Mika Waltari Zlotowlosa

background image

Mika Waltari
Złotowłosa

Przełożyła Joanna Trzcińska-Mejor
Państwowy Instytut Wydawniczy
Tytuły oryginałów
«Kultakutri» «Nainen tuli pimeasta»
«Kairanheisipuu» «Fine van Brooklyn»
Okładkę i strony tytułowe projektowała Teresa Kawińska
Na okładce fragment obrazu Edwarda Muncha Taniec życia

© The heirs of Mika Waltari, 1979 The original titles first published by WSOY, Helsinki
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1998
© Copyright for the Polish translation by Joanna Trzcińska-Mejor, 1998
ISBN 83-06-02686-1
Złotowłosa



¦



1
Przyczyną wszystkiego było chyba to, że urodziłam się z grzechu. Brzmi to śmiesznie, wiec
muszę wyjaśnić. Byłam trzecim z kolei dzieckiem i gdy przyszłam na świat, ojciec od półtora
roku przebywał poza domem. Miałam sześć miesięcy, gdy zobaczył mnie po raz pierwszy.
Nie ucieszył go mój widok. Mama bała się, że mnie zabije, bo nie zwykł tłumić swego
gniewu, w każdym razie nie wtedy, gdy wypił. Był jeszcze w sile wieku, czarny jak diabeł -
tak ludzie mówili. Miał czarne błyszczące włosy i takie same wąsy.
Przeklinał i złorzeczył, ale wtedy nic mi jeszcze nie groziło z jego strony. Byłam za mała.
Potem jakoś obydwoje, ojciec i matka, przeszli nad mym istnieniem do porządku dziennego.
Po mnie przyszło na świat jeszcze dwoje dzieci, razem więc było nas pięcioro. Wszystkie
przeżyły, tak byliśmy silni i tyle w nas było pragnienia życia. Chociaż wtedy toczyła się
wojna i panował głód. Chociaż mieszkaliśmy stłoczeni w jednym pokoju z kuchnią, w
drewniaku stojącym w głębi podwórza, w Ruoholahti. Chociaż moi bracia czasem płakali z
głodu. Ojciec bowiem pił. Gdyby nie to, nie mielibyśmy kłopotów, bo zarabiał dobrze, lepiej
niż przeciętny robotnik - wtedy oczywiście, gdy miał pracę.
Pierwsza wojna światowa zabrała go na dwa lata z domu, z kraju. Zwabiły go lepsze zarobki,
skusiła perspektywa odmiany, jakiś niepokój. Może to wszystko, co tkwiło i we mnie. Bo z
matki nie mam nic, wszystko z ojca, chociaż przecież nie był moim ojcem. Wyglądem
zewnętrznym różniłam się od swego rodzeństwa. Ojciec i bracia byli czarni, ciemna też była
matka, tylko ja jasna. Złotowłosa, jak nazwano mnie później, gdy stałam się tym, kim się
stałam.
W czasie wojny, w Estonii i w Polsce, ojciec zaczął pić i gdy wrócił, bez przerwy wszczynał
awantury. Tak przynajmniej mówiła matka, chociaż nie wiem, czy była to prawda. Może ten
powrót do domu był dla niego ciosem. Dwa lata w obcym kraju, powrót bez oszczędności, na
które liczył, a w domu półroczne dziecko obcego mężczyzny, leżące w koszu ciche niemowlę
z głową w drobnych, jasnych loczkach. Tego się nie spodziewał. Kochał bowiem matkę, tak
myślę, bo po mnie urodziły się kolejne dzieci. Ale najbardziej go chyba denerwowało moje

background image

milczenie. Gdybym choć płakała, kwiliła jak każde niemowlę, wtedy może zniósłby moją
obecność. Ale byłam cichym, wyjątkowo spokojnym dzieckiem. Tego się nie spodziewał.
Sam był przyzwyczajony do krzyków, przekleństw, do okazywania ciągle swego złego
humoru. Moje milczenie budziło w nim lęk. Chyba nie ma nic dziwniejszego niż dziecko,
które nie wydaje głosu, patrząc poważnie na świat.
Od swego powrotu, ojciec nie przestał już pić. Czy przyczyną byłam ja, matka czy obcy kraj,
nie wiem. Miał po prostu taką naturę. Nie pił jednak na umór i życia sobie z tego powodu nie
zmarnował. Kilka bijatyk, kilka grzywien. Nie stracił nawet pracy, bo znał się na swoim fachu
i gdy tylko chciał, potrafił postępować z ludźmi. Dlatego patrzono przez palce na ten jego
nałóg. Dopiero na starość stał się ponurakiem.
8
Ale po co opowiadam o ojcu, przecież wcale go nie pamiętam z tych czasów, gdy wrócił do
domu - byłam wtedy za mała. Wiem to wszystko z opowiadań mamy. Tego jednak, kto był
moim prawdziwym ojcem, matka nigdy mi nie zdradziła. Zataiła to przede mną. Dlatego nie
mam najmniejszego pojęcia, czy to jakaś pomyłka, czy kaprys przywołały mnie do życia. I
nigdy się już tego nie dowiem. Mogę sobie tylko coś wyobrażać i marzyć. Dawniej bardzo
pragnęłam poznać swego ojca, tylko po to, by mu plunąć w twarz i wydrapać oczy. Ale to
było dziecinne marzenie, teraz mi na tym nie zależy. Czasem mi się zdaje, że on może jeszcze
gdzieś żyje. Wydaje się to całkiem prawdopodobne, gdyż nie jestem przecież stara. Możliwe,
że mieszka nawet w tym samym mieście co ja i nawet nie wie o moim istnieniu. Nie sądzę,
żeby mama spotkała się z nim po tym, co między nimi zaszło podczas nieobecności ojca.
Może się już nigdy więcej nie widzieli? Tak sądzę. Domyśliłabym się przecież czegoś,
wydedukowała z niepozornych znaków, bo dziecko jest dobrym obserwatorem, niezwykle
spostrzegawczym.
Dlatego właśnie prawdziwy ojciec pozostał dla mnie jakby cieniem. Nie miałam pojęcia
nawet o najmniejszym znaku szczególnym, który pozwoliłby domyślić się jego wyglądu.
Jedynie moje rysy mogły być jakąś wskazówką. Był z pewnością przystojnym mężczyzną.
Już jako dziecko wyróżniałam się urodą i zdawałam sobie z tego sprawę. Za wcześnie zbyt
dobrze wiedziałam, że jestem ładna. Dlatego zupełnie nie mogłam zrozumieć, dlaczego ojciec
mnie nie pokochał.
Ileż sztuczek z repertuaru dziecięcego przymilania stosowałam, by zdobyć jego uczucie. W
dzieciństwie uwielbiałam go, jak mało kogo na świecie. Jeszcze wtedy nie domyślałam się, że
nie jest moim prawdziwym ojcem. Wydawał mi się najlepszy ze wszystkich. Co sobota, gdy
wracał z pracy, długo się przebierał i gładko przy-czesywał. Miał włosy tak czarne, że aż
granatowe.
Wychylał parę kieliszków i, uśmiechając się do swego odbicia w lustrze, śpiewał piosenki,
których nauczył się w czasie swej wędrówki. Miał głos o ciemnej barwie, głęboki, męski.
Głos, który urzekał. Smutek i namiętność tych obcojęzycznych pieśni niezwykle mnie
wzruszały, chociaż nie rozumiałam ani słowa. O, Boże, nogi mi się uginały, gdy na niego
patrzyłam. Był taki silny, śniady i przystojny. Oddałabym wszystko, by pochylił się nade mną
i potarł ogolonym, niebieskawym policzkiem moją twarz, tak jak to robił braciom. I mamie.
Potem wychodził. Wracał późno zupełnie odmieniony, przerażający i groźny jak burza z
piorunami. My, dzieci, oczywiście już spałyśmy, ale budziło nas trzaśniecie drzwiami. Mama
zapalała światło, ojciec stał w progu, trzymając się obiema rękami futryn, miał dzikie oczy,
wilgotne usta, porwany kołnierzyk u koszuli. Czasem przyprowadzał ze sobą kolegów,
siedzieli w kuchni i znowu pili. Takie picie zawsze kończyło się bójką. Dlatego w domu nie
mieliśmy żadnych sprzętów w dobrym stanie. Z krzeseł wypadały nogi, a stół chwiał się
czymś podparty. Raz ktoś dźgnął ojca nożem, na szczęście to się nie stało w naszej kuchni.
W takie wieczory bardzo się bałam. Ale gdy tylko mogłam, wychodziłam z łóżka i skradałam
się, by podglądać przez szparę w drzwiach, co się tam dzieje. Jakaś siła zmuszała mnie,

background image

zdrętwiałą ze strachu i ciekawości, do podglądania, chociaż wiedziałam, że jeśli mnie
zauważą, oberwę tak, że w uszach mi zadzwoni i policzki będą piekły. Dawniej, gdy mama
była młodsza, sama wstawała i szła się napić z mężczyznami. Nie miała innego wyjścia, nie
potrafiła już lub nie miała siły utrzymać ojca w karbach. Żyła owładnięta ciągłym
niepokojem, że coś mu się stanie. Dlatego czasem i ona
10
popijała w sobotnie noce. Gorszyły się tym^sąsiadki, ale w tym zgorszeniu tkwiła też i
zazdrość; taki przystojny, pewny siebie i ujmujący był ojciec. Matka wciąż miała w sobie
jakąś dumę i elegancję, mimo że urodziła pięcioro dzieci. Gdy podrośliśmy, zatrudniła się
przy sprzątaniu biur, by podreperować rodzinne finanse. Po każdej bowiem niedzieli z
pieniędzy ojca niewiele zostawało na życie. Tylko komorne płacił regularnie i czasem gdy
matka go uprosiła, dawał jakiś mamy grosz na ubrania.
Ale nie należała do kobiet narzekających. Dlaczego właściwie tyle mówię o ojcu, skoro
więcej powinnam opowiedzieć o niej. Była z pewnością bardziej tego godna niż ojciec,
chociaż gdy żyła, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Dopiero po jej śmierci dotarło to do
mnie. Całkiem nagle uświadomiłam sobie, że raczej mama była godna podziwu. Ale ja nigdy
jej nie podziwiałam. Ani będąc dzieckiem, ani nawet zaraz po jej śmierci, chociaż rozum mi
podpowiadał, że znalazłyby się ku temu powody. Już w dzieciństwie czułam wobec matki
niechęć, dziwny chłód, którego przyczyn nie mogłam sobie wytłumaczyć. Ona zaś chciała
mnie pieścić, gdy tylko ojciec przebywał poza domem, a bracia zajęci byli zabawą. Może w
głębi duszy uważała, że zawiniła powołując mnie do życia, i chciała to naprawić obdarzając
mnie w tajemnicy większą czułością niż resztę rodzeństwa. Jednak mnie było wszystko jedno,
odpychałam ją z niechęcią.
Czasem ojciec, przynosząc w sobotę do domu wypłatę, dawał braciom jakieś sumki. Mnie
nigdy, chociaż próbowałam mu się przypochlebić jak tylko umiałam. Ale on nigdy mi nie dał
nawet złamanego grosza. Po wyjściu ojca, gdy bracia z głośnym wrzaskiem wybiegali na
dwór, mama wsuwała mi do ręki tyle pieniędzy, ile dostali chłopcy - markę, a nawet dwie.
Pilnie strzegła, bym nie czuła się pokrzywdzona; miałam zawsze tyle
11
samo, co bracia, chociaż musiała podbierać z pieniędzy na życie. Nie rozumiała, że te
potajemne manipulacje tylko podkreślają moje poczucie niesprawiedliwości i że cierpię
jeszcze bardziej.
Bo ja wcale tych pieniędzy nie chciałam, chociaż oznaczały ciastka, lemoniadę, cukierki albo
czerwoną wstążkę do włosów. Pragnęłam tylko, by ojciec traktował mnie tak jak braci. Tylko
pieniądze od niego miałyby dla mnie jakąś wartość. Od matki brałam je obrażona i z
niechęcią.
Czasem pocieszała mnie uwaga ojca, że nie potrzebuję kieszonkowego, bo jestem
dziewczyną. Ale takie tłumaczenie nie zadowalało mnie. Byłam tego pewna, całym swym
istnieniem czułam, że ojciec mnie unika. Zbyt wyraźnie mi to okazywał. Za każdym razem,
kiedy dając braciom pieniądze, napotykał mój wzrok, poważniał i odwracał ode mnie głowę,
czarną i zuchwałą.
Czasami, w niedzielne wieczory, wylegiwał się niekompletnie ubrany na tapczanie czytając
gazety z najmłodszym bratem u swego boku. Starsi bracia kucali u wezgłowia, a ojciec czytał
i objaśniał komiksy z gazety. Ileż bym dała, żebym jak brat mogła leżeć przy nim, wsparłszy
głowę na muskularnym ramieniu. Wyobrażałam sobie, że delikatnie muskam policzkiem jego
twardy zarost. Marzyłam też, by silną ręką delikatnie objął moją głowę albo uszczypnął jak
mych braci, gdy pchali się za blisko i przeszkadzali mu.
Gdy tak leżał potężny, podchmielony, uśmiechnięty, a koło łóżka na podłodze stała otwarta
butelka pilsnera i w powietrzu unosiła się przykra woń alkoholu z jego oddechu, wprost
bałwochwalczo go uwielbiałam, jak tylko mała córka może kochać swego ojca. Kryłam się

background image

skulona w nogach łóżka, schowana za płachtą gazety, lecz kiedy dotknęłam czasem leciutko
jego nogi, zaraz się zrywał i odpychał mnie brutalnie.
12
diabła!
Czego, psiakrew, chcesz, dziewucho! Wynoś się do ła!
!
przypominam sobie, by zwracał się do mnie bez przekleństw.
Tak więc rosłam zupełnie na uboczu, chociaż we własnym domu, i codziennie ojciec dawał
mi w jakiś sposób do zrozumienia, że jestem obca. Bracia też się ode mnie odsuwali i nie
chcieli się ze mną bawić. Mama z chęcią wynagrodziłaby mi ten brak czułości, ale nie
obchodziły mnie jej dobre chęci. Nie miały dla mnie żadnej wartości. Widząc, że moja
opryskliwość sprawia jej przykrość, a moja nienawiść ją boli, postanowiłam na niej się mścić
za to, że ojciec mnie unika. Było to, przyznam, idiotyczne i dziecinnie głupie. Tak jak ojciec
odnosił się do mnie, ja próbowałam zwracać się do matki, chociaż za każdym razem serce mi
się ściskało, a powstrzymywane łzy piekły oczy.
Jakie bezsensowne potrafi być życie! Już nie pamiętam, ile lat trwała ta szarpanina. Pewnej
soboty po wyjściu ojca, gdy z podwórza dobiegały krzyki braci męczących kota, mama
znowu dała mi pieniądze, ale ja uderzyłam ją w rękę tak mocno, że monety potoczyły się po
podłodze. Wybiegłam z płaczem na dwór. Jakiś czas łkałam w szipie, a potem włóczyłam się
po ulicach. Do iomu wrótiW późno, gdy bracia zjedli już kolację i położyli się\pać.
Od tego dni\ rozrywek i przyjaciół szukałam na ulicy. -Nienawidziłam iomu, ale była to tylko
bezsilna złość odepchniętego (H*cka, która najwięcej bólu sprawiała mnie samej. Zaczep
wiec naprawdę szukać radości na ulicy i uczyłam się ^g0 wszystkiego, co mogła mi
ofiarować: przekleństw mdłości, kradzieży, brutalności. Chodziłam już wtea.> &. szkoły {
starsi chłopcy próbowali mnie obmacywać, k ich zaczepkj nie spra_ wiały mi żadnej
przyjemności ,. nie czułam emocji;
13„. sWei siły, »śmiech'^tórrXiC*tfkże na jego **"*L%» * "*****%*L nieobecności ojca
*&TaL*Ofi Pod^8 Sin godności, świado-^atZ^» to na pewno w sP080"^'^ sufflienia przeko-
jeden t^1^ niezwykły, «JI« ^ ^^
^^^^^t^sobieBógW>eco okiesie
czasem leżąc
więcej się nie pokazał. A mo^oy ^ tatel»adL Ta r02pościera się jasne jesienne nie
^
Mieszkaliśmy w takiej ciasnocie, że niepodobieńst wem było ukrycie zmian zachodzących we
mnie. Bracie, śmieli się i dogadywali, ale puszczałam to mimo uszu. Stałam się kobietą i
podziałało to na mnie łagodząco. Odtąd sama wybierałam sobie towarzystwo, szalone zabawy
już mnie nie pociągały, znów byłam zamyślona i milcząca. Zaczęłam nieśmiało marzyć o
przyszłości, do której predestynowała mnie moja piękna twarz i rozkwitająca we mnie
kobieta. Miałam smukłe nogi, ciało stawało się pełniejsze z miesiąca na miesiąc, w talii
robiłam się coraz szczuplejsza, ręką wyczuwałam nabrzmiewające piersi. Poczęłam się
również domyślać siły] swego uroku. Chłopcy, którzy dawniej podszczypywali mnie, teraz,
gdy na nich spojrzałam, stawali się onie-i śmieleni i w zakłopotaniu pocierali dłońmi. Syn
sklepi karzą zabrał mnie raz do kina przynosząc rodzynk i słodycze ze sklepu ojca.
Niezmiernie pociągające był< poczucie, że mogłam otrzymywać coś nie dając w za
mian nic.
Pewnej soboty, gdy ojciec wróciwszy z pracy sia w ubraniu roboczym przy stole kuchennym i
zabrał si do obiadu, podeszłam do niego. Wystroiłam się jal tylko umiałam, ułożyłam włosy w
loki i przewiązałam j czerwoną wstążką. Miałam na sobie bluzkę i spódnicę jakie nosiły
starsze dziewczyny. Zaraz po przyjściu oj ciec pociągnął ze dwa razy z butelki, którą ukrył w
sza fie w przedpokoju. Miał dobry humor. Drżąc z pod niecenia przytuliłam się do niego,

background image

objęłam za szyj i dotknęłam policzkiem jego twarzy. - Tato, mam nową bluzkę - bąknęłam
nieśmiało
i uśmiechnęłam się.
W tym momencie spojrzał na mnie i jego radosny nastrój w mgnieniu oka prysnął. Twarz mu
stężała, .j~~„v.^ał Ponatrzvł na mnie jeszcze
tół aż naczynia zabrzęczały, wstał nie kończąc jedze-sia' Założył czapkę i wyszedł zabierając
po drodze butelkę z przedpokoju. Mama w milczeniu patrzyła za nim a potem stanęła nade
mną i zaczęła w roztargnieniu okręcać w palcach wstążkę wplecioną w moje włosy j
poprawiać mi z przodu bluzkę. To, co zaszło, tak okropnie mnie przeraziło, że zajęta myślami
o swym nieszczęśliwym losie, nie odsunęłam nawet jej ręki, jak
to zawsze czyniłam.
Od tego czasu ojciec coraz częściej przepadał gdzieś w soboty, nawet nie wracał już po pracy,
by się przebrać i doprowadzić do porządku. W kraju kryzys trwał w najlepsze, a on stał się
ponury, jakoś zgorzkniał i tylko wtedy się uśmiechał, gdy wypił parę kieliszków. Nie utracił
co prawda zajęcia, ale jego zarobki zmniejszyły się i w domu sytuacja stopniowo się
pogarszała. Gdy mając czternaście lat skończyłam naukę, musiałam iść do pracy. W tym
czasie chłopcy zabierali mnie już na tańce i strasznie chciałam mieć własne pieniądze, by
kupić ładniejsze stroje, cieńsze pończochy, lepsze buty. Nie miałam nic przeciwko szukaniu
pracy, nawet mi się to spodobało. Wszystko, co nowe, bardzo mnie pociągało. Dlatego gdy
wracaliśmy z zabawy, pozwalałam chłopcom na uściski, całusy i obmacywania pod osłoną
bramy prowadzącej na podwórze. Sama byłam jak głaz, czując swą siłę i przewagę, gdy oni
zaczynali gwałtownie dyszeć, a potem przeklinali, bo wymykałam im się sprytnie z objęć
uważając, że dość już zaznali przyjemności.
)Sci. . , . .
To szukanie pracy, a potem zarabianie także mi się Podobało, bo wyciągało mnie z domu do
miasta, na ulicę, między nowych ludzi. Najpierw zostałam gońcem w składzie z dywanami
położonym w centrum miasta. Miejsce to załatwiła mi mama, miałam dostawać czterysta
marek miesięcznie. Właściciel, cudzoziemiec, przyj-
19
18
rżał mi się uważnie, a na jego świecącej twarzy pojawiła! się zagadkowa mina. Od razu
wyczułam, że to bardzo wytworny starszy pan, bo nosił na palcach lśniące pierścienie i miał
elegancki krawat. Pracowałam tam dwa tygodnie, szczęśliwa i pełna zapału, gdyż musiałam
chodzić do różnych sklepów i urzędów, gdzie wszyscy byli dla mnie bardzo mili, szczególnie
panowie.
Właściciel często mi się przyglądał, a ja odwzajenv
niałam się kokieteryjnie wdzięcznym uśmiechem. Na
początku zataiłam swój prawdziwy wiek, by dostać tJ
pracę, mama też skłamała, a zresztą spokojnie dawana
mi szesnaście lat. W tamtych czasach nawet o posada
gońca było trudno. Nadeszło właśnie lato i właściciel
wysłał swoją rodzinę na wieś. Któregoś dnia poszedł dcl
hotelu na jakieś rozmowy o interesach, po południu zaa
zadzwonił do sklepu każąc sobie przynieść do mieszl
kania papiery i rachunki, które były mu potrzebne.
Byłam bardzo przejęta tym, że idę do niego. Dcl prowadziłam się do porządku. Wstydziłam
się co prawi da zniszczonych butów i pocerowanych pończoch, ale miasto w czerwcu było tak
wesołe i zalane słońcem, że w końcu podśpiewując sobie biegłam w podskokach dej jego
domu. Mieszkał w dzielnicy Eira w ładnej willi i gdy zadzwoniłam, otworzył mi drzwi. Był w

background image

samej koszuli, twarz mu błyszczała. Uśmiechał się rozsiewajął wokół zapach brylantyny,
alkoholu i cygar.
Zaprosił mnie do środka mówiąc, że nie muszę juM
wracać do sklepu. Miał najpiękniejsze i najbardziej!
wytworne mieszkanie, jakie widziałam w życiu. Głęboł
kie fotele, na podłodze wschodnie dywany, wielkie lust-l
ra i pozłacane stoliki pod ścianami. Weszłam z lękiem,!
stąpając na palcach, ale uspokoiła mnie myśl, że jego]
rodzina jest na wsi, a on został sam w domu. Nifl
wyobrażałam sobie, jak bym się zachowała, gdyby naglq
weszła jego żona.
20
posadził mnie, otworzył pudełko i poczęstował czekoladkami-
_ _ Weź, ile chcesz - zapraszał uprzejmie. - Jesteś
uroczą dziewczynką, Maire. Ile masz lat?
_ Siedemnaście - skłamałam i uśmiechnęłam się tak ładnie i zalotnie jak tylko umiałam.
_ Siedemnaście? - powtórzył, a spojrzenie jego ciemnych oczu zmiękło.
położył mi rękę na kolanie, po czym je ścisnął, a minę
miał jakby trochę senną.
- Zdejmij płaszcz - zaproponował. - Nie musisz się
nigdzie śpieszyć. Ściągnął mi z głowy robioną na drutach czapkę i po-
I głaskał moje włosy.
- Pokażę ci wesołe obrazki - powiedział.
Jego uprzejmość schlebiała mi, a miłe zachowanie, smaczna czekolada i piękne wnętrze
oczarowały. Poło-I żył na moich kolanach jakąś grubą niemiecką księgę, I przysiadł obok na
poręczy fotela, objął mnie ramieniem, I a drugą ręką zaczął przewracać kartki pokazując mi
I obrazki.
Ale gdy je ujrzałam, zdrętwiałam ze strachu i zrobiło mi się gorąco: zdjęcia pokazywały
nagich mężczyzn i kobiety, którzy kochali się ze sobą. Przestraszyłam się tak bardzo, że nie
miałam odwagi na niego spojrzeć, zrzuciłam tylko szybko z nóg książkę. Moje przerażenie
rozbawiło go, więc przytrzymawszy silnie moje ramię, dalej przeglądał książkę zmuszając,
bym też patrzyła. Uczucie lęku odebrało mi siły, poza tym bałam się, że go rozgniewam. Ale
gdy rzucił się na mnie obejmując mocno, zaczęłam krzyczeć. Nie mogłam zrobić nic in-|nego,
więc wzywałam głośno pomocy i to mi ulżyło. ^^111 c^zarem cisda wcisnął mnie w fotel
zakrywając tonią usta, ale ugryzłam go w rękę i zdołałam się lnić Uciekałam przed siebie na
oślep, łzy zalewały
21
mi oczy. Wypadłam na schody i z krzykiem zbiegłam na| dół nie zwracając uwagi na jego
wołania.
Tak byłam przerażona, że nie odważyłam się wrócić | do sklepu, krążyłam tylko po ulicach
bojąc się także iść do domu. W końcu jednak poszłam. Płaszcz i czapka! zostały u niego, więc
musiałam wszystko opowiedzieć mamie i ojcu. Tym razem tata ujął się za mną, wziął] adres i
poszedł do właściciela sklepu. Wkrótce wrócił przynosząc płaszcz, czapkę i czterysta marek,
czyli cały I mój miesięczny zarobek, chociaż przepracowałam tylko] dwa tygodnie.
Mimo że tak bardzo przestraszyło mnie to zdarzenie, I wstydziłam się potem swego lęku i
wiele razy leżąc letnią] nocą w łóżku myślałam o tych nagich podobiznach] i ozdobionej
błyszczącymi pierścieniami pulchnej ręceJ która pchała mnie na fotel. Robiło mi się gorąco,]
męczyły okropne myśli, zamykałam z całej siły oczy, ale] nie mogłam się uwolnić od tego
wszystkiego, co przeżył łam.

background image

Gdy potem jakiś chłopak odprowadzając do domul chciał mnie pod bramą pocałować,
przywarłam do nie-] go, odpowiedziałam namiętnie na jego pocałunek, po-| zwoliłam, by
niespokojną ręką macał me ciało, ale tylkcJ do momentu, gdy poczęło mnie coś ściskać w
żołądku.] Wtedy wyrwałam się i uciekłam.
Musiałam szukać nowego miejsca, ale tam też nie poszło lepiej. Ojciec załatwił mi pracę w
magazynie butów i któregoś wieczora, gdy wszyscy wyszli do do-j mu, magazynier, każąc mi
zostać po godzinach, zamknął drzwi i próbował wziąć mnie przemocą. Teraz nie
przestraszyłam się już tak bardzo jak poprzednim ra-
22
drapałam go i kopałam, krzycząc przy tym tak
ośno, że musiał mnie puścić. Gdy ojciec się o tym Lwiedział, znowu wziął czapkę i poszedł
rozprawić się r magazynierem. Oczywiście nie mogłam już tam zostać. Oiciec wrócił do
domu z rozciętą brwią, na czole też miał ranę. Popatrzył na mnie spode łba i rzekł:
_ Będziesz taką samą kurwą, jak twoja matka. To nie wina chłopów. Ty ich sama
prowokujesz. Najlepiej zrobię, jak cię zabiję!
patrzył na mnie tak, że wierzyłam, iż naprawdę może mnie zabić, gdy popełnię coś, co mu
przyniesie wstyd. W ten sposób znowu zostałam bez pracy, póki nie znalazłam posady
pomocnicy w kwiaciarni. Miałam otrzymywać tylko pięćdziesiąt marek na miesiąc.
Właścicielka była złośliwa i wymagająca, ale mama uważała, że lepiej wziąć tę pracę niż
zostać bez niczego. Ta kobieta miała mnie nauczyć pleść wieńce; opanowawszy tę
umiejętność mogłabym później więcej zarabiać. Nie nauczyła mnie jednak wiele, a i mnie też
ta nauka nie interesowała, marzyłam raczej o samochodach, fumach, luksusie, eleganckich
mieszkaniach i chłopcach.
W kwiaciarni razem ze mną pracowała starsza trochę dziewczyna. Miała na imię Orvokki.
Nauczyła mnie używać pudru i szminki i opowiadała, w jaki sposób ładna dziewczyna może
bez trudu zarobić, gdy ma tylko szczęście. W kwiaciarni było nudno, a właścicielka używała
mnie przeważnie jako gońca, od rana do wieczora biegałam więc po mieście i roznosiłam
kwiaty wydzwaniając do różnych drzwi. Nie dostawałam za tę pracę godziwej zapłaty.
Czasem dawano mi napiwki, mogłam więc sobie kupić jedwabne pończochy, a Orvokki
podarowała mi swoje stare buty, które były dla niej za małe. ^ie miałam odwagi rzucić sklepu,
zresztą lubiłam spękać czas na mieście, tak że właścicielka wymyślała mi 0(1 leniuchów i
wałkoniów przepowiadając, że źle skon-
23
czę. Myślę, że nie obijałabym się tak, gdyby mi lepj€ płaciła.
Ojciec zaczął mnie obserwować baczniej niż zwyl i pewnego dnia zobaczył, jak w bramie
całowałam si z synem sklepikarza. Okropnie się przestraszyłam, ojciec nie zareagował, bo
szedł z jakimś obcym mężczys ną. Weszli po schodach do nas i zniknęli w śroc trzaskając
drzwiami. Dochodziła północ, ale letnia n< była tak jasna, że na pewno mnie rozpoznał.
Dopiero po dłuższym czasie odważyłam się wślis do domu, ale ojciec, gdy wchodziłam do
oświetlone kuchni, roześmiał się i rzekł do gościa:
- Patrzcie, nasze dziewczę wróciło do domu. Musieli już sporo wypić, a mamy nie było w
kuchni
- Teraz pokaż, jak się całujesz, na pewno umiesz robić - zaproponował ojciec.
Zawsze miał nieodgadnioną naturę, więc właścń nie wiedziałam, czy miał na myśli coś złego
czy dobreg( a może był tak pijany, że zapomniał o tym, jak barć mnie nienawidzi.
- Fuj - prychnęłam, gdy kumpel ojca w brudny ubraniu próbował mnie objąć i pocałować.
Ale zainterc sowanie ojca moją osobą i jego łagodność zdezoriei towały mnie i w końcu
oszołomiona zgodziłam sie. Obcy wziął mnie w ramiona i pocałował. Odwrócił głowę i
spojrzałam na ojca.

background image

- A to co takiego? - spytał i roześmiał się na a głos pijackim śmiechem. - Ty, dziewczyno,
jeszcze nic nie umiesz. Chodź, to ci pokażę, jak się daje całusa.
Objął mnie, a ja byłam zupełnie bezwolna, gdy prze chylając mnie do tyłu, przycisnął swe
usta do moich. Jeszcze dotąd żaden chłopak nie uczynił tego w podobny sposób. Ojciec
pocałował mnie tak, jak mężczyzna całuje kobietę, a ja spociłam się i osłabłam w jego
24
a. Po raz pierwszy i ostatni przygarnął mnie do Lie aie nie było w tym żadnej czułości,
całował nienawiścią. Wypuścił mnie zaraz z objęć tak gwałtowni^ że aż zatoczyłam się pod
ścianę. Patrzył gniewnie, twarz miał opuchniętą od wódki i złości.
- Wiedziałem, że jesteś taka! - syknął w moją stronę. i pilnuj się, bo cię jeszcze kiedyś zabiję!
Jeszcze byłam za młoda, by zrozumieć jego słowa, ale gdy wściekły odprowadził mnie do
łóżka, wydawało mi się, że ciągle jestem w jego objęciach. Zdałam sobie sprawę, że dotąd
żaden chłopak tak mnie nie całował. Czułam jeszcze na swych ustach mocne wargi ojca, a na
swym ciele niezwykle silny uścisk jego ramion. Miałam świadomość tego, że stało się coś
okropnego, ale zarazem wspaniałego, i przez moment pomyślałam, że może jednak ojciec
mnie kocha. Przecież z mojego powodu poszedł do właściciela salonu z dywanami po płaszcz
i czapkę, z mojego powodu pobił tego wstrętnego magazyniera. Myślałam o wszystkich
cechach, które w ojcu podziwiałam, o jego sile, porywczości, odwadze i szalonych
wybrykach. Sądzę, że gdyby po tym, co zaszło, inaczej się do mnie zaczął odnosić, może
czasem pogłaskał, stałabym się kimś innym, niż jestem.
Ale po tym wieczorze ojciec zrobił się jeszcze bardziej złośliwy. Następnego dnia podarł mi
ładną bluzkę
1 wstążkę do włosów krzycząc przy tym:
- Maire, będę cię teraz miał na oku!
Od tej pory zaczął mnie pilnować, nie pozwolił wychodzić ani na dwór, ani z chłopcami do
kina czy na tańce. Po powrocie z pracy wychodził z domu tylko po to> by mnie śledzić.
Pewnego dnia, gdy niczego się nie spodziewając, szłam ulicą roześmiana, zajęta rozmową
2 synem sklepikarza, ojciec idąc naprzeciw dostrzegł nanie, złapał za rękę i zaciągnął do
domu. Potem zbił Vax i postraszył, że zabije każdego chłopaka, którego
25
'
zobaczy w moim towarzystwie. Chłopcy zaczęli mnie wiec unikać.
Od tamtej pory przesiadywałam grzecznie w domu czytając książki przyniesione z biblioteki,
ale on nie zwracał na mnie żadnej uwagi, rzucał tylko w moją stronę gniewne spojrzenia i
złorzeczył, gdy stawałam mu na drodze. Jego zachowanie zmuszało mnie, bym czyniła, czego
mi zabraniał, bo gdy uczyniłam coś zakazanego, przynajmniej musiał zainteresować się, co
robię, myśleć o mnie i nie spuszczać z oczu. Chciałam, by miał myśli zajęte moją osobą. Nie
pamiętam już, co takiego: myślałam o nim i o sobie, ale na pewno przychodziło mi wtedy do
głowy, że kiedy mnie bije, przynajmniej o mnie myśli. Miałam wrażenie, że kocha mnie
trochę, tyle czasu tracił na to pilnowanie.
Próbowałam jednak być posłuszna, wieczory spędzałam w domu, robiłam na drutach albo
czytałam. Zaraz;' po przyjściu kładłam przed ojcem napiwki otrzymane] od ludzi, którym
zaniosłam kwiaty. Ale on odsuwał pieniądze przeklinając brzydko. To, że unikał mego
spojrzenia, wygoniło mnie z powrotem na ulicę. Nie miałam odwagi sama chodzić po
okolicy, więc coraa częściej szukałam towarzystwa Orvokki i szłyśmy razem na tańce. Ale z
chłopcami, którzy mnie odprowadzali, spacerowałam z dala od naszego rogu. Z żołądkiem
bolącym od ich pocałunków i uścisków wchodziłam zdyszana i drżąca na schody naszego
domu. Bałam się, że ojciec nie śpi i czeka, aż wrócę, a jednocześnie miałam nadzieję, że się o
mnie niepokoi.

background image

Po takich późnych powrotach ojciec nieraz mnie bił, aż miałam siniaki na całym ciele i długo
płakałam Nigdy jednak nie krzyczałam, gdy bił. Leżałam potem w łóżku drżąca mając oczy
zalane łzami i obolałe ciało W uszach dźwięczała mi ciągle muzyka z sali tanecznej a ból
fizyczny sprawiał dziwną przyjemność, gdy roz
26
amiętywałam smak pocałunków i myślałam o razach Udawanych przez ojca.
To wszystko stało się w czasie tamtego krótkiego lata. 1 tygodnia na tydzień stawałam się
coraz bardziej dzika,
te noce spędzałam poza domem, nawet mama nie mogła mnie już powstrzymać, nie
zwracałam zresztą uwagi na jej ostrzeżenia. Którejś niedzieli syn sklepikarza zabrał mnie na
wyspę Seurasaari. U nich w domu byli goście, którym podkradł trochę wina i przyniósł je w
butelce od lemoniady. To było brązowe, słodkie wino, piliśmy je na spółkę, od morza wiał
wiatr, a przybrzeżne skały były ciepłe od promieni słońca. Od wina zakręciło mi się w głowie
i pozwoliłam całować się i pieścić moje ciało tak, jak to niedoświadczony chłopak potrafił. W
pewnej chwili szepnął mi do ucha:
- Na całym świecie nie ma takiej drugiej dziewczyny jak ty, Maire.
Nie byłam nim jednak wcale zachwycona. Podobały mi się tylko jego porządne ubrania i to,
że zawsze miał w kieszeni pieniądze i chodził do szkoły, żeby później studiować, chociaż to
nigdy nie nastąpiło. Jego pieszczoty nie działały na mnie. Z zamkniętymi oczami leżałam na
gorącej skale, a on głaskał moje nogi i ręce. Myślałam sobie, że życie jest pewnie wspaniałe i
czeka mnie jeszcze wiele pięknych przeżyć, bo jestem ładniejsza od innych dziewczyn,
chociaż mieszkam tylko w drewniaku, w głębi podwórza, mój ojciec pije, a matka zarabia
sprzątaniem.
Czytałam książki z biblioteki i gdy spotykałam chłopca, który mnie wcześniej nie znał i nie
wiedział, że wychowałam się w biedzie, próbowałam wyrażać się tak, Jak mówili w
książkach. Taka byłam mając piętnaście lat, jeszcze wtedy wcale nie zepsuta. Może
wolałabym pracować, gdybym tylko dostawała godziwą zapłatę, ^oże zapisałabym się na
kursy wieczorowe, uczyłabym Sl? szwedzkiego i starałabym się dostać do szkoły hand-
27
lowej, jeśli ojciec by mnie do tego namawiał i pokocha! Żeby mnie tylko pokochał! Gdyby
tak się stało, n^ pewno osiągnęłabym to wszystko, bo byłam jeszcze bardzo młoda, łatwo się
entuzjazmowałam i chciałam go kochać, mimo że pił, był ponury i nieokrzesany.
Moja uroda dodawała mi pewności siebie i mogłam dzięki niej prowokować chłopców, jak na
przykład syna sklepikarza. Chyba miałam w sobie coś, co drażniło mężczyzn, jak mówił
ojciec, chociaż sama nie zdawałam sobie z tego sprawy, po prostu byłam sobą, wcale się nad
tym nie zastanawiając. Ale w późniejszych latach myślałam, że nawet gdybym obcięła swe
jasne włosy, chodziła w zniszczonych butach i miała brudne ręce, wtedy także nieświadomie
prowokowałabym mężczyzn, jak robiłam teraz.
Gdy już raz wino zakręciło mi się w głowie, piłam dalej, bo trunek czynił mnie wolną,
czułam, że cały świat należy do mnie i nikt nie może mi stanąć na drodze. Zaczęłam od tej
pory pociągać na zabawach z butelek, które chłopcy przynosili w kieszeniach, chociaż nie
zawierały wcale wina, tylko jakąś alkoholową mieszań-^ kę. Mimo że ten napój miał okropny
smak, chciałam) koniecznie go popijać, bo ojciec tak robił. Nie upijałam] się, ale piłam takie
ilości, że chłopcy zaczęli mnie obgadywać, a sąsiadki wyzywać od najgorszych.
Sama w końcu nie wiem, jak i dlaczego to wszystko się stało. Okazało się, że ojciec jest
chory, wiedział o tym i może nawet o zbliżającej się śmierci. Może przeczuwały że ma siły na
wyczerpaniu. Bracia już dorośli, dwaj starsi pracowali, mama postarzała się i w czasie flirtów
z ojcem na jej poszarzałych policzkach nie pojawiały się już rumieńce. Może ojciec miał po
dziurki w nosie naszego mieszkania w głębi podwórza, rozklekotanych mebli i podartej
pościeli na łóżkach i czuł, że jego życie dobiega kresu.

background image

28
Może o tym wszystkim rozmyślał, a do tego patrzył mnie przez pryzmat swych poważnych
problemów,
^ekonany, że to ja jestem przyczyną wszystkiego i dla-f go mnie nienawidzi. Przez cały
tydzień chodził ponu-
y mówił niewiele, a w soboty nie wracał nawet, by coś Ssę, tylko szedł prosto do knajpy, tak
że mogłam się
•J spokoju umyć, ubrać, uczesać i skrycie pomalować usta idąc na zabawę.
Orvokki pokazała mi jedno miejsce. Była to dawna stajnia stojąca blisko nadbrzeża, niezbyt
daleko od naszego domu. W letnie wieczory odbywały się tam tańce, buda mieniła się wtedy
kolorowo dzięki bibułkom przyczepionym do lamp. To miejsce miało złą sławę, częste
pijatyki i bójki ściągały policję, tak że wkrótce zamknięto cały interes. Moim zdaniem fajnie
się tam bawiliśmy, dziewczyny, które przychodziły, były starsze i bardziej doświadczone niż
ja. Ale właśnie dlatego to mnie tak podniecało. Tańczyłam do upadłego i wszyscy dawali mi
więcej lat, niż miałam w rzeczywistości. Żaden z mężczyzn nie zrobił mi nic złego ani nie
okazywał niecnych zamiarów, śmiali się tylko i żartowali ze mnie, podsuwając butelkę i
prosząc, bym spróbowała.
Ale tamtego wieczora odwiedziła nas jakaś złośliwa starucha i zaczęła dręczyć mamę:
- Pilnowałabyś lepiej swej dziewuchy. Znowu się zatacza pijana w stajni, daje chłopakom
obejmować i uwodzi ich.
Ojciec, który tego dnia wcześniej niż zwykle wrócił do domu, siedział ponury z rękami na
kolanach i wszystko %szał. Nagle wstał i krzyknął:
-Psiakrew! Tego już za wiele! Zabiję tę szmatę!
Mama próbowała go zatrzymać, ale na próżno, odepchnął ją tylko na bok, wyjął z komórki
siekierę, Wsadził pod marynarkę i wyszedł z domu. Był tak
29
pijany, że po drodze musiał się ręką podpierać o ściany domów.
>mów.
Mama tym razem miała pewność, że mnie zabije, jak tylko dostanie w swe ręce. Dobrze znała
ojca. prze, straszyła się. Pobiegła na przełaj przez podwórka i zdą. żyła przed ojcem do
tancbudy. Wywołała mnie i za-prowadziła do kryjówki na skraju cmentarza, mimo że
stawiałam opór i przeklinałam, pewnie byłam trochę pijana, jak mówiła ta stara sąsiadka.
Sama nie zdawa łam sobie sprawy ze swego stanu.
Mama rozpłakała się, chociaż bardzo rzadko widywa łam łzy w jej oczach, i w kółko mówiła:
- Kochana, najdroższa Maire, schowaj się, bo cię
ojciec zabije. Ale ja uparcie powtarzałam:
- To niech zabija. Wreszcie się mnie pozbędziecie. Przecież mnie nienawidzicie.
- Chodź szybko, Maire, ojciec z siekierą zaraz til
będzie!
Usłyszawszy o siekierze przeraziłam się i nie wyrywałam już matce, tylko potulnie pobiegłam
za nią doj kryjówki pod kamiennym murem pogrążonego w ciem-J nościach cmentarza. Był
sierpień, potykałyśmy się o ku-1 py śmieci walające się wzdłuż cmentarnego muruj| w końcu
usiadłyśmy na rozgrzanej za dnia trawie opie rając się plecami o ogrodzenie. Mama płakała,
ja też
chyba trochę.
- Nie zrobiłam nic złego - przekonywałam mamę
- Naprawdę nic złego.
- Piłaś - skarciła mnie zmartwiona. - Czuję po twoii oddechu, chociaż nie chciałam tej starej
wierzyć. Nie
zaprzeczaj.

background image

- Ojciec też pije - odcięłam się.
Ale mama jeszcze bardziej się zasmuciła, więc zaczęłam się tłumaczyć:
30
Spróbowałam tylko dla zabawy, chłopcy mnie na-
-wili To przecież nic złego, że trochę pociągnęłam butelki. Chciałam się nieco zabawić, bo
wcale się mną nie zajmujecie. t
Mówiąc to wzruszyłam się, zaczęłam płakać, byłam eszcze dzieckiem. Położyłam głowę na
maminej spódnicy i &a.tec ciągnęłam dalej:
i Mamusiu kochana, ja wcale nie jestem zła, dlaczego ojciec mnie nienawidzi? Przez całe
życie nie usłyszałam od niego jednego dobrego słowa, a teraz szuka mnie z siekierą, chce
zabić. Czy to on jest wariatem, czy ja?
Ale mama tylko lamentowała:
- Gdzie ja cię ukryję, malutka, do domu nie możesz wracać, dopóki ojciec nie wytrzeźwieje.
W odruchu rozpaczy chwyciłam ją za rękę.
- O, Boże, mamo, dlaczego ojciec mnie nienawidzi? I Żadne dziecko nie ma takiego ojca jak
ja. Chociaż I bardzo się staram, nie mogę go do siebie przekonać. I Tyle razy próbowałam.
Nie wiem, czy mama wyjawiłaby mi to kiedykolwiek, gdybyśmy nie siedziały w
ciemnościach oparte plecami o mur cmentarza, podczas gdy światła miasta rzucały na niebo
łunę, od której pod murem było jeszcze ciemniej. Światła Helsinek paliły się na niebie przed
nami i możliwe, że w oczach matki wszvstko na chwile stało sie nierealne.
awiaua łielsineK pamy się na nieoie przea nami i moziiwe, że w oczach matki wszystko na
chwilę stało się nierealne, gdy wpatrywała się w tę łunę w górze. Trwał wtedy wszędzie
kryzys, w mieście panowała bieda, szerzyło się pijaństwo i rozpusta. Nie myślała już pewnie
o innej dla siebie przyszłości, poza powolnym starzeniem się, biedą I czekaniem na śmierć. W
pewnej chwili odezwała się:
~ To moja wina, dziecko. Powinnam ci wcześniej 0 tym powiedzieć, byś wiedziała, że musisz
na siebie luwa^A ojciec nie jest twym prawdziwym ojcem. Byłaś n mojego grzechu, gdy
półtora roku był poza za granicą i nawet nie wiedziałam, czy w ogóle
31kiedyś wróci. Dlatego on nie ciebie nienawidzi, ale w tobie nienawidzi mnie, bo nie był w
stanie odejść i przestać płodzić ze mną dzieci. Oto cała prawda, droga córeczko. Zle
postąpiłam wobec niego i wobec ciebie Przebaczysz mi?
Słysząc te słowa osłupiałam i nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Byłam przecież tylko
dzieckiem i nawę w snach sobie czegoś podobnego nie wyobrażałam chociaż przez całe swe
dotychczasowe życie przeczuwałam, że między mną a ojcem jest coś nie w porządku Powoli
całe oszołomienie minęło, poczułam chłód ogarnęło mnie jakieś podobne do śmierci uczucie
głębi gdy patrzyłam na łunę świateł miasta na niebie. Ni< zastanawiałam się nad tym, co
powiedziała mama wszystko stało się dla mnie jasne w jednej chwili, poję łam to w mig,
jakbym przeżyła to sama, nie rozumiałam tylko, dlaczego wcześniej się tego nie domyśliłam.
Siedziałam w milczeniu, a mama swymi silnymi spra cowanymi dłońmi głaskała moje zimne
ręce i cicłu szlochała wyznawszy mi wreszcie tajemnicę mego pochodzenia. Ale o moim
prawdziwym ojcu nie powiedzia ła nic i wtedy nawet o niego nie zapytałam, zupełnit
wystarczyło mi to, czego się właśnie dowiedziałam Wszystko to utkwiło we mnie jak otwarta
rana, taki rana, która nie boli, gdy się jej nie rusza, zaczyni dopiero wtedy, gdy jej dotknąć.
Dlatego siedziałan zupełnie cicho oparta plecami o mur cmentarny, a maj ma szlochając
głaskała moje ręce trzymając je w swyq stwardniałych dłoniach.
4
Siedziałyśmy na rozgrzanej trawie może ze dwie goj dziny. Zrobiło się późno i światła miasta
powoli gasłj
32
• boskłon stawał się coraz bledszy. W końcu mama 0jeZwała się:

background image

Co teraz z tobą będzie, kochana córeczko? Boję się ^prowadzić cię do domu. Nacisnęłam
złożone dłonie i odparłam:
po domu już nigdy nie wrócę. Nie martw się
mnie. Nie musisz się już mną przejmować. ° A gdy mama zaskoczona próbowała
protestować, rzekłam całkiem poważnie:
_ Wiesz, co by się stało, gdybym wróciła do domu? Oiciec by mnie w końcu zabił w gniewie.
Potem wsadziliby g° ^° więzienia. To byłoby bez sensu, bo w domu zostali jeszcze przecież
chłopcy. Może on jest trochę nienormalny od tego ciągłego picia i tłumienia w sobie przez
tyle lat różnych myśli, wiele miał przecież kłopotów przez tę naszą biedę. Pójdę teraz
przespać się do Orvokki, może nawet będę mogła z nią pomieszkać. Chyba jakoś dam sobie
radę, tylko musisz mi przynieść moje ubrania. A ojca nie chcę już więcej znać.
Powiedziałam to wszystko spokojnym tonem i może nawet tak się też czułam, ale gdzieś w
głębi duszy, w samym środku, dręczyła mnie jakaś myśl, której nie potrafiłam dokładnie
zrozumieć. Coś mi szeptało, że wypowiadane przeze mnie słowa to tylko skorupa, otoczka i
one nie mają żadnego znaczenia wobec ogromu udręki, jaką w tej chwili przeżywałam.
Wiedziałam tylko, że nigdy już nie chcę widzieć ojca, bo to nie był mój prawdziwy ojciec.
Jednocześnie upajało mnie głębokie, chłodne uczucie wolności, byłam swobodniejsza od
innych ludzi, mogłam wreszcie sama pokierować swym życiem prosto do piekła lub do nieba
i nie musiałam pytać innych o radę am przestrzegać zakazów. Bo w momencie, gdy mama
^radziła mi swą tajemnicę, straciła nade mną władzę 1 od tej chwili nie miałam zamiaru być
jej posłuszna,
Złotowłosa
33
żeby nie wiadomo co mówiła. Myślę, że gdybym wtedyj wróciła do domu, by dalej żyć razem
z ojcem, mamąl i całą rodziną, w końcu doszłoby do czegoś strasznego! i nieodwracalnego.
Możliwe, że ojciec zabiłby mnie albol stałoby się coś jeszcze gorszego, co nigdy nie
powinno! się zdarzyć, i przez to wszystko wokół mnie i we mnij ostatecznie by się załamało.
Tak czułam i myślałamJ a mama już mi się więcej nie mogła sprzeciwiać, tylkol musiała się
zgodzić, bym poszła na noc do Orvokki| i obiecała przynieść moje rzeczy.
Ale jak już wszystko było umówione, nagle zebrała mi się na płacz. To przez świadomość
tego, że naglel stałam się samotna i niezależna, choć miałam dopiero! piętnaście lat. Łzy
zaczęły mnie piec, głuchy szloch! ściskał gardło, nie chciałam jednak płakać przy mamiej bo
przecież od tej chwili sama decydowałam o swynl życiu. Po tylu latach po raz pierwszy
poczułam miłości do mamy, zdając sobie nagle sprawę, że ona nigdy niel widziała we mnie
wroga, zawsze starała się być dla mniel dobra, chociaż ja odrzucałam tę jej dobroć. Może i
mia-l łaby powody do nienawiści, przecież stale byłam prz)l niej i rosłam na jej oczach, w
każdej chwili przypominaj jąc grzech, którego ojciec nie chciał jej nigdy w głębf duszy
wybaczyć.
A jednak mama nie okazywała mi wrogości, takii była mocnym i chyba godnym podziwu
człowiekiem| Może porównywała się w myślach ze mną właśnie ten gdy puszczała mnie samą
w świat z nadzieją, że jakc dam sobie radę, tak jak ona poradziła sobie przyjecha\ szy do
miasta w tym samym, co ja teraz wieku. Ji jednak nie miałam jej charakteru, byłam równie
okroi pna jak ojciec, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedziaj łam.
O świcie opuściłyśmy miejsce pod cmentarnym muj rem. Najpierw odprowadziłam mamę do
domu trzymj
za rękę. Do samego domu nie odważyłam się SĆ, bałyśmy się bowiem, że ojciec ciągle czeka
mnie z siekierą. Ale mama nie była w stanie się ca ^ją rozstać, odprowadziła mnie więc aż na
po-f orze Orvokki, przez całą drogę trzymając za rękę. no mieszkania Orvokki wchodziło się
z wybrukowano podwórza, na które prowadziła żelazna brama, Dje potrafiłam otworzyć

background image

zamek wsuwając rękę miedzy oręty i naciskając zapadkę. Dopiero, gdy znalazłam sie na
podwórzu, mama odwróciła się i poszła do
domu.
Orvokki mieszkała w pokoju z osobnym wejściem i w lecie nie miała żadnej sublokatorki.
Pomyślałam więc, że pozwoli mi u siebie pomieszkać, póki nie zarobię tyle, by mi starczyło
na opłatę części czynszu. Okropnie się przestraszyła, gdy zapukałam do drzwi w środku nocy,
i z początku nie chciała otworzyć, bo był u niej mężczyzna.. Ale nie mając gdzie
przenocować, pukałam tak długo, że musiała mnie w końcu wpuścić. Nic prawie nie miała na
sobie i była pijana.
- Ale się przestraszyłam - powiedziała z wyrzutem. - Gospodyni wyrzuci mnie na zbity pysk,
jeśli się obudzi.
Było mi wstyd, że jej przeszkadzam, gdy ma u siebie narzeczonego. Święcie wierzyłam, że to
jej narzeczony, razem przecież spędzali noc. Taka byłam jeszcze naiwna, chociaż miałam już
piętnaście lat. Ale Orvokki odezwała się do mężczyzny:
- Nie przejmujmy się Maire. Musiałam ją wpuścić, °o ojciec wygonił ją z domu.
Opowiedziałam, jak ojciec latał za mną z siekierą
w garści. Pocieszali mnie i próbowali rozweselić, już
wcześniej wypili i mnie też częstowali. Ale nie chciałam
>lc ani dłużej im przeszkadzać. Orvokki pościeliła mi na
Włodze, dała koc i gdy zgasło światło, nie zwracali
34
35
więcej na mnie uwagi. Ogarnęło mnie takie zmęczeniel że usnęłam natychmiast, chociaż
byłam ciekawa, będą robić.
Obudziłam się, gdy mężczyzna wczesnym rankie: wychodził, ale Orvokki chciała jeszcze
pospać, więc ni, wstawałyśmy, bo była niedziela. Gdy się obudziłyśmyj wyszłam zaraz po
mleko i zrobiłam Orvokki kawi a ona pokazała mi banknot stumarkowy. Ten człowiej który
jej dał pieniądze przed wyjściem, wcale nie wyd mi się odrażający, był młody, miły i nie
bardzo pijany
- To wstrętne brać od facetów forsę, ale co do jaśni cholery mam robić, trzeba przecież z
czegoś ten czyn; płacić - powiedziała.
- Gdzie go poznałaś? - zapytałam.
- Na ulicy - odparła.
Nie rozmawiałyśmy już więcej na ten temat, dob nam było, piłyśmy kawę, zjadłyśmy też duże
kro chleba z masłem. Czułam się tak wolna jak nigdy dot chociaż gdzieś w środku miałam
głęboką ranę, której m chciałam dotykać. Byłam szczęśliwa, że mogę mieszka razem z
Orvokki. Rozpierała mnie młodość, nie prze jmowałam się przyszłością, lubiłam miasto w
sierpnii rozgrzane ulice, ciemnozielone drzewa w parkach i roj koszowałam się czasem, który
należał do mnie.
W kwiaciarni już się więcej nie pokazałam, bo ojek mógł mnie tam odnaleźć, ale Orvokki
znalazła wyjści
- Wiesz, mam dobry sposób na zarabianie pieni - pocieszała mnie.
Gdy kwiaciarnię zamykano, przynosiła stamtąd zw| dłe, połamane kwiaty nadające się do
wyrzucenia. Ro łyśmy z tych resztek bukieciki i chodziłyśmy z kos: kiem od bramy do bramy,
dzwoniąc do mieszkań i pr< ponując kupno. Przepisy pewnie zabraniały takie handlu, ale nie
myślałyśmy o tym, byłyśmy jesz wtedy takie młode i beztroskie.
36
h nam w piersiach zapierało z podniecenia, gdy po .>nięciu dzwonka czekałyśmy, aż nam
ktoś otworzy.
JlJSy często zatrzaskiwały nam drzwi przed nosem, ale

