background image

 

 

 

 

 

 

Cartland Barbara  

W ukryciu 

Tytuł oryginału Hiding 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

Rozdział 1 

 

ROK 1823 

 

 

Hrabia Kelvindale ocknął się, czując poruszenie gładkiego ciała 

przytulonego  do  swojego  boku.  Pogrążony  był  we  śnie,  w  czym  nie 

było nic dziwnego zważywszy, że spędził namiętną i niezmiernie wy-

czerpującą noc z lady Imogen Basset. 

Przyjechał  do  niej  z  Londynu,  a  podróż  powozem  była  długa  i 

męcząca. Miał nadzieję pójść do łóżka wcześnie, jednak już od progu 

stwierdził z wyraźną niechęcią, że lady Imogen gości u siebie liczne, 

dość hałaśliwe towarzystwo. Wśród obecnych zauważył dwóch braci 

pani domu, cieszących się jak najgorszą opinią. Obaj uprawiali z za-

pamiętaniem hazard, grając o stawki, które przekraczały ich możliwo-

ści,  więc  nieustannie  tonęli  w  długach.  Pili  też  za  dużo  i  ciągle  za-

mieszani byli w jakieś skandale towarzyskie. 

Pod koniec kolacji hrabia doszedł do wniosku, że pomysł przy-

jazdu był stanowczo chybiony. Nie powinien przyjmować zaproszenia 

lady Imogen. Jako człowiek niezmiernie bogaty, pochodzący z jednej 

z najstarszych rodzin angielskich, był liczącą się postacią, chętnie po-

dejmowaną  we  wszystkich  domach,  jak  również  na  dworze  królew-

skim. 

Poznawszy lady Imogen. hrabia przekonał się wkrótce, że znaj-

duje się raczej w roli zwierzyny łownej niż myśliwego. Imogen była 

 T

LR 

background image

 

bezsprzecznie najpiękniejszą kobietą w wytwornym towarzystwie, ob-

leganą przez wszystkich elegantów i dandysów skupiających się wo-

kół Jerzego IV. Pod względem miłostek mogła iść w zawody z samym 

królem,  co  zresztą  dodawało  jej  tylko  uroku. Mogła  też  przebierać  i 

wybierać kochanków spośród licznie ubiegających się ojej łaski wiel-

bicieli i robiła to z upodobaniem. Jednak od pewnego czasu  Imogen 

postanowiła  usidlić  hrabiego.  Zaczęła  go  podchodzić  jak  zwierzynę. 

Chwilami czuł się jak osaczony jeleń lub uciekający lis. 

Niemniej lady Imogen fascynowała go. Nie brakowało jej tupetu 

ani dowcipu, a przy tym zawsze gotowa była śmiać się z siebie samej, 

co go zdecydowanie bawiło. Hrabia zachowywał się niesłychanie dys-

kretnie, gdy chodziło o własne romanse. Nie chciał stać się obiektem 

kpin karykaturzystów, którzy nie oszczędzali nawet króla i to od cza-

su, gdy był jeszcze księciem Walii. Starał się także za  wszelką cenę 

unikać  dostarczania  tematów  plotkarzom  z  kręgów  towarzyskich,  co 

na ogół w jego przypadku okazywało się niemożliwe. Był mężczyzną 

tak  przystojnym  i  stanowił  tak  świetną  partię,  że  każda  dobrze  uro-

dzona dama starała się zdobyć go albo dla siebie, albo w charakterze 

zięcia. 

Hrabia  przyjechał  do  wiejskiej  rezydencji  lady  Imogen  swoim 

najnowszym  powozem  zaprzężonym  w  czwórkę  wspaniałych  koni, 

których zazdrościli mu wszyscy właściciele stajni i wszyscy hodowcy 

w  kraju.  Imogen  niejednokrotnie  namawiała  go  do  tych  odwiedzin, 

obiecując  urządzenie  wyścigów  terenowych  z  przeszkodami,  które 

hrabia lubił nade wszystko i w których nieodmiennie zwyciężał. Teraz 

 T

LR 

background image

 

posłał  więc przodem dwa spośród najlepszych i najszybszych  wierz-

chowców, żeby zachowały pełnię formy na czas wyścigów. 

Hrabia  nigdy  przedtem  nie  gościł  w  Towers,  gdzie  Imogen 

mieszkała z mężem jeszcze za jego życia. W związek małżeński we-

szła w wieku siedemnastu lat. Już wówczas zapowiadała się na kobie-

tę niezwykle piękną, a osiągnąwszy szczyt urody zdobyła niezrówna-

ną popularność we wszystkich klubach przy St. James. Jej wybór dość 

niefortunnie  padł na  Richarda Basseta, który,  choć  z  dobrej  rodziny, 

był niestety dopiero trzecim z kolei synem, więc miał niewiele pienię-

dzy. 

Zakochał  się  w  Imogen  od  pierwszego  wejrzenia,  a  ponieważ 

prezentował  się  wspaniale  w  mundurze  oficera,  Imogen  padła  mu  w 

ramiona i przysięgła, że ucieknie ze swoim wybranym, jeśli nie dosta-

nie pozwolenia na ślub. Ostatecznie jej ojciec, książę Bredon, z nie-

chęcią przystał na małżeństwo córki. 

Związek dobiegł miłosiernego końca po pięciu latach, kiedy Ri-

chard  Basset  zginął  w  pojedynku,  broniąc  swego  honoru.  Obstawał 

uparcie, że nie wierzy, by żona go zdradzała, wyzwał więc człowieka, 

który chełpił się, że ma z nią romans. Mąż Imogen został śmiertelnie 

ranny strzałem prosto w serce, co było raczej nietypowym zakończe-

niem tego rodzaju pojedynków. Zwycięzca musiał w pośpiechu opu-

ścić kraj co najmniej na trzy lata. 

Osiągnąwszy  pełnię  urody,  Imogen  odzyskała  wolność.  Ojciec 

dawał jej dość pieniędzy, by mogła utrzymywać dom w Londynie, na-

tomiast  za  stroje  i  biżuterię  płacili  kochankowie.  Wreszcie  w  wieku 

 T

LR 

background image

 

dwudziestu  siedmiu  lat  zaczęła  myśleć  o  zabezpieczeniu  sobie  przy-

szłości.  Była  dostatecznie  inteligentna,  by  zdawać  sobie  sprawę,  że 

nawet  najwspanialsza  uroda  musi  kiedyś  przeminąć.  Jeśli  nie  będzie 

dość rozważna, na tronie, na którym panowała dotychczas niepodziel-

nie zastąpi ją wkrótce jedna z nowych piękności. 

Od  chwili  poznania  hrabiego  Kelvindale  Imogen  wiedziała,  że 

jest on takim człowiekiem, jakiego jej potrzeba. Oczywiście słyszała o 

nim wcześniej. Każdy, kto należał do eleganckiego towarzystwa, mu-

siał wiedzieć o jego sukcesach jeździeckich, jak również o przygodach 

miłosnych.  Co  prawda  piękne  kobiety,  z  którymi  był  związany, 

skrzętnie  ukrywały  te  związki, co  utrudniało  ewentualnym  szpiegom 

dowiedzenie, że ich podejrzenia są prawdziwe. 

Jednakże Imogen nie zamierzała się kryć z czymkolwiek. Kiedy 

tylko  hrabia  odpowiedział  na  jej  awanse,  ogłosiła  to  wszystkim  bez 

żenady.  Hrabia  zorientował  się  w  tym  dopiero  po  jakimś  czasie  i 

wówczas wpadł w furię. Oskarżył lady Imogen o wulgarne zachowa-

nie, lecz ona w odpowiedzi roześmiała się beztrosko. 

— Czyżbyś  wstydził się naszego  związku? — spytała. —Ja je-

stem z niego dumna, Darolu, a zresztą razem tworzymy najpiękniejszą 

parę na świecie, o czym wiesz równie dobrze jak ja! 

Jej szczerość rozbroiła hrabiego i zareagował na nią śmiechem. 

Jednocześnie pomyślał, że sprawy zaszły trochę za daleko i im szyb-

ciej się z tego wycofa, tym lepiej. Ale uwolnienie się z tych więzów 

okazało  się  niełatwe.  Już  dawniej  obiecał  Imogen  niezobowiązująco, 

że odwiedzi ją w Towers i weźmie udział w wyścigach z przeszkoda-

background image

 

mi, ponieważ zapewniała go, że trasa jest jedną z najtrudniejszych w 

kraju. 

— W czasie ostatnich wyścigów — oznajmiła — połowa jeźdź-

ców nie zdołała dotrzeć do mety, ale ty, najmilszy, zdobędziesz srebr-

ny  puchar,  który  przygotowałam  dla  zwycięzcy  i  pokażesz  reszcie 

uczestników, jak marne są ich umiejętności. 

Hrabia uznał to za dość ogólnikową i niezupełnie sprawiedliwą 

opinię,  gdyż  na  przykład  dwaj  jego  przyjaciele,  którzy  mieli  wziąć 

udział w wyścigach, byli znakomitymi jeźdźcami. On sam wyjechał z 

Londynu wczesnym rankiem, wysyłając dwa dni przed tym trzy zmia-

ny  koni.  Będąc  mistrzem  w  powożeniu,  spodziewał  się  dotrzeć  do 

Towers  w  porze  kolacji.  Udało  mu  się  osiągnąć  cel  kwadrans  przed 

przewidywanym  terminem,  ale  —  choć  nie  przyznałby  się  do  tego 

głośno  —  czuł  się  mocno  zmęczony,  zarówno  fizycznie  jak  i  psy-

chicznie.  Powożenie  głównym  traktem,  a  poza  nim  także  wąskimi, 

krętymi drogami wiejskimi wymagało wielkiej koncentracji, co towa-

rzyszący mu stajenni skwitowali szczerym podziwem. 

— Nikt inny nie dokonałby tego, milordzie! — wykrzyknął jego 

stangret, kiedy dojechali do Towers. 

Biorąc ciepłą kąpiel przed kolacją, hrabia miał nadzieję, że wie-

czór nie będzie długi. Stało się inaczej. Znalazłszy się wreszcie w łóż-

ku,  zmęczony,  wyciągnął  się  pośród  miękkich  poduszek.  Postanowił 

natychmiast  zasnąć,  jeśli  miał  być  w  formie  na  jutrzejsze  wyścigi. 

Zamykając oczy uświadomił sobie, jak niewiele dowiedział się o nich 

w czasie wieczoru. Nie znał nawet godziny, o której miały się rozpo-

 T

LR 

background image

 

cząć. Odniósł wrażenie, że reszta gości rozmyślnie unika rozmów na 

ten temat. 

Przyszło mu do głowy, że swoim zwyczajem Imogen przygoto-

wuje pewnie jakąś niespodziankę i wyścigi mogą odbyć się na zupeł-

nie innych zasadach niż zazwyczaj. Byłoby  w jej stylu, gdyby nagle 

zarządziła,  że  uczestnicy  mają  jechać  z  zawiązanymi  oczami  albo 

używać tylko jednej ręki. 

Jeśli  zamierza  zrobić  coś  podobnego  —  pomyślał  hrabia  —  to 

ani mi się śni brać w tym udział! 

W tejże chwili usłyszał, jak drzwi się otwierają i ze zdziwieniem 

zobaczył w nich Imogen, 

Od dłuższego czasu tropiła go bez wytchnienia. Zadbała o to, by 

zamieszkali w tym samym domu, co zapewniało im wspólne spędza-

nie nocy. Jednak nigdy jeszcze nie przyszła do jego pokoju. Niepisa-

nym  prawem  we  wszystkich  affaires  de  coeur  mężczyźni  odwiedzali 

kobiety  w  ich  sypialniach  a  nie  odwrotnie.  A  teraz  Imogen  stała  w 

drzwiach ze świecą w ręce. Wyglądała bardzo ponętnie w przejrzystej 

koszuli nocnej, która raczej uwydatniała niż ukrywała doskonałość jej 

figury. Długie ciemne włosy opadały na ramiona, sięgając niemal pa-

sa, a zielone oczy lśniły niczym u tygrysicy. 

— Imogen! — wykrzyknął hrabia. — Co cię tu sprowadza? 

Odpowiedział mu dźwięczny śmiech, porównywany przez wiel-

bicieli Imogen do srebrzystych dzwoneczków. 

 T

LR 

background image

 

—Chyba nietrudno się tego domyślić, Darolu! — odpowiedziała. 

Postawiła świecę na stoliku nocnym i stała obok łóżka patrząc na nie-

go. 

—Mam za sobą długą jazdę — powiedział hrabia — a ponieważ 

zamierzam wygrać twoje jutrzejsze wyścigi, muszę chwilę pospać! 

—Będzie na to dość czasu — obiecała Imogen cicho. 

Podniosła ramiona i jej koszula nocna zsunęła się wolno na pod-

łogę z szelestem podobnym westchnieniu... Potem słowa nie były już 

potrzebne. 

Hrabia pomyślał teraz, że nigdy nie była taka namiętna i niena-

sycona. Otworzył oczy i stwierdził, że nadal jest ciemno. Świeca spa-

liła się niemal do końca, jej płomień ledwie migotał, Imogen uniosła 

głowę z jego ramienia. 

— Muszę cię teraz opuścić, Darolu — powiedziała — ale nie ma 

potrzeby, żebyś wstawał wcześnie rano, nasz ślub jest dopiero w po-

łudnie! 

Hrabia wciągnął gwałtownie powietrze. W pierwszej chwili my-

ślał, że się przesłyszał. 

—Co powiedziałaś...? 

—Wyścigi  mogą  poczekać  —  odparła  Imogen.  —Ułożyłam 

wszystko  tak,  mój  cudowny,  przeuroczy  kochanku,  żebyśmy  wzięli 

ślub w mojej prywatnej kaplicy. Wszyscy nasi przyjaciele są ogrom-

nie tym przejęci! 

 T

LR 

background image

 

Dopiero teraz hrabia zrozumiał, dlaczego inni goście patrzyli na 

niego dziwnym wzrokiem. Z tego samego powodu trudno było nakło-

nić ich do rozmowy o wyścigach. 

—Chyba  nadal  cię  nie  rozumiem,  Imogen.  Zawsze  stawiałem 

sprawę jasno, mówiąc, że nie zamierzam się żenić jeszcze przez dłu-

gie lata! 

—A  jednak  ożenisz  się  ze  mną!  —  oznajmiła  Imogen.  —  I  je-

stem pewna, że będziemy bardzo szczęśliwi. 

—Kiedy  będę  chciał  się  żenić  —  powiedział  hrabia  stanowczo 

—ja zaproponuję małżeństwo i ja po-czynię wszelkie przygotowania. 

—Byłabym  bardzo  zadowolona,  gdybyś  wziął  to  na  siebie  — 

odparła Imogen — ale trochę się ociągałeś, najmilszy, z wypowiedze-

niem  słów,  które  pragnęłam  usłyszeć,  więc  postanowiłam  przyspie-

szyć sprawę. 

—Przykro mi, lecz muszę cię rozczarować — stwierdził hrabia. 

—  Skoro  jednak ty  uczyniłaś  tę  propozycję,  jestem  zmuszony  odpo-

wiedzieć n i e !  

Imogen zaśmiała się krótko. 

— Naprawdę sądzisz, że zadowolę się tym nie? — zapytała. — 

A jeśli ci powiem, że spodziewam się dziecka? 

— Nie uwierzę i odpowiem, że to kłamstwo. Hrabia przypo-

mniał sobie jak przez mgłę, choć 

nie był tym wówczas specjalnie zainteresowany, dlaczego Imo-

gen  nie  urodziła  Bassetowi  dziecka.  Mówiono,  że  jest  bezpłodna  w 

efekcie jakiegoś wypadku, który przydarzył się jej podczas jazdy kon-

 T

LR 

background image

 

nej w młodości. Tak czy inaczej, odkąd się z nią związał, nie myślał o 

tym wcale. 

— Nawet jeśli nie spodziewam się dziecka teraz — oświadczyła 

Imogen beztrosko — postaram się o nie zaraz po ślubie, ponieważ na 

pewno chcesz mieć dziedzica. 

Powiedziała  to  zbyt  gładko,  co  hrabiego  utwierdziła  w  przeko-

naniu, że Imogen nie może mieć dzieci. 

— Dziecko nie ma tu nic do rzeczy — powiedział. — Nie ożenię 

się z tobą, Imogen! 

— Zapewniam  cię,  że  się  mylisz  —  odparła.  —  Wszystko  jest 

załatwione, a jeśli trzeba będzie użyć perswazji, żebyś poszedł do oł-

tarza, moi bracia zajmą się tym z największą przyjemnością. 

W jej głosie brzmiała groźba i hrabia dokładnie zrozumiał o co 

chodzi. Bracia Imogen byliby zachwyceni, gdyby znalazł się w sytu-

acji, w której zmuszony byłby zapłacić ich długi, żeby uniknąć skan-

dalu.  Trudno  było  wyobrazić  sobie  coś  bardziej  upokarzającego  niż 

przymusową drogę do  ołtarza  w asyście braci panny młodej, po jed-

nym z każdej strony. 

Imogen pochyliła się niespodziewanie i pocałowała go lekko w 

usta. 

—  Nie  próbuj  uciec  od  czegoś  nieuchronnego  —  powiedziała. 

— Mówiłam ci już, będziemy bardzo szczęśliwi. Pozycja hrabiny Ke-

lvindale  sprawi  mi  więcej  satysfakcji  niż  wszystko,  czego  doświad-

czyłam dotychczas w życiu! 

 T

LR 

background image

 

Wstała z  łóżka i włożyła podniesioną z podłogi koszulę nocną. 

Przez chwilę stała bez ruchu, przyglądając się hrabiemu, który patrzył 

na  nią,  jakby  nie  mógł  uwierzyć,  że  ma  do  czynienia  z  żywą  istotą. 

Imogen podeszła do drzwi. 

— Śpij dobrze, kochany! —powiedziała. —Rozumiesz chyba, że 

muszę cię zamknąć, żeby uniemożliwić ucieczkę. Przyrzekam, że bę-

dę bardzo piękną panną młodą! 

Wyszła z pokoju i hrabia usłyszał zgrzyt przekręcanego w zam-

ku klucza. Przez chwilę nie był  w stanie się poruszyć. Potem  zaczął 

się zastanawiać nad sposobem ucieczki z zastawionej na niego pułap-

ki, choć na razie nie wiedział jeszcze, jak to zrobi. Pułapka była bar-

dzo  przemyślna.  Wśród  zaproszonych  przez  Imogen  gości  zauważył 

dwóch znanych plotkarzy, którzy nie omieszkają nadać rozgłosu całej 

historii. Rozpoznał także człowieka, który — jak sobie uświadomił — 

był wybitnym, bardzo wziętym prawnikiem i zapewne dopilnuje, żeby 

hrabia podpisał umowę przedślubną. Taki dokument zapewni Imogen 

spokojną przyszłość, niezależnie od tego, czy będą żyli razem, czy też 

w separacji. 

— Pomyślała o wszystkim! — wykrzyknął w furii. 

Wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Zgodnie z przewidywaniami 

były one masywne, zrobione z ciężkiego dębu. Niemożliwością było-

by  otworzyć  je  bez  narzędzi.  Następnie  podszedł  do  okna  i  natych-

miast zrozumiał, dlaczego został umieszczony w tym właśnie pokoju, 

znajdującym  się  po  zachodniej  stronie  domu,  bez  balkonu,  z  gładką 

 T

LR 

background image

 

ścianą od okna aż od ziemi. Próba ucieczki tą drogą musiałaby się za-

kończyć złamaniem nogi, jeśli nie czymś gorszym. 

W pokoju nie było też drzwi do sąsiedniej garderoby, a przewód 

kominowy okazał się zbyt wąski, by mógł się nim wydostać. Hrabia 

przysiągł jednak, że nie da się pokonać. Ubrał się szybko w strój do 

konnej  jazdy.  Dopełnił  toalety  z  biegłością^  która  zawsze  irytowała 

jego osobistego lokaja, ponieważ nie lubił owej niezależności pana. 

Rozejrzawszy się po pokoju, hrabia ściągnął z łóżka prześciera-

dła, ale były tylko dwa, następnie zmierzył okiem zasłony, na szczę-

ście  nie  aksamitne  lecz  jedwabne,  czyli  miększe  i  przydatniejsze. 

Zdjął je i połączył z prześcieradłami za pomocą płaskich węzłów, któ-

rych  wiązania  nauczył  go  w  dzieciństwie  ojciec.  Ten  prowizoryczny 

sznur nie był jednak dostatecznie długi i hrabia musiał przywiązać do 

niego jeszcze cztery koce. 

Obecnie sznur powinien okazać się dość długi, by mógł spuścić 

się  po  nim bezpiecznie  na  ziemię.  Prześcieradło,  tworzące  jeden  ko-

niec  sznura,  przywiązał  do  masywnej  drewnianej  nogi  łoża  z  balda-

chimem, wiedząc, że przesunięcie ogromnego mebla choć o kilka cali 

wymagałoby  ciężaru  znacznie  większego  niż  jego  ciało.  Otworzył 

okno na całą szerokość i zobaczył blednące gwiazdy. 

Niebawem  cała  przyroda  zastygnie  w  bezruchu,  czekając  brza-

sku, a potem pierwsze promienie światła ukażą się spoza horyzontu. 

Hrabia  przerzucił  swój  na  prędce  sporządzony  sznur  przez  parapet, 

nabierając  pewności,  że  okaże  się  całkowicie  wystarczający  do  jego 

celów.  Zawiązał  wysoki  krawat,  włożył  wcięty  żakiet  dopełniający 

 T

LR 

background image

 

stroju do konnej jazdy i schował do kieszeni wszystkie pieniądze, ja-

kie z sobą przywiózł. Modlił się przy tym w duchu, żeby wymyślona 

przez niego metoda ucieczki nie okazała się zawodna, ponieważ w ta-

kim wypadku runąłby wprost na ziemię. Wydawało mu się, że pod je-

go oknem jest grządka kwiatowa, ale pewności nie miał, bo w mroku 

trudno było coś dostrzec. Miał tylko nadzieję, że się nie myli. 

Odwrócił  się,  rzucając  ostatnie  spojrzenie  na  pokój  i  w  tejże 

chwili dopalająca się przy łóżku świeca błysnęła bladą iskierką i zga-

sła. Usta hrabiego wykrzywił grymas; pocieszał się, że nie jest to zły 

omen  i  że  nie  czeka  go  równie  rychły  koniec.  Na  wszelki  wypadek 

sprawdził starannie zamocowanie prześcieradła do nogi łóżka, upew-

niając się, czy mocno zaciągnięty węzeł nie puści. 

Wreszcie  wyszedł  przez  okno  i  zaczął  powoli  spuszczać  się po 

sznurze. Szczęściem ojciec nauczył go także chodzenia po górach. Ja-

ko  chłopiec  uprawiał  wspinaczkę  w  Walii,  gdzie  gościli  niekiedy  u 

rodziny.  Ku  swojej  wielkiej  radości  osiągnął  w  tej  dziedzinie  mi-

strzowski poziom i obiecywał sobie, że znajdzie kiedyś czas, by poje-

chać  do  Szwajcarii  i  pochodzić  po  Alpach.  Nie  zrealizował  jeszcze 

swoich  zamierzeń,  niemniej  pamiętał  doskonale  jak  posługiwać  się 

liną i stąpał pewnie po ceglanej ścianie domu. Kiedy lina się skończy-

ła, ostatnie sześć stóp musiał skoczyć. Pod oknem rzeczywiście znaj-

dowała  się  grządka  z  kwiatami,  która  znacznie  złagodziła  wstrząs 

spowodowany  skokiem.  Hrabia jak najszybciej  i  możliwie  jak  najci-

szej pobiegł  w stronę stajni. W głównym pomieszczeniu, gdzie stały 

 T

LR 

background image

 

jego konie, nocną służbę pełnił tylko jeden chłopak stajenny, młody i 

bardzo senny. Miał zdziwioną minę, gdy hrabia zwrócił się do niego: 

— Wiem, że jest bardzo wcześnie, ale nie mogę spać, więc chcę 

się przejechać na jednym z moich koni. 

Chłopak  wygrzebał  się  z  siana,  na  którym  spał,  a  tymczasem 

hrabia przeszedł do stajni, gdzie przy świetle latarni odnalazł swojego 

wierzchowca.  To  na  nim  miał  nadzieję  zwyciężyć  w  wyścigach  z 

przeszkodami; teraz pomyślał, że trudno byłoby o lepszego konia do 

ucieczki. Ponieważ chłopak nadal wydawał się na pół śpiący, hrabia 

pomógł mu osiodłać Jowisza, a zapinając popręg powiedział: 

—Jestem hrabia Kelvindale. Przekaż mojemu stangretowi, kiedy 

zjawi się w stajni, że ma zabrać powóz oraz pozostałe konie i natych-

miast wracać do domu! 

Powtórzył polecenie dwukrotnie, chcąc się upewnić, że chłopak 

je  zrozumiał.  Na  koniec  dał  mu  suwerena,  którego  młody  stajenny 

przyjął  z  zachwytem.  Potem  wyprowadził  Jowisza  na  dziedziniec  i 

dosiadł go szybko, starając się odjechać zanim Imogen zdoła w jakiś 

sposób uniemożliwić mu ucieczkę. Niewykluczone, że wyśle w pogoń 

swoich braci lub służbę. 

Hrabia odjechał w takim kierunku, żeby nie można go było wy-

patrzeć z okien domu. Powtarzał sobie, że udało mu się umknąć Imo-

gen, choć miał jeszcze do przejechania wiele mil, zanim będzie mógł 

poczuć się naprawdę bezpieczny. Znał  Imogen dostatecznie, by  wie-

dzieć, że pod tą wyjątkową urodą kryją się zimne wyrachowanie i de-

terminacja.  Postanowiła  wyjść  za  niego  i  gotowa  była  zniżyć  się  do 

 T

LR 

background image

 

każdej  sztuczki, każdego  podstępu  i podłości,  byle  tylko  zostać  jego 

żoną. 

Muszę  postępować  mądrze  —  pomyślał  hrabia  dojeżdżając  do 

płaskich terenów i zachęcając Jowisza do galopu. 

Zamierzał wrócić do własnego domu, Kelvin Priory, co oznacza-

ło długą i żmudną podróż przez hrabstwo. Kelvin Priory było jedną z 

najświetniejszych  i  najpiękniejszych  rezydencji  rodowych  na  terenie 

Anglii. Posiadłość pozostawała w rękach rodziny od dwunastego wie-

ku, a dom zbudowano w tym samym czasie, kiedy został mianowany 

pierwszy hrabia Kelvindale. Obecny hrabia był niesłychanie dumny ze 

swego  wspaniałego domu i pochodzenia; do głowy mu nie przyszło, 

żeby Imogen uczynić hrabiną Kelvindale, w miejsce swojej matki. 

Hrabia ubóstwiał matkę, która umarła, kiedy był  w Oksfordzie. 

Nadal odczuwał ból na myśl ojej stracie. Zajmowała specjalne miejsce 

w jego sercu, choć nie zwykł mówić o tym głośno. Przypuszczał, że 

pewnego dnia miejsce to zajmie jego żona. Jednak nie do pomyślenia 

było, żeby Imogen, kobieta nieobyczajna i zachowująca się pod wie-

loma względami skandalicznie, miała być dla niego czymś więcej niż 

kochanką. 

— Jak mogłem być takim głupcem — wyrzucał sobie hrabia — 

by  nie  domyślić  się,  że  skoro  jest  wdową,  to  będzie  chciała  się  za 

mnie wydać? 

Inne  piękności,  z  którymi  wdawał  się  w  płomienne  romanse, 

miały  spokojnych,  zadowolonych  z  życia  mężów,  udających,  że  nie 

wiedzą, co się dzieje. Panowie ci byli świadomi znakomitych umiejęt-

 T

LR 

background image

 

ności strzelckich hrabiego i przeważnie woleli przebywać na wsi niż 

w Londynie. Hrabiemu przychodziły do głowy różne sytuacje, w któ-

rych takie czy inne słowa wypowiedziane przez Imogen powinny mu 

uzmysłowić  jej  zakusy.  Wydawało  mu  się  wręcz  niewiarygodne,  że 

niczym jakiś żółtodziób, wpadł w sidła, które na niego zastawiła. 

— To się nigdy więcej nie powtórzy! — obiecał sobie solennie. 

Teraz jednak musiał skupić się raczej na tym, by nie dać się po-

nownie  złapać.  Jowisz  był  bez  wątpienia  szybszy  od  każdego  konia 

Imogen, ale wśród gości znajdowało się dwóch mężczyzn, którzy, w 

o-pinii hrabiego, byliby w stanie go dogonić. Zagrożenie istniało rów-

nież  ze  strony  stajennych  i jeźdźców  towarzyszących,  zatrudnionych 

do ochrony, którzy mogli pożyczyć od gości znakomite wierzchowce 

przywiezione na wyścigi. 

— Nie przeszło mi nawet przez myśl — mruknął hrabia z humo-

rem — że będę brał udział nie w wyścigach z przeszkodami, ale w po-

lowaniu! I to w roli zwierzyny! 

Spiął Jowisza ostrogami i jechał bez wytchnienia aż do południa. 

Zastanawiał  się  przez  chwilę,  czy  zajechać  do  jakiejś  gospody.  Nie-

bezpieczeństwo  polegało  na  tym,  że  w  przypadku  późniejszego  wy-

pytywania,  właściciele  potrafią  opisać  go  szczegółowo.  Postanowił 

jednak podjąć takie ryzyko i zatrzymał się w najbliższym miasteczku. 

Było  ono  bardzo  małe,  prócz  nielicznych  domów  krytych  strzechą 

znajdował się w nim kościół w stylu normań-skim oraz gospoda o bia-

łych ścianach ź czarnym belkowaniem, która mieściła się przy skwe-

rze  publicznym,  na którym  stały  również  dyby.  Wyglądało  na to,  że 

 T

LR 

background image

 

wokół nie ma żywego ducha. Hrabia wjechał na niewielki dziedziniec, 

na którym stała prymitywna, kryta strzechą pusta stajnia. Wprowadza-

jąc do niej Jowisza, zauważył w żłobie świeże siano. Napełnił też sto-

jące obok wiadro wodą z pobliskiej studni. 

Wreszcie  wszedł  do  gospody,  której  właściciel  okazał  się  czło-

wiekiem  starym,  a  sądząc  po  spojrzeniu  obróconych  ku  sobie  z  nie-

mym pytaniem oczu, prawie, zupełnie ślepym. Poprosił o coś do zje-

dzenia, na co gospodarz odpowiedział, że ma tylko szynkę i ser. Hra-

bia odparł pospiesznie, że to mu w zupełności wystarczy, zamawiając 

przy okazji kufel jabłecznika domowej roboty. 

Posiłek nie zabrał mu wiele czasu. Po zapłaceniu, spytał właści-

ciela gospody, gdzie się znajduje. Jakiś czas trwało, nim zorientował 

się  dokąd  dojechał,  niemniej  wydawało  mu  się,  że  podąża  we  wła-

ściwym kierunku, który doprowadzi go ostatecznie do domu. Opuścił 

gospodę i dosiadając wypoczętego Jowisza, wyruszył w dalszą drogę. 

Trzy godziny później przyznał w skrytości ducha, że zabłądził i 

będzie  musiał  spytać  o  drogę  pierwszą  napotkaną  osobę.  Ponieważ 

trzymał się pól a nie głównych dróg, przez które przejeżdżał tylko z 

konieczności, do tej pory widział niewiele osób. Jeśli miał się znaleźć 

w domu przed zmrokiem, należało się pospieszyć. 

Jechał  właśnie  przez  porośniętą  trawą  płaską  łąkę,  na  której 

krańcu pasły się owce. Dotarłszy do połowy zorientował się, że łąka 

kończy  się  wysokim  żywopłotem,  który  trzeba  przeskoczyć  albo  za-

wrócić do furtki będącej widocznie jedynym wyjściem z tego terenu. 

Żywopłot  nie  powinien być  żadnym  problemem  dla  Jowisza.  Hrabia 

 T

LR 

background image

 

naprowadził  konia  na  przeszkodę  i  poderwał  do  skoku  ze  zwykłą 

pewnością  siebie,  ale  dopiero,  gdy  byli  dobrych  kilka  cali  nad  ży-

wopłotem,  zauważył  po  drugiej  stronie  głęboki  dół  i  porozrzucane 

wokół niego spore kamienie. Jowisz poczuł niebezpieczeństwo razem 

ze swoim panem. Wyciągnął się w locie, ile mógł, lecz potknął się o 

przeciwległy brzeg wyrwy i wyrzucony z siodła hrabia przeleciał nad 

jego głową. Wierzchowiec zatoczył się stając na nogi, a jego pan leżał 

bez ruchu. 

 T

LR 

background image

— 19 — 

Rozdział 2 

 

 

 

 

Carita  usłyszała  tubalny  głos  dochodzący  z  holu  i  ogarnęło  ją 

przerażenie.  Wiedziała,  że  ojczym  wrócił  do  domu,  co  jak  zwykle 

wywołało w niej dreszcz strachu. Od kiedy umarła jej matka, ojczym, 

sir  Mortimer  Haidon,  stał  się  jeszcze  bardziej  agresywny  i  de-

spotyczny niż przedtem. Carita nigdy go nie lubiła, starając się jedno-

cześnie  zrozumieć,  dlaczego  jej  piękna,  łagodna,  delikatna  i  raczej 

niepraktyczna mama przyjęła oświadczyny takiego człowieka. 

Mary  Wensley  nie  potrafiła  sobie  poradzić bez  opieki  mężczy-

zny. Swojego pierwszego męża, przystojnego i pełnego fantazji, który 

z miejsca zawrócił jej w głowie, poślubiła jako bardzo młoda panna. 

Mimo sprzeciwów rodziny, zakochani pobrali się zaledwie miesiąc po 

poznaniu.  Jedną  z  przyczyn  tego  pośpiechu  był  zawód  Richarda 

Wensleya, który, jako oficer marynarki, nigdy nie był pewien, kiedy 

jego statek wypłynie z resztą floty ani kiedy powróci. 

Jednak  szczęście  uśmiechnęło  się  do  niego,  ponieważ  dwa 

pierwsze  lata  swojego  małżeństwa  spędził  pracując  w  Portsmouth. 

Okazało  się,  że  ma  talent  do  szkolenia  młodych  marynarzy  i  jest 

świetnym organizatorem, więc władze robiły co mogły, by zatrudniać 

go jak najdłużej na lądzie. Ostatecznie po dwóch latach wojna została 

 T

LR 

background image

— 20 — 

wygrana i Richard znów wypłynął w morze. Wysłano go do Indii Za-

chodnich, skąd już nie powrócił. 

Jego  żona  popadła  w  prostrację.  Cokolwiek  Carità  robiła  czy 

mówiła, nie potrafiło wytrącić matki ze stanu krańcowej rozpaczy po 

stracie  ukochanego  człowieka.  Carità  była  inteligentna  i  z  właściwą 

sobie przenikliwością rozumiała, że jedną z cech matki, które oczaro-

wały  ojca,  była  jej  uległość  i  całkowita  zależność  od  niego.  Richard 

był człowiekiem o bardzo silnym charakterze, a Carità miała nadzieję, 

że  choć  w  części  odziedziczyła  go  po  ojcu.  Lubił  przy  tym  czuć,  że 

jest panem we własnym domu i że jego miłość oraz opieka dają żonie 

szczęście. 

