Sandra Field
Piekielny Jared
Tłumaczył Krzysztof Bednarek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Było jej gor
ą
co i chciało si
ę
spa
ć
. Spó
ź
niała si
ę
, i to bardzo. Devon Praser jechała wiejsk
ą
drog
ą
,
która ci
ą
gn
ę
ła si
ę
W
nieskonczono
ść
. Na domiar złego trzeba było posuwa
ć
si
ę
powolutku, pomi
ę
dzy
limuzynami prowadzonymi przez szoferów
w
uniformach. Samochody zajmowali weselni go
ś
cie - a
ż
tylu przyjechało przed czasem! Byli wystrojeni w eleganckie garnitury i sukienki od znanych
projektantów 'mody.
Devon siedziała za kierownic
ą
czerwonej mazdy kabrioleta. Miała na sobie kostium wło
ż
ony
dwadzie
ś
cia cztery godziny temu, przed wylotem z Jemenu. Skromny, zielony i - w tej chwili - wymi
ę
ty.
Nie nało
ż
yła makija
ż
u, prawie nie spała. I wcale nie cieszyła si
ę
na kilka najbli
ż
szych godzin.
Spó
ź
niała si
ę
wła
ś
nie na
ś
lub własnej matki. Pi
ą
ty. Tym razem matka wychodziła za niejakiego
Bensona Holta, bogatego człowieka. Jego syn, Jared, miał by
ć
ś
wiadkiem, a Devon druhn
ą
. Matka
powiedziała,
ż
e jest przera
ż
ona tym Jaredem.
Minione cztery dni Devon sp
ę
dziła na negocjacjach z kilkoma magnatami naftowymi. Nie wystraszy
si
ę
jakiego
ś
playboya z Toronto, czy nazywał si
ę
Jared Holt, czy inaczej.
Ś
lub zaczynał si
ę
o osiemnastej, a była ju
ż
siedemnasta pi
ęć
. Devon nie dotarła jeszcze do
posiadło
ś
ci Holta, a przecie
ż
musiała si
ę
umy
ć
, przebra
ć
i umalowa
ć
. Druhna musi wygl
ą
da
ć
pi
ę
knie!
A mo
ż
e wystarczy,
ż
e wspaniale wygl
ą
da panna młoda?
Devon nigdy nie była pann
ą
młod
ą
i nic nie wskazywało na to,
ż
eby miała ni
ą
wkrótce zosta
ć
.
Długi podjazd do posiadło
ś
ci -"Pod D
ę
bami" istotnie ocieniały pi
ę
kne, rosn
ą
ce długim szpalerem
d
ę
by. Wokół zieleniła si
ę
trawa; w oddali ci
ą
gn
ę
ły si
ę
całe kilometry białych płotów. Pan młody musiał
by
ć
rzeczywi
ś
cie bardzo bogaty. Co
ś
takiego ... ! - my
ś
lała z ironi
ą
. Jej matka ani razu nie wyszła za
m
ąż
za skromnego, ubogiego człowieka.
Za płotami wida
ć
było ogromne pola i stadka koni ze
ź
rebakami. Mo
ż
e jutro b
ę
d
ę
mogła poje
ź
dzi
ć
konno, pomy
ś
lała Devon. Przynajmniej spotka mnie tu jedna miła rzecz. Po wyl
ą
dowaniu w Toronto
zd
ąż
yła wpa
ść
na dziesi
ęć
minut do swojego mieszkania i spakowa
ć
strój do jazdy konnej.
Obawiała si
ę
przebiegu dzisiejszego wieczora. ' Zobaczyła w ko
ń
cu,
ż
e podjazd rozszerza si
ę
w pla-
cyk otoczony starannie przystrzy
ż
onymi krzewami i rze
ź
bami ogrodowymi. Dom był ogromny -
zbudowano go z czerwonej cegły, miał mnóstwo okiennic i ko mmow. Dwaj m
ęż
czy
ź
ni w uniformach
pokazywali drog
ę
na parking pod drzewami. Devon zatrzymała jednak samochód przed wej
ś
ciem do
domu, złapała walizk
ę
, torb
ę
z ubraniem i pognała ku drzwiom. Były ciemnozielone, po obu ich
stronach znajdowały si
ę
wypolerowane latarnie, w jakie niegdy
ś
wyposa
ż
ano karety. Drzwi otworzyły
si
ę
, zanim zadzwoniła, ze
ś
rodka odezwał si
ę
kpi
ą
cy m
ę
ski głos:
- Prosz
ę
, prosz
ę
: spó
ź
niona druhna!
- Rzeczywi
ś
cie, jestem druhn
ą
- odparła Devon, poprawiaj
ą
c zmierzwione włosy.
- Czy mógłby pan pokaza
ć
mi mój pokój? Zostało mi bardzo mało czasu.
Stoj
ą
cy w cieniu drzwi m
ęż
czyzna bezczelnie obejrzał j
ą
od góry do dołu. W swoim wymi
ę
tym
ubraniu wygl
ą
dała raczej nieciekawie.
- Bardzo si
ę
pani spó
ź
niła! - dodał.
- To nie mo
ż
e by
ć
lokaj! - pomy
ś
lała. Ten człowiek jest raczej przyzwyczajony do wydawania
rozkazów ni
ż
słuchania.
M
ęż
czyzna wyszedł na popołudniowe sło
ń
ce i Devon rozszerzyły si
ę
oczy, a serce zakołatało w
piersi. Zobaczyła przed sob
ą
naj wspanialszego przedstawiciela m
ę
skiego rodu, jakiego kiedykolwiek
widziała.
Był wysoki. Devon miała metr siedemdziesi
ą
t siedem; on przewy
ż
szał j
ą
o jakie
ś
pół głowy. Miał
kruczoczarne włosy, ciemne oczy ... Przemkn
ę
ło jej przez my
ś
l,
ż
e ulegnie urokowi tego człowieka i
b
ę
dzie przez niego cierpiała.
Uspokój się, kobieto! - zbeształa się. To tylko wyjątkowo męski typ. Na świecie jest wielu takich i to nic nie
znaczy.
Właściwie nie był przystojny. Miał twarz agresywnego samca. Można było się go wystraszyć. Miał na sobie
idealnie skrojony smoking, białą koszulę i muchę. Wyglądał w nich jednak raczej na przebranego agenta Służby
Ochrony Rządu. Robił wrażenie niebezpiecznego. Potężna klatka piersiowa, szerokie ramiona, ani odrobiny
nadwagi ...
Miał naprawdę wspaniałe ciało.
Jest wielu mężczyzn o pięknych ciałach. Ten miał jednak w sobie coś, co sprawiało, że wyjątkowo pociągał
Devon.
Nigdy nie pozwalała sobie na jakiekolwiek erotyczne zbliżenia z mężczyznami tylko z tego powodu, że byli
wspaniale zbudowani czy mieli piękne twarze. Dzięki temu nie popełniła w życiu tego rodzaju poważnych
błędów, jakie wciąż zdarzały się jej matce.
Mężczyzna wciąż stał naprzeciw Devon i utrudniał jej skupienie się na szybkim przygotowaniu do ślubu.
Człowieka o tak zdecydowanym wyrazie twarzy i tego rodzaju aurze, jaką wokół siebie roztaczał, nie można
było określić mianem playboya. Nawet jeśli nim był, na jego silną osobowość składało siębez wątpienia o wiele
więcej. Nieważne. ·W każdym razie Devon wiedziała już, że to właśnie jest Jared Holt, którego obawiała się jej
matka. Rzeczywiście, miała kogo.
- Kim pan jest? - odezwała się chłodno.
- Miałem nadzieję, że wcale pani nie przyjedzie! - odparł głębokim, męskim głosem Jared, ignorując
pytanie. - Wtedy ten żałosny ślub zostałby przynajmniej odroczony.
- Niestety, jestem - skwitowała. Ona także uważała piąty ślub swojej matki za żałosny, ale zachowała to dla
siebie. - Pan Jared Holt, jak sądzę?
Skinął głową, nie zbliżając się, aby mogli sobie podać ręce.
- Myślałem, że wygląda pani zupełnie inaczej. Pani matka ciągle trajkocze o tym, jaka pani jest piękna ...
- .Boże, chyba naprawdę jest pan wściekły z tego powodu, że wiążemy się z waszą rodziną. Myśli pan, że ja
cieszę się z tego, że moja matka wychodzi za pańskiego ojca i że będę mieć do czynienia z wami obydwoma?!
Jared zacisnął zęby.
- To dlaczego nie spóźniła się pani na samolot? warknął. - Myślę, że bez pani matka nie zgodziłaby się na . tę
ceremonię. Mogła pani wszystko powstrzymać! Przynajmniej chwilowo.
- Nie uważam, żeby należało do mnie podejmowanie decyzji za moją matkę - odparła stanowczo Devon. -
Może i wychodzi po raz kolejny za mąż zupełnie bez sensu, jednak to ona ma w tej kwestii prawo wyboru. Jak
i pański ojciec.
- Proszę, nie da pani sobie w kaszę dmuchać. Nie moż
na si
ę
tego domy
ś
li
ć
z pani wygl
ą
du. - Jared po raz
kolejny spojrzał pogardliwie na wygnieciony lniany kostium rozmówczyni. Całkowicie aseksualny
ubiór.
- Wie pan, ostatnie cztery dni sp
ę
dziłam na trudnych negocjacjach na temat praw wydobycia ropy
naftowej. M
ęż
czy
ź
ni, z którymi rozmawiałam, pochodz
ą
z kr
ę
gu kultury, w której pewien sposób
ubierania si
ę
kobiet oznacza co innego ni
ż
u nas. Mój samolot wystartował z Jemenu z opó
ź
nieniem,
przez co spó
ź
niłam si
ę
na samolot w Hamburgu. Na londy
ń
skim Heathrow straciłam mnóstwo czasu
w kolejkach i na kontrole słu
ż
b antyterrorystycznych. Jakby tego było mało, w Toronto był akurat strajk
baga
ż
owych. Potem stałam jeszcze w korkach. Jestem zm
ę
czona i podenerwowana. Mo
ż
e wi
ę
c
poka
ż
e mi pan łaskawie, gdzie jest mój pokój,
ż
ebym mogła si
ę
przebra
ć
!
- "Podenerwowana" - zadrwił Holt. - To złe okre
ś
lenie. Targaj
ą
pani
ą
emocje, ot co. Typowa
kobieta!
- Generalizacje to wygodne narz
ę
dzie dla leniwego umysłu --odparła słodkim tonem Devon. - Nie
u
ż
yj
ę
najcelniejszych słów na okre
ś
lenie tego, jak si
ę
w tej chwili czuj
ę
, poniewa
ż
nie stosuj
ę
ich w
rozmowie z. nieznanymi lud
ź
mi. Gdzie jest mój pokój?
- Zatem nie myl
ę
si
ę
- pani potulny wygl
ą
d skrywa osobowo
ść
. Nie rozumiem jednak, dlaczego nie
chce pani,
ż
eby pani matka wyszła za bogacza. Niejedno pani z tego skapnie.
Nie daj si
ę
!
,-l
pomy
ś
lała Devon.
Moja matka była ju
ż
ż
on
ą
m
ęż
czyzn znacznie. zamo
ż
niejszych ni
ż
pa
ń
ski ojciec - rzuciła chłodno.
Zupełnie nie pojmuj
ę
, dlaczego zgodziła si
ę
wyj
ść
za człowieka nie dysponuj
ą
cego takimi zasobami,
jak jej poprzedni m
ęż
owie. - Devon uniosła brew. - By
ć
mo
ż
e jest zdecydowanie bardziej czaruj
ą
cy
ni
ż
jego
syn ... ?
_ Potrafi
ę
by
ć
czaruj
ą
cy, kiedy chc
ę
· I nienawidz
ę
rozmawia
ć
z osob
ą
, która ma na nosie ciemne
okulary! - Nieoczekiwanie, błyskawicznym ruchem, Jared
ś
ci
ą
gn
ą
ł Devon okulary. Nie zd
ąż
yła
zrobi
ć
uniku. Wyraz pogardy na jego twarzy ust
ą
pił na chwil
ę
Iniejsca innemu uczuciu. Tylko na
moment. Mogło jej si
ę
zdawa
ć
- a jednak jej serce zacz
ę
ło bi
ć
o wiele szybciej ...
- Poka
żę
pani ten pokój. S
ą
siaduje z pokojem pani matki. Oczywi
ś
cie po
ś
lubie przeprowadzi si
ę
do cz
ęś
ci domu zajmowanej przez ojca.
, Devon u
ś
miechn
ę
ła si
ę
niewinnie i spytała:
_ Czy
ż
by zazdro
ś
cił pan ojcu? Chyba potrzebuje pan dobrego psychiatry. .
_ Nie obchodzi mnie, z kim sypia mój ojciec ani z kim si
ę
o
ż
eni.
- Pana wpływy spadn
ą
. - Devon parskn
ę
ła
ś
miechem. - Nie powinnam si
ę
dziwi
ć
pa
ń
skiemu
zachowaniu.
_ Ustalmy pewne fakty ... - warkn
ą
ł Jared - .. .i mo
ż
e to pani powtórzy
ć
matce. Nie pozwol
ę
jej pu
ś
ci
ć
ojca z torbami, kiedy b
ę
d
ą
si
ę
rozwodzi
ć
- bo bior
ą
c pod uwag
ę
jej przeszło
ść
, nie mam w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e tak si
ę
sko
ń
czy. Zrozumiała pani? - Wida
ć
było,
ż
e Holt tłumi w
ś
ciekło
ść
..
Cholera, pomy
ś
lała, nie po to przeleciałam pół
ś
wiata,
ż
eby wysłuchiwa
ć
takich gadek!
- Wie pan co?! - wykrzykn
ę
ła. - W ci
ą
gu ostatnich o
ś
miu lat byłam chyba w czterdziestu czy
pi
ęć
dziesi
ę
ciu krajach i w
ż
adnym z nich, nigdy i nigdzie, nie spotkałam człowieka-tak potw0r:nie
niegrzecznego jak pan! Wida
ć
,
ż
e nikt nie uczył pana zasad dobrego wychowania. Zdobył pan
pierwsz
ą
nagrod
ę
, panie Holt. Gratuluj
ę
!
Nawet nie mrugn
ą
ł. Słowa Devon chyba w ogóle do niego nie dotarły. Wyd
ą
ł usta.
- Nie jestem niegrzeczny, tylko uczciwy. Najwyra
ź
niej nie ceni pani uczciwo
ś
ci.
Devon miała ju
ż
zdecydowanie dosy
ć
tej rozmowy.
- Czy liczy pan na to,
ż
e b
ę
dziemy wymienia
ć
docinki a
ż
do godziny
ś
lubu,
ż
eby moja matka
pomy
ś
lała,
ż
e mnie nie ma, i wszystko odwołała? Rozczaruj
ę
pana, ale musz
ę
poinformowa
ć
,
ż
e
sama potrafi
ę
j
ą
znale
źć
. - Obeszła Jareda i ruszyła naprzód.
.
.
Gwałtownie przytrzymał j
ą
za r
ę
kaw. W takich sytuacjach Devon potrafiła popatrze
ć
m
ęż
czy
ź
nie
wyzywaj
ą
co w oczy, wykorzystuj
ą
c swój wzrost; Jared Holt był jednak na to za wysoki. Czuła si
ę
w
jego obecno
ś
ci nieswojo. Gniewało j
ą
to niezmiernie. Ten człowiek był wprost nie do wytrzymania!
- Prosz
ę
mnie natychmiast pu
ś
ci
ć
! - zawołała.
- Spokojnie. Chciałem tylko pokaza
ć
pani pokój - od parł kpi
ą
co. Nachylił si
ę
nad ni
ą
tak,
ż
e poczuła
intensywny zapach wody kolo
ń
skiej i zobaczyła z bliska jego kruczoczarne włosy, po czym wyj
ą
ł jej z
r
ę
ki walizk
ę
. - Chocia
ż
- ci
ą
gn
ą
ł - zostało mało czasu, a nie spotkałem jeszcze kobiety, która byłaby
w stanie przygotowa
ć
si
ę
do czegokolwiek szybciej ni
ż
w godzin
ę
.
Bo
ż
e, wbrew temu, co mówił, miała ochot
ę
przesun
ąć
palcami po jego włosach; poczu
ć
, czy
naprawd
ę
s
ą
tak jedwabiste, jak wygl
ą
daj
ą
. Co si
ę
ze mn
ą
dzieje? - pomy
ś
lała.
Poczuła· w dole brzucha co
ś
, co musiała zwalczy
ć
. Miała nadziej
ę
,
ż
e nie dało si
ę
to wyczyta
ć
z
jej twarzy. Wykrzywiła j
ą
, przesun
ę
ła ostentacyjnie wzrokiem po ciel
ę
Holta od góry do dołu,. po
czym powiedziała kpi
ą
cym tonem:
- Z pewno
ś
ci
ą
zna pan mnóstwo kobiet.
- Nie przecz
ę
.
- Moim zdaniem m
ęż
czyzna, który musi chwali
ć
si
ę
swoimi podbojami, nie jest wart
zainteresowania.
- Kobiety, które nie maj
ą
wielkich do
ś
wiadcze
ń
z m
ęż
czyznami, musz
ą
zadowala
ć
si
ę
wypowiadaniem opinii.
Najwyra
ź
niej ten facet uwa
ż
ał j
ą
za zbyt mało atrakcyjn
ą
,
ż
eby mógł zainteresowa
ć
si
ę
ni
ą
m
ęż
czyzna! Zacisn
ę
ła z
ę
by i powiedziała:
- Niektóre z nas wol
ą
nie zadawa
ć
si
ę
, z kim popadnie, tylko wybiera
ć
naprawd
ę
interesuj
ą
cych
ludzi. Moim zdaniem, m
ęż
czyzna powinien mie
ć
w sobie znacznie wi
ę
cej warto
ś
ci ni
ż
tylko ciało.
- Ma pani bogaty zbiór opinii na temat m
ęż
czyzn, jak na kobiet
ę
, 'której opakowanie nie przyci
ą
gnie
niczyjego spojrzenia po raz drugi.
Ż
eby
ś
wiedział,
ż
e przyci
ą
gn
ę
twoje spojrzenie wiele razy, ty głupi, zadufany
w
sobie playboyu! -
sykn
ę
ła w my
ś
li Devon. Miała ze sob
ą
dwie sukienki. Jedn
ą
tradycyjn
ą
, eleganck
ą
, odpowiedni
ą
,na
ś
lub pary z wy
ż
szych sfer. Drug
ą
- nawet bardziej interesuj
ą
c
ą
, cho
ć
znacznie mniej "odpowiedni
ą
".
Postanowiła wło
ż
y
ć
t
ę
drug
ą
.
Gdyby pomy
ś
lała m
ą
drzej, nało
ż
yłaby jednak t
ę
, która nie uwidaczniała jej kobiecych wdzi
ę
ków.
Gdy
ż
najpowa
ż
niejsz
ą
i najgorsz
ą
rzecz
ą
w całym spotkaniu z Jaredem Holtem było to,
ż
e poci
ą
gał j
ą
jak nikt. Roztaczał aur
ę
m
ęż
czyzny pewnego siebie, tak
ż
e w dziedzinie seksu. Dra
ż
niło to Devon
niezmiernie.
Jego brak skr
ę
powania, opalona cera, fizyczna siła, całe jego ciało przyci
ą
gało j
ą
niemal magiczn
ą
sił
ą
, mimo
ż
e ka
ż
de słowo, jakie wypowiedział, nakazywało jej ucieka
ć
od niego jak najdalej. Jared
Holt poci
ą
gał j
ą
, a zarazem denerwował tak bardzo,
ż
e była tym zaniepokojona.
- Umilkła pani. Czy
ż
by pani zbiór opinii wyczerpał si
ę
?
- Szkoda ich dla pa
ń
skich uszu.
- Mnie szkoda całego dzisiejszego dnia. Jest dla mnie
c a ł k o w i c i e stracony.
- Przynajmniej w jednej sprawie si
ę
zgadzamy.
Nagle zniecierpliwiony, Jared poci
ą
gn
ą
ł Devon do
ś
rodka domu, zamkn
ą
ł drzwi kopniakiem, po czym
poprowadził j
ą
przez przestronny hol do mahoniowych schodów. Zadr
ż
ała. Ten człowiek był tak silny,
ż
e pokonałby j
ą
z łatwo
ś
ci
ą
, mimo i
ż
dbała o własn
ą
kondycj
ę
fizyczn
ą
i nie była słaba. Czuła
nieodpart
ą
ch
ęć
dogryzienia mu. Doprowadzał j
ą
do szału.
- Powiedziałam panu komplement, wie pan? - odezwała si
ę
, niby od ,niechcenia.
- Chyba go nie dosłyszałem.
- Zauwa
ż
yłam,
ż
e jest pan wspaniale zbudowany. Czy był pan mo
ż
e kiedy
ś
modelem?
- Nie!
Prosz
ę
, to mu dogryzło. Hurra!
Devon rozgl
ą
dała si
ę
po
ś
cianach, które zawieszone były obrazami przedstawiaj
ą
cymi konie
wy
ś
cigowe. Benson Holt był znanym hodowc
ą
koni. Odezwała si
ę
miłym tonem:
- Jakie to pi
ę
kne zwierz
ę
ta ... Mo
ż
e pracuje pan w stajniach swojego ojca?
Jared zacisn
ą
ł usta, powstrzymuj
ą
c to, co mu si
ę
na nie cisn
ę
ło.
- Nie, nie pracuj
ę
w stajniach - odparł. Devon zaliczyła drugi punkt.
- To co pan wła
ś
ciwie robi?
-Staram si
ę
uchroni
ć
ojca przed łowczyniami fortun.
Co najwyra
ź
niej wła
ś
nie mi si
ę
nie udało! - Zaprowadził j
ą
w odległe skrzydło domu, do którego
wiodły zamykane na klucz drzwi. - Pani matka jest w pokoju na ko
ń
cu korytarza, a pani pokój - to ten.
Oba maj
ą
oddzielne łazienki.
Zanim Devon zd
ąż
yła zaprotestowa
ć
, jej gospodarz wszedł do pokoju i postawił walizk
ę
przy
łó
ż
ku. Nie chciała,
ż
eby tu był.
- Mo
ż
e przynajmniej· do zdj
ęć
b
ę
dzie si
ę
pan u
ś
miechał? - powiedziała. - Bo inaczej b
ę
dzie pan psuł
ws
ź
ystko min
ą
obra
ż
onego chłopca.
- Prosz
ę
mi nie mówi
ć
, co mam robi
ć
- odparł spokojnie J ared. - Nie lubi
ę
tego.
Serce znów jej zakołatało. Jared Holt był naprawd
ę
niebezpieczny, a jednak ci
ą
gn
ę
ło j
ą
do niego
tak,
ż
e nie zdołała powstrzyma
ć
słów:
- To interesuj
ą
ce, bo ja tak
ż
e nie lubi
ę
, kiedy kto
ś
wydaje mi rozkazy. Kolejna rzecz, która nas
ł
ą
czy.
- Niestety, b
ę
dzie nas ł
ą
czyło zdecydowanie za du
ż
o.
Nie potrafi
ę
wyobrazi
ć
sobie pani jako mojej przybranej siostry. Mamy wszyscy sp
ę
dza
ć
wspólnie
Ś
wi
ę
to Dzi
ę
kczynienia i Bo
ż
e Narodzenie, obchodzi
ć
urodziny i rocznice. Przez całe lata! -...: Jared
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
złowieszczo. - Ten
ś
lub zwi
ąż
e nas ze sob
ą
- i tak
ż
e dlatego powinna pani była
spó
ź
ni
ć
si
ę
na samolot!
- Jestem prawnikiem i specjalizuj
ę
si
ę
w negocjowaniu praw wydobycia surowców - odpowiedziała
spokojnie Devon. - Ta praca wymaga ode mnie ci
ą
głych podró
ż
y. Wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
czasu jestem poza
krajem. By
ć
mo
ż
e pan b
ę
dzie uczestniczył we wszystkich rodzinnych
ś
wi
ę
tach. Ja nie.
- Je
ś
li chodzi o zdj
ę
cia, to mam nadziej
ę
,
ż
e w ci
ą
gu najbli
ż
szych czterdziestu minut zrobi pani co
ś
ze swoimi włosami ... Tylko prosz
ę
nie kaza
ć
mim na pani
ą
czeka
ć
. Czeka
ć
mo
ż
na na pann
ę
młod
ą
,
nie na druhn
ę
.
Po tych słowach Jared wyszedł, tym razem cicho zamykaj
ą
c drzwi za sob
ą
. Devon wykonała par
ę
gł
ę
bokich oddechów. Nagle kto
ś
zapukał do drzwi. Serce zabiło jej szybko.
- Słucham? - odezwała si
ę
dr
żą
cym głosem.
- Kochanie, czy to ty?
- Wejd
ź
, mamo.
- Jared powiedział mi,
ż
e ju
ż
przyjechała
ś
. Tak si
ę
martwiłam - bałam si
ę
,
ż
e nie zd
ąż
ysz na
ś
lub.
Bardzo potrzebuj
ę
twojego wsparcia; on patrzy na mnie, jakbym była czarownic
ą
; boj
ę
si
ę
tego
człowieka. Nie mog
ę
poj
ąć
, jak Bensonowi mógł zdarzy
ć
si
ę
taki syn ... - Alicia trajkotała po
swojemu. - Kochanie, ale
ż
ty nie jeste
ś
jeszcze ubrana!
- Dopiero przyjechałam. - Devon pocałowała matk
ę
w policzek i obejrzała j
ą
od stóp do głów. -
Wygl
ą
dasz cudownie! - powiedziała szczerze.
- Nie chciałam mie
ć
białej sukni - to byłoby raczej nieodpowiednie. Naprawd
ę
ładnie wygl
ą
dam?
Suknia Alicii była pi
ę
kna, kremowa. Przynajmniej raz w
ż
yciu nie miała na sobie falbanek, koronek ani
koralików, od których roiły si
ę
jej poprzednie
ś
lubne suknie. Fryzur
ę
tak
ż
e miała bardziej stonowan
ą
ni
ż
miewała wcze
ś
niej. Devon nie widziała matki od pi
ęć
iu miesi
ę
cy, podczas których w rozmowach
telefonicznych matka wtr
ą
cała co i raz nazwisko Bensona Holta. A mo
ż
e ten człowiek wywarł na ni
ą
taki wpływ,
ż
e zmieniła nie tylko pomysł na sukni
ę
ś
lubn
ą
?
- To bardzo elegancka sukienka. Poka
ż
, jaki masz pier
ś
cionek.
Pier
ś
cionek miał brylant osadzony w filigranowo wykonanym gnie
ź
dzie.
- Mam nadziej
ę
,
ż
e b
ę
dziesz bardzo szcz
ęś
liwa - powiedziała Devon.
Matka spojrzała na swój złoty zegarek.
-
Ś
lub zaczyna si
ę
za trzydzie
ś
ci pi
ęć
minut!
- W takim razie lepiej wyjd
ź
i pozwól mi si
ę
przygotowa
ć
! ~ odparła z u
ś
miechem Devon. -
Przepraszam,
ż
e tak pó
ź
no przyjechałam. Wiesz,
ż
e chciałam by
ć
na wczorajszej kolacji,' ale moje
ś
rodki transportu opó
ź
niały si
ę
jeden po drugim.
- Musiałam siedzie
ć
pomi
ę
dzy Bensonem a Jaredem! ... - Alicia zadr
ż
ała. - Wiesz, co zrobił Jared trzy
dni temu? Zaoferował mi pieni
ą
dze za rezygnacj
ę
ze
ś
lubu.
-Co???
- Mówi
ę
ci. Nie mog
ę
nawet powiedzie
ć
o tym Bensonowi. W ko
ń
cu to jego jedyny syn.'
- Jak on
ś
miał zrobi
ć
co
ś
takiego?
- Ten człowiek
ś
miałby zrobi
ć
wszystko. Kieruje Holt Incorporated. Zarz
ą
dza milionami dolarów.'
Nie dorobił si
ę
ich, siedz
ą
c z zało
ż
onymi r
ę
kami.
Devon spojrzała zdumiona.
- To Jared jest prezesem Holt Incorporated? - upewniła si
ę
.
- Jest nie tylko prezesem, ale i wła
ś
cicielem. To on dorobił si
ę
prawdziwie wielkiej fortuny. Jest
pi
ęć
dziesi
ą
t razy bogatszy od Bensona.
Holt Incorporated posiadała sie
ć
hoteli na całym
ś
wiecie; Devon nie raz zatrzymywała si
ę
w nich.
Korporacja miała tak
ż
e flot
ę
statków pasa
ż
erskich, kilka firm zajmuj
ą
cych si
ę
handlem towarami oraz
firm
ę
komputerow
ą
, która odnosiła ostatnio wielkie sukcesy. -
- Dlaczego mi tego nie powiedziała
ś
?!... ~ j
ę
kn
ę
ła Devon.
- Ci
ą
gle rozmawiam z tob
ą
tylko przez telefon, a ty jeste
ś
gdzie
ś
na Borneo albo w Papui-Nowej
Gwinei! Mam wtedy wa
ż
niejsze tematy ni
ż
Jared Holt.
Devon usiadła na łó
ż
ku i wybuchn
ę
ła
ś
miechem.
- P:
ja go spytałam, czy pracuje w stajniach
ojca.
- Zartujesz?!
- Przedtem zapytałam, czy mo
ż
e był modelem.
Alicia j
ę
kn
ę
ła.
- Och, nie! Jak mogła
ś
?
_
- Normalnie. To najniegrzeczniejszy, najbardziej arogancki człowiek, jakiego w
ż
yciu spotkałam. A
miałam do czynienia ju
ż
z niejednym.
Matka zadr
ż
ała.
- Chyba nie masz zamiaru mu dokucza
ć
? Jako wróg byłby bardzo niebezpieczny!
- Nie boj
ę
si
ę
Jareda - oznajmiła Devon. Pod pewnym szczególnym wzgl
ę
dem nie była to prawda ... -
Obawiam si
ę
za to,
ż
e spó
ź
ni
ę
si
ę
na
ś
lub! Wyjd
ź
ju
ż
, szybko.
Matka przytuliła mocno Devon, dr
żą
c z emocji.
- Tak si
ę
ciesz
ę
,
ż
e tu jeste
ś
! - powiedziała i wyszła. Devon nie cieszyła si
ę
ani troch
ę
. Wyj
ę
ła z
torby sukienk
ę
, rozło
ż
yła j
ą
na łó
ż
ku i ruszyła pod prysznic.
ROZDZIAŁ· DRUGI
O siedemnastej pi
ęć
dziesi
ą
t dziewi
ęć
Alicia zapukała do drzwi pokoju Devon.
- Jeste
ś
gotowa, kochanie?
Devon malowała usta na intensywnie ró
ż
owy kolor.
- Wejd
ź
, mamo - rzuciła. Nało
ż
yła jeszcze długie ·kolczyki z australijskich, połyskuj
ą
cych niebiesko
opali.
- Taka jestem zdenerwowana! - zacz
ę
ła swoje Alicia. - Wiem,
ż
e to mój pi
ą
ty
ś
lub, ale naprawd
ę
kocham Bensona i chciałabym,
ż
eby nasze mał
ż
e
ń
stwo trwało wiecznie.
Ż
eby
ś
my wszyscy razem
byli szcz
ęś
liw
ą
rodzin
ą
. Czy my
ś
lisz,
ż
e popełniam kolejny straszny bł
ą
d?
Devon nie poznała jeszcze Bensona. Je
ś
li był cho
ć
odrobin
ę
podobny do Jareda, Alicia popełniała
najwi
ę
kszy bł
ą
d. A ju
ż
o "szc
żęś
liwej rodzinie" z pewno
ś
ci
ą
nie mogło by
ć
mowy.
Ś
wi
ę
ta z Jaredem
Holtem? Brr!
- Oczywi
ś
cie,
ż
e b
ę
dziesz szcz
ęś
liwa - próbowała pocieszy
ć
, matk
ę
, której dr
ż
ały usta. Wzi
ę
ła j
ą
pod r
ę
k
ę
, spojrzała w lustro i powiedziała: - Chod
ź
my.
- Chyba ładnie wygl
ą
damy? - upewniła si
ę
nie
ś
miało Alicia.
Devon nie chodziło w tej chwili o
to,
ż
eby wygl
ą
da
ć
ładnie. Wło
ż
yła turkusow
ą
, połyskuj
ą
c
ą
, dług
ą
sukienk
ę
z tajskiego jedwabiu. Prost
ą
, wyci
ę
t
ą
tak,
ż
e odsłaniała cz
ęś
ciowo piersi. Kobiece kształty
Devon rysowały si
ę
pod w
ą
sk
ą
sukienk
ą
, która miała te
ż
si
ę
gaj
ą
ce kolana rozci
ę
cie. Mi
ę
dzy piersiami
Devon znajdował si
ę
jeszcze jeden opal. Sandały z cieniutkich pasków miały bardzo wysokie obcasy.
Włosy upi
ę
ła wysoko, kilka loków 'opadało jej na szyj
ę
i policzki.
- Wygl
ą
damy obie zabójczo - zapewniła. - I nie pozwól Jaredowi zepsu
ć
ci dnia
ś
lubu. Ten człowiek
nie jest tego wart.
- Nie pozwol
ę
. - Alicia u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. - Ucz
ę
si
ę
nowych zachowa
ń
, wiesz? Powiedziałam
Bensonowi,
ż
e nie zamierzam
ś
lubowa
ć
mu posłusze
ń
stwa,
ż
e jestem ju
ż
na to za stara. Roze
ś
miał
si
ę
tylko i odparł,
ż
e wcale nie chce,
ż
eby jego
ż
ona była popychadłem. Jest bardzo miły, polubisz go.
Swoich poprzednich m
ęż
ów.- romantycznego Włocha, brytyjskiego arystokrat
ę
oraz teksaskiego
nafciarza - matka przedstawiała Devon podobnie. Alicia zawsze chciała,
ż
eby córka polubiła jej
kolejnego m
ęż
a.