background image

^°'i2VŹni przeważnie brali kwiaty. Głównie wtedy, gdy
z przypadek sami otwierali. Najlepiej sprzedawało się
Jctórych rodziny wyjechały na letnisko i którzy
'edzali w domu samotne wieczory. Kiedyś zaproszono S s do środka i poczęstowano rakami z
winem. Postarzał0 się to wiele razy, ale Orvokki często odmawiała. Zawsze wiedziała, gdzie
można wejść, a gdzie nie.
Zarabiałam w ten sposób tyle, że mogłam płacić Orvokki swoją część czynszu. Nie
przejmowałam się już ubraniem. Praca kwiaciarki bardzo mi odpowiadała, a sprzedaż
kwiatów lepiej mi szła, gdy nie byłam zbyt porządnie ubrana. Dlatego zawsze chodziłam z
gołymi nogami i w krótkiej spódniczce. Wszystkie pieniądze wydawałam na jedzenie, bo
będąc ciągle w ruchu miałam ogromny apetyt.
W dzień krążyłam bez celu po mieście albo bawiłam się w dom w naszym wspólnym pokoju.
To było dla mnie wspaniałe, że miałyśmy własny pokój. Sprzątałam go często, pościel
wietrzyłam na balkonie, a podarty dywan wynosiłam na dwór do trzepania. Czułam się
szczęśliwa i beztroska mieszkając z Orvokki i raczej rzadko wspominałam dom, który
opuściłam, miałam raczej wrażenie, że wydostałam się z czegoś złego i mrocznego.
Wtedy też po raz pierwszy się zakochałam. Opowiem 0 tym, bo to było prawdziwe uczucie, i
myślę, że potrafiłabym pokochać kogoś także w przyszłości, gdyby tylko nadarzyła się ku
temu okazja. Któregoś wieczoru zadzwoniłyśmy do kolejnych drzwi. Otworzył nam męż-
^yzna w poplamionym fartuchu kreślarskim. Zaproponowałam mu kupno kwiatów
uśmiechając się tak ładnie, jajc tylko potrafiłam. Orvokki też się uśmiechała, ale
37
stała w pewnej odległości ode mnie. Ten człowiek miaj ciemne, kręcone włosy i białe,
błyszczące zęby. Rozej śmiał się i powiedział:
- Dobrze się złożyło, bo nie mam w domu kwiatów! kupię je na pewno, jeśli tylko dogadamy
się co do ceny! Może lepiej, żeby panienki weszły do środka, poroz] mawiamy o tym.
Zerknęłam na Orvokki, a ona kiwnęła głową, wi« weszłam z koszykiem w ręku, a ona za
mną. MężczyznJ przez cały czas mówił bardzo uprzejmie. Wprowadził nas do dużego,
jasnego pokoju, gdzie było mnóstwJ książek, w powietrzu unosił się dym z papierosów, a na
stole kreślarskim leżały rysunki. Powiedział, że jest arl chitektem i projektuje domy. Zaczął
nas dla żartu częsl tować papierosami, bo chyba nie miał nic innego, czyni mógłby nas
ugościć, ale podziękowałyśmy, a on obieca! lepszy poczęstunek, jeśli kiedyś znów go
odwiedzimy. I
Potem starannie wybrał kwiaty, które chciał kupią udawał, że szuka uszkodzeń, i targował się
o cenę. AM to wszystko było tylko zabawą, bo cały czas się uśmim chał, zerkając przy tym co
chwila na mnie, my jednał obstawałyśmy przy swoim i końcu zapłacił, ile chciały J my, z
niefrasobliwą miną wygrzebując pieniądze z kiJ szeni kamizelki. Odnosił się do nas bardzo
grzecznił zupełnie jakbyśmy były wytwornymi pannami. W końcl pożegnał się, otworzył nam
własnoręcznie drzwi i zi mknął je za nami.
Kilka dni później, gdy w czasie deszczowej pogocj krążyłyśmy po ulicach z przemoczonymi
nogami, a h del nam szedł jak po grudzie, Orvokki nagle zapropon wała:
- Chodźmy pozdrowić architekta.
Zapaliłam się do tego pomysłu, chociaż lękałam si] czy aby nie za często mu przeszkadzamy.
Poszłyś jednak do jego domu, mimo że było to w zupełnie
38
• lnicy- Zmokłyśmy bardzo, wiec gdy znalazłyśmy się ** ktetce schodowej, woda chlupała
w naszych roz-
Hatecy się butach.
s. chitekt na nasz widok bardzo się zdziwił, ale zaraz
\ioiiiniał sobie swe żartobliwe zaproszenie, więc

background image

oVyiedział:
Aha, panny pewnie odgadły, że kwiatki na stole już
Tedły- To bardzo miło z waszej strony. Doceniam
sza troskę. Pozwólcie, że was zaproszę do środka ¦ poczęstuję czymś lepszym niż ostatnio.
Głęboko się kłaniając wprowadził nas do mieszkania, potem rozwiesił nasze płaszcze, by
wyschły.
_ Przeczekajmy razem ten deszcz - zaproponował.
Zapalił światła, nalał wina do małych kieliszków i nastawił gramofon. Wino przyjemnie mnie
rozgrzało i miałam wrażenie, że ciągle trwa lato, a ja leżę rozciągnięta na gorącej skale.
Orvokki śmiała się i dowcipkowała, ale ja nie byłam w stanie brać udziału w rozmowie, tak
bardzo zaskoczyła mnie uprzejmość tego dorosłego mężczyzny. Za każdym razem, gdy
odważyłam się nieśmiało na niego zerknąć, spotykałam jego ciepłe, figlarne spojrzenie.
Spędziłyśmy u niego co najmniej godzinę, a on zwracał się do nas jak do dorosłych kobiet.
Orvokki rzucała na niego odważne spojrzenia, ja zaś byłam zazdrosna o każde słowo, które
mężczyzna kierował do niej. Czułam jednak podświadomie, że mówiąc do Orvokki za
każdym razem przemawia właściwie do mnie, i było to upajające uczucie. Ale to wcale nie
dodawało mi pewności siebie, wręcz przeciwnie, wstydziłam się jeszcze bardziej niż za
pierwszym razem, chociaż zostałyśmy poczęstowane winem. Dał nam tylko po małym
kieliszku, n*e chciał nas upić.
PĄ tego wieczora całe dnie myślałam o nim, o jego m^j twarzy i łagodnych oczach, czułam w
swej ręce
39
jego mocną dłoń, którą mi podał na pożegnanie. Czeka łam na okazję, by móc go znowu
odwiedzić. Miałam m zamiar wtedy powiedzieć, że nie musi za każdym razem kupować od
nas kwiatów. Kiedyś zgadałam się z vokki na jego temat i ona powiedziała:
- Maire, następnym razem idź tam sama. On chce ciebie, a nie mnie.
Zrobiło mi się gorąco, gdy to usłyszałam. Zaczęłaś się wykręcać zapewniając, że nigdy w
życiu nie pójdę dc niego sama, chociaż w głębi duszy miałam na to wielka ochotę.
Zastanawiałam się już wcześniej, jak mogłabym pójść do niego bez Orvokki, bo byłam
zazdrosna i chciał łam z nim zostać sam na sam. Któregoś wieczoru, kiedj odwiedziłyśmy już
wiele miejsc, Orvokki nagle sztud chnęła mnie w bok i powiedziała:
- A może architekt kupi kwiaty, które nam zostały) Idź do niego, ja mam co innego do
roboty.
Poszłam więc, a serce waliło mi w piersiach, gd} wchodziłam po schodach, tak bardzo się
bałam, że mu przeszkodzę w pracy. A przy tym wstydziłam się go Opowiem o tym, bo to
wszystko, moim zdaniem, byłe bardzo piękne, a nie mam wiele przyjemnego do opol
wiadania o swoim życiu. I tym razem sam otwórz^ drzwi.
- Ach, panna Złotowłosa, i to sama. A gdzie koleżad ka?
Patrzyłam na niego onieśmielona, nie miałam nawi odwagi uśmiechnąć się i wyjąkałam, że
Orvokki miał* coś do załatwienia. Chciałam też powiedzieć, że nie mua kupować kwiatów,
jeśli nie chce, bo miałam już tylkl same zwiędłe. Ale on wyjął mi koszyk z ręki, wprowa* dził
do środka i powiedział:
- Mało masz dziś kwiatów. Kupię chyba wszysi kie, żebyś już nie musiała biegać po
ciemnych schci dach.
t nie zapytał o cenę, wyjął z kieszeni zmięty lW t i dał mi go. Nieprzyjemnie mi się zrobiło,
bo 1L miałam zamiaru brać od niego pieniędzy, więc
Ale on nie zgodził się, bym mu wydała resztę. Potem rzyniósł wazon, napełniwszy go
przedtem wodą raflu w łazience, a gdy układałam kwiaty, stał obok Uśmiechając się głaskał
moje włosy, mówiąc przy tym głębokim głosem:
_ Złotowłosa..., Złotowłosa...

background image

Ułożyłam kwiaty tak ładnie, jak tylko potrafiłam. Nagle jego ręka dotknęła mojej szyi,
drgnęłam, jakby mnie ogień sparzył, ale on pomyślał, że się boję, i zaraz odsunął się ode
mnie:
- Pewnie musisz już iść? - spytał.
- Wcale nie chcę odchodzić, chyba że panu przeszkadzam - zaprzeczyłam.
Popatrzył na mnie przechylając głowę na bok i gwizdnął cicho. Uśmiech zniknął mu z twarzy,
spoważniał i choć patrzył na mnie, jego wzrok błądził gdzieś bardzo daleko.
- Ej, dziewczyno, co z ciebie wyrośnie? - zapytał, gdy stałam naprzeciwko wpatrzona w niego
błagalnym, a jednocześnie pełnym uwielbienia wzrokiem. Bo ja naprawdę go uwielbiałam,
chociaż był ode mnie pewnie ze dwa razy starszy. Lepszego określenia na to, co czułam, nie
umiem wymyślić.
y końcu objął mnie czule ramieniem, a potem delikatnie pocałował w usta. Poczułam w sobie
wręcz fizyczny IO1> tak bardzo zapragnęłam, by mnie mocniej przytulił ^pocałował, tak jak
całują ci, którzy się naprawdę ochają. Ale on posadził mnie w fotelu i przyniósł k*zekwina.
' Qj, dziecko, dziecko - odezwał się.
40
41
Przepełniło mnie bezgraniczne uczucie miłości i tęsd noty, wiec z naciskiem powiedziałam: -
Nie jestem już wcale dzieckiem. Wtedy on pochylił się znowu nade mną, pocałowa a potem
pogłaskał delikatnie bez żadnych złych zamk rów. Rozchyliłam usta, gdy całował, ale on nie
chci;
mnie tak całować.
- Ile masz lat, Złotowłosa? - zapytał.
Nie chciałam mówić nieprawdy, nie mogłam skłam;
więc szepnęłam:
- Niedługo skończę piętnaście.
Drgnął i spłoszony rozejrzał się wokoło, jakby w obl wie, że ktoś nas widział.
'_
- Ho, ho - westchnął i uśmiechnął się. - Myślałem, ża jesteś starsza. Wcześnie się rozwinęłaś.
Co z ciebil wyrośnie? Pewnie nawet nie wiesz, że jesteś bardza niebezpieczną dziewczyną.
- Ja, niebezpieczna? - zdziwiłam się. Ale on dalej pytał:
- Czy twoja koleżanka wie, że jesteś u mnie? Zlękłam się i wymamrotałam, że jeśli trzeba,
powiel
jej, że go nie zastałam w domu. On się wtedy znov
uśmiechnął i rzekł:
- Nie chcę cię, Złotowłosa, o nic złego posądzać, i krążą historie o dziewczynach, z których
jedna jt nieletnia. Chodzą parami, sprzedają, co się da, a starszl czeka zawsze ukryta na
schodach. L
Nie zrozumiałam wcale, o co mu chodzi. Wyjaśnił rfl
to:
- Gdybym teraz dobrał się do ciebie i wołałatyl
o pomoc, twoja przyjaciółka mogłaby przybiec i straszą! policją wyłudzić ode mnie
pieniądze, bo mężczyźnie który uwodzi nieletnią, grozi nawet kara więzienia. Patrzyłam na
niego wystraszona, a krew uderzała rc|
do głowy. 42
Wolałabym umrzeć niż zrobić panu coś takiego. •vt dla mnie nie był nigdy tak miły jak pan.
wie<iz mi ° sobie> Złotowłosa. W jaki sposób
nę?
ił mnie
Opowiedz miu —_ , nałaś taką dziewczynę?

background image

P°*Aowiłam mu o domu i o tym, jak ojciec gonił mnie ekierą w garści, gdy na zabawie trochę
wypiłam 1 hłopakami i dawałam im się obejmować, a potem nie z °- \n<m ndwaei wracać do
domu. Powiedziałam też, że miałam ^""o1 . . . . -
iciec nie był morm prawdziwym ojcem, chociaż nigdy nie przypuszczałam, że potrafię to
wyjawić obcemu mężczyźnie. Słuchał mnie uważnie, w końcu rzekł:
1 Niedługo nadejdzie jesień, po niej zima i ludzie nie będą już kupować kwiatów. Jak sobie
wtedy poradzisz? - Ja zawsze dam sobie radę - odparłam wesoło. Nagle obudziła się we mnie
szalona, dziecinna nadzieja. Próbowałam się uśmiechać, gdy zaproponowałam: - Proszę mnie
wziąć na służbę. Popracuję przez zimę,
będę panu sprzątała i gotowała jak umiem. Zmieszał się, ale ja szybko dodałam: - Nie żądam
nawet zapłaty. Niczego poza jedzeniem i kątem do spania. U pana zawsze będę się dobrze
czuła. Pogłaskał w roztargnieniu moje włosy, jakby głaskał szczeniaka, potem rzekł ze
smutkiem:
- Oj, dziecko, to niestety niemożliwe. Mam żonę i dwoje dzieci, są teraz w letniej willi. Żona
jest chorowita i jesienny klimat Helsinek jej nie odpowiada. Nie domyśliłaś się, że jestem
żonaty, Złotowłosa?
Gdy to usłyszałam, coś się we mnie załamało, pomyślałam, że może on tylko tak okrutnie
zażartował. Cze-P^jąc się gasnącej nadziei, rzekłam z niedowierzaniem: " Przecież pan wcale
nie nosi obrączki. ."" y czasie kreślenia ją zdejmuję - wytłumaczył. - Jak t^sz, wieczorami
projektuję domy, żeby zarobić i Pemić wolny czas, gdy żony nie ma.
i wy-
43
Czując, że oddala się ode mnie, objęłam go za szyję przyciągnęłam do siebie i gwałtownie
zaczęłam całował po policzkach i brodzie, a potem w usta tak namiętnie] jak tylko umiałam,
prosząc, żeby mnie nie wyrzucaj z domu. Przestraszył się, siłą oderwał moją rękę od swr szyi
i pokiwał głową:
- Oj, dziewczyno, dziewczyno.
Potem zapalił drżącymi palcami papierosa i próbuj
się uśmiechnąć rzekł:
- Złotowłosa, chyba już czas, żebyś poszła do di
mu.
- Nie mam domu - powiedziałam patrząc na niegi
Czułam, jak łzy spływają mi po policzkach. - Cb z panem spać - wyszeptałam.
W żaden sposób nie potrafiłam mu wytłumaczy^ czego chcę, wybuchnęłam tylko płaczem
przepełniom poczuciem doznanego zawodu.
- Chcę leżeć z głową na pana ramieniu jak mc młodszy brat z ojcem i oglądać komiksy w
gazetacłi które by mi pan pokazywał - pochlipywałam. Zaczął się śmiać, a potem obiecał: -
Możemy to oczywiście kiedyś zrobić, ale teraz rm sisz już iść, bo ja też jestem tylko
człowiekiem.
Prowadząc pod ramię, siłą zaciągnął mnie do prze pokoju, podał płaszcz, wypchnął na schody
i zamknął za
mną drzwi.
Potem jeszcze raz byłam u niego. Leżeliśmy na ta]| ~™<ił mnie ramieniem, pokazywał obra
oiej, żebyś już więcej nie przychodziła, dziew-Moja rodzina wraca w najbliższych dniach i
żona !? by ź*e zrozumiec twoJ4 wizytę. Może się to niedo-m° kończyć i dla ciebie, i dla
mnie. Ale wpadnij tu za brif latem. Opowiesz, co u ciebie słychać. ° rhciał mi dać jakieś
pieniądze, ale nie miałam zamia-• h brać, czułam się okropnie nieszczęśliwa. Następ-111 o
lata nie mogłam go odwiedzić, bo wtedy byłam już poprawczaku, mieszkałam tam całe cztery
lata. A później postanowiłam, że już nigdy więcej do niego nie oóidę, bo mógłby się okazać w
stosunku do mnie takim samym mężczyzną jak wszyscy inni, chociaż myślę, że

background image

poznałby mnie.
A co do tego ostatniego spotkania, lepiej by było, gdyby on nie wykazywał tyle ostrożności i
tchórzostwa, lecz wziął mnie całą bez żadnych uprzedzeń, gdyby mnie choć trochę pokochał,
jak tego pragnęłam, mimo że mogłoby to przysporzyć wielu kłopotów nam obojgu. Wiem, że
bym nie żałowała tego, co mogłoby się stać, i wierzę, że po tym, co by między nami zaszło,
nie stoczyłabym się, a on przynajmniej miałby o mnie więcej wspomnień. Ale był tchórzem i
nie rozumiał mego stanu, gdy czułam się przy nim taka wolna i jak dziecko szczęśliwa.
Stało się, jak przepowiedział. Nadeszły mrozy, i ludzie nie chcieli już *%»»L di dh
óę 1 w doł z **
a.2
zki w angielskich gazetach, objasniai piz^ ^ teksty tych komiksów i trochę mnie też całował.
LeżźB łam zupełnie cicho pod jego pachą, trzymając głowę ni ramieniu i czułam, że
ogromnie go kocham. Z pewnośj cią z żadnym mężczyzną nigdy nie było mi tak dobrzl i
przyjemnie jak wtedy. Gdy zrobiło się późno, rzekł do mnie:
44
»1^, JOJW Fx~w^w- —
mrozy, i ludzie nie chcieli juz Kupuw. dzenie po schodach w górę i w doł z załzawionymi
oczami i przemoczonymi przyjemne. Na domiar złego Orvokki zmienia, że wolałaby przyjąć
na ™ lokatorkę, która by jej płaciła. Sama może mnie dłużej utrzymywać.
45

Próbowałam więc szukać pracy i robiłam to w zupej nej panice. Mogłam dostać jedynie
posadę gońca, al( z tego nie można było wyżyć, jeśli się nie posiadał< w mieście jakiegoś
kąta. Gdybym chociaż miała znajo mości i pieniądze na kupno porządnego ubrania, możi
dostałabym miejsce pomocnicy kelnerki w jakiejś duż restauracji, a do tego przynajmniej
wyżywienie, ale ni, wiedziałam, do kogo się z tym zwrócić. Nie ma sens żebym kogoś winiła
za to, bo prędzej czy później i t bym się pewnie stoczyła, choć jednak jestem przekon na, że to
wszystko stało się przez tę starą wiedźmę.
Gdy pewnego dnia natknęłam się na nią, powiedz! mi, że jej sublokatorka właśnie się
wyprowadziła i że teraz wolny pokój. Mogę u niej zamieszkać za sprząt nie mieszkania i
jednocześnie szukać pracy. Wcale mi ta jędza nie spodobała, od samego początku czułam niej
wstręt, ale nie miałam innego wyjścia, nie mog przecież żyć na koszt OrvokkL Ona miała
chyba rzuty sumienia, że pozwoliła mi się wynieść do podejrzanej baby. Ale nie
zatrzymywała mnie, może również myślała, że prędzej czy później i tak źle skon
Mieszkanie było okropnie brudne i śmierdzące, mii ciło się w suterenie, a wchodziło się do
niego pros z bramy. Składało się z kuchni, w której mieszkała jędza z mężem, i z pokoju w
głębi, który zwykle wyna mowały jakieś dziewczyny i który stał teraz pust Mężczyzna
pracował w restauracji jako szatniarz i chj ba dobrze zarabiał, ale obydwoje byli okropnie skąi
myśleli tylko o pieniądzach i żywili się resztkami p< traw, które on przynosił z lokalu.
Wiedźma trzymała pieniądze w banku i ciągle narz kała, że musi odkładać na czarną godzinę.
Wtedy jes cze nie wiedziałam, że najwięcej zarabiali na dzie> czynach mieszkających u nich,
do których stary spro dzał z restauracji pijanych gości. W tym celu ba]
46
^a w domu wódkę. Dziewczyna, która tam miesz- rzede mną, dostała się do szpitala, gdyż
zaraziła kfjjalciegoś klienta. ^e by*8111 J
fjjalciego
Mvśle ze n^e by*8111 Jeszcze wtedy ani zła, ani zepsuta, lk znalazłam się u tych
wstrętnych ludzi właś
ę ję y ę jj p pj

background image

>Te minęły dwa dni, gdy on sprowadził z restauracji tarszego mężczyznę. Przynieśli ze sobą
wyśmienite potrawy, koniak i wino, a gość cały czas przyglądał mi się uważnie. Domyśliłam
się, że szatniarz opowiedział mu o mnie. Wiedźma ciągle syczała i szeptała mi do ucha, że
jeśli będę miła i usłużna wobec gościa, to on da mi pieniądze. Próbowałam się uśmiechać i
dziękowałam za dobre jedzenie, okropnie byłam głodna. Piłam też wino, którym mnie
częstowali. Ale przede wszystkim trzęsłam się z zimna, czułam się nieszczęśliwa i bardzo
samotna.
Nie ma sensu, bym opowiadała szczegóły tamtego wieczoru, oni po prostu chcieli mnie
koniecznie upić. Gdy poczułam zmęczenie, namówili mnie, bym się rozebrała i poszła spać.
Kiedy zasnęłam, mężczyzna wszedł do mego łóżka i zgwałcił mnie. Zaczęłam okropnie
krzyczeć, wtedy przestraszył się i mnie puścił, ale do pokoju wpadł mąż starej, złapał mnie za
gardło i zagroził, że powybija mi zęby i doniesie na policję, jak się prowadzę, jeśli jeszcze raz
krzyknę. Więc przestałam.
Myślę, że gość dał im dużo pieniędzy. Mnie też proponował, ale nie zwracałam na niego
uwagi, płaka-a?\ tylko. Wychodząc zostawił pieniądze na stole, a ta w^ zma zgarnęła je zaraz
po jego wyjściu. Nie miałam zao a> •^m ^ ten °bcy mężczyzna, ale nigdy nie aleoTIałain •'e-
8° twarz?- sPotkałam go jeszcze kiedyś, uczyni Ppowiem później. Nie należy go winić, bo
nie
chciał X?1* Wię°e<' ńsL' niż musiał> by otrzymać, czego b ^Qwno uważał, że jak
interes to interes. Był
i jego żona
ł X?
b°gat ^Qwno uważał, że jak interes to i y** człowiekiem interesu, a szatniarz i
47
wmówili mu, że z własnej woli brałam we wszyst udział, a sprzeciwiałam się chcąc otrzymać
wyższą płatę. Dlatego nie uwierzył, że szczerze protestowała
Dopiero rano, choć udręczona i obolała, z twar spuchniętą od płaczu, utwierdziłam się w
przekonanij że na pewno nie uda im się nastraszyć mnie policją, gdy chciałam wyjść,
szatniarz uderzył mnie, a wiedźi zamknęła na klucz w pokoju i zagroziła, że jeśli na nic
doniosę, skończę w poprawczaku, a im nic złego się stanie, bo będą świadczyć przeciwko
mnie, zeznają, że j ja się źle prowadzę.
Okropnie wspominam tamten okres. Równo ^ tygodnie trzymali mnie w zaniknięciu w tym
piwni<| nym pokoju jak więźnia, a szatniarz co noc sprowac mężczyzn. Dwóch, a nawet
trzech naraz. Upijał ij w kuchni, a oni stamtąd przychodzili do mnie kolejf w odwiedziny. Ale
dobrowolnie nie oddałam się razu, zawsze musieli mnie zdobywać siłą, aż w końj
rozchorowałam się. Byłam kompletnie załamana, a ki da cząstka mojego ciała nosiła ślady
uderzeń i sińce. [
Do kilku mężczyzn szatniarz zwracał się po nazwis a ja zapamiętałam sobie, jak się nazywali,
żeby się dyś na nich zemścić. Jednemu, który zabawiał się pijanemu całą noc maltretując
mnie okropnie, wykr^ łam potajemnie wizytówkę z portfela, gdy zasi Tak mnie tam
gwałcono i hańbiono, że nie wiei łam, bym mogła być jeszcze w życiu wesoła. Rosła I mnie
chęć zemsty, ale z biegiem dni, gdy spostrzegł^ że nie wydostanę się z rąk tej wiedźmy,
ogarnął ram strach, że będą mnie trzymali w zamknięciu, póki I umrę.
Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby pewnego ra* szatniarz nie przyprowadził do mnie
mężczyzny, ktB wysłuchał mojej opowieści i uwierzył mi. Przestraszy* bardzo usłyszawszy,
ile mam lat, a ja wymusiłam na M
że
$oP
sprowadzi policję, by mnie wyciągnęła z te-'\ chociaż przysporzyło mu to tylko
^^ ^ob, pypy y

background image

i miał powody do wstydu z mojej przyczyny i uczynił mi nic złego.
•awa wyszła na jaw i pisano o niej w gazetach, bo h ła w nią zamieszana żadna z
wpływowych osobis-• w przeciwnym razie trzeba by ją było zatuszować. '\,rm nnlicia chciała
się wykazać czujnością i aktyw-
j, w nią zamieszana żadna z wpływowych nie DY*'*
tości w przeciwnym razie i
'tyin policja chciała się wykazać czujnością i aktyw-
'cia g^yż JeJ zarzucano, że patrzy na wiele rzeczy
zez palce i dopuszcza do szerzenia się w mieście zepsucia. Helsinki w tamtym okresie były
prawdziwym piekłem dla młodych; mężczyźni bez żadnego powodu tracili pracę i brali się za
handel wódką, a stare baby prowadziły burdele, w których bezrobotne dziewczyny
sprzedawały swe ciało, gdy nie miały już nic innego do zaoferowania, chociaż nie marzyły o
niczym innym, jak tylko o normalnej pracy i zapłacie, za którą można by wyżyć.
Wtedy jeszcze nie miałam o tym wielkiego pojęcia, ale wszystkiego dowiedziałam się
później, w poprawczaku, z rozmów innych dziewczyn, a nawet wcześniej, gdy leżałam w
szpitalu. Bez sensu było obwinianie o ten stan policji - nie była w stanie zlikwidować
wszystkich melin, gdzie handlowano wódką, i zakamuflowanych burdeli, choćby nie
wiadomo jak się starała. Głód jest silniejszy ^d policji. Ale gdy mój przypadek stał się głośny,
policja
kazała swe możliwości, chociaż to dla mnie nie było wcale przyjemne.
edvb ^ ky*° 'l n*Q wiem, jak zniosłabym tyle wstydu, Z7111 ?*e spędziła wielu tygodni w
szpitalu w stanie na ^°minaJ3Cym koszmarny sen, tkwiłam wtedy jakby z tanit ^trz sjek*e-
Do szpitala zawieziono mnie prosto tretow680 !n^eszkan^a» b° tak byłam pobita i zmal-. ana,
że dostałam zapalenia płuc. W szpitalu od-e mam syfilis, którym zaraził mnie jeden z męż-
48
49
czyzn, a w końcu stwierdzili, że jestem w ciąży. Chy nawet pragnęłam wtedy umrzeć, tak
byłam załamań
Trzech mężczyzn skazano na kary więzienia, a sz niarza z żoną na więzienie o obostrzonym
rygor chociaż przysięgali, że są niewinni, i zwalali wszystko mnie. Przesłuchiwano także
mamę i ojca, który zezn że od dziecka miałam zły charakter, w końcu na\ uciekłam z domu.
Tak właśnie zeznawał, a ja nie prót wałam protestować, bo i tak przysporzyłam rodzice wielu
kłopotów i wstydu.
- Czemu cię wcześniej nie zabiłem? - mruknął mnie ojciec, gdy staliśmy naprzeciwko siebie
poda przesłuchania. To były ostatnie słowa, jakie usłyszałJ z jego ust, nie zobaczyłam go już
nigdy więcej, bo zna dwa lata później, był chory na wątrobę już w czai procesu, miał wtedy
twarz w kolorze brązowożółtyl Przed śmiercią bardzo cierpiał, ale nie narzekał, pr| klinał
tylko. Kierowniczka poprawczaka na pewno p| ciłaby mnie na pogrzeb, ale nie chciałam iść,
chocl inne dziewczyny oddałyby wszystko, żeby tylko wjl na miasto, nieważne, z jakiego
powodu.
Urodziłam także dziecko. Na szczęście przyszło! świat za wcześnie i było nieżywe. Na
szczęście, I przysięgłam sobie w duchu, że je zabiję, bez względu! karę, jaką by mi za to
wymierzono. Byłam okropni zacięta i nie chciałam, by żyło. Może nie myślał! w tym
wypadku o swoim losie, ale o losie dziecka, bej by się z nim stało, gdyby moje życie dalej
było I pechowe. Lekarze, co prawda, mówili z począł o przerwaniu ciąży, ale nic w tym
kierunku nie roa a ja zdążyłam się szybko wyleczyć z choroby, którą ni zarażono. Może mieli
jakiś powód, by się do tego 1 zabierać. Prawo wtedy jeszcze surowo zabraniało pm rywania
ciąży i wszystko zależało od lekarzy.
Najgorsze jednak w tym wszystkim było dla mnie I
50

background image

ni,
mi właściwie nie wierzył. Wszyscy byli przekona- wjasnej woli znalazłam się w takiej
sytuacji
, że się niemoralnie prowadziłam. Takie przy-i dIate.g.'o(jniosłam wrażenie, gdy leżałam
chora i za ^^ winiłam siebie, zupełnie jak małe dziecko
fł Wd
tko w
dające się o zło, które mu się przytrafiło. Wtedy iniałam w sobie wiele z dziecka. Dopiero w
po-czaku moje dzieciństwo za sprawą starszych kole-k skończyło się, starło się jak stary
obcas, k kó i iół żd
nek sky
% j jednak człowiek, który nie poniósł żadnej kary za swój czyn; ten, który był pierwszym
mężczyzną w moim życiu i którego twarz i ręce zapamiętałam na zawsze. Nie miałam
pojęcia, kim był, więc nie zeznałam o nim w sądzie, szatniarz też nic nie mówił.
Podejrzewam, że dostał od tamtego pieniądze, żeby nie puścił pary z gęby. Mogłam sobie
nawet wyrzucać, że na niego nie doniosłam, ale doszłam do wniosku, że to i tak nie miałoby
sensu, nie znałam przecież jego nazwiska. Ci trzej wstrętni faceci, których szatniarz
sprowadził raz do mnie i których skazano, byli najgorsi, ten pierwszy zaś pozostał mi w
pamięci jako wytworny pan.
0 swoim pobycie w poprawczaku nie mogę powie-ieć nic złego, starają się tam jak mogą i
przyjaciół można sobie znaleźć, jeśli się tylko dobrze pracuje, uczy 1 ^le sPrawia trudności
wychowawczych. Zetknęłam się 0 a.ziewczynami porządnymi i z takimi, które miały złą Puuę
Gdybym przyłączyła się do towarzystwa tych *1' moze wyłabym na ludzi. Ale one były J
flegmatyczne, brzydkie i nudne, te niedobre ^ T frteligGatne i wesołe, wiedziały o wielu i
nigdy się z nimi nie nudziłam. Może nie mam
51
prawa mówić, co dobre, a co złe, ale wydaje mi się porządnymi nazywano takie, które
decydowały się^ twardą egzystencję, pełną wyrzeczeń, a złymi te, ktc chciały lekko przejść
przez życie. Gdy znalazłam się w poprawczaku, wiedziano tam j
0 mnie, gdyż moje nazwisko wielokrotnie wymienia w gazetach. Chociaż byłam jeszcze taka
młoda, uwa; no, że jestem najgorszą z najgorszych. Wiele dziewc; podejrzewało z zazdrością,
że zarobiłam kupę pienięd
1 przepuściłam je beztrosko, a ja nie chciałam wyproś dzać ich z błędu, bo lżej mi było na
duszy, maj świadomość, że sama kieruję swoim losem, a nie - j było w rzeczywistości - że
padłam ofiarą ludzkiej ni czemności.
Opowiadałam więc ze szczegółami o swym wystę nym życiu. Dziewczyny chętnie słuchały,
bo co mogło bardziej zainteresować jak historie o mężczyznach, o i zachciankach. Zmyślałam
i z premedytacją robiłs z siebie szmatę, ale wynikało to z poczucia nieszczi liwego losu,
musiałam mieć coś, czym mogłabym i pochwalić, chociażby własnym zepsuciem i lekkomył
nością.
Moje towarzyszki opowiadały o sobie, a ja patrząc I nie dochodziłam wciąż do jednego
wniosku, że uczl wość w życiu nie popłaca i tylko szpetna może pozosm porządną
dziewczyną. Ale i tym porządnym wiele mci na było zarzucić, obmawiały, kogo się dało,
obżerałyM się dało, no i kradły. A gdy myślałam o tych ni zliczonych przewinieniach, przez
które znalazły I w poprawczaku, nie pozostawało mi nic innego jl tylko dziwić się ich
bezdennej głupocie. Nie upłynł wiele czasu, a ja, wzorem tych starszych i barda
doświadczonych, uważałam, że najgorsze, co człowielj może spotkać, to gdy policja wywęszy
ciemne spra i ma się z nią do czynienia.
zdążyłam się w zakładzie nauczyć, tego na łd że dla ładnych dziewczyn facet to jedynie Przy
6'prymitywne zwierzę i im starszy, tym bardziej nad#an F Siedziałam już, że im wyższą cenę

background image

dziew-trz6p° wyznaczy za siebie, tym bardziej pożądana staje CZyna oczach mężczyzn, i nie
ma takiego, który się jej . jeśli tylko okaże się dosyć przebiegła. Dowiedzia-°przes-c też, że
nie ma nic głupszego jak kradzież pijaku klientowi portfela, gdyż za to najczęściej trafia się
kratki. Tylko zupełnie zielone i głupie robią takie rzeczy, sprytna dziewczyna zna inne
sposoby, dzięki którym oskubie faceta nie ponosząc żadnych konsekwencji.
Kradzież traktowano jako większe przestępstwo niż prostytucję, policja bowiem wcale nie
istniała po to, by chronić niedoświadczone dziewczyny przed żądnymi wrażeń mężczyznami,
tylko po to, by pilnować portfeli poważanych obywateli przed lekkomyślnymi panienkami.
Naprawdę o wielu ciekawych rzeczach dowiedziałam się w zakładzie, w końcu i o tym także,
że najsprytniejsze wychodzą za mąż, bo mężatka może robić, co chce, i jeśli za często nie
trafia do izby wytrzeżwień, policja zostawia ją w spokoju.
W ciągu tych lat spędzonych w poprawczaku zahartowałam się i uodporniłam, a w wolne
chwile zastanawiałam się nad tym, co przeżyłam, dochodząc do wniosku, że mam jeszcze
wielu dłużników, nad którymi wcale me; muszę się litować. Z czasem stałam się skryta i
często ^leżałam °^e obracając językiem tyle, co na początku. ^e koleżanki odsunęły się ode
mnie, uważały mnie za Ponuraka
staw k m°żliwości pielęgnowałam swe ręce, pozo-^ gładkie mimo obierania ziemniaków i
pracy f^ Na3wickszym moim skarbem był kawałek trzymałam jak prawie wszystkie dziew-
52
53
czyny pod materacem. Pielęgnowałam także włosy, g<4 z czasem doszłam do wniosku, że nie
mam innej br przeciw światu jak ponętny wygląd. Jednakże wcale miałam zamiaru używać
życia jak te, które z nieci liwością czekały tylko, aż brama zakładu otworzy przed nimi, by po
wyjściu zacząć kupować sobie str» upijać się na całego i włóczyć po ulicach zaczepią
mężczyzn.
Ja tego nie chciałam i myślę, że one też sporo fant jowały. Wierzyłam, że po wyjściu z
zakładu mo zbudować jakieś własne życie i uniknąć upadku pro na bruk. Wiedziałam, że na
ulicy zginę, bo tam nie innych możliwości poza wódką, syfilisem i gruźlicą a! harówką w
różnych dziwnych miejscach, do których wielu ostrzeżeniach odsyłano ulicznice. Dlatego pos
nowiłam wziąć się w garść i żyłam nadzieją, że trafię człowieka - mógłby być nawet prostym
robotniki
- który będzie dla mnie dobry, ożeni się ze mną i w k< cu będę miała swój własny dom.
Byłam chłodna i ma mówna, gdy po skończeniu osiemnastu lat wychodził z zakładu i niosłam
w sobie mocne postanowienie,' nigdy więcej nie będę szukała towarzystwa dziewc z
poprawczaka. Chciałam żyć nie prosząc nikogo o rj ani o pomoc.
Wracałam do domu nie czując strachu, bo ojciec | żył już od jakiegoś czasu. Weszłam na
nasze da« podwórze w Ruoholahti, schody wydały mi się jesł bardziej krzywe i zniszczone
niż dawniej, a dach koił rki przeciekał. Była jesień, stare koła od wozów waM się koło szopy
jak dawniej. Wzruszona weszłam 1 schodach na górę i zastukałam do drzwi.
- Ojej, Maire, kochana! - wykrzyknęła maił
- A więc wreszcie wróciłaś, moje dziecko!
Była dla mnie bardzo dobra, zaparzyła kawy i wyszła! sklepu po bułki. Najstarszy brat już
zdążył się ożenić i Ą
pro
V7 '
domu, drugi pracował i utrzymywał rodzi- 'młodszy chodził jeszcze do szkoły podstawowej.
z pracy średni brat i ujrzawszy mnie zawołał:
ńQ oczy me mylą>t0 Przeciez Makel •rżał mi się uważnie, ale po chwili twarz mu ?If3
sooważniał, a gdy poszedł się myć do kuchni,

background image

*atam, jak mówił do matki: Ta dziwka chce u nas mieszkać? Cdv t0 usłyszałam, coś się we
mnie zagotowało, ale . łałam się opanować i rzekłam do niego z naciskiem: _ Niech cię o to
głowa nie boli. Poprawczak załatwił mi miejsce służącej. Nie zostanę na twoim garnuszku. A
potem ubierając się zawołałam do mamy: - Pa, mamo! Dziękuję za kawę! - i wyszłam z
domu. Służbę zaczynałam dopiero nazajutrz, więc nie mając gdzie się podziać, noc spędziłam
w tanim hoteliku za dwadzieścia pięć marek. Najpierw siedziałam w pokoju i patrzyłam przez
okno na brudne dachy i szarobury deszcz, a potem zeszłam na dół i w kawiarni zjadłam
ciastko popijając kawą.
Miałam wtedy osiemnaście lat i byłam ładna, chociaż skromnie ubrana. W kawiarni grało
radio, a siedzący tam mężczyźni zerkali na mnie. Muzyka opowiadała o blaskach i pokusach
życia, a ja próbowałam sobie wyobrazić, że jestem właśnie gdzieś daleko, w elegancja hotelu
stojącym nad brzegiem morza i nie różnię się czym od otaczających mnie roześmianych i
zadowolonych z życia ludzi. Myślałam o tym wszystkim, a ciastko fcawało rai w gardle, bo w
kieszeni miałam zaledwie ^dziesiąt marek, a na sobie ubranie, które dostałam w
Poprawczaku.
zaPauty się uliczne latarnie, poszłam . zaczęłam spacerować tam i z po-
az podszedł do mnie jakiś mężczyzna, złapał za
54
55
- No, dziewczyno, dokąd idziemy?
Był porządnie ubrany i kompletnie pijany, a ja, jeszcze w pamięci słowa brata, odparłam:
- Nie wiem... A on na to:
- Niestety nie mogę cię wziąć do siebie.
- Może moja gospodyni wpuści pana, jak dosta napiwek. Ale ja żądam trzystu marek.
Był widocznie w dobrym humorze, bo roześmiał głośno:
- Co ty, mała, chyba zwariowałaś? Przeceniasz Nie widzisz, że po ulicach łazi pełno
dziewczyn, któr1 zadowoli nawet sto marek?
Wyrwałam rękę z jego uścisku.
- Niech mi pan więc nie zawraca głowy - żachnęJ się.
Ale moja odmowa tylko go rozochociła, odprowaJ mnie do hoteliku i dał portierce w łapę,
żeby nas raJ wpuściła.
Gdy znaleźliśmy się w moim pokoju, usiadł i zapl papierosa. Błyskawicznie rozebrałam się
do naga, stal łam przed nim i spytałam kpiąco:
- Odpowiada?
A gdy chciał mnie dotknąć, odepchnęłam go.
- Najpierw forsa — zażądałam.
Zdziwił się, ale dał mi żądaną sumę. Nie był chł złym człowiekiem. Gdy wstawaliśmy z
łóżka, otrzeźw trochę i wydawał się zawstydzony:
- Mogłabyś się chociaż uśmiechnąć.
Ale ja nie potrafiłam się śmiać, nachyliłam się tyi nad nocnikiem i wymiotowałam, chociaż
on wcale! był ani wstrętny, ani mnie nie dręczył.
Nie obraził się, tylko po chwili spytał zmienioflfl głosem:
- To było dla ciebie takie okropne? Jeśli tak,l przepraszam.
56
• potrzebowałam jego współczucia, więc odpowie-
do diabła,
a Pan dosyć> niech sie. P*"1
b°Ale on i tym razem nie rozgniewał się, może widział, ¦Ikim okropnym stanie się
znajdowałam. Dotknął W|ko mojej ręki, wziął kapelusz, płaszcz i wyszedł. Nie bvł gfoP*111
człowiekiem.

background image

Następnego dnia mogłam więc kupić sobie porządne óczochy, buty j bjajy kołnierzyk do
sukienki. Miałam ^ć na służbę i myślę, że do szczęścia wystarczyłby mi własny kąt, jedzenie i
dwa wolne wieczory w tygodniu. O miejscach pracy, które poprawczak załatwiał swym
byłym wychowankom, nie można było nic dobrego powiedzieć. Dziewczyny szły na służbę
do rodzin, które liczyły na darmową pomoc domową - zmuszały do niewolniczej harówki i
okazywania głębokiej wdzięczności za swą rzekomą dobroć. Byłam jednak tak nieśmiała, a
do tego wciąż przygnębiona, że nie przejmowałam się krzykiem i lamentami nowej
gospodyni, tylko starałam się dobrze pracować i pilnowałam dzieci, gdy ona wychodziła. Nie
domagałam się nawet należnych mi wolnych wieczorów.
Postanowiłam uczyć się szwedzkiego, zaczęłam już nawet w poprawczaku mając nadzieję, że
kiedyś uda mi się dostać posadę sprzedawczyni albo kelnerki w restauracji. Więc i teraz, na
służbie, w wolnych chwilach
^owałam się uczyć. Któregoś wieczoru, gdy moja Pani była w kinie, pan przyszedł do kuchni,
by nalać podle wo^y do grogu, i zastał mnie tam siedzącą nad nawr^czn?kiein. Zaproponował
mi pomoc w nauce, a ja tował Uc^szy^am siC z tego, ale dość szybko się zorien-
djain, jakie miał naprawdę zamiary, y zaprotestowałam, rzekł gniewnie: Pr2yszł° Uda:'esz
świe.ta-> samiczko? Przecież wiem, skąd
57
sni
Kopnęłam go mocno i szarpnęłam głową uderzaj czołem w jego nos i usta, tak że musiał mnie
puścić. j miał odwagi nalegać bojąc się powrotu żony.
Nie mogłam się nawet poskarżyć pani, bo ona wszyJ ko zwaliłaby na mnie i wyrzuciła z
pracy, jak to zwy^ bywa. Co innego mogłaby w takim wypadku zrób chcąc zachować spokój
ducha. Od tamtego dnia pr stale mnie zaczepiał, podniecałam go widocznie bard bo próbował
wszelkich sposobów, by mnie zdób Pewnego wieczoru, gdy rozebrałam się już do «» wszedł
do kuchni, usiadł na brzegu łóżka i zaczął
obmacywać.
- Nie bądź głupia - mówił przy tym. - Jeszcze możi mieć ze mnie pożytek. Jak będziesz
chciała, mogę zał wić ci posadę w kuchni klubowej. Dadzą ci tam wi* wolnego czasu.
Nic jednak nie wskórał, więc zaczął mi grozić:
- Jeszcze cię kiedyś dostanę.
Być może tak działałam na jego zmysły, że nie mój się oprzeć pożądaniu. Nawet się temu nie
dziwiłam, ¦ żona była starsza od niego i wiecznie narzekała. P nego dnia wcześniej wrócił do
domu, chociaż uprzed że będzie późno, wdarł się do kuchni i zapytał z chytr uśmieszkiem:
-
- Nie widziałaś przypadkiem mojej srebrnej papieiH śnicy? Zostawiłem ją na biurku i
zniknęła.
Nie miałam pojęcia, co się stało z jego papierośni^ ale on nie dawał za wygraną.
- No to sprawdzimy. Trzeba być ostrożnym, jak I ma kogoś takiego w domu.
Wyciągnął spod mojego łóżka tekturowe puda w którym z powodu braku walizki trzymałam
swoi rzeczy, i zaczął je otwierać.
- Proszę tego nie ruszać! - krzyknęłam, ale on i zwracał uwagi na moje protesty i spod ubrań
wygrzebl
58
• ośnicę- Była srebrna i masywna. Zważył ją tę PaP!ef rzekł, triumfalnie patrząc na mnie: w
&<>& \ spr'awa policji. Zaraz po nią zadzwonię. ;lLvwniałam, poczułam przypływ sił. Pan
o*1 & sam Podrzucił! Pewme w1^
szlaDMo°ico z te?0? ~ Spy^ał kpiąco- ~Jak
komu uwierzą, mnie czy tobie? potem złapał mnie za rękę i wypalił: Do cholery, dziewczyno,
podniecasz mnie i dopnę

background image

patrzyłam mu prosto w oczy i wyczytałam z nich, że jest gotów oddać mnie w ręce policji,
żeby się zemścić za mój upór. Ale ja chłodno oceniałam sytuację, nie mogąc się nadziwić tej
dziwnej sile, która potrafiła z porządnego i miłego człowieka zrobić takiego wariata.
Zastanawiałam się, czy ta siła tkwiła we mnie, czy też w nim. Patrząc mu w oczy widziałam,
że w walce, którą ze mną prowadzi, nie ma miejsca na współczucie czy litość, nie ma żadnych
praw ani zasad. To była wojna, żadne błagania o łaskę nic by tu nie wskórały.
Skoczyłam i złapałam nóż kuchenny. Grożąc nim krzyknęłam:
- Jeśli mnie pan ruszy, wbiję to panu w brzuch! Jak
się tu zjawi policja, wiadomo, czym to się dla mnie
kończy. Gdy pan zadzwoni po nich - zabiję! I przysię-
un5 że jeśli nie zdążę od razu, zemszczę się przy
pierwszej lepszej okazji.
eraz on mi patrzył prosto w oczy i wiedział, że łowię poważnie. Niemal z radością odparł:
merze, że to zrobisz, szalona dziewczyno, i ale h PaPier°śnicę i odwrócił się, by wyjść z
kuchni, v *ak stałam z nożem w ręku, jeszcze przed chwilą Li°na lękiem, teraz nagle opadłam
z sił. Nie Co się działo ze mną, ale nagle zrobiło mi się
59
wszystko jedno i zrozumiałam, że nie ma sensu u miąć siły, która była silniejsza od
człowieka. Nóż padł mi z ręki, pobiegłam za nim, złapałam go za rę i jęknęłam:
- Proszę zostać.
Nigdy nie doświadczyłam takiej rozkoszy jak wt gdy mnie wziął w ramiona i zwalił się na
mnie. Mia wrażenie, że coś, co przeżywam, należy do wyjątków doznań. Wiele kobiet pewnie
umiera, nigdy tego doświadczając. Może to właśnie, bez udziału mojej w uczyniło ze mnie tą,
którą się stałam. Musiałam o t opowiedzieć, choć o takich rzeczach zazwyczaj się mówi.
Nazajutrz wymówiłam pracę. Jeśli te dwa tygodn które musiałam jeszcze spędzić w tym
domu, były i tego człowieka piekłem, to takim samym piekłem b) one także dla mnie. Miałam
uczucie, że otwiera przede mną otchłań. Patrzyłam w nią czując zawl głowy i w przerażeniu
cofałam się znad jej skrą W czasie jednej krótkiej chwili, która błysnęła w nościach,
przyjrzałam się sobie i innym ludziom do niej niż w czasie lat spędzonych w poprawczaku.
Spróbowałam jeszcze raz, chociaż w głębi duszy łam, że to na próżno. Chciałam uczciwie
zagrać woj samej siebie, że przynajmniej staram się. W następij domu, gdzie służyłam,
mieszkało także dwóch studenil i nie minęły dwa tygodnie, gdy gospodyni oświadczył^ z
powodu chłopców nie może mnie dłużej zatrudniać, mi nie zarzucała, wydawało się, że
uważa mnie za por ną dziewczynę, a ja pracowałam tak dobrze, jak łam. Nie miała żadnych
zastrzeżeń do mojej pracy, al
60
zatrzymać i już. Trzeci raz nie próbowałam, yłam w swe przeznaczenie.
\aio. przez miast0 rozglądając się wokoło, widzia-I^okie ulice, wielkie wystawy z pięknymi
towara-,alące się wieczorami latarnie, świecące na czer-nI' o i zielono wspaniałe neony.
Pieniądz znowu wszę-e panował, obok sunęły samochody, słychać było Tającą gdzieś
muzykę. Co za pożytek mogłam mieć ze swei skromności. I tak się mną nie zainteresuje
żaden porządny mężczyzna,, gdy się dowie, kim jestem i skąd przyszłam. A nie należałam do
dziewczyn, którym proponuje się małżeństwo. Wspominając słowa ojca: „Czemu cię nie
zabiłem?", postanowiłam poddać się losowi i pozwolić, by moje życie staczało się aż na samo
dno. Łatwo wpaść w złe towarzystwo, dobre trudno jest znaleźć. Zaczęłam się włóczyć po
budach tanecznych, zaczepiać facetów, aż zarobiłam na porządne stroje. Na razie wszystko
grało. Zamieszkałam z pewną fajną dziewczyną. Miała telefon i właściwie także miejsce
pracy, bo jednym z jej stałych klientów był jubiler, który w razie czego mógł oświadczyć, że
ona jest u niego sprzedawczynią. Raz od jakiegoś pijanego kuśnierza, 7 nas zaciągnął na picie
do swego magazynu, dostałam kołnierz ze srebrnego lisa.

background image

wiązałam znajomości z taksówkarzami i portiera-tvlkZ restaura<5i' nie musiałam już chodzić
po ulicach, •w domu czekałam klió
tvlk staura<5i' nie musiałam już chodzić po ulicach, •w domu czekałam na klientów. Moja
koleżanka żo pił°JUnnie miała zadnycłi wad prócz jednej - za du-bym \' •ateg0 właśnie
wzięła mnie do siebie, chciała, Plhowała Sam i bł
m na klientów. Moja koleżanka żo pił°JUnnie miała zadnycłi wad prócz jednej - za du-bym \'
•ateg0 właśnie wzięła mnie do siebie, chciała, chyba • Plhowała- Sama nie brałam alkoholu
do ust, gdy ^ z Przymusu, a i wtedy udawałam tylko pijaną, Onana^Wa?yłani» ze mCzczyźm
tylko na to czekają. iaSt czcsto rano telefonowała, żebym ją przy do domu, bo jest tak pijana,
że sama nie
y Ona
trafi.
61