Wiadomość o śmierci Richarda, dotarła do Anglii z półrocznym 

opóźnieniem. Nie zginął w bitwie, ^ lecz umarł na jakąś tropikalną go-

rączkę. Mary Wen-sley zapłakała się niemal na śmierć. A potem, kie-

dy  obie  z  Caritą  mieszkały  nadal  w  niewielkim  domu  wynajętym  w 

Portsmouth,  poznały  niespodziewanie  sir  Mortimera  Haldona.  Carità 

nie  mogła  sobie  później  przypomnieć,  gdzie  zobaczyły  go  po  raz 

pierwszy,  ale  nagle  jego  przytłaczająca  obecność  zaczęła  wypełniać 

każdy kąt ich małego domu. Ponieważ był typem dominującym, Mary 

Wensley zwróciła się ku niemu, jakby ofiarował jej życiodajny eliksir. 

Carita miała wówczas piętnaście lat. Sir Morti-mer wydawał jej 

się pod każdym względem odmienny od ojca, którego uwielbiała. Sta-

rała się unikać jego towarzystwa, a on orientował się doskonale w jej 

uczuciach. Po ślubie z matką córka stała się dla niego rodzajem wy-

zwania, któremu nie mógł się oprzeć. 

 T

LR 

background image

— 21 — 

Zaczął  od  prób  zaskarbienia  sobie  jej  uczuć,  a  przynajmniej 

wdzięczności, słodkimi słówkami i drobnymi prezentami. Carita mu-

siała przyznać, że okazał się prawdziwie hojny dla matki i gotów był 

tą  hojnością  obdarować  także  ją.  Jednakże  jakiś  wewnętrzny  głos 

ostrzegał  ją,  że  sir  Mortimer  nie  jest  wcale  taki,  za  jakiego  usiłuje 

uchodzić; że jest złym człowiekiem. Nie umiałaby wytłumaczyć, skąd 

brało się to przekonanie, lecz było ono bardzo silne. 

Mary Wensley zdecydowała się przyjąć oświadczyny sir Morti-

mera bez dłuższych namysłów, a ściślej biorąc to on o tym zadecydo-

wał i wtedy sytuacja zmieniła się diametralnie. Sir Mortimer przeniósł 

je  z  Portsmouth  do  swojego  dużego,  brzydkiego  domu  w  hrabstwie 

Oksford.  Zbliżając  się  do  niego  pierwszy  raz,  Carita  pomyślała,  że 

wygląda równie niemiło jak jego właściciel. Wnętrze tonęło  w  zbyt-

kach i natłoku różnorakich mebli. Od razu zatęskniła za małym znisz-

czonym domkiem, gdzie mieszkali z ojcem. 

Usiłowała jednak cieszyć się ze względu na matkę, która wyda-

wała  się  zadowolona,  choć  z  pewnością  nie  była  zakochana  bez  pa-

mięci  w  drugim  mężu.  Sir  Mortimer  dogadzał  jej,  rozpieszczając  i 

otaczając wszystkim, o czym mogła zamarzyć. Kupował suknie, futra 

i  biżuterię,  grając  wobec  wszystkich  rolę  zakochanego,  który  świata 

poza  żoną  nie  widzi.  Jedynie  Carita  wychwytywała  chełpliwy  ton, 

kiedy wyjaśniał przyjaciołom: 

—Moja  droga  żona  jest  córką  lorda  Murcota,  a  jej  pierwszym 

mężem  był  kapitan  Wensley,  wielmożny  Richard  Wensley,  którego 

śmierć zabrała w trakcie pełnienia służby w marynarce królewskiej. 

 T

LR 

background image

— 22 — 

—On jest po prostu snobem! — powiedziała sobie Carita z po-

gardą. 

W tejże chwili napotkała wzrok ojczyma, który patrzył na nią z 

drugiego końca pokój u i ogarnęło j ą niemiłe uczucie, że on czyta w 

jej myślach. 

Ze względu na matkę starała się być zawsze uprzejma i oczywi-

ście wdzięczna za wszystko, co od niego dostawała. Z czasem zrozu-

miała jednak, że ojczym oczekuje, by za każdą nową sukienkę dzię-

kowała mu niemal na kolanach. 

—Mortimer twierdzi — mówiła na przykład matka — że wcale 

nie  byłaś  mu  wdzięczna  za  futrzaną  mufkę,  którą  ci  sprezentował. 

Przecież musisz zdawać sobie sprawę, skarbie, jaki on jest miły i do-

bry. 

—Tak, naturalnie, mamo, ale podziękowałam mu za prezent. 

—Może  nie  dość  gorąco,  kochanie  —  odpowiadała  matka.  — 

Proszę cię, postaraj się go upewnić, że podoba ci się to, co od niego 

dostajesz. 

Carita starała się to robić, lecz była świadoma, że wszystkie pre-

zenty ojczyma mają ukryty motyw. Dawał je, by rozmyślnie ją zranić 

i upokorzyć, a z mufką sprawa wyglądała podobnie. Podarował ją Ca-

ricie bezpośrednio po śmierci burego kota, który był jej nieodłącznym 

towarzyszem  od  momentu,  gdy  zamieszkała  w  Haldon  Hall.  Carita 

była przekonana, że futrzana mufka nie przypadkiem jest tego samego 

koloru,  co  sierść  jej  ukochanego  kota.  Można  by  to  uznać  za  zbieg 

okoliczności, gdyby podobne przypadki nie zdarzały się dziesiątki ra-

 T

LR 

background image

— 23 — 

zy.  Choćby  sprawa  kupionej  w  Londynie  sukni,  która  po  przysłaniu 

okazała się zielona. Carita była przesądna, jeśli chodziło o ten kolor, a 

jej  ojciec  również  uważał  go  za  pechowy.  Otrzymywała  niezliczone 

drobne ukłucia i choć powtarzała sobie, że przejmowanie się nimi jest 

poniżej jej godności, nie mogła zignorować ich istnienia. 

Kiedy  miała  szesnaście  lat,  sir  Mortimer  z  jakiegoś  powodu 

wpadł w szał i zbił ją. Wspomnienie o tym było bardzo upokarzające, 

więc nie chciała do niego wracać nawet w myślach. Poszła wówczas 

prosto do matki oświadczając, że musi bezzwłocznie opuścić dom oj-

czyma. Mama objęła ją, tuląc mocno, a potem pierwszy raz przeciw-

stawiła się mężowi. 

— Jeśli jeszcze raz dotkniesz Carity — ostrzegła go, kiedy zo-

stali we dwoje — odejdę od ciebie. 

— Co ty opowiadasz? — burknął lord Mortimer. 

—  Carita jest  dzieckiem  Richarda  a nie  twoim.  Zapewne  prze-

chodzi  teraz  trudny  okres,  jak  wszystkie  dziewczynki  w  tym  wieku, 

ale nie dopuszczę, żeby ktokolwiek ją bił! 

Nigdy  przedtem  nie  zdarzyło  się,  by  Mary  mu  się  sprzeciwiła. 

Idąc  za  głosem  rozsądku,  sir Mortimer  otoczył  ją  ramionami  i  przy-

rzekł, że to się więcej nie powtórzy. 

Jednakże Caricie pozostało wrażenie, że została pobita nie tylko 

za coś, co zrobiła, ale także z powodu przyjemności, jaką sir Mortimer 

z tego czerpał. Od tamtego dnia starał się zresztą gnębić ją i upokarzać 

na wszelkie możliwe sposoby. Jeśli żony nie było w pobliżu, kwitował 

 T

LR 

background image

— 24 — 

drwiącym śmiechem niemal wszystkie jej wypowiedzi lub ośmieszał 

ją przed swoimi przyjaciółmi. 

Carita  robiła co  mogła, by  schodzić mu  z drogi. Myślała  coraz 

częściej  o  zamieszkaniu  u  kogoś  z  rodziny  matki.  Byłoby  to  jednak 

trudne do spełnienia, ponieważ nie widziała się z krewnymi od lat. Po 

pierwsze, nikt z nich nie mieszkał w pobliżu Portsmouth, a po drugie, 

z nielicznych listów pisanych do matki, Carita zorientowała się, że nie 

aprobują oni sir Mortimera. 

Pewnego dnia, kiedy sir Mortimer był w stosunku do niej szcze-

gólnie agresywny, Carita spytała matkę: 

— Czy nie uważasz, mamo, że byłoby lepiej, gdybym napisała 

do  cioci  Elizabeth  i  zapytała  o  możliwość  zamieszkania  u  niej  w 

Yorkshire?  Przynajmniej  do  osiągnięcia  dorosłości,  kiedy  przestanę 

potrzebować guwernantki i nauczycieli? 

Matka krzyknęła, przerażona: 

— Kochanie, wiesz przecież, że nie mogę cię stracić! — Wycią-

gnęła ręce do córki, a jej oczy wypełniły się łzami. — Nic mi nie po-

zostało po moim najdroższym Richardzie prócz ciebie. Patrząc na cie-

bie, widzę go tak wyraźnie, jakby stał koło mnie i wiem, że nie utraci-

łam go całkowicie. 

Łzy spłynęły po policzkach matki i Carita otarła je, przyrzekając 

nigdy jej nie opuścić. 

A przed pół rokiem, niespodziewanie, matka umarła. Niedoma-

gała przez całą zimę, zapadając na kolejne ciężkie przeziębienia, które 

pozbawiły  ją  sił  i  energii.  W  obecności  sir  Mortimera  dokładała 

 T

LR 

background image

— 25 — 

wszelkich starań, by wyglądać na ożywioną i zainteresowaną otocze-

niem,  ale  kiedy  mąż  jeździł  konno  lub  przebywał  w  towarzystwie 

przyjaciół, witalność zdawała się opuszczać ją zupełnie. Leżała wów-

czas nieruchomo z zamkniętymi oczami, nie śpiąc, lecz jakby duchem 

przeniosiona już w inny świat. 

Pewnego dnia sir Mortimer oznajmił, że wybiera się na uroczy-

stą kolację, na którą namiestnik królewski zaprosił ważniejszych wła-

ścicieli ziemskich hrabstwa. 

— To jest kolacja w męskim gronie, moja droga — wyjaśnił żo-

nie — co oznacza, niestety, że nie możesz mi towarzyszyć. 

— Jestem pewna, że wszyscy będą ogromnie zadowoleni z two-

jej obecności — usłyszała Carita słowa matki. 

Wypowiedziała  je  miękkim,  pełnym  podziwu  tonem,  którego 

zawsze używała w rozmowach z sir 

 T

LR 

background image

 

Mortimerem, żeby sprawić mu tym przyjemność. Teraz również 

napuszył się nieco, oświadczając: 

— Przygotowałem znakomitą mowę, a w niej różne sugestie na 

przyszłość, które z pewnością zyskają aprobatę namiestnika. 

—  To  nie  ulega  wątpliwości  —  zgodziła  się  żona.  Kiedy  sir 

Mortimer, który zdaniem Carity był 

gruby i nadęty, a w stroju wieczorowym sprawiał wrażenie prze-

sadnie wystrojonego, opuścił panie, matka była zbyt  wyczerpana, by 

się poruszyć. 

—Przyjdę na kolację do ciebie i zjemy ją w twojej sypialni — 

powiedziała Carita. — Zmęczyłabyś się zbytnio wstając i schodząc na 

dół. 

—Świetny pomysł, kochanie — szepnęła z trudem matka. 

Na kolację podano im wyśmienite potrawy, lecz matka nie mo-

gła  nic  zjeść.  Wyglądała  tak  wątło  i  krucho,  że  przestraszona  Carita 

usiłowała namówić ją na kieliszek szampana. 

—Jestem pewna, że to ci lepiej zrobi, mamo, niż te okropne le-

karstwa, które zapisał doktor. 

—Rzeczywiście,  czuję  się  po  nich  gorzej  —  odparła  matka  — 

ale właściwie na nic nie mam ochoty. 

Wypiła jednak kilka łyków szampana, a kiedy taca z daniami zo-

stała zabrana, Carita usiadła przy łóżku i wzięła dłoń matki w swoje 

ręce. 

—Martwię się o ciebie, mamo. 

 T

LR 

background image

 

—Nie masz się o co martwić — odpowiedziała matka. — Ostat-

niej nocy śnił mi się twój ojciec. Był bardzo blisko mnie. 

Palce  Carity  zacisnęły  się  na  dłoni  matki,  która  mówiła  jakimś 

dziwnym tonem, jakiego córka nigdy przedtem u niej nie słyszała. 

— Kochany Richard... — szepnęła — tęskniłam do niego, tęsk-

niłam szalenie... a teraz przyszedł tu po mnie... i znowu będziemy ra-

zem... 

Carita  cicho  krzyknęła  i  uklękła  przy  łóżku,  ale  zanim  zdążyła 

się odezwać, matka przemówiła ponownie: 

—  Richardzie...  ach,  Richardzie!  Przyszedłeś...  a  ja  bez  ciebie 

byłam taka nieszczęśliwa... 

W jej głosie zabrzmiała nowa nuta, ożywienia i zachwytu. Oczy 

miała szeroko otwarte, a twarz rozjarzoną nieziemską radością i nagle 

stała się taka młoda i piękna, jaka w pamięci Carity była przed laty. 

Przez  moment  wszystko  zastygło  w  bezruchu,  a  potem  oczy  matki 

zamknęły się. Zanim jej dotknęła, Carita wiedziała, że matka umarła, 

lub raczej poszła z ojcem tam, gdzie mogli być razem. 

Nie było wątpliwości, że sir Mortimer szczerze bolał nad utratą 

żony, bo na swój sposób bardzo ją kochał. Ponieważ w pobliżu nie by-

ło nikogo, przed kim mógłby się wyżalić, złościł się i krzyczał na Ca-

ritę. 

—Dlaczego, u diabła, nie powiedziałaś mi, że twoja matka jest 

taka chora? — pytał rozjuszony. — Musiałaś wiedzieć —musiałaś się 

przynajmniej domyślać, że jest umierająca. 

 T

LR 

background image

 

—Nie  miałam  o  tym  pojęcia!  —  odrzekła  Carita.  —  Ale  jeśli 

musiała umrzeć, to odeszła tak, jak sobie tego życzyła. 

Nie powiedziała mu o ojcu, który przyszedł po matkę, ani o swo-

jej obecności przy niej w chwili odejścia, co było dla Carity niezwy-

kłym,  niezapomnianym  przeżyciem.  Sir  Mortimer  jednak  coś  podej-

rzewał,  ponieważ  dokładanie  wypytywał  ją  o  ostatnie  minuty  życia 

zmarłej, powracając do tego wielokrotnie: „Co matka mówiła? Co się 

wydarzyło? W jaki sposób umarła i jak wydała ostatnie tchnienie". 

— Czy przemówiła? Wspomniała może o mnie? — pytał. 

— Nie, nie! 

—  To  niemożliwe!  Nie  wierzę  ci!  —  oświadczył  sir  Mortimer 

gniewnie. 

Nikt z rodziny matki nie przyjechał na pogrzeb, choć Carita na-

pisała  do  nich,  zawiadamiając  o  terminie  pochówku.  Widocznie  po-

dróż była zbyt długa, zresztą niektórzy starsi krewni nie widzieli Mary 

od lat, toteż uznali, że list z kondolencjami zupełnie wystarczy. 

Oczywiście sir Mortimer zażyczył sobie bardzo uroczystego po-

grzebu, a ponieważ zajmował dość ważną pozycję w hrabstwie, zjawi-

ło się na nim mnóstwo osób, które  ledwie znały jego  żonę. Przybyli 

także  jego  osobiści  przyjaciele,  towarzysze  polowań.  Po  pogrzebie 

wszyscy  udali  się  do  Haldon  Hall,  gdzie  czekał  na  nich  wystawny 

lunch. 

Carita  nie  pojawiła  się  w  jadalni.  Ponieważ  goście  zostali  ura-

czeni nie tylko obfitością potraw, ale także napitków, wkrótce zaczęły 

dochodzić  do  niej  odgłosy  tej  uczty.  Zachowywali  się  coraz  hałaśli-

 T

LR 

background image

 

wiej,  a  gdy  nareszcie  zebrali  się  do  odejścia,  narobili  prawdziwej 

wrzawy  przy  drzwiach  frontowych.  Carita  pozostałaby  w  swojej  sy-

pialni, gdyby ojczym po nianie posłał. Zeszła więc na dół bardzo bla-

da, z zapuchniętymi oczami, ponieważ po powrocie z pogrzebu gorz-

ko płakała. 

—  Masz  dotrzymać  mi  towarzystwa  —  oznajmił  szorstko  sir 

Mortimer. — Nie życzę sobie siedzieć samotnie, rozpamiętując w po-

nurym milczeniu, że twoja matka odeszła. 

Choć była to dla niej udręka, Carita siadła z nim posłusznie do 

kolacji. Sir Mortimer mówił nieustannie o swojej hojności wobec jej 

matki i wobec niej samej. Przypomniał wszystko, co zrobił dla nich od 

chwili,  kiedy  zaszedł,  jak  się  wyraził,  do  ich  ciasnego  kurnika  w 

Portsmouth. 

— Ciekawe, co poczęłaby twoja matka, gdybym się nad nią nie 

zlitował — zauważył — i nie sprowadził tutaj, gdzie miała wszelkie 

wygody i wszystko, czego dusza zapragnie. 

Zamilkł na chwilę, po czym dorzucił: 

— Zresztą to się również tyczy ciebie i Bóg raczy wiedzieć, dla-

czego jesteś taka piekielnie niewdzięczna. 

— Ależ jestem wdzięczna, ojcze — zaprzeczyła Carita. — Dzię-

kowałam ci zawsze za każdą rzecz, którą mi dałeś. 

— Tak, dziękowałaś ustami, a przeklinałaś wzrokiem! — ryknął 

sir  Mortimer.  —  Myślisz  może,  że  nie  orientuję  się  w  twoich  uczu-

ciach do  mnie?  Nie  jestem  taki tępy,  żeby  dać  się  zwieść  układnym 

słowom, które matka kazała ci mówić! 

 T

LR 

background image

 

—Wybacz, jeśli cię dotknęłam, ojcze — powiedziała Carita. — 

Myślę,  że  teraz,  kiedy  mamy  zabrakło,  byłoby  chyba  najlepiej,  gdy-

bym zamieszkała u kogoś z krewnych, o ile zostanę zaproszona. 

—Żeby wszyscy mówili, że posłałem cię z powrotem do rynsz-

toka, z którego cię uprzednio wydobyłem? — huknął sir Mortimer. — 

Zostaniesz  tutaj  ze  mną!  Będę  miał  się  przynajmniej  do  kogo  ode-

zwać, kiedy wracam wieczorem do domu! 

Carita  dokładała  starań,  żeby  zachowywać  się  możliwie  miło  i 

uprzejmie.  W  końcu, perswadowała  sobie,  on  również  musi  cierpieć 

po stracie matki. Powinna mu współczuć, jeśli odczuwał choć w czę-

ści to, co dla niej było najdotkliwszym bólem. 

Ledwie jednak zdążył upłynąć tydzień od śmierci matki, ludzie, 

których sir Mortimer zwał przyjaciółmi, zaczęli nachodzić dom, zosta-

jąc na obiady i kolacje, pijąc przy tym zbyt dużo. Zupełnie jakby zy-

skali prawo przebywania w Haldon Hall, którego przedtem nie mieli. I 

tak właśnie wyglądała prawda; to matka sprzeciwiała się przyjmowa-

niu różnych przyjaciół ojczyma, których po prostu nie akceptowała. 

Grono to piło potężnie, a niektórzy mężczyźni byli zdaniem Ca-

rity wręcz wulgarni. Sir Mortimer spędził w ich towarzystwie niejedną 

chwilę,  zanim  się  powtórnie  ożenił,  a  zrezygnował  ze  swoich  kom-

panów dopiero wtedy, gdy zaczął myśleć o awansie społecznym, dą-

żąc do zajęcia znaczącej pozycji w hrabstwie Nie komu innemu, tylko 

im zawdzięczał w przeszłości swoją zaszarganą reputację.  

Sir Mortimer ożenił się w młodości z kobietą nie mającą żadnej 

pozycji towarzyskiej. Gdy poznał matkę Carity, był wdowcem od po-

 T

LR 

background image

 

nad dziesięciu lat. Nowa żona znaczyła dla niego bardzo wiele nie tyl-

ko z powodu urody. Z jej pomocą mógł się starać o taką rolę w hrab-

stwie,  na  jaką  nie  miał  przedtem  żadnych  szans.  Wracając  pamięcią 

wstecz, Carita przypomniała sobie zadowolenie brzmiące w jego gło-

sie, kiedy zwrócił się do matki: 

—  Rozmawiał  dzisiaj  ze  mną  namiestnik.  Był  niezwykle 

uprzejmy i pytał, jak się miewasz. 

Innym razem oświadczył: 

— Podniosłem dwukrotnie wysokość składki w klubie myśliw-

skim i dostałem podziękowania od łowczego, którym jest, jak ci wia-

domo, lord Grame-ton. Jestem pewien, moja droga, że zaprosi nas na 

kolację jeszcze przed balem myśliwskim w listopadzie. 

Carita rozumiała teraz wiele z tego, czego z racji swojego wieku 

nie potrafiła pojąć uprzednio. Jej matka służyła za rodzaj drabiny spo-

łecznej, po której szczeblach ojczym wspinał się każdego roku wyżej. 

Mamie nie przyszłoby to nawet do głowy — pomyślała z ulgą. 

— Nie miała zwyczaju podejrzewać, że  za różnymi ludzkimi poczy-

naniami  kryją  się  niejednokrotnie niezbyt  chwalebne  intencje. Jak to 

dobrze, że nigdy jej o tym nie wspomniałam. 

Życie  w  Haldon  Hall  stawało  się  coraz  bardziej  uciążliwe.  Oj-

czym  prowadził  teraz  otwarty  dom,  ale  prócz  swoich  kompanów  do 

picia przyjmował gości, których Carita nigdy przedtem nie widywała. 

Wyglądało to tak jakby oni również czekali tylko na śmierć matki, że-

by wrócić i korzystać z gościnności ojczyma, delektując się zwłaszcza 

winami z jego dobrze zaopatrzonej piwnicy. Pod koniec kolacji Carita 

 T

LR 

background image

 

wymykała się z jadalni, ponieważ goście pili bez umiaru, i zamykała 

na klucz drzwi swojej sypialni. Było coś poniżającego w podpuchnię-

tych, czerwonych, spoconych twarzach mężczyzn oraz  zbyt głośnym 

chichocie kobiet  i sposobie  ich  flirtowania,  który  matka  uznałaby  za 

szokujący. 

— Muszę znów porozmawiać z ojczymem — powiedziała sobie 

Carita, słysząc w korytarzu jego kroki, gdy szedł w kierunku bibliote-

ki. 

Lubiła ten duży pokój i kiedy przebywała w nim sama, pogrążała 

się  z  ulgą  w  lekturze,  zapominając  o  bożym  świecie.  Nie  myślała  o 

mężczyznach,  którzy  prawili  jej  krępujące  komplementy  i  zachowy-

wali się w jej pojęciu skandalicznie wobec innych kobiet. 

Miała  nadzieję,  że  ojczym  idzie  do  swojego  gabi-netu^który 

znajdował  się  w  bezpośrednim  sąsiedztwie  biblioteki.  On  jednak 

otworzył drzwi, wykrzykując: 

— A więc tutaj jesteś! Mogłem się spodziewać, że zaszyłaś się 

tu, psując oczy czytaniem, zamiast wyjść na świeże powietrze. 

Krytykował ją jak zwykle, bo to sprawiało mu przyjemność. Ca-

rita odłożyła książkę i wstała. 

— Jeździłam po południu na Merkurym — powiedziała. — Dziś 

był naprawdę piękny dzień, nie za gorący, choć mamy przecież koniec 

lipca. 

Sir  Mortimer  nie  odpowiedział,  tylko  wszedł  do  pokoju  i  za-

trzymał się przed kominkiem, jak to miał w zwyczaju. 

— Carito, chcę z tobą pomówić. 

 T

LR 

background image

 

Carita zbliżyła się i usiadła na jednym z foteli. Ojczym wyglądał 

wyjątkowo  nieprzyjemnie.  Szeroki krawat  był  pognieciony  z  tyłu  na 

karku, a większość guzików  od kamizelki rozpięta. Widocznie pił  w 

towarzystwie  któregoś  z  kompanów.  Twarz  miał  zaczerwienioną,  a 

włosy, czy może raczej ich resztkę, w nieładzie. Carita czekała w mil-

czeniu. 

—Słuchasz mnie? — spytał ojczym po chwili. 

—Tak... oczywiście. 

— To pozwól sobie powiedzieć, że masz bardzo dużo szczęścia 

— rzeczywiście bardzo dużo! 

Carita uniosła brwi. 

— W jakim sensie? 

—Wracam właśnie z odwiedzin u lorda Stilbury. Uprzedzał, że 

chce ze mną omówić jakąś ważną sprawę, więc pojechałem do niego 

konno. 

—Do Stilbury House musi być jakieś pięć mil — zauważyła Ca-

rita. 

Ojczym nie odpowiedział, patrząc na nią w sposób, którego bar-

dzo nie lubiła. Ostatnio przyprawiał ją wręcz o dreszcze. Chociaż nie 

mogła tego zrozumieć, wydawało jej się, że na przekór sobie ojczym 

ją podziwia. Wiedziała, że jest podobna do matki. Jednak w jego spoj-

rzeniu było coś dziwnego i nader nieprzyjemnego. Patrzył na nią tak 

długo, aż w końcu spytała: 

—Co się stało, ojcze? Czy coś cię może zmartwiło? 

 T

LR 

background image

 

—Zmartwiło? — powtórzył. — Ależ nie, w żadnym razie! Prze-

ciwnie, byłem zachwycony — tak, zachwycony tym, co usłyszałem od 

Stilbury'ego. Pewnie jesteś ciekawa, o co chodzi? 

—Tak,  naturalnie  —  odparła  Carita,  wiedząc,  jak  powinna 

brzmieć jej odpowiedź. 

—Bóg  świadkiem,  że  nigdy  bym  się  nie  spodziewał  podobnej 

propozycji  —  kontynuował  sir  Mortimer.  —  Wyobraź  sobie  tylko, 

moja droga pasierbico, Stilbury poprosił mnie o twoją rękę! 

Carita gwałtownie wciągnęła powietrze. 

—Chyba... nie mówisz tego poważnie! 

—Nie  mówię  tego  poważnie?  —  zagrzmiał  sir  Mortimer.  — 

Oczywiście, że poważnie! Przyznaję, zostałem zaskoczony, ale czuję 

się  zarazem  zaszczycony  —  ogromnie  zaszczycony  —  na  myśl,  jak 

ważną pozycję zajmiesz w hrabstwie. Powyżej plasuje się jedynie żo-

na  namiestnika!  A  Stilbury  będzie,  praktycznie  rzecz  biorąc,  moim 

zięciem. 

          Carita rozumiała punkt widzenia ojczyma, ale lord Stilbury był 

co  najmniej  jego  rówieśnikiem.  Przypomniała  sobie  o  kolacji,  którą 

jadł z nimi dwa dni wcześniej, i o parokrotnych odwiedzinach w po-

przednim tygodniu. Uważała go za jednego z najbardziej niemiłych i 

odpychających przyjaciół ojczyma. Był mężczyzną potężnym,  wyso-

kim i grubokościstym, za to twarz miał długą i chudą. Myśląc o nim 

obecnie,  zdała  sobie  sprawę  z  okrucieństwa  kryjącego  się  w  zarysie 

jego ust, co zresztą zgadzałoby się z jego reputacją. Nie pamiętała, kto 

 T

LR 

background image

 

udzielił jej informacji na ten temat, choć musiała to być jedna z ko-

biet, których nie zaaprobowałaby jej matka. 

— To wyrachowany człowiek i wcale go nie lubię — stwierdziła 

kobieta. —  Nietrudno  uwierzyć  w  opowieści  o  tym,  jak maltretował 

żonę, którą podobno pobił na śmierć. 

— To chyba przesada! — odpowiedziała druga — ale słyszałam 

jaki jest ostry w stosunku do koni, a stajenni boją się go jak ognia! 

Carita teraz przypomniała sobie tę rozmowę, choć wcześniej nie 

poświęciła jej wiele uwagi. Nie zastanawiając się nawet nad odpowie-

dzią, wykrzyknęła szybko: 

— Nie! W żadnym razie nie mogę wyjść za lorda Stilbury! Jest 

okropny... i o wiele dla mnie za stary! 

— Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? — zapytał sir Mortimer. — 

Stilbury jest jedną z najznamienitszych osobistości w hrabstwie Oks-

ford. Jest bogaty, a przy tym jego dom, jak i posiadłość, są świetniej-

sze od moich! 

— Nie jestem zainteresowana jego majątkiem — oznajmiła Cari-

ta. — Jak mogłabym poślubić człowieka, który ma dostatecznie dużo 

lat, żeby być moim dziadkiem i który, jak powiadają, postępował tak 

okrutnie ze swojążoną, że zamęczył jąw końcu na śmierć? 

— Plotki! Kto by wierzył plotkom, poza taką niemądrą dzierlatką 

jak  ty?  —  wrzasnął  sir  Mortimer.  —  Jak  śmiesz,  nie  mając  grosza 

przy duszy, odmawiać człowiekowi, który jest wybitną postacią, a w 

dodatku ma taki majątek, że do końca życia nie będzie ci na niczym 

zbywało? 

 T

LR 

background image

 

— Nie chcę jego pieniędzy ani wysokiej pozycji — odrzekła Ca-

rita. — Jeśli wyjdę za mąż, a mam nadzieję, że kiedyś tak się stanie, 

chcę,  żeby  kierowała  mną  miłość...  chcę  kochać,  tak  jak  matka  ko-

chała mojego ojca,.. 

Ledwie  skończyła  zdanie,  wiedziała,  że  nie  powinna  tego  mó-

wić. 

—I co dało jej to, że kochała twojego ojca? — spytał sir Morti-

mer. — Wynajęty dom w Portsmouth, który, jak powiedziałem wcze-

śniej, przypominał rozmiarami kurnik. 

—Niemniej byliśmy tam szczęśliwi! — zawołała Carita. 

—Nazywasz to szczęściem? — parsknął pogardliwie. — Obie z 

matką  chodziłyście  niemal  w  strzępach,  jedzenia  nie  starczyłoby  dla 

kota, a w perspektywie czekało was jedynie ubóstwo. 

Sir Mortimer zacietrzewiał się, wpadając w coraz większą złość. 

—  Ubóstwo!  Tak,  to  jest  właściwe  słowo:  ubóstwo!  Na  jego 

krzyk Carita podniosła się z fotela. 

—Możesz sobie kpić z domu, w którym mieszkaliśmy z ojcem, 

kiedy nie pływał po morzach — powiedziała spokojnie — ale byliśmy 

w nim bardzo... bardzo szczęśliwi. 

—Wobec  tego  masz  jeszcze  mniej  rozumu  niż  sądziłem!  —

oświadczył sir Mortimer. —Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, że mo-

żesz łatwo trafić z powrotem do tamtego życia, jeśli nie zgodzisz się 

na  niespodziewaną  propozycję,  jaka  cię  spotkała  ze  strony  St-

ilbury'ego! 

 T

LR 

background image

 

— A jednak to właśnie zamierzam zrobić — odparła cicho Cari-

ta. —  Więc  powiedz,  proszę,  lordowi  Stilbury,  że  jestem  bardzo  za-

szczycona jego oświadczynami, ale moja odpowiedź brzmi — nie!  

Sir  Mortimer  wytrzeszczył  na  nią  oczy,  a  następnie  odrzucił 

głowę do tyłu i wybuchnął ponurym śmiechem. 

— Ty pusta, niemądra dziewczyno, naprawdę sądzisz, że pozwo-

lę ci odmówić takiemu człowiekowi jak Stilbury? Masz go przyjąć i 

dziękować Bogu na kolanach, że otrzymałaś podobną propozycję. — 

Pod  wpływem  własnych  słów  sir  Mortimer  wpadał  w  coraz  większą 

furię. — I cóż ty możesz zaofiarować mężczyźnie prócz ładnej buzi? 

Nie masz grosza — rozumiesz? Nie masz złamanego grosza poza tym, 

co dostajesz ode mnie. — Podnosząc jeszcze głos, dorzucił: — Do te-

go wszystkiego Stilbury jest w tobie zadurzony! I nie mam najmniej-

szego zamiaru uświadamiać go, jaka z ciebie nieznośna niewdzięczni-

ca! 

Carita odwróciła się, jakby chciała wyjść z pokoju, a sir Morti-

mer ryknął: 

— Stój i słuchaj, co mam ci do powiedzenia! Mówię jasno i wy-

raźnie, żeby nie było nieporozumień — wyraziłem zgodę na oświad-

czyny Stilbury'ego, który przyjeżdża jutro, żeby ustalić datę ślubu! 

—Nie  wyjdę  za  niego!  Nie  wyjdę!  —  zawołała  Carita.  —  On 

jest wstrętny!  I nie chcę umrzeć tak, jak umarła jego pierwsza żona, 

którą doprowadził do grobu okrucieństwem! 

—Skoro tego się obawiasz — oznajmił szyderczo sir Mortimer 

— wiem, jak z tobą. postąpić, moja droga! I powiem ci to bez ogródek 

 T

LR 

background image

 

— mówił wyciągając w jej kierunku gruby palec. — Jeśli nie zgodzisz 

się  przyjąć  jutro  Stilbury'ego,  będę  cię  bić  codziennie,  aż  zmienisz 

zdanie! Bądź pewna, że zrobię to — nawet gdybym miał cię zawlec 

półżywą do ołtarza! 

Zaczął  się  do  niej  zbliżać,  a  Carita krzyknęła  przerażona  i  wy-

biegła  z  pokoju,  zanim  zdołał  ją  powstrzymać,  zatrzaskując  za  sobą 

drzwi. Przebiegła jak wiatr przez hol i pomknęła schodami na górę, a 

wpadłszy do sypialni zamknęła drzwi na klucz, po czym rzuciła się na 

łóżko kryjąc twarz w poduszkach. 

Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę? Nie, to musiał być ja-

kiś  koszmar,  z  którego  obudzi  się  za  chwilę.  Jak  mogła  wyjść  za 

człowieka, który był po prostu stary? Poza tym nie miała wątpliwości 

co  do  tego,  że  jest  tak  zły  i  okrutny,  jak  mówiono.  I  choć  ojczym 

wzbudzał w niej dreszcz strachu, wiedziała, że jej reakcja na obecność 

lorda Stilbu-ry byłaby jeszcze gorsza. Kiedy przychodził w odwiedzi-

ny i witając się ściskał jej dłoń, za każdym razem ogarniał ją wstręt. 

Rękę miał zimną i wilgotną, w ogóle było w nim coś, przed czym od-

ruchowo się wzdrygała. 

— Ratuj mnie, mamo! — wyszeptała. —Ratuj! Przecież nie mo-

gę żyć z człowiekiem, do którego czuję odrazę! 

Myślała o tym, że bił żonę i był okrutny dla koni, a potem przy-

pomniała  sobie,  czym  groził  jej  ojczym.  Kiedy  uderzył  ją  pierwszy 

raz, obiecał matce, że to się więcej nie powtórzy. Ale teraz matka ode-

szła, a ojczym marzył o związaniu się przez jej małżeństwo z lordem 

Stilbury. Żeby do tego doprowadzić, będzie ją bić, i to z przyjemno-

 T

LR 

background image

 

ścią. Rozpoznawała szczególny błysk w jego oczach, kiedy upokarzał 

ją w ten czy inny sposób. Trudno byłoby o większe upokorzenie i po-

niżenie niż znosić bicie z jego ręki. Niemniej on gotów był to robić, 

póki ona nie"zmieni zdania. 

— Nie zniosę tego...! Boże drogi, nie zniosę tego!—szepnęła. 

