BARBARA BOSWELL
DOBRANA PACZKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jak już się nie wiedzie, to we wszystkim? - Wielebny Will Franklin potrząsnął głową
z niedowierzaniem. - Trudno się z tym zgodzić, Mac. - Za dużo cynizmu i pesymizmu. A
gdzie...
- Pozytywne myślenie? - wtrącił Macauley Wilde. - Wiem, wiem. Przeczytałem
książkę, którą mi pożyczyłeś. Próbowałem myśleć pozytywnie, kiedy już po pierwszym dniu
pobytu zabroniono Brickowi na tydzień wstępu do nowej szkoły, bo bił kolegów. Podobnie,
kiedy Lily chyłkiem wykradła się z domu i nie wróciła na noc, a także gdy mały Clay został
zawieszony w prawach ucznia po tym, jak ze swoim „gangiem” włamał się do laboratorium
biologicznego i wypuścił z klatek wszystkie białe myszki.
- Wiem, że to bywa trudne - przerwał pastor, nie godząc się z czarnowidztwem Maca,
choć w tej sytuacji pesymizm mógł wydawać się uzasadniony. - Dzieci twojego brata, Reida,
rzeczywiście miały trudności z przystosowaniem się do życia w Bear Creek.
- Wcale się nie przystosowały - rzekł ponuro Mac. - A co gorsza, nie mają zamiaru
tego uczynić. To maniacy.
- Nie przeczę, że cała czwórka jest... trudna. - Wielebny pastor chrząknął, mając
świadomość, że nie użył najtrafniejszego przymiotnika, lecz jako duchowny chciał znaleźć
możliwie taktowne określenie.
Przecież w odniesieniu do dzieci nie mógł zastosować słów: „skandaliczne”,
„potworne” albo „ohydne”.
- Myślałem raczej o sile modlitwy - wyjaśnił.
- Środki religijne nie poskutkują, chyba że zaczniemy odprawiać egzorcyzmy.
- Żartujesz, Mac. - Pastor uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Zawsze miałeś poczucie
humoru.
- Nie żartuję. Dzieci są u mnie prawie pięć miesięcy i coś trzeba z tym zrobić. Kiedy
zjawiły się w czerwcu, sądziłem, że przez lato jakoś się ustatkują i we wrześniu spokojnie
pójdą do szkoły. Ale nic z tego. Jest coraz gorzej. Mamy połowę października i jestem w
rozpaczy. To nie może trwać dłużej.
- Myślisz o oddaniu ich stanowej opiece społecznej?
- Ha! Nikt ich nie weźmie. Skoro są tu tak krótko, władze Montany uważają, że
powinny zostać odesłane do swego rodzinnego stanu, Kalifornii, a ci z Kalifornii
odpowiadają, że to już nie ich problem. Dzieciaki są niepoprawne i sieją postrach wśród
pracowników opieki społecznej.
- Widzę, że za wszelką cenę chcesz zatrzymać potomstwo Reida i Lindy. Godna
podziwu odwaga. Chciałem powiedzieć: oddanie - poprawił się wielebny Will.
- To moi bliscy - westchnął Mac. - Kochałem brata i bardzo lubiłem jego żonę,
chociaż inaczej podchodziliśmy do wielu spraw.
- Większość ludzi miała inne poglądy na życie niż Reid i Linda - taktownie zauważył
pastor. - Szkoda, że nie wziąłeś dzieci zaraz po śmierci ich rodziców. Rok, który spędziły u
twego brata Jamesa i jego żony, Ewy, był dość... niefortunny. Sądzę, że większość
problemów, które masz z nimi, wzięła się z tamtego... trudnego okresu.
- Wiem. Ja też nie chciałbym mieszkać z Jamesem i Ewą. Proponowałem, że
zaopiekuję się dziećmi, ale oni stwierdzili, iż tylko małżeństwo może się nimi zająć. - Mac
skrzywił się. - Uznali, że skoro mam za sobą nieudany związek, to przebywanie ze mną pod
jednym dachem będzie szkodliwe dla dzieci. Nie nadawałem się do wychowywania dzieci
brata, dopóki nie okazało się, że James i jego żona nie mogą wytrzymać z małymi potworami.
- James i Ewa bez wątpienia mieli dobre zamiary, ale są... - pastor przerwał i
odkaszlnął. - Trudni. Znów użyłem tego słowa, lecz jako duchowny nie mogę użyć określeń:
zadufani w sobie, obłudni i małostkowi, kiedy mówię o stadle małżeńskim. A temu, że twoje
małżeństwo się rozpadło, nie jesteś winien. Byliście z Amy zbyt młodzi, kiedy się pobiera-
liście. Każde z was oczekiwało czegoś innego, więc się rozstaliście. Trudno. Nieszczęście.
Stało się. Było, minęło i nie powinno cięto powstrzymywać od wejścia w następny, trwały
związek.
- Wyszło szydło z worka. Ciągle mi powtarzasz: „znajdź sobie miłą dziewczynę i ożeń
się”.
- Małżeństwo oznacza stabilizację. Nie wspominając o tym, że dzieci rozpaczliwie
potrzebują matki.
- Wiedziałem, że to powiesz. - Mac wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem wzdłuż
ściany ozdobionej łbem łosia o wspaniałym porożu, pośrodku której znajdował się duży,
granitowy kominek. - Rzeczywiście nie spieszno mi było do małżeństwa po doświadczeniach
z Amy, choć wiem, że sam nie mogę wychowywać dzieci. Jednak kiedy w końcu uznałem, że
powinienem się ożenić, to zgadnij, co się okazało. Oto żadna kobieta nie jest zainteresowana
małżeństwem, jeśli wiąże się to z opieką nad potomstwem mojego brata.
- Naprawdę rozmawiałeś o ślubie z którąś z twoich... znajomych? - spytał
zaciekawiony pastor.
- Niezupełnie, ale im o tym napomykałem. Jill Finlay wzruszyła ramionami i
powiedziała, że nie będzie wychowywać żadnych innych dzieci poza własnymi. Tonya
Bennett zaproponowała, bym pozbył się całej czwórki, a wówczas porozmawiamy o
małżeństwie. Marcy Tanner przyznała, że chce wyjść za mnie, ale była przekonana, że dzieci
pozbawią nas szansy na szczęście, więc powinienem poszukać im innego domu. Oczywiście,
gdyby nie dzieci, nie potrzebowałbym się żenić z żadną z nich. Nawet nie chciałbym. Ale jest
jak jest... To beznadziejne. Jaka kobieta przy zdrowych zmysłach zostanie moją żoną i
zamieszka z „bandą czworga”?
- Pomyśleć, że zaledwie rok temu, na walentynkowym balu dobroczynnym, zostałeś
uznany za najbardziej pożądanego kandydata na męża w całym Bear Creek - westchnął
wielebny Will. - Cóż, jestem rozczarowany postawą Jill, Tonyi i Marcy, ale trudno im się
dziwić. Potrzebujesz kobiety o wyjątkowej wrażliwości i zaangażowaniu, a te panie nie
odznaczają się takimi cechami. Za to ja znam kogoś odpowiedniego.
- Próbujesz bawić się w swata? Dziękuję, ale nie trzeba. Jeśli sam nie mogę znaleźć...
- Mac, wybacz, że przeszkadzam! - Do pokoju wpadł wysoki, dobrze zbudowany
kowboj, najwyraźniej czymś poruszony.
Macauley poczuł, że zamiera mu serce. Zarządca rancza, Webb Asher, nie zwykł bez
powodu wpadać w panikę.
- Co się stało, Webb?
- Mamy zniszczone ogrodzenie na północnym pastwisku. Nie wiem, jak do tego
doszło, ale zostało stratowane przez bydło, które przemieszcza się teraz w kierunku Blood
Canyon.
- A już myślałem, że nie może być gorzej! - jęknął Mac. - Musimy natychmiast
naprawić płot i zacząć zaganiać krowy. - Spojrzał na zegarek. - O piątej powinienem odebrać
Autumn po lekcji tańca w miejskim ośrodku kultury.
- Mógłbym poprosić moją córkę, żeby odwiozła małą do Double R - zaofiarował się
pastor. - Myślisz, że Autumn wsiądzie do auta z Tricią?
- Nie wiem. - Mac znowu zaczął krążyć po pokoju. - Autumn nie zna Tricii zbyt
dobrze, a te jej lęki... Wszędzie widzi czające się niebezpieczeństwo. Jak mogę być w dwóch
miejscach jednocześnie? Odebrać Autumn i pracować na północnym pastwisku?
- Gdybyś miał żonę, pilnowałaby dzieci, gotowałaby i...
- Obiad! - Mac z rozpaczą złapał się za głowę. - Do licha, zapomniałem o obiedzie.
- A Lily nie może czegoś ugotować? - spytał pastor. - Wiem, że w liceum ma lekcje
gotowania, bo i moja Tricią tam się uczy.
- Lily prędzej podpali kuchnię albo otruje pozostałe dzieci. I to umyślnie - westchnął
Mac. - Pani Lattimore przygotowuje nam gulasz na trzy dni, kiedy przychodzi sprzątać, lecz
przez następne cztery dni tygodnia ja muszę martwić się o posiłki.
- Ta młoda dama, którą miałem na myśli, przepada za gotowaniem - zauważył
wielebny Will. - Znakomicie radzi sobie z dziećmi i zawsze pragnęła mieć rodzinę. Pracuje w
Waszyngtonie. Z jej listów wynika, że chciałaby coś zmienić w swoim życiu. Możemy
sprowadzić ją do Bear Creek i...
- Byłaby kimś w rodzaju narzeczonej na zamówienie?
- To nie gorsze niż ogłoszenie matrymonialne w gazecie - nie ustępował pastor. - A
mój plan z pewnością jest lepszy i bezpieczniejszy. Mogę ręczyć za ciebie i Karę. Oboje...
- Hej, Mac, twój bratanek prowadzi dżipa! - krzyknął Webb i ruszył ku frontowym
drzwiom.
- Brick? Powinien być w szkole. Jeśli znowu go wyrzucili...
Trzej mężczyźni wybiegli na ganek.
- Dobry Boże, to mały Clay! - sapnął pastor. Przez moment jak sparaliżowani
wpatrywali się w drugoklasistę siedzącego za kierownicą.
- Wujku Mac! - zawołał Clay, wtaczając się dżipem na podjazd. - Dzisiaj wcześniej
odesłali mnie do domu, bo jestem zarażony. Zobacz, jak dobrze prowadzę!
- Czym zarażony?
- Słyszałem, że w szkole podstawowej zanotowano przypadki wietrznej ospy -
powiedział wielebny Will. - Jeśli Clay to złapał, co najmniej przez tydzień nie będzie chodził
do szkoły. Moja mała Joanna parę lat temu przez dwa tygodnie leżała w łóżku chora na ospę.
- Ożenek wydaje się sprawą nie cierpiącą zwłoki - przyznał Mac. - Rozsądny związek
między dwojgiem dorosłych ludzi, którzy wiedzą, czego chcą. Pastorze, czym prędzej
sprowadź tę dziewczynę, o której wspomniałeś. Na mój koszt - dorzucił, biegnąc w kierunku
dżipa.
Kara Kirby po raz kolejny czytała list, bezskutecznie pragnąc odmienić jego sens:
Z przykrością informujemy, że ze względu na cięcia budżetowe zmuszeni jesteśmy
zmniejszyć zatrudnienie w naszym ministerstwie i pani stanowisko zostało przewidziane do
redukcji w terminie trzydziestu dni od niniejszej daty.
Z listu wynikało, że nie chodzi o kwestionowanie jakości pracy, którą Kara
wykonywała doskonale, lecz o oszczędności budżetowe w dziedzinie, która przestała być
traktowana priorytetowo.
Straciła pracę statystyka! Za trzydzieści dni będzie bezrobotna. Gorące łzy napłynęły
jej do oczu. Poczuła, że ogarnia ją strach. Wykonywała to zajęcie przez ostatnich pięć lat!
Prawda, że przeważnie było nudno, ale zarabiała nieźle, miała zapewnioną opiekę medyczną,
a także tydzień płatnego urlopu. W zeszłym roku Kara mogła sobie pozwolić na opłacanie
czynszu za mieszkanie bez brania współlokatorki. Zawsze była raczej introwertyczna i
nieśmiała, ale dzielenie lokum z różnymi dziewczętami sprawiało, że prowadziła bardziej
urozmaicony tryb życia. Kiedy jednak ostatnia współmieszkanka wyszła za mąż, Kara
zdecydowała się mieszkać sama, mając za towarzysza jedynie syjamskiego kota o imieniu
Tai.
Trzy miesiące temu, w dniu własnych urodzin, siedziała przed telewizorem z kotem na
kolanach i podsumowywała swoje życie. Miała dwadzieścia sześć lat, była samotna. Nie-
wielki krąg przyjaciół rozpadł się, znajomi pozakładali rodziny albo wyjechali i tylko w jej
życiu nic się nie zmieniło. W perspektywie rysowała się smutna, samotna przyszłość bez
męża i dzieci. A teraz jeszcze bez pracy!
Tai miauknął i zeskoczył z tapczanu.
- Och, koteczku, co my zrobimy? - Kara z trudem przełknęła ślinę.
W najczarniejszych myślach nie przypuszczała, że może być aż tak źle. Dzwonek
telefonu wyrwał ją z ponurych rozmyślań.
- Kara? - w słuchawce rozległ się ciepły głos wielebnego Willa Franklina.
- Wujek Will! - wykrzyknęła dziewczyna z przejęciem.
- Nie chciałabyś przyjechać do nas z wizytą, moja droga?
- Bardzo bym chciała, ale...
- Żadnych „ale”. Opłacę całą podróż. Ginny, dziewczynkom i mnie bardzo zależy na
twoim przyjeździe do Montany tak szybko, jak to możliwe.
Stojąc przy wyjściu z lotniska w Helenie, Mac Wilde po raz setny oglądał fotografię
otrzymaną ty dzień temu od pastora. Na zdjęciu widniała podobizna Kary Jo Kirby.
Ostatnio Mac był zmuszony ponaglić wielebnego Willa, by ten skontaktował się jak
najszybciej z dziewczyną z Waszyngtonu. Po tym, jak parę dni temu przyłapano Bricka ukry-
tego w dziewczęcej przebieralni z polaroidem w ręku i po gonitwie za chorym na ospę
Clayem, który uciekał, nie pozwalając sobie posmarować krost maścią, Mac uznał, że
związek małżeński to po prostu życiowa konieczność.
Wielebny Will był zachwycony.
- Znam Karę od lat i gwarantuję, że jest godną zaufania dziewczyną. Musisz wiedzieć,
że prawie przez pięć i pół roku byłem jej ojczymem. Wychowywałem ją od trzeciego do ós-
mego roku życia, a potem ja i jej matka rozwiedliśmy się - powiedział.
Mac przyglądał się mu bez słowa. Znał Willa i Ginny Franklinów od piętnastu lat,
odkąd pastor przybył do Bear Creek. Oboje wraz z córkami, szesnasto - i dwunastoletnią,
stanowili niezwykle przykładną rodzinę. Mac Wilde po raz pierwszy usłyszał o poprzedniej
pani Franklin.
- To nie tajemnica, choć rzadko mówię o swoim pierwszym małżeństwie. Nie ma
powodu, a poza tym Ginny nie chce do tego wracać. Przez lata utrzymywałem kontakt z Karą,
choć nie widywaliśmy się tak często, jak byśmy tego pragnęli. - Pastor podał Macowi
fotografię. - Została zrobiona prawie pięć lat temu. Miałem wówczas konferencję w Wa-
szyngtonie i odwiedziłem moją byłą pasierbicę.
Mac wpatrywał się w zdjęcie. Uśmiech Kary Kirby wyglądał na wymuszony. Miała
zgrabny, mały nosek, ładne, białe zęby i brązowe, ostrzyżone na pazia włosy. Grzywka, przy
której modelowaniu na pewno nie użyto żadnego żelu, podkreślała duże, szeroko otwarte
oczy dziewczyny, w których na czerwono odbił się błysk flesza. Według opinii wielebnego
Willa, Kara miała piwne oczy. Młoda kobieta z fotografii, ubrana w białe spodnie i
brzoskwiniową bluzkę, była szczupła, choć przez ostatnie pięć lat mogła utyć.
Jakieś parę kilogramów, pomyślał Mac, przełykając ślinę. Nic nie szkodzi. Jeśli tylko
miała taki charakter i zalety, o których wspominał pastor, i jeśli zechce poświęcić się dla
zrozpaczonego mężczyzny oraz czwórki nieznośnych dzieci, to on, Mac, miał diabelne
szczęście, że na nią trafił.
Dźwigając podróżną klatkę kota, Kara skierowała się ku wyjściu. Po drodze
rozglądała się uważnie, ale wśród osób oczekujących na pasażerów samolotu nie mogła
dostrzec wielebnego Willa Franklina.
- Przepraszam, czy pani Kara Kirby?
- Tak. - Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na dużo wyższego od siebie
mężczyznę.
- Jestem Mac Wilde.
Przyglądał się jej uważnie. Nie zmieniła się przez te pięć lat. Miała taką samą fryzurę
jak na starym zdjęciu i duże piwne oczy. Była kruchą, delikatną dziewczyną o smukłych
kształtach, choć to, co interesowało go najbardziej, skrywał gruby, przypominający tunikę
beżowy sweter i szerokie popielate spodnie.
Ubranie utrzymane w dobrym guście, ale wyjątkowo pozbawione fantazji i za bardzo
maskujące figurę. Mac spróbował sobie wyobrazić, jak wyglądałaby w jaśniejszych kolorach
i stroju podkreślającym kobiece kształty. Zmarszczył brwi, uświadomiwszy sobie trop
własnych skojarzeń. Nie spodziewał się oczywiście, że Kara będzie ubrana jak nastolatka
Lily, która swymi ekstrawaganckimi kreacjami często go szokowała.
Zachmurzył się na myśl o tym, że wczoraj koło trzeciej nad ranem przyłapał bratanicę,
jak wślizgiwała się do domu. Mała cwaniara nie chciała powiedzieć, gdzie była i z kim.
Kara zaniepokoiła się, spostrzegłszy wyraz dezaprobaty na twarzy mężczyzny.
Domyśliła się, że Mac został wysłany przez pastora, by ją przywieźć z lotniska, i ta misja
najwyraźniej nie przypadła mu do gustu. Zapewne nie spodobała mu się również sama Kara.
Mężczyzna taki jak on - ciemnowłosy, wysoki, przystojny - nigdy nie zwróciłby uwagi na
kogoś tak przeciętnego jak ona.
Wuj Will mówił, że z lotniska do domu w Bear Creek jedzie się parę godzin, a to
oznaczało dłuższą podróż w towarzystwie Maca Wilde’a, który z pewnością będzie się z nią
okropnie nudził.
Kara wysiliła umysł, by coś powiedzieć. Pragnęła zdobyć się na jakiś błyskotliwy bon
mot, lecz, jak zwykle, nic z tego nie wyszło.
- Rozumiem, że pastor Franklin nie mógł przyjechać po mnie na lotnisko i poprosił
pana o tę przysługę - rzekła, karcąc się natychmiast za stwierdzenie oczywistości.
- Sam chciałem przyjechać - odpowiedział Mac.
Opłacił dziewczynie bilet pierwszej klasy, miał zamiar się z nią ożenić, więc nic
dziwnego, że spieszyło mu się, by obejrzeć przyszłą żonę.
- To miło z pana strony. - Kara uśmiechnęła się.
Mac popatrzył uważnie na pannę Kirby. Jej uśmiech w niczym nie przypominał
wymuszonego grymasu ze zdjęcia. Był szczery, rozjaśniał i odmieniał twarz. Ten nagły błysk
ożywienia sprawił, że dziewczyna wydała się mu bardzo ładna. Najpierw zwrócił uwagę na
jej cerę, nie smagłą jak u miejscowych kobiet, lecz jasną i gładką jak kość słoniowa.
Kara szybko zmieniła wyraz twarzy, przybierając maskę spokoju i ostrożności. Znowu
wyglądała tak, jak w chwili spotkania. Mac zmrużył oczy. Nagle ta maska również zaczęła go
interesować, bo już wiedział, że pod nią kryje się oblicze innej kobiety. Piwne oczy tamtej
lśniły ciepłem, gdy się uśmiechała, a pełne wargi nabierały zmysłowości.
Wyobraził sobie, że całuje te słodkie usta, i poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się
po ciele. Spodobał mu się pomysł z pocałunkiem. Uświadomił sobie, że nie miał kobiety,
odkąd pod jego dachem zjawiły się dzieci.
Kara ukradkiem obrzuciła go wzrokiem, czując się niezręcznie pod ostrzałem
spojrzeń. Jak na kobietę w jej wieku, miała niewielkie doświadczenie w stosunkach z
mężczyznami. Teraz wyczuwała jakieś napięcie, towarzyszące temu spotkaniu.
- Czy... czy daleko jest do domu pastora w Bear Creek?
- Jakieś trzy godziny jazdy do miasteczka i jeszcze ze dwadzieścia minut do rancza.
- Jakiego rancza?
- Mojego. Wielebny Will nie wspomniał o Double R?
Mac był najwyraźniej zaskoczony. Zakładał, że pastor przedstawił dziewczynie
sytuację i przekazał jej podstawowe informacje o przyszłym mężu i jego gospodarstwie.
- Nie. Mówił trochę o własnym domu - wyjaśniła Kara, zastanawiając się, dlaczego
ranczo Maca miałoby stanowić temat rozmowy między nią i pastorem.
W tym momencie Tai zamiauczał tak przeraźliwie, że musiano go usłyszeć na całym
lotnisku.
- Widzę, że Autumn będzie miała konkurencję we wrzaskach - mruknął Mac.
Kara nie wiedziała, do czego odnosi się ta uwaga, lecz była pewna, że nie ma ona
związku z jej ulubieńcem.
- Tai nie jest wytrawnym podróżnikiem - wyjaśniła przepraszająco. - To był jego
pierwszy lot i czuje się nieszczęśliwy. Cieszę się, że wzięłam go ze sobą do kabiny
pasażerskiej.
Głębokie spojrzenie ciemnobrązowych oczu Maca Wilde’a wprawiało Karę w
zakłopotanie. Kiedy znowu poczuła je na sobie, zarumieniła się gwałtownie.
- Wiem, że nie ucieszyło to załogi ani pozostałych pasażerów, ale po prostu nie
mogłam skazać go na lot w przedziale towarowym - ciągnęła, odwracając wzrok. - Tai nigdy
przedtem nie podróżował. To może pozostawić w jego psychice trwałe urazy.
- Kot z urazami w psychice - powtórzył Mac.
Pomyślał, że taka wrażliwość dziewczyny dobrze rokuje, jeśli chodzi o stosunki z
dziećmi. W końcu były sierotami, które od czasu śmierci rodziców po raz drugi zmieniły
dom.
- Chodźmy, odbierzemy pani bagaż i ruszamy na ranczo.
- Ja... wolałabym raczej pojechać do domu wielebnego Franklina - zauważyła Kara,
która przez cały czas kurczowo trzymała w ręku klatkę z Taiem. - Nie mogę się doczekać
spotkania z wujem Willem. Z Ginny i dziewczynkami także - dodała szybko.
Mac nie był zachwycony, ale przystał na to życzenie.
- Tylko nie mogę zbyt długo zostawiać dzieci bez opieki. Naprawdę powinniśmy zaraz
jechać.
Poszedł po bagaż, a Kara podążyła za nim, podziwiając po drodze wspaniałą sylwetkę
swego towarzysza. Miał dzieci. To oczywiste, że taki atrakcyjny mężczyzna założył rodzinę.
Kara zastanawiała się, gdzie też może być jego żona, skoro tak spieszno mu do dzieci, i
dlaczego w tej sytuacji zgodził się wyjechać po nią na lotnisko.
Pomyślała, że żonaty mężczyzna nie powinien patrzeć na kobiety taksującym
wzrokiem. A może była przewrażliwiona lub źle zrozumiała jego spojrzenia?
- Dużo ma pan dzieci? - spytała, gdy już opuścili lotnisko i znaleźli się w dżipie Maca.
Wydobyła kota z klatki i trzymała go na kolanach, co sprawiło, że przestał
rozpaczliwie miauczeć.
- Czworo - odrzekł Mac.
Pastor z pewnością musiał wspomnieć o dzieciach. W końcu to główny powód jej
przyjazdu tutaj! Mac rzucił okiem na Karę i spostrzegł, iż ukradkiem go obserwuje. Przy-
łapana, zarumieniła się lekko ze zmieszania.
- To miło - ciągnęła tym samym, bezosobowym tonem.
Co też pastor mógł jej powiedzieć, skoro dziewczyna przyjmuje wszystko z takim
spokojem? Z radia dobiegały słowa romantycznej piosenki. Kara gładziła futerko kota i
próbowała się uspokoić. Czuła się nieswojo. Była w dżipie sam na sam z mężczyzną.
- W jakim wieku są pańskie dzieci? - zapytała, bawiąc się obróżką Taia.
Mac zmarszczył brwi. Nie tak to sobie wyobrażał. Sądził, że Kara przyjedzie do
Montany poinformowana przez pastora o wszystkim, co dotyczyło jej przyszłej rodziny. A
może dziewczyna tylko udawała nieświadomą, próbując przełamać lody pytaniami, na które
od dawna znała odpowiedź?
Z radia rozległy się podniecające dźwięki saksofonu. Melodia wyczarowywała obraz
pary kołyszącej się rytmicznie w jej takt. Mac powędrował wzrokiem ku szyi panny Kirby.
Kusiła go jedwabiście miękka skóra i lekko zaróżowione policzki. Zastanawiał się, jaki smak
mają wargi tej dziewczyny.
- Jakie mają imiona? - zadała następne pytanie, nie doczekawszy się odpowiedzi na
pierwsze.
Towarzysz podróży najwyraźniej nie przejawiał chęci do rozmowy, ale jego
spojrzenia świadczyły, że jest Karą zainteresowany. Jak mógł wujek Will wysłać go po nią na
lotnisko? - zastanawiała się zdenerwowana. A co będzie, jeśli ten małomówny mężczyzna
okaże się zboczeńcem?
- Chce pani dowiedzieć się czegoś o dzieciach? - westchnął Mac. - Dobrze.
Nieuczciwie byłoby owijać rzeczy w bawełnę, więc powiem wprost. Lily właśnie skończyła
siedemnaście lat. Jest gwałtowna i kłamie na potęgę. Brick na Nowy Rok skończy czternaście
i jeśli nie ma w danej chwili kłopotów, to sam ich szuka. Autumn jest dziesięciolatką. To
mały wampirek z obsesją na punkcie zbrodni i klęsk żywiołowych. Wszędzie wietrzy
niebezpieczeństwo. Wreszcie najmłodszy, Clay, siedmioletni diabeł, który żyje po swojemu,
nie słuchając nikogo. Trzeba przyznać, że niełatwo mieszkać z taką czwórką.
- Z pewnością - odrzekła Kara. Może to jego zły dzień, pomyślała. Uznała, że w tej
sytuacji wypada zachować się dyplomatycznie.
- Dzieci mają dość oryginalne imiona
- zauważyła.
- Jakie dzieci, takie imiona - zgodził się ponuro Mac. - Ich rodzice, mój brat Reid i
jego żona, Linda, pragnęli nazwać swoich potomków tak, by podkreślić związek człowieka z
naturą i naszą planetą.
- Sądzę, że rozumiem - rzekła Kara.
To nie są jego dzieci, pomyślała zaskoczona.
Mac odczuł wewnętrzne zadowolenie. Nie potępiła dzieciaków ani nie wydrwiła
filozofii życia Reida i Lindy. Wydawała się tolerancyjna, a tego właśnie potrzebowali jego
bratankowie i bratanice. Dobrze zrobił, że ją tu sprowadził. Im wcześniej zamieszka z nimi,
tym lepiej dla wszystkich.
- Teraz dzieci są u pana? - Kara próbowała uporządkować sobie całą historię.
- Mieszkają ze mną na stałe. Straciły rodziców w wypadku samochodowym prawie
dwa lata temu.
- Straszne! Biedne dzieci!
- Tak. Najpierw zajmowała się nimi matka Lindy, ale tylko przez trzy miesiące. Nie
mogła sobie dać z nimi rady i wkrótce przeniosła się do pensjonatu dla emerytów, w którym
zabrania się przyjmować dzieci poniżej dwudziestu lat nawet w charakterze gości. Potem mój
brat, James, i jego żona podjęli się opieki nad sierotami. Wytrwali przez rok.
- Zabrakło sprzyjającej atmosfery - wyraziła przypuszczenie Kara, a w jej ciepłym
głosie zabrzmiało współczucie.
- Można tak to określić - uznał Mac.
Macauleyowi przypadła do gustu wyważona reakcja, nikogo i niczego nie potępiającej
Kary. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna miała zamiar zamieszkać z czwórką mło-
docianych terrorystów.
- Skoro sprawy nie układały się najlepiej, wziął pan sieroty do siebie?
- Mieszkają ze mną od czerwca. Muszę zaznaczyć, że niewiele wiem o
wychowywaniu dzieci. Zdaję sobie sprawę, jaki ojciec może być z kawalera - powiedział Mac
i obrzucił Karę przeciągłym spojrzeniem.
Nie był żonaty. Kara poczuła wewnętrzne ciepło i zaczęła rozważać możliwości
Lily w jęz. ang. znaczy: lilia, brick - cegła, autumn - jesień, clay - glina (przyp. red.)
.
zainteresowania sobą tego mężczyzny.
Mac sięgnął po telefon.
- Powiem dzieciom, że już jedziemy.
Odczekał dłuższą chwilę, lecz w domu nie podnoszono słuchawki.
- Dlaczego nikt nie odpowiada? Gdzie są dzieci?
Telefon dzwonił bez przerwy. Mac spojrzał na zegarek.
- Już piąta. Powinny były wrócić ze szkoły.
- Może coś... je zatrzymało? - zasugerowała Kara.
W końcu w słuchawce odezwał się cienki głosik:
- Halo?
- Autumn, tu wujek Mac. - Mężczyzna odetchnął z ulgą. - Dlaczego tak długo nie
odbierałaś telefonu?
- Byłam w swoim pokoju i musiałam najpierw odciągnąć komodę spod drzwi, a to
zabrało trochę czasu.
- Co tam robiłaś zabarykadowana? I gdzie są pozostali?
- Oglądałam telewizję.
- W swoim pokoju? Przecież nie masz telewizora.
- Teraz mam - odpowiedziała z dumą Autumn. - Przeniosłam go do siebie z salonu.
Wujku, wiesz, jacy źli ludzie siedzą w więzieniach?
- Autumn, mówiłem, że nie wolno ci oglądać takich programów. Telewizor ma wrócić
na swoje miejsce. - Mac przerwał na moment. - Nie powiedziałaś mi, gdzie są inni.
- Wyszli - odparła dziewczynka. - Nie wiem, dokąd. Po prostu wyszli. Wujku, co
będzie, jeśli któryś z tych zabójców znajdzie Lily albo Bricka, albo Claya i...
- Przestań, Autumn. Na pewno nie wiesz, gdzie oni są?
- Nie wiem, gdzie jest Lily i Brick, ale Clay powiedział, że chce pojeździć na tym
czarnym koniu.
- Na Blackjacku? Wielki Boże?! Autumn, musisz...
- Wujku, ktoś stuka do drzwi. Bardzo głośno, jak morderca. - Autumn wydała z siebie
krzyk mrożący krew w żyłach.
- Czy z nią wszystko w porządku? - spytała Kara z troską w głosie.
- Autumn! - Mac kilkakrotnie wołał bratanicę, zanim udało mu się skłonić ją do
rozmowy.
- On mówi, że jest Webbem Asherem i przyprowadził Claya - raportowała
dziewczynka. - Chce, żebym otworzyła drzwi, ale ja tego nie zrobię. Myślę, że to morderca z
więzienia udaje Webba - zakończyła dramatycznie.
- Autumn Wilde, natychmiast otwórz drzwi i poproś Webba do telefonu - zażądał
Mac.
Wysłuchał Ashera, a potem odłożył słuchawkę.
- Mój zarządca przyłapał Claya na karmieniu ogiera ciastkami. Mały próbował
zaprzyjaźnić się z koniem, bo chciał na nim pojeździć. To groźne zwierzę. Mogło go zabić
jednym kopnięciem. Gdyby nie Webb... Muszę natychmiast tam wracać. Jeden Bóg wie,
gdzie są Lily i Brick. Nie mogę zostawić dwójki maluchów bez opieki. Prosiłem Webba, żeby
posiedział z nimi, dopóki nie wrócimy, ale pewnie nie na długo starczy mu cierpliwości.
- Daleko jeszcze do Bear Creek? - spytała Kara.
- Nie jedziemy tam. Wybrałem drogę, która omija miasteczko.
Kara ukryła rozczarowanie. W tych okolicznościach nie mogła wymagać, by Mac
odwiózł ją najpierw do pastora.
- Zadzwonię do wujka Willa, jak tylko przyjedziemy na ranczo, i poproszę, by po
mnie przyjechał. Nie będzie pan musiał zostawiać dzieci i wozić mnie do miasta.
- Nie można zaczekać ze spotkaniem do jutra? - spytał Mac. - Odbyła pani długą
podróż, a poza tym nie ma potrzeby fatygować po nocy wielebnego Willa.
- Czekać do jutra? - powtórzyła Kara. - Niemożliwe!
- Załatwimy to inaczej. Dziś w nocy nikt nigdzie nie pojedzie. Jutro pomówimy o
odwiedzinach w Bear Creek.
- Nie mogę zostać u pana na noc! - Kara wpadła w panikę.
- Kochanie, możesz i zostaniesz. Rozumiem, że na samą myśl o spotkaniu z dziećmi
mogłaś się zdenerwować. Każdy by tak zareagował, bo to naprawdę dobrana paczka. Ale nie
zapominajmy o przyczynie twojego przyjazdu do Montany...
- Właśnie. - Kara przerwała jego wywody. Pod wpływem strachu nabrała nagłej
śmiałości. - Przyjechałam odwiedzić wuja Willa.
- Bądźmy wobec siebie szczerzy, Karo. Wiesz, że jesteś tu po to, by wyjść za mnie za
mąż i pomóc wychować dzieci.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kara nie mogła wydobyć z siebie głosu. Czuła, jak jej policzki pokrywają się
rumieńcem.
- Jeśli to żart, to w bardzo złym guście - powiedziała.
Nigdy dotąd w jej spokojnym życiu nie zdarzyło się, by ktoś do tego stopnia
wyprowadził ją z równowagi.
- Wujek Will kupił mi bilet i...
- Nieprawda. Ja opłaciłem twoją podróż. Jeśli pastor powiedział coś innego, to...
skłamał. Nikt nie jest bez grzechu.
- Naprawdę mam uwierzyć, iż wujek mógłby zaprosić mnie tutaj na takich
warunkach? - Kara dobitnym tonem podkreśliła niewiarygodność takiej koncepcji. - Że
sprowadziłby mnie po to, bym... wyszła za pana za mąż i słowem nie wspomniał o pańskim
istnieniu?
- Nie tak to miało wyglądać. - Mac nie ukrywał niezadowolenia. - Sądziłem, że pastor
wszystko dokładnie wyjaśni. Sam to wymyślił.
- Nie mógł zrobić czegoś takiego! Nie wujek Will!
