Pat Cadigan
Rozterki ładnego chłopca
Najpierw widzisz wideo. Potem nosisz wideo. Potem jesz wideo. W końcu sam stajesz się wideo.
Ewangelia według św. Wideomarka
Obserwuj lub bądź obserwowany.
Credo Ładnego Chłopca
- Kto cię strzygł?
- Znaczy, ostatni raz?
Mohawk w drzwiach uśmiecha się i robi mu zdjęcie.
- Właź. Ale tylko ty, jasne? Nie próbuj mi tu przeszmuglować żadnych kumpli, słyszysz?
- Słyszę. I nie jestem głupi, głupku. Nie mam żadnych przyjaciół.
Mohawk uśmiecha się obleśnie i przysuwa bliżej. - Taki ładny Chłopiec i bez przyjaciół?
- Nie na tym świecie. - Przeciska się obok Mohawka nie zwracając uwagi na jego cmokanie. Ma ochotę tak go trzasnąć w nasadę nosa, żeby odłamki kości wbiły mu się w mózg, ale ostatnio zwraca więcej uwagi na trzymanie na wodzy swego temperamentu, a poza tym nie jest pewien, czy te kostne drzazgi faktycznie weszłyby w mózg. Jest Ładnym Chłopcem, ma skończone szesnaście lat i dziś wieczór stanie być może przed swą ostatnią szansą.
W klubie panuje Zgiełk. Nie można wymknąć się po ciszę do toalety; Zgiełk przedostaje się rurami i tam. Chcesz uciec przed Zgiełkiem? Po co? Nie warto. Ale ten Ładny Chłopiec nauczył się myśleć między rytmicznymi uderzeniami perkusji.
To tak, jakby przemykać się między kroplami deszczu, aby pozostać suchym, ale on to potrafi. Ten Ładny Chłopiec wciąż o czymś myśli wciąż. Dysydent- (pomimo swych szesnastu lat, pomimo że jest Ładny, myśli tyle, że wie, co znaczy słowo "dysydent"). Zastanawia się na przykład ilu Einsteinów umarło z głodu i pragnienia w promieniach gorącego, afrykańskiego słońca, i dlaczego nie pamięta się momentu narodzin, i dlaczego muzyka jest wspólna dla wszystkich kultur, a zwłaszcza nad tym, ile dzieje się spraw, o których on nic nie wie, i w jaki sposób może się o nich dowiedzieć.
I tak przez cały czas, jedna myśl za drugą przemyka mu przez głowę, widać to po jego oczach. Z definicji nie pasuje to zbytnio do Ładnego Chłopca, ale to właśnie jeden z powodów, dla których pragną go mieć. A że j e s t Ładnym Chłopcem, to jeszcze inny z powodów, dla którego są na najlepszej drodze, aby go dostać.
Wie o nich wszystko. Każdy o nich wie i każdy marzy o tym, by przystanęli, popatrzyli uważnie i wydusili z siebie kartę, która mówi: tak, widzimy możliwości, prosimy zgłosić się pod ten adres w zwykłych godzinach urzędowania następnego zwykłego dnia roboczego, celem przeprowadzenia zwykłego badania. Każdy o tym marzy oprócz tego Ładnego Chłopca, który raz w ciągu jednej tylko nocy otrzymał pięć takich kart i podarł je wszystkie. Ale oto jest tutaj, wciąż jako Ładny Chłopiec. Jest na tyle inteligentny, by wiedzieć, że to zdrada samego siebie, że lubi być Ładnym i pożądanym i dlatego właśnie mogą go w końcu dostać, a to nied-d-dob-b-brze. Myśląc o tym zająkuje się w myślach. Nied-d-dob-b-brze. Nied-d-dob-b-brze dla niego, bo on, jak Boga kocha, nie chce tego, nie, n-n-nie. I przez to jest dziś wieczór, i każdego wieczora, najdziwaczniejszym z żyjących jeszcze Ładnych Chłopców.