Poza tym była wesołą dziewczyną, z temperament zawsze miała szeroki gest i dobry humor.
lubili i z przyjemnością tracili pieniądze w jej towarj wie; beztrosko się z nimi bawiła i spała z
ochotą.
- Czemu mam im żałować uciechy, gdy sama lubię? - mawiała. - Będę się bawiła tak długo,
jak zecl
Czekało ją prawdopodobnie szczęśliwe życie, bo ]\ ler ożeniłby się z nią, gdyby wyraziła na
to zgodę, f są mężczyźni, ale ona wolała pić i dwa lata pój zakłuto ją nożem w jakiejś
podejrzanej spelunce. Nie wcale złą dziewczyną, po prostu takie życie ją pociąg
Bardzo się od niej różniłam. Nigdy nie daws mężczyznom ani odrobiny więcej, niż musiałam.
Cie ła mnie świadomość, że oddaję się im tylko za pienid a oni zdają sobie z tego sprawę. To
poniżało bardziej] niż mnie. Zresztą nigdy mnie nie zmuszali do okazj nia autentycznych
uczuć.
- Co ci jest, dziewczyno? - spytał mnie raz pe\ gość. - Wszystko jedno, co z tobą robię,
zawsze je taka zimna.
Potrafiłam tak właśnie się zachowywać i każdą spędzałam za pieniądze z kim innym.
Miałam wygląd dziewczyny cnotliwej i małomćn Gdy zaczęłam się zadawać z facetami, we
wszyst podkreślałam tę pozorną niewinność. Ubierałaa| skromnie, lekko malowałam usta i
używałam wys2 nych wyrażeń unikając ordynarnych słów. Myślę, pierwszy rzut oka nie
różniłam się wcale od dziewc z dobrego domu. W restauracjach i na zabawach) zachowywały
się czasem o wiele gorzej ode mnie.
Włosy miałam jasne, a oczy zawsze tak niewinn<| gdyby w moim życiu nigdy nie wydarzyło
się nic ani nic plugawego nie splamiło mojej duszy. To nie udawało mi się utrzymywać bez
trudu. Męż< szybko mi się znudzili. Prawie wszyscy byli do
62
rzeczy bardzo podobni. Znajomość z kilkoma żyła, by poznać stu innych. Nie mieli w sobie
wyStar<bV ińnie zaskakiwało. Ich ukryte dążenia i pragnie* c0 Nazywały się tak bardzo
pospolite, chociaż każ-nielllnich wierzył, że jest zupełnie wyjątkowy, inny niż
^am drogą dziewczyną i sama wybierałam sobie zdawałam sobie sprawę, że nie będę mogła
tego Sos ' i na dłuższą metę. Koleżanka piła zbyt wiele, a ja dęłam się ostrzeżeniami policji.
Wyszłam więc za ż za pewnego łajdaka, taksówkarza z zawodu. Wie-ział kim jestem, bo
często dzwonił do mnie nocami i sprowadzał klientów, a potem zjawiał się nazajutrz, gdy
znalazł wolną chwilę, by zainkasować należność za pośrednictwo. Inni taksówkarze chcieli
forsy, ale on tylko mnie i pewnego razu tak mi powiedział: - Maire, lepiej będzie dla ciebie,
jeśli się pobierzemy. Może i mnie kochał, przynajmniej na początku, ale nie minęło wiele
czasu, gdy zaczął sprowadzać do domu klientów. Najpierw sprzedawał im tylko wódkę,
potem zaczął sprzedawać i mnie. W końcu jeździł tylko nocami, krążył wolno ulicami

background image

szukając odpowiednich gości. Szybko mi się znudził, miałam wrażenie, że tonę w po-myjach.
Dlatego zaczęłam od czasu do czasu pić. Ale ciągle miałam przekonanie, że moje życie nie
°ze się tak skończyć, że to wszystko jest tylko przejściowe i że wkrótce coś mi się przydarzy.
Małżeństwo to ponad trzy lata i przez ten czas zdążyłam tyle zyc i tak się zahartować, że
czułam się teraz twarda diament i wszystko było mi obojętne, wszystko \ Pieniędzy, owałam
coś oszczędzić, ale nic z tego nie wyszło,
nje h ^ P^' catym* dniami wylegiwał się na łóżku wted Clało mu się jechać na miasto.
Płacić musiałam 1 za jego żarcie, i za wódkę potrzebną na kaca.
63
moi
Cl
ekl
tyli
Czynszu też już nie płacił, więc i to spadło na r barki. Myślałam, że będę miała z niego
pożytek, szybko okazało się, że to on głównie miał pożytek mnie. Zaczęliśmy się kłócić.
Dokuczałam mu jak ty mogłam, bo na dodatek był leniwy, brudny i w \qĄ odrażający. Z
rozpaczy zaczęłam sprowadzać do doJ gości, których za dnia spotykałam w parkach czy ka\J
rniach i nie żądałam od nich pieniędzy, a nawet cJ towałam papierosami i wódką, gdy mieli
na to ochol
Trudno wytłumaczyć, dlaczego to robiłam, może Ą tego że czasem dokuczała mi samotność i
bałam I życia. Marzyłam o tym, by poznać ludzi, którzy lubili mnie, a nie tylko moje ciało.
Chciałam rozmawl z innymi jak równy z równym i mieć poczucie wolncl robiąc to, na co
miałabym ochotę. Kończyło się jednak zawsze kontaktem cielesnym, bo przecież byl
najsmaczniejszy kąsek, jaki mogłam zaoferować, i doceniali moi przypadkowi znajomi.
Dziewczyny uważały mnie za dziwaczkę, a stare ba nazywały wariatką. Może byłam trochę
szalona, ale c przemijał, podczas gdy ja, jeszcze całkiem młoda,! widziałam już przed sobą
żadnej lepszej przyszłe i czułam wewnątrz jedynie mroczną pustkę. Ogard mnie czasem złość,
krzyczałam na męża, a raz na pogroziłam mu nożem, aż zaczął mnie unikać i có częściej
chodził własnymi drogami, tym bardziej żel sprzeczał się także ze swymi kolegami po fachu.
11 sówkarze mieli do niego pretensję, że psuje im ojj swymi praktykami. Większość z nich to
byli porzS ludzie, tylko on stanowił wyjątek. Zaczął mówić oj wodzie, mając pewnie
nadzieję, że znajdzie wesel i posłuszniejszą dziewczynę, którą bez skrupułów w| rzysta.
Teraz muszę opowiedzieć, jak spotkałam Torstiei Gdy czułam się samotnie, coś mnie pchało
na ul
aąc mężczyzn czekałam na tę iskrę, która rozja-lUość panującą w mojej duszy. Nie
przeczuwa-aie, że coś takiego rzeczywiście może mi się łam w~^ 'ąi6 czasem zdarzają się
cuda. Nie wiedzia-t-ak to miało wyglądać, ale byłam pewna, że wystar-^kra, by ciemność we
mnie rozproszyła się. Ten 'y oprawca cudu, był na początku tylko zwyczajnym r'zvzn4 w
ro^)OCzym ubraniu stojącym o zmroku ^oierosem w zębach na rogu ulicy. Na pierwszy rzut
Zka wydawał się przeciętnym człowiekiem, niczym się °ie wyróżniał. Wracając do domu,
zerknęłam na niego, ale zdążyłam przejść zaledwie kilka kroków, gdy jakaś siła kazała mi
zawrócić.
Może w życiu innych kobiet też kiedyś błysnęła ta dziwna iskra. Na jej rozpalenie
wystarczyło czasem jedno spojrzenie na twarz albo tylko zarys ramion i obraz ten utrwalał się
na zawsze, powracając po latach wciąż na nowo. Większość kobiet idzie dalej nie mając
nawet odwagi, by się odwrócić. Krępuje je obyczaj, lęk czy wstyd. Zapalona na moment iskra
gaśnie, a przecież taka chwila nigdy się już w życiu nie powtarza.
Mnie ani obyczaj, ani wstyd nie mógł powstrzymać. Byłam uodporniona na wszystko i
przyzwyczajona robić to, na co mam ochotę. Odwróciłam głowę, cofnęłam się, a serce
zaczęło mi bić jak młotem. Popatrzyłam na niego świetle ulicznej latarni i spostrzegłam, że

background image

właściwie nie >yjo w nim nic, czym można by się zachwycić. Spotkałam w życiu wielu
przystojniejszych i lepiej zbudowa-jw mężczyzn. On był nawet niższy ode mnie, blondyn aS^
twarzy- °d nosa do kącików ust biegły mu ld' Stał na róg* ulicy z rCkami w kiesze-fifce lu-2!
k"a ust zwisa^ mia papieros w drewnianej
_"pMlał Jasnoniebieskie oczy. g0> rzePraszam, czy pan na coś czeka? - zagadnęłam
64
65
Usłyszawszy mój głos, zrobił zdziwioną minę i ^ rzył mnie spojrzeniem od stóp do głów.
Wyjął z papierosa, by mi odpowiedzieć, spostrzegłam wtedy jego palcu obrączkę. Popatrzył
na mnie bez uśmiechu też pozostałam poważna.
- Miałem nadgodziny i umówiłem się tutaj o siód] z kolegą - wyjaśnił. - Mieliśmy iść do
sauny, ale siód już minęła.
Gdy skończył mówić, wiedziałam, że mój los jest I przesądzony. Stałam spokojnie, gotowa
nawet I śmierć, bo czułam się jak lis, któremu żelazna klaJ potrzasku zaciska się na łapach.
Nie umiałam soj wyjaśnić tego uczucia. Tkwiło we mnie przekonanie! ten mężczyzna musi
do mnie należeć i za żadną cenę 1 mogę go utracić. Wystarczył tylko dźwięk jego głoj bym
stała się zupełnie bezwolna.
- Zapraszam pana do siebie, coś razem zjemy -1 proponowałam. - Mieszkam niedaleko.
Wlepił we mnie wzrok.
- Nie... nie mogę - odparł z wahaniem.
- Ależ bardzo proszę - namawiałam, w końcu i szedł ze mną. Takie to było proste.
W domu poczęstowałam go kolacją, mając cały ca myśli zajęte czym innym. Nie zwracałam
uwagi I bałagan panujący wokoło. Patrzyłam ciągle na ni« dziwiąc się, jak bardzo bliski może
się wydawać 1 zupełnie obcy. Nie wiem, co takiego znajomego w 1 zobaczyłam, bo przecież
nigdy przedtem go nie widi łam, a teraz zdążyliśmy zamienić ze sobą zaledwie kl słów. Słowa
stawały mi w gardle, a ręce drżały. Bal się, że odejdzie i już nigdy więcej go nie zobaj
Poczęstowałam go alkoholem w nadziei, że gdy wyj nie będzie się nigdzie śpieszył. Ale on
nie chciał pić, zj chętnie jadł, chociaż bez przesadnej elegancji. Gdy sM czył, długo siedział w
milczeniu i patrzył mi w oczy. 1 przejawiał żadnego lęku ani nieśmiałości.
66
wstał, podszedł do mnie i kładąc mi ręce na h rzekł: za
cWz PC^ . . A
oowiedział nic więcej, a ja przytuliłam się do
^ w tym momencie zapaliła się we mnie iskra. Nie
nieg°tam, co się potem działo, wiem tylko, że gdy
^j do mnie, ciemność się we mnie rozjaśniła
ryzałam w zapamiętaniu, gdy mnie pieścił. Z nikim
lie było mi nigdy tak dobrze.
Krzyczałaś - odezwał się z uśmiechem jakiś czas
potem. , . • j • i i
Myślałam, ze umieram - powiedziałam głaszcząc
jego policzki, szyję, ramiona i twarde kolana.
- Jesteś szaloną kobietą - rzekł.
Zapalił papierosa i zaczął żuć drewnianą fifkę, tak jak miał to w zwyczaju. Nie odchodził,
chociaż bałam się, że zrobi to lada chwila. Czesząc drżącą ręką swe włosy miałam wrażenie,
że zasypują mnie zwały ziemi. Doszłam przy tym do wniosku, że dla tej krótkiej chwili
przeżytej z tym człowiekiem warto było żyć. Wiedziałam, że go pragnę, wszystko jedno za
jaką cenę. Nie myślałam jednak wcale o nim ani o tym, czy przyniosę mu szczęście, czy
nieszczęście. Nie zastanawiałam się nad tym, że mogę go
Kcież zniszczyć i zgubić niczym tlen, który zżera żelazo.

background image

Nie, nic takiego nie zaprzątało moich myśli. Klęcza-
Ą przed nim, głaskałam jego kolana i chciałam się
m dowiedzieć jak najwięcej. Kim był, jak żył, wszyst-
szczegóły nabierały wielkiego znaczenia, starałam się
wstUa°?1c an* Jednego słowa, które wypowiadał. Nie
chodź? •Si? swycn Pragnień i wtedy jeszcze nie przy-
o mi nawet na myśl, że mogę mu się znudzić, jeśli
władze T^e * szczerze Przyznam się, jaką ma nade mną
To h} myślałam ° niczym innym, tylko o nim. i dobra właśnie Torsti- Miał ponad
trzydzieści lat ślubie \pr^ce' M metalowcem w fabryce. Trzy lata po
Ule> bezdzietny.
67
- Nie mam prawa powoływać dzieci na taki
- powiedział. Mówił też o polityce, jak to zwykle mężczyźni.
- Świat się musi zmienić. Wszystko, co się dzieje, przyśpiesza jego rozwój.
Ale mnie nie obchodził wcale świat ani żaden ro Wpatrywałam się tylko w niego, w te
błyszczące, jaj niebieskie oczy, które od czasu do czasu, gdy mć sypały iskrami.
- Teraz ty - poprosił. ¦
- Opowiem innym razem - odparłam szybko. -*H innym razem - powtórzyłam i zaczęłam go
pieścićl czule, jak tylko umiałam, nie mając żadnych hamulcl Nie wstydziłam się tego, że z
takim oddaniem i szcza ścią go pokochałam.
- Może następnego razu już nie będzie - rzekłł nagle zamilkł i znów przyciągnął mnie do
siebie.
Czułam, że z hukiem walą się na mnie masy zfl i pogrążam się w ciemnościach łkając w jego
objęcił W tym momencie uwierzyłam, że to wszystko jest prB dą, a nie snem i że nigdy go nie
opuszczę, jeśli to im będzie ode mnie zależało.
Podczas któregoś z naszych późniejszych społ zapewniłam go, że w każdej chwili mogę
dostać od nJ rozwód. Tak było w istocie, bo wiedziałam o nim I wiele, by miał odwagę mi się
sprzeciwić. Torsti wzdl nął się, gdy to usłyszał, takie rozwiązanie pewnie vĘ nie przyszło mu
do głowy. Chciał, jak to zwykle -«<v„ *wiJrtr>wać ze mną, a potem po
•e byłw stanie, bo moje ciało zdążyło mu zatruć gi, ^fj^iedziałam, że co wieczór myśli o tym,
a za-7SD^ wawszy w kontaktach ze mną, nie czuł się już sfflak° dobrze. Spotykaliśmy się
więc nadal, ale z powo-z żo^ żony ^ mogliśmy robić tego zbyt często. du^ytywałam go o żonę
i powiedział mi o niej, jak to Z mężczyźni, wszystko, nie zatajając nawet spraw, ch z zasady
nie ujawnia się osobom postronnym. rt0^z bardziej pobudzał moją ciekawość chociaż, gdy
'wił o niej, czułam, jakby ktoś obracał mi nóż w otartej ranie. Uważałam za przekleństwo fakt,
że Torsti nie był już wolny. Zawsze miałam takie głupie szczęście. Wydaje mi się, że był
bardzo mądry. Sporo czytał i znał się na swym fachu. Nie umiał jednak okazywać uczuć i
brakowało mu wyobraźni. Był zamknięty w sobie i milczący, każde słowo wyciągałam z
niego jak obcęgami. Ja zaś, chociaż wyobrażałam sobie zawsze, że I jestem twarda jak
diament, czułam w sobie ogromne pokłady czułości, przerażało mnie to nawet. Torsti wca-I le
nie był wyjątkowym człowiekiem, ale los widocznie I przeznaczył go tylko dla mnie i
sprawił, że stał mi się szczególnie bliski. Ciągle pamiętałam swój lęk i głośno I bijące serce,
gdy zobaczyłam go po raz pierwszy stojące-I go pod latarnią z rękami w kieszeniach,
żującego drew-1 nianąfifkę.
o się przez jakiś czas ciągnęło, spotykaliśmy się y pilnując, by się niczym nie zdradzić,
szczegół-
_ ze mną, a potem P° - _ dla zabicia czasu pu.ul»".—« * *¦ , ; M
wycofać się z całej sprawy jak gdyby mgdy nrj czyzna ma krótszą pamięć niz kobieta ¦i to 8
szanuje partnerki, która go naPraw*«f^ znajL

background image

W ten sposób jednak już na początku ™**J**Ą
ści udało rni się zasiać w jego głowie mysi o rozvq
MorS nawel przestraszył i zamierzał zawroac <*
68
tajemnicy pilnując, by się niczym nie zdradzić, szczegól f przed jego żoną. Torsti często
zostawał w pracy rabiając nadgodziny i gdy się ze mną spotykał też ZC pracuJe Ale chwile
spędzane razem były zbyt
owił, że pracuje. Ale chwile spędzane razem były zbyt
krótkie i to kradzione szczęście zatruwało nam życie.
;iJ*gle się bałam, że go stracę, że w końcu nadejdzie dzień,
*ty on nie zechce mnie już widzieć. Ten okres wydawał
ic piekłem, choć jednocześnie czułam się wtedy szczęś-
^ niż kiedykolwiek w swym życiu.
69
8
Pewnego dnia idąc w samo południe po Espla ujrzałam nagle twarz człowieka, który był
pierwsi mężczyzną w mym życiu. Tego właśnie, który upił w norze portiera i o którym nie
zeznałam podi, przesłuchań. Poznałam go od razu. Wychodził z ho wyniosły, syty i elegancki,
włosy posiwiały mu na niach, spojrzenie miał nieufne. Poszłam w ślad za a gdy zniknął w
środku dużego biurowca, od zatrl nionego tam windziarza wyciągnęłam jego nazwij i nazwę
firmy, którą kierował. W ten sposób po d latach miałam go wreszcie w ręku.
Nie poszłam jednak do niego od razu. Najpierw pu kilka dni przeglądałam różne ogłoszenia w
gazeta i chodziłam po mieście oglądając sklepy. Dopiero, gj ułożyłam sobie pewien plan,
udałam się do tego bil i w sekretariacie poleciłam, by zameldowano mnie u I rektora.
Wymieniłam swoje nazwisko i powiedziałanJ mam do niego sprawę osobistą. Z moich
personall niczego się nie mógł z góry domyślać, bo używa! nazwiska męża, taksówkarza.
Sekretarka wróciła i oznajmiła, że pan dyrektor nie zna i nie zdąży mnie przyjąć.
- Ależ dyrektor mnie z pewnością pozna, gdy tylko zobaczy - powiedziałam i czekałam dalej.
Kazał mi długo czekać, ale w końcu poprosił mnl środka. Weszłam do jego wspaniałego
gabinetu i mknęłam za sobą drzwi. Wstał od biurka i patrzj mnie zdziwiony.
- Nie poznaje mnie pan? - spytałam i uśmiech^ się uprzejmie.
- Nie, nie znam pani - odparł, ale wpatrywał sj mnie i stopniowo jego wypielęgnowana twarz
zrób; bladoszara. Nerwowo miętosił krawat, a jego bł
70
•q starało się unikać mojego wzroku. Nie chcia-1100&óc, patrzyłam tylko na niego
uśmiechając łamT ń spytał:
końcu spytał:
pani ode mnie chce?
Lre pytanie - żachnęłam się. - Jestem tamtą ną, chociaż nie mam już czternastu lat. Na
pchaniu nie powiedziałam nic, potem też nikomu |ou nie mówiłam, mogę więc chyba
oczekiwać jakiegoś zadośćuczynienia.
To szantaż - wybełkotał i usiadł za biurkiem. Na policzki wróciły dawne rumieńce, a z nimi
spokój. Odważył się znowu na mnie spojrzeć. Podeszłam bliżej, usiadłam przed nim na
brzegu biurka i odezwałam się z uśmiechem:
- Wcale nie mam zamiaru pana szantażować ani nie życzę panu nic złego. Wiedział pan
wtedy, że jestem jeszcze niewinnym dzieckiem, mimo to zmarnował mi pan życie. Mam teraz
okazję zacząć wszystko od nowa, jeśli tylko mi pan pomoże. Nie znam nikogo, kogo
mogłabym prosić o pomoc, więc przyszłam do pana.
- Skąd mogłem, do cholery, wiedzieć, że byłaś nietknięta? - syknął.

background image

Dobrze pan o tym wiedział - odparłam i rozesłani się mu w twarz. - To właśnie pana
najbardziej
interesu I ""^ krÓtk° Stając się znowu człowiekiem
_ic kwiaciarnię, żeby zacząć uczciwie żyć ¦ - To jedyna praca, na której się trochę
panu\Zc?ZaSem na pewno dobrze ** P°Jdzie- Powiem gować pr ' de P°trzebuJC- Nie ma
sensu się tar-
- De? ę tylko Powiedzieć, czy pan da, czy nie?
- nL ~ powtorzył.
*Lstem wymagająca - odparłam. - Kwiaciarnia kosztuje zaledwie trzydzieści tysięcy marek.
jest
71
Poza tym potrzebuję dziesięciu tysięcy na rozkn interesu. Myślę, że to niewiele jak za życie j
człowieka.
Zaczął coś mówić, targować się, ale spojrzawszy mnie zrozumiał, że nie ustąpię. Zamyślił się,
pJ mrucząc coś do siebie wyjął książeczkę czekową, 2ap] mnie o nazwisko i wypisał czek.
- Wolałabym pieniądze w gotówce - powiedziałJ
- Dobrze - zgodził się.
Był już w dobrym nastroju, zadzwonił i wysłał gj z czekiem do banku. Potem podszedł do
maszyny i] sał umowę, w której potwierdzam odbiór pienies rezygnuję ze wszystkich żądań i
przysięgam, żel podam do publicznej wiadomości szczegółów tegoj zaszło między nami.
Wiedział dobrze i ja także, że I papier nie ma żadnego znaczenia, ale był człowiekii| interesu i
może potrzebna mu była świadomość tracąc tyle pieniędzy otrzymuje coś w zamian.
Gdy goniec przyniósł pieniądze, wręczył mi je,l podpisałam się pod umową. Nie
rozmawialiśmy I
0 niczym, ale gdy wychodziłam, wyciągnął do m rękę; z przyjemnością uścisnęłam tę
miękką, wypidj nowaną dłoń. W ten sposób pozbył się wyrzutów sa nia z mojego powodu.
Prosto od niego poszłam kupić kwiaciarnię. N* do niej pokój na zapleczu, w którym mogłam
na m mieszkać, chociaż był wilgotny i zimny. Poprzednił ciciel zatrudniał u siebie
pomocnicę, która poił samodzielnie prowadzić interes; wiedziała, jak spfl dzać i pielęgnować
kwiaty. Zatrzymałam ją ob« płacić więcej, niż dostawała przedtem.
Wróciwszy do domu zadzwoniłam do firmy od j prowadzek i poprosiłam o przewiezienie
moich Nie miałam nic prócz łóżka z materacem, 1
1 dwóch krzeseł, ale na początek to mi wys
72
Pako nek-
inaczej
Tv^arZ trzęsły-
ubrania do walizki, gdy rozległ się dzwo-a stał jakiś nieznajomy marynarz ledwo ię na
nogach. r . ¦
^ na miłość boską, dać mi trochę wódki, bo ' - wybełkotał.
opucłiniętą od alkoholu, a ręce mu się bez płaszcza, mimo późnej jesieni. Pewnie wał
wódkc od mojego mcża albo dostał
w pobliskiej knajpie, pan pieniądze? - spytałam trzymając go ciągle
apf^ ale posiadam dobry pistolet - wyjaśnił. - Dam go pani w zastaw, a jutro przyjdę wykupić.
Przywiozłem go z zagranicy.
Sięgnął do kieszeni, wyjął pistolet i pokazał mi go. Oczy miał przekrwione, pomyślałam, że
nazajutrz pewnie już nie będzie pamiętał, gdzie był.
- Nie interesuje mnie zastaw - rzekłam. - Właśnie się wyprowadzam. Jutro już mnie pan tutaj
nie znajdzie.

background image

- Proszę przyjąć pistolet - powiedział i wcisnął mi w rękę broń. - Ale chcę za niego trochę
wódki.
Wpuściłam go do środka.
- Ma pan do niego naboje?
- W środku jest pięć sztuk - odparł i drżącymi palcami wyjął magazynek wysypując je na
rękę.
Niech pan je włoży z powrotem - rozkazałam. - To ila mnie mamy interes. Po co mi pistolet?
w końcu wzięłam broń i dałam temu człowiekowi w zamian butelkę wódki oraz sto marek,
żeby mu nie aa ochota wracać po swoją własność. Biorąc pis- niC m*a*am prawdopodobnie
wcale żadnego kon- pOmysłu> co z nim zrobię. Gdy nadjechał od przeprowadzek,
położyłam na stole pie-od nie Za wodkę i kartkę do męża z wiadomością, że się go
wyprowadzam. Nie podałam nowego adresu,
73
bo mógłby mnie nachodzić, gdyby się dowiedział] zdobyłam pieniądze i kupiłam kwiaciarnię.
Po kilku dniach zadzwoniłam jednak do niego czym poszliśmy do adwokata wszcząć sprawę
rozwol wą. Tak mi na tym rozwodzie zależało, że zobowi łam się zapłacić wszystkie koszty i
niczego nie żądał bez sensu byłoby robienie czegoś takiego. Mąż też stawiał sprzeciwu, nawet
się cieszył, że się mnie Nie minęło kilka dni, a mieszkała już u niego dziewczyna.
Przy najbliższym spotkaniu z Torstim przyprowac łam go do kwiaciarni, pokazałam pokój na
zapiec w którym teraz mieszkałam, i powiedziałam:
- Uwolniłam się właśnie od męża i jestem właścic ką tej kwiaciarni. Mam zamiar dobrze
zarabiać i zac nowe życie.
Opowiedziałam mu o sobie, uważałam bowiem, że bęc lepiej, gdy dowie się o mnie
wszystkiego, później i tak hm dojść do jego uszu różne plotki. Nie miałam zami
czegokolwiek przed nim taić, ulżyło mi, gdy wyrzuci z siebie tyle rzeczy, nawet te najgorsze.
Nie zdradzi tylko, skąd miałam pieniądze na kupno kwiaciarni, przj gałam przecież, że nie
powiem o tym nikomu. Powiedział więc, że przez całe lata oszczędzałam w tajemnicy p«
mężem, żeby móc się kiedyś od niego uwolnić.
Kupiłam wino i koniak, chciałam pokazać, jak m mam pieniędzy. Namówiłam Torstiego, by
się zel napił, i kusiłam wszystkim, czym mogłam, aż z<l u mnie na noc i spaliśmy razem. Po
raz piersi usnęłam z głową na jego ramieniu. Po alkoholu zmol go twardy sen i nie wiedział,
że przez całą noc i przerwy całowałam jego usta, twarz i obnażoną pĄ Tej nocy byłam tak
szczęśliwa, że został u mnie i ^ łam leżeć opierając głowę na jego ramieniu. G rano obudził,
przestraszony wyjąkał:
74
Boże, co ja powiem żonie? Nigdy jeszcze nie - °; nocy poza domem.
¦A na brzegu łóżka przeczesując palcami zmierz-S włosy. Miał opuchnięte oczy. Uklękłam
przed ^ j i i kł
^objęłam jego nogi i rzekłam:
Torsti, powiedz wszystko swojej żonie. Musi dac ci 'A postaramy się o porządne mieszkanie i
będzie-
postaramy ™Hvć zawsze razem. _ Do diabła z wami, baby! W co ty mnie wpakowa-
! Torsti, życie bez ciebie nie ma dla mnie żadnego sensu - wyszeptałam obejmując jego
kolana.
Żona jednak nie chciała mu dać rozwodu, urządziła za to karczemną awanturę, nazwała mnie
dziwką i zaklinała, że Torsti źle skończy przeze mnie. Z tego ponoć powodu nie zgodziła się
na rozwód, ale próbowała zatrzymać go wszelkimi sposobami, każąc na dodatek przysięgać,
że już nigdy do mnie nie pójdzie, tak że znowu musieliśmy się spotykać potajemnie.
Często rozmawialiśmy, snuliśmy plany, zastanawialiśmy się, co dalej robić. Torsti
zaproponował, że zabierze swoje rzeczy i sprowadzi się do mnie, ale nie wróżyło to iobrego,

background image

bo żona pewnie by ciągle do nas przy-Iziła i zatruwała nam życie. Torsti miałby tego po arki
w nosie i pewnie wróciłby do niej. Myśleliśmy
wvi V^' by się Przenieśc do innego miasta albo 'oaąc do Kanady, ale Torsti miał tu dobrą
pracę, od *Wlac|arme i ciężko by nam było zaczynać wszystko ^ ;.zątku.na obcej ziemi.
jemnych'Ze jeg° ZOna dobrze wdziała ° naszych pota-zbudzi ^P°tkj??iach> bo taka kobieta,
gdy się raz w niej t0 Jednakh0SC' ^ PrzestaJe snuc podejrzeń. Znosiła Torsti był Pr°testów
domyślając się, jak mocno Przejdzie •Ze1mną związany i mając nadzieję, że mu to *' Jesh
tylko ona cierpliwie poczeka. I w tym
75
wypadku miała niestety rację, bo Torsti, choć pod do innych mężczyzn, całkowicie się ode
mnie różni zalewała go ta dzika ciemność wciskająca się Czułam, że w końcu nadejdzie
chwila, kiedy znudzę. Będzie miał dosyć tych wykrętów, kła i schadzek w różnych miejscach.
Wtedy wróci do z mocnym postanowieniem, że ze mną koniec, czuwałam, że to już niedługo
nastąpi. Musiałam wyj lić coś takiego, co związałoby go ze mną na zawsze
Namiętność mężczyzny, nawet najgorętsza, zwykli początku wybucha, by z czasem
przygasnąć, bez W2 du na to, jak poważnie był zaangażowany. Niezale od tego, jak wielkie
uczucie nim zawładnie, za\ nadchodzi moment, kiedy rozejrzawszy się dooko dzi jedynie
ruiny i zgliszcza, nie zdając sobie dok sprawy, jak doszło do takiej sytuacji. Mężczyzna pr<
czy później ma wszystkiego dosyć, dlatego ko chcąc go zatrzymać, musi go ze sobą związać
omotać domem, nawykami, tak by wpadł w sieć prz nany, że wszystkie próby jej rozerwania
skończą niepowodzeniem, chociaż zwykle jest to tylko z wrażenie.
Żona Torstiego pewnie o tym nie wiedziała i rozu wała inaczej, ale kierowała się swym
instynktem i s tem. Chciała też uniknąć wstydu i drwin, na które b naraziła ze strony swojej
rodziny i znajomych, gdy mąż porzucił. Nie postępowała jednak konsekw i co pewien czas
robiła Torstiemu awantury. Próbo' wzbudzić w nim zazdrość, zaczęła chodzić na wracając
późno, dając tym mężowi do zrozumie: i ona ma wielbicieli. Ale na Torstim nie robiło to żad
wrażenia, stawała mu się coraz bardziej obojętna to udawała, że między nimi wszystko jest w
najlep porządku. Raczej by umarła, niż dopuściła do tego sąsiedzi domyślili się, że jej mąż ma
kochankę.
76
• powiadał mi o tym. Och, jak nienawidziłam TofS-\v Była niska, ciemnowłosa i korpulentna,
po J- kotw- twarzy na zaczerwienionym policzku mia
-\v Była niska, ciemnowłosa i korpulentna, po I teJ- kotw- twarzy na zaczerwienionym
policzku mia-wke z której wyrastały czarne włoski. Zobaczyła br0 gj^j niedzieli w parku.
Już wcześniej bardzo n ją poznać, ale ona nie miała na to ochoty. Bała &rze wiedząc, że
wymiana zdań z kobietą taką jak ifmusi się skończyć jej porażką. T rrzałam ją» gdy sz^a
uwieszona na ramieniu Torstie-0 i JsWymi okrągłymi oczami o głupim wyrazie patrzyła
fozanielona w górę, na niego. W tym momencie za--łam jej nienawidzić bardziej niż
kiedykolwiek. Oboje znali się od dziecka i w końcu się pobrali, chociaż Torsti miał też inne
dziewczyny, z którymi się przyjaźnił. Miał w sobie coś, co przyciągało kobiety. Nie wyglądał
zbyt ciekawie, ale nie musiał nawet nic mówić, bo w jego oczach i zaciętych ustach tkwiło
coś, co zwracało uwagę kobiet. Gdy siedzieliśmy razem w restauracji, kobiety odwracały
głowy, by mu się przyjrzeć, byłam wtedy o niego bardzo zazdrosna.
Chciałam go więc związać ze sobą tak, by nie mógł
mnie porzucić, chociaż w duchu trapiłam się tym, że
gdyby nawet dostał rozwód i wzięlibyśmy ślub, długo
ym go pewnie nie zatrzymała, bo mężczyzna, który raz
się rozwiedzie i przekona, jak to łatwo poszło, następ-
AkbaZem ne będziC Się dług0 nad tym zastanawiał- y Przyczyna- Jeg° rozwodu z pierw-
należy zbyt obwiniać, bo przyczyna tkwi w mężczyźnie.

background image

ucziiciTd^T3111 ° tych i P°dobnych sprawach, a moje 8°rętsze ^ rstieg0 z dnia na dzien
stawało się coraz i Panować C^Ziałam ^ednak' ze muszę się hamować 11
8°rętsze ^ g dnia na dzien stawało się coraz i Panować C^Ziałam ^ednak' ze muszę się
hamować dzi&i temu11 S°bą' b.yĆ trudnieJsz^ do zdobycia, bo tym świa(i0 Wzrasta moJa
wartość. Skazywałam się przy mie na cierpienie, gdyż każda cząstka mego
77
ciała domagała się tylko jego. zdobywałam się n pewien chłód w stosunku do niego. Gdy
mówił kaniu, wynajdywałam różne przeszkody, a gdy byi3 razem, nie pozwalałam na
pieszczoty, tylko mu rj łam, by wracał do żony, jeśli tego chce. W końcu jej przestawałam
panować nad sobą, przytulałam sj J niego i za każdym razem ogarniała mnie coraz głęl
ciemność. Było to dla mnie jednocześnie udręką! chciałam go mieć w każdej chwili, ciągle
się z I kochać, bezustannie go pieścić, cały świat przesłonie sobą.
Kwiaciarnia dość dobrze prosperowała i dziękił nieźle zarabiałam, chociaż zupełnie się o nią
nie tri czyłam mając myśli zajęte wyłącznie Torstim. ZastJ wiałam się ciągle nad tą sytuacją,
która zdawała siei mieć żadnego wyjścia, przemyśHwałam, co zrobić, bjj w końcu ze sobą
związać. Powierzyłam więc pomoł sprawy związane z zamówieniami, sama miałam oa kasę,
a pomagałam w sprzedaży tylko w najgorętsi chwilach, gdy naraz zjawiało się wielu klientów.
Przebywając w kwiaciarni ubierałam się skro| i zachowywałam bardzo powściągliwie.
Poznałam paj mieszkające w okolicy i czasem przychodziło mil głowy, że pewnie nietrudno
zdobyłabym przyjaj wśród przyzwoitych ludzi, gdybym tylko chciała. AĄ uśmiechało mi się
mieszczańskie życie, proszone M i ploteczki, bo myślałam tylko o Torstim. Paflflj chętnie
przychodzili kupić kwiaty gawędząc prz™ bo ciągle jeszcze byłam piękna, a paląca się we
tn0 miętność czyniła mnie pewnie jeszcze piękniejszą* dziej ponętną. Przez te kilka miesięcy
żyłam włas^J jakby siedząc na rozżarzonych węglach.
Pewien radca zwracał na mnie większą niż inni uj miał zwyczaj zaglądać przez okno
wystawowe J mnie dojrzał, wchodził na pogawędkę. Mieszkał ^
78
nie mam pojęcia, jakim był dokładnie radcą, dnirn ^ota 'iak gO tytułowali. Był bardzo bogaty,
przy-aJe wszySC^sze w drogim futrze, które sapiąc odpinał. chodzi* za^. miaj ^e z zimna, a
oczy zasnute mgłą. Pało od niego alkoholem i nigdy nie widziałam go Za^tyV^0 Mówił
jednak zawsze z sensem, miał wył SSery starszego pana po sześćdziesiątce. tóregoś
niedzielnego ranka wszedł do środka. dość marnym stanie, bardziej siny niż zwykle, i sp^ ._,
je mam przypadkiem koniaku. Bolało go rzekomo erce, a resztki zapasów wypili mu
poprzedniego wieczo-goście. Zaprowadziłam go na zaplecze. Rozmawialiśmy aż do południa,
kiedy to w restauracjach zaczynano podawać alkohol.
- Zapije się pan kiedyś na śmierć - ostrzegłam go, bo był na swój sposób miłym, starszym
panem, o wielu
¦ rzeczach wiedział i rozmowy ze mną nie uważał za I poniżanie się.
- Za wiele przeżyłem - rzekł. - Znudziło mi się to | wszystko. Niedługo wybuchnie wojna i
mam nadzieję I zakończyć wtedy życie.
Zaprosił mnie do siebie, chcąc mnie z kolei czymś dobrym poczęstować. Poszłam do niego.
Mieszkał w sta-mu, ściany w pokojach obwieszone były bronią, arymi obrazami, portretami.
Posiadał bogatą kolekcję swoim"1T SCIwie ^zym innym się nie zajmował, tylko " zbl°rami, a
gdy był jako tako trzeźwy, szedł do z antykami, by dokupić jeszcze medali. Pokazał czas
m*J°r czestuJ4c przy tym świetną maderą. Pod-
- Pr^0Wy na^e ^P^ mnie za rękę. _ brosze, niech pani L—-•- ¦
^
79
z trunkami i protestowała, gdy sobie czasem młode dziewczyny, by im pokazać medale, a przj
pomacać trochę. Ściskał mi rękę i patrzył w a z jego spojrzenia wyczytałam, że choć sędziwy

background image

i pijany, to w starym piecu diabeł palił. Uśmiechnę! do niego i pomyślałam spokojnie: oj,
stary, jeśli zec jeszcze cię dostanę. Wyobrażał sobie pewnie, że lubieżne zachcianki mogą
mnie zaskoczyć, ale nie i puszczał, że może być odwrotnie.
Patrzyłam to na niego, to na zasobne, stare n kanie. Powinien mieć przecież kochającą, siwov
żonę, dzieci i wnuki kręcące się wokoło. Mógłbj godnie zestarzeć, ale alkohol wypłukał z
niego wszd zasady. Zaprzepaścił więc dobre obyczaje, wychowJ kulturę życia, a poddał się
władzy żądzy i zmysł Przedstawiał sobą zupełną ruinę ludzką i nie wątpB że w krótkim czasie
dosięgnie go śmierć z przepicił
- Niestety, nie - odparłam, ale pozwoliłam, by I mał moją rękę i patrzyłam mu odważnie w
oczy. -I zostanę pana gospodynią. Przyjaźnię się z pewnym j rządnym człowiekiem i niedługo
wychodzę za niefl mąż.
Nie upierał się przy swoim, bo umiał ukrył prawdziwe uczucia, a może nawet czasem się ich«
dził. Był stary i umiał czekać. Wiele doświadczył ii odkrył we mnie coś, co pobudzało jego
zmysł)* powiadać mogłoby jego oczekiwaniom.
Torstiego denerwowały moje historie o radcy I milionowym majątku. Mówiłam, że
mogłabym #* gospodynią starego i przed jego śmiercią zgodzić ti małżeństwo, by
odziedziczyć spadek. Słysząc to i unosił się gniewem.
- Co innego mogę zrobić? - dolewałam oltffl ognia. - W ten sposób zostanę chociaż bogata i
miała tyle, ile dusza zapragnie. Sprawię sobie elegan
80
futra od
M za granicę i za te wielkie pieniądze ^o wspaniałego faceta. Nie uwolnisz się ^H^óki jjje
umrze. Bardziej ją kochasz ode
pe
nrzecież, Maire, że kocham tylko ciebie - za-obił się markotny. Ukrył twarz w dłoniach,
potargane od moich pieszczot. Zamyślił się - swego losu.
H^ty^ te&em g .
dvbv ona umarła?... - zaczęłam i mc więcej me Miałam bo Torsti i tak wiedział, co miałam na
Był przecież inteligentny. Popatrzyliśmy sobie
bJzadrŻelifmy
_ Ty diablico - mruknął.
Przytuliłam się do niego i zaczęłam obcałowywać jego
policzki i szyję. .....
- Mam broń, o której policja nie wie i me będzie wiedziała - zapewniłam. - Ona często chodzi
potańczyć z tym strażakiem, o którym opowiadałeś. Odprowadza ją i spędzają całe godziny
na klatce schodowej. Sąsiedzi na pewno wiele razy ich widzieli. Ciebie nikt nie będzie
podejrzewał. A gdyby nawet, i tak ci tego nie udowodnią.
- Ale jak to zrobić? - spytał z wahaniem. Wiedziałam już, że mam go w garści, chociaż na
razie ko bawił się tym pomysłem, nie wierząc jeszcze, że
lógłby go zrealizować. Ale ja zdołałam już go omotać
=>ą, swoim ciałem i dałam do zrozumienia, że mnie
jeśli sam nie będzie wolny. Ta myśl powoli w nim
owała, a ja tak go oszołomiłam, że żył w zupełnym
czeniu, jak gdyby ciągle był pijany.
ukryw°'nCU Zco^ to° Postanowiliśmy, że nie będziemy
w końcCPrZed otoczeniem naszego związku. To i tak by
co konierWySZł° na ^aw" LePieJ zataic niewiele, tylko to,
razem wi?1*' MoJa pomocnica z kwiaciarni często nas
ywała. Tego dnia zatrzymałam ją, póki Torsti
Złotowi.

background image

81
nie przyszedł. Poczęstowaliśmy ją czymś do pj I późna czuwaliśmy. Gdy wyszła do domu,
dałam tiemu pistolet. Zaczaił się na pustej drodze, któ miała wracać z imienin swojego
strażaka. Strzel prosto w głowę, umarła na miejscu. Wszystko niecałą godzinę, wracając do
mnie wrzucił b™ morza. Nie było w tym nic skomplikowanego, j wcześniejszego
planowania, i nikt nie zwrócił uwa» Torstiego sterczącego na pustej, ciemnej drodze
strzeliłby, gdyby szła w towarzystwie, ale była sau Piliśmy przez całą noc, a rano Torsti został
do jścia pomocnicy i spóźnił się tego dnia do pracy.} ryki zabrano go na przesłuchanie, ale
zachował 2 krew, zaprzeczał wszystkiemu zeznając, że noc si u mnie. Jego żona włóczyła się
ostatnio z jakimiś i mi, co mogą potwierdzić sąsiedzi, mieli właśnie wyj
0 rozwód.
Mnie także przesłuchiwano, potwierdziłam wszy co wcześniej zeznał. Dziewczyna
powiedziała, noc spędził u mnie. Torsti nigdy nie miał broni a prosił nikogo o jej pożyczenie.
Przesłuchiwano strażaka i innych mężczyzn, z którymi zmarła się i kała. Bardzo się bali, ale
żaden nie potrafił dodać n rzuciłoby nieco światła na sprawę. Pozostała wij wyjaśniona i
nikogo nie oskarżono o zabójstwo, podejrzewali Torstiego, ale nic mu nie mogli udi nić.
Zachowywał się normalnie, był opanowany if nie ukrywał, że spotyka się ze mną.
W taki sposób złapałam go i związałam ze więzami mocniejszymi niż związki oparte na i
1 obyczaju. Nie był już w stanie uwolnić się ode na morderstwo nie ulega przedawnieniu.
Czekało nf ciągle w dokumentach policyjnych.
82
9
gdy do rana piliśmy razem, Torsti po
owiedział tylko: powrocie P^.iw głowę.
. jq trochę czasu i przesłuchiwania ustały, ^wieczora z twarzą ukrytą w dłoniach:
a gdy milczałam, dodał:
A g y ¦ ło c^ <rdv ia z tyłu doganiałem. Widziałem
- Obejrzała oic, &*^j j^ j °
¦ • or7v iak naciskałem spust.
^iam g0, jak tylko umiałam najczulej, ale wiedziałam fi nim i we mnie coś się wypaliło.
Dawna namięt-. jego niesamowity, zniewalający czar już na mnie nie iałały- On także się
zmienił, a gdy mnie dotykał, wiedziałam, że myśli ma zajęte przez cały czas czymś innym.
Postarałam się o porządne mieszkanie. Zamieszkaliśmy w nim razem, gdy mój rozwód stał się
faktem. Nie chciał sprowadzać żadnych swoich rzeczy z tamtego domu, wszystko sprzedał.
Często chodziliśmy razem do restauracji, a także na tańce. Pił teraz o wiele więcej niż
przedtem, stał się roztargniony, nie obchodziła go już praca, często bumelował i w ogóle
zobojętniał na wszystko.
Pewnego wieczora zażądał:
- Daj kielicha.
w niewielkim nowym mieszkaniu na piątym trze' jęliśmy nawet lodówkę. Przygotowałam mu
,<!fł'a^ umy rózne dobre trunki, bo kwiaciarnia przy-j l°hTy dochód. Wychylił kieliszek.
Nie**; tłmcizną mnie naPoi*aś? - zapytał.
^ał jednak na myśli żadnego napoju tylko wszyta' otrza V^ przeze mnie- Namiętność gdzieś
znik-tsaął się z tego, co mąciło mu zmysły, a nie ma 0 jak okres, gdy mężczyźnie przejdzie
pozą-
nic
83
danie i zaczyna rozpamiętywać jakiś swój czyn u już nie można cofnąć.
- Nie kochasz mnie już - westchnęłam. Zaklął i nazwał mnie kurwą. Kłóciliśmy się jaivr

background image

gdy nagle podszedł, przyciągnął mnie do siebie chciał zadusić i objął tak mocno, że dostałam
za\ głowy. Dalej wszystko potoczyło się jak zawsze jednak zabrakło.
- A gdybym się przyznał? - zapytał któregoś gdy leżeliśmy obok siebie i każde z nas czuło,
że czuwa.
Tak więc żona po śmierci związała go mocniej życia.
- To i mnie by złapali - odparłam. - Ale co z tet się przyznasz? Przecież jej nie wyciągniesz z
grobu.
- Masz rację, co z tego - mruknął i zaczął się niespokojnie w łóżku. - Czy w ogóle coś jeszcs
sens?
- Do życia jej nie przywrócisz'. - krzyknę! złością i zaczęłam go walić pięściami po plecach,
rozumiesz, że na wieki się od niej uwolniłeś?! ZostJ tylko my dwoje. Nikt więcej.
- Widziałem jej oczy - Torsti ciągnął uparcie - Spojrzała i poznała mnie, zanim ją zabiłem.
Najważniejsze jednak, że był teraz mój. Zaczę pilnować. Każdego popołudnia czekałam przed
fat i już ani na moment nie pozostawiałam samego, cli łam go ciągle mieć koło siebie. Należał
do mnie i dręfl łam go swoją zazdrością. Złościłam się, robiłam1 wymówki, gdy jakaś kobieta
zbyt długo mu się I glądała, i kazałam opowiadać o wszystkim, co zda się w pracy, z kim się
spotkał i o czym rozfl$ z kolegami. Nie puszczałam go na zebrania i bez jj rwy zagadywałam,
gdy chciał w domu poczytać ] książkę. Uważałam, że mnie zaniedbuje.
ie przestałam kochać Torstiego, nadal Bo ja wca ^ jak przedtem i całe moje życie było
orago^ SLn na chwilę, gdy uda mi się nakłonić go ko czekan^ nś brakowało. Więc ciągle go
mę-do piesz0201' . alaJIlj aż w końcu kiedyś podniósł na ^yłam i °^r-tZ;akby mszcząc się za
wszystko, co przeze mnie rękę * "J ^ ^ie tak bardzo, że krew lała mi się Przestał dopiero
wtedy, gdy szlochając fezami zalanymi łzami zaczęłam błagać o li-przez cały czas pulsowała
we mnie ciemna w jego ramionach poczułam znowu wielką gdy nagle pożałował swego
czynu i w ten i starał się mnie pocieszyć. Dlatego dalej dokucza-im mu trafiając w jego słabe
punkty, wymyślałam najbardziej kąśliwe słowa, żeby go obrazić, i czekałam, aż wybuchnie
gniewem.
Był coraz bardziej zmęczony, schudł, sine cienie pod oczami sięgały kości policzkowych i
miał trudności z zasypianiem. Od czasu do czasu okropnie się upijał, żeby móc zasnąć.
Myślę, że kochałam go najbardziej, gdy spał głębokim, pijackim snem, bo wtedy mogłam z
nim robić, co chciałam. Obejmowałam go ramieniem i całowałam każde miejsce na jego
ciele, a to nieświadome niczego ciało nie mogło mi się sprzeciwić, czasem ylko wzdrygał się
bezradny w moich ramionach. Koły-^ jego głowę i całowałam usta, policzki powtarzając
sobie w myślach, że należy tylko do mnie. Raz, gdy się obudził, rzekł do mnie:
:chby już wybuchła ta wojna, wszystko by się
84

y razem powiedziai:
Ja U 1^° nie dam mdy tak żyć-
nak ciągle byłam ślepa, niczego złego nie przemy pra(l Zy am tyfc0 chwilą, a godziny, które
spędzał wydawały mi się długimi dniami, bo ciągle
85
czekałam Pewnego dnia
powrót, by móc go doty za mocno pociągnęłam firj ze ściany;
tylko ogromne L ft niej myślę-
ie. - Myślę
¦9 potem na stół.
potrafiłam 8° że T0
ić, i już się cieszyły terkowanie . Gdy wróci,
Karnisz spadł mi na &v^x.

background image

Przybiję go - obiecał - ale najpierw daj mi col
ju***^ pść, ale po chwili przerwał, zapatrzył się p^
siebie i poprosił:
- Otwórz okno, gorąco tu jak w piekle. Otworzyłam, a on wstał od stołu, podszedł do szl
wyjął butelkę i siadając z powrotem, wsparł się łokciaj o blat i zaczął pić patrząc przed siebie.
- Moje gotowanie już ci nie smakuje, co? - zauwł łam. - Żona ci pewnie lepiej gotowała.
Znowu myśli że ci dosypuję trucizny?
Ale on nie spojrzał nawet na mnie, tylko ciągle pata przed siebie zamglonymi, niebieskimi
oczami.
To jego spojrzenie i okazywana mi niechęć tak m podnieciły, że musiałam do niego podejść,
przytulili się i dotknęłam jego ramienia. Odepchnął mnie jedni
i warknął:
- Nie dotykaj mnie, ty przeklęta!
Poczułam wtedy ból, jakby spadły na mnie jego flJ Pochyliłam się ku niemu i żeby go
rozgniewać, rze$
z ironią:
- Aha, znowu myślisz o żonie? Nie możesz o