Pomyślała o swoim ojcu i o wyrazie nieziemskiego szczęścia na 

twarzy umierającej matki. I w tejże chwili, zupełnie jakby ojciec z nią 

rozmawiał i udzielił jej porady, zrozumiała, co powinna zrobić. Że też 

nie pomyślała o tym wcześniej! Podniosła się wolno z łóżka. 

Ucieknie z domu i będzie musiała to zrobić przed popołudniową 

wizytą lorda Stilbury. Podeszła do okna i stanęła przy nim patrząc na 

dwór.  Gorący  letni  dzień  dobiegał  końca,  pochłodniało  i  cienie  się 

wydłużyły.  Ptaki  wracały  do  gniazd.  Wszystko  wydawało  się  ciche, 

spokojne i nie zmienione, tylko jej własny świat zwalił jej się nagle na 

głowę. 

—  Co  mam  robić...?  Dokąd  się  udać...?  —  spytała  i  zamilkła 

czekając na odpowiedź. 

I znów, jakby ojciec udzielał jej wskazówek, przypomniała sobie 

o jego bracie mieszkającym w Norfolk. Był starszy od ojca i uchodził 

za  dziwaka.  Z  tego,  co  pamiętała,  stryj  żył  samotnie,  na  osobności, 

przedkładając towarzystwo zwierząt nad łudzi. Pisał zresztą książki i 

artykuły o zwierzętach, przeznaczone dla osób zainteresowanych ho-

dowlą najszlachetniejszych odmian bydła, owiec  oraz psów  rzadkich 

ras, które czasem można było spotkać w Anglii. Carita pamiętała, jak 

prosiła ojca przed laty: 

 T

LR 

background image

 

— Opowiedz mi o stryju, papo. 

— Jest sporo starszy ode mnie — odparł wówczas ojciec — i na 

swój  sposób  zadowolony  z  życia.  Nie  lubi  chodzić  na  przyjęcia  ani 

poznawać nowych ludzi, chyba że podzielają jego zainteresowania. 

— Musi być  bardzo  dziwnym  człowiekiem,  papo  -4  stwierdziła 

Carita. 

— Każdy ma inną pasję — wyjaśnił ojciec. — Ja kocham morze 

i  zawsze  pragnąłem  zostać  marynarzem,  natomiast  mój brat  Andrew 

od  najwcześniejszego  dzieciństwa  przejawiał  skłonności  do  wyro-

śnięcia na samotnika. — Ojciec przerwał na chwilę, po czym podjął: 

—  Odziedziczywszy  niewielki  majątek  po  swoim  ojcu  chrzestnym, 

zamieszkał z dala od domu rzadko się z nim kontaktujemy. 

Po ukazaniu się w gazetach wiadomości o śmierci ojca, Andrew 

napisał  jednak  do  matki  miły,  choć  trochę  bezosobowy  list.  Carita 

zdecydowała, że  właśnie u niego powinna szukać schronienia. Może 

stryj Andrew uzna ją za „zbłąkaną owieczkę" i weźmie pod opiekę. 

— Tam właśnie ucieknę! — postanowiła. Skupiła się na spra-

wach praktycznych, próbując pomyśleć logicznie, co ma robić. Po ja-

kimś czasie rozległo się pukanie do drzwi. Na jej pytanie, lokaj poin-

formował: 

—Panno Carito, pan mówi, że oczekuje panienki na dole. 

—Powiedz mu, że boli mnie głowa i położyłam się do łóżka — 

odparła Carita. 

Lokaj  odszedł,  a  ona  zabrała  się  do  pakowania.  Nie  mogła  za-

brać  z  sobą  zbyt  wiele,  więc  wybrała  trzy  lekkie  suknie  z  muślinu, 

 T

LR 

background image

 

które zajmowały niedużo miejsca, nocną koszulę i nieco bielizny. Te 

rzeczy zmieszczą się w torbie, którą przytroczy do siodła Merkurego. 

Zamierzała  włożyć na siebie najlepszy kostium do konnej jazdy, a z 

nadejściem zimy musi kupić płaszcz. 

Myśl o kupieniu czegokolwiek przypomniała jej o pieniądzach. 

Miała ich niewiele, ponieważ dotychczas nie potrzebowała większych 

sum, bo sir Mortimer był bardzo hojny wobec matki i bez słowa płacił 

wszystkie  rachunki,  nawet  te  wystawione  przez  najdroższe  sklepy 

przy  Bond  Street.  Carita  zawsze  miała  przy  sobie  trochę  drobnych, 

żeby dać na tacę w kościele czy czasem kupić szklankę jabłecznika, 

gdy wybrała się konno na dalszą przejażdżkę. Poza tym gotówka nie 

była jej dotychczas potrzebna. 

—  Muszę  mieć  choć  trochę  pieniędzy!  —  pomyślała  teraz.  — 

Koniecznie! 

Do Norfolk było daleko, trzeba będzie zatrzymać się gdzieś po 

drodze, a także opłacić stajnię dla Merkurego. Do tego należało doli-

czyć kupienie mu obroku i jedzenia dla niej. 

Wtedy właśnie przypomniała się jej biżuteria matki. Najdroższe 

klejnoty przechowywano w sejfie na dole i nie miała do nich dostępu. 

Ale ozdoby, które matka nosiła na co dzień, znajdowały się w szkatuł-

ce. Biżuteria była w codziennym użyciu, ponieważ sir Mortimer lubił 

oglądać żonę w ozdobach. Szkatułka zawierała także cenniejsze pre-

cjoza, jak broszki, bransoletki, naszyjniki i kolczyki, które lady Hal-

don wkładała na specjalne okazje. 

— Wezmę ze sobą błyskotki mamy — postanowiła Carita. 

 T

LR 

background image

 

Była na tyle przezorna, żeby nie umieszczać ich w torbie przy-

troczonej do siodła. Przypuszczalnie będzie musiała powierzyć ją nie-

raz opiece stajennych czy innych służących w gospodach. Pamiętała, 

jak matka przestrzegała ją, ilekroć były  w podróży, żeby uważała na 

złodziei. W związku z tym postanowiła zaszyć biżuterię w podszewce 

żakietu do konnej jazdy. Nie będzie to zapewne bardzo wygodne, ale 

za to bezpieczne. 

Zajrzała  raz  jeszcze  do  szkatułki  i  spostrzegła  ślubną  obrączkę 

matki. W głowie zaświtał jej pewien pomysł. Matka nosiła ją do cza-

su, gdy sir Mortimer z okazji ślubu podarował jej swoją obrączkę. Te-

raz Carita wsunęła tę pierwszą na palec i okazało się, że świetnie pa-

suje. Znów wydało się jej, że ojciec nią kieruje, mówiąc co ma robić. 

Młoda  panna  podróżująca  bez  przyzwoitki  narażała  na  szwank 

swoją reputację, natomiast mężatka mogła odbyć dłuższą wyprawę w 

towarzystwie  stajennego,  który  podążał  za  nią  w  pewnej  odległości. 

Gdyby więc była zmuszona zatrzymać się gdziekolwiek, mogła zaw-

sze  powiedzieć,  że  stajenny  zjawi  się  z  opóźnieniem,  bo  jego  koń 

zgubił  podkowę.  Widząc  ją  z  obrączką na palcu, nikt przez  moment 

nie będzie wątpił, że Carita jest mężatką. A żeby wyglądało to jeszcze 

bardziej prawdopodobnie, oprócz obrączki włożyła jeden z diamento-

wych pierścionków matki. 

Jednakże  nadal  obawiała  się,  że  może  potrzebować  pieniędzy, 

jeśli  stryj  odmówi  jej  schronienia.  Rozważywszy  sprawę,  zaszyła 

kosztowną  diamentową  bransoletkę  w  obrąbek  spódnicy  do  konnej 

 T

LR 

background image

 

jazdy. Przymocowała ją w takim miejscu, żeby bransoletka nie ociera-

ła jej nóg w czasie jazdy. Drugą, węższą, wszyła z tyłu żakietu. 

— Postąpiłam naprawdę przemyślnie — powiedziała skończyw-

szy pracę. 

Przygotowała  wszystko  na  jutro,  nie  zapominając  o  butach  do 

konnej jazdy oraz kapeluszu, i wreszcie zaczęła się rozbierać. Modliła 

się długo przed pójściem do łóżka, żeby ojciec jej pomógł, a Bóg oto-

czył opieką. Kiedy się w końcu położyła, była o wiele spokojniejsza. 

Było jeszcze ciemno, kiedy Carita, stąpając na palcach zeszła ze 

schodów. Wymknęła się przez drzwi, które prowadziły prosto do staj-

ni.  Doszedłszy  do  nich  zobaczyła  pełniącego  służbę  tylko  jednego 

starszego  już  wiekiem  stajennego.  Siedział  w  drewnianym  fotelu  w 

pomieszczeniu, gdzie składowano uprząż. Głęboko uśpiony, oparł no-

gi na drugim fotelu, nie poruszając się nawet, kiedy Carita cicho po-

deszła  do  przegrody  Merkurego  i  sama  go  osiodłała.  Koń,  swoim 

zwyczajem, otarł się o jej policzek. Od śmierci matki miała poczucie, 

że Merkury jest jej jedynym pawdziwym przyjacielem. Wyprowadziła 

go na dziedziniec, gdzie czekał cierpliwie, póki nie znalazła się w sio-

dle. Poruszając się ostrożnie i możliwie najciszej, opuściła teren stajni 

przez tylne wrota, za którymi rozciągały się otwarte pola. 

Zupełnie  nieźle  orientowała  się,  w  jakim  kierunku  ma  jechać. 

Postanowiła  ruszyć  na  przełaj  polami,  wiedząc,  że  powinna  jak  naj-

szybciej oddalić się, od Haldon Hall. Kiedy ojczym zorientuje się, że 

jej  nie  ma,  niewątpliwie  zorganizuje  pościg.  Jechała  szybko,  bacząc, 

by nie przemęczyć Merkurego, który należał do niej odkąd zamieszka-

 T

LR 

background image

 

ła  w  Hall.  Jeśli  nawet  nie  czuła  wdzięczności  za  inne  podarunki  oj-

czyma, jej radość z otrzymania Merkurego była naprawdę szczera. 

Jechała bez wytchnienia, zatrzymała się jedynie po to, by Mer-

kury mógł się napić wody z przejrzystego strumienia, przez który się 

przeprawiali, a który sięgał koniowi zaledwie do pęcin. Potem znów 

ruszyli  przed  siebie.  Wreszcie  Carita  zaczęła  się  zastanawiać,  gdzie 

mogłaby się zatrzymać na noc. Miała już obmyśloną historyjkę o sta-

jennym,  który  powinien  dołączyć  do  niej  później.  Rozglądała  się  za 

jakąś niewielką gospodą, gdzie nie zadawano by jej zbyt wiele pytań. 

Myślała o takim miejscu, które ojczymowi nie przyszłoby do głowy. 

Była przekonana, że będzie jej szukać, ponieważ nie zważając na pro-

testy zdecydowany był wydać ją za lorda Stilbury. 

Znajdowała się teraz na skraju pola, na którym przeprowadzano 

jakieś prace. Na trawie widoczne były ślady kół wozu, a przy końcu 

pola widniała głęboka jama, którą niewątpliwie wykopali jacyś ludzie. 

Zastanawiała się właśnie, w jakim celu mogli to zrobić, kiedy nad wy-

sokim żywopłotem, okalającym jamę z przeciwnej strony, ukazał się 

nagle jeździec na koniu. Skok był mistrzowski i Carita pomyślała, że 

koń zdoła dosięgnąć równego gruntu, choć wyrwa była spora. Ale w 

następnej sekundzie koń potknął się na krawędzi jamy i Carita krzyk-

nęła  ze  zgrozą,  kiedy  dosiadający  go  jeździec,  wyrzucony  z  siodła, 

przeleciał ponad głową zwierzęcia, by paść bezwładnie na rozsypane 

wokół kamienie. Zataczając się, koń podźwignął się na nogi w chwili, 

gdy  Carita  ruszyła  w  jego  kierunku.  Wiedziała,  że  musi  zrobić 

wszystko, co w jej mocy, by ratować jeźdźca. 

 T

LR 

background image

— 45 — 

 

Rozdział 3 

 

 

 

 

Siedząc na Merkurym i prowadząc czarnego wierzchowca, Cari-

ta jechała za wozem, na którym dwaj mężczyźni ułożyli nieznajome-

go.  Znalazłszy  się  przy  nim  rozpoznała  od  razu,  że  stracił  przytom-

ność, ponieważ upadając, uderzył głową o jeden z większych kamieni 

leżących przy krawędzi jamy. Zsiadła z konia i zastanawiała się chwi-

lę, co należałoby zrobić. I akurat w tym momencie dostrzegła z uczu-

ciem ulgi wiejski wóz nadjeżdżający wąską drogą, która przywiodła ją 

na pole. Zaczęła machać rękami i wołać. Mężczyźni jadący na wozie 

otworzyli furtkę i zbliżyli się do niej powoli. 

Wyjaśnienia wydawały się zbędne, widać bowiem było, co tu się 

wydarzyło. Jeden z mężczyzn poklepał czarnego wierzchowca, który 

drżał  jeszcze  po  wstrząsie  spowodowanym  upadkiem.  Drugi  stwier-

dził: 

— Lepiej weźmy go na farmę. 

Podnieśli nieznajomego i położyli ostrożnie na wozie. Następnie 

jeden z nich — a obaj byli bardzo młodzi, niemal chłopcy — pomógł 

jej wsiąść na konia, po czym wręczył cugle czarnego ogiera i, jakby to 

było oczywiste, spytał: 

 T

LR 

background image

 

— Pani pojedzie za nami? 

Carita  skinęła  głową.  Ruszyli  powoli,  zatrzymując  się  tylko  na 

chwilę, żeby  zamknąć za sobą furtkę. Do domu na farmie, długiego, 

niskiego budynku z cegły, mieli około pół mili. Dom był zdecydowa-

nie  wiekowy,  lecz  malowniczy,  opleciony  pnącym  się  po  ścianach 

bluszczem. Widząc, jaki jest obszerny, Carita zaczęła się zastanawiać, 

czy  nie  mogłaby  przekonać  właścicieli,  aby  pozwolili  jej  spędzić  tu 

noc. Czuła się bardzo zmęczona i głodna, a prawdopodobnie Merkury 

był  w  podobnym  stanie.  Czarny  ogier  okazał  się  bardzo  łagodny  i 

szedł koło niej, jakby wciąż oszołomiony po upadku. 

Chłopcy nie podjechali do domu od frontu, lecz okrążyli go, za-

jeżdżając  od  tyłu,  gdzie  znajdowało  się  podwórze,  a  za  nim  stajnia. 

Carita spostrzegła od razu, że jest tam mnóstwo miejsca dla koni. Wóz 

zatrzymał  się  przed  tylnymi  drzwiami, a  wówczas  jeden  z  chłopców 

wbiegł do domu wołając: 

— Mama! Mama!  

Drugi podszedł do Carity, mówiąc: 

— Pokażę pani drogę do stajni. 

Przeszedł na ukos przez podwórze, a Carita ruszyła za nim, zsia-

dając z konia przy drzwiach stajni. Istotnie było tam dużo przegród, z 

których część zajmowały konie pociągowe, w innych zaś stały konie 

pod  wierzch, choć nie  mogły  się  równać  z  Merkurym  ani  z  ogierem 

nieznajomego. Dwie przegrody były wolne i tam przy pomocy swoje-

go  przewodnika  umieściła  oba  konie.  Tymczasem  podszedł  do  nich 

starszy człowiek, pytając: 

 T

LR 

background image

— 47 — 

— Co to się stało? 

— Wypadek, Jake — odparł chłopiec. — Pomóż przy komach. 

Jake był jeszcze mniej rozmowny niż młody chłopak, ale kiedy 

zdjął  Merkuremu  uzdę  i  zabrał  się  do  odpinania  popręgu, Carita na-

brała pewności,  że  ma  duże  doświadczenie  w  obsługiwaniu koni.  W 

przegrodach leżała świeża słoma, a w żłobach siano. Poklepała ogiera, 

a widząc chłopaka ruszającego w stronę domu, poszła za nim. Miała 

nadzieję, że mama, jakakolwiek będzie, wysłucha życzliwie jej proś-

by. 

Weszła  do  domu  tylnymi  drzwiami.  Wnętrze  spodobało  jej  się 

od  razu.  Sufit  przecinały  ciężkie,  dębowe  belki,  kominek  był  duży, 

otwarty. Tymczasem chłopak zniknął, więc Carita zastanawiała się, co 

robić, kiedy dobiegły ją głosy z  góry. Domyśliła się, że tam właśnie 

zaniesiono  nieznajomego.  Z  uprzejmości  powinna  dowiedzieć  się  o 

jego zdrowie, weszła więc po dębowych schodach i zobaczyła otwarte 

drzwi,  zza  których  słychać  było  głosy.  Z  pewną  obawą  zajrzała  do 

środka. 

Kobieta  o  obfitych  kształtach  i  okrągłych,  czerwonych  policz-

kach pochylała się nad łóżkiem. Wyglądała dokładnie tak, jak Carita 

wyobrażała sobie żonę farmera. Kolo niej stała druga, starsza kobieta, 

w  fartuchu  okrywającym  suknię,  z  włosami  schowanymi  pod  czep-

kiem.  Zajęta  była  zdejmowaniem  butów  do  konnej  jazdy  z  nóg  nie-

znajomego, który z zamkniętymi oczami leżał wyciągnięty nierucho-

mo na łóżku. Krew płynęła nadal z rany na czole, w pobliżu linii wło-

sów. 

 T

LR 

background image

 

Kobiety  wymieniały  między  sobąjakieś  uwagi,  a  dwaj  chłopcy 

przyglądali się, stojąc obok. Po chwili żona farmera zauważyła Caritę. 

— A, jest pani! —powiedziała. — Synowie mówią, że wypadek 

zdarzył  się  przy  wykopie.  Kładłam  im  do  głowy  tyle  razy,  żeby  nie 

zostawiali dziury bez zabezpieczenia, no i proszę! 

Kobieta westchnęła i kontynuowała: 

—Ale czy mnie kiedy kto słucha? I prędzej w cud uwierzę niż w 

to, że znajdą tam źródło, jak im ktoś naopowiadał! 

—Spokojna  głowa,  mama,  będzie  źródło  —  zapewnił  jeden  z 

chłopców. 

Z tymi słowy ruszył w kierunku drzwi i minąwszy Caritę opuścił 

pokój, a brat poszedł w jego ślady. Carita zbliżyła się do łóżka i pa-

trząc na nieznajomego spytała: 

— Myśli pani, że jest ciężko ranny? 

— Nie ma co się martwić i trapić! — odparła żona farmera. — O 

ile  ja  się  na  tym  znam,  pani  mąż  ma  tylko  lekki  wstrząs  mózgu  i 

przyjdzie do siebie za parę dni. 

Carita już otwierała usta, żeby wyjaśnić, że ranny mężczyzna nie 

jest jej mężem, tylko obcym człowiekiem, którego nie widziała nigdy 

przed  wypadkiem.  Ale  nagle  przyszło  jej  do  głowy,  że  mogłaby  się 

ukryć na farmie przed ojczymem, który zacznie jej z pewnością szu-

kać.  Będzie  wypytywać  o  samotną  młodą  kobietę,  a  nie  o  mężatkę 

przebywającą w towarzystwie męża. Odniosła wrażenie, że jest to od-

powiedź na jej błagalną modlitwę o pomoc. Być może z tego właśnie 

powodu włożyła odruchowo na palec obrączkę matki. 

 T

LR 

background image

— 49 — 

— Czy... będzie pani mogła zaangażować do niego pielęgniarkę? 

— spytała. 

— Pielęgniarkę? — powtórzyła żona farmera. — I na co pani 

pielęgniarka? Obie z Jessie umiemy pielęgnować chorych i wyleczy-

my go na pewno, co, Jessie? 

Druga kobieta, której udało się już zdjąć oba buty z nóg rannego, 

mruknęła coś, co zabrzmiało jak potwierdzenie. 

—  Wygląda  pani  tak  młodziutko  —  podjęła  żona  farmera  — 

domyślam się, że od niedawna jest pani mężatką, ale się pani nauczy! 

Kiedy się ma męża i czterech synów, jak ja, zawsze któryś w coś się 

wpakuje! Nieraz mówię, że więcej nóg zabandażowałam, niż obiadów 

w życiu zjadłam! 

Roześmiała  się  z  własnego  żartu  wesołym,  niefrasobliwym 

śmiechem. 

—  Jestem  pani  bardzo  wdzięczna  —  powiedziała  Carita  —  i 

dziękuję, że n...nas pani... przygarnęła. 

Mówiąc  nas  Carita  zaczerwieniła  się,  ale  żona  farmera  zabrała 

się właśnie do rozbierania nieznajomego i niczego nie zauważyła. Po 

chwili uniosła głowę mówiąc: 

—  Jessie  pokaże  pani  pokój  obok,  gdzie  będzie  pani  musiała 

spać,  póki  mąż  jest  taki  chory.  Może  pani iść  i  rozpakować,  co  tam 

pani ma z sobą. 

Zanim Carita zdążyła się odezwać, Jessie przeszła na drugą stro-

nę pokoju, otwierając drzwi do następnego pomieszczenia. Sypialnia, 

w  której  położono  nieznajomego,  była  obszerna  i  miała  duże  wyku-

 T

LR 

background image

 

szowe okno. Natomiast pokój obok był mały i wąski, ale Carita w tej 

chwili o niczym więcej nie marzyła. Mogła tylko dziękować w duchu 

za opiekę ojcu i aniołowi stróżowi. — Zostawiłam torbę przy koniu — 

zwróciła się do Jessie. — Pójdę ją przynieść. 

Jessie, która wyraźnie należała do kobiet małomównych, mruk-

nęła  potwierdzająco  i  zabrała  się  do  zdejmowania  kapy  z  łóżka,  za-

ścielonego świeżą, czystą pościelą. W pokoju były drugie drzwi, wy-

chodzące na korytarz. Carita zeszła na dół i wróciła do stajni. 

Jej  siodło  wraz  z  przytroczoną  do  niego  torbą  wisiało  na  haku 

naprzeciw  przegrody,  w  której  umieszczono  Merkurego.  Jake  gdzieś 

zniknął, ale w żłobach obu koni prócz siana był teraz owies, który ja-

dły  z zadowoleniem. Również  oba wiadra zostały napełnione świeżą 

wodą. Carita wzięła torbę i przepełniona wdzięcznością skierowała się 

na powrót do domu. Zdawała sobie sprawę, w jakim napięciu jechała 

przez  cały  ten  dzień,  przerażona,  że  ojczym  zdoła  ją  jakoś  dogonić. 

Jeśli udałoby mu się tego dokonać, nie mogłaby więcej uciec. Z przy-

jemnością zmusiłby ją biciem do poddania się swojej woli. 

— Nienawidzę go! Nienawidzę! — powtórzyła sobie w duchu. 

Gdyby mogła zostać na farmie chociaż dwa dni, Merkury odpo-

cząłby znakomicie przed wyruszeniem w dalszą drogę do Norfolk. 

Wróciwszy na górę do dużej sypialni stwierdziła, że żona farme-

ra oraz Jessie rozebrały nieznajomego i położyły go do łóżka. Miał na 

sobie białą koszulę nocną, należącą zapewne do farmera lub któregoś 

z jego synów. Patrząc na zwróconą ku sobie twarz, Carita doszła do 

wniosku, że nieznajomy jest bardzo przystojny. 

 T

LR 

background image

— 51 — 

—Zaraz owinę pani mężowi głowę bandażem — poinformowała 

ją  żona  farmera.  — Rana nie  jest  głęboka, ale  upłynie  dobrych  parę 

dni, zanim się zagoi! 

—Jest pani pewna, że wkrótce odzyska przytomność? — spytała 

Carita. 

—Tak  myślę  —  odparła  żona  farmera.  —  Zależy,  jak  szybko 

będzie zdrowiał. Na mój rozum, wszystkiemu winne są te moje chło-

paki. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby mnie który posłuchał! 

Jessie zbierała ubranie nieznajomego, całe w błocie po upadku z 

konia. Opróżniła kieszenie, kładąc ich zawartość na komodzie. Carita 

zauważyła  ze  zdziwieniem  portmonetkę  pełną  monet  i  portfel  wy-

pchany banknotami. Żona farmera podążyła wzrokiem za jej spojrze-

niem. 

— Niech pani lepiej weźmie pieniądze męża — powiedziała— i 

schowa je bezpiecznie. Nie chcę, żeby ktoś mówił, że więcej ich było, 

jak przyjechał niż wtedy, kiedy odjeżdża! 

Carita podeszła z ociąganiem do komody. 

—Pani je weźmie — powtórzyła gospodyni, jakby przemawiała 

do dziecka. — W tamtym pokoju znajdzie pani szufladę, którą można 

zamknąć na klucz. 

—Bardzo pani dobra, że nas przyjęła... — powiedziała Carita — 

i oczywiście musimy zwrócić pani koszta... 

Żona farmera roześmiała się. 

— Pomówię sobie o tym z pani mężem, jak się obudzi i jak bę-

dzie  się  już  dobrze  czuł.  Prawdę  mówiąc,  to  chłopaki powinny  pań-

 T

LR 

background image

 

stwu  płacić!  Kto  to  słyszał,  kopać  dziurę,  w  którą  może  w  każdej 

chwili wpaść krowa albo owca, i niczym jej nie zakryć! 

Carita  miała  ochotę  powiedzieć,  że  nikt  nie  mógł  przewidzieć 

takiej okoliczności, jak skok potężnego konia z nieznanym jeźdźcem 

przez  żywopłot  ponad  wykopem.  Jednakże  przepełniona  głęboką 

wdzięcznością  za  możliwość  spędzenia  nocy  na  farmie,  bez  słowa 

wzięła portmonetkę i portfel nieznajomego. Szła właśnie w kierunku 

drzwi, kiedy żona farmera zagadnęła: 

—Ale, ale, nawet nie spytałam panią o godność, zresztą pani też 

nie pytała chyba o moje nazwisko. 

—Rzeczywiście — odrzekła Carita — więc czy może być pani 

tak dobra i powiedzieć mi, jak się nazywa? 

Mówiąc  to,  zastanawiała  się  gorączkowo,  jakie  nazwisko  ma 

wymienić. 

—Nazywam się Johnson — oznajmiła żona farmera— i Johnso-

nowie gospodarują na tej farmie już od trzech pokoleń! 

—A moje nazwisko brzmi Freeman — odpowiedziała Carita. 

Było to pierwsze nazwisko, jakie przyszło jej do głowy. 

—No więc, pani Freeman, jesteśmy wszyscy do usług, a że mój 

mąż będzie w domu lada chwila, to może by pani zdjęła kapelusz i ze-

szła do nas na dół, żeby się pokrzepić. 

—Z wielką przyjemnością — odparła Carita. — Jestem napraw-

dę głodna. 

 T

LR 

background image

— 53 — 

Prawdę  powiedziawszy,  było  jej  niemal  słabo.  Zdawała  sobie 

sprawę, że nie jest to jedynie kwestia głodu, ale również szoku, jakim 

były wszyskie przeżycia tego dnia. 

— Radzę się pospieszyć — ponagliła ją pani Johnson. 

Carita przeszła do swojego pokoju i usiadła na łóżku. Czuła lek-

ki  zawrót  głowy.  Czy  to  możliwe,  że  tak  wiele  wydarzyło  się  w  tak 

krótkim  czasie?  —pomyślała.  A  w  chwili,  kiedy  żywiła  największe 

obawy co do zbliżającej się nocy, z opresji wyratował ją nieznąjomy. 

— Jest niewątpliwie dżentelmenem — powiedziała sobie uspo-

kajająco — i jestem pewna, że nie będzie miał mi za złe, jeśli udam 

jego żonę, przynajmniej przez dzisiejszy wieczór. 

Zresztą,  jeśli  nieznajomy  zamierzałby  robić  jej  z  tego  powodu 

jakieś nieprzyjemności, może wymknąć się i odjechać, zanim on wy-

dobrzeje na tyle, by móc kontynuować swoją podróż. 

Carita zdjęła kapelusz i zamierzała rozebrać się z żakietu, kiedy 

przypomniała  sobie  o  zaszytej  w  nim  biżuterii.  Jeśli  Jessie  czy  kto-

kolwiek inny natknąłby się na klejnoty, musiałby to uznać za dziwne. 

W  tym  momencie  przypomniała  sobie  o  pieniądzach  nieznajomego. 

Bez trudu znalazła zamykaną szufladę. Poza łóżkiem i niewielką sza-

fą,  w  pokoju  znajdowała  się  tylko  stara  komoda,  będąca  prawdopo-

dobnie w domu od czasu, kiedy został zbudowany. W jednej z szuflad 

tkwił klucz. 

Carita najpierw umieściła w szufladzie pieniądze nieznajomego. 

Następnie  po  złożeniu  swego  żakietu  i  przekonaniu  się,  że  jest  tam 

dość miejsca, położyła go obok. Przekręciwszy klucz w zamku, zasta-

 T

LR 

background image

 

nawiała  się  chwilę,  gdzie  go  najbezpieczniej  schować.  Wtedy  przy-

pomniała sobie, co robiła matka, kiedy wychodziły z domu na spacer, 

gdy ona była dzieckiem. Wsunęła klucz pod róg dywanu, gdzie raczej 

nikomu nie przyszłoby na myśl go szukać, po czym umyła twarz i rę-

ce w zimnej wodzie i zeszła pospiesznie na dół. 

Rodzina  Johnsonów  siedziała  już  przy  dużym  stole  w  kuchni. 

Było  to  obszerne  pomieszczenie  o  suficie  wzmocnionym  belkami,  z 

których  zwieszały  się  dwie  szynki,  wianki  cebuli,  kaczka  i  trzy  nie 

oskubane kury. Farmer, pan Johnson, był mężczyzną w średnim wieku 

o  nieco  zaokrąglonej  figurze  i  przerzedzonych  włosach.  Zajmował 

miejsce u szczytu stołu, gdzie stał obecnie, zajęty krojeniem udźca ba-

raniego  pokaźnych  rozmiarów.  Pani  Johnson  siedziała  naprzeciwko. 

Ponadto  przy  stole  znajdowało  się  trzech  młodych  ludzi,  przy  czym 

dwaj  byli  tymi,  którzy  udzielili  pomocy  nieznajomemu  oraz  dziew-

czynka  w  wieku  około  czternastu  lat.  Ze  względu  na  podobieństwo, 

Carita domyśliła się od razu, że jest ich siostrą. Jessie ustawiała gorą-

ce  potrawy  na  stole,  przynosząc  je  z  prosto  z  kuchni.  Skończywszy, 

usiadła na swoim miejscu koło pani Johnson. 

— O, już pani jest, kochana —powiedziała pani Johnson na wi-

dok Carity. — Tak myślałam, że lepiej, żeby si^ pani pospieszyła, bo 

inaczej wszystko wystygnie. Moich dwóch synów to już pani zna, Bil-

ly i Luke, to jest ich przyjaciel Jim, a tu moja córka Molly i na końcu 

stołu mój mąż. 

Carita podeszła do pana Johnsona. 

 T

LR 

background image

— 55 — 

— Dobry wieczór panu — powiedziała. — To ogromnie miło z 

państwa strony, że wzięliście nas pod swój dach. Nie wiem doprawdy, 

co  bym  zrobiła,  gdyby  pańscy  synowie  nie  zjawili  się  w  najodpo-

wiedniejszym momencie. 

— Brywieczór — odparł krótko farmer. Zanim jednak zdążył 

powiedzieć coś więcej, jego 

żona wykrzyknęła z drugiego końca stołu: 

—  Niech  pani  siada,  pani  Freeman,  już  ja  dobrze  wiem,  że  po 

tym wszystkim musi pani porządnie się najeść! 

Pan Johnson postawił przed nią talerz z potężną porcją baraniny 

obłożoną górą kartofli, groszku i marchewki. Carita miała wątpliwo-

ści, czy zdoła sobie z tym poradzić. Uporawszy się ze wszystkim mia-

ła wrażenie, że nigdy  więcej nie poczuje głodu. Członkowie rodziny 

byli  tak  pochłonięci  jedzeniem,  że  prawie  się  nie  odzywali.  Jedynie 

pani  Johnson  wiodła  monolog,  na  który  nikt  nie  zwracał  większej 

uwagi. 

— Zastanawiałam się, dokądeście się państwo wybierali — po-

wiedziała, kiedy Carita jadła baraninę. 

Jessie postawiła przed nią filiżankę kawy, podczas gdy wszyscy 

mężczyźni pili jabłecznik. Sama również wypiłaby chętnie szklanecz-

kę tego napoju, lecz krępowała się o niego poprosić. Być może tutaj 

raczyli się nim wyłącznie mężczyźni. 

Zamierzała  właśnie  odpowiedzieć  na  pytanie  pani  Johnson,  że 

jechali do Norfolk, kiedy nagle pomyślała, że popełniłaby nieostroż-

ność.  Niewykluczone,  że  ojczym  przypomni  sobie  o  istnieniu  stryja 

 T

LR 

background image

 

mieszkającego w Norfolk, choć prawdopodobieństwo tego było małe. 

Nie sądziła, żeby przyszło mu to do głowy, ale pisząc do krewnych po 

śmierci  matki,  wspomniała  ojczymowi,  że  stryj  odziedziczył  tytuł  i 

jest obecnie lordem Wensley z Wen. Tak czy owak nie powinna nara-

żać  się  na  ryzyko.  Uświadamiając  sobie,  że  Suffolk  graniczy  z  Nor-

folkiem, powiedziała pospiesznie: 

— Jechaliśmy do Essex. 

— Oj, to daleka droga! — stwierdziła pani Johnson. — Może i 

dobrze się stało, że musieliście się zatrzymać i trochę odpocząć. Mnie 

jazda konno zawsze bardzo męczy, o czym rodzina wie najlepiej. 

Rodzina,  pochylona  nad  talerzami,  nie  zwróciła  na  jej  słowa 

uwagi i pani Johnson podjęła: 

— Mąż powiedział, że mają państwo dwa piękne koniki. Niech 

się pani o nie nie martwi! Jake to się zna na koniach i ma do nich rękę, 

co chłopcy? 

Po chwili jeden z młodych ludzi, Carita miała wrażenie, że ten o 

imieniu Billy, odpowiedział: 

— Tak, mama, święta prawda! 

Po baraninie na stole zjawiło się ciasto z porzeczkami i gęsty sy-

rop, którym je polewano. Po paru kęsach Carita nie była w stanie zjeść 

nic więcej i  zastanawiała się, czy urazi gospodarzy, jeśli się do tego 

przyzna. W tym samym momencie poczuła coś ocierającego się jej o 

nogi i domyśliła się, że jest to spaniel, którego zauważyła po wejściu 

do  kuchni.  Pod  stołem  znajdowały  się  dwa  psy.  Carita  nakarmiła  je 

 T

LR 

background image

— 57 — 

ukradkiem  niewielkimi  kawałkami  ciasta,  przyjętymi  ze  szczerą 

wdzięcznością. 

Po skończonej kolacji chłopcy odsunęli krzesła i wyszli z kuch-

ni. 

— Nie zapomnijcie zamknąć kur! — krzyknął za nimi farmer. 

Odpowiedziało mu dalekie: 

— Tak jest! 

Chłopcy byli już przy tylnych drzwiach domu. Kiedy wyszli, pa-

ni Johnson zwróciła się z wyjaśnieniem do Carity: 

— Musimy wszystko zamykać na noc. Lisy węszą naokoło i je-

dzą wszystko, co się rusza! Praca na farmie i tak jest ciężka, a tu jesz-

cze borykaj się z tymi lisami, co to państwo na nie polują, chociaż i 

tak trafiają nie więcej, jak jednego na trzy! 