Żyjącym wciąż i stojącym w klubie, do którego wpuszczani są już tylko Najładniejsi Ładni Chłopcy. Dziewczynom łatwiej; oni muszą być lepsi. Ładni i nie tylko. Ładni Chłopcy, nie ma na to rady, nie lubią konkurencji. Ten Ładny Chłopiec nie zwraca uwagi na Ładne Dziewczyny, ani żadne dziewczyny w ogóle. Ostatnio zaczął się jednak zastanawiać, jak długo jeszcze to potrwa. Dwa lata? Może trochę dłużej? Najdalej za trzy definicja przestanie obowiązywać i wtedy Mohawk w drzwiach, zamiast spoglądać na niego obleśnie, splunie mu w twarz.
Jeśli do tego czasu go nie dostaną.
A jeśli go dostaną, to nigdy się to nie skończy i będzie wszędzie tam, gdzie zechce, a gdziekolwiek to będzie, tam będzie centrum wszechświata. Obiecują to, nieograniczona swoboda w czasie wolnym i młodość bez końca. Raj Ładnego Chłopca, a żeby się do niego dostać, mówią, nie trzeba wcale umierać.
Spogląda w górę, na grzędę dysk-dżokeja zawieszoną wysoko ponad podrygującą na parkiecie, roztańczoną ciżbą. Nadal nazywają ich dysk-dżokejami, chociaż to już nie płyty, to układy scalone, a wiele z nich zawiera w sobie nie tylko dźwięk. Wielki hiperprogram, mówili mu, najdoskonalszy z doskonałych, stąd już tylko krok do czwartego wymiaru. Podejrzewa, że są to słowa zwykłych naganiaczy, wysługujących się w nadziei, że jeśli dobrze się wykażą w swojej kreciej robocie, nagroda ich nie minie. Nikt nie wie, jak to naprawdę jest, z wyjątkiem tych, którzy już w tym są, a im chyba nie można ufać. Bo ich może już nie ma. Właściwie nie ma.
Dysk-dżokej dostrzega jego Ładną, uniesioną ku górze twarz i rozpoznaje go, pomimo że sporo już czasu upłynęło, od kiedy był tu ostatni raz. Częściowo z powodu chęci odsunięcia się od nich, a częściowo z obawy, że oprych w drzwiach może go nie wpuścić. Aż w końcu musiał oczywiście przyjść, żeby się przekonać, czy ktoś go jeszcze potrzebuje. Co za sens być Ładnym, skoro nie ma nikogo, kto by o ciebie zadbał, obserwował cię i pragnął? I teraz jest niemal pewien, że czuje, jak sala przemienia się wokół jego w niej obecności i dysk-dżokej potwierdza to wrażenie unosząc w górę kość układu scalonego i wskazując nią na lewo.
Siedzą po turecku na pozorowanych schodach obok ekranu i przypominają mu gołębie snujące plany zagranięcia władzy nad światem. Nie patrzy na nich zbyt długo, bo nie chce, aby pomyśleli sobie, że jest skłonny porozmawiać. Ale gdy się odwraca, jeden z nich, młodszy mężczyzna, zaczyna wstawać. Starszy mężczyzna i kobieta powstrzymują go.
Udaje wielkie zainteresowanie podpierającymi najbliższą ścianę postaciami. Są wśród nich Ładni, są dziewczyny, są niezdecydowani, niektórzy bardzo dziwni albo nadziani, albo po prostu wymagający zainteresowania ze strony opieki społecznej. Wszyscy zauważają go i poprawiają się pod jego uważnym spojrzeniem.
Wtem jeden koniec sali rozświetla się barwą i nowym zgiełkiem. Ciała, potykając się w tańcu, odsuwają się od ekranu, na którym w rytm dzikiej muzyki zaczynają formować się obrazy.
Uświadamia sobie, że to Bobby.