- Nie mog
ę
si
ę
doczeka
ć
, a
ż
go poznam - odparła dyplomatycznie Devon.
W holu czekał fotograf, koło stołu, na którym le
ż
ały kwiaty. Matka i córka wzi
ę
ły bukiety z białych
storczyków i u
ś
miechn
ę
ły si
ę
do obiektywu. Potem zeszły na dół, rami
ę
w rami
ę
.
- Poprosiłam ci
ę
ju
ż
,
ż
eby
ś
odprowadziła mnie do ołtarza, prawda? _
Devon omal si
ę
nie przewróciła.
- Nie ... !
- Miał to zrobi
ć
szwagier Bensona, ale dwa tygodnie temu przeszedł operacj
ę
ż
ylaków. Na placu
boju pozostał tylko Jared! Prosz
ę
ci
ę
, zgód
ź
si
ę
mnie odprowadzi
ć
!. ..
Devon na pewno nie pozwoli,
ż
eby ten cynik odprowadzał matk
ę
do ołtarza.
- Oczywi
ś
cie,
ż
e to zrobi
ę
!
Wci
ąż
fotografowane, wyszły do ogrodu, gdzie na wiklinowych krzesłach siedzieli go
ś
cie; wokół
stały kosze z mnóstwem kwiatów; grała harfa. Nast
ę
pnie rozległy si
ę
d
ź
wi
ę
ki elektronicznych
organów. Organista nie był dobry. Zdecydowanie.
- To gra siostra Bensona - wyja
ś
niła Alicia. - Sama . si
ę
tego domagała, a Benson nie chciał jej
rani
ć
i zgodził si
ę
.
Podeszły do ołtarza, zbli
ż
aj
ą
c si
ę
do siedz
ą
cych tyłem do nich Jareda i jego ojca. Benson nie był
taki wysoki, jak syn; miał starannie uło
ż
one siwe włosy. Odwrócił si
ę
. Miał mniej interesuj
ą
c
ą
twarz
ni
ż
Jared, i brzuszek. Devon ucieszyła si
ę
- Benson Holt wygl
ą
dał jak człowiek. Do tego u
ś
miechał
si
ę
z prawdziw
ą
· miło
ś
ci
ą
, a tak
ż
e uprzejmo
ś
ci
ą
. W przeciwie
ń
stwie do swojego syna. Devon
potrafiła odró
ż
ni
ć
miłego człowieka od takiego, który tylko udawał. Benson był miły. Nie spodziewała
si
ę
,
ż
e ojciec Jareda b
ę
dzie taki.
- My
ś
l
ę
,
ż
e wybrała
ś
dobrego człowieka, mamo - szepn
ę
ła.
Teraz odwrócił si
ę
Jared. Popatrzył na Devon i na jego twarzy odmalował si
ę
prawdziwy szok.
Spu
ś
ciła skromnie oczy, jak przystało na ,,kobiet
ę
o bardzo niewielkim do
ś
wiadczeniu", której
"opakowanie" nie przyci
ą
ga niczyjego spojrzenia po raz drugi. U
ś
miechn
ę
ła si
ę
niewinnie i podniosła
wzrok. Ale zobaczyła ju
ż
tylko twarz Bensona.
Krótko przed.
ś
lubem ojciec powiedział Jaredowi:
- Alicia poprosi Devon,
ż
eby odprowadziła j
ą
do ołtarza, wi
ę
c mo
ż
esz si
ę
uspokoi
ć
.
Jared miał sobie za złe,
ż
e ostentacyjnie okazał niezadowolenie z tego,
ż
e ma odprowadza
ć
do
ołtarza przyszł
ą
ż
on
ę
swojego ojca.
- Poznałem Devon - powiedział. - Jest zupełnie inna,. ni
ż
my
ś
lałem. Wysoka, wygl
ą
da jak
straszydło i ma j
ę
zyk ostry jak brzytwa.
- Naprawd
ę
? -zdziwił si
ę
Benson. - Alicia pokazywała mi zdj
ę
cie córki. Pomy
ś
lałem,
ż
e jest bardzo
ładna. - Dobry fotograf potrafi zrobi
ć
ładne zdj
ę
cie brzydkiej kobiecie.
-
U siedli w ogrodzie i czekali. Siedem po szóstej Martin -lokaj - dał zna
ć
,
ż
e matka i córka s
ą
gotowe. Jared musiał przyzna
ć
,
ż
e Devon Fraser jest szybka - jak na kobiet
ę
.
Nie rozgl
ą
dał si
ę
po twarzach go
ś
ci, gdy
ż
wiedział,
ż
e powinna siedzie
ć
po
ś
ród nich Lisa. Przymilała
si
ę
,
ż
eby wysła
ć
jej zaproszenie, i - popełnił bł
ą
d - wysłał je. B
ę
dzie musiał zdecydowa
ć
, co zrobi
ć
z t
ą
kobiet
ą
. Pomy
ś
lał,
ż
e gdyby si
ę
ż
enił - co byłoby głupim pomysłem; nie zamierzał wi
ą
za
ć
si
ę
na całe
ż
ycie z jedn
ą
kobiet
ą
-
ś
lub odbyłby si
ę
na jego jachcie. To dlatego,'
ż
e ciocia Bessie, która wła
ś
nie
mordowała uszy słuchaczy, jak ognia bała si
ę
wchodzi
ć
na wszystko, co unosiło si
ę
na wodzie.
Benson odwrócił si
ę
i u
ś
miechn
ą
ł do Alicii. Miał by
ć
jej pi
ą
tym m
ęż
em. Jared tłumił w sobie gniew.
Jak tylko mógł, starał si
ę
odwie
ść
ojca od
ś
lubu. Próbował tak
ż
e przekupi
ć
Alici
ę
. Nie udało si
ę
. Mimo
ż
e proponował jej naprawd
ę
powa
ż
n
ą
sum
ę
.
N a pewno była zdania,
ż
e w procesie rozwodowym uzyska wi
ę
cej.
Nie miał zamiaru u
ś
miecha
ć
si
ę
do Alicii. A jej córka powiedziała,
ż
e ciska si
ę
, bo nie udało mu si
ę
postawi
ć
na swoim. Jeszcze
ż
adna kobieta tak szybko nie zaszła mu za skór
ę
... Odwrócił si
ę
,
zniecierpliwiony.
Zobaczył blond pi
ę
kno
ść
. Miała smukł
ą
szyj
ę
, pi
ę
knie zarysowane ramiona, piersi, od których
widoku serce mu zakołatało. Du
ż
e, pełne, j
ę
drne. Rozkoszne! I jeszcze ten niebieski klejnot! Biodra
Devon kołysały si
ę
z gracj
ą
, miała niezmiernie długie, smukłe nogi. A przede wszystkim przykuwały
wzrok jej oczy. Pi
ę
kne, bł
ę
kitne, które zaskoczyły go ju
ż
wtedy, gdy
ś
ci
ą
gn
ą
ł Devon ciemne okulary.
Mo
ż
na było uton
ąć
w tych oczach!
Pomy
ś
le
ć
,
ż
e drwił z jej wygl
ą
du! Chyba chwilowo stracił wzrok!
Zorientował si
ę
,
ż
e Devon doskonale zdaje sobie spraw
ę
z wril
ż
enia, jakie wła
ś
nie na nim
wywarła, i
ż
e sprawia jej to przyjemno
ść
. Spu
ś
ciła oczy i u
ś
miechn
ę
ła si
ę
łagodnie, kusz
ą
co, jakby
namawiała go do całowania.
Cholera! - pomy
ś
lał. Nabrała
ś
mnie tym pogniecionym, aseksualnym ubraniem. Dałem si
ę
zrobi
ć
w konia! Ale drugi raz to si
ę
nie powtórzy. Dam ci nauczk
ę
. Jeszcze nie wiem jak, ale dam! Nie
lubi
ę
, kiedy kobieta robi ze mnie idiot
ę
. Zemszcz
ę
si
ę
.
Pastor rozpocz
ą
ł tymczasem nabo
ż
e
ń
stwo. Jared słuchał jednym uchem staromodnych formułek,
patr
żą
c z ukosa na Devon, która stała do niego półprofilem. Miała prosty nos, mocno zarysowan
ą
brod
ę
... i te włosy! Miał ochot
ę
pie
ś
ci
ć
jej piersi i ... Co jest?! - zbeształ si
ę
. Znowu
ogarn
ę
ły go marzenia na jej temat.
_
Jared był niezmiernie bogatym człowiekiem. I wiedział,
ż
e kobiety uwa
ż
aj
ą
go za atrakcyjnego
fizycznie. Do tego był kawalerem~ Wszystko to razem oznaczało,
ż
e ka
ż
da kobieta w wieku od
osiemnastu do czterdziestu pi
ę
ciu lat uwa
ż
ała,
ż
e zwi
ą
zanie si
ę
z nim jest wyzwaniem, które warto
podj
ąć
.
Gdyby chocia
ż
raz jaka
ś
kobieta postrzegała go jako . m
ęż
czyzn
ę
! Po prostu m
ęż
czyzn
ę
. A nie
prezesa wielkiej korporacji, opływaj
ą
cego w miliony. Mała szansa.
W dodatku Jaredowi znudziła si
ę
ju
ż
cała ta gra. Znał j
ą
od pocz
ą
tku do ko
ń
ca. Pierwsza randka,
wymiana wymy
ś
lnych pyta
ń
, kolacja we dwoj~. Podczas niej Jared zawsze w)'ja
ś
niał, o co mu
chodzi - relacja miała ograniczy
ć
si
ę
do tego, o czym mówił, albo nie b
ę
dzie jej wcale. Mało która go
słuchała, a te, które słuchały, stawiały sobie za kolejne wyzwanie osi
ą
gni
ę
cie tego, co nie udawało
si
ę
poprzednim. Potem był pierwszy pocałunek, prezenty, których wysyłanie zlecał sekretarce,
kwiaty. Seks. D
ą
sy, kiedy oznajmiał,
ż
e nie zostanie na cał
ą
noc. Nigdy tego nie robił. Potem kobiety
zawsze wyrzucały mu,
ż
e spodziewały si
ę
po nim prawdziwego, gł
ę
bokiego zwi
ą
zku, a on ... i tak
dalej. Gniew albo płacz - to zale
ż
ało od charakteru kobiety - kiedy powtarzał,
ż
e nie liczy na trwały
zwi
ą
zek,
ż
e nie o to mu chodzi,
ż
e przecie
ż
na pocz
ą
tku to mówił. Potem nast
ę
powało zerwanie.
W ci
ą
gu ostatnich kilku lat coraz rzadziej wdawał si
ę
. w t
ę
gr
ę
. Lisa była tego przykładem. Jared był uczciwy wzgl
ę
dem siebie i zdawał sobie spraw
ę
,
ż
e
wykorzystuje j
ą
jako miłe urozmaicenie
ż
ycia, a jednocze
ś
nie co
ś
w rodzaju zasłony/ dymnej. W jego
kr
ę
gach towarzyskich uznawano ich za par
ę
. Zniech
ę
cało to wi
ę
kszo
ść
potencjalnie
zainteresowanych nim kobiet i nie dostarczało wielu tematów dziennikarzom brukowców. Mało kto
uwierzyłby,
ż
e J ared nie sypiał z Lis
ą
. Nie zamierzał wyprowadza
ć
otoczenia!: bł
ę
du. Lisa nie kryła
przed Jaredem,
ż
e tak
ż
e wykorzystuje sytuacj
ę
. Cieszyło j
ą
,
ż
e mo
ż
e by
ć
postrzegana jako jego
towarzyszka
ż
ycia, poza tym pomagało jej to w karierze zawodowej.
Jared tłumił od miesi
ę
cy pop
ę
d seksualny, koncentruj
ą
c si
ę
, jak tylko mógł, na interesach swojej
korporacji, oraz dokonuj
ą
c naj rozmaitszych wyczynów sportowych w ró
ż
nych cz
ęś
ciach
ś
wiata.
Od kilku minut ten stan rzeczy nale
ż
ał do przeszło
ś
ci.
Odk
ą
d tylko spojrzał na Devon Fraser w tej niebieskiej - czy zielonej - sukience, był pobudzony
seksualnie. Pomy
ś
lał chłodno,
ż
e sukienka Devon musiała by
ć
bardzo droga. Tak eleganckie, a
jednocze
ś
nie prowokuj
ą
ce stroje s
ą
drogie. To znaczyło,
ż
e i młoda Fraser próbowała mu si
ę
spodoba
ć
i zapewni
ć
sobie bogactwo do ko
ń
ca
ż
ycia. Jaka matka, taka córka?
Tyle
ż
e córka była o dwadzie
ś
cia lat młodsza od matki i dziesi
ęć
razy pi
ę
kniejsza.
Alicia bez wi
ę
kszego trudu zdobyła serce jego ojca.
Czy zatem teraz do Devon nale
ż
ało zwi
ą
zanie si
ę
z prezesem i wła
ś
cicielem Holt !ncorporated - tym,
który miał prawdziwe pieni
ą
dze? Inteligentna Devon Fraser robiła to po prostu subtelniej ni
ż
dotychczas znane mu kobiety.
Subtelniej? Raczej bardziej pokr
ę
tnymi metodami!
Uwa
ż
aj! - ostrzegł si
ę
w my
ś
li.
Czy
ż
by jednak była naprawd
ę
tak wrogo do niego nastawiona, jak okazała to w czasie ich
rozmowy? Skupił si
ę
na przebiegu nabo
ż
e
ń
stwa. Dopiero zrobiłby z siebie idiot
ę
, gdyby okazało si
ę
,
ż
e rola
ś
wiadka jest dla niego za trudna!
Devon była na wielu
ś
lubach, poniewa
ż
wi
ę
kszo
ść
jej rówie
ś
nic była ju
ż
m
ęż
atkami. Uwa
ż
ała,
ż
e jest
odporna na cały ten rytuał. Tego jednak dnia poszczególne formułki trafiały do jej serca. Młoda para
ś
lubowała sobie miło
ść
i wzajemn
ą
trosk
ę
. Czy kto
ś
kiedykolwiek troszczył si
ę
o Devon, poza jej
ojcem, którego prawie nie pami
ę
tała? Alicia była zbyt zaj
ę
ta poszukiwaniem po całym
ś
wiecie
kolejnych romansów. Zaden z ojczymów Devon tak
ż
e o ni
ą
nie dbał. Ani nawet Steven - m
ęż
czyzna, z
którym sypiała przez ponad trzy lata. Ani Peter - który nigdy nie został jej kochankiem.
Nie potrzebowała niczyjej troski. Była niezale
ż
n
ą
, inteligentn
ą
, trzydziestodwuletni
ą
kobiet
ą
,
ś
wietnie dawała sobie rad
ę
z odpowiedzialn
ą
prac
ą
i z
ż
yciem prywatnym, które ostatnio układała tak,
aby unikn
ąć
intymnych zwi
ą
zków z kimkolwiek. W ogóle z nikim nie chciała si
ę
wi
ą
za
ć
.
- ... dopóki
ś
mier
ć
nas nie rozł
ą
czy - usłyszała.
Jej rodziców naprawd
ę
rozł
ą
czyła
ś
mier
ć
. Matka mówiła Devon,
ż
e jej ojciec był miło
ś
ci
ą
ż
ycia
Alicii. Powtarzała to z coraz wi
ę
kszym przekonaniem po ka
ż
dym kolejnym rozwodzie. Kiedy ojciec
zmarł, Devon miała siedem lat. Pami
ę
tała to, jakby było wczoraj.
Zebrało jej si
ę
na płacz, ale opanowała si
ę
.
Jared podał ojcu obr
ą
czk
ę
. Ameryka
ń
skim zwyczajem, Devon miała obr
ą
czk
ę
przeznaczon
ą
dla
pana młodego. Nagle obr
ą
czka wy
ś
lizgn
ę
ła jej si
ę
i wpadła w storczyki bukietu. Zacz
ę
ła nerwowo
jej szuka
ć
. Potrz
ą
sn
ę
ła kwiatami. Obr
ą
czka upadła na zielony dywan i potoczyła si
ę
w stron
ę
Jareda. Złapał j
ą
zaskakuj
ą
co szybkim jak na tak rosłego m
ęż
czyzn
ę
ruchem i podał Devon. Przez
chwil
ę
popatrzyli sobie w oczy. Jego oczy wcale nie były czarne, tylko ciemrioniebieskie!
Nieprzeniknione. Zimne. Wzi
ę
ła obr
ą
czk
ę
i podała j
ą
matce.
Nie mogła si
ę
ju
ż
doczeka
ć
zako
ń
czenia ceremonii.
Nie chciała,
ż
eby wszyscy zauwa
ż
yli, jak niepewnie si
ę
czuje. Pewnie Jared ju
ż
to spostrzegł. ..
Jest inteligentny
l
czuJny.
Siostra pana młodego znowu zacz
ę
ła gra
ć
. Benson po- . całował
ż
on
ę
pokazowo i ruszył z ni
ą
naprzód. Teraz kolej na mnie i Jareda! - pomy
ś
lała Devon. U
ś
miechn
ę
ła si
ę
szeroko i pozwoliła mu
wzi
ąć
si
ę
pod r
ę
k
ę
. Miał muskuły twarde jak stal. Nie zaskoczyło jej to. Oparł dło
ń
na jej dłoni i
popatrzył z po
żą
daniem. Przeraziła si
ę
. Nagle wy-
- gl
ą
dał znowu normalnie. U
ś
miechn
ę
ła si
ę
do go
ś
ci; ruszyli.
- Miała
ś
niezł
ą
.zabaw
ę
, pokazuj
ą
c mi si
ę
w tej sukience, prawda? - spytał, jak gdyby nigdy nic.
Spojrzała na niego i odparła:
- W tej chwili patrzy na nas kilkuset zamo
ż
nych i wpływowych ludzi; niektórzy z nich s
ą
zapewne
pa
ń
skimi majomymi. Niech wi
ę
c postara si
ę
pan pohamowa
ć
swój nieokrzesany temperament.
- Nie znosz
ę
, kiedy robi si
ę
ze mnie idiot
ę
! ... - warkn
ą
ł.
Zatrzymał ich fotograf:
- U
ś
miech, prosz
ę
. Prosz
ę
pana! O, tak,
ś
wietnie. Devon czuła dotyk twardego uda i ramienia
Jareda.
O
ś
lepiona błyskiem flesza, potkn
ę
ła si
ę
na fałdzie dywanu.
Jared złapał j
ą
wpół. Był bardzo silny. Dałby rad
ę
nie
ść
j
ą
przez reszt
ę
drogi.
Co si
ę
ze mn
ą
dzieje?! - zbeształa si
ę
Devon. Odsun
ę
ła si
ę
o krok od Jareda. Alicia i Benson czekali
na nich.
- Gratuluj
ę
, mamo - powiedziała Devon, całuj
ą
c matk
ę
. Przywitała si
ę
z Bensonem. - Jestem taka
szcz
ęś
liwa,
ż
e mog
ę
pana pozna
ć
!
Ż
ałuj
ę
,
ż
e dopiero w tej chwili.
Holt pocałował j
ą
w policzek.
- Bardzo mi miło - odezwał si
ę
. - Jest pani prawie tak pi
ę
kna jak pani mama. - Alicia zachichotała.
- A pan jest o wiele przystojniejszy od swojego syna
- odparła ciepło Devon. -
Ż
ycz
ę
wam szcz
ęś
cia!
- Nic nie powies
ż
, Jaredzie?
Powstrzymał wzruszenie ramionami i grzecznie pogra- tulowaI młodej parze zawarcia mał
ż
e
ń
stwa.
Devon widziała,
ż
e robi to nieszczerze.
Podczas składania
ż
ycze
ń
uprzejmie przedstawiał j
ą
wszystkim. Ciotka Bessie - ta, która kaleczyła
muzyk
ę
- wyró
ż
niała si
ę
z tłumu. Miała na sobie pomara
ń
czow
ą
, wschodni
ą
szat
ę
i seledynowy
kapelusz; na jej palcach było tyle brylantów,
ż
e Devon dziwiła si
ę
, i
ż
ta kobieta w ogóle była w stanie
naciska
ć
klawisze organów, wła
ś
ciwe czy niewła
ś
ciwe. Ucałowała brata i odezwała si
ę
przeszywaj
ą
cym głosem:
- Najwy
ż
szy czas,
ż
eby
ś
ty te
ż
si
ę
o
ż
enił, Jaredzie! Starzejesz si
ę
.
- Wyszła ciocia za wujka Leonarda, zamiast poczeka
ć
na mnie. Złamała mi ciocia serce!
Bessie zachichotała, po czym spojrzała bystro na Devon i oznajmiła:
- Ta młoda dama wygl
ą
da na odpowiedni
ą
parti
ę
dla ciebie. Pani jest córk
ą
Alicii, prawda?
- Tak. Mam na imi
ę
Devon.
- Niech pani nie pozwoli mu si
ę
zwie
ść
tym jego zachowaniem wa
ż
nego biznesmana. Chłopak ma
złote serce. - Ciotka Jareda znowu zachichotała. - I kieszenie nabite ,złotem.
- W ogóle nie zamierzam zbli
ż
a
ć
si
ę
do tego pana - wycedziła Devon. - Pomimo pani
rekomendacji.
- Tego ci wła
ś
nie trzeba, Jaredzie - silnej kobiety, która poradzi sobie z tob
ą
. - Bessie zbli
ż
yła si
ę
do Devon i szepn
ę
ła: - Zbyt wiele kobiet pozwoliło mu si
ę
stłamsi
ć
. A to wcale nie wychodzi mu na
dobre.
- Ciociu, ludzie za tob
ą
czekaj
ą
! - zauwa
ż
ył Jared.
- Jeszcze z tob
ą
porozmawiam, kochanie - zako
ń
czyła Bessie,
ś
ciskaj
ą
c dło
ń
Devon. Potem
odeszła pospiesznie w stron
ę
najbli
ż
szej tacy z szampanem.
Wolałabym z t
ą
pani
ą
ju
ż
wi
ę
cej nie rozmawia
ć
, pomy
ś
lała Devon, u
ś
miechaj
ą
c si
ę
do
nast
ę
pnego go
ś
cia. Nie znała tu nikogo.
Po chwili usłyszała ciepły, kobiecy głos, który powiedział do Jareda:
- Kochanie, tak bardzo ci
ę
przepraszam,
ż
e nie znalazłam ci
ę
przed rozpocz
ę
ciem
ś
lubu!
Devon spojrzała na młod
ą
kobiet
ę
, która pocałowała J areda w usta. Devon wyczuła,
ż
e zostało to
zrobione na pokaz. Ta kobieta chciała zademonstrowa
ć
wszystkim,
ż
e Jared to jej m
ęż
czyzna.
Ale jako
ś
nie sprawiło Devon ulgi,
ż
e Jared Holt jest zaj
ę
ty.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kobieta, która pocałowała Jareda, była drobna, delikatna, piękna. Devon zawsze czuła się przy takich
dziewczynach wielka i niezgrabna. Nieznajoma była również niezwykle elegancka. Miała jasną cerę i gęste
kruczoczarne włosy.
Jared bynajmniej nie odpędzał jej od siebie.
. - Cześć - powiedział. - Kręciłem się koło taty, żeby było mu raźniej. To jest córka panny młodej, Devon Fraser.
A to - moja przyjaciółka, Lisa Lamont. Lisa jest aktorką na Broadwayu.
Ze ·spojrzenia Lisy można było wyczytać, że nie cieszy się z obecności Devon.
- Miło mi panią poznać - powiedziała grzecznie Devon. - Wydaje mi się, że ostatnio widziałam panią w sztu-
ć
e
Stana Nialla ... To była bardzo wymagająca rola, a pani zagrała ją zńakomicie.
Lisa skłoniła głowę.
- Dziękuję. Jared był dla mnie wielkim oparciem, kiedy się do niej przygotowywałam. Myślałam, że te próby
nigdy się nie skończą ... Byłeś dla mnie taki dobry, kochanie!
A zatem Jared i Lisa znali się dłużej. Siedziba Holt Incorporated znajdowała się w Nowym Jorku. Było jasne,
ż
e Lisa daje Devon do zrozumienia, żeby trzymała się z daleka od J areda - jej mężczyzny.
Można było ją uspokoić - a zarazem dogryźć Jaredowi. - Cieszę się, że udało mi się wpaść w Nowym Jorku do
teatru - powiedziała od niechcenia Devon. ,- Byłam akurat w drodze z Argentyny do RPA. - Chciała w ten
spoBób zasygnalizować, że Jared jej specjalnie nie intere
sUJe.
Lisa uśmiechała się nadal.
- Musi pani znaleźć czasi zobaczyć najnowszą sztukę Marguerite Hammlin - oznajmiła. - Miałam szczęście,
dostałam w niej główną rolę. Gram tam bardzo silną kobietę.- Złapała Jareda za ramię i rzuciła: - po zobaczenia
po obiedzie, kochanie! - Poszła, zostawiając za sobą piękny zapach perfum.
Następnie podeszło dwóch pułkowników, dwoje hodowców koni; wreszcie, na samym końcu kolejki, znalazł
się chudy, młody człowiek w okularach. Miał inteligentną twarz.
- Cześć, Jared, miło znowu cię widzieć - powiedział.
- Dzisiaj rano w Nanasivik padał śnieg, więc samolot się
opóźnił. Dopiero przyjechałem. - Uśmiechnął się do Devon. - Pani zapewne jest córką Alicii. Jest 'pani bardzo
podobna do matki.
Y: . .
- Devon, to jest Patrick Kendall, mój brat cioteczny
- powiedział chłodno Jared. - Syn cioci Bessie.
Devon od razu rozpoznała w Patricku bratnią duszę.
- Co robiłeś na Ziemi Baffina? - spytała, zainteresowana. . - Jestem geologiem. Pobierałem próbki skał.
- Byłam tam miesiąc temu.
Patrick zaciekawił się i nawiązała się rozmowa: Jared przerwał ją:
- Twoja mama macha do ciebie. Powinieneś pójść przywitać się z nią.
- Rzeczywiście ... - przyznał Patrick. Uśmiechnął się do Devon . ....; Porozmawiamy jeszcze, dobrze?
- Twój brat cioteczny jest bardzo miły - odezwała się Devon do Jareda.
- Chłopak jest w porządku, ale nigdy nie będzie nikim
więcej, jak tylko geologiem.
- Wygląda na szczęśliwego człowieka!
- Zarabia niewiele.
- Wiesz co, masz obsesję na punkcie pieniędzy! Nie
interesują mnie twoje miliony ani nawet centy. Wolę sama zarabiać na swoje utrzymanie.
Najwyraźniej jej nie wierzył. Nagle wziął Devon za rękę, uniósł ją i zaczął powoli całować jej palce. Serce
Devonzaczęło uderzać mocno. Czuła ciepły dotyk ust Jareda; opuściwszy głowę, wydawał się bezbronny. Jesz-
cze żaden mężczyzna nie zrobił przy niej czegoś tak nieoczekiwanego. ,
Poczuła przypływ pożądania. Upuściła bukiet i oparła dłoń na jego włosach, przybliżając się do niego. Uwodził
ją. Po chwili wyprostował się i powiedział:
- Jesteś tak samo chętna, jak inne. Właściwie nie powinienem się temu dziwić .
Devon poczuła, jakby wymierzono jej policzek. Została
upokorzona.
- To dla ciebie pociągająca gra, prawda? Zemsta, pomyślał Jared.
- Taka sama, jak włożenie przez ciebie tej sukienki
- odparł.
Nie mogła temu zaprzeczyć.
- Wyrównaliśmy rachunki - stwierdziła. - Dałam ci nauczkę, a ty - mnie: Nie chcę już więcej z tobą grać. Gra
skończona.
- Według ciebie.
- Przecież masz Lisę. Starała się to pokazać, jak tylko
mogła.
- Nie jestem z nikim w związku.
- W takim razie wyjaśnij to Lisie, nie mnie. Mnie to
nie interesuje.
- Przed chwilą mógłbym pomyśleć, że bardzo cię interesuje.
- Słuchaj, połowa gości przygląda się nam, a druga
połowa podsłuchuje. Idę napić się szampana. - Porozmawiamy później.
- Nie ma o czym rozmawiać!
Jared skinął jednak na kelnera, wziął dwa kieliszki szampana, podał jedep Devon i wzniósł toast.
- Za naszą wspólną rodzinę, Devon.
- Odczep się.
Roześmiał się tylko i skwitował:
- Muszę ci przyznać jedno - twoja taktyka jest inna
niż większości kobiet.
- Mylisz prawdę z taktyką. To niebezpieczne.
- Prawda i słaba płeć wykluczają się wzajemnie.
- Za to prawda i moralność idą w parze.
- Moralność kobiety zależy od stanu konta mężczyzny,
kochana.
Teraz to Devon wybuchnęła śmiechem.
- Czy ty myślisz, że wszystkie kobiety lecą na bogatych mężczyzn? Co za oklepana bzdura! Myślałam, że
prezes Rolt Incorporated jest inteligentniejszy.
- Skoro wiesz, że kieruję Rolt Incorpotated, dlaczego
spytałaś, czy pracuję w stajni?
- Wtedy jeszcze nie wiedziałam.
- A
kiedy się dowiedziałaś?
- Moja matka mi powiedziała.
- I wtedy włożyłaś prowokującą sukienkę! Podtrzymu-
ję swoje stanowisko.
- Włożyłam tę sukienkę, bo pomyślałam, że jesteś naj niegrzeczniejszym mężczyzną, jakiego spotkałam w
ż
yciu, więc chciałam trochę utrzeć ci nosa! Ale ty jesteś tak zadufany w sobie, że nic do ciebie nie dociera!
7"
Może ciocia Bessie ma rację - spo!kałem kobietę, która potrafi stawić mi czoło.
:- Tyle że ja nie jestem zadufana. w sobie.A teraz, wy bacz, ale są ciekawsze rzeczy na świecie niż wymiana
kąśliwych uwag z tobą.
Niestety, Devon nadepnęła prosto na swój upuszczony bukiet. Popatrzyła gniewnie i rzuciła na odchodnym:
- Miałeś rację - szkoda, że nie spóźniłam się na samolot w Jemenie!
Pozbierała zgniecione storczyki i poszła w stronę matki. Wiedziała, że Jared patrzy na nią.
Devon rozmawiała z mnóstwem ludzi; z każdym krótko; była zdenerwowana. W końcu prowadzący jmprezę
zaprosił wszystkich do stołów ustawionych w przystrojonym kwiatami namiocie. Orkiestra kameralna grała
utwór Mozarta. Devon posadzono, ku jej rozpaczy, pomiędzy Bensonem a Jaredem. Mąż ciotki Bessie - wuj
Leonard, siedział w sąsiedztwie panny młodej.
Było już za późno na zamianę tabliczek z nazwiskami.
Devon uśmiechnęła się nie szczerze do Bensona i usiadła. Czuła, że wypiła za dużo szampana. Nie jadła od
dawna, a teraz nie mogła patrzeć na wykwintne jedzenie, które przed nią stało.
Ktoś chwycił stalowymi palcami jej łokieć. Jared. - Dobrze się czujesz? - spytał oschle.
- Dobrze ... - wymamrotała. - Tylko za długo nic so-
lidnego nie jadłam. Chyba od Jemenu. To było ... wczoraj?
Jared złapał jedną z leżących w koszu bułek, przełamał i podał jej.
- Zjedz to.
Bułka dawała się przełknąć.
- Dzi
ę
ki - rzuciła Devon.
Jared skin
ą
ł na kelnera, a ten po chwili zabrał sprzed oczu Devon talerz z mał
ż
ami, stawiaj
ą
c w
zamian czysty bulion.
. - Zjedz to - poradził Jared. - Czyni cuda. - Radzisz sobie ze wszystkim ...
- Zjedz zup
ę
.
- Tylko nie próbuj mnie uwodzi
ć
, dobrze?
- Zrób, co mówi
ę
.
- Nie słyszysz niczego, co jest nie po. twojej my
ś
li,
prawda? - Rosół był ciepły i smaczny. Devon rozejrzała si
ę
na wszelki wypadek. B~nson był zaj
ę
ty
ś
wie
ż
o po
ś
lubion
ą
ż
on
ą
, a pozostali - mał
ż
ami. - Jared ... - odezwała si
ę
- próbowałe
ś
przekupi
ć
moj
ą
matk
ę
,
ż
eby odst
ą
piła od zamiaru po
ś
lubienia ...
- Tak -'- przerwał jej.
- To wstr
ę
tne!
- Praktyczne. A dlaczego ci
ę
to martwi, skoro si
ę
nie
udało?
- Niektórych kobiet nie da si
ę
kupi
ć
.
- Nie, ona po prostu liczy na wi
ę
cej. Rozwód z boga-
czem mo
ż
e si
ę
bardzo opłaca
ć
.
- Jeste
ś
naprawd
ę
podłym człowiekiem.
- Według moich kryteriów - wcale nie. Mam trzy-
dzie
ś
ci osiem lat i przez ten czas zd
ąż
ylem czego
ś
si
ę
nauczy
ć
: ka
ż
dego mo
ż
na kupi
ć
. Wszystkie
kobiety maj
ą
swoj
ą
cen
ę
- tylko niektóre wy
ż
sz
ą
ni
ż
inne. - Jared przebił mał
ż
a widelcem. - W
wi
ę
kszo
ś
ci wypadków, oczywi
ś
cie, s
ą
jednak niewarte ceny, jak
ą
trzeba za nie zapłaci
ć
.
- To dlatego,
ż
e płacisz za to, co chcesz od kobiet uzyska
ć
!
- Czy
ż
by
ś
jeszcze nie zorientowała si
ę
;
ż
e wszystko ma swoj
ą
wymiern
ą
cen
ę
?
Devon pomy
ś
lała o Stevie i Peterze - m
ęż
czyznach, z którymi była zwi
ą
zana.
- Zorientowałam si
ę
! - sapn
ę
ła. - Tylko
ż
e ta cena niekoniecznie przekłada si
ę
na pieni
ą
dze. W
przypadku ludzi chodzi raczej
D
emocje.