Carita uśmiechnęła się. Mieszkając w Haldon Hall wiedziała, że 

wszyscy  famerzy  narzekają  na  lisy  Natomiast  sir  Mortimer  uskarżał 

się na niedobór lisów twierdząc, że gdyby to zależało od niego, zało-

żyłby specjalną lisią hodowlę. Na samą myśl o ojczymie Caritę prze-

szedł dreszcz. Zwróciła się do pani Johnson: 

—Czuję  się  bardzo  zmęczona.  Mam  nadzieję,  że  wybaczy  mi 

pani, jeśli pójdę się położyć? 

—Oczywiście,  moja droga, niech  się  pani  zaraz  kładzie  —  od-

powiedziała pani Johnson życzliwie. — Wejdę z panią i popatrzę, czy 

z mężem wszystko dobrze. Jeśli otworzy pani sobie do niego drzwi, to 

na pewno usłyszy w nocy, gdyby był niespokojny 

 T

LR 

background image

 

Carita chciała spytać, co powinna zrobić w takim wypadku, ale 

bała się, że pani Johnson może to uznać za dziwne,  więc zachowała 

milczenie. Jednak żona farmera, jakby  wiedząc, co Carita myśli, po-

wiedziała: 

—  Kazałam  Jessie  naparzyć  ziół,  to  go  na  powrót  uśpią, jakby 

się przebudził. Trzeba go tylko napoić, jeśli będzie przytomny i pozna 

panią. 

Wiedziała dobrze, że nieznajomy, który jej nigdy nie widział, nie 

może  jej  rozpoznać.  Jednakże  tę  wiadomość  musiała  zachować  dla 

siebie, odpowiedziała więc po prostu: 

—  Mój...  mój  m...mąż  będzie  z  pewnością  bardzo  wdzięczny, 

kiedy odzyska przytomność. 

Zająknęła się przy słowie mąż, ale pani Johnson nie zwróciła na 

to uwagi. Weszły obie do sypialni. Koło łóżka paliły się dwie świecie. 

Nieznajomy nie drgnął nawet od chwili, gdy Carita widziała go ostat-

nio. Raz jeszcze pomyślała, że jest bardzo przystojny. Dlaczego jed-

nak człowiek,  który  posiadał  tak  wspaniałego  rumaka  i najwyraźniej 

był zamożny, podróżował sam, bez stajennego? 

Pani Johnson powiedziała dobranoc i Carita przeszła do swojego 

pokoju, gdzie zaczęła się rozbierać. Mignęła jej mimowolna myśl, że 

byłaby  bardzo  rozczarowana,  gdyby  musiała  opuścić  farmę,  zanim 

nieznajomy się obudzi. W takim wypadku nie dowiedziałaby się nig-

dy, kim on jest i dokąd podąża. 

Odmówiła modlitwę, powtarzając po wielekroć, jak bardzo jest 

wdzięczna za możliwość spędzenia nocy w wygodnym i bezpiecznym 

 T

LR 

background image

— 59 — 

miejscu. Gdyby zatrzymała się samotnie w jakiejś gospodzie, jej wła-

ściciel uznałby to za co najmniej dziwną okoliczność. Nie zasnęłaby 

też pewnie do rana, drżąc ze strachu, że ojczym ją odnajdzie, jadąc po 

jej śladach, a wówczas czekałaby ją upokarzająca podróż do Haldon 

Hall  w  jego  towarzystwie.  Po  powrocie  bez  wątpienia  zbiłby  ją  za 

próbę ucieczki. 

— Nie mogłabym tego znieść... za nic! — wykrzyknęła w pani-

ce. 

Zaraz  jednak  zdecydowanym  ruchem  otuliła  ramiona  kołdrą. 

Cokolwiek jutro przyniesie, tej nocy była bezpieczna! Musi pomyśleć 

spokojnie i zaplanować, co pocznie dalej. Z tym postanowieniem Ca-

rita zapadła w sen, była bowiem bardzo zmęczona. 

 

 

Kiedy się obudziła, był już ranek. Jej pierwszym uczuciem była 

konsternacja na myśl, że spała tak mocno. Gdyby nieznajomy zawołał, 

nie usłyszałaby go nawet. Zerwała się prędko z łóżka i poszła zajrzeć 

do sąsiedniego pokoju. Nieznajomy leżał w tej samej pozycji, w jakiej 

go zostawiła poprzedniego wieczoru, więc odetchnęła z ulgą. 

Z  dołu  dobiegały  różne  odgłosy,  co  przypomniało  jej,  że  dzień 

na farmie zaczyna się wcześnie. Wstała więc, umyła się w zimnej wo-

dzie i ubrała w jedną z muślinowych sukni, które z sobą wzięła. Wyj-

rzała  przez  okno,  dochodząc  do  wniosku,  że  zapowiada  się  upalny 

dzień. Potem zeszła na dół. Męska część rodziny zjadła już śniadanie, 

w kuchni zastała jedynie panią Johnson oraz Jessie i Molly. 

 T

LR 

background image

 

— A,  wstała  pani,  złociutka!  —  wykrzyknęła  pani  Johnson.  — 

Na pewno czuje się pani lepiej po dobrze przespanej nocy. 

— Spałam spokojnie — uśmiechnęła się w odpowiedzi Carita. 

—Zajrzałam  do  pani  męża  rano  i  od  razu  wiedziałam,  że  nie 

przeszkodził pani spać — powiedziała pani Johnson. — Tak to jest ze 

wstrząsem mózgu, już ja to wiem! Leży taki nieruchomo jak kamień, 

ale tylko patrzeć, jak zacznie się rzucać i pleść trzy po trzy! 

— A... co powinnam wówczas zrobić? — spytała Carita. 

Pani Johnson uśmiechnęła się do niej. 

— No, no, nie potrzebuje się pani zamartwiać o tego swojego 

męża. Już ja się nim zajmę, tak samo jak zajmowałam się zawsze mo-

im własnym. Z Billym bez przerwy miałam jak nie to, to tamto, a ile 

razy bandaże były w robocie, sama nie zliczę. 

Carita ponownie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Jeśli pani John-

son podjęła się pielęgnacji nieznajomego, nie było potrzeby martwić 

się o niego. Zjadła pełen talerz jajek na bekonie, który postawiła przed 

nią Jessie, a potem poszła zajrzeć do koni. Oba wyglądały na wypo-

częte, ale wydało się jej, że ogier jest trochę apatyczny. Jednakże Jake 

rozwiał jej obawy. 

Do jutra on będzie całkiem w formie — oświadczył — a pięk-

niejszego konika to żem nie widział. 

Słysząc  tę  opinię  Carita  poczuła  zazdrość  o  Merkurego,  poszła 

więc do przegrody, gdzie się znajdował, okazując mu wylewnie swoje 

uczucia.  A  gdy  otarł  się  pyskiem  o  jej  szyję  pomyślała,  że  jest  na-

 T

LR 

background image

— 61 — 

prawdę  jej  jedynym  przyjacielem  na  całym  świecie  i  nie  przeżyłaby 

jego straty. 

— Wszystko dobrze się ułoży, kiedy już dojedziemy do Norfolk 

— powiedziała, próbując dodać sobie otuchy. 

Zarazem nurtował ją strach, co się stanie, jeśli stryj nie pozwoli 

jej u siebie pozostać. Ojciec zawsze utrzymywał, że jego brat jest dzi-

wakiem. 

—Powinien zostać mnichem albo kimś takim jak fakirzy  w  In-

diach, którzy siadują na szczytach gór i oddają się medytacjom na te-

mat przyszłego życia — powiedział jej kiedyś. 

—Czemu tak postępują, papo? — spytała Carita. 

—Bóg  raczy  wiedzieć!  —  odpowiedział  ojciec.  —  Mam  dość 

roboty  z  ułożeniem  sobie  tego  życia  i  brak  mi  czasu  na  zaprzątanie 

sobie głowy przyszłym! 

Choć  ojciec  mówił  wówczas  żartobliwie  i  lekko,  Carita  była 

pewna, że gdziekolwiek teraz przebywał, myślał o swojej córce i sta-

rał się jej pomóc. 

— A ja potrzebuję twojej pomocy, papo — zapewniła go w du-

chu. —Potrzebuję jej rozpaczliwie! Sam wiesz, że nie mogę poślubić 

lorda Stilbury, ale jeśli ojczym mnie znajdzie, będę zmuszona raczej 

mu ulec, niż pozwolić się bić. 

Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Otoczyła ramionami szyję 

Merkurego i przylgnęła do niego z całej siły, jakby był jedynym stwo-

rzeniem,  które  mogło  ją  obronić  przed  grozą  i  hańbą  kary  zaplano-

wanej przez ojczyma. 

 T

LR 

background image

 

Wróciwszy do domu Carita spytała panią Johnson, czy mogłaby 

jej w jakiś sposób pomóc. Żona farmera zastanawiała się przez chwilę, 

a w końcu spytała: 

—Umie się pani posługiwać igłą? 

—Tak, naturalnie — odparła Carita. 

—W takim razie mogłaby pani pomóc z cerowaniem — stwier-

dziła pani Johnson. — Chłopcy zdzierają skarpetki szybciej, niż mogę 

je naprawić. 

— Bardzo chętnie pani w tym ulżę — zapewniła Carita. 

Pani  Johnson  przyniosła  górę  świeżo  upranych  skarpet  i  poń-

czoch. Wszystkie miały dziury na palcach albo na pięcie. Obok leżała 

włóczka do cerowania. Carita zaniosła to wszystko w koszu na górę, 

do pokoju nieznajomego. Upał wzmagał się w miarę upływu dnia. Ca-

rita  siedziała  w  oknie,  szyjąc  i  rzucając  co  jakiś  czas  spojrzenie  w 

stronę łóżka. Wokół panowała cisza przerywana jedynie brzęczeniem 

pszczół i dalekim gdakaniem kur. Słychać było także ptasie trele, gdy 

mali śpiewacy krążyli nad zarośniętym ogrodem, by frunąć następnie 

na  widoczne  za  nim  pola.  Od  czasu  do  czasu  przerywała  pracę,  by 

wyjrzeć  przez  okno.  Znalazła  się  w  jakimś  innym  świecie,  zupełnie 

odmiennym od tego, w którym żyła przedtem. 

Niespodziewanie  usłyszała  odgłos  od  strony  łóżka.  Odłożyła 

pończochę,  którą  trzymała  w  ręce  i  wstała.  Nieznajomy  próbował 

przewrócić  się  na  bok, kręcąc  przy  tym  głową  w  obie  strony.  Carita 

podeszła do niego, lecz oczy nadal miał zamknięte, za to wargi uchy-

lone,  jakby  czuł  suchość  w  ustach.  Zauważyła  zaraz  po  wejściu,  że 

 T

LR 

background image

— 63 — 

zaparzone przez Jessie zioła stoją w dzbanku przy łóżku. Nalała z nie-

go  pół  szklanki  i  wsunąwszy  rękę  pod  głowę  nieznajomego,  uniosła 

go  na  poduszkach. Ruszył  ręką  i  Carita przestraszyła  się,  że  wytrąci 

jej szklankę i zachlapie pościel. Powiedziała łagodnym tonem: 

— Jesteś spragniony. Musisz się napić. To ci dobrze zrobi i za-

śniesz z powrotem. 

Mówiąc to, przypominała sobie, jak matka przemawiała do niej 

podczas  chorób  przebytych  w  dzieciństwie.  Pewna  była,  że  powinna 

się do nieznajomego odzywać, bo mimo że nie odzyskał jeszcze przy-

tomności, mogło do niego docierać trochę z tego, co się wokół działo. 

Tak czy owak wypił większość naparu, który nalała do szklanki. 

Układając  go  z  powrotem  na  poduszkach,  Carita pomyślała,  że 

wydaje  się  bardzo  gorący.  Podeszła  do  stojącej  w  kącie  miednicy, 

szukając  gąbki,  ale  zaraz  uświadomiła  sobie,  że  nieznajomy  niczego 

przy  sobie  nie  miał.  Poszła  szybko  do  swojej  sypialni  i  przyniosła 

własną gąbkę oraz ręcznik. Następnie przemyła mu delikatnie twarz i 

osuszyła  ręcznikiem.  Pierwszy  raz  oddała  podobną  przysługę  męż-

czyźnie. Odnosiła wrażenie, że ma do czynienia z małym chłopcem, 

który upadł i zranił się przy tym, a teraz wymaga troskliwej opieki i 

pielęgnacji. 

Czy to, na skutek jej starań, czy też pod działaniem ziół, chory 

leżał spokojnie. Nie poruszył się, kiedy zeszła na południowy posiłek. 

Po południu zajrzała pani Johnson, zobaczyć jak się miewa pacjent. 

— Czy myśli pani, że on ma gorączkę? — spytała Carita. 

 T

LR 

background image

 

— Jutro go umyjemy — orzekła w odpowiedzi pani Johnson. — 

Jak  jest  gorączka, to  ją  mycie  przeważnie  spuszcza,  a muszę  powie-

dzieć, że upał dziś niemożebny! 

Carita  była  świadoma,  że  mycie  nieznajomego  będzie  dla  niej 

bardzo krępujące, ale nie mogła przecież odmówić swojej pomocy. — 

Może do jutra odzyska już przytomność — powiedziała — a wówczas 

z pewnością sam się umyje. 

Pani Johnson potrząsnęła głową. 

— Im dłużej sobie śpi, tym lepiej — stwierdziła. — Lepiej niech 

mu pani nie przeszkadza, jak nie trzeba. 

Uśmiechnęła się i położyła rękę na ramieniu Carity. 

— Przystojnego ma pani męża — dodała — i rozumiem, że się 

pani spieszy do jego objęć, ale trudno, nie ma rady, będzie pani mu-

siała wziąć na cierpliwość, ot co! 

Carita, zakłopotana, nie znalazła żadnej odpowiedzi. 

—Pani zejdzie teraz ze mną na dół— powiedziała pani Johnson. 

— Widzę, że pocerowała mi pani skarpetki, to możemy zrobić coś na-

prawdę dobrego na kolację. 

—Chciałabym pani przy tym pomóc — odparła Carita. 

—No i dobrze — zgodziła się pani Johnson z uśmiechem. — I 

niech pani pamięta, kiedy mąż się obudzi, będzie potrzebował czegoś 

solidnego  do  zjedzenia.  To  go  wzmocni  i  może  nie  będzie  zły,  że 

spadł z konia. Jeszcze się taki mężczyzna nie urodził, który by przy-

znał, że coś się stało z jego własnej winy! — dokończyła żona farmera 

ze śmiechem. 

 T

LR 

background image

— 65 — 

Carita  zeszła  z  nią  na  dół.  Pomyślała,  że  może  pewnego  dnia 

przydadzą  jej  się  wszystkie  te  rady  i  mądrości,  kiedy  będzie  miała 

prawdziwego męża. Ale na samą myśl o tym powrócił strach. Zaczęła 

się znowu modlić: 

— Tylko żeby to nie był lord Stilbury! Błagam cię, Boże!... nie 

lord Stilbury!... Każdy inny, tylko nie on! 

 

 

Tego  wieczoru  kolacja,  zdaniem  Carity,  była  wyśmienita.  Po-

mogła pani Johnson w pieczeniu młodych kurcząt, następnie zaś, za-

miast ciężkiego, wilgotnego ciasta, zrobiły galaretkę i sałatkę z owo-

ców, które zebrały w sadzie. Do tego podały bitą śmietanę. 

Taka  kolacja  na  pewno  spotkałaby  się  z  uznaniem  jej  matki, 

gdyby mogły sobie na nią pozwolić za dawnych czasów. 

Wracając  na  górę,  nuciła  wesołą  melodię.  Nieznajomy  spał 

nadal,  a  pani  Johnson  postawiła  przy  łóżku  dzbanek  z  nową  porcją 

świeżo zaparzonych ziół. Carita rozebrała się i kładąc przykryła tylko 

prześcieradłem, ponieważ nadal było bardzo gorąco. 

Musiała  przespać  około  godziny,  gdy  nagle  obudził  jąjakiś 

dźwięk dochodzący z pokoju obok. Kładąc się do łóżka, Carita odsu-

nęła zasłony. Teraz cały pokój skąpany był w sączącej się przez okno 

poświacie księżycowej. Dzięki niej mogła szybko zerwać się z posła-

nia i pospieszyć do pokoju nieznajomego. Idąc za radą pani Johnson, 

zostawiła przy jego łóżku dwie palące się świece. W ten sposób, gdy-

 T

LR 

background image

 

by  zawołał,  mogła  udać  się  do niego  od  razu, nie  rozglądając  się  za 

światłem. 

Jeden rzut oka na łóżko wystarczył, by stwierdzić, że nieznajo-

my jest bardzo niespokojny. Usiłował też coś powiedzieć. Carita nala-

ła  pospiesznie  naparu  z  ziół,  a  następnie  uklękła  przy  łóżku,  pod-

kładając ramię pod głowę chorego, jak to zrobiła wcześniej. 

— Powinieneś się napić — powiedziała. — To ci pomoże zasnąć 

na powrót. 

Uniosła  właśnie  szklankę  do  jego  ust,  gdy  nagle  dostrzegła,  że 

ma otwarte oczy. Były szare i wpatrywały się w nią intensywnie, choć 

nie była pewna, czy nieznajomy ją widzi. 

— Napij się — powtórzyła — a zaraz lepiej się poczujesz. 

Podsunęła  szklankę  bliżej,  a  wówczas  nieznajomy  przemówił 

głosem, który wydawał się dochodzić z oddali: 

— Kim... jesteś? — spytał — i gdzie ja się znalazłem...? 

 T

LR 

background image

67 — 

Rozdział 4 

 

 

 

 

Caritę  obudziły  głosy  dochodzące  z  pokoju  obok.  Odgadła,  że 

jest tam pani Johnson, która zapewne rozmawia z nieznajomym. Przy-

szło jej do głowy, że jeśli żona farmera zrobi jakąś wzmiankę na temat 

żony, nieznajomy nie będzie wiedział, o co chodzi i sytuacja może się 

zrobić bardzo nieprzyjemna. Zerwała się z łóżka zaczęła pospiesznie 

ubierać.  Słyszała  nadal  głos  pani  Johnson,  która  mówiła  bez  prze-

stanku, a co jakiś czas się śmiała. Podchodząc do drzwi, łączących oba 

pokoje, usłyszała jej słowa: 

— Pójdę na dół i przyniosę panu coś na śniadanie, od razu zrobi 

się lepiej, jak sobie pan trochę podje. 

Carita  stała  bez  ruchu,  póki  nie  usłyszała  odgłosu  kroków  na 

schodach  i  dopiero  wtedy  weszła  do  drugiego  pokoju.  Nieznajomy 

siedział  oparty  o  poduszki  i  kiedy  się  ukazała,  obrzucił  ją  zagadko-

wym  spojrzeniem.  Choć  zaczęła  się  na  nowo  bać,  podeszła  bliżej  i 

odezwała się szeptem: 

—  Wytłumaczę  wszystko...  tylko  oni  myślą,  że  jesteśmy  mał-

żeństwem i proszę... nie mów im, że to nieprawda. 

Wypowiadane bez tchu słowa zdawały się plątać i wpadać jedne 

na drugie. 

 T

LR 

background image

68 — 

— Małżeństwem? — powtórzył nieznajomy przeciągle.    

— Tak... ale poczekaj, proszę, wyjaśnię wszystko, kiedy będzie-

my sami... 

Nieznajomy  patrzył  na  nią  szeroko  otwartymi  oczami,  w  któ-

rych, jak jej się zdawało, widniało niedowierzanie. Zanim jednak zdą-

żył cokolwiek powiedzieć, do pokoju weszła Jessie, niosąc w rękach 

tacę.  Podeszła  do  łóżka,  stawiając  ją  koło  chorego  i  zdejmując  po-

krywkę  z  talerza.  Carita  dostrzegła  jajka  na  bekonie,  jakie  zapewne 

czekały również na nią w kuchni na dole. Odwróciła się bez słowa i 

prędko zeszła po schodach. Uznała, że lepiej będzie, gdy nieznajomy 

zje w spokoju, zanim ona wda się w wyjaśnienia. 

— Może będzie bardzo zły — szepnęła do siebie — a wtedy im 

szybciej zniknę, tym lepiej. 

Ponieważ była znękana, zjadła bez słowa to, co przed nią posta-

wiono.  Nie  musiała  zresztą  nic  mówić,  bo  pani  Johnson  miała  jak 

zwykle mnóstwo do powiedzenia. 

— Tak sobie myślałam, że pani mąż jest silny i długo w nieprzy-

tomności  nie  będzie  leżał,  choć  nie  powiem,  zioła  Jessie  też  swoje 

zrobiły, ale jak przyjdzie co do czego, zawsze najważniejsze jest, jaką 

kto ma siłę. 

Kiedy Caritarozważała tę myśl, obaj chłopcy wstali od stołu i 

wyszli. Farmer zdążył odejść, zanim Carita zeszła na dół. Pani John-

son zakończyła swoje wywody stwierdzeniem, że mąż Carity nie po-

winien się męczyć. 

 T

LR 

background image

69 — 

—Zawsze  powtarzam,  żeby  nie  biegać,  zanim  się  pewnie  nie 

stanie na nogach, a mówię, bo doświadczenie mam duże. Nie ma się 

co  spieszyć  z  wyjazdem.  Nam  tu  przyjemnie  was  gościć  i  to  jest 

szczera prawda. 

—Jest pani bardzo dobra — powiedziała cicho Carita. — I dzię-

kuję za doskonałe śniadanie. 

Powinna  pójść na  górę,  ale  poczuła się  onieśmielona,  więc  po-

szła do stajni, żeby popatrzeć, czy Merkury dobrze się miewa. Zauwa-

żyła zaraz, że i on, i ogier poruszają się niespokojnie w swoich prze-

grodach. Oczywiście oba konie potrzebowały ruchu. 

—  Możliwe,  że  będziemy  musieli  dziś  wyjechać  —  szepnęła 

Merkuremu do ucha. 

Serce jej zamierało na myśl o wyruszeniu przed siebie i odbyciu 

samotnie drogi do Norfolk. Przyrzekła sobie jednak nie być tchórzem, 

po  czym  poszła  na  górę.  Kiedy  dochodziła  do/sypialni,  drzwi  otwo-

rzyły  się  i  wyszła  z  nich  Jessie  z  tacą,  na  której  znajdowała  się  mi-

seczka z gorącą wodą oraz brzytwa. Nieznajomy musiał się ogolić. 

Zobaczywszy  go,  Carita  pomyślała,  że  teraz  jest  jeszcze  przy-

stojniejszy niż poprzedniego dnia, kiedy leżał nieprzytomny. Zamknę-

ła za sobą drzwi i wolno podeszła do łóżka. Była tak zatrwożona, że 

jej oczy zdawały się wypełniać pół twarzy. Stanęła przy łóżku, ale nie 

zdołała  wydobyć  z  siebie  głosu.  Nieznajomy  spojrzał  na  nią  i 

uśmiechnął się niespodziewanie. 

— No więc, co to za historia? — spytał. — Może usiadłabyś i 

opowiedziała mi wszystko? 

 T

LR 

background image

70 — 

Jessie zdjęła mu bandaż z czoła. Ślad po uderzeniu był spory, ale 

rana  zaczęła  się  zabliźniać  i  częściowo  zasklepiać.  Carita,  pod  którą 

drżały nogi, usiadła bez protestu na krześle koło łóżka. 

—Widziałam, jak upadłeś... jak pan upadł... — zaczęła niepew-

nie. 

—Zostawmy lepiej pana w spokoju. Co było po drugiej stronie 

tego  żywopłotu?  —  zapytał  nieznajomy.  —  Dopiero  kiedy  wznieśli-

śmy  się  w  powietrze  pomyślałem,  że  jestem  głupcem,  ponieważ  nie 

upewniłem się, czy Jowisz ma gdzie bezpiecznie wylądować. 

—Jowisz? A więc takie nosi imię! Jest to najwspanialszy ogier, 

jakiego zdarzyło mi się widzieć! 

—Dziękuję. Miło mi, że go podziwiasz. 

—Ależ tak, podziwiam go ogromnie, a żeby było zabawniej, mój 

koń nazywa się Merkury! 

Nieznajomy uśmiechnął się. 

—  W  takim  razie  oddajemy  pokłon  tym  samym  bogom.  Powi-

nienem być im bardzo wdzięczny, bo powiedziano mi, że Jowiszowi 

nic się nie stało. 

Za to ty uderzyłeś głową o duży kamień — powiedziała Carita. 

— Skąd się wzięły duże kamienie na wiejskim polu? — spytał 

nieznajomy ze zdziwieniem. 

— Zdaje się, że mężczyźni usiłowali dokopać się do podziemne-

go źródła, które podobno znajduje się pod żywopłotem. 

Zapadła chwila ciszy, po czym nieznajomy stwierdził: 

 T

LR 

background image

71 — 

— Winę za wypadek ponoszę wyłącznie ja sam i im szybciej ru-

szę w drogę, tym lepiej. 

Carita cicho krzyknęła. 

—Nie  możesz  wstać  za  wcześnie!  Doznałeś  wstrząsu  mózgu! 

Leżałeś nieprzytomny przez czterdzieści osiem godzin i masz nie za-

gojoną ranę na czole. 

Nieznajomy podniósł rękę dotykając ostrożnie rany, jakby spo-

dziewał się, że może go zaboleć. 

— Poczciwi ludzie z tych farmerów, że nas do siebie wzięli — 

skonstatował. — Ale dlaczego musiałaś powiedzieć, że jesteśmy mał-

żeństwem? 

Carita uciekła spojrzeniem w bok i policzki jej poróżowiały. 

Patrzącemu  na  nią  mężczyźnie  rumieniec  ten  wydawał  się  po-

dobny do zorzy, która rozpłomienia niebo o wschodzie słońca, a mło-

da dziewczyna była niezwykłej urody. Jednak nie miał obecnie ochoty 

na bliższą znajomość z jakąkolwiek kobietą; pragnął jedynie uwolnić 

się od Imogen. Kiedy się obudził, wróciła mu pamięć o wszystkim, co 

się wydarzyło. Leżał pogrążony w myślach, dopóki pani Johnson nie 

zajrzała  do  pokoju,  by  zobaczyć,,  czy  chory  odzyskał  przytomność. 

Ujrzawszy, że ma otwarte oczy, odsłoniła firanki i zaczęła gawędzić. 

Carita  odpowiedziała  na  pytanie  urywanym  głosem,  świadczą-

cym o tym, jak bardzo jest zdenerwowana. 

— Właśnie... uciekłam— a ponieważ byłam sama... nie wyobra-

żałam sobie, gdzie będę mogła spędzić noc... 

Nieznajomy nie odezwał się, więc po chwili podjęła: 

 T

LR 

background image

72 — 

—  Kiedy  twój  ogier  potknął  się  i  zrzucił  cię  z  siodła...  i kiedy 

uderzyłeś głową o kamień... nie bardzo wiedziałam, co robić. 

— I co zrobiłaś? — zapytał. 

—Na szczęście na drodze pokazał się wóz, a na nim dwóch mło-

dych ludzi, którzy podjechali, kiedy zaczęłam do nich machać. 

—A  potem  położyli  mnie  na  wozie  i  przywieźli  na  farmę!  — 

skończył za nią nieznajomy. 

Carita kiwnęła głową. 

— Zanim zdołałam cokolwiek wyjaśnić, pani Johnson założyła, 

że  jesteśmy  małżeństwem...  a  dla  mnie  to  oznaczało,  że  będę  miała 

gdzie spać tej nocy... 

Nieznajomy uśmiechnął się. 

— A więc to się tak prosto odbyło! 

—Tak... Poza tym uświadomiłam sobie — dorzuciła Carita — że 

jeśli ktokolwiek będzie mnie szukał... nie będzie się rozglądać za ko-

bietą w towarzystwie męża. 

—Wydaje mi się, że pani Johnson zwracając się do mnie powie-

działa panie Freeman — zauważył nieznajomy. — Czy rzeczywiście 

wybrałaś mi takie nazwisko? 

 T

LR 

background image

 

—To było pierwsze, które mi przyszło do głowy... 

— Więc ty się tak nie nazywasz? 

— Nie. 

— A  zdradzisz  mi  swoje  prawdziwe  nazwisko?  Zapadła  cisza  i 

Carita ponownie odwróciła oczy od nieznajomego. 

— Myślę — oświadczyła w końcu — że lepiej będzie, jeśli za-

chowam je w tajemnicy. Boję się... boję się rozpaczliwie, żeby ci, któ-

rzy mnie szukają... nie dowiedzieli się jakimś sposobem, żeru jestem. 

Mówiąc  to,  wstrząsnęła  się  lekko,  jakby  ją  przeszedł  dreszcz. 

Przez chwilę trwało milczenie, a potem nieznajomy zapytał: 

— Widzę, że czegoś się boisz, ale z pewnością nie powinnaś po-

dróżować sama. Czy powiesz mi, dokąd się wybierasz? 

Carita zawahała się. 

—Mam zamiar dotrzeć do mojego stryja, który mieszka w Nor-

folk — wyjaśniła — ale powiedziałam pani Johnson, że jechaliśmy do 

Essex... na wszelki wypadek, gdyby ktoś ją o to wypytywał. 

—Wątpię, żeby do tego doszło — stwierdził nieznajomy spokoj-

nie. — Zdaje mi się, że bardzo skutecznie zatarłaś za sobą ślady. 

—Modlę się, żeby istotnie tak było... ale mam jeszcze przed so-

bą długą drogę... a może się okazać, że nie będę bezpieczna, nawet je-

śli uda mi się dotrzeć do celu. 

Carita  myślała  o  tym,  że  stryj  wcale  nie  musi  chcieć  z  nią  za-

mieszkać i może nie przyjąć jej do swojego domu. Może się również 

zdarzyć, że kiedy będzie u stryja, znajdzie ją tam ojczym i zdoła prze-

 T

LR 

background image

 

konać  stryja,  że  małżeństwo  z  bogatym  i  ważnym  człowiekiem  jest 

dla niej bardzo rozsądnym wyjściem. 

Strach  w  jej  oczach  i  napięcie  przejawiające  się  w  sztywności 

całego  ciała,  były  doskonale  widoczne  dla  nieznajomego.  Po  chwili 

odezwał się znowu, ale tym razem znacznie łagodniejszym tonem. 

—Czy nie możesz mi zawierzyć swojej tajemnicy? A nuż potra-

fiłbym rozwikłać twój problem? 

—Tego  nikt  nie  dokona...  chyba  że  ktoś  potrafiłby  mnie  ukryć 

przed ojczymem! — odparła gorączkowo. 

—Czyli to od ojczyma uciekłaś! — podchwycił nieznajomy. 

Carita zdradziła się mimo woli. Nie mogła jednak odwołać tego, 

co powiedziała, więc kiwnęła w milczeniu głową. 

— Twoja matka nie żyje? — spytał nieznajomy. 

—  Mama  umarła...  dlatego  ojczym  jest  teraz  moim  prawnym 

opiekunem. 

Nastała chwila ciszy. 

— Zabawię się w zgadywankę, choć oczywiście mogę się mylić. 

Otóż wydaje mi się, że twój ojczym próbuje nakłonić cię do małżeń-

stwa z człowiekiem, którego nie lubisz. 

Carita spojrzała na niego otwierając szeroko oczy. 

— Jakim cudem... zdołałeś się tego domyślić? 

—  Mówiłem  ci,  że  potrafię  rozwiązywać  problemy  —  odparł 

nieznajomy. 

Poprawił  się,  sadowiąc  wygodniej  i  opierając  o  poduszki,  po 

czym kontynuował: 

 T

LR 

background image

 

— Skoro zrobiłaś z nas męża i żonę, czyli ludzi pozostających w 

bardzo  bliskim  związku,  powinnaś  pozwolić,  żebym  ci  pomógł.  To 

najmniejsze, co mogę zrobić dla mojej wybawicielki. 

— Ktoś by cię w końcu znalazł, gdybym nie zatrzymała się, tyl-

ko pojechała dalej — odrzekła Carita. 

— To  wcale  nie  jest  pewne.  Spędzenie  nocy  na  ziemi  mogłoby 

się okazać dla mnie fatalne w skutkach, poza tym, ktoś mógłby ukraść 

Jowisza! 

Carita cicho krzyknęła. 

— To byłoby po prostu straszne! Wiem dobrze, jak bym się czu-

ła, gdyby ktoś ukradł Merkurego! 

— Musisz, niestety, liczyć się z taką możliwością, jeśli będziesz 

podróżować samotnie. 

Oczy Carity zrobiły się ogromne. 

— Nie przyszło mi to  w ogóle do  głowy! Przestraszyłeś mnie i 

teraz boję się jeszcze bardziej niż przedtem! 

— A może zamiast się bać, zdobyłabyś się na szczerość i powie-

działa mi przede wszystkim, jak masz na imię? Pani Johnson, jak sa-

ma rozumiesz, będzie się spodziewała, że jest mi to wiadome! 

— Carita. 

— To twoje prawdziwe imię? 

— Tak. 

 

— Bardzo ładne — zauważył nieznajomy. — A ja mam na imię 

Darol. 

— To niecodzienne imię. 

 T

LR 

background image

 

—Nie słyszałaś go nigdy przedtem? 

—Nie wydaje mi się. 

—No dobrze, myślę, że najlepiej będzie, jeśli zaczniemy od po-

czątku; proponuję, żebyś powiedziała mi, dlaczego nie chcesz poślu-

bić człowieka, którego wybrał dla ciebie ojczym. 

Carita głęboko odetchnęła. 

— Bo jest... okropny! Zupełnie stary i okrutny! Wszyscy mówią, 

że  jego  pierwsza  żona  umarła,  bo  doprowadził  ją  do  tego  biciem!... 

Jest też okrutny dla koni! 

Mówiła tak cicho, że ledwie mógł ją dosłyszeć. Był jednak pe-

wien, że wszystko, co powiedziała, było szczere i prawdziwe. Zorien-

towałby się bez wątpienia, gdyby to były kłamstwa. Wiedział też, że 

najsprytniejsza kobieta nie potrafiłaby udać tego dreszczu, który prze-

szedł  ją  całą,  ani  trwogi,  pod  wpływem  której  pociemniały  jej  oczy. 

Kiedy skończyła mówić, zapytał: 

—Dlaczego twój ojczym chce cię wydać za kogoś, kto jest taki 

odpychający? 

—Dlatego, że ten człowiek jest bardzo bogaty... i jest także waż-

ną  osobistością  i  byłoby  korzystne  dla  pozycji  społecznej  ojczyma, 

gdyby mógł go nazwać swoim zięciem. 

Carita  dobrze  pamiętała  uniesienie  w  głosie  ojczyma,  kiedy 

stwierdził, że lord Stilbury zostanie „praktycznie rzecz biorąc, moim 

zięciem!" 

—  Więc  uciekłaś  z  domu!  Uważam,  że  postąpiłaś  bardzo  roz-

sądnie! — pochwalił hrabia. 

 T

LR 

background image

 

—Rozumiesz  —naprawdę  to  rozumiesz!  Przecież  nie  mogłam 

wyrazić  zgody  na  małżeństwo  z  takim  człowiekiem!  A  ojczym  po-

wiedział, że jeśli się nie zgodzę... będzie mnie bił tak długo, póki nie 

ulegnę! 

W głosie Carity zabrzmiała panika. 

—Naprawdę sądzisz, że on mówił poważnie? — spytał hrabia ze 

zdziwieniem. — Czy uderzył cię kiedykolwiek? 

—Owszem... raz... kiedy miałam szesnaście lat — odparła Cari-

ta. — To było straszne i poniżające... ale jemu to sprawiało przyjem-

ność, wiem o tym doskonale, i teraz chce mieć znów tę satysfakcję! 