W chwilę później na ekranie widnieje już twarz Bobby'ego, wysoka na pięć metrów, jeszcze Ładniejsza niż wtedy, gdy chadzał wśród śmiertelnych. Widok Ładnej-Ładnej twarzy Bobby'ego napełnia go złością i przerażeniem, i poczuciem tak wielkiej straty, że uderzyłby każdego, kto śmiałby bez jego przyzwolenia wymówić imię Bobby'ego.
Piękne, ciemnoszare oczy Bobby'ego przesuwają się po sali. Mówili mu, że po przeistoczeniu i przejściu zmysły zyskują na ostrości, ale nie ma pewności, jak to właściwie z tym jest. Bobby wygląda tam, na ekranie, jak oślepiony. Parę osób macha do Bobby'ego - to szaraki, których łaskawie wpuszczono, aby reszta miała poczucie wyższości nad kimś - ale oczy Bobby'ego poruszają się powoli tam i z powrotem, tam i z powrotem i nagle zatrzymują się wprost na nim.
- Ach... - to szepcze Bobby, a potem znowu, głośno i przeciągle: - Aaaachhh.
Zadziera buńczucznie głowę i nie umyka wzrokiem przed oczyma Bobby'ego.
- Nie musisz już umierać - mówi jedwabiście Bobby. Muzyka dudni w rytm jego słów. - Tutaj jest pięknie. Jeśli chcesz, twoje sny mogą się ziścić. I jeśli chcesz, możesz być ze mną.
Wie, że ta reklama nie jest przeznaczona wyłącznie dla niego, ale to nie ma w tej chwili znaczenia. To B o b b y. Głos Bobby'ego zdaje się spływać na niego, pieścić i w odbiorze uczucie to zbytnio przypomina mu szyderstwo. Tamtej nocy przed przejściem Bobby'ego usiłował odwieść go od tej decyzji, chociaż z góry wiedział, że to na nic. Gdyby go odrzucili, Bobby targnąłby się na swoje życie. Jak Franco.
Jeśli jednak wierzyć temu, co mówią, Bobby żyć będzie wiecznie i zawsze. Muzyka staje się teraz głośniejsza, ale oczy Bobby'ego nadal spoczywają na nim. Widzi, jak usta Bobby'ego wymawiają jego imię.
- Naprawdę mnie widzisz, Bobby? - pyta. Jego głos nie przebija się przez muzykę, ale jeśli zmysły Bobby'ego są tak wyostrzone, może go jednak usłyszy. Jeśli nawet słyszy, to nie raczy odpowiedzieć. Muzyka to podrasowany remiks kawałka, który Bobby zawsze tańczył do upadłego. Gigantyczna twarz Bobby'ego znika z wolna z ekranu i na jej miejscu pojawia się cały Bobby, nieco wyższy niż za życia, tańczący lepiej, niż to kiedykolwiek potrafił stary Bobby, wirujący w zmieniających się ustawicznie sceneriach ulic, dachów i plaż. Inscenizacja ta jest nienadzwyczajna, ale Bobby nigdy nie miał za wiele wyobraźni, nigdy .me chciał polecieć na Marsa ani choćby do Bieguna Południowego, zawsze tylko do najrajcowniejszego klubu. Zawsze lubił być egzotyczny na tle zwyczajnego otoczenia i nadal to lubi. Zawsze uwielbiał ściągać na siebie spojrzenia. Być obserwowanym, czczonym, pożądanym. Tak. Widzi, że to raj Bobby'ego. Teraz będzie na niego spoglądał cały świat.
Na ekranie sceneria zmienia się z ulic na wnętrze klubu; t e g o klubu, tylko większego, lepszego, wypełnionego ciekawszym towarzystwem i Bobby błyszczy na tym tle. Połowa rzeczywistego tłumu zapomina teraz o tańcu, bo wpatrują się w Bobby'ego z nadzieją, że to ich właśnie wybierze i wkomponuje w swoje wideo. Tak, to dopiero frajda, dać się wmiksować w rozbudowaną wersję tań c a.
