólu
i wypuścił pistolet.
Anna rzuciła się na podłogę, żeby go podnieść, lecz
Adam, który odzyskał równowagę, kopnął go w kąt.
Zaraz potem przekręcił się i strząsnął Jaye z pleców.
Dziewczyna spadła, uderzając głową w ścianę.

background image

– Jaye! – rozpaczliwie krzyknęła Anna i przyskoczyła
do przyjaciółki.
– Nic mi nie jest – jęknęła Jaye. – Pisto...
Za późno. Kiedy się po niego schyliła, Adam
z powrotem miał go w dłoni. Wyprostował się, celując
w Annę.
Jaye znowu się na niego rzuciła.
– Gdzie jest Minnie?! – krzyknęła. – Co z nią
zrobiłeś?! Jeśli tylko...
Tym razem Adam poradził z nią sobie bez najmniejszych
problemów. Chwycił ją mocno i przycisnął
do piersi. Jaye walczyła jak tygrysica, gryząc
i kopiąc.
– Jeśli zrobiłeś jej coś złego, to pożałujesz!
Adam zaśmiał się.
485
– Już się boję.
– Minnie, gdzie jesteś?!
Adam nagle wypuścił Jaye. Gwałtowny skurcz
przebiegł przez całe jego ciało. Anna aż otworzyła
usta, widząc jego twarz. Wyglądał teraz delikatniej
i młodziej. Skurczył się, by stać się jak najmniejszym,
i niczym dziecko rozejrzał się nieufnie dookoła.
– Jestem tu, Jaye – wydobył z siebie cichy, dziecięcy
szept. – On nic mi nie zrobił.
Anna zastygła, a przerażona Jaye odskoczyła od
Adama.
– Mi... Minnie?
Adam wyciągnął pistolet. Ręka mu drżała,
a w oczach pojawiły się łzy.
– Będziesz ze mnie dumna, Jaye. Tak się bałam,
a jednak wezwałam śledczego Malone’a. Ben mi o nim
mówił. On...
Następny skurcz wstrząsnął ciałem Adama. Po nim
nastąpiła kolejna transformacja. Jego twarz nabrała
ostrzejszych rysów i zaraz potem wykrzywiła się
w dzikiej wściekłości.
Anna próbowała zrozumieć to, co przed chwilą
widziała. Zerknęła na Jaye. Przyjaciółka siedziała
oparta o ścianę, z oczami szeroko otwartymi z przejęcia
i niedowierzania.
Adam i Minnie to ta sama osoba! Ale jak to
możliwe?! Jak...
– Lubisz pływać łódką, Harlow? Czy może trochę
boisz się wody? Pamiętasz, zawsze się bałaś? Wody
i tych wszystkich oślizłych stworzeń, które się w niej

background image

czaiły.
486
Anna rzeczywiście miała kiedyś obsesję na punkcie
wody. Tylko skąd on mógł o tym wiedzieć?
Potrząsnęła głową.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Adam szatańsko zachichotał. Anna zadrżała, słysząc
ten złowieszczy odgłos.
– Kłamiesz, Harlow. – Spojrzał na Jaye. – No już,
wstawaj, dość tego leniuchowania. Wybieramy się we
trójkę na małą wycieczkę.
– Nie! – Anna zasłoniła sobą Jaye. – Puść ją. Nie
ma z tym przecież nic wspólnego.
– Tak jak ty ze mną. – Skrzywił się. – No, szybciej!
– Proszę, przecież obiecałeś – wyrzuciła z siebie
z rozpaczą. – Powiedziałeś, że jeśli zrobię, jak każesz,
to ją wypuścisz!
– Cały problem z obietnicami, księżniczko, polega
na tym, czy można w nie wierzyć. Sama powinnaś to
wiedzieć najlepiej.
– Nic nie rozumiem. O co ci chodzi? Dlaczego to
robisz? Dlaczego...?
– Mam ją zastrzelić od razu? – Odbezpieczył
pistolet. – Żaden problem.
– Nie! – Anna zrobiła krok w jego stronę, chcąc
całkowicie odgrodzić go od dziewczyny. Adam nacisnął
spust. Kula świsnęła tuż koło jej głowy i uderzyła
w ścianę.

Dosyć zabawy – mruknął. – Idziemy.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY

Środa, 7 lutego
godz. 15.45

Minnie dzwoniła z przystani położonej koło warsztatu
Smileya, tuż za starym mostem w Manchac. Od
tego miejsca dzieliło go zaledwie parę kilometrów
i Quentin zacisnął palce na kierownicy.
Udało mu się tutaj dotrzeć w niecałe trzydzieści
minut. Jednak jemu się wydawało, że trwało to całą
wieczność. Kapitan dzwoniła do niego w czasie jazdy,
udzielając dalszych wskazówek. Skontaktowała się
już z miejscową policją i ktoś miał czekać na niego
przy przystani.
Odezwał się też Johnson, który oddał zdjęcie Anny