- Przez chwil
ę
my
ś
lałem ... ale nie, nie ró
ż
nisz si
ę
, tak.
naprawd
ę
, od innych.
Devon u
ś
miechn
ę
ła si
ę
zimno.
- Wła
ś
nie powiedziałe
ś
mi komplement, wiesz? Jared u
ś
miechn
ą
ł si
ę
nieznacznie.
- Siostrzana solidarno
ść
? Musz
ę
przyzna
ć
ci jedno jeste
ś
błyskotliwa.
- Niesamowite, a
ż
dwa komplementy. Uwa
ż
aj ...
- Spodoba ci si
ę
, kiedy zaczn
ę
ci
ę
całowa
ć
- powie-
dział niespodziewanie.
Devon rozlała zup
ę
. Opu
ś
ciła ły
ż
k
ę
.
- Chcesz,
ż
eby Lisa była zazdrosna. O to ci chodzi?
- Dajmy spokój Lisie!
- A wi
ę
c wierno
ść
cenisz równie mało jak uczucia? '
- Wysuwasz mnóstwo przypuszcze
ń
w sprawach, któ-
re nie powinny ci
ę
obchodzi
ć
.
- Niech ci b
ę
dzie '- je
ś
li dotrze do ciebie,
ż
e ja nie powinnam obchodzi
ć
ciebie. To nie twój biznes ...
bo dla ciebie ka
ż
da kobieta to tylko przedmiot transakcji.
- Tak zwana walka płci jest tylko gr
ą
interesów.
- Nie zgadzam si
ę
!
- Nie smakowały_ci mał
ż
e, kochanie? - odezwała si
ę
Alicia.
- Wypiłam sporo szampana, mamo ...
- Wła
ś
nie rozmawiali
ś
my z Benson
ę
m,
ż
e mamy na-
dziej
ę
na wnuki. - Sens słów Alicii był małO zawoalowany. Nigdy nie odznaczała si
ę
taktem.
- ... Doprawdy?
- Chciałabym,
ż
eby
ś
zmieniła prac
ę
, kochanie. Wiesz,
Jaredzie, jej nigdy nie ma w domu. Jak mo
ż
na si
ę
zakocha
ć
, kiedy cały czas siedzi si
ę
na Borneo, w
krajach arabskich czy jakim
ś
Timbukt
ą
.
- Nigdy nie byłam w Timbuktu, mamo.
- Wiesz, co mam na my
ś
li.
- Podoba mi si
ę
moja praca. Gdybym miała si
ę
zako-
cha
ć
, mogłoby si
ę
to sta
ć
równie dobrze w jednym z pa
ń
stw arabskich, jak i w Toronto.
- Nie da si
ę
rozwin
ąć
prawdziwego zwi
ą
zku podczas przesiadki z jednego samolotu na drugi!
Alicia miała racj
ę
.
- W takim razie, je
ś
li chcesz mie
ć
wnuki, b
ę
dziesz musiała polega
ć
na Jaredzie! - wypaliła Devon.
- Niestety,: Jared nie wierzy w trwałe i gł
ę
bokie zwi
ą
zki - wtr
ą
cił si
ę
Benson. -
A
propos, Lisa
wygl
ą
da dzisiaj czaruj
ą
co.
- Wszystko przez t
ę
karier
ę
- dodała swoje Alicia. Za moich czasów kobiety nie pracowały, tylko
siedziały w domu.
Devon zagryzła wargi,
ż
eby nic nie powiedzie
ć
. Jej matka zrobiła sobie zawód i karier
ę
z
wielokrotnego wychodzenia za m
ąż
. Rzeczywi
ś
cie, przesiadywała w kolejnych domach. Nie był to
jednak odpowiedni czas i miejsce,
ż
eby jej to wypomina
ć
. Devon podj
ę
ła wi
ę
c rozmow
ę
z Bensonem
o koniach.
Po obiedzie odszukała Patricka - tego miłego geologa, który był na Ziemi- Baffina. Przedstawił j
ą
kilku przyjaciołom. Wieczór stał si
ę
przyjemny. Opowiadali sobie mro
żą
ce krew w
ż
yłach historie z
zamorskich podró
ż
y. W pew
ń
ym momencie podszedł J ared; wyró
ż
niał si
ę
wzrostem, postaw
ą
i min
ą
człowieka wydaj
ą
cego rozkazy. Miał nie w
ą
tpliw
ą
seksualn
ą
charyzm
ę
. Niebezpieczny m
ęż
czyzna! -
pomy
ś
lała znowu Devon i zadr
ż
ała. Pragn
ę
ła znale
źć
si
ę
jak najdalej od niego.
- Zaraz zaczn
ą
si
ę
ta
ń
ce - odezwał si
ę
do niej -bez
ż
adnych wst
ę
pów. - Musimy zata
ń
czy
ć
w
drugiej parze, po tacie i twojej matce.
- Zaraz b
ę
d
ę
...
- Czekaj
ą
na nas.
Trzeba było i
ść
albo urz
ą
dzi
ć
pokazow
ą
, nieprzyjemn
ą
scen
ę
·
:- Mam nadziej
ę
,
ż
e poprosisz mnie do ta
ń
ca, Patricku - rzuciła na odchodnym Devon. Kiedy
ruszyła, Jared obj
ą
ł j
ą
wpół i powiedział:
- Za dwie godziny całe to przedstawienie si
ę
sko
ń
czy.
Nie mog
ę
si
ę
tego doczeka
ć
.
Ja tak
ż
e! - pomy
ś
lała.
Zapadł zmrok. Ta
ń
ce tak
ż
e odbywały si
ę
w namiocie.
Jared złapał Devon tak, jakby cierpiała na jak
ąś
chorob
ę
zaka
ź
n
ą
. Umiał ta
ń
czy
ć
walca, miał poczucie
rytmu. Po zako
ń
czeniu ta
ń
ca Devon rzuciła:
- Wykonali
ś
my swój obowi
ą
zek. Dzi
ę
kuj
ę
.
-: Nast
ę
pny taniec zata
ń
czymy dla siebie samych.
- Nie ma
ż
adnych "nas"!
Orkiestra zagrała romantyczn
ą
melodi
ę
; Jared nie puszczał Devon, tylko przycisn
ą
ł j
ą
do siebie,
dotykaj
ą
c policzkiem jej włosów. Czuła dotyk jego ciała, subtelny zapach wody po goleniu. Opu
ś
cił
dło
ń
na jej biodro, drug
ą
r
ę
k
ą
trzymał jej dło
ń
. W odpowiedzi na to wszystko De,:on poczuła pot
ęż
ny
przypływ po
żą
dania.
Pragn
ę
ła natychmiast poło
ż
y
ć
si
ę
z
tym m
ęż
czyzn
ą
do łó
ż
ka. Serce waliło jej jak młotem. Poczuła
przez ubranie,
ż
e Jared doznał erekcji. Ich po
żą
danie było wzaJemne.
Ale ich systemy warto
ś
ci - całkowicie sprzeczne. Nie znosiła Jareda! Jak mogła chcie
ć
pój
ść
z nim
do łó
ż
ka! J
ę
kn
ę
ła i spróbowała go odepchn
ąć
, ale zacz
ą
ł j
ą
całowa
ć
; ku jej zdziwieniu robił to
delikatnie.
Wówczas na Devon jak gdyby opadł czar. Nie protestowała ju
ż
, tylko otworzyła usta i pozwoliła na
gł
ę
boki pocałunek. Obcemu, którego nie cierpiała! Była przera
ż
ona sam
ą
sob
ą
.
Kiedy podniósł głow
ę
, spróbowała zapanowa
ć
nad emocJarru.
- Wypiłam za du
ż
o szampana - powiedziała.
- Czy to znaczy,
ż
e na trze
ź
wo nie chci~aby
ś
si
ę
ze
mn
ą
całowa
ć
? - Natychmiast zwolnił u
ś
cisk.
Odsun
ę
ła si
ę
.
- Nie
ż
artuj - powiedziała. - Nie lubimy si
ę
. W ci
ą
gu ostatnich dwóch dni spałam niecałe cztery
godziny; jestem naprawd
ę
bardzo zm
ę
czona. Poszukaj Lisy, a ja pota
ń
cz
ę
sobie z Patrickiem.
- A wi
ę
c szukasz m
ęż
czyzny, który pozwoli ci si
ę
wodzi
ć
za nos?
- Szukam kogo
ś
, kto nie b
ę
dzie wzgl
ę
dem mnie natarczywy, ty prostaku!
- Potrzebny ci kto
ś
, kto ci
ę
troch
ę
poskromi!
- Uwa
ż
asz,
ż
e ka
ż
da kobieta, która potrafi ci odmówi
ć
, wymaga tresury?
- .. .I ja j
ą
wytresuj
ę
.
...:. Id
ź
poskramia
ć
Lis
ę
! Albo dowoln
ą
inn
ą
kobiet
ę
w tym namiocie, która b
ę
dzie na tyle niem
ą
dra,
ż
eby zbli
ż
y
ć
si
ę
do ciebie na odległo
ść
miliejsz
ą
ni
ż
trzy metry. I nie wa
ż
si
ę
mówi
ć
o tresowaniu
mnie!!! Nie jestem pudelkiem! Ty po prostu nie jeste
ś
przyzwyczajony do kobiet, które potrafi
ą
powiedzie
ć
"nie". To bardzo proste słowo, ma trzy literki. Dziwne,
ż
e nie jeste
ś
w stanie go zrozumie
ć
!
Widz
ę
Patricka. Do widzenia, Jaredzie. Spotkanie z tob
ą
było nader pouczaj
ą
ce. Mo
ż
esz mie
ć
pewno
ść
,
ż
e tegoroczne Bo
ż
e Narodzenie b
ę
d
ę
sp
ę
dza
ć
na Antarktydzie.
To powiedziawszy, Devon odmaszerowała w stron
ę
stołu, gdzie Patrick i jego przyjaciele
rozmawiali przy
ś
wiecy, pij
ą
c wino. Ucieszyli si
ę
na jej widok. Obejrzała si
ę
, ale Jared znikn
ą
ł.
Wreszcie si
ę
go pozbyła.
Przez moment Jared zastanawiał si
ę
, czy nie pój
ść
za Devon. Wiedział,
ż
e gdyby to zrobił, złapał j
ą
i zacz
ą
ł całowa
ć
, nie zwa
ż
aj
ą
c na go
ś
ci, poddałaby mu si
ę
. Bo po
żą
dała go tak samo mocno, jak on
jej.
Zatem dlaczego pozostawiła go na
ś
rodku sali? Czy była a
ż
tak
ś
wietnym taktykiem,
ż
eby dawa
ć
upust swojej seksualno
ś
ci tylko na ch,wil
ę
, dla podtrzymania jego zainteresowania?
Ś
wi
ę
ta na Antarktydzie. Cholera, przecie
ż
podobało jej si
ę
, kiedy j
ą
całował! Tego był pewien.
Zorientował si
ę
,
ż
e stoi z zaci
ś
ni
ę
tymi pi
ęś
ciami, a go
ś
cie przygl
ą
daj
ą
mu si
ę
z zaciekawieniem.
Sapn
ą
ł i poszedł poszuka
ć
Lisy.
Specjalnie jej dot
ą
d unikał. Ale kiedy zbli
ż
ył si
ę
do grupki, w której siedziała, przywitała go zwykłym
prowokuj
ą
cym u
ś
miechem. Aby odkry
ć
zdenerwowanie w jej głosie, trzeba by mie
ć
wprawniejsze
ucho ni
ż
Jared.
Lisa była bardzo dobr
ą
aktork
ą
. I interesowała si
ę
nim powa
ż
nie; mógłby to przysi
ą
c. Usiłował dobrze
si
ę
bawi
ć
, ale czuł si
ę
, jakby Devon w swojej turkusowej sukience wci
ąż
wisiała nad nim, słuchaj
ą
c
ka
ż
dego mało wymy
ś
lnego zdania, licz
ą
c, ile razy Lisa zwróciła si
ę
do niego per "kochanie".
Nienawidził tego słowa! Alicia ci
ą
gle nazywała tak Devon.
Je
ś
li Devon udawała, kiedy ro
ż
ejrzała si
ę
z dzieci
ę
c
ą
rado
ś
ci
ą
po namiocie i powiedziała,
ż
e jest
czaruj
ą
co, to ona, a nie Lisa, powinna gra
ć
na Broadwayu.
Poza tym to Jared był naprawd
ę
oczarowany, musiał to przyzna
ć
. Miał przecie
ż
da
ć
Devon
nauczk
ę
, ale. kiedy zacz
ę
li ta
ń
czy
ć
, pragn
ą
ł ju
ż
tylko uwie
ść
j
ą
, zbli
ż
y
ć
si
ę
do niej. .
Lisa poci
ą
gn
ę
ła go za r
ę
k
ę
, gdy
ż
nie słyszał, co do niego powiedziano, ale jego my
ś
li biegły dalej.
Kiedy poznawał now
ą
kobiet
ę
, której po
żą
dał, czuł si
ę
w zasadniczym stopniu panem sytuacji - znał
wszystkie ruchy, jakie musiał wykona
ć
, aby uzyska
ć
swój cel; jeszcze nigdy go nie zawiodły.
Mógł zdoby
ć
ciało Lisy w taki sam sposób, na włas- . nych warunkach. Mo
ż
e wła
ś
nie dlatego nie
chciał?
Spotykali si
ę
ju
ż
od paru lat, a mimo to nigdy ze sob
ą
nie spali. Zawsze. znajdował wymówk
ę
na
opó
ź
nienie tego kroku - wyjazd w interesach, bessa na giełdzie i tak dalej. Wymówk
ę
, ja! - my
ś
lał.
Kryła si
ę
za ni
ą
stara prawda,
ż
e to, co a
ż
tak łatwo osi
ą
galne, nie jest wiele warte. Lisa omal nie
zerwała z nim znajomo
ś
ci, wybrała jednak pieni
ą
dze i została. Czekała, a
ż
Jared zmieni zdanie i
zwi
ąż
e si
ę
z ni
ą
na dobre i złe.
A on poznał Devon. Miała silny charakter - podobnie jak Lisa. Temperament, odwag
ę
, ci
ę
ty j
ę
zyk.
Fantastyczne ciało.
Powiedziała,
ż
e Ilie chce jego pieni
ę
dzy.
To było kłamstwo. Niemo
ż
liwe,
ż
eby kobieta była niewra
ż
liwa na to,
ż
e m
ęż
czyzna dysponuje
tyloma milionami dolarów.
Im pr
ę
dziej zapomni o Devon Fraser, tym lepiej. Ta
ń
czył z Lis
ą
i wieloma innymi kobietami. Po
ż
egnał
ojca i jego
ż
on
ę
, kiedy wyje
ż
d
ż
ali na reszt
ę
wieczoru do Toronto. Celowo nie zwracał uwagi na
Devon.
- Kochanie - odezwała si
ę
w pewnej chwili Lisa - czy mogłabym zosta
ć
tu na noc? Nie chc
ę
wraca
ć
z Westonami; on jest taki nudny.
- Wolałbym,
ż
eby
ś
nie zostawała - odparł bez ogródek Jared. - Musz
ę
bardzo wcze
ś
nie wsta
ć
.
Rano lec
ę
do Tokio.
W oczach Lisy błysn
ę
ła w
ś
ciekło
ść
; wyd
ę
ła jednak_
tylko usta i powiedziała:
- Skoro tak, to trudno. Ale tak mało si
ę
widujemy ...
- Wróc
ę
za cztery-pi
ęć
dni.
- To do zobaczenia na kolacji w Plaza, w pi
ą
tek, przy
naszym stoliku. - Pocałowała go, dra
ż
ni
ą
c jego usta przez dłu
ż
sz
ą
chwil
ę
.
Nie poczuł nic.
Co mu si
ę
stało? Ka
ż
dy normalny m
ęż
czyzna szalałby za pocałunkiem pi
ę
knej aktorki, Lisy
Lamont. A Jared czekał, a
ż
ona wreszcie sobie pójdzie.
Gdy odjechała, op
ę
dził si
ę
od zagaduj
ą
cych go go
ś
ci i poszukał Devon. Serce waliło mu jak
młotem. Dlaczego? Z po
żą
dania? W
ś
ciekło
ś
ci?
Szukał jej po namiotach. Wiedział jednak,
ż
e wróciła do swojego pokoju - przecie
ż
od dwóch dni
prawie nie spała. A poza tym na pewno nie miała ochoty z nim rozmawia
ć
. Jak na razie, jedynie si
ę
kłócili.
Nie zni
ż
y si
ę
, by zapuka
ć
do jej drzwi. Wolałby je rozwali
ć
.
Mo
ż
e wróciła do Toronto? W ko
ń
cu, na odchodnym, powiedziała mu "do widzenia". Nie mógł
zapomnie
ć
jej oczu, odsłoni
ę
tego fragmentu piersi i tego opalu.
Wybiegł przed dom. Czerwona mazda ci
ą
gle tam stała.
Podumał przy niej chwil
ę
, a potem skrzywił si
ę
, niezadowolony z siebie samego, i,
ś
ci
ą
gn
ą
wszy
muszk
ę
, wbiegł po schodkach do wn
ę
trza domu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Devon oczy
ś
ciła nos, otarła łzy i głaszcz
ą
c klacz ostatni raz, powiedziała:
- Dzi
ę
kuj
ę
, staruszko.
Lubiła konie; miał w tym zasług
ę
pewien stary staJenny.
Była wyczerpana, ale czuła si
ę
tak,
ż
e wiedziała, i
ż
nie za
ś
nie. Przebrała si
ę
wi
ę
c w d
ż
insy i poszła'
do stajni. Sama nie wiedziała, dlaczego płakała. To z powodu tych wszystkich
ś
lubów, nie Jareda.
Jego opinie o kobietach w ogóle, o jej matce, i niej samej w szczególno
ś
ci napawały j
ą
obrzydzeniem.
Ruszyła w stron
ę
ogrodu ró
ż
anego, który cudownie pachniał. Odpocznie tam jeszcze chwil
ę
i
pójdzie spa
ć
.
- Tu jeste
ś
! ... - Odwróciła si
ę
na pi
ę
cie. Jared: Któ
ż
by inny!
- Jestem zm
ę
czona. Id
ę
do domu.
- Idziesz w niewła
ś
ciwym kierunku. - Podszedł bli-
ż
ej. - Była
ś
w stajni.
- Pachn
ę
ko
ń
mi? Przykro mi, wiem,
ż
e wolałby
ś
Givenchy.
Stał tu
ż
przy niej.
- Płakała
ś
!
- Nie!
- Czy kto
ś
ci
ę
skrzywdził?
- Tw'ój ojciec o
ż
enił si
ę
z moj
ą
matk
ą
. Czy to nie wy-
starczy?
"
- Chciałbym"
ż
eby
ś
przestała udawa
ć
,
ż
e cenisz co
ś
bardziej ni
ż
pieni
ą
dze.
- A ja,
ż
eby
ś
dostrzegał inne rzeczy ni
ż
stan swojego konta. A mo
ż
e jeste
ś
od niego zale
ż
ny, bo
daje ci to poczucie m
ę
sko
ś
ci?
- Oboje wiemy, jak zareagowała
ś
na moje zachowanie w namiocie tanecznym. Gardzisz moimi
'pieni
ę
dzmi a pr
ż
ynajmniej tak mówisz. W takim razie, według ciebie, moja, nazwijmy to, m
ę
sko
ść
,
musi przejawia
ć
si
ę
w czym
ś
innym ni
ż
stan mojego konta.
- Ty i ta twoja logika!
Jared roze
ś
miał si
ę
. Devon zapragn
ę
ła sprawi
ć
,
ż
eby roze
ś
miał si
ę
znowu. Powstrzymała si
ę
jednak od prób.
- Mam pomysł - powiedział. -
Ś
wietne antidotum na zbyt wiele
ś
lubów.
- ... Czy uwa
ż
asz,
ż
e mojej matce mo
ż
e za pi
ą
tym razem uda
ć
si
ę
współtworzy
ć
szcz
ęś
liwe i trwałe
mał
ż
e
ń
stwo? - mrukn
ę
ła Devon. - W
ą
tpi
ę
.
- Mo
ż
e to z powodu matki wybrała
ś
prac
ę
, która nie
pozwala na zwi
ą
zek wymagaj
ą
cy po
ś
wi
ę
ce
ń
? - Po północy zamieniasz si
ę
w psychiatr
ę
?
Jared roze
ś
miał si
ę
po raz drugi. Miał bielutkie z
ę
by. - Nie spytała
ś
mnie, jaki mam pomysł:
- A
ż
boj
ę
si
ę
pyta
ć
.
- Prosty. Jestem głodny jak wilk. Za du
ż
o było tych
ciast -:- wolałbym hamburgera. Mo
ż
e zrobimy nalot na kuchni
ę
?
- Mówisz powa
ż
nie?
- Tak. - Jared wzi
ą
ł Devon za r
ę
k
ę
. - Chod
ź
.
Jego dotyk był przyjemny. I teraz, kiedy nie miała obcasów, był o tyle wy
ż
szy od niej! To tak
ż
e
niezmiernie j
ą
ekscytowało.
Weszli do domu bocznymi drzwiami i poszli do kuchni, która wygl
ą
dała jak salon sprzeda
ż
y
wymy
ś
lnych urz
ą
dze
ń
i przyborów gospodarstwa domowego.
- Twoja matka planuje zawiesi
ć
tu koronkowe frranki
- poinformował Jared~
- Ona uwielbia koronki. .. Wiesz, ja te
ż
jestem głodna.
Gdzie masz cebul
ę
?
Zjedli pyszne hamburgery. Jared zaplamił koszul
ę
tłuszczem. Wydawał si
ę
przez to znacznie
bardziej ludzki ni
ż
dot
ą
d. Przez godzin
ę
ani razu nie próbował dotyka
ć
Devon. W ko
ń
cu si
ę
gn
ą
ł po
papierowy r
ę
cznik i powiedział:
- Masz ketchup na brodzie. lJ
ś
miechn
ę
ła si
ę
.
Starł ketchup, a potem pogładził palcem jej usta. - Jeste
ś
taka pi
ę
kna ...
To była chwila na wycofanie si
ę
. Devon wymamrotała: - Miałam pi
ęć
minut na spakowanie si
ę
,
jestem teraz
w swoich naj starszych d
ż
insach. I włosy mam okropne ...
Jared przyjrzał si
ę
jej. Rzeczywi
ś
cie, włosy miała cz
ę
ś
ciowo zmierzwione; obcisły sweter
obrysowywał jej piersi, w zniszczonych sandałach widniały bose stopy.
- Nawet w worku byłaby
ś
najpi
ę
kniejsz
ą
kobiet
ą
na tym weselu.
- Kiedy tak na mnie patrzysz ... - zacz
ę
ła Devon. Wtedy Jared podniósł j
ą
z krzesła i zacz
ą
ł całowa
ć
.
Nie my
ś
lała ju
ż
o wycofywaniu si
ę
. Nikt nigdy tak jej nie podniecał. Teraz ona te
ż
go całowała. W
sun
ą
ł dło
ń
pod jej sweter, a potem nagle podniósł j
ą
z podłogi i wyniósł z kuchni. Czuła bicie jego
serca. Instynktownie obj
ę
ła go za szyj
ę
. Miała ochot
ę
pogłaska
ć
go po jedwabistych włosach.
PohamC5wała si
ę
jednak.
- Jared ... postaw mnie.
W spinał si
ę
z ni
ą
po kuchennych schodach. - lJwa
ż
aj na por
ę
cze.
- Postaw mnie. Dok
ą
d idziemy?
- A jak my
ś
lisz? Do łó
ż
ka.
- Nie!
- Dlaczego?
- Po pierwsze, nie lubimy si
ę
.
- Polubisz to, co b
ę
dziemy razem robi
ć
... - Jared
szedł ju
ż
korytarzem. Otworzył drzwi na ko
ń
cu. Znale
ź
li si
ę
w osobnym apartamencie, którego okna
wychodziły na ł
ą
ki i oddalony las. Postawił j
ą
na podłodze i znowu zacz
ą
ł nami
ę
tnie całowa
ć
.
- Powiedz,
ż
e masz ochot
ę
pój
ść
ze mn
ą
do. łó
ż
ka, Devon.
Cofn
ę
ła si
ę
.
- Oczywi
ś
cie,
ż
e mam. Ale ...
- Dzi
ś
jest nasza noc. Wła
ś
nie dzi
ś
.
Przyjrzała si
ę
z bliska twarzy Jareda, próbuj
ą
c wyczyta
ć
z niej co
ś
wi
ę
cej. Lgn
ę
ła do tego
m
ęż
czyzny, kusił j
ą
- ale przecie
ż
nie znała go dobrze, przera
ż
ał j
ą
. Patrzył silnym, beznami
ę
tnym
wzrokiem.
Pój
ść
z nim do łó
ż
ka czy ucieka
ć
? Od siedmiu lat z nikim nie spała. Ale hormony działały.
Cały czas opierał dłonie na jej ramionach, był blisko, taki poci
ą
gaj
ą
cy, tak bardzo - jak nikt, nigdy ...
Od siedmiu lat, odk
ą
d rozpadł si
ę
zwi
ą
zek ze Steve'em, który j
ą
oszukiwał, nie popełniła
ż
adnego
powa
ż
nego bł
ę
du
ż
yciowego. Powstrzymuj
ą
c si
ę
od seksu.
N a J areda Holta nie była odporna.
- B
ę
d
ę
dbał o twoj
ą
przyjemno
ść
, zapewniam - odezwał si
ę
.
- Je
ś
li zdecyduj
ę
si
ę
wyj
ść
, b
ę
dziesz próbował mnie powstrzyma
ć
? .
- Nie stosuj
ę
przemocy. Mnie chodzi tylko o seks. Nie robi
ę
planów na przyszło
ść
.
Devon poczuła nagły przypływ. szacunku do Jareda - był uczciwy, cho
ć
prawqa brzmiała brutalnie.
Wiedziała ju
ż
, co wybierze. Miała do
ść
bezpiecznego
ż
ycia. Doszła do tego wniosku wła
ś
nie teraz,
patrz
ą
c na Jareda Holta.
Wyci
ą
gn
ę
ła r
ę
k
ę
i pogładziła go po policzkach i szcz
ę
ce, po ciepłych ustach. Podnieciło j
ą
to. Zatopiła
dłonie w jego włosach, zni
ż
yła jego głow
ę
i zacz
ę
ła całowa
ć
go bez opami
ę
tania. Jeszcze nigdy· nie
post
ę
powała tak
ś
miało. .
Przez chwil
ę
wydawał si
ę
zaskoczony, a potem przycisn
ą
ł j
ą
do siebie i odpowiedział na pocałunek;
tak intensywnie, jak głodny rzuca si
ę
na jedzenie. Po chwili uniósł głow
ę
i zacz
ą
ł wyci
ą
ga
ć
spinki zjej
włosów. G
ę
ste blond loki opadły Devon na ramiona.
Ś
ci
ą
gn
ą
ł jej sweter, potem biustonosz, i zacz
ą
ł
pie
ś
ci
ć
jej piersi.
Patrzyła mu w oczy, oddychaj
ą
c szybko. Stłumiła l
ę
k i rozpi
ę
ła koszul
ę
Jareda. Miał owłosion
ą
klatk
ę
piersiow
ą
. Zrzucił kOSZl1l
ę
na podłog
ę
. Jared zaj
ą
ł si
ę
piersi
ą
Devon, w inny sposób ni
ż
przedtem. Dbał o jej przyjemno
ść
, nie spieszył si
ę
.
- Chod
ź
my do łó
ż
ka - szepn
ą
ł:
- Pragn
ę
ci
ę
! Bardzo! - odpowiedziała.
Znów j
ą
uniósł i po chwili znale
ź
li si
ę
w łó
ż
ku. Była ogromnie podniecona. Zdj
ę
li z siebie resztki
ubrania.
- Jeste
ś
taKi pi
ę
kny! - szepn
ę
ła. Miał naprawd
ę
wspaniałe ciało, umi
ęś
nione, bez grama tłuszczu.
- Dotykaj mnie!
Po chwili wspi
ę
ła si
ę
na niego i zł
ą
czyła z nim w jedno.
Zacz
ę
li porusza
ć
si
ę
we wspólnym, coraz szybszym rytmie. A
ż
do eksplozji rozkoszy.
Devon przycisn
ę
ła mocno Jareda do siebie, zamkn
ę
ła oczy, i trwała tak, czuj
ą
c bicie jego serca.
Nigdy jeszcze, z nikim, nie zaznała tak intensywnej przyjemno
ś
ci!
- Wszystko w porz
ą
dku? - upewnił si
ę
..
Otworzyła oczy ..
- Cudownie! - Przeci
ą
gn
ę
ła si
ę
, a potem zacz
ę
ła całowa
ć
go nami
ę
tnie.
Nie pozostał jej dłu
ż
ny i po chwili mieli ochot
ę
na
powtórzenie rozkoszy.
Jared u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
- Czy ty tak
ż
e dawno tego nie robiła
ś
? - spytał.
- Bardzo dawno - odpowiedziała.
Pie
ś
cili si
ę
znowu.
- Z tob
ą
czuj
ę
si
ę
tak, jakbym robił to po raz pierwszy!
- powiedział w pewnym momencie Jared. - Co ty masz
takiego w sobie?
Devon nie miała ochoty my
ś
le
ć
o innych kobietach, z którymi sypiał. Ani o tych, z którymi b
ę
dzie
jeszcze spał. Tej nocy robił to z ni
ą
...
Pogr
ąż
ali si
ę
w rozkoszy, tak aby sp~awi
ć
sobie nawzajem jak najwi
ę
ksz
ą
.
Jared wygl
ą
dał tak,
ż
e trudno byłoby powiedzie
ć
, kto tu kogo uwiódł. Osi
ą
gn
ę
li ekstaz
ę
niemal
równocze
ś
nie. Byli
ś
wietnie dopasowani seksualnie.
Stopniowo ich przyspieszone oddechy uspokajały si
ę
. Zasn
ę
li, ci
ą
gle si
ę
obejmuj
ą
c.
ROZDZIAŁ PI
Ą
TY
Devon obudziła si
ę
. Była jeszcze noc. Jared spał; obejmowała go ramieniem.
Uprawiali seks i było cudownie. Ale przecie
ż
stała si
ę
straszna rzecz ... Poszła do łó
ż
ka z
m
ęż
czyzn
ą
poznanym przed zaledwie paroma godzinami; człowiekiem, który gardził kobietami, a w
szczególno
ś
ci ni
ą
i jej rilatk
ą
-! Który, formalnie, był jej przybranym bratem. I dopóki b
ę
dzie trwało
pi
ą
te mał
ż
e
ń
stwo Alicii, dot
ą
d b
ę
dzie si
ę
od Devon wymaga
ć
co najmniej poprawnych stosunków z
Jaredem Holtem.
Omal nie wybuchn
ę
ła histerycznym
ś
miechem.
Jak mogła by
ć
tak potwornie głupia?! Patrze
ć
tak krótkowzrocznie?! By
ć
tak rozpustna?
Starała si
ę
powstrzymywa
ć
wspomnienia tych wszystkich rzeczy, które tej nocy robili. Byłyby
w
tej
chwili nieznosne.
Musiała jak najszybciej wydosta
ć
si
ę
z tego domu. Wiedziała,
ż
e je
ś
li Jared obudzi si
ę
i zacznie j
ą
całowa
ć
, ona znowu mu ulegnie .
. Powoli uwolniła r
ę
k
ę
i nog
ę
, odsun
ę
ła si
ę
. Jared spał.
Usiadła i poszukała wzrokiem porozrzucanych ubra
ń
.
Przypomniało jej si
ę
, w jaki sposób znalazły si
ę
na dywanie, i znowu przeszyła j
ą
fala po
żą
dania.
Opanowała j
ą
. B
ę
dzie mogła rozpami
ę
tywa
ć
to pó
ź
niej, kiedy odjedzie daleko od rezydencji.
Pozbierała ubrania, wło
ż
yła je w salonie i cichutko wyszła z apartamentu. Czuła si
ę
jak bohaterka
taniej farsy. Pobiegła na palcach korytarzem. Rozpoznała nast
ę
pny i skoczyła do swojego pokoju. W
po
ś
piechu wrzuciła wszystkie rzeczy do walizki. Odnalazła kluczyki do samochodu.
Korytarz wci
ąż
był pusty. Bała si
ę
,
ż
e zobaczy w nim Jareda. Zbiegła ze schodów, otworzyła drzwi
frontowe i wyszła na dwór. Jej czerwona mazda stała na swoim miejscu. Tyle si
ę
wydarzyło, odk
ą
d j
ą
tu zaparkowała! Ruszyła p
ę
dem do samochodu; walizka obijała si
ę
jej o nogI.
- Czy mog
ę
pani w czym
ś
pomóc? - odezwał si
ę
m
ę
ski głos.
Stłumiła okrzyk przestrachu; zobaczyła zbli
ż
aj
ą
cego si
ę
do niej stra
ż
nika. To był ten sam
m
ęż
czyzna, który poprzednio wpu
ś
cił j
ą
do stajni. Zebrała si
ę
w sobie i odpowiedziała:
- Tak si
ę
ciesz
ę
,
ż
e pana widz
ę
! Musz
ę
zd
ąż
y
ć
na samolot. Powinnam była odjecha
ć
zaraz po
weselu, ale za du
ż
o wypiłam... Przeka
ż
e pan stra
ż
nikowi przy bramie,
ż
e wyje
ż
d
ż
am?
- Oczywi
ś
cie. Wyja
ś
ni
ę
mu,
ż
e jest pani przybran
ą
córk
ą
pana Holta.
- Dzi
ę
kuj
ę
.
- Bezpiecznej podró
ż
y.
Bez przeszkód wyjechała na drog
ę
. Nikt jej nie g~mił.