Jego uwaga przesuwa się ku fałszywym schodom, które prowadzą donikąd. Siedzą tam wciąż - jedyni ludzie, którzy zamiast na Bobby'ego, patrzą na niego. Kobieta w workowatym, purpurowym kombinezonie, który ją postarza, obraca w palcach kartę.
Znowu spogląda w górę na Bobby'ego. Bobby tańczy w miejscu i ogląda się na niego - tak mu się przynajmniej wydaje. Usta Bobby'ego poruszają się bezgłośnie, ale tak precyzyjnie, że może z nich odczytać słowa: To możesz być ty. Nigdy się nie zestarzejesz, nigdy nie zmęczysz, nigdy nie nastąpi ostatnie wezwanie, nic ci się nie stanie, jeśli sam nie będziesz chciał, i to możesz być ty. Ty. Ty. Ręce Bobby'ego wskazują na niego poruszając się w rytm muzyki. Ty. Ty. Ty.
Bobby. Gzy ty naprawdę mnie widzisz?
Bobby wybucha nagle śmiechem i odwraca się tańcząc z jeszcze większym zaangażowaniem.
Widzi Mohawka od drzwi, jak ten przepycha się przez tłum, prawdziwy tłum, i robi się czujny. Mohawk podchodzi prosto do schodów, gdzie robią mu miejsce i czochrają najeżony czerwony grzebień włosów biegnący przez środek jego głowy, jakby witali ulubionego psa. Mohawk sprawia wrażenie tak zadowolonego, jak zawodowy żarłok po zwycięstwie w jedzeniu na wyścigi. Ciekawe, co obiecali Mohawkowi za wpuszczenie go. Może jakiś ograniczony kontrakt. Może nawet pełną próbę.
Teraz wszyscy razem patrzą na niego. Z przekory dotyka wysokiej dziewczyny tańczącej w pobliżu i dostosowuje się do jej rytmu. Dziewczyna uśmiecha się do niego z góry i wsuwa między niego a tamtych zupełnie przypadkowo, ale i tak zaskarbia tym sobie jego wdzięczność. Ma na sobie kawałek przezroczystej szmatki narzucony na bieliznę, jak dawne tancerki rewiowe. Ma ponad metr osiemdziesiąt, nie jest piękna z tym nosem, nie jest nawet ładna, ale wpuścili ją, żeby była wysoka. Ona prawdopodobnie niczego nawet nie podejrzewa, ona prawdopodobnie nie wie, co jest grane, i nigdy się nie dowie. I dlatego można jej wybaczyć te farbowane, wściekle pomarańczowe włosy.
Ociera się o niego Brzydki Chłopiec wykonujący derwiszowski piruet i aż się prosi o zauważenie, bo nawet nie przeprasza. Brzydcy Chłopcy nie zmienili się przez więcej dziesięcioleci, niż ktokolwiek zliczy, jak gdyby była to wciąż ta sama mała grupka bandziorków w skórze i łańcuchach, człapiąca swoją drogą od lat. Brzydki Chłopiec z nikim nie tańczy. Brzydcy Chłopcy nigdy z nikim nie tańczą. Ale ten tutaj może się przydać w razie nagłej potrzeby.
Dziewczyna wkłada w taniec całą duszę. Uśmiecha się do niego. Odwzajemnia się jej uśmiechem i przesuwa nieco w prawo zerkając na ekran, czy Bobby czasem na niego nie patrzy. Wciąż nie wie, czy Bobby naprawdę coś widzi. Sceneria za Bobbym nadal odtwarza klub i staje się coraz rajcowniejsza, o ile to w ogóle możliwe. Muzyka ciągle wznosi się z powrotem do swego pierwszego, szczytowego pasażu. Bobby, niczym Pan Bóg, czyni znak w powietrzu i Ładny Chłopiec widzi s i e b i e. Tańczy obok Bobby'ego, Ładniejszy, niż kiedykolwiek mógłby być, tak jak obiecują. Bobby nie patrzy na fantoma, ale na niego, tam gdzie naprawdę stoi, i jego usta znowu się poruszają. Jeśli chcesz, możesz być ze mną. Ona też.