10
Przez dwa tygodnie odchodziłam od zmysłów, każda ekunda oznaczała cierpienie i co noc we
śnie obej-nowałam jego bezwładne ciało. Ludzie byli dla mnie mili i okazywali mi
współczucie, wszyscy bowiem myśleli, że Torsti przymocowując karnisz potknął się przez
nieuwagę i wypadł na ulicę. Butelka i kieliszek zostały na stole, więc myślano, że zachwiał
się po pijanemu. Nie miałam ochoty nic wyjaśniać, pozwoliłam, by myśleli,
co chcą.
) dwóch tygodniach doszłam do siebie i otrząsnęłam wszystkiego. Jeśli do tej pory byłam
wytrącona °wagi5 to teraz czułam się mocna i nie istniało na :ie nic, co by miało dla mnie
znaczenie. Muszę żyć siałam, a lepiej żyć w bogactwie niż wegetując ' a ,na j^eń. Zaczęłam
więc dotrzymywać towarzyst-Poszło ^l-ta^ ^^o go ośmielałam, aż dopięłam swego, towaws^
t0 ^ez tru^u' b° mnie pragnął, a zorien-SlS> na kogo trafił, okazywał radość, przeko-
87
86
nany, że właśnie potrzebuje takiej jak ja kobietl skoczyłam go, chociaż uważał się za bardzo
do czonego. Nie kryłam przed nim niczego ze swego bo zauważyłam, że to go tylko podnieca.
Sam zar>? nował, żebyśmy się pobrali, bo wiedział, że nie zad ^ się byle czym. Domagałam
się wspólnego testarrj i prawnych dokumentów, że w wypadku śmierci k2 goś z nas drugie
dziedziczy cały majątek.
- To jest transakcja - oświadczyłam. - Dopilnuj mógł pan w spokoju zapić się na śmierć i żeby
kr J nie zamknęli pana w przytułku. Zazna pan też i przyjemności, ile będę w stanie z siebie
wykrza Proszę sobie nie myśleć, że pana kocham, toleruję u na równi z innymi mężczyznami
i staram się być vii
pana uczciwa.
Był sprytnym człowiekiem i na wszelki wypadek*! twił sobie od dwóch lekarzy
zaświadczenie, że jest M łni władz umysłowych. Zrobił to przed ślubem cW nym, o którym
zawiadomił krewnych, a potem jfa u notariusza wszystkie wymagane dokumenty dotyca
dziedziczenia majątku. Ten numer był w jego stylu, ii nie miałam nic przeciwko temu, dopóki
nie z<fl towałam się, że życie z szalonym starcem nie jest ta
łatwe, jak myślałam.
Piklowałam, by były zawsze po ręką dobre trunki, wcale nie byłoby dobrze, gdyby żyjąc ze
mną miał ja trzeźwy dzień. Gotowałam mu posiłki, nie musiał % chodzić do restauracji i z

background image

tego powodu dbać o i wygląd, jak to robił dawniej. Marniał w oczach, al tego chciał. Miałam
z nim ciągle do czynienia, sta się jak najlepiej go zaspokajać. Z początku nie sprt mi to
trudności, bo po swoich przeżyciach sama 1 nieczuła i apatyczna, ale jego apetyt rósł z dnia
na o* Wydawał się nienasycony, wstydził się przy tym zachcianek będąc przekonanym, że
nikt nie jest w ^
ich
ich-
Te20 starcze ciało paliło się w moich stosie, a ja pocieszałam się jedynie tym, , jeśli będę w
stanie dogodzić jego
^ ^fprzebie^ym starcem, nie pił za wiele, Był Je(to^nie ograniczył picie, więc z
przerażeniem nawet VTi ?e oszukał i ma zamiar żyć jeszcze wiele
.ze, jnJ1|e poczęło wielkie znużenie i odraza, 'dei sprzeciwiałam mu się i hamowałam jego *
iego wymagania zdążyły już dzięki małżeńst-:6Sy oomiernie wzrosnąć, a poza tym był
sprytniejszy 'L postanowiłam więc pić razem z nim i przez a tygodni piliśmy na umór
licytując się wzajemnie, ieszkaniu panował brud jak w świńskim chlewie, za dnia w ogóle się
nie ubierałam, chyba że musiałam zejść do sklepu po jedzenie i alkohol.
Wykombinował sobie, że zaprosi gości, i sprowadził z ulicy młodych ludzi, włóczęgów, by z
nim pili. Lę^y się też w jego starej schorowanej głowie inne, okropniej-
sze pomysły.
- Chcę użyć życia - rechotał, aż mu błyskały złote plomby w zębach. - Ubiłaś ze mną interes i
mam zamiar korzystać z życia tak, jak mi się podoba.
ady jednak otrzeźwiał i leżał w łóżku ciężko od-chąjąc, a nos i policzki przybrały ciemnosiną
barwę, odezwał się niskim głosem:
li to się nazywa radość życia, wolę raczej śmierć. toył i bii i isczęśliwego
zył na mnie rozbieganymi oczami nieszczęśliwego starca i dodał:
Dlaczego nie umarłem, gdy był ku temu czas? To
¦aszne gnić za życia. Straszne, gdy robaki gryzą du-szc.
pnmiałam wtedy, wzruszył mnie. Zaczęłam go
ni śmiec- cllorego, posprzątałam pokoje, wyrzuci-
Ę Potoczone kieliszki i puste butelki. Gotowa-
89
łam mu smaczne potrawy i nie pozwoliłam nicze poza słabym winem, bo musiał coś pić,
kiedy t tego przyzwyczajony od dziesięciu lat. Powiedział
dy:
- Jesteś dla mnie bardzo dobra, Maire. Lepsza to zasłużyłem, bo poślubiłem cię wcale nie J
dobroci. To moje robaki zmusiły mnie do tego.
Drżącymi, pożółkłymi palcami obmacywał n które przynosiłam, by zajął myśli czymś innym
wyłącznie swymi robakami, i teraz badał za pc szkła powiększającego wizerunki na nich. Na
jakiś^ udało mi się postawić go na nogi. Wziął się w garść o swój wygląd, pozwolił się
codziennie golić i zabij mnie ze sobą na miasto. Jadaliśmy w drogich restaui cjach,
chodziliśmy także do teatru. Traktowałam jak chore dziecko, nie spuszczałam go z oka, ale
nie potępiałam i nie czułam wstrętu. Po prostu nowałam, by zajmował się teraz
nieszkodliwymi rze mi, a nie, jak dawniej, niebezpiecznymi i wzbudzając
odrazę.
Cieszył się mogąc mi sprawić eleganckie strojeJ
zwolił kupić trzy drogie futra, nie oszczędzał przy ty
pieniędzy, spodziewając się rychłej śmierci. Tyle choaj
miałam zadowolenia, bo poza tym życie u jego h
było bardzo ciężkie. Przekonałam się też, jaką włal
ma pieniądz, i to było straszne. Dzięki jego boga^

background image

wszyscy go szanowali, kłaniano mu się nisko, chofi
pewnie obgadywano za jego plecami. W restaurac
zamawiał homary, które sprowadzano z z&&3\
a w środku zimy kupował róże i goździki przywoi
samolotami z dalekich krajów. Za pieniądze otrzyfl
grzeczność i uprzejmość i nie istniało nic, czeg<
byłby w stanie kupić.
Ale mnie niewiele obchodziły piękne stroje i przedmioty, bo gdzieś w środku nosiłam ranę, *
90
dziecka
iało ogromny ból. Każdej nocy coś we s?a?nrstiego i gnębiła mnie myśl, że nawet un z nim
mieć, bo zanim go poznałam, ie ciało. Zastanawiałam się nad tym, że uratowałoby go dla
mnie i wpro-życie nieco równowagi, a teraz gdy wadziło ' a b ć moim ratunkiem. Takie
bezsensowni kły mi się wciąż po głowie, a tymczasem ne myśli «u y iekle
pielęgnowałam chorego
w pięknym i wyg"" y
T edzałam czasem matkę, raz nawet sprowadziłam :a bvWpokazać5 jak mi się powodzi
Przywiozłam ją chodem i wprowadziłam po schodach, bo prawie łnie straciła wzrok. Radca
starał się jak mógł, był serdeczny i uprzejmy, taki jak kiedyś, w swych najlep-izych dniach.
Mama, trochę zawstydzona, odnosiła się do niego z szacunkiem, po kolei dotykała wszystkich
przedmiotów, wśród których się znalazła. Bracia jednak nie chcieli o mnie nawet słyszeć,
chociaż dawałam mamie pieniądze, aby im nieco ulżyć. Nienawidzili mnie i zazdrościli
obecnego życia, które moim zdaniem wcale nie było do pozazdroszczenia.
Tak minęło nieco czasu, kiedy na pozór wszystko
było w porządku, ale potem stary znowu stał się nie-
>jny i zaczął mnie dręczyć. Miotał przekleństwami
n adresem, wciąż szukał dziury w całym i w ża-
sposób nie można mu było dogodzić. Miał kłopoty
m i gdy tylko zaczynało świtać, dreptał tam
rotem po swoim pokoju, otwierał pudełka,
^askał medale. Ale te metalowe krążki prze-
uz bawić, pił coraz więcej i znowu pchał w moje
krążył poW°ie opilcnniCte> wstrętne ciało. Wieczorami
sprowadzał a°k' naSa^>ywa^ dziewczyny, a do domu
niePrzytOln SZUniowiny wszelkiej maści, by z nimi pić do
Qosci. Nie potrafił się temu wszystkiemu
91
¦
, .^ane w nim robaki były mocniej* oprzeć bo «^W a lamenty i sknicba *
jego zdegenero**«*, wcale nie pomagały. M^
okazywał b*dąc" "zepsutym przez pieniądze i do czynienia z cnuy ^^ coraz częściej do
prz^
dzieckiem, ale aou. bachorem i będzie najl
nia, że jest zły*V<*f°P * umrze
dla niego samego Jesi^ ^ rozmyślać ^
Ale człowiek nie Nadeszła wiosna, bu<«
smutku i rf ^^Tczasem nawet uśmiechał^ się, gdy było juz jasno, i ania? saerałam ^
siebie. Zabierałam się a ^^ o wiek, nie « i nuciłam Prz\^-ałam wrażenie, że przeżyłam*
jeszcze stara, c^^ałam sobie różne zajęcia, w ^ ^ropnych lat. W^Sałam w mieszkaniu ws,
kie, wiosenne poranki ojw jak uUce ^

background image

kie okna, F*« ^^ały, a w blaszanych daA nych miejscach ^"^e. Podobne do ludzk odbijały się
P^emfaw w radcy. Raz pomacat uczucia budziły się *&*L*** powiedział: I - aardło i
"71<l7a
W!O
»
grzeczną, przejętą _ :^«dV z poiła na dziecięce, 'iła. do
mniałam sobie własne życic i ^ , czynka sprzedawałam kwiaty. Patrząc na x^^ w jej oczacn
strach i wtedy mnie także życie ^ palić w gardle. Zaprosiłam ją do środka, poczęstoi kawą i
smacznymi ciastkami, głaskałam jej i *~« a ta bukiecik zawilców dałam więcej, niż d<
koszyk kwiatów. Nie powinnam była; - -«>nc7C7ać do miesza
b^rwyc^Tgóry, że szyKuje pux^ nodeirzewałam nic złego, odurzyło mnie swieze wic
powietrze wpadające przez wszystkie okna do m-----
iia, chodniki błękitniejące po zaciemnionej stronie ulicy i blaszane dachy odbijające
promienie słońca.
Nie mam już wiele do opowiedzenia. Po kilku dniach, gdy wracając z zakupów wkładałam
klucz do zamka, usłyszałam płacz dziecka dobiegający z głębi mieszkania. Przeraziłam się i w
jednej chwili zrozumiałam, że nie powinnam była zapraszać tej dziewczynki, bo to zwabiło ją
tutaj znowu i trafiła na moment, gdy byłam nieobecna. W oczach mi pociemniało, wpadłam
do pokoju i wyrwałam dziecko z rąk starca. Przestraszona mała ozpaczliwie płakała. Koszyk z
kwiatami upadł na zala-lcem podłogę, przywiędłe bukieciki kaczeńców *ty teraz jak żółte
plamy na parkiecie. ^ ją do swego pokoju, otarłam łzy z policzków rwałam buzię wilgotnym
ręcznikiem. Na szczęś-Przerażo^0 S*ę ^eszcze nic poważnego, ale ona była tak płaczu !>a' ^e
?^e mo$a Przez dłuższy czas opanować dzieckiej^111^111 ^ą l korysałam> jakty by*a moim
93
92
Gdy się uspokoiła, pozbierałam z podłogi i włożyłam z powrotem do koszyka i zbeształam ją
tk cząc, że nie powinna nigdy wchodzić, gdy jakiś męk na zaprasza ją do mieszkania. Dałam
jej pieniądZe mogła sobie kupić nowe buty, i poprosiłam, by -1 niała o tym, co tu zaszło.
Myślę, że to nie------
* 1________1,_L.4.1.-L._ ain
1110.10. \J \.J±XXf «sw .-----
u niej poważnego urazu, bo w krótkim czasie dos siebie, udało mi się ją uspokoić. Za to coś c
gorszego mogło na nią czekać we własnym domul wodu późnego powrotu. Ta myśl wytrąciła
mnie J nowagi, gdy wyprawiłam już małą w drogę.
Radca patrzył na mnie spode łba, speszony i 1 straszony jak zwierzę, które wie, że zasłużyło
na \% Ślina ciekła mu z kącików ust po ciemnosinej brl raz za razem splatał w zakłopotaniu
pożółkłe palce
- Nie zrobiłem tej małej nic złego - mruknął, jj chciał wszcząć kłótnię, która zatarłaby jego
wy&
sumienia.
Ale ja nie dałam się sprowokować, przyniosłam natomiast butelkę koniaku, nalałam do
dwóch kieł ków i powiedziałam:
- Masz, pijmy razem, żeby już nic podobnego n
się nie zdarzyło.
Był schorowanym, nieszczęśliwym człowiekiem,!); dy z całego życia paliły mu gardło i
patrząc teraz najfj żałosną postać znowu zmiękłam. Powinno się goi mknąć w zakładzie, ale
to jeszcze bardziej by go u szczęśliwiło, bo nic go tak nie przerażało jak przy i zamknięte
drzwi. Gdyby jednak taka sytuacja! dalej, pewnego dnia mogłoby dojść do czegoś straa i
nieodwracalnego, on już bowiem nie był y * odpowiadać za swoje czyny, robaki były silniejsi

background image

jego woli. Nie mogłam pilnować każdego jego starczyłoby mu jeszcze sprytu na to, by
wyrwać stf mojej kontroli i popełnić czyn, którego nie t
94

tafli*
oap
,t Myśli takie przebiegały mi przez iąc w ręku kieliszek patrzyłam na tego * mi gardło i
czułam, że zdolna odurzyło to pierwsze
jeste* a0,;07zasu picie.
• mną! - namawiałam. - Chlaj te pomyje! rrwvczaił do picia brudów, czysta źród-

zi
dzień i nie robiłam mu wymówek
dziewczynki. Byłam dla niego bardzo miła, aż m^czerpany i zadowolony zasnął pod wieczór.
k°D tam przy nim, dopóki się nie przekonałam, że śpi | pijackim snem i nie budzi się, chociaż
nim traasam Położyłam mu wtedy na głowę poduszkę 'ałym ciężarem ją przycisnęłam. Jego
rozpadające się o nie było w stanie zaprotestować, tak więc umarł ode mną słabo charcząc i
bezsilnie poruszając głową. Miałam nadzieję, że mój czyn nie wyjdzie nigdy na jaw. Lekarz
też nic nie powinien zauważyć, bo stary tak dużo pił, że jego serce w tym stanie drgało jak
płomyk słabej świeczki. Zastanawiałam się nad tym siedząc przy jego łóżku, wspominałam
także Torstiego i całe moje życie. Będę teraz dziedziczyła, będę miała dużo pieniędzy, które
pozwolą mi zaspokoić każdy kaprys. Myśli te jednak po pewnym czasie wprowadziły mnie w
stan ogromnego przygnębienia i znużenia.
ranem, gdy już ostygł, zadzwoniłam do lekarza, iry się nim opiekował i znał stan jego serca, i
powieki, że znalazłam właśnie męża nieżywego w łóżku. tarz zJaw^ się natychmiast, zbadał
nieboszczyka, > co zmarły pił i jadł poprzedniego dnia.
— J 7\ \c C\ *x ¦'AA 0
przyczynę śmierci wypiszę atak serca - oznaj-
myśię5 26^ ^daje się najbardziej prawdopodobne i nie
i tu była potrzebna sekcja zwłok, bo pani mąż
95
Wypisawszy świadectwo zgonu zerknął na mnie ^Zapiszę od razu coś na uspokojenie, pani 1
i wziął mnie za przegub ręki, by zbadać, 7 AMVnai moiego ramienia, ogarnęło mnit gdy
do^m2cgczenie i wstręt do samej siebi^ SSwSsic na nogach. Całe tyciej e rSić^ gardle i nagle
przyszło m, do ^, S by się stlo, gdyby ojciec zabń mnie wtedy 4,
' Niech pan nie żartuje - wypaUłam lekarzowi i,
Ą
wytrzymam. poważnie. Zbadał po
Zorientował się, ze mówię? pow
Kobieta z ciemności



stał nieopodal drogi. Pod wieczór jego gos-
powoli podszedł do kamiennych słupków ogro-
J przystanął pod młodym dębem i ponad pożółk-
i oświetlił żółtym blaskiem zapadający wokół niego mrok. Trzymał papierosa w silnych
palcach, pobrudzonych pod paznokciami i w fałdach skóry. Także mankiety koszuli były
brudne.

background image

Spoglądał na widniejącą w oddali drogę. Pola wznosiły się łagodnymi pagórkami, jakby
spokojnie oddychały, a za nimi, po drugiej stronie drogi, las stawał się minuty na minutę
coraz ciemniejszy. Błękit nieba opadał cicho i nieruchomo coraz bliżej ziemi, a jesien-rawa
pod dębem odcinała się błyskiem ciemniej-leni. Niezauważenie, spoza zlewającej się z nie-
chmury, wyłoniła się gwiazda samotna i żywa. ja zielono w jego oczach, gdy stał obok
ogrodze-
blaty dym z papierosa owinął go w wilgotnym
powietrzu.
0 było tak szkliście bezdźwięczne, że prawie rzezroczyste ryby płynące w akwarium nieba.
°knie chaty na skraju lasu zapaliło się światło
99
i niemalże w tej samej chwili na drogę „ górków wyjechał samochód błyskając światli kot
dobiegł do jego uszu, po chwili ucichł K, w lesie. Zapadł zmrok i mężczyzna powoli szedp z
powrotem do domu.
Dopóki jego oczy nie przywykły do wiecZ(v światła kryjącego ziemię oraz niebo, trudno m
cokolwiek dostrzec między drzewami i zabudowad Mimo to wydało mu się, że widzi cień
poruszaia przy kurniku i drewutni. Zatrzymał się i wyraźnie! szał, jak coś stuknęło o ścianę.
Ktoś się skradał zabiło mu mocniej w piersi. Uspokoił się jednak pJ lawszy, że to na pewno
krowa kopnęła w ścianę a W ciemnościach wszystkie dźwięki słychać nienaturai wyraźnie.
Ruszył w kierunku domu, ale znowu | stanął i teraz usłyszał już bez wątpienia odgłos t| nych
drewien w pobliżu składziku. Ktoś wdrapywali na stertę polan, chcąc ukryć się w ciemnej
drewutni, Okolica była bardzo spokojna. Z wioski rzadko i docierał do chaty. Droga leżała
daleko stąd. Czai jakiś bezpański pies przebiegał w pobliżu. Ogólnie i nak wiadomo było, że
on mieszka sam. Po ciemku mój ktoś przyjść w złych zamiarach.
Przypomniała mu się sylwetka ubranej na niebia kobiety, która za dnia przechodziła koło
chaty nab i przystanęła na chwilę przypatrując się, jak on prace w ogrodzie. Po południu
zobaczył ją po raz drugi schodził do jeziora zastawić sieci. Kobieta myła w cieniu skały z dala
od jego pomostu i wygląda! zalęknioną, gdy przepływał obok łodzią. On z unikał spoglądania
w stronę obcej. Przygotować niegrzeczną reakcję na jego pozdrowienie płynął i dal z
wzrokiem utkwionym w rufę łodzi. Ale go nie pozdrowiła. Znieruchomiała przestraszoo
brzegu.
100
P sobą
^ W
tni ucichły. Może to był tylko zabłąkany wał odpadki koło dołu z kompostem. Theć powrotu
do chaty i zamknięcia za h owinął go wraz z zapadającym Jciaż w rzeczywistości nie bał się
fizycznie mroki *\ si głównie zakłócenia spokoju, naru->a nietykalności duchowej.
Pragnął być sam, wtedy czuł. Wszystko, co było dodatkiem,
b° dobfZe Ifrztszkadzać.
wicie między drzewami widać było zielon-W fwTaU na ciemniejącym niebie.
Jząc koło schodów podniósł na wszelki wypady drąg. Potem wyjął z kieszeni latarkę i, • ją w
pogotowiu, ruszył przez podwórze |ę drewutni nie zapalając jeszcze światła. Znał tu le
miejsce, każdy kamień i wystający z ziemi korzeń. no to szedł ciężkimi krokami, kopał po
drodze zenie i kamienie robiąc jak najwięcej hałasu. Miał nadzieję, że intruz przestraszy się i
ucieknie, by uniknąć yjaśnień. On nie miał zamiaru z nikim rozmawiać, nie chciał spotykać
obcych ludzi.
Ale z drewutni nie dochodził żaden dźwięk. Może złodziej czatował w kurniku? Ogarniać go
poczęła coraz większa wrogość wobec tego, który zakłócił jego zwy-:zaje i zburzył mu
spokój. Ścisnął mocniej drąg trzymany w dłoni.

background image

anął u wejścia do składziku. Jego oczy rozróżniły my stos drewien i rażącą biel rozłożonego
do wyschnięcia kawałka płótna.
rowa sapnęła ciężko i poruszyła się za drewnianą \ w ciemnej oborze. Podniósł głowę, by
lepiej
C° f^ U Się' jakby jakaŚ drUga Żywa przestraszona w ciemnościach.
^ ~ zaPytał ochrypłym, obcym sobie już od wielu dni z nikim nie rozmawiał.
głosem °
101
Czasem mówił do siebie w ogrodzie, odzywał krowy przy dojeniu, zagadywał także kury V
nie rozumiały mowy ludzkiej, jedynie ton głosii go miał zwyczaj rzucać im urywane słowa
he? * nia. ' *ł
Z ciemności nie było odpowiedzi. Ale wyostrza podnieceniem i strachem zmysłami słyszał
już wvr! dochodzący z kąta lekko zadyszany oddech.
Poirytowany zapalił latarkę, jasny snop rozwarł J i oświetlił stos drewna i ścianę obory, do
której dob| wano składzik. Światło było tak jasne dla przyzwy^ nych do zmierzchającego
wieczoru i ciemności oca aż go zabolały. Podszedł bliżej i poświecił. Miej drewnem a ścianą
na zaśmieconej ziemi siedziała ubra na niebiesko kobieta. Blada, z wykrzywioną w świe
latarki twarzą, mrużyła oczy nic nie widząc.
To była ta sama kobieta, którą widział już za k w pobliżu domu. Teraz siedziała na ziemi
oparta o śct nę i podniosła ręce, by odgonić brutalnie rażący oq
strumień światła.
- Co pani tu robi? - spytał niegrzecznie, oświetlają ją nadal bezlitośnie, jakby chciał zemścić
się zafl
przestrach.
Uścisk ręki trzymającej drąg zelżał; patrzył wynio na obcą osobę, którą zaskoczył w swojej
drewutni zapadnięciu zmroku.
Kobieta otworzyła lekko usta, zasłoniła oczy b się przed jaskrawym światłem i potrząsnęła
bezrad głową. Instynktownie opuścił latarkę, tak że jej W została pod ochroną cienia.
- Niech pani stamtąd wyjdzie - powiedział r< jącym tonem, wycofał się w stronę wyjścia i v
światłem drogę. J
Kobieta posłusznie wstała i gramoląc się podążyła za nim. W miarę jak się zbliżała,
102
ódnicy,
• ^n*ć wyszedł więc na podwórze nie człowieka za blisko siebie. Na ona przystanęła u
wejścia do strzepywać machinalnie śmiecie ze ś się zająć. Ich oczy na powrót przy-0
demności, ale nie patrzyli na siebie w ciszy na podwórzu. Gwiazda pomiędzy lała i biało
świeciła na ciemnym niebie, ich tam więcej. Mężczyzna czekał, by po-ś na swoją obronę albo
wytłumaczyła się. *» nie odezwała się i po chwili napięcia ogar-Alf ^uczucie odprężenia.
_ rzekł prawie przyjaźnie. - Nakryłem panią, a teraz proszę sobie stąd iść! ..'/„'•¦
iżał że postąpi uprzejmie, jesh puści złodzieja mego'na gorącym uczynku nie domagając się
wyjaś-i. Przede wszystkim chciał mieć spokój, tęsknił za światłem lampy w domu, a łóżko
czekało na niego głębokie, ciepłe i pełne zapomnienia.
Kobieta jednak nie poruszyła się, nie odezwała, nie uczyniła żadnego ruchu w kierunku
drzwi. Jej twarz odcinała się bladą plamą w ciemnościach. Byli równego wzrostu, on tylko
bardziej barczysty i krzepki.
No - powtórzył niecierpliwie i poruszył się w miejscu, jakby chcąc ją przestraszyć i zmusić do
odejścia. Ale ona i tym razem nie zareagowała. Ma pani zamiar coś ukraść? - zapytał w końcu
stko groźnym tonem. - Po co pani tu przyszła? ? Widziałem, jak się pani w dzień ^^u
k° dr?n^a- Potrza-snęła głową, ale nic ^ała. Rozgniewało go to i rzucił opryskliwie: na
PoUcję?UC1C Czy co? ~ burk^ł- - Mam zaprowadzić

background image

^e-wyjąkała szybko.
103
Miała cienki głos, bezradny przy jego 0 t, z gniewu tonie. Wzdrygnął się i zrobiło mu sie \
- Na co więc pani czeka? - zapytał tym razen niej. - Proszę stąd iść, pozwalam odejść w spok
^
Poruszyła się na ciemnym podwórzu i podniotfc wę, jakby próbując odczytać wyraz jego
twarzy
- Chciałam się tylko przespać w szopie - w dobierając starannie słowa. - Myślałam, że nie i
przeszkadzać. Jestem bardzo zmęczona. Rano od bym nie wadząc nikomu.
W pierwszej chwili mężczyzna nie wiedział, co! powiedzieć. Wielkie zmęczenie, które
zdradzał jej siłą rzeczy zrobiło na nim wrażenie. Potem przyszł] do głowy, że ona na pewno
kłamie. Nie wierzył ludzie Ale o dziwo nie był już poirytowany. Zapragnął patu na twarz
kobiety, gdy się do niej zwracał.
- Naprawdę? - odparł udając jeszcze gniew. - ^ spać się w szopie? Proszę do środka, bym
mógł się pj przyjrzeć. Nie mogę tu stać przez całą noc.
Nie czekając na odpowiedź ruszył przodem przy k dym kroku uderzając ze złością kijem o
ziemię. Kobit szła za nim potykając się po ciemku. Będąc przy set dach wyrzucił drąg,
otworzył drzwi, zostawił je otwar i wszedł do domu. Weszła za nim do ciemnej i zamknęła
drzwi za sobą, nasłuchując jego kroi weszła głębiej, aż zapaliło się światło. Przystanęła ^
nieśmiało na progu dużego pokoju.
Było to duże, przytulne i nie posprzątane port czenie, w którym poniewierały się sterty gazet
ni kach i podłodze. Dywan był poplamiony, a fotel i obok stolika z papierosami wyglądał na
zniszczon stole pod ścianą stał stos nie pozmywanych i W misce ułożono jajka, część z nich
zapako^ pudełka obok. Nieopodal leżała gumowa pieczą^ ich oznaczania.
104
«#
" _ powiedział rozglądając się wokoło.
!C stki i zdradzał zdenerwowanie. De-
1 t i patrzył wyzywająco na kobietę.
sztywno wyprostowana, miała bladą rysach. Zdjęła z wahaniem kapelusz "ic go wstydziła,
podeszła do fotela głowy, J hfzegu naprzeciwko mężczyzny. Poruszała 1 zmęczeniem,
spoglądała wokół w roztar-włosy były bez połysku i zmierzwione jak po edy odwróciła
głowę, ujrzał biegnącą od horobie'kierunku ucha długą bliznę. Po jej obu kra-1 h widniały
jeszcze równe ślady szycia. Widać e na próżno chciała tę czerwoną i szpecącą bliznę
zaczesując włosami. Niebieska sukienka wyglą-na zabrudzoną, a popękane buty były
zakurzone. Przestraszona spostrzegła, że on przygląda się jej nogom. Siadając wsunęła je pod
fotel. Potem zapytała ieoczekiwanie, jakby o najnaturalniejszą na świecie
rzecz:
- Czy mogę zdjąć buty? Bolą mnie nogi. Nie czekając na odpowiedź pochyliła się, by zdjąć
buty. Miała podarte skarpetki. Nie krępując się podwinęła lekko spódnicę i zdjęła również
skarpetki, po czym rzuciła je na stojące obok pantofle. Miała mocne, ne nogi o białej skórze.
Westchnęła do siebie )zsiadając się wygodniej w fotelu. Zmieszał się i usiło-nie patrzeć
prosto na nią. W ciągu tych lat, kiedy t sam w domu, odzwyczaił się od ludzi i nie zacząć
swobodnej rozmowy. Ale kobieta była de bardzo zmęczona i bolały ją nogi. Może lscie
zamierzała spędzić noc w drewutni. Jest
^ była włóczeSa-> spostrzegł to od razu po jej
i twarzy.
aiaPani J6St? Dok?d P^ szła? ~ zapytał nie ąc przy tym na nią. Zamiast tego przypatrywał
105

background image

się swoim dużym dłoniom, owłosionym na I które pod paznokciami i w porach skóry były
u^1 pracy w ogrodzie. Kobieta miała wyjątkowo b tak jakby długo chorowała albo pracowała
w 4 czeniu pozbawionym słonecznego światła.
°a
mf K

- Kim jestem? - powtórzyła w roztargnieniu rając coraz szerzej oczy i zaczęła przestraszona
rywać się w jakiś punkt za plecami mężczyzny
chciał P
l
go konaniu
To nagłe rozszerzanie się oczu wywarło na niim sze wrażenie niż jej gwałtowny ruch i
instynktowj spojrzał za siebie. Ale siedzieli tylko we dwoje, ad stał pusty i oświetlony.
- Ja...ja...? - wyjąkała unosząc się przy tym naft i opierając dłonie mocno na poręczach. - ja *
- powtórzyła jak automat wpatrując się gdzieś w\ pokoju, domu, czarnej nocy.
Potem drgnęła, twarz jej się wykrzywiła jak u dzid| któremu zbiera się na płacz, próbowała się
uśmiecj i zapytała prosząco:
- Czy mogę spędzić tutaj noc? Niech pan będzie li dobry i pozwoli mi zostać. Niczego nie
potrzebuj Prześpię się chętnie na podłodze.
Zeszłej jesieni przybłąkał się na podwórze obcy pb płochliwy i wycieńczony biegiem. Był to
nerwowy pit myśliwski, który zaginął właścicielowi. Mężczyzna wp ścił go do kuchni,
nakarmił. Rano zwierzę zaca skowyczeć i drapać drzwi, by je wypuścić. Znalazłszy s na
podwórzu, zanim mężczyzna zdążył dobiec, p w mgnieniu oka zagryzł dwie kury, w
rezultacie stadko kur przerażone przestało znosić jajka.
- Może jest pani głodna? - spytał niechętnie. Nie czekając na odpowiedź wstał, otworzył d
kuchni, zapalił w niej światło i odezwał się obces
- W kuchni jest zimne jedzenie. W szafce zni pani, co trzeba.
drżąc jak od razów. Ale podniosła dłogi swoje buty oraz skarpetki Odgłos jej bosych kroków
brzmiał 'ce kuchennej. Nerwowo potarł ręką radia. Koncert, które-:. Pełne rejestry w wy-:.
Ale tym razem nie l>rzez otwarte drzwi instynktownie Sn ruchy kobiety w kuchni. Czynił to
lakiem udając, że słucha muzyki.
naczynia i jedzenie kobieta przysiadła na
stołku, podwinęła jedną nogę pod siebie
*°Sć Dla jej wycieńczonego, wygłodzonego
h to to tak wspaniałe pożywienie, że łzy wzrusze-
zeły jej kapać do talerza. Nie próbowała ich
S Jadła trzymając talerz w ręku i płakała. Była
"tym momencie na pewno bardzo brzydka, ale nie
przejmowała się tym. Załzawionymi oczami patrzyła na
mężczyznę słuchającego w pokoju muzyki i już więcej się
o nie bała. Gospodarz był stary, miał siwe włosy, duży
nos, wargi grube i wyniośle wydęte, na brodzie widniał
siwy zarost, a małe oczy pod krzaczastymi brwiami
gniewnie patrzyły.
Muzyka wtargnęła do niesprzątniętej kuchni, za której oknem połyskiwała noc. Wypełniła
dom upajającymi, głośnymi i denerwującymi dźwiękami. Łzy kobie-y przestały płynąć,
przerwała jedzenie i wyprostowa-isłuchana, jak gdyby wspominała coś albo chciała sobie
przypomnieć. Na próżno. Dźwię-nej orkiestry przetoczyły się przez nią i ule-°na ocknęła się
znowu wycieńczona i rozdraż-

background image

Po^^lf1 •uważnie przyglądał się jej z pokoju. naczynia^ T1 si? do syta zebrała użyte przez
siebie r°zejrzała się instynktownie po kuchni, by
106
107
znaleźć wodę i przybory do zmywania, ale zrez z tej próby i usiadła z powrotem splatając L
kolanach. Miała białe i silne nogi. Patrzyła przc zmęczonym wzrokiem.
Nie był w stanie dalej udawać, że słucha zniechęci się i zdenerwowany przekręcił gaju
trafiając na inną stację. Wyraźny, spokojny czynał czytać wieczorne wiadomości. Mężczyzna
się w grozę i agonię swego kraju, który toczył b sowną walkę ku swojej zgubie, przeczuwał
niep i atmosferę przygnębienia, które będą szamotały okrojoną ojczyznę w czasach
beznadziejnej powoii odbudowy, na progu zbliżającej się nowej wojny, domość tego
sprawiła, że na jego smutnej twarz\8 wił się przygnębiony wyraz. Na chwilę zapomniał o
dzącej w kuchni obcej i pomyślał, jak od wielu prza ków zależy ludzkie życie w jego czasach.
Nagle ocknął się z zamyślenia spostrzegłszy, że koi ta bezszelestnie podeszła boso do niego i
słucha wiai mości z dziwnym wyrazem twarzy. W jej oczach poji się strach, a usta lekko
rozchyliła, jakby brakowało powietrza. Ale wiadomości były zwyczajne, jak każde, wieczora,
nie zawierały nic, co mogłoby wyjaśnić pi
strach kobiety.
- Tam w kuchni jest łóżko - oznajmiła prędko, jak mimochodem. - Czy mogę się w nim
przespać? I się na wierzchu, w ten sposób nie pobrudzę poście zrobię panu kłopotu.
„Na zakończenie komunikat policji" - mówił
spokojny głos. ,
W tym momencie złapała go oburącz za i
i podniesionym głosem, chcąc zagłuszyć mono
słowa spikera, powtórzyła: - Czy mogę spać w kuchni? Mogę? Nie
szkadzać.
108
mny Chciał s
tf ^
odpychając ją, gdyż poczuł meprzyje- człowieka na swoim ramieniu, początek komunikatu
już odczy-
tano. . Znaki
ne pacjentki... - ciągnął spokojny głos 30^5 lat, wzrost 170 cm, twarz po-spik;^jasne5 na
prawej skroni blizna, mówi spolita, wł^uszczając szpital miała na sobie cywilne z trudem- UP
sukniCj której..."
bko się pochyliła i zgasiła radio. Głos
rwał a na podziałce zgasła lampka. Stała
51?boku mężczyzny i wpatrywała się poważnie
dal6Ln bez firanki.
aczego mnie pan nie słucha? - zapytała. - Czy ostać na noc w kuchni? Jestem bardzo
zmęczona. » mi pozwolić przespać się gdzieś w kącie. vrócił uwagę na jej kulturalny sposób
wysławiania się i bezbłędny język, jakiego używała.
- Dlaczego zgasiła pani radio? - spytał ostro. Odwróciła się w jego kierunku i próbowała
niezdarnie
się uśmiechnąć.
- Miał pan zamiar tego słuchać? - zapytała udając zdziwienie, z przebiegłym wyrazem oczu.
Wzruszył niecierpliwie ramionami i otworzył radio.
Ale wiadomości się skończyły i spokojny głos spikera
aił, że przed następną audycją nadadzą fragment
Mężczyzna podniósł się rozdrażniony i zgasił

background image

Jli naprzeciwko siebie, twarz przy twarzy. Szyja
Diety była blada, podobnie jak twarz, usta miała
spierzchnięte i popękane.
* Pani jest? Dokąd pani idzie? - pytał uparcie Jej twa?* mą małymi' nieufnymi oczkami. 2e8°
spotZaCZęła drżec'wzrok nie mógł znieść badaw-ała*nała siZenia' Była coraz bardzieJ
zaniepokojona. WC i me potrafiła już dłużej udawać.
109
ni nie wiem... nie wiem - zaszlochała i
ń"U ^ - Niech się pan nade ^ *
przeciwko siebie. Kobieta p)^
. Po«ul ^bok* niech?ć- H - Dlaczego ona nie poSzl
^owierzakco - k
Sta
o
to
dę nie wiem Czy f
, _ zapytal: j człowi
czona, J<* kapry8 l
oczy
pozwolenie osunęła się zmę-F .__«,~ woia czy jakiś ślepy "*" ur ia na uu5^h. Powlokła się
do y^f^L krokach zmieniła się na twarzy, tych k^!iv a pod nimi pojawmy się cierne. Mv a
podbródek zwiotczał.
. ii śpi _ powiedział wbrew swej —._ dł;Ug0 i,™*
w
się
^zSygS mknęła na niego i rozłoży^
W b6f "fSaPodezwała się. - Mam oczy i« - Jestem tutaj ^ mówi. Moglab
umiem mówić, ™*u*g * BncaMli skłamać, ale me a»* Jpotem szłam. Potem. pierw
jechałam P<?«^' d podróżowałam i« Ł do ««tó^lSnJfefflBi bagażu. Nie »
p ?^.
zwraca się do umysi ^ dobry { pozwo
_ Och, mech pan <»v> _ onym gl©seI11 ( przespać - popros"Vawa iego koszuli. ostrożnie
i Prosząco/ę^ nrzvpOmniał mu
Ten gest wzruszył go, P ™hoso na pod
I zamknę
1
do
Nie musi f
VnLvL\ gestem wyłącznik światła, jakby chciał się ona zgasi lampę na noc: w drobnych spra-
*hvł bardzo oszczędny. Potem zamknął za sobą włożył klucz do kieszeni. Obudziwszy się
rano lm0gła wyjść przez drzwi kuchenne na zewnątrz, uchni nie było nic cennego.
Spodziewał się, że gdy wstanie, jej już nie będzie. Nie chciał słyszeć żadnych wyjaśnień, nie
był ich ciekaw, miał jedynie nadzieję, że l poczuje wdzięczność za otrzymaną strawę oraz
nocleg i zostawi go w spokoju. Bo inaczej będzie zmuszony wszcząć odpowiednie środki. Nie
chciał jednak czynić nic, co by zakłóciło niewzruszony spokój jego utartych zwyczajów.
Zgasił światło w pokoju i wdrapał się na górę do lni. Wieczór był ciemny i wilgotny. Leżąc w
łóżku ł skurcze reumatyczne w barku i zaczął mamrotać | Jakieś przekleństwa.
raz pierwszy od długiego czasu spał niespokojnie, lle Wldział twarze i ludzi, którzy niegdyś
mieli jego życie, miasta i pokoje, w których do-itku, krzywdy i uczucia bezsilności, zanim j
łono natury. Bolały go ramiona, a poczucie 11 siły, które owładnęło jego ciałem w lecie,

background image

^^wiekiem2 W8° Wraz Z Jesienia-- ^ starzejącym się Który przewracał się w łóżku i miał
nie-
110
więcej w życiu brać _ spokojne sny ^S^tootó. Dlatego obudzi^ barki nowej °dP0W .
^ew i odrazę do śpij myślał tylko o ^-^bezpiecznej kobiety, dole w kuchni obce^* ał
łó^u> ^ ^
Obudził się wczesny, &(^ Zamek w ^ dosyć czasu i»°^j byl popsuty, tak ze obcej t, nych
drzwia*^zyć, ale przecież może wyjsc , trudno go otwoi^
o^0- ¦ • tło wpadało zimnym, czerwonawy, Poranne światło wpaa ^^ sw03e ^
skiem do Pf^^Sab rozkazująco. West* w kurniku 11«?»S elektryczny czajmk Ak,
f^ SowSał zej^ na d«P-^l
kav?a, ..t™ otwarcie
Kjść na dół po rrJeko u i kuchennych, w kom*,
ka ?zr °"
zwl
t kieszeni
pusteg
o
wb yj
swo
ona aoiu?- -- §lec t wy^— znajo^'^
kawę prostało t^m ^ ud ła go ^ 3 1,
Potem poszeai u"
^ntarło już do podwórka es" ^^ctowe zbywał do me3 'Jej *^iał w zwyczaju. ^
"^S***Jrtri^aS nf nie^o ładnymi,
^Ot vi8Tslab"^- , .efiO chleba, a gdy wyprowadzi
ial* ichciate od mego cn ^ ^
Te»ztfr bv przyW^^J^T tylko chciała isc na
p0P"tTy rzekom skubać^zewały. Narowiła se
Śnie kilka ptottk,:«^*^ czynnościach odzys-^ Po ^raa^at„r^ uczucieTiepła i sytości, tai
wwnowagę ogarnetog q jy^^a,
i ^rn^^^miawok^miałasinaw,
i pracował w samej koszuli. Rozkopana ziemia tchnęła ciepłem wokół niego. Spierająca się
stara para wro , która z uczuciem ulgi wygoniła swoje młode staaKo u lotu, zbliżyła się i
zaczęła mu dziobać nogi puszczając w niepamięć letnie swary, gdy ich pisklęta były jeszcze
ate. Ptaki krakały jak stary dziadek i pomarszczona ¦ babka, rzuciły jeszcze kilka
nieżyczliwych wyzwisk w je-
RMI
113
112

go stronę, ale po chwili się uspokoiły i ud ły, a on odruchowo coś do nich zagadnął, tak ja^
samotności był przyzwyczajony robić. Kopiąc rzucając ziemię gawędził z nimi ostrzegając u
fiorów, tak mu się przynajmniej zdawało. R^ jako ostrzeżenie jedno ze swoich najbardziej^^
liwych przekleństw, wyprostował plecy i posiwiał wę z małymi, błyszczącymi oczkami
skierował nj
niebo.
Tak stojąc zauważył dym unoszący się z domu i jego twarz z powrotem sposępniała, cży
kobieta naprawdę nie rozumiała, że nawet bez' rozkazu ma sobie odejść?

background image

W końcu wrócił do domu i rozzłoszczony wciąg w nozdrza powietrze. Dzisiaj nie był dzień
porządk Raz w tygodniu ze wsi przychodziła sprzątaczka, wymyć podłogi i pozmywać
naczynia, które onwl we dni zostawiał nieumyte w stosach. Obca rozj ogień w pokojowym
piecu i robiła tam porządek pierniczki były opróżnione, książki i gazety poid ne w równe
sterty. Burknął coś gniewnie pod i zajrzał do kuchni. Na ogniu stała podgrzana wszystko było
pozmywane, nawet podłoga u W piecu paliło się nie wiadomo po co kilka polan i to go
jeszcze bardziej rozgniewało, bo 1
oszczędny.
Natknął się na nią na górze, we własnej syf Pościeliła jego łóżko, wytrzepała poduszki, o
114
i
. sosen
siadała na jezioro połyskujące przez bo jaśniało błękitem, a przez jesienne Jzezroczyste w
żółknącym lesie po można było dojrzeć każdy pień
{Q _ odezwała się błagalnym tonem.
-JaktUf2owałgburowato:
czym zaczął wpatrywać się bez żenady ra*. i «n*i - Czy nie powinna pani pomyśleć
na niego, ale on chcąc uniknąć jej wzroku u a*} sie tvm nogom bez pończoch i znisz-
ciągle
aOnNie znam żadnego miejsca, dokąd mogłabym pójść vała się z bezradnością w głosie. -
Nie pamiętam
0 miejsca. Umiem mówić, umiem czytać, widzę, o nie pamiętam, gdzie powinnam się udać.
- Dlaczego więc, do cholery, uciekła pani ze szpitala? - spytał gniewnie w dalszym ciągu nie
patrząc na
nią.
- To nie był mój dom - powiedziała zdziwiona, jakby wyjaśniając coś, co było oczywiste. -
Tylko miejsce, gdzie przebywałam. Wyszłam stamtąd szukać mojego
iu, ale nie znalazłam. Co prawda pamiętam wielu
1 wydarzenia, w których brałam udział, ale nie wiem, kim ci ludzie są i co się wydarzyło.
Wiec sam pan widzi.
*ęła kosmyki włosów z czoła i odsłoniła czer-
Lznę, którą on już wieczorem zauważył.
gadali, że zostałam ranna - mówiła dalej.
j ostatnich wojennych bombardowań. Całe
lhc burzono i palono. Byłam bardzo chora,
« tygodnie nie potrafiłam nawet mówić.
żadnych dokumentów, nikt mnie nie znał,
Kał. Może nawet nie pochodziłam z tego
115
miasta. Może przejeżdżałam tylko przez ni siedleniec. Pan też pyta, dokąd idę. Dlaczeg ^
ważne? Tu jest tak pięknie. Wczoraj my^ brzegu jeziora. Patrzyłam z ukrycia, jak pra w
ogrodzie. Pomyślałam, że ten człowiek na nie obrazi, jeśli prześpię się w szopie. Dlaczej na
mnie gniewa?
Stała odwrócona plecami do otwartego okna barwiło jej sukienkę na ładny niebieski kolor p *
zmęczony koło toaletki i patrzył na nią krytyczi ona nie wyglądała na włóczęgę ani na
złodziejkę mo to była niebezpieczna.
- Niech mi pani pokaże swoją rękę! - rozkazał Podała mu posłusznie obie dłonie, a on obefo
Wyglądały na wypielęgnowane. Koniuszki palców % miękkie, paznokcie zadbane i wypukłe.
Teraz, z pracy, do której nie przywykła, były popękane i za wienione. Na palcach nie dojrzał
śladów ukłuć i$ zgrubień świadczących o fizycznej pracy. Wziął w n dużą rękę jedną z tych

background image

miękkich, obcych dłoni, obu ją jak dziwny przedmiot i odsunął niedbale. K śledziła
bojaźliwym spojrzeniem każdy jego ruch zwft zem nadziei w oczach.
- Dlaczego uciekła pani ze szpitala? - pytał u Zesztywniała i rozejrzała się z lękiem wokoło.
- Bałam się - wyszeptała nerwowo. - Bala któregoś dnia przyjdzie ktoś, by mnie zabrać, ktoś
nie znam. I zawiezie do miejsca, którego nie i pokaże ludziom, których nie znam, i zrobi
czego sobie nie życzę. - Zawahała się i P°l pustym wzrokiem przed siebie, rozłożyła bezra( -
Nie rozumie pan? Któregoś dnia mógł prz; obcy i przywrócić mi imię, którego nie znałai
o którym nic nie wiem, bo niczego nie parniCtaJ1 się tego tak bardzo, że byłam chora z lęku.
A
116
że wkrótce na pewno ktoś po myśleli, że mnie tym pocieszają, ć
tam
S - zacz*, gdy ona zrobiła
P^ h _ zaraz panią rozpoznają. W radiu ególne. Każdy rozpozna panią po tej podali znaki w
. pQ bUźnie na skroni. a poza tym fani nawet nazwiska, gdzie pani pójdzie,
beZ ^c na wolności?
lt _ podniosła głos i wpatrywała się nieru-
fieJzed siebie. Jej głos był ochrypły i pełen lęku
- Mam tylko przeczucie, że jakiś nie-
inie stamtąd zabierze i będzie miał nade mną
li dlatego boję się, okropnie się boję!
i dalej, a on usiadł przed nią i patrzył uważnie, a kobieta nie kłamała. Tyle jest wokół
niewiary-nych zagadek. W dzisiejszych czasach ludzkie życie irnością i przypadkiem. Patrząc
na nią przyszło i po raz pierwszy do głowy, że kobieta na swój pospolity sposób jest ładna.
Miała zgrabne nogi, delikatne ręce, a zaokrąglone piersi odznaczały się uroczo pod niebieską
sukienką. W jej ostrych rysach twarzy, okolo-:h jasnymi włosami połyskującymi w słońcu
czaiło się lęk w oczach przemawiał tkliwością do jego oschłego sposobu bycia.
i zdumiona za spojrzeniem mężczyzny czyta-
Vj-w jego myślach i marszcząc białe czoło. Lękliwa
znowu pojawiła się w jej oczach, gdy niepewnie
tni pan pozwoli zostać tutaj przez jakiś czas! drgnęła, bo właśnie tej prośby się obawiał.
sistocjf 8°rycz rfości * niechęć, a kobieta znowu się w brzydką i odrażająco nachalną w je-
117
- Niech mi pan pozwoli tu zostać! - powr cze bardziej błagalnie. Ale już więcej nie *
wieczorne łzy były tylko łzami zmęczenia. - >jj/ pozwoli - poprosiła po raz trzeci i padła prze(
kolana, zarazem prosząco dotykając go ręką. I przeszkadzać, będę służącą, zrobię, co pan
rozk pozwoli mi pan zostać. Nie, nie sprawię kłoń mało, nawet bardzo mało. Nie musi mnie
pan * jeśli sobie tego nie życzy. Proszę się zgodzić.
- Cholera jasna! - zaklął i gwałtownie wstał st jej ręce z kolan. - Proszę mnie nie dotykać!
Przeszedł szybko na drugą stronę pokoju i * stamtąd przerażony na klęczącą na podłodze kob
Kiedyś, dawno temu, przeżył taką scenę i pamięci parzyła go jak ogień.
Ręce kobiety opadły na boki, pochyliła głowę. p( nagle, nie patrząc na niego wstała i zerknęła
rozta nionym wzrokiem na swe dłonie. Wyprostowała s
- Dobrze, odejdę - oznajmiła zupełnie nowym, uprzejmym tonem, ale wciąż jeszcze stała w n
- Czy uważa pan, że to przyjemne być zającem, kti gonią psy? - spytała. - Czy to zabawne
skradać się ciemku i spać na kupie drewna, modląc się, by nikt nie zauważył. Nic złego panu
nie zrobiłam. A tu 1 mi dobrze. Przeczułam to obserwując pana wczot ukryta w rowie.
Słyszałam, jak rozmawia pan z wr mi, i pomyślałam, że jest pan dobrym człowiek Słońce dla
pana świeciło i wiatr wiał dla pana i rosły na drzewach dla pana, ale teraz widzę,
zły człowiek. Nienawidzę pana! Siebie też nie bo muszę być wdzięczna za nocleg i za jedzeń

background image

odchodzę.
Zrobiła krok w kierunku schodów. Oczy } niały z gniewu, usta drżały i twarz poczet Zrobił
szybki gest ręką.
118
N ści
rości, i
^obra 2
d ^bażaliby
odchodzi... - zaczął jąkając się. pani nie rozuinie, że miałbym PaIlia- » otrzymał. We wsi
szybko Ze tu ktoś ze mną mieszka. Ludzie i co poniósłbym pewnie
2* S
{tu zostać
ę pana pomocy! - wykrzyknęła arogan-Wcale nie chcę, żeby miał pan przeze ~\rie mam
zamiaru robić panu na złość. mnie kłopoty- Nie
Odrzwiach, stamtąd szybkim krokiem zeszła
Sów na parter. Stanął w progu przez chwilę
* Obca odeszła, zostawiła go w spokoju i to
LfoaJnajleP^ wyjście. Tylko na to czekał. Ale nie
luł wcale ulgi. Wręcz przeciwnie, miał teraz bardziej
, humor niż przed chwilą, kiedy obecność kobiety
eszkadzała mu. Zbiegł ze schodów i złapał ją za
ramię, gdy przekraczała próg domu.
- Niech pani posłucha - powiedział ugodowo. - Nie
lusi pani odchodzić w gniewie. Może pani najpierw coś
jeść. Proszę się nie obrazić, że chcę dać trochę pieniędzy.
Ale w trakcie mówienia poczuł, jak żałośnie próbuje
oszukać własne sumienie i na próżno stara się kupić za
nikomą sumę spokój duszy dla siebie.
Nie chcę pana jedzenia - powiedziała i wyrwała
z jego uścisku. - Nie potrzebuję pana pieniędzy.
jestem żebraczką. Proszę mnie puścić!
dwróciła twarz, ale łzy przebijały przez jej zimny
*y ton głosu. Tym gwałtowniej odepchnęła go
niła '°ZyWSZ? wybie§la na podwórze. Po chwili wyło-
1 c,lenia/zucanego przez dom. Zbliżała się do
ych włosów] °W0Ce utworzyty czerwone tło dla jej
leńcie przestraszył się i uczynił kilka szyb-w w jej kierunku.
119

- Jest pani niepoważna! - zawołał gł lęku. - Proszę się zatrzymać! Nie można
odejść!
Ale ona była już daleko, zbliżała się d0 dąbczaka stojącego przy ogrodzeniu z kami€ na,
wstrząsana łkaniem. Nagle nieoczekiwa ' ^ stanęła jeszcze raz, wtedy on zdołał ją dogonić ny,
patrząc surowo, bo przez cały czas, podążał, tłukł się z myślami, jakże niemądre i pieczne
było zapraszanie z powrotem tej kobiet ona z własnej inicjatywy odchodziła. Ale jakiś si niż
rozum instynkt zmusił go do wołania jej i zAy go biegu, jakby coś nieodwracalnego
wymykało i
z rąk.
Suche żołędzie szeleściły mu pod stopami. Zatrzvt się za jej plecami. Miał ciągle na sobie
koszulę, mankiety były brudne od pracy w ziemi i niedoi Przez wiele dni nie pamiętał o

background image

goleniu i w tym momi ostry zarost starzejącego się człowieka peszył g< wiedząc, co go czeka
i co zamierzał zrobić, jednoczesi zmienił się w kogoś innego. Wyprostował się sprężyści od
jego sylwetki biła pewność siebie, a głos ni . silnego, stanowczego brzmienia, gdy oddychając
$ ko odezwał się do niej:
- Może pani zostać tutaj przez jakiś czas. Pi mi przy posiłkach i kurach, jeśli to pani potra łem
wcześniej służącą, a nawet dwie. Ale zlej hdił i ły póś
ktos * że
hedzie pani unikała ludzi, gdyby iei Jeśli ^%J powiedział. - Powiem we wsi,
% P^^żącą Ale mUSi Panl TTf Ub7" J ^L nową służą 4 me było ^^

łem wcześniej służącą,
taj czuły. Chodziły ciągle do wsi i wracały póś domu. Zapraszały obcych ludzi na podwórze
ogrodzenie na pogawędki. Odetchnąłem z u
odeszły.
To całe tłumaczenie było niepotrzebne, ale szy się tak dalece w swoich ustępstwach mógł
obawy ciągnąć, a mówiąc, jakby tłumaczył sobie i rozważał różne warianty jej ukrycia.
120
powiedzia
ą Ale musi pani zmienić ubra- na głowie, żeby nie było widać Tw tych stronach wszystkie
kobie- ST Nie musi się pani wdawać w rozmo-ooU <**L do takiego zachowania przyzwycza-
\z łudź*1' bą u
. v i powiodła wzrokiem po pożółkłych ' ścisnęła dłom,^ały miękkimi pagórkami za ka-
polach, które iwatrzyła na szarawą jesienną mienn^^^Sną lasu prowadziła w dal. Wes-drogę,
która pu ^ horyzont pociemniał jej w oczach. 2 że ciemność znowu ją ogarnia, jedynie Wy
ieokół kamienie ogrodzenia, siwy mężczyzna rSwetłędzie pod jej stopami pozostały w kręgu I
ta iasna plama pośrodku ciemności świata Udawała się eszcze jaśniejsza na tle czerni,
nienaturalne jasna, bił od niej taki blask, aż musiała zmrużyć 3czy a mimo to światło paliło
się na czerwono na wylot przez jej głowę, przez cienką skórę i żyłki krwi w jej powiekach.
- Naprawdę mogę tu zostać? - wyszeptała z lękiem, jakby się bała, że dźwiękiem swego głosu
zburzy wątłą nadzieję. - Czy naprawdę mogę?... Ojej, jest pan bardzo dobry, postaram się to
panu wynagrodzić!
- Eee tam - rzucił w odpowiedzi. - Chodźmy do
- powiedział i zawrócił do domu nie mogąc na
pojrzeć, bo czułość niczym gorąca fala przelała się
niego i dotarła do serca, zmęczonego serca, które
o odpowiedzialności i które na powrót opuścił
spokój. v
121
- Skąd wezmę inne ubranie? - spytała za " na. - Nie mogę przecież iść po nie do wsi.
- Potrafi pani szyć? - spytał rzeczowo. Odwróciła wzrok na bok i zaczerwieniła sie
- Nie wiem - odparła z wahaniem. - j^ wszystkiego uczyć od nowa. - Zerknęła na nieg ko
dodała: - Nie umiałam z początku nawet kiedy zjawiłam się... z ciemności. Ale pewnes
obudziwszy się umiałam już czytać. Mówić potrafiłam, ale z czasem słowa same przyszły. Q
są jeszcze takie, których nie znam. I jak je słysj jakby mnie ktoś uderzał i dech mi zapiera,
jakty przenikało przeze mnie, a ja nie mogę tego uchw Nigdy mi się to nie udaje, a potem
przychodzą słowa, które znam i poznaję. Wtedy znowu swobc
oddycham.
- Niech pani o tym nie myśli - wtrącił pośpieszi - Tutaj nie trzeba się niczym przejmować.
Ani ":™-bać. Ale gdyby pani umiała szyć...

background image

Przerwał, bo zorientował się, że niepotrzebnie Zaprowadził ją na górę i otworzył zamknięty {
Wyjął ze skrzyni kilka starych damskich sukienek; si woń naftaliny rozeszła się po pokoju.
- Najpierw je trzeba przewietrzyć - zauważyła tycznie i zaczęła zbierać ubrania.
Po chwili usłyszał odgłosy trzepania dobiegające! dwórza. Gdy jakiś czas potem wyszedł na
dwór żył dwie sukienki wiszące na sznurze w pro słońca. Przysiadł na kamieniu w cieniu pod
jarzębiny i przyglądał się tym strojom. Bieliznę zabrała do komory, by ją uprać. Ale ubrania
słońcu i jesienny wiatr powiewał nimi; po pr( obce sukienki, które nie były już w stanie n
122
nie krytycznie, nawet rozbawiony,
ię do ogi
naturaloe- komory i zbliżyła się do niego. Nowe
1 powoli wys0* blask w jej oczach, ale w tym momen-
^jęcie ^y^^a, to czerwieniła się, to bladła, wahała
_ powiedziała zażenowana. - Czy mo-6, jak się pierze?
cie się
?w^aczy, j p
ł na nią nieufnie, ale nie roześmiał się. SPWkuchni jest proszek do prania, proszę go rozpuś-
wodzie - tłumaczył cierpliwie. Naprawdę? - rzuciła w roztargnieniu, jakby zapom-
0 wstydzie. Stojąc obok niego wpatrywała się tylko ; dwie sukienki wiszące na sznurze i
łopoczące na
etrze. W jej oczach pojawiła się iskierka ciekawości. Zerknęła znowu na mężczyznę i
dotknęła jego ramienia. - Jest pan niezwykle dobry - powiedziała i wróciła do prania.
Dzień był tak ciepły, że ogrodowy wąż wyszedł ze swojego legowiska i czołgał się szybko na
oblane słońcem zbocze pagórka, a tam zwinął się w błyszczącą
>ręcz. Był już od jesieni sztywny i nie pragnął towarzystwa, syczał ostrzegawczo, gdy
mężczyzna podszedł bliżej.
zypomniał sobie o książce i wrócił do chaty. W en-ii wyszukał rozdział mówiący o amnezji.
Prze-
1 także o uszkodzeniach mózgu, ale nie zrobił się móz^° m,ącfrzeJszy- Wrażliwy mechanizm
ludzkiego
którym kryła się tajemnica indywidualności, nie zauwf111 ume d° Przewidzenia- Czas płynął
i nawet wszy Ją dna ł y kobieta weszła do środka. Zobaczy-
&# zawstydzony i szybko zamknął trzymany
123