- Słuchaj, kochana, nie miałem pojęcia, że istniejesz, dopóki mi o tobie nie
wspomniał. Wiedział, że mam kłopoty z dziećmi i potrzebuję żony do pomocy. Zasugerował,
iż może zechcesz przyjechać, by wyjść za mnie. Skoro przyjęłaś bilet, uznałem, że odpowiada
ci... rola mojej żony.
- Och! To nie może być prawda! - Kara skryła w dłoniach rozpaloną twarz.
- Wiesz, że tak jest.
- Nie! Przyjechałam tu odwiedzić wuja...
- Ojczyma - poprawił ją Mac. - Pastor opowiedział mi o swoim poprzednim
małżeństwie. Chyba nikt w Bear Creek nie wie, iż był już raz żonaty i miał pasierbicę w
swoim pierwszym związku.
- Byłą pasierbicę. To zasługa jego żony. Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką,
zabroniła mi zwracać się do niego „tatusiu”. Powiedziała, że Will ma własne córki. Zabolało
mnie to, ale pastor prosił, bym mówiła do niego „wujku” i tak już zostało, chociaż przez długi
czas myślałam o nim jak o tacie. Mój prawdziwy ojciec zmarł, gdy byłam niemowlęciem.
Will był jedynym tatą, jakiego znałam.
- Twoim kosztem zadowolił Ginny?
- Nie miał wyboru. - Kara lojalnie broniła ojczyma.
- Trudno uwierzyć, że to, co usłyszałem, dotyczy pastora i jego żony. W końcu znam
ich od piętnastu lat.
- Wujek Will miał złamane serce, kiedy moja matka porzuciła go dla innego
mężczyzny. Ja zresztą również. - Głos Kary przycichł, gdy wspomniała tamten smutny okres.
- Mama zawsze uważała, że ożenił się z Ginny po to, by się na niej zemścić. Sądzi, że nowa
pani Franklin dobrze o tym wie i dlatego zabrania mu kontaktu ze mną. Jego serdeczny sto-
sunek do pasierbicy musiał jej przypominać, że to moja matka, a nie ona była największą
miłością w życiu Willa.
- Jakoś nie mogę wyobrazić sobie pastora w tak romantycznej roli, a tym bardziej
Ginny jako jędzy dokuczającej małym dziewczynkom.
- Żadna kobieta nie lubi myśleć o sobie jako o tej drugiej w życiu kochanego
mężczyzny, a moja matka była i jest piękna. Niestety, ja bardziej przypominam ojca. Jestem
pospolita w każdym calu - wyjaśniła pospiesznie.
- Niczego ci nie brak.
Kara zmieszała się i zaczęła głaskać kota. Z żadnym mężczyzną nie rozmawiała dotąd
tak otwarcie o swojej przeszłości.
- Myślisz, że powiedziałem to tak sobie - Mac zareagował na milczenie dziewczyny. -
Nie należę do mężczyzn prawiących słodkie słówka...
- Oczywiście - przerwała Kara. - Wydaje się pan wyjątkowo praktyczny w dziedzinie
uczuć. I choć to drażliwy temat, to czy nie przyszło panu na myśl, że może zachodzić związek
między pańską trzeźwością w tych sprawach a potrzebą... kupienia żony?
Nigdy w życiu nie zdobyła się jeszcze na tak zjadliwą szczerość, lecz Mac sprawił, że
przestała być sobą. Zaatakowany, uniósł brwi, zdjął rękę z kierownicy i przesunął palcem od
ramienia ku dłoni Kary.
- Dama pokazuje pazurki, prawda? Zupełnie jak kot.
Kara zadrżała. Nawet przez grubą warstwę wełny poczuła mrowienie na skórze
wzdłuż linii, po której przesunął ręką.
- Proszę się nie spoufalać - warknęła.
- Jak sobie życzysz, kochanie. - Uśmiechnął się szeroko.
Ten uśmiech miał zniewalającą siłę, a Mac pewnie doskonale o tym wiedział. Instynkt
ostrzegał ją, że taki mężczyzna potrafi spożytkować swój czar dla osiągnięcia konkretnego
celu.
Przestali rozmawiać. Kara nerwowo rozpatrywała własną kłopotliwą sytuację. Co on
sobie myśli? Że z wdzięczności za bilet lotniczy wyjdzie za niego i zajmie się dziećmi?
Mac nie wyglądał na poruszonego.
- Zwrócę pieniądze za bilet - oznajmiła Kara, bezowocnie starając się zachować
chłodny ton i opanowanie. - Bar... bardzo mi przykro, że powstało takie nieporozumienie.
- Nie chcę zwrotu kosztów. Spodziewam się, że dotrzymasz umowy i wyjdziesz za
mnie.
- Nie było żadnej umowy!
- Kupiłem bilet w dobrej wierze i zakładam, że przyjęłaś go wraz z pozostałymi
warunkami kontraktu - spojrzał znacząco.
Dziwił się, że tak łatwo potrafi ją przeniknąć. Była skonfundowana tym, co mówił, i
najwyraźniej brała jego słowa za dobrą monetę.
- A może mnie zwodzisz? Użyłaś moich pieniędzy, żeby zafundować sobie wycieczkę
do Montany. Kto wie, ile jeszcze zamierzałaś ode mnie wyciągnąć? Czy wielebny Will też
jest w zmowie?
- Jak pan może mówić coś podobnego? To po prostu okropne nieporozumienie! -
krzyknęła Kara.
- Nie przekonasz mnie, kochanie. Myślę, że razem z pastorem próbujecie mnie
naciągnąć - zakończył Mac nadspodziewanie pogodnym tonem.
- Ależ nie!
Kara wpatrywała się w twarz Maca. Podejrzany błysk w oczach i nutka triumfu w
głosie nasunęły jej myśl, że ten mężczyzna z niej żartuje.
- Nie ma pan podstaw zakładać, że coś knujemy.
- Nie? Więc odpowiedz, dlaczego Ginny Franklin miałaby cię zapraszać do swego
domu i pozwalać mężowi, żeby płacił za bilet, skoro przypominasz jej przeszłość?
Kara otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, i natychmiast je zamknęła. Po rozmowie z
wujem sama zadawała sobie podobne pytanie, ale była zbyt uradowana zaproszeniem, by
głębiej się nad tym zastanawiać.
- Nigdy przedtem ich nie odwiedzałaś - ciągnął Mac. - Tylko raz widziałaś się z
pastorem, gdy przyjechał do Waszyngtonu służbowo, a więc bez Ginny i dziewczynek. Nie
mam racji?
Kara niechętnie skinęła głową.
- Już w dzieciństwie Ginny jasno dała ci do zrozumienia, że nie życzy sobie, by twój
były ojczym podtrzymywał z tobą kontakty. Pastor też wspominał, iż nie mogliście się
widywać tak często, jak tego pragnęliście. Czemu wszystko miałoby się nagle zmienić?
Prawda jest taka, że nie oczekują cię w tamtym domu. Jeśli Ginny w ogóle wie o twoim
przyjeździe, to pewnie tylko tyle, że zatrzymasz się u mnie, w Double R. Will nie mógł kupić
ci biletu. Chyba po trupie Ginny.
- Wszystko, co powiedziałam, zostało użyte przeciwko mnie - rzekła, spuszczając
głowę.
- Miłość albo wojna, dziecino.
- Ani jedno, ani drugie. Proszę się zatrzymać. Wysiadam!
- Zamierzasz wracać autostopem na lotnisko? Z bagażem i tym miauczącym kotem? -
Roześmiał się głośno.
- Tak.
- Jesteś pewna? Słońce już zachodzi, a w nocy jest tu dość niebezpiecznie. Wzdłuż
szosy grasują niedźwiedzie i kuguary.
- Chce mnie pan przestraszyć. - Kara próbowała zignorować dreszcz przenikający jej
ciało. - Myślę, że większe niebezpieczeństwo zagraża mi tutaj. Proszę się zatrzymać, bo
wyskoczę!
Mac gwałtownie skierował dżipa w zakole parkingowe na poboczu szosy. Kara
zadrżała. Wyglądało, że zamierzał spełnić jej życzenie. Dławiący strach ścisnął gardło. Jak
wrócić na lotnisko? Tai zamiauczał rozpaczliwie. Kara stłumiła szloch. A jeśli naprawdę
grasują tu drapieżniki?
- Lepiej wsadź kota do klatki - poradził Mac.
Dziewczyna bez słowa niemal na siłę wepchnęła tam opierające się zwierzątko. Mac
przełożył klatkę na tylne siedzenie.
- Wyjmę swój bagaż, a potem wezmę kota - powiedziała, chwytając za klamkę.
- To nie będzie konieczne - rzekł i zanim zdążyła się zorientować, odpiął pasy
bezpieczeństwa i ujął jej ręce.
- Co pan robi? - krzyknęła, widząc twarz Maca tuż przy swojej i wyczuwając
kolanami dotyk jego ud.
Próbowała uwolnić ręce, ale uścisk okazał się zbyt silny.
- Powiem ci, czego nie zrobię. Nie porzucę cię z kotem na autostradzie i nie narażę na
żadne niebezpieczeństwo.
Serce dziewczyny gwałtownie tłukło się w piersiach. Czuła się zagrożona tu, w dżipie!
- Uspokój się - powiedział Mac łagodnie. - Widzę, że drżysz. Nie mam zamiaru cię
skrzywdzić.
- Proszę mnie natychmiast puścić!
- Nie musisz się bać.
- To po co pan mnie straszy?
- Chciałaś, żebym się zatrzymał, i groziłaś, że wyskoczysz, jeśli tego nie zrobię.
Trudno było ocenić, czy to blef. Nie najlepiej radzę sobie z histerycznymi kobietami. Możesz
zapytać moją byłą żonę.
- Był pan żonaty?
- Kiedyś. To trwało trzy lata. Rozwiedliśmy się prawie dziewięć lat temu, więc to
odległa przeszłość. Nie patrz na mnie z takim przerażeniem. Większość mężczyzn w wieku
trzydziestu pięciu lat doświadczyła słodyczy świętego stanu małżeńskiego.
- Świętego stanu - powtórzyła. - Jeśli tak pan to traktuje, to dlaczego...
- Zmusiło mnie do tego kilka przyczyn - powiedział Mac, a zawtórowało mu gniewne
miauczenie kota. - Pozwoliłem ci wierzyć, że mam zamiar wypuścić cię z samochodu, bo
chciałem, żebyś wsadziła do klatki tego drapieżnika. Wolałem, by nie odwracał twojej uwagi
i nie przeszkadzał nam rozmawiać.
- Biedny Tai. - Kara powoli wyzbywała się strachu, lecz nie opuszczało jej napięcie.
Czuła, że Mac gładzi kciukiem przeguby jej rąk. Ten delikatny dotyk wywoływał falę
podniecenia.
- Powinniśmy porozmawiać, zanim posuniemy się dalej.
- Tt... Tak - przyznała, starając się zapanować nad sobą. - Bardzo mi przykro, że
naraził się pan na koszt i kłopot...
- Zapomnij o tym. Skończmy tę zabawę w kotka i myszkę. Wiem, że sytuacja jest
trochę niezwykła. Panna młoda dostarczona na zamówienie...
- Panna młoda na zamówienie? To mam być ja? - Kara nie mogła powstrzymać
śmiechu.
- Tak, to brzmi zabawnie. I ja się roześmiałem, kiedy pastor wspomniał o tym po raz
pierwszy. A potem pomyślałem, że to doskonały pomysł. Teraz, kiedy zobaczyłem ciebie,
sądzę, że wprost znakomity. - Obrzucił ją wzrokiem.
- Och, proszę! Wystarczy, iż uznał mnie pan za kobietę tak spragnioną mężczyzny, że
aż w Montanie gotową szukać kandydata na męża. Nie musi pan jeszcze udawać, że się panu
podobam.
- Niczego nie udaję. Naprawdę mi się podobasz.
- Po co ta gra? Mówi pan to, co według pana chciałabym usłyszeć - rzuciła Kara
przygnębiona świadomością, że jego fałszywe komplementy sprawiają jej przyjemność. - Nie
jestem aż tak naiwna, by uwierzyć, że mógłby pan...
- Skończmy mówić o mnie i zajmijmy się tobą - przerwał jej wywody Mac. - Myślę,
że ja też ci się podobam. Trochę się mnie boisz, ale na pewno ci się podobam.
Szybkim ruchem przesunął ręce ku jej talii, objął ją i posadził sobie na kolanach.
- Popracujmy nad wyeliminowaniem strachu i sprawieniem, bym stał się dla ciebie
bardziej atrakcyjny.
- Nie, Mac! - zaprotestowała Kara.
Uśmiechnął się i przytulił ją mocniej do siebie.
- Zróbmy coś, żeby zamienić twój okrzyk na: och. Mac!
Kara uświadomiła sobie bliskość tego silnego, podnieconego mężczyzny. Zmieszana
sytuacją, zamknęła oczy.
- Mówiłem, że ci się podobam. - Mac zaczął delikatnie pieścić wargami jej usta.
- Nie jestem taka łatwowierna, jak myślisz - szepnęła Kara, z trudem wymawiając
słowa i zbierając myśli. - Nie należę do tych kobiet, które natychmiast budzą pożądanie...
- Nie?
Koniuszkiem języka delikatnie przesunął po jej ustach, aż nieświadomie rozchyliła
wargi.
- Nie widzę tu nikogo oprócz ciebie. Rozumiesz chyba, co to znaczy? - zapytał.
- Pewnie tyle, że każda kobieta doprowadza cię do takiego stanu.
Zarumieniona ze wstydu Kara próbowała wyzwolić się z uścisku. Wiedziała jednak,
że sobie nie poradzi.
- Dlaczego nie doceniasz własnej wartości? - rzucił ochrypłym, hipnotyzującym
głosem. - Tylko ty tak mnie podniecasz.
Ciepłą dłonią otoczył jej pierś. Nie było w tym geście żadnej natarczywości. Pieścił
delikatnie, jakby to była najnaturalniejsza w świecie czynność.
Kara oddychała gwałtownie. Miała świadomość, że Mac ją uwodzi, a ona się temu
poddaje. Wędrował ustami po jej policzkach, szyi, płatkach uszu. Nigdy dotąd nie miała do
czynienia z tak doświadczonym mężczyzną.
- Jaka cudownie gładka skóra! - zachwycał się. - Chcę zobaczyć więcej. Poznać twój
smak.
Pewnym, spokojnym ruchem wsunął rękę pod sweter Kary i sięgnął do stanika. Palce
dotknęły pieszczotliwie nabrzmiałej sutki.
- Mac, nie! - krzyknęła Kara przerażona falą gorąca, które ogarnęło jej ciało i jak
pożar rozprzestrzeniało się w każdym miejscu, do którego dotarło.
W najintymniejszym zakątku ciała czuła bolesne napięcie i krępującą wilgotność.
- Nie? - Mac niechętnie wysunął dłoń spod swetra. - Jestem dla ciebie za szybki,
kochanie?
Zacisnęła uda, starając się opanować rosnące podniecenie.
- Zz...za szybki. W końcu dopiero się poznaliśmy.
Nie mogła zdobyć się na to, by zejść z kolan Maca i wrócić na swoje miejsce.
- To prawda, ale nie będziemy przejmować się konwenansami.
Mac przesunął dłoń ku krągłym pośladkom Kary i pieszczotliwym ruchem przygarnął
ją mocniej do siebie.
- Oto co w tym wszystkim jest najlepsze. Nie będziemy się bawić w żadne wstępne
gry, przejmować się tym, czy coś wypada robić. Jesteśmy ponad to, mimo że spotkaliśmy się
dziś po raz pierwszy. Zamierzamy się pobrać, więc zwlekanie nie ma sensu - mówił
łagodnym, uspokajającym tonem, a jego ręce nie ustawały w pieszczotach.
Ściskał coraz mocniej pośladki i uda Kary. Opuszkami palców przesuwał ku ich
wewnętrznej stronie. Wreszcie sięgnął wyżej, a ona instynktownie rozsunęła nogi. Mac zaczął
pieścić najintymniejsze fragmenty ciała, dotykiem pobudzając Karę do drżenia.
Przestała nad sobą panować, czuła, że kręci się jej w głowie i serce zaczyna
gwałtownie bić w piersi. Nie kontrolowała już ogarniającej ją namiętności.
- Pocałuj mnie - zamruczał Mac.
Nie czekając na reakcję, sam wsunął język w usta Kary i przygarnął ją do siebie
jeszcze mocniej. Jedną ręką podtrzymywał jej głowę, a drugą pieścił ciało. Pocałunek
przedłużał się i stawał coraz gwałtowniejszy. Nikt dotąd nie całował jej w ten sposób. Drżała,
czując, że ten mężczyzna rozbudził w niej dziką zmysłowość. Poruszała się nerwowo i tuliła
do niego coraz mocniej. Pierwszy raz w życiu czuła w sobie narkotyczną moc pragnień,
domagających się natychmiastowego spełnienia.
Nagle, w najmniej odpowiednim momencie, rozległ się ostry dzwonek telefonu.
- Do licha - mruknął Mac. - Nie ma to jak telefon w samochodzie.
Przerwał pocałunek, lecz ciągle trzymał Karę w ramionach. Telefon zadzwonił jeszcze
raz, co zmobilizowało kota do głośnego miauczenia. Kara wróciła na swoje miejsce i zaczęła
uspokajać Taia. Poczucie niespełnienia i napięte nerwy wprawiły ją w irytację.
- Tak, to ja, Autumn - mówił Mac. - Nie jestem żadnym złoczyńcą, który udaje wujka.
Dobrze, że zadzwoniłaś. Po to mam telefon w samochodzie, żebyś zawsze mogła się ze mną
skontaktować.
Słowa Maca z trudem docierały do Kary, nie mogła pozbierać myśli. Kiedy nieco
ochłonęła, zauważyła, że jej towarzysz zachowuje się zupełnie spokojnie. Bardzo szybko
zapomniał o tym, co zaszło przed chwilą, i jak gdyby nigdy nic rozmawiał z bratanicą. A
może rzeczywiście to niewiele dla niego znaczyło?
Kara przeraziła się oczywistości owego stwierdzenia. Takie przygody w dżipie to dla
niego nic nowego. Tylko ona straciła głowę. Mac całkowicie panował nad sytuacją.
- Co zrobiła? - krzyknął do słuchawki. - Autumn, poproś Webba do telefonu. Co
takiego? Bardzo dobrze!
Wzburzenie, z jakim wypowiedział ostatnie słowa, świadczyło wyraźnie, iż wszystko
musiało układać się fatalnie.
- Autumn, zawrzyjmy umowę. Jeśli ty i Clay będziecie, dopóki nie wrócę, spokojnie
oglądać telewizję, to pozwolę wam wybrać z katalogu dowolną zabawkę. Ale pamiętaj,
umowa straci ważność, jeśli wdacie się w bójkę albo odejdziecie od telewizora.
Mac odłożył słuchawkę, włączył silnik i wrócił na autostradę. W ponurym wyrazie
jego oczu próżno by szukać śladów namiętności sprzed paru minut.
- Rozumiem, że... na ranczu stało się coś złego? Czy chodzi o dzieci? - Kara
zaryzykowała pytanie.
- Z nimi zawsze coś się dzieje - burknął. - Autumn powiedziała, że szeryf zatrzymał
Lily w zajeździe przy drodze do Bear Creek, w którym spotykają się tutejsi kowboje, nie
stroniący od hazardu, pijaństwa i bijatyk.
- Pewnie kobiety tam nie bywają.
- Och, są takie, które przesiadują w barze, ale im chodzi o...
- Zawieranie przelotnych znajomości? - zauważyła taktownie.
- Można to tak nazwać - zgodził się Mac z lekkim uśmiechem. - W każdym razie nie
jest to miejsce odpowiednie dla siedemnastoletnich uczennic. Mój zarządca pojechał, żeby
przywieźć Lily do domu, a to znaczy, że Autumn i Clay znowu są sami.
- Dlatego próbowałeś przekupstwa?
- Jesteś temu przeciwna? - spytał z rozdrażnieniem. - Nie mogę ryzykować stosowania
w pewnych sytuacjach bardziej pedagogicznych metod wychowawczych. Przekupywanie
zabawkami i słodyczami przynajmniej skutkuje - dodał ponuro.
- A czym przekupujesz starsze dzieci?
- Niczym ich nie przekupisz. Robią, co chcą. Czasem myślę, że wyrosną z nich
kryminaliści. Reid i Linda bardzo cenili wolność i w niczym nie ograniczali swobody swego
potomstwa.
- Wydaje mi się, że pewne ograniczenia dałyby dzieciom wyobrażenie o poczuciu
bezpieczeństwa - zauważyła Kara. - Taka zupełna swoboda musi być przerażająca.
- I ja tak myślę. - Mac uśmiechnął się z widoczną ulgą, zdjął rękę z kierownicy i
położył ją na kolanie Kary. - Będziemy dobraną parą. Jestem wdzięczny, że zechciałaś...
- Nie pragnę wdzięczności - przerwała. - Na nic się jeszcze nie zgodziłam.
Założyła nogę na nogę, chcąc pozbyć się jego dłoni z kolana. Mac zrozumiał to i
odsunął rękę.
Jego słowa dotknęły Karę. Czy aż do tego stopnia potrzebuje pomocy w
wychowywaniu dzieci, iż udaje, że mu się spodobała jako kobieta? Skrzywiła się.
Mac nie wiedział, jak rozumieć ten grymas. Żałował, że nie zna jej lepiej, i
zastanawiał się, czy naciskać bardziej, czy też wprost przeciwnie. W końcu zdecydował na
wszelki wypadek dać jej trochę czasu, by oswoiła się z sytuacją. Uznał też, że najbezpieczniej
będzie zmienić temat rozmowy.
- Opowiedz mi o swojej pracy - zaproponował. - Pastor wspominał, że pracujesz w
ministerstwie...
- Jestem statystykiem w ministerstwie handlu.
- Pewnie świetnie sobie radzisz z liczbami.
- Zawsze byłam dobra z matematyki - twierdziła obojętnie.
- Wspaniale! - wykrzyknął Mac. - Zajmiesz się naszymi podatkami. Co roku
przeżywam koszmar, gdy zbliża się termin rozliczeń. A teraz jeszcze w grę wchodzą fundusze
powiernicze dzieci, ich polisy ubezpieczeniowe... Chętnie ci to wszystko przekażę. Będziesz
prowadzić księgi rachunkowe rancza i zawiadywać budżetem.
- Ja...
- Och, znowu pospieszyłem się z planami. - Mac próbował udawać skruszonego. -
Chciałem tylko powiedzieć, że jeśli zdecydujesz się zostać, będziesz mogła zająć się tym
wszystkim.
- Wyjmę Taia z klatki - oznajmiła, wykorzystując miauczenie niezadowolonego kota
jako pretekst do zmiany tematu.
- Dobry pomysł - zgodził się Mac, uśmiechając się do własnych myśli.
Za cenę biletu lotniczego w jedną stronę otrzymał podniecającą kandydatkę na żonę,
opiekunkę do dzieci i księgową. Opłacalna inwestycja, nawet jeśli to rozpieszczone kocisko
miało być częścią transakcji.
- Miły kotek - mruknął, głaszcząc Taia, który usadowił się na kolanach Kary. Kot
pokazał pazury, chcąc podrapać mu rękę.
- Denerwują go obcy - wyjaśniła Kara.
- Będzie miał dużo czasu, by mnie poznać.
Mac miał ochotę dotknąć jej nóg, a może nawet wziąć za rękę. Sądził, że Karze
spodobałby się taki romantyczny gest, ale Tai wyraźnie nie sprzyjał jego zamiarom.
- Czy wspominałem, że starsza córka pastora, Tricia, jest uczulona na koty? - spytał
obojętnym tonem. - Wiem o tym, bo kiedy parę lat temu rodzice kupili jej na urodziny
kociaka, to biedna Tricia wylądowała w pogotowiu. Dostała okropnej alergii. Następnej
niedzieli pastor pytał po mszy, czy ktoś nie wziąłby kota do siebie, bo jego rodzina nie może
go zatrzymać.
- Wymyśliłeś to! - uznała Kara.
- Po co miałbym kłamać? Tylko cię informuję.
- Chcesz powiedzieć, że Tai nie będzie mógł zostać ze mną w domu wuja - rzekła z
obawą.
- Oczywiście, że nie - zapewnił Mac. - Ale chciałbym, abyś wiedziała, iż Tai jest mile
widziany na ranczu, nawet jeśli ty zdecydujesz zatrzymać się u pastora. Chociaż pozostawie-
nie tak wrażliwego kota wśród obcych pewnie będzie dla niego bolesnym przeżyciem i
spowoduje uraz psychiczny.
- Akurat cię to porusza - zawołała Kara. - Po prostu chcesz, żebym...
- Tak - przerwał jej Mac z diabolicznym uśmieszkiem. - Masz rację, chcę.
Minęło kilka sekund, zanim Kara zrozumiała, o co mu chodzi. Nie miała zbyt
wielkiego doświadczenia w żonglowaniu niedomówieniami. Zaczerwieniła się i ucichła.
Przez dalszą część drogi mówił tylko Mac. Opowiadał o historii tych okolic i własnej
rodziny.
Ranczo Double R, którego herbem były dwie odwrócone do siebie tyłem litery „R”,
należało do Wilde’ów od czterech pokoleń i zwyczajowo przechodziło z ojca na syna.
- W pierwszych trzech pokoleniach zdarzał się zawsze jeden męski potomek i same
córki, ale moi rodzice mieli trzech synów - wyjaśniał Mac. - Jednak tylko ja kochałem tę
ziemię i chciałem na niej zostać. Reid wyjechał do Kalifornii, a James wybrał karierę
akademicką. Dziesięć lat temu, wkrótce po śmierci mamy, ojciec przepisał na mnie ranczo i
przeniósł się do Arizony.
- Dostałeś ranczo, a twoi bracia nic? - zdziwiła się Kara.
- Reid bogato się ożenił. Jamesowi, który chciał pieniędzy, ojciec odmówił.
Stwierdził, że wystarczająco dużo łożył na jego studia, umożliwiając tym samym osiągnięcie
pozycji dobrze sytuowanego naukowca.
- Czy James ciągle jeszcze czuje się oszukany?
- Oczywiście. Uważa, że został pokrzywdzony. Nie licz na to, iż on i Ewa przyjadą na
nasze wesele.
- Jak można było pozbawić dziedzictwa wszystkie córki Wilde’ów? - zauważyła Kara,
ignorując napomknienie o weselu. - To jakiś średniowieczny obyczaj.
- Tak, moje ciotki nie były nim zachwycone - przyznał Mac.
- Cóż za niemądra tradycja! Gdybym ja miała córkę...
- Wierzę, że tak będzie, co nie wyklucza urodzenia również męskiego potomka rodu -
wtrącił Mac.
- Moja córka dostałaby tyle samo, co jej brat - rzekła Kara, puszczając mimo uszu
słowa Maca.
- Dzielimy skórę na niedźwiedziu, kochanie - wycedził Mac. - Po spotkaniu z dziećmi
Reida opowiesz się za natychmiastową sterylizacją.
- Nie mogą chyba być tak okropne, jak twierdzisz - zauważyła Kara, czując wielką
chęć, by mu się we wszystkim sprzeciwiać.
- Masz rację. Są znacznie gorsze. - Mac zjechał z autostrady na boczną drogę. -
Jeszcze kilka kilometrów i będziemy w domu. Przygotuj się na atak.
ROZDZIAŁ TRZECI
Światła dżipa wydobyły z mroku szeroki podjazd przed domem. Kara ujrzała
zabudowania z trzech stron otoczone drzewami, które osłaniały ranczo od wiatru. Kamienna
alejka, prowadząca do frontowych drzwi, obsadzona była ozdobnymi krzewami.
- Dom, słodki dom. Już słyszę owację powitalną - zażartował Mac.
Oczywiście przesadzał. Niczego nie było słychać. Obawy, które dręczyły Karę od
dłuższego czasu, teraz dały o sobie znać ze wzmożoną siłą. Spojrzała na Maca zupełnie
zrozpaczona. Nie była w stanie spędzić nocy w jego domu!
- Mac, proszę... nie mogę tego zrobić. Odwieź mnie jeszcze dziś do wujka Willa.
- Sprawiasz, że czuję się jak potwór - odrzekł Mac, widząc, jak piwne oczy panny
Kirby zachodzą łzami. - Przerażam taką miłą dziewczynę i doprowadzam ją do płaczu.
Delikatnie przesunął palcem po jej zmysłowych, pełnych wargach. Na samo
wspomnienie pocałunków poczuł bolesne napięcie w lędźwiach.
- Ja nie płaczę - rzekła drżącym głosem.
Odsunęła rękę Maca. Jego dotyk pobudzał wszystkie zmysły. Kara pragnęła tego
mężczyzny równie mocno, jak się go obawiała.
Ujął jej dłoń i przytulił do swego policzka. Miał szorstką skórę, której dotknięcie
znowu przejęło ją dreszczem. Czuła przyspieszony rytm serca. Wiedziała, że musi od niego
uciec, zanim...
- Po prostu chcę... - zaczęła.
- Wiem, wiem. Jesteś bardzo dzielna, biorąc pod uwagę sposób, w jaki zostałaś tu
sprowadzona. Doskonale się spisałaś. Przepraszam, że cię denerwuję.
- To nie twoja wina. Wujek Will od razu powinien był mi wszystko powiedzieć.
Wtedy uniknęlibyśmy tego okropnego...
- Nieporozumienia - dokończył Mac.
Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się jednocześnie. Po raz drugi uśmiech Kary wywarł
na nim niezwykłe wrażenie.
- Odwiozę cię do wuja - powiedział miękko. - Ale najpierw muszę sprawdzić, co się
dzieje z dziećmi i czy Webb już wrócił. Wejdziesz ze mną do środka?
Odczuła ulgę. Nie było powodu do obaw. Mac nie miał zamiaru zatrzymywać jej siłą.
- Oczywiście. Sprawdź, czy wszystko jest w porządku.
Mac uśmiechnął się z satysfakcją. Wcale nie zamierzał odwozić jej do miasta, choć
nie bardzo wiedział, jak z tego wybrnie, skoro przed chwilą złożył obietnicę. Pomyślał, że
zajmie się tym później. Spojrzał w pełne ufności oczy Kary. Z całą pewnością mu uwierzyła.
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem. - Nie martw się. Dzieciom na pewno nic się
nie stało. Jeśli pozwolisz, to zadzwonię do pastora i uprzedzę go, że wkrótce przyjedziemy do
Bear Creek.
Nie wspomniała o kocie. Ciągle wątpiła w tę historię z Tricią.
- Dobry pomysł. Zadzwoń - zgodził się Mac.
Wysiadł z dżipa i podszedł, by, jak prawdziwy dżentelmen, otworzyć drzwi Karze, a
potem pomógł jej wysiąść z auta. Na koniec podniósł rękę dziewczyny do ust i delikatnie
ucałował koniuszki palców.
- Witaj w Double R - rzekł z uśmiechem.
Gdy tylko Kara zatopiła wzrok w ciemnych oczach Maca, natychmiast ogarnęła ją
słabość.
- Wniesiemy kota do środka? - spytał troskliwie.
- Tt... tak, lepiej wziąć go ze sobą. Będzie się bał tu zostać. - Słowa Maca ledwie do
niej docierały.
- Oczywiście. - Macauley puścił jej rękę i sięgnął po kocią klatkę.
Drzwi domu nie były zamknięte. Mac wszedł do środka, a Kara podążyła za nim.
Znaleźli się w obszernym holu o zniszczonej drewnianej podłodze i ścianach pomalowanych
na beżowo.
Kara rozejrzała się wokoło. Po lewej stronie zauważyła zamknięte drzwi. Dalej widać
było jadalnię z olbrzymim prostokątnym stołem, który niemal w całości wypełniał pokój.
Po prawej znajdowało się obszerne wnętrze, w którym najbardziej rzucał się w oczy
wielki granitowy kominek, a nad nim przytwierdzony do ściany jeleni łeb. Poroże jelenia było
ozdobione rękawicami do baseballu. Jedna ze ścian salonu była całkowicie przeszklona i za
dnia rozciągał się stąd zapewne wspaniały widok. Pozostałe wyłożono ciemną boazerią.
Mały chłopiec i dziewczynka siedzieli na poduszkach rozrzuconych na podłodze i
oglądali telewizję. Żadne nie zwróciło uwagi na pojawienie się Kary i Maca. Nawet
miauczenie Taia nie odwróciło ich uwagi od ekranu.
- To Clay i Autumn - mruknął Mac. - Uwielbiają telewizję. Kiedy tu zamieszkali,
zainstalowałem antenę satelitarną.
Kara nie uważała się, co prawda, za eksperta od wychowywania dzieci, ale nie sądziła
też, by wysiadywanie przed telewizorem dobrze służyło maluchom.
W głosie Maca pobrzmiewała autentyczna duma z tego, że uszczęśliwił dzieci, więc
nie miała serca mu powiedzieć, iż nie najlepiej im się przysłużył.
- Co teraz oglądają? - spytała, słysząc straszliwe wrzaski, które wydobywały się z
telewizora.
Kilka skąpo odzianych kobiet biegało z krzykiem w kółko, starając się uciec przed
jakimiś terrorystami w czarnych skórzanych kurtkach. Autumn i Clay z zapartym tchem
chłonęli brutalne sceny.
- Cześć, dzieciaki, co oglądacie? - zapytał Mac.
- Dobry film - odpowiedział Clay, nie odrywając oczu od ekranu. - „Wampiry w
szkole”.
- Bardzo pouczające - zauważył ich opiekun.
- Jak będę mieszkać w internacie, to obok łóżka na wszelki wypadek postawię krzyż i
święconą wodę - oznajmiła Autumn, a po chwili skryła twarz w poduszce, nie mogąc znieść
widoku kolejnej przerażającej sceny.
- Czy nie będą ich męczyć po nocach koszmary? - mruknęła Kara.
- To fałszywa krew i nieprawdziwe wampiry - pisnął Clay.
- Czasem prawdziwi mordercy udają wampiry i wysysają krew z ludzi - wtrąciła
Autumn z wyraźną przyjemnością.
- Wyłączcie to i przywitajcie się z Karą, moją... znajomą - powiedział Mac.
Dzieci nawet nie ruszyły się z miejsc, więc Mac podszedł do odbiornika i sam go
wyłączył. Dwie naburmuszone dziecięce buzie odwróciły się do Kary. Twarzyczkę Claya
pokrywały wysmarowane na fioletowo krostki.
- Wspominałem ci, że mały zaraził się wietrzną ospą. Od tygodnia nie chodzi do
szkoły i pewnie jeszcze z tydzień posiedzi w domu - powiedział Mac.
- A ty potrzebujesz kogoś, żeby się nim zaopiekował - domyśliła się Kara, rozumiejąc
teraz, czemu ranczerowi tak bardzo zależy mu na żonie.
Współczuła Macowi, lecz nie uważała, by jego sytuacja stanowiła wystarczającą
motywację do zawarcia małżeństwa.
- Ani ja nie nadaję się na pielęgniarkę, ani Clay nie jest przykładnym pacjentem -
przyznał Mac.
- Jestem okropny - potwierdził Clay. - Cały czas się drapałem, nawet kiedy wujek mi
płacił, żebym tego nie robił.
- Płaciłeś mu? - zdziwiła się Kara.
- Nic innego nie skutkowało. - Mac wzruszył ramionami.