Obok jego fantoma pojawia się jego wysoka partnerka. Jest również znacznie podretuszowana, chociaż nie można powiedzieć, że Ładna, ani nawet że ładna. Prawdziwa dziewczyna odwraca się, dostrzega siebie samą i na jej twarzy odmalowuje się niekłamany zachwyt. Przez parę chwil jest Królową Dyskoteki. Potem Bobby odprawia jej fantoma i zostają na ekranie tylko oni dwaj, dwóch Ładnych Chłopców zamierzających przetańczyć całą noc; to prywatka, obcy człowieku, idź szukać sobie rozrywki gdzie indziej. Jak to czasami bywało między nimi dwoma w prawdziwym życiu. Pamięta to dobrze.
- B-b-bobby! - wrzeszczy; powraca dawne jąkanie. Wizerunek Bobby'ego chyba podskoczył, jakby w końcu usłyszał. Zapomina o wszystkim, o dziewczynie, o Brzydkim Chłopcu, o Mohawku, o tamtych ze schodów, i rzuca się poprzez tłum w kierunku ekranu. Ludzie rozstępują się przed nim, jakby odgrywali Morze Czerwone. Nurkuje w stronę ekranu, w stronę Bobby'ego, nie zważając, jak to może wyglądać z zewnątrz. Co oni wszyscy mogą o nim wiedzieć? Nie pamięta, aby w całym swym szesnastoletnim życiu słyszał choć jedną osobę mówiącą "kocham mojego przyjaciela". Nie powiedział tak nigdy Bobby ani nawet on sam.
Dopada wreszcie z impetem do ekranu i przywiera do niego, przyciskając twarz do szklanej tafli. Nie widzi tego teraz, ale Bobby na ekranie zdaje się spoglądać w dół, na niego. Bobby ani na chwilę nie przestaje tańczyć.
Podchodzi Mohawk i odciąga go na stronę. Pozostali gromadzą się naokoło i wyprowadzają go z sali. Wysoka dziewczyna obserwuje to wszystko z miną kobiety, która mieszka piętro nad Kopciuszkiem i nosi ten sam numer buta. Spogląda tęsknie na ekran. Bobby macha na pożegnanie i odwraca się plecami.
- Proces nie jest, oczywiście, odwracalny - mówi starszy mężczyzna. Jego stalowo siwe włosy mają leciutko niebieskawy odcień; mężczyzna ma na tyle dobrego smaku, by nie ubierać się na młodzieżowo.
Położyli go na kozetce i postawili tuż obok tacę z napojami orzeźwiającymi. Prawdopodobnie dadzą po łapie, jeśli sięgnie po szklankę, myśli.
- Gdy już raz coś się przemieni w czystą informację, nie można tego odtworzyć w mniej efektywnej postaci - wyjaśnia kobieta uśmiechając się. Nie bije od niej żadne ciepło. Mniej efektywna postać. Jeśli ona tak naprawdę myśli, to powinien się strzec tych ludzi. Czy to samo mówiła Bobby'emu? I czy usłyszawszy to, jeszcze bardziej się zapalił?
- Nie są możliwe wyższe formy egzystencji niż życie pod postacią rozumnej informacji - ciągnie kobieta. - Ale zanim będziemy mogli przystąpić do konwersji na szerszą skalę, trzeba jeszcze przeprowadzić wiele badań.
- Tak? - mówi. - Czy oni to wiedzą, Bobby i reszta?
- Och, nie ma się czego obawiać - włącza się młodszy mężczyzna. Ma minę kogoś, kto odczuwa jeszcze ból spowodowany wyrośnięciem z butów, w których chodził na dyskoteki. - System jest dopracowany w każdym szczególe. Grethe chciała powiedzieć, że pragniemy szukać dalszych zastosowań dla tej nowej formy egzystencji.