Po dwóch godzinach była ju
ż
na szesnastym pi
ę
trze apartamentowca w dzielnicy Queen's Quay w
Toronto. Weszła do mieszkania i starannie zamkn
ę
ła za sob
ą
drzwi. Była
w domu. Bezpieczna!
.
Alicia i Benson wylatywali tego dnia w podró
ż
po
ś
lubn
ą
- mieli odby
ć
romantyczny rejs po wyspach
greckich. Devon powie matce przez telefon,
ż
eby pod
ż
adnym pozorem nie dawała Jaredowijej
adresu ani numeru telefonu. Za kilka dni Devon wyje
ż
d
ż
ała do Chile.
Poło
ż
yła si
ę
powoli na łó
ż
ku, wyczerpana. Dlaczego tak si
ę
bała,
ż
e ~ared b
ę
dzie j
ą
ś
cigał?
Przecie
ż
sam jej powiedział,
ż
e chodzi mu o seksualn
ą
przygod
ę
na jedn
ą
noc.
Palił j
ą
wstyd. Przyszło jej do głowy inne, ogólnie znane okre
ś
lenie tego, co zrobiła. Pu
ś
ciła si
ę
!
Ukryła twarz w dłoniach. Tak bardzo chciałaby wymaza
ć
z przeszło
ś
ci minione dwana
ś
cie godzin.
Dlaczego nie została w Jemenie?! Wówczas nie poznałaby Jareda i nie poszłaby z nim do łó
ż
ka,
półprzytomna z powodu stresu, niewysp~ia, podró
ż
y i alkoholu.
Złamała swoje zasady! Tylko dlatego,
ż
e pewien pi
ę
knie zbudowany brunet, roztaczaj
ą
cy wokół
siebie gro
ź
n
ą
aur
ę
, zacz
ą
ł j
ą
całowa
ć
i zaniósł do łó
ż
ka.
Jak ja mogłam to zrobi
ć
?! - my
ś
lała z rozpacz
ą
.
Jared obudził si
ę
sam. Zdziwił si
ę
. Zakl
ą
ł, stwierdziwszy,
ż
e w apartamencie panuje całkowita
cisza, a ubrania Devon znikn
ę
ły.
Szybko wci
ą
gn
ą
ł spodnie i poszukał jej
w
kuchni; wpadł do drugiej sypialni i rozsun
ą
ł zasłony.
Czerwona mazda znikn
ę
ła.
. Odjechała! W
ś
rodku nocy. Po cichu.
Ż
e te
ż
si
ę
nie obudził!
Zamkn
ą
ł drzwi na klucz. Czuł si
ę
przygaszony, jakby nagle zamienił si
ę
w starca. Albo doznał
szoku.
Chciał sp
ę
dzi
ć
z Devon noc. Ale ona opu
ś
ciła go wcze
ś
niej, nie mówi
ą
c nawet "do widzenia"! Jak
ś
miała?! Rozejrzał si
ę
w nadziei,
ż
e mo
ż
e zostawiła list.
Niczego takiego nie było. Została po niej tylko pustka. Jeszcze nigdy
ż
adna kobieta nie podziałała na
nie$o w łó
ż
ku tak silnie jak ona! Niemal całkiem stracił panowanie nad sob
ą
, dystans do tego, co z
ni
ą
robił. Przy niej nie czuł,
ż
e panuje nad sytuacj
ą
.
Odk
ą
d zobaczył j
ą
w tej turkusowej sukience, zapragn
ą
ł j
ą
zdoby
ć
, tak jak zdobywał wszystkie
inne. Ale Devon Fraser doprowadziła go do istnego szale
ń
stwa!
Była dla niego postaci
ą
zaskakuj
ą
c
ą
, tajemnicz
ą
. Dopiero co j
ą
poznał, a ju
ż
jej nie było ...
Wymykała si
ę
jego schematom.
Podobała mu si
ę
nie tylko fizy·cznie, ale ... Tak, było w niej co
ś
takieg~,
ż
e mu si
ę
podobała. Była
inteligentna, pełna temperamentu, miała poczucie humoru. Lubił j
ą
· I po
żą
dał jej.
Pomy
ś
lał,
ż
e chyba zwariował. Zatracił swój chłodny, logiczny sposób my
ś
lenia i działania. Czuł si
ę
uwiedziony przez Devon, oczarowany ni
ą
. Pocz
ą
tkowo chciał si
ę
na niej zem
ś
ci
ć
, tymczasem to ona
zem
ś
ciła si
ę
na nim, stwierdził, kiedy zobaczył puste łó
ż
ko.
Wykorzystała go! Ogarn
ą
ł go gniew.
Je
ś
li takim post
ę
powaniem chciała zdoby
ć
cz
ęść
jego pieni
ę
dzy, to odpadła w przedbiegach.
A mo
ż
e nie podobało jej si
ę
to, co razem robili? Mo
ż
e seks z nim nie satysfakcjonował jej? Nie
miała ochoty na wi
ę
cej?
Rzeczywi
ś
cie, odst
ą
pił od swojej zwyczajowej wydłu
ż
onej gry wst
ę
pnej, nafaszerowanej erotyczn
ą
technik
ą
, ze z góry obmy
ś
lonymi kolejnymi posuni
ę
ciami. Był z niej bardzo dumny. Tym razem
post
ę
pował bardziej na wyczucie, pod wpływem chwilowych impulsów. Czy
ż
by Devon udawała,
ż
e
odczuwa rozkosz?
Mo
ż
e była typem kolekcjonerki, która co tydzie
ń
sypia z nowym m
ęż
czyzn
ą
i natychmiast odchodzi,
nie przejmuj
ą
c si
ę
cudzymi uczuciami?
Ale wyraz jej oczu mówił,
ż
e nie udawała. Wygl
ą
dała na tak rozradowan
ą
, patrzyła tak ciepło ...
Jared powstrzymał nachodz
ą
ce go wspomnienia minionej nocy i potarł twarz dło
ń
mi. Pozostał na nich
jej zapach! Po
żą
dał jej znowu!
W
ś
ciekły na ni
ą
i na siebie poszedł do łazienki i umył
SI
ę
·
Pozbył si
ę
jej
ś
ladu.
Musiał jeszcze o niej zapomnieć. No i miał nadzieję, że Boże Narodzenie Devon naprawdę spędzi na
Antarktydzie!
Dziesięć dni później Jared leżał na skórzanej kanapie w swoim luksusowym apartamencie w ekskluzywnej
nowojorskiej dzielnicy Upper East Side. Czytał cotygodniową broszurę jednego z domów maklerskich. Była
dziesiąta wieczorem. Za ogromnymi oknami świeciły tysiące światełek wieżowców Manhattanu; zdawały się
liczniejsze od gwiazd.
Nagle zadzwonił telefon. Kto mógł dzwonić o tej porze? Lisa? Lepiej, żeby nie. Nie miał ochoty w tej chwili
. z nią rozmawiać. Dotrzymał słowa i w piątek, po powrocie z Tokio, zabrał ją na kolację do Plaza. Przez cały
wieczór przychodziło mu do głowy, że chciałby, aby zamiast Lisy siedziała naprzeciwriiego Devon.
- Halo?
- Dobry wieczór, Jared.
- Tata? Kiedy wróciłeś?
- Wczoraj wieczorem. Było wspaniale. Alicii bardzo
się podobało.
Nie wątpię! - pomyślał z goryczą Jared.
- Skąd dzwonisz, z rezydencji czy z Toronto? - spytał.
- Zajechaliśmy do domu. Devon ciągle jest w Chile,
więc nie było po co zatrzymywać się w Toronto. Wraca w piątek wiecżorem.
- W Chile…
- Tak, prowadzi jakieś negocjacje na temat miedzi.
Wraca przez Nowy Jork. Może moglibyście się spotkać?
Nic z tego! - pomyślał Jared. - Jakimi liniami? - spytał.
- Nie wiem, czy mi się dobrze zdawało ... - wtrącił
ojciec - ... czy wy na weselu czasem się nie pokłóciliście?
- Wiesz, jak to jest z weselem. Same stresy, Miło by było ją zobaczyć; w końcu staliśmy się jedną rodziną -
powiedział Jared. Zamieniam się w kłamcę! - pomyślał z niesmakiem.
- Zaczekaj chwilę, dam ci Alicię - powiedział Benson.
- 'Powie ci dokładnie, czym i dokąd leci Devon.
- Halo, Jared? - odezwała się ostrożnie Alicia:.
- Cieszę się, że podobała ci się podróż- odpowiedział
ciepłym tonem J ared. - Tata mówi, że w piątek Devon będzie się przesiadać w Nowym Jorku. Czy wiesz może,
kiedy dokładnie?
- Wszystko mam zapisane. Zawsze przechowuję plany jej podróży. Okropnie się o nią boję, kiedy.jeździ do
tych wszystkich strasznych miejsc. Chciałabym, żeby rzuciła tę przeklętą pracę! Znalazłam ... - Alicia podała
godziny przylotów i odlotów.
Jared zanotował je, dochodząc przy tym do wniosku, że Alicia nie uchowa żadnej tajemnicy. Devon dowie
się więc wkrótce, że o nią pytał. Sam nie wiedział, po co to zrobił.
- . Pewnie nie dam rady spotkać się z nią - odpowiedział. - Mam na ten wieczór bilety na Yo-Yo Ma.
- Naprawdę?! - odezwała się piskliwym głosem Alicia., - Niezwykłe! Devon uwielbia muzykę wiolonczelo-
wą. Chciała iść na ten koncert, ale kiedy sprzedawali bilety, była na Borneo. No nic, trudno. Będziecie musieli
spotkać się innym razem.
- Słuchaj, w tej sytuacji proszę cię, nie mów nic Devon o całej sprawie, bo byłoby jej tylko przykro.
- Masz rację, oczywiście! ...
A więc lubi muzykę wiolonczelową, myślał Jared, zakończywszy rozmowę. Wrócił do czytania raportu domu
maklerskiego. Nie był jednak w stanie przejść do następnego akapitu. Cały czas myślał o Devon. Pożądał jej
jeszcze bardziej. Ich seksualne przeżycia wzmocniły tylko jego żądzę.
Devon wracała z Chile bardzo zadowolona. Negocjacje poszły świetnie, wzięła sobie dwa wolne dni, podczas
których zwiedziła muzea Santiago. Cieszyła się także, jak zawsze, z powrotu do domu.
Miała pojechać taksówką z nowojorskiego lotniska Kennedy'ego na lotnisko La Guarqia. Czasu było sporo,
nie musiała się spieszyć. Czuła zadowolenie jeszcze z jednego powodu - opuściły ją myśli o Jaredzie Boicie.
Siedem miesięcy wcześniej poznała w Bangkoku Petera Damiena z firmy farmaceutycznej. Bywał czasami w
Toronto, a najczęściej w Londynie. Bardzo przypadli sobie nawzajem do gustu. Była przekonana, że będzie z
tego związek. Zabezpieczając się z góry, poszła do gi nekologa, który założył jej spiralę - kiedyś miała problemy
przy zażywaniu pigułek antykoncepcyjnych ..
Okazało się jednak, że Peter od dziesięciu miesięcy jest zaręczony z jakąś kobietą z Sydney. To było okropne.
Okazał się perfidnym człowiekiem. Poza tym przypomniała jej się historia ze Steve'em.
Steve Danford - jedyny mężczyzna, z którym była długo - był kulturalnym, przystojnym kardiologiem. Zako-
chała się w nim, mając dwadzieścia dwa lata. Byli ze sobą przez trzy lata, widywali się rzadko ze względu na
dzielącą ich odległość. Nagle Devon dowiedziała się przypadkiem, że Steve jest od ośmiu lat żonaty. Czuła się
zdruzgotana.
I wyciągnęła z tej historii oczywisty wniosek, że mężczyznom nie można ufać. Potwierdzały to tylko liczne
małżeństwa jej matki i postępowanie Petera ...
Dobrze, że przynajmniej na pewno nie zaszła w ciążę z Jaredem!
Przeszedłszy przez odprawę celną i paszportową, ruszyła w stronę taksówek. Zastąpił jej drogę jakiś wysoki,
ciemnowłosy mężczyzna.
- Cześć, Devon! - odezwał się. Omal nie upuściła laptopa.
- Jared! ... - wybąkała. Pobladła, a potem poczerwie-
niała z radości.
- Chodź, mamy mało czasu - powiedział.
- Słucham?
- Musimy się spieszyć. Koncert zaczyna sięo ósmej.
- Jaki koncert?
- Yo-Yo Ma.
Umysł Devon og~
ę
ły wspomnienia gor
ą
cej nocy sp
ę
-
dzonej z Jaredem.
- Dobrze si
ę
czujesz? - spytał.
- Tak, ale nie spodziewałam si
ę
ciebie ...
- Limuzyna czeka. - Wyj
ą
ł jej z r
ę
ki walizk
ę
.
- Zaraz, stój. Lec
ę
do Toronto. Nie zd
ążę
na samolot.
- Zmieniłem twoj
ą
rezerwacj
ę
. Teraz masz samolot
z samego rana.
- To niemo
ż
liwe. Mam bilet w kieszeni.
- A ja grywam w squasha z prezesem tych linii lotniczych.
Na ustach Jareda zago
ś
cił u
ś
mieszek. Na pewno spodziewał si
ę
wybuc~u wdzi
ę
czno
ś
ci.
- Nie mo
ż
esz zmienia
ć
mojego
ż
ycia według swoIch zachcianek! - ofukn
ę
ła go Devon.
- Ale to zrobiłem. Graj
ą
dwie ze suit wiolonczelowych
Bacha.
- To przekupstwo!
- Perswazja.
- Sk
ą
d wiedziałe
ś
,
ż
e b
ę
d
ę
przesiada
ć
si
ę
w Nowym
Jorku?
- Twoja matka mi powiedziała.
- Ja jej dam!
- Masz jak
ąś
sukienk
ę
?
- Nie t
ę
turkusow
ą
.
- Byłaby dobra.
- Bez mojego pozwolenia zmienili
ś
cie z prezesem linii lotniczych czas mojego wylotu z Nowego
Jorku?!
- Była
ś
w Chile. Jak miałem spyta
ć
ci
ę
o pozwolenie?
Limuzyna czeka.
Devon miała ochot
ę
uderzy
ć
Jareda komputerem i wy: buchn
ąć
ś
miechem. Miała te
ż
ochot
ę
na co
innego i to zrobiła - poszła z nim do jego limuzyny.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jared z~trudniał kierowc
ę
. Mo
ż
na było si
ę
tego po nim spodziewa
ć
.
Devon miała_na sobie elegancki kostium ze spodniami; nie gniótł si
ę
. Ze spokojem mogła wi
ę
c
pojecha
ć
na kon,cert.
Siedział trzydzie
ś
ci centymetrów od niej i nie zbli
ż
ał si
ę
. Nie próbował jej całowa
ć
w samochodzie
ani na lotnisku. Mo
ż
e to on przestał si
ę
ni
ą
interesowa
ć
. W takim wypadku nic jej nie groziło.
- Zarezerwowałem stolik w restauracji, po koncercie
- odezwał si
ę
. - Ale najpierw przek
ą
simy co
ś
u mnie
w domu. Hubert - nasz kierowca - odwiezie ci
ę
jutro rano na lotnisko.
- Z hotelu - skwitowała.
- W moim apartamencie jest go
ś
cinny pokój z ła-
zienk
ą
.
- Jakie to dla ciebie wygodne!
- Nie b
ą
d
ź
niemiła, to nie w twoim stylu.
- Sk
ą
d mo
ż
esz wiedzie
ć
?
~- Och, wiem o tobie niejedno ... - Jared przeci
ą
gn
ą
ł znacz
ą
co wzrokiem po ciele Devon. - Powiedz
mi tylko, dlaczego odjechała
ś
w
ś
rodku nocy.
- Czy jeste
ś
pewien,
ż
e chcesz wiedzie
ć
?
- Przecie
ż
spytałem.
- Zrobiło mi si
ę
wstyd. Poczułam si
ę
łatw
ą
, puszczal-
sk
ą
kobiet
ą
. Złamałam swoje zasady moralne. - Co
ś
takiego!
- Jeszcze nigdy w
ż
yciu nie poszłam do łó
ż
ka ze
ś
wie-
ż
o poznanym m
ęż
czyzn
ą
.
- Hm, w takim razie mo
ż
e jest we mnie co
ś
specjalnego.
- Słuchaj, sam chciałe
ś
przespa
ć
si
ę
ze mn
ą
tylko raz.
Po co to roztrz
ą
sasz?
- Zaciekawiło mnie.
Devon patrzyła na Jareda. Wci
ąż
wydawał si
ę
niebezpIeczny.
- Czy ten go
ś
cinny pokój zamyka si
ę
na klucz?
- Tak. I jest tam antyczne biurko, którym mo
ż
na si
ę
. zabarykadowa
ć
.
- Ty si
ę
bawisz ze mn
ą
w kotka i myszk
ę
. Lubisz takie
gierki!
Jared roze
ś
miał si
ę
.
- Nie jeste
ś
biedn
ą
myszk
ą
, Devon.
- A ty - kotem. Nie jeste
ś
przyzwyczajony do kobiet
z inicjatyw
ą
.
.
- Stanowisz przyjemn
ą
odmian
ę
. W tej chwili posmutniała.
- Urozmaicenie ... - powiedziała. - Raz zwi
ą
załam si
ę
z człowiekiem, dla którego byłam tylko
urozmaiceniem. Nie tak dawno omal nie zrobiłam tego samego z innym. Daj
ę
si
ę
nabiera
ć
. Nie rób
tego ze mn
ą
, dobrze? .
- Strasznie du
ż
y ruch ... - rzucił Jared, wygl
ą
daj
ą
c przez szyb
ę
.
A wi
ę
c, jestem dla niego jedynie urozmaiceniem, pomy
ś
lała Devon. Kobiet
ą
inn
ą
ni
ż
po~ostałe -
ale równie mało wa
ż
n
ą
. Historia si
ę
powtarza. Lepiej,
ż
eby ten koncert był dobry! Zamkn
ę
ła oczy.
Zajechali pod elegancki budynek stoj
ą
cy koło Central Parku. Jared był wła
ś
cicielem całego
najwy
ż
szego pi
ę
tra. Go
ś
cinny apartament istotnie zamykał si
ę
na klucz, a w pokoju stało biurko, dla
którego poruszenia trzeba by mocno si
ę
napoci
ć
.
- Mo
ż
e najpierw zjemy? - zaproponował jak gdyby nigdy nic. - Kiedy tylko b
ę
dziesz gotowa. W
ogrodzie na dachu - powiedział i wyszedł.
Devon zostawiła rzeczy, poprawiła makija
ż
i ruszyła do ogrodu. Nie wiedziała, czy Jared zamierza
j
ą
uwie
ść
, ale nie miało to dla niej wielkiej ró
ż
nicy. To ona zamierzała panowa
ć
nad przebiegiem
wieczoru.
W otoczonym poro
ś
ni
ę
tym bluszczem murem ogrodzie rosły cedry i płacz
ą
ce wierzby. Panował tu
spokój - w samym centrum Nowego Jorku! Jednostajny odgłos miejskiego ruchu był oddalony,
ś
ciszony i dziwnie koj
ą
cy. Na lnianym obrusie poło
ż
ono pieczonego ba
ż
anta, sałatk
ę
makaronow
ą
i
ś
wie
ż
e bułeczki. Jared
ś
ci
ą
gn
ą
ł marynark
ę
i krawat. Devon zacz
ę
ła swobodnie opowiada
ć
o swoich
do
ś
wiadczeniach w Chile. Jared zadawał inteligentne pytania i błyskawicznie wyci
ą
gał wnioski. Było
bardzo przyjemnie. Wkrótce nadszedł czas, by szykowa
ć
si
ę
na koncert.
Wzi
ą
wszy szybko prysznic, Devon wło
ż
yła prost
ą
, ciemnoró
ż
ow
ą
sukienk
ę
z długimi r
ę
kawami. Od
góry była dopasowana, a potem opadała do kostek szerokimi fałdami. Włosy pozostawiła
rozpuszczone. Na szyj
ę
nało
ż
yła naszyjnik z kwarcu, na ramiona narzuciła kremowy szal.
Wygl
ą
dała jak bohaterka powie
ś
ci Jane Austen, nie tak seksownie jak podczas wesela. Tak
przynajmniej my
ś
lała. Nie zastanowiła si
ę
jednak nad tym,
ż
e kiedy si
ę
porusza, mimo wszystko pod
sukienk
ą
wdzi
ę
cznie rysuj
ą
si
ę
jej ksitałty. A pqza tym miała zaró
ż
owion
ą
z podniecenia twarz.
Jared czekał ubrany w smoking. Wygl
ą
dał w nim niezwykle atrakcyjnie.
- Gotowa? - spytał tylko. Powinna była si
ę
ucieszy
ć
,
ż
e nie skomplementował jej ubrania - a jednak
nie cieszyła si
ę
. Poczuła si
ę
jak ciotka Bessie.
Pojechali do Carnegie Hall. Jared wykupił bilety na najlepsze miejsca.
Dwugodzinny koncert bardzo si
ę
Devon podobał. Pi
ę
kna muzyka poruszyła j
ą
, jak zwykle. Wyszła
z sali koncertowej powoli, wyciszona, wci
ąż
prze
ż
ywaj
ą
c pi
ę
kno usłyszanych d
ź
wi
ę
ków. Jared
uszanował to, prowadził j
ą
pod r
ę
k
ę
w milczeniu.
W pobliskiej restauracji usadowiono ich przy stoliku w cichym kącie. Szef sali znał Jareda. W świetle
ś
wiecy, wprowadzona w romantyczny nastrój, Devon powiedziała:
- Dziękuję ci. To było ... hm, nie potrafię znaleźć słów ..
Po prostu dziękuję ci!
- Mówisz poważnie? - spytał w zamyśleniu.
- Oczywi~cie. Po dawce tak wspaniałej muzyki nie
mogłabym mówić bzdur.
- Ciągle mnie zaskakujesz - przyznał. - Nie wiedziałem, jak zareagujesz.
- Po co to przewidywać? Po prostu dzieje się to, co się dzieje. Poznajesz stopniowo, jaka jestem.
- Chcesz powiedzieć, że ludzie zachowują się szczerze? Bzdura. To nie przypadek, że umawiam się z
aktorką. Lisa przynajmniej nie udaje, że udaje.
- Ale teraz umówiłeś się ze mną.
_ - Rzeczywiście ... - Jared ujął dłoń Devon, popatrzył chwilę, a potem powiedział nagle: - Zamówmy coś.
- Czy kiedyś zraniła cię jakaś kobieta? - spytała ni
stąd, ni zowąd. Jej serce natychmiast przyspieszyło.
Zacisnął zęby.
- Polecam kaczkę - rzucił.
Devon nie protestowała. Była przekonana, ze od· gadła.
Złożywszy zamówienia, zaczęli dyskutować na różne "bezpieczl}e" tematy. Okazało się, że Jared jest
błyskotliwy i ma dużą wiedzę. Przyjemnie się z nim rozmawiało.
Wypili do kaczki butelkę bordeaux. W pewnej chwili Devon wytarła usta i powiedziała:
- Powinniśmy już iść. Jutro muszę wcześnie wstać.
Chyba że chcesz jeszcze kawy?
- Nie, chodźmy. - Szybko poprosił o rachunek i zapłacił.
W drodze powrotnej milczeli. Wiedziała już, że nie będzie musiała barykadować się ciężkim biurkiem. Przez
cały wieczór Jared prawie jej nie dotykał i nie próbował całować. Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, odezwała
się:
- Kolacja była wspaniała. Dziękuję. Jestem zmęcz ... Przyciągnął ją nagle do siebie i pocałował.
Było to bardzo przyjemne. Czekała na to cały wieczór!
Niewiele myśląc; odpowiedziała na jego pocałunek, przyciskając do siebie jego głowę. Przesunął usta i zaczął
całować ją po piersiach. Natychmiast poczuła podniecenie.
Potem wszystko działo się bardzo szybko. Znaleźli się w jego sypialni. Już nagi zapytał ją:
- Czy jesteś zabezpieczona? Zeszłym razem nie pyta-
łem ...
- Oczywiście. Zrób to jeszcze raz, jeszcze, proszę cię!
- Podoba ci się to? Tak? Powiedz!
- Tak, tak, jest cudownie, nie domyślasz się ... ?
Kochali się przez całą noc. Żadne z nich nie miało dosyć drugiego. Zasypiali na krótko, budzili się i zaczynali
zno~. W końcu zasnęli o świcie, wyczerpani.
Obudzili się rano na donośny odgłos radia.
- Już muszę wstawać? Nie! ... - jęknęła z uśmiechem
Devon. Jared nie u
ś
miechał si
ę
, tylko patrzył na ni
ą
nieodgadnionym wzrokiem. - Która godzina? -
spytała.
- Wstawaj. Hubert b
ę
dzie czekał na dole za trzydzie
ś
ci
minut.
Jarerl wydawał si
ę
chłodny, nieobecny. - Co si
ę
stało? - spytała.
- Tym razem nie znikła
ś
w
ś
rodku nocy.'
- O co ci chodzi?
- Teraz było tak, jak ja chciałem. Była
ś
w moim łó
ż
ku
tak długo, jak miałem ochot
ę
. Jak
ś
miała
ś
wtedy odjecha
ć
bez po
ż
egnania?!
- Jak to? Czy
ż
by
ś
dzisiejszej nocy robił to, co robiłe
ś
, z zemsty?
-Nie kochamy si
ę
!- warkn
ą
ł Jared. - Wi
ę
c nie udawaj,
ż
e to było romantyczne!
Wydała nie artykułowany okrzyk i zapytała:
- Czy to znaczy,
ż
e ten koncert, elegancka kolacja, były tylko po to?
- Chciałem si
ę
z tob
ą
przespa
ć
. I udało mi si
ę
.
- Tak, jak chciałe
ś
! - Devon czuła si
ę
okropnie. My-
ś
lała,
ż
e J ared b
ę
dzie obejmował j
ą
, a tymczasem ... Nie było w
ą
tpliwo
ś
ci, patrzył wrogo.
Zaci
ą
gn
ą
ł j
ą
do łó
ż
ka ze zło
ś
ci. Podst
ę
pem.
- Czy
ż
by wła
ś
nie to było tresowaniem mnie? - upewniła si
ę
. - Nauczk
ą
···
- Pospiesz si
ę
... - warkn
ą
ł, zacisn
ą
wszy z
ę
by - ... bo spó
ź
nisz si
ę
na samolot!
Devon powstrzymywała płacz.
- Nie spó
ź
ni
ę
si
ę
, ty obrzydliwy kombinatorze! Wykorzystujesz pozycj
ę
i pieni
ą
dze do realizowania
swoich zachcianek! Gardz
ę
tob
ą
i sob
ą
sam
ą
za to,
ż
e dałam ci si
ę
zwie
ść
. Ze zadawałam si
ę
z tob
ą
.
Nigdy wi
ę
cej tego nie zrobi
ę
!
- Zrobisz, je
ż
eli tylko zaczn
ę
ci
ę
całowa
ć
.
- Lubisz kocha
ć
si
ę
z kobietami, które ci
ę
nie cier-
pi
ą
?!
- "Kocha
ć
si
ę
"! - powtórzył z gniewem Jared, zrywaj
ą
c si
ę
na równe nogi. - Co za idiotyczne słowo!
Nie wierz
ę
w miło
ść
! Uwa
ż
asz,
ż
e to miło
ść
rz
ą
dzi
ś
wiatem? Je
ś
li tak, jeste
ś
ś
mieszna! Wiesz, co to
jest tak zwana miło
ść
? To transakcje kupna-sprzeda
ż
y, zwykła, chłodna wymiana towaru za gotówk
ę
!
,;Miło
ś
e' nap
ę
dza cał
ą
produkcj
ę
i sprzeda
ż
kwiatów, perfum, hotelarstwo. Wiem, bo posiadam sie
ć
hoteli i zarabiam na nich grub
ą
fors
ę
. Ale ta cała "miło
ść
" to mit. Istnieje tylko po
żą
danie i to ono
poł
ą
czyło nas ze sob
ą
! Nie udawaj,
ż
e to co innego!
Devon była w
ś
ciekła.
- Zeby
ś
nie miał
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci: nie kocham ci
ę
!
I ogromnie si
ę
z tego ciesz
ę
! Ale kiedy id
ę
do łó
ż
ka z m
ęż
czyzn
ą
, oczekuj
ę
szacunku. Traktowania
mnie jak człowieka, który ma uczucia. A nie jak lalk
ę
! Albo towar, który mo
ż
esz kupi
ć
lub sprzeda
ć
!
- Kiedy
ś
pi
ę
z kobiet
ą
, robi
ę
to tak, jak mnie si
ę
podoba!
- W takim razie wcale nie jeste
ś
bogatym człowiekiem!
Jared zacisnął zęby. Potem wydął usta z pogardą i rzucił:
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz!
- Mam. Tylko ty nie chcesz przyznać; że być może
mam rację. Jak mogłeś mnie całować, pieścić, kiedy chciałeś tylko się zemścić?! To okrutne!
- Normalne.
- To mnie poszło to zbyt "normalnie"! Kosztowałam
cię tylko bilet na koncert i elegancki obiad! Mam nadzieję, że nie uważasz, że przepłaciłeś. Szkoda tylko, że już
nie masz szans na powtórkę, co?
- Może wcale nie chcę powtórki.
Rzeczywiście, może już mu się znudziłam? - pomyślała Devon.' Chciał tylko dopiąć swego i udało mu się.
Miała tego dosyć. Powstrzymując łzy, powiedziała:
- Wiesz, co jest dla mnie najgorsze? Że byłam aż tak naiwna: .. - Wyszła z sypialni, nie zbierając ubrań.
"Wcale nie jesteś bogatym człowiekiem!" - słyszał w myśli Jared. Wiedział, że to nieprawda. Miał przecież
tyle pieniędzy, że nie wiedział, co z nimi robić. Podobnie jak z wpływami, które dawało mu kierowanie
ogromnym koncernem. Wypełniało ono zresztą jego życie i było dla niego wprost pasjonujące. Mógł mieć
każdą kobietę,jaką tylko zechciał i kiedy zechciał.
W tym Devon.
Spędził z nią noc.
I
wyszła wtedy, kiedy oczekiwał, że wyjdzie. Niczego więcej nie potrzebował.
Poczuła się bardzo zraniona, kiedy zrozumiała, że ze-' mścił się na niej. Za to, że zostawiła go w rezydencji
samego.
Słyszał, jak Devon wychodzi z gościnnego pokoju na korytarz. Mógł ją zatrzymać, ale nie zamierzał.
Przypominały mu się wydarzenia nocy. Seks. Pożądanie. Podobało mu się jedno i drugie. Ale to bzdura, żeby
nazywać to ;,kochaniem się". Żeby "kochać się", trzeba pewnie być ~zakochanym. Jared nigdy się nie zakochał.
Każdy z manhattańskich psychoanalityków mógłby - za ogromną sumę pieniędzy - wytłumaczyć mu, dlaczego.
Dlatego, że jego matka umarła, kiedy miał pięć lat. A potem Beatrice błyskawicznie oczarowała jego
pogrążonego w żałobie ojca, który szybko ożenił się z nią. To wtedy Jared stracił zaufanie do kobiet. Jak bardzo
nienawidził Beatrice! Do tego jeszcze od lat wprost nie mógł opędzić się od kobiet, ponieważ był nie~łychanie
bogaty.
Właśnie z tych powodów był odporny na miłość.
Nie potrzebował- psychoanalityka, Devon ani miłości.
Potrzebował za to zająć się kryzysem walutowym na Dalekim Wschodzie. Codziennymi sprawami fIrmy.
Jedną z zasad Jareda było: ,,Nigdy nie dopuszczać, żeby kobieta przeszkodziła mi w interesach". Devon
Fraser nie będzie wyjątkiem.
Pięć tygodni później Devon wróciła z Australii. Spędziła bardzo udany miesiąc w Sydney oraz Papui-Nowej
Gwinei.
W drodze powrotnej dostała jednak jakiej
ś
tropikalnej choroby. Pewnie złapała j
ą
w Papui, chocia
ż
zachowywała zwykł
ą
ostro
ż
no
ść
. Czuła si
ę
okropnie. Natychmiast po wej~ciu do mieszkania i
odstawieniu baga
ż
y umówiła si
ę
na wizyt
ę
do swojego lekarza.·Akurat kto
ś
odwołał wizyt
ę
tego
samego popołudnia.
Devon rozpakuje si
ę
, umyje, zrobi zakupy. Uwielbiała to, powroty do swojego mieszkania. Kiedy
sporz
ą
dzi raport z wyjazdu, b
ę
dzie miała całe trzy tygodnie wolnego.
Zastanawiaj
ą
c si
ę
nad zakupami, poczuła nagłe mdło
ś
ci. Pobiegła do łazienki i zwymiotowała. Ju
ż
drugi raz tego dnia; poprzednio - w samolocie.
. Umyła twarz i spojrzała w lustro. Miała podkr
ąż
one oczy, była blada. Nie przypominała siebie z
tego wieczora, kiedy szła do Carnegie
Hall
na koncert, z m
ęż
czyzn
ą
, który poci
ą
gał j
ą
jak nikt.
Mo
ż
e to z powodu Jareda tak
ź
le si
ę
czuła? Nie mogła zapomnie
ć
o tym człowieku. Najgorsze,
ż
e
wzi
ę
ła jego czuło
ść
, jak
ą
niew
ą
tpliwie okazywał jej w łó
ż
ku, za szczer
ą
. A to była tylko zemsta. Dała
si
ę
zwie
ść
Steve' owi, potem Peterowi, a teraz Jaredowi!
Jak to mo
ż
liwe,
ż
e była tak inteligentna podczas niełatwych negocjacji praw wydobycia surowców,
a jednocze
ś
nie tak głupia, je
ś
li chodzi o ocen
ę
m
ęż
czyzn?!
Dobrze,
ż
e przynajmniej nie była zakochana w Jaredzie. Miała obsesj
ę
na jego punkcie, po
żą
dała
go, ale na pewno nie kochała.