- Teraz jestem bogaty - pochwalił się mały - ale i tak czasem się drapię.
- Tu jest kot! - wykrzyknęła Autumn, podchodząc do klatki. - Jak ma na imię?
- Tai - powiedziała Kara. - Odbył długą podróż i jest zdenerwowany, dlatego tak
miauczy.
- Biedny kotek! - rozczuliła się Autumn. - Czy można go wyjąć z klatki?
- Lepiej nie... - zaczęła Kara, lecz dziewczynka z prędkością światła podbiegła i
otworzyła drzwiczki.
Tai natychmiast wyskoczył z klatki, korzystając z okazji, by zniknąć w zakamarkach
holu.
- Podoba mu się u nas! Zabawimy się w chowanego! - wykrzyknął z zachwytem Clay
i pobiegł za kotem.
- Ja pierwsza go zobaczyłam i pierwsza będę się z niani bawić. Nie ty! - zawołała
Autumn, goniąc brata.
Kara i Mac wymienili znaczące spojrzenia.
- Miła scenka rodzinna. Czyż jest coś bardziej sympatycznego niż zwierzątka i dzieci
bawiące się razem? - zauważył Mac z ironią.
Głosy dzieciaków niosły się echem po całym domu. Tai ukrył się gdzieś przed
nowymi wielbicielami i nie zamierzał pozwolić się schwytać.
- Mac! Dzięki Bogu, że wróciłeś! - W holu rozległ się głęboki męski głos, w którym
dźwięczała wyraźna ulga.
- Przywiozłeś ją, Webb? Gdzie Lily?
- Musiałem związać tę twoją piekielną bratanicę.
- Wujku! Na pomoc! - wołał ktoś z kuchni.
Przestronne, wyłożone kafelkami wnętrze mogło uchodzić za wzór kuchennej
nowoczesności. Wszystko było tu zautomatyzowane, od elektrycznego otwieracza do
konserw po kuchenkę mikrofal ową. Akcent rustykalny stanowiło zdobiące ścianę poroże
łosia. Kara dostrzegła drewnianą ławę, owalny stół i cztery krzesła. Do jednego z nich była
przywiązana ładna, kruczowłosa i ciemnooka nastolatka.
Na ten widok oczy Kary zaokrągliły się ze zdumienia. To musiała być Lily, najstarsza
bratanica Maca. Dziewczyna miała ręce wykręcone do tyłu i przywiązane do krzesła. Jej
długie nogi w obcisłych niebieskich dżinsach również zostały skrępowane linką i
unieruchomione. Kołysała się raz w przód, raz w tył, ale nie mogła się uwolnić.
- Co tu się dzieje? - zażądał wyjaśnień Mac.
- Szeryf kazał mi ją zabrać z przydrożnego zajazdu i zagroził, że jeśli tego nie zrobię,
to wsadzi tę idiotkę do więzienia. Trzymałby ją tam, dopóki ty byś się po nią nie zgłosił.
Miałem mu na to pozwolić?
- Zwiąż mnie mocniej, Webb - przerwała Lily. - Naprawdę masz szczególne
upodobania! Założę się, że najbardziej byś chciał przywiązać mnie do swego łóżka.
Lily ubrana była w obcisły niebieski sweterek i prężąc się na krześle, wypinała do
przodu krągłe piersi.
- Przede wszystkim bym cię zakneblował - warknął Webb.
- Ooch! Mówiłam, że ma sprośne myśli - drażniła się ze swym prześladowcą
nastolatka, koniuszkiem języka prowokacyjnie oblizując wargi. - Może byś mi jeszcze
zawiązał oczy?
Skoro żaden z mężczyzn nie kwapił się do uwolnienia Lily, zajęła się tym Kara.
- Dzięki ci, kimkolwiek jesteś - rzekła bratanica Maca.
- Jestem Kara Kirby... zaprzyjaźniona z rodziną pastora Franklina.
- Chyba zabłądziłaś i znalazłaś się w domu, który w niczym nie przypomina zacnej
siedziby wielebnego Willa - chłodno zauważyła Lily.
Kiedy Kara uporała się z rozplątywaniem linek, Webb wyciągnął do niej rękę:
- Jestem Webb Asher. Miło mi panią poznać, panno Kirby.
- Są jeszcze jacyś przyjaciele pastora, z którymi chciałbyś się zaprzyjaźnić, Webb? -
zgryźliwie spytała Lily.
Zrzuciła więzy i nagle zamachnęła się, by wymierzyć zarządcy potężny cios w splot
słoneczny. Ale Webb Asher okazał się szybszy. Błyskawicznie, chwycił dziewczynę za rękę i
wykręcił jej ramię do tyłu.
- Chciałaś być lepsza ode mnie, malutka? - warknął.
- Lily, nie możesz się tak zachowywać! - krzyknął Mac.
- Nawet jeżeli przywiązał mnie do krzesła? - Dziewczyna szarpała się w uścisku
Webba. - Powiedz mu, żeby mnie puścił!
- Ale obiecaj, że go nie zaatakujesz - upomniał Mac.
Lily nagle zaprzestała walki i przylgnęła do Ashera.
- A może dla odmiany zostanę w takiej pozycji? Lubię się przytulić do przystojnego
mężczyzny - rzuciła prowokacyjnie.
Webb odepchnął ją od siebie z taką siłą, że aż zatoczyła się na Karę. Panna Kirby
spojrzała jej w oczy i zorientowała się, że dziewczyna panuje nad sytuacją, a nawet doskonale
się bawi, wprawiając w zakłopotanie dwóch dorosłych mężczyzn.
- Wynoszę się stąd, żeby być jak najdalej od tej małej wiedźmy - zawołał zarządca i
pośpiesznie opuścił kuchnię.
- Do licha, Lily! Jeszcze tego brakuje, żebym przez ciebie stracił dobrego pracownika
- rzucił Mac i wybiegł za Asherem.
- Co mogę na to poradzić, że facet mnie pociąga - powiedziała Lily, wzruszając
ramionami.
- Żartujesz chyba! Czyżbyś interesowała się Webbem? - spytała niepewnie Kara.
- Zabawne. Od lat do nikogo tak się nie paliłam. Działa na mnie jego muskularne
ciało. Gdybyś widziała Webba Ashera bez koszuli... Jest taki silny. Może mnie podnieść
jedną ręką. Dziś wyniósł mnie z zajazdu! Było cudownie! - dodała z entuzjazmem.
- Przecież on jest od ciebie dwa razy starszy - zauważyła Kara. - Ma ze trzydzieści
cztery lata.
- No to co?! - wykrzyknęła Lily. - Jako przyjaciółka świętoszkowatych Franklinów
pewnie myślisz, że powinnam się umawiać tylko ze szkolnymi kolegami.
- Czy wujek wie, co czujesz do zarządcy rancza?
- O, tak! - zaśmiała się lekceważąco nastolatka. - Siadamy i gawędzimy. Ja o swoim
życiu miłosnym, a on o jego braku.
- Nie ma żadnej sympatii? - Kara poczuła wstyd, że wypytuje podlotka o prywatne
sprawy wuja, lecz nie mogła powstrzymać ciekawości.
- Skoro jesteś nowa w tym mieście, możesz się nim zająć. Biedny facet nie był z
kobietą, odkąd u niego zamieszkaliśmy.
- Naprawdę?
Serce Kary zabiło mocniej. Teraz już wiedziała, dlaczego Mac tak zareagował, gdy
znalazła się w pobliżu. Po prostu był spragniony kobiety.
- Z tego, co słyszałam, damska populacja Bear Creek uważała wujka za najbardziej
łakomy kąsek. Dziewczyny jedna przez drugą pchały się mu do łóżka - ciągnęła Lily z bły-
skiem w oczach. - Kiedy zabrał nas do siebie, skończyło się balowanie! Został głową rodziny,
a tego panienki nie lubią. Dzieci też nie znoszą.
- A dużo jest takich... polujących na twego wujka dziewczyn w okolicy? - zapytała
Kara, przygryzając wargę.
- Sporo. Jeśli wierzyć plotkom, to wujek miał je wszystkie. Ale od czerwca sytuacja
się zmieniła.
Kara przypomniała sobie scenę w dżipie i poczerwieniała.
Skłonna była uwierzyć w te plotki. Mac okazał się przecież doświadczonym
uwodzicielem. Pewnie w duchu naśmiewał się z jej żałosnej naiwności.
- Czemu tak o niego wypytujesz? Wpadł ci w oko?
Mac, który właśnie wrócił do kuchni, spostrzegł rozbawienie bratanicy oraz
zmieszanie swego gościa.
- Przestań dokuczać Karze - powiedział.
- Ależ nic się nie stało. Lily opowiadała mi o... niektórych mieszkańcach Bear Creek.
- Tak i jeszcze nie doszłam do jej przyjaciół, Franklinów, a można by o nich sporo
powiedzieć. Na przykład o Ginny, która uśmiecha się nawet wtedy, gdy nie ma na to ochoty, i
o słodziutkiej Tricii, udającej przyjaciółkę całego świata, a za plecami wbijającej ci nóż w
plecy.
- Przestań - zawołał Mac. - Kara z pewnością nie chce słuchać, jak obmawiasz jej
znajomych. A tak się składa, że ja też lubię Ginny i Tricię.
- To nic nie znaczy, bo masz spaczony gust. Po kimś, kto jest fanem telewizyjnych
meczów golfowych i trującego gulaszu pani Lattimore, można spodziewać się wszystkiego.
- Nie możemy znaleźć kota! - Do kuchni wpadli Clay i Autumn. - Gdzieś zniknął -
wołała dziewczynka.
- Jakiego kota? - spytała Lily. - Był tu prawdziwy kot czy znowu coś wymyśliłaś?
- Prawdziwy - potwierdził Clay. - Ona go przywiozła! - Wskazał palcem właścicielkę
Taia. - Chcieliśmy się z nim bawić, ale on uciekł. Powiedz mu, żeby się z nami bawił - malec
zwrócił się z żądaniem do Kary.
- Koty zawsze robią, co chcą - wyjaśnił Mac. - Może, jak będziecie cicho, sam
zdecyduje się wyjść z kryjówki. Idźcie pooglądać telewizję. Tylko żadnych filmów o
wampirach - dodał. - Czemu nie obejrzycie kasety z „Małą syrenką”, którą wam kupiłem?
Malcy jęknęli, protestując.
- No dobrze, to może „Piękną i bestię”. - Mac poszedł na kompromis. - Możecie sobie
wyobrażać, że bestia to wampir.
- Ale to takie nudne, wujku - zawołała Autumn.
- Dziękuję ci. Nie sypiam po nocach, żeby wymyślić wam jakąś sensowną rozrywkę, a
wy tak to doceniacie...
Dzieci wybiegły z kuchni, po odrodzę obdzielając się kuksańcami.
- Poznałaś już troje, teraz muszę znaleźć Bricka - powiedział Mac, zwracając się do
Kary. - Lily, gdzie twój brat?
- Skąd mam wiedzieć? Brick chadza własnymi ścieżkami - odparła dziewczyna ze
wzruszeniem ramion i skupiła uwagę na pannie Kirby.
- Jesteś pewna, że chcesz odwiedzić Franklinów?
- Prawdę mówiąc, powinnam teraz do nich zadzwonić... - odrzekła Kara.
- Niesamowite! - zawołała Lily. - Wyglądasz tak słodko i nieszkodliwie, ale w
rzeczywistości musi być z ciebie niezły numer. - Z tonu bratanicy Maca wynikało, że to
komplement.
- Nie rozumiem.
- Ależ to jasne! Mówisz tak niewinnym głosikiem, że nawet Ginny ci uwierzy. Jednak
przyjechać z kotem w odwiedziny do Franklinów, to bombowy pomysł! Masz zamiar jeszcze
raz wysłać tę zasmarkaną Tricię do szpitala? Jesteś niesamowita!
- Słyszałaś o uczuleniu Tricii na koty? - Mac obojętnym tonem zwrócił się do
bratanicy.
- Każdy, kto zna Franklinów, musiał o tym słyszeć. Przecież to najważniejsze
wydarzenie w nudnym życiu Tricii. Dostała kociaka i o mało nie umarła, bo prawie przestała
oddychać. Jak tylko kogoś spotka, to po pięciu minutach zaczyna o tym nawijać.
Kara poczuła, że nogi się pod nią uginają. Opadła na najbliższe krzesło. A więc to
prawda. Jej przyszywana przyrodnia siostra cierpiała na alergię. Lily nie umawiała się
przecież z wujem, by ją zwodzić. A jeśli Ginny, jak sugerował Mac, nie miała udziału w
zaproszeniu jej do Bear Creek, to można sobie wyobrazić, jak zareaguje na widok kota,
zagrażającego zdrowiu córki!
- Naprawdę nic o tym nie wiedziałam - wymamrotała. - Co mam zrobić z Taiem?
- Wpuść go do pokoju Tricii i wytarzaj w jej pościeli - entuzjazmowała się Lily.
- Zawsze możesz zostawić go tutaj - zaproponował Mac. - Autumn i Clay będą
zachwyceni.
- Chciałabym zadzwonić do wujka Willa, jeśli można - powiedziała cicho.
- Wujka? - zdziwiła się Lily.
- Oczywiście. Tu jest telefon. - Mac wskazał aparat i zwrócił się do Lily: - Później ci
to wyjaśnię, a teraz wyjdźmy stąd, żeby mogła spokojnie porozmawiać.
Wielebny Franklin od razu podniósł słuchawkę.
- Wujku, tu Kara.
- Kara! - powtórzył jowialnie pastor. - Jesteś już spakowana? Jutro wielki dzień! Nie
mogę się doczekać, moja droga! Będę na lotnisku. Zjemy razem obiad, a potem pojedziemy
do Bear Creek.
- Wujku, już tu jestem. Przyleciałam dzisiaj - rzekła zakłopotana.
- Co? Tutaj? Dziś? - zdumiał się pastor. - Jak to możliwe? Przecież zapisałem sobie
datę twojego przyjazdu. Miałaś przylecieć jutro!
- Kto ci tak powiedział? - spytała podejrzliwie. - Czy nie Mac Wilde?
- Tak, a dlaczego...? - zaczął pastor, a potem westchnął. - Właśnie. Teraz już wiesz, w
czym rzecz?
Wszystko było jasne. Mac, który opłacił bilet, celowo wprowadził w błąd pastora, ale
dlaczego to zrobił?
- Kiedy miałeś zamiar wspomnieć mi o Macu i całej... intrydze ze ślubem?
- Spotkałaś go? Powiedział ci? - Will Franklin był wyraźnie przygnębiony.
- Wszystko - potwierdziła.
- Ślub? - wykrzyknęła Lily po drugiej stronie kuchennych drzwi.
Oboje z wujem tkwili tam, starając się podsłuchać rozmowę, choć Mac przez cały czas
próbował odesłać bratanicę do jej pokoju.
- Wujku, zamierzasz się z nią ożenić?
- No, dalej, powiedz, jak bardzo nie odpowiada ci ten plan - warknął Mac. - Pewnie
zrobisz wszystko, by do tego nie dopuścić.
- Przeciwnie. Myślę, że to dobry pomysł. Autumn i Clay potrzebują matczynej ręki. A
założę się, że i ty przestaniesz zrzędzić, gdy będziesz miał kobietę...
- Uspokój się i odsuń od drzwi! Przestań szpiegować Karę.
- Dobra. Tobie zostawię to zajęcie. Mam nadzieję, że będziesz z nią szczęśliwy -
rzuciła bratanica.
Lily odeszła, by dołączyć do Autumn i Claya, a Mac przylgnął uchem do drzwi.
- Dlaczego o niczym nie powiedziałeś i pozwoliłeś mi wierzyć, że to ty kupiłeś bilet? -
Kara domagała się wyjaśnień od pastora.
- Pragnąłem twoich odwiedzin, moje dziecko. Bardzo za tobą tęskniłem przez te lata.
Dlatego od razu pomyślałem o tobie... jako towarzyszce życia Maca. Wydawało mi się, że to
świetne rozwiązanie dla nas wszystkich. Mac potrzebuje żony, by wychować dzieci, a ty
byłaś taka samotna w wielkim mieście. Wiem, że zawsze pragnęłaś mieć rodzinę.
Kara wzięła głęboki oddech. Starała się, żeby jej listy do wuja Willa były pogodne i
dowcipne. Nigdy nawet słowem nie wspomniała o samotności. Musiał to wyczytać między
wierszami i uznać ją za zdesperowaną osobę, która nie potrafi znaleźć sobie stałego partnera,
nie mówiąc już o mężu i rodzinie. Czuła się upokorzona.
- Jeśli wyjdziesz za Maca, zamieszkasz w Double R, blisko Bear Creek - ciągnął
pastor. - Znowu stanę się częścią twego życia. Wiem, że powinienem był cię o wszystkim
uprzedzić, ale wydawało mi się, że nie należy robić tego przez telefon. - W głosie wielebnego
Willa brzmiało zawstydzenie. - Myślałem, że jak przyjedziesz tutaj, przedstawię cię Macowi,
on zacznie się o ciebie starać i wszystko się ułoży.
- A ja nigdy bym się nie dowiedziała, że ukartowaliście to małżeństwo? Miałam
wierzyć, że zakochał się we mnie?
Ogarnął ją gniew na samą myśl o podstępie. Czuła się rozczarowana i zdradzona. Mac
Wilde przynajmniej niczego nie ukrywał. Można mu było zaliczyć to na plus.
- Mylisz się co do Maca, wujku. On nie jest zainteresowany zalotami. Pragnie
natychmiast zrekompensować sobie wydatki poniesione na tę inwestycję. Sądził, że
wyjaśniłeś mi wszystko, i chciał uniknąć... Och! - Drgnęła, gdy gwałtownie otworzyły się
drzwi i stanął w nich Macauley.
Kara była przekonana, że cokolwiek Mac zechce powiedzieć pastorowi, nie będzie to
przyjemne. Nie życzyła sobie takiej konfrontacji. Popatrzyła na Maca. Oto mężczyzna, który
oszukał wielebnego Willa, chciał sobie kupić żonę, ale też potrafił ją rozbawić i całować tak,
jak każda kobieta chciałaby być całowana. Schowała słuchawkę za siebie, nie dopuszczając
go do telefonu.
- Najpierw musisz ochłonąć, Mac, bo powiesz coś, czego będziesz żałował.
- To wzruszające, że chcesz bronić pastora przede mną, a mnie przed samym sobą -
powiedział schrypniętym głosem.
Podszedł tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Zaparło jej dech na widok muskularnej
klatki piersiowej i mocno dopasowanych dżinsów, które wyraźnie podkreślały męskość Ma-
ca. Próbowała schwycić oddech i nie mogła. Wydawało się jej, że czuje dotyk jego dłoni na
piersiach. Cofnęła się, a Mac postąpił krok do przodu i uśmiechnął się zmysłowo. Słuchawka
wyśliznęła się z drżących palców Kary i zawisła nad podłogą.
- Mac - zaczęła, próbując go skłonić do zachowania dystansu.
Dotknęła ręką jego piersi i znowu poczuła ciepło. W uszach dźwięczały jej słowa Lily:
„Dziewczyny jedna przez drugą pchały się mu do łóżka”.
- Karo - wymówił pieszczotliwie.
Pochwycił ją za biodra i przycisnął do siebie tak, by odczuła, jak jest podniecony.
- Mac - szepnęła, topniejąc w jego ramionach.
Bliskość tego mężczyzny nie pozwalała myśleć o niczym innym.
- Halo! - w słuchawce rozległ się głos pastora. - Jest tam kto?
- Nie zwracaj na niego uwagi - mruknął Mac i lekkim kopnięciem przesunął telefon w
odległy kąt kuchni.
- Halo! Halo! Co się dzieje? - niepokoił się wielebny Will.
Kara zamrugała powiekami, budząc się z erotycznego oszołomienia. Wyzwoliła się z
objęć Maca i chwyciła za słuchawkę.
- Wujku!
- Powiedz mu, że zostaniesz tutaj - cicho poprosił Macauley.
- Ja... ja... - Odwróciła wzrok od wpatrzonych w nią oczu Maca. - Czy to prawda, że
Tricia jest uczulona na koty? - usłyszała samą siebie, zadającą głupie pytanie.
Pastor milczał przez chwilę zaskoczony.
- Tak. Na jedenaste urodziny kupiliśmy jej kotka, bo męczyła nas miesiącami...
Szczegółowo opowiadał całą historię, a Kara musiała jej słuchać, nie zdradzając
znudzenia.
Mac zasiadł na krześle, krztusząc się ze śmiechu.
Do kuchni wpadł Clay.
- Znaleźliśmy kota! Siedzi na belce pod sufitem w twojej sypialni, wujku. Nad samym
łóżkiem.
- Oczywiście! A gdzie indziej mógł się schować? Mam nadzieję, że z przerażenia nie
zwymiotował na moją poduszkę wszystkiego, co zjadł w ciągu dnia?
- Wujku, muszę kończyć - powiedziała szybko Kara. - Przenocuję u pana Wilde’a.
Porozmawiamy jutro.
Odłożyła słuchawkę i wąskim korytarzem podążyła za Makiem oraz Clayem do
wyłożonej ciemną boazerią sypialni, w której królowało olbrzymie łoże przykryte ciepłą,
puchową kołdrą. W pokoju znajdował się granitowy kominek, podobny do tego z salonu,
choć nie tak duży. Wisiał nad nim wypchany potężny łeb górskiego barana.
Kara skrzywiła się. Jeleń i łoś nie wyglądały tak groźnie jak to zwierzę.
- Czy każdy pokój zdobią jakieś trofea? - spytała zaniepokojona.
- U mnie jest górska kozica! - wykrzyknął Clay.
- A u mnie niedźwiedź - pisnęła Autumn, która właśnie weszła do sypialni. - Bałam
się, więc wujek przykrył go kocem.
- Dziadek był zapalonym myśliwym, stąd te ozdoby - wyjaśnił Mac.
- Tam siedzi Tai! - Clay wskazał sufitową belkę, na której przycupnął kot.
Oboje z Autumn wdrapali się na łóżko i podskakując, próbowali dosięgnąć zwierzaka.
Tai tylko parskał odstraszająco.
- Zwabię go jedzeniem - rzekła Kara. - Nie jadł nic przez cały dzień. Mam w torbie
jego smakołyki. Ale muszę tu z nim zostać sama, bo Tai obawia się obcych.
- Zostawimy Karę, by mogła zająć się kotem - powiedział Mac i wyszedł, zabierając
dzieci.
Kara czuła się nieswojo w sypialni Maca. Nakarmiła Taia i rozejrzała się wokół.
Nigdzie nie było widać fotografii, książek ani niczego osobistego. Wyobraziła sobie Maca w
łóżku pod puchową kołdrą, strzeżonego przez dzikiego barana. Sypiał w piżamie czy w
spodenkach? A może nago? Na myśl o tym ogarnęła ją taka fala gorąca, że machinalnie roz-
sunęła uda.
Z jękiem rozpaczy przysiadła na krawędzi łóżka. Co się z nią stało? Nigdy w życiu nie
myślała w ten sposób o żadnym mężczyźnie! Dotknęła ręką czoła. Była bardzo zmęczona.
- Widzę, że Tai zdecydował się zejść na kolację - w sypialni rozległ się niski,
spokojny głos Maca.
Stał w drzwiach, spoglądając na Karę wzrokiem pełnym ukrytych pragnień. To
spojrzenie sprawiło, że zerwała się na równe nogi i odskoczyła od łóżka.
- Malcy już śpią. Lily poszła do swego pokoju, wyjawiwszy przedtem, że Brick spędzi
dzisiejszą noc u swego przyjaciela, Jimmy’ego Crowa - westchnął Mac. - Brick i Jimmy znani
są w całym Bear Creek z różnych wybryków. Czasami fotografują dziewczęta przebierające
się w szatni, innym razem przebijają opony w samochodach nauczycieli...
- Masz z tymi dziećmi masę kłopotów.
- Nie uważaj mnie przypadkiem za świętego - zastrzegł Mac, zbliżając się do Kary. -
Zapewniam cię, że jestem tylko człowiekiem - powiedział i przyciągnął ją do siebie.
Kara przełknęła ślinę. Miała opuszczone ręce i robiła wszystko, by nie zarzucić mu ich
na szyję.
- Według Lily nie byłeś z kobietą, odkąd sprowadziłeś tu dzieci, a nie przywykłeś do
tak długiego... celibatu. Podobno jesteś mężczyzną, o którego biją się okoliczne damy.
- Nie wierz we wszystko, co usłyszysz, a już szczególnie od Lily - rzekł Mac, patrząc
jej w oczy.
- To oczywiste, że tak mówisz. Trudno, żebyś się chwalił swoimi... - Nie mogła
znaleźć odpowiedniego słowa na określenie łóżkowych przygód.
- Podbojami? - Mac uśmiechnął się i zmrużył oczy.
- Czemu sądzisz, że taki podejrzany typ jak ja nie miałby się tym chełpić? Nie
zauważyłaś nacięć na słupkach baldachimu? Każde z nich oznacza kolejną miłosną przygodę.
Ujął jej głowę w obie dłonie.
- Aha! Mam cię! Już chciałaś przekonać się, czy mówię prawdę.
Kara wiedziała, że Mac żartuje.
- Przecież nie ma tu żadnego baldachimu.
Z jednej strony miała ochotę uśmiechnąć się, ale z drugiej ogarniała ją wściekłość na
myśl o nim w ramionach innej kobiety. W końcu rzekła:
- Na zagłówku też nie ma żadnych nacięć.
- A o czym to świadczy? - spytał ochryple, przytulając swój szorstki policzek do
twarzy Kary i przesuwając dłońmi wzdłuż jej ciała.
- O tym, że wiesz, jak prowadzić rozmowę, bym poczuła się zakłopotana i straciła
wątek.
- Mówiliśmy o przeszłości. Liczy się jednak tylko teraźniejszość i fakt, że mamy
zamiar się pobrać - przypomniał, tuląc Karę w objęciach i pokrywając pocałunkami jej szyję.
Dziewczyna z rozkoszą poddawała się pieszczotom. Mac wziął ją na ręce i podszedł
do łóżka, a potem usiadł, trzymając na kolanach.
- Jesteś taka piękna, podniecająca. Bardzo cię pragnę, kochanie - szepnął.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kara zamarła w bezruchu.
- Co się stało? - spytał Mac, spragniony jej bliskości.
Przed chwilą tuliła się do niego, nagle usiadła wyprostowana, a potem poderwała się i
poszukała wzrokiem kota, który chłeptał wodę z miseczki. Mac patrzył na nią oszołomiony.
Może nie chciała się kochać z nim w obecności kota? Chociaż sam nie miał nic przeciwko
takiemu towarzystwu, gotów był zrobić wszystko, by Kara poczuła się swobodnie.
- Mam go przenieść do innego pomieszczenia? - zapytał.
- Kot może zostać, jeśli chce, ale ja wyjdę - odrzekła, kierując się do drzwi.
Mac podniósł się wolno i ruszył za nią.
- Czy mogłabyś chociaż wyjaśnić, co się stało, że zmieniłaś zdanie?
- Powiedziałeś, że jestem piękna i podniecająca.
- To cię dotknęło? - Mac był wyraźnie zaskoczony.
- Tak, bo to wierutne kłamstwo. Więcej nie praw mi tego typu komplementów.
- Komplementów?
- Mówisz je pewnie każdej kobiecie, którą bierzesz do łóżka. To obraźliwe! -
wybuchnęła i nie oglądając się za siebie, wyszła z sypialni.
Nie miała pojęcia, co zrobi. Kot został w sypialni Maca, a ona nie dysponowała
żadnym środkiem transportu, by dotrzeć do miasta. Zresztą gdyby nawet jakoś się tam
dostała, nie miała się gdzie zatrzymać.
Nagle tuż za Karą pojawił się gospodarz rancza i łagodnie położył dłonie na jej
ramionach.
- Musisz być głodna - powiedział, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. -
Oboje nic nie jedliśmy. Powinniśmy byli pójść na obiad w Helenie i...
- Spieszyłeś się do dzieci - przypomniała drżącym głosem, czując, jak Mac delikatnie
gładzi jej ramiona. - Z twojego punktu widzenia nie warto było tracić czasu na restauracje. W
końcu przyjechałam tu, żeby się za ciebie wydać, więc po co miałbyś czynić jakieś
dodatkowe zabiegi o moje względy?
Odsunęła się od niego, choć ciągle czuła na ramionach ciepło jego dotyku.
- Nieźle mnie podsumowałaś - zauważył sucho. - Pewnie na to zasłużyłem. Ale skoro
Już tu jesteś, może ogłosimy zawieszenie broni i coś zjemy? Była dziś na ranczu pani
Lattimore i zostawiła...
- Swój paskudny gulasz? - Kara przytoczyła opinię Lily. - Może jakoś go przełknę.
- Nie doniosę pani Lattimore, co powiedziałaś. Chodź, skosztujemy wspaniałego dania
- rzekł i podał jej ramię, prowadząc do kuchni.
Pozwoliła mu na to, bo naprawdę czuła głód i nie było sensu uciekać przed panem
tego rancza. Musiała gdzieś przenocować, więc zgodziła się zawrzeć rozejm.
Usiadła przy kuchennym stole i spoglądając na telefon, myślała o dzisiejszej
rozmowie z pastorem, podczas gdy Mac podgrzewał gulasz w kuchence mikrofalowej.
- Dlaczego tak naprawdę nie podałeś wujkowi Willowi właściwej daty mego
przyjazdu?
- Pomyślałem, że przyjedzie po ciebie na lotnisko, a ja nie chciałem z nikim dzielić
chwili naszego spotkania. Pragnąłem, byś pierwsze godziny w Montanie spędziła tylko ze
mną.
- To nie brzmi wiarygodnie. Jaki był prawdziwy powód?
- No dobrze. Muszę przyznać, że niepokoiła mnie myśl o spotkaniu przyszłej panny
młodej w obecności pastora. Sądziłem, że będzie niezręcznie, jeśli się sobie nie spodobamy, a
on zacznie grać rolę swata. Z drugiej strony, gdybyśmy od razu przypadli sobie do gustu,
pastor tylko by nam zawadzał.
Kara oparła się przemożnej chęci, by zapytać o wrażenie, jakie na nim wywarła w
chwili spotkania. Pewnie nie wydała mu się wyjątkowo odpychająca i pogodził się z tym, że
nie jest tak piękna, jak przypuszczał, choć się do tego nie przyzna. Będzie opowiadał, jak to
oczarowała go od pierwszego wejrzenia.
- Nie potrafię prawić oryginalnych komplementów - przyznał, nakrywając do stołu. -
Ale na swoją obronę mogę powiedzieć, że jeśli coś mówię, to naprawdę tak uważam.
Kara automatycznie położyła sztućce przy dwóch nakryciach. Wiedziała, co Mac miał
na myśli.
- A więc jeżeli kochasz się z kobieta, to wierzysz, że jest piękna i podniecająca?
- Oczywiście. Dlaczego miałbym się kochać z jakimś brzydactwem?
- Właśnie, dlaczego? - powtórzyła.
- Wybacz, jeśli cię uraziłem. Naprawdę nie chciałem cię dotknąć, używając banalnych
słów dla wyrażenia moich uczuć.
- Po prostu miałeś zamiar iść ze mną do łóżka. Pragnąłeś mnie tak bardzo, bo jestem
piękna i seksowna - zażartowała.
- Nie wiem, dlaczego nie możesz w to uwierzyć - jęknął Mac. - Pamiętasz, już
wcześniej, w dżipie...
- Nie chcę o tym mówić. Po to zawarliśmy rozejm, by do tego nie wracać - przerwała
mu.
- Kto ustalił zasady rozejmu? Czy to ja nalegałem, by wprowadzić do niego taką
klauzulę? - spytał Mac, stawiając na stole naczynie z parującym gulaszem.
Znowu się z nią droczył, a to mogło przywrócić atmosferę intymności, w której Kara
czuła się niepewnie. Postanowiła więc skierować rozmowę na inny temat.
- Co za niespodzianki kryją się w tej potrawie? - spytała.
- Jeśli ci powiem, to już nie będzie niespodzianek. Ale wierz mi, że całość zupełnie
nieźle smakuje z zimnym piwem - powiedział i wyjął dwie puszki z lodówki.
- Nigdy nie widziałam tego gatunku - rzekła Kara, przyglądając się kuguarowi na
puszce.
- To ulubiony napitek ranczerów. Niezłe. Świetnie nadaje się do przepłukania gardła
po gulaszu pani Lattimore.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolałabym napić się wody.
- Proszę bardzo. Masz do wyboru mineralną, którą zwykle pija Lily, albo kranówkę
przeznaczoną dla nas, proletariuszy.
Kara nalała do szklanki wody z kranu i oboje zajęli się potrawą, którą pani Lattimore
doprawiła w sposób trudny do zaakceptowania przez szanującego się kucharza. Jednakże mi-
mo oryginalnych przypraw danie okazało się jadalne.
- Zaniosę twój bagaż do pokoju gościnnego - zaproponował Mac po kolacji, gdy Kara
zbierała talerze ze stołu. - Chociaż zaproszenie do mojej sypialni jest ciągle aktualne - za-
znaczył.
- Dziękuję. Tai i ja wolimy oddzielny pokój. Przywiozłam ze sobą torbę na kocie
nieczystości, a jeśli znajdziesz jeszcze dla niego jakieś kartonowe pudełko, to będzie
całkowicie usatysfakcjonowany.
- Znajdę - obiecał, przyglądając się jej uważnie. Ktoś, kto tak jak ona woził żywność
dla kota i torebki na nieczystości, musiał być niezwykle odpowiedzialną osobą.
- Nie mogłam oczekiwać, że wujek Will będzie biegał po mieście i kupował drobiazgi
potrzebne Taiowi - wyjaśniła. - Pewnie myślisz, że dziwaczka ze mnie...
- Skądże. Uważam, że jesteś po prostu bardzo przewidująca - odrzekł, nie dodając, iż
docenia w niej również inne zalety i że z każdą minutą coraz bardziej jej pragnie.
Nie ośmielił się tego powiedzieć, by znowu nie pomyślała, że prawi jej tanie
komplementy.
Kiedy posprzątali po kolacji, Mac pomógł Karze przenieść kota do wolnej sypialni,
która poprzez łazienkę łączyła się z jego pokojem. Wnętrze umeblowane było bardzo
skromnie. Poza łóżkiem stała tu jedynie mahoniowa szyfonierka, której przydałaby się
renowacja. Znad łóżka łagodnym wzrokiem spoglądała sama.
- Widzę, że twój dziadek nie oszczędzał nawet kuzynek jelonka Bambi - zauważyła
Kara.
- Masz coś przeciwko polowaniom?
- Nie zastanawiałam się nad tym, dopóki tu nie przyjechałam. A teraz nie wiem już, od
czego dostałam gęsiej skórki. Na myśl o polowaniach czy na widok tych trofeów. Przecież
cały dom wygląda jak koszmar ze snu wypychacza zwierząt.
- Kiedy zostaniesz moją żoną i zamieszkasz tu, zmienisz wystrój wnętrza. Zamiast
trofeów myśliwskich powiesisz obrazki przedstawiające kwiaty albo owoce. Wybacz, że ten
pokój tak wygląda - powiedział Mac. - Jest mały i wyziębiony, ale tylko ten był wolny.
Pewnie nie chciałabyś spać z którymś z dzieci. Dałaś też jasno do zrozumienia, że moja
sypialnia ci nie odpowiada. Możesz się tu zamknąć, jeśli boisz się, bym nie naruszył zasad
naszego rozejmu.