- Jeśli to taka w y ż s z a forma istnienia, to dlaczego sami nie przejdziecie na tamtą stronę?
- Istnieją pewne sprawy, które trzeba rozwiązać po tej stronie - mówi zgryźliwie kobieta. - Po prostu dlatego...
- Grethe - starszy mężczyzna potrząsa głową. Kobieta głaszcze się po zaczesanych do tyłu włosach, jakby uspokajała samą siebie, i odsuwa się.
- Mamy co do Bobby'ego inne plany, kiedy znuży się już występami w klubie - mówi starszy mężczyzna. - Już teraz to czynimy, dodając więcej danych do jego podstawowej konfiguracji informacyjnej...
- To by więc znaczyło, że on nie jest już p r a w d z i w y m Bobbym, tak?
Mężczyzna śmieje się. - Ależ on jest Bobbym. Czy zmieniasz się w kogoś innego za każdym razem, kiedy nauczysz się czegoś nowego?
- A może mi pan dowieść, że nie?
Mężczyzna mierzy go zmęczonym wzrokiem. - Chwileczkę. W i d z i a ł e ś go. Czy to był Bobby?
- Widziałem wideo z Bobbym tańczącym na gigantycznym ekranie.
- To j e s t Bobby i pozostanie Bobbym bez względu na to, czy jest rzucany na ekran wideo w postaci matrycy punktowej, czy transmitowany przez cały wszechświat.
- A więc taki los mu gotujecie. Chcecie przesłać komunikat donikąd, a tym komunikatem ma być on?
- Moglibyśmy. Ale nie zamierzamy tego czynić. Zapoznajemy go z pojęciem wyższych wymiarów. Pod postacią, w jakiej się teraz znajduje, będzie się mógł -wyrwać z trójwymiarowego poziomu egzystencji, zostać pionierem całej nowej płaszczyzny rzeczywistości.
- Taak? A jak chcecie go do tego skłonić?
- Przekonamy go, że to dobra zabawa.
Śmieje się. - A to dobre. Tak. Zabawa. Przechodzisz na wyższy poziom egzystencji i otwierasz klub, do którego wstęp mają tylko najlepsi. Wszystko pasuje.
Twarz starego mężczyzny tężeje.
- Przecież wy, Ładni Chłopcy, uwielbiacie to, prawda? Zabawę?
Rozgląda się. Dawniej, gdy odbywały się jeszcze występy zespołów na żywo, w tym pomieszczeniu musiała być garderoba albo coś w tym rodzaju. Gdzieś z góry dobiega przytłumiony zgiełk klubu, ale on nie wie, czy Bobby wciąż jeszcze tam jest. I pan to nazywa zabawą?
- Zmęczył mnie już ten mały gówniarz - wtrąca się kobieta. - Odrzuca okazję, za którą inni by zabili...
Wydaje z siebie pogardliwe prychnięcie. - Tak, wszyscy byśmy zabijali, byle tylko stać się czyimś bankiem danych. Sądzicie, że naprawdę uwierzę, że Bobby istnieje w rzeczywistości, tylko dlatego, że widziałem go na ekranie?
Starszy mężczyzna odwraca się do młodszego. - Zadzwoń na górę i każ im przełączyć tu Bobby'ego. - Potem odwraca kozetkę frontem do eleganckiego, nowoczesnego ekranu wpuszczonego w podpartą stemplami betonową ścianę.
- Bobby wkrótce tu się zjawi. Powie ci wtedy sam, czy istnieje, czy nie. Co ty na to?