background image

i Bena do laboratorium. Fotografia okazała się sprytnym
fotomontażem z wykorzystaniem techniki komputerowej.
Quentin zaklął. Ben specjalnie ją zrobił, żeby odwrócić
od siebie podejrzenia. Dlaczego wcześniej nie
przyszło mu do głowy, żeby sprawdzić autentyczność
tej fotografii?!
488
Minął warsztat Smileya. Tuż przed nim znajdowała
się przystań. Zgodnie z obietnicą, czekało tu na niego
kilku policjantów.
Quentin wyskoczył z wozu i podszedł do najstarszego
rangą oficera.
– Śledczy Quentin Malone – przedstawił się.
– Davy Pierce, zastępca szeryfa. – Uścisnęli sobie
dłonie. – Wiemy wszystko od pańskiej szefowej.
Pomożemy, jak tylko będziemy mogli.
– Dziękuję panu, szeryfie.
Mężczyzna uśmiechnął się do niego.
– Mów mi Davy. Wszyscy tutaj w policji mówimy
sobie po imieniu.
Malone skinął głową.
– Jasne. Jestem Quentin. Co macie?
– Niewiele. Znaleźliśmy samochód Anny North
półtora kilometra stąd. Kluczyki były w środku. Nikogo
nie było w pobliżu.
– Cholera! – zaklął Quentin i spojrzał w stronę
przystani. – Czy stróż ją...
– Nie, nikt jej nie widział – wpadł mu w słowo
zastępca szeryfa. – Stróż nie zauważył nawet jej
samochodu.
– Gdzie on jest?
– Chodź, przedstawię cię. – Ruszyli po z˙wirze i połamanych
muszlach w kierunku niewielkiego drewnianego
budynku. – Nazywa się Sal St Augustine. Mieszka
tu od dziecka i zna to miejsce jak własną kieszeń.
Sal był pomarszczonym staruszkiem o skórze przypominającej
grzbiet aligatora. Jego głęboko osadzone,
niebieskie oczy patrzyły bacznie. Quentin był pewny,
że nic nie umknęłoby jego uwagi.
489
– Czym mogę służyć? – spytał.
– Szukamy rudej kobiety. Bardzo ładnej. Przyjechała
tu białą toyotą.
– Tą, którą znalazł Davy? Nie widziałem jej. Musiałem
robić coś na łódce. – Wskazał nieco oddaloną
szopę. – To jedyny warsztat w okolicy. Mam masę

background image

roboty.
Quentin nie potrafił ukryć rozczarowania.
– To może widział pan małą dziewczynkę, która
dzwoniła z telefonu przy warsztacie? To było jakąś
godzinę temu...
Sal zdjął czapkę bejsbolową i podrapał się w łysą
głowę.
– Nie, nie było tu żadnej dziewczynki, tylko jakiś
facet korzystał z telefonu. Dziwny jakiś. Skradał się tu
na paluszkach.
Quentin wbił w niego wzrok.
– Jak wyglądał?
– Miał ciemne, trochę kręcone włosy. – Sal włożył
czapkę, nasuwając daszek na oczy. – Dość szczupły
i taki jakiś blady...
– Blady? – powtórzył Quentin. – Nie miał na głowie
kapelusza?
Sal potarł czoło.
– Nie.
Ten opis pasował zarówno do Bena, jak i do
portretu sporządzonego na podstawie opisu Louise
Walker. Quentin zerknął na Davy’ego.
– Czy któryś z twoich chłopaków mógłby zadzwonić
do mojej szefowej? Niech prześle nam faksem
portrety Bena Walkera i Adama Fursta.
– Jasne.
490
Kiedy zastępca szeryfa się oddalił, Quentin powrócił
do rozmowy.
– Widział pan tu wcześniej tego faceta?
– Nawet sporo razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Nigdy przedtem. Ale teraz go tutaj nie ma.
– Wyjechał? – podchwycił Quentin.
– Tak, popłynął łódką. Sam dolewałem mu paliwa.
Pogrążony w myślach Quentin obrócił się w stronę
wody. Rybacy byli zwykle opaleni, tak jak Sal i Davy.
Wiedzieli też, co znaczy tutejsze słońce, nawet w czasie
zimowych miesięcy. Co więc mógł tutaj robić
blady facet bez kapelusza?
– To ten! Nie ma sensu sprawdzać! – krzyknął
Quentin do zastępcy szeryfa.
– W pobliżu jest obóz rybacko-myśliwski – odezwał
się Sal. – Właściciele go wynajmują.
– Gdzie?
Staruszek machnął ręką w stronę grobli.
– Mozżna tam dojechać drogą, ale lepiej od strony

background image

wody. Dlatego, że droga kończy się ślepo po jakichś
dwóch kilometrach – wyjaśnił.
Ale woda się nie kończy, pomyślał Malone. Jest to
olbrzymia przestrzeń z rozlewiskami i ukrytymi zatokami.
Wiele z nich znajduje się w miejscach zupełnie
niedostępnych od strony lądu.
Ten sukinsyn chciał uciec tą drogą!
Quentin spojrzał na Davy’ego.
– Będziemy potrzebować łodzi.
– Są w drodze. Na wszelki wypadek urządzimy
blokadę na grobli. Wyślę tez˙ paru mundurowych, żeby
przeszukali obozowisko.
– Tylko powiedz im, żeby bardzo uważali –mruknął,
491
znowu spoglądając na jezioro Maurepas. – Ten facet to
zabójca.
Po pięciu minutach mieli do dyspozycji trzy motorówki,
a także uzbrojonych ludzi, gotowych przeszukać
obozowisko. Quentin wolał łódkę. Miał nadzieję,
z˙e w ten sposób szybciej złapie Adama i ocali
Annę.
Malone wsiadł do swojej motorówki wraz z policjantami
z Manchac. Była to mała łódź z podnoszonym
motorem yamahy. Miała płaskie dno i nie była
zbyt szeroka. Zaprojektowano ją tak, by mogła pływać
po płytkich wodach i mokradłach, a także w miejscach
porośniętych trzcinami i niedostępnych dla innych
łódek.
Quentin ściągnął brwi. Gdyby planował to, co Ben
Walker, wybrałby do tego celu odleglejsze wody.
Trzymałby się z daleka od terenów łowisk i w ogóle
ludzi. Starałby się zostawić ciała tam, gdzie nikt nie
mógłby ich znaleźć, oczywiście poza aligatorami.
A potem by odpłynął.
– Panie St Augustine! – Staruszek uniósł głowę,
a Quentin wskazał ich motorówkę. – Czy tamten
mężczyzna wynajął właśnie coś takiego?!
Sal skinął głową. Malone wyskoczył z łódki. Jego
stopy zadudniły po pomoście.
– Quentin, co robisz?! – krzyknął za nim Davy.