- Nie obawiam się ciebie - odrzekła z uśmiechem.
Przerażał ją raczej fakt, iż pod wpływem samego spojrzenia Maca przenikają fala
gorąca.
- To dobrze - mruknął.
Mieli dzielić wygodną łazienkę z dwiema umywalkami, prysznicem i staroświecką,
dużą wanną. Godzinę wcześniej ta okoliczność niepokoiłaby Karę. Teraz była na to zbyt
zmęczona.
Mac szarmancko ustąpił jej pierwszeństwa przy myciu. Po dokonaniu wieczornej
toalety i włożeniu sięgającej kostek bawełnianej różowej koszuli z długimi rękawami i
zapięciem pod samą szyję, Kara wśliznęła się pod koc. Tai usnął w nogach łóżka.
W pokoju było chłodno. Wełniany koc i bawełniana narzuta nie zapewniały tyle
ciepła, by można było spokojnie zasnąć. Kara tęsknie pomyślała o puchowej kołdrze w
sypialni Maca i spróbowała szczelniej otulić się tym, co miała pod ręką.
Ciągle trzęsła się z zimna. Już zaczęła się zastanawiać nad włożeniem swetra i
skarpet...
- Karo?
W pokoju rozległ się głos Maca. Mógł wejść przez łazienkę. Mimo panujących
ciemności dostrzegła zarys wysokiej, męskiej sylwetki, która powoli zbliżała się do łóżka.
Przez moment przestało jej bić serce. Usiadła na łóżku, szczelnie owijając się kocem.
- Czego chcesz? - zapytała przestraszona.
Jak w transie patrzyła na muskularną, pokrytą czarnymi włosami pierś Maca. Był
tylko w slipach, które znakomicie uwydatniały jego męskość.
- Przyniosłem dodatkowe koce. Jest zimno, z pewnością ci się przydadzą - powiedział
niskim, głębokim głosem.
Wpatrzona w Maca i przerażona jego obecnością w pokoju nawet nie zauważyła
koców, które teraz układał na łóżku.
W świetle księżyca Kara wydała się Macowi zachwycająca. Przysiadł na krawędzi
posłania.
- Myślałem, że się mnie nie boisz, więc czemu wyglądasz na śmiertelnie wystraszoną?
- spytał łagodnie i dotknął palcami warg dziewczyny.
- Zdałam sobie sprawę, że jestem okropnie niemądra. Sama narażam się na
niebezpieczeństwo - szepnęła jednym tchem.
- To prawda - przyznał Mac. - Potrzebujesz męża, który by cię chronił - dodał,
wsuwając ręce pod koc, by dosięgnąć piersi Kary. Dziewczyna była oszołomiona i przerażona
przyjemnością, którą sprawiła jej ta pieszczota. Mac delikatnie gładził kciukami okolice
sutek, nie dotykając samych koniuszków piersi.
Zapragnęła go gwałtownie.
- Proszę, ja nie... Nie możemy... - Głos się jej załamał pod wpływem intensywnych
odczuć.
- Możemy, ale nie będziemy - poprawił Mac. - W każdym razie nie dzisiaj. Teraz
pocałuj mnie na dobranoc, to sobie pójdę.
Jęknęła, gdy dotknął jej warg i zaczął namiętnie ją całować.
Karę przeniknął dreszcz pożądania. Kiedy Mac po raz drugi położył dłoń na jej
piersiach, gwałtownie przycisnęła ją do siebie. Znowu zaczął gładzić wrażliwą skórę wokół
sutek. Dziewczynę oblała fala rozkoszy.
Położył ją delikatnie na wznak, pozwolił, żeby się przytuliła i zaczęła pieścić mu
włosy. Pod bawełnianą koszulą Kary wyraźnie rysowały się nabrzmiałe koniuszki piersi. Mac
zmrużył oczy i dotknął ustami jednego z nich.
Kara poczuła ciepło oddechu, a potem czubek języka dotykającego sutki. Wygięła się,
unosząc piersi ku górze i spazmatycznie powtarzając imię Maca. Przy tym ruchu rozpięła się
jej koszula. Mac pieścił teraz językiem nagie piersi, a ciało Kary przeniknęła fala rozkoszy.
Dziewczyna przylgnęła do niego mocno, pragnąc otrzymać więcej i więcej...
Nagle wszystko się skończyło. Mac usiadł, oddychając ciężko.
- Albo przerwiemy teraz, albo wcale - rzekł, z trudem chwytając oddech.
Kara leżała podniecona, odczuwając bolesne pulsowanie między udami. Pierwszy raz
w życiu straciła nad sobą kontrolę. Nawet nie przypuszczała, że jest w stanie przeżywać tak
gwałtowną namiętność. Nie mogła się dłużej oszukiwać. Gdyby Mac nie przerwał pieszczot z
własnej woli, ona by go nie powstrzymała. Zamknęła oczy, by nie patrzeć mu w twarz.
- Dobranoc, maleńka. Spij dobrze - szepnął i mocno pocałował w ją usta, a potem
jeszcze raz złożył pocałunek między jej piersiami. Przeszedł przez pokój, a Kara nie
poprosiła, by zawrócił. Gdyby choć raz spojrzał na nią, z pewnością zostałby tu do rana.
Nie powinienem tego robić, upomniał sam siebie. Mógł ją posiąść. Wiedział, że tego
pragnęła. To czyste szaleństwo, mieć w łóżku spragnioną kobietę i zrezygnować z rozkoszy.
Na myśl o spełnieniu poczuł, że się poci. Mimo iż noc była chłodna, nie przykrył się kołdrą.
Tai siedział pośrodku małej sypialni, miaucząc i popatrując na Karę. Dziewczyna
zbudziła się właśnie z głębokiego snu, w który zapadła tuż przed świtem, i sięgnęła po
zegarek. Dochodziła dziewiąta, a według czasu waszyngtońskiego - jedenasta. Nigdy jeszcze
nie wstawała tak późno.
Czuła się nieco zdezorientowana. W domu panowała cisza. Umyła się szybko,
dokładnie zamknąwszy drzwi od łazienki, choć z sypialni Maca nie dobiegały żadne odgłosy.
Włożyła dżinsy i cienką liliową bluzeczkę. Ostrożnie zajrzała do pokoju Macauleya, lecz nie
zastała tam nikogo.
- Ładnie wyglądasz - powitała ją Autumn, gdy tylko Kara wyszła na korytarz.
Drgnęła zaskoczona, że dziewczynka na nią czekała.
- Lily powiedziała, że mam ci nie przeszkadzać, dopóki nie wyjdziesz z pokoju. Gdzie
kotek? - zainteresowała się nagle. - Słyszałam, jak miauczał.
Kiedy szły korytarzem, Tai wybiegł z sypialni i czmychnął w głąb domu, jakby go
ktoś gonił. Kara zauważyła, że dziewczynka jest w nocnej koszuli. Jej długie ciemne włosy
splątaną kaskadą spadały na ramiona. Był wtorek, a więc mała powinna być w szkole. Nie
wyglądała na chorą.
- Jak chcesz, to w mikrofalówce rozmrożę ci coś na śniadanie. Można w niej
podgrzewać już przygotowane jedzenie - paplała dziewczynka - ale lepiej nie gotować
surowego kurczaka, bo się nie zniszczy wszystkich bakterii. Można się zatruć i umrzeć. Od
hamburgerów też można umrzeć. Moja mama i tata umarli, ale nie otruli się, tylko zginęli w
wypadku. Mówiłam Brickowi, że on też może zginąć w katastrofie samochodowej, ale się
śmiał.
- Czy Brick pojechał gdzieś samochodem? - spytała Kara, próbując uzyskać w miarę
dokładne informacje od dziewczynki, mieszającej przeszłość z teraźniejszością.
- Dziś rano razem z Jimmym Crowem wzięli samochód jego mamy i pojechali do
parku Yellowstone.
- Sami? A wujek o tym wie? - spytała Kara w zdumieniu.
- Wujek nie pozwolił mu opuszczać lekcji.
- Brick ma przecież tylko trzynaście lat! Pojechał bez prawa jazdy! Musimy
natychmiast zawiadomić wujka Maca! - zawołała Kara.
- A gdzie on jest?
- Myślałam, że ty mi powiesz - przyznała skonsternowana Kara. - A może Lily wie?
Zadzwonimy do niej do szkoły.
- Nie ma jej w szkole. Wybrała się do... raju.
Kara zaniepokoiła się nie na żarty.
- Lily mówiła, że ja też nie muszę dziś iść do szkoły, jeśli nie chcę, i że ty
zaopiekujesz się mną i Clayem - wyznała Autumn.
- Gdzie jest Clay? - Serce Kary o mało nie wyskoczyło z piersi.
Cisza panująca w domu wyraźnie wskazywała, że chłopiec musiał być gdzieś na
zewnątrz.
- Poszedł do konia.
- Chyba nie do Blackjacka? - Kara przypomniała sobie, co Mac mówił o narowistym
ogierze.
- Tak, Clay go uwielbia i chce na nim jeździć.
Troje młodych Wilde’ów potrzebowało natychmiastowej pomocy, ale Clayowi
zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo.
- Autumn, musisz mi pokazać, gdzie jest ten koń.
W chwilę później biegły wzdłuż podjazdu. Kara modliła się w duchu, by zdążyły
odnaleźć Claya, zanim ogier zrobi mu krzywdę.
- Tu są stajnie. - Autumn przyprowadziła Karę do świeżo odnowionych zabudowań.
Z trudem otworzyły ciężkie wrota. Wewnątrz nowoczesnej, przestronnej stajni stały
dobrze utrzymane konie, ale nie było wśród nich czarnego ogiera. Kara zawołała chłopca,
lecz nikt się nie odezwał.
- Tu jest bury kot - zauważyła Autumn. - Mieszka w stajni. Wujek mówi, że nie ma
imienia, ale ja nazywam go Prążek, bo jest pręgowany jak tygrys. Chciałam go wziąć do
mieszkania, lecz wujek powiedział, że to dziki kot. Czy myślisz, że Tai chciałby mieć
przyjaciela?
Kara była zbyt zaabsorbowana sprawą Claya, by zwracać uwagę na paplaninę
dziewczynki.
- Gdzie może być ten ogier i twój brat?
- Może na którymś z wybiegów. Weźmy Prążka do domu, żeby spotkał się z Taiem.
- Najpierw musimy znaleźć Claya. Pokażesz mi, gdzie są wybiegi?
Kara była zdziwiona, że mała, zwykle tak wyczulona na wszystkie niebezpieczeństwa,
nie niepokoi się o brata.
Na szczęście nie trzeba było iść daleko, by dotrzeć do ogrodzonych wybiegów dla
zwierząt.
Dostrzegła Claya wcześniej niż Autumn. Siedział na płocie, obserwując potężnego
ogiera, który biegał jak szalony i od czasu do czasu stawał dęba, najwyraźniej mało zachwy-
cony towarzystwem chłopca.
- Chodź tu, Blackie! Mam coś dla ciebie! - wołał siedmiolatek, wyciągając rękę do
konia, który, niepokojony przez intruza, wściekle rył ziemię kopytami.
Karze zaparło dech w piersiach. Clay najwyraźniej traktował ogiera jak łagodnego
kucyka. Wcale nie zwracał uwagi na jego nieprzyjazne zachowanie.
Podbiegła do malca i ściągnęła go z ogrodzenia. Był boso, w szortach i podkoszulku.
Miał zimne ręce i nogi. Mimo iż świeciło jesienne słońce, dzień był chłodny, a mały nie
wykurował się jeszcze do końca z wietrznej ospy.
- Clay, powinieneś trzymać się z daleka od tego konia. To dzikie, niebezpieczne
zwierzę. Mógł ci zrobić krzywdę - powiedziała drżącym głosem.
- Blackie mógł zabić Claya? Nie wiedziałam, że konie to robią. - Autumn aż sapnęła
ze zdziwienia.
- Zwykle nie są groźne dla ludzi, ale Blackjack to wyjątek - wyjaśniła Kara.
- Chciałem się z nim zaprzyjaźnić - rzekł ponuro Clay.
- Może pomyślałbyś o jakimś mniejszym i łagodniejszym zwierzątku - zaproponowała
Kara, próbując za wszelką cenę odwrócić uwagę chłopca od ogiera.
- Na przykład o psie? - zainteresował się malec. - Kiedy go dostaniemy?
- Będziemy mieć szczeniaczka! Szczeniaczka! - pisnęła Autumn.
- Zawsze chciałem dostać szczeniaka - wyznał chłopiec i umie wziął Karę za rękę.
Wzruszyła się tym gestem. Clay był taki mały, bezradny. Płonącymi, ciemnymi
oczami i gęstością włosów bardzo przypominał Maca.
- Uwielbiam psy! - entuzjazmowała się Autumn. - Rodzice nie pozwalali ich hodować,
wujek James i ciocia Ewa również nie. A wujek Mac powiedział, że tutaj nie miałby kto
zajmować się szczeniaczkiem, gdy my jesteśmy w szkole.
- Ale Lily mówiła, że ty zamieszkasz z nami. - Clay zwrócił się do Kary.
Nie odpowiedziała, lecz malcy wzięli jej milczenie za dobrą monetę. Kiedy wrócili do
domu, znalazła dla obojga ciepłe ubrania. Clay był już bezpieczny, lecz co z Lily i Brickiem?
Zastanawiała się właśnie, jak zawiadomić Maca, gdy jej wzrok padł na kuchenny telefon.
Wykręciła numer zapisany na kartce przy aparacie, mając nadzieję, że Macauley będzie w
pobliżu dżipa. Nerwowo zastanawiała się, co mu powiedzieć.
Kiedy już miała zrezygnować, bo nikt się nie zgłaszał, Mac podniósł słuchawkę.
- Tak? - odezwał się znużonym głosem.
- Nie chciałam ci przeszkadzać - zaczęła niepewnie.
- Co się stało?
Kara zdecydowała, że zaoszczędzi mu opowieści o Clayu, a przekaże tylko to, czego
dowiedziała się o Bricku. Mac nie przyjął dobrze tych nowin. Wybuchnął gniewem i zaczął
kląć, a Kara słuchała w milczeniu, rozumiejąc, że jako opiekun takich niesfornych dzieci ma
prawo się denerwować.
- Naprawiam ogrodzenie na południowym pastwisku. Zajmie mi to jeszcze godzinę
albo dłużej. Jeśli zostaniesz z Clayem, pojadę prosto do szeryfa. To mój przyjaciel i z
pewnością pomoże odnaleźć chłopców, nie aresztując ich przy okazji. Autumn i Lily powinny
wrócić ze szkoły około...
- Autumn jest w domu - przerwała Kara.
- Dlaczego? Zachorowała?
- Nie. Ale tu jest. Nie martw się o dzieci. Zostanę z nimi.
Mac był tak zdenerwowany, że Kara nie wspomniała nawet o wyprawie Lily do
tajemniczego raju. Lepiej, żeby myślała iż dziewczyna jest w szkole, i zajął się Brickiem.
- Wybacz, że rano nie zastałaś mnie w domu - powiedział Mac. - Zwykle wcześniej
planuję swoje zajęcia, ale dzisiaj Webb ma wolne i wyjechał poza ranczo, więc pracuję za
dwóch. Zajrzałem do twojej sypialni po piątej, lecz spałaś tak głęboko, że nie miąłem serca
cię budzić.
Myśl o tym, że widział ją śpiącą, wprawiła Karę w zakłopotanie. Może chrapała albo
coś w tym rodzaju.
- Wyglądałaś tak słodko i podniecająco, że musiałem użyć całej siły woli, by nie
wśliznąć się do twego łóżka. Któregoś ranka to zrobię i zostanę aż do świtu - dodał.
Kara westchnęła głęboko. Słowa Maca podziałały na jej wyobraźnię i zmysły. Zbyt
dobrze pamiętała wieczorne pieszczoty i pocałunki. Znowu poczuła podniecenie. Była w nie
lada niebezpieczeństwie, skoro samo brzmienie głosu Maca doprowadzało ją do takiego
stanu.
- Musisz znaleźć Bricka - powiedziała szybko, odpędzając natrętne myśli.
Roześmiał się, jak gdyby wiedział, co przeżywała.
- Nie martw się - rzekł łagodnie. - Przywiozę go do domu. Do zobaczenia, kochanie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kara odłożyła słuchawkę i siedziała bez ruchu, patrząc w przestrzeń. Bezskutecznie
starała się odnaleźć w sobie ślady oburzenia wobec faktu, że Mac znowu użył słowa
„kochanie”.
Nagle do jej uszu dotarł hałas z salonu. Zerwała się z krzesła i poszła sprawdzić, co się
dzieje. Na podłodze prężył się i syczał bury kot ze stajni. Gotowy do skoku Tai, groźnie
pomrukując, tkwił na łbie łosia wiszącym nad kominkiem. Powoli przesuwał się ku rogom i
mierzył intruza groźnym spojrzeniem.
- Chyba się nie polubili - mruknęła Autumn, która wraz z Clayem obserwowała
przebieg spotkania.
- Myślę, że trzeba zabrać stąd Prążka, zanim Tai skoczy mu do gardła - spokojnie
zauważyła Kara.
- Wygonię go. - Clay zgłosił się na ochotnika.
Stajenny kocur wrzasnął dziko. Kara pobiegła otworzyć frontowe drzwi i z pomocą
Claya, który gonił Prążka po całym domu, udało się go wreszcie skierować na dwór.
Kiedy wrócili do salonu, Tai ciągle siedział na łbie łosia, a Autumn przemawiała doń
łagodnie, próbując skłonić do zejścia.
- Pewnie nie powinnam była sprowadzać tu Prążka, lecz chciałam, żeby Tai miał
przyjaciela. Ciężko żyć w nowym miejscu, nie znając nikogo.
Kara przytuliła dziewczynkę, domyślając się, że mała ma na myśli nie tylko kocią
samotność.
- Wszystko w porządku - powiedziała. - Tai lubi samotność. Zachowuje się zupełnie
inaczej niż ludzie. Woli być jedynym kotem w domu.
- Zawsze będzie jedyny. Nawet kiedy dostaniemy szczeniaczka - wtrącił Clay. -
Szczeniak to przecież pies.
- Autumn, dlaczego nie poszłaś dziś do szkoły? - Kara zmieniła temat.
- Bo dzieci dobierają się w grupy, które będą przygotowywać przyjęcie na Halloween.
Wiedziałam, że nikt mnie nie wybierze, więc zostałam w domu - wyznała dziewczynka,
patrząc w podłogę. - Pomyślałam, że i tak przydzielą mi jakieś zajęcie, nawet jeśli nie
przyjdę. Wolałam to niż stanie i czekanie do samego końca.
Kara spojrzała na małą ze współczuciem. Wiedziała, co to znaczy być outsiderem.
Ona też przez całe życie chciała przynależeć do czegoś lub kogoś.
- Trudno przenosić się do nowej szkoły, szczególnie w małym miasteczku, w którym
ludzie się znają.
- Niekoniecznie - zaszczebiotał Clay. - Mnie wszyscy lubią. Mam wielu przyjaciół.
- Bo jesteś w drugiej klasie, a nie w piątej - rzekła Autumn. - Małe dzieci łatwiej się
zaprzyjaźniają.
- Może spróbowałabyś znaleźć chociaż jedną koleżankę - zaproponowała Kara,
przypominając sobie, że w tym wieku miała przyjaciółkę od serca, która zastępowała
wszystkie inne. - Zapytaj którąś dziewczynkę z klasy, czy nie chciałaby z tobą pójść do kina
albo odwiedzić cię w domu?
- Miałam koleżanki w Kalifornii, kiedy byliśmy jeszcze z rodzicami, ale w Ohio u
wuja Jamesa i ciotki Ewy już nie, bo nie chciałam, by ktoś wiedział, że u nich mieszkam.
- A u wujka Maca? - spytała Kara.
- Kocham wujka, ale po co miałabym tu kogoś zapraszać? Clay ciągle by nam tylko
przeszkadzał. Przecież koleżanki nie przyjdą na ranczo, żeby zajmować się moim bratem.
- Tu nie ma mamy, która by mi nie kazała dokuczać dziewczynkom - powiedział
chłopiec.
- Wujek ciągle pracuje, a Brick i Lily tylko krzyczą, kiedy się bijemy albo kłócimy -
dodała Autumn. - Więc po co ktoś miałby do mnie przychodzić?
Karę ogarnęło głębokie współczucie dla malców. Clay podszedł do telewizora i
włączył odbiornik. Razem z Autumn zaczęli oglądać program. Tai, widząc, że nic mu nie
zagraża, opuścił strategiczną pozycję i zeskoczył na podłogę.
Kara zdecydowała, że może zostawić dzieci, by przygotować coś do jedzenia. Akcja z
ogierem i kotem wypełniła czas do południa. Teraz już rozumiała, dlaczego Mac zainstalował
antenę satelitarną, ale sama nie była skłonna godzić się, by dzieci spędzały cały czas przed
telewizorem.
- Muszę wykonać kilka telefonów, potem oprowadzicie mnie po ranczu, a na koniec
upieczemy ciastka, dobrze? - zaproponowała.
Nie zareagowali, zaabsorbowani oglądaniem filmu, lecz Kara i tak dopięła swego.
Szybko zjadła śniadanie i przestudiowała książkę telefoniczną, starając się znaleźć bar,
restaurację lub motel pod nazwą „Raj”. Gdyby tylko udało się jej znaleźć Lily i sprowadzić ją
do domu, zanim Mac wróci na ranczo i zaczną się kłopoty!
W spisie telefonów nie było żadnego „Raju”. Gdziekolwiek znajdowała się najstarsza
bratanica Maca, trudno by było się z nią skontaktować. Albo okłamała młodszą siostrę, albo
tamta źle zapamiętała nazwę.
Lily wróciła do domu koło piątej. Zatrzymała się w drzwiach pokoju, w którym Kara
siedziała z Autumn w otoczeniu pudeł z zabawkami i ubrankami. Kara popatrzyła na
ekscentryczny strój nastolatki. Tylko tak piękna i zgrabna dziewczyna jak Lily mogła włożyć
niemal przezroczystą, krótką sukieneczkę w kwiatki, a do tego obcisłe szorty i wysokie
czarne buty.
- Cześć, Lily! - zawołała Autumn. - Kara pomaga mi urządzić pokój, żeby nie
wyglądał już tak głupio jak dotąd.
- Upiekliśmy ciastka - oznajmił Clay, który siedział na podłodze z komiksem w ręku i
jadł właśnie jedno z nich.
- Dostaniemy też szczeniaka.
- Nieźle - odparła Lily i poszła do swego pokoju, a Kara pobiegła za nią.
- Wiem, że nie byłaś dziś w szkole - powiedziała po wejściu do sypialni Lily, która
była mniejsza niż pokoje Claya oraz Autumn i cała pomalowana na czerwono. Na głównej
ścianie pyszniła się tu olbrzymia ryba. Coś innego, choć niewiele ładniejszego niż trofea w
pozostałych pokojach. Lily leżała na łóżku z rękami pod głową.
- Tam, gdzie byłam, nauczyłam się więcej niż w szkole - odparła.
Kara przyjrzała się jej uważnie. Lily miała obrzmiałe wargi, potargane włosy i
rozmazany makijaż. Nawet tak niedoświadczona osoba jak Kara nie mogła mieć żadnych
wątpliwości, iż Lily doświadczyła dziś gwałtownych przeżyć erotycznych.
- Autumn powiedziała, że wybrałaś się do jakiegoś „raju”, ale nie natrafiłam na nic
podobnego w książce telefonicznej - rzekła Kara, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiało
oskarżenie ani nagana.
- Próbowałaś dzwonić do raju? - spytała z uśmiechem dziewczyna. - Co za spryt!
Kara nie wiedziała, jak zareagować na takie zachowanie kogoś o dziewięć lat
młodszego od siebie.
- Martwiłam się, czy nic ci się nie stało. Nie powiedziałam wujkowi, że byłaś na
wagarach, bo jest zbyt zdenerwowany wyprawą Bricka, ale nie jestem pewna, czy dobrze
postąpiłam.
- Dzięki! - Lily podeszła do Kary i objęła ją siostrzanym, a może konspiracyjnym,
uściskiem. - Nie musisz się o mnie martwić. Wiem, co robię i czego chcę. Miałaś rację, nie
mówiąc o niczym wujkowi. On nic na to nie poradzi, a i tak ma masę kłopotów z moim
rodzeństwem i ranczem. Po co zawracać mu głowę? Powiedz, co z tą wyprawą Bricka?
Kara opowiedziała o eskapadzie chłopców do Yellowstone, a Lily zareagowała
zdziwieniem i rozbawieniem.
- Brick to niespokojny duch. Uwielbia wolność. Jimmy też. Świetnie, że się
zaprzyjaźnili, choć władze szkolne, wujek i matka Jimmy’ego pewnie tak nie myślą.
- Nie masz zamiaru mi powiedzieć, gdzie dzisiaj byłaś, prawda?
- Byłam w raju przez małe „r”. I nie chodzi tu o miejsce, a raczej o stan... rozkoszy. -
Lily prowokacyjnie uniosła brwi. - Tyle mogę ci wyjaśnić. Gdy prześpisz się z wujkiem, to
może wymienimy poglądy.
Lily najwyraźniej starała się zaszokować pannę Kirby i osiągnęła swój cel. Kara
przypomniała sobie swoje koleżanki ze szkoły, na wszelki wypadek noszące w torebkach pre-
zerwatywy i umawiające się ze starszymi od nich mężczyznami na rozbierane randki. Takie
dziewczyny cieszyły się w klasie niezwykłą popularnością. Kara uświadomiła sobie z nie-
chęcią, że jeszcze dziś nastolatki takie jak bratanica Maca ciągle ją onieśmielają.
- Chciałabym się zdrzemnąć - oznajmiła Lily, ziewnąwszy. - Mam za sobą niezwykły,
lecz bardzo wyczerpujący dzień. Dziękuję, że zajęłaś się dziećmi. Jesteś aniołem - dodała,
obejmując Karę po przyjacielsku i odprowadzając do drzwi.
Wyprowadziła ją na korytarz, a potem zamknęła się w swoim pokoju. Kara powoli
schodziła na dół, próbując zebrać myśli. Na dźwięk silnika samochodu, zatrzymującego się
przed domem, przystanęła na schodach. Po chwili usłyszała kroki na ganku.
A potem otwarły się frontowe drzwi i stanął w nich Mac. Na widok silnej męskiej
postaci w kowbojskich butach, dżinsach, ciemnej koszuli i drelichowej marynarce Karę
ogarnęła fala ciepła.
Zaschło jej w ustach. Spędziła dzień z dziećmi i dobrze jej było z nimi. Mac wnosił do
tej domowej atmosfery erotyczne napięcie, przed którym najchętniej skryłaby się w mysiej
dziurze. A tymczasem nie mogła się nawet poruszyć. Mac podszedł bliżej i wziął ją w
ramiona.
- Tak się cieszę, że cię widzę - rzekł i mocno ją pocałował.
Kara aż przymknęła oczy, ogarnięta uczuciem szczęścia. Mac pieścił jej usta,
wsuwając język między wargi i smakując ich słodycz. Dziewczynę ogarnęło gorące
pragnienie, by mu się oddać. Był nienasycony w pocałunkach, a ona chciała więcej i więcej.
Wreszcie przerwał pocałunek i spojrzał na nią płomiennym wzrokiem. Jęknęła cicho
obezwładniona siłą uczuć. Z jednej strony miała ochotę przytulić się do niego i kontynuować
pieszczoty, a z drugiej niewiele brakowało, by umknęła do swego pokoju, próbując w
samotności dojść z sobą do ładu.
Zanim zdążyła cokolwiek zdecydować, tuż obok rozległ się czyjś głos.
- Nie lubię przeszkadzać w takich chwilach, lecz mamy gości. Nie uwierzycie, kto
przyjechał.
- Gości? - powtórzył z niezadowoleniem Mac, ciągle trzymając w ramionach
rozdygotaną Karę.
Dziewczyna wyrwała mu się z objęć. Czuła, że drżą jej nogi, a całe ciało płonie
podnieceniem. Była bardzo zmieszana. Odwróciła wzrok od Maca i spojrzała na chłopca,
który właśnie pojawił się w holu.
- Ty musisz być Karą - powiedział domyślnie i podszedł, by się przedstawić. - Jestem
Brick. Wujek powiedział, że zawiadomiłaś go o mojej wyprawie do Yellowstone.
Kara nie bardzo wiedziała, jak zareagować. Brick przyglądał się jej badawczo, bez
wrogości. Miał przydługie, ciemne włosy i brązowe oczy, nieco jaśniejsze niż u pozostałych
Wilde’ów. Był niewysoki, trochę piegowaty. Wyglądał na wysportowanego, zwinnego
chłopca.
- Miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż nie miałam wyboru i musiałam
w twojej sprawie porozumieć się z wujkiem - rzekła, wyciągając rękę.
- Wiem - odparł. - Ale powinienem dać wycisk Autumn. Gdyby ci wszystkiego nie
wypaplała, bylibyśmy już w Yellowstone.
Przyjął wyciągniętą dłoń, uścisnął ją i natychmiast wsadził ręce do kieszeni.
- Idę do siebie. Nie pokażę się na dole, żeby nie spotkać tej okropnej Joanny Franklin.
- Franklinowie są tutaj?
- Właśnie wchodzą. Trzymajcie Joannę z daleka ode mnie - zawołał Brick, znikając w
zamieszkanym przez dzieci skrzydle domu.
Przez uchylone frontowe drzwi widać było pastora z żoną i córkami, którzy właśnie
wkraczali na ganek.
Kara zamarła na ten widok. Z przerażeniem spojrzała na Maca. Natychmiast podszedł
i stanął obok, obejmując ją ramieniem.
- Karo, moja droga! - wykrzyknął pastor, patrząc ze wzruszeniem na swą byłą
pasierbicę.
W pierwszej chwili Kara chciała rzucić się mu na szyję tak jak dawniej, lecz
opanowała to pragnienie. Stała się już dorosła, a wielebny Will nie był ani jej ojcem, ani
ojczymem, ani nawet wujem. Poza tym pojawił się w otoczeniu własnej rodziny.
Kara rzuciła okiem na Ginny, którą widziała wiele lat temu, na krótko przed
wyjazdem Franklinów do Bear Creek.
Żona pastora była wymuskaną blondynką. Nie wyglądała na swoje czterdzieści pięć
lat. Tricia, starsza latorośl, wówczas małe dziecko, wyrosła na jasnowłosą nastolatkę. Kara
znała ją i jej młodszą siostrę, Joannę, ze zdjęć przysyłanych przez wielebnego Willa na Boże
Narodzenie.
- Witam, pastorze - rzekła uprzejmie, nie wiedząc, czy dziewczynki orientują się w jej
powiązaniach z ich ojcem.
- Cieszę się, że was widzę - zwróciła się do Ginny i jej córek.
Mac dostrzegł skrywany ból w spojrzeniu pastora, który wyraźnie przejął się
chłodnym powitaniem byłej pasierbicy.
Ale jak miała się przywitać, pomyślał, czując gwałtowną potrzebę, by stanąć w jej
obronie.
- Mój Boże! Czemu tak oficjalnie? - zauważyła Ginny. - Lepiej zwracaj się do nas:
Will i Ginny! Kara, Mac - wyglądacie wspaniale - dodała.
- Przywieźliśmy dla was kolację - oznajmiła Joanna, jasnowłosa siódmoklasistka. - Ja
zrobiłam cytrynową galaretkę - pochwaliła się.
- Są pieczone kurczaki, sałatka ziemniaczana i ciasto z dynią na deser - dodała Ginny.
- Możemy zanieść wszystko do kuchni?
Kara zaczerwieniła się i niepewnie spojrzała na Maca.
- Myślę, że... tak - wymamrotała, czując w okolicach talii ciepło jego dłoni.
Ginny z córkami udała się do kuchni, pozostawiając Maca, Karę i pastora w holu.
- Próbowałem dzwonić w ciągu dnia, lecz nikt nie odpowiadał. - Wielebny Will
przerwał niezręczne milczenie. - Nie miałem pojęcia, gdzie jesteś. Skoro Mac wyjechał na
poszukiwanie Bricka, ty powinnaś była zostać na ranczu - zwrócił się do Kary.
- A więc w Bear Creek już wiedzą o wyczynie chłopców? - jęknął Mac.
- Oczywiście - potwierdził pastor. - Chciałem przyjechać od razu po południu, ale
skoro nikt nie odbierał telefonów, zmieniłem plany.
- Pewnie wtedy Autumn i Clay oprowadzali mnie po ranchu.
- Ach! Więc dzieci już to zrobiły - ucieszył się Mac. - Jutro zabiorę cię dżipem na
przejażdżkę. Zobaczysz, gdzie hodujemy cielęta, gdzie są nasze pastwiska i jak wygląda
przełęcz. Nie doszłabyś tam pieszo.
- Miałem nadzieję, że jutrzejszy dzień spędzisz z nami w mieście - rzekł pastor do
Kary. - Chciałem pokazać ci Bear Creek, zaprosić na lunch i namówić, byś zatrzymała się w
naszym domu. Mamy pokój gościnny...
- Tatusiu, w kuchni jest kot! - Tricia Franklin jak burza wpadła do holu. - Wstrętny,
syjamski kot. Siedzi na łbie łosia i prycha. Oczy zaczęły mi łzawić, dwa razy kichnęłam.
Mama kazała mi natychmiast wyjść. Ona z Joanną skończą nakrywać do stołu. Musimy zaraz
stąd odjechać.
- Kot wdrapał się na łeb łosia? - Mac był wyraźnie zdumiony.
- Syjamskie koty lubią wysokość - wyjaśniła Kara. - Tai upodobał sobie trofea
myśliwskie na ścianach jako znakomite punkty obserwacyjne.
- Lepiej wywietrzę to pomieszczenie. Nie mogę narażać się na kontakt z kocią
sierścią. Byłam w szpitalu... - zaczęła Tricia, otwierając drzwi.
- Kara zostanie tutaj - przerwał Mac, ignorując wywody przerażonej Tricii.
- Pomówimy o tym później - ugodowo zaproponował wielebny Will. - Ustalmy nasze
jutrzejsze plany - rzekł, zwracając się do Kary. - Byłbym szczęśliwy, mogąc przyjechać po
ciebie jutro rano albo jeszcze lepiej - zabrać cię do nas już dzisiaj...
- To niemożliwe - przerwał mu stanowczo Mac. Kara poczuła, że przytulił ją mocniej
do siebie. Widziała, jak zacisnął szczęki i jak spochmurniało jego spojrzenie. Nie pozwolił mi
nawet zabrać głosu w tej sprawie, pomyślała zirytowana.
- Bardzo bym chciała zobaczyć Bear Creek... - zaczęła.
- Clay nie wydobrzał jeszcze po wietrznej ospie i nie może iść do szkoły, a Kara nie
zostawi go samego, żeby zwiedzać miasto - przerwał Mac. - Będzie miała na to jeszcze dużo
czasu.
Jego arogancja wyprowadziła Karę z równowagi. Nie była tu więźniem i mogła
mówić za siebie, ale zanim zdążyła to wypowiedzieć, w holu pojawiła się Ginny z Joanną.
Obie niosły puste naczynia.