Łzy zakręciły się jej w oczach i ogarnęło ją drżenie. Zerwała się 

z krzesła podchodząc do okna. Stanęła wyglądając na dwór i usiłując 

się opanować. Nie zdawała sobie sprawy, jak bolesne będzie mówie-

nie o tych sprawach. Do tej pory wracała do nich jedynie w myślach, a 

teraz pierwszy raz wyjawiła je komuś w trakcie rozmowy. Wydały jej 

się jeszcze bardziej potworne i nienawistne. 

Hrabia, oparty o poduszki, patrzył na rozświetlone słońcem wło-

sy i smukłą postać w cienkiej sukni z muślinu. Trudno mu było uwie-

rzyć,  żeby  jakikolwiek  mężczyzna,  najbardziej  zdeprawowany,  mógł 

bić tak delikatne i kruche stworzenie. Po kilku minutach przerwał mil-

czenie, mówiąc: 

— Podejdź tu, Carito, pomyślimy wspólnie, w jaki sposób mogę 

ci pomóc w ucieczce. 

Carita odwróciła się od okna i wydawało się, że teraz słoneczny 

blask rozświetlił także jej oczy. 

 T

LR 

background image

 

—Chcesz  mi  pomóc?  —  spytała.  —  Naprawdę  chcesz  mi  po-

móc? 

—Ależ oczywiście — odparł hrabia. — Tylko będziemy musieli 

mądrze to obmyślić. 

Carita podbiegła do niego, ale zamiast usiąść na krześle, uklękła 

przy łóżku. Tak właśnie klęczała wcześniej, kiedy dawała mu do picia 

napar z ziół albo obmywała twarz. 

—Jeśli zechcesz mi pomóc — powiedziała — może uda mi się 

rzeczywiście uciec. 

—Nie ulega wątpliwości, że musisz uciec — oświadczył hrabia 

kategorycznie. — Więc po pierwsze, jak sama zauważyłaś, ojczymowi 

nie przyjdzie do głowy, żeby zwracać uwagę na kobietę, której towa-

rzyszy mąż. 

—Naprawdę rozumiesz całą sytuację! — powtórzyła Carita. — 

To jest po prostu... cudowne! 

Hrabia był przyzwyczajony, że kobiety mówiły mu, jaki jest cu-

downy, ale teraz znajome słowo przesycone było niezwykłą szczero-

ścią. 

—Jednego nam zrobić nie wolno—powiedział. — Nie możemy 

popełnić żadnego błędu. Powiedz mi, jak daleko zdążyłaś przedwczo-

raj odjechać od domu? 

—Nie  wiem.  dokładnie  —  odrzekła  Carita.  —  Wyjechałam  o 

świcie, bo wiedziałam, że o tak wczesnej porze nikogo nie spotkam. 

Kiedy  weszłam  do  stajni,  na  służbie  był  tylko  jeden  pogrążony  we 

śnie stajenny, który nie słyszał, jak odjeżdżam. 

 T

LR 

background image

 

Hrabia uśmiechnął się do siebie. On także wyjechał o świcie, ob-

liczając, że musi przejechać niecałe dwadzieścia mil, by znaleźć się w 

domu.  Ale  odwiezienie  tego  dziecka,  bo  doprawdy  niewiele  ją  od 

dzieciństwa  dzieliło,  do  Norfolk,  było  zupełnie  inną  kwestią.  Może 

lepiej byłoby znaleźć miejsce, gdzie mogłaby się na krótko zatrzymać, 

gdzieś we wsi należącej do jego własnej posiadłości. Nie mógł przyje-

chać  do  Priory  w  towarzystwie  pięknej  młodej  kobiety,  ponieważ 

wywołałoby to natychmiast falę plotek. 

Natomiast jeśli gdzieś ją umieszczę— powiedział sobie — będę 

mógł  skontaktować  się  z  jej  stryjem  w  Norfolk,  a  wtedy  on  przyje-

chałby po nią, zamiast żeby ona jechała samotnie do niego. Po chwili 

zwrócił się do Carity: 

—Opowiedz mi o stryju. Sądzisz, że będzie w stanie obronić cię 

przed zmuszeniem przez ojczyma do małżeństwa, które cię przeraża? 

Czy może zapewnić ci sposobność poznania człowieka, jakiego chcia-

łabyś poślubić? 

—Rzecz  w  tym  —  wyznała  Carita  przyciszonym  tonem  —  że 

nie widziałam stryja Andrew od bardzo dawna. Papa zawsze twierdził, 

że  stryj  jest  dziwakiem  i  że  powinien  zostać  mnichem.  Odsunął  się 

całkowicie od świata i wiedzie żywot samotnika... 

Hrabia był zaskoczony. 

—Słyszłem  o  tego  typu  ludziach  —  powiedział  —  choć  nigdy 

żadnego nie spotkałem. 

 T

LR 

background image

 

—Stryj może mnie nie chcieć — stwierdziła Carita. — W takim 

wypadku będę musiała rozejrzeć się za innym miejscem... a może zna-

leźć jakieś zajęcie... 

—Nie masz żadnych pieniędzy? — zapytał hrabia. 

— Nie, własnych nie mam — przyznała Carita. — Ale zabrałam 

z sobą biżuterię, która należała do mojej matki. 

Przerwała na chwilę, po czym dodała: 

— Chciałam cię poprosić... czy byłbyś taki dobry i zapłacił przy 

odjeździe wszystko, co będziemy tutaj winni? Zwróciłabym ci to, kie-

dy sprzedam jedną z broszek mamy. 

—A  właśnie  —podchwycił  hrabia—wiesz  może,  co  się  stało  z 

pieniędzmi, które miałem przy sobie? 

—Zamknęłam je na klucz w szufladzie komoply w moim poko-

ju, zgodnie z radą pani Johnson — wyjaśniła pospiesznie Carita. 

—Wobec  tego  możesz  się  nie  kłopotać  o  to,  co  będziemy  jej 

winni — oznajmił hrabia. — Chcę ci jednak uświadomić, że twoja bi-

żuteria, nawet jeśli jest bardzo cenna, nie wystarczy ci do końca życia. 

—Wiem o tym — odparła Carita — ale jestem pewna, że znajdę 

jakąś  pracę.  Mogłabym  uczyć  dzieci...  w  końcu  odebrałam  staranne 

wykształcenie! 

Hrabia powstrzymał się od komentarzy. Uważał, że Carita jest o 

wiele za młoda, żeby zostać nauczycielką w szkole czy guwernantką. 

Oba  te  zajęcia  były  zresztą,  jak  wiedział,  nędznie  płatne.  Poza  tym 

żadna rozsądna pani domu nie przyjmie do siebie stworzenia o takiej 

urodzie, jak dziewczyna klęcząca przy jego łóżku. 

 T

LR 

background image

 

— Uznałeś zdaje się, że będę miała ogromne trudności ze znale-

zieniem  pracy  —  powiedziała  Carita.  —  Ale  przy  oszczędnym  i 

uważnym  gospodarowaniu,  biżuteria  mamy  powinna  starczyć  mi  na 

długi czas... może na dwa lata? A wtedy będę już starsza. 

—Nie  sądzę,  żeby  dwa  lata  stanowiły  jakąś  zasadniczą  różnicę 

— odpowiedział hrabia. — A w tym czasie —jak sama o tym wiesz, 

Canto — powinnaś mieć przyzwoitkę albo mieszkać z kimś, kto zaj-

mowałby się zarówno tobą, jak twoimi sprawami. 

—Myślałam  o  tym  wiele  razy,  lecz  poza  stryjem  Andrew  nie 

mam nikogo — oznajmiła Carita. — Tylko on jest odludkiem i może 

mnie nie przyjąć. 

—Rozumiem,  że  masz  kłopot  —  powiedział  hrabia  —  ale  nie 

wierzę,  żeby  nie  można  było  znaleźć  jakiegoś  rozwiązania.  Na  razie 

jesteś tutaj bezpieczna, a kiedy opuścimy farmę, znajdę jakieś miejsce, 

gdzie  będziesz  się  mogła  zatrzymać,  zanim  wyruszysz  w  następny 

etap podróży do Norfolk. 

—Dziękuję... dziękuję ci z całego serca! — odrzekła Carita. — 

Już wcześniej bałam się zapukać sama do gospody. Uznano by z pew-

nością  za  dziwne,  że  podróżuję  samotnie.  Poza  tym  przerażała  mnie 

myśl, że ojczym odkryje moją ucieczkę, zacznie o mnie rozpytywać... 

po czym pojedzie moim śladem i w końcu mnie złapie. 

W głosie Carity znowu brzmiał strach i widać było jak cała drży. 

— Moim zdaniem — oświadczy^ hrabia spokojnie i bez pośpie-

chu — powinniśmy odprężyć się i odpoczywać, przynajmniej dopóki 

tu przebywamy. Zgadzam się z panią Johnson, że nie powinienem ru-

 T

LR 

background image

 

szać dzisiaj w drogę. Ajutro zobaczę, jak się będę czuł po przebudze-

niu. 

— Proszę  cię...  nie  jedźmy  za  wcześnie  —  powiedziała  Carita 

błagalnie. — Myślę nie tylko o tobie, ale również o sobie! 

— Jesteś przynajmniej szczera! — odparł hrabia. — A widziałaś 

może dzisiaj Jowisza? 

— Tak,  odwiedziłam  i  jego,  i  Merkurego  przed  przyjściem  do 

ciebie — poinformowała Carita. — Oba były trochę niespokojne, mia-

łam wrażenie, że potrzeba im ruchu. 

— Jowiszowi  nie  będzie  się  z  pewnością  podobało  nieustanne 

przebywanie  w  stajni!  —  skonstatował  hrabia.  —Nie  spytałaś  przy-

padkiem farmera, czy jest tu ogrodzony teren, na którym konie mogły-

by bezpiecznie pobiegać? 

Carita podniosła się z klęczek. 

— Zajmę się tym natychmiast! — obiecała. 

Przez chwilę obawiała się, że Darol zaproponuje jej jeżdżenie na 

obu koniach. Bała się po prostu, że ktoś mógłby ją zobaczyć. 

Zeszła szybko na dół i powiadomiła panią Johnson o propozycji 

Darola. 

—  Wiedziałam,  że  najpierw  pomyśli  o  koniu!  —  powiedziała 

pani Johnson. — Znam mężczyzn, zawsze im przede wszystkim konie 

w głowie, a my, biedne kobiety, zajmujemy miejsce na szarym końcu! 

Zanim Carita zdążyła odpowiedzieć, pani Johnson zaśmiała się i 

poinformowała,  gdzie  szukać  farmera.  Konie  zostały  wypuszczone 

wolno  na  pole,  skąd  nie  mogły  uciec.  Oba  galopowały  tam  i  na  po-

 T

LR 

background image

 

wrót, skacząc i brykając wesoło, uradowane odzyskaną swobodą. Ca-

rita  przyglądała  się  im  przez  jakiś  czas,  po  czym  wróciła  do  domu 

powiadomić Darola, jak załatwiła sprawę. 

Weszła do pokoju z zarumienioną twarzą i włosami potarganymi 

przez wiatr. Hrabiemu jej wygląd skojarzył się z Persefona powraca-

jącą z Hadesu, by przynieść światu wiosnę. 

— Merkury i Jowisz biegają i mają się wspaniale! — oznajmiła 

z uśmiechem. — Prosiły, żeby podziękować ci pięknie, że o nich po-

myślałeś. 

Hrabia roześmiał się, a Carita usiadła na krześle przy łóżku. Nie 

próbował nawet powracać do jej problemów, wiedząc, jak bardzo się 

nimi trapi. Rozmawiali natomiast na wszelkie inne tematy. Zdziwiony 

był zakresem jej wiedzy w najróżniejszych dziedzinach, zwłaszcza że 

była taka młoda. Nasunęło mu się mimo woli porównanie z Imogen; 

jeśli się akurat nie kochali, rozmowa między nimi była na ogół płytka 

i banalna lub też dotyczyła plotek. Ponadto nieodmiennie przechodziła 

na sprawy osobiste. Imogen, podobnie jak inne znane mu kobiety, by-

ła  na  dobrą  sprawę  zainteresowana  wyłącznie  kwestią  miłości  i  to 

pojmowaną według własnego punktu widzenia. 

Carita opowiedziała mu o ojcu, oficerze marynarki, nie wymie-

niając jego nazwiska, wyjaśniła szczegółowo, na czym polegała praca, 

którą  zajmował  się  w  Portsmouth  i  barwnie  opisała  miejsca,  które 

zwiedził pływając po morzach. 

—Więc twój ojciec umarł w trakcie pobytu w  Indiach Zachod-

nich! — zauważył hrabia. 

 T

LR 

background image

 

— Pisał do nas o miejscu, w którym przebywał, znalazłyśmy też 

książki zawierające opis wyspy, gdzie okręt stał w przystani oraz opis 

innych wysp, które wydały nam się fascynujące. 

To jest miejsce, do którego sam miałbym ochotę zawędrować 

pewnego dnia — oświadczył hrabia. 

Carita  zaczęła  mówić  o  Haiti  i  czarnoksięskich  praktykach 

uprawianych na wyspach. Opowiadała też o dziwnych rzeczach zda-

rzających się w odległych zakątkach świata. 

—Czy wiesz, że cesarzowa Józefina przyszła na świat na Marty-

nice? — spytała. — I kiedy była jeszcze młodą dziewczyną, Cyganka 

przepowiedziała jej wszystko, co się później przydarzyło. 

—Czy to oznacza, że wierzysz w przepowiednie Cyganek? 

—Same Cyganki wyglądają bardzo malowniczo, ale nie chciała-

bym, żeby mi przepowiedziano przyszłość. 

—Dlaczego? — spytał hrabia, mając wątpliwość czy to jest dys-

kretne pytanie. 

—Bo wolę sobie wyobrażać, że moja przyszłość będzie piękna i 

pełna wrażeń. Mam też nadzieję, że podobnie jak mama, zakocham się 

w kimś, kto mnie także pokocha i będziemy ogromnie szczęśliwi. 

W głosie Carity brzmiała nuta zachwytu, niemal uniesienia, któ-

ra nie uszła uwagi hrabiego. 

— A  przypuśćmy,  że  zakochasz  się  w  kimś  bez  pozycji  i  bez 

pieniędzy? — podsunął. 

— I cóż to może mieć za znaczenie, skoro bylibyśmy razem? — 

odparła Carita. 

 T

LR 

background image

 

Wydawało jej się, że hrabia ma sceptyczną minę, więc dodała: 

—  Moi  rodzice  mieli  niewiele  pieniędzy,  kiedy  się  pobrali,  a 

jednak  byli  bardzo  szczęśliwi  i  każdy  kolejny  dom,  w  którym 

mieszkali, był  pełen  miłości.  —  Westchnęła  lekko, po czym  mówiła 

dalej: — Tak było, odkąd sięgam pamięcią i dopiero, kiedy zamiesz-

kałam  u  ojczyma,  zrozumiałam,  że  wspaniały  dom,  służba  i  piękne 

stroje nie są nic warte bez miłości. 

Usta  hrabiego  wykrzywił  lekki  grymas.  Pomyślał  nie  po  raz 

pierwszy, że  wiele kobiet podobnych do  Imogen mówiło o miłości i 

podziwie  dla  jego  osoby,  jednak  nie  byłyby  z  pewnością  takie  elo-

kwent-ne, gdyby nie posiadał ani tytułu, ani pieniędzy. 

— Czy naprawdę wierzysz — spytał — że gdybyś zakochała się, 

powiedzmy w synu farmera, byłabyś gotowa wyjść za niego i praco-

wać ciężko, tak jak pani Johnson, żeby utrzymać farmę? 

— Ależ oczywiście! — zapewniła Carita. — Mama powiedziała 

mi  raz,  że  kiedy  ma  się  miłość,  to  jakby  trzymało  się  w  ramionach 

księżyc i gwiazdy, i nic poza tym nie jest ważne. 

— Wobec tego mogę tylko stwierdzić, że jesteś bardzo niezwy-

kłą dziewczyną — zauważył hrabia. 

Carita zarumieniła się. 

— Mam wrażenie, że żartujesz sobie ze mnie! — szepnęła. 

Po chwili milczenia dodała: 

— Nabrałam pewności, że kiedy mama zdecydowała się poślu-

bić mojego ojczyma, myślała więcej o mnie niż o sobie. Byłyśmy bar-

dzo biedne i nieraz głodne, więc mama martwiła się o mnie. 

 T

LR 

background image

 

Zniżywszy głos, mówiła dalej: 

— Po śmierci... mama połączyła się z papą... wiem, jak ogrom-

nie za nim tęskniła, choć w domu ojczyma miała pieniądze i wszelkie 

wygody... 

W głosie Carity pojawił się cień strachu, więc hrabia powiedział 

szybko: 

—Miejmy  nadzieję,  że  oboje  spotkamy  taką  miłość,  Carito,  a 

tymczasem ty uciekasz i ja również. To nas łączy i oboje musimy bar-

dzo uważać, żeby nie dać się złapać. 

—Ty także uciekasz? — spytała Carita ze zdziwieniem. — Ale... 

od kogo? W jaki sposób ktoś mógłby zagrozić tobie? 

Hrabia nie odpowiedział, więc po chwili dorzuciła: 

—Myślę... myślę, że to może być kobieta. 

—Usiłujesz, jak widzę, zaprzęgnąć do roboty intuicję — stwier-

dził  hrabia  —  i  źle  robisz.  Ty  masz  swoje  sekrety,  a  ja  mam  swoje. 

Jednakże i ty, i ja, musimy uważać, żeby nas nie złapano. 

Hrabia pomyślał, że jeśli ojczym Carity szuka swojej pasierbicy, 

Imogen  niewątpliwie  szuka  jego.  Był  przekonany,  że  ona  nie  zrezy-

gnuje z pogoni. 

Zrobi wszystko, co w jej mocy, by jakimś sposobem postawić go 

w sytuacji, w której nie mógłby odmówić ożenienia się z nią. Przyszło 

mu  do  głowy,  że  zamierzał  być  w  Priory  kilka  dni  temu.  Zdążyłby 

wówczas  zapowiedzieć  całej  służbie,  żeby  pod  żadnym  pozorem  nie 

wpuszczała  do  domu  lady  Imogen  Basset,  co  oczywiście  byłoby 

 T

LR 

background image

 

świetną pożywką dla plotek. Nie wyobrażał sobie jednak innego spo-

sobu, żeby się od niej uwolnić. 

Przypuszczał, że zaraz po odkryciu jego ucieczki Imogen udała 

się  do  Londynu,  a  nie  znalazłszy  go  tam,  bez  wątpienia  pojawi  się 

wkrótce w Priory. Miał wrażenie, że piętrzące się wokół kłopoty przy-

tłaczają go. 

—  Co  robić?  Co  robić?  —  zadawał  sobie  pytanie.  Imogen  za-

mierzała z pewnością rozgłosić, że on 

ją porzucił, co powinno wzbudzić pewną dozę sympatii u tych, 

których  nazywała  swoimi  przyjaciółmi.  Ale  jego  rodzina,  a  także 

przyzwoici przedstawiciele wytwornego towarzystwa będą uważali, że 

hrabia zachował się rozsądnie. 

— Nie uwierzyłbym nigdy, że Imogen będzie próbowała zmusić 

mnie do małżeństwa — powiedział sobie — i zaprosi wszystkich tych 

ludzi, żeby byli świadkami ceremonii!  

Ci, których gościła u siebie, byli jej przyjaciółmi, a nie jego; ze-

brała  u  siebie  hałastrę  z  pogranicza  eleganckiego  towarzystwa.  Nie-

mniej jednak nie sposób było powstrzymać ich od plotkowania. Hra-

bia skulił się wewnętrznie na myśl,  że jego nazwisko zostanie zmie-

szane z błotem. Pomyślał o tych, którzy będą się z niego śmiali, sie-

dząc i popijając w klubach przy ulicy St. James. 

Najlepiej będzie wyjechać zagranicę —pomyślał. 

W  następnej  chwili  jednak  doszedł  do  wniosku,  że  to  byłoby 

jeszcze gorsze. Człowiek, który uciekał za granicę, miał zawsze coś na 

sumieniu. Hrabia nie chciał, aby mówiono, że umknął przed kłopota-

 T

LR 

background image

 

mi, które sam spowodował. Był człowiekiem dumnym, wybrednym i 

wymagającym, nic więc dziwnego, że obawiał się, by następny krok, 

jaki  zrobi,  nie  okazał  się  jeszcze  tragiczniejszy  w  skutkach  od  po-

przedniego. 

Hrabia nie odzywał się tak długo, aż Carita zauważyła: 

— Kiedy miewałam zmartwienia, a nietrudno się domyślić, że ty 

masz je teraz, odkryłam, że najlepszą radą jest modlitwa. 

—Modlitwa? — powtórzył hrabia ze zdziwieniem. 

— Modliłam się, kiedy ojczym zawiadomił mnie o poślubieniu 

tego okropnego człowieka. Wówczas Bóg, a może mój własny papa, 

podpowiedział mi, że powinnam uciec. Nie było to łatwe, ale kiedy 

myśl już zrodziła się w mojej głowie, miałam wrażenie, że wszystko 

zostało zaplanowane za mnie. 

Carita uświadomiła sobie nagle, że hrabia patrzy na nią z nieco 

cynicznym wyrazem twarzy. 

— To, co mówię, wydaje ci się pewnie... dziwne — powiedziała. 

—  Ale  kiedy  znów  modliłam  się,  żebym  miała  gdzie  spędzić  noc, 

przytrafił ci się wypadek, a kiedy przybyłam na farmę razem z tobą, 

mogłam tu zostać, ponieważ uznano nas za małżeństwo. 

Carita umilkła na chwilę, po czym uśmiechnęła się i ciągnęła: 

— Zrozumiałam wówczas, że wszystko to zostało zaplanowane i 

ktoś się mną opiekuje, a także mi pomaga, więc nie potrzeba było tak 

się bać. 

 T

LR 

background image

 

Hrabia nie spuszczał z niej oczu. Zdawał sobie sprawę, że mówi 

mu  to  wszystko,  ponieważ  jej  zdaniem,  jemu  również  może  pomóc 

modlitwa. 

—Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś, Carito — powiedział po 

chwili. —Uświadomiłem sobie, jak dużo czasu upłynęło, odkąd ostat-

ni  raz  odmawiałem  modlitwy,  których  nauczyła  mnie  moja  matka. 

Może dlatego pewne sprawy w moim życiu nie obróciły się na dobre. 

—Jeśli będziesz się modlił, wszystko się ułoży, choć pewnie nie 

w taki sposób, jak się spodziewasz — oznajmiła Carita, po czym za-

śmiała się jak dziecko, dodając: — Kto by przypuścił, że ty i Jowisz 

będziecie odpowiedziąna moje modlitwy? Niewykluczone, że ja z ko-

lei,  choć  może  zupełnie  się  tego  nie  spodziewasz,  będę  ci  w  stanie 

pomóc, ponieważ ty mi pomogłeś. 

—Żywię taką nadzieję— odparł hrabia. — Toteż, kiedy będziesz 

modliła się za siebie, pomódl się również za mnie, Carito. 

—Ależ  naturalnie!  —  oświadczyła  Carita  szczerze.  —  Dzięko-

wałam już wielokrotnie w modlitwach, że jestem panią Freeman! 

Roześmiała się, a hrabia jej zawtórował. Uderzyło go jednak, że 

jest to niezwykła rozmowa, zwłaszcza z kimś tak młodym jak Carita. 

A  właściwie  z  jakąkolwiek  kobietą  nie  będącą  w  wieku  jego 

matki. 

Zaczął sobie przypominać, jak matka uczyła go odmawiać mo-

dlitwy, kiedy był małym chłopcem. Jednakże później, w Eton, uważał 

chodzenie dwa razy dziennie do kaplicy za nudziarstwo. Kiedy dorósł, 

 T

LR 

background image

 

nie miał potrzeby modlić się o cokolwiek, ponieważ wszystko, czego 

zapragnął, zdawało się wpadać mu samo w ręce, jak dojrzały owoc. 

Dopiero teraz, a przyznawał, że była to jego własna wina, z po-

wodu Imogen znalazł się w kłopotliwej sytuacji, z której musiało być 

jakieś wyjście. Im dłużej 

0tym myślał, tym bardziej rozumiał, jak był niemądry 

1naiwny, nie domyślaj ąc się wcześniej, że Imogen chce go po-

ślubić. W przeciwieństwie do innych kobiet, ta nie zamierzała dopu-

ścić, by zniknął z jej życia. 

Hrabia  pomyślał  o  wszystkich  kosztownych  prezentach,  jakie 

ofiarowywał pięknym kobietom, z którymi łączyły go affaires de co-

eur. Dochodziło na ogół do łez i wymówek, natomiast żaden związek 

nie zakończył się skandalem. Nie zdarzyło się nigdy przedtem, by po-

kaźne  grono  osób  było  świadome,  że  hrabia  występuje  w  roli  pana 

młodego z przymusu. Wyobrażał sobie aż nadto plastycznie wszystkie 

komentarze krążące obecnie w Towers i wściekłość Imogen na wieść 

o jego zniknięciu. 

Nie  miał  wątpliwości,  że  będzie  usiłowała  odzyskać  go  za 

wszelką cenę. Następnym razem nie pozostawi mu żadnej możliwości 

ucieczki. W tym miejscu hrabia raz jeszcze zadał sobie w duchu pyta-

nie, co, u diabła, ma w tej sytuacji zrobić. W następnej chwili pomy-

ślał,  że  źle  postępuje,  odwołując  się  do  diabła  —  tym  bardziej,  że 

obok siedziała Carita wyglądająca jak anioł. Jeśli miała rację, pomóc 

mu teraz mógł jedynie Bóg. Miał wątpliwości, czy jego problem nie 

jest czymś zbyt błahym i przypomniał sobie zaraz słowa matki, która 

 T

LR 

background image

 

zapewniała go, że Bóg słyszy najmniejszą nawet modlitwę i że czuwa 

nad nim anioł stróż. — Nigdy jeszcze nie potrzebowałem tak bardzo 

anioła stróża! — pomyślał. Impulsywnie wyciągnął rękę do Carity. 

— Rozmyślałem nad tym, co mi powiedziałaś — oznajmił — i 

czuję, że jeśli będziesz modliła się za nas, a mój anioł stróż, o ile go 

mam,  udzieli  mi  pomocy,  zdołamy  się  oboje  uratować,  i  przede 

wszystkim nie damy się pochwycić. 

Carita uśmiechnęła się, wyciągając do niego rękę, a kiedy jego 

palce zacisnęły się na niej, pomyślała, jak bardzo jest silny. 

— Jestem pewna, że masz rację — powiedziała — i proszę, po-

zwól mi zostać z tobą jeszcze jakiś czas, na wypadek, gdyby gonił za 

nami diabeł! 

Hrabiemu  błysnęła  myśl,  że  jest  to  całkiem  trafne  określenie 

Imogen. 

—  W  bajkach  —  powiedział  —  dobro  zawsze  zwycięża  zło,  a 

rycerze zabijają smoki. Tego właśnie musimy dokonać, Carito, tylko 

w moim przypadku są dwa smoki! 

 T

LR 

background image

 

Rozdział 5 

 

 

 

 

Carita i hrabia opuścili farmę wczesnym rankiem. Hrabia chciał 

dojechać możliwie szybko do Priory, żeby dowiedzieć się, co się wy-

darzyło po jego ucieczce z Towers. Oczywiście nie wspomniał o tym 

w rozmowie z Caritą. Powiedział tylko, że znajdzie jej jakieś miejsce, 

gdzie będzie mogła się zatrzymać, w wiosce, w której sam mieszka. 

Pani  Johnson pożegnała  ich  wylewnie,  zapewniając  o  przyjem-

ności, z jaką gościła ich na farmie. Dała im też pokaźnych rozmiarów 

paczkę z lunchem. 

—Nie ma co tracić pieniędzy w nie wiadomo j ákich gospodach 

— oznaj miła. — Dadzą wam twarde mięso i stary ser. Lepiej będzie 

smakowało to, co zapakowałam. 

—Jestem  tego  pewna  —  odparła  Carita.  —  Dziękujemy  pani 

ogromnie, była pani dla nas niezwykle dobra. 

Pani Johnson ucałowała ją serdecznie. 

—Niech pani tylko uważa na siebie — poleciła i patrząc na hra-

biego dodała — albo raczej niech pani powie mężowi, żeby się panią 

opiekował. 

—To mogę pani obiecać — odparł, po czym oboje opuścili far-

mę. 

 T

LR 

background image

— 93 — 

Hrabia uparł się, żeby zapłacić pani Johnson. Carita widziała, jak 

żona  farmera  zaniemówiła  zerknąwszy  na banknot, który  wcisnął  jej 

do ręki. Wyglądało to na dziesięć funtów, choć trudno było uwierzyć, 

aby  mógł  dać  jej  tak  dużo.  Konie  były  pełne  energii,  pozwolili  im 

więc galopować przez jakiś czas, żeby przeszła im ochota do bryka-

nia.  Potem  jechali  już  spokojniej,  utrzymując  jednak  dobre  tempo. 

Hrabia  obliczył,  że  powinni  dojechać  do  Priory  po  południu.  Koło 

dwunastej jednak oboje zgłodnieli, ponieważ tego dnia śniadanie zje-

dli  o  wiele  wcześniej  niż  zwykle.  Hrabia  odkrył  uroczy  zakątek  na 

niewielkim wzgórzu nad dolinką, gdzie kończył się las i można było 

usiąść  na  trawie  w  cieniu  drzew.  Związali  koniom  cugle  i  puścili  je 

wolno. 

—Nie  wiem,  jak  Merkury  —  oświadczył  hrabia  —  ale  Jowisz 

przybiegnie, kiedy na niego zagwiżdżę. 

— Nie doceniasz Merkurego! — odparła Carita. — Przybiega na 

wołanie  od  chwili,  kiedy  wsiadłam  na  niego  pierwszy  raz  i  jestem 

pewna, że rozumie każde moje słowo. 

Hrabia wybuchnął śmiechem. 

Usiedli  na  trawie  w  cieniu  wiązu  i  Carita  otworzyła  pudełko  z 

lunchem,  które  dała  im  pani  Johnson.  Żona  farmera  obdarowała  ich 

hojną ręką. Były tam plastry szynki i pieczonych kurcząt oraz pasztet, 

który  był  jej  specjalnością.  Obok,  w  zakrytym  kubeczku,  znajdował 

się sos do wędlin, a także sałata z pomidorami z ogrodu warzywnego 

przy domu. Hrabia wydobył z torby przy siodle butelkę jabłecznika i 

dwa kubki. Carita roześmiała się na ten widok. 

 T

LR 

background image

 

—A więc słusznie mi się wydawało, że wyjeżdżając miałeś wię-

cej bagażu, niż kiedy przybyłeś na farmę! — zauważyła. — Nie zda-

wałam  sobie  sprawy,  że  wieziesz  rarytas  w  postaci jabłecznika  pana 

Johnsona! 

— A tak, i butelka waży tyle, że solidnie obciążyła Jowisza — 

odparł hrabia — lecz dzięki temu Merkury mógł mu dotrzymać kroku. 

Carita wiedziała, że hrabia żartuje. 

— Znowu jesteś niemiły dla Merkurego — stwierdziła — a dla 

mnie jest to najpiękniejszy koń, jakiego zdarzyło mi się kiedykolwiek 

widzieć! 

— Natomiast ja, naturalnie, zachwycam się Jowiszem — odparł 

hrabia. — Pewnego dnia urządzimy wyścigi i zobaczymy, kto w nich 

zwycięży. 

Carita  nie  odpowiedziała,  bo  w  przyszłości  mogło  już  nie  być 

okazji  do  przebywania  w  towarzystwie  Darola.  Nie  zamierzała  za-

trzymywać się dłużej we wsi, w której obiecał znaleźć jej jakąś kwate-

rę na noc; toteż wkrótce po przyjeździe będzie musiała jąopuścić. Nie 

chciała  być  w  żadnym  razie  obciążeniem  dla  swojego  towarzysza. 

Musi więc odnaleźć stryja i mieć nadzieję, że pozwoli jej u siebie zo-

stać. 

Carita  miała  również  niemiłe  przeczucie,  że  wioska  Darola, 

gdziekolwiek się znajdowała, leżała zbyt blisko domu ojczyma, który 

na pewno nie zrezygnuje z poszukiwań. Na razie, jak przypuszczała, 

udzielał lordowi Stilbury możliwie wiarygodnych wyjaśnień co do jej 

nieobecności. 

 T

LR 

background image

— 95 — 

O  wszystkich  tych  wątpliwościach  nie  wspomniała  jednak  ani 

słowem. Byłoby to niewdzięcznością w stosunku do Darola, który był 

przecież tak miły, że udawał jej męża i obiecał pomóc w przyszłości. 

— Darol jest młody i przystojny — powiedziała sobie. — Jestem 

pewna, że obdarza przyjaźnią mnóstwo osób i wątpię, żeby miał ocho-

tę dopisywać mnie do tej listy. 

Hrabia pałaszował lunch z przyjemnością. 

—Pani Johnson miała rację — obwieścił. — Nie znaleźlibyśmy 

niczego ani w połowie tak dobrego w żadnej z przydrożnych gospód, 

które minęliśmy dotychczas. 

—Nie było ich znowu tak wiele — uświadomiła mu Carita. 

-— Tylko dlatego, że do tej pory trzymaliśmy się pól, ale napo-

tkamy więcej wsi w drugiej części podróży. 

Hrabia był zresztą zdecydowany omijać je z daleka, wiedząc, że 

w większości z nich rozpoznano by go nieomylnie. Od dłuższego cza-

su  zastanawiał  się,  czy  ma  zdradzić  się  przed  Caritąze  swoim  praw-

dziwym nazwiskiem, ale ostatecznie postanowił tego nie robić. Było 

mu przyjemnie, że nie czuje się przy nim skrępowana, nieśmiała ani 

zakłopotana. Rozmawiała z nim naturalnie, z tym rodzajem łatwości, 

jakiej nie spotkał dotychczas u żadnej kobiety. 

W Londynie znajdował się przede wszystkim w otoczeniu wyra-

finowanych  piękności,  które  goniły  za  nim  bez  wytchnienia.  Starały 

mu się przypodobać każdym wypowiadanym słowem, a także każdym 

rzucanym  spoza  rzęs  zalotnym  spojrzeniem.  Hrabia  był  obeznany  z 

całym tym repertuarem, który niewiele się różnił u większości kobiet. 

 T

LR 

background image

 

Natomiast Carita, z początku ogromnie zakłopotana konieczno-

ścią wyjaśnienia, że podała się za jego żonę, zapomniawszy o tamtym 

skrępowaniu, rozmawiała z nim jak z bratem. Wiedli dyskusje na każ-

dy możliwy temat, a żaden nie posłużył jej za pretekst do osobistych 

wynurzeń.  Spotkał  się  z  tym  pierwszy  raz.  Nie  mógł  zrozumieć,  co 

powoduje, że Carita jest tak różna od większości kobiet. Trudno mu 

było  uwierzyć,  żeby  nie  wydawał  się  jej  pociągający.  Pamiętał,  jak 

wyraził zrozumienie dla jej strachu przed ojczymem, wtedy popatrzyła 

na niego wielkimi oczami, jakby był jakiś bogiem. 

—  Jest  niewątpliwie  niezwykła  i  niepodobna  do  żadnej  dziew-

czyny, którą znałem! —powiedział sobie. 