- Nie przeszkadza mi, jeśli chce pan mawiać - odezwała się z uśmiechem. - P
ko, co wiem. - Była rozgrzana pracą i ożywić
- Wszystko jest bardzo dziwne - powiedzi
nym tonem.
Zerknęła na niego i roześmiała się szeroko
- Właśnie tak, wszystko jest bardzo dziwnei wtórzyła dobitnie i znowu się uśmiechnęła.
Patrzyła na siedzącego mężczyznę, który z pewn nigdy nie był świadkiem cudu, i miała wraże
ponieważ jest od niego dużo bogatsza i mądrzejs: odwagę śmiać się i żartować. Z całej jej
istoty eraaa ła radość. Wypełniała ją z każdą chwilą coraz b oślepiająca i wyzwalająca.
Otrzymała właśnie I życie, czyste, nietknięte, i mogła zacząć je twon Pełne, bogate życie
miała zamiar budować tak jak j
podobało.
- Niech pan posłucha - odezwała się. - Obiecak jeść niewiele. Ale mam ochotę zrobić to teraz.
Z
jestem głodna.

background image

Patrzył na nią przez chwilę bez słowa. Czoło m wygładziło, zmarszczki pod oczami straciły
złośl wyraz, na zarośniętych policzkach pojawił się mmi' a usta żywo drgnęły. Wstał i poszedł
szybkim kro do kuchni sprawdzić, co ma do jedzenia.
- Niech mi pan pozwoli... - zaczęła podchodzi niego i wyciągając ręce w geście pomocy.
- Nie, nie, ja sam... - zważył machinalnie w w
zamkniętą puszkę.
- Mam przygotować śniadanie czy obiad?
z uśmiechem i zaczęła rozpalać ogień pod kucni Znowu na nią spojrzał.
- Jak pani chce - odparł w roztargnieni! stanawiając się wcale, o co ona pyta. Z tak.
roztargnieniem wyciągał różne produkty,
124
iedZ
jć na niedzielę. Postanowił przygoto-
siłek na cześć tego dnia.
daie że już przedtem umiałam goto-ta szybko. - Czuję to trzymając talerze dv dotykam
uchwytu garnka. Dziwne.
slC
W
.. łem shiżącą, jadałem zawsze w dużym ił Tam mi nakrywała kładła na
ielisz, y
teraz chciałbym, byśmy zjedli właśnie w tym Na falach krótkich złapiemy jakąś stację za-Lną
nadającą muzykę klasyczną, otworzę także
Wino! - powtórzyła kobieta i drgnęła. Jej jasne czoło zmarszczyło się, wyprostowała się i
spojrzała idzieś daleko przed siebie. - Wino! - powtórzyła, a jej
s z wysiłku sięgania wstecz pamięcią stał się tak piskliwy, aż mężczyzna przestraszył się.
- Najpierw zajmę się kurami - rzucił szybko. - Muszę je nakarmić, sprzątnąć kurnik i zebrać
jajka.
Wino - powtórzyła raz jeszcze słabym głosem. Podniecenie ustąpiło i pochyliła się, by nalać
do garnka wody.
ł do kurnika i zaczął tam sprzątać. Kury stąpa-
czyście, wychodząc obok niego po stromym progu
ór, inne wracały przez otwór do środka przyjaźnie
Zupełnie jak nakarmione damy, które wróciły
ow na targu, pomyślał i pośpiesznie zamiatał
judzone klepisko.
skończył, znowu poszedł na brzeg. Krowa ciąg-
^postronek brodziła leniwie w wodzie i prze-
06 trzcin. Udawała, że go nie widzi, bo
e on wcześniej niż zwykle przychodzi, by ją
)ory, na co nie miała ochoty. Ale jego nie
125
j t wn»a Patrzył na jezioro, Kioteg0 obchodziła "O* Q dnia odbijała ciemny odcieś
już niedługo będ^^ ^ powierzchni ciemn^
czas zimy. L"lr~łić cienka warstwa lodu. Odlat mogła się P°J . tęsknoty ochrypłymi
g*
ptaki P°krzSPT6rkach zagonami. Spadniep nad falującymi na Pag^^^ .^ zostawiają ^
szy śnieg, w Który Aledtenl nadejdą buta i( topniejące ^^^tctaień wieczory, kiedy A szcze,
czarne, peme drzewa. Patrzyły
walą się z «zasfa^aS na brzegu opadały lekki i
Swe2 uLe1 fosiaS *W> - nie™Ch°meJ ^ chni jeziora. , zatopiony we własn;

background image

W końcu wro™k^obieta nakrywa do obiadu, myślach i ujrzał, 3*V\ ^ieżością, sztywny
jem i-m pokoju. Połyskujący krywał stół. Posit
^fjscach ^rasowan^brus^.^^.^^
M gÓr?V°f^Sa "rawat i włożył garnij zmienił koszulę, zawi4 ^ ta
rego używał, gdy *M»™»^ się już lekka ca» W blasku dnia rwriwta* ^ J stanął w j„;
.zwieszoną za dnia na sznurze 3Z^ -_^„ u^hieta nosiła prawie
,nzwieszoną za dnia na sznurze sobie tę roz* 1 noslła prawie
%L***"L Z teraz sukienka nie była . ,at przed mą- ^ tajemniczy sposób
'

palcaini
siebie z roztar- nieodgad-
wiem -ści powrocie.
miękko kobieta. - Przycho- s będę musiała do ciemno-^ ^ psz? bar.
S
WZto-
kiem.
Napili się jednak słodkiego wina deserowego, bo innego w domu nie było. Wszystko wokół
nich wirowało. Mężczyzna zaczął się jąkać, nie był bowiem przyzwyczajony do mówienia, a
wino szybko podziałało na jego język.
To bardzo dziwne - zaczął mówić. -Wydawało mi fc że panią znam. Ale może to tylko przez
tę sukienkę. 1 nie wiem. Jeśli potrze pani dłońmi powieki, o tak, myslę, że panią rozpoznam.
ta oczy ręką i uśmiechnęła się szczerze.
127
126
- Myśli innych oddziaływują na mnie -- W szpitalu wiedziałam, że lekarz nadcłf0 jeszcze
wszedł. Jak pan otwierał szafkę, Wi^n ?' *> pan z niej wyjmie, jeszcze zanim to zobaczyć to
się wzięło stąd, że nie posiadam w sobi własnego ja. Nie jestem sobą. Jestem zupełn"
Ciemność próbuje zawładnąć moim wnętrzem reaguję z taką wrażliwością na myśli innych, c
zbyt wiele? Przeszkadzam panu? Jest pan dla n dobry. Czy może pan siebie wyobrazić w mi;
ojca?
- Nie - odpowiedział szybko. - Nie mogę Soj wyobrazić. Żartuje sobie pani ze mnie. Nie
jesten cze taki stary.
- Oczywiście, że nie - zapewniła patrząc na i badawczo. - Ale na twarzy ma pan siwy zarost,
a kiety koszuli są zabrudzone, dlatego wzięłam p starego robotnika, gdy zobaczyłam po raz
pierwszj wchodząc do środka zauważyłam, że się myliłam. H kojach stoją cenne meble, a
wokoło pełno książek. prowadzi pan kurnika, by się utrzymać?
- Nie, odwrotnie, żyję, by utrzymywać kurnik-z lektował się. To był jego zdaniem zabawny
wnio wybuchnął więc śmiechem czując, jak wino uderza do głowy. Także na policzkach
kobiety pojawi rumieniec wywołany alkoholem.
- Naprawdę! Dotychczas żyłem tylko po to, b) wadzić kurnik - powtórzył.
- Nie mam wieku - odezwała się. - Moje świadczyło być może bardzo wiele. Nieruchomiej
by się w nie wsłuchiwać, ale ono milczy, zataja za wszystko, co wie. Ale ja nie mam lat ani
nigdy w< przeżyłam. Wszystko jest dla mnie nowe. Tal świeży owoc. Wino rozgrzewa mi
ciało, w głov a do głowy przychodzą obce słowa.
128
Ł0^' Ą«t
^
ostukiwać palcami po blacie sto- zanuciła coś pod nosem
-okr^^j-zychodzi do mnie z winem - ode-- ,T^ar7ami i pielęgniarkami trudno się było

background image

^i#jj zabawne, jak mi się łatwo z panem
rwała siC' ,zoiawia- Z- ^^anowiłam dla nich tylko przypadek
pOrozuinieć' gLchau mnie z uwagą stawiając jedno-
ozę mojego aktualnego stanu zdrowia. Ale
iestem zagadką. Czuję się gościem i pan
• .mrzeimość. Ale od jutra zamieniam się
okazuje mi "P1 J
zaprotestował - tylko dla ludzi ze wsi będzie uchodzić za służącą, poza tym to do pani nie Jest
pani moim gościem i zostać może tu pani >, jak zechce. Jeszcze rano miałem nadzieję, że tąd
odejdzie, nie chciałem pani już więcej widzieć 3 pani myśleć. Teraz już zmieniłem zdanie.
Uniósł uroczyście kieliszek do góry. Wypili, a ona uśmiechnęła się do niego szczerze i
zalotnie.
- W szpitalu było na swój sposób przyjemnie, póki
nie zaczęłam się bać, że ktoś przyjdzie i mnie stamtąd
zabierze - mówiła dalej. - Wszyscy myśleli, że jestem
bardzo zmartwiona i nieszczęśliwa, bo nic nie pamię-
an. Owijano mnie bandażami i dawano środki na
pokojenie, na sen. Ale miałam złe sny, gorsze niż
ae, i wcale nie chciałam spać całymi dniami, które
iawaly mi się wspaniałe. Bo ja wcale nie byłam
liwa, czułam się wolna, radosna i nie chciałam
zego przypominać. Nawet teraz jest to bole-
y wraca mi pamięć i znajome słowo niespodzie-
ciera się o mnie. Jestem z pewnością okropną
ledzialną kobietą, bo nie chcę pamiętać
odwagi ^Stydziłam się tego tak bardzo, że nie miałam
tomu tego mówić. Bo wiedziałam, że to jest
129
moje życie uczucie.
moje własne życie, i to był

uczucie.
- Rozumiem - odparł cicho patrząc ni przed siebie. - Wszystkie błędy i pomyłki znil ma już
niepowetowanych strat, zaznanych
i krzywd. Dostała się pani do nieba nie doświad
śmierci.
- Właśnie - odpowiedziała i uśmiechnęła s teraz muszę pozmywać i zaparzyć panu kawy
- Eee tam, niechże pani da sobie spokój ze niem - rzucił niecierpliwie. - Pojutrze przyjdzie i
czka.
- Ona nie musi od razu pierwszego dnia rozpow
we wsi, że trafiła się panu zła i lekkomyślna sl - rzuciła lekko podniesionym tonem. - Na
pewno i niej nie zmywałam naczyń, a to zajęcie wydaje i bardzo przyjemne. Wszystko mi się
podoba, c jeśli tylko mogę być w ruchu, być czymś zajęta i że żyję, mam ręce i nogi całe, a
ciało w dobrej k(
cji.
W tym momencie pod wpływem alkoholu przys mu do głowy bezsensowna, budząca
przerażenie mj
- Zastanawiam się, czy może pani pamiętać... czął, ale od razu przerwał, bo słowa robiły ze
wszy kiego nieuchwytnego coś nazbyt konkretnego.
- Czy pani pamięta...?

background image

Próbował się zmusić jeszcze raz, ale słowa u1 w gardle. Ta suknia, gesty rąk, pytające
unoszeni w twarzy o ostrych rysach, wszystko to wydało bardzo znajome. Na dłuższą chwilę
przym z nadzieją, że nigdy ich już nie otworzy i musiał przypominać sobie, jak okrutny i
niewia
miał sen.
Zrezygnował jednak z tego i w czasie, g zmywała w kuchni naczynia, powrócił do c
130
robocze ubranie i poszedł na brzeg rzygonił ją do obory, dał jej rozdrob-\ krów?' P ^doił- Gdy
siedział przy krowie, ych warz3w ^ Chodzącego słońca wpadał przez blask D *%L obory, a
wąż zarodu bezszelestnie
cróg i trwał wyczekująco, wpatrując się 1 lżącymi ślepiami bez powiek. ' odgłos obcych
kroków gad skrył się, ale
ła go zobaczyć i wydała cichy okrzyk.
^strzegł mężczyzna. Skończył dojenie i życzył
brej nocy, namawiając ją, by spała nocą
i nie porykiwała zbyt wcześnie rano. Potem
wrota i odlał nieco ciepłego mleka na płaski
i oboje w świetle zachodzącego słońca, czuli, jak
kie upojenie winem rozlewa się im przyjemnie po
Nie ruszali się, a wąż wypełzł cicho spomiędzy
i. obory. Najpierw pojawił się łeb, potem całe błysz-
:e cielsko i niedostrzegalnie zwinnymi ruchami przy-
ł się do talerzyka, podniósł łeb i zaczął chłeptać
ciepłe mleko.
- Fe - szepnęła kobieta. - Boję się... Jej dłoń trafiła na ramię mężczyzny i pozostała tam w
pełnym zaufania geście.
>n jest prawie oswojony - powiedział cicho. -1 ła-
i mu skóra połyskuje w świetle. łyszawszy głosy gad na chwilę przerwał picie * teb, ale
zaraz się uspokoił, ^zyzna położył rękę na talii kobiety i poczuł jej ^o przez sukienkę.
*L Pamiętasz? ~ zapytał bardzo cicho. - Czy z> jak zasadziłem małego dąbczaka koło murku
aen naszego ślubu?
131


Kobieta oddychała szybko i nierówno, ai ręki z jego ramienia ani go nie odtrąciła.'
- To nie jest prawda - powiedziała niepe^ takiego mi się nie przydarzyło. Nie pamiętam
wprowadza pana w błąd. To nie moja sukie powinnam jej wkładać. Nie przypominam
takiego.
Słowa kobiety sprawiły, że zuchwały, niesamo^ stanął mu jak żywy przed oczami. Silnym
gest mał opiekuńczo swoją dużą dłoń na jej biodrach ciągnął ją bliżej.
- Niedługo ci się przypomni - odezwał się. opowiem, pamięć ci wróci. Jesteś inna niż wted
myślałem, że tak bardzo się zmienisz. Ale ta wyszło ci na dobre. Tylko ja się zestarzałem, t
ciągle młoda, wiecznie młoda.
Mówił zachwyconym tonem i czuł, jak kobieta i pod jego ręką. Wąż podniósł łeb znad
talerzyka ji nasłuchując. Napił się do syta. Ziemia wokół po kiwała na czerwono od promieni
zachodzącego słc kiedy gad nagle zniknął im z oczu jak pod wpfy
czarów.
- Nie, nie - odparła kobieta zmęczonym i głosem.... - Nie, nie! - Ale w jej głosie słychać
słabe, pełne tęsknoty drżenie.

background image

- Miałaś na sobie tę samą sukienkę, gdy sl kłóciliśmy przy rozstaniu - odezwał się niskie
jakby obawiał się, że ktoś obcy może usłyszeć. -łaś okropne słowa, ale już je zapomniałem.
1^ mieć dziecka, mówiłaś, że mnie nienawidzisz, al nie byłem bez winy.
Zamilkł, jego ręka zesztywniała na biodrze a w oczach pojawił mu się senny wyraz.
132
jłie
co
c __ powiedział nagle i szybko Hii - Proszę mi wybaczyć. Pani mnie. Wino mnie
oszołomiło.
trzymała w dalszym ciągu Zte& i patrzyła mu prosto w oczy rękC °a ?Lkć zamglonym
spojrzeniem,
powiedziała - za wiele rozumiem,
taktowała. Słowa docierają do mnie tak
muszę dłonią zasłaniać usta, by się nie
gwałtownie, z jestem? Ktoś obcy chce przeze mnie
&.', A może te słowa kradnę z pańskiej duszy?
%\[ wrócimy do domu. Przygotowałam kawę. Najlepiej jesu wi
^Policzki zrobiły mu się nagle sztywne i bez skkie drżenie przebiegło przez jego nieco
wystające czoło.... . - Niech pani wypowie te słowa - namawiał. -
Wcale ie pani nie obraża. Jestem ich ciekaw. Wtedy kobieta cofnęła się i wyprostowała. Ona
też zrobiła się blada, patrzyła gdzieś ponad nim i nagle rozgniewanym, nienaturalnie
podniesionym, obcym głosi wypowiedziała kilka słów, kilka złych, okropnych słów, w
których zabrzmiała przeszłość.
i przez chwilę bez ruchu naprzeciwko siebie.
wzdrygnęła się i spojrzała na niego. Potem
a r?kę, jakby prosiła o wybaczenie, i zrobiła
j w jego kierunku. Ale on gwałtownie się odwrócił
i do domu zamykając za sobą drzwi. Stała
ręką wyciągniętą w blasku zachodzącego
chwili poszła w kierunku brzegu, zatrzymała
5 i bezwiednie zaczęła rzucać kamienie
rzyglądając się wodnym kręgom rozsze-
na sPokojnej, krwistoczerwonej powierz-
133
Gdy wróciła do chaty, z radia dobiegaja i mężczyzna siedział w fotelu z książką
3SZUli byK
i mężczyzna siedział w ioieiu z Ksiąztcą w r był w starą koszulę, zdjął buty, na nogach n ;U<
dziurawe skarpety. Także mankiety \- ^ brudzone.
- Niech pani nie trzaska drzwiami - burk nie. - Proszę wypić swoją kawę w kuchni. Nie
oglądać. c .
Jego małe, pełne złości oczki na starej twarz nej siwymi włosami były jak martwe, beznadzl
wory w nicość.
Ona nie posłuchała go, tylko podeszła cicho i miękko na kolana tuż przy jego fotelu. Dotknę]
- Wie pan doskonale, że to nieprawda - odez przyjaźnie i łagodnie jak do chorego. - Proszę
nie przejmować.
Unikał jej wzroku, zaczął coś bąkać pod nosen w końcu dał za wygraną i ostrożnie dotknął
dużą jej delikatnej ręki.
- Sama pani widzi - odezwał się możliwie spokc i obojętnie - że to nie jest odpowiednie dla
pani i sce. Tutaj krążą duchy. Pani je wywołała z zapo nia. Miałem nadzieję, że odzyskałem
już spokój < To niebezpieczne miejsce, bo przychodzi pani z

background image

ści.
- Wcale nie - zaprzeczyła. - Na pewno n sama jestem niemiłym gościem. Niebezpiecznym
Wszystko przeze mnie. Ale nie czuję się wił przeczuwam pana myśli i wypowiadam je Sam
pan wie, że to jest właśnie to. Duchy ją. To wyłącznie wspomnienia działają VTt co, a
sięganie pamięcią do przeszłości pana u
liwia.
- Dlaczego nie zostawi mnie pani w spo sobie poczytać - powiedział zmęczonym głQI
134
. }a się z klęczek, ciągle trzymała * dePł° PlynąCC Z tyCH °bCyCh
Ale
n oogłaszcze głowę - poprosiła cicho
' V* ** P^ -Pana ręka jest kojąca. - Na jej
i P^^adldelikatny rumieniec. - To było takie
& ^.Tzpieczne uczucie, gdy obejmował mnie
na podwórzu. Na pewno nie wie pan, że
pan w talii tam, t^^ któreg0 ^^ jedynym, któ-
,t jedyny111 <<? dobfy Nie mam żadnego własnego ja
\Lcczona. Gdy położył mi pan rękę na
wszystkie kłopoty i przygnębienie odpłynęły.
pan pogładzi po włosach. Dotknie chorej
ILżnie położył rękę na jej sztywnych włosach.
samej chwili kobieta przycisnęła swoją pierś do
colan i zaczęła przerażona szlochać. Czuł, jak jej
chrzęściły mu pod palcami, a podnosząc rękę
jak pojedyncze podążają za jego ręką, jakby je do
tego zmuszała jakaś siła.
- Jeszcze... jeszcze raz - westchnęła i opuściła głowę na jego kolana, przytulając się mocno
policzkiem.
łaskał dużą dłonią jej włosy i stopniowo czuł, jak się
Iziwnie uspokaja i nieruchomieje. Jej włosy już się nie
tryzowały pod jego dotykiem, straciły szorstkość,
! delikatne i miękkie. Znowu słabo westchnęła.
'dy przestał ją głaskać zatrzymując rękę na jej poli-
J, odezwała się cicho, uspokojona:
n się, kiedy „ta druga" weszła we mnie. Tak
Przestraszyłam, że zasłoniłam usta ręką, żeby
nowić. Ale te słowa wychodziły od pana.
aaie pokusa, by się temu poddać. Z począt-
-zęło mi ciążyć i przeszkadzać, odprężyło
siało być^ 8dy mówiłam- Teraz rozumiem, że tak ™n powinien dać mi duszę, bo zgubiłam
135
swoją. I gdy to się stanie, będę pana sły przebywając gdzie indziej. y
- Nie mam pani nic do dawania - powied • nie, ale nie zdjął ręki z jej policzka.
Kobieta długo się nie odzywała. Potem z
- Pilnowanie kurnika nie powinno być szym celem w życiu. a^ś
Powiedziawszy to zsunęła ostrożnie rękę ze swej twarzy, zdjęła ręce z jego kolan i wsta pując
machinalnie włosy. Niedowierzająco \ się w nią wzrokiem wciąż przerażonym, bo dobrze
znał ten gest, pamiętał go sprzed dwJ
lat.

background image

- Niech pani tego nie robi - powiedział gniewnie kobieta zerknęła na niego zdziwiona nie
mając p o co chodzi.
Blask nieba za oknem zmienił się w zimny i a horyzont pokryły obramowane srebrzyście cłu
Nadchodził czas, w którym wschodziły gwiazdy.
- Chciałabym zobaczyć ten dąb - odezwała się sen rozchylając usta. - Chcę ujrzeć to drzewo,
której posadził w dzień swojego ślubu.
Gwałtownie wstał i upuścił książkę. Twarz jego zro
ła się brzydka i spięta.
- Sama pani tego chciała - rzekł. - Proszę iść za Wyszli na dwór. Gdy wzrok przyzwyczaił
szarówki, widać było jeszcze ścieżkę biegnącą w ot drzew. Szedł przodem, ale kobieta
dogoniła nęła mu rękę pod ramię. Nie odtrącił jej. Wiec chłodem, a oni czuli wzajemnie
swoją obeci ciemniejącą ścieżką w stronę ogrodzenia.
- W tym właśnie miejscu... o tutaj dogoni * gdy chciałam odejść - wyszeptała. - Ale myślałam
o dębie. To urósł taki wielki? Ziemia p jest pełna żołędzi.
136

Hwadzieścia cztery lata temu - odezwał gn°bLn głosem. - Dom właśnie zbudowa- 0*?T
^mieszkaliśmy tylko latem...
^my^°- ~ P°wtórzyła cich0 jak po"
t temu przeprowadziłem się tutaj na dobre.
- ^fJ? firmę synowi i... P^kazał^ powtórzyła zdziwiona.
cierpliwie ramieniem, w którego zagłębie-
^nas^syn - powiedział wyniośle. - Ty nie Ueiż mieć dzieci. Nie zasłużyłem na to, Te^teś dla
mnie za dobra. , gwiazd połyskiwało zimno i wyraźnie na ciem-Ln niebie; dąb stał czarny
obok nich. To już nie łaniego tylko przestępcza gra ze śmiercią, wszyst-> okazało się teraz
prawdą i pot wystąpił w postaci nałych, łaskoczących perełek na jego czole.
- Co chciałbyś ode mnie usłyszeć... po tym wszystkim? - spytała głosem zapadającym w
ciemność.
Poszukał jej rąk i ścisnął je z wahaniem, prosząco.
Powiedz tylko: przebaczam ci! - poprosił. - Tylko : przebaczam ci! Wtedy wszystko będzie
jak przedtem i nic złego się nie stanie.
jebaczam ci - powiedziała cicho. - Przebaczam!
powtórzyła głośniej, nie mogąc się powstrzymać od pła-
Przebaczam ci! - zaszlochała i mocno ścisnęła
e nadziei ręce mężczyzny. Ale nie zamilkła. Coś
Jezwało się czule, zachęcająco: -Ty też mi przebacz!
e w jego piersi zamieniło się w wodę. n za co przebaczać - wyszeptał i przepełniła
rozJaśniłsiet07 ^szcze niedawno w nim tkwił, nagle niczego oswietlony pokój. Teraz nie
obawiał się
137
- Wszystko będzie dobrze, na pewno - 0(ł głos kobiety z ciemności, a mężczyzna zn0^ bo znał
ten głos, ale teraz przemawiała przc czułość, której nigdy w życiu me zaznał. Mówi^ go
ramieniem za szyję i przytuliła się delikatnie. c ciało, rozkosznie i blisko.
W ciemności odnalazł jej usta i pocałował, pc,, dziestu latach i po śmierci pocałował ją i
wszystko |! jak przedtem, tylko bardziej radośnie i szczęść
wtedy. .
- Twoje usta są takie dobre - odezwała się ^ - Takie dobre. Czy wierzysz, że istnieje coś
więcej,
-i___;^i,; L™ip.rr> i he/madzieia... taiemnica, cud. &,*,
cie

background image

- Wierzę - odpowiedział i łzy popłynęły z jegc zwilżając p^ twarz.
Wiedział już, że tak jak stary świat rozpadał sięwok niego, by coś nowego mogło się
narodzić, tak w z przeszłości zawaliło się w nim i załamało, b pustelniczego życia, egoizm i
ludzka duma, j wspomnień i piekący ból niepokoju, i wiedział rówi że odradzająca się w jego
starczym ciele męskość mc go uwolnć od tych udręk. Musiał wrócić do k i pracować, żeby
był z niego pożytek dla innych. P< nien mieć dzieci, zacząć życie od nowa, tajen wspaniałe,
skazane na przypadek ludzkie życie, kt kierowały dziwne prawa niezależne od człowiek
Kobieta oddychała blisko niego, kobieta, które ła się z ciemności u jego boku. To było jeg
znaczenie i już się temu nie sprzeciwiał. Kil błyszczało na ciemniejącym niebie, a czarna s?
dębu wznosiła się obok nich.
Zapach kaliny






ietego Jana była chłodna i deszczowa. Wieczo-deliśmy wszyscy w kuchni. Dziewczynki przy-
ą tym razem zmywały naczynia. Moja żona ta pasjansa na wolnym kawałku stołu. Ty siedzia-
,od oknem. Milcząca. Próbowałem nie patrzeć zbyt o na ciebie. Żeby cię nie niepokoić. Także
z powo-i innych. Rozmawialiśmy o miłości. Taka gra towarzyska. Może to ja ją zacząłem. By
ciebie rozbawić. Ubo byś mogła domyślić się, co czuję. - Miłość niezwykle upiększa kobietę -
powiedziałem. Wiem to z doświadczenia. Kochałem kiedyś pewną Łiewczynę. To było wiele
lat temu. I nie trwało długo. też była zakochana, olśniona. Nawet do tego iia, że nie
rozumiała, jak mogła żyć, zanim mnie Kto ją tam wie, ale była tak zadurzona, że jakmowiła -
kocha mnie jak Boga.
była ta twoja przyjaciółka z dzieciństwa ^ała się żona układając karty na stole. - Oj,
ńskPaSJanS ^ wyszedł- Ale zi111110- Co za noc
biadam tego, żeby się przechwalać - za-Wręcz przeciwnie. Znam swoją war-
141
Właściwie mijało się to z prawdą. Skąd dzieć, jaki byłem. Gdy w wigilię świętego J ^ ^ « z
okna poddasza, że naprawdę przyjechał ' nymi, zacząłem drżeć na całym ciele. Rozr^ ^ z
daleka w grupce pozostałych, jak staliście* czekając na łódkę.
- Opowiadam to tylko jako przykład - prz łem. - Bo ta dziewczyna piękniała w oczach
błyszczały, nawet skóra zrobiła się jaśniejsza miłości. Wcale nie wątpię, że ona naprawdę j
mnie kochała. Ale tak się sprawy potoczyły j więcej miesiąc po tych wyznaniach była już
żoną^j
- Jak to?... - odezwałaś się oddychając gjeb zdziwienia. Kochałem twój oddech. Zrobiłem ręk
byś zamilkła. Nie powinnaś nic mówić.
- Nie było w tym nic dziwnego - broniłem się. widzicie, wcześniej w miejscu pracy nikt nie
zwra nią uwagi. Oczywiście miała adoratorów. Od cza czasu z kimś się umawiała, bo to była
ładna dziewczyn Ale dopiero miłość sprawiła, że promieniała. Zauwi ją jeden ze
zwierzchników. Było to podczas wój Pracował będąc na przepustce, ale mógł w każdej cl
dostać rozkaz wyjazdu. Oświadczył się i chciał si razu żenić. W czasie wojny takie sprawy
szybk załatwiało. Oczywiście dziewczyna marzyła o m wie jak każda kobieta. Na jej obronę
przyznał szczerze mnie zapytała o radę, co ma robić.
- A ty? - zapytałaś.
Z powodu deszczu zaczęło wcześniej zmierzeni rzyłem, jak twoje źrenice rozszerzają się wra
ką, aż zrobiły się całkiem czarne. Odetchnąłei
- Ja? - ciągnąłem, chociaż mówienie prz)

background image

z trudem. - Poradziłem jej oczywiście: a wyc& mąż, droga przyjaciółko, jak ci się trafia o
fakt, że pytasz, oznacza, że twoje serce juz w
142
ta** 7
Wyrzuty-
> spotykajmy się więcej. W każdym
t d To jej poradziłem i odczułem
tkiego, co było między nami, i tak
'wTszło. Tylko kłopoty. Zmartwienia.
lWiesiła ścierkę na kołku, westchnęła
z ulg$ -
Takie są *¦ zVjem. - Taka jest miłosc.
^iete garcUo, z trudem oddychałem, nie
: dębie spojrzeć. Nie odzywałaś się. Ale
^zapomnienia coś wyrżnęło. Musiałem '
, gdy ona mi się przypomina, widzę krzak
hie rosną koło ustępu - zauważył ktoś znudzonym - Krzaki o trujących jagodach.
Podwórkowa
miłość.
Oczywiście to też było prawdą. Moja żona zgarnęła karty ze stołu i gwałtownie wstała.
- Dziewczynki, na dwór - rozkazała. - Już prawie nie pada. Tu się można udusić.
Podniosłaś się posłusznie. Byłaś po raz pierwszy u nas
i wsi z wizytą. I ostatni. Chociaż tego jeszcze wtedy
Las nie wiedziało. Sprawiałaś wrażenie onie-
nej. Ty. Próbowałaś się uśmiechać, a ja cię chcia-
tem zatrzymać.
- Zostań jeszcze chwilę. - Do innych powiedziałem: ^cie przodem. Dogonimy was.
nal dworze niemal ustał. W kuchni szarzało.
całkiem czarne, gdy na mnie patrzyłaś.
j^ście się mnie bałaś. Ale posłusznie usia-
ho... q?* > ze jestem zły i cyniczny - odezwałem się Wledziałem tę historię, bo przyszła mi
aku-
143

rat do głowy. Bo chciałem ją opowiedzieć T Albo właśnie tobie. Czasem przypomni " kowi.
Tak było i tym razem. Taka prawdt°°ś Q Ale można ją było opowiedzieć inaczej ł/
Podniosłem się, przemierzyłem ciemi? i podszedłem do stołu. Droga trwała lata ^
przerażały.
Usiadłem przy stole obok ciebie. Blisko dzy nami stało puste krzesło.
- Mogłem to inaczej opowiedzieć - powt
- Ona była rzeczywiście moją przyjaciółką 2 wa. Jeśli piętnastoletniego chłopaka można
dzieckiem. Bo miałem równo piętnaście lat czternaście, kiedy się poznaliśmy. A człowiek
wraca do swych pierwszych miłości. To brzmi przysłowie. I jest prawdą. Jeśli coś się
ominęło, tra później w życiu nadrobić. Jak się kogoś znowu s I dojrzeje do tego. Czując
właśnie wtedy gotowoś przyjęcia uczucia.
Zapadał zmrok. Był zimny wieczór przed nocą tojańska. Pokręciłaś głową.
- Dlaczego powiedziałeś to w liczbie mnogiej? -tałaś. - Byłeś więc zakochany wiele razy.
Nie zabrzmiało to nawet ironicznie. Tylko j pytało dziecko, które się dziwi.
- A ty? - rzuciłem impulsywnie. - Dlaczego mi takie rzeczy? Właśnie ty. Nie masz jeszcze tr
lat, a rozwiodłaś się już dwa razy.

background image

Chciałem cię zranić. Ale powiedziałem tyli
- Nie warto o mnie mówić. Człowiek dojrz ze swoimi miłościami, jeśli ma dojrzeć -
- Dobry Boże, w rzeczy samej miłość jest jed ką kropelką nadziei w morzu rozpaczy, ktor
wokół siebie. Straszne jest kochać, poniewa przysparza się innym zła, chociaż nie ma s
zamiaru.

144
•.is

• rani? samego siebie - mówiłem pod- ze r*u * :e własne cierpienie. Wina jest z*!L
niemożliwy. Bezlitosny. Ale W» ';Su nie zniszczyłem życia. rz»g yi zacząłem się
zastanawiać, czy mówię przerw^^yjn razie nie miałem takiego zamiaru
d

ły-. ***l przyznałem. -1 swoje.
Z°hronny gest ręką, chcąc cię powstrzymać Zrobiłem^zeSCzegoś na próżno.
mn tego opacznie - dodałem. - Oczywiście
reśliwe dni. Oczywiście czekają nas jeszcze
i Ale zawsze, we wszystkim, każda kobieta
tebi siebie z biegiem czasu najwięcej pragnie
bezpieczeństwa. Jakże ja mógłbym dać komu-
:k takie poczucie? Ja, który wciąż jeszcze zaskaku-
ie samego siebie. .
Uwierz mi - przekonywałem i znowu zacząłem -Jeśli kiedykolwiek spotkała mnie radość,
szczęsny powodzenie, bezwiednie to zniszczyłem. Roz-iłem na kawałki. To jest we mnie jak
jakaś choroba. Nic na to nie poradzę. Dlatego nikt naprawdę nie powinien mi niczego
zazdrościć. Ale świadomie nigdy nikomu życia nie zmarnowałem. Powiedziawszy to
musnąłem ręką twoją dłoń. Drgnę-iłtownie. Wyprostowałaś się na krześle. Głowa ci
nieruchomiała. Nawet twarz zastygła.
:iwne, że człowiek wraca do swej pierwszej
-powiedziałem pośpiesznie. - Moja przyjaciółka
instwa jest świetnym tego przykładem. Można to
Biorąc za przykład erotykę, da się opowiedzieć
°- * o, w jaki sposób pierwsze poważne doświad-
aaszych iv316 PrzykleJa si? do caleS° życia> decyduje •cKsualnych upodobaniach, o
granicach ocza-
^^y' podnie5enia * odprężenia. Tak to też
10 ~
145
Zamilkłem na chwilę. Potem odezwałem sie - Wiesz, ona umarła. Wiele lat temu. Aie *
okresie młodości już nigdy jej nie spotkał, L do grobu z poczuciem, że coś we mnie z0*
do grobu z poczuci, mnie
spełnione. - Nigdy nie można mi dogodzić ^°S1 łem w uniesieniu. - Jestem wiecznie nie ,
przegrany. Nic na to nie poradzę, z te' nienawidzę siebie, pogardzam, aż do uczuć
Zrozumiałem, że aby naprawdę dorosnąć c si nauczyć się wyczuwać samego siebie N'
si nauczyć się wyczuwać samego siebie. N o akceptację, raczej o poznanie. - Rozgorw
najgorszą trucizna - stwierdziłem. - Gdyby tyli źerało_samego człowieka, ale z czasem siłą r
truwa także jego otoczenie. I on nie ma na to w Miłość jest w stanie uśmiercić tę gorycz.
Chocii krótki czas, chociaż raz na jakiś czas. Kto tan właśnie moje otoczenie powinno być
najbardziej czne, jeśli chociaż raz potrafiłem kochać i przez uwolnić siebie od koszmaru.

background image

Ale zaraz pośpieszyłem, by to sprostować. - Nie, nie chcę być cyniczny, bo to też nie jej,
prawda. Jestem egoistą. Wyrachowanym egoistą. D( rze, byś o tym wiedziała i nie obiecywała
sobie po n zbyt wiele. Potrafię mówić, o tak, to potrafię. Ale sło się zużywają. Częściej
ważniejsze jest, w jaki sposć coś powie, niż co się powie. Dlatego zakocha lają własny
niedorzeczny dialekt, w którym sło\ tylko szyfrowane znaki na oznaczenie czegoś, o wiedzą
tylko oni dwoje.
Przypomniało mi się coś i rnimowolnie się
nąłem.
- Raz przed wojną w najczarniejszych drui życia poznałem parę, która stoczyła się do
denaturatu. Kobieta była cała utytłana w bru kiedyś usłyszałem, jak on pieszczotliwym toi
146
• bana kurwo". Jakże on to powie-ło^ "TyJfwa dla męskiej dominacji czułością ' owa wła
'iJspanialsze wyznanie miłości, jakie
Odt&^pidne - upierałem się. Wcale oie. r* -adasz mi takie rzeczy - spytałaś, I Dlaczego op»
iakby Proszvąl°m cię. Nie miałem odwagi.
' domyślasz - rzuciłem krótko. - Jeśli nie, czułego tłumaczyć.
tflkiei chwili powinienem cię wziąć w ra-
WlaŚ Wvbrn^bym bez trudu z sytuacji. Wiedziałem
Dlatego nie próbowałem, chociaż całym sobą
n twych ust i ciebie. Wstałem. Wsunąłem rękę
do kieszeni. - Chodźmy - rzekłem.
todny deszcz świętojańskiego wieczoru delikatnie zwilżał mi gorącą twarz. Od podnóża
pagórka, przez sauny, wpadał blask światła i dziewczynki kręciły a oknem jak na oświetlonej
scenie. Zbliżając się isłyszałem, jak się śmieją i dyskutują o czymś podniecone. Uspokoiłem
się.
Właśnie wtedy, akurat w tej chwili, dobiegł mnie
i świergot, który przeszedł w szczebiot, po chwili
zmienił nutę. Na brzegu obok sauny, w krze-
rogoży, śpiewał słowik. Nie wierzyłem własnym
uszom.
* - wybąkałem milknąc ze zdziwienia, te, które przeżywałem w młodości, zakipiało iie mogło
być jedynie przypadkiem. Gdzieś C1> zza grobu, u progu nowego uczucia słowik
StWoh°ly ° minionei ^ści.
fc siebie w mroku, pod zimnym deszczem
1Qcy. Byliśmy blisko, ale nie dotykaliśmy
147
się. Słowik gwizdał, szczebiotał, bez wyt niał melodię. Siedział gdzieś bardzo blisk dwóch
kroków Ale szarego ptaszka n
dwóch kroków. Ale szarego ptaszka nie moż ^ zobaczyć o zmierzchu. n



Z okna sauny padało ciepłe światło 7vri wieczór.
- Moja zmarła ukochana - odezwałem si go wróciłaś śpiewać dla mnie? Czy to jakiś
Nie wiem, dlaczego tak powiedziałem, n szczerze. Tak niesamowicie blisko czułem Marvi.
Jakby jej postać niby welon rozcią ponad krajobrazem wokoło i wypełniła noc
też.
To samo odczuwałem jeszcze przez wiele wiec po twoim wyjeździe. Dzień się skończył i
poświat* sprawiła, że czerwone ściany domu połyskiwały i skim blaskiem. A w
przybrzeżnych krzakach r koło sauny co noc śpiewał słowik.

background image

We dnie często przychodziło mi do głowy, że mi bym odszukać stare listy Marvi i przeczytać
je x& wo. Wiedziałem, że leżą gdzieś schowane wśród ogra nej sterty papierów. Nie mogłem
ich zniszczyć. Pr okazji powinienem zrobić porządek z notatkami i s mi listami. Ale nie
zabrałem się do tego. Przez d czas. Tak jak to bywa, gdy życie toczy się u trybem. Nic tak
naprawdę się nie wydarzyło. C wiedziałem, że między nami - bez słów, bez di
- zdarzyło się nieporównanie więcej, niż gdy
z tobą przespał. I ty też to czułaś. Bo tak zja\ miłość. Właśnie tak to wygląda.
148
się
później, leżeliśmy razem w łóżku. U za oknem, aż nastał wie-
„ Och, m°J tviko słowa.
iesteś dla mnie taka, jakbyś wcześniej 3 hała - zapytałem. - Wiem przecież o to-Chociaż może
i nie. To oczywiście niemoż-a wiedzieć wszystkiego o drugim człowie-* Hużo nawet takie
rzeczy, których się nie ^toego więc jesteś dla mnie taka?
awsze za wiele mówisz - powiedziałaś. - Po co tyle niepotrzebnych słów?
Urodziłem się po to, by się bawić słowami - wyjas-- To mój zawód. Albo powołanie, kto tam
wie, ciąż zwykle nie chce mi się być drobiazgowym. Może nak nie tak. Chcę jedynie
odgadnąć samego siebie. I ciebie. To dlatego. Zamyśliłaś się. Zmarszczyłaś czoło. - Nie wiem
- odezwałaś się. - To chyba jest śmieszne, laliby, gdyby wiedzieli. Ale ty się przecież nie jesz.
Mam wrażenie, że nigdy nie byłam zakochana. i tkwiło we mnie coś takiego, czego nikt inny
nie był w stanie nigdy znaleźć.
de' P^ecież nie kochałem cię za twój sposób
*»• Wyciągnąłem rękę po butelkę stojącą przy
za oknem zniknęło. Kostki lodu rozpuś-
Podnieść
~ spytałem, tylko głową na poduszce.
1116 • powiedziałem- ~ Nie dam radY To jest niebezpieczne. Nigdy nie myś-
149
lałem, że nasza historia zajdzie tak dalek wiele razy przeczuwałem, że zaskoczę siebie. No,
ale ty przynajmniej nie ^ kochanej Anglii?
Spojrzałaś na mnie pytającym wzrokiem iu-bieskoszare oczy. W jasnym świetle źrenice
zwęziły. Byłaś zmęczona. >Jie umalowała? odważyłaś się pokazać twarz bez makiia
uświadomiło, że chyba naprawdę mnie ko swój sposób. Bez zbytnich złudzeń. Opowied starą
historyjkę. O angielskiej księżniczce, którj za niemieckiego księcia. Po jakimś czasie
zatroskana pytała w liście, jak córka znosi niepn stronę małżeństwa. Tamta napisała w
odpowied mykam mocno oczy i myślę o kochanej, starej
Rozśmieszył cię ten stary dowcip. Ułożyłaś się\* niej.
- Nie, nie myślę o kochanej, starej Angli - za
niłaś.
- No to pewnie o ubraniach, krawcowo - rzuć uszczypliwie. Ale nie trudziłaś się, by
odpowied Uśmiechnęłaś się tylko. Znacząco. - Postaraj się czas pamiętać, że jesteś piętnaście
lat młodsza ode mi
- ostrzegłem.
- Nie jesteś wcale stary - zapewniłaś protekcje nym tonem jak kobieta koło trzydziestki, która
n swojemu rówieśnikowi. - Nie pleć głupstw.
Nie zamierzałem się kłócić.
- Niech ci będzie - powiedziałem tylko. -mawiajmy. A może chcesz spać?
- Nie, nie chcę - zaprzeczyłaś i potarłaś i zaspane dziecko. - Dlaczego miałabym marn na sen,
kiedy możemy być razem. ..
- To rozmawiajmy - poprosiłem. - K* my niepoprawne złodziejaszki. Ale czy to

background image

I 150
czego jeszcze nikt nie potrafił ś dla mnie. A to już dużo. Nie-na Do czegoś takiego dojrzewa
duż°> * Zx,rh lat. Jakże jestem szczęśliwy, z wiele oki ^ ^ bylas mjocią dziewczyną.
°ci się spodobał. Ty mnie pewnie też

¦
nie
c;p założywszy ręce pod głowę, ramię śliłem S1V' . /<auv -«i ramieniu. . ,
ietasz - zacząłem - jak pierwszy raz się ~v? Byliśmy oboje pijani, ty też. Bo bez te-c by nam
nie wyszło. Moja ręka przypadła twojej gołej skóry. To był naprawdę Raczej nie w moim
stylu. Nigdy mi się nic aie przytrafiło. To dotknięcie oparzyło mnie. kora była zimna w tym
miejscu. Oparzyłem się. jem sobie wtedy sprawę, że nigdy się nie uspokoję, nie zdobędę cię
w taki sposób jak właśnie w tej
chwili.
lojrzałaś na mnie z wyrzutem. Ale potrząsnąłem
zawzięcie głową.
- Nie, nie, wcale nie mówię, że nie mogę bez ciebie żyć - powiedziałem. - To byłoby głupie.
Oczywiście owiek zawsze przeżyje. Da sobie jakoś radę. Nie ) przesadzać w słowach.
Postarajmy się powiedzieć sobie, co naprawdę czujemy. Ciągnąłem dalej:
ż wtedy wiedziałem, że nie odzyskam spokoju,
me zdobędę. - Objąłem cię ramieniem. - Najgor-
ue wystarcza mi tylko ciało. Muszę zdobyć
całą ciebie, twój umysł, dobrze cię poznać.
fcy nawzajem umieli sobie powiedzieć to, co
Jśmiechn łmy^" To si? właśnie nazywa miłość.
wiiięłas się
ci nalać?
151
- Ech - rzuciłem - to za łatwy sposób, ^ temat rozmowy. Ale nalej, jak ci się uda. Chyba o tym
także mimochodem pomyślaw Przechyliłaś się nade mną i wzięłaś butelkę twoje ciało przy
moim. Wiedziałem, że jesteś° Ale uroda, ciepło ciała ludzkiego już mi nie czały. Piłem z
wysokiego kieliszka. Zapaliłem^ rosa.
- Mówiłem o dotyku - ciągnąłem dalej. - Qi dotyk związał mnie z tobą. Tak myślałem do t«
Właśnie. Opowiedzieć ci jeszcze o Marvi, mojej p ciółce z dzieciństwa, pamiętasz chyba?
Akurat g( mówiłem, zaśpiewał słowik. Po wielu latach wróci] mnie z zapomnienia. Wróciła
zza grobu. By mi p mnieć, że to dzięki niej stałem się wystarczająco d rżały, by znaleźć
uczucie. A ja uwolniłem ją od i dotyku, by mogła dojrzeć dla innego mężczyzny.
innego'mężczyzny - powtórzyłem. - Także i typc wpływem miłości stałaś się piękna jak nigdy
prze Sama o tym dobrze wiesz. Oczy ci promienieją jak Znowu mam do wypełnienia to
przeklęte zadam*
- Nigdy - przestraszyłaś się - nigdy nie wolno o czymś podobnym myśleć.
Patrzyłaś na mnie, patrzyłaś tylko. Rozman Oczywiście. Ale pokręciłaś głową. . k
_ Nie pozwól mi mówić słowa „nigdy się muskając koniuszkiem palca moje czoi . miałam na
myśli. Mówię jedynie, ^»*™*0 t Czemu ciągle się dręczysz? Opowi^z lepiej przyjaciółce z
dzieciństwa, jeśli juz ^1^^^ ^ P Zamyśliłem się, pozwoliłem, by ^?T^cd nie powróciły, i nie
sprawiało mi tojuz^ ^ ^
goryczy. Rozpłynęła się. Zostały tylkc>lQ*^ ¦ - lat chłopięcych. Jeśli jeszcze rozp
mnienia z _
tego chłopaka z przeszłości.
152

background image


iostry
zkoły dla chłopców i nie miałem tem - To nie było chyba najlepszą Może to właśnie uczyniło
fizyczne chłopięcych lat tak bolesnym. Uważa-, ^bezpieczne, kuszące stworzenia gdy
nrzyglądać. Och, co za wrażliwość młodo-do zamknięcia się w swojej skorupie. Albo
\lGadatliwością. Chyba pierwsze pocałunki :hW^oradną zabawą szczeniaka. Obmacywanie. \
^Jjawet nie kochałem żadnej konkretnej dziew-n tylko miłość. Nosiłem w sobie okropny [ t0
^e ^oś mógłby mnie kiedyś pokochać, tłem taki pucołowaty. I dziecinny.
laczek - odezwałaś się i pogłaskałaś mnie ręką karku a oczy ci pociemniały.
zestań - poprosiłem i odsunąłem się. - Spędziłem ] w tamtej wiosce, gdzie trawa była ciepła
pod ieczór, a sosny wysokie i rudo połyskujące o zacho-. Miałem piętnaście lat i odczuwałem
przeraźliwą notność. Pracowałem podczas wakacji. Codziennie rana przed siódmą mijałem na
wiejskiej drodze nie kończące się szeregi kobiet zmierzających do fabryki włókienniczej.
Tysiąc dziewcząt szło naprzeciwko mnie ano. To była wylęgarnia erotycznego głodu. Nie u
sobie jednak świadomie sprawy, co się ze mną tylko instynktownie przeczuwałem,
wrażliwość ai chłonąć wszystko, co się działo wokół. Ale nie ziewczętach chciałem mówić.
Poznałem taką *ą nieśmiało całowałem. Nie miało to właś-o znaczenia. Ona była tylko
ciekawa. A po-^t nieudany, przyjmowałem jak zaskakują-wiec nie wydawałem się innym
zupełnie loże w końcu ktoś mnie polubi. vrozt~ powtorzy*aś i podniosłaś kieliszek. J
Mgnieniu. W pamięci czułem woń żywi-