- Wyłożyłyśmy jedzenie. Wszystko jest przygotowane. Mam nadzieję, że będzie wam
smakowało - rzekła żona pastora.
- Czy jest Brick? - spytała Joanna. - Muszę mu powiedzieć, że przywieźliśmy
pieczone kurczaki. Wiem, że je lubi. W sierpniu, na kościelnym festynie zjadł dwadzieścia
dwie porcje. To był rekord.
- Siedzi w swoim pokoju. Żyje tam jak w klasztorze, nie dopuszczając do siebie
nikogo - szybko wyjaśnił Mac.
Miał ochotę ukarać Bricka, posyłając do niego Joannę, której chłopak unikał jak
ognia, ale powstrzymał się przed takim aktem terroru.
- Powiemy Brickowi, jakie smakołyki będą na kolację - zapewnił.
- A gdzie Lily? Mam nadzieję, że nie jest chora - wtrąciła się Tricia. - Znowu nie było
jej dziś na lekcji gotowania - zauważyła słodko.
- Lily nie była w szkole? - spytał ze zdziwieniem Mac.
- Nie poszła na zajęcia z gotowania - wyjaśniła Kara. - Jak tylko wróciła do domu, od
razu się położyła. Teraz śpi - ciągnęła, zastanawiając się, do czego może doprowadzić takie
mieszanie prawdy z półprawdą.
Nie chciała jednak przy Franklinach rozpatrywać problemu Lily. Wiedziona
lojalnością wobec Maca i jego bratanicy postanowiła milczeć, choć towarzyszyło temu
poczucie winy.
- Karo, postanówmy coś w sprawie jutrzejszego dnia. Chciałbym... - nalegał pastor.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli jutro zostanę z Clayem - odparła świadoma, iż dokonała
wyboru.
Mac uśmiechnął się zadowolony. Władczo położył rękę na biodrze Kary, która
zarumieniła się i spróbowała nieco się odsunąć, ale jej nie puścił.
- Tai skoczył na stół, złapał kawałek kurczaka i wdrapał się z powrotem na łosia -
oznajmiła Autumn, wybiegając z kuchni. - Nie wiecie, czy lubi sałatkę ziemniaczaną? Mogę
mu jej trochę dać?
- Kot! - jęknęła Tricia. - Och! Już mnie drapie w gardle! Zaraz zacznę kichać! Czy już
mam spuchnięte oczy?
- Autumn, nie waż się kłaść sałatki ziemniaczanej na łeb łosia - ostrzegł Mac.
- Czy Brick przyjdzie jutro do szkoły? - zapytała Joanna. - Organizujemy dzień
przebierańców. W każdej klasie wybieramy najzabawniejsze przebranie, a potem
organizujemy paradę zwycięzców.
- To może dlatego Brick z Jimmym chcieli uciec do Yellowstone? - domyśliła się
Autumn.
- Idź i pilnuj, żeby kot nie zjadł wszystkiego. - Mac odesłał dziewczynkę do kuchni.
Wzmianka o kocie zmobilizowała Franklinów.
- Naprawdę musimy już jechać - powiedziała Ginny. - Wy pewnie jesteście głodni i
chcielibyście zasiąść do stołu, a my nie możemy narażać Tricii na kontakt z kotem.
Zaczęły się pożegnania i podziękowania. Autumn odciągnęła Karę od Maca,
namawiając, by dziewczyna zajrzała z nią do kuchni. W holu pozostali jedynie Mac i pastor.
- Dlaczego próbujesz odseparować mnie od Kary? - spytał wielebny Will.
- Myślę, że dla własnego dobra powinna zostać z nami - odrzekł Mac, wzruszając
ramionami.
- Przecież poznałeś ją zaledwie wczoraj. Skąd możesz wiedzieć, co jest dla niej
najlepsze?
- Mam zamiar się z nią ożenić. Przecież sam podsunąłeś mi ten znakomity pomysł.
Jednak nie powinieneś się wtrącać w nasze sprawy. Obiecuję, że pobierzemy się tak szybko,
jak to możliwe, a ty udzielisz nam ślubu.
- Nie tak to sobie wyobrażałem. - Wielebny Will poczuł się dotknięty. - Myślałem, że
Kara zatrzyma się w moim domu, dopóki się lepiej nie poznacie. Miałem zamiar pozostawić
jej całkowitą swobodę co do decyzji o małżeństwie.
- Ona go pragnie. - Mac uśmiechnął się z nie ukrywaną satysfakcją.
- Nie wątpię, że twój czar może działać na kobiety i że potrafisz zdobywać ich
względy - zauważył pastor, z trudem przełykając ślinę. - Tak wrażliwa dziewczyna jak Kara z
łatwością może ci ulec.
- Tato, mamusia mówi, że musimy już jechać! - W drzwiach wejściowych pojawiła się
Joanna. - Powiedziała, że powinniśmy pozwolić Wilde’om zjeść kolację.
- Zaraz przyjdę, kochanie. Wróć do samochodu i zaczekaj tam na mnie z mamą i
Tricią - odrzekł wielebny Franklin i zwrócił się do Maca:
- Masz najlepiej prosperujące ranczo w całym stanie. Prowadzisz je, używając całej
inteligencji, determinacji, a nawet bardziej agresywnych środków, lecz nie da się w ten sam
sposób skłonić młodej dziewczyny, żeby...
- Lepiej już jedź - przerwał chłodno Mac. - Przecież kiedy w grę wchodzi dobro Kary
lub podporządkowanie się życzeniom własnej żony, robisz wszystko, by zadowolić Ginny,
nawet kosztem uczuć byłej pasierbicy.
- Wiem, że ją opuściłem, gdy była dzieckiem - wymamrotał wielebny Will,
spuszczając oczy. - I nie powinno się to powtórzyć. Tym razem mam zamiar służyć Karze
pomocą.
- Ale ona tego nie potrzebuje. Dorosła już, a ja potrafię zaspokoić jej wszystkie
potrzeby. Ona moje - również. Nie musisz się w to angażować.
- Przeciwnie. Jako pomysłodawca czuję się za wszystko odpowiedzialny...
- Powiedziałem, że się z nią ożenię - przerwał mu Mac. - Nie rozumiem, czemu nagle
stałeś się temu przeciwny.
- Chciałem, żebyś ją lepiej poznał, pokochał, a nie żenił się, bo potrzebna ci opiekunka
do dzieci.
- Nie stać mnie na luksus długotrwałych zalotów. Dzieci i ja potrzebujemy kogoś od
zaraz. Wszystko wskazuje, że będzie to Kara.
- To nieuczciwe wobec niej. Nie postrzegasz Kary jako niepowtarzalnej, niezwykłej
kobiety, którą w istocie jest. Ożeniłbyś się z każdą, która dałaby się do tego skłonić i zgodziła
się zająć dziećmi.
- A czy nie na tym polega sens poszukiwania żony poprzez ogłoszenia, po prostu: na
zamówienie? Wtedy również nie wchodzą w grę zalecanki. Obie strony zdają sobie sprawę,
że mężczyzna występujący z taką propozycją po prostu potrzebuje żony.
- A kobieta? Co z nią?
- Będzie miała męża i rodzinę. Mówiłeś przecież, że panna Kirby bardzo tego pragnie.
- To przykre, że Kara nie miałaby zostać doceniona dla niej samej. Z tego, co mówisz,
jasno wynika, iż poślubiłbyś każdą, która wysiadłaby wówczas z samolotu.
- Jesteś przewrażliwiony - zaczął Mac, lecz przerwał mu niecierpliwy dźwięk
klaksonu. - Nie martw się o Karę. Ja się nią zajmę.
Klakson rozległ się ponownie i pastor pospiesznie opuścił dom.
Kara wyszła z kuchni, by porozmawiać z wielebnym Willem bez towarzystwa jego
rodziny, lecz w połowie drogi zatrzymała ją rozmowa tocząca się w holu między Macauleyem
i pastorem, a przede wszystkim temat wymiany zdań, który dotyczył jej osoby.
Słyszała, jak były ojczym wyrażał troskę i z jak zimną krwią podchodził do całej
sprawy Mac Wilde, traktując kandydatkę na żonę w kategoriach towaru bądź życiowego udo-
godnienia. Wyraźnie było mu wszystko jedno, z jaką kobietą miałby się ożenić.
Słuchając tego, Kara stała nieruchomo w salonie i milczała. Fragmenty zasłyszanych
zdań dźwięczały jej w głowie. Kiedy zorientowała się, że pastor opuszcza ranczo, coś ścisnęło
ją za gardło. Zapragnęła uciec stąd z wujkiem Willem.
Gwałtownie ruszyła do drzwi i zderzyła się w holu z Macauleyem.
- Chcesz pobić rekord Claya w bieganiu po domu? - roześmiał się, kładąc dłonie na jej
ramionach.
Kara nie odwzajemniła uśmiechu, a nawet nie spojrzała na Maca. Odepchnęła go i
wybiegła na ganek, by zobaczyć już tylko oddalający się samochód pastora.
- Wielebny Will musiał odjechać - powiedział Mac, który wyszedł za nią na zewnątrz.
- Ginny uparła się, by jak najszybciej wywieźć stąd Tricię - dodał, otaczając ramionami talię
Kary. - To miło z ich strony, że przywieźli nam kolację, ale prawdę mówiąc, cieszę się, że już
odjechali - przyznał, próbując pocałować Karę w szyję.
- Och, przestań! - krzyknęła, uwalniając się z uścisku.
Z błyskiem w oczach wbiegła do domu, a Mac podążył za nią.
- Co się stało? - zapytał, wyraźnie nie mając pojęcia, dlaczego Kara się złości.
- Byłam w salonie, kiedy rozmawiałeś z pastorem, i wszystko słyszałam - odparła
doprowadzona do wściekłości.
- I? - zapytał.
- Jeszcze nie rozumiesz? - zdumiała się.
- Powiedziałaś, że słyszałaś naszą rozmowę. Nie padło w niej nic, o czym byś
wcześniej nie wiedziała, więc o co chodzi?
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że jesteś do tego stopnia pozbawiony uczuć, by
traktować mnie jak towar. Nie cenisz we mnie człowieka, po prostu potrzebna ci...
- Chwileczkę! - Mac pochwycił ją w talii, zaciągnął do małego pokoiku obok salonu i
przycisnął do ściany, a potem ujął twarz Kary w dłonie i odwrócił ku sobie.
Pojęła, że znajdują się w jego gabinecie, o czym świadczyło znajdujące się tu biurko i
komputer.
- Jeśli uważnie słuchałaś, to powinnaś wiedzieć, że niczego takiego nie powiedziałem
- zawołał. - To były słowa twego ukochanego wuja, a nie moje.
- Puść mnie! - Kara nie była w stanie opanować ogarniającej ją wściekłości.
Wyrzucała sobie naiwność i to, że przez moment zapomniała, po co właściwie została
sprowadzona do Montany. - Postanowiłam spędzić dzisiejszą noc u Franklinów, a jutro
wrócić do Waszyngtonu - wyrzuciła z siebie, nie patrząc Macowi w oczy, mimo że próbował
ją do tego zmusić. - Tai przenocuje u nich w garażu. Nic mu się nie stanie przez jedną noc. A
teraz puść mnie! Chcę się spakować.
- Nigdzie nie pojedziesz.
Przycisnął ją do siebie tak mocno, że odczuła, iż jest podniecony, choć nawet jej nie
pocałował. Bezskutecznie próbowała się wyrwać.
- Byłem szczęśliwy, mogąc się z tobą przywitać po powrocie do domu - rzekł
ochrypłym głosem, muskając ustami wargi Kary. - Wróćmy do tamtej chwili, kiedy wszedłem
do domu i nikt nam jeszcze nie przeszkadzał...
Mówiąc to, całował delikatnie jej usta.
- Nie! - Kara spróbowała odwrócić głowę, ale Mac trzymał mocno. - Pozwól mi
odejść. Nie chcę być częścią twego niemądrego planu. Po prostu...
Mac wsunął kolano między uda Kary. Zabrakło jej tchu. Wydała cichy okrzyk, czując,
jak napiera na nią całym ciałem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Karę ogarnęła fala ciepła. Spróbowała gwałtownie wzbudzić w sobie uczucie obrazy.
- Nie myśl, że mnie... oczarujesz...
- Nie mam zamiaru tracić czasu na spory. Lepiej niech czyny zastąpią słowa - rzekł
Mac i wsunąwszy rękę w jej włosy, tak przytrzymał głowę, by Kara nie mogła uniknąć
pocałunków.
Jęknęła. Znowu przegrywała w starciu z Macauleyem. Wiedziała, że powinna go
odepchnąć. Miała wolne ręce, ale coś ją obezwładniało, odbierając wolę walki.
Mac pocałował ją namiętnie. Wygięła się, przeniknięta dreszczem rozkoszy. To
uczucie było tak silne, iż porzuciła wszelką myśl o oporze. Zarzuciła Macowi ręce na szyję i z
namiętnością równą jego własnej zaczęła odwzajemniać pocałunki.
Chwycił ją za pośladki. Zaczął je pieścić i unosić Karę do góry, jednocześnie
przyciskając do siebie tak mocno, by odczuła, jak bardzo jej pragnie. Karę ogarnęło
podniecenie. Mac rytmicznie poruszał biodrami, wciskając się między jej uda i sprawiając, że
całe ciało zaczynało pulsować pożądaniem. Po chwili przerwał pocałunek i powiedział:
- Mam nadzieję, że to wyjaśniło idiotyczne wątpliwości, które miałaś na mój temat.
Chyba widzisz, że cię pragnę. Kiedy tylko cię dotykam, cały płonę.
Słowa Maca poruszyły Karę do głębi. Niczego podobnego nigdy nie słyszała od
żadnego mężczyzny, a tak namiętne pocałunki widziała tylko w kinie.
Jednak po chwili przypomniała sobie słowa wuja Willa o umiejętnym
wykorzystywaniu męskiego uroku. Pastor zdawał się przestrzegać, by nie traktowała serio
namiętności Maca.
- Powiedziałbyś to samo każdej, która wysiadłaby wówczas z samolotu - rzekła,
spuszczając wzrok, by nie widzieć jego płonących oczu. - Chcesz jedynie kobiety do...
- Chcę tylko ciebie - przerwał jej Mac. - I ty też mnie pragniesz. Tak bardzo, że aż
drżysz.
Rzeczywiście cała się trzęsła, czując, że z trudnością utrzymuje się na nogach.
Pożądała go, nawet ze świadomością, iż traktuje ją wyłącznie jak opiekunkę do dzieci. Mac
musiał się tego domyślać, bo w żaden sposób nie potrafiła ukryć, iż bardzo go pragnie. Czuła
łzy napływające do oczu.
Mac z uwagą obserwował Karę, zastanawiając się, o czym może myśleć. Podniecała
go bardziej niż jakakolwiek inna kobieta, włącznie z byłą żoną, którą zawsze uważał za
mistrzynię w tych sprawach. Popatrzył na wilgotne, piwne oczy Kary i przesunął kciukiem po
jej drżących, nabrzmiałych wargach.
- Przykro mi, że pastor cię zdenerwował - rzekł łagodnie. - Byłaś szczęśliwa, zanim
pojawili się Franklinowie. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli przez jakiś czas nie będziesz się z
nimi spotykać.
Kara spojrzała na Maca. Wydawało się, że mówił to szczerze. Rzeczywiście wierzył,
iż to pastor i jego rodzina wyprowadzili ją z równowagi. Trochę się przeraziła, widząc, jak
opacznie rozumiał całą sytuację. Widać mężczyźni i kobiety zupełnie inaczej podchodzili do
tych samych kwestii.
Do gabinetu dobiegły hałasy z kuchni. Mac otoczył Karę ramieniem i przytulił do
siebie.
- Skończymy później tę rozmowę - mruknął, całując ją pospiesznie w czubek głowy.
Obietnica zawarta w tych słowach przejęła Karę dreszczem.
- Nie mogę... Nie... - nabrała tchu. - Nie miewam przypadkowych przygód z
mężczyznami.
- Wiesz, że nie to ci proponuję. Przecież chodzi o małżeństwo.
- Naprawdę myślisz, że zachowam się jak narzeczona na zamówienie? - spytała,
przygryzając wargę. - Wujek tylko zakładał, że moglibyśmy się pobrać, ale ty uważasz, że to
już przesądzone, prawda?
- Oczywiście.
- Myślisz, że tak bardzo potrzebuję mężczyzny, iż wyjdę nawet za człowieka, którego
znam od dwóch dni? Skąd wiesz, czy nie jestem zakochana w kimś innym?
- Przecież nie jesteś.
- A może jestem! - wybuchnęła, dotknięta jego pewnością siebie.
- To czemu pastor sugerował, że mogę cię zaprosić w charakterze kandydatki na żonę?
Pewnie by tego nie zrobił, wiedząc, że kogoś masz.
- Nie musiał wiedzieć!
- Powiedziałabyś mu, gdybyś się w kimś naprawdę zakochała. Kobiety nie trzymają
takich rzeczy w sekrecie.
- Są sytuacje wymagające zachowania tajemnicy - odrzekła Kara, mając wielką ochotę
potrząsnąć tym zarozumialcem, by wyzbył się tonu samozadowolenia. - Nie powiedziałabym
o niczym wujkowi, gdyby mężczyzna obdarzany przeze mnie miłością był żonaty.
Przerażona własnymi słowami, zakryła ręką usta. Nigdy nie miała romansu z żonatym
człowiekiem. Zaczerwieniona ze wstydu, nie patrząc na Maca, pobiegła do kuchni.
Clay, Autumn i Brick zajadali kolację przywiezioną przez Franklinów.
- Można się przyłączyć? - zapytała.
Podczas jedzenia z niepokojem, a potem z rozczarowaniem, wpatrywała się w drzwi,
w których nie pojawił się Mac.
- To całkiem niezłe - rzekł Brick, podsuwając jej talerz z kurczakiem. - Bije na głowę
gulasz z łosia produkcji pani Lattimore.
- Ona robi gulasz z łosia? - zdziwiła się Kara, wspominając danie, które zjadła wczoraj
na kolację.
- Może z jelenia, węża albo niedźwiedzia. - Clay roześmiał się.
- A może pani Lattimore jest w rzeczywistości kanibalem. - Brick trącił łokciem
Autumn.
- Kanibale siedzą w więzieniu - stwierdziła z powagą dziewczynka.
Tai pomrukiwał z zadowolenia, siedząc na łbie łosia ze swoim kawałkiem kurczaka w
pyszczku. Dzieci wdały się w dyskusję o kanibalach, a Kara machinalnie jadła kolację.
W salonie Mac patrzył nie widzącym wzrokiem na myśliwskie trofea nad kominkiem i
nie mógł dojść do siebie po gwałtownym rozstaniu z Karą.
- Nie wiem, czy ci gratulować, czy współczuć, wujku! - w pokoju rozległ się głos Lily.
- Jeśli chciałeś zranić dziewczynę i pozbyć się jej, to gratuluję sukcesu, ale jeśli zamierzałeś
skłonić ją, by cię poślubiła albo poszła z tobą do łóżka, możesz to sobie wybić z głowy.
- Kiedy tu weszłaś? - Mac z zaskoczeniem spojrzał na bratanicę, która, siedząc na
kanapie, obgryzała kurze udko.
- Byłam tu, kiedy pojawiłeś się z Karą, ale mnie nie zauważyłeś. Powiadają, że
kobiety w Bear Creek szalały za tobą, ale po tym, co tu usłyszałam, myślę, że to były jakieś
desperatki.
- Nie powinnaś podsłuchiwać prywatnej rozmowy - mruknął Mac.
- Przepraszam - rzekła Lily bez cienia skruchy. - Ale co ty próbujesz zrobić, wujku?
Już nie masz zamiaru żenić się z Karą i chcesz ją odesłać do Waszyngtonu?
- Podsłuchiwałaś niezbyt uważnie. Nie zmieniłem zamiarów i nie będę jej nigdzie
wysyłał!
- Nie? No to mnie zmyliłeś! - Lily dramatycznie potrząsnęła głową i odgryzła potężny
kęs kurczaka. - Założę się, że Kara też nie wie, o co ci chodzi!
- Co to znaczy? - Mac zażądał wyjaśnień.
- Że mężczyźni nie mówią tego, co myślą, albo nie myślą tego, co mówią -
powiedziała bratanica i skierowała się do kuchni.
- A kobiety nie?
- Mogłybyśmy być szczere, gdyby mężczyźni nie zmuszali nas do kłamstw i ciągłego
odgrywania jakichś ról, ale skoro tak nie jest, musimy się bronić.
- Jak Kara poprzez wyznanie, że jest związana z żonatym człowiekiem? Nie wierzę w
to, a ty?
- Wujku, rzecz w tym, że wymusiłeś na niej to kłamstwo, sugerując, iż jest
zdesperowaną starą panną, która nie ma innego wyjścia, jak tylko cię poślubić. Jakaż kobieta
będzie słuchać czegoś podobnego, nie próbując bronić zranionej dumy?
- Wcale tak nie myślałem, jak sugerujesz. Ani niczego podobnego nie powiedziałem.
- A jednak obie tak to zrozumiałyśmy. Kara nie mogła twoich słów puścić płazem.
Kobiety mówią i robią to, co muszą, by wyprowadzić mężczyzn w pole.
- Ach, więc to tak?
W głosie Lily było coś, co zaniepokoiło Maca. Jego piękna bratanica patrzyła w
przestrzeń z takim wyrazem twarzy i tak błyszczącymi oczami, że wyglądała jak dorosła
kobieta, która z każdym mężczyzną może zrobić wszystko.
- Lily, co się z tobą dzieje? - zapytał Mac.
- Właściwie to ja powinnam cię o to zapytać, wujku - roześmiała się.
- Kochanie, martwię się o ciebie.
- Nie trzeba. Wiem, co robię - odparła, otwierając kuchenne drzwi. - A przynajmniej
tak myślę - mruknęła pod nosem.
Mac wszedł do kuchni tuż za nią. Stało się to akurat w momencie, gdy Clay włożył
ręce do miseczki i nabrawszy pełne garście galaretki, obrzucił nią brata. Twarz i włosy Bricka
pokryły się zielonym żelem.
- Clay, przestań! - krzyknął Mac, widząc, że chłopiec zamierza kontynuować akcję. -
Brick, nie waż się! - dodał na widok reakcji starszego bratanka gotowego do kontrataku. -
Żadnego obrzucania się jedzeniem! Nie będę tolerował takich zabaw!
- Pomocy! - wrzasnął Clay na widok rozgniewanego Maca, który zbliżał się do stołu.
Malec wskoczył na kolana Kary, objął ją mocno i przytulił buzię do piersi
dziewczyny.
- Nie pozwól, żeby mnie bił, ciociu Karo!
Kara, która dotąd obserwowała całą scenę z rozbawieniem, poczuła się zaskoczona
słowami chłopczyka, ale instynktownie przytuliła go do siebie.
Brick, śmiejąc się i rozmazując galaretkę na twarzy, podszedł do zlewu, by ją spłukać.
Mac stanął nad Karą i spojrzał na Claya.
- Clayu Wilde, chcę z tobą porozmawiać - powiedział.
- On mnie zbije!
- Mac, nie! - Kara ujęła się za malcem. - Uspokój się! Clay po prostu... - umilkła,
szukając właściwych słów.
W końcu chłopak obrzucił galaretką brata i nie sposób go za to chwalić. Lecz Clay tak
mocno się do niej tulił i był taki mały w porównaniu z potężnym wujkiem.
- Nie? - krzyknął Mac. - Do licha, nie dam sobą manipulować. Jeśli coś powinienem
zrobić, to...
- Spokojnie, wujku! - zachichotał Brick. - Zaraz pomogę ci ochłonąć - zawołał i
przyciskając palcem kran, skierował strumień zimnej wody wprost na Macauleya.
Przez kilka minut zaskoczony atakiem Mac stał bez ruchu i nawet nie próbował
uchylić się przed nieoczekiwanym prysznicem. Trwało to wystarczająco długo, by został
całkowicie zmoczony i aby starszy bratanek zdążył uciec z kuchni. Woda rozprysła się po
całym pomieszczeniu.
Mac oprzytomniał, a potem ruszył do ataku.
- Brick! - krzyknął, goniąc za chłopakiem, który zamknął się w swoim pokoju. -
Otwórz natychmiast!
- Wygląda na to, że Brick jest już bezpieczny - zauważyła Lily, zakręcając kran.
- Jeśli nie otworzysz, przysięgam, że wyłamię drzwi!
Autumn, która siedziała obok Kary, nagle wydała z siebie przeraźliwy okrzyk:
- Wujek zamienił się w dziką bestię!
Kara pomyślała, że telewizyjne horrory poczyniły straszne spustoszenie w psychice
małej.
- Nie bój się. Wujek jest zdenerwowany, ale... - zaczęła uspokajać Autumn, lecz
dziecko krzyczało coraz głośniej.
Kara zerwała się od stołu, sadzając Claya obok siostry.
- Autumn, dosyć tego, a ty, Clay, trzymaj się z dala od galaretki. Idę porozmawiać z
wujkiem.
- Wujek w opałach - pisnął malec z satysfakcją w głosie.
- Zadowolona jesteś, że znalazłaś się wśród Wilde’ów? - spytała Lily. - To rodzina w
stanie rozpadu.
- Po prostu... reagujecie bardzo gwałtownie - odrzekła Kara.
Powtarzała to sobie w duchu, wchodząc na górę, gdzie pan domu walił pięścią w
drzwi pokoju Bricka.
- Mac - rzekła, kładąc mu rękę na ramieniu - jesteś cały mokry. Czemu się nie
przebierzesz i nie usiądziesz do kolacji? Jeśli nie przestaniesz krzyczeć, Autumn się nie
uspokoi. Myśli, że zamieniłeś się w bestię, a jeden Bóg wie, co to dla niej znaczy... Może
sądzi, że urwiesz jej głowę, by zawiesić ją obok innych trofeów na ścianie. - Spokojny głos
Kary kontrastował z gniewnym nastrojem Maca.
Mac przycisnął jej dłoń do swego ramienia, westchnął głęboko i oparł się o ścianę. Za
drzwiami Bricka rozległ się zduszony śmiech.
- To wcale nie jest zabawne - mruknął, ale przestał krzyczeć i dobijać się do drzwi.
W kuchni też się uciszyło, więc Kara odczuła ulgę.
- Myślisz, że zachowuję się nierozsądnie? - spytał. - Czyż nie mogłem się
zdenerwować, kiedy te małe potwory zaczęły rozrzucać jedzenie...
- To nie potwory, a po prostu wyjątkowo żywi chłopcy. Czy ty z braćmi nigdy... nie
zachowywałeś się podobnie?
- Oczywiście. Czasem kilka razy dziennie braliśmy się za łby, ale na interwencję
matki przerywaliśmy bijatykę. Miałem chyba prawo oczekiwać...
- Moja mama także nie tolerowała zabaw z wodą. Dobrze pamiętam, jak
skonfiskowała mój wodny rewolwer, na który wydałam wszystkie oszczędności. Wyrzuciła
go do śmietnika, a ja zostałam bez broni i bez pieniędzy.
Mac nie uśmiechnął się. Jeśli chciała go rozbroić, to nie zamierzał poddawać się tak
łatwo.
- I bardzo dobrze. Rozlewanie wody po mieszkaniu to anarchia. Co prawda nie
pamiętam, czy nasza matka konfiskowała wodną broń, ale ja bym to zrobił i żądam...
- Nie oblałbym mamy, wujku - zza drzwi dobiegł głos Bricka, który najwyraźniej
przysłuchiwał się rozmowie. - Ale ty nie jesteś moją mamą, tylko wujkiem, który lubi
psikusy. Przecież sam kiedyś oblałeś mnie wodą, gdy narzekałem, że mi gorąco. Byłem cały
mokry, a ty się śmiałeś, pamiętasz? Wszyscy się śmieliśmy.
- To co innego - odrzekł Mac, czerwieniąc się trochę.
- Jak to? - skrzywiła się Kara. - Albo oblewanie się wodą jest w tym domu dozwolone,
albo zabronione dla wszystkich.
- Ja też tak myślę - odezwał się Brick.
- W porządku. - Mac przesunął ręką po mokrej czuprynie i uśmiechnął się. - Odtąd
nikomu nie wolno oblewać innych wodą. Każdy, kto złamie tę zasadę...
- Zawiśnie na ścianie w charakterze trofeum? - spytał Brick, wychodząc z pokoju. - A
co z obrzucaniem się jedzeniem? Też jest zabronione?
- Tak - rzekła stanowczo Kara. - I lepiej od razu poinformujmy o tym Claya.
- Autumn także. Nie widziałaś, jak dała Clayowi dolara, żeby rzucił we mnie galaretką
- dodał Brick, uśmiechając się do Kary.
Mac stłumił okrzyk oburzenia i poszedł do kuchni.
- Nigdy więcej żadnego rzucania jedzeniem - oznajmił, patrząc na Claya. - I
podżegania do takich wybryków - dorzucił, spoglądając na Autumn.
Rozejrzał się po zalanej wodą kuchni i rzekł do Lily:
- Posprzątaj to.
- Ani mi się śni - odparła, potrząsając głową. - Brick narozrabiał, to niech sprząta.
- Mac, przeziębisz się w tym mokrym ubraniu - wtrąciła Kara. - Idź się przebrać, a my
tu zrobimy porządek.
- Ojej, biedny wujek! Dostanie kataru - zakpił Brick.
Kara zamarła. Ten chłopak naprawdę przebierał miarę. Szybko stanęła przed Makiem
i położyła mu ręce na piersiach, by powstrzymać go przed gwałtowną reakcją, choć przypusz-
czała, że ją odsunie i zajmie się Brickiem. Ale nie zrobił tego, tylko przycisnął jej palce do
mokrej koszuli tak, że poczuła ciepło męskiego ciała.
- Nie myśl, że jestem tyranem, który bije dzieci - powiedział, patrząc jej w oczy. -
Nigdy nie podniosłem ręki na żadne z nich, chociaż chłopakom pewnie nie zaszkodziłoby
tęgie lanie.
Kara przypomniała sobie, z jakim przerażeniem Clay szukał u niej obrony.
- Może twój brat, James, bił dzieci, kiedy wpadał w złość.
- A może Clay dobrze wie, jak wykorzystać twoje macierzyńskie instynkty - zauważył
prowokacyjnie Mac.
- To cyniczne, co powiedziałeś. On ma dopiero siedem lat - odrzekła, próbując
oswobodzić ręce, ale Mac przycisnął je mocniej.
- Lubisz dzieci, prawda? I nie jest ci wszystko jedno, co z nimi będzie? - spytał,
patrząc na nią uważnie.
- Oczywiście - przyznała zahipnotyzowana spojrzeniem ciemnych oczu. - To przecież
tylko dzieci, które dużo przeszły i...
- Nigdy więcej nie będę rzucał jedzeniem - przyrzekł Clay, który stanął między
Makiem i Karą, a potem przytulił się do obojga. - Kiedy możemy dostać szczeniaczka? Ciocia
Kara obiecała, że go dostaniemy - zwrócił się do Maca.
- O tak, tylko szczeniaka brak nam do szczęścia. A może małego wilczka lub
niedźwiadka? Bardzo by tu pasowały.
- Wcale nie żartujemy - Autumn poparła brata. - Ciocia naprawdę nam to obiecała.
- Jeśli ciocia będzie się nim zajmować, to nie mam nic przeciwko temu - rzekł
spokojnie Mac, spoglądając z wyzwaniem na Karę.
No dalej, powiedz dzieciom, że nie dostaną szczeniaka, bo nie zaopiekujesz się ani
nim, ani nimi, zdawał się mówić wzrok Macauleya.
Kara nie potrafiła wymówić ani słowa, gdy mały Clay tulił się do niej, a trójka
pozostałych, wraz z Makiem, wpatrywała się w nią wyczekująco.
- Jak w serialu telewizyjnym - zauważyła Lily. - Kryzys został zażegnany. Wszyscy
uśmiechają się do wszystkich.
- Lubię takie seriale - przyznała Autumn, a pozostali roześmieli się serdecznie.
Kara poczuła, że ogarniają fala ciepła. W kuchni zapanowała prawdziwie rodzinna
atmosfera, za którą zawsze tęskniła. Nie miała jej we własnym domu, odkąd matka opuściła
Willa Franklina i wyszła za Drew Ansella. Bardzo kochała nowego męża, ale ta miłość nie
zostawiała czasu na zajmowanie się dzieckiem.
Drew nigdy nie był nieuprzejmy wobec Kary, lecz mała czuła się w domu jak intruz.
Pamiętała, z jaką radością Drew Ansell opłacał jej kolonie letnie, pozbywając się dziewczynki
z domu. Proponował nawet, by odwiedzała wujka Willa w Montanie, ale Kara odmawiała,
wiedząc, że u Ginny Franklin nie będzie mile widzianym gościem.
A w domu Wilde’ów odnalazła wreszcie rodzinne ciepło i poczuła się potrzebna. Po
raz pierwszy w życiu Kary zdarzyło się, że kogoś obchodziło, czy zostanie, czy też wyjedzie.
Popatrzyła na dzieci oraz Maca, który ciągle przyciskał jej ręce do piersi, i pomyślała,
że jego wzrok nie pozostawia wątpliwości, iż jest pożądana jako kobieta. Spojrzenie Maca
przerażało ją i przejmowało dreszczem.
Szybko usunęła ręce z piersi Maca i odwróciła się.
- Pójdę się przebrać, żeby nie złapać kataru - powiedział z uśmiechem Mac i wyszedł
z kuchni.
Ku zdumieniu Kary dzieci bez kłótni i sporów spokojnie rozeszły się do sypialń, a
Lily pomogła jej w sprzątaniu.
- Świetnie poradziłaś sobie z wujkiem Makiem - zauważyła nastolatka. - Umiesz
zaprowadzić ład i spokój w tej rodzinie. A trzymanie go na dystans w sprawach łóżkowych
tylko działa na twoją korzyść. Jest taki napalony, że nawet oblewanie wodą niewiele mu
pomogło.
- Lily! - przerwała jej gwałtownie Kara.
- Założę się, że teraz bierze lodowaty prysznic - ciągnęła dziewczyna. - Jak długo
zamierzasz to ciągnąć? Mam nadzieję, że nie przesadzisz, bo wujek jest...
- Lily, proszę!
- Zaczerwieniłaś się? To zabawne!
- Przestań! - jęknęła Kara.
- Jeśli rumienisz się na samą myśl o wujku Macu pod zimnym prysznicem, to nie
możesz być zakochana w żadnym żonatym mężczyźnie, prawda?
- Przykro mi, że słyszałaś naszą rozmowę - rzekła Kara, wypuszczając z rąk mokrą
gąbkę. - Rzeczywiście skłamałam. Nie powinnam była tego mówić...
- Wiem, dlaczego to zrobiłaś - przerwała Lily. - Wujek nie dał ci innego wyboru. Już
mu powiedziałam, jak głupio postąpił, na wypadek, gdyby nie wiedział, a rzeczywiście nie
miał o tym pojęcia!
Kara skuliła się na myśl, że Lily dyskutowała o niej z Makiem. Poczuła się
niezręcznie, lecz dziewczyna nie zamierzała porzucić pasjonującego tematu.