Jednak gdyby był zupełnie szczery,  musiałby przyznać, że znał 

ich bardzo niewiele. Z reguły unikał rozmów z debiutantkami, ponie-

waż  nawet  zwykły  obiad  zjedzony  w  towarzystwie  młodej  panienki 

mógł stać się małżeńską pułapką. A teraz, po historii z Imogen, przy-

siągł sobie również, nigdy więcej nie zainteresować się żadną wdową. 

Carita przerwała te rozmyślania, mówiąc: 

— To był przepyszny lunch, ale nie mogę zjeść nic więcej, a wy-

daje  mi  się,  że  wyrzucenie  resztek  będzie  okropnym  marnowaniem 

jedzenia. 

— Ja  mam  zamiar  wyrzucić  resztę  sałaty  —  odparł  hrabia  —  i 

pozbyć się naszych kubków. 

Carita lekko krzyknęła. 

 T

LR 

background image

— 97 — 

—  To  jest  naprawdę  marnotrawstwo!  Jeśli  je  położysz  w  bez-

piecznym miejscu pod drzewem, może ktoś się na nie natknie i weź-

mie do domu uznawszy, że mu się przydadzą. 

Hrabia  uśmiechnął  się  i  wstał,  by  zrobić  to,  co  zaproponowała 

Carita. Ona również się podniosła i w tejże chwili zza drzew ukazało 

się dwóch jeźdźców. Hrabia spojrzał na nich i zesztywniał. Obaj męż-

czyźni  mieli  na  twarzach  czarne  chustki,  które  zasłaniały  im  nosy  i 

usta, pozostawiając widoczne tylko oczy. Obaj trzymali w rękach pi-

stolety. Hrabia uzmysłowił sobie po niewczasie, że nie powinien wy-

ruszać w tak długą podróż bez broni. Jednak spieszył się ogromnie, by 

uciec, i zdążył pomyśleć tylko o wzięciu pieniędzy z szuflady, gdzie 

schował je lokaj. 

Carita,  przerażona  widokiem  rozbójników,  znalazła  się  błyska-

wicznie u jego boku. Bandyci zeskoczyli z koni i ten, który stał bliżej 

nich, powiedział szorstkim, chrapliwym głosem: 

— Dawajcie  wszystko,  co  macie  z  sobą,  albo  rozwalimy  wam 

głowy! 

— I bierzemy ich konie — dodał drugi mężczyzna. — Widać, że 

są lepsze od naszych! 

—  To  się  rozumie!  —potwierdził  pierwszy.  —No  dalej,  po-

spieszcie się, nie będziemy tu tracić całego dnia! 

Drugi  mężczyzna  podszedł  i  stanął  obok kompana,  a ich  konie 

zaczęły skubać trawę. 

—Wyglądają, jakby mieli przy sobie dobrych parę sztuk złota — 

powiedział — i nie odmówiłbym całusa od tej ślicznotki. 

 T

LR 

background image

 

—Najpierw bierz pieniądze — rozkazał pierwszy zbój. 

Machnął pistoletem przed nosem hrabiego, dodając: 

— No już, zwijajcie się! Wiecie, na co czekamy! 

Hrabia włożył rękę do kieszeni. Carita była przerażona, że ban-

dyci zabiorą Merkurego i nigdy więcej nie ujrzy swojego konia. Miała 

ochotę krzyczeć i płakać, błagając zbójów, żeby go nie zabierali. Mu-

siała jednak zachowywać się dzielnie, tym bardziej, że hrabia stał bez 

ruchu  w  milczeniu.  Gdy  bandyta  powiedział,  że  chciałby  ją  pocało-

wać, mimo woli przysunęła się bliżej Darola. 

Hrabia  wyjął  z  kieszeni  portmonetkę.  Była  równie  pełna,  jak 

wtedy, kiedy Carita chowała ją do szuflady  w swoim pokoju, ponie-

waż  nie  wydał  żadnych  pieniędzy  prócz  tych,  które  wręczył  pani 

Johnson.  Na  widok  luksusowej  portmonetki  pokaźnych  rozmiarów, 

oczy pierwszego zbója zabłysły. Drugi postąpił krok do przodu, żeby 

ją zabrać. Wtedy hrabia otworzył portmonetkę i wysypał jej zawartość 

na ziemię. 

Złote  suwereny,  błyszcząc  w  słońcu,  poleciały  strumieniem  na 

trawę  i  obaj  mężczyźni  odruchowo  spuścili  oczy.  Wówczas  hrabia 

błyskawicznym ruchem schwycił każdego za kark i brutalnie zderzył 

ich twarzami. Użył do tego całej siły, więc obaj bandyci krzyknęli z 

bólu. Kiedy pierwszy zbój, półoślepiony, z nosem krwawiącym obfi-

cie, odchylił się do tyłu, hrabia uderzył go w szczękę. Cios został za-

dany  z  wprawą  zawodowego  boksera.  Hrabia  uniósł  mężczyznę  i 

gruchnął nim o ziemię, pozbawiając go przytomności. Drugi mężczy-

zna ledwie zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Kiedy otworzył 

 T

LR 

background image

— 99 — 

oczy,  dostał  cios  w  tors  lewą  pięścią  hrabiego,  a  następnie  drugi  w 

szczękę, który go znokautował. Obaj mężczyźni wypuścili oczywiście 

broń  z  rąk.  Hrabia  podniósł  pistolety  i  cisnął  je  w  gąszcz  krzewów, 

rosnących nieco poniżej miejsca, w którym się znajdowali. Następnie 

podszedł do koni zbójów, zdjął im uzdy, po czym klepnął każdego po 

zadzie. Oba konie natychmiast pogalopowały pochyłą ścieżką w kie-

runku doliny. 

Wszystko  zdarzyło  się  tak  szybko,  że  Carita  z  trudem  mogła 

uwierzyć w to, co rozegrało się przed jej oczami. Kiedy konie zniknę-

ły, schyliła się, by pozbierać pieniądze, lecz hrabia wziął ją za rękę i 

pociągnął  za  sobą  w  stronę  Jowisza  i  Merkurego.  Zagwizdał  i  ogier 

podbiegł  do  nich  truchtem.  Merkury,  przeczuwając  chyba,  że  także 

będzie potrzebny, poszedł w jego ślady. Kiedy jednak hrabia pochylił 

się, by pomóc jej wsiąść na konia, Carita powiedziała: 

—  Twoje  pieniądze!  Twoje  pieniądze  zostały  na  trawie!  Daro-

lu... one tam leżą! 

—  Mniejsza  z  tym!  —  odrzekł  hrabia  ostro.  —  Opuśćmy  to 

miejsce czym prędzej! 

Carita, która obawiała się, że zbóje mogą oprzytomnieć i znów 

zacząć  im  grozić,  nie  protestowała  dłużej.  Hrabia  ruszył  galopem,  a 

ona podążyła za nim. Jechał przez dłuższy czas, zanim zatrzymał Jo-

wisza. Wówczas Carita podjechała do niego, mówiąc: 

— Byłeś po prostu cudowny!  I taki mądry, i silny!  A ja bałam 

się przeraźliwie, że oni ukradną Merkurego! 

 T

LR 

background image

 

Hrabia pomyślał, że inna kobieta bałaby się przede wszystkim o 

siebie, lecz Carita w swojej niewinności nie wyobrażała sobie nawet, 

co się mogło zdarzyć. Ruszyli i hrabia zadowolił się stwierdzeniem: 

— Teraz rozumiesz chyba, dlaczego nie możesz podróżować sa-

ma bez żadnej opieki. 

— Masz rację... oczywiście, wiem, że masz rację— zgodziła się 

Carita. — I jestem niezmiernie wdzięczna, że byłeś ze mną i uratowa-

łeś Merkurego. 

Hrabia nie odpowiedział. Jechali dalej i dopiero wtedy Carita w 

pełni odczuła grozę tego, co im się  przytrafiło.  Zrobiło jej się słabo. 

Wiedziała jednak, że Darol chce dotrzeć jak najszybciej do bezpiecz-

nych okolic, toteż nie powiedziała ani słowa. Pochyliła się tylko, kle-

piąc Merkurego po karku. Odmówiła te^ krótką modlitwę, dziękując 

Bogu, że nie zabrano jej konia. Hrabia utrzymywał dość szybkie tem-

po  jazdy,  póki  nie  zobaczył  przed  sobą  lasu,  który  stanowił  granicę 

jego  majątku.  Podróż  więc  niemal,  się  kończyła.  Nagle  zaczął  mieć 

wątpliwości, czy bezpiecznie jest jechać prosto do Priory. Imogen na 

pewno najpierw szukała go w Londynie. Niemniej miała dość czasu, 

by przyjechać do Priory, gdzie spodziewała się go zastać. 

Nie był także pewien, czy nie gości u niego ktoś z zawsze zresz-

tą mile widzianej rodziny. Pojawienie się pana domu z dziewczyną tak 

piękną jak Carita, a do tego samotną, nie wróżyło nic dobrego. Hrabia 

wiedział doskonale, co pomyślą o tym krewni, a jeśli z wizytą rodzin-

ną przyjechała akurat kobieta, wyobrażał sobie również, jak potraktuje 

Caritę. Sama Carita nie zrozumie tego, ponieważ dotychczas nie przy-

 T

LR 

background image

— 101 — 

szło jej do głowy,  żeby traktować go jak atrakcyjnego mężczyznę,  z 

którym  nie  powinna  przebywać  bez  osoby  towarzyszącej.  Wiedział 

doskonale, że ona ma go za miłego i uprzejmego człowieka, który ura-

tował ją od schwytania przez ojczyma. 

— Muszę ndjpierw przekonać się, czy  w Priory nikogo nie ma 

— pomyślał — i wówczas dopiero zdecyduję, dokąd zabrać Caritę. 

Tymczasem  przejechali  przez  las.  Następnie  hrabia,  który  znał 

każdy cal swojej posiadłości, skierował się  w stronę parku znajdują-

cego się od frontu domu. Po wyjechaniu z kolejnego zagajnika, Carita 

zobaczyła potężne dęby, pod którymi skubały trawę sarny i daniele o 

nakrapianej sierści. Natomiast hrabia dojrzał także coś poruszającego 

się  w  oddali.  W  parę  sekund  później  rozpoznał  powóz  jadący  aleją, 

która prowadziła do domu. 

Po obu jego stronach jechali konno dwaj jeźdźcy, a sam powóz 

ciągnęła  czwórka  koni.  Hrabia  nie  potrzebował  przyglądać  mu  się 

powtórnie.  Rozpoznał  liberię  stangreta  na  koźle  i  wiedział,  kto  jest 

właścicielem powozu oraz kto nim podróżuje. Powóz należał do nie-

go, a trzymany był w pomieszczeniach stajennych za jego miejską re-

zydencją przy Berkeley Square. Odgadł też bez trudu, że w powozie 

niewątpliwie znajduje się Imogen. Wystarczyło, by oświadczyła jego 

służbie, że pragnie złożyć mu wizytę w Priory. 

Usta hrabiego zacisnęły się, tworząc wąską linię, a oczy pociem-

niały z gniewu. Domyślił się, że Imogen nie podróżuje samotnie. To-

warzyszyli jej  z pewnością obaj bracia-niecnoty. Jeśli nie znajdą go, 

wbrew  przewidywaniom  w  Priory,  zdecydują  się  poczekać  do  jego 

 T

LR 

background image

 

powrotu.  Służący,  którzy  widywali  Imogen  wielokrotnie,  będą  po-

słuszni jej poleceniom. 

Hrabia milczał przez jakiś czas, patrząc przed siebie nie widzą-

cym wzrokiem. Po chwili Carita zapytała nerwowo przyciszonym gło-

sem: 

— Czy coś się stało...? Jesteś może zły...? Hrabia z wysiłkiem 

zdobył się na odpowiedź: 

—Zastanawiałem się, dokąd powinienem cię zabrać. 

—Proszę cię... — powiedziała Carita błagalnym tonem — jeśli 

mam ci sprawić kłopot, wolę zaraz odjechać. Byłeś dla mnie taki do-

bry... taki cudownie dobry — i za nic nie chciałabym stać się dla cie-

bie ciężarem. 

Obrzucił  ją  uważnym  spojrzeniem,  jakby  upewniał  się  co  do 

szczerości jej słów. Trudno mu było uwierzyć, żeby jakakolwiek ko-

bieta  mogła  być do  tego  stopnia niesamolubna,  a  dodatkowo,  po  tak 

przerażającym przeżyciu gotowa jechać dalej samotnie. Spojrzał jej w 

oczy  i  natychmiast  zrozumiał,  że  Carita  mówi  prawdę.  Wyglądała 

prześlicznie  w  blasku  słońca  przeświecającego  przez  liście  drzew, 

więc uśmiechnął się do niej, mówiąc: 

—Mam  zamiar  znaleźć  miejsce,  gdzie  oboje  będziemy  mogli 

spokojnie przespać następną noc. I nawet już wiem, dokąd pojedzie-

my. 

—Jesteś pewien, że chcesz... żebym ci towarzyszyła? — spytała 

Carita. 

 T

LR 

background image

— 103 — 

—Nie dopuszczę, żebyś naraziła się na jakiekolwiek niebezpie-

czeństwo, po tym, co nas dziś spotkało. 

—Bałam się okropnie — przyznała Carita. — Pomyśl tylko, jacy 

bylibyśmy zrozpaczeni, gdyby bandyci zabrali nam Jowisza i Merku-

rego! 

—Byłaby to wyłącznie moja wina, ponieważ nie wziąłem z sobą 

pistoletu — stwierdził hrabia. 

—Ale  byłeś  absolutnie  wspaniały,  kiedy  uderzyłeś  ich  o  siebie 

głowami! — oznajmiła Carita. — Ledwie mogłam uwierzyć własnym 

oczom! Tylko bardzo żałuję, że musiałeś zostawić pieniądze... 

Zamilkła na parę chwil, po czym dodała: 

—Pamiętasz  chyba,  że  mam  przy  sobie  biżuterię  mamy...  już  i 

tak mnóstwo jestem ci winna. 

—Nie  myśl  o  tym  więcej  —  odparł  hrabia.  —  Zdajesz  sobie 

pewnie  sprawę  z  tego,  że  w  życiu  przychodzi nam  zawsze  płacić  za 

pomyłki, które robimy. 

—Wobec tego musimy uważać, żeby nie popełnić następnej — 

powiedziała Carita z przekonaniem. 

Uznała widocznie, że Darol nie jest zamożny, bo choć miał na-

prawdę  dobrego  konia,  podróżował  sam,  a  nie  ze  stajennym.  W 

oczach hrabiego zabłysły iskierki rozbawienia, lecz wstrzymał się od 

komentarza. W milczeniu ruszył w kierunku domu, do którego posta-

nowił zabrać Caritę. Mieścił się on na samym krańcu parku i nosił na-

zwę Gołębi Zakątek, a zbudowany został za czasów królowej Elżbie-

 T

LR 

background image

 

ty.  Hrabia  uważał  go  za  jeden  z  najpiękniejszych  domów  na  terenie 

swojej posiadłości. 

Gołębi Zakątek był niewielki. Hrabina matka, żyjąca w czasach 

królowej  Anny,  zażądała  większego  i  świetniej  szego  domu  na  swój 

użytek, więc zbudowano dla niej nową siedzibę. Natomiast poprzed-

nia zajmowana była kolejno przez różnych krewnych, nie dość boga-

tych,  by  sobie  pozwolić  na  liczną  służbę,  i  bardzo  zadowolonych  z 

mieszkania  w  niewielkim  domu.  Było  to  urocze  miejsce,  w  którym 

osoby z dalszej rodziny z przyjemnością spędzały ostatnie lata swoje-

go życia. 

Rozmyślając nad tym, dokąd się udać, hrabia przypomniał sobie, 

że  siostra  matki,  ciocia  Marta,  umarła  przed  pół  rokiem.  Cały  po-

przedni  rok  spędziła  właśnie  w  Gołębim  Zakątku.  Kiedy  po  śmierci 

męża spytała, gdzie mogłaby zamieszkać, hrabia sam jej to zapropo-

nował. A ponieważ była stara i słaba, zaproponował też własnej niani, 

nadal mieszkającej w Priory, żeby zaopiekowała się starszą panią. 

— Wiesz dobrze, nianiu, że od dawna gotów jestem dać ci każdy 

dom w  wiosce, który sobie upatrzysz, ale ty nie chcesz się na żaden 

zdecydować. 

— Ja, paniczu Darolu, czekam, żeby wziąć na ręce syna panicza 

—  odparła  niania.  —  Czekam,  aż  zapełnią  się  te  obszerne  pokoje 

dziecinne, gdzie panicz spał jako dziecko. To po prostu wstyd, że cią-

gle świecą pustkami! 

— Obawiam się, że przyjdzie ci na to długo czekać — oświad-

czył hrabia stanowczo. 

 T

LR 

background image

— 105 — 

Jednak niania zgodziła się zaopiekować ciotką hrabiego. Prowa-

dziła dom przy pomocy pary młodych dziewcząt z wioski, a po śmier-

ci starej pani mieszkała w nim nadal sama. Teraz hrabiemu przyszło 

do głowy, że jest to idealne miejsce, w którym może umieścić Caritę, 

zanim nie zdecyduje, jak rozprawić się z Imogen, nie mówiąc o tym, 

że w razie czego sam mógł się tam ukryć. 

Kiedy dojechali do domu, Carita krzyknęła z zachwytu. 

—  Ach,  jakiż  on  jest  uroczy!  Po  prostu  prześliczny!  Wygląda, 

jakby go tu przeniesiono z bajki! 

Hrabia  podzielał  całkowicie  jej  uczucia.  Popołudniowe  słońce 

oświetlało  ciepłym blaskiem czerwone cegły, które z upływem lat na-

brały  różowego  odcienia,  i połyskiwało  na  szybach  okien.  Niewielki 

domek z wysokimi kominami wydawał się rzeczywiście, jak to okre-

śliła Carita, domkiem z bajki. W ogrodzie mieszkały zawsze białe go-

łębie,  co  wyjaśniało  nadaną  mu  nazwę.  Wzlatywały  z  trzepotem 

skrzydeł na dach lub sfruwały, siadając na tarczy starego kamiennego 

zegara słonecznego, stojącego pośrodku różanego ogrodu. 

Hrabia i Carita zatrzymali konie i przyglądali się domowi ponad 

równo przyciętym cisowym żywopłotem. 

—Jeśli możesz tu chwilę zaczekać — powiedział hrabia — pój-

dę  sprawdzić,  czy  w  środku  nie  ma  kogoś,  z  kim  nie  mielibyśmy 

ochoty się spotkać. Nie potrwa to długo. 

—Przyjrzę się gołębiom — oświadczyła z uśmiechem Carita. 

Hrabia pomyślał, że inna kobieta powiedziałaby mu, żeby wrócił 

szybko, bo będzie do niego tęskniła. Jadąc w kierunku furtki widział, 

 T

LR 

background image

 

że  Carita  rzeczywiście  zajęta  jest  gołębiami.  Przebył  krótki podjazd, 

po czym skręcił na lewo, zatrzymując się przy niewielkiej stajni koło 

domu. Jak się spodziewał, była pusta, więc umieścił Jowisza w prze-

grodzie,  zauważając  przy  okazji  rozścieloną  na  ziemi  świeżą  słomę. 

Wszystko było gotowe na wypadek, gdyby gość pragnął zostawić ko-

nia w stajni, a sam pójść na pogawędkę z nianią. 

Hrabia wszedł tylnymi drzwiami, idąc następnie korytarzem do 

niewielkiej kuchni, gdzie, jak się domyślał, przebywała niania. Istot-

nie, zajęta robieniem na drutach siedziała przy stole, na którym stała 

filiżanka herbaty. Słysząc kroki na kamiennych płytach podłogi, pod-

niosła głowę i zdziwiona krzyknęła na jego widok. 

—  Panicz  Darol!  A  dlaczego  to  wchodzi  panicz  tylnym  wej-

ściem? 

Hrabia podszedł bliżej. 

— Potrzebuję twojej pomocy, nianiu — powiedział. — Jestem w 

tarapatach. 

— Znowu? — spytała ostro niania, a napotkawszy jego wzrok, 

dodała:  —  Oczywiście  zdaję  sobie  sprawę,  że  nie  tak  powinnam  się 

odzywać do Jego Lordowskiej Mości! 

Hrabia wybuchnął śmiechem. 

— Możesz się do mnie odzywać, jak chcesz, nianiu, i dobrze o 

tym  wiesz.  Naprawdę  potrzebuję  twojej  pomocy.  Ale  zanim  zacznę 

cokolwiek wyjaśniać, proszę cię, zwracaj się do mnie paniczu Darolu,  

a nie Wasza Lordowska Mość i pamiętaj, że chwilowo nazywam się 

Freeman. 

 T

LR 

background image

— 107 — 

Niania spojrzała na niego szeroko rozwartymi oczami. 

— A to co znowu za historia, jeśli wolno spytać? — powiedzia-

ła. 

Hrabia usiadł przy stole kuchennym. 

—Właśnie chcę ci o tym opowiedzieć — oświadczył. — I wiesz, 

nianiu, jesteś jedyną osobą, której mogę wyznać prawdę. 

—Mam  nadzieję!  —  odparła  spokojnie.  —  Zawsze  mówiłam  i 

wciąż powtarzam: kłamstwa pochodzą od szatana! 

Hrabia roześmiał się po czym powiedział: 

—Nianiu,  uciekłem,  ponieważ  o  mały  włos  nie  zostałem  zmu-

szony podstępem do poślubienia lady Imogen Basset! 

—Ta  kobieta!  —  sarknęła  niania.  —  Nigdy  bym  nie  pozwoliła 

się paniczowi z nią ożenić, gdybym miała cokolwiek do powiedzenia 

w tej sprawie! 

— Zgadzam się z tobą w zupełności — stwierdził hrabia. — By-

łem w bardzo niebezpiecznej sytuacji, ale zdołałem uciec. Niestety, w 

drodze powrotnej do domu miałem wypadek. 

— Pierwsza  rzecz,  jaką  zauważyłam  po  wejściu  panicza,  to  ten 

strup na czole! Nie może panicz bardziej na siebie uważać? 

Zupełnie tak samo niania przemawiała do niego, kiedy był ma-

łym chłopcem. 

— Miałem szczęście, że nie stało się nic gorszego — odparł. — 

Podniesiono mnie i zawieziono na farmę, a przebywając tam spotka-

łem młodą damę, która także uciekła! 

 T

LR 

background image

 

Niania zacisnęła usta, zachowała jednak milczenie, więc hrabia 

mówił dalej: 

— Jej  ojczym  usiłował  wydać  ją  za  starszego  człowieka,  który 

ma zwyczaj bić zarówno konie jak i żonę, więc trudno się dziwić, że 

biedaczka jest w panice na samą myśl o tym małżeństwie. 

— Nic dziwnego! — przytaknęła niania. 

— Kiedy straciłem przytomność, to właśnie ona mnie znalazła i 

namówiła synów farmera, żeby mnie zabrali do domu — snuł swoją 

opowieść hrabia. — Żona farmera wzięła nas za małżeństwo, a młoda 

dama, która bała się zostać sama, nie wyprowadzała jej z błędu. 

Widząc, że niania ma nieco sceptyczną minę, hrabia dodał szyb-

ko: 

—  Carita  — bo  tak  ma na  imię  —  jest  bardzo  młoda  i  bardzo 

niewinna, ale okazała się wyjątkowo dzielna, kiedy jadąc tutaj zostali-

śmy napadnięci przez rozbójników. 

—Rozbójników? Ciekawe, w co następnego panicz się wplącze! 

— wykrzyknęła niania. 

—Zdołałem się z nimi rozprawić — powiedział hrabia — i przy-

jechałem z Caritą do ciebie, nianiu, gdzie oboje powinniśmy być bez-

pieczni, przynajmniej przez jakiś czas, póki nie zdecyduję, co zrobić z 

lady Imogen. Widziałem ją kilka minut temu, jadącą do Priory. 

—Bez zaproszenia? — spytała niania. 

—Zdecydowanie  bez  zaproszenia  —  potwierdził  hrabia.  —  I 

choć wiem, po co przybyła, nie ustaliłem jeszcze, jak powinienem w 

tym wypadku postąpić. 

 T

LR 

background image

— 109 — 

—No,  jedno jest pewne,  paniczu  Darolu,  ona nie nadaje  się  na 

żonę  dla  panicza  —  ani,  prawdę  powiedziawszy,  na  żonę  dla  kogo-

kolwiek innego, i taka jest prawda! 

—Skąd ta pewność, nianiu? — spytał hrabia z czystej ciekawo-

ści. 

Już  w  następnej  chwili  sam  sobie  odpowiedział,  bez  słowa  ze 

strony niani. Służba plotkowała nieustannie, więc niania musiała wie-

dzieć o wszelkich jego londyńskich wyczynach, bo niektórzy służący 

towarzyszyli mu w wyjazdach. Wielu z nich miało też bliskich krew-

nych wśród służby w Priory. 

— Tak, masz oczywiście rację, nianiu — przyznał. — Jeśli o nią 

chodzi, popełniłem błąd i chciałbym, żebyś pomogła mi z niego wy-

brnąć. Tylko rozumiesz — nikt, ale to nikt nie może się dowiedzieć, 

że jestem u ciebie, poza tym nie chcę, żeby mówiono o pannie Cari-

cie, ponieważ to mogłoby jej ojczyma naprowadzić na trop. 

— Będzie u mnie całkowicie bezpieczna — oświadczyła niania z 

przekonaniem. — Akurat dzisiaj zwolniłam dziewczęta, ponieważ nie 

ma  w  tej  chwili  prawie  nic  do  roboty,  więc  mogły  dostać  dwa  dni 

wolnego,  żeby  zobaczyć  się  z  bratem,  który  wrócił  z  podróży  mor-

skich. 

— Czyli  wszystko  świetnie  się  układa  —  odparł  hrabia  —  to 

znaczy, o ile na pewno sobie bez nich poradzisz. 

Wiedział, że jego słowa są pewnego rodzaju wyzwaniem. Niania 

żachnęła się, mówiąc: 

 T

LR 

background image

 

— Nie jestem jeszcze ani jedną, ani dwiema nogami w grobie! 

Wiem dobrze, co panicz lubi jadać i właśnie to, a nie co innego panicz 

dostanie! 

Hrabia wstał z krzesła. 

— Dziękuję ci, nianiu, i nie zapomnij — jeśli panna Carita zapy-

ta  cię  o  mnie,  jestem  paniczem  Daro1em

.

  W  żadnym  wypadku  nie 

mów o mnie Jego Lordowska Mość,  ani nie zdradź, że jestem hrabią 

Kelvindale. 

— Nigdy nie myślałam, że dożyję dnia, kiedy panicz będzie się 

wstydził  własnego  nazwiska!  —  brzmiała  odpowiedź  niani,  która 

swoim zwyczajem postanowiła mieć ostatnie słowo. 

Hrabia roześmiał się. 

— Zostawiam konie w stajni. Zapewne przyjdzie cię odwiedzić 

Albert, więc powiedz mu, żeby się nimi zajął i żeby pary z ust nie pu-

ścił. 

Albert był jednym z mężczyzn pracujących w ogrodzie. Hrabia 

orientował się doskonale, że od ponad dziesięciu lat zabiegał o nianię. 

Albert nie należał zresztą do ludzi gadatliwych i miał tak samo dobrą 

rękę  do  kwiatów,  jak  do  koni.  W  całym  majątku  nie  znalazłoby  się 

lepszego człowieka. 

Hrabia opuścił nianię i przeszedł przez ogród. Carita nadal przy-

glądała się białym gołębiom, lecz oczy jej zabłysły, gdy ujrzała Daro-

la. 

— Wszystko jest w najlepszym porządku — obwieścił hrabia. 

 T

LR 

background image

— 111 — 

Carita wjechała przez furtkę do ogrodu i wkrótce zobaczyła staj-

nię, gdzie Merkury mógł odpocząć koło Jowisza. Hrabia zabrał się do 

zdejmowania  koniom uzd  i  siodeł,  w  czym  Carita  mu  pomogła.  Na-

pełniła także żłoby, podczas gdy hrabia przyniósł wiadra świeżej wo-

dy. Kiedy zamknął drzwi stajni, spytała: 

—Do kogo należy ten przepiękny dom? 

—Do mnie — odparł hrabia. — A w środku czeka niania, która 

opiekowała się mną od urodzenia. 

—No tak, powinnam się tego sama domyślić. 

—Dlaczego? — spytał hrabia z ciekawością. 

—Ponieważ  wszystko,  co  się  z  tobą  łączy,  jest  magiczne.  Nie 

wierzę nawet, że jesteś człowiekiem. 

Roześmiał się, a ona mówiła dalej: 

— Tylko magik umiałby dać sobie radę z dwoma rozbójnikami 

naraz i tylko jakiś czarodziej — bo z pewnością nie zwykły śmiertel-

nik — może być właścicielem tak czarownego domu jak ten! 

Hrabia wprowadził Caritę frontowymi drzwiami. 

—Czy myślisz — spytała jeszcze, — że to, czego dotknę, może 

rozpłynąć się w powietrzu i zniknąć? 

—Mam szczerą nadzieję, że nic takiego się nie zdarzy — odparł 

— ponieważ jestem zmęczony i głodny, a ty z pewnością także. 

— Owszem, trochę — przyznała Carita. 

W tym momencie otworzyły się drzwi i stanęła w nich niania. 

 T

LR 

background image

 

—Proszę wejść, panienko — zwróciła się do Ca-rity. — Panicz 

Darol opowiedział mi o wszystkim i zapewniam, że u mnie będzie pa-

nienka całkiem bezpieczna. 

—Dziękuję  —  odrzekła  Carita  wyciągając  do  niej  rękę.  —

Właśnie stwierdziłam, że jest to zaczarowane miejsce, gdzie nic złego 

nie może nas spotkać. 

—W każdym razie nie w mojej obecności — oświadczyła niania 

kategorycznie.  —  Pewnie  napiłaby  się  panienka  chętnie  herbaty,  ale 

najpierw zaprowadzę panienkę do pokoju. Pójdziemy odłożyć tę tor-

bę. 

Carita odwiązała wcześniej swoją torbę od siodła Merkurego, a 

teraz wzięła ją niania. Weszły razem na górę. W Gołębim Zakątku by-

ły dwie duże i dwie mniejsze sypialnie. Najlepszą niania przydzieliła 

odruchowo hrabiemu. Przylegający do niej pokój był również śliczny, 

z widokiem na ogród różany. 

Miał wykuszowe okno, a promienie słoneczne, wpadające przez 

małe,  kwadratowe  szybki,  rysowały  złote  wzory  na  różowym  dywa-

nie. 

—Ja  chyba  śnię!  —  orzekła  Carita.  —  Tak,  śnię  z  pewnością! 

Przecież niemożliwe, żeby taki cudowny pokój istniał naprawdę! 

—Niech panienka zabierze się teraz do mycia rąk — powiedzia-

ła niania — a ja pójdę na dół przygotować podwieczorek. 

Po  wyjściu niani Carita  doszła do  wniosku,  że  jest jej  gorąco  i 

czuje się nieświeżo, postanowiła więc przebrać się szybko w jedną z 

muślinowych sukni. Żakiet do konnej jazdy z zaszytą biżuterią matki 

 T

LR 

background image

— 113 — 

powiesiła w szafie. Pomyślała przy tym z dreszczem trwogi, że gdyby 

rozbójnicy domyślili się jakimś cudem, co ona ma przy sobie, mogliby 

ją  obszukać.  Nie  umiała  sobie  wyobrazić  czegoś  straszniejszego,  niż 

dotyk ich rąk. 

Zaraz jednak pocieszyła się, że nic podobnego się nie wydarzyło. 

Darol okazał się po prostu cudowny i uratował ich oboje, a teraz byli 

bezpieczni w tym zaczarowanym domu. Nie miała więc żadnego po-

wodu do strachu. Niestety, w tym momencie Carita przypomniała so-

bie ojczyma, który z pewnością nadal jej szukał. 

— Przecież on mnie tu nigdy nie znajdzie! Bo i skąd by się tu 

wziął? —zapytała z drżeniem w głosie pustego pokoju. 

W następnej chwili usłyszała, jakby w odpowiedzi; kojące gru-

chanie  białych  gołębi,  które  przyzywały  zza  okna.  Zdejmowała  strój 

do konnej jazdy, patrząc na nie i przypominając sobie, że sąto wyjąt-

kowe ptaki, należące do bogów. 

Jestem  pewna,  że  ochronią  mnie  od  złego  —pomyślała  —  po-

dobnie, jak do tej pory chronił mnie Bóg, który zesłał Darola, żeby się 

mną opiekował. 

Caritę ogarnęło nagle przemożne pragnienie zobaczenia Darola i 

porozmawiania z nim. A nade wszystko, chciała się upewnić, czy on 

jest  na dole  i  nie  zniknął,  jak  się  tego  trochę  obawiała.  Włożyła  po-

spiesznie  jedną  z  cienkich  muślinowych  sukni  i  zbiegła  prędko  ze 

schodów, by się z nim spotkać. Znalazła go, zgodnie z przewidywa-

niami, w salonie położonym za holem. Był to piękny pokój, z oknami 

na  przeciwległych  ścianach.  Carita  nie  rozglądała  się  jednak  wokół 

 T

LR 

background image

 

siebie,  skupiona  na  osobie  hrabiego,  który  stał  patrząc  na  ogród. 

Uszczęśliwiona podbiegła do niego szybko, a kiedy się odezwała,  w 

jej głosie brzmiał zachwyt, który zdawał się dotyczyć całego otocze-

nia. 

—  Więc  jesteś  tutaj!  —  powiedziała  niemal  bez  tchu.  —  Na-

prawdę jesteś! Dziękuję ci... bardzo ci dziękuję, że jesteś dla mnie taki 

dobry! 

 T

LR 

background image

— 115 — 

Rozdział 6 

 

 

 

 

Niania  przygotowała  im  wyśmienity  podwieczorek,  choć  prze-

cież wcale się ich nie spodziewała. Upiekła naprędce obwarzanki, któ-

re hrabia uwielbiał jako dziecko, były też gorące grzanki z masłem i 

miodem oraz reszta upieczonego wcześniej przez nianię ciasta z owo-

cami. Hrabia oświadczył, że zaliczał je zawsze do swoich ulubionych 

przysmaków.  Carita,  uradowana  jego  dobrym  nastrojem,  uznała,  że 

rozkosznie jest jeść podwieczorek w takim towarzystwie. 

— Wiem, dlaczego czujesz się uszczęśliwiony — oznajmiła. — 

Po prostu dlatego, że wróciłeś do domu. 

Hrabia rozejrzał się po niewielkim pokoju. 

—Dobrze  by  ci  było  w  takim  małym  domu?  —  zainteresował 

się. 

—Myślę, że każdemu byłoby tu dobrze — odpowiedziała Carita 

— chociaż mama nieraz powtarzała, że nie cegły i zaprawa tworzą 

dom, ale miłość, która mieszka w jego wnętrzu. 

Hrabia pomyślał, że zawsze marzyła mu się taka właśnie miłość. 

Nie powiedział jednak tego głośno, tylko wstał od stołu. 

 T

LR 

background image

•   —116 — 

—  Zamierzam  cię  teraz  opuścić  —  powiedział  —  ale  będziesz 

bezpieczna pod opieką niani. Wrócę  tak szybko, jak mi się uda. Nie 

martw się, jeśli nie będzie mnie przez godzinę czy dłużej. 

Carita miała zatroskaną minę. 

—Ale nie grozi ci żadne... niebezpieczeństwo? — zapytała. 

—Mam nadzieję, że nie — odparł hrabia — a kiedy wrócę, będę 

miał ci z pewnością dużo do opowiedzenia. 