Zmieniłem plany. Mam inny środek transportu.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SZÓSTY

Środa, 7 lutego
godz. 16.10

background image

Anna siedziała wyprostowana na wąskiej ławeczce.
Kiedy usłyszała koło ucha bzyczenie owada, odpędziła
go związanymi rękami. Tuz˙ obok siedziała drżąca
i zapłakana Jaye. Nie rozmawiały.
Adam związał razem ich dwie nogi. Poza tym
skrępował, już oddzielnie, ich ręce. Gdyby uciekły
albo łódka się przewróciła, miałyby niewielkie szanse
na przeżycie.
Anna zdała sobie nagle sprawę z tego, że ich
prześladowca dokładnie przemyślał wszystkie szczegóły
tego, co miało nastąpić. Wcześniej znalazł łódź
i obozowisko. Obmyślił też sposób, w jaki miały
zginąć, a także drogę ucieczki dla siebie.
Starała się jednak o tym nie myśleć. Ani o tym, ani
o zwierzętach zamieszkujących okoliczne mokradła.
Nie chciała się poddać strachowi.
Wiedziała, że inaczej będzie bezbronna. Przerażenie
pozbawi ją siły. Nie pozwoli myśleć. Jeśli mu
493
ulegnie, podpisze wyrok śmierci nie tylko na siebie,
ale również na Jaye.
Motor pracował niezbyt głośno. Łódź płynęła przez
ciemniejące jezioro. Resztki słońca przedzierały się
przez gęste cyprysy i pokryte mchem konary dębów.
Anna drżała, ponieważ zimne, wilgotne powietrze
przenikało przez jej ubranie.
W pobliżu zauważyła węz˙a, który ześliznął się
z gałęzi cyprysu i zaczął pełznąć w stronę wody. Anna
przeniosła wzrok na Adama.
– Dlaczego to robisz? – spytała. – Adamie, czym ci
zawiniłam?
– Dlaczego? – powtórzył. – Chcę, żeby Harlow
Grail poznała choć część z tego, przez co musieliśmy
przejść. Chcę, żeby mała księżniczka zobaczyła,
co to znaczy być porzuconym, zdradzonym i powoli
umierać.
– Porzuconym? Umierać? Nic nie rozumiem.
– Pomyśl, Harlow. Przecież wiesz, kim jesteśmy.
Zostawiłaś nas, chociaż obiecywałaś inaczej. Zdradziłaś
nas.
Pokręciła głową w niemym przerażeniu. A potem,
jakby godząc się z tym, co przed chwilą zaczęło do niej
docierać, szepnęła zbielałymi wargami:
– Timmy? – A potem znowu potrząsnęła głową.
– Nie, niemożliwe... To nie może być... Timmy nie

background image

mógł... przeżyć.
Adam jeszcze raz wyszczerzył zęby w obrzydliwym
uśmiechu.
– Ale przeżył. Mały Timmy Price przeżył.
Anna aż krzyknęła ze zdziwienia. Ręce zaczęły jej się
trząść.
494
– Timmy nie żyje! Kurt go zabił! Udusił na moich
oczach!
– Pewnie by nie przeżył, gdyby nie ta stara suka. Tak
bardzo chciała być matką.
– Nie wierzę ci. Jesteś potworem. Powiesz wszystko,
żeby...
– Ona odratowała go, gdy Kurt zajął się twoim
palcem – ciągnął Adam, nie zwracając uwagi na jej
słowa. – Pracowała w szpitalu, więc wiedziała, jak to
zrobić. – Mężczyzna pochylił się w ich stronę. Jego
twarz wykrzywił grymas nienawiści. – Timmy żył,
kiedy go zostawiłaś.
Rozpacz na chwilę odebrała jej mowę. Kręciła
tylko rytmicznie głową.
– Kłamiesz – wydusiła w końcu. – On już nie żył.
Nie żył!
– Nie. Opuściłaś go. Obiecałaś, że będziesz się nim
opiekować, ale go zostawiłaś. Z Kurtem.
Timmy przeżył. Anna nie mogła się pogodzić
z tym, co usłyszała. Wciąż kręciła głową, a łzy lały jej
się po policzkach.
– Myślałam, że nie żyje... Nigdy bym go...
– Nikt po niego nie przyszedł, Harlow. Nigdy. A on
ci wierzył. Wciąż się modlił i czekał. Wierzył, że po
niego wrócisz.
Nikt nie starał się go uratować, ponieważ powiedziała
wszystkim o jego śmierci.
To zupełnie nieprawdopodobne, pomyślała. Nie
mogę w to uwierzyć.
Ale uwierzyła, a ta prawda była bardziej bolesna
niż cokolwiek, czego w całym życiu doświadczyła.
Anna patrzyła na Adama, szukając w nim cech, które
495
pamiętała z dzieciństwa. Czy zostało w nim coś z tego
miłego cherubinka, który wszędzie za nią biegał?
– Timmy – wyszlochała. – Czy to naprawdę ty?
Adam aż zazgrzytał zębami ze złości. Siedząca
obok Jaye przywarła do niej przestraszona.
– Timmy?! Nie jestem żadnym Timmym! Tym