- Dlaczego mężczyźni nigdy nie przyznają wprost, czego pragną, zamiast wynajdywać
jakieś głupie preteksty - ciągnęła. - Przecież można by od razu uczciwie wyznać: kocham cię,
zostań ze mną. Ale, nie! Zamiast tego będzie: zostań, bo dzieci potrzebują opieki, a ty nie
masz nikogo. Albo dlaczego nie powiedzą wprost: szaleję za tobą, tylko: jesteś za młoda, a ja
nie mogę znieść, że tak bardzo cię pragnę.
Kara czuła się upokorzona tymi uwagami. Domyślała się, że część z nich odnosi się
do niej i Maca. Pozostałe to zapewne aluzje do osobistych problemów Lily.
- Tak ci powiedział pan „Raj”? - zapytała.
- Pan „Raj” - powtórzyła Lily, krzywiąc się. - Tak, to on, a nie powinien był mówić w
ten sposób. To głupie. Pasujemy do siebie, a on ciągle gada o różnicy wieku... Gdzie się po-
dziali nowocześni mężczyźni, nie kryjący uczuć? I jak mamy sobie poradzić z tymi typami w
stylu retro, którzy raczej pozwolą się przypiekać rozpalonym żelazem, niż przyznają, że
potrzebują kobiety do czegoś więcej niż tylko dla uprawiania seksu?
- Wujek zna tego mężczyznę, z którym się spotykasz? - spytała ostrożnie Kara,
przypominając sobie, jak prowokacyjnie zachowywała się Lily wobec Webba Ashera.
Przez moment zastanawiała się, czy to aby nie on jest tajemniczym ukochanym
bratanicy Maca, ale odrzuciła tę myśl, pamiętając, jak nieprzyjaźnie zachowywał się zarządca
rancza wobec kpiącej z niego dziewczyny. Z ulgą pomyślała, że to nie mógłby być Asher.
- Tak, wujek go zna, ale więcej nie mogę powiedzieć. Lepiej, żebyś nie wiedziała, jak
się nazywa, bo mogłabyś uznać, że należy powiedzieć o tym wujkowi.
- A to by go rozgniewało?
- Możliwe. Prawdopodobnie tak. Na pewno - westchnęła Lily.
- Lily, gdybym mogła ci coś poradzić...
- Jedyna rada, jakiej mi potrzeba, to „tak trzymać”!
- Nie znając szczegółów, nie mogę radzić w ten sposób.
- Wiem - odparła Lily, odkładając gąbkę, którą dotąd wycierała stół. - Lepiej pójdę się
położyć. W końcu muszę jutro wstać do szkoły - rzekła z niechęcią, a wychodząc z kuchni,
rzuciła pod adresem Kary:
- Dziś w nocy tak trzymaj, dziewczyno!
ROZDZIAŁ SIÓDMY
„Tak trzymaj!” Słowa Lily rozbrzmiewały w uszach Kary, gdy sprawdzała, czy
Autumn i Clay są już w łóżkach. Oboje zarzucili jej ręce na szyję i pocałowali na dobranoc.
Te oznaki akceptacji wzruszyły ją.
Przystanęła pod drzwiami Bricka oraz Lily i powiedziała głośno „dobranoc”. Z obu
sypialń dobiegła taka sama odpowiedź. Starsze dzieci także nie miały nic przeciwko jej pozo-
staniu na ranczu.
Mac również tego pragnął, choć kierowały nim wyjątkowo egoistyczne pobudki. Lecz
gdyby nie uwagi wujka Willa na ten temat, nie miałoby to dla Kary tak dużego znaczenia.
Ważne, że była potrzebna.
Słowa Lily znów zadźwięczały jej w głowie. Ta dziewczyna wyraźnie traktowała
stosunki między kobietami i mężczyznami jako rodzaj gry wojennej, ale Kara podchodziła do
tego inaczej. Znajdowała się na ranczu w dość dziwnej sytuacji, lecz zamierzała zachowywać
się jak uczciwa, dojrzała kobieta, którą w istocie była. A to znaczyło, że powinna zanieść
Macowi tacę z kolacją, bo nie wrócił do kuchni, a musiał być głodny. Potem zamierzała się
położyć, bo ciągle jeszcze odczuwała skutki różnicy czasu i miała za sobą męczący dzień.
Z tacą zastawioną jedzeniem zapukała do drzwi sypialni Maca.
- Wejdź! - usłyszała.
Na dźwięk tego głosu zadrżała i zarumieniła się mocno.
- Nie mogę otworzyć drzwi, bo mam zajęte ręce - rzekła jednym tchem. - Przyniosłam
ci kolację.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich Mac w białym szlafroku kąpielowym. Wytarł
ręcznikiem mokre włosy, a potem obrzucił spojrzeniem trzymaną przez Karę tacę.
- Nie ma galaretki?
- Odkąd użyto jej jako broni, zniknęła z menu - roześmiała się Kara.
- Myślę, że trochę przesadziłem dziś wieczorem - przyznał, biorąc od niej tacę. -
Prawdę mówiąc, zachowałem się głupio - rzekł, potrząsając głową.
- Miałeś powody, zostałeś sprowokowany. Po całym dniu spędzonym na
poszukiwaniach Bricka ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałeś, był widok chłopców
obrzucających się jedzeniem.
- Nie, to tylko był pretekst do awantury. Naprawdę dopiekła mi wizyta Franklinów -
powiedział, stawiając tacę i sadowiąc się w wygodnym fotelu. - Zastanawiałem się, czy
dzwoniłaś do pastora z prośbą, by zabrał cię stąd dziś wieczorem.
- Nie, zdecydowałam się tego nie robić - odparła, podchodząc, by podać mu szklankę
z napojem.
- Może znalazłoby się trochę kawy? - spytał, bez przekonania wpatrując się w
szklankę z sokiem pomarańczowym.
- Za późno na kawę. Nie mógłbyś potem zasnąć - rzekła Kara. - Mogę ci
zaproponować mleko albo piwo.
- Wystarczy sok - uznał Mac. - Dotrzymasz mi towarzystwa przy kolacji?
Kara spojrzała na zamknięte drzwi sypialni i mężczyznę z tacą na kolanach.
- Zgoda - powiedziała z wahaniem. - Zostanę chwilę.
Przysiadła ostrożnie na skraju łóżka, bo w pokoju nie było drugiego fotela.
- Kiedy brałem prysznic, kombinowałem, jak uszkodzić samochód pastora, żeby nie
mógł cię stąd wywieźć. Dobrze, że do niego nie dzwoniłaś - rzekł, obgryzając udko kurczaka.
- Mac, ja naprawdę... - Kara w zażenowaniu zaczęła wykręcać palce, a potem
podniosła się z miejsca. - Zobaczę, co z Taiem, i położę się...
- Później - przerwał stanowczo Mac i powstrzymał ją wzrokiem.
- Musisz być bardzo zmęczony - zauważyła, siadając z powrotem na łóżku. - Wiem,
bo ja też czuję zmęczenie. Pewnie chciałbyś odpocząć. Nawet nie powiedziałeś, ile czasu
zabrało ci odszukanie Bricka.
Kara popadła w konsternację. Zaczęła mówić byle co, żeby tylko opanować
ogarniające ją podniecenie. Sam widok Maca tak na nią działał, a przecież ten mężczyzna
tylko jadł kurczaka.
Ścisnęła uda i skrzyżowała ręce na piersiach. Przez bluzkę i stanik wyczuwała, jak
stwardniały jej sutki. Mac kończył kolację, nie dostrzegając niepokoju Kary.
- Chłopcy mieli nad nami kilkugodzinną przewagę - zaczął opowiadać - ale szeryf,
Jack Tate, zawiadomił przez radio inne posterunki, by zatrzymały uciekinierów, nie prze-
rażając ich przy tym nadmierną prędkością pościgu. Na szczęście nic złego się nie stało.
Policjanci dobrze obeszli się z Brickiem i Jimmym. Wzięli ich tylko na posterunek, a stamtąd
już my ich odebraliśmy.
- Musiałeś zapłacić jakiś mandat?
- Tym razem nie. Lecz słowa policjantów zrobiły wrażenie na chłopakach, więc nie
będą już chyba próbować po raz drugi, Ja i Jack też dorzuciliśmy swoje trzy grosze po drodze
do domu. On odwiózł Jimmy’ego Crowa, a ja wróciłem z Brickiem. Rozmawiał ze mną i w
tym samym czasie słuchał jakichś najnowszych przebojów. - Mac skrzywił się. - Co za
okropna muzyka! Przypomina wycie alarmu samochodowego.
- Nie bądź taki staroświecki, bo młode pokolenie uzna cię za wapniaka.
- Mogę być wapniakiem, ale mówię prawdę. Nastolatki mają teraz okropny gust.
Odstawił tacę na mały stolik obok fotela. Zjadł wszystko oprócz ciasta.
- Co z deserem? - zapytała.
- Wolę inny, a ty?
Podniósł się i zbliżył do Kary. Usiadł w nogach łóżka. Poczuła, że brak jej tchu.
- Muszę już iść - wymamrotała, nie ruszając się z miejsca.
- Dziękuję, że przyniosłaś kolację - rzekł i pogłaskał Karę po gęstych, jasnobrązowych
włosach.
Dziewczyna opuściła wzrok, podziwiając kontrast między bielą szlafroka a opaloną,
porośniętą ciemnymi włosami skórą Maca. Uświadomiła sobie, że jest nagi pod szlafrokiem,
a ona siedzi obok niego na łóżku, lecz mimo to nie wstała z miejsca.
- Połóż się - powiedział łagodnie.
Gdy milczała, delikatnie popchnął ją na poduszki, a sam położył się obok, obrzucając
Karę namiętnym spojrzeniem, które rodziło w niej jednocześnie podniecenie i strach. Lecz
nawet strach podszyty był jakąś wewnętrzną radością.
- Co za wielkie oczy, okrągłe jak spodeczki - szepnął i pochylił się, by je pocałować.
Kara opuściła powieki. Nie potrafiła ich podnieść. Ogarnęło ją przyjemne ciepło i
ociężałość. Nie miała sił, by się poruszyć. Mac zajął się nią jak lalką. Przełożył jej nogi przez
swoje i zaczął pieścić, przesuwając dłonią od pośladków i bioder ku kolanom.
- Masz wspaniałe nogi - mruknął. - Długie i zgrabne. Chcę je zobaczyć. Świetnie
wyglądasz w dżinsach, ale spróbujmy się ich pozbyć.
Znaczenie słów nie docierało do oszołomionej dziewczyny. Tchnący namiętnością ton
Maca sprawiał jej rozkosz. Przemknął ją dreszcz, gdy ręka mężczyzny zaczęła powrotną
podróż przez kolana, wewnętrzną stronę ud i dotarła wyżej. Gdy Mac osiągnął swój cel,
zatrzymał się. Stało się jasne, do czego zmierzał. Kara westchnęła głęboko, zbladła, potem za-
czerwieniła się i spróbowała się podnieść, mimo iż Mac nie usunął ręki.
- Proszę - szepnęła. - Ledwie się znamy - zakończyła drżącym głosem, czując napięcie
i wilgotność w miejscu, którego dotykał.
Jeśli nie cofnie dłoni...
Nie cofnął.
Kara opadła na materac jak zahipnotyzowana. Aktywność Maca szokowała, ale teraz
Kara pragnęła już czegoś więcej niż tylko łagodnego nacisku jego dłoni. Chciała...
Mac uniósł rękę, a potem przesunął ją wyżej. Zanim zdążyła go powstrzymać, szybko
rozpiął pierwszy guzik dżinsów i skutecznie powstrzymał Karę, gdy chciała zapobiec rozpię-
ciu następnego.
- Znamy się dopiero dwa dni - przypomniała, tracąc oddech. Podniósł jej rękę do ust i
koniuszkiem języka dotknął wnętrza dłoni, a ona poczuła efekty tej pieszczoty dokładnie tam,
gdzie się tego spodziewał.
- Kochanie, jeden dzień w tym domu znaczy tyle, co pięć lat w więzieniu, a to już
poważny wyrok.
Kara przestała myśleć o opuszczeniu łóżka. To było takie niezwykłe. Leżeć z Makiem
i pozwalać, by ją pieścił.
- A skoro znamy się dwa dni, to znaczy tyle samo.
- Dziesięć lat?
- Świetny z ciebie rachmistrz - uśmiechnął się. - Ale naprawdę oznacza to dziesięć lat
ciężkich robót.
Jakby mimo woli zaczęła gładzić twarz Maca, pieścić dotykiem jego szyję.
- Nie czuję się tu jak w więzieniu - powiedziała.
- Nie? Myślisz, że mogłabyś z nami wytrzymać? - zapytał, masując jej barki i ramiona
tak długo, aż się zupełnie rozluźniła.
- Podoba mi się tutaj - odparła, gdy delikatnie muskał wargami jej czoło, policzki i
szyję.
- Wiesz, że już przynależysz do naszego rancza. To przesądzone - zaśmiał się cicho.
Nie mógł powiedzieć niczego lepszego, by ją uszczęśliwić. Wreszcie znalazła swoje
miejsce i ludzi, którzy czekali na nią przez całe życie.
Mac nie był typem mężczyzny poświęcającego dużo czasu na myślenie o szczęściu i o
tym, jak je osiągnąć. Borykanie się z codziennymi trudnościami całkowicie wyczerpywało
energię. Tym bardziej czuł się dumny, że intuicyjnie dobrał słowa, które tak podziałały na
Karę. Chciał, by należała do niego i by mógł otoczyć ją opieką. Pragnął jej z mocą, którą
ledwie mógł opanować. Rozwiązał szlafrok i rozsunął jego poły.
- Nie przejmuj się konwenansami, dziecino. Niektórzy już po godzinie znajomości
spędzają ze sobą noc, innym potrzeba na to weekendu. Czas nie ma znaczenia, a już na pewno
nie dla nas. Przecież zamierzamy się pobrać. - Musnął wargami jej usta. - Myśl, że od dziś
będziesz spędzać ze mną każdą noc, sprawia mi wielką radość.
Słowa Maca zainspirowały fantazję Kary. Wyobrażała sobie, że trzyma go w
ramionach, kocha się z nim, ale potem nie spotykają się więcej. Nie potrafiła znieść bólu
rozstania, przemiany intymnego dziś w niewiadome jutro. Może dlatego w wieku dwudziestu
sześciu lat była ciągle dziewicą i tak bardzo potrzebowała zapewnień Maca o stałości ich
związku, zanim zaczęliby się kochać.
Całą sobą pragnęła należeć do tego mężczyzny. Teraz już była pewna, że chce wyjść
za Maca Wilde’a. Nie potrafiła tylko oddzielić panieńskiej tremy od ekscytacji.
- Wyglądasz jak przestraszona dziewczynka, a przecież wiem, że się mnie nie boisz i
chcesz, żebyśmy się kochali. Po to przyszłaś do mojej sypialni.
- Zamierzałam jedynie przynieść kolację - szepnęła.
- Sama się oszukujesz - zapewnił. - Lecz jeśli to doprowadziło cię tutaj... - zawiesił
głos i zajął się guziczkami u liliowej bluzki.
Zdziwiła się, że tak szybko sobie z nimi poradził, a potem rozpiął stanik.
- Pragnę cię! - Brązowe oczy Maca zapłonęły pożądaniem na widok krągłych, białych
piersi i ciemnoróżowych sutek Kary.
Kara walczyła z pokusą, by chwycić za poły bluzki i okryć nagość. Wzrok Maca
krępował ją i podniecał.
- Jesteś piękna, kochanie. To nie żaden wyświechtany komplement. Naprawdę tak
myślę - zamruczał Mac, a jego słowa podziałały na Karę jak balsam.
- Chcę ci wierzyć - powiedziała, zdając sobie sprawę, że i tak nie opuści jego sypialni.
Mac pochylił i zaczął ssać jedną z sutek tak mocno, aż Kara krzyknęła z rozkoszy.
Potem wargami i językiem pieścił obie piersi. Dziewczyna z jękiem poruszyła biodrami. To
było coś zupełnie nowego. Instynktownie powtarzała rytm ruchów pieszczącego ją
mężczyzny.
Mac wsunął kolano między jej uda i przycisnął tak, że poczuła, jak bardzo jest
podniecony. Przytuliła się, a Mac jęknął z pożądania. Pocałował gwałtownie jej usta. Kara za-
rzuciła mu ręce na szyję i odwzajemniła pocałunek. Całowali się z coraz większą
namiętnością. Kara wsunęła ręce pod szlafrok, by dotknąć gorącej, muskularnej piersi
tulącego ją mężczyzny. Ten gest jeszcze bardziej podniecił Maca.
Kara zdusiła w gardle szloch. Drżąca i rozgorączkowana czuła na przemian panikę i
pożądanie. Przerażała ją zmysłowa moc własnych pragnień.
- Nigdy przedtem tak się nie czułam. Nie przypuszczałam, że można coś takiego
przeżywać - szepnęła, kiedy przez moment przestał ją całować i pozwolił zaczerpnąć
powietrza.
Z obawą i ekscytacją pomyślała, że za chwilę straci kontrolę nad sobą i odda się
Macowi. W tym momencie zsunął z niej dżinsy i majteczki.
- Rozluźnij się, najdroższa - szepnął. - Wiem, że się denerwujesz, ale nie powinnaś.
Była naga, a on, zrzucając z siebie szlafrok, pieścił ją wzrokiem. Karze zaschło w
ustach na widok muskularnego, proporcjonalnego ciała Maca. Przestała się bać.
Zafascynowana, zapragnęła go dotknąć i sięgnęła dłonią pomiędzy jego uda.
Mac przymknął oczy, rozkoszując się pieszczotą. Kara zrozumiała, że bardzo jej
pragnie, czuła to, widziała...
Otworzył oczy. Delikatnie usunął jej rękę.
- Jeszcze trochę i skończymy, zanim zaczęliśmy - powiedział.
Całą swoją wiedzę o seksie Kara czerpała z książek. Nie była przygotowana na taką
burzę zmysłów, którą przyszło jej teraz przeżywać.
Wygięła się gwałtownie, gdy Mac dotknął najintymniejszego zakątka jej ciała i zaczął
go pieścić, zapuszczając się coraz głębiej. Przenikała ją dzika rozkosz. Napięcie stawało się
trudne do zniesienia.
- Błagam! - krzyknęła, pragnąc czegoś, czego nie potrafiła nazwać.
Czuła, że promieniuje gorącem. Mac patrzył namiętnie prosto w jej oczy.
- Teraz, najdroższa - szepnął. - Chodź do mnie.
- Nie mogę...
- Ależ możesz.
I stało się. Drżenie, które przeniknęło jej ciało, było zupełnie nowym doświadczeniem.
Mac nie pozwolił, by podniecenie Kary osłabło. Kiedy. ciągle jeszcze pulsowała
rozkoszą, rozsunął szeroko jej nogi i wniknął w nią. Krzyknęła, a potem poczuła łzy w
oczach.
Zaskoczony Mac uniósł głowę. Dyszał gwałtownie.
- Nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda? - zapytał, choć znał odpowiedź.
Kara drgnęła, słysząc niedowierzanie w jego głosie.
- Nie - odparła i zamknęła oczy, by nie widzieć osłupienia we wzroku Maca.
Rozkoszne prądy przenikające ciało powoli zanikały. Mac nie wysunął się z niej. Jego
obecność sprawiała ból i wzniecała pożar.
- Domyślałem się, że jesteś... niedoświadczona, ale nie sądziłem, że...
- Mówisz, jakbyś nie wiedział, czym jest dziewictwo - Kara próbowała udawać
rozbawienie.
Był nią rozczarowany, a najgorsze, co mogła teraz zrobić, to się rozpłakać.
Mac spostrzegł, że łzy kręcą się jej w oczach.
- Mój Boże! Nie płacz! - poprosił.
- Biedny Mac. Najbardziej pożądany kawaler w całym Bear Creek musiał trafić w
łóżku na dziewicę. - Próbowała się roześmiać. - Wybacz. Współczuję ci.
- I pomyśleć, że powiedziałem, iż nie musisz się denerwować - mruknął. - A ty
naprawdę miałaś powody! Po prostu przyniosłaś mi kolację, a ja to źle zrozumiałem.
Skłoniłem cię do czegoś, czego nigdy w życiu nie robiłaś. Nie byłaś jeszcze z mężczyzną!
Byłaś dziewicą...
- Wystarczy - przerwała Kara. - I tak czuję się upokorzona...
- Upokorzona? Myślałem, że cię boli.
- Boli. To znaczy bolało - uzupełniła.
Wstrzymała oddech, lecz ból zdawał się odpływać, a jej ciało przyzwyczajało się do
męskiej obecności.
Mac poruszył się lekko. Kara stężała w oczekiwaniu bólu, ale nie nadszedł.
- Teraz lepiej? - spytał ochryple.
Skinęła głową. Naprawdę było lepiej. Pieczenie ustąpiło, zastąpione czymś
przyjemnym, a trudnym do nazwania. Żar zamienił się w łagodne ciepło. Rozdzierający ból
zniknął, w zamian pojawiło się uczucie pełni. Zamknęła oczy. Było jej dobrze.
- Nie chcę, żebyś się czuła upokorzona - powiedział łagodnie Mac.
Gdybym był prawdziwym dżentelmenem, wycofałbym się natychmiast i pozwolił jej
wrócić do własnej sypialni, ale nim nie jestem, pomyślał.
- Kochanie, jeżeli... jeżeli chciałaś poczekać do wesela, to wiesz, że się z tobą ożenię.
Wszystko będzie dobrze, najdroższa. Możemy udawać, że... to nasza noc poślubna.
- Niczego nie rozumiesz. Czułam się upokorzona, bo potraktowałeś mnie jak dziecko,
jak jakiś wybryk natury, ponieważ... - odwróciła wzrok i zaczerwieniła się. - Ponieważ nigdy
jeszcze nie byłam z mężczyzną - dokończyła.
Zebrała się na odwagę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Przykro mi, że tak to odebrałaś - rzekł spokojnie. - Nie jesteś żadnym wybrykiem
natury, tylko piękną, namiętną kobietą i czuję się zaszczycony, że jestem twoim pierwszym
kochankiem.
Przymknęła oczy, czując, że zbiera się jej na płacz.
- Dziękuję, Mac - szepnęła.
Pochylił się, by delikatnie ją pocałować, i poruszył się wewnątrz jej ciała.
- Przysięgam, że nigdy nie mówiłem tego innej kobiecie, bo nigdy nie miałem
dziewicy. To pierwszy raz dla nas obojga, kochanie.
Cudowny dreszcz przeniknął Karę od stóp do głów. Mac pocałował ją, głęboko
wsuwając język w usta, a ona objęła go mocno.
- Bardzo dobrze - mruknął, pieszcząc najwrażliwszy punkt jej ciała.
To podniecające dotknięcie sprawiło, że instynktownie zgięła kolana.
- Obejmij mnie nogami - powiedział szybko, a ona zrobiła to, czując, że Mac wnika w
nią jeszcze głębiej.
Zakołysał się lekko, potęgując w niej uczucie rozkoszy. W chwilę później
odpowiedziała mu rytmicznymi ruchami ciała.
- Jak dobrze, Mac - powiedziała schrypniętym głosem.
- Tak, kochanie, bardzo dobrze!
Choć próbował przeciągać chwile obezwładniającego szczęścia, natura upomniała się
o swoje prawa. Mac przyspieszył ruchy. Coraz gwałtowniej i głębiej wchodził w ciało Kary,
wprowadzając ich oboje na szczyt. W chwilę potem osunął się na nią z jękiem rozkoszy.
Kara objęła go mocno. Czuła, jak bije mu serce. Twarz miała mokrą od potu i łez.
Pieściła plecy Maca, który leżał na niej bez ruchu.
- Mac? - Niepewny głos Kary kazał mu unieść głowę.
- Dobrze się czujesz? - szepnął, wspierając się na łokciach. - Czy coś ci zrobiłem? -
zapytał, a potem wysunął się z jej ciała i położył na plecach. - Przepraszam. Mało cię nie
zmiażdżyłem. - Delikatnie pogładził policzek Kary. - Możesz oddychać?
- Nic mi nie jest - zapewniła.
Czuła się wprost znakomicie. Chciała śmiać się i krzyczeć. Poznać jego myśli i
opowiedzieć mu o swoich marzeniach, rozmawiać o rozkoszy, której przed chwilą oboje
zaznali. Ale zauważyła, że Mac zasypia. To, co dla niej było największym przeżyciem, dla
niego nie miało takiego znaczenia. Znał wiele kobiet, a ona stała się jeszcze jedną jego
zabawką. Ta świadomość zmartwiła ją i przygasiła euforię.
- Powinnam wrócić do siebie - szepnęła. - Nie mogę tu zostać.
- Dlaczego? - Mac wyciągnął rękę, by zgasić nocną lampę.
- Nie chcę, żeby dzieci zastały nas razem.
- Drzwi są zamknięte. Nikt nie będzie nas niepokoić. I co to znaczy, że nie możesz
spać tutaj? - zapytał Mac, wyczuwając, że Kara zaczyna się czegoś obawiać. - W tym łóżku
jest znacznie lepszy materac niż w twojej sypialni.
Przysunął się do niej i od tyłu objął w talii, a potem mocno przytulił do siebie.
- Nie chodzi o materac - odparła Kara. - Rzecz w tym, że ja nie tylko nie kochałam się
dotąd z mężczyzną, ale i nie spałam z nim. Nie będę mogła zasnąć. Jeśli nie odejdę, żadne z
nas nie wypocznie.
- Zaryzykuję - powiedział, całując ją w skroń. - Zostaniesz tu, kochanie.
- Jesteś okropny! Agresywny, apodyktyczny i... - krzyknęła, próbując mu się wyrwać,
ale ramię Maca było jak z żelaza.
- Wyliczyłaś same zalety. Dobranoc, najdroższa.
Poczuła gniew. To irracjonalne złościć się na mężczyznę, który dał jej tyle rozkoszy,
pomyślała. Nawet jeśli myślał inaczej, Kara chciała usłyszeć go mówiącego, że przeżył z nią
cudowne chwile, ale Mac milczał.
- Słuchaj, to nie ma sensu - zaczęła, szamocząc się w jego uścisku. - Nie usnę tutaj.
Pozwól mi odejść.
- Nie!
Próbowała się opanować. Nie mogła go winić, że nie uważał ich wspólnych przeżyć
za coś nadzwyczajnego.
- Łatwo ci przyszło - mruknęła. Szybko mu uległa. Choć nie żałowała niczego,
brakowało jej większego zaangażowania Maca. Zbyt dobrze siebie znała i wiedziała, że nie
poszłaby do łóżka z pierwszym lepszym. Była z Macauleyem, bo w ciągu tych dwóch dni bez
pamięci się w nim zakochała. Tak bardzo pragnęła usłyszeć od niego, że to, co się między
nimi zdarzyło, dla niego też miało wyjątkowe znaczenie i że nie traktuje jej jak narzeczonej
na zamówienie. Lecz Mac inaczej wytłumaczył sobie milczenie Kary.
- Łatwo? Po prostu kochałem się z moją przyszłą żoną, a teraz czas spać.
Od miesięcy, a może nawet nigdy w życiu nie czuł się równie wspaniale. Zamknął
oczy. Nie czas ani miejsce na retrospekcje. Pastor zrobił mu ogromną przysługę, proponując
zaproszenie Kary do Montany. Trzeba by mu za to ufundować dzwon kościelny albo coś w
tym rodzaju, pomyślał zasypiając.
Kara leżała cicho i nasłuchiwała spokojnego oddechu Maca. Postanowiła zmienić
taktykę. Nie było sensu się z nim spierać, skoro postanowił ją zatrzymać. Zaczeka, aż jego
pozwolenie nie będzie potrzebne, i odejdzie.
Kiedy upewniła się, że zasnął, mogła już wyśliznąć się z sypialni. Czekała tylko na
właściwy moment. Mimo podenerwowania czuła, że powoli zaczyna się rozluźniać.
W pokoju było ciemno i cicho. Mac otulił ich oboje ciepłą kołdrą. Obok siebie czuła
jego gorące ciało. Powieki zaczynały jej ciążyć. Leżenie z otwartymi oczami wymagało zbyt
wiele wysiłku, więc je przymknęła. Poleży jeszcze kilka minut, a potem wstanie, pomyślała z
westchnieniem. Tylko kilka minut...
ROZDZIAŁ ÓSMY
Dzwonek budzika wyrwał Karę z głębokiego snu. Uświadomiwszy sobie, gdzie się
znajduje, szeroko otworzyła oczy. Leżała naga z mężczyzną w łóżku! Mac westchnął i po
omacku wyłączył alarm.
Przypomniała sobie wszystko, włącznie z nocnym zamierzeniem, by wrócić do swojej
sypialni.
- Zostań tu i śpij - powiedział Mac. - Muszę wyprawić dzieci do szkoły, ale ty...
- Wstanę.
Kara wyskoczyła z łóżka, wbiegła do łazienki i zamknęła drzwi. Słysząc trzask zamka,
Mac uśmiechnął się lekko. Rozbawiła go skromność dziewczyny, tak bardzo kontrastująca z
jej wczorajszą namiętnością. Czule pomyślał o minionej nocy. A więc był pierwszym
mężczyzną w życiu Kary i mógłby zostać jedynym.
Podszedł do okna, by rozsunąć zasłony. Zapowiadał się pochmurny, deszczowy dzień,
ale Mac wkładał szlafrok, pogwizdując wesoło.
Kara podsunęła Brickowi kolejny placek, podziwiając apetyt chłopca. To była trzecia
dokładka. Autumn pracowała nad pierwszym, polewając go obficie słodkim sosem. Lily
małymi łyczkami popijała herbatę i skubała grzankę. Rekonwalescent Clay jeszcze spał w
swoim pokoju.
Tai wkroczył do kuchni z podniesionym ogonem i donośnym miauczeniem oznajmił
swoje przybycie.
- Spędził dziś noc w moim łóżku - powiedziała Autumn.
Kot dostał swoje jedzenie i przestał interesować się ludźmi.
- Czy to nie wspaniałe? Prawdziwe, domowe śniadanie! - zachwycał się Mac, kończąc
swoją porcję placków. - Kiedyż to ostatnio jedliśmy coś podobnego? Pastor miał rację.
Znakomicie gotujesz - rzekł z uśmiechem do Kary.
- Biorąc pod uwagę twój dzisiejszy poranny nastrój, chyba nie tylko w tym jest dobra -
zauważyła Lily.
Kara zaczerwieniła się i o mało nie wypuściła z rąk patelni, którą zamierzała
wyszorować.
- Lily! - upomniał bratanicę Mac, ale zabrzmiało to raczej żartobliwie niż surowo.
- Co ona miała na myśli? - chciała wiedzieć Autumn.
- Że jesteśmy bardzo zadowoleni, iż Kara jest z nami i zrobiła śniadanie - wyjaśnił
Mac.
- Brick, czemu idziesz do szkoły w białym swetrze i dżinsach? Joanna Franklin
mówiła, że dziś macie dzień przebierańców, więc powinieneś włożyć coś śmiesznego -
zauważyła Autumn.
- Co? - Brick mało nie zakrztusił się mlekiem. - Nie idę! Nie mam zamiaru się
wygłupiać! Nikt mnie nie zmusi - dodał, spoglądając z wyzwaniem na wuja.
- Brick, musisz iść do szkoły. Wystarczy, że wczoraj opuściłeś zajęcia. I tak masz
dużo do nadrobienia... - stwierdził Mac.
- Mogę jeszcze raz nie pójść - przerwał mu chłopak.
Obaj wstali z miejsc.
- Przestańcie. Jest dopiero siódma rano - rzekła Lily.
Kara popatrzyła na obu Wilde’ów. I wuj, i bratanek zacinali się w uporze. Spostrzegła
też, że Autumn uśmiecha się z satysfakcją i korzystając z zamieszania, bezkarnie sięga po
słodki sos, którego Mac nie pozwalał jej nadużywać.
- Nie szkodzi, jeśli Brick zostanie dziś w domu - ośmieliła się wtrącić. - Zajmie się
trochę Clayem, pogra z nim w coś, pomoże odrobić lekcje, które mu zadano.
- Oczywiście - zgodził się Brick.
- Chłopak nie zostanie w domu. Nie ma o czym mówić! - Mac był niezadowolony z
interwencji Kary.
- Kara powiedziała, że mogę zostać, i będę jej słuchać.
- Znowu to samo - rzekła znudzonym tonem Lily. - To mogło działać u wuja Jamesa i
ciotki Ewy, którzy o mało się nie rozwiedli, zanim zdecydowali, że pieniądze otrzymywane z
naszego ubezpieczenia nie są tego warte, i odesłali nas tutaj.
- Rozumiem, że Brick może nie mieć ochoty na przebieranie się - powiedziała
spokojnie Kara. - U mnie w szkole też kiedyś wprowadzono taki zwyczaj. Każdy starał się o
najzabawniejszy kostium. To było w ósmej klasie. Właśnie się przeprowadziliśmy i wszystkie
dziewczynki ubierały się w tej szkole inaczej niż tam, gdzie uczyłam się poprzednio. Tego
dnia kilka z nich przyszło ubranych dokładnie jak ja. Domyśliłam się, że posłużyłam im za
model. To nie był miły moment - przyznała.
- Musiało być ci głupio - zauważył Brick.
- To zdarzyło się dawno temu, ale pozostało mi przeświadczenie, że takiego dnia
zawsze komuś jest przykro.
- U nas w klasie też jest paru takich, z których mogą się nabijać, ale my z Jimmym nie
dopuścimy do tego. Idę do szkoły, wujku - zdecydował Brick, biegnąc po książki.
- Brick obrońcą uciśnionych! Sam, z własnej woli, chce iść do szkoły! Dobra jesteś,
Karo - rzekła z uznaniem Lily.
- Jest wspaniała - stwierdził Mac, podchodząc do Kary i obejmując ją w talii. -
Historia, którą opowiedziałaś, to znakomity chwyt - dodał i przytulił ją mocniej do siebie. -
Dziękuję, kochanie, że powstrzymałaś mnie od kolejnego wybuchu gniewu. Twój sposób
okazał się znacznie lepszy.
Kara zadrżała, kiedy Mac przesunął dłońmi po jej bladoróżowym szlafroczku. W
czasie śniadania w obecności dzieci starała się zachować spokój, lecz teraz wróciła
świadomość, że ostatniej nocy zostali kochankami.
Mac spróbował wsunąć dłonie pod szlafroczek, ale wyśliznęła mu się z objęć. Nie
mogła sobie pozwolić na takie intymności przy Lily.
- Sądzisz, że wymyśliłam tę historię? - spytała, próbując przywrócić między nimi
dystans.
Opowieść była prawdziwa i stanowiła jedno z pierwszych doświadczeń decydujących
o tym, że Kara stała się tak wrażliwa na upokorzenia. Ale żadne z Wilde’ów tego nie
rozumiało.
Brick i Autumn wbiegli z książkami do kuchni. Za nimi wszedł Webb Asher w
kowbojskim stroju.
- Pada, więc myślę, że wszyscy będą dziś pracować w stajniach, a ja chcę załatwić
parę rzeczy w mieście, więc mogę podwieźć dzieciaki do szkoły.
- Świetnie! Nie będziemy musieli siedzieć w dżipie - ucieszyli się Brick i Autumn.
- W czasie deszczu zawsze podwożę ich do drogi i tam czekają w samochodzie na
szkolny autobus - wyjaśnił Mac.
- Jak się pobierzecie, tobie przypadnie to w udziale, a także wiele innych obowiązków,
pani Wilde - zauważyła Lily, zwracając się do Kary.