Spojrzał  na  nią  myśląc,  jaka  jest  piękna  z  uniesioną  ku  niemu 

twarzą i oczami pełnymi lęku. Przy tym — nie do wiary! — nie lękała 

się wcale o siebie, lecz o niego. Uśmiechnął się do niej i poszedł do 

kuchni. 

—  Dziękuję  ci  za  pyszny  podwieczorek,  nianiu  —  powiedział. 

— Wybieram się teraz do Priory i mogę zabawić tam jakiś czas. 

Niania popatrzyła na niego ze zdziwieniem. 

—Wydawało mi się, że postanowił panicz unikać lady Imogen! 

—Toteż nie będę się z nią widział — odparł hrabia. — Chcę się 

tylko zorientować, co tam się dzieje. 

—Jeśli panicz się ukrywa, tak jak mi panicz powiedział, to radzę 

uważać — ostrzegła niania. — Wszędzie są oczy, co będą panicza ob-

serwować. 

Hrabia roześmiał się. 

— Będę uważał — obiecał. 

Wyszedł tylnymi drzwiami i wahał się przez chwilę, czy nie po-

jechać  na  Jowiszu.  W  ten  sposób  jednak  zwróciłby  tylko  na  siebie 

uwagę. Ruszył więc pieszo przez park, postanawiając dojść do Priory 

 T

LR 

background image

— 117 — 

okrężną  drogą.  Przeciął  zagajnik  idąc  wśród  drzew,  a  później  wśród 

krzewów, unikając za to ogrodu. W końcu znalazł się na tyłach domu. 

Poruszając się z wielką ostrożnością, doszedł do upatrzonego okna. 

Był  niemal  pewien,  że  o  tej  porze  zastanie  swojego  sekretarza, 

majora Warda, za biurkiem. Zarządzał on nie tylko Priory i posiadło-

ścią,  ale  także  wszystkimi  domami  należącymi  do  hrabiego.  Major 

Ward miał za sobą zaszczytną służbę w armii, gdzie odznaczył się ja-

ko zastępca dowódcy w pułku nazywanym przez ojca hrabiego fami-

lijnym.  Jednak  podczas  pobytu  w  Afryce  został  ranny  w  stopę  i  ku 

swojemu wielkiemu żalowi zmuszony był porzucić armię. Z radością 

objął wówczas posadę sekretarza hrabiego Kelvindale, a od momentu 

znalezienia się w Priory okazał się nieoceniony. 

Okno było otwarte i zaglądając ostrożnie do środka, hrabia ujrzał 

majora  za biurkiem,  pogrążonego  w  pracy  nad  stosem  papierów.  Na 

szczęście oprócz niego w pokoju nie było nikogo. Hrabia odezwał się 

przyciszonym głosem: 

— Halo, Ward! 

Major  drgnął  i  zdziwiony  podniósł  wzrok.  W  pierwszej  chwili 

nie  zdawał  sobie  sprawy,  że  głos  dochodzi  z  zewnątrz  i  dopiero  wi-

dząc hrabiego wchodzącego przez okno, wykrzyknął: 

—Nie miałem pojęcia, że Wasza Lordowska Mość już wrócił! 

—Niech pan zamknie drzwi na klucz! — polecił hrabia ostro. 

Major posłuchał go pospiesznie. Kiedy klucz został przekręcony 

w zamku, hrabia powiedział: 

 T

LR 

background image

•   —118 — 

—  A  teraz  chciałbym  dowiedzie  się  dokładnie,  co  się dzieje  w 

domu. Wiem, że jest tutaj lady Imogen. Widziałem, jak przybyła mo-

im powozem, który zauważyłem w alei wjazdowej. 

Major Ward miał zatroskaną minę. 

— Więc Wasza Lordowska Mość nie spodziewał się jej wizyty? 

—Nie  zapraszałem  jej  —  wyjaśnił  hrabia  krótko  — i  nie  mam 

ochoty widzieć się z nią nigdy więcej. 

Wyraz zatroskania na twarzy majora pogłębił się znacznie. 

—Jej Lordowska Mość oświadczyła... —zaczaj. 

—Właśnie  tego  pragnę  się  dowiedzieć  —  przerwał  mu  hrabia. 

— Proszę mi opowiedzieć, co się wydarzyło, ze wszystkimi szczegó-

łami. 

Zajął  jedyny  wygodny  fotel  stojący  w  pokoju,  a  major,  stojąc 

naprzeciw, powiedział: 

—Mniej więcej pół godziny temu dostałem wiadomość, że lady 

Imogen  Basset  przybyła  z  Londynu  w  towarzystwie  swoich  braci. 

Hrabia  spodziewał  się  takiej  informacji,  ale  zachował  milczenie,  a 

tymczasem major kontynuował: 

—Lady Imogen zapytała, czy Wasza Lordowska Mość znajduje 

się w Priory, a kiedy została powiadomiona, że pana tu nie ma ani się 

pana nie spodziewamy, oznajmiła, że zamierza czekać na pana przy-

jazd, nawet gdyby był pan mocno opóźniony. 

To  również  była  wiadomość,  którą  hrabia  spodziewał  się  usły-

szeć. 

 T

LR 

background image

— 119 — 

— Lady Imogen zażądała — ciągnął major—najlepszych pokoi 

gościnnych dla siebie i braci, a kiedy poszedłem ją powitać, poleciła 

mi, żebym posłał bezzwłocznie po pastora. 

— Po pastora? — wykrzyknął hrabia, 

—  Usłuchałem  jej,  nie  kwestionując  polecenia  —  powiedział 

major — ponieważ sądziłem, że chodzi o coś, co zostało wcześniej z 

panem uzgodnione. 

— A widziała się w pastorem? — zapytał hrabia. 

— Pan Anderson przebywa z nią obecnie — odparł major— i... 

Urwał, a hrabia czekał w milczeniu, aż dokończy zdanie. 

— ... Jej Lordowska Mość rozkazała ogrodnikom, żeby przystro-

ili kaplicę. 

Hrabia milczał nadal i major podjął znowu: 

— Proszę o wybaczenie, milordzie, jeśli stało się to wbrew pana 

życzeniom,  ale  Jej  Lordowska  Mość  mówiła  tak  pewnie.  —  Byłem 

oczywiście przekonany, że pod pana nieobecność przekazuje pańskie 

instrukcje. 

Również i teraz hrabia się nie odezwał. Major Ward stał, czeka-

jąc w milczeniu z bardzo zatroskanym wyrazem twarzy. Był ogromnie 

przywiązany do hrabiego, jak zresztą uprzednio do jego ojca. Trosz-

czył  się  nieraz  o  swojego  młodego  pana, jakby  chodziło  o  własnego 

syna. Obserwował jak młody człowiek dorasta i zdawał sobie sprawę, 

ile dobrych cech kryje się w charakterze Darola. Pomimo bogactwa i 

znaczącej pozycji społecznej oraz towarzyskiej, hrabia odnosił się nie-

zmiennie z sympatią oraz wyrozumiałością do wszystkich, którzy dla 

 T

LR 

background image

•   —120 — 

niego  pracowali.  Major  Ward  nie  spotkał  się  nigdy  z  podłością  ani 

małostkowością z jego strony. Myślał często, że zważywszy, jak ko-

biety narzucały mu się od chwili, gdy ukończył szkołę, hrabia zacho-

wywał się zawsze jak dżentelmen. 

Cóż  więc,  na  miły  Bóg,  mogło  się  zdarzyć?  Dlaczego  hrabia 

wrócił do  własnego domu przez okno? Major również  zaczął się  za-

stanawiać, do czego zmierza  lady  Imogen. Nigdy jej nie lubił i wie-

dział dobrze, że służba jej wprost nie cierpi. Hrabia byłby z pewnością 

zdumiony, gdyby się dowiedział, że major, który regularnie chodził do 

kościoła, modli się w każdą niedzielę, żeby jego pan nie poślubił lady 

Imogen. 

W końcu, przerywając długie milczenie, hrabia powiedział: 

— Chcę porozmawiać z pastorem. Czy może pan sprowadzić go 

tutaj, ale tak, żeby lady Imogen w niczym się nie zorientowała? 

—Nic prostszego — odparł major Ward. — Uprzedzę służbę, że 

kiedy tylko pastor opuści salonik, gdzie przebywa obecnie z Jej Lor-

dowską Mością, chcę z nim porozmawiać o sprawach dotyczących pa-

rafii. 

Hrabia kiwnął głową. 

Major przeszedł przez pokój, otworzył drzwi z klucza i wyszedł. 

Hrabia zamknął je z powrotem na klucz. Następnie zbliżył się do ścia-

ny,  na  której  wisiały  mapy  jego  majątku  i  zaczął  się  im  przyglądać. 

Myślał przy tym, że ma wielkie szczęście posiadać coś, co jest nieod-

łączną częścią historii rodzinnej. Priory znajdowała się w rękach jego 

przodków  od  momentu  rozwiązania  zakonów.  W  miarę,  jak  ziemia 

 T

LR 

background image

— 121 — 

przechodziła  z  ojca  na  syna, każdy  następny  hrabia dodawał  do  niej 

nowe akry. W tej chwili jego majątek był niewątpliwie najrozleglejszą 

posiadłością w całym hrabstwie. 

Zakładał również, że pewnego dnia przekaże posiadłość swoje-

mu synowi, lecz w żadnym wypadku jego matką nie mogłaby być ko-

bieta pokroju lady Imogen. Myśląc o tym, usłyszał głos Carity mówią-

cy o miłości cicho, z nutą uniesienia. Dla niej miłość była uczuciem 

niebiańskim  i  pochodziła  od  Boga.  Natomiast  to,  co  czuła  do  niego 

Imogen,  nazywało  się  zupełnie  inaczej.  Ogarnął  go  nagle  wstyd  na 

myśl  o  nieopanowanej  namiętności,  którą  w  nim  wzbudzała  i  która 

była  doznaniem  czysto  fizycznym.  Nie  miało  to  nic  wspólnego  z 

uczuciem, które Carita nazywała miłością. 

Hrabia miał nadzieję, że Carita nigdy w życiu nie spotka kobiety 

w typie Imogen i nie dowie się, w jaki sposób takie panie potrafią się 

zachowywać. 

W  tej  chwili  rozległo  się  ciche  pukanie  do  drzwi.  Major  Ward 

musiał  się  domyślić,  że  po  jego  wyjściu  hrabia  ponownie  zamknął 

drzwi na klucz. Przekręcając więc jeszcze raz klucz w zamku, hrabia 

spotkał na progu pastora, który spojrzał na niego ze zdumieniem. 

—Milordzie!  —wykrzyknął.  —Nie  miałem  pojęcia,  że  pan  jest 

w domu! 

—Proszę do środka, pastorze. 

Pastor  wszedł,  a  major  Ward  zamknął  za  nim drzwi  i  choć nie 

otrzymał takiego polecenia, stanął na straży  od strony korytarza. Pa-

 T

LR 

background image

•   —122 — 

stor, który był osobistym kapelanem hrabiego, a miał już swoje lata, 

postąpił parę kroków w głąb pokoju. 

—Nic z tego nie rozumiem, milordzie! — powiedział. — Lady 

Imogen,  z  którą  przed  chwilą  rozmawiałem,  powiadomiła  mnie,  że 

pan jeszcze nie wrócił. Jestem przekonany, że nic nie wie o pańskiej 

obecności w domu! 

—Nikt o tym nie wie prócz majora Warda — odparł hrabia. — 

A teraz niech pan siądzie, pastorze, i powie mi dokładnie, w jakim ce-

lu wezwała pana lady Imogen. 

Pastor  spojrzał  na  hrabiego  zaskoczony,  przekonawszy  się  jed-

nak, że pan domu czeka na odpowiedz, oznajmił: 

— Jej Lordowska Mość zapowiedziała mi, że ma pan wziąć ślub 

w momencie, kiedy przestąpi próg domu, nawet gdyby to była późna 

noc. 

Dostrzegłszy wyraz twarzy hrabiego, pastor wciągnął duży haust 

powietrza, ale kontynuował odważnie: 

— Lady Imogen kazała mi pozostawać w gotowości i stawić się 

w  kaplicy,  kiedy  tylko  po  mnie  pośle.  Wydawało  mi  się  to  dziwne, 

milordzie,  ale  sądziłem,  że  Jej  Lordowska  Mość  przekazuje  mi  pań-

skie szczegółowe instrukcje. 

— Mogłem się tego spodziewać — stwierdził hrabia. — A teraz 

ja panu powiem, pastorze, czego od pana oczekuję. 

 

 

 T

LR 

background image

— 123 — 

Po wyjściu hrabiego Carita pomogła niani sprzątnąć po podwie-

czorku. Wyraziła także gotowość pomocy przy zmywaniu, ale niania 

odmówiła: 

—Niech  panienka  skorzysta  z  nieobecności  panicza  Darola  i 

pójdzie odpocząć. Upłynie trochę czasu, zanim on wróci, a jakby tak 

panienka  się  wyciągnęła  i  zamknęła  oczy,  to  może  uda  się  panience 

zdrzemnąć. 

—Ale czy na pewno nie będę potrzebna? — spytała Carita. 

Niania roześmiała się. 

—  Dawałam  sobie  radę  sama,  bez  niczyjej  pomocy,  przez  tyle 

lat, że wolę ich nie liczyć! A teraz znów mam tak mało do roboty, że 

aż czas mi się dłuży! 

Niania włożyła filiżanki i spodeczki do dużej miski dodając: 

—Mówiłam paniczowi Darolowi nie raz i nie dwa, że nie przy-

szła  dla  mnie  jeszcze  pora  wycofać  się  z  czynnego  życia.  Czekam 

chwili, kiedy będę mogła się zająć jego synem, a im szybciej go bę-

dzie miał, tym lepiej! 

Zapadła chwila ciszy, którą przerwała Carita, mówiąc: 

— Musiał być uroczym chłopcem. 

— A jakże! — potwierdziła krótko niania. — Wszyscy go roz-

pieszczali,  ale  też  trudno  im  się  było  dziwić.  Wystarczyło,  że  się 

uśmiechnął, a każdy był zaraz gotów dać mu wszystko, czego malec 

sobie zażyczył! 

— Wydaje mi się, że bardzo go kochałaś, nianiu. 

 T

LR 

background image

•   —124 — 

— Chciałam, żeby mu było jak najlepiej — odparła niania sta-

nowczo. — I nadal tego chcę, ale panicz nie znajdzie szczęścia z ko-

bietami, które polują na niego, jakby był lisem! 

Carita poczuła nagle, jak ciężko robi się jej na duszy, a w sercu 

zakłuło, jakby ktoś wbił  w nie nóż.  Nie było nic nadzwyczajnego  w 

tym,  że  kobiety  goniły  za  Darolem.  Jakże  mógł  tego  uniknąć,  skoro 

był taki przystojny i interesujący, a zarazem taki dobry? 

—Chyba rzeczywiście pójdę się położyć — powiedziała. 

—W salonie jest wygodna kanapa — oznajmiła niania — albo, 

jeśli panienka woli, można się wyciągnąć na łóżku. 

—Pójdę  do  salonu  —  odparła  Carita.  —  Chcę  tam  być,  kiedy 

Darol wróci. 

Wyszła  z  kuchni,  a  niania  popatrzyła  za  nią  z  wyrazem  oczu, 

który zdziwiłby hrabiego. Przypomniała sobie samej, że jej wychowa-

nek  jest  teraz  dorosłym  mężczyzną,  który  musi  podejmować  własne 

decyzje.  Jej  słowa  przestały  się  liczyć.  Jednak  niania  zatęskniła  do 

czasów,  kiedy  był  dzieckiem.  Mogłaby  wówczas  potrząsnąć  nim 

energicznie i oznajmić, że już ona wie najlepiej, co powinien zrobić! 

 

 

Carita  poszła  do  salonu,  ponownie  podziwiając  ten  śliczny  po-

kój. Po jednej stronie kominka stała obszerna kanapa. Czuła się rze-

czywiście zmęczona, toteż  wyciągnęła się na niej, opierając głowę o 

miękką poduszkę. Było jej bardzo wygodnie. Zza okna dobiegało gru-

chanie  gołębi,  które  mościły  się  na  dachu.  Jedynie  Darol  mógł  być 

 T

LR 

background image

— 125 — 

właścicielem tak uroczego domu, pomyślała. A zaraz potem zastano-

wiła się, ile kobiet przyprowadził tutaj poza nią. Z tym drugim pyta-

niem powrócił ból w sercu. Oczywiście Darol był z pewnością równie 

miły i dobry dla każdej z nich, jak dla niej. A może, wprowadziwszy 

je do tego uroczego pokoju, obejmował je i całował? Ciekawe, jak to 

jest,  kiedy  ktoś  całuje...  Carita  pomyślała,  że  chciałaby,  żeby  Darol 

pocałował  ją  choć  raz,  zanim  będzie  musiała  odjechać  —  i  w  tejże 

chwili zrozumiała, że go kocha. Kochała go, a jednak musiała go opu-

ścić i prawdopodobnie nie zobaczą się już więcej. 

—  Nigdy  nie  pokocham  żadnego  innego  mężczyzny  —  pomy-

ślała jeszcze z uczuciem beznadziejności, zanim ogarnął ją sen. 

 

 

Wracając tą samą drogą, hrabia powiedział sobie, że załatwił 

sprawy w wielce zadowalający-sposób. Pastor zgodził się na wszyst-

ko, o co został poproszony. Po jego wyjściu hrabia wydał wiele 

szczegółowych instrukcji majorowi Wardowi. 

— Nie mogę powiedzieć, milordzie, że myślę z przyjemnością o 

tym, co mi pan polecił zrobić — wyznał major otwarcie. 

— Niemniej jednak wiem, że mnie pan nie zawiedzie — odparł 

hrabia. — W przeszłości zawsze pomagał mi pan wybrnąć z wszelkich 

kłopotów. 

Hrabia pamiętał, jak mądrze i przemyślnie major Ward wyciągał 

go  z  każdej  kabały  w  czasach  chłopięcych.  Potem  było  parę  wcze-

snych  romansów,  których  hrabia  nie  pragnął  ujawniać  przed  swoim 

 T

LR 

background image

•   —126 — 

ojcem. Major udzielał mu zawsze rozsądnych, dobrych rad, okazując 

się niejednokrotnie przysłowiową deską ratunku. 

— Zrobię, co w mojej mocy, milordzie — obiecał teraz major — 

tylko powinien pan sobie zdawać sprawę, że lady Imogen jest kobietą 

zdeterminowaną i niebezpieczną. 

Hrabia  nie  odpowiedział.  W  milczeniu  opuścił  pokój  tą  samą 

drogą, którą wszedł, czyli przez okno. Kiedy jego postać zniknęła w 

zaroślach,  major  najpierw  westchnął,  a  potem  parsknął  śmiechem. 

Pomyślał, że j edynie hrabia potrafi tak łatwo wpadać w kłopoty, a na-

stępnie z tą samą łatwością się z nich wydobywać. 

 

 

Idąc  przez  las  hrabia  czuł,  jak  otaczające  go  piękno  rozwiewa 

wszystkie obawy i niepokoje, a także gniew, kipiący w nim od chwili 

opuszczenia  Towers.  Był  w  domu,  szedł  po  swojej  własnej  ziemi,  a 

ostatnie promienie słońca przeświecały przez gałęzie jego drzew. 

— Mam szczęście — powiedział sobie. — Mam doprawdy nie-

wiarygodne, niebywałe szczęście! Powinienem żywić za to  wdzięcz-

ność do końca życia! 

Myślał o tym, jak Carita modliła się o ich bezpieczeństwo i po-

wodzenie  w  ucieczce.  Jej  modlitwy  zostały  wysłuchane.  Zdał  sobie 

sprawę, że modlitwa jest dla niej niemal tym, czym oddychanie. Nie 

miało to nic wspólnego z bezmyślnym klepaniem pacierzy, uprawia-

nym przez tyle kobiet, które chodziły na mszę w niedzielę, ponieważ 

było to w dobrym tonie, a nawet w modzie. 

 T

LR 

background image

— 127 — 

Carita wierzyła, że nad każdym z nich dwojga czuwa anioł stróż 

i hrabia gotów był także w to uwierzyć. Być może zarówno jej matka, 

jak  i  jego,  czuwały  i  pomagały  swoim  dzieciom,  o  czym  ona  była 

przekonana. 

Hrabia słyszał gawrony zlatujące się i szykujące do snu w parku. 

Niektóre  sarny  i  daniele  spały  już  pod  drzewami.  Kiedy  jednak  do-

szedł do Gołębiego Zakątka, dostrzegł poruszenie wśród gołębi, które 

fruwały nad dachem. Zastanawiał się, co też mogło je zaniepokoić. A 

potem dojrzał za płotem jakiś powóz stojący przed drzwiami fronto-

wymi  i  mimo  woli  zesztywniał.  Jednocześnie  uzmysłowił  sobie,  że 

powóz jest mu zupełnie nie znany. Nie rozpoznał także liberii służą-

cych. Otworzył furtkę prowadzącą do ogrodu i podszedł spiesznie do 

drzwi  frontowych.  Stały  otworem,  a  kiedy  wszedł  do  holu,  usłyszał 

krzyk Carity. 

 

Carita przespała  prawie  dwie  godziny.  Nie  wiedziała  wcale,  że 

niania zajrzała cicho do pokoju i równie cicho się z niego wycofała. 

Następnie poszła do ogrodu warzywnego, żeby zerwać sałaty na kola-

cję.  Przy  okazji  rozejrzała  się,  szukając  jakichś  innych  przysmaków 

dla panicza Darola. Z tej to właśnie przyczyny nie słyszała zajeżdżają-

cego przed drzwi powozu ani stukotu kołatki. 

Jednakże hałasy obudziły Caritę. Otworzyła oczy zastanawiając 

się, gdzie się znajduje. Śnił jej się Darol, ale kiedy rozejrzała się wo-

kół, w pokoju go nie było. Chyba upłynęło dużo czasu odkąd wyszedł 

i miała nadzieję, że nie stało się nic złego. Usiadła na kanapie, a po-

 T

LR 

background image

•   —128 — 

tem doszedł do niej odgłos otwieranych drzwi wejściowych, więc ze-

rwała się, bo Darol wrócił i nie było potrzeby się o niego martwić. Ale 

kiedy drzwi salonu otworzyły się, krzyknęła z przerażenia. Stał w nich 

nie Darol, tylko jej ojczym. 

Przez chwilę  wpatrywała się w niego osłupiała, a później prze-

szył  ją  nagły  dreszcz  zgrozy,  kiedy  ojczym  ruszył  w  jej  kierunku  z 

gniewnym okrzykiem. W niewielkim saloniku wyglądał bardzo groź-

nie, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej agresywnego i odstręczają-

cego niż pamiętała. 

— A więc tu się ukryłaś, Carito — powiedział chrapliwym gło-

sem. — Zachciało ci się bawić ze mną w kotka i myszkę! 

Podszedł jeszcze bliżej, nie przestając mówić: 

— Jak śmiałaś uciec chyłkiem z domu! Naraziłaś mnie na masę 

wydatków oraz kłopotów! 

— Ale jak...jak mnie odnalazłeś, ojcze? — spytała Carita. 

Miała wrażenie, że cały świat legł nagle w gruzach, a pod jej no-

gami zapada się podłoga. Drżała na całym ciele. 

—  Ach,  więc  ciekawa  jesteś,  jak  mi  się  to  udało  —  odparł  sir 

Mortimer.  —  Nawet  jeśli  sama  zdołałaś  się  chwilowo  przede  mną 

schować, wymykając po kryjomu, nie mogłaś zataić istnienia Merku-

rego! — Sir Mortimer urwał, po czym zaczął na nowo: — Nie, moja 

droga, nie byłaś dość mądra, żeby go ukryć. Kiedy tylko dowiedzia-

łem się, co widział jeden z moich ludzi na pewnej farmie, zadałem so-

bie trud, żeby się tam pofatygować osobiście. 

 T

LR 

background image

— 129 — 

Carita cicho krzyknęła. Zrozumiała, że idąc za radą Darola pole-

ciła wypuścić Jowisza i Merkurego na wybieg i tam ktoś konie zoba-

czył. Jakże mogła być taka niemądra, by nie przewidzieć, że dwa nie-

zwykłej urody wierzchowce muszą przykuć uwagę każdego, kto znaj-

dzie się w pobliżu, zwłaszcza kogoś, kto jej szuka? 

—Tak  więc  zadałem  sobie  trud,  żeby  cię  odnaleźć  i  czego  się 

dowiedziałem? — mówił tymczasem sir Mortimer. — Opowiedziano 

mi jakieś banialuki, twierdząc, że jesteś zamężna i podróżujesz razem 

z  mężem!  Niby  jakim  mężem  i  gdzie  go  znalazłaś?  Zamierzam  do-

wiedzieć się wszystkiego i żebyś nie miała wątpliwości: rozprawię się 

z nim dokładnie tak, jak z tobą! 

—On nie był nic winien... — powiedziała Carita niemal ze szlo-

chem. — Miał wypadek i był nieprzytomny. Żona farmera wzięła nas 

za  małżeństwo...  a  dla  mnie  to  oznaczało,  że  mogę  przespać  noc  na 

farmie... 

—  Więc  uważałaś,  że  jesteś  bardzo  przebiegła  i  udało  ci  się 

uciec ode mnie i od lorda Stilbury! 

— Powiedziałam już, że nie wyjdę za niego...! Sir Mortimer ro-

ześmiał się, a był to bardzo nieprzyjemny odgłos. 

— No, proszę, nadal usiłujesz mi się stawiać! Porcja batów po-

winna cię szybko nauczyć rozsądku i nie mów, że nie uprzedzałem, co 

cię czeka! 

Przez chwilę trwała cisza, a potem sir Mortimer oznajmił ostro: 

 T

LR 

background image

•   —130 — 

— Natychmiast wracasz ze mną do domu i mogę cię zapewnić, 

że  w  związku  z  kłopotami,  jakich  mi  narobiłaś,  kara  będzie  odpo-

wiednio bolesna! 

Carita drżała, a jednak jeszcze raz ponowiła próbę sprzeciwienia 

się ojczymowi. 

—Cokolwiek powiesz... i cokolwiek zrobisz... nie wyjdę za lorda 

Stilbury! 

—To  się  jeszcze  okaże!  —  odparł  sir  Mortimer.  —  A  żeby  ci 

zrobić przedsmak tego, co cię czeka, dam ci od razu małą próbkę! 

Carita zobaczyła w ręce ojczyma bicz z długim, cienkim rzemie-

niem. Używał go do bicia swoich koni i psów. Próbowała mu się wy-

mknąć, ale chwycił jej ramię i podnosząc bicz do góry smagnął ją ze 

świstem przez plecy. Rzemień ciął ogniście przez cienki muślin sukni 

i Carita krzyknęła. 

—  I jak ci się to podoba? — ryknął sir Mortimer. — Będę cię 

częstował tuzinem takich razów codziennie, póki nie przyrzekniesz, że 

poślubisz człowieka, którego ci wybrałem na męża! 

Podniósł rękę ponownie, a Carita skuliła się i skręciła, próbując 

się uwolnić. Zanim jednak zdążył uderzyć ją po raz drugi, drzwi salo-

nu otworzyły się gwałtownie i do pokoju wpadł hrabia, a widząc, co 

się święci, wykrzyknął z wściekłością: 

—Do diabła, czyś pan wszystkie zmysły postradał? 

Hrabia był postacią imponującą, a w jego głosie dźwięczał roz-

kazujący ton, którego sir Mortimer się nie spodziewał, więc odrucho-

 T

LR 

background image

— 131 — 

wo opuścił ramię. Ponieważ druga dłoń poluźniła uścisk, Carita zdoła-

ła mu się wyrwać. Przebiegła przez pokój, rzucając się do hrabiego. 

— Ratuj mnie... błagam! Ojczym mnie odnalazł i zamierza za-

brać z sobą! 

Przylgnęła  do  hrabiego,  który  patrzył  na  sir  Morti-mera  w  taki 

sposób, że nieproszony gość poczuł się trochę nieswojo. Próbując od-

zyskać autorytet powiedział: 

—Nie wiem, kim pan jest, ale podobno udawał pan męża mojej 

pasierbicy.  Mógłbym  oskarżyć  pana przed  sądem  o  porwanie  nielet-

niej ! 

—Mówiłam  ojczymowi  —  oświadczyła  Carita  gorączkowo  — 

że ty nie byłeś temu  winny... że straciłeś przytomność... nie pozwól, 

żeby wyrządził ci krzywdę... ale on mówi, że mnie zabierze... i mam 

poślubić lorda Stilbury! 

Wyrzucane bezładnie słowa brzmiały prawie niezrozumiale. Po 

policzkach  Carity  płynęły  łzy,  a  ślad  od  uderzenia  na  plecach  palił 

żywym ogniem. Hrabia popatrzył na nią i powiedział: 

— Idź na górę do sypialni, Carito. Ja się tym zajmę. Mówił nie-

głośno,  ale  z  tonu Carita  zrozumiała  od  razu,  że  musi  go  posłuchać. 

Podeszła  bez  słowa  do  drzwi,  otworzyła  je,  a  po  chwili  dobiegł  do 

nich z holu ogłoś jej szybkich kroków. 

—  Szkoda  pana  czasu  na  kojenie  nerwów  mojej  pasierbicy  — 

stwierdził szyderczo sir Mortimer. — Wie pan równie dobrze jak ja, 

że prawo jest po mojej stronie. Zabieram ją z sobą natychmiast, a w 

razie potrzeby pomogą mi służący! 

 T

LR 

background image

•   —132 — 

Hrabia  zauważył  trzech.  Nie  zdołałby  wygrać  tak  nierównej 

walki.  Przeszedł  przez  pokój  i  stanął  naprzeciwko  kominka.  Zdawał 

sobie sprawę, że sir Mortimer jest trochę wytrącony z równowagi jego 

opanowaniem i spokojem. Musiał się spodziewać, że p a n  F r e e m a n  

w  jego  obecności  będzie  się  kulić  z  przestrachu  albo  przynajmniej 

płaszczyć. 

—Niech  pan  posłucha,  młody  człowieku!  —  odezwał  się  po-

nownie. — Nie zamierzam wysłuchiwać żadnych bezsensownych ar-

gumentów.  Moja  pasierbica  powiedziała  panu  z  pewnością  o  zapla-

nowanym dla niej małżeństwie. Chyba każda kobieta byłaby zadowo-

lona, mając bogatego i utytułowanego męża. 

— Jestem zadowolony, że sam pan to powiedział — odparł hra-

bia. — Widzi pan, tak się składa, że Carita właśnie go ma. 

Sir Mortimer wytrzeszczył na niego oczy. 

— Zupełnie nie rozumiem, o czym pan mówi! 

— Oznajmiam panu, że ożeniłem się z pańską pasierbicą. Carita 

jest więc obecnie moją żoną! 

—Nie  wierzę  w  to!  —  wykrzyknął  sir Mortimer  prawie  bełko-

cząc z wrażenia. — Nie miał pan w ogóle takiej możliwości! 

—Owszem, miałem. Pobraliśmy się bezpośrednio po wyjeździe 

z farmy. 

—To jest nielegalny związek! — wrzasnął sir Mortimer. — Nie-

legalny, ponieważ jako prawny opiekun pasierbicy nie udzieliłem na 

niego pozwolenia! Każę pana wtrącić do więzienia, to panu obiecuję 

— przestanie pan mącić w życiu moim i Carity! A ona odpokutuje za 

 T

LR 

background image

— 133 — 

wszystko, na co mnie naraziła, o tak, na Boga, już ja się o to zatrosz-

czę! 

Na  twarzy  sir  Mortimera  malowała  się  taka  zawziętość  i  mści-

wość, że hrabia miał ochotę go uderzyć. Ograniczył się jednak do po-

wiedzenia tym samym spokojnym, autorytatywnym tonem: 

— Nie sądzę, żeby mógł pan cokolwiek zrobić, prócz przedsta-

wienia sprawy  w  Izbie  Lordów.  Ale  to pochłonie panu masę czasu i 

pieniędzy. 

Sir  Mortimer  otworzył  usta,  żeby  miotać  dalsze  przekleństwa, 

ale zatrzymał się w pół słowa. 

—W Izbie Lordów? — powtórzył zaskoczony. 

—Nie zadał pan sobie trudu spytania mnie o nazwisko, więc za-

pewne nie orientuje się pan, że jestem hrabią Kelvindale. 

Sir Mortimer znieruchomiał, jakby wrósł w podłogę. Dopiero po 

chwili wybełkotał: 

—Nie wierzę w to ani trochę! Pan kłamie! 

—To jest prawda — odparł hrabia znudzonym głosem — a jeśli 

pragnie pan potwierdzenia, uzyska je pan bez kłopotu od każdego  w 

tej wiosce, która notabene należy do mnie. 

—Hrabia — hrabia Kelvindale? — wychrypiał sir Mortimer. — 

Wobec tego musiałem pana widzieć na wyścigach! 

—Całkiem możliwe — zgodził się hrabia. — Jestem właścicie-

lem wielu koni wyścigowych, a jeśli pan sam bywa na wyścigach, to 

na pewno pan wie, że wygrałem w zeszłym miesiącu złoty puchar w 

Ascot. 

 T

LR 

background image

•   —134 — 

Sir  Mortimer  był  oszołomiony.  Patrzył  nadal  na  hrabiego  wy-

trzeszczonymi oczami, jakby podejrzewał, że gdzieś tu kryje się oszu-

stwo, choć nie umiałby sprecyzować, gdzie. 

—  No  tak,  zapewne...  poznaję  pana  —  przyznał  z  ociąganiem. 

— Tylko w takim razie po co, u licha, ożenił się pan z moją pasierbi-

cą? 

Hrabia uśmiechnął się. 

—Wątpię, żeby pan to zrozumiał, nawet gdybym wdał się w wy-

jaśnienia — powiedział. — A teraz, skoro pan już wie, że rozpoczęli-

śmy  właśnie  miodowy  miesiąc,  okaże  się  pan,  mam  nadzieję,  dość 

taktowny, by zostawić nas w spokoju. O ile dobrze rozumiem, zdarza-

ło się panu prześladować moją żonę, ale niech pan sobie zapamięta, że 

to należy definitywnie do przeszłości! 

—No tak, milordzie — zaczął sir Mortimer zupełnie innym to-

nem.  —  Jeżeli  istotnie  poślubił  pan  moją  pasierbicę,  to  ja,  rozumie 

się... 

—Jak  już  powiedziałem  —  przerwał  mu  hrabia—  jesteśmy 

świeżo po ślubie. W tej sytuacji nawet najbardziej gruboskórny natręt 

zorientowałby się, że pragniemy być sami. 

Hrabia zlustrował sir Mortimera od stóp do głowy spojrzeniem, 

w którym nie brakło pogardy, po czym dodał: 

— Żegnam pana! To wszystko, co miałem panu do powiedzenia! 

Sir Mortimer, oszołomiony i zdezorientowany, nadal żywił cień 

podejrzenia, że zdołano go podejść. Nie pozostało mu jednak nic in-

nego, jak skierować się do wyjścia. Podszedł do drzwi przygarbiony, 

 T

LR 

background image

— 135 — 

jakby nagle opadły z niego wszystkie siły i determinacja, a znalazłszy 

się przy nich odwrócił się i spojrzał za siebie. 

Hrabia nadal stał przed kominkiem. Nie odezwał się ani słowem, 

ale ich spojrzenia skrzyżowały się i sir Mortimer zyskał pewność, że 

poniósł  klęskę.  Przemknęła  mu  przez  głowę  myśl,  że  będzie  musiał 

zadbać  o  przychylność  człowieka,  o  którym  mógłby  powiedzieć  z 

jeszcze  większą przyjemnością, że: jest to praktycznie mój  zięć.  Ale 

nawet on wiedział, że obecna chwila nie jest po temu stosowna. Miał 

ostrą świadomość, że smagnął Caritę trzymanym w ręku biczem. 