153
cy. I wilgotno-cierpki o wieczorze zapa nącej na podwórzu. Spróbowałaś. Wzdrv Nidb?
pytałem i cił ^
cej na p p Wzdr
- Niedobre? - spytałem i ciągnął^ wtedy gorące lato. Droga buchała ciepłein Czasem
widywałem na niej Marvi. Miała % Szła zawsze z głową podniesioną do góry J> prostowana,
piersi dziewczęco jej sterczały i skórę. Nie opaliła się wcale jak inne dziewczy lata. O, Boże,
jakże mnie zachwycała, i zdążyłem zamienić z nią pierwsze słowa. Ki później, przyznała, że
zauważyła, jak przygląd; na drodze. Obawiała się, że zagadam do niej musiałaby podnieść
energicznie głowę i tylk0 odburknąć. Na nic innego by się nie zdobyła. Jak umiała unosić
głowę, ta Marvi. Pewna siebie i dui swej urody. Chociaż wcale nie o to chodziło. On samo się
bała jak ja. Tym sposobem odrzucania \ wyrażała jedynie nieśmiałość.
Znałem jej imię - opowiadałem. - Wiedziałem tezo o jej rodzinie, chociaż to nie miało
znaczenia. W pi pływie odwagi przechodziłem przez jej podwórze. Ta mieszkali też inni
ludzie. Podwórko było bardzo zan dbane. Koło schodków rósł spory krzak kaliny. rwałem z
niego liść i roztarłem, by poczuć w ] zapach. W ten sposób miałem cząstkę Marvi, chocii
jeszcze wcale nie znałem.
Jedna z moich koleżanek przyjaźniła się z nią-1 łem dalej. - Chodziły do tej samej szkoły,
Marvi o niżej. Moje ciągłe pytania rozdrażniły ją i zaskoczyły. Marvi podobno była
zarozumia^ dawała się z chłopakami. Ale to nie stanowi* szkody. Chyba każda kobieta w
głębi serca jesi A może to tylko była okrutna ciekawość w^
idc z tą koleżank
A może to tylko była okrutna ciekaw ^ rzewania. Pewnego razu idąc z tą koleżanką my
się na Marvi. Koleżanka przystanęła, t)
154

da
wała
obój?11 zup**1

background image

0
do zrozumienia, że należę i uporczywie wpatrywała się nas sobie. Marvi podała mi Jej oczy z
wrażenia zrobiły się hyba moje też. I za nic nie byłem "hoćby jednego sensownego słowa. Tę
straconą. Ale przynajmniej pozna-więc prawo od tego czasu uchylić nrzvstanąć i nawiązać
rozmowę, tarczyłoby mi odwagi. Ale kończyło się L°iko na uchylaniu czapki. Nie zdobyłem
się f na uśmiech. Ona też się nie uśmiechała, iertelnie poważne miny przy pozdrawianiu.
awsze bladła, kiedy kiwała mi sztywno głową owiedzi Musieliśmy wyglądać bardzo
zabawnie. astolatek i czternastolatka. Chociaż jej wyprosto-Ł sylwetka sprawiała wrażenie
bardziej dojrzałej, na to wskazywał wiek. Chyba to wszystko nie
było jednak takie śmieszne.
Śpisz? - zapytałem. - Masz jeszcze siłę mnie słuchać?
Twoje włosy rozsypały się miękko na poduszce. Mia-
ś białą szyję. I nie umalowaną twarz. Otworzyłaś oczy i odpowiedziałaś słabym głosem:
- Mów dalej.
a to zbyt nudne - wahałem się. - Ale jeśli aie dobrze poznać, musisz to wiedzieć. Zbliżał ;
koniec lata. Którejś niedzieli ten inżynier, u któ-leszkałem, bardzo miły człowiek, zabrał mnie
ze chał na kontrolę jakiejś dużej gminnej budo-^ się tam na pewną brunetkę, starszą ode ej
dowiedziałem się, że miała dziewiętnaście się, by ze mną porozmawiać. Pokazała doT
p°,dworzu> a potem zaproponowała:
155
- Oho - zainteresowałaś się i podniósł -Musiałem się roześmiać.
- Nie okazało się to jednak takie niebe ¦ wiłem. - Poszliśmy tylko do lasu, tam c kępie,
westchnęła, och jak gorąco' i odpitf! bluzki, chociaż i tak miała duży dekolt Po i a ona objęła
mnie za szyję i oddała m? zupełnie inny, niż byłem do tej pory przyzb Inaczej mówiąc, tak jak
robią to dorośli. \yVd to wstrząsające i wstrętne. Wcale nie miałem jej mokre usta.
Uśmiechnęła się i położyła moia° ną rękę na swojej piersi. Wtedy domyśliłem się chodzi, i
zmieszany odpiąłem jej jeszcze trze Znowu miałem wrażenie, że dostałem wspani zent,
chociaż jej pierś wcale mi się nie spodoba! całkiem spora i miękka. Odczułem jednak
wdzięczność, że coś takiego mi się przytrafiło. Mfr szczerze, to raczej śmieszna historia.
- I co dalej? - spytałaś. - Czy ta duża dziewczyt zrobiła ci krzywdę?
- Nie wygłupiaj się - spoważniałem. - Pewnie I się tak tego przestraszył, że uciekłbym gdzie
pi rośnie. Ja nawet nie potrafiłem jej pieścić. Jej oczy moment zaszły mgłą. Potem ziewnęła,
zapięła
i powiedziała: „Musimy już wracać. Jest pewni późno." Chociaż to wcale nie była prawda. C
chodziliśmy koło dużej szopy, spytała mimocłi mam lat. Gdy jej odpowiedziałem, zupełnie
przest mną interesować. Nigdy się potem nie spotkalisi zawsze ciepło ją wspominam.
Podarowała n cząstkę swego bogactwa.
- Nienawidzę tej dziewczyny - fuknęłas.
- Nie masz powodu - zapewniłem. - To nie mnie żadnego znaczenia. Odebrałem to wyda
naukę, nieocenione doświadczenie. Miałeś
156
:n*
>4miały. Ale do Marvi nie czujesz bardzo fliesmi^
arłaś - Jeszcze nie wiem. Nienawi-wieDa 7 r?iwości w poszukiwaniach, tej chłod-¦ Jak
można tak postępować, jeśli
obchodzi.
^7?ecTnna, kochanie - zaprotestowałem, •którzy nigdy w życiu nie posunęli się ani Mskain
wrażenie, że oni tylko umieją pójść |eJ tóżka I to wszystko. Może daje im to jakąś Pożądają,
ale nie czują potrzeby czułości. ?" Tak też to można robić. Naturalnie. Sam się k wi Czemu
miałbym się wypierać. Trze-

background image

iałbym się wypierać. f uczyć. Ale nie za wiele. Taka nauka .prowadzić do śmierci serca. A to
jest najstrasz-jsze co może człowieka spotkać. Obojętność. Nie-
ba się
zachowywałem. Czemu
dc
ość. Tak myślę. Ktoś inny może to uważać za
szczęście. . .
zczęście - powtórzyłem - przecież ono nie istnieje. Są o wzloty i upadki, szczyty i dno,
nieskończone ruchy morskich. Radość istnieje. Zachwyt też. Chociażby
za cenę kłamstw i rozpaczy. Ale szczęścia nie ma. Na
pewno nie. Uwierz mi, moja droga.
jiowu przeze mnie miałaś łzy w oczach, chociaż e tego nie chciałem. Całowałem twoją jasną
twarz,
twoją obecność.
¦ oszę, przestań już - teraz ty z kolei prosiłaś. - Nie mogę już tego słuchać.
ce skończyło wędrówkę za oknem - odezwałem aczę jednak, jak już raz zacząłem. Miałem jC
° dotyku. Doświadczenie, jakie przeżyłem, vinad°^waL*• Następnym razem, gdy ujrzałem
aze, przystanąłem, by porozmawiać. Tym uśmiechałem. Nawet dość śmiało. Za-wieczorem
poszli gdzieś potań-
157
kov
czyć. Pokręciła głową, zastanawiała się. dziła się. Czekałem na nią na podwórku Pod (3
kaliny. Nie trać, kochana, cierpliwości. Obie, będę relacjonował tamtego wieczoru od P
końca. Tańczyliśmy oboje niepewnie i szybko wyszliśmy. Nie odprowadziłem jej prosto
Skierowałem się na drugą stronę torów, do Za Szła za mną. Była pełnia, oczywiście. Sierpnie
czór. Nie ma już tamtego miejsca ani zagajnika.
czór. Nie ma już tamtego miejsca ani zagajn ko się zmieniło. Ale wtedy w lasku na ziemi
owalne kręgi ułożone z kamieni. W tym miejs podczas powstania zastrzelili dwóch zbiegłyc
więźniów. Niemcy pierwsi zjawili się w tej miejsc Ich cmentarny obelisk z wieloma
wyrytymi naz jeszcze wciąż stoi w parku za stacją. Ku czci. nieśmiertelnej czci czerwonych.
- Znowu coś ci się pomieszało - zganiłaś mnie.
- Bo wszystko pamiętam tak wyraźnie - wy - Zbyt dokładnie przypominam sobie każdą
Wtedy też starałem się gadać o wszystkim, o er uczniowie rozmawiają między sobą. Bo się
potwor: bałem, że ona się obrazi. Za żadną cenę nie chciała urazić. Całe lato za nią tęskniłem.
Wziąłem ją delib w ramiona. Jeszcze wciąż czuję, jak zastyga w n uścisku, kark jej
kompletnie zesztywniał. Ale ni towała. Pozwoliła całować się w usta, cudcw częce usta, które
wiedziały o całowaniu jeszcze r ja. Jakieś piętnaście lat później wyznała mi, pierwszym
chłopakiem, któremu pozwoliła się wać. Miała na sobie białą spódniczkę. Moi robiona z
sukienki od konfirmacji. Nie wie
ku zacząłem odpinać jej bluzkę, nie ta<mj» * dziecko jeszcze, myślała, że tak trzeba. OD
śmiałą ręką jej białą dziewczęcą pierś. N< przeżycie, jakiego kiedykolwiek doznałem.
158

swej
na*' * * Księżyc w
W ^
.całować ją tam ani zrobić najmniej-et PoC^liśmy oboje okropnie przestrasze- rck^'trzymałem
coś najcudowniejszego na dł°m * 5a wyrwała się i odwróciła plecami oną głową zaczęła
poprawiać ubra raził prosto w oczy. Miłosc tez mnie P m byłem pewien, ze nigdy nie c
złego ani niesprawiedliwego^ Przeży-^ Lś najwspanialszego, co człowieka może

background image

1 boW1T vi kochana Marvi, powtarzałem. Ale ona fndwrócona i cicho pochlipywała. Wtedy
ja, zawsze wszystko psuje, podniosłem z zie-'aniień. Rozumiesz, tylko po to, żeby coś .i
powiedzieć. Podszedłem do niej z przodu ałem kamyk leżący na dłoni. Marvi, biorę go na kę,
bym nigdy nie zapomniał tej chwili, powie-tlem. Wtedy ona po prostu wybuchnęła r^aczem
kła biegiem. Nie miałem odwagi wołać jej głośno mieniu. Cała wieś już spała. Dogoniłem ją
dopiero ramą domu, koło krzaku kaliny. Uspokoiła się Odrzuciła głowę. Nienawidzę cię,
wypaliła z gniewem, a twarz miała bladą w świetle księżyca, Zrobiła to npulsywnie, że aż się
przeraziłem. Nienawidzę cię, ie wolno ci już nigdy się do mnie odezwać. Nie próbuj mię
pozdrawiać. Jak będziesz szedł naprzeciw-Jdwróce głowę, mówiła. Wtedy po raz pierwszy
powodu kobiety świat wywrócił mi się do góry 0 po prostu wcale nie mogłem zrozumieć, za
00 ona się tak na mnie obraziła.
- powiedziałaś z kobiecą mądrością Naprawdę uwierzyłeś w to, co ona powie-
Oczywiście a
- zdenerwowało mnie to jeszcze po
^Qk wad h" ~.Jestem Przecież z natury poważ-3 jest, że wierzę we wszystko, co mi
159
mówią. Sama wiesz, jak niezwykle łat Ale pewnie nigdy byś się nie domyśliła ^ du ona się
zezłościła Wcale ni dl
mnie
du ona się zezłościła. Wcale nie dlatego J^ jej piersi. Gdy ją całowałem, ona chyba Czu? ja.
Okropnie rozgniewała się, że potrzebu' mi pomógł zapamiętać coś takiego, o cz^ nigdy
zapomnieć. Po raz pierwszy przez\vv nieśmiałość i dumę. Po raz pierwszy pOz^ muś obcemu
dotykać. Zupełnie jakby ^ rozgrzanym żelazem znak, tak to okreśUła później. A dla mnie, tak
myślała wtedy, to b^ przemijające doświadczenie, zabawa albo I potrzebny był kamień w
kieszeni, bym je 2 Tak kompletnie fałszywie ludzie mogą się i rozumieć.
Nie modern więc pojąć tego inaczej, niż że nieświac mie uczyniłem jej coś złego albo
bezwstydnego -łem dalej. - Czułem się okropnie winny. Ale nie ża łem swego zachowania.
Choćby ona nie zamierzał już więcej widzieć, czułem, że nie jestem w stanie nig o niej
zapomnieć. Błogie uczucie wciąż wypełniało i całego jak w chwili, gdy człowiek tworzy
wiersz. By szczęśliwy i nieszczęśliwy zarazem. Zaliczam to d piękniejszych przeżyć swej
młodości. Jako doświad nie erotyczne wywarło na mnie tak wstrząsając żenię, jakiego później
nigdy nie zaznałec najdroższa, gdy po raz pierwszy cię całowałem, zr to dla mnie więcej, niż
gdybym cię posiadł. J; wiedziałem. Właśnie. Ale posiadłem cię w momencie, gdy pierwszy
raz przypadki* twej nagiej skóry. Rozumiesz, to było cos p< nigdy wcześniej nie
doświadczonego, dec takiego, jak ta pierwsza pieszczota m°Ąś Naznaczyła mnie, tak jak
zrobiła to 1 Wiesz już, dlaczego musiałem ci o tym opo
160
pop;
***#
mBie ******* *
ś się-musisz zawsze tyle
^fe siC **»e Przez sic"
t0 nie t

ie się »«mx^ ^~-~ --x-,*:, jak myślisz. Jestem chce mi się jeść. narzekałem. - Najbar-, że
trzeba się rozbierać
* t°
tÓT'
białe zęby. Siność twarzy. Promieniałaś.
lśsc

background image

^^y^y
_ Słuchasz? - spytałem.
nęłaś i spojrzałaś pytająco.
policzek. Zeszliśmy na dół.
To były chyba najcięższe kroki w moim życiu, te, óre mnie prowadziły do ciebie. Wiedziałaś
o tym. ?ższe, o wiele cięższe niż te, które mnie zabierały od iebie. JeśU w czasie naszego
spotkania twój uśmiech był zy, a moja radość ogromna, za wszystko należało icic- Nie
zostałem stworzony do kłamstwa. Dla ety jest to pewnie o wiele mniej skomplikowane.
zostałem stworzony do k ety jest to pewnie o wiele mniej skomplikow
ak2e zadawanie bólu innym.
Złotowłosa
161
Dlatego znowu nadszedł okres depresji iak wiele razy przedtem. Cierpiałem na be3 żałem
nocami, a jedynym towarzyszem byl? rączkowana głowa. Nie miałem domu w ch] świata
Pomyślałem, ze dla ludzkiego po: też jest za mały. Jak ciasne ogrodzenie, pOnad mrugają
odległe gwiazdy. Myślałem tez o czasij r^ce w czas. Przypomniała mi się ogromna kołu z
podłużnymi wyżłobieniami stojąca w kaplicy k w Barcelonie. A potem góra Eryks na Sycylii
i sl Afrodyty. Miałem przed oczyma mozaikową po& lLVz marmurowych kawa&ow, odkrytą
w ^ Normanów. W jej pobhzu palono zwłoki r>rzvbvwali ze wszystkich zakątków świata, LL
^ilości. Afrodyta z Eryks była »t___„ ćt-AHTiftmneeo. Ziemia i
Afrodyty- Wspomnienie 1 r" ^lo mnie
PtaS*°dnia jeleni leciał za mną
miłości, Afrodyta z Eryks byłanaft Wa Śródziemnego. Ziemia na , iąż przykryta warstwami
sadzy ipopioló, w piecu głową rozmyślałem, ppwnei nocy niepokój sprawiły
S
stołu zacząłem b«fl
i*
. Na każdej twarzy.
nad ranem, rzeczach rozmy*-- ^ sposób
nież
fessśi
twarze nadal zyry, p
ć, ale zą
erwania nie Pstarczy. Bylas
powrotu i w niesmi innym życiu. W y
t t#o .^°*
„a nici. Pojedyncze z osobna można wziąć razem splatają się w więzy, wystarczy ludzka siła.
Po mocniejsza niż moja wola. potoczyła się
Marmurowa kostka wypadła mi z rę>i y d_
po niebieskim dywanie. Gdy P0^6^^ chłop-nieść, przypomniałem sobie, jak będąc
kamyk.
cm z powodu Marvi podniosłem z ziemi i^ jr ^
, Boże, tamten kamień tkwił w mojej kieszeni^ _
G
63
162
wieku człowiek w szybkim tempie żyi zimą opróżniałem kieszenie i wyrzucił *] nymi
śmieciami. Nie miał już dla mnie1 nia. Tak wtedy myślałem. Wiele innych28 kipiących spraw
pojawiło się w moim' • widziałem. Całe światy przetaczały się -moją głowę. Jeśli jakaś
dziewczyna w odfo mną nie interesowała, nie miało sensu ¦ nią głowę. Młodość to

background image

zadziwiająco pTSfcl Rany wówczas szybko się goją. Jeśli mnie fc a może nawet nienawidziła,
nic mnie to nie Nie było sensu, bym się z nią jeszcze kie spotykał.
Zacząłem więc szperać w pudełkach, by r sensownego zamiast bezproduktywnie się dręc;
ciągnąłem listy, które przez wiele lat wiązałem w pa Kilka listów od Marvi musiałem wcisnąć
gdzie i W końcu znalazłem je w kartonowym pudełku p starych książeczek meldunkowych i
nieważnych macji. Nie pamiętałem nawet, że w listach tkwiła fotografia.
Na kopertach widniał jej niespokojny charakter j ma, charakterystyczny dla ludzi samotnych.
Pisała oi kiem. Wieczorami, po rozstaniu się ze mną. Albo cz< jąc na mnie. Na miłość boską,
czy i tej kobiecie rządziłem jakąś krzywdę? Nie mam pojęcia, wiem nie, że musieliśmy się
spotykać. W taki właśnie By się od siebie nawzajem uwolnić.
Patrzyłem na jej zdjęcie. Marvi się na nim I ła. Nie była już spięta, sztywna ze zdenerw ją
spotkałem po raz wtóry. Miękki uśmi uśmiech. Na moją prośbę zrobiła sobie zdjęć mnie.
Bym miał na co patrzeć, gdy jej nie mi Byłem bardzo uszczęśliwiony, gdy dostała Teraz
patrzyłem na nie badawczo, nic już *
164
trz

tk
wyglądała w tym okresie, gdy się
lat. Tak to już chyba bywa, że progu trzydziestki jest w stanie dojrzewa do kochania. Do tego
szukaniem po omacku, pod-A i tak wielu
. zdają sprawy. Niepokoi ich najwyżej 'czucie ^zaspokojenia, które starają się Lma innymi
zajęciami. Robieniem fotografem graniem w karty, kolekcjonerstwem. ^Haia sobie sprawę,
ale są ludźmi, którzy
'
zdają
ają so p
de przystosować. Godnymi zaufania, z po-l obowiązku, uczciwymi. To ludzie szczęśliwi.
Sożna im tylko pozazdrościć
liłość to drapieżnik. Miłosc to urzekająca swym
syrena. Miłość jest gorsza niż narkotyk. Od
można umrzeć. Bez wysiłku potrafi spowodo-
:, że tracimy nerwy i poczucie proporcji. Najbardziej
mienny, najbardziej zrównoważony człowiek może
aleźć się w największym niebezpieczeństwie, jeśli mi-
ć stanie na jego drodze. A może- w-^człowieku musi
tnieć jakaś skaza, by miłość mogła....djosięgnąćjwłaśnie
Jakieś pęknięcie, rozpad woli. MyślałerrT~cTtym
wszystkim trzymając listy od Marvi.
awiony snu, przewrażliwiony jak w gorączce i wilgotno-cierpki zapach liści kaliny w pal-e
Potrafiłem się od niego wyzwolić, chociaż
PoXó w!1C ? MarvL Krzak z trującymi jagodami. "* miłosc. Tak to też można ująć.
Wstrzymyw ł Jeszcze nie przeczytałem tych listów. "a mnie przed tym jakaś opieszałość i
obo-
t0C2t°wych i ad? ^ tylko po datach na stemplach ^hig kolejności. Wsunąłem z powrotem
r.niciłem wszystko na stos, któ **?* l wSć na wieś i kiedyś w spokó zamiar wywi •
ze moja indywidualność Wtedy, gdy p ^u i z powrotem zechcę złoży się w stanie roz^
poprzedniego ja.
siebie z ^^fLieniać. Albo dojrzewać. Mb że żyję, oy się ż pewny po co Me

background image

prócnniec W «>L Jawia ból. Wrócilem d wątpliwości, Z;i wstałem. Krzak kaliny. Po równie
cicno* 3^ trujących jagodach.
s&sipopiołu
odezwałaś się z Pre" « ^ humorze.
ja. Było tam mwi, i. PiUŚ bi*
- Mogę t-r---- - .
wina? - spytałaś nieuprzejmym
- Oczywiście - obiecałem i
Marvi. , _ ^zerwałaś mi-
- Może dałbyś mi je przeczytać v
- leśli są dla ciebie takie ważne.
167
166

- Nie dam ci, tego się nie robi - odpar jeszcze nie czytałem powtórnie. Jeszcze nif czy. Może
je spalę. Wtedy się od niej uwoln1 mam wrażenie, że kropla jej krwi tkwi w mnie zmusza,
bym tak często o niej myśl;
powodu.
- Jeszcze jedno wino, proszę - zwrócił
kelnerki.
- Przebywałem na kuracji w klinice psychia gdy po latach się spotkaliśmy - zacząłem c
unikając twego spojrzenia.
Nie dałaś po sobie poznać, że cię to poruszyło T, w kąciku oka coś ci drgnęło.
' •
- Nie znałaś tej historii? - spytałem z udawai zdziwieniem. - Ach tak, więc jeszcze niewiele
wiesz.
- Naprawdę niewiele? - przeciągałaś słowa z przechyloną na bok. Uśmiechnęłaś się wierząc,
że a mnie przynajmniej tak dobrze jak ktokolwiek Może i lepiej. Wiedząc o takich sprawach,
któr prawdopodobnie nikt nie zna. To dla ciebie wydaw się najważniejsze. Samym
mówieniem nie mogłem i zranić. Byłaś zbyt pewna siebie.
Kajałem się.
- Nie trzymali mnie tam zbyt długo - mówiłem i - Zaledwie półtora miesiąca. W czasie wojny.
V czyłem się nerwowo. Albo mnie wykończono. Js woli. Nie byłem wtedy jeszcze taki
przerm teraz. Szybko pracowałem. Musieli więc w moją pracowitość. Już nie jestem tak spra^
z czasem tempo. Tak się guzdrzę, że czuję * samego siebie. Ale w każdym razie w tan
wyróżniałem się pilnością. Wtedy poza dzienną pracą dali mi jeszcze do wy*0* ' zadanie,
którego nie mogłem robić za dnia.
168
arci

n*
aie wolno było się w dzień ScTwięc sypiać. Jednocześnie wy-v^ać- ?r*?L służbową, która
mną wstrząsnęła. * wszy^kim przejmuję. Odkryłem, że ?- bTć wcale daleko. To wszystko.
Tylko 1 w stanie spać dłużej niż godzinę, może , zażyci środków nasennych. Przez ty-d*ie'
nff sio starym trybem Ale czegoś takiego nikt ^ wytrzymał. Oczywiście zacząłem pic. Kom-
llC yawoiałem na kilka godzin, ale mściło się Tnocy Lekarz wysłał mnie do kliniki. Po-dzo
chętnie. Bo nie należał mi się urlop. Sość to przypadłość naszych czasów. "iaenąłem dalej
swoje wspomnienie.
zeżywałem pierwszy poważny okres bezsenności
oim życiu. Ale okazało się, że to dopiero początek.

background image

niej też od czasu do czasu źle sypiałem, ale wtedy,
i czasie wojny, to stało się chorobą. Od tamtej pory ten
n wraca każdego roku. Czasem najciemniejszą porą
mową. Kiedy indziej, gdy skończę poważną pracę,
a mózg zaczyna mleć pustkę. Dzisiaj potrafię z tego
wybrnąć po kilku tygodniach. Umiem się kurować.
)bserwować, co mi dolega. Wtedy poważnie potrak-
n typowy dla bezsenności stan chorobliwego oży-
ienia. Odbiegał jednak od normy. Na pewno miał
oroby. Najgorsze, że człowiek czuje się wtedy
^y. Umysł pracuje sprawniej niż zwykle, grad
>w uderza do głowy, ciągle trzeba coś robić.
je językiem. Ale to tylko objawy chorobowe.
isnie - podkreśliłem, uważnie patrząc ci
y czasem, bardzo rzadko czuję się szczęś-
onuraka S ^ ?e?tem Cnory- Niestety. Mam naturę - N}e ' zcz?scie to dla mnie choroba.
ci tak mówić - protestowałaś - słyszysz,

169
Zerknęłaś znacząco na stół. - Jeszcze jedno wino - zamówiłem jeśli ci przynosi ulgę. Chyba
nie będzie / dla ciebie konsekwencji. Oczywiście a domu.
Kelnerka sprzątnęła kieliszek ze śladami ki i przyniosła nowy. Wieczorowy makiiaj kach
znowu perłowy błękit. Byłaś piękna T • wana twarz wyrażała wrażliwość, która w t i
Ochraniałaś ją w ten sposób przed obcymi sp! Tylko przede mną odważałaś się ją obnaży
poznałem, że mnie kochasz. Ofiarowałaś mi si na. A ja ci przysporzyłem tylu przykrości.
Nie6 nigdy się tak przed drugim odkrywać. Bo to p^ do cierpienia. I do zguby.
- Nie wolno ci tak mówić - przedrzeźniałem liwie. - Wy, kobiety, szalejecie, gdy jesteście zj
Marvi też nie dostrzegała we mnie żadnej wady. I przepisał mi kurację sulfonalem. To
staromodny, p ny lek. Przez niego bełkotałem, bo język mi dręi Oczy robiły zeza, więc
musiałem jedno przykrywać ręk żeby móc czytać. Pomimo to nie mogłem w dals; ciągu spać.
Gdy trafiłem na uprzejmą pielęgniarl nocnym dyżurze, gdzieś o czwartej, piątej nad i parzyła
mi mocną kawę. Piłem dla zabicia czasu.
- Okropne lekarstwo - wspominałem. - Dawi sowano je na bezsenność, bo nie prowadziło <
nienia, tylko wzbudzało w pacjencie wyłączE dzenie. Chociaż i to nie stanowiło żadnej pn
Człowiek może używać czegokolwiek, by się! wać, jeśli musi. Na przykład mleka.

- Nie wygłupiaj się - roześmiałaś się. -chyba. _ jeśli $*
- Na miłość boską, nie - zaperzyłem się. • dostatecznie dużo mleka, równowaga płyn°v
170


To może prowadzić do stanów ie z^^naiacych ataki epilepsji. No, ale tu 3

yc p
3rię. Gdy w grę wchodzi białe rzynajmniej wie, co pije. Moja maleńka, ^y J t^ szybko się
upić? Jihi
loześmf .^Ljadać o tej Marvi - przypomniałaś, ałaś otworzyłaś torebkę i dokładnie i sPowaf
swemu odbiciu w lusterku. - Może al-przyjr^łasS.L_ przyznałaś.
dożyłaś szminkę na usta. Jeszcze mocniej, > umalowałaś. Tym razem dla siebie. Znałem
okrutniej się u

background image

też dwoje pijaczków musiało się spotkać - ode-
ię po chwili wahania. - Może wszystko sprowa-
ię wyłącznie do tego. Dobrze, że człowiek trafił na
nego sobie alkoholika. Ale nie bój się. Nie jesteś
kropną jak ja. Nie będziesz nawet za piętnaście lat.
Ale musisz uważać na siebie.
Sprowadza się wyłącznie do tego? - powtórzyłaś moje słowa. Wino podziałało na ciebie
przygnębiająco. Oczywiście, masz rację. Wyłącznie do tego, do niczego więcej. A czego
jeszcze chciałbyś?
...Cordon Rouge - odparłem. - To szampan smutnawy szampan. Najbardziej wytrawny
szampan Tak bardzo, że aż chrzęści w zębach. Nie zapo-> nim. Nie ma sensu płakać dziś
wieczorem. Iow dalej o Marvi, proszę cię - zachęcałaś. - Prze-^ lubisz o niej mówić.
L tak nic nie wyjdzie - perswadowałem. :eszcie. Jeśli jedno kiedyś byłoby trzeźwe,
' tiekł pić"Gdzie tu sens? p°Płyn«libyśmy
ta8alnie °r^' °Ch' naJdroższy... -Twój głos zabrzmiał y m°żemy być w piekle tylko we dwoje?
171
- Biedaczko, to ty jesteś szalona, nie • Pochyliłaś się do mnie, wyciągnęłaś r V
łem.
b ł di
łem.
- Marzę, by mieć z tobą małą dziewczyn działaś przebiegle. - Zawsze tego praen przecież
kobietą. Nie zapominaj o tym.
- Do diabła! - zakląłem. - A ja idiota m j jesteś dorosła. Proszę podać jeszcze jedn miłość
boską, nie zaczynaj teraz płakać, jak tusz do rzęs szczypie w oczy. Ludzie
udawaj.
Ale miałem przecież mówić o Marvi - przynn
sobie. - Przez te lata czasem docierało do porabiała. Przerwała szkołę i zapisała się na u™ tet
ludowy. Na wydział dziennikarski. Myślę trafiła pisać. Ale nieśmiałość próbowała ukryć
pancerzem dumy. Ze swoim charakterem nie szans, by odnosić sukcesy w tym środowisku. 1
pewnie, jak się utrzymuje w ryzach młodych nikarzy. W każdym razie rzuciła wszystko po pi
szych próbach. Studiowała jednak języki. Dobrze sobk radziła jako korespondentka. Wtedy
właśnie się s kaliśmy. Chociaż zanim to nastąpiło, widzieliśmy
jeszcze przed wojną.
To stało się chyba kiedyś w pociągu - wspoi dalej. - Nie wyparła się naszej znajomości. Wrę
«* ciwnie, przyjemnie się nam rozmawiało. Ja zdążyłem się nauczyć obcowania z ludźmi. 1
mi jednak z tego spotkania żadne konkre mnienie. Zapamiętałem tylko, jak wyglądała. M
figura, ten sam wyniosły nawyk odrzucania j strzegłem także, że w sposób wyzywający nosi*
Miała powody przynajmniej ze swych piersi Poza tym była wówczas zaręczona. Chyt><
monstracyjnie trzymała na stole rękę z P1€
,ii0 Miata* wrażenie, że nie ,taoowlio' A„i ona mnie. , .
^ ^ałaś^Mów, co masz do
^ ° ^ie roztkliw^) «* dotrzec d0 sedna. !d>a' !nSpróbowałem ty* mój stan
oo^^rasza^' L w czasie ^ojny Zaraz
iedzeoia, ^ rób0w
przepraszam, f ^ ^^ wojny. Ten mój więc to ^ bowiem warunek. Fundament. Zaraz ^ ^
dóży służbowej. A w domu
ć jk
A ^ " m bvi oowiem waruneK. *
Okropnej podróży służbowej. A w domu odzina Nikt nie jest w stanie patrzeć, jak %V
rozmyślnie doprowadza się do rozstroju Trudno zrozumieć taki stan, jak się same-6°e

background image

orzeżyło. Nie można jednak wymagać, żeby ITosTronny to pojął. Dlatego tak bardzo sobie
LU z żoną dokuczaliśmy. Bez końca się raniliśmy. e mnie. Jasna sprawa. Wszystko za
każdym razem rzypominało pocieranie gołej skóry papierem ściernym. Żadna kobieta nie
byłaby w stanie tego wytrzy-;. Nawet najbardziej wyrozumiała. To ciągle rozgoryczenie i
rozdrażnienie przyprawiło mnie o chorobę. Tak, chorobę... - zastanowiłem się przez chwilę. -
Być może moja bezsenność była tylko typową ucieczką his-a w chorobę, gdy ciśnienie
zewnętrzne staje się nie zniesienia. Wszystko jedno, jak do tego doszło, o wieczoru Marvi
szła ulicą naprzeciwko mnie. Lgo akurat ona? Równie entuzjastycznie pozdro-Ibym pewnie
kogokolwiek, jeśli byłby do mnie przyja-^nastawiony. Marvil, zawołałem na środku ulicy,
zdziwieniem. Zerknęła na zegarek. xr;*» iednak nie
Cła się ze zdziwieniem. Zerknęła na zega na pięć minut, powiedziała. Nic jednak nie "a i
Przyglądała mi się. Uśmiechała się, jak trafiła. Pewnym siebie uśmiechem. Nie L Wrazenia
nieśmiałej. Zdążyła przejść swoją
173
172
szkołę. A ja piłem bez przerwy Coś bełkotałem. Byle co. Byle tylko przy n^ ^ki nie musiał
być sam. Bez towarzystwa*? 2°stal zamknięcia lokalu. Znałem miejsce od zdobyć alkohol.
Chodźmy do ciebie, zarT ^ Przestraszyła się. Miała bardzo nerwów0 starą pannę. Wyrzuci
mnie z mieszkania m -8° Ale w takiej sytuacji nie miałem zamiaru nr kimkolwiek.
- Rzeczywiście, bywasz czasem nieustępli znaias.
- Bo widzisz - zacząłem tłumaczyć - w tak" kowym stanie podniecenia organizmu człowiek
wa wokół siebie coś w rodzaju naelektryzowan, ry. Może to jest jakiś wir. Udziela się innym.
Marvi się w niego bezwolnie wciągnąć. Pierwszy doi sprzed wielu lat, mieliśmy już za sobą.
Więc po" poszliśmy do jej sublokatorskiego pokoiku. Ona na ramieniu i na palcach. Jeszcze
dokładnie parni ten pokój. Szafę, komodę. Podniszczone resztki elej kiego mieszczańskiego
domu. Zaniedbany mahoń. ] podłodze leżał nawet perski dywan.
- I co dalej? - spytałaś rzeczowo.
- Całowaliśmy się - ciągnąłem dalej. - Pieścili doświadczona. Dorosła kobieta. Tak sobie to I
rażała. Już chyba mówiłem, że nie byłem w stani nigdy zapomnieć. Chyba nawet płakałem.
Po pij* Z nerwów. Ale potem nastąpiło coś zupełr tłumaczalnego. Jakbym przez moment zob
kawicę. I na chwilę wytrzeźwiałem. Rzuciłei nią na kolana. Rozpiąłem jej bluzkę. Wido
nagich piersi poraził mnie. Były tak boleśnie; ws że w tym momencie żadna niestosowna m;
do mnie dostępu. Cofnąłem pijaną rękę. Zes 2 Nie byłem już w stanie jej dotknąć. PrzytuW
174
**>?
ch
na
nic
krytych piersi- Czułem, że są równie wtedy, gdy P° raz pierwszy jako w ręku. Marvi,
odezwałem się cudownego nie zasłużyłem. Żebym iie mogę tego zrobić. Byłem pijany.
tem- _ powtórzyłaś bezlitośnie, tm ^ ł
potem-
potem-. ^ jej ^^o j ą j
Uygodni spałem nieprzerwanie do same-iwszy o jL i dił i ona nie obdi
j zasnąłem jak suseł. Po
ie
ierwszy
p nie zadzwonił i ona nie obudzi-
ierwsy jLdzik nie zadzwonił i ona nie obudzili ubrana. Okropnie się denerwowała, jak ^d
wyprowadzić bez zwrócenia uwagi gos-tzeUśmy, jak tamta się krząta i pokasłuje i Na domiar

background image

wszystkiego musiałem skorzys-»ty Trzeba wziąć byka za rogi, powiedziałem, a w sobie
jeszcze trochę alkoholu. Poprawiłem przyczesałem się i wyszedłem z uśmiechem na arz, by
się przywitać. Chyba wtedy pierwszy raz niałem, że Marvi i ja znaliśmy się z dzieciństwa.
)spodyni była elegancką, szwedzkojęzyczną starszą Właściwie staliśmy się prawie
przyjaciółmi. W każdym razie kiedyś powiedziała Marvi, że jestem jej zdaniem bardzo
ludzki. Mdnsklig. Chyba można mnie tak określić, jak myślisz, kochanie?
najmniej - przyznałaś. Udało mi się jednak powadzić cię do uśmiechu, chociaż wszystko
waliło siC z hukiem.
3dy jeszcze nie poczęstowała nas rano kawą nadałem. - Wypiliśmy kawę zbożową w jakiejś *
w pobUżu pracy Marvi. Tego rana miałem I w.Jednostce, więc dobrze się składało. Zapisa-
um tlf
uner telefonu. To przynajmniej mogłem lżoną TWy§ , ała na nieszczęśliwą i bardzo za-larza
sie m °łTgł być koniec teJ historii. Każdemu Lwiego. Nie zobowiązywało to żadnego
175

z nas do niczego. Mogliśmy najwyżej rr siebie, gdybyśmy się kiedyś spotkali * słałem jej
kwiaty. I gospodyni też. f) } pokornych słów.
Myślę, że już wtedy jakaś część Marvi Pragnąłem o niej wszystko wiedzieć. p0 myśli, ją całą.
Nawet nie jestem pewny ! zadurzyłem. Czułem się tylko tak okropn a jej uroda mnie
oszołomiła. Może jednaj zadurzyłem. Nie masz powodów do zazdroś jak źródło.
Krystalicznie czyste. Nieco zamd
j y y eco zamgl
ło pod krzewem kaliny. Najdroższa, czy świadomość od alkoholu, czy ty? Chyba mówię rza
mnie jak narkotyk. Jak to mleko T hi^ gadam. Chociaż zazwyczaj nie jestem taki roa sama
najlepiej wiesz. Teraz coś mnie do tegc Na pewno lepiej rozmawiać niż płakać.
Dziś wieczorem jesteś wspaniałym słuchacze chwaliłem. - Proszę pani, jeszcze jeden
kieliszek.
- Niedługo zamykamy - odpowiedziała uprzej kelnerka. Wyglądała na zmęczoną, ale
próbowała uśmiechnąć. Ktoś był jednak dla nas miły. Nikt n nie byłby w stanie nas
zrozumieć. Na pewno ni nami. Chyba że komuś przytrafiłoby się coś podobne Ale tego nie
życzę nawet największemu wrogowi.
- Poproszę więc o rachunek - odparłem. P mnie nieszczęśliwym spojrzeniem. - Nie bój si łem
oschle. Odwiozę cię do domu. Doprowad same drzwi. Nigdzie już dziś w nocy nie pójdź
- Nie chcę już pić - pokręciłaś głową Dfl«
wino.
- Nie kłam - rzuciłem ostro. - Znam cię. się tobą, odprowadzę aż do samych drzw znajdziesz
w łóżku, ten stan ci minie. Za przecież twardo śpisz.
176
.1*
^wtórzyłaś powoli rozmarzonym się Znowu ściągnęłaś usta. ' J odezwałem się. - Gdy jestem
>oawidzC czd zbyt szybko „^ Jak kula Tym właśnie jest dla mnie czas. "J6: chyba
zapomniałem ci powiedzieć,
wt*'°iel!

na
pOZL
skrzywiłaś czerwone usta. steś taki bezduszny? - spytałaś. - Po-tv ia masz już to mówiłam. Ile
jeszcze *z władzę^tarzać?
CnnPo° rachunek. Gdy wychodziUśmy, ludzie Przyfliesl . 'i 7prlca.li na nas.
my - ponaglałem. - Oto jak wygląda roz-

background image

)chaną. A może bardziej kochasz tego dru-
) r„„ hnr aldrie dlskat nagon annan. Felicitd sta
mre all' altra riva. Uważaj, nie potknij się o dywan,
u Pójdziemy piechotą? Dasz sobie radę. Oboje sobie
poradzimy.
Na schodach przytuliłaś się mocno do mnie. - Nigdy sobie z tym nie poradzę - zapewniłaś. -
Nie chcę.
Kjzywdzę cię tylko, wyłącznie krzywdzę - myś-
la głos. - Byłaś kiedyś nawet zadowolona z życia.
chę szczęśliwa. Twoja praca. Twoja rodzina. Przyja-
-ały twój świat. Sprowadzam na ciebie tylko
nieszczęścia.
, wcale nie - zamknęłaś mi usta ręką. - Nie
Dajesz mi tyle szczęścia. I dobra. Nie ma to
z nieszczęściem. Najważniejsze, bym cię
Noc*e Łn°eaC:
ć
e światło neonów, się do siebie. Ściskałaś Jak ludzka dłoń może twojego mieszkania, na
ulicy rzu-
177

ciłem do kierowcy: „Proszę chwilę żaczek dzę panią pod drzwi." Taksówkarz wes silnik i
wyciągnął się wygodniej na siedzę taksówki była usiana niedopałkami Danii* było stęchlizną.
F P er°s<*
Przy windzie poprosiłem:
- Zetrzyj szminkę.
A potem... Chyba tak właśnie tonący łapic człowieka w obliczu śmierci, pomyślałem. ] co we
mnie widzisz? Co ci zrobiłem, co ucz 1^ nieszczęsny? No tak. Już kiedyś widziałem <
. -i. ... ^___:_i. ~___~u r\~u 4.___• .
»———x—j- -¦- *- ¦¦"--»«ivm ś]
strach w twoich oczach. Och, twoje oczy, twoje
- Śpij dobrze - powiedziałem spokojnie. -chana.

- Dobranoc - życzyłaś mi. Drzwi rozdzieliły wieko trumny.
W taksówce ja z kolei westchnąłem.
- Jedźmy już - poleciłem.
Nierealny błysk neonów. Moje miasto. Ciem dynki. Wyjąłem z kieszeni chusteczkę do nosa i
i łem wargi. Nie zostawiły nawet najmniejszej ] Byłaś troskliwa. Wzruszająco troskliwa.
Pomyślał także i o mnie. Moje dobro. Chociaż to przecież ju; miało żadnego znaczenia. Nagle
wróciło zabawne w mnienie sprzed gorzkich lat. Kiedyś ktoś do! owinął włosy naokoło
guzików od mojej ko: zauważyłem tego. Na każdym guziku jeden włc na pewno został
zauważony. Ale kto to t niałem na śmierć. Nieprzyjemne sprawy ulatują ci. Opadają na samo
dno. Pamięć mnie Podobnie zdarzyło się w przypadku Ma zapamiętał tylko to, co piękne? Złe
wspon gdzieś na spodzie. Tkwiły tam w całkowir nieniu.
178
. Okresy depresji przychodziły jeden - mi o*e , ««i*» krótkimi przerwami. Listów Sf Z °^e
otwierałem^ wysiłkiem od-

background image

Czas tłukł się do przodu ni-owanjTtramwaj. Gk>śny stukot czasu podenerWt . nerwv.
Znowu spałem pustym bardzo długo starałem się rankiem nie ' ekał na mnie nowy nerwowy
dzień. Myś-że nie mogę się już niczego spodziewać. a się w imię czego miałbym niszczyć
tobie i już więcej się nie spotykać. Lepiej dla
" rhvba i dla mnie też. A z pewnością lepiej dla ciebie. vyJvu
Lgdy nocami gasiłem światło, w ciemności długo iłem z otwartymi oczami. To niebezpieczne
czuwać mku. Zbyt boleśnie pamiętałem twój dotyk. Ucie-n myślami do Marvi. Ona nie żyła.
Ale w postaci lkiej mgiełki otaczała mnie i żyła we mnie. W ciemności widziałem, jak jej
oczy mrugają znacząco i uśmie-:hają się. Jak gdyby ona teraz rozumiała wszystko lepiej ja.
Nie dostrzegałem w nich żadnej złości, żadnej mówki, uśmiechała się do mnie w mroku
spojrzeniem pełnym tkliwości.
•mniałem sobie, jak jej oczy promieniały miłoś-
te ciemne, grudniowe poranki. Miękkie płatki
1 t0PQiały na jej policzkach. Często zanim rozpo-
• spotykaliśmy się rano w jasno oświetlonej
otrzebowałem jej. Niesamowicie jej potrze-
e", J clePła> energii. Jak gdybym wchłaniał jej
iz tiego czerpać siły potrzebne mi do samo-
nie j^ lataPh wsPominałem spędzone w klinice najszczęśliwszy okres mojego życia. Po
179
okropnym wstrząsie psychicznym mo&łe krótki czas odetchnąć. W czasie wojmTt ^^ dę
wielkie znaczenie. Zupełnie jakby m duszny mechanizm na chwile wvninł ^^W-1 zyc dalej i
całkowicie się nie załamać kiego ciepła i piękna.
Marvi też prawdopodobnie czuła się pot tnie wśród ludzi. W każdym razie gorącj rwała ją
bezwolną za sobą. Chyba nawet nie się temu sprzeciwić. Już nie. Niespełnione pierwszego
dotyku sprzed lat zmusiło nas c się. Jeśli dobrze pamiętam nawet się nie zd2 zadzwoniłem do
niej i powiedziałem, że jester psychiatrycznej. Ucieszyła się z mojego telefonu cała, że mnie
odwiedzi. Przyszła. Miałem własn Mogłem w nim w spokoju przyjmować gości. Tai zaczęło.
Wspominałem w ciemnościach. Stary drewnu dynek. Zużyte i wyślizgane chodniki w
korytarzu piące wiklinowe fotele. Rozstrojone pianino w świe dla pacjentów. Opuchnięta
podstarzała pielęgniark której zawsze zalatywało kamforą. Wysoki młodzieni który czasem
przychodził do mojego pokoju pogad i pożyczać książki. Aż któregoś dnia, nie mogąc si
znaleźć miejsca, chodził od pokoju do pokoju kojnie bełkocząc, a łzy ciekły mu z oczu
przewrócił się na korytarzu i stracił przytomność sany atakiem padaczki.
Albo tamten chłopak o czarnych włosach magnetyczne spojrzenie ciemnych oczu i cii ną
twarz. Prosił i żebrał o zapałki. Podobi ka nocna popsuła się, a on chciał wieczór czytać. Nie
przyjął ode mnie latarki. Chciał ty łek. W końcu gdzieś je zdobył i próbował materac.
180
niespokojnych dniach i bezsennych czas przebywałem w pokoju. Nie Miałem Marvi. Przy-
0
y
doBa0^n!ic przeciwko temu. Przepisywał mi *arz *ie ??*L dawki sulfonalu. Podczas
obchodu 0 coraz wlf 'przeciwko mnie, wdawał się w poga-J p^ stOvrtko z roztargnieniem
wypytywał, jedno-e mnie obserwując. Pozwolił, bym mówił Dotykając się o słowa, z
językiem zdręt-&ony' Ljjywem leku. Łagodna odmiana stanu Lo taka była jego diagnoza.
B' Ze podczas odwiedzin mojej żony dzia-
^rwująco na siebie, uwolnił ją od tych męczą-
zizyt Nie potrafiliśmy sobie powiedzieć nawet
JLo niewinnego słowa, żeby się nie zranić. Tak
iny oboje rozdrażnieni. Niełatwo jest żyć w środku

background image

chmury. Doktor stwierdził, że dla żony będzie
j, jeśli przestanie przychodzić do mnie. To przynios-
ulgę nam obojgu. W aktualnym stanie psychicznym
n dla niej obcym człowiekiem. Chociaż zarazem,
jdąc chorobliwie przewrażliwiony, uważałem i to za
azc. Zostałem sam, zlekceważony, nikogo nie ob-
ziła moja osoba. W pewnym sensie udawałem,
giej strony wierzyłem w to. Wstrętne roztkliwianie
J nad sobą. Też objaw choroby.
¦ Marvi wpadła całkowicie. Miłość oślepia. Nie a we mnie nic szczególnego czy
odbiegającego Zaakceptowała mnie w zupełności. Może ze zawsze taki byłem. Stan
krańcowego napiętego zaraża automatycznie drugą osobę. Pod-^u- Udzieliło się jej moje
chorobliwe pod-aJmiłee j/^ J^ wir bezsenności i samotności. lbrzeJakwk1 arzowi' ze
nigdzie nie czułem się tak nice- Nie odbiegało to wtedy o4 prawdy.
181
Uśmiechnął się tylko do siebie. Zauważvł grozi mi żadne poważne niebezpieczeństw yba> i
mnie, bym wychodził na zewnątrz, kied ochotę, i bym robił, co chcę. Podczas pobltf
nakupiłem wiele obrazów. Wydawało mi ; malarstwo mnie rozerwie. Łaknąłem piek^
kształtów z dziedziny, którą się nie zajmoy prowadził ze mną fachowe rozmowy na obrazów.
Sam był zapalonym kolekcjonerem srebra. Każdy ma jakiś substytut życia.
Ja miałem Marvi. Naturalnie nie ukrywał doktorem jej odwiedzin. Z powodu uprzeit
okazywały mi wszystkie pielęgniarki, nie mo: w żaden sposób zataić tych wizyt. Ich przełożo
sem mówiąc malowała usta. Przynajmniej wiec Zdaniem lekarza Marvi miała na mnie zba\
wpływ. Pewnego dnia spytałem, czy mogę spęd; wieczór i wrócić późno. Pokręcił głową,
uśmiech] i powiedział:
- Może pan zostać u niej dłużej, ale ja nie m wiedzieć, dokąd pan chodzi i co robi. Lepiej,
żebym i wiedział.
Od dawna planowaliśmy z Marvi tę moją wizjrt Tęskniliśmy za sobą. To był wzajemny głód.
Okroi ciekawość powodowana pożądaniem. Gdy byliś zem, palił się w nas żar. Spojrzenie,
dotyk, pies już nie wystarczały.
Marvi opowiedziała mi o okresie swojego ni
twa. Poznała w swej miejscowości pewne praktykanta, który zaczął zabierać ją wio
przyfabrycznego klubu. Panował w tej wsi n
przyiaorycznego jkjudu. rauuwoi « -~j podział ludzi na kasty. Próżność Marvi zaspo, czorki
towarzyskie w klubie, znajomość z , nawet zaproszenia do ich domo\
zynierow
pory nie miała wstępu. Chyba szczerz*
myślała,
182
rzłowieku, bo przyjęła oświadczyny *\ Ale niechętnie zgadzała się na jego ' że jest to
nieprzyjemna strona na-


że jest to nieprzyjemna strona na-h Uwazf 'ta .. wstrzemięźliwośc podniecała
dystans. Jej duma kryjąca wrażliwość. >0 chiodoy ^ żczyzna zaczął żądać wszystkiego, i
zamierzali się za rok pobrać,
p pr
zecież
praktykę. Marvi zgodziła się, i Wtk ż
pr ^oóczy pryę

background image

tak być musi. Wszystko można wy-'ła' !L robi się to przekonywająco. Ten, kto podejrzewam,
że ona przede wszystkim hciała udowodnić, że go kocha. Wszystko yło. Po pierwszym razie
zrobiło jej się Jeszcze przez jakiś czas udawało mu się Sn i prośbami zaciągnąć ją do łóżka.
Ale było oiej obrzydliwe. Narzeczony wydawał się jej yący" Zaczęła się bać, że jest w ciąży.
Zdawała iprawę, czym to groziło. Byłaby zmuszona do stwa z człowiekiem, którego dotyk
powodował, wzdrygała się i sztywniała. Największą ulgę swojego i poczuła, gdy okazało się,
że nie oczekuje dziecka. }dy zdążyła się o tym upewnić, natychmiast zerwała ircczyny.
Wyzwoliła się, ale gdzieś na jej dnie tkwiła ?ksza niż dawniej niepewność. Poczucie niemocy.
Wy-a sobie, że jest nienormalna. Może już nigdy nie potrafi kochać.
aie żałowała, że się oddała narzeczonemu.
siwnie. Dopiero ten fakt zawczasu obudził
pokój przed tym, co ją czekało. Gdyby tak się
o> zdążyłaby się może przyzwyczaić, zobojętnieć,
7^nTćląZ-Za człowieka> który był jej obcy. Mogła
je życie w pancerzu, z którego nie byłoby
zeza gdyby na świat przyszły dzieci. Prze-
ysl5 że miałaby je właśnie z tym człowie-
183
Po zerwaniu otoczyła się szczelnie sk my, zaczęła studiować, uczyła się języ]^ nych latach,
gdy dostała pracę, chętnie s^" czas poza domem. Paliła papierosy p-j Zniżała się do
całowania pod bramą m • *€ odprowadzali ją do domu. Poddawała sie by udowodnić sobie,
że nie różni się od potrafi jak oni żyć na całego. Ale po powroti dokładnie szorowała zęby,
myła twarz i skć cach, gdzie dotykała ją męska ręka.
- Dlatego właśnie - powiedziała Marvi 2 twarzą, składając nerwowo dłonie - dlatego
dotknąłeś, poczułam, że jesteś dla mnie objj Spodziewałam się, że będę musiała znowu się d
zmuszać. Byłeś kompletnie pijany. Myślałar wszystkim znienawidzę cię. Ale zmusiłam s
odczułam niczego takiego jak przedtem. W twoii ku nie było nic łapczywego ani wstrętnego.
Nie, nie. Czułam, że sprawia mi przyjemność. Tak, wid przyjemność. Nigdy nie
przypuszczałam, że pieszo może być tak pięknym przeżyciem.
Tak mi to wszystko wyjaśniała siedząc w moim talnym pokoju, w powietrzu unosił się
gryzący z papierosów, a na ścianach z kupionych przeze obrazów emanowały żywe barwy.
Bujna wyofc Zaślepienie. Była blada i przestraszona, gdy u dała o swoich przeżyciach, ale coś
ją 2 szczerych wyznań. Musiała wyjaśnić samej sobie, co z nią działo i dlaczego.
- Piękne przeżycie - powtórzyłem. - I było piękne. Tak wspaniałe, że aż mnie bolesi w serce.
Mimo mojego stanu upojenia aD Spałem potem, jakbym znowu odzyskał spo Po latach.
184
jej pytanie - czy pamiętasz, jak zad;lstoletnim chłopakiem, dotknąłem ^Piffo mnie
Pomyślałaś?
Co «"** nrawdę sobie przypomnieć.
alowała nap , bezczelny - odparła po chwiU
;byba t0' Z Myślałam, że ze mną igrasz. Bałam się
svienia-' s<c za ten kamyk. Ale może to był
Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Coś się
' wtedy działo. Po tym wydarzeniu za-
przez te wszystkie lata żyłam jak w klatce.
łowami mi to wyjaśniła, o ile dobrze pamię-
b Tak powiedziała. To dobrze zapamięta-
BaWystarczy dotyk, żeby zamknąć wrażliwego
Albo go wyzwolić. Znowu mi się przypo-
jak moja ręka dotknęła nieoczekiwanie twojej

background image

Chociaż sama to sprowokowałaś. Przyznałaś się
dej do tego. Byłaś bardziej doświadczona niż ja.
Byłaś kobietą.
szałem w ciemnościach z otwartymi oczyma. Wszys-i mnie bolało. Nie jestem w stanie się z
tobą rozstać, myślałem, nigdy mi się to nie uda. Po co w takim razie męczę siebie i ciebie?
;czony siedziałem znowu nocą w pustym pokoju, jny ciepłem sherry wpatrywałem się w
telefon. ^ szybko likwidował moje hamulce. Wystarczy otknąć słuchawki, potem dźwięk
kręcącej się w°j głos. Niczego innego nie pragnąłem. a może godzinę, może dwie, obserwując
Radomie czułem, że cię tu zaproszę. Chyba juz wtedy, gdy zamawiałem pierwszy
185
kieliszek. Proszę o dużą lampkę,
nera.
Nie ma nic bardziej pustego niż obcy iedzi się w środku nocy nie spuszczając


sieazi się w sroaKu nocy nie spuszczając telefonicznego, mając butelkę i kieliszek > Pokój
przechodni. Obecność i oddech^ w powietrzu. y obcych
Potem nagle twój głos, twój oddech w Przybiegłaś. W środku nocy. Po pierwszych Pomimo
ostrzeżeń. Pewnie nawet nie słysz; ciebie wołano. Nie miałaś już w sobie dumy niewiele jej
zostało. A gdy byłaś już obok i czułerr twojej szyi pod moimi ustami, wszystko znowu s
niezwykle proste i zrozumiałe, jak gdyby nic złeg( się nie wydarzyło. Wróciło oczarowanie.
Dzięk kochałem nawet puste pokoje.
Zerknęłaś ponad moim ramieniem na buteli stole.
- To Dry Sack? - spytałaś.
- Tak - potwierdziłem.
Twoje oczy pociemniały ze wzruszenia.
- Błogosławię tę butelkę, jeśli to ona przyprowad cię do mnie. Cokolwiek, wszystko jedno
co, jeśli \ prowadzi cię do mnie.
- Gdybyś wiedział, jak okropne były te ostati dnie -jęknęłaś. - Myślałam, że już nigdy cię nie
- Ja też tak myślałem - przyznałem. - Jestem pi tchórzem, potwornym tchórzem. Ale Dry
Sack do
Zdjąłem twoje dłonie z mych ramion. | kieliszka. Wypiłem. Ciepło sherry rozgrzało gorący
żar kłamstwa.
- Pij jeszcze, jeśli ci z tym lepiej - namaW! jeśli musisz. Idę się wykąpać. Nie wiesz, czy J
gorąca woda? Spociłam się ze strachu, ga>
186
bardziej się przestraszyłam,
wiele. Tym razem.
jy usir-.aWiansi^.y j— v qc
później . j */»-n który wiek?
oka stoi u bram niebios - zacząłem cZ^ J. jy^a dużo czasu na czekanie. Sto ^ć swój se^^
cierpiiwość już tyle czekać. Tam *so samego znaczenia, co na ziemi. •9 _ snvtałaś. - Gdzie
jest ziemia? Ja przy-' Na-ZieSm'właśnie w chmurze.
tn mól sen - podkreśUłem. - Nosiła krótką, 1 yspócSiczkę. Czy to byłaś ty? Czy Marvi? _
ostrze^aś. - Twoja broda drapie.
Dotknąłem zarostu.
tory dzisiaj mamy dzień? - zastanawiałem się. i, który rok, nawet który miesiąc. Znam nazwę
kraju i miasta. Tak mi się zdaje. - To przecież nie ma znaczenia - odezwałaś się i za-iś płakać.
- To już nie ma żadnego znaczenia. Łzy spływały ci po policzkach. Płakałaś cicho, gdzieś
wewnątrz. Twarz ci zwilgotniała.

background image

To rzeczywiście nie ma znaczenia - przyznałem. Znowu wszystko popsuliśmy. Czy mam
zadzwonić •oprosić o przyniesienie maszynki do golenia? Przepraszam, że cię zabolało.
Złapałaś mnie oburącz.
- powiedziałaś przestraszona. - Nie dzwoń! dzo mnie nie drapie. Wcale nie. Nawet mi
n ręką po butelkę stojącą przy nodze łóżka. 'zalożvk " i i doDrze. Położyłem się na
plecach