- Znajdzie się również parę pozytywnych aspektów tego statusu - mruknął Mac,
całując Karę w szyję.
Dziewczyna zarumieniła się i spróbowała odsunąć Maca. Przestał całować, lecz wciąż
obejmował ją w talii.
- Mogę jeden wymienić - oznajmiła Autumn. - Oglądanie telewizji satelitarnej!
Słysząc to, wszyscy roześmieli się głośno.
- Bierz swoje książki, uczennico. Chyba nie chcesz spóźnić się do szkoły? - zwrócił
się Webb do Lily.
Kara gwałtownie odwróciła głowę, by spojrzeć na zarządcę. W głosie, którym
przemawiał do bratanicy Maca, było coś prowokacyjnego. Lily zakołysała zalotnie biodrami.
- Stokrotne dzięki, Webb. Naprawdę doceniam to, co dla nas robisz - rzekł Mac.
- Ja również - dorzuciła Lily z uśmiechem.
Czyżby dziewczyna była jednak bliżej związana z tym kowbojem, zastanowiła się
Kara, śledząc chłodny wzrok Ashera skierowany ku Lily. I czy jej wuj niczego się nie
domyślał? Lecz Mac ścigał spojrzeniem tylko ją i nie w głowie mu było obserwowanie
zarządcy rancza albo własnej bratanicy.
- Skoro Clay jeszcze śpi, a my nie byliśmy pod prysznicem, to zaoszczędźmy czasu
oraz ciepłej wody i weźmy wspólną kąpiel.
Karze zaparło dech z wrażenia. Obawiała się, czy Webb i dzieci wychodzące właśnie
z domu nie usłyszały tej niezwykłej propozycji. Mac nie żywił podobnych obaw. Objął Karę i
poprowadził do sypialni.
Zamknął dokładnie drzwi, a potem gwałtownie ją pocałował. Kara zarzuciła mu ręce
na szyję i przylgnęła doń całym ciałem.
Zanim zupełnie straciła kontrolę nad sytuacją, pomyślała jeszcze, że szybko nauczyła
się odwzajemniać pieszczoty. Uwielbiała całować i dotykać Maca.
- Pragnąłem tego, odkąd się obudziliśmy - powiedział Mac, przerywając dla złapania
oddechu. - Lecz wyskoczyłaś z łóżka jak gazela, a potem byliśmy otoczeni przez całą paczkę
nieletnich przyzwoitek.
- Dzieci dobrze wiedzą, co się święci - rzekła Kara.
Kochała Maca Wilde’a bez wzajemności i należało o tym pamiętać. Przypadek
sprawił, że to ona wysiadła z samolotu. Na jej miejscu mogła się znaleźć każda inna kobieta.
- Nie zajmujmy się tym teraz - zaproponował Mac, jakby znał jej myśli. - Kochaliśmy
się i wiesz, że jesteś moja!
Miał spore doświadczenie w stosunkach z kobietami, lecz żadna z nich nie podniecała
go tak bardzo jak Kara.
- Chodź! - powiedział.
Wziął ją za rękę, by pociągnąć do łazienki. Natychmiast odkręcił kurek, a potem
zrzucił szlafrok.
- Rozbierz się i wejdź pod prysznic!
Oczy Kary rozszerzyły się na widok jego podniecenia. Spędziła z nim noc, ale po raz
pierwszy widziała go bez ubrania w świetle dziennym.
- Lepiej zajrzę do Claya. Może się obudził... - wymamrotała okropnie zawstydzona.
- Sam potrafi zjeść śniadanie i włączyć telewizor.
Mac rozpiął jej szlafroczek i zsunął go z ramion, a potem dotknął białych majteczek.
- Po co je wkładałaś?
- Mac!
Zarumieniona patrzyła, jak ją rozbierał i przesuwał palcami po intymnych zakątkach
ciała. Potem popchnął pod ciepły strumień i roześmiał się, gdy zachłysnęła się wodą.
- Nie ma obawy, nie rozpuścisz się jak cukier!
- Ja się z ciebie nie śmiałam, gdy cię wczoraj oblano wodą - przypomniała. - Autumn
miała rację. Zachowujesz się jak dzikus.
- Właśnie - zgodził się i namydlił ręce. - Podejdź do mnie!
- Łamiesz zasady, które sam ustaliłeś - rzekła, czując, że cała drży z podniecenia.
- Cofam zakaz i ustanawiam wyjątek od reguły, bo ty jesteś wyjątkowa, kochanie -
oznajmił i pochwycił ją w namydlone dłonie.
Mokrymi ustami rozchylił jej wargi, a rękami rozpoczął wędrówkę po całym ciele.
Mydlił piersi, pieszcząc i uciskając je delikatnie palcami, aż jęknęła z rozkoszy. Potem zrobił
to samo z każdym centymetrem jej ciała.
Niecierpliwie czekała, aż dłonie Maca wsuną się między nogi. Szeptała jego imię i
tuliła się do niego. Było jej tak dobrze! Zaciskała palce, pragnąc tych samych doznań, które
ofiarował jej nocą.
- Jeszcze nie, najdroższa - szepnął.
Krótki szloch wyrwał się jej z gardła, ale Mac nie zaprzestawał działań, co chwila
doprowadzając ją na krawędź ekstazy. Gwałtownie zapragnęła spełnienia i sięgnęła między
uda Maca, sama rozpoczynając pieszczoty.
- O tak, kochanie - westchnął. - Teraz już jesteś gotowa do następnej lekcji.
Przycisnął Karę do ściany i wszedł głęboko w jej ciało. Krzyknęła, czując, jak
eksploduje rozkoszą...
A potem ona mydliła wspaniałe ciało Maca, myła mu włosy i rozpryskiwała wodę po
całej łazience.
- Co to było? Usunięcie wyrostka? Kiedy? - zapytał Mac, dotykając palcem blizny na
brzuchu Kary.
- Miałam wtedy sześć lat - odparła. - Zachorowałam w szkole i wzięto mnie do
szpitala. Tego samego dnia zrobili operację. Bardzo się bałam, ale tatuś tak ułożył swoje
zajęcia, żeby być ze mną w szpitalu. Mama, która pracowała jako zaopatrzeniowiec wielkich
domów towarowych, nie miała czasu. Jak zwykle podróżowała wówczas służbowo, ale mnie
nie robiło to różnicy, bo został ze mną tatuś. Przez pierwszą noc nawet spał w szpitalu na
rozkładanym łóżku.
- Mówisz o pastorze?
- Tak. - Kara skinęła głową. - Zawsze myślałam o nim jak o tacie i we wspomnieniach
nim pozostał.
- Musiałaś się dziwnie czuć, kiedy nagle przestał być twoim ojcem i zamienił się w
niby - wujka, którego rzadko widywałaś.
- To prawda - odrzekła, choć słowa, których użył, nie oddawały w pełni ani bólu, ani
poczucia odrzucenia, które wtedy przeżywała.
- Nic dziwnego, że trudno ci teraz zaufać jakiemukolwiek mężczyźnie, skoro już raz
cię porzucono. To by wyjaśniało, dlaczego tak długo pozostałaś dziewicą - rzekł Mac dumny
z własnej przenikliwości.
- Proszę! Dosyć już tych zabaw w psychologa - rzekła Kara i wyskoczyła spod
prysznica.
Nie chciała, by Mac analizował jej osobowość ani żeby się nad nią użalał.
- Zostaniesz ze mną, prawda? - spytał, chwytając ją za rękę. - Wczoraj udowodniłaś,
że ufasz mi dostatecznie, by ze mną sypiać.
- A może byłam już zmęczona rolą ostatniej dziewicy na tej planecie? - roześmiała się.
- Teraz jesteś moją słodką narzeczoną na zamówienie - rzekł, wycierając ją miękkim,
błękitnym ręcznikiem.
- Wiem, że potrzebujesz kogoś do opieki nad dziećmi - odparła, przymykając oczy, bo
pieszczoty Maca sprawiały jej niewysłowioną przyjemność. - Ale jeśli za kilka lat sprawy
między nami nie będą się układały, to nasze rozstanie boleśnie zrani Claya i Autumn.
- Nic takiego się nie zdarzy. Wszystko będzie dobrze - zapewnił.
Przecież to najlepszy moment, by Mac wyznał jej miłość, jeśli w ogóle żywił do niej
to uczucie. Kara pragnęła tego tak bardzo, że gotowa była przystać nawet na kłamstwa. Ale
Mac, który nigdy nie kłamał, nie rzekł ani słowa.
Kara powiedziała sobie, że powinna docenić jego uczciwość. Lepiej, że nie wyznał
tego, czego nie czuł, uznała w duchu.
W pół godziny później oboje schodzili na dół do holu. Mac władczo obejmował Karę.
- Ciągle pada - zauważył. - Pewnie przesiedzę cały dzień w gabinecie. Muszę
przejrzeć papiery. Nienawidzę tego.
- Siedzenia w domu czy papierkowej roboty? - spytała.
- I jednego, i drugiego. Jestem ranczerem, więc lubię otwartą przestrzeń. Nie wiem,
jak te wszystkie gryzipiórki mogą cały dzień siedzieć zamknięte w biurowcach.
- Ja także pracowałam w biurze - mruknęła Kara.
- Ale już tam nie wrócisz.
Ta władczość w jego głosie podniecała ją w łóżku, lecz w ciągu dnia Mac powinien
wiedzieć, że nie we wszystkim może narzucać swoją wolę.
- Muszę wrócić...
- Nie! Opłacimy zapakowanie twoich rzeczy i przesłanie ich tutaj. Wyślesz do
ministerstwa zawiadomienie, że rezygnujesz z pracy, a wszystkie inne sprawy możesz
załatwić faksem lub przez telefon. Nie pozwolę ci odejść.
- W rzeczywistości nie muszę z niczego rezygnować. Zwalniają mnie za miesiąc -
rzekła z trudem, czując, że winna jest szczerość temu mężczyźnie. - Teraz mam tygodniowy
urlop i powinnam wrócić do pracy jeszcze na kilkanaście dni.
- Nigdzie nie wrócisz. Jeśli byli tacy głupi, że cię zwolnili, to sami są sobie winni.
Nam jesteś potrzebna. Zrozum, że nie będziesz już dłużej żadną urzędniczką - powiedział i
pocałował ją mocno.
Z pokoju dobiegły dźwięki telewizora. Clay siedział na podłodze, jadł płatki
kukurydziane i gapił się w ekran. Na oknie siedział Tai i obserwował wiewiórki. Obaj
zignorowali wejście Maca oraz Kary.
- Widzisz, elektroniczna niańka to prawdziwy dar niebios - rzucił Mac i
pocałowawszy ją w czubek głowy, zniknął w gabinecie.
Przysiadła obok Claya, akceptując rolę opiekunki. W pół godziny później, gdy mały
tkwił przy kuchennym stole, pracowicie wypisując litery na żółtym liniowanym papierze, za-
dzwonił telefon. Kara podniosła słuchawkę.
- Tu szkoła średnia w Bear Creek - usłyszała. - Chcieliśmy sprawdzić, czy Lily Wilde
ciągle jest chora?
- Ciągle chora - powtórzyła Kara, a szkolna sekretarka przyjęła to jako potwierdzenie.
- Dziękuję, mamy nadzieję, że wkrótce wyzdrowieje - powiedziała i odłożyła
słuchawkę.
Kara przypomniała sobie poranną wymianę spojrzeń między Lily i Webbem. Jego
zielone, chłodne oczy i zaciśnięte usta. Więc ta dziewczyna znowu nie poszła do szkoły? A
może Asher jest niewinny, a ona ma zbyt bujną wyobraźnię? Lecz jeśli mała ma romans z
zarządcą? Zdecydowała, że musi dokładnie wypytać Lily, zanim porozmawia z Makiem.
Ciągle padało, kiedy Lily z Brickiem i Autumn wrócili do domu późnym
popołudniem.
- Webb podwiózł nas rano pod samą szkołę - oznajmiła Autumn.
Kara skinęła głową i uważnie przyjrzała się starszej bratanicy Maca. Rozmarzone
oczy Lily nie pozostawiały wątpliwości co do tego, jak spędziła dzień. Teraz, narzekając na
ból, głowy, skierowała się do swego pokoju. Nie zwiodła Kary, ale obecność pozostałych
dzieci i Maca uniemożliwiła śledztwo.
Wszyscy zasiedli w kuchni, żartując i jedząc maślane bułeczki z orzechami, które
upiekła wcześniej. Mac cieszył się wyraźnie z domowej atmosfery i ścigał uroczą gospodynię
roznamiętnionym wzrokiem.
Kara miała na sobie popielatą spódniczkę, wystarczająco krótką, by odsłaniała
zgrabne nogi, piaskowy sweterek i kamizelkę. Mac wiedział, jaką bieliznę nosiła pod spodem,
bo był przy tym, kiedy ją wkładała.
- Chodzę teraz z Courtney Egan. - Głos Bricka przerwał erotyczne fantazje Maca
Wilde’a. - Jest najfajniejszą dziewczyną w ósmej klasie, a może w całej szkole.
- Z córką mojego kolegi, tego adwokata, Toma Egana? - spytał Mac, żywiąc nadzieję,
iż przyjaźń z tak znakomicie ułożoną dziewczynką dobrze wpłynie na Bricka.
- Dziś wszyscy wyglądali okropnie głupio. Tylko ja i Jimmy jak ludzie. Courtney
rzuciła Chada Waltersa i powiedziała swojej przyjaciółce Bethany, że jestem fajny i zaprosi
mnie w piątek na przyjęcie.
- Szybko się dogadaliście - rzekła Kara, patrząc z uśmiechem na Maca.
- Brick jest równie impulsywny jak ja - mruknął Macauley tak cicho, by bratanek go
nie słyszał. - Miejmy nadzieję, że nie będzie równie szybki - zażartował, chwycił Karę za rękę
i pocałował w dłoń.
Przybycie Willa Franklina przerwało sielankę. Mac powitał pastora, ale nie był
zachwycony wizytą. Wielebny Franklin zignorował niechęć gospodarza.
- Musisz zjeść z nami kolację, kochana - zwrócił się do Kary. - Ginny przygotowała
coś pysznego. Chcielibyśmy cię zabrać na festyn związany z kwestą na rzecz kościoła. Będzie
doroczna wyprzedaż „Pod białym wielbłądem”, jak ją nazywamy.
- Ja też chcę zobaczyć wielbłądy - zawołał Clay, a poparła go Autumn. - Wujku,
jedźmy!
- To nie ma nic wspólnego z prawdziwymi wielbłądami - wyjaśnił Mac. - Ludzie
przynoszą na wyprzedaż najdziwniejsze rzeczy, które są już im niepotrzebne, ale mogą
przydać się innym.
- Chcę, żeby ciocia Kara została tutaj, a nie jeździła na jakąś głupią wyprzedaż. - Clay
dał wyraz swemu niezadowoleniu.
- Wujku, powiedz jej, że nie może jechać.
Kara zamarła, widząc, jak dzieci spoglądają raz na pastora, raz na Maca, wyraźnie
czekając na pojedynek.
- Ależ oczywiście, że może - powiedział stanowczo pastor. - Nie jest tu więźniem i
najwyższy czas, by odwiedziła przyjaciół w mieście.
- A jeśli będzie chciała zostać z przyjaciółmi tutaj? - spytała niewinnie Autumn, ale jej
oczy błyszczały niebezpiecznie.
- Tak - przyznał Brick. - Ona jest dziewczyną wujka, więc tylko on może decydować,
co ma robić.
Mac uśmiechnął się z aprobatą, ale Kara nie mogła powstrzymać się od reakcji.
- Niezupełnie jestem dziewczyną twego wujka, Brick - rzekła zarumieniona. - Poza
tym mężczyźni nie mogą rządzić kobietami, bo one mają własny rozum. Nikt nie będzie mi
dyktował, co powinnam zrobić.
- To znaczy, że możesz robić, co chcesz? - upewniała się Autumn.
- W granicach rozsądku. Nie można zachowywać się nieodpowiedzialnie ani łamać
prawa - wyjaśniła Kara.
- Tutaj wujek ustanawia prawo, a ty nie możesz go łamać - upierał się Brick.
- Właśnie, pamiętaj o tym. - Mac wpadł mu w słowo.
- Możemy wrócić do sedna sprawy? - zniecierpliwił się pastor. - Bardzo chciałbym
spędzić z tobą trochę czasu, Karo.
- Ja też - przyznała dziewczyna.
- Oczywiście, możesz zjeść kolację z Franklinami - zgodził się Mac bez entuzjazmu.
- Jestem wdzięczna za pozwolenie, szefie - wycedziła przez zęby. - Dziękuję za
zaproszenie, pastorze - dodała.
- Już nawet nie „wujku” - zmartwił się wielebny Will.
- Tak miała zwracać się do ojczyma mała dziewczynka zamiast „tatusiu”, prawda? -
zauważył zimno Mac. - Ale Kara już dorosła i wkrótce będzie panią Wilde.
Kara spojrzała na Macauleya. Podjęłaby wyzwanie, gdyby nie pastor i dzieci, ale Mac
niczym się nie przejmował.
- Czy wspomniałem, że zamierzam zabrać wszystkich na kolację do miasta? - zapytał.
- Clay czuje się już dobrze i może z nami jechać. No jak, dzieci, Burger Bam czy Pizza
Ranch?
Propozycja wujka wywołała spory wśród małych Wilde’ów, a Mac odprowadził Karę
i pastora do drzwi.
- Po kolacji zajrzymy na tę wyprzedaż „Pod białym wielbłądem”, skoro Clay tak się
do niej pali - rzucił przy pożegnaniu.
- Przecież nawet nie wiedział, co to jest - zauważyła Kara, wzburzona faktem, że
najpierw pastor, a teraz Mac wywierają na nią presję.
- No to powinien wreszcie się dowiedzieć. Spotkamy się potem przy kościele i
przywiozę cię do domu. Nie ma sensu fatygować ponownie pastora.
- Miałem zaproponować, by Kara przenocowała u nas - rzekł wielebny Will.
- Przywiozę ją tutaj. - Mac potrząsnął głową i na dłuższą chwilę przygarnął Karę do
piersi. - Zobaczymy się później, kochanie - powiedział, dotykając policzkiem jej skroni.
- To obietnica czy groźba? - Pastor zrobił aluzję do ponurego tonu Macauleya.
- Ona sama zadecyduje - odrzekł Mac, uwalniając Karę z objęć.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Karo, kochanie, tak mi przykro, że sprowadziłem cię do Bear Creek pod fałszywym
pretekstem - powiedział pastor w drodze do miasta. - Nie wiem, czy mi wybaczysz, że na-
raziłem cię na towarzystwo Wilde’ów.
- W porządku, wujku - przerwała mu dziewczyna.
- Wcale nie. Widzę, że Mac za wszelką cenę dąży do ślubu. Podziwiam jego oddanie
dzieciom, ale uważam, iż postępuje nieuczciwie, chcąc cię wykorzystać. To byłby nieudany
związek.
Kara milczała. Czuła się niezręcznie, mając świadomość, jak daleko zaszły jej
stosunki z Makiem.
- To silny, apodyktyczny mężczyzna. Jest dobry, ale przywykł chodzić własnymi
drogami - ciągnął wielebny Will. - Obawiam się, że może posunąć się za daleko, by cię
zatrzymać na ranczu z tymi trudnymi dziećmi.
- Są po prostu bardzo żywe. - Kara ujęła się za dobraną paczką z Double R.
- Kochanie, ze mną możesz być szczera. Nie chcę, żebyś wpadła w pułapkę.
- Wujku - przerwała - lepiej od razu ci powiem, że jestem poważnie zainteresowana
tym małżeństwem.
- Byłbym zachwycony, słysząc to, gdybyś naprawdę zdawała sobie sprawę, co robisz -
rzekł pastor, ocierając chusteczką spocone czoło. - Ale tak nie jest. Mac trzymał cię na ranczu
w izolacji. Użył wszelkich sposobów, by cię oczarować i skłonić do małżeństwa, które tylko
dla niego jest korzystne.
- Mac do niczego mnie nie zmuszał - odparła.
- Z pewnością potrafił sprawić, byś postępowała tak, jak on zechce.
- Przecież sam mu powiedziałeś, że będę odpowiednia do... jego celów.
- Miałem nadzieję, iż przypadniecie sobie do gustu. Sądziłem jednak, że zapoznacie
się w cywilizowany sposób, a to zaowocuje kiedyś małżeństwem. Tymczasem on porwał cię
z lotniska i niemal uwięził na ranczu...
- Jak widzisz, nie jestem więziona.
- Wypuścił cię na parę godzin, byś się łudziła, że jesteś wolna. Nie zauważyłaś, jak
nalegał, by przywieźć cię wieczorem do domu?
- Tak - odrzekła z ekscytacją, bo przypomniała sobie błysk pożądania w oczach Maca
i wyraźne podniecenie w chwili, gdy się żegnali.
Nawet jeśli Mac był wobec niej nieszczery, to godząc się na ślub, zyskiwała dom i
rodzinę. Rzuciła okiem na byłego ojczyma. On i jej matka odeszli do osób, które kochali, nie
dbając o uczucia Kary, która nie miała odtąd prawdziwego domu aż do chwili spotkania
Wilde’ów. Wiedziała, że nie potrafi tego wytłumaczyć pastorowi.
- Gdzie twój zdrowy rozsądek i duma? - lamentował wielebny Will Franklin. - Zawsze
byłaś taka praktyczna. Przecież to nie ciebie chce Mac, ale opiekunki do dzieci. Ożeniłby się
z pierwszą lepszą, która zgodziłaby się na jego warunki.
- Był ze mną uczciwy. Powiedział, dlaczego chce się żenić, a uczciwość to dobry
fundament małżeństwa, prawda? Będziemy szczęśliwym stadłem...
- Dokonujesz cudów, żeby samą siebie oszukać. Z własnego doświadczenia wiem, że
takie małżeństwa się nie udają - powiedział pastor i zaczerpnął powietrza. - Bardzo kochałem
twoją matkę i pragnąłem, by wyszła za mnie. Wyznała uczciwie, że nie odwzajemnia moich
uczuć i jeśli zgodzi się na małżeństwo, to tylko dla dobra córeczki, która potrzebuje ojca.
Przypomniała mi to, gdy spotkała Drew Ansella i zakochała się w nim do szaleństwa. Nie
chcę, żeby i tobie ktoś złamał serce.
Kara nie odezwała się ani słowem, dopóki nie dojechali do miasta. Przez cały czas
mówił pastor, starając się odwieść swą byłą pasierbicę od związku z Makiem Wilde’em. Im
dłużej to trwało, tym Kara gorzej się czuła. Gdy dojechali do domu wielebnego pastora, była
niemal przekonana, że Mac chce ją po prostu wyzyskać.
- Karo, zanim wysiądziemy... Tricia i Joanna nie wiedzą, że byłem już raz żonaty.
Ginny nigdy nie chciała im o tym powiedzieć, by nie doznały urazu.
- Myślę, że jedynie Ginny miała uraz - rzekła cicho dziewczyna. - I chyba dotąd się go
nie wyzbyła. Ale nie martw się. Niczego nie powiem. Po prostu będę uchodzić za córkę
twoich znajomych ze wschodniego wybrzeża.
Wielebny Will westchnął z ulgą i odrobiną żalu.
Ginny, Tricia i Joanna przywitały Karę serdecznie. Żyjąc w rodzinie pastora, były
przyzwyczajone do przyjmowania gości. Kara zauważyła, że jest traktowana jak jedna z
parafianek wielebnego Willa. Kolacja - stek, warzywa i szarlotka - była wyśmienita.
Rozmowa toczyła się wartko, choć Kara stale miała się na baczności. Ginny ani słowem nie
napomknęła o dawnych animozjach. Pastor zabawiał gościa anegdotkami, a Tricia i Joanna
nie szczędziły plotek o Lily i Bricku Wilde’ach.
Po kolacji, gdy dziewczynki zmywały naczynia w kuchni, a pastor musiał odebrać
telefon, Kara została sam na sam z Ginny. Mimo iż nie miała już ośmiu lat, poczuła, że się
poci i coś ściska ją w gardle. Spodziewała się, że skoro zniknęli świadkowie, Ginny pokaże
okrutne oblicze macochy.
- Jak się miewa twoja matka? - zapytała żona wielebnego Willa, a Kara omal nie
wypuściła z rąk filiżanki z kawą.
- Świetnie. Dziękuję za pamięć - odparła, gdy zdołała zebrać myśli. - Siedem lat temu
wyjechała z Drew do Kalifornii. Nadal pracuje jako zaopatrzeniowiec sieci domów to-
warowych Millera i Richardsa, a Drew prowadzi swoją kancelarię adwokacką. Są bardzo
zajęci - powiedziała i spuściła oczy pod badawczym spojrzeniem Ginny.
- Twoja matka była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałam - rzekła Ginny, a
Kara czekała na nieuniknioną uwagę, że ona sama w niczym jej nie przypomina, ale, o dziwo,
nic takiego nie padło.
- Trudno mi było uwierzyć, że Will po rozstaniu z taką pięknością mógł ożenić się z
kimś, kto wygląda jak ja - wyznała żona pastora, niespokojnie rzucając okiem na drzwi, by
upewnić się, czy córki nie słyszą tej rozmowy. - Nie potrafiłam też zrozumieć, jak ona mogła
odejść od tak wspaniałego mężczyzny jak Will. Myślałam, że może się opamięta i nie-
oczekiwanie pojawi u naszych drzwi, próbując odzyskać męża - wyznała, czerwieniąc się
gwałtownie.
Kara poczuła współczucie dla tej kobiety i przez moment pomyślała, że coś je łączy.
Pastorowa kochała mężczyznę, który ożenił się z nią wiedziony pragmatycznymi motywami.
Czy świadomość tego faktu stała się po latach mniej bolesna? Kara uznała, że po tak długim
okresie małżeństwa Ginny Franklin nie może już chyba czuć się zraniona.
- Jestem przekonana, że Will nie ożeniłby się z tobą bez miłości - zapewniła żonę
pastora z czystej uprzejmości, choć nie była do końca pewna, czy jest to prawda.
Dobrze wiedziała, że mogło być inaczej, skoro Mac gotów był się z nią żenić, nie
kochając jej, tak jak jej własna matka poślubiła kiedyś wielebnego Franklina.
- Chciałam porozmawiać z tobą jak kobieta z kobietą - zaczęła Ginny. - Z tego co
słyszę, być może zamieszkasz w Double R i będziemy się często spotykać.
Kara nie odpowiedziała. Daleko od Maca i dzieci, poddana wpływom rodziny pastora,
zaczęła popadać w pesymizm, myśląc o swojej przyszłości.
Jeśli Mac jej nie kochał, a wiedziała, że tak jest, pewnie niedługo się nią znuży. Tylko
przez moment wzbudziła w nim erotyczne zainteresowanie, bo chwilowo nie miała
konkurencji. Naprawdę jednak nic dla niego nie znaczy. W przyszłości może spotkać jakąś
inną kobietę i namiętnie ją pokochać. Jej matka bez chwili zastanowienia porzuciła męża, gdy
zakochała się w innym mężczyźnie. Ludzie rzadko zachowują się rozsądnie, gdy w grę
wchodzi miłość. Ona sama była tego żywym dowodem, gotowa wyjść za Maca po
dwudniowej znajomości. Ale czyż waszyngtońska samotność z kotem jako jedynym
towarzyszem i sytuacja bezrobotnej poszukującej pracy była lepsza niż wizja nie kochanej
żony ranczera? Tutaj czuła się potrzebna.
- Zdziwiłam się, kiedy Will powiedział, że odwiedziłaś Maca - kontynuowała Ginny. -
Nawet nie wiedziałam, że się znacie, ale w końcu wasze ścieżki mogły się przeciąć, skoro
podobnie jak Will i bracia Wilde’owie interesujesz się ochroną środowiska.
A więc w ten sposób wielebny Will wyjaśnił powiązania Kary z Makiem i jej
obecność w Bear Creek, nie angażując w całą sprawę własnej osoby. Kara była pod
wrażeniem jego przemyślności.
- Czy twoja matka przyjedzie na wesele? - spytała Ginny z udaną obojętnością.
- Nie robiliśmy jeszcze weselnych planów - odparła Kara, czując, że się rumieni.
- Mogę zrozumieć twoje wahanie. Nie w sprawie Maca, oczywiście. Jest przystojnym,
choć szorstkim w obejściu ranczerem, na którego widok mdleją wszystkie kobiety. - Ginny
zniżyła głos do szeptu. - Ale odkąd wziął na wychowanie te okropne dzieci brata, praktycznie
stracił powodzenie.
Kara drgnęła. Nie miała zamiaru dyskutować z żoną pastora o rodzinie Wilde’ów, ale
to wcale nie zbiło z tropu Ginny.
- Jako młoda żona pewnie będziesz chciała pobyć tylko z mężem, bez tych
nieznośnych dzieci. Kiedy przyjdzie na świat wasz pierwszy potomek, nie starczy ci czasu, by
się zajmować tamtą czwórką. Na twoim miejscu zrobiłabym wszystko, żeby odesłać dzieciaki
Jamesowi i Ewie albo dziadkom.
Karę ogarnęło wzburzenie. Sama była nie chcianym dzieckiem i nie zamierzała
nikomu zgotować podobnego losu, lecz teraz znajdowała się w takim stanie, że widziała
swoją przyszłość dzieloną tylko z Taiem.
Do pokoju wszedł uśmiechnięty pastor.
- Skończyłem rozmowy telefoniczne, dziewczynki uwinęły się ze zmywaniem. A wy,
moje panie, czy jesteście gotowe jechać na wyprzedaż?
- Oczywiście - odparła Ginny i czule pocałowała męża w policzek. - Myślę, że
spodoba ci się, Karo, nasz doroczny festyn. Biorą w nim udział nie tylko parafianie, ale
wszyscy, którzy mają na to ochotę.
Sala wyprzedaży wygląda jak wysypisko śmieci, pomyślała Kara, wędrując za Willem
i Ginny wzdłuż stołów rozstawionych w piwnicach kościoła. Pastorostwo przystawali co
chwila, by pogawędzić ze znajomymi. Jednym przedstawiali Karę jako przyjaciółkę rodziny
przybyłą ze wschodniego wybrzeża, a innym jako sympatię Maca Wilde’a. Kara zdecydo-
wanie wolała tę pierwszą wersję. Spotkała tu mnóstwo ludzi i miała trudności z
zapamiętaniem ich nazwisk oraz twarzy. Czuła się trochę jak biały wielbłąd w klatce
oglądany przez zwiedzających.
Ginny bez przerwy z kimś rozmawiała. W pewnej chwili Kara zauważyła, iż żona
pastora konwersuje na jej temat z jakąś rudowłosą dziewczyną, bo tamta obrzuciła ją taksują-
cym, niechętnym wzrokiem. Nie zdziwiła się, gdy przedstawiono jej Jill Finlay, która była w
swoim czasie „dosyć blisko” z Makiem.
- Niełatwo odmawiać Wilde’owi, gdy się oświadcza - rzekła Jill - ale powiedziałam
mu, że mogę wychowywać tylko własne dzieci. Jeśli sądzisz, że tobie uda się wyjść za niego i
namówić, by odesłał potomstwo brata, to się mylisz - zwróciła się do Kary.
- Już jej to mówiłam - rzuciła Ginny. - Waha się i zastanawia, czy za niego wyjść.
- Pewnie! Jaka kobieta przy zdrowych zmysłach dałaby sobie radę z taką bandą?
Nawet Tonya nie zgodziła się na to, a ona jest trzydziestoczteroletnią rozwódką i nie ma wiele
do stracenia. Sądzę, że Mac wreszcie zrozumie, iż z tymi strasznymi dziećmi w domu nie ma
szans u żadnej kobiety.
- Lubię dzieci i mogłabym z nimi mieszkać. To raczej sam Mac jest przyczyną moich
wahań - odparła chłodno Kara, mając dosyć wysłuchiwania opinii rudowłosej Jill.
Odeszła z uśmiechem na ustach, pozostawiając obie kobiety w niemym zdumieniu.
- Ciociu Karo! Ciociu Karo! Jesteśmy! - Kara przeglądała właśnie stare płyty, gdy
rozległy się głosy Claya i Autumn.
Tak bardzo ucieszyła się na widok małych Wilde’ów, że omal ich nie uściskała.
- Byliśmy w Pizza Ranch - zawołała Autumn - a teraz chcemy coś kupić.
- Kupisz mi żelaźniaka, ciociu? - błagał Clay. - Kosztuje tylko cztery dolary, jest
prawie nowy, a ja zapomniałem wziąć pieniędzy.
- Nie bawiłeś się swoimi żelaźniakami, odkąd przyjechaliśmy do Montany, głupi ośle
- powiedziała Autumn.
- Ale je lubię, a ty nic nie wiesz i sama jesteś głupia! - krzyknął chłopiec, a potem
popchnął siostrę na stół ze stosem czasopism, które rozsypały się po podłodze.
- Złamał mi rękę w trzech miejscach! - Autumn rozpłakała się głośno, przytrzymując
dłonią stłuczone ramię.
- Powiedziała do mnie „głupi” - bronił się malec.
Kara spostrzegła, że wszyscy mieszkańcy Bear Creek przyglądają się awanturze.
Tylko Maca nie było w pobliżu. Ignorując gapiów, Kara wytłumaczyła Autumn, że ramię nie
zostało złamane, i zaczęła zbierać czasopisma, próbując skłonić dzieci do pomocy. Jednak
oboje byli zbyt zajęci płaczem.
Brick pojawił się, gdy podnosiła z ziemi ostatnią gazetę.
- Cicho bądźcie! - skarcił rodzeństwo.
- Gdzie Lily i wujek Mac? - spytała Kara, widząc, że wraz z małymi Wilde’ami ciągle
stanowi atrakcję dla tłumu.
- Lily skarżyła się na ból głowy i wolała zostać w domu. Wujek podejrzewał, że to
wymówka, i wysłał Webba Ashera, żeby jej pilnował.
- Dobry pomysł - rzekła ponuro Kara.
Jeśli miała rację, że Lily romansuje z zarządcą rancza, to Mac wpuścił lisa do kurnika.
- Wujek jest ciągle z tamtą. Wyszli już i wciąż rozmawiają. - Brick zaadresował tę
uwagę do rodzeństwa, które przyjęło nowinę z jękiem pogardy.
- Z tamtą? - powtórzyła Kara, czując, że zasycha jej w ustach.
- Z Marcy Tanner. Przysiadła się do nas w Pizza Ranch i starała się być bardzo miła
dla wujka.
- Do nas się nie odzywała, bo nas nie znosi - dodała Autumn. - Tricia opowiedziała
Lily o wszystkich kobietach, które nie chciały wyjść za wujka, bo wziął nas na wychowanie.
Marcy Tanner też do nich należy.
- Ciociu, jeśli przyznam ci się do czegoś okropnego, to kupisz mi mimo wszystko
żelaźniaka? - szepnął Clay.
W tym momencie Kara zauważyła Maca z drobną, niebieskooką blondynką uczepioną
jego ramienia. Oboje uśmiechali się do siebie. Poczuła zazdrość. Z trudem pohamowała się,
by siłą nie odciągnąć tamtej od Macauleya. Przeraziła się gwałtowności własnych uczuć.
- Nie przejmuj się. Ona sobie zaraz pójdzie - zauważyła Autumn.
- Już zadbaliśmy o to, by się jej pozbyć - zachichotał Brick.