Powróciła do zakupów. Kiedy przyjdzie od lekarza, zje co
ś
, pole
ż
y troch
ę
przed telewizorem i pójdzie
wcze
ś
nie spa
ć
.
I nie b
ę
dzie my
ś
le
ć
o Jaredzie.
Devon wróciła od lekarza po siedemnastej. Usiadła na kanapie i wpatrywała si
ę
w
ś
cian
ę
.
Nie miała
ż
adnej choroby. Była w ci
ąż
y.
Oczywi
ś
cie ojcem jej nienarodzonego dziecka był Jared. Musiało doj
ść
do zapłodnienia, kiedy
uprawiali seks po raz pierwszy, w jego rodzinnej rezydencji.
Lekarz powiedział,
ż
e spirala wysun
ę
ła si
ę
ze swojego miejsca. Devon przypomniała sobie okropne
bóle menstruacyjne, jakie miała na Borneo przed czterema miesi
ą
cami. To' musiało by
ć
wtedy.
Prowadziła akurat bardzo trudne negocjacje i nie miała czasu na dłu
ż
sze zajmowanie si
ę
swoim
ciałem.
Zaszła w ci
ążę
z Jaredem! Co
ś
potwornego!!! I co ona teraz zrobi?
Cały wieczór my
ś
li kł
ę
biły jej si
ę
w głowie.
Nie było mowy,
ż
eby wyszła za Jareda. Nienawidziła go, a on gardził ni
ą
. Absolutnie nie .mogła mu
ufa
ć
.
Aborcji te
ż
nie chciała. Kiedy
ś
jej przyjaciółka Judy zdecydowała si
ę
na aborcj
ę
, a potem
ż
ałowała
tej decyzji. Płakała całymi ~niami, pogr
ąż
yła si
ę
w depresji na kilka rmesl
ę
cy.
Devon mimo wszystko czuła,
ż
e kocha swoje nienarodzone dziecko. Kiedy je urodzi, nie mo
ż
e
utrzymywa
ć
jego istnienia w tajemnicy: Jared b
ę
dzie wiedział,
ż
e to jego dziecko. Je
ś
li b
ę
dzie
podobne do ojca, Alicia i Benson tak
ż
e nie b
ę
d
ą
mieli w
ą
tpliwo
ś
ci, czyje jest. Ha, nosiła w sobie
wnuka, którego tak pragn
ę
li. Co
ś
takiego! Wcale tego nie chciała! Czuła si
ę
jak zwierz
ę
~amkni
ę
te w
klatce. Co robi
ć
?
Zadzwonił telefon. Była pewna,
ż
e to Jared. Odebrała,
przera
ż
ona.
- Halo? Mama!
- Kiedy wróciła
ś
?
- Dzisiaj rano.
- Co si
ę
stało? Masz taki dziwny głos! Obudziłam ci
ę
?
- Nie. Złapałam jak
ąś
chorob
ę
. Nie najlepiej si
ę
czuj
ę
.
Alicia wygłosiła mał
ą
tyrad
ę
na temat tego, dlaczego Devon powinna porzuci
ć
swoj
ą
prac
ę
. Potem
powiedziała:
- W przyszłym tygodniu s
ą
urodziny Bensona i urz
ą
dzamy przyj
ę
cie .. Chyba do tego czasu
wydobrzejesz, kochanie? Pomy
ś
lałam,
ż
e urodziny wyprawimy w Toronto,
ż
eby
ś
na pewno była.
Jared chyba si
ę
nie pojawi, bo wyjechał gdzie
ś
na Południe. B
ę
dziesz wi
ę
c moim jedynym oparciem.
No, mo
ż
e przyjdzie te
ż
Patrick - pami
ę
tasz go? Ma by
ć
w Toronto.
- Nie wiem, mamo ... zobacz
ę
, jak b
ę
d
ę
si
ę
czuła - odpowiedziała wymijaj
ą
co Devon.
- Musisz by
ć
, kochanie. To dla mnie takie wa
ż
ne,
ż
eby nasze rodziny si
ę
z
ż
yły. Taka jestem
szcz
ęś
liwa! A
ż
si
ę
boj
ę
.·.
Devon była bliska wybuchu. Dwie rodziny z
ż
yły si
ę
bardziej, ni
ż
Alicia przypuszczała!
- Zobacz
ę
- powiedziała Devon. - Zawsze mo
ż
esz odwiedzi
ć
mnie i pokaza
ć
mi zdj
ę
cia z podró
ż
y
po
ś
lubnej.
Jak przypuszczała, matka zacz
ę
ła opowiada
ć
o podró
ż
y. Pi
ęć
minut pó
ź
niej udało si
ę
zako
ń
czy
ć
rozmow
ę
.
Nie mogła wiecznie unika
ć
matki. Pójdzie na to przyj
ę
cie; przecie
ż
ci
ąż
y i tak na razie nie b
ę
dzie
wida
ć
. I Jareda tam nie b
ę
dzie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jared wrócił dwa dni wcześniej, niż początkowo planował. Był nad Morzem Karaibskim, w Exumas, gdzie
oglądał swój najnowszy hotel.
Odsłuchał automatyczną sekretarkę. Dzwoniła Lisa.
Przyjechała do Toronto na kilka tygodni z monodramem. Telefonowała także Alicia.
Devon nie dzwoniła. Nic dziwnego.
Jared wybrał numer do rezydencji ojca. Zniecierpliwił się, gdyż odebrała Alicia i jak zwykle wydobywała z
siebie słowa w taki sposób, jakby był jakimś potworem.
- W piątek w restauracji Verdi urządzamy przyjęcie urodzinowe na cześć twojego taty - powiedziała.- Czy
będziesz mógł przyjechać? Nie spodziewałam się, że wrócisz, tak bym chciała, żeby nasza rodzina się zżyła!
"Zżyła", pomyślał z ironią, powstrzymując obrazy nagiej Devon, jakie naszły jego wyobraźnię. Znowu ją zo-
baczy. Wciąż miał ochotę wdychać jej zapach, patrzęć na jej uśmiech, rozmawiać z nią, słyszeć jej głos ...
Nawet kiedy pływał w Morzu Karaibskim, przy hotelowej plaży, ciągle przychodziły mu na myśl niebieskie
oczy Devon!
. - O której jest to przyjęcie? - spytał.
- O dziewiętnastej trzydzieści. Będą Devon z Patrickiem, przyjadą razem. Czy to nie miłe, że Patrick jest
akurat wmieście?
Jared poczuł ukłucie zazdrości.
- Czy mógłbym pr.zyprowadzić Lisę? Ona akurat także jest w Toronto.
- Oczywiście. Im nas będzie więcej, tym weselej. Wiadomość o tym, że Devon będzie na przyjęciu w to-
warzystwie Patricka, nie wprowadziła Jareda w wesoły nastrój. Czyżby ostatnio spotykała się z Patrickiem?
Pewnie tak. Od początku jej się spodobał. Mieli ze sobą wiele wspólnego. Patrick był przyzwoitym
człowiekiem. l na pewno nigdy w życiu nie spał z nikim w ramach zemsty - o to Jared mógł się założyć.
Zemsta nie' wyszła mu na dobre.
l,
bynajmniej, nie pozbył się nachodzących go myśli oDevon.
Lisa wyglądała oszałamiająco; włożyła szaroniebieski kostium z dużym dekoltem. Przyciskała się do
ramienia Jareda w taki sposób, że już wchodząc do restauracji pożałował, iż ją zaprosił. Nie martwił się o jej
uczucia. Wystarczyły dwie randki z Lisą, żeby się zorientować, że jej życie uczuciowe ogranicza się tylko do
uczuć do teatru. Miała dwa cele: zostać najlepszą i najbardziej uznaną aktorką oraz wyjść za bogatego
mężczyznę. Poradzi sobie z uczuciami. Jared denerwował się tym, że chciałby jak najbardziej zbliżyć się do
Devon i że będzie musiał ukrywać to przed wszystkimi .
Kiedy po dziesi
ę
ciu minutach Devon i Patrick weszli na sal
ę
, gaw
ę
dził akurat z Alici
ą
. Zerkn
ą
ł na
Devon. Miała na' sobie bł
ę
kitn
ą
tunik
ę
zdobion
ą
złot
ą
nici
ą
oraz króciutk
ą
bł
ę
kitn
ą
minispódniczk
ę
.
Wida
ć
było jej długie, bardzo długie nogi ... Jej ruchy, wygl
ą
d, sylwetka wywołały natychmiast u
Jareda po
żą
danie, w
ś
ciekło
ść
i ból. Devon zatrzymała jednego z kelnerów. Rudowłosy m
ęż
czyzna
spojrzał na ni
ą
i natychmiast o
ż
ywił si
ę
. Wida
ć
było,
ż
e si
ę
znali. Wymienili kilka ciepłych słów. Alicia
podniosła wzrok i odezwała si
ę
ponuro:
- To musi by
ć
jedna z tych ofiar losu, którym pomaga Devon ...
- Słucham? - spytał Jared.
- Przez par
ę
lat pracowała w placówce dziennego po-
bytu dla dzieci ze
ś
rodowisk patologicznych. Przedtem je
ź
dziła na noce do o
ś
rodka dla kobiet - ofiar
przemocy domowej. Strasznie si
ę
wtedy o ni
ą
bałam. Zreszt
ą
zawsze si
ę
boj
ę
,
ż
e wda si
ę
gdzie
ś
za
granic
ą
w co
ś
, w co nie powinna. Ona po prostu nie mo
ż
e wytrzyma
ć
, kiedy kto
ś
jest traktowany nie
tak, jak nale
ż
y. Zreszt
ą
nie tylko kto
ś
- przejmuje si
ę
te
ż
losem zwierz
ą
t.
Devon me stara si
ę
zdoby
ć
moich pieni
ę
dzy! ... - pomy
ś
lał Jared. Szcz
ę
ka mu opadła. Tymczasem
Devon zbli
ż
yła si
ę
. Benson, a za nim Jared, wstali,
ż
eby si
ę
z ni
ą
. przywita
ć
.
Z bliska wcale nie wygl
ą
dała tak dobrze. Mimo makija
ż
u wida
ć
było,
ż
e ma podkr
ąż
one oczy, była
bardzo blada.
- Dobry wieczór - odezwała si
ę
beznami
ę
tnie.
- Jeste
ś
chora? - spytał Jared bez ogródek.
- Złapałam w Papui jak
ąś
tropikaln
ą
chorob
ę
- odpar-
ła. - Ale nic mi me b
ę
dzie. - Nie wygl
ą
dasz dobrze.
- Mam jedn
ą
matk
ę
- sykn
ę
ła Devon. - Druga mi nie-
potrzebna.
Odsun
ą
ł dla niej krzesło, w s
ą
siedztwie swojego. - Usi
ą
d
ź
, zanim si
ę
przewrócisz -
powiedział. Rozejrzała si
ę
. Patrick siadał wła
ś
nie koło Lisy.
- Ci
ą
gle prowadzisz swoje gierki? - spytała ze zło
ś
ci
ą
Devon i usiadła.
Jared nie odpowiadał. Sam nie wiedział, czy teraz czuje si
ę
zatroskany, zaniepokojony czy
przera
ż
ony? Devon wygl
ą
dała, jakby z trudem zachowywała równowag
ę
psychiczn
ą
. Nerwowo
bawiła si
ę
sztu
ć
cami - a zazwyczaj siedziała bardzo spokojnie.
- Co si
ę
stało? - zapytał.
- Powiedziałam ci. - U
ś
miechn
ę
ła si
ę
do kelnera. -
Prosz
ę
o wod
ę
z limonk
ą
.
- Sk
ą
d znasz tamtego rudego kelnera?
Po raz pierwszy od przyj
ś
cia spojrzała Jaredowi w oczy. Przeraził si
ę
jeszcze bardziej - jej
spojrzenie nie było silne i pełne
ż
ycia, jak zwykle. Patrzyła bez wyrazu, jak gdyby w dal .
- Nie twoja sprawa - szepn
ę
ła. - My
ś
lałam,
ż
e ci
ę
dzisiaj tu nie b
ę
dzie, bo inaczej bym nie
przyje
ż
d
ż
ała. To, co zrobiłe
ś
w Nowym Jorku, było ohydne! Potraktowałe
ś
mnie jak rzecz! Nie mam ci
nic więcej do powiedzenia. Nic!
- Co to za choroba? Byłaś u odpowiedniego specjalisty? - spytał Jared. - Dużo podróżowałem w tropikach.
Trzeba być bardzo ostrożnym.
To prawda! - pomyślała Devon. Gdyby była ostrożniejsza, lepiej dbała o siebie, nie byłaby teraz w ciąży·
Spróbowała zdobyć się na bardziej stanowczy ton i odpowiedziała:
- Nie mam ochoty słuchać twoich porad!
Jared cieszył się w niektórych sprawach świetną intuicją, która często pomagała mu w biznesie. Wyczuwał te-
raz, że Devon cierpi na coś poważniejszego niż tropikalna choroba, z której za jakiś czas się wyleczy. To było
coś, co ogromnie niepokoiło, przerażało.
Co to mogło być? Nie wiedział. Miał poczucie, że chce ją przed tym ochronić, pomóc jej jakoś, sprawić,
_żeby czuła się dobrze, rozweselić ją. Był zdziwiony. Pierwszy raz w życiu odczuwał tego rodzaju potrzebę
względem kobiety. Zawsze zrywał znajomości, które zaczynały bu-
dzić w nim silne emocje.
.
Nie wiedział, co powiedzieć; tymczasem Devon zaczęła rozmawiać z Leonardem, mężem ciotki Bessie. Jared
siedział z ponurą miną i pił whisky. Alicia próbowała nawiązać z nim rozmowę. Pomyślał wtedy nagle, że może
i jej wcale nie chodzi o pieniądze męża, tak samo jak Devon nie zależało na fortunie Jareda. Jego ojciec i Alicia
wyglądali na szczerze zakochanych i szczęśliwych.
Może jestem genialny tylko w prowadzeniu interesów, a na stosunkach międzyludzkich zupełnie się nie
znam? - pomyślał Jared.
Sam problem był dla niego nowy. Zanim poznał Devon, nigdy nie rozważał uczuć kobiet, z którymi miał do
czynienia. Kontrolował swoje, i tyle.
- .. .1 co o tym sądzisz? - doleciało go.
- Przepraszam, Alicio, co powiedziałaś? - wymamro-
tał. Nie mógł się skupić.
Przyniesiono jedzenie. Devon zamówiła tylko sałatkę i danie z makaronem. Po chwili patrzyła w pełny talerz,
niezdecydowanie skubiąc makaron.
- Przywiozłem twoją sukienkę, Devon - odezwał się J ared. Miał w bagażniku także pozostałe ,części jej ubra-
nia,które miała na sobie w wieczór koncertu - rajstopy oraz różową koronkową bieliznę.
Zrobiła kwaśną minę, przypominając sobie, w jakich okolicznościach pozostawiła ubranie na podłodze.
Patrzyła na trzymany na widelcu kawałek cukinii. Właściwie nigdy jej nie lubiła. Zwłaszcza surowej ...
Nagle odsunęła się od stołu, bąknęła "przepraszam"
i pobiegła do łazienki.
'
Jared chciał za nią biec, ale zreflektował się i spytał: - Co jej jest? Martwię się o nią.
- Ja też - odparła Alicia; - Ale Devon nie znosi, kiedy
się nią zajmuję, więc bardzo się staram nie wtrącać.
- Kiedy wróci, poproszę ją do tańca. Może wtedy powie mi, co się dzieje.
- Jaki ty jesteś troskliwy, Jaredzie! - skomentowała Alicia. - Dziękuję ci!
Poczuł się zawstydzony, gdyż do tej pory był dla niej
bardzo niemiły.
Wróciła. Podszedł do niej i zaproponował: .:... Zatańczmy.
Zgodziła się, żeby chwilowo nie musieć patrzeć na jedzenie. Zaczęli tańczyć. Devon koncentrowała się na
konikach morskich widniejących na krawacie Jareda.
- Powiedz mi, co ci jest. .. - odezwał' się·
- Nie! - Zamknęła oczy.
Nie zaprzeczała, że dzieje się z nią coś złego. Nie chciała mu powiedzieć, ale nie winił jej za to. Pomyślał, że
to, co zrobił w Nowym Jorku, było złe. Objął ją; jej bliskość i zapach natychmiast wywołały w nim erotyczne
wspomnienia.
- Muszę cię o coś zapytać ... - wydobył z siebie z trudem. Devonpatrzyła w dal. - Czy ty jesteś chora na coś
poważnego? Masz raka albo coś w tym rodzaju?
- Nie.
Serce waliło mu jak młotem. Poczuł ulgę. Był przekonany, że Devon nie kłamie. W tej chwili, a może nawet
nigdy .
. - Raz, w Indiach, nabawiłem się czerwonki - ciągnął.
- Ciężka sprawa ...
Nie odpowiadała. Tańczyła sztywno, jak robot.,
- Wiesz, twoja matka powiedziała mi, że zajmowałaś się dziećmi ulicy i ofiarami przemocy domowej -
mówił.
- Zrozumiałem nagle, że wcale nie interesują cię moje pieniądze. Zdaję sobie sprawę, że ... Po prostu przepra-
szam, że oskarżyłem cię o to.
- Moja matka ma zadług,i język - zakończyła Devon. J ared nie wiedział, co się stanie, kiedy ją przeprosi. Czy
natychmiast się pogodzą? Pierwszy raz w życiu przeprosił kobietę. Nie wiedział, co dzieje się później. Nie
zmieniła się jednak nagle w radosną i spokojną. Wciąż tańczyła jak nakręcana lalka.
- Nie poznałem się na tobie - ciągnął. - Pąepraszam. Znowu zamknęła oczy.
- To dobrze - odpowiedziała.
- Mogę zostać w mieście do jutra. Zjedzmy razem
lunch.
- Nie chcę.
- Czy spojrzysz na mnie wreszcie?
Zatrzymała się w miejscu.
- Powiedziałam ci: nie! Ciągle masz trudności ze zrozumieniem t~go króciutkiego słowa. Nie powinnam była
tu przyjeżdżać ... Czy mógłbyś,odprowadzić mnie do stołu?
Miał ochotę złapać ją i zanieść do swojego samochodu.
Nie zrobił tego jednak.
- Gniewasz się ... - skwitował.
- Słuchaj ... - Devon żachnęła się - ... kochaliśmy się
przez całą noc, a potem nagle powiedziałeś mi, że przez cały czas działałeś w zaplanowany sposób, żeby mi
pokazać, kto jest górą! Myślisz, że po tym kiedykolwiek zaufam ci?
Jared zacisn
ą
ł z
ę
by. Znów powiedziała,
ż
e "si
ę
kochali". On si
ę
z ni
ą
nie kochał. Uprawiał z ni
ą
seks.
- Przeprosiłe
ś
mnie z tak oboj
ę
tn
ą
min
ą
, jakby
ś
zama-
- wiał herbat
ę
- odezwała si
ę
znowu. - Pewnie prowadzisz
ze mn
ą
now
ą
gr
ę
. Bo nienawidzisz pora
ż
ek, prawda? Nie jeste
ś
w stanie zaakceptowa
ć
faktu,
ż
e
istnieje kobieta, która nie pada na kolana na twój widok. - Nagle ramiona Devon opadły. Zwiesiła
głow
ę
. - Czy ty nic nie rozumiesz?! - wyrzuciła z siebie z płaczem. - Wykorzystałe
ś
mnie! Ale nie
przejmujesz si
ę
niczym!
Ledwie trzymała si
ę
na nogach. Obj
ą
ł j
ą
, podtrzymuj
ą
c, i powiedział:
- Zabior
ę
Ci
ę
do domu. Chod
ź
.
Devon bardzo chciała by
ć
w d9mu - we własnym łó
ż
ku, sama.
- Nie. Nie b
ę
d
ę
psu
ć
matce tego wieczoru tylko z twojego powodu. Je
ż
eli ktokolwiek odwiezie
mnie do domu, to Patrick - nie ty.
Jareda ogarn
ę
ła straszliwa zazdro
ść
. - Jeszcze ze sob
ą
nie sko
ń
czyli
ś
my!
Pomy
ś
lał,
ż
e Devon go nienawidzi. Nie mo
ż
e si
ę
doczeka
ć
, kiedy si
ę
go pozb
ę
dzie. Nic nie zmieni
tej sytuacji, cho
ć
by nie wiadomo jak j
ą
przepraszał.
Makaron uspokoił
ż
oł
ą
dek Devon. Zata
ń
czyła z Bensonem, wysłuchała dalszego ci
ą
gu opowie
ś
ci
wuja Leonarda o
ż
ylakach i ich operacji. Najwyra
ź
niej nie wstydził si
ę
mówi
ć
o swoich dolegliwo
ś
ciach
i miał potrzeb
ę
infor inowania wszystkich o ich szczegółach. Odbyła tak
ż
e od pocz
ą
tku do ko
ń
ca
uprzejm
ą
rozmow
ę
z Lis
ą
. Devon ta
ń
czyła te
ż
kilkakrotnie z Patrickiem. Rozmawiali o wydobywan'iu
molibdenu, podró
ż
a.ch po dalekiej Północy. Devon wpatrywała si
ę
w plam
ę
zupy na krawacie
Patricka. To miły człowiek, pomy
ś
lała. Ale nigdy w
ż
yciu nie zakochałabym si
ę
w nim!
Jared nie prosił jej wi
ę
cej do ta
ń
ca. Postanowiła przez reszt
ę
czasu obserwowa
ć
swoj
ą
matk
ę
i
Bensona. Była ciekawa, czy dostrze
ż
e u nich pierwsze oznaki niezadowolenia ze
ś
wie
ż
o zawartego
mał
ż
e
ń
stwa. Gdyby Alicia znowu si
ę
rozwiodła, Devon nie byłaby nijak zwi
ą
zana z ojcem ani
dziadkiem swojego dziecka. Miałaby przynajmniej o t
ę
odrobin
ę
wi
ę
cej wolno
ś
ci... Co za okropna
my
ś
l!
Wygl
ą
dało na to,
ż
e Alicia i Benson szczerze ciesz
ą
si
ę
sob
ą
. Przedtem matka Devon padała na
kolana przed swoim romantycznym Włochem, czuła si
ę
onie
ś
mielona hrabi
ą
, stłumiona przy
teksaskim nafciarzu, obdarzonym wyj
ą
tkowo mocnym głosem. To, co działo si
ę
pomi
ę
dzy ni
ą
i
Bensonem, było nowe i niezwykłe. Wspaniałe. Devon doszła do wniosku, _
ż
e ta para chyba
pozostanie ze sob
ą
dłu
ż
szy czas.
Jak na ironi
ę
, dla Devon wygodniejszy byłby akurat teraz kolejny rozwód Alicii. Nie dojdzie jednak
do niego w przewidywalnym czasie. W głowie Devon znów kołatały słowa, z których nie dopuszczała
ż
adnego: aborcja, adopcja, mał
ż
e
ń
stwo, aborcja, adopcja, mał
ż
e
ń
stwo ...
Jared tańczył z Lisą. Lgnęła do niego. Miała tak wycięty dekolt, że jej ubranie aż się prosiło'o przeróbkę kra-
wiecką. A gdyby Jared ożenił się z Lisą? Wtedy ona, Devon, będzie mniej zagrożona przez niego! Nie będzie
tak się go bała.
Porażała ją myśl, że będzie musiała powiedzieć Jaredowi, iż za jakiś czas urodzi jego dziecko. A on będzie
sypiał z Lisą! To wyobrażenie wywołało w Devon falę tak potężnych emocji, że ledwie była w stanie je znieść.
W końcu Alicia poprosiła o rachunek. Dzięki Bogu!
Nareszcie będzie można pojechać do domu. I przestać udawać, że nic poważnego człowiekowi nie jest!
- Pojedziemy, Devon? - odezwał się Patrick.
U śmiechnęła się z ulgą. Kiedy jechali taksówką do restauracji, kusiło ją, żeby powiedzieć Patrickowi o
ciąży. Ale po co? W czym by to komukolwiek pomogło? Zresztą Patrick za parę dni znowu wyjeżdżał na trzy
tygodnie do Arktyki.
Gdyby pojechała'z nim, oddaliłaby się na tysiące kilometrów od Jareda.
Pożegnała się szybko ze wszystkimi. Jared powiedział z nie skrywaną wściekłością:
- Do zobaczenia, Devon. Spotkamy się w "Pod Dębami" na Święcie Dziękczynienia.
Ś
więto przypadało w ostatni weekend jej urlopu. Zaraz potem leciała do Calgary. Byłaby to
z
jej strony
wyjątkowa niegrzeczność, gdyby nie pojawiła się wtedy w domu swojej matki.
- Nie będę mogła się doczekać! - odpowiedziała z ironią Devon.
Jared zacisnął usta.
Będzie musiała powiedzieć mu o dziecku, prędzej czy później.
Jeszcze niczego w życiu tak bardzo się nie bała.
W połowie października w rezydencji "Pod Dębami" było zachwycająco pięknie. Trawa była jeszcze
zielona, natomiast liście dębów przypominały kolorem wyprawioną skórę. Klony były szkarłatne, a brzozy
złote. W powietrzu unosił się przemiły zapach wilgoci i świeżo opadłych liści.
Matka prze!<-azała informację, że J ared przyjedzie dopiero w niedzielę rano. Devon miała zatem dwa dni
spokoju. Była teraz w ciąży od dwóch i pół miesiąca. Mdłości nie dokuczały jej już, minęły zawroty głowy,
policzki zaróżowiły się odrobinę. Alicia doznała wielkiej ulgi, widząc, że jej córka jest w lepszym stanie.
W piątek Benson pokazał Devon stajnie i łąki. Wieczorem dosiadła konia i jeździła po leśnych ścieżkach i
pastwiskach. Znakomicie jeździła konno i co dzień ostrożnie ćwiczyła, była więc przekonana, że nic złego nie
stanie się dziecku ani jej.
W nocy z soboty na niedzielę obudziła się, przerażona.
Wiedziała, że rano przyjedzie Jared i będzie musiała mu powiedzieć, że zaszła z nim w ciążę.
Jej dotychczasowy świat miał się radykalnie zmienić,
a wszystko przez jej beztroskie post
ę
powanie i
m
ęż
czyzn
ę
, który skusił j
ą
pocałunkami.
Mogłaby wyemigrowa
ć
do Australii. Urodzi
ć
dziecko tam i modli
ć
si
ę
,
ż
eby nie było podobne do
Jareda. Ale matka i Benson na pewno by j
ą
odwiedzili. Była prawie pewna,
ż
e dziecko b
ę
dzie miało
czarne włosy i niebieskie oczy.
Mogłaby okłama
ć
Jareda, powiedzie
ć
mu,
ż
e to dziecko kogo
ś
innego.
Ż
e zostało pocz
ę
te na
Borneo albo w Timbuktu. To byłoby oszustwo jeszcze wi
ę
kszego kalibru ni
ż
to, którego Jared dopu
ś
cił
si
ę
w Nowym Jorku.
Ale jak mogłaby tak okłamywa
ć
? Stałaby si
ę
podobna do Jareda - podst
ę
pna, niegodna zaufania.
Nie b
ę
dzie taka. Powie prawd
ę
. Powinna to zrobi
ć
, stan
ąć
twarz
ą
w twarz z rzeczywisto
ś
ci
ą
. Jedyne,
co mogła zmieni
ć
, to zaczeka
ć
z tym do Bo
ż
ego Narodzenia. Wtedy' b
ę
dzie w pi
ą
tym miesi
ą
cu ci
ąż
y i
stanie si
ę
ona widoczna gołym okiem. Nie b
ę
dzie musiała wiele mówi
ć
.
Zdecydowała powiedzie
ć
wszystko teraz. W stała i poszła do kuchni zrobi
ć
sobie kanapk
ę
,
ż
eby nie
przewraca
ć
si
ę
z boku na bok.
W pewnym momencie drzwi kuchni otworzyły si
ę
i wszedł Jared. Przeraziła si
ę
. Miała nadziej
ę
,
ż
e
mo
ż
e on nie przyjedzie ...
- Mo
ż
na było si
ę
ciebie tutaj spodziewa
ć
- odezwał si
ę
na powitanie. Miał na sobie biał
ą
koszul
ę
i
krawat; marynark
ę
przewiesił przez rami
ę
.
- My
ś
lałam,
ż
e przyjedziesz rano ... - wydusiła z siebie.
- Przykro mi,
ż
e ci
ę
niemile zaskoczyłem.
Zerkn
ę
ła na r
ą
bek swojej koszulki. Miała gołe nogi.
. Spała w wielkiej, koszulce z krótkimi r
ę
kawami, i tak przyszła do kuchni. Kiedy wstała, koszulka
si
ę
gała jej prawie do kolan. Jared podszedł i wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
, chc
ą
c dotkn
ąć
jej włosów.
- Przesta
ń
! - rzuciła. - Prosz
ę
ci
ę
... . Opu
ś
cił r
ę
k
ę
i wykrzywił twarz.
- Nie mo
ż
esz znie
ść
mojego widoku, co? - skomentował.
Nie mogła znie
ść
jego dotyku. Bo obawiała si
ę
, czy nie zacznie go nagle znowu całowa
ć
bez
opami
ę
tania. Wówczas całkowicie straciłaby szacunek do siebie.
- Mó
ż
e zechcesz wyj
ść
, bo jestem głodny, a nie mam zamiaru siedzie
ć
w kuchni z kobiet
ą
, która
traktuje mnie jak potencjalnego gwałciciela!
- A ja z m
ęż
czyzn
ą
, który uwa
ż
a kobiety za ni
ż
sz
ą
form
ę
ż
ycia! - To powiedziawszy, Devon
złapała talerz z nie dojedzon
ą
kanapk
ą
i ruszyła do wyj
ś
cia.
- Przeprosiłem ci
ę
!
- Słowa nic nie kosztuj
ą
.
Jared sapn
ą
ł.
- Nie powinienem był tak si
ę
zachowa
ć
w Nowym Jorku - powiedział. - To było krótkowzroczne z
mojej stróny.
Krótkowzroczne? Mo
ż
na to i tak uj
ąć
! Wyszła. Wyjrzał za ni
ą
i dodał:
- Staraj si
ę
przynajmniej traktowa
ć
mnie przed swoj
ą
matk
ą
i moim ojcem jak człowieka. Inaczej
dzisiejsze
ś
wi
ę
to b
ę
dzie nie do zniesienia.
- Och, zale
ż
y ci na zachowywaniu pozorów za wszelk
ą
cen
ę
?
- Nie denerwuj mnie ... - zagroził cicho.
- Nie próbuj mnie straszy
ć
!
Zrobił dwa kroki w jej stron
ę
. Wbiegła na gór
ę
po schodach. Uspokoiła si
ę
. Wiedziała,
ż
e Jared jej
nie goni. Ale przecie
ż
był w tym domu! A ona czuła si
ę
zupełnie sama i bezbronna. Rozpłakała si
ę
.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Obudziła si
ę
pó
ź
no; dr
ę
czyły j
ą
koszmary. Postanowiła poje
ź
dzi
ć
konno,
ż
eby odwróci
ć
uwag
ę
·od
Jareda.
Jechała po
ś
ród klonów, kiedy nagle rozległ si
ę
t
ę
tent i zobaczyła Jareda zbli
ż
aj
ą
cego si
ę
na
czarnym ogierze. Czy ja nigdy si
ę
go nie pozb
ę
d
ę
?! - pomy
ś
lała z rozpacz
ą
.
Podjechał do niej i zacz
ą
ł krytykowa
ć
jej jazd
ę
, zbyt nieostro
ż
n
ą
, jego zdaniem. Musiał widzie
ć
, jak
przed paroma chwilami p
ę
dziła galopem.
- Odczep si
ę
! - burkn
ę
ła. - Było mi tak przyjemnie, zanim si
ę
pojawiłe
ś
! - Zsiadła i ignoruj
ą
c Jareda:
poprowadziła konia do strumienia.
Jared uwi
ą
zał swojego wierzchowca i poszedł za ni
ą
.
Czemu nie potrafił zachowa
ć
spokoju w obecno
ś
ci tej kobiety?
- Nie potrafisz si
ę
odczepi
ć
, prawda? - sapn
ę
ła.
- Dzi
ś
o wiele lepiej wygl
ą
dasz - pochwalił mimo
woli.
- I czułam si
ę
lepiej, zanim nadjechałe
ś
!
- Nie ma sensu wymienia
ć
k
ąś
liwych uwag. Naprawd
ę
przestraszyłem si
ę
, kiedy zobaczyłem, jak szybko galopujes
ż
. - Jared miał ochot
ę
obj
ąć
Devon i
całowa
ć
do utraty
tchu. - Cieszę się, że lepiej się czujesz. - Sam dziwił się własnym słowom.
Stała bez ruchu. Musiała powiedzieć Jaredowi, że nosi w sobie jego dziecko. Nadarzyła się sposobność - byli
sami, przy strumieniu. Wzięła głęboki oddech. Nie będzie lepszej okazji.
- Czułam się źle, a teraz czuję -się lepiej, ponieważ
jestem w ciąży.
Jareda zatkało. Przez chwilę nic nie mówił. Devon drżała. - Z kim? - zapytał wreszcie.
- Z tobą, oczywiście.
- Oc,zywiście? Może ostatnio spałaś z piętnastoma
różnymi mężczyznami.
- Mówiłam ci, że od dawna nie uprawiałam seksu! ...
- Pamiętam, że podczas wesela też zrobiło ci się nie-
dobrze. Czy nie byłaś czasem w ciąży już wtedy?
Devon wyobrażała sobie najróżniejsze reakcje Jareda na swoje wyznanie. Ale nie przyszło jej do głowy, że
będzie wątpił we własne ojcostwo.
- Wtedy byłam bardzo niewyspana, zmęczona podróżą i napięciem - ale nie byłam w ciąży!
- Nie dziwię się, że tak mówisz. Jestem nieporównanie bogatszy niż wszyscy inni mężczyźni, z jakimi się
zadajesz!