background image

zasmarkanym, płaczącym słabeuszem, który wciąż
chciał do mamy albo do ,,swojej Hallow’’. Dlatego
pojawiłem się ja! – Wskazał lufą własną pierś. – Ja
jestem silny. Taki jak Kurt.
Anna starała się to wszystko zrozumieć. Nagle
przypomniała sobie rozmowę z Benem i to, co mówił
o dysocjacyjnych zaburzeniach tożsamości. Zapamiętała
nawet ten termin. Wtedy, w ,,Café du Monde’’,
Ben opowiadał jej o dzieciach, które z powodu strasznych
doświadczeń stawały się kilkoma osobami jednocześnie.
I o tym, jak to się później objawiało w ich
dorosłym życiu.
Jedna osobowość ulegała wówczas rozszczepieniu
na dwie lub więcej osobowości, przy czym
każda z nowo powstałych ,,osób’’ mogła, ale nie
musiała wiedzieć o pozostałych.
Z jednym wyjątkiem.
Anna szukała w pamięci dalszych szczegółów. Ben
mówił, że psychika broni się w ten sposób przed
traumatycznymi doświadczeniami, a można to zaobserwować
u tych dorosłych, którzy doświadczyli
w dzieciństwie sadyzmu. Kolejne ,,osoby’’ podporządkowane
są... Zaraz, komu? Tej pierwszej ,,personie’’,
która powstała w wyniku traumy.
Szukała dalszych informacji, ale poczuła pustkę
w głowie.
496
Wiedziała jednak, że Adam przejął osobowość
Kurta.
– Więc jesteś taki jak Kurt – powiedziała drżącym
głosem. – A Ben? Skąd się wziął Ben?
– Ten mięczak? Został grzecznym synkiem mamusi.
Dobrze się uczył, skończył studia. – Adam skrzywił
się szyderczo. – Był naprawdę żałosny. Nie widział
tego, że to właśnie ja ciągle mu pomagam. Że załatwiam
za niego wszystkie gardłowe sprawy. A jemu się
wydawało, że sam jest taki wspaniały!
Więc Ben był osobowością służebną i nie zdawał
sobie sprawy z istnienia Adama. Anna nagle poczuła
się znacznie lepiej.
– To ja w końcu zająłem się Kurtem. – Adam
potrząsnął bronią. – Tak, ja. Przez te wszystkie lata,
kiedy się go bałaś, Kurt gnił w ziemi. Dzisiaj załatwiłem
starą sukę. Teraz kolej na małą Harlow.
– Żeby wyrównać rachunki?
– Tak, do cholery – rzekł dumnie. – Bardzo łatwo

background image

udało mi się podejść wspaniałą Savannah Grail. Wystarczyło
wykorzystać jej próżność i poczucie winy,
a podała mi swoją córkę jak na talerzu. Matka Bena
zawsze robiła, co jej kazałem. Bez gadania przeniosła
się do Nowego Orleanu, a ja wiedziałem,że Ben
pojedzie za nią. Od razu pomyślał, że działała pod
wpływem choroby. Robił wszystko tak, jak przewidywałem.
Podobnie zresztą jak Minnie. Mam nad nimi
pełną kontrolę.
– Naprawdę? – Anna uniosła brwi. – Zdaje się, że
Minnie narobiła ci trochę kłopotów.
– Tak, Minnie okazała się spryciarą. Nie spodziewałem
się, że skontaktuje się z Benem, a potem jeszcze
497
zadzwoniła na policję. Ale nie mogę się tak naprawdę
na nią złościć, bo przecież bardzo mi pomogła. Zwłaszcza
wtedy, kiedy Kurt zapraszał swoich kolegów.
Byli naprawdę mili, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Minnie
robiła im...
– Przestań! – odezwała się nagle Jaye. – Nie masz
prawa nic o niej mówić!
Adam spojrzał ostro na Jaye.
– Zamknij się. Mam z tobą same kłopoty.
Powiedział to lekkim, konwersacyjnym tonem, jakby
mówił o pogodzie, ale Anna postanowiła jak
najszybciej odwrócić jego uwagę od Jaye.
– Więc Ben nie wiedział o tobie i o Minnie? Ani...
o mnie?
Adam skręcił sterem i wpłynęli na płytkie wody
zatoki.
– Nie. Chętnie by ci przychylił nieba.
Annie zrobiło się niedobrze. Wyobraziła sobie nagle
ogrom cierpień, przez które musiał przejść mały Timmy.
Nic dziwnego, że musiał się przed tym jakoś bronić.
– A co z Timmym? – spytała. – Gdzie teraz jest?
Na ustach Adama pojawił się lekki uśmiech.
– Odszedł.
– Odszedł? – powtórzyła. – Nie rozumiem.
Chrząknął zniecierpliwiony.
– Jesteśmy już prawie na miejscu. Nie chcę ci nic
więcej mówić.
Anna zignorowała tę uwagę.
– Nie mógł odejść. Jesteś jego częścią.
– Zamknij się!
– Timmy, to ja, Harlow. Jesteś tam?
– Stul pysk! – rzucił jeszcze ostrzej.