Poprosić o piżamę - rzekłem z namys-
187
- Nie, nie! - broniłaś się. - To tylk
- Pomyśl tylko - zaczajeni rozciągaj *a* ludzie, którzy mają za wiele czasu. Choci • Może
wiesz, kto to jest okresowy pijac^0 ^ kó i przed pójści
Może wiesz, kto j eowy pijac^
który wieczorem przed pójściem spać wyd bliskiego baru na piwo i budzi się p0 trze
Hongkongu z dziesięciocentymetrową b Dlaczego nie możemy się obudzić w
w Hongkongu ęymetrową b
- Dlaczego nie możemy się obudzić w - spytałaś błagalnym tonem. - Chciałab obudzić razem
z tobą.
- Brudni, obdarci, bez grosza przy duszy guz stulecia? - spytałem. a
Objęłaś mnie, przytuliłaś policzek do mojego rair
- Gdybyś był cuchnącym nędzarzem żyjącym sztoku, i tak zostałabym z tobą.
Nagle odzyskałaś humor. Przyjrzałaś się sobie uważ nie.
- Mam takie grube ramiona - stwierdziłaś. -naprawdę potrafisz mnie mimo to kochać?
- Wcale nie są grube - pomacałem ją - są bard pociągające. Poza tym chyba zakochałbym się
w to nawet gdybyś była taka otyła, że rozpoznawałbym i tylko po oczach. Ale nie przejmuj
się. To mi z cza minie. Wszystko zawsze przemija. W końcu kiedyś u lnie się od ciebie.
Oj, biednaś ty - odezwałem się po chwili. -wiedziała, jak ci się źrenice rozszerzają, aż oczy rc
zupełnie czarne. Jesteś okropną kobietą. Straszni jestem dla ciebie dobrym kochankiem.
- Tobie jest tylko trudno zacząć - pociesza - Sama też jestem taka. Gdybyś naprawdę się jak
bardzo się bałam. Że nie potrafię kochać.
- Ty - zacząłem - urodziłaś się, by ko< można nazwać pewną odmianą talentu, r nie
spotkałem kobiety tak uzdolnionej w tym
188
ogłupiasz się, by mnie rozbawić ro fliePra Je westchnęłaś zadowolona, potarłaś 'rwał^ *»>*..
policzek o moją brodę, powiodłaś
l g6Stem s gawędzi mojego ucha. - Czasem -ie* Pdf Ł na moim ramieniu - wspominałaś. *S z
^ a może i dwieście. Twoja głowa była
,„¦ temu- ^udownie ciężka głowa na moim ra-
mieniu- .Q _ odezwałem się. - Ona waży czasem
5 po całym dniu pracy, kiedy bardzo °" unia ełowę, przybyło mi od rana dwa kilo,
tś na mnie niedowierzająco, ale byłaś gotowa uwierzyć, gdybym cię próbował przekonać. To
nie całkiem prawda - pośpieszyłem z wyjaś-•Z.i«n -Naipierw sam się zdziwiłem, ale
zauważyłem, 'L waga się popsuła. Pokazywała, co chciała.
Qowu milczałaś. Twoje rzęsy były okropnie długie. adły ci się policzki. Twoja twarz leżała
taka bez-a w moich ramionach. Byłaś niezwykle piękna moich ramionach. Wszystko w tobie,
wszystko. - Nie jestem dla ciebie dobrym kochankiem - po-arzałem uparcie. - Właściwie
ludzie tak niewiele wie-niłości. Jak ten doktor, który leczył mnie w klini-tostałem zgodę na
późny powrót ze spotkania arvi. Następnego dnia lekarz spytał zaciekawiony, obrze bawiłem.
Skądże, powiedziałem, nic z te-e wyszło. Pokiwał głową ze współczuciem i pocie-L nie
powinienem się z tego powodu dręczyć. Pewno przez sulfonal. Cholera, wcale nie, nigdy

background image

Pierwszym razem nie udaje. Najpierw trzeba siebie m dobr,ze poznać. Ciała też muszą się
do czaić. To było dla niego coś nowego. ^ ¦ y nie fW~Ti się głupio, gdy tak się stało, ale
do tego można się przyzwy-
189
¦
i
czaić. Zainteresował się tak bardzo, i zaczął je przecierać. Ciebie też chyb, rozśmieszyło. Ale
okazałaś wyjątkową delikat^^ teś naprawdę wspaniałą kobietą. Jeśli chodzi o Kocham cię i z
tego powodu.
- Nic już nie mów - odezwałaś się - sama gjj ze strachu jak galareta. Myślę, że to było cud i
ty się bałeś.
- Właściwie Marvi była bardzo zadowolona nic z tego nie wyszło.
- Marvi - burknęłaś. - Ciągle o niej mówisz.
- Od dawna planowaliśmy to spotkanie -łem dalej. - Dlatego byliśmy oboje tak zdCUCr
Nawiasem mówiąc dla niej mogło się to okazać zg gdyby wszystko poszło zbyt łatwo.
Rozumiesz cł gdy ja dopiąłbym swego, a ona by nie zdążyła. A % sytuacji musiała zapomnieć
o swoich zahamowani i przestać myśleć tylko o sobie. No i zaskoczyła swoje ciało. A ja
naprawdę nie byłem dobrym kocha kiem Wtedy też nie. Rzeczywiście sulfonal też m to
wpływ Ale to nie wszystko. Takie domysły są cznie produktem wyobraźni. Kobieta kocha
całym aa łem. Kiedy jest gotowa przyjąć miłość wystarczy b* niewiele, żeby zaznała coś,
czego może nigdy p^ w ten sposób nie przeżywała. Dobry Boże zdaw*e
!
w ten sposób nie przeżywała. Dobry Boże, zi sobie sprawę, że poniosłem kompletną klęskę.
N Marvi rozkwitła. To było dla niej jeszcze wię* objawieniem niż dla mnie. Nigdy w siebie
ni Ona zaczęła po wszystkim płakać. Długo Załamało mnie to zupełnie. Próbowałem ją P< lk
tł głową potem jesza
Załamało mnie to zupełnie. Pr Ale ona tylko potrząsała głową, potem jesza uśmiechnęła się
do mnie i powiedziała: a ^ płaczę ze szczęścia. Już nie miała w sobie zad ani lęku.
i
Przeciągnęłaś się miękko, ułożyłaś wyg
190
twoja Marvi nie żyje - odezwałaś się. szczcście zabiłabym ją. Czuję, że nie mam już
ogQle jeszcze mam głowę?
w gł°wie.
h cl?' 7 _ Spytałem. - Nie mogę pojąć dlaczego, f śwłaśnie taki - stwierdziłaś. - Robisz o,
ręką Kręcisz w ten sposób głową. A gdy ity^v sienad czymś zastanawiasz, między brwia-
ochasz tylko ciało - powiedziałem smutno.
( teL _ w twoim głosie zabrzmiała pewność. ,ŃiecLszysz się, że masz ciało?
;szę się - przytaknąłem. - Po raz pierwszy niewątp-jestem zadowolony z faktu, że posiadam
ciało. Cho-aż to tylko takie nędzne i okropne ciało. Pomimo to.
- Kocham twoje nędzne i okropne ciało - oznajmiłaś i pocałowałaś mnie w policzek. - Poza
tym to nie jest iędzne ciało. Przestałbyś już je znieważać. Nie ma żadnego powodu.
Próbowałem być dla ciebie dobry - rzekłem. - Tak y, jak tylko potrafię. Nic innego nie mogę
ci ofiarować. Wiesz o tym.
Nikt przed tobą nie był dla mnie tak dobry - zapewniłaś z powagą.
nyba sama w to wierzyłaś.
t nie zdawałam sobie sprawy, jak dobry może k jeden człowiek dla drugiego.
k> złudzenie - powiedziałem. - Jesteś za-
- Wysta Pzka- Nie wiesz o mnie zbyt wiele.
*. Żeby^Zaj?co wiele - wyszeptałaś. - Całkiem do-

background image

^brać^w^16111' C° S*? sta*°' ^e Jeste^ ^ w Wl więcej niż ktokolwiek inny.
191

Może to i była prawda. A może jed Nastrój rozwiał we mnie odurzenie auThJej ^
- W żaden sposób nie różnimy się od ^ dziłem z goryczą. - Wielu ludzi przeszło**
co my. W ten czy inny sposób. Kłót^ nadużywanie alkoholu, nielegalny związek Bez sensu.
Brzydko wygląda w jakimś protolfC nak. Podobno to nowy świat, morze rozk rym nikt nigdy
nie nurkował tak jak my. Bez Do dna. Nie myśląc o następnym dniu. Nie że różnimy się od
innych ludzi.
- Nie mów tyle - poprosiłaś. - Akurat teraz tego. Jeszcze nie.
Dotknęłaś butelki stojącej na podłodze przecl się nade mną. Tak miękko. Tak nęcąco. Butel
pusta.
- I bardzo dobrze - powiedziałem. - Ona by wi nie pomogła. Lepiej pić herbatę. Do tego
bułka pary z masłem. Potrzebujesz tego.
- Wcale nie - odparłaś. Sprawdziłaś się w p - Tak cudownie schudłam przy tobie. Będę szcz
Lekko mi. Jakbym była małą dziewczynką. I sied na chmurze.
- Kilo na dzień - policzyłem. - Istnieją też bard zwariowane diety odchudzające. Ale lepiej
ich ni wać. Zdenerwowałyby cię.
- Nie jestem rozdrażniona - zapewniłaś. -się. Dopiero trzeci dzień opóźnienia. - Poli palcach.
- Czekaj, który dzisiaj?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałem zm
- Dwadzieścia siedem dodać trzy - Uczyła będzie?
Nie byłem w stanie policzyć.
- Daj spokój, nie wiem. Męczy mnie to.^ . c Dotknęłaś czubkiem palców mej skroni,1
192
awd? ^?
spytałaś zdziwiona. - Czy to praw-już nigdy nie zobaczę, masz? - poczułem się urażony.
Raczenia. Wiesz, co robisz. Jesteś
^łaŚ mLzv°msz? - spytałaś. - Nie warto. Nie ma Nigdy nie było. Sam o tym wiesz.
mL
21 żachnąłem się. - Sama się oszukujesz, erzesz. Tylko sobie wyobrażasz, że ci się to
Mnie nic na i
mi założonymi pod głowę, przytulony do ciepła Zfnriała wspominałem.
irvi i ja. Naprawdę nie jestem pewny, czy byliś-
Wet zakochani. Ona straciła głowę. Chyba szcze-
-zyła, że mnie kocha. Sam nie wiem. Potrzebowa-
j. Tak bardzo była mi wtedy potrzebna. To ona
; pewnie wyleczyła i dzięki niej przestałem cierpieć
ezsenność. Podziałała lepiej niż sulfonal. Nawzajem
c potrzebowaliśmy. Ona nawet więcej mnie niż ja jej.
Akurat wtedy. Jej życie doszło do takiego momentu.
[ogłaby zwiędnąć jak kwiat bez wody. Bez tego. Są
kwiaty, które się pielęgnuje. Ale gdy zdążą nieśmiało
trwać do okresu kwitnięcia, więdną i usychają. Cho-
[ podlewane. Jak te róże tutaj. Tylko trzy przeżyły.
Pozostałe umierają.
ebowaliśmy się wzajemnie - powtórzyłem. - Wła-
iy. Dlatego trzeba chyba wierzyć w przeznacze-
J wciągnąłbym w wir swojego życia jakąś
'bym jej przypadkiem nie spotkał. Ognista

background image

do tego zmusza. Potem odzyskuję równo-
Kajam się. Poddaję się codzienności. Proce-
lla- Potrafię czekać, aż to znowu powróci.
em szczęśliwy. Tylko wtedy. Gdy jestem
193acy. To chyba kotoba. Tytó ^ MQ.e nerwy i W^ A m6^
przygoda. Ale tak nie by °- ^°t L0 dziećmi, ktote * o^iem. Ty i ja, może je» ^ { % „^
Pt^adkiem znalazły &**»!&. Potem osmalone deWnści zapalają p^szą ^^e^nne wartcy z
płomieni. Albo i me. a ^acunek do
za nami już palą «Cinost5'-
194
nie obchodzi, chcę bycJ^
dociąż od czasu do c^
^%go nie ma dla ™»
tobą
• A\rm razie wcześnie] .^podobnegomisi^^^otaksamo.
innego, tyKo caffll IŁieoy kac Na
dniami. Ato° ^ekać. Chce na ciem iettza. mogę na «*« ^« unoszę^ ^ P ^^
telefon, woj &°t głuptaskiem1 »
Jestó rSK? S0 ^ odni
twoje
JłS-'
mości także dekawośc.
tzyłaś za mną,
a
oczach
Mosty się palą P pj^ąc do bizeg^ »
I Tak, Wf? "^ dużo m^ cięż wiesz. Dlatego taX Ważę § Ćwiczę. Obmacuj? *» ^
uajwiększą o^JjSa. Jedynie
Chociaż
co

przebywał
czeto mi się poprawiać-
196
Nie czułem się już tam dobrze. Zacząłem mówić o powrocie do domu, na co lekarz wyraził
zgodę. To znaczy, że wyzdrowiałem. Potem wszystko stało się skomplikowane. Sama zresztą
wiesz. Nie nadaję się na oszusta. Źle mi wychodzi udawanie. Oczywiście jeszcze od czasu do
czasu się spotykaliśmy, Marvi i ja. Ale to już nie było to, co przedtem. Coś się skończyło,
chociaż nie pokazywaliśmy tego po sobie. Och, te ponure zimowe dni. Tęgi mróz. Syreny
karetek pogotowia. Jakiś blady promyk słońca. Odczułem wielką ulgę, gdy opowiedziała mi o
tym mężczyźnie. Nie miałem wrażenia, że ją tracę. Chociaż może tak, mimo że
przekonywałem siebie, że tak nie jest. Wręcz przeciwnie. Wybrnąłem z sytuacji pozornie bez
wyjścia. Wyzdrowiałem. Uspokoiłem się. Marvi nie była mi już potrzebna. Wszystko toczyło
się jak przedtem. Jej obecność tylko mi przeszkadzała. Nie czułem już tego cudownego
podniecenia dotykając jej. Raczej coś podejrzanego. Krzak kaliny. W ten sposób nie można
tego było dalej ciągnąć.
Marvi czuła się bardzo nieszczęśliwa -mówiłem dalej. - Właściwie już zadając mi pytanie
wybrała i wiedziała, czego chce. Spokojnie możesz wyjść za mąż, namawiałem ją, tylko
wtedy już się więcej nie spotykajmy. Nie, to niemożliwe, odparła. Ale w jej oczach dojrzałem
już wyrachowanie. Dom, pozycja społeczna. To zupełnie co innego być żoną dyrektora niż

background image

zwyczajną urzędniczką. Temu człowiekowi chyba czegoś brakowało. Czy czujesz do niego
odrazę?, spytałem. Nie, na pewno nie, zapewniała Marvi. No, to co stoi na przeszkodzie?,
spytałem-Ty, odparła. Z naszego związku nigdy przecież nic b nie wyszło, tłumaczyłem, a w
ten sposób najlepiej się mnie pozbędziesz. Przyjaciółko z dzieciństwa, zabrzinia" ło to nieco
sentymentalnie, to będzie najrozsądniejsi rozwiązanie, kiedy panuje między nami zgoda. Ale
o16 spotykajmy się już więcej. Nie w ten sposób. Bo rozu-
miesz, uważałem, że postąpiłbym po świńsku wobec tego faceta, gdybym zaczął w tym
momencie tragi-zować. Nie bój się, zachęcałem ją, wiem, że każdego mężczyznę potrafisz
uczynić szczęśliwym, jeśli tylko zechcesz. W jej oczach pojawił się wyraz zaciekawienia.
Marzyła już, oddalając się ode mnie. Ale to było najlepsze wyjście. Oczywiście. Czy mam mu
powiedzieć o nas?, spytała Marvi. Zastanawiałem się. Nie można przewidzieć, jak on
zareaguje. Każdy człowiek ma inną wrażliwość. Chyba najlepiej, gdy opowiesz, co przeżyłaś,
jak byłaś zaręczona. Możesz wspomnieć i o mnie, ale nie musisz uściślać, że to zdarzyło się
niedawno. Przecież i tak masz już to za sobą. A więc wszystko jedno, czy stało się to teraz,
czy kilka lat temu. Ale mi jeszcze nie przeszło, wtrąciła Marvi nie próbując nawet
przekonywać samej siebie. Wiesz, że nigdy o tobie nie zapomnę, zapewniłem ją, byłaś dla
mnie tak dobra. A ty dla mnie, powiedziała Marvi. Tak się rozstaliśmy. Śnieg mi chrzęścił
pod nogami. Dym z lokomotywy poczernił śnieżne połacie niedaleko klombów cmentarza.
Był chłodny, słoneczny dzień. Z nosa mi ciekło, gdy tłukłem się tramwajem do centrum. Koła
postukiwały, Marvi, oj Marvi. Ale tak naprawdę to ulżyło mi na duszy i byłem zadowolony,
że udało mi się tak niewielkim kosztem skończyć tę historię. Uciekłem jak pies od jeża.
- Naprawdę nie spotkaliście się już więcej? - spytałaś
niedowierzająco.
- Nie jestem taki okrutny - broniłem się. - Zadzwoniła do mnie kilka dni przed ślubem.
Oznajmiła, że Wszystko jest w porządku i że bardzo polubiła tego Mężczyznę. Marvi była
prostolinijna. On wspaniale zareagował, gdy mu się ze wszystkiego zwierzyła. W za-^ian
opowiedział jej o własnych pomyłkach. Upadek to ^ duże słowo. Ale mężczyznom mogą się
takie rzeczy Przytrafić. Chociaż nie musi mieć to żadnych następstw,
100
199
198
jeśli ludziom naprawdę na sobie zależy. Ale mimo to nie warto zbyt dużo wyjawić. Na pewno
nie ze szczegółami. To za bardzo boli. Może zacząć dręczyć. I po latach wylać się jak ropa.
Och, wszystko zależy, na kogo się trafi. Nie widziałem Marvi przez następne półtora roku.
Podniosłaś się gwałtownie na łokciu, aż prześcieradło zsunęło ci się z piersi.
- Ale jednak ją spotkałeś - zauważyłaś w wyrzutem.
- Rozstaliśmy się w przyjaźni - próbowałem się bronić. - Oczywiście powodowała mną
również ciekawość. Zatrzymała sporo książek, które jej kiedyś pożyczyłem. Przy zmianie
mieszkania znalazła je. Była bardzo sumienna. Albo i... Naturalnie to był tylko pretekst.
Zamierzała mi coś powiedzieć. Poszedłem obejrzeć jej nowe mieszkanie. Mąż wyjechał
akurat w podróż służbową. Poczęstowała mnie prawdziwą kawą. Mimo trudności wojennych
dorobili się eleganckiego mieszkania. Przestań tak na mnie patrzeć, kochana. Rzeczywiście,
chyba się pocałowaliśmy. Mimochodem. We mnie nic już jednak nie drgnęło, gdy ją
całowałem. Ani w niej. Siedzieliśmy za to grzecznie po przeciwnych stronach stołu i piliśmy
kawę. Jeszcze bardziej wypiękniała. W jej twarzy zauważyłem ukrytą dojrzałość. Z oczu
błyszczała kobieca czułość. Nie dla mnie. Już nie dla mnie. Dopiero wtedy zabolało mnie to
porządnie. Bo pojąłem, że byłem jedynie słupkiem kilometrowym na drodze jej życia.
Zdążyła już zajść daleko drogą, którą jej pokazałem. Uwolniwszy się o&s mnie dojrzała jako
kobieta. Dopiero wtedy. Nie miałeś dla niej większego znaczenia. Spotkaliśmy się tylko po to,
żeby się od siebie uwolnić.

background image

- Qj wy, mężczyźni - zauważyłaś - jacy jesteście próżni.
Sięgnęłaś po torebkę, by w lusterku popatrzeć kry1) cznie na swe odbicie. Wstrzymałem
twoją rękę, 6 ^ zaczęłaś się znowu malować.
200
- Jeszcze nie - poprosiłem. Uśmiechnęłaś się. Ludzki uśmiech. Czy może istnieć coś
piękniejszego?
- Marvi stała się obcym człowiekiem, którego już nie dane mi było poznać - mówiłem dalej. -
To chyba zraniło we mnie miłość własną. Uraziło moją próżność, pojrzała bez mojego
udziału, wykorzystując ku temu własne możliwości. Ja tylko usunąłem przeszkodę z jej drogi.
Tak samo jak kiedyś w czasie powodzi, gdy kry lodowe przygniotły wierzbę rosnącą na
brzegu. Wszedłem w kaloszach do wody i próbowałem zsunąć lód drągiem. Drzewko było
zanurzone w mule, ale gdy usunąłem z niego ciężar, podniosło się o własnych siłach.
Sprężyste. Cienkie. Samodzielnie. Bez mojej pomocy. To było jak cud. Chociaż potem
zachorowałem na zapalenie płuc. Coś podobnego uczyniłem dla Marvi. Nie skrzywdziłem jej.
Uwierz mi, naprawdę nic złego jej nie zrobiłem. Jeśli celem życia jest stanie się dojrzałym
człowiekiem.
I już nigdy więcej jej nie spotkałem - opowiadałem dalej. - Ale przy rozstaniu popatrzyła mi
w oczy i powiedziała coś, czego wtedy nie zrozumiałem. Pokazałeś mi, czym może być
miłość, powiedziała. Czymś pięknym, a nie tylko egoizmem. Jestem ci za to dozgonnie
wdzięczna. Wiem też, czym jest pożądanie. Dodała to dla przeciwwagi. Temu wszystkiemu,
co zaszło między nami. Żebym sobie za wiele nie wyobrażał. Tak wtedy Myślałem. Jeszcze
nie wiedziałem. Naprawdę nie rozumiałem. Ona zdążyła mnie wyprzedzić. Dopiero teraz
Pojąłem, w czym rzecz. Cieszę się, że mi to powiedziała. Zapewne dlatego w noc
świętojańską niczym przezroczysty welon zasłoniła cały krajobraz i uśmiechnęła się io mnie.
Wtedy gdy słowik zaśpiewał w zimnym deszczu. Marvi nie żyje. Ale najdroższa, dzięki tobie
czuję ^opną tkliwość wobec niej. Ona obdarzyła mnie tobą, et)ym mógł przeżyć to samo,
czego ona radośnie i bez
201
lęku doświadczyła. Bo ona beze mnie nigdy nie otworzyłaby się, żeby tego doświadczyć.
- Jak umarła? - zapytałaś, bo byłaś kobietą. Niewiele o tym myślałem. Dopiero, gdy zacząłem
opowiadać, coś zaświeciło w mojej świadomości jak błysk ognia przy wystrzale z armaty.
- Nie wiem. Minęło już sporo czasu, kiedy się o tym dowiedziałem. Miała słabe płuca. Od
tego jej skóra połyskiwała przezroczyście. Ale nie płuca były przyczyną. Naprawdę nie mam
pojęcia. Zatrucie krwi. Jakiś wewnętrzny stan zapalny. Gdy to usłyszałem, pomyślałem tylko:
jak ona kochała życie, ta Marvi. Nic innego nie przyszło mi do głowy. Ale...
- Ale co? - spytałaś.
- Nic ważnego - żachnąłem się. - Po prostu nic
takiego.
Nie byłem w stanie patrzeć ci w oczy.
- Nie mówmy już o niej.
Wziąłem twoją rękę, spojrzałem na przegub. Blizny już się zagoiły. Pocałowałem cię w to
miejsce.
- Jak mogłaś coś takiego sobie zrobić? - szepnąłem.
- Jak mogłaś? Takich rzeczy się nie robi. Wyrwałaś rękę. Nie patrzyłaś na mnie.
- Po prostu się upiłam - broniłaś się. - Byłam za-zięta i wstrętna. Ten temat już
przerabialiśmy. Więcej
w żad-
a i wstrętna. Ten te j
łowa o tym.

background image

Takich rzeczy się nie robi - powtórzyłem. - W żad adku nie w obecności innych. Blizna po
tyc ja rzecz Od tego sv
nym W)pou»
zostaje. Czysta histeria. Nieprzyjemna, Ł. nie umiera. Dywany się tylko brudzą. I twoja ślic
—wrzebne zamieszanie. Trzeba myśleć
staje. Czysta histe
e umiera. Dywany się tylko brudzą. I twoj
ikienka. Niepotrzebne zamieszanie. Trzeba myśleć
- Nie mogę bez ciebie żyć - zaszlochałaś.
- Brednie - parsknąłem. - Nie bądź głupia. Nie mów takich rzeczy. Jesteśmy dorośli. To tylko
takie gadanie. Zawsze można żyć, jeśli trzeba. Ty beze mnie czy ja bez ciebie. Życie jest
możliwe. Jeśli niezbyt szczęśliwe, to jednak. Nie chcę tego nigdy więcej słyszeć albo
natychmiast stąd wychodzę.
- Jeżeli trzeba - powtórzyłaś i otworzyłaś oczy. Nie widziałem w nich już pożądania ani
czułości, tylko lęk przed śmiercią. - Nie ma przymusu, żeby żyć. Nikt nie
musi, jeśli nie chce.
- No tak - powiedziałem zniecierpliwiony. - Tak, tak. W kółko wciąż to samo. Dlaczego do
cholery psujemy sobie te jedyne chwile? Dlaczego do cholery
muszę tyle gadać?
- Nie odzywajmy się już - poprosiłaś. - Ani słowem. To nie pomoże. Ani nie uleczy. Niczego
nie rozwiąże.
Obcy pokój. Pusta butelka po sherry koło nogi łóżka. Umierające róże w wazonie.
Przepełniona popielniczka. Poplamione prześcieradło. Kołdra, która przykrywała obcych
ludzi. W pokoju czuło się jeszcze ich obecność. Wszystko z czasem wywietrzeje.
Nie odzywaliśmy się. Nie było potrzeby. Przypominałaś chmurę. Wszystko jedno, co cię
otaczało.
Po jakichś stu latach piliśmy herbatę. Siedziałem ^ fotelu, nogi wyciągnąłem przed siebie.
Czułem, jak przez ciało powoli przepływa fala ciepła. Postawiłaś Przede mną talerzyk, nalałaś
herbaty, wrzuciłaś dwie kostki cukru do filiżanki. Byłaś kobietą. Zabolało mnie Serce.
Poruszyłem się i nerwowy skurcz przebiegł mi od hienia do końca ręki, aż palce zdrętwiały.
Każdym ^rwem swego ciała czułem żar, jaki pozostawiłaś. Wyuczyło, że lekko drgnąłem,
bym cię poczuł. To było ^opne. Ale i piękne. Nigdy przedtem nie przeżywałem lc takiego.
Tak mi się przynajmniej zdawało.
202

203
Zużyte słowa też mogą coś zawierać. W tym momencie wydało mi się, że wiem już, co
znaczy, jak serce pęka. Taki byłem zakochany.
Nadeszła wiosna. Jedliśmy w domu niedzielny obiad. Wszystko wydawało się jak zwykle.
Pozornie. Ale dawniej też wszystko było po staremu. Nic jednak nie może trwać. Wszystko
się zmienia. Są tylko dobre i złe dni. Jedynym wyjściem jest cieszyć się z dobrych, nie bojąc
się złych, chociaż zdajemy sobie sprawę, że nadejdą. Inaczej nie można by było żyć. Na stole
pachniały hiacynty. Przecież mieliśmy wiosnę.
Na obiad przyszli Liisa i Heikki. Dyskutowaliśmy o teatrze. Towarzyska rozmowa, jaką
prowadzi się przy niedzielnym obiedzie. Z zainteresowaniem. Liisa oczywiście coś słyszała.
Jakieś plotki. Nic nie można zachować w tajemnicy. Gdy zamilkliśmy, zerknęła na mnie.
- Co porabiałeś ostatnio? - zapytała mimochodem. Jak to zwykle, gdy nie ma innych tematów
do rozmowy. Odzwyczajamy się od przyjaciół.
- Co porabiałem? - odparłem tym samym tonem. - Piłem i łajdaczyłem się. Nic więcej.

background image

Można to było i tak nazwać. Minęła chwila, zanic1 Heikki pojął, co powiedziałem. Z ust
wypadł mu kawałek pieczeni.
Roześmieliśmy się. Chociaż to nie było wcale śmi6SZ
ne* Pomyślałem o Marvi. Muszę wreszcie przeczytać 1
od niej. Już ją sobie wybiłem z głowy. Ale zostały &* przeczytania listy, bym wiedział, co
myślała. Co prawdę się stało. Wspominałem ją taką, jaką była. ^
204
pamięć kłamie. Tak wiele opada na samo dno pamięci. Musiałem w końcu przeczytać te listy.
Gdy goście wyszli, siadłem przy biurku. Na dworze wiosenne słońce odbijało się blaskiem w
oknach. Naprzeciwko mnie wisiał na ścianie nowy obraz. Smutek świerków. Zapach
świerczyny zakończy kiedyś moje życie. W woni świerków moje życie dobiegnie końca:
brązowy słup dymu. Miedziane naczynie wypełnione tłustymi prochami. Na wrzosowisku.
Wśród sosen o rudej barwie.
Można to było powiedzieć i tak. Właśnie.
Bo przecież nikt tego nie wie. Nikt nie może zrozumieć, co dzieje się miedzy dwojgiem ludzi.
Oni też nie. Zbyt wiele zostaje miedzy wierszami. Pustka. Zawsze można rzucić kamieniem.
Zdarzyło mi się samego siebie opluć własnymi słowami.
Wahając się otworzyłem pudełko i wyjąłem cienki plik listów. Marvi żyła jeszcze w swoim
charakterze pisma na kopertach. Dotykając ich czułem jej rękę zza grobu. Nieprzyjemne
uczucie. Bałem się. Jakaś niechęć nie do pokonania wstrzymywała mnie przed otworzeniem
tych listów. Chociaż tak często myślałem o Marvi.
I czyjeś spojrzenie od drzwi. Smutne i oskarżające. Słowa były nawet zbyteczne. Tyle złego
wyrządzam ffiaym. I sobie też. Ale silna wola rozpuszcza się w kwasie pożądania. Spokój
ducha, poczucie bezpieczeństwa, szczęście, radość życia - to przecież tylko słowa. Cena
Pjacona za niepokój. Ogólnie akceptowane ograniczanie tiezaspokojenia.
Rozerwałem nitkę. Przecięła mi palec. Jak zły znak. Rozłożyłem listy na stole. Podparłem
głowę rękami. yła ciężka. Udręczona. Pragnąłem twego kamiennego Su^ Pragnąłem twej
bliskości.
Zacząłem czytać: „Zupełnie jakbym zabłądziła w cie-
nym lesie. Twoja ręka była czuła i bezpieczna. Tak się
S2?> że się mną zająłeś. Prosiłeś, bym napisała. Jak
205
mogę tego nie zrobić, gdy wciąż jestem wypełniona Tobą. Chyba nadużywam Twojego
wrażliwego stanu umysłu. Może i postępuję źle wobec samej siebie. Lepiej gdybym Cię
więcej nie spotkała. Mądry generał ustąpi zawczasu. Przez te wszystkie lata szukałam nie
zdając sobie sama sprawy czego. Teraz już wiem. Dobroci, czułości, piękna. Pamiętam ręce,
samolubne, pożądliwe. Przestraszyłam się ich. Zlodowaciałam do samego dna. Nie wiem, jak
to wytłumaczyć. Nie odwiedziłabym Cię już więcej, gdybym mogła nie przychodzić. Ale nie
jestem w stanie. Powiedziałeś: przyjaciółka z dzieciństwa. Kochany przyjacielu, czy to
musiałeś być właśnie Ty?"
I dalej czytałem: „Powiedziałeś coś, po czym zrobiło mi się nieprzyjemnie. Ale zaczęłam się
zastanawiać, co by się stało, gdyby Ciebie wcale nie było. Dopiero wtedy pojęłam, że nie
mam zamiaru tak dalej żyć. Smutne, samotne lata, nerwowe szare lata. Tego przecież nie
można nazwać życiem. Najwyżej wegetowaniem z dnia na dzień. Jaki sens ma takie życie?"
Na połowie kartki wyrwanej z jakiejś książki przeczytałem: „Nie mam kawałeczka papieru.
Do późna pracowałam, ale chciałam Ci jeszcze powiedzieć dobranoc. Powiedz, kochany, czy
to już Boże Narodzenie, bo w powietrzu taki odświętny nastrój i wszyscy ludzie są dla mnie
serdeczni, ja też chciałabym być dla nich taka A może to wszystko jest tylko snem, a ja
obudzę się raflj na dźwięk budzika. Po co upiększać. Obudzę się, P wyjdziesz ze szpitala.
Lecz nawet jeśli byłby to tylko seo> byłby najpiękniejszym snem mojego życia. Nikt nigdyi

background image

przeżył tak cudownego snu. Śpisz już, najdroższy? Caw( Twoje oczy. Chyba się nie
obudziłeś."
Dalej Marvi pisała: „Mój drogi, jestem tak szczęść że chce mi się śpiewać. Nie jestem już
zimna, c w sobie lato. Jak to możliwe, że w czasie wojny jest
206
pięknie. Och, Boże, nie zrozum mnie opacznie. Och, najdroższy, najważniejsze, że znalazłam
Ciebie. Kiedy nadejdzie lato, zabierz mnie gdzieś, gdzie nie ma nikogo poza Tobą,
błękitnymi, żółtymi kwiatkami i śpiewającymi ptakami. Dzisiaj wiele razy powtórzyłeś moje
imię. Ja też chciałabym bez końca powtarzać Twoje. Ale nie mogę. Boje się, że je zużyję.
Niektórych imion nie wolno mówić nadaremno. To zabrzmiało jak profanacja, ale Ty właśnie
tyle dla mnie znaczysz. Przez sen słyszę Twoje imię, nie, teraz też je słyszę, wciąż jesteś
blisko mnie."
Nie przerywałem czytania: „Moje serce jest już pełne. Bądź tak dobry i spytaj lekarza, czy
serce może pęknąć ze szczęścia. Drogi przyjacielu z dzieciństwa, często się zastanawiałam,
czy warto było żyć. Zupełnie na próżno. Wszystkie te lata tylko czekałam na Ciebie. Co za
szczęście, że nie zjawiłeś się wcześniej. Przedtem nie czułam się pokorna. Teraz jestem pełna
pokory. Mam odwagę być taka. I to cudowne uczucie, że byłeś pierwszym, który kiedyś mnie
pocałował, chociaż wtedy nie rozumiałam, że istnieję wyłącznie dla Ciebie."
Ze ściśniętym sercem czytałem jej słowa: „Ogromne dzięki za wszystkie wspaniałości, które
mi dałeś. Przy każdym naszym spotkaniu miałam wrażenie, że nie jestem dostatecznie dobra
dla Ciebie, tak jak na to zasłużyłeś. Nie mam już nawet własnej woli ani swojego życia.
Wszystko należy do Ciebie. I to sprawia mi niewypowiedzianą radość. Nie jestem w ogóle w
stanie zrozumieć, jak mogłam żyć przed Twoim pojawieniem S|C- Gdybyś odszedł teraz z
mojego życia, nie miałabym s% żyć. To nieładnie i zbyt patetycznie tak mówić. Nie *
Porządku w stosunku do Ciebie. Ale z nikim nie ^ueniłabym życia. Powiedz mi, kochany,
dlaczego tak a tnnie działasz? Wystarczy, że na mnie patrzysz. p<vo tak działasz na mnie?"
207
Następny list wysłała po trzech tygodniach. Wyszedłem ze szpitala. Wszystko stało się
trudniejsze. Ale Marvi pisała: „Obawiam się, że przeze mnie będziesz miał wyłącznie
kłopoty. Kocham Cię jednak tak bezgranicznie, że mogłabym z Ciebie nawet zrezygnować,
jeśli uczyniłoby Cię to szczęśliwszym. Ale nie mam zamiaru Cię opuścić. Pozostali ludzie
wydają mi się wyłącznie cieniami, z którymi rozmawiam. Ty jedyny jesteś rzeczywistością.
Nigdy mi się nie znudzi patrzenie na Ciebie. Pragnę zobaczyć, jak pracujesz, jak jesz, jak
śpisz. Jeszcze tylu rzeczy nie zdążyłam zobaczyć. W tym momencie wydaje mi się, że widzę
Cię w łóżku. Palisz papierosa, czytasz jakąś książkę, masz na czole małą fałdę. Dziękuję
niebiosom, że istniejesz i że Cię spotkałam. Czym zasłużyłam na tak wielkie szczęście?"
Tylko słowa, te same słowa. Zdrętwiały mi czubki palców.
Otworzyłem ostatni list. Zdążyła już zastanowić się, zanim go napisała. Czytałem:
„Właściwie przedtem wcale nie żyłam. Życie moje było jak chłodny sen. Przez sen
wykonywałam zadania, które mi zlecano. Ale wszystko wydawało się bez znaczenia. W
panice biegałam to tu, to tam, uciekając przed pustką. Czasem próbowałam mówić, tłumaczyć
komuś, ale napotykałam tylko zdziwione spojrzenia. Dzięki Tobie zrozumiałam to, co
dawniej tylko niewyraźnie przeczuwałam. Jak mam Ci się o płacić za wszystko, co mi dałeś?
Myślałam, że szczęści to coś, o czym się marzy w młodości, ale co w ogóle fl istnieje. Z
pewnością nie dla mnie. Okropnie się bał# każdego dotknięcia. Pożądliwe spojrzenie,
odrażaj^ dotyk wciągnął mnie na samo dno pełne lodu. Czy nieładnie pisać takie rzeczy? Dla
mnie nie. To J piękne. Wiem również, że nigdy nie było nikogo io°6J poza Tobą, nie było, nie
ma i nie będzie. Tak wiele Ciebie szukałam. Smutne, żałosne lata. Ale teraz JeS
208

background image

wdzięczna i za ten czas. Już nigdy nie będę sama. Już nigdy nie będzie pustki wokół mnie.
Kochany, jestem tak szczęśliwa. Czy będę mogła Cię jeszcze kiedyś zobaczyć?"
To był ostatni list od niej. Parę dni później spotkaliśmy się. Wydawała się bardzo podniecona.
Nie miała odwagi spojrzeć mi w oczy. Myślała, że się zdenerwuję, gdy wyznała, że poznała
kogoś innego. Jej listy nie kłamały. Pisała, co czuła. Na pewno tak szczerze myślała. Ale
błędnie oceniła to, co stało się między nami. Była przekonana, że jest coraz bliżej mnie, a
tymczasem dojrzewała do rozstania ze mną. Wszystko było przeznaczone dla jakiegoś innego
mężczyzny. Mam nadzieję, że jej małżeństwo okazało się szczęśliwe.
Taki stan nazywa się zaślepieniem. Okropne zaćmienie Judzkich uczuć. Po upływie czasu
wyparowuje z krwi jak alkohol. Iluzje, które do znudzenia żywią się tymi samymi, okropnymi
słowami.
Cząstka Marvi tkwiła jeszcze widocznie we mnie. Biorąc do rąk te listy czułem jej bliskość,
dotyk dłoni. Głaskałem opuszkami palców te rozgorączkowane li-flijki, które pisała
ołówkiem późnymi wieczorami na każdym kawałku papieru, jaki wpadł jej w ręce. Gdyby nie
pisała, zachowałaby się tylko moja wersja naszej historii. A także ukryte wyrzuty sumienia.
Lęk, że Wykorzystałem dla siebie czyjeś życie. Ale tymi listami Jeszcze raz, już po swojej
śmierci, wyzwoliła mnie. Nie uczyniłem więc nikomu nic złego, za to wiele dobrego. JeJ
właśnie. Na pewno.
.Afe jak i dlaczego umarła? D t ^eku? K
„ivic uoorego. .. ±^a pewno.
.^e jak i dlaczego umarła? Do tego w tak młodym |eku? Kochała przecież życie i wierzyła w
jego warto-
^}- To niemożliwe, że umarła, przekonywałem siebie. agle coś się we mnie poruszyło, tak jak
trzęsie się
^emia, gdy wybuchają armaty. Krzak kaliny. Bezsilność '• jęknięcie, przez które zepsucie
wciska się niczym
2lotowłn»«
209
rak do środka i powoduje gnicie drzewa. Biało zagojone blizny na twoim przegubie. Krew na
dywanie. Krew na twojej ślicznej sukience.
Krew na twojej sukience.
W tym samym momencie stanąłem jakby obok siebie. Zapach hiacyntów, ciemna barwa
świerków. Było to jakby objawienie. W jednej oślepiającej sekundzie przeżyłem i zobaczyłem
wszystko, co na próżno i boleśnie przemyślałem, przeczytałem, zaplanowałem. Nagle
wszystko zrozumiałem. Praca. Nie miała nic wspólnego z tobą ani z Marvi. Żyła i rosła we
mnie świadomie i poza moją świadomością. Przyprawiający o drżenie stan błogości niczym
sztormowe fale zmył wszystko, co zbyteczne wokół mnie. Wiedziałem, że mimo swojej
słabości, niedoli poważnie traktowałem życie. Jestem w stanie jeszcze czegoś dokonać. Nie
byłem całkiem skończony. Miałem przed sobą długą drogę. Może rok, a może dłużej trwającą
podróż. W tym momencie nie odczuwałem już pragnienia. Pustka we mnie zapełniła się po
brzegi, a łzy cisnęły się do oczu, mimo że byłem trzeźwy.
Po tym oszołomieniu przyszło odprężenie, cudowna ulga. Wiedziałem, że już nigdy nie będę
w stanie przeżyć objawienia, jakiego na kształt błyskawicy przed chwilą doznałem. Jestem
jedynie człowiekiem. A wszystko, co ludzkie ma tylko przybliżoną wartość. Stałbym się
niecierpliwy. Chciałbym uciekać. Ale praca zmusiłaby mnie do powrotu. Praca, dla której się
urodziłem. Praca, dla której wszystko inne było tylko dodatkiem, ćwiczeniem* materiałem,
chłodnym podpatrywaniem. Rozgorączko wanie ciała nigdy nie było w stanie wygrać z
rozgorączkowaniem umysłu. Dotknąłem rękami swojej twarzy Była gorąca. Świadomość
tego, czego doznałem, V^ mi twarz. Znaczyła ona więcej niż ja sam.

background image

Uśmiechnąłem się. Ogarnęła mnie radość, choci jednocześnie czyniłem sobie wyrzuty.
Zdałem sobie c
210
]conale sprawę, że nigdy, za nic w świecie, nie zamieniłbym swego życia z nikim innym.
Dlaczego nie mogłem się zadowolić skromną, spokojną egzystencją? Dlaczego nie dogadzała
mi cicha, przyzwoita praca? Dlaczego nie wystarczyło mi powszednie, bezpieczne szczęście,
które jedynie podmuch huraganu może zburzyć? Dlaczego sam uparcie niszczyłem to, co we
mnie było dobre? Moja radość, szczęście, powodzenie, wszystko musiałem najpierw
porozbijać na kawałki, żeby móc potem coś na tym zbudować.
Moja głowa żarzyła się. Czułem, jak ognisty, iskrzący się krąg rośnie niezauważenie wokół
mnie. Niczym jarząca się chmura dosięgnął ścian pokoju, spowodował, że kolory na obrazach
emanowały jaskrawymi barwami, nawet nudne książki dzięki niemu ożyły. Moja głowa
wypełniła cały pokój. Okropna głowa.
Przeczuwałem, że zadręczałbym desperacko wszystkich, których kochałem. Ale wiedziałem
też, że potem kawałek po kawałku z trudem odbudowałbym to wszystko, co wokół mnie
runęło. Dawniej też tak było. Za każdym razem stawało się to jednak trudniejsze. Zużywałem
się. Inni też się zużywali. Nie, nie mogłem nikomu dać poczucia bezpieczeństwa, chociaż
byłem gotów do poświęceń.
W tym momencie nie żałowałem. Nie żałowałem nikogo. Żal był małą rzeczą wobec tego, co
żyło i paliło s|c we mnie. To było więcej niż ja sam. Jeśli pożywiałem S1? ludzką krwią, nie
mogłem nic na to poradzić. Bogowie żądali ofiar. Artemis, niewinny, bezwzględny. Jeśli z
litości nie potrafiłem zabić nawet myszy, byłem w stanie powoli uśmiercić wszystko, co
dobre, piękne, czułe. ^e> nie, nie znałaś mnie. Niestety mnie nie znałaś.
Zapach Miss Dior. Twoje źrenice rozszerzające się aż
° czerni pod wpływem mojego wzroku. Ciepło twojej skóry. Twoja uroda.
211
Zobojętniałem, zrobiłem się nieczuły myśląc o tobie. Traktowałem cię już jak przeszkodę,
która nie pozwala mi skupić się na pracy, rozprasza myśli. Doszedłem do wniosku, że
dostałem od ciebie wszystko, czego chciałem. Nie potrzebowałem cię już.
8
Spotkałem się z tobą jeszcze raz. Musiałem.
W bocznej salce restauracji. Na trzeźwo. Kelnerka uśmiechała się z wyrozumiałością. Ja
byłem poważny, zdenerwowany.
- Może łososia? - zaproponowałem. - Gotowanego czy smażonego?
Nie potrafiłem patrzeć ci w oczy.
- Nie wiem - powiedziałaś zmęczonym głosem. - Nie zadawaj tak trudnych pytań.
Jedliśmy. Patrzyłaś na mnie. Unikałem twojego spojrzenia.
- Drzewa za oknem zrobiły się już zielone - powiedziałem. - To stare drzewa. Są piękne.
- Dlaczego zachowujesz się jak ktoś obcy? - spytałaś.
- Czy zrobiłam ci coś złego? Czy cię w jakiś sposób obraziłam?
Odsunąłem talerz. Zapaliłem papierosa.
- Inni też tak mówili. Jak obcy. To może i prawda. Nic na to nie poradzę.
Wyciągnęłaś do mnie dłoń ponad stołem.
- Przestań - powiedziałem i cofnąłem swoją rck( Zastygłaś w bezruchu, spoważniałaś.
- A więc to tak - odezwałaś się. Odsunąłem krzesło od stołu. Rozsiadłem się
- Raz tutaj przyszedłem, by czytać listy od
- przypomniałem sobie. - Wiele mnie nauczyły. Ni6 J
212
nic nowego. Wszystkiego człowiek już wcześniej doświadczył. Może nie dokładnie w taki
sam sposób. Ale prawie. Nawet słowa się powtarzają. Okrutne słowa.

background image

Obserwowałaś mnie. Twoja głowa przypominała kwiat. Namalowany kwiat. Osadzony na
cienkiej, ładnej szyi. Twoje oczy znieruchomiały. Źrenice ci się zwęziły w środku obwódki o
barwie lodu.
- Nie potrafię mówić tak pięknie jak ty - odezwałaś się.
- Czytając te listy przypomniałem sobie wszystkie przykre szczegóły - mówiłem dalej. - O
których zdąży-łem zapomnieć. Jak nieprzyjemny był jej pokój. Nie znosiłem brudnego
dywanu i woni kurzu. Pościel nie odznaczała się czystością. I ta jej gospodyni. Wystrojona,
źle wychowana. Marvi też. Raz miała katar. Pod nosem mokro, gdy ją całowałem. Fuj. To
można nazwać śmiercią uczuć. Gdybym był wciąż w niej zakochany, to nie miałoby
znaczenia. Uważałbym, że do twarzy jej w tym. Ale gdy się potem rozbierała, nie patrzyłem
już na nią, tylko na ubranie. Ramiączko od stanika urwało się i przypięła je agrafką. Śmierć
uczuć jest straszna. Gdy próbowałem ją objąć, wydało mi się, że w pokoju stoi trumna. Ale
ona nic nie zauważyła. Była ciągle zaślepiona. Chyba już jej wtedy nienawidziłem, bo
zakłócała moje uporządkowane, spokojne życie.
- Czy mnie już nienawidzisz? - spytałaś. - Umówiliśmy się, że będziemy sobie wszystko
mówić. Byłoby bez sensu, gdybyśmy się nawzajem okłamywali.
Popatrzyłem ci prosto w oczy, uśmiechnąłem się.
p Jak mógłbym czuć wobec ciebie nienawiść? - stwierdziłem uprzejmie. - Jak możesz nawet
pytać o coś akiego? Przecież cię kocham.
. ^opatrzyłaś na mnie tak, jakbyś mnie widziała po raz Pierwszy.
213
wmr

- Czy to możliwe, że jesteś takim potworem? - spytałaś.
- Nie róbmy zaraz z tego tragedii - poprosiłem. - Przecież mnie znasz. Ten płomień zapala
się, płonie jasno, a w końcu dymiąc gaśnie - przypomniałem obojętnie. - Tak zawsze bywa.
Nic na to nie można poradzić. Przychodzi zniechęcenie. Znieczulenie.
Pochyliłaś się ponad stołem. Twoje źrenice jeszcze bardziej pociemniały. Byłaś bardziej
wrażliwa, niż się spodziewałem. - Nie myślisz tego, co mówisz - powiedziałaś z
przekonaniem. - Okłamujesz samego siebie. Nie próbuj udawać gorszego, niż jesteś. Przecież
cię znam.
- Przecież cię znam - powtórzyłaś. Wstałaś od stołu. Dotknęłaś ręką mojej szyi. Przytuliłaś
policzek do mojego. Zapach Miss Dior. - Dlaczego znów się dręczysz, najdroższy?
- Uważaj, poplamisz mnie szminką - próbowałem się bronić, ale wszystko we mnie zmiękło.
Nie potrafiłem być zły. Nie mogłem, chociaż się starałem.
- Kochana, to nie ma sensu -powiedziałem i objąłem cię w talii. - Przestań mnie kochać. Na
miłość boską, nie kochaj mnie. Inaczej coś okropnego może się wydarzyć. To nie ma sensu -
zapewniałem z udręką. - Nie można tego tak ciągnąć. Ze względu na ciebie. I ze względu na
mnie. Namiętność nie ma racji bytu w ludzkim świecie. Oznacza jedynie zgubę. Śmierć. Ja
też obojętnieję. Ukochana moja, nie doprowadzaj do tego, by serce mi pękło. Nie rób tego.
Proszę.
- Więc na trzeźwo jesteś taki - stwierdziłaś uśmiechając się. - Oj ty! Kocham cię także
takiego. Jest( cudowny na trzeźwo. Nawet sobie nie wyobrażasz, ']r bardzo cię kocham.
- To tylko walka - mówiłem - bezwzględna walk3; Ten, kto bardziej kocha, zawsze
przegrywa, zapanw'
214
to sobie. Uważaj na siebie. Ja mam prace. Ona mnie trzyma. Z nią nie dasz rady konkurować.
- Mówisz tak, bo inaczej nie byłbyś sobą - powiedziałaś z przekonaniem, nie zdając sobie
sprawy ze swych słów. - Właśnie dlatego cię kocham. Daj mi tylko nadzieje. Trochę nadziei.
Że jeszcze kiedyś cię zobaczę. Bo inaczej nie mam na co czekać.

background image

Twoja bliskość. Ludzkie ciepło. Twój dotyk. Emanowały mocą silniejszą ode mnie. Silniejszą
niż dobroć, szacunek, ludzki świat. Własna bezsilność doprowadziła mnie do szlochu. Jak
mogłem z ciebie zrezygnować. Gdy się spotykaliśmy, gdy byliśmy we dwoje, wszystko
wydawało się takie proste. Wszystko było w porządku.
- No to się napijmy - zaproponowałem. - Wypijmy wszystko. Do samego dna. Bo inaczej
przez to nie przebrniemy. Nic już nie ma znaczenia.
- Nie pij, jeśli nie musisz. Alkohol źle na ciebie działa - ostrzegłaś.
- Źle - powtórzyłem. Przepełniająca mnie gorycz smakowała jeszcze gorzej. -
Wystarczającym już złem jest twoje istnienie. A największym, że w ogóle cię poznałem.
- Żal mi ciebie - westchnęłaś. - Bardzo żal. Ale potrafię być dobra i dla ciebie. To chyba
umiem.
- Wytrzyj szminkę z ust - poprosiłem. - Na co my, do cholery, czekamy? Dlaczego, psiakrew,
mnie dręczysz?
Roześmiałaś się. Ślicznie.
- Kto tu kogo dręczy? - spytałaś z tryumfem w głosie. ~ Dlaczego zaproponowałeś, byśmy
się spotkali tutaj? Dlaczego potrzebne nam przeszkody? Myślałeś, 2e tak łatwo się mnie
pozbędziesz?
- To wyjdźmy stąd - powiedziałem. - Po co pić? Po Co marnować czas? Chodźmy więc.
Choć raz zróbmy to **a trzeźwo. Doprowadzasz mnie do rozpaczy.
215
Twój dotyk. Zimna skóra. Potarłaś moją ręką o swoją pierś.
- Zaraz, za chwilę zapomnisz o rozpaczy - szepnęłaś. - Będziesz radosny. Znowu nauczysz się
śmiać. Nie pijmy już, kochany. Nie musimy. Proszę, nie. To boli.
Przymknęłaś oczy. Długie rzęsy. Na powiekach srebrny błękit. Jak mógłbym z ciebie
zrezygnować?
Aż wreszcie po okropnie długim czasie gwałtownie ocknąłem się ze śmiertelnie głębokiego
snu. Najpierw nie wiedziałem, gdzie jestem. Będąc pod wpływem litościwego poczucia
bezpieczeństwa, myślałem, że leżę we własnym łóżku. Wokoło znajome ściany. Na stoliku
nocnym otwarta książka. Z oczami jeszcze przymkniętymi po omacku szukałem papierosów
na stoliku. Dopiero wtedy naprawdę się obudziłem. Otworzyłem oczy.
Nagle poznałem pokój. Znajome ściany. To był ten sam pokój przechodni. Wciąż czuło się w
nim obecność obcych kroków. Od gardła po dno żołądka przeszyło mnie rozczarowanie. Ze
słonym smakiem rozpaczy w ustach odwróciłem się, by spojrzeć na ciebie. Spałaś mocno
obok mnie w obcym łóżku. Obok mnie. Ty.
I w tym momencie przypomniałem sobie sen, w trakcie którego tak gwałtownie się
obudziłem. To nie był zwyczajny sen. Był bardziej wyraźny i realny niż życie.
Drzwi otworzyły się bez pukania. Do środka weszła kobieta prowadząc przodem czarnego
psa. Twarz miała zasłoniętą kwefem. Wyglądała w nim o wiele bardzie! przerażająco, niż
gdyby się odsłoniła. Ślepia psa żarzyły się, gdy zawoalowana kobieta podniosła do góry
trójząb i powiedziała: „Ten pokój trzeba opróżnić."
W tym momencie z drżeniem się obudziłem. Zapala jąc papierosa czułem słony smak w
ustach. Chłód*10 analizowałem sen. Poznałem czarnego psa. Zdechł J& A więc nic już nie
może być jak przedtem. Zefr
216
jakby nigdy nic nie mogło się powtórzyć. A przecież zawsze wszystko wraca. Pozornie.
Zawoalowana twarz. Też ją poznałem. I trójząb. Zabawne. Ale mnie to nie rozśmieszyło. To
nie był jedynie sen. Miałem widzenie. Ku swemu przerażeniu rozpoznałem Hekate, boginię
śmierci. Pasowały znaki rozpoznawcze. Czarny pies. Trójząb. Moje ciało było tym pokojem,
który należało opróżnić.