- Przestań! Nie zadaję się z żadnymi innymi mężczyznami! Czy ty myślisz, że ja się cieszę, że jestem w ciąży
z tobą? Człowieku, jesteś ostatnim mężczyzną na świecie, za jakiego chciałabym wyjść!
- To co zrobisz?! - sapnął. ~ Zdecydowałaś się na aborcję?
Złapała się najbliższej gałęzi, żeby nie upaść, i wyznała:
- Samajeszcze nie wiem, co zrobię ...
- A czego oczekujesz ode mnie? Że zdecyduję za cie-
bie i sprawię, że wszystko będzie dobrze?
- To twoje dziecko. Badanie DNA cię nie okłamie. J ared zasyczał z wściekłości.
- Mówiłaś, że jesteś zabezpieczona!
- Myślałam, że jestem.
-. Jak pqmyślnie dla ciebie sięzłożyło! Nawet pewnie
nie wiesz, jak ogromnie dużo mam pieniędzy. - Wymienił sumę, na którą wyceniane były jego dobra.
Oszałamiającą. Devon aż zamrugała. - Sporo, prawda? Myślisz, że jesteś pierwszą kobietą, która próbuje
związać mnie zesobą?
- Zatrzymaj sobie swoje pieniądze!!! Powtarzam ci do znudzenia, że ich nie chcę! Uwierzyłeś mi - a przynaj-
mniej tak mówiłeś. Widzę, że twoje słowo nic nie jest warte. Posłuchaj: wyjadę na rok. A kiedy wrócę, powiem,
ż
e ojcem dziecka jest Australijczyk. Albo mleszkaniec Borneo. Módl się tylko, żeby nie było podobne do ciebie.
Twarz Jareda przybrała dość szczególny, trudny do opisama wyraz.
- To ich wnuk, którego tak bardzo pragnęli ... - powie-
dział.
.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Będziemy musieli się pobrać. Nie ma innego wyboru.
- Nie pobierzemy si
ę
! - Devon kipiała w
ś
ciekło
ś
ci
ą
.
- Podobno jeste
ś
geniuszem biznesu, wi
ę
c chyba potrafisz
wymy
ś
li
ć
jak
ąś
oryginalniejsz
ą
strategi
ę
!
- Od co najmniej pi
ę
ciu pokole
ń
wszyscy m
ęż
czy
ź
ni w rodzinie Holtów mieli czarne włosy i
niebieskie oczy. Nie pozwol
ę
,
ż
eby
ś
zrobiła ze mnie idiot
ę
przed opini
ą
publiczn
ą
·
.
- A je
Ś
li to b
ę
dzie jasnowłosa dziewczynka, to co?
Rozwiedziemy si
ę
po cichu, tak?
Jared wykrzywił twarz.
- Kiedy si
ę
pobierzemy, nie b
ę
dzie
ż
adnego rozwodu.
- Nie przychodzi ci do głowy,
ż
e to jest wyj
ś
cie? Po-
bierzemy si
ę
, a rok pó
ź
niej rozwiedziemy. -
Ż
eby
ś
mogła znowu wyj
ść
za m
ąż
!
- W cale nie chc
ę
wychodzi
ć
za m
ąż
, ani za ciebie, ani
za nikogo innego! Ile razy musz
ę
ci to powtarza
ć
?!
- Moje dziecko nie b
ę
dzie wychowywane przez ojczyma, obcego człowieka!. .. - Na obliczu Jareda
malowała si
ę
teraz prawdziwa udr
ę
ka.
- ... Miałe
ś
~acoch
ę
- odgadła Devon. - Prawda?
- Nawet je
ż
eli miałem, to nie twój int. ..
- Była dla ciebie niedobra?
Zmru
ż
ył oczy.
- Powiem ci! Beatrice nienawidziła mnie! Była o mnie tak zazdrosna,
ż
e kiedy miałem sze
ść
lat,
wysłała mnie do drogiej szkoły z internatem. Tam m
ę
czyli mnie ~tarsi chłopcy. Byłem taki samotny!
Tak bardzo t
ę
skniłem za domem! My
ś
lałem,
ż
e umr
ę
... - Przesun
ą
ł palcami po wło sach. - OjCiec był
tak zauroczony Beatrice,
ż
e nie widział, co si
ę
dzieje. A ja byłem zbyt dumny, zbyt uparty,
ż
eby mu
powiedzie
ć
. Wła
ś
ciwie dlaczego ci to mówi
ę
? Nigdy z nikim nie rozmawiam o tamtych czasach ...
- Po prostu powiedziałe
ś
. Mnie. - Teraz Devon wiedziała ju
ż
, dlaczego Jared mógł sta
ć
si
ę
taki,
jakim był. Wyobraziła sobie ciemnowłosego chłopczyka, przypartego do muru przez kilku 'góruj
ą
cych
nad nim młodych sadystów. Pomimo zło
ś
ci ogarn
ę
ło j
ą
współczucie.
- Przy tobie łami
ę
wszystkie swoje zasady - zauwa
ż
ył.
- I nienawidzisz mnie za to! - odparła Devon, bliska
łez.
- Powiedz mi uczciwie - odezwał si
ę
. - Czy zamierzasz usun
ąć
ci
ążę
?
Pokr
ę
ciła głow
ą
.
- Nie mogłabym zrobi
ć
czego
ś
takiego. - Na twarzy J areda natychmiast odmalowała si
ę
ogromna
ulga. - Nie porzuciłabym tak
ż
e swojego dziecka, oddaj
ą
c je do adopcji. Urodz
ę
je i b
ę
d
ę
wychowywała. Poradz
ę
sobie.
- Owszem. Bo b
ę
dziesz moj
ą
ż
on
ą
. Zadr
ż
ała lekko.
- Nie wolno nam tego zrobi
ć
. Wiesz przecie
ż
,
ż
e si
ę
nie znosimy. I powiem ci uczciwie, '
ż
e nie chc
ę
ż
adnego rozwodu, tak samo jak ty. Moja matka rozwodziła si
ę
kilkakrotnie, wi
ę
c dobrze wiem, jak to
wygl
ą
da. Nie zamierzam zafundowa
ć
mojemu dziecku podobnych przej
ść
.
- A zatem pobierzemy si
ę
i b
ę
dziemy mał
ż
e
ń
stwem - jak to si
ę
mówi? - dopóki
ś
mier
ć
nas nie
rozł
ą
czy!
~ Nie mo
ż
emy tego zrobi
ć
! Wprawdzie rozwód to co
ś
okropnego, ale bez porównania gorsze jest
wspólne
ż
ycie z dwojgiem ludzi, którzy si
ę
nie cierpi
ą
! Miałam· tak z matk
ą
i jej włoskim hrabi
ą
, a
potem angielskim, i jeszcze pó
ź
niej - z teksaskim nafciarzem. To było straszne! Ci
ą
głe napi
ę
cie,
kłótnie, zdrady; potem nieko
ń
cz
ą
ce si
ę
. procesy - o pieni
ą
dze. Chcesz wiedzie
ć
, dlaczego si
ę
w
ś
ciekam za kazdym razem, kiedy wspominasz mi o swoim maj
ą
tku? Bo do
ś
wiadczyłam tego, co
fortuna potrafi robi
ć
z ludzi. - Devon a
ż
si
ę
zatrz
ę
sła. - Nie pozwol
ę
,
ż
eby moje dziecko co
ś
takiego
prze
ż
ywało.
- Devon, to nasze dziecko. Nasze wspólne. Nie pomy
ś
lała
ś
o tym?
. - To znaczy,
ż
e mi wIerzysz?
Ż
e to twoje d
ż
iecko, i
ż
e· naprawd
ę
nie miałam zamiaru zaj
ść
w
ci
ążę
? Musiałabym zwariowa
ć
,
ż
eby zaplanowa
ć
t
ę
sytuacj
ę
!
- Wszystkie moje do
ś
wiadczenia - moje i
ś
rodowiska, w jakim si
ę
obracam - skłaniaj
ą
mnie do
tego,
ż
ebym ci nie wierzył.
Zwiesiła głow
ę
i powiedziała cicho:
- Je
ż
eli si
ę
pobierzemy, b
ę
dziemy ze sob
ą
zwi
ą
zani do ko
ń
ca
ż
ycia. To b
ę
dzie okropne!
- Czy naprawd
ę
a
ż
tak mnie nie cierpisz ... ? - zapytał z trudem Jared.
Milczała chwil
ę
. Nie mogła, tak naprawd
ę
, powiedzie
ć
,
ż
eby go nienawidziła. To było o wiele
bardziej zło
ż
one. Próbowała wyja
ś
ni
ć
mu to mo
ż
liwie najlepiej:
- Tamtej nocy w Nowym Jorku zrobiłe
ś
co
ś
, co wy kracza poza wszelkie gra
ń
ice przyzwoito
ś
ci.
Zaufanie to podstawowa sprawa w relacjach mi
ę
dzyludzkich. - Devon kopn
ę
ła le
żą
cy na ziemi kamyk.
- Sama nie wiem, co do ciebie czuj
ę
. Ale wiem,
ż
e my
ś
l o zwi
ą
zaniu si
ę
na całe
ż
ycie z m
ęż
czyzn
ą
,
którego nie b
ę
d
ę
kochała i który nie b
ę
dzie kochał mnie, napawa mnie zgroz
ą
!
- Nie mamy wyboru ...
Nie tłumaczył si
ę
z tego, co zrobił w Nowym Jorku, nie przepraszał. Nie mieli wyboru! Odk
ą
d tylko
usłyszała,
ż
e jest w ci
ąż
y, najbardziej przygniatało j
ą
wła
ś
nie to,
ż
e nie miała wyboru!
- Czy chcesz,
ż
ebym pozbyła si
ę
dziecka? - spytała
pospIeszme .
- Nie! - wykrzykn
ą
ł natychmiast. U
ś
miechn
ę
ła si
ę
nieznacznie.
- Dobre przynajmniej i to ... Wró
ć
my ju
ż
do domu.
Mamy na my
ś
lenie jeszcze cały dzie
ń
. Mo
ż
e które
ś
z nas dozna nagłego ol
ś
nienia i wpadnie na to, co
mo
ż
emy zrobi
ć
.
- Naprawd
ę
nie chcesz za mnie wyj
ść
?
- Nie jestem w stanie dłu
ż
ej znie
ść
dyskusji na ten
temat! - Devon si
ę
gn
ę
ła po lejce.
- Odprowadzisz konia do stajni piechot
ą
.
- Słucham?!
- Jeste
ś
w ci
ąż
y! My
ś
lisz,
ż
e pozwol
ę
ci galopowa
ć
?
A mo
ż
e masz nadziej
ę
,
ż
e spadniesz i w ten sposób rozwi
ąż
esz wszystkie swoje problemy, co?!
- Nie jestem twoim pracownikiem i nie mam zamiaru słucha
ć
twoich rozkazów! Naprawd
ę
bardzo
dobrze je
ż
d
żę
konno. Stale utrzymuj
ę
si
ę
w
ś
wietnej kondycji, a ostatni
ą
rzecz
ą
, jak
ą
bym zrobiła,
byłoby postawienie mojego dziecka w sytuacji zagro
ż
enia
ż
ycia! Czy twój ko
ń
zerwał lejce?
Jared obejrZał si
ę
gwałtownie, a wtedy Devon błyskawicznie wsiadła na swojego wierzchowca i
ruszyła. Ko
ń
Jareda oczywi
ś
cie stał spokojnie, uwi
ą
zany. Pojechała niespiesznym tempem w stron
ę
domu.
Dogonił j
ą
szybko.
- Nie s
ą
dziłam,
ż
e dasz si
ę
nabra
ć
na naj starszy podst
ę
p
ś
wiata! - odezwała si
ę
.
- Jaki jest spodziewany termin porodu? - zapytał po-
wa
ż
nie Jared.
Z ust Devon natychmiast znikn
ą
ł u
ś
miech. - Kwiecie
ń
.
- Mówiła
ś
ju
ż
o tym komukolwiek?
- Nie, oczywi
ś
cie.
- Chciałbym ... Cholera jasna! ... Pojad
ę
na chwil
ę
nad
jezioro. Spotkamy si
ę
w domu.
Jared spi
ą
ł konia i pogalopował w stron
ę
wody. Devon popatrzyła za nim. Pi
ę
knie wygl
ą
dał, p
ę
dz
ą
c
na wspaniałym wierzchowcu. Musiała to przyzna
ć
, cho
ć
niech
ę
tnie. Nie, niezale
ż
nie od tego, co zrobił,
nie nienawidziła go.
Ale on wkrótce znienawidzi j
ą
, kiedy poczuje si
ę
jak w pułapce - w niechcianym mał
ż
e
ń
stwie,
obarczony niezaplanowanym dzieckiem.
Przez cał
ą
reszt
ę
swojego
ż
ycia miała by
ć
ż
on
ą
Jareda?
Mowy nie ma!
Przez nast
ę
pne dwadzie
ś
cia cztery godziny Jared przygl
ą
dał si
ę
Devon, ale rozmawiał z ni
ą
tylko o
sprawach nieistotnych. Czekał na ni
ą
, kiedy zbierała si
ę
do wyj
ś
cia. - Czy b
ę
dziesz w Toronto w
przyszły weekend? - zapytał krótko.
- W
ś
rod
ę
jad
ę
do Calgary. Ale w pi
ą
tek wracam.
- Spotkamy si
ę
w sobot
ę
, na lunchu. B
ę
d
ę
w drodze
do Hongkongu. Porozmawiamy. Daj mi swój numer telefonu.
Zawahała si
ę
.
- Devon, nosisz w sobie moje dziecko, a boisz si
ę
poda
ć
mi numer telefonu?
"Moje dziecko"!
Podała numer. Pojawiła si
ę
jej matka z Bensonem. Zacz
ę
li si
ę
ż
egna
ć
. Jared skłonił uprzejmie
głow
ę
. Wyjechała.
"Moje dziecko". Czyli uwierzył jej? Pomimo całej niech
ę
ci, jak
ą
czuła do Jareda, chciała po
ż
egna
ć
si
ę
z nim pocałunkiem, je
ś
li nawet tylko w policzek. A przynajmniej, ,
ż
eby podali sobie r
ę
ce - na znak,
ż
e zostali ze sob
ą
w tak wa
ż
ny sposób zwi
ą
zani.
Zadzwonił w pi
ą
tek wieczorem; rozmowa była tak krótka i prowadzona takim tonem, jakby Devon
umawiała si
ę
z nieznanym urz
ę
dnikiem. Zaprosiła Jareda na lunch do domu, poniewa
ż
tre
ść
ich
rozmowy z pewno
ś
ci
ą
nie była przeznaczona dla uszu innych.
W sobot
ę
ugotowała zup
ę
marchwiow
ą
, kupiła
ś
wie
ż
e bułki. Wło
ż
yła spodnie od krawca, biał
ą
bluzk
ę
od kostiumu i wyszywan
ą
tybeta
ń
sk
ą
kamizelk
ę
; włosy splotła
. w
warkocz. Była pełna niepokoju.
Przyszedł punktualnie o dwunastej, w płaszczu i
ś
wietnie skrojonym garniturze. Miał ze sob
ą
baga
ż
e. Wygl
ą
dał na bezwzgl
ę
dnego biznesmena. Był nim przecie
ż
.
Bez słowa powitania podał jej pudełko z kwiaciarni.
W
ś
rodku znajdowała si
ę
pojedyncza gał
ą
zka przepi
ę
knych storczyków, ró
ż
owych, z karminowymi
ś
rodkami. - Dlaczego mi to dajesz? - spytała.
- Ostatnio rozdeptała
ś
swoje storczyki.
- Rzeczywi
ś
cie. - Jared mówił o
ś
lubnym bukiecie
druhny. - I co z tego?
- Nie wiem. Zobaczyłem je w kwiaciarni na lotnisku
i pomy
ś
lałem o tobie. - S
ą
pi
ę
kne ...
- Nie tak pi
ę
kne, jak ty.
Jared wpatrywał si
ę
w Devon. Tak bardzo pragn
ę
ła,
ż
eby j
ą
obj
ą
ł, chciała poczu
ć
sił
ę
i ciepło jego
u
ś
cisku ... - W sadz
ę
gał
ą
zk
ę
do wody - odezwała si
ę
pospiesznie.
- Czuj si
ę
jak u siebie.
Rozgl
ą
dał si
ę
z zainteresowaniem po jej salonie: Sufit i okna były wysokie, na
ś
cianach o kolorze
ko
ś
ci słoniowej wisiało kilka obrazów, które przywiozła z podró
ż
y. Na podłodze le
ż
ał jedwabny
hinduski dywan.
-' Przestronnie tu ijasno - pochwalił. - Pi
ę
kny pokój,
Devon.
- .Napijesz si
ę
wina?
- Ch
ę
tnie, dzi
ę
ki.
Kiedy wróciła, ogl
ą
dał z bliska mały jadeitowy pos
ą
-
ż
ek
.
- Nie mam wiele czasu - oznajmił. - Czy mo
ż
emy je
ść
i rozmawia
ć
równocze
ś
nie?
- Jasne. - Podała zup
ę
, bułki, pasztet i
ś
wie
ż
e warzywa.
Usiedli naprzeciw siebie. Jared popatrzył na paruj
ą
c
ą
pomara
ń
czow
ą
zup
ę
, przybran
ą
odrobip.
ą
ś
mietany i natk
ą
pietruszki na
ś
rodku. Podobało mu si
ę
u Devon. Wszystko było stonowane, a
jednocze
ś
nie pogodne -:- wskazywało na osob
ę
dojrzał
ą
i pewn
ą
siebie. W mieszkaniu Lisy czuł si
ę
przytłoczony pi
ę
trz
ą
cymi si
ę
wsz
ę
dzie rekwizytami zwi
ą
zanymi z teatrem.
Specjalnie nie przyje
ż
d
ż
ał wcze
ś
niej - chocia
ż
mógłby.
Wiedział jednak,
ż
e wówczas wyl
ą
dowaliby z Devon w łó
ż
ku. I tak narobili sobie do
ść
problemów. Miał
wielk
ą
ochot
ę
na seks z ni
ą
, ale nie mógł do tego dOjJU
ś
ci
ć
. Spróbował zupy. Była pyszna,
przyprawiona czym
ś
egzotycznym. Spodziewał si
ę
tego.
- W ci
ą
gu minionych dni przeprowadziłem
ś
le'clztwo w twojej sprawie - powiadomił.
- Słucham?!
- Odkryli niejakiego Petera Damiena; zerwała
ś
z nim
w maju, kiedy dowiedziała
ś
si
ę
,
ż
e jest zar
ę
czony. Przed tem był tylko Steve Danford, kardiolog,
siedem lat temu. Nikogo wi
ę
cej ...
Devon musiała przez chwil
ę
dochodzi
ć
do siebie. - - Czyli dziecko jest twoje - doko
ń
czyła
chłodno.
- Zgadza-si
ę
. Była
ś
znakomita na studiach; masz
ś
wiet-
n
ą
opini
ę
w fIrmie. W o
ś
rodku dla dzieci z.rodzin patologicznych i w punkcie pomocy ofIarom
przemocy domowej wychwalaj
ą
ci
ę
pod niebiosa. - Jared u
ś
miechn
ą
ł si
ę
kpi
ą
co. - Kobieta bez skazy.
- Daje ci to poczucie bezpiecze
ń
stwa ...
- Jestem z tob
ą
uczciwy. Mogłem nie mówi
ć
ci o tym
ś
ledztwie.
- Mogłe
ś
mi zaufa
ć
!
- Nie byłem gotowy. Pobierzemy si
ę
"Pod D
ę
bami" za dwa tygodnie.
Ś
wiadkami mog
ą
by
ć
nasi
rodzice. - Powiadomisz o wszystkim moj
ą
matk
ę
?!
- Zostawi
ę
to tobie. Nie b
ę
dzie mnie w Stanach przez najbli
ż
sze dziesi
ęć
dni.
- I mam powiedzie
ć
naszym rodzicom,
ż
e jestem w ci
ąż
y? .
- Tak my
ś
l
ę
. Nie b
ę
dziesz w stanie tego ukry
ć
.
- Jestem zdumiona,
ż
e nie próbowałe
ś
mi zapłaci
ć
,
ż
ebym si
ę
odczepiła! Tak jak mojej matce.
- To zupełnie inna sytuacja. Nosisz w sobie moje dziecko.
Devon poczerwieniała z w
ś
ciekło
ś
ci. Jared cały czas mówił takim tonem, jak gdyby rozwa
ż
ał
warianty zakupu mieszkania.
- Gdybym była w stanie wymy
ś
li
ć
jakiekolwiek inne wyj
ś
cie z tej sytuacji, nie rozmawiałabym tu z tob
ą
!
- wy. krzykn
ę
ła.
- Jeszcze jedno - twoja praca. Jeste
ś
w
ci
ąż
y i nie chc
ę
,
ż
eby
ś
wystawiała si
ę
na
niebezpiecze
ń
stwa pobytu w krajach tropikalnych. Po urodzeniu dziecka i tak nie b
ę
dziesz w stanie
tyle wyje
ż
d
ż
a
ć
. Powiadom wi
ę
c swoj
ą
firm
ę
...
- Pewnie nie przyszło ci do głowy,
ż
e sama ju
ż
si
ę
nad tym zastanawiałam. Mog
ę
wzi
ąć
roczny
urlop wychowawczy i zastrzec,
ż
e po powrocie zajm
ę
si
ę
tłumaczeniami. Jak
ś
miesz próbowa
ć
sterowa
ć
moim
ż
yciem? .
- Musisz cały czas si
ę
spiera
ć
?
- Inaczej natychmiast by
ś
mnie zdominował.
Jared miał ogromn
ą
ochot
ę
zacz
ąć
j
ą
całowa
ć
, trzymał jednak r
ę
ce przy sobie.
- Po
ś
lubie we
ź
miemy sobie cztery czy pi
ęć
wolnych dni i polecimy na Wyspy Bahama.
- Podró
ż
po
ś
lubna? Mowy nie ma! Je
ś
li upierasz si
ę
,
ż
eby kontrolowa
ć
moje
ż
ycie, ja te
ż
mam
warunek. Prosty, ale je
ż
eli si
ę
na niego nie zgodzisz, nie b
ę
dzie
ż
adnego
ś
lubu.
Jared nie miał poj
ę
cia, co to mo
ż
e by
ć
za warunek.
Devon fascynowała go mi
ę
dzy innymi dlatego,
ż
e była całkowicie nieprzewidywalna.
- Słucham.
- B
ę
d
ę
oczekiwa
ć
od ciebie wierno
ś
ci. Nie b
ę
d
ę
tolerowała Lisy jako twojej kochanki. Ani nikogo
innego.
- Przyjmuję ten warunek - odpowiedział oschle.
- Naprawdę?
- Mam wobec ciebie to samo wymaganie. Przysięga
małżeńska musi coś znaczyć.
Devon popatrzyła na niego.
- A przysięga miłości? - spytała. - Będziesz się o mnie troszczył? Czy wybierasz tylko te fragmenty przysięgi,
które ci odpowiadąją?
Zacisnął pięść. Devon zasłużyła na to, aby usłyszeć od
.
.
niego prawdę.
- ~ie sądzę, żebym umiał zakochać się - przyznał.
- Nigdy mi się to nie zdarzyło. Ale będę ci wiemy, przy-
sięgam.
Do jej oczu napłynęły łzy.
- W takim razie zgadzam się - powiedziała.
- Nie przywiozłem ci pierścionka zaręczynowego ...
- Była to pierwsza rzecz, jaka przyszła mu do głowy.
- Nie cierpię brylantów. Nie musisz dawać mi niczego.
Mamy owoce na deser. Zanim przestanę pracować, muszę odbyć je-szcze trzy dawno ustalone podróże. Do
Maroka - w przyszłYJ:!l tygodniu. Potem mam dwie konferencje w Londynie. I krótką sprawę do załatwienia na
Ziemi Baffina.
Wpatrywał się w nią. Była stanowcza i podobało mu się to~ A poza tym ... nie potrafił tego nazwać. Podczas
każdej z jej podróży będzie się o nią martwił. On? Dlaczego? Nigdy o nikogo się nie martwił; miał taką zasadę.
Spojrzał na zegarek.
- Lepiej będzie, jak zrezygnuję z owoców. Mam odjechać stąd za pięć minut. Skontaktujemy się, kiedy
wrócisz z Maroka. Pyszna zupa. Cieszę się, że umiesz gotować.
Teraz Devon wyglądała na rozbawioną. Jej zmiany nastrojów także były dla Jareda fascynujące.
Odprowadziła go do drzwi.
- Jeszcze raz dziękuję za storczyki.
Chyba nigdy w życiu tak ogromnie nie pragnął poca-
łować kobiety.
- Uważaj na siebie - powiedział.
- Ty także.
Otworzył drzwi, przestąpił próg i zdecydowanym ruchem zatrzasnął drzwi za sobą. Nie dotknął jej; Ledwie to
wytrzymał.
ROZDZIAŁ DZIEWI
Ą
TY
Nadszedł dzie
ń
ś
lubu. Devon le
ż
ała na łó
ż
ku w rezydencji "Pod D
ę
bami", w tym samym pokoju, w
którym spała latem, kiedy Alicia wychodziła za Bensona Holta. Teraz był listopad. Padało. Devon nie
lubiła listopada.
O trzynastej miał odby
ć
si
ę
ś
lub.
Ś
wiadkami b
ę
d
ą
Benson i jej matka. Benson uparł si
ę
,
ż
eby
zaprosi
ć
Bessie i Leonarda. Po uroczystym lunchu Jared i Devon mieli odjecha
ć
do Toronto, a
stamt
ą
d wyruszy
ć
w czterodniow
ą
podró
ż
po
ś
lubn
ą
do nowiutkiego hotelu zbudowanego przez sie
ć
Jareda. Potem mieli polecie
ć
do Vancouver, do domu, który Jared kiedy
ś
kupił i w którym zamierzał
zamieszka
ć
. Zamieszkaj
ą
tam razem. On b
ę
dzie latał z Vancouver do Nowego Jorku, na Daleki
Wschód, i dok
ą
d jeszcze b
ę
d
ą
prowadziły go interesy.
Devon zgodziła si
ę
na to wszystko bez ,sprzeciwów.
Obawiała si
ę
,
ż
e jej zgoda na mał
ż
e
ń
stwo z Jaredem oka
ż
e si
ę
kamykiem, który poci
ą
gnie za sob
ą
lawin
ę
.
Udzielono jej rocznego urlopu bezpłatnego; firma urz
ą
dziła jej nawet przyj
ę
cie po
ż
egnalne, na którym
było bardzo sympatycznie. Wynaj
ę
ła swoje mieszkanie - na razie nie chciała go sprzedawa
ć
. Meble,
obrazy i samochód wysłała do Vancouver.
W ten sposób dostosowywała si
ę
do Jareda. Wiedziała, dlaczego ten człowiek kieruje
mi
ę
dzynarodowym koncernem. Dlatego,
ż
e kiedy raz si
ę
na co
ś
zdecydował, błyskawicznie zd
ąż
ał do
celu i nie tolerował
ż
adnych dyskusji na ten temat.
Na obecnym etapie ci
ąż
y Devon ci
ą
gle chciało si
ę
spa
ć
.
Tak bardzo,
ż
e nie miała siły walczy
ć
z Jaredem. Gotowa była zgodzi
ć
si
ę
na wszystko, co on
wymy
ś
li. Zamieszka
ć
na granicy mongolskiej albo urodzi
ć
mu troje dzieci. Czuła si
ę
bezwolna. Jak
nakr
ę
cana lalka, która mówi tylko "tak, Jared", "nie, Jared", "jak uwa
ż
asz, Jared".
Nigdy w
ż
yciu nie poddawała si
ę
biernie losowi. Gdyby zawsze była cicha i uległa, nie dostałaby
takiej pracy, jak
ą
ostatnio miała. Ale Jared nie był osob
ą
, któr
ą
_mo
ż
na było przekona
ć
jakimikolwiek
argumentami.
Mam wygodne
ż
ycie, ale t
ę
histori
ę
pisze on, nie ja, my
ś
lała.
A gdyby dalszy ci
ą
g miał .okaza
ć
si
ę
okropny? W takim razie Devon powinna natychmiast pobiec
do stajni i uciec na najszybszym koniu. Wychodzila jednak za m
ąż
. O pierwszej po południu.
Zwin
ę
ła si
ę
w kł
ę
bek i nakryła głow
ę
. Przypominała jej si
ę
rozmowa z matk
ą
i Bensonem, kiedy
powiedziała im o
ś
lubie. Po wylocie Jareda zaprosiła ich na kolacj
ę
i w pewnej chwili oznajmiła:
- Pobieramy si
ę
z Jaredem ..
- Co?! - krzykn
ę
ła Alicia.
- Dlaczego? - spytał powa
ż
nie Benson.
- Za dwa tygodnie - odpowiedziała. - "Pod D
ę
bami", .
je
ś
li oboje si
ę
zgadzacie.
- Kochanie! - zawołała rado
ś
nie matka, wstaj
ą
c i całuj
ą
c córk
ę
w policzek. - Oczywi
ś
cie,
ż
e si
ę
zgadzamy. Jestem taka szcz
ęś
liwa! Miło
ść
od pierwszego wejrzenia - a ja nawet nie zauwa
ż
yłam ...
- Nie s
ą
dz
ę
,
ż
eby
ś
cie cho
ć
odrobin
ę
pasowali do siebie
- powiedział Benson.
- Ale
ż
sk
ą
d - skłamała Devon i dorzuciła szybko: -
Jestem w ci
ąż
y. Nosz
ę
waszego wnuka.
Alicia zaniemówiła, co było faktem godnym odnotowama.
- Czy ty kochas
ż
Jareda? - spytał ostroznie Benson.
- Pokocham. Pr
ę
dzej czy pó
ź
niej - odpowi-edziała
szczerze Devon, spuszczaj
ą
c głow
ę
. - A ezy on zakochał si
ę
w tobie?
- B
ę
dziesz musiał sam go o to zapyta
ć
.
- Raz go zawiodłem - rzucił nagle Benson. - Kiedy
był małym cWopcem. Wyrz
ą
dziłem mu wielk
ą
krzywd
ę
i jestem przekonany,
ż
e mi
ę
dzy innymi dlatego
jest taki pow
ś
ci
ą
gliwy i tak cynicznie traktuje kobiety .. Nie wiecie, jak cz
ę
sto my
ś
lałem o tym,
ż
eby
cofn
ąć
czas i naprawi
ć
to, co si
ę
stało przez moje za
ś
lepienie i głupot
ę
! Ale to niemo
ż
liwe ...
- Powiedział mi o Beatrice ...
- Naprawd
ę
?! To ciekawe, bo mnie niezmiennie od mawia rozmowy na ten temat. Je
ś
li wzgl
ę
dem
ciebie jest a
ż
tak otwarty, mo
ż
e naprawd
ę
jeste
ś
odpowiedni
ą
kobiet
ą
dla niego.
Devon była innego zdania, ale nie powiedziała tego na głos.
Le
ż
ała na łó
ż
ku, na par
ę
godzin przed
ś
lubem, i wci
ąż
była zupełnie innego zdania ni
ż
Benson.
Odk
ą
d powiedziała Jaredowi o ci
ąż
y, prawie ani razu jej nie dotkn
ą
ł. Jak gdyby nagle zacz
ą
ł czu
ć
do niej odraz
ę
. A teraz miała nagle sp
ę
dzi
ć
całe cztery doby tylko z nim? Bała si
ę
tego.
Rozległo si
ę
pukanie do drzwi.
-
Ś
pisz, kochanie? - To była jej matka.
- Wejd
ź
, mamo.
- Przyniosłam ci
ś
niadanie.
- Jak miło z twojej strony! - Devon była szczerze
wzruszona. Na tacy nie tylko wszystko było pi
ę
knie poukładane, ale stała nawet ró
ż
yczka w srebrnym
wazoniku.
-Tak bardzo chc
ę
,
ż
eby
ś
była szcz
ęś
liwa! Chciałabym,
ż
eby
ś
była tak szcz
ęś
liwa z
Jaredem,jakjajestem z Bensonem! - Słycha
ć
było,
ż
e to przygotowana kwestia.
- Dzi
ę
kuj
ę
, mamo - odparła Devon, odganiaj
ą
c my
ś
li o płaczu. Wiedziała,
ż
e gdyby si
ę
rozpłakała,
trudno byłoby jej przesta
ć
. - Na pewno b
ę
d
ę
szcz
ęś
liwa.
- Wiesz, Jared przeprosił za to,
ż
e próbował mnie przekupi
ć
,
ż
ebym nie wychodziła za Bensona.
Powiedział,
ż
e nie powinien był tego robi
ć
,
ż
e bardzo mnie przeprasza i
ż
e widzi teraz, jak dobrze do
siebie pasujemy. To było w
Ś
wi
ę
to Dzi
ę
kczynienia.
- Przeprosił? - upewniła si
ę
bezbarwnym tonem Devon.
- Nie był_ wylewny; nie s
ą
dz
ę
,
ż
eby był przyzwyczajony do przepraszania kogokolwiek. On chyba
zawsze robi to, co naprawd
ę
chce.
Z jednym wyj
ą
tkiem:
ż
eni si
ę
ze mn
ą
! - pomy
ś
lała sm
ę
tnie Devon.
- Benson opowiedział mi o Beatrice. Miała w sobie prawdziwy czar i była chorobliwie zazdrosna.
Nienawidziła Jareda z dwóch powodów - był dzieckiem innej kobiety i Benson go kochał. Jestem
przekonana,
ż
e to dlatego tak mu zale
ż
y na wnuku. Tym razem chce si
ę
lepiej spisa
ć
.
- Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e Jared ci
ę
przeprosił.
- Potrzebny mu kto
ś
taki jak ty!
Zeby tylko Jared tak uwa
ż
ał! Ale nie wygl
ą
dało na to. Na
ś
lub zamówiła jedwabn
ą
sukienk
ę
-
uwielbiała je-
dwab. Sukienka była biała, prosta. O wpół do pierwszej lokaj przyniósł Devon pudełeczko.