background image

498
– Przepraszam cię. Nie wiedziałam. Powiedzieli mi,
że nie żyjesz. – Pochyliła się w jego stronę, rozmazując
łzy na policzkach. – Na pewno bym wróciła, gdybym
wiedziała. Tak cię kochałam... – Chlipnęła parę razy.
– Twoja mama... prawdziwa mama tez˙ cię kochała.
Zmarła parę lat temu, ale do końca życia chodziła
w żałobie. Tak bardzo za tobą tęskniła!
Adam zadrżał. Skurcz znowu przeszedł przez jego
ciało, a twarz nabrała delikatnych rysów dziecka.
Jednocześnie przesunął się na brzeg ławeczki, jakby
nie wiedział, skąd się tutaj wziął i co ma dalej robić.
W tym momencie Anna zobaczyła chłopca, którego
kiedyś znała.
Zobaczyła Timmy’ego.
Jednak dziecko zaraz zniknęło. Jego rysy wyostrzyły
się i znowu miała przed sobą Adama.
Anna próbowała nie myśleć w tej chwili o swoim
bólu i żalu, i tylko starała się skupić na trasformacji,
której przed chwilą była świadkiem. Jak do niej
doszło? Jako to się działo?
Przejście od jednej osobowości do drugiej zajmowało
ułamek sekundy. Towarzyszył temu skurcz, jednak
jeśli ktoś nie zwracał na to szczególnej uwagi,
mógł on uchodzić za dosyć naturalny.
Gdyby działała szybko, mogłaby w czasie którejś
z tych przemian wyrwać Adamowi pistolet.
Ich prześladowca wyglądał na coraz bardziej zmęczonego.
Być może męczyły go same transformacje,
a może to, że wciąż musiał kontrolować pozostałe
osoby, które chciały się z niego wydostać. Mogła tylko
mieć nadzieję, z˙e zarówno Minnie, jak i Ben widzą, co
się w tej chwili dzieje.
499
Jeśli tak, istniała szansa, że uda im się powstrzymać
Adama.
Mężczyzna wyłączył silnik, jednak zamiast ciszy
usłyszeli gdzieś w oddali inną motorówkę. Adam
spojrzał do tyłu, a potem znowu na nie.
– To pewnie rybacy – mruknął.
– Skąd ta pewność? – rzuciła prowokacyjnie.
Chciała go wyprowadzić z równowagi i w ten
sposób osłabić, jednak Adam tylko machnął pistoletem
w stronę brzegu.
– Wstawać!
Jaye zaczęła płakać. Anna zesztywniała.

background image

– Nie.
– Wstawać, albo od razu was zastrzelę.
Widząc,że nie żartuje, wstała i pociągnęła za sobą
Jaye. Łódź zachwiała się niebezpiecznie.
Hałas motoru wciąż narastał.
– Wybrałem to miejsce, bo aż się tu roi od aligatorów.
Gniazdują tu na wiosnę i w lecie. – Zaśmiał się
i wskazał lufą obły kształt na brzegu. – Widzicie
tamtego? Ma chyba z sześć metrów i założę się, że jest
bardzo głodny.
Anna walczyła ze strachem.
– Zostaw Jaye w spokoju. Nie obchodzi mnie, co
ze mną zrobisz, ale ona nie ma z tym nic wspólnego.
– Anno! – dobiegł do nich głos znad mokradeł.
– Jaye!
Quentin! Anna poczuła nagle wielką ulgę.
– Jesteśmy tutaj! – krzyknęła. – Tutaj!
– Stul pysk! Mówi...
– Quen! – krzyknęła raz jeszcze. – Chodź szybko!
Chodź!
500
Adam wybuchnął dzikim śmiechem, który rozniósł
się po całych mokradłach. Jednocześnie odbezpieczył
broń.
– Dobrze, pokrzycz sobie! Za późno, Harlow Grail.
Możesz pożegnać się z życiem.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY

Środa, 7 lutego
godz. 16.30

Ben z przerażeniem patrzył z pustki, jak Adam
mierzy w pierś Anny. Próbował się uwolnić, ale Adam
był za silny. Nie chciał go wypuścić czy raczej
wpuścić.
– Dosyć! – powtarzał. – Zostaw ją! Nie zabijaj jej!
Słyszysz mnie?!
Wiedział, że Adam go słyszy. Podczas ostatnich
kilku dni poddał się intensywnemu szkoleniu, dzięki
czemu nauczył się w pełni świadomie funkcjonować
jako jedna z osób, która powstała w osobie chorej na
dysocjacyjne zaburzenie świadomości. Udało mu się
dotrzeć do współ świadomości i nauczyć się koordynować
głosy we wspólnej głowie. Mógł więc porozumiewać
się zarówno z Minnie, jak i z Adamem.