Wpatruje się intensywnie w ekran, ignorując słowa mężczyzny, i czeka na pojawienie się obrazu Bobby'go. Myślałby kto, że naprawdę zawracają sobie głowę regularnym kontaktowaniem się w ten sposób z Bobbym. Wprowadźcie określonego rodzaju dane do pamięci i Bobby uwierzy we wszystko. Poprawia się niespokojnie na kozetce, bo nagle nasuwa mu się na myśl pytanie, jak daleko zdołałby dobiec, gdyby ruszył dostatecznie szybko.
- Mój c h ł o p c z e - rozlega się słodki głos Bobby'ego z głośników rozmieszczonych po obu stronach ekranu i Ładny Chłopiec wytęża całą siłę swej woli, by nie odwrócić oczu od materializującego się powoli na ekranie Bobby'ego, który siedzi na takiej samej kozetce jak on i wygląda na lekko zmęczonego, jakby naprawdę zszedł przed chwilą z parkietu. - Widziałem cię przed chwilą, jak szalałeś tam, na górze. Tak dawno już cię tu nie było. Co jest grane?
Otwiera usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Bobby patrzy na niego z bezgraniczną cierpliwością i pobłażaniem. Jakiż on Ładny, włosy idealnie teraz przybarwione i ani trochę nie wysuszone przez barwniki i rozjaśniacze, skóra bez skazy i błyszcząca jak u zdrowego anioła. Nocnego anioła, jak w tej piosence.
- Mój c h ł o p c z e - mówi Bobby. - Zatkało cię, czy co, wstyd ci, czy umarłeś?
Zamyka usta i bierze jeden głęboki oddech. - Nie podoba mi się to, Bobby. Nie podoba mi się to - w ten sposób.
- Oczywiście, że nie, kochany. Jesteś Obserwatorem, nie Obserwowanym i stąd to właśnie wynika. Za jakiś czas, jak pozbierasz się do kupy, zmienisz zdanie.
- Tobie to naprawdę odpowiada, Bobby, być ładunkiem elektrycznym w okruchu kryształu?
- Ładunkiem w okruchu kryształu, ty dupku? Jestem teraz wszechświatem. Jestem, no, w s z y s t k i m. Możesz szukać jestem na każdym kanale. - Bobby roześmiał się. - Jestem szczęśliwy, że zostałem idolem!
- I-D-O-L - wtrąca starszy mężczyzna - to skrót od Inteligentnych Danych Osobowości Ludzkiej.
- Ooo-eee - wzdycha. - To dla mnie za mądre. Czy mogę stąd teraz wyjść?
- Gdzie ci się tak spieszy? - dąsa się Bobby. - Przestałeś mnie kochać tylko dlatego, że przeszedłem?
- Zawsze miałeś świra na tym punkcie, Bobby. Czy dostrzegasz różnicę między byciem kochanym, a byciem obserwowanym?
- Skomplikowany chłopiec - mówi Bobby. - Taki mądry, taki uczony. Taki nieufny. Po tej stronie nie ma w tym żadnej różnicy. Może nigdy jej nie było. Jeśli mnie kochasz, patrzysz na mnie. Jeśli nie patrzysz, to o mnie nie myślisz, a jeśli nie myślisz, ja się nie liczę. Jeśli ja się nie liczę, to nie istnieję. Zgoda?
Potrząsa głową.
- Nie, mój chłopcze, j a mam rację. - Bobby śmieje się. Ty mi wierzysz, bo inaczej nie przychodziłbyś wytrząsać swojej dupci Ładnego Chłopca do takiej budy jak ta, no nie? Lubisz jak na ciebie patrzą, lubisz się pokazywać. Ty widzisz mnie, ja ciebie. Życie toczy się dalej.
Podnosi wzrok na starszego mężczyznę, bo musi odpocząć od nieskazitelnej Ładności Bobby'ego. - W jaki sposób on mnie widzi?
- Czujniki w aparaturze. To sprawy techniczne, które nie powinny cię interesować.