- Przysłano to dzi
ś
rano - wyja
ś
nił. W
ś
rodku znajdował si
ę
pojedynczy storczyk, przepi
ę
kny. Na
karteczce było napisane "Jared".
Nie dodał nic o miło
ś
ci. Bo to nie było mał
ż
e
ń
stwo z miło
ś
ci.
Tłumi
ą
c psychiqny ból, Devori wpi
ę
ła kwiat we włosy.
Potem napinaj
ą
c mi
ęś
nie twarzy,
ż
eby si
ę
nie rozpłaka
ć
, ruszyła na dół.
Alicia wypełniła salon kwiatami; było ich tak wiele,
ż
e prawie zasłaniały okna. W kominku płon
ą
ł
ogie
ń
. Czekali Leonard i Bessie, ta ostatnia w przera
ź
liwie zielonej, zbyt obcisłej sukience. Był
oczywi
ś
cie pastor, Benson, matka Devon - no i Jared. Miał na sobie zwykły elegancki garnitur;
wygl
ą
dał jak ponury biznesmen, a nie szcz
ęś
liwy pan młody.
Devon zerwała ró
żę
i podeszła z ni
ą
do Jareda,
ż
eby wpi
ąć
mu j
ą
w klap
ę
.
- Pi
ę
knie wygl
ą
dasz - powiedział z u
ś
miechem. - Zazynamy?
Kiedy przysi
ę
gała mu miło
ść
, głos jej dr
ż
ał, tak samo jak r
ę
ka, kiedy wkładała mu obr
ą
czk
ę
na
palec.
- Ogłaszam was m
ęż
em i
ż
on
ą
- powiedział pastor.
- Mo
ż
e pan pocałowa
ć
ż
on
ę
.
Wstrzymała oddech; przeszedł j
ą
dreszcz, kiedy usta jej i J areda zetkn
ę
ły si
ę
. Wycofał si
ę
niemal
natychmiast.
Przy ogólnej wymianie u
ś
cisków ciotka Bessie powiedziała do_Jareda:
- Mówiłam,
ż
e poznałe
ś
dziewczyn
ę
, która ci dorównuje! Potrzebna ci kobieta, która zrobi z tob
ą
porz
ą
dek. To ja trzymam Leonarda w ryzach, prawda, kochanie?
- Na okr
ą
gło - odpowiedział Leonard i mrugn
ą
ł do Devon. Ale on nie wygl
ą
dał na człowieka, który
wymagał poskramiania.
Stało si
ę
! - pomy
ś
lała Devon. Od teraz do ko
ń
ca
ż
ycia b
ę
d
ę
ż
on
ą
Jareda.
Chwilowo nie było jej bardzo smutno, wi
ę
c próbowała si
ę
jako tako bawi
ć
- rozmawiała du
ż
o,
ś
miała
si
ę
i jadła. Przez cały czas próbowała wyobrazi
ć
sobie, jak b
ę
dzie wygl
ą
dało jej dalsze
ż
ycie. A mo
ż
e
była jaka
ś
szansa na prawdziwy, gł
ę
boki zwi
ą
zek z Jaredem? Na miło
ść
?
Gdyby tak si
ę
zakochali i pokochali? Nie, to było niemo
ż
liwe.
Szybko nadeszła pora wyjazdu. Benson i Alicia pojechali z lJ1łod
ą
par
ą
na lotnisko. Na po
ż
egnanie
Alicia uroniła kilka szczerych łez, a Benson burkn
ą
ł:
- Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e wyszła
ś
za mojego syna ...
Ż
ycz
ę
ci szcz
ęś
cia.
Kiedy Devon i Jared zostali sami, id
ą
c ku odrzutowcowi jego firmy,
ż
adne z nich nie wiedziało, co
powiedzie
ć
. Milczeli wi
ę
~. Szybko wsiedli do samolotu. Gdy kołowali na pas, Jared odezwał si
ę
:
- Je
ś
li nie b
ę
dzie ci to przeszkadza
ć
... mam troch
ę
pracy do zrobienia, zanim wyl
ą
dujemy.
- Nie przejmuj si
ę
. - Devon oparła si
ę
wygodnie i zamkn
ę
ła oczy. W ten sposób mogła udawa
ć
przed sob
ą
,
ż
e jest sama.
Obudziła si
ę
na pół godziny przed l
ą
dowaniem. Jared ci
ą
gle siedział z nosem w papierach,
wpisywał co
ś
do komputera. Nawet nie odwrócił ku niej głowy. Mo
ż
e zaplanował przepracowa
ć
w taki
sposób cał
ą
podró
ż
po
ś
lubn
ą
! - pomy
ś
lała. Zacz
ę
ła wygl
ą
da
ć
przez okno. Pojawiły. si
ę
pi
ę
kne,
górzyste wyspy. W Nassau przesiedli si
ę
do
ś
migłowca, który przewiózł ich siedemdziesi
ą
t kilometrów
na południe, na wysepk
ę
b
ę
d
ą
c
ą
własno
ś
ci
ą
Jareda.
Samochód zawiózł ich do parterowego domu oddzielonego od reszty hotelowego kompleksu
szeregiem palm. Devon szybko wbiegła do wn
ę
trza -. nie. chciała,
ż
eby Jared przenosił j
ą
przez próg.
Ten symboliczny gest byłby dla niej nie do zniesienia.
- Musz
ę
zadzwoni
ć
w kilka miejsc - powiedział Jared, wszedłszy. - Potem mo
ż
e zjemy co
ś
na
dworze? Mary powiedziała,
ż
e zostawiła nam w lodówce jedzenie.
- Cokolwiek powiesz- mrukn
ę
ła Devon. Wida
ć
było,
ż
e Jared my
ś
li o wszystkim, tylko nie o niej.
- Musz
ę
doko
ń
czy
ć
sprawy, które mam do załatwienia
- odparł ostro. - To nie potrwa długo.
- Widz
ę
,
ż
e masz szczególne priorytety ...
- O co ci chodzi?
- Id
ź
ju
ż
lepiej dzwoni
ć
. Nie chc
ę
,
ż
eby nasza pierwsza
mał
ż
e
ń
ska kłótnia zaszkodziła Holt Incorporated.
- Chyba nie zapomniała
ś
,
ż
e firma płaci w tej chwili za ciebie?
- Nie dasz rady mnie kupi
ć
!
- Ty chyba chcesz kłótni. Prosz
ę
bardzo, ale pó
ź
niej.
Mam wa
ż
ne telefony.
A ja nie jestem wa
ż
na! - pomy
ś
lała z ironi
ą
Devon. -Posiedz
ę
sobie w kuchni - powiedziała. - Na
pewno uwa
ż
asz,
ż
e tam jest moje miejsce.
- Czas,
ż
ebym ci co
ś
wyja
ś
nił. Jedn
ą
z moich zasad
- od których nie robi
ę
wyj
ą
tków - jest: nigdy nie POZw()~
li
ć
,
ż
eby kobieta przeszkodziła mi w interesach. Nikomu na to nie pozwalam i nikt tego nie robi.
Zrozumiała
ś
?
- Trudno nie zrozumie
ć
tego, co mówisz ...
Wyszła. Lodówka p
ę
kała w szwach od jedzenia, ale Devon nie była głodna.
Dom był luksusowo, a przy tym ładnie urz
ą
dzony, pomieszczenia ogromne, meble z tekowego
drewna i bambusa. Devon zwróciła uwag
ę
na olbrzymie łó
ż
ko w sypialni wi
ę
kszej od jej salonu.
Jared rozmawiał przez telefon takim tonem, jak gdyby był i chciał by
ć
w siedzibie swojej firmy.
Devon czuła si
ę
okropnie. Wyszła na dwór. Było ju
ż
ciemno,
ś
wieciły gwiazdy, w powietrzu unosił si
ę
zap
ą
ch morza i kwiatów z pi
ę
knego ogrodu.
Ogród był otoczony kamiennym murem. Chciała wyj
ść
przez furtk
ę
prowadz
ą
c
ą
na pla
żę
, ale była
zamkni
ę
ta. Poczuła si
ę
jak w wi
ę
zieniu. Uderzyła parokrotnie pi
ęś
ciami w mocn
ą
, drewnian
ą
furtk
ę
, a
potem opadła powoli na . ziemi
ę
i zacz
ę
ła gorzko płaka
ć
.
Jared uprzejmie powiedział "do widzenia", po czym z trzaskiem odło
ż
ył słuchawk
ę
. Jak si
ę
obawiał, Michaeis pokpił ostatnie transakcje n? giełdzie towarowej. B
ę
dzie musiał przenie
ść
go na
ni
ż
sze stanowisko. Jar
ę
d nie zamierzał mie
ć
w zarz
ą
dzie firmy ludzi, którzy byliby tylko balastem.
Schował papiery do teczki i pomy
ś
lał,
ż
e ma ochot
ę
na drinka. Zawołał Devon. NIe odpowiedziała.
Stroi fochy! - pomy
ś
lał. Nie znosił,
ż
eby ktokolwiek przeszkadzał mu w pracy i im pr
ę
dzej Devon
nauczy si
ę
tego nie robi
ć
, tym lepiej!
Kuchnia była pusta, sypialnia tak
ż
e, walizki stały nierozpakowane. Zaniepokoił si
ę
. Przecie
ż
nie
poszłaby pływa
ć
w ubraniu ...
- Devon! - zawołał.
Nie odpowiadała. Na pewno była w ogrodzie! Jasne. Basen był nieo
ś
wi
ę
tlony, powierzchnia wody
wygl
ą
da-
ła złowrogo ... Przeraził si
ę
. Nagle z jeszcze wi
ę
kszym rzera
ż
eniem zobaczył Devon le
żą
c
ą
bezwładnie przy
:urtce.
Podbiegł do niej. Przykl
ę
kn
ą
ł i zorientował si
ę
,
ż
e ona. _ prostu płacze z rozpaczy. Zaniemówił.
Wiedział,
ż
e to nie jest kobieta, która płacze rozmy
ś
lnie, na pokaz. Płakała naprawd
ę
.
Od lat nie przejmował si
ę
takimi rzeczami, nie pozwalał =obie o nich my
ś
le
ć
. Ale teraz przej
ą
ł si
ę
.
. Tiezdarnie uniósł j
ą
za ramiona,
ż
eby spojrze
ć
w jej
-arz. Zacz
ę
ła bi
ć
go pi
ęś
ciami .
- Odejd
ź
! Zostaw mnie w spokoju! - załk
ą
ła.
- Co si
ę
stało?
Odwróciła głow
ę
.
- Bo
ż
e, jak ja bym chciała nigdy ci
ę
nie spotka
ć
, nigdy 'e pój
ść
z tob
ą
do łó
ż
ka! Nie powinni
ś
my
byli si
ę
pobie-
Jej słowa uderzyły go mocno. Min
ę
ło zaledwie niecałe siem godzin od
ś
lubu, a Devon ju
ż
płakała,
ż
e
popełniła _~ zny bł
ą
d. Nie chciała by
ć
jego
ż
on
ą
·
To on nieubłaganie parł do
ś
lubu, zbywał jej sprzeciwy _ liwo
ś
ci, nie zgadzał si
ę
my
ś
le
ć
o
ż
adnych
innych rozwi
ą
zaniach. Wszystko odbyło si
ę
tak, jak on chciał. Zawsze w taki sposób post
ę
pował z
kobietami. Ze wszystkimi i wszystkim. W ogóle zawsze robił to, co chciał. Ale wła
ś
nie po raz pierwszy w
ż
yciu poczuł,
ż
e jego ostatnie zwyci
ę
stwo było pyrrusowe.
Po co by
ć
mał
ż
onkiem Devon, skoro czuła si
ę
jak ptaszek w klatce, który za wszelk
ą
cen
ę
pragnie
uciec? To,
ż
e klatka była złota, niewiele pomagało. Devon była na to zbyt niezale
ż
n
ą
osob
ą
, miała zbyt
silny charakter ... Przyznawał to uczciwie przed samym sob
ą
. A w tej chwili wygl
ą
dała na załaman
ą
. I to
przez niego. On był za to odpowiedzialny! Czuł si
ę
okropnie.
Co .robi
ć
? - my
ś
lał. Uciec do Nowego Jorku, udaj
ą
c,
ż
e wybuchł kryzys walutowy? Powiedzie
ć
:
"wszystko b
ę
dzie dobrze", da
ć
jej dwie aspiryny i kaza
ć
i
ść
spa
ć
?
Bez sensu.
Pozostawało pój
ść
z ni
ą
do łó
ż
ka. W tej chwili nie mógł jednak my
ś
le
ć
o seksie. Ale nie mógł te
ż
nadal
powstrzymywa
ć
emocji, je
ś
li chciał,
ż
eby Devon przestała płaka
ć
. W niczym to jej przecie
ż
nie pomagało.
Nagle doznał ol
ś
nienia. Przecie
ż
zawsze marzył,
ż
eby znalazła: si
ę
cho
ć
jedna kobieta, która
traktowałaby go jak zwykłego człowieka, a nie wła
ś
ciciela ogromny<:;h pieni
ę
dzy. Devon była tak
ą
kobiet
ą
...
ROZDZIAŁ DZIESI
Ą
TY
Wzi
ą
ł gł
ę
boki oddech, opad dło
ń
na jej ramieniu i odezwał si
ę
:
- Tie mog
ę
znie
ść
, jak płaczesz. Powiedz, co mog
ę
zrobi
ć
... ?
- Nic nie mo
ż
esz zrobi
ć
! - krzykn
ę
ła. - Ju
ż
za pó
ź
no. ~le widzisz?!
Jared pragn
ą
ł,
ż
eby niebiosa zesłały mu natchnienie. _ ó".-ił, co przychodziło mu do głowy:
- Zanios
ę
ci
ę
do·domu. B
ę
dziesz,mogła wzi
ąć
gor
ą
c
ą
". iel, a potem nakarmi
ę
ci
ę
' płatkami z
rodzynkami,
ś
mietan
ą
i cukrem. To bardzo smaczne i uspokaja.
Potarł delikatnie dłoni
ą
jej twarz. Popatrzyła na niego
",-resZCIe.
- Płatkami?! Popełnili
ś
my najwi
ę
kszy bł
ą
d w
ż
yciu, a ty mi mówisz o owsiance!!! .
Miał
ś
wiadomo
ść
,
ż
e w tej chwili usiłuje robi
ć
co
ś
, ::zego nie robił jeszcze nigdy w
ż
yciu. Powiedział:
- Kiedy byłem mały, jeszcze zanim Beatrice posłała mnie do internatu, kiedykolwiek karała mnie za co
ś
-
O czym
nawet nie pomy
ś
lałem,
ż
e mo
ż
e by
ć
złe! - gospo
sia, pani Baxter, robiła mi w kuchni swojego
domku płatki owsiane. I dawała do głaskania swojego kota. Kochałem go; był rudy, brzydki i wabił si
ę
Rzodkiewka. Beatrice przejechała go pewnego dnia. Powiedziała,
ż
e to był wypadek.
- Jared!
- Nie jestem w stanie znie
ść
tego,
ż
e płaczesz - po-
wtórzył, powstrzymuj
ą
c irytacj
ę
. Był ju
ż
zniecierpli
WIOny.
- Czy mówiłe
ś
komu
ś
o tym kocie? - szepn
ę
ła Devon.
- Jasne,
ż
e nie. Po co?
- Dzi
ę
kuj
ę
,
ż
e mi powiedziałe
ś
!
Potarł brod
ę
.
- To zjedz troch
ę
płatków owsianych. To najlepszy pomysł, jaki przychodzi mi do głowy.
- W takim razie lepiej dla mnie,
ż
ebym z niego skorzystała ... - U
ś
miechn
ę
ła si
ę
. Serce Jareda
skoczyło rado
ś
nie. Najdelikatniej jak -umiał, otarł jej policzki z łez. - Umiem robi
ć
bardzo dobr
ą
owsiank
ę
- zapewnił. - To jedyny posiłek, który naprawd
ę
potrafi
ę
dobrze przyrz
ą
dzi
ć
.
- Lubi
ę
, kiedy jest du
ż
o rodzynek.
Moje słowa uspokoiły Devon! - my
ś
lał. To dobrze.
Ale co si
ę
stało,
ż
e powiedziałem jej o kocie i Beatrice? Przecie
ż
Beatrice dawno odeszła.
Podniósł Devon z ziemi. - Nie jeste
ś
le~a!
- A ty nie jeste
ś
romantykiem.
- Bo mnie przera
ż
asz - odparł powa
ż
nie. Popatrzyła na niego w osłupieniu.
- Słucham? .
Zaniósł j
ą
do łazienki.
- Przynios
ę
ci walizk
ę
- oznajmił, odwrócony. Bał si
ę
patrze
ć
na Devon, aby nie rzuci
ć
si
ę
na ni
ą
.
- Dzi
ę
kuj
ę
ci - odezwała si
ę
po chwili wahania. Nie
-:edziała, co si
ę
dzieje. Nie miała ju
ż
ochoty ucieka
ć
.
Zdaje si
ę
,
ż
e Jared miał uczucia. Tylko chował je w sobie z powodu kobiety, która wiele lat temu
wyrz
ą
dziła mu
0gro
mn
ą
krzywd
ę
.
Przyniósł walizk
ę
, odwrócił si
ę
na pi
ę
cie i wyszedł. Bał si
ę
jej? Czy to mo
ż
liwe?
Zastanawiała si
ę
, czy nie wło
ż
y
ć
seksownej haleczki, któr
ą
ostatnio kupiła. Ale obawiała si
ę
tego.Wzi
ę
ła wi
ę
c prysznic. A potem, z dusz
ą
na ramieniu, ruszyła do sypial
ni.
Jcred, widz
ą
c j
ą
, wypu
ś
cił rondel z owsiank
ą
. Devon stala przed nim naga.
- Owsiank
ę
mo
ż
emy zje
ść
pó
ź
niej ... - Była zdenerwowana. Nie przybrała seksownej pozy. Raczej
przeciwnie.
Jared zrozumiał,
ż
e równie
ż
Devon boi si
ę
jego. Wiedział, co powinien teraz zrobi
ć
. Podszedł, obj
ą
ł
j
ą
i zacz
ą
ł całowa
ć
, uwalniaj
ą
c tłumione przez tak długi czas po
żą
danie. Ku jego ogromnej uldze po
chwili całowała go.
- Chod
ź
my do łó
ż
ka! - mrukn
ą
ł. - Dostała
ś
g
ę
siej skórki. Zmarzła
ś
.
- Chodzi ci tylko o to,
ż
eby nie było mi zimno?
- Chc
ę
,
ż
eby
ś
ogrtala moje serce - powiedzial. Co za
nonsens? Odwaga Devon zrobiJa jednak na nim mew
ą
t
pliwe wra
ż
enie.
-~~-.=;;}-
:-"'l;::L
_~
__ ---:::L""=-
- To mi si
ę
podoba bardziej ni
ż
uwaga o g
ę
siej skórce.
Jared ... ogromnie chciałabym pój
ść
z tob
ą
do łó
ż
ka - je
ż
eli tylko naprawd
ę
tego chcesz.
-"
Ż
artujesz?! Czy ty wiesz, jak niesamowicie mnie poci
ą
gasz? !
- Przecie
ż
nie dotykasz mnie od dawna.
- Jeste
ś
w ci
ąż
y; gdyby
ś
my ... kochali si
ę
tak ... jak
ostatnio, dziecku mogłoby ... sta
ć
si
ę
co
ś
złego! - mówił, całuj
ą
c Devon w usta.
- To dlatego?
- Wiesz, jak bardzo si
ę
powstrzymuj
ę
?
- A mo
ż
e mnie nie chcesz? Musiałe
ś
si
ę
o
ż
eni
ć
...
- Oboj~ jeste
ś
my odpowiedzialni za pocz
ę
cie tego
dziecka ... - Jared przycisn
ą
ł Devon do siebie. - Obiecuj
ę
ci,
ż
e b
ę
d
ę
zachowywał si
ę
delikatnie.
- Skoro tak, kochaj si
ę
ze mn
ą
! Pragn
ę
tego ... Rzeczywi
ś
cie zachowywał si
ę
delikatnie. Po drugiej
eksplozji rozkoszy Devon pomy
ś
lała: kocham ci
ę
.
Zdumiała si
ę
. Czy
ż
bym naprawd
ę
zacz
ę
ła go kocha
ć
?
Miała ochot
ę
powiedzie
ć
to na głos.
- Dobrze si
ę
czujesz? - spytała.
- Tak. Jeste
ś
jak kocica! A ty jak si
ę
czujesz?
- Dobrze! - U
ś
miechn
ę
ła si
ę
szczerze.
- mam
dla ciebie prezent. -- Jared wyskoczył z łó
ż
ka.
wrócił z małym pudełeczkiem i zrobiwszy bardzo nie-
pewn
ą
min
ę
, odezwał si
ę
: - Mam nadziej
ę
,
ż
e ci si
ę
spodoba ... Wiem,
ż
e robi
ę
wszystko nie po kolei.
Pier
ś
cionek był z szafirem, tradycyjnie, korónkowo
oprawionym.
- Jest pi
ę
kny! - powiedziała, zachwycona.
- Podoba ci si
ę
?
- Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e nie kupiłe
ś
mi najwi
ę
kszego brylantu,
jaki był u jubilera, tylko dlatego,
ż
e ci
ę
sta
ć
! Dałe
ś
mi taki pier
ś
cionek, jaki według ciebie mi si
ę
spodoba! I bardzo mi si
ę
podoba. Ale ja nie mam dla ciebie
ż
adnego prezentu. Bałam si
ę
. Bałam si
ę
,
jak przetrzymam
ś
lub ...
Jared pomy
ś
lał,
ż
e Devon dała mu dwa wspaniałe bezcenne prezenty: siebie sam
ą
i dziecko.
Powiedział jej to.
Rozpłakała si
ę
ze szcz
ęś
cia. Przytulili si
ę
do siebie.
- Jutro - odezwał si
ę
- przejdziemy si
ę
pla
żą
i b
ę
dziemy kocha
ć
si
ę
pod gwiazdami. Dobrze?
-
Ś
wietny plan! - Pocałowała go.
Czuł co
ś
dziwnego, co
ś
, czego nie odczuwał jeszcze nigdy w
ż
yciu. Nie uwa
żą
ł,
ż
eby
byłzakochan.y. Ale wiedział,
ż
e chce by
ć
tu, w łó
ż
ku z Devon, przytulon
ą
do niego, spokojn
ą
,
rozlu
ź
nion
ą
To naprawd
ę
niezw~kły prezent! - pomy
ś
lał.
N ast
ę
pnego wieczora wyszli w rozgwie
ż
d
ż
on
ą
noc. Tej nocy Devon nie miała ochoty płaka
ć
, tylko
ta
ń
czy
ć
i
ś
pie wa
ć
. Mo
ż
e naprawd
ę
zata
ń
czy na pla
ż
y, nago? Piasek był mi
ę
kki, morze szumiało,
gwiazdy i ksi
ęż
yc odbijały si
ę
w wodzie.
- Wiesz co? - powiedział w pewnej chwili Jared. Lubi
ę
ci
ę
.
Nie było to gor
ą
ce miłosne wyznanie. Ale jak na Jareda było to bardzo du
ż
o. Kiedy wracali do
domu, Devon czuła,
ż
e jest szcz
ęś
liwa. Kochała swojego m
ęż
a. Miał
ś
wietny pomysł z t
ą
podró
żą
po
ś
lubn
ą
...
Przez nast
ę
pne trzy wieczory kochali si
ę
na pla
ż
y; najpierw Devon ta
ń
czyła dla Jareda nago.
Kochali si
ę
te
ż
w kuchni i w basenie. Ona
ś
piewała pod prysznicem, zrywała kwiaty i przystrajała nimi
'dom. Nie przeszkadzało jej nawet to,
ż
e codziennie rano on zamykał si
ę
na par
ę
godzin i pracował
przy komputerze. Przechadzała si
ę
w tym czasie po pla
ż
y, obserwowała ptaki, zbierała muszle. Była
szcz
ęś
liwa. I zakochana w Jaredzie!
Okazywał jej tak wielk
ą
czuło
ść
,
ż
e Devon nie wierzyła,
ż
eby wkrótce si
ę
w niej nie zakochał. Mo
ż
e
ju
ż
j
ą
pokochał?
Polubienie kogo
ś
to niezb
ę
dny i bardzo wa
ż
ny krok w stron
ę
miło
ś
ci ... - my
ś
lała.
Na dzie
ń
przed odlotem do Vancouver Devon zdecydowanie
ż
ałowała,
ż
e ich pobyt na wyspie si
ę
ko
ń
czy. Na szcz
ęś
cie Jared miał poby
ć
z ni
ą
jeszcze kilka dni w domu w Vancouver. To dalszy ci
ą
g
podró
ż
y po
ś
lubnej, pomy
ś
lała.
Dot
ą
d nie wiedziała, jakie to cudowne uczucie by
ć
tak zakochanym!
Zajrzała do pokoju, gdzie pracował. Ostrym głosem wydawał polecenia przez telefon. Nawet na ni
ą
nie zerkn
ą
ł. Jared - bezwzgl
ę
dny biznesmen. Devon szybko wycofała si
ę
.
Kiedy sko
ń
czył prac
ę
, powiedział:
--' Polecimy jutro razem do domu w Vancouver. Ale nie b
ę
d
ę
mógł zosta
ć
- natychmiast po naszym
przybyciu musz
ę
lecie
ć
do Singapuru; nie wiem, na jak długo.
Co za rozczarowanie!
....: Czy mogłabym polecie
ć
z tob
ą
? - spytała. - Konferencj
ę
w Londynie mam dopiero w przyszłym
tygodniu.
- Nie, nie mieszam interesów z przyjemno
ś
ciami; mówiłem ci ju
ż
.
- Jestem twoj
ą
ż
on
ą
. To chyba ma znaczenie?
- Zostan
ę
z tob
ą
w Vancouver przez popołudnie. Za-
domowisz si
ę
. Ale lec
ę
nocnym rejsem do Singapuru. - Co tam si
ę
dzieje?
- To zbyt skomplikowane,
ż
ebym ci w tej chwili tłu-
maczył. Musz
ę
jeszcze sp
ę
dzi
ć
ze dwie godziny przy telefonie. Zawołaj mnie, kiedy przygotujesz
lunch.
- Jestem inteligentnym człowiekiem -odparła Devon - i z pewno
ś
ci
ą
zrozumiem, na czym polega
nagla kryzysowa sytuacja w Singapurze czy gdziekolwiek indziej.
- Nie mam na to czasu!
Walczyła ze sob
ą
,
ż
eby zachowa
ć
cierpliwo
ść
.
- W takim razie pocałuj mnie przynajmniej, zamm pójdziesz - powiedziała.
- Wiesz, czym to si
ę
sko
ń
czy. Wyl
ą
dujemy w łó
ż
ku!
- Całowanie niekoniecznie musi by
ć
zwi
ą
zane z se-
ksem.
- U nas zawsze jest z tym zwi
ą
zane.
Powiedział to takim tonem, jakby był zadowolony z sy-
tuacji, o której wspomniał.
- A co z innymi uczuciami? - spytała. Wzruszył ramionami, zniecierpliwiony, i odparł:
- Dlaczego kobiety zawsze wi
ążą
wszystk() z uczuciami?
- Jestem twoj
ą
ż
on
ą
. A uczucia to co
ś
bardzo wa
ż
nego.
- Na lito
ść
bosk
ą
, na wszystko jest odpowiedni czas
i miejsce! Zjadłbym na lunch tej wczorajszej sałatki ... I poszedł.
Devon opadła na najbli
ż
szy stołek. Czy Jared postrzegał j
ą
jako ci
ęż
arn
ą
matk
ę
jego dziecka i
kogo
ś
, kto ma przyrz
ą
dza
ć
mu jedzenie? Niezale
ż
nie od tego, kogo widział, nie dostrzegał w niej w
pełni czuj
ą
cego człowieka. Nie kochał jej; łudziła si
ę
tylko. Podniecała go seksualnie, ale ~ie zamierzał
pozwoli
ć
jej wkroczy
ć
w jakikolwiek inny aspekt jego
ż
ycia. Chciała by
ć
naprawd
ę
jego
ż
on
ą
, drug
ą
połow
ą
, prze
ż
ywa
ć
razem z nim wszystkie wa
ż
ne dla niego sprawy - transakcje, nagłe kryzysy,
zebrania rady nadzorczej. Nie 'miał wobec niej takich planów ...
Podobało mu si
ę
,
ż
e ma przy sobie pi
ę
kn
ą
, nami
ę
tn
ą
, mił
ą
kobiet
ę
. Ale do tego ograniczało si
ę
według niego jej Illle]Sce.
Zatkała uszy,
ż
eby nie słysze
ć
jego ostrego głosu, gdy znów rozkazywał przez telefon. Jak mogła
zakocha
ć
si
ę
w tym człowieku! Była taka naiwna! Kiedy seks z ni
ą
przestanie go podnieca
ć
, co, poza
dzieckiem, b
ę
dzie ich ł
ą
czyło? Absolutnie nic!
o
pi
ę
tnastej nast
ę
pnego dnia Devon przeszła przez kolejny próg ogromnego domu, za którym
rozci
ą
gało si
ę
pole golfowe, a dalej wody zatoki. Wida
ć
było ostre szczyty Gór Skalistych, odcinaj
ą
ce
si
ę
od rozbudowanych chmur. Rozejrzała si
ę
po domu. Był nieskazitelnie czysty, ogrzewanie
nastawiono prawidłowo. A jednak brakowało w nim rodzinnego ciepła.
Meble, kolory
ś
cian, wszystko robiło wra
ż
enie surowo
ś
ci. Wygl
ą
dało tak, jakby było przygotowane
na towarzyskie spotkania'z bardzo wa
ż
nymi lud
ź
nti. Ale w takim domu po prostu nie dało si
ę
mieszka
ć
! By
ć
ż
on
ą
, matk
ą
, piel
ę
gnowa
ć
niemowl
ę
...
Cały czar podró
ż
y po
ś
lubnej prysł poprzedniego dnia. - B
ę
dzie ci tu dobrze, - powiedział teraz. -
Gospodyni i ogrodnik mieszkaj
ą
w domku przy drodze; to Sa:lly i Thomas. Kazałem zainstalowa
ć
n
ą
jbardziej nowoczesny system bezpiecze
ń
stwa. W gara
ż
u jest samochód do twojego u
ż
ytku.
Wszystkie klucze ma Thomas, poka
ż
e ci posiadło
ść
.
- Pusto tu - odparła Devon.
- Dom stał pusty przez prawie dwa lata. Chod
ź
my na obiad. Niedługo b
ę
d
ę
musiał jecha
ć
na
lotnisko.
Nie mówiła,
ż
e chciałaby go odprowadzi
ć
. Po co? Skoro mógł pozostawi
ć
j
ą
w domu i wyjecha
ć
nagle na nieokre
ś
lony czas?
- Nie jestem bardzo głodna - powiedziała.
- Musisz je
ść
.
- Dla dziecka. Jared, czy ty mnie kochasz?
Znieruchomiał.
- Dlaczego pytasz?
- Bo chc
ę
zna
ć
odpowied
ź
.
- Mówiłem ci
ju
ż
,
ż
e ja nie potrafi
ę
si
ę
zakocha
ć
.
- To co do mnie czujesz?
- Troszcz
ę
si
ę
o ciebie. - Powiedział to takim tonem,
jakby wcale si
ę
o ni
ą
nie troszczył. - O co ci chodzi? Nie podobała ci si
ę
podró
ż
po
ś
lubna?
- Bardzo mi si
ę
podobała. Ale si
ę
sko
ń
czyła. Co b
ę
dziemy robi
ć
dalej? Chciałabym wiedzie
ć
.
- Nie mam pomysłu.
- We
ź
co
ś
do jedzenia; zjesz na lotnisku. Jestem zm
ę
-
czona. Chyba poło
żę
si
ę
na chwil
ę
.
Chciała,
ż
eby Jared j
ą
przytulił. Ale była zbyt dumna,
ż
eby go o topro
ś
i
ć
albo płaka
ć
przed nim. Ju
ż
raz to zrobiła; wystarczyło.
- Spakowałem si
ę
ju
ż
. Mog
ę
wezwa
ć
Gregsona na lotnisko, to zd
ąż
ymy przeanalizowa
ć
razem
kilka cyfr.
Devon nie wiedziała nawet, kto to jest Gregson, ale nie pytała.
- Mam nadziej
ę
,
ż
e wszystko dobrze ci pójdzie - powiedziała, jak gdyby
ż
egnała si
ę
ze zwykłym
znajomym.
Jared zmarszczył brwi.
- Uwa
ż
aj na siebie. Rzeczywi
ś
cie wygl
ą
dasz na zm
ę
czon
ą
. Pojad
ę
teraz. Zadzwoni
ę
jutro.
Pocałował j
ą
w policzek i wyszedł. Wyjrzała przez okno. Odjechał czarnym mercedesem.
Wszystko ma "najlepsze" ... - pomy
ś
lała z sarkazmem.
Wpatrywała si
ę
w pust
ą
, smagan
ą
wiatrem zatok
ę
.-
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Starała si
ę
polubi
ć
swój nowy dom. Podczas pierwszej rozmowy telefonicznej, któr
ą
Jared odbył z
Devon z Singapuru, powiedział jej,
ż
e mo
ż
e wyda
ć
na urz
ą
dzenie do-o mu tyle, ile tylko chce. Nie-
z:daj
ą
c sobie pocz
ą
tkowo z tego sprawy, przyozdobiła mniejszy jasny salon o ogromnych oknach w
stylu domu na wyspie, w którym dopiero co mieszkali. Kiedy si
ę
zo
ń
entowała, pomy
ś
lała,
ż
e nie ma
sensu przerabia
ć
niczego innego. Ich podró
ż
po
ś
lubna sko
ń
czyła si
ę
. I teraz Devon wcale nie była
szcz
ęś
liwa.