background image

A stało się tak dzięki Minnie, która skontaktowała
się z nim poprzez swój pamiętnik. To ona pierwsza
dała mu znać, co się naprawdę dzieje. Zrozumiał, że
jedna powłoka cielesna służy kilku postaciom, które
502
wprawdzie są ze sobą powiązane i zhierarchizowane,
ale zarazem każda z nich posiada swoją odrębną,
autonomiczną tożsamość i osobowość. Lecz wszystkie
one powstały z jednej rzeczywistej osoby, która powołała
je do życia, by w ich przebraniu uciec przed
cierpieniem.
Teraz wiedział, że jest wprawdzie Benem Walkerem,
ale współistnieje wraz z Adamem Furstem i Minnie.
A raczej, że wszyscy troje byli chłopcem, który
kiedyś był Timmym.
Kiedy to do niego dotarło, popadł w przerażenie.
Zaczął rozpaczać, jakby nigdy nie zajmował się tym
problemem. Nie mogło mu się pomieścić w głowie, że
jest taki sam jak ci biedni ludzie, którzy w poczuciu
ostatecznego zagubienia zgłaszali się do niego na
psychoterapię, a on kierował ich do szpitali psychiatrycznych.
Dopiero teraz zrozumiał swoje częste bóle głowy,
a także luki w pamięci, twardy sen i uczucie, jakby
wcale nie spał, tylko ciężko pracował. No i wreszcie
pojął, na czym polegała tragiczna dezorientacja matki.
Wszystkie fragmenty układanki doskonale do siebie
pasowały. Miał klasyczne symptomy ciężkiej i niezwykle
skomplikowanej choroby psychicznej. Dobry
Boże, jak to możliwe, że wcześniej tego nie dostrzegał?!
Przecież na co dzień stykał się z podobnymi
przypadkami.
Och, gdyby Minnie skontaktowała się z nim wcześniej!
Wtedy nie pozwoliłby, żeby Adam zabił te
wszystkie kobiety.
– Musimy coś zrobić – usłyszał głos Minnie. – Musimy
je uratować!
503
Już przedtem porozumieli się w tej sprawie. Ustalili,
że tylko razem zdołają powstrzymać Adama. Zaczekają
na odpowiedni moment i spróbują się wyswobodzić,
a resztę zrobi ten, komu się powiedzie.
To wszystko.
– Teraz! – wspólny okrzyk wypełnił pustkę.
Ben dopadł Adama. Kopał i szarpał, domagając się,
by go wypuścił czy raczej wpuścił. Minnie podążyła za
nim.

background image

Adam osłabł. Ben szykował się do ostatecznego
ataku, ale Minnie przemknęła tuz˙ obok. Niemal się
otarł o nią w pustce. Apotem patrzył, jak skierowała na
siebie pistolet.
– Ani chwili wahania – ponaglał ją. – Naciśnij
spust!
– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, Jaye. Nie
pozwolę, by cię skrzywdził.
Odgłos wystrzału przeciął powietrze.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY

Osiem tygodni później
Dzielnica Francuska

Mimo że zima 2001 roku była jedną z najchłodniejszych,
do Nowego Orleanu zawitała w końcu
wiosna. Zakwitły azalie, drzewa błyskawicznie
rozwinęły pąki i wkrótce okryły się młodą zielenią.
Anna wciągnęła głęboko przesycone zapachami
powietrze i ścisnęła mocniej dłoń Quentina. Skończyli
właśnie obiad z Jaye i sporą częścią klanu Malone’ów
w restauracji przy Jackson Square, ciesząc się piękną
pogodą oraz własnym towarzystwem i przyglądając
się hordom turystów.
Anna czuła się trochę tak, jak ci ludzie. Każdy dzień
był dla niej ciekawy i egzotyczny. Przyglądała się mu
tak, jak oni niezwykłemu miastu. Wyzwolona ze
strachu i wszelkich obaw, czuła się lekko i przyjemnie.
Być może już wkrótce powróci do codziennego życia.
Ale jeszcze nie teraz.
Malone’owie zaczęli się z nimi żegnać. Wkrótce
505
i Jaye musiała się zbierać. Na pożegnanie pocałowała
Annę w policzek.
– Lecę już, bo Fran zabiera mnie na zakupy.
W Abercrombie jest wielka wyprzedaż.
Anna uśmiechnęła się, zadowolona, że Jaye powróciła
do swojej rodziny.
– Chyba lepiej ci teraz idzie z Clausenami, nie
mylę się?
– Może być. Jak do tej pory nie pożarli jeszcze
żadnego niewinnego dziecka. – Jaye łobuzersko mrugnęła
do niej.
Fran Clausen płakała ze szczęścia, kiedy Jaye
z powrotem pojawiła się w jej domu. Przeprosiła ją za