Wzdycha. Powinien być na górze albo po drugiej stronie miasta i tańczyć, z kim popadnie, jako żywy Ładny, tak długo, jak będzie można. Może za parę miesięcy ta droga wyda mu się dobra. Do tego czasu mogą mieć już dość Ładnych Chłopców i rozglądać się za jakimś innym typem, a wtedy zjawi się on, przemarznięty, zsuwający się po drugiej stronie swojego szczytu i nikt go nie będzie c h c i a ł. Odcięty od czegoś, o czym, mimo wszystko, chciał się może dowiedzieć. Czy to go nie załamie? Zerka na młodszego mężczyznę. Całkiem dorosły i ani śladu radości życia. Tak, ale czy on się nie załamie?
Nie wie. Było tak, że nie miał wielkiego wyboru, a teraz, kiedy ma, wątpliwości chyba się tylko pogłębiły. Twarz Bobby'ego wygląda tak, jakby wyczekiwała na jakiś znak z jego strony. Jego Ładne oczy są jasne, pełne nadziei.
Starszy mężczyzna pochyla się i mówi mu cicho na ucho: Musimy uzyskać twą zgodę, zanim ukończysz dwadzieścia pięć lat, zanim twój mózg przestanie się rozwijać. Umysł pobrany z rozwijającego się jeszcze mózgu zakwitnie i przystosuje się. Niektórzy poprzednicy Bobby'ego cudownie zaadaptowali się w swoim nowym środowisku. Czyste wideo: istnieje grupa specjalistów, którzy przez cały dzień nie robią nic innego, tylko obserwują i interpretują ich symbole obrazujące przełomy w rozumowaniu. I będziemy prowadzić nabór Ładnych Chłopców, dopóki cieszą się oni powszechną sympatią. To najskuteczniejszy sposób pozyskiwania najlepszych aktorów - stawiać na tych, których każdy chce oglądać albo do których pragnie się zaliczać. Szczyt tego trendu jest najbliższy niebu. I jeśli nawet nigdy nie zrobisz czegoś wybitnego, nadal będziesz aktorem. To nie taki zły sposób na życie dla Ładnego Chłopca. Nie musisz się nigdy zestarzeć, chorować, utracić pamięci. Większość swego życia spędziłeś jako młodzieniec, po co masz się dowiadywać, jak żyć bez tego wszystkiego, co masz teraz...
Zatyka dłońmi uszy. Starszy mężczyzna wciąż mówi. Bobby wtrąca coś i młodszy mężczyzna z kobietą podchodzą, żeby mu coś zrobić. Napoje spadają z tacy. Zrywa się z kozetki ! '~iegnie do drzwi.
- Hej, chłopcze - woła za nim Bobby. - Poczekaj chwilę, powiedz, o co ci chodzi.
Nie odpowiada. A zresztą, co można odpowiedzieć komuś, kto składa się z czystej informacji?
W drzwiach frontowych stoi inny chłopak - większy i bardziej toporny niż Jego Mohawkowatość, ale jest tam tylko po to, żeby uniemożliwić wejście ludziom z zewnątrz, a nie zatrzymywać kogokolwiek w środku. Chcesz opuścić pokład, to jazda, ty żałosna, niewydarzona dupo wołowa. Jeśli nawet jesteś Ładnym Chłopcem. Czyta to w twarzy tego chłopaka wydostając się ze zgiełku w ciszę ulicy o trzeciej nad ranem.
przekład : Jacek Manicki
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Johnny Come Home Pat CadiganDW 1987 Doris Egan ChronoskoczekDW 1987 Suzette Haden Elgin Hej, zakwitła nam dębinaDW 1987 Howard Waldrop Lwy śpią dzisiejszej nocyDW 1987 Lucius Shepard PrzepustkaCadigan, Pat [Novelette] Truth and Bone [v1 0]Cadigan Pat DwojeTOYOTA COROLLA FWD 1987FORD BRONCO 1987Chlopcy z PueblaVW FOX POLO 1987song29 breakout kiedy byłem małym chłopcem text tabmyslovitz chlopcywięcej podobnych podstron