- Co zrobiliście? - zaniepokoiła się Kara.
- Zabraliśmy jej portmonetkę. Brick wyjął ją z torebki, a ja schowałam w damskiej
toalecie w restauracji - rzekła Autumn z zadowoleniem w głosie.
- Jak tylko zechce coś kupić, to zobaczy, że ją straciła, i będzie musiała wrócić, by
szukać zguby - zaśmiał się Brick.
- To okropne - uznała Kara. - Wiecie, że nie wolno nikogo okradać. Co będzie, jeśli
ktoś inny zabierze portmonetkę z toalety? Musicie natychmiast wszystko jej wytłumaczyć!
- O! Jest Courtney Egan. Idę się z nią przywitać. Do zobaczenia! - zawołał Brick i
zniknął.
- Ciociu, ciociu! Kupisz mi... - nie ustawał Clay, gdy Kara starała się zebrać myśli.
- Proszę, zdradzę ci sekret! - błagał.
- Dobrze, jaki sekret? Ale obiecaj, że nie będziesz więcej popychał siostry!
- Obiecuję - przyrzekł chłopiec.
- A ty nie będziesz nazywać go głupim i zaraz przyznacie się Marcy Tanner, co
zrobiliście z jej portmonetką - Kara zwróciła się do Autumn.
- Marcy jest obrzydliwa. Zjada plwociny - zawołała Autumn.
- Przestań! - zawołała Kara.
- Naplułem jej do sałatki - zaśmiał się Clay - a ona nie zauważyła i zjadła.
- O mało nie zwymiotowałam - potwierdziła Autumn.
- Musicie natychmiast przeprosić Marcy Tanner - zarządziła Kara.
- Jak nam coś kupisz - targowały się dzieci.
- Nic z tego, dopóki jej nie przeprosicie i nie powiecie o portmonetce. Nie musicie
wdawać się w szczegóły! - dorzuciła, myśląc o sałatce. - Poczekam tu na was. - Kara nie
miała zamiaru podchodzić do Maca.
Autumn wzięła Claya za rękę i ruszyli do Marcy. Po chwili wszyscy obecni mogli
usłyszeć przeraźliwy wrzask panny Tanner, która starała się pochwycić dzieci. Te jednak
umknęły szybko, prosto do Kary. Blondynka w pośpiechu opuściła wyprzedaż. Cała scena nie
trwała dłużej niż minutę. Kara zauważyła wściekłość Maca, który zbliżał się ku winowajcom
wczepionym w jej spódnicę. Wszyscy obecni obserwowali bieg wypadków.
- Zrobiliśmy to, ciociu Karo! - wykrzyknął Clay.
- Powiedziałem, że ją przepraszam za naplucie do sałatki, którą zjadła.
- A ja, że widziałam jej portmonetkę w toalecie i przepraszam, że jej o tym nie
zawiadomiłam wcześniej - pisnęła Autumn. - Ona jest niedobra. Chciała nas zbić i przysięgła,
że to zrobi. Czy myślisz, że może zakraść się na ranczo i nas zamordować? - niepokoiła się
dziewczynka.
- Nie. Raczej będzie trzymać się od was z daleka - zapewniła Kara.
- To dobrze - ucieszył się Clay. - Teraz chodźmy na zakupy!
- Wychodzimy stąd! Nikt nie będzie niczego kupował! - zarządził rozeźlony Mac,
który stanął właśnie przed nimi.
- Ciocia nam obiecała! - nie poddawał się Clay.
- Nie dbam o to - wybuchnął. - Tym razem przebraliście miarę. Nie ma nagród za
plucie do sałatek i kradzieże portfeli.
- Powiedziałam, że widziałam jej portmonetkę, a nie że ją ukradłam - broniła się
Autumn.
- Pewnie Brick to zrobił. Nie próbuj mnie zwieść - grzmiał Mac. - Wychodzimy, bez
gadania! - Popchnął przed sobą Autumn i zawołał do Kary: - Bierz Bricka! Idziemy!
Natychmiast!
- Złamiesz mi ramię! - protestowała Autumn.
- Ciociu, kupmy coś, zanim on nas zabierze! - Clay ciągnął Karę w przeciwnym
kierunku.
- Jeśli natychmiast nie wyjdziecie, to przysięgam... - Mac z gniewem odwrócił się do
Kary.
W tym momencie podeszła do nich Jill Finlay.
- Możesz mi poświęcić kilka minut? - zapytała Maca.
- Właśnie wychodzimy - burknął, ale rozluźnił uchwyt, co Autumn wykorzystała, żeby
się wymknąć i skryć za plecak mi Kary.
- Zostawimy was, byście mogli spokojnie porozmawiać - rzekła Kara, nie mając
zamiaru uczestniczyć w przyjacielskiej pogawędce Maca z byłą sympatią.
Otoczyła dzieci ramionami i odeszła.
- Wszyscy zauważyli, że twoja nowa narzeczona umie sobie radzić z tymi małymi
psychopatami. Nie wiadomo, co by się tu działo, gdyby nie ona - zaczęła Jill.
- O co ci chodzi? - przerwał Mac.
- Po prostu chciałam ci pogratulować. Ginny przedstawiła mi dziś przyszłą panią
Wilde. Myślę, że wreszcie ktoś ci się trafił, ale muszę cię ostrzec. Niezależnie od tego, ile jej
płacisz, by przebywała na ranczu, musisz wyasygnować więcej. Jasno dała do zrozumienia, że
myśli o wyjeździe, a po tej scenie z Marcy Tanner chyba będziesz musiał przepisać na nią
całą posiadłość, by ją zatrzymać.
- To wszystko? - zapytał z taką wrogością, iż Jill cofnęła się kilka kroków, z
wysiłkiem zdobywając się na uśmiech.
- Chciałam też zapewnić, że nie żywię do ciebie urazy. Jestem zaręczona z Tomem
Eganem. Zeszłej wiosny w końcu rozwiódł się z Mary. Myślimy o małżeństwie.
- Tom ma dwoje dzieci - przypomniał Mac. - A ty zamierzałaś unikać cudzych dzieci.
- Niczego takiego nie powiedziałam. Nie unikam dzieci innych ludzi, tylko nie chcę z
nimi mieszkać. Courtney i Tommy junior mieszkają z matką, a poza tym bardzo się różnią od
dobranej paczki z twojego rancza.
- Może tylko tak ci się wydaje - zauważył Mac, przypominając sobie, że Courtney
Egan zaprzyjaźniła się niedawno z Brickiem.
Gdy Jill odeszła, Mac podziękował losowi, że usunął pannę Finlay z jego życia.
Podobnie myślał o Marcy Tanner, szukając wzrokiem Kary. Zauważył ją przy stole z
zabawkami i wtedy przemknęły mu przez myśl ostrzeżenia Jill. Nie bardzo w nie wierzył, ale
co będzie, jeśli Kara naprawdę przeprowadziła taką rozmowę z panną Finlay?
Clay i Autumn ściskali w ręku prezenty.
- Mam nadzieję, że rozumiecie, iż nie są to nagrody za to, co zrobiliście Marcy Tanner
- zauważyła Kara, z niepokojem rozpatrując swoje szansę wobec konkurencji takich piękności
jak Marcy i Jill.
Wstrzymała oddech na widok zbliżającego się Maca.
- Teraz możemy, już jechać, wujku - uznały dzieci, chwaląc się podarunkami od Kary.
- Ciekawe, co im dasz, jak wrzucą komuś szczura do talerza albo okradną sklep? -
spytał Mac z ironią.
- Ciągle jesteś na nas zły? - upewniał się Clay.
- Tak, na was wszystkich - rzekł, obejmując Karę.
Dotknięcie dziewczyny sprawiło, że opuściło go całe wzburzenie i napięcie.
- Jedziemy do domu - rzekł spokojnie.
- Musimy poszukać Bricka. Może całuje się gdzieś ze swoją nową dziewczyną -
zauważyła Autumn i wybiegła z bratem na zewnątrz.
- Boże, co za wieczór - westchnął Mac. - Najpierw ta piekielna kolacja w Pizza Ranch,
a potem widowisko tutaj. Nie mogę się doczekać powrotu na ranczo, by przeprowadzić z tobą
poważną dyskusję o nagradzaniu małych terrorystów.
- Jeśli nie będziesz trzymał rąk przy sobie, to zacznę krzyczeć głośniej niż Autumn. -
Kara dała ujście własnym emocjom.
- Myślę, że blefujesz. - Mac nie zwolnił uścisku. - A jeśli natychmiast ze mną nie
wyjdziesz, to cię stąd wyniosę i połowa mieszkańców Bear Creek będzie się temu przyglądać.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Nie zamierzam nigdzie wychodzić, by zaspokoić twoją męską próżność - odparła
rozzłoszczona. - Wystarczająco dobrze się dziś bawiłeś z Marcy i Jill.
- Jeśli myślisz, że było mi przyjemnie, to się mylisz. Jesteś zazdrosna, bo z nimi
rozmawiałem.
- Wcale nie. Nie obchodzi mnie, co robisz. Możesz się spotykać ze swoimi
dziewczynami, kiedy tylko chcesz - rzekła i skierowała się do drzwi.
Najatrakcyjniejszy kawaler w Bear Creek został porzucony na oczach całego miasta.
Mac zrobił dobrą minę do złej gry i udając, że nic nie zaszło, podążył za Karą.
- Gratuluję - powiedział, gdy odnalazł ją na zewnątrz. - Wszyscy się nam przyglądali.
- Postanowiłam wyjść. Ty nie musiałeś.
- Tak, miałem nadal gawędzić z Jill albo czekać, aż wróci Marcy. Dziękuję, ale nic z
tego. Nie mam zamiaru cieszyć oczu gawiedzi. Wolę być z tobą - dodał, podchodząc bliżej.
- Myślisz, że nie wiem, iż świadomie próbujesz mnie omotać.
- I co? Udało mi się? - zapytał.
Kara skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła na parking, gdzie Autumn i Clay
przeszukiwali samochody, by w którymś z nich zaskoczyć Bricka z Courtney.
- Ignorujesz mnie. - Mac dotknął włosów Kary. - To niedobrze. Nie lubię być nie
zauważany.
Kara milczała, nie wiedząc, co powiedzieć, a Mac podążył za jej wzrokiem.
- Co, u licha, robią te dzieci?
- Chcą przyłapać Bricka z Courtney, lecz mam nadzieję, że im się nie uda - wyjaśniła
spokojnie.
- Brick jest za młody, żeby zadawać się z dziewczętami.
- Może to dziedziczne. Ty chyba wcześnie zaczynałeś i ciągle jeszcze cię to bawi -
odrzekła i natychmiast po» żałowała własnych słów, które wyraźnie świadczyły o zazdrości.
- Mylisz się, jeśli sądzisz, że Marcy lub Jill cokolwiek dla mnie znaczą.
- Ożeniłbyś się z każdą, gdyby tylko chciała zająć się dziećmi.
- Już nie. Tamte kobiety nie nadają się dla mężczyzny z rodziną. To oczywiste -
powiedział i ujął ją pod brodę, chcąc, by spojrzała mu w oczy. - Już się dla mnie nie liczą -
dodał.
- Nie mówisz mi wszystkiego - rzekła twardo.
- Nie? To powiem. - Mac pochwycił ją za przeguby rąk i przyciągnął do siebie, choć
się opierała, mając w pamięci opinie pastora i uwagi Jill Finlay.
- Słuchaj, kochanie. Marcy przysiadła się do nas w restauracji, a kiedy dowiedziała
się, że zmierzamy tutaj, przyjechała za nami swoim samochodem. Nie wiem dlaczego, bo
dzieci zachowywały się wobec niej okropnie...
- Widziałam was razem - przerwała Kara. - Flirtowała z tobą, a ty się uśmiechałeś.
- Robiłem to mimo woli. Mogę się uśmiechać i myśleć o czymś innym.
Zastanawiałem się właśnie nad spędem bydła, gdy Autumn i Clay przyznali się do swoich
wybryków.
- Dowiedzieli się od Tricii, że Marcy odeszła od ciebie, bo ich nie znosi - powiedziała
cicho Kara. - Myślę, że dokuczając jej, chcieli wykazać lojalność wobec ciebie.
- Już raczej wobec ciebie. Uznali, że tylko ty możesz zamieszkać z Wilde’ami, i
postanowili zlikwidować konkurencję. A teraz chodź tu, pocałuj mnie, jedźmy do domu i...
- Nie. Myślałam o tym, ale... - Kara odsunęła się.
- A więc Jill miała rację. Potraktowała mnie jak idiotę, ale ty wywarłaś na niej
wrażenie. Zachowywała się niczym twoja agentka występująca w sprawie przedślubnego
kontraktu.
- Przedślubnego kontraktu?
- Jill sądzi, że przed ślubem powinienem przeznaczyć dla ciebie sporą sumę, bo
inaczej z nami nie zostaniesz. Czy to prawda? O to ci chodzi?
- Nigdy niczego podobnego nie mówiłam. Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy.
Nie chcę żadnych pieniędzy... - Kara nie mogła złapać oddechu.
- Jeśli zależy ci na zabezpieczeniu finansowym, jeszcze dziś możemy porozmawiać o
intercyzie ślubnej z nowym narzeczonym Jill, Tomem Eganem. To przecież prawnik.
- Nie chcę twoich pieniędzy!
- Wyjdziesz za mnie bez intercyzy?
- Tak! To znaczy, mogłabym, jeśli zamierzałabym cię poślubić, ale... potrzebuję
czasu, by to przemyśleć.
- Możesz zastanawiać się na ranczu, jeśli chcesz.
- Nie. Muszę być sama. Nie potrafię przy tobie rozsądnie myśleć.
- Wcale tego nie wymagam, gdy się kochamy. Zostaw myślenie na czas zajmowania
się dziećmi i księgami rachunkowymi.
- Nie mogę zostać na ranczu. Jutro wracam do Waszyngtonu. Poproszę pastora, żeby
dziś zabrał moje rzeczy z Double R. Przenocuję u Franklinów. Taia zabierzemy jutro po
drodze na lotnisko. Pozwolisz mu zostać przez tę noc na ranczu?
- Oczywiście, że zostanie - rzekł chłodno Mac. - W ogóle nie opuści Double R.
- Co masz na myśli?
- To co słyszałaś. Zatrzymam go w niewoli. Jeśli będziesz chciała mieszkać z kotem,
to tylko w moim domu.
- Nie możesz tego zrobić. - Karze zakręciły się łzy w oczach.
- Nie? A kto mnie powstrzyma?
Dziewczyna nie była pewna, czy ranczer mówi serio.
- Nie zabierzesz mi przecież Taia, prawda?
- Będziemy negocjować - odrzekł, udając, że się zastanawia.
- Co za wspaniałomyślność! - Kara miała ochotę potrząsnąć nim, by wyzbył się
arogancji.
- Zrób to! Uderz mnie! Przecież widzę, że chcesz to zrobić. Wolę, żebyś ze mną
walczyła, niż odeszła. Nie pozwolę na to!
- Nie sprowokujesz mnie do aktu fizycznej przemocy - odrzekła Kara, opanowując
zdenerwowanie. - A może wolisz inny kontakt fizyczny?
Mac pochwycił ją w ramiona. Miał gorące, natarczywe wargi, gdy przygarnął Karę do
siebie. Jęknęła i zadrżała z rozkoszy. Reagowała namiętnie na każde dotknięcie Maca. Za-
rzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do niego, czując, jak bardzo jest podniecony. Pragnęła
go i tylko to miało znaczenie.
- O! Tak się całują w mydlanych operach. - Głos Autumn przerwał ich ekstazę.
Mac westchnął i oderwał wargi od ust Kary, nie wypuszczając jej z objęć. Oboje byli
tak roznamiętnieni, że nie mogli w żaden sposób prowadzić rzeczowej rozmowy, lecz
Autumn zupełnie się tym nie przejmowała.
- Myślicie, że Brick i Courtney też się tak całują? - zapytała.
- Boże! Mam nadzieję, że nie - odrzekł Mac, gdy Kara oswobodziła się z jego ramion.
- Ale Webb i Lily tak - rzucił Clay swobodnym tonem.
Kara spojrzała na Maca, który aż zamarł z wrażenia.
- Co powiedziałeś? - spytał Claya z udawanym spokojem.
- Zapomniałem, że to sekret. - Mały zakrył ręką buzię. - Miałem nic nie mówić.
Zobaczyłem, jak Lily i Webb całują się w stajni, ale ona kupiła mi grę komputerową, żebym
się nie wygadał. Teraz będzie wściekła.
- Webb Asher i Lily? Boże! A ja poprosiłem go, żeby z nią został. Natychmiast
jedziemy do domu!
Nawet w świetle księżyca Mac miał kredowobiałą twarz. Jego gwałtowność przeraziła
Autumn.
- Czy Webb zabije Lily, jeśli go nie powstrzymamy?! - krzyknęła dziewczynka, tuląc
się do Kary.
- Nie - odparła Kara, lecz nie dodała, że sam może zginąć z ręki Maca.
Ranczer pobiegł do dżipa, a Kara zrezygnowała z zamiaru nocowania u Franklinów.
Wiedziała, że tylko ona może uratować sytuację.
- Mac, zaczekaj, nie możemy jechać bez Bricka! - zawołała.
- Zapomniałem o nim - powiedział, chwytając się za głowę. - Boże! Lily i Webb! Jak
długo to może trwać? Przysięgam, że...
- Poważnie z nimi porozmawiasz - przerwała mu Kara, widząc przerażony wzrok
Autumn.
- Witaj, Mac. Rozmawialiśmy o tobie. - Z ciemności wyłonił się wysoki mężczyzna,
któremu towarzyszyła Jill Finlay.
- Właśnie wracamy do domu. - Mac nie zamierzał wdawać się w pogawędki nawet z
Tomem Eganem.
- My też. Szukam mojej Courtney. Muszę ją odwieźć do matki. Nie widzieliście jej?
Podobno wyszła na dwór, bo na wyprzedaży było za gorąco.
Kara wymieniła z dziećmi znaczące spojrzenia.
- Znajdziemy ją, panie Egan. Chodź, Clay! - powiedziała Autumn i krzyknęła ile sił w
płucach:
- Courtney, tata cię szuka!
Kara zaczęła rozmawiać o pogodzie z Tomem i Jill, bo Mac nie zdradzał ochoty do
dyskusji. Wreszcie pojawiły się dzieci, a wraz z nimi Courtney.
- Cześć, tato - rzuciła córka Toma, patrząc niechętnie na Jill, a potem wzięła ojca za
rękę i oddalili się we trójkę.
- Powiedziała, że Brick obiecał pomóc jej pozbyć się Jill - oznajmił Clay, kiedy jego
starszy brat wyłonił się spoza drzew.
Mac nie pytał o nic, zbyt przejęty myślą o Webbie i Lily.
Do Double R jechali z kosmiczną prędkością. Gdy Mac zatrzymał się przed domem i
otworzył frontowe drzwi, Kara pochwyciła go za rękaw.
- O co chodzi? - warknął.
- Muszę z tobą porozmawiać - rzekła stanowczo. - Czemu nie wchodzicie do środka? -
zwróciła się do dzieci. - Wujek odstawi wóz do garażu i zaraz wrócimy.
Brick rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie.
- Słuchaj, wiem, że masz zamiar posłać dzieci, by uprzedziły Webba i Lily, a mnie
chcesz uspokoić. Nic nie zdziałasz, Asher zasługuje na to, by go zastrzelić za uwiedzenie
niewinnej uczennicy, i jako jej opiekun...
- Mac, nikt nie nazwałby Lily niewinną uczennicą - rzekła łagodnie Kara. - Mam
zamiar cię powstrzymać przed bójką z Webbem. Dzieci nie muszą tego oglądać.
- A co chcesz, żebym zrobił? Mam ich pobłogosławić?
- Na razie odprowadź dżipa - rzekła, obawiając się, by nie wszedł do domu.
Mac włączył silnik i podjechał do garażu. Otworzył automatyczne drzwi, które
zatrzasnęły się, gdy wjechali do środka. Do wnętrza wpadało tylko światło księżyca. Kara nie
zdawała sobie sprawy, że ciągle ściska Maca za ramię, jak gdyby chciała go przed czymś
powstrzymać.
- Może to nie najlepszy moment, by ci powiedzieć, ale muszę...
- Nie! - krzyknął Mac, obracając się ku niej. - Nie chcę słyszeć o twoim wyjeździe.
Nie wiem, jak pastor cię do tego namówił. Cokolwiek powiedział, nie miał racji. Należysz do
mnie i do dzieci. Zrobię wszystko, by ułatwić ci życie z nami, ale cię nie puszczę.
- Bo potrzebujesz opiekunki dla małych Wilde’ów.
- Bo pragnę ciebie. Nie udawaj, że o tym nie wiesz. Każdy twój uśmiech, spojrzenie,
ruch są takie podniecające.
- Dawno nie miałeś kobiety, a ja jestem pod ręką. Żadna cię nie chciała ze względu na
dzieci - rzekła, próbując powstrzymać łzy.
- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz. Franklinowie naopowiadali ci takich głupstw?
Wiedziałem, że nie powinnaś była do nich jechać.
- Chciałam odwiedzić wujka, a ty nie możesz narzucać mi swego zdania.
- Rozumiem, że pastor pragnie cię uchronić przed krzywdą, ale ja nie zamierzam cię
porzucać ani pozwolić, byś ode mnie odeszła.
Mac uniósł Karę, przesunął się na jej miejsce i posadził ją sobie na kolanach.
- Jestem zaskoczony, że wielebny Will tak źle o mnie myśli. Wściekłość mnie ogarnia,
gdy słyszę, że ci wmówił, iż nie jesteś dla mnie jedyna i niepowtarzalna. Nieważne, jak się
poznaliśmy, lecz ważne, że jesteśmy razem. Zostań ze mną - poprosił.
- Dobrze - szepnęła ogarnięta radością. - Kocham cię! Próbowałam ci powiedzieć o
moim uczuciu, a nie o tym, że odchodzę. Nie mogę już opuścić ani ciebie, ani dzieci.
- Chcę się z tobą kochać - rzekł, tuląc ją i całując.
- Tutaj? Teraz?
- Tak - odparł i pociągnął ją na tylne siedzenie.
Czuła, jak bardzo jej pragnął, gdy wsunął ręce pod spódniczkę i dotknął gładkiej skóry
ud. Pieścił tak długo, aż zaczęła wić się w jego objęciach, wargami szukając spragnionych
ust, szybko rozpinając mu koszulę i pasek u spodni.
- Chcesz mnie! Kochasz! - uśmiechnął się triumfująco.
- Tak! Tak! - powtarzała ogarnięta namiętnością.
Całowali się i gwałtownie zdzierali z siebie ubranie.
- Spróbujemy dziś czegoś nowego, chcesz? - zapytał Mac.
Skinęła głową, zdziwiona, że sadzają na kolanach twarzą do siebie. Mac objął jej
biodra i uniósł ją lekko, a potem wszedł w nią głęboko. Kara wtuliła się w jego objęcia i
wstrzymała oddech.
- Rozluźnij się - szepnął, pieszcząc pocałunkami jej wargi i kołysząc się lekko. -
Zrobimy to powoli. Poruszaj się razem ze mną.
Jęczała z rozkoszy, gdy jej ciało odnalazło właściwy rytm i nadszedł moment ekstazy.
Krzyknęła, przeżywając go całą sobą, a w trzy sekundy później dołączył do niej Mac.
Zamknął ją w uścisku i pozostali w tej pozycji, nie otwierając oczu. W końcu dotknął włosów
Kary i przytulił policzek do jej twarzy.
- Zdumiewasz mnie - powiedział ochrypłym głosem.
- Bo tak szybko się uczę? - spytała, całując go mocno. - W końcu jesteś fantastycznym
nauczycielem.
Ciągle czuła go w sobie. Nawet jeśli Mac nie wypowiedział tego słowami, miała
świadomość, że jest kochana.
- Nie mogę uwierzyć! W samochodzie? Kazałaś mi jechać do garażu, by mnie uwieść?
- Masz coś przeciwko temu?
- Ależ skąd. Chciałbym, żeby stało się to naszym zwyczajem.
Powoli rozłączyli się i sięgnęli po ubrania. Mac włączył światła, a Kara przyczesała
włosy i umalowała usta. Patrząc w lusterko, nie mogła rozpoznać własnego odbicia. W szkle
odbijała się twarz pięknej, namiętnej kobiety. Skromna ministerialna urzędniczka, która dwa
dni temu przybyła do Montany, zniknęła gdzieś bez śladu.
Kiedy doprowadziła swój wygląd do porządku, Mac pomógł jej wysiąść z auta. Szli
do domu objęci i całowali się po drodze.
- Mac, co do Webba i Lily... - zaczęła z wahaniem Kara, gdy dotarli na ganek.
- Nie bój się. Nie mam siły na awanturę. To twoja zasługa - rzekł z uśmiechem.
- Lily pewnie udaje, że śpi, a Webb jest w stajni - zauważyła Kara. - Nie moglibyśmy
wszystkiego odłożyć do rana?
- Dobrze - zgodził się Mac. - Mam zamiar zwolnić Webba. Szkoda, bo był dobrym
zarządcą. Nigdy nie podejrzewałem, że coś takiego może się zdarzyć między nim i Lily.
Myślałem, że smarkula gra mu na nerwach, a ona go uwodziła.
W domu panowała cisza. Nagle w holu pojawili się Clay i Autumn. Oboje w
piżamach. Dziewczynka dźwigała kota.
- Czy Tai może dziś spać ze mną, ciociu? - spytała.
Kara skinęła głową, a mała pobiegła do sypialni. Clay pocałował ich oboje na
dobranoc i również zniknął.
- Zeszli z linii ognia - skomentował Mac. - Nie wiedzą, że jedyna batalia odbędzie się
w naszej sypialni.
- Już nie mogę się doczekać - szepnęła Kara, a za chwilę otworzyła usta ze zdumienia,
bo przed nimi pojawił się Webb.
Mac nasrożył się i jeszcze moment, a rzuciłby się na swego zarządcę.
- Nie! - krzyknęła Kara, chwytając go za rękę.
- Wujku, przestań! - W holu rozległ się głos Lily, która wraz z Brickiem chwyciła
drugą rękę Maca.
- Zetrzyj mnie na proszek, szefie. Po to tu przyszedłem. - Webb nie próbował się
bronić.
- Wynoś się stąd, Asher! Do rana ma cię nie być ani na ranczu, ani w tym stanie! -
krzyczał Mac.
- Nie, wujku! - przerwała Lily i podbiegła do zarządcy, by go objąć.
- Brick, idź do łóżka. To ciebie nie dotyczy - zarządziła Kara.
- Wujek może mnie potrzebować przy rozprawie z Webbem - upierał się chłopak.
- Nie będzie żadnej rozprawy. Kładź się spać - rzekł z westchnieniem Mac.
- Webb ma zamiar powiedzieć, jak bardzo się kochamy, prawda? - powiedziała Lily,
uśmiechając się do Ashera.
- Nie chce mi się tego słuchać. Idę stąd - mruknął Brick.
Pozostali tylko we czwórkę.
- Czemu nie pójdziemy do kuchni? Napijemy się herbaty - rzekła Kara.
- Myślę, że wujek i Webb woleliby coś mocniejszego. - Lily uśmiechnęła się.
Kara czuła, że Mac powoli się uspokaja, choć nie był zachwycony słowami i
zachowaniem bratanicy. Popchnęła go lekko w stronę kuchni, a Webb i Lily poszli za nimi.
- Czemu jeszcze nie jesteś w drodze do Teksasu, Webb? - rzucił Mac, siadając ciężko
na krześle.
- Za bardzo mnie kocha, żeby uciekać - wtrąciła Lily.
- Bóg mi świadkiem, że to prawda - odrzekł Asher, patrząc szefowi w oczy. -
Próbowałem z tym walczyć, ale naprawdę ją kocham. Czułem się wobec ciebie jak łajdak.
Kiedy dziś wieczorem dzieci wbiegły do domu, by nas ostrzec, postanowiłem stanąć przed
tobą i wyznać, jak bardzo mi na niej zależy.
- Ależ to jeszcze dziecko! - wykrzyknął Mac.
- Dawno temu przestałam być dzieckiem, wujku - powiedziała spokojnie Lily. -
Jestem kobietą w każdym calu. Zapragnęłam Webba, jak tylko go ujrzałam. Próbował mnie
trzymać na dystans. Miałam zamiar go uwieść, lecz mi na to nie pozwolił. Dużo
rozmawialiśmy. Twierdził, że jest dla mnie za stary, lecz to nieprawda.
- I to jest mężczyzna, którego pragniesz? - spytał ironicznie Mac.
- Tak. Chodziłam za nim całe lato, ale nawet mnie nie pocałował. A kiedy stało się to
we wrześniu, czuł się winny, lecz nie mogliśmy się już rozstać.
- Nieustępliwa jesteś - zauważył ponuro Mac.
- To musi być u was dziedziczne - mruknęła Kara, masując mu zesztywniałe mięśnie
szyi.
Jeszcze przed paroma minutami czuł się taki odprężony, a teraz znowu wróciło
napięcie. Kara pocałowała go w czubek głowy, próbując złagodzić jego stres. Mac
odpowiedział na pieszczotę Kary, przytrzymując jej rękę w swojej. Na widok tej sceny
bratanicy Maca rozbłysły oczy. Posłała Karze aprobujący uśmiech i ciągnęła dalej:
- Wiem, że się kochamy. Webb długo nie chciał się przyznać do swych uczuć, ale
zmusiłam go do tego, uciekając do przydrożnego zajazdu w dniu przybycia Kary. Szalał z
niepokoju, gdy przyjechał po mnie na wezwanie szeryfa. Specjalnie go prowokowałam. I
następnego dnia...
- Dosyć - przerwał Webb. - Wiem, że to szaleństwo. Gdyby jeszcze niedawno ktoś mi
powiedział, że w moim wieku pozwolę, by siedemnastolatka owinęła mnie sobie wokół palca,
za nic bym nie uwierzył. Nigdy nie zależało mi na trwałym związku z kobietą. Przez całe lata
starałem się tego unikać. Kiedy pracowałem w Teksasie, zakochała się we mnie młodsza
siostra właściciela rancza. Odszedłem, bo oczekiwała więcej, niż chciałem jej ofiarować.
Kiedy zostałem tu zarządcą, ostatnią rzeczą, jakiej mogłem się spodziewać, było...
- To, że padniesz ofiarą żądzy mojej bratanicy - dokończył ironicznie Mac. - Wierzę,
iż nie ponosisz całej winy, ale zrozum, że ona jest jeszcze uczennicą, a ja nie mogę tolerować
waszego związku.
- Wiem, lecz to coś poważniejszego. Dziś zrozumiałem, że chcę się z nią ożenić. Mam
trochę pieniędzy, a dziadek przekaże mi swoje ranczo w Kolorado. Wyjadę, jak tylko mnie
zwolnisz, i zabiorę Lily. Może tam skończyć szkołę...
- Chcecie się pobrać? Co za pomysł? - Mac wyraźnie okazywał swą dezaprobatę.
- Znam głupsze - wtrąciła Lily. - Sam posłałeś po narzeczoną na zamówienie,
zakochałeś się w niej i chcesz się żenić, znając dziewczynę zaledwie od kilku dni.
- To co innego - warknął Mac.
- Wszyscy jesteśmy tacy sami! Wilde’owie właśnie tak się zachowują. Dobrana z nas
paczka.
- W tej sytuacji nie mam wyjścia, jak tylko życzyć wam szczęścia - westchnął Mac. -
Nie chcę krzywdzić mojej bratanicy ani zmuszać jej do ucieczki z domu.
- Zrobiłabym to natychmiast - zapewniła Lily, podbiegając do wuja i Kary, by ich
uściskać. - Dziś jest najszczęśliwszy dzień mego życia. Nie martw się o mnie, wujku. Pasu-
jemy do siebie z Webbem!
Kara była zdumiona determinacją tej smarkuli. W jej zachowaniu rozpoznawała tę
samą pewność siebie i arogancję, którą odznaczał się Mac. Bratanica, podobnie jak wuj, nie
wierzyła, by szalone plany matrymonialne mogły się nie powieść.
Mac przytulił Lily i z kamienną twarzą podał rękę zarządcy, lecz nie pozwolił jej pójść
za Asherem do przyczepy samochodowej.
- Nie będziesz z nim spała przed ślubem - rzekł.
- To staroświeckie zasady, wujku - sprzeciwiła się dziewczyna.
Kara wstrzymała oddech. Na tyle znała już Wilde’ów, by się spodziewać, że za chwilę
zacznie się nowa sprzeczka, bo żadne z nich nie ustąpi. Nieoczekiwanie po stronie Maca opo-
wiedział się Webb.
- Wuj ma rację, Lily. Nie będziemy ze sobą, dopóki się nie pobierzemy - oznajmił.
- Mogę robić, co chcę - upierała się dziewczyna. - Jeśli pragnę spędzić tę noc z tobą,
to tak będzie!
- Nie, dopóki nie zostaniesz panią Asher - oświadczył stanowczo Webb.
Kara i Mac wymienili znaczące spojrzenia, lecz Lily zaskoczyła ich swoją reakcją.
- W porządku - mruknęła. - Zostanę tutaj.
Odwróciła się i ruszyła do wyjścia z podniesioną głową.
- Dobranoc - rzuciła przez ramię.
- O nie! - Webb zatrzymał ją i ogarnął ramieniem. - Najpierw odprowadzisz mnie do
drzwi i pocałujesz na dobranoc - zarządził.
Lily zawahała się przez moment, jak gdyby rozważała wszystkie za i przeciw, a potem
przytuliła się do Ashera i oboje zniknęli w holu.
- Może sobie z nią poradzi - zauważył Mac, wchodząc z Karą na górę do sypialni - ale
czuję się, jakbym zdradził to dziecko. Jest taka młoda...
- Nie masz się o co obwiniać - rzekła Kara. - Lily pragnie do kogoś należeć i mieć
kogoś dla siebie. Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Ona wyczuwa, że Webb zapewni jej
bezpieczeństwo i miłość. Was, Wilde’ów, nie da się powstrzymać, gdy postanowicie zdobyć
coś, na czym wam zależy - dodała z uśmiechem.
- Mówisz o Lily i o mnie - domyślił się Mac. - Ona chciała Webba i zdobyła go, a ja
pragnąłem ciebie.
- A więc mnie masz - zapewniła Kara.
Mac pochylił się, wziął ją na ręce i, całując, zaniósł do łóżka.
- Kocham cię, Mac - szepnęła Kara.
- Ja też cię kocham, najdroższa - wyznał i położył się obok.
- Nie musisz mi mówić tego, co, jak sądzisz, chciałabym usłyszeć.
- Ależ ja cię naprawdę kocham. To musiało się stać, jak tylko cię zobaczyłem na
lotnisku. Od razu wiedziałem, że zrobię wszystko, by cię zatrzymać. Nigdy nie przeżyłem
czegoś podobnego.
Kara popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- To prawda. Jeśli jakaś kobieta odmówiła mi ręki wcześniej ze względu na dzieci, nie
próbowałem przekonywać, by zmieniła zdanie. Ale twojej odmowy nie mogłem znieść. Jesteś
jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna. Kocham cię i przez resztę życia będę ci to
udowadniał.
- Mam nadzieję, że zaczniesz już teraz - szepnęła Kara, zarzucając mu ręce na szyję.
- Natychmiast - zapewnił ją Mac.