background image

to, że uwierzyła w jej ucieczkę, a dziewczyna wybaczyła
przybranej matce, co było oznaką jej coraz
większej dojrzałości. Być może wzruszyły ją też łzy
Clausenów. Nikt wcześniej nie witał jej z taką radością.
Tragiczne przeżycia bardzo ją zmieniły. Jaye stała
się bardziej zamknięta w sobie i skłonna do refleksji,
ale też łatwiej wybaczała innym błędy i niedociągnięcia.
Natomiast to, że otarła się o śmierć, dało jej
poczucie smaku i sensu życia.
– Chętnie ich wyręczę – zaśmiała się Anna, ściskając
przyjaciółkę. – Baw się dobrze.
Odprowadziła ją wzrokiem, a potem oparła się na
ramieniu Quentina.
– Zrobiło się tak cicho – zauważyła.
Quentin uśmiechnął się i skinął głową.
– To prawda. Moja rodzina jest trochę hałaśliwa,
a gdy zbierzemy się wszyscy do kupy, naprawdę
można ogłuchnąć.
Anna potrząsnęła głową.
506
– Są boscy, zarówno w grupie, jak i każdy z osobna.
Wiesz, że miałeś szczęście?
Quentin spojrzał jej w oczy.
– Tak, wiem. – Zrobił pauzę. – Bo mam ciebie.
Westchnęła, myśląc o tym, jak niewiele brakowało,
żeby ją stracił na zawsze. Mimo całej radości,wciąż nie
mogła przestać myśleć o Timmym. Czasami śnił jej się,
ale taki, jakim go znała w dzieciństwie. Miły i niewinny.
Wierzyła,że jest teraz szczęśliwy i że znalazł
w końcu matkę, swoją prawdziwą matkę... Tę, która
nigdy nie przestała go kochać.
Wstali. Anna wspięła się na palce i pocałowała
Quena w policzek.
– Dzięki za uratowanie. Chociaż czasami mam
wrażenie,że działałeś z pobudek osobistych.
– Wyłącznie. – Quentin nagle spoważniał. – Widziałem
się dzisiaj z Terrym.
– I co?
– Kiepsko. Źle przyjął przeprowadzkę Penny do
Lafayette. Terapia dobrze mu robi, ale psychiatra
ostrzegał, że to może zająć sporo czasu. Taki już jest
ten Terry – dodał cieplejszym tonem.
Ścisnęła jego ramię.
– Przynajmniej ma ciebie.
– Wszyscy staramy się mu pomóc. Ciotka odwiedza
go regularnie, inni koledzy też... Juz wiadomo,

background image

że po skończonej terapii będzie mógł wrócić do pracy.
Patti sama to wywalczyła.
Przez chwilę szli w milczeniu.
– A jak tam nowa książka? – spytał ją nagle
Quentin.
Wiedział, że idzie jej nie źle. Trzy duże wydawnictwa
507
walczyły o to, żeby ją pozyskać, dzięki czemu dostała
niebotyczną zaliczkę i mogła spodziewać się jeszcze
większego honorarium. Jej nowy wydawca był pewny,
że książka stanie się bestsellerem. Już teraz towarzyszyło
jej olbrzymie zainteresowanie, zarówno z powodu
porwania, jak i ostatnich wydarzeń. Wydawca
chciał, żeby objechała z nią cały kraj, chociaż miała za
sobą zaledwie dwa rozdziały.
Anna uniosła wyz˙ej głowę.
– Świetnie. A wydawnictwo jest naprawdę w porządku.
Potrząsnęła głową, nie mogąc nadziwić się samej
sobie. Już niedługo będzie brała udział w różnych
programach, odpowiadając na pytania dotyczące przeszłości.
Kto wie, może narazi się w ten sposób jakiemuś
innemu psychopacie...
A mimo to w ogóle się nie bała.
Obiecała sobie, że już nigdy nie wpadnie w popłoch
i nie wycofa się z życia. Musi przecież dokonywać
wyborów i podejmować ryzyko, a nie chować się jak
mysz pod miotłą. Musi zapełnić czymś przestrzeń
między narodzinami a śmiercią.
Przed nimi ukazała się jej kamienica. Anna szturchnęła
Quentina łokciem.
– Ale i tak to wszystko pryszcz w porównaniu
z tym, czego ty dokonałeś. Nie sądziłam, że pójdzie ci
tak łatwo.
Pokiwał głową.
– Ja też nie mogę uwierzyć, że przyjęli mnie na
prawo w Tulane. Wyobraź sobie, Quentin Malone,
przyszły prokurator... Jeśli mnie nie wywalą – dodał po
chwili.
508
– Na pewno nie wywalą. – Przytuliła się do niego.
– Wiem, że jesteś dobry.
– Naprawdę? – Ujął jej twarz w dłonie.
– Naprawdę.
Pocałował ją. Mocno i namiętnie.
– Hm, miło was widzieć.
Alphonse Badeaux i Pan Bingle zatrzymali się tuż

background image

obok. Obaj uśmiechnięci od ucha do ucha.
Anna poczuła, że jej policzki płoną.
– Alphonse, kiedy tu przyszedłeś? Dawno tu jesteś?
Nic nie słyszałam.
– Nic dziwnego – zaśmiał się staruszek.
– Miło pana widzieć – wtrącił Quentin. – Jak się
miewa Pan Bingle?
Uścisnęli sobie dłonie.
– Obaj nie możemy narzekać. Nareszcie możemy
wygrzać stare kości.
Anna kucnęła i podrapała buldoga za uchem.
– Zajrzyjcie kiedyś na mrożoną herbatę. Mam
ciasteczka dla Pana Bingle’a. Jego ulubione.
– Dziękuję, Anno. – Alphonse się rozpromienił.
– Na pewno wpadniemy. Tak swoją drogą, przyszła do
ciebie jakaś paczka. Koło jedenastej.
Anna poczuła się tak, jakby cofnął się czas. To
się już zdarzyło. Spojrzała na budynek, a potem
na sąsiada.
– Czy listonosz wrzucił ją przez ogrodzenie?
– Nie, zaniósł na górę. Furtka znowu była niedomknięta,
a drzwi otwarte. – Chrząknął znacząco.
– Powinnaś o tym pogadać z dzieciakami spod czwórki,
ale to oczywiście nie moja sprawa...
Anna podziękowała mu, pożegnała się i oboje
509
z Quentinem ruszyli na górę. Zgodnie z zapowiedzią
Alphonse’a, znaleźli paczkę pod drzwiami.
Owinięta w brązowy papier, wyglądała na książkę
albo kasetę wideo.
A jeśli koszmar wcale się nie skończył? Jeśli będzie
trwał bez końca?
Quentin spojrzał na nią z niepokojem.
– Nic ci nie jest?
Uniosła w górę brodę.
– Nie, nic.
Anna wypuściła nagromadzone w płucach powietrze
i podniosła paczkę. Wyglądała ona tak, jakby ją
rozjechała ciężarówka. Była brudna, a papier gdzieniegdzie
podarty.
Spojrzała na adres zwrotny. Od Bena.
Popatrzyła na Malone’a, czując, jak zaczynają jej
się trząść ręce.
– To chyba nie...
Quentin pochylił się i przeczytał nazwisko nadawcy,
a następnie ścisnął jej ramię.