background image

Kawałeczek marmuru, który podniosłem z posadzki Afrodyty na górze Eryks. Czyżby to
mnie prześladowało? Ale czas Afrodyty już minął. Spełniła swoją obietnicę. Teraz nadeszła
kolej na Hekate.
Z papierosem w ustach podniosłem się i oparłem na łokciu, by spojrzeć na ciebie. Twarz
twoja wyglądała niewinnie i bezbronnie, gdy spałaś. Twarz twoja była teraz obca i mnie
drażniła. Chłodnym okiem tryumfalnie odczytywałem z niej każdą oznakę starzenia, każdą
twoją zmarszczkę. Zużyłem cię już. Moje pożądanie cię wyniszczyło.
Patrzyłem także na twoje ciało. Na twoją urodę. Hekate, bogini śmierci. W tym momencie
wiedziałem, że pokonam cię, bo jestem od ciebie mocniejszy. Kto kocha słabiej, ma siłę.
Ogarnięty rozpaczą poczułem przypływ tkliwości. Ponieważ byłaś słabsza. Ponieważ ja
Mogłem sobie na to pozwolić.
Pod wpływem mojego spojrzenia otworzyłaś oczy. Zamrugałaś powiekami. Zobaczyłem w
nich przeraże-nie. Widok, którego najbardziej się bałem.
- Kochany - odezwałaś się przestraszona - dlaczego Płaczesz?
. Wyciągnęłaś rękę. Przygarnęłaś moją twarz do swojej Piersi. Czułem falę ciepła rozlewającą
się po moim ciele, ?dy tylko się poruszyłem. Ale nienawidziłem już tego
aru w sobie. Nienawidziłem swojego ciała, ciała skazano na śmierć.
217
- Dlaczego płaczesz? - powtórzyłaś z paniką w gło-
CIA
Jak mógłbym ci wyznać, że płaczę właśnie przez ciebie. Zdawałem sobie sprawę, że już nic
nie może nam pomóc, muszę się z tobą rozstać. A ty byłaś ode mnie
5 aChyba dlatego płakałem. Na trzeźwo. Bo wiedziałem, że byłbym zmuszony zamęczać cię i
zadręczać az do samego końca. Żeby się od ciebie uwolnić, świadomie powinienem cię rzucić
w ramiona innego mężczyzny. Dojrzałaś już do tego. Jak kiedyś Marvi
Ale wtedy nie spodziewałem się, ze to pójdzie tak łatwo Tylko spojrzenie zranionego
zwierzęcia w oczach. Ulica. I krew na twojej ślicznej sukience. Potem było juz
P°Wtym nTmencie poczułem zapach kaliny. Zapach jej roztartego w palcach liścia.
,

Panna van Bróoklyn








-


Przyjechałem do Paryża w październiku 1927 roku i studiowałem pilnie przez całą zimę i
długie miesiące wiosny. Z początku język sprawiał mi trudności, chociaż starannie
przygotowałem się do tej podróży. Czytałem stosunkowo płynnie niemal wszystkie teksty w
języku francuskim. Uważam, że język ten nadaje się doskonale do wyrażenia trudnych do
przyswojenia myśli, co może czasem speszyć poważnego badacza. Mam tu szczególnie na
myśli irytujący zwyczaj stosowany także przez bardziej znane osobistości, które starają się
nawet przy okazji pisemnych wypowiedzi wtrącić jakieś bon mot czy też przysłowie w środku
skomplikowanej konstrukcji myślowej, której zrozumienie i tak wymaga od czytelna

background image

ogromnego skupienia. Staje mi w takich wypadkach zawsze przed oczami poważny profesor,
który w trakcie wykładu bez żadnej przyczyny, podpierając się rCkami, wskakuje na katedrę,
aby zaprezentować swą fręczność, a po chwili lekko opada z powrotem na
krzesło, by kontynuować swój wywód, jakby nic się nie stało.
przyznaję, że moje skandynawskie usposobienie jest °kolwiek powolne i nieskore do ruchu i
że mógłbym ^ znieść przy tak poważnej pracy to niefrasobliwe
221
zachowanie jako formę przejawu charakteru innego narodu. Ale gdy taka zabawa myślami
najczęściej zawiera zaskakująco bezduszny i brutalny cynizm skryty za zdradliwym i
promiennym uśmiechem, nie jestem w stanie powstrzymać się od uczucia wstrętu.
Takie właśnie myśli, które zjawiają się nieproszone, na wspomnienie dawnego zimowego
okresu mojej nauki, na pewno zaskoczą czytelnika poznającego tę historię, od której wreszcie
chciałbym się uwolnić zapisując ją, by w ten sposób pozbyć się frapującego mnie niepokoju.
Ale chociaż mam opisać moralne błądzenie, chciałbym podkreślić, że w moim przypadku nie
wynikły z niego żadne poważne skutki. Możliwe, że kiedyś w przyszłości przejrzę te
wspomnienia z podobnym uczuciem jak kobieta, która poplamiła cenną książkę zaprasowując
w niej kwiatek, a potem po latach patrzy na szeleszczącą, zasuszoną i nie pachnącą już
roślinkę, nie pamiętając wcale, dlaczego chciała ją tak troskliwie zachować.
To, co mi się przytrafiło, nie było wcale punktem zwrotnym ani nawet znaczącym
wydarzeniem w moim życiu. Widzę to teraz jako całkiem oddzielny fragment moich losów w
ich logicznym rozwoju. By użyć porównania: organizm człowieka izoluje kulę, której nie
udało się usunąć, wytwarzając wokół niej wapniową otoczkę, tak że nie jest już ona obcym
ciałem w organizmie, tylko po prostu zostaje zapomniana pod tą warstwą ochronną. Dusza
ludzka działa na tej samej zasadzie: wokół naszych pomyłek, smutków i rozczarowań tworzy
stopniowo ochronne warstwy zapomnienia oddzielające je od codziennych czynów i myśli.
Powiedziałem już, że język przysparzał mi z trudności. Brak znajomości francuskiego albo
pewnego rodzaju flegmatyczność izolowała mn towarzystwa ludzi w pierwszych miesiącach
spędzony0
222

w Paryżu. Nie mogę jednak powiedzieć, że dotkliwie z tego powodu cierpiałem, gdyż moja
konstrukcja psychiczna, mój sposób bycia skłaniały mnie zawsze ku samotności. Nie
pamiętam, bym nawet w czasach szkolnych miał chociażby jednego naprawdę bliskiego
przyjaciela.
Ci, dla których towarzystwo i przyjaźń wiele znaczą, którzy czują potrzebę wyznawania
bliźnim swoich myśli i poglądów, w duchu na pewno mi współczują i uważają mnie za
człowieka nieszczęśliwego. Chciałbym zwrócić uwagę, że to całkiem błędne mniemanie.
Samotność ma swój urok, samotnik nie staje naprzeciw zwycięzcy w dyskusji, ironia obcego
nie obraża jego wzniosłych myśli, nie napotyka niezrozumiałych spojrzeń ani niecierpliwych
gestów. Może nawet wrodzony instynkt stadny uzewnętrznia się u wielu ludzi w postaci siły
atawistycz-nej, tak że czują oni wyraźne męki duchowe, jeśli nie mogą podzielić się swymi
spostrzeżeniami i poglądami. Ja niczego takiego nie przeżywałem. Wewnętrzna radość,
szczęście z odkrycia czegoś dawały mi zadowolenie i wcale nie czułem potrzeby, by się tą
radością z kimś dzielić. Także smutek potrafiłem sam ukryć, nie oczekując ze strony innych
chłodnego współczucia albo pseu-doserdecznych uścisków dłoni.
To wszystko było powodem, że uważano mnie za Ponuraka i człowieka niesympatycznego.
Mówiono, że w towarzystwie jestem drętwy i nudny, ale przyznam, że denerwuje mnie, gdy
słucham, jak ludzie z ożywioną ^iną gadają o banalnych rzeczach, jakby miały one dla &ich
niesłychanie istotne znaczenie.

background image

Tamtej zimy w Paryżu nie posiadałem jeszcze tych ^h Byłem zbyt niesamodzielny w
osądzaniu innych, jjje zdobyłem też akceptacji otoczenia, która jest warun-*iein
niezachwianej pewności siebie. Młodość przyszła P°zno, pełna rezerwy, okres nauki
obfitował w trudno-
223
ści finansowe i wynikające z takiej sytuacji sprzeczności. Przez całe lata pracowałem w
prowincjonalnym urzędzie, by móc w spokoju spłacać długi oraz zaoszczędzić na zagraniczne
studia i swoje badania.
Byłem przyzwyczajony do oszczędzania i niewygód, do jedzenia byle jak przyrządzonych
potraw i do radzenia sobie bez przyjaciół. Dlatego przymusowa bieda w Dzielnicy Łacińskiej
nie dolegała mi ani trochę, przeciwnie - radość stale mnie przepełniała, gdy tylko zdołałem
nieśmiało i z niemałym trudem przystosować się do otoczenia. Ten podniosły stan ducha był
czymś rzadkim po przygnębiającym okresie nauki i spędzonych na dalekiej prowincji
bezbarwnych latach. Życie w obcym kraju obudziło we mnie nie znane mojej naturze
poczucie niemal niczym nie ograniczonej wolności. Historyczne budowle i ulice, a także
niezliczone, zapomniane pomniki paryskie, nie mówiąc już o Bibliotece Narodowej i jej
gigantycznych katalogach, wzbudzały we mnie radość i dodawały sił, co sprawiało, że praca
była dla mnie przyjemnością, a myśli biegły szybko i błyskotliwie.
W miarę jak studia posuwały się naprzód, po raz pierwszy w życiu czułem się inteligentny, a
rozkoszy, jaką mi sprawiała ta świadomość nie można chyba z niczym porównać. Pierwsza
moja rozprawa, któtf powstała podczas zimy, jest mi najbliższa pomimo jej nieporadności,
mimo chęci uwierzenia w nieomylni źródeł i bałwochwalczego szacunku wobec poffly*e
poprzedników. Teraz już byłbym bardziej obiekty^ ale wtedy jeszcze nie zdawałem sobie
sprawy, że św nauki jest, jeśli ma okazję, bardziej bezwzglę^ i w swych poczynaniach
podstępniejszy niż na przy** świat fmansjery.
Kiedy to piszę, jest cichy wieczór, wstaję od bfl podchodzę do regału z książkami stojącego
a

224
giem światła. Oczy mam zmęczone i gdy je mrużę, w moich myślach zadziwiająco wyraźnie
pojawiają się wspomnienia tamtej zimy. Należę do marnych obserwatorów i zazwyczaj nie
odróżniam szczegółów. Gdy próbuję skoncentrować się na drobnych detalach, które wtedy
tworzyły atmosferę wokół mnie, czuję się bezbronny i zagubiony.
Mam jeszcze w ustach smak gorącej kawy z mlekiem, którą piłem w zimne poranki, kiedy
drzewa w parku pokrywał szron, a stojące na oszklonych tarasach kawiarni piecyki
wydzielały przyjemne ciepło, którego brakowało mi w pokoju hotelowym. Dlatego
przyzwyczaiłem się robić notatki w małej kawiarence obok hotelu, mieszczącej się przy
wąskiej, bocznej uliczce, na której przechodnie musieli ciągle uważać, by nie pośliznąć się na
odpadkach warzyw. Pamiętam wyraźnie fetor gnijącej sałaty i woń pieczonych kasztanów
wydobywającą się przez drzwi dużych kawiarni na bulwarze. Jadłem przeważnie tylko jeden
posiłek dziennie, bo można było do niego dostać tak dużo chleba, na ile się miało ochotę.
Często kupowałem sobie także ziemniaki przysmażane na oleju i zjadałem je po drodze prosto
z kawałka gazety, w którą były zapakowane.
To wszystko z perspektywy czasu kojarzyło się z biedą, ale mogę zapewnić, że nigdy nie
pomyślałem nawet, ze czegoś mi brakuje. Wręcz przeciwnie, w tych pierwszych miesiącach
byłem szczęśliwy i, jak już wspomnia-fefli, całe moje życie przeniknęło cudownie lekkie
poczucie wolności. Nikt nie kontrolował, dokąd chodzę, ?°i nie pilnował pór posiłków i
nocnego odpoczynku, ^ to bywało w domu, gdzie panowała surowa atmo-* era, albo później,
gdy mieszkałem w pensjonacie. Nie ważam, bym w jakiś sposób opacznie nadużywał swej
pJności, ale sprawiało mi przyjemność, gdy mogłem

background image

°5 kiedy chciałem, i wychodzić bez potrzeby tłumacze-
225



niespodziewanie list polecony od pewnego przyjaciela ojca, który często służył mi radą.
Uważałem za swój obowiązek informować go regularnie o postępach w nauce i stanie mojego
zdrowia. W liście tym pisał, że prawdopodobnie jestem przepracowany i że w imię rozsądku
powinienem odpocząć. W tym celu załączył czek i zawiadomił, że mogę to potraktować jako
prezent od niego, by przekazana kwota zbytnio nie zgnębiła mojego wrażliwego ducha. Dodał
przy tym, że najzdrowsza dla mnie będzie z pewnością wyprawa na Montparnasse i porządne
upicie się, ale ponieważ dobrze mnie zna, sądzi, że wybiorę wyjazd na parotygo-dniowy
odpoczynek, gdzieś na prowincję.
Naturalnie znalazłyby się książki, które koniecznie chciałbym kupić, a najbardziej nęcąca
była pokusa wydłużenia sobie planowanych studiów o miesiąc. Jednakże uważałem za swój
obowiązek wydać pieniądze zgodnie z propozycją ofiarodawcy. Nie mam tu na myśli jego
wątpliwego dowcipu o Montparnassie, tylko urlop i wyjazd na wieś. Uczucie ulgi, gdy
powziąłem decyzję w tej sprawie, było kolosalne, zacząłem się śmiać do siebie i
demonstracyjnie zamknąłem z hałasem książki oraz notatnik leżący na biurku. Zrobiłem to
tak gwałtownie, że noga od stołu, która przez całą zimę podejrzanie się chwiała, odłamała się
od blatu i runęła na podłogę.
Nastała najbardziej upalna pora lata i nieruchome, pełne woni powietrze unoszące się w
wąskich uliczkach starej części miasta utrudniało oddychanie. Dzielnic* Łacińska przeżywała
martwy sezon. Kto tylko ffló|p uciekał z miasta. Albański student medycyny, z który1
wieczorami w kawiarni zamieniałem zazwyczaj kv&r słów, zniknął bez pożegnania, a
właściciel baru, w #°" rym wypijałem poranną kawę, wysłał swe dzieci Bretanii. Podobno
można tam niedrogo spędzić "7fl
t,jak °"*y, kumieJ ,L5***"

»
228
^dawały afe-JT oclosaaych ŁamfemT ^ nińnn^J
229
czasu do czasu wypowiadała jakąś uwagę i prosiła o powtórzenie przeczytanego urywka, ale
teraz myślę, że używała tych przerw, by sobie spokojnie podrzemać. Udzielała lekcji od
trzydziestu ośmiu lat przez dwanaście godzin dziennie i potrafiła nawet we śnie robić
niezbędne uwagi. W każdym razie idąc na ostatnią lekcję kupiłem jej za pół franka tutkę z
cukierkami i poprosiłem, by mi opowiedziała o Carnacu i o tym, z jakiego okresu pochodziły
te widziane przeze mnie na fotografii rzędy kamieni.
Opowiedziała mi sporo o monolitach, ale w zrozumieniu tego, co mówiła, przeszkadzały
cukierki, które musiała ssać, gdyż nie miała zębów. Świadomość rychłego wyjazdu i podróży
nad morze rozproszyła moje skupienie, tak że słuchając myślałem głównie o tym, za jaką
sumę będę mógł tam przeżyć dwa tygodnie. Im mniej bagaży zabiorę, tym łatwiej będę się
mógł poruszać, bo obiecałem sobie solennie zwiedzić wszystkie atrakcje turystyczne, jakie
znajdują się w okolicach Lorient. < Moje zainteresowanie obudziło się dopiero w chwili,
gdy nauczycielka wyjęła zniszczoną mapę Francji i pokazała mi, że jadąc do Lorient mogę
wysiąść po drodze i stamtąd zrobić boczną trasą wycieczkę do Carnacu. Zapamiętałem sobie
tę radę.
W ten sposób jeden przypadek pociągał za sobą. następny i decyzja, którą powziąłem, by dla
rozrywld powiększyć swój zasób wiadomości, okazała się fatalna dla spokoju mego ducha.

background image

Późnym wieczorem wsiadłen do pociągu na dworcu Orsay niosąc jedynie niewiel^ walizkę.
Nie muszę dodawać, że podróżowałem trzeci klasą. Na peronie bagażowi wykrzykiwali swoje
nv&e ry, tak jak tylko Francuzi to potrafią, aż wreszcie pocM ruszył wzdłuż znikających
latarni peronowych, i z uczuciem ulgi rozsiadłem się na ławce. Miałem ^^ i czarny tytoń, ten
bowiem zwyczaj przyswoiłem 230


mmmm
230
fl
231w trakcie pisania przebłyskiwała w mej pamięci, drażniąca i kusząca, wymykająca się
słowom. To cios dla poczucia wartości poważanego człowieka, gdy musi się przyznać do
swojej niemocy przy próbach opisania tale prostej rzeczy, jaką było zwyczajne życie.
I znowu coś mnie wstrzymuje. Znowu podchodzę do książek leżących poza kręgiem światła i
dziwię się, że tak sprzeczne uczucia burzą mi umysł.
Bo się boję. To przecież boli, gdy gwałtownie wyrywa się kulę zagnieżdżoną w ciele. Ten ból
jest dla mnie jednak prowokująco przyjemny, bo przywraca mi to, czego się wstydziłem, ale
bez czego może byłbym tylko odartym ze wszystkiego kadłubem, ludzkim szkieletem z
pożółkłych kości. Ten ból sprawia mi przyjemność, bo przynajmniej raz naprawdę żyłem i
zaznałem przeżyć typowych dla młodości, chociaż zjawiły się zbyt późno. Młodzieńczego
zaślepienia nie zahamowało zewnętrzne powodzenie ani ugruntowana opinia w kręgach ludzi
z mojej branży, ani materialnie zabezpieczona pozycja i tryb życia, który wykrystalizował się
w utarte nawyki, chociaż w najlepszych chwilach mego spokoju ducha próbowałem samego
siebie o tym przekonać. Pomimo to patrzę przerażony w przeszłość jak w niebezpieczną
przepaść i dręczy mnie pytanie: jak to się mogło stać? Czuję przy tym pełną rozwagi
satysfakcję, że udało mi się wymknąć z całej historii, jak zającowi z potrzasku. Tak więc
nawet pogląd, który wydaje się mądry, może zatracić wszelką konsekwencję, jeśli z
wytyczonych dróg ludzkiego rozsądku na chwilę zboczy w podejrzane zakamarki.
Pamiętam jeszcze dobrze tę noc, gdy pociąg przejeżdżał pod rozgwieżdżonym niebem końca
lata przeZ buchające upałem okolice. Wokół mnie rozsiadła się mieszczańska francuska
rodzina, która wzięła zapobiegawczo w podróż poduszki i koszyki z prowiantem. Bez
232
krępowania stopniowo się rozbierała, gdy temperatura ^ przedziale stawała się nie do
zniesienia. Pamiętam szczególnie babkę w czarnych koronkowych falbankach j wpięta, we
włosy kameą, która kościstymi palcami jadła łapczywie przez całą podróż, nawet wtedy, gdy
reszta spała. Jadła, gdy przyłożyłem głowę do płaszcza \ zamknąłem oczy zapadając w
drzemkę pośród usypiającego stukotu kół pociągu. Jadła, gdy otworzyłem oczy, bo
lokomotywa ochryple gwizdnęła, i jadła jeszcze wtedy, gdy biała poranna mgła zasnuła
doliny między spłaszczonymi pagórkami Francji, a pociąg pędził po wysokim nasypie w
szalonym tempie, jakby przed wschodem słońca uciekał w stronę Atlantyku. Jej zapadłe
policzki drżały z napięcia, jej bezbarwne wargi mlaskały, a nad czołem wisiały żółtawoszare,
potargane kosmyki włosów. Jadła, a brzuch pod czarnym ubraniem wyglądał jak
nienaturalny, spuchnięty guz, zaś czerwone wino, które delektując się popijała małymi,
ostrożnymi łykami wraz z nadejściem świtu spowodowało, że na jej policzki wystąpił lekki
rumieniec. Ale wyraźniej niż ten widok pamiętam niezwykle silną woń czosnku, który ojciec
rodziny o szerokim czerwonym obliczu i ze zwisającą z kieszonki dewizką od zegarka
chrapiąc rytmicznie, wydychał spod swych wąsów prosto w moją twarz.
Byłem zbyt szczęśliwy wyruszając w tę podróż, że byle niewygoda czy denerwujący szczegół
nie mogły zepsuć mi humoru. Wręcz przeciwnie, dzięki temu obcemu towarzystwu zacząłem
odczuwać szczególne, duchowe zadowolenie, gdy obserwowałem ich pogrążone we śnie

background image

twarze, z których biło namacalne uczucie błogości nie przejawiające najmniejszej nawet
wątpliwości w trwałość i wartość istnienia. Sen zdradził wyraźnie ich godną politowania
duchową bezradność i jedyne, co zakłócało poczucie pobłażliwej wyższości mojego umysłu,
była
233
tknięta zębem czasu koścista i pożółkła, nieśmiertelna babka, która z niezwykłą zawziętością
delektowała się darami życia obgryzając właśnie zimne skrzydełko kur-czaka. Ona
dostarczyła mi tematu do sennych rozmyś. lań o relacji miedzy duchem a materią. Gdy nad
ranem znowu zapadłem w niespokojny sen, ukazała mi się w obrazie sennym jako
niesamowita Pożeraczka Życia, która chrupie zbłąkane dusze w ciemności krainy śmierci.
Jeszcze wysiadając z pociągu myślałem o niej pełen podszytego strachem szacunku.
Przypomniał mi się przez chwilę jeszcze jeden obrazek, którego orzeźwiający wdzięk wciąż
sprawia, że prostuję plecy i uśmiecham się. Był wczesny poranek, większość pasażerów spała
w przedziałach, gdy pociąg stanął na budzącej się do porannej krzątaniny stacyjce. Jej nazwy
nie potrafię sobie za nic przypomnieć, ale do dziś pamiętam, że pokryty dachówką dach był
ceglas-tobrązowy, a ściany otulały pnącza dzikiego wina, z jego zielonych liści przebijały już
jesienne barwy.
Okno na piętrze było otwarte i wyglądała przez nie oparta na łokciach zaspana francuska
dziewczyna o piwnych oczach. Opalone policzki miała ponętnie zaokrąglone, a delikatny
puszek nadawał im powabną miękkość. Była młoda, właśnie obudzona wczesnym rankiem i
patrzyła na pociąg zaciekawionym spojrzeniem błyszczących, brązowych oczu, które
wyrażały nieświadomą zachętę i niewypowiedzianą radość życia.
Nie mogłem nie zauważyć, że patrzyła prosto na mnie, a gdy pociąg ruszył i ona zaczęła mi
machać opaloną ręką, oniemiałem z zachwytu. Z samego rana na francuskiej ziemi
pozdrawiała mnie młodość, mnie, który nigdy młodości nie doświadczył. Toteż, kiedy juz
ocknąłem się z zaskoczenia, opanowała mnie niepohamowana tęsknota za przygodą, która
dodałaby mi sił, wyśmiałaby wszystkie ostrzeżenia, a nawet uczyniła bez-
sensownym gorliwe wypełnianie przeze mnie stron notatników, czekających na mój powrót w
fornirowym pu-ddku schowanym pod schodami w zakurzonym schow-Jcu, należącym do
gospodyni mojego hoteliku.
Tak jak liczni ludzie parający się pracą umysłową, Jctórzy koncentrują się na swych
zadaniach i nawet podczas posiłków niecierpliwie rozstrzygają w myślach aktualne problemy,
nie byłem świadomy tych skromnych uciech oferowanych przez życie konsumpcyjne, piłując
w roztargnieniu na wpół surowy sznycel, czy też podczas upałów obwąchując podejrzliwie
tkwiący na czubku widelca klops, który na liście dań nosił dumną nazwę wieprzowego
krokietu, nie zadręczałem się myślą, źe mogłoby być inaczej i nie zazdrościłem bogatym,
którzy potrafili upajać się kolacją kosztującą nawet dwanaście franków, wliczając w to wino.
Wysiadając z pociągu, gdy blask wschodzącego dnia pozłacał niematerialnie lekką poranną
mgłę zalegającą jary i doliny, nie byłem w stanie opanować zdumienia, gdy skonstatowałem,
jak niezwykle rozkoszny smak miała parująca poranna kawa z mlekiem na stacji
przesiadkowej i dodana do niej kromka ciemnego, świeżego chleba. W grudce zimnego masła
czuło się krowie pastwiska i dojrzewające w słońcu pola. Pomyślałem sobie, że
wielkomiejskie, dumnie białe i niesolone masło było czymś kompletnie sztucznym i
martwym. Po niespokojnej nocy na niewygodnej drewnianej ławce moje zdrętwiałe członki
odzyskały znowu całą sprawność czy raczej nabierały siły, której w mieście nie czułem.
Zmagazynowane w moim organizmie zapasy wiejskiego chleba i masła były źródłem
nieoczekiwanych sił żywotnych.
Gdy wsiadłem do prawie pustego, lokalnego pociągu, który zatrzymywał się w Carnacu,
nastrój mi się pogorszył. W wagonie siedziało kilka skulonych na siedzeniach wiejskich
gospodyń w wypłowiałych spódnicach

background image

234
235
odjechał Z ich Postaci
nawet
P°Ciąg **
ścianach""^ Tf2e zabra*o mhdCrh^ l nie^home pJatc. 'rancusfa«J * ioloniach ofS f^^*^ d0
/ fsltlslJ!
236
za
nogi
ł, ^ 'ie>t ' ^ ^ AfianW 7nwC°y cWp
' JVa sicrajy

miasteczka stał duży hotel postawiony dla bogatych turystów przybywających tu z powodu
prehistorycznych wykopalisk Carnacu.
Nie był więc przeznaczony dla mnie. Aleja stałem już przed swoją przyszłą kwaterą, która na
reklamowym plakacie przyczepionym na zewnątrz łączyła, smaczną kuchnię, obszerne pokoje
i wygodne łóżka z przystępną ceną. Z góry zauroczyły mnie te obiecanki i wszedłem do
środka nie przestraszywszy się wrogiego skrzypienia drewnianych drzwi.
Hol wejściowy umeblowany był smętnym brązowym drewnianym fotelem i stołem bez
serwety, na ścianie przypięte pinezkami widniały rozkłady jazdy pociągów i autobusów,
resztę wypełniały schody prowadzące na górę. Tęsknotę za pięknem reprezentowały dwie
pocztówki, z których jedna przedstawiała kota w niebieskie pręgi, a druga
jaskrawoczerwonego psa. Kiedy zajrzałem przez uchylone boczne drzwi, przytłoczył mnie
ogrom sali jadalnej i niepohamowana odwaga, której przypływ czułem jeszcze przed chwilą,
ulotniła się gdzieś.
Rosła kobieta z recepcji uosabiała matczyną serdeczność połączoną z pewnością siebie i
niezłomnośria., które zrobiły na mnie duże wrażenie. Spostrzegłszy mój nieśmiały zachwyt
obiecała dać mi wygodny, cichy pokój, śniadanie i dwa posiłki dziennie, nie mówiąc o
gratisowej troskliwej obsłudze, za którą normalnie dopi$a' no by do rachunku dodatkowe
procenty, wszystko to & przystępne piętnaście franków za dobę. Ostatnią szczyp' tę mego
wahania strzepnęła niby pyłek z koJni^28 podsuwając mi energicznie pod nos formularz
meldu kowy oraz buteleczkę na wpół wyschniętego atrasne^1 Wziąłem do ręki podane przez
nią pióro i jego rdzewiałym czubkiem nabazgrałem na blankiecie sw4 nazwisko, datę
urodzenia, stan cywilny, zawód, ^ znanie i nazwę ojczystego kraju.
238




starszy dżentelmen o siwych wąsach, któremu z dewizki zegarka zwisały rozmaite przydatne
przedmioty od mi-nikompasu do kieszonkowego noża, z koszyka stojącego miedzy nami na
stole podał mi chleb, grzecznie poprzestając na uwadze, że jest ładna pogoda, a woda ciepła.
Podczas deseru pochylił się ku mnie i w zaufaniu wyznał, że już pływał, chociaż najlepszy na
to czas przypada na okres między drugą a czwartą po południu, w czasie przypływu.
Pożywnego jedzenia było w bród. Powodowany zuchwałą odwagą nałożyłem sobie z dna
garnka garść małży, których skorupki w trakcie gotowania otworzyły się zachęcająco, a ich
zawartość skurczyła. Miały słony morski smak i były bardzo smaczne.
Dlaczego zatrzymuję się przy takich błahych szczegółach? Dlaczego pamiętam je tak
wyraźnie i uśmiecham do nich, chociaż wówczas nie widziałem w nich powodów do radości?

background image

Czemu tkliwość ogarnia me myśli niczym ciepła woda, gdy rozmyślam o tym wszystkim
nieważnym, co już nie wróci? Może dlatego, że nie byłbym teraz już w stanie bez irytacji
siedzieć w tej smętnej sali jadalnej z zupełnie obcymi ludźmi przy stole. Mój żołądek
narzekałby na pożywienie, którym mnie częstowano, i miałbym ochotę przyłożyć źle
wychowanym dzieciakom. Puchowe kołdry łóżka pewnie by mnie dusiły i podejrzliwie
sprawdzałbym każdy rachunek, by znaleźć miejsce, gdzie próbowano tnnie oszukać.
Och, młodości, choć spóźniona, w całej swej naiwno-ści ucieszyłabyś się szczególnie z tego,
że przy stole z szacunkiem ci usługiwano, a dużej butelki jabłkoweg wina przy twoim
nakryciu nigdy nie zostawiano p^st< W badawczych spojrzeniach, które na ciebie rzucaj
mogłeś odczytać sympatię zmieszaną ze współczuć"
ponieważ byłeś tylko zwariowanym cudzoziemcem,
240
mu
ŚPSgSSSSśS
mmmm

zakurzoną drogą w kierunku kamiennych posągów Car-nacu. Sąsiad o siwych wąsach dogonił
mnie truchtem pobrzękując dewizką zegarka i zdyszanym głosem zwrócił uwagę, że idę złą
drogą: brzeg morza znajdował się półtora kilometra w przeciwnym kierunku.
Odpowiedziałem mu, że mam zamiar obejrzeć skalne monolity Carnacu, gdyż z ich powodu
przebyłem długą i trudną podróż aż tutaj; został na drodze gapiąc się na mnie i kręcił głową ze
zdumienia.
Po posiłku przed hotelem pojawili się inni goście i patrzyli, jak idę rozgrzaną drogą
prowadzącą za miasto zostawiając za sobą czarny dym z fajki. Wpatrywali się we mnie i
rozkładali bezradnie ręce, jakby zrzucając z siebie odpowiedzialność i zapewniając niebiosa,
że w żadnym wypadku nie mają zamiaru być strażnikami bliźniego swego. Był to decydujący
moment, gdyż od tej chwili ostatecznie zostałem zakwalifikowany do specjalnej kategorii, na
plaży matki odsuwały szybko na bok malutkie dzieci, gdy pojawiałem się w pobliżu.
Nastała najgorętsza pora dnia. Po obu stronach drogi ciągnęły się łagodne pagórki, które
porastała wyblakła od słońca szczątkowa trawa i mech. Po prawej stronie minąłem wielki
starożytny kurhan z małymi kapliczkami, potem zobaczyłem dwie niskie, stojące cicho małe
chałupki. Powodowany ciekawością przystanąłem, gdy ujrzałem pośrodku wznoszącego się
pola odkopany starożytny grób. Nieregularny krąg szarych głazów otaczał płaski obelisk
spoczywający mocno na mniejszych kamieniach. Wyglądał jak solidny stół, który mógł być
równie dobrze ustawiony przez oryginalnego miłośnika przyrody w kącie ogrodu i służyć do
spożywania podwieczorków ku niezadowoleniu żony i niewygodzie pozostałych członków
rodziny.
Tak sobie to wyobraziłem patrząc na kurhan w prozaicznym świetle wczesnego popołudnia,
bo trudno t& 242
w umyśle * mam przed sobą sach znaczącego obrano miejsce
242
ramieniu. Pow„k ^Jąłem marynarkę i Z VJCOSZU"
^K ale bytefLSpiew Ptak™, znak *, • "rodzę i w J?*™ fyną żywą istot? „a ^ **«
Qi6w^™.ro2cfro2a,nf2vwA^ .

243
potarganych i brudnych dzieci. Szurając brązowymi stopami w kurzu zbliżały się rzucając w
moim kierunku ponure i nieufne spojrzenia. Gdy zrównałem się z nimi, stanęły, otoczyły
mnie półkolem i zaintonowały niskimi głosami złowróżbną pieśń w niepojętym dla mnie
języku.

background image

Podczas śpiewania przez cały czas czułem wpatrzone we mnie ich nieruchome oczy w
zamkniętych twarzach. Gdy skończyły, ich przywódca, dziewczynka w brązowej spódniczce,
zerwała rosnący na skraju drogi biały kwiatek i wręczyła mi go wyciągając brudną rączkę.
Była to roślina, z której z cienkiej łodygi odpadały czepiające się skóry macki, roślina-
pasożyt, która żyła owijając się wokół innych roślin i dusząc je. Nieco później wpadło mi do
głowy, że ona pewnie według wierzeń ludowych przynosiła nieszczęście i już się nie
dziwiłem, dlaczego tak szczodrze ofiarowano ją mnie, cudzoziemcowi z dalekiego kraju.
Dałem dziewczynce franka nie zdając sobie jeszcze wtedy sprawy, że jest to duży pieniądz w
tych ubogich rejonach, gdzie dzieci przyzwyczaiły się widzieć tylko starte, już bez żadnego
wizerunku, miedziane monety, a ich rodzice używali ze względów oszczędnościowych
staroświeckich zapałek, których siarkowa główka trzaskała nieprzyjemnie przy krzesaniu i
paliła się błekitnvt płomieniem przenoc^^
sząc się i 2r\'V • z w* tw^
nieró«Bościach
byty
tych 245
ffi»
°wadów

h
zeg
5. <y% by się od.
247
nego, chropowatego obelisku z kamienia aż w oczach stanęły mi gwiazdy. Starłem sobie przy
tym skórę z dłoni, po czym osunąłem się we wrzosy usiłując za wszelką cenę zachować
przytomność.
Jakby zza grubej ściany usłyszałem, że dziewczyna ponowiła okrzyk. Otwierając oczy
ujrzałem, jak w moim kierunku spomiędzy kamieni idzie starsza wy mężczyzna w
bezkształtnym kapeluszu na głowie i mimo upału starannie ubrany. W ręku trzymał mapy i
rysunki, a minę miał nieco zagniewaną. Zobaczywszy jednak, w jak opłakanym stanie się
znajdowałem - krew skapy-wała mi po nosie z rany na czole - okazał lekkie współczucie.
- Czy panu coś się stało? - zapytał uprzejmie raczej słabą francuszczyzną z akcentem, po
którym odgadłem, że jest Niemcem.
- Moja córka pana przestraszyła. To złośliwa istota, cały czas pana obserwowała.
Dziewczyna podniosła się i stała obok ojca świadoma atrakcyjności swojej figury. Zaczęła
gwałtownie protestować w swojsko brzmiącym języku, którego nie rozumiałem - potem
dowiedziałem się, że to był niderlandzki
- i szybko uklękła obok ujmując moją głowę w swoje dłonie.
- Niech pan ojcu nie wierzy - oświadczyła z powagą.
- Wcale nie zerkałam spod powiek, tak jak on mówi. Zasnęłam i przestraszyłam się na pana
widok.
Udała, że się czerwieni, i odwróciła wzrok, ale instynktownie czułem, że mimo to zerka na
moją twarz i złośliwie cieszy się z udanego figla. Uderzenie sowało mi jeszcze w skroniach.
Drżącymi rękami v gnałem z kieszeni chusteczkę do nosa, by zetrzeć z twarzy. Dłonie piekły
mnie jak w ogniu, "f mogłem nie zwrócić uwagi na tę opaloną s"*"^ zarys twarzy, która
troskliwie na/**
JeJ ręce
0L**ać nia CZnłi ^ z moJej ręki niCk Jej sJ^ry P„
lilii
W** w ręku

background image

249
- Moja



Ostatni
pierwszy archeo-
250
Rzeczne z moi-

251
23 Pomocą
dojrzeć
jak on
to
Be
piersi i na i
o
(
na morzu
-"-"ssSSSjSiS
r
e-
252
sytuacje A/e L' Poniocą których JW * ,
teraz—^ sS^s****,
cicąc^ stół
•;uwąsy

wych rzeczy, łączenie tego w organiczny związek z dawniej zdobytymi informacjami jest
przecież wielkim przywilejem człowieka myślącego i jednocześnie obowiązkiem wobec
samego siebie. Spędzałem co prawda wakacje, ale i tutaj była plaża, przypadły mi do gustu
jedzenie oraz łóżko w hotelu, poza tym niska cena pasowała doskonale do środków, które
posiadałem.
Poza tym, jeśli dobrze się tutaj czułem, było możliwe, że natknąłbym się w tej małej
miejscowości powtórnie na dziewczynę, którą widziałem między kamiennymi obeliskami i
mógłbym rozproszyć nieprzyjemne wrażenie, które zostawiłem po sobie. Dodatkowe
informacje, jakie zamierzałem zdobyć o Carnacu, mogłyby ułatwić rozmowę z jej ojcem,
który jako naukowiec z pewnością przedstawiłby mi we właściwym świetle problem
zagadkowych kamieni.
Posunąwszy się tak daleko w swoich rozmyślaniach zdążyłem w tym czasie zejść z pagórka i
w świetle gwiazd podążałem z powrotem do miasta drogą jaśniejącą wśród ciemności. Gdy
mijałem mały staw, jak cios w serce uderzyła mnie nagła refleksja. Udało mi się zbudować
gruntowną i zewnętrznie bezbłędną konstrukcję myśli, zatajając jednak przed samym sobą, że
jedyną sprawą, która mnie zatrzymywała w tym miejscu, była chęć spotkania uroczej
trzpiotki. Zobaczyłem ją przypadkiem, gdy na wpół rozebrana wylegiwała się na słońcu.
Przez nią w głupi sposób zbłaźniłem się uderzając głową o kamień i ścierając naskórek z
dłoni. Wstrzymując oddech na myśl o czymś tak strasznym nagle przy' stanąłem. Gdy ucichł
odgłos moich kroków, od strony stawu rozległ się szyderczy rechot żab tak głośny, ze
przestraszyłem się, zanim pojąłem, skąd dochodzą t( dziwne dźwięki.

background image

Co za lekkomyślność, co za bezsensowny ukrywania przed samym sobą głupawych myśli.


mu
L35 ^ ovvał "* nie * namiaru i^

""W1"* znajomości z wiioma
256
¦"Otowłosa
257

I
¦I
zasobów
258

259
lilii
m IV Powoli w
* '" bardziej
260
80 siebie
brzee
łowie i
głąb
oJn°ści.
ca*m
mną. ' coraz
wraźeme,
Sttf*- **
fywafy
oczu
.^r^vc»^.s
w^sy ob:

261
dam na to
lljif
80
#1^11

a
264
ktoś
może


eLo. sOSnyy
a-

background image

SSfiF-
?^dać

mmmm
mmmm
268 e^e^ ^dnych%^e i ^ odosa.
ado^urowank
iv
2e
na-
Itits
•-¦s-stSBRsar1^1 -


271

e.
ców i gapia
gpUtg
mmmm*
właśni(
lici
sa?
., ze po imieniu. - spytałem,
273



- Jaki
w
1*
tf
badając S,- ^^lazłem bofeft!*tfa* dokładnie ^ WCJSCIU "o grb
274
aa pewno głosem.
!gła do groźnie
, ale ż **», dalaj
ica trzymająca
•—*««a2*t.—>
do wyjścia
z gro-
275
%. która

°Wa
z tego teZT^- u°Pier° o z^ZZ""*1* P°* °™ 276 ^"ystanąłem
przygnę-

277
zanim

background image

KT 3saj
. po raz pierwszy w życiu wvr - •
kt&y
aIe
sobie w
ały urlop. zaskoczeni
-
daniu na plażęTSl T?Zku poszedto de przy samym^S^^^6 W fflorzu-woda. Ale kąpiel
.S^Sn&T**** niź g°towaD ^ copoprzedniego dJJj<* samego podnieca-y o ", ¦» szujcanie
wzrokiem po plaży
Mmmm

279


stanie nic
280

«.p*i'Ł^
281
suma
iiiifi

emm




fis
przyjąć. P'ękayBU stówkami?


^^*
283
łem ją pocieszyć, gdy nagle ona podniosła głowę i odrzuciwszy ją swobodnie na moją szyję
wybuchneła śmiechem.
- Jest pan niesamowity! - wykrzyknęła, nie przestając się śmiać. - I do tego oryginalny, chyba
umrę ze śmiechu! Zupełnie jak niedźwiedź polarny. Proszę mnie pocałować.
Jej uporczywa chęć zaludnienia moich rodzinnych stron niedźwiedziami polarnymi uraziła
mnie w imieniu mojego kraju, ale uznałem, że była to chwila nieodpowiednia, by wyjaśniać
zawiłości geografii, postanowiłem za to skorzystać z jej zachęty najlepiej jak umiafem.
Oddała mi gorący pocałunek i objęła za szyję tak namiętnie, że moje nieśmiałe podniecenie
ośfesr»'** Całowałem ia. v* ~~
cenie oślepiło mnie
ałem ją, jej policzki, brodę, szyję i czerwieniąc się ze wstydu także pierś, która
niespodziewanie wysunęła się spod bluzki w czasie naszej szamotaniny.
Moje zmysły zaczęły żyć własnym życiem. Zamglonym wzrokiem niewyraźnie widziałem jej
przymknięte oczy i gorący rumieniec na policzku. Kiedy doszedłem dokładnie do tego
momentu, kiedy na szczęście mój brak doświadczenia zagrodził drogę czynom ona l
wyrwała się z objęć tk

background image

UJtx\jui, ona nagle
. o*v c uojęc tak gwałtownie, jak się w nie rzuciła, odsunęła moje niepewne ręce i uderzyła
mnie z całej siły w ucho.
- Jest pan łotrem - wyszeptała niskim, zaprawionym namiętną goryczą głosem -jak pan może.
Precz, natychmiast precz stąd! Nie chcę więcej pana widzieć!
Ucho bolało mnie od uderzenia, policzki paliły, łzy napływały do oczu. Krańcowo
oszołomiony patrzyłem na nią z ręką przy policzku, a ona szybko poprawiła swoje ubranie i
stanęła do mnie plecami, jakby chcąc ukryć zdradliwy rumieniec na policzku.
- Nie słyszał pan? Precz stąd! - rozkazała cicho, jakby nieco uspokojona.
284

mmmm
lifliss
° te°rii solami ** stanowieni L26 P°dczas
Pan
BrooW
niech
i do
o fen,. ichS? WDioslcu
wczo
--
286
z siebie wiado-
m°ści
287
- Obawiam SI?j * Ma ^^ * P<Hraffiem
Pizami van
Pani*
288
mfody a „" ""Poiny na jei IZ van Br°ok luda ^je0,?\ffla t0 * W^f-^^
""^ym złodziej, faót"SCISO3tem mu ser-Ory ze8na Sie z gos-

289
ScSfJUtt?' cU°<toy, a w hoteJu On wyganiał mnie na ^ •

i
filii
te
grza albo zrobić z Susan kupy.
Przysięgając sobie setki razy, że nigdy już nie będę óbował się z nią zobaczyć, ona nagle
niepostrzeżenie radała się do mnie na plż i
Przysięgając sobie setki razy, że nigdy już nie będę próbował się z nią zobaczyć, ona nagle
niepostrzeżenie skradała się do mnie na plaży i kładła tuż obok oferuje jako stawkę w tej grze
bliskość swego młodeg ił I była w tej grze ó
y, na nagle niepostrzeżenie radała się do mnie na plaży i kładła tuż obok oferuje jako stawkę
w tej grze bliskość swego młodego ciała-I była w tej grze górą, kusząc niedbałym
muśnięcie^1 moją nagą skórę albo pochylając się nad moją twarz4 290

291

background image

Tak minęło kilka dni, kiedy bawiła się ze mną z brutalną niewinnością jak kot, który
wypuszczając złapaną mysz, przytrzymuje ją od niechcenia łapą. Monotonne codzienne
słońce zaczęło mnie drażnić i czasem wzdychając wspominałem wspaniały spokój zimy i
rosnące zadowolenie ze zdobywania wiedzy i obcowania z ciszą ogromnej biblioteki. Ale
myślałem o tym wszystkim z uczuciem beznadziei, jak o raju utraconym, bo praca w moich
myślach zeszła na dalszy plan. Gdy próbowałem przypomnieć sobie jakiś problem lub
przeczytany tekst i spokojnie się nad nim zastanawiałem, czułem jedynie lęk, zniechęcenie i
niemoc.
Od czasu do czasu miewałem chwilę wytchnienia, kiedy rozdrażniony umysł mógł odpocząć.
Nieraz, gdy siedziałem po obfitej kolacji na ustronnej ławce pod ścianą hotelu, wypiwszy do
dna butelkę cydru i zapalając fajkę, ogarniał mnie spokój tak błogi, że nie myśląc o niczym
napawałem się tylko własnym istnieniem. Albo zdarzało mi się, że na spacerze rzucałem się
spocony na trawę między kolczaste rośliny i słuchałem podnieconego szmeru niewidocznych
owadów, który dobiegał spod czerwonawych kwiatków wielkości łebka od szpilki.
Odpoczywałem koło jakiegoś odkopanego grobu. Szare kamienie były gorące od promieni
słońca, a ziemia pod płaskimi kamiennymi płytkami czarna od palonego w nim kiedyś węgla.
Moje serce wydało mi się jak ten węgiel i w sennej drzemce, gdy słońce grzało bezlitośnie,
mój ból i tęsknota słabły, jakby silny środek znieczulający powoli rozchodził się po całym
ciele. Wtedy przez chwilę widziałem siebie i swoje szaleństwo jakby z ody dali i dziwiłem się
swemu stanowi, bo Fine van Brook-lyn była tylko źle wychowaną, niesforną dziewczyny W
jej ponętnym ciele kiełkowało ziarno zepsucia, a ob-ra^iiwe zachowanie powinno już dawno
ugasić wsz>
•* j
o ile w Car-293
¦UJ
Klif

295
Trwało chwilę, zanim wyczułem w jego słowach ironiczny podtekst.
- Naprawdę, panno van Brooklyn? Czy to prawda, panno van Brooklyn? - jąkałem się, zbyt
wyraźnie zdradzając całą gorycz swojego rozczarowania.
Van Brooklyn uśmiechnął się kwaśno, a Fine pośpieszyła z niewinną repliką:
- Wybieram się właśnie potańczyć do Quiberon. Zapomniałam o tym powiedzieć wcześniej.
Jestem już gotowa do wyjścia, przyjadą po mnie o dziewiątej.
W tym samym momencie jakiś samochód głośno zatrąbił na drodze tuż koło domu. Fine bez
pośpiechu zarzuciła zwiewną chustkę na głowę i pochyliła się, by pocałować ojca lekko w
policzek.
- Do widzenia - rzuciła w moją stronę machając niedbale ręką.
Z ciężarem stosu kamieniu w piersi stałem obok pana van Brooklyn i patrzyłem przez okno na
drogę. Samochód był stary i rozklekotany, a z jego przedniego siedzenia podniósł się młody
Francuz o ciemnych oczach i szeroko się uśmiechał świecąc zębami niczym w reklamie
pasty do zębów. W aucie siedziało jeszcze dwoje innych młodych ludzi.
- Ona już taka jest - stwierdził van Brooklyn w zamyśleniu i pokręcił głową, ale mimo to
wyczułem w jego głosie ton nie ukrywanej ojcowskiej dumy.
- Kim są ci ludzie? - próbowałem spytać ironicznie, chociaż głos mi drżał.
- Nie wiem - odpowiedział po prostu - nigdy przedtem ich nie widziałem. Moja córka
zawiera znajomości w dziwnych okolicznościach.
Uwaga ta dotyczyła także i mnie, przestałem się więc dopytywać.
- Czy pan się nie boi, że obce towarzystwo może byc dla niej niebezpieczne? - Van Brooklyn
spojrzał na mflte rozbawiony i wzruszył ramionami.

background image

296
i^E
nas 1 teewo
i się 297
ludzie, którzy byli dla jednych obrazą, a dla innych pokusą. Ich natury nie można odmienić, a
oni sami też nie mogą nic na to poradzić. To wszystko zrozumiałem jasno tego lata, gdy
patrzyłem, jak ona przeistacza się w kobietę.
Rzucił w moim kierunku zamyślone i badawcze spojrzenie, jakby zastanawiając się, czy
zasługuję na to, by on obdarzył mnie swoim zaufaniem. Ciągnął dalej ostrzegawczym tonem:
- Mam nadzieję, że nie powtórzy jej pan ani słowa z tego, co mówię. Jako mała dziewczynka
Fine uratowała się w niewytłumaczalny sposób z pożaru w Hadze, w którym zginęło troje
dorosłych. Każdy, kto miał z nią do czynienia, cierpiał w ten czy inny sposób.
- To zabawne - powiedziałem ironicznie.
Ale pan van Brooklyn mówił niewzruszony dalej:
- Mieliśmy uroczą pokojówkę, do której łóżka Fine zawsze wślizgiwała się wieczorami, gdy
było jej zimno. Twarz tej dziewczyny ktoś oblał wrzątkiem, straciła swój śliczny wygląd i
oślepła na jedno oko. Fine sama nie wie o tym, ale zawsze istnieli ludzie, którzy przynosili
nieszczęście. Marynarze wiedzą o tym dobrze i w dzisiejszych czasach.
- To jest skrajnie prymitywny zabobon - powiedziałem szczerze zdziwiony. - Myślałem, że
jest pan... - grzeczność kazała mi urwać zdanie. Van Brooklyn zaśmiał się wyniośle i spojrzał
na mnie ponuro.
- Istnieli ludzie, których wrzucano do morza z rozbitych okrętów - ciągnął poważnie. - Innych
palono na stosach albo oni sami uciekali do lasów lub na odludzie. Działo się to w czasach,
kiedy wrażliwość ludzka była zdolna wymyślać narzędzia tortur wyzwalające złe moce.
Ziemia nimi promieniuje, ale one nie mogą nas skrzywdzić, jeśli zabraknie sposobów, które
wydobędą te siły z ludzi.
298
•*•-
299
i widziałem wyraźnie każdy szczegół jej ciała. Van Brooklyn przeszedł do opowieści o
zatopionej Atlantydzie i skorupach jej cywilizacji znajdujących się w Carnacu, chociaż
zostały źle potraktowane przez barbarzyńskie plemię z epoki kamiennej i ukryte pod
najdziwniejszymi formami. Za sprawą genevera jego suchą skroń pokrył rumieniec, głos
podniósł mu się o kilka tonów wyżej i mówił wplatając coraz więcej niderlandzkich słów.
Wiedziałem już, co myśleć o panu van Brooklyn. Był zdziwaczałym starcem, który
podniecony własnymi teoriami wyobrażał sobie -podobnie jak każdy amator -że bez
podstawowego wykształcenia uda mu się skierować wiedzę na nowe tory. Jako religijny
fanatyk rozpuścił w swoim kalwinizmie całą masę pogańskich pojęć, które chaotycznie
czerpał z literatury religioznawczej. Nudził mnie, gdyż byłem przyzwyczajony do klarownego
świata wiedzy używającej o wiele skromniejszych słów.
Gdy dochodziła północ, do pokoju weszła Susan i bez słowa sprzątnęła butelkę genevera oraz
kieliszki. Van Brooklyn szybko zniżył głos, a ponieważ ja wciąż siedziałem na miejscu,
zaczął demonstracyjnie ziewać.
- Dziękuję panu za ten wieczór, przyjacielu - powiedział w końcu, wstając od stołu. - Jest pan
dobrym słuchaczem. Najpierw myślałem, że się pan nudzi, bo zauważyłem na pana twarzy
dziwaczne grymasy, ale później zorientowałem się, że to widocznie pana nawyk. Niech pan
spróbuje się od tego uwolnić. Chodzi mi tylko o pańskie dobro.
Byłem zdziwiony, ale wstałem opierając się mocno o krawędź stołu. Tak długo milczałem, że
język w pierwszej chwili odmówił mi posłuszeństwa. Ośmieszając się wyjąkałem:
- Panie van Book, panie van Rook, panie van Brrr..

background image

Machnął dobrodusznie i uspokajająco ręką. Przywołując z wysiłkiem całą moją zdolność
myślenia pojąłem, 300
2e
łokieć. 2areag,
dnie
za
301

303
—a,, ta* że chW¦ h y 2an*u, ci uwięził w swoich ram- bez tru^u fe J°
i/iczną pierś. obnazając w raJ^*
'Jatźe *** i S^S
305
^T-^tym
razem
mmm
Wstydziłem się, że ia nh _, prosić, ale zdołałem ttlkn d?teni''" ^ Popatrzyła na ^
2Ł,*3**0*0 » drugiego człowieka bjK*111 wzr°faem n<o na ciężkie próhv ,*a.moich
Wystau
mmi
306
poważną twarz yntiją zaskaku-swietle poranJca.
pr2e"
-

307
?L52E^=-
w^r,^1**
Nowe otoczenie ,w~ lności bez wtt
wolności
f
si};
które
,, — «*v przy tvm ^ -*w*piwa. ~^cm
^poSS*" PUChow^ kZr^ tWarz w PO-Sam°«pokor2'aSaLeg° »*"Sua 8tow& Mb° zasnąłem
D_ .n.Ia- W tym m„_^ naJSfcbszei tieJ^J-
308

309


AJe
3J0
deus
Padnięty ogrom-
nym wstydem i w miarę u
toWet. RozPocząłem
dla
h emocji,
y caJego,

background image

ciałf d0
3JJ
but

312
imię.
śmiechem
rzeczy
(Kultak
utrt)
99 141 221
Państwowy instytut Wydawniczy
W WARSZAWIE
tel-(0-22) 63] 63 56 andlowy al Pr,
tei/^ (0-22) 632 67


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Szinuhe Mika Waltari
Mika Waltari Cykl Trylogia rzymska (1) Tajemnica Królestwa
Mika Waltari Egipcjanin Sinuhe
Mika Waltari Czarny Anioł
107 Mika Waltari Kto zabił panią Skrof (Krwawy ślad)
Egipcjanin Sinuhe Mika Waltari
Mika Waltari Arne wraca do domu
Waltari Mika Mikael tom 2
Waltari Mika Trylogia rzymska Rzymianin Mintus
Waltari Mika Mikael tom 2
Waltari Mika Egipcjanin Sinuhe
Waltari Mika Mikael tom 1
Waltari Mika Trylogia rzymska 1 Tajemnica Królestwa
Waltari Mika Egipcjanin Sinuhe
Waltari Mika Mikael tom 1

więcej podobnych podstron