Sir Mortimer wyszedł z pokoju, przemierzył hol i opuścił dom. 

Widząc go, lokaje pospieszyli pomóc mu wsiąść do powozu. Gdy ko-

nie ruszyły, sir Mortimer zaczął coś mruczeć pod nosem. Nie mógł za-

przeczyć, że uderzył Caritę. Teraz zaczął zastanawiać się gorączkowo, 

w jaki sposób może przekonać hrabiego Kelvindale, że żałuje swojego 

postępku. Niestety, nie zdołał znaleźć na to odpowiedzi. 

 T

LR 

background image

 

Rozdział 7 

 

 

 

 

Hrabia stał bez ruchu, póki nie usłyszał turkotu kół, oznaczają-

cego, że sir Mortimer odjechał. Wówczas dostrzegł przez okno nianię 

w odległym końcu ogrodu warzywnego. Najwyraźniej nie miała poję-

cia o tym, co się wydarzyło. Hrabia opuścił salon, wszedł po schodach 

i otworzył drzwi do pokoju Carity. 

Twarz miała zapłakaną, z takim wyrazem rozpaczy i bezradno-

ści,  jakby  straciła  wszelką  nadzieję. Kiedy  hrabia  wszedł  do  pokoju, 

podniosła  głowę,  w  następnej  chwili  szepnęła  coś  niewyraźnie,  jak 

dziecko w rozterce, i zerwała się, biegnąc ku niemu. Położyła mu ręce 

na  ramionach  i  spojrzała  w  oczy  z  niemym  błaganiem.  Oczekiwała 

widać, że każe jej odjechać z ojczymem, ponieważ nie ma na to innej 

rady. On jednak objął ją bez słowa, przyciągnął do siebie i pocałował. 

Carita drgnęła gwałtownie, ale po chwili jej ciało straciło sztyw-

ność i poddało się uściskowi. Wargi miała miękkie, słodkie i niewin-

ne. Darol całował ją delikatnie, lecz w jej piersi zrodziła się ekstaza, 

którą  przekazała  wkrótce  jego  ustom.  Hrabia  nigdy  w  życiu  nie  do-

świadczył czegoś podobnego. Przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej, 

najbliżej jak to było możliwe, a jego pocałunki stały się bardziej za-

borcze i zachłanne. 

 T

LR 

background image

 

Carita czuła się tak, jakby nad jej głową otworzyło się nagle nie-

bo. Była pewna, że ojczym zabierze ją z sobą. Marzyła, by Darol po-

całował ją chociaż raz, zanim będzie zmuszona odjechać, żeby pozo-

stało przynajmniej wspomnienie. 

Muszę się zabić... — pomyślała. — Nie mam pojęcia, jak to zro-

bić... ale ponieważ kocham Darola, nigdy nie dotknie mnie inny męż-

czyzna! 

Teraz  Darol  całował  ją  i  było  to  jeszcze  cudowniejsze,  jeszcze 

bardziej ekstatyczne niż jej wyobrażenia. Ból w piersi zniknął, a wy-

pełnił  je  zachwyt  i  uniesienie,  których  istnienia  nawet  nie  podejrze-

wała i które zdawały się unosić jąpod obłoki. Darol uniósł głowę, by 

na nią  spojrzeć  i  zaskoczyła  go  zmiana  widoczna na jej  twarzy.  Nie 

wyobrażał  sobie,  że  jakakolwiek  kobieta  może  promieniować  takim 

szczęściem i taką urodą. Zrozumiał od pierwszego spojrzenia, że jest 

to miłość. 

Bez  słowa  pocałował  ją  znowu  i  poczuł,  że  Carita  jest  częścią 

jego samego tak bardzo, jak to sienie zdarzyło nigdy z żadną kobietą. 

Kiedy wreszcie uwolniła usta, powiedziała z niebiańskim zachwytem 

w głosie: 

—  Marzyłam  i  modliłam  się...  żebyś  pocałował  mnie  chociaż 

raz, zanim będę musiała cię opuścić... 

—Twój ojczym odjechał — oznajmił hrabia spokojnie. 

—Bez... beze mnie? Czy muszę pojechać zanim? 

—Nie potrzebujesz się z nim nigdy więcej widzieć. 

Carita spojrzała na niego z niedowierzaniem. 

 T

LR 

background image

 

—To znaczy... nie rozumiem... jak to się stało, że skłoniłeś go do 

odjechania? 

—Odjechał  —  powiedział  hrabia  wolno  —  ponieważ  zapewni-

łem go, że jesteśmy małżeństwem. 

—I on ci uwierzył...? 

—Mówiłem tak, żeby mi uwierzył. 

—Ale on się dowie, że to nieprawda... Pomóż mi, błagam! Teraz 

mam czas się ukryć... powiedz mi, dokąd mogę uciec? 

— Będziesz całkowicie bezpieczna ze mną. Carita spojrzała na 

niego rozszerzonymi oczami. 

— To byłoby po prostu wspaniałe... ale mój ojczym tu wróci... 

jeśli będę w tym domu, to mnie z pewnością znajdzie... 

—Powiedziałem  mu,  że  jesteśmy  małżeństwem  —  powtórzył 

hrabia. 

— Jesteś dla mnie taki dobry... ale mój ojczym zechce to spraw-

dzić... upewnić się, czy mówiłeś prawdę. 

— Więc musimy zadbać, żeby to była prawda a nie kłamstwo — 

odparł hrabia. 

Poczuł, jak Carita sztywnieje. Zaraz potem odezwała się cichym, 

wystraszonym głosem: 

— Co... co chcesz przez to powiedzieć? 

—Chcę ci powiedzieć, najmilsza — odrzekł hrabia — że cię ko-

cham i myślę, że ty również trochę, mnie kochasz. 

 T

LR 

background image

 

—Kocham  cię  całym  sercem...  każdym  jego  uderzeniem  i  każ-

dym moim oddechem... ale nigdy nie przypuszczałam, że ty także mo-

żesz mnie kochać... 

—A jednak kocham cię— odpowiedział hrabia. — Czy sądzisz, 

że mogłabyś być ze mną szczęśliwa przez resztę życia? 

—Będąc  z  tobą,  choćby  przez  krótki  czas,  czułabym  się  jak  w 

niebie...! — oświadczyła Carita. — Na myśl o czekającym nas rozsta-

niu chciałam... chciałam umrzeć! 

Hrabia przytulił ją mocniej. 

—Nie umrzesz, będziesz żyła, a do tego czeka nas mnóstwo pra-

cy. 

—Będę się tobą opiekowała — obiecała Carita — i postaram się 

przypilnować, żeby nikt cię nigdy nie skrzywdził... 

Hrabia uśmiechnął się. 

—  To  ja  powinienem  cię  o  tym  zapewniać!  A  ponieważ  oboje 

wpadliśmy na taki sam pomysł, wierzę, najdroższa, że będziemy bar-

dzo szczęśliwi. 

Carita  odetchnęła  niemal  z  łkaniem  i  ukryła  twarz  na  ramieniu 

hrabiego. 

—To nie może dziać się naprawdę... chyba... chyba śnię! 

—Będziemy  śnić  wspólnie  —  powiedział  hrabia.  —  Ale  naj-

pierw, moje kochanie, weźmiemy ślub, a stanie się to już wkrótce. Nie 

lubię kłamać, a poza tym chodzi o twojego ojczyma; jeśli zacznie py-

tać, powinien się dowiedzieć, że naprawdę jesteś moją żoną i nic na to 

nie może poradzić. 

 T

LR 

background image

 

—Jesteś tego pewien... zupełnie pewien? — spytała Carita. 

—Od chwili ślubu, który odbędzie się za kilka godzin — oznaj-

mił hrabia — nigdy więcej nie będziesz musiała się bać. 

Pocałował ją bardzo delikatnie, dorzucając: 

—  Pójdę  teraz  porozmawiać  z  nianią,  a ty  odpocznij,  póki  ona 

nie przyjdzie, żeby pomóc ci ubrać się do ślubu. 

Carita  patrzyła  na  niego,  jakby  ledwie  do  niej  dochodziły  jego 

słowa. Hrabia pochylił głowę i znowu ją pocałował. Po chwili, nieza-

leżnie od swojej woli, całował ją namiętnie i zaborczo, a ona czuła jak 

pokój  kołysze  się  i  chwieje  wokół  niej.  Wreszcie  hrabia  wziął  ją  na 

ręce i położył na łóżku. 

— Odpocznij teraz — powiedział niezbyt pewnym głosem. 

Wyszedł z pokoju, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Ca-

rita, rozedrgana od jego pocałunków, podniosła ręce do twarzy czując, 

że znalazła się w raju. Powtarzała nieustannie jak litanię: 

— Dzięki Ci, Boże... dzięki Ci, Boże... korne dzięki! 

 

 

Hrabia zszedł na dół i udał się do kuchni, gdzie niania zajęta by-

ła przygotowywaniem kolacji. 

—O, to panicz wrócił! — wykrzyknęła. 

—Tak, jestem z powrotem, nianiu — odparł hrabia. 

—A ja zastanawiałam się właśnie, co to wszystko znaczy. 

Hrabia  spojrzał  w  kąt  kuchni,  gdzie  zauważył  wcześniej  dwie 

walizki. 

 T

LR 

background image

 

— Przyniósł je przed chwilą major Ward — oznajmiła niania — 

i powiada: To dla panicza Da-rola. — Chciałabym wiedzieć, dlaczego 

on tak mówi! Zupełnie jakby znał panicza od maleńkiego! 

Hrabia roześmiał się. 

—  Powiedziałem  ci,  że  się  ukrywam,  nianiu.  Poza  tobą,  major 

Ward jest jedyną osobą, która wie, gdzie się znajduję. 

Niania, już mniej wojownicza, nie omieszkała jednak dodać: 

—Jeśli  major  przyniósł  paniczowi  ubranie  wieczorowe,  no  to 

będzie musiał się panicz sam wystroić! Nie mogę naraz szykować ko-

lacji i pomagać paniczowi w przebieraniu! 

—Może cię to zdziwi, nianiu — odparł hrabia z uśmiechem — 

ale potrafię się świetnie sam wystroić, jak powiadasz. 

—Co więcej — wróciła niania do swojej relacji — major mówił, 

że mam otworzyć mniejszą walizkę, kiedy panicz będzie przy kolacji i 

że będę wiedziała, co z nią zrobić. Co on chciał przez to powiedzieć? 

—  Dokładnie  to,  co  powiedział  —  odrzekł  hrabia.  —  Major 

przekazywał po prostu moje polecenia. 

—Naprawdę nic z tego nie rozumiem! — oświadczyła niania z 

wymówką w głosie. — W ogóle nie wiem, co tu się dzieje! 

—Przyrzekam,  że  wszystko  stanie  się  jasne,  kiedy  otworzysz 

walizkę, którą major dla ciebie zostawił — obiecał hrabia. 

Uśmiechnął  się  znowu  z  powodu  ciekawości  malującej  się  na 

twarzy niani i biorąc większą walizkę poszedł na górę do swojego po-

koju. 

 T

LR 

background image

 

Nieco później niania zaniosła dzbanek gorącej wody do pokoju 

Carity. Dziewczyna leżała na łóżku i miała tak promienny wyraz twa-

rzy, że niania w pierwszym momencie zaniemówiła. 

— Panno Carito — powiedziała, odzyskując głos —jeśli panien-

ka zamierza przebrać się do kolacji, to niech się panienka pospieszy, 

bo inaczej wszystko, co ugotowałam, będzie zimne! 

— Tak, naturalnie — odparła Carita. 

Wstała z łóżka i zaczęła się rozbierać, podczas gdy niania wyj-

mowała z szafy białą suknię, którą wcześniej uprasowała. Suknia była 

prosta i  bardzo  skromna, niania  pomyślała  jednak,  że  Carita  jaśnieje 

niezwykłą urodą, więc nie jest ważne, w co jest ubrana. Niania wzięła 

z  sobą  na  górę  mniejszą  z  dwóch  walizek,  które  major  pozostawił 

wcześniej w kuchni. Kiedy postawiła ją na podłodze, Carita spytała: 

— Co tam jest, nianiu? 

— Nie mam pojęcia! — odparła niania cierpko. — Panicz zarzą-

dził, że mogę ją otworzyć dopiero, kiedy będziecie przy kolacji. 

Ale Carita ledwie słuchała, co niania mówi zapinając jej suknię. 

Powtarzała tylko: 

— Jestem taka szczęśliwa... tak niebywale szczęśliwa! 

Różniło  się  to  diametralnie  od  tonu,  jakim  mówiła  wcześniej. 

Niania spojrzała na jej odbicie w lustrze, po czym spytała: 

—  Czy  chce  panienka  przez  to  powiedzieć,  że  panicz  Darol 

szepnął panience coś specjalnego? 

—Kocha mnie! Och, nianiu, powiedział, że mnie kocha i jestem 

najszczęśliwszą istotą na świecie! 

 T

LR 

background image

 

—No proszę! — wykrzyknęła niania. — Od długiego czasu nie 

słyszałam,  żeby  zrobił  coś  rozsądniejszego!  Właśnie  tego  mu  było 

trzeba — żeby ktoś taki jak panienka zajmował się nim i nie dopusz-

czał do niego tych okropnych kobiet. 

—Postaram się tak zrobić, nianiu, wiesz, że się postaram, praw-

da? 

Carita pocałowała nianię w policzek, a potem wybiegła z pokoju, 

jakby nie mogła wytrzymać ani chwili dłużej bez ukochanego. Darol 

czekał na nią w salonie. Otwierając drzwi i wchodząc do pokoju, Cari-

ta odetchnęła głęboko; pierwszy raz widziała Darola w stroju wieczo-

rowym, w którym prezentował się imponująco. Ku swojemu zdziwie-

niu  zauważyła  przypięte  do  piersi  odznaczenia.  Ponieważ  Darol  wy-

ciągnął do niej ręce, frunęła przez pokój, jakby miała skrzydła u stóp. 

Pocałował  ją  i  wszelkie  słowa  były  zbędne.  Dopiero,  kiedy  niania 

otworzyła drzwi, żeby obwieścić, że kolacja jest gotowa, 

Carita odsunęła się trochę, patrząc na niego z uwielbieniem. 

—Kocham cię! — szepnęła. 

—I ja cię kocham! — odparł hrabia. Przeszli do jadalni trzyma-

jąc się za ręce. Niania 

zostawiła  wszystko  gotowe.  Na  stole  stała  porcelanowa  waza  z 

zupą  grzybową,  żeby  mogli  sami  się  obsłużyć.  Czekało  też  na  nich 

jedno  z  ulubionych  dań  hrabiego  —  kurczak  upieczony  w  specjalny 

sposób i ułożony na srebrnym półmisku postawionym na podgrzewa-

czu, aby potrawa była gorąca. 

 T

LR 

background image

 

Jednakże Carita z wielkiego szczęścia nie zwracała prawie uwa-

gi na to, co jedzą. Jej myśli skupione były na człowieku, którego mia-

ła  poślubić,  najprzystojniejszym,  najbardziej  pociągającym  i  najmil-

szym człowieku, jakiego kiedykolwiek w życiu widziała. Kiedy kola-

cja dobiegła końca, odezwała się nieśmiało, jakby niemal bała się wy-

powiedzieć to pytanie: 

— Czy rzeczywiście dziś odbędzie się nasz ślub? 

— Powóz zajedzie za kilka minut — odparł hrabia — więc idź 

teraz na górę i zobacz, z czym niania czeka na ciebie w pokoju. 

Carita zawahała się przez moment. 

—Jesteś pewien... zupełnie pewien, że małżeństwo ze mną ci nie 

zaszkodzi? Pomyśl tylko... 

—Nikt i nic nie może zaszkodzić ani tobie, ani mnie! — odrzekł 

hrabia stanowczo. — A skoro jesteśmy przy zadawaniu pytań, może ja 

powinienem spytać ciebie, czy zadowala cię małżeństwo ze mną, sko-

ro  mogłabyś  wyjść  za  utytułowanego,  bogatego  człowieka,  którego 

wybrał dla ciebie ojczym? 

— Poślubiłabym cię również, gdybyś był zamiataczem ulic albo 

górnikiem!  —  powiedziała  Carita  namiętnie.  —  A  jeśli  gotów  jesteś 

żyć  ze  mną  w  tym  uroczym  małym  domu,  nigdy  nie  zamarzę  o  ni-

czym więcej... ponieważ z tobą będzie mi tu jak w raju! 

Hrabia  uśmiechnął  się.  Było  to  szczęście,  jakiego  zawsze  pra-

gnął, ale na które nie miał prawie nadziei. 

— Wobec tego pospiesz się — powiedział — bo powóz będzie 

wkrótce przed drzwiami, a nie chciałbym, żeby konie czekały. 

 T

LR 

background image

 

— Tak, oczywiście... — zgodziła się Carita. Weszła prędko na 

górę i wbiegła do sypialni, żeby zobaczyć, z czym niania na nią czeka. 

Na łóżku spoczywał przepiękny welon z brukselskich koronek, naj-

wspanialszy, jaki kiedykolwiek widziała. Niania trzymała w rękach 

wianek do włożenia na welon; kwiaty, które miały otaczać jej skronie, 

zrobione zostały z diamentów. 

— Teraz będę prawdziwą panną młodą! — wykrzyknęła Carita. 

— Że też Darol pomyślał, żeby mi ofiarować coś tak cudownego! 

Niania  upięła  welon  w  taki  sposób,  żeby  nie  zakrywał  twarzy, 

ale okalał ją z obu stron, opadając niemal do ziemi. Diamentowy wia-

nek migotał w blasku świec. W tym momencie Carita pomyślała o bi-

żuterii matki. Bardzo pragnęła w dniu ślubu mieć na sobie coś, co nie-

gdyś  należało  do  niej.  Wydobycie  bransoletki  z  obrąbka  sukni  do 

konnej jazdy nie zabrało jej wiele czasu. Niania pomogła wyjąć brosz-

kę zaszytą w podszewce żakietu. 

— Co też panience przyszło do głowy, żeby je chować w takich 

miejscach! — wykrzyknęła. 

— Inaczej  łatwo  mogłyby  paść  łupem  rozbójników  czatujących 

na drogach — wyjaśniła Carita. — Ale Darol uratował nas oboje. Był 

po  prostu  wspaniały!  Szkoda,  że  nie  widziałaś,  nianiu,  jak  powalił 

jednego i drugiego ciosem, od którego obaj stracili przytomność! 

— Będzie mi musiała panienka opowiedzieć o tym przy sposob-

ności — stwierdziła niania. 

— Tak, tak, bo teraz Darol na mnie czeka! 

— Będę się modliła za was oboje — obiecała niania. 

 T

LR 

background image

 

Niespodziewanie w jej oczach pokazały się łzy. 

— Niech Bóg ma panienkę w opiece — powiedziała. — Proszę 

się opiekować moim chłopcem, panienko. 

— Bądź pewna, nianiu, że to zrobię. 

Carita  ucałowała  nianię  i  zbiegła  ze  schodów.  Przed  domem 

czekał  mały  zamknięty  powóz,  którym  powoził  major  Ward.  Hrabia 

uznał, że major wywiązał się znakomicie ze wszystkich powierzonych 

mu  zadań.  Był  pewien,  że  nie  zawiedzie  go  również  nazajutrz  rano. 

Hrabia zostawił mu następne szczegółowe instrukcje: kiedy lady Imo-

gen  go  wezwie,  ma  ją  poinformować,  że  za  godzinę  będzie  czekać 

powóz, który zabierze ją i obu jej braci z powrotem do Londynu. Po-

wodem tego natychmiastowego wyjazdu ma być wiadomość, że tegoż 

dnia  w  późniejszych  godzinach  oczekiwany  jest  hrabia,  który  wraca 

do domu z nowo poślubioną żoną. Lady  Imogen zrozumie  zapewne, 

że będąc świeżo po ślubie małżonkowie nie pragną na razie żadnych 

gości w domu. 

—A jeśli nie zechce wyjechać? — spytał major hrabiego. 

—Wówczas  może  ją  pan  poinformować,  że  pastor  potwierdzi 

zawarcie przez nas związku małżeńskiego. Jeżeli nadal będzie odma-

wiała wyjazdu, poinstruuje pan służących, żeby umieścili w powozie 

jej bagaż oraz, w razie konieczności, obu jej braci, nawet przy użyciu 

siły! 

Major  westchnął,  wiedząc  dobrze,  jaka  nieprzyjemna  potrafiła 

być niekiedy lady Imogen. Zdawał sobie jednak sprawę z rozsądnego 

postępowania  hrabiego.  W  takich  okolicznościach  lady  Imogen  nie 

 T

LR 

background image

 

mogła  doprawdy  nalegać  na pozostanie.  Hrabia był  również  pewien, 

że trudno byłoby jej wywołać skandal. Wyrzucenie z domu bez żadnej 

przyczyny  mogło  zjednać  jej  pewną  dozę  współczucia  i  sympatii 

wśród  niezbyt  eleganckiego  towarzystwa,  w  jakim  się  obracała.  Ale 

ponieważ hrabia powracał do domu z nowo poślubioną żoną, wywo-

łanie jakiejkolwiek sceny przez lady Imogen wystawiłoby ją tylko na 

pośmiewisko.  Istniała  grupa  ludzi,  którzy  z  przyjemnością  byliby 

świadkami  jej  upokorzenia.  Lady  Imogen  musiała  być  tego  w  pełni 

świadoma. 

Hrabia  był  przygotowany  na  wręczenie  jej  pokaźnej  sumy  pie-

niędzy, kiedy lady Imogen wróci do Londynu. Wiedział, że tą metodą, 

lepiej niż jakakolwiek inną, zapewni sobie jej milczenie. Bez wątpie-

nia znajdzie wkrótce innego bogatego mężczyznę, choć może nie bę-

dzie on już tak ważną osobistością. 

Pomógł Caricie wsiąść do powozu, a kiedy konie ruszyły, wziął 

jej rękę w swoje dłonie. Wiedząc, jaka jest podekscytowana, ucałował 

kolejno jej palce. 

—To jest przygoda, którą będziemy pamiętać do końca życia — 

powiedział miękko. 

—Jak moglibyśmy zapomnieć o tym dniu...? — odparła Carita. 

Jechali dalej  w  milczeniu, póki powóz  nie  zatrzymał  się  na  ty-

łach,  jak  się  wydawało  Caricie,  rozległego  budynku.  Zauważyła,  że 

przy powozie, którym jechali, nie zapalono latarni. Ten, kto powoził, 

musiał się więc kierować światłem księżyca. 

 T

LR 

background image

 

Hrabia  pomógł  jej  wysiąść  i  zobaczyła,  że  stoją  naprzeciw 

zwieńczonych gotyckim łukiem drzwi. Nie puszczając jej ręki, hrabia 

wprowadził ją do środka. Wkrótce napotkali drugie drzwi i weszli do 

przepięknej  kaplicy  przybranej  masą  kwiatów  i  oświetlonej  dziesiąt-

kami świec. Przed ołtarzem stał pastor w białej komży. 

Hrabia prowadził Caritę wolno w stronę ołtarza. Wiedziała i czu-

ła,  że  jest  to  najpiękniejsza  chwila  w  jej  życiu.  Hrabia  myślał,  że  w 

taki właśnie sposób pragnął być połączony węzłem małżeńskim z ko-

bietą, którą będzie kochał i która pokocha go wyłącznie dla niego sa-

mego. Marzył, żeby nie było przy tym osób z eleganckiego towarzy-

stwa, gotowych krytykować albo mu zazdrościć. 

— A tak jest z nami tylko Bóg i dwóch aniołów stróżów — po-

wiedział sobie w duchu i zaraz przyszło mu do głowy, że, jak na nie-

go, myśl była bardzo nietypowa. 

Przy  powozie  przed  kaplicą  czekał,  zgodnie  z  poleceniem  hra-

biego, zaufany, wiekowy stajenny. Major Ward stał przy drzwiach ka-

plicy. Miał on być jedynym świadkiem ich ślubu. Pozostawał także w 

gotowości  na  wypadek  jakichkolwiek  niepokojów  czy  próby  in-

terwencji ze strony gości pozostających w Priory. 

Kapłan  czytał  piękne  słowa  ceremonii  ślubnej  ze  szczerością  i 

uczuciem,  które  poruszyły  ich  głęboko.  W  momencie,  gdy  połączył 

Darola Alexandra i Caritę węzłem małżeńskim, serca obojga śpiewały 

ze  szczęścia.  Po  udzielonym  przez  pastora  błogosławieństwie  trwali 

przez chwilę bez ruchu, a potem hrabia pomógł się podnieść Caricie. 

 T

LR 

background image

 

Wyszli z kaplicy z majorem Wardem i wrócili powozem do Go-

łębiego Zakątka. W holu paliło się światło, ale niani nie było nigdzie 

widać.  Carita  odgadła,  że  usunęła  się  taktownie  do  swojego  pokoju, 

żeby mogli być sami. 

Weszli  razem  na  schody  i  Carita  poszłaby  do  swojego  pokoju, 

gdyby hrabia nie skierował jej w stronę własnej sypialni. Do tej pory 

nawet jej się nie przyjrzała. Teraz zobaczyła, że jest większa od poko-

ju, w którym ona spała. Łoże z baldachimem rzeźbione było w aniołki 

i gołębie. Należało niegdyś do babki hrabiego, która po przeniesieniu 

się do domu dla pań z rodziny odesłała je do Gołębiego Zakątka. Było 

to najpiękniejsze łóżko, jakie zdarzyło się Caricie widzieć, ale kiedy 

chciała powiedzieć o tym Darolowi, ogarnęło ją nagłe zawstydzenie. 

Hrabia zamknął drzwi. Zdjął marynarkę frakową  z przypiętymi 

odznaczeniami, rzucając ją na krzesło, a potem stał przez chwilę nie-

ruchomo i przyglądał się Caricie. 

— Moja... żona! — powiedział niemal szeptem. 

—Czy jestem nią naprawdę? — spytała Carita. — Ach, Darolu, 

najmilszy, tak się boję, że to wszystko jest snem...! 

—Mam  podobne  uczucie  —  odparł  hrabia.  —  Szukałem  cię, 

czekałem na ciebie i myślałem, że już nigdy cię nie znajdę. 

Zanim Carita zdążyła mu odpowiedzieć, pocałował ją. A potem 

nie sposób było myśleć ani mówić cokolwiek, bo odsłoniły się przed 

nią ekstaza i zachwyt miłością. 

 

 

 T

LR 

background image

 

W długi czas później Carita wyszeptała z ustami przy ramieniu 

hrabiego: 

—Kocham cię... teraz wiem, co to znaczy być tak szczęśliwą, że 

brak słów, żeby to wyrazić... 

—Mam to samo uczucie — odparł hrabia. — Nadal nie bardzo 

mogę uwierzyć, że cię w końcu znalazłem. 

Carita zaśmiała się. 

—To ja ciebie znalazłam — poprawiła — kiedy straciłeś przy-

tomność! 

—A gdy otworzyłem oczy i zobaczyłem cię pierwszy raz, wpa-

trzoną we mnie, pomyślałem, że jesteś aniołem i pewnie znalazłem się 

w niebie! — powiedział hrabia. 

—Nie mogłam wtedy wiedzieć... ani nawet przypuszczać, że zo-

staniesz moim mężem! — dodała Carita. 

A zaraz potem cicho krzyknęła. 

— Czy zdajesz sobie sprawę— spytała— że wzięliśmy ślub i je-

steśmy małżeństwem, a mimo to, o ile mój ojczym ci tego nie powie-

dział, nadal nie znasz mojego nazwiska ani ja nie znam twojego? 

Hrabia uśmiechnął się. 

—Zastanawiałem się, kiedy o to zapytasz. 

—Wszystko zdarzyło się tak szybko... — powiedziała Carita — 

a niania nazywa cię zawsze paniczem Darolem,  więc chyba po prostu 

zapomniałam, że musisz mieć jakieś nazwisko. 

—Może  powiesz  mi  najpierw  swoje?  —  zaproponował  hrabia. 

— Nawiasem mówiąc, jutro będziemy musieli wpisać nasze nazwiska 

 T

LR 

background image

 

do księgi ślubów, na wypadek gdyby twój ojczym czy jacyś inni cie-

kawscy chcieli je zobaczyć. 

—Ale pastor nie polecił nam zrobić tego dzisiaj. 

—Bo zapewniłem go, że dopełnimy formalności jutro — wyja-

śnił hrabia. — A ponieważ jest moim osobistym kapelanem, przystał 

na to bez protestu. 

Carità otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, powtarzając: 

— Twoim osobistym kapelanem? 

— Tak — potwierdził hrabia. — Braliśmy ślub w mojej własnej 

kaplicy, należącej do Priory, domu, w którym mieszkam. 

Carità  milczała  przez  chwilę,  oswajając  się  z  tą  myślą.  Potem 

spytała z wahaniem: 

— Więc... nie mieszkasz tutaj...? 

— Gołębi Zakątek jest moją własnością, tylko mieszka tu zwykle 

ktoś z rodziny. Ale mam nadzieję, najmilsza, że pokochasz mój praw-

dziwy dom tak samo, jak ja go kocham. 

Carità przysunęła się do niego bliżej, jakby trochę przestraszona. 

— Myślałam...  myślałam,  że  jesteś  biedny...  i  że  będziemy 

mieszkali tutaj... a ja będę o ciebie dbała — powiedziała. 

— Będziesz  musiała  o  mnie  dbać,  gdziekolwiek  się  znajdzie-

my—  powiedział  Darol.  —  Ale  jestem  hrabią  Kelvindale,  a  Kelvin 

Priory  jest  jedną  z  najstarszych  i  najpiękniejszych  siedzib  w  hrab-

stwie. 

Znów zapanowała cisza. Dopiero po chwili Carità odezwała się: 

 T

LR 

background image

 

— Może... może nie pownieneś żenić się ze mną, tylko z kimś... 

znaczniejszym. 

— Ożeniłem  się  z  kobietą,  którą  kocham  całym  sercem  — 

oświadczył hrabia — i, co jest dla mnie najważniejsze, wierzę, że ona 

również mnie kocha! 

— Och tak, kocham cię tak bardzo!  — odparła Carita. — Ale, 

kochany, jesteś taką ważną osobistością... co będzie, jeśli zawiedziesz 

się na mnie i zaczniesz żałować, że nie ożeniłeś się... z kimś innym? 

Hrabia roześmiał się z wielką czułością. 

—  Chyba jesteś  zbyt  skromna—  stwierdził.  —  Chcę  ci powie-

dzieć, Carito, i jest to szczera prawda, że nigdy w życiu nie widziałem 

piękniejszej od ciebie istoty i nie doświadczyłem większego szczęścia 

niż dziś, kiedy stałaś się moja na wieczność. 

— Mówisz... serio? 

—Przysięgam  na  wszystko,  co  najświętsze,  że  to  najszczersza 

prawda — odrzekł. — Przypomnij sobie, kochanie, sama powiedzia-

łaś, że nie cegły i zaprawa tworzą dom, ale miłość! 

—Więc napełnimy ten duży dom miłością... tak wielką miłością, 

że nic innego nie będzie miało najmniejszego znaczenia — wyszeptała 

Carita. 

Hrabia zrozumiał, że jest to rodzaj przysięgi. Marzył i tęsknił, by 

usłyszeć takie słowa i wiedział, że jest to dar, którego nigdy nie straci. 

Obawiał się jedynie, że jego krewni, którzy potrafili czasem stwarzać 

problemy, uznają Caritę za nie dość dobrze urodzoną jak na jego żonę. 

On sam uważał jej ojczyma za odrażającego człowieka. Miał nadzieję, 

 T

LR 

background image

 

że  żadna  z  ciotek  i  kuzynek  nie  będzie  miała  z  nim  bezpośredniego 

kontaktu. 

Niemniej kochał Caritę z całego serca. Nie dbał o to, kim byli jej 

rodzice. Jednak poza domem istniał świat, któremu będą musieli pew-

nego  dnia  dzielnie  stawić  czoło.  On  sam  miał  pewne  obowiązki  na 

dworze królewskim, a Carità, jako hrabina Kelvindale, będzie je miała 

także. 

—A teraz, kiedy wiesz już, kim jestem — powiedział pieszczo-

tliwie — zdradź mi swoje nazwisko, które utrzymywałaś w głębokiej 

tajemnicy aż do tej chwili. 

—Tylko dlatego, że ukrywałam się przed ojczymem... — odpar-

ła Carità. — Moim ojcem był kapitan Richard Wensley. 

—Nazwisko  wydaje  mi  się  znajome  —  stwierdził  hrabia.  — 

Dziwna  sprawa,  że  masz  tak niewielu  krewnych,  naturalnie  z  wyjąt-

kiem tego stryja w Norfolk, do którego usiłowałaś dotrzeć. 

—I obawiałam się, że mnie nie zechce — dokończyła Carità. — 

Ale to on jest głową rodziny... od czasu, kiedy odziedziczył tytuł. 

Hrabia znieruchomiał. 

— Tytuł...? —powtórzył pytająco. 

— Tak. Stryj Andrew jest lordem Wensley z Wen, a tytuł sięga 

siedemnastego wieku. 

Hrabia zamknął oczy. Wiedział, że nikt z jego rodziny nie będzie 

mógł  skrytykować  ani  skrzywdzić  Carity,  Zrozumiał,  że  szczęście, 

które mu dotąd sprzyjało, nie opuściło go i tym razem. Był człowie-

 T

LR 

background image

 

kiem  obdarzonym  najpiękniejszym  uśmiechem  fortuny.  Przytulając 

Caritę mocniej oznajmił: 

—  Teraz,  kiedy  zostaliśmy  sobie  formalnie  przedstawieni,  pra-

gnę  ci  powiedzieć,  moja  przepiękna  i  absolutnie  doskonała  żono,  że 

uwielbiam  cię,  ubóstwiam  i  marzę  jedynie  o  tym,  by  kochać  cię  do 

końca życia. 

Carita zarzuciła mu ręce na szyję. 

— Ja pragnę powiedzie ci to samo... — wyszeptała — i, kocha-

ny, ponieważ twój dom jest taki duży... będziemy musieli mieć mnó-

stwo dzieci, żeby go zapełnić... 

Zamilkła na chwilę, kryjąc mu twarz na ramieniu, po czym do-

dała: 

— Najpierw powinniśmy mieć syna... żeby niania miała się kim 

zajmować... syna, który byłby zupełnie taki sam jak ty —przystojny, 

mądry i bardzo, bardzo dobry... 

Nie zdołała powiedzieć nic więcej, ponieważ hrabia zaczął ją ca-

łować. Obsypał pocałunkami jej oczy, policzki, usta, szyję i piersi. A 

potem  otoczył  ich  blask  gwiazd  i  wkroczyli  do  swojego  własnego, 

prywatnego raju, gdzie nie istnieje żaden strach tylko prawdziwa mi-

łość, pochodząca od Boga. O niej marzą i jej szukają wszyscy ludzie 

na świecie, a znajdują ci, którzy mają czyste serca. 

 

 T

LR 

background image

 

Poderwał  głowę  by spojrzeć na Caritę i zaskoczyła go mi-

na  widoczna  na  jej  twarzy.  Nie  wyobrażał  sobie,  że  jakakolwiek 

kobieta może promieniować aż takim szczęściem  i  taką urodą. Zro-

zumiał od pierwszego wejrzenia że to jest miłość. 

Bez słowa pocałował ją znowu i poczuł że Carita jest częścią je-

go samego. 

 

 

 

 T

LR 


Document Outline