background image

– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
Kiedy rozdarła papier, zobaczyli dwa zeszyty. Malone
widział jeden z nich na biurku Bena, a drugi był
ozdobiony kwiatkami i serduszkami.
W paczce był jeszcze krótki list, który przeczytała
szeptem.
Kochana Anno!
Jeśli ta przesyłka do Ciebie dotarła, to znaczy, że
udało mi się powstrzymać Adama. A ja prawdopodobnie
nie żyję.
Czytaj i postaraj się zrozumieć.
Twój Ben
510
Zrobiła to, o co prosił. Skuliła się na swojej kanapie
i zaczęła lekturę. Pamiętnik Minnie był nie tylko
zapisem przerażających doświadczeń i rozpaczy, lecz
również próbą wyzwolenia się z tego. Wspaniałym
świadectwem wzlotów i upadków ludzkiego ducha.
Zaś notatnik Bena zawierał historię człowieka, który
stanął przed głębią własnej tajemnicy. Próbę zrozumienia
i pogodzenia się z tym, co go spotkało, a także
rozpaczliwą próbą samouleczenia, która w końcu spełzła
na niczym.
Obie historie były pisane w pierwszej osobie i zupełnie
innymi charakterami pisma. Ben i Minnie inaczej
postrzegali Adama i inaczej próbowali z nim walczyć,
było jednak jasne, że dążą do tego samego, czyli do
wyzwolenia.
Z notatnika Bena dowiedziała się,że Timmy nie
potrafił stawić czoła swojej sytuacji i praktycznie
przestał istnieć. ,,Zasnął głęboko’’, jak pisał Ben.
Pierwszy pojawił się Adam, a po nim Ben i Minnie.
Każde z nich miało oddzielną rolę i początkowo
jedynie Adam zdawał sobie sprawę z tego, z˙e nie jest
sam w ciele Timmy’ego.
Anna poznała też historię Minnie. Dowiedziała się,
że dziewczynka pokochała Jaye i tylko dla niej zebrała
się na odwagę i zaczęła walczyć ze swoją słabością.
Udała się po pomoc do Bena. A on, gdy już zdołał
pogodzić się z sytuacją, zaczął rozpaczliwie poszukiwać
drogi ratunku. Chciał uzdrowić sam siebie. Szukał
w książkach sposobu na to, jak przejąć kontrolę nad
Adamem.
Niestety, było już za późno. Zabrakło mu czasu.
Kiedy skończyła lekturę, siedziała przez chwilę bez
511

background image

słowa, a potem się rozpłakała. Quentin przytulił ją
mocno.
– Nigdy ich nie zapomnę – szepnęła. – Ani Timmy’ego,
ani Bena i Minnie. Będę im zawsze wdzięczna
za to, co dla mnie zrobili.
– Wiem, kochanie – szepnął, gładząc ją po głowie.
– Przykro mi, że to się właśnie tak skończyło.
Uniosła głowę, niewiele widząc przez łzy.
– Dzieci są darem. Powinniśmy je chronić i kochać,
a nie... – głos się jej załamał. – Nie pozwolę, żeby
to tak zostało. Muszę coś zrobić... Pisać...
Przez moment milczał, jakby nie wiedząc, co powiedzieć.
A potem pogładził ją delikatnie po twarzy.
– Kocham cię, Harlow.
Te słowa podziałały na nią jak balsam. Nareszcie
zrozumiała, kim naprawdę jest.
Postanowiła, że nie będzie się już chować pod
przybranym nazwiskiem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Spindler Erica W Milczeniu
Spindler Erica Jesteś jak ogień
42 Spindler Erica Namiętności 42 Spełnione życzenia
Spindler Erica Pętla
Spindler Erica NYTBA Thiller Morderca bierze wszystko
Spindler Erica W milczeniu
Ślepa zemsta Erica Spindler ebook
Erica Spindler In Silence
Morderca bierze wszystko Erica Spindler ebook
Ślepa zemsta Erica Spindler ebook
Wyścig ze śmiercią Erica Spindler ebook
Morderca bierze wszystko Erica Spindler ebook
Wyścig ze śmiercią Erica Spindler ebook
Petla Erica Spindler Zabic Jane Erica Spindler
Erica Spindler

więcej podobnych podstron