Denerwowało j
ą
nawet to,
ż
e Jared dzwonił codziennie dokładnie o zapowiedzianej porze.
Rozmawiał z ni
ą
oboj
ę
tnym tonem. Doszła do wniosku,
ż
e jednak nie krył w sobie wiele emocji. On nie
odczuwał niemal
ż
adnych.
Pobyt Jareda na Dalekim Wschodzie przedłu
ż
ał si
ę
. Po dwóch tygodniach jego nieobecno
ś
ci
zadzwonił Patrick. Leciał akurat na Dalek
ą
Północ i miał czterogodzinne mi
ę
dzyl
ą
dowanie w
Vancouver. Devon pojechała na spotkanie z nim; zjedli razem lunch. Było bardzo sympatycznie.
Kusiło j
ą
,
ż
eby powiedzie
ć
mu, jak bardzo jest nieszcz
ęś
liwa. Nie zrobiła tego jednak - takie rzeczy
powinna najpierw mówi
ć
Jaredowi.
Była w Londynie, a potem na Ziemi Baffina. Lot powrotny do Montrealu opó
ź
nił si
ę
bardzo z
powodu burz
ś
nie
ż
nych. Zm
ę
czona, powlokła si
ę
do miejsca odbioru baga
ż
y, i dalej. Nagle, pod
tabliczk
ą
oznakowuj
ą
c
ą
miejsce spotka
ń
, zobaczyła Jareda. Po trzech tygodniach.
- Czy co
ś
si
ę
stało mojej matce albo Bensonowi? -
spytała zaniepokojona. - Nie. Daj baga
ż
e.
- To po co przyjechałe
ś
?
- Byłem w drodze do Nowego Jorku, zboczyłem z niej
i jestem.
- Ale po co?
- Zarezerwowałem pokój w hotelu. Porozmawiamy
tam.
W hotelu Jared powiedział: .
-
Ź
le wygl
ą
dasz. Powinna
ś
lepiej o siebie dba
ć
.
- Daj spokój! - burkn
ę
ła, zniecierpliwiona.
- Co to za odpowied
ź
? Masz si
ń
ce pod oczami. Nie
przem
ę
czaj SI
ę
.
- Troszczysz si
ę
tylko o dziecko!
- A ty nie?
- J ared, wracam z Ziemi Baffina, od dwóch.dni si
ę
nie
myłam. Zamów jak
ąś
lekk
ą
kolacj
ę
. - Po tych słowach poszła do łazienki.
Niepotrzebnie straciłam panowanie nad sob
ą
! - pomy
ś
lała. To tylko pogarsza spraw
ę
. Spróbuj
ę
teraz by
ć
taka chłodna jak Jared.
Kiedy suszyła włosy, zapukai do drzwi łazienki.
- Czy mog
ę
wej
ść
? Zawahała si
ę
.
- Oczywi
ś
cie.
Wszedł. Jared zobaczył,
ż
e brzuch Devon lekko si
ę
zaokr
ą
glił. -
- Ci
ąż
a staje si
ę
widoczna ... - powiedział wzruszony.
- Pi
ą
ty miesi
ą
c.
- Martwi
ę
si
ę
nie tylko o dziecko, ale i o ciebie - oznaj-
mił tonem zdradzaj
ą
cym irytacj
ę
. - Siedziała
ś
tam na Północy, z dala od porz
ą
dnych szpitali, po
ś
ród
burz
ś
nie
ż
nych ... - Nerwy mnie poniosły ...
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
nieznacznie.
- Nie byłaby
ś
sob
ą
, gdyby ci
ę
nie poniosły. - Przyło
ż
ył policzek do jej brzucha.
Pogłaskała go po włosach i zamkn
ę
ła oczy. Nagle zacz
ą
ł pie
ś
ci
ć
jej piersi.
- Chod
ź
my do łó
ż
ka - szepn
ą
ł. - To jedyne miejsce, gdzie urniem pokaza
ć
ci, ile dla mnie znaczysz.
- Tak, chod
ź
my ... - Starała si
ę
nie my
ś
le
ć
o tym,
ż
e nie mo
ż
e sp
ę
dza
ć
z nim całego
ż
ycia w łó
ż
ku.
A je
ż
eli poza łó
ż
kiem nic dla swojego m
ęż
a nie znaczyła?
Nast
ę
pnego ranka zaproponowała:
- Pozwól mi polecie
ć
ze sob
ą
do Nowego Jorku. Mog
ę
siedzie
ć
w twoim mieszkaniu, zrobi
ę
troch
ę
bo
ż
onarodzeniowych zakupów.
- B
ę
d
ę
tam tylko jedn
ą
noc - odparł. - Potem lec
ę
do Teksasu na zebranie rady nadzorczej.
:- To zaczekam w Nowym Jorku, a
ż
wrócisz.
- Zdecydowali
ś
my,
ż
e nasz dom b
ę
dzie w Vancouver.
I nie chc
ę
,
ż
eby
ś
latała wi
ę
cej ni
ż
to potrzebne.
- Nie jestem chora, tylko w ci
ąż
y! Poza tym w domu
w Vancouver nie czuj
ę
si
ę
jak w domu.
- Wiem,
ż
e nie mieszkasz tam długo, ale ...
- Ty'jeszcze wcale tam nie mieszkałe
ś
.
- Przy obecnych wahaniach na rynkach :finansowych
jestem bardziej zaj
ę
ty ni
ż
zwykle. Kiedy si
ę
uspokoi, b
ę
d
ę
mógł sp
ę
dza
ć
z tob
ą
wi
ę
cej ·czasu.
- Jestem tam samotna; Jared ...
- Zadzwoni
ę
do kilku znajomych z Vancouver. Wpro-
wadz
ą
ci
ę
w miejscowe
ż
ycie towarzyskie.
- Nie zgadzam si
ę
! Je
ż
eli nie masz nawet czasu osobi
ś
cie przedstawi
ć
mnie swoim znajomym,
obejd
ę
si
ę
bez nich!
- Nie my
ś
lisz logicznie. Mówisz,
ż
e jeste
ś
samotna, a odrzucasz moj
ą
propozycj
ę
pomocy.
- Przecie
ż
brakuje mi ciebie, a nie twoich znajomych!
- Devon, ja ci
ęż
ko pracuj
ę
. Im pr
ę
dzej to zrozumiesz,
tym lepiej. Bardzo du
ż
o podró
ż
uj
ę
. Musz
ę
. I nie b
ę
d
ę
woził ci
ę
ze sob
ą
, kiedy jeste
ś
w ci
ąż
y.
- Gdy urodz
ę
dziecko, te
ż
pewnie nie b
ę
dziesz chciał,
ż
eby przeszkadzało ci w interesach.
- Wła
ś
nie dbam o to,
ż
eby maj
ą
tek, jaki odziedziczy nasze dziecko, nie był zagro
ż
ony. - Mówi
ą
c to,
Jared czuł,
ż
e co
ś
robi
ź
le, czuł si
ę
winny. Dlaczego? Podczas.negocjacji handlowych nigdy mu si
ę
to
nie zdarzało i nikt nie był w stanie wyprowadzi
ć
go z równowagi.
- Może lepiej, żeby dziecko miało ojca niż majątek
- odparła Devon. - Jeśli nawet nie mieszkałbyś w domu
przez wzgląd na samą żonę.
- Jedną z przyczyn moich sukcesów finansowych jest to, że nigdy nie pozwalałem, żeby cokolwiek
przeszkadzało mi w prowadzeniu interesów. I nie zacznę pozwalać na to teraz.
Znów doświadczała tego, że wszelkie próby dyskusji z Jaredem są z góry skazane na niepowodzenie.
- Zrobisz, jak zechcesz - zakończyła. - Wieczorem, w Toronto, spotkam się na obiedzie z Patrickiem, a potem
pojadę z wizytą do matki.
- Spotykasz się z Patrickiem?!
- Twoim bratem ciotecznym.
- Wiem, że to mój brat cioteczny! Skąd wiesz; że jest
w Toronto?
- Wysłał mi faks z Londynu.
- To znaczy, że regularnie kontaktujesz się z nim?!
- Oczywiście, że nie. Raz zjedliśmy lunch na lotnisku
w Vancouver, kiedy byłeś na,oalekim Wschodzie. Więcej go nie w~działam qd czasu urodzin twojego ojca.
Miło spędza mi się z nim czas.
- To znaczy, że ze mną nie?!
- Przecież nic takiego nie powiedziałam.
Jared był zazdrosny. Nie mógł znieść myśli, że Devon może spędzać czas w towarzystwie innego mężczyzny.
- Lunch na lotnisku to nie to samo, co obiad w Toronto - zawyrokował. - Gdzie się zatrzymasz?
- Jeżeli mi nie ufasz, zawsze możesz zatrudnić prywatnego detektywa.
- Oczywiście, że ci ufam! - rzucił ze złością.
- Nie wydaje mi się. Nie jestem w stanie znieść dys-
kusji z tobą ani chwili dłużej .. W takim razie polecę prosto do Vancouver, a ty zawiadom mnie, kiedy wrócisz.
A teraz przepraszam, pójdę zadzwonić, żeby zmienić rezerwację biletu ..
Poszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Jared jadł tosta i nie zwracając uwagi na jego smak, próbował
skupić się na obmyślaniu stra~egii posiedzenia rady nadzorczej w Teksasie.
Devon stwierdziła, że pokochanie Jareda było najgłupszym błędem w jej życiu. Mimo to wciąż go kochała.
Siedziała w domu, pisała raporty z ostatnich podróży służbowych; postanowiła po świętach poprawić znajo-
mość niemieckiego i francuskiego. Nie martwiła się, że nie będzie już tyle rodróżować; ostatnio zaczęło ją to
męczyć.
Czwartego dnia po jej powrocie do Vancouver pojawił się niezapowiedziany gość - Lisa Lamont.
- Miło cię widzieć, Liso - powitała ją. - Pięknie wyglądasz. - Lisa rzeczywiście wyglądała jak fotornodelka,
podczas gdy Devon miała akurat na sobie spodnie od dresu i workowaty sweter.
- Cieszę się, że cię zastałam. Jared powiedział mi, że jesteś tutaj - zaczęła Lisa.
- Siadaj - zaprosiła Devon. - Napijemy si
ę
kawy.
Okropna pogoda ...
Gaw
ę
dziły chwil
ę
o błahostkach. W.ko
ń
cu Lisa powiedziała:
- Słyszałam,
ż
e jeste
ś
w ci
ąż
y.
- Owszem. Bardzo dobrze si
ę
czuj
ę
, chocia
ż
na pocz
ą
t-
ku było ci
ęż
ko.
- Kiedy rodzisz?
- Pó
ź
n
ą
wiosn
ą
.
- Sprytnie.
- Co sprytnie?
- Sprytnie wrobiła
ś
Jareda w mał
ż
e
ń
stwo. Nie ty pierw-
sza próbowała
ś
- ale tobie pierwszej si
ę
udało.
- Zapytaj go, czy to ja, czy on nalegał ona mał
ż
e
ń
stwo.
Odpowied
ź
zaskoczy ci
ę
.
Lisa zmru
ż
yła oczy.
- Znam odpowied
ź
. Odmówiła
ś
aborcji. J ared nie chciał by
ć
ojcem nie
ś
lubnego dziecka, które
przyci
ą
gałoby uwag
ę
prasy. To dumny człowi
ę
k. Nic d
ż
iwnego,
ż
e si
ę
z tob
ą
o
ż
enił.
- I nigdy si
ę
ze mn
ą
nie rozwiedzie!
- Kiedy zobaczysz, co przyniosłam, mo
ż
e sama ze-
chcesz si
ę
z nim rozwie
ść
... - powiedziała Lisa i si
ę
gn
ę
ła do torebki z w
ęż
owej skóry.
Nerwy Devon napi
ę
ły si
ę
. Lisa wyj
ę
ła kopert
ę
.
- Dwa z tych zdj
ęć
zostały zrobione ostatnio w Singapurze - powiedziała. - Reszta - w Nowym
Jorku. S
ą
dz
ę
,
ż
e rozpoznasz mieszkanie Jareda.
Devon cieszyła si
ę
,
ż
e potrafi odwa
ż
nie si
ę
gn
ąć
po zdj
ę
cia.
Pierwsze przedstawiało zatłoczon
ą
, dalekowschodni
ą
ulic
ę
, a na niej Jareda u
ś
miechaj
ą
cego si
ę
do krocz
ą
cej obok niego Lisy, pi
ę
knie ubranej; eleganckiej. Na drugim pozowali we dwoje przed
hotelem Raffles. Pozostałe były zrobione na Manhattanie. Jared i Lisa ta
ń
cz
ą
cy w dyskotece,
ś
miej
ą
cy si
ę
do siebie na przyj
ę
ciu w jego salonie, id
ą
cy rami
ę
w rami
ę
ulic
ą
koło Central Parku.
Na wszystkich zdj
ę
ciach wida
ć
było,
ż
e s
ą
sobie bliscy. Devon z bólem obejrzała ka
ż
de po kolei.
- Mogły zosta
ć
zrobione kiedykolwiek! - odezwała si
ę
. - Znacie si
ę
od dawna.
- A jak my
ś
lisz, dlaczego nie chciał,
ż
eby
ś
leciała z nim do Singapuru? Ha, ha, poleciałabym za
nim i do Teksasu, ale pomy
ś
lałam,'
ż
e jest wa
ż
niejsze,
ż
ebym znalazła si
ę
tutaj. Lepiej;
ż
eby
ś
poznała prawd
ę
pr
ę
dzej ni
ż
pó
ź
niej.
- Ale z ciebie altruistka! ... - Devon schowała zdj
ę
cia
- z powrotem. - Je
ś
li wydaje ci si
ę
,
ż
e Jared rozwiedzie si
ę
ze mn
ą
i o
ż
eni z tob
ą
, mylisz si
ę
. Umówili
ś
my si
ę
,
ż
e nie b
ę
dzie rozwodu. A przede wszystkim,
miał przez długi czas
°
szans
ę
o
ż
eni
ć
si
ę
z tob
ą
... i jako
ś
tego nie
ż
robił, prawda?
Lisa poczerwieniała.
- Zeni
ą
c si
ę
z tob
ą
, popełnił straszny bł
ą
d! - rzuciła.
- Ju
ż
,zacz
ą
ł to rozumie
ć
.
. - Jako
ś
nie wspominał mi o tym.
- Ale mówił mnie. Je
ś
li masz cho
ć
odrobin
ę
poczucia godno
ś
ci, zostawisz go. Je
ż
eli znikniesz,
zapomni o tobie i nie b
ę
dzie si
ę
o nic martwił. Znam go.
- Wracaj lepiej do domu!
Devon wstała. Lisa tak
ż
e.
- Sama wyjd
ę
! - warkn
ę
ła. - Jared ci
ę
nie chce.
- To ze mn
ą
, nie z tob
ą
poszedł do łó
ż
ka. Zegnam.
Lisa wyszła, trzasn
ą
wszy drzwiami.
Dopiero po chwili Devon zorientowała si
ę
,
ż
e zdj
ę
cia zostały na stole. Mimo woli zacz
ę
ła ogl
ą
da
ć
je ponownie.
A mo
ż
e? .. Lisa mieszkała na Manhattanie, gdzie Jared mógł ci
ą
gle si
ę
z ni
ą
spotyka
ć
, podczas
gdy Devon tkwiła w Vancouver, sze
ść
tysi
ę
cy kilometrów od nich ...
Postawiła Jaredowi przed
ś
lubem tylko jeden warunek.
Zeby był jej wiemy. Mo
ż
e tak ochoczo si
ę
zgodził, bo tak naprawd
ę
wcale nie miał zamiaru go
wypełnia
ć
; okłamał j
ą
. Przecie
ż
nie po raz pierwszy.
Jaka
ż
ona była głupia!
Poszła przej
ść
si
ę
brzegiem morza. Kiedy wróciła, zastała na automatycznej sekretarce nagranie
od Jareda. Powiedział,
ż
e leci z Teksasu do San Francisco i
ż
e b
ę
dzie w Vancouver pod koniec
tygodnia. Znowu mówił takim tonem, jakby rozmawiał z jednym ze swoich pracowników.
Postanowiła,
ż
e rzewnie płaka
ć
b
ę
dzie potem. Na razie· zamierza działa
ć
. Zniknie Jaredowi z pola
widzenia, jak radziła jej Lisa. .
Devon nie wiedziała, czy Jared w ogóle zechce jej szuka
ć
, ale· postanowiła zatrze
ć
za sob
ą
ś
lady.
W ko
ń
cu ju
ż
raz zwrócił si
ę
w jej sprawie do firmy detektywistycznej. Dała gosposi i ogrodnikowi dwa
tygodnie urlopu.
- Tak mało mamy z Jaredem czasu dla siebie - powiedziała. - Chcieliby
ś
my sp
ę
dzi
ć
tu par
ę
dni sam
na sam. - Wstydziła si
ę
,
ż
e kłamie. - Mog
ę
kupi
ć
wam bilety, je
ś
li mieliby
ś
cie ochot
ę
gdzie
ś
pojecha
ć
.
Sally u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. Normalnie jej si
ę
to nie zdarzało.
- Tom, mogliby
ś
my odwiedzi
ć
nasze wnuki w Calgary!
Nast
ę
pnego dnia w południe Devon napisała do Jareda list po
ż
egnalny. Nie był długi.
Jaredzie, odwiedziła mnie Lisa, przywo
żą
c zdj
ę
cia, które doł
ą
czam do niniejszego listu. Mówi
ą
same za siebie. Rozumiem teraz, dlaczego nie chciałe
ś
,
ż
ebym leciała
Z
tob
ą
do Singapuru ani nawet
do Nowego Jorku. Szkoda,
ż
e nie powiedziałe
ś
mi prawdy.
Opuszczam ci
ę
. Wiesz, podczas naszej podró
ż
y po
ś
lubnej zdarzyła mi si
ę
bardzo głupia rzecz -
zakochałam si
ę
w tobie. Dlatego teraz nie mog
ę
znie
ść
dzielenia si
ę
tob
ą
z inn
ą
kobiet
ą
.
Prosz
ę
ci
ę
, nie szukaj mnie.
Devon
Zaadresowała list do nowojorskiego mieszkania Jareda i wysłała poczt
ą
kuriersk
ą
. Napisała te
ż
swojej matce,
ż
e wyje
ż
d
ż
a na dłu
ż
szy czas,
ż
eby si
ę
nie martwili. Ten list posłała zwykł
ą
poczt
ą
·
Pojechała taksówk
ą
na stacj
ę
kolejow
ą
. Tam przebrała si
ę
w toalecie w zupełnie inny strój i
zmieniła fryzur
ę
. Nast
ę
pn
ą
taksówk
ą
przeniosła si
ę
w
miej sce odległe o jedn
ą
przecznic
ę
od dworca
autobusowego. Dojechała autobusem do promu na wysp
ę
Vancouver. Przepłyn
ę
ła cie
ś
nin
ę
, nie
rozmawiaj
ą
c z nikim. Kiedy autobus dotarł do Victorii, znalazła przytulny, nadbrze
ż
ny hotelik. Podała
zmy
ś
lone nazwisko; w hoteliku przyjmowali gotówk
ę
. Przepłakała pół nocy. Jared j
ą
zdradzał! I nie
kochał jej wcale!·
Jared prowadził akurat posiedzenie rady nadzorczej w Austin, w Teksasie, kiedy powiadomiono
go,
ż
e do jego nowojorskiego mieszkania przyszedł poczt
ą
kuriersk
ą
list od
ż
ony.
Co si
ę
stało? - pomy
ś
lał, zaniepokojony. Przecie
ż
De_ von zaws
ż
e mogła po prostu do niego
zadzwoni
ć
. Mo
ż
e co
ś
z dzieckiem? .. Poczta kurierska?! ...
- Przepraszam, zaraz wracam - rzucił i wyszedł. Zadzwonił do swojego starego nowojorskiego lokaja,
którego znał niemal od dzieci
ń
stwa i któremu ufał.
- - Wallace, czy zechciałby
ś
otworzy
ć
dla mnie list od mojej
ż
ony i przeczyta
ć
mi go? - powiedział.
- qczywi
ś
cie, prosz
ę
pana.
Po chwili zmieszany Wallace poinformował Jareda o fotografiach, a potem mo
ż
liwie oboj
ę
tnym tonem
odczytał list.
Jared poczuł si
ę
załamany. Devon była przekonana,
ż
e on i Lisa s
ą
kochankami! Devon kochała
go, ale postanowiła go porzuci
ć
i nie chciała,
ż
eby jej szukał!
Kazał Wallace'owi przekazywa
ć
wszelkie ewentualne nowe wiadomo
ś
ci od niej i natychmiast
zadzwonił do Vancouver. Thomas i Sally nie odbierali.
Zatelefonował do ojca. Odebrała Alicia.
- Tu Jared. Czy jest u was Devon?
- Nie. Chyba jest w Vancouver. A co, nie ma jej w domu?
- Porzuciła mnie. Nie wiem, gdzie jest.
- Porzuciła ci
ę
?!
- Tak. My
ś
li,
ż
e mam romans.
- A masz?
- Nie! Musz
ę
odszuka
ć
Devon. Zawiadomcie mnie natychmiast, gdyby
ś
cie co
ś
o niej wiedzieli,
błagam! Wallace zawsze wie, gdzie jestem.
- Jared, czy ty kochasz moj
ą
córk
ę
?
- Nie wiem!
- My
ś
l
ę
,
ż
e najwy
ż
szy czas,
ż
eby
ś
si
ę
co do tego
zorientował. Devon cierpiała ju
ż
w
ż
yciu z powodu m
ęż
czyzn, którzy j
ą
oszukiwali.
- Staram si
ę
by
ć
dla niej tak dobry, jak tylko umiem!
Zakochała si
ę
we mnie podczas naszej podró
ż
y po
ś
lubnej ... - Nie wa
ż
si
ę
łama
ć
serca mojemu
dziecku! - Alicia odło
ż
yła słuchawk
ę
.
Kobiety! - pomy
ś
lał. Zadzwonił do informacji telefonicznej.Po kilku minutach zlokalizował Sally i
Thomasa u ich syna w Calgary. Porozmawiał z nimi. Rozkazał te
ż
swojej prywatnej firmie
detektywistycznej odszukanie Devon.
Co teraz? - pomy
ś
lał. Teraz toczyło si
ę
posiedzenie rady nadzorczej, które prowadził.
Najwa
ż
niejszy temat pozostał jeszcze do omówienia.
Jared wrócił na sal
ę
konferencyjn
ą
.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Devon przechadzała si
ę
po starym miasteczku Victoria na wyspie Vancouver. Płakała, czytała
ksi
ąż
k
ę
, obejrzała te
ż
jaki
ś
film w kinie. Wiedziała,
ż
e nie wolno jej pogr
ąż
y
ć
si
ę
w rozpaczy. Musiała
my
ś
le
ć
o przyszło
ś
ci. Mo
ż
e pozostanie w uroczej Victorii na kilka miesi
ę
cy? Na pewno znajdzie tu
tłumaczenia i w ten sposób b
ę
dzie zarabia
ć
na
ż
ycie. W nocy brakowało jej Jareda. Nachodziły j
ą
seksualne my
ś
li o nim. W tej sytuacji!
Stopniowo zacz
ę
ły ogarnia
ć
j
ą
w
ą
tpliwo
ś
ci. Uwierzyła Lisie, a nie Jaredowi. A przecie
ż
powiedział
jej o Beatrice i kocie. Nawet kiedy gniewał si
ę
,
ż
e Devon przeszkadza mu w pracy, czy gdy był
zazdrosny o Patricka - był szczery, uczciwy w słowach.
Za to Lisa była aktork
ą
. I cyniczk
ą
. Zdj
ę
cia... naprawd
ę
mogły by
ć
zrobione kiedykolwiek.
Devon postanowiła wróci
ć
do Vancouver.
Kiedy znów znalazła si
ę
w domu przy polu golfowym, było ciemno i pusto. W swoim ulubionym pokoju
zobaczyła,
ż
e papiery, które zostawiła w stosiku, s
ą
porozrzucane po biurku. Ksi
ąż
ka telefoniczna te
ż
le
ż
ała w innym
miejscu niż przedtem. Przeraziła się. Pobiegła do sypialni. Powysuwano szuflady, ktoś
przeszukiwał pokój. Jared? Na pewno. Inaczej włączyłby się alarm.
Nie zostawił żadnej wiadomości.
Przed pójściem spać zatelefonowała do jego nowojorskiego mieszkania. Nie było go. Drżącym głosem
nagrała na automatyczną sekretarkę:
- Jared, tu Devon. Wróciłam do Vancouver. Czy mógłbyś zadzwonić do mnie jak najszybciej? Kocham cię!
Obudziła się w środku nocy. Usłyszała na dole brzęk tłuczonego szkła, jakiś męski głos, trzaśnięcie drzwi,
kroki na schodach. Poderwała się na łóżku, z bijącym mocno sercem. Ktoś włamał się do domu!
f
Cichutko
złapała telefon, wykręciła alarmowy numer i szepnęła:
- Mam w domu włamywacza ... Pospieszcie się! ~Zastawiła drzwi_ciężkim biurkiem. Po chwili usłyszała
nieprzyjemne męskie głosy. Jeden z włamywaczy spróbował wyważyć drzwi ramieniem. Zagryzając wargi,
ż
eby nie krzyczeć ze strachu, naparła z całych sił na biurko. Modliła się, aby policja przyjechała w porę.
Jared kazał Thomasowi i Sally zostać na razie w Calgary. I tak nie mieli w domu nic do roboty. PrzyleGiał do
Vancouver, sam nie wiedział po co. Może dlatego, ż_e tu ostatnio widziano Devon?
Od czasu swojego zniknięcia ani razu nie użyła karty kredytowej, nie zarezerwowała na swoje nazwisko biletu
lotniczego ani miejsca w hotelu, nie widziano jej w pociągu jadącym na wschód ani nigdzie indziej. Tylko w ta-
ksówce, którą pojechała na dworzec.
Nie chciała, żeby ją znalazł.
Po co więc jej szukał? I dlaczego czuł się okropnie?
Nie mógł spać od czasu, kiedy Wallace odczytał mu jej list.
Czuł się winny. Pozostawił ją samą w tym domu, nie spędził z nią fu nawet jednej nocy .. Czuła się samotna.
Zakochała się w nim. W ogóle tego nie zauważył. Ni~ dopuszczał Devon do centrum swojego śWiata.
Był egocentrycznym łajdakiem!
Kiedy zbliżał się taksówką do domu, kierowca odezwał się:
- To tam, gdzie tyle policji? Chyba ma pan kłopoty. Serce Jareda zabiło szybciej. Przed domem stały trzy
radiowozy na sygnale. Rzucił taksówkarzowi banknot. i pobiegł ku drzwiom.
- Tu nie· wolno wchodzić! - zatrzymał go policjant.
- To mój dom. Co tu się dzieje?
- Włamanie. Zatrzymaliśmy dwóch podejrzanych,
sprawdzamy, czy nie ma ich więcej. Czy pan Jared Rolt? - Tak. Uruchomił się alarm?
- Nie. Wezwała nas pani, która była w środku.
- W tym domu?
- Tak. Czy to ...
- Gdzie ona jest?
- Jeszcze nie wiemy, proszę pana, właśnie ...
- Bo
ż
e, człowieku, szukajmy jej! To na pewno moja
ż
ona! - Jared ruszył biegiem. Młody policjant nie
powstrzymywał go, tylko pobiegł z nim, przywołuj
ą
c jeszcze koleg
ę
. - Powinna spa
ć
na górze! - rzucił
Jared. - Podała 'nazwisko?
- Nie, prosz
ę
pana.
- Devon, jeste
ś
tam?! - zawołał. - Ju
ż
jest bezpiecz-
nie, jest ze mn
ą
policja!
- Jared! To ty? - Rozległ si
ę
hałas przesuwanego mebla. D'evon otworzyła drzwi. Była przera
ż
ona,
blada, miała szeroko otwarte oczy.
Skoczył ku niej i przytulił j
ą
.
- Dzi
ę
ki Bogu,
ż
e nic ci si
ę
nie stało!
Tulił j
ą
i wiedział,
ż
e odzyskał najwi
ę
kszy skarb, jaki miał w
ż
yciu. Nie utraci go ju
ż
ponownie.
- Przebierz si
ę
- powiedział łagodnie. - Pojedziemy do hotelu.
- Nienawidz
ę
tego miejsca! ... - mrukn
ę
ła Devon.
- Nie powinienem był ci
ę
tu zostawia
ć
. Gdzie masz
ubranie?
- Poradz
ę
sobie, dzi
ę
ki.
Nast
ę
pne pół godziny ci
ą
gn
ę
ło si
ę
jak wieczno
ść
. De-
. von i Jared odpowiadali na pytania policji. Najwyra
ź
niej wi
ę
cej włamywaczy nie było. Jared cały czas
obejmował Devon. Teraz nie chciał w ogóle jej puszcza
ć
. Policjanci podwie
ź
li ich radiowozem do
centrum, do luksusowego hotelu nale
żą
cego do Jareda.
Tam, w najdro
ż
szym apartamencie, wreszcie znowu znale
ź
li si
ę
sam na sam ze sob
ą
.
Była taka pi
ę
kna! I taka bezbronna! Siedzieli chwil
ę
w milczeniu.
- Jared ... - odezwała si
ę
cicho. -:- Dlaczego wróciłe
ś
?
- Szukałem ci
ę
.
- Dlaczego?
- Musiałem.
- Bo ci
ę
zawstydziłam? Bo nie lubisz przegrywa
ć
?
Zdaje si
ę
,
ż
e masz w tej chwili wa
ż
ne sprawy w San Francisco?
- Tak. Ale odnalezienie
ż
ony było jeszcze wa
ż
niejsze.
- Jared westchn
ą
ł i dodał dwa słowa, które cisn
ę
ły mu si
ę
na usta, odk
ą
d Wallace odczytał mu list
Devon:
- Kocham
Cl
ę
·
Oboje zaniemówili, zaszokowani. Jared do niedawna s
ą
dził,
ż
e nigdy w
ż
yciu nie powie tego
ż
adnej
kobiecie.
- Naprawd
ę
- odezwał si
ę
znowu. - Musiała
ś
a
ż
mnie porzuci
ć
,
ż
ebym zrozumiał w pełni, ile dla
mnie znaczysz. A poza tym nigdy nie spałem z Lis
ą
. Poznałem j
ą
w Singapurze, dwa lata temu.
Wtedy zostały zrobione te zdj
ę
cia. musisz mi uwierzy
ć
... - Był bliski rozpaczy.
- A jak my
ś
lisz, dlaczego wróciłam?
Pokr
ę
cił głow
ą
. Nawet nie zastanowił si
ę
dot
ą
d nad tym pytaniem.
- Pomy
ś
lałam,
ż
e to tobie powinnam ufa
ć
, nie Lisie. .-\le skoro nie byłe
ś
z ni
ą
, dlaczego nie chciałe
ś
si
ę
zgodzi
ć
,
ż
ebym poleciała z tob
ą
do Singapuru?
- Nie rozumiałem, co znaczy kocha
ć
kobiet
ę
. - Wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
i delikatnie pogładził Devon po
policzku.
- My
ś
lałem,
ż
e nigdy si
ę
nie zakocham. Mówiłem ci. Ale kiedy Wallace odczytał mi twój list. ..
zrozumiałem,
ż
e to miło
ść
. Kocham ci
ę
! I odt
ą
d chc
ę
dzieli
ć
z tob
ą
całe moje
ż
ycie! Czy polecisz ze
mn
ą
w przyszłym miesi
ą
cu do Australii? Otwieram tam nowy hotel.
Do oczu Devon napłyn
ę
ły łzy. Łzy rado
ś
ci.
- Ja chyba
ś
ni
ę
! ... - wymówiła.
Jared postanowił sprzeda
ć
dom
w
Vancouver i kupi
ć
inny, pod Nowym Jorkiem - taki, w którym
oboje czuliby si
ę
dobrze. Stworzy
ć
prawdziwy dom. Devon zgodziła si
ę
na to z ochot
ą
.
Zacz
ę
li rozmawia
ć
o dzieciach. Ona chciała mie
ć
co najmniej dwoje. Nie miał nic przeciwko temu.
EPILOG
Min
ę
ło pół roku. Jared i Devon zamieszkali w pi
ę
knym, osiemnastowiecznym wiejskim domu,
otoczonym stuhektarowym gospodarstwem, zaledwie godzin
ę
drogi autostrad
ą
od Manhattanu. Jared
powierzył kierownictwo wschodnich oddziałów korporacji Danielsowi, a zachodnich Gregsonowi. Holt
Incorporated kwitło. Devon nie tylko podró
ż
owała z Jaredem w interesach, ale zacz
ą
ł radzi
ć
si
ę
jej
przy podejmowaniu wa
ż
nych decyzji. W ko
ń
cu była
ś
wietnym negocjatorem i specjalistk
ą
od prawa
mi
ę
dzynarodowego.
, Poło
ż
ył malutkiego Bruce'a do kołyski. Jared potrafił by
ć
delikatny i przezwyci
ęż
ył ju
ż
l
ę
k,
ż
e
niechc
ą
cy zrobi krzywd
ę
swojemu dziecku, podnosz
ą
c je nieprawidłowo. Poprawił mu kołderk
ę
pod
bródk
ą
. Devon patrzyła na to
- z rado
ś
ci
ą
.
Jared kochał swojego syna. Wida
ć
to było od pierwszej chwili, od porodu, w którym brał udział.
Wła
ś
nie nakarmiła dziecko.
- Jaki on jest pi
ę
kny! ... - odezwała si
ę
.
- Nie mniej pi
ę
kna jeste
ś
ty!
- Jeszcze nie powróciłam do dawnej figury i ...
- I tak jesteś dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie!
- Naprawdę?
- Tak. Chodźmy do łóżka, to udowodnię ci to po raz kolejny ...
!
Devon uznała, że to cudowny pomysł.
__